Spory o historię i współczesność żonie Marii, której pełne poświęceń współdziałanie było bezcenną pomocą przy powstaniu tej książki Autor Jerzy Robert Nowak Spory o historię i współczesność Wydawnictwo von borowiecky Warszawa 2000 1 Copyright by Jerzy Robert Nowak i Copyright for this edition by Wydawnictwo von borowiecky, Warszawa 2000 Projekt okładki i wykonanie: Wydawnictwo von borowiecky Wydawnictwo von borowiecky 01-231 Warszawa ul. Płocka 8/132 tel./ fax (0-22) 631 43 93, lub 675 36 81 ISBN 83-87689-29-7 Skład i łamanie Wydawnictwo von borowiecky Druk i oprawa Drukarnia EFEKT, Warszawa, ul. Lubelska 30/32 Od Autora "Spory o historię i współczesność", to najbardziej osobista z moich książek. Jest nią nie tylko dlatego, że przedstawiam w niej dużą część z kilkudziesięcioleci mego dorobku twórczego. Jest nią ze względu na to, że przypomina jakże częste zajadłe boje, zakazy i intrygi, które prowokowały moje wystąpienia prasowe i książkowe. Jakże często moje teksty były pisane "pod prąd", zderzając się z "zasadami" narzucanymi przez panującą w Polsce opcję. Było tak przed 1989 rokiem i bywało jakże często także po 1989 roku. Niedawno we wstępie do bardzo nieudanej i zakłamanej książki "Cenzorzy w PRL" zacytowano zdanie znanej wybielaczki komunizmu Marty Fik: "Jeżeli spojrzeć naprawdę uczciwie we własne sumienie, okaże się, że tylko nieliczni wśród tych, co spędzili w PRL znaczną część swego dorosłego życia, nie mieli żadnego udziału w podtrzymywaniu komunizmu, a nawet, że nie czerpali z niego żadnych korzyści". Wypowiedź Fik jest dla mnie jednym z najskrajniejszych symboli tego, jak po 1989 roku dalej próbowało się i próbuje zakłamywać polską najnowszą historię. Zapytajmy, jakie korzyści wyniosła z komunizmu Polska, którą dzięki temu systemowi zdegradowano ekonomicznie i cywilizacyjnie? Jakie korzyści wynieśli z komunizmu robotnicy, tak często zrywający się przeciwko niemu do rozpaczliwych zrywów, od Poznania 1956 r. poprzez bunt Wybrzeża w 1970 r., po przełomowy Sierpień 1980 r. Jakie korzyści wyniosła z komunizmu tylekroć deptana przez niego polska wieś, czy polskie rzemiosło, inteligencja poddawana terrorowi? Ile "skorzystały" na komunizmie dziesiątki tysięcy najlepszych polskich patriotów, wywożonych na Sybir w latach 1944-1945, a później poddawanych odpowiednim więziennym "kuracjom" we Wronkach i tylu innych PRL-owskich katowniach. Wybór tekstów zamieszczonych w tej książce, w większości pochodzących sprzed upadku PRL-u, jest jednym z rozlicznych przykładów, że wiele, naprawdę wiele osób, nawet w tak trudnych dziedzinach, jak badania historii najnowszej, próbowało iść "pod prąd" komunistycznej ideologii, nie zgadzało się na ukłon, zderzając się wciąż z tematami tabu i cenzurą. O wybranych przeze mnie wartościach i ich konsekwentnej obronie (od wystąpień przeciwko potępianiu powstań po walkę z antypolonizmem) zadecydował dar losu, który pozwolił mi już w dzieciństwie trafić do wwspaniałych książek sprzed wojny, dzięki którym pokochałem historię. Dar losu, który pozwolił mi urodzonemu w Terespolu nad Bugiem na Podlasiu już w dzieciństwie wychowywać się wśród uczących gorącego patriotyzmu opowieści o przeszłości. I dar losu, który pozwolił mi jeszcze na słuchanie wykładów wspaniałego patriotycznego nauczyciela starej daty, nieodżałowanego historyka i łacinnikap. Kotarby A potem przyszedł słynny paŹdziernik 1956 roku, który dla mnie kojarzył się jednak przede wszystkim z tak tragicznym wstrząsem Powstania Węgierskiego. Miałem wtedy 16 lat, byłem w 11 klasie liceum ogólnokształcącego, kiedy dowiedziałem się z Wolnej Europy o 300 tyś. Madziarów, idących pod pomnik gen. Bema w Budapeszcie i skandujących: "Lengyelorszag utat mutat, kóvessiink a lengyel utai" (Polska pokazuje drogę, idŹmy za Polakami). Nasłuchiwane z eteru kolejne komunikaty z walk Powstania Węgierskiego, tak podobnego do naszych powstań narodowych, na zawsze wbiły się w moją wyobraŹnię i zadecydowały o wyborze drogi na przyszłość. Utrwaliły niezmierną odrazę do komunistycznego totalitaryzmu i spowodowały, że właśnie wtedy w paŹdzierniku 1956 r. zacząłem na własną rękę uczyć się z samouczka w języku niemieckim -języka Madziarów, których tak pokochałem tamtej jesieni. I tak zaczęły się długie dziesięciolecia moich wędrówek po węgierskiej historii i literaturze. J. W. Goethe powiedział kiedyś: "Poznać nowy język, to zdobyć nową duszę". Myślę, że tak się stało w przypadku mojego wielkiego życiowego spotkania z Węgrami, w których losy i udręki wczuwałem się przez wiele lat równie mocno jak w polskie. Węgry były dla mnie jednak także krajem, w którym zderzyłem się po raz pierwszy z rozmiarami fałszów o Polsce, rozmiarami oszczerczego antypolonizmu, szerzonego tam głównie przez komunistycznych politruków żydowskiego pochodzenia. Zderzenie z ich kłamstwami też bardzo silnie wpłynęło na moją "edukację" w konfrontacji z tamtejszymi kalumniatorami Polski, raz na zawsze zrozumiałem, jak wiele musimy zrobić dla obrony prawdy o Polsce w świecie, jak bardzo musimy zadbać o odczemienie naszej historii, tak pracowicie zakłamywanej. Z tym większą goryczą myślę o tym, jak wielu profesjonalnych historyków postępuje wbrew swemu powołaniu - nie miało i nie ma odwagi, by otwarcie występować w obronie prawdy historycznej, w obronie prawdy o Polsce. Ciągle liczę na to, że przyjdą nowe pokolenia historyków, które wreszcie przełamią tak fatalnie ciążące na świadomości bardzo licznych Polaków relikty komunistycznych zakłamań, dziesięcioleci masochizmu i nihilizmu narodowego. Czytelnicy mego wyboru mogą przekonać się, jak bardzo byłem konsekwentny w obronie drogich mi wartości z historii Narodu. Ta konsekwencja była jednak także i bardzo wielkim problemem przy dokonywaniu wyboru. Przede wszystkim ze względu na fakt, że w rozlicznych szkicach i polemikach niejednokrotnie powracałem do tych samych, szczególnie chętnie cytowanych wypowiedzi moich ulubionych postaci z polskiej historii i literatury. Przy skracaniu tekstów, tak niezbędnym ze względu na pokaźną objętość tomu, usilnie starałem się wyeliminować pewne powtarzające się, zwłaszcza w polemikach, cytaty. W przypadku pewnej ilości cytatów nie było to jednak możliwe, ze względu na groŹbę zatracenia ducha całej polemiki. Stąd proszę czytelników o wybaczenie, że musiałem zachować w tych przypadkach pewną niewielką ilość takich powtórzeń cytatów (zwłaszcza z gen. I. Prądzyńskiego i C. Norwida). Bardzo chciałbym, żeby tom ten przyczynie się do prawdziwego ożywienia dzisiejszych sporów o historię, a zwłaszcza do przerwania tak niepokojącej bierności wobec fali kłamstw o historii Polski, zalewającej nas wciąż w najbardziej wpływowych publikatorach, od "Gazety Wyborczej" po "Wprost" i "Politykę". Liczę, że wspólnie z moimi Czytelnikami doprowadzimy do przerwania bezkarnego hasania publicystów, za wszelką cenę pragnących "dokopać" narodowej historii i zniesławić najchlubniejsze, najbardziej nawet zasłużone dla Narodu postaci z przeszłości. Jerzy Robert Nowak Od Wydawcy Z prawdziwą satysfakcją przedstawiamy czytelnikom najważniejszą chyba pozycję książkową profesora Jerzego Roberta Nowaka. Jego pisarstwo to nie tylko barwność i błyskotliwość, które pozyskały mu tak wielu Czytelników i sprawiły, że "Czarny leksykon" czy "Przemilczane zbrodnie" stały się tak szybko bestsellerami. Pisarstwo prof. Nowaka, to przede wszystkim wyraz ogromnej odwagi i bezkompromisowości w walce o Prawdę, w konsekwentnej, niezłomnej obronie Polskości. Prezentowany tu tak pokaŹny tom wyboru tekstów profesora Nowaka, ilustrujących tak znaczącą część jego dorobku twórczego, skłania do kilku jakże niezbędnych przypomnień. Przypomnień, pokazujących jak bardzo, to co robił Autor było wręcz pionierskie, znaczące i niezastąpione w starciach o rzetelną prawdę na temat naszych dziejów. Sądzimy, że nie było Autora, który zrobiłby więcej w dziedzinie publicznej obrony tradycji powstańczych i prawdy o historii Polski, wbrew jej różnym oficjalnym fałszerzom. Nie było też historyka, który tak potrafiłby walczyć w najtrudniejszych czasach PRL-u o pokazanie (na przykładzie Węgier) prawdy o dramacie kraju, uzależnionego przez system komunistyczny. Dobrze ilustrują to przypomniane w książce rozliczne interwencje cenzury, które ugodziły w teksty prof. Nowaka. Był jeszcze inny, ciągle zbyt mało znany w Polsce, ale bardzo ważny "wkład" profesora Nowaka. Przywołujemy tu jego publicystyczne i naukowe boje z antypolonizmem na Węgrzech. Czytelnicy tego tomu znajdą na ten temat jakże bogate i pasjonujące informacje. Będzie to też najlepszą odpowiedzą na kalumnie niektórych oszczerców prof. Jerzego Roberta Nowaka w Polsce i w niektórych bliskich Unii Wolności, na szczęście odosobnionych kręgach polonijnych. W kręgach tych ze szczególnym nie pokojem przyjęto wielkie sukcesy trzech kolejnych intelektualnych podróży prof. Nowaka do USA i Kanady na zaproszenie Polonii (ostatnia we wrześniu-paŹdziemiku 1999 r.) z pierwszą promocją "Przemilczanych zbrodni"). Przeciwników prof. Nowaka szczególnie irytuje to, co robi dla obnażenia zagrożeń antypolonizmem, fakt, że chicagowski "Dziennik Związkowy" wydał w numerze Wielkanocnym z tego roku ogromny, 18-kolumnowy suplement, złożony wyłącznie z opracowanych przez prof. Nowaka haseł na temat antypolonizmu i drażliwych kwestii stosunków polsko-żydowskich. Przerażony sukcesami wystąpień prof. Nowaka publicysta najmniejszego, za to antypatriotycznego "Dziennika Chicagowskiego" (z 9 czerwca 2000) oskarżył prof. Nowaka o to, że podburza tłumy, strasząc je antypolonizmem, że "Najpierw straszy lud, a póŹniej staje na jego czele i prowadzi do walki. Nie trzeba dodawać, że jest to walka o wszystko: o istnienie narodu polskiego, o naszą tożsamość, honor o istnienie Boga, o nasze dzieci i matki, o naszą historię i wielką kulturę, itd.". Aby osłabić zauroczenie tego typu wystąpieniami profesora Nowaka, publicysta "Dziennika Chicagowskiego" zapytywał: "Dlaczego właśnie teraz, a nie piętnaście czy dwadzieścia lat temu, antypolonizm stał się nagle tak rozwinięty i zorganizowany? Wcześniej, chociażby za komuny, nikt jakoś nie dostrzegał tego zjawiska, nawet wnikliwy prof. Nowak". Uważamy, że po lekturze tego tomu nikt nie ośmieli się już wystąpić z podobnymi zarzutami przeciw prof. Nowakowi. Znaczącą część tego tomu stanowiąbowiem przypomnienia wytrwałych, zaciętych bojów, jakie staczał prof. Nowak z fałszowaniem obrazu Polski właśnie w dobie komunizmu, przede wszystkim z żydowskim antypolonizmem na Węgrzech (por. choćby rozdziały: "Kto szerzył antypolonizm na Węgrzech" i "Boje z polakożercą Gy. Spiró"). Nie ulega wątpliwości, że nie było w Polsce nikogo, kto zrobiłby przed 1989 r. tyle, co nasz Autor dla walki o dobre imię Polski i Polaków w jednym z krajów ówczesnego tzw. obozu socjalistycznego, płacąc za to zresztą wysoką cenę. I jeszcze jedno last but not least, dokonanie naszego Autora. Nikt po 1989 roku nie zrobił w Polsce więcej, by przedstawić racj e polskie w tak trudnych sporach wokół stosunków polsko- żydowskich (choćby w bardzo długim cyklu publicystycznym "Przemilczane świadectwa", drukowanym w "Słowie-Dzienniku Katolickim", póŹniej w cyklu "Za co żydzi powinni przeprosić Polaków" na łamach "Naszej Polski", i wreszcie w książce "Przemilczane zbrodnie"). Co najważniejsze, teksty prof. Nowaka były zawsze wolne od narodowego zacietrzewienia. Walcząc z żydowskim antypolonizmem prof. Nowak tym bardziej starał się równocześnie szukać i popularyzować naszych przyjaciół wśród żydów, pokazywać polskich patriotów żydowskiego pochodzenia i żydów-polonofilów. Szukanie wśród innych nacji: żydów, Niemców, Rosjan, Anglików, Węgrów, etc. sojuszników dla sprawy polskiej jest wielkim, ulubionym hobby prof. Nowaka, w którego rozwijaniu pomaga mu świetna znajomość rozlicznych języków i wyjątkowo wielka erudycja. To wszystko sprawia, że obcowanie z jego tekstami jest prawdziwą ucztą. Zapraszamy więc do tym większego rozkoszowania się najnowszym, szczególnie apetycznym obiektem tej uczty - "Sporami o historię i współczesność". Tadeusz Majcherek Wydawnictwo von borowiecky W obronie prawdy o Polsce W obronie powstań i "bohaterszczyzny" Przez dziesięciolecia PRL-u konsekwentnie próbowano zohydzić tradycje polskiego antyrosyjskiego ruchu niepodległościowego, szczególnie mocno przyczer-niając obraz powstań narodowych 1830 i 1863 roku. Wspieraniu aktualnej proro-syjskiej kolaboracji miało służyć maksymalne nagłaśnianie książek i artykułów stanowiących apologetykę XVIII-wiecznych i XIX-wiecznych rzeczników kolaboracji z Rosją, od króla Stanisława Augusta po margrabiego Wielopolskiego. Pierwsza fala bezwzględnych ataków na polskie tradycje narodowe i pamięć powstań przyszła w dobie stalinizmu. Po 1956 roku zdawało się początkowo, że minie bez śladu czas przyczerniania narodowej historii. Szybko okazało się to jednak jednym więcej złudzeniem, już na przełomie lat 50. i 60. rozpoczęła się nowa, dużo bardziej wyrafinowana fala zwalczania polskiego patriotyzmu i polskości. Głównym celem ataku proreżimowych publicystów typu Krzysztofa Teodora Toeplitza, Zygmunta Kałużyńskiego czy Kazimierza KoŹniewskiego stały się koncentryczne ataki na polskie powstania narodowe i "bezmyślne rzucania się" Polaków do nierównej walki, polską "bohaterszczyznę", etc. Kampaniom antypowstańczym sprzyjała przygnębiająca atmosfera po krwawym stłumieniu Powstania Węgierskiego 1956 roku. Zohydzanie patriotyzmu i tradycji narodowych jako niebezpiecznej "bohaterszczy-zny" realizowało generalną linię rządzącej elity PRL-owskiej po 1956 roku, powtarzającej zalecenie Gomułki: Tylko spokój może nas uratować! Poprzez ośmieszanie rzekomych powstańczych szaleństw dawnych Polaków chciano zniechęcić współczesnych młodych ludzi do pójścia kiedykolwiek ich śladem i buntowania się przeciw PRL-owi. Aby nie zrobili nowego Poznania czy Budapesztu. Tym donośniej próbowano wiec ich zachęcić do potulnego ulegania wzorcom "naszej małej stabilizacji". W ślad za KTT i Kałużyńskim szli liczni gromiciele polskich tradycji narodowych, poniewierający polską przeszłość. Wielu z nich kontynuowało swa zohydzającą naród działalność przez całe dziesięciolecia. Tak jak robił to Wiesław Górnicki, póŹniej jako major Górnicki w czasie stanu wojennego, jeden z najbardziej skompromitowanych pretorianów gen. Jaruzelskiego. Po raz pierwszy "wsławił się" odpowiednio już 13 w 1959 r, publikując na łamach tygodnika "Świat" haniebny tekst szkalujący pamięć o księciu Józefie Poniatowskim. Pisał tam o niejakim Poniatowskim, bawidamku i oczajduszy, który prawdopodobnie po pijanemu utopił się w Elsterze, wydając przy tym kabotyńskie okrzyki. (W. Górnicki: Czasy inżynierów, "Świat" 1959, nr 14). Tak komentował Górnicki ostatnie słowa ks. Józefa: Bóg mi powierzył honor Polaków! Bezkarność oszczerców narodowej historii zachęcała do kolejnych antynarodowych wybryków i wyzwisk. W odbrązowianiu i wyszydzaniu Polaków jako narodu ogromna rolę odegrały liczne filmy tzw. szkoły polskiej, pokazujące w skrajnie krzywym zwierciadle polski wysiłek zbrojny i w ogóle całą historię. W swoich tekstach, jednoznacznie przeciwstawiałem się smaganiu polskich powstań i tradycji czynu zbrojnego, jak świadczy już otwierający wybór moich tekstów poniższy tekst polemiczny. Bez ferowania wyroków i nieprzejednania Prezentowany niżej tekst polemiczny był odpowiedzią na nadesłany do tygodnika "Perspektywy" skrajny atak K. Bączkowskiego z Torunia na postać majora Hubala. Reagując na publikowany wcześniej w "Perspektywach" artykuł "Hubal w raporcie Wehrmachtu", Bączkowski uznał go za "potępienia godną chwalbę, zalatującą średniowiecznym barbarzyństwem i zagłobizmem". W jego ocenie: Hubal to przecież nic jak wzór anarchisty, watażki z dzikich Pól, awanturnika, który w sposób lekkomyślny, a przy tym zupełnie świadomie, naraził tysiące istnień ludzkich na nędzę i śmierć. W warunkach "normalnej" wojny zostałby prawdopodobnie zgodnie z kodeksem wojskowym postawiony przed doraŹnym sądem polowym i skazany na śmierć za niewykonanie rozkazu w obliczu nieprzyjaciela, jego godna potępienia działalność spowodowała bezpośrednio śmierć kilkuset ludzi, a pośrednio śmierć kilku tysięcy (...). Czas już, abyśmy tzw. polską brawurę nieco stonowali, wyszli z ery kozaczy-zny i Dzikich Pól, abyśmy jak najprędzej wańkowiczowskiego i każdego innego Hubala schowali do narodowego lamusa, a wychowanie naszej młodzieży wyprowadzili na proste drogi realizmu życiowego. W przeciwnym wypadku wychowywać będziemy społecznie niedojrzałych głupców. Odpowiedzią na list K. Bączkowskiego był mój tekst w "Perspektywach" z 15 paŹdziernika 1971 r. pt. "Bez ferowania wyroków i nieprzejednania", przedrukowany poniżej. 14 Nadesłany do redakcji "Perspektyw" list pana K. Bączkowskiego ze skrajnymi ocenami postawy majora "Hubala" po raz n-ty z kolei poruszył sprawę wyboru właściwych tradycji i wzorów osobowych, przekazywanych młodym pokoleniom. Kwestia wyboru tradycji narodowych jest niewątpliwie rzeczą istotną zarówno dla starszych pokoleń, jak i dla pokoleń urodzonych w okresie II wojny i latach powojennych. Dlatego też zdecydo-wałem się zabrać głos w dyskusji wokół sprawy majora "Hubala", mimo że należę do ludzi urodzonych w roku 1940 - roku śmierci majora "Hubala", i że z natury rzeczy nie mogę z autopsji znać historycznej atmosfery okresu, w którym działał "Hubal". Najpierw jedno istotne sprostowanie. Nieprawdąjest to, co pisze autor listu o "Hu-balu": Jego godna potępienia działalność spowodowała bezpośrednio śmierć kilkuset ludzi - a pośrednio śmierć kilku tysięcy. Daleki od wszelkiej idealizacj i "Hubala" autor książki "Tropem majora »Hubala«" - M. Derecki przekonująco zbija próby obciążania "Hubala" odpowiedzialnością za niemieckie pacyfikacje. Pisał on w swej książce (wyd. 1971, s. 112-113), iż pacyfikacje rozpoczęły się wówczas, gdy major toczył bitwę pod Huciskami i jest niemożliwością, aby wówczas o nich wiedział. Natomiast osiągnęły punkt szczytowy, gdy resztki oddziału kryły się już od tygodnia w ostępach leśnych. "Hubal", dowiedziawszy się o pacyfikacjach, celowo nie pojawiał się we wsiach nie chcąc sprowadzać na nie niebezpieczeństwa, a sam odwet za działalność partyzantów był tylko dodatkowym pretekstem dla usprawiedliwienia licznych morderstw na ludności cywilnej, dokonywanych notabene już od pierwszych dni września 1939 r. Autor listu potępia "Hubala" ze względu na to, że jego działalność w konsekwencj i została wyzyskana przez Niemców dla dokonywania pacyfikacji. Ale w ten sam sposób, rozwijając konsekwentnie tezę autora listu, należałoby piętnować przywódców Powstania Kościuszkowskiego, Listopadowego, Styczniowego itp., ponieważ wszystkie one ostatecznie spowodowały niewspółmiernie wysokie koszty i straty. Należałoby wówczas potępić generała Jakuba Jasińskiego za obronę szańców Warszawy, a pośrednio również i Kościuszkę jako "sprawcę powstania", ponieważ "doprowadziło ono pośrednio" do rzezi dwudziestu tysięcy mieszkańców Pragi przez oddziały Aleksandra Suworowa. Należałoby wówczas potępić również dowódców oddziałów partyzanckich w Powstaniu Styczniowym, bo i ich działalność wywołała m.in. w konsekwencji represje, palenie wsi przez Kozaków (np. Suchedniowa), morderstwa Murawiewa Wie-szatiela, zsyłki i katusze wielu niewinnych osób. Tylko, że niestety, w historii prawie nic albo całkiem niewiele wywalczono bez kosztów, strat w ludziach czy bezwzględnych represji. Ofiarami represji padali przecież nie tylko Polacy, nie łudŹmy się, że byliśmy wyjątkowym narodem męczenników. Dość przypomnieć tylko tysiące krwawych ofiar poniesionych w walkach o wolność Irlandii, rzezie mieszkańców wiosek bułgarskich, 15 greckich czy serbskich, palonych przez tureckie wojska pacyfikacyjne, zanim kraje bałkańskie wreszcie po dziesiątkach lat uzyskały wolność itp. Niewątpliwie były nieraz w naszej histońi okresy, gdy wyczekiwanie z akcją zbrojną do odpowiedniejszego momentu w sytuacji międzynarodowej mogło przynieść większe korzyści, okresy, gdy należało więcej uwagi zwrócić na pracę organiczną i powolne umacnianie gospodarki kraju. Czy jednak mamy prawo z czystym sercem potępiać tych wszystkich, którzy z racji swego charakteru i temperamentu nie mogli na co dzień cierpliwie akceptować atmosfery podległości obcemu zaborcy, działalności Repninów, Stackelbergów, Sieversów, Igelstrómów, Nowosilcowów, Konstantych, Liidersów, Trepowów, Hurków, Apuchtinów czy SkaBonów, nie potrafili być statystami i spokojnie czekać do chwili, gdy nadarzy się wreszcie ta najbardziej odpowiednia, doskonała koniunktura polityczna dla ruchu przeciw zaborcy (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). A tym bardziej, czy możemy potępiać ludzi, którzy nie chcieli biernie akceptować, znosić na co dzień otaczającej ich na każdym kroku atmosfery "czasów pogardy", triumfującego faszyzmu, napisów "nur fur Deutsche", ubermenschów (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.), i sięgali po broń, nie czekając na rozkaz z góry. Co należy powiedzieć o Jugosłowianach, którzy zaczęli walki partyzanckie w kilka miesięcy po rozpoczęciu okupacji ich kraju, w okresie poważnych sukcesów hitlerowskich na froncie wschodnim, w sytuacji, zdawałoby się, beznadziejnej dla walki antyfaszystowskiej w Europie Środkowej. A przecież - powiedziałby nasz autor - mogli wyczekiwać i nie narażać na represje niewinnych mieszkańców wiosek - wtedy liczba poległych Jugosłowian na tysiąc mieszkańców nie zajmowałaby drugiego miejsca po liczbie Polaków w odpowiedniej statystyce, a zajmowałaby o wiele niższe miejsce w tabeli, gdzieś w pobliżu liczby Duńczyków. Nasz naród zapłacił ciężką daninę krwi za zbrojne ruchy przeciw zaborcom i za swój bohaterski opór przeciw hitlerowskim okupantom, za tysiące indywidualnych i zbiorowych akcji przeciwko obcemu bezprawiu. Czy oznacza to jednak, że mamy piętnować jako "polską brawurę" postępowanie ludzi, którzy bez względu na szansę chcieli kontynuować walkę przeciwko obcej przemocy, nazywać "watażkami" ludzi, którzy, jak major "Hubal", oddali swe życie za Polskę. Chciałbym tu przypomnieć o dyskusji wokół "Hubala" w "Kulturze" z 1965 roku, gdzie między innymi czytamy: W warunkach bezpośrednio po wrześniu opór tego oddziału miał wielkie znaczenie mobilizujące psychicznie. Wiadomo, że szaleństwo mężnych odgrywało nieraz w dziejach role katalizatora wielkich ruchów masowych, budziło sumienie narodu, uzdrawiało moralnie, chroniło przed załamaniem. 16 Tym, którzy piętnująwciąż koszty powstań polskich jako przejawy anachronicznego romantyzmu, trzeba przypomnieć, że przyczynąupadku Polski nie były działania zmierza-jące do uzyskania rzeczywistej niepodległości, lecz stulecia bezwładu i bierności - wiek XVII i pierwsza polowa wieku XVIII, "sejmy nieme" i "realiści" z Targowicy. Pamiętamy wciąż o kosztach naszych powstań; niektórzy chcąw nich znaleŹć przyczynę tragizmu naszej historii. Czy trzeba jednak wyliczać wręcz odmienne doświadczenia wielu innych narodów, które zapłaciły ogromnymi kosztami właśnie za bierność, brak oporu wobec najeŹdŹców, a przede wszystkim zapłaciły na długi czas utratą wiary w siebie? Od lat zajmuję się historią Węgier, uczestniczyłem w bardzo wielu węgierskich "długich nocnych rodaków rozmowach". Ileż razy przysłuchiwałem się wtedy bolesnym próbom znalezienia odpowiedzi na pytanie, co spowodowało sparaliżowanie węgierskiego ruchu oporu w 1944 r., co uniemożliwiło oparcie się niemieckim interwencjom na Węgrzech w marcu i w paŹdzierniku 1944 r., doprowadziło do narzucenia Węgrom rządów faszystów nilaszowskich i wreszcie nadało Węgrom tak ponure, a zupełnie niezasłużone miano "ostatniego sojusznika Hitlera". A przecież właśnie quislingowie węgierscy, tacy jak minister I. Antall (nie wolno go mylić z wielkim przyjacielem polskich uchodŹców J. Antallem) uzasadniali swe uczestnictwo w narzuconym przez Niemców po interwencji w marcu 1944 r. marionetkowym rządzie wyłącznie motywami patriotycznymi, tj. obawami, iż Niemcy potraktu-j ą Węgry tak samo jak Polskę w wypadku stawiania oporu. A przecież stawienie przez Węgry nawet skazanego na niepowodzenie oporu w marcu 1944 r. i ich całkowita okupacja przez hitlerowców byłyby dla Węgier ostatnią szansą wyjścia z obozu Osi i uwolnienia się od zarzutu współpracy z III Rzeszą. Ileż razy słyszałem smutne refleksje moich węgierskich przyjaciół, ubolewających, iż rząd węgierski w marcu 1944 nie zaakceptował słów bohaterskiego przywódcy węgierskiego ruchu oporu E. Bajcsy-Zsi-linszkyego, który stwierdził, iż lepszy jest nawet beznadziejny opór wobec żądań niemieckich od bezwolnej kapitulacji i przekształcenia Węgier w całkowicie satelickie państwo. Zbrojna okupacja niemiecka, przeprowadzona dla spacyfikowania węgierskiego oporu, nawet jeśli miałaby kosztować Węgry ogromne cierpienie i zniszczenia - zwróci im jednak honor i wiarą w przyszłość. Pan Bączkowski potępia majora "Hubala" za to, iż od końca września 1939 r. chciał dalej walczyć przeciw wojskom hitlerowskim i za to, że nie chciał czekać chwili, gdy wreszcie otrzyma na to odpowiednie pozwolenie, odgórny rozkaz do walki. Twierdzi, że za takie postępowanie w warunkach "normalnej" wojny byłby on skazany na śmierć za niewykonanie rozkazu. Kontynuując wywody autora listu należałoby również skazać na śmierć jako "watażkę" itp. brygadiera Antoniego Madalińskiego, który w 1794 r. nie chciał 17 podporządkować się rozkazom wyższego dowództwa i dać się rozbroić. I samego Tadeusza Kościuszkę, który przyłączył się do tegoż "buntownika" i rozpoczął powstanie. Skazać na śmierć tych, którzy buntowali się przeciwko Targowicy, w momencie, gdy sam król Stanisław August Poniatowski się do niej przyłączył. Konsekwentne rozwinięcie tezy autora prowadziłoby do konieczności skazania na śmierć podchorążych z Piotrem Wysoc-kim na czele za to, iż w noc listopadową nie tylko wystąpili wbrew rozkazom wyższego dowództwa, ale jeszcze po drodze zastrzelili kilku generałów, którzy próbowali ich odwieść od walki z caratem: gen Antoniego Trębickiego, Ignacego Blumera, Stanisława Potockiego i in. Dodajmy, że czasem w naszej historii można tylko żałować, niezależnie od słuszności samej zasady posłuszeństwa wobec rozkazu w ogóle (ale każda reguła ma swoje wyjątki), iż na przykład gen. Ignacy Prądzyński nie odsunął nieudolnego Jana Skrzyneckiego od dowództwa, przejmując je w swoje ręce. A cóż powiemy o generale de Gaulle'u, który rzucił hasło kontynuowania dalszej walki przeciw Niemcom (słynny apel z czerwca 1940 roku) wbrew postanowieniom naczelnego dowództwa i francuskiego ministerstwa obrony, które w pełni zaakceptowały zawieszenie broni z Niemcami. Przypomnijmy, że kolaboranckie władze Vichy, powołując się na patriotyczne motywy oszczędzania narodu przed zbędnymi ofiarami, wydały zaocznie wyrok śmierci na de Gaulle'a za nieposłuszeństwo wobec rozkazów wyższych dowódców. A swój ą drogąprzykład Francj i w okresie II wojny był j askrawym dowodem na to, do czego prowadzi ślepa bezwarunkowa akceptacja każdego rozkazu, bez próby wczucia się w prawdziwe interesy ojczyzny. Ślepe posłuszeństwo admirała Jeana Darlana wobec władz Vichy, marszałka Philippe'a Petaina- doprowadziło ostatecznie do zagłady francuskiej floty, która mogła przecież, tak jak prosił de Gaulle, przej ść na stronę Anglików i kontynuować walkę. Ślepe posłuszeństwo generała Noguesa wobec rozkazów władz Vichy - doprowadziło do opanowania francuskiej Afryki Północnej przez Niemców. Niewątpliwie sprawa wyboru właściwych wzorców i tradycji nie jest rzeczą łatwą i z natury rzeczy musi wywoływać różne kontrowersje. W liście p. Bączkowskiegojest jednak jedna rzecz, która musi budzić jak najgorętsze sprzeciwy - apodyktyczny ton, pełen nieprzejednania i skłonności do ferowania wyroków w dosłownym tego słowa znaczeniu. Niestety, to nieprzejednanie i nietolerancja w stosunku do ludzi, reprezentujących inną postawę są już trwałą plagę polskiej historii. Zbyt często już w naszej historii ludzie dążący do niepodleglości Polski, ale reprezentujący inną drogę walki o ten cel (walki zbrojnej lub pracy organicznej) - zamiast się nawzajem uzupełniać i wspomagać, starannieodsądzalisięodczdiwiary(poiSa.wwyd. książkowym-J.R.N.). W innych krajach mogło dochodzić do współpracy ludzi realizmu i chłodnej rozwagi politycznej 18 z ludŹmi czynu, współpracy Camillo di Cayoura z Giuseppe Garibaldim i Giuseppe Maz-zinim we Włoszech, Lajosa Kossutha z Istvanem Szćchenyim na Węgrzech. Rewolucyjny Kogsuth mógł nazwać swego głównego przeciwnika ideowego - zwolennika pracy organicznej hr. Szechenyiego - "największym z Węgrów". U nas natomiast zbyt często wybór jednej drogi musiał oznaczać niechęć i nienawiści dla ludzi drugiej tendencji. Konflikt Aleksandra Wielopolskiego i "białych" doprowadził do branki. Stefan Bobrowski zginął w pojedynku w konsekwencji nienawiści "białych" i "czerwonych". Roman Dmow-ski pojechał aż do Japonii, aby krzyżować plany Józefa Piłsudskiego. Bolesława Prusa obili radykalni młodzieńcy. Generał Józef Bem przed swą tak słynnąbohaterską kampanią na Węgrzech omal nie zginął od kuli rozpolitykowanego podoficera, który nie mógł znieść odmienności poglądów politycznych Bema. I tak dalej. Po ostatniej wojnie zaś na zmianę gromiono u nas to "stanie z bronią u nogi", to "bohaterszczyznę". Chyba nadszedł wreszcie czas, abyśmy z większym zrozumieniem i nie tak pochopnie oceniali naszą przeszłość i nie wykreślali żadnej tradycji. Złe byłoby bowiem zarówno potępianie w czambuł ruchów powstańczych i "bohaterszczyzny", odwoływanie.się wyłącznie do wzorców pracy pozytywnej, jak i ciągłe uwypuklanie wzorców bohaterstwa wojskowego przy zaniedbywaniu wzorców pracy pozytywnej - Stasziców, Marcinkowskich, Mianowskich i in. Prawdą jest przecież, że większość naszej młodzieży jak dotąd nie zna dobrze ani naszych tradycji bohaterstwa na polu bitwy, ani tradycji bohaterstwa pracy cywilnej. Dopiero ostatnie lata przynoszą rozszerzenie tak długo zaniedbywanych informacji o jesiennej kampanii niemiecko-polskiej 1939 roku, filmy "Spojrzenie na Wrzesień", "O walkach polskich na Zachodzie" itp. (...). Sprawa "Hubala" wywołała bardzo żywy rezonans wśród czytelników "Perspektyw", nadesłano dziesiątki listów. Odezwali się byli wojskowi, w tym jeden z byłych hubalczyków, liczni przedstawiciele starszych pokoleń, ale także i studenci. W głosach ich jednoznacznie dominowało poparcie dla mojego wystąpienia w obronie "Hubala". M.in. Marek Stępień pisał w imieniu grupy studentów z Krakowa ("Perspektywy" z 19 listopada 1971 r.): Dziękujemy serdecznie p. Jerzemu Robertowi No-wakowi z W-wy za rzetelną, mądrą, godną prawdziwego Polaka i popartą faktami historycznymi odpowiedŹ na złośliwy i apodyktyczny ton wypowiedzi p. Bączkow-skiego z Torunia w sprawie mjr. Hubala ("Perspektywy" nr 42 z 15X1971 r.). Broń nas Panie Boże od takich "pedagogów", którzy chcieliby wykreślić z naszej historii bohaterską tradycję i wychowywać nas na "społecznie niedojrzałych głupców". Mamy w tej sprawie zdanie krańcowo inne niż pan Bączkowski, a tzw. polskiej brawury nie stonujemy i nie schowamy do narodowego lamusa (jak pan radzi) wańkowiczowskie-go i każdego innego Hubala. Może pan być tego pewny. 19 Przeciw antypowstańczej nagonce Po wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 władze, chcąc ubezwłasnowolnić Naród, tym chętniej sięgały do wypróbowanego grona propagandystów pomiatających tradycjami narodowymi i polskim patriotyzmem, od Urbana i San-dauera po KTT, Kałużyńskiego i KoŹniewskiego. Znowu zaczęła się kolejna fala nieprzerwanych ataków na rzekome "szaleństwa" polskiej historii, na "bezsensowne" powstańcze "rzucania się" przeciw Rosji. Miało to swoją aktualną wymowę. "Głupcami" byli według "urbanowców" XIX-wieczni powstańcy buntujący się przeciwko niezwyciężonemu rosyjskiemu kolosowi i podobnymi "głupcami" są oto dzisiejsi "solidarnościowcy", podobnie jak oni buntujący się przeciwko dominacji rosyjskiego "Wielkiego Brata" zza Buga. Proreżimowi publicyści wciąż sięgali do "wypróbowanych" wzorców polityków, którzy w przeszłości gotowi byli pójść z Rosją za wszelką cenę, nawet kasztem zdradzanego przez nich własnego narodu. Począwszy od króla-targowiczanina Stanisława Augusta po inicjatora osławionej branki Aleksandra Wielopolskiego. Nagle odgrzebano, wysławiając ponad wszystko stary, pochodzący jeszcze z pierwszych lat powojennych, paszkwil Aleksandra Bocheńskiego, "Dzieje głupoty w Polsce", nie zważając na jego przerażające błędy merytoryczne, wytknięte już w 1947 roku przez profesjonalnych historyków. Pochwale targowiczan w książce A. Bocheńskiego wtórowały różne temu podobne wyczyny na temat póŹniejszych polskich dziejów. Zaczęło się od tekstu niejakiego Krystiana Nelińskiego w "Przeglądzie Tygodniowym" z 1982 roku, wysławiającego osławionego satrapę - wielkiego księcia Konstantego, jako rzekomego wielkiego przyjaciela Polaków, którego jednak ci "niewdzięcznicy" nigdy nie potrafili należycie docenić i odpowiednio odpłacić się za jego ogromną dobroć. Skończyło się na tekście płk. Wiesława Górnickiego w "Konfrontacjach" z 1988 roku, na swój sposób usprawiedliwiającego zbrodnię w Katyniu, bo "przecież" nie każdy z Polaków tam zamordowanych był "niewinny". W sytuacji, gdy karą dla mordowanych bez sądu "winnych" Polaków był strzał z sowieckiego nagana w tył głowy. Atakom na XVIII-wieczne i XIX-wieczne powstania towarzyszyły skrajnie negatywne uogólnienia na temat Polaków jako anarchicznego narodu, który wręcz "wykoleił" się przez dzieje w swej zatwardziałej "anarchiczności". Był to ulubiony leitmotiy różnych janczarów ówczesnej publicystyki od Krzysztofa Teodora Toeplitza i Kazimierza KoŹniewskiego począwszy po Janusza Roszkę czy Aleksandra Bocheńskiego. Roszko posunął się nawet do wręcz rasistowsko-antypolskich refleksji, zapytując w styczniowym "Zdaniu" z 1982 r.: "Czy bakcyl anarchii 20 nie został nam przekazany w genach przez stulecia?!" Jeszcze w grudniu 1988 r. na łamach "Polityki" wydrukowano dość szczególne uogólnienia jednego z czołowych pupilków premiera M. F. Rakowskiego - Krzysztofa Teodora Toeplitza. Zapewniał on tam z całą butą domorosłego znawcy polskich dziejów, że: rządzenie Polakami jest -jak możemy to sobie powiedzieć przy końcu roku, w chwili szczerości - rzeczą straszną ("Polityka", nr 53 z 1988 r.). Na dowód swoich twierdzeń KTT przytoczył to, że Henryk Walezy, wybrany na króla polskiego, uciekł z Polski przy pierwszej nadarzającej się sposobności. KTT zapomniał tylko dodać, że biedny Walezy uciekł z Polski na swoje nieszczęście, bo we Francji go póŹniej zamordowano po strasznych mękach rządzenia, jakie tam przeżył w czasie długotrwałej wojny domowej. A straszni do rządzenia Polacy królobójcami jakoś nie bywali. Faktem jest, że niewiele w latach 1982-1988 było forum na których mogli znaleŹć szansę wypowiedzi obrońców tradycji powstańczej, podczas gdy grono jej przeciwników miało do dyspozycji oficjalne pisma, główne oficjalne periodyki, od "Polityki" Rakowskiego, a póŹniej Bijaka, po "Tak i Nie" KoŹniewskiego czy "Kulturę" Nawrockiego. Sytuację pogarszał jeszcze bardziej fakt, że nawet w "Tygodniku Powszechnym", będącym wówczas najważniejszym dostępnym w pierwszym obiegu czasopismem niezależnym, wyraŹnie dominował nurt antypowstańczego myślenia, wybraniający rzeczników przystosowania się do Rosji, jeden z głównych filarów "Tygodnika Powszechnego" Stanisław Stomma już w styczniu 1963 roku w swoisty sposób "uczcił" kolejni rocznicę Powstania Styczniowego, występując na tamach krakowskiego tygodnika z gwałtownym atakiem na polskie powstania. (Wywołało to zdecydowany sprzeciw Prymasa Tysiąclecia, kardynała Stefana Wyszyńskiego w głośnym kazaniu z 27 stycznia 1963 r.) To na łamach "Tygodnika Powszechnego" niezwykle hołubiony przez to pismo profesor Emmanuel Stanisław Rostworow-ski dał gwałtowny "odpór" niepodległościowej publicystyce historyka Jerzego Loj-ka, żarliwie piętnując go za krytyki pod adresem króla-targowiczanina Stanisława Augusta Poniatowskiego. To na łamach "Tygodnika Powszechnego" nagłaśniano największe antypowstańcze brechty "Europejczyka" Tomasza łiubieńskiego, rozpisującego się na temat rzekomego "polskiego garbu", którym było jakoby "nieszczęsne" przywiązanie Polaków do tradycji i polskości. Na dodatek na straży antypowstańczej prawomyślności "dzielnie" trwała PRL-owska cenzura, skrzętnie tropiąc niebezpieczne współczesne aluzji w propowstań-czych artykułach. Sam niejednokrotnie doświadczyłem tego typu czujności cenzu- 21 ry już w 1982 roku, gdy bardzo szybko musiałem przerwać planowany w "Radarze" na wiele odcinków cykl tekstów z dziejów polskiej myśli politycznej XIX wieku. Pouczające może być przypomnienie, co najbardziej irytowało cenzorów w powyższej tematyce. Co wstrzymywała cenzura? Po 13 grudnia 1981 r. cenzura z ogromną gorliwością rzuciła się do nadrabiania skutków ograniczeń jej aktywności w czasie 18 miesięcy posierpniowych. l znów - jak w najgorszych czasach stalinizmu - ze szczególną werwą tępiono wszelkie przypominanie tradycji oporu przeciw rosyjskiemu zaborcy. Uderzano przy tym nie tylko w teksty otwartych rzeczników niepodległości, lecz w każdą próbę zrozumienia innej drogi poza serwilizmem i kolaboracją. Czasami ofiarą ingerencji cenzorskich padali nawet zdawałoby się niegroŹni dla reżimu XIX-wieczni pozytywiści i orga-nicznicy. W 1982 roku kolejne interwencje cenzury zmusiły mnie do przerwania druku przygotowanego dla tygodnika "Radar" wyboru ciekawszych tekstów z polskiej myśli politycznej XIX wieku. Już bowiem na samym początku cyklu cenzorzy spowodowali usunięcie dwóch kolejnych tekstów wyszłych spod pióra czołowego polskiego pozytywisty Aleksandra Świętochowskiego. Pierwszy z wyciętych tekstów: "Po siedemdziesięciu pięciu latach" został napisany przez Świętochowskiego w 1905 roku - w 75 lat po wybuchu Powstania Listopadowego. Interesujące może być pokazanie, co w nim najbardziej wzburzyło cenzorów (cytuję za cenzorskimi podkreśleniami na tekście niedopuszczonym do druku w "Radarze" z 19 maja 1982 r.: (...) Czy wielu jest takich, którzy by odważyli się twierdzić, że Polacy, utraciwszy niepodległość, zdobyliby sobie szczęśliwszą dolę, gdyby ulegle pozwolili jak drób trzymać się w kojcach i zarzynać? (...) Wtłoczenie ogromnej części tego odwiecznie kulturalnego i nawykłego do odwiecznej wolności narodu w szranki, które zaledwie wystarczyłyby potrzebom dzikiej hordy, oddanie go na łup wściekłej samowoli, odjęcie mu wszystkich praw do naturalnego objawiania swych myśli, uczuć i dążeń stworzyło zrozumiały determinizm dla jego chceń, który uzewnętrznił się stałym, w chwilach większego natężenia wybuchającym buntem (...). Stańczycy i ich krewniacy polityczni mają zupełną słuszność, zarzucając nam, że ciągle burzymy chlew, który nam budują rządy; czy jednak żyjąc spokojnie w tym chlewie, możemy zachować naszą istotę? (podkr. w wyd. książkowym -J.R.N.) Po rozbiorach Polacy mieli do wyboru dwie drogi: albo wynaturzyć się, znikczemnić, 22 posłużyć za karm dla swych zaborców, albo nie bacząc na wszystkie straty, porażki, ruiny, ratować swoje życie ciągłym buntem przeciwko gwałtom (...). Ostatni zakreślony przez cenzorów fragment Świętochowskiego odnosił się do jego uwag, że na przegraną walkę nie należy patrzeć tylko pod kątem rozmiarów represji, jakie wywołała. Według Świętochowskiego miała ona bowiem również i inne, nie tak łatwo dostrzegalne skutki - w natężonym drganiu strun uczuciowych narodu, we wzlocie duchów na szczyty bohaterstwa i ofiary, w kulcie czci dla męczenników, w oczyszczaniu się dusz mocnym ogniem niesamolubnego zapału, w idealizacji życia, celów i dążeń. Tego nie da najcieplejszy dom i najpełniejsza misa, a jeżeli chodzi nam o dobro i gust przyszłych pokoleń, to im chyba najmniej na tym zależeć będzie, ażeby przodkowie patrzyli z przeszłości i w przyszłość z tłustymi i rumianymi gębami (."). Można sobie wyobrazić jak ten fragment wzburzył współczesnych WRON-ich cenzorów o "tłustych i rumianych gębach". Przeciwko egzorcyzmom Niewesołe refleksje ogarniaj ą czytelnika, przeglądającego kolejną porcję wynurzeń "superpaństwowca", Kazimierza KoŹniewskiego czy sarmackich połajanek w stylu Janusza Roszko. Od skrajnych potępień, rzucanych pod adresem całej polskiej inteligencji, po nie liczące się z żadnymi faktami szarże na całą polską tradycję romantyczną i zrywy niepodległościowe. Jakże polskie są te łatwe negacje i potępienia, nieprzejednanie i nietolerancja w stosunku do ludzi reprezentujących inną postawę. (...). Po lekturze przeróżnych "neopozytywistycznych" ataków na romantyczne czyny i marzenia, na polskie powstania i "rzucania się" (yide np. specyficzny kogiel-mogiel pojęć o polskiej historii, prezentowany przez panią Annę Tatarkiewicz w jednym z numerów "Polityki"), z tym większą przyjemnością sięga się do artykułu Jerzego Klechty protestującego przeciw narzucaniu społeczeństwu przeciętniactwa, protestującego w imię idei, w imię programu romantycznego na miarę naszych znękanych czasów ("Radar" nr 4/1982). Myślę, że tak potrzebna praca organiczna wcale nie musi stać w sprzeczności z romantyzmem ideałów, a może być przez nie wspierana. żadna z postaw, czy to romantyczna czy pozytywistyczna, nie może być traktowana jako tamujący wszelką swobodę ruchów ciasny gorset. I warto przypomnieć, iż w naszej historii niejednokrotnie rzecznicy jednej z dróg, zależnie od warunków, potrafili przejść do realizacji innej drogi. Tak j ak to stało się z Chłapowskim i wielu innymi bohaterami znakomitego serialu Najdłuż- 23 sza wojna nowoczesnej Europy. A weŹmy, na przykład, postać Karola Libelta. Uczeń Hegla, Humboldta i Arago walczy w artylerii powstańczej w 1831 r. Potem staje na czele konspiracji poznańskiej, przygotowuje nowe powstanie 1834 r., w którym ma uczestniczyć jako członek Rządu Narodowego. Przez trzy lata siedzi w pruskim więzieniu, jest moment, kiedy grozi mu wyrok śmierci. PóŹniej przechodzi do pracy organicznej, jest przez wiele lat posłem do parlamentu, redaguje "Dziennik Polski", jest prezesem Towarzystwa Przyjaciół Nauk, gospodaruje na roli. Nigdy jednak nie wyrzekł się sympatii rewolucyjnych i powstańczych. Dwaj jego synowie wzięli udział w Powstaniu Styczniowym, jeden z nich poległ. Niestety, zbyt wiele naszych tradycji, zarówno bohaterstwa na polu bitwy, jak i tradycji bohaterstwa pracy cywilnej, pozostaje równie nieznanymi. Ci publicyści, którzy tak ochoczo ubolewają nad brakami naszego myślenia historycznego, brakiem realizmu itp. zapominając tym, kto ponosi winę za braki ciągłości historycznej, za słabości popularyzacji historii. Czyż jest coś wymowniejszego nad fakt, że arcydzieło polskiej myśli politycznej XIX wieku - historia Powstania Listopadowego, która wyszła spod pióra Maurycego Mochnackiego, nie była wznowiona od 1861 roku? że znakomite trzytomowe pamiętniki generała Ignacego Prądzyńskiego, najzdolniejszego generała powstania 1831 r., pamiętniki stanowiące wzór krytycznego myślenia o słabościach powstania, błędach wówczas popełnionych, nie zostały wznowione od 1909 r.? że świetne Pamiętniki czasów moich Juliana Ursyna Niemcewicza ukazały się w 1957 r. w nakładzie zaledwie 2 tysięcy egzemplarzy i nikt nie znajdzie ich na półkach żadnego antykwariatu? Jak ma się więc nasza młodzież uczyć krytycznego, realistycznego myślenia, kiedy brak jest ciągle dostępu do klasyki naszej myśli politycznej , do dzieł, których lektura pomogłaby w omijaniu współczesnych raf i błędów. Chcemy zatem choć w pewnej mierze przyczynić się do poszerzenia edukacji historycznej przez przypomnienie licznych zapoznanych, choć bardzo znaczących tekstów z historii polskiej myśli politycznej XVIII-XX wieku (...). W ostatnich miesiącach głównie do Świętochowskiego uciekają się różni, pożal się Boże, "neopozytywiści" w stylu pana Janusza Roszko, w swych jakże jednostronnych atakach na polskie powstania i "rzucania się". "Papież" polskich pozytywistów, najświetniejszy publicysta polski w końcowych dziesięcioleciach XIX wieku, Aleksander Świętochowski (1849-1938), zainicjował walkę "młodych" ze "starymi", pozytywistyczny bunt przeciw tradycjom myślenia starszych pokoleń. (...). Był rzecznikiem pokojowej, gospodarczej ofensywy żywiołu polskiego wewnątrz zaborów. Pisał: Zajmujmy wszystkie stanowiska opróżnione, wciskajmy się we wszystkie szczeliny, puszczajmy korzenie wszędzie, gdzie gruntpo- 24 datny ku temu się znajduje. Kolejno redagował kilka czasopism, które odegrały znaczącą rolę w polskim życiu umysłowym. W okresie rewolucji 1905 r. był założycielem j przywódcą demokratycznej partii inteligenckiej, występującej z postulatem autonomii Królestwa. W 1906 r. założył Towarzystwo Kultury Polskiej. Wódz całego pokolenia pozytywistycznego, Świętochowski, był surowym przeciwnikiem wszelkiej egzaltacji i działań irracjonalnych, rzecznikiem kultu pracy i realizmu politycznego, przeprowadzania na każdym kroku suchego rachunku możliwości, mierzenia zamiarów według sił. Z gruntu niesłuszne jest jednak, czynione niekiedy również i dziś, uproszczone zaszufladkowanie Świętochowskiego do gatunku zatwardziałych wrogów romantyzmu i wszelkich zrywów powstańczych. Jest to obraz zafałszowany i jednostronny. Można przytoczyć wiele tekstów Świętochowskiego, takich jak Me bójcie się dowodzących, że wódz pozytywistów potrafił dużo lepiej od niektórych dzisiejszych "neopozy-tywistów" zrozumieć zasługi polskiego romantyzmu i znaczenie naszych powstań dla umocnienia polskiej świadomości narodowej. W szkicu Obywatele w Literaturze, publikowanym w 1897 r. tak pisał min. o roli polskiego romantyzmu dla życia narodu: Podobnej spuścizny, jaką romantyzm dal nam, my nie damy naszym potomkom... Tych potomków naszych my nauczymy pięknie pisać, ale nie nauczymy ich -jak by powiedział Górnicki - zacnie myśleć i czuć. Odziedzicząpo nas dorobek artyzmu, ale nie odziedziczą dorobku obywatelstwa... " Umarli szybko jadą " woła urągliwie dzisiejsza czereda społecznych Eskimosów za odsuwającymi się w przeszłość ognistymi postaciami romantyzmu. Smutna i głupia szykana? To prawda, że ci marzyciele przyrośli do swego czasu, który ich z sobą uniósł od teraŹniejszości, mającej nie znaną im i nie przewidzianą przez nich dolę, ale nie odarł ich z uroku i godności wielkich obywateli w literaturze. Nieraz więc jeszcze będziemy wracali do nich myślą, niejako do instruktorów, ale jako do wzorów szlachetnego pojmowania swej misji w społeczeństwie. (...) Świętochowski był zarazem przeciwnikiem płaskiego pozytywizmu, dorobkiewiczostwa, kołtuńskiej rezygnacji z ideałów, głęboko wierzył w potrzebę i sens moralnych imponderabiliów, szczególnego znaczenia kultury. Popchnęło go to kiedyś (w 1912 r.) do niesprawiedliwego sądu o sytuacji w zaborze poznańskim, iż:... kultura polska stąd uleciała, a pozostał tylko instynkt samozachowawczy niższego rzędu, który stara się napełnić kieszeń i żołądek, spichrze i komory. W jednym ze swych najznakomitszych tekstów publicystycznych, pisanym w 1905 r., w 75 lat od chwili wybuchu Powstania Listopadowego, stwierdził nawet: Być może, ii bez rewolucji w roku 30. i 63. naród nasz doskonale by się utuczył i ważyłby dużo, nieprawdopodobnie byłby dziś tylko spasionym wieprzem (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). W póŹniejszym felietonie o Kościuszce napisze: 25 (...) W epoce porozbiorowej podejmowaliśmy kilka przedsięwzięć zbrojnych dla wydobycia się z niewoli, a wszystkie zakończyły się klęskami. Te smutne ich wyniki posłużyły za argument rozmaitym sędziom naszych powstań do uznania ich za bezrozumne i zabójcze. Trudno zaprzeczyć dokładności tych obliczeń szkód i strat, ale wartości faktów w życiu narodu nie można ważyć wyłącznie na szalach kupieckich i w ogóle ekonomicznych. To, co według tych wag jest szkodą i stratą, bywa według innych korzyścią. Czy Polska dla uratowania swego bytu powinna by f a starać się tylko o to, ażeby jej bilans gospodarczy by f dodatni, ażeby miała pełne spichrze i spiżarnie, ażeby była zamożną i używała dostatku? Czy mało ważnym lub zgoła niepotrzebnym było zachowanie jej ducha w czystości i mocy? Czy po rewolucji Kościuszkowskiej, listopadowej, styczniowej pozostały tytko zgliszcza i ruiny - nic więcej, nic, czym zasiliło się życie narodu? Ażeby tak twierdzić, trzeba mieć mózg z wyprutymi wszystkimi nerwami oprócz kupieckich. (...) Realizm polityczny i poparcie dla stopniowych przekształceń ekonomicznych i kulturalnych nie oznaczały dla Świętochowskiego rezygnacji z żadnej realnej szansy czynnego zaspokojenia polskich aspiracji narodowych, jeśli się tylko takowa nadarzy. Dowiódł tego najlepiej w toku rewolucji 1905 r., krytykując skrajny oportunizm i wyczekiwanie, wzywając do jak najpełniejszego wykorzystania przez Polaków dogodnej okazji dla umocnienia swej pozycji narodowej. Tekst pt. Nie bójcie się, publikowany w listopadzie 1905 r., w jednym z momentów szczytowego wrzenia rewolucyjnego w Królestwie Polskim, jest jednym z najbardziej znamiennych dowodów tego typu stanowiska. Oto jego fragmenty: Liście osikowe, które ciągle drżałyście, trącane najlżejszym powiewem wiatru i nigdy nie zaznałyście spokoju, dusze lękliwe, które nawet lunę ogólnego pożaru bierzecie za obłoki nasiąkte odblaskiem zachodzącego słońca, wy, którzy mądrość, patriotyzm, obowiązki obywatelskie stopiliście w uczuciu obłudnego i cierpliwego slużalstwa - nie bójcie się! (podkr. w wyd. książkowym J.R.N.). Domowe z was ptaki: jedne tłustsze, drugie chudsze, ale prawie wszystkie z zanikłymi skrzydłami. Podfrunąć, wlecieć na płot niskiej obory umiemy. Ale szczyty, gwiazdy podniebne pozostawiamy ptakom dzikim, nieoswojonym. Jeszcze nie otworzono skarbca zabranych nam w ciągu stulecia swobód, jeszcze nie zwrócono nam żadnego z tych praw, bez których naród kulturalny żyje w warunkach pierwotnej hordy, a już odezwały sięjakieś błogosławieństwa i dzięki, jakieś uciszania zbyt głośnych i jakieś obawy o "nadużycia wolności". Czego ty chcesz, orkiestro prawomyślności, wygrywająca swe symfonie na instrumentach lądu policyjnego? (podkr. w wyd. książkowym J.R.N.). Czego ty chcesz? Z piersi milionów, jak z wylotu moŹdzierzy nabitych przed stu laty, buchnął podpalony nagłą iskrą ból, pomieszany z radością, zgrozą i nadzieją. Czy było- 26 by nienaturalnym i dziwnym, gdyby ci ludzie zużytkowali pierwsze dni wolności na rozkiełznanie swego szału? A tymczasem przez sale gmachów i przez ulice Warszawy przeszły wielkie zbiorowiska ludu, przeważnie prostego, którego wychowaniem zajmowały się nędza i ciemnota, cierpiącego i wzburzonego strasznie, który w swojej gorączce, w gniewie i uniesieniu nie dopuścił się ani jednego gwałtu, ani jednego występku zasługującego, aby sprawiedliwość swój miecz na niego spuściła... ...Ten nasz umiar w wybuchach dowodzi nie tego, żeśmy dojrzeli do swobody najdoskonalszych form życia politycznego, bo dojrzeliśmy przed pięciuset laty, ale, że wszystkie operacje, dokonywane na nas od utraty niepodległości, nie wyprały z nas ani jednego nerwu, nie przecięły ani jednej arterii życia narodowego. Najzręczniejsi chirurgowie i oprawcy uczuli niemoc wobec odporności naszego organizmu, najostrzejsze noże zawiodły, najzjadliwsze szczepionki nie przyjęły się. Już nie same tylko starannie hodowane inteligencje i charaktery, ale prosty, przez nikogo w swym patriotyzmie nie hartowany lud każdym słowem, każdym ruchem wołał: .Jestem polski i polski pozostanę. Nie ma na ziemi korzyści, za którąbym się wynaturzał, nie ma siły, która by mojąnarodowość we mnie zdławiła..." Niektórzy z tych, którzy powołują się dziś tak chętnie na pozytywistę Świętochowskiego, chcieliby, w istocie rzeczy, zmienić nasz kraj w rodzaj dusznego, nigdy nie wietrzonego, kurnego zaścianka, zamkniętego na cztery spusty i jak najdalszego od Europy Kraj bez żadnej wielkiej idei. Cóż to ma jednak wspólnego ze Świętochowskim, który całe swe życie walczył z oportunizmem i z zaśniedzieniem, z zadowalaniem się małymi rzeczami i małymi ideami?! Świętochowskim, który pisał: Trzebaprzebić więcej okien do Europy i dozwolić jej prądom, żeby przewiały naszą duszną chatę. I jeszcze jeden cytat ze Świętochowskiego jakże tramie mogący się odnieść i do niektórych dzisiejszych rycerzy pióra, tak skorych do biczowania swego narodu, wyrzucania wielkiej części tradycji na śmietnik, piętnowania jako romantycznego nonsensu naszych powstań i czynów niepodległościowych: ...-Rozrodził się u nas nadmiernie gatunek oportunistów, przedstawiających sobie nasze społeczeństwo w postaci szpitala chorych, których bawić może tylko najściślejsza dieta. Uznając wartość ipożywnosć silniejszych pokarmów umysłowych gdzie indziej, przygotowują mu tylko mdłe kleiki i obwijająjlane-lami. Z tymi lekarzami rozchodzimy się zarówno w ocenianiu stanu zdrowia naszego ogółu, jak i w metodzie leczenia go. Według nas nie powinien on być wyniszczany dietą, ale odżywiany i wzmacniany pospiesznie. Tekst ten publikowany byl w "Radarze" z 27 maja 1982 r. 27 Zawikłane polskie drogi Niektórzy nasi historycy i publicyści - od XIX-wiecznej historycznej szkoły krakowskiej, przez "Dzieje głupoty w Polsce" A. Bocheńskiego i szkice S. Cata-Mackie-wicza, po K. KoŹniewskiego, J. Roszkę i A. Tatarkiewicz - skłonni są podawać w wątpliwość jakikolwiek sens naszych powstańczych zrywów. Piętnująwybieranie przez przyszłe pokolenia drogi ciągłej walki przeciw przeważającym siłom wroga, za którą zapłaciliśmy tak wysoką cenę. Czy mieliśmy jednak lepsze możliwości wyboru, czy w ogóle średnie i małe narody znajdujące się w naszej sytuacji mogły mieć dużo lepsze możliwości wyboru? Za każdy wybór trzeba było ciężko płacić w tej części Europy (podkr. w wyd. książkowym- J.R.N.). Warto sobie chyba lepiej uświadomić i niektóre potencjalne, negatywne skutki wybrania innej niż powstańcza, niepodległościowa droga, nie przemyślane przez część naszych publicystów. Nieraz krytykowano nasze pójście za Napoleonem, który zwodził Polaków, był egoistyczny eto. Ale przecież wróciliśmy na mapę Europy w postaci Księstwa Warszawskiego, bez którego chyba byłoby trudno marzyć o Królestwie Kongresowym, uzyskaliśmy Kodeks Napoleona. Ajeśli nie poszlibyśmy z Napoleonem, to co zyskalibyśmy? Tylko to, co Węgrzy, którzy odrzucili wszelkie wezwania Napoleona słane po pobiciu Austriaków z murów pałacu Schónbrun, do stanięcia po jego stronie i odzyskania niepodległości, i wykrwawili się po stronie swoich austriackich zaborców w walce przeciw obiecującym wolność Francuzom. Ci, którzy obliczają tylko koszty powstań, nie są skłonni pamiętać, że groził nam ciągle również i inny los - "Banków Zwycięzców", komie walczących w różnych armiach zaborczych przeciw buntującym się narodom: Węgrom, Włochom, Finom, narodom kaukaskim eto., względnie usłużnie tłumiących rewolucje gdzie indziej, tak jak planował car Mikołaj I w 1830 r. Czyż nie jest tylko jednym więcej polskim mitem to natrętnie ożywiane co pewien czas twierdzenie, że wystarczyło nam siedzieć cicho i przystosować się do polityki zaborców, a wszystko byłoby dobrze, i w końcu nadeszłaby po dziesięcioleciach koniunktura, z której skorzystaliby wtedy Polacy nie wykrwawieni i dużo silniejsi bez powstańczych upustów krwi. Tego typu rozumowanie przyjmuje po cichu za constans dobrą wolę zaborców wobec Polaków, pod warunkiem jednym tylko, żeby ci nie "rzucali się". Rzecznicy tego typu postaw zdają się nic nie wiedzieć o tym, do jakiego stopnia polityka samych zaborców prowokowała niezadowolenie Polaków. Na ogół dość szybko okazywało się, że polityka bierności i rezygnacja z "mrzonek niepodległościowych" po 1883 r. wcale nie przynosiła oczekiwanego złagodzenia kursu zaborców wobec Polski. Najlepiej przekonano się o tym w dziesięcioleciach po Powstaniu 28 Styczniowym. Jak pisał Tomasz Teodor Jeż w słynnej książeczce "Rzecz o obronie czynnej i skarbie narodowym" (Paryż 1887):Napokoręwsfowachipokoręwczynach, nawypieranie się głośne pretensyi i potępianie usiłowań polskich, na podporządkowywanie interesów Polski interesom mocarstw, co się nią podzieliły, na zaręczanie "stania i chcenia stać "przy Austryi, a zatem przy Moskwie i przy Prusach, na fałszowanie dziejów ojczystych i polityczno-historyczne wywody " Czasów " krakowskich i " Chwil" warszawskich: Prusy zadekretowały gromadne z ziem polskich wygnanie, Moskwa zaostrza ukazy, mające na celu doszczętne żywiołu polskiego zgniecenie, Austrya coraz to łaskawiej i gruntowniej rujnuje Polskę ekonomicznie i intelektualnie. Pod wszystkimi trzema zaborami obrona bierna do tego doprowadziła, że mocarstwa sprzymierzone sprzymierzyłysięprzeciwko narodowi, co broń impodnogi cisnął i tocząz nim, jedno tak, drugie inaczej, walkę dalej, nie o to już, żeby go do schylania się po broń tę nie dopuścić, ale, żeby go wytępić (ausrotten). Jest to objaw całkiem naturalny. Skoro się Polacy na wytępienie oddają sami - czemuż ich nie tępić... ? Stopniowo coraz wyraŹniej okazywało się, że odwrócenie się od tradycji przeszłości, wyrzeczenie się romantycznych marzeń wcale nie chroniło narodu przed terrorem i uciskiem zaborców, przeciwnie groziło tym większym zaciskaniem pętli. Pisał Wilhelm Feldman w swej "Współczesnej Literaturze Polskiej": Paryż i Berlin prześcigały się w przyjaŹni dla caratu -- i coraz podlej na tej ziemi było, na którą ostatnie lata panowania Aleksandra III i rządów Bismarcka postrach rzuciły i cień mroczny. W tym cieniu dojrzało mieszczaństwo polskie do roli jakże odmiennej od tej, jaką dla niego śnili pierwsi pozytywisci i " organicznicy ". Realizm, praca organiczna, trzeŹwość przyniosły plon poszukiwaczom "złotego runa ", lecz wroga nie przebłagały, a własne społeczeństwo pchnęły w prostrację. Jakoż łata dziewięćdziesiąte przedstawiają najsmutniejszy okres dziejów porozbiorowych. Rozczarowanie całego pokolenia najpełniej wyraziły słowa wiersza Kazimierza Tetmajera: (...) Dawniej się trzeba było zużyć, przeżyć, By przestać kochać, podziwiać i wierzyć; Dziś -pierwsze nasze myśli są zwątpieniem, Nudą, szyderstwem, wstrętem i przeczeniem. Dzieci krytyki, wiedzy i rozwagi, cudzych doświadczeń mając pełną głowę, 29 choćby nam dano skrzydła łkarowe, Nie mielibyśmy do lotu odwagi. Na tym tle coraz bardziej narastał protest przeciw polityce rezygnacji i stańczy-kom. Jeden z najwybitniejszych poetów okresu - Adam Asnyk, pod wielu względami powiązany z pozytywizmem, największy wśród poetów pionier pracy organicznej, inicjator i prezes Towarzystwa Szkoły Ludowej w Galicji, ostro przeciwstawiał się skrajnym postawom antypowstańczym i antyniepodległościowym tych, którzy: Sądzą, że lekiem najlepszym na rany Jest gwałt polskiemu imieniu zadany. Daleki od bezkrytycznej idealizacji przeszłości ("Daremne żale") Asnyk wyrażał postawę łączącą romantyzm i szacunek dla tradycji niepodległościowych z potrzebą realistycznego działania. Pisał: Przestańmy wlasnąpieścić się boleścią, przestańmy własnym lamentem się poić; kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią, mężom przystoi w milczeniu się zbroić. Lecz nie przestajmy czcić świętości swoje i przechowywać ideałów czystość - od nas zależy dać im moc i zbroje, by z kraju marzeń przeszły w rzeczywistość. Powyższe słowa A. Asnyka, to swego rodzaju synteza realistycznej oceny możliwości z niewyrzekaniem się planów niepodległościowych na przyszłość, ciągle tak nam potrzebna synteza racjonalizmu z żarliwością duchową, rozwagi z temperamentem. Myślę, że właśnie taka synteza była nam potrzebna w przeszłości, a nie wciąż ponawiane przez część historyków i publicystów absolutyzowanie tylko jednej drogi, czy to walki zbrojnej i romantyzmu, czy to pracy organicznej i pozytywizmu -jako jedynie słusznej, niezależnie od określonych warunków historycznych i sytuacji. (...). Tekst ten ukazał się w "Radarze" 24 czerwca 1982 r. Pamięć powstania W ostatnim roku rozmnożyły się dywagacje przeróżnych publicystów-koniunktu-raiistów, którzy zawsze skłonni są ahistorycznie przerabiać historię do potrzeb chwili. Specjaliści tego typu, nie licząc się z żadnymi faktami, piętnują pamięć i sens wszystkich powstań polskich in corpore, całą historię lat 1768-1918 przedstawiają jako rzekomą czarną serię "polskich klęsk i nonsensów", a niemal jedyną "świetlaną" postać naszych ówczesnych dziejów zdają się widzieć w królu Stasiu, pozbawionym choćby 30 odrobiny tak potrzebnego również w polityce charakteru. Niedawno doszło do tego, że któryś ze świeżo upieczonych specjalistów od historii Polski zaczął wychwalać niebywałą dobroć i wielkoduszność, ba, wielki polski patriotyzm carewicza Konstantego. Można by było wprawdzie śmiać się z tych wszystkich antypowstańczych uogólnień, gdyby nie to, że jest ich tak wiele, i że w warunkach milczenia wielu szanowanych przedstawicieli cechu historycznego pewne bzdury powtarzane po wielekroć, na zasadzie "kupą, mości panowie", mogą się upowszechnić w świadomości przynajmniej części polskiego społeczeństwa. Przyjrzyjmy się więc chociaż kilku z tak niefrasobliwie upowszechnianych przez niektórych publicystów-"historyków" bałamuctw o historii. Niektórzy akcentująwciąz jakoby wyjątkowe wprost, odwieczne wady narodu pol-skiegoJego skrajną "anarchiczność" jako jedynąprzyczynę upadku Polski, zapominając, że Polska upadła właśnie w chwili swego odrodzenia pod ciosami trzech mocarstw. Inni idealizująbez reszty króla-mecenasa, Stanisława Augusta, zapominając, że w tym czasie dużo bardziej był nam potrzebny król stanowczy i bezinteresowny, miast władcy, o którym poseł carski Sievers tak pisał do swojej córki w 1793 r.: Ach, moja droga, mamie Ci to wyjawić? Król mnie zdradzi!! Intryguje przeciw mnie na sejmie -puszcza się nawet na otwartą grę. Nie wahałem się ani przez chwilę. Położyłem areszt na wszystkie jego dochody. Poprzednio przez dwa dni nie pokazywał się jego sekretarz, teraz od trzech dni oblega mnie, prosi o przebaczenie, przyrzeka wszystko uczynić. (...). Tym, którzy ponad wszystko wynoszą ducha margrabiego A. Wielopolskiego i jego współpracę z carem Aleksandrem II, warto przypomnieć słynną maksymę cara: "żadnych marzeń!", wygłoszoną do Polaków w Warszawie, i to, że "wielki patriota polski", Wielopolski, przyjął bez żenady przydany mu przez cara order "Za stłumienie polskiego buntu". Tym, którzy pisali, że niepodległość w 1918 r. otrzymaliśmy tylko dzięki koniunkturze międzynarodowej, anie dzięki jakimkolwiekpolskim czynom, warto przypomnieć, że bez posiadania w 1918 r. różnych dobrze wyćwiczonych jednostek wojskowych od Legionów po armię Hallera, rozwój sytuacji (zwłaszcza sprawy granic) mógł potoczyć się dużo bardziej niekorzystnie dla nas. Dość przypomnieć tylko los węgierskich polityków, którzy w 1918 r. naiwnie zaufali intencjom Ententy i jednostronnie rozpuścili swych żołnierzy do domu właśnie w chwili, gdy wszyscy sąsiedzi Węgier zbroili się co sił i rozbudowywali swe armie. Pacyfistycznie nastrojony minister wojny w rządzie Karołyiego, Bela Linder, w listopadzie 1918 r. powiedział: "Nie chcę więcej widzieć ani jednego żołnierza!". Rezultat znany - rozbrojone Węgry padły ofiarą bezwzględnego dyktatu terytorialnego sąsiadów i Ententy. Czytając niektórych naszych publicystów "odbrązowiaczy" historii nie można się, wprost nadziwić ich zupełnemu brakowi zrozumienia przyczyn, które popychały nasze 31 społeczeństwo tak często do powstań w przeszłości, psychologii narodu, który zaczynał mieć w pewnej chwili po prostu dość tyranii. (...). Nie oznacza to wcale, że rozumiejąc powody, dla których wybuchło Powstanie Listopadowe i przypominając bohaterstwo zmagań starych wiarusów spod Stoczka i łgań, dziś, w czasie, gdy mija 152 rocznica powstania, mamy je tylko bezkrytycznie idealizować, zamykać oczy na tak liczne błędy w toku jego przebiegu, na to wszystko, co doprowadziło do ostudzenia pierwotnego zapału, zmamotrawienia poświęceń. Autentyczna pamięć o powstaniu i szacunek dla bohaterstwa tak wielu jego uczestników każe pamiętać również i o tym wszystkim, co spowodowało ostatecznąprzegranątego powstania wielkich zaprzepaszczonych szans: małoduszność wodzów, brak ofensywności działań i przerzucenia ich na Litwę i Ukrainę, nadmierne skoncentrowanie się na obronie Warszawy, niewykorzystanie szans guerilli. Dzielność powstańców nie mogła wyrównać skutków błędów zawinionych przez polityków. Słynny twórca i rewolucjonista, Maurycy Mochnacki, "cynik wolności"-jak go określił kiedyś w, .Radarze" Andrzej Kijowski - pisał w dwa lata po klęsce powstania: Potomność nie da wiary, jak romansowych mieliśmy polityków. P. Małachowski, zastępca ministra spraw zagranicznych, rzekł jednego razu na sejmie (12 lutego 1831 r.). "Naród polski walczy i nawet zginąć zamierzył dla Francuzów. Walczymy za Francuzów bez Francuzów. Jest to zapal bez rachub i interesu. Wypuszczenie Carewicza, ułatwienie onemu przejścia, odesłanie Rosjan na koszt Polski, otóż powstanie bez zmazy, pełne pięknych uczuć i rycerskiej delikatności czynów ". Wypadki te przyrównywa dalej minister: do pięknej wśród pustyni dzisiejszej polityki malowni Oasis, na której Źródło świeże i w kwiaty strojne, znajduje spragniony wędrowiec. "Ajeżelipolegniem., tak kończy f rzecz swoją: ostatni odgłos umierającej Polski będzie ozdobnym jak śpiew umierającego wieszcza ". żeby to były tylko słowa, nie zwracałbym na słowa uwagi, ale, że te wyrazy rzeczywiście zgadzająsięz czynami, które podkopały sprawy kraju, ubolewać przychodzi, że Pan Bóg dał tak wiele imaginacji i retoryki, a tak mało instynktu publicznego zbawienia ministrom powstającej Polski. (...). Powstanie Listopadowe pomimo klęski odegrało ogromną rolę w rozwoju świadomości narodowej, a pamięć o nim skutecznie blokowała wszelkie wysiłki usiłujące przekształcić nasz naród w posłusznych "Bartków Zwycięzców". Tę rolę powstania dostrzegali nawet niektórzy jego najostrzejsi pozytywistyczni krytycy. że przypomnę słowa Aleksandra Świętochowskiego w głośnym szkicu pisanym z okazji 75-lecia Powstania Listopadowego : Po rozbiorach Polacy mieli do wyboru dwie drogi: albo wynaturzyć się, znik-czemnieć, posłużyć za karmę dla swych zaborców, albo nie bacząc na wszystkie straty, porażki, ruiny, ratować swoje życie ciągłym buntem przeciwko gwałtom. Gdyby byli li- 32 czebnie i kulturalnie słabsi, może wstąpiliby na pierwszą; znajdując opór w swej masie i mocy, zwrócili się na drugą. Jeżeli porównamy warunki zewnętrzne naszego życia przed osiemdziesięciu, a nawet pięćdziesięciu laty z obecnymi, to niewątpliwie okaże się ogromna różnica na niekorzyść ostatnich, ale jeśli porównamy naszą żywotność wewnętrzną, naszą świadomość narodową, naszą zdolność do walki o byt, to wzmogliśmy się ogromnie. I to jestwiaśnie rezultat owych porywów, które "zdrowy rozsądek" odsądził odwszel-kiej dodatniej wartości. I nieprzypadkowo do tego właśnie tak akcentowanego przez Świętochowskiego znaczenia powstania dla "idealizacji życia, celów i dążeń", tego, czego "nie da najcieplejszy dom i najcieplejsza misa", nawiązywały kolejnepokoleniapolskichrewolucjonistów. I wła-śnie to stworzyło prawdziwy pomost duchowy między pamięcią o tym szlacheckim powstaniu a poezją autora głównego hymnu robotników- "Czerwonego Sztandaru" - Bronisława Czerwieńskiego, współpracownika Ludwika Waryńskiego i organizatora pierwszych polskich strajków robotniczych. No ale to już temat na inną okazję. Artykuł publikowany na łamach "Radaru " 2 grudnia 1982 r. Cenzura wycięta pod koniec artykułu kilka zwrotek z cytowanego przeze mnie wiersza XIX-wiecznego poety Bronisława Czerwińskiego, uznając je za niebezpieczne dla władzy. Co tak zirytowało cenzorów - niech osądzą sami czytelnicy tej książki, czytając usunięte przez cenzurę zwrotki: (...) D/a zwyciężonych świat nie zna laski!... Odsunął od nas przyjaŹni dhń, Ci co nam dawniej bili oklaski, Dziś wieńczą naszych oprawców skroń! Dziś bez współczucia znosimy mękę... jak się zmieniają ludzie i czas!... Dawni druhowie dziś liżą rękę, Która ich chłoszcze, chłostając nas!... Lecz choć przyjaciół dziś nam nie stało, Choć przepotężny jak dawniej wróg, Kiedy czas przyjdzie, w bój pójdziem śmiało, Bo z nami prawo, bo z nami Bóg! 33 Stańczycy runęli lawą Obrodzili nam ostatnio "Stańczycy". Od paru lat na łamach prasy można znaleŹć coraz więcej artykułów nowo kreowanych Staóczyków, pouczających naród i piętnujących "polskie szaleństwo". Są to najczęściej różnego typu publicyści, którzy zawsze są skłonni naginać histońę do potrzeb chwili, nie bacząc na gruntownie odmienne społeczne i klasowe uwarunkowania wydarzeń odległych o 100 czy 200 lat. Specjaliści tego typu, nie licząc się z żadnymi faktami, piętnująpamięć i sens wszystkich polskich ruchów niepodległościowych m corpore. Niektórzy akcentująjako nieporównywalne z niczym w świecie pod względem ohydy, odwieczne jakoby wady narodu polskiego, jego skrajną "anarchiczność" jako jedynąpizyczynę upadku Polski, zapominają, że Polska upadła właśnie w chwili swego odradzania pod ciosami trzech wielkich mocarstw. Cała historia lat 1768-1918 widzi się im jako rzekoma czarna seria "polskich klęsk i nonsensów". Rzadkimi i odosobnionymi świetlanymi postaciami na ponurym tle naszych dziejów jawiąsięim głównie królStaś, pozbawiony choćby odrobiny takpotrzebnego również i w polityce charakteru, i arcykonserwatystamargrabiaAleksanderWielopolski. Nowi "Stańczycy" na ogółzniezwykłym upodobaniem sięgajądoskrajnie(...)reakcyjnych wzorów. Najgorliwsi posunęli sięjuż do próby wciągnięcia na piedestał najbardziej reakcyjnego ze Stańczyków - Pawła Popielą - czy przepędzonego przez podchorążych z Belwederu wielkiego księcia Konstantego (K. Neliński w "Przeglądzie Tygodniowym' w sierpniu 1982 r.). Ten ostatni przedstawił Konstantego jako niezwykle szlachetną i wrażliwą istotę, arcyprzyjacielaPo-laków, nadzwyczaj niesprawiedliwie oczernianego jako despotę, człowieka, który nie mogąc wprost znieść tak niezasłużonej niewdzięczności swych poddanych, co ctawih prosił do siebie małego Frycka Chopina, aby graf mu polskie melodie, które koiły jego roztrzęsione, wzburzone intrygą nerwy, przywracając im równowagę. "Przegrywali wszystkie bitwy" - uogóhia inny neostańczyk Z. Kałużyński na łamach "Polityki". Historycznym "odkryciom" swawohego Dyzia z "Polityki" wtóruje poważny senior współczesnych stańczyków Aleksander Bocheński, kategorycznie stwierdzając, iż Legiony Dąbrowskiego "nie miały najmniejszego sensu" (Przeciw "rozumnym szałem", "Kierunki", 25 lipca 1982). Kolejny "odbrązowiacz" narodowych dziejów M. A. Wasilewski ubolewał z powodu tego, że to my pokonaliśmy Turcj ę pod Wiedniem, anie odwrotnie, szeroko rozwodząc się nad korzyściami politycznymi, jakie przyniosłaby nam okupacja Polski przez Turków. Bo byłaby to okupacja " dużo łatwiejsza do zniesienia " niż podział Polski między trzech zaborców, bo Turcja nigdy nie dążyła do wynarodowienia, bo Turcja: " była państwem tak skorumpowanym, że wszystko niemal można byfo w nim załatwić za odpowiednią złotą łapówkę ". 34 Wasilewski tę radykalną rewizję historii zademonstrował w "Kierunkach", i to nie l kwietnia, ale 31 sierpnia 1983 r. Przyjrzyjmy się więc z bliska chociaż kilku z tak gorączkowo, a niefrasobliwie głoszonych przez niektórych publicystów-"historyków" bałamuctw o historii. Tym, którzy uważają, że nie mamy aktualnie ważniejszej sprawy, jak co rychlej pochować na Wawelu ostatniego króla-targowiczanina, przypomnijmy, że Julian Ursyn Niemcewicz pisał w, pamiętnikach czasów moich" o królu Stanisławie Auguście, iż był on: "równie skwapliwy w dowodach podłej uległości, jak niechętny i opieszały, gdy szło o niepodległość i własną powagę". Warto przypomnieć również opinię wyrażoną w "Opisaniu kampanii 1792 r. przez Kościuszkę, świeżo po niej skreślonym": Niepodobna wyrazić żalu, rozpaczy i wzgardy dlakróla. (...) Wszyscy poznali zdradę królewską, gdyż byty jeszcze sposoby zbicia wojska rosyjskiego. (..)Leczprzerażonykrólstratąkoronypodlazłpodkondycyje,jakiemuprze-pisze ambicja Katarzyny. (...) Słabość króla bez geniuszu militarnego, bez charakteru i miłości kraju pogrążyła teraz może i na zawsze kraj w nierząd i dependencyję... Adam Mickiewicz zaś podsumował te sądy nad Stanisławem Augustem uwagą: Kościuszko umarł na wygnaniu - ale zwłoki jego złożył naród w grobach królów naszych. Stanisław August, rozsądny, pochowany był z honorami królewskimi "w Petersburgu". Tym, którzy kierująwciąz kolejne połajanki pod adresem rzekomej polskiej głupoty, która kazała nam iść za Napoleonem zamiast od razu poprzeć Aleksandra I, który jakoby o niczym innym więcej nie marzył niż o wskrzeszeniu Polski, warto poradzić by choć raz w życiu przezwyciężyli swój wstręt do dokumentów i zajrzeli do korespondencji cara Aleksandra I z księciem Adamem Jerzym Czartoryskim. Z tej właśnie korespondencji między carem Wszechrosji, ajego ministrem spraw zagranicznych, dowiedzą się, jak to Aleksander wbrew pierwotnym obietnicom srodze zawiódł wszelkie nadzieje oczekujących nań w Puławach, marzących o ugodzie polskich magnatów, i pojechał do Poczdamu, by nad prochami Fryderyka II złożyć przysięgę wierności idei sojuszu caratu z Prusami. Do tejże korespondencji powinni zajrzeć również i ci, którzy negująjakąkolwiek wartość naszych niepodległościowych zrywów w dobie napoleońskiej i Księstwa Warszawskiego. Niech porównają, jak piszą do siebie Aleksander I i Czartoryski w 1810i 1811 r, i jak bardzo różni się to od wymowy korespondencji z lat 1804-1806. Nagle odwróciły się role. Czartoryski, występujący w imieniu Polaków przestał nagle być biednym, natrętnym, lekceważonym petentem, teraz to Aleksander I zabiega o przejście Polaków na jego stronę. A dlaczego? Bo już wie, że nieunikniona jest wojna między nim a Napoleonem, i nagle bardzo się liczy, bardzo może się 35 liczyć te 50 tysięcy żołnierzy, na które stać Królestwo Warszawskie. Listy z tego okresu, to ciągłe militarne obliczania, na ile te 50 tysięcy wybitnego wojska (jest to wszak w rok po zwycięskiej kampanii księcia Józefa przeciwko Austriakom) może zmienić położenie militarne obu armii. Bo jeżeli Polacy przejdą na stronę cara, to zapewnią ochronę granic imperium carskiego na Odrze. Jeśli natomiast pozostaną wierni Francji, to armia Napoleona pójdzie daleko za Bug. Cały problem jednak w tym, że w tym czasie Polacy już zawdzięczali swącząstko-wą niepodległość Napoleonowi, a nie carowi, jak chciał w latach 1804-1806 Czartory-ski, który teraz przypomina carowi - w styczniu 1811 r. - z wyrzutem, że Polacy są w tej chwili lojalni wobec francuskiego sprzymierzeńca, "któremu zawdzięczaj ą podniesienie kamienia grobowego" z Polski. Z kolei jest rzeczą zdumiewającą, do jakiego stopnia niektórzy z naszych "realistycznych" gromicieli "rozumnych szałem" skłonni są wierzyć w najbardziej niewiarygodne carskie obietnice. Na przykład Aleksander Bocheński publikuje zbezkrytyczną wiarą zapewnienia, że: " Car Aleksander I ofiarował Polsce odbudowę państwowości Rzeczypospolitej w granicach sprzed pierwszego rozbioru, jeśli odstąpią Napoleona" ("Kierunki". 25 lipca 1982). A przecież nawet jeśliby sam cesarz Aleksander miał chęć zrealizować tego typu obietnice, co j est rzeczą absolutnie niewiarygodną, to musiałby się spotkać ze zdecydowanym oporem własnego dworu, generalicji i innych zaborców, na których współdziałaniu przeciwko Napoleonowi tak mu zależało. Car ciągle tłumaczył się z tego, iż jest izolowany w swych prapolskich planach na dworze petersburskim. Sam Czartoryski pisał w "Pamiętnikach", że poza bardzo niezdecydowanym w sprawie polskiej carem wszędzie indziej natykało się na niechęć i podejrzliwość wobec sprawy polskiej. Car nie mógł zaś na własną rękę przyznać Polakom granic sprzed pierwszego rozbioru, bo zostałaby to niewątpliwie przyjęte jako wyprzedaż Imperium, i mogłoby ściągnąć na cara los poprzednika, Pawła I. (...). Płaczącym nad tym, że krnąbrni i anarchiczni Polacy nie podporządkowali się rzekomo jedynemu rozsądnemu Wielopolskiemu warto zacytować nader ciekawą opinię profesora S. Kieniewicza z 1979 r. Jego zdaniem pełne zwycięstwo Wielopolskiego w roku 1862-1863 niekoniecznie musiało prowadzić do zbawienia Polski. Mogło również być i tak, że doprowadziłoby ono do utrwalenia się systemu konserwatywnej Polski, stanowczo antychłopskiej Polski, i co więcej, mogłoby pociągnąć za sobą asymilację z Rosjągómych warstw społeczeństwa polskiego. Przypomniał też Kieniewicz ocenę określającą Wielopolskiego jako "ostatniego szlachcica", ostatniego obrońcę szlacheckiej Polski, stwierdzając, że był on: " człowiekiem starego reżimu, który w kompromis z tym nowym nie umiał wchodzie, tak jak umieli to czynie jego genialni i szczęśliwi 36 rówieśnicy, Bismarckczy Cavour, którzy właśnie ratowali swój dawny przedrewolucyj-ny świat, wychodząc na spotkanie nowym ideałom ". Myślę, że można zgodzić się z tymi, którzy Źródła fatalnej przegranej programu margrabiego szukająwjego całkowitym oderwaniu od społeczeństwa (E. Kozłowski, "Kontrasty" 1/1983). Ztymi, którzy wskazują, że Wielopolski świadomie prowokował polski obóz rewo-lucyjny, by go zdusić siłą i stwierdzają, że Wielopolski sam skompromitował swą politykę, r. "za sobą nie miał nikogo, przeciwko sobie wszystkich. Nie czuł nastrojów społeczeństwa i nie rozumiał go... Zrażał ludzi do siebie swoim konserwatyzmem, wyniosłością i uporczywym reprezentowaniem w swych reformach interesówwarstwy szlacheckie]"(L. Kula, "Lad" 22 V 1982 r.). Janusz Roszko w swej filipice przeciwko młodemu "zagończykowi" Zbignie-wowi Bauerowi ("życie Literackie" 2 maja 1982) sięgnął po koronny argument w postaci opinii arcykonserwatysty Pawła Popielą, stwierdzając, że: "Rząd Narodowy z 1863 r. z okresu powstania, które ewidentnie nie miało żadnych szans, zasłużyl na przekleństwo u współczesnych i potomności, bowiem zbyt wiele na kraj sprowadził nieszczęść ". Dodajmy więc może krótkie wyjaśnienie, dlaczego to Popiel tak przeklinał powstańczy Rząd Narodowy z 1863 r., na co skwapliwie powołał się Roszko. Otóż już pod koniec Powstania Styczniowego Popiel pisał: " Większa własność znużona, zubożona przeklina w swoim sumieniu rząd narodowy... Nie już przeto drażnić zwycięską wiedzę należy, ale użyć jej jako narzędzie organiczne społeczności". Sięga się więc do pisanych przed blisko 120 laty reakcyjnych "przekleństw" miotanych w obronie wielkiej własności obszarniczej dla uzasadnienia współczesnego potępienia Powstania Styczniowego. Warto może przypomnieć kilka uwag o poglądach P. Popielą z podstawowej pracy J. Forst-Battaglii (w "Polska myśl polityczna XIX i XX wieku", t. II, 1978), na którą powoływał się Roszko. Otóż według Forst-Battaglii, Popiel: "Niepodległość państwową, w której urzeczywistnienie nie bardzo wierzył, uważał też za mniej ważną od zachowania zdrowia moralnego i tradycyjnego układu klasowo-obyczaj owego na ziemiach polskich... oskarżał władze austriackie, że swymi metodami zamiast umocnić tradycyjny ustrój, niszczą go, chcąc połechtać zdziczałe żądze mas... brakowało mu zrozumienia głębszych przemian ideologicznych, społecznych i gospodarczych... Wychodząc z pozycji zachowawczych, w gruncie rzeczy antyliberalnych i antykapitalistycznych, Popiec ubolewał nad upadkiem cechów... u chłopa dostrzegał tylko uosobienie sielsko-aniel-skiego zdrowego żywota, zamykając oczy na przysłowiową nędzę galicyjską..." Przypomnijmy wreszcie opinię Pawła Popielą z 1864 r, stwierdzającą, że powstania są złe, bo "niszczą hierarchię". Stańczycy gwałtownie potępiali "liberum conspiró" nie tylko z powodu lekkomyśhości demokratycznych konspiratorów. Jak się zdaje, dla 37 ludzi pokroju Pawła Popielą w gruncie rzeczy sprawą najbardziej niepokój ącąw działaniu różnych emisariuszy spiskowych z emigracji było to, że przyczyniali się oni do podważania hierarchii w zapyziałej, konserwatywnej społeczności Królestwa czy Gali-cji lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Bo emisariusze, jak przypomniał Stefan Kienie-wicz, najczęściej przynosili ze sobą radykalne nowe idee: " Nastrój rewolucyjnego Paryża, słownictwo republikańskie, strzępy utopijnych teorii Saint-Simona i Fouriera, agresywną postawę antyszlachecką, wyhodowaną wśród sporów emigracyjnych ". Stańczycy swym wystąpieniem zrobili bardzo wiele dla krytycznej rewaluacji polskiej historii, odejścia od utartych szlaków polskiego myślenia o historii, i to jest ich wielką zasługą intelektualną. Czy oznacza to jednak, że nasz szacunek dla ich krytycznego wkładu do dyskusji o naszej przeszłości ma iść w parze z zamykaniem oczu na wiążący się z ich postawą skrajny konserwatyzm społeczny? A była to postawa zgubna, wcale nie dużo lepsza od lekkomyślnych spiskowych fanfaronad i "rzucań" się różnych Mierosławskich. By przypomnieć uwagi Marcina Króla, autora wydanej w 1982 r. antologii myśli Stańczyków o ich " skupieniu się wyłącznie na utrzymywaniu społecznego status quo, niechęci do uprzemysłowienia Galicji, utrzymywaniu rozdrobnionej i nieprawdopodobnie ubogiej gospodarki wiejskiej, wprowadzeniu szkół ludowych, które miały służyć jedynie elementarnej oświacie i równocześnie zamykać przed chłopskimi dziećmi dalsze możliwości wykształcenia ". Janusz Roszko lubi pisać tylko w oparach bezkrytycznego uwielbienia o Józefie Szujskim, hetmanie krakowskiej szkoły, "wielkim arystokracie myśli polskiej" (życie Literackie 23 X 1983); niedawno napiętnował profesora Józefa Gierowskiego za rzekomo wyjątkowo krzywdzącą! anachroniczną opinię o pisarstwie historycznym Szujskie-go, bo była to opinia krytyczna. Czy jednak Roszko choć na chwilę zastanowił się, jakiej to warstwy społecznej interesy wyrażał Szujski, wypowiadając siew swoim czasie za obniżeniem okresu obowiązkowego nauczania z lat sześciu na cztery w słowach: "Napełniając głowę dziecka różnorodnymi wiadomościami natchnęłoby sieją tylko aspiracjami do szkół wyższych. A więc cel znowu chybiony, bo zamiast ażeby tę naukę uczynić pożyteczną i na gruncie spożytkować, na to by się ona tylko przydała, aby jak największą liczbę uczniów napełnić aspiracjami nad stan, zniechęcić ich do stanu włościańskiego, a tylko kazać im siąpiąc po drabinie nauki ku szkołom wyższym ". (...). W przeciwieństwie do dzisiejszych superstańczyków, negujących sens wszelkich ruchów niepodległościowych, zarówno Szuj ski, jak i współautor Teki Stańczyka Stanisław Kożmian potrafili w pełni docenić efekty naszych walk po stronie Napoleona. Tak gromiący Powstanie Styczniowe Kożmian pisał o Księstwie Warszawskim, iż: " nie pozostało bez użytku i korzyści dla przyszłości narodu polskiego, jak nie pozostały bez 38 użytku i korzyści te usiłowania i ofiary, które poniósł dla stworzenia go, a to dlatego, że byb> spowodowane zdrowem, zgodnem z rozumem i rachubąpolityczną przedsięwzięciem. bohaterskim walkom i usiłowaniom Polaków podczas wojen napoleońskich, niepospolitym mężom stanu, rycerzom bez zarzutu, Dąbrowskiemu, ks. Józefowi Ponia-towskiemu i innym, słowem, Księstwu Warszawskiemu zawdzięczał naród polski oparcie o zdrową, rozumnąpodstawęporozbiorowego patriotyzmu, jego wzmocnienie i czer-stwość... w końcu uratowanie sprawy od zapomnienia iprzemazania ". Szujski zdecydowanie potępiał "liberum conspiro", lekkomyślność polskich konspiracji, występował przeciwko bezcelowym gestom i manifestacjom, kultowi cierpiętnic-twa i mesjanizmu. Równocześnie jednak ten stańczyk i konserwatysta był w istocie rzeczy o wiele mniej radykalny w swych potępieniach romantyzmu, niż dzisiejsi nadgorliwi i ahi-storyczni, .kontynuatorzy jego myśli". Oto, co pisał na przykład w "Kilka prawd o dziejach naszych" o dwóch przeciwstawnych drogach myślenia politycznego w dobie Królestwa Kongresowego: " Generacya schodząca z pola to przyjaciele Aleksandra, szanujący szmat polskiego kraju w polityce, klasycy w literaturze, generacya młoda to konspiratoro-wie w polityce, romantycy w literaturze. A niechaj tu nikt nie pomyśli, kto nie bluyń, żeby którakolwiek strona miała wtedy monopol ducha narodowego. Obie miały swoje racye, prawda była pośrodku, ale prawda nie dająca się pochwycić od razu. (podkreśl. - J.R.N.). Po jednej stronie było święte pojęcie rządu, po drugiej święte pojęcie społecznej reformy. Pojęcia te rozbity się od chwili podziału bardziej, niż kiedykolwiek, bo niewola stanęła pomiędzy niemi. W obawie przed tą niewolą ratowali jedni rząd, póki miał ślad polskości, drudzy społeczną kwestyę łączyli z kwestyą niepodległości. Jest to ów fatalny circulus vitiosus, który w roku 1863 dobiegł swojego kresu. I podobnie, jak opozy-cya przeciw tronom najwięcej ma względnej za sobą słuszności za dni Zygmunta III lub Augusta II wprowadzających monarchizm quand meme; tak i za dni Powstania Listopadowego konspiracyjny żywioł miał najwięcej młodości i warunków życia, najwięcej politycznych racyi, miał w świecie ducha geniusza Mochnackiego i Mickiewicza, miał głowy pojmujące doskonale potrzebę rządu, miał bohaterów 29 listopada, a obóz przeciwny, który 29 listopada nazwał smutnym wypadkiem, który uwłaszczenia nie przeprowadził, który nie pojął nowej epoki ani w polityce ani w literaturze, który owładnąwszy kierownictwo sprawy nie chwycił się podanych przez młodych środków, obóz ten zdawał się absolutnie żadnych nie posiadać! (...)". Dodajmy, że ten sam konserwatysta Szujski, o wiele lepiej niż niektórzy dzisiejsi "spadkobiercy" jego idei, potrafił docenić społeczne znaczenie dokonanego przez powstańczy Rząd Narodowy w 1863 r. uwłaszczenia chłopów. Jak pisał w, ,Kilka prawd o dziej ach naszych": " teorya konspiracyjna niepolska, bo pożyczona odsocyalnych ruchów zagra- 39 nicą, teorya, która znamy, którą zesłała Opatrzność, aby społeczne sprowadzić zrównanie, ale która z tym społecznym razem zrównaniem umarła na wieki. Nie przeczymy jej podwójnej zasługi męczeństwa i propagandy zasad postępowych, nie przeczymy, że przeprowadziła w Polsce to, co było koniecznością, potrzebą -jesteśmy wszyscy jej ducho-wemi synami i nie ma nikogo w ziemi polskiej, który by jej faktycznego zwycięstwa nie uznal (podkreśl. JRN), ale.chwila stanowcza wybiła i oto dzisiaj pogrzeb liberum conspi-ro, tego ducha, który liberum veto, starego grzesznika, odkupił krwią i łzami milionów... Dzisiaj po skończonem uwłaszczeniu, przyszło do tego, że konspiracya ma absolutną niesłuszność, strona normalnej organiczne/pracy absolutną słuszność! Dla czego? Bo rok 1863 zamknął na zawsze epokę konspiracyi nie zostawiając ani jednego człowieka społecznie niewolnego na ziemi polskiej, rok 1863 dokonał dzieła uwłaszczenia ludu, nad którem konspiracya, jako zło konieczne pracowała...". Przypomnienie polskich dylematów "bić się, czy nie bić" zbyt często idzie niestety w parze z niezupełnie równorzędnym prezentowaniem argumentów obu stron. Nader typowe pod tym względem są dla mnie różne uogólnienia zawarte w publikacjach tak świetnego publicysty Jak Tomasz Lubieński. Bez reszty podzielam jego potępienie Mierosław-skiego, jednego z najfatalniejszych dla kraju demagogów w całych naszych dziejach, ale nie mogę w żadnym razie się zgodzić z dopisywanymi na kanwie tej sprawy uogólnieniami pomniejszającymi rolę polskich walk niepodległościowych w ogólnoeuropejskich zmaganiach wolnościowych z despotyzmem. Na przykład w szkicu "Europa, Polska, Mierosławski", publikowanym na łamach "Tygodnika Powszechnego" Lubieński pisał, iż: "Rewolucjonizmpolski, wymuszony sytuacją, pędzony'temperamentem, podszytymen-talnosciąpatńarchalną, religijną i anarchistycznymi atawizmami mało był pożywny dla myśli wolnościowej... Właśnie dopiero w epoce Powstawia Styczniowego hasło,, za nasza i waszą wolność "przemogło zrozumiałą, ale niekoniecznie ciekawą dla innych skłonność polską do niepodległościowego egoizmu, uczyniło sprawą polska jakoś uniwersalną ". Na pewno można krytykować nasze powstania narodowe za wiele ciężkich błędów i słabości. Nie oznacza to jednak, że koniecznie należy znich robić jakiegoś wyjątkowego, niepoprawnego "chłopca do bicia". Czy rzeczywiście tylko polski rewolucjonizm był "pędzony temperamentem"? A co mamy powiedzieć o rewolucjonizmie włoskim Mazzinie-go i Garibaldiego, francuskim Blanquiego, hiszpańskim Riego? Czy rzeczywiście nasz ruch niepodległościowy cechowały jakieś wyjątkowe anarchistyczne atawizmy? Większe niż w ruchach wolnościowych we Włoszech czy w Hiszpanii? Czy autor tych uogólnień nie wpada sam w sprzeczność w swych wywodach, pisząc że polski ruch był jednocześnie podszyty "mentalnością patriarchalną" i "anarchistycznymi atawizmami"! Czy ma jakikolwiek sens w ogóle snucie uogólnień o "niepodległościowym egoizmie" w odniesieniu 40 do narodu, który dostarczył wielotysięcznych rzeszy żołnierzy dla międzynarodowych walk wolnościowych? Przypomnijmy zresztą, że samo hasło "za wolność naszą i waszą" wysunięto w Polsce wcale nie w czasie powstania 1863 r., jak stwierdził Lubieński, a już w początkach Powstania Listopadowego; że w Warszawie zorganizowano już wówczas uroczysty pochód dla uczczenia powstania rosyj skich dekabrystów. Fakty historyczne potwierdzająopinię Jerzego Skowronka, badacza epoki Powstania Listopadowego i najlepszego dziś znawcy działalności ks. Adama Czartoryskiego o "ogromnym autorytecie polskiego ruchu niepodległościowego jako jednego z najistotniejszych składników dążeń narodowych i rewolucyjnych w skali europejskiej". To ten autorytet sprawił, że Polakom powierzano funkcje dowódcze w przeróżnych zagranicznych ruchach wolnościowych, że Grabińskiemu powierzono dowództwo wojsk powstańczych w Bolonii, Mierosławskiemu na Sycylii i w Badenii, Dem-bińskiemu na Węgrzech, Bemowi w Siedmiogrodzie. Tezie Lubieńskiego o "niekoniecznie ciekawej dla innych skłonności polskiej do niepodległościowego egoizmu" przeczą setki wydarzeń w stylu prapolskich rozruchów wywoływanych przez lud w miastach francuskich, nader gorącym przyjęciu polskich uchodŹców z 1831 r. w niemieckiej Nadrenii i słynnych "Polenlieder", triumfalnym uwolnieniu więŹniów polskich przez lud berliński z Moabitu w 1848 r., rozliczne wiersze i książki publikowane przez zagranicznych admiratorów Kościuszki, pieśni w stylu "Warszawianki" Delavigne'a, entuzjastyczne oceny Polaków jako międzynarodowych żołnierzy wolności, dawane przez Marksa. Przypomnijmy wreszcie tak mało pamiętany dziś fakt, że 15 maja 1848 r. słynny rewolucjonista francuski Louis-Auguste Bla-nqui przybył przed gmach paryskiego Zgromadzenia Narodowego na czele stu tysięcy robotników, domagając się pomocy zbrojnej dla Polski. Blanqui,jako przywódca rewolucyjnych klubów paryskich podjął wkrótce potem nieudaną próbę obalenia rządu, jako nie chcącego nic zrobić faktycznie dla Polski. Nieprzypadkowo również I Międzynarodówka powstała we wrześniu 1864 r. na mityngu zwołanym przez francuskich i angielskich działaczy robotniczych na znak solidarności z Powstaniem Styczniowym w Polsce. Karol Marks, przemawiając w 1875 r. w Londynie na obchodzie Powstania Styczniowego zaakcentował fakt, że Międzynarodówka widzi swój jak najżywotniejszy interes w odbudowaniu Polski, stwierdzając między innymi, iż: "...Najważniejszą przyczynę sympatii klasy robotniczej dla Polski jest co następuje: Polska jest nie tylko jedynym plemieniem słowiańskim, ale nawet jedynym ludem europejskim, który walczył i walczy jako kosmopolityczny żołnierz rewolucji. Polska lala swą krew w amerykańskiej wojnie o niepodległość, jej legiony walczyły pod sztandarem pierwszej republiki francuskiej, przez swą rewolucję 1830 41 roku przeszkodziła ona najazdowi na Francję, najazdowi, który był już zaplanowany przez zaborców Polski, w 1846r. w Krakowie, pierwsza wEuropie, zatknęła onasztan-dar rewolucji socjalnej, w 1848 r. bierze ona wybitny udział w walkach rewolucyjnych Wągier, Niemiec i Włoch, wreszcie w 1871 r dostarcza ona Komunie Paryskiej najlepszych generałów i najheroiczniejszych żołnierzy... " Można by przytoczyć również liczne entuzjastyczne oceny Polaków jako międzynarodowych żołnierzy rewolucji, dane przez Engelsa, który stwierdził kiedyś, że Polska, począwszy od 1792 r. zrobiła więcej dla sprawy rewolucji, niż Niemcy, Węgrzy i Włochy razem wzięte. Już w czasie Sejmu Czteroletniego zaznaczył się tak typowy dla polskich ruchów niepodległościowych fakt, iż wywoływały one niepokój zaborców nie tylko pragnieniem zmartwychwstania Polski, lecz również i programem reform społecznych. Caryca Katarzyna II, gniewnie oceniając niebezpieczne potencjalne skutki oddziaływania Konstytucji 3 Maja pisała 5 kwietnia 1792 r.: " Co za konstytucja! Będąc otoczonymi od trzech mocnych sąsiadów deklarować wolnymi chłopów, którzy przejdą na grunt polski! Co za mysi! To by przeprowadziło do Polski większą część chłopów z Białej Rusi, a zresztą by u mnie bałamucili". Już po interwencji wojsk carskich w Polsce ich dowódca nakazał swym oficerom natychmiastowe oddanie wszystkich posiadanych przez nich egzemplarzy Konstytucji 3 Maja, bo już dawały się słyszeć wśród nich pełne sympatii komentarze: "Jej Bohu, konstytucyja czestnaja i wsio w niej chorosze ". Podejmując jakiekolwiek dyskursy o sprawach powstań polskich nie można więc nigdy zapominać o tak wyjątkowo silnym w przypadku Polski powiązaniu sprawy niepodległości Polski ze sprawą wyzwolenia społecznego. Profesor Stefan Kieniewicz stwierdził wręcz, że: " ów ścisły związek sprawy narodowej i sprawy społecznej jest najbardziej chyba trwałym składnikiem polskiej tradycji historycznej". Patrząc z tego punktu widzenia na historię polskich ruchów niepodległościowych, tym bardziej wyraŹnie widzi się Źródła społeczne różnych postaw pro- i antypowstańczych. Znamiennym jest przede wszystkim fakt, że najbardziej antypowstańcze były konsekwentnie różne odłamy arystokracji i burżuazji, które najwięcej liczyły na dogadanie się z caratem i na korzyści z tego płynące. Opinie tych właśnie warstw wyrażał Kajetan KoŹmian piszący o działaniach niepodległościowychjako o wybrykach "hołoty" czy Wincenty Krasiński, przedstawiający w listach do syna Zygmunta Powstanie Listopadowe, jako ruch zorganizowany przez "kilku cudzoziemców i dzieci", zmierzających do tego, "żeby ci co posiadają nie posiadali, a ci co nie posiadali, żeby posiadali". Przykłady tego typu postaw można mnożyć w nieskończoność. Z drugiej strony właśnie dla demokratów, dla lewicy, ruch niepodległościowy stawał się tym większą szansą obalenia panowania konserwatywnych struktur społecznych 42 i przywilejów elit panujących. Lewica z niepowodzeń kolejnych powstań od Kościuszkowskiego poprzez Listopadowe, rewolucję krakowską 1846 r. nie wysnuwała wniosku o ich bezsensie, tak jak wielka część konserwatystów, lecz o potrzebie dużo bardziej stanowczego podjęcia radykalnych postulatów społecznych w następnym ruchu niepodległościowym. I osiągnęła w Powstaniu Styczniowym ogłoszenie uwłaszczenia chłopów natychmiast po wybuchu powstania. Warto zresztą przypomnieć, że w państwie podziemnym zorganizowanym w czasie Powstania Styczniowego, głównym oparciem byli rzemieślnicy, robotnicy i inteligencja warszawska. Niedawno h-ena Koberdowa przypomniała, że warszawska tajna organizacja narodowa w powstaniu 1863 r. w czterech piątych składała się z robotników i rzemieślników. Swego rodzaju symbolem tego ogromnego powiązania sprawy wyzwolenia narodowego i społecznego w warunkach Polski, porozbiorowej, a zarazem kontynuacji tradycji powstańczych szlacheckich rewolucjonistów przez nowe buntujące się klasy społeczne były wiersze Bolesława Czerwieńskiego, twórcy robotniczego hymnu "Czerwony Sztandar". Wwierszu "29 listopada", oddał on piękny hołd tradycji Powstania Listopadowego, pisząc z gniewnąpasjąo ugodowcach, którzy zdradzili polskie ideały niepodległościowe: ...Dla zwyciężonych świat nie zna łaski! Odsunął od nas przyjaŹni dłoń, Ci, co nam dawniej bili oklaski, Dziś wieńczą naszych oprawców skroń! Dziś bez współczucia znosimy mękę... Jak się zmieniają ludzie i czas! (...) Dawni druhowie dziś liżą rękę, Która ich chłoszcze, chłostając nas! (...) Powróćmy jednak do sprawy pseudopozytywistycznego zamieszania pojęć, wywołanego przez naszych gorliwych neostańczyków. Jeden z nich, z kolei publicysta "Ladu", Piotr Wiszniewski w 1982 r. na łamach tego tygodnika stanowczo przeciwstawiał efekty działań Wielkopolan, ukazywanych jako podobnych do Finów "ludzi twardych, kompetentnych i wytrwałych", bezproduktywności ludzi z Kongresówki i Galicji. Według niego: " W zaborze rosyjskim lata pracy organicznej bywały co kilkadziesiąt lat niweczone wybuchami i klęskami krótkotrwałych powstań ". Jest to kolejne odgrzewanie nader powierzchownego mitu. (...). W Kongresówce, poza okresem lat 1815-183 O, nie było właściwie autentycznych warunków dla rozwoju pracy organicznej. Trudno na przykład mówić o pracy organicznej w dobie "paskiewi-czowskięj nocy" w latach czterdziestych i pięćdziesiątych minionego wieku. 43 Pewne szansę naprawy, nie za wielkie, jak pamiętamy ze słów cara: "żadnych marzeń'", pojawiły się dopiero po śmierci Mikołaja I. Wysiłki naszych pozytywistów po Powstaniu Styczniowym na rzecz pracy organicznej w praktyce poniosły fiasko, zderzyły się z całkowitąniechęcią caratu do autentycznych reform. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XIX wieku coraz widoczniejsze stawało się, że nie można będzie osiągnąć żadnego większego postępu na ziemiach Kongresówki bez obalenia caratu jako największego bastionu reakcji. Największą szansą postępu przed pierwszą wojną światową okazała się rewolucja 1905 r., działania rewolucjonistów polskich i rosyjskich, a więc znowu Czyn (...). Niezbyt ścisłą wydaje się również teza o wyłącznej dominacji modelu pracy organicznej w Wielkopolsce. Dość przypomnieć tu powstania wielkopolskie w 1794 i 1806 r., powstanie poznańskie 1848 r. Przypomnijmy tu, że najwybitniejsi organicznicy poznańscy wcale nie wyrzekali się zbrojnych działań niepodległościowych. Nieprzypadkowo główna twierdza poznańskich organiczników "Bazar" siedziba mieszczańskiego kasyna i hotel ziemiański w 1848 r, stała się najważniejszym ośrodkiem wielkopolskiego ruchu rewolucyjnego. (...). Warto w tym kontekście przypomnieć również interesujące refleksje K. Morawskiego we "Wspomnieniach z Turwi": "Podział na organiczników i niepodległościowców jest historycznym fałszem. Organicznicy również dążyli do niepodległości, tylko realnie oceniali możliwości i liczyli się z czasem. Tym rozważnie] czekać musimy i pracując możemy. »Czasu nikt przewidzieć nie może, ale sądząc z historii, tej wielkiej człowieka mistrzyni, możemy sobie obliczyć, że czas trwania naszej narodowości jest dłuższy aniżeli spokoju w Europie« -pisał (Chfapowski - J.R.N.) rozważając klęskę powstania ". Niepodległościowy program generała Chłapowskiego streścić można następująco: "Należy czekać z bronią u nogi, ale nie tajne związki, tylko uzbrojenie moralne i materialne mogąpomóc. Czekanie ma wypełnić praca. W razie nadarzającej się okazji, ale tylko przy sprzyjających okolicznościach, należy wystąpić zbrojnie. Program ten wypełniał co do litery. Trzy razy w ciągu jego działalności w Poznańskiem zdawało mu się, że nadeszła odpowiednia chwila do akcji zbrojnej, i decydował się natychmiast do chwytania okazji". Dodajmy również, że ci, którzy, w przeciwieństwie do Libelta i Chłapowskiego, absolutyzowali w Poznańskiem wyłączność modelu pracy organicznej, nie zawsze osiągali oczekiwane efekty. Po prostu nie zawsze warunki stwarzane przez rząd pruski umożliwiały pomyślną realizacje programu pracy organicznej. Profesor Stefan Kieniewicz przypomniał, że działalność organicznikowska w Poznańskiem, prace M. Jackowskiego i księdza P. Wawrzyniaka "odnosiła naprawdę sukcesy jak długo rząd berliński trzymał się wobec Polaków chociażby pozorów legalizmu. Z początkiem XX wieku nowe ustawo- 44 dawstwo wyjątkowe miało i tu postawić pod znakiem zapytania koncepcję legalnej obrony polskości". Niezwykle lojalna wobec władz pruskich postawa niektórych nadgorliwych "stańczyków poznańskich" - głosowanie przez Koło Polskie pod przewodem J. Ko-ścielskiego w 1891 i 1893 r. za powiększeniem budżetu na rozbudowę floty i w ogóle niemieckich sił zbrojnych - wcale nie zapobiegła nowemu atakowi polityki germanizacyj-nej, począwszy od 1895 r.: zakazowi używaniajęzyka polskiego w urzędach, na poczcie i na zebraniach, ograniczeniu działalności Związku Polskich Spółek Zarobkowych, zniemczeniu nazw i nazwisk, zawieszeniu niektórych praw konstytucyjnych wobec Polaków. Zdumiewająpowtarzające się od czasu do czasu przypływy fali masochizmu narodowego, uskarżania na wyjątkowe "grzechy" polskie w historii, ubolewania, że Polacy nie potrafili w dziejach zachowywać się tak jak Finowie, Czesi czy Węgrzy. Autorzy tych dywagacji po prostu nigdy nie zadali sobie trudu przyjrzenia się bliżej historii tych narodów, na które jako wzorzec się powołują, i dostrzeżenia, w jak odmiennych od polskich warunkach kształtował się ich los. WeŹmy najczęściej przywoływany wariant fiński, na który powołują się między innymi wspomniany już P. Wiszniewski w "Ladzie" i Anna Tatarkiewicz w, .Polityce" (nr 21982). A. Tatarkiewicz pisała: " Warto by wreszcie zastanowić się nad poczynaniami takich na przykład Finów, którzy nie robili powstań - i zestawić ich osiągnięcia z konkretnymi, nie zmitologizowanymi rezultatami naszego insu-rekcjonizmu ". P. Wiszniewski twierdził, iż zwolennicy idei powstań narodowych w Polsce "jak gdyby nie dostrzegali przykładu fińskiego, narodu znacznie mniej liczebnego od Polaków, ale za to niezwykle konsekwentnego w swej pracy organicznej... Wielkopolanie pod zaborem pruskim, a Finowie pod rosyjskim walczyli umiejętnie w obronie własnych narodowych interesów, ale nie walczyli frontalnie przeciw zaborcy... Los Finów nie był chyba lżejszy od losów Polaków pod wielkoksiążęcą autonomią. Tylko, że Finowie swoich rozczarowań nie wyładowywali na powstańczych wybuchach. Zapewne zdawali sobie sprawę, żepolityka to dziedzina taksamo racjonalna, jakkażda inna dziedzina ludzkiego działania i że dla dobra całego narodu ludzie polityki musząprzeżyć niejedno poniżenie i niejednąprzykmść ze strony silnego protektora. Polityka to zajęcie dla ludzi twardych, kompetentnych i wytrwałych. Wiedzieli o tym Finowie i Wielkopolanie ". Tylko, że autor tego typu uogólnień nie wie, jak widać, nic o tym, o czym pisano w podstawowej polskiej pracy naukowej o XIX wieku: "Polska XIX wieku" (Warszawa 1982), iż: " Carat szedł o wiele łatwiej na ustępstwa w położonej na uboczu, słabo zaludnionej Finlandii niż w posiadającej kluczowe znaczenie strategiczne Polsce... W zaborze rosyjskim takich możliwości nie było ". Autorzy porównań z Finami zapominają, że w przeciwieństwie do Polski, która dostała się pod panowanie zaborców po wielu stuleciach samodzielnego, nierzadko potężne- 45 go i kwitnącego bytu państwowego, Finlandia znalazła się pod panowaniem Rosji po stuleciach panowania szwedzkiego. Polacy w momencie upadku mieli za sobą wspomnienia Grunwaldu i Hołdu Pruskiego, Kłuszyna i Kircholmu, potęgi Jagiellonów i Batorego, odsieczy wiedeńskiej; Finowie tylko pamięć ciemiężenia. Finów szwedyzowano, wykorzystywano jak mięso armatnie do rozlicznych wojen szwedzkich. W czasie wojen Karola XII liczącą 300 tysięcy ludność Finlandii zmuszono do wystawienia 60-tysięcznej armii. Gdy tuż przed wojnąpółnocnąw 1696 r. w Finlandii zapanowała największa w historii tego kraju klęska głodu, niedostateczna troska władz szwedzkich o los Finów była jedną z przyczyn tego, że około jedna trzecia całej ludności fińskiej wymarła z nędzy i epidemii. Na dodatek Finlandia nierzadko stawała się pobojowiskiem walk między Rosją i Szwecją, między innymi będąc okupowaną przez wojska rosyjskie w latach 1714-1721. W czasie szwedzkich rządów w XVIII wieku ani razu nie zwołano fińskiego zgromadzenia stanowego. W warunkach ucisku szwedzkiego tym łatwiej trafiały do Finów antyszwedzkie zachęty carów. W 1742 r. caryca Elżbieta ogłosiła niepodległość Finlandii od Szwecji. Gdy zaś ostatecznie przyłączono Finlandię do Rosji, natychmiast otrzymała ona nigdy nie posiadanąpod panowaniem szwedzkim autonomię. W Polsce wszyscy trzej zaborcy byli wspólnie zainteresowani w utrzymaniu rozbiorowego status quo. W Finlandii Rosja ciągle musiała się liczyć z pragnieniami odzyskania tego kraju przez sąsiednią Szwecję, i dlatego tym skwapliwiej dawała różne prawa Finom, aby ich na trwałe związać ze sobą. W przeciwieństwie do kampanii rusyfikacyjnej w Polsce, w Finlandii Rosja była sama zainteresowana w obudzeniu fińskiej świadomości narodowej, rozwoju języka fińskiego etc., ponieważ w ten sposób zwalczała początkowo wszechmocne wpływy szwedzkie w zakresie kultury i oświaty. Pamiętajmy, że w Finlandii już w XVI-XVII wieku nastąpiło całkowite zasymilowanie ze Szwedami wyższych klas (szlachty, urzędników i duchowieństwa), które mówiły po szwedzku, a żywioł fiński utrzymywał się najsilniej w stanie chłopskim. Fiński historyk Eino Jutikkala pisał, że po przyłączeniu do Rosji dla Finów otworzyła się droga do zdobycia takich wysokich urzędów, o których nie mogli nawet marzyć za rządów szwedzkich. Niewiedza historyczna ukrywa się również za porównaniami, zarzucającymi Polakom, że nie postępowali w swej historii XIX-wiecznej podobnie do "realistycznych" Czechów. Zapomina się, że czeska droga spokojnego rozwoju wynikła przede wszystkim z szybszej od Polski utraty samodzielności narodowej, likwidacji szlachty czeskiej i intensywnej germanizacji. Nie była to zresztą wcale tak spokojna droga, jak się wydaje naszym publicystom. Zaczęła się po klęsce powstania czeskiego, po Białej Górze, po której Czesi przeszli niesłychane wprost represje. Między innymi skonfiskowano około trzy czwarte szlacheckich majątków ziemskich w Czechach i na Morawach, rujnując 46 gros szlachty czeskiej, zmuszono do emigracji z kraju 120 tysięcy osób. Kraj został ogromnie spustoszony przez obce wojska. Czesi kilkakrotnie próbowali się burzyć przeciwko rządom Austrii. W 1741 r. część stanów czeskich poparła księcia bawarskiego Karola Albrechta, który został jednak rozbity przez Habsburgów. W 1848 r. wybuchło powstanie w Pradze, które rozbito zbombardowaniem Pragi przez wojska Windischgratza. Czeski radykalny demokrata J. Frić pisał: " Gdyby nawet nasze niewielkie, lecz dzielne siły zbrojne w Pradze... nie dokonały nic więc ponad to, że nasz wskrzeszony i politycznie pobudzany lud przestał już być tłumem niemrawych szubrawców i służalczych filistrów, już przez to samo dopomogły naszej sprawie, obroniły honor narodowy i zrobiły nam dobrą reputację ". Tym, którzy tak dzisiaj zazdroszczą Czechom cichego, spokojnego rozwoju, warto przypomnieć, że czescy rewolucyjni demokraci w XIX wieku nierzadko oglądali się właśnie na Polaków walczących przeciwko bastionom reakcji. I chyba także dziś dla nas bliższa powinna być postawa radykalnych Czechów i Słowaków (ponad stu spośród nich walczyło w Powstaniu Styczniowym), niż konserwatystów-ugodowców typu F. Jezbery, który pisał o Polakach jako "zdemoralizowanych rewolucjonistach z urodzenia", którzy "z ujmą dla Słowiaństwa, prawdy i słuszności" biorą udział we wszystkich rewolucjach. Mitowi o wyłącznie biernym i spokojnym rozwoju realistycznych Czechów zdecydowanie przeczy również ich postawa w paŹdzierniku 1905 r., kiedy to w całych Czechach wybuchł strajk powszechny, poprzedzony przez masowe demonstracje, barykady na ulicach Pragi, starcia z wojskiem i policją. Właśnie te nader niespokojne wystąpienia uliczne wywalczyły dla Czechów powszechne prawo wyborcze. Pamiętajmy jednak, że tego typu wystąpienia czeskie mogły osiągnąć sukces w warunkach zliberalizowanej monarchii austro-węgierskiej, i trudno oskarżać Polaków, że nie mogli osiągnąć podobnych efektów w warunkach carskiego despotyzmu. Czytając niektórych naszych publicystów - gromicieli "polskiego szaleństwa" nie można się wprost nadziwić ich zupełnemu brakowi zrozumienia przyczyn, które popychały nasze społeczeństwo tak często do powstań w przeszłości, psychologii narodu, który po prostu zaczynał w pewnej chwili mieć dość tyranii. Niektórzy nasi neostań-czycy nie sąjakoś w stanie zrozumieć nawet tego, co dobrze rozumieli niektórzy historycy zaborców. Jakże wymowna pod tym względem była na przykład opinia rosyj skie-go historyka Mikołaja Berga, krewnego jednego z pogromców Powstania Styczniowego, pisana głównie pod wrażeniem tego powstania ("Zapiski o Polskich spiskach i po-wstaniach"). Według M. Berga:,, Z drugiejjednakstrony i rzadrosyjski, jakby umyślnie dopomaga), aby głównie w tym zaborze powstawały spiski i wybuchały powstania; otwierał im po prostu drogę przez bezładny zarząd kraju, przez to ciągłe przerzucanie 47 się od skrajnej surowości i represyi do pobłażania bez granic; przez zupełny brak jakiegoś prawidłowego systemu administracyjnego, a głównie przez tę niezwykła umiejętność drażnienia wszystkich w ogóle i każdego z osobna, bez żadnej potrzeby lub przyczyny, ni stąd ani zowąd, jedynie chyba par l'artdumetier..." Ta nader ostra krytyka Berga pod adresem fatalnych błędów rządów carskich w Polsce i ich roli w prowokowaniu powstańjest tym ciekawsza, że wyrażałjączłowiek widzący trzeŹwo jak mało kto wszystkie główne słabości i brak elementarnego choćby przygotowania polskich ruchów powstańczych. Oto najciekawszy chyba fragment rozważań Berga: " ...Gdyby Polacy nie byli Polakami, tj. gdyby byli zgodniejsi i nie rozpadali się na tyle różnorodnych stronnictw, gdyby w swych działaniach politycznych okazywali więcej lodu organizacyjnego i wytrwałości jużby się Polska dawno wyzwoliła. Nieraz Polakom kładziono do ust wolność, chodziło tylko o to, by rozgryŹć i przełknąć dawkę. Słabe, chorowite dzieci i tego uczynić nie były w stanie i nie umiały... Wszystkie polskie powstania układają się podług jednego stereotypowego schematu. Partia czerwona, gotowa zawsze do ruchu wymyśli jakąś mniejszą lub większą manifestacyję, korzysta z każdej sposobności, by wykazać swe niezadowolenie z nienawistnych jej rządów, po największej części płomień wybucha nie w porę, przygotowania idą niedbale, niezdarnie, lecz za to prawie tak, że każdy rewolucjonista widny jest jak na dłoni. Byle dmuchnąć, a mrzonka się jak mgła rozwieje. Tego wszakże bynajmniej nie robią, owszem za pomocą różnych bezmyślnych zarządzeń dolewają oliwy do ognia i jakby rozmyślnie podniecająpłomień. Biali zarzucają młodzieży, co robi? że teraz nie czas na powstania. Młodzież odpowiada starszym, że są głupcy, przeżyci, w swoim czasie nie potrafili przeprowadzić rewolucji jak należało, więc teraz niech milczą i nie przeszkadzają, niech się nie mieszają w nie swoje sprawy... Obecnie wszystko jest doskonale obmyślone i odpowiednie kroki ku temu, by uniknąć dawniejszych błędów. Nareszcie w braku poważnej opozycji ze strony starszych, a także w skutek ślamazamości władzy następuje wybuch i wówczas ci sami starsi, płacząc nad dziećmi, przypasują pałasze, niosą siebie i wszystko, co mają na ołtarze ojczyzny..." Wprost kuriozalne są występujące od czasu do czasu na łamach prasy opinie negujące jakąkolwiek wartość polskiego czynu niepodległościowego w 1918 r. i sugerujące, że "odrodzenie po Pierwszej Światowej zawdzięczaliśmy nie czynom, tylko -jak parę innych narodów naszego regionu - pomyślnej koniunkturze" (A. Tatarkiewicz, "Polityka" nr 2/1982). Pani A. Tatarkiewicz zapomniała jakoś w ferworze swych wywodów nawet o takim "drobiazgu" jak powstanie wielkopolskie. Przede wszystkim jednak nie zauważa tego, że bez posiadania w 1918 r. różnych dobrze wyćwiczonych jednostek wojskowych, od Legionów po armię Hallera, rozwój sytuacji (zwłaszcza sprawy granic) mógł potoczyć się dużo bardziej niekorzystnie dla nas. (...). 48 Myślę, że patrząc z paroletniej perspektywy na przebieg naszych dyskusji o historii, powstaniach, romantykach, organicznikach i pozytywistach, jeszcze lepiej możemy docfcnić racjonalność i trafność ostrzeżeń przed ahistorycznym przenoszeniem sytuacji i ocen XIX wieku na nasze tak odmienne, współczesne realia - ostrzeżeń wyrażanych przez wszystkich uczestników dyskusji o pozytywistach na łamach naszego pisma w numerze drugim z maja 1982 roku. Można by było śmiać się z różnych neostańczykowskich uogólnień i traktować je nawet jako zabawne urozmaicenie naszej prasy, gdyby nie to, że jest ich tak wiele i w warunkach milczenia wielu szanowanych przedstawicieli cechu historyków pewne bzdury powtarzane po wielokroć na zasadzie "kupą, mości panowie" mogą się na trwałe zadomowić w świadomości przynajmniej części społeczeństwa polskiego. Bo natura nie znosi próżni. Ceterum censeo... Możemy również w pełni podpisać się pod ocenąprof. Henryka Marldewicza (w wywiadzie udzielonym "Kierunkom" z 19 lipca 1983 r.) głoszącąm.in.: " Uważam za ryzykowne wszelkie próby przenoszenia postaw i orientacji, które ukształtowały się w Polsce w XIX wieku, w czasach zaborów, na sytuację współczesną. Historia wiele uczy, ale nigdy się nie powtarza. Dlatego też z dużym dystansem i oporami przyjmuję te lekcje pozytywizmu udzie-laneprzez niektórych pozytywistów. Dziedzictwo pozytywizmu jest bardzo zróżnicowane... Jest w nim też postulat tak cenionego dziś realizmu, rozumianego jako liczenie się z wymogami rzeczywistości, wysuwanie celów dających się urzeczywistnić i dobór najskuteczniejszych środków dla ich realizacji. Ale trzeba pamiętać że niejednokrotnie myśl pozytywistyczna, stosując to ostatnie założenie, zbaczała na manowce oportunizmu wobec władzy zaborczej i minimalizmu zadań stawianych przed społeczeństwem ". Tekst ten byt publikowany na łamach krakowskiego "Zdania", nr 7-8 z 1984 r. Maurycy Mochnacki: Męstwo myślenia Warszawa jeszcze spała gnuśnym snem, całe miesiące miały jeszcze upłynąć, zanim doszło do nocnego napadu na Belweder, gdy Maurycy Mochnacki w sporze z Kazimierzem Brodzińskimjuż dowodził, że " ...nie czas teraz myśleć o łąkach i zdrój ach, o mruczeniu waszych strumyków i beczeniu kóz... w klimacie tutejszym są burze nawal-ne i pioruny -jak w historii". PóŹniej miało się okazać, że żadne dzieło o powstaniu listopadowym nie oddało bardziej namiętnie, bardziej sugestywnie jego "burz nawal-nych i piorunów" niż "Powstanie narodu polskiego w roku 1830-31", pióra Mochnac-kiego, wroga "zimnej, wytrawionej dykcji". 49 Dzieło Mochnackiego w formie obecnie mu nadanej składa się z dwóch tomów. Pierwszego poświęconego obrazowi ostatnich przedpowstaniowych lat Królestwa Polskiego, nasilania się carskiego despotyzmu i rozwoju tajnych związków spiskowych. I drugiego tomu ukazującego przebieg pierwszych miesięcy powstania, począwszy od szeroko nakreślonej Nocy Listopadowej. Już od pierwszych stron książki czytelnik całkowicie wpada pod urok prozy Mochnackiego, jego niezwykle sugestywnego, namiętnego pisarstwa. Mochnacki wciąż uzasadnia, dlaczego powstanie musiało wybuchnąć, dając ciemny, niekiedy aż przesadnie ciemny obraz końcowych lat przedpowstaniowych, smagając stupajkowatość policji i ograniczoność cenzury, tchórzliwe lokajstwo środowisk ugodowych. Już w tej części możemy się rozkoszować wszystkimi zaletami barwnego stylu Mochnackiego, a zwłaszcza pełnych sarkazmu charakterystyk. Wielkiego księcia Konstantego na przykład określił malowniczo straszydłem żaków, żydów i wszetecznic, dozorcą i architektem więzień, szafarzem rózg i pałek, różnorodną mieszaniną złożoną z atomów Iwana GroŹnego, Pawła, Galby i Mettemicha, "ariekinem z buławą w ręku". Osobiście jednak najbardziej chciałbym polecić tom drugi "Powstania narodu..." poświęcony analizie błędów powstańczych, a zarazem stanowiący kwintesencję programu politycznego Mochnackiego, jego prób wytyczenia szlaków dla przyszłych walk o niepodległość. Bo Mochnacki tak surowo atakujący błędy powstańcze, nie zaniechał nigdy nadziei na ostateczne zwycięstwo sprawy polskiej i jak to już nieraz akcentowano "chłoszcząc zawsze dodawał otuchy". Jest jedna zasadnicza cecha, która wyróżnia przesłanie "Powstania narodu polskiego..." i w ogóle całe pisarstwo Mochnackiego od przeważającej części polskiego pisarstwa politycznego w wieku XIX i póŹniej. Mochnacki niezwykle gwałtownie buntuje się przeciwko tak przemożnej w naszym myśleniu, skłonności do oceniania wszystkiego przede wszystkim z pozycji moralnych, ciągłego weryfikowania na zasadzie, co jest szlachetne, a co nie przystoi. Mochnackiego nieprzypadkowo nazywano "cynikiem wolności" i przyrównywano, tak jak uczynił to Brzozowski, do Makiawela. W całej swej twórczości i życiu namiętnie przeciwstawiał się stosowaniu w polityce główne kryteriów etycznych, starał się zaszczepić społeczeństwu przede wszystkim jedną wartość - efektywność środków. Całe jego życie przebiegało w myśl zasady łączenia romantyzmu pięknych celów i realizmu środków, nieraz bardzo brutalnych, w walce przeciw despotyzmowi. Szczególnie mocno przeciwstawiał się nadmiernej poczciwości i dobrotliwości charakteru polskiego, która łatwiej godzi się z niewyczerpaniem środków i brakiem determinacji, prowadzącymi do upadku ojczyzny niż z pójściem na wroga z całą bezwzględnością i siłą. Wciąż krytykował ,pewien element niewieści"' w polskim charakterze narodowym, skłonność do "plotek, komerażów, małych intryg i drob- 50 nych namiętnostek". Wiele jego krytyk pod adresem polskich wad narodowych przypominało niemal identyczne zastrzeżenia generała Prądzyńskiego, ubolewającego, że Polaków cechuje nadmiar słabości i miękkości, a brak energii i wytrwałości. Autor jednej z najciekawszych biografii Mochnackiego, wydanej w 1910 roku - Jan Kucharzewski uznał za podstawową tezę "Powstania narodu..." to, iż: "prawi ludzie, cnotliwi Polacy... zcałąswąprawością, cnota, patriotyzmem, uroczyście, z czystym sumieniem ułożyli ojczyznę po raz wtóry do grobu, nie wyczerpawszy ani cząstki tej energii i tych środków, zjakiemi sprawy bronić należało ". Według Mochnackiego: "... myśmy zanadto po katolicku myśleli, nadto wiele szka-plerzy rozdaliśmy w czasie tej kampanii i bodaj czy nie nadto byliśmy kawalerskimi w całej naszej wojnie i w całej polityce...". Szczególnie namiętnie piętnował Mochnacki ociężałość i zwłokę we wszystkim, ospałość lenistwa okazywaną przez wielu zacnych ludzi starszego pokolenia, którzy znaleŹli się u steru powstania tylko dzięki dawnym zasługom, choć w żadnym razie nie byli zdolni do dzielnych i prędkich przedsięwzięć tak pożądanych w czasie nadzwyczajnym. Pisał: ".. .Liczyła Polska pod obcym uciskiem wielu męczenników dobrej sprawy. Tych czcił naród jako świętych w dniach swej niewoli; cóż naturalniejszego, że ich potem w rewolucji, uiszczając się z długu wdzięczności, powoływał do głównych urzędów? Lecz nie zawsze poczciwość z talentem w parze chodzą... Była to epoka zbyt ciężkiej próby dla dawnych zasług, nie umiejących zrzec się w cichym ustroniu prawa do publicznego zawodu. I drogo nas ta opłata narodowego szacunku kosztowała! Zbyt drogo!". Wśród tych zacnych ludzi na kartach dzieła Mochnackiego największą dawką nieubłaganych szyderstw spowita jest postać Lelewela. Mochnacki przeżył w przypadku Lelewela najwięcej gorzkich rozczarowań; wszak młodzi rewolucjoniści ogromnie wiele oczekiwali od zawsze radykalnego w poglądach, znienawidzonego przez siły konserwatywne historyka. Mochnacki próbował więc bezlitośnie zrekompensować swe gorzkie rozczarowania, portretując słynnego historyka-rewolucjonistęjako ofermowatego anty-kwariusza, który będąc w rządzie w czasie powstania, miast działać, wciąż w starych księgach gmerał, nad wytartymi monetami ślepił, wśród grzmotu dział j ak astrolog wśród bijących naokoło piorunów, stare spleśnione wertował pieniążki. Mochnacki ani przez chwilę nie ukrywał swego skrajnego potępienia dla lelewelow-skiego politykowania w czasie powstania, a zwłaszcza głoszonej przez niego w pierwszych miesiącachpolistopadowychniepojętejwprostzpunktuwidzeniazdrowego rozsądku lega-listycznej zasadzie: "Niechaj Mikołaj król polski konstytucyjny wojuje z Mikołajem cesarzem absolutnym Wszechrosji". Głównym winowajcą, le grand coupable tych pierwszych dni jest Lelewel... " Więcej profesorem, a mniej człowiekiem stanu być niepodobna...". 51 Jakże przekonywająca jest nakreślona przez Mochnackiego charakterystyka, tłumacząca skrajną chwiejność i hamletyzm Lelewela przez cały czas powstańczej epopei. Według Mochnackiego, Lelewel " w miarę rosnących okoliczności maleje i nic, prawie nic nie widzi w tłoku, burza go nie rozpala... niczego więcej się nie obawia jak odpowiedzialności w inicjatywie śmiałych i niebezpiecznych kroków. Z brakiem inspiracji na ruchomej scenie kojarzy Lelewel pretensję do nieomylności. Chce koniecznie zawsze mieć rację; dlatego woli nic nie zrobić, nic nie powiedzieć, aniżeli wziąć jakiekolwiek postanowienie albo dać jakąkolwiek radę, która by się w skutku okazała biedna i obróciła przeciwko niemu. Stąd wszystko, co mówił w całym ciągu powstania, mówił tylko półgębkiem, wszystko, co czynił, czynił niewyraŹnie". O iluż naszych "politykach" wcze-śniejszych i póŹniejszych marnotrawiących najwspanialsze szansę dla wygodnego, poczekania aż, jakoś to będzie" można by powtórzyć tę tak pyszną i tak bolesną zarazem charakterystykę pióra Mochnackiego. Z bardzo ostrą oceną spotyka się u Mochnackiego całe "rewolucyjne" Towarzystwo Patriotyczne, kierowane przez Lelewela. Zdaniem Mochnackiego, było to " zgromadzenie inwalidów rewolucji, którym sięzdawało, że stękaniem i jeremiadami Polskę z toni wydŹwigną...". Mochnacki uważał, że nie jest grzechem chcieć wielkiego we władzy udziału dla przeforsowania swojej opinii. Dużo szkodliwszym było, jego zdaniem, nie mieć żadnej opinii i wchodzić do władzy "bez myśli, jedynie dla zrobienia kariery". Wychodząc z tego typu założeń nie uważał osobistej bezinteresowności Chło-pickiego za powód do chluby. Przeciwnie, żałował, że nie miał on dużo silniejszego pragnienia władzy osobistej, uważając, że dążenie do sławy stałoby się dlań bodŹcem do stanowczych bojów miast kapitulanctwa. (...). Do największych wad polskich, które uzewnętrzniły się w czasie Powstania Listopadowego, Mochnacki zaliczał pęd do urzędowania. Ubolewał nad fatalnym marnotrawieniem środków w czasach powstańczej administracji, wynikłym z tego, że główne i mniejsze posady natychmiast po Nocy Listopadowej porozrywali ludzie całkowicie niezdatni do niczego. Ludzie ci przez cały czas trwali w błogim mniemaniu, że naród tylko dlatego powstał, "aby oni urzędowali". Przypomniał gorzką opinię Hugo Kołłąta-ja: "Kto tego dokaże, żeby nie każdy szlachcic w Polsce, co przez lat dwadzieścia pędził gorzałkę, chciał być koniecznie w rewolucji pierwszym ministrem, albo jak drugi Cyn-cynat, od razu przekuwać lemiesz na buławę, ten dokaże wielkiej rzeczy ". W rozdziale o dyktaturze Chłopickiego Mochnacki pisał: "Pod dyktaturą rozpoczęły się owe gorszące... łowy na posady płatne i niepłatne. Weszło w obyczaj, z duchem zbrojnego powstania niezgodny, urzędowanie. Ledwo nie kto w Boga wierzył, chciał urzędować w Warszawie - urzędować koniecznie i świetnie. To trwało aż do 52 ostatka. Familiami, prowincjami, grupami rzucano się tedy do urzędów, jakby naród dlatego tylko powstał, ażeby pewnym osobom i zbiorom osób w nagrodę dawnych zasług nabytych reputacyj, przecierpianych pod moskiewskim uciskiem prześladowań do tego niewczesnego popisu szerokie otworzyć pole. Ten siedział lat parę w więzieniu - a więc zrobić go ministrem! Ów pod przesztym rządem otrzymał niezasłużoną dymisję z rządu, z sejmu lub z rady obywatelskiej - a więc zrobić go przynajmniej zastępcą ministra! Innego w. książę skrzywdził osobiście - a więc zrobić go zastępcą radcy stanu! (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Bez względu na szczególność fachu, na specjalność zatrudnienia, szlachta wprost od pługa chwytała podczas wojny posady główne, pomimo starych przestróg Kołłątaja...". Najwięcej gorzkich stron poświęcił Mochnacki opisom bezczynności powstańczej pierwszych miesięcy, pisząc o nich jako o czasie gdy " rewolucja próżnowała ". W kraju, w którym nie było nadwyżek żywnościowych, w całkowicie niezrozumiały sposób zezwolono kupcom na wywóz z kraju wcześniej zakupionej pszenicy. W rezultacie żołnierze póŹniej przymierali głodem. W chwili, gdy walczono o sprawy zasadnicze, o byt Polski, wciąż nie potrafiono zdobyć się na niezbędną determinację, której tak bezskutecznie żądał Mochnacki. Wspaniały szermierz idei powstańczej i kultu czynu, Mochnacki był zarazem nieubłaganym przeciwnikiem tępego insurekcjonizmu za wszelką cenę, nie liczącego się z realiami. Wystarczy tylko spojrzeć, jak chłoszcze na kartach "Powstania..." Józefa Zaliwskiego, postać typowego amatora bezsensownej spiskomanii za wszelką cenę, tylko dla zadowolenia własnych, wygórowanych ambicji. Zaliwski w książce Mochnackiego jawi sięjako jeden z prekursorów mierosławszczyzny, to jest czegoś, co okre-śliłbymjako fatalną, piorunującą mieszankę żądzy władzy i demagogii, lekkomyślności i pieniactwa. To on, zająwszy obok dużo bardziej ostrożnego i liczącego się z realiami Wysockiego czołowe miejscew spisku podchorążych stał się tego spisku "złym duchem", i w niemałym stopniu przyczynił się do zaprzepaszczenia szans Nocy Listopadowej. Norwid, pisząc o przedstawionej w "Panu Tadeuszu" Polsce doby napoleońskiej, podrwiwał, że w tym arcynarodowym poemacie wszyscy tylko jedzą, piją, grzyby zbierają,,; czekają, aż Francuzi przyjdą zrobić im Ojczyznę". Mochnacki szczególnie namiętnie buntował się przeciwko jakże podobnej postawie części swych rodaków w dobie Powstania Listopadowego. Bez przerwy oczekiwali oni na daleką i złudzą pomoc Francuzów wtedy, gdy równocześnie zatracali świetne okazje, które mieli tuż pod bokiem. Jakże wymowne pod tym względem było postępowanie ministra spraw zagranicznych Gustawa Małachowskiego, który wychwalał jako wzór szlachetnej wielkoduszności umożliwienie przez Polaków swobodnego wymarszu z kraju dla carewicza 53 Konstantego i kilku tysięcy jego żołnierzy, równocześnie głosząc, iż: "Naród polski walczy i nawet zginąć zamierzył dla Francuzów. Walczymy za Francuzów bez Francuzów. Jest to zapal bez rachub i bez interesu ". Polemizując z tego typu rozumowaniem naiwnych i dobrodusznych szlagonów, Mochnacki wzywał ciągle do myślenia przede wszystkim kategoriami własnego polskiego interesu politycznego. Pisał: "Ja nie dziele tej opinii, jakobyśmy walczyli dla Francji. Dalej jeszcze posuwam śmiałość moją! Ja utrzymuje, żeśmy tylko dla samych siebie, dla zbawienia kraju naszego walczyli, bez żadnego względu na obce interesa. W wieku egoizmu nie pojmuję wspaniałomyślności obwołującej się za zbawicielkę całego świata po upadku własnej sprawy. Nauka takich poświęceń w polityce nie przypada do mojego przekonania. Historia to nie romans, nie poezja...". Niestety, wśród ówczesnej polskiej opinii publicznej i wśród patriotycznych luminarzy dominował ciągle typ myślenia prezentowany przez Małachowskiego, a nie polityka realna Mochnackiego. Ludzono się, że cały lud Francji o niczym innym nie myśli, jak tylko o obaleniu despotów w reszcie Europy i wprost marzy o pospieszeniu na pomoc Polakom w realizacji ich zbożnego dzieła wolności. Jeszcze w początkach września 1831 r. już w oblężonej przez wojska carskie Warszawie niektórzy z dachów domów ciągle wypatrywali z nadzieją za jakoby idącymi w sukurs Polakom wojskami francuskimi. Tymczasem w rzeczywistości, niezależnie od silnych prapolskich nastrojów wielkiej części francuskiego społeczeństwa, nowy premier Francji Casimir Perier już 18 marca 1831 r. w parlamencie publicznie zaakcentował, że "krew Francuzów należy do Francji", odmawiając Polsce wszelkiej pomocy Gdy myśmy liczyli na pomoc Francji i jej "króla barykad" - Ludwika Filipa, tenże zasmęcał się już tylko tym, że car Mikołaj nie chce go, we wzajemnej korespondencji nazywać "panem bratem". (...) Uporczywie, choć -jak wiemy - bezskutecznie, walczył Mochnacki przeciwko wciąż pokutującym wśród emigracji złudnym wiarom w dyplomatyczną pomoc mocarstw Zachodu, w dyplomację gabinetową. Co powie Europa? Corzeknąsąsiedzi? O Boże! -pisał - czyż dotąd nie wyszliśmy z tego opłakanego omamienia, z tego strasznego nierozumu w polityce? (...) Naszej dyplomatyce brakowało elementarnych wiadomości co do rzeczywistego stanu zewnętrznych stosunków Polski z Europą. Nasi dyplomatycytego nawet nie wiedzieli, a co koniecznie wiedzieć należało, że interesem jest obcych gabinetów, żeby Polska nigdy w dawnych granicach swoich nie egzystowała... (.,.). Fascynacja urokiem pisarstwa historycznego Mochnackiego nie powinna jednak iść w parze z całkowitym uleganiem porywającym sugestiom kreślonego w jego dziele obrazu, a zwłaszcza wierze, że powstanie mogłoby bez trudu zwyciężyć, gdyby tylko nie przejawiano w nim tak strasznych błędów niedołęstwa i lekkomyślności. Jak zauważył Artur 54 Śliwiński w 1921 r. o książce Mochnackiego: " Czytając jego dzieło można odnieść wrażenie, że ziemia i niebo sprzysięgły się, aby zapewnić Polakom zwycięstwo, a jeżeli walka zatańczyła się klęską, to dlatego, iż sami Polacy czynili ze swej stron wszystko, aby zwycięstwo od siebie odepchnąć, aby zgubić sprawę, która tak łatwa była do wygrania ". Historycy niejednokrotnie wskazywali, że przy dużo lepszym wykorzystaniu istniejących szans moglibyśmy prawdopodobnie wygrać kampanię 1831 roku, ale wcale nie jest pewne, czy zdołalibyśmy wygrać całą wojnę, bądŹ co bądŹ z najpotężniejszym ówczesnym mocarstwem Europy. A przecież ciągle groziła ewentualność wsparcia caratu militamie przez dwóch pozostałych zaborców. Gdy czytamy o skrajnym kunktatorstwie i niedołęstwie czołowych polskich generałów w 1831 roku, trzeba pamiętać o tym, że również wysłani przeciwko nam początkowo dowódcy carscy, a zwłaszcza feldmarszałek Dybicz też popisali się nie lada niedołęstwem. Jakże pouczająca pod tym względem jest korespondencja Aleksandra Siergiejewicza Puszkina z pierwszego półrocza 1831 r., który z rozgoryczeniem i zdesperowaniem równym Mochnackiemu też co chwila wyrzeka na niebywałe niedołęstwo i zmamotrawione szansę, tylko że generałów carskich. Wielkie mocarstwo miało jednak dużo większe rezerwy sił i łatwiej mogło wszelkie skutki niezgulstwa naprawić. Trudno dziś rozstrzygnąć spory wokół tego, czy powstanie mogło wygrać wojnę przeciwko imperium carskiemu. Jedno nie ulega wątpliwości, że przez straszne zaniechania, połowiczność działań i małoduszność, samo wszelkie swe szansę przekreśliło. Mochnacki zaś jest znakomitym i autentycznym kronikarzem tych błędów powstańczych. (...). Szkic publikowany na łamach krakowskiego "Zdania", nr 12 z 1984 r. Zaprzepaszczone szansę (...). Prądzyński nader stanowczo krytykował ostatniego króla Polski za "słaby i niedołężny charakter", a zwłaszcza za nikczemne przystąpienie do konfederacji targowic-kief. W tym osądzie Stanisława Augusta Prądzyński szedł za bardzo silnie reprezentowanym w kręgach polskiej patriotycznej szlachty od końca XVIII wieku poglądem akcentu-jącym głównie złe skutki słabości charakteru króla i jego uległości wobec carycy Przypomnijmy, że, (...) Hugo Kołłątaj stwierdzał, iż Stanisław August, "oddzielając interes korony swojej od sprawy ojczyzny - najhaniebniejszym sposobem zgubę onej przyspieszył". (...). Sprawa oceny postępowania ostatniego króla Polski budzi po dziś dzień ostre kontrowersje. Część historyków i publicystów od Jana Pachońskiego i Jerzego Lojka po- 55 cząwszy po Jerzego Mikkego skłonna jest ostro potępiać króla. Inni, np. Emanuel Ro-stworowski, Aleksander Bocheński czy Marian Brandys, przede wszystkim akcentują wysiłki reformatorskie króla, jego mądrość wybiegającą ponad ogromną większość umysłów ówczesnej Polski, a także dalekosiężne plany, wskazują wreszcie na bardzo trudne uwarunkowania polityczne i sądzą, że jego działania byty jedynąracjonalną szansą uratowania szczątka państwowości. Nie wydaje sięjednak, by najsilniejsze nawet argumenty na rzecz reformatorskich wysiłków króla i jego niezwykle zręcznych planów politycznych podważyły zasadniczy punkt oskarżeń dotychczas wysuwanych przeciwko Stanisławowi Augustowi, tak mocno akcentowanych również przez Prądzyńskiego. To mianowicie, że król-polityk nie miał dostatecznie silnego charakteru, będącego wszak conditio sine quo. non prowa-dzeniajakiejkolwiek konsekwentnej polityki. (...). Sprawę zgubnych skutków słabości charakteru króla Stanisława Augusta podnosili zresztąw naszej historiografii nie tylko czołowi rzecznicy jej romantycznego nurtu, ale także i stańczycy. Szujski nazwał Stanisława Augusta "pierwszym i najważniejszym z nieszczęść narodowych", człowiekiem, który "własną nikczemnością" skompromitował wyznawane przez siebie idee postępu. Michał Bobrzyński, skądinąd doceniający wysiłki reformatorskie króla, pisał o nim tak: "Gdy Katarzyna groŹnym odezwała się słowem, upadł zupełnie na duchu. Ludził się, jeśli przypuszczał, że odstąpieniem od konstytucji uratuje państwo. W istocie rzeczy szło mu przeważnie o uratowanie tronu, choćby w poniżających warunkach. Słaby jego charakter czepiał się strony silniejszej, brak moralnego hartu nie pozwalał mu ocenić, czym w dalszych następstwach mogło się stać uratowanie tego narodowego honoru, który jego powierzono pieczy. (...)." Bardzo ciekawa jest nakreślona przez Prądzyńskiego analiza genezy Powstania (Listopadowego - J.R.N.). Ostro krytykuje "wielką improwizację" spiskowców, wywołanie powstania w momencie najmniej właściwym z punktu widzenia sytuacj i międzynarodowej. Za największy błąd uważa rozpoczęcie powstania bez naczelnika, bez ustanowienia rządu rewolucyjnego. Równocześniejednak tekst .Paffnęfrnfów przynosi liczne fragmenty znajdujące się w całkowitej sprzeczności z ożywianym co pewien czas mitem, że wystarczyło siedzieć cicho, przystosować się do polityki zaborców, a wszystko byłoby dobrze, i w końcu nadeszłaby po dziesięcioleciach korzystna koniunktura, z której skorzystaliby wtedy Polacy nie wykrwawieni i dużo silniejsi, bez powstańczych upustów krwi. Tego typurozumowanieprzyjmujepo ddaiTaconstans dobrą wolę zaborców wobec Polaków, pod jednym tylko warunkiem, żeby ci nie "rzucali się". Rzecznicy takich postaw zdają się nic nie wiedzieć o tym, do jakiego stopnia polityka samych zaborców prowokowała niezadowolenie Polaków, o tym, że akceptacja 56 postaw ugodowych w zaborze carskim oznaczałaby równocześnie zgodę na deptanie prawa i aprobatę dla wszechwładzy tajnej policji, intryg i terroru Nowosilcowa, serwi-lizmu Zajączka i Wincentego Krasińskiego. Tym bardziej więc godne uwagi jest to, co pisze o przyczynach powstania tak zdecydowany i skrupulatny krytyk jego błędów jak generał Prądzyński: (...) Konstanty i Nowosilcow, tak dalece dali się we znaki Polakom, takwiele osobom i familiom nadokuczali, że dosyć było buntownikom wymówić to wielkie słowo: ojczyzna, aby wszystkie poruszyć serca, aby wszystkie pozyskać sympatie, bez względu na to czy chwila sprzyjająca, czy okoliczności przyjazne i w jaki sposób buntownicy robotę swoją rozpoczęli." Stanowisko Prądzyńskiego zdająsię potwierdzać listy rzecznika orientacji prorosyj-skiej Adama Czartoryskiego. 16 stycznia 1816 r. pisał on do cara Aleksandra I o w. księciu Konstantym, że "groŹ; przekształceniem konstytucji w prymitywną i bezużyteczną komedię ". Wliscie do coraz l maja 1816r, czytamy zaś: "że duch publiczny słabnie i widoczne jest zniechęcenie. (...) Ze wszech stron zachodzą okoliczności, które gaszą zapał, krępują uczucia i wstrząsająpodstawami szczęścia ogółu, spokojem i nadzieja. Przeciwstawiając się twierdzeniom, iż Powstanie Listopadowe było jedynie skutkiem lekkomyślności, i wskazując na nagromadzone z winy polityki zaborcy materiały zapalne", Prądzyński równocześnie ostro piętnował przywódców spisku, podchorążych, za to, że doprowadzili do wybuchu w niewłaściwej chwili z punktu widzenia interesów Polski. Był to moment korzystny tylko dla Francji, której groziła carska interwencja. Prądzyński twierdził, że do powstania w istocie rzeczy doszło dzięki francuskiej inspiracji. Stanowisko to było już nieraz przedmiotem dyskusji w polskiej historiografii i większość autorów odrzuca podobną tezę. Znacznie ważniejsze od nie udowodnionego w żadnym razie i chyba zbyt pochopnego twierdzenia o bezpośredniej "francuskiej inspiracji" Powstania Listopadowego wydają się ciągle ponawiane przez Prądzyńskiego ostrzeżenia przed iluzorycznym liczeniem na pomoc innych, a zwłaszcza Francuzów: "Ma sympatie całego narodu francuskiego mogliśmy z pewnością rachować, ale obiecywać sobie, że ta sympatia przyniesie zaraz skutecznąpomoc powstaniu polskiemu, było to wielkim złudzeniem, o którym tylko mogli marzyć ludzie bez znajomości historii świata, bez wyobrażenia o dzisiejszych stosunkach politycznych w Europie. (...) Moim jest przekonaniem, że skądkolwiek zorza lepszej przyszłości dla Polski zejść może, najmniej od Francji spodziewać się jej możemy. Pragnąłbym zatem, ażebyśmy, Polacy, przestali oczekiwać zbawienia wyłącznie od Francji, której wdanie się nigdy nam skutecznej nie przyniosło pomocy". Jak wiemy, to wezwanie Prądzyńskiego, podobnie jak wiele innych, minęło bez echa i w 1863 r. mieliśmy znowu drogo zapłacić za zbędne iluzje co do pomocy francu- 57 skiej. Nawet taki skrajny cynik polityczny jak Adolf Thiers przyznał w 1871 r., iż: nadzieje podsuwane Polsce byty z naszej strony w stosunku do niej aktem pozbawionym lojalności, a w stosunku do nas aktem samooszustwa. To myśmy zgubili Polskę, w ciągu 40 lat podżegając j ą, bez możności i bez chęci poparcia jej. (...)." Za jeden z największych błędów w początkowym okresie powstania Prądzyński uważał - podobnie jak Mochnacki - wypuszczenie carewicza Konstantego, i co więcej , typowe dla dobroduszności polskiego charakteru ułatwienie mu pomyślnego opuszczenia Polski. Zdaniem Prądzyńskiego, należało schwytać Konstantego, trzymać go pod dobrą strażą, a dzięki jego strachliwości można by go było tym łatwiej skłonić do podpisania manifestu popierającego polskie prawa, a potem zagrozić carowi Mikołajowi wykorzystaniem Konstantego jako pretendenta do tronu carskiego. W opinii niektórych historyków koncepcja Prądzyńskiego jest błyskotliwa, ale nierealna, gdyż społeczeństwo rosyjskie nie poparłoby pretendenta. Równocześnie jednak, jak pisał Władysław Zajewski w wydanej jako praca zbiorowa najnowszej wielkiej monografii Powstania Listopadowego: ,ftziś nasza historiografia słusznie uważa rokowania w Wierzbnie oraz wypuszczenie Konstantego z wojskiem za fatalny bląd". Powszechnie krytycznie ocenia się fakt, że nie podjęto żadnej akcji w celu rozbrojenia i zniszczenia wojsk Konstantego pod Warszawą. Wzmocniły one dzięki temu atakującą nas póŹniej armię Dybicza. (...). Dyskusyjny jest nadal zasadniczy problem podniesiony w Pamiętnikach - szansa wygrania Powstania Listopadowego. Prądzyński konsekwentnie wyrażał przekonanie, że powstanie było do wygrania pod względem militarnym, a tylko kunktatorstwo i opieszałość polskich dowódców uratowały wojska rosyjskie od klęski. Istniejąnadal na ten temat bardzo znaczące różnice stanowisk w polskiej historiografii i publicystyce. Duża część historyków i publicystów głosi, iż Powstanie Listopadowe miało zdecydowane szansę zwycięstwa. Inni, niemniej liczni, twierdzą, że nic nie zapobiegłoby klęsce, a lepsze wykorzystanie szans powstania przedłużyłoby tylko jego trwanie, może zapewniłoby nawet sukces kampanii w roku 1831, ale i tak nie zapobiegłoby ostatecznej klęsce w walce z imperium carskim. Trudno rozstrzygnąć, która strona ma więcej racji w tym trwającym już ponad 150 lat wielkim polskim sporze historycznym. Jedno jest pewne, i pod tym względem argumenty generała Prądzyńskiego są absolutnie przekonywające: w Powstaniu Listopadowym w żadnym razie nic wykorzystaliśmy wszystkich szans, aż nazbyt silnie zawiniliśmy połowicznością działań, różnymi zaniechaniami, tak krytykowanym przez Prądzyńskiego "brakiem tęgosci charakteru", małodusznością, brakiem wytrwałości. Historię tego powstania szczególnie mocno cechowało opisywane z taką goryczą przez Moch- 58 nackiego przechodzenie od pierwotnego powszechnego zapału do nagłego omdlenia i upadania właśnie wtedy, kiedy najbardziej było potrzeba wytrwałości, "gorszące dobrowolne rozpraszanie sil niemałych, jeszcze nie starganych". {..). Przytoczone w wyborze fragmenty dzieł generała Prądzyńskiego stanowiły jakże wciąż nam potrzebną wielką, namiętną szarżę na rozliczne narodowe słabości i wady, zgnuśnienie i brak wytrwałości. Równocześnie uczyły patrzeć chłodniej, bez złudzeń na naszą sytuacj ę, liczyć się z realiami, wyrzekać się pięknych gestów w imię wytrwałości i konsekwencji w działaniu, przy zachowaniu w sercu upragnionego ideału - Niepodległości. Krytykując zbytnią miękkość i dobroduszność polskiej natury pragnął Prądzyński dodać szczyptę makiawelizmu do pięknych zasad wolnościowych, ale za nic nie był skłonny z tych zasad zrezygnować. (...). Z wstępu do opracowanego przeze mnie wyboru myśli gen. I. Prądzyńskiego pt. "Zaprzepaszczone szansę", Krakóow 1985, s. 14-15, 21-23, 26-27. Przemilczenia i nieprawdy Z prawdziwym zdumieniem przeczytałem w rocznicę Powstania Styczniowego wielki panegiryk Artura Górskiego na cześć największego wroga tego powstania margrabiego Wielopolskiego, współdziałaj ącego z caratem przeciw swoim rodakom. Wszak nawet tak nie lubiący powstań stańczyk Józef Szujski nazwał Wielopolskiego "nowym targowiczaninem" w artykule z listopada 1865 roku. Rozumiem, że prorosyjscy serwi-liści w PRL-u odwoływali się do margrabiego Wielopolskiego jako do swojego patrona. Jak wytłumaczyć jednak poglądy Artura Górskiego głoszącego chwalbę tego XIX-wiecznego targowiczanina w 10. roku suwerennej Trzeciej Rzeczypospolitej; i na dodatek powołującego się, jako na swe podstawowe Źródło, na prawdziwy podręcznik kolaboracji z czasów PRL-u - "Dzieje głupoty w Polsce"? Aleksander Bocheński napisał swą książkę tuż po wojnie w duchu najskrajnięjsze-go prorosyjskiego oportunizmu, aby torować drogę do służalstwa wobec nowego okupanta. Pisana z tą tezą książka, pełna skrajnego naciągania faktów, by dopasować je do tendencyjnych uproszczeń autora, została bardzo krytycznie oceniona natychmiast po wydrukowaniu przez prawdziwych historyków. Minęło ponad 35 lat i nagle książkę Bocheńskiego wyciągnięto z lamusa, a nawet nagrodzono w czasach "wojny z Narodem" Wojciecha Jaruzelskiego. Zrobiono tak nieprzypadkowo. Książka Bocheńskiego wychwalała pod niebiosa króla-targowiczanina Stanisława Augusta i XIX-wiecznego targowiczanina- margrabiego Wielopolskiego. Za to tym bardziej zajadle atakowała 59 prawdziwych polskich patriotów, na czele z czołowymi postaciami Sejmu Czteroletniego. Warto przypomnieć, jak na łamach organu M.F Rakowskiego w partyjnej "Polityce" z 3 listopada 1984 r. wychwalano piórem Andrzeja Mozołowskiego rzekome ogromne zalety książki Bocheńskiego, ze zrozumieniem odnosząc się do głoszonej przez niego expressis yerbis chwalby targowiczan. Jak pisał Mozołowski o Bocheńskim: "(...) Autor nie waha się podnieść pióra na stronnictwo patriotów z okresu Sejmu Czteroletniego i Konstytucji 3 Maja -za fatalną politykę zagraniczną, w przeciwieństwie do targowiczan, którzy pod tym względem byli znacznie lepsi, a szukając oparcia w Rosji, nie w Prusach, lepiej się ojczyŹnie przysłużyli". Tak wychwalano w Polsce Jaruzelskie-go brechty Bocheńskiego, sławiące najhaniebniejszych zdrajców Polski - targowiczan, jako tych, którzy się "lepiej przysłużyli ojczyŹnie". Poprzez ściągnięcie wojsk rosyjskich na własną ojczyznę i przyspieszenie drugiego rozbioru! że takie brechty wychwalano w mediach pod dyktandem Jaruzelskiego, to było jakoś tam zrozumiałe, ale, że ktoś odwołuje się do książki tych brecht w suwerennej Rzeczypospolitej, tego już zrozumieć nie podobna. Sięga pan Górski do j eszcze j ednej książki - busoli dla rzeczników prorosyj skich orientacji - do książki Ksawerego Pruszyńskiego o margrabim Wielopolskim. Powstała w 1944 r. książka Pruszyńskiego miała uzasadnić drogę do kolaboracji ze Związkiem Sowieckim i samemu jej autorowi utorowała drogę do ambasadorstwa PRL-u. Słynny nonkonformistyczny historyk Jerzy Lojek nazwał już w 1958 r. książkę Pruszyńskiego zcałą słusznością "apoteozą quislingizmu", określając jąjako "niepotrzebną, obelżywą dla przeszłości narodu". Dla pana Artura Górskiego właśnie ta książka, apoteozująca quislingowską kolaborację z Rosją, jest jeszcze dziś jednym z głównych Źródeł natchnienia. Artykuł pana Górskiego o Wielopolskim ("Nasz Dziennik" z 22 stycznia 1999 r.) roi się od oczywistych przemilczeń i nieprawd. Chcę wierzyć, że wynikły one ze skrajnej niewiedzy historycznej autora artykułu, a nie sąwynikiem świadomie tendencyjnych przeinaczeń. Dlaczego przegrał Wielopolski. Czytając panegiryczne opowiastki Artura Górskiego o Wielopolskim, w których nie znalazło się ani jedno zdanie mówiące o fatalnych wadach margrabiego, za nic nie można zrozumieć, dlaczego on tak katastrofalnie przegrał jako polityk. Według Górskiego i jego "Źródłowego autora" A. Bocheńskiego, autora "Dziejów głupoty w Polsce", winni byli oczywiście Polacy, zły naród, który nie rozumiał "wielkich" celów 60 Wielopolskiego. Przyjrzyjmy się więc z bliska jak żałośnie i jak nierozumnie realizował Wiąłopolski swoje cele. Historycy, którzy szukająodpowiedzi napytanie, dlaczego reformy Wielopolskiego zakończyły się takim fiaskiem, zgodnie wskazująna katastrofalne skutki niektórych osobistych przywar margrabiego, jego skrajnego autokratyzmu i konserwatyzmu, lekceważenia, czy wręcz pogardy dla społeczeństwa, zapalczywości, uporu, pieniactwa. Wielopolskiemu przy wszystkich jego zaletach: gruntownym wykształceniu, wielkiej sile charakteru, przebojowości, ogromnej odwadze, całkowicie brakowało tak potrzebnej właśnie politykowi cechy - kompromisu. Margrabia posiadał wyjątkowe wprost umiejętności błyskawicznego zarażania osób i całych środowisk do swej polityki. Już w ciągu pierwszych miesięcy po dojściu do władzy starannie "zapracował" na ogromną niepopulamość w społeczeństwie. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobił margrabia po dojściu do władzy było obrażenie duchowieństwa katolickiego w Polsce poprzez ostry, karcący ton mowy "powitalnej", wygłoszonej do zaproszonych przez niego przedstawicieli Kościoła. Pisano, że przez pychę i "manię wygłaszania mów" niepotrzebnie zraził do siebie możliwego bardzo wpływowego sojusznika. Mnożył kroki prowokujące różne odłamy społeczeństwa, uderzając z całą siłą we wszystkie te organizacje i instytucje polskie, którym nie ufał. Rozwiązał, obejmującą kilka tysięcy ludzi spojonych patriotyzmem, straż konstablów wraz z ich Dyrekcją. Parę dni póŹniej, ku zaskoczeniu wszystkich rozwiązał popierane przez wielką część szlachty Towarzystwo Rolnicze. Głosząc na każdym kroku szczególne poszanowanie dla legalizmu, bez żenady łamał prawo w walce ze swymi przeciwnikami. Dla "zastraszenia ulicy" przeforsował fatalną "ustawę o zbiegowiskach", której efektem było ponad 100 zabitych w masakrze z 8 kwietnia 1861 roku. Błędną polityką stracił szansę poparcia przez dużą część inteligencji, która przedtem gotowa była docenić program reform. Oświecony despota Wielopolski nie wyciągnął żadnych wniosków z tego błędu. Z jego inicjatywy jeszcze bardziej mnożono zakazy i obostrzenia. Rannym w czasie wypadków 8 kwietnia 1861 roku zakazano pokazywać się na ulicach. Na rozkaz Wielopolskiego zamknięto pocztę miejską (!) - za przesłanie na adres margrabiego wielkiej ilości anonimów i pogróżek. Dotkliwie zaostrzono cenzurę. Na próżno powiernik Wielopolskiego - Kazimierz Krzy-wicki, przedkładał mu ograniczenie cenzury i zwiększenie swobody dyskusji w oficjalnej prasie jako najlepsze środki na przyhamowanie popularności tajnej prasy. Całkowicie ośmie- 61 szyło margrabiego polecenie nakazujące funkcjonariuszom wszystkich służb państwowych, aby nosili odtąd publicznie kapelusze cylindrowe ,/ffa oddzielenia się od stronnictwa bezrządu". Historyk z przełomu XIX i XX wieku J. Grabieć (Józef Dąbrowski) pisał o fatalnych skutkach poglądów Wielopolskiego, spoglądającego na naród "jako na zbiorowisko spiskujących anarchistów, których należy ostrożnie dopuszczać do spraw publicznych, poddać ścisłej kontroli biurokracji i wychowywać poważnie na lojalnych obywateli". Według Grabca: "(...) Margrabia pozostał oświeconym despotą (...). Królestwo było dlań zawsze wulkanem, wrzącym lawą rewolucyjną. Ogół polski- niczym więcej poza anarchią, którątrzeba złamać bezwzględnie, awtedy... zobaczą, co zrobię dla kraju!'(...)." A tymczasem -jak pisał Grabieć społeczeństwo widziało w Wielopolskim głównie mściwego pieniacza, chcącego kwestię polską rozstrzygnąć "na sposób moskiewski", uszczęśliwiającego Królestwo reformami administracyjnymi, przeprowadzanymi "z pomocą nahajek i bagnetów rosyjskich" w zamian za wyrzeczenie się przez Naród dążeń niepodległościowych. Nawet po masakrze kwietniowej 1861 roku Wielopolski nie zrozumiał, że żadne rozwiązanie siłowe nie przyniesie trwałego uspokojenia, a tylko tym bardziej wyizoluje go od ogółu rodaków. Jego podejście najlepiej ilustrowały butne słowa wypowiedziane do deputacji szlachty: "Waszego, ani niczyj ego poparcia nie żądam i nie potrzebują. Dla Polaków można czasem coś dobrego zrobić, ale z Polakami - nigdy!" Przy takiej postawie wobec narodu, przy skrajnym oderwaniu od jego pragnień, Wielopolski zamiast przyciągnąć społeczeństwo do swego rządu, stopniowo stawał się postacią coraz powszechniej znienawidzoną. Przekręcając jego nazwisko, dość powszechnie przezywano go Wieloruskim. Nazywano "Dzikiem" lub "Ropuchą". Ściany jego pałacu "ozdabiano" złośliwymi karykaturami i wierszykami w stylu: W Polsce, Litwie czy na Rusi Wielopolski wisieć musi. Wielopolskiego mściwość i prywata Bardzo wiele osób odstręczały od margrabiego skrajne przejawy jego egoizmu i prywaty. Szczególny niesmak wywoływało załatwianie przez niego po objęciu rządów różnych osobistych porachunków z przeciwnikami z czasów dawnych osobistych procesów o majątki. Mszcząc się po latach na sędziach z trybunału kieleckiego, w którym kiedyś przegrał proces, jednego z nich w ogóle zdymisjonował, dwóch przesunął do jakichś zapadłych dziur. Najbardziej jednak zaszkodził sobie w opinii publicznej, a przede wszystkim ośmieszył procesem wytoczonym o "zdradę stanu" malcom, uczniom ze szkoły realnej, 62 którzy rozpędzili murarzy, oddzielających parkanem część ogrodu przy Pałacu Kazimierzowskim, aby przeznaczyć go do wyłącznego osobistego użytku margrabiego. Wielopolskiego rozjuszyły złośliwe okrzyki malców: Margrabia nie ścierpła! rządów w rządzie, a my nie scierpimy ogrodu w ogrodzie". I pozwał małych "wywrotowców" do sądu. Wszystkich obruszyło jako jaskrawy przejaw nepotyzmu mianowanie przez Wielopolskiego swego trzydziestoletniego syna Zygmunta na tak ważne stanowisko prezydenta Warszawy i przewodniczącego najpoważniejszej rady miejskiej w Polsce. Podobnie ostre krytyki wzbudziło mianowanie dyrektorem komisji spraw wewnętrznych hrabiego Edwarda Kellera, którego jedyną "kwalifikacją" na to stanowisko było to, że jego żona była damą serca margrabiego. Warszawski humor uliczny odnotował tę nominację w satyrycznym wierszyku: A co powiesz o Kellerze? Ona daje, a on bierze... Mów wyraŹnie, Pan Dobrodziej! Ona k..., a on złodziej. Doprowadził ostatecznie do tego, że był znienawidzony niemal powszechnie. Zniechęcił do siebie szlachtę i duchowieństwo, a nie starał się oprzeć na mieszczaństwie, tak jak Cavour we Włoszech czy Bismarckw Niemczech. Zamiast zdobyć poparcie szerokich rzesz mieszczaństwa polskiego zraził je szczególnym faworyzowaniem mieszczaństwa żydowskiego -jak wypomniał mu znany historyk, stańczyk, Michał Bobrzyński. Artur Górski wymienił różne reformy Wielopolskiego, pisał o jego zasługach dla polonizowania urzędów, o szczególnie doniosłej reformie szkolnictwa. Wszystko to prawda, tylko że szło to w parze z opisanym powyżej fatalnym zrażaniem, wręcz prowokowaniem społeczeństwa, co miało przynieść potem najbardziej gorzkie owoce. Co najważniejsze jednak margrabia popełnił fatalny błąd zaniechania, nie zdobywając się na najpotrzebniej szą reformę-uwłaszczenie chłopów, wten sposób zostawiającją,jako główny atut, dla powstańców. Jak pisał prof. Stefan Kieniewicz przeprowadzenie reformy uwłaszczeniowej w 1862 roku mogło uczynić Wielopolskiego panem sytuacji. Nie zrobił tego margrabia, nazbyt był bowiem konserwatystą, niezdolnym do oderwania się od interesów swojej klasy. Warto przypomnieć, jak oceniał Wielopolskiego Józef Piłsudski, tak wnikliwy obserwator historii i zarazem wielki człowiek czynu. Otóż widział on w nim dużą siłę charakteru, "stalowego człowieka z wielką wolą', robiącego wiele dla spolszczenia urzędów, twórcę odrodzonej Szkoły Głównej, która stała się pomnikiem jego zasług!'. Tyle, że Piłsudski widział również całkowicie przemilczane przez Górskiego ogromne przywary Wielopolskiego. Przywary, które zadecydowały o kompletnym fiasku jego polityki. Jak pisał Piłsudski: "(...) Do społeczeństwa Wielopolski odnosił się z pogardą żądając jedynie po- 63 słuszeństwa. Posłuch zaś wymuszał gwałtownymi środkami i w niczem nie różnił się od najeŹdŹców, którzy użyczali mu w tym celu rąk i aparatu. Główne siedlisko Białych, Towarzystwo Rolnicze, zamknął gwałtem, poszczególnych ludzi ścigał i szykanował niezgorzej od Paskiewicza. Czerwonych nienawidził, jakwrogów osobistych, więził, katował, szpiegował na spółkę z policją carską. Nieraz wielką siłę charakteru zużywał na nienawistne szykanowanie jednych i drugich z pogardzanych stronnictw (...)." Branka -- zbrodniczym błędem Totalne fiasko polityki Wielopolskiego przypieczętował podjęty przez niego tak zgubny dla narodu pomysł branki, której celem było osłabienie siły elementu radykalnego w Królestwie . Branka groziła wysłaniem około dwunastu tysięcy Polaków na wieloletnią służbę "w sołdaty" na dalekich azjatyckich stępach Rosji. Nic dziwnego, że tego typu pobór mógł spowodować, i spowodował pospieszny wybuch powstańczy. Wielopolski zdawał sobie zresztą sprawę z groŹby sprowokowania powstania przez brankę, i dążył do tego świado-mie. Powiedział: "Wrzód wezbrał i rozciąć go należy. Powstanie stłumięw ciągu tygodnia i wtedy będę mógł rządzić". Przeliczył się skrajnie. Powstanie potrwało prawie dwa lata, i ten błąd w oczekiwaniach Wielopolskiego kolejny raz dowiódł, jak ograniczony był w gruncie rzeczy jego realizm. Słynny nonkonformistyczny historyk, profesor Henryk We-reszycki, pisząc o tym, jak błędna była decyzja branki, podjęta przez Wielopolskiego, stwierdził: "(...) Popełnił błąd tragiczny, a można powiedzieć - i zbrodniczy ze stanowiska narodowego. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że zarówno on, jak i jego polityka są rządowi carskiemu tylko tak długo potrzebni, jak długo będą mogli uchronić carat przed polską insurekcją. Skoro ona wybuchła, stał się od razu niepotrzebny". Swym postępowaniem wciąż dolewał oliwy do ognia. Szczególne oburzenie społeczeństwa wywołał publikowany przez Wielopiskiego 19 stycznia 1863 r. - w kilka dni po rozpoczęciu branki - artykuł na jej temat, rozpisujący się na temat rzekomej radości, jaką wykazywali rekruci zabierani na piętnastoletniąsłużbę wojskową, która stanie się im okazją wyćwiczenia w karności i innych wielkich cnotach obywatelskich. Paweł Jasienica pisał, iż tym artykułem Wielopolski pobił wszelkie rekordy propagandowej bezmyślności. Opinia publiczna potraktowała jego tekst jako kopnięcie wymierzone leżącemu a "tego w Polsce bardzo, ale to bardzo nie lubią. Najspokojniejsi ludzie popadli w szaf\ Dla walczących z pizemocąpowstańców margrabiabył już tylko ponurym symbolem zaprzaństwa. Z niekłamaną nienawiścią śpiewano słowa: "5o mu [carowi], margrafprojektpodałjakugasićżar7, zawarte w popularnej pobudce powstańczej, "Stój carze, stój, nie ustał bój. Powstańcy pokazali 64 niebywałą determinację, odrzucając wszelką myśl o amnestii. W jednej z najpopularniejszych pieśni powstańczych odpowiadano carowi Aleksandrowi! H: Chcesz zwodzić nas, oszukać chcesz nas czule, Plujemy ci w twarz za morze twoich łez - W amnestię twą owiniem nasze kule. ]VIedal "za stłumienie powstania" Zdymisjonowany przez cara w lipcu 1864 roku, Wielopolski, widząc całkowite fiasko swej polityki, wyjechał do Prus, do Drezna. Podczas całej jazdy był strzeżony przez eskortę carskiej żandarmerii dla ochrony przed własnymi rodakami. W drodze do Torunia strzegła go dalej przed Polakami pruska policja. Jeszcze w rok po wybuchu powstania, gdy w całym rosyjskim zaborze w najlepsze rozszalały się antypolskie represje Murawiewa Wieszatiela i Berga, Wielopolski wciąż ubolewał, że władze austriackie sąbezczynne wobec polskiej konspiracji. I pisał: "O stanie rzeczy w Krakowie nader niepokojące dochodzą nas wiadomości; kiedyż rząd tamtejszy opamięta się i pójdzie za przykładem represji, których w Warszawie dany jest przykład". Czyi człowiek, co to pisał, nie zasłużył sobie na miano Targowiczanina?! Z tym większą, niekłamaną radością Wielopolski zareagował na wieść o wprowadzeniu stanu oblężenia w Galicji w 1864 r. Pisał do syna Zygmunta, iż cieszy się z tej wiadomości, choć uważa decyzję za spóŹnioną o rok "i pod względem band zbrojnych, i band artykułów dziennikarskich, które to ostatnie, kto wie, czy ona i teraz poskromi?" Przyjął przysłany mu do Drezna przez władze carskie jednorazowy zasiłek w wysokości dziesięciu tysięcy rubli i medal "Za usmirjenie miatieża" (za stłumienie powstania). W 1865 roku zalecał swemu synowi, aby zawarł znajomość z generałem Murawiewem ("Wieszatielem"), która może mu pomóc w sprawach majątkowych. Nawet bardzo przychylny Wielopolskiemu autorjego trzytomowej biografii Adam Skałkowski przyznał w tej sprawie: "Gotowość szukania protekcji nawet u " Wieszatiela " szła w parze z chorobliwym już prawie wstrętem do rodaków, od których czuł się zawsze jeszcze zapoznanym i prześladowanym". Zafascynowany osobowościąBismarcka, który "najdoskonalej wyobrażał tężyznę junkrów", w lipcu 1865 r. zlecił doręczenie mu powinszowania z powodu uniknięcia zamachu. Nienawidząc Francj i, całym sercem stał po stronie bismarckowskich Niemiec, w czasie wojny lat 1870-1871, nie bacząc, że prowadzi ona do umocnienia śmiertelnego wroga Polski. Można by długo wyliczać ogromnie krytyczne oceny błędów Wielopolskiego, które tak fatalnie rzutowały na losy Polski. W potomności jakże słusznie zachowała się o nim 65 przeważająco negatywna opinia - i to nie tylko wśród rzeczników orientacji powstańczej, ale i wśród zdecydowanych krytyków powstań, stańczyków, pozytywistów i organiczników. By przypomnieć choćby opinię "papieża polskiego pozytywizmu" Aleksandra Świętochowskiego. W publikowanym na łamach "Prawdy" z 1897 roku (nr 41) tekście, Świętochowski pisał o Wielopolskim: "(...) Był to niewątpliwie człowiek rozumny, charakter w swoim rodzaju bardzo mocny, do działalności politycznej jak gdyby stworzony, mimo to spartolil powierzone mu zadanie - dlaczego ? Dlatego, że nie był psychologiem, że nie pojmował należycie ani natury swego społeczeństwa, ani jego współczesnego nastroju. Bezmierna buta popsuła mu najpożyteczniejsze roboty i najlepsze zamiary. Opowiadają o nim, że miał w swym gabinecie tylko jedno krzesło, ażeby ktoś z przychodzących, a troszkę niższych, przypadkiem u niego nie usiadł. Do wszelkich mów, nawet najrozumniejszych, musiał wpleść jakąś obrazę, jakieś słowo drażniące (...). Jest on też może jedynym w dziejach okazem męża stanu, który posiadając tęgi umysł i tęgi charakter, wyjątkową sposobność i rzetelną chęć wyświadczenia swemu narodowi ważnych i niezapomnianych usług, nie zrobił nic dobrego, wywołał zawieruchę i zeszedł z widowni przez nikogo nie lubiany i nikogo nie żałowany. Nie było zarówno między Polakami, jakmiędzy Rosjanami ani jednego człowieka, który by nazwał się jego przyjacielem {stronnikiem (...)". Mam cichą nadzieję, że Artur Górski pisząc swój, doprawdy niesłychany, pa-negiryk o Wielopolskim, nie wiedział o przyjęciu przez niego carskiego medalu "za stłumienie powstania", ani o radości jaką wyrażał z powodu pacyfikacji Polaków z Galicji w 1864 roku. Bo jeśli wiedział o tym wszystkim, i dalej bezkrytycznie wielbił Wielopolskiego, to nie ma żadnego sensu prowadzenie z nim jakiejkolwiek dyskusji o polskiej historii, i w ogóle o polskich sprawach, (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Efekty Powstania Styczniowego PrzejdŹmy teraz z kolei do tak spostponowanego przez Artura Górskiego Powstania Styczniowego, i przypomnijmy całkowicie przemilczane przez niego efekty Powstania. Otóż to fatalnie przegrane militarnie powstanie, odniosło wielkie zwycięstwo w skali historycznej w sprawie chłopskiej, przeprowadzając doniosłą reformę społeczno-uwłaszczeniową chłopów, z którą car musiał się już pogodzić. I tę właśnie rolę powstania szczególnie eksponowali wielcy historycy polscy na czele z Henrykiem Wereszyckim. Niejednokrotnie wskazywano na znaczenie faktu, że pozbawieni dostatecznych sił militarnych i broni Polacy umieli w latach 1863-1864 przeciwstawić wielkiemu mocarstwu dobrze funkcjonujące własne tajne państwo podziemne, oparte na współdziałaniu bardzo znacz- 66 nej części społeczeństwa polskiego. Historycy przypominają, że: powstanie powołało do życia rozległą administrację terenową, własną obfitą prasę podziemną, własny system pocztowy, żandarmerię i policję narodową'. Prawdziwym fenomenem ówczesnego tajnego państwa polskiego, utrzymującego swoje agencje dyplomatyczne w Europie Zachodniej, było funkcjonowanie Rządu Narodowego, obradującego niemal codziennie w Warszawie, pomimo tak ogromnych prześladowań. Józef Piłsudski pisał: "(...) W roku 1863 istniał taki symbol, który silnie, ba - nieraz wszechwładnie panował nad ludŹmi. Była nim pieczęć -pieczęć Rządu Narodowego. (...) Rok 1863 dal wielkość nieznaną, wielkość, co do której i teraz świat wątpi, gdy mówi o nas, wielkość zaprzeczającą wszystkiemu temu, co my o sobie mówimy, wielkość cudu pracy, ogromu siły zbiorowej, siły zbiorowej wysiłków woli, siły moralnej (...)". Arturowi Górskiemu warto przypomnieć słowa ze słynnej homilii Prymasa Tysiąclecia Stefana kardynała Wyszyńskiego, wypowiedziane 27 stycznia 1963 r. w odpowiedzi ówczesnemu pomniejszycielowi powstania Stanisławowi Stommie. (Chodziło o zamieszczony w "Tygodniku Powszechnym" atak Stommy naPowstanie Styczniowe jako rzekomy wyraz nonsensownego "kompleksu antyrosyjskiego"). Odpowiadając Stommie, oportuni-stycznemu rzecznikowi orientacjirosyjskiej,Piymas Tysiąclecia powiedział między innymi: "(...) Powiedzą ludzie roztropni - ale Powstanie się nie udało. Czy nie lepiej było żyć spokojnie w pracy organicznej, budować, naprawiać, poprawiać ekonomiczny byt Narodu, spokojnie, cicho? (...) O! nie samym chlebem żyje człowiek i nie samym chlebem żyje Naród (...) Najbardziej smutnymi narodami są te, którym postawiono za ideał li tylko dążenie i cele materialne (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). (...). Przyglądaliście się może kiedy ptakowi, jak tłucze się w klatce? Wszystkie pierze z piersi swej wybija... Zewnętrzny obserwator, patrzący na to, może powiedzieć: głupi ptak! (...) Chyba nie można mówić: głupi ptak, trzeba wiedzieć: on się rwie w światy (...) Któż się może dziwić, że o klatkę w Polsce ustanowioną rozbijały siępiersi "polskich ptaków ", aż pióra leciały, rany pozostawiając? tłumaczcie ptakowi, aby się niepotrzebnie nie obijał o druty, bo ich nie przezwycięży (..) Młodzież poszła w lasy, bo ją chciano wcielić do obcych armii. Nicdziwnego(..)Powstaniebyłopodobnoprzegrane.Byloprzegrane,jak"przegra-ny"jestrolnik, który z pustymi miechamiwraca do zagrody, gdy wysiał złote ziarno... A jednak wraca spokojnie, bo rozpoczęła sięjakaś wielka praca... Zdaje się, że to nieudane Powstanie oddało wielkąprzyslugę wszystkim trzem zaborcom, bo rozpoczęta się praca myśli polskiej, która przekroczyła kordony i podała ręce tym, co w Warszawie, w Poznaniu i w Krakowie i tym, co gdzieś daleko na Litwie i na Rusi. Powiązała ich wszystkich i zaczęła się wspólnapraca(..)Rzeczpewna,żeNaródbeztegozrywu,okupionegokrwiąnieostałbysię w bismarckowskiej polityce Kulturkampfu. Nie oparłby się germanizacji i rusyfikacji". 67 Fakty wskazują, że Powstanie Styczniowe, podobnie jak poprzednie powstania, choć za wielką cenę krwi, ale przetrwało groŹbę, umocniło poczucie polskości. I to zdecydowało, że w 1918 roku umieliśmy wykorzystać swą wielką szansę dziejową, w przeciwieństwie do zasymilowanych przez Rosję elit Ukrainy, zwłaszcza centralnej. Przypomnę tu na koniec jakże celnąwypowiedŹ Aleksandra Świętochowskiego, wielkiego pozytywisty, który umiał jednak zdobyć się na zrozumienie przyczyn i istoty polskich powstań. Pisał o nich: "(...) Być może, iż bez rewolucji 30i 63 roku naród nasz doskonale by się utuczył i ważyłby dużo, ale prawdopodobnie byłby dziś tylko spasionym wieprzem. Stańczycy i ich krewniacy polityczni mają zupełną słuszność, zarzucając nam, że ciągle burzymy chlew, hory nam budują rządy; czy jednak żyjąc spokojnie w tym chlewie, możemy zachować naszą istotę? (...)." Tekst ten ukazał się na łamach "Naszego Dziennika" z 6-7 lutego 1999 r. w odpowiedzi na publikowany w "Naszym Dzienniku" artykuł b. redaktora naczelnego tej gazety Artura Górskiego. Najbardziej szokujący dla mnie był fakt, że A. Górski, znany konserwatysta i monarchista, bezkrytycznie powoływał się na tezy Aleksandra Bocheńskiego, skrajnego rzecznika kolaboracji z Rosją w dobie PRL-u, szczególnie głośnego w okresie stanu wojennego. Z Polakami czy z Rosją? Ten szkic polemiczny ukazał się w "Naszym dzienniku" 20-21 lutego-1999 r. Był odpowiedzią na drukowany w tym samym numerze "Naszego Dziennika" tekst Adama Wielomskiego, polemizujący z moją polemiką z tekstem A. Górskiego. Wielomski nie znany był przedtem z żadnego znaczącego dorobku w dziedzinie historii. Za to, z tym większą hucpą i niekompetencją, skrajnie przekręcając fakty, rzucił się do ataku na tradycje powstańcze. Po przejrzeniu tekstu Adama Wielomskiego pospieszyłem do Biblioteki Narodowej, aby poznać, skąd wynika skrajna, mentorska pewność tego polemisty, jakie są jego wcześniejsze dokonania. Niestety nie znalazłem ani jednej, najdrobniejszej nawet pozycji jego autorstwa. Konserwatystów trzeba znać Polemista pisze, że historycy mitologizowali obraz powstań na przełomie XIX i XX wieku "dla pokrzepienia serc". Jakby zupełnie nie wiedział o istnieniu potężnej, krytycznej 68 wobec powstań, szkoły krakowskiej. Tyle, że jej przedstawiciele - krakowscy konserwatyści, "stańczycy" nie oszczędzali wcale ulubionego przez polemistę Wielopolskiego. To konserwatysta Szujski, na którego powołuje siępolemista, nazwał Wielopolskiego w 1865 r. "targowiczaninem". To inny konserwatysta, słynny historyk Michał Bobrzyński wiele dziesięcioleci temu krytykował Wielopolskiego dokładnie za to samo, za co ja go teraz krytykowałem, a więc za nieprzeprowadzenie uwłaszczenia i samolubne bronienie wyłącznie interesów własnej warstwy społecznej. Jakpisał Bobrzyński: "(...) Wielopolski (...) nie wzniósł się ponad, lecz tkwił głęboko w pojęciach społecznych warstwy, do której należał. Zasłaniając się kodeksem cywilnym napoleońskim, ignorując całą historię stosunków poddańczych w Polsce, nie nauczony strasznem wstrząśnięciem, wśród którego uwłaszczenie w Galicji się dokonało, uznawał tylko uczynszowienie dobrowolne i to w ciasnym zakresie (...)" (por. M. Bobrzyński, Dzieje Polski w zarysie, t. 3, Warszawa 1931, s. 207). Bobrzyński krytykował również Wielopolskiego za to, że nie panując nad swoimi nerwami, "zraził sobie duchowieństwo", przemawiając doń. Według Bobrzyńskiego, Wielopolski "(...) Przychylnie odezwał się tylko wobec żydów (...). Przemawiając do nich oświadczył, że z nich ma się wytworzyć mieszczaństwo, co mieszczanie chrześcijańscy słusznie uznali za poniżenie. Widoczne było to, że Wielopolski nie rozumiał siły i znaczenia, jakie miało już polskie i polonizujące się mieszczaństwo, oparte na wielkim rozwoju przemysłu fabrycznego i rękodzielniczego, a biorące udział w wielkim handlu światowym. Zauważono też zaraz, że jako szlachcic polski uznaje widocznie szlachcica i nieodłącznego od niego żyda. Nie można też niezręcznie/ i niepotrzebnie] większych na swojej drodze napiętrzyć przeszkód (...). Wielopolski zamiast zjednać sobie społeczeństwo, uciekł się do uspokajania go użyciem siły (...)". (Por. tamże, s. 210). Bobrzyński zilustrował fakt, jak skrajnie zachowawczy i egoistyczny był Wielopolski, informacją, że sam car Aleksander "zwrócił uwagę Wielopolskiego na to, że projekt nie jest korzystny dla włościan, tenjed-naksięzaciąf" (por. s. 214). Pisze polemista, że jest konserwatystą. Tylko, że z tego niewiele jeszcze wynika. Byli bowiem i są bardzo różni konserwatyści. Byli liczni konserwatyści, którzy umieli wybiegać ponad interesy własnej warstwy i myśleć z pozycji interesów całego narodu, tak jak choćby książę Adam Czartoryski. I byli tacy jak Wielopolski, czy jawny zaprzaniec hrabia Henryk Rzewuski. Byli konserwatyści ogromnie elastyczni i przewidujący w polityce, jak W. Churchill i byli tacy, co z uporem muła trzymali się raz wybranej, fatalnej polityki, tak jak N. Chamberlain. Wciąż kontynuował on politykę ustępstw wobec Niemiec hitlerowskich, nie bacząc na żadne alarmujące sygnały. Myślę, że bardzo ważną sprawą przy ocenie polityków, także konserwatywnych, było to, czy oni byli, czy nie byli patriotami. Konserwatystą-patriotą byli książę Adam Czartoryski, Józef 69 Szujski czy Michał Dobrzyński. Nie był na pewno patriotą-konserwatystą zaprzaniec Henryk Rzewuski. Inie był prawdziwym patriotą Aleksander Wielopolski, godzący się na przyjęcie medalu "Za stłumienie polskiego powstania" i wyrażający radość z powodu wprowadzenia przez Austriaków stanu oblężenia w Galicji. Dla polemisty przyjęcie medalu to jakiś nic nieważny symbol. A ja dotąd myślałem, że dla przeważającej części konserwatystów licząsię symbole, choćby takie jak słowa Bóg, Honor, Ojczyzna. Dmowskiego trzeba czytać Polemista parokrotnie powołuje się na Romana Dmowskiego, którego też nie doczytał. Gdyby starał się go czytać, to szybko znalazłby u Dmowskiego jakże jednoznaczne odcięcie się od postawy Wielopolskiego. Polemista powołuje się z całą aprobatą na zwrot Wielopolskiego o Polakach, że "dla Polaków można czasem coś zrobić, ale z Polakami - nigdy". Otóż właśnie Dmowski stanowczo odrzucał tę postawę Wielopolskiego, pisząc: Nieprawdą jest, że dla Polski można coś zrobić, »ale z Polakami nigdy«. Chcąc zrobić coś dla Polski, jak zresztą dla każdego innego kraju, trzeba iść z jednymi rodakami przeciw innym (...). I główna rzecz, trzeba zrozumieć swe społeczeństwo, jego duszę, znać jego instynkty, w których podstawie zawsze leży instynkt samozachowawczy narodu (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) (...)". (por. R. Dmowski, Polityka polska i odbudowanie państwa, Warszawa 1988,1.1, s. 206-207). Nieprawdą są twierdzenia polemisty, jakoby "w zdominowanym przez intelektual-ny klimat romantyzmu społeczeństwie jakakolwiek racjonalna wizja polskiej polityki nie mogła się zrodzić (...). Polskie społeczeństwo odrzucało programowo realne spojrzenie na politykę i karmiło się mitami i poetyckimi fantazjami". Tego typu twierdzenia są zgodne z obrazem Polaków, urabianym przez wrogich nam zaborców, ale zupełnie mijają się z prawdą. W polskim Narodzie istniały różne nurty i różne szkoły myślenia. Przy umiejętnej polityce, wynikającej z rzeczywistego "rozumienia społeczeństwa -jego duszy i instynktów" można było zapobiec wybuchowi Powstania Styczniowego. Winą Wielopolskiego jest nie tylko to, że nic nie zrobił, ale to, że to on właśnie sytuację rozjątrzył różnymi skrajnymi błędnymi, niepopularnymi decyzjami, fatalnie rozmijającymi się z odczuciami Narodu. Aż wreszcie sprowokował powstanie, skrajnie nierealistycznie licząc, że stłumi je w ciągu tygodnia! Tylko ktoś skrajnie nieoczytany, tak jak mój polemista, mógł wypisywać banialuki, że Dmowski był jedynym (podkreślenie - J.R.N) obok Wielopolskiego, politykiem 70 polskim w okresie rozbiorów, który rozumiał-że w polityce nie ma sentymentów, jest tylko »siła i słabość«". Jak widać, polemista nic nie słyszał o tak wybitnych politykach polskich doby rozbiorowej jak choćby stańczycy na czele z Michałem Dobrzyńskim, mającym tak wielkie wpływy w polityce polskiej w zaborze austriackim. Nie słyszał też zupełnie o takich wcześniejszych wybitnych polskich politykach z zaboru rosyjskiego jak choćby minister spraw wewnętrznych hrabia Tadeusz Mostowski, czy minister skarbu książę Franciszek Ksawery Lubecki. Dodajmy, że ten ostatni był rzecznikiem orientacji prorosyjskiej, ale mimo to akcentował, że Polsce trzeba trzech rzeczy: szkół, przemysłu oraz handlu i fabryk broni. Gdy ktoś zdziwiony zapytał Lubeckiego, rzecznika pracy organicznej, dlaczego upomina się właśnie on o fabryki broni, Lubecki odpowiedział: "Tak, i fabryk broni. Polska powinna mieć wszystko, co niezbędne dla zapewnienia niepodległości. Inaczej -wszystko straci". Tak oceniał "myślący po polsku" patriotyczny konserwatysta książę minister Lubecki. Zdumiewa mnie sięganie przez polemistę, w ślad za A. Górskim, do tez osławionego rzecznika kolaboracji z Rosją Aleksandra Bocheńskiego. Zdumiewa mnie, że polemista dalej broni Wielopolskiego w ten sposób, że milczy jak grób o jego licznych i jakże katastrofalnych dla Narodu wadach, które wyliczyłem we wcześniejszym artykule. Mój artykuł był oparty w ogromnej mierze na faktografii, był wręcz przeładowany konkretami. Polemista oskarża mnie o rzekome "frazesy patriotyczne", a to w moim tekście było powoływaniem się na uogólnienia "papieża polskiego pozytywizmu" Aleksandra Świętochowskiego i na tak piękne, poetyckie uogólnienia Prymasa Tysiąclecia ks. kard. Stefana Wyszyńskiego. Jeżeli dla "konserwatysty" myśli wielkiego Prymasa są tylko "frazesami patriotycznymi", to cóż, po prostu czytać "hadko" takie wynurzenia w patriotycznym "Naszym Dzienniku". Mój tekst był poświęcony głównie osobie Wielopolskiego. Tylko na marginesie wspomniałem o powstaniach, przeciwstawiając się ich skrajnemu potępieniu. Znam dobrze błędy popełniane w czasie powstań i przedpowstaniowych konspiracji. Wśród największych szkodników historii Polski XIX-wieku, obok Wielopolskiego i różnych skrajnych prorosyjskich "realistów", widzę także i przedstawicieli nieodpowiedzialnego myślenia o powstaniach za wszelką cenę, a szczególnie demagoga-insurekcjonistę Ludwika Mierosławskiego. Nieprzypadkowo w moim wyborze myśli Norwida "Gorzki to chleb jest polskość" (1985 r.) poświęciłem tyle miejsca norwidowskiej krytyce zbyt łatwych i pospiesznych zrywów powstańczych, zatroskaniu o los Kraju, "gdzie każda książka za póŹno wschodzi, a każdy czyn za wcześnie". Nie zgadzam się natomiast i nigdy się nie zgadzałem, ze skrajnymi jednostronnymi potępieniami powstań, niedostrzeganiem jakże złożonych przyczyn ich wybuchów. 71 Widzieć różne uwarunkowania Powstania wybuchały w bardzo niekorzystnych momentach. Tak, to prawda. Sam o tym wcześniej nieraz pisałem. Cała rzecz w tym, że o ich wybuchu decydowali nie tylko Polacy, że bardzo często były one prowokowane przez skrajną politykę zaborców. Począwszy od Powstania Kościuszkowskiego, sprowokowanego przez usilne rozbrajanie resztek oddziałów polskich przez Rosjan. Bezpośrednią przyczyną Powstania Listopadowego była niechęć polskich oficerów i żołnierzy do walki po stronie caratu przy tłumieniu rewolucji francuskiej. Nie chciano walczyć przeciw Francuzom, którzy nie tak dawno byli sojusznikami Polaków i ich wielką nadzieją w dziele odzyskiwania niepodległości. Ale na wybuch Powstania Listopadowego złożyło się kilkanaście lat idiotycznej polityki caratu, pod auspicjami wielkiego księcia Konstantego i Nowosilcowa, wciąż jątrzącej i prowokującej Polaków. Milczy o tym polemista i milczy wysławiany przez niego rzecznik kolaboracji z RosjąA. Bocheński. A przecież jest aż nadto świadectw na ten temat. Wystarczy, żeby przeczytali uwagi najbardziej prorosyjskiego kiedyś polityka w Polsce, konserwatysty-realisty - księcia Adama Czartoryskiego, przyjaciela cara Aleksandra I, b. ministra spraw zagranicznych Wszechrosji. A Czartoryski pisał w "Pamiętnikach": "Nigdy, żaden Rosjanin, sam z siebie i nie przymuszany, nie był Polsce życzliwy". Przypomnę, że już na 15 lat przed wybuchem Powstania książę Czartoryski ostrzegał w liście do cara Aleksandra I z 17 lipca 1815: "(...) Czasnagli, Najjaśniejszy Panie, każda godzina może przynieść burzę i katastrofę, o jakich myśl sama przeraża". W innym liście do cara Aleksandra I z 2 sierpnia 1819 książę Czartoryski tak pisał o polityce wielkiego księcia Konstantego i Nowosilcowa wobec Polaków: "W wielu bardzo umysłach tkwi myśl uparta, że istnieje cicha tendencja do zniechęcenia ludzi talentu i charakteru, a wprowadzenia do rządu podwładnych karierowiczów, chciwych z najgorszą sławą. Tym sposobem miałoby się wszystko gorzej zagmatwać". Generał Ignacy Prądzyński, tak realistycznie i skrupulatnie wyliczający błędy Powstania Listopadowego, pisał o jego przyczynach w swoich pamiętnikach: "(...) Bunt z początku tak słaby i mordami splamiony, pociągnął jednak z łatwością cały naród. Czyżby to miało być jedynie skutkiem owej lekkomyślności, którą Polakom narzucają? Nie. Aleksander był Polskę w tak fałszywym położeniu postawił. Jego dwaj pierwsi namiestnicy w Polsce, Konstanty i Nowosilcow, tak dalece dali się we znaki Polakom, tak wielu osobom i familiom nadokuczali, że dość było buntownikom wymówić to wielkie słowo: ojczyzna, aby wszystkie poruszyć serca (...) Naród miał nie tylko do wyboru albo odepchnąć od siebie bunt (...) a zatem usankcjonować jak najwyraŹniej i z własnej woli 72 ohydny stan, w którym się znajdował - albo też, przyłączając się do buntu, zrobić z niego powstanie narodowe. Innymi słowy, naród był między hańbą, a wielkimi niebezpieczeństwami. Wybór nie mógł być wątpliwy (...)." Trudno się też dziwić, że Polacy nie umieli i nie chcieli się przystosować do długotrwałych rządów cara Mikołaja I Pałkina, "kaprala na tronie", przy którym nie było mowy nawet o jakiejkolwiek pracy organicznej. Bo jak można było cokolwiek zrobić, jeśli car kazał zlikwidować na pewien czas, pomyślnie rozwijające się dzięki Kościołowi katolickiemu, bractwa trzeŹwości. Nawet w nich widział podejrzany zaczyn buntu i kazał je rozwiązać pod pretekstem, że "pętają sumienia" jego poddanym. Niestety, car Aleksander II oblał zimnym prysznicem przedstawicieli społeczności Warszawy i kraju podczas audiencji 23 maja 1856 r., mówiąc: "żadnych marzeń, panowie!". Niektórzy dzisiejsi domorośli "gromiciele powstań" i "lekkomyślnych" Polaków jako Narodu (poza wyjątkiem - Wielopolskim) nie potrafią zrozumieć nawet tego, co dobrze rozumieli historycy zaborców. By przypomnieć choćby opinię rosyjskiego historyka Mikołaja Berga, krewnego jednego z pogromców Powstania Styczniowego, pisaną głównie pod wrażeniem tego Powstania. W "Zapiskach o polskich spiskach i powstaniach" Mikołaj Berg pisał: "(...) Zdrugiej strony jednakirządrosyjski. jakby umyślnie dopomagał, aby głównie w tym zaborze powstawały spiski i wybuchały powstania; otwierał im po prostu drogę przez bezładny zarząd kraju, przez to ciągłe przerzucanie się od skrajnej surowości i represyj do pobłażania bez granic, przez zupełny brak jakiegoś prawidłowego systemu administracyjnego, a głównie przez te niezwykłą umiejętność drażnienia wszystkich w ogóle i każdego z osobna, bez żadnej potrzeby lub przyczyny (...)". Nie jest prawdą stosowany przez polemistę skrajny podział na jednego "mądrego" realistę - Wielopolskiego i uwiedziony przez romantyków, jakoby głupi i lekkomyślny naród, dosłownie wszystkich poza nim. Nawet sam tak kategoryczny podział na powstańców i "realistów", jako nie zmieniających swych postaw, jest nonsensem już dawno odrzuconym przez obiektywnych historyków. Bardzo często ci sami ludzie byli - zależnie od sytuacji politycznej - raz organicznikami, kiedy indziej "powstańcami" itp. Tak jak choćby generał Dezydery Chłapowski, Karol Libelt czy książę Adam Czartoryski. Dziś wiadomo, że różne drogi złożyły się na "wybicie na niepodległość" i powstańcza, i pozytywistyczna, i różne próby organicznikowskie. Ludzie, idący każdą z tych dróg, dali swój wkład w wywalczenie Polski, wkład, który trzeba docenić. Tyle że właśnie, tak jak akcentował Dmowski, "trzeba było dobrze rozumieć społeczeństwo, jego duszę". Wielopolski tego nie rozumiał i dlatego poniósł tak straszne fiasko, zarządzając brankę katastrofalną dla całego Narodu. 73 Polska, polskość, patriotyzm Wizje polskości Nieraz pytamy, czym jest polskość? Dla mnie najpiękniej szą wypowiedzią na ten temat pozostaną na zawsze słowa Ignacego Paderewskiego, wypowiedziane w 1910 r., z okazji stulecia urodzin Chopina: "W Chopinie tkwi wszystko, czego nam wzbraniano: barwne kontusze, pasy złotem lite, posępne czamarki, krakowskie rogatywki i szlachecki brzęk szabli naszych, kos chłopskich połyski, jęk piersi zranionej, bunt spętanego ducha, krzyże cmentarne, przydrożne wiejskie kościółki, modlitwy serc stroskanych, niewoli ból, wolności żal, tyranów przekleństwo i zwycięstwa radosna pieśń". Jakie wizje polskości są jednak dziś mi najbliższe jako dla Polaka, w czasie gdy polskość i patriotyzm znowu znajdują się w sytuacji krańcowego zagrożenia, gdy ludzie kierujący najbardziej wpływowymi mediami chcieliby je za wszelką cenę wrzucić do lamusa i zakryć wielkim kamieniem grobowym? Gdy myślę o polskości, to widzę ją od początku, od zarania dziejów, jako trwałą niezgodę na ukłon, na serwilizm wobec obcych potęg, w odróżnieniu od czeskich Przemyślidów, którzy od razu pospieszyli się ze składaniem hołdu cesarzom. Myślę o naszym pierwszym wielkim królu, który wybrał wchodzenie do Europy jako równy z równymi (sławny rok tysięczny) i zbrojnie odrzucił imperialne zapędy "europejczyków" Henryka II, srodze poturbowawszy ich hufce. Myślę o polskości jako o wyborze drogi niezłomności i nonkonformizmu. O polskości Chrzanowskiej broniącej Trembowli, Jasińskiego i Korsaka na szańcach Pragi, generała Sowińskiego broniącego się w kościele na Woli. O polskości opartej na szczególnej roli powstań narodowych, nazywanych "sumień kołatką, co nie dała do reszty zgnuśnieć nam w niewoli. O pokoleniach idących na szańce kolejnych "Termopil polskich" w myśl słów: "O ojców grób bagnetów po ostrza stal". O Traugucie, dyktującym ostatnie rozkazy Rządu Podziemnego. O polskości jako symbolu oporu Polski buntującej się na przekór imperium carów i na przekór imperium pierwszych sekretarzy, i na przekór obojętnej Europie. O polskości westerplatczyków, Szarych Szeregów i powstańców warszawskich. Polskości odrzucającej prohitlerowskie quislingostwo Vichy i prosowieckie quislingostwo Benesza. Polskości 74 leśnych oddziałów AK i WIN-u, powstańców Poznania 1956., robotników Wybrzeża 1970.i 1980. To myślę o ppolskości jako o wspaniałym symbolu tolerancji i otwartości na inne narody, otwartości niebywałej w całej ówczesnej Europie (wręcz "nieeuropejskiej", na tle fanatycznych narodowych i religijnych rzezi, które powtarzały się przez stulecia w reszcie Europy). Myślę o pierwszej w historii Europy dobrowolnej federacji narodów, opartej na wzajemnym porozumieniu i zbrataniu. To, do czego odnosił się Joseph Conrad w 1916 r., pisząc o unii Polski z Litwąjako o, jedynej w swoim rodzaju w historii świata spontanicznej i całkowitej unii suwerennych państw, świadomie wybierających drogępokoju", w czasie gdy inne narody Europy znały ciągle tylko drogęjednoczenia "ogniem i mieczem", tak jak "łączyła się" Anglia ze Szkocjączy Irlandią. O Polsce, którąsłyimy amerykański historyk Robert Horward Lord nazywał ,fiajswobodniejszympaństwemwEuropiew szesnastym isiedemnastym wieku, państwem, w którym przeważała wolność konstytucyjna, obywatelska i umysłowa". Myśląc o polskości, przywołuję pamięć szczególnego związku Kościoła katolickiego i Narodu. Myślę o jakże licznym zastępie duchownych przepojonych polskim patriotyzmem. O postaciach typu arcybiskupa Jakuba Świnki, płomiennego kaznodziei Piotra Skargi, pioniera obrony polskiego interesu narodowego pijara - Stanisława Konarskie-go, ostatniego partyzanta Powstania Styczniowego - księdza Stanisława Brzóski, o harcie ducha podlaskich unitów broniących jednocześnie wiary i polskości, księdza Ignacego Skorupki, zagrzewającego do walki z bolszewicką nawałą, największego po drugiej wojnie światowej obrońcy patriotyzmu wobec komunistycznego totalitaryzmu, Prymasa Tysiąclecia - Kardynała Stefana Wyszyńskiego i wielkiego Papieża-Polaka Jana Pawła II. Myślę o polskości wielkiej literatury romantycznej, wciąż wysławiającej uparty, niezłomny pęd Polaków ku wolności, z taką nostalgią opisany w słowach A. Mickiewicza: A gdy w nocy trąbka dzwoni Tak mi serce mocno skacze Myślę, że trąbią do koni, A potem aż do dnia plączę. Oczy zamknę, to się marzy Nasze konie, chorągiewki, Ognie nocne, krzyki straży I wiarusów naszych śpiewki. To właśnie ta wielka literatura romantyczna zrobiła z nazwy Polska, tak jak chciał Słowacki: pacierz, co płacze, i piorun, co błyska". A piórem Krasińskiego wyrażała 75 niezłomną wiarę w to, że Polska nigdy nie zginie wbrew obojętnej europie - bez czucia - bez dumy". Myślę również o polskości wyrażanej przez póŹniejszych wielkich naszej literatury, identyfikujących się bez reszty, jak Norwid, z krajem, "gdzie ostatnia świeci szubienica", wbrew wschodniej .karności harapu" i zachodniemu kłamstwu, i "pysze pych". O polskości wyrażanej w sienkiewiczowskich dziełach "dla pokrzepienia serc", tak opiewanej przez żeromskiego "bywającej tylko w Polsce" i "nie znanej gdzie indziej na świecie zamurowanej dozgonnej wierności dla przegranej sprawy". Czy Wyspiańskiego, marzącego o wielkości polskiego zrywu w "długie narodowe noce". Myślę wreszcie o polskości otwartej na całą prawdę o swoim Narodzie, wolnej od zadufania, widzącej narodowe wady: słomiane ognie i straszliwe zaniechania, przegrywanie zwycięstw i kunktatorstwo elit, bezinteresowną zawiść i łatwość przebaczania zdrajcom. Polskości stanowczo rozliczającej się z nimi w imię prawdziwego ukochania tego narodu, w tekstach gryzących sercem", tak jak to robił Norwid, żeromski czy Wyspiański, a nie w imię narodowego masochizmu czy nihilizmu. Tekst publikowany na łamach "Niedzieli" z 15 kwietnia 1998 r. Polskie sierpnie Trzy sierpnie: zwycięski sierpień 1920 r. - czas wielkiego militarnego sukcesu utrwalającego niepodległość Polski, Tragiczny Sierpień 1944 r. - czas wielkiego, samotnego, opuszczonego przez wszystkich Powstania Warszawskiego i Sierpień Wielkich Nadziei 1980 r. Trzy jakże różne sierpnie, ale połączone jednąwspólną cechą- ogromną woląnarodowego działania i czynu. Tym właśnie, czego nam częstokroć brakowało w nowszej polskiej historii, gdy zamiast konsekwentnych działań mieliśmy kolejne zaniechania i półśrodki. Józef Piłsudski jakże często uskarżał się, że "my ogól Polski nie umiemy chcieć", a jednak właśnie w jego czasach społeczeństwo polskie potrafiło zdobyć się na ogromne i jakże wielostronne wysiłki dla odzyskania niepodległości. Polska powstała w 1918 r. wbrew tym, co nie wierzyli, dzięki równoczesnym działaniom ludzi z najróżniejszych nurtów politycznych od Piłsudskiego poprzez Dmowskiego do Pade-rewskiego, Korfantego i Daszyńskiego. W 1918 r. społeczeństwo polskie okazało się doskonale przygotowane duchowo do uchwycenia szansy "wybicia się na niepodległość". Sierpień 1920 r. wspaniale potwierdził tę siłę duchową Narodu, który potrafił postawić tamę sowieckiej inwazji, chcącej przedrzeć się "po trupie Polski ku rewolucji ogólnoświatowej". 76 Do dziś zwycięstwo polskie pod Warszawą w sierpniu 1920 r. nie jest dostatecznie docenione w zagranicznych podręcznikach historii. A przecież -jak pisał wicehrabia Edgar Yincent d'Abemon, ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce w 1920 r.: " Wspólcze-sna historia cywilizacji zna malo wydarzeń, posiadających znaczenie większe od bitwy pod Warszawąwroku 1920... Gdyby bitwapod Warszawa zakończyła się klęską Warszawy, środkowa Europa stanęłaby otworem dla propagandy komunistycznej i dla sowieckiej inwazji". Polska zwyciężyła w 1920 r. i utrwaliła niepodległość, scalając trzy zabory i budując nowoczesną gospodarkę. Dzięki znakomitym ekonomistom i politykom gospodarczym (Władysław Grabski, Eugeniusz Kwiatkowski) Polska potrafiła stopniowo wejść w okres koniunktury, a liczne polskie przemysły potrafiły wygrywać w konkurencji na rynkach zagranicznych. Niestety stopniowo wokół Polski znów zaczął zaciskać się łańcuch zagrożeń ze strony zaborczych sąsiadów. Sprawdziło się to, co zapowiedział W. I. Lenin w niemal zapomnianym dziś tekście: "Polska niepodległa jest bardzo niebezpieczna dla Rosji Sowieckiej; stanowi zło, które jednakże w obecnym czasie ma również swoje dobre strony, ponieważ dopóki istnieje, możemy spokojnie liczyć na Niemcy, gdyż Niemcy nienawidzą Polski i w każdej chwili będą z nami współdziałać, by ją zdławić". Zgodnie z nadziejami Lenina, we wrześniu 1939 r. współdziałanie obu totalitaryzmów przy bezczynności mocarstw Zachodu umożliwiło zdławienie Polski. W 1944 r. lęk przed odrodzeniem "niebezpiecznej" niepodległej Polski kazał Stalinowi zatrzymać wojska sowieckie pod Warszawą, zmuszając powstańców warszawskich do prowadzenia do końca swej 63-dniowej walki w całkowitym osamotnieniu. Na próżno bohaterska Warszawa, walcząc przeciw czołgom i atakom z powietrza apelowała: żądamy amunicji. Powstańcy w odpowiedzi otrzymywali tylko żałosne chorały z Londynu. Trwające od l sierpnia do 2 paŹdziernika 1944 r. Powstanie Warszawskie do dziś nie jest należycie spopularyzowane w świecie (wszak rządom komunistycznych Quislingów nie mogło zależeć na upowszechnianiu pamięci o powstaniu, walczącym w imię prawdziwie suwerennej Polski). Obyśmy dziś zrobili jak najwięcej dla godnego przypomnienia światu o Powstaniu Warszawskim z 1944 r. Zduszeniem nadziei Sierpnia Powstańczego 1944 r. w Polsce zaczynała się era dominacji sowieckiego totalitaryzmu. Musiała mu ulec Polska opuszczona przez aliantów zachodnich, zdradzona w Jałcie, wykrwawiona i wyniszczona, z inteligencjązdziesiątkowa-nąw nazistowskich obozach śmierci i sowieckich łagrach w Katyniu, Starobielsku i Ostasz-kowie. Mimo to Polacy jako jedyny naród Europy Środkowej nie poddali się bez oporu, rozwijali partyzantkę. Kolejne, tysiące osób ginęły w walce przeciw bierutowskim kolaborantom wspieranym przez armię sowiecką. W XVIII wieku Jean Jacqnes Rousseau zalecał Polakom: "Me możecie przeszkodzie, by was nie połknęli -postarajcie sięprzy- 77 najmniej, by nie mogli was strawić". Polacy po drugiej wojnie światowej nie dali się strawić - znów staliśmy się krajem buntów - (l 956 - Czerwiec i PaŹdziernik, 1966 r. - niedoceniony, częstokroć przemilczany i dziś wielki protest społeczny w obronie Kościoła i tradycji; 1968 r. masowy ruch protestu studentów; 1970r.-pierwszy wielki bunt robotników Wybrzeża; 1976 - protesty robotników Radomia i Ursusa i wreszcie Wielki Sierpień 1980 r. - ogólnonarodowy bunt przeciw komunistycznej dominacji, zapoczątkowany przez stoczniowców Wybrzeża. Stoczniowców, którzy swą odwagą i poświęceniem zaskoczyli całą Europę. Francuski korespondent w Warszawie Bernard Margueritte pisał póŹniej, że Polacy zadziwili cały świat swym buntem 1980 r. w obronie wartości, szacunku dla osoby ludzkiej, innego wymiaru człowieka, dodając, że: "D/a wielu Francuzów było to potwierdzeniem, że Polska nie tylko należy do Europy, ale że Polska jest najlepsza (...), że Polskajest najwartościowsząkolebkąEuropy". Stoczniowcy wywalczyli swemu Krajowi półtoraroczną wolność, którą zdławiono rękami generałów, sprawców stanu wojennego, ale raz zbudzonej świadomości społeczeństwa nie można było już na trwałe przytłumić. Podobnie jak wpływów polskiej "zarazy wolności", która mimo skrajnej antypolskiej propagandy Kremla i rządów satelickich, przenikała coraz dalej w głąb sowieckiego imperium totalitarnego. Znany brytyjski publicysta Timothy Garton Ash napisał w 1992 r.: "ż,aden kraj nie uczynił w labach osiemdziesiątych więcej dla sprawy wolności w Europie i żaden nie zapłacił większej niż Polska ceny". Tak długo oskarżano nas o naiwny romantyzm, o płonne nadzieje na to, co niewyobrażalne, a jednak w 1989 r. ostatecznie wygrała tak dumnie zarysowana w Sierpniu 1980 r. polska droga, droga niezgody na ukłony, na kolaborację z totalitarnym molochem. Teraz tylko od naszej konsekwencji, stałości i uporczywości działań, zależy, jakie miejsce zdobędziemy w wyzwolonej spod totalitaryzmu Europie. Artykuł publikowany na lamach polonijnego " Glosu katolickiego " w Paryżu 14-21 sierpnia 1994 r. Dzieje polskich zaniechań W naszych sporach o historii najczęściej zwykło się piętnować pochopne działania i nadmiar gestów, "bohaterszczyznę" i mierzenie sił na zamiary. Wydając te oceny zbyt często jednak zapomina się o drugiej stronie medalu. O tym, iż na historii polskiej bardziej niż jakiekolwiek czyny zaciążyły długotrwałe zaniedbania i letargi, brak wytrwałości w działaniu społeczeństwa mającego "chcenia islderkowate, lecz chęci trwałej nie mającego", 78 by przypomnieć gorzki osąd Norwida. Zbyt często o losach naszych decydowało zaprzepaszczenie przez wygodę i ospałość dogodnych koniunktur historycznych, odkładanie przez całe lata niezbędnych działań dotąd, aż zmienione w międzyczasie niekorzystne warunki zewnętrzne i wewnętrzne nie zmusiły do fatalnych w skutkach pochopnych działań i improwizacji. " We wszelkim bohaterskim przedsięwzięciu naszym byliśmy na kształt kunsztownego ognia, co od jednego razu strzeli w górę jasnym płomieniem i - w dymach gaśnie" - pisał ponad 150 lat temu Maurycy Mochnacki. Królowi się znudziło... Nasza historia pełna jest wielkich zaniechań i niedokonań, zaprzepaszczonych wielkich szans historycznych i słomianych ogni. Wciąż potykamy się o te same wizje wydarzeń z przeszłości - nagły piękny zryw, błysk, a potem równie nagle przejście w chocholą ospałość (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Mamy całą galerię władców, którym się znudziło, którzy chcieli sobie odpocząć w najmniej oczekiwanym momencie. Jagiełło, który po paru tygodniach zaniechał oblegania Malborka, Zygmunt Stary, któremu nie chciało się dobić zakonu krzyżackiego i wybrał hołd pruski, i tylu, tylu innych. Przez całe stulecia obcy obserwatorzy nie mogli się nadziwić łatwości, z jaką Polacy wygrawszy z wielkim nakładem wysiłku bitwy kolejny raz z rzędu zatracili polityczne zwycięstwo. Dziwny naród ci Polacy - konstatował XVII-wieczny dyplomata francuski Hautewilie. Oto rozbili pod Trzcianąnajwiększego wojownika epoki - króla szwedzkiego Gustawa Adolfa, który cudem tylko uniknął niewoli. Szybko jednak znudzili się pościgiem, pozwolili Szwedom zebrać nową armię i podpisali rozejm zostawiający Szwedom nadal liczne porty pruskie, pozwalając im na pobór ceł z Gdańska. Dziwił się nasz Francuz i Beresteczku, kiedy w ciągu zaledwie kilku dni po olśniewającym zwycięstwie i opanowaniu przez Polaków taboru kozackiego i tatarskiego znużona bojami brać szlachecka cichaczem rozpierzchła się z obozów do domu, zostawiając za sobą tylko opustoszałe pola namiotowe i bezradnego króla. - "Chciało się do żon, do gospodarstwa i do pierzyn, a na pokrycie swego lenistwa wyszukiwali spod ziemi argumenty" - opowiadał ówczesny świadek o postawie szlachty polskiej po bitwie pod Beresteczkiem. Już w czasach króla Władysława IV jego nadworny kaznodzieja, poeta Maciej Sarbiewski, tak określił charakterystyczne cechy współczesnych mu Polaków: "Umysł mają chłonny na wszystko, co ich otacza... Umysłowość to jednak o ile podatna na wpływy, o tyle mało wytrwała, o ile posiadająca wielkie możliwości, o tyle nie lubiąca wysiłków. Są jak pioruny, które gdy raz uderzą, leży tak jak każdy inny krzemień. 79 Lepsi jesteśmy w pierwszym zapędzie, niż w stałym dążeniu... Ale jak lubią długo o wszystkim mówić, tak powoli zabierają się do czynu..." Można by długo wyliczać negatywne przykłady skutków trwającego całe stulecia braku ciągłości myśli politycznej w Polsce, braku docenienia i kontynuacji programów takich polityków polskich, jak prymas Jan Laski, kanclerz Jan Zamojski czy kanclerz Jerzy Ossoliński. Niestety, zbyt często zły przykład szedł z góry. By przypomnieć smętne refleksje Michała Bobrzyńskiego na temat "nienawistnego losu, który poskąpił nam wielkich monarchów", sprawił, że w czasie gdy Francja miała Henryka IV, Anglia Henryka VIII i Elżbietę etc., "my jedni mieliśmy słabego poczciwca w Zygmuncie Starym, tchórzącego przed każdym czynem Zygmunta Augusta, spiskującego na naszą zgubę Zygmunta Wazę". Bezwład myśli politycznej wcześnie zadecydował o niedostatecznym powiązaniu polityki Polski z tym, co działo się w innych częściach Europy, nieumiejętności zyskiwania trwałych sojuszy czy wchodzenia w koalicje korzystne także dla nas, a nie tylko dla naszych partnerów. Na próżno już w 1541 r. chan krymski Sahib Girej słał do króla Zygmunta Starego ironiczne zapytania w związku z zaprzepaszczoną przez Polskę szansą wspólnej akcji przeciwko carowi: Nieprzyjaciela swego teraz nie używszy, kiedyż go używiesz?" Polacy nie czytali Makiawela Słynne "zygmuntowskie czasy" były zresztąw ogóle okresem zmarnowania najwspanialszych koniunktur dla Polski, wówczas jeszcze kraju potężnego, liczącego ponad 900 tysięcy kilometrów kwadratowych. Po zmarnowaniu szansy likwidacji pozostałości po zakonie krzyżackim w Prusach Wschodnich, z dziwną konsekwencjącałkowicie zaprzepaszczono szansę pełnego izolowania Habsburgów, pozbawienia ich Czech i Węgier i odzyskania Śląska dla Polski. Hamletyczny król Zygmunt I Stary, spokój nade wszystko miłujący, wciąż ospale deliberował nad tym, jak tu nie urazić swego zięcia Jana Zapołyi, obranego jako narodowy król Węgrów, proszącego o pomoc przeciw Habsburgom, a równocześnie nie obrazić cesarza. Bobrzyński pisał póŹniej z goryczą: "W czasie, kiedy od szczęku oręża drżała cała Europa, kiedy wznosiły się i padały trony, a dyplomacja nowożytna cały świat plątała sieciąpodstępu i intryg, jeden Zygmunt monarchów europejskich moralizował, obsyłał listami nakłaniającymi do zgody i odpowiadała błagającemu o poparcie Zdpolyi, że Polska do pokoju, a nie do wojny chrześcijaństwu pomagać zwykła". Cóż, XVI-wieczni Polacy Makiawela nie czytali, a politykę i dyplomacja zastępowali dobrodusznościąi wiarąw dobre intencje sąsiadów. - Niestety, Makiawelnie byłPola- 80 Idem i nie miał uczniów, ani następców między polskimi przywódcom!' -- pisał jeszcze w kilka wieków póŹniej wielki myśliciel duński Jerzy Brandes, wzdychając nad zupełnym brakiem taktyki politycznej u potomków Lecha i Piasta. Kolejne polskie pokolenia musiały ciężko płacić za postępowanie nieudolnych władców, którzy mając w swych rękach los wielkiego państwa, Rzeczypospolitej Obojga Narodów, tak jak Zygmunt Stary zamykali oczy na największe, najbardziej nawet ponętne korzyści polityczne dla Polski, wprost pchające się im do rąk, wybierając dla swego narodu rolę gapia, flegmatycznie obserwującego z ubocza wielkie polityczne i wojskowe zmagania reszty Europy. ,ftylby znakomitym administratorem prowincji, albo podskarbim. Jako król ucieleśniał ideał niewłaściwego człowieka na niewłaściwym miejscu. Panował lat czterdzieści dwa" - charakteryzował Zygmunta Starego Paweł Jasienica. Następca Zygmunta Starego Zygmunt August całkowicie zaprzepaścił bezcenne lata, kiedy zdecydowana większość szlachty skora była do reform i wręcz sama postulowała program egzekucji praw i dóbr, jedną z ostatnich seans reformy ówczesnej Polski i wzmocnienia władzy królewskiej. Powie ktoś, iż trudno wymagać od przedstawicieli dynastii Jagiellonów czy Wazów, aby reprezentowali interes państwowy czy narodowy, takjak my dziś go rozumiemy. Dlaczego jednak tylko w Polsce dobrowolnie rezygnowano, i to w momencie, gdy kraj był potężny, z odzyskania ziem zamieszkałych przez rodaków, od Śląska po Pomorze. Przypomnijmy, zjaką energią władcy innych krajów walczyli o skupienie pod swą władzą wszystkich ziem zamieszkałych przez współziomków. By wspomnieć tu choćby o takich władcach, jak XV-wieczny Iwan Kalita, który w fatalnych, nieporównywalnych wprost z Polską warunkach, wytrwale kontynuował proces "zbierania ziemi ruskiej" przez Moskwę. Czy francuski Ludwik XI, który w drugiej połowie XV wieku kolejno, cierpliwe (nazywano go pająkiem snującym sieci), tworzył podstawy terytorialne Francji na całe stulecia, przyłączając do swej monarchii Artois, Anjou, Burgun-dia Franche-Comte i Prowansję. Spójrzmy na konsekwencję, z jaką Anglia już od XVI wieku walczyła o realizację przyjętych przez siebie aksjomatów polityki zagranicznej. Głosiły one, że nigdy nie wolno dopuścić do trwałego prymatu jakiegokolwiek mocarstwa na kontynencie, i zalecały tworzenie koalicji przeciwko każdemu mocarstwu roszczącemu pretensje do hegemonii w Europie. Opierały się one na takich trwałych zasadach, jak niedopuszczenie żadnego mocarstwa do usadowienia się w Niderlandach czy konsekwentne wygrywanie Portugalii przeciw Hiszpanii. Ciągłym sojuszom z Anglią Portugalia zawdzięczała utrzymanie swej niepodległości przez całe stulecia. Dobrodusznym władcom polskim miast realnej polityki w stylu Richelieu, Henryka IV czy Elżbiety Tudor wystarczyły pochwały humanistów wychwalających Zyg- 81 munta Starego za umiejętność rezygnacji z możliwości rozszerzenia terytoriów Polski siłą oręża. Erazm z Rotterdamu na przykład w liście do króla Zygmunta Starego z 15 maja 1527 r. chwalił go za to, iż: "Chociaż tyle razy w walce przeciw Prusom służyło ci szczęście wojenne, wolałeś z miłości dla pokoju odstąpić pewną, część tej krainy księciu Prus, aniżeli (co przyszloby ci z wielką łatwością) zdobyć przy pomocy oręża panowanie nad całą tąprowincją [chodzi tu o tzw. hołd pruski z 1525 r. - J.R.N.] Lecz sięga wzrokiem daleko i przebija ciemności ten, kto pokój nawet niedogodny stawia wyżej niż sprawiedliwą wojnę. Gdybyżza Twoim przykładem poszli inni wladcy\ (...)".• Polityczny altruizm i kult słabości Gdybyż, gdybyż... Miał po stokroć rację Paweł Jasienica, pisząc w swej prześwietnej "Rzeczypospolitej Obojga Narodów" o kolejnej zmarnowanej szansie polskiej z 1649 r., iż ,zadne inne państwo z -wyjątkiem Rzeczypospolitej nie przeslepiloby podobnej okazji ratowania się z nieszczęścia. Straszna koalicja tatarsko-kozacka mogła być skierowana na sąsiada, który w chwili niepojętego zaślepienia nam siępodstawilpod bicie... Wojna zaczepna (jeśli w danym wypadku można w ogóle mówić o zaczepnej) była wtedy normalnym orężem wszystkich państw w Europie, z wyjątkiem złączonej z Litwą Polski... To nas jaskrawo odróżniało od całego otoczenia. Teoretycznie twierdzić można, że Rzeczpospolita w tej właśnie mierze wyprzedziła kontynent, pozwalając dojść do głosu zwykłej ludzkiej skłonności do życia w pokoju. Wzgląd na praktykę każe stwierdzić, że bardzo drogo za to zapłaciła. Jeżeli prawa historii naprawdę istnieją, dawno już temu zostały sformułowane w postaci przysłów ludowych Jedno z nich mówi o konieczności krakania, skoro się siedzi między wronami... Jan Kochanowski mial słuszność, kiedy pisal w »0dprawie posłów greckich«: »Na każdy rok nam każą radzić o obronie, Ba, radŹmy też o wojnie, nie wszystko się brońmy; RadŹmy jako kogo bić, lepiej niż go czekać!«". W kilkaset lat po Kochanowskim, z perspektywy wielu roztrwonionych szans historycznych, inny wielki poeta Zygmunt Krasiński pisał do ojca (w 1836 r.): Ślamazarny był los nasz. Zabierało się na coś w początkach. Zdawało się, że my Słowiańszczyznę spoim i urządzim. Gamety się do nas narody i korony, ale z niczego korzystać nie umieliśmy, nic w czas zrobić. Gdzie kiedy jaki Polakbyl genialnym politykiem? (...). ..my wszystko zmar-nowali nie przez hojność, nie przez popęd, nie przez rozpasane namiętności, ale tylko przez nieporządek, przez opieszałość, przez brak rozumu, a nieraz i serca". Kilkadziesiąt lat póŹniej z podobnie ostrym osądem wystąpił Stanisław Brzozowski pisząc: jeżeli jest 82 cos, czego nienawidzę całą siłą duszy mojej, to ciebie polska ospałości, polski optymizmie niedołęgów, leniów, tchórzy. OdXVIwiekujuż zaczyna dla nas nie istnieć to, cojestpracą ludzkości". Od czasów wyprawy Władysława Warneńczyka po udział Jana III Sobieskiego w Lidze Świętej na długo po wiedeńskiej Wiktorii wykazywaliśmy zdumiewające wprost przykłady politycznego altruizmu, gotowości ciągłego nadstawiania karku dla dobra innych bez wyciągania z tego jakiegokolwiek interesu. Jak bardzo ta "altruistyczna" postawa polityczna i uwielbienie wielkodusznych poświęceń zawładnęły mentalnością społeczności szlacheckiej, najlepiej świadczyły publikowane w 1623 r. wyznania kapelana lisowczyków Wojciecha Dembołęckiego, tak oto wysławiającego bezinteresowność Polaków walczących tylko za wiarę i sławę, którzy oto mogli łatwo odzyskać Śląsk, a jednak wierni swej bezinteresowności i wielkoduszności nie zrobili tego: ,J(to by też chciał wątpić, iż jaka prywata naródpolski podobno uwodziła, a nie tylko sama żarliwość a miłość sławy, niech zważy, że wszystkie narody insze, nie tylko pobliższe, jako bawarski, saski etc., ale nawet i dalekie jako hiszpański, cesarzowi przeciw heretykowi pomógłszy cokolwiek im wzięli, sami trzymają. A cny animusz polski, najwięcej niż kto inny uczyniwszy, choćnie tylko przylegf ość sąsiedztwa z Szląskiem, ale nawet i prawo do niego mający, takowego nic nigdy nie kusił, ale ze szczerowiernej miłości chrześcijańskiej cesarzowi pomógłszy, żadnego ujemku państw jego nie domagał się". Józef Szujski, mówiąc o dawnej Rzeczypospolitej szlacheckiej ijej pogrobowcachw 1871 r. przypomniał, jak to jeden z czołowych polskich myślicieli politycznych XVII wieku A. M. Fredro pisał w dobie wojen Jana Kazimierza, w czasach gdy Polskę ze wszech stron najeżdżano, że Polska dopóty tylko istnieć będzie, dopóki fortec mieć nie będzie, dopóki pospolite ruszenie będzie jej główną siłą, dopóki elekcja i liberum veto istnieć nie przestaną. M. Wielhor-ski z kolei dowodził na sejmie w 1766 r., że mocarstwa nie dadzą zginąć Polsce, dopóki będzie słabą, bo mocna zagroziłaby równowadze europejskiej. Trudno nawet dziś jeszcze być wyrozumiałym, wspominając tak żenujące przejawy bezmyślności lub gnuśności tych, co zaprzepaszczali jedną po drugiej kolejne szansę dziejowe swego kraju, każąc za to póŹniejszym pokoleniom znosić "uroki" pruskiego Kulturkampfu, atmosfery cesarsko-królewskiej Galicji czy carskich guberni. ze Wstrząs rozbiorów i... dalsze zaniechania Dopiero wstrząs pierwszego rozbioru zapoczątkował "odrodzenie w upadku", wydał pokolenie reformatorów. Nie zdołało ono zapobiec upadkowi Polski, ale otworzyło cykl 83 pokoleń, wciąż porywających za broń dla jej wskrzeszenia. Obok wspaniałych przykładów bohaterstwa i poświęcenia, walk legionów i "czwartaków", żołnierzy walczących o wohość w różnych krańcach Europy i padających na stokach Cytadeli, historii naszych powstań zbyt często towarzyszyła połowiczność i zaniechania. Znów powracała stara polska wada - słomiany ogień, wciąż mnożyły się zaprzepaszczone i niewykorzystane szansę. Właściwie tylko Powstanie Styczniowe, wywołane i prowadzone w najbardziej beznadziejnej dla Polski sytuacji, cechowało się wytrwałością działań i dążeniem do wykorzystania wszelkich szans walki do upadłego. Trudno powiedzieć, jak potoczyłyby się losy kampanii 1792 r., Powstania Kościuszkowskiego 1794 r, Powstania Listopadowego, gdyby wykorzystano wszystkie szansę tych działań niepodległościowych. Sejm Wielki czy... przespany? Niestety, bardzo wyraŹnym przykładem ciężkich zaniechań był już Sejm Czteroletni. Sejm rozpoczął wielkie reformy, stworzył nową, zreformowaną administrację, podjął kroki dla stworzenia nowoczesnej armii, naprawy skarbu poprawy sytuacji mieszczan, żydów i chłopów. Uwieńczył wreszcie swą działalność wspaniałym błyskiem przebijającym ciemności czasów saskich, jakim była Konstytucja 3 Maja. Ale Sejm Czteroletni to również "cztery stracone lata" 1788-1792, kiedy nie zdołaliśmy wykorzystać zamieszania głównego zaborcy w wojny z Turcją i Szwecją dla przyspieszonej rozbudowy wojska i skarbu. WspaniałaKonstytucja3 Majaprzyszłaza póŹno po kilkuletniej fali niezmiernego gadulstwa sejmowego. Całymi miesiącami ciągnęły się tam tasiemcowe tyrady na temat tego jak wielkim zdrajcąbył Poniński. Sam inicjujący debatę, oskarżający Ponińskie-go wojewoda Suchodolski mówił przez cztery godziny i kwadrans, a kolejni mówcy starali się go przelicytować arkuszowymi mowami, udowadniającymi winy Ponińskiego. J.U. Niemcewicz ubolewał w prześwietnych "Pamiętnikach czasów moich" nad tym, jak bardzo zaciążyło na obradach Sejmu Czteroletniego ogromne "wielomówstwo", pisząc między innymi: piernata w obradach publicznych stanowiło przerwę oskarżenie przed stanami przez wojewodę Suchodolskiego, Adama Ponińskiego... Sejm nasz by f jak ten pan, co w najmniejsze szczegóły gospodarcze sam wchodząc, opóŹnia i zaniedbuje najważniejsze przedmioty". Na próżno poseł wileński Korsak niemal codziennie próbował przyhamować gadulstwo i wzywał do skoncentrowania się na dwu tylko rzeczach: skarbie i wojsku, daremnie ostrzegał: "wszystkie ustawy wasze niczym będą, jeśli nie opatrzycie wojska i skarbu". Zabrakło, nie po raz pierwszy i nie ostatni w naszych dziejach, skupienia się na rzeczach najistotniejszych dla narodowego bytu. Niemcewicz - pisząc o Sejmie 84 Czteroletnim ubolewał nad tym, że w gruncie rzeczy zrobił on niezbyt wiele dla autentycznego powiększenia wojska: Sprawiedliwie sejm winić można, iż wraz dziesiątego grosza nie uchwalił, nie wybrał, nie zaciągnął wojska. Wojsko to wcześnie zaciągnięte miałoby czas wyćwiczyć się, być gotowym do odparcia najazdu. Lecz któż widząc wplątane w niepomyślną wojnę Moskwę i Austrię, obydwie zagrożone przez króla pruskiego i Anglię, napaści spodziewać się mógł?" Warto tu również przytoczyć opinię obiektywnego zagranicznego badacza, skądinąd wielce życzliwego polskiej sprawie, amerykańskiego historyka Roberta Howarda Lorda, autora monumentalnego dzieła "Drugi rozbiór Polski". Zdaniem Lorda: "Nie świadczy to zbyt chlubnie o Polakach, iżniewykorzystaliszansy.jakądawafa im tocząca się od trzech lat wojna na wschodzie, i zmobilizowali się dopiero w ostatniej chwili, by przeprowadzić w sposób rewolucyjny i jakby desperacki wielkie i szeroko zakrojone dzieło reform. Spośród wielu zarzutów wysuwanych przeciwko sejmowi Czteroletniemu zarzut zmarnowania ogromnej ilości bezcennego czasu jest jak najbardziej słuszny... W każdym bądŹ razie niewykorzystanie przez Polaków czteroletniego okresu względnego spokoju dla zorganizowania dostatecznej obrony zemściło się na nich fatalnie w czasie kampanii 1792 r. Wojna polsko-rosy j ska była doprawdy żałosnym widowiskiem. Cóż można sadzić o narodzie chełpiącym się swym odrodzeniem, który zmuszony do podjęcia walki w obronie własnej niepodległości, a nawet i samego istnienia, ulega w ciągu dwóch miesięcy zaledwie stutysięcznej armii nieprzyjaciela?" Zastanawiając się nad przyczynami takiej sytuacji, pomimo istnienia w tym okresie tak wielu oznak prawdziwego entuzjazmu i patriotycznego poświęcenia, Lord zapytywał: "Skąd zatem ów nagły i haniebny upadek?" i odpowiadał: " Wina, za to spada - moim zdaniem - głównie na króla polskiego, który podjąwszy się zrazu kierowania obroną narodową, popsuł potem wszystko, zabronił wydania w odpowiednim czasie manifestu nawołującego do pospolitego ruszenia, a gdy sytuacja militarna była jeszcze daleka od beznadziejności, po cichu, zdradziecko przeszedł na stronę wroga. Ale nie byłoby sprawiedliwe czynie z króla kozła ofiarnego w tej całej tragedii. Cóż bowiem można sadzić o przywódcach stronnictwa, z niewybaczalną krótkowzrocznością powierzających kierownictwo obroną narodową człowiekowi, którego cala dotychczasowa działalność świadczyła o tragicznej wprost nieudolności do udŹwignięcia tak trudnego zadania? Poza tym, gdy stało się widoczne, że król pragnie poddać kraj, czemuż nikt nie miał odwagi usunąć go i kontynuować walkę aż do końca? Albo dlaczego masy szlacheckie czekały na wezwanie z Warszawy zamiast spontanicznie ruszyć do obrony kraju ? Nasuwa się więc nieodparty wniosek, że pomimo powszechnego i gorącego zapału patriotycznego naród polski nie znalazł ani w sobie, ani w swych przywódcach, ani tym bardziej w swym królu niezłomnej woli, nieustraszonej odwagi, gotowości postawienia 85 wszystkiego na jedną kartę bez względu na konsekwencje i chęci zdecydowanego działania, co jedno mogłoby może go zbawić. Brak wybitnej indywidualności na czele państwa był istotnie bardzo bolesny, lecz nie bez winy było także całe społeczeństwo". Przykład węgierski Niektórzy powiedzą, że trudno było w ciągu kilku lat stworzyć armię, naprawić błędy i zaniedbania stuleci. W Polsce nie wykorzystaliśmy jednak sytuacji, gdy kraj był suwerenny, wolny od obcych wojsk przez cztery lata. Znam z historii Węgier jakże odmienny przykład, również z XVIII wieku, i nawet z jego początków. Gdy na czele powstania narodowego, a początkowo tylko grupy obdartusów, staje książę Rakoczy, który w ciągłej walce z Austriakami tworzy dosłownie z niczego armię i państwo. Z początku -jak pisał o powstaniu Rakoczego Gyula Illyes (por. wybór węgierskiego eseju "Węgierskie wyznania"): "Oczekujący wyzwolenia naród reprezentowało wówczas około 200-250'kłótliwych poddanych, uciekinierów, nazwanych przez samego wyzwoliciela - trzykrotnie na jednej stronie - hołotą, która nauczyła się wojaczki głównie w czasie rabunków". Społeczność węgierska, jaką znamy z kronik ośmioletniego powstania (l 703-1711) wcale nie była lepsza od polskiej w dobie Sejmu Czteroletniego. Przeciwnie, aż roiło się tam od magnackich i szlacheckich warchołów w stylu naszych Januszy Radziwiłłów i Jerzych Lubomirskich. Sam Rakoczy ubolewał: "Naród jest niedoświadczony, ma naturę porywczą, porządku nigdy nie zaznał, a czasu jest za mało". Ale węgierskiemu powstaniu przewodził nie pozbawiony charakteru król Stanisław August, lecz "książę niezłomny", który stanął na czele powstania po to, by je wytrwale prowadzić do końca, i nie chciał przerwać walki nawet po ośmiu latach, gdy większość jego własnego narodu była już zmęczona, przegrał bitwę, lecz nie sprawę - pisał Illyes o Rakoczym. - Tylko przez niego Austria zapanowania Karola, Marii Teresy i Józefa U nie zdołała nigdy zniemczyć Węgier do końca... Postawa Rakoczego nie miała nic wspólnego z innym typem Węgrów... u których zwyciężyła logika, lecz skapitulował ideał - którzy mieli we wszystkim rację, tylko nie w tym, iż o losie narodu można rozstrzygać w mysi kramarskich zasad kupna i sprzedaży". Tym, którzy wciąż bez reszty idealizują nie oparte na podstawach silnego charakteru umiejętności polityczne i dyplomatyczne Stanisława Augusta, warto przypomnieć opinię mistrza dyplomatów wszechczasów - Talleyranda: bardziej się obawiam gromady stu owiec pod przewodnictwem lwa niż gromady stu lwów pod przewodnictwem owcy". 86 Wodzowie, którzy nie chcieli wygrywać T "Superpaństwowcom", którzy bez przerwy narzekająna anarchizm polskiego społeczeństwa i jego brak poszanowania dla każdej bez wyjątku władzy w przeszłości, warto przypomnieć jakże sprzeczne z ich uogólnieniami słowa Maurycego Mochnackiego, w których opisywał powszechny zapał, z jakim przyjęto początkowo w całym społeczeństwie ogłoszenie dyktatury Chłopickiego: "Polska, ten lud, okrzyczany w dziejach z miłości rozpasanej nawet swobody, cóż przez to okazywała? Pod każdym względem najwyższy rozsądek. Okazywała przez to, że sprawę swoją zna doskonale". Niestety, jak wiemy, akurat ogłoszony dyktatorem Chłopic-ki nie chciał znać sprawy, której kierowanie mu powierzono. I oto tu właśnie dotykamy pewnego bardzo słabego punktu rozumowań naszych ahistorycznych apologetów każdej władzy bez wyjątku. Kiedy się spojrzy na historię Polski po 1772 roku, zbyt często rzuca się w oczy ciągle powtarzający się swoisty irracjonalny schemat działań niezrozumiały z punktu widzenia prawideł polityki, i nie znany w takim stopniu chyba u żadnego innego europejskiego narodu. Otóż w momentach przełomowych naród nasz szereg razy dobrowolnie oddawał mandat przewodzenia swoim losem jakiejś wybitnej osobistości politycznej lub wojskowej, by powiodła go ku określonym celom. Już wkrótce ma sięjednak okazać, że osobistość, która ten mandat od narodu przyjęła, nie ma wcale zamiaru iść zgodnie ze składanymi obietnicami i oczekiwaniami swego społeczeństwa, a postępuje dokładnie wręcz przeciwstawnie wobec tych oczekiwań. Przykłady można mnożyć: król Stanisław August Poniatowski publicznie głoszący jeszcze 3 maja 1792 r "Stanę i wystawię się", a niedługo potem przystępujący do Targowicy i wzywający do zaniechania oporu, generałowie Chłopicki, Skrzynecki i Kruko-wiecki w powstaniu 1830-1831, "biali", hamujący rozpęd powstania 1863 r. Są oczywiście i wyjątki od tej reguły, jak Kościuszko czy Traugutt. Zdumiewa jednak ilość polskich kunktatorów, działających wbrew własnym obietnicom i oczekiwaniu narodu. Holenderski Wilhelm Milczek, amerykański Jerzy Waszyngton, węgierski Kossuth czy Franciszek Rakoczy, jeśli stawali na czele powstań, to po to tylko, by prowadzić je wytrwale do końca, być ostatnimi, którym mogła przyjść do głowy myśl o przerwaniu walki, często nawet w sytuacji, gdy większość ich społeczeństwa była już załamana. U nas zbyt często zawodzili właśnie przywódcy, dalecy od wytrwałości Wilhelma Milcz-ka czy Waszyngtona, czy nie posiadający odwagi reform Kemala Atanirka. I na dodatek zawodzili w sytuacji, gdy większość prostych żołnierzy chciała jeszcze walki, zaprzepaszczając efekty męstwa "starych wiarusów" i "czwartaków". 87 Rewers: męstwo bez wytrwałości Z drugiej strony jednak polskiemu męstwu w ogóle zbyt rzadko towarzyszyła cnota wytrwałości. Lubimy, bo to jest piękne i sprawia nam komfort duchowy, wspominać liczne wspaniałe przykłady polskiego bohaterstwa i poświęcenia. Niezbyt skorzy jednak jakoś jesteśmy do przywoływania w naszej pamięci wydarzeń dużo mniej barwnych i pochlebnych, choć także koniecznych dla autentycznego samopoznania narodowego, w pełni trzeŹwych ocen o przeszłości, naukach z niej płynących. W cieniu bohaterstwa polskiego pod Racławi-camiiMaciejowicami.pięknychpostaciJasińskiegoiKorsaka na szańcachPragi, ginie prawda o nazbyt wczesnej, powszechnej niemal narodowej rezygnacji, jaka zapanowała po upadku Warszawy w listopadzie 1794r.,kolejnymprzedwczesnymzaniechaniu. Carski generał Lew Mikołajewicz Engelhardt, który zdobywał Pragę pod Suworowem, pisał, że po kapitulacji Warszawy ,/narsz wojska naszego za ustępującymi wojskami polskimi był raczej triumfalnym pochodem; wojska obfitowały we wszystko, a od samego początku ich marszu napotykano tłumy Polaków, nie chcących iść już dalej za naczelnikami swymi i Wawrzeckim; następnie całe bataliony i szwadrony rzucały broń i opuszczały działa. Itakw Opatowie kozacy zastali opuszczone 22 działa z gotowymi do nich zapasami i około 3 tysięcy karabinów". Warto może jednak na chwilę cofnąć się również do wcześniejszych nieco wydarzeń - szturmu Pragi przez armię Suworowa - w relacji Johanna G. Seume, porucznika carskiej armii i sekretarza ambasadora Igelstróma. Według Seume: Niepodobna niemal zrozumieć energii, z jaką działała jedna, i opieszałości zjakąpostępowała druga strona. Polskie placówki musiały być bardzo Źle rozstawione lub też musiały powierzone im zadanie wykonywać wybitnie nieudolnie, skoro dopuściły Rosjan do stanowisk polskiej artylerii, zanim Polacy zdołali oddać bodaj jeden strzał. Jednakżeprzebyte niepowodzenia i paniczny strach przed Suworowem dokonały wśród przemęczonych Polaków więcej niż bagnety rosyjskie". Paweł Jasienica tłumaczył tak szybkie załamanie się obrony Pragi obsadzeniem nieprawdopodobnie rozciągniętych, Źle zarysowanych fortyfikacji słabo wyszkolonymi i zdemoralizowanymi odwrotem siłami z Litwy. W tym czasie najlepsze oddziały polskie zostały nad Bzurą, by zablokować ewentualny atak pruski. Zdaniem Jasienicy, w myśl zasady: kto tonie, ten winien się starać utonąć nie zaraz, należało pójść za radą generała Dąbrowskiego, opuścić Warszawę, przekroczyć Bzurę i działać na dużo dogodniejszym do walk terenie zaboru pruskiego, tam obierając sobie stanowiska zimowe. Odwlekłoby to finał, stwarzałoby jakąś szansę... Upadek ducha w końcowych dniach powstania kościuszkowskiego nie pozostał chyba bez wpływu na ton sformułowanych przez Józefa Wybickiego w 1797 r. ocen polskiego charakteru narodowego. Wybicki, który w tymże 1797 roku napisał "Mazurek Dąbrowskiego", pełen wiary, że jednak "nie zginęła", zarzucał swym rodakom, iż: "Nieszczę- 88 sciem Polak jest tak prędki wprzyjęciu, j'akwporzuceniu wszelkiego projektu. Lękam się znowu, aby względnie formujących się legii we Włoszech tego charakteru nie okazał skutków. Nieszczęściem Polak jak się łatwo zapala, tak łatwo przyjmuje, cokolwiek jego ogień w momencie ożywia, a gdy znowu prędko ostyga, w nieszczęściu nigdy sobie, ale zawsze komuś drugiemu zapału i doli swojej zarzuca winę". Kościuszko dyktuje warunki Napoleonowi Innym typem nieszczęśliwego dla spraw Polski zaniechania było zachowanie Kościuszki podczas wieloletniej emigracji we Francji i Szwajcarii. Naczelnik, który z takim bohaterstwem prowadził naród do bojów powstańczych póŹniej po ranach poniesionych pod Maciejowicami i dwuletnim carskim więzieniu nie umiał wykorzystać swego wielkiego autorytetu, ba, kultu w narodzie dla sprawy Polski. Jaskrawię pozbawione cienia jakiegokolwiek realizmu były stawiane przezeń Napoleonowi warunki, pod którymi gotów był współpracować z cesarzem Francuzów w poderwaniu Polaków do walki po jego strome. Były to konstytucja angielska i przywrócenie granic Polski z 1772 r. Takich warunków Napoleon, nawet gdyby chciał, nie mógłby od razu spełnić, licząc się z konkretną sytuacją międzynarodową i potęgą trzech zaborców. Niewątpliwie odmowa Kościuszki uniemożliwiła pełne zmobilizowanie Polaków w walkach po stronie Napoleona, które doprowadziły do stworzenia Księstwa Warszawskiego. Tadeusz Korzon, który jeszcze wiele dziesięcioleci po śmierci Kościuszki wybraniał odmowną decyzjęwyidealizowanego przez siebie bohatera, głosił, że Kościuszko nie chciał się poniżyć, idąc za Francuzami, a dzięki odmowie uzyskał pełną niezależność od Napoleona. Tylko, że znów zimny rachunek zysków i strat dowodził, że ta niezależność Kościuszki oznaczała pozbawienie siebie jakiejkolwiek efektywnej możliwości zrobienia czegokolwiek dla Polski. Decyzja Kościuszki przekształcała go z potencjalnego wielkiego atutu dla Polski w bezsilnego i gderającego gdzieś na boku samotnego tułacza. W 1815 r. Kościuszko zatracił kolejną szansę wykorzystania swego autorytetu dla dobra Polski. Tym razem poprzez danie odmownej odpowiedzi na propozycj ę cara Aleksandra I. W sytuacji, gdy po klęsce Napoleona car Aleksander I stał się wszechwładnym mocarzem, od którego nader wiele zależało w całej Europie, Kościuszko znowu postawił swe wymyślne warunki współpracy: konstytucję na wzór angielski i przywrócenie granic Polski z 1772 r. Nic dziwnego, że car-zwycięzca uśmiechnął się tylko na takie warunki postawione przez staruszka-tułacza i nie ponowił swych propozycji. Zaprosił jednak Kościuszkę do udziału w Kongresie Wiedeńskim. Talleyrand, dzięki swej obecności, nie 89 tylko uratował Francję na Kongresie przed kompletną katastrofa, ale zapewnił jej wcale korzystne granice. Kościuszko Talleyrandem nie był, ale już sama jego obecność przy kongresowych dyskusjachnadprzyszłościąPolski mogła stanowić jakąś szansę dla naszego kraju. I tym razem jednak Kościuszko odmówił wybierając fatalny absenteizm. Gdy już zaczepiliśmy o Talleyranda, to trzeba wspomnieć tu już o tradycyjnych słabościach polskiej dyplomacji jej ciągłym nieliczeniu się z konkretnymi uwarunkowaniami sytuacji międzynarodowej. Zbyt mocno ciążyło na historii naszej dyplomacji to, o czym pisał kiedyś Władysław Konopczyński: "ŹWen inny naród nie składał polityki zewnętrznej w ręce takich przypadkowo wylosowanych Mettemichów (...). Już to w ogóle sarmacki charakter narodowy był przeciwieństwem cech wymaganych od dyplomaty; ze wszystkich cnót potrzebnych w tym zawodzie posiadał Polak tylko jedną, chwalonąprzez Talleyranda: wspaniale siadał lub stawał do konferencja. Patrioci i kolaboranci Pod pewnymi względami okresem wielkich zaniechań były czasy Królestwa Kongresowego. Obok tych, którzy jak Staszic, Lubecki czy Mostowski robili wszystko, co tylko było możliwe, dla wydŹwignięcia gospodarczego królestwa, na ogół zapomina się o tym, jakwielka część ówczesnej polskiej elity politycznej zamiast działań na rzecz stopniowego podŹwignięcia politycznego Polski zadowalała się tylko służalstwem bez granic wobec Konstantego czy Nowosilcowa. To właśnie oni, w przekonaniu o nieuleczalnej, trwałej słabości Polski, zamiast wprzęgnąć swe talenty w ciche prace polityczne, zmierzające do stopniowego umacniania organizmu państwowego Królestwa, w istocie rzecz przyczyniali się do osłabiania i tak nader ograniczonej suwerenności, łamania jeszcze istniejących praw. Wielu z nich słowa "zdrowy rozsądek" interpretowało jako całkowite zaparcie się idei Niepodległej (podkr. w wyd. książkowym J.R.N.). Takjakbyłyjakobin, a od 1815 r, namiestnik Królestwa Polskiego, wciąż działający na zgubę kraju, generał Zajączek czy szef tajnej policji Rożniecki, który wyspecjalizował siew najbrudniejszych antypolskich prowokacjach i podstępach. Zorganizowana przezeń w 1816 r. żandarmeria Królestwa posłużyła póŹniej za wzór dla carskiej żandarmerii. A co powiedzieć o prawej ręce Nowosilcowa - Stanisławie Grabowskim, od 1820 r. ministrze wyznań religijnych i oświecenia publicznego, nazywanym ministrem "zaciemnienia publicznego", który rozpowszechnił nadzór policyjny w szkołach, inicjował najpodlejsze intrygi przeciwko polityce gospodarczej ks. Lubeckiego, usunął S. B. Lindego z Towarzystwa Szkół Elementarnych, doprowadził do zmniejszenia liczby szkół początkowych, a po klęsce powstania 90 w 1832 r. został mianowany generalnym kontrolerem i członkiem Rady Administracyjnej . Czy o byłym jakobinie J. K. Szaniawskim, który zyskał miano "infamis" swąnadgor-liwościąwwykonywaniu antypolskich poleceńNowosilcowa.Ionąjgorszymznich wszystkich - Wincentym Krasińskim, ojcu Zygmunta, specyficznym ucieleśnieniu pseudore-alizmu. Ten "najwierniejszy z wiernych" sługa cara, jako jedyny w składzie Sądu Sejmowego, wydał wyrok śmierci na polskich spiskowców, wspólnie z Nowosilcowem podpisał "reformę" godzącąjak najfatalniej w polskie szkolnictwo, donosił Konstantemu o prapolskich nastrojach w armii rosyjskiej, nakazał strzelać do powstańców w czasie Nocy Listopadowej. To on był gospodarzem urządzonego po klęsce powstania balu, na którym wyrażono carowi wdzięczność za budowę w Warszawie cytadeli, grożącej zrównaniem stolicy z ziemią, gdyby znowu poważyła się zerwać do powstania, i wreszcie "godnie" zakończył swą antypolską karierę na stanowisku namiestnika Królestwa Polskiego w latach 1855-1856. I cóż zyskała Polska na takim "realizmie"?! To nie podchorążowie, lecz właśnie wspomniani wyżej wpływowi, cyniczni politycy, cała ta galeria Ciemnych Mężów w największym stopniu przyczyniła się do zaprzepaszczenia szans polskiego rozwoju i osłabienia w wielu dziedzinach substancji narodowej w dobie Królestwa Kongresowego. Królestwa, które Adam Krzemiński nazwał kiedyś nie bez racji na łamach "Polityki" okresem stopniowego karłowacenia, rozkładu polskich elitpolitycznych. Jakże inny, jakże odmienny obraz czasów, które przypomina się najczęściej jako czas osiągnięć pracy organicznej Staszica i Lubeckiego. Było i to, i to. A potem nadeszła Wielka Improwizacja Powstania Listopadowego, powstania o największej ilości straconych szans pośród wszelkich naszych ruchów niepodległościowych. Dramat ówczesnych powstańczych zaniechań zainspirował pełen goryczy osąd J. U. Niemcewicza (w "Ostatnich słowach do ziomków moich w 1833 roku"), wyliczający wśród głównych polskich wad narodowych: porywczość w przedsięwzięciach, lekkość i niestałość w przywiedzeniu ich do końca, niezgodę, zawiść i rozkiełznaną próżność. Według Niemcewicza: ,f.azdy -wojskowy chce być naczelnym wodzem, każdy poseł czy nieposel nawet prawodawcą i mówcą... Nie cierpimy wyższego, nie darujemy nikomu ni urodzenia, ni talentów, ni cnoty". Z kolei najciekawszy chyba ówczesny polski polityk i myśliciel radykalny Henryk Kamieński, tak ubolewał na temat polskiego "niedoczynu" zbrojnego: , f olska podbitą została bez wielkiej narodowej wojny, po nieznaczących rozprawach... Czyliż utarczki konfederacji barskiej i bój kościuszkowskiego powstania nie były prowadzone na tak małe rozmiary i tak nieodpowiednie wielkości naszego narodu, że tylko za chorobliwe cząstkowe wysilenie, nie zaś rzeczywiste odpieranie wszystkimi siłami obcej napaści uważane być powinny..". 91 Latwiej tracili życie niż posadę W ciągu XIX wieku jednak stopniowo dochodziło do skorygowania obrazu Polaków jako przykładu braku wytrwałości i "słomianego ognia". Pierwszym, odosobnionym jeszcze wprawdzie obrazem wytrwałych, niestrudzonych działań były walki Legionów Polskich w dobie Napoleona. Prawdziwe przezwyciężenie obrazu braku wytrwałości polskiej przynieśli jednak uczestnicy powstania 1863-1864 r, dwa lata toczący walki w najtrudniejszych warunkach. Sprawa naszych powstań jest oczywiście wyjątkowo złożona, tu skupiam się tylko na jednym, ciągle zbyt mało docenianym aspekcie historii Polski, w tym i powstań polskich, to jest na zaniechaniach i "niedoczynie". (...). Zarówno po Powstaniu Listopadowym, jak i Styczniowym zauważano, iż nasz charakter narodowy potrafił dużo lepiej prezentować siew okresach najcięższych zmagań i bojów niż w czasach pokojowych, wymagających codziennej cywilnej wytrwałości i odwagi. Już w połowie XIX wieku zauważono, że "Polakowi łatwiej przychodzi stracić życie w czasie wojny niż posadę w czasie pokoju". Zaznaczał się jakiś wyraŹny brak równowagi i elastyczności, które pozwoliłyby po przegranym powstaniu na umiejętne wdrożenie energii w inne typy prac, ciche działania dla utrzymania substancji narodowej. Niestety, zbyt często zaznaczało się w polskim charakterze to, co najdosad-niej wyraził powstańczy komisarz 1863 r: - "czerwony książę" Adam Sapieha pisząc: Zawsze to samo z kochaną Polonią, nerwy i nerwy. Raz nadto się narażamy, drugi raz z jamy trudno wydobyć" (podkr. w wyd. książkowym J.R.N.). Zbyt wielki chyba był kontrast pomiędzy powszechnym uniesieniem manifestacj i patriotycznych 1861-1862 r. a niemal równie powszechną prostracjąpierwszych dziesięcioleci po klęsce powstania. Nieraz zwracano już uwagę na to, że po upadku Powstania Styczniowego, symbolu niezwykle wytrwałej, rozpaczliwej walki do końca, przez całe dziesięciolecia z niezwykłą pasywnością reagowano na najskrajniejsze akcje wynaradawiające. Po ogromnej eksplozji uczuć patriotycznych nastąpiło całkowite załamanie ducha, niechęć do najdrobniejszych nawet prac dla ratowania tego, co można było uratować. Jerzy W. Borejsza pisał nie bez racji: "YVoc listopadowa przesłoniła noc polistopadową, noc styczniowa postyczniową. Ugfadzone obrazy z podręczników po-kryfy potem, w XX wieku, prawdę o milionach nie zainteresowanych, obojętnych lub niechętnych hasłom narodowym nawet w czasie najgorętszej walki narodowe/'. Upadek ducha po 1863 r. Liczne świadectwa z "nocy postyczniowej", z pierwszych dziesięcioleci po upadku powstania 1863 r. dowodzą niesłychanego wprost upadku ducha całego społeczeń- 92 stwa polskiego w zaborze rosyjskim, które przez swą całkowitą bierność i marazm ułatwiło niszczenie resztek pozostałości praw polskich przez władze w Warszawie, na skalę zmnacznie większą niż to planowano w Petersburgu. "5Wo się Polacy na wytępienie oddają sami - czemuż ich nie tępić? - komentował z goryczą T. T. Jeż. Znakomity socjolog, popularyzator socjalizmu Ludwik Krzywicki pisał we "Wspomnieniach", iż: "Me umiano się zdobyć na opór nawet tam, gdzie był możliwy i byłby skuteczny". Stefan żeromski tak pisał w "Dziennikach" w 1885 r. o nastrojach panujących wówczas nad Wiślana marginesie jakiegoś polakożerczego artykułu: "Gdyby choć prawda była, co tenpadalec wyparuje o ciągłości tradycji, o taktyce ostatniego powstania. Gdyby choć prawda była... Ten śmierdzący wychodek oportunizmu, w jaki zmienił się »rycerskinaród«, nie wart nawet tego weńplucia... Kupkastuden-tów, grono panien ośmnastoletnich porusza się w kupie gnoju jak gniazdo robaków: gdy się poruszy -jakiś drapieżny wszawiec, jakiś śmierdzący diejatiel woła, że szlachetny naród się rusza. Nie bójcie się - zgnije bez krzyku, nie przeszkadzajcie wrzaskiem fermentowaniu wszystkich zaczynów zgnilizny: zdrady, służalstwa, upodlenia spokojnej polityki, rozumnego trwania, pielęgnowania brzuchów, przyjaŹnienia się ze złodziejami...". Nasi, realiści" przeciwstawili się jakiejkolwiek współpracy z rewolucyjnymi ruchami w Rosji coraz silniejszymi od lat osiemdziesiątych minionego stulecia Józef Piłsudski pisał o swej młodości gimnazjalnej w Wilnie: porównanie Rosji i Polski wypaść musiało na korzyść Rosji. Byłem tym wprost upokorzony; młodzież polska, zwłaszcza na kresach dawne/Rzeczypospolitej, ulegała nie tylko wpływom, ale i urokom Rosji walczące/'. Wykonawca zamachu na cara z ramienia tajnej rosyjskiej organizacji nihilistów, Polak Hry-niewiecki, mówił: "Gdy pójdziecie do lasu, przyjdę do was; teraz walczę tutaj w Rosji, bo tu ciosy są skuteczniejsze". Niektórzy nasi współcześni ahistoryczni rzecznicy niedoszłej ugody z carską Rosjąjakoś nie mówiąw swych refleksjach o tym, co mieli robić Polacy w tej nowej sytuacji, jaka ukształtowała się w latach osiemdziesiątych, czy nadal zabiegać za wszelkącenę o dobrąwolę cara i ugodę, odwracając się tyłem do rosyjskich walk rewolucyjnych. Tak, jak robiła zresztą znaczna część naszych realistów. W 1884 r. syn Aleksandra Wielopolskiego - Zygmunt w memoriale wystosowanym do rządu carskiego, proponował decentralizacjępaństwa rosyjskiego przy zachowaniu nieograniczonej władzy cara, jako najlepszy środek do zapobieżenia przenikaniu ducha buntu i ruchu rewolucyjnego z jednej prowincji imperium carów do drugiej. Jaskrawym przykładem ślepej uliczki, w jakiej znalazły się koncepcje tzw. realistów, był fakt, że niektórzy z nich, między innymi biskup Zmierowicz i marszałek wileńskiej szlachty hrabia Plater wzięli w 1897 r. uroczysty udział w odsłonięciu w Wilnie pomnika Murawiewa Wieszatiela! W tym samym roku w Warszawie zebrano milion rubli w darze dla cara Mikołaja U. 93 W czasach cisz popowstaniowych tym fatalniej uzewnętrzniały się różne rażące wady narodowe; od i braku wytrwałości i odwagi cywilnej począwszy po próżność i zawiść. Jeden ze współautorów Teki Stańczyka-Stanisław KoŹmian pisał: "Zawiść i zazdrość mają w polskim społeczeństwie raczej cechy zawziętości niż współzawodnictwa. Zawiść i zazdrość polska ścigają nie dlatego, że ktoś jest w posiadaniu stanowiska, które zająć by się pragnęlo, ale dlatego, że na niemjest. Polak nie sięga zazwyczaj po stanowisko, ale zepchnąć pragnie tego, który je zajął". Występując na rzecz zerwania z hasłami "wszystko albo nic" KoŹmian pisał: "Zaniechać niepodobieństw - zawsze i wszędzie robić to, co się da w istniejących warunkach i otaczających naród okolicznościach, w przekonaniu, że zawsze coś zrobić się da, ale robić tylko to, co się da". Co zaniedbano w Galicji Szujski ubolewał nad brakiem odwagi cywilnej w Polsce, pisząc, że u Polaków zamiast niej jest zawsze tylko odwaga wyznawstwa i gotowość cierpienia, i dodawał: "Gdzie zaś nie ma odwagi cywilnej, tam zaczyna w społeczeństwie panować fałsz urzędowy, fałsz kłamiący rzeczywistemu położeniu". Wszystko to było słuszne. Tylko, że równocześnie właśnie Stańczycy i ich polityczni pobratymcy byli sprawcami jednego z największych zaniechań w naszej historii. Przyjrzyjmy się nieco bliżej dokonaniom ugody w Galicji. Niewątpliwie w ramach autonomii galicyjskiej i rządów Stańczyków udało się spolonizować szkoły i urzędy, doprowadzać do spolszczenia Uniwersytetu Krakowskiego i Lwowskiego, powołać Akademię Umiejętności. Zapewniono funkcjonowanie samorządu lokalnego. W Galicji ukształtowały sięjedyne w Police porozbiorowej podstawy wolnej polskiej myśli polityczne i kulturalnej. Tu zrodził się po raz pierwszy wolny od patronatu szlachty autentyczny ruch chłopski, który dostarczyłpóŹnięj przywódców dlapartii chłopskich w Polsce międzywojennej. Tu istniały po prostu większe swobody działania niż w jakimkolwiek innym skrawku Polski. Wszystko to jednak nie powinno nam przesłaniać, kto wie, czy nie dużo większych zaniechań. Przede wszystkim, jak to dowodzą ustalenia szeregu naszych wybitnych historyków (m.in. Stefana Kieniewicza i Tadeusza Lepkowskiego), w rzeczywistości konserwatyści galicyjscy pogrzebali autentyczną gospodarczą pracę organiczną pod gmachem ugody. W oparciu o zapewnienie przewagi ziemiaństwa na bazie antychłopskiej, antymieszczańskiej i antyrobotniczej konsekwentaiepodtezymali zacofanąstmkturę społeczną, wstrzymując rozwój zarówno oświaty ludowej, jak i uprzemysłowienia kraju. Szło to zresztąw pełni na rękę rządowi austriackiemu, który i tak jak mógł przeszkadzał w rozwoju przemysłu w Galicji w imię interesów przemysłu niemieckiego i czeskie- 94 go. Ziemiaństwo korzystało z braku uprzemysłowienia Galicji, osiągając bardzo duże zyski dzięki ogromnej masie tanich robotników rolnych, którzy w warunkach postępu gospodarczego zostaliby odciągnięci do przemysłu. Henryk Wereszycki w znakomitej "Historii politycznej Polski w dobie popowstaniowej 1864-1918" pisał: "Zuptywem czasu zachowawczość stańczyków stanie się coraz bardziej zawzięta, coraz silniej związana z wzmacniającym się w Europie klerykalizmem, coraz bardziej społecznie wsteczna". W efekcie utrzymywanego przez rządy konserwatystów marazmu gospodarczego zabór austriacki, najliberalniejszy i najbardziej kulturalny, stał się równocześnie symbolem osławionej "nędzy galicyjskiej". Z czasów, gdy marszałkiem krajowym w Gali-cjibyłhr. S. Badeni, datuje siępewna nader wymowna anegdota galicyjska. Jakiś uciekający z Królestwa socjalista postanowił schronić się na trwałe w Galicji. Musiał jednak w tym celu zwrócić się do marszałka Badeniego o pozwolenie na osiedlenie. Z góry postanowił niczego nie ukrywać, mówi więc do Badeniego: - Panie Marszałku, muszę jednak od razu uprzedzić, że jestem socjalistą. - A kto, według pana, jest socjalistą? - zapytał Badeni. - Socjalista to człowiek walczący w obronie pracy przeciw kapitałowi. - Proszę pana, jeśli tak, to może pan swobodnie osiedlić się w Galicji. U nas nie ma ani, pracy, ani kapitału. Wychowani na programie politycznym Stańczyków politycy galicyj scy potrafili dzielnie bronić tylko klas ziemiaństwa. Dużo gorzej było natomiast z obroną interesów gospodarczych całej Galicji w ramach monarchii. Czołowy pozytywista polski Aleksander Świę-tochowski ironizował w 1882 r. w związku z polityką gospodarczą J. Dunajewskiego, ministra skarbu Austrii w latach 1880-1891: ,f.tos, kto w Wiedniu wybiera ministrów, myślał sobie tak:.. .ponieważ zaś Madziar i Czech nie daliby ze swych narodów wycisnąć ostatniego grosza, więc pozostaje tylko Lech galicyjski, tym więcej, że jego ziomkowie zwykli hojnieplacićza każde krzesło w gabinecie... wyrażam szczere uwielbienie dlage-nialnosci polityki austriackiej... Po co zakazy, ucisk, ograniczenia, prawa majątkowe - słowem, po co szturmować twierdzę, kiedy ją ogładzić można? Gwałt robi wrzawę, tymczasem zręczne wypróżnienie cudzego worka nawet nie zwróci uwagi". Kto miał strzec polskich interesów w Austrii? Na ogół przywykło się u nas oskarżać niemal wyłącznie przedstawicieli orientacji propowstańczej o niedocenianie realiów sytuacji międzynarodowej, niewidzenie, w jak wielkim stopniu rozwiązanie sprawy polskiej zależało od konkretnych konsultacji na are- 95 nie międzynarodowej. Zapomina się natomiast najczęściejJak bardzo "realistyczni" Stań-czycy grzeszyli nieliczeniem się z polityką zagraniczną, nie widzieli w ogóle potrzeby usiłowań w kierunku stworzenia dla Polski bardziej korzystnych warunków w polityce międzynarodowej. Historyk i publicysta W. Kalinka stwierdził wręcz: "Na polu polityki zagranicznej nie mamy nic, nic zgolą do roboty'. M. Bobrzyński pisał w trzecim tomie "Dziejów Polski" o założeniach polityki Stańczyków: ,Maksymą ich polityczną stało się już, aby do polityki zagranicznej sianie mieszać, zostawiając już zupełnie monarsze, a konieczności państwowe uchwalać bez względu na chwilowy do rządu stosunek. W polityce tej dla pracy swojej organicznej i dla interesu narodowego polskiego widzieli najlepszą dŹwignię i ratunek". Jakże słusznie pisał o tego typu krótkowzrocznym podejściu Paweł Jasienica: "Źle »widzieli« Stańczycy, kiepską wynaleŹli »dŹwignię« i równie wątłą tarczę. Dla dobra narodu polskiego należało stale, bez przerwy interesować się polityką zagraniczną, ani na chwilę nie odrywać od niej oczu. Dmowski i Pilsudsid, którzy w roku 1904 w celach wręcz sobie przeciwnych podrałowali do Tokio, wykazali więcej rozeznania niż krakowskie ekscelencje. Złożyli przynajmniej dowód zrozumienia, że losy Polski bezpośrednio zależą od tego, co się dzieje na szerokim świecie, i że nie można zamykać spraw narodu w opłotkach zaścianka..." Stańczycy nie potrafili też nigdy wykorzystać dla sprawy polskiej posiadanych w pewnych okresach nader znaczących wpływów w administracji cesarstwa austriackiego. Węgrzy w okresie, gdy posiadali największe wpływy w monarchii - za czasów premierostwa i ministerium spraw zagranicznych Andrassyego, wykorzystali je do ukierunkowania polityki zagranicznej Austrii zgodnie z germanofilskim stanowiskiem węgierskich kół rządzących, które pragnęły ponad wszystko sojuszu z Niemcami Bismarc-ka, widząc w nim gwarancję przeciwko panslawizmowi i wsparcie dla lepszego trzymania w ryzach podległych im słowiańskich mniejszości narodowych. Ajak postąpili wpodobnej sytuacji konserwatywni politycy galicyjscy? Stanisław Mackiewicz przytoczył na ten temat nader wymowny przykład z 1897 roku, gdy premierem Austro-Węgier i ministrem spraw wewnętrznych był hrabia Badeni, ministrem spraw zagranicznych hr. A. Gołuchowski, ministrem skarbu Biliński, ministrem dla Galicji również Polak Ruttner, a prezydentem Izby Polak Dawid Abramowicz. Zdawałoby się, że posiadając w swych rękach wszystkie ważniejsze resorty administracji państwowej monarchii, politycy galicyjscy popróbująuzyskania jakiejś koncesji dla sprawy polskiej. Można było próbować reorientacji polityki zagranicznej Austrii, stopniowego wyprowadzenia jej z sojuszu z Niemcami, osłabienia ugodowości wobec Rosji, podważenia choć trochę jedności działania zaborców. Nie zrobiono dosłownie niczego w tym względzie, przeciwnie - zdarzało się, że politycy galicyjscy prowadzili w swej 96 polityce działania wręcz diametralnie sprzeczne z interesami polskimi. Jaskrawym przykładem jest tu polityka Agenora Gołuchowskiego na stanowisku ministra spraw zagranicznych Austrii od 1895 do 1906 r. Otrzymał on najwyższy order w carskiej Rosji, order św. Andrzeja, nadawany za wyjątkowe zasługi, w uznaniu za to, co zrobił dla umocnienia wspólnej linii polityki zagranicznej między Niemcami i Austrią a carską Rosją. Mackiewicz nazwał tę politykę Gołuchowskiego "nitowaniem trumny polskie/'. Ciekawy przyczynek do wizji polityki zagranicznej niektórych polityków galicyjskich stanowi felieton A. Świętochowskiego z września 1903 r. w związku z zapowiedziąposła W. H. Gniewosza w Wiedniu, iż Koło Polskie będzie głosować przeciwko wprowadzeniu języka węgierskiego w armii węgierskiej. Świętochowski, komentując tę zapowiedŹ, pisał o zachowaniu polityków galicyjskich, iż: "Wątla siatka pająków gabinetowychwydaje im się tak mocnym wiązaniem, że ona skrępuje i obezwładni potężne ruchy narodów - złudzenie, któremu doświadczenia przeszłości tysiąc razy kłam zadały. Z tego złudzenia bez skoku przechodzi się do chłostania »warcholów« galicyjskich za ich burzliwe występy, do dawania Czechom lekcji przykładnej konduity, do kopania Rusinów za ich odszczepińcze dążności, dogonienia Węgrów za chęć wyparcia niemczyzny z armii i zdobyciu 'nezależ-ności... Koło Polskie oświadczy się przeciw zaprowadzeniu języka madjarskii •• >w armii węgierskiej. Ciekawa rzecz, co by też Kolo powiedziało, gdyby Węgrzy oświadczyli się przeciwko jego językowi w szkołach i sądach galicyjskich? Och, ei politycy, którzy biegają, okraczywszy kij, a sądzą, że jeżdżą na wysokich koniach!". Pseudorealizm konserwatystów galicyjskich doprowadził do zatracenia możliwości uzyskania o wiele więcej dla interesów polskich w warunkach liberalnej monarchii Habsburgów. Stańczycy swym minimalizmem celów w niemałym stopniu przyczynili się do ukształtowania w zaborze austriackim atmosfery, o której z taką goryczą pisał Stanisław Witkiewicz w swej książce o J. Matejce: "W Galicji jest zupełna swoboda, wolno grać i śpiewać » Jeszcze Polska nie zginęła«, wolno chodzić w kontuszach z karabelami u boku. Swoboda ta wynikła stąd, że nikt nie wierzy, że ona nie zginęła, nikt nie dąży do jej odbudowania, a kontusze i karabele stały się etnograficznym znakiem po którym poznaje się Polaków wśród tiumu lojalnych poddanych cesarza Austro-Węgier". Między bielą i czernią Na historię Polski po 1772 r. na szczęście składają się nie tylko zaniechania i "nie-doczyny". Pełna próba zbilansowania tej historii pokazałaby, że jednak właśnie w dobie Polski porozbiorowej rozpoczęło się stopniowe przezwyciężanie tak ciężkich naszych 97 wad, jak brak wytrwałości i zbyt łatwe przechodzenie od pierwotnego powszechnego zapału do nagiego omdlenia i upadania ducha". Inaczej wyglądałby również pełny, szczegółowy bilans naszych ruchów niepodległościowych, a w tym najskuteczniejszych z polskiego punktu widzenia walk w dobie napoleońskiej, które wróciły nas na mapę Europy. Dowodem, że nierzadko potrafiliśmy skutecznie zerwać z zaniechaniami i "nie-doczynem" były zarówno tak znaczące osiągnięcia kulturalne Wielkiej Emigracji, jak i niezwykle rozległa działalność dyplomacji A. Czartoryskiego, polskie walki "za wolność naszą i waszą", jak i prace organiczne w Poznańskiem i w Królestwie, rewolucyjne działania polskich partii robotniczych od końca XIX wieku i tworzenie zrębów polskiej siły zbrojnej przed I wojną światową i w czasie tej wojny. Czy postaci takich ludzi czynu, jak H. Dąbrowski i H. Kołłątaj, S. Staszic i D. Chłapowski, J. Bem, T. T. Jeż i R. Traugutt, K. Marcinkowski i H. Cegielski. Myślę jednak że pamiętając o autentycznych dokonaniach i efektach działań tych i tysięcy innych i Polaków zarówno w dziedzinie pracy organicznej, jak i czynu zbrojnego, nie powinniśmy zapominać, jak wiele szans zostało jednak zaprzepaszczonych na skutek ospałości i "niedoczynu", zbyt łatwego załamywania się i pasywności. Naszej wiedzy o historii nie powinny zdominować lansowane przez niektórych powierzchownych publicystów tezy, upatrujące winę za wszystkie nieszczęścia Polski wyłącznie w pochopnych porywach, a przemilczające lub rozgrzeszające tak wielkie szkody, jakie przyniosło nam uparte polskie "jakoś to będzie", głoszone przez miłośników swojskiego partykularza i zacisza, z dala od Wielkich Marzeń i Wielkich Idei, zgodnie z wygodną maksymą: "Czyń każdy w swoim kółku, co każe duch Boży, a reszta sama się złoży". Tekst publikowany na lamach krakowskiego "Zdania" Patriotyzm Cypriana Norwida (...) Walcząc z zapóżnieniem swego narodu, wytyczając plany jego odrodzenia wewnętrznego, Norwid ze szczególną pasją karcił słabości polskiego społeczeństwa, brak odwagi cywilnej i obywatelskiej trzeŹwości, warcholstwo, pieniactwo i bezinteresowną zawiść. Pisał: jesteśmy żadnym społeczeństwem. Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym..". (...). Krytykując uleganie presji łatwego patriotyzmu, skłonności do pustych frazesów i teatralnych gestów Norwid pisał: J zawsze są między karczmą-flamandzką a salonem francuskim, i nigdy nie są niczym polskim, oprócz leŹ narodowych i kolorów narodowych". (...). Z bezwzględną, gorzkąkrytykąwad narodowych łączył Norwid krytykę taktyki narodowej, braku politycznego myślenia lub zastępowania myślenia działaniem. Polemizując 98 z romantycznymi bardami, zachęcającymi do zbyt pochopnych działań skazanych na klęski, efektownych heroicznych manifestacji, Norwid doradzał oszczędność krwi, długą starannąpracęprzygotowującąiwzmacniającą organizm narodowy. Krytykowałw swych pismach polską lotność podrywania sięza lada echem -za lada wykrzyknikiem", "żywienie nadziei kosztem prawdy", .położenie akcentu na wypadkach niespodziewanych europejskich, na trafach nieprzewidzianych, a nie postępkach". W 1847 r. napisał: ...I cala młodość nasza przeszła na czytaniu Telegraficznych depesz o różnym powstaniu - I mawia się wśród sinej krwi, jak wśród bławatków: Od ostatnich do tylko co zaszłych wypadków... (Pięć zarysów) Zdecydowanie przeciwstawiał się idei: "zwyciężyć lub zginąć": ,JKażdy spieszy na śmierć, żywota któryż szukać zdolny". Według niego polskie heroiczne gesty i manifestacje, prowadzące do jakże kosztownych wylewów krwi i wyczerpania narodowego organizmu, w istocie rzeczy maskowały tylko prawdę o niegotowości narodowej do ruchów niepodległościowych o długich latach nie wykorzystanych na odpowiednie przygotowania. W 1849 r., z perspektywy świeżych doświadczeń w Poznańskiem i Galicji, zapytywał: "skąd niewczesnosć" polskich porywów i odpowiadał: "Ze straty czasu, prosto mówiąc. A jak wczesnosc odszukać - tak, ażeby niewczesne poświęcenia nie pochłaniały najgorętszej młodzieży części, krwi, umysłów, łez i pieniędzy (łez symbolu!) Przez obrócenie się ku drobnym dzisiejszości pytaniom - ku każdemu pyłowi dnia każdego - w imię tego, co wyżej, co dalej - dalej -jest, i czym się na to tylko przedwcześnie uradować dozwolono, aby więcej siły w sobie poczuć. Cierpieć - nie jest to gnuśnieć, ale w znanym kierunku ze świadomością rzeczy walczyć". Twórca, który niezwykle namiętnie protestowałprzeciwkofetyszyzowaniu ofiary krwi, przeciw temu, że "cały alfabet elementarnej wiedzy stanu musimy krwiąpisać", równocześnie czuł absolutnąpotezebę bycia ze swym narodem w czasie jego zrywów niepodległościowych, występując z przeróżnymi projektami zmierzającymi do zapewnienia zwycięstwa narodowej sprawy, minimalizacji kosztów Zabierał głos na ten temat zarówno w latach 1846 i 1848, jak i podczas wojny krymskiej, czy w 1863 roku. (...). Twórca, który wypowiadał tak wiele krytycznych słów o kosztach powstańczych hekatomb, równocześnie z najgłębszym szacunkiem wyrażał się o "bladawym, lecz trzęsącym iskrami aerolicie Zawiszy" (straconego przez carat emisariusza konspiracyjnego), a w Pieśni od ziemi naszej pisał: 99 Tam, gdzie ostatnia świeci szubienica, Tam jest mój środek dziś - tam ma stolica, Tam jest mój gród. W 1861 r., w atmosferze patriotycznych manifestacji przedpowstaniowych, apelował do rodaków: "Ma teraz wszelako każdy Polak powinien uważać się jako żołnierz w szeregu, z którego tam i ówdzie wypadają współbracia". Bezwzględny krytyk wąskiego zaściankowego patriotyzmu, zaślepienia narodowej wyłączności, stawał niezwykle dobitnie w obronie swego narodu przeciwko wszelkim godzącym w niego oszczerstwom. W czasie Powstania Styczniowego zareagował na antypolskie przemówienie markiza de Boissy wierszem Klątwy: żaden król polski nie stal na szafocie, A więc nam Francuz powie: Buntownik! Pisma Norwida podejmowały sprawy naszego stosunku do Rosji Europy Zachodniej. Poeta widział całą złożoność problemu rosyjskiego, starał się odnaleŹć w Rosji wszelkich istniejących potencjalnych sprzymierzeńców sprawy polskiej. Osobista znajomość z Aleksandrem Hercenem i z teoretykiem nihilistów Piotrem Lawrowem nie pozostała chyba bez wpływu na występujące w prozie i listach Norwida wezwania do wszechstronnego popierania sympatyzujących z nami demokratów rosyjskich, owej -jak ich nazywał - partii polskiej w Rosj i. Postulował utworzenie polskiego pisma, którego celem byłoby oddziaływanie na umysły rosyjskie i kształtowanie przynajmniej części tamtejszej opinii w duchu zrozumienia racji polskich. Bezwzględny sprzeciw wobec wschodniego despotyzmu i pozostałości feudalnych, ducha azjatyckiego i kańczuga towarzyszył u Norwida równoczesnemu brakowi iluzji w odniesieniu do współczesnej mu cywilizacji i morale panujących w Europie Zachodniej . cudzie nie sąjeszcze czyści. Są dopiero perfumowani' - pisał w jednym z ostatnich swych utworów. Tajemnicy lorda Singelworth, gdzie wskazywał na antyhumanitaryzm i płaskość współczesnej mu cywilizacji zachodniej. (...) Napisał dosadnie: "(...) Cala Epoka jest małpą sprzedającą wszystko za pieniądze i nikczemna ze wszech miar. (...)." (...) jeden z pierwszych w Polsce filozofów pracy organicznej, Cyprian Norwid daleki był od absolutyzowania wyłącznie pracy u podstaw i negacj i bezpośrednich działań dla przybliżenia niepodległości. Ubolewał, że w Polsce istnieje zbyt silny rozdŹwięk między obu typami postaw. Koszta tego ponosi społeczeństwo, które tylko fazami żyje, to jest raz "tylko i tylko myśląpisząprzez lat kilka, potem znowu - tylko i tylko działają". Uważał, że żadna z postaw, ani romantyczna, ani pozytywistyczna, nie może być traktowana jako tamujący wszelką swobodę ruchów wąski gorset, że Polsce i Polakom potrzebna jest realistyczna ocena możliwości w danej chwili, nie wykluczająca planów 100 niepodległościowych na przyszłość, synteza racjonalizmu i żarliwości duchowej z gotowością do poświęceń, rozwagi z temperamentem. W istocie rzeczy tego rodzaju postawa, wbrew funkcjonującym wśród części naszej publicystyki uogólnieniom, wcale nie była odosobniona. Wielu znanych wyznawców programu pracy organicznej uważało, że nie musi ona wcale stać w sprzeczności z romantyzmem celów i wyobrażeń o przyszłej Polsce, a przeciwnie może być nawet przez nie wspierana. Przypomnijmy, że głośny filozof poznański Karol Libelt, dużo bardziej znany z działań organicznikow-skich niż z krótkotrwałego udziału w konspiracji, po podpisaniu w 1848 r. w Jarosław-cu ugody rozstrzygającej o zaniechaniu zbrojnego oporu wobec Prusaków, stwierdził: "Nie ma radyjak zemsta, jakkrew, jak bój, inaczej będą nas deptać nogami". (...). Norwid nigdy nie był przeciwnikiem walki niepodległościowej jako takiej. Uważał tylko, że należy wyciągnąć naukę z dotychczasowych klęsk powstańczych. Trzeba cierpliwie czekać w nie sprzyjających warunkach na dogodną chwilę, cały czas nie próżnując, lecz wytrwale zbrojąc się do kolejnej potrzeby duchowo i materialnie. "Tylko poświęcenie się codzienne i cogodzinne, cochwilowe i to widzenie w każdej dobie narodowego interesu -jedno -podoła tak wielkiej sprawie jak nasza" - pisał. Ostrzegając, że nie wolno wszystkich naszych wysiłków sprowadzać tylko do jednej sprawy - walki zbrojnej, Norwid uważał zarazem, że należy ją starannie przygotować przez moralne zorganizowanie społeczeństwa, nieustanną "dodatniość sił", wysiłki na rzecz reformy wszystkich dziedzin życia, wypalanie w sobie słabości, za które tylekroć tak wiele zapłaciliśmy wprzeszłości jako społeczeństwo. (...). Pragnął wyciągnąć swój naród ze stanu, "w którym od blisko stu lat każda książka wychodzi za póŹno, a każdy czyn za wcześnie". Wszystko to wymagało jednak przede wszystkim wytrwałej, wytężonej pracy, i Norwid byt jej gorącym rzecznikiem. Piętnując ospałość ducha i nieróbstwo, dowodził, że Polska musi najpierw "wojnę Prawdy wygrać w sobie, nim za miecz pochwyć f. (...). Sądzę, że najcenniejszym Norwidowskim przesłaniem dla dzisiejszych pokoleń jest prezentowany przez niego model odwagi cywilnej, a przede wszystkim męstwo myśli i kult prawdy. Pamiętajmy, z jakim uporem kierował do swych rodaków apele, aby "walczyli prawdą i dla prawdy". Aby rozbudzić w sobie umiejętność usamodzielnienia się wobec narzucanych jednostce panteonów czy wielkości. Wciąż żywe są słowa Brzozowskiego o Norwidzie: ,J3yl z tych, którzy wierzyli, że mocą słowa są nie słuchacze, lecz to jedno tylko - czystość prawdy. Była w nim ta sama moc, która majestatem królewskim okryła dyktatora bez żołnierzy, wodza mogił - Romualda Traugutta. 101 Była w nim wiara, że powodzenie, niepowodzenie, siła lub słabość w niczym o prawdzie rozstrzygać nie mogą..." Fragmenty z wstępu do mojego wyboru myśli polityczno społecznej Cypriana Norwidapt " Gorzki to chleb jestpolskosć", Kraków, Wydawnictwo Literackie, 1984. Myśli o Polsce i Polakach (Polonocentryzrn masochistyczny) Pisałem tu o najważniejszej przyczynie powstawania "czarnej legendy" w obrazie Polski i Polaków - bezpośredniej odpowiedzialności zaborców i niektórych sprzedaj-nych zachodnich intelektualistów. Wierność faktom historycznym nie pozwala jednak pominąć smutnej prawdy o własnych, polskich, samobójczych działaniach niektórych środowisk w XIX i XX wieku. Dotykamy tu innego problemu, czegoś, co określiłbym mianem polonocentryzmu masochistycznego. Polonocentryzmem zwykło się u nas nazywać wyłącznie uczucie narodowej pychy, skojarzonej z nacjonalizmem i nie widzącej niczego poza polskim czubkiem nosa. A przecież już od ponad stulecia kwitnie u nas również inna swoista odmiana polonocentryzmu - w jego wersji masochistycznej. Jej wyraziciele oskarżająPolskę i Polaków o wszystkie możliwe wady, bez jakiegokolwiek porównania z histońąi teraŹniejszością innych narodów Europy Zaczęło się to od galicyjskich stańczyków, którzy wyspecjalizowali się w ataku na wyjątkowy jakoby polski "obłęd" powstańczo-konspiracyjny, ciągłe "rzucanie się", narodową "nieodpo-wiedziamość" i niedojrzałość, powodującą krwawe hekatomby Inicjatorzy tychmaso-chistycznych bić się w piersi zapominali, że w tym samym XIX stuleciu do krwawych walk, skazywanych niejednokrotnie na porażki, stawały również i inne narody - od Włochów, Węgrów i Greków, po Serbów i Bułgarów. Polonocentryzrn masochistyczny kazał im upowszechniać bardzo bliską wizji zaborców "czarną legendę" Polski jako anarchicznego kraju, słusznie pokaranego "upadkiem" za narodowe winy. Polonocentryzm kazał widzieć tylko polskie przegrane sprawy i katastrofy, a równocześnie milczeć o takich zdarzeniach w historii innych narodów. Choćby o długotrwałym mongolsko-tatarskim jarzmie Rosji, czy paręsetletnim fatalnym rozdrobnieniu Niemiec po wojnie trzydziestoletniej (na tle ówczesnego niemieckiego rozbicia i skłócenia, nasze wcześniejsze podziały dzielnicowe mogłyby się wydawać prawdziwą idyllą!). Wtórując antypolskiej propagandzie zaborców nasi ugo-dowcy zapominali, iż Polskę zduszono akurat wtedy, gdy sama zaczęła naprawiać swoje błędy i że najwyższą cenę zapłaciła za powszechnie podziwianą przez współcze- 102 snych Konstytucję 3 Maja. Jednym z najgorszych przejawów masochistycznego polonocentryzmu było ciągłe skrajne uwypuklanie polskich klęsk i błędów i niewidzenie popełnianych w tym samym niemal czasie klęsk i błędów przeciwnika. Wynikało to najczęściej po prostu z ignorowania obcej literatury historycznej. I tak na przykład przez całe dziesięciolecia nasi historycy zwykli byli tylko wyliczać błędy i słabości Powstania Listopadowego, pomniejszając, czy wręcz pomijając wcale niemałe, wręcz kompromitujące, błędy imperium carów w boju z małą Polską. Choćby ogromne fiasko działań tak przeważającej liczebnie nad Polakami armii feldmarszałka Iwona I. Dybicza, z powodzeniem poszarpanej przez nasze wojska w bojach od Stoczka, Wawra i Olszynki Grochowskiej po Dębe Wielkie i łganie. Prawie nie znany u nas jest pełen szewskiej pasji list cara Mikołaja I do feldmarszałka Dybicza z 1831 roku: pozwól pan wyrazić zdziwienie i żal, że w tej nieszczęśliwej wojnie donosisz mi częściej o klęskach niż o zwycięstwach, że w 180 tysięcy ludzi nie możemy nic zrobić 80 tysiącom, że nieprzyjaciel wszędzie jest liczniejszy, a przynajmniej równy liczebnie, a my prawie wszędzie słabsi stajemy wobec niego". Jakież rozzłoszczenie z powodu powolności rozprawy i krnąbrną Polską przebija z szowinistycznych listów Aleksandra Siergiejewicza Puszkina z 1831 roku. Marzy mi się czas, kiedy wreszcie pójdziemy za dobrym przykładem z Zachodu i zaczniemy wydawać książki o Powstaniu Kościuszkowskim, Listopadowym czy o wojnie 1939 roku równolegle podające świadectwa polskie, rosyjskie czy niemieckie oraz obserwatorów neutralnych. Masochistyczny polonocentryzm, upowszechniany przez wiele lat zręcznie i z polotem przez krakowską szkołęhistoryczną, znalazł wiele dziesięcioleci póŹniej znowu ogromnie wpływowych kontynuatorów. W Polsce po 1944 roku powstała niebywała wręcz, koniunktura na tego typu podejście do narodowej historii. Kolaboracja z Sowietami wymagała odpowiednich retuszów dziejów (i to świadomie nieuczciwych w odróżnieniu od dzieła stańczyków). Przede wszystkim pomniejszania dziejowej roli Polski i wywyższania wschodniego sąsiada. (...). Komunistyczne próby "leczenia" narodu z szacunku dla narodowych powstań i zrywów uzyskały największy impet wraz z kampaniąprzeciw "Solidarności" w latach 198&-1981 i po wprowadzeniu stanu wojennego. Oficjalni historycy i publicyści z zapałem upowszechniali wizjęnarodu o tradycyjnie ugruntowanych ogromnych przywarach, narodu anarchicznego i kłótliwego, którego ma już dość cała miłująca pokój i odprężenie Europa. Ton nadawały wizje odwiecznie nie rozumianych oświeconych rządców kraju i "niedojrzałego" polskiego społeczeństwa. W takiej to atmosferze rządów Wojciecha Ja-ruzelskiego i Mieczysława F. Rakowskiego fetowano i nagradzano paszkwile w stylu 103 Dziejów głupoty w Polsce Aleksandra Bocheńskiego. Równocześnie zaś, jeszcze w grudniu 1988, cenzura okaleczyła na łamach, przeglądu Katolickiego" przedruk szkicu z 1919 roku ]osepha.CorasidaZbrodniazaborów, występującego zjednoznacznąpochwalą cech i zachowań narodu polskiego. W tym samym grudniu 1988 r. czołowy oficjalny publicysta Krzysztof Teodor Toeplitz zapewniał w "Polityce" (nr 53), że: "Rządzenie Polakami jest -jak możemy to sobie powiedzieć przy końcu roku, w chwili szczerości - rzeczą straszną". Ijako dowód przytoczył, że Henryk Walezy, wybrany na króla polskiego, uciekłz Polski przy pierwszej sposobności. KTT zapomniał tylko dodać, że biedny Walezy uciekł z Polski na swoje nieszczęście, bo we Francji go póŹniej zamordowano po strasznych mękach rządzenia w czasie długotrwałej wojny domowej. A straszni do rządzenia Polacy co jak co, ale królobójcami jakoś nie bywali. Ten uporczywy masochizm historyczny nie pozostawał bez protestów. Zbyt czysto ginęły one jednak w niskonakładowych książkach i czasopismach "drugiego obiegu" czy szerzej niedostępnych wydawnictwach emigracyjnych. Tak jak wypowiedŹ profesora Tadeusza Lepkowskiego w wydanej w 1987 roku w Londynie książce Rozważania o losie polskim: "Często się powtarza, zwłaszcza ostatnimi czasy, że cechą Polaków jest brak zmysłu politycznego i kultury politycznej. Otóż gdybyśmy byli »realistami« takimi jak obywatele państw ustabilizowanych, to nie byłoby naszego narodu. Prawdziwy »realista« w Polsce musi być kapitulantem. Może osiągnąć przetrwanie narodu, ale bez duszy, ludu niewolników mówiących lepiej, czy gorzej po polsku, państwa fasadowego, pozornej rzeczywistości narodowo-państwowej. Nic więcej. Potępianie polskiego irracjonalizmu politycznego, tkanie na/uczciwszych nawet ludzi nad rozlewem polskiej krwi od 1794 roku po ofiary antypolskiej wojskowej kontrrewolucji 1981-1982 roku jest dowodem kiepskiej znajomości naszej historii i braku autentycznego politycznego realizmu". Nieprzypadkowo protesty przeciw oficjalnie lansowanemu pesymizmowi i masochizmowi historycznemu wychodziły niemal wyłącznie spod piór nonkonformistycznych publicystów i historyków, takich jak Jerzy Lojek czy Zbigniew Wójcik. Profesor Zbigniew Wójcik31 sierpnia 1983 roku wysłał do ministraKazimierzażygulskiego list odmawiający przyjęcia nagrody Ministra Kultury i Sztuki za książkę Jan IIISobieski, w którym zdecydowanie wystąpił przeciw próbom upowszechniania pesym mistycznych wizji narodowej historii: powiać krótko, mam poważne wątpliwości, czy historykom wolno siać pesymizm -polskiemu historykom. To nie znaczy bynajmniej, że wolno bezkrytycznie i nieodpowiedzialnie patrzy ć na wlasnąprzeszłość. Co innego jednak wy ciąganie właściwych wniosków z tragicznych lekcji historii, co innego sączenie beznadziejności. To ostatnie uważałbym za pewnego rodzaju przestępstwo wobec własnego narodu". 104 Autorytety wyobcowane z Narodu Pierwsze lata rządów solidarnościowych nie przyniosły niestety- tak oczekiwanego umocnienia świadomości narodowej. Przeciwnie, coraz częściej konstatowano z goryczą: "Odzyskujemy niepodległość, tracimy tożsamość". W momencie, gdy władza dzięki układom okrągłostołowym przeszła w ręce ludzi z elit opozycji, szybko okazało się, że wielu z nich nie ma żadnego szacunku dla idei patriotyczno-niepodległościowych. Typowa pod tym względem była postawa redaktora naczelnego miesięcznika, ,Res Publica" - Marcina Króla, wypisującego tekściki o "niezgułowatęj Polsce" czy stwierdzającego wręcz: , Polska nigdy w swojej najnowszej historii liczącej dwieście lat krajem normalnym nie była, a więc po to, żeby stać się krajem normalnym - Polska musi zapomnieć samą siebie" ("Res Publica" 1991 nr 3). przykro to mówić, ale my jesteśmy głupi naród" - komentował w rozmowie z "Europejczykiem " Adamem Michnikiem inny "Europejczyk", publicysta "Tygodnika Powszechnego" Tadeusz żychiewicz. Pisarz Tadeusz Konwicki, wypowiadając się w ankiecie "Wprost" z 26 kwietnia 1992 r. wyznał: "Mejestem patriotą, ale nikomu nie chcę się do tego przyznać". W wywiadzie udzielonym Michnikowi ("Gazeta Wyborcza" z 7 grudnia 1991 r.) Konwicki stwierdził, że w świetle tego, co naczytał się o XVIII wieku, "widać jak na dłoni, że Polska była wrzodem na ciele Europy i ten wrzód musiał być wycięty (...). To, co się wtedy działo - ten bezwstyd, sprzedajność, cynizm - to coś okropnego". Konwicki bezwiednie powtarzał tezy propagandy zaborczej. Polska XVIII wieku wcale nie zginęła na skutek sprzedajności i bezwstydu szlachty. Gdyby się one utrzymały, to i Polska XVIII-wieczna pewno by się zachowała. Polska zginęła, bo sama chciała się uwolnić od swych przywar i zaczęła się reformować. A więc mogła się umocnić i stać niebezpieczną dla swych zaborczych sąsiadów. Szkoda, że Konwicki nie zauważył ocen wybitnych zagranicznych autorów o roli Sejmu Czteroletniego. Choćby Karola Marksa, który tak pisał o polskiej szlachcie i Konstytucji 3 Maja: ,frzy wszystkich swych brakach konstytucja ta widnieje na tle rosyjsko-prusko-austriackiej barbarii jako jedyne dzieło wolnościowe, które kiedykolwiek Europa wschodnia stworzyła (...). Historia świata nie zna żadnego innego przykładu podobnej szlachetności szlachty". Brytyjski lord kanclerz Henry de Brougham stwierdził o reformach Sejmu Czteroletniego, że potomność uwielbiać je będzie j ako doskonały wzór najtrudniejszej reformy. Podobne pochwały można znaleŹć u wielu innych zagranicznych autorów, między innymi u głośnego historyka pruskiego Friedricha Raumera czy naj słyn-niejszego zagranicznego badacza doby Sejmu Czteroletniego - amerykańskiego historyka Roberta H. Lorda. Pisał on, że:, Polska upadla nie w momencie swego największego 105 poniżenia, lecz w chwili, gdy zaczynała budzić się do życia, a naród okazał tak wiele patriotyzmu i energii (...). Naród polski nie zasłużył na los, jaki go spotkać. Wbrew żałosno-masochistycznej opinii Tadeusza Konwickicgo, w momencie upadku Polska nie była więc wcale wrzodem na ciele Europy, który ,/nusiał być wycięty", lecz sama wycinała owrzodzone miejsca. Zaborcy nie wycinali zaś wrzodu na ciele Europy, lecz usuwali z jej ciała kraj wracający do zdrowia, po to, by podporządkować go barbarii carskiego lub pruskiego despotyzmu. Można długo wyliczać fakty dowodzące, że wielka część tak zwanych autorytetów intelektualnych nic potrafi identyfikować się z najważniejszymi sprawami swego Narodu, nie umie znaleŹć, ani nie szuka nawet kluczy do polskości. I nie chodzi tu tylko o sztucznie windowane "wielkości" typu Andrzeja Szczypiorskiego. Nawet tak wielki twórca jak Czesław Miłosz po kilkudziesięciu latach emigracji okazał się kimś gruntownie wyobcowanym z polskości. W Roku myśliwego (1990) pisał bez ogródek: .Polska mnieprzeraża. Powiedzmy, żeprzerażala mnie przedwojną, podczas wojny i przeraża cale te dziesięciolecia po wojnie. Jak powinien zachować się schwytany przez nią człowiek (urodzenie się tam czy język), jeżeli chce być rozumny, trzeŹwy, spokojny, a przy tym uczciwy? Jeżeli uważa te bezustanne ofiary, konspiracje, powstania za zupełny nonsens, po prostu dlatego, że w »normalnych« krajach tego nie ma? I ostatecznie, jeżeli 99% Francuzów żyło jak zwykle po klęsce 1940 roku, to jest to normalne." Tak więc mamy według Miłosza: Polskę - "nienormalny" kraj powstań i uporu w walce o wolność i "normalną" Francję - kolaboracji z Niemcami, petainowsko-lava-Iowską. "Nienormalny" polski naród, bo wciąż nie zgadzający się na ukłon, na kolaborację, na poddanie. (...). nazywają "instynktem samobójczym"-jak Konwicki, jest rzeczągodną najwyższego podziwu. Dyrektor Instytutu Filologii Słowiańskiej na Uniwersytecie Rzymskim, doktor honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego, Sante Graciotti mówił w 1992 roku, a wiec zaledwie w półtora roku po powstaniu Roku myśliwego Miłosza: "Wraz z upływem czasu zrozumiałem coraz lepiej (...) także to, co tkwi głęboko w ludzkiej psychice, np. zdolność Polaków do poświęceń - aż do poniesienia najwyższej ofiary -życia (...). Zrozumiałem pewne wartości, które my Włosi, jako naród zatraciliśmy, np. patriotyzm (...). Tutaj natomiast istnieje patriotyzm polski, w którym żyjąpewne wartości uniwersalne psychiki ludzkiej i kultury europejskiej. Ten patriotyzm wolnościowy jest w rzeczywistości ucieleśnieniem najpiękniejszych aspektów kultury europejskie/". Najwybitniejszy współczesny cudzoziemski badacz historii Polski Norman Da-vies, autor Bożego Igrzyska, nazwał Polskę sercem Europy". I niejednokrotnie podkreślał, że właśnie Polacy mogliby pomóc Zachodowi w poprawie jego kondycji moralnej. 106 Przez pół wieku pod panowaniem komunizmu Polacy bowiem musieli niemal codziennie dokonywać wyborów etycznych i światopoglądowych, nieraz ciężko za to płacąc. Zrodziło to u nich wyostrzoną świadomość moralną. życie na Zachodzie nie wymagało takich dylematów - mówił Norman Davies; stąd rodziły się postawy czysto merkantylne i skrajny konsumpcjonizm. Japoński korespondent w Warszawie Teruo Matsuomo, autor książek o Polsce w drugiej wojnie światowej, stwierdzał, że uważa polskie poczucie dumy narodowej za naszą najwartościowszą cechę i wyrażał obawy, by Polacy w pogoni za pieniędzmi nic zatracili tych właśnie wartości, dzięki którym przetrwali najtrudniejsze momenty w swych dziejach. W ocenie Bernarda Margueritte'a, od wielu lat francuskiego korespondenta w Warszawie: Największym bogactwem Polski są sami jej mieszkańcy. Mimo wad, mimo tego, co może u Polaków denerwować na co dzień, przeciętny Polak jest o wiele ciekawszy od innych ludzi, od przeciętnego Francuza czy Niemca". (...). Być może w aż tak wielkich pochwałach pod adresem Polski i Polaków jest sporo przesady, ale czy nic powinno zastanawiać jak wielkajest ich odległość od ocen naszych "Europejczyków". Zupełnie jakby na przeciwległych biegunach mieściły się potępieńcze sądy pana Marcina Króla, który szansę dla "znormalnierua" Polski widzi tylko w jej zapomnieniu o samej sobie, i oceny Sante Graciottiego, Margueritte'a czy Teruo Matsuomo, gorąco zachęcających nas, byśmy dalej szli polską drogą, wierni swym historycznym tradycjom i ideałom. Dialog z Ojczyzną czy nihilizm narodowy Najbardziej zagorzali współcześni rzecznicy rozrachunków z patriotyzmem i tradycją narodową z upodobaniem powołują się na bezwzględne krytyki wad narodowych zawarte w tekstach wielkich klasyków literatury polskiej od Norwida, Prusa i Świętochowskiego, po żeromskiego, Wyspiańskiego i Brzozowskiego. Sąto jednak porównania z gruntu nieuczciwe. Co bowiem łączy niektórych dzisiejszych antynarodowych Zoilów, abstrahując od dużo niższej klasy ich talentów, z .gryzącymi sercem" utworami Prusa, Norwida czy żeromskiego. Prus nie jeŹdził szukać poklasku dla swoich utworów w krajach ościennych za cenę odpowiedniego "przysolenia" Polakom. Przeciwnie, właśnie przy obronie spraw polskich przeciw zagranicznym szowinistom różnych maści, Prus, pełen spokoju i umiaru pozytywi-sta, potrafił wznieść się na szczyty emocji. I to zarówno wobec rosyjskich nacjonałów, niemieckich hakatystów czy litewskich szowinistów (yide cytowany w książce tekst PrusaPo-lacy i Litwini). Bardzo wymowne pod tym względem są również zawarte w XX tomie Kronik tygodniowych Prusa jego ostre ataki na nacjonalizm żydowski w 1910 i 1911 roku. 107 Norwid, tak bezwzględny krytyk polskich wad narodowych, równocześnie zawsze był gotów do stanięcia w obronie swego narodu przeciw wszelkim godzącym w niego oszczerstwom. Między innymi zareagował wierszem Klątwa na antypolskie przemówienie markiza de Boissy, stwierdzając: żaden król polski nie stal na szafocie, a wiec nam Francuz powie: buntownika (...). W przypadku Stefana żeromskiego najchętniej cytuje sięjego piękne, gorzkie słowa z Sulkowskiego: "Trzeba rozrywać rany polskie, żeby się nie zabliŹniły błoną podłości". Nie dodaje sięjednak, że żeromskijest autorem tak wielu utworów wyrażających gorący patriotyzm i miłość do Polski. I dziwnie zapomina się o tym, jak piętnował wszelkie przejawy Targowicy, począwszy od młodzieńczych wyznań na ten temat w Dziennikach, po powstałe pod koniec życia opowiadanie Naplebanii w Wyszkowie, demaskujące probolszewicki samozwańczy "rząd" Kona i Dzierżyń-skiego. (...). Pozytywista Aleksander Swiętochowski z biegiem lat coraz ostrzej przeciwstawiał się narodowym samobiczowaniom i niesprawiedliwym uogólnieniom na temat powstań narodowych. Z prawdziwą gwałtownością zareagował na okrzyk "Precz z Polską!" rzucony na jakimś wiecu SDKPiL-u. Stanisław Brzozowski, jeden z najgłębszych i najsugestywniejszych zarazem krytyków polskich wad narodowych, doczekał się wspaniałego pomnika literackiego w książce Czesława Miłosza Czlowiekwśród skorpionów. Mało dziś się jednak pamięta, że Brzozowski swe krytyki współczesnego społeczeństwa polskiego podejmował w imię niezwykle intensywnie przeżywanego patriotyzmu, że wyznawał: "Człowiek bez narodu jest duszą bez treści, obojętną, niebezpieczną i szkodliwą" (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Stanisław Wyspiański zawsze czuł ogromną odpowiedzialność wynikającąz roli twórcy w społeczeństwie. Bardzo wymowna pod tym względem jest mało znana historia reakcji Wyspiańskiego na propozycję Ludwika Solskiego, aby korzystając ze złagodzenia cenzury po rewolucji 1905 roku, objechał z Weselem sceny Kongresówki. Wyspiański odmówił, tak to uzasadniając: "W'»Weselu« pomówiłem Polaków o marazm duchowy, o niezdolność do czynu. Tymczasem społeczeństwo Królestwa swą rewolucyjną aktywnością, swoją walką udowodniło, żem się mylił. Objeżdżanie po miastach Królestwa z tą krzywdzącąje omyłką zakrawałoby może na obelgę, rzuconą krwi przelanej za wolność". Ten tak odpowiedzialny dialog z Ojczyzną, prowadzony przez klasyków polskiej literatury nie ma nic wspólnego z napaściami na polską tradycję narodową ze strony dzisiejszych neostańczyków czy wręcz narodowych nihilistów. (...). 108 Polskie pobłażanie dla zdrajców WJicznych tekstach powtarza się opinia, że polskie społeczeństwo fatalnie "wyróżniało się" w świecie brakiem docenienia największych swych ziomków za życia, skrzętnie gromadząc im bariery i ciemię. Mickiewiczowskie słowa: "hańba ludom, co własne mordują proroh" w praktyce aż nazbyt często można było odnieść do zachowań polskiego społeczeństwa wobec niektórych wielkich Polaków zaszczutych przez swych rodaków lub "przynajmniej" wciąż obrzucanych oszczerstwami (yide obszerną egzemphfikacjętej sprawy w tekstach Cypriana Norwida czy Eugeniusza Kwiatkowskiego). W parze z tym szedł niestety zbyt często opisany przez Stanisława Mackiewicza (Cata) "kult poczciwego durnia", pobłażanie dla przeciętniactwa, a nawet miernoty. Jeszcze gorszym zjawiskiem był fakt tradycyjnego od stuleci chorobliwego wręcz pobłażania dla zdrajców Ojczyzny, unikalnego wręcz w skali światowej (por. tekst Juliana Kłaczki). Zaczęło się od wielkodusznego darowania win współsprawcom szwedzkiego "potopu", Hieronimowi Radzie-jowskiemu i księciu Bogusławowi Radziwiłłowi. Z kolei Sejm Czteroletni nie potrafił zdobyć się na skazanie na karę śmierci najpodlejszego z podłych, głównego polskiego sprawcy pierwszego rozbioru Polski, Adama Ponińskiego. Skazano go zaledwie na banicję, co świeżo skazany nazajutrz uczcił wielkim bankietem. Whucznym przyj ęciuuzdraj-cy i świeżego infamisa nie wstydziło się uczestniczyć ponad czterdzieści osób, wesoło hulając przez dni kilka. W czasie Powstania Kościuszkowskiego doszło do zamieszek wśród warszawskiego pospólstwa, które zniecierpliwione miesiącami bezskutecznego czekania na procesy zdrajców, samo powiesiło kilku z nich na ulicy Tadeusz Kościuszko surowo ukarał najaktywniejszych uczestników zamieszek i aby na przyszłość zapobiec podobnym wyskokom tłumu, poważnie wzmocnił liczebnie garnizon warszawski. Zabrakło mu tych żołnierzy pod Maciejowicami. W Powstaniu Listopadowym znów powtórzyła się tradycyjna powolność w sądowym rozliczeniu z najgorszymi nawet przejawami zdrady narodowej (...). Fragmentywstępu do książki "Myśli o Polsce i Polakach", wyd.11, Wydawnictwo Unia, Katowice 1994. Patriotyzm czy kosmopolityzm? Ojciec Święty Jan Paweł II powiedział w homilii podczas IV Pielgrzymki do Pol-skiwczerwcu 1991 r.: (...) Byliśmy [jesteśmy w Europie. Nie musimy do niej wchodzić, ponieważ ją tworzyliśmy. Tworzyliśmy ją z większym trudem, aniżeli ci, którym się to 109 przypisuje albo którzy sobie przypisuj e patent na europejskość (...). Powinniśmy przypominać te słowa wielkiego Papieża-Polaka za każdym razem, gdy różni niedokształ-ceni kosmopolityczni gryzipiórkowie typu Andrzeja Szczypiorskiego będą próbowali nam wmawiać, że musimy dopiero dorosnąć do Europy że musimy jakoby stawać w pokornej postawie ubogiego krewnego pukającego do klamki wytwornego domu z napisem Europa. że Polska jakoby musi się dopiero starannie oczyścić ze swych zacofanych, "ciem-nogrodzkich" cech, aby zostać łaskawie dopuszczona na europejskie podwórka. Polakom nie trzeba masochizmu Polakom nie potrzeba masochizmu i bałwochwalczego czapkowania przed Europą (czytaj: Zachodem), nie potrzeba kompleksu niższości. Nie mieli takich kompleksów wielcy XIX-wieczni twórcy polscy, od Krasińskiego i Mickiewicza począwszy, po Norwida i Wyspiańskiego. Zbyt dobrze pamiętali jeszcze o wspaniałym dziedzictwie Rzeczypospolitej Obojga Narodów. O tym, że w latach 1385-1795, a więc przez ponad cztery stulecia tworzyła ona najtrwalszą unię narodów w dziejach Europy. I co najważniejsze była to unia -jak pisał w 1916 r. Joseph Conrad -, jedyna w swoim rodzaju w historii świata, spontaniczna i całkowita unia suwerennych państw, świadomie wybierających drogę pokoju", w czasie, gdy inne narody Europy znały ciągle drogi jednoczenia tylko "ogniem i mieczem", tak jak Anglia, jednoczyła się" ze Szkocjączy Irlandią. Ta dawna Polska, wielka Rzeczpospolita Obojga Narodów była przez stulecia niedoścignionym dla reszty Europy wzorem tolerancji. Niedoścignionym w czasie, gdy tak wiele innych krajów Europy ogarniały skrajne prześladowania religijne, rzezie i wojny domowe. Nawet zajadły XIX-wieczny wróg Polski feldmarszałek pruski Helmut von Moitke przyznał, że przez stulecia przewyższaliśmy wszystkie inne narody Europy tolerancją. Przez stulecia Polska była też na kontynencie europejskim, wyjątkowym ucieleśnieniem wohiości. (...). Europa -- kontynent mordów Wielcy nasi twórcy XIX-wieczni widzieli aż za dobrze, jak Europa na ich oczach wciąż zaprzeczała swojej istocie, jak nikczemnie zdradzała swe ideały. Wartości europejskie przez stulecia kojarzyły się z postawieniem na prawa jednostki, jej wolności przeciwko despotyzmowi widzianemu jako uosobienie azjatyckiej tyranii, od 110 Tamerlana po rządy carów. Czy jednak sama Europa była wierna temu światu wartości? Czy nie zdradzała go niejednokrotnie, ustępując wobec nacisków despotów, poświęcając mafe narody na rabunek i rzeŹ? Z jakąż gorycząpisał w 1882 r. Cyprian Norwid o współczesnej mu Europie: Europa jest to stara wariatka i pijaczka, która co kilka lat robi rzezie i mordy bez żadnego rezultatu cywilizacyjnego, ni moralnego. Nic postawie nie umie-glupiajakbut, zarozumiała,pyszna i lekkomyślna (podkr. wwyd. książkowym - J.R.N.). Ileż było słuszności w tych uwagach Norwida o Europie tak skorej do akceptacji rzezi i mordów mogliśmy w jeszcze dużo drastyczniejszej formie przekonać się w XX wieku. Wieku bolszewickiego i hitlerowskiego totalitaryzmu, wieku poświęcenia przez Europę (czytaj: Zachód) Czechosłowacji w 1938 r., Polski w 1939 r., małych i średnich narodów Europy w Jałcie (l 945), Węgier w 1956 r., Czechosłowacji w 1968 r. eto., eto. Jakże zdradzała prawdziwe wartości już XIX-wieczna Europa, ulegając na każdym kroku kultowi pieniądza i blichtru, Złotego Cielca. Zygmunt Krasiński, piętnując "Europę - bez czucia - bez dumy", kreślił ciemny obraz zmaterializowania czasów mu współczesnych, ciągłego pędu za "chucią zysku", czasów "nowożytnego zmysłu". Co skupia ludzi w kościele przemy s f u i narodowe gluzując przesądy, Godzi podbitych z zaborczymi rządy, Bo im za ojczyzn wywietrzała marę Nadają wolność handlową i parę! Konflikt dwóch wizji Podstawową sprawądzisiejszej Europy pozostaje konflikt dwóch wizji Europy: Europy wartości, chrześcijaństwa i tradycji i "Europy buchalterów", zlaicyzowanej Europy antywartości, Europy bezdusznych biurokratów z Brukseli. Jest to wielki konflikt dwóch wzorców życia: "być" i "mieć". Panegirycznych rzeczników obecnej Europy Zachodniej jako rzekomego absolutnego wzorca-ideału warto skonfrontować zjakże odmienną opi-niągłośnego katolickiego publicysty Bohdana Cywińskiego. Autora, który bardzo dobrze poznał Zachód z autopsji (przez 9 latjako emigrantpolityczny mieszkałwe Francji i Szwajcarii). W wywiadzie dla "życia Warszawy" z 2 marca 1994 r. Napoczatkujesteś śmieszny, Cywiński podsumował swe spostrzeżenia z pobytu na Zachodzie, mówiąc m.in.: Z tych doświadczeń wyniosłem przekonanie, że ludzie w wolnym państwie wcale nie są moral-niejsi od tych, którzy żyją w państwie niewolnym (...) Ostatnio wiele się mówi, że mamy spoglądać z nadzieją na Europę Zachodnią, że mamy do niej powracać, czy też ją doga- 111 niać. Dla mnie cale to gadanie jest z gruntu fałszywe i śmieszne. Mylimy w niej bowiem prawdziwe i szacowne wartości kultury europejskiej z moralnym chaosem i duchowym ubóstwem współczesnego europejskiego życia zbiorowego. Po co się jednoczyć? Jakże dramatycznie brzmiały ostrzeżenia przed bezkrytycznym hiperentuzj azmem naszych pan-Europejczyków wyrażone w marcu 1997 r. na łamach "Rzeczpospolitej" przez Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Przebywający od z górą pół wieku na Zachodzie znakomity pisarz i eseista pisał wręcz: Bo i co tu jednoczyć? Wzrost złodziejstwa i korupcji, szalejącąpedofilię, szerzącą się przestępczość, brytyjskie "szalone krowy", zakażoną krew do transfuzji przeszczepy przysadki mózgowej trupów, choroby AIDS, Creutzfełd-Jakoba, niesamowity sport (chwilowo tylko we Włoszech) zrzucania wielkich kamieni z mostów nad autostradą czy szosą na przejeżdżające samochody, gwałty w bramach i na pustych ulicach (albo w pociągach i w metrze, przy zupełnej obojętności pasażerów), wznoszącą się krzywą zabójstw coraz częściej rodziców przez dzieci (G. Herling-Grudziński: Dziennikpisanynocą, "Rzeczpospolita", 15-16 marca 1997 r.). "Wczoraj Azjaci, dziś "Europejczycy"" W tak zaciętym konflikcie dwóch wizji Europy: Europy wartości i Europy blichtru, zmaterializowania i konsumpcji, ogromną rolę odgrywa konflikt między patriotyzmem a kosmopolityzmem, w Polsce przystrajanym w piękne szatki "europejskości". W awangardzie polskich pseudoeuropejczyków idą jakże liczni wczorajsi komunistyczni "intema-cjonalowie", dziś paneuropejscy kosmopolici, wczoraj Azjaci, dziś "Europejczycy". Jeszcze wczoraj wielbili rzekome wspaniałości wywodzącego się z Azji komunistycznego totalitaryzmu, dziś równie gorliwie wielbią rzekome wspaniałości wizji Europy bez ojczyzn, bez patriotyzmu i państw narodowych. Jakże celnie zdemaskował dzisiejszych kosmopolitycznych pseudoeuropejczyków Włodzimierz Odojewski, niewątpliwie najwybitniejszy dziś polski pisarz z emigracji w Europie Zachodniej. W wywiadzie udzielonym Lidii Wójcik z "Nowych Książek" (nr 5 z 1995 r.) Odojewski tak skomentował wystąpienia tych, którzy głoszą, że patriotyzm jest niemodny: (...) Podejrzewam, że niemodnosć wiąże się z ponad czterdziestoletnią tresurą społeczeństwa czasów komunizmu. Modny byt patriotyzm tylko "internacjonalny", przekształcony w jakimś tam okresie wpatrio- 112 tyzm radziecki; inny był jako nacjonalizm tępiony. Ten patriotyzm internacjonalny nieśli jeszcze na bagnetach do Polski w końcu wojny i po wojnie komuniści przedwojenni (...). Ódpjewski przypomniał, że komunistyczny "intemacjonalizm", będący skrajnym zaprzeczeniem patriotyzmu, był upowszechniany w Polsce tym skuteczniej, że obaj okupanci: hitlerowski i sowiecki wycięli tradycyjną polską inteligencję, eksterminowa-li jaw obozach koncentracyjnych i łagrach. Na miejsce wymordowanych pokoleń tradycyjnej polskiej inteligencji starali się wyhodować nowi prosowiecką, antypatriotycz-nąi intemacjonalistyczną inteligencję. Odojewski przypomniał przy tym, że także dziś niemałą część inteligencji polskiej stanowią potomkowie tej komunistycznej, antypa-triotycznej inteligencji, "dzieci i wnuki tamtych komunistów", z racji pozycji swych rodziców najczęściej świetnie wykształceni, także na zachodnich uniwersytetach (wiadomo, że czołowi prominenci komunistyczni nie posyłali na ogół swoich dzieci na studia na Uniwersytet Lomonosowa, lecz do głównych stolic kapitalistycznych). Robili to w tym samym czasie, kiedy dzieci z klas "bywszych" często do wykształcenia miały odciętą jakąkolwiek drogę. Jak pisał Odojewski: ta część inteligencji dzisiejszej z komunistycznym drzewem genealogicznym, wyniesiony z domu ojców ideał komunistycznego intemacjonalizmu zastępuje dziś specyficznie pojętą"europejskością". Według Odojewskiego:(...) Patriotyzm związany z własnym krajem, z j ego historią, kulturą, literaturą bywa pomawiany o nacjonalizm. Propaguje się unifikacja, zlanie się z Europą, w imię jakiejś zmistyfikowanej, "multinacjonalnej", wymieszanej Europy, która jest takąż samą utopiąjak tamta marksistowska. Ci polscy " europejczycy " maszerują do Wspólnoty, głosząc hasła upodobnienia, wyrwania historycznych korzeni, krzycząc: precz z martyrologią narodową i specyficznie polskim losem (...). Niestety, jak widać, każda epoka rodzi ideologów, chcących koniecznie uszczęśliwić swymi pomysłami innych, a jeżeli im się inni nie poddają, ostemplowują ich jakimś obelżywym epitetem: szowinizm, rasizm (...) Naród, który wyrzeka się przeszłości (...) przestaje istnieć (...). Latają po Europie jak cielęta Dzisiejsi panegiryczni, pozbawieni choćby cienia krytycyzmu; rzecznicy integracji europejskiej "iiber alles", przypominają do złudzenia osobników opisanych niegdyś z taką ironiąw słowach Władysława Reymonta: (...) Nasi ludzie włóczą stępo świecie, latająpo Europie jak cielęta na wiosnę, tu skubną, tam wytrzeszczą oczy, gdzie indziej wierzgną, a do obory nic nie przyniosą i ogól nie ma ze swoich pieniędzy wydanych żadnego pożytku (...). 113 Istnieją dwie skrajne deformacje myślenia o narodzie: szowinizm i kosmopolityzm. Szowinizmjest powszechnie potępiany, ale kosmopolityzm w ostatnich latach coraz częściej próbuje się wybielić, a nawet głosić wręcz jego pochwałę, takjak zrobił znany filozof Leszek Kołakowski w odczycie Pochwala kosmopolityzmu, drukowanym na łamach "Gazety Wyborczej" w 1997 r. Nader typowy przykład myślenia kosmopolitycznego zademonstrował kilka lat temu stały felietonista, JPolityki" Ludwik Stomma, syn znanego rzecznika orientacji antypowstańczej i prorosyjskiej (,..), Stanisława Stommy W wywiadzie publikowanym w "Trybunie Śląskiej" z 27 maja 1994 r. Ludwik Stomma stwierdził: (...) Jest podpisany układ z Maastricht i ten układ zadecyduje o jednej rzeczy: w Europie przestaną istnieć granice, od tego nie ma odwrotu. Za 5 może l O lat nie będzie się mówić: jestem Francuzem, jestem Niemcem, lecz będzie się mówić: jestem Europejczykiem z Szampanii, takjak w moim przypadku (...). Europa staje się kosmopolityczna (...). Przestarzałych więzi narodowych już nie ma (...). Jeżeli Polska chce wejść do Europy, to musi się w niej roztopić (...). Europa odrzuciła mity narodowe i idzie ku mitowi europejskiemu (...). Ja jestem tego przykładem - mam trzy obywatelstwa (...). Z poparciem dla kosmopolityzmu coraz częściej afiszują się niektórzy znani polscy twórcy. Na przykład reżyser filmowy Krzysztof Zanussi otwarcie zapewniał z całą swadą: (...) Na świecie pochlebia mi bardzo, jeśli ktoś mnie nazwie kosmopolitą, bo znaczy to, że mam zrozumienie, otwarcie, umiejętność współżycia z ludŹmi innych narodów, coś czego brakuje ludziom prowincjonalnym, zamkniętym. Sądzę, że patriotyzm jest możliwy chyba dopiero wtedy, gdy człowiek jest kosmopolitą, bo w przeciwnym wypadku jest on zawsze podszyty ksenofobia, nienawiścią do tego, co obce, pogardą, poczuciem wyższości (...). Zadeklarowanemu kosmopolicie Krzysztofowi Zanussiemu warto polecić lekturę uwag słynnego XIX-wiecznego historyka Joachima Lelewela na temat kosmopolityzmu. Lelewel pisał wprost: Zapamiętali głosiciele kosmopolityzmu nie baczą że przygotowują czasy imperium rzymskiego; a naprzód nastanie zobojętnienie na to, co swoje - i obcy przewodzie zaczną - a potem oziębłość na to, co się dzieje, i Źli ludzie panować i uciskać zaczną, a wreszcie barbarzyniec przyjdzie, znikczemnionych, złych i dobrych kosmopoli-tów pochłonie. Fałsze Kolakowskiego Jakże często dla propagowania kosmopolityzmu sięga się bez żenady do najskraj-niejszych przejawów fałszu i deformacji. A robiąto nawet czołowe "autorytety" obozu kosmopolitycznego. By przypomnieć choćby jakże kłamliwe stwierdzenia znanego nie- 114 gdyś filozofa marksistowskiego Leszka Kołakowskiego (w swoim czasie wyróżniającego siew walce z Kościołem), a póŹniej dysydenta, publikowane w 1997 r. w "Gazecie Wyborczej". Kołakowski w swym odczycie Pochwala kosmopolity posunął się do jakże kłamliwego stwierdzenia, że przypisywanie kosmopolityzmowi jakiegokolwiek ujemnego odcienia znaczeniowego, to komunistyczna, wręcz stalinowska specjalność, to "sowiecki żargon", bo kosmopolityzmem straszyli komuniści. Za zafałszowaniem dokonanym przez Leszka Kołakowskiego kryją się naraz dwie nieprawdy. Po pierwsze, w czasach komunistycznych tylko wyjątkowo i rzadko atakowano kosmopolityzm. Zrobiono to w ZSRR i w krajach przezeń uzależnionych dopiero po wojnie, w końcowym okresie rządów Stalina, a w Polsce faktycznie przez kilka miesięcy po marcu 1968 r. Ciągle za to, bez przerwy atakowano patriotyzm, świadomość narodową i tradycje narodów ujarzmionych przez sowiecki komunizm. Ciągle brak niestety książki, która by w sposób syntetyczny pokazała rozmiary walki z patriotyzmem w Polsce w latach 1944-1988. Dlatego, choć skrótowo, podjąłem tę sprawę na pierwszych stu wstępnych stronach mojej książki Zagrożenia dla Polski i Polskości, by chociaż zasygnalizować wagę tego problemu, który zadecydował o jakże poważnym osłabieniu polskości i świadomości narodowej Polaków w dobie PRL-u. Po drugie, skrajnym fałszem jest twierdzenie przypisujące komunizmowi i stalinizmowi nadanie ujemnego znaczenia rzekomo bardzo pozytywnemu i pięknemu słowu "kosmopolityzm". Wcześniej akcentowałem, jak ostro piętnował kosmopolityzm już w XIX wieku historyk Joachim Lelewel. Przypomnijmy również, że słynny XIX-wieczny rewolucjonista i myśliciel polityczny Henryk Kamieński pisał: (...) Każdy, do którego wyobrażenia kosmopolityczne przylegają, od tej chwili przestaje być Polakiem i nie ma prawa ani ojczyzną naszą, ani bractwem naszym się szczycić (...). Prus piętnujący "internacjonalistów" Przypomnijmy jak pięknie i stanowczo zarazem Bolesław Prus piętnował już ponad 90 lat temu postawy współczesnych mu "intemacjonalistów" i "kosmopolitów", do złudzenia przypominających swych dzisiejszych naśladowców z "Gazety Wyborczej", "Wprost" czy "Polityki". W "Kronice tygodniowej" z 3 marca 1906 r. Prus stwierdzał m.in.: Obok walki z religią katolicką biurokracja toczyła jeszcze zacieklejszy bój z narodowością i patriotyzmem polskim. Nasi szanowni cywilizatorowie zbyt mało posiadali wykształcenia, ażeby rozumieć, iż jakikolwiek choćby patagoński patriotyzm jest lepszy od 115 politycznego nihilizmu. (...) Patriotyzm jest (...) specjalną formą uczuć społecznych, które ludzi spajają ze sobą, każą im zapomnieć o wlasnym egoizmie, czasem popychają do poświęceń, a w każdym wypadku nieco hamują dzikość i okrucieństwo człowieka, nieco wynoszą go ponad ciasny zakres jego osobistych interesów. (...) Takie to uczucie tępiono u nas za pomocą drwin z historii albo jej fałszowania i za pomocą wreszcie machiny cenzuralnej(pod\a. wwyd. książkowym-J.R.N.). (...) Polak miaf obowiązek uczyć się gramatyk: rosyjskiej, niemieckiej, francuskiej, łacińskiej, greckiej, a nawet cerkiewno-słowiańskiej. Niktjednaknie mówiłmu, żejestkomórkąnarodowej całości, że nie mógłby ani rozwijać się fizycznie i duchowo, ani nawet istnieć bez ziemi, po której stopa, wody, którąpije, bez chłopa, który go karmi itd. A jeśli tak jest i jeżeli całe nasze życie zawdzięczamy otoczeniu, toć i względem tego otoczenia musimy poczuwać się do jakichś obowiązków, do jakiegoś długu wdzięczności. Nie tylko więc jest zbrodnią, nie tylko jest hańbą szkodzić tym naszym dobrodziejom (...), ale nadto jest prawem uczciwości i honoru (...) oddać im tyle przynajmniej, ile bierzemy od nich. Na tym polega patriotyzm, ale tego nie uczono naszej młodzieży, a raczej wskazywano j ej, że gdzieś nad Wołgą czy Uralem istnieją dobrze płatne posady. Nic nie znaczy, że tu urodziłeś się i wychowałeś, gdyż tam dadzą ci dwa do trzech tysięcy rubli pensji, a jeśli będziesz obrotny, możesz zarobić i więcej. W taki sposób wychowywały się pokolenia kosmopolitów i intemacjonalistów. Więc jedni żyli w tym kraju z obojętnością w sercu dla jego nędzy, inni nawet drwili sobie ze "zgniłej Polski", która zasłaniała im żywe społeczeństwo {..). Dzisiejsi kosmopolici i narodowi nihiliści często fałszują obraz polskiego dziedzictwa kulturowego, próbując przywłaszczać sobie jako patronów głośnych twórców z XIX wieku i początków XX wieku. Tak jak to robi Adam Michnik, z butą twierdząc w tekstach typu Jestem polskim inteligentem czy książce Między panem, wójtem aple-banem: jesteśmy z żeromskiego, Wyspiańskiego czy Brzozowskiego. Warto zwrócić uwagę, do jakiego stopnia takie twierdzenia sąwręcz hucpiarskim nadużyciem pamięci wielkich polskich twórców z przeszłości, nadużyciem wykorzystującym prostą ignorancję jakże wielu dzisiejszych polskich czytelników. "Europejskie" nicości Cóż ma wspólnego wielki twórca narodowego samorozrachunku Stefan żeromski z hucpiarsko powołującymi się na niego kosmopolitycznymi i nihilistycznymi gryzi- 116 piórkami publicystycznymi?! żeromski, który tak ostro i niedwuznacznie pisał: (...) Podpatrujesz, gryzipiórze, przez dziurę od klucza, co w Europie filister dla rozrywki filistra nicości wydłubał i przywozisz na te bajora, piachy i wydmy, żeby tutejszych filistrów i najgłupszych w Europie snobów ekscytować i bawić (...). Powołującym się jakże chętnie na Stanisława Brzozowskiego nihilistom narodowym z "Gazety Wyborczej" przypomnijmy, co pisał ten tak bezprawnie zawłaszczany przez nich pisarz i publicysta w początkach naszego wieku: (...) O czym tu mówić? Wyrzec się bytu narodowego, to znaczy wyrzec się wpływu na ukształtowanie rzeczywistości ludzkiej, to znaczy własną duszę unicestwić, bo ta żyje i działa tylko przez naród. Dlatego też pytań co do istnienia narodowego się nie stawia, bo znaczą one to samo, co pytanie, czy chcemy być zdegradowani poniżej godności człowieka (...). Nie można obyć się bez narodu Tenże Stanisław Brzozowski pisał: (...) Psychika nasza jest wytworem życia narodowego. Kto sądzi, że umie się obyć bez narodu, objawi tylko brak głębszej oryginalności. życie narodowe jest jedynym medium zachowania własnej indywidualności (...). Bolesław Prus uważał antypatriotyzm za niedorzeczność, wynikającą z pomieszania pojęć, stwierdzając: Jak bez powietrza, ciepła i światła, tak bez ojczyzny człowiek, choć jako tako ucywilizowany, nie mógłby istnieć. Już w listopadzie 1909 r. Prus pisał: Gdyby Polacy zapragnęli "przez głupotę czy nikczemność " wyprzeć się samych siebie, to jako naród zyskalibyśmy " tylko pogardę i jeszcze większą nieufność, większy ucisk". Wielki polski poeta doby ostatniej wojny Krzysztof Kamil Baczyński, pisał w wierszu Po/acy: (...) Bo kto nie kochał kraju żadnego i nie żył Chociaż przez chwilę jego ognia drżeniem Chociaż i w dniu potopu w tę miłość nie wierzył To temu żadna ziemia nie będzie zbawieniem (...). Polska -- kraj bez Quislingów Polacy wychowani na tradycjach patriotycznych w II Rzeczypospolitej kochali Polskę i śladami Krzysztofa Kamila Baczyńskiego podejmowali nierównąwalkę z oku- 117 pantem. Byliśmy krajem bez Quislingów. Można sobie jednak również aż nadto dobrze wyobrazić, co byłoby, gdyby społeczeństwo przedwojennej II Rzeczypospolitej było zdominowane przez wzorce kosmopolityzmu zamiast wychowania patriotycznego. Z całą pewnością nie bylibyśmy wówczas krajem bez Quislingów. Wręcz przeciwnie, Polska zaroiłaby się prawdopodobnie milionami volksdeutschów, chcących za wszelki cenę przystosować się do zwycięskich Niemców. Bo jak słowo naród nie ma żadnego znaczenia, to cóż prostszego niż wyparcie się własnego narodu w chwili, gdy dla kogoś jest niewygodny, a nawet naraża na cierpienia, znój i poświęcenia. Ludzie, którzy nie wierzą w Boga, zwykli wierzyć w coś gorszego żyjący w Londynie słynny polski emigracyjny historyk i publicysta Adam Zamoy-ski, autor m.in. książek Chopin, Paderewski, The Polish Way, ostrzegał w wywiadzie z 2 sierpnia 1997 r.: (...) Na razie Polacy nie orientują się jeszcze, do jakiego stopnia drażniące bywają zarządzenia z Brukseli. Trzeba sobie uprzytomnić, że obecny model wspólnoty europejskiej bierze swój początek z klęski wojennej. Przecież te wszystkie narody przegrały II wojną światową - mam na myśli ich kieskę, nie tylko militarną, ale i moralną. Wcale] Europie tylko dwie nacje (po części również Grecy) wyszły z wojny, zachowując dumę narodową-Anglicy i Polacy. Dlatego te kraje niepasują do lansowanej obecnie formy integracji (...). G.K. Chesterton powiedział: Ludzie, którzy nie wierzą w Boga, zwykle wierzą w coś gorszego. Boję się, że jeżeli wyrzuci się ideę narodu, która budzi w ludziach cnoty cywilne i poczucie wspólnej odpowiedzialności, zniknie cala struktura życia, która się całkiem nieŹle sprawdzała. I co potem? (...). Tylko dobry Polak może być dobrym Europejczykiem Wydaje się, że niezbędne jest jak najszybsze skończenie z przeciwstawianiem europejskości ilber alles przywiązaniu do tego, co polskie i narodowe. Europejskość i polskość nie powinny być traktowane jako alternatywa, jak chcą niektórzy skrajnie koniunkturalni apologeci wszystkiego, co zachodnie. Europejskość i polskość od stuleci były i są pojęciami bardzo ściśle się ze sobą łączącymi. Jakże pięknie wyraził to Paweł Hertz, tak zasłużony dla kultury polskiej intelektualista, znakomity pisarz i eseista. 118 W książce Gra tego świata Hertz uznał za grzech śmiertelny przeciw pojęciu Europy wszelkie lekceważenie spraw polskich i polskiej tożsamości jako rzekomo "partykularnych" ijlieciekawych, dążenie do zapominania o nich i skupiania się na naśladowaniu innych. Zdaniem Hertza: (...) Grzech przeciw pojęciu Europy polega na wyobrażeniu, że można do niej należeć jakoś bezpośrednio, z pominięciem przynależności do określonego zbiorowiska narodowego, z pominięciem obowiązku pracy nad tymi zagadnieniami, które są palące dla owego zbiorowiska. Jest to grzech ahistoryczności, braku poczucia historii, czyli pozbawienia się genealogii, bez które/pojęcie europeizmu staje się czczym snobizmem, modą, kaprysem. (...) Nigdy (...) na tym kontynencie żadne zbioro-wisko narodowe, jeżeli żyje i chce żyć, nie może zadowolić się rolą biernego naśladowcy czy nawet obrotnego komiwojażera. (...) Europa jest zamieszkana przez narody i żadne, najbardziej liberalne koncepcje gospodarcze, nie powinny, a jeśli są naprawdę liberalne, nie chcą tego zmieniać (...) podstawą istnienia każdej ukształtowanej społeczności jest jej odrębny język, kultura i plemienne początki. Odrzucanie tych prawd przez część polskich intelektualistów wynika prawdopodobnie z ich nietolerancji, z niechęci do rozmaitych cech, które uznają za nienowoczesne, nie mające prawa obywatelstwa we współczesnym świecie. Jest to takie produkt pewnego kompleksu i spowodowanego nim snobizmu kulturowego. (...) Wyobrażanie sobie, że stanę się Europejczykiem, kiedy wyzbędę się swojskości, narodowej odrębności, nigdy nie przyszhby do głowy Francuzowi, Anglikowi czy Niemcowi (...) Naszym obowiązkiem jest być polonocentrycznymi, po prostu dlatego, że nie możemy być " in-nocentryczni" (...). Jak można się zastanawiać, czy ma wejść do Europy kraj, który przyjmując chrzest przed z górą tysiącem lat już dawno się w niej znalazł i odegrał w niej znaczną rolę, tworząc za Jagiellonów sprawną, światłą, humanitarną organizację polityczno-prawną na ogromnym obszarze tego kontynentu? (...). (P. Hertz: Gra tego świata, Warszawa 1997, s. 100,226,308,398). 119 Przeciw czarnej legendzie Polski \V oczach nieprzyjaciół Sądząc po wypowiedziach naszych czołowych "Europejczyków" w ogóle nie ma takiej rzeczy jak antypolonizm. Jest antyrosyjskość, antyniemieckość, antyczeskość, an-tylitewskość, antyukraińskość, antysemiyzm etc. Nie ma tylko antypolonizmu. Już nieodżałowany Kisiel zauważył kiedyś, że Adam Michnikjest pobłażliwy dla każdego racjonalizmu poza jednym - polskim. Stąd podnosi się ogromne larum wokół działań maleńkich grupek nacjonalistycznych w Polce, choć nie potrafiły zdobyć ani jednego mandatu do Sejmu. A jednocześnie bardzo marginesowo traktuje się autentyczne wybuchy nacjonalizmów gdzie indziej, choć na przykład tylko w Niemczech spowodowały one w ostatnich paru latach śmierć kilkudziesięciu osób, głównie cudzoziemców. "Gazeta Wyborcza" i "Tygodnik Powszechny" wręcz wyspecjalizowały się w przemilczaniu wyskoków antypolonizmu w różnych krajach, względnie w ich starannym pomniejszaniu. Gorzej, że w niektórych wielkich bibliotekach polskich nawet w katalogach nie znajdzie się hasła antypolonizm, choć na przykład katalogi pod hasłem antysemityzm zamieszczająsetki pozycji. A przecież niewiele było krajów i narodów, które "zyskałyby" sobie w ostatnich stuleciach równie wiele oszczerstw i przekłamań jak Polska i Polacy Jak to dosadnie stwierdził w paŹdzierniku 1944 r. szkocki deputowany do Izby Gmin, b. burmistrz Glasgow - Patrick J. Dollan, nie było drugiego kraju, na temat którego kłamano by tyle, co o Polsce. Nie bylo też przywódców bardziej obrzucanych oszczerstwami... Po prostu o zasięgu antypolskiej "czarnej legendy" zadecydowały geopolityka i historia. Trzy mocarstwa zaborcze, które podzieliły między siebie "polski kołacz", musiały wciąż szkalować swą ofiarę. PóŹniej robiły to skutecznie Niemcy weimarskie i Niemcy hitlerowskie oraz Rosja sowiecka. Jak to dosadnie wyraził Włodzimierz Iljicz Lenin w niemal całkowicie nie znanej w Polsce wypowiedzi, Polska niepodległa jest bardzo niebezpieczna dla Rosji sowieckiej; stanowi zło, które jednakże w obecnych czasach ma również swoje dobre strony, ponieważ dopóki istnieje, możemy spokojnie liczyć na Niemcy, gdyż Niemcy nienawidzą Polski i w każdej chwili będą z nami współdziałać, aby ją zdławić. 120 Strach przed polską "zarazą" wolności Zacznijmy jednak od dużo wcześniejszych luminarzy antypolonizmu: Fryderyka II i Katarzyny II. Mało znany jest dosadny tekst Fryderyka II na temat Polski, prawdziwie pionierski wobec póŹniejszych antypolskich zakusów Bismarcka czy jeszcze póŹniejszych pomysłów spółki Ribbentrop-Mołotow. Fryderyk II tak zdefiniował zasady poetyki pruskiej wobec Polski: " (...)/m bardziej będzie Polska skłócona, im więcej w niej będzie rozbratu i zamętu, i im bardziej przyszły sejm starać się będzie wywrócić urządzenia ustanowione przez Rosję, tym to dla mnie lepiej, tym korzystniej dla mych interesów. Gdy Rosja jest niezadowolona z Polaków, to nam to może tylko dogadzać. Stajemy się przez to niezbędnymi dla tego państwa, kiedy tymczasem pokój i spokój w Polsce zawsze będzie tam utwierdzał umysły w systemie kłócenia mnie z Rosją i pomnażać będzie intrygi w tym celu. życzyć więc bardzo należy, aby tam u was ludzie robili wszystkie możliwe głupstwa, aby drażnili Rosję i ściągali na siebie jej zły humor (...)." Fryderyk II mógł realizować tym skuteczniej cele tej antypolskiej polityki, iż na tronie carów zyskał równie jak on cyniczną! pozbawioną skrupułów sojuszniczkę. Pochodząca z niemieckiego rodu książęcego caryca Katarzyna II szła do władzy dosłownie po trupach (męża - cara Piotra III, i póŹniej zamordowanego konkurenta do tronu - Iwana IV). Tym zręczniej zabiegała za to u czołowych intelektueli Europy o stworzenie wokół siebie nimbu oświeconej reformatorki na tronie. Wobec Polski prowadziła politykę dość jednoznaczną. Jak pisała w jednym z listów, akcentując potrzebę zachowania fatalnego bezrządu w Polsce, nie masz dla Rossyi korzyści ani potrzeby, ażeby Polska stała się czynniejszą. Rozwścieczona na idee reform Sejmu Czteroletniego pisała w liście do księcia Grigorija Potiomkina 28 paŹdziernika 1789 r.: Z Prusakiem należy wszelkich imać się sposobów, lecz z Polakami nie ma w ogóle nic zabawniejszego, jak ich bić. Trzeba przyznać, że despotyczna imperatorowa miała realne powody do obawiania się reform w Polsce. Już wtedy przed sąsiadującymi z Polską tyraniami pojawiła się straszna wizja "zarazy" wolności, która może ściągnąć do nich z Polski. (...). Antypolska polityka Katarzyny II i Fryderyka II znalazła w XIX wieku licznych kontynuatorów w obu mocarstwach zaborczych. Ton nadał car Mikołaj I, który "wsławił się" określeniem: Znam tylko dwa gatunki Polaków; tych których nienawidzę i tych, którymi gardzę. Tego typu stosunek do Polaków nie mógł raczej zaskoczyć w przypadku despotycznego cara, nazywanego Mikołajem Pałkinem. Prawdziwie przerażającym jest natomiast fakt, że przeważająca część rosyjskich środowisk intelektualnych uległa w XIX wieku fanatycznemu wręcz szowinizmowi antypolskiemu (o chlubnym wyjątkach piszęw odrębnym artykule). Listę arcyszowinistów otwierał, niestety, największy 121 poeta rosyjski Aleksander Siergiejewicz Puszkin z nacjonalistycznymi wierszami Oszczercom Rosji i W rocznicę Borodina, i prawie nie znanąw Polsce skrajnie szowinistyczną korespondencją z lat 1830-1831. Można tam znaleŹć zwroty sugerujące, iż trzeba, by wojna z Polakami była wojną na wyniszczenie (list do Jelizawiety M. Chitro-vo z 9 grudnia 1830). Inny "przyjaciel Moskal" - poeta rosyjski, były dekabrysta Aleksander A. Bestużew, opiewany w głośnym wierszu Adama Mickiewicza Do przyjaciół Moskali - w 1831 r. piętnował "zdradę warszawską" (tj. Powstanie Listopadowe) i wyrażał błogą nadzieję, że krew zaleje na zawsze polskich panów. Do największych eksplozji antypolskiego szowinizmu w Rosji - wbrew wysiłkom nielicznych prawdziwych "przyjaciół Moskali" typu Aleksandra Hercena - doszło po wybuchu powstania 1863 r. Począwszy od czołowego polakożercy-publicysty Michaiła N, Kalkowa - można by wyliczyć długą listę pisarzy i publicystów, ,wsła-wionych" wychwalaniem Murawiewa-Wieszatiela, nostalgicznym nawiązywaniem do rzezi Pragi jako "udanego" wzorca postępowania z Polakami etc. Słynny liryk Fiodor I. Tiutczew nazwał Polskę "Judaszem Słowiańszczyzny", by uzasadnić tym gorsze wobec niej postępowanie. Kątków wręcz wysuwał jako postulat "dogłupit Polszu do urownia Rossiji" (dogłupić Polskę do poziomu Rosji). Zalecenia tego typu mogą się wydać czytelnikom wręcz niewiarygodne w swej absurdalności. Trzeba je widzieć jednak na tle ówczesnej mentalności ideologów carskiego samodzierżawia, dla których czymś najbardziej przerażającym wydawała się wizja jakiegokolwiek otwarcia na świat, jakieś zachodnie idee, konstytucje i demokracje. Nastroje te najlepiej wyraził szef rosyjskiej policji za cara Mikołaja I Aleksander Orłów, który poprosił swego przyjaciela, aby wykonał jego drobną prośbę w czasie pobytu w Niemczech. Otóż, gdy znajdzie się w Norymberdze, to niech nie zapomni splunąć na pomnik wynalazcy druku Johanna Guten-berga, bo od niego zaczęło się wszelkie zło. Niemieckim polakożercą numer jeden był oczywiście "żelazny kanclerz" Otto von Bismarck, wsławiony wypowiedziami w stylu: Bijcie Polaków, ażeby aż o życiu zwątpili. Z bardzo bogatego zestawu niemieckich przejawów antypolonizmu w XIX wieku na osobne odnotowanie zasługuje dość szczególny fragment listu Fryderyka Engelsa do Karola Marksa z 23 maja 1851 roku. W przeciwieństwie do Marksa, który konsekwentnie traktował Polaków z sympatią, pisząc o nich jako o prawdziwych żołnierzach międzynarodowej rewolucji, Engelsowi, na ogół nie przepadającemu za Słowianami, zdarzały się skrajnie antypolskie wypady Jeden z nich, wspomniany fragment listu z 1851 r. zawierał w stosunku do Polaków zalecenia, których nie powstydziłby się sam Adolf Hitler; "(...) Im więcej rozmyślam nad historią, tym jaśniej widzę, że Polacy są un nation futue (narodem skazanym na zagładę), którym można tylko dopóty posługiwać się jako narzędziem, dopóki, 122 sama Rosja nie zostanie wciągnięta w wir rewolucji agrarnej. Od tej chwili Polska nie będzie miała żadnej raison d'ętre (racji bytu). Nie można nawet przytoczyć ani jednego przypadku, w którym Polska choćby tylko w stosunku do Rosji reprezentowała z powodzeniem postęp lub dokonała czegoś o historycznym znaczeniu. Rosja natomiast jest rzeczywiście postępowa (...) mimo całej swej podłości, mimo całego swego słowiańskiego bałaganu odgrywa cywilizacyjną mię. Czym jest Warszawa w porównaniu z Petersburgiem, Moskwa Odessą! Wniosek: odebrać na zachodzie Polakom wszystko co się da, obsadzić ich miasta - zwłaszcza Poznań - Niemcami pod pozorem ochrony, pozwolić im gospodarować, posyłać ich w ogień, ograbiać do cna z żywności ich kraj, a gdyby udało się wprawić w ruch Rosjan - sprzymierzyć się z nimi i zmusić Polaków do ustępstw. Nadużywanie autorytetów intelektualnych Na tle stosunku do Polski i Polaków szczególnie ciekawie rysuje się problem etyki i odpowiedzialności intelektualistów. Począwszy od Woltera, najbardziej wpływowego intelektualisty XVIII wieku, można tylko podziwiać skwapliwość, z jaką niektórzy słynni intelektualiści europejscy - najczęściej za sowitą zapłatą- gotowi byli nadużywać swego autorytetu dla afirmowania najhaniebniejszych nawet działań. Wolter w zamian za hojne prezenty (futra sobolowe i szkatuły z kości słoniowej i złota) od Katarzyny II (i za porcelanę) od Fryderyka II stał się skrajnym chwalcą rozbioru Polski, pisząc wręcz (do Fryderyka II 18 listopada 1772 r.), że to był "pomysł geniusza". Dużo mniej znany jest jednak inny wyczyn myślowy Woltera. Otóż w jednym z listów do carycy Katarzyny II wyraził on jej wdzięczność za to, że wysławszy wojska do Polski, ochroniła ją przed wojną domową i przysłała tam pokój wraz z wojskiem. Co więcej - według Woltera - armia rosyjska, miast pustoszyć, wzbogacała Polskę. Gdy ktoś, dobrze znający Rosję, próbował kiedyś odradzić Wolterowi pisanie zbyt pochlebnie o państwie carów, Wolter odpowiedział bez żenady: Ależ, drogi Panie przysłali mi przecież dobre futra, a ja jestem wielki zmarzluch. W Polsce nie brak, niestety, autorów bezkrytycznie wychwalających Woltera. Warto więc przypomnieć, że słynny intelektualista, a zarazem wielki wróg Kościoła katolickiego, Wolter, chyba zbyt pochopnie nazwany ojcem tolerancji i liberalizmu, poza swymi uprzedzeniami antypolskimi wyróżniał się również skrajnym antysemityzmem. Nazywał żydów najbardziej wstrętnym narodem, pełnym ignorancji i barbarzyńska, najbardziej ohydnego skąpstwa i przesądów najbardziej zasługujących na pogardę. Dodał do tego jednak osławione zalecenie. Nie należy ich jednak palić! 123 Inny interesujący przykład antypolonizmu dla korzyści materialnych reprezentował słynny pisarz francuski Honore de Balzac. Początkowo zdecydowanie występował w obronie Polski, głosząc w tekstach lat 1830-1831, iż Francuzi powinni oddać Polsce krew, którą nam pożyczyli. Stopniowo Balzac zaczął jednak wykazywać coraz więcej zrozumienia dla polityki cara wobec Polski, aż wreszcie nazwał Polaków "podpalaczami Europy", którzy chcą zrujnować cały ład europejski, kupiectwo i przemysł, w imię jakiejś tam bagnistej "ojczyzny". Zmiana poglądów Balzaca na sprawy polskie miała dość prozaiczny powód. Wiecznie tonący w długach Balzac chciał się jak najszybciej ożenić z posażną panią Hańską, a to było uzależnione od zgody cara na małżeństwo pani Hańskiej z cudzoziemcem. Kim są nieprzyjaciele Polski? Przeglądając teksty autorów z Europy zachodniej o Polsce i Polakach, można dostrzec pewną prawidłowość, od której niewiele było wyjątków. Otóż po stronie Polaków najczęściej stali różnego typu entuzjaści i idealiści, od Victora Hugo i Garibaldiego po Hercena i Bakunina. Po stronie przeciwników Polski przeważali na ogół ludzie nie przywiązujący większego znaczenia do ideałów, bardzo "pragmatycznie" stojący na straży swych egoistycznych interesów i interesików. Jak to kiedyś wyraził jeden z najwybitniejszych zachodnich przyjaciół Polski - znakomity angielski pisarz katolicki Gilbert K. Chesterton: "(...) Moja instynktowna sympatia do Polski zrodziła się pod wpływem ciągłych oskarżeń, miotanych przeciwko niej i - rzec mogę - wyrobiłem sobie sąd o Polsce na podstawie jej nieprzyjaciół. Doszedłem mianowicie do niezawodnego wniosku, że nieprzyjaciele Polski są prawie zawsze nieprzyjaciółmi wielkoduszności i męstwa. Ilekroć zdarzyło mi się spotkać osobnika o niewolniczej duszy, uprawiającego lichwą i kult terroru, grzęznącego przy tym w bagnie materialistycznej polityki, tylekroć odkrywałem w tym osobniku, obok powyższych właściwości, namiętną nienawiść do Polski (...)." Tekst publikowany na lamach "Ladu" Plutego 1993 r. \V oczach nieprzyjaciół Odrodzona w 1918 roku Polska przez dwa dziesięciolecia wciąż musiała się liczyć z ogromnymi zewnętrznymi zagrożeniami. Po obu stronach miała wielkie państwa 124 marzące o odwecie. Z jednej strony-Rosję Sowiecką, wciąż dążącą do zrealizowania apelu generała (póŹniejszego marszałka ZSRR) MichaiłaN. Tuchaczewskiego z 1920 r.: Po trupie Polski ku rewolucji ogólnoświatowej. Z drugiej strony - Rzeszę Niemiecką, już w początkach lat dwudziestych myślącąo ewentualnym współdziałaniu z Rosją przeciw Polsce. W lipcu 1922 r. szef sztabu Reichswehry i kanclerz Rzeszy zgodnie ocenili, że istnienie Polski jest nie do zniesienia, że musi ona zniknąć jak najszybciej i że to powinno być głównym celem polityki niemieckiej. Już w latach dwudziestych zaznaczyło się nader zręczne działanie propagandy niemieckiej urabiające wokół Polski klimat kraju antysemickiego i zniechęcające do Polski opinię publicznąZachodu. Zarzuty te często zyskiwały mocne poparcie na arenie międzynarodowej . Bardzo charakterystyczne pod tym względem były wystąpienia słynnego ekonomisty, jednego z twórców Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Johna Maynar-da Keynesa. Popierający Niemcy Keynes, który nader stanowczo oponował przeciw spłacaniu przez nie odszkodowań wyznaczonych w Wersalu, tym skwapliwiej atakował Polskę przy różnych okazjach. W ocenie Keynesa Polska była czymś niemożliwym do gospodarczego zaistnienia, którego jedynym przemysłem jest dręczenie żydów. Warto wpisać tę wypowiedŹ do sztambucha tym, którzy lubią się rozpisywać na temat ogromnych propol-skich sympatii szefów Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Belgijski naukowiec i publicysta Karol Saroleajuż na początku lat dwudziestych trafnie odczytał całą perfidię nagłaśnianych przez propagandę niemiecką przeciw Polsce zarzutów antysemityzmu: Jest rzeczą ciekawą, że te same dzienniki niemieckie, które oskarżają Polaków o antysemityzm, nawołują do zamknięcia granic niemieckich przed napływem polskich żydów. Nieposłuszni Polacy Szczególnie negatywne skutki dla Polski po 1918 r. przynosiły działania i tak tradycyjnie antypolskiej polityki Anglii. Premier Anglii Lioyd Georgejuż w 1919 r. zapewniał, że Polakom nigdy nie dałby Górnego Śląska, tak jak nie dalby małpie zegarka. Wciąż atakował rzekomą zaborczość Polaków. Podobną rolę odgrywał współpracownik Lioyda George'a markiz George Nataniel Curzon brytyjski minister spraw zagranicznych w latach 1919-1924. Był pomysłodawcą osławionej linii Curzona, na którą miały się cofnąć wojska polskie po podpisaniu rozejmu w wojnie z Sowietami. Curzon przywykł do polityki dyktatu wobec słabszych państw. W 1919 r. wykorzystuj ąc obecność wojsk brytyjskich w Iranie (wówczas Persji), narzucił mu układ czyniący z tego 125 kraju brytyjski protektorat (Iraóczycy zerwali go wkrótce po wyjściu Anglików z ich kraju). Curzona szczególnie oburzało to, że Polacy nie chcieli pogodzić się z próbami dyktatu ze strony Anglii, do czego tak przywykł podczas swych wcześniejszych pobytów w Azji (był między innymi wicekrólem Indii). Gdy w grudniu 1920 r. otrzymał memoriał przepowiadający zawalenie się Polski na skutek trudności ekonomicznych, jeśli nie dostanie brytyjskiego kredytu, odmówił wstawienia siew tej sprawie, mówiąc: Polacy całkowicie zrazili sobie Gabinet przez własną lekkomyślność, niekompetencje i kaprysy (...) Pacjent musi mieć zaufanie do doktora, być lojalnym i posłusznym, a Polska nie ma żadnej z tych zalet i próby uleczenia jej byłyby europejskim odpowiednikiem tych doświadczeń, jakie teraz przeżywamy z Persją. Polska miała aż nadto okazji do przekonania się, jak bardzo instrumentalnie traktowali jączołowi politycy zachodni, zarówno w latach 1918-1939, jak i po wybuchu drugiej wojny światowej. Co najgorsze, niejednokrotnie mogliśmy doświadczyć na własnej skórze, że egoizmowi polityków porzucających mniej sze kraj e na pastwę Hitlera towarzyszył wcale nie mniejszy egoizm wielu zachodnich twórców. To oni gromko głosili hasło: Nie umierać za Gdańsk. Mało znana w Polsce jest wypowiedŹ słynnego angielskiego pisarza teatralnego George Bernarda Shawa, który w artykule z 7 paŹdziernika 1939 r., a więc dokładnie w kilka dni po zakończeniu podboju Polski przez wojska hitlerowskie wzywał, by oddano Hitlerowi to, co zabrano w Wersalu. Shaw zalecał, by podziwiano zręczność z jaką Hitler naprawił błąd wersalski, by uznano wdzięczność, jaką ma dla niego z tej okazji naród niemiecki i by jak najszybciej zawarto pokój z Hitlerem. Nic dziwnego, że prasa hitlerowska natychmiast z satysfakcjąwychwyciła tekst Shawa. Opublikowano go między innymi w pierwszym numerze hitlerowskiej gadzinówki "Nowy Kurier Warszawski" z 11 paŹdziernika 1939 r. Radzieckie "Izwiestia" powołały siew artykule wstępnym na artykuł Shawa jako przykład wielkiego realizmu. Szczególnie jaskrawym przykładem instrumentalnego traktowania Polski przez politykę Zachodu były kolejne wystąpienia jednego z największych polityków zachodnich, premiera Wielkiej Brytanii WinstonaChurchilla. Początkowo w latach 1939-1941 Chur-chill nie miał wprost słów dla wyrażenia, jak bardzo ceni sobie Polskę i Polaków. Mówił, że dusza Polski jest nie do zniszczenia (w przemówieniu radiowym z l paŹdziernika 1939 r.) 18 czerwca 1940 r. zapewniał generała Sikorskiego: Jesteśmy towarzyszami broni na śmierć i życie. Razem zwyciężymy lub zginiemy. A potem, w miarę współdziałania ze Stalinem, coraz bardziej obciążał Polskę winą za złe stosunki z Rosją, zapewniając o jak najlepszych intencjach Stalina. Wprost humorystycznie brzmią dla polskich czytelników słowa Churchilla - wielkiego polityka - realisty w Izbie Gmin 27 lutego 1945, tak usprawiedliwiające jałtańskie postanowienia w sprawie Polski: (..) MarszalekStalin i Zwią- 126 zek Radziecki złożyli najbardziej uroczyste deklaracje w sprawie utrzymania w pełni suwerennej, niepodległej Polski (...) Nie znam drugiego rządu, który bardziej solidnie dotrzymywałby swych zobowiązań, nawet wbrew sobie, niż rosyjski rząd sowiecki. Odrzucam absolutnie próby podejmowania tu dyskusji co do rosyjskiej dobrej woli (...). Dopiero po odejściu od władzy (po przegranych wyborach w lipcu 1945) Churchill zaczął publicznie wyrażać ubolewanie z powodu utraconej przez Polskę wolności (między innymi w głośnym przemówieniu w Izbie Gmin 5 czerwca 1946 r.). We wspomnieniach "The Second Worid War", tom VI, Churchill napisał: Jak dotąd., jedynym żniwem jest krew [popioły i tyle tylko pozostało nam dzisiaj z wolności narodu polskiego". Skromnie przemilczał tylko własnąwspółodpowiedzialność za poświęcenie Polski przez mocarstwa zachodnie. Podobne do Churchilla "ewolucje poglądów", wynikłe z interesów zbliżenia do Rosji Sowieckiej, obserwujemy w kolejnych wypowiedziach prezydenta Stanów Zjednoczonych Franklina Delano Roosevelta. Początkowo - 1941 - Roosevelt nazywał Polskę "natchnieniem narodów". Stopniowa jednak, w miarę zbliżania się do Stalina, pod wpływem zawierzeń w zapewnienia "Wujcia Joe", odnosił się do spraw polskich z coraz mniej ukrywanym rozdrażnieniem. Aż wreszcie, w czasie sławetnych rozmów jałtańskich z Churchillem i Stalinem 6 lutego 1945, określił Polskę jako Źródło kłopotów przez ponad pięć stuleci. Co było przyczynąnarastania niechęci do Polaków w rządzących kręgach mocarstw anglosaskich? W sprawie odpowiedzi na to pytanie odwołajmy się do znanego amerykańskiego dyplomaty, niegdyś ambasadora w Moskwie, George'a Kennana. Jego zdaniem głównąprzyczynątych niechęci były kompromisy z politycznymi celami reżimu Stalina, zawierane przez Anglosasów w toku walki z Hitlerem. Kompromisy te postawiły ich w fałszywym i pełnym hipokryzji położeniu, co było najwidoczniejsze w odniesieniu do Polski. Jak stwierdzał Kennan, w pewnym sensie powodem, dla którego (alianci - J.R.N.) nie lubili Polaków, było to, że Polacy tak bardzo chcieli bronić swojej niepodległości; co było dla aliantów kłopotliwe. Chcielioni, żeby Polacy stawiali opór Niemcom, alepodda-li się Rosjanom. Czesi, którzy poddali się Rosjanom od razu, którzy pozwolili Rosjanom zrobić, co chcieli z Czechosłowacją - byli bardzie/popularni. Sytuację Polaków szczególnie pogarszało to, że byli aż nazbyt osamotnieni w latach 1943-1945 w swym -jak się okazało - bardzo dalekowzrocznym wyczuleniu na imperialistyczne plany Stalina wobec Europy. Co najgorsze, wbrew nadziejom generała Władysława Sikorskiego, Rosji sowieckiej szybko udało się zniechęcić szefa emigracyjnego rządu czechosłowackiego Eduarda Benesza do współpracy z Polakami. Znowu zatriumfowała ulubiona zasada Stalina dziel i rządŹ. Benesz w czasie rozmów 127 ze Stalinem w Moskwie w grudniu 1943 r. zrobił wszystko, co tylko mógł, dla uzyskania przez Czechosłowację statusu "ulubionego" sojusznika Sowietów w Europie Środkowej kosztem Polski. Nie tylko nie próbował złagodzić stanowiska Moskwy w kwestii polskiej, lecz sam ochoczo "donosił" na Polaków jako na rzekomych skrajnych reakcjonistów. Twierdził, że naj lepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie w Polsce reżimu prosowieckiego dzięki armii sowieckiej. Szef kancelarii Benesza Jaromir Smutny odnotował z rozmów w Moskwie charakterystyczne słowa Benesza: (...) Ogólnie biorąc nie sądzę, żeby rząd londyński był w stanie rozwiązać podstawowe problemy nowej Polski i stosunek do was. Sądzą, że z Polską będzie chyba tak, jak z Jugosławią. Z czasem powstanie jakiś nowy rząd na terytorium Polski, który nie będzie chciał mieć nic wspólnego z rządem londyńskim. Z nim może się potem porozumiemy. Warunkiem współżycia z Polskąjest odpadnięcie obecnej kasty feudałów i arystokratów. Buntowniczość Polaków, po wojnie stwarzających najwięcej problemów dla sowieckiego imperium, ściągała na nich wciąż kolejne łatwe potępienia ze strony naiwnych lub cynicznych zachodnich "poputczików", wysławiających sukcesy Rosji Sowieckiej. Ludzie ci wciąż ostrzegali Polaków, aby byli "realistami", nie buntowali się "przeciw geografii" i grzecznie pogodzili z dominacją sowiecką w tej części Europy. Już w marcu 1943 r. przywódca PPS na emigracji w Londynie Adam Ciołkosz, odpowiadając na tego typu zachęty, powiedział: Wiem, słyszałem, geografia jest przeciw nam. Być może ktoś pawie: »Jestescie w trudnym położeniu, przyłączcie się do Związku Radzieckiego. Będziecie mieli tam i wolność narodową, i wyzwolenie społeczne, i co tylko chcecie«. Moja odpowiedŹ jest bardzo krótka i bardzo prosta: -Po was, mój panie. Lecz was chroni geografa i geografia jest przeciw nam. Bardzo dobrze, będziemy więc walczyć przeciw najeŹdŹcom niemieckim, przeciw faszyzmowi i przeciw geografii. Obawy przed "polską zarazą" Wspomniane słowa Ciołkosza z roku 1943 przypominały mi się w 1981 r. podczas rozmowy z węgierskim korespondentem radiowym. Choć podzielał polską niechęć do Sowietów i do komunizmu, nader sceptycznie traktował nasze romantyczne "rzucanie się" przeciw kolosowi ze Wschodu i na wszystkie polskie argumenty mówił tylko jedno: mappa (mapa). W niecałe 10 lat póŹniej okazało się, że to romantyczni ryzykanci z Polski mieli rację, podważając mury imperium, i dożyliśmy upadku sowieckiego kolosa, wbrew wszystkim geopolitycznym ostrzeżeniom. Tylko, że Polska naj ciężej zapłaciła za swą pionierską i często osamotnionąwalką przeciw komunistycznemu totali- 128 taryzmowi. Jak to wyraził w 1992 r. znany brytyjski publicysta Timothy Garton Ash, żaden kraj nie uczynił w latach osiemdziesiątych więcej dla sprawy wolności w Europie i żaden też nie zapłacił wyższej niż Polska ceny. I rzeczywiście, nasza polska "inność" w tzw. obozie socjalistycznym, począwszy od 1956 r. prowokowała przeciw Polsce kolejne fale potępień "polskiej zarazy" przez sąsiadów ze wschodu, zachodu i południa. Przez całe dziesięciolecia z inicjatywy władz sowieckich trwała akcjaprzerabiania podręczników historii, książek historycznych i publicystycznych we wszystkich krajach "obozu" w duchu odpowiedniego zohydzenia "polskich panów", polskiej "anarchii" i "nacjonalizmu". Akcję tę wspierały gorliwie eksportowane na zewnątrz "donosy na Polskę", biczowanie polskich wad narodowych ze strony niektórych komunistycznych polityków i publicystów na czele z Mieczysławem F. Rakowskim. Nie pomniejszałbym ostatecznych efektów tej akcji. Okazała się ona aż nazbyt skuteczna w podważaniu sympatii do Polski i Polaków. Sam mogłem aż za często osobiście doceniać jej efektywność, nawet w odniesieniu do tak tradycyjnie bliskiego Polakom narodu jak Węgrzy. Na Węgrzech akcję propagandową przeciw Polsce rozpoczęto już w pierwszych miesiącach po 1956 r., chcąc zgodnie z intencjami sowieckimi uniemożliwić jakiekolwiek przyszłe zbratanie obu narodów. Władze ZSRR zbyt ciężko odczuły równoczesny bunt Polaków i Węgrów w paŹdzierniku 1956 r., rozpoczęcie węgierskiego powstania od manifestacji pod pomnikiem generała Józefa Bema, widok setek tysięcy Węgrów skandujących: Polska pokazuje drogę, idŹmy za Polakami! Zaczęła się więc kampanii gorliwego zohydzania polskiego "nacjonalizmu", "klerykalizmu", "anarchizmu", polskiego nieróbstwa eto. A potem doszła zdwojona, koncentryczna antypolska kampania lat osiemdziesiątych, kiedy zrobiono, co tylko było możliwe dla zohydzenia Polaków jako narodu wciąż strajkującego i nie chcącego pracować. Stosując goebbelsowską zasadę: kłamcie, kłamcie, aż coś z tego w końcu przylgnie, wciąż przedstawiano Polaków jako skrajnych nierobów, przez strajki zmuszających inne, pracowitsze nacje do tym większego wysiłku kosztem swej krwawicy, by wspomóc leniwy 38-milionowy naród nad Wisłą i Odrą. Jeśli tego typu propaganda trafiła do wcale niemałej części tradycyjnie przyj aznych nam Węgrów (a trafiła), to można sobie wyobrazić, efekty jakie przynosiła u naszych sąsiadów, gdzie i tak istniały wcześniejsze "uczulenia" wobec Polaków. Rola Polski jako swoistego bastionu walk przeciw komunistycznemu totalitaryzmowi dalej budziłaantypatielewicowychintelektueli Zachodu. Polscyrobotaicyi inteligencja swymi wystąpieniami podważali bowiem wypielęgnowany w zachodnich kręgach lewicowych obraz socjalistycznego raju i - co gorsza- uderzali przy tym w najczulsze miejsca prosowieckięj propagandy. Niełatwo bowiem było głosić tezy o szczęściu robotników w socjalizmie po napływających z Polski kolejnych wieściach o powstaniu robotniczym w Poznaniu w czerw- 129 cu 1956 r., krwawo stłumionych wystąpieniach robotników Wybrzeżaw grudniu 1970 r., czy wreszcie wielkiej fali wystąpień robotniczych sierpnia 1980 r. Nader trafne oceny przyczyn antypolskich uprzedzeń wśród części zachodniej inteligencji znajdujemywksiążce znanego emigracyjnego historyka Adama Zamoyskiego Polish Way (Londyn 1987). W tej książce - namiętnym, bogato udokumentowanym wystąpieniu w obronie wartości duchowych, reprezentowanych przez Polskę i Polaków w ich dziejach - autor pisał: ,folacy wXIXwieku, będąc przeciwnikami istniejącego status quo, byli traktowali jako podżegacze, przeszkadzający w budowie uporządkowanego bytu i postępie. W obecnym stuleciu postrzegano ich jako reakcjonistów i niepostępowych, ponieważ tylko oni pośród narodów Europy gwałtownie odrzucali nowych idoli. Wielu zachodnich intelektualistów i historyków, przesyconych podziwem dla rosyjskiego komunizmu, wykazywało nieprofesjonalne rozdrażnienie z powodu Polaków. Spowodowane to było nie tylko brakiem entuzjazmu, z jakim Polacy witali rosyjskie eksperymenty ideologiczne, ale również sposobem, w jaki wywracali teorie do góry nogami. Fakt, że radykalni robotnicy wywoływali rewolucję przeciw dyktaturze proletariatu, nosząc podobiznę Madonny, sprowadzał do absurdu wiele argumentów marksistowskich". Tekst publikowany na łamach "Ladu" z 21 lutego 1993 r. \V obronie polskiej inności Przez dziesięcioleciaPRL przywykło się odgómiepiętnowaćpolską"inność"-wszystko to, czym odbiegaliśmy od wzorców ustrojowych narzucanych przez wielkiego wschodniego sąsiada. Prorządowa publicystyka szczególnie "wyróżniała się" piętnowaniem polskiego charakteru narodowego, polskiej "bohaterszczyzny" czy "somosiersz-czyzny". Nie bez powodu. Tradycyjne buntownicze postawy polskie groziły niepotrzebnymi niepokojami w tak kluczowym dla komunistycznego imperium kraju nad Wisłą i Odra. Największa chyba fala egzorcyzmów, odprawianych pod adresem "buntowniczego narodu", rozlała się po grudniu 1981 r. pod batutą Mieczysława F. Rakowskiego. Zdawało się, że obalenie komunizmu w 1989 r. właśnie dzięki polskiej "krnąbrności", doprowadzi wreszcie do osłabienia roli siewców narodowych kompleksów, wyspecjalizowanych w ciągłym przyczemianiu obrazu Polski i Polaków. Szybko okazało się to złudą. Co więcej, obóz pouczaczy narodu, krytyków polskiej "niedojrzałości" i "nacjonalizmu", wydatnie poszerzył się o "Europejczyków" z "Gazety Wyborczej", "Rzeczpospolitej", "Tygodnika Powszechnego" etc. Znów zapanowała moda na piętnowanie patriotyzmu i polskości, wszystkiego, co wyrażało polską "inność" na tle innych krajów 130 Europy. Tworzy się obraz anachronicznego społeczeństwa, nie chcącego "wejść" do Europy, niegodnego tej wspaniałej, wysublimowanej Europy. T Czy jesteśmy godni Europy? A może warto raz wreszcie spojrzeć na tę sprawę z trochę innej strony i zapytać, czy Europa (czytaj; Zachód) sama była godna swych europejskich wartości. I czy była godna Polski, która w ciągu ostatnich dwu stuleci najczęściej broniła najpiękniejszej europejskiej sprawy - wolności, wciąż porzucanej przez Zachód w imię różnych małych, egoistycznych interesów. To przecież ta wychwalana wciąż Europa bezustannie grzeszyła skrajną obojętnością na sprawy zagrożonych opresjąnarodów, zmaterializowaniem i cynizmem. Stąd pełne wzburzenia słowa Zygmunta Krasińskiego o Europie - bez czucia - bez dumy. Czy jeszcze ostrzejsze wyrazy Cypriana Norwida, który w liście z 1882 r. pisał: Europa jest to stara wariatka i pijaczka, która co kilka lat robi rzezie i mordy bez żadnego rezultatu: ni cywilizacyjnego, ni moralnego. Nic postawić nie umie - głupia jak but, zarozumiała, pyszna i lekkomyślna. Obecna bierność Europy wobec ponad rok już trwającej rzezi w Jugosławii raczej nie dowodzi, by uwolniła się ona od swego starego grzechu - cynicznego zaniedbania. Na tym tle Polska była-parafrazując piękny wiersz Benedykta Hertza o 1863 r.-tą sumień kołatką, która próbowała budzić Europę zastygłąw obojętności na ekscesy najgor-szych europejskich despotyzmów. Jeśli dzisiaj nas ganią różni KoŹniewscy i Toeplitze za polską"bohaterszczyznę", to pamiętajmy, że właśnie polskie niepogodzenie sięz despoty-zmami, polska wieczna, .niezgoda na ukłon" zyskały nam w ostatnich stuleciach sympatie najszlachetniejszych umysłów Europy, od Yictora Hugo, Heinricha Heinego i Aleksandra Hercena po George'a Orwella. Sięgnijmy po kilka wymownych przykładów. Najbardziej ludzki z narodów Ze szczególnymi pochwałami na temat Polski występował najsłynniejszy historyk francuski Jules Michelet, autor wielotomowej historii Rewolucji Francuskiej. W książce o Kościuszce (1851) Michelet pisał o rozbiorach Polski, że w ten sposób (...) naród spomiędzy wszystkich najbardziej ludzki wytrącono z ludzkości. Naród wspaniały, gościnny, naród dający, że tak powiem, dla którego hojność bez granic była potrzebą serca, ten naród wydano na łzy i odarto (...) Lud-rycerz, co przelewem krwi swojej 131 tylekroć przeciw Tatarom, tylekroć przeciw Turkom bronił nas wszystkich (...) ten lud nie znalazł nikogo, co by mu stanął w obronie w ostatniej jego godzinie (...). Słynny francuski pisarz Yictor Hugo nazywał Polaków narodem-rycerzem kultury europejskiej, który przez stulecia bezinteresownie bronił jej przed barbarzyńcami. Podkreślał: Polski nie uda się zamordować! Jeden z czołowych przedstawicieli francuskiego romantyzmu, dramaturg i komediopisarz Alfred de Musset apelował w wierszu Do Polski z 1831 r.: Walcz, lecz na litość Europy nie licz, Trzeba j ej silnych wzruszeń, ścisku krtani - Więc pierwej zgińcie, myśmy zblazowani. (Przeł. Jerzy Lisowski) Poeta Pierre-Jean de Beranger, autor mezwyUepopulamychpiosenekantyburbońskich, w utworach swych ostro protestował przeciw haniebnemu porzuceniu przez Francję Polaków, którzy niegdyś tyle zrobili dla francuskiej sprawy. W wierszu Spieszmy się wołał: Cwałuj, mój koniu! PędŹ do Polski! Wyrwij lud ten z objęć śmierci. Niech nasi tchórze wstydem spłoną śpieszmy się: Honor jest tuż, tuż. Przewyższali wszystkich w tolerancji Obiektywne Źródła zagraniczne jednomyślnie stawiały Polaków jako wzór tolerancji w przeszłości. Jeden z najświatlejszych brytyjskich polityków XVIII wieku, inicjator założenia uniwersytetu w Londynie lord kanclerz Henry de Brougham pisał o Polakach w osobnej dwustustronicowej książeczce: Polacy byli jedynymi reprezentantami szczepów sarmackich w towarzystwie ucywilizowanych narodów (...) Oni pierwsi wkrótce po reformacji, dali przykład prawdziwej tolerancji (...) sam naród żydowski, na całej kuli ziemskiej wzgardzony, znalazł na tej gościnnej ziemi drugą ojczyznę (...). Tego typu opinie można by długo mnożyć. Oddajmy głos pruskiemu feldmarszałkowi von Mokkę, twórcy potęgi militarnej Prus: Przez dłuższy czas przewyższała Polska wszystkie inne kraje Europy swoje tolerancją. Kochać Polskę i wolność -- to jedno Wśród zagranicznych opinii o Polsce pod koniec XIX wieku szczególnie wyróżniały się uwagi duńskiego pisarza, krytyka i historyka literatury Georga Brandesa (Mor-132 risa Cohena). Brandes, który wywierał znaczący wpływ na życie umysłowe Europy owych czasów, kilkakrotnie przebywał w Polsce (w zaborze rosyjskim i austriackim) i opublikował kilka książek o tematyce polskiej, opartych na gruntownych i wnikliwych obserwacjach. Tym cenniejsze sąjego spostrzeżenia. Znamienne, jak Brandes, głośny twórca pochodzenia żydowskiego, oceniał sytuację żydów na ziemiach polskich: żydówjestw Polsce wielu, bo państwo polskie dało im gościnę, gdy cała Europa prześladowała ten naród. Nieprzyjęta się tu jednak owa specjalna forma niemieckiej nienawiści, którą ochrzczono przesadną nazwą antysemityzmu. Zdecydowany rzecznik idei postępu i wolności, Brandes wystąpił z prawdziwym peanem na temat znaczenia walki Polaków o wolność dla idei wolności w świecie, pisząc: (...) Naród polski cały rozpłynął się w swej sprawie narodowej, a ta polska sprawa toć przecie nic innego jak sprawa ogólnoludzka -sprawa ludzkości. Dlatego Polskę miłuje się nie tak, jak się kocha Niemcy lub Francję, lub Anglię, lecz sieją kocha tak, jak się wolność kocha. Bo kochać Polskę, wszak to znaczy kochać wolność, mieć sympatię głęboką dla nieszczęścia, podziwiać odwagę i zapał wojenny. Polska jest symbolem, symbolem wszystkiego, co najszlachetniejsi w ludzkości umiłowali i za co walczyli (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) (...) wszędzie, gdziekolwiek kto w Europie o wolność walczy, ten i za Polskę walczy. Do najsympatyczniejszych niemieckich poloników należąwyznania Fryderyka Wil-helma Nietzschego, filozofa, który wywarł w swoim czasie ogromny wpływ na inteligencję europejską. Nietzsche, którego z pomocą sfałszowanych przeróbek jego dzieł próbowano kreować na patrona niemieckiego nacjonalizmu w dobie III Rzeszy, w tekstach swych dawał niedwuznaczny wyraz prapolskim sympatiom i powoływał się na swoje polskie pochodzenie. W szkicu autobiograficznym z 1883 r. wyznawał: Przyznać muszę, że już jako maty chłopiec bardzo szczyciłem się moim polskim pochodzeniem (...) Mały zeszyt mazurków, które jako chłopiec ułożyłem, nosił napis: »Na pamiątkę moich przod-ków« (...) Polaków uważałem zawsze za najdzielniejszy i najzdolniejszy z ludów słowiańskich, a Słowian w ogóle poczytuję za nierównie zdolniejszych od Niemców. W książce Ecco Homo (1908) Nietzsche pisał: jestem jeszcze na tyle Polakiem, by całą muzykę światową oddać za Chopina. Ponowne podjęcie sprawy niepodległości Polski w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku, a tym bardziej przywrócenie jej na mapę Europy w 1918 roku; owocowały wielu ogromnie ciekawymi prapolskimi wystąpieniami na Zachodzie, akcentującymi wkład Polski i Polaków do sprawy wolności i cywilizacji europejskiej (między innymi głosy Roberta H. Lorda, Josepha Conrada, A. Bruce Boswella, Edgara Ymcenta d'Abemona, Leona Noela, Gilberta Chestertona, Carla J. Burckhardta, Adriana Carton de Wiarta). 133 Polska odwaga i poświęcenie dla ideałów, uparte szturmowanie murów totalitarnych kłamstw, także w najnowszych czasach zyskiwały nam sympatie tych intelektualistów i polityków, którzy byli prawdziwymi rzecznikami wolności (między innymi wspaniałe wystąpienie George'a Orwellawe wrześniu 1944 r. przeciw szkalowaniu Powstania Warszawskiego przez prosowiecką część angielskiej prasy czy grupy dwudziestu kilku posłów brytyjskiej Izby Gmin, którzy protestowali w lutym 1945 r. przeciw zdradzeniu Polski w Jałcie oraz najnowsze publikacje Normana Daviesa, Richarda M. Watta, Neala Ascher-sona, Jamesa A. Michenera i Timothy Garton Asha). Należy zwrócić uwagę na pewną prawidłowość. Nasi super-Europejczycy wciąż zachęcają nas, abyśmy przezwyciężali w sobie "anachroniczną" polskość po to, by jak najszybciej "dojrzeć" do obywatelstwa wyabstrahowanej i wyidealizowanej kosmopolitycznej Europy. Warto więc przywołać ostrzeżenia niektórych cudzoziemców, wzywających nas do czegoś wręcz przeciwnego - abyśmy chronili nasze wartości narodowe przed poświęcaniem na ołtarzu kosmopolityzmu. Jakże wymowne pod tym względem były słowa wybitnego polonisty Sante Gra-ziottiego, dyrektora Instytutu Filologii Słowiańskiej na Uniwersytecie Rzymskim, doktora h.c. Uniwersytetu Jagiellońskiego i Wrocławskiego z lipca 1992 r.: " Wraz z upływem czasu rozumiałem lepiej (...) także to, co tkwi głęboko w ludzkiej psychice, np. zdolność Polaków do poświęceń - aż do poniesienia najwyższej ofiary -życia (...) Zrozumiałem pewne wartości, haremy, Włosi, jako naród zatraciliśmy, np. patriotyzm (...) Tutaj natomiast istnieje patriotyzm polski, w którym żyją jednak pewne wartości uniwersalne psychiki ludzkiej i kultury europejskiej. Ten patriotyzm wolnościowy jest w rzeczywistości ucieleśnieniem najpiękniejszych aspektów kultury europejskie]". Przeglądając rozliczne współczesne relacje i opinie o Polsce, można zauważyć, że zagraniczni przyjaciele ceniąnas przede wszystkim za naszą "inność", za te oryginalne cechy, które wnosimy do wizji Europy. Bardzo wymowne opinie na temat polskich wartości narodowych odnotowujemy w tekstach niektórych zagranicznych korespondentów, zamieszczonych w książce Jerzego Klechty 5fiŹe/Ai';ato(wyd. 1991). Korespondent francuskiego ,JI'igaro"BemardMar-gueritte wyznaje, że bunt w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 r. stał się dla niego prawdziwym szokiem. Stoczniowcy buntowali się, nie mając najmniejszych szans na zwycięstwo, domagali się szacunku dla osoby ludzkiej. Jak pisał Margueritte, charakter polskich przemian 1980-1981 był dla wielu Francuzów potwierdzeniem, że Polska nie tylko należy do Europy, ale ze jest najlepsza (...), że Polska jest najwartościowszą kolebką Europy (...) Jestem przerażony tym, co dzieje się obecnie. Polska która wydawała się szansą dla Zachodu, zaczyna żyć i brać z Zachodu to, co najmniej wartościowe, co powierzchowne i efektowne, to, od czegomy na Zachodziepragniemyuciec(..)Nie można odrywaćsięod 134 własnych korzeni i ślepo naśladować obce wzory. Z przerażeniem stwierdzam, że Polska chce przekreślić swój wspaniały dorobek, który bierze się z wartości chrześcijańskich (...) Liberalno-ksieżycowy model upadnie i trzeba będzie wrócić do tego, co stanowi rdzeń polskości, do humanistycznych i chrześcijańskich wartości. Z podobnym przesłaniem wystąpił japoński korespondent w Warszawie Teruo Matsu-moto, autor wydanej w 1991 r. w Tokio obszernej książki o Powstaniu Warszawskim. Zdaniem Matsumoto '.jeśli Polacy w świecie znaczą tak wiele, to właśnie dzięki swojej kulturze, dzięki tej dumie narodowej, dzięki wartościom, którym przez całe lata byli wierni (...) Interesuje mnie polska religijność. Katolicyzm polski cenię bardzo wysoko. Przecież dzięki tej wierze Polska pozostałąPolską, a Polacy mogli wytrwać w polskości (...) Nie podzielam zarzutów o rzekomym klerykalizmie życia publicznego w Polsce ani zarzutów o nietolerancji. Czy uda nam się przezwyciężyć obecne zagrożenia wartości duchowych i umocnić siłę narodowej tożsamości, "polskiej inności" w drodze do budowy autentycznej "Europy Ojczyzn"? Wszystko zależy od tego, czy poczucie tych zagrożeń ogarnie rzeczywiście szerokie kręgi społeczeństwa, tak wytrwale zniechęcanego do patriotyzmu przez najbardziej wpływowe mass media. Tekst publikowany na lamach "Ladu" 7 marca 1993 r. Haniebna prowokacja "Gazeta Wyborcza" kolejny raz dowiodła, że jest prawdziwym prymusem w skrajnej jednostronności spojrzenia na wiele spraw z polskiej historii. Tym razem poprzez artykuł Michała Cichego, który operując głównie rozmaitymi nie udowodnionymi domniemaniami próbuje zaakcentować "czarne karty Powstania Warszawskiego", polegające na rzekomym mordowaniu żydów przez żołnierzy AK. Co najważniejsze, artykuł ten, publikowany na kilka zaledwie miesięcy przed uroczystymi obchodami 50-lecia Powstania Warszawskiego, jest dość swoistą forma "uczczenia" tego wspaniałego polskiego zrywu wolnościowego, i tak dostatecznie długo zniesławianego niegdyś w czasach komunistycznych. I w tym konkretnym kontekście czasowym - niezależnie od rzeczywistych intencji inicjatorów druku tego typu publikacj i - staj e się ona haniebną prowokacją. Staje się czymś, co może wpłynąć na ukształtowanie złego klimatu wokół przygotowań do uczczenia 50, rocznicy Powstania Warszawskiego, a nawet odstraszyć niektóre osoby z zagranicy, dziś zamierzające przybyć na te obchody. Dlatego w pełni zgadzam się z oceną profesora Tomasza Strzembosza, piszącego o artykule Cichego jako o "czarnej karcie »GazetyWyborczej«" i stwierdzającego: 135 "Odnoszę od dawna nieodparte wrażenie, że ta tolerancja, którą głosi i realizuje środowisko »Gazety«, to taka tolerancja, która absolutnie nie toleruje antysemityzmu, natomiast antypolonizm, antygoiyn uważa za coś zupelnie naturalnego i nie mającego nic wspólnego z nietolerancja, Jest to tolerancja w jedną stronę, służąca do obezwładniania jednych, przy pełnej agresji drugich. Coś takiego zaaplikowano nam w tym artykule" (podkr w wyd. książkowym - J.R.N.). Historia stosunkówpolsko-żydowskichjest bardzo złożona. Ma bardzo długi, wyjątkowy w świecie, kilkuwiekowy okres polskiej tolerancji wobec żydów, to o czym mówił słynny pisarz polski pochodzenia żydowskiego Jerzy Kosiński, stwierdzając: Tolerancja Polaków wobec mniejszości żydowskiej zapisała się złotymi zgłoskami w dziejach kultury politycznej i narodowościowej. I dodając, że stereotyp Polaka-antysemity, kolaborującego z hitlerowcami i odpowiedzialnego za hdloc&astprzywodzi mu na myśl najgorsze czasy Goebbelsa. Ma ta historia piękny czas bratania się przed Powstaniem Styczniowym (...). Ma ta historia jednak również i narastające konflikty, zrodzone głównie dzięki carskiej polityce "dziel i rządŹ". Fatalnie wpłynęło na wzajemne stosunki na przykład przesiedlenie przez carat do Polski dziesiątków tysięcy żydów rosyjskich, tzw. litwaków. Ludzie ci nie identyfikowali się z polskim patriotyzmem, byli mu obcy, a częstokroć wręcz wrodzy. Piszą o tym Wilhelm Feldman i Julian Unszlicht, Ludwik Hirszfeid, Jerzy Gie-droyc i Norman Davies. Julian Unszlicht w głośnej książce "Socjallitwactwo w Polsce" (l 911 r.) przypominając, że sam jest żydowskiego pochodzenia, z oburzeniem krytykował ataki żydowskiego nacjonalizmu przeciw Polakom. Napiętnował np. tekst odezwy, w której stwierdzano, że Polska to trup, który winien być rzucony na śmietnik. Jan Tomasz Gross i Irena Grudziń-ska-Gross, których nie można posądzić o antysemityzm, w książce W czterdziestym nas Matko na Sybir zesłali piszą o przejawach fatalnego zachowania niektórych żydów na terenie okupacji sowieckiej w 1939 roku, o denuncjacjach do władz sowieckich i brutalnym czy choćby prowokacyjnym zachowaniu młokosów zatrudnionych w milicji. Piszą o lekarzu żydzie z miasteczka Wielkie Oczy, wspominającym młodzież żydowską, która założywszy, jak powiadała, "komsomoł", objeżdżała póŹniej cały powiat, strącając kapliczki przydrożne i rozbijając je. Wszystko to prowadziło do wzrostu antysemityzmu. Profesor Tomasz Strzembosz przypomniał z kolei w swej polemice rolę Fejginów, Różańskich, Brystygierowych, Światłów w dawnym UB. Przykłady tego typu można mnożyć. Tylko czy ma sens takie licytowanie się na urazy, odsłanianie bolesnych zadr?! W paryskiej "Kulturze" nr 9 z 1983 roku trzech wybitnych żydowskich działaczy społecznych z Polski żyjących na Zachodzie (Michał Borwicz, Józef Lichten i Szymon Wiesen-thal) i trzech emisariuszy Polskiego Państwa Podziemnego w latach drugiej wojny świato- 136 wej, noszących przez granice dokumenty zbrodni ludobójstwa na żydach (Jan Karski, Jerzy Lerski i JanNowak-Jeziorański) wystąpiło zprzejmującym apelem o skończenie z wzajemnymi rekryminacjami (obwinieniami). Podkreślili, że wzajemnemu dialogowi nie służą ani wzajemne rekryminacje, ani próby roztrząsania, kto w tym tragicznym bilansie ponosi większą winę. Niestety, redakcja "Gazety Wyborczej" postępuje wciąż przeciw temu apelowi, wciąż jątrzy zamiast godzić. Niektórzy zamiast dialogu i pojednania wolą wciąż otwierać puszkę Pandory, aby zatruwać atmosferę, tak jakby w Polsce nie było dość rzeczywistych poważnych problemów. Adam Michnik, szczególnie odpowiedzialny za zatruwanie atmosfery w stosunkach polsko-żydowskich, bardzo lubi powoływać się na to, że jest uczniem Antoniego Słonimskiego. Jeślijestuczniem Słonimskiego, to raczej bardzo złym i niestarannym. W przeciwieństwie bowiem do niego Słonimski nigdy nie idealizował bezkrytycznie jednej tylko-żydowskiej strony w sprawach polsko-żydowskich. Co ważniejsze zaś, Słonimski całkowicie identyfikował się z polskością i dał temu wyraz między innymi we wspaniałych patriotycznych wierszach, takich jak ^/ar/n, W odróżnieniu od Michnika, którego stronniczość wielokrotnie pchała do świadomego przerysowywania różnych spraw w duchu niekorzystnym dla Polaków, Słonimski czasem aż przesadzał w reakcj ach na to, co uważał za krzywdzące dla tak wypielęgnowanego przez niego obrazu Polski i jej historii. Tekst publikowany w "Ładzie" z 20 lutego 1994 był jednym z pierwszych prasowych potępień artykułu M. Cichego, szkalującego na lamach "Gazety Wyborczej", Powstanie Warszawskie. Sprawie tej poświęcona została póŹniej cenna książka Leszka żebrowskiego "Paszkwil Wyborczej" (Warszawa 1995). Zakłamywanie trwa (...) Szczególnie oburzający był sposób, w jaki została znieważona pamięć o dziejach Polski ostatnich stuleci przez Jana Karskiego w wywiadzie dla "Trybuny". Były kurier czasów podziemia teraz już otwarcie akcentuje:, Jestem Amerykaninem" (a nie Polakiem), to zaś, co mówi w owym wywiadzie, wyraźnie potwierdza wypowiadane ostatnio uwagi, że Karski stał się anty-Polakiem. W wywiadzie dla "Trybun/'(3 lutego 1997) pt. Polska- Me-sjasz czy wrzód? mówi wprost: (...) Przecież Polska to jest teren w Europie, który w XIX wieku, ja to odkryłem w dokumentach, nazywany był w kancelariach dyplomatycznych " ropiejącym wrzodem Europy ", z którym nie wiadomo co robić. Karski identyfikuje się z tym stwierdzeniem i po&aes\a: faktem jest, że od wielu pokoleń Polska jest klasycznym terenem niestabilności. Ile było granic Polski? Jeszcze przed śmiercią SobiesMego uniaperejasław-ska-inne granice, pokój karłowicki-inne granice, I, U, III rozbiór jeszcze inne granice. 137 Mała poprawka: dla kancelarii państw zaborczych i dla rządów gniotącego Ludy Europy Świętego Przymierza byliśmy rzeczywiście "wrzodem ich Europy", symbolem skrajnego a niezłomnego buntu. Karski jednak identyfikuje się z opiniami tyranów, a nie z opiniami prawdziwej Europy - Europy wolności i humanizmu. Nie identyfikuje się z opiniami najsłynniejszych wolnościowychXIX-wiecznychintelektualistówi polityków, dla którychPolska była ucieleśnieniem ideałów prawdy i wolności: z Yictorem Hugo, który nazywał Polskę "rycerzem Europy" i zapewniał: Polska będzie triumfować. Gdyby bowiem zginęła na zawsze, tojejśmierćb)^abymmejwięcejśmierciądlanc^wszystkich,!es}ymym^st0!y^iem francuskim Jules Micheletem, który pisał o Polakach jako narodzie wspaniałym, narodzie najbardziej ludzkim, a o Polsce jako o kraju, który uratował ludzkość; z przywódcąwęgier-skięj wojny niepodległościowej 1848-1849 roku Lajosem Kossuthem, który stwierdził: Sprawa Polaków jest sprawą Europy i śmiało mogę powiedzieć, że kto Polotów nie szanuje (...) ten własnej nie kocha ojczyzny; z wielkim rewolucjonistą włoskim Giuseppe Garibaldim, który stwierdzał: Sprawa polska jest sprawę całej ludzkości; z duńskim myślicielem żydowskiego pochodzenia George Brandesem, który pisał: Kochać Polskę i wolność - to jedno. Polaków nie szanuje Jan Karski i SdRP-owska "Trybuna", która zamieściła antypolskie brednie! Powstania niepotrzebne! W dalszej części wywiadu Karski wystąpił jako gwałtowny krytyk naszych powstań narodowych i żarliwy obrońca "ładu", który nam stwarzali carowie. Bo przez powstania traciliśmy resztki Polski: Powstało Królestwo Kongresowe i znowu inne granice. Unia dynastyczna z carem - " macie sejmy, macie rząd, wiosnę wojsko ". No to Polacy zrobili Powstanie Listopadowe. Wtedy car odebrał konstytucję, ale cięgle jeszcze trzymał Królestwo Kongresowe. No to Polacy zrobili Powstanie Styczniowe. W odwecie następny car zadecydował: nie ma Królestwa Kongresowego, tylko jest " Priwislinskij Kraj". Według Karskiego wszystkiemu byli winni Polacy, bo buntowali się przeciwko dobroci cara, który dał im wszystko: "sejmy, rząd i własne wojsko". Jak było w rzeczywistości - pokazująsłowa czołowego w swoim czasie rzecznika orientacji prorosyjskiej w Polsce, byłego ministra spraw zagranicznych w Rosji, księcia Adama Czartoryskiego, który już 17 lipca 1815 roku ostrzegał cara Aleksandra I: W Książę Konstanty (...) żywi nienawiść do tego kraju (...). Konstytucja jest przedmiotem drwin u niego (..) pragnie kierować armiąkijem izastosowuje go (...). Czasnagli, Najjaśniejszy Panie. Każda godzina może przynieść burzę i katastrofę, o jakich myśl sama przeraża. 138 Według Karskiego Polacy są wszystkiemu winni. Jak mogli się buntować przeciw Mikołajowi I Pałkinowi (taki rosyjski Karski pewno potępia bunt dekabrystów), jak mogli buntować się przeciw barbarzyńskim rządom Iwana Paskiewicza, ponurej "pa-skiewiczowskiej nocy", bo przecie ciągle jeszcze cały ówczesny terror odbywał się pod szyldem Królestwa Kongresowego. Włosi czy Węgrzy buntowali się, robili powstania przeciw o wiele łagodniejszemu pod względem terroru i barbarzyństwa od Rosji imperium Habsburgów, a jednak to Polacy są winni, że się buntowali przeciwko panowaniu knuta i ciemnoty! Ten okropny propolski Napoleon I jeszcze inna konstatacja-horror w wykonaniu Karskiego, stwierdzenie, że Napoleon zrobił idiotyczne jakieś Księstwo Warszawskie. Dobrodziejstwu carów jest przeciwstawiane jako idiotyzm państwo polskie, niewielkie, ale rzeczywiście narodowe, z księciem Józefem Poniatowskim na czele narodowej armii, z demokratycznymi reformami i kodeksem Napoleona. Skrajny rusofil Karski nic z tego nie rozumie, za to tym mocniej wysławia póŹniej dobrodziejstwa Stalina dla Polski. I wychwala Polskę pojałtańską, która dzięki Stalinowi dostała najlepsze granice, jakie miała w historii, proste, bez żadnych wygibasów. Jak długo takie oszczerstwa będątolerowane bez żadnej polemiki w największym i najszkodliwszym z przekaziorów?! Karsidiemu wtóruje Holzer Parę dni wcześniej, 31 stycznia, magazyn "Gazety Wyborczej" poczęstował swych czytelników jedną z najskrajniejszych - w całej historii po 1989 roku - prób pomniejszenia całych polskich dziejów, "popełnioną" przez bardzo reklamowanego w ostatnich latach historyka Jerzego Holzera w tekście "Panteon Polski" z mnóstwem nieprawdziwych Polaków. Holzer ze skrajną hucpą wystawia oceny, kogo można wziąć z całego tysiąclecia do Polskiego Panteonu. Od razu zaznacza: Zdezynwolturą historyka dziejów najnowszych odrzucam niemal średniowiecze. Laskawie przyznaje ewentualne miejsce Gallowi Anonimowi, a potem trzeba czekać ponad 200 lat na dopuszczenie do Panteonu (tym dopuszczonym szczęściarzem jest Kazimierz Wielki). Zabrakło miejsca w panteonie dla Mieszka I czy Bolesława Chrobrego. Holzer jest bezwzględnym selekcj onerem. Wstawia do Panteonu cudzoziemców lub osoby, których polskość 139 można podważać czy pomniejszyć. Przy Gallu Anonimie nie zapomina podkreślić mniejsza o to, że nie Polak, potem wylicza wielkiego Wita Stwosza przypominając, że był Niemcem, przy Koperniku dodaje, że w życiu prywatnym wolał od polskiego język niemiecki lub nawet łacinę. Przy Chopinie pisze, że to by\pół Polak pól Francuz eto. Z całego XVIII wieku wymienia tylko Kościuszkę (ani słowa o Konarskim czy Staszicu). Z całą dezynwolturą stwierdza, przechodząc do okresu po powstaniu kościuszkowskim: W następnych dziesięcioleciach nie dostrzegam ani wojskowych, ani polityków, których zasługi kwalifikowałyby aż do -wyżyn Polskiego Panteonu. (...). Tekst publikowany na lamach "Naszej Polski" z 12 lutego 1997 r. Fałszowanie historii przez A.. Michnika Szczególnie haniebnym "donosem na Polskę" wyróżnił się Adam Michnik w rozmowie z niemieckim socjologiem Jurgenem Habermasem w 1993 roku. Posunął się w niej do stwierdzenia: Zanim tu Hitler przyszedł, myśmy założyli własny obóz koncentracyjny w Berezie Kartuskiej (por. Polityka, 1993, nr 47). Skandaliczny był sam fakt porównania hitlerowskich obozów zagłady z obozem odosobnienia w Berezie Kartuskiej, który służył do bezwzględnego odizolowania na pewien czas przeciwników politycznych, ale nie do ich wyniszczania. Kiedy takie stwierdzenie Michnika ukazało się na łamach prasy niemieckiej, apóŹniej amerykańskiej (w prestiżowym New York Times oftheBook), sprzyjało potwierdzaniu najgorszych oszczerstw o "polskich obozach koncentracyjnych". Znamienne, że w kierowanej przez Michnika Gazecie Wyborczej w lipcu 1994 roku ukazał się Źródłowy artykuł Andrzeja Misiuka o obozie w Berezie Kartuskiej, zakończony słowami: Porównywanie Berezyz hitlerowskimi obozami koncentracyjnymi, powtarzające się w historiografii radzieckiej, służyło przede wszystkim zafałszowaniu obrazu państwa polskiego. Rozmowa Michnika z Habermasem udowodniła, że wcale nic trzeba sięgać do historiografii radzieckiej, by znaleŹć przykłady zafałszowywania obrazu państwa polskiego. Dosłownie pod ręką mamy bowiem odpowiednie teksty Michnika. W dziesiątą rocznie wprowadzenia stanu wojennego w Polsce Michnik popisał się (tekstem: W imię przebaczenia {Gazeta Wyborcza, 13 grudnia 1991), w którym jak mógł starał się wybielić autorów stanu wojennego, przypominając, że przecież i w Drugiej Rzeczypospolitej też naruszano prawo, bo w maju 1926 roku dokonano przewrotu w państwie, a 1930 roku w twierdzy brzeskiej osadzono przywódców antysanacyjnej opozycji. I akcentował: Iwtedy były ofiary, wdowy i sieroty. Zapomniał tylko w swych porównaniach 1926 roku z 1981 rokiem o jednej podstawowej sprawie, że Piłsudski 140 stawał w swoim zamachu z oddziałami wojska przeciw oddziałom wojska popierającym ówczesny rząd i prezydenta, podczas gdy gen. Jaruzelski narzucił wojnę bezbronnemu narodowi, nic maj ąc w nim większego oparcia, za to tym większe w ciągłej groŹbie interwencji "Wielkiego Brata" ze Wschodu. Trzeba przyznać, że Adam Michnik, syn Ozjasza Szechtera, człowieka karanego sądowo w Drugiej Rzeczypospolitej za zdradziecką działalność przeciwko ówczesnej Polsce, jest niebywale gorliwy w pomniejszaniu i zohydzaniu dorobku ówczesnej Polski Niepodległej . Na przykład w Magazynie Gazety Wyborczej (1994, nr 40) Michnik twierdził, że po śmierci Piłsudskiego •władzę w państwie wzięły jakieś czwartorzędne figury. Protestujący w związku z tąocenąMichnika czytelnik z Wrocławia, Edmund Jaxa-Nagrodzki pisał, że wśród tych rzekomo czwartorzędnych figur znaleŹli się między innymi wicepremier inż. Eugeniusz Kwiatkowski, prezydent RP prof. Ignacy Mościcki, minister spraw zagranicznych płk Józef Beck, minister oświaty i wyznań religijnych prof. Wojciech Świętosławski, marszałek Edward Śmigły-Rydz (por. Magazyn "Gazety Wyborczej" z 4 lutego 1994). Typowym przykładem oszczerczych pomówień Michnika w odniesieniu do historii Polski, niestety pozostawionych bez żadnej demaskującej je publicznej riposty - był fragment tekstu Adama Michnika opublikowanego w Gazecie Wyborczej w kolejnąrocznicę Powstania w Getcie Warszawskim. Pisał Michnik: .Zarówno heroizm ludzi, którzy pomagali żydom, jak i podłość antysemitów są składnikiem polskiego dziedzictwa. I jest to dziedzictwo tym bardziej kłopotliwe, że wśród tychpierwszych byli także komuniści, póŹniejsi gloryfikatorzy stalinowskiego tenoru, a wśród tych drugich - także bohaterowie antyhitlerowskiego podziemia i ofiary stalinowskichprocesów" (A. Michnik: Bunt i milczenie, Gazeta Wyborcza, 17-18 kwietnia 1993). Zdumiewające, że niktw całej prasiepolskiej niepostawiłwówczasMichniko-wi pytania, na czym oparł swoje obrzydliwe pomówienie? Dlaczego nie zażądano, by wymienił choć jedno nazwisko bohatera antyhitlerowskiego podziemia, który był j akoby podłym antysemitą! Bo tak przyparty do muruMichnikmógłby tylko przepraszać za haniebnepomówie-nia, takjakto musiał zrobić w przypadku fałszywie oskarżonych przez niego działaczy "Mazowsza". Bo mógłby najwyżej powołać sięna fałsze ze stalinowskiej kuŹni kłamstw, którymi obsypywano-skazanych na śmierć bohaterów AK, takich jak generał "NiF-Fieldorf. Prawda o czasach wojny mówi, że właśnie AK robiła, co tylko było możliwe dla ratowania żydów (słynna zainicjowanaprzezniąAkcjażegota), że dowództwo AK wprowadziło wyrokśmierci na wszelkie przejawy donosicielstwa na żydów, tzw. szmalcownictwo. Wksiązcedialoguzks.Tischnerem:Mę<^7flnewaPfe&aneff! (Kraków 1995,s. 167, 187,191,385), Michnik starał się maksymalnie zdemonizować Marzec 1968,jako rzekomo największe nieszczęście polskie po wojnie. Mówił, że: Marzec utytłał polską świadomość, rok'68 to byf horror horrorów, rok 1968 przyniósiwielkąrehabilitacjępolskiej megalomanii 141 narodowej, która owocowała straszliwym spustoszeniem społecznej substancji. I dodawał: Dla mnie Marzec to było rżenie demona. Wtedy-pierwszy raz za mojego życia-wPolsce zarżał przerażający demon nacjonalizmu. Wszystkie te oskarżenia o marcu 1968 r. jako horroRE horrorów głosił człowiek, którego rodzina żyła na znakomitych"synekurach"w dobie rzeczywiście koszmarnego dla Polaków okresu stalinizmu. (...). Dziwne, że nikt nic zareagował natychmiast na tak groteskowe kłamstwo Michnika, zestawiającerzeczy tak nieporównywalne, jak Katyńi 1968 rok, przy równoczesnym pominięciu 17 września 1939 r, zniszczenia AK, rządów stalinizmu w Polsce, rozprawy z powstaniem w Poznaniu. Przeważająca większość Polaków nie musiała w ogóle odchodzić od komunizmu, bo go nigdy nie zaakceptowała jako swego. W 1968 roku odchodziła od komunizmu niezbyt duża grupa ludzi Michnika czy Geremka. Adam Michnik, jeden z czołowych współczesnych "gromicieli" polskiego patriotyzmu, odpowiedzialny za haniebne szkalowanie Powstania Warszawskiego, krytykował w cytowanej książce Miedzy Panem a plebanem (s. 146) Prymasa Tysiąclecia kardynała Stefana Wyszyńskiego za to, że ani razu nic zdobył się na jednoznaczne potępienie antysemityzmu, istniejącego wśród Polaków i na polskiej ziemi. Nie potępił przedwojennego getta ławkowego, ani pogromów antyżydowskich. Tę krytykę wygłaszał Adam Michnik, człowiek, który nigdy nic zdobył się na potępienie antypolonizmu twórców koncepcji "Judeo-Polonii", działań na szkodę Polski, podejmowanych przezjakże licznychżydów-działaczy KPP iKPZU, w tym jego ojca Szechtera, w którego gazecie, tak zdominowanej przez autorów żydowskich, nigdy niezdobyte sięna uczciwy samorozrachunekzżydowskąantypolskąkolabora-cją z Sowietami na wschodnich kresach Drugiej Rzeczypospolitej w latach 1939-1941. Rokossowski "ofiarą" polskich "ksenofobów" W grudniu 1994 roku Michnik posunął swe tropienie polskiego, nacjonalizmu i ksenofobii do najwyższych granic absurdu, zarzucając, że w paŹdzierniku 1956 roku polscy "nacjonaliści" domagali sięusunięcia z aparatu władzy obcych, Ruskich, żydów eto. A wiec, w odczuciu Michnika ksenofobiąbyło żądanie usunięcia z Polski narzuconego nam przez Stalina na ministra obrony "ruskiego" marszałka Konstantego Rokossaws]acgo,polskim nacjonalizmem było żądanie usunięcia sowieckich generałów z armii polskiej i sowieckich doradców z bezpieki i informacji wojskowej. Niżej chyba już nic można było upaść od autora tak głupawych stwierdzeń. Fragment portretu A. Michnika pt. "Eurołgarz" z mojej książki "Czarny Leksykon", Wydawnictwo von borowiecky. Warszawa 1998. 142 A-ntypolska alergia W czasie rozmów, które przeprowadził z Miłoszem w 1979 i 1982 roku Aleksander Fiut, polski noblista z Berkeley szczególnie ostro wypowiadał się o wzorcupatńotyzmu z Warszawy, nazywając go "nacjonalizmem lechickim", mówił o niesłychanie nasilonym lechickim poczuciu rasowym.ItłumaczyłFiutowi:(...)Ja^aH wie, każdanamdowośćjestokmpna(..)Jamam alergię. Czy to jest alergia antysłcwiańska czy też antypolski - nie mam pojęcia. Oczywiście jest to miłość-nienawiść (...). (Por. Czesława Miłosza autoportret przekorny, op. cit., s. 265). Tyle, że w tekstach Miłosza na ogół trudno znaleŹć wyrazy miłości do polskości, za to jej gromienia co niemiara. Jakże mocno to jego rozprawianie się zpolskością odbiega od "gryzących sercem" rozrachunków z narodemw tekstach Słowackiego, Mickiewicza, Norwida, żeromskiego czy Wyspiańskiego. Szokuje zaś wręcz fakt, że taknarodowyi europejski zarazem twórcajakNorwidu Miłosza urasta na symbol groŹnego polskiego "lechickiego" nacjo-nalizmu. W rozmowie z Fiutem Miłosz mówi: "(...) Norwidjest dla mnie za bardzo lechicki. To Lechita. Ja nie lubię Lechitów (...)". (Tamże s. 85). W "Roku myśliwego" Miłosz znowu wyeksponował swą nieufność do "Polski Norwidowej" i do "etnocentrycznego" Norwida. (C. Miłosz: "Rok myśliwego", Kraków 1991, s. 36,38). Miłosz: "Polska mnie przeraża" Wydany po raz pierwszy w 1990 roku "Rok myśliwego" stał się wymownym odzwierciedleniem skrajnie chłodnego stosunku Miłosza do polskiego patriotyzmu, tradycji narodowych i powstańczych. By przypomnieć choćby tak drastyczny fragment: "(...) Polska mnie przeraża. Powiedzmy, że przerażała mnie przed wojną, podczas wojny i przeraża mnie całe te dziesięciolecia po wojnie. Jak powinien zachować się schwytany przez nią człowiek (urodzenie się tam czy język), jeżeli chce być rozumny, trzeŹwy, spokojny, a przy tym uczciwy? Jeżeli uważa te bezustanne ofiary, konspiracje, powstania za zupełny nonsens, po prostu dlatego, że w "normalnych" krajach tego nie ma? I ostatecznie, jeżeli 99% Francuzów żyło jak zwykle po klęsce 1940 roku, tojest normalne (...)". (C. Miłosz: op. cit., s. 268). Tak więc mamy według Miłosza: Polskę- "nienormalny" kraj powstań i uporu w walce o wolność, i "normalną" Francję, kolaborującą z Niemcami. "Nienormalny" polski naród, bo wciąż nie zgadzający się na ukłon, na kolaborację, na poddanie. Ten niesamowity fragment książki Miłosza, odrzucający jako nonsens polskie tradycje powstańcze, i uznający za normalność francuską kolaborację po 1940 roku, wywołał ostry sprzeciw nawet w wywodzącej się z KOR-u wielce "intemacjonalistycznej" "Krytyce". W 38 numerze "Krytyki" 143 z 1992 roku Andrzej Wemer napisał: "(...) Jeśli miała to być prowokacja, to spełniła swoje zadanie. A wydaje misie, że jestem nieŹle uodporniony na wszelkie formy narodowego sa-modurstwa. W tym cytacie jednak co słowo, to włos się jeży i nie z obrazy dla narodowych świętości, ale po prostu z obrazy dla rozumu. Jeżeli już mówimy o uczciwości, to uważam, że nie jest intelektualnie uczciwe stawianie mnie (kogokolwiek, ale protestować mogę tylko w swoim imieniu) przed taką oto alternatywą: albo uznaję te bezustanne ofiary, konspiracje, powstania za zupełny nonsens, albo nie jestem rozumny, trzeŹwy, spokojny, a przy tym uczciwy. Dlaczego Miłosz posuwa się do tak daleko posuniętego uproszczenia, sprowadzając narodowe dzieje do bezustannych ofiar, jakby w tych dziejach nie było innego rodzaju idei, innego rodzaju wysiłków - nie rozumiem (...). Najbardziej jednak nie rozumiem tego, że Miłosz powołuje się na francuską normalność roku 1940. Nie wiem, już chciałbym podawać jakieś argumenty, ale się wstydzę, taksą oczywiste (...)". W innym fragmencie "Roku myśliwego" Miłosz tak pisał o powstaniu n Rzeczpospolitej : "(...) Dla wielu, może dla większości, polskie państwo pojawiło się jako anomalia albo wręcz przykra niespodzianka (...)". (Tamże s. 296). Jacek Trznadelwszkicunałamach"TygodnikaSolidamość",komentując przedziwny styl mówienia Miłosza o niepodległości zdobytej przez Polskę w 1918 roku, pisał: "(...) Jeśli tak, dlaczego ta większość chciała się bronić i obroniła " tęprzykrą niespodziankę " w 1920? (...)". (J. Trznadel: KotHaftza, czyli skaza Miłosza, "Tygodnik Solidarność", 21-28 grudnia 1990). Inny komentarz Miłoszaw "Rokumyśliwego" tak charakteryzował okoliczności ukształtowania Polski w 1945 roku: "(...) Dla Polski nie ma miejsca na ziemi (...). żaden rząd zachodmniewpad{bynatakipomysljakStalin,żebywysiedlićmilionyNiemcówzichwielo-wiekowych siedzib i oddać ten obszar Polakom. Tym samym rzec można, że Polska istnieje z woli i łaski Stalina (...)". (Tamże, s. 162,163). Jacek Trznadeiwcytowanym wyżej szkicu takskomentował ten fragmenttekstu Miłosza: "(...) Tak jakby istniała z łaski cara, nieprawdaż? Wolałbym, aby ostatnie zdanie było tylko przykrym żartem. Bo czy można akceptować moralnie złączone z tym także antyniemieclde "dobrodziejstwo" Stalina? Iniepamiętać.żewynikłoonozaneksjijednej trzeciej Rzeczpospolitej? Gdyby nie doszło do ugody w Jałcie, to może i traktat ryski obowiązywałby nadal (...)". Kisiel polemizujący z Miłoszem o wizję Polski Miłosz niejednokrotnie kreślił skrajnie przyczemiony i nieprawdziwy obraz dziejów Polski również w swoich wierszach, począwszy od osławionego "Toastu" po jakże ponury wiersz: "W praojcach swoich pogrzebani". 144 W "Toaście" pisał między innymi: (...) Nie znoszę ludzi, którym nazbyt słabe głowy, Zamącą moczopędny trunek narodowy, Ich mieszanina jęków od czasów Popielą Jątrzy mnie i do cierpkich wyrażeń ośmiela. Ale ty jesteś inny. Nad historią przykrą, Z której, jak mówisz, nigdy i nic nie wynikło, Trwasz niezłomny (...) (Cyt. za C. Miłosz: "Poezje", Warszawa 1983, s. 173). Ten niebywale przygnębiający miłoszowski pesymizm w obrazie dziejów Polski obruszył nawet sceptycznego Kisiela, skądinąd z takim chłodnym dystansem i krytyką oceniającego różne polskie zrywy narodowe. W pisanym w grudniu 1980 roku "Felietonie pod choinkę" Stefan Kisielewski stwierdził: "(...) No, nie, Czesław nadmiernie już stracił do nas smak! Owszem, bywało tutaj oślizgle, bywało chmurnie i dumie, pyszałkowato i plajtowato zarazem, ale nie sposób winić biednych ludzi za to, że są biedni (...) nie przesadzajmy: są tu czasem zrywy powszechne a piękne, które wszystko rehabilitują i wszystko tłumaczą - dla tych chwil warto tu żyć, zaręczam, nawet i przegrywać warto. A nie warto gdzie indziej- też zaręczam (...)". (Cyt. zaS. Kisielewski: O wszystkim naraz w "Felieto-ny pod choinkę",wyd..,.^es Publiki", 1987,nr7s. 123). Powracając kolejny raz po latach do wspomnianego fragmentu "Toastu" Miłosza w felietonie z lutego 1987 Kisiel polemicznie zapytywał: "(...) Czy rzeczywiście historia nasza jest tylko przykra, taka, z której nigdy i nic nie wynikało? (...)." W rozmowie publikowanej na łamach "Gazety Wyborczej" 29-30 grudnia 1996 r. Miłosz wyznawał: "(...) Nigdy nie byłem Lit\vinem, chociaż bardzo bym chciał. Jako poeta polski nie mogłem, bo podział przechodził po linii językowej. Ja bym lubił, żeby było tak jak w Finlandii, gdzie można pisać po szwedzku i być poetą fińskim (...)" (Z rozmowy I. Grudziń-skiej-Gross i A. Michnika z C. Miłoszem, "Gazeta Wyborcza", 29-30 czerwca 1996 r.). Parę lat wcześniej, Zbigniew Herbert, mówiąc o Miłoszu powiedział: "(...) Najważniejszy jegoproblem to brakpoczucia tożsamości. Na ten poważny feler psychiczny znalazł radę: ogłosił się obywatelem Wielkiego Księstwa Litewskiego czy Republiki Obojga Narodów. To ładne i bardzo wygodne, a przy tym zwalnia odwszelkich obowiązków wobec aktualnej rzeczywistości (...). On jest człowiekiem rozdartym - o nieokreślonym statusie narodowym, metafizycznym, moralnym (...)". (por. Pojedynki pana Cogito. Rozmowa A. Poppek i A. Gelberga z Z. Herbertem, "Tygodnik Solidarność", 11 listopada 1994). 145 Miłosz perorujący o "bandytach z AK" W cytowanym tekście Herbert ujawnił na temat Miłosza jednak również i rzecz szokującą, opisując amerykańskie spotkanie z Miłoszem: "(...) był to 1968 czy 1969 rok. Powiedział mi - na trzeŹwo - że trzeba przyłączyć Polskę do Związku Radzieckiego. Ja na to: " Czesiu, weŹmy lepiej zimny tusz i chodŹmy na drinka ". Myślałem, że to żart czy prowokacja. Lecz gdy powtórzył to na kolacji, gdzie byli Amerykanie, którym się to nawet bardzo spodobało wstałem i wygarnąłem. Takich rzeczy nie można mówić - nawet żartem (...)". (Tamże). Publikacja Herberta wywołała prawdziwy skandal prasowy. Miłosz oskarżył Herberta o oszczerstwo, Michnik zaatakował Herberta, jako tego, który "opluł" Miłosza, etc. Czy Miłosz został rzeczywiście niesłusznie napadnięty przez Herberta? Cytowałem już wcześniej różne bardzo negatywne i wręcz fałszywe uogólnienia Miłosza na temat dziejów Polski. Co zaś do jego sporu z Herbertem?! Redaktor naczelny paryskiej "Kultury" Jerzy Giedroyc, którego autorytetu nawet Michnik nie kwestionuje, wspomniał w swej autobiografii, że Herbert zrobił Miłoszowi w Berkeley dziką awanturę, kiedy Miłosz użył u siebie w domu określenia "bandyci z AK". (J. Giedroyc: "Autobiografia na cztery ręce", oprać. K. Pomian, Warszawa 1994, s. 164). "Bandyci z AK"--cóż za wyrafinowane określenie jak na tak fetowany w Polsce autorytet noblisty. Dodajmy, że Giedroyc przypomniał w swojej autobiografii również kilka innych mało budujących faktów z życia Miłosza. Jak pisał Giedroyc: "(...) dla Miłosza przez cały czas byliśmy dobrymi faszystami... On negował istnienie łagrów, trochę z przekory, a trochę dlatego, że nie bardzo w to wierzył (...) Uważał Wolną Europę za instytucję niesłychanie szkodliwą (...)" (tamże, s. 161-62). Giedroyc mówił również, że wciąż różnił się z Miłoszem w ocenie Związku Sowieckiego i stalinizmu, do którego Miłosz podchodził w sposób bardzo łagodny. I przypominał wystąpienie Miłosza sprzed kilku lat w piśmie »Na głos« w Krakowie, gdzie stwierdził, że marksizm wyprowadził Polskę z zaścianka", (tamże, s. 162) (!!!). Jak określić wielkiego poetę piszącego po polsku, a równocześnie traktującego właśnie Polskę ze skrajnym lekceważeniem, wręcz pogardą? Polskiego twórcę, którego Polska zawsze tylko "przerażała i przeraża", dla którego najwięksi polscy poeci, to anachroniczni nacjonaliści, dla którego najlepsi polscy patrioci, żołnierze czołowej formacji Polskiego Państwa Podziemnego Armii Krajowej, to "bandyci". Tekst publikowany na famach "Głosu" z 17-19 kwietnia 1998 r. 146 Kto szerzył antypolonizm na Węgrzech Tradycyjna przyjaŹń polsko-węgierska od dłuższego czasu dogorywa. Coraz bardziej słabną wzajemne kontakty kulturalne i naukowe, coraz mniejsza jest ilość rzeczowych materiałów prasowych wzajemnie informujących "bratanków" o sobie. W czasie, gdy powinniśmy tym mocniej współdziałać ze sobą, mając tyle wspólnych interesów w negocjacjach z wytrawnymi i bardzo silnymi partnerami z Unii Europejskiej, kontakty przedstawicieli obu krajów ograniczają się głównie do różnych oficjatek na szczytach. Nie ma prawie żadnych szerszych kontaktów środowiskowych. To żałosne załamanie kontaktów ma miejsce w przypadku dwóch narodów, dla których tysiącletnia przyjaŹń niejednokrotnie była ogromnie wzmacniającym atutem, wspierała w najtrudniejszych chwilach (vide np. pomoc Węgrów dla Polaków we wrześniu 1939 roku). Dziś ogromnie oddaliliśmy się - wbrew elementarnym interesom Polaków i Węgrów. Poniższe teksty tłumaczą jak do tego doszło. Rodziły się pod wpływem szoku, z jakim ja sam, wręcz zakochany w Węgrzech od czasów Powstania Węgierskiego 1956 roku jako autor rozlicznych książek i setek artykułów o kraju "bratanków" szukałem wytłumaczenia tak strasznego "braku wzajemności" wobec Polaków u elit naddunajskich. By stopniowo odkrywać, że wielka część tych elit, czy raczej skomunizowanych pseudoelit była jednoznacznie negatywnie nastawiona do Polaków, podejrzewając ich o nacjonalizm, antysemityzm, klerykalizm i różne inne izmy. Dotąd pamiętam, jakim szokiem był dla mnie pobyt na Węgrzech w lipcu-sierpniu 1968 roku. Jechałem na Węgry po dramacie marca 1968 roku, pełen współczucia dla uczestników marcowych demonstracji i odrazy dla metod moczarow-skiej nagonki. W Polsce jednak najbrutalniejsze ataki pomarcowe trwały tyko kilka miesięcy, i sam Gomułka zadziałał dla ich ukrócenia. Na Węgrzech przekonałem się, że tam trwa ciągle, od grudnia 1956 r. bez przerw, konsekwentna i o wiele bardziej zabójcza niż w Polsce nagonka przeciw inaczej myślącym niż władza. Tyle, że na Węgrzech nagonka godziła w z gruntu odmienne środowiska niż w Polsce, przede wszystkim dążąc do całkowitego zmiażdżenia tradycyjnego węgierskiego patriotyzmu, i, co więcej, była realizowa- 147 na głównie przez sowieckich agentów, politruków i bezpieczniaków żydowskiego pochodzenia. W Polsce po marcu 1968 r. piętnowano publicznie "syjonistów", na Węgrzech cały czas od grudnia 1956 węgierscy "syjoniści" piętnowali i denuncjo-wali "nacjonalistów" i "antysemitów". Jakże trafne wydało mi się tam powiedzenie Antoniego Słonimskiego: "Historia Świata przebiegała zawsze według dwóch haseł: »Chrzęść i Janie dla lwów!« i »Lwów dla chrześcijan^" W "Encyklopedii Białych Plam" (t. l) pisałem w haśle o antysowieckim Powstaniu Węgierskim o niebywale wielkiej roli odgrywanej na Węgrzech stalinowskich przez partyjnych polityków żydowskiego pochodzenia. Stalinizm węgierski był dyrygowany przez czwórkę niezwykle bezwzględnych polityków pochodzenia żydowskiego z tzw. "grupy moskiewskiej": Rakosiego, Geró, Farkasa i Revaiego. Pisałem, że: "grupa ta zainaugurowała politykę skrajnego serwilizmu wobec Kremla, świadomie niszcząc wszelkie ślady narodowej specyfiki węgierskiej, rozprawiając się z węgierskim patriotyzmem i prześladując wszelkie przejawy uczuć narodowych; towarzyszyła temu skrajnie faworyzująca na każdym kroku działaczy pochodzenia żydowskiego polityka kadrowa; znamienne było póŹniej potępienie tej polityki w rezolucji KC WPP z 28 VI 1953, zapowiadającej zmiany węgierskiej "odwilży": »Tylko w bardzo malej liczbie awansowano na najwyższe funkcje kadry pochodzenia węgierskiego, i to raczej formalnie niż faktycznie« (cyt. za węgierskim periodykiem partyjnym "Propagandzista", 1986, nr 4); to sformułowanie rezolucji KC WPP sprawiło że aż do 1986 nie ujawniono jej szerszemu gronu. Rządy Rakosiego wprowadziły najkrwawszy terror w Europie Środkowowschodniej. l. T. Berendt, czołowy ekonomista węgierski w czasach kadarowskich, przez wiele lat sekretarz generalny Węgierskiej Akademii Nauk, stwierdził w książce Tórtene-lem es kózgondolkodas (1962), iż w czasach Rakosiego aż 2,5 min osób (na 9,5 min ludności Węgier) dotknęły różnego typu krzywdy (internowanie, nadzór policyjny, deportacja do ZSRR, więzienie, egzekucje, wysiedlenie, itp.); wg historyka T. Zinnera "przejawy łamania sprawiedliwości ugodziły co trzecią rodzinę na Węgrzech"; podczas rozmów węgierskich przywódców komunistycznych z przywódcami Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego na Kremlu VI 1953 Rakosiemu zarzucono, że na Węgrzech w ciągu zaledwie 3 lat i 3 miesięcy wytoczono postępowanie sądowe przeciw 1,2 min osób, zaś postępowanie administracyjne przeciw 1,15 min osób; setki osób zamordowano w efekcie sfabrykowanych oskarżeń (...). Wywołaną przez reżim atmosferę powszechnej nienawiści do despotycznego systemu powiększał fakt, że na czele służby bezpieczeństwa - okrutnych formacji AVO, a póŹniej AVH (stąd nazwa "awosze" na określenie węgierskich ubeków) stali 148 na ogół funkcjonariusze pochodzenia żydowskiego; według ocen węgierskiego historyka emigracyjnego C. Gati w książce Magyarorszag a Kreml arnyekaban (Węgry w cieniu Kremla): "Sztab generalny policji politycznej, straszliwego AVO, a póŹniej AVH, składał się w 70 proc. z żydów; awoszom przewodzili również dwaj szefowie żydowskiego pochodzenia: G. Peter (Auspitz) i V. Farkas (Wolf)". (...). Pomimo faktu, że właśnie komunistyczni politycy żydowscy: Rakosi i Geró ponosili najcięższą odpowiedzialność za sprowokowanie swymi krwiożerczymi rządami desperackiego powstania Węgrów w 1956 roku, okres po powstaniu nie przyniósł wcale na Węgrzech osłabienia pozycji tamtejszej tzw. żydokomuny. Dlaczego tak się stało wyjaśniałem dokładniej we wspomnianym haśle o Powstaniu Węgierskim w Encyklopedii Białych Plam (t. l, s. 280-281), pisząc, iż: "Lata terroru kadarowskiego zapoczątkowały kolejną falę rozpraw z węgierskim patriotyzmem; w walce ideolo-giczno-politycznej pierwszych lat po 1956 r, dużą rolę odegrali "internacjonalistycz-ni" naukowcy i propagandyści pochodzenia żydowskiego; wywodzący się z Węgier słynny austriacki sowietolog pochodzenia żydowskiego P. Lendvai pisał w książce Antysemityzm bez żydów (Warszawa, wyd. podziemne 1987), iż: "Nawet wówczas, gdy komuniści przestali się maskować, wielu żydów (więcej niż to się powszechnie uważa na Zachodzie) było przekonanych, że utrzymanie dyktatury lepiej ich uchroni przed zajadłymi antysemitami niż liberalizacja; czynnik ten bywa często przeoczony w rozważaniach nad powstaniem węgierskim 1956 i jego reperkusjami". W kontekście tych celnych uwag trzeba widzieć fakt poparcia przez dużą część żydów węgierskich narzuconego przez sowieckie czołgi rządu Kadara; ich poparcie miało bardzo duże znaczenie w najtrudniejszym dla reżimu Kadara okresie pierwszych miesięcy po 4 XI 1956, gdy ogromna część Węgrów była w opozycji do symbolizującego utratę ich suwerenności gabinetu i bojkotowała wspieraną przez sowieckie czołgi partię komunistyczną - podczas gdy w skład starej partii komunistycznej (WPP) wchodziło do X 1956 ponad 900 tyś. członków, to w nowej (WSPR) na początku XI11956 r. było zaledwie 37 818 członków; do stycznia 1957 r. partia komunistyczna z trudem osiągnęła liczbę ok. 100 tyś. członków. Natomiast wielu "internacjonalistycznie" nastawionych żydów wchodziło do WSPR bez skrupułów; z nich wywodzili się póŹniej najwięksi kadarowscy bez-pieczniacy ipolitrucy, np. bezwzględny szef nowej służby bezpieczeństwa, autor paszkwilu na Powstanie Węgierskie Kim byli, czego chcieli E. Hollós czy szara eminencja organu KC WSPR, przez kilkadziesiąt lat zastępca redaktora naczelnego, P. Renyi; żydami byli także Gy. Aczel (Appel), dominujący przez kilka dziesięcioleci rządów Kadara w propagandzie, ideologii i kulturze członek Biura Politycznego 149 i sekretarz KC WSPR, znany z antypolskiej fobii, oraz P. E. Feher, jeden z najskraj-niejszych prosowieckich janczarów w węgierskiej propagandzie, kierownik dziafu kultury w dzienniku "Nepszabadsag". Działalność takich jak oni żydowskich pro-pagandystów lub bezpieczniaków na całe lata przesłoniła w oczach Węgrów postaci patriotów pochodzenia żydowskiego, takich jak słynny pisarz T. Dery, który znalazł się w więzieniu za swe poparcie dla powstania węgierskiego czy dziennikarz M. Gimes, który za to poparcie zapłacił nawet życiem". Powoli, stopniowo, zrozumiałem to, o czym nie wie dotąd ogromna część Polaków w odniesieniu do Źródeł pogorszenia stosunku "bratanków" węgierskich do Polski. Zrozumiałem jak ogromną, wyjątkową wprost rolę w tym względzie grali przez dziesięciolecia po 1956 roku żydowscy politrucy i bezpieczniacy na Węgrzech, doskonale spełniając wyznaczone im przez Sowietów zadanie w stałej imperialnej grze: "dziel i rządŹ!". Mieli zrobić wszystko, co tylko możliwe, aby poróżnić Węgrów i Polaków, by nie doszło nigdy do równoczesnego wystąpienia obu tych narodów, tak jak w paŹdzierniku 1956 roku. żydowscy politrucy i bezpieczniacy spełniali to zadanie tym chętniej, że sami bali się jakże "niebezpiecznego" oddziaływania wpływów polskiego "nacjonalizmu" i "klerykalizmu" na dużo bardziej niż Polacy stłamszonych Węgrów. Po marcu 1968 roku ich obawy przed "niebezpieczną zarazą" z Polski wzrosły wielokrotnie. Efekty tych obaw dało się odczuć na każdym kroku - przede wszystkim jednak w dziedzinie propagandy i nauczania historii. Tam bowiem szczególnie mocno starano się o odstraszenie Węgrów od Polaków przez pokazywanie koszmarnie zniekształconego obrazu Polaków jako "nacjonałów", "antysemitów" i "klerykałów" (po 1980 roku obraz ten maksymalnie uzupełniono o wizję polskich "nierobów", których Węgry muszą maksymalnie "dotować" w ramach tzw. obozu socjalistycznego). Byłoby nieprawdą, gdybym pominął przykłady pięknych postaci Węgrów i Węgierek pochodzenia żydowskiego, którzy zachowywali się inaczej, którzy jednym z celów swego życia uczynili troskę o prawdziwie głęboką popularyzację polskiej kultury i zbliżenia polsko-węgierskiego. Szczególnie piękną, niezapomnianą wręcz postacią pod tym względem był zmarły przed wielu laty dyrektor Instytutu Węgierskiego w Warszawie Daniel Hegedus Bite. Pełen pasji i poświęcenia był moim zdaniem najlepszym dyrektorem w historii Instytutu Węgierskiego w Warszawie, niektórzy moi węgierscy przyjaciele nazywali go "Kossuthzsidó" (żydem kossuthowskim), symbolem najpełniejszej identyfikacji z węgierskim patriotyzmem. Do tego typu żarliwych polonofilów należała m.in. bardzo znana tłumaczka poezji polskiej na Węgrzech Gracja Kerenyi czy świetny tłumacz, eseista i publicysta Endre Bojtar. Byli oni jed- 150 nak prawdziwymi wyjątkami wśród środowisk elity żydowskiego pochodzenia tak licznych w Budapeszcie (mieszka tam około 100 tysięcy węgierskich żydów). Niestety n[e oni nadawali ton węgierskiej polityce kulturalnej w odniesieniu do Polaków. Tu konsekwentnie dominowali najzajadlejsi polakożercy typu Renyiego, czy E. Fehera. Im poświęcam trzy rozdziały tej książki, ponieważ "dzięki nim", w bojach z nimi, zrozumiałem, jak niebezpieczny jest żydowski antypolonizm, jak bardzo potrafi zatruwać obraz Polski i Polaków. Choć oblicza tego antypolonizmu zacząłem głębiej poznawać już na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, to jednak bardzo długo, bo aż do lat 90. nie mogłem pisać o nim wprost, ze względu na występujące w PRL tematy tabu. Dlatego też, dla ułatwienia lektury i lepszej jasności obrazu przedstawiam sprawy antypolonizmu na Węgrzech nie w ujęciu chronologicznym, ale w takiej kolejności tekstów, jaką uznałem za najlepszą, dla przyswojenia sobie ich treści przez polskich czytelników. Dziś jestem szczególnie dumny z tego, że moje boje z antypolonizmem na Węgrzech były chyba najbardziej konsekwentnym i upartym przykładem walki o odkłamanie obrazu Polski w jednym z krajów sąsiednich, toczonej w latach 70. i 80. przez autora z Polski! Zderzać się przy tym musiałem ciągle z bardzo dużą siłą antypolskiego lobby wewnątrz Polski, choćby w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, któremu podlegałem jako pracownik naukowy Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Moim śmiertelnym wrogiem był na przykład niejaki Jerzy Zieliński, jeden z czołowych przedstawicieli lobby prożydowskiego w MSZ-cie, najpierw zastępca ambasadora, potem ambasador PRL w Budapeszcie, Przez ponad dwa lata, już po obronie doktoratu pracowałem jako II sekretarz polskiej Ambasady w Budapeszcie. Pojechałem tam w 1972 r., jako znawca Węgier, autor książek i rozlicznych artykułów. Przerwałem pracę w ambasadzie na własną prośbę już po 2 latach i czterech miesiącach zamiast po czterech latach. Przekonałem się bowiem na miejscu jak ciężko jest pracować w ambasadzie tego typu, gdy się chce bronić racji swego kraju i gdy ma się za szefa kogoś takiego jak Zieliński, związanego maksymalniez lobby żydowskimw Polsce i na Węgrzech. Moje notatki, piętnujące zafałszowania prawdy o Polsce były wciąż interpretowane przez Zielińskiego wobec różnych "towarzyszy" z Ambasady i "centrali" jako dowód, że bezpartyjny Nowak, jakiś "ekstermista" (sic!) (jak napisał o mnie w jednej z notatek nie mający studiów p. Zieliński) chce skłócić swą pisaniną dwa "bratnie, socjalistyczne" kraje. Ostatecznie miałem już dość wszelkich prób działania w Ambasadzie, kiedy wyjechał z niej znający język węgierski attache prasowy, i na 14 pracowników Ambasady zostało nas tylko dwóch ze znajomością języka węgierskiego. Warto przypominać te sprawy ludziom, którzy wciąż jeszcze próbują snuć mity 151 o jakiejś fachowości w PRL-u. Pobyty na Węgrzech, także ten najdłuższy i najcięższy (wśród rozlicznych skorpionów-donosicieli w Ambasadzie) miały dla mnie jedną szczególnie ważną stronę - na zawsze "zaraziły mnie" szczególnie mocnym zainteresowaniem problemami obrazu Polski w różnych krajach, tym co nań wpływa i tym, w jaki sposób można go poprawiać. Nieuctwo czy oszczerstwo? Publikowany w " Polityce" z 22 lipca 1995 r. artykuł Krzysztofa Mroziewicza o Węgrzech przytłacza taką ilością antywęgierskich banialuk, jakiej nie było w naszej prasie chyba od dziesięcioleci. W tekście Mroziewicza znajdujemy szczątki najgorszych stereotypów starej węgierskiej propagandy komunistycznej z czasów stalinizmu, które nawet po 1956 roku powtarzali tylko najgorsi ciemniacy z aparatu partyjnego. Nazywa na przykład faszystą regenta Horthy' ego, za nic nie rozumiejąc różnicy między konserwatywnym rzecznikiem rządów autorytarnych, a faszystami. Buduje za to prawdziwą aureolę dla gigantycznego nieudacznika, sekciarza komunistycznego, Beli Kuna, nazywając go bohaterem Węgierskiej Republiki Rad z 1919 r. Najgorsze jednak sąjego antywęgierskie brechty, zwalające na Węgrów winę za wszystkie konflikty węgiersko-Źydowskie, jakie tylko miały miejsce kiedykolwiek na Węgrzech, całkowicie przemilczając ich tło i przyczyny. Brak miej sca nie pozwala na wyliczenie wszystkich bredni Mroziewicza, skupię się więc tylko na niektórych wielce charakterystycznych kłamstwach i przemilczeniach. Zdaniem Mroziewicza do wybuchu drugiej wojny światowej na Węgrzech "zawsze żyło się w zgodzie " (między Węgrami a żydami). Mroziewicz, jak widać, nic nie słyszał o rządach krwawej czerwonej dyktatury czasów Węgierskiej Republiki Rad ze wspomnianym osławionym BeląKunem na czele. A przecież to właśnie wtedy doszło do niebywałej walki rządzących komunistów żydowskiego pochodzenia z węgierskim patriotyzmem i religią, walki, która maksymalnie zaostrzyła różnego rodzaju konflikty między częścią środowisk węgierskich i żydowskich. Na Węgrzech już wtedy ukształtowała się wizja groŹnych dla kraju rządów " żydokomuny ", służącej obcym interesom, wizja wcale nie wzięta z powietrza. Przyczyną jej było absolutne zdominowanie węgierskiej partii komunistycznej przez liderów żydowskiego pochodzenia od samego dosłownie początku. By nie być gołosłownym zacytuję opinie zawarte w referacie znanego historyka żydowskiego pochodzenia Gyórgya Litvana (historyka bardzo obiektywnego i skazanego po 1956 roku za swe opozycyjne sympatie). W referacie wygłoszonym na jerozolimskim uniwersytecie hebrajskim w grudniu 1991 Litvan powiedział 152 między innymi: "Komunistyczna Partia Węgier była od samego początku, począwszy od założycielskiej grupy Beli Kuna w przeważającej części żydowską. Z 55 ludowych komisarzy (odpowiednik ministrów J.R.N.) w 1919 r. 33 było żydami. Ten charakter nie zmienił się podczas nielegalnego okresu lat międzywojennych ani po IIwojnie światowej " (Cyt. za tekstem referatu Litvana publikowanym w "Kirały Bela Emlekkónyv. Haboru es Tarsadalom. War and Society. Guerre et Societe. Krieg und Gesselschaft", wyd. P. Jónas i in., Budapeszt 1992, s. 237). Najskrajniejszym oszczerstwem wobec Węgrów jest zawarte w tekście Mroziewicza stwierdzenie: " Wczasach Rdkosiego było na Węgrzech coś więcej niż antysemityzm - było tam stalinowskie żydożerstwo ". Otóż było dokładnie coś wręcz odwrotnego, biedne Węgry padały pod niebywale krwawym terrorem komunistycznej władzy, kierowanej przez osławioną czwórkę stalinowskich służalców żydowskiego pochodzenia na czele z osławionym " Krwawym Maciejem " - Matyasem Rakosim. Oddajmy znów głos profesorowi Litvanowi, z jego wypowiedzi w referacie na hebrajskim uniwersytecie w Jerozolimie w 1991 roku: "Po 1945 wszyscy czołowi przywódcy (wszyscy czterej z kierowniczej "czwórki") KP - Mdtyds Rdkosi, Emó Geró, Mihdly Farkas i JózsefRevai oraz większość innych przywódców była żydowskiego pochodzenia, a opinia publiczna była oczywiście świadoma tego faktu (...). Członkowie nowej partii w pierwszych latach po wyzwoleniu byli również w wielkiej części żydami (...) Stawali się funkcjonariuszami partii, dziennikarzami, oficerami armii czy służby bezpieczeństwa-AVH. "(op. cit.,s. 237-238). Z licznych prac, między innymi świetnego węgierskiego historyka żyjącego w Stanach Zjednoczonych Charlesa Gatiego, wiadomo, że przeważająca część policji bezpieczeństwa AVH (bestialskich awoszy) składała się z osób pochodzenia żydowskiego. Specyfiką Węgier Rakosiego był fakt, że tam - w odróżnieniu od Polski, Czechosłowacji czy Rumunii - kierownicza część węgierskiej partii komunistycznej składała się wyłącznie z oddanych Stalinowi polityków żydowskiego pochodzenia (podkr. w wyd. książkowym J.R.N.). Nie było tam żadnego Bieruta, Gottwal-da czy Gheorgiu Deja. Głównym "przywódcą", odpowiedzialnym za wprowadzenie najkrwawszej, najbardziej znienawidzonej (pokazał to 1956 rok!) dyktatury w Europie Środkowej był Matyas Rakosi. Jego zastępcą, a póŹniej następcą od 1956 roku był równie znienawidzony Emó Geró. Członkiem Biura Politycznego odpowiedzialnym za bezpieczeństwo był Mihały Farkas (wilk - nomen omen). Jego zastępca, szefem wyjątkowo bestialskiej służby bezpieczeństwa AVH był również żydowski komunista Gabor Pćter. Jego zastępcą, syn Farkasa, skrajny sadysta Vladimir. Czołowym ideologiem był inny żyd węgierski Józef Revai. Przy tak całkowitym zdominowaniu kierownictwa węgierskiej partii komunistycznej przez komunistów żydowskiego pochodzenia, głów- 153 nymi ofiarami sfingowanych procesów stali się " narodowi komuniści", tacy jak Laszló Rajk, minister spraw wewnętrznych, oskarżony o " nacjonalizm " i " titoizm ", powieszony w 1949 roku. Zgodnie z wypowiedziami Rakosiego upowszechniano tezę o "9mi-lionach węgierskich faszystów ", "faszystowskim narodzie węgierskim ", który dopiero trzeba " twardą ręką " uczyć demokracji. I uczyli wspomniani przywódcy żydowskiego pochodzenia, ale było to "węgrożerstwo", a nie "żydożerstwo", jak pisze Krzysztof Mroziewicz w "Polityce". Pisze Mroziewicz w swym artykule: "Wczasach Kadara antysemityzm miałsemiofi-cjalną sankcję państwową". Zdaje się nie wiedzieć, że w żadnym innym kraju w Europie Środkowej po 1956 przez trzy dziesięciolecia nie było tak wielkiego jak na Węgrzech poparcia dla żydów, że w marcu 1968 komunistyczni przywódcy Węgierscy oficjalnie dystansowali się od wszelkich ataków na syjonizm. Nie wie, do jakiego stopnia narzucony przez sowieckie czołgi reżim Kadara oparł się przede wszystkim na " intemacjonalistycznych komunistach "- żydach, dla których fakt zduszenia siłą Węgrów broniących niepodległości nie był duchową przeszkodą dla akceptacji komunistycznej władzy. Znów zacytuję tekst profesora Litvana: " W kraju trudny proces reorganizacji całkowicie rozbitej KPzostałw wielkiej mierze ułatwiony przez żydów, którzy łączyli swe żydowskie obawy świadomością komunistyczną lubjeniązastąpili" (pp. cit., s. 241). Przypomnę liczby; Węgierska Partia Komunistyczna (WPP) do paŹdziernika 1956 liczyła prawie 900 tysięcy członków na około 9,5 miliona mieszkańców Węgier. Po rozwiązaniu tej partii, od listopada 1956 tworzono od podstaw nowąpardękomimistycznąWSPR Węgrzy takjąbojkotowali, że pod koniec listopada 1956 liczyła zaledwie 30 tyś. członków, tj. 3,5 proc. składu dawnej partii (...). Jak pisał Litvan: " W niektórych miejscach żydzibylipierwsTymi, czy nawetjedynymiStronnikami partii Kadara "(podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) (pp. cit., s. 241). Szczególnie silnie opanowali znowu siły bezpieczeństwa i resort spraw zagranicznych, wpływowe pozycje w życiu kulturalnym i naukowym, a zwłaszcza wydawnictwa, radio i telewizję. Przypomnijmy, że czołowym politykiem kulturalnym i głównym ideologiem Węgier kadarowskich, przez wiele lat członkiem Biura Politycznego KC i sekretarzem KC WSPR był Gyórgy Aczel (Appel), swoiste skrzyżowanie Urbana i Rakowskiego, znacznie przewyższające tego ostatniego talentem politycznym i wyrafinowanymi intrygami personalnymi. Aczćl, przed wojną grający rolę statysty, piątego anioła w sztuce żydowskiego pisarza Karołya Pappa "Azrael", umiał wykorzystać swój talent aktorski dla tym lepszych manipulacji w życiu węgierskim. Stworzył ogromny, prosperujący znakomicie system sitwy "przyjaciół i znajomych Królika ", skupiając - różnego typu " inter-nacjonalistów-Eumpejczyków " i po prostu łatwych do dyrygowania zwykłych tchórzy. Pod egidą Aczćła przez parę dziesięcioleci prowadzono systematyczne czystki w każ- 154 dej najdrobniejszej nawet instytucji kulturalnej z węgierskich patriotów. Doszło do tego, że pp paru dziesięcioleciach tych czystek w 1968 roku na całych Węgrzech ostał się tylko jeden jedyny periodyk " Tiszatdj" w Szegedzie (2 tysiące nakładu), którym nie kierowali " Europejczycy ". Nie wytrzymano tego i w 1986 roku skorzystano z pretekstu (wiersza nawiązującego do 1956 roku) dla usunięcia całej patriotycznej redakcji prowincjonalnego periodyku. Tak wyglądała rzekoma "semioficjalna sankcja państwowa " dla .antysemityzmu w czasach Kadara. Było coś wręcz odwrotnego; oficjalna sankcja władz dla tępienia węgierskości, tępienia tradycji narodowych w węgierskiej szkole, wychowaniu, kulturze, mediach eto. Mroziewicz dalej skrajnie jednostronnie przedstawia nastroje antyżydowskie w dzisiejszych Węgrzech, pozwalając sobie między innymi na atak przeciwko słynnemu reformatorowi partyjnemu Imre Pozsgayowi, który w styczniu 1989 zadał decydujący cios węgierskiemu komunizmowi, ogłaszając publicznie, że w 1956 roku było wielkie powstanie narodowe, a nie kontrrewolucja. Tego typu wypowiedŹ ze strony członka Biura Politycznego KC WSPR dała maksymalne argumenty dla całej opozycji węgierskiej, ogrom-nie przyspieszając tok wydarzeń. Mroziewicz winę za spory węgiersko-żydowskie dziś znów skrajnie tendencyjnie zrzuca wyłącznie na Węgrów. Jakby nie słyszał (ale może rzeczywiście nic nie wie) na przykład o osławionym wyskoku głównego rabina Budapesztu Gyórgya Landesmanna, który kilka lat temu obraził publicznie Węgrów głosząc, że bez wkładu żydów w kulturę węgierską składałaby się ona tylko z " gaci" i " brzoskwi-niówki" (węgierskiej wódki brzoskwiniowej, barackpalinka). Butna, obraŹliwa wypowiedŹ rabina Landesmanna spowodowała nawet protesty niektórych żydowskich intelektualistów na Węgrzech, którzy publicznie nazwali głównego rabina Budapesztu głupcem. Po półrocznych próbach obrony swej wypowiedzi i stanowiska rabin Landesmann musiał jak niepyszny opuścić Węgry w aurze powszechnej węgierskiej niechęci i wyjechać do Kanady. Przykłady tego typu wyskoków można mnożyć, podobnie jak przykłady skrajnego antypolonizmu niektórych wpływowych węgierskich żydów w publikacj ach prasowych i książkowych. Ale to już temat odrębnego artykułu. Tekst publikowany na łamach "Najwyższego Czasu" z 2 lipca 1995 roku. Zyskał bardzo szerokie omówienie w popularnym (70 tyś. nakładu) węgierskim dzienniku prawicowym "Uj Magyarorszag" (numer z 28 sierpnia). Autor węgierskiego omówienia Karol Tar w artykule zatytułowanym "Wyższa szkoda oszczerstw w warszawskiej »Polityce«" szczegółowo przedstawia wyliczone przeze mnie fałsze obrazu Węgier na łamach "Polityki", a zwłaszcza całkowite zdeformowanie obrazu stosunków wę-giersko-żydowskich. Tar zapytywał, czy węgierska ambasada w Warszawie w jakikolwiek sposób zareagowała na publikowane w "Poi ityce" kłamstwa, obraŹliwe dla Węgier. 155 l zauważył, że "jak dotąd tylko Jerzy Robert Nowak, historyk i publicysta, stary przyjaciel Węgrów, zwrócił uwagę na manipulacje, kłamstwa i tendencyjność autora "Polityki". Tar podkreślił wymowę artykułu "Polityki", który "demaskując" rzekomy węgierski "nacjonalizm" i "antysemityzm", próbował dowieść, że tylko lewica zdolna jest zapobiec rozprzestrzenianiu się neandertalskich emocji szowinistycznych. Teksty tego typu jak artykuły Mroziewicza służą - według Tara - tym samym celom, do jakich zmierzali niegdyś propagandyści kadarowscy. To jest - do świadomego niszczenia odwiecznych tradycji przyjaŹni między Polakami i Węgrami. Przypomnijmy, że autor tak oszczerczego artykułu, Krzysztof Mroziewicz, jest dziś - dzięki Bronisławowi Geremkowi - ambasadorem Polski w Indiach. Kto szerzył antypolonizm na Węgrzech? Można podziwiać, ile czasu kierowniczym postaciom z diaspory żydowskiej w Europie i na świecie zabiera zajmowanie stanowiska w sprawie jednego kazania gdańskiego księdza Henryka Jankowskiego. Szkoda tylko, że kierownicze gremia diaspory żydowskiej w świecie nie robią nic dla przeproszenia za parę dziesięcioleci skrajnej kampanii antypolskiej, prowadzonej ze szczegóhą zajadłością przez wpływowe kręgi żydów amerykańskich, nie mówiąc o staraniach dla naprawy szkód wyrządzonych obrazowi Polski przez te napaści. Nic nie wiadomo, by kierownicze gremia żydowskiej diaspory potępiły naj gorszego polakożercę - pisarza żydowskiego Leona Urisa, który szkalował Polskę w książkach o milionowych nakładach, książkach natychmiast tłumaczonych z entuzjazmem w Niemczech. Nic nie słychać jakoś o przeprosinach ze strony przywódców żydów amerykańskich za fanatyczne antychrześcijańskie i antypolskie wybryki rabina Weissa; przeciwnie, wiadomo o fetowaniu go w licznych wpływowych kręgach żydowskich za to, że "dosolił" Polakom. Nic nie wiadomo, by przywódcy żydów amerykańskich odcięli się od zajadłej antypolskiej działalności adwokata rabina Weissa, Alana M. Dershowitza, z upodobaniem upowszechniającego tezę o "polskich obozach koncentracyjnych", w których zagazowano miliony żydów, kobiet i dzieci. Jeśli jużjednak mowa o przeprosinach: kiedy wreszcie przywódcy żydów w świecie przeproszą Polaków za zniszczenie tradycyjnej przyjaŹni polsko-węgierskiej, przez pro-wadzonąprzez dziesięciolecia obrzydliwąkampanię antypolskąprowadzonej na Węgrzech przez część węgierskich żydów? Były to głównie wpływowe postaci z węgierskiej żydo-komuny, począwszy od członka Biura Politycznego i sekretarza KC WSPR Gyórgya Aczela (Appela), byłego redaktora naczelnego stalinowskiego dziennika partyjnego "Szabad Nep", 156 Oszkara Betlena, osławionego partyjnego inkwizytora doby kadaryzmu, redaktora naczelnego organu partii komunistycznej "Nepszabadsag" Petera Renyiego, kierownika działu kulturalnego w tej gazecie, serwilistycznegojanczara sowieckiej polityki Pala E. Fehera. Jakie były Źródła-żydowskiego komunistycznego antypolonizmu na Węgrzech? Odpowiadając na to pytanie trzeba sięgnąć aż do lat 1919-1920. Otóż w 1919 roku na Węgrzech w wyniszczonym przez wojnę kraju doszło do niespodziewanego przej ecie władzy na 133 dni przez grupy komunistycznych awanturników, głównie żydowskiego pochodzenia na czele z fanatycznym doktrynerem BeląKunem i krwawym szefem bezpieczeństwa Tiborem Szamuellym. Stworzyli oni osławioną komunę węgierską, Węgierską Republikę Rad, która rozpoczęła skrajne eksperymenty komunistyczne, przy okazji walcząc nieubłaganie z patriotyzmem, Kościołem i religią. Jej rządy były zdominowane przez węgierskich żydów. (...). Powszechnie znienawidzona węgierska komuna upadła po 133 dniach, na Węgrzech utrwaliły się zaś rządy białej dyktatury Regenta Miklosa Horthyego. Ten zdecydowanie prapolski polityk w 1920 roku jednoznacznie stanął po strome zagrożonej przez bolszewików Polski. Tylko sprzeciw rządu Czechosłowacj i przeszkodził w przybyciu większych węgierskich oddziałów wojskowych z pomocą dla Polski walczącej przeciw bolszewickiej nawale. Za to węgierscy komunistyczni emigranci na czele z BeląKunem z satysfakcjąśledzili kolejne sukcesy ofensywy bolszewickiej na Polskę, a zwłaszcza marsz na Warszawę. Liczyli, że Polska szybko padnie pod ciosami Sowietów, a armia sowiecka poniesie dalej na zachód i południe sztandary zwycięskiej rewolucji proletariackiej. Oni zaś sami wkroczą na bagnetach sowieckich do Budapesztu i znów dadzą Węgrom zakosztować komunistycznego raju. Triumf białego orła nad czerwoną gwiazdą pokrzyżował te wszystkie plany Polska Piłsudskiego, która obaliła nadzieje węgierskiej żydokomuny na powrót do władzy, stała sięjednym z głównych celów pełnych nienawiści ataków Beli Kuna i innych czołowych węgiersko-żydowskich emigrantów komunistycznych. Tego nam nie mogli nigdy zapomnieć. Doszedł do tego fakt, że rządy Horthyego niezwykle mocno akcentowały na każdym kroku tradycje przyjaŹni polsko-węgierskiej. Słynne stały się manifestacje tej przyjaŹni na wielkim światowym jamboree skautów w Gódolló w 1936 roku. Dzieci we wszystkich szkołach węgierskich uczyły się na pamięć hymnu "Jeszcze Polska nie zginęła" i pieśni ,3oże coś Polskę". Tak mocno pielęgnowana przyjaŹń między obu narodami owocowała dla Polski w najgorszych czasach po napaści hitlerowskiej, kiedy rząd węgierski bez chwili wahania udzielił na Węgrzech schronienia dziesiątkom tysięcy uchodŹców polskich (żołnierzy i cywilów). I dawał je nadal także wówczas, gdy Węgry znalazły się w wojennym obozie III Rzeszy. Narzucone przez Stalina po 1944 r. komunistyczne władz (tzw. rządy Rakosiego) tym gorliwiej walczyły z pamięciąo tradycyjnej przyjaŹni polsko-węgierskiej. Walczo- 157 no oczywiście z pamięciąo chlubnych rządach Batorego w Polsce, uznając go za reakcjonistę i zaborczego imperialistę, bo jak mógł walczyć - i to z takim powodzeniem przeciwko "jedynie słusznym" roszczeniom terytorialnym rosyjskiego cara Iwana GroŹnego. Równie mocno odrzucano pamięć o córce króla węgierskiego, a żonie Bolesława Wstydliwego, świętej Kindze czy polskiej królowej Jadwidze, córce Ludwika Węgierskiego. Bo były to tradycje "klerykalne", ergo "reakcyjne". Na Węgrzech, rządzonych przez kolejną odmianę żydokomuny (rządy Rakosiego i Geró, walczących bezwzględnie z patriotyzmem i religią, z tym większą niechęcią odnoszono się do wszelkich możliwości autentycznego zbliżenia między Polakami i Węgrami, bojąc się, że Polacy "zarażą" Węgrów swym antyrosyjskim "nacjonalizmem" i "klerykalizmem". Czołowy przedstawiciel żydowskiej "czwórki" rządzącej Węgrami, krwawy dyktator Mśtyas Rakosi niejednokrotnie nawet Bieruta krytykował za zbytnią łagodność wobec polskiego duchowieństwa. Relacjonowano słowa Rakosiego: "Powiedziałem Bierutowi, że Polacy zachowują się jak prawicowi odchyleńcy w sprawach Kościoła. Powinni postąpić takjakja: uwięzić jednego biskupa i przekupić resztę". Nieprzypadkowo obalające komunistyczną dyktaturę węgierskie powstanie narodowe 1956 roku tak silnie od początku nawiązywało do tradycji przyjaŹni polsko-wę-gierskiej. Setki tysięcy Węgrów szło manifestując 23 paŹdziernika 1956 roku w pochodzie pod pomnik polskiego generała Bema w Budzie skandując ,JLengyelorszdg utat mulat, kóvessiink a lengyel utaf (Polska pokazuje drogę, idŹmy za Polakami). I właśnie ten fakt równoczesnego solidarnego buntu dwóch narodów przeciw sowieckiej władzy najbardziej przeraził władców Kremla. Po stłumieniu powstania węgierskiego w listopadzie 1956 r. Sowieci za pośrednictwem swych agentów i popleczników rozpoczęli na Węgrzech systematyczną kampanię dla zohydzenia Polski i Polaków, zgodnie z zasadą "dziel i rządŹ". W tym zohydzeniu Polski i Polaków ogromną rolę odegrali politru-cy i propagandyści pochodzenia żydowskiego (oni stanowili faktycznie 95% oszczerców Polski na Węgrzech przez dziesięciolecia po 1956 r.) (podkr. w wyd. książkowym J.R.N.). (...). Węgierscy żydzi-komuniści tym chętniej godzili się na rozwijanie zajadłej kampanii antypolskiej, że sami obawiali się wpływów tak silnego polskiego patriotyzmu i przywiązania do religii na węgierskich bratanków. Przez całe dziesięciolecia robili więc co mogli, by zohydzić Polaków jako "nacjonalistów", "antysemitów", "reakcyjnych bigotów", którzy tylko się modlą, a nie chcą pracować eto. Nieprzypadkowo pierwszym skrajnym żydowskim paszkwilantem antypolskim na Węgrzech po 1956 roku był Oszkar Betlen, jeden z czołowych stalinistów węgierskich w dobie Rakosiego, przez trzy lata redaktor naczelny głównej gazety partyjnej (odpowiednika "Trybuny Ludu") - "Szabad Nep". Wywołane na fali solidarności z Polskąpowsta- 158 nie węgierskie przerwało szybką karierę partyjną Betlena. Po 1956 r. uznano go za zbyt skompromitowanego, by mógł pełnić kierownicze stanowiska. Umocniło to jego, już dawniej ukształtowane, urazy antypolskie. Dał im więc nadzwyczaj skrajny wyraz w pierwszej po 1956 r. wydanej na Węgrzech jawnie polakożerczęj książce "życie na ziemi śmierci", stanowiącej wspomnienia z obozu w Oświęcimiu. Betlen przedstawił superczarny obraz polskich więŹniów. Ukazał ich jako skrajnych nacjonalistów, reakcjonistów i faszystów, morderców współwięŹniów i złodziei. Betlen przedstawił taki oto zdeformowany obraz polskich więŹniów - "nacjonalistów" w Oświęcimiu: "Ich zasadą jest to, że Polska będzie tym bardziej Polską, im więcej komunistów, Ukraińców i żydów zginie w obozie. Jako polscy nacjonaliści przeciwstawiali się Hitlerowi. Ale mają taką samą moralność jak Hitler i jeśliby uzyskali w Polsce władzę, sami zrobiliby komory gazowe" (podkr. w wyd. książkowym J.R.N.) (O. Betlen: "Eletahalal fółdjen", wyd. 2 Budapest 1969, s. 171). Pisał Betlen o polskich żydach: "Nie znasz ich. Nigdy nie myśleli o ruchu oporu, o zemście. Byli już przedtem zdeptani w czasie panowania Polaków", (tamże, s. 192-193). Betlen częstował czytelników również odpowiednim uogólnieniem na temat polskich oficerów: "Edek - powiedziałem mu - myślę, że nawet w polskim korpusie oficerskim mało jest takich bydlaków jak ty" (s. 135). Książka Betlena z tak czarnym obrazem Polaków miała dwa wydania na Węgrzech i została przetłumaczona na pięć języków obcych (wydana w Berlinie Wschodnim, Pradze, Bratysławie, Sofii i Bukareszcie). Nikt z przedstawicieli władz polskich nigdy oficjalnie nie zaprotestował przeciw oszczerczo antypolskiej wymowie książki Betlena, bo skąd miano o tym wiedzieć. Najczęściej polscy attache kulturalni na Węgrzech nie znali języka węgierskiego, a bywało, że nie mieli nic wspólnego z kulturą (sam znałem takiego polskiego attachć kulturalnego, który wywodził się z Ministerstwa Komunikacji, i po czterech latach pobytu na Węgrzech nie rozróżniał czołowych pisarzy węgierskich od filmowców czy malarzy). Szczególnie dużą rolę w popularyzowaniu na Węgrzech skrajnych stereotypów polskiego "nacjonalizmu" i "antysemityzmu" odgrywała odpowiednio nagłaśniana interpretacja niektórych filmów Andrzeja Wajdy, zwłaszcza "Samsona", "Lotnej", i "Krajobrazu po bitwie". Oto jakże, charakterystyczna recenzja Istvana Csika z filmu "Sam-son" Wajdy, opublikowana na łamach tygodnika "Film, Szinhaz, Muziska" z 2 listopada 1962: "Nowy film Andrzeja Wajdy »Samson«. Młody, pełen zapału do działań Jakub wyrusza uczyć się na uniwersytecie i kończy dzień w więzieniu. Upokarzają go, łamią, doprowadząjąpoprzez nagonkę do zabójstwa tylko dlatego, że jest żydem. W jego losie A. Wajda wyraził los milionów. Jakub jest jednym spośród wielu. Jasno widzi, że antysemityzm nie jest wynalazkiem niemieckim, nie jest przywilejem Hitlera (...) Tragedia Jakuba nie zaczęła się od wybuchu wojny, jego los był już dawno przesądzony. 159 Nacjonalistyczna, pótfaszystowska Polska równie mocno groziła jego egzystencji jak Rzesza hitlerowska, tylko jej metody były bardziej początkujące (...). Niemcy tylko kontynuowali podstępnie nieludzkie dzieło swych polskich poprzedników, doprowadzając do urzeczywistnienia ich marzeń z otwartym okrucieństwem" (podkr. w wyd. książkowym J.R.N). Tekstlikowisięjako 40 odcinek,,Przemilcwnych świadectw"'w,,Sb)wie-Dyenniku katolickim "z 11-13 sierpnia 1995 r. Rewanż za marzec 1968 roku (...) Po stłumieniu węgierskiego powstania 1956 r. w rządzącej dzięki sowieckiej agresji partii komunistycznej wiodącą rolę odegrali żydowscy "intemacjonaliści", których pozycja była tym silniejsza ze względu na bojkotowanie partii przez patriotycznych Węgrów. Dominacja żydowskich aparatczyków na czele ze szczególnie wpływowym w latach 70. i 80. członkiem Biura Politycznego i sekretarzem KC WSPR Gyórgy-em Aczćlern (Appelem) (...), miała szczególnie fatalne skutki dla sytuacji w kulturze i nauce, nie mówiąc o węgierskich mass mediach. Przez dziesięciolecia po 1956 roku zrobiono ogromnie wiele dla mszczenia węgierskiej świadomości narodowej i patriotyzmu, a także dla zniszczenia tradycyjnej przyjaŹni polsko-węgierskiej. W oczach kaadarowskich ideologów była ona bowiem czynnikiem sprzyjającym odżywaniu antyrosyjskiego "nacjonalizmu" i "klerykalizmu" na Węgrzech. W Polsce pierwsze lata po 1956 roku przyniosły rehabilitację wielu cennych tradycji narodowych, oczernianych lub przemilczanych w czasach stalinizmu; częściowo rewaluowano stosunek do AK, do czynu zbrojnego Potoków na Zachodzie i in. Na Węgrzech stało się zaś coś wręcz przeciwnego. "Intemacjonaliści", którzy przejęli władzę na Węgrzech po strumieniu Powstania 1956 r. dzięki sowieckim czołgom zaczęli tym gwałtowniejszą nieprzejednaną walkę z węgierskim patriotyzmem. W 1957 roku znowu zniesiono upamiętniające heroizm rewolucji węgierskiej 1848 roku święto narodowe w dniu 15 marca, a biedni, pozbawiani własnej historii, Węgrzy znów musieli uroczyście obchodzić jako "własne" święto narodowe - dzień 4 kwietnia 1945 r, kiedy armia sowiecka wypędziła ostatnich żołnierzy niemieckich z terytorium Węgier. Czołowi politrucy w naukach społecznych zniesławiali nawet pamięć wielkich powstań narodowych XVII-XIX wieku jako rzekomych przejawów nacjonalizmu i zacofania. Przodował w tym były minister sprawiedliwości przed 1958 r., a po 1956 r. czołowa 160 postać w oficjalnej historiografii na Węgrzech żydowski "intemacjonalista" Erik Molnar. Narzucił on naukom historycznym tezę, że patriotyzm i pojęcie ojczyzny w feudalizmie były wyłącznie "szlacheckim" wymysłem, póŹniej w kapitalizmie służyły burżuazji wyłącznie dla zmylenia mas, a dopiero po 1945 roku wraz z socjalizmem zyskały pierwsze rzeczywiście realne podstawy na Węgrzech. Wielkie antyaustriackie powstania narodowe przedstawiono jako reakcyjne ruchy ciemnej szlachty węgierskiej przeciw "postępowej" centralizacji z Wiednia: A wszystko to miało oczywiście swoją określoną aktualną wymowę. "Węgierski ciemnogród" musi być zawsze uszczęśliwiany przez odgórnych nowatorów - "Europejczyków" z zagranicy, w poprzednich stuleciach przez światłe rządy Austriaków z Wiednia, a teraz przez światłe rządy inspirowane przez Rosję sowiecką. Całą dawną historię Węgier przedstawiano jakojednąwielką serię zdrad węgierskiej szlachty, szkalując największych bohaterów narodowych: Doszło do tak groteskowych sytuacji, że na Węgrzech po 1958 roku nie chciano wydać książki Marii Konopnic-Idej "O krasnoludkach i sierotce Marysi", widząc w niej niebezpieczne "wpływy klerykalizmu" (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). I wydano ją w końcu dopiero wówczas, gdy dowiedziano się, że książkę Konopnickiej bez przeszkód wydawano nawet w ZSRR. Niektórzy widzieli nacjonalizm nawet w zbieraniu węgierskich melodii ludowych pizez Bartoka i Kodałya; gwałtownie piętnowano jako przejaw nacjonalizmu wszelkie wyrazy zaniepokojenia z powodu malejącego przyrostu ludności na Węgrzech. W mediach bez reszty dominował nurt antypatriotyczny, wyszydzający cały historię Węgier i każdy przejaw węgierskości. Prasa, radio i telewizja były zresztąw całości zdominowane przez postępowych "intemacjonalistów" żydowskiego pochodzenia. Szczególnie ohydną rolę w topieniu patriotyzmu odgrywał jedyny tygodnik "Elet es irodalom" (życie i literatura). Z powodu skrajnie donosicielskiej roli po 1956 roku (to był taki wę-giersko-żydowski odpowiednik polskiej "Rzeczywistości" z okresu po 1981 roku) powszechnie nazywano go "Halal es denuncialas" (Śmierć i denuncjacja). Zastępca redaktora naczelnego tego tygodnika Vilmos Faragó "wsławił się" zaatakowaniem (w numerze z 7stycznia 1967r.)jako przejawu nacjonalizmu twierdzących odpowiedzi dzieci na pytanie ankiety: "Czy dumne są z tego, że są Węgrami?". Jak pisał Faragó: "Najsympatyczniejsze odpowiedzi moim zdaniem są- nienależnie od tego jak zaskakująco to brzmi - wśród tych, którzy pisali, że nie są dumni z tego, że są Węgrami". żydowscy "intemacjonaliści", dominujący bez reszty w węgierskim aparacie władzy, a zwłaszcza w służbie bezpieczeństwa oraz w mediach, kulturze i nauce, z tym większym przerażeniem zareagowali na wydarzenia marcowe 1968 roku w Polsce, bojąc się, by na Węgrzech nie doszło do podobnego wstrząsu i odsunięcia ich od władzy. Najwięk- 161 sza w Europie środkowej żydowska społeczność religijna na Węgrzech, oficjalnie licząca około 100 tysięcy osób, mieszkająca głównie w Budapeszcie i szczególnie mocno reprezentowana w centralnych organach władzy, reagowała na wieści z Polski ogromnie nerwowo. Zrozumiały skądinąd strach przed zmianami personalnymi we władzy podobnymi do zmian w Polsce od marca 1968 roku popchnął najbardziej wpływowe na Węgrzech kręgi żydowskie do niewyobrażalnej wprost pod względem rozmiarów kampanii oszczerstw i nienawiści wobec Polski i Polaków. Nie patyczkując się takimi "drobiazgami", jak rozróżnienie między moczarowskmu inspiratorami wewnątrzpartyjnych porachunków "chamów" i "żydów", a postawami innych grup społeczeństwa polskiego, starano się cały naród polski oskarżać o dziką antyżydowskość. "Intemacjonalistycz-ni" politrukowie w węgierskich mediach uznali przy tym za najlepszy sposób na odgrodzenie się przed niebezpiecznymi wpływami politycznymi z Polski, maksymalne oczernianie Polaków jako ciemnych nacjonalistów, klerykalów, antysemitów, warchołów i nierobów, zdolnych do wszystkiego co najgorsze, pomimo swej katolickiej "bigoterii" (poodkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Pamiętamjakim zaskoczeniem było dla mnie zetknięcie siew 1968 rokuzprowadzoną na Węgrzech różnymi kanałami, ale wszechobecną, antypolskąkampanią. W Polsce zdecydowanie sympatyzowałem z uczestnikami wydarzeń marcowych, byłem świadkiem obrony na jednym z procesów politycznych 1968 roku. Tym większym szokiem stało się więc dla mnie zetknięcie z tym, co zaobserwowałem na Węgrzech w czasie dwóch miesięcy pobytu w 1968 roku. W porównaniu z pomarcowąkampanią 1968 rokuwPolsce, trwającą faktycznie parę miesięcy, na Węgrzech od 12 lat trwała odwrotnego typu naganka, prowadzona wciąż pod hasłami walki z rzekomym nacjonalizmem i terroryzująca wszystkie osoby o poglądach patriotycznych. Bardzo wielu z tych, którzy przygarnął! Polakom na Węgrzech, snując skrajne uogólnienia o całkowitym upadku polskiej kultury i nauki, równocześnie zamykało oczy na znacznie potwomiejsze niż W Polsce, patologiczne anomalie życia kulturalnego na Węgrzech, skutki wieloletnich rządów intemacjonalistycznych "miernot". Polska nawet po czystkach 1968 roku ciągle miała bez porównania bardziej wielobarwną i pluralistyczną kulturę niż Węgry, które wciąż nie mogły się podnieść w niektórych dziedzinach kultury z czystek lat 1959-1961. Nie mówiąc o mass mediach. "Polityka", która jest dziś czymś w rodzaju nudnawej starej ciotki, wtedy byłajeszcze świetnym, pulsującym życiem, chyba najciekawszym periodykiem w Europie środkowej, który potrafił się skutecznie obronić przed moczarowskimi napięciami. żadne z ówczesnych pism węgierskich nie dorastało, .Polityce" do pięt. Takie niuanse nie interesowały jednak intemacjonalistycznych politruków na Węgrzech, sterujących zmasowaną kampanią dokopywania Polsce w rewanżu za marzec 162 1968 roku. Najskrajniejszym przykładem literatury świadomie urabiającej obraz Polaków jako narodu ciemnych "nacjonalistów" i "antysemitów" była publikowana w 1970 roku w odcinkach na łamach miesięcznika "Uj iras" powieść "Orły w kurzu" (Sasok a porban) GyórgyaG. Kardosa. (...). Artykuł ukazał si( jako 41 odcinek "Przemilczanych świadectw" na lamach "Słowa -Dziennika katolickiego z 18-20 sierpnia 1995 r. Został w całości przedrukowany w węgierskim czasopiśmie "Magyar Forum" z 21 września 1995 r. W wydaniu książkowym skróciłem wielką cześć artykułu poświęconą powieści Gy. Kardosa, którą przedstawiam niżej dużo szerzej w odrębnym opracowaniu. "Orły w kurzu" Gyórgya Kardosa G. Od stycznia 1970 r. na łamach jednego z głównych węgierskich pism literackich-miesięcznika "Uj iras" przez cztery miesiące szła w odcinkach antypolska powieść Gyórgya G. Kardosa "Orły w kurzu". Powieść ta byłajednym z przejawów negatywnych oddŹwięków w świecie polskiej pomarcowej publicystyki 1968 r. na tematy żydowskie. Autor książki Gyórgy Kardos G. był ofiarąprześladowań antyżydowskich na Węgrzech w czasie drugiej wojny światowej - skierowano go do obozu pracy. Uwolniony przez partyzantów jugosłowiańskich w 1945 r. wyjechał do Palestyny, skąd powrócił na Węgry dopiero w 1951 r. W 1968 r. opublikował swą pierwszą powieść "Siedem dni Awahama Bogatira" o konflikcie arabsko-izraelskim w 1947 r. W tej pierwszej książce Kardosa Polacy pój awili się tylko raz - acz w kontekście zdecydowanie negatywnym (por. wyda-niez 1969 r., s. 194). Znajdujemy tam opowieść, jak pewien karczmarz izraelski utracił grupę stałych bywalców swej karczmy - polskich oficerów w konsekwencji jednego incydentu. Otóż do jednego z polskich oficerów podszedł nagle rosły Izraelczyk, obalił go na ziemię jednym ciosem i zaczął bić co siły. Zapytany potem, dlaczego napadł na nie znanego mu człowieka, odpowiedział krótko: "to polski antysemita". "Siedem dni Awahama Bogatira" ograniczyło się do opisu wspomnianego incydentu i paru złośliwych uwag o Polakach. "Orły w kurzu" natomiast Kardos poświęcił w całości polskim oficerom przebywającym w palestyńskim szpitalu wkrótce po zakończeniu drugiej wojny światowej. Powieść przedstawiała skrajnie negatywy obraz występujących w niej kilkunastu postaci polskich (Michałek, Piotr Litwin, Kretek, Nowak, Tyć, żmigrodzki, Bu-gajski, Jan Bzdok, pani Zosia, pani Basta, pani Marysia, Sienkiewicz). Przedstawieni oni zostali jako zdegenerowani, obskurni bigoci, skrajni szowiniści i rasiści: antyarabscy, antyżydowscy, antyrosyjscy, antywłoscy, antyczescy. Autormógłby oczywiście tłumaczyć ten "czarny" 163 obraz chęciątym pełniejszego zdemaskowania reakcyjnego, antykomunistycznego" charakteru armii Andersa, gdyby niejedno małe ale... autor bez żenady używał na każdym kroku słowa "Lengyel" (Polak, polski) w momencie opisywania skrajnie przejaskrawionych negatywnych cech swych bohaterów, skrzętnie odnotowując, iż "polski sierżant" czy "polska baronowa" postąpili w taki czy inny idiotyczny sposób, że "Polaków nie można zrozumieć" ("Uj iras" nr l, s. 31). W powieści Kardosa spotykamy na przykład niejednokrotnie, obok słowa "polski" czy "Polak", tak drastyczne przymiotniki czy określenia, jak: - "Ci Polacy są gorsi niż hitlerowcy" ("Uj iras", nr 2, s. 55); - "zgniły Polak" (nr 2, s. 42,60); - "te zwyrodniałe psy, ci syfilistyczni Polacy" (s. 60); W zabiegach dla pokazania polskiego szowinizmu Kardos dokonał trawestacji pieśni "Czerwone mała na Monte Cassino". Zrobił z niej pieśń antysemicką, uzupełniając ją specjalną, dodaną przez siebie zwrotką (podkr. w wyd. książkowym -J.R.N.) (por. "Uj iras" nr 2, s. 61-^2,1970): "PodBenghazi, Palermo, Kretą wszędzie żyd został w domu i tylko polski orzeł spadał w kurz pod Monte Cassino ". Tak przeinaczoną pieśń śpiewa polski oficer Michałek, chcąc za wszelką cenę upokorzyć żydówkę, panią Gnmwaldową. Strona polska, zaprotestowała przeciwko negatywnemu obrazowi Polaków w powieści Kardosa publikowanej na łamach "Uj iras". Strona węgierska obiecała przeprowadzenie stosownych zmian w ostatecznym, książkowym wydaniu powieści Kardosa. Ówczesny wiceminister kultury WRL Jeno Simó solennie zapewnił stronę polską, że z książki usunięto bądŹ przeredagowano wszystkie te fragmenty, z których mogło wynikać, iż przedstawiani w książce Polacy są antysemitami. Niestety, stwierdzenie Simó mijało się z prawdą. Z książki usunięto bowiem lub przeredagowano tylko sześć budzących zastrzeżenia fragmentów, pozostały zaś dziesiątki innych fragmentów, ukazujących Polaków jako antysemitów czy szowinistów. Węgierskie korekty dotyczyły spraw następujących: - usunięto spreparowanąw duchu antysemickim rzekomą zwrotkę z "Czerwonych maków na Monte Cassino"; - w związku z usunięciem tej zwrotki zmieniono pochodzący od niej tytuł powieści "Orły w kurzu" na: "Gdzie zniknęli żołnierze". Pod tym tytułem ukazała się ona w druku w 1971 r.; - usunięto najskrajniejszy zwrot antypolski: "Ci Polacy są gorsi niż hitlerowcy"; 164 - usunięto fragment opisujący, jak Polacy rzekomo wymordowali włoskich partyzantów ("Uj iras" 1970, nr l, s. 30); - usunięto zdanie: "Czy może być większe rozczarowanie niż to, kiedy o dzielnym Polaku dowiadujemy się, że jest tylko kurwą?"; -przeredagowano również dwa następujące, mniej istotne zwroty, zastępując słowo "Polak" innym słowem: "Wszyscy byli Polakami, śmierdzieli wódką" ("Uj iras" nr 1, s. 28) i w scenie, jak jakiś Polak podglądał Abeda podczas stosunku z prostytutką ("Uj iras", nr l, s. 29). Równocześnie jednak pozostało bez zmiany kilkadziesiąt innych fragmentów przedstawiających Polaków w skrajnie negatywnym świetle, zapewniając utrzymanie cechującej książkę antypolskiej wymowy całego tekstu. A oto kilka charakterystycznych obrazków polskich "bohaterów" powieści. Szowiniści antyarabscy i antyżydowscy "Pan Michałek jest kaleką. Nogę odmroził sobie w Rosji, wszystkie palce u nóg mu amputowali. W pokoju leży mnóstwo ksiąg. Same święte księgi, historia męczenników, życie misjonarzy. Michałek niekiedy opowiada jakąś historię Abedowi (posługacz arabski, jedna z głównych postaci książki), każdego nawraca, kto mu się przytrafi po drodze. - Czy zjawił się już przed tobą Anioł - zapytuje nieoczekiwanie major, obracając mętne spojrzenie na Abeda. Abed nie jest zaskoczony, już przywykł do dziwacznych pytań i mętnych dociekań. - Jeszcze nie, panie Michałek. Oczywiście - mówi triumfalnie Michałek - muzułmanom on się nigdy nie pojawi. Jesteście łajdakami, świniami tak jak żydzi, a wasz prorok jest podły. Pierwszą kulę w Niemców, drugąw żydów" (s. 44). Antysemiccy "Co my mamy wspólnego z tym brudnym żydowskim światem" (s. 111). -, oroszę mnie zabrać do innego pokoju. Nie chcę umierać pośród żydów - mamrocze umierający Kretek" (s. 86). - "Osobny pokój dla żydów! - wykrzykuje Michałek" (s. 151). Antyrosyjscy i krwiożerczy "- Czy siostra wie, ilu Rosjan już zabiłem - wołał Litwin - i czy wie, ilu jeszcze zabije?" (chodzi o Polaka, kapitana o nazwisku Litwin - J.R.N.) (por. s. 65). Na s. 215-216 czytamy opowieść tegoż kapitana Litwina o swej rozmowie z rosyj -skim oficerem, któremu zapowiedział, że jeszcze podniesie swą rękę na Rosję, i dodawał: "Jednego, drugiego spośród was wykastruję, a potem będę podrzucał tymi jądrami jak demoniczni magicy w cyrku...". 165 Antywloscy "- Włoska świnia - zawył Litwin, walcząc z płaczem. - Włoska świnia. Powiedziałbym mu, co robiliśmy z włoskimi świniami!" (s. 85). Antyarabscy rasiści "Wskazując na posługacza Abeda jakaś zakonnica mówi: Un bon garcon - nie bon..., nie bon... - kiwa ręką lekceważąco Michałek - to przecież Arab" (s. 89). Antyczescy żmigrodzki zwraca się do czeskiego kapitana Bartosa: "Powiedz pan, panie Bartos, drogi przyjacielu, czy pan jest Czechem, Słowakiem, Węgrem czy żydem, czy jeszcze innym diabłem..." Zanim zaś jeszcze Bartos zdążył coś odpowiedzieć, Litwin dodaje ze swej strony: "Język czeski - to tak, jak gdyby jakiś dzieciak mówił po polsku. Taki jest czeski język" (s. 132). Polski charakter "Abed zastanawia się, czemu pan kapitan Kretek gniewa się na pana Steinera. Sierżant jest łagodny i dobry, i ilekroć tylko kapitan Źle się czuje, to on dzwoni do niego... Polaków nie można zrozumieć - podkreśla sobie zdecydowanie w myśli i wspomina starszego sierżanta, który w obozie wojskowym w Hacori chciał go przyjąć za syna, ponieważ -jak mówił - Abed na tyle zbliżył się do jego serca, tego krwawiącego, samotnego, polskiego serca, że nie mógłby się już z nim rozstać, weŹmie go ze sobą póŹniej, po wojnie, gdziekolwiek tylko wyruszy. A już na drugi dzień, gdy Abed wszedł do baraku podoficerów po brudną bieliznę, ten sam sierżant porwał mu koszulę na piersi i oskarżył o kradzież, groził, że doniesie na niego w dowództwie" (s. 88). "Bugajski nie mieszał różnych spraw tak jak to zwykli robić różni oficerowie. Nie próbował wskazywać na związki pomiędzy zabrudzoną deską sedesową a utratą ojczyzny" (s. 53). "...Abed ogląda zdjęcie. Pułkownik siedzi na koniu, na głowie ma jakieś dziwaczne czako. Lewa ręka na biodrze, w prawej ręce lanca, na końcu lancy mały proporczyk i patrzy z pogardąw kierunku, gdzie prawdopodobnie podły wróg, którego już nie pokazano na zdjęciu, stoi czy raczej leży na ziemi pokonany, błagając o litość" (s. 137-138). - Ulubioną zabawą polskich oficerów w szpitalu j est zakładanie się na wielkie sumy o to, kto z pacjentów szpitala szybciej wyzionie ducha. Sylwetki Polek "Pani Maria, starsza polska kobieta, która wraz z córką, panią Beatą, leży w jednym pokoju i od czterech lat wygniata łoże, dzień po dniu urządzając spektakularne sceny umierania" (s. 23). 166 "- Nieprawda, nieprawda - szlocha pani Zosia. - Nieprawda, że uprawiałam miłość w klozecie. Kto to powiedział, niech, tu umrze natychmiast. Wali łokciem o szafkę nocną; żałujesz mi tego, że sięjeszcze komuś podobam. Co mi jeszcze zostało z życia. Ja jestem niemoralna, ty śmieciu. Czyż to nie ty oddawałaś się w Rosji każdemu, kto ci tylko dał kawałek chleba?... Czy to jest mojąwiną- wrzeszczy Zosia - że pomówię czasem z Arabem. To nie jest żaden wielbłądzik. Czysty człowiek. Studia skończy i taki sam katolik jak i ty. Gdybym zaś dawała d... w Londynie jak te kurwy żołnierskie, jak Władysława Zeidler na przykład, to nikt by mi nie powiedział ani słowa" (s. 106-107). Złodzieje, homoseksualiści Obraz zbiorowości polskiej uzupełniająportrety homoseksualisty porucznika Wojtka Tyca (por. s. 24,170,218) i złodziejaszka porucznika Jana Bzdoka. Bzdok pozostawił po sobie ogromne nieuregulowane długi, a pod jego materacem znaleziono różne ukradzione przedmioty (s. 160). Przykłady można mnożyć, bo w powieści Gy. Kardosa roi się od opisów wad kilkunastu polskich postaci. W przeciwieństwie do odpowiednio uczemionych Polaków, jedynymi pozytywnymi bohaterami książki są niepolskie postacie powieści: posługacze arabscy Abed i jego koledzy, ukochana Abeda żydówka Hefci, żydowscy lekarze Mauritio i Mario Mendez, siostra Rachela, praktyczny czeski kapitan Bartos, żydowski uchodŹca z Polski Piske. W przeciwieństwie do szowinistycznych Polaków Abed, Hefci czy Rachela nie są nacjonalistami czy rasistami i potrafią być ludzcy wobec wszystkich bez różnicy na narodowość czy rasę. Według obrazu nakreślonego przez Gy. Kardosa, Polacy są powszechnie znienawidzeni - nienawidzą ich i gardzą zarówno Arabowie jak i żydzi, Czesi, Szkoci eto. Na s. 62 czytamy, że siostra Lidia nie ukrywa swej nienawiści do Polaków. Na s. 74-75 czytamy, że "Mendel, gdy tylko zobaczy Polaków, klnąc wjidisz wygraża pięściąw kierunku Litwina - Zolszte vakszen vi a melbach Rośnij jak cebula. To znaczy - głowąw dół". Na s. 97 Jósua woła: "Powiedziałem, że żaden zgniły Polak nie może postawić nogi na moim podwórzu. Powiedziałem. Tu nie ma dla nich ani mleka, anijajek..."Nienawidzący Polaków siłacz Ahicur świadomie przypala Polakowi rękę papierosem (s. 191). Nienawidzi Polaków Arab Abu Taflik, określa ich jako psów (por. s. 175). Szkoccy oficerowie traktująPolakówjak "zwyrodniałe psy", "zgniłych Polaków", "syfilitycznych Polaków" (s. 149), szydzą z Polaków Anglicy (s. 251). Nie lubi Polaków Czech Bartos, głęboko nienawidzi ich szefa Bugajskiego (s. 131). żyd Piske, który wyemigrował z Polski po wojnie, jak najgorzej wspomina polskich żołnierzy, "polskich panów" (s. 258-259). Wydaje się, że nakreślony przez Gy Kardosa skrajnie negatywny obraz kilkunastu polskich postaci, przedstawiony jako swoiste panoptikum szowinizmu, bigoterii, próż- 167 niactwa i pyszałkowatości, był wyrazem osobistych skrajnych uprzedzeni autora do Polaków. Przypomnijmy, iż nawet w tak dalekiej od idealizacji Polaków sztuce F. Werfla "Ja-kobowski i Pan Pułkownik" polski pułkownik Umieralski przy całym swym konserwatyzmie i szarżowaniu posiadał jednak jakieś zalety, był odważny, potrafił zrezygnować z możliwości uratowania swego życia na korzyść Jakobowskiego. Natomiast polscy bohaterzy powieści Kardosa, o których wspomina on mimochodem, iż pysznią się wstęgami licznych medali za Tobruk, Monte Cassino, El Alamein, na ogółnie majążadnych zalet i sątylko całkowicie odcztowieczonymi karykaturami. Zauważyłtorecenzentwęgierskiego"Alfóldu" (nr 11,1972 r.), pisząc, iż Kardos przedstawił w swej książce "bezsensowne, puste kikuty świata zmierzwionego przez wojnę". Inny recenzent Bela Abody pisał o przedstawionej w książce Kardosa "polskiej brygadzie szkieletów" (por. "Uj iras" 1972, nr 3, s. 127). Recepcja powieści "Gdzie zniknęli żołnierze" na "Węgrzech i poza granicami \Vęgier Wbrew zapewnieniom wiceministra J. Simó, powieść Gyórgya G. Kardosa zacho-wałajednoznacznie bardzo nieprzychylną dla Polaków wymowę. Dowodzą tego też fragmenty z recenzji powieści opublikowanych w węgierskich czasopismach wkrótce po jej ukazaniu się. Pal Rez pisał w wydawanym w Budapeszcie "The New Hungarian Ouarter-ly" (nr 43,1971 r., s. 154) o ukazanych w powieści Kardosa "półfaszystowskich i faszystowskich polskich oficerach, przepojonych aroganckim nacjonalizmem, marzeniami o przyszłych masakrach. Ten czy ów wprawdzie próbuje ukrywać swe antysemickie poglądy w obecności żydowskich i nieżydowskich doktorów i pielęgniarek z wszystkich części globuziemskiego,aledawneantagomzmywciązdochodządogtosuwakcjiksiążkii w dialogu. Recenzent miesięcznika do spraw polityki kulturalnej WSPR - "Kritika", Gabor Hajdu Rafis pisał (nr 2 "Kritiki" z 1972 r.): "Jest tu mowa o gnijących - w przenośnym i dosłownym znaczeniu tego słowa członkach armii Andersa, złożonej z polskich emigrantów. Jesteśmy już po wojnie światowej, gdy rozpadła sięjuż powstała pod wpływem faszyzmu i jemu naprzeciw przymusowa wspólnota... Bez przeszkód wydobywa się teraz na wierzch to, co przejściowo było zmuszone do milczenia przez groŹbę hitlerowską, a wiec nienawiść rasowa nieludzkiego, cynicznego Litwina, zidiociałego majora Michał-ka i innych - podczas gdy, obok nich, dalej jeszcze leżą żydzi jeszcze do niedawna będący ich towarzyszami broni... Skazani nawzajem na siebie, na zginiecie, mieszkańcy sanatorium nie nauczyli się niczego zwojny i kontynuująto wszystko, co przerwali - "antykomunizm", "podburza nie przeciw żydom". I wojna światowa nie rozwiązała tych problemów, ponieważ podczas gdy w sanatorium odżywa na nowo nacjonalizm, nienawiść rasowa - w karczmie jeden z żydowskich braci Haznow, Ahicur, wkłada zapalonego papierosa w dłoń proszącego o ogień pijanego polskiego żołnierza, w dłoń "»zgniłego Polaka«". Eva Haldemann, autorka szwajcarskiej recenzji powieści "Gdzie zniknęli żołnierze" ("Neue Ziircher Zeitung" z 17 paŹdziernika 1975 r.), również zaakcentowała występujące w książce fragmenty świadczące o polskim antysemityzmie, ostatnią prośbę jednego z Polaków, aby nie musiał umierać w żydowskim otoczeniu. "Gdzie zniknęli żołnierze" wydano w 1971 r. w wielkim jak na Węgry nakładzie 28 500 egzemplarzy, co równałoby się w Polsce (proporcjonalnie do liczby ludności) nakładowi ponad stu tysięcy egzemplarzy. Książce zrobiono dużą reklamę na łamach prasy przynajmniej w dwóch recenzjach uczyniono przejrzyste, złośliwe aluzje do polskich protestów dyplomatycznych w sprawie książki Kardosa. Razem książka "Gdzie zniknęli żołnierze" miała trzy wydania na Węgrzech (drugie w 1978 r., trzecie w 1983 r.). Ambasador PRL na Węgrzech, T. Hanuszekijego ówczesny zastępca, J. Zieliński zbagatelizowali w 1974 r. informacje o tym, że książka Kardosa może ukazać się w przekładzie w RFN, nie dając im wiary. Okazało się jednak, że w 1975 r, książka Kardosa "Gdzie zniknęli żołnierze" ukazała się w RFN nakładem wydawnictwa Deutsche Ver-lagsanstalt w Stuttgarcie. Nieprzypadkowo chyba pierwszym wydawcą zagranicznym, który pospieszyl z wydaniem książki antypolskiej, był wydawca niemiecki (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.). W 1979 r. powieść Kardosa wydano w wydawnictwie Coeckelberghs w Sztokholmie. Nieprzypadkowo chyba również do początku lat osiemdziesiątych powieść Kardosa jakoś nie zainteresowała wydawnictw w krajach socjalistycznych (a może nie próbowano tu jej ulokować). Z węgierskiego informatora wydawniczego, pochodzącego z 1980 r., wiem tylko o zapowiedziach wydania książki Kardosa w wydawnictwach "Pomurska Zalozba" i "Murska Sobota" (chyba w Jugosławii). Ciekawy wydaje się fakt, że autorką pierwszej entuzjastycznej recenzji antypolskiej powieści Kardosa na Zachodzie (na łamach "Neue Zurcher Zeitung" z 17 paŹdziernika 1975 r.) była Eva Haldemann - ta suma autorka, była :siedem lat póŹniej, w 1982 r., autorką pierwszej entuzjastycznej zachodniej recenzji z antypolskiej powieści Gyórgya Spiró "Iksowie". Myślę, że warto zastanowić się nad przyczynami, które sprawiają, że w czasie tak wielkich zaniedbań w popularyzacji na Węgrzech polskiego wkładu zbrojnego w zwycięstwo nad faszyzmem już kilkakrotnie wydano w dużym nakładzie powieść przedsta-wiającąw ponurym świetle byłych polskich żołnierzy czasów drugie wojny światowej. 168 169 Jeśli Węgrzy pragną demaskować szowinizm i antysemityzm, mojąprzecież znakomity materiał poglądowy pod ręką. Wystarczy im sięgnąć chociażby do historii własnych nilaszowców. W przeciwieństwie do przedstawionych w paszkwilowym stylu w powieści Kardosa byłych żołnierzy i oficerów polskich spod Tobruku czy Monte Cassino, nilaszowcy nie walczyli wszak przeciwko faszyzmowi, lecz za faszyzmem i "wyróżnili się" okrutnymi masakrami tysięcy żydów węgierskich w 1944 r. Niepublikowane opracowanie wysłane przeze mnie z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych 15 września 1986 do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Warto przypomnieć, że dużo wcześniej, w 1970 roku, Ambasada PRL w Budapeszcie w ogóle nie "zauważyła" polakożerczej powieści Kardosa, mimo że szła ona wtedy w odcinkach na łamach jednego z najpopularniejszych węgierskich miesięczników kulturalnych. (Polski attache kulturalny w Budapeszcie nie znał "oczywiście" języka węgierskiego, i nie był w ogóle poinformowany o drukowaniu w odcinkach antypolskiej książki. MSZ dowiedziało się o całej sprawie z mojej notatki, o a skrajnych antypolskich akcentach w węgierskiej prasie, którą, jako pracownik Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM), przestałem w 1970 r. do MSZ. Strona polska po mojej notatce oficjalnie zaprotestowała, spowodowało to wycofanie w wydaniu książkowym powieści Kardosa kilku najskrajniejszych antypolskich zwrotów. Jak niszczono starą przyjaŹń Jednoznacznie antypolska wymowęmiaływydanew 1971 rokuw Budapeszcie wspomnienia z Buchenwaldu żydowskiego lekarza Mikłósa Julesza "Kirandulas a pokolba" (Wycieczka do piekła). Przyznany przez Julesza fakt uratowania mu życia właśnie przez Polaka - pilota Józefa Hawaleckiego nie przeszkadzał autorowi w rozpisywaniu się o krwiożerczym polskim "nacjonalizmie, dorównującym faszyzmowi". Zadziwia ta żydowska "ucieczka od wdzięczności". W pewnym momencie (s. 300) Julesz opisuje jak grupa Polaków zaproponowała uciekającym żydom pomoc w dalszej ucieczce. Julesz odpowiedział: "Wasze zaufanie traktujemy jako wielki zaszczyt. Ale nie ufamy wam. Przy pierwszym przeczesywaniu, z okazji obławy, bez namysłu wydacie nas SS". Zamiast z Polakami Julesz i jego żydowscy koledzy poszli z kierowaną przez komunistów grupę Francuzów, co do których byli przekonani, że ich na pewno nie wydadzą. Książka Julesza aż roiła się od niepochlebnych określeń o Polakach, którzy zostali przedstawieni w sposób najbardziej negatywny, jako nacjonaliści, bezwzględni sadyści, złodzieje eto. 170 Swoistego rozmachu polakożerczej kampanii antypolskiej na Węgrzech przydawał fakt, że uprawiający ją politrucy żydowskiego pochodzenia byli najczęściej "ludŹmi Moskwy", dobrze wiedzącymi, że poprzez ataki na reakcyjnych nacjonalistycznych Polaków zyskają szczególnie mocne uznanie u swych sowieckich protektorów (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Nader wymowne pod tym względem były liczne antypolskie wyskoki jednego z czołowych węgierskich propa-gandystów żydowskiego pochodzenia Petera Rćnyiego, od 195 8 roku przez kilka dziesięcioleci zastępcy redaktora naczelnego organu partii komunistycznej "Nepszabadsag", i faktycznie "szarej eminencji", zarządzającej tągazetą, skrajnego tropiciela wszelkich przejawów nacjonalizmu i antysemityzmu. W recenzji z filmu Andrzeja Wajdy "Krajobraz po bitwie", publikowanej w organie KC WSPR "Nepszabadsag" w 600-tysięcz-nym nakładzie 15 maja 1970 roku Rćnyi pisał między innymi: "(...) Polska była największym tematem spornym pomiędzy sojusznikami wojennymi i nieprzypadkowo, w 1945 r., w pierwszym rzędzie w polskim nacjonalizmie Churchill, Attiee i Truman pragnęli znaleŹć tę siłę, z pomocą której będzie można na miejscu powstrzymać postępy socjalizmu. Ścisłym sojusznikiem tej polskiej nacjonali-styczno-szowinistycznęj pychy był antysemityzm (...)". (O bohaterze filmu, Tadeuszu -J.R.N.) - "(...) Wprawdzie dość mętnie, ale odczuwa, że ta współpraca, jaka zawiązuje się pomiędzy polskimi reakcjonistami, bardzo aktywnymi duchownymi i Amerykanami jest w jakimś stopniu kontynuacją tego, co trzeba było tak bardzo wycierpieć wśród hitlerowców (...)". Wcześniej,w 1967 r., rokuRenyi zabłysnął szkicem na łamach "NagyWag" (nr 11) w szczególny sposób fałszującym historię generała Sikorskiego, dającym do zrozumienia, że był to tak straszny czarny reakcyjny charakter, że jeśliby nawet Churchill był winny jego śmierci, jak sugerował niemiecki dramaturg RaIfHochhut w swym dramacie "żołnierze" to nie była zbyt duża strata. Oto odpowiedni fragment dywagacji Rćnyiego: "(...) WeŹmy najpierw sprawę Polaków. Jest rzeczą powszechnie znaną, że Sikor-ski był głową i najbardziej ortodoksyjnym przedstawicielem antykomunistycznej i antyradzieckiej polskiej nacjonalistycznej reakcji, który ze względu na to, że ponad wszystko stawiał interesy polskiego nacjonalizmu - wysunął przed zachodnich sojuszników absurdalny i antynarodowy cel, aby jego ojczyznę wyzwolić spod niemieckiego faszyzmu bez korzystania z pomocy Związku Radzieckiego (...). Sikorski i jego rząd byli niebezpiecznymi wrogami jedności antyfaszystowskich koalicji, których bezwarunkowo należało zmieść pod względem politycznym (.:.)". Najbardziej zajadłym, zoologicznym wręcz polakożercą (i równie zajadłym wę-grożercą) był żydowski politruk Pal E: Fehćr, przez wiele lat kierownik działu kultury 171 w organie KC WSPR, - dzienniku "Nepszabadsag": E. Fehćr, jeden z najbardziej służalczych "ludzi Moskwy" na Węgrzech, autor rozlicznych donosów prasowych na węgierskich "reakcjonistów", "nacjonalistów" i "antysemitów", wielokrotnie napadał w skrajnie prymitywny sposób, i to najczęściej na łamach dziennika "Nepszabadsag". W 1972 roku, E: Fehćr posunął się aż do przyrównania wojsk polskich z wojskami hitlerowskimi, sugerując, że nasze wojska w 1939 roku reprezentowały taką samąjak hitlerowcy ideologię. Jak pisał E. Feher na łamach miesięcznika KC WSPR do spraw polityki kulturalnej "Kritika" we wrześniu 1972 r.: "Problem jest następujący, dlaczego w ciągu dwóch tygodni poniosło decydującą klęskę od hord hitlerowskich to polskie wojsko, które polskie klasy panujące zawsze wychwalały do znudzenia. (...) Podczas, gdy konflikt pomiędzy Czechosłowacją i Niemcami wyrażał rzeczywiste przeciwieństwo państwowej polityki i ideologii, polsko-niemiecka wojna była tylko pretekstem dla hitlerowców. Polska była przypadkowym geograficznym przeciwnikiem (...) Polskie wojsko poniosło klęskę nie tylko dlatego, że stanęło przeciw przeważającej sile, ale również i dlatego, że w istocie rzeczy i napadnięto je w imieniu tych samych ideałów, które, oni również reprezentowali - oczywiście z wyjątkiem antypolskości, którąu nich zastępowała antyczeskość". E. Feher nie wyjaśnił tylko, dlaczego demokratyczna Czechosłowacja poddała się Niemcom bez wystrzału, a rzekomo bliska ideologią hitlerowskiej IIl-Rzeszy Polska toczyła przeciw niej upartą walkę do końca, i to nie dwa tygodnie, jak twierdził, lecz ponad miesiąc. Znamienne, że w Ambasadzie PRL w Budapeszcie po zgłoszeniu przeze mnie faktu oburzającego wyskoku antypolskiego E. Fehera przez kilka dni ociągano się z jakimkolwiek działaniem, z choćby najskromniejszym protestem do Węgrów. W tej sytuacji zdecydowałem się na wyrażenie oburzenia z powodu całej sprawy w rozmowach z kilku moimi przyjaciółmi w węgierskim Ministerstwie Kultury. I to poskutkowało, o dziwo. Podczas, gdy w Ambasadzie PRL dalej zwlekano z reakcją, doszło do wyrażenia ubolewania ze strony węgierskiej. Zastępca kierownika wydziału kultury KC WSPR Ferenc Molnar oficjalnie przyznał, że błędem i fałszem było porównywanie idei, w imię których walczyli polscy żołnierze do idei reprezentowanych przez polskie wojska. Pomimo przeproszenia strony polskiej za skrajany wyskok E. Fehćra, ten ostatni nadal kontynuował w następnych latach różnego typu antypolskie wypady prasowe. Najczęściej przejawiały się one w zręcznie dawkowanych ukłuciach i złośliwościach, konsekwentnie zmierzających do wytwarzania jak najczarniejszego obrazu Polski i Polaków. W "Nepszabadsag", z 16 stycznia 1974 r, na przykład ze współczuciem pisał o pogromach, jakie Tuwim musiał rzekomo niejeden raz przeżyć w Polsce. Kiedy indziej zapewniał ("Elet ós irodalom", l września 1973 r.), iż polscy politycy emigracyjni 172 jakoby sekretnie "mieli nadzieję, że Niemcy zwyciężą na froncie wschodnim, i w ten sposób otworzy się droga do zawarcia pokoju między Hitlerem a Anglikami, to zaś mogłoby dać Polsce korzyści pochodzące z udziału Polski w »strefie kwarantanny« przeciwko Związkowi Radzieckiemu". 20 grudnia 1980 r. w tygodniku "Elet ós irodalom" E. Fehćr zaatakował wykład Czesława Miłosza w Sztokholmie na dwa dni przed odbiorem przez niego Nagrody Nobla. E. Feher oburzał się, jak Miłosz może przypisywać Rosjanom zamordowanie oficerów polskich w Katyniu, twierdząc, że "w tego typu oskarżenie już w chwili jego pojawienia wierzył tylko polski nacjonalizm, bo chciał w nie wierzyć ze względu na swą wrogość do komunizmu". Przez dziesięciolecia po 1956 r. szczególnie wiele problemów we wzajemnych stosunkach polsko-węgierskich nastręczało fałszowanie historii Polski przez różnych węgierskich "intemacjonalistów". Z serwilizmu wobec Rosji Sowieckiej wypisywali oni o Polsce i Polakach najskrajniejsze brednie, wciąż przypisując nam faszyzm i reak-cyjność, a równocześnie starannie przemilczając polskie zasługi. Szczególnie jaskra-wym przykładem bezwstydnego fałszowania historii Polski i pomijania wkładu Polaków w walkę z faszyzmem była wydana w pięciu wydaniach na Węgrzech popularna historia II wojny światowej "Langóło Vilag" (Płonący świat) Klary D. Major. (...) Rzecz znamienna dla oburzającego nieróbstwa PRL-owskiego MSZ czy raczej świadomego szkodnictwa. Pomimo zgłoszenia przeze mnie w 1972 roku faktu rażących pominięć spraw Polski w powyższej książce w osobnej notatce dla MSZ, nie zrobiono nic dla wuegzekwowania u strony węgierskiej likwidacji pominięć. W rezultacie w 1986 roku, trafiwszy na kolejne piąte wydanie tej zniekształconej historii, podniosłem sprawę publicznie na łamach "Przekroju", uzyskując świetne wsparcie mego tekstu ze strony nieodżałowanego Olgierda Terleckiego na łamach "życia Literackiego". Brak miejsca nie pozwala na wyliczenie innych jakże licznych, wciąż powtarzających się w. różnych książkach węgierskojęzycznych, fałszerstw na temat historii Polski. Najczęściej polegały one na serwilistycznym przejmowaniu najskrajniejszych fałszerstw sowieckich historyków i politruków na temat rzekomego faszyzmu panującego w Polsce Niepodległej lat 1918-1939 r. i rzekomej reakcyjności Armii Krajowej, Powstania Warszawskiego etc. Pozostaje faktem, że najskrajniejsze kłamstwa o Polsce były dokonywane niemal wyłącznie przez dominujących w węgierskim naukowym życiu historycznym pseudonaukowców, politruków żydowskiego pochodzenia. Typu skrajnie dogmatycznej pułkownik Agnes Godó, która wydała w 1976 roku pseudopracę naukową o stosunkach polsko-węgierskich w okresie drugiej wojny światowej. (...) Fałszowanie historii Polski nie ograniczało się do czasów najnowszych, częstokroć grubiańsko zniekształcano karty XIX-wiecznych i wcześniejszych dziejów Pol- 173 ski. W kwietniu 1980 roku na łamach "Nepszabadsag" ukazał się artykuł znanego krytyka literackiego żydowskiego pochodzenia Andrasa Rónaia Mihałya. Autor wyrażał się w nim ze skrajnym lekceważeniem o polskich powstaniach narodowych jako rzekomych reakcyjnych walkach "polskich panów" (zapożyczone od Sowietów słownictwo, szczególnie chętnie używane również w tekstach E. Fehera o Polakach. Według Rónaia Mihałya na przykład powstanie 1863 roku upadło dlatego, że zostało rozbite przez polski lud. Znamienny był fakt, że nikt z węgierskich czytelników przez całe miesiące nie zwrócił uwagi na skandaliczne deformowanie historii Polski w tekście Rónaia Mihałya. W końcu sam opublikowałem w lipcu 1980 r. na łamach węgierskiego tygodnika "Uj Tlikór", polemizujący z nim artykuł "Lengyel urak ós egy magyar publiciszta" (Polscy panowie i pewien węgierski publicysta). (...) DoraŹne wystąpienia przeciw sfałszowaniu tej czy innej polskiej sprawy czy j a-skrawym oszczerstwom na nasz temat nie mogło przynieść trwalszego efektu. Brakowało konsekwentnych, skutecznych starań oficjalnych władz polskich o zapobieganie fałszom i gruntowną poprawę obrazu polski i Polaków na Węgrzech. Warto zwrócić bliżej uwagę, na ten fakt, bo doskonale, ilustruje on szerzej występujące w skali światowej problemy ze zwalczaniem antypolonizmu w okresie powojennym, wynikłe ze zbrodniczych zaniedbań władz PRL. W przypadku Węgier szkody wyrządzone tam obrazowi Polski przez, naddunajskich intemacjonalistów żydowskiego pochodzenia nie byłyby nawet w połowie tak duże, gdyby nie dwa czynniki: -Po pierwsze bardzo często personel ambasady polskiej na Węgrzech składał się z ludzi niekompetentnych i niewykształconych. Przeważająca część składów ambasady na ogół nie znała języka węgierskiego. Co najlepsze, bywali nawet attache prasowi nie znający tego języka. Tak jak w latach 70. niejaki Sokołowski, były działacz ruchu obrońców pokoju, któremu zaprzyjaŹnieni partyjni kolesie załatwili na Węgrzech dogodną synekurę - stanowisko radcy prasowego Ambasady PRL na Węgrzech. - Po drugie liczne osoby mające z polskiej strony wpływ na kształt stosunków polsko-węgierskich nie tylko że nic nie robiły dla przeciwdziałania antypolonizmo-wi, lecz przeciwnie starały się maksymalnie pomniejszać jego znaczenie i uderzać w tych, którzy zwracali uwagę na świadome oczernianie Polski na Węgrzech. Szczególnie negatywną rolę w tym względzie odegrał aparatczyk - "intemacjonalista" Jerzy Zieliński, do 1962 roku wiceprzewodniczący Rady Narodowej w Szczecinie; póŹniej pracownik MSZ i dyplomata (doszedł do rangi ambasadora PRL w Budapeszcie) Zieliński, osobiście zaprzyjaŹniony z niektórymi żydowskimi komunistycznymi polakożercami na Węgrzech, a zarazem najbardziej wpływowy specjalista w MSZ do spraw węgierskich, konsekwentnie blokował działania przeciw deformowa- 174 niu obrazu Polski i Polaków na Węgrzech, świadomie zniekształcając informacje na ten temat. T Tekst ten ukazał się jako 42 odcinek cyklu "Przemilczane świadectwa" w "Słowie-Dzienniku katolickim" z 25 - 27 sierpnia 1995 r. Został w całości przedrukowany póŹniej w węgierskim czasopiśmie "Magyar Forum" z 28 września 1995 r. Z publikowanego w "Słowie" tekstu usunąłem teraz, w wydaniu książkowym, omówienia książki "Płonący świat" K. D. Major, sprawy wystąpienia A. Godó i jej książki, oraz artykułu A. R. Mihałya i mojej riposty na jego tekst. Są one zaprezentowane niżej w poświęconych im odrębnych partiach tekstu. "Płonący świat" Od blisko dwóch dziesięcioleci na Węgrzech ukazuje się znakomita historyczna seria popularyzatorska dla młodzieży - KEPES TÓRTENELEM (Barwna historia). Kolejne stukilkudziesięciostronicowe tomy tej serii poświęcone są poszczególnym okresom historii Węgier czy świata. Starannie wydane, w twardej okładce, zawierają bogatą ikonografie. Częstokroć spotykamy również barwne ilustracje. Na końcu każdego tomu znajduje się specjalna wkładka, zawierająca zdjęcia, które można sobie wycinać dla wywieszenia na ścianie, zdobienia gazetek ściennych, etc. W serii Barwna historia wydano między innymi tomy o złotym wieku Rzymu, o narodzinach średniowiecznej Europy, o Wielkiej Rewolucji Francuskiej, o historii rewolucyjnych ruchów XIX wieku, o walkach o morza (czasy wielkich odkryć), o świecie renesansu, o węgierskiej rewolucji 1848-1849 r., powstaniu księcia Franciszka II Rakoczego, o okresie rządów tureckich na Węgrzech, historii Węgier w XI-XIII i w XIV-XVI wieku. Wydawane w dużych nakładach (przeciętnie 50-70 tysięcy egzemplarzy; dla Węgier to tyle, co w przeliczeniu na ludność Polski równa się mniej więcej nakładowi w wys. 175-250 tyś.) książki uzyskują szybko kolejne wznowienia. Świetny materiał ilustracyjny sprawia, że rozchwytywane przez młodzież kolejne tomy staj ą się nieocenioną wprost pomocą naukową przy nauczaniu historii. Barwną historię wydaje Mora Ferenc Kónyvkiadó, specjalizujące się w książkach dla młodzieży. Z dużym zaciekawieniem przeglądałem świeżo wydaną (w 1985 r.) piątą już edycję tomu LANGOLO YILAG (Płonący świat), określonego w podtytule j ako historia drugiej wojny światowej. Dość szybko przeżyłem przykre zaskoczenie. Autorka, Klara D. Major, przedstawia udział Polaków w drugiej wojnie światowej wyłącznie we wrześniu 1939 r. Myśląc, że przeglądałem tom z niedostateczną uwagą, 175 ponownie zabrałem się do lektury. Pisząc o okresie bezpośrednio poprzedzającym wybuch wojny, autorka dość skrupulatnie uwypukla fakty niekorzystnie świadczące o polityce zagranicznej ówczesnej Polski. Kiedy zaś dochodzi do wojny obronnej Polski przeciwko Niemcom w 1939 r., to eksponuje się głównie jaskrawą przewagę militarną III Rzeszy. Poza zamieszczonym na jednej ze stron podpisem pod dwoma zdjęciami: a przeciw wojskom pancernym, stanęła jazda i staromodna artyleria, bo Polska nie była przygotowana do wojny i zdaniem w tekście o walce polskiej jazdy przeciwko czołgom, nie ma niczego więcej o przeciwstawieniu się Polski hitlerowskiej agresji. Ani słowem nie wspomina się o bohaterskiej obronie Westerplatte, Warszawy, Helu, Modlina czy walkach nad Bzurą, ani o tym, że w pierwszej fazie wojny Polska była tym krajem, który najdłużej stawiał opór hitlerowskim napastnikom. W dalszej części opisu historii drugiej wojny światowej na próżno by się szukało jakiejkolwiek wzmianki o walkach polskiego ruchu oporu, armiach polskich na Wschodzie czy na Zachodzie. Równocześnie szeroko pisze się o walkach ruchów oporu w innych krajach i to nie tylko tak silnych, jak radziecki czy jugosłowiański. Całą stronę i zdjęcie poświęca się walkom partyzantów norweskich, ponad stronę francuskiemu Ruchowi Oporu, około strony - walce Greków. Prawie dwie strony zajmuje opisy zmagań czeskiego ruchu oporu, o zamachu na Heydricha wspomina się w trzech różnych miejscach. Około strony poświęca się niemieckiemu antyhitlerowskiemu ruchowi oporu, szeroką, ponadstronicowa informację opisowi spisku niemieckich generałów przeciwko Hitlerowi. Polskiego ruchu oporu na kartach tej książki nie ma w ogóle. Pisze się o trwającym kilka dni powstaniu paryskim, nigdzie nie wspomina się o trwającym 63 dni powstaniu warszawskim. Jest o zniszczeniu Lidie, lecz ani słowem nie wspomina się o zniszczeniu Warszawy w latach 1944-45. Nigdy nie wymienia się Polaków, gdy mówi się o zbrodniach hitlerowskich przeciwko innym narodom. Również w zamieszczonej, na końcu książki kilkustronicowej chronologii wydarzeń w ogóle nie wspomina się o jakimkolwiek przejawie walki Polaków przeciwko Niemcom po wrześniu 1939 r. Spotykamy tam natomiast znowu informacje o wysadzeniu fabryki ciężkiej wody przez partyzantów norweskich, o zamachu czeskich patriotów na Heydricha, o zerwaniu przez M. Glezosa niemieckiego sztandaru na Akropolu, o straceniu jednego z organizatorów niemieckiego antyhitlerowskiego ruchu oporu. W dwóch miejscach wspomina się o powstaniu we Francji bądŹ powstaniu w Paryżu, ani słowem o powstaniu warszawskim. Jedyną informacjąchronologicznąw sprawach polskich od paŹdziernika 1939 r. po maj 1945 r. j est data wyzwolenia Warszawy 17 stycznia 1945 r. (bez informacji kto brał udział w jej wyzwoleniu). 176 KsiązkaPZOA^ Cy,S'WZ47'niejestjedynąwydanąna Węgrzech historią drugiej wojny światowej. Czytelnik węgierski może znaleŹć o wiele głębszy i zgodny z faktami historycznymi obraz wkładu Polski w zwycięstwo nad faszyzmem w n wojnie światowej w nie-którycn innych wydawnictwach węgierskich o charakterze naukowym przede wszystkim w Historii drugiej wojny światowej znakomitego historyka, członka Węgierskiej Akade-miiNauk, GyórgyaRankiego. Sąto jednak wydawnictwa o niewielkich nakładach (poni-żej 10 tysięcy egzemplarzy). PLONY CY ŚWIAT zyskał dotąd, w pięciu wydaniach, 258 tysięcy egzemplarzy nakładu. Z informacji zawartych w książce K. Major czerpały mocno niepełną wiedzę o drugiej wojnie światowej kolejne roczniki węgierskiej młodzieży. A przecież zaprzyjaŹnionym Węgrom mamy tyle do zawdzięczenia, m.in. w sprawach popularyzacji naszej literatury klasycznej i współczesnej, uzyskiwanej dzięki bogatym przedsięwzięciom budapeszteńskiego wydawnictwa literackiego "Europa". Tekst publikowany w "Przekroju" z 9 lutego 1986 roku należał do rzadkich w polskiej prasie lat 80. przejawów krytykowania rażących zniekształceń dziejów Polski w publikacjach któregoś z "bratnich" krajów socjalistycznych. Rzadkich, pomimo ogromnie licznych deformacji tego typu. Wywołał spory rezonans w ówczesnej prasie. Między innymi stały współpracownik "życia Literackiego" Olgierd Terlecki poświęcił mu swój kolejny felieton z działu "Piśmiennictwo historii najnowszej". W tekście pt. "Bilans" ("życie Literackie" z 23 marca 1986 r. Terlecki w pełni podzielał moje oburzenie z powodu skali przemilczeń i zafałszowań dziejów Polski w książce Klary D. Major. Tekst mój przedrukowano również w węgierskim "Biuletynie Specjalnym". W obronie "polskich panów" Zawsze do szczególnej irytacji doprowadzało mnie na Węgrzech kadarowskich nagminne posługiwanie się tam zapożyczoną od Sowietów głupawą zbitką propagandową o "polskich panach" ("lengyel urak"). Czasami występowała ona w formie "len-gyelpdnok", a o Polsce sprzed 1939 r. pisano ,panokLengyelorszaga" (Polska panów). "Dziwnym" trafem skupiano się tylko na gromieniu polskiej szlachty. Nigdy nie spotkałem w węgierskich publikacjach jakoś zwrotu "Rosja bojarów" czy "Niemcy jun-krów". Wreszcie w lipcu 1980 roku dorwałem w swej polemice prasowej na Węgrzech jednego z najzajadlejszych gromicieli "polskich panów" - dogmatycznego krytyka literackiego żydowskiego pochodzenia, Andrasa Rónaia Mihałya. Publikowany przez niego na łamach organu KC WSPR "Nepszabadsag" z 4 kwietnia 1980 r. antypolski 177 artykuł "Órókre vegre" najwyraŹniej powstał z inspiracji kierownika działu kulturalnego powyższego organu KC, P. F. Fehćra. Zamieszczono go w kilka miesięcy po wielkiej dyskusji w obronie przyjaŹni polsko-węgierskiej w budapeszteńskim Klubie Kossutha i wyrażonej tam bardzo ostrej krytyce pod adresem E. Fehera (zob. szerzej zamieszczone w następnym rozdziale uwagi w tekście "Z odsieczą intelektualną do Budapesztu"). Rónai starał się maksymalnie podważyć tradycje przyjaŹni polsko-węgierskiej, akcentując, że częstokroć miała ona jakoby charakter skrajnie reakcyjny. Pisał: ,^asi panowie przyjaŹnili się z panami polskimi ponad głowami milionowych mas ludu". I ze szczególnym lekceważeniem zaatakował tradycje polskich powstań narodowych, wyrażając się o nich z ogromnym lekceważeniem jako o reakcyjnych walkach "polskich panów". Według Rónaia kolejne powstania polskich panów: w 1846 i w 1863 r. "upadły dlatego, bo przeciwstawił się im lud". 20 lipca 1980 r. opublikowałem na łamach popularnego węgierskiego tygodnika kulturalnego polemikę z Rónaiem pt. "Lengyel urak es egy magyar publiciszta" (Polscy panowie i pewien węgierski publicysta). Na wstępie sporo uwagi zwróciłem na polemikę z twierdzeniem, iż Powstanie Styczniowe 1863 r. upadło jakoby z powodu wystąpienia przeciwko niemu polskiego ludu, przypomniałem, że w walkach powstańczych w wielu regionach masowo uczestniczyli chłopi, a carskie wojska zniszczyły wiele polskich wsi tylko za to, że wspierały powstanie. Pisałem, że "wśród dziesiątków tysięcy osób skazanych przez carskie trybunaty wojskowe prości chłopi stanowili jedną trzecią osób ukaranych wyrokami. Co więcej byty takie okolice, gdzie chłopstwo stanowiło ponad połowę skazanych". Nieprzychylne uogólnienia Rónaiego na temat Powstania Styczniowego uznałem za tym bardziej oburzające, że powstały na Węgrzech, a więc w kraju, z którego przybyło - "]ak widać ze szlacheckich, pańskich fanaberii ponad 100 ochotników węgierskich. Do tego część z nich -pewno również z jakiejś pańskiej fanaberii zginęła bohaterską śmiercią w wał-kachpowstania 1863 r., tak jak major Nydry, major Wallis czy arystokrata kapitan Otto Eszterhazy, wielu innych zaś zabrano na syberyjskie zesłanie". Przypomniałem, że z przy-wódcąrządu powstańczego "polskich panów" Romualdem Trauguttem 8 marca 1864 r. podpisał porozumienie o sojuszu polsko-węgierskim nie kto inny niż słynny przedstawiciel węgierskiej emigracji rewolucyjnej - generał Gyorgy Klapka. W odniesieniu do powstania 1846 r. stwierdziłem, że prawdąjest, iż na losie tego powstania bardzo ciężko zaważyła austńacka prowokacja policyjna. Agenci austriackich władz podburzyli chłopów przeciwko szlachcie, twierdząc, że chce ona zwiększyć ucisk chłopów wbrew woli dobrego cesarza. Oszukane chłopstwo galicyjskie stało się narzędziem austriackiej biurokracji i policji bardzo często przeciwko tym właśnie przedstawicielom szlachty, którzy inicjowali program wyzwolenia chłopstwa spod pańsz- 178 czyzny "To wszystko nie jest jednak niczym wyjątkowym w historii" - akcentowałem. I zapytywałem, czy fakt wystąpienia oszukanych i podjudzonych przez Austriaków chłopów słowackich, rumuńskich czy chorwackich przeciw węgierskiej rewolucji 1848 roku wystafcza dla zdyskredytowania jej jako "ruchu panów". Publicyście dziennika KC partii komunistycznej, tak żarliwie chłoszczącego "polskich panów" jako reakcyjnych powstańców przypomniałem, iż Marks i Engels sławili fakt, że w latach 1848-1849 rewolucyjne szeregi różnych krajów Europy pełne były Polaków, którzy wyróżnili się zarówno jako żołnierze jak i dowódcy. By przypomnieć choćby postać "polskiego pana" Mierosławskiego, przewodzącego rewolucyjnej armii w Badenii i na Sycylii, innego "polskiego pana", który dowodził walczącym z Austrią wojskiem Sardynii i trzeciego "polskiego pana", dowodzącego wojskiem rewolucyjnym w Palatynacie, w którym jako ochotnik służył Fryderyk Engels. Przypomniałem również innego polskiego "pana" - dowódcę wojsk Komuny paryskiej - generała Jarosława Dąbrowskiego. Pisałem dalej: "Tacy byli więc ci »polscypanowie«. Dodajmy, że był wśród nich na przykład pionier polskiego socjalizmu, jeden z największych polskich rewolucjonistów, Edward Dembowski, słynny »czerwony hrabia«. Rzeczywiście, wśród tych powstańczych »polskich panów« nierzadko byli również i hrabiowie. Czy jednak muszę wyjaśniać akurat Węgrowi, że ktoś, kto pochodził z rodu hrabiowskiego czy nosił tytuł barona, tak jak Szechenyi, Eótvós czy Mihaly Kdrolyi (pierwsi to dwaj słynni węgierscy patrioci, trzeci Karołyi, »czerwony hrabia«, był radykalnym działaczem politycznym - przypis dla polskich czytelników) nie musiał być koniecznie skrajnie konserwatywnym czy reakcyjnym. A tego życzyłbym każdemu węgierskiemu publicyście, aby przez całe swoje życie, we wszystkich zwrotach swego życia potrafił być przynajmniej takpostępowy, jak-powiedzmy-byłw swojej epoce »arystokrata« książę Franciszek II Rakoczy". (Aluzja do "postępowości" przez całe życie, i zwrotów w nim złośliwie nawiązywała do przeszłości Mihałya Andrasa Rónaya, który w swoim czasie był zwolennikiem przywódcy włoskich faszystów, Mussoliniego). Wykpiwąjąc stosowane przez Rónaia ciągłe przyczemianie obrazu polskiej szlachty, "polskich panów" jako "reakcyjnych" przypomniałem m.in. wpływ dowodzonego przez "polskich panów" Powstania Kościuszkowskiego na węgierskich jakobinów, pomoc udzielaną przez węgierski lud polskim uchodŹcom 1830,1846 i 1848 roku. Publikowany przeze mnie w wielkonakładowym węgierskim tygodniku "Uj Tukór" z 20 lipca 1980 r. artykuł polemiczny z Rónayem był swego rodzaju wyjątkiem w ówczesnej węgierskiej prasie. Rzadko kiedy dopuszczano na Węgrzech publikacje artykuły polemizującego z tekstem zamieszczonym w głównej partyjnej "wyroczni" - dzienniku KC partii komunistycznej "Nepszabadsag". Co więcej, mój artykuł nicował na strzępy argumentację 179 znanego partyjnego publicysty, gnmtowniejąośmieszając ipokazującjej absurdalność. Redaktor naczelny tygodnika "Uj Tukór", w którym opublikowany został mój tekst - znany poeta Laszló Benjamin, tak komentował mojąpublikacjęw liście do krytyka i eseisty Sando-ra Fekete z 26 lipca 1980 r.: artykuł Nowaka ogromnie mi siępodobał: nie bardzo znam polską historię, ale naszą rodzimą ograniczoność owszem, i myślę, że tym razem dostała ona od Nowaka zasłużony, i głośny policzek. Poza Twoimi pismami polemicznymi chyba nie było w naszym piśmie podobnie mocnego, rozsądnego a zarazem pełnego pasji tekstu". Andras Mihały Rónay nie ośmielił się polemizować z rozległą faktografią na temat spraw polskich i polsko-węgierskich w moim tekście. Do redakcji "Uj Tukór" napłynęły liczne listy popierające moje stanowisko. W węgierskich środowiskach patriotycznych odnotowano całą sprawę z tym większą satysfakcj ą, że swym tekstem obnażyłem skrajną głupotę i nieuctwo jednego z najzajadlejszych przedstawicieli żydowskiego komunistycznego "betonu" na Węgrzech. A. M. Rónay "wsławił się" w swoim czasie w pierwszych latach po 1956 roku bardzo aktywnym udziałem w nagonce na "kontrrewolucyjnych twórców" i był jednym z najbliższych współpracowników wspomnianego już polakożercy i agenta sowieckiego Pala E. Fehera. Z, odsieczą intelektualną do Budapesztu Wspomniany już w poprzednim rozdziale kierownik działu kulturalnego organu KC WSPR "Nepszabadsag" Pal E. Feher, sowiecki agent i najskrajniejszy polakożerca na Węgrzech latem 1979 roku dopuścił się szczególnie oburzającego zniekształcenia historii - w tekście zatytułowanym "List do Zbigniewa Herberta" ("Elet es irodalom" 23 czerwca 1989 r.). Stwierdził tam, że premier Pal Teleki, który we wrześniu 1939 roku udzielił na Węgrzech schronienia dziesiątkom tysięcy uchodŹców polskich, żołnierzy i cywilów, zrobił to tylko z cynizmu, licząc na dobre punkty dla Węgrów na konferencji pokojowej. Nazwanie cynikiem szlachetnego węgierskiego premiera, znanego z wysokiego poczucia honoru, człowieka, który popełnił samobójstwo w 1941 roku, nie godząc się na wiarołomne zerwanie przez Węgry traktatu przyjaŹni z Jugosławią, wywołało powszechne oburzenie w węgierskich środowiskach patriotycznych, ale także i wśród Polaków. W tej sytuacji przybyliśmy do Budapesztu w grudniu 1979 r. w kilkuosobowej grupie z Warszawy (popularyzatorzy kultury węgierskiej, tłumacze oraz byli uchodŹcy) na wielką dyskusję w najpopularniejszym węgierskim klubie dyskusyjnym im. Kossutha, by wesprzeć Węgrów w ich proteście przeciw fałszowaniu historii. Ja wygłosiłem główny referat ze strony polskiej, jako historyk, podczas gdy polscy tłumacze literatury węgierskiej (Camilla Mondral, 180 Tadeusz Olszański) przypomnieli we wzruszający sposób znaczenie pomocy węgierskiej dla uchodŹców polskich w czasie wojny, tak jak jej osobiście doświadczyli. Znamienne, że Pal E. Feher nie miał odwagi przyjść na publiczną dyskusję. W swoim referacie szczególnie wiele uwagi poświęciłem obronie pamięci premiera Pala Telekiego, tak zniesławianego przez E. Fehćra. Zdecydowanie przeciwstawiłem się również różnym próbom pomniejszania tradycyjnej przyjaŹni polsko-węgierskiej, traktowania jej jak to robił E. Feher jako czegoś wyabstrahowanego i odległego, ukształtowanego na skutek rzekomych romantyczno-mistycznych uogólnień. Akcentowałem jak bardzo realne są podstawy tej przyjaŹni, wynikłe z wielowiekowych walk przeciw tym samym wrogom. Ostro napiętnowałem również jako szczególnie skandaliczny wybryk w deformowaniu dziejów stosunków między Polakami a Węgrami - książkowy gniot płk Agnes Godó (por. uwagi na s....). Moje wystąpienie w obronie prawdy o stosunkach polsko-węgierskich przeciw świadomym zniekształceniom ze strony E. Fehćra, A. Godó i innych, spotkało się ze zdecydowanym wsparciem węgierskich uczestników dyskusji, w tym najwybitniejszego znawcy węgierskiej polityki zagranicznej w latach 1918-1945 prof. Gyuli Juhaszą i dyrektora Muzeum Semmelweissa, póŹniejszego pierwszego demokratycznego premiera Węgier Józsefa Antalla. Spotkanie stało się prawdziwym triumfem idei polskiego i węgierskiego patriotyzmu oraz wzajemnego zbliżenia nad dogmatycznymi szalbierzami. Miało tym większy rezonans, że odbyło się w szerokim gronie ok. 120 osób z patriotycznej elity budapeszteńskiej. Jego konkretnym skutkiem było zamówienie przez przedstawicieli węgierskiego wydawnictwa "Europa" u mnie i u T. Olszańskiego wyboru pamiętników uchodŹców polskich na Węgrzech doby wojny. Wydaliśmy go po kilku latach prac w 1985 r. (ponad 600 stron druku). Zyskał szeroki rezonans i specjalną nagrodę za "poziom" książki. Niżej kilka fragmentów mego ponad godzinnego wystąpienia w klubie Kossutha: W obronie Telekiego "(...) Nie mogęw żaden sposób zrozumieć tak skrajnego wystąpienia Pala E. Fehćra w publikowanym na łamach »Elet ćs irodalom« »Liście do Zbigniewa Herbert«. Jak węgierski publicysta mógł nazwać "cynikiem" węgierskiego premiera za zachowanie w sprawie polskiej, z którego Węgrzy mogli tylko być dumni. W czerwcu i sierpniu 1939 roku Węgry szereg razy odrzuciły możliwość zgodzenia się na przejście wojsk niemieckich przez węgierskie terytorium przeciw Polsce. W tej odmowie decydującą rolę grało stanowisko ówczesnego premiera Węgier Pala Telekiego. Teleki należał w obo- 181 zie hortystowskim do rzadkich polityków o szerokich horyzontach i już półtora roku póŹniej miał zapłacić samobójstwem za swe izolowanie w rządzących kręgach. Wiele błędów można zarzucić mu także z pewnością, ale właśnie sprawa polska jest tą kwestią, w której zachowanie premiera Telekiego całkowicie odpowiadało interesom węgierskiego narodu. Jego decyzja oznaczała znaczącąpomoc dba Polaków znajdujących siew tragicznej sytuacji. Dziesiątki tysięcy Polaków znalazło dzięki temu schronienie na ziemi węgierskiej, a większość z nich mogła swobodnie przedostać się na Zachód. Dzięki decyzji premiera Telekiego Niemcy nie mogli doprowadzić do przecięcia Polakom jedynej drogi ewakuacji na południe (...). Premier Teleki pomimo wszystkich niemieckich nacisków jeszcze raz 10 września 1939 r. zdecydowanie odrzucił żądanie przepuszczenia wojsk Wehrmachtu przez Węgry przeciw Polsce, akcentując, że uznałby taką decyzję za nie do pogodzenia z węgierskim honorem narodowym. Co więcej zaakcentował, iż w przypadku gdyby Niemcy próbowali jednak dokonać przemarszu wojsk przez Węgry, to jego rząd podejmie niezbędne kroki wobec Niemców. Można oczywiście tego typu zachowanie Telekiego wyjaśniać, iż działał tak w imię własnych interesów Węgier. Wszystko to ani trochę nie zmniejsza jednak znaczenia przysługi, jaką Teleki oddał przez swe zachowanie będącym w potrzebie Polakom, i to zawsze będziemy doceniać. W tym przypadku premier Teleki wyraził solidarność uczuć narodu węgierskiego z Polakami. Czy można traktować (tak robił to E. Fehćr - wyjaśnienie J. R. N. do obecnego wydania książkowego) tę decyzję premiera Pala Telekiego jako ustępstwo wobec "węgierskiego nacjonalizmu"? Przez tego typu sformułowania miesza się pojęcia patriotyzmu i nacjonalizmu. Sympatia do Polaków w 1939 roku oznaczała przeciwstawienie się agresywnemu nacjonalizmowi niemieckiemu. Okazywana przez węgierskie instytucje i przez przeważającą część zwykłych ludzi sympatia do Polaków w 1939 roku była jednoznacznie pozytywnym zjawiskiem (...). Jak można nazywać »cynikiem« premiera Telekiego, znanego z bardzo wysokiego poczucia honoru i zasad etycznych. Premiera, który swój szacunek dla tych zasad przypieczętował samobójstwem w kwietniu 1941 roku, nie chcąc uczestniczyć w wiarołomnej napaści na Jugosławię. Przecież tę rozpaczliwą decyzjępremiera Telekiego w imię swego honoru i godności Węgier potrafili docenić również w swoim czasie tak wybitni cudzoziemcy, jak znany z postawy antyfaszystowskiej i obrony swobód twórczych pisarz austriacki Franz Theodor Csokor(od 1947 r. przewodniczący austriackiego PEN-Clubu) (...)". Dyskusja w Klubie Kossutha wywoła znaczący rezonans prasowy, na łamach tygodnika "Elet ćs irodalom" z 12 stycznia 1980 r. ukazało się szerokie omówienie tej dyskusji przez znanego krytyka i historyka literatury opcji patriotycznej Ferenca Kissa. Autor omówienia szczególnie mocno akcentował, że polscy i węgierscy uczestnicy dyskusji (Gyula 182 Juhasz, JózsefAntall, Karoły Kapronczay) zgodnie przeciwstawili się przyczemianiu obrazu węgierskiej historii, a w szczegóhości premiera Telekiego oraz podważaniu tradycyjnej przyjaŹni polsko-węgierskiej. F. Kiss przytoczył również niektóre z moich bardzo krytycznych uwag o tekście Fehera i fałszerstwach książki A. Godó. Stwierdzenia F. Kissa wywołały jeszcze w tym samym numerze gniewną replikę E. Fehera. Szczególnie gwałtownie zaatakował moje wystąpienie w Klubie Kossutha, zarzucając mi "fałszowanie historii" z uwagi na moje "wybielanie" postaci "reakcyjnego" horthystowskiego premiera Telekiego. Pomimo ponawianych z mojej strony nalegań redaktor naczelny "Elet es irodalom" Miklós Jovanovics odmówił druku mego bardzo ostrego listu protestującego przeciw atakowi i fałszerstwom E. Fehera. Ten ostatni był bowiem jako kierownik działu kulturalnego w dzienniku KC WSPR "świętą krową", zdecydowanie popieraną przez czołowego ideologa KC WSPR i głównąpostać nurtu antynarodowego, Gyórgya Aczela (Appela). Obiecano mi tylko sprostowanie zarzutów E. Feheraw publikacji znanego eseisty i dramaturga Gyórgya Szaraza na temat współczesnych uwarunkowań przyjaŹni polsko-węgierskiej . Szaraz w publikowanym w "Elet ćs irodalom" z 8 marca 1980 r. obszernym artykule "Polak, Węgier, dwa bratanki" uznał za "nieprzemyślane" zarzuty E. Fehćra pod moim adresem. (Szkic Szaraza ukazał się również póŹniej w wyborze jego publicystyki pt. "Tórtenelem jelenidóben", Budapest 1984, s. 401-402). W autobiograficznej książce innego znanego pisarza węgierskiego GaboraMocsara: "Eleitol fogva..." (Budapest 1986, s. 228) znalazło się natomiast jednoznaczne, bardzo wyraŹne poparcie mego stanowiska w polemice z E. Feherem w obronie premiera Telekiego i tradycji przyjaŹni polsko-węgierskiej. Szczególną satysfakcję sprawił mi jednak fakt, że z krytyką stylu polemiki E. Fehera wobec mnie publicznie wystąpił na spotkaniu z węgierskimi dziennikarzami liberalny minister kultury Imre Pozsgay (słynny póŹniejszy węgierski partyjny reformator, który udzielił w 1987 roku puklerza ochronnego pierwszej opozycyjnej organizacji patriotycznej -Węgierskiemu Forum). Ostateczny bilans wielkiej dyskusji w Klubie Kossutha i jej póŹniejszych reperkusji okazał się bardzo korzystny z punktu widzenia środowisk patriotycznych. W toku dyskusji w Klubie Kossutha zademonstrowana została pełna solidarność Polaków i Węgrów przeciwko zniekształcaniu węgierskiej historii i obrazu stosunków polsko-węgierskich. Skompromitowany i napiętnowany został główny zniesławiacz tej historii wpływowy politruk-agent Pal E. Fehćr. Ta dyskusja oznaczała swego rodzaju przełom w atmosferze węgierskich dyskusji wokół patriotyzmu i tradycji narodowych - publicznie napiętnowana została dotychczasowa skrajność w forsowaniu czarnej legendy dziejów Węgier, i dokonano tego na tak znaczącym forum - w największym klubie dyskusyjnym Budapesztu. 183 Przejawy deformowania obrazu dziejów Polski na "Węgrzech Sprawy deformacji obrazu historii Polski na Węgrzech były niejednokrotnie tematem zaciętych, niekiedy bardzo ostrych dyskusji na posiedzeniach polsko-węgier-skiej komisji do spraw wzajemnego uzgadniania treści podręczników szkolnych do historii w Polsce i na Węgrzech. Kilkakrotnie w latach 80. przewodniczyłem polskiej delegacji na rozmowy z Węgrami; stałym członkiem tej delegacji był zawsze stanowczo broniący polskich racji dr Andrzej Leszek Szcześniak. Szczególnie ostre były zawsze nasze dyskusje z węgierską stroną w czasie tych spotkań, gdy delegacji węgierskiej na wspólne rozmowy przewodniczył partyjny naukowiec żydowskiego pochodzenia, zatwardziały dogmatyk i cichy przeciwnik Polski dr M. Unger. Spraw spornych było aż nadto wiele, gdyż podręczniki węgierskie w większości aż roiły się od różnych antypolskich przekłamań, głównie zapożyczonych z książek sowieckich i niemieckich. Jeden z doskonale znających Węgry mych przyjaciół hungarystów stwierdził kiedyś, że na Węgrzech deformacje obrazu Polski wywodzą się z głównie dwóch Źródeł: z serwilizmu wobec Rosjan i z germanofilskich tradycji zapatrzenia na Niemcy, były one silne także w żydowskich środowiskach naukowych na Węgrzech. Było wręcz rzeczą paradoksalną, że rozmowy ze stroną węgierską w sprawie ujednolicania treści podręczników do historii były niejednokrotnie bez porównania trudniejsze niż podobne rozmowy ze stroną austriacką (w latach 90. kilkakrotnie przewodniczyłem polskiej delegacji na te rozmowy). A już prawdziwą frajdą intelektualną były wspóhe rozmowy na temat podręczników ze stroną angielską w Cambridge (angielskiej delegacji przewodniczył słynny prof. Norman Davies, ja kierowałem polską delegacją). Davies po prostu całkowicie podzielał ogromną część naszych zastrzeżeń do angielskich podręczników. Zarzucaliśmy niektórym z nich korzystanie z fatalnych pseudopracowań o skrajnie lewicowym nastawieniu. Z dużą satysfakcją pozwoliłem sobie na wydrwienie przy profesorze N. Daviesie tków ultralewicowego angielskiego podręcznika o historii z początków la 80., w którym twierdzono, że główne problemy polskiego rolnictwa wynikają z tego, że Polacy... nie przeprowadzili dotąd kolektywizacji rolnictwa! Znużony niezwykłymi rozmiarami wciąż powtarzających się zniekształceń w obrazie historii Polski na Węgrzech 19 maja 1986 r. przygotowałem w imieniu delegacji polskiej na rozmowy z Węgrami 44-stronnicowe opracowanie omawiające naj-skrajniejsze przejawy deformacji polskich dziejów w węgierskich książkach naukowych, popularnonaukowych i w publicystyce prasowej i nawet literaturze pięknej 184 (osławiony Spiró). Niżej zamieszczam fragmenty z tego opracowania, bardzo skrócone, dla uniknięcia powtórzeń: "Poniższy zestaw ukazuje różnego typu nieścisłości w obrazie historii Polski, od dawna powtarzające się w węgierskich publikacjach tak naukowych, jak i w różnych opracowaniach popularnych. Przytaczam tu nieścisłości różnego typu, mniej lub więcej drastyczne. Chodzi tu jednak przede wszystkim o fakt, że wiele z tych nieścisłości zbyt mocno zakorzeniło się w różnych węgierskich publikacjach i wciąż je powtaizająkolej-ni autorzy. Sprzyja temu fakt, że -jak dotąd -jedyna nowsza węgierska historia Polski pióra Józsefa Perenyiego, opublikowana w 1962 r. w 2600 egzemplarzach, nie była woma od różnego typu schematycznych uogólnień o polskim faszyzmie etc., pisana była pod wpływem nie najlepszych opracowań z doby lat pięćdziesiątych. (...) Nader dyskusyjne z polskiego punktu widzenia wydają się być niektóre odnoszące się do historii Polski fragmenty pisanej przez Emila Niederhausera części książki "Habsburgowie" (A Habsburgok), Budapest 1977. Czasami daje się tam odczuć jakby wpływ historiografii austriackiej z doby rozbiorów Polski - por. poniższy fragment, s. 13 3: "Józef II entuzjastycznie zaakceptował zakrojony na wielką skalę plan Katarzyny II: należy zebrać niektóre części zbyt wielkiego państwa polsko-htewskiego. Katarzyna mogła powoływać się na to, że domaga się terenów zamieszkałych przez naród rosyjski (względnie ukraiński, białoruski); wciągnięty do sprawy Fryderyk mógł argumentować ludnością niemiecką. Jeśli jednak dwóch sąsiadów coś zabierało, to i monarchia naddunajska nie mogła pozostać bezczynna, bo to niebezpiecznie nadszarpnęłoby jej autorytet. Kaunitz popierał rozwiązanie, Maria Teresa w końcu zmuszona była ustąpić" (moje podkreślenia - JRN). Tak więc płakali, ale brali. Na strome 149 Niederhauser pisze, że po drugim rozbiorze Polski "pozostałe polskie terytorium było niezdolne do życia" (eletkeptelen). Przypomnijmy więc, że terytorium Polski po drugim rozbiorze ciągle jeszcze miało 227 tyś. km 2. Niederhauser pisze dalej, że "po drugim rozbiorze można było sobie tylko wyobrazić trzeci, ostateczny, który zlikwiduje ten kikut". Na s. 106 Niederhauser opisuje sytuację po śmierci Augusta H-w 1733 r.: "Trzy państwa najbardziej zainteresowane w kwestii polskiej ze względów dobrosąsiedzkich (wspaniali sąsiedzi!!! - J.R.N.), monarchia naddunajska, Prusy i Rosja, szybko porozumiały się co do nowego kandydata do tronu polskiego, troskliwie uważając na to, żeby nie był nim żaden z sąsiadów, ani z mogących się liczyć innych potęg europejskich, ale zarazem, aby był to katolik, bo innego nie chcieliby Polacy Tak porozumieli się co do księcia portugalskiego Emanuela. W nieoczekiwany i niegrzeczny (nieprzyzwoity) sposób Polacy nie przyjęli propozycji sąsiadów i wybrali własnego kandydata- Stanisława Leszczyń- 185 skiego..." W zestawieniu z uwagami Niederhausera strofującymi Polaków, że niegrzecznie śmieli nie słuchać sąsiadów, warto przypomnieć, co pisze o tych "dobrosąsiedzkich poradach" znakomity polski znawca historii XVIII wieku Emanuel Rostworowski w wydanej w tym samym roku co książka Niederhausera "Historii Powszechnej wieku XVIII", Warszawa 1977, s. 407. Pisząc o decyzjach sąsiadów co do obsady tronu Polski - tzw. traktacie trzech czarnych orłów - Rostworowski stwierdził: "W związku ze znacznie póŹniejszymi wydarzeniami doby rozbiorów traktat trzech czarnych orłów przybrał w historiografii postać złowrogiego dla Polski symbolu współdziałania trzech głównych mocarstw Europy Wschodniej na szkodę Rzeczypospolitej..." W pisanej przez E. Niederhausera części "Historii Niemiec" brak choćby jednego słowa krytyki pod adresem Fryderyka II za zainicjowanie przez niego planu pierwszego rozbioru Polski. Jak tłumaczy Niederhauser (s. 125-126 wydania z 1983 r.): "Fryderyk próbował przejednać Austrię tym, że wciągnął jaw 1772 r. do pierwszego rozbioru Polski, ociągająca się Maria Teresa otrzymała Galicj ę, Fryderyk zaś Prusy Zachodnie i tym samym stworzył wreszcie lądowe połączenie miedzy plemiennym terytorium brandenburskim a księstwem pruskim..." (moje podkreślenia- J.R.N.). Nawet dziś nie mogę oprzeć się poczuciu irytacji przypominając sobie te stwierdzenia węgierskiego historyka-germanofila. Polskie państwo po drugim rozbiorze określał jako niezdolne do życia. Miało 227 tyś. km2. Dzisiejsze Węgry liczą 93 tyś. km2. Polacy byli "niegrzeczni", bo odrzucili narzucanego im przez sąsiadów monarchę (!), eto., eto.). We wspólnej pracy J. Perenyiego i E. Kovacsa pt. "Historia Polski (1864-1948)", kilkakrotnie wydawanej (...), znajdujemy wiele szczególnie skrajnych dogmatycznych uogólnieni (cytuję za 7 wydaniem) (...) z 1974 r.: - s. 62: "Burżuazyjno-obszamicze państwo polskie miało imperialistyczny charakter począwszy od momentu powstania..."; - na s. 69 czytamy o "agresywnym polskim imperializmie"; - na s. 66 czytamy, że: "Nienawiść do Związku Radzieckiego popycha rząd sanacyjny z jednej zdrady w drugą. Całkowite poparcie polskiej strony znalazły akty przemocy ze strony systemu hitlerowskiego"; - na s. 79: "Sześć milionów Polaków zapłaciło życiem za egoistyczną, nacechowaną ciasnotą poglądów politykę rządów sanacyjnych..." Rekordy uproszczeń biją sformułowania J. Perenyiego i E. Kovacsa charakteryzujące Polską Partię Socjalistyczną (pisane w 1974 r., a nie na przykład w 1949r.!). Otóż według tych autorów (na s. 32): "Polska Partia Socjalistyczna nie miała nic wspólnego z robotnikami, nie reprezentowała interesów klasy robotniczej, lecz średniej burżuazji..." 186 Fałsze A.gnes Godó Zdarzają się przypadki dowodzące skrajnej ignorancji autorów, podejmujących doraŹnie, z doskoku, problematykę polską. Szczególnie charakterystyczna pod tym względem jest w wielkiej części pośpiesznie skompilowana z różnych publikacji kilkusetstroiu-cowa książka Agnes Godó pt. "Stosunki polsko-węgierskie w drugiej wojnie światowej" (Magyar-lengyel kapesolatok a masodik vilaghabomban), Budapest 1976. Książka ta stanowi istną kopalnię błędów. Pierwsze l O błędów znajdujemy zaraz po wstępie na drugiej i trzeciej stronie książki oznaczonych numerami 8 i 9. Autorka twierdzi na przykład (s. 8-9), iż: "Po śmierci Piłsudskiego generał Rydz-Śmigły i nowy rząd polski ogłosił »odno-wienie« kraju, »sanację«". Z kontekstu wynika, że według Godó, program "sanacji" został ogłoszony przez Rydza-Smigłego i nowy rząd polski po śmierci Piłsudskiego po to, by przezwyciężyć ówczesny kryzys gospodarczy i wewnątrzpolityczny. (...) Szczególnie ciężkim błędem w odniesieniu do historii Polski w 1939 r. jest występujące w książce A. Godó stwierdzenie, że Polska jakoby skapitulowała we wrześniu 1939 r., że "polskie burżuazyjne kierownictwo polityczne i wojskowe uznało dalszą walkę za bezna-dziejnąi oficjalnie ogłosiło kapitulację Polski..." (s.8). Chlubimy się, iniebezracji, faktem, że Polska nigdy nie skapitulowała przed Hitlerem, że oddziały polskie walczyły przeciw Niemcom hitlerowskim od wrzenia 1939 r. do maja 1945 r. I nagle węgierski historyk, nie wiadomo, w oparciu o jakie Źródła, wymyśla tezy o kapitulacji Polski we wrześniu 1939 r. Dodajmy, że Godó powtarza błędny, z gruntu fałszywy zwrot o kapitulacj i Polski aż l O razy w różnych miejscach swej książki/por, s. 8,9,11,13,87,88,90,118,146,207/. Drugim istotnym błędem z 8 strony jest stwierdzenie, że "polskie burżuazyjne kierownictwo polityczne i wojskowe nakazało natychmiastowe złożenie broni przez walczące jeszcze oddziały". W rzeczywistości nigdy nie było takiego rozkazu (...) Nieprawdziwe jest również twierdzenie Godó, że "wielka część żołnierzy i oficerów jednak odmówiła wykonania rozkazu" (tj. rozkazu złożenia broni - J.R.N.). Ponieważ takiego rozkazu nie było, nie było również potrzeby odmawiania jego wykonania. Błędne jest kolejne twierdzenie na s. 8, że: "Niemiecko-polska wojna w 1939 r. oficjalnie trwała 17 dni". (...) Co najgorsze, żaden z tych tak poważnych błędów nie został, o ile mi wiadomo, sprostowany na łamach węgierskiej prasy naukowej czy popularnonaukowej. Przeciwnie, niektórzy autorzy traktuj ą książkę Godó j ako wartościową, udokumentowaną publikację (por. np. T. Alakszaw "Magyarorszag" nr 37 z 1984 r., J.N. Pal w "Magyar Ifjusag" z 28 lutego 1986 r.) (...) Wpływowy szef budapeszteńskiej kinematografii, znany publicysta, historyk filmu, historyk literatury Istvan Nemeskurty pisał w książce "A filmmuvćszet nagy- 187 korusaga" (Dojrzałość sztuki filmowej), Budapest 1966, s.526, na temat filmu "Lotna" Wajdy: "Film ten, na przekór mylnym interpretacjom, nie jest niczym innym niż dowodem daremności i bezmyślności polskiej nacjonalistycznej pychy. Historia wypowiedziała swój wyrok nad tym nacj onalizmem. Jest tylko rzeczą tragiczną, że wykonanie wyroku powierzyła niemieckiej armii...". (...) T. Palos w książce "Polska" (Lengyelorszag), s. 15, pisał o polityce rządu sanacyjnego we wrześniu 1939 r., iż polscy panowie (w tekście Palosa określani jako "lengyel panok") nie troszczyli się o losy kraju, głosząc: "Niech zginie Polska, byle tylko żyła polska burżuazja". Według Palosa, s.15: "Polscy przywódcy natychmiast uciekli za granicę i ustanowili rząd we francuskim Augers". Dziś dodaję że Tamas Palos, skrajnie dogmatyczny politruk żydowskiego pochodzenia był kiedyś bardzo wpływowym kierownikiem wydziału propagandy KC węgierskiej partii komunistycznej. Walka z "polską zarazą" Być może niektórzy czytelnicy "Słowa" są zaskoczeni poświęceniem aż kilku odcinków roli żydowskich komunistów na Węgrzech w planowanym niszczeniu przyj aŹni pol-sko-węgierskiej i blokowaniu rzeczywistego zbliżenia obu narodów. Sprawa ta ma jednak dodatkowe znaczenie z kilku powodów. Po pierwsze - niektórym politykom i dziennikarzom żydowskiego pochodzenia w Polsce bardzo zależy na pokazywaniu, że istnieją jakoby wyjątkowe problemy w stosunkach polsko-żydowskich, i oczywiście, wyłącznie z polskiej winy Gdzie indziej, ich zdaniem, nie ma takich problemów, bo przecież tam nie ma tych obrzydliwych "polskich antysemitów". Znając Węgry od kilkudziesięciu lat śmiem twierdzić, że na Węgrzech problemy węgiersko-żydowskie sąznacznie bardziej nabrzmiałe niż problemy w stosunkach polsko-żydowskich. I wcale nie tylko dlatego, że na Węgrzech istnieje największa w Europie społeczność żydowska, oficjalnie oceniana na około 100 tysięcy osób. Przede wszystkim dlatego, że społeczność tę w konsekwencji komunizmu Sowieci przez całe dziesięciolecia umiejętnie rozgrywali przeciw Węgrom. Podobnie jak w Polsce, wykorzystywano przy tym fakt, że w pierwszych latach po wojnie opuściło Węgry gros żydów maksymalnie stawiających na kapitalizm, żydów - "wolnorynkowców" i antykomunistów, a trzon pozostałych na Węgrzech stanowili cyniczni lub naiwni zwolennicy "komunistycznego raju", dostarczyciele kadr do aparatu i bezpieki (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Po rozbiciu Powstania Węgierskiego w 1956 roku zaś znów zadziałała negatywna selekcja - żydów identyfiku- 188 jących się z narodem węgierskim, jako wolnościowymi celami, prześladowano równie bezwzględnie, jak pozostałych Węgrów. Współpracownik Nagya, intelektualista żydowskiego pochodzenia Miklós Gimes został powieszony jako jeden z głównych oskarżonych w procesie Nagya w 195 8 r. Największy współczesny pisarz węgierski pochodzenia żydowskiego Tibor Dery poszedł na kilka łat do więzienia, podobnie jak wybitny dramaturg Gyula Hay eto. Za to wtedy zaczęły się prawdziwie złote czasy dla proreżimowych pretorianów żydowskiego pochodzenia typu Gyórgya Aczela, Petera Rćnyiego, Pala E. Fehera, Pala Pandyego etc. spełniających na Węgrzech rolę podobną do roli Jerzego Urbana, KTT, R. M. Grońskiego, Z. Kałużyńskiego i in. w Polsce. Rozpisałem się o Węgrzech, bo okazało się, że nasza polska niewiedza o tym kraju pozwoliła ostatnio na drukowanie najbezczelniej szych nawet kłamstw typu tekstu Krzysztofa Mroziewicza w "Polityce", gdzie nawet krwiożercze rządy żydowskiej węgrożer-czej grupy Rakosiego w czasach stalinizmu próbowano przedstawić jako rzekome rządy antysemitów uciskających "biednych żydów". Węgry zasługująna naszą szczególną uwagę jako kraj, który był przez wiele lat najlepszym poligonem doświadczalnym żydowskich "intemacjonalistów" w Europie Środkowej. Kraj, gdzie ludzie ci, zdominowawszy najważniejsze sfery życia publicznego po 1956 roku, od mediów po bezpiekę, wymownie pokazali, co potrafiąw niszczeniu węgierskiego patriotyzmu, Kościoła katolickiego i wartości chrześcijańskich. Jestem pewny, że M. F. Rakowski i jego otoczenie na czele z J. Urbanem bardzo wiele nauczyli się od najbardziej cynicznego żydowskiego prekursora niszczenia wartości w krajach realnego socjalizmu Gyórgya Aczela (Appela), członka Biura Politycznego i sekretarza KC WSPR. Dodajmy przy okazji mało znany fakt z życiorysu Aczela, konsekwentnego polakożercy. Aczel, którego zachodnia lewica, łącznie z sartowskim "Les Temps Modemes" reklamowała jako gwiazdę socjalistycznego liberalizmu w Europie Środkowej doradzał oficjalnej polskiej delegacji z wiceministrem kultury Mielczarkiem na czele w kwietniu 1981 r. (po Bydgoszczy), by w Polsce zdecydowanie zduszono jak najszybciej "Solidarność" siłą. Aczćl dodawał przy tym, że im szybciej, to się zrobi, tym lepiej, bo popłynie mniej krwi. Gyórgy Aczel miał niewątpliwie szczególne powody do ponaglania polskich towarzyszy do siłowych działań przeciw "Solidarności" -w tym czasie polska "zaraza wolnościowa" zaczęła już coraz silniej przenikać na Węgry. Początkowo w pierwszych miesiącach po sierpniu 1981 r., w węgierskich środowiskach inteligenckich dość powszechnie wątpiono, by Polakom udało się dłużej przetrwać z "Solidarnością", wciąż spodziewano się lada dzień interwencji sowieckiej w Polsce. Gdy jednak kolejne miesiące mijały, a interwencji nie było, coraz więcej Węgrów zaczęło się zastanawiać, a nuż Polakom uda się wydostać spod "czerwonego kapturka". I nagle przestały im wystarczać ustępstwa kadary- 189 zmu wobec narodu, model "najweselszego baraku w obozie socjalistycznym". Pod wpływem polskich inicjatyw opozycyjnych również na Węgrzech zaczęła działać opozycyjna SZETA, pojawiły się publikacje drugiego obiegu, czy próby tworzenia wzorem z Polski Latającego Uniwersytetu. Jeden z najbardziej znanych dysydentów węgierskich - Do-mbski - sam chwalił się póŹniej w wywiadzie prasowym, że terminował w sztuce podziemnej poligrafii w Warszawie w regionie "Solidarności" - Mazowsze. 12-13 grudnia 1981 doszło do prawdziwie rewolucyjnych zmian w Węgierskim Związku Pisarzy. Po raz pierwszy od jego zreorganizowania w 1959 r. w wyborach do władz związku całkowicie obalono oficjalną listę do władz z nazwiskami różnych wpływowych "intemacjonalistów" - "Europejczyków", a kierownictwo związku zostało opanowane przez niezależnie myślących węgierskich patriotów typu Gyuli Fekete, Tibora Cseresa, Sandora Csoóriego, Istvana Csurki. Wywołało to prawdziwą konsternację węgierskich władz i tym większą wściekłość na niebezpieczne wpływy z Polski. W histerycznej irytacji jeszcze bardziej zintensyfikowano rozpoczętąjuż wkrótce po sierpniu 1980 r. perfidną akcję szkalowania Polaków, aby zneutralizować Węgrów na "polską zarazę". Znów głównąrolę odegrali żydowscy politrucy prasowi, o których wspominałem w poprzednim odcinku - Peter Renyi i Pal E. Fehćr. Starano się przedstawić Polaków jako naród anarchistów i nierobów, którzy obijają się kosztem ciężko za-harowujących się Węgrów, którzy muszą wspierać ciągłą pomocą Polskę (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). A Polacy nic, tylko cięgiem strajkują. Ta antypolska propaganda trafiała nadzwyczaj skutecznie-w sytuacji, gdy węgierscy robotnicy częstokroć pracując po 14 godzin w ramach nadgodzin wykorzystywali stworzone przez kadaryzm możliwości dodatkowego zarobku. Tak się złożyło, że polski Sierpień przypadł akurat na czas, gdy na Węgrzech zaznaczyły się pierwsze przejawy pogarszania się trwającej dotąd stabilizacji, a nawet wzrastającej od 1956 r. z roku na rok stopy życiowej. Tym łatwiej było zrzucić całą winę na "obijających się Polaków", przez których Węgrzy muszą obniżyć swą stopę życiową. Bardzo ważną rolę w perfidnej propagandzie antypolskiej odgrywały puszczane na zamkniętych zebraniach partyjnych "informacje" o tym, jakoby do Polski szła od lat wielka darmowa węgierska pomoc żywnościowa, Węgrzy musieli wciąż spłacać Polskie długi zagraniczne, a na dodatek wszystkie nowe węgierskie pożyczki dolarowe wciąż idą natychmiast do niczym nie zaspokojonej Polski. Wszystko to było oczywiście fałszem, ale parę lat tego typu antypolskiej propagandy, nagłaśnianej przeróżnymi kanałami, spowodowało wyraŹne obrócenie nastrojów większej części węgierskich "bratanków" przeciw Polsce. Swoistą rolę propagandową odgrywały naddunajskie "Polish Jokes", fala dowcipów, najprawdopodobniej powstałych na zamówienie żydowskich politruków, a skierowanych 190 przeciw Polsce i Polakom. Znamienny był fakt ogromnej ilości tych dowcipów, bardzo często wyszydzających polskie braki zaopatrzeniowe w żywności etc. w porównaniu z dużo mniejszą ilością dowcipów o Rumunii, skądinąd nielubianej na Węgrzech i sąsiadującej z nimf, w której zaopatrzenie w żywność było dużo gorsze od naszego. Oto próbki niektórych ówczesnych węgiersko-żydowskich,^ohsh Jokes": (...) - Jaka jest polska zupa pomidorowa? - Gorąca woda w czerwonym talerzu. - Co to jest polski sandwicz? - Kartka na cukier pomiędzy dwiema kartkami na mięso. (...) Tego typu, dość prymitywne dowcipy na tematy Polaków były częstokroć nagłaśniane w czołowym węgierskim kabarecie politycznym "Mikroskop" i kabarecie węgierskiej telewizji. Szczególną rolę w ich nagłaśnianiu, szydzeniu z polskich "nierobów", "nacjonalistów" i polskich duchownych katolickich odgrywał proreżimowy aktor i konferansjer w-kabarecie politycznym Gyula Hofi, czołowy wykonawca swoistego szmoncesu politycznego. O ile wiem, tylko jeden raz dowcipy na temat Polaków spotkały się ze zdecydowaną ripostą, i to pióra znanej, pięknej i subtelnej pisarki, pochodzenia żydowskiego Agnes Gergely. Napisała ona 7 maja 1982 r. na łamach tygodnika "Elet ćs irodalom":, .Publiczny program kabaretowy w telewizji. Piosenki, dowcipy, szybkie puenty. Jeden z dowcipów: »Jak tępiąw Polsce myszy? Zamykąjąje do śpiżami« Aktor śmieje się: Publiczność śmieje się. Przed ekranem śmieje się kilka milionów Węgrów. Inny kraj głoduje. Świetny dowcip". W maju 1986 r, słuchałem w teatrze budapeszteńskim, jak wszystkie postaci sztuki Gyórgya Moldovy śpiewały chórem: "Wiele złych wieści przełykam bez słowa, bo lepiej żyjemy niż Polacy". W publikacjach węgierskich przez całe lata osiemdziesiąte można było zobaczyć owe przeciwstawianie węgierskiej rozwagi i porządku oraz związanej z tym stabilizacji gospodarczej kraju polskiemu niepotrzebnemu gardłowaniu i niczym nie pohamowanej anarchii (...). Dla części Węgrów, zwłaszcza młodych Węgrów, nie wystarczały ostrzeżenia przed Polską "nędzą", przyciągał ich mit "Solidarności". Tych ostrzegano już bardziej wymownie, z grubej rury. (...) Niewątpliwie antypolska propaganda okazała się niezwykle skuteczna i chwytliwa. Tylko niewiele osób ze środowisk intelektualnych zdobyło się na jej otwarte przeciwstawienie się, w tym znani twórcy Gyula Illyćs, Sandor Csoóri, Istvan Csurka. Gyula Illyes, największy żyjący po wojnie poeta węgierski, wiceprezes światowego Pen-Ciubu, porównał antypolską propagandę po grudniu 1981 r. do antypolskiej propagandy austriackiego feldmardzałka Windischgraetza tłumiącego rewolucję węgierskąw 1849 191 roku, również ostrzegającego Węgrów przed "intrygami" polskich "nierobów". Poeta i eseista Sandor Csoóri, dziś prezes organizacji zajmującej się pięciomilionową rzeszą Węgrów za granicą, napisał wzruszający, pełen sympatii wiersz o Polsce. Szegedzki miesięcznik "Tiszataj" przygotował w 1981 r. specjalny numer poświęcony krakowskim twórcom, który władze wycofały ze względu na jego polskie treści, choć nie było w nim ani słowa o polityce. W sierpniu 1982 r. władze węgierskie udaremniły przybycie zaproszonych przez Węgrów na wakacje nad Balatonem grup polskich dzieci, uznając akcję zapraszających dzieci osób prywatnych za "zbyteczną" i niebezpieczną: Na wieść o tym kilku dziennikarzy publicznie zaprotestowało przeciw takiemu "uderzeniu" w polskie dzieci. Jeden z nich zawsze wiemy tradycjom przyjaŹni polsko-węgier-skiej, zastępca redaktora naczelnego dziennika "Magyar Nemzet", Karoły Rajcsanyi, tak się uniósł oburzeniem z powodu niegodnego potraktowania dzieci polskich przez węgierskie władze, że w rezultacie swego pełnego emocji publicznego wystąpienia dostał ataku serca i zmarł 10 sierpnia 1982 r. w wieku 62 lat. Pisałem o zachowujących się niegodnie wobec Polski i Polaków po 1980 r. żydowskich politrukach. Tym bardziej więc warto wspomnieć a zdecydowanie odmiennym zachowaniu niektórych twórców pochodzenia żydowskiego: Agnes Gergely (o której już wcześniej wspomniałem), znanej tłumaczki literatury polskiej Gracji Kerenyi, czy żyjącym na emigracji po 1956 roku pisarzu Tiborze Merayu, który w styczniu 1982 roku pisał na łamach emigracyjnego "Irodaimi Ujsag": "Już ponad rok trwa nikczemna, odgórnie kierowana antypolska propaganda na Węgrzech (...). Byłoby rzecząhaniebną, jeśliby Węgrzy ulegli tej propagandzie i powtarzali antypolskie hasła". Niestety, te głosy sprzeciwu pozostawały odosobnione i nie mogły nawet w dziesiątej części przeciwdziałać ogromnej fali propagandy antypolskiej w telewizji, prasie, kabaretach. Dodajmy, że w 1982 roku skrajnie nagłośniono jako "hit" powieść "Ikso-wie" żydowskiego pisarza Gyórgya Spiró, szczególnie faworyzowanego przez czołowego ideologa WSPR Aczćła. Miała ona pomagać w rozbijaniu prapolskich iluzji na Węgrzech na tle superczamego obrazu Polski i Polaków w pierwszej połowie XIX wieku. Węgierska oficjalna propaganda robiła równocześnie co mogła dla szkalowania polskiej "Solidarności" i polskiego Kościoła. By przypomnieć choćby sławetną kore-spondencj ę reżimowego dziennikarza Gabora Mikłósa w organie KC WSPR "Nepsza-badsag" z 23 paŹdziernika 1984 roku, w której występował w obronie morderców księdza J. Popiduszki, a obrzucał kalumniami osoby stawające w obronie ofiary. Znamienne, że najgorsi reżimowi publicyści Węgier lat osiemdziesiątych, czołowi oszczercy i donosiciele, dalej utrzymujągłówne stanowiska w węgierskich mediach, które podobnie, jak polskie media, nigdy nie przeszły po 1989 roku uczciwej weryfikacji. 192 Tekst ukazał się jako 43 odcinek "Przemilczanych świadectw" w "Słowie-Dzienniku katolickim" 1-3 września 1995 r. Tekst ten w całości został przedrukowany na łamach węgierskiego czasopisma patriotycznego "Magyar Forum" 5 paŹdziernika 1995 r. W innym rozdziale pt. "Boje z polakożercą Spiró" szeroko opisuję moje długotrwałe utarczki z żydowskim pamflecistą antypolskim Spiró oraz jego poplecznikami na Węgrzech i w Polsce. Niżej zamieszczam skrócony (dla uniknięcia powtórzeń) tekst mego dłuższego artykułu na temat zdeformowanego obrazu Polski i Polaków na Węgrzech, jaki ukazał się pt. "PrzyjaŹń bez mitów" na łamach "Przeglądu Tygodniowego" z 6 marca 1988 r. "PrzyjaŹń bez mitów" W zeszłym roku na łamach węgierskiego czasopisma studenckiego "Jelszó" ukazał się wywiad ze świetnym znawcą Polski, naukawcem z uniwersytetu w Budapeszcie, Lajosem Matyasem Szabó. Zapytany jak dziś sprawdza się w praktyce stare powiedzenie: "Polak-Węgier dwa bratanki", Szabó odpowiedział: Z tego powiedzenia obecnie raczej tylko to jest prawdą, że Polacy nadal kochają Węgrów, ale nie desząsięwzajemnością. I tylko w odniesieniu do bardzo wąskiego kręgu (może inteligenckiego?) prawdą jest to, że z niepokojem i gotowym dopomocy współczuciem śledzisiępolslae wydarzenia. Może zbyt pesymistycznie oceniam sytuacją. Alepodtrzymuje to, te tylko u najbardziej wykształconych osób zauważalne jest poczucie świadomej współzależności, potrzeby wspólnego działania, współpracy... Niestety, ci z nas, którzy znają dobrze Węgry i język węgierski, aktualne węgierskie realia, wiedząjak prawdziwe są te smutne, dla nas Polaków, konstatacje Szabó. (...) Już od kilku lat na łamach prasy zaczęły się mnożyć sygnały o przej awach niewłaściwego stosunku różnych instancji węgierskich do polskich turystów. Szczególnym zaskoczeniem stały się zastosowane nagle latem zeszłego roku utrudnienia celne wobec naszych turystów i nierzadko przy tym objawiana niezwykła grubiańskość niektórych węgierskich celników. Wiele osób było wprost zaszokowanych takim zachowaniem się Węgrów. Myślę, że warto na chłodno przyjrzeć się temu fenomenowi, aby poszukać Źródeł, które doprowadziły do zakłóceń w tradycyjnej naszej przyjaŹni. Przyjrzeć sięprzede wszystkim po to, aby postarać się o wyeliminowanie niektórych choćby błędów czy zaniedbań, które uniemożliwiąjąprawdziwe zbliżenie obu naszych społeczeństw. Historia związków polsko-węgierskich kojarzy się nam z tyloma pięknymi tradycjami od św. Kingi i królowej Jadwigi poczynając, poprzez Warneńczyka i Batorego, 193 przyjaŹń generała Bema i Petófiego, po znaczący udział Polaków w węgierskim wzlocie wolnościowym doby Wiosny Ludów. Wiele jest niedocenionych czy wręcz zapomnianych tradycji polsko-węgierskiego zbliżenia kulturalnego czy współdziałać militarnych (choćby szeroko zakrojonej polskiej pomocy dla powstania Franciszka II Rakoczego, czy udziału setek Węgrów w Powstaniu Styczniowym). Wspominając te wydarzenia nie bardzo zdajemy sobie sprawę, jak mało w gruncie rzeczy oba narody znały się iznająnawzajem. Wyrazem tej dość naskórkowej znajomości są na przykład pokutujące w polskim społeczeństwie mity o tzw. gorącym węgierskim temperamencie narodowym. Mity te powstały głównie pod wpływem obserwacji Węgrów z niezwykłą werwą tańczących czardasza. W istocie rzeczy, Węgrzy są na ogół znacznie bardziej pragmatyczni, realistyczni i powściągliwi w swych działaniach niż "bratankowie znad Wisły". Z ciekawymi obserwacjami zetknąłem się kilka lat temu przygotowując wraz z Tadeuszem Olszańskim wydanie w Budapeszcie wyboru wspomnień polskich uchodŹców na Węgrzech w czasie drugiej wojny światowej. We wspomnieniach dominowało uczucie ogromnej wdzięczności wobec węgierskich gospodarzy. Równocześnie jednak zwracano uwagę na rzucające się w oczy różnice mentalności. Jeden z szefów polskiej konspiracji wojskowej na Węgrzech płk Jan Korkozowicz, tak oto akcentowałjednąz podstawawych różnic obu społeczeństw: Społeczeństwo węgierskie byfo z natury swej zdyscyplinowane i lojalne w stosunku do swych władz. żywiło uczucie przyjaŹni do Polaków, niemniej jakikolwiek konflikt z organami bezpieczeństwa działał na przeciętnego obywatela szokująco: porządek i spokój przede wszystkim! Pod tym względem Madziarzy reprezentowali psychikę ludzi Zachodu; konspiracja byla im obca całkowicie [podkreślenie J.R.N.]. Pułkownik Pal Almasy, j eden z uczestników tragicznie rozbitego w 1944 r. antyhitlerowskiego porozumienia pod wodząbohaterskiego Endre Bajcsy-Zsilinszkiego, opowiadał, jak to oficerowie zbierali się na narady w jednej z kawiarń śródmieścia- w okresie największego terroru! Zapytany o któregoś ze znajomych kelner powiedział głośno: A, panowie spiskowcy, to druga sala na lewo! Czyż. można się dziwić, że dość szybko doszło do zde-konspirowania tego spisku, podobnie jak wszystkich węgierskich spisków w przeszłości. W okresie drugiej wojny światowej zdyscyplinowanie i lojalność wobec władz u wielu Węgrów łączyły się z równoczesnym traktowaniem Polaków jako niepoprawnych marzycieli, czekających na to, co się już nigdy w Polsce nie stanie (ze wspomnień wojennych Rudolfa Arenda). Bardzo duża część Węgrów była przekonana o niezwyciężoności Niemiec, zwłaszcza po klęsce Francji i Dunkierce. Na tym tle można tylko tym cieplej wspominać takich przyjaciół Polski j ak szlachetny premier Pal Teleki, który wbrew naciskom hitlerowskim udzielił na Węgrzech schronienia tysiącom przybyszów zza Karpat, czy komisarz do spraw polskich uchodŹców Józ- 194 sefAntall, który niejednokrotnie wymijał oficjalne przepisy, aby tylko ułatwić im schronienie (m.in. poprzez fałszowanie metryk urodzenia osób żydowskiego pochodzenia) oraz wielu innych Węgrów, którzy okazali się prawdziwymi "przyjaciółmi w biedzie". W naszych, jakże często bardzo naiwnych wyobrażeniach na temat Węgrów, naogół pamiętamy tylko o jednej tradycj i, rzeczywiście bardzo silnej w pewnych okresach - o węgierskim nurcie polonofilskim. Zapominamy jednak o tym, że równocześnie zawsze istniał na Węgrzech nurt germanofilski. Końcowe dziesięciolecia Austro-Węgier były okresem szczególnie intensywnych niemieckich wpływowi sprzyjały upowszechnieniu na Węgrzech oficjalnych niemieckich opinii na temat historii Polski, przyczyn jej upadku, rozbiorów. Od końca lat siedemdziesiątych XIX wieku, aż do 1918 r. polityka węgierska w ramach monarchii bądŹ ograniczała się do czysto zdawkowych objawów przyjaŹni wobec Polski, bądŹ była nam nieprzychylna. Jak pisał w 1918 r. znawca stosunków polsko-węgierskich Adorjan Diveky: Węgrzy ze względu na drażliwość sprzymierzeńca niemieckiego nie chcieli dla interesów Polskiwystawiaćnaszwankswegostosunkuzpotężnymsprzymierzeńcem... {...). W 1948 r w obu krajach uroczyście obchodzono stuletnią rocznicę Wiosny Ludów, mocno akcentując wspólne tradycje. Dość szybko jednak węgierscy polonofile zostali zdziesiątkowani przez administracyjne represje doby Rakosiego. Rozwiązano działające na Węgrzech Towarzystwo PrzyjaŹni Węgiersko-Polskiej, zlikwidowano pismo "Kurier Węgiersko-Polski". Brutalnie usunięto w cień niektórych, najbardziej zasłużonych znawców spraw polskich czy polonofilów typu profesora Adorjana Divekyego. Nierzadko na zasadzie "przyjaciel mojego wroga jest moim wrogiem" całkowicie bezzasadnie stawiano znak równości między Węgrami Horthyego a PolskąPiłsudskiego. Wielu działaczy,którzyemigrowalizWęgierpo klęsce Węgierskiej RepublikiRadw 1919 r. nie mogło zapomnieć Polsce zwycięstwa w 1920 r., które -jak uważali - przekreśliło szansę na generalny sukces rewolucji w Europie środkowej i ich powrót do ojczyzny. Czasy Rakosiego przyniosły na Węgrzech negatywną selekcję w dziedzinie nauczania historii. Działo się tak nie bez "twórczego wkładu" niektórych naszych history-ków-propagandystów i publicystów, których prace o "trzech klęskach reakcji w Polsce" skrzętnie tłumaczono na węgierski. Na dodatek dochodziło do skrajnego przyczemiania wielu cennych wspólnych tra-dycji, np. rządów Stefana Batorego, którego niektórzy historycy i publicyści przedstawiali wyłącznie (działo się tak nawet jeszcze w latach siedemdziesiątych) jako rzekomego rzecznika zaborczych, niesprawiedliwych wojen. Do dziś nie można natknąć się np. na informację o tym, że to Batory założył uniwersytet w Wilnie. W Polsce w tych czasach również dochodziło do różnych dogmatycznych uproszczeń przy popularyzowaniu historii i kultury Węgier. Swego rodzaju symbolem tych 195 uproszczeń była węgierska antologia literacka "Wolność", w której roiło się od takich kwiatków jak wiersz "Tito" ze słowami: Splamiłeś piękny i błękitny mokry aksamit Adriatyku, zasiałeś w duszach starców smutek etc. Aż do 1956 r. nie działało także i u nas Towarzystwo PrzyjaŹni Polsko-Węgierskiej. Był jednak czynnik, który ułatwił u nas podtrzymanie pamięci o tradycjach przyjaŹni polsko-węgierskiej, apo 1956 r. stał się elementem najsilniej wspierającym działania popularyzujące węgierską historię i kulturę. Mianowicie istnienie sporej rzeszy byłych uchodŹców woj ennych, zwłaszcza ze sfer kulturalnych. (...) Począwszy od listopada 1956 r. na stosunki polsko-węgierskie zaczęła negatywnie rzutować odmienność etapów, na których znajdowały się oba nasza kraje. W pierwszych latach po 1956 r. niektórzy węgierscy działacze i publicyści z dużą podejrzliwością odnosili się do specyficznych cech polskiego rozwoju takich, jak: nowa gomułkowska polityka rolna, rola Kościoła w kraju, czy pewne rozwiązania w polityce kulturalnej.(...) Trzeba wspomnieć, że była i taka grupa osób, zwłaszcza odsuniętych po 1956 r. byłych wpływowych działaczy i publicystów doby Rakosiego, którzy winili Polaków za ich "reakcyjno-nacjonalistyczny" wpływ na Węgrów. (...) Węgierskie odgłosy tzw. propagandy antysyjonistycznej w Polsce, w związku z wydarzeniami marcowymi w 1968 r. poważnie przyczyniły się do pogorszenia obrazu Polski i Polaków, zwłaszcza w kręgach węgierskiej inteligencji. Obawiano się przenikania podobnych tendencji na Węgry, gdzie ciągle z obawą pisze się o występowaniu różnego typu podskórnych przejawów antysemityzmu. Dodajmy, że w niektórych węgierskich kręgach intelektualnych od lat trzydziestych do dziś utrzymują się fatalne podziały na tle pochodzeniowym między tzw. "ludowcami" a "mieszczanami" (kryptonimy odpowiedników znanych u nas niegdyś osławionych podziałów na tzw. "chamów" i "żydów") Pisarz Laszló Gyurkó ostrzegał w 1976 r., iż spory wokół problematyki narodowej na Węgrzech stanowią prawdziwą beczkę z prochem w naszym życiu umysłowym. Zaniepokojenie na Węgrzech polskimi wydarzeniami marcowymi było tak silne, bowiem w kraju tym istnieje największa w Europie Środkowej żydowska społeczność religijna, o wiele większa liczebnie niż w Polsce. Twórcy pochodzenia żydowskisgo odgrywali i odgrywają bardzo dużą rolę w węgierskim życiu intelektualnym, jak np. najwybitniejszy niewątpliwie pisarz węgierski ostatnich 50 lat Tibor Dery, czy słynny filozof marksistowski GyórgyLukacs. Reperkusje marca 1968 r. na Węgrzech były dla nas tym bardziej negatywne, że dały asumpt do kształtowania fałszywych uogólnień na temat skrajnego antysemityzmu cechującego jakoby całe społeczeństwo. (...) 196 Od 1976 r. w oficjalnych węgierskich kręgach politycznych z rosnącym niepokojem obserwowano zaostrzenie się kryzysu w Polsce. Dodatkowym Źródłem lęku były pewne^ odpryski polskich wydarzeń. Na Węgrzech powstał odpowiednik KOR-u pn. SZETA, pojawiły się publikacje drugiego obiegu, próby tworzenia tzw. latającego uniwersytetu. Jeden z dysydentów węgierskich, Dombski, chwalił się, że w sztuce poligraficznej terminował w Warszawie w regionie "Solidarności" - "Mazowsze". Pomimo zaniepokojenia działalnością sił opozycyjnych w Polsce, węgierskie kręgi oficjalne wykazywały bardzo dużo zrozumienia dla złożoności naszej sytuacji, a obraz wydarzeń w tamtejszych środkach masowej komunikacji wyróżniał się wielostronnością i bogactwem zobiektywizowanych informacji. Charakterystycznym przy tym był fakt, że zwracano dużo uwagi na pokazanie tych błędów w życiu politycznym, gospodarczym i społecznym, które doprowadziły do kryzysu w Polsce. Stopniowo jednak w publikacjach węgierskich zaczęły się coraz bardziej odzwierciedlać niepokoje o ewentualne reperkusje wydarzeń nad Wisłą. Obawiano się, aby eskalacja wydarzeń w Polsce nie odbiła się rykoszetem na Węgrzech, silniej niż gdzie indziej, ze względu na tradycyjne związki sympatii obu narodów. Od połowy 1981 r. i w latach następnych w prasie mnożyły się krytyczne uwagi pod adresem niewielkiej skądinąd grupy opozycyjnych intelektualistów węgierskich, otwarcie powołujących się na "Solidarność". Zastępca redaktora naczelnego tygodnika "Uj Tlikór", obecnie już redaktor naczelny tego pisma, Sandor Fekete niejednokrotnie ostro strofował niektórych, głównie niedoświadczonych, młodych ludzi, którzy oglądają się na lato u innych nie rozumiejąc, że takie lata zwykły się kończyć grudniami (numer z 15 sierpnia 1982 r.). Pogłębionymi analizami polskiej sytuacji gospodarczej, szerszym i wnikliwym przedstawieniem barier, na które natrafiają nasze poszukiwania reformatorskie wyróżnia się znakomicie redagowany tygodnik "HVG". Niestety, nie wszystkie publikatory cechuje obiektywizm i głębokość spojrzenia. Od połowy 1981 nierzadko, zwłaszcza w telewizji, uciekano się do przeróżnego typu uogólnień o Polakach, sugerując, że chodzi po prostu o przejawy tendencji anarchistycznych i niechętnego stosunku do pracy w ogóle. Często miało to charakter utylitarny. Wobec problemów gospodarczych na Węgrzech (ocenia się, że obecnie jest już ósmy rok "chudy" - od 1979 r.), a nawet pogarszania się stopy życiowej w ostatnich latach, dogodne bywało pokazywanie, że gdzieś bywająznacznie większe trudności, głównie dlatego, że się nie pracuje tak wytrwale. Znaczącą rolę w tego typu publikacjach odgrywało przeciwstawienie węgierskiej rozwagi i porządku oraz związanej z tym stabilizacji gospodarczej kraju, polskiemu sejmikowemu gardłowania i anarchii. Np. Endre Varjas pisał w tygodniku "Elet es irodalom" 13 lipca 1984 r.: Ostatni raz w Warszawie byłem na jesieni 1980 r. Zdobycie wówczas mięsa graniczyło z popisem akroba- 197 tycznym (...) Mika i AndrzejL., moi ówcześni gospodarze wstydliwie uskarżali się, akilka miesięcy póŹniej, kiedy Mika zrewanżowała się odwiedzinami, w trakcie pożegnania nagle rozpłakała się: nie gniewaj się, powiedziała, wycierając oczy, jak tu dobrze było, jak wam tu dobrze, chlipała. Węgrzy są mądrzy, zbytecznie nie pyskują, nie gniewaj się, ale u mnie w kraju już prawie nie można żyć. Swoistą rolę w kształtowaniu stereotypowego obrazu Polaków, którzy ciągle tylko "rzucają się", a nie potrafią gospodarować i w rezultacie nie mają co jeść poza kaszą, odegrała wydana dwukrotnie w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych na Węgrzech powieść Gyórgy Spiró "Iksowie". Książka zyskała ogromną reklamę krytyków, którzy potraktowali jąjako wiarygodne Źródło do refleksji o historii Polski, W miesięczniku "Zdanie" pisałem, że powieść tę cechuje skrajnie tendencyjne podejście do polskiej historii i kultury, że przynosi ona zafałszowany i karykaturalny obraz epoki Królestwa Kongresowego 1815-1830. Królestwo Polskie, które dzięki działalności gospodarczej księcia Lubeckiego stało się wzorem przyspieszonego wzrostu gospodarczego, ukazana zostało w "Desach" jako kraj nędzy i marazmu gospodarczego. (...) Karykaturalnemu obrazowi Polski i Polaków w "Desach" wtórowało wiele nader popularnych w społeczeństwie węgierskim dość niewybrednych "Polish Jokes". Oto przykłady: Polacy odesłali Węgrom - otrzymane w ramach pomocy - lekarstwa. Dlaczego? Nie mogli z nich korzystać, bo na każdym leku był napis: zażywać tylko po jedzeniu! W Polsce latem podniesie się o pięćdziesiąt procent stopa życiowa! Jak to? Teraz głodują i marzną, w lecie będą tylko głodować. Co to jest? Długie na sto metrów i je kapustę? Polacy w kolejce po mięso. (...) Trzeba sobie szczerze powiedzieć, że od 1981 r. zaznaczyło się wyraŹnie coraz wyraŹniejsze pogorszenie stosunku dużej części społeczeństwa węgierskiego, szczególnie klasy robotniczej i mieszczaństwa, do Polaków. Spowodowane jest to m.in. przekonaniem, iż Węgrzy musieli obniżyć dotychczas stabilną, a nawet wzrastającą stopę życiową, ponosząc koszty wydarzeń w Polsce. Niewątpliwie na stosunek do Polski rzutowały cechujące ogół Węgrów obawy przed gwałtowniejszymi przemianami (lekcja własnego 1956 roku) i skłonność do spokojnego rozwiązywania sprzeczności oraz panowanie austiacko-niemieckich wzorów solidności i zapobiegliwości. Do pragmatycznego i przyziemnego ogółu Węgrów nie przemawiało nadmierne rozpolitykowanie Polaków. Fatalny obraz "obijających się" Polaków przyjął się łatwo, gdyż towarzyszyły mu obserwowane z bliska przykłady fatalnego zachowania się setek czy raczej tysięcy polskich turystów, z energią spekulujących na różnych zaimprowizowanych rynkach. Zbyt 198 wielu Węgrów mogło zobaczyć tylko jedną, nie najciekawszą część naszego społeczeństwa, tę wyspecjalizowanąw "handelku" i pokątnych spekulacjach. * (..,). Jeśli nie podejmiemy wielostronnych i zdecydowanych działań dla polepszenia obrazu Polski i Polaków na Węgrzech, to będziemy coraz bardziej odczuwać, iż oddalamy się od naszych bratanków. Spróbowałem otwarcie spojrzeć prawdzie w oczy. Co można zrobić dla poprawy sytuacji - to temat na inny artykuł, a może i dłuższą dyskusję. Odstraszanie od Polski Mylili się ci, którzy liczyli, że wraz z upadkiem rządów komunistycznych na Węgrzech skończy się trwające od dziesięcioleci pasmo oczerniania Polski i Polaków. W wę-gierskojęzycznych mediach dominujące wpływy po 1989 roku nadal zachowali starzy reżimowi dziennikarze, wypróbowani od lat specjaliści fałszowania obrazu Polski. Zemściła się polityka centroprawicowego rządu Józsefa Antalla, stosującego - na swoją zgubę- swoistą politykę "grubej kreski" wobec ludzi minionego systemu. Podczas gdy ze strony prawicy i centroprawicy nie zadbano ani trochę o zbliżenie odpowiednich środowisk, maksymalnie rozwijała się i rozwijawspółpraca węgierskich i polskich "Europejczy-ków". Chodzi głównie o geremkowsko-michnikowskie skrzydło UD, a póŹniej UW z węgierskim odpowiednikiem Unii Demokratycznej-Związkiem Wolnych Demokratów. Trzeba tu dodać, że węgierscy "wolni demokraci" - w porównaniu z polską Unią Wolności są o wiele bardziej jednoznaczni światopoglądowo. Dominuje u nich wyraŹnie nurt antyklery-kalny i antyreligijnyJest to swego rodzaju partia węgierskich Labud. To z inicjatywy Związku Wolnych Demokratów organizowano w Budapeszcie - skądinąd niezbyt udane - ma-nifestacje przeciw przybyciu na Węgry Ojca Świętego (z powodu rzekomo zbyt dużych kosztów). Wolni demokraci są przy tym, podobnie jak w Polsce grupa Michnika, jednoznacznie nastawieni na walkę z patriotyzmem. Niemałą rolę odgrywa w tym fakt, że podstawowym zapleczem dla węgierskiej dawnej opozycyjnej lewicy laickiej - Związku Wolnych Demokratów -jest liczna i bardzo wpływowa mniejszość żydowska, skupiona w Budapeszcie. Przeważający na wpływowych stanowiskach wśród "wolnych demokratów" byli członkowie partii komunistycznej lub synowie dawnych komunistycznych prominentów, zrealizowali już bez przeszkód na Węgrzech to, o czym michnikowcy w Polsce nadal tylko marzą. Po wygranych przez postkomunistów wyborach na Węgrzech ukształtował się wspólny koalicyjny rząd "Europejczyków" z partii postkomunistycznej (Węgierskiej Partii Socjalistycznej) i "Europejczyków" z dawnej opozycji laickiej (Związku Wolnych Demokratów). Głównymi negocjatorami, którzy doprowadzili do powstania tej 199 koalicji byli: dawny "węgierski zomowiec" z lat 1956-1957; obecny postkomunistyczny premier Gyula Horn i syn żydowskiego awosza (ubeka), specjalisty od bezwzględnych przesłuchań śledczych Ivan Pete, "mózg" Związku Wolnych Demokratów. Zanim jeszcze doszło do powstania rządzącej koalicji lewicy, na Węgrzech przez kilka latwmediach konsekwentnie popularyzowano poglądy główniejednej grupyz Polski: Geremka, Michnikae(co/Ls'orte,$, przy równoczesnym wypisywaniu najskrajniejszych bzdur o polskiej prawicy, polskim Kościele, Wałęsie i w ogóle o Polsce i Polakach. Po części korzystano przy tym z "donosów z Polski", różnych skrajnych wypowiedzi Michni-ka etc., dokładających rzekomo rosnącemu antysemityzmowi w Polsce, groŹbie szowinizmu, dzikiego antykomunizmu etc. Np. l listopada 1991 r. Michnik w artykule publikowanym na łamach organu postkomunistów "Nepszabadsag" z całą siłą atakował polską "wojnę na górze", "agresywnądemagogię dekomunizacji", "głosy nienawiści", "barbary-zmy" eto. Bardzo to odpowiadało węgierskim postkomunistom. 22 lutego 1992 r. na łamach węgierskiego dziennika "Magyar Hirlap" Michnik zapowiadał, że przejdzie do wewnętrznej emigracji, jeśli w Polsce zwycięży nurt szowinistyczny w stylu tego, który trium-fowałw Gruzji. Równocześnie zaś we własnych węgierskojęzycznych korespondencjach z Polski czy artykułach o Polsce dominował nurt ostrzeżeń przed rzekomym nasileniem antysemityzmu i nacjonalizmu w Polsce. Ze szczególną nienawistnąpasją, w sposób niebywale oszczerczy od początku atakowano Prymasa Józefa Glempa. Jeden najbardziej obrzydliwych ataków przeciw Prymasowi Polski wyszedł spod pióra prominentnego działacza Związku Wolnych Demokratów, Tamasa Gaspara Mikłósa, w starym organie kulturalnym żydowskich węgrożerców "Elet ćs irodalom". Bardzo często również oskarżano Lecha Wałęsę o tolerowanie lub wspieranie antysemityzmu. Znamienne, że na Węgrzech doszło do wydania w ogromnym, jak na mały kraj, nakładzie 100 tyś. egzemplarzy książki "Exodus" czołowego amerykańskiego żydowskiego polakożercy Leona Urisa, z wielką werwąpopularyzowano innąantypolskąpowieść "Wybór Zofii" Styrona. Dziwne uprzedzenia wobec Polski znalazły wyraz w węgierskim odpowiedniku "Pamiętnika Anny Frank" - filmie .Dlaczego Go nie było?" Andrasa Jelesa. Reżyser na, .miasto polskie", w którym rozgrywa się zagłada żydów dziwnym trafem wybrał Kamieniec Podolski, węgierscy żydzi - bohaterowie filmu - ciągle z lękiem mówili o "wywózce do Polski", za to nie padały nigdzie takie słowa jak "Niemcy", "gestapo", "SS" (por. omówienie Festiwalu Filmów Węgierskich w Budapeszcie na łamach "życia Warszawy", 16 lutego 1994 r.). W węgierskojęzycznej prasie bez żenady manipulowano informacjami o rzekomej sile "nacjonałów" z grupy Tejkowskiego, z lubością eksponując ich przy różnych okazjach w węgierskiej prasie i telewizji, akcentując rzekomo rosnące zagrożenie dla Polski ze strony tych, jak określano, "neonazistów" czy "nowych faszystów". Rozpisywa- 200 no się o rzekomej popularności "Mein Kampf w Polsce. Jak bardzo świadomie kłamliwa była ta antypolska propaganda uprawiana na Węgrzech najlepiej świadczy tekst Tamasa Alakszy ("Szabadsag" "Wolność" w "Mai nap" z 27 paŹdziernika 1991 roku). Autor głosił w nim, że "Wałęsa, zarówno z religijnego przekonania, jak i jako symbol polityczny nosi w klapie obraz częstochowskiej Dziewicy Maryi, sugerując w ten sposób, że jego polityczni przeciwnicy, liberałowie, to pozbawione religii indywidua i dlatego on stoi duchowo wyżej nad rządami finansistów". Autor tego typu rewelacji, Alak-sza znał bardzo dobrze polski język i polskie realia, i dobrze wiedział, że Wałęsa nigdy nie był przeciwnikiem liberałów, a wprost przeciwnie, to on wywindował do rządu mało przedtem liczącą się grupkę liberałów na czele z J. K. Bieleckim. Były wicedyrektor Węgierskiego Instytutu Kultury w Warszawie, znany z niechęci do polskiego i węgierskiego "nacjonalizmu", Istvan Gordon, niedwuznacznie sugerował, że pochodzenie i wyznanie są jakoby główną przeszkodą w misji tworzenia rządu przez Geremka. Jak pisał Gordon -, .Wałęsa powierzył tworzenie rządu profesorowi Geremkowi, o którym wiadomo, że tak jak nie może zostać rzymskim papieżem, tak nie może zostać i polskim premierem (...). Próba stworzenia rządu przez Geremka jest beznadziejna dlatego, że w kraju, gdzie katolicy stanowią przeważającą większość ludności on sam jest tak daleko od Kościoła katolickiego jak węgierska miejscowość Mąko od Jerozolimy". Dlaczego tak ostre byty ataki w węgierskoj ęzycznej prasie na polski Kościół, "polski nacjonalizm i antysemityzm"? Głównie dlatego, że polski patriotyzm i poczucie godności narodowej są dalej, mimo osłabienia, znacznie silniejsze niż u Węgrów, znacznie bardziej od nas znękanych przez różnych pseudo-Europejczyków i narodowo zakompleksionych. Stąd obawy, że bliższe kontakty z Polakami mogłyby Węgrów zachęcić do bardziej zdecydowanej walki o swągodność narodową! tożsamość. I doprowadzić do ujawnienia prawdy o jakże podobnych manipulacjach i taktyce polskich michnikowców i ich węgierskich odpowiedników, ich jakże podobnej roli w stałych atakach na Kościół katolicki i patriotyzm. Antyreligijni "Europejczycy" na Węgrzech dobrze wiedzą, że polski katolicyzm jest mimo wszystkich zagrożeń ciągle najprężniejszym w Europie Środkowej i jednym z naj-prężniejszych w świecie, stanowi wielkąbarierę dla ateizacji tej części Europy. Obawiają się więc, że w przypadku rosnącego zbliżenia polsko-węgierskiego Kościół polski mógłby przyczynić się do odrodzenia węgierskiego Kościoła, tak długo deptanego i rozkładanego od wewnątrz. Oszczercy Polski na Węgrzech nie ograniczają się do ataków na Kościół katolicki i polski patriotyzm, lecz idą dosłownie na całość. Jak w czasach Kadara przez cały okres po 1989 roku chodziło im konsekwentnie o "odstraszanie" od Polski przez pokazywanie strasznie czarnego obrazu wszystkiego, co Polacy robią. I to zarówno w gospodarce, ma- 201 Iowanej absolutnie na czarno poprzez życie społeczne, jakoby wciąż wypełnione różnymi patologiami. Rozmiary antypolskich przekłamań na Węgrzech oburzyły w swoim czasie nawetjednego z "guru" naszych "Europejczyków" Stefana Bratkowskiego po pobycie na konferencji w mieście Gyula na Węgrzech. W tekście "Koniec mojego mitu Środkowej" ("Gazeta Wyborcza" z 20 paŹdziernika 1990 r.) Bratkowski napisał: "Mam do powiedzenia twarde prawdy - nasza ciągta żywiołowa sympatia dla Węgier jest dziś całkowicie jednostronna i niczym nie odwzajemniona (...). Dzisiejszy Antall dla swoich kroków na rzecz zbliżenia z Polskąnie znajduje minimalnego choćby poparcia ani nawet zrozumienia wśród własnychrodaków (...). Młody, wybitnie zdolny ekonomistanowej, liberalnej już wiary, Laszló Lengyel (nazwisko znaczy akurat "Polak" albo "polski"), jest otwarcie antypolski (czy można znaleŹć w Polsce człowieka, który byłby "antywęgierski"?). Nigdy nie był u nas, ale on, Europejczyk, boi się Polski, która oznacza dlań klerykalizm, populizm i nacjonalizm. Bo co to za nowoczesny kraj, gdzie w końcu XX wieku czołowi politycy spotykają się u Prymasa, by się dogadać? A do dzisiaj ciągle ten sam warszawski korespondent węgierskiego radia i telewizji, dziecię (by rzec delikatnie) dawnych wytycznych propagandowych, przekazuje do swego kraju obraz Polski sarkastycznie wykoślawiony, prześmiewczy, ze skrupulatnie dobieranymi »kwiatkami«, ilustrującymi z góry założoną tezę (...)." Bratkowski prawdopodobnie nie wiedział, a gdyby wiedział, to i tak nie napisałby w "Gazecie Wyborczej", że za antypolskimi wystąpieniami na Węgrzech kryje się zawsze jedno i to samo polakożercze lobby, złożone niemal wyłącznie z ludzi żydowskiego pochodzenia. Tak jak wspomniany ekonomista Lśszló Lengyel (większość węgierskich "lengyelów" wywodzi się z rzesz tzw. galicjanerów, czyli żydów, którzy przybyli na Węgry z Galicji w XIX wieku. żydów, którzy byli na Węgrzech szczególnie ostro krytykowani przez węgierskich patriotów za to, że osłabili przywiązanie do węgiersko-ści wśród środowisk dawniej zadomowionych i zasymilowanych już od pokoleń węgierskich żydów. (Podobnie jak przybyli do Polski pod koniec XIX wieku żydzi z Rosji, tzw. litwacy). Bardzo przestrzegam przed traktowaniem jakże licznych przejawów skrajnego antypolonizmu na Węgrzech jako rzekomego dowodu niechęci rodzimych Węgrów do Polski i Polaków. Byłoby to fatahą i bardzo szkodliwą omyłką! Jak już wcześniej akcentowałem, (istnieje na to aż nadto wiele konkretnych przykładów) ludzie z taką nienawistną pasją atakujący i pomniejszający Polskę i Polaków na Węgrzech są na ogół nie tylko polakożercami, lecz i węgrożercami (yide Pal E. Fehćr, Peter Renyi, Gyórgy Spiró eto.), którzy z lubością atakowali i wyszydzali wszystko, co węgierskie. Dlatego piszę nie o węgierskiej prasie, a o węgierskojęzycznej prasie. Dlaczego jednak tak bardzo udawały się im udają ataki na polskość i Polaków, dlaczego w węgierskojęzycznej prasie ostatnich lat nadal dominuje czarny obraz Pol- 202 ski, dlaczego tak mało zrobiono ze strony polskiej, by się temu przeciwstawić? Myślę, że bardzo dużą winę za to, co się dzieje, ponosi "inercja" polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu, przykładających bardzo mało uwagi do troski o obraz Polski i Polaków za granicą. Nieprzypadkowo ambasadorem na Węgrzech w 1990 roku został Maciej KoŹmiński, protegowany Adama Michnika, przez lata jako historyk "wyróżniający się" ciągłym "demaskowaniem" polskiego i węgierskiego "nacjonalizmu" i "faszyzmu", co wzbudziło doń sympatię Geremka i Michnika. W swej głównej książce ("Polska i Węgry przed drugą wojną światową, paŹdziernik 1938 wrzesień 1939 r."), typowej "cegle", pisanej w ogromnie nieporadnym stylu, KoŹmiński dowodził, że Polska była rzekomo współodpowiedzialna za utratę swej niepodległości i okupację. Oto jakże wymowny passus z 341 strony "dzieła" KoŹmińskiego z charaktery styczną dlań ozdobną barokową stylistyką: "...Jest kwestią osobną, iż własna polityka polska, jak węgierska, jak w różnych okresach, w latach trzydziestych, polityka pozostałych krajów tego regionu, w tym państw Małej Ententy, sprawiła, że wpływy hitlerowskie mogły wzrosnąć w siłę i realizować się w drodze podbojów pokojowych, następnie wojny. Szczególna w tym rola Polski sprowadza się do faktu, iż po długiej serii posunięć politycznych, dyplomatycznych, często błędnych - bo szkodliwych, niewłaściwych - bo jak inne niezależnych od pewnych trwałych, uniwersalnych zasad, przeciwstawiła się zbrojnie hitlerowskiej woli panowania nad Europą. Okoliczności, często niezależne od poczynań rządu polskiego, często też przez rząd ten zawinione, sprawiły, że zapłaciła za to utratą niepodległości i koszmarem okupacji, na pięć przeszło długich lat wojennych". Czyż można się dziwić, że ten "zasłużony" tropiciel polskiego nacjonalizmu nie robi teraz nic dla obrony naszych interesów narodowych i przeciwstawienia się antypo-lonizmowi? Raczej można się zdumiewać, że taka persona została ambasadorem niepodległej III RP. Ale to już tajemnica dyplomatycznej kuchni Skubiszewskiego i Geremka. Zamiast współdziałać z czołowymi węgierskimi polonofilami (najwięcej z nich skupiło się w rządzącej do 1994 r. partii - Węgierskim Forum Demokratycznym, kierowanym przez znanego z prapolskiej postawy premiera Jozsefa Antalla), ambasador KoŹmiński z werwą tępił tych, którzy mieli "zbyt dobre stosunki" z rządzącą na Węgrzech partią patriotyczno-chrześcijańską. W pierwszym rzędzie usunął ze stanowiska dyrektora Ośrodka Kultury Polskiej i Informacji, poetę i inżyniera, Konrada Sutarskie-go, ogromnie zasłużonego dla popularyzacj i polskiej kultury na Węgrzech. Sutarskiego Węgrzy odznaczyli szczególnym wyróżnieniem za zasługi dla kultury węgierskiej - medalem Gabora Bethlena, przyznanym dotąd niewielu cudzoziemcom. Powód usunięcia Sutarskiego - zbyt dobre kontakty z główną partią chrześcijańsko-patriotyczną na 203 Węgrzech i zbyt małe -jak na oczekiwania KoŹmińskiego - kontakty z "Europejczykami" ze Związku Wolnych Demokratów (którzy w momencie usunięcia Sutarskiego byli jeszcze w opozycji). Ze strony węgierskiej też nie ma teraz nikogo, który po linii oficjalnej mógłby zatroszczyć się o prawdziwe zbliżenie polsko-węgierskie, w duchu dawnych tradycji przyjaŹni obu narodów. Na miejsce (...) poprzedniego ambasadora Węgier w Warszawie (...), zwycięzcy postkomuniści mianowali dawnego komunistycznego aparatczyka z Ministerstwa Kultury Gabora Harsa, znanego ze swych "zasług" w tropieniu węgierskiego "nacjonalizmu". Już w ciągu pierwszych kilku miesięcy urzędowania w Warszawie ambasador Hars zrobił bardzo wiele dla skrupulatnego przeczyszczenia ambasady i konsulatu z ludzi tendencji patriotycznej. (...). Na przyjęciach w Ambasadzie Węgierskiej w Warszawie w miejsce ludzi działających efektywnie na co dzień dla przyjaŹni polsko-węgierskiej pojawiło się wypróbowane grono starych komunistycznych aparatczyków (w myśl zasady: swój do swego!) na czele z Wojciechem Jaruzelskim. Wszystko to nie wróży niczego dobrego dla szans odrodzenia starej przyjaŹni obu narodów w najbliższych latach. Tekst ukawl się jako 44 odcinek cyklu "Przemilczane świadectwa" w "Slo-wie-Dzienniku katolickim" z 8-10 września 1995 r. Został w całości przedrukowany w węgierskim czasopiśmie "Magyar Forum" z 19 paŹdziernika 1995 r. 204 Przeciw niszczycielom patriotyzmu na.Węgrzech Mało kto sobie zdaje w Polsce sprawę z rozmiarów dławienia patriotyzmu i tradycji narodowych na Węgrzech po 1956 roku. Były one tym niebezpieczniejsze, że była to już kolejna druga wielka fala niszczenia węgierskiego patriotyzmu po 11 latach niszczenia go przez barbarzyńskie metody węgrożerców z kierowniczej grupy Rakosiego i Geró. Wraz z rozbiciem Powstania Węgierskiego przez sowieckich interwentów, dramatycznie prysły wszystkie nadzieje na przywrócenie prawdziwego poszanowania patriotyzmu i godności narodowej Węgrów, nadzieje związane ze słynnym premierem Imre Nagyem. Politykiem, który w decydującej chwili postawił swe węgierskie uczucie narodowe ponad przynależność do partii komunistycznej, płacąc za to potem głową. Nagyem, który nie ukrywał swojej niechęci do polityki nihilizmu narodowego, uprawianej przez kierowniczą żydow-skągrupę partyjną Rakosiego i Geró. Nagyem, który w swym słynnym programie opozycyjnym z 1955 roku otwarcie stwierdzał: "Nie wypieram się mojej węgierskiej narodowości... Właśnie to wyróżnia mnie i oddziela nawet dziś od kosmopolitów i lewackich ekstremistów, który są obcy narodowi węgierskiemu i jego ambicjom". Opisane we wcześniejszym rozdziale przejęcie czołowych pozycji w ideologii i propagandzie po rozbiciu Powstania Węgierskiego w 1956 r. przez żydowskich węgrożerców "owocowało" wieloletnimi nagonkami na patriotycznych Węgrów i deptaniem ich narodowych tradycji. Wykorzystując straszak antysowieckiego nacjonalizmu można było usuwać z pracy, a częstokroć jeszcze bezwzględniej represjonować każdego, niewygodnego dla antywęgierskiej władzy, prawdziwie patriotycznego Węgra. Przez wiele lat trwała antynarodowa czystka w kulturze, nauce, oświacie i prasie z niepowetowanymi o dziś dzień skutkami. Bardzo głęboko przeżywałem tę dyskryminację prawdziwych węgierskich patriotów w czasie każdorazowych swych pobytów na Węgrzech, wielokrotnie uczestnicząc w tamtejszych, jakże posępnych, "nocnych rodaków rozmowach". Mają one na Węgrzech zresztą szczególnie piękne poetyckie miano "Kalan-dozasók a bus magyar ejszakaban" (Wędrówki w smutną noc węgierską). Moje współczucie dla poniżanych i prześladowanych na każdym kroku patriotycznych Węgrów było tym większe, że chodziło bardzo często o ludzi szczególnie mocno sympatyzujących z Polską, czy nawet dla niej zasłużonych. Zawsze pamiętałem, jak 205 jeszcze jako osiemnastolatek podczas pierwszej swej podróżny na Węgry w 1958 roku, w prawie konspiracyjny sposób, poznałem tak zasłużonego dla Polaków Józsefa Antal-la, dyrektora IX departamentu horthystowskiego MSW do 1944 r., głównego opiekuna dziesiątków tysięcy polskich uchodŹców na Węgrzech. JózsefAntall wegetował w zapomnieniu na Węgrzech, skrajnie dyskryminowany, jako rzekomy reakcjonista. Jego wnuczka Klara Hejj mogła studiować na uniwersytecie (w Polsce) tylko dzięki Polakom, którzy pamiętali o zasługach jej dziadka dla Polski i uzyskali dla niej polskie stypendium. Z Antallem poznał mnie też strasznie wegetujący pod koniec życia, dyskryminowany przez władzę, profesor Adorj an Diveky, najbardziej zasłużony przed 1945 rokiem węgierski badacz historii Polski. Ciągle spotykałem prześladowanych i wegetujących wybitnych madziarskich patriotów, widząc równocześnie jak prosperująprześladujący ich żydowscy politrucy węgierskiej kultury, odnoszący się ze skrajną nienawiścią do Polaków jako wiecznych "nacjonalistycznych" bun-towszczików wobec komunistycznego reżimu. Trudno mi było, jako Polakowi, pozostawać obojętnym na tę wszechobecną wizję węgierskich przyjaciół Polski tępionych na każdym kroku przez wrogów Polski. Po powrocie po dwumiesięcznej wędrówce po Węgrzech latem 1968 roku starałem się zrobić, co tylko było możliwe, dla spopularyzowania węgierskiej tradycji i historii, pokazania węgierskich zasług dla Polski w czasie drugiej wojny światowej, eto., słowem maksymalnego pokazania jasnych kart dziejów Węgier. To wszystko zaś wtedy, gdy na Węgrzech dominowała straszna "czarna legenda" historii Węgier i odgórna moda na prześladowanie wszystkiego, co narodowe i węgierskie. Zdawałem sobie sprawę, że przez publikacje w Polsce mogę wiele prostować. PierwsządużąprzysługąJakąoddałem Węgrom, było sprostowanie fałszów, jakie ukazywały się wtedy na Węgrzech. Mogłem po prostu przedstawić najnowsze dzieje Węgier bez oszczerstw, jakie stosowali dominujący w węgierskiej nauce i propagandzie węgrożercy. Liczyłem przy tym, jak się okazało słusznie, że moje polskie prace wywołają na Węgrzech odpowiedni rezonans, sprzyjający węgierskiej trudnej walce o odczemienie narodowej historii. Rezonans moich "węgierskich" tekstów na Węgrzech okazał się znacznie większy niż sobie to mogjtem kiedykolwiekwcześniej wyobrażać. Począwszy od oddŹwięku mojej książki "Węgry 1939-1969", która zyskała razem ponad 30 recenzji w Polsce i na Węgrzech i zgodne opinie recenzentów polskich i węgierskich, iż jest książką "pionierską" (min. w recenzji Jerzego Kumanieckiego w "Przeglądzie historycznym" nr4z 1972 r. i znanego póŹniej węgierskiego polonisty Csaby Gy. Kissa w "Tiszataj", nr 4 z 1972 r.). Na Węgrzech nie tylko publikowano entuzjastyczne recenzje na temat mojej książki, ale szeroko przedstawiano jej fragmenty. Przede wszystkim chodziło o tę część moich "Węgier 1939-1969", w której pisałem o polityce rządów Telekiego i Kallaya w cza- 206 się wojny oraz o stosunkach polsko-węgierskich. Węgierscy czytelnicy tak długo znieważani i poniżani jako mieszkańcy kraju, który był rzekomo "ostatnim sojusznikiem Hitlera" otrzymywali z węgierskich relacji o mej książce jakże inny obraz "dla pokrzepienia serc". Pokazujący niezasłużenie przemilczane zasługi Węgrów w pomocy dla Polaków po wrześniul939 r., czy to, że dzięki polityce tak piętnowanego w WRLjako rzekomego "faszysty" Horthyego "Węgry aż do marca 1944 r., były jedynym krajem na wschód od Pirenejów, gdzie egzystencja żydów mogła być uważana za bezpieczną" (wg. oceny b. ambasadora USA na Węgrzech J. Montgomeryego). Węgry 1939-1969 "(...) Mimo umocnienia się elementów pronazistowskich na Węgrzech w konsekwencji wyborów z maja 1939 r. i coraz silniejszych politycznych i gospodarczych wpływów III Rzaszy w Europie Środkowej, w przededniu drugiej wojny światowej premier Teleki usiłował uniknąć bezpośredniego zaangażowania się Węgier po stronie Osi, dążąc do zachowania neutrahości w nadchodzącym konflikcie wojennym. Mimo kilkakrotnych nacisków ze strony polityków III Rzeszy odmówił on uczestniczenia w jakiejkolwiek akcji zbrojnej skierowanej przeciw Polsce. 10 września 1939 r. rząd węgierski zdecydowanie odrzucił żądanie przepuszczenia przez terytorium Węgier kierowanych przeciw Polsce wojsk niemieckich, a wkrótce potem Węgry udzieliły schronienia 140 tysięcznej rzeszy uchodŹców polskich. Fakty te wywołały takie oburzenie nazistowskich polityków, iż hrabia G. Ciano - minister spraw zagranicznych faszystowskich Włoch - zapisał w swym dzianniku: "Węgrzy' odmówili prawa przejścia wojsk niemieckich i Ribbentrop na to nie zareagował... Sądzę jednak, że Niemcy nie zapomną tej odmowy i że Węgry prędzej czy póŹniej za to zapłacą'. Tradycyjna przyjaŹń narodu polskiego i węgierskiego, symbolizowana przez nazwiska Batorego, Bema i Petófiego, stanęła przed szczególnie ciężkąpróbąw okresie drugiej wojny światowej z powodu udziału Węgier w wojnie po stronie śmiertelnego wroga Polski - hitlerowskiej III Rzeszy. Nawet i wtedy jednak naród węgierski pozostawał wiemy zasadom przyjaŹni, okazując swą sympatię wobec znajdującej się w przeciwnym obozie wojennym Polski i niejednokrotnie wywołując z tego powodu oburzenie hitlerowskich polityków i dyplomatów. Co więcej, nawet poważna część węgierskich kół rządzących właśnie w sprawie polskiej potrafiła się zdobyć na największy stopień samodzielności i odporu wobec wielokroć ponawianych nacisków hitlerowskich. Niewątpliwie wpłynęło na to w pierw- 207 szym rzędzie zdecydowanie prapolskie stanowisko większości węgierskiej opinii publicznej, z którym musiał się liczyć każdy kolejny rząd. (...) Od początku swego urzędowania ma stanowisku premiera Teleki był zdecydowanie przeciwny jakiekolwiek próbie wciągnięcia Węgier do udziału w niemieckiej akcji zbrojnej przeciw Polsce. Na jego polecenie jeszcze na kilka miesięcy przed wybuchem wojny - 27 kwietnia 1939 r. - węgierski minister spraw zagranicznych Istvan Csaky stwierdził w liście do ambasadora węgierskiego w Rzymie - F. Villaniego, iż Węgry stanowczo odrzucają wszelkie żądania zgody na przejście przez ich terytorium wojsk skierowanych przeciw Polsce, pisząc między innymi: Gdybyśmy bez żadnego sprzeciwu czy nawetpo ewentualnym proteście pozwolili Niemcom, aby z naszego terytorium walczyli przeciwko Polsce, wybuchłaby tu rewolucja i nastąpiłby taki wstrząs moralny, że stracilibyśmy całą wiarę w siebie... zrodzone w ciągu paru stuleci sympatie doprowadziły bowiem do swego rodzaju niepisanego przymierza, które musi być brane pod uwagę zarówno przez rząd węgierski, jak i polski. (...). W dniu 24 lipca 1939 r. premier Teleki zdecydował się na wysłanie do Hitlera listu wyraŹnie stwierdzającego, że Węgry, pomimo wszystkich swych politycznych i wojskowych powiązań z Osią, nie mogą wziąć udziału w żadnej akcji wojskowej przeciw Polsce ze względów moralnych. W odwet za takie stanowisko władze III Rzeszy, tytułem sankcji, odwołały obiecane już dla Węgier dostawy wojskowe. W dniu 8 sierpnia 1939 r. doszło zaś do spotkania między Hitlerem a Csakym w Berchtesgaden, w trakcie którego Hitler poddał gwałtownej krytyce prapolski charakter listu Telekiego. Mimo ustawicznie ponawianych nacisków niemieckich, Węgry uparcie odmawiały jednak zgody na przemarsz wojsk hitlerowskich przez ich terytorium. (...). Po napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę we wrześniu 1939 r. rząd III Rzeszy, dążąc do jak najszybszego zakończenia działań wojennych, próbował znów nakłonić Węgry do bezpośredniego lub pośredniego udziału w wojnie przeciw Polsce, oferując im za to część polskiego terytorium (okolice Sambora i Turka). W kilka dni po stanowczym odrzucaniu tej oferty, w dniu 9 września, Ribbentrop zwrócił się do rządu węgierskiego z żądaniem jak najszybszego udzielenia zgody na przejście wojsk niemieckich kierowanych przeciw Polsce przez węgierskie terytorium. Rząd Telekiego na posiedzeniu w dniu 10 września zdecydowanie odrzucił również i to żądanie niemieckie, jako nie dające się pogaodzić z Węgierskim honorem narodowym i stwierdził, iż gdyby Niemcy po odrzuceniu ich żądania pojawili się mimo to na terytorium węgierskim, wtedy rząd Królestwa Węgierskiego podejmie odpowiednie kroki dla postawienia im oporu. (...). 208 Antynarodowa polityka rządów Rakosiego ' Szczególnie dotkliwe konsekwencje miały błędy i wypaczenia ekipy kierowniczej Rakosiego w kwestii narodowej. Węgry za czasów Rakosiego były bowiem państwem, którego rząd w znacznie silniejszym stopniu niż w jakimkolwiek innym kraju demokracji ludowej zlekceważył i zaniedbał wykorzystanie treści patriotycznych przy budowie socjalizmu, w którym środki masowego przekazu niezwykle często, fałszywie utożsamiając patriotyzm z nacjonalizmem i szowinizmem, prowadziły w istocie rzeczy politykę nihilizmu narodowego. Ówcześni ideolodzy niejednokrotnie starali się dla celów bieżącej polityki stosować zasadę piętnowania niemal całej przeszłości, konsekwentnie negując lub przemilczając wiele cennych i rewolucyjnych tradycji narodowych. Aresztowanie czołowych przywódców komunistycznego i socjaldemokratycznego ruchu oparu (Rajka, Palffiego, Kadara, Kallaiego, Szakasitsa i in.) sprawiło, iż propaganda okresu Rakosiego starała się konsekwentnie przemilczać prawdziwe zasługi i znaczenie węgierskiej walki antyfaszystowskiej w okresie drugiej wojny światowej, tym silniej uwypuklając szkodliwą rolę Węgier jako "ostatniego sojusznika Hitlera". W okresie rządów Rakosiego niemal całkowicie przemilczano np. próby organizowania węgierskiego ruchu oporu w czasie wojny przez Endre Bajcsy-Zsi-linszkiego, znaczenie pomocy udzielanej przez rząd i społeczeństwo węgierskie dla 140 tysięcy uchodŹców polskich w czasie wojny itp. sprawy, które świadczyły, iż ukazywany wyłącznie w czarnych barwach obraz historii Węgier z okresu drugiej wojny był zbyt uproszczony. Przez szereg lat występował bardzo wyraŹny rozziew między szczególnie intensywnym, głęboko odczuwanym na co dzień patriotyzmem najszerszych rzesz społeczeństwa węgierskiego a niezwykle skąpym miejscem poświęconym sprawom patriotyzmu i problematyce narodu w środkach masowego przekazu, w wychowywaniu, szkole itp. Te zaniedbania, jaskrawe objawy lekceważenia na każdym kroku węgierskiej specyfiki narodowej musiały odbijać się szczególnie negatywnie w odczuciu narodu, tak mocno uczulonego na problem patriotyzmu po kilkusetletniej niewoli i kolejnych klęskach ruchów niepodległościowych. Jak stwierdzał póŹniej na temat błędów kierownictwa Rakosiego w kwestii narodowej, z perspektywy tragicznych doświadczeń paŹdziernika 1956 r., Imre Dobozy, jeden z czołowych partyjnych polityków kulturalnych po 1956 r. i obecny sekretarz organizacji partyjnej Związku Literatów Węgierskich: "Ci którzy mienili się wówczas przywódcami narodu... nie nauczyli się rzeczy najważniejszej, to jest tego, że z tym narodem, na tej ziemi - żyć, pracować, 209 iść naprzód, budować nowe społeczeństwo można tylko na sposób węgierski... A ponieważ grupa kierownicza nie rozumiała ideałów narodowych, nie mogła ona sobie nigdy pozyskać duszy narodu". (Fragmenty z książki "Węgry 1939-1969", Warszawa 1971, s. 78-80, 131-132. Drugie, poszerzonewydanie tejmojejksiążki ukazało się pt. " Węgry 1939-1974" w 1975 r.) Węgierskie dyskusje wokół problematyki narodowej Już w 1970 roku w drugim numerze czasopisma "Kultura i Społeczeństwo" opublikowałem dłuższe studium pt. "Węgierskie dyskusje wokół problematyki narodowej", poprzez które chciałem pokazać polskim czytelnikom w sposób możliwy do przejścia przez cenzurę obraz węgierskich zagrożeń dla patriotyzmu i tradycji narodowych (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Chciałem maksymalnie wykorzystać to, że w Polsce w ówczesnych uwarunkowaniach można było o problemach patriotyzmu na Węgrzech napisać bez porównania więcej, niż to co mogliby zrobić u siebie sami Węgrzy. Nieprzypadkowo potem skorzystano w kręgach patriotycznych na Węgrzech (w artykule Csaby Gy. Kissa) dla powołania się na tezy mego artykułu o jednostronnym przedstawianiu węgierskiej przeszłości w skrajnie "czarnej tonacji". Tekst mój po raz pierwszy w Polsce ukazywał głębokie, podskórne napięcia występujące w różnych środowiskach węgierskich, fatalne skutki długotrwałego deptania węgierskiej świadomości narodowej i tradycji w okresie stalinowskim i póŹniejsze przejawy negowania tradycji narodowej. Słabą stroną mego studium było to, że nie mogłem po imieniu nazwać antywęgiersłdch żydowskich enklaw w propagandzie, nauce i kulturze, głównych odpowiedzialnych za systematyczne niszczenie węgierskiego patriotyzmu przed i po 1956 roku (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Oto ważniejsze fragmenty omawianego niżej studium z "Kultury i Społeczeństwa": Jednym z najbardziej charakterystycznych akcentów ogólnego ożywienia wewnątrz politycznego na Węgrzech było poważne nasilenie w ostatnich trzech latach dyskusji nad problematyką narodową- zaciekłe spory wokół różnych interpretacji dzisiejszego modelu patriotyzmu. (...). Przez wiele lat zauważało się wyraŹny kontrast pomiędzy szczególnie intensywnym, głęboko odczuwanym na co dzień patriotyzmem najszerszych rzesz społeczeństwa węgierskiego a równocześnie zbyt skąpym miejscem poświęcanym patriotyzmowi i problematyce narodu w środkach masowego przekazu, wychowaniu, szkole itp. Zaniedbania te 210 musiały się odbijać szczególnie negatywnie w przypadku narodu, tak mocno jak węgierski uczulonego na problem patriotyzmu po kilkusetletniej niewoli, kolejnych klęskach ruchów niepodległościowych i tak tragicznych dla Węgier wydarzeniach historii XX w. (...). Wszystkie te fakty złożyły się na pogłębienie na Węgrzech różnego rodzaju kompleksów narodowych, ukształtowanie w świadomości znacznej części ludności węgierskiej swoistego stereotypu narodu węgierskiego, jako małego i osamotnionego ze wszystkich stron. "Cóż, jesteśmy małym narodem bez krewnych w Europie" - stwierdził kiedyś z nostalgią czołowy współczesny pisarz węgierski Laszló Nemeth. Zarówno w artykułach Nemetha, jak i w wypowiedziach wielu innych węgierskich twórców współczesnych, niemal jak refren powtarza się przekonanie o wyjątkowym wprost tragizmie historii Węgier. Charakterystyczna pod tym względem, była np. wypowiedŹ Sandora Farkasa na łamach kulturalno-społecznego miesięcznika "Uj iras": "Nie wierzę, aby istniały narody (może z wyjątkiem Polaków), u których poczucie narodowego tragizmu odzywałoby co chwila z równie przejmującą jak u Węgrów silą w trudniejszych okresach historycznych (...)". O znaczeniu różnych nabrzmiałych węgierskich uczuleń i kompleksów na tle narodowym w niemałym stopniu zadecydowały poważne błędy i wypaczenia okresu rządów Rakosiego. (...) Ówcześni ideolodzy niejednokrotnie starali się dla celów swej bieżącej polityki stosować zasadę piętnowania niemal całej przeszłości, konsekwentnie negując lub przemilczając wiele cennych, narodowych tradycji. Jak to stwierdzał na przykład dosadnie jeden z ideologów lat pięćdziesiątych - Bela Illćs: "Węgrzy mogą być dumni z trzech rzeczy: z rzadkich, odosobnionych wydarzeń swej przeszłości, przeważającej większości wydarzeń z teraŹniejszości i z całej przyszłości". Nie bez wpływ na tego typu formułowanie opinii pozostał fakt, iż większość kierowniczych działaczy partyjnych z czasów Rakosiego wywodziła się z tzw. Biura Zagranicznego, które przez cały czas wojny działało w Moskwie i było w poważnym stopniu oderwane od sytuacji w kraju (w Moskwie działali między innymi: Rakosi, Geró, Farkas, Revai). (...) Wyjątkowo mechaniczne powielanie wzorów radzieckich przez Rakosiego, który sam siebie określał jako "najlepszego ucznia Stalina" i jaskrawe objawy lekceważenia specyfiki narodowej na każdym kroku poważnie godziły w drażliwość narodowąWęgrów. Nic więc dziwnego, że właśnie w trakcie tragicznych wydarzeń 1956 r. antypartyjne siły na Węgrzech odwołały się w niezwykle silnym stopniu i - dodajmy - z sukcesem do haseł narodowych: suwerenności, dawnego sztandaru i herbu narodowego, tradycji lat 1848-1849r. ipostulatów jedności narodowej. (...). Wszystko to nie pozostało bez wpływu na dalszy rozwój dyskusji nad problematyką narodową w pierwszych latach po 1956 r. Ówczesne trudne warunki realizacji polityki 211 konsolidacji politycznej, ciągła bieżąca walka z opozycjązwoleimików Imre Nagya o podstawowe kierunki rozwoju politycznego i gospodarczego kraju powodowały odsunięcie w cień na dalsząprzyszłość kwestii dyskusji nad sprawami patriotyzmu, roli tradycji narodowej itp. (...) Często występowało niedocenienie patriotyzm jako kontynuacji postępowych tradycji narodowej przeszłości, pomniejszanie i degradowanie tych tradycji. (...) Zatracona została w pewnym sensie proporcj a przy przedstawianiu historii narodu węgierskiego w czasie drugiej wojny światowej. Ukazało się bardzo dużo różnych pozycji naukowych i beletrystycznych, przeprowadzających bezwzględny rozrachunek z negatywnymi cechami zachowania narodu węgierskiego w okresie drugiej wojny światowej (np. książka T. Cseresa Zimne dni o masakrze ludności serbskiej w Nowym Sadzie przez oddziały węgierskie w 1942 r.). Niestety jednak w cieniu tego bardzo potrzebnego skądinąd rozrachunku ginęła informacja o niektórych pozytywnych kartach niedawnej historii Węgier. Przez wiele lat, na przykład, bardzo mało pisano na temat działalności węgierskiego ruchu oporu w czasie wojny, o kierowanych przez bohaterskiego Endre Bąjcsy Zsi-linszkiego przygotowaniach do wybuchu powstania w Budapeszcie, o znaczeniu pomocy udzielonej przez rząd i społeczeństwa węgierskie dla 150-tysięcznej rzeszy uchodŹców polskich w czasie wojny. O pomocy dla 800 tysięcy żydów węgierskich, którzy aż do okupacji niemieckiej w 1944 r., miano nacisków Trzeciej Rzeszy, mogli się czuć na Węgrzech bezpiecznie, i o innych podobnych sprawach świadczących, iż kreślony wyłącznie czarnymi kreskami obraz historii Węgier w okresie drugiej wojny światowej był zbyt uproszczony. Premier Pal Teleki, który zdecydowanie odmówił przepuszczenia wojsk niemieckich przeciw Polsce przez terytorium Węgier we wrześniu 1939 r. i który popełnił samobójstwo w 1941 r, na znak protestu przeciw naciskom niemieckim na Węgry, zmuszającym ten kraj do wzięcia udziału w wojnie przeciw Jugosławii, był przedstawiany wyłącznie jako polityk faszystowski i poplecznik Horthyego. (...). Skandal wokół wystąpienia pułkownik A. Godó Polskie próby wspierania węgierskiej walki o prawdę nt. XX-wiecznych dziejów Węgrów musiały zderzać się ciągle z bardzo dużymi barierami. Najważniejszą z nich był fakt, że w węgierskim życiu naukowym, propagandzie i mediach, dominowali wciąż przedstawiciele antynarodowego nurtu politycznego. To oni też najczęściej reprezentowali wę- 212 • gierską stronę oficjalną podczas różnych wspólnych spotkań naukowych i sympozjum z Polakami: Nader typową przedstawicielką takich skrajnych, wręcz węgrożerczych postaw, była reprezentująca stronę węgierską w 1975 roku na oficjalnym polsko-węgier-skim sympozjum dogmatyczna pukownikAgnes Godó. Chodziło o zorganizowane przez Węgierski Instytut Historii Kultury i ZBOWiD 26 maja 1975 r. w Warszawie sympozjum poświęcone współdziałaniu węgiersko-polskiemu w latach U wojny światowej. Pułkownik Godó skompromitowała się tam wręcz haniebnym antywęgierskim wystąpieniem, posuwając się do publicznego nazwania "faszystą" najbardziej zasłużonego węgierskiego opiekuna Polaków w czasie wojny Józsefa Antalla, człowieka, którego z wdzięcznością nazywano "ojcem Polaków" za uratowanie rozlicznym Polakom życia. Dodajmy dyrektora departamentu w horthystowskim MSW, który został uwięziony przez Niemców po ich okupowaniu Węgier w marcu 1944 r. pod zarzutem pomagania Polakom i polskim żydom. Zdołał zaś ocalić życie tylko dzięki temu, że nikt z torturowanych okrutnie przez gestapo polskich działaczy uchodŹczych nie załamał się i nie wyznał prawdy o ogromnej pomocy Antalla dla Polaków. Oburzony tak oszczerczym oskarżeniem pod adresem wielkiego patrioty węgierskiego i przyjaciela Polaków, natychmiast gwałtownie zripostowałem płk. Godó. Zapytałem ją wprost, skąd wzięła swe tak nieprawdziwe "rewelacje" o rzekomym "faszyzmie" Antalla. Przypomniałem, że na Węgrzech, w pierwszych latach po wojnie działały bardzo surowe komitety badające przeszłość ludzi współpracujących z węgierskimi faszystami i Niemcami hitlerowskimi. W efekcie działań tych komitetów ponad 600 osób stracono, w tym aż czterech byłych premierów^). "Zastanawiające jestwtakiej sytuacji"-powiedziałem, dlaczego te komitety "dziwnie" pominęły "faszystę" Antalla? Został on nawet w ówczesnej atmosferze ścigania faszystów ministrem odbudowy, i był posłem do parlamentu aż do 1945 roku włącznie. Zapytałem płk. Godó również, jak wyobraża sobie fakt, że właśnie Polska, która tyle ucierpiała od niemieckiego faszyzmu przyznała "faszyście" Antallowi jedno ze swych najwyższych odznaczeń - krzyż oficerski orderu Polonia Re-stituta. Po moim wystąpieniu rozgorzała prawdziwa burza na sympozjum. Poparli mnie zarówno liczni polscy uczestnicy sympozjum na czele z dr. Berghausenemjak i kierownik katedry filologii węgierskiej na UW profesor Istvan Csplaros. Dogmatyczna pułkownik Godó zajadle podtrzymywała swe twierdzenia o Antallu, twierdząc nawet - wbrew wszelkim faktom, jakoby był on faszystowskim ministrem w czasie wojny. Dodatkowego dość ponurego "kolorytu", do jej obrzydliwego ataku na Antalla dodawał fakt, że na sali była obecna studiująca w Polsce wnuczka Antalla Klara Hejj. Musiała ona słuchać, jak za granicą szkaluje się postać jej wielkiego dziadka! Syn Józsefa Antalla, póŹniejszy pierwszy premier demokratycznych Węgier - József Antall junior zaprotestował póŹniej do 213 władz węgierskich przeciw takiemu oczernianiu pamięci jego ojca przez dogmatyczną pułkownik. Warto dodać, że jeszcze po sympozjum płk. Godó "wsławiła się" dość szczególnymi słowami: J po co cały ten krzyk o pomocy Węgrów Telekiego dla Polski. To przecież byli tylko węgierscy faszyści, którzy pomogli polskim faszystom w przedostaniu się na zachód do faszystowskiej armii Andersa" (!!!). Skandal z pik. Godó najlepiej uprzytamniał jak duże były odmienności polskich dyskusji wokół patriotyzmu w Polsce i na Węgrzech po 1956 roku. W Polsce już w 1956 roku i w pierwszych latach po 1956 r. skończono z niektórymi przemilczeniami, tematami "tabu" w kwestii problematyki narodowej. Zweryfikowano również niektóre skrajniejsze oceny (np. na temat gen. W. Sikor-skiego), rewaluowano dość mocno stosunek do AK i wojsk polskich na Zachodzie. Na Węgrzech po 1956 r. natomiast, na skutek utrzymania się na różnych szczeblach władzy ludzi, którzy za główny cel uznali sobie walkę z rzekomym węgierskim "nacjonalizmem" mogły prosperować tak głupawe postaci skansenu antynarodowegojak osławiona pułkownik Godó. W każdym razie pamięć o skandalu z jej wystąpieniem w Warszawie długo przypominała Polakom, z jak skrajnymi objawami dogmatyzmu w podejściu do historii można sięjeszcze spotkać na Węgrzech. Wyjątkowo ograniczone poglądy Godó referujęwe wcześniejszym rozdziale, omawiając antypolskie brechty zawarte w jej książce o stosunkach polsko-węgierskich doby wojny, którą skrytykowaliśmy podczas wspólnej polsko-węgierskiej komisji ds. podręczników. Rolę moją w obronie pamięci postaci Józefsa Antalla seniora przeciw oszczerstwom Godó przypomnieli po latach (w 1992) obecny ambasador RP w Budapeszcie Grzegorz Lubczyk (w artykule: "Skandal z polskim wątkiem", "życie Warszawy" z 3 lutego 1992) i obecny radca Ambasady Węgier w Warszawie Anita Szalai: "Ki, mitmo ndott Yarsóban" (Co kto powiedział w Warszawie?", "Uj Magyarorszag", 14 lutego 1992). Jak: walczono z węgierskim patriotyzmem Widząc, jak gruntownie i systematycznie niszczono węgierski patriotyzm przed i po 1956 roku, starałem się możliwie jak najszerzej upowszechnić prawdę na ten temat. Zderzałem sięjednak z przeróżnymi barierami. Np. mój sześćsetstronnicowy doktorat na temat historii politycznej Węgier w latach 1944-1968 został pozbawiony możliwości wydania przez kolejne dwie recenzje (4 i 5), oparte wyłącznie na kryteriach polityczno-ideologicznych, wysuwanych przez naukowców-politruków (zob. szerzej moje uwagi w rozdziale......). W doktoracie poświęcałem zaś kilkadziesiąt stron opisowi rozlicznych przejawów negowania tradycji narodowych na Węgrzech po 1956 r, i 214 ich przyczyn. Próbowałem szerzej rozwinąć tę problematykę również w przygotowanej w ramach pracy w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych książce "Polityka kulturalna WSPR w latach 1968-1977. Ku memu przykremu zaskoczeniu ówczesny kierownik: Zakładu Krajów Socjalistycznych w PISM, dogmatyczny docent Zbigniew Kle-packi, nie mający większego pojęcia o problemach powojennych dziejów naszego regionu wystąpił z sugestią do dyrekcji PISM, aby tak "drażliwą" pracę jak moja wydać zaledwie w czterech egzemplarach (pod pseudonimem i do użytku służbowego). Chodziło o pisaną przez półtora roku ponad dwustustronnicową książkę. Po moich protestach w dyrekcji PISM pracę ostatecznie wydano w niewielkim nakładzie 150, ale już nie 4 egzemplarzy, pod moim nazwiskiem. Kilka lat póŹniej krytyk Krzysztof Mętrak w entuzjastycznej recenzji publikowanej pt. "Węgierskie nauki" na łamach "Ekranu" z l lutego 1981 r. wyrażał zdziwienie, że taką książkę jak moja wydano "do użytku wewnętrznego". I dodawał: ,JisiqzkęNowaka powinien przeczytać u nas każdy, kto działa w sferze polityki kulturalnej, gwoli zastanowienia, a czasem także przestrogi..". Z książki o węgierskiej polityce kulturalnej Kampania "odbrązowiania" węgierskiej historii Na charakter Węgierskiej walki przeciwko nacjonalizmowi po 1956 r. w największym stopniu wpłynęły poglądy profesora Erika Molnara, byłego ministra sprawiedliwości w okresie Rakosiego, który na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zajmował dominującą pozycję w węgierskiej historiografii, będąc równocześnie dyrektorem Instytutu Historii przy Akademii Nauk, redaktorem naczelnym głównego czasopisma historycznego "Szazadok" i przewodniczącym Węgierskiego Towarzystwa Historycznego. W 1962 roku Molnar rozpoczął wielką kampanię - zwalczania "nacjonalistycznych" pozostałości w świadomości społeczeństwa i historiografii węgierskiej. (...) Dążąc do usunięcia "pozostałości burżuazyjnego nacjonalizmu", Molnar wystąpił z postulatem nader radykalnej zmiany stosunku do podstawowych tradycji narodowych, a przede wszystkim do tradycji walk niepodległościowych. W myśl koncepcji Molnara: "Narodowe wojny niepodległościowe wyrażały w pierwszym rzędzie potrzeby materialne burżuazji", a samo uczucie narodowe "przed rozpoczęciem budowy socjalizmu było wyłącznie jedną z form przejawów ideologii burżuazyjnej". W swych pracach Molnar niejednokrotnie dawał da zrozumienia, iż przed rozpoczęciem budowy socjalizmu patriotyzm nie miał realnych podstaw na Węgrzech, negując w ten sposób istnienie prawdziwe- 215 go patriotyzmu nie tylko u przywódców powstania Rakosiego w latach 1703-1711, ale i u Petófiego, Kossutha, Bajcsy-Zsilinszkiego. Odrzucał on niemal całą tradycję węgierskich walk wolnościowych XVIII i XIX wieku, łącznie z węgierskąrewolucją 1848 r. jako "ruchów szlacheckich", które zmierzały, jego zdaniem, wyłącznie do pełniejszego umocnienia panowania rodzimej feudalnej szlachty nad węgierskimi chłopami. Słowa "cierpiący kraj", "droga ojczyzna" były, według Molnara, tylko burżuazyjnym frazesem dla zmylenia ludu i wciągnięcia go do walki o interesy klas posiadających. Zdaniam E. Molnara, burżuazyjny nacjonalizm i uczucia narodowe szerokich mas są formami przejawiania się tej samej ideologii burżuazyjnej, a elementy burżuazyjnego nacjonalizmu można dostrzec również w szerokich nastrojach mas (...). Charakterystycznym przykładem takiego podejścia do historii była przedstawiona przez Molnara ocena przyczyn rozbiorów Polski: "Polscy panowie, poświęcając suwerenność państwową Polski zwrócili się do obcych mocarstw o silnie scentralizowanej władzy, aby otrzymać od nich obronę przecinko własnym chłopom pańszczyŹnianym, obronę, której nie mogła im zapewnić ich własna rozpadająca się organizacja państwowa". Dokonana przez Molnara radykalna rewizja narodowej historii nie była przyjmowana bez głosów sprzeciwu. (...). Pomimo tych i innych głosów sprzeciwu przez szereg lat poglądy Molnara i jego szkoły miały dominującą pozycję. PóŹniej, w czasie kolejnej dyskusji wokół patriotyzmu, jeden z dyskutantów stwierdził m.in., w związku z koncepcjami Molnara: "Jego sztywne sformułowania wywołały wiele niechęci, lecz jego autorytet polityczny, uniemożliwił podjęcie z nim równorzędnej dyskusji".(...). Część historyków i publicystów, zrywając z dawnym (...) obrazem narodowych walk niepodległościowych, skłonna była do odrzucania nawet największych węgierskich ruchów niepodległościowych jako ruchów zacofania feudalnej szlachty, równocześnie idealizując rządy Habsburgów na Węgrzech jako wyraz "postępowej" gospodarczej i społecznej centralizacji. (...). Kampania "odbrązowienia" węgierskiej przeszłości swym zasięgiem wyszła poza nauki histaryczne i publicystyczne, znalazła duże odbicie w filmie, telewizji, teatrze itp. Charakterystyczna pod tym względem była sytuacja w dziedzinie węgierskiego teatru. Między innymi po 1956 r. przy próbach ponownej inscenizacji słynnych dramatów narodowych częstokroć zaznaczały się tendencje do "odbrązowiania" węgierskiej historii, połączonego z całkowitym odejściem od autentycznej wymowy klasycznych dzieł węgierskiej dramaturgii. Szczególnie charakterystyczne były inscenizacje największego węgierskiego dramatu narodowego "Bana Bańka" J. Katony. 216 Wydrukowany w 1820 r., w okresie podejmowania przez monarchię Habsburgów intensywnych wysiłków germanizacyjnych na Węgrzech, dramat J. Katony miał zdecydowanie narodową! antyniemieckąwymowę. W centrum akcji, rozgrywającej się w XII wieku, pokazany był coraz gwałtowniejszy protest całego ówczesnego węgierskiego społeczeństwa przeciwko godzącej w Węgrów polityce ówczesnej królowej Niemki, Gertrudy z Meranu, i faworyzowanych przez nią niemieckich dworaków z Meranu. (...). Autorzy inscenizacji "Bana Bańka" w latach sześćdziesiątych, wbrew oryginalnej wymowie dramatu, uczynili jego pozytywnym bohaterem niemiecką królową-Gertrudę, przeciwstawiając jej "wykształcenie i ogładę"-"niecywilizowanemu, barbarzyńskiemu światu węgierskiemu", portretując rzeczników narodowej suwerenności Węgier jako tępych warchołów i demagogów (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Wiceprzewodniczący Węgierskiego Towarzystwa Historii Literatury, pisarz i historyk literatury, D. Keresztury, w szkicu poświęconym inscenizacji "Bana Bańka" w 1962 r. przeciwstawił się spaczeniu wielkiej tragedii narodowej przez reżysera, ukazaniu "zniekształconego" obrazu Węgrów przy równoczesnym wyidealizowaniu niemieckiej królowej i jej dworaków. Keresztury pisał, iż wyidealizowany, sympatyczny obraz Gertrudy, sprzeczny jest z wymową dzieła J. Katony, "który stał po stronie Węgrów w konflikcie i traktował atmosferę dworu Gertrudy jako wyraz tendencji antyludowych i podłości, nie zaś jako wyraz wyższego stopnia cywilizowania (...)". "Bana Bank" jest "dramatem narodowym" w najszlachetniejszym tego słowa znaczeniu i szkoda byłoby pozbawiać go tej rangi. (...) Nierzadko zaznaczała się tendencja do eksponowania głównie czarnych kart w historii Węgier. Miejsce dawnych schematycznych, przesadnie upiększonych, ulukrowa-nych, wizjihistorii Węgier zajęły nowe schematy kampanii "deheroizacyjnej". Z ogromną reklamą spotkała się książka L. Nemeskurtyego - "To się zdarzyło po Mohaczu", stanowiąca jeden wielki pamflet na historię Węgier. Znani bohaterowie byli w niej przedstawiani jako prymitywni rabusie, książka roiła się od stwierdzeń w stylu: "musimy wreszcie myśleć o tym, iż w 1530 r. jedynym kulturalnym wydarzeniem na Węgrzech było to, że król Jan urządzał polowania (...)". Sam Nemeskurty przedstawił jako cel swojej książki ukazanie wreszcie całej prawdy o historii Węgier, pisząc we wstępie, iż dotąd na Węgrzech upiększano historię, "w typowy dla węgierskiego nacjonalizmu, niemal bezprzykładny w Europie sposób fałszujemy naszą historię". Recenzje naukowców zwróciły uwagę na wielka ilość poważnych błędów i nieścisłości, charakteryzujących rewizję przeszłości dokonaną przez Nemeskurtyego. Nie przeszkodziło to dalszym (niepoprawionym) wydaniom książki. Wielu publicystów akcentowało książkę Nemeskurtyego jako wzór tego, jak trzeba bez osłonek pokonywać prawdę 217 historyczną i walczyć z węgierskim "nacjonalizmem". Tego typu przyjęcie książki Ne-meskurtyego, skądinąd napisanej w bardzo żywy sposób, pięknym literackim językiem, można by porównać tylko ztakąhipotetycznąsytuacjąu nas,wktórej "Śmierć porucznika" S. Mrożka uznano by za główny dokument do studiów nad epoką romantyzmu. Lansowany przez poważnączęść historyków i publicystów pesymistyczny obraz historii Węgier nie pozostawał bez wpływu na inne dziedziny kultury, znajdował odbicie w wypowiedziach typu interwiew znakomitego reżysera węgierskiego Mikłósa Jancsó, udzielonego paryskiej Cinema 67 i stwierdzającego min.: "Co trzeba więc zrobić, aby naród tego kraju stał się wreszcie dojrzałym i godnym Europy" (pour que lepeuple de ce pays deyienne enfin adulte et digne de l 'Europę). Dochodziło do skrajnych przesad w demaskowaniu węgierskiego nacjonalizmu. Niektórzy widzieli nacj onalizm w zbieraniu węgierskich melodii ludowych prasa Bartoka i Kodałya, w próbach stworzenia węgierskiego stylu w architekturze, oceniali jako przejaw nacjonalizmu zaniepokojenie z powodu pogarszania się sytuacji demograficznej na Węgrzech, malejącego przyrostu ludności. Inni jako przejaw nacjonalizmu skłonni byli traktować złe wyniki w nauce języka rosyjskiego. Jak pisała o tym publicystka organu KC WSPP "Tarsadaimi Szemle" - E. Havas: "Wielu jest skłonnych do odkrywania nacjonalizmu i antyradzieckości w tym, że poważna część dzieci uczy się prawdziwie ciężkiego dla niej języka rosyjskiego z niezbyt dużym entuzjazmem i z bardzo słabymi wynikami nauki. Część nauczycieli chciałaby w tym z miejsca demaskować nacjonalizm, a przecież dzieciom ciężko przychodzi nauka obcego języka, a nie utatwiająjej również często nie najlepsze obiektywne warunki nauczania, jego metody". Zastępca redaktora naczelnego tygodnika "Elet es irodalom", Yilmós Faragó, napiętnował jako przejaw nacjonalizmu twierdzące odpowiedzi dzieci szkolnych napytanie: "Czy dumni sąz tego, że sąWęgrami?" Faragó akcentował: "Najsympatyczniejsze, w mojej opinii, odpowiedzi znalazłem wśród tych - może to brzmieć zaskakująco - które stwierdzały: nie są dumne z tego, że są Węgrami". (...). Nasilenie napięć wokół problematyki narodowej Jednąz najpoważniejszych przyczyn pogorszenia się atmosfery w węgierskich środowiskach twórczych na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych stało się dalsze nasilenie napięć wokół problematyki narodowej. Na rozwój węgierskiej dyskusji wokół problematyki narodowej negatywnie rzutował rezonans polskich wydarzeń marcowych 1968 r. i póŹniejszej publicznej kampanii przeciwko syjonizmowi w Pol- 218 sce. Polskie wydarzenia marcowe miały na Węgrzech silny, choć dwojaki oddŹwięk. Wśród ludzi z "nurtu antykosmopolitycznego" zdarzali się tacy, którzy pod wpływem wydarzeń w Polsce zaostrzyli ton swych wystąpień przeciwko tendencjom "nihilizmu narodowego" i "kosmopolityzmu". Znalazło to szczególnie silne odbicie w publicystyce Gyuli Fekete (...) Wiele rozgłosu i polemik wywołał zwłaszcza (...) artykuł Gyuli Fekete: "WięŹ z ojczyzną", stwierdzający m.in.: "Dzisiaj już nie muszę udowadniać, jak silne centra kosmopolityczne powstały na tych terenach, korzystających niemal z praw eksterytorialnych, gdzie prowadzono jednostronne kampanie przeciwko nacjonalizmowi. Tak może się stawiać znak równości między internacjonalizmem i kosmopolityzmem. Tak mogą zaszeregowywać -w sposób wypowiadany i niewypowiadany na listę prohibito-wanych anachronicznych ideałów uczucia narodowe, poczucie więzi do ojczyzny (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.)". Z drugiej strony przedstawiciele "tendencji antynacjonalistycznej" zareagowali na rozwój sytuacji w Polsce, bezpośrednio po marcu 1968 r., z wyjątkowym niepokojem, obawiając się możliwości ewentualnego dojścia do podobnego typu kampanii również na Węgrzech. (...) Począwszy od przełomu lat 1968/1969 na Węgrzech dochodzi do wyraŹnego zahamowania rozwoju węgierskiej dyskusji o problematyce narodowej. W 1971 roku następuje likwidacja dwóch czołowych forum tendencji "antykosmopolitycznej" w miesięczniku "Kritika" (przez całkowite usunięcie dotychczasowego składu tej redakcji i powierzenie stanowiska redaktora naczelnego w niej jednemu ze znanych rzeczników tendencji "antynacjonalistycznej"-P. Pandyemu) i miesięczniku "Kortars" (przez odsunięcie dotychczasowego redaktora naczehiego I. Simona). Wkilka miesięcy póŹniej kierownictwojed-nego z dwu wielkich przedsiębiorstw filmowych "Budapest" powierzono I. Nemeskurty-emu, autorowi omawianej wyżej próby "deheroizacji" historii Węgier w XVI wieku. Zahamowanie publicznej dyskusji wokół problematyki narodowej i wspomniane decyzje personalne nie usuwały jednak nadal występujących napięć wokół kwestii narodowej. W praktyce doszło nawet do ich zaostrzenia. (...) Wyrazem utrzymujących się napięć wokół problematyki narodowej stały się zajścia uliczne 15 marca 1972 r. w centrum Budapesztu. W kręgach inteligenckich za główną przyczynę zajść uważano nader sformalizowany i zawężony charakter oficjalnych uroczystości ku czci węgierskiej rewolucji 1848 r, której rocznica (l 5 marca) była niegdyś przez wiele lat największym węgierskim świętem narodowym. Wśród zebranej młodzieży studenckiej i gimnazjalnej (ilość uczestników zajść ulicznych w kilku punktach miasta ocenia się na kilka tysięcy osób) skandowano okrzyki żądające przywrócenia święta narodo- 219 wego w dniu 15 marca. Milicja po paru godzinach całkowicie rozpędziła manifestację, a "Nepszabadsag"z61ipca 1972 r. poinformowała o skazaniu 6 uczestników zajść wyro-kami od 6 miesięcy do roku. (Warto tu dodaj, że święto narodowe w dniu 15 marca zostało znowu przywrócone na Węgrzech po obaleniu komunizmu- J.R.N. - przypis do obecnego wyd. książkowego). Zajścia 15 marca nie pozostały bez wpływu na ponowna ożywienie publicznej dyskusji wokół problematyki narodowej na wiosnę 1972 roku. (...). WypowiedŹ (...) uczestnika konferencj i w Eger, Imre Doboziego, wówczas sekretarza generahego Węgierskiego Związku Pisarzy, a póŹniej, od 1976 r., przewodniczącego tego Związku, akcentowała m.in.: "Zostawiłem na koniec tematykę nacjonalizmu i kosmopolityzmu. My przez długi czas wytrwale i stanowczo piętnowaliśmy nacjonalizm. Trochę podchodziliśmy do tego tak, jak robili swego czasu idący w ślad za hiszpańskimi zdobywcami misjonarze, którzy z wielką wytrwałością usiłowali namówić Indian, aby nie pracowali w niedzielę. Po kilku latach zauważyli jednak, iż ci Indianie przestali pracować również i w dni powszednie. Teraz zaś my tak wiele wymyślaliśmy na nacjonalizm, że i patriotyzm zaczął się znajdować w niebezpiecznej sytuacji". Wg mojej książki "Polityka kulturalna WSPR w latach 1968-1977", Warszawa, PISM 1977 r., s. 80-82,84,86, 88,89,127-131. Dotąd niestety w zbyt małym stopniu wiemy w Polsce o wiele lat trwającej ofensywie antynarodowych środowisk na Węgrzech przeciwko patriotyzmowi i tradycjom narodowym. Pod wielu względami przypominała ona wystąpienia różnych naszych polskich zniesławiaczy tradycji narodowej i patriotyzmu na przełomie lat 50.-60., ich ówczesne ataki na polską "bohaterszczyznę", itp. (np. teksty KTT, Kału-żyńskiego, KoŹniewskiego, Górnickiego). Była jednak jedna podstawowa różnica - na Węgrzech bez reszty dominowała w kierownictwie partii antynarodowa frakcja, w Polsce przez cały czas po 1956 roku toczyły się z różnym natężeniem spory frakcji puławian i natolińczyków (lub inaczej "chamów" i "żydów"), Różnicę polskiej i węgierskiej sytuacj i wewnętrznej dobrze ilustruje fakt, że na Węgrzech w ogóle nie było szans stworzenia wielkich widowiskowych filmów i seriali o wymowie patriotycznej (typu polskich filmów "Nad Niemnem", "Potop" czy "Pan Wołody-jowski"). Węgrzy byli pod każdym względem o wiele bardziej zduszeni jeśli chodzi o docenienie różnych tradycji narodowych po 1956 r. niż Polacy. Można powiedzieć też, że z okresu komunizmu wyszli jeszcze bardzie zdruzgotani i okaleczeni jeśli chodzi o swą świadomość narodową i wiedzę o własnej historii. 220 Boje z polakożercą - Gy. Spiró W podejmowanych przez władze kadarowskie działaniach dla skompromitowania i ośmieszenia, tak niebezpiecznego dla "obozu socjalistycznego", polskiej opozycji niemałą rolę odegrała, powstała wyraŹnie na zamówienie oficjeli, powieść Gyórgya Spiró "Iksowie". Jej autor, dramaturg i pisarz, syn WRL-owskiego dyplomaty, żydowskiego pochodzenia, faworyt czołowego partyjnego bonzy w sferze ideologii Gyórgya Aczćła (Appela)już wcześniej w jednej ze sztuk ("Kort") wyszydzał opozycjęwobec partyjnej węgierskiej władzy. Do pracy nad "Desami" przystąpił w sytuacji, gdy na Węgrzech zaczęło się zaznaczać coraz silniejsze oddziaływanie polskich protestów intelektualnych, zaczęły się ukazywać pierwsze nielegalne samizdaty, coraz bardziej prężniała opozycja w Węgierskim Związku Pisarzy, głównie kręgów patriotycznych. Główny pomysł "Iksów" polegał na gruntownym ośmieszeniu - na przykładzie Polski "nonsensów antyrządowej opozycji i w ogóle rzucania się" przeciw władzy. Szczegóhie gwałtownie Spiró wyszydzał opozycjonowanie, które zderza się z narzuconym przez mocarstwo ze wschodu status quo. W tym celu wielokrotnie pokazywał jak głupio robili Polacy, ośmielający się buntować przeciwko panującemu nad nimi rosyjskiemu kolosowi. W usta jednej z postaci swej książki wkładał słowa: "Ty będziesz jak naród polski, który ślepo gnana śmierć, bo jest taki głupi". Aby do końca zniechęcić Węgrów do oglądania się na Polskę Spiró stworzył w swej książce niezwykle pasz-kwilancki obraz bezmyślnych Polaków, pełnych anarchii i skłócenia, którzy w rezultacie swej głupoty straszliwie wegetują, nie przestając jednak ani na chwilę snuć dalej swych megalomańskich, nacjonalistycznych, antyrosyjskich marzeń (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.). Formalnie Spiró przedstawiał obraz Polski z lat Królestwa Kongresowego po 1815 roku, ale na ogół niemal każdy z czytelników "Iksów" dostrzegał w nich niezliczone odniesienia do dzisiejszych wciąż "bezmyślnie" rzucających się przeciwko władzy Polaków - "wiecznych anarchistów". Powieść Spiró miała na celu - zgodnie z ówczesną kadarowskąpolityką-zohydzić polską solidarnościową "zarazę" przez pokazanie na tle obrazu Polski w XIX wieku, do jakiego stopnia Polacy byli zawsze kretyńskimi nacjonałami, antysemitami, klerykałami, etc. Przy okazji Spiró odpowiednio przyczer- 221 niał wszystkie wielkie polskie postaci z początków XIX wieku, od Kościuszki i ks. Józefa po Staszica, nazwanego w książce "bydlakiem". Skrępowany przez ówczesne tabu cenzuralne nie mogłem wyjaśnić moim czytelnikom rzeczy najważniejszej dla ich zrozumienia całej sprawy. To jest tego, że w przypadku Gyórgya Spiró chodzi o zajadłego żydowskiego polakożercę, równie nienawidzącego Polaków jak i Węgrów. Zwykli polscy czytelnicy, wychowani w bezgranicznej, a częstokroć bezkrytycznej sympatii do Madziarów nie mogli za nic zrozumieć, skąd w książce węgierskiego pisarza kryją się aż tak silne stężenia nienawiści do Polaków. Nie mogłem nawet wyjaśnić, że wyjątkowa brutalność kalumni rzucanych przez Spiró na niektóre z postaci, np. na Staszica czy na Niemcewicza, wywodzą się z fanatycznej wręcz nienawiści Spiró do nich za ich "antyżydowskość". Spiró nazwał Staszica "bydlakiem" i "imbecylem", bo nie mógł mu darować ostrych wystąpień w obronie polskich chłopów przed żydowskimi karczmarzami. Niemcewicza nazwał "kurwą", "niezdolnym pismakiem" i "głupcem", bo nie mógł mu darować szyderczych tekstów o niektórych przywarach żydów w Polsce. Powieść Spiró była bardzo rozwlekła i nierówna artystycznie (jeden z krytyków En-dre Bojtar nazwał jaw czasie dyskusji w Ośrodku Kultury i Informacji Polskiej w Budapeszcie "zerem"). Słabości książki nie przeszkodziły oficjalnej krytyce w rozpętaniu wokół "Iksów" prawdziwej klaki. Książce szybko zapewniono dwa wydania (w 1981 i 1984 roku), przyznano bardzo liczącą się oficjalną nagrodę, nagłaśniano i honorowano na każdym kroku. Niezwykła, ogromna reklama, nadawana słabej artystycznie powieści Spiró wynikała z uznania przez wielką część aparatu ideologicznego WSPR na czele z członkiem Biura Politycznego KC WSPR Gy. Aczelem, że "Iksowie" w popularnej formie wyszydzający cechy narodowe Polaków stanowią doskonałe remedium na przenikanie z Polski niebezpiecznych, "zaraŹliwych" wpływów politycznych na Węgry. Zdając sobie sprawę z antypolskiej roli, granej przez powieść Spiró, niejednokrotnie ostro występowałem przeciwko niej, począwszy od długiej bardzo szczegółowej recenzji wewnętrznej dla wydawnictwa PIW w 1982 roku. W lutym 1986 roku opublikowałem na temat "Iksów" obszerny szkic polemiczny na łamach krakowskiego "Zdania". Bylo to już moje drugie podejście - miesiąc wcześniej - w styczniu 1986 druk mojego szkicu w "Zdaniu" uniemożliwiła cenzura. Trzeba było wielu zabiegów, aby można było przełamać cenzuralne bariery (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.), wynikające z zastrzeżeń wobec ostrości tonu, w jakim potraktowałem książkę autora z innego kraju socjalistycznego. Kiedy zaczynałem boje z polakożerczym manipulatorem Spiró nie miałem najmniejszego pojęcia; z jak wielkim splotem powiązań i układów przyjdzie mi się w rezultacie zmierzyć. Z jednej strony Spiró był faworytem czołowego węgierskiego komunistyczne- 222 go polityka kulturalnego Gyórgya Aczćła (Appela). Ten działacz pochodzenia żydowskiego, przez dziesięciolecie członek Biura Politycznego i sekretarz KC WSPR posiadał wszechwładną pozycję w dziedzinie ideologii i kultury. Równocześnie z tak znaczącym poparciem trzęsącego życiem kulturalnym Aczela Spiró stał się jednym z pierwszych na Węgrzech pupili osławionego miliardera-spekulanta żydowskiego pochodzenia Gyórgya Sorosa. Właśnie Spiró, jak się dowiedziałem dopiero po wielu latach z węgierskiej prasy, był pierwszym "intelektualnym" przewodnikiem Sorosa na Węgrzech pierwszej połowy lat 80. Było to w momencie, gdy Soros przyjechał zbadać możliwości ekspansji wpływów swego "imperium" do Europy Środkowej -właśnie Węgry stały się pierwszym poligonem doświadczalnym tej ekspansji, na szereg lat przed Polską. I tak przyszło mi walczyć z równoczesnymi protegowanym Aczela i Sorosa. Pamfiet i mistyfikacja Temat, który podejmuję jest w gruncie rzeczy historią bardzo sensacyjną. Chodzi bowiem ojednąz najbardziej zręcznych mistyfikacji ostatnich dziesięcioleci, dokonaną przez osobę obdarzoną sporym talentem pisarskim i stylem urodzonego karykaturzysty. Chodzi o powieść "Iksowie" (Aż Ikszek), której autorem jest dziś 39-letni budapeszteński dramaturg i slawista-Gyórgy Spiró. "Iksowie", obszerna, ponad 600-stronico-wa książka, dwukrotnie wydana w latach 1981 i 1984 (wszystkie cytaty w tekście podaję za wydaniem z 1984 r.) jest powieścią historyczną o teatrze Bogusławskiego i jego epoce. Spiró kreśli postać ojca polskiego teatru na tle szerszej perspektywy - obrazu życia kulturalnego, a zwłaszcza teatralnego Królestwa Kongresowego. Bardzo interesujący jest sam centralny pomysł, wokół którego ogniskuje się akcja książki; Spiró nawiązał do autentycznie działającego w latach 1815-1819 w Królestwie Kongresowym Towarzystwa Iksów, złożonego z kilkunastu luminarzy życia politycznego i kulturalnego i parających się recenzjami teatralnymi, wstępnie opracowanymi w toku zbiorowej dyskusji w Towarzystwie, a następnie podpisywanymi pseudonimami. Spiró ukazuje Iksów jako swego rodzaju mafię polityczną, mającą wpływy w rządzie i dążącą poprzez swe recenzje do petryfikacji panujących konserwatywnych stosunków politycznych i społecznych. W książce Spiró obserwujemy ostatnie lata życia Bogusławskiego, jego gorączkowe miotaniu się w życiu i na scenie, kolejne przedstawienia teatralne i wywoływane przez nie spory polityczne. Poznajemy około 100-osobową rzeszę polskich postaci od zwykłych suflerów po Staszica, Zajączka i Mostowskiego, Akcja powieści staje się 223 pretekstem do podjęcia takich problemów, jak stosunki między władzą i opozycją czy bańery stojące na drodze poszukiwań twórczych w teatrze. Powieść jest bardzo nierówna. Nie względy artystyczne zresztą przyczyniły się w decydującej mierze do sukcesu czytelniczego książki. Jak pisał na łamach budapeszteńskiej "Kritiki" w kwietniu 1983 r. L. Zappe książka "wzbudziła zainteresowanie głównie swymi bezpośrednimi nawiązaniami do węgierskiej i polskiej teraŹniejszości". Powieść cudzoziemca o polskiej tematyce wywołuje u nas z reguły znaczne zaciekawienie. Niestety, w przypadku "Iksów" szybko okazuje się, że trafiamy na przejaw skrajnie tendencyjnego podejścia do historii i kultury naszego kraju. Cała książka przynosi niezwykle zafałszowany i karykaturalny obraz Bogusławskiego i jego epoki, roi się od przykładów świadomego preparowania faktów z historii lat 1815-1830 w duchu nieprzychylnym dla Polski i Polaków. Imbecyle, bydlaki, onaniści Spiró w swym obrazie Polski i Polaków idzie dosłownie "na całość". Nie zapomina o odpowiednim przyczemieniu każdej dziedziny naszego życia- od "nonsensów" historii, "ślepego rzucania się" w bohaterskich gestach, po rzekome pustkowie kulturalne i marazm gospodarczy. Pamiętajmy, że przedstawiony u Spiró "czarny" obraz naszego życia kulturalnego przypada na jeden z najbujniejszych okresów naszej kultury - rozkwitu uniwersytetów w Warszawie i Wilnie, działalności filomatów i filaretów, pierwszych lat twórczości Chopina, Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego, działalności Mochnackiego, Lelewela i Śniadeckich. Spiró przedstawia czołowych przedstawicieli elity intelektualnej Królestwa Kongresowego od Staszica do Niemcewicza jako imbecyli; szubrawców i onanistów, pijaków pederastów, brudasów i intrygantów. O Stanisławie Staszicu, czołowym myślicielu polskim tej epoki, prezesie Towarzystwa Przyjaciół Nauk i ojcu geologii polskiej, czytamy w licznych miejscach książki jednoznacznie negatywne opinie: - s. 25: "ten głupi Staszic"; -s. 460: "ten imbecyl Staszic"; - s. 140: "Staszic oczywiście natychmiast zacznie siępodlizywać Zajączkowi, czegóż jednak można od niego oczekiwać, mówią, że każde posiedzenie zagaduje na śmierć, ma pełną kabzę papierów wartościowych, tak to jest, kiedy taki nadęty balon »bezintere-sownie« uwalnia chłopów i rezygnuje z majątku". 224 Staszic u Spiró (na s. 165) to reakcjonista, który głosi: "»W myślach o równowadze europejskiej« jasno stwierdziłem: »szlachtajest trzonem narodu«". Oczywiście próżno byłobyszukać w, .Myślach o równowadze europejskiej" tego typu myśli Staszica, a Spiró po prostu celowo przekręcił odpowiedni fragment, pamiętników" K. KoŹmiana, skąd dowiedział się o wspomnianej pracy Staszica. Julian Ursyn Niemcewicz przedstawiony jest jako "głupieć" (s. 265,552), "niezdolny pismak", (s. 509), intrygant (s. 551), "kurwa, która przychodzi zabiegać o względy silniejszego" (s. 509), erotoman (s. 395,554-555). Jeden z czołowych twórców tego okresu, poeta i dramaturg A. Feliński autor "Barbary Radziwiłłówny" i hymnu "Boże coś Polskę", przedstawiony jest przez Spiró jako "niski człowieczek o mysiej fizjonomii" (s. 542), "głupi, bigot, nieszczęsny facet, którego wyciągnięto z mieściny, gdzie nauczał różnych głupoli, teraz ma więc zobowiązania. Zresztą, według mnie, onjestpederastą" (s. 552). O dramacie Felińskiego "Barbara Radziwiłłów-na", uważanym przez J. Kleinera za pierwszy polski dramat narodowy, dzieło o mistrzowskiej różnorodności syntaktycznej, czytamy u Spiró (s. 552), że jest to "bęcwalski wylew spermy dyletanckiego zakonnika". Listę "czarnych charakterów" powiększają książę Józef i Stanisław August Ponia-towski, Tadeusz Kościuszko i książę Adam Czartoryski. Ze szczególną zawziętością Spiró wyszydza księcia Pepi. Wciąż powtarzają się niewybredne dowcipy na temat księcia Józefa Poniatowskiego, a raczej jego zwłok. - s. 48: "każdy wie, że Paniatowski utonął w Elsterze... Elstera zabrała jego trupa, nie znaleŹli jego trupa, hehe, ajednak tak czynimy, jak gdyby tam śmierdział w trumnie..."; - s. 591 - o trupie w Elsterze, że "niczego nie ma w trumnie", że "to nic poniosą teraz do Krakowa"; - s. 592: "jak otworzono trumnę, to znaleziono księcia Józefa w bardzo żałosnym stanie, już nie miał nosa, a włosy spadały mu z głowy na dół trumny". Na s. 592 Spiró prezentuje nam swoistą historię życia księcia Józefa Poniatowskiego, jako drogę biednego pechowca, idącego od fiaska do fiaska: "...biedny książę Józef zawsze miał pecha; Kościuszko powierzył mu dowodzenie w bitwie nie mającej szans, przegrał ją, za co uznano go zdrajcą; póŹniej wzburzył całą Warszawę, bo mówił tylko po francusku i organizował orgie w Pałacu pod Blachą; potem zaś przypadło mu prowadzenie tysięcy Polaków na śmierć z zimna w Rosji; osiemdziesiąt tysięcy Polaków obciążało sumienie biedaka, kiedy dawał nurka w Elsterę". Na s. 457: "Ta nasza polska głupota!... Prawdziwy Polak ciągle jeszcze uważa za większą zaletę, gdy rzuci się na koniu w odmęty burzliwej rzeki i bohatersko utonie niż wytrwałą! pilną pracę..." 225 Myliłby się jednak ten, kto po wyszydzeniu przez Spiró romantycznego księcia Józefa, sądziłby, że autor "Iksów" potraktuje z większą estymą ulubionego przez naszych współczesnych przeciwników romantyzmu rzecznika cierpliwych, wytrwałych działań króla Stanisława Augusta. Król Staś jest wymieniany w "Desach" głównie w różnych kontekstach negatywnych (s. 8- 9,45,132,227,240-241). Mówi się o nim, że był "głupi i próżny" (s. 135) Spiró wkłada w usta Niemcewicza słowa, iż pierwszą i ostatnią rozsądną mową w całym panowaniu króla "było jego milczenie na sejmie rozbiorowym w Grodnie w 1793 r." (s. 240-241). Popili... a słomę ukradli Także Kościuszko przedstawiony jako "dyletant" (s. 227), pada ofiarą typowej dla Spiró metody bezceremonialnego przeinaczania faktów historycznych, i to przeinaczania bardzo konsekwentnego, zawsze w duchu nieprzychylnym dla Polski i Polaków. Warto ten fragment książki omówić, ponieważ dość wymownie ilustruje zastosowaną przez Spiró metodę "ubarwiania" opowieści. Chodzi o przebieg spotkania Kościuszki z polskimi szwoleżerami pod Paryżem w 1815 r., znany z pamiętników Grabowskiego i Dobieckiego. Według ich relacji, polscy szwoleżerowie wyprawili się na poszukiwanie siana i owsa w okolicy Fontainebleau. Znalazłszy je w jednej ze stodół, zabrali się do pakowania go na konie. Wtedy jednak nadszedł staruszek (okazał się nim Kościuszko), który odezwał się do szwoleżerów po polsku, prosząc ich, aby nie zabierali siana, bo jest ono jedynym majątkiem biednych ludzi. Kiedy szwoleżerowie dowiedzieli się, że ich rozmówcąjest Kościuszko, jednocześnie zrzucili siano z koni i chcieli odjechać ze wsi. Wtedy Kościuszko zaprosił ich do siebie i poczęstował winem przed domem. PóŹniej, dowiedziawszy się o spotkaniu szwoleżerów z Kościuszką, przybył do niego w odwiedziny generał Krasiński z licznym orszakiem oficerów i szwadronem szwoleżerów. A na pożegnanie szwoleżerowie podarowali Kościuszce (złożywszy się na kupno) siwego polskiego konika, który spodobał się Naczelnikowi. A oto, jak wygląda to samo wydarzenie w twórczej adaptacji Gyórgya Spiró (s. 23): "Czy słyszałeś o tym, jak to nasi szwoleżerowie spotkali się pod Paryżem z Kościuszką... Nasi bohaterowie narodowi właśni rekwirowali słomę dla koni. Zdarzyło się to w dzień po rezygnacji Napoleona. Rabują nasi, rabują, nagle zjawia się w stajni jakiś zgrzybiały starzec i po polsku wzywa dzielnych naszych chłopców, aby nie zabierali własności chłopów francuskich, którzy tak wiele już ucierpieli. Nasi dzielni żołnierze dobrze zbili starego, a potem zapytali, gdzie się nauczył po polsku. »Ja -ja -jes - tem Ko - Ko - 226 Kościuszko -jaka się pokrwawiony od razów starzec - bo - bo -jownik wolności!« Na to dzielni patrioci wzięli starca o krwawiącym nosie na ramiona, obnieśli po wiosce, potem położyli i zostawili, a słomę ostatecznie ukradli" (moje podkreślenia, podobnie jak wszystkie inne w tekście J.R.N.). Tacy jesteśmy dla Spiró: drobni łajdaczkowie, którzy gotowi są na pokaz demonstrować swoje gorące uczucia wobec ojczyzny i jej bohaterów, ale potem zawsze po cichu zrobią swe małe łajdactwa. Nie lepiej został potraktowany najsłynniejszy ówczesny dyplomata polski książę Adam Czartoryski, o którym w "Iksach" mówi się jako o "podlecu" (s. 580), o księciu Lubeckim wspomina się tylko jako o kimś, kto "w sposób nikczemny" wykona plany Mostowskiego (s. 460). Wśród innych "odkryć" Spiró możemy przeczytać między innymi, że poeta Kajetan KoŹmian był szubrawcem (s. 129) i kanalią (s. 364), a autor "Fircykaw zalotach", Franciszek Zabłocki, skoro innych epitetów brakło, miał przynajmniej "głupie duże oczy" (s. 32). (...). Polskę "jeszcze bardziej zniszczyć" Jednolicie negatywnej galeńi polskich "ciemnych mężów" towarzysząu Spiró różne skrajne twierdzenia dowodzące w istocie rzeczy, że nie ma sensu żadna niepodległość w przypadku takiego narodu jak polski - bezmyślnego, nieokrzesanego, o nieuzasadnionym gospodarczo istnieniu. A oto kilka charakterystycznych próbek uogólnień a la Spiró: - s. 479-480: "Teatr Narodowy - powiedział żolkowski - to coś takiego jak Polska. Kupować nie warto, co najwyżej jeszcze bardziej zniszczyć" (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.); - s. 152: "Ty będziesz jak naród polski - powiedział Bogusławski - który ślepo gna na śmierć, bo jest taki głupi"; - s. 459: "Jakiekolwiek wielkie mocarstwo weŹmie sobie nas na kark, tę masę upadłościową, to dopłaca tylko do nas... co innego, gdyby nasz byt był gospodarczo uzasadniony.."; - s. 16: "w Krakowie zdecydowanie cieszą się z tego, że pozostali poza Królestwem Polskim" - i dalej: "Mówią, że nie wiedzieliby co robić przy polskim rządzie"; - s. 275: "Bogusławski podskoczył i zaczął wyć, że w tym kraju nawet czytać nie można, niech Bóg pokarze tę Polskę, zbyt wiele z niej pozostało"; - s. 411: Bogusławski patrzy na nadmiernych rozmiarów budynek pałacu Krasińskich i myśli: "Po co tego typu pałac rządowi drobnego, sztucznego państewka" (przy- 227 pomnijmy, że Królestwo Kongresowe miało 128,5 tyś. km2 obszaru, czyli o 35 tyś, km2 więcej niż dzisiejsze Węgry). Spiró każe swym postaciom odmieniać nieustannie słowa "Polska" i, .Polacy" w rożnych negatywnych kontekstach. Czytamy o "głupim polskim wojsku" (s. 458), o "całym polskim szaleństwie" (s. 281), o "naszej polskiej głupocie" (s. 457), o "naszych narodowych głupstwach" (s. 281), o Polsce, która jest "bezbarwną plamą na mapie" (s. 458), o tym, że "Polska bardzo łatwo ślizga się na mapie, to tu, to tam" (s. 228). Kreśloną przez Spiró wizję polskiej historii doby napoleońskiej ilustruje w syntetycznym skrócie wypowiedŹ ze s. 73: "Wiesz, kogo powinieneś mi odegrać? Polskiego bohatera. WyobraŹ sobie, że Stahl był szwoleżerem, żołnierzem Napoleona, nagrabił się do syta w Hiszpanii, nagwałcił chłopek pańszczyŹnianych w Rosji, a potem wróciwszy do kraju chce żyć nie pracując, powołując się na to, że przelewał krew za niepodległość Polski". W tej wizji nie ma oczywiście mowy o tym, że wojska polskie, polscy szwoleżerowie i legioniści w wojnach napoleońskie walczyli przede wszystkim przeciw trzem zaborom polskim o niepodległość, czego najpełniejszym odbiciem była kampania księcia Józefa w 1809 r. że, obok złych tradycji wojny w Hiszpanii, były też całkiem inne tradycje. W innych miejscach powieści Spiró daje nieskrępowany upust swej fantazji w przedstawianiu różnych, rzekomych, absurdalnych i maniackichpolskich pomysłów i urojeń, stwierdzając, że "niektórzy głoszą, że Chrystus znowu zmartwychwstanie w Polsce, zdarzają się też opinie, że Chrystus był Polakiem od urodzenia" (s. 204), "snuli wielkie marzenia, wielu już przepowiadało, że car Aleksander po koronowaniu się na króla Polski natychmiast rozpocznie wojnę przeciwko rosyjskiemu imperium i na czele Polaków zajmie Moskwę". Na s. 453 Bogusławski wyobraża sobie, jak to car ogłasza przyłączenie imperium rosyjskiego j ako kolonii do Królestwa Polskiego. Polacy na wieść o tym w radosnym odurzeniu rzucają się sobie na piersi, a potem hałaśliwie zaczynają sobie nawzajem podgryzać gardła. Na s. 204 czytamy o "polskich pomysłach na temat przyłączenia do Polski Wiednia, Paryża; Piotrogradu i uczynienia języka polskiego oficjalnym językiem w całej Europie; na s. 178 zaś o rzekomych nadziejach przywódcy opozycji, Sołtyka, że za dwadzieścia-trzydzieści lat wyruszy międzynarodowa wyprawą krzyżowa pod przewodem Watykanu, by wyzwolić Polskę. Królestwo Kongresowe, które dzięki działalności gospodarczej księcia Lubec-kiego stało się, wzorem przyspieszonej działalności gospodarczej, w latach 1817-1830 potroilo eksport i było przedmiotem podziwu wielu zagranicznych obserwatorów, Spiró określa jako kraj marazmu gospodarczego (podkr. w wyd. książkowym - J. R .N.). Z właściwąmu dezynwolturąprzenosi w tamte czasy przejaskrawione obser- 228 wacje dzisiejszej sytuacji, jeśli chodzi o zaopatrzenie w różne artykuły żywnościowe (nie wspomina tylko o kartkach) i kreśli takie oto scenki: ,"- Czy jest mięso? - Nie ma - odpowiedział osowiale tłuścioch żółkowski. - Nie ma od tygodni - przytwierdził Szymanowski. - Nie szkodzi - powiedział Bogusławski -jest kasza... Nie jesteście zbyt weseli - stwierdził Bogusławski - a przecież jest kasza", (s. 8) "-Czy jest mleko? -Niema. - Aniela nalała herbaty. - Ignacy zdobył na czarnym rynku. Nawet i herbatę już ledwo można dostać. Może będzie mleko, kiedy cesarz przybędzie na koronację. -Wtedy z pewnością będzie mleko", (s. 11)(...). Brud i stęchlizna A jak wygląda kreślony przez Spiró obraz ówczesnej Warszawy, Na s. 9 czytamy, że "Warszawa stała się podupadłym, biednym miastem. Budynek sądu, pałac Krasińskich z daleka zalatywały stęchlizna, na ulicy Długiej gniły domy (...).Warszawa jeszcze nigdy tak nie przypominała pustyni...".Nas. 207 Bogusławski spacerując ulicami Warszawy mija domy, które "...właściwie już dawno powinny się zawalić". Stąd też "Bogusławskiemu nie mieści się w głowie, dlaczego nie widzi wokół siebie ruin. Byłoby rzeczą naturalną, gdyby miejsce Warszawy porosła pustynia..." (...). W całej swej opasłej powieści, zgodnie zresztą z dominującą tendencją książki, Spiró nie widzi żadnego jaśniejszego punktu w pejzażu czy architekturze Warszawy, tylko ruiny, lepianki, brud i stęchliznę. Warszawa, jak każde inne miasto świata, miewała różne okresy w swojej historii, dobre i złe, miewała również okresy zniszczeń i spustoszeń, brzydoty i zaniedbań. Tylko że akurat w opisywanym przez Spiró okresie Królestwa Kongresowego, w ostatnich kilkunastu latach przed powstaniem listopadowym przeżywała okres świetności, wspaniałej rozbudowy, a nie, jak mogliśmy sądzić z książki Spiró - brudu, stęchlizny i upadku. To właśnie w tym okresie - od 1815 do 1830 r. - powstała większość dziś istniejących placów, w tym Plac Zamkowy, Plac Teatralny i Trzech Krzyży! To wtedy zabudowuje się okazałymi kamienicami Nowy Świat, przebudowuje pałac Raczyńskich, Czartoryskich i Radziwiłłowski. To wtedy Corazzi wznosi kolejne monumentalne gmachy, między in- 229 nymi pałac Staszica i pałac Lubeckiego. To wtedy zbudowano pałac Belwederski w Lazienkach i kościół Aleksandra na Placu Trzech Krzyży. To ogromne "przyspieszenie" w rozwoju Warszawy właśnie w opisywanym przez Spiró okresie zauważająbardzo liczni obserwatorzy zagraniczni. Austriacki profesor medycyny, Józef Frank, założyciel Towarzystwa Lekarskiego, więc chyba mający coś do powiedzeniaw sprawie higieny, tak pisze o zwiedzanej przez siebie w 1820 roku Warszawie: "Porównywając dzisiejsząWarszawę z tą, jaką widziałem w r. 1813, zachwycałam się zmianami, którewniej od owego czasu zaszły. Miasto niezmiernie się upiększyło, powstano mnóstwo nowych instytucji, wszędzie panował ład i porządek oraz wzorowa czystość i elegancja". W pochodzącej z 1828 r. relacji hanowerskiego publicysty P. H. Harringa czytamy między innymi o oglądanych w Warszawie wspaniałych pałacach, o najnowocześniejszej architekturze i rzędach pięknych, nowych zabudowań. Dodajmy, żejużw "Gazecie Berlińskiej" z 1819 r. pisano: "Panuje teraz w Warszawie nowy ruch i życie, miasto wnosi się w odmłodniałej i upiększonej postaci do takiej wielkości i wspaniałości, że z innymi stolicami Europy równać się może". (...). Bezwzględny dla określanych przez siebie postaci z polskiej galerii "ciemnych mężów" typu Staszica, Niemcewicza czy księcia Józefa Poniatowskiego, Spiró ma za to o wiele więcej zrozumienia dla zagubionych w polskiej głuszy cudzoziemców czy osób obcego pochodzenia, choćby byli oni uznanymi donosicielami i agentami jak Bo-scamp czy pracownikami tajnej policji jak Yandemoot. O Henryku Makrocie uważanym za najpodlejszego ze szpiclów policyjnych, powieszonym póŹniej przez lud Warszawy w czasie powstawia listopadowego, czytamy rzekomą opinię występującego w "Iksach" Fiszera: "To mądry człowiek. Nie potrafię nienawidzić mądrych ludzi". Gdy Bogusławski zapytuje: "Nie myśli Pan, że to, co uprawia Pana przyjaciel, to jest rodzaj donosicielstwa..." Fiszer odpowiada: "Nie jest on moim przyjacielem, ale ktoś i tak by się tego podjął za niego... Cóż może zrobić mądry chłopak, gdy chce się wybić? Nie może przecież nic na to poradzić, że jego ojciec jest tylko fryzjerem..." (s. 277). W swym rozumowaniu Spiró zdradza przejawy mentalności Kolego. Gdy pisze o Polakach uczestnikach powstań czy wojen napoleońskich, to na ogół nie omieszka dodać; że były to polskie szaleństwa, wyraz chronicznej głupoty polskiego narodu, że "polscy bohaterowie" dokonywali rabunków w Hiszpanii (s. 73,442) czy Francji (s. 22), gwałcili chłopki pańszczyŹniane w Rosji (s. 73). Jeśli natomiast czasem zdarzy mu się o kimś napisać, że był po prostu dzielnym i odważnym, to zaraz dodaje; że ten bohater był niemieckiego pochodzenia (s. 230). (...). Według Spiró, w przypadku wydawcy Gliicksberga nic nie pomagąjąjego zasługi dla polskiej kultury, to, że "był bardziej polski od Polaków" (s. 335). Podczas ślubu 230 Bogusławskiego niektórzy z oburzeniem rozprawiali na temat bezczelności żyda, który ośmielił się wejść do kościoła (s. 559). Gam Glucksberg w którymś momencie mówi z goryczą: "Nie trzeba nawet pogromu, dość, gdy komuś przyjdzie na myśl: ejże, dlaczego ten żyd ma bibliotekę na Miodowej, podczas gdy jego miejsce, jest w getcie?... (s. 510). Dodajmy, że z gruntu fałszywa jest wspomniana przez Spiró w powyższym fragmencie "Iksów" możliwość dojścia do pogromów w odniesieniu do czasów Królestwa Kongresowego 1815-1830. W rzeczywistości do pierwszych pogromów doszło w wiele dziesięcioleci póŹniej z inicjatywy policji carskiej po zabójstwie cara Aleksandra II w 1881 r. Inna postać "Iksów" - Vandemoot, oficer tajnej policji, uskarża się: "(...) Nigdy nie przypuszczałem, że los skieruje mnie do Warszawy i tam będę musiał przeżyć moje życie z dala od cywilizacji..." (s. 533). Sam Bogusławski zaczyna którąś swą perorę westchnieniem: "Gdybyśmy żyliwkraju kulturalnym..."(s. 167-188). Naśladowca Sacher Masocha Pisząc o skłonnościach Spiró do epatowania czytelników scenkami erotycznymi nie najwyższego lotu, warto wspomnieć o wyraŹnie zaznaczających się w "Desach" wpływach niektórych książek Leopolda Sacher Masocha, którego utwory, rojące się od postaci mężczyzn, z lubością przyjmujących razy od różnych dam z pejczami, stały się Źródłem słowa "masochizm". WyraŹne wpływy Sacher Masocha na Spiró odnosząsięjednak przede wszystkim do cechującego obu autorów bardzo podobnego sposobu przedstawiania polskich bohaterów ich książek i Polaków w ogóle. Mało się dziś w Polsce pamięta, że Sacher Masoch był synem naczelnika austriackiej policji we Lwowie, który odegrał niesławną rolę w czasie tzw. rabacji Szeli w 1846 r., płacąc oszukanym przez Austriaków chłopom za głowy zamordowanych przez nich polskich szlachciców-patriotów. Nienawidzący Polski i Polaków Leopold Sacher Masoch był autorem licznych książek wyszydzających Polaków i polskie cechy narodowe, a zwłaszcza skłonności do konspiracji, "szaleńczych uniesień narodowych", ich rzekomego opóŹnienia cywilizacyjnego i zacofania ("Der Emissar. Eine Galizische Geschichte", "Graf Doński, Eine Galizische Geschichte 1846", "Polni-sche Revolutionen. Erinnerungen aus Galizien 1846", "Le conte bieu du bonheur", "Don Juan de Kolomea" i in.). Książki Sacher Masocha roiły się od karykaturalnych postaci Polaków, różnych Dombrowskich i Kradulińskich, Kuternogów i Mesiszewskich, głupawych konspiratorów, hochsztaplerów i wydrwigroszy, leniów i pijaków, "o czerwonych nosach i pustych kieszeniach", po pijanemu płaczących jak cielę i ryczących "Jeszcze Polska nie zginęła", pokrzykujących "Vivat Polonia, Vivat Powstanie", "Vivat, Kochajmy 231 się!" SacherMasoch konsekwentnie przedstawiałPolskęjako skrajnie zacofaną, "feudalną i brutalną". W opublikowanej w 1863 r. książce Sacher Masocha "Le conte bieu du bonheur" (w okresie Powstania Styczniowego wydal on równocześnie trzy antypolskie książki) cudzoziemiec przebywający na terenie Galicji wypowiada oceny zupełnie w stylu spirowskiego Kulturtragera - Yandernoota: "Jesteśmy tu wśród Polaków, jak traperzy amerykańscy wśród Indian, awangardą cywilizacji...". Warto dodać, że książki Sacher Masocha były niegdyś tym popularniejsze w różnych środowiskach budapeszteńskich, że ich autor, w latach 1874-1881 przebywał na Węgrzech - gdzie redagował tygodnik w języku niemieckim. (Sacher Masoch pochodził z rodziny żydowsko-niemieckiej - przyp. do wyd. książkowego - J.R.N.) Potępiony naród Licząca ponad 600 stron spirówska antologia fałszów i zmyśleń na temat Polaków jest zbyt obszerna, by móc je w pełni prezentować polskim czytelnikom. W końcu niemal na każdej stronie "Iksów" spotykamy przynajmniej jedno lub dwa zniekształcenia wyjaskrawiające ponadczasowe, w domniemaniu Spiró, wady Polaków. Są oni konsekwentnie krytykowani za dosłownie niemal wszystko, co tylko robili w Królestwie Kongresowym, niezależnie od tego, czy były to rzeczy postępowe czy wsteczne. Czym na przykład można wytłumaczyć szyderstwa, jakie rzuca się w "Iksach" (s. 66) pod adresem bardzo liberalnej konstytucji Królestwa Kongresowego, której tekst był zakazany na teranie ówczesnego ciemiężyciela Węgier Austrii i despotycznie rządzonych księstw włoskich? Spiró co chwila odkrywa nowe polskie wady, a to warszawska publiczność nie rozumie dowcipów (s. 58), ato język polski jest,zdumiewająco monotonny" (s. 273). Spiró nowatorsko wzbogaca utarte stereotypy negatywne o Polsce i Polakach. Do powielanych przez siebie twierdzeń o skrajnym nacjonalizmie polskim, antysemityzmie, szaleńczej "bohaterszczyŹnie" czy "polnische Wirtschaft" dodaje Polakom liczne inne ponadczasowe przywary, jak dotąd na ogół nie przypisywane nam w obcych publikacjach. Są nimi takie rzekome polskie wady, jak brak gościnności, tchórzostwo, krwiożerczość, powszechna skłonność do donosów. Według Spiró, aktorzy Bogusławskiego uskarżali się na zupełny "brak gościnności", wykazany przez Polaków przyjmujących ich w Wilnie (s. 318). A jak było w rzeczywistości? Według Z. Raszewskiego, Wilno "przyjęło Bogusławskiego z otwartymi rękami..." Spiró wkłada w usta żółkowskiego słowa, że "każdy tu jest szpiclem" (s. 130), ze swadą opisuje przejawy różnych tchórzliwych zachowań (por. np. s. 134-135,477), jak zwykle uciekając się do uogólnienia: "Gdzie każdy jest tchórzem..." (s. 106). 232 Rekordy tchórzostwa bije głupawy polski konspirator kapitan Skrobecki, który długo ukrywał się w ustępie (zamiłowanie Spiró do tego miejsca akcji nie ma granic), a wyszedłszy wreszcie z ukrycia prosił Bogusławskiego o wybaczenie za ta, że cuchnie (s. 477). Niejednokrotnie czytamy w "Iksach" relacje mające świadczyć o głęboko rozwiniętym wśród Polaków nawyku do rabunków i kradzieży (s. 107,149,150,22-23,73, 442,612-613,594,276). Polską krwiożerczość dobrze ilustruje zarówno cytowana już scena rzekomego pobicia do krwi bezsilnego staruszka - Kościuszki, jak i "gustowny" opis, jak aktorzy z ogromnym zaciekawieniem wypytująWąsowicza, którego brat powiesił się dzień przedtem, czy nieboszczyk miał erekcję, na jaką długość miał wysunięty język itp. (s. 333). Kiedyś niektórzy nasi publicyści krytykowali sztukę "Jąkobowski i Pan Pułkownik" Werfla, że ukazuje w krzywym zwierciadle skrajnie przerysowaną postać polskiego pułkownika Umieralskiego, jako naiwniaka skłonnego do ryzykowania życia bez żadnego uzasadnienia. O ileż jednak ten obraz Polaka-ryzykanta, ale człowieka honoru, był po-chlebniejszy dla nas od wymowy książki Spiró, która przedstawia Polaków zarówno jako głupców pędzących na śmierć bez sensu, jak i łąjdaczków, ukrywającychw cieniu giędzeń o ojczyŹnie przeróżne matactwa i szalbierstwa, pieniaczy i intrygantów. Metody mistyfikacji Treść wielu przytaczanych tu scen i żarcików madę in Spiró jest tak żenująco fałszywa i tendencyjna, że mogłaby tylko wielkie salwy śmiechu nad "inwencją" naddunajskie-go pamflecisty. Tyle, że powieść "Iksowie" została napisana nie dla dobrze zorientowanych w epoce Królestwa Kongresowego Polaków, lecz dla Węgierskich czytelników, którzy niewiele wiedząc o historii Polski i kultury polskiej w XIX wieku na ogół zawierzyli w spirówska "prawdę" o epoce. Co więcej, krytyka węgierska jednogłośnie potraktowała "Iksów" jako całkowicie rzetelną w swej warstwie faktograficznej powieść historyczną, dającą bardzo wierny obraz Polski lat 1815-1830.1 nikt, dosłownie nikt z licznych autorów węgierskich recenzji "Iksów", nie dostrzegł skrajnych deformacji kreślonego w nich obrazu Polski i Polaków (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Co więcej, recenzenci powszechnie uwierzyli w rzetelność relacji Spiró o historii Polski i polskiej kultury, ba, uznali ją za szczególną zaletę powieści. Na przykład recenzentka węgierskiego tygodnika Literackiego "Elet es irodalom" E. Berkes pisała o widocznej w powieści Spiró znajomości wydarzeń epoki "odtworzonej z pedantyczną dokładnością". M. Gyórffy akcentując w "The New Hungarian Quarterly", że książka Spiró 233 odtwaca rzeczywistość epoki Królestwa Kongresowego, prawdziwość tej tezy uzasadnia powołaniem się na "najlepsze" możliwe Źródło - cytując słowa samego Spiró zamieszczone na skrzydełku "Iksów": "bez wyjątku wszystkie moje postaci sąpostaciami historycznymi..." W rzeczywistości, jak to już wiemy, opisywane przez Spiró osoby z autentycznymi postaciami historycznymi mają na ogól tylko wspólne nazwisko (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.). Mistyfikacyjne zabiegi Spiró bardzo ułatwiła niewielka na Węgrzech znajomość polskiej historii XIX wieku (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Niewiedza ta w pierwszym rzędzie wynika ze słabości węgierskich badań nad historią Polski (...). Niekorzystnie odbija się również fakt, że my sami także nie zatroszczyliśmy się o wydanie popularnej, żywo napisanej historii Polski, nie tylko w głównych językach światowych, lecz także np. w języku węgierskim. Spiró bardzo zręcznie wykorzystał niewiedzę węgierskich czytelników, nie zdaj ą-cych sobie w ogóle sprawy ze znaczenia dla Polski takich osób jak Staszic, książę Józef czy Niemcewicz. (...). Tym lepszej mistyfikacji służy zręcznie stosowany przez Spiró zabieg polegający na tym, że ogromna część obelżywych zwrotów o Polsce i Polakach, w tym o luminarzach ówczesnej polskiej kultury, jest wypowiadana przez polskie postaci powieści. Niezorientowany czytelnik węgierski, podziwiając zręczność, z jaką autor porusza się wśród tak odległych wydarzeń polskiej historii kultury i historii, może zawierzyć Spiró, że wkładane w usta polskich postaci wypowiedzi wiernie odtwarzają ich mentalność i styl myślenia. Jest to manipulacja podwójnie szkodliwa. Z jednej strony prowadzi bowiem do utrwalenia u czytelników tendencyjnie zafałszowanego obrazu Polski, z drugiej zaś jest dodatkowym nietaktem wobec nieżyjących polskich postaci historycznych, którym Spiró przypisuje głupawe opinie, sprzeczne z wymowącałego ich życia i ideałami, o które walczyli. Fałsze w cytatach Pomimo podanej na skrzydełku "Iksów" zapowiedzi, Spiró, że dosłownie tłumaczy recenzje "Iksów", w istocie rzeczy je wielokrotnie fałszuje i przeinacza, dopisując do nich rzeczy, których nie było w oryginale, nierzadko nawet wręcz przeciwstawne z oryginałem, zawsze z tendencjądo ukazania refleksji "Iksów" jako głupich, skarajnie konserwatywnych etc. Na s. 291-2 dopisuje na przykład do cytowanej przez siebie autentycznej recenzji "Iksa", nie występujące w oryginale słowa. (...). 234 Na marginesie opisanej wyżej przeze mnie metody preparowania polskich tekstów warto dodać, że Spiró wcale nie tylko tu błysnął umiejętnościami tego typu. Również w swej pracy kandydackiej pt. "Wyspiański i dramat wschodnioeuropejski" posunął się do podobnie skrajnego fałszowania faktów jak w książce. Oto charakterystyczny przykład - ze strony 155-156 maszynopisu pracy kandydackiej Spiró: ,^iiedy w latach siedemdziesiątych w polskiej prasie odbyła się wielka dyskusja o związkach między romantyzmem a faszyzmem, w pierwszym rzędzie podjęto tezę, że Mickiewicz mógł być prekursorem możliwego faszyzmu. Uczestnicy dyskusji traktowali zaś jako samo przez się zrozumiale, że poglądy Krasińskiego zawierały niezliczone istotne cechy póŹniejszego faszyzmu" (podkreślenia - J.R.N.). Na dowód swych stwierdzeń Spiró przytoczył w bibliografii teksty Krasuskiego, Janion, Walickiego, Urbankowskiego, Inglota, A. Tatarkiewicz z warszawskiej "Kultury" z 19 maja, 2 czerwca, 16 czerwca, 30 czerwca, 7 lipca, 14 lipca. 1974 r. i tekst Janion z "życia Literackiego" z 2 lipca 1955 r. Po dokładnym przejrzeniu wszystkich artykułów, na które powołał się Spiró w swej pracy - mogłem się dowodnie przekonać, że stwierdzenia jego gruntownie fałszowały zarówno przebieg, jak i efekty dyskusji wokół romantyzmu. W rzeczywistości zdecydowana większość jej uczestników odrzuciła szukanie jakichkolwiek analogii między romantyzmem i faszyzmem, i ostro skrytykowała jedyne, niefortunnie dwuznaczne zdanie Krasuskiego na temat Mickiewicz. Co najważniejsze zaś, nigdzie pośród artykułów, na które powołuje się Spiró w swej pracy, nie ma ani słowa wzmianki o rzekomym faszyzmie Krasińskiego, a tym bardziej jakiegokolwiek dowodu akcentowanej przez Spiró tezy, że: "Uczestnicy dyskusji traktowali (..)jako samo przez się zrozumiale, że poglądy Krasińskiego zwierały niezliczone istotne cechy póŹniejszego faszyzmu". Mamy tu więc kolejny przykład swoistego hochsztaplerstwa Spiró, który przez dopisywanie nie istniejących treści do polskich artykułów, sfałszowanymi przez siebie argumentami udowadnia swe skrajne tezy literackie czy "naukowe", pragnąc ukazać w odpowiednio kompromitującym świetle polskich twórców. Również w pracy kandydackiej Spiró znajdujemy szereg charakterystycznych dla niego uogólnień o "polskiej głupocie". Wykpiwając "Nieboską komedię" Krasińskiego jako "doskonałe fiasko" i pomniejszaj ąc rangę artystyczną "Wesela" Wyspiańskiego, nie może się nadziwić, że sztuka ta zyskała sobie tak "zdumiewający sukces" w Polsce. W końcu tłumaczy to tym, że "Wesele" poprzez pokazanie galerii portretów różnych znaczących postaci z polskiej historii zaspokajało próżność i poczucie posłannictwa Polaków, prowadzących "bezsensowne, małostkowe, polskie życie". 235 Kilka uwag końcowych Może niektórzy z czytelników uznają, że za dużo miejsca poświęciliśmy "Desom" i ich autorowi, którego zła wola i maniackie uprzedzenia nie podlegają żadnej wątpliwości. Nie zgadzam się z taką opinią. Otóż i u nas próbuje się ostatnio tworzyć legendę wokół książki Spu'ó,rzekomoniesłiisziueodrzuconejprzezjednozpolskichwydawnictww 1982 r. Próbuje się bronić "Dcsów" twierdzeniami, że w istocie dotyczą one .rzekomo głównie spraw węgierskich, a polska sceneria jest tylko swoistym kostiumem. Każda uważna lektura książki Spiró zmusza do skonstatowania, że sprawy teatru stanowią w istocie tylko część, i to mniejszą, powieści. Jej większą część wypełniają kolejne pomysły antypolskiej spiró-manii. Nieprzypadkowo autor używa kilkaset razy słów "Polacy", "polski", "polska" najczęściej w skojarzeniach negatywnych. Wyobrażam sobie węgierskich turystów którzy swą wędrówkę po Warszawie rozpoczynają wkrótce po lekturze książki Spiró. Oglądają siedzibę. Polskiej Akademii Nauk, mieszczącej się jak na ironię, w Pałacu "imbecyla" Staszica. Podchodzą pod gmach Rady Ministrów i widzą pomnik ucharakteryzowanego przez Spiró na kabotyna księcia Józefa Poniatowskiego. Skręcają przed gmach Teatru Narodowego, któremu patronuje pomnik starego brudasa, "onanisty" i "donosiciela" Bogusławskiego. WyobraŹmy sobie, co powiedzieliby Węgrzy, gdyby u nas ukazała się pisana podobną manierą książka o ich chlubnej epoce reform lat 1825-1848 i jakiś polski Spiró odpowiednio "dowcipnie" sportretowałby Petófiego, Kossutha czy Szechenyiego. Niedawno czytałem w "Literaturze na świecie", w związku z "Wyborem Zofii", opinię, jakoby Polacy byli wyjątkowo wyczuleni na wszelkie zagraniczne opinie krytyczne na swój temat. Czy rzeczywiście? Można przytoczyć dziesiątki przykładów ostrych reakcji przedstawicieli innych narodów na to, co uważają za niesprawiedliwe, oszczercze sądy o swych nacjach. Wystarczy choćby przypomnieć świeżą sprawą sztuki Fassbindera, kolejny raz zdjętej ze sceny RFN-owskiej po protestach widowni z powodu przedstawienia w świetle negatywnym jednej z postaci sztuki - osoby żydowskiego pochodzenia. A teraz wyobraŹmy sobie, jak zareagowano by w świecie, gdyby ktoś napisał spirówską manierą powieść o żydach, w której dziesiątki razy używałby słów "żyd" i "żydowski" w kontekście pejoratywnym, a czołowych myślicieli i twórców żydowskiego pochodzenia -powiedzmy Heinego, Freuda czy Kafkę-przedstawiłby jako "imbecyli" czy "bydlaków"? Myślę, że natychmiast wszyscy z całą słusznością uznaliby autora takiej powieści za dzikiego antysemitę. Podobnie uznano by za skrajnego rasistę tego, kto napisałby utrzymanąw spirówskiej stylistyce książkę o Arabach czy Murzynach. Parokrotnie publicznie (między innymi na spotkaniu w Ośrodku Polskim w Budapeszcie w 1982 r., podczas rozmów polsko-węgierskiej komisji podręcznikowej i w obec- 236 ności delegacji węgierskiej na spotkaniu w klubie "Kwant" w 1983 roku) zwracałem uwagę na deformację historii Polski w "Desach". Nic nie poskutkowało. Spiró pozostał wiemy, swym uprzedzeniom i zachował w kolejnym wydaniu "Dcsów" wszystkie epitety na temat Polski i Polaków. (...). Pamiętajmy, że kolejne wydanie książki Spiró wyszło w tym samym okresie, gdy w niektórych krajach upowszechniano skrajne nonsensy o Polsce i Polakach. Lanzmann i "Shoah" nie są pod tym względem ani czymś wyjątkowym, ani przypadkowym. Muszę tu jednak podkreślić, że osobiście uważam postępowanie Spiró za coś dużo gorszego od lanzmannowskich metod urabiania widzów. Lanzmann po prostu dobierał sobie bardzo prymitywnych rozmówców z Polski, a potem przedstawił ich odpowiednio spreparowane, skrócone rozmowy. Spiró natomiast podaje całkowicie przeinaczone fakty, bądŹ własne fałsze i zmyślenia wkładając je w usta nie prymitywów lecz luminarzy polskiej kultury. Można powiedzieć, że Spiró jakby się rozwinął metodologicznie w porównaniu z Lanzmannem. Jako slawista dobrze znaj ący autentyczną historię Polski i polskiej kultury w latach 1815-1830, Spiró zrobił dosłownie wszystko, co tylko było możliwe dla wprowadzenia w błąd czytelników poprzez świadomie deformowany obraz Polski i Polaków. Powodzenie spirówskiej mistyfikacji dowodzi, jak wiele musimy jeszcze zrobić dla wyeliminowania za granicą zaniedbań w wiedzy o polskiej historii i kulturze. Tak się złożyło, że już w jednym ze swych pierwszych szkiców, rozpoczynającym dyskusję o "Edukacji historycznej" na łamach "Polityki" w 1963 r. zdecydowanie występowałem przeciwko przejawom polonocetryzmu w nauczaniu historii, braku znajomości dziejów sąsiadów z naszego rodzinnego regionu- Europy środkowowschodniej . Problemy te odtąd niejednokrotnie podejmowałem na łamach prasy. Między innymi rok temu pisałem w "Zdaniu" o negatywnych skutkach snobistycznego oglądania się wyłącznie na kultury zachodnie, a niedoceniania wartości kulturalnych wytworzonych przez narody naszego regionu. Moje najnowsze prace, takie jak wybór myśli Norwida: "Gorzki to chleb jest polskość" czy szkice w "Zdaniu": "Dzieje polskich zanie-chań" i in. dowodzą, że pozostałem nadal wiemy wyrażanym w młodości w toku dyskusji wokół "Popiołów" Wajdy (w szkicach na łamach pism studenckich w 1965 r.) sprzeciwom wobec metody pisania "na klęczkach" o własnej historii. Istnieje jednak zasadnicza różnica między najostrzejszą nawet krytyką wad narodowych a metodą tendencyjnego uogólniania skrajnie pejoratywnych opinii o innym narodzie. (...). Powyższy tekst miał być opublikowany w pierwszym numerze krakowskiego "Zda-nią" z 1986 r.; wstrzymany przez cenzurę, ostatecznie ukazał się w numerze drugim "Zdania" w 1986 roku. 237 Moja publikacja w "Zdaniu" o książce Spiró wywołała bardzo szeroki rezonans w polskiej prasie. Publicysta "Tygodnika demokratycznego" Eugeniusz Biedka pisał w numerze 8 tego tygodnika z 1986 r. o "poważnym nadużyciu intelektualnym i moralnym", do-konanymw"Iksach" Spiró. LucjanBoguszpisał na łamachłódzkich "Odgłosów" z 5 kwiet-nia 1986 r. m.in.: "Jerzy RobertNowak dość przekonywająco udowodnił na łamach "Zda-nia", że Gyórgy Spiró podaje całkowicie przeinaczone fakty, bądŹ własne fałsze i zmyślenia, wkładając je w usta nie prymitywów, lecz luminarzy polskiej kultury. Trudno zatem zgodzić się z taką metodą...". Kierownik działu literackiego katowickiego tygodnika literackiego "Tak i Nie" Feliks Netz, znany tłumacz poezji i prozy węgierskiej pisał w szkicu na łamach "Tak i Nie" z 13 czerwca 1986 r.: "Przeważająca część materiału powieściowe-go musi budzić w Polaku gwałtowny sprzeciw. W tej kwestii zgadzam się z Jerzym Robertem Nowakiem całkowicie". Szczegóhie istotne znaczenie miało wystąpienie Prezydium Towarzystwa Naukowego Warszawskiego (dziedzica tradycji Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk z doby Stanisława Staszica). 6 maja 1986 prezes tego Towarzystwa prof. dr hab. Aleksander Gieysztor i sekretarz generalny prof. dr hab. Stanisław Miszczak wystąpili, powołując się na mój szkic w "Zdaniu" z prośbą o "odkłamanie - w drodze krytycznej dyskusji, także w druku, obrazu przeszłości Polski pierwszej świerci XIX w., który tworzy ta książka wśród Węgrów". Z gorącym poparciem mego stanowiska w obronie szkalowanych przez Spiró wybitnych Polaków i Polski wystąpi jeden z najwybitniejszych znawców stosunków pol-sko-węgierskich profesor Istvan Csaplaros, przez wiele lat kierownik katedry hungarystyki na Uniwersytecie Warszawskim, autor wielu książek i artykułów na temat związków polsko-węgierskich. W nadesłanym do "Zdania" artykule "Kosztolanyi i Spiró" ("Zdanie", nr 5 z 1986 r.) prof. Csaplaros pisał m.in.: "Obelżywie, ale dość programowo brzmi w ujęciu Spiró porównanie teatru polskiego z Polską: »Teatr Narodowy to coś takiego jak Polska. Kupować nie warto, co najwyżej jeszcze bardziej zniszczyć«. Zapytuję uprzejmie autora, co zawiniła ta Polska wobec niego, że takiego losu życzy jej słowami żółkowskiego". Nawiązując do przedstawianego przez Spiró, paszkwilanckiego obrazu luminarzy polskiej kultury z I polowy XIX wieku, prof. Csaplaros pisał m.in.: (...) "Dobrze, gdy przeciętny czytelnik węgierski prześlizgnie się tylko przez te wszystkie androny i nie dostrzeże w nich takiej konsekwencji i świadomej tendencyjności, jak to zauważy historyk i publicysta, najwybitniejszy hungarysta w Polsce Jerzy Robert Nowak, autor wielu cennych prac, obdarzony wysokim poczuciem honoru narodowego". Profesor Csaplaros zwrócił uwagę również na fakt, że Spiró z podobną lekceważącą dezynwolturą jak wobec luminarzy polskiej kutury odniósł się wcześniej do szeregu 238 szanowanych postaci z historii i literatury Węgier. Spiró skarykaturował ich - według prof. Csaplarosa - w swych dramatach "Małgorzata z Wyspy Zajęczej" i "Koszegók" o obronie twierdzy Kószeg przed Turkami. 26 czerwca 1986 roku w Ośrodku Informacji i Kultury Polskiej w Budapeszcie odbyła się szeroka dyskusja na temat problemów obrazu historii Polski w różnych węgierskich publikacjach. W spotkaniu uczestniczyło około 70 osób z różnych kręgów budapeszteńskiej elity kulturalnej, w tym liczni pisarze, historycy publicyści. W spotkaniu uczestniczyli między innymi: wiceprzewodniczący Węgierskiego Związku Pisarzy Gyula Fekete, dyrektor Węgierskiego Intymni Filmowego, znany eseista i publicysta Istvan Nemeskurty, póŹniejszy pierwszy premier demokratycznych Węgier JózsefAn-tall i póŹniejszy pierwszy prezydent demokratycznych Węgier Antal Góncz, Zaproszony na spotkanie Gyórgy Spiró nie miał odwagi przyjść. Spotkanie otworzył mój szeroki referat na temat przeróżnych deformacji obrazu Polski w węgierskich książkach naukowych i populamo-naukowych oraz publikacjach prasowych. Wiele miejsca poświęciłem również krytyce zniekształceń obrazu Polski w "Iksach" Spiró. Ogromna część uczestników spotkania udzieliła jednoznacznego poparcia moim krytykom zafałszo-wań obrazu historii Polski w różnych węgierskich publikacjach. PóŹniejszy prezydent Węgier Arpad Góncz wypowiedział się nawet za tym, żebym to ja opracował dla Węgrów książkę ukazującąprawdziwy, rzetelny obraz historii Polski. Mój a krytyka deformacji zawartych w książce Spiró została wsparta w czasie dyskusji przez znanego historyka literatury i czołowego polonistę węgierskiego Endre Bojtara (autora. słynnej antologii poezji polskiej i wielu publikacji krytycznych na temat literatury polskiej historyka literatury) i krytyka Bolę Pomagatsa, autora znakomitej historii powojennej literatury węgierskiej, redaktora Ivana Babę, odpowiedzialnego za sprawy polskie w redakcji "Nagy Wag" (odpowiednik naszej "Literatury na Świecie") i pisarza Gabora Czako (poprzednio przez szereg lat zastępcę redaktora naczelnego miesięcznika "Mozgó Wag". Po mojej stronie wystąpili jak z tego widać zasłużeni hungaryści i węgierscy polo-nofile. Trudno było ich jednak nazwać ludŹmi szczególnie wpływowymi. Popierający mnie Węgrzy na ogół należeli do opozycji wśród pisarzy i innych środowisk twórczych i nie mieli szerszego oddziaływania w ówczesnych, bardzo ściśle kontrolowanych węgierskich mediach. Inaczej było ze Spiró, który jak się okazało, miał bardzo silne wsparcie wśród różnych wpływowych politruków węgierskich nawet części osób wpływowych w polskiej propagandzie i kulturze. Nieprzypadkowo pierwszą osobą; która zaatakowała mnie w obronie książki Spiró na Węgrzech był wspomniany już skrajny żydowski polakożerca Pal E. Feher, powszech- 239 nie traktowany na Węgrzech jako skrajny donosiciel i agent sowiecki, bardzo niebezpieczny denuncj ator węgierskich patriotów. Właśnie E. Fehćr opublikował na lamach partyjnego miesięcznika do spraw polityki kulturalnej "Kritika" nie przebierającąw słowach pasz-kwilancką napaść na mój tekst o Spiró. Starannie deformując wymowę mego tekstu, E. Fehćr nie omieszkał między wierszami umieścić "subtelnej" insynuacji co do mego domniemanego "antysemityzmu". W "Zdaniu" pisałem: "wyobraŹmy sobie, jak zareagowano by w świecie, gdyby ktoś napisał spirówskąmanierąpowieść o żydach, w której by dziesiątki razy używał stów »żyd«" i »żydowski« w kontekście pejoratywnym, a czołowych myślicieli i twórców żydowskiego pochodzenia-powiedzmy Heinego, Freuda czy Kafla - przedstawiłby jako »imbecyli« czy »bydlaków«. Myślę, że natychmiast wszyscy z całą słusznością uznaliby autora takiej powieści za dzikiego antysemitę". Atakując mnie za to sformułowanie, E. Fehćr pisał z całym cynizmem: "Nie fantazjowałbym. Nie mógłbym też sobie wyobrazić, co by powiedzieli Węgrzy albo Polacy, ale również tego -jak to czyni Nowak - co by powiedzieli żydzi, gdyby ktoś napisał w stylu Spiró o żydach, o Heinem, Freudzie czy Kafce. Choćby dlatego, że wiemy że Heine był poetą niemieckim, Freud naukowcem austriackim, a KafkaNiemcem z Pragi Czeskiej (...) O Kafce rzecz jasna, można mówić również jako o pisarzu żydowskim, ale marksiści nie robią tego". Tak więc wyszedłem według E. Fehera na złego polskiego nacjonalistę i antysemitę, który różnym twórcom niegodnie wypomina ich pochodzenie żydowskie, choć przecież byli w pełni zasymilowani z Niemcami lub Austriakami. Ataków osobników typu E. Fehera na Węgrzech właściwie od razu się spodziewałem. Zaskoczyła mnie jednak szybkość, z jaką po stronie Spiró i jego książki stanęli nie znający przecież węgierskiego podobni do Spiró osobnicy w Polsce. A jak się okazano, błyskawicznie zademonstrowali swąpro-spirówską solidarność. Począwszy od osławionego rzecznika gen. Jaruzelskiego - Jerzego Urbana, który sam wyznał po latach; że szybko i zdecydowanie przeciwstawił się moim atakom na Spiró, które mogły doprowadzić do zakłóceń między PRL i WRL. Urban nie wyraził wówczas swego poparcia dla Spiró publicznie, miał przecież dużo lepsze możliwości oddziaływania kanałami prywatnymi na stanowisko władzy. Wsukurs Spiró pośpieszył szybko i "betonowaty" b. kierownik wydziału kultury KC PZPR Witold Nawrocki, wówczas redaktor naczelny głównego partyjnego pisma od polityki kulturalnej - warszawskiej "Kultury". Na łamach tejże "Kultury" ukazał się wybrany z bardzo dużym trudem, mało ciekawy zresztą fragment z "Iksów" Spiró, pozbawiony ostrzejszych antypolskich wtrętów. Miało to sugerować, że najwyraŹniej przesadzam z moimi oskarżeniami. (...). Na łamach "Kultury" Nawrockiego ukazał się również (7 maja 1986) felieton Hamiltona skrajnie bagatelizujący przeinaczenia Spiró. Poniżej zamieszczam tekst mojej polemiki z Hamiltonem, wydrukowanej w warszawskiej "Kulturze". 240 Czy musimy siedzieć cicho? Z opóŹnieniem trafił mi do rąk tekst Hamiltona z nr 19 (7 maja 1986 r.) "Kultury". Hamilton z właściwym mu wdziękiem równocześnie chwalił mnie i ganił za publikowany w lutowym "Zdaniu" szkic "Pamflet i mistyfikacja" na temat skrajnych zniekształceń obrazu Polski i wybitnych Polaków w latach 1815-1830, zawartych w książce G. Spiró "Dcsowie". Felieton ma oczywiście swoje prawa- czy jednak wykwintny felietonista Hamilton nie posunął się trochę za daleko w bagatelizowaniu sprawy tendencyjnego urabiania złego obrazu Polski i Polaków za granicą? W moim tekście stanowczo występowałem w obronie pamięci historycznej kilku wielkich Polaków z przeszłości. Hamilton polemizował z moim stwierdzeniem sugerującym, iż na całym świecie zareagowano by z ogromnym uzasadnionym oburzeniem, gdyby ktoś zastosował równie napastliwą manierę jak G. Spiró (w odniesieniu do czołowych polskich postaci XIX wieku) w stosunku do takich osób, jak Heine, Freud czy Kafka. Zdaniem Hamiltona, "ranga Heinego, Freuda czy Kafla innajest niż Bogusławskiego, Staszica czy Niemcewicza. Pierwsi mają znaczenie globalne i, zwłaszcza gdy chodzi o Freuda czy Kafkę, ciągle aktualne. Drudzy-lokalne i historyczne...". Otóż Hamilton znacznie ułatwił sobie zadanie, wybierając z mego szkicu dla porównywania z Heinem czy Freudem postaci Staszica i Bogusławskiego, a pomijając postaci takie jak Mickiewicz, książę Józef Poniatowski czy Kościuszko, których znaczenie nigdy nie było lokalne i które utrwaliły się również w pamięci niektórych innych narodów. Mickiewicz na przykład ma dziś w świecie chyba więcej przekładów niż Heine. Czy jednak ma w ogóle sens takie licytowanie i różnicowanie między poszczególnymi wybitny mi twórcami różnych narodów. Kościuszko utrwalił się na zawsze jako symbol współdziałania w walce o wolność różnych krajów - i jeśli tylko Hamilton sobie życzy, to przytoczę mu natychmiast dzieła współczesnych historyków amerykańskich z prawdziwym uznaniem wspominających o roli Kościuszki w amerykańskiej wojnie o niepodległość. Podobnie jak dzieła historyków francuskich, akcentujących rolę księcia Józefa Poniatowskiego w wojnach napoleońskich. W podstawowym francuskim "Dicdonnaire de la revolution et de 1'empire", Paris 1965, s. 252, pisze się o księciu Józefie między innymi, że "wyróżnił się pod Moskwą i walczył ze wspaniałą odwagąpodczas odwrotu". Stąd i tytuł marszałka Francji przyznany tuż przed bitwę pod Lipskiem. Hamilton pisał dalej, że "za Polakami nikt ujmować się nie będzie, zwłaszcza dzisiaj". Otóż pocieszę Hamiltona, że znam z ostatnich lat liczne przykłady wybitnych cudzoziemców ujmujących się za Polakami. I to nawet bardzo daleko od Polski. Właśnie w tym roku wyszła jedna z najlepszych zagranicznych publikacji naukowych o Polsce - książka 241 Richarda C. Lucasa "Forgotten Holocaust", świetna synteza historii Polski w dmgiej wojnie światowej. Jej autor w oparciu o bardzo bogatą dokumentację przedmiotu ostro protestował przeciwko przemilczaniu wkładu Polski w zwycięstwo nad faszyzmem w drugiej wojnie światowej i polskiej martyrologii, krytykował nieprzychylne uogólnienia na temat Polaków zawarte w publikacjach Styrona czy J. Gardnera etc. (...). Dodajmy, że ten sam autor Lucas w innej swej książce ostro skrytykował brak zrozumienia polskich problemów w międzywojennej polityce amerykańskiej. Inny amerykański historyk Richard C. Watt w książce "Bitter Glory. Poland and its Fate 1918-1939", parokrotnie wydanej w ostatnich latach, przedstawił na ponad 500 stronach bogato udokumentowaną, a zarazem pełną sympatii dla naszego kraju historię Polski w latach 1918-1939. Przypomnijmy również znakomitą, szeroko prezentowanąw "Polityce", dwutomową historię Polski Nomiana Daviesa pt., ,Gods Playground". Dodajmy do tego takie pełne sympatii dla historii Polski przez stulecia, publikowane w milionach egzemplarzy bestsellery j ak "Poland" Michenera, "Kain and Abel" i "Prodigal Daughter" J. Archera. Dodajmy, że również i w RFN, obok wypadów rewizj onistycznych panów Hupka et consortes, można także trafić i na występującychw obronie Polski polonofilów Dedeciusa i baronowąDenhoff, czy na tak solidne, zobiektywizowane publikacje, jak "Geschichte Polens" Hoenscha. Proponuję Hamiltonowi, aby zadał sobie nieco trudu i zajrzał do "Przekroju"z 11 maja 1986 r., gdzie pod tytułem "Ecce Amici Poloniae" znajdzie wywiad z laureatem nagrody czasopisma "Polska", jednym z naukowców najbardziej zasłużonych dla obrony polskiej historii przed zniekształceniami - dr, Michałem G. Miillerem z Monachium. W książce "Die Teilungen Polens 1772-1793-1795" Miiller ostro występował przeciwko tendencyjnym uogólnieniom na temat historii Polski w XVIII w. w dużej części niemieckiej historiografii, krytykował "ciszę" wokół udziału Prus w rozbiorach eto. W swoim szkicu w "Zdaniu" pisałem o skrajnych załganiach pana Spiró na temat historii Polski XIX wieku. Na szczęście jednak mógłbym również wyliczyć, takjak to już tyle razy robiłem w przeszłości (między innymi w książce "Węgry bliskie i nieznane") nazwiska licznych węgierskich polonofilów, od profesorów Endre K-ovacsa i Laśzló Szi-klaya począwszy poprzez znaną tłumaczkę Grację Kercnyi i poetę Istvana Kovacsa po dyrektora tak zasłużonej w popularyzacj i polskiej literatury oficyny wydawniczej w Budapeszcie Janosa Domokosa. Mógłbym przytoczyć wystąpienie poetki i pisarki Agnes Ger-gely, która na łamach "Elet es irodalom" 7 maja 1982 r. z pasjąprzeciwstawiła się popularyzowaniu niewybrednych dowcipów na temat Polaków na ekranie telewizji. Mógłbym przytoczyć publikowany w tym roku w majowym numerze "Zdania" tekst wielce zasłużonego dla badań nad polsko-węgierskimi związkami literackimi Węgra-profesora Istvana 242 Csaplarosa, przez wiele lat kierownika katedry filologii węgierskiej. Profesor Csaplaros ostro potępił w swym tekście antypolskie androny G. Spiró, zarzucając mu tendencyjność, obrażanie polskiej godności narodowej, podważanie zbliżenia obu naszych narodów. Już te kilka przytoczonych powyżej przykładów najlepiej dowodzi, iż niejestw żadnym razie prawdziwa teza Hamitona, iż nikt nie ujmie się za nami w świecie. Jeśliby jednak nawet rzeczywiście tak było, to właśnie wtedy tym większy byłby nasz obowiązek, abyśmy potrafili się bronić sami i protestować przeciwko różnym oszczerstwom {zniekształceniom (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Czy muszę przypominać tak dobrze znającemu wiek XIX Hamitonowi, że nawet wtedy, gdy Polska nie istniała na mapie, wielu Polaków nadal wierzyło niezłomnie w to, że trzeba ujmować się za sprawą Polski w świecie i protestować przeciwko zniekształceniom jej obrazu. Dość przypomnieć Mickiewicza ujmującego się za Polskąw czasie burzliwej audiencji u papieża czy tak krytycznego wobec wad polskich Norwida, ostro reagującego na niesprawiedliwe francuskie uogólnienia na temat Polski i Polaków. Czy naprawdę Hamilton pragnie nam odebrać prawo protestu przeciwko zniekształceniom i ignorancji? Czyjego zdaniem (dlatego, że rzekomo nikt się za nami nie ujmuje w świecie) powinniśmy siedzieć cicho biernie i kornie w postawie "ruki po szwam" reagować na zagraniczne ataki pod adresem Polski i Polaków? Jest to rozumowanie dość absurdalne i przypomina nie najlepsze skojarzenia z przeszłości (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Jak wiemy w przeszłości nieraz całe narody padały ofiarę prześladowań przy równoczesnej obojętności innych. Przypomnijmy choćby pogromy żydów czy rzeŹ Ormian, powszechne opuszczenie Czechów po klęsce pod Białą Górąw 1620 r., czy reakcji Europy (w tym francuskich encyklopedystów) na rozbiory Polski. Gdy Czechosłowację dławiono dyktatem monachijskimw 1938 r.,niektórzy powoływali się na to, że i tak nikt za Czechami nie ujmuje się w świecie. Czołowi francuscy zwolennicy poglądu, iż nie należy umierać za Gdańsk w 1939 r., również powoływali się na to, że i tak nikt nie występuje w obronie Polaków. Przypomnijmy, również powszechną obojętność, jaka otaczała losy prześladowanych uchodŹców żydowskich, gdy ich wypędzano ze Szwajcarii przez granicę na pewnązagładę do III Rzeszy. Wypędzający robili to tym skwapliwiej, iż wiedzieli, że nikt się za nieszczęśliwymi uchodŹcami nie ujmie. (...). Jeśli jednak Hamilton czuje się autentycznie twórcą, to powinien pamiętać, że w przeszłości na ogół uważano, że obowiązkiem twórcy jest występowanie w obronie słabych i prześladowanych, a nie wzywanie ich do pogodzenia się ze swym losem, bo i tak nikt się za nimi nie ujmie. Tekst ten publikowałem w warszawskiej "Kulturze" z 30 lipca 1986 r. w odpowiedzi na publikację Hamiltona. 243 "Uprzedzenia Gyórgya Spiró 25 lipca 1986 r. zamieściłem na łamach węgierskiego tygodnika "Elet es iro-dalom" specjalnie dlań napisany tekst: "Spiró Gyorgy eloiteletei" (Uprzedzenia Gyórgya Spiró). Aby nie powtarzać tu moich argumentów, znanych z pierwszego tekstu "Pamflet i mistyfikacja" przytaczam poniżej tylko parę krótkich fragmentów z obszernego szkicu publikowanego w węgierskim czasopiśmie. WyobraŹmy sobie na przykład pracę austriackiego autora, który pisząc powieść w wojnie prowadzonej z Węgrami w 1848-1849 r. włożyłby w usta Kossutha najbardziej nieprawdopodobne, kompromitujące go słowa, przedstawiając go jako barbarzyńskiego krwiożercę. Czy byłby ktoś zdolny wśród czytelników potraktować tę opinie jako zupełnie niezależną od autora książki, za którą on nie ponosi żadnej odpowiedzialności?" (...). Szczególnie bogaty w uproszczenia na temat historii Polski był wydany przez Spiró pół roku temu tom szkiców "Maganiktató" (...) W książce tej znajdujemy różnorodne anachroniczne, dogmatyczne uproszczenia o Polsce lat 1918-1939, pisane w stylu jaki używano w odniesieniu do historii Węgier w historiografii doby Rakosiego. Między innymi dowiadujemy się tam, że "w Polsce po 1918 roku niezmiennie utrzymywały się zacofanie i ogromna nędza" (s. 233), "Polacy nieoczekiwanie i bez przygotowania odzyskali swojąpaństwowość", (s.479). Czytamy dalej, że "niepodległa Polska okazała się całkowicie niezdolna do funkcjonowania" (s. 501). Spiró pisze o Witkacym, iż .jasno widział, że ta Polska jest tylko pozorem, który nie jest zdolny uzasadnić jej samodzielny byt państwowy" (s.501). Na s: 506 dowiadujemy się że, Witkacy zauważył to, co w 1939 roku mógł widzieć cały świat - tak jakby była to jedna z najlepiej napisanych scen Witkacego: że śmieszni i żałosni bohaterowie z szablami i błędnymi ideami wyruszali przeciwko czołgom (podkreślenia - JRN). Ciekawy jestem, skąd Spiró wziął te uogólnienia, iż "cały świat mógł widzieć w 1939 roku" "śmiesznych i żałosnych polskich bohaterów..." Może więc warto przypomnieć jak wtedy spoglądali na nas, w przeciwieństwie do Spiró, niektórzy znakomici pisarze węgierscy. Dla Gyórgya Balinta na przykład Polacy, którzy jako pierwsi próbowali postawić tamę nazistowskiemu zalewowi nie byli ani "śmieszni", ani "żałosni". Wręcz przeciwnie: 13 września 1939 roku Gyorgy Balint tak pisał o Polakach: "Nigdy nie było większej zgodności słowa i czynu niż teraz na częstotliwościach Warszawy II, częstotliwościach rozsądku i bohaterstwa..." Laszló Nemeth (jeden z najwybitniejszych węgierskich pisarzy XX wieku - przypis JRN w wyd. książkowym) pisał zaś do Gulyasa w liście z 13 września 1939 r.: "Polacy od tego czasu zrobili rzecz największą, jaką 244 mogli zrobić dla Europy: ściągnęli na siebie niemiecką inwazję tylko po to, aby zmusić Anglików i Francuzów do walki, Anglicy i Francuzi zaś robią teraz to, do czego głupota, podłość i tchórzostwo, nawet połączone, są rzadko zdolne: bez jednego wystrzału z karabinu podziwiająupadekPolski..." Odpowiedzią Spiró na moją krytykę był zamieszczony w tymże numerze "Elet es irodalom" polemiczny tekst Spiró "O moje pióro" pełen kłamstw i wykrętów, zarzucający, że dybię na jego swobodę twórczą. W warunkach zmonopolizowania węgierskich mediów przez jedną polakożerczą opcję nie było żadnych szans na przedstawienie stanowisk węgierskich intelektualistów, krytycznie odnoszących się do zafałszowań Spiró (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Nie było szans nawet na wydrukowanie ich wystąpień w czasie dyskusji w Ośrodku Informacji i Kultury Polskiej 26 czerwca 1986 r. W paŹdzierniku 1986 roku opublikowaliśmy na łamach "Zdania" przekład polemicznego ataku Gy. Spiró przeciwko mnie, wydrukowanego na zamach węgierskiego tygodnika "Elet es irodalom" i moją odpowiedŹ na ten atak pt. "Krzyk i argumenty". Niżej podaję mocno skrócony, dla uniknięcia powtórzeń tekst mojej polemiki. Najważniejszym chyba nowym jej elementem było przypomnienie, że Spiró skrajnie oczerniał Polskę nie tylko w "Iksach", ale także w swym zbiorze szkiców pt. "Maganiktató". Niżej przypominam fragmenty mojej polemiki. Krzyk i argumenty " Oprócz odpowiedzialności pisarza wobec czytelnika Istnieje odpowiedzialność pisarza wobec świata postaci... Jeżeli łamiemy prawdę historyczną, to musimy powiedzieć, że ją łamiemy, nie powinniśmy oszukiwać czytelnika..." (T. Parnicki: Historia w literaturę przekuwana) Gyorgy Spiró dokonał rzeczy doprawdy niebanalnej. W średniej wielkości artykule potrafił zmieścić kilkadziesiąt nieścisłości i wielką ilość świadomych zniekształceń, jak zwykle starannie dezinformując węgierskich czytelników. Wypada mi jedynie żałować, że nie był w stanie ustosunkować się merytorycznie do żadnego z moich głównych zarzutów. Nie próbuje nawet polemizować z moim podstawowym zarzutem, zilustrowanym wieloma przykładami, iż w "Iksach" występująróżne skrajne stwierdzenia dowodzące, że "nie ma sensu żadna niepodległość w przypadku takiego narodu jak polski - bezmyślnego, nieokrzesanego, o nieuzasadnionym gospodarczo istnieniu". Stara się tylko wytłumaczyć 245 jako "gorzki żart" włożone przez siebie w usta żółkowskiego stwierdzenie, że "Teatr Narodowy - to coś takiego jak Polska. Kupować nie warto, najwyżej jeszcze bardziej zniszczyć". Specyficzne zaiste jest to spirówskie poczucie humoru! Swoistą manipulacją jest fakt, że Gy Spiró wspomniany "żart", słowa które mogłyby być zrozumiałe w ustach Ponińskiego, Szczęsnego Potockiego, apo 1815 r. Różnieckiego, wkłada w usta żółkowskiego, aktora znanego ze swego "niezmiennego patriotyzmu o demokratycznym zabarwieniu". Znany był wrogi stosunek żółkowskiego do księcia Konstantego, Nowosilcowa i jego szpiegów. Po jednym z patriotycznych wystąpień żółkowskiego na scenie, postulującym zwrot Polsce Poznania i Wieliczki, wielki książę wezwał do siebie aktora i zapowiedział, że za nowe aluzje polityczne odbierze karę stu kijów. Zapytany, co mu mówił Konstanty, żółkowski odpowiedział: "Dobre panisko. Daje nam Kijów za Poznań". Gy. Spiró całkowicie pomija moje zarzuty co do podważania przezeń sensu polskiego bytu narodowego i to już nie w powieści, ale w zbiorze szkiców i recenzji - "Maga-niktató". Znajdujemy tam wyraŹne odbicie podejścia autora do polskiej historii - uwagi o Polsce po 1918 r., że "była ona całkowicie niezdolna do funkcjonowania", że "ta Polska była tylko pozorem, który nie był zdolny uzasadnić samodzielnego narodowego bytu", czy o polskich "żałosnych i śmiesznych bohaterach" z 1939 r., którzy z "szablami i błędnymi ideami ruszali przeciwko czołgom". Gyórgy Spiró pisze że po 1918 r. "Polacy nieoczekiwanie i bez przygotowania odzyskali niepodległość". Przypomnijmy więc opinię nie polskiego, lecz amerykańskiego historyka- Richarda M. Watta. który w obszernej Źródłowej pracy "BitterGloryPolandandItsFate 1918-1939" (New York 1982, s. 44,63) pisał, że odzyskanie niepodległości Polski nie byłoby możliwe bez trwających całe lata wytrwałych wysiłków polskich patriotów. (...). Pisałem w "Zdaniu" że pośród, jednowymiarowych polskich kukiełek-schwarzcha-rakterów stosunkowo najsympatyczniej przedstawia się Bogusławski", mający, jeden wielki cel - teatr, któremu podporządkowuje każde swe działanie". Jednak widziany z bliska również i portret Bogusławskiego okazuje się dużo bardziej uczemiony od rzeczywistej sylwetki twórcy polskiego Teatru Narodowego. Bogusławski jest skrajnym egoistą, nie-zdolnym do jakichkolwiek trwalszych związków z innymi ludŹmi. Spirówpewnej chwili pokazuje go jako donosiciela, wysługującego się szefowi tajnej policji Różnieckiemu (s. 515,509). Sam o sobie Bogusławski mówi: "wylizałem dupę carowi" (s. 70), "bezwstydnie wysługiwałem się władzy" (s. 461). Gyórgy Spiró pisze o swojej "daleko idącej idealizacji" postaci Bogusławskiego w "Iksach", twierdząc, że po to tylko kreślił dość ciemne tło, aby "Bogusławski i jego przyjaciele wypadli odpowiednio świetlanie". (...). Autor "Iksów" wymyślił zupełnie niezgodny z rzeczywistością portret skrajnie cynicznego Bogusławskiego, dążącego do zrobienia kariery po trupach, za cenę donosiciel- 246 stwa, i nie wierzącego w żadne ideały. Którego nie obchodzi, czy zamkną polski teatr, bo w razie potrzeby może grać po rosyjsku: "Mnie nie interesuje polska kultura" (s. 423). (...). Inną metodą Gyórgy Spiró jest zniekształcanie moich zarzutów. Gdy pisze o anty-polskości autora "Iksów", on twierdzi, że zarzucam mu wrogość rasową do Polaków. Nie zarzucałem Gy Spiró antychorwackości, lecz ignorancjęw sprawach literatury chorwackiej, połączoną z niebywała apodyktycznością sądów. Cytowałem chorwackiego historyka literatury, który porównywał Spiró do "spadochroniarza lądującego na zupełnie nie znanym mu terytorium" i wskazywał na rozmiary ignorancji. Spiró zaś twierdzi, że nazwałem go "dywersantem zrzuconym na spadochronie...". Spiró podkreśla: "To nie ja wplątuję kwestię żydowską, ona mnie nie interesowała..." Skąd się więc biorąw "Iksach" uwagi o rzekomej groŹbie pogromów (s. 510) o sytuacji żydów w Warszawie czy Królestwie (s 10,228,451), informowanie o tym, kto jest talmu-dystą (s. 335), a kto przechrzczonym żydem (s. 164,197). Pisałem o nieprawdziwości informacji o groŹbie pogromów w Warszawie po 1815 r. (jak chce teraz Spiró - w okresie od 1815 do 1819 r.) Spiró mi na to odpowiada- jakoby zniszczono żydowski dom starców w 1831 r. Spiró próbuje się zaprezentować jako biedny, uciśniony pisarz, choć wiadomo dobrze, że ma wpływowych zwolenników (jak choćby znany z arbitralnych sądów krytyk Paal E. Feher). Można się zastanowić, dlaczego w węgierskich środowiskach twórczych tak wiele osób wysuwa sprzeciwy wobec klaki, jaką stworzono wokół Gy. Spiró, a jednak ich opinie jakoś nie przebiły się na lamy prasy (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.). (...). Nie jestem pierwszy, który krytykuje Gyógya Spiró za niefrasobliwe przeinaczanie historii. Ponad półtora roku temu-w "Elet es Irodalom" z 25 stycznia 1985rwybitny historyk węgierski Gyórgy Litvan poddał bardzo ostrej krytyce sposób zaprezentowania historii lat 1953-1954 w sztuce Gy Spiró "A kert" (Ogród). Według Litvana Gy Spiró w karykaturalny sposób ośmieszył opozycję intelektualistów wobec rządów Rako-siego twierdząc, że składa się ona wyłącznie z byłych dogmatyków i aktualnych karierowiczów, przedstawił lata pięćdziesiąte w sposób skrajnie schematyczny. (...). Z prawdziwą przyjemnością powrócę po sporze ze Spiró do mich poprzednich prac. Ale i z poczuciem satysfakcji, że przerwana została długotrwała zasłona milczenia nad pleceniem dub smalonych na temat polskiej historii i kultury Bo przecież Gy. Spiró miał wtedy niestety poprzedników. Do różnych powiązań ich wystąpień z międzynarodową kampanią uprzedzeń wobec Polski powrócę w odrębnym syntetycznym artykule. Odmówię też sobie chwilowo przyjemności szerszego zajęcia się polską tematyką w artykułach i głosach Pala E. Fehera, jak dotąd jedynego węgierskiego krytyka, popiera- 247 jącego Spiró w polemice wokół "Dcsów". Nie można mu się dziwić. Wszak już w 1972 r. bardzo ostro skrytykowałem go za artykuł, w którym dowodził, że praktycznie nie było niemal żadnej różnicy ideologicznej między rasistowskimi Niemcami a Polskąw 1939 r. - że wojsko polskie dlatego tak "szybko" przegrało, "w ciągu dwóch tygodni", gdyż zostało napadnięte w istocie rzeczy w imię tych samych ideałów, które reprezentowało. W grudniu 1979 r. stanowczo wystąpiłem w największym węgierskim klubie dyskusyjnym im. Kossutha w obronie pamięci węgierskiego premiera Pala Telekiego, nazwanego przezE. Fehera cynikiem. Premier Teleki odrzucił żądania Ul Rzeszy przepuszczenia wojsk niemieckich przez Węgry przeciw Polsce, a w 1941 r. popełnił samobójstwo, nie chcąc zaakceptować udziału Węgier w napaści na Jugosławię. (E. Feher nie miał odwagi przybyć na tę dyskusję, choć go tam usilnie zapraszano, podobnie jak na dyskusję w OIKP w Budapeszcie w czerwcu 1986 r.). W tegorocznych kwietniowych "Sprawach Międzynarodowych" również podjąłem sprawę schematycznych uproszczeń na temat Polski wychodzących spod pióra E. Fehera, (ulubionym jego określeniem jest na przykład zwrot "Polska panów"). No i doczekałem się rewanżu. (...). Polaków można oskarżać o pogromy, których nie było, ale jak się prostuje takie stwierdzenie, to zaraz się pojawia sugestia antysemityzmu. (...). Tekst publikowany na łamach krakowskiego "Zdania ", nr 10 z 1986 roku, w odpowiedzi na polemiczny atak Spiró drukowany w tygodniku "Elet es irodalom " i przedrukowany w 10 numerze "Zdania" z 1986 r. Czy musimy siedzieć cicho? W paŹdziernikowym "Zdaniu" z 1986 roku zamieściliśmy w przekładzie znanej tłumaczki literatury węgierskiej Camilli Mondral list węgierskiego ekonomisty Frigyesa Udvardyego do polonisty, poety i tłumacza Istvana Kovacsa. W swym prywatnym liście z 6 września 1984 roku Udvardy oburzał się na antypolskie oszczerstwa Spiró, pisząc m.in.:" ówrześnia 1984 Drogi Piszto! Zebrałem siew sobie i przeczytałem książkę Gyórgya SPIRÓ pt. »Iksowie«. Krytyka jednogłośnie wychwalała tę książkę, piała istne peany na jej cześć począwszy od »Elet es irodalom« i »Kortars« aż po »Krytykę« i "Mozgó Vildg". Być może ukazała się także jakaś negatywna recenzja, ale o niej nie wiem. A przecież ktoś powinien był napisać, że ta powieść jest wręcz oburzająca. Nic nie pomogą te wychwalania i peany (ostatnio także E. Feher Pal pospieszył włączyć się do chóru artykułem opublikowanym w »Nepszabadsdg«) - moim zdaniem jest to książka oburzająca, cyniczna i wynikająca ze złej woli. Byłoby bardzo dobrze, gdyby została przetłumaczona na polski. Jestem przekonany, że Polacy jednogłośnie byjąpotępili. 248 Książka ta jest nurzaniem się w błocie człowieka który nie wierzy w nic szlachetnego ani w żadne ideały. Czemu recenzenci tego nie spostrzegli? (...) Inna sprawa w tej książce to wciąż powracające wypady na temat polskiej głupoty i wyszydzanie polskiego bohaterstwa... I to nikogo nie uderzyło. Oto kilka przykładów: » Ty będziesz polskim narodem - rzekł Bogusławski - który ślepo pędzi w śmierć, bo taki jest głupi« (s. 152). »Czy poeci narodu srającego słowami mają opisywać milczenie? «(s 241). Bogusławski rozmyśla nad nowym dramatem. »Całość można naszpikować naszymi polskimi bzdurami... Wciąż śmierć a jednak komedia... Antologia wszystkich polskich szaleństw w zrujnowanym pałacu...« (s 281). W Wilnie »wariactwo popełniane z całą świadomością, chcą stworzyć »anty-warszawskie, anty-polskie królestwo z siedzibą w Wilnie bardziej smrodliwy stopień zgnilizny niż sama Warszawa, pogrążanie się w przeszłości, godny pożałowania obłęd w fabrykowaniu legend, niezdolność do życia...« (s. 621). Jeszcze wiele można by cytować z tej książki (...)". Szybko okazało się, że potężne lobby żydowskie na Węgrzech zdolne jest do wszystkiego w obronie swego faworyta Spiró. Istvana Kovacsa poddano takim naciskom, że przysłał do "Zdania" list informujący, iż wprawdzie przekazał mi list F. Udvardyego, ale że nie chciał, bym drukując ten list eksponował jego "bierną przecież rolę adresata". Sam bowiem wolał wstrzymać się od udziału w dyskusji na temat "Iksów". W styczniu 1987 roku na łamach "Zdania" ukazało się obszerne wystąpienie mgr. Jana Stolarskiego, prezesa Federacji Stowarzyszeń Polsko-Węgierskich pt. "Głos Towarzystw Polsko-Węgierskich". Występując w imieniu licznych i dynamicznie działających w Polsce Towarzystw Polsko-Węgierskich prezes J. Stolarski pisał min.: "Z dużym zainteresowaniem, a równocześnie wzburzeniem przeczytaliśmy w Waszym piśmie relacje na temat książki węgierskiego autora Gyórgya Spiró pt. »Iksowie«. Relacje te są naprawdę szokujące i wskazująna wielkie luki w świadomości historycznej obywateli kraju tak nam bliskiego, jak Węgry. Pod tym względem casus Dcsów jest wprost nieprawdopodobny. Po pierwsze, jak mógł autor wypisywać piramidalne wprost bzdury o historycznie nieposzlakowanych ludziach Polski XIX wieku, po drugie, jak mogło dojść do tego, że krytyka literacka na Węgrzech przyjęła cyniczne wypowiedzi i mistyfikacje Gy. Spiró jako wierny obraz dziejów narodu polskiego, po trzecie, dlaczego odpowiedzialni przedstawiciele polskiej kultury na Węgrzech nie zareagowali właściwie już po pierwszym wydaniu tej książki (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Ponieważ w Towarzystwach Polsko-Węgierskich zrzeszonych w Federacji jest wielu członków doskonale znających język węgierski - postanowiliśmy osobiście sprawdzić 249 oryginalny tekst powieści. Po przeczytaniu połowy tomu zorientowaliśmy się, że p. J. R. Nowak podał zaledwie część zafałszowań naszej historii, od których roi się w tej książce. (...) Dlatego też z tym większą satysfakcją dowiedzieliśmy się, że jednak znalazł się ktoś, kto zareagował właściwie na szkalowanie polskiego dobrego imienia. Był nim przeciętny obywatel węgierski, mieszkaniec Budapesztu, Frigyes Udwardy (...)". W tymże numerze "Zdania" ukazał się również tekst Piotra Lippóczyego, historyka świetnie znającego język węgierski (sam był węgierskiego pochodzenia), po 1989 roku radcy politycznego w Ambasadzie RP w Budapeszcie. W tekście "Nie tylko Spiró" Lippóczy pisał m.in.: Z wielkim zainteresowaniem śledziłem przebieg dyskusji wokół »sprawy Spiró«: na łamach "Zdania". Myślę, że w dyskusji nie zwrócono uwagi na rodowód specyficznych poglądów Spiró na historię Polski. Spiró w sposób ewidentny powiela niektóre stereotypy tzw. okresu błędów i wypaczeń. Widać to zwłaszcza w cytowanych już w "Zdaniu" uwagach Spiró o Polsce międzywojennej jako skrajnie zacofanej i nie zdolnej do życia. Z tej samej książki Spiró - "Maganiktató" - można przytoczyć jeszcze jaskrawsze uogólnienia o "polskim nacjonalizmie", który tym tylko różnił się od niemieckiego, że był "bezsilny, a więc śmieszny.." czy twierdzenie, że armia organizująca siew amerykańskiej strefie okupacyjnej Niemiec z polskich byłych więźniów obozów hitlerowskich "pod względem zasad nie różniła się od armii niemieckiej". Trzeba tu jednak od razu powiedzieć, że w tejże "Maganiktató" nie brak przejawów podobnego podejścia do historii Węgier. Dla Spiró "faszyzm na Węgrzech przynajmniej w równie silnym stopniu określał historię w XX wieku, jak w swoim czasie w Niemczech...". A przecież nie trzeba chyba podkreślać, jak zasadnicza była różnica między Niemcami, krajem, gdzie faszyzm zwyciężył w 1933 r. i wywołał światową pożogę, a małymi Węgrami, którym zbrojne interwencje niemieckie w marcu 1944 r. i październiku 1944 r. narzuciły quislingowskie rządy Sztójayego i Szalasiego, mające oparcie tylko w małej części społeczeństwa. W innym miejscu "Maganiktató" Gy. Spiró stawia znak równości między ludobójczymi hitlerowskimi obozami koncentracyjnymi a węgierskimi obozami pracy czasu wojny, których przecież w żadnym razie nie można uznać za obozy masowej zagłady. Wydaje mi się że uproszczenia występujące w publikacji Spiró to po prostu ślady głoszonej w dobie Rakosiego teorii o 9 milionach węgierskich faszystów, których trzeba twardą ręką uczyć demokracji. (...). Wystąpienia prapolskich Węgrów takichjakprofesor I. Csaplaros, czy takich znawców węgierskiej historii i kultury jak Feliks Netz, Jan Stolarski, Piotr Lippóczy jednak nie wystarczyły. Szybko okazało się, że Spiró ma w Polsce różnych wpływowych rzeczników, 250 którzy wprawdzie nie znali dokładnie jego książki, bo nie znali języka węgierskiego, lecz wiedzieli, że należy go popierać. Bo jest to obowiązkiem różnych tropicieli polskiej "megalomanii narodowej" i "antysemityzmu". Szczególnie żarliwym polskim protektorem Spiró był - zakulisowej -jak wyznał po latach w "Nie" ówczesny rzecznik prasowy rządu Jerzy Urban (miał on dodatkowe szczególne anse przeciwko mnie, bo przed laty - w 1971 roku musiał mnie przepraszać na pierwszej stronie, .Polityki" za całe partie tekstu "wypożyczone" bez mojej zgody z mojego wewnętrznego opracowania w PISM o Węgrzech i opublikowane jako "korespondencja własna", sygnowana przez Urbana w tygodniku Rakowskiego). Wśród żarliwych stronników Spiró w Polsce nie zabrakło również jednego z najbardziej aktywnych popularyzatorów i obrońców tekstów polakożerczych, ówczesnego redaktora naczelnego "Literatury na świecie" Wacława Sadkowskiego, partyjnego komisarza w Pen Ciubie. Sadkowski, podobnie jak Nawrocki czy Urban nie znał języka węgierskiego. Nie przeszkodziło mu to jednak w maksymalnym zaangażowaniu się przeciwko mnie po stronie Spiró i drukowaniu utrzymanych w tym duchu komentarzy na łamach "Literatury na świecie". Szybko pojawił się również kolejny obrońca Spiró - tak osławiony później jako redaktor "Nie" (a dziś poseł na Sejm RP) Piotr Gadzinowski. W tekście drukowanym na łamach "itd" Kwaśniewskiego (nr z 10 kwietnia 1988) Gadzinowski z werwą zaatakował mnie za to, że śmiem oburzać się na madziarskie szyderstwa z Polski. Przecież w Polsce według Gadzinowskiego "na każdym kroku zionie prymitywizmem, brudem i bałaganem", stąd jakże zasłużenie rechocząz nas wszyscy "bliżsi i dalsi sąsiedzi". Gadzinowskiego tekst błyskawicznie przedrukowano w jednym z głównych forum antypatriotycznych na Węgrzech - tygodniku "Elet es irodalom" (zasłużony przez proreżimowych żydowskich koniunkturalistów i donosicieli w marcu 1957 tygodnik zyskał sobie szczególną sławęjako pismo "demaskujące" wszelkich podejrzanych "kontrrewolucjonistów" w węgierskim życiu kulturalnym). Gadzinowski pośpieszył również z wymierzonym przeciwko mnie wywiadem ze Spiró, publikując go na łamach "Przeglądu Tygodniowego" (nr 51 z 1987 r.) Odpowiedziałem na ten paszkwilowaty wywiad dłuższym tekstem "O przyjaźni bez mitów", przypomnianym we wcześniejszym rozdziale tej książki. Na łamach "Przeglądu Tygodniowego" z 6 marca 1988 r. ukazał się tekst najsłynniejszej tłumaczki literatury węgierskiej w Polsce Camilli Mondral, krytykujący wystąpienie Gadzinowskiego i akcentujący m.in.: "Włączam się do tej dyskusji, bo bardzo mi zależy na dobrych i jasnych stosunkach między Polską i Węgrami, gdyż żywię uczucia głębokiej wdzięczności dla narodu -węgierskiego za pozytywny stosunek do Polaków w czasie wojny, kiedy i ja znalazłam się tam jako uchodźca. (...). 251 Tak więc ujmowanie się dr. J. R. Nowaka za prawdąhistorycznąuważam nie tylko za słuszne, lecz wręcz za pożyteczne, i nie widzę w tym chęci szkodzenia, lecz tylko chęć naprawienia błędów. I chwała mu za to!". Zafałszowywaniu sprawy Spiró dobrze służył jego późniejszy o szereg lat od "Iksów" dramat Spiró o Bogusławskim "Szalbierz", do którego nigdy nie miałem żadnych zastrzeżeń: Pisany w innej koniunkturze politycznej, kiedy na Węgrzech w kręgach oficjalnych z różnych przyczyn modne stawało się tolerowanie złośliwych szpilek wobec Wielkiego Brata na wschodzie, dramat Spiró ośmieszał - inaczej niż w "Desach"- tym razem niezbyt mądrą politykę caratu: Polska publiczność poznała jednak tylko tę sztukę Spiró, co ułatwiało jego polskim adherentom zafałszowywanie wymowy jego twórczości. W tej sytuacji sam stałem się zwolennikiem jak najszybszego wydania "Iksów" Spiró w Polsce, ale w pełnej, nie zniekształconej wersji. Nie doczekałem się tego, nawet po 1989 roku, kiedy przecież nikt i nic nie przeszkodziłoby w takim wydaniu, a byłoby tak wielu bogatych sponsorów (jak sorosowska Fundacja Batorego). Prawdopodobnie sam Spiró uznał to za ryzykowne. Król byłby całkowicie nagi..: Ciekawe, że w 1988 roku "Iksowie" ukazali się we francuskim przekładzie w Paryżu dzięki dotacji CentreNational des Lettres i East European Publishing Project. Francuski przekład powieści Spiró ukazał się jednak w odpowiednio spreparowanej formie, z opuszczeniem najbardziej kompromitujących żydowskiego autora ataków na Polskę i wybitnych Polaków (o "głupim polskim narodzie", "bydlaku Staszicu" itp.). Wszystkich tych skrótów dokonał doświadczony manipulator Spiró bezjakiegokolwiekzaznaczeniaw tekście. Bój ze Spiró trwał dalej. Za obronę obrazu Polski i Polaków zapłaciłem na Węgrzech dość mocno. Nagle, bez uprzedzenia, rozwiązano ze mną umowę na wydanie w Budapeszcie mojego szerokiego, ponad 500 stronicowego, wyboru polskich esejów, pomimo tego, że zyskał on sobie jednoznacznie entuzjastyczne recenzje takich węgierskich polonistów jak Csaba Kiss Gy i Andras Pałyi. Jeszcze w 1990 roku otrzymałem informację z Węgierskiego Związku Pisarzy, gdzie dominowały dużo uczciwsze układy o przyjęciu mnie nahonorowego członka tego Związku. Wpóźniejszych latach "dziwnie"jakoś, a starannie zaczęto mnie pomijać przy różnych węgiersko-polskich spotkaniach, sympozjach, kongresach. Ostracyzmowi wobec mnie bardzo mocno sprzyjał fakt, że wielka część tych spotkań i kongresów była organizowana, przez osławioną sorosowską Fundację Batorego, a i ambasadorami w Polsce i na Węgrzech po 1989 roku zostawali bardzo szczególnie dobrani ludzie (vide skrajny żydowski donosiciel komunistyczny GaborHarsjako ambasador w Warszawie i znany z zajadłości w tropieniu polskiego i węgierskiego nacjonalizmu i "antysemityzmu" Maciej Koźmiński w Budapeszcie. Ten ostatni "wsławił się" skrajnymi wręcz patologicznymi "czystkami" w Ambasadzie i Ośrodku Kultur Polskiej w Bu- 252 dapeszcie, usuwając m.in. z dyrektorstwa tego Ośrodka bardzo popularnego na Węgrzech Polaka, poetę i konstruktora, Konrada Sutarskiego). Zamiast otwartej dyskusji i polemiki ze mną wybrano drogę podjazdowych wojen, i szkalowania. Zrobiono wszystko bym jak najdrożej zapłacił za swą obronę obrazu Polski i Polaków wobec Spiró. Zrobiono wszystko, by urobić o mnie na Węgrzech jak najgorszą opinię jako rzekomego "nacjonała" i "żydożercy". Jednym z głównych celów stosowanego wobec mnie ostracyzmu było uniemożliwienie przeze mnie pośredniczenia między patriotami polskimi, a tak licznymi moimi węgierskimi przyjaciółmi. Dostałem bardzo surową lekcję. Okazało się, że skrajny polakożerca, dysponując maksymalnym poparciem w kadarowskich "internacjonalistycznych" (czyli opanowanych przez węgierską żydokomunę) mediach może bezkarnie lżyć Polskę i Polaków i zawsze będzie mógł liczyć na poparcie ze strony czołowych oficjeli (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Nic nie pomogło, że przytaczałem jak najliczniejsze argumenty faktograficzne, że protestowałem przeciw nazwaniu w książce Spiró "bydlakiem" jednego z największych patriotów polskich Stanisława Staszica. Jak już pisałem moje argumenty spotkały się z absolutnym poparciem czołowych przedstawicieli węgierskich środowisk twórczych, w toku otwartej dyskusji. Nie oni jednak decydowali o tym, co publikowano w węgierskiej oficjalnej prasie, wręcz przeciwnie, byli tam zniekształcani, podobnie jak moje poglądy. Różni węgierscy oficjele prasowi typu najgorszego donosiciela-E. Fehćra, robili co mogli, by przedstawić moje wystąpienie przeciw Spiró jako rzekomy zamach na swobodę twórczą tego pisarza. Przekonałem się wtedy raz na zawsze, jak wpływowe jest międzynarodowe lobby żydowskie. Moje polemiki ze Spiró, niezależnie od siły argumentacji, były natychmiast kontrowane przez różnych polskich zwolenników Spiró (Urbana, Gadzinowskiego, Sadkowskiego etc.) Choć nie znali tekstów Spiró, choćby ze względu na język węgierski, w którym były publikowane, lecz cieszyli się, że żydowski pisarz odpowiednio "dokładał" Polakom w swojej książce. Polscy czytelnicy nie dowiedzieli się nawet o tym, do jakiego stopnia Spiró w swej aroganckiej hucpie w pewnym momencie fatalnie się skompromitował w węgierskich środowiskach twórczych. Otóż w 1987 roku Spiró opublikował na łamach miesięcznika "Mozgó Vilag" utwór, w którym dość nieopatrznie dał otwarty wyraz swym zajadłym antywęgierskim urazom i fobiom -14 linijkowy wiersz pt. "Jónnek" (Idą). W wierszu Spiró pisał, używając swej ulubionej stylistyki, o "głęboko węgierskich poetach", którzy "wychodzą z gówna", zarzucał im nacjonalizm. I akcentował swą rolę, jako jednego z nielicznych, którzy istnieją po to, "aby nie tylko same śmiecie były na Węgrzech". Wielu znanych twórców, takich jak Miklós Meszoły, Istvan Vas czy Gyula Fekete, wyraziło swe oburzenie z powodu 253 obraźliwej, jątrzącej treści wiersza Spiró. W dyskusji i w zarządzie Węgierskiego Związku Pisarzy uznano wiersz Spiró za "produkt ciężkiej neurozy", "wyraz schizofrenii". Świetny poeta Istvan Vas, który niegdyś patronował debiutowi poetyckiemu Spiró ubolewał, że autor ten ma wyraźną "skłonność do arogancji", że napisał "wiersz zrodzony z nienawiści" (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Z bojów ze Spiró wyciągnąłem jednak jedną bardzo znaczącą korzyść. Raz na zawsze zrozumiałem jak silne i sprężone ze sobąsąpowiązaniamiędzy anty-Polakami w Kraju i za granicą. Dlatego niewiele mnie właściwie zaskoczyło po 1989 roku, a już najmniej rola "Gazety Wyborczej", "Wprost" czy "Trybuny" w przyczernianiu Polski i Polaków. Fakty opisane przeze mnie w powyższych trzech "węgierskich" rozdziałach najlepiej dowodzą jak nieprawdziwe sąwysuwane przeciwko mnie tu i ówdzie zarzuty jakobym "za. komuny" "nie dostrzegał" groźby antypolonizmu i nie miał odwagi z nim walczyć. Myślę, że gdyby wszyscy robili tyle, co ja już w latach 70. i 80. dla przeciwdziałania zniesławiaczom Polski i Polaków, dziś mielibyśmy z nimi o wiele, ale to o wiele mniej problemów. Spory wokół stosunków polsko-żydowskich Kto robił te pogromy Już w 1984 roku na łamach wydawanej jako nielegalne pisma podziemne "Polityki Polskiej" (nr 6) pisano o przybierającym skrajne rozmiary nadużywaniu zarzutów antysemityzmu: o tym, że dawne "szukanie Żyda" zastąpiło dziś "szukanie antysemity". W ciągu ponad dziesięciu lat, jakie upłynęły od ukazania się tekstu w "Polityce Polskiej", doszło do skrajnego spotęgowania tej praktyki. Jakże często obserwujemy pochopne rzucanie oskarżeń o antysemityzm nie tylko w odniesieniu do poszczególnych ludzi, lecz w stosunku do różnych warstw społeczeństwa, czy nawet całego narodu, fałszywe uogólnienia na temat "polskiego" czy "chrześcijańskiego" antysemityzmu. Wśród autorów "wyróżniających się" w "demaskowaniu" różnych domniemanych przejawów "polskiego antysemityzmu" poczesne miejsce zajmuje ks. Michał Czajkow-ski, który zapowiadał już nawet za granicą: "Jeszcze bardziej będę zwalczał pozostałości polskiego i chrześcijańskiego antysemityzmu" ("The New York limes" z 15 sierpnia 1989). W czerwcu 1991 r. ksiądz Michał Czajkowski polemizując z księdzem profesorem Zygmuntem Zielińskim na łamach "Więzi" kolejny raz zaatakował "polski i chrześcijański antysemityzm", stwierdzając z niebywałą pewnością siebie, w pełnych ironii słowach: "(...) »Nie istnieje "polski i chrześcijański antysemityzm?« To rozliczne dokumenty naszego Kościoła potępiają tylko pogański antysemityzm? A jeśli także chrześcijański, to nie polski, bo nasz cudowny kraj od tej brzydkiej choroby cudownie został ustrzeżony? To czemu 3 grudnia 1905 r. papież św. Pius X w liście do Episkopatu Polski pisze o przerażających zbrodniach »(immania flagitia) ówczesnych pogromów« (publicae iudeorum ca-edes) na naszej ziemi, potępiając jejako całkowicie sprzeczne z Ewangelią (quidem Ewangelii lex, quae omnes promiscue diiigendos iubet, detestatur ac reprobat)? Pomówienie? (...)" (ks. Michał Czajkowski: Spisek żydowski? "Więź", 1991, nr 6, s. 33). I rzeczywiście pomówienie - to słowo w pełni pasuje do sposobu, wjakiks. Michał Czajkowski zinterpretował słowa listu papieża Piusa X, nie troszcząc się o dokładne sprawdzenie faktów historycznych. Otóż w latach rewolucji 1905-1906 na naszej polskiej ziemi miały rzeczywiście miejsce pogromy Żydów (najkrwawsze w Siedlcach i Białymstoku), 255 ale były to pogromy urządzane przez władze carskie, z pomocą policji i wojsk rosyjskich oraz specjalnych agentów carskiej policji, tzw. pogromszczyków, przywożonych z Rosji. I nie było w nich żadnego udziału chrześcijańskiej ludności polskiej. Bardzo wymowna pod tym względem jest informacja podana w książce Pawła Korca "Juifs en Polegnę" (Żydzi w Polsce), wydanej w Paryżu w 1980 roku z wstępem Nahu-ma Goldmana. Korzec, przez wiele lat badacz ruchu robotniczego i rewolucyjnego w Polsce, wyemigrował w 1968 roku po marcowej kampanii ataków antyżydowskich. Jego książka jest wyraźnie pisana z pozycji skrajnych urazów do Polski i Polaków, należy wręcz do sztandarowych pozycji antypolonizmu w obrazie Polski lat 1918-1939. (Bardzo ostro krytykował jąza to znakomity żydowski polonofil Józef Lichten, zarzucając Korcowi na łamach "Zeszytów Historycznych", że przedstawia historię stosunków polsko-żydow-skich jako jedną ciemnąpiamę, bez jaśniejszych blasków). Otóż nawet ten tak tendencyjny Paweł Korzec pisał zgodnie z faktami przy obrazie lat 1905-1908: "Pod koniec okresu rewolucyjnego rząd carski rozpętał nową falę pogromów antysemickich; nie udało mu się pomimo wysiłków rozszerzyć jednak tej akcji na terytoria polskie. Jedyne dwa pogromy, które miały miejsce na terytoriach w 1908 r. w Białymstoku i w Siedlcach, były operacjami militarnymi i policyjnymi, które zderzyły się z negatywnymi reakcjami nie tylko ze strony obozu rewolucyjnego, lecz również i środowisk katolickich prawicy, gwałtownie protestujących przeciw temu przenoszeniu wschodniego barbarzyństwa na ziemię polską i przeciw próbie skompromitowania imienia Polski w opinii międzynarodowej". (P. Korzec: Juifs en Pologne", Paris 1980, s. 36). Pawał Korzec poświęcił wcześniej cały rozdział spisowi przebiegu pogromu w Białymstoku na łamach wydanej w 1985 r. w Warszawie książki "Pół wieku dziejów ruchu rewolucyjnego Białostocczyzny (1865-1914)". Według niego pogrom w Białymstoku rozpoczął się od strzałów rosyjskich żołnierzy do procesji prawosławnej, po czym rozpuszczono pogłoski, że było to dziełem Żydów, którzy rzekomo zaatakowali również pro-cesjękatolicką. Wszystkie dalsze działania pogromowe były prowadzone przez rosyjskie władze, podporządkowaną im policję i wojsko. Mimo to władze próbowały fałszywie obciążać chrześcijańską ludność Białegostoku odpowiedzialnością za pogrom. Jak pisał Korzec: "chrześcijańska ludność nie tylko nie brała udziału w pogromie, alew miaręmoż-ności ...śpieszyła z pomocą żydowskim sąsiadom i znajomym. Były wypadki, że chrześcijanie pomagający Żydom sami padali ofiarąpogromu. (...) Oszczerstwa rzucane na chrześcijańską ludność Białegostoku posłowie ziemi białostockiej zdemaskowali na forum Dumy Państwowej, a następnie na sądowym procesie uczestników pogromu (...)". Według Korca referent komisji dumskiej dla zbadania okoliczności pogromu białostockiego poseł Arakcanew wykazał oszczerczy charakter twierdzenia komunikatu, że pogrom wybuchł 256 na tle antagonizmów narodowościowych i został przeprowadzony rękoma cywilnej ludności polskiej. Udowodnił, że pogrom był z góry przygotowany przez władze, a obdukcja zwłok poległych i rannych wykazała, że większość z nich padła od kuł karabinowych lub bagnetów, a więc z rąk policji i wojska. P. Korzec: "Pół wieku dziejów ruchu rewolucyjnego Białostoczczyzny (1884-1914)", Warszawa 1985, s. 262,268,273. Ksiądz Michał Cząjkowski nie popełniłby swego fatalnego pomówienie, gdyby lepiej znal dawniejszą prasę katolicką (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Już bowiem w miesiąc po liście papieża Piusa X z 3 grudnia 1905 r. na łamach, .Przeglądu Powszechnego" ukazał się 18-stronicowy tekst arcybiskupa Teodorowicza, napisany w Rzymie w święto Trzech Króli 1906 r. pt. "Z audiencji u Piusa X. W sprawie jego listu do Polski". Arcybiskup Teodorowicz szeroko wyjaśnił tam rożne sprawy zawarte w liście papieżu Piusa X, powołując się na jego oceny podczas audiencji, i stwierdził: "To, co w liście papieskim nie da się odnieść wprost do Polaków, zmierza drogą uboczną do tych, do których Ojciec św. wprost przemówić nie może, wskazując im źródła klęsk i jedyne środki ratunku. Kto sobie zdał sprawę z tej ogóhej intencji papieża, która góruje nad całym jego listem, ten bez trudności zrozumie, jak należy wszystkie szczegółowe ustępy papieskiego pisma i nie będzie potrzebował wyjaśnień, że wzmianka np. o rzeziach Żydów nie do Polski odniesioną być winna". Jak się zdaje, papież Pius X, głównie ze względów dyplomatycznych, nie chciał użyć wprost określenia mówiącego o roli władz rosyjskich, rosyjskiej policji i wojska. Sprawa jest już chyba dostatecznie jasna. Można tylko ubolewać, że w wiele dziesięcioleci po takjedno-znacznym wyjaśnieniu całej sprawy polski duchowny katolicki pochopnie zinterpretował zdanie z listu papieża w duchu nieprzychylnym dla Polski, wykorzystując tę swą fałszywą interpretacjęjako koronny dowód "polskiego i chrześcijańskiego antysemityzmu". Jakże kontrastują z pochopnymi uogólnieniami księdza Michała Czajkowskiego autentyczne świadectwa faktów, przytoczone w oparciu o badania specjalnej żydowskiej komisji w wielkim dwutomowym dziele: ,JDie Judenpogrome in Russiand" (Pogrom Żydów w Rosji), wydanej w 1910 roku w Kolonii i Lipsku. Ta książka, powstała dzięki finansowemu wkładowi syjonistycznego funduszu pomocy z Londynu, zawierała również kilkadziesiąt stron na temat pogromów Żydów na terenie Polski, organizowanych przez rosyjskie władze w latach 1905 i 1908. Przedstawione w książce wyniki badań żydowskiej komisji miały jednak wymowę jednoznaczną- pogromy na terenie Polski były dziełem władz rosyjskich, rosyjskiego wojska i policji, a nie Polaków. Wskazywano, iż: "(...) było to jasne dla wszystkich, że pogromy, które zwykle mąjącharakter polityczny, w Polsce mogą być przeprowadzone wyłącznie przez wojsko (...). Nie może być żadnej mowy o pogromach rosyjskiego typu w Polsce. Lud jest tu cywilizowany i nie zdolny do 257 bestialstw, jakie zachodząw Rosji. Władzom rosyjskim nie udało się popchnąć mas w Polsce do pogromów na Żydach. I można z całą pewnością powiedzieć, że to nie uda się i w przyszłości. Polacy nigdy nie dadzą się do tego nakłonić, by stali się posłusznym narzędziem w rękach znienawidzonego rosyjskiego rządu (...)" ("Die Judenpogrome in Rus-sland",KólnandLeipzig, 1910,1.1, s. 180,181,185). Jak podkreślano w książce: "(...) jasna świadomość polityczna Polaków dyktuje im zdecydowaną wrogość wobec pogromów i uczucie sympatii dla prześladowanych (...). Dowiadujemy się wyraźnie z różnych miejsc pogromów jak Kijów, Odessa, Humań,Bał-ta, Kamienskoje, że Polacy, choć dalecy od zorganizowanej samoobrony, w bardzo wielu pojedynczych przypadkach pomagali Żydom. W Odessie ich sympatie dla Żydów w ich cierpieniach zostały wyrażone w sposób uroczysty. Było to w miesiąc po burdach (...). Do synagogi przybyła polska delegacja z profesorem i adwokatem na czele. Wręczyła wieniec, na którym widniał napis na wstęgach o barwach narodowych: »0fiarom haniebnych gwałtów przekazujemy ten wyraz naszych serdecznych odczuć«. Ten rycerski akt miał pomóc w kojeniu bólu ponad zwłokami pomordowanych i był w tym momencie symbolem zbratania dwóch ujarzmionych narodów" ("Die Judenpogrome inRussIand", ...op. cit., s. 380). W książce przytoczono również inny znamienny fakt: że "Według Odesskich wiadomości" delegat adwokat Dłuski (Alojzy Dłuski - J.R.N.) powiedział co następuje: "Nasi współobywatele! Pierwszy polski wiec w Odessie, w którym uczestniczyło więcej niż trzy tysiące osób, upoważnił nas w związku z nieszczęściem, które przeżyła Wasza gmina w czarnych dniach października, do wyrażenia Wamnajserdeczniejszych wyrazów współczucia i złożenia wieńca na grób poległych ofiar. Przekazujemy Warn ten wieniec. Wyrazi on Warn to, że chociaż znaleźli się chrześcijanie, którzy popełnili akty okrucieństwa i gwałtu, to są także i tacy chrześcijanie, którzy traktują te działania jako nikczemność i rozbój, i protestująprzeciwko nim. Polski wiec zaprotestował przeciw tym aktom przemocy, a ten wieniec ma być wyrazem nadziei, że ludzie w końcu dojdą do rozsądku, podadzą sobie ręce, i wspólnie będą dążyć do Ideału i Światła", (tamże, s. 381). Przytoczono również wypowiedź drugiego członka delegacji polskiej do Żydów - profesora Orszeńskiego, który zwrócił się z apelem do narodu żydowskiego w pełnych wzruszenia słowach: "Opłakuj ofiary, ale nie daj się opanować rozpaczy. Przyszłość należy do Ciebie!" (tamże). Do tych relacji warto dodać jeszcze dwa świadectwa z tamtej epoki, tym razem pióra brytyjskich obserwatorów wydarzeń. W dorocznym raporcie redaktora "The Annual Register. A Record ofWorId Eyents" za rok 1905 pisano o fali pogromów w imperium rosyjskim w 1905 roku: "Straszliwe rozruchy miały miejsce w południowej Rosji, w Odessie, w Kijowie, Kiszyniowie, Nikołajewie i w wielu innych miastach; tak zwane patriotyczne tłumy splądrowały żydowskie domy i sklepy i dopuściły się niewiarygodnych okrucieństw 258 na żydowskiej ludności (...). Jedynym, wyjątkiem w tej antyżydowskiej krucjacie było Królestwo Polskie, gdzie ludność chrześcijańska nie obróciła się przeciwko Żydom i nie było żadnych wrogich wystąpień (...)" (Cyt. za Tadeusz Siedlik: "Historia Polski 1900-1939" Warszawa 1993, s. 51). W brytyjskim "The Times" z 20 sierpnia 1906 r. pisano: "(...) Polska zawsze była uważana za kraj, w którym pogromy nie mająmiejsca i zarówno władze rosyjskie, jak policja przekonały się, że ich usiłowania, aby podjudzić Polaków do wzięcia udziału w pogromach przeciwko Żydom, nie majążadnych szans sukcesu" (Cyt. za Siedlik, op.cit., s. 50-51). Można by długo jeszcze wyliczać przejawy pięknego zachowania środowisk polskich wobec Żydów w czasie pogromów 1905-1906 roku, jednoznacznego sympatyzowania Polaków z ofiarami pogromów, czy działań dla zapobieżenia antyżydowskim prowokacjom ze strony władz carskich. By wspomnieć choćby rolę wileńskiego biskupa Edwarda Roppa, który w 1905 roku wyszedł na ulice Wilna, aby powstrzymać popierane przez władze rosyjskie próby wywołania pogromu. Władze sprowadziły w tym celu specjalnych "pogromszczyków" z Rosji. Stanowcza interwencja polskiego biskupa u władz rosyjskich ostatecznie zapobiegła pogromowi. W świetle cytowanych tu faktów możemy jako Polacy być prawdziwie dumni z postawy naszych przodków, którzy tak stanowczo reagowali na antyżydowskie działania władz rosyjskich. Tym przykrzejsze więc są przejawy zapominania o faktach i podważania przez niewiedzę dobrego polskiego imienia z przeszłości. Mam nadzieję, że autor, który upowszechniał tego typu pomówienia, będzie miał teraz dostateczną odwagę intelektualną, by przyznać się do swojego błędu. I swoją, tak reklamowaną na łamach "The New York Times" walkę z "pozostałościami chrześcijańskiego i polskiego antysemityzmu" ograniczy na przyszłość tylko do faktów, a nie domniemań. Tekst ten publikowany był na łamach "Słowa - Dziennika katolickiego" z30czerwca-2 lipca 1995 r. jako 34 odcinek mego cyklu "Przemilczane świadectwa". Ksiądz Michał Czajkowski, którego skrajną ignorancję obnażyłem w artykule, nie zdobył się na choćby cień uczciwości intelektualnej i przeproszenie czytelników "Więzi" za oszczercze pomówienia na temat "polskiego i chrześcijańskiego antysemityzmu". Kłamstwa wokół pogromu Niewiele wydarzeń w historii Polski XX wieku mogłoby równać się z pogromem kieleckim z 4 lipca 1946 r. pod względem ilości osnutych wokół nich kłamstw i manipu- 259 lacji. Pogrom ten, jak dziś już jest jednoznacznie udowodnione - byt perfidną prowoka-cjąNKWD dla odwrócenia uwagi Zachodu od gigantycznego fałszu wyników przeprowadzonego parq dni przedtem referendum. Zmasowany atakpropagandowy komunistycznej propagandy przeciw "reakcji" i "ciemnemu motłochowi" w Kielcach jako sprawcom pogromu przyniósł oczekiwane przez komunistów efekty. Na Zachodzie w środowiskach lewicowych i liberalnych niemal powszechnie uwierzono w lansowane przez komunistów story opolskich,^eakcjonistach"jako sprawcach pogromu. Sprawa pogromu całkowicie zepchnęła w cień niszczenie demokracji w Polsce, sfałszowane referendum i panoszenie się wojsk sowieckich, wywożenie AK-owców na Syberię. Począwszy od kieleckiej prowokacji komuniści sowieccy i ich polscy poplecznicy niejednokrotnie zpowodze-niem nagłaśniali wobec polityków i mediów Zachodu tezę o zacofanym "nacjonalistycznym" narodzie, którym muszą rządzić twardą ręką, bo jak tylko popuszczą, to zaraz znów da upust swej dzikości, nacjonalizmowi i antysemityzmowi. Można wprost podziwiać rozmiary fantazji ówczesnych komunistycznych oszczerców, łatwość z jaką natychmiast "wykryli" rzekomych sprawców pogromu i jego mocodawców tam, gdzie ich szukali. Minister Bezpieczeństwa Publicznego Stanisław Radkiewicz oświadczył na pogrzebie zamordowanych Żydów, że pogrom był dziełem emisariuszy Rządu Polskiego na Zachodzie i generała Andersa przy poparciu AK-owców. Sekretarz generalny PPR Władysław Gomułka powiedział zaś w przemówieniu na zebraniu aktywu PPR i PPS w Warszawie 6 lipca 1946 r.: Faszyści polscy, ci sami, którzy tak entuzjazmują się na sam widok pana Mikolajczyka i których on wita lordowskim uśmiechem zadowolenia, prześcignęli w antysemickim szale morderców hitlerowskich. Przedstawiciel Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego pułkownik Grzegorz Kor-czyński przemawiając 19 lipca na posiedzeniu Komisji Administracyjnej i Bezpieczeństwa KRN sypał jak z rękawa informacjami o rzekomym udziale podziemnych organizacji NSZ i WIN-u oraz andersowców w montowaniu pogromu Żydów. Stwierdził, że w czasie pogromu słychać było okrzyki: precz z rządem, premierem, bezpieczeństwem, niech żyje Anders!, że w tłumie uwijali się jakoby ludzie w mundurach andersowskich, którzy dyrygowali działaniami pogromowymi. Na tle tych kłamstw, tym wymowniejszy był fakt, że podczas procesu oskarżonych o udział w pogromie, pomimo torturowania licznych uwięzionych, zastraszania świadków i adwokatów nie udało się wynaleźć żadnego "pogromszczyka" związanego z podziemiem czy andersowca. Do oficjalnych reżimowych oskarżeń przeciwko "polskiej reakcji" jako rzekomej winowajczyni pogromu bez wahania przyłączyli się czołowi przedstawiciele różnych organizacji żydowskich. Nie pozwolili sobie nawet na zachowanie choćby cienia wątpliwo- 260 ści, mimo że chodziło o sprawę dotyczącą mordu na ich współziomkach. A więc sprawę, która powinna właśnie ich skłaniać do żądania maksymalnego wyświetlenia wszystkich podejrzanych okoliczności, choćby zbrodniczej wielogodzinnej pasywności sił bezpieczeństwa, wojska i milicji, nie mówiąc o dowodach aktywnego uczestnictwa w pogromie niektórych z nich. Na posiedzeniach Centralnego Komitetu Żydów Polskich (CKZP) od razu jednoznacznie uznano, że to "polska reakcja" ponosi całkowitą odpowiedzialność za pogrom. Jeden z czołowych liderów społeczności żydowskiej Adolf Berman, brat osławionego Jakuba, już 4 lipca informując zebranych na posiedzeniu prezydium CKŻP o pogromie, jaki zaczął siew Kielcach, nazwał to próbą odłamu faszystowskiego podburzenia społeczeństwa przeciw rządowi. Jest to rezultat przegranego przez nich referendum. Tak poinformowany przez Adolfa Bermana Centralny Komitet Żydów Polskich nie miał żadnych wątpliwości co do potencjalnych winnych i w swym komunikacie zaakcentował, że pogrom kielecki rzekomo przeprowadzono pod hasłem: Bij Żyda i niech żyje Anders! Kłamstwo raz przyjęte z werwą upowszechniano dalej. Przedstawiciel PPR w prezydium CKŻP Paweł Żelicki stwierdził, że: W kampanii przeciw ośrodkom, które inspirowały i przeprowadzały akcją należy wskazać na udział wśród kieleckich napastników wojskowych w mundurach z napisem "Polana" oraz. na zachowanie się kleru. Nie miał wątpliwości co do rzekomej roli "reakcji polskiej" jako winowajczyni pogromu również wpływowy amerykański dziennikarz żydowski rodem z Polski Szmul L. Shneiderman. W czasie pobytu w Polsce spotykał się on głównie z komunistycznymi prominentami pochodzenia żydowskiego, a urzeczony Hilarym Mincem wypowiadał się o nim tylko w superlatywach. Dotarł do Kielc nazajutrz po pogromie i puścił w świat jedną z pierwszych relacji o nim, głosząc wszem i wobec, że chodzi o diabelską machinację polskich bandytów, którzy w Kielcach skutecznie dopełnili robotę zaczętąprzez nazistów. W ten sposób czołowi przedstawiciele Żydów polskich i zagranicznych wydatnie pomogli w upowszechnieniu monstrualnego komunistycznego kłamstwa i odwróceniu uwagi świata od prawdziwych inspiratorów mordu w Kielcach - komunistycznych zbrodniarzy z NKWD i UB. Swoimi wystąpieniami proreżimowymi, "antyandersow-skimi" i "antyreakcyjnymi" potwierdzili zaś coraz powszechniejsze w ówczesnym społeczeństwie polskim przekonanie o identyfikacji przeważającej części Żydów polskich zPPRiUB. Ataki na "reakcję" jako rzekomego sprawcę zbrodni w Kielcach twórczo rozwinęła reżimowa prasa. Katowicka "Trybuna Ludu", będąca wówczas miejscową gazetą lokalną także dla Kielc, napisaław dniu 6 lipca 1946: Niesłychana prowokacja elementów reakcyjnych (...) Aresztowano 62 podżegaczy i sprawców pogromu. Nigdy prawdziwe źródło tego rodzaju zbrodni nie było tak jasne jak w tym przypadku. Czy Adolf 261 Hitler nie zaczął od pogromów Żydów? Kieleckie kołtuny, zarażane hitlerowską trucizną, dawanąprzez andersowskich bandytów, mszczą się za klęskę referendum. Wszystkie rekordy kłamstwa pobił artykuł Piotra Borowego, publikowany na łamach głównego marksistowskiego organu kulturalnego "Kuźnica", a faktycznie pisma intelektualnej prosowieckiej Targowicy, redagowanego przez takich "koryfeuszy" reżimowej ideologii jak Mieczysław Jastrun, AdamWażyk, czy Stefan Żółkiewski. Borowy "oskarżał" ciemnych prowincjuszy, którzy wierzą nadal w trzecią wojnę i rozbiór Rosji, wierzą również w powrót Andersa i w noce długich noży, podczas których wyrżną co trzeciego Polaka (...) Motfochjest łatwo podjudzić i pogromy takie endecja może robić również w innych miastach, nawet pod oknami kurii biskupich (P. Borowy: Co wart jest gest Piłata, "Kuźnica" 5 sierpnia 1946, nr 28, s. 6). Artykuł swój Borowy kończył odpowiednio skomentowanym cytatem z amerykańskiego komunistycznego "New York Daiły Wor-ker": Bo jak "New York Daiły Worker" pisze: "głównymi winowajcami nie są ciemne tłumy, lecz doskonale orientujący się politycy popierani finansowo i moralnie przez Londyn i Waszyngton. Kiedy gubernator Dewey ściskał dłoń generała Bora-Komorowskiego, ściskał on ręce morderców kieleckich ". Nie mamy do tych stów nic do dodania, ale demokracja polska, jeżeli chce być silna i szanowana, musi te ręce mordercom odciąć". Dziś kłamstwa na temat rzekomej roli "reakcji polskiej" w przygotowaniu pogromu nie są podtrzymywane już przez żadnego z poważnych polskich i zachodnich historyków. Kłamstwo nie zostało jednak całkowicie wyparte. Utrzymuje się o dziwo w niektórych środowiskach w Izraelu, gdzie jest podtrzymywane nawet przez takich znanych izraelskich historyków, jakprofesorIsraelGutman. Głosi onzuporemgodnymiepszej sprawy, że radykal-ne i faszystowskie grupy terrorystów, które wtedy działały w Polsce i które, jak się wydaje, stały za pogromem w Kielcach, istotnie chciały stworzyć chaos i zasygnalizować światu, że Polacy nie pogodzą się z władząpod patronatem Sowietów. (Cyt. za Krystyna Kersten: Polacy. Żydzi. Komunizm. Anatomia półprawd 1939-1968, Warszawa 1992, s. 113). A jednak dalej wiele pozostało z kampanii fałszów wokół pogromu kieleckiego rozwijanej przez reżimowe władze. W sytuacji, gdy dalej po 1989 roku nie zrobiono praktycznie niczego dla wyświetlenia kulisów NKWD-owskiej zbrodni kieleckiej, tym łatwiej upowszechnia się manipulacje tych, którym zależy nie tyle na wyświetleniu prawdy, co na zdemaskowaniu za wszelką cenę rzekomego odwiecznego "polskiego antysemityzmu". Tak powstajązmanipulowane pseudonaukowe opracowania typu pracy Krystyny Kersten, pisane głównie w celu zamulenia całej sprawy, pokazania, że nie ma, jakoby, żadnego przekonującego dowodu na temat NKWD-owskich inspiratorów wydarzeń. I na tym tle tym silniejszego zaakcentowania roli, jaką mogły odegrać w wydarzeniach kielec-kich polskiefobie, uprzedzenia, mity, korzeniami sięgające średniowiecza. 262 Dywagacje o rzekomej ciemnocie kielczan, ich "przerażającym" zacofaniu i wierze w średniowieczne banialuki o mordzie rytualnym, przesłaniająprawdę o istniejących rzeczywiście w ówczesnych Kielcach różnorakich politycznych, gospodarczych i społecz-nych^ródłach napięć w stosunkach z Żydami. Z jednej strony chodziło o kontrasty ekonomiczne, prowadzące do niechęci. Jak wspomniał ówczesny wojewoda kielecki Eugeniusz Wiślicz-Iwańczyk, akcentując: Błędy w beztroskim zachowaniu Gminy Żydowskiej, polegające na jaskrawej różnicy w wysokim poziomie życia bez produkcyjnej pracy, kiedy robotnicy dosłownie głodowali (...) W Kielcach najliczniejsza grupa Żydów zamieszkiwała w dużej kamienicy przy ul. Planty 7 (...) Ta zdawałoby się mała społeczność żydowska stała się bardziej widoczna, ponieważ żyła na dużo wyższym materialnym poziomie od spauperyzowanego w czasie długoletniej wojny środowiska polskiego. Drogie garnitury; złote obrączki na palcach, mnogość pieniędzy i widoczna niechęć do podejmowania nieopłacalnej wówczas pracy, nie mogły zostać niezauważone przez społeczeństwo polskie. Cyt. za Antyżydowskie wydarzenia kieleckie 3-4 lipca 1946 roku. Dokumenty i materiały, oprać. Stanisław Meducki, Kielce 1994, t. H, s. 83,81). Krystyna Kersten i podobni do niej tendencyjni autorzy gruntownie przemilczają jedną z najważniejszych przyczyn nasilania się niechęci do Żydów w Kielcach - chodziło o szczególnie duże zgromadzenie się osób pochodzenia żydowskiego w kieleckim aparacie władzy, w UB i PPR. Żydami z pochodzenia byli: prezydent miasta Kielce Zarecki, szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (WUBP) Andrzej Kornecki, pierwszy sekretarz Komitetu Woj ewódz-kiego PPR Józef Kalinowski, kierownik Wydziału Personalnego KW PPR Julian Lewin, zastępca szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) Albert Griinbaum, szefowa Sekretariatu Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego Eta Lewkowicz-Ajzenman, dowódca oddziału wojskowego wysłanego na pomoc Żydom na plantach major Konieczny (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). (Dane za: Antyżydowskie... op. cit. s. 139,81,102,106 iZabićŹyda. Kulisy i tajemnice pogromu kieleckiego 1946, oprać. Tadeusz Wiącek, Kraków 1992, s. 6 i 11). Najgorsze problemy wywoływał fakt, że nie wszyscy ze wspomnianych dygnitarzy i funkcjonariuszy byli osobami uczciwymi i kompetentnymi. Przynajmniej o paru z nich wiemy, że wywoływali powszechne oburzenie swymi nadużyciami. I tak na przykład fatalną sławąw Kielcach cieszył się prezydent miasta Zarecki. Jak pisano w sprawozdaniu instruktorów KC PPR z pobytu w wojewódzkie kieleckim w czasie od 4 do 15 lipca 1946 r.: Niektórym partyjniakom polskim wydaje się nawet, że Komitet Centralny faworyzuje Żydów - toleruje nawet nadużycia - o ile popełnia je Żyd. Wysuwany jest przykład Prezydenta miasta Kielc, którym byt Żyd Zarecki. Popełnił on szereg nadużyć: 263 miejscowa organizacja wyrzuciła go z Partii, Komitet Centralny przywrócił mu prawa członka Partii. Zarecki wyjechał na Zachód, gdzie również popełnił szereg nadużyć (Antyżydowskie..., op. cit., s. 139). Celował w nadużyciach także i inny towarzysz pochodzenia żydowskiego - szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego Andrzej Komacki. Według tekstu Włodzimierza Kalickiego {Zabij Żyda w "Gazecie Wyborczej" z 7-8 lipca 1990): Zwolenników PPR irytowała z kolei wszechwładza osób pochodzenia żydowskiego. Poprzedni szef WUBP Andrzej Komacki wedle ówczesnych relacji wielokrotnie popełniał rozmaite wykroczenia i nadużycia - i zawsze był ratowany przez władze zwierzchnie. Wojewoda Wiślicz-Iwanczyk zarzucał z kolei Komeckiemu prowokacyjne łamanie praworządności. Powszechnie dominowała opinia łącząca UB z Żydami. Włodzimierz Kalicki we wspomnianym tekście w "Gazecie Wyborczej" z 7-8 lipca 1990 pisał, że: Milicjanci nie cierpieli UB, utożsamianego z Żydami (...). Był jeszcze jeden groźny punkt zapalny w stosunkach polsko-żydowskich. Od pierwszych miesięcy 1946 r. przybywały do Polski kolejne transporty repatriantów Żydów. W połowie 1946 r. liczba Żydów w Polsce wynosiła 244 tysiące. Równocześnie z repatriacją Żydów z ZSRR do Polski, w tym samym czasie, w przeciwnym kierunku - do Rosji Sowieckiej szły zupełnie inne pilnie strzeżone transporty kolejowe, pełne polskich patriotów z AK wywożonych na Syberię. I właśnie to stawało się zarzewiem do najzacieklejszej agitacji antyżydowskiej, inicjowanej przez kolejarzy (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). W sprawozdaniu instruktorów KC PPR z pobytu w województwie kieleckim w okresie od 4 do 15 lipca 1946 pisano: przewodnikiem nastrojów antysemickich są w dużej mierze kolejarze. Kolejarze widzą transporty Żydów ze wschodu. Niezadowolenie z warunków materialnych, oczekiwania na powrót swoich bliskich przez wiele rodzin w Polsce - to wszystko powoduje rozgoryczenie. Zamiast ich bliskich wracają Żydzi. Żydzi. Ci izolują się od polskiego społeczeństwa (Raporty o pogromie, "Puls", 1991, nr 50, maj-czerwiec, s. 115). Świadomość negatywnych nastrojów wobec Żydów panuj ących w Kielcach w połączeniu z faktem, że było to jedno z najbardziej antykomunistycznych miast w Polsce, leżała prawdopodobnie w decyzji zorganizowania pogromu właśnie w tym mieście. Organizatorzy prowokacji liczyli, że hasło "bij Żyda!" wywoła tam szerokie poparcie. W rzeczywistości wbrew kłamstwom propagandy komunistycznej do pogromu zainicjowanego przez wojsko i milicję nie przyłączyły się żadne większe grupy ludności, a tym bardziej elementy "reakcyjne" i "antykomunistyczne", które mogłyby stać się idealnymi obiektami późniejszych procesów. Artykuł publikowany na łamach "Myśli Polskiej" z 16 lipca 1995 r. 264 Cele i kulisy zbrodni * Fałsze propagandy komunistycznej konsekwentnie zmierzały do utrwalenia wizji pogromu kieleckiego, jako rzekomego dzieła sfanatyzowanych, ciemnych tłumów, które dokonały krwawej masakry pod wpływem pogłosek o mordzie rytualnym. Tę propagandową bujdę starają się dalej utrwalać również postkomuniści - vide tekst w "Polityce" z 15 lipca 1995 r. Autor tego tekstu głosi: Wszyscy piszący o pogromie zwracali uwagę na to, ie tium byl liczny, bardzo liczny. Leniwy autor tekstu w "Polityce" wyraźnie nie czyta nawet tego, co już dawno napisano w jego własnym tygodniku. Wystarczyło zaś by zajrzeć do numeru "Polityki" z 14 lipca 1990. Znalazłby tam wyznanie świadka pogromu Andrzeja Drożdżeńskiego, który konsekwentnie negował twierdzenie o j akichś wielkich dumach uczestników zajść, pisał, że były okresy, kiedy "tłum" liczył około stu osób i jeden milicjant mógł zapobiec tragedii. Trzeba było tego jednak chcieć. Z wszystkich zebranych dotąd danych zaś jednoznacznie wynika, że komunistyczne władze nie chciały zapobiec pogromowi, a przeciwnie, to one za nim stały. Dowodzą tego dziś już liczne publikacje, w tym bardzo ważne ustalenia na temat pogromu jako NKWD-owskiej prowokacji zawarte w książce b. oficera WP żydowskiego pochodzenia, który wyemigrował z Polski w 1968 roku Michała Chęcińskiego: Połand: Communism -Nationalism -Antisemitism, New York 1982. W Polsce szczególne cenne stały się ustalenia Krzysztofa Kąkolewskiego, od lat prowadzącego wielostronne prace badawcze nad kulisami pogromu kieleckiego. Wynika z nich jednoznacznie, że pogrom był wyłącznie dziełem specjalnych grup komunistycznej bezpieki, wojska, milicji i Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego oraz wspierających ich robiących tłum ORMO-wców (por. znakomity tekst Krzysztofa Kąkolewskiego: Umarły cmentarz w "Tygodniku Solidarność" z 16 grudnia 1994 r. i referat Kąkolewskiego na sesji przy Kościele św. Katrzyny 4 lipca 1994 r. w 49 rocznicę pogromu kieleckiego). (...). Dziś wiadomo, że ze strony polskich władz komunistycznych najciemniejszą rolę w organizowaniu pogromu odegrał szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Kielcach major Władysław Spychaj Sobczyński. Ten stary agent Moskwy sprzed wojny, po 1945 r. próbował już zorganizować - w prowokatorskim celu - podobne do Kielc zajścia antyżydowskie w Rzeszowie i Krakowie, acz z miernym powodzeniem. Tym razem był haniebnie "skuteczny", być może dzięki bezpośredniemu nadzorowi opisanego w książce Chęcińskiego oficera NKWD, eksperta od spraw żydowskich Michaiła Aleksandrowicza Diomina. Jak pisał Chęciński: (...) Jak się okazuje, Dyomin, został przydany do Kielc, miejsca mało prawdopodobnego dla wykształconego oficera ra- 265 dzieckiego wywiadu - na kilka miesięcy przed pogromem, a wyjechał dwa tygodnie po pogromie. Wiadomo, że radzieccy oficerowie wywiadu byli wysyłani za granicę, jeśli delikatne polityczne prowokacje by fy potrzebne, (...). Powołując się na opinię pani Lewkowicz-Ajzenman, szefa sekretariatuwWojewódz-kim Urzędzie Bezpieczeństwa w Kielcach, Chęciński pisał: Pani Lewkowicz-Ajzenman dodała: Kiedy po latach znalazłam siew Izraelu, w gazecie natknęłam się na to nazwisko Dyomin, sekretarza attache handlowego w ambasadzie radzieckiej w TelAvivie. Wzbudziło to moją ciekawość i postanowiłam popatrzeć na tego człowieka. Bez wątpienia byt to ten sam Dyomin. Ciekawe, prawda? Przysłanie Dyomina do Izraela mogłoby sugerować, że był specjalistą w sprawach żydowskich. (...). To, że Dyomin był wykorzystywany do bardzo ważnych zadań, zostało potwierdzone przez amerykańskiego historyka, zajmują-cegosięKGB. Wymienia on MichaiłaAleksandrowicza Dyomina (pisanego również De-min) jako oficera wywiadu wojskowego w Izraelu w latach 1964-1967 i w Republice Federalnej Niemiec od 1969 r. (...). (cyt. za polskim przekładem fragmentów książki M. Chęcińskiego w Antyżydowskie wydarzenia kieleckie 4 lipca 1946 roku. Dokumenty i mate-riały,optSic. Stanisław Moducki, Kielce 1946, tom II, s. 102-103). Chęciński wskazywał, że bezsprzecznie największe korzyści z zamieszania wywołanego pogromem tak w Polsce, jak i za granicą wyciągnęli sowieccy komuniści. Pogrom stał się dla nich okazjądo nagłośnienia wśród liberałów i lewicowców na Zachodzie gromkich oskarżeń o antysemityzm wobec polskiego podziemia, kręgów emigracji i hierarchii katolickiej. Zdaniem Chęcińskiego, dowód o udziale polskich i rosyjskich oficerów bezpieczeństwa w pogsormejest zgodny z ich dobrze znanymi globalnymi celami i taktyką. Masowa emigracja Żydów z Polski ułatwiła zadanie (dala broń do ręki) Związkowi Radzieckiemu przez przeładowanie obozów dla uchodźców w zachodnich strefach Niemiec i Austrii oraz wystawienie na próbę rządów brytyjskich w Palestynie, dokąd większa część tych Żydów chciała się udać. Antyżydowskie wybuchy w Polsce służyły jako pretekst do wzmocnienia kontroli nad polskim aparatem bezpieczeństwa poprzez wskazanie, że Polacy, nawet komuniści, nie są w stanie sami utrzymać prawa i porządku (...). Co więcej, mogli usprawiedliwiać wszystkie przyszłe represje polityczne jako konieczne dla zahamowania antysemickich sentymentów ludności (...). (M. Chęciński, op. cit., s. 109). Bardzo istotnym podskórnym celem pogromu kieleckiego było szukanie przez NKWD swoistego "anty-Katynia". Akurat na 3 dni przed krwawymi zajściami w Kielcach - l lipca 1946 roku rozpoczęło się postępowanie dowodowe Trybunału Narodów w Norymberdze w sprawie Katynia. 4 lipca - tj. w dniu pogromu zaczęły się przemówienia stron w tej sprawie. Osoby dobrze poinformowane wiedziały, już wtedy, że nie ma szans dowiedzenia Niemcom hitlerowskim udziału w zbrodni na polskich 266 oficerach. Zostawał jedyny faktyczny winny-Związek Sowiecki, (por. uwagi K. Ką-kolewskiego: Umarły cmentarz, "Tygodnik Solidarność" 16 grudnia 1994 r.). T Co najbardziej zdumiewa w sprawie pogromu kieleckiego, to fakt skrajnego przemilczenia przez ogromną część badaczy w Polsce tego, że podobne pogromy miały miejsce po 1944 roku także w innych krajach, które znajdowały się pod sowiecką kontrolą, a więc w Słowacji, na Węgrzech i na Ukrainie (podkr. w wyd. książkowym- J.R.N.). Co więcej, wydarzenia w czasie tych pogromów rozgrywały się wyraźnie według bardzo podobnego scenariuszajakw Kielcach. Bardzo podobne było w nich zachowanie wojska i milicji i wyraźna rola sprawców o komunistycznej proweniencji, których nigdy nie ukarano za ich rolę. Bardzo podobne były też cele polityczne pogromów w innych krajach. Tak jak pogrom w Kielcach miał odwrócić uwagę Zachodu od monstrualnie sfałszowanego referendum, tak pogromy na Węgrzech czy Słowacj i miały odwracać uwagę od przejawów skrajnego bezprawia i gwałtów dokonywanych przez wojska sowieckie, rozprawy zprozachodnią opozycją. Docierające na Zachód wieści o pogromach Żydów w Kunmadaras, Ózd czy Miskolcu miały skutecznie przesłaniać sprawy wielu tysięcy gwałtów popełnionych przez żołnierzy sowieckich na Węgrzech, czy nawet bestialstw w stylu zamordowania przez pij anych żołdaków sowieckich katolickiego biskupa Gyór Vilmosa Apora (za to, że próbował udzielić schronienia w swym pałacu biskupim kobietom uciekającym przed sowieckimi gwałcicielami). Nieprzypadkowo seria pogromów antyżydowskich na Węgrzech (od Kunmadaras po Miskolc) przypadła na czas wio-sny-lata 1946, gdy sowieckie władze okupacyjne rozpoczęły z pomocą węgierskiej komunistycznej milicji i bezpieki kampanię aresztowań i zastraszeń dla osłabienia bazy politycznej prozachodniego rządu Ferenca Nagya. W opracowanej przez grupę wybitnych żydowskich badaczy na Zachodzie monografii historii Żydów w państwach zależnych od Związku Sowieckiego zwrócono szcze-gólnąuwagę na znamienne zachowanie pozostających pod nadzorem komunistów "sił porządku": wojska i policji. W czasie pogromu Żydów w Słowacji w mieście Velke Topolcany 24 września 1945 r. w toku sześciogodzinnych zamieszek zniszczono wszystkie mieszkania żydowskie, raniono 49 osób. Policja przez cały ten czas nie tylko, że nie interweniowała w obronie napadniętych Żydów, lecz przeciwnie, uczestniczyła wraz z wojskiem w pogromie, (por. TheJews in theSovietSatellitesbyfetexMeyer, Bernard D. Weinryb i in., Westpoint, Connecticut 1953, s. 105). Podobnie jak w Słowacji, a później w Polsce, także i na Węgrzech wiosną 1946 r. w miejscowościach, w których dochodziło do krwawych zajść antyżydowskich, umocnione jednostki kontrolowanej przez komunistów milicji nie były skłonne do interweniowania (tak było w Kunmadaras w maju 1946 r. czy w Diósgyór w czerwcu 1946 r.). We wspomnianej historii Żydów w pań- 267 stwach satelickich pisano, iż pomimo faktu, że śledztwo wykryło, że sprawcami pogromu w Kunmadaras byli członkowie partii komunistycznej, faktyczni sprawcy uniknęli kary. (The Jews m the Soviet Satellites op. cit., s. 425). Na Węgrzech do pierwszych gwałtowniejszych zajść antyżydowskich po wojnie doszło w Ózd i Sąjószentpeter 23 lutego 1946 r. Koncentrowały się one głównie na grabieży sklepów i mieszkań. 23 maja 1946 r. chłopi w Kunmadaras podburzeni przez ewidentnego prowokatora (Zsigmonda Totha) zabili trzech kupców żydowskiego pochodzenia i ciężko poranili osiemnastu innych. W czerwcu 1946 podpalono synagogęw Mąko. 30 lipca 1946 r. wielotysięczny tłum w Miskolcu (drugim po Budapeszcie pod względem liczebności mieście Węgier) zlinczował dwóch kupców-Żydów, a w kolejnych zajściach zamordował równieżŻyda-oficera bezpieki. (Wszystkich uczestników zajść antyżydowskich w Miskolcu wypuszczono na Węgrzech na wolność po niecałym roku). Na łamachpopulamego węgierskiego dziennika "Magyar Nemzefz 15marca 1991 r. przytoczono wymowne oceny węgierskiego historyka Marii Schmitd. Stwierdzała ona, że to ręka sowieckich tajnych służb kryła się za histerią wokół mordów rytualnych wznieca-nąw Słowacji w kwietniu 1946 r., na Węgrzech w maju 1946 r. (obok Kunmadaras także w Mezókóvesd i Hajduhadhaza) oraz w Polsce w lipcu 1946 r. Zdaniem Marii Schmidt: Sowieckie kierownictwo chciało uwolnić się od żydowskich warstw religijnych, burżu-azyjnych i mieszczaństwa, które traktowali jako bazy " kapitalizmu "; pragnęło zaostrzyć problemy mocarstw zachodnich, przyjmujących żydowskich uchodźców, a w szczególności Wielkie/Brytanii, zajmujące/Palestynę. I wreszcie, przypisując pogromy manipulacjom prawicowej " reakcji" chciano umocnić na wschodzie i zachodzie Europy obóz komunistów, członków partii i sympatyków żydowskiego pochodzenia (...). (Cyt. za Janos Pelle:^ Kunmadarasi pogrom. ShylockHunniaban, II, "Magyar Nemzet" 15 marca 1991 r.). Trzeba przyznać, że wszędzie władzom komunistycznym udało się osiągnąć zamierzone efekty. Wśród Żydów na Węgrzech, w Polsce czy Słowacji, umacniały się sympatie pro-komunistyczne, poczucie, że tylko Armia Czerwonajest w tych krajach jedynym prawdziwym obrońcą Żydów wobec miejscowych "nacjonałów" i "reakcjonistów". Nader wymowny pod tym względem był list Mora Reinhardta do prezesa religijnej wspólnoty żydowskiej na Węgrzech Lajosa Stócklera z dnia 5 sierpnia 1946 r., wkrótce po pogromie Żydów w Miskolcu: Niech rosyjskie władze wojskowe wypuszczą Żydów z kraju. Tak jednak, aby nie musieli się oni starać nielegalnie o wydostanie. Do czasu zaś, gdy będzie trwał proces ich emigracji - a może on ze względu na sytuację w Palestynie przeciągnąć się nawet do roku, dwóch lat - niech Armia Czerwona okupuje ten kraj w celu bronienia nas. (Cyt za J. Pelle: A kunmadardsi pogrom... op. cit). A więc doszło do jednoznacznego podjęcia starań się o to, by Armia Czerwona bezprawnie okupowała 268 dłużej Węgry, tylko dlatego, by mogła bronić Żydów przed niebezpiecznymi Madziarami! (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) Powstawanie tego typu odczuć było szczególnie cennym dla Sowietów efektem ich pogromowych prowokacji. Najwyższy czas, by badający sprawę pogromu w Kielcach badacze polscy i żydowscy odeszli wreszcie od swoistego wąskiego "polonocentryzmu" w tej sprawie i zwrócili uwagę na badania nad przebiegiem i inspiracjądla podobnych pogromów w Słowacji czy na Węgrzech. Może łatwiej trafi się w ten sposób na ślady sprawców wydarzeń. Artykuł publikowany na łamach "Myśli Polskiej" z 27 sierpnia 1995 r. Żydzi a Icolnunizrn światowy Podczas gdy w większości krajów Europy wciąż umacniała się pozycja Żydów w życiu politycznym (np. premierostwo Disraeliego), Rosja począwszy od lat 80. XIX w. stawała się terenem coraz bezwzględniejszych ich prześladowań: nadal utrzymywano skrajne bariery administracyjne na drodze ich przemieszczania się i rozwoju w postaci tzw. strefy osiedlenia, traktowano jako obywateli drugiej kategorii, nie dopuszczano ich do wyższych stanowisk w administracji itp.; dyskryminowani Żydzi odgrywali coraz większą rolę w ruchach rewolucyjnych i odśrodkowych; to z kolei popchnęło władze carskie do organizowania serii krwawych pogromów (m.in. w Jelizawetgradzie, Kijowie, Odessie, Bałcie, Rostowie nad Donem i Jekatierynosławiu); zabito lub zraniono setki Żydów, zniszczono tysiące domów i sklepów żydowskich. K. P. Pobiedonoscew, wszechwładny doradca cara Aleksandra III akcentował swój sposób na "rozwiązanie" kwestii żydowskiej w Rosji: "trzecia część Żydów zginie, trzecia część wyemigruje, a trzecią część się zasymiluje"; pogromy i antyżydowskie ustawodawstwo nic nie pomogły, popchnęły tylko tym większą część Żydów do antycarskiego ruchu rewolucyjnego, w którym zaczęli odgrywać nieproporcjonalnie dużą role; skutki tego dały się później odczuć po przewrocie bolszewickim 1917 r.; carat odpowiadał na to kolejnymi pogromami, m.in. szczególnie krwawymi masakrami Żydów w Kiszyniowie (1903,1905). W 1917 r. Żydzi wzięli bardzo licznie udział w przewrocie bolszewickim i wywarli nader znaczący wpływ na tworzenie państwa sowieckiego i jego organów terroru (Cze-Ka); Żydami były m.in. tak znane w skali międzynarodowej postacie, jakL. Trocki (właśc. Bronstein) - komisarz spraw zagranicznych w pierwszym rządzie W. Lenina, główny organizator przewrotu bolszewickiego, organizator Armii Czerwonej i faktyczny jej dowódca w czasie wojny domowej (jako komisarz spraw wojskowych), przywódca Międzynarodówki Komunistycznej, członek triumwiratu rządzącego po śmierci Lenina G. Zi- 269 nowjew (właśc. Radomysiski); przewodniczący Radu Najwyższego Sowietu J. Swier-dłow (właśc. Solomon); przewodniczący Ogólnorosyjskiego Centralnego Komitetu Wykonawczego (WCIK), najwyższego organu władzy prawodawczej, wykonawczej i kontrolującej w Rosyj skiej FSRR; członek triumwiratu rządzącego ZSRR po śmierci Lenina L. Kamieniew (właśc. Rosenfełd); kierownik centralnej, europejskiej sekcji Komisariatu Ludowego Spraw Zagranicznych, członek władz Międzynarodówki Komunistycznej K. Radek (właśc. Sobelsohn), przewodniczący sowieckiej delegacji na rozmowy z Polską w 1920 r. A. Joffe; ludowy komisarz spraw zagranicznych M. Litwinów (właśc. Mój sieje-wicz Waliach), wicepremier ZSRR i długoletni członek Biura Politycznego KC KPZR, odpowiedzialny za doprowadzenie do głodu na Ukrainie, który pochłonął 6 min ofiar L.M. Kaganowicz; sam Lenin był synem Żydówki, córki lekarza policyjnego Blanca. Izraelski historyk L. Rappaport w książce Stalin WarAgainst the Jews pisał, że Żydzi dominowali w pierwszym leninowskim Biurze Politycznym; P. Lendvai akcentował w książce Antysemityzm bez Żydów, że Żydzi w latach 1921-22 stanowili większość w Biurze Politycznym partii bolszewickiej. Bardzo liczni autorzy podkreślali ogromne wpływy polityków pochodzenia żydowskiego w kręgach partii bolszewickiej. Ks. Zwoliński pisał (Starsi bracia) o zdominowaniu przez działaczy żydowskich kręgów najwyższych urzędników państwowych Centralnego Komitetu Wykonawczego, policji politycznej. Według żydowskiego historyka S. Barona "bezgranicznie nieproporcjonalna liczba Żydów weszła do sowieckiej tajnej policji CzeKa". Spośród bolszewików żydowskiego pochodzenia wywodzili się m.in. szefpiotrogrodzkiej CzeKa M. Uricki, ludowy komisarz spraw wewnętrznych (1934-36) i główny nadzorca masowych represji w ramach "wielkiej czystki" G. G. Jagoda, twórcaigłównynadzorcasystemułagrów(Gułagów)tureckiŻydN.A. Fren-kel, gen. NKWD L, Raichman, preparujący procesy moskiewskie, gen. NKWD L. Eiting-ton, który zorganizował (1940) udany zamach na Trockiego, sędzia śledczy L. Szejnin, prawa ręka prokuratora A. Wyszyńskiego w wielkich procesach moskiewskich (1936-3 8), płk L. Szwarcman. kat Babla i Meyerholda, szef misji NKWD w "czerwonej Hiszpanii" A. Orłów (właśc. L. Feldbin), odpowiedzialny m.in. za zamordowanie w więzieniu przywódcy POUMA. Nina, szef wydziału NKWD do zadań specjalnych S. Spiegelgiass. Były przewodniczący komisji partyjnej badającej zbrodnie stalinowskie A. N. Jakowlew stwierdził, że na czele 11 spośród 12 istniejących kompleksów łagrów stali Żydzi (12, miński, kierowany był przez Ormianina). Niektórzy światlejsi Żydzi od początku z zaniepokojeniem reagowali na dominację środowisk żydowskich w bolszewickim aparacie władzy. Najwybitniejszy żydowski historyk w Rosji S. Dubnow notował w swym dzienniku pod datą 71 1918: rewolucja utonęła w b f ode niskich instynktów... Kiedyś chyba wyjdziemy z błota epoki przejściowej, 270 ale nigdy nam nie wybaczą, że żydowscy spekulanci rewolucji wzięli odział w bolszewickim terrorze. Żydowscy towarzysze i współpracownicy Lenina, Traccy, Uriccy, zaćmiewają Swego mistrza. Instytut Smolny po cichu nazywają Centrożydem. Później o tem będą mówi! głośno, i antysemityzm wszystkich warstw rosyjskiego społeczeństwa zapuści głębokie korzenie"; w czasie publikacji wykładu 22 stycznia 1918 r. Dubnow na próżno postulował, aby projektowany zjazd żydowski wyrzekł się nowego despotyzmu bolszewickiego, który w przyszłości "wywoła pogromy, głównie żydowskie"; podobne niepokoje żywili inni, bardziej dalekowzroczni Żydzi: rabin Moskwy powiedział Trockiemu: "Traccy robiąrewolucje, rachunkiplacąBronszteinowie (podkr. wwyd. książkowym- J.R.N.)." W. Churchill, skądinąd znany z filosemityzmu, przerażony tym, co się działo w Rosji, napisał w londyńskim "Illustrated Sunday Herald" (8 lutego 1920) w artykule Syjonizm kontra bolszewizm - spór o duszę narodu żydowskiego, iż bolszewizmjest to złowieszczy (sinister) spisek międzynarodowego żydostwa (...) W końcu owa banda wybitnych osobistości podziemnego światka wielkich miast Europy i Ameryki schwyciła naród rosyjski za kołtun na łbie i stała się niekwestionowanymi panami tego olbrzymiego imperium". Historyk J. Z. Muller pisząc o warunkach, w których ukształtował się negatywny stereotyp żydokomuny, twierdził: "W sytuacji, gdy większość przedrewolucyjnych urzędników inteligencji odmówiła kolaborowania z bolszewikami lub wzbudzała ich podejrzenia, wykształceni Żydzi zajęli ważne i szczególnie odpowiedzialne stanowiska w administracji nowego reżimu. W rezultacie wielu Rosjan zetknęło się po raz pierwszy z nową władzą w osobie komisarza, oficera tajnej policji lub urzędnika pochodzenia żydowskiego" (Arabowie i Żydzi); Johnson pisze: "Żydowscy bolszewicy byli liczni w CzeKa jako komisarze, inspektorzy podatkowi i biurokraci. Odgrywali wiodącąrolęw rajdach organizowanych przez Lenina i Trockiego, by wydobyć ziarno od gromadzących zapasy chłopów. Nienawidzono ich z powodu całej tej działalności (...) Jedyne sowieckie archiwum, którego zawartość znana jest na Zachodzie, dotyczące spraw Smoleńska w latach 1917-1938, przekonuje, że chłopi utożsamiali reżim sowiecki i żydowskich pośredników. W 1922 r. pojawiły się groźby, że jeżeli komisarze zabiorąz cerkwi złote ozdoby »żaden Żyd nie przeżyje, wszystkich zabijemy jednej nocy«" (Historia Żydów); nastroje antyżydowskie prowokowała bardzo znacząca rola odgrywana przez różnych bolszewików pochodzenia żydowskiego w bezwzględnej walce z religią prawosławną i katolicką w ZSRR; przewodził jej wieloletni przywódca kilkumilionowego Związku Bezbożników, bolszewik pochodzenia żydowskiego J. Jaroslawski (właśc. Miniej Izrailewicz Gubel-man) (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.); jak pisał o nim A. Grajewski: "Ten zawodowy rewolucjonista, syn żydowskich zesłańców w czasach caratu, stworzył wielki koncern prasy ateistycznej oraz opracował system wychowania ateistycznego oraz plan zniszcze- 271 nią Cerkwi prawosławnej i innych grup religijnych. Do końca swego życia, tj. do 1943 roku, nadzorował przygotowanie wszystkich kampanii antyreligijnych (...) uzasadniał konieczność bezwzględnej ateizacji wszystkimi dostępnymi państwu środkami. Ten morderca zza biurka był odpowiedzialny za katorgę tysięcy duchownych i ludzi świeckich, zniszczenie bezcennych zabytków starej kultury rosyjskiej, ruinę tysięcy cerkwi". (Rosja i krzyż, Wrocław 1989). Ogromnie duża pozycja Żydów w administracji Rosji Radzieckiej w pierwszych latach j ej istnienia sprzyjała pozyskaniu wielu Żydów z innych państw dla idei światowej rewolucji komunistycznej. Komuniści żydowscy byli nieproporcjonalnie liczni wśród aktywu Komunistycznej Partii Niemiec, a kilku z działaczy żydowskich (R. Luksemburg, L. Jogiches, P. Levi i A. Thalheimer) odegrało bardzo dużą rolę w stłumionej w 1919 r. ruchawce rewolucyjnej w Niemczech. Działacze żydowskiego pochodzenia odegrali czołowąrolęw komunistycznej rewolucji w Bawarii (1919). Premier Republi-ki Bawarskiej, żydowski krytyk teatralny K. Eisner w ciągu krótkiego czasu tak skompromitował rewolucyjne rządy nierealnąpolityką socjalną, że jego partia zdobyła w wyborach zaledwie 2.5% głosów. Po zamordowaniu Eisnera władzę w Bawarii przejęła grupa intelektualistów głównie pochodzenia żydowskiego, ogłaszając powstanie republiki rad. W skład krótkotrwałego rządu wchodzili m.in. działacze żydowscy: anarchista G. Landauer. dramatopisarz E. Toller, mówca-demagog E. Miihsam i teoretyk socjalizmu O. Neurath, który, jako komisarz spraw uspołecznienia, wstawił się "planem" uspołecznienia niemal wszystkiego, wzbudzając powszechne przerażenie w Bawarii. Żydowski przywódca Bawarskiej Republiki Rad E. Levine-Nissen został stracony po jej obaleniu przez wojsko przysłane przez rząd centralny z Berlina. We władzach istniejącej 133 dni Węgierskiej Republiki Rad zdecydowanie dominowali komuniści żydowscy; wg referatu historyka G. Litvana wygłoszonego na Hebraj skim Uniwersytecie w Jerozolimie (1991) (...). Żydami byli faktyczny dyktator Republiki Rad B. Kun, szef jej bezpieki T. Szamuelly i szef policji politycznej O. Korvin-Klein; jedynym wpływowym nie-Żydem byłpiastujący stanowisko przewodniczącego rady rewolucyjnej S. Garbai; późniejszy krwawy dyktator Węgier M. Rakosi (Roth) żartował, że Garbai otrzymał stanowisko tylko po to, "żeby ktoś mógł podpisywać wyroki śmierci w sobotę". Zdominowana przez żydowskich bolszewików Węgierska Republika Rad przeszła do historii jako przykład skrajnie absurdalnego eksperymentu społeczno-gospodarczego. Upaństwowiono wszystkie przedsiębiorstwa zatrudniające powyżej 10 osób, wszystkie mieszkania, meble "zbyteczne w stosunku do codziennych potrzeb", złoto, biżuterię, kolekcje znaczków pocztowych i monet. W parze z tym poszły posunięcia uderzające w węgierski patriotyzm i religię. Zakazano grania hymnu narodowego, karano za wywieszenie 272 trójkolorowego sztandaru narodowego, niszczono pomniki węgierskich królów i bohaterów. Skrajnie antyreligijna polityka Węgierskiej Republiki Rad doprowadziła do skonfiskowania całej własności kościołów (poza budynkami i wyposażeniem niezbędnym do ceremonii religijnych), pozbawienia duchownych praw wyborczych, rozwinięcia szeroko zakrojonej agitacji ateistycznej. Wojujący ateizm prowadził nieraz do skrajnych wybryków (np. przypadek splunięcia na hostię w dniu Bożego Ciała przez niejakiego L. Reissa). Antyreligijna polityka władz spowodowała wybuch krwawo stłumionego buntu wiernych w Kałócsy; wszystko to przyczyniło się do bardzo mocnego wzrostu nastrój ów antyżydowskich na Węgrzech. Znany francuski sowietolog A. Besancon pisał w grudniu 1986 r. na łamach paryskiej "Kultury", że spektakularny akces części narodu żydowskiego do ruchu komunistycznego "miał poważne skutki. Zwiększył jego siłę (...) udział Żydów (...) mógł się wydawać decydujący w rozprzestrzenianiu komintemowskiego komunizmu na cały świat Zbrodniczy charakter tego ruchu dostarczał nowych i potężnych argumentów antysemityzmowi (...) Oto u wejścia na scenę historii Żydzi skompromitowali się udziałem w przedsięwzięciu destrukcyjnym" (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Demonstrowana przez komunistów żydowskich w różnych krajach bezgraniczna wręcz gotowość podporządkowywania interesów krajów, w których żyli, idei światowej rewolucji komunistycznej i intemacjonalizmowi, stawała się czynnikiem wyraźnie prowokującym nasilenie nastrojów antyżydowskich w różnych krajach. Powstawał i umacniał się stereotyp żydokomuny, szczególnie sihy w tych krajach, które -jak Polska. Węgry. Litwa czy Rumunia-widziały bezpośrednie zagrożenie dla swojej suwerenności ze strony ZSRR. Coraz bardziej traktowano komunistów pochodzenia żydowskiego (B. Kuna. M. Rakosiego na Węgrzech, A. Warszawskiego i licznych innych przywódców KPP w Polsce) jako wrogów aspiracji narodów, wśród których działali, gotowych na spełnienie każdego życzenia Kremla. Kolaboracja przeważającej części środowisk żydowskich z Sowietami na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej 1939-41 (...) w pełni potwierdziła negatywne opinie o prosowieckich środowiskach żydowskich w Polsce. (...). W krajach Europy Środkowowschodniej istnieje ciągle jeszcze wiele utrudnień, hamujących wzajemny dialog miedzy Żydami i nie-Żydami. Do szczególnego nasilenia problemów wokół kwestii żydowskiej bardzo mocno przyczyniły się straszne lata stalinizmu, kiedy wielu działaczy komunistycznych pochodzenia żydowskiego wykorzystano j ako narzędzie sowieckiego terroru w ujarzmianiu Europy Środkowowschodniej. Słynny polski intelektualista pochodzenia żydowskiego L. Tyrmandpisałw Cywilizacji komunizmu: "Gdy Armia Czerwona przystępowała do sowietyzowania Europy Wschodniej na czele czechosłowackiej ekipy partyjnej stał Żyd (R. Slansky - sekretarz 273 generalny partii komunistycznej). Węgry kneblował Żyd [M. Rakosi -J.R.N.). w Rumunii rządziła Żydówka [A. Pauker-J.R.N.], a Polska miała u władzy figuran-ta - Polaka, za którym na węzłowych pozycjach stali żydowscy komuniści, wypełniający z fanatycznym oddaniem najbezwzględniejsze rozkazy Kremla (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Za przywódcami zaś stały lojalne szeregi komunistów żydowskiego pochodzenia, którzy jedynie byli w stanie uruchomić gospodarkę i administrację w Polsce, Rumunii, na Węgrzech, czyli w krajach drobnomieszczaóskich, w których antykomunizm był rodzajem ogólnonarodowej religii. O czym Stalin wiedział. Wiedział, że tylko fanatycznie oddani komunizmowi Żydzi mogą zrobić dlań tę wstępną i niezbyt czystą robotę, co było częścią nr l planu. Z nadgorliwym zapałem rzucili się (Żydzi -J.R.N.) do sowietyzowania wschodnioeuropejskich społeczeństw, do budowania socjalizmu, do zacieśniania komunistycznej pętli na szyjach narodów starych, odpornych na przemoc i doświadczonych w walce o psychiczną niepodległość. Swym zelanctwem przekreślili największą szansę, jaką mieli Żydzi na tych terenach od średniowiecza (...) eksponowany serwilizm Żydów-komunistów w służbie sowieckiego imperializmu sprawiał wrażenie samobójczego obłędu (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.)." Na Węgrzech, gdzie doszło do najstraszliwszego stalinowskiego terroru, w okresie największych zbrodni wszyscy 4 politycy z kierowniczej "czwórki" byli żydowskiego pochodzenia: Rakosi (właśc. Roth). E. Geró (właśc. Singer). M. Farkas (właśc. Woli) i J. Rćvai, podobnie jak zdecydowana większość innychprzywódcówpartyjnych; Żydami zpochodzeniabyli szefowie bestialskiej służby bezpieczeństwa (AVH): G. Peter(B. Au-spitz) i V. Farkas; głównym odpowiedzialnym za wprowadzenie najbardziej krwawej dyktatury w Europie Środkowej był Rakosi, pierwszy sekretarz partii komunistycznej; jego zastępcą, a później następcą, był Geró, główny odpowiedzialny za sprowokowanie Węgrów do narodowego powstaniaw 1956 r.; znany węgierski historyk emigracyjny M. Molnar pisał: "Na szczycie hierarchii niemal wszyscy przywódcy są pochodzenia żydowskiego, podobnie jak, choć w nieco zmniejszonej proporcji, w aparacie Komitetu Centralnego, w policji politycznej, prasie, wydawnictwach, teatrze, kinie... władza należy w znacznej mierze do towarzyszy wywodzących się z drobnej burżuazji żydowskiej." (cyt. za: Czarna księga komunizmu. Warszawa 1999); w komunistycznej Czechosłowacji jednym z najbardziej fanatycznych stalinowców był sekretarz generalny KP Czechosłowacji, działacz żydowskiego pochodzenia R. Slansky (właśc. Salzmann); E. Taborsky pisał w wydanej w Princeton (USA) monografii historii komunizmu w Czechosłowacji 1948-60, iż "Żaden człowiek KPCz nie był bardziej uporczywy w realizowaniu linii Moskwy i żaden me symbolizował lepiej od Slanskyego podporządkowania Kremlowi (...) Po lutym 1948 r. 274 atakował Gottyalda za »miękkość«, twierdząc, że partia powinna była natychmiast po wojnie zagarnąć władzę w Czechach zamiast tracić czas na kompromisy z elementami burżuazyjnymi. Gorliwie tropił wrogów politycznych"; we wrześniu 1951 r. Slansky zo-stałjednak usunięty z funkcji sekretarza generalnego partii, apóźniej uwięziony i stracony w jednym ze sfabrykowanych procesów. Wywodzący się z Węgier słynny austriacki sowietolog żydowskiego pochodzenia P. Lendvai pisał, że "w Rumunii trzon wyszkolonych w Sowietach komunistów kierowany był przez Annę Pauker, córkę żydowskiego rabina (...). To ona, a nie nominalny przywódca Gheorgiu Dej była tam najbardziej potężnąfigurąpo 1945 r. Tak było aż do usunięcia Pauker w maju 1952" (Lendvai, Antisemitism in Eastem Europę). Pauker, zanim doszła do władzy w Rumunii, dała na emigracji w ZSRR szczególny przykład "lojalności" wobec Stalina: w 1936 r. zadenuncjowała swego męża Marcela, działacza Międzynarodówki Komunistycznej, stawiając mu zarzut trockizmu (zlikwidowano go już rok później); podporami Pauker byli trzej inni Żydzi, "agenci Moskwy" w sferach rumuńskiej władzy: M. Roller, L. Rautu i I. Chisiniewski. Spośród niemieckich komunistów żydowskiego pochodzenia tylko niewielu zdołało przetrwać wojnę; większość została wydana przez Stalina gestapo po podpisaniu paktu Ribbentrop-Mołotow. Spośród ocalałych komunistów żydowskich wywodził się m.in. szef wywiadu NRD M. Wolf, a także szef Biura Informacji - faktycznego ministerstwa propagandy NRD - G. Eisler oraz znana z okrutnych wyroków wiceprezes Sądu Najwyższego, a później Minister Sprawiedliwości "czerwona Hilda" - H. Ben-jamin. Za czasów jej nadzoru nad resortem sprawiedliwości skazano 200 tyś. obywateli NRD za "przestępstwa polityczne". Lendvai pisał w wydanej w podziemnym wydawnictwie solidarnościowym książce Antysemityzm bez Żydów. "Na narody tradycyjnie uczulone na kwestię swej niezawisłości i prestiżu spadł wkrótce po wojnie podwójny cios: komunizm i sowietyzacja. A Żydzi znajdowali się wówczas na stanowiskach premierów, pierwszych sekretarzy, ministrów i szefów policji w tych samych krajach, gdzie ich ojcowie byli zaledwie tolerowanymi intruzami (...). Urazy pogłębiała świadomość, że to obcy, pozostający w służbie obcego mocarstwa narzucają obcy system (...). Członek wspólnoty żydowskiej spotkał się na tych terenach z nienawiścią nie tylko jako członek wspólnoty komunistów, lecz także jako symbol władzy typu kolonialnego, namiestnik sowiecki (...). Wybitna rola polityczna bardziej niż cokolwiek innego umacniała resentymenty antysemickie wśród upokarzanych i poskramianych ludów Europy Wschodniej. Nieuchronny proces utożsamiania Żydów z władząprzybrał po przewrocie komunistycznym rozmiary bezprecedensowe. Logiczną tego konsekwencją było skupienie 275 się powszechnego niezadowolenia przede wszystkim na »Żydach nadwomych« stalinowskiego imperium; na Rakosich, Slanskich i Bermanach (...). Należeli oni do otaczanej respektem i strachem grupy towarzyszy z ZSRR": główne przyczyny niechęci do Żydów w Europie Środkowej wywodzą się z atmosfery lat stalinizmu 1944-53, gdy Żydzi byli powszechnie postrzegani jako narzędzie sowietyzacji krajów tego regionu; sprawy te wymagająpełnego wyjaśnienia dla oczyszczenia atmosfery we wzajemnych stosunkach między Żydami i nie-Żydami w różnych krajach Europy Środkowowschodniej, a zwłaszcza w Polsce i na Węgrzech; wiele zależy od tego, czy strona żydowska okaże dość gotowości do pełnego rozliczenia z ciemnymi kartami działalności sowieckich agentów żydowskiego pochodzenia w krajach tego rejonu w latach 1944-56 oraz uznania roli odegranej przez nich w sowietyzowaniu narodów ujarzmionych. (...) Fragment mego hasła autorskiego: "Antysemityzm" w Encyklopedii Białych Plam", Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne", Radom 2000, t. l. Ameryka a holocaust Odpowiedzialność za los dużej części zgładzonych Żydów spada na pasywność amerykańskiej administracj i rządowej, która nie zareagowała na czas na wysuwane przez polski rząd w Londynie apele o pomoc dla eksterminowanych Żydów; sprawę tę podejmowano w licznych udokumentowanych publikacjach, począwszy od wspomnianej książki D. Wymana poprzez A. D. Morse''a Kiedy zginęi'o sześć milionów. Kronika amerykańskiej apatii, książki H. Feingolda i S. Friedmana. Jak pisał omawiający te publikacje żydowski historyk D. Engel na łamach "Polin" w książkach tych "ukazano odpowiedź USA na kolejno po sobie następujące pozbawianie godności, wolności, a wreszcie także i życia 6 min europejskich Żydów jako wyraz w najlepszym razie obojętności, a być może nawet wspólnictwa w tym, co naziści określili jako »0stateczne Rozwiązanie kwestii żydowskiej^ Książki ukazywały trwającą niemal do końca wojny szokującą wręcz obojętność administracji J.F. Rooseveltana tragedię europejskich Żydów; Departament Stanu konsekwentnie ograniczał ilość imigrantów, w lipcu 1941 r. sprowadzając jądo 25% ustalonych norm. Godziło to przede wszystkim w Żydów. W rezultacie wojennych restrykcji w amerykańskiej polityce migracyjnej - wg D. Wymana: "między atakiem na Peari Harbour a zakończeniem wojny w Europie do Stanów Zjednoczonych przybyło około 21 000 uchodźców, przede wszystkim Żydów. Ta liczba stanowiła 10% ilości oficjalnie przyznanej na ten okres krajom europejskim, opanowanym przez państwa Osi. Tym sposobem 90% tej ilości, czyli ok. 190 tyś. wiz wjazdowych pozostało nie wykorzystanych w tym 276 samym czasie, kiedy dokonywano masowego mordu na Żydach europejskich (...). Wewnętrzne dokumenty Departamentu [Stanu - J.R.N.] świadczą, że jego podstawowa polityka nie była polityką ratowania ofiar, lecz unikania akcji na rzecz ich ocalenia". Departament Stanu, poza stosowaniem blokującej polityki migracyjnej, był odpowiedzialny również za uniemożliwienie podjęcia innych środków dla zmniejszenia liczby żydowskich ofiar, przede wszystkim za odrzucenie projektów zbombardowania obozu Auschwitz i linii kolejowych do niego prowadzących. Uznano tego typu propozycje za niewykonalne, ponieważ wymagałyby "wydzielenia istotnej części wsparcia lotniczego niezbędnego do zapewnienia powodzenia naszym siłom zaangażowanym w rozstrzygające operacje gdzie indziej". Wyjaśnienie to jest zupełnie nieprzekonywujące. W tym samym czasie, gdy nie było rzekomo możliwości zbombardowania obozu w Aschwitz i linii kolejowych do niego prowadzących, Amerykanie kilkakrotnie bombardowali przemysłowy okręg oświęcimski (20 VIII, 13 IX, 18 i 26 XII 1944). Zrezygnowano jednak ze zniszczenia maszynerii uśmiercającej w obozie zagłady, choć zniszczenie komór gazowych i krematoriów mogłoby ocalić życie wielu tysięcy ludzi. Liczni autorzy żydowscy wskazywali na fatalne skutki niebywałej bezczynności i bierności przeważającej części najbardziej wpływowych Żydów amerykańskich wobec zagłady Żydów europejskich. Pomimo wielokrotnych alarmów w sprawie eksterminacji Żydów podnoszonych przez rząd RP na imigracji i polskie koła dyplomatyczne, środowiska żydowskie w USA niewiele zrobiły dla wzmożenia presji na prezydenta Roosevelta i amerykański Kongres dla ratowania Żydów. Stało się tak, mimo że w otoczeniu prezydenta Roosevelta było wielu wpływowych Amerykanów żydowskiego pochodzenia. Jak pisał D. Wyman: "Żydzi bliscy prezydentowi - z wyjątkiem Morgenthaua - bardzo niewiele czynili dla ożywienia działań na rzecz ofiar nazizmu (...). Specjalny doradca prezydenta, S. Rosenman, utrzymywał częste kontakty z Rooseveltem, który polegał na jego radach w sprawach żydowskich. Rosenman uważał jednak sprawę ratowania ofiar za politycznie delikatną, wytrwale więc zabiegał o utrzymywanie prezydenta z dala od niej". Podobnie zachowywali się inni wpływowi politycy żydowscy, znajdujący siew otoczeniu prezydenta: jego asystent D. Niles, B. Baruch, dyrektor UNRRA H. Lehman czy sędzia Sądu Najwyższego F. Frankfurter oraz najbardziej wpływowi intelektualiści żydowscy, łącznie z ogromnie popularnym komentatorem prasowym W. Lippmanem, który porusza-jąc wszystkie ważniejsze tematy dnia "nigdy nie napisał nic o Holocauście". Według D. Wymana: "Ogólnie biorąc, żydowscy intelektualiści pozostawali równie obojętni wobec tej sprawy jak nie-Żydzi (...). Mimo rozległych wpływów żydowskich w przemyśle filmowym, American Jewish Congres nie był w stanie nakłonić żadnego z producentów do nakręcenia krótkiego choćby filmu o mordzie dokonywanym na Żydach...". Tak samo 277 traktowały sprawę zagłady Żydów największe i najbardziej wpływowe dzienniki amerykańskie np. "New York Times" czy "Washington Post" - choć znajdowały się w rękach Żydów starały się nie uchodzić za pisma o "prożydowskim nastawieniu". Niektórzy tłumaczą niepodjęcie przez Żydów amerykańskich szerszej akcji dla ratowania Żydów europejskich obawami, że przybycie większej liczby Żydów z Europy Środkowej mogłoby zwiększyć antysemityzm w USA. Taki skutek mogłoby przynieść zwłaszcza przybycie większej liczby ubogich Żydów z Polski, zacofanych ortodoksów, chałaciarzy. Fatalne skutki przyniosła taktyka wybrana przez amerykańskich syjonistów, od 1943 r. najpotężniejszej organizacji Żydów w USA. Syjoniści traktowali bowiem ratowanie Żydów jako sprawę marginesową (marginal affair). skupiając się głównie na zdobywaniu poparcia dla idei stworzenia państwa żydowskiego w Palestynie. Sprawę ratowania Żydów odsunięto na dalszy plan. Syjoniści uznali bowiem, że tylko powstanie państwa żydowskiego będzie stanowić prawdziwą gwarancję zabezpieczenia Żydów przed prześladowaniami w przyszłości i dlatego trzeba na tym właśnie się skoncentrować. Były przywódca radykalnych syjonistów w Polsce I. Grimbaum (po wojnie minister spraw wewnętrznych Izraela) stwierdził bez ogródek w lutym 1943 r. na spotkaniu w Tel Avivie: "Gdy oni przychodzą do nas z dwoma planami - ratowania mas Żydów europej skich czy odzyskania ziemi [tj. Palestyny-J.R.N.] ja głosujębez żadnej wtórnej myśli za odzyskaniem ziemi". Grimbaum był wówczas przewodniczącym Komitetu dla Ratowania Żydów Europejskich. Liczni autorzy żydowscy (min. D. Wyman, B. Shonfeid, J. Brandt, B. Hecht. M. D. Weissmandel) ostro krytykowali zaniedbanie przez przywódców syjonistycznych w USA i Izraelu sprawy ratowania Żydów europejskich i skoncentrowania się głównie na działaniach zmierzających do powstania państwa izraelskiego. Jednym z celów nasilającej się od ponad 20 lat kampanii żydowskiego antypoloni-zmu sąpróby ustawienia Polski w roli winnego, aby ukryć własne karygodne zaniedbania Żydów amerykańskich, ich kompromitującej bezczynności. Fakt, że Polska z woli Niemiec stała się cmentarzyskiem kilku milionów Żydów maułatwiać zafałszowywanie prawdy i zrzucanie na nią współodpowiedzialności za zagładę Żydów; były redaktor naczelny "Znaku" J. Woźniakowski pisał 1971 r., że jedna z hipotez na temat źródeł antypolskich opinii w świecie głosi, iż ich głównymi autorami są hałaśliwi Żydzi amerykańscy, "którzy w czasie wojny palcem o palce nie stuknęli, by pomóc swoim pobratymcom. Jeśli dzisiaj gryzie ich wyrzut sumienia, to najlepszą metodą jego zagłuszenia jest dopatrywać się wszędzie winnych; własna wina ginie wtedy jak zwiędły liść między stosem zwiędłych liści" (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). G. Herling-Grudziński pisał w swym dzienniku pod datą 22 XI 1990 o odżywaniu "tępego schematu polskiej współodpowiedzialności za zagładę", wymyślonego przez "oszalałych i nąjgłup- 278 szych na świecie Żydów amerykańskich (...), którzy w ten sposób usiłująoczyścić swoje sumienia zamulone wspomnieniami własnej obojętnej bierności w latach wojny wobec postępów ostatecznego rozwiązania". Przyznająto również liczni autorzy żydowscy, stwierdzając, że amerykańscy Żydzi zajmująskrajnie fanatyczne postawy "w obronie żydostwa" po to, by przesłonić pamięć o swojej tak kompromitującej bezczynności w czasie wojny. pisał o tym słynny żydowski "tropiciel nazistów" S. Wiesenthal w książce Prawo czy zemsta: "wielu amerykańskich Żydów żywi w podświadomości poczucie winy, iż tak niewiele zrobili podczas wojny dla Żydów prześladowanych w Europie". Przy okazji kampanii rabina Weissa przeciw klasztorowi karmelitanek w Oświęcimiu C. Bermant oskarżył Żydów amerykańskich w "Jewish Chronicie" z 28 VII 1989 o to, że "mają nieczyste sumienie, ponieważ nie zrobili dość, by ratować przed holocaustem wtedy, gdy miał on miejsce, a teraz próbująuspokoić swoje sumienie przez nadreagowanie". (...). Fragment mego autorskiego hasła: "Antysemityzm a holocaust" w Encyklopedii Białych Plam, Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne, Radom 2000, t. l. Odkłamać marzec 1968 roku Wydarzenia marca 1968 należą dziś do najbardziej zmitologizowanych i wręcz zakłamanych wydarzeń powojennej historii. Co ciekawsze, akurat teraz, przed ich 30. rocznicą, widać, jak bardzo zniekształca się tło i przebieg tych wydarzeń w porównaniu z wystąpieniami na głośnej sesji na Uniwersytecie Warszawskim w 1981 roku w 15-lecie marca 1968 roku. Na tamtej sesji próbowano bowiem o wiele uczciwiej pokazać charakter dni marcowych niż robi to większość pseudobadaczy ostatnich lat. Dziś zamiast rozwinięcia tamtejszych analiz z 1981 roku, częstokroć obserwujemy cofanie się do wręcz bezkrytycznej panegirycznej chwalby w stylu "dzieła" Jerzego Eislera. Wydarzenia marcowe próbuje się przedstawiać jako najważniejsze, przełomowe wręcz wydarzenie, całej powojennej historii, i zarazem największą, adianiektórych jedyną zbrodnię komunizmuw Polsce. Jakże znamienna pod tym względem była wypowiedź Adama Michnika z grudnia 1996 roku. Nawiązując do wypowiedzi pisarza Octavio Paza, iż dla niego nąjważniej szą datą na drodze do odejścia odkomunizmu była śmierć Trockiego, zamordowanego w Meksyku, Michnik stwierdził: (...) Dla Polaków mord na Trockim nic nie znaczył. Dla nas na tej drodze ważny jest Katyń i rok 1968 (...) ("Gazeta Wyborcza" z 28-29 grudnia 1996 r). Dziwne, że nikt nie zareagował natychmiast na tak groteskowe kłamstwo Michnika, zestawiaj ące rzeczy tak nieporównywalne, j ak Katyń i 1968 rok, przy równoczesnym pominięciu 17 września 1939 r., zniszczenia AK, rządów stalinizmu w Polsce, rozprawy 279 z powstaniem w Poznaniu. Przeważająca większość Polaków nie musialaw ogóle odchodzić od komunizmu, bo go nigdy nie zaakceptowała jako swego. W 1968 roku odchodziła od komunizmu niezbyt duża grupa ludzi Michnika czy Geremka. I to odchodziła stosunkowo powotó (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Przypomnijmy, że Geremek wystąpił z PZPR-u nie po wydarzeniach marcowych, a dopiero po interwencji w Czechosłowacji w sierpniu 1968. Michnik natomiast jeszcze na swym procesie w 1968 r. głosił, że czuje się komunistą. W książce Między Panem a Plebanem (Kraków 1995, s. 191), Michnik akcentował, że w odróżnieniu od ekipy "Tygodnika Powszechnego", dla której stalinizm był czymś dużo przykrzejszym niż marzec 1968, dla niego naj-straszniejszymbyłwłaśnie ów marzec. Mówił: (...) dla mnie, który nie pamiętałem stalini-zmu, rok 68. to był horror horrorów (...) Jakby nie było w ogóle żadnej różnicy między latami strasznego stalinowskiego katowania i mordowania ludzi, a brutalnym zdławieniem manifestacji studenckich w 1968 r. Aż korci w tym momencie, by przypomnieć komentarz Kisiela do podobnej wypowiedzi wydrukowanej przez "pochodzeniowego" emigranta po marcu 1968 na łamach paryskiej "Kultury" w listopadzie 1970r.Kisielew-ski pisał: (...) Muszę powiedzieć, że przy czytaniu szlag człowieka może trafić, gdy na przykład jakiś facet stwierdza, że Marzec 1968, to był dla niego największy wstrząs, jaki przeżył w Polsce Ludowej, wstrząs, dzięki któremu przejrzał na oczy. Największy wstrząs! A więc nie pogrom w Kielcach, nie rozstrzeliwanie i wiezienie Akowców, nie procesy generałów, nie mianowanie Rokossowskiego marszałkiem Polski, nie uwięzienie Gomułki, a potem Wyszyńsidego, nie wypadki poznańskie 1956, lecz właśnie akurat tylko Marzec 1968. Bo wtedy akurat oni dostali w dupę (...) (S. Kisielewski: Dzienniki, Warszawa 1996, s. 507). Czy Szlajfer ważniejszy był od Fieldorfa? Podobny do Michnika obraz marca 1968, jako czasu "horroru horrorów" oferują również różnego typu pseudohistorycy-propagandyści w stylu Jerzego Eislera. Na przykład w wydanym w 1993 r. podręczniku szkolnym Jerzego Eislera nie znalazło się nawet jednego wiersza dla przypomnienia tragicznych losów polskich bohaterów zamordowanych w imię komunistycznego bezprawia, typu generała "Nila" Fieldorfa, rotmistrza Witolda Pileckiego czy słynnego "Anody". Zabrakło również miejsca dla wspomnienia o tragedii zamęczonych w komunistycznych więzieniach polskich profesorów, począwszy od ostatniego rektora Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, Stanisława Ehrenkreutza i byłego rektora podziemnego Uniwersytetu Ziem Zachodnich w czasie wojny - prof. Ludwika Jaxy Bykowskiego. Autor za to tym szczodrzej wysławiał udręki najbliższych mu 280 ludzi z pokolenia marca 1968, takie jak relegowanie ze studiów Michnika i Szlajfera, skazanie Michnika na 3 lata więzienia, Dajczgewandta i Lityńskiego na 2,5 roku, Blumsz-tajna, Szlajfera, Toruńczyk i Zambrowskiego na 2 lata (por. J. Eisler i inni Świat i Polska 1939^1992, Warszawa 1993, s. 289,292). Dodajmy, że książka tak fałszująca propor-cj e wydarzeń została zalecona do użytku szkolnego przez ministra edukacj i narodowej w 1993 r. (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.). Realistyczny obraz marca 1968 Na tle skrajnie zmitologizowanych, gloryfikujących wersji marca 1968, w wydaniu Jerzego Eislera czy Andrzeja Paczkowskiego, tym bardziej godny polecenia jest, o ileż głębszy od ich "dociekań", wcześniejszy o 12 lat tekst pisarza Jacka Bocheńskiego. W wypowiedzi na sesji zorganizowanej w marcu 1981 przez Towarzystwo Kursów Naukowych na Uniwersytecie Warszawskim, Bocheński tak ocenił podstawowe cechy składające się na szczególną odrębność wydarzeń marcowych: (...) Marzec 1968... Wylicza się jeden po drugim rok 56., 68., 70., 76., i 80., chcąc podkreślić, że chodzi o sekwencję elementów podobnych, mianowicie kolejnych zrywów społecznych, zmierzających jakoby do wspólnego celu. Marzec trzeba, oczywiście, uznać za przejaw dążeń wolnościowych i za pewien istotny etap w procesie powojennej emancypacji narodu. Sąjednak ludzie, którzy skrzywiliby się na takie zakwalifikowanie Marca. Ja sam, gdy porównuję Marzec z resztą dat symbolizujących owe kolejne zrywy, wyczuwampewnąodrębnośćMarca(...). Popierw-sze, uczestników ruchu marcowego było stosunkowo niewielu. Nie można powiedzieć, że ruch protestacyjny czy wolnościowy ogarnął wtedy społeczeństwo polskie, jak stało się na przykład w roku 56. czy 80. Ruch marcowy ograniczał się do skromnych liczebnie grup kontestatorskich, pochodzących z elity inteligenckiej (...). Po drugie, ruch marcowy odznaczał się elitarnością nie tylko w tym sensie, że skupiał ludzi wykształconych, lecz i w tym, że przyciągał osoby wyróżniające się pewnym stylem politycznego myślenia (...). Najogólniej można powiedzieć, że cenione były poglądy liberalno-lewicowe (...). Po trzecie, ruch marcowy w przeciwieństwie do wszystkich innych buntów, nie tylko późniejszych, ale do poznańskiego w roku 56., nie wysunął roszczeń ekonomicznych ani socjalnych. Było to największym błędem Marca i zupełnym nieporozumieniem w sytuacji, gdy szeroki ogół zaczynał już coraz dotkliwiej odczuwać potrzebę takich roszczeń (...). Krótko mówiąc: różnica między Marcem a innymi wybuchami sprzeciwu społecznego w PRL polegała na tym, że w Marcu wszczęło bunt mało ludzi, że stanowili grupę typu elitarnego i że przegrali dość gładko, nie upomniawszy się o interesy materialne świata pracy (podkr. 281 wwyd. książkowym-J.R.N.) (...). (cyt. za: J. Bocheński: Marzec, "Gazeta Wyborcza", 8 marca 1993). Jakże znamienny jest fakt, że ten tak krytyczny i zarazem tak realistyczny w ocenie błędów marca 1968 tekst Jacka Bocheńskiego z 1981 r., w ogóle nie został dostrzeżony i zacytowany w rzekomo "podstawowej" książce o marcu 1968 Jerzego Eislera. U źródeł klęski ruchu marcowego Każda głębsza analiza ruchu marcowego nie może pomijać sygnalizowanych przez Jacka Bocheńskiego bardzo ciężkich błędów głównych liderów opozycji uniwersyteckiej z Warszawy, związanej z Michnikiem "elitki", skrajnie oderwanej od problemów nurtujących społeczeństwo. Nie czującej ze względu na zamożność swoich rodzin tego, co gnębiło już przeważającą część narodu-coraz gorszągospodarczo-społecznąstagnacjęw końcowych latach rządów Gomułki. A było to przecież zaledwie na dwa i pół roku przed wielkim społecznym buntem robotników Wybrzeża! Od przeważającej części społeczeństwa oddzielało michnikowców i stojących za nimi tzw. rewizjonistów partyjnych, również skrajnie intemacjonalistyczne doktrynerstwo i równie skrajne ateistyczno-antyko-ścielne uprzedzenia. Adam Michnik, co prawda, w swoim czasie donośnie zaprzeczał jakimkolwiek zarzutom kosmopolityzmu pod adresem jego i innych osób z "elitki" ruchu marcowego, pisząc w KOR-owskiej "Krytyce" (nr 28-29 z 1988 r., s. 25-26): (...) Wtedy w 1968 r. byliśmy młodzi i naiwni, niemądrze ufni w deklaracje naszych władz i dosyć zanurzeni w języku marksowskiego uniwersalizmu (...). Mówiliśmy wiele głupstw i mieliśmy sporo grzechów na sumieniu. Ale nie miało to nic wspólnego z "kosmopolityzmem " (...). Krętacz powinien mieć dobrąpamięć! Przypomnijmy więc, jakże odmienne wyznanie Michnika z książki Miedzy Panem a Plebanem (Kraków 1995, s. 91). Michnik przyznawał tam: (...) Ja, który wcześniej byłem właściwie narodowym nihilistą (...) nawróciłem się na polską tradycję. Nawrócił mnie Marzec 1968 (...). A więc dopiero od marca 1968 Michnik przestał jakoby być narodowym nihilistą. Jakoby, bo jest dość faktów wskazujących na jego skrajną negację polskich tradycji narodowych i teraz. Zapytajmy więc, w czym był lepszy "narodowy nihilizm", do którego przyznaje się Michnik w okresie do marca 1968, od "kosmopolityzmu"? Rzekomo "nawrócony na polską tradycję" w marcu 1968, niejednokrotnie w okresie po 1989 r. atakował w sposób skrajny polskie tradycje i polski patriotyzm, występował z "donosami na Polskę za granicą". Popierał w 1989 r prowokatorskie działania rabina Weissa, którego kilka lat później sam nazwał awanturnikiem. Kilka miesięcy przed rocznicą Powstania Warszawskiego opublikował w swej gazecie godzący w nie, obrzydliwy 282 paszkwil Michała Cichego. Niejednokrotnie świadomie używał obok słów "polski", "Polska" najgorszych przymiotników, pisząc na przykład o "polskiej podłości". Wyobraźmy sobie, jak przyjęlibyśmy, gdyby ktoś użył określenia "żydowska podłość". Uznalibyśmy na pewno, że jest to człowiek o skrajnie antyżydowskich poglądach. Michnik natomiast, mieni się być polskim patriotą i zapewnia, że on wywodzi się w swej krytyce od Żerom-skiego i Wyspiańskiego. Nic bardziej fałszywego. Norwid, Słowacki, Żeromski, Wyspiański, kochali Polskę i krytykując narodowe wady wyrażali to w tekstach "gryzących sercem". Michnika teksty kąsają nienawiścią (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Przemilczane świadectwo Andrzeja \Valickiego Zamiastjednak dłużej analizować stwierdzenia samego Michnika, który jest aż nadto znany z notorycznego rozmijania się z prawdą, odwołajmy się do dużo obiektywniejszego świadectwa w dyskutowanej sprawie. Do opinii wybitnego historyka idei, zaprzyjaźnionego z Czesławem Miłoszem, profesora Uniwersytetu Notre Damę w USA Andrzeja Walickiego. Jest ono tym istotniejsze, że prof. Walickiego nikt nie może oskarżać o polski "nacjonalizm", "zaściankowość" i "ksenofobię", że jest on bardzo mocno związany z różnymi środowiskami tzw. europejczyków. Przyjrzyjmy się bliżej temu, co pisze on o poglądach na sprawy narodowe i patriotyzm, wyrażanych przez popierające grupę Michnika kręgi rewizjonistów partyjnych z aparatu i środowisk kulturalnych. Cytowane niżej sądy Walickiego, na ogół dziwnie przemilczane w czołowych dzisiejszych mediach nurtu kosmopolitycznego, zostały wyrażone w dwóch jego książkach, poświęconych szczególnie bliskim związkom z Miłoszem: Spotkania z Miłoszem i Zniewolony umysł po latach. W Spotkaniach z Miłoszem Walicki pisał o zaszokowaniu, jakie wywołały u niego występujące w środowiskach rewizjonistów partyjnych, czyli tzw. pulawian, różne wersje lewicowej alergii na wszelki " nacjonalizm ", podejrzliwość, a nawet nie ukrywana wrogość wobec wszelkich polskich uczuć narodowych (A. Walicki: Spotkania z Miłoszem, Londyn 1985, s. 130). I dodawał: (...)Po zwycięstwie "odwilży'"oczekiwałem powszechnego zwrotu ku wartościom narodowym, ale doznałem zawodu: zamiast odrodzenia i wzniesienia na wyższy poziom narodowej samowiedzy, nastąpił wybuch "prozachodniego snobizmu", gardzącego " rodzimym partykularyzmem ", mimo oficjalnego kursu na " narodową drogę do socjalizmu" środowisko marksistów-rewizjonistów nie próbowało popychać partii w kierunku "unarodowienia", przeciwnie, trwało na pozycjach "antynacjonalistycznej alergii". Stanowisko "szyderców" (z pewnymi wyjątkami) uważałem za głupie {szkodn we, izolujące inteligencję od ogromnej większości społeczeństwa, które oczekiwało z utęsknieniem na rehabilitację wartości narodowych (...). Dyskusja, którą rozpętała książka Zbigniewa Załuskiego " 7 polskich grzechów głównych ", przeraziła mnie - nie ze względu na stanowisko autora, który upominał się, moim zdaniem - o sprawy oczywiste i miał przeważnie rację, ale ze względu na popłoch wywołany przez niego w najbardziej wówczas wpływowych kołach inteligencji. Przeraziła mnie również głęboka i nieukrywana niechęć, z jaką "liberalne" skrzydło partii (łącznie z "rewizjonistami") oraz związane z nim grupy inteligencji ustosunkowały się do podjętej przez Moczara rehabilitacji byłych żołnierzy września i członków AK. Wiedziałem, jak bardzo społeczeństwo polskie spragnione było takiej akcji, jak długo na nią czekało; wiedziałem przecież, że jest to akcja bezpośrednio dotycząca większości polskich rodzin, bo przecież w każdej niemal rodzinie był ktoś, kto walczył o Polskę i zamiast należnego za to szacunku, traktowany był jako obywatel drugiej kategorii. W takiej sytuacji akcja podjęta przez ZBO MD powinna była, moim zdaniem, spotkać się z głośnym aplauzem partyjnych " liberałów", jeśli nie szczerym, to przynajmniej taktycznym, tylko w ten sposób bowiem mogli oni rozszerzyć swą bazę społeczną. Powinni oni wręcz przelicytowywać "moczarowców " w obronie wartości narodowych przez obóz im wrogi. W szczególności, jeśli byli z pochodzenia Żydami. Sprawa "pochodzenia " wypływała zaś coraz częściej, m. in. dlatego, że walczące ze sobą frakcje w partii, nazywane byty - w ślad za Witoldem Jedlickim -frakcją " chamów " i frakcją " Żydów " (...). / oto następują " wydarzenia marcowe ". W moich notatkach z tego okresu, dałem im ocenę jako kolejnego poniżenia inteligencji, zwycięstwa " ciemniaków " nad "jaśnie oświeconymi" (...). Dodawałem jednak: Ale inteligencja też nie jest bez winy (...). Historia wytworzyła w Polsce podział między cienką warstwę intelektualistów, " europej-czyków" i resztą narodu. W tych warunkach intelektualiści nie mieli prawa pozwolić sobie na zachodnioeuropejskie snobizmy, a tym bardziej na tzw. nihilizm narodowy (. "). W dyskusji o " bohaterszczyżnie ", inteligencja partyjna zajęła stanowisko krótkowzroczne i w rezultacie oczekiwana przez naród rehabilitacja polskiej tradycji historycznej, polskiego wojska itp.,zdyskontowanazostała przez sityantyinteligenckie (...). Nieco dalej, pod tą samą datą poruszałem problem "antynacjonalistycznej alergii " u osób pochodzenia żydowskiego. Rozumowali oni tak jak Schaff, który powiedział w Oxfordzie, że tylko komunizm chroni Polaków przed faszyzmem lub tak.jakKroński, który mówił wręcz, że demokracja otwiera drogę antysemickiemu motlochowi i że właśnie dlatego należy opowiadać się za heglowskim ideałem państwa biurokratyczno-policyjnego. Wydawało mu się, że do tego modelu przybliża się państwo " dyktatury proletariatu "(...) postawa tych ludzi utrudniała inteligencji znalezienie wspólnego ję- 284 zyka z masami i obróciła się przeciwko nim samym. Inteligencki " rewizjonizm "partyjny powinien był toczyć walkę o rehabilitację wartości nie tylko uniwersalnych, takich jakfip. demokracja, wolność jednostki, itp., lecz również narodowych, tak jak miało to miejscew czasie "praskiej wiosny" (...) (A. Walicki: op. cit. s. 130). Koszty "nihilizmu narodowego" Cytowałem tu tak szeroko uwagi prof. Andrzeja Walickiego ze względu na ich ogromne znaczenie intelektualne dla zrozumienia podstawowych przyczyn porażki inteligencji w marcu 1968 roku, i to przyczyn, które wyraźnie pomijająw swych wypowiedziach na temat tamtych wydarzeń główni przedstawiciele studenckiego ruchu marcowego w Warszawie na czele z Adamem Michnikiem. Pomijają, bo musieliby wówczas zrobić bardzo głęboki rachunek sumienia z powodu fatalnych błędów, które popełnili w kwestii narodowej, dostarczając w ten sposób atutów dla swych przeciwników spod znaku Moczara. Rzecz w tym, że jak widać, niektórzy z nich niewiele się z tych błędów nauczyli, a już najmniej sam Michnik. Dość porównać z twierdzeniami Walickiego to, co Michnik dalej głosi na temat spraw patriotyzmu w latach 60. w książce Między Panem a Plebanem (op. cit., s. 91). Zamiast bić się w piersi z powodu głupoty prezentowanej przez niego i jego kolegów postawy "nihilizmu narodowego" i "alergii antynacjonalistycznej" dalej umie się zdobyć tylko na piętnowanie rzekomo ciągnącej się od książki Załuskiego fali "nacjonalizmu", "narodowej maskarady", eto. Co najgorsze, Michnik i jego środowisko dalej rozwijająpo 1989 roku swe stare koncepcje "nihilizmu narodowego" czy raczej "an-tynarodowego", z katastrofalnymi skutkami dla sprawy dzisiejszej polskiej demokracji. Dodajmy, że cytowane tu tak krytyczne oceny Andrzeja Walickiego zyskały w swoim czasie potwierdzenie nawetw tekście jednego z czołowych dziś gromicieli polskich tradycji narodowych-naczelnego redaktora miesięcznika "ResPublica" Marcina Króla. W toku publikowanej w 1987 r. rozmowy na łamach "Res Publiki" przyznał, że: (...) Intelektualiści w powojennym czterdziestoleciu zrobili naprawdę sporo, aby społeczeństwo obrazić. Nie warto się rozwodzić nad - dość oczywistym przecież - zanegowaniem przez intelektualistów uczuć narodowych w okresie stalinizmu. Byty wyjątki, ale tylko wyjątki. Ciekawsze jest owo sceptyczno-krytyczne nastawienie popażdziemikowe. Wiatach 1956-1968w dalszym ciągu, mimo zmienionej postawy, polskie cierpienia, wojnę, AK, Powstanie Warszawskie, uważano za przedmiot krytyczno-sceptycznej refleksji. Inie byłoby w tym nic ^ego, gdyby równocześnie powstawaty dzieła solidnie opisujące te wszystkie zdarzenia, oddające sprawiedliwość cierpieniu. Tak jednak nie było, zarówno z przyczyny ograni- 285 czen zewnętrznych, jak zwiny samych twórców. Nic więc dziwnego, że w 1968 roku instrumentalne posłużenie się sentymentami narodowymi spotkało się ze społecznym oddźwiękiem, co intelektualistów tak zdumiewało, a czasem nawet oburzało. Ludzie jednak, którym tyle już namieszano w głowach, najwyraźniej w świecie wzruszali się słysząc publicznie "Dziś do Ciebie przyjść nie mogę", nawet jeśli wiedzieli, że słyszą to w rezultacie frakcyjnych rozgrywek w aparacie władzy (...) (cyt. za: Powrót nacjonalizmu. Z rozmowy redakcyjnej-fragmenty "Res Publica", 1987, lipiec-sierpień, nr 2, s. 6). Opisane przez Walickiego i Króla skrajne "błędy" środowisk inteligenckich w sferze problematyki narodowej po 1956 r. miały wielorakie skutki negatywne. Przede wszystkim doprowadziły one do zaprzepaszczenia szans na powiązanie spraw obrony demokracji i wolności z afirmacją patriotyzmu w programie inteligenckiej opozycji do rządów Go-mułki, kształtującej sięprzed wydarzeniami marcowymi 1968.1 faktycznie, ułatwiły triumf dogmatycznej władzy, powodując straszliwąklęskęopozycji. Wbrew przechwałkom ha-giograficznychwspommeń,,michnikowców"ipanegirycznychiiieprawdomarcu 1968 r. historyków typu Paczkowskiego, którzy widząw owych wydarzeniach zaczyn przyszłego zwycięstwa, mimo czasowej porażki. Jest to ewidentna bzdura. "Michnikowcy" fatalnie spartolili sprawę. Zachowali się jak XIX-wieczni mieroslawczycy, lekkomyślnie, bez cienia wyobraźni politycznej, wchodząc w zastawioną na nich pułapkę i ułatwiając represje moczarowskiej "czarnej sotni". Nie przygotowane należycie i kierowane przez wyobcowaną ze społeczeństwa "elitarną" grupę wydarzenia ułatwiły władzy skonsolidowanie swoich pozycji i triumfalne przetrwanie. Opozycja w Polsce została przedwcześnie rozbita w najdogodniejszym dla władzy momencie (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). A gdyby tak udało się przeczekać te kilka miesięcy dłużej, gdy reformatorskie działania "praskiej wiosny" przybierały coraz bardziej na atrakcyjnej sile przyciągania? Wystąpienie opozycji o kilka miesięcy później - w obronie czeskich reform - miałoby dużo większy rozgłos w świecie i znacznie większe szansę trafienia do szerszych kręgów społeczeństwa niż wycinkowa w końcu sprawa usunięcia z uczelni dwóch studentów: Michnika i Szlajfera. Nie przygotowani "michnikowcy" dali sięjednak wciągnąć w pułapkę przez bardzo dobrze przygotowaną władzę. Skutki moczarowskiej kampanii Niewątpliwie najgorszym dla Polski skutkiem działań zamordystów partyjnych była ówczesna, tak żałosna "propaganda antysyjonistyczna", o fatalnych reperkusjach wewnętrznych i zewnętrznych. Jakże wymowne pod tym względem były tak trzeźwe, a zarazem 286 pełne alarmu zapiski w Dziennikach Stefana Kisielewskiego o atmosferze tamtych dni. Z jednej strony widział on w marcu 1968 ostateczną rozgrywkę między dwoma grupami ubeków: grupą żydowską, która z łaski Rosji szarogęsiła się tutaj w latach Stalina oraz grupąfartyzancką. Po wojnie, grupa przebytych z Rosji Żydów-komunistów (Żydzi zawsze kochali komunizm) otrzymała pełnię władzy w UB, sadownictwie, wojsku, dlatego że komunistów nie-Żydów, prawie tu nie bylo, a jeśli byli, to Rosja się ich bala. Ci Żydzi robili terror, jak im Stalin kazał (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) (zresztą prawdziwi partyzanci też, tyle że byli raczej podwładnymi niż rozkazodawcami), dopiero w roku 19 56 wy co fali się z tego, ażeby się ratować, zwalili winę na tamtych (Zambmwski robiący Październik), oskarżając ich w dodatku o antysemityzm. Tymczasem dorosło młode pokolenie komunistycznych byczków {partyzanci rzucili ich na tamtych, szermując przy tym doskonale pasującym argumentem "syjonizmu " (...). (S. Kisielewski: Dzienniki, Warszawa 1996, s. 135-136). Z drugiej strony Kisiel pokazywał, jak bardzo ta rozgrywka między dwiema frakcjami partyjnymi czy "dwiema grupami ubeków" szkodziła Polsce, jak odbijała się na życiu wielu prostych zwykłych ludzi. Tych wszystkich, których nagle zmuszano do płacenia kosztów win nie popełnionych, do płacenia za to, co zrobili wcześniej różni partyjni gangsterzy. Jak pisał Kisielewski: (...) Żydzi wyjeżdżają. Sprawa to w skali ogólnokrajowej niewielka, ale symboliczna i przykra (...). Ale nie wszyscy Żydzi wyjeżdżają - są tacy, którzy pozostanie w Polsce traktują] ako misję. Znam takiego, który zostaj e, choć wyjeżdża żona i czterech synów. Ciężko mu będzie, ale ciekawy to symbol. Tylko, że kto z naszych obecnych prostaków zrozumie wymowę takiego heroicznego akcesu do polskości ze strony ludzi obrażanych dziś i poniżanych na każdym kroku. Tylko eks-książętom partyjnym, jak Berman, Minc czy Zambrowski, nic się nie stanie-oto paradoksy! (...). (Tamże, s. IIO-111). W innym miejscu Kisiel zauważał: (...) Dwadzieścia lat temu powiedziałem Waży-kowi, że to, co robią Żydzi, zemści się kiedyś na nich srodze. Wprowadzili do Polski komunizm w okresie stalinowskim, kiedy mało kto chciał się tego podjąć z "gojów " (poza gorliwym Gomułką) (...). Tragiczny jest tylko los Źydów-Polaków, artystów, pisarzy, którzy biorą w łeb za winy tamtych - tamci zaś sami sobie piwo warzyli (...) (Tamże, s. 125). Jakże smętne były słowa Kisiela opisujące przejmujący dramat Pawła Hertza, znakomitego intelektualisty, dzisiaj zdecydowanie najwybitniejszego z żyjących polskich twórców żydowskiego pochodzenia, jednoznacznie identyfikującego się z polskością i konsekwentnie jej broniącego, wbrew kosmopolitycznym snobom z "warszawki" i "krakówka". I niestety, ciągle jeszcze nie docenionego należycie w środowiskach prawicy niepodległościowej, choć od dziesięcioleci konsekwentnie walczy o polską narodową tożsamość kulturą (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Kisiel 287 zapisał między innymi o Hertzu pod datą 28 października 1968: (...)ByfPaweleksmutny, odwołali mujakiś odczytzgoła bez motywacji. Chodziło, jak przypuszczam, o pochodzenie, bo odmówiono trzem Żydom. To jest przykra sprawa, bo on Żydów w gruncie rzeczy nie lubi, uznaje ich winę (zbiorową?) w minionym okresie, jest klasycznym przykładem postawy narodowopatriotycznej, a tu wrzucają go do wspólnego worka, przy tym jest zbyt dumny, aby się odrzekać żydostwa. Nic nie robi, zgnębiony, a dopiero kończy 50 lat. Oni umieją marnować ludzi- i to właśnie tych, co nic niezawinili (...). I takich przykładów marnowania, uderzania w prawdziwie patriotycznych Polaków żydowskiego, pochodzenia przez ludzi z komunistycznego aparatu było wiele. Prawdziwą tragediąbył los takich osób, jak Klara Mirska, prosta redaktorka żydowskiego pochodzenia, która została wygnana przez moczarowskąnagonkę, chociaż kochała Polskę. I będąc już za granicąw Paryżu, w pisanych po latach wspomnieniach, umiała ochronić się od uprzedzeń wobec Polaków jako narodu. Przeciwnie, w paryskiej oddali napisała jedno z najpiękniejszych świadectw o Polsce i Polakach, stwierdzając: (...) Zebrałam wiele zeznań o Polakach, który uratowali Żydów i nieraz myślę: Polacy są dziwni Potrafią być zapalczywi i niesprawiedliwi. Ale nie wiem, czy w jakimkolwiek innym narodzie znala-zloby się tylu romantyków, tylu ludzi szlachetnych, tylu ludzi bez skazy, tylu aniołów, którzy by z takim poświęceniem, z takim lekceważeniem własnego życia tak ratowali obcych (podkr. w wyd. książkowym- J.R.N.) (...). (K. Mirska: W cieniu wielkiego stra-chu, Paryż 1980). Mirska, prosta Żydówka, umiała ochronić się przed przenoszeniem urazu do mo-czarowskich partyjniaków i ubeków na cały polski naród, który podziwiała i ceniła. Równocześnie z takimi, jak ona osobami skrzywdzonymi przez nagonkę, wyjeżdżała wielka grupa osób piastujących przez wiele lat najbardziej odpowiedzialne funkcje, nierzadko bez żadnych kompetencji lub spełniających najbardziej parszywe zadania w aparacie władzy. I właśnie spośród tej części wyjeżdżających, przegranych w walce o partyjną władzę, wywodziło się najwięcej późniejszych animatorów zagranicznych kampanii antypolonizmu. (...). Polska bardzo ciężko zapłaciła na forum międzynarodowym za rozpętanąprzez "mo-czarowców" kampanię antysyjonistyczną. Szersza opinia publiczna na Zachodzie nie miała większego pojęcia, do jakiego stopnia cały konflikt w Polsce jest wynikiem swoistej komunistycznej "wojny na górze", z którą nie miały nic wspóhego szersze kręgi ubezwłasnowolnionego społeczeństwa. Tym łatwiej uwierzono w mit o odrodzeniu polskiego antysemityzmu, skwapliwie podsuwany - zgodnie z długofalowymi celami ZSRR - przez sowieckie agentury na Zachodzie i związanych z nimi licznych płatnych propa-gandystów-najemników. Przy chętnym współdziałaniu dużej części wpływowych środo- 288 wisk niemieckich. Bardzo pouczające pod tym względem były uwagi jednego z emigrantów 1968 r. - prof. Mieczysława Manelliego w wywiadzie dla "Wprost" w 1993 r. (por. J. R. Nowak: Dzieje grzechów (10), "Nasza Polska", 30 maja 1996 r.). Ubezwłasnowolniony naród w Polsce nie miał wpływu na to, co robiły komunistyczne władze gomułkowsko-moczarowskie, ani w tzw. kampanii pomarcowej, ani w interwencji w Czechosłowacji. Tak jak nie mógł wiele zrobić, nawet gdy był dużo bardziej świadomy swej siły w grudniu 1981 - wobec przemocy totalitarnego państwa, wspieranego przez supermocarstwo ze Wschodu. A jednak ciągle próbuje się zwalać na cały naród odpowiedzialność za to, co robiono w ramach partyjnych rozgrywek. By przypomnieć choćby uwagi Michnika: (...) Marzec utytłał polską świadomość (...). (Między Panem... op. cit., s. 167). Michnik rzuca to oskarżenie z całym cynizmem, bo sam około dwudziestu stron wcześniej przyznawał: (...) W 1968 roku nie decydował ten przeciętny Polak. Decydowała hałaśliwa mniejszość (...) (Tamże, s. 146). Dodajmy, PZPR-owska mniejszość. Wszystkie te oskarżenia pod adresem Polaków rzucane przez Michnika i jego środowisko są traktowane po prostu czysto instrumentalnie. Bo ci sami ludzie, tak tropiący mniemany ogólnonarodowy polski "nacjonalizm" i "antysemityzm", równocześnie są skorzy do całkowitego zapominania w imię interesów grupowych o konkretnych i bardzo wyrazistych działaniach antyżydowskich osób, z którymi się fratemizują. Ci, co -wyli razem z wilkami Tak wyżywający się w skrajnych uogólnieniach na temat Polaków Adam Michnik, jakoś dziwnie nie ma ani słowa potępienia dla generała Wojciecha Jaruzelskiego za jego rolę w 1968 r. i to nie tylko za przewodzenie polskiej armii we wspieraniu interwencji sowieckiej w Czechosłowacji, ale nawet za nadzorowanie antyżydowskiej kampanii w wojsku. A jest ona przecież udokumentowana (por. np. uwagi gen. Tadeusza Pióro: Armia ze skazą, Warszawa 1994, s. 388). Według gen. Pióro, Jaruzelski był jednym z tych, którzy najmocniej skorzystali na tzw. pomarcowej kampanii antysyjonistycznej. 12 kwietnia 1968 r. objął stanowisko ministra obrony narodowej na miejsce Mariana Spychalskiego i stał sięjednąz głównych sił napędowych ówczesnych czystek w armii. Protegował głównych architektów tych czystek generałów Urbanowicza i Kufla, zabiegał o jak najbliższe kontakty z Mieczysławem Moczarem. To wszystko dziś oczywiście nie przeszkadza Michnikowi hołubiącemu co sił swego "przyjaciela" Jaruzelskiego. Tak jak ostro występującej przeciw wszelkim przejawom nacjonalizmu i anty- 289 semityzmu elicie kierowniczej Unii Wolności nie przeszkadza, że ich posłankąjest jedna z autorek najbardziej agresywnych tekstów antyżydowskich w 1968 r. Iwona Sle-dzińska-Katarasińska, niedoszła minister kultury. Tak jak nie przeszkadza i to, że całej ich partii przewodzi Leszek Balcerowicz, członek PZPR od 1969 r., a więc z zaciągu kandydackiego 1968 r. Człowiek, który wstępował do partii komunistycznej w jej tak żałosnym okresie po stłumieniu manifestacji studenckich, kampanii antyżydowskiej i po interwencji w Czechosłowacji (miał wtedy 22 lata). Balcerowicz starał się o wejście do PZPR akurat wtedy, gdy występował z tej partii jego dzisiejszy wielki sojusznik - Bronisław Geremek. Instrumentahzm polityczny i zwykły cynizm każą apologetom marca 1968 starannie przemilczać wszystko, co nie pasuje do ich czamo-białego obrazu, pokazującego z jednej strony tylko czamosecinnych polskich "nacjonałów" i "antysemitów", a z drugiej - same nieszczęsne żydowskie ofiary nagonki. A co powiedzieć o takim Arskim, jednym z najgorszych, reżimowych, komunistycznych propagandystów żydowskiego pochodzenia, który -jak wspomniał Kisiel w Dziennikach (op. cit., s. 20) - był gotów napisać "każde świństwo", w tym "najbardziej chamskie w polskiej prasie" felietony w "Expressie" podczas wojny izraelskiej. Co powiedzieć o dzisiejszym tropicielu polskiego "nacjonalizmu" i "antysemityzmu" Krzysztofie Teodorze Toeplitzu, który po marcu 1968 z całąwerwą wystąpił przeciwko pogruchotanej przez moczarowców opozycji. W artykule Trend antyinteligencki (warszawska "Kultura" nr 15 z 14 kwietnia 1968, K.T.T. piętnował kompromitacją nieodpowiedzialność!' wpierwszych dniachmarca 1968.1 "dosalał" z całą energią przywódcom intelektualnej opozycji, potępiając ,falę nietolerancji, obmowy i zwykłego świństwa, która ze strony rzekomych rzeczników tolerancji i pomnikowych mężów liberalnej opozycji wylewała się na każdego, kto nie chciał podzielać ichpostawy i poglądów". Z jakąż werwą wypisywał wówczas: Spójrzmy prawdzie w oczy - w dniach marcowych, w halach fabrycznych, na wiecach i zgromadzeniach mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem zwykłego ludowego gniewu. Gniewu na tych, którzy uwili sobie ciepłe gniazdko przywileju, założyli zaciszne przystanie wątpliwej proweniencji dobrobytu, którzy wydeptali sobie boczne ścieżki, omijając zręcznym szlakiem wyboiste nieraz drogi naszej rzeczywistości. Tenże Toeplitz powoływał się w "Kulturze" z 24 marca 1968 r. na wiec śląskich komunistów, gdzie padły "słowa miażdżącego potępienia dla wszystkich prób prowokacji". Tekst Toeplitza nosił nazwę Przypomnienie. Przypomnijmy więc, że na wiecu śląskich komunistów padły słowa Edwarda Gierka, jedne z najhaniebniejszych w całej kampanii marcowej! 290 Zawłaszczanie tradycji marca 1968 T Trudno pogodzić się z próbami zawłaszczania pamięci marca 1968 i zmonopolizo-waniajej przez jedną grupę- środowisko Adama Michnika, które faktycznie po 1989 r. daleko odeszło od wysuwanych przez marcowych manifestantów studenckich ideałów. Przypomnijmy, że w studenckim ruchu marcowym 1968 brały udział osoby o bardzo różnorodnych, później szych postawach politycznych od Michnika i Lityńskiego po tak ostro piętnującąpóźniej fratemizacjęMichnikazJaruzelskim, Irenę Lasotę, Jadwigę Staniszkis czy Antoniego Macierewicza. Ogromna część studentów uczestniczących w buncie przeciwko władzom na terenie Polski w 1968 r. na pewno nie zaakceptowałaby takkonsekwent-nie prowadzonego przez Michnika wspierania postkomunistów w okresie po 1989 r. Mich-nikijego współpracownicy z "Gazety Wyborczej", nie mająprzede wszystkim nic wspólnego dziś z podstawowym postulatem zbuntowanych studentów 1968 r. - żądaniem prawdziwej wolności słowa. Nieprzypadkowo Kisiel już w 1990 r. nazwał Michnika tota-litarystą! To, co robi konsekwentnie Michniki jego polityczni sojusznicy po 1989 r., to ciągle dążenie do zdobycia monopolu dla jednej opcji, zadeptywanie inaczej myślących, stosowanie w zależności od sytuacji zasady przemilczania niewygodnych książek i osób ("zabić milczeniem") lub organizowanie przeciw nim swoistych "kampanii nienawiści" (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) (yide ataki na książkę Joanny Siedleckiej Czarny Ptasior, na książkę Kąkolewskiego, czy przeciw Herbertowi etę.). I rzecz najbardziej paradoksalna i ponura zarazem. Zdumiewa wprost, do jakiego stopnia Adam Michnik potrafi dziś "twórczo" rozwijać pełnąjadu i nienawiści stylistykę marcowej propagandy 1968 r., tyle zew imię fanatyzmu odwrotnego typu. Przypomnijmy tylko niektóre z rozlicznych michnikowskich wyskoków jadu i nienawiści w stylu słów "świnie" pod adresem oponentów z OKP, "kurwiosum" pod adresem grupy profesorów z KUL, "bestiarium" w telewizji (o programie "Bez znieczulenia" z udziałem Parysa, Kaczyńskiego i Macierewicza). Czy epitety Michnika o "młodocianych, głupawych ol-szewikach", wyzywanie Łysiakowijako "trzeciorzędnemu grafomanowi i insynuatoro-wi", eto. eto. Nie mówiąc o jego ataku na Herberta, za rzekome "opluwanie" Miłosza, o napaściach na Ojca Józefa M. Bocheńskiego, Bohdana Cywińskiego, o zatrutych strzałach posyłanych przez Michnika i jego podwładnych pod adresem Ojca Świętego. Jakże prawdziwie stwierdzał już w maju 1992 r. Lech Kaczyński: (...) niewielu ludzi ma taki udziałw szerzeniu nienawiści w życiu publicznym, jak Adam Michnik (...). Tę szczególną rolę Michnika - "nienawistnika" po 1989 r. zauważały zresztą również liczne osoby stojące poza układami politycznymi, począwszy od Stefana Kisielewskiego po Krzysztofa Mątraka, który już w styczniu 1991 r. wyznawał, jak strasznym zaskoczeniem dla niego 291 okazało się "wręcz odstręczające zacietrzewienie" Michnika. Przypominając rocznicę wydarzeń marcowych 1968 r. tym mocniej wiec warto uczcić pamięć walki o wolność słowa, prowadzonej przez ogól zbuntowanych studentów i przeciwstawiać się zawłaszczaniu pamięci o tym ruchu przez "nienawistników" w stylu Michnika, dziś forsujących .pluralizm fałszu" i "nową cenzurę". Artykuł publikowany na lamach "naszej Polski" z 4 marca 1998 r. Kłamstwa Pawła Śpiewaka Z prawdziwym szokiem przeczytałem kiedyś w "żydowskim" numerze "Znaku" o dość szczególnych zachowaniach żydowskich środowisk w Polsce w pierwszej połowie XIX wieku. Chodziło o nagminną wręcz praktykę publicznego kłamania. I to kłamania pod przysięgą w miejscach kultu religijnego - synagogach, rzecz doprawdy niewyobrażalna dla wierzącego Polaka. Autorka ze "Znaku" - Ewa Świderska pisała: (...) Na podstawie ukazu carskiego z 1827 r., który miał być wstępem do emancypacji Żydów, rozporządzono pobór do wojska. " W rekruty" brano na terenie zaboru rosyjskiego (...) młodzież od 12 do 24 roku życia. Często wiać zdarzało się, iż trzeba było biedakowi przysięgać w synagodze, że 20-letni syn bogacza, to jeszcze całkiem niewinne chłopię, które nie ukończyło 12 lat lub odwrotnie, że 36-letni syn biedaka, to właśnie 24-letni młodzieniec. Tych, którzy spróbowali się przeciwstawić, zawsze można było "przekonać " do koniecznej współpracy. Aparat nacisku funkcjonował znakomicie (...) (E. Świderska Tendencje spoleczno-kulturowe wśródŻydów, "Znak" 1983 r., luty-ma-rzec, nr 339-340, s. 352). Zainteresowałem się później tą sprawą bliżej i w końcu doszedłem do wniosku, że ta nagminna skłonność do kłamania była ukształtowaną przez stulecia wadą narodową u polskich Żydów (cóż każdy naród ma swoje specyficzne wady, z którymi musi się uporać) (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). O występowaniu tej wady u Żydów polskich pisał już w odniesieniu do wcześniejszych stuleci największy żydowski historyk XIX-wieczny Hersz Graetz. Wspominał on o zapoczątkowanych w Polsce przesadnych studiach Talmudu, które zostały wyśrubowane w krętacką dia-lektykę i wycisnęły na Żydach polskich piętno spryciarstwa i matactwa, przejawiające się w trybie ich życia i obcowania (,..). (H. Graetz: Historia Żydów, Warszawa 1929, t, 8, s. 365). Graetz ubolewał nad pieniactwem Żydów w Polsce, stwierdzając dalej, że: (...) Krętactwo, sztuczki adwokackie, przemądrzałość ipochopnosć do odsądzania wszystkiego, co leżało poza horyzontem ich myśli, oto cechy charakteru ówczesnych Żydów 292 polskich (...). Tłum przyswoił sobie tę krętą dialektykę szkół talmudycznych i posługiwał się nią do wyprowadzenia w pole mniej sprytnych osobników (...) (tamże, s. 366). Kombinacja hipokryzji Z kolei w książce znakomitego izraelskiego badacza prof. Israela Shahaka czytam o utrzymywaniu się podobnego nałogu kłamania wśród dzisiejszych Żydów i nawet - o zgrozo - wśród Żydów religijnych. Shahak pisze wprost: (...) to kombinacja hipokryzji i chęci osiągnięcia zysku zdominowała z czasem judaizm klasyczny. W Izraelu proces ten wciąż trwa (...) nie ulega kwestii, że żydowskie sfery religijne mają silną tendencję do krętactwa i przekupstwa (...). (I. Shahak: Żydowskie dzieje i religia (...), Warszawa 1997, s. 72). Shahak szeroko rozwodzi siew swej książce nad "pobłażliwością" Talmudu wobec oszukiwania gojów w interesach (oszukiwanie Żydów traktuje się natomiast jako ciężki grzech). Według Shahaka: W stosunku do gojów zabronione jest tylko oszukiwanie wprost. Dopuszcza się natomiast " oszukiwanie nie wprost" (...). (tamże, s. 126). Po tego typu zgodnych świadectwach od filosemickiego "Znaku" poprzez Hersza Graetza do Israela Shahaka co do występującej u Żydów wyjątkowej "tolerancji" wobec kłamstwa - właściwie nic mnie już nie dziwi. Nie dziwi mnie fakt, że właśnie tematyka stosunków polsko-żydowskichjest dziś skrajnie zakłamana dzięki niebywałej aktywności różnych współczesnych antypolskich kłamców i oszczerców, wywodzących się spośród Żydów i polskich filosemitów. Nie dziwi mnie zachowanie arcyłgarza Adama Michnika i licznych sekundujących mu w kłamstwach redaktorów "Gazety Wyborczej". Nie dziwi zachowanie zahartowanego jużw służbie komunistycznej fałszerza historii Jerzego Tomaszewskiego. Ani fakt, że w filosemickiej, postkomunistycznej "Polityce" dopuszczono się szczególnie haniebnego procederu, "ozdabiając" artykuł Krystyny Kerstenowej o kieleckich zajściach antyżydowskich rzekomym zdjęciem Polaków mordujących Żydów (w rzeczywistości chodziło o odpowiednio spreparowane autentyczne zdjęcie z pogromu Żydów w Kownie dokonanego przez niemieckie oddziały hitlerowskie). Nie dziwił mnie sposób hucpiarskiego kłamania, dosłownie "pójścia w zaparte", stosowany przez licznych pseudobadaczy stosunków polsko-żydowskich. By przypomnieć choćby jednego z najpłodniejszych fałszerzy Artura Eisenbacha. Mówiąc o rzekomej skrajnej dyskryminacji Żydów w międzywojennej Drugiej Rzeczypospolitej, Eisenbach stwierdził (w książce Żydzi czy Polacy, Warszawa 1992, s. 49): Chyba nie było ani jednego Żyda z tytułem profesora. Nawet Balaban nim nie został. Wystarczy zajrzeć do pierwszego tomu Wielkiej Encyklopedii Powszechnej (Warszawa 1962, s. 577), by przeczytać tam o Meie- 293 rżę Bałabanie, profesorze uniwersytetu w Warszawie. Trudno sienie oburzać, widząc jak "poważny" naukowiec mógł sobie pozwalać na upowszechnianie tak hucpiarskiego kłamstwa, tak łatwego do natychmiastowego przygwożdżenia. Cóż powiedzieć o twierdzeniu, że: Chyba nie było ani jednego Żyda z tytułem profesora. A Szymon Askenazy, Ludwik ffirszfeid, matematyk Samuel Diekstein, znany filolog klasyczny, tłumacz "Orestei" Stefan Srebrny, sławny fizjolog prof. Marian Eiger, anatomopatolog z Krakowa prof. Rosę, który badał mózg Piłsudskiego etc., eto. Kim oni byli z pochodzenia: Żydami czy może Eskimosami? Legiony dyletantów Jeśli tak bezczelnie kłamią "poważni" naukowcy żydowscy, to cóż się dziwić całemu legionowi dyletantów, którzy z uporem zabierają głos na temat wszystkiego, co tylko się da, z tematyki polsko-żydowskiej, ani przez chwilę nie licząc się z jakimś tam szacunkiem dla faktów. Gdy na temat historii stosunków polsko-żydowskich z ogromnąhucpąwypo-wiada się wciąż tandetny kabareciarz Ryszard Marek Groński, który pozwolił sobie nawet na bezczelny atak na najlepszego zagranicznego znawcę dziejów Polski, Normana Davie-sa. Gdy na temat historii polskiego antysemityzmu snuje rozważania krytyk sztuki (!) Andrzej Osęka. Gdy pisarz Henryk Grynberg wypisuje dyrdymały na temat historii roku 1812 w Polsce i na Litwie. Takich przypadków dyletanctwa i tendencyjnego deformowania faktów przez dyletantów jest tak wiele, że nie starczyłoby czasu na ich ciągłe prostowanie. Był jednak ostatnio pewien casus, którego nie można pominąć, tym bardziej, że fałszów podanych przez domorosłego historyka, a z zawodu socjologa, nie sprostował nikt z trzech rozmówców broniących współczesnych polskich racj i. Falset Śpiewaka Autorem podanych ostatnio oburzających fałszów o Polsce i Polakach jest znany z niebywałej tendencyjności uogólnień o polskim "antysemityzmie" Paweł Śpiewak. W prowadzonej na łamach "Życia" z 8-9 sierpnia 1998 r. dyskusji Śpiewak posunął się do niebywałego wręcz oszczerstwa, stwierdzając, iż (...) Historycy żydowscy i to całkiem obiektywni, piszą o Polsce okresu międzywojennego jako kraju antysemickim. Ciekawe, gdzie znajduje Śpiewak poparcie dla swej skrajnie oszczerczej, antypolskiej tezy i jacy to, konkretnie z nazwiska, "obiektywni" żydowscy historycy głoszątego typu 294 fałsze. Bo "nieobiektywnych" historyków żydowskich głoszących podobne sądy jest rzeczywiście niemało, zwłaszcza pośród tych, którzy niegdyś z równą swadą kłamali, prowadząc "badania" naukowe jako komuniści i marksiści (vide Paweł Korzec, Jerzy Tomaszewski i tym podobni "badacze"). Jeśli jednak socjolog Śpiewak chciałby rzeczywiście poznać obiektywne świadectwa autorów żydowskich, to mogę polecić mu sporą liczbę lektur do przeczytania od Józefa Lichtena i Michała Borwicza po Antho-ny'ego Polonsky'ego, którzy dokładnie głoszą coś wręcz przeciwnego od nagłaśnianych przez niego fałszów. Profesor Anthony Polonsky, dyrektor Instytutu Studiów Pol-sko-Żydowskich w Oxfordzie, autor kilku książek u historii Polski, pisał, że antysemityzmu w Polsce było też znacznie mniej niż w Rumunii czy na Węgrzech, mimo to w Polsce był największy procent ludności żydowskiej w Europie Środkowowschodniej, jak również to liczbach bezwzględnych w latach 30. największa ilość Żydów (...). Według Po-lonsky'ego podczas strajku chłopskiego w Polsce w 1937 r., ogromnego strajku, w którym zginęło wielu ludzi, prawie nie było ekscesów antyżydowskich. Zupełnie inaczej niż w Rumunii (por. rozmowa z prof. A. Polonskym, "Więź" 1998, nr 78, s. 230, 231). W ciekawej monografii życia politycznego w Polsce 1921-1939 Polonsky pisał o rządzie Bartla, iż: Rząd miał największy sukces z Żydami. Podjął kroki, by wspomóc handel żydowski, który również korzystał z ekonomicznego ożywienia (A. Polonsky Politics in Independent Polana 1921-1939, Oxford 1972, s. 216). Inny znany historyk żydowski - Ezra Mendelsohn, badacz dziejów stosunków polsko-żydowskich w okresie II RP, pisał: Jeśli chodzi o stronę żydowską, to powinniśmy przyznać, że wiele zawdzięczamy Polakom. Przede wszystkim mamy dług wdzięczności wobec polskiej wolności, która pozwoliła Żydom w latach 1920-1930 uczestniczyć w polityce, otwierać szkoły i pisać tak, jak chcieli (...). Międzywojenna Polska była względnie wolnym krajem (Por. E. Mendelsohn TheJews inPoland, Kraków 1922, s. 138). Tym, którzy jak Paweł Śpiewak, szukają za wszystko winy w stosunkach polsko-żydowskich wyłącznie po strome polskiej, bijąc się tak jak on "mocno w polskie piersi", warto przypomnieć, jakże wymowne oceny świadka wydarzeń słynnego naukowca żydowskiego pochodzenia Ludwika Hirszfelda. W znakomitej, a dziś nieprzypadkowo przemilczanej książce Historia jednego życia. Ludwik Hirszfeid pisał: (...) Wkład Żydów zasymilowanych w kulturę polską był niemały. Ale jednocześnie w Polsce żyły masy fanatyków hołdujących najgorszym przesądom (...), dla których polska kultura była obca, w najlepszym razie obojętna (...). Pokój wersalski uznał Żydów za mniejszość narodową, nadając im specjalne uprawnienia do zakładania własnego szkolnictwa i oddając mniejszość żydowską pod opiekę Ligi Narodów. Było to błędem. Prawa mniejszości, chronione przez instytucje międzynarodowe nic Żydom nie pomogły, nato- 295 miast pogłębiły przepaść miedzy nimi i Polakami, i - co było szkodliwe dla europeizacji niższych warstw żydowskich - związały pojadę Żyda z zacofaniem kulturalnym (...) szkoły utrzymywane przez gminy, szczególnie szkoły religijne, podkreślały nacjonalizm żydowski^.). (L. Hirszfeid Historia jednego życia, Warszawa 1957, s. 418^19). Żydowskie fanatyczki Jakże mało się wie o ogromnych, niebywałych wprost pokładach ksenofobii, skrajnej wręcz nienawiści do polskości, występującej w niektórych środowiskach żydowskiej młodzieży szkolnej. Niesamowite świadectwa tego fanatyzmu można znaleźć w żydowskich zbiorach autobiografii młodzieży żydowskiej, przysyłanych na konkursy w Wilnie w 1932, 1934 i 1939 r., a dziś przechowywanych w Nowym Jorku. Autorka jednego z pamiętników Hela z Kołomyi brała udział w bojkocie koleżanek, które wybrały polskie, a nie żydowskie gimnazjum i tak tłumaczyła swój stosunek do nich: Wszystkie prawie moje koleżanki, tak jak i ja, poszły do gimnazjum żydowskiego, zaś zaledwie piec do państwowego. Te uważałyśmy za jakieś przestępczynie odszczepieńców, w ogóle nie rozmawiałyśmy do nich, nie chodziłyśmy z nimi (według A. Cała: Świadomość młodzieży żydowskiej w H Rzeczypospolitej, "Krytyka" 1992, nr 3, s. 29). Jeszcze dramatyczniejszy opis niechęci, wręcz nienawiści do chrześcijańskichrówieśniczek, wyłania siew pamiętnikach Milsz-tejnówny z Kowna. Wraz z całą klasą żydowskąwywierała presjęna swą koleżankę Noj-mę, by zerwała znajomość z chrześcijańskimi rówieśnikami i przestała mówić po polsku. I wreszcie dopięła swego. Pisała: Pamiętam, jak żywo, gdy raz po długim tłumaczeniu Najmie, jak okropna jest jej zbrodnia, ona zarzuciła mi ręce na szyję i poprzez łzy przyznała mi racją (cyt. tamże). Nie bylo łatwe uporanie się z fanatyzmem ludzi, dla których mówienie po polsku czy przyjaźnienie sięz chrześcijańskimi rówieśnikami było zbrodnią (podkr. w wyd. książkowym- J.R.N.). Niektórzy wybitni Polacy pochodzenia żydowskiego w końcu mieli szczerze dość różnych żydowskich fanatyków, patologicznie wprost nienawidzących polskości. Szczególnie znany pod tym względem jest casus Antoniego Słonimskiego, który dał wyraz swemu oburzeniu na żydowskich fanatyków w tekście O drażliwosci Żydów w 1924 roku. (...). Można by długo przytaczać opinie zagranicznych historyków przeczących tak chętnie serwowanym przez Śpiewaka et consortes uogólnieniom o Polsce międzywojennej jako antysemickim kraju. Amerykański historyk Richard C. Watt, autor wydanej w 1979 r. głośnej książki o Polsce Bitter Glory pisał (s. 360) o Piłsudskimjako polityku identy- 296 Skowanym w opozycji do jakiegokolwiek antysemityzmu, człowieka, który traktował siebie jako następcę królów polskich w ich protekcji żydowskiej ludności. Najwybitniejszy współczesny amerykański badacz historii Polski Richard C. Lukas pisał, że: W przeciwieństwie do innych krajów środkowoeuropejskich Polska w latach 30. nie wydala przeciwko Żydom praw w rodzaju statutów norymberskich (...). (R. C. Lucas Zapomniany holocaust, Kielce 1995, s. 161). Angielski autor R.L. Buell pisał w książce Poland, key to Europę (London 1938, s. 296), iż w polskiej postawie wobec Żydów widać w mniejszym stopniu spojrzenie ze względów rasowych niż u innych narodów. Mógłbym bardzo długo wyliczać przykłady tego typu, świadectwa jakże licznych zagranicznych obserwatorów zadające kłam uogólnieniom w stylu Śpiewak. Jeśli Polska była "krajem antysemickim", jak on twierdzi, to czym można wytłumaczyć, że w 1927 roku w kręgach syjonistów w Warszawie powstał pomysł, by doprowadzić do odebrania mandatu w Palestynie Anglikom i oddania go Polsce? Jak wytłumaczyć fakt, że po śmierci Piłsudskiego syjoniści uchwalili zasadzenie lasu w Palestynie ku jego czci? Gdyby Paweł Śpiewak więcej czytał, to poznałby zapiski niemieckiego Żyda Tauska z Wrocławia, który twierdził wręcz, że rząd polski w 1934 roku jest rządem prożydowskim. Wiedziałby, że biedna Polska udzieliła schronienia i przyznała później obywatelstwo ponad 600 tysięcy Żydom, którzy uciekli do nas z Rosji przed czerwonym i białym terrorem. (Jakże to wychwalał dziś przemilczany, wspaniały polski patriota żydowskiego pochodzenia Józef Lich-ten.) Gdyby Śpiewak więcej czytał, to wiedziałby, że premier Sławoj Składowski udzielił w "antysemickiej Polsce" schronienia 15 tysiącom Żydów z Niemiec. Czy Śpiewak wie? Jak polemizować jednak z ignorantem, a może ze świadomie kłamiącym cynikiem? Co powiedzieć na przykład na twierdzenia Pawła Śpiewaka zarzucające, że dialogu z Żydami nie zaczęto w Polsce międzywojennej, że tego dialogu wówczas w ogóle nie było? Czy ten człowiek w ogóle nie słyszał o tym, że jednym z pierwszych kroków Piłsudskiego było zaproszenie przywódców żydowskich na rozmowy już w listopadzie 1918 roku? Faktem było natomiast, że kilku przywódców lewicowych ugrupowań żydowskich odmówiło pójścia na spotkanie z Piłsudskimjako przedstawicielem burżujów. Czy pan Śpiewak coś słyszał na przykład o spotkaniu Piłsudskiego z delegacją I Zjazdu Polaków pochodzenia mojżeszowego w maju 1919 roku? Czy coś słyszał o upartych dążeniach do ugody z Żydami, wyrażanych przez ministra spraw zagranicznych Aleksandra Skrzyń-skiego i o ugodzie zawartej w 1925 r. z Żydami? Czy coś wie o destrukcyjnej roli odgry- 297 wanej przez bardzo wpływowych Żydów na czele z Icchakiem Griinbaumem, przeciwstawiających się wbrew żydowskim posłom w Galicji jakiemukolwiek porozumieniu z rządem polskim? Nawet, skądinąd bardzo antynacjonalistyczny przyjaciel Jerzego Giedroy-cia, Jerzy Stempowsid nazwał tegoż Griinbauma żydowskim Hitlerem (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.)(por. J. Siempaws)dListy do Jerzego Giedroycia, Warszawa 1991, s. 46). To Grunbaum był odpowiedzialny za stworzenie przez Żydów przede wszystkim z Niemcami tzw. bloku mniejszościowego, który od początku ustawił siew postawie skrajnie opozycyjnej wobec państwa polskiego, zadrażniając stosunki z Polakami. Czy pan Śpiewak wie, że nawet ze strony endecji parokrotnie podejmowano próby porozumienia się z przedstawicielami syjonistów i to już w grudniu 1918 roku? I robiono to z inicjatywy jednego z czołowych polityków endecji Stanisława Grabskiego, później zresztą krytyka przejawów antyżydowskiego ekstremizmu. Rozmowy nie powiodły się z powodu trudnych do spełnienia żądań żydowskich. Syjoniści akcentowali, że nie chcąpodziału Żydów zamieszkałych na Ukrainie i Białorusi między dwa państwa, więc w ich interesie leży, aby wschodnia granica Polski była albo na Bugu, albo obejmowała całe terytorium Rzeczypospolitej sprzed pierwszego zaboru. Żądanie takie kolidowało z kolei z programem endecji, która nie chciała, by powstało państwo polskie o tak wielkim obszarze, ale tylko pozornie polskie, a w większości niepolskie. Na terenie Polski przedrozbiorowej Polacy znaleźliby się w mniejszości (Żydzi żądali, żeby na ziemiach Ukrainy i Białorusi przyłączonych do Polski język żydowski byłjęzykiem urzędowym iwe wszystkich władzach administracyjnych Żydzi otrzymali połowę wyższych stanowisk urzędowych) (według S. Grabski: Pamiętniki, Warszawa 1989, t. 2, s. 97). Problemy stosunków polsko-żydowskich w Polsce były ogromnie skomplikowane i trudne do rozwiązania. Jakże wymowne pod tym względem były uwagi ambasadora Francji w Polsce lat 30. Leona Noela. Pisał on: W 1935 r. ilość Żydów w Polsce przekraczała trzy i pół miliona na przeszło 33 miliony ogółu ludności (...). Ten, kto w okresie międzywojennym nie podróżował po dawnych zaborach rosyjskim i austriackim, kto nie widział w każdej większej wsi, miasteczku czy mieście niezliczonej ilości Żydów pomieszanych z ludnością chrześcijańską i żyjących z niej, Żydów brudnych, brodatych, wynędzniałych, nerwowo poszukujących jakiegokolwiekzarobku lub stojących na progu domostw i pogrążonych w marzeniach mesjanistycznych czy kupieckich, ten nie zrozumie nigdy, czym był w rzeczywistości problem żydowski w Europie. Wielkie mocarstwa okazały się bardzo nieprzewidujące, nie zająwszy się nim w odpowiednim czasie. W tych okolicach Żydzi opanowali całkowicie niektóre rzemiosła (...). Kwestia żydowska była zatem sprawą nie tyle wyznaniową czy rasową, lecz raczej społeczną gospodarczą (...). (L. Noel: Agresja niemiecka na Polskę, Warszawa 1966, s. 32,33). 298 Amerykanie nie chcieli... T Dziś mało się pamięta, że nie tylko część władz polskich, ale także niektórzy przywódcy syjonistyczni w Polsce uznali w pewnej chwili, że niezbędna - dla rozwiązana problemu -jest emigracja części Żydów z Polski. Historyk Ezra Mendelsohn przypomniał, że byli przywódcy polskiego Syjonu, którzy wierzyli, że żydowska emigracja rozwiąże kwestię żydowską. Już w 1927 r. wspomniany I. Griinbaum, przywódca "nieprzejednanych" Żydów, doszedł nagle do wniosku, że Polska sama nie jest w stanie rozwiązać kwestii żydowskiej we własnym zakresie. W Polsce jest bowiem nadmierna ilość Żydów, a antysemityzm powstaje wszędzie tam, gdzie żyje duża liczba Żydów. Nie ma antysemityzmu w krajach, gdzie jest mało Żydów. Pierwszym warunkiem złagodzenia sprawy żydowskiej w Polsce jest więc zmniejszenie liczby Żydów w Polsce. - Żądamy - powiedział Griinbaum - od Stanów Zjednoczonych przyjęcia miliona Żydów z Polski. Pomoc materialna nie wystarcza (według E. Mendelsohn, op. cit. s. 133). Oświadczenia tego typu były pobożnym życzeniem. Zarówno rząd Stanów Zjednoczonych, jak i inne rządy zachodnie, niejednokrotnie dowiodły, że są skore do upominania się o prawa Żydów w innych krajach, ale za nic nie chcą zwiększać ich liczby u siebie. Najbardziej szczery pod tym względem był francuski minister kolonii G. Man-tel, który wręcz oświadczył ambasadorowi RP w Paryżu Łukasiewiczowi, że ten chce chyba rozpętać burzę antysemicką we Francji, żądając od niego, Żyda, zgody, by wpuścił Żydów do francuskich kolonu. Kto pobudza antysemityzm Dodajmy zresztą, że ani Żydzi francuscy, ani amerykańscy w żadnym razie nie chcieli powiększania swej liczby przez napływ Żydów z Polski. Kto nie wierzy niech zajrzy do tekstu Czesława Miłosza, publikowanego w "Gazecie Wyborczej" z 22 stycznia 1995 r. Przypomniał on rozmowy polskiego ministra z żydowskim Jointem w USA w 1939r. Chodziło o kredyty na eksport wyrobów żydowskiego rzemiosła do Ameryki; Joint obiecał dać na ten cel 10 czy 15 milionów dolarów. Ale pod jednym warunkiem: rząd Polski nie dopuści do emigracji Żydów do Stanów Zjednoczonych. Na zaskoczenie Romana i Łychowskiego nasi rozmówcy odpowiedzieli, że " Żydzi kapotowi "pobudzają tylko antysemityzm w Stanach Zjednoczonych, czemu oni chcąprzeciwdziałać. Brak miejsca niepozwala na szerszą analizę wszystkich wątków tej problematyki. Nie poruszam więc zarówno znanych win strony polskiej wobec Żydów (zajścia anty- 299 żydowskie na uczelniach, numerus ciausus eto.), ale nie poruszam również o wiele mniej znanych i przemilczanych win żydowskich (fatalne zachowanie wobec sprawy granic w latach 1918-1919 ze strony wielkiej części Żydów, udział w moskiewskich agenturach, eto.). Jedno jest pewne, autentyczny dialog musi się opierać na prawdzie, a nie na opluwaniu inaczej myślących, takjak to robi oszczerczo Paweł Śpiewak. Posunął się on nawet do nazwania "antysemitą" człowieka tak zasłużonego dla dialogu pol-sko-żydowskiego jak ksiądz Waldemar Chrostowski. Postawa Śpiewaka et consortes aż zanadto wyraża to, co tak dosadnie w liście do Jerzego Giedroycia nazwał jego przyjaciel pisarz Jerzy Stempowski, pisząc: Najważniejszym niebezpieczeństwem dla Żydów jest ich własna skrajność i nietolerancja (...). Antysemityzm gotowy do gromienia wszystkich po równi jest nieznośnym prostactwem uczuć i myśli. Cos podobnego tkwi jednak także w filosemityzmie, który też nie robi żadnych odróżnień (...). Uległem złudzeniu, że i społeczeństwo żydowskie wyrosło ze swego kompleksu prześladowany ch-przesladujących. Byłem, jak widzę, w błędzie. Zaledwie Niemcy przyznały Izraelowi odszkodowanie, zaledwie wszyscy dobrzy ludzie zaczęli piszczeć, słysząc sfowo " antysemityzm ", kiedy znów rozległo się " hurra-ha " i fanatyczna tłuszcza znalazła się znów na wierzchu, terroryzując cafe społeczeństwo żydowskie. (J. Stempowski List do J. Giedroycia z 18 lipca 1957 r., "Zeszyty Historyczne" 1994, nr 110, s. 157,160). Artykuł publikowany na famach "Naszej Polski" z 26 sierpnia 1998 r. Prawda o Judeo-Polonii Zdawało się, że organ Michnika niczym już mnie nie zaszokuje. Dawno już przywykłem do powtarzających się tam rozlicznych zmyśleń, manipulacji i zniekształceń. Były takie nagminne... A jednak z zadziwieniem przecierałem oczy, nawet wzorem Kisiela poszczypywałem się w ramię, czytając tekst ataku autorek "Gazety Wyborczej" na podręczniki do historii dr Andrzeja Leszka Szcześniaka. Redaktorki "Wyborczej" p. Bikont i p. Kruczkowska w tekście publikowanym w numerze z 6-7 marca 1999 r. postanowiły za wszelką cenę odpowiednio "dołożyć" autorowi bardzo popularnych podręczników historii Polski dr. Andrzejowi Leszkowi Szcześniakowi, aby napiętnować go jako rzekomego polskiego "nacjonalistę" i "antysemitę". Zademonstrowały przy tym niebywałąporcję uprzedzeń, antypatriotycznego fanatyzmu i nienawistnictwa. Wszystko to odbiło się jednak bardzo szybko efektem bumerangu. "Gazeta Wyborcza" w pełnym zaperzenia ataku na dr. Szcześniaka obnażyła niesamowite przejawy nieuctwa swych współpracowników i patronującego ich dokonaniom "historyka" Adama Michnika. 300 Szczególnie kompromitujący był styl, w jakim autorki "Gazety Wyborczej" próbowały zanegować istnienie antypolskich planów stworzenia zdominowanego przez Żydów buforowego państwa, tzw. Judeo-Polonii. Przypomnijmy, o co chodzi w całej sprawie Judeo-Polonii. Otóż na kilka lat przed wybuchem pierwszej wojny światowej i w czasie tej wojny w niektórych środowiskach syjonistycznych, wśród Żydów w Rosji, w Polsce i w Niemczech, zaczęły się pojawiać różne koncepcje stworzenia na ziemiach polskich buforowego państwa, zdominowanego przez Żydów. Państwa, które stałoby się protektoratem któregoś z zaborców - Rosji lub Niemiec, kosztem rdzennej ludności polskiej. Plany utworzenia tzw. Judeo-Polonii lub Judeo-Polski groziły przekreśleniem raz na zawsze szans odzyskania niepodległości Polski, umocnieniem trwałego rozczłonkowania Polski pod obcą przemocą i przy pomocy współdziałających z zaborcą Żydów Te złowieszcze plany były więc szczególnie przykrym wyrazem niewdzięczności części Żydów wobec Polski, kraju, który przez stulecia obdarzał nieznanągdzie indziej tolerancją! gościną Izraelitów zewsząd uciekających przed prześladowaniami do Polski. Fałsze i pseudoautorytety Dr Andrzej Leszek Szcześniak przypomniał w swym podręczniku prawdę o tych tak niebezpiecznych dla Polski planach, których na szczęście nie udało się zrealizować wrogo do nas nastawionym grupom syjonistycznym. Redaktorki "Gazety Wyborczej", p. Bikont i p. Kruczkowska, próbują całkowicie zafałszować całą sprawę, negując prawdziwą informację dr. Szcześniaka o Judeo-Polonii. W tym celu posunęły się nawet do bezwstydnego, hucpiarskiego wręcz zafałszowania źródła, na jakim oparł się rzekomo dr Szcześniak w opisie koncepcji Judeo-Polonii. Stwierdziły one, że powołał się na wydaną w 1981 roku w Krakowie anonimową broszurę XYZ. Każdy może zajrzeć do odpowiedniego fragmentu książki dr. A. L. Szcześniaka (pp.cit., s. 321-322), by zobaczyć, że wcale nie powołuje się na broszurę XYZ, jak mu imputująkłamczuchy z "Wyborczej". Jest tam powołanie, ale na zupełnie odmienną w treści broszurę, skądinąd bardzo filosemickiego działacza bolszewickiego, Juliana Marchlewskiego, który ściśle współdziałał z Żydami-bolszewikami Feliksem Konem i Józefem Unszlichtem. Broszura Marchlewskiego pod wymownym tytułem Antysemityzm a robotnicy, wydana w 1981 roku w Moskwie (por. jej strona 6), zawierała cytowane przez Szcześniaka zdanie: Gra o nacjonalizm żydowsko-niemiecki doprowadziła do absurdów syjonistów niemieckich i niektórych polskich, którzy dogadali się nawet co do tego, że Polskę za- 301 mieszkają dwa narody i zupełnie poważnie poczęli rozprawiać o tym, że dla Żydów należy tworzyć państwo w państwie. Jak widać, koncepcja Judeo-Polonii była czymś skrajnym nawet dla takiego bolszewika-filosemityJak Julian Marchlewski. Panie Bi-kont i Kmczkowska całkowicie przemilczająjednak podany przez dr. Szcześniaka źródłowy cytat z Marchlewskiego i "miażdżą" dr. Szcześniaka wypowiedzią swego naukowego "autorytetu", pisząc: Prof. Szymon Rudnicki, specjalizujący się w historii międzywojennej, zapewnia, że żaden działacz żydowski z Polski nie wystąpił nigdy z takąpro-pozycją (tj. Judeo-Polonii - J.R.N.), natomiast był to przed wojnąjeden z najbardziej rozpowszechnionych konceptów antysemickich. Jak z tego widać, pseudoautorytet naukowy "Wyborczej" prof. Szymon Rudnicki nie doczytał nawet tekstu Marchlewskiego z 1918 roku. Dowiedziałby się bowiem z niego, że jednak byli niektórzy polscy syjoniści, którzy popierali koncepcję Judeo-Polonii. Przemilczane świadectwo żydowskie Redaktorki "Gazety Wyborczej", ich naczelny-"historyk" Adam Michnik i ich naukowy "autorytet" prof. Szymon Rudnicki albo zupełnie nie znają, albo świadomie przemilczająpotępienie haniebnych pomysłów Judeo-Polonii, jakie zostało stanowczo wyrażone podczas trzydniowego zjazdu zjednoczenia Polaków wyznania mojżeszowego w maju 1919 roku. Przypominałem już na łamach "Słowa-dziennika katolickiego" z 24-26 marca 1995 r. relację o potępieniu koncepcji Judeo-Polonii na tym zjeździe. "Ignoranci" z "Gazety Wyborczej" nie mogą usprawiedliwiać się więc swą niewiedzą, bo "Słowo - dziennik katolicki" czytali bardzo uważnie, aby napadać nań i deformować jego obraz. Raz jeszcze odwołam się wiec do książki opisującej przebieg tego trzydniowego zjazdu, wielkiego, a dziś tak niesłusznie przemilczanego forum, w którym wzięło udział kilkuset polskich Żydów, zdecydowanie stojących na gruncie obrony polskiej racji stanu. Polski patriota wyznania mojżeszowego, inżynier Kazimierz Sterling, w referacie wygłoszonym na wspomnianym zjeździe tak mówił o początkach haniebnej koncepcji Judeo-Polonii: (...) Pierwszy zabrał w tej sprawie głos publicysta rosyjsko-żydowski z Odessy, Żabotinskij, który w wielu artykułach począł dowodzić konieczności uznania na terytorium Królestwa Polskiego dwóch równorzędnych narodowości - Żydów i Polaków, i pierwszy użył nazwy Judeo-Polonii. W ten sposób koncepcja terytorialno-państwowa żydowska przetworzyła się w eksterytorialno-narodową. Naród polski pojął grożące mu niebezpieczeństwo. Idea stworzenia państwa w państwie była tym dla Polski groźniejsza, iż 302 mową znacznej części masy żydowskiej jest żargon, który jest niczym innym jak zepsutą niemczyzną, do tego pnia macierzystego w miarę rozwoju powracającą, a mową Zyctów - uciekinierów z Rosji - był język rosyjski, wobec tego ten napływowy żywioł p f zy usiłowaniu rusyfikacji kraju ze strony carskiego rządu mógł-wbrew woli samych Żydów - wywrzeć wpływ fatalny na ludność, tym bardziej że byt przez rząd popierany (...). (Por. Pamiętnik I zjazdu zjednoczenia Polaków wyznania mojżeszowego wszystkich ziem polskich, Warszawa 1919, s. 28). A więc polski patriota pochodzenia żydowskiego inżynier Kazimierz Sterling już w 1919 roku mówił o niebezpieczeństwie grożącym narodowi polskiemu na skutek pomysłu Judeo-Polonii, który dzisiejszy pseudoautorytet - prof. Rudnicki - stara się całkowicie zanegować i określić jako rzekomy koncept antysemicki (!). Dodajmy, że Władimir Żabotyński groził Polakom w artykułach, iż w przypadku, jeśli nie pójdą oni na maksymalne ustępstwa wobec Żydów, to ci rozpoczną intensywne współdziałanie przeciw nim z rosyjskimi zaborcami. Żydowskie państwo "od morza do morza" W ślad za Żabotyńskim z kolejnym projektem Judeo-Polonii, tylko że opartej o Niemcy, wystąpił we wrześniu 1914 roku powstały miesiąc wcześniej tzw. Deutschen Komittee żur Befreiung der Russischen Juden (Niemiecki Komitet Wyzwolenia Żydów Rosyjskich), znany później z wielu polakożerczych działań i pomysłów. Działania tego komitetu opisał szerzej Piotr Wróbel w, niestety mało dziś pamiętanym studium zamieszczonym na łamach miesięcznika katolewicy "Więź" z lipca-sierpnia 1986 roku, redagowanego wówczas przez Tadeusza Mazowieckiego, którego "Gazecie Wyborczej" trudno byłoby atakować za "antysemityzm". Przypomnijmy najważniejsze fakty. Niemiecki Komitet Wyzwolenia Żydów Rosyjskich został powołany przez czołowych syjonistów niemieckich - Maxa Bodenheimera, Franza Oppenheimera, Adolfa Fried-manna i pochodzącego z Rosji Leo Matzkina. Stworzyli swój komitet w porozumieniu z Ministerstwem Spraw Zagranicznych Rzeszy, które miało nadzieję pozyskać w ten sposób cały światowy ruch syjonistyczny dla niemieckich celów (wg P. Wróbel: Między nadzieją a zwątpieniem, " Der Jude " Martina Bubera wobec rewolucji i nowego lądu na świecie po I wojnie światowej, "Więź" 1986, nr 7-8, s. 74). Niemiecki Komitet Wyzwolenia Żydów Rosyjskich od początku zdecydowanie przestrzegał władze niemieckie przed wskrzeszaniem państwa polskiego. Ostrzegał również przed niebezpieczeństwem polskiej irredenty niepodległościowej na obszarach zaboru pru- 303 sidego i austriackiego. Najlepszym zabezpieczeniem przed polskimi działaniami niepodległościowymi miało być, według Komitetu, proponowane przezeń Niemcom utworzenie na terenach ziem polskich dawniej zagarniętych przez Rosję państwa buforowego pod protektoratem Niemiec (podkr. wwyd. książkowym-J.R.N.). Weszłyby do niego ziemie zdobyte w czasie wojny na Rosji przez Niemcy Nowy protektorat niemiecki na trwałe rozczłonkowałby ludność polską i zapobiegłby realizacji polskich aspiracji niepodległościowych. Nowe państwo buforowe byłoby, w myśl koncepcji syjonistów z Niemiec, zdominowane przez 6 milionów Żydów z Polski i Rosji, którzy nie ograniczani odtąd żadnymi "pasami osiedlenia" staliby się siłąwiodącąnowego niemieckiego protektoratu. Byliby oni - obok l ,8 miliona Niemców najbardziej wartościowymi i lojalnymi obywatelami z punktu widzenia niemieckich władz protegujących nowe buforowe państwo. Żydzi, związani z niemiecką kulturą i językiem, dzięki swemu jidisz byliby swego rodzaju Kulturtragerami niemieckiej cywilizacji w nowym protektoracie. W skład utworzonego na terenach "od morza do morza", między Bałtykiem a Morzem Czarnym, zdominowanego przez Żydów i Niemców państwa buforowego wchodziłoby razem 6 milionów Żydów, 1,8 miliona Niemców, 8 milionów Polaków, 5-6 milionów Ukraińców, 4 miliony Białorusinów, 3,5 miliona Litwinów i Łotyszy (por. P. Wróbel: op. cit., s. 74). To około 30-milionowe państwo byłoby monarchią z niemieckim księciem Hohenzollernem z Berlina, niemieckim korpusem oficerskim w armii, niemiecką kulturą i niemieckim językiem jako panującym, a więc szczegóhie łatwym do uczenia się przez Żydów. Jego stolicą byłby Lublin, ponieważ tam mieściła się niegdyś siedziba żydowskiego sejmu w czasach Polski szlacheckiej. Groźba trwałego rozczłonkowania Polaków Plan państwa buforowego - Judeo-Polonii był szczególnie niebezpieczny z polskiego punktu widzenia. Jego zrealizowanie doprowadziłoby bowiem do trwałego podziału narodu polskiego, z którego 11 milionów pozostałoby poza granicami nowego niemieckiego protektoratu. Te zaś osiem milionów Polaków, które znalazłyby się na ziemiach nowego państwa buforowego poddano by intensywnej germanizacji, prowadzonej przez 1,8 miliona Niemców i 8 milionów Żydów, mówiących w jidysz. Przy okazji zręcznie rozgrywano by przeciw Polakom rzesze 5-6 milionów Ukraińców, 4 milionów Białorusinów, 3,5 miliona Litwinów i Łotyszy. Byłaby to prawdziwie śmiertelna pętla dla Polski. 304 Prof. I. C. Pogonowski kontra pseudoautorytetom z "Wyborczej'"' T Tak bagatelizowana przez pseudoznawczynie historii z "Gazety Wyborczej" sprawa Judeo-Polonii zyskała odpowiednie znaczenie w dziele najwybitniejszego polskiego emigracyjnego badacza historii stosunków polsko-żydowskich profesora Iwo Cypriana Pogonowskiego. Pisał o niej w podstawowym wręcz, świetnie udokumentowanym dziele Jews in Poland. A Documentary History (Żydzi w Polsce. Dokumentalna historia, New York, dwa wydania 1993 i 1998 rok, ponad 430 stron). Warto podkreślić, że książka prof. Pogonowskiego ukazała się z entuzjastycznym wstępem słynnego amerykańskiego sowietologa żydowskiego pochodzenia Richarda Pipesa, i zyskała sobie bardzo pochlebne oceny między innymi takich wybitnych historyków, jak profesorowie Norman Davies, Aleksander Gieysztor, Józef Gierowski, M. K, Dziewanowski i słynny żydowski badacz historii stosunków polsko-żydowskich, prof. Anthony Polonsky z Oxfordu. Opisując wysunięty przez czołowych syjonistów w Niemczech projekt Judeo-Polonii, prof. Pogonowski stwierdził między innymi, że Niemiecki Komitet Wyzwolenia Żydów Rosyjskich ostrzegał niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych przed odbudowywaniem polskiego państwa narodowego i przed niebezpieczeństwem ruchów polskiej irredenty na terenach zabranych Polsce przez Niemcy i Austrię. Według prof. Pogonowskiego, Polacy mieli "najmniej skorzystać" jako naród na proponowanym przez żydowski komitet nowym niemieckim protektoracie. Jak pisał profesor Iwo Cyprian Pogonowski: Nowe państwo buforowe miało być zdominowane przez około sześć milionów żydowskich mieszkańców, podczas gdy inne narodowości byłyby sobie nawzajem przeciwstawiane. Żydzi graliby najważniejszą rolę dzięki ich rozmieszczeniu, kontrolowaniu przez nich handlu i wysokiemu stopniowi wykształcenia (Por. I. C. Pogonowski: Jews in Poland. A Documentary History, New York 1998, s. 297). Profesor Pogonowski zamieścił w swej książce również szczegółową mapę projektowanego przez syjonistów nowego protektoratu-Judeo-Polonii (...). Znamienne jest, że zdominowany przez Żydów niemiecki protektorat miał obejmować między innymi takie miasta na swym obszarze, jak: Ryga, Wilno, Warszawa, Lublin i Odessa. Na szczęście dla Polaków Niemcy ostatecznie nie zdecydowali się na realizację tak niebezpiecznego dla nas planu czołowych syjonistów z Niemiec. Plan żydowski bardzo się Niemcom podobał, ale upadł ze względów czysto wojskowych. Część niemieckich wojskowych i polityków wówczas już chciała rozgrywać kartę polską (Legiony Piłsud-skiego), widząc w pozyskaniu polskich żołnierzy zwiększenie szans na niemieckie zwycięstwo. Przypomnijmy tu superpochwalne oceny generała Luddendorffa na temat pol- 305 skich wartości bojowych. Ówcześni Żydzi zaś w odróżnieniu od dziś tak bojowych Żydów z Izraela raczej nie wykazywali inklinacji i umiejętności wojskowych. Z drugiej zaś strony, Niemcy nie chcieli zbytnio angażować się na rzecz "wyzwolenia wschodnich Żydów", by zachować wolną rękę do ewentualnych rokowań pokojowych z Rosją. Według profesora Iwo Cypriana Pogonowskiego, ważną rolę w odrzuceniu tak niebezpiecznych dla Polaków projektów Judeo-Polonii odegrało bardzo krytyczne ocenienie ich przez służącego wówczas w niemieckim sztabie generalnym majora Bogdana Hutten-Czapskie-go, Polaka z pochodzenia (Por. I. C. Pogonowski: op. cit., s. 297). Wszystko to uratowało nas przed realizacją iście mefistofelicznego, zabójczego planu dla Polski. Współpracownik jednego z najbardziej wpływowych niemieckich Żydów Martina Bubera - Juliusz Berger - przyznawał później, że cala propozycja żydowskiego państwa buforowego znajdowała się na krawędzi zbrodniczej nieodpowiedzialności i doprowadziła tylko do wzrostu negatywnych nastrojów wobec Żydów wśród społeczności polskiej (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Zdaniem Bergera, niebezpieczne było takie antagonizowanie Polaków przez pomysły Żydów niemieckich, bo nikt nie mógł przewidzieć, kto będzie miał po wojnie władzę w Polsce. Znaniecki i Koneczny przeciw Judeo-Polonii Pomysły Judeo-Polonii odbiły się rzeczywiście bardzo negatywnie na postawach Polaków wobec Żydów, i znajdujemy ich bardzo ostre potępienie w tekstach autorów polskich, wywodzących się z bardzo różnych obozów politycznych czy bezpośrednio nie zaangażowanych politycznie, od wielkiego historyka idei Feliksa Konecznego począwszy, po głośnego prawnika i publicystę Jerzego Kumatowskiego i najsłynniejszego polskiego socj ologa, Floriana Znanieckiego. Jerzy Kumatowski w wydanej w 1914 roku broszurze pisał o "doktrynie Judeo-Polonii" jako o doktrynie prowokującej antysemityzm, którą tylko dlatego się sformułowało, bo jesteśmy słabi, a słabego każdy kopać może. Pomysł Judeo-Polonii potępił nawet, jak już wcześniej wspomniałem, bolszewicki teoretyk Julian Marchlewski, skądinąd znany z bardzo ostrych ataków na wszelkie przejawy postaw antyżydowskich. Socjolog Florian Znaniecki w swym słynnym dziele Upadek cywilizacji zachodniej, wydanym w 1921 roku, ostro napiętnował tę część Żydów, która pojęła interesy żydowskie jako przeciwne interesom Polski i stanęła po stronie zaborców: Jako tego "najskrajniejszy wyraz" uznał plan Judeo-Polski, tj. Polski jako prowincji rosyjskiej lub niemieckiej z uprzywilejowaną żydowską mniejszością, protegowaną przez rząd zaborczy (Por. R. Znaniecki: Upadek cywilizacji za- 306 chodniej, Poznań 1921, s. 78). Słynny historyk idei Feliks K-oneczny potępił koncepcje Judeo-Polonii już w wydanym w 1921 roku dziele Logos i Ethos (Poznań 1921, t. II, s. 220-222). Jeszcze szerzej zaatakował koncepcję Judeo-Polonii w swej późniejszej książce Cywilizacja żydowska (por. jej wydanie londyńskie z 1974 r:, s. 331,334-337, 356-359,362-363,369,373). Starając się maksymalnie pomniejszyć sprawę Judeo-Polonii, i ośmieszyć przypominającego ją dr. A. L. Szcześniaka, autorki "Gazety Wyborczej" powołując się na opinię dr Aliny Całej z Żydowskiego Instytutu Historycznego. Ta bagatelizuje cały pomysł, twierdząc, że wysunęła go grupka niemieckich Żydów, a w ogóle chodziło o jedną z licznych mrzonek, poroniony pomyśl grupki Żydów, który urósł u antysemitów do rozmiarów groźnego spisku. Przypomnijmy więc dr Całej, że autorzy pomysłu Judeo-Polonii, to nie była "grupka Żydów", tylko "czołowi niemieccy syjoniści, którzy założyli swój komitet w porozumieniu z Ministerstwem Spraw Zagranicznych Rzeszy". Znaczenie tych czołowych syjonistów uwypuklone zostało na łamach znanej z filosemity-zmu "Więzi" (por. P Wróbel: op. cit., s. 74). Co więcej, pomysł Judeo-Polonii (według Całej: "poroniony pomysł grupki Żydów") popierał między innymi jeden z najsłynniejszych Żydów nowszych czasów, profesor filozofii i działacz syjonistyczny, Martin Bu-ber, którego nazwisko figuruje niemal w każdej encyklopedii (por. np. Encyklopedia Popularna PWN, Warszawa 1997, s. 111). O popieraniu złowieszczego antypolskiego pomysłu Judeo-Polonii przez Bubera pisał profesor I. C. Pogonowski (op. cit., s. 297). Cała przemilcza również fakt, że pomysł Judeo-Polonii wysunął na kilka lat przed czołowymi syjonistami z Niemiec jeden z najsłynniejszych przywódców syjonistycznych w XX wieku Władimir Żabotyński. Jak można tak deformować prawdę o historii? A deformuje ją ta sama dr Cała, która kiedyś "wsławiła się" oszczerczym pomówieniem o rzekome przejawy faszyzmu w niektórych katolickich kręgach kościelnych w Polsce, pomówieniem skrytykowanym nawet na łamach "Gazety Wyborczej"(!). Koncepcja Judeo-Polonii, dziś tak pomniejszana czy wręcz negowana przez niektórych żydowskich i filosemickich autorów, była niegdyś głośna i powszechnie znana w kręgach politycznych. Wielu Żydów uznawało j ą za swój podstawowy cel działania na przyszłość, dla niektórych była ona po prostu środkiem szantażu wobec Polaków. Tak, jak to robił na przykład jeszcze po powstaniu niepodległej Polski żydowski literat H. Glenn na łamach wydawanego przez Martina Bubera czasopisma "Der Jude". Glenn ostrzegał Polaków, iż jeśli nie dadzą Żydom odpowiednich praw, to sami Polacy doprowadzą do tego, czego się najbardziej boją -powstanie Judeo-Polonia, i Żydzi w ten sposób postarają się, by mieć współudział we władzy i móc decydować o sobie (por. P.Wróbel:op.crt.,s.82). 307 Już kilka lat temu pisałem o historii Judeo-Polonii na łamach "Słowa- dziennika katolickiego" (nr z 24-26 marca 1995) w artykule Haniebna karta. Bo była to rzeczywiście szczególnie haniebna karta - proponowanie przywalenia Polski na zawsze kamieniem grobowym ze strony ludzi, z których część była potomkami prześladowanych Żydów, niegdyś tylko w Polsce znajdujących schronienie przed antyżydowskimi prześladowaniami ogarniającymi całą resztę Europy. Tu znaleźli jedyny ratunek. Jak pięknie przypominał żydowski historyk Barnett Litvinoff w monumentalnym dziele The Burning Bush. Antisemitism and Worid History (London 1998, s. 92): "Przypuszczalnie Polska uratowała Żydów od całkowitego wyniszczenia" (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). I właśnie dlatego tak ostro potępiali pomysły Judeo-Polonii prawdziwie patriotyczni Żydzi polscy, Polacy wyznania mojżeszowego typu inżyniera Kazimierza Sterlinga. Nie wiem, czy coś miały wspólnego ze studiami historycznymi autorki tekstu w "Gazecie Wyborczej", które rzuciły się z taką nieprzeciętną hucpą na podręczniki historii dr. A. L. Szcześniaka, mającego za sobą dziesięciolecia pracy w zawodzie historyka. Rozliczne błędy i zafałszowania w ich tekście świadczą raczej o absolutnym braku przygotowania, aby zabierać głos na temat sposobów przedstawiania dziejów Polski. Na czele "Gazety Wyborczej" stoi jednak podobno "historyk" Adam Michnik. Jak widać, jednak i on nie sprawdził, i nie doczytał. Być może nim i jego podwładnymi zbyt mocno rządziła nieprzeparta chęć, by jak najszybciej i jak najmocniej "dowalić' polskiemu "nacjonałowi" dr. Andrzejowi Leszkowi Szcześniakowi. Efekty tych uprzedzeń i nienawistnictwa są wręcz żenujące. Tekst drukowany na łamach "naszej Polski" z 24 marca 1999 r. Tolerancja dla fałszów W polskich mediach od paru tygodni trwa bezustanne fetowanie filmu "Lista Schin-diera" Stevena Spielberga. Nie brak pisanych na kolanach panegiryków w stylu recenzji Barbary Hollender w "Rzeczpospolitej", która nazwala "Listę Schindlera" filmem "wielkim", "filmem perfekcyjnym". Film Spielberga jest bezsprzecznie filmem zrobionym bardzo dobrze pod względem technicznym. Przyciąga widzów dramatyczna akcja, trzymająca przez cały czas w napięciu, świetną grą aktorską, znakomitą reżyserią, scenografią i montażem. Film jest przede wszystkim wzorcowym przykładem tego, jak można przedstawiać martyrologię w sposób rzeczywiście przejmujący, bez fałszywego patosu w celebrowaniu obrazów cierpień. 308 Nie jest to jednak żaden film "perfekcyjny". Nie pozwalająna taka ocenę wyraźne przekłamania w filmowym obrazie niektórych spraw, a zwłaszcza stosunków polsko-żydowskich, przekłamania, których można było łatwo uniknąć. "Wątpliwości budzi skrajnie wyidealizowany przez Spielberga obraz głównego bohatera filmu - Oskara Schindlera, kreowanego tu niemal na heroicznego i bezinteresownego zbawcę Żydów. Spielberg nie wspomina ani słowem o niektórych niezbyt ciekawych fragmentach przeszłości Schindlera - przed wybuchem wojny w 1939 roku przebywał on parokrotnie na terenie Krakowa i Śląska jako szpieg Abwehry. Przypomnijmy również, iż nieżyjący już dziś Stanisław Wincenty Dobrowolski pisał już w 1989 roku, że zasługi Schindlera dla Żydów wyolbrzymiono ponad miarę. Dobrowolski twierdził, że "Schindler mógł jedynie uchronić jedno istnienie kosztem drugiego, że korzystając z pracy niewolniczej Żydów ratował przede wszystkim najbogatszych z nich". Wielu Żydów z Listy Schindlera" - twierdzi takjakMordechaj Wulkan - że ich życie uratowały "przede wszystkim diamenty". Pamiętając o tym, ile zapłacili Schindlerowi, sprzeciwiają się kreowaniu jego obrazu jako "dobrego nazisty", który przeżył przełom duchowy i ratował ludzi głównie z dobroci serca. Ciaude Lanzmann, autor filmu "Sho-ah", w wywiadzie udzielonym 3 marca 1994 r. telewizji izraelskiej niezwykle ostro zaatakował Stevena Spielberga za przekłamania jego obrazu filmowego, zarzucając mu, że nawet sylwetki hitlerowskich oficerów są naszkicowane z pewna sympatią. I dodał: "To nie są zwierzęta w dzikiej skórze, jakimi byli w rzeczywistość!'. Na tym tle tym bardziej zdumiewa przebijający z kilku scen filmu Spielberga bardzo zdeformowany obraz stosunków polsko-żydowskich. Na tle "wspaniałego" Niemca Schindlera, Polaków jako naród postrzegamy w filmie tylko poprzez pryzmat ich nienawiści do Żydów. Już w jednej z pierwszych scen widzimy jak Polki obrzucają błotem Żydówki eskortowane do getta. Jakaś młoda Polka, z twarzą pełną złości krzyczy: "Zegnajcie Żydy!, Żegnajcie Żydyl". Dużo dalej w filmie pojawia się scena z polską dziewczynką wymownie pokazującąręką stryczek Żydom transportowanym wagonami do Oświęcimia. W samym obozie zagłady z ust strażniczek padają wciąż słowa komend po polsku (!!!). W końcowej scenie polski aktor grający rolę sowieckiego żołnierza mówi do ocalonych Żydów: "Ma wschód nie idźcie. Tam was nienawidzi (chodzi wyraźnie o Polskę). Na koniec słyszymy informację, że w Polsce żyje dziś tylko 4 tysiące Żydów, podczas gdy pokolenia Żydów uratowanych przez Schindlera liczą 6 tysięcy osób. Porównanie wyraźnie sugerujące, oto jeden dobry Niemiec uratował tak wielu Żydów, więcej niż wszyscy Polacy razem. Film Spielberga kręcony był w koprodukcj i z polskim przedsiębiorstwem filmowym Heritage Films, kierowanym przez Lwa Rywina. Trzon ekipy filmującej stanowili Polacy 309 (75 osób). W filmie występowało 10 polskich aktorów i aktorek, zdjęcia kręcono w Krakowie. Zdumiewa fakt, że polscy koproducenci nie zatroszczyli się o ukazanie dużo bardziej złożonego i prawdziwego obrazu stosunków polsko-żydowskich w czasie wojny, o scenę pokazującą przynajmniej jednego z kilku tysięcy Polaków, którzy maja swoje drzewka w Alei Sprawiedliwych przed Instytutem Yad Vashem. (A przecież w akcji ratowania Żydów w ten czy inny sposób uczestniczyły setki tysięcy Polaków). Odpowiedzialni polscy koproducenci powinni byli zatroszczyć się o sprostowanie wierutnego kłamstwa z począttku filmu - informacji, że "we wrześniu 1939 r. wojska niemieckie pokonały armię polska w dwa tygodnie" (podkreślenie J.R.N.). Tak głosiła propaganda goebbel-sowska i propaganda sowiecka, uzasadniaj ąca napaść na Polskę 17 września, podczas gdy w rzeczywistości walki w Polsce toczyły się do 5 października 1939 r. Zdumiewa brak reakcji ze strony licznych polskich aktorów i reżyserów, entuzjastycznie fetujących Spielberga w Krakowie. Co można powiedzieć o polskim aktorze, który bezmyślnie godzi się na wypowiadanie kwestii w stylu: "Afe idźcie na wschód, tam was nienawidzą", współdziałając w ten sposób w kształtowaniu w świecie fałszywego, negatywnego obrazu własnego narodu? Czy polscy współpracownicy Spielberga ze świata aktorów i koprodu-centów nie mogli zdobyć się na odwagę w wyjaśnieniu amerykańskiemu reżyserowi nieprawdy w jego obrazie Polaków? A może zbyt mocno bali się, by nie stracić szansy na spore honorarium, a nawet na ewentualne przetarcie drogi do Hollywood. Jakby zupełnie przestało się liczyć proste, elementarne słowo "godność"! (podkr. w wyd. książkowym- J.R.N.). Tekst publikowany na famach "Słowa-Dziennika katolickiego", 7 marca 1994 r. Ciężar przeszłości Nawet najbardziej podniosły nastrój można popsuć, wprowadzając swary i przepychania tam, gdzie powinny panować wyłącznie skupienie i zaduma. Dowiedli tego niektórzy działacze żydowscy począwszy od osławionego rabina Avi Weissa do przewodniczącego Centralnej Rady Żydów Niemieckich lgnąca Bubisa, którzy uznali 50-lecie.wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau za najlepszą okazję do ekshibicjonistycz-nych popisów i kolejnej fali oskarżeń pod adresem antysemickich Polaków. Historia antypolskich awantur rabina Weissa jest aż nadto znana. Odcinali się od nich już w przeszłości liczni Żydzi - zwolennicy dialogu z chrześcijanami, od Daniela Lindenberga z "L'Esprit" po amerykańskiego rabina Marca H. Tennenbauma, który ostro piętnował 310 "prowokacyjny" język A. Weissa. Parokrotnie stanowczo odcinał się od "wyczynów" Weissa przewodniczący Komisji Koordynacyjnej Organizacji Żydowskich w Polsce 'Szymon Szurmiej. Podkreślał on, że Weissjako przewodniczący małej hałaśliwej organizacji żydowskiej nie jest w żadnym razie postacią reprezentatywną dla Żydów, i dlatego nie dopuścił do jego wystąpienia z przemówieniem podczas obchodów w Birke-nau (Brzezince). Pytanie, kto w Polsce jest zainteresowany tym, aby awanturniczego rabina wpuszczano wciąż bez przeszkód do Polski, by mógł kolejny raz zakłócić spokój w kościołach tak znienawidzonej przez niego religii katolickiej? Akcje rabina Weissa pokazują do jakiego stopnia wciąż traktuje się inaczej Polaków niż Niemców. W centrum byłego obozu koncentracyjnego Dachau w Niemczech znajduje się kaplica katolicka sióstr karmelitanek. Rabin Weiss nigdy nie jeździł jednak tam demonstrować i domagać się przeniesienia kaplicy. Wie bowiem, że niemieckie władze nie patyczkowałyby się z awanturnikiem i już za pierwszą jego próbę działań prowokacyjnych, wdzierania się na teren będący własnością kaplicy, dostałby pieczątkę w paszporcie uniemożliwiającąjakikolwiek przyszły przyjazd do Niemiec. Inne pytanie, kto w Polsce jest zainteresowany, aby rabin polakożerca był ciągle maksymalnie nagłaśniany w polskich mediach? 29 stycznia w niedzielę "Życie Warszawy" opublikowało list dyrektora Instytutu Dialogu Katohcko-Judaistycznego, ks. Waldemara Chrostowskiego. Ksiądz Chrostowski ostro skrytykował redakcję "Życia" za skrajną tendencyjność i jednostronność w reklamowaniu osławionego rabina Weissa. Redakcja "Życia Warszawy" przyznała, że nie ustrzegła się grzechu nieobiektywizmu w relacjach poświęconych pobytowi rabina Weissa w Polsce i przeprosiła za to wszystkie zainteresowane strony i czytelników oraz obiecała poprawę. Przypomnijmy tu, że na łamach "Ładu" już w numerze z 11 września 1994 r. zwróciliśmy uwagę na skandaliczne zachowanie się redakcji "Życia Warszawy" w sprawie rabina Weissa, uparte eksponowanie postaci rzekomo "ujmującego" rabina. Redakcja "Życia Warszawy" teraz przynajmniej przeprosiła. Nie widać natomiast nawet śladu samorozrachunku w redakcji rzekomo obiektywnej "Rzeczpospolitej", która w ostatnich dniach wyróżniła sięjeszcze skrajniejszym od "Życia" fetowaniem rabina Weissa. Potraktowano go tam jako postać wyjątkową, reklamowano dużo bardziej niż liderów rzeczywiście wielkich żydowskich organizacji międzynarodowych. Już 23 stycznia "Rzeczpospolita", informując o tym, kto przyjedzie do Oświęcimia, poświęciła Weissowi parokrotnie więcej miejsca niż przewodniczącemu Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego baronowi Maurice Gołdsteinowi. 24 stycznia "Rzeczpospolita" przedstawiła obszerny list otwarty rabina Weissa, publikując gowcało-ści, podczas gdy pozwoliła sobie na znaczące skróty w zamieszczonym obok Oświadczeniu Komisj i Episkopatu Polski do Dialogu z Judaizmem. Następnego dnia "Rzeczpospo- 311 lita" starannie uwypukliłaprotestrabinaWeissaprzedPałacemNaniiestnikowskimw Warszawie i dała tekst specjalnego wywiadu z Weissem. Na ich tle zupełnie ginęła ośmiokrotnie mniejsza relacja z naprawdę ważnego Oświadczenia biskupów niemieckich na temat zagłady Żydów. Jakie sąpowody tak skrajnego nagłaśniania postaci rabina Weissa w części polskiej prasy? Skąd te niebywałe sympatie dla rabina-polakożercy? "Gazeta Wyborcza" nie umiała ukryć zastrzeżeń nawet wobec tak pięknego humanistycznego dokumentu jak Oświadczenie Komisji Episkopatu Polski do Dialogu z Judaizmem na 50 rocznicę wyzwolenia obozu zagłady Auschwitz-Birkenau. Komentujący to Oświadczenie w "Gazecie Wyborczej" Stanisław Krajewski zarzucił, iż: Niefortunne jest wyrażenie jednym tchem sprzeciwu wobec antysemityzmu i antypolonizmu. W kontekście Oświęcimia antysemityzm kojarzy się z mordowaniem. Natomiast antypolonizm w do-wolnym kontekście kojarzy się z zarzucaniem Polakom antysemityzmu". Powiedzmy więc wyraźnie - antypolonizm w dowolnym kontekście częstokroć sprowadzał się do mordowania tysięcy Polaków, zarówno w Oświęcimiu i innych niemieckich obozach śmierci, jak i w Katyniu czy w różnych sowieckich łagrach. W latach 1939-1941 zaś antypolonizm znacznej częściŻydów,zwlaszcza młodych komsomolców-czeidstówna wschód-nich kresach n Rzeczypospolitej wyrażał się w niszczeniu polskich symboli narodowych i kapliczek, "polowaniach" na polskich oficerów i urzędników państwowych z wiadomymi skutkami (więzienia zsyłki, lagry, "rozwałki") (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Pisali o tym liczni autorzy od Jana Karskiego począwszy poprzez Nor-mana Daviesa, amerykańskiego historyka, Richarda C. Lukasa, płk. Kazimierza h-anka-Osmeckiego, słynnego, "białego kuriera" Tadeusza Chciuka (Marka Celta). Dochodziło nawet do mordowania polskich żołnierzy przez Żydów komunistów (por. np, informacje Juliana Grzesika "Alija" tom II Martyrologia Żydów europejskich, Lublin 1989). fana sprawa, to kwestia odpowiedzialności za zbrodnie stalinizmu w Polsce ze strony niektórych tak wpływowych w UB katów pochodzenia żydowskiego, którzy uniknęli jakiegokolwiek rozliczenia. Pisał o tym dobitnie Leopold Tyrmand, najwybitniejszy chyba twórca spośród autorów pochodzenia żydowskiego, których rozkwit twórczości przypadł na lata powojenne. Jako zdecydowany prawicowiec i antykomunista Tyrmand nie ukrywał nigdy swego oburzenia na ekscesy fanatycznych Żydów komunistów i ubeków. Przedstawił radykalną wiwisekcję ich postaw w swej "Cywilizacji komunizmu". Nota bene nieprzypadkowo jest to jedyna książka Tyrmanda przemilczana i nie wydana dotąd w Polsce (pomimo dwóch wydań na emigracji i angielskiego przekładu). W "Cywilizacji komunizmu" (wyd. londyńskie 1972, s. 212-213) Tyrmand tak komentował skrajne paradoksy sytuacji po marcu 1968 roku: "(...) Amerykańskie uniwersytety przygarniają dziś Żydów, którzy przez 25 lat swych służb w policjach politycznych Europy wschod- 312 niej ciężko prześladowali ludzi - w tym także innych Żydów - walczących o prawo do niezawisłości sumienia (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Dziś Żydzi ci citonią się za swe niegdyś tak łatwo zapomniane żydostwo. Fakt, że w Polsce w 1968 roku,"przypomniano im nagle i brutalnie, że są Żydami, jest faktem groźnym i odrażającym, wymagającym napiętnowania i potępienia. Ale nie czyni z nich ludzi godnych szacunku, a nawet współczucia, a już zupełnie nie upoważnia do solidaryzowania z nimi. W chwili poważnej, gdy odwieczne siły ciemnogrodu grożą i atakują, należy sumiennie oddzielić obronę i protesty w obronie tych Żydów, którzy cierpią tylko za to, że są Żydami,. od owych, którzy sąjedynie ofiarami zmagań o władzę pomiędzy komunistycznymi poli-tykierami a talmudystami marksizmu (...) Byli dygnitarze komunistyczni, uciekający z Polski, przeklinają polsko-komunistyczny antysemityzm nieszczerze. Skarżą się nań, wyklinają go w imię fundamentalizmu i traconych posad, wznoszą obłudnie oczy ku niebu i wzywają sfrustrowane duchy żydowskich kreatorów zakonu na Świadków. W zasadzie jednak antysemityzm jest im zbawiennym wyzwoleniem w obliczu porachunków z samym sobą. Już nie poczują nigdy żółciowego smaku klęsk płynących ze służby kłamstwu i zbrodni - ponieśli niezasłużoną klęskę za pochodzenie. Pognębiono ich za to, że byli Żydami, a nie za to, że chwalili i realizowali gwałt, niewolę i łajdactwo. Nie zdadzą już nigdy rachunku za własne przestępstwa, ocalili ich tępi antysemici, depcąc ich metrykę i ratując w ten sposób ich człowieczeństwo" (podkr. w wyd. książkowym- J.R.N.). Tekst publikowany na łamach "Ładu" 7.12 lutego 1995 r. A kto przeprosi Polaków? Od wielu lat obserwujemy skrajną dysproporcję między reakcjami na każdy faktyczny czy domniemany przejaw negatywnych wypowiedzi na temat Żydów, a prawie zupełnym brakiem reakcji na rozliczne przykłady hucpiarskiego antypolonizmu. I to pomimo faktu, że w świecie w interesie naszych nieprzyjaciół od dawna powiela się najskrajniejsze kłamstwa antypolskie, a część z nich jest z lubością nagłaśniana w polskich mediach czerwono-różowych. Warto szerzej zwrócić uwagę na tę sprawę w związku z dyskusjąwokół kazania księdza Henryka Jankowskiego. Wypowiedział on parę bardzo negatywnych uogólnień na temat Żydów i Gwiazdy Dawidowej, uogólnień sprzecznych z ideądialogu między chrześcijanami aŻydami. Twierdzenie księdza Jankowskiego, zrzucające na "szatańską pazerność" Żydów winę za wywołanie drugiej wojny światowej, mogło głównie ucieszyć niektórych Niemców w stylu 313 Hermecke Kardela, autora ksiązczyny "Hitler założycielem Izraela?". Krzywdzące dla Żydów były - tu w pełni zgadzam się z opinią Piotra Wieizbickiego z "Gazety Polskiej" - słowa księdza Jankowskiego porównujące Gwiazdę Dawidową do sierpa i młota. Przez tego typu stwierdzenia ksiądz Jankowski niebezpiecznie zbliżył się do antydialogowej postawy awanturniczego rabina Abrahama Weissa, a takiego towarzystwa doprawdy nie można życzyć nikomu. Sformułowania te były zarazem aż nadto dalekie od precyzyjnych, pogłębionych przemyśleń na tematy żydowskie, jakie wychodziły spod piór takich ludzi Kościoła jak arcybiskup Henryk Muszyński, biskup Albin Małysiak (Sprawiedliwy wśród Narodów Świata), ksiądz Waldemar Chrostowski, czy ksiądz profesor Zygmunt Zieliński. Z precyzją, niestety, ksiądz Jankowski już wcześniej bywał na bakier. Za fatalny jego błąd uważam na przykład to, że w zamyśle grobu wielkanocnego wśród sił odpowiedzialnych za niszczenie Polski podał obok S S, NKWD, KGB oraz partii komunistów i postkomunistów także nazwęPSL. Gdyby ksiądz Jankowski miał poczucie precyzji, nigdy nie napisałby PSL w tak fatalnym kontekście. PSL bowiem to nie tylko dzisiejsza partia polityczna, którąteż zresztątaeba oceniać w sposób dużo bardziej zróżnicowany (wfejej zdecydowane stanowisko w obronie konkordatu, przeciw przedawnieniu zbrodni komunistycznych, itp.). To również słynna PSL Mikołajczyka i Korbońskiego z pierwszych lat po wojnie, zniszczona przez komunistów represjami partia największych polskich nadziei. Wypowiedź księdza Jankowskiego na temat Żydów i Gwiazdy Dawidowej wywołała natychmiastowe krytyczne ustosunkowanie się do niej ze strony jego zwierzchnika duchownego metropolity gdańskiego arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego, sekretarza Episkopatu biskupa Tadeusza Pieronka, Komisji Episkopatu ds. Dialogu z Judaizmem oraz o. Remi Hoechmana, sekretarza watykańskiej Komisji ds. Stosunków z Żydami (zaznaczył, że wypowiada się jako osoba prywatna). Sam prezydent RP Lech Wałęsa publicznie wypowiedział ostre i jednoznaczne słowa, krytykujące wszelkie przejawy antysemityzmu. Rozhuśtana kampania Wszystko to nie wystarcza jednak niektórym środowiskom w Polsce i na świecie, które zaczęły rozwijać na tle paru stwierdzeń księdza Jankowskiego z Gdańska całąkam-paniępomówieńgodzącychwNaródPolskijako całość, w prezydenta RP (tu szczególnie grubiański w tonie tekst Dawida Warszawskiego w "Gazecie Wyborczej"), a także w Kościół katolicki. Swoisty popis nienawiści do Kościoła katolickiego dał wicemarszałek Sejmu Aleksander Małachowski na łamach "Sztandaru Młodych'. Konsekwentnie obniżając rangę metropolity gdańskiego arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego, i nazywając go bi- 314 skupem, tym mocniej wyeksponował rzekomą "czołową pozycję" księdza prałata Jankowskiego, stwierdzając: "Zfy tojednakznak, gdy czołowa postać polskiego księdza katolickiego u progu ważnej politycznej kampanii dla przyszłego ustroju Polski puszcza w świat taki sygnał jak nienawiść do Żydów". Nie wystarczyło szybkie, jednoznaczne i stanowcze ustosunkowanie się do wypowiedzi ks. Jankowskiego ze strony arcybiskupa Gocłowskiego, biskupa Pieronka i Komisji Episkopatu ds. Dialogu z Judaizmem. Andrzej Osęka w "Gazecie Wyborczej" z 24 czerwca uznał, że to wszystko ciągle za mało, i zaatakował arcybiskupa Gocłowskiego i innych biskupów, zarzucając, że niektórzy hierarchowie Kościoła" zbyt "ostrożnie" dystansują się od ks. Jankowskiego. Co więc jeszcze mieli zrobić? Jakie wyrokowania i potępienia nie zostałyby wreszcie uznane za zbyt ostrożne? Życzyłbym, żeby czołowe postacie z religijnych kręgów żydowskich umiały zdobyć się na równie stanowcze jak arcybiskup Gocłowski czy biskup Pieronek- zdystansowanie się od kolejnych wystąpień awanturniczego rabina Weissa, które przyniosły tak wiele szkód dla dialogu między chrześcijaństwem a judaizmem. Szczególnie obrzydliwy był ton osobistego ataku redaktora Osęki na arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego. W tym samym tekście redaktor "Gazety Wyborczej" popisał się również "nowatorskimi" uwagami o marcu 1968, stwierdzając, że "wtedy walka o władzę przybrała formę typowej »wojny żydowskiej«, która zapaskudziła nam Polskę na dziesięciolecia (...)". Zdumiewają rozmiary kampanii. Wokół kilku zdań księdza z Gdańska rozpętano międzynarodową falę potępień, nieproporcjonalnie wielką co do rangi sprawy. Przypomnijmy, że z potępieniem księdza Jankowskiego wystąpili między innymi: lider SdRP Aleksander Kwaśniewski i prezydent Stanów Zjednoczonych Bili Clinton, Unia Wolności i Edgar Bronfinan, przewodniczący Światowego Kongresu Żydowskiego, Andrzej Szczypiorski i izraelskie MSZ, wicemarszałek Sejmu Aleksander Małachowski i Szewach Weiss, przewodniczący parlamentu izraelskiego, Rzecznik Praw Obywatelskich Tadeusz Zieliński i rzecznik Pen-Clubu Jerzy Ficowski, rabin Andrzej Baker i inni działacze Komitetu Amerykańskich Żydów, Komisja Koordynacyjna Stowarzyszeń i Organizacji Żydowskich, Unia Studentów Żydowskich z Wrocławia i Europejski Komitet Młodzieżowy przeciw Rasizmowi, Antysemityzmowi, Ksenofobii i Nietolerancji, Marek Edelman, Dawid Warszawski, Jacek Kaczmarski, Kazimierz Dziewa-nowski, Tym (z "Wprost"), prof. dr hab. Marian Fuks, Jacek Żakowski i Piotr Naj sztub, Andrzej Osęka, Zarząd Główny Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Izraelskiej, 3 członków Rady ds. Stosunków Polsko-Żydowskich przy Prezydencie RP (prof. Krystyna Kersten, prof. Jerzy Tomaszewski, red. Marian Turski), SdRP-owska "Trybuna" i "New York Times", "Boston Globe", "Washington Post", "Intemational Herald Tribune", 315 dyrektor ds. Europy w amerykańskim Departamencie Stanu oraz były minister przekształceń własnościowych Janusz Lewandowski, Jan Szomburg i Jacek Merkel z Rady Założycieli Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Przy potępieniu działano niezwykle wybiórczo. Oba kazania księdza Henryka Jan-kowskiego z 11 i 18 czerwca zostały podane przez polskie media czerwono-różowe w formie skrajnie okrojonej. Eksponowano tylko kilka fatalnych zdań, a przemilczano całą resztę tekstu, w którym były również aż nadto prawdziwe, opinie o roli Urbana i jego "Nie" w obrażaniu godności ludzkiej i człowieczeństwa, o nadużywaniu zarzutów antysemityzmu, o bierności Rzecznika Praw Obywatelskich Tadeusza Zielińskiego wobec nagminnego obrażania Narodu Polskiego. Niektórym nie wystarczyła sama forma negatywnego oceniania konkretnej wypowiedzi księdza Jankowskiego. Uznali za konieczne natychmiastowe zrównanie księdza Jankowskiego z ziemią, przekreślenie raz na zawsze całego jego życiorysu, wszystkiego, co kiedykolwiek zrobił. Tego typu atakiem na księdza Jankowskiego "popisał się" na przykład znany pseudoautorytet Andrzej Szczypiorski "wsławiony" ciągłymi "donosami na Polskę" w Niemczech (w "Rzeczypospolitej" z 11 marca 1995 Maciej Rybiński pisał o "groteskowym" przypadku sprzed roku w Bonn, gdy Andrzej Szczypiorski w jakiejś dyskusji oskarżył Polaków o antysemityzm, a wziął ich w obronę przewodniczący Rady Żydów w Niemczech Ignatz Bubis). Tenże Szczypiorski komunikował wszem i wobec w "Polityce" z 2 lipca 1995, że wypowiedź ks. Jankowskiego czyni z Polski "przerażające dzikie pola Europy", a sam ksiądz Jankowski ,flawet, jeśli tego bardzo pragnie, nigdy nie byf, nie jest i nie będzie interesującą i poważną postacią naszego życia publicznego". Trochę umiaru w sądach panowie! Choćby takiego, na jaki zdobył się Jan Nowak-Jezio-rański w "Rzeczypospolitej" z l lipca 1995 r. Zdecydowanie krytykując słowa księdza Jankowskiego pisał o swoich krytycznych słowach: "wypowiadam je z żalem, bo pamiętam jak piękną rolę legendarny proboszcz kościoła św. Brygidy odegrał w latach »Soli-damoscw i stanu wojennego". W najmniejszym stopniu upoważnionym do wartościowania całego życia księdza Jankowskiego nie może być ktoś o życiorysie tak mało ciekawym jak pan Szczypiorski, stary mistrz kłamstwa, który zjadł zęby na skrajnej proreżimowej propagandzie, opiewaniu wspaniałości "socjalistycznego ładu". \Vy ciągnij my z tego lekcję Po międzynarodowej kampanii, którą wywołało kilka niefortunnych stwierdzeń ks. Jankowskiego, jednego z wielu tysięcy polskich księży, wpływowego, ale reprezen- 316 tującego w swym kazaniu tylko i wyłącznie siebie, a nie Polskę, czy Kościół katolicki, warto przypomnieć, jak reagowano na skrajne antypolskie wypowiedzi premierów Izraela Begma i Szamira. Prezesów Rady Ministrów suwerennego państwa, którzy reprezentowali nie tylko samych siebie, lecz w majestacie swego rządu pozwolili sobie na otwarte niewybredne antypolskie oszczerstwa, na obrażanie całego narodu polskiego. I nikt dotąd nie przeprosił Polaków za ich oszczerstwa. Przypomnijmy haniebne fakty. Premier Izraela Menachem Begin występując w holenderskiej telewizji w 1979 roku tłumaczył swą niechęć przyjazdu do Polski tym, że Polacy współpracowali z Niemcami w tym, co dotyczyło Żydów, i że z 35 milionów Polaków co najwyżej stu pomagało Żydom. Nie wyjaśnił tylko skąd się wzięło ponad cztery tysiące drzewek ku czci Polaków przed Yad Vashem w Jerozolimie. Premier Begin łgał w żywe oczy mówiąc o tym, że żaden z polskich księży nie uratował ani jednego życia, przemilczając rozliczne fakty tego typu, a także i ofiary z tego powodu poniesione (śmierć księdza Urbanowicza z Brześcia rozstrzelanego za pomaganie Żydom, męczeństwo grupy sióstr szarytek zabitych przez Niemców za ratowanie dzieci żydowskich i in.) (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Protestował w związku z nikczemnym oszczerstwem Begina słynny bohater Polskiego Państwa Podziemnego w czasie wojny, Stefan Korboński. Głośny brytyjski dziennikarz Stevart Steven nazwał słowa Begina "haniebnymi kłamstwami", ale o ile wiem publicznie nie wystąpił wówczas przeciw premierowi Izraela żaden z dzisiejszych potępicieli księdza Jankowskiego. W 1989 r. inny premier Izraela Icchak Szamir publicznie wystąpił z obrzydliwym rasistowskim atakiem na naród polski, głosząc, że Polacy "wyssali antysemityzm z mlekiem matki". I znów nie było przeproszenia Polaków za nikczemne uogólnienia, jakoś nie protestował ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych, ani Krystyna Kersten, Aleksander Kwaśniewski, Andrzej Szczypiorski, Jerzy Tomaszewski, etc. O ile wiem, nikt nie przeprosił Polaków za wypowiedź głównego rabina Izraela Meira Lau na łamach "Jewish Press" 13 sierpnia 1993: "Weźmy na przykład taki kraj jak Polska przed II wojną światową. Żydzi uczynili go owocnym i zamienili w kwitnący kraj z żywotną ekonomią przemysłem i rolnictwem. A spójrzmy na ten kraj teraz po II wojnie światowej, gdy 3,5 min Żydów opuściło go. Jest wyspą zniszczenia, krajem upadającym pod każdym względem, w ekonomii, w przemyśle, również w sprawach społecznych". Tekst ten pełen jest szowinistycznej pychy co do uszczęśliwiania Polaków przez umiejętności Żydów i skrajnej pogardy w ocenie umiejętności gospodarowania Polaków (zupełnie stylistyka d lapolnische Wirtschafl). Rabin Meir Lau zapomniał, że Polska kwitła gospodarczo przed wojną dzięki takim polskim ekonomistom jak Władysław Grabski i Eugeniusz Kwiatkowski, potem przeszła straszliwe zniszcze- 317 nią wojenne, i wreszcie koszty "uszczęśliwiania" przez takich prosowieckich stalinowskich ekonomistów jak dyktator gospodarki lat pięćdziesiątych Hilary Minę, przypadkiem żydowskiego pochodzenia. A propos umiejętności gospodarowania. W prasie amerykańskiej od lat, trwa kampania zniesławiania Polaków przez część amerykańskich Żydów z lubością używających dla wybielenia Niemców określeń o polskich obozach koncentracyjnych, w których zginęło kilka milionów Żydów. Tak pisze między innymi obrońca rabina Abrahama Weissa Alan M. Dershowitz w książce "Chutzpah". Nikt jakoś dotąd nie przeprosił Po l aków za te oszczerstwa. W niektórych środowiskach żydowskich wielokrotnie atakowano polskiego Papieża Jana Pawła II pomimo przyznawania przez obiektywnych autorów żydowskich, że nikt z papieży nie zrobił więcej niż on dla dialogu między chrześcijaństwem a judaizmem. Wśród atakujących, i to niejeden raz, Papieża był laureat nagrody Nobla Elie Wiesel. Nie słyszałem, by kiedykolwiek za to przeprosił. Nikt nie przeprosił Polaków za dzikie polakożercze brednie wypisywane przez dziesiątki amerykańsko-żydowskich gangsterów pióra na czele z osławionym Leonem Uri-sem. Co więcej, doszliśmy do tak niskiego stanu świadomości narodowej, i takiego braku godności, że pan Uris mógł bezkarnie wypisywać na łamach "Życia Warszawy" skrajne rasistowskie brednie o antysemityzmie rzekomo zakodowanym w genach polskiego narodu (4 maja 1990). I jakoś nikt nie zdobył się na zaprotestowanie w tej sprawie poza prof. Stefanem Kurowskim i nieodżałowanym Władysławem Siłą-Nowickim. Redakcja "Życia Warszawy" nie zdobyła się zaś nawet na odcięcie od tak haniebnego wywiadu. Gdzie byli obecnie protestujący w związku z wypowiedziami księdza Jankow-skiego w czasie, gdy tylekroć uderzano w godność narodu polskiego i zniesławiano go publicznie? Czemu ich wtedy zabrakło? (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) Naprawdę wiarygodni byliby tylko wtedy, gdyby reagowali na każdy przej aw niesprawiedliwych sądów o różnych narodach świata, także o narodzie polskim. A co robiąniektórzy z nich!? Andrzej Szczypiorski z werwąwciąz "donosi na Polskę" za granicą, podobnie jak Dawid Warszawski, który "wsławił się" skandalicznym brakiem klasy w swym dzikim ataku na Prymasa Polski Józefa Glempa, opublikowanym na łamach żydowskiego pisma "Tikkun" w Stanach Zjednoczonych. Aleksander Małachowski niejednokrotnie wypisywał żałosne wprost w swej formie dyrdymałki-uogólnienia o Polsce i Polakach w stylu stwierdzeń z "Życia Warszawy" z 28 września 1992 r. o ,folaku Wiecznym Durniu", który powiewa najchętniej narodowym sztandarem i pisze na nim słowa: "Bóg, honor i Ojczyzna". Inny protestujący redaktor Marian Turski z "Polityki" znany jest z entuzjastycznej reklamy najgorszego polakożercy Leona Urisa na łamach "Polityki" i z wysławiania polakożerczego komiksu "Maus". 318 W Niemczech wydaje się surowe wyroki za szerzenie tzw. kłamstwa oświęcimskiego, tj. publiczne zaprzeczanie faktom mordowania Żydów w komorach gazowych. Ob(iwiązkiem pana ministra Władysława Bartoszewskiego powinno być dążenie, aby karand'również za kłamstwa polakożercze, tj. przypisywanie Polakom zamiast Niemców odpowiedzialności za eksterminację Żydów w obozach koncentracyjnych na terenie Polski. Jak na razie pan minister Bartoszewski działa w zupełnie innym kierunku. Parę miesięcy temu "wsławił się" mało odpowiedzialnym zaniżeniem liczby polskich ofiar wojny z 3 milionów do 2 milionów. I zrobił to w oficjalnym przemówieniu w Bonn w Niemczech, jakby nie wiedział, że w tak doniosłej sprawie najpierw powinno nastąpić uzgodnienie liczb w oparciu o porównanie wyników badań historyków, a nie jednostronna pochopna publiczna deklaracja. Teraz w kontekście sprawy księdza Jankow-skiego minister Bartoszewski poszedł na rzecz niebywałą. Powołał specjalnego pełnomocnika ds. kontaktów z diasporą żydowską (por. przekonywające uwagi na temat szokującej, z punktu widzenia stosunków międzynarodowych, niestosowności tego kroku zawarte w artykułach Mariana Miszalskiego: Diaspora żydowska jako państwo w państwie: "Najwyższy Czas" z 24 czerwca 1995 r. i Stanisława Michalkiewicza: Kto sieje wiatr, ("Najwyższy Czas" z l lipca 1995 r). Co najlepsze, na pełnomocnika od kontaktów z diasporą żydowską wyznaczono obecnego rzecznika MSZ Krzysztofa Śliwiń-skiego, tego samego, który "wsławił się" już skrajnie filosemickim i dalekim od zrozumienia "racji" Polski wystąpieniem w 1989 roku. Niezwykle grubiańsko zaatakował wówczas w "Gazecie Wyborczej" Prymasa Józefa Glempa na tle sprawy Karmelu. A może wyciągniemy wreszcie lekcję ze sprawy księdza Jankowskiego i na przyszłość równie stanowczo zaczniemy reagować na każdy przejaw obraźliwych uogólnień na temat narodu polskiego, nie wybaczając tego typu uchybień najbardziej nawet wpływowym publicystom i politykom z lobby "Europejczyków". A w razie czego zgłaszając konkretne zarzuty do sądu. Może minister Bartoszewski, tak skory do "przepraszań" wygłaszanych na wszystkie strony świata, zająłby się wreszcie sprawą podstawową z punktu widzenia polskiego interesu narodowego: wystąpieniem na rzecz konsekwentnego przestrzegania przez wszystkie narody świata zasady zakazu kampanii nienawiści i łgarstw wobec innych narodów i odpowiedniego karania za łamanie tego zakazu. Bo tak się składa, że to naród polski jest dziś tym, w którego godzą największe kampanie nienawiści i przekłamań w świecie. I to godzą całkowicie bezkarnie, przy całkowitej bierności zawsze tak skorych do strofowania Polaków szefów państw typu Clintona. Tekst publikowany na lamach "Slowa-Dyennika katolickiego "z 5 lipca 1995 r. 319 Dlaczego milczały "autorytety"? W prawie pół roku od kazania ks. prałata Henryka Jankowskiego, które wywołało tyle kontrowersji w Polsce i za granicą, ukazuje się książka Petera Rainy "Ks. Henryk Jankowski nie ma za co przepraszać" (wyd. "Książka Polska"). (...). Jakże jednostronna była cała kilkumiesięczna dyskusja wokół "sprawy księdza Jankowskiego". Przeważały w niej skrajne potępienia i wyroki, bez uwzględnienia szerszych kontekstów, w jakich zrodziły się wypowiedzi ks. Jankowskiego. Przede wszystkim faktu reakcji gdańskiego prałata na skrajną bezkarność polakożerczych i katolikożerczych tekstów urbanowego "Nie". Żaden z uczestników kampanii potępień ks. Jankowskiego za obrażenie przezeń Żydów jako narodu ani przez chwilę nie zająknął się na temat jakże licznych wcześniejszych przykładów obrażania Polaków jako narodu przez niektórych wpływowych przedstawicieli narodu żydowskiego. Jakaś dziwna mentalność Kalego! Tylko Prymas Polski Józef Glemp i paru publicystów w swych uwagach na temat sprawy ks. Jankowskiego wspomniało o poprzednich zakłóceniach stosunków polsko-żydowskich, wynikłych z niepolskiej winy i o potrzebie uwzględnienia całej złożoności sprawy. Liczne tzw. autorytety od zarządu polskiego Pen-Clubu po I. CywińskąiA, Małachowskiego pośpieszyły z wyłącznym potępieniem gdańskiego prałata jako jedynego winnego zakłóceń wzajemnego dialogu między Polakami i Żydami. Warto więc zapytać, dlaczego milczały te "autorytety" w czasie, gdy padały najgorsze kalumnie pod adresem Polski ze strony kolejnych premierów Izraela Menachema Begina czy Icchaka Szamira? Dlaczego autorytety z Pen-Clubu, ze Stowarzyszenia Pisarzy Polskich ete. nie zwróciły się do swych amerykańskich kolegów z prośbąo zareagowanie na kolejne bezwstydne przejawy szkalowania Polski w książkach amerykańskiego pisarza żydowskiego Leona Urisa, notabene bestsellerów, rozchwytywanych przez co prymityw-niejszych czytelników amerykańskich. Dlaczego wspomniane "autorytety" nie zwróciły się do swych amerykańskich kolegów po piórze z protestem przeciw antypolskim przekłamaniom w książkach Styrona ("Wybór Zofii") i Wouka ("Wichry wojny"), czy w scenariuszu filmu "Holocaust"? Dlaczego taki "autorytet" jak Andrzej Wajda nie protestował, przeciw kłamstwom "Listy Schindlera", choć sam był wiele razy na planie filmu Spielberga, jeszcze przed jego wejściem na ekrany? (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Dlaczego "autorytety" nie protestowały przeciwko nagminnemu cynicznemu stosowaniu w Stanach Zjednoczonych określenia "polskie obozy koncentracyjne" między innymi przez adwokata rabina Weissa - AlanaM. Dershowitza w jego bestsellerze "Hucpa". Dlaczego "autorytety" nie protestowały, gdy w 1991 roku rabin Weiss i jego ludzie, demonstrując przeciw Prymasowi Glempowi w Nowym Jorku, w pobliżu 320 konsulatu RP "wpisali krzyż w swastykę" (scenę tę przedstawia jakże wymowne zdjęcie umieszczone na końcu nowej książki Rainy). Dlaczego przedstawiciele polskich władz nie^zaprotestowali publicznie do władz amerykańskich wobec tak obrzydliwego znieważenia świętego symbolu krzyża? Dlaczego władze amerykańskie nie reagują na skrajne deformacje prawdy o historii w duchu antypolskim w Muzeum Holocaustu, utrzymywanym za pieniądze amerykańskich podatników? Polskie autorytety jakoś nie zdobyły się na protesty przeciw fałszom godzącym w dobre polskie imię za granicą. Przeciwnie, niektóre polskie autorytety wspierały za granicą wymierzone w Polaków kłamstwa i pomówienia (takąrolę odegrały za granicą niektóre teksty i wystąpienia Michnika, Szczypiorskiego, czy skrajnie popularyzowany za granicą osławiony tekst Błońskiego o stosunkach polsko-żydowskich z "Tygodnika Powszechnego" w 1987 roku). Doszło do takiej znieczulicy na wszystko, co dotyczy zniekształceń polskiej historii, że bezkrytycznie przełyka się największe bzdury i uproszczenia. Jak na przykład wytłumaczyć brak reakcji naszych "autorytetów" na fakt, że Szymon Wiesenthal nawet w przemówieniu z okazji przyznania mu doktoratu honoris causa na UJ 21 października 1994 r. pozwolił sobie na beztroskie zdeprecjonowanie cierpień milionów Polaków, mówiąc: Znajduję się w kraju, w którym wymordowano nie tylko miliony Żydów, ale także i wielu Polaków" (por. "Tygodnik Powszechny", 30 października 1994). Co to znaczy "wielu Polaków^ 50,100 czy l OOO? Dlaczego Wiesenthala nie było stać na przyznanie przed honorującymi go polskimi gospodarzami, że w czasie wojny zginęło nie jakieś nieokreślone "wielu Polaków", lecz że było ich kilka milionów? Dlaczego nikt z "autorytetów" nie sprostował tak nietaktownej i tak nieprawdziwej wypowiedzi Wiesenthala? Książka Petera Rainy składa się z kilku części. W pierwszej autor ukazuje postać księdza prałata Henryka Jankowskiego w szerszym tle, z charakterystykąjego pracy duszpasterskiej z przeszłości, ciągłymi konfliktami z władzami PRL-u, donosami es-beków na jego polityczne, prosolidamościowe zaangażowanie. Mówiąc o kazaniu z 11 czerwca 1995 r. Raina zarzuca "Gazecie Wyborczej" jego świadome zmanipulowanie, wręcz wypaczenie treści atakowanych fragmentów kazania księdza Jankowskiego przez Jarosława Popka, autora notatki w "Gazecie Wyborczej". Tu Raina widzi główne źródło później szych przeinaczeń i nieporozumień. Ciekawe, j ak ta sprawa zostanie wytłumaczona w "Gazecie Wyborczej". Uważam, że wiele nieporozumień zostałoby szybciej usunięte, gdyby ksiądz Jankowski szczegółowo i precyzyjnie dużo wcześniej już w czerwcu 1995 wyjaśnił całą sprawę na łamach prasy. Na pewno nie pomogło w jej wyjaśnieniu niezbyt udane wystąpienie księdza Jankowskiego w telewizyjnym "Pulsie Dnia". Według Rainy zostało ono "mocno ocenzurowane". Ja z kolei dziwię się ks. Jan- 321 kowskiemu, że zgodził się wystąpić w programie telewizyjnym z dwoma dziennikarzami, związanymi ze środowiskiem "Gazety Wyborczej", a więc z osobami, co do obiektywizmu których mógł mieć od razu duże wątpliwości. Raina przedstawia szerzej przyczyny wystąpienia ks. Jankowskiego w dniu 11 czerwca. Poświęca szczególnie dużo miejsca kwestii prowadzonej w Polsce w ostatnich latach kampanii antyklerykamej. Jako świadek w procesie Bendera przeciw Urbanowi (sprawa o porównanie tego ostatniego przez Bendera do Goebbelsa) Raina zwraca uwagę na szczególny typ propagandy antykościelnej uprawianej przez urbanowe "Nie". Oskarża je o świadomą dezinformację i nienawiść, stwierdza: "Wprasie goebbelsowskiej obiektem nienawiści, ubliżeń i naśmiewam był Żyd, u Urbana jest nim ksiądz. Ale zarówno w jednym jak i drugim wypadku obrażana i bez skrupułów deptana jest godność ludzka". Na końcu książki Raina daje obok siebie wymowne zestawienie wyszydzających księży karykatur z nazistowskiego "Sturmera" i z urbanowego "Nie". (...). Ostatnią, a zarazem najdłuższą, ponad studziesięciostronicową część książki Petera Rainy stanowią listy w sprawie ks. Jankowskiego. Z wielu z nich przebija prawdziwa troska o Polskę, obawy przed dzisiejszymi zagrożeniami dlajej bytu, zaniepokojenia z powodu ciągłego podważania polskiego patriotyzmu, osłabiania świadomości narodowej. W niektórych listach spotykamy wręcz alarmujące tony Takjakw liście przewodniczącego NSZZ "Solidarność" Region Słupsk, Krzysztofa Górskiego z 7 lipca, stwierdzającym między innymi: Jak wykazują doświadczenia z historii, wolność i niepodległość nie są wieczne i trzeba umiejętnie z nich korzystać. Jest rzeczą charakterystyczną, że problem antysemityzmu jest zawsze wywoływany w momentach dla Polskiprzełomowych".Z]akze wielu listów przebija żal i gorycz z powodu ciągłego jednostronnego i tendencyjnego atakowania Polaków za rzekomy nacjonalizm i szowinizm przy równoczesnym maksymalnym przemilczaniu krzywd doznanych przez Polaków. Wyraźnie jakby komuś zależało, aby mieć w Polakach "chłopca do bicia". Są listy w których szczególnie mocno wskazuje się na potrzebę rzeczywiście głębokiego, opartego na równorzędności i szczerości dialogu polsko-żydowskiego. Tak jak w niewątpliwie jednym z najważniejszych merytorycznie tekstów publikowanych w książce Rainy - skierowanym do Prymasa Polski liście prof. dr. hab. Włodzimierza Bojarskiego i artystki - śpiewaczki Stefanii Woyto-wicz: "Wydaje się, że dialog katolicko-żydowski i polsko-żydowski nie przyniesie potrzebnych owoców, jeśli nie będzie oparty na prawdzie i przemilczy krzywdy i oszczerstwa doznane przez Polaków (...) W ostatnich latach z polskiej strony już wielokrotnie padały słowa ubolewania za krzywdy doznane od Polaków, wyrazy przeprosin oraz gotowość pojednania. Zabrakło natomiast podobnego uznania win i przeprosin z drugiej strony. Tego oczekuje zarówno społeczeństwo polskie, jak i wielu uczciwych Żydów". 322 Ajednak ta ostatnia część książki Rainy wywołuj e najwięcej zastrzeżeń - ze względu na skrajny brak selekcji przedstawionego materiału. Obawiam się, że rekordowy pośpiech, z jakim przygotowano do druku książkę Rainy, uniemożliwił prawdziwie gruntowny namysł tak potrzebny przy wyborze korespondencj i, wybranej z ponad trzech tysięcy listów przesłanych do ks. Jankowskiego. (...). Nie każdy list nadaje się do publikowania, chodzi o pewien poziom listu i jego autora. Po co było na przykład publikować list B. Tejkowskiego, który od dawna odgrywa szczególnie szkodliwą, wręcz prowokacyjną rolę w sferze stosunków polsko-żydowskich. Powie mi ktoś na to, że przecież "Gazeta Wyborcza" w swoim czasie zamieściła na swych lamach ogrom-niasty wywiad z Tejkowskim pt. "Żydzi są wszędzie". Tyle że "Gazeta Wyborcza" robi co tylko może, by świadomie skrajnie uwypuklić rozmiary rzekomego polskiego antysemityzmu, więc tym chętniej skorzystała z okazji skrajnego nagłośnienia postaci, nawet tak marginesowej jak Tejkowsid. Nie sądzę, by gdzie indziej warto było jednak pokazywać osobę Tejkowskiego, dostatecznie znanego choćby z haniebnych popisów w służbie PRL-u (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Myślę, że niepotrzebnie wydrukowanych zostało kilka listów utrzymanych w tonie skrajnego zacietrzewienia, niewolnych od przeróżnych uogólnień - insynuacji na temat niektórych postaci polskiego życia publicznego, uwag na temat domniemanego żydowskiego pochodzenia etc. Nikt nie jest nieomylny, z każdym można polemizować, ale poprzez konkretne wypowiedzi, a nie jakieś uogólnienia i insynuacje, nawet w listach czytelników. W licznych listach do księdza Jankowskiego dostrzega się, niestety, jak bardzo atmosfera stosunków polsko-żydowskich nasiąkła obciążeniami, W niektórych środowiskach, stanowi wręcz przysłowiową beczkę z prochem. Wygląda na to, że Adam Michnik, który swoimi tekstami i tekstami swych podwładnych (m.in. osławiony paszkwil Cichego o Powstaniu Warszawskim) robił co mógł dla sprowokowania nastrojów antyżydowskich, może wreszcie być zadowolony Długotrwała kampania antypoloni-zmu w różnych mediach polskich i zagranicznych wywołała rosnące zapiekłości u wielu osób w Polsce. Z przykrością można zauważyć, do jakiego stopnia skrajna jednostronność kampanii przeciw księdzu Jankowskiemu wpłynęła na równie dużąjedno-stronność sporej części listów popierających ks. Jankowskiego. Autorzy licznych listów skłonni są widzieć w Żydach tylko przeciwników, bez wyjątku, zbyt rzadko dostrzegają, przynajmniej w części z nich, potencjalnych partnerów dialogu. Polemizując z uproszczeniami kampanii przeciw ks. Jankowskiemu, sami jakże często wpadająw odmienne uproszczenia. Protestujemy, gdy w licznych wpływowych kręgach żydowskich fałszuje się naszą historię w drugiej wojnie światowej, przemilczając jej 323 blaski i dorabiając różne cienie. Nie wpadajmy w podobną tendencję w odniesieniu do spraw żydowskich. Na zło z jednej strony nie reagujmy ziem po drugiej stronie (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Na przykład w najdłuższym z zamieszczonych przez Rainę listów - tekście profesora Tadeusza Kwiatkowskiego przeczytałem wręcz szokujące stwierdzenia, odrzucające możliwość, by jakikolwiek Żyd był naprawdę dobrym polskim patriotą, sugestie, że w konflikcie "między jego ewentualnym patriotyzmem i patriotyzmem żydowskim, wybierze ten drugi, czyli zdradzi Polskę (...) obywatel polski żydowskiego pochodzenia nie jest i nigdy nie będzie Polakiem, już choćby ze względu na to, że nigdy się nie wyzbędzie swego żydowskiego patriotyzmu". Gdyby profesor Kwiatkowski czytał kiedyś mój cykl "Przemilczane świadectwa" na lamach "Słowa" znalazłby dziesiątki przykładów obalających jego skrajne, nieprawdziwe uogólnienia, przykłady działań takich ludzi jak Julian Unszlicht, Hemar czy Grydzewski. Tylko niewiedza o histońi i uprzedzenia mogą prowadzić do takich zacietrzewień. Raina przedstawia również listy krytykujące postawę księdza Jankowskiego. Było ich wielokrotnie mniej (kilkadziesiąt na ponad trzy tysiące listów). Ale i tu doszło przy selekcji do pewnego zachwiania proporcji, tylko z innego względu. Raina zaznaczył na wstępie do wyboru listów/że wyłączył z niego listy anonimowe. Otóż w przeciwieństwie do najostrzejszych nawet listów popierających księdza Jankowskiego, najgwałtowniej-sze, ziejące nienawiścią listy przeciwników ks. Jankowskiego, pochodzące głównie ze środowisk komunistycznych, były na ogół pozbawione podpisów. Nieprzedstawienie właśnie tych listów uniemożliwia czytelnikowi pełne uświadomienie sobie, jak ogromne pokłady morderczej nienawiści kryjąsię wśród tych właśnie grup ludzi. Przeglądałem ponad 1500 listów do ks. Jankowskiego i dotąd pamiętam przerażający swą nienawistną furią początek wiersza jednej z takich komunistycznych przeciwniczek ks. Jankowskiego: Gdybym bombę atomową skonstruować umiała Już bym was solidaruchy z Glempem do nieba posłała. Książka Rainy może sprowokować do kolejnej bardzo burzliwej dyskusji o stosunkach polsko-żydowskich. Dobrze byłoby jednak, gdybyśmy tej dyskusji nie ograniczyli tylko do różnych żalów i narzekań na niezrozumienie Polaków w świecie. Abyśmy pomyśleli jak skutecznie pozyskiwać dla swych polskich racji j ak najwięcej uczciwych intelektualnie przedstawicieli środowisk żydowskich i ob-serwujących dialog polsko-żydowski ludzi z innych nacji (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.). Tekst publikowany na lamach "Slowa-Dziennika katolickiego"'z 30 listopada 1995 r. 324 Kto grabił polskie mienie Roszczenia grupy amerykańskich Żydów, kierowane pod adresem Polski, zaskakują rozmiarami bezczelności. Z bogatej Ameryki kierowane są roszczenia pod adresem Polski skrajnie zubożonej po dziesięcioleciach komunizmu, pod którego panowaniem znalazła się w niemałej mierze na skutek jałtańskiej zdrady prezydenta Roosevelta. Polski, która będąc najbardziej zniszczonym w czasie ostatniej wojny krajem świata, w przeciwieństwie do Żydów nie dostała żadnego odszkodowania od państw - rabusi, które ją okupowały. Skrajne roszczenia grupy amerykańskich Żydów są tym bardziej absurdalne, gdy zważymy, że powołują się oni na rzekomo ograbiającąŻydów politykę polskiego rządu po 1944 roku. Rządu, który był faktycznie zdominowany przez Żydów na czele z Bermanem i Mincem, i cały czas prowadził politykę, szkodzącą podstawowym interesom polskiej gospodarki i Polaków. To ten rząd służalczo (wobec Moskwy) zablokował skorzystanie przez Polskę z Planu Marshalla. Przypomnijmy, co pisał na temat roli Żydów w pierwszym dziesięcioleciu powojennym wybitny twórca żydowskiego pochodzenia Marian Brandys: Żydzi, którzy pozostali, weszli niemal w całości do nowej klasy rządzącej (...) Żydzi garnęli się do wladzyjak ćmy do ognia (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). (por. M. Brandys: Dziennik 1976-1977, Warszawa 1996, s. 235,244). Rządząc dzięki Mincowi gospodarką, a dzięki Bermanowi, Romkowskiemu, Fejgi-nowi etę. bezpieką, Żydzi mieli nieograniczone możliwości grabienia polskiej własności. Z jednej strony robili to poprzez dekrety i konkretne, bieżące rozporządzenia, uderzające w przedstawicieli poszczególnych zamożniejszych środowisk polskich na czele z właścicielami ziemskimi i właścicielami fabryk, zakładów rzemieślniczych i sklepów. Po drugie, poprzez rabunek, konfiskatę i okradanie z mienia tysięcy uwięzionych Polaków. Mienia, którego nikt później nie zwrócił osobom więzionym lub członkom rodzin osób straconych w sfabrykowanych procesach. Najwyższy czas, by wydano polecenie zbadania, w oparciu o istniejące dokumenty i relacje, jak wielka część mienia osób więzionych i skazanych została bezpośrednio zagarnięta przez dominujących w ówczesnej bezpiece żydowskich śledczych i katów (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Potrzebne jest również jak najszybsze - bo wymierają ostatni świadkowie wydarzeń - dokładne przebadanie strat, poniesionych przez Polaków na Kresach wschodnich Drugiej Rzeczypospolitej, ziemiach zagarniętych przez Sowietów po 17 września 1939 roku. W czasie przygotowywania do druku książki przemilczane zbrodnie. Żydzi a Polacy na Kresach w latach 1939-1941'" zetknąłem się z rozlicznymi opisami ówczesnego rabunku polskiego mienia przez prosowieckich Żydów, wykorzystujących fakt, że dominowali w narzuconej przez Sowietów administracji na Kresach. Był to rabunek zarówno 325 mienia prywatnego, osobistego Polaków, jak i różnych polskich instytucji i Kościoła. A fakty na ten temat podawane sąw publikacjach autorów jak najdalszych odjakichkolwiek uprze-dzen do Żydów. Oto kilka charakterystycznych przykładów. 4 listopada 1939 roku biskup przemyski Franciszek Barda poinformował listownie papieża Piusa XII, że gmach kurii biskupiej w Przemyślu zajęto na mieszkania dla Żydów (wg książki Społeczeństwo polskie wobec martyrologii i walki Żydów w latach II wojny światowej, Warszawa 1996, s. 22). Ksiądz biskup Wincenty Urban pisał, że Żydzi przejęli jako wychowawcy zakład sierot siostry służebniczki starowiejskiej w Bilce Szlacheckiej pod Lwowem (por. ks. bp W. Urban Droga krzyżowa archidiecezji lwowskiej w latach H wojny światowej 1939-1945, Wrocław 1983, s. 87). Arcybiskup grec-ko-katolicki we Lwowie Andrzej Szeptycki pisał 26 grudnia 1939 r. do kardynała sekretarza kongregacji Kościoła Wschodniego E. Tisseranta o zubożeniu ludności wskutek działalności Żydów, wykupujących za bezcen oszczędności mieszkańców Lwowa (wg Społeczeństwo polskiewobec martyrologii iwalki Żydów...,op.cit., s. 23). Przypo-mnijmy tu, że arcybiskup Andrzej Szeptycki w późniejszych latach osobiście pomógł w uratowaniu około 200 żydowskich dzieci. Liczne relacje Polaków, mieszkających po 17 września 1939 roku na Kresach, wskazywały na rolę Żydów w wymuszaniu na Polakach sprzedaży ich mienia za bezcen ze względu na grożącą deportację lub okradających ich w momencie, gdy wywożono ich na deportację. Znów podam kilka charakterystycznych przykładów. Leon Żur odnotował w książce wspomnieniowej Mój wołyński epos (Suwałki 1997, s. 46): Pojawili się również Żydzi, którzy skupowali bydło i trzodę. Mówili przy tym: "Sprzedawajcie szybko, bo pieniądze wam się przydadzą. Już wagony na stacji w Rokitnie dla was są podstawione ".I to napawało.nas coraz większą grozę. Po nocach nie spaliśmy, oczekując na przyjście bojców. Janina Grygar, Polka wywieziona w nocy ze Stanisławowa wraz z rodzinę na deportację przez żołnierza sowieckiego i Żyda wspominała, jakprzed-tem przyszła do niej nieznajoma Żydówka i pytała: " Może pani chce sprzedać meble, to ja chętnie kupię"; a ja na to: "nie, nie sprzedaję, boja sama potrzebuj ę". "Źle pani robi - rzekła - bo już niedługo nie będzie ich pani potrzebowała ". Zastanowiły mnie te słowa, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że ktoś może zabrać moją własność bez pozwolenia, a jednak tak było. A więc ktoś wiedział, że nas wywiozą na zatracenie. Żydzi nie tylko wiedzieli, ale pomagali, wyszukiwali rodziny polskich oficerów i policji, (por. list J. Grygar, drukowany w "Głosie Polskim" (Toronto) z 4 października 1996, nr 40). W książce The Story ofTwo Shtetis, Brańsk and Ejszyszki, Toronto-Chica-go 1998, cz. 2, s. 216 czytamy relację Stanisławy W. Lubuskiej o okolicznościach, w jakich została deportowana na Syberię w nory 13 kwietnia 1940 roku. Lubuska wspomina- 326 ła, że wśród osób, które przybyły do jej domu, by wywieźć jąi jej rodzinę, najgorszy był policjant -polski Żyd, który zaczął kraść natychmiast (...) Po 15 minutach straciliśmy wszystko: nasz wiosny dom, piękne meble, pianino, cudowną bibliotekę. Najwyższy czas; by przypomnieć te wszystkie fakty o grabieży polskiego mienia i konkretnych jego grabieżcach. Obowiązkiem każdego świadka tamtych wydarzeń wobec Polski i Polaków jest spisywanie dokładnych relacji o okolicznościach ówczesnych grabieży, podobnie jak kolejnych grabieży po 1944 roku. Musimy je zebrać i opublikować w momencie, gdy w 60 lat po rozpoczęciu wojny ograbionych w niej tak okrutnie Polaków próbuje się zmusić do płacenia rachunków za innych. Czemu Żydzi nie wystąpią z roszczeniami do spadkobierców Związku Radzieckiego, któremu tak często pomagali w grabieniu Polski i Polaków? (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Tekst publikowany na łamach "Naszej Polski" z 11 sierpnia 1999 r. Antypolska dywersja (...) Osławiony pozew 11 Żydów amerykańskich przeciw Polsce był tylko kulminacją wzmagającej się od kilkunastu lat fali antypolonizmu. Coraz donośniej obrzuca się Polaków najobrzydliwszymi kalumniami, na czele z zarzutami, że byliśmy jakoby wspólnikami Hitlera w mordowaniu Żydów A tymczasem coraz bardziej zagłuszana jest prawda o polskiej martyrologii, o polskim holocauście, który pochłonął przynajmniej 4,5 miliona Polaków (łącznie z minimum około półtora miliona naszych rodaków, którzy stracili życie na skutek sowieckich represji). Byli oni ofiarami zapomnianego pierwszego holocaustu lat 1939-1941, który zdziesiątkował przede wszystkim Polaków, zbrodniczego holocaustu urządzonego przez Sowietów. Przemilczany polski holocaust Przez 45 lat, od 1944 do 1989 roku w Kraju - w warunkach uzależnienia od Sowietów - całkowicie milczano o tych zbrodniach sowieckich na Polakach. Po 1989 roku zaś postępy w ujawnianiu antypolskich zbrodni są ciągle aż nazbyt skromne ze względu na panowanie w przeważającej części mediów i wydawnictw dawnych chwalców sowietyzmu, którym niewygodne jest pokazywanie, że zbrodnie sowieckie przewyższały całkowicie zbrodnie nazizmu (yide np. manipulacje Krystyny Kersten, która nawet teraz we wstępie do Czarnej księgi komunizmu próbuje jeszcze osłabiać wymo- 327 we tej książki, demaskującej zbrodnie komunizmu). Przypomnijmy, że nawet skrajnie tendencyjny antypolski autor żydowski Jan Tomasz Gross przyznawał w Revolution from Abfvad(?ńnceton 1988, s. 229), że w pierwszych dwóch latach okupacji (1939-1941) Sowieci zabili lub doprowadzili do śmierci trzy lub cztery razy więcej ludzi niż naziści z ludności liczącej połowę tej, która znalazła się pod niemiecką jurysdykcją. Gross ocenia na 120 tysięcy liczbę zamordowanych przez nazistów ofiar: Polaków i Żydów w ciągu pierwszych dwóch lat okupacji niemieckiej, a więc przed rozpoczęciem przez Niemców masowego wyniszczania ludności żydowskiej i polskiej. Według Nor-mana Daviesa, Sowieci zabili w ciągu tych dwóch lat, tj. do czasu amnestii dla Polaków w 1941 roku, prawie siedmiokrotnie więcej osób niż Niemcy, bo aż 750 tysięcy (por. N. Davies Gods Playground, Oxford 1983, t. 2, s. 451). Ogromną część z tych 750 tysięcy osób stanowili Polacy, wymordowani lub doprowadzeni do śmierci przez wyniszczenie na Sybeńi. Według niektórych ocen, nawet te dane Daviesa mogą być zaniżone, bo już w pierwszych dwóch latach okupacji sowieckiej zamordowano lub doprowadzono do śmierci ponad milion obywateli polskich, w ogromnej części Polaków. W każdym przypadku, nawet przy przyjęciu za podstawę najbardziej zaniżonej liczby sowieckich ofiar, którą podaje Gross, nie ulega wątpliwości, że holocaust polski w pierwszych dwóch latach okupacji ziem polskich przez obu najeźdźców był kilkakrotnie większy od holocaustu żydowskiego (podkr. wwyd. książkowym- J.R.N.). Nie ulega przy tym wątpliwości, że mordowanie setek tysięcy Polaków i mordercze deportacje ponad półtora miliona Polaków na Syberię miały jednoznacznie charakter zbrodniczych czystek etnicznych. Jakże wymowna pod tym względem była informacja podana przez historyka Tadeusza Gasztolda w odniesieniu do masowej wywózki Polaków na Sybir 9 lutego 1940 roku: Wśród wysiedlonych znalazła się rodzina gajowego z Plisy II, Aleksandra Grzyba. W przeczuciu najgorszego - było 40 stopni poniżej zera - Grzybowe, korzystając z nieuwagi strażnika, oddali swój e półroczne dziecko krewnej Janinie Koszarowej. Fakt ten ujawniono i kazano przywieźć na stacją dziecko. Dygnitarz sowiecki stwierdził - cytuję z pamięci: "Nie chodzi tu o to czy inne dziecko, lecz o zasadę. Wszyscy Polacy będą wysiedleni z tego kraju, a na ich miejsce przyjdą ludzie radzieccy" (cyt. za Społeczeństwo białoruskie, litewskie i polskie na ziemiach pólnocno-wschodniej II Rzeczypospolitej w latach 1939-1941, pod red. M. Giżejew-skiej i T Strzembosza, Warszawa 1995, s. 206). Dlaczego informacji o tym pierwszym polskim holocauście nie podejmuje się dużo donośniej w naszej publicystyce i w pracach naukowych historyków, a w szczególności w publikacjach adresowanych do zagranicznych czytelników? Dodajmy przy tym jeszcze tak długo przemilczane informacje o zbrodniach sowieckich, stanowiących swoisty 328 wstęp do polskiego holocaustu po wrześniu 1939 roku, to jest wymordowanie przez Sowietów ponad trzystu tysięcy Polaków w ramach wielkiej, antypolskiej czystki etnicznej lat 1937-1938. Według Mikołaja Iwanowa, autora tak ważnej, a wciąż za mało nagłośnionej książki Pierwszy naród ukarany, straty liczącej prawie l 200 000 Polaków w okresie międzywojennym społeczności polskiej w ZSRR sięgnęły około 30 proc. całej liczby tamtejszych Polaków (por. M. Iwanów Pierwszy naród ukarany. Polacy w Związku Radzieckim 1921-1939, Warszawa 1991, s. 8 i 377). Dodajmy więc razem te liczby z lat 1937-1938 i z lat 1939-1941. Dlaczego tak niewiele pisze się o tych zbrodniach i rozmiarach polskiej martyrologu? Co robią polscy historycy czasów najnowszych, czy nie widzą, że niepodejmowanie tych spraw, nielikwidowanie tak ponurych "białych plam" obciąża ich sumienia jako naukowcowi jako Polaków? Co zrobiła w tej sprawie po 1989 roku KomisjaBadania Zbrodni nad Narodem Polskim? (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Dlaczego nie zwróciła się z szerszym apelem do społeczeństwa o nadsyłanie relacj i z przemilczanych dotąd zbrodni popełnionych przez Sowietów na narodzie polskim w czasie wojny? I o nadesłanie relacji o konkretnych wykonawcach tych zbrodni - zbrodniarzach pochodzenia rosyjskiego, ukraińskiego, białoruskiego i żydowskiego? Profesor Ryszard Szawłowski w trzech wydaniach swej znakomitej książki Wojna polsko-sowiecka 1939 skupił się na przedstawieniu przemilczanych zbrodni ukraińskich i białoruskich na Polakach w latach 1939-1941. Zaczynający siew dzisiejszej "Naszej Polsce" cykl tekstów pt. .Przemilczane zbrod-nie" stanowi przystosowaną do wymogów tygodnika wersję mój ej najnowszej książki o tym samym tytule, mającej pokazać zbrodnicze skutki zdrady Polski przez wielką część Żydów na Kresach Wschodnich. I konkretne przejawy tej zdrady od antypolskiej dywersji poprzez fetowanie sowieckich najeźdźców, przykłady mordowania Polaków przez zbolszewizowanych Żydów, ogromną falę śmiercionośnych donosów, która między innymi znacznie powiększyła listę katyńską, "pomocy" w deportowaniu wielkiej rzeszy Polaków itp. Dlaczego Żydzi nie potępili tej zdrady? Przypomnijmy że jeszcze 11 czerwca 1942 roku generał Sikorski zapytywał w odręcznej depeszy, odpowiadającej na oświadczenie przedstawicieli Agencji Żydowskiej Izaaka Grunbauma i Emila Schmoraka: Dlaczego (...) dotąd oficjalne koła żydowskie nie potępiły jawnej zdrady i innych zbrodni, jakich się wobec Polski ipołskich obywa- 329 teli dopuszczali przez cały czas okupacji sowieckiej (cyt. za K. Kersten: Polacy, Żydzi, komunizm, Warszawa 1992, s. 32-33). Postulat generała Sikorskiego okazał się, niestety tylko pobożnym życzeniem. Oficjalne koła żydowskie nie tylko nie zdobyły się na potępienie tej ohydnej, jawnej zdrady i innych zbrodni wobec Polski, ale coraz częściej posuwały siew późniejszych latach do jawnego szkalowania tak umęczonej i zdradzonej przez Aliantów Polski. "Tańczyli na grobie Polski" Przypomnijmy w kontekście tamtych zbrodni żydowskich uwagi rzetelnego historyka z zewnątrz, najsłynniejszego dziś zagranicznego badacza dziejów Polski Normana Daviesa. W polemice z antypolskim żydowskim publicystą Abrahamem Brumbergiem Davies pisał, powołując się na mnóstwo pamiętników i relacje tysięcy żyjących na Zachodzie tych, którzy przeżyli, iż: Wśród kolaborantów i donosicieli, jak i personelu sowieckiej policji bezpieczeństwa, w owym czasie byt szokująco wysoki procent Żydów (...). Z perspektywy emocjonalnej wielu Polaków, Żydów widziano jako tańczących na grobie Polski (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) (por. N. Davies Ań Exchange, "The New York Review ofBoooks", 9 kwietnia 1987 r.) Udział Żydów w antypolskiej dywersji zbrojnej Tendencyjni historycy żydowscy i skrajnie filosemiccy, pisząc o postawie Żydów na Kresach we wrześniu 1939 roku, gotowi są przyznawać głównie to, że część Żydów witała entuzjastycznie wojska sowieckie, budowała dla nich bramy triumfalne czy nawet całowała w ekstazie sowieckie czołgi. Wszystko to jednak jest przez tych historyków prosto tłumaczone, iż chodziło głównie o radość z uratowania przed wejściem pod niszczące dla Żydów panowanie Niemiec hitlerowskich, a wiec radość z uwolnienia przed groźbą zagłady. W rzeczywistości ogromna część Żydów we wrześniu 1939 roku nie odczuwała jeszcze takiej groźby, a i same Niemcy hitlerowskie jeszcze wtedy nie podjęły decyzji w tej sprawie. Głównym celem tego typu usprawiedliwień fetowania Sowietów przez wielką część Żydów na Kresach jest stworzenie wrażenia, że było ono spowodowane wyłącznie strachem przed Niemcami, a nie zdradąPolski i zajadłąwrogościądo niej. Dlatego tendencyj- 330 ni historycy od Korca i Engela po Kerstenową i Żbikowskiego tak starannie próbująprze-milczeć najbardziej kompromitujące postawę Żydów wobec Sowietów fakty, a zwłaszcza czynny udział znacznej części Żydów w otwartej zbrojnej dywersji wobec Polski. Dywersji, która była szczególnie haniebną. Chodziło bowiem o podstępny, zdradziecki atak na wykrwawione już w walkach przeciwko najeźdźczym wojskom hitlerowskim wojska polskie. Zbrojne grupy żydowskich dywersantów, atakując Polaków, splamiły się atakiem na pierwsze w drugiej wojnie światowej wojska stawiające czynny opór ludobójczemu, nazistowskiemu najeźdźcy. Dodajmy, że zbrojne żydowskie wystąpienia przeciwko wojskom polskim nie miały charakteru odosobnionego. Doszło do nich poza najgroźniejszą żydowską rebelią komunistyczną w Grodnie, między innymi w Skidlu, Zborowie, Lubomli, Kołomyi, Rożyszczach, Izbicy, Stiepaniu, Byte-niu i Uścihigu (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Antypolska dywersja żydowska w Grodnie Szczególnie groźną dywersją zbrojnąprzeciwko wojskom polskim była żydowska ru-chawkaw Grodnie. Pod względem skali wydarzeń i zagrożenia dla wojskpolskichmożna by jąporównywać z dywersją niemieckąw Bydgoszczy, tyle że jest dotąd prawie zupełnie nie uwzględniana w syntetycznych opracowaniach historii Polski w drugiej wojnie światowej i w podręcznikach. A był to niezwykle wymowny przykład zdradzieckiego zachowania się wobec Polski ze strony części mniejszości narodowej, opartego na zmasowanych atakach "zza węgła" na walczące w obronie Ojczyzny wojsko polskie. Dodajmy, że podobnie jak w Bydgoszczy Polacy w Grodnie bardzo ciężko zapłacili za stłumienie antypolskiej rebelii - przez całe tygodnie, a nawet miesiące, trwało wyłapywanie polskich obrońców Grodna, przy ogromnie aktywnej pomocy zbolszewizowanych Żydów-donosicieli. Profesor Ryszard Szawłowski tak pisał w swej monografii wojny polsko-sowieckiej 1939 roku o zagrożeniu dla Polaków stworzonym przez dywersję Żydów-komunistów w Grodnie: Nim jeszcze nastąpiła obrona Grodna przed wojskami sowieckimi, wybuchła w mieście zakrojona na szeroką skalę dywersja komunistycznej " V kolumny". Złożona byla ona prawie wyłącznie z miejscowych Żydów, którzy, jak już wspomnieliśmy, stanowili w 1939 roku połowę ludności miasta. Wśród Żydów tych istniał silny odłam probolszewicJd. Wielu z nich żywiło zresztą niechęć czy wręcz nienawiść do Polaków i do Polski " w ogóle "; natomiast Rosja - każda Rosja - niektórym z nich imponowała (stąd na przykład praktykowane przez dużą część burżuazji żydowskiej na Kresach Wschodnich nieraz nawet demonstracyjne mówienie po rosyjsku). 331 W każdym razie od 17 września 1939 część ludności żydowskiej na Kresach entuzj a-stycznie witała wojska sowieckie, masowo zapełniała szeregi tworzonej przez okupantów "milicji ludowej", denuncjowała i aresztowała licznych Polaków. Istnieją na ten temat setki czy wręcz tysiące świadectw. Najbardziej "bojowy" okazał się jednak ów odłam komunistyczny w Grodnie, który doprowadził tam do jakiegoś powstania na małą skalę. Naszemu wojsku, policji, a nawet użytej częściowo straży pożarnej (dla zwalczania dywersantów strzelających ze strychów większych domów) udało się w dużym stopniu tę dywersję zlikwidować (por. R. Szawłowski: Wojna polsko-sowiecka 1939, Warszawa 1997, 1.1, s. 106-107). Jan Siemiński, harcerz walczący w obronie Grodna we wrześniu 1939 roku, tak wspominał ówczesne dramatyczne wydarzenia: Późnym wieczorem z 18 na 19 września 1939 roku w mieście wybuchła gwałtowna strzelanina zorganizowanaprzez komunistów, głównie Żydów i nacjonalistów białoruskich. Inicjatorami tej rebelii byli najprawdopodobniej tajni współpracownicy stalinowskiego NKWD. Potwierdzają to fakty, że w pierwszych czołgach, atakujących nazajutrz miasto, znajdowali się grodzieńscy Żydzi, którzy uciekli do Rosji Radzieckiejprzedwybuchem drugiej'wojnyświatowej. Widziano: Aleksandrowicza, Lipszyca, Margulisa i innych. Wskazywali oni załogom czołgów strategiczne punkty w mieście. Kwestii tej dotychczas nie udało się wyjaśnić, gdyż radzieckie archiwa wojenne pozostają szczelnie zamknięte. Ten nocy rebelianci z bronią długą i krótką atakowali rodziny inteligencji polskiej, urzędników, a nawet żołnierzy w pobliskich miasteczkach: w Skidlu, Łunnie, Jeziorach i innych. Z rozkazu pika B. Adamowicza, przy współpracy wiceprezydenta miasto Romana Sawickiego - rebelię w mieście stłumiono (por. J. Siemiński: Grodno walczące. Wspomnienia harcerza, Białystok 1992, s. 51). Zdradzieckie strzały zza węgla Relacje z tamtych lat dowodzą, że żydowscy dywersanci uciekali się do zdradzieckich strzałów z ukrycia nie tylko do wojsk polskich, ale w ogóle do ludności cywilnej, chcąc wywołać zamieszanie i panikę. Rotmistrz Narcyz Łopianowski, dowódca 2. szwadronu 101. Pułku Ułanów walczącego w obronie przed bolszewikami we wrześniu 1939 roku wspominał: Podczas tych ciężkich chwil, najbardziej nieprzyjemne było zachowanie się grup złożonych prawie wyłącznie z miejscowych Żydów. Szczególniej utkwiła mi w pamięci ulica Dominikańska, gdzie strzały padały nie tylko z broni ręcznej, lecz i z rkm, ustawionego na 332 dachu, oraz granatów ręcznych, rzucanych z okien domów (cyt. za R. Szawłowski Wojna polsko-sowiecka 1939, Warszawa 1997, t. 2, s. 80). T Halina Araszkiewicz - we wrześniu 1939 roku uczennica szkoły w Grodnie relacjonowała po latach - w 1984 roku: Po południu poszłyśmy z ciocią, żeby coś za to kupić. Aż tu na ul. Brygidzkiej zaczęto strzelać. Patrzymy, na balkonach Żydzi z czerwonymi opaskami strzelająpo ulicy do ludzi (...). Koło domu ktoś powiedział, że Związek Radziecki przekroczył nasze granice (cyt. za R. Szawłowski, op. cit., 12, s. 191). Brunon Hiebowicz, ówczesny nauczyciel i działacz harcerski w Grodnie, uczestnik obrony miasta, wspominał po latach w relacji o tamtym okresie: Już wiedzieliśmy, że poprzedniej nocy wybuchła rebelia komunisty czno-żydowska. Strzelano do policji, strzelano do żołnierzy, do pojedynczych osób, ale bunt zlikwidowano zarówno w samym mieście Grodnie, jak i w miasteczkach takich, jak Ostryna czy Jeziory, jak Indura (cyt. za R. Szawłowski, op. cit., t. 2, s, 58). Odwet skornunizowanych Żydów Wojskom polskim, jak to już wcześniej podałem, udało się rozbić komunistyczną zbrojną rebelięw Grodnie. Schwytanych z broniąw ręku antypolskich dywersantów rozstrzelano zgodnie z regułami wojennymi. Spowodowało to później zwielokrotniony zmasowany odwet sowiecki, w oparciu o donosy żydowskich informatorów, na wszystkich, których uznano za uczestników polskiej obrony Grodna. Jak pisał profesor Tomasz Strzem-bosz: "Po zajęciu Grodna rozpoczęły się represje wymierzone głównie przeciwko młodzieży, przy pomocy zresztą tych samych dywersantów. Kim oni byli? Według jednogłośnej opinii, zarówno mieszkańców Grodna, jak jego obrońców (w tym także policjantów i żołnierzy ścierających się z dywersantami), byli to Żydzi, zapewne w większości mieszkańcy tego miasta. Uzbrojeni byli w karabiny (a nawet broń maszynową), w części uzyskane z magazynów wojskowych, które otwarto dla cywilów - obrońców" (por. T. Strzem-bosz: Rewolucja na postronku (2), "Tygodnik Solidarność", 1998, nr 9). W toku sowieckich represji w Grodnie doszło do rozlicznych przypadków rozstrzeliwania wziętych do niewoli żołnierzy i oficerów polskich, a także aresztowanych przez Sowietów cywili, zwłaszcza harcerzy i gimnazjalistów. Jak pisał profesor Ryszard Szawłowski: Najgorsze były pierwsze dni po opanowaniu miasta przez sowietów. Ludzie, w szczególności młodzież, by li rewidowani, i jeśli na przykład znaleziono nawet mały nożyk u chłopaka - rozstrzeliwano go na miejscu. Podobno na placu przed Farą leżał cały wał z ciał ludzi w ten sposób pomordowanych (por. R. Szawłowski, op. cit., 1.1, s. 363-364). 333 Brutalne represje sowieckie objęły w pierwszych tygodniach po zdobyciu Grodna nie tylko polskich mieszkańców tego miasta, ale Polaków z całego powiatu regionu grodzieńskiego. Profesor Ryszard Szawłowski pisał o licznych zbrodniach popełnionych w tych dniach i tygodniach w powiatach regionu grodzieńskiego. Dokonywane one były przez samych Sowietów oraz - z błogosławieństwem sowieckim -przez komunistów białoruskich i żydowskich. Podobno bolszewicy dali wówczas miejscowym komunistom dwa tygodnie dla swobodnego mordowania tzw. wrogów klasowych w każdym razie w regionach wiejskich. W bogato udokumentowanej książce Juliana Siedleckiego o losach Polaków w ZSRR czytamy, iż: Terror objął cały powiat grodzieński i dalsze okolice: uczestniczyli komuniści białoruscy i żydowscy (por. J. Siedlecki Losy Polaków w ZSRR w latach 1939-1986, Londyn 1988, s. 33). Antypolska ruchawka w Stiepaniu Czesław Piotrowski opisał we wspomnieniach z 1939 roku przebieg antypolskiej ruchawki z udziałem Ukraińców i Żydów w Stiepaniu na Wołyniu, stwierdzając między innymi: Natomiast najtragiczniejszy wyraz miała akcja swego rodzaju "powstania ukraińskiego " w Stepaniu na wiadomość o przekroczeniu w dniu 17 września przez wojska radzieckie granicy polskiej. Zjawili się tam nagle jacyś "dywersanci", wyszli z "podziemia " uzbrojeni Ukraińcy i kilku Żydów, którzy w sposób brutalny aresztowali kilkudziesięciu Polaków pełniących różne funkcje w Stepaniu i zamknęli ich na posterunku policji w budynku gminy (dawne koszary). (...). Tymczasem kawalerzy sci ze szwadronu KOP " Bystrzyca "przeprawili się przez Horyń, kilka kilometrów w górę rzeki od Stepania, i podeszli od tyłu do dywersantów, znajdujących się na pozycjach w miasteczku. Było to dla nich kompletnym zaskoczeniem. Rozegrała się krótka walka. Kilku dywersantów zginęło, kilkunastu zostało rannych. 65 zostało schwytanych i aresztowanych, część zaś uciekła z bronią i ukryła się w Stepaniu oraz okolicy. Wśród żołnierzy KOP było również kilku zabitych i kilkunastu rannych. (...). Uzbrojona grupa stawiająca opór w Stepaniu składała się ze skierowanych z zewnątrz faktycznych dywersantów sowieckich, jako prowodyrów, oraz miejscowych Ukraińców i Żydów o antypolskim nastawieniu (por. C. Piotrowski Krwawe żniwa. ZaStyrem, Horyniem i Słu-czą. Wspomnienia z rodzinnych stron z czasów okupacji, Warszawa 1995, s. 34-35) Parę dni później po opanowaniu Stepania przez wojska sowieckie w Hucie Stepań-skiej powstała samozwańcza czerwona milicj a, w skład której weszło czterech Ukraińców z miejscowych osiedli i dwóch miejscowych Żydów (por. C. Piotrowski, op. cit., 334 s. 36). Znamienne, że w ramach represjonowania różnych podejrzanych "wrogów ludu" aresztowano miejscowego gospodarza i zarazem piekarza Henryka Sawickiego, które-go»oskarżono o antysemityzm za walkę konkurencyjną z piekarniami żydowskimi ze Stepahia w dostawach przed wojnąpieczywa do Słonego Błota (por. tamże, s. 38). Dywersja żydowska w Skidlu Do groźniejszych przejawów antypolskiej dywersji należała rewolta wywołana w miasteczku Skidel koło Grodna w dniu 18 września 1939 roku. Miejscowi komuniści żydowscy i białoruscy siłą zdobyli tam władzę, aresztowali różnych Polaków. Na wieść o rewolcie w Skidlu komendant miasta Grodna płk Bronisław Adamowicz zarządził 19 września ekspedycję karną polskiego wojska i policji, z udziałem około 100 osób przywiezionych do Skidla na ciężarówkach. Ekspedycji szybko udało się przywrócić porządek w Skidlu i uwolnić aresztowanych Polaków, w tym piętnastu oficerów z ppłk. Szafrańskim (komendantem RKU Białystok) na czele. Dodajmy, że wg relacji Sławomira Weraksy, ówczesnego studenta, ochotnika obrony Grodna, dywersanci, którzy oponowali Skidel zabili dużo ludzi idących w kierunku Wilno, Lida, Wołkowysk- uciekających przed wkraczającymi wojskami sowieckimi (cyt. za R. Szawłowski, op. cit., t.2,s. 53). A-tak na oddziały polskie w Rożyszczach Daniel Gołombka, Żyd z Rożyszcz, małego wołyńskiego miasta w pobliżu przedwojennej granicy sowieckiej, przedstawił obraz tamtejszej zbrojnej konfrontacji między miejscowymi komunistami, Żydami i Ukraińcami a polskimi żołnierzami, pisząc: Następnego ranka komunistyczna młodzież, Żydzi i Ukraińcy, wyszła pełna radości na ulice... Komuniści utworzyli milicję z lokalnej młodzieży. Oni entuzjastycznie podjęli decyzje uformowania gwardii honorowej dla powitania Armii Czerwonej, udekorowania skweru portretami Stalina i innych wielkich postaci komunistycznych oraz sprowadzenia orkiestry straży pożarnej. Zamiast zwycięskiej Armii Czerwonej przybył jednak pociąg załadowany polskimi wojskami, które najwyraźniej nie słyszały o porozumieniu Ribbentrop-Molotow. Nowo uformowana milicja entuzjastycznie zabrała się do chwytania; podjęła działania dla schwytania oddziałów polskich do niewoli. W całym mieście doszło do strzelaniny i generalnego chaosu (por. relację na ten temat w książce GershonaZika7?oz)wzczeA(v OldHome, TelAviv 1976, s. 27). 335 Według relacji żydowskiej autorki Bryny Bar Oni, żydowscy komuniści przejęli siłą kontrolę nad Byteniem, małym miastem na północ od Baranowicz. Bryna Bar Oni opisywała, jak miejscowy Żyd Moshe Witków uzyskał potwierdzenie infonnacji o zbliżaniu się Sowietów do Bytenia. Wkrótce potem miejscowi komuniści zwrócili się do magazyniera Dodla Abramowicza, aby przekazał im czerwone sukno ze swego magazynu na flagi. Utworzono komitety do powitania rosyjskiej armii. Doszło do małej manifestacji na ulicy w czasie której krzyczano: Pogrzebiemy polski faszyzm, który brutalnie ujarzmił naszych braci (por. Bryna Bar Oni The Yapor, Chicago 1976, s. 22). Żydowscy komuniści odebrali polskiej policji karabiny i sami przejęli kontrolę nad Byteniem. W pewnym momencie doszło do strzelaniny, gdy wysoki rangąpolski oficer i jego szofer natknęli się na barykadę wzniesioną na drodze przez miejscowych komunistów. Oficera ciężko zraniono, ale jego szofer zdołał zbiec i ściągnąć polską pomoc zbrojną ze Słonimia. Żydowscy komuniści natychmiastjednak zbiegli do lasu, apo trzech dniach doczekali się przyjazdu pierwszych sowieckich czołgów (por. tamże, s. 23). Przewodnicy dla czerwonych najeźdźców Zbolszewizowani Żydzi dopuszczali się też innych form otwartej zdrady Polski w interesie sowieckiego najeźdźcy. Byli przewodnikami dla najbardziej wysuniętych w ataku na polskie ziemie sowieckich jednostek pancernych, spełniali różnego typu funkcje wywiadowcze dla wojsk czerwonego agresora. Prof. Ryszard Szawłowski pisał w latach 80. w książce wydanej pod pseudonimemjako Karol Liszewski, iż: O obronie strażnicy KOP w Dziśnie, którą Sowieci zaatakowali ok. 3.00 17.9., przeprawiwszy się przez Dź\vinę, mamy też relację z drugiej ręki zamieszkałego wówczas w pobliżu tego miasteczka Henryka Radziszewsidego obecnie osiadłego w Kanadzie. Okazuje się, że Sowietów prowadził jako przewodnik niejaki Szulman, młody Żyd, syn właściciela dużego sklepu bławatnego w mieście, maturzysta miejscowego gimnazjum, student USB w Minie, przed wojna już skazany za działalność komunistyczną (potem ludność polska bojkotowała ten sklep) (por. K.. Liszewski (R. Szawłowski) Wojna polsko-sowiecka 1939 r., Londyn 1988, s. 36). Rozbrajanie polskich żołnierzy Z wielu miejscowości na Kresach zachowały się relacje o rozbrajaniu polskich żołnierzy przez zbolszewizowanych Żydów. Oto jedna z nich. 336 Ksiądz Czesław Stanisław Bartnik opisywał w swych zapiskach autobiograficznych: W Szczebrzeszynie i okolicach ujawnili się komuniści, prawie wyłącznie młodzi Żydzi. Założyli czerwone opaski, zaczęli sprawować "władzę", założyli "milicjęludową",aprzede wszystkim zaczęli rozbrajać pojedynczych żołnierzy polskich, obrabowywać ich, ściągać z nich mundury, strzelać do oficerów jako " burżujów". Popierajcie Rosję sowiecką, a Polsce przepowiadając zemstę i śmierć. Radują się z upadku Polski. Zmobilizowani do wojska polskiego w większości zdezerterowali zaraz po rozpoczęciu wojny. Na mieście poroz-wieszaliczerwone sztandary, nawetna dzwonnicy'kościelnej, niedaleko rynku (pOT.'\s. C. S. Bratać Mistyka wsi. Z autobiografii młodości 1929-1956, Warszawa 1998, s. 128). Profesor Ryszard Szawłowski pisał, iż Żydzi w Kołomyi pomogli załogom trzech czołgów sowieckich rozbroić tamtejszą kompanię Policji Państwowej i Straży Granicznej w dniu 19 września 1939 roku (wg R. Szawłowski, op. cit., t. 1,'s. 301). Profesor Szawłowski pisał również o zdradzieckiej antypolskiej postawie niektórych Żydów i Ukraińców z Tyszowca. Poinformowali oni dowództwo wkraczających do Tyszowca (24 września 1939) wojsk sowieckich o znajdującym się w lesie wojsku polskim (por. R Szawłowski, op. cit., 1.1, s. 229). Żydowscy milicjanci pomagali na przeróżne sposoby sowieckim najeźdźcom w pacyfikowaniu napadniętych polskich Kresów. Między innymi poprzez pilnowanie i eskortowanie wziętych do niewoli przez Sowietów polskich żołnierzy. K. T. Celny, młody Polak, który towarzyszył swemu ojcu, majorowi rezerwy korpusu medycznego wojska polskiego, zapisał we wspomnieniach z tamtych dni: W miastach byliśmy ostrzeliwani przez żydowską milicję, uzbrojoną w kradzione polskie karabiny wojskowe i noszącą czerwone opaski na ramieniu. Jak zbliżyliśmy się do przedmieść Lwowa, to trafiliśmy na tragikomiczny spektakl: Na łące, obok głównej drogi około 10 żydowskich milicjantów pilnowało sporych rozmiarów szwadronu jednego z elitarnych pułków polskiej kawalerii. Sowieckie siły pancerne rozbroiły polski pułk i powierzyły swym nowym sojusznikom zadanie pilnowania Polaków. Pamiętam uczucie bólu i odrazy z powodu tak zdradzieckiego zachowania się tych, którzy byli polskimi obywatelami (cyt. za R. C. Lukas Out ofinferno: Poles Remeber the Holocaust, Le-xington, The University Press ofKentucky, 1989, s 39-40). Wspominający te wydarzenia K. T. Celny był polskim inżynierem, odznaczonym w 1973 roku Orderem Imperium Brytyjskiego za zasługi dla brytyjskiego przemysłu samochodowego. Tekst ten, publikowany na lamach "Naszej Polski" z l września 1999 r. otworzył cykl moich 8 szkiców pt. "Przemilczane zbrodnie" o stosunkach polsko-fydowskich na kresach wschodnich w latach 1939-1941. Wszystkie szkice z cyklu zostały przedrukowane również na famach tygodnika Polonu kanadyjskiej " Głosu Polskiego" 337 w Toronto. W 1999 roku ukazały się również w formie książkowej, a ich pierwsza promocja odbyła się w polskiej księgami w Chicago. Rachunek, niezaspokojonych krzywd Pozew 11 amerykańskich Żydów przeciwko Polsce można rozpatrywać na różnych płaszczyznach. Proponuję zatrzymać się przy historycznym uzasadnieniu roszczeń. Uderzająca jest skala manipulowania przeszłością, w końcu nieodległą, o której wciąż żywa jest pamięć. Jaki jest komentarz historyka do tej części pozwu? - Adwokaci żydowscy ze Stanów Zjednoczonych obciążyli Polskę i Polaków oskarżeniami o współudział z Hitlerem w zbrodniach na Żydach, o kontynuowanie czystek etnicznych i rasowych po wojnie. Dla ogromnej części polskich czytelników to zniekształcenie historii może się wydać szokujące. Dla tych, którzy od lat zajmują się stosunkami polsko-żydowskimi, którzy badaj ą problem antypolonizmu, którzy wiedzą, co na ten temat pisze się w różnych odłamach prasy zachodniej, nie było zaskoczenia. - " Gazeta Wyborcza " naświetliła jednak inaczej pojawienie się żydowskiego pozwu, pomijając milczeniem kontekst regularnie pojawiających się w zachodnich mediach antypolskich wystąpień. - Adam Michnik dokonał pewnego rodzaju manipulacji, przedstawiając sprawę pozwu jako odosobniony wybryk grupy adwokatów żydowskich. Przecież tej samej argumentacji od lat używa się przeciwko Polakom w części bardzo wpływowych mediów żydowskich w USA, Anglii, Niemczech. Wciąż się próbuje obciążać Polaków współodpowiedzialnością za mordowanie Żydów w czasie II wojny światowej. Przecież to nie grupa adwokatów żydowskich ze Stanów wymyśliła zarzut, że Oświęcim i inne obozy dlatego powstały na ziemiach polskich, bo Polacy byli bardzo antysemiccy. Przemilcza się fakt, że pierwszymi ofiarami Oświęcimia byli polscy więźniowie polityczni. Przemilcza się fakt, że Niemcy dlatego wybrali Polskę na miejsce masakry Żydów, bo tu żyła największa część Żydów w Europie. Te bolesne oskarżenia pojawiały się już wcześniej. W pozwie szokuje nowy wątek - zarzuty pod adresem powojennych rządów polskich, przypisywanie im kontynuowania hitlerowskiej polityki Judenrein: "mordowanie, bicie, gwałcenie, terroryzowanie, torturowanie" Żydów. Trudno to już nazwać ignorancjąhistorii. Przypomnijmy więc, że akurat w pierwszym dziesięcioleciu rządów komunistycznych, narzuconych Polsce siłą przez wojska sowieckie, wbrew woli ogromnej części 338 Polaków, politycy pochodzenia żydowskiego mieli ogromny wpływ w takich strategicznych sektorach jak bezpieczeństwo czy gospodarka. W PKWN, czyli w pierwszym marionetkowym pseudorządzie w 1944 r., za gospodarkę odpowiedzialny byt Jan Stefan Hanemann, działacz komunistycznej PPR, żydowskiego pochodzenia. Później przez całe pierwsze dziesięciolecie, aż do 1956 r, gospodarką w Polsce zawiadywał, z katastrofalnymi skutkami, Hilary Minę, członek BP KC PZPR, - Jaki był udział w elicie władzy osób pochodzenia żydowskiego w pierwszej dekadzie Polski Ludowej? - Polską rządziła właściwie trójka osób: Bierut, Berman i Minc. Powszechnie uważa się, że to Berman był swego rodzaju szarą eminencją, jako odpowiedzialny jed-nocześnie za bezpieczeństwo i za kulturę, a więc także za ideologię. Zarówno Berman, jak i Minc byli politykami pochodzenia żydowskiego. Do tego dodajmy rolę odgrywaną przez komunistycznych działaczy pochodzenia żydowskiego w organach bezpieczeństwa. Byli strasznymi, bezwzględnym katami dla więzionych Polaków. Można wymieniać dziesiątki nazwisk, od wiceministra spraw bezpieczeństwa publicznego Rom-kowskiego, mającego bardzo dużą władzę przy figurancie Radkiewiczu, poprzez takich dyrektorów departamentów, jak Luna Brystygierowa, znana z bezwzględności, wyspe-cjalizowana w walce z Kościołem, jak Fejgin, Różański, Światło, jak inny dyrektor departamentu bezpieki Leon Andrzejewski. Przypomnijmy dominację politruków pochodzenia żydowskiego w bezpieczeństwie na Śląsku, to o czym pisał John Sack, uczciwy autor pochodzenia żydowskiego, w książce "Oko za oko". Przywołał w niej zbrodnie Żydów z aparatu bezpieczeństwa w obozie w Świętochłowicach. Był on zarządzany przez jednego z takich bezpieczniaków, Salomona Morela, i stał się miejscem wymordowania około l .500 zgermanizowanych Ślązaków i Polaków. Katowano niewinnych z zemsty za Żydów zamordowanych w czasie wojny. - Czy pól wieku potem też pój owiały się zdania, że rząd Polski Ludowej prowadzi czystki etniczne wobec Żydów? - Oskarżenie rządu i władz komunistycznych o świadome mordowanie i grabienie Żydów zakrawa na prawdziwągroteskę, zwłaszcza, jeśli zestawi się to z opiniami przekazywanymi w latach 1945^7 przez żydowskąprasę amerykańską. Powszechnie wówczas wychwalano rządBieruta, Bermana i Mincajako rzekomo pierwszy nie-antysemicki rząd w Polsce. Przypomnę tu, co pisano w wydanym w Filadelfii "The American Jewish Year Book" za okres od 18 września 1944 r. do 7 września 1945 r. w odniesieniu do zdominowanego przez komunistów Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej: ,fo raz pierwszy w nowoczesnej historii Polska była rządzona przez rząd nie tylko wolny od antysemitów, lecz pryncypialnie przeciwstawiający się antysemityzmowi". Przewodniczący Światowe- 339 go Kongresu Żydów Polskich Józef Tenenbaum pisał w wydanej w 1948 r. książce "In Search ofaLost People. The Old and the New Poland", New York 1948 r., s. 213, że Polska po raz pierwszy w swej historii posiadała rząd wolny od przesądów i bigotem. Cytaty tego typu można mnożyć, bo wówczas światowe żydostwo skrajnie wychwalało komunistyczny rząd Bermana, Minca, Bieruta, a gwałtownie atakowało gen. Andersa i polskie podziemie antykomunistyczne. Czemu majątakąkrótkąpamięć? Niedawno czytałem, że właśnie w tamtych latach bardzo szybko załatwiano postulowany przez Żydów zwrot mienia, natomiast bardzo ostro występowano przeciwko Polakom posądzonym o jakikolwiek antysemityzm. Bardzo łatwo można było zostać skazanym po oskarżeniach żydowskiego politruka czy bezpieczniaka. Marian Brandys, publicysta i pisarz historyczny, który nigdy nie ukrywał swego żydowskiego pochodzenia, a przy tym czuł się Polakiem, napisał w swoich dziennikach, że wówczas Żydzi byli czymś w rodzaje kasty panującej, że pchali sięjak ćmy na urzędy. Nawet Alina Grabowska, znana tropicielka antysemityzmu w Polsce, przyznała w końcu lat 60. w "Kulturze" paryskiej, że "znakomitą, niestety, większość pracowników UB stanowili Żydzi" (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). To są fakty, o których niektórzy zapominają. Jeśli na czele MBP i UB, a więc głównych organów przymusu, które terroryzowały Naród, spowodowały zabicie dziesiątków tysięcy Polaków, stało tak wiele wpływowych osób pochodzenia żydowskiego, jeśli kluczowe stanowiska były w ich rękach, to jak można mówić, że to polskie władze tępiły Żydów? Było wręcz odwrotnie. Przypomnę, że pisał o tym słynny intelektualista katolicki ojciec Józef M. Bocheński na tamach paryskiej "Kultury" (nr 7-8 z 1986 r.): "Jak wiadomo, władza leżała w dużej mierze w ich (Żydów-J-IŁN.) rękach po zajęciu Polski przez wojska sowieckie -w szczególności pewni Żydzi kierowali policją bezpieczeństwa. Otóż ta władza i ta policja jest odpowiedzialna za mord bardzo wielu spośród najlepszych Polaków (...). Polacy mają, moim zdaniem, znacznie większe prawo mówić o pogromie Polaków przez Żydów niż Żydzi o pogromach polskich" (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Solidarność pokoleń KPP - Czy nie zdziwiła jednak Pana reakcja Adama Michnika, znanego z niechętnych Polsce wystąpień, który komentując pozew 11 Żydów nagle stanął w obronie Polaków ? - Myślę, że głównym celem Michnika było odcięcie się od pozwu, który swą pełną kalumnii stylistyką jest aż nazbyt kompromitujący dla Żydów. Znamienne, że "Gazeta Wyborcza" zaczęła drukować tekst żydowskiego pozwu dopiero prawie tydzień po prawicowej "Naszej Polsce", widząc, że nie da się już przemilczeć jego pełnego tekstu, z całą 340 głupawą absurdalnością zawartych w nim oskarżeń. Michnik chciał również przekonać czytelników - wbrew faktom, że pozew stanowi tylko odosobniony wybryk małej grupy Żydów z USA. W istocie jest on tylko cząstką kalumnii typowych dla ogromnej fali anty-polonizmu z ostatnich kilkunastu lat. Sądzę również, że Michnika zdenerwowała ta część pozwu, która uderza we władze komunistyczne, w powojenny, zdominowany przez Żydów rząd, z którym związani byli jego rodzice: ojciec Ozjasz Szechter, byty członek Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, i matka, autorka podręczników do historii. Ojciec Michnika pełnił też funkcję zastępcy redaktora naczehego pisma związków zawodowych "Głos Pracy", którego szefem był ojciec Dawida Warszawskiego, Gebert, jeden z przywódców Komunistycznej Partii USA, zanim wyemigrował do Polski. W "Gazecie Wyborczej" jest wiele osób związanych z dawnymi rządami komunistycznymi, z pierwszą grupą rządzącą Bermana, Minca, Zambrowskiego. Ich rodzice przeżywali wówczas najpiękniejsze chwile swego życia, sprawowali rządy, a tu nagle Żydzi amerykańscy ata-kująichjako sprawców cierpienia Żydów. Strzał był wyjątkowo spudłowany Przypomnę tu, że świetny publicysta chicagowskiego "Dziennika Związkowego", Robert Strybel, w numerze tej gazety z 6 sierpnia br. jednoznacznie skrytykował reakcję Michnika. Strybel pokazał, że Michnik wykorzystał nawet okazję żydowskiego pozwu do przypomnie-niazajść antyżydowskich w Kielcach w 1946 r., pisząc o nichjako o "polskim wstydzie", milcząc o tym, że to była prowokacja NKWD. Równocześnie zaś, jak akcentował Strybel, Michnik milczał jak grób na temat roli odegranej przez komunistów pochodzenia polskiego w stalinizacji Polski, zwłaszcza w zbrodniach bezpieki. - Odezwała się znowu solidarność pokoleń Komunistycznej Partii Polski. - Z wypowiedzi na łamach, ,Gazety Wyborczej" widać, że chętnie poparliby oni żądania żydowskie, jak przyznał to np. Stanisław Krajewski, wnuk Adolfa Warskiego, przywódcy KPP, tylko nie podoba im się uzasadnienie pozwu. Przy tej jednak okazji "GW" zdecydowała się wydrukować kilka tekstów, jakich normalnie na jej łamach się nie spotyka. Np. opublikowano artykuł Uri Hupperta, bardzo ciekawego publicysty izraelskiego pochodzenia, autora książki o rabinach i heretykach, piętnującej fanatyzm żydowskiego państwa wyznaniowego, notabene książki przemilczanej przez naszych pseudoeuropejczyków, ponieważ kompromitowała fanatyzm izraelskiego państwa religijnego. Fanatyzm, o którym się zazwyczaj w Polsce milczy, i to w tych samych przekaziorach, które fałszywie atakująrzeko-mą dominację Kościoła w Polsce i groźbę państwa wyznaniowego. Otóż Uri Huppert nagle został wydrukowany w "Gazecie Wyborczej", ito z tekstem bardzo mocnym. Warto zacytować j ego fragment:,, Wstydzą się tego pozwu. Rzuca się w oczy absurdalne, pseudohistorycz-ne tło i koncepcja spisku, lansowane w pozwie przez prawników amerykańskich. Pozew ten obraża mnie osobiście. Wstydzę się tego pozwu jako dziecko holocaustu, jako syn ojca stra- 341 conego przez gestapo imatkiwiezionej przez hitlerowców, i'cudem uratowanej przez Polkę". Co najciekawsze, Huppert przypomniał, że nic dziwnego, że ,ja'ąży poglądo bardzo mizernym poziomie kształcenia w pewnych gimnazjach amerykańskich. Może dlatego nie doszło do wiadomości szanownych mecenasów, iż obóz oświęcimski zostaf utworzony dla polskich więźniów politycznych, komunistów niemieckich i innych wrogich Hitlerowi elementów". I jeszcze jedno bardzo ciekawe: " W swoim pozwie panowie prawnicy używają zwrotu nazi-ści-kolaboranci. Może blednie tłumaczą sobie, że w ich oczach kolaboranci to jakoby Polacy. Pozwalam sobie przypomnieć, że kolaborantami byli nie tylko antysemici, lecz również policjanci żydowscy w gettach i żydowscy kapo w obozach". To było w "Gazecie Wyborczej" z 6 sierpnia. Przypomnę, że "Gazeta Wyborcza" od dawna milczała o rozmiarach kolaboracji Judenratów, czy policjantów żydowskich, katujących własnych rodaków. Kreując za to na bohaterów żydowskich policjantów, wydających na śmierć swoich rodaków, jak Perechodnika, autora wspomnień "I ja jestem mordercą". Profesor Izrael Shahak, bardzo uczciwy żydowski naukowiec, autor znakomitej książki "Żydzi i goje", stwierdził, że największą bezpośrednią rolę w mordowaniu Żydów odegrali współbracia żydowscy, nadgorliwie dostarczając kolejne ilości Żydów na śmierć. Straszną postacią był tzw. król getta w Łodzi, Chaim Rumkowski, który wyekspediował tysiące Żydów na śmierć, a potem sam się znalazł w krematorium. Myślę, że najwyższy czas przypomnieć te zapomniane fakty, zwłaszcza dziś, kiedy się obciąża Polaków za holokaust. Przypomnijmy zwłaszcza to, co pisała o kolaboracji Judenratów i żydowskiej policji z Niemcami słynna intelektualistka żydowska Hannah Arendt w tak świadomie przemilczanej dziś książce "Eichmann w Jerozolimie". Chciałbym przy okazji zwrócić uwagę Czytelnikom na to, jak wiele uczciwych ksią-żek-świadectw polskich i żydowskich autorów jest przemilczanych. Ogromnie ubolewam, że prawie nieznana jest książka "Scroll in Agony" Chaima Kapłana, rabina żydowskiego, który zginął w 1943 r. w Warszawie. Dlaczego? Bo zawiera niewygodne prawdy dla niektórych oskarżycieli Polaków o rzekomy antysemityzm. Chaim Kapłan, który był najpierw pełen uprzedzeń wobec Polaków, na kartach tej książki ze zdumieniem konstatu-je, że Polacy nie dali się wciągnąć w niemieckie oferty przeciwko Żydom. Bardzo krytycznie pisze też o niektórych odpowiedzialnych z rad żydowskich czy policji. Przemilczana jest świetna książka Klary Mirskiej, Żydówki, która wyemigrowała w 1968 r., alenigdyniewpadławfobieantypolskieibardzociepłopisałaoPolakachw czasie H wojny światowej. Przemilcza się książkę znakomitego uczonego-matematyka Cha-skielewicza "Ukrywałem się w Warszawie", który pisze bardzo ostro o policji żydowskiej, jak mordowała własnych współbraci. Książka ta zasługuje na dodatkowąuwagę, ponieważ 342 przeciwstawia się kłamstwom antykatolickim, tak często lansowanym przez licznych wpływowych Żydów, od rabina Weissa po laureata Nagrody Nobla Elie Wiesela. Chaskielewicz twierdzi, że o pomocy Żydom w największym stopniu decydował głęboki katolicyzm. "Przemilczana jest książka Andrzeja Wróblewskiego "Być Żydem", rozmowa Norwega Halvorsena z A. Wróblewskim, znanym krytykiem teatralnym pochodzenia żydowskiego. Bardzo ostro ocenia tam rolę ubeków i politruków pochodzenia żydowskiego. Myślę, że przy okazji tak obrzydliwie sformułowanego pozwu amerykańskich Żydów ma szansę wyjść na jaw szereg zapomnianych faktów. Może wreszcie społeczeństwo dowie się, jaki na Zachodzie dominuje styl mówienia o Polsce. -Ktojestw mediach zainteresowany lansowaniem takiego wizerunku naszego kraju? - Dzieje się to w interesie nie tylko skrajnych kół żydowskich, ale też niektórych bardzo wpływowych kół niemieckich. Tych, które za wszelką cenę chcą wybielenia Niemiec ze zbrodni, kosztem oczerniania Polaków. Pomagają im w tym nie tylko Żydzi, ale również takie osoby jak anty-Polak Andrzej Szczypiorski, który potrafi publicznie powiedzieć w Niemczech, że Polacy są współodpowiedzialni za mordowanie Żydów. Myślę, że jest to robione także w interesie części postsowieckiego imperialnego wywiadu i rosyjskiej propagandy, zawsze chętnie korzystającej z okazji, by oczernić tych "krnąbrnych" Polaków, którzy zawsze byli Rosji soląw oku. Polska przed sądem - Jest jeszcze jeden aspekt sprawy. Próbuje się Polsce wytoczyć sprawę przed sądem amerykańskim wbrew wcześniejszemu układowi z USA, naruszając suwerenność niepodległego kraju. - Postawa sądu amerykańskiego w sprawie pozwu Żydów wobec Polaków będzie tym wymowniejsza w zestawieniu z poprzednia sprawą dotycząca suwerennego państwa. Chodziło o pozew w sprawie zbrodni katyńskiej przeciwko Rosji. Otóż wtedy sprawa była ewidentna, chodziło o mord dokonany z zimną krwią na paru dziesiątkach tysięcy Polaków, świadectwa mordu są dostatecznie przekonujące. Sąd amerykański przyjął argumentację Rosji, że nie ma on kompetencji sądzić i rozstrzygać w sprawie suwerennego państwa. Jeśli argument suwerenności państwa mógł być uzasadnieniem dla bronienia Rosji przed rozliczeniami za okrutną zbrodnię katyńską, to byłoby tym bardziej szokuj ące, gdyby w przypadku Polski nie uznano tego argumentu. Zwłaszcza, że oskarża się nas na podstawie bezprzykładnego oszczerstwa. To jak to? W różnych krajach sądzi się za kłamstwo oświęcimskie, a Polaków można bezkarnie oskarżać o zmyślone zbrodnie? 343 -A jak Pan ocenia reakcję rządu polskiego na pozew? Nijaka, wręcz żałosna reakcja władz polskich. Jakoś nie przypominam sobie, żeby min. Geremek zabrał głos w tej sprawie, żeby premier Polski wypowiedział się odpowiednio stanowczo. A przecież na takie oszczerstwa trzeba było walnąć pięścią w stół. Porównywanie nas z hitlerowcami, pisanie w ten sposób o Polsce, o kraju, który poniósł największe zniszczenia w czasie wojny, nie dostał żadnych odszkodowań, jest oszczerstwem kwalifikującym się do sądu. Słyszę za to, że pan premier Buzek mówi o "niezbyt dyplomatycznym" języku pozwu. Przepraszam bardzo, ale jestem przerażony takąpostawąpremiera rządu, który tak reaguje na bezprzykładne oszczerstwa wysuwane przeciwko Polakom, o bardzo groźnych skutkach. Przemilczane świadectwa - W tym z gruntu fałszywym obrazie najnowszych dziejów Polski zabrakło też, co bardzo charakterystyczne, jakiegokolwiek odniesienia do lat 1939-1941 na Kresach Wschodnich, gdy Polacy doznawali wielu niesprawiedliwości od osób pochodzenia żydowskiego. Symbolem ich współpracy z sowieckim okupantem byty stawiane 17 września 1939 roku bramy triumfalne... - Na początku września ukaże się moja najnowsza książka "Przemilczane zbrodnie. Żydzi a Polacy na Kresach 1939-1941", która podnosi ten problem [wspomniana książka ukazała się w Wydawnictwie von borowiecky-we wrześniu 1999 r. - Red.]. Ciągle za mało wiemy o pomocy zbolszewizowanych Żydów w mordowaniu Polaków, deportowaniu na wschód, wyłapywaniu urzędników polskich, oficerów, z których wielu znalazło się na liście katyńskiej, grabieniu mienia polskiego. Polonia na Zachodzie opublikowała już szereg cennych publikacji na ten temat, m.in. w książce "Story ofTwo Shtetis", w książce Tadeusza Piotrowskiego, eolski Holocaust", czy częściowo w pracy prof. Iwo C. Pogonowskiego "Jews in Poland". Cytowałem już w "Naszej Polsce" fragment listu bp. przemyskiego Franciszka Bardy z 4 listopada 1939 r, który poinformował listownie Papieża Piusa XII, że gmach Kurii Biskupiej zajęto na mieszkania dla Żydów. Czy nie była to grabież mienia? (...). -Nikogoniepociągniętodoodpowiedzialnościzatezbrodnie.niktzPolakawnieotrzy-nuil zadośćuczynienia za doznane krzywdy. Mamy bić się w piersi za nie swoje grzechy... - Z roszczeniami wychodzą Żydzi z bogatego kraju, którego prezydent, Roosevelt, jest odpowiedzialny za rządy komunistyczne w Polsce, za nędzę, za sprzedanie nas w Jałcie. Czy to nie jest wprost haniebne, że nie ma odszkodowań dla rodzin setek tysięcy Polaków, którzy byli w łagrach sowieckich, najlepszych polskich patriotów, akowców. 344 Nie ma odszkodowań za lata więzienne i obozowe dla Polaków więzionych w kraju. Nikt nie zwróci życia zabitym, zamordowanym w latach 1939-41 na Kresach przez Sowietów i mordowanych przez będących na ich usługach Żydów. Przypomnę tu choćby dokonany przez Źydów-NKWD-zistów mord na dominikanach w Czortkowie, czy zabójstwo przywódców studenckich na Politechnice Lwowskiej w 1939 r. za rzekomy antysemityzm. Nikt nie zwrócił mienia rodzinom osób zamordowanych, uwięzionych w latach stalinizmu. A kto pociągnął do odpowiedziahości Romana Zambrowskiego, polityka żydowskiego pochodzenia, za zbrodnie, jakie popełnił, nadzorującego po wojnie obozy pracy, gdzie w nieludzkich warunkach pracowało ponad 100 tyś. Polaków, oskarżanych pod byle pretekstem o niebfagonadiożnost polityczną. Jest wielki rachunek krzywd, których nikt nie wyrównał. Tylko jeden naród - żydowski - dostał od Niemców bardzo wysokie odszkodowania, a Polacy są dalej spychani w cień, i nie tylko nie naprawia im się ich krzywd, ale stara się przemilczeć ich martyrologię. Wciąż trwa zapomniany polski holokaust, jak pisał w tytule swej świetnej, ale też przemilczanej książki Richard C. Lucas. Nie tylko przemilcza się polską zagładę, ale jeszcze próbuje się oszczerczo zrzucać na nas odpowiedzialność za zbrodnie popełnione przez polskich i żydowskich katów (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Sojusz antypolonizmów - W pozwie Polacy w ogóle znikająjako ofiara nazistowskich Niemiec, są tylko wspólnikami Hitlera. Dlaczego w tych oskarżeniach celują wiośnie Żydzi amerykańscy? Co chcą ukryć we własnych sumieniach? - W tej akurat sprawie władze Izraela zachowują się bardziej powściągliwie, nawet odcinają się od oskarżeń zawartych w pozwie Żydów amerykańskich. Ci bowiem mają się czego wstydzić. Chcą ukryć, że w czasie wojny nie kiwnęli palcem w obronie zagrożonych Żydów europejskich, że bali się ich przyjazdu, zwłaszcza Żydów wschodnioeuropejskich, do Ameryki. Większość z nich stanowili Żydzi ubodzy, chałatowi, ortodoksyjni i samym swoim wyglądem mogli prowokować antyżydowskość. Żydzi amerykańscy bali się właśnie tego i woleli zostawić swoich współbraci na pastwę losu. Skutki tej bierności w czasie wojny są znane. To skłania Żydów amerykańskich do nadgorliwości w szukaniu na siłę winnych gdzie indziej, byle przesłonić swój ą winę. -Jakie mogą być dalsze skutki pozwu? Nie możemy bezradnie czekać, aż sprawa pozwu zostanie rozstrzygnięta. Dziwię się ogromnej bierności rządu premiera Buźka; jego oświadczenie o "niezbyt dyploma- 345 tycznym języku" pozwu jest kompromitujące (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Czekam na oświadczenie ministra Geremka i innych postaci życia publicznego, od przywódcy AWS Krzaklewskiego, po marszałka Sejmu Płażyńskiego. Ta sprawa jest zbyt istotna dla dobrego imienia Polski. Potrzebny jest zbiorowy protest intelektualistów polskich, trzeba też zmobilizować przyjaciół Polski na Zachodzie i na Wschodzie. Teraz widzę, jak słuszne są oskarżenia wysuwane przez prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej Edwarda Moskala i innych przywódców polonijnych, m.in. prezesa Związku Klubów Polskich w Chicago Adama Ocytkę. Zarzucają oni polskim kręgom rządzącym, od pełniącego obowiązki prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego po różnych innych polityków polskich, niebronienie dobrego imienia Polski. Naprawdę możemy być dumni z naszej historii, mamy prawo o tym mówić, ale mamy też dług wobec przeszłych pokoleń Polski, które tak ciężko zapłaciły za obronę naszej suwerenności. Ci, którzy nami rządzą, powinni być godni tamtych wielkich Polaków i umieć wystąpić w obronie dobrego imienia Polski. Dawniej za to płacono życiem, a dziś trzeba tylko, albo aż tak wiele, powiedzieć publicznie prawdę (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). - Czy sprawa żydowskich roszczeń nie powinna nas przynaglać do budowania polskiego lobby w świecie? Dziś nikt nie występuje w naszej obronie. - Podczas pobytu w USA i Kanadzie, w Austrii, Szwajcarii, w rozmowach z przedstawicielami Polonii przekonałem się, że Polonia jest dużo bardziej jednoznacznie chrześcijańska, narodowa i antykomunistyczna niż Polacy w kraju. Bardziej zdaje sobie sprawę z różnych zagrożeń dla Polski. Myślę, że byłoby bardzo cenne połączenie wysiłków wszystkich myślących po polsku zagranicą i w kraju, stworzenie dużo szerszego frontu współdziałania (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Trzeba tworzyć polskie lobby w różnych krajach, a równocześnie popularyzować w większym stopniu czołowe postacie Polonii zagranicznej, nie ograniczając się do kilku osób. Już mam dość powtarzania do znudzenia paru nazwisk, Brzeziński, Miłosz, Barańczak, Nowak-Jeziorański, gdy przemilcza się dziesiątki innych ciekawych polskich intelektualistów w USA i Kanadzie. Jakże potrzebna nam jest książka o wybitnych postaciach świata nauki, kultury Polonii. Dlaczego nie mamy książki "l 00 słynnych Polaków". Iluż Polaków swoimi wysiłkami przyczyniło się do budowy kultury, rozwoju nauki w innych krajach. U Wańkowicza po raz pierwszy przeczytałem, że w XVII wieku Polak, dr Kurcjusz, był twórcąpierwszej politechniki w USA. Jak mało znamy takie fakty. Ileż dumy się odczuwa idąc koło wodospadu Niagara, kiedy widzi się, że jedyne nazwisko, które zostało tam uwiecznione, to nazwisko Polaka, Gzowskiego, zarządcy Ontario w XIX. Warto, żebyśmy w pismach różnej opcji pokazali wkład Polaków w cywilizację i kulturę świata jako coś, co nas łączy, budzi dumę narodową i obala poczucie rzekomej gorszości Polski. W 346 niektórych przekaziorach, od telewizji po "Wprost" upowszechnia się poczucie, że nie warto być Polakiem. To prowadzi do emigrowania z Polski, apatii społecznej, znieczulicy Podniesienie się Polski może nastąpić tylko na zasadzie odbudowy patriotyzmu i świadomości narodowej, tak mocno niszczonych przez dziesięciolecia. - Tylko wtedy damy radę się obronić przed różnego rodzaju antypolonizmami? - Tak. Jednocześnie nasz rząd, organa władzy muszą zadbać o właściwe reprezentowanie polskich interesów narodowych. Mam nadzieję, że przy okazji oszczerczego pozwu żydowskiego do Polaków dotrze dużo więcej prawdy o zagrożeniach dla polskości. Obawiam się bowiem, że prędzej czy później dojdzie do otwartego zamanifestowania tego, co już działa po cichu - sojuszu antypolonizmów. Sojuszu antypolskiej części środowisk żydowskich, niemieckich, rosyjskich. Najgroźniejszy dla nas może być sojusz bardzo wpływowych środowisk żydowskich i niemieckich (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). W tym momencie widzimy, jak fałszywe były iluzje na temat Niemiec, iluzje podtrzymywane m.in. przez p. Geremka, który mówił o cudzie pojednania polsko-niemieckiego. Wszystko wskazuje na to, że zamiast cudu pojednania mamy kicz pojednania. Widzimy, jak prysły iluzje związane z poparciem Niemców jako "adwokatów Polski" dla naszego wejścia do UE, widzimy, jak Niemcy chcąna tym skorzystać. Wszystko uzyskać dla siebie bez żadnych ograniczeń. Wykupić polską ziemię, prasę, przedsiębiorstwa na ziemiach odzyskanych, dokonać pokojowego Drang nach Osten. A w tym pokojowym Drang-u dokonywanym siłą marki, bardzo dużą rolę może odegrać współdziałanie z niektórymi wpływowymi szowinistami i oszczercami żydowskimi. Chodzi o tę samą metodę: obalić prawdę o Polakach jako narodzie ofiar, który walczył przez całą wojnę, tworząc wspaniałe państwo podziemne, narodu bez Ouislingów, bez kolaborantów z Niemcami, kraju który poniósł tak wielkie zniszczenia. Chcą zagłuszyć tęprawdęi wykreować fałszywą, czarną legendę Polaków jako narodu szmalcowników, jako narodu, który byt faktycznie współpracownikiem Hitlera, który utworzył rzekomo polskie obozy koncentracyjne. Przez delikatność najpierw zniknęło słowo "niemieckie obozy koncentracyjne", pojawiły się obozy nazistowskie, a teraz coraz bardziej obozy polskie. Dziś na Zachodzie coraz częściej myśli się, że naziści byli Polakami. Jeśli nie rozbije się tej propagandy, mobilizując całą prapolską opinię w świecie, to koszty będą katastrofalne. Stworzymy okazję do podjęcia roszczeń niemieckich, które będą wówczas ułatwione. Raz utrwaliwszy obraz Polaków jaka narodu szmalcowników, morderców, będzie łatwiej potem przeprowadzać różne rzeczy wobec Polaków. A co można robić dla obrony praw mniej szóści w sposób skrajny zobaczyliśmy na przykładzie Kosowa. Bardzo się obawiam, żeby w pewnym momencie Opolszczyzna nie zmieniła się w takie Kosowo, w którym siła marki będzie 347 prowadziła do przeróżnych antypolskich prowokacji, wypychania Polaków i przekształcania ich w mniejszość polską na tym terenie, czego już pierwsze objawy mamy. - Bolesne, że ten bezprecedensowy atak na Polskę nastąpił u progu 60. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Może chce nam się odebrać moralne prawo do bycia ofiarą agresji Hitlera? - Władzom przez dziesięciolecia nie zależało na pokazywaniu wielkiej części naszego udziału w wojnie. Nie chciano przypominać, że byliśmy tak prozachodni w kraju, który miał być przybudówką Rosji sowieckiej. Nie pokazywano przez dziesięciolecia Powstania Warszawskiego, za to nagłaśniano walkę w getcie. Chodziło o to, żeby przedstawić zbrojne wystąpienie w getcie jako powstanie, i jak to podkreślał historyk z ŻIH, Paweł Szapiro, świadomie przeciwstawić je Powstaniu Warszawskiemu. To się udało do tego stopnia, że prezydent Niemiec Herzog, zjawiwszy się na obchodach rocznicy Powstania Warszawskiego, "pomyłkowo" określił je jako powstanie w getcie. Czytaliśmy niedawno o tym, że Brytyjczycy zniszczyli archiwa polskiego wywiadu, znamy historię zacierania prawdy o roli Polaków w wykryciu Enigmy. Dla części polityków zachodnich byliśmy bardzo niewygodni, bo ze swojąnonkonfor-mistyczną postawą psuliśmy ich dogadanie się za wszelką cenę, choćby kosztem naszych interesów, ze Związkiem Sowieckim. Sprawa pozwu nie może być zlekceważona. Gdyby udało się przeforsować roszczenia żydowskie w ich maksymalnej wersji, grozi to katastrofalnymi wręcz skutkami dla gospodarki polskiej i zubożeniem Polaków jako narodu. Myślę, że Polacy jeszcze nie zdają sobie w pełni sprawy, jak groźne mogłoby być zaspokojenie tych roszczeń, tym bardziej, że trzeba się liczyć z oszustwami i nadużyciami w tej dziedzinie. Wiemy już teraz, że doszło do rozlicznych oszustw przy rewindykacji mienia żydowskiego w Krakowie. Dodajmy, że trudny do posądzenia o niechęć do Żydów tygodnik "Polityka" opublikował w numerze z 24 lipca br. Artykuł Piotra Pytlakowskiego "Pozew Wel-lera", udowadniający całkowity fałsz roszczeń jednego z 11 Żydów oskarżających Polskę, do posesji w Kałuszynie. Okazało się, że "nikt w Kałuszynie nie pamięta Srula Wellera, a w księgach hipotecznych nie uwieczniono jego nazwiska". Obawiam się, że przy skorumpowaniu różnych władz w Polsce, mogłoby dojść do maksymalnych nadużyć przy rewindykacji mienia. W ogóle jestem przeciwny zwrotowi mienia na rzecz osób nie mających obywatelstwa polskiego. - Dziękuję za rozmowę. Tekst pochodzi z "Naszego Dziennika" z 21-22 sierpnia 1999 r. Był publikowany jako rozmowa Małgorzaty Rutkowskiej z Autorem. 348 Ofensywa antypolonizmu na Zachodzie Sowieckie inspiracje antypolonizmu Wraz ze zbliżaniem się końca wojny Polska i Polacy stawali się celem nowej, szczególnie wyrafinowanej kampanii antypolonizmu rozwijanej w świecie przez systematyczne działania sowieckich agentów i propagandystów. Szczególnym impulsem dla tej kampanii stało sięwykrycie katyńskiej zbrodni. Aby odwrócić uwagę Zachodu od swych zbrodni i zaborczych zamysłów wobec krajów Europy Środkowo-Wschodniej propagandyści sowieccy do perfekcji rozwinęli metody zohydzania krajów, które miały paść ich ofiarą, a w szczególności najbardziej opierającej się ich zamiarom Polski. Ulubionąbronią Kremla na całe dziesięciolecia stało się oskarżanie Polaków o "faszyzm, reakcyjność. antysemityzm i nacjonalizm". Przedstawiano Polaków na forum międzynarodowym, jako szkodników, którzy za wszelką cenę chcą skłócić aliantów w imię swych anachronicznych i egoistycznych celów; dla skompromitowania Polski w świecie i odwrócenia uwagi od metod utrwalania tzw. władzy ludowej tenorem i fałszem uciekano się do najnikczemniejszych prowokacji (kielecka prowokacja). Stopniowo piętnowanie rzekomego "polskiego antysemityzmu" w świecie stało się ulubioną metodą agentur sowieckiego imperium w akcji zniesławiania Polaków na forum międzynarodowym; sowieckie władze mogły przy tym zawsze liczyć na serwilistyczne współdziałanie w tej akcji antypolonizmu ze strony narzuconych polskiemu narodowi komunistycznych rządów w Polsce. Czołowy PPS-owski działacz polityczny, działający po 1939 na emigracji publicysta i historyk, A. Ciołkosz pisał na łamach londyńskich "Wiadomości" (1968) o szczególnie ciężkiej odpowiedzialności komunistycznych władz polskich za upowszechnienie o Polsce wizji kraju antysemickiego. Przytaczając przykłady świadomych fałszerstw historii, dokonywanych przez polskich komunistycznych polityków po to, by zohydzić Armię Krajową i rząd RP w Londynie, i przedstawić je jako antysemickie, Ciołkosz pisał: ,Jtak kamyczek po kamyczku, cegiełka po cegiełce, własnymi rękami wznosili komuniści polscy gmach fałszów, z których wynikać miało, iż rząd polski w Londynie był antysemicki, Delegatura Rządu w Warszawie była antysemicka, naród polski z wyjątkiem garstki komunistów był antysemicki. Dzisiaj w świetle najnowszej furii rugów 349 personalnych w PZPR i w aparacie rządowym PRL także i ta legenda ofilosemityzmie komunistów runęła i pozostało sprzeczne z prawdą historii i wysoce krzywdzące przeświadczenie, że naród polski w swej całości był i jest antysemicki. Przeświadczenie to przyswoiła sobie duża część opinii publicznej w świecie. Zasługa -jeśli tu można nazwać zasługą - wytworzenia się takiego stanu rzeczy przypada komunistom." Komunistycze władze polskie konsekwentnie spełniały zamysły rządu sowieckiego dążącego do manipulowania groźbą rzekomego antysemityzmu w Polsce także po 1956; intencje PRL-owskich rządów gruntownie obnażył były redaktor naczelny miesięcznika .,Znak" J. Woźniakowski w wywiadzie dla francuskiego "Le Monde" (12 IX 1989), opisał tam jak na początku lat 60. musiał walczyć przez kilka lat, by wydać książkę napisanąwyłącznie przez ocalałych Żydów; wgWoźniakowskiego: Ministerstwo Kultury, Urząd ds. Wyznań, cenzura, wszyscy byli przeciw. Zamysł by f prosty: trzeba było wmówić Zachodowi, że tylko komuniści pomagali Żydom, i że ten naród antysemicki trzeba trzymać w ryzach, aby nie zrobił wszystkim kłopotów." W parze ze skrajnym serwilizmem wobec sowieckich promotorów antypolonizmu na arenie międzynarodowej przez wiele lat po 1944 nasilał się krajowy antypolonizm w Polsce. Realizowany był on pod batutą takich oddanych agentów MoskwyjakB. Bie-rut, J. Berman, J. Borejsza, J. Różański, W. Grosz czy L. Brystygierowa, depczących na każdym kroku poczucie polskiej godności narodowej. Symbolicznądla postaw krajowych rzeczników antypolonizmu była opisana przez W. Churchilla różowa z przedstawicielami Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (PKWN) 13X1944, gdy Bierut akcentował: przybyliśmy tu, by żądać w imieniu Polski, żeby Lwów należał do Rosji. Taka jest wola narodu polskiego" Antypolonizm narzuconych przez sowieckie władze komunistyczne namiestników w Polsce wyrażał się okrutnymi prześladowaniami największych patriotów polskich na czele z wieloma dziesiątkami tysięcy byłych żołnierzy Amiii Kraj o-wej, zohydzaniemjej wizerunku osławionymi plakatami: ,^iK-zapluty karzeł reakcji" czy rozwieszaniem równocześnie obok siebie TV 1945 na ulicach Warszawy dwóch plakatów: "Chwała bohaterskim obrońcom getta!" i ,flańba faszystowskim pachołkom AK!". Prosowieccy "inżynierowie dusz" robili wszystko dla wytrzebienia polskiego patriotyzmu w prasie, nauczaniu historii i literatury, kinematografii. Istotę owych działań dobrze ilustrują słowa M. Dąbrowskiej zapisane w Dziennikach (13 IV 1948) o filmie W. Jaku-bowskiej "Ostatni etap": ,film,jaknapolski(..)}estdobrzezrobiony, ma nawet miejsca niezwykłej'wartości. Ale jest sfałszowany (...) Wszystko, co w obozie jest sympatyczne, to Rosjanki i Żydówki-oczywiście komunistki. Wszystko, co w obozie zdeprawowane i łajdackie, to Polki. (...) Jeśli ten film pójdzie za granicę, to nikogo nie przekona. A w każdym razie nikogo nie przekona do Polski i nie zjedna dla nas." Podobnie krytyczne uwagi 350 odnotowała Dąbrowska (Dzienniki; 611949) o fiknie A. Forda "Ulica Graniczna": "Cała tragedia żydowska pokazana jest świetnie i robi wstrząsające wrażenie, bo robiąc ją, żydowscy marksiści zapomnieli o marksizmie i robili to ze zwyczajnie ludzką miłością. Cała strona polska jest rażąco wypaczona, gdyż robiona jest z niechęcią zaledwie powściąganą. (...) ten film zwłaszcza jako przedsięwzięcie państwowe, jest skandalem, stanowi zamaskowanąpropagandę antypolską." W skali międzynarodowej negatywne skutki dla stosunków polsko-żydowskich miała rola dziennikarzy żydowskiego pochodzenia w inspirowanym przez Sowietów antypolonizmie na Zachodzie. Faktem jest, że wśród autorów prosowieckich paszkwili na Polskę wydanych na Zachodzie, począwszy od końcowych lat II wojny światowej przez całe następne dziesięciolecia, znalazła się nadspodziewanie duża liczba osób pochodzenia żydowskiego. Zadecydował o tym przypadek- żydowscy emigranci z Polski często świetnie znali język polski i znakomicie orientowali się w polskich realiach, mogli więc stać się dogodnym narzędziem dla dobrze opłacanych antypolskich manipulacji. Prokomunistyczne skłonności, w tym czasie bardzo sihe wśród różnych środowisk żydowskiej inteligencji, a często też mniejsze lub większe urazy antypolskie, ułatwiały zwerbowanie takich osób na służbę propagandową Kremla. Symboliczna pod tym względem była postać przebywającego w Londynie od 1936 r. jako korespondenta Polskiej Agencji Telegraficznej S. Litauera. Działając wyraźnie na sowieckie zamówienie, Litauerjako pierwszy (już 5 sierpnia 1944) zaatakował w prasie angielskiej (,ffews Chronicie") powstanie warszawskie. Zadał w ten sposób niezwykle szkodliwy cios w plecy polskim powstańcom - zgodnie z intencjami Kremla. W kampanii przeciw rzekomemu polskiemu antysemityzmowi i nacjonalizmowi szczegóhie dużą rolę odegrał bardzo wpływowy zachodni sowietolog pochodzenia żydowskiego I. Deutscher (o wyrządzonych przez niego szkodach dobremu imieniu Polski można wiele przeczytać w publikowanych na emigracji tekstach A. Pragiera i L. Łabędzia). Znamienne były skrajne antypolskie i prosowieckie komentarze na łamach "Natio-nal Jewish Monthly", oficj alnego organu B 'nai B 'rth, reprezentuj ącego szerokie i wpływowe kręgi żydowskie w USA. W czasie wojny to jednoznacznie antypolskie pismo oskarżało Polaków o rzekomą kolaborację z hitlerowcami, przedstawiało Polaków jako swego rodzaju "nauczycieli" hitlerowców w odniesieniu do problemu żydowskiego, zarzucało im współudział w eksterminacji polskich Żydów. Teksty dotyczące sytuacji Żydów w Polsce oraz wewnętrznej sytuacji Polski zamieszczane w pierwszych latach po wojnie, wyglądały na wyraźnie inspirowane przez komunistów. Potępiały one "reakcję" i prawicę w Polsce oraz rząd RP w Londynie, zachwalając bierutowską "demokrację". W październiku 1945 r. pisano na łamach ,^fationalJewish Monthly": ,JRządwar- 351 szawski odpowiadający Moskwie jest liberalny, ale nie radykalny, ani nie komunistyczny. Jako rząd liberalny potępia antysemityzm i obwieścił stosowanie wysokich kar dla winnych. Równocześnie, jako rząd liberalny, stanowi główny cel ataku polskich reakcjonistów, którzy pragną go obalić i odrestaurować starą uprzywilejowaną arystokracją. To właśnie takie elementy prowokują antysemickie zamieszki, będące elementem przemyślane]'polityki sabotażu przeciwprestiżowi i stabilności rządu". W lutym 1946 r. w komentarzu redakcyjnym pisano: "Wielu [Żydów J.R.N.] powróciło do Polski i odkryło, że okrucieństwo Polaków rani nawet mocniej niż dzikość nazistów. Maziści byli przy uśmiercaniu szybcy i efektywni. Polacy przedłużają agonią Żydów, praktykując wszystkie rodzaje nienawiści, głodząc ich, wyrzucając i mordując, w sposób bardziej przewlekły, niż to czynili nazisci. Na ich nieszczęście nazisci nie zdążyli ich wszystkich wymordować. Śmierć, którą zadawali, była bowiem znacznie szybsza". Żydowski antypolonizm pojawiał się również w opracowaniach książkowych. Na przykład żydowski historyk S. Grayzel {A History ofJews, Philadelphia 1947) oskarżał przedwojenną polską klasę rządzącą o to, że "adoptowała wiele z nazistowskich doktryn" i naśladowała nazistów; stawiał Polskę ,jako znakomity przykład niewolniczego duchowego uzależnienia od niemieckich doktryn także po uwolnieniu od niemieckiego okupanta". Także w Izraelu pojawiali się w pierwszych latach powojennych antypolskie paszkwile pisane z pozycji prosowieckich, w duchu potępienia dla "reakcyjnych" Polaków; objawem zoologicznego wręcz polakożerstwa były wydane w Izraelu publikacje Z. Hauptmanna; w swojej książce Odpowiedź (1944) atakował on prapolskich Żydów, równocześnie nagłaśniając oskarżenia przeciw Polakom; pisał wręcz o wydatnej pomocy "ludności polskiej udzielonej Niemcom w eksterminacji Żydów"; w broszurze Śluby częstochowskie czyli Śmierć Żydom " Hauptmann uznawał za patologię brak nienawiści do Polaków, stwierdzając: "Trzeba tych polskich bohaterów walki »Za Waszą wolność i Naszą« nienawidzieć tak samo jak hitlerowców - ich wczorajszych sprzymierzeńców w mordowaniu Żydów, dzisiejszych w przygotowywanej krucjacie przeciw Rosji"; w innym miejscu Hauptmann pisał: ,^>Niedobitki« faszyzmu polskiego to cała niemal młodzież polska i olbrzymia ilość starszych, »mafią reakcyjną«jestz nastawienia swego, skłonności i działania olbrzymia większość, jakieś 80 lub 85, a może nawet 90 proc. ludności polskie/'; w broszurze roiło się od wyzwisk pod adresem ,polskich opryszków z kręgu zachodnio-chrześcijańskiej kultury ", określeń "czamosecinne-bia-logwardyjskie szmaty" w stosunku do polskiej prasy patriotycznej na emigracji; tym donośniej Hauptmann akcentował swe poparcie dla komunistycznego rządu w Polsce, ubolewając tylko, że jest onjeszcze wciąż niepotrzebnie "obciążony" i ^krepowany od 352 wewnątrz emigracyjnymi londyńskimi naleciałościami, które utrudniają mu pracę, które w łonie jego stanowią zdecydowanie ujemnąpozycję". " Do skrajnego nasilenia antypolonizmu w Izraelu doszło w połowie lat 50. wraz z coraz liczniej przybywającymi do Izraela emigrantami z Polski, zwłaszcza byłymi pracownikami bezpieki i politrukami, którzy pragnęli "odegrać się" na Polakach za utratę w czasie postalinowskiej "odwilży" intratnych posad piastowanych w polskim aparacie władzy. Broniący prawdy o Polsce Żyd z Izraela, były ppor. AK S. Aronson (pseud. "Rysiek") w liście do A. Michnika z Tel Avivu 11 II 1994 pisał: Jak wiadomo, w 19 55 powstał w Jerozolimie Instytut Pamięci Narodowej Yad Vashem iwkrótceprzy-stąpił do zbierania relacji o losach Żydów podczas wojny. Niektórzy z zajmujących się tym młodych historyków byli to komuniści, wyszkoleni w stalinowskiej Polsce. Mieli oni wpojoną nienawiść do AK i uwielbienie do AL i innych formacji komunistycznych". Typowe dla opisanych przez Aronsona postaw pracowników Yad Vashem są poglądy na temat Polaków wyrażone w roczniku "Yad Vashem Studies" (1957): "Olbrzymia większość chrześcijańskiej ludności w Polsce chętnie współpracowała z Niemcami, kierując się pragnieniem krwi i bezrozumną nienawiścią do Żydów. Żydzi, którym udało się wymknąć Niemcom, byli bestialsko mordowani przez polskich chłopów lub wydawani przez nich w ręce Gestapo. A nawet ci chłopi, którzy zdecydowali się ukrywać Żydów, prędzej czy później mordowali ich dla zrabowania majtku. Tak więc wszelkie możliwości ucieczki byty od samego początku blokowane przez wrogą ludność". Niemały wpływ na ukształtowanie kampanii antypolonizmu na Zachodzie po 1956 r. i jeszcze silniej po 1968 mieli licznie przybyli tam z Polski w kolejnych falach emigracji ubecy, sędziowie i prokuratorzy żydowskiego pochodzenia, zamieszani w katowanie Polaków w dobie stalinizmu. Część z nich aktywnie włączyła się do antypolskiej kampanii na Zachodzie, widząc w tym dogodną okazję z jednej strony do odwrócenia uwagi od swej przeszłości, a z drugiej do przedstawienia ofiar komunistycznego terroru, który sami reprezentowali, jako narodu "faszystów" i "antysemitów". O tej grupie oszczerców wymownie pisał intelektualista polskiego pochodzenia żyd. L. Tyrmand w wydanej na emigracji demaskatorskiej Cywilizacji komunizmu; ubolewał, że wielu pracowników żydowskich bezpieczeństwa pochodzenia wykorzystało nagonkę moczarowską po marcu 1968 po to, by osiąść na amerykańskich uczelniach w glorii prześladowanych męczenników, unikając rozliczenia za swe czyny; A. Zakrzewski, w 1999 r. powołany na ministra kultur RP, a niegdyś aktywnie zaangażowany w działającej przy prezydencie L. Wałęsie Radzie ds. Stosunków Polsko-Żydowskich jako jej przewodniczący, wskazał w jednym z wywiadów na dość szczególne źródło upowszechnienia postaw antypolskich: "istnieje grupa ludzi, na którą zwrócili mi uwagę przyjaciele w Izraelu. Na- 353 zwali ich »poszukiwaczami antysemityzmu«. Ci łapacze rekrutują się z dawnego aparatu partyjnego, bezpieki, którym tu było dobrze - dywany, telefony, sekretarka. Wyjechali - i okazało się, że są bez zawodu. Tu rządzili, a tam? Ta zadra ich uwiera." (Chamy i Żydy - rok 1995, Rozmowa R. Walendziaka z prof. A. Zakrzewskim, "Przegląd Tygodniowy", 2 VIII 1995) Fragment mego hasła autorskiego "Antypoloniyn "w I tomie "Encyklopedii Białych Plam", Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne, Radom 2000,1.1. Nadmierna "tolerancja" rozzuchwala Niesłusznie zapomniany dziś polski patriotyczny intelektualista pochodzenia żydowskiego Julian Unszhcht pisał w 1912 roku: Poezja romantyczna polska nazwala Polskę Chrystusem narodów. I w rzeczy samej żaden w dziejach ludzkości znany naród nie okazał się tak naiwnie szlachetny w stosunku do swych wrogów i prześladowców. Minęło wiele dziesięcioleci od tych słów Unszlichta; a w Polsce wciąż mamy aż nadto wiele dowodów stosowania skrajnej, wprost lekkomyślnej tolerancji wobec ludzi, którzy są nieubłaganymi wrogami Polski i Polaków; co więcej, zarobili na tym wiele judaszowych srebrników. Bardzo typowym przykładem pod tym względem było udostępnienie w 1990 r. łamów "Życia Warszawy" na wywiad z Leonem Uńsem, jednym z naj-zaciętszych wrogów polskości, autorem kilku powieści - zbiorów oszczerstw o Polsce i Polakach. Również w wywiadzie dla "Życia Warszawy" Uris pozostał sobą, wypowiadając rasistowską opinię, że antysemityzm jest zakodowany w genach Polaków od urodzenia. Zaprotestowali przeciw temu profesor Stefan Kurowski i Władysław Siła-Nowicki, sprawa wydawała sięjednoznaczna. Nie dla polskiego autora wywiadu, który opublikował swoją replikę na protest, zamiast pokornie przeprosić za haniebną głupotę, której się dopuścił, robiąc i publikując bezkrytycznie taki wywiad z zapamiętałym wrogiem Polski. W ostatnich latach rodzimi polonofobowie z większą niż kiedykolwiek energią zasypują polską prasę i wydawnictwa brechtami, godzącymi we wszystko, co najcenniejsze w Polsce i w polskości. Pieniędzy jakoś na to nie brak. Brak za to reakcji w obronie polskiego patriotyzmu, co tym bardziej rozzuchwala. Jeśli się orientuję, nikt nie zareagował na przykład na skrajne bzdurzenia o Polsce i Polakach, które wyszły spod pióra Zygmunta Kałużyóskiego w wydanej przez BGW jego książce Pamiętnik rozbitka. Kałużyński, stary bolszewik pióra, niegdyś chwalca Pawlika Morozowa, pioniera, który doniósł na własnego ojca, pozostał tu wiemy sobie. Ubolewał z powodu usunięcia 354 pomnika Feliksa Dzierżyńskiego, który był jednym z nielicznych Polaków, może nawet jedynym, który miał czołowy udział w decydującym wydarzeniu z historii światowej. I dodawał: Bo czymże możemy się pochwalić? W kulturze jest kilka figur, ale prawie każda była kwestionowana. Kopernik działający w Toruniu (Thorn) w wieku ^przedstawiany był wielokrotnie jako Niemiec, m.in. przez uczonego tak wybitnego jak Max Weber. Chopin - z ojca cudzoziemiec - też był dyskutowany: ostatnie słowa na łożu śmierci powiedział po francusku (...) Maria Curie, jak wynika z pamiętników jej uczniów ogłoszonych w 1946 r., bynajmniej nie przywiązywała wagi do swojego polskiego pochodzenia. I tak lekko spod pióra Kałużyńskiego płynęła bzdura za bzdurą. Max Weber, rzeczywiście wybitny socjolog niemiecki, był i równocześnie skrajnym rasistą, popierał m.in. usuwanie chłopów polskich z ziemi w Poznańskiem, jego świadectwo o "niemieckości" Kopernika nie ma więc nic wspólnego z obiektywizmem. "Francuz" Chopin pisał w listopadzie 1831 r. na wieść o upadku Warszawy: Niech naj-straszniejsze męki dotkną Francuzów, którzy nam nie pomogli! I jeszcze w 1848 r,, na rok przed śmiercią, wyrażał niewzruszoną nadzieję, że znowu odrodzi się Polska świetna, duża, słowem: Polska. Maria Curie-Skłodowska, która według Kałużyńskiego nie przywiązywała wagi do swojego polskiego pochodzenia, dziwnym trafem wynaleziony przez siebie pierwiastek nazwała polonem, a nie na przykład franko-nem. Wszystko to nie przeszkadza jednak panu Kałużyńskiemu bezkarnie robić wody z mózgu swoim czytelnikom. Tolerujemy te i inne brechty; czytelnicy, skądinąd czujący się patriotami, kupują piśmidła przesycone jadem antypolskich insynuacji. Fetuje się autorów, którzy w Niemczech opowiadają oszczerstwa o tym, iż Polacy są współodpowiedzialni za wymordowanie Żydów. Za grosz konsekwencji! Jakże trafnie pisał w 1943 r. na ten temat w wydanej w Anglii książeczce Karol Zbyszewski: Często podnosi się gwałt wokół jakiegoś polskiego pisarza, okrzykuje się go łotrem, kanalią, zdrajcą... A on pisze dalej i wszyscy czytaj ą go nadal! Za przemówienia radiowe z Berlina Anglicy nie nazwali Woodhouse'a zdrajcą. Ale wszyscy Anglicy uznali to za niestosowne i przestali z miejsca interesować się swym najpopularniejszym humorystą. Zszedłem onegdaj do wielkiej księgami i poprosiłem o coś Woodhouse'a, Sprzedawca rzekł sucho: Nie przypuszczam, byśmy mieli jaką książkę tego człowieka. Siła opinii publicznej nie zależy od nasilenia wrzasku, ale od konsekwencji w jej przestrzeganiu. Tekst publikowany na łamach "Ładu"z 13 lutego 1994. 355 Awantury rabina \Veissa Wszystko zaczęło się w lipcu 1989r. od prowokacyjnej akcji rabina Weissa, który z grupą fanatyków wtargnął na teren klasztoru karmelitanek w Oświęcimiu, by demonstrować przeciw ich obecności. Było to tak rażące naruszenie prawa i dobrych obyczajów, że policja powinna była natychmiast zareagować i awanturniczego rabina odpowiednio ukarać. Policja jednak jak zwykle spisała się "na dwójkę", pozostając całkowicie bierną. Zamiast tego doszło do starcia międ2y grupąrabina a polskimi robotnikami, którzy przyszli na pomoc siostrom, zagrożonym przez intruzów. A to już rabin i koledzy wykorzystali do odpowiedniego nagłośnienia wywołanej przez nich awantury. Znany brytyjski publicysta, autor książki o polskim Sierpniu Neal Ascherson, z prawdziwym niesmakiem pisał o włamaniu się męskich napastników do żeńskiego klasztoru, o żydowskim neofanatyzmie -prawie wyłącznie amerykańskim, szukającym, zwady z rzeczywistym i wyimaginowanym antysemityzmem, gdziekolwiek na świecie, pod warunkiem, ze będą tam tele-kamery. Niestety prowokacja Weissa w świetle kamer wyraźnie się udała. Akcję robotników polskich określono jako "mały pogrom" w zdominowanej przez Żydów części mediów. Niektórzy już zaczęli porównywać jaz "pogromem kieleckim" z 1946, przytaczając jako dowód niezmiennego polskiego antysemityzmu. Wystąpienie Prymasa Polski w obronie sióstr stało się okazjądo nowych ataków antypolskich. Doszło do ich prawdziwej eskalacji (...). Przypomnijmy raz jeszcze: cała antypolska burza wybuchła po awanturniczym wtargnięciu rabina Weissa na teren prywatny, co każdy Amerykanin u siebie uznałby za rzecz niedopuszczalną i karygodną. Jak pisał zdrowo-rozsądkowo Janusz Korwin-Mik-ke: Tymczasem my ulegamy. Gdybyrabin Weiss wszedł na teren prywatny'w Arizonie - miałby szansą zostać po prostu zastrzelony. Tu wyciągnięto go za ręce i nogi z terenu (!) klasztoru żeńskiego (!!!), a" Tygodnik Powszechny "rozczula się nad h'zy\vdą, któraspo-tkalajego i jego towarzyszy. Redaktor naczelny "Znaku" Jacek Woźniakowski pisał: Przyznam szczerze, ryzykując oskarżenie o barbarzyństwo, że gdybym był robotnikiem, reperującym coś w tym klasztorze i gdyby nie skutkowała łagodna perswazja, przyłożyłbym chyba ręki do wyrzucenia intruzów, kimkolwiek by byli. Przeciw prowokacyjnej akcji rabina Weissa wypowiedziało się wielu Żydów, między innymi przywódca Amerykańskiego Kongresu Żydowskiego (American Jewish Congress): Henry SiegmanJego dyrektor wykonawczy i Robert LiftomJego przewodniczący. Obaj liderzy spotkali się z Prymasem Glempem i publicznie skrytykowali rabina Weissa za przyczynianie się do antysemityzmu w Polsce, dodając, że rabin Weiss działał w sposób destruktywny i nieodpowiedzialny. Nie przeszkodziło to w dalszych 356 akcjach antypolskich Weissa, grożeniu procesem Prymasowi Polski, oszczerstwami najętego przez Weissa adwokata Alana Dershowitza eto. Ci dwaj panowie zrobili dosłownie wszystko, aby zakłócić przebieg wizyty duszpasterskiej Prymasa Józefa Glem-pa w Stanach Zjednoczonych jesienią 1991. Gdy w początkach wizyty doszło do spotkania Prymasa z 12 rabinami w Waszyngtonie, rozgniewany za taką "zdradę" interesów żydowskich, rabin Weiss określił 12 rabinów jako margines żydowskiego społeczeństwa. W październiku 1991 doszło do kolejnego spotkania Prymasa Polski z przedstawicielami wpływowych amerykańskich środowisk żydowskich - w domu kardynała Johna O 'Connora. Spotkanie miało bardzo sympatyczny przebieg, kardynał O 'Con-nor określił je wręcz jako "cudowne". I to spotkanie stało się dla Weissa pretekstem do wywoływania awantur. Fanatyczni zwolennicy Weissa przybyli przed dom kardynała O 'Connora - doszło do gniewnej wymiany zdańwjidisz między Żydami - fanatykami i Żydami - zwolennikami porozumienia. Dzień później doszło do ataku na Prymasa przed rezydencjąkardynała O' Connora. Para Żydów rzuciła się na samochód Prymasa i zaczęła obrzucać go wyzwiskami, wymyślając od "faszystów" eto. W czasie wizyty w Stanach Zjednoczonych Prymas Glemp pojednawczo zasugerował, aby przestać na co dzień spierać się o różne kontrowersyjne aspekty historii stosunków polsko-żydowskich, zostawić je do analizy historykom i socjologom. Rabin Weiss uznał tę propozycję Prymasa ^podżegającą (!) i za zachętę do przemocy, równającą się z terroryzmem słownym. Tego było już za wiele dla najbardziej obiektywnych przedstawicieli amerykańskich Żydów. Jeden z nich, wpływowy rabin Marc H. Ten-nenbaum, były dyrektor międzynarodowego wydziału konsultacji międzyreligijnych przy American Jewish Committee określił słowa Weissa jako przykład używania jeżyka prowokacji" (wg "The New York Times Intemational" z 21 września 1991 r.). Podczas gdy ze strony Kościoła w Polsce podejmowano konsekwentne wysiłki dla porozumienia z przedstawicielami społeczności Żydów w świecie, rabin Weiss wraz ze swym otoczeniem wciąż dążył do dalszego "podgrzewania" atmosfery. Adwokat Weissa, Alan Dershowitz, toczący wciąż wojnę podjazdowąprzeciw Prymasowi Polski, opublikował w 1991 r. w Bostonie książkę "Chutzpah". Ta pełna niewybrednych, wręcz histerycznych napaści i demagogii książka stała się bestsellerem wśród lubujących skandale amerykańskich czytelników. Dużąjej część wypełniły ataki na polski Kościół katolicki i na Prymasa Glempa. Dershowitz posunął się aż do nazwania Prymasa Stefana Wyszyńskiego "notorycznym antysemitą". Szczególnie obruszył się na Prymasa Glempa za to, że ten "śmiał" w ogóle porównać wojenną tragedię Żydów z ówczesnymi losami Polaków. Według Dershowitza bowiem nie można w ogóle porównywać ludobójstwa wymierzonego przeciw wszystkim Żydom z selektywnym zabiciem kilku Pola-351 ków (selective killikng ofsome Polish adults, "Choutzpah", s. 151). Współgrało z tym, z lubością upowszechnianie przez Dershowitza, oszczerstwo o "polskich obozach koncentracyjnych". Według Dershowitza: Ze wszystkich stron Europy więcej niż dwa miliony Żydów, mężczyzn, kobiet i dzieci (...) było zagazowanych w olbrzymich polskich obozach koncentracyjnych ("Chutzpah", s. 141). Polski Kościół katolicki, dążąc do rozwoju dialogu z judaizmem, poszedł na ogromne ustępstwo, nakłaniając siostry karmelitanki do opuszczenia murów klasztoru w Oświęcimiu. Niestety, miało się okazać, że dobra wola polskiego Kościoła jest przyjmowana ze strony niektórych fanatyków żydowskich jako dowód, że można iść na dalszą eskalację żądań. Rabin Weiss rozpoczął kolejną kampanię, tym razem na rzecz usunięcia polskiego krzyża przed budynkiem, zajmowanym niegdyś przez karmelitanki, a także kościoła mieszczącego się w gmachu, który Niemcy wznieśli z zamiarem zlokalizowania tam komendantury obozowej. Na koniec Weiss przybył do Polski w sierpniu br. z na-dzieją, że narobi swą akcją międzynarodowy szum. Tym razem jednak prowokacyjne działania rabina spełzły na niczem. Polacy w Oświęcimiu - na prośbę miejscowego proboszcza nie reagowali na zaczepki Weissa, z daleka omijając go jak coś nieświeżego. Nawet Adam Michnik, redaktor naczelny dziennika, który niegdyś tak stronniczo popierał weissowską awanturę w Oświęcimiu, tym razem uznał, że Weiss posuwa się za daleko w swym pieniactwie. W komentarzu na łamach "Gazety Wyborczej" Michnik stwierdził, że Weiss przyjeżdża "sprowokować awanturę" i przyznał, że już raz wizyta Weissa w Polsce skończyła się gorszącą awanturą. Na tle postawy Michnika, który tym razem uznał za wskazane odciąć się od Weissa, tym bardziej kompromitujące wypadli filosemici z "Życia Warszawy": Cezary Gmyz i Marzena Mazurkiewicz, którzy przeprowadzili dla tego dziennika 17 sierpnia 1994 wywiad z Weissem, wyraźnie go reklamujący. Poprzedził go w tym samym numerze komentarz, stwierdzający, że: Wbrew temu, co donosiła prasa na jego temat, rabin nie sprawia wrażenia fanatyka, ma ujmujący i bezpośredni sposób bycia. "Życie Warszawy" podobnie jak i pozostała część prasy codziennej, skrzętnie przemilczały przebieg telewizyjnej rozmowy z dnia 18 sierpnia na temat akcji Weissa. Jej uczestnicy: przedstawiciel polskich Żydów Szymon Szurmiej i ksiądz Waldemar Chrostowski zgodnie potępili prowokacyjne działania rabina Weissa. Szurmiej stwierdził wręcz: Weiss nie reprezentuje społeczności żydowskiej. Antagonizuje społeczeństwo. Z tego rodzi się antysemityzm i antypolonizm. Nie wolno tego identyfikować z Żydami. To wyskok fun-damentalisty. Tego samego dnia poinformowano, że Jirzi Daniczek, przewodniczący Federacji Gmin Żydowskich w Republice Czeskiej odciął się od weissowskięj akcji protestu przeciw umieszczeniu Krzyża na terenie cmentarza w Teresinie w Czechach. 358 Weiss zapowiada dalsze akcje w Polsce. Pytanie, jak długo władze polskie będą okazywać karygodną słabość i wpuszczać do Polski niepoprawnego awantumika-recy-dywistę, chorobliwie pragnącego międzynarodowych popisów, w nadziei wyciągnięcia dalszych finansowych datków od najbardziej fanatycznie nastawionych Żydów świata? Tekst publikowany na lamach "Myśli Polskiej" z 4 września 1994 r. A-ntypolonizm fetowany. Skandal wokół Graya W 1990 roku Wydawnictwo Łódzkie przyswoiło polskim czytelnikom jedno z najbardziej hochsztaplerskich wspomnień doby wojny - książkę Martina Graya: Wszystkim, których kochałem. Jej autor, polski Żyd, żyjący od 1945 r. na Zachodzie Martin Gray (Marcin Grajewski) prezentował się w swej autobiografii jako niebywały heros. Jak komentował Cezary Chlebowski w "Życiu Warszawy" z 9 maja 1991 r. Gray opisując czas konspiracji w getcie, zapędza w kozi róg całe bataliony niemieckich Hansów Klos-sów i Jamesów Bondów, wychodząc sam z każdego starcia nietkniętym, a w powstaniu żydowskim wygrywa wszelkie akcje bojowe niczym Rambo. Tu - według Chlebowskie-go mógł łatwiej zmyślać. Świadkowie jego rzekomych triumfów nie żyją. Gorzej, gdy przypisał sobie nawet udział w kierowaniu rozbiciem pińskiego więzienia przez grupę "Ponurego" - to akurat zdemaskował jako absolutną bzdurę jeden z żyjących cichociemnych, autentycznych uczestników brawurowego uderzenia na więzienie. Co najgorsze kłamliwym przechwałkom Martina Graya bardzo często towarzyszyły skrajnie antypolskie uogólnienia przy różnych opisach wydarzeń. Gray wielokrotnie w swojej książce atakował AK, oskarżałjąo rzekomy antysemityzm. "Dzielny wojak" Gray współpracował z tow. Mietkiem (czytaj: Moczar), który wysyłał go, aby NSZ-owców, a w innej wersji językowej AK-owców podprowadził pod ukryte cekaemy "ludowej" partyzantki. Za takie usługi Gray zyskiwał coraz gorętsze pochwały Mocza-ra. Jak wspomniał o sobie ze "skromnością": - Jesteś bezcenny Mietek -powtarzał Moczar (M. Gray: "Wszystkim, których kochałem", Łódź 1990, przeł. Julia Matuszewska, s. 200). "Bezcenny Mietek" szybko jednak zorientował się, że trafił na komunistę - antysemitę i zamienił polskiego dowódcę na prawdziwie intemacjonalistycznych szefów z NKWD. Z lubością wspominał owe czasy: Przydzielili mnie do jednostki NKWD, która postępując bezpośrednio za pierwszymi oddziałami bojowymi miała za zadanie przeczy szczanie terenu z podejrzanych elementów (...) Przez wiele tygodni przemierzałem okolice Lublina, czasem w mundurze, często w cywilu, współpracując z pol- 359 ską policją, której - zgodnie z regulaminem - byłem teraz funkcjonariuszem. Mógł się wreszcie odegrać. Opisał na przykład, jak już jako NKWD-ista całą gębą pojechał w okolice Zambrowa oddać w ręce Sowietów swoich rzekomo NSZ-owskich antysemickich prześladowców. I tak to były NKWD-ista usprawiedliwiał swoje NKWD-owsko-UB-owskie spisy w tropieniu ludzi z podziemia. Pod koniec książki dowiadujemy się, że wojak Gray już jako oficer NKWD znalazł wreszcie prawdziwie wymarzoną fuchę - zapatrywał małżonki oficerów sowieckich w futra osobiście przez niego rekwirowane w niemieckich domach. Znów wspominał z lubością: Puściłem się do starego miasta, odkrywałem sklepiki, stragany. Wykorzystywałem swoje stanowisko oficera NKWD, rekwirowalem, co chciałem (M. Gray, op. cit, s. 237). Ten fragment książki wygląda na najbardziej wiarygodny. Niestety idylla Graya, który wyraźnie zasmakował w rabunkach, niespodziewanie się kończy - dowódca informuje go, że towarzysze znów potrzebujągo w Polsce - znów będzie tropił i szpiclował podziemie. Dzielny Gray tym razem jednak uznał, że ma już dość dalszej walki i co szybciej zwiał na Zachód, choć nie pisze z iloma futrami. Książka Martina Graya, która zyskała sobie przekłady na wiele języków i wieluset-tysięczne nakłady budziła protesty polskich środowisk kombatanckich wszędzie, gdzie się ukazywała, ze względu na przedstawiany w niej niebywale kłamliwy obraz Polaków, a w szczególności AK. Nie przeszkodziło to w jej ściągnięciu, choć z opóźnieniem, do Polski. Co więcej, przed jej publikacją w formie książkowej, obszerne fragmenty książki zareklamowano najpierw w, ,Expressie Wieczornym - Kulisach", a później w aż siedmiu kolejnych dużych odcinkach w "Przekroju". Dopiero po jej publikacji książkowej ukazały się dwie bardzo ostre recenzje: Cezarego Chlebowskiego w "Przekroju" i Jarosława Warzechy w "Przeglądzie Tygodniowym". Recenzenci skrupulatnie wyliczali rozliczne fałsze książki Graya, którego żarliwy antypolonizm był aż nadto ewidentny. Zdawało się, że w Polsce minął bezpowrotnie czas popularyzowania byłych NKWD-istów. A jednak tylko zdawało się. Wbrew zastrzeżeniom krytyków i wskazaniom na ewidentne fałsze polska telewizja zakupiła amerykański serial oparty na autobiografii Graya - polakożercy i pokazywała go przez całe 8 tygodni. Udokumentowane i demaskatorskie recenzje Chlebowskiego i Warzechy nie przeszkodziły w kolejnym drugim polskim wydaniu książki Graya, tym razem w bardzo skądinąd dynamicznym wydawnictwie "Prószyński i S-ka". Cezary Chlebowski z oburzeniem skomentował ponowne wydanie książki Graya w recenzji publikowanej tym razem na łamach "Tygodnika Solidarność" z 19 maja 1995. Przypomniał między innymi, że Gray, skierowany przez NKWD na Białostocczyznę jako szpicel między Polaków, wśród których żył w czasie okupacji sam pisze: że gdy jeszcze przed brzaskiem wracał zmęczony 360 na kwaterę NKWD i sporządzał listy, o świecie pod wskazane adresy podjeżdżały ciężarówki z ludźmi z zielonymi otokami na czapkach. Jak przypomina Chlebowski przy okazji takich branek brano akowców i każdego Polaka, który według opinii czerwonych był lub mógł być niebezpieczny. Gray przyznaje, że wśród dokonujących wyboru do tej branki były także jego wskazujące palce. I nikt z tych ludzi przeważnie nie powrócił już nigdy do domu. 18 maja 1995 r. ukazał się krytyczny artykuł o książce Graya i o nim samym w "Gazecie Wyborczej". Autorka przypomniała, że liczni historycy zarzucająjaskrawe fałszerstwa rzekomo dokumentalnej książce Graya, udowadniając, że autor nigdy nie był na przykład w obozie w Treblince, który z taką swadą opisuje. A już absolutną brednią są opowiastki, jak to Gray dobiegł do doktora Korczaka, idącego za dziećmi na Umschlag-platz i radził mu, by ratował życie. Dyrektor jerozolimskiego Instytutu Pamięci Yad Vashem profesor Israel Gutman napisał o "autobiografii" Graya, jako o odrażającej konfabulacji, która wręcz urąga autentyzmowi przeżyć wojennych (podkr. w wyd. książkowym- J.R.N.). Nawet te kolejne ostrzeżenia przed fałszami Graya nic nie pomogły. Reklamiarstwo Graya zyskuje kolejne efekty. Na Międzynarodowych Targach Książki Gray miał osobną konferencjęprasową-tu jednak dopadli go krytyczni historycy i dziennikarze, zarzucając około 70 różnych przekłamań faktograficznych. Nie przeszkodziło to jednak w kolejnym fetowaniu Graya, tym razem w polskiej telewizji, gdzie w niedzielę 21 maja został zareklamowany jak mało kto z autorów obecnych na Międzynarodowych Targach Książki. Zaprezentowano go przez ponad l O minut w 2 programie TYP, w którym prócz niego prezentowano w odcinkach tylko najbardziej hołubionych autorów typu Miłosza, Tisch-nera czy Hanny Krall. Prowadząca rozmowę z Grayem redaktorka TVP przedstawiła go jako Polaka, co stary polakożerca przełknął bez zmrużenia oka. Ciekawe, jak długo jeszcze będziemy masochistami gotowymi do fetowania osób najbardziej nawet splamionych polską krzywdą (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Tekst publikowany na łamach "Myśli Polskiej" z 17 czerwca 1995 r.) Kto rozdrapuje rany? Ciągle trwa kampania antypolskich uogólnień, wykorzystujących za pretekst kilka wyrwanych z kontekstu zdań z jednego kazania księdza Henryka Jankowskiego, przy równoczesnym pomijaniu milczeniem skutków trwającej od wielu lat fali zohydzania Polaków przez niektóre bardzo wpływowe środowiska żydowskie. Ostatnio na łamach postkomunistycznego "Wprost" (m- z 10 września 1995) ukazał się wywiad z Szewa- 361 chem Weissem, przewodniczącym izrealskiego parlamentu - Knesetu, zawierający jednostronnie niesprawiedliwe uogólnienia i oskarżenia wobec Polski i Polaków. Prowadzący wywiad redaktor naczelny "Wprost", były sekretarz KC PZPR Marek Król nie zdobył się nawet na cień polemiki z oszczerczymi uogólnieniami Weissa, wręcz przeciwnie, usilnie starał się przez odpowiednio zredagowane pytania dolewać oliwy do ognia. W pewnym momencie Weiss stwierdził, że "sprawa księdza Jankowskiego otworzyła nową ranę" w stosunkach Polaków i Żydów. Warto więc zapytać o to, czego nie zrobił red. Król, dlaczego przewodniczący Knesetu Szewach Weiss nie mówi o ranach otwartych przez ludzi, z którymi stykał się w Izraelu na co dzień - premierami Izraela Menachemem Beginem i Icchakiem Szamirem. W tekście "A kto przeprosi Polaków" ("Słowo - Dziennik Katolicki" z 3 lipca 1995) przytaczałem ich wypowiedziane publicznie ohydne oszczerstwa antypolskie, za które nikt dotąd nie przeprosił Polaków. A i p. Szewach Weiss nie wykorzystał ku temu okazji w czasie ostatnich pobytów w Polsce. Wspomniałem też skrajnie antypolską wypowiedź głównego rabina Izraela Meira Lau, za którą również nie doczekaliśmy się przeprosin. Przypomnę tu czytelnikom "Słowa" również inną wypowiedź tego samego rabina Meira Lau, nie znanąw Polsce, choć przecież od dawna powinna być odpowiednio nagłośniona i potępiona w polskich mediach. 13 sierpnia 1993 r. rabin Meir Lau napisał na łamach "The Jewish Press": ,fardzo wielu Polaków współpracowało z nazi-stami w eksterminacji narodu żydowskiego. Sześć największych obozów umieszczono na polskim terytorium. Oni wiedzieli, że ciężko ucierpią wraz ze stratą Żydów. Ale i to ich nie powstrzymało". Nikt nie przeprosił Polaków za ciągłe rozdrapywania ran przez fale kampanii antypolskich prowadzonych przez niektóre środowiska Żydów amerykańskich (z osławionym rabinem Abrahamem Weissem i jego adwokatem Alanem M. Dershowitzem), Żydów niemieckich na czele z ich oficjalnym przywódcą skrajnym polakożercą Bubi-sem, Żydów węgierskich czy Żydów z Izraela na czele ze wspomnianym głównym rabinem Izraela Meirem Lau. W prasie polskiej wiele już pisano w ostatnim roku na temat rozmiarów antypolskiej kampanii - poza tekstami w "Słowie - Dzienniku Katolickim" na tamach "Tygodnika Solidarność" (Waldemar Łysiak), "Gazety Polskiej" (Piotr Wierzbicki, Jacek Kwieciński i in.), "Najwyższego Czasu" (Stanisław Michal-kiewicz, Marian Miszalski, Waldemar Łysiak i inni). Nie chcę powtarzać przytaczanych już faktów oszczerstw: skupię się tylko na niektórych żydowskich wypowiedziach w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie w 1995 roku, które wymownie pokazują, kto ciągle i konsekwentnie rozdrapuje rany w stosunkach polsko-żydowskich, niszcząc szansę dialogu. Gros tych wypowiedzi ukazało się przed kazaniem księdza Henryka 362 Jankowskiego z 11 czerwca, nie można więc mu przypisywać winy za otwarcie rany we wzajemnych stosunkach, uparcie milcząc na temat całej plejady żydowskich rabinów, dziennikarzy i historyków, swymi kłamstwami wciąż zatruwających klimat stosunków polsko-żydowskich. Oto tylko niektóre z całej masy antypolskich wypowiedzi. W marcu 1995 r. na łamach największej kanadyjskiej gazety "Toronto Star" ukazał się list mieszkającego w Willowdale Aarona Kendala. W swym liście Kendal przekonywał czytelników, że większość Polaków jakoby zajmowała wrogą, a w najlepszym razie bierną postawę w czasie zagłady polskich Żydów. Wielka część ludności polskiej - według Kendala, z dużym zapałem pomagała nazistom mordować Żydów. Jak stwierdzał Kendal: "7b nic, że Polska nie sformowała żadnej jednostki SS. Nie było takiej potrzeby, ponieważ Armia Krajowa i polska policja z chęcią wydawały Żydów nazistom, lub też zabijały ich z własnej inicjatywy. AK i polski rząd na wychodźstwie celowo opóźniały doniesienia o zagładzie i apele o pomoc dla Żydów w gettach. AK i rząd przechwytywały również pomoc, jaką światowe żydostwo słało do Polski". Według Kendala tylko nieliczna grupka Polaków miała dość serca, by wesprzeć ginących Żydów. Kendal posunął się do stwierdzenia, iż to, że Sowieci nie pomogli Polakom w ich powstaniu warszawskim można, uznać ze względu na polski stosunek do Żydów jako rodzaj poetyckiej sprawiedliwość f (poeticjustice). 10 kwietnia 1995 r. doszło do antypolskiego wystąpienia rabina Eli Rosenzweiga z wpływowej Agudath Shalom w Stamford, jednej z najbogatszych żydowskich kongregacji w Stanach Zjednoczonych. Rabin Rosenzweig stwierdził: "Nie ma wątpliwości i potwierdzają to wszystkie autentyczne dokumenty historii, że antysemityzm w Polsce był już w stanie dojrzałym w czasie II wojny światowej i to wyjaśnia dlaczego tak wiele obozów i krematoriów ulokowano w sercu Polsla". 11 maja 1995 r. "Canadian Jewish News" opublikowały antypolską wypowiedź rabina Reuvena P. Bulki: Jakktos może jechać do Polski, kraju przesyconego antysemityzmem, który tak chętnie współpracował z nazistami w przeprowadzanym z zimną krwią mordowaniu Żydów". Fałsze o AJEC-owcach, dzieciobójcach" Najohydniejszym z oszczerstw rzuconych pod adresem Polaków w bieżącym roku był zarzut dzieciobójstwa, wysunięty pod adresem AK-owców przez żydowską profesor Yaffy Eliach, konsultanta naukowego Muzeum Holocaustu. Co najgorsze, kłamstwo na ten temat pojawiło się 3 kwietnia 1995 r. na łamach trzeciego pod względem poczytności tygodnika amerykańskiego "US News and Worid Report", mającego 4 mi- 363 liony czytelników. Profesor Eliach przedstawiła się jako naoczny - wówczas 7-letni - świadek zamordowania przez partyzantów AK-owskich w Ej szykach koło Wilna jej matki i brata-niemowlęcia. Polscy partyzanci jakoby "napompowali" matkęprof. Eliach z niemowlęciem na ręku dziewięcioma pociskami. Wcześniej - w 1980 roku, w wydanej przez prof. Eliach popularnej książce "Ha-sidic Tales ofthe Holocaust" pojawia się godzący w Polaków zarzut, jakoby pod koniec września 1941 r. "polscy wieśniacy pomogli kilku Niemcom i Litwinom zamordować w Ejszykach ok. 4 tyś. Żydów". Wieśniacy mieli mordować Żydów przy pomocy kos, noży, wideł i siekier. Oskarżenie Polaków o rzekomy współudział w mordzie kilku tysięcy Żydów w Ejszykach pojawiło się również na łamach wspomnianego artykułu w "US News and Worid Report". Nagłośnienie sprawy rzekomego udziału Polskich chłopów w masowym mordowaniu Żydów oraz polskich AK-owskich partyzantów w dzieciobójstwie wywołało zaniepokojenie w środowiskach Polonii amerykańskiej. Wskazywano jak bardzo te zarzuty negatywnie wpływająna obraz Polski, mogą oddziaływać ujemnie na udzielanie pożyczek i w ogóle pomocy dla Polski w przyszłości. Ze szczegóhie zdecydowanymi i wielostronnymi działaniami dla wyjaśnienia całej sprawy i obalenia kłamliwych zarzutów- wystąpiło Polish Historical Society (Polskie Towarzystwo Historyczne) w Stanach Zjednoczonych oraz przewodnicząca Po-lish-American Public Relations Committee Duna L. Alvi. Badając zarzuty wysunięte przez profesor Eliach szybko wykryto liczne sprzeczności w kolejnych wersjach podawanych przez nią na temat okoliczności śmierci kilku członków jej rodziny. Okazało się, że jeszcze kilkanaście lat temu prof. Eliach, pisząc w swej książce "Hasidic Tales" o swym ojcu, ani słowem nie wspomniała o jego rzekomym uratowaniu się cudem spod kuł polskich partyzantów, w czasie gdy ci jakoby zamordowali jego żonę i syna niemowlę. Okazało się, że pani Eliach o rzekomym krwiożerczym polskim mordzie przypomniała sobie pierwszy raz dopiero 8 lat temu na użytek niemieckiej telewizji. Teraz zaś poszła na całość, odpowiednio ubarwiając całą makabryczną story i przedstawiając jaw 4-milionowym nakładzie. Bardzo znacznie różniły się podawane w różnych miejscach relacje prof. Eliach, jak sama uratowała swoje życie przed mordem z rąk "krwiożerczych" polskich partyzantów, W jednej z wersji Eliach twierdziła, że uratowała się dzięki przykryciu jej, jej ojca i drugiego brata-uratowanego, przez ciało padającej od kuł matki. Zwrócono uwagę, że jej matka wyglądała na zdjęciu jako osoba dość szczupła i mało wiarygodne wydawało się, by mogła zakryć swym ciałem, ratując przed kulami aż trzy osoby. Eliach zmieniła więc swą opowieść twierdząc, że w czasie morderstwa ukrywała się w szafie. Inna wersja jej relacj i 364 głosi, że w ogóle nie była na miejscu morderstwa. W opinii wydawcy polskiego ":Alertu" Artura Zygmunta: "Kiedyś prawdopodobnie zyskamy rzeczywistą historię tego, co się zdarzyło. I tak jak w przypadku Kosińskiego nie będzie ona przyjemna. Dla Eliach". Duna I. Alvit przewodnicząca Polish American Publish Relations Committee wskazała w liście do wydawcy "USNews and Worid Reporf' Merrilla Mc Loughina z 24 lipca 1995 r. na rażącą sprzeczność opowieści prof. Eliach na temat rzekomego zamordowania jej braciszka niemowlęcia przez polskich partyzantów z historiąjego śmierci przedstawioną we wcześniejszych tekstach innych autorów żydowskich. W opublikowanym na łamach "People" z 17 stycznia 1994 artykule Marjorie Rosen braciszek Eliach został uduszony przez ukrywających się Żydów z obawy, że głośno płacząc mógłby zdradzić ich kryjówkę Niemcom i mimowolnie spowodować śmierć wszystkich ukrywających się. Na prośbę kierownictwa Polish Historical Society w maju 1995 roku Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Instytutu Pamięci Narodowej uznała za celowe podjęcie postępowania wyjaśniającego w sprawie zarzutów postawionych przez profesor Yaffę Eliach partyzantom z Armii Krajowej oraz polskiej ludności z Wileńszczyzny. Informujący o tym zastępca dyrektora ds. śledczych komisji prokurator dr Stanisław Kaniewski stwierdził, że komisja posiada oryginalne niemieckie dokumenty dotyczące masowego rozstrzeliwania Żydów na Kresach Wschodnich przez specjalnie powołane do tego celu oddziały policji bezpieczeństwa (Einsatzgruppen). I dodał: "Między innymi jest pełna dokumentacja i sprawozdanie z mordu dokonanego przez Niemców w Ejszyszkach we wrześniu 1941 r. na 3,4 tyś. osób narodowości żydowskiej. Nie ma słowa o tym, że Niemcom pomagali Polacy" (wg nowojorskiego "Nowego Dziennika" z 24 maja 1995 r.). Okręgowa Komisja Badania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu w Łodzi badająca zbrodnie na Żydach w woj. nowogrodzkim i wileńskim w latach 1941-1943, po przesłuchaniu kilkudziesięciu świadków, nie znalazła żadnych dowodów na to, że Polacy brali jakikolwiek udział w likwidacji getta w Ejszyszkach. Zbadano również sprawy oskarżeń o mordowanie Żydów na Wileńszczyźnie przez AK-owców w 1944 roku. Według przewodniczącego Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej mjr. Jerzego Urbankiewicza, dowódcy oddziału Egzekutywy Kedywu AK, który wykonywał wyroki sądu specjalnego, posądzenie AK o zamordowanie Żydów jest "złośliwym kłamstwem". W wyjaśnieniu do Głównej Komisji Urbankiewicz stwierdził między innymi: "Rewelacje prof. Eliach, ujawniane po 50. latach od czasu wydarzeń, są złośliwymi insynuacjami, nastawionymi na szerzenie wygodnej dla niektórych kół żydowskich opinii o tzw. polskim antysemityzmie. Wśród przytoczonych przez byłego dowódcę faktów przeczących zarzutom prof. Eliach jest mowa między innymi o wyroku sądu NKWD 365 z sierpnia 1945 r., dotyczącym działalności Komendy Okręgu Wileńskiego AK, w którym nie ma żadnego zarzutu o mordowaniu ludności żydowskiej. A przecież -jak stwierdził Urbankiewicz - "Gdyby AK mordowało ludność cywilną, niewątpliwie zostałoby to uwidocznione w wyroku". I jest to bardzo istotna uwaga. Wiadomo bowiem dobrze, jak bardzo NKWD i władzom sowieckim zależało na obciążaniu Polaków zarzutami antysemityzmu, a w samym NKWD było bardzo wielu Żydów na wpływowych stanowiskach. Przypomnijmy, że skrajnie oszczercze antypolskie wystąpienia środowisk żydowskich w Stanach Zjednoczonych mają tam aż nazbyt długą i ponurą historię, sięgającą pierwszej wojny światowej. Niemały wpływ na to miał fakt przypomniany przed rokiem na łamach "Tygodnika Solidarność" przez księdza Waldemara Chrostowskiego, iż w amerykańskich środowiskach żydowskich od końca XDC wieku dominowała nastawiona nieprzychylnie do Polski elita wywodząca się z niemieckich Żydów. Całe dziesięciolecia od 1914 roku do 1939 roku i z małymi przerwami w późniejszym okresie, były wypełnione kolejnymi falami hucpiarskich wystąpień antypolskich w Stanach Zjednoczonych. Nawet najcier-pliwsi polscy rzecznicy dialogu z Żydami bywali po pewnym czasie skrajnie zmęczeni złą wolą niektórych środowisk Żydów amerykańskich. Tak, jak to się stało z premierem rządu RP generałem Władysławem Sikorskim w czasie trzeciej wizyty-w Stanach Zjednoczonych w początkach 1943 roku. Odpowiadając l lutego 1943 na pytania reprezentanta Żydów w Radzie Narodowej P. Schwarcbarta w sprawie postawy Żydów amerykańskich wobec Polski, Sikorski powiedział: "Dostarczę panu materiałów, jakŻydzi prowadzą akcjęwspóhue z komunistami. Twierdzą oni, że Polacy popełniają masowe mordy na Żydach, natomiast jeśli chodzi o Niemców, to pokrywają to milczeniem. Będziemy musieli te rzeczy rozsądzić, nie możemy ich tolerować - nie jesteśmy jagnięciem przeznaczonym na zarżnięcie" (podkr.wwyd. książkowym-J.R.N.) (Cyt. za Tadeusz Kisielewski: "Spory oustrój Polski Niepodległej 1939-1943. Dokumenty". Częstochowa 1994, s. 346). (...). Tekst publikowany na famach "Slowa-Dziennika katolickiego " 15-17 września 1995 jako 45 odcinek mego cyklu "Przemilczane świadectwa". Zoologiczny antypolonizm. "Wyznania" mordercy Polaków W czasie, gdy na każdym kroku próbuje się upowszechniać fałsze o rzekomym wybujałym polskim "antysemityzmie", najbardziej wpływowe media usiłują zane- 366 gować istnienie jakiegokolwiek przejawu antypolonizmu. Przodująw tym gazety znane z bezprzykładnych wręcz oszczerstw przeciw Polsce i Polakom typu michnikowskiej "Gftzety Wyborczej" (por. np. osławione kalumnie Michała Cichego przeciw Powstaniu Warszawskiemu czy liczne, pełne jadu niechęci do polskiego patriotyzmu, artykuły Adama Michnika). Ostatnio w "Gazecie Wyborczej" znów próbowano podważyć tezy o występowaniu antypolonizmu, a już zwłaszcza żydowskiego. Sugerowano nawet, że głosiciele twierdzeń o przejawach antypolonizmu wśród Żydów skrajnie przesadzajązjego znaczeniem, równocześnie pomijając milczeniem przejawy anty-polskości bliżej - wśród niektórych polskich sąsiadów. Jest to teza niezwykle kłamliwa. Próbuje ona bowiem przesłonić fakt, że antypolonizm występujący na Białorusi, na Litwie czy na Ukrainie, ma raczej charakter ograniczony, ściśle lokalny i nie może równać się nawet w małej cząstce pod względem zagrożenia dla obrazu Polski i Polaków z antypolonizmem upowszechnianym przez żydowskich autorów filmów czy książek szkalujących Polaków w Stanach Zjednoczonych, mających nierzadko miliony odbiorców. Poza tym wypady antypolskie na Białorusi, na Litwie czy na Ukrainie nawet pod względem ilościowym daleko ustępują liczbie wytworów "literatury" antypolonizmu produkowanej od dziesięcioleci w różnych środowiskach żydowskich i w dużej części natychmiast eksportowanej do kolejnych krajów. Nagminnie stosowane przez filosemitów z "Gazety Wyborczej" czy "Polityki" próby zaprzeczania istnieniu antypolonizmu czy skrajnego pomniejszania jego rozmiarów są tym mocniej ułatwione przez fakt, że polska opinia publiczna jest o nim w bardzo niewielkim stopniu informowana. Stąd dość powszechne wyobrażenie, że antypolonizm środowisk żydowskich wyraził się głównie w artykułach prasowych, kilku filmach czy powieściach typu "Shoah", "Ucieczki z Sobiboru", "Listy Schindlera", "Shtetl" czy "Malowanym ptaku". W rzeczywistości wyszle spod pióra żydowskich autorów antypolskie publikacje książkowe liczą się już dziś na setki pozycji. Tak przerażająco wielka liczba książek antypolskich świadczy o niewątpliwym istnieniu - poza żydowskimi polakożercami - również różnych cichych sponsorów (przypuszczalnie niemieckich i sowieckich), którzy byli zainteresowani w maksymalnym urabianiu żydowskimi piórami "czarnej legendy" o Polsce i Polakach (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Polska opinia publiczna nie zna w ogóle przeważającej części tytułów z tej paszkwilanckiej literatury antypolonizmu ani nie zdaje sobie sprawy z hucpy i rozmiarów antypolskich kalumni. Na dowód przytoczę tu opis j ednej dość typowej książki tego typu, o ile wiem dotąd w ogóle nie omawianej w polskiej prasie. Będzie niąpowieść żydowskiego polakożercy ze Stanów Zjednoczonych Jacoba Bier-mana The Penalty ofinnocence (Kara za niewinność). 367 Antypolska patologia Wydana w 1973 r. w New York, Waszyngtonie i Hollywood powieść Biermana należy do najskrąjniejszych, klinicznych wręcz przykładów rasistowskiej nienawiści do Polaków. Książki stanowiącej nader wymowny przykład, do jakiego stopnia można posuwać się bezkarnie w szkalowaniu Polaków jako narodu. Jej autor, mimo żydowskiego pochodzenia, mógłby być uznany za jednego z najbardziej pojętnych uczniów Goebbelsa. Jacob Bierman przedstawiał w książce antypolskie "wyczyny" swego "bardzo bliskiego przyjaciela" YakoivaZeivaWeilera, od j ego młodości we Lwowie, poprzez współpracę z komunistycznym PPR w czasie wojny, aż do opuszczenia Polski w 1945 r. Mimo formy zbeletryzowanej relacji, Bierman zapewniał, że jego książka przedstawiała "prawdziwą historię". Cała książka Biermana zionie zoologiczną wręcz nienawiścią do Polski i Polaków. Są oni bardzo często "obdarzani" ulubionym określeniem Biermana "hiena". Parokrotnie dowiadujemy się na przykład, że: (...) Nie można zrobić ludzkiej istoty z Polaka, ponieważ jest on hieną (...) (por. J. Bierman: ThePenalty ofinnocence, New York 1973, ss. 34,109). Na stronie 17 Żyd, główny bohater książki, tak tłumaczy jednemu z Polaków całą "niecną" naturę polskiej nacji: (...) Gdy polski król Kazimierz Wielki zaprosił Żydów do Polski, aby rozwinęli przemysł i handel, znajdowaliście się w sytuacji nie wyszkolonych zwierząt. Jak tylko jednak nauczyliście się od Izraelitów tego, co byfo wam potrzeba, zaraz chcieliście ich mordować. Taka jest ocena Polaków. Byliście i pozostaniecie ciemnymi, nawet • chociaż mieliście wiele czasu, by uczyć się od naszego ludu. Hiena nigdy nie może zostać wyszkolona na zwierzę domowe (...). W licznych miejscach książki Biermana Polacy sąprzedstawienijako straszny naród najobrzydliwszych, zdradzieckich niewdzięczników, którym Żydzi nie powinni ani na chwilę zawierzyć. Na przykład na s. 106 czytamy, że: (...) Kiedy Polakj''estglodny, to jest twoim przyjacielem, a potem jak mu pomożesz, to jest twoim najgorszym wrogiem (...). Parę stron dalej (s. 108) Bierman głosi, że: (...) Żyd i Polak nigdy nie będą mogli dojść do porozumienia. To są dwa odmienne światy, jak niebo i ziemia. Szczególnie w partnerstwie. Bo jak tylko Polak uzna, że się już czegoś nauczyf od Żyda, to zanim Żyd się zorientuje, Polak będzie dążyl do zamordowania go i zabrania wszystkiego, co ten Żyd zbudował (...). Nieco dalej (s. 110) Bierman lituje się nad biednym, naiwnym Żydem Kallishem, który wciąż wierzył, że nawet w Polaku może być ludzka dusza. Polacy - według Jacoba Biermana - to oczywiście naród, który nade wszystko wyspecjalizował siew pogromach i mordowaniu Żydów. Już na stronie 11 swojej książki Bierman snuje opowieść o tym, jak to w 1918 r. Polacy przewyższyli nawet Ukraińców w (...) mordowaniu, z zimną krwią, wielkiej części żydowskiej ludności. Polacy mordo- 368 wali na ślepo, bez różnicowania między mężczyznami, kobietami i dziećmi (...). W latach 30. -według Biermana - Polacy znów zaprawiali się w nieludzkich, antyżydowskich pogromach. Jak pisał Bierman (s. 36): (...) We wszystkich częściach tego kraju wywoływano pogromy przeciwko żydowskiej ludności. Każdego dnia, na każdym rogu, bezbronni Żydzi byli bezlitośnie bici. Dla Polaków nie robiloprzy tym żadnej różnicy czy to byli mężczyźni, kobiety czy dzieci (...). Przechwałki antypolskiego sadysty "Okrutnym" Polakom Bierman przeciwstawia postać żydowskiego mściciela Jakowa Zeiva Weilera, który bierze na Polakach odwet za swoich ziomków. I to odwet, który przybiera niezwykleduże rozmiary. Naprzykład nas. 15 swej książki Bierman z lubością opisuje, jak to dzięki przemyślanej zasadzce na Polaków, zorganizowanej przez Weilera, Żydom udało się zabić 120 endeków i poranić wielu innych. Co więcej, napaść na ende-ków, zorganizowana w niedzielę, gdy się zgromadzili na uroczystych obchodach świątecznych była przeprowadzona według Biermana tak zręcznie, że Polacy posądzali później, że to nie Żydzi, lecz Ukraińcy byli sprawcami całej masakry. Na s. 12 czytamy, jak Yakoiv uderzył wielką cegłą w głowę polskiego oficera. Na s. 50 znajdujemy opis, jak tenże Yakoiv zabił Polaka, który próbował zrabować buty młodemu Żydowi. Na s. 39 spotykamy barwną relację, jak Yakoiv zaatakował dwóch antyżydowskich endeków \po-bil ich z taką silą, że ich pozbawione życia formy wydawały się być połamane na kawałki. Ulubioną, jak się zdaje, metodą katowania "antyżydowskich" Polaków przez Yakoiva było wyłamywanie Polakom po kolei palca po palcu obu rąk (por. ss. 51 i 104). Raz jednak Yaikov pożałował Polaków, widząc jak Niemcy powiesili stu wziętych na chybił trafił z ulicy polskich mieszkańców. Jak opisał Bierman (s. 76): (...) Yakoiv był zagniewany. Tym, czego życzył, aby oni (Niemcy-J.R.N.) zrobili, było wywieszanie polskiej arystokracji. Ona była bowiem rzeczywiście winna. To byli bowiem ludzie, którzy przygotowali w Polsce teren dla Niemców do mordowania bez trudności milionów Żydów (...). Anty-AK-owskie kalumnie Książka Biermana pełna jest niebywałych wprost banialuk skrajnie deformujących całą historię stosunków polsko-żydowskich. Piłsudski naprzykład-według Biermana - zachowywał się przyjaźnie wobec Żydów tylko dlatego, że Żydzi rzekomo urato- 369 wali mu życie podczas pierwszej wojny światowej (s. 29). Po dojściu Hitlera do wła-dzy-według Biemiana - Polacy zazdrościli Niemcom, ogromnie żałując, że taki człowiek jak Hitler nie jest ich przywódcą (s.35). Po napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę w 1939 r. polscy oficerowie nie chcieli w ogóle się bić i całkowicie zniknęli tak, że nikt nie wiedział, gdzie się pochowali (s. 48). Niektórzy z polskich oficerów - według Biermana-weszli zaś jakoby na drogęjawnej zdrady. Oto jak pisał Bierman: (...) Yakoiv usłyszał, że generał Majski (?!), który byf szefem polskiego lotnictwa, wydał Polakom dyspozycję przekazania Niemcom wszystkich planów sił powietrznych, tak, że Niemcy nie mieli trudności w zbombardowaniu wszystkich polskich baz lotniczych już w czasie swego pierwszego ataku bombowego (...) (s. 47). W prezentowanych przez Biermana opowieściach związanego z komunistycznym PPR Jakoiva na szczególnie ciemną, zbrodniczą, wręcz diaboliczną siłę wyrasta Armia Krajowa. Czytamy, że Armia Krajowa była czymś w rodzaju wyższego szczebla szlachty, która była tak podła jak sam Hitler [Armia Krajowa, AK, which meant the high or black nobility, who were as mean as Hitler himself(...) (s. 62)]. W innym miejscu książki Biermana czytamy o coraz większym zagrożeniu dla ukrywających się Żydów ze strony Armii Krajowej: (...) Polscy nacjonaliści, AK, mieli tylko jedną aspirację. Gdziekolwiek i kiedykolwiek znaleźli Żyda, to jeśli go nawet sami nie zamordowali, to natychmiast powiadamiali Niemców o tym, gdzie się on ukrywa (...) (s. 68). Według Biermana: (...) Niebezpieczeństwo ze strony Niemców było mniejsze niż niebezpieczeństwo ze strony polskie] arystokracji, która zwalczała partie robotnicze, niegdyś tak krwawo uciskane za polskich rzędów (...) (ss. 96-97). Co więcej - według Biermana: Wielu polskich szpiegów nacjonalistycznych pracowało bezpośrednio dla Niemców, z jednym celem wyeliminowania do ostatniego wszystkich Żydów (...) (tamże, s. 97). Szkalowanie Powstania Warszawskiego Ileż to razy w ostatnich latach dowiadywaliśmy się z zaszokowaniem o skrajnej niewiedzy na Zachodzie na temat Powstania Warszawskiego, o tym, że heroiczny, trwający 63 dni czyn powstańczy ponad milionowej stolicy Polski jest dużo mniej znany od trwających niecałe trzy tygodnie walk w getcie warszawskim. Walk prowadzonych przy stosunkowo niewielkim potencjale zbrojnym obu walczących stron. Aby w pełni zrozumieć źródła tej niewiedzy i tych szokujących dysproporcji wystarczy zajrzeć do niektórych publikacji żydowskich na Zachodzie opisujących wydarzenia drugiej wojny 370 światowej w Polsce. Jakże przerażająco tendencyjnie jest rysowany w nich obraz zniekształcający i pomniejszający znaczenie Powstania Warszawskiego przy równoczesnym skrajnym wyolbrzymianiu rozmiarów walk w getcie warszawskim. Nader typowa pod tym względem jest metoda fałszowania historii w stylu Jacoba Biermana. Powstanie w getcie warszawskim miało, według Biermana, ciągnąć się miesiącami, zawstydzając swym heroizmem Polaków, którzy przedtem skompromitowali się jakoby poddawaniem Niemcom tyłów, niemal "bez walki". Oddajmy głos jednak samemu żydowskiemu polakożercy. Oto, co pisze Bierman o walkach w getcie warszawskim na kolejnych stronach swej książki: (...) I zaczęło się powstanie (...). Było ono lekcję zawstydzającą dla narodów świata -przykładem żydowskiego heroizmu i inteligencji. Francja, Polska i inne narody padły łupem Niemców prawie bez walki, a tutaj mała grupa głodnych Żydów walczyła heroicznie do ostatka, chcąc stać się lekcję dla reszty świata (...) (s. 87). (...) Powstanie w getcie warszawskim ciągnęło się miesiącami. Polacy poczuli się zawstydzeni, widząc obronę Żydów w getcie, to jak dzielnie oni walczyli, jak dobrze bronili się oni w tragicznej sytuacji w porównaniu z poddaniem przez Polaków ich kraju Niemcom. Sytuacja ta zhańbiła Polaków przed światem, ale była to okoliczność, na którą oni w pełni zasługiwali, z powodu wszystkich krzywd, jakie wyrządzali Żydom przez takwiełe lat (...) (s: 94). W tym czasie, gdy umierali żydowscy bojownicy walk w getcie warszawskim, Polacy - według Biermana - rozpoczęli pełną radości ucztę (fiesta) z tej okazji. Jak pisał Bierman: (...) Tłumy Polaków biły się ze sobą nad ciałami martwych żydowskich ofiar. Swoimi ostrymi nożami nacinali im twarze, aby tym łatwiej wyciągnąć złote korony zębów z ust ofiar. Śmieli się przy tym tak głośno i z takim entuzjazmem, że scena była wprost groteskowa i niewiarygodna. Polacy grali rolę najlepszych przyjaciół Niemców, którzy urzeczywistniali polskie marzenia o całkowitej eksterminacji Żydów (...) (s. 89). Na tym tle Bierman przechodzi do najhaniebniejszego oszczerstwa, przedstawiając Powstanie Warszawskie jako rzekomy fanatyczny atak zbrojny polskiej reakcyjnej "szlachty" na Rosjan, uniemożliwiający im uratowanie od śmierci dwóch milionów Żydów (!!!). Oto, co pisze na ten temat dosłownie Bierman: (...) Rosjanie doszli niemal do samego miasta Warszawa. Ani jednego Niemca nie było tam widać nigdzie przez trzy dni, ponieważ Niemcy tak uciekali, że nie można było ich dogonić. Kiedy jednak Rosjanie weszli do Warszawy od wschodu, polska szlachta (nobility) wystąpiła z oświadczeniami: "Będziemy walczyć przeciwko naszemu wrogowi - Rosjanom, tak jak przeciw innym wrogom ". A potem zaczęli atak na Rosjan, któremu przewodził generał Bór Komorowski. Kiedy zobaczył to rosyjski komendant, posiał meldunek z zapytaniem do Moskwy, aby zbadano, dlaczego Polacy postępują w ten sposób... 371 Później odkryto, że nadszedł specjalny rozkaz z Anglii, z zamiarem powstrzymania Rosjan, którzy maszerowali wówczas z bardzo wielką silę i szybkością. Przypuszczalnie mogliby wówczas w ciągu czterech tygodni dotrzeć do Oceanu Atlantyckiego, zajmując cafą Europę i uratowaliby w ten sposób około dwóch milionów Żydów od śmierci w obozach koncentracyjnych (...) (s. 99). Polacy-według Biermana-nie tylko, że swoim atakiem na Rosjan uniemożliwili uratowanie od śmierci dwóch milionów Żydów, ale nawet po zniszczeniu Warszawy nie przestawali chwalić Niemców (!!!). Oto, jak wyjaśnia Bierman "takie" zachowanie Polaków: (...) Yakoiv widział'wiele rzeczy, którychnie mógł lubić. Widział, jak Polacy chwalili Niemców do ostatniej minuty, nawet gdy ci niszczyli miasto Warszawą, ponieważ Niemcy spełniali ich pragnienie zniszczenia Żydów (...) (s. 100). Kilka stron dalej Bierman cytuje rzekome słowa jednego z Polaków, który powiedział: {..^Prawda, że Niemcy zniszczyli to piękne miasto, ale zyskaliśmy na nich sto razy więcej, ponieważ oczyścili nasz kraj od Żydów (...) (s. 104). "Przeklęci" Polacy i rosyjscy "dobroczyńcy Żydów" "Okrutnym" Polakom, "antysemitom" i "sadystom" przeciwstawiany jest idylliczny obraz rosyjskich wyzwolicieli na czele z sowieckim generałem, dobroczyńcą uratowanej resztki Żydów. Bierman każe jednej ze swych postaci - rosyjskiemu żołnierzowi, który przebywał niegdyś w obozie w Nowej Miłosnej - piętnować "nieludzkich" Polaków słowami: (...) Byłem w obozie, gdzie setki tysięcy zmarły z głodu i ani jeden Polak nie pomyślał o rzuceniu im kawałka chleba, pomożenia im (...) (s. 105). Na ostatnich stronach książki autor gorąco wychwala dobroć sowieckiego generała starego Rosjanina, który obiecał zrobić wszystko, aby Żydów bezpiecznie przetransportować z Warszawy do Izraela, i dotrzymał słowa (por. s. 105,121). Odjeżdżający z Polski Żydzi z werwą przeklinali polską ziemię. Bierman kilkakrotnie wręcz celebrował opisy tych żydowskich przekleństw pod adresem Polski i Polaków. Na stronie 119 na przykład czytamy: (...) Przed wyruszeniem Jaków znowu przypomniał im, aby publicznie potwierdzili wygłoszone przezeń potępienie dla Polski. Powiedział: "(...) Musimy potępić ten kraj'w ten sam sposób, wjakinasi przodkowie potępili Hiszpanie w czasach Torquemady podczas inkwizycji (...). Od dzisiaj żaden Żyd nie powinien mieć prawa pozostawania na tej potępionej ziemi, tak długo, jak będzieistniałjakikolwiekPolak(...) (tamże, ss. 119). Nas. 121 czytamy o kolejnym potępieniu polskiej ziemi, którą Yakoiv Zeiv przeklina jako "brudną ziemię". Stronę dalej (s. 122) kolejny raz czytamy wezwanie Yakoiva przeklinające Polaków i powtarzające, że 372 nikt z narodu żydowskiego nie powinien godzić się na zamieszkanie w Polsce dotąd, aż ostatni Polak nie zniknie, tak jak proch rozniesiony przez wiatr (untii the last Pole disap-pears like the dusi in the wind) (...). Pełna zoologicznej nienawiści do Polaków książka Biermana j est tylkojednym z wielu jakże licznych wytworów antypolonizmu, powstałych we wpływowych środowiskach żydowskich w Stanach Zjednoczonych. Najbardziej zdumiewający jest sam fakt tolerowania takich patologicznych wybryków antypolskiej nienawiści, wręcz rasistowskiego judzenia. I to w Stanach Zjednoczonych, gdzie żyje piętnaście milionów osób polskiego pochodzenia! Szokuje to tym mocniej ze względu na fakt, że haniebne kalumnie pod adresem Polaków sąupowszechniane w Stanach Zjednoczonych od dziesięcioleci. I jakoś nie widać większych prób przeciwdziałania im, nawet ze strony tych środowisk żydowskich, które publicznie deklarują swoją chęć dialogu z Polakami. Szczególnie zdumiewa absolutna bierność w tej sprawie środowisk żydowskich z Polski, jakże skorych przy różnych okazjach do podnoszeniakrzyku przeciw obecności karmelitanek czyKizyżaw Oświęcimiu (yide wystąpienia rabina Joskowicza czy Dawida Warszawskiego vel Geberta). Jakże brak nam dziś prawdziwie pięknych postaci wielkich polskich patriotów żydowskiego pochodzenia z przeszłości, ludzi typu Wilhelma Feldmana, Juliana Unszlichta, Szymona Askenazego, Mieczysława Grydzewskiego, Józefa Lichtena czy Mariana Hemara. Ludzi, którzy nigdy nie zapominając o swych żydowskich korzeniach, stanowczo występowali w obronie Polski i polskości, także przeciwko oszczercom o żydowskim rodowodzie. Tekst opublikowany na lamach "Naszej Polski" z 22 kwietnia 1998 r.) Zoologiczny antypolonizm. Fałsze Leona Urisa Licząca setki pozycji literatura antypolonizmu jest bardzo zróżnicowana i wyszukana pod względem charakteru popularyzowanych w niej antypolskich oszczerstw i kalumni. Ze zrozumiałych względów stosunkowo rzadkie sąw niej książki otwarcie wysławiające postaci żydowskich katów Polaków typu omawianej przeze mnie w pierwszym odcinku cyklu książki Jacoba Biermana, o ile wiem dotąd całkowicie przemilczanej w polskich mediach. Główny nurt literatury polakożerczej stanowią książki oskarżające Polaków o to, że jakoby byli katami Żydów z własnej inicjatywy lub na usługach hitlerowców. Książki te głoszą oszczerstwa o rzekomych wielowiekowych tradycjach "polskiego antysemityzmu", mającego jakoby szczegóhie odrażający, wręcz wyjątkowy w świecie charakter. Nader typowe pod tym względem są wydawane w USA i w licznych przekładach, zwłaszcza w Niemczech, książki najbardziej popularnego i niebezpiecznego żydowskiego polako- 373 żercy Leona Urisa. Jest on autorem licznych książek pełnych nienawiści do Polski i Polaków, w tym paru bestsellerów, które zyskały mu miliony czytelników, mimo bardzo miernej formy artystycznej. Sam Uris trzykrotnie oblał maturę z języka angielskiego. Nie przeszkodziło mu to w zostaniu poczytnym pisarzem w Stanach Zjednoczonych, choć pierw-sząjego książkę dziewięciokrotnie odrzucano w różnych wydawnictwach. Nąjskrąjniejsze brednie Wszystkie głośniejsze książki Urisa wypeiniająnajskrajniejsze antypolskie brednie. Najsłynniejsza z książek Urisa Exodus, głosiła, że (...) przez siedemset lat Żydzi w Polsce by li poddawani prześladowaniom najróżniejszego rodzaju, począwszy od maltretowania po masowe mordy (...) (L. Uris: Exodus, London 1914, s. 112): Przypomnijmy więc, co pisał o Polsce jeden z najwybitniejszych myślicieli żydowskich XVI wieku, słynny rabin krakowski Mojżesz ]sse:ńess'.(...) Jeśliby Bógniedal nam tego kraju (Polski) jako schronie-nia, los Żydów byłby rzeczywiście nie do zniesienia. (...)(cyt. za pracążydowskiego historyka B. Weinryba: TheJews of Polana, Philadelphia 1972, s. 166). Współczesny historyk żydowski Bamett Litvinoff pisał w monumentalnej pracy: The Buming Bush. Antisemitism and Worid History, London 1988, s. 92, ^'.Przypuszczalnie Polska uratowała Żydów od całkowitego wyniszczenia. Według Urisa - nawet po uwolnieniu ziem polskich w 1945 r. od resztek wojsk hitlerowskich Żydzi, ocaleni z zagłady, niedawni więźniowie Oświęcimia, woleli wrócić za obozowe druty niż żyć wśród dybiących na nich Polaków, którzy czynili wszystko, co w ich mocy, aby dokończyć dzieło eksterminacji zaplanowane przez nazistów. Nass. 143-144 (L. Uris, op. cit.)czytamy: (...) Wojna się skończy la. (...)Niemcy odeszli, ale Polacy dalej prowadzili za nich rozpoczęte dzieło. Nie było żadnego opłakiwania zamordowanych trzech i pól milionów. Zamiast tego miasta pokryto hasłami, które wykrzykiwano na ulicach: " Żydzi ściągnęli na nas wojnę. Żydzi wywalali wojnę, żeby na niej zarobić. Żydzi są przyczyną wszystkich naszych kłopotów". Nie było łez dla tych, którzy zginęli, lecz bardzo wiele nienawiści dla nielicznych, którzy przeżyli. Motłoch niszczył żydowskie sklepy i bił Żydów, którzy próbowali wrócić do swych mieszkań i odzyskać swoje mienie. Stalin -- usprawiedliwiony zbrodniarz W osnutej na tle walk w Getcie Warszawskim w 1943 r. powieści Mila 18, Uris połączył zapiekłą nienawiść do Polaków z powielaniem najskrajniejszych fałszów so- 374 wieckich na temat najnowszej historii Polski, wyraźnie zapożyczając z "arcydzieł" sowieckiej propagandy nawet żargon ataków przeciw polskiej "reakcji". Uris absolutnie usprawiedliwiał Stalina zajego pakt z Hitlerem (pakt Ribbentrop-Mołotow), za wszystko winiąc Polskę i Polaków. Pisał: (...) Wytrawny szachista w Moskwie dowiedział się, że Alianci od dawna tylko marzą o tym, by Rosja i Niemcy nawzajem śmiertelnie się zmasakrowały (...). Józef Stalin był pewny zdrady Aliantów. W desperackiej grze o czas wszedł w negocjacje ze swym arcywrogiem. A w środku tego była dumna i wyzywająca Polska, która z równą mocą nienawidziła i Rosję, i Niemcy: Ta Polska zabiła wszelkie nadzieje na jedność Aliantów poprzez swą odmowę poproszenia Rosji o pomoc (...) (L. Uris: Mila 18, London 1961, s. 6). Uris chętnie powielał nawet argumenty hitlerowskiej propagandy z 1939 r. przeciw Polsce, twierdząc: (...) Gdańsk był położony w geograficznym wybryku, znanym jako "polski korytarz". Był to skrawek ziemi, który oddzielił Prusy Wschodnie od głównej ziemi niemieckiej, aby dać Polakom dostęp do morza. Był to nienormalny podział (...) (tamże, s. 11). Pilsudski -- supernacjonalista porzucający Żydów Marszałek Polski Józef Piłsudski, znany był z przychylnego stosunku do Żydów i poparł szereg dogodnych dla nich postanowień, zwłaszcza za rządu Bartla. Zadecydował o wspaniałomyślnym przyznaniu polskiego obywatelstwa ponad 600 tysiącom Żydów, którzy schronili się w Polsce w czasie wojny domowej w Rosji. Z wdzięczności za politykę marszałka Piłsudskiego wobec Żydów po jego śmierci syjoniści uchwalili zasadzenie w Palestynie lasu ku jego czci. Urisowi i to nic nie przeszkadza w kalumniach na temat Piłsudskiego. Pisał o "supemacjonalistycznym marszałku Piłsudskim", twierdził, że: (...) Marszałek Piłsudski porzucił Żydów, chłopów i robotników Polski, aby doprowadzić do dyktatury wspartej przez stuletnie siły feudalnej gentry, klikę pułkowników i Kościół (...) (tamże, s. 59) Tysiącletnie ciemiężenie Żydów W całej książce aż roi się od uogólnień na temat rzekomych ciągłych, strasznych prześladowań Żydów w Polsce. Dowiadujemy się na przykład, że już wkrótce po przyby- 375 ciu Żydów do Polski rozpoczął się plugawy, prawie tysiącletni popis ciemiężenia Żydów w Polsce. Nigdy nie by f on powstrzymany, lecz tylko od czasu do czasu różnił się co do stopnia swej intensywności (...) (tamże, s. 55). Uris nie chciał tylko jakoś wyjaśnić, dlaczego akurat w tej, tak "okrutnej Polsce" Żydzi tak uparcie szukali schronienia przez prawie tysiąc lat? Dlaczego właśnie w Polsce w XVII wieku żyło "trzy czwarte światowego żydo-stwa" (według Normana Daviesa)? I dlaczego właśnie ta "okrutna" Polska stała się kolebką nowoczesnego żydostwa-jak pisał Howard Fast w głośnej książce TheJews (Żydzi). Twierdzenia swe Uris uzupełnia innymi kłamstwami, głosząc m.in., TU szlachta wyciskała ostatnie poty z chłopów, a chłopi wyciskali ostatnie poty z Żydów (tamże, s. 48). Ciekawe, co powiedziałby na takie dictum Stanisław Staszic, tak uskarżający się na oszukiwanie chłopów przez karczmarzy żydowskich. Dowiadujemy się od Urisa, że: Do Polski należy honor stworzenia jednego z pierwszych gett świata (tamie, s. 56), eto. eto. Pohańbienie Czarnej Madonny Polska w czasach II Rzeczypospolitej portretowana jest przez Urisa jako straszny anachroniczny kraj, symbol nędzy i zacofania: (...) Naród, który czcił Czarną Madonnę tak, jak afrykańscy Zulusi modlili się do bogów słońca (...). Pięć procent Paryża (...) dziewięćdziesiąt piec procent Ukrainy (...) (tamże, s. 13). Niedoszły maturzysta Uris jest dość szczególnym niedouczkiem z historii Europy, zwłaszcza Polski, którą z taką pasją szkaluje. Zawdzięczamy mu między innymi wymysł rzekomej szarży polskiej kawalerii na niemieckie czołgi we wrześniu 1939 r., przeprowadzonej na Półwyspie Westerplatte (tamże, s. 90). Ciekawe tylko, jak się rozpędzili ci nasi kawalerzyści z opowieści Urisa. W swoisty sposób oceniona została przez Urisa wojna polsko-niemiecka w 1939r.: (...)Polacy, aroganccy i uparci, przepełnieni szaleńczą pychą narodową i nastawiony na ofensywę sztab generalny, skazali na zatracenie i takmatych szans, jakie dać mogła ich postawa w boju (...) (tamże, s. 89). Na tle "pyszałkowatych", nie umiejących rzekomo walczyć Polaków, Uris rysuje tym większy bezgraniczny heroizm i wyczyny wojenne Żydów w Getcie Warszawskim. Już na obwolucie swej książki zapowiada opis, jak to armia żydowska trzymała w szachu pozornie niezwyciężone siły niemieckie przez 42 dni i noce (!!!). Przy innej okazji dowiadujemy się z ust polskiego sierżanta Styki, że Niemcy zachowują się od początku wojny, tak jak my, Polacy, zachowaliśmy się przez setki lat (L. Uris: Miła 18, London 1961, s. 328). Uris uzupełnia swój tekst jeszcze opisami rzekomych okrucieństw polskich wobec Żydów w czasie wojny (tamże, ss. 124-125), twierdząc, że Niemcy w swym 376 podjudzaniu Polaków przeciwko Żydom spotkali się z powszechnym sukcesem. Przypomnijmy dokładnie wręcz przeciwstawne opinie uczciwych świadków wydarzeń, np. rabina Chaima A. Kapłana w "dziwnie" przemilczanej u nas w Polsce książce Scroll ofAgony The Warsaw Diary. Uris nie byłby sobą, gdyby zapomniał o oszkalowaniu polskiego duchowieństwa. Na ss. 294-296 opisuje np. rzekomą rozmowę z polskim arcybiskupem Klondonskim (!!!), który stanowczo odmawia jakiejkolwiek pomocy dla Żydów, prowokując przeciw sobie przekleństwo na próżno proszącej go o pomoc Gabrieli. Polskie podziemie -- antysemicka klika Szczególnie obrzydliwa była wymowa powieści Urisa: OB VII, w której czołowym schwarzcharakterem był chirurg Adam Kelno, Polak, chrześcijanin, antykomuni-sta. Po wojnie czczony jako bohater AK, Kelno został "zdemaskowany" przez "dzielnego Żyda" - ubowca Nathana Goldmarka, jako rzekomy zbrodniczy eksperymentator na więźniach żydowskich. Akcja powieści skupia się wokół działań wspomnianego Żyda-ubowca, który wytropił w Anglii krwiożerczego Polaka i robił, co tylko mógł dla skazania go przez sąd brytyjski jako prawdziwego monstrum moralnego. Dowiadujemy się od Urisa, że Polak był w obozie koncentracyjnym głównym współpracownikiem Niemca, pułkownika SS, dla którego historycznym pierwowzorem był doktor Mengele. Polak miał jakoby cieszyć łaskami nawet samego Himmlera (L. Uris: OB VII, London 1974, s. 312). A było tak nieprzypadkowo, ponieważ Polak odznaczał się rzekomo nadzwyczajnym okrucieństwem wobec Żydów. O Polakach w książce Urisa czytamy ciągle zresztąwszystko co najgorsze. Spotykamy np. opinię, że polskie nacjonalistyczne podziemie było tą samąprzedwojenną antysemicką klikąpolskich oficerów (tamże, s. 290). Czytamy, że Polacy z podziemia nie chcieli Źydów-uciekinierów z getta u siebie i zdradzali ich Niemcom, umożliwiając schwytanie ich przez Gestapo (s. 348). W obozie koncentracyjnym oczywiście większość kapo była Polakami (tamże, s. 285). Uris przytacza opinię żydowskiego pisarza Abrahama Cady, jednego z pozytywnych bohaterów swej książki, że (...) obozy zagłady nie byłyby możliwe w żadnym cywilizowanym kraju zachodnim. Kraje te bowiem nie zgadzały się duchowo z tym, co robili naziści. Nie było obozów zagłady w Norwegii, Danii, w Holandii, we Francji czy Belgii, pomimo ich okupowania ani w Finlandii czy we Włoszech, pomimo/aktu, że kraje te byty sojusznikami Niemiec. Polska natomiast z jej stuleciami tradycji antysemityzmu była praktycznym miejscem dla Auschwitzów, Treblinek (...) (tamże, s. 255). 377 W książce Urisa nie przeczytamy oczywiście ani słowa o strasznym terrorze wobec Polaków i o tym, że Polska była jedynym krajem, w którym groziła śmierć za pomoc Żydowi. Uris woli snuć uogólnienia o tym, jak to cała Polska była antysemicka w naturze, istocie i w działaniu (s. 283) (!). Na tle skrajnie "antysemickich" z natury Polaków jako całości, zatrutego wręcz antysemityzmem narodu, o ileż lepiej wychodząu Urisa Niemcy Według Urisa bowiem przynajmniej była częśćNiemców, żołnierzy, oficerów, księży, doktorów i zwykłych cywilów, którzy odmawiali wysłuchiwania ludobójczych rozkazów (tamże, s. 311). Nic dziwnego, że książka Urisa cieszyła się wielkim powodzeniem w Niemczech (jej 19 wydanie ukazało się w 1990 r. w Monachium, a prawdopodobnie były potem następne wydania). Dla szowinistycznych Niemców był to prawdziwy prezent - gros akcji książki toczy się wokół ścigania i sądzenia krwiożerczego Polaka, wszyscy Polacy są przedstawieni jako odrażający antysemici, podczas gdy padają ciepłe słowa o części Niemców. Dodajmy, że Urisa Exodus miał w 1996 r. 50. wydanie w Niemczech - w Monachium. To wszystko pokazuje skalę szkalowania Polaków, a po trosze wyjaśnia i mechanizmy dzisiejszych sondaży wśród Niemców, w których widoczna jest absolutna niewiedza o polskich cierpieniach w czasie wojny Za to wysiedlenie Niemców po wojnie z Polski jest dość powszechnie oceniane jako "zbrodnia" równa Holocaustowi Żydów. Nowa "hańba domowa" Dzięki opisywanym wyżej książkom Uris zdobył niepodważalne prawa do uznania za "literackiego" oszczercę numer l w naszej historii. Nie przeszkodziło to jednak skrajnym filosemickim cmokierom w robieniu w polskiej prasie reklamy nawet tak ohydnemu ucieleśnieniu polakożerstwa. Warto przypomnieć nazwiska autorów, którzy publicznie skompromitowali się popularyzowaniem Urisa - zoologicznego wroga polskości. Niech nie będzie zapomniana ta nowa odmiana hańby domowej! Tym bardziej, że doszło do niej już w 1989 r., zaledwie w parę miesięcy po utworzeniu tzw. naszego rządu Tadeusza Mazowieckiego. Jako pierwszy z pochwałąUrisa pospieszył komunistyczny politruk dziennikarstwa Michał Misiomy na łamach organu KC Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej "Trybuna Ludu" w dniu 4-5 listopada 1989 r. I była to rzecz wręcz symboliczna dla naszej rodzimej, komunistycznej Targowicy. Oto w "Trybunie Ludu" przedstawiano Leona Urisa w rubryce Nasi goście, ubolewając, że pisarz, o którym tyle się słyszało, że odnosi wielkie sukcesy, a w Polsce jeszcze nie jest znany. Misiomy wychwalał Leona Urisa jako sympatycznego rozmówcę, dowcipnego -jak to podkreślał - otwartego, odcinającego się od wszelkiej ortodoksji. I sugerował jak najszybsze wydanie przynaj- 378 mniej dwóch książek Urisa Exodus i Mila 18, a więc dwóch z naj gorszych polakożerczych brecht Urisa, całkowicie przemilczając fakt ich jadowitej antypolskości. Przypomnijmy, że wielbiciel Urisa - Misiomy był niegdyś kierownikiem działu kulturalnego organu KC "Trybuny Ludu" w jej najgorszym okresie, w czasie stanu wojennego. Parę tygodni później z panegirycznym artykułem na temat Urisa wystąpił Marian Turski w "Polityce" z 18 listopada 1989 r. Turski od ponad trzech dziesięcioleci jest kierownikiem działu historycznego "Polityki", mającym wielki wpływ na renomowane nagrody tego tygodnika za popularyzację historii Polski. Mimo to bez żadnych moralnych oporów zareklamował autora najgorszych antypolskich kłamstw Urisa, ubolewając, że mimo światowej renomy Uris nie jest znany w Polsce. W tekście Turskiego: Na stopniach pomnika zabrakło nawetjednego słowa na informację o jawnych kłamstwach Urisa na temat historii Polski. Za to tym częściej powtarzały się cmokierskie zachwyty w stylu: Leon Uris, jeden z najpoczytniejszych pisarzy amerykańskich. Autor dziesięciu powieści, w tym "Exodusu", który znajdował się na liście bestsellerów "Ne\v York Timesa" przez okrągły rok (sprzedano lalka milionów egzemplarzy, a film oparty na książce stal się przebojem kasowym lat 60. (...) Zabrał mnóstwo nagród (...). W stolicy Węgier ma wziąć udział w uroczystości promocyjnej z okazji wydania pierwszych egzemplarzy "Exodusu " w języku węgierskim (100 tysięcy egzemplarzy). (...). Jak ocenić uczciwość intelektualną informacji podawanych przez Mariana Turskiego, jeśli kierownik działu historycznego "Polityki" takpanegirycznie fetujący Urisa, przemilczał przed czytelnikami swego tygodnika w ogóle fakt o antypolskiej wymowie dzieł żydowskiego paszkwilanta? (Dodajmy, że ten sam redaktor Turski "wsławił się" później ogromnie pochlebną opinią na temat wartości Maus Arta Spiegelmana, oszczerczego komiksu, w którym Żydzi zostali przedstawieni jako myszy, Niemcy jako koty, a Polacy jako świnie. Jak widać, w tym szaleństwie jest metoda.) 9 maja 1990 r. doszło do zamieszczenia obszernego wywiadu z Urisem w "Życiu Warszawy". Przeprowadzający wywiad redaktor Marek Zieliński (stały współpracownik "Więzi") nie zdobył się nawet na cień własnego krytycznego komentarza przy publikowaniu rasistowskich brecht antypolskich Urisa, który stwierdził, że antysemityzm tkwi w genach ludu polskiego. Co więcej, redaktor Zieliński bronił swej bezkrytycznej postawy wobec Urisa, nawet w odpowiedzi na stanowczy protest prof. Stefana Kurow-skiego i Władysława Siły-Nowickiego. Przypomnę tu fragment z haniebnej wypowiedzi Marka Zielińskiego w obronie Urisa ("Życie Warszawy" z 27 lipca 1990 r.): (...) Bląd Kurowskiego i Siły-Nowickiego jest podwójny. W imię przypodobania się Polakom nie dostrzegają zróżnicowań postaw społecznych i szerzącej się ksenofobii. Nie chcą widzieć wad {podstawiają narodowi wyimaginowany, upiększony obraz jego za- 379 chowań. Jakwszyscy pochlebcy mają nadzieję na nagrodę (...). Stefan Kurowski i Władysław Sifa-Nowicki nie cenią narodu, o którego godność zabiegają, i boją się prawdy o nim (...). Cytowałem już wcześniej, jakiego typu "prawdy" o Polsce upowszechniał w milionowych nakładach swych książek Leon Uris. Jak więc w tej sytuacji określić stosunek do Polaków pana Marka Zielińskiego, który z taką hucpąwystępował w obronie tych urisowskich "prawd", a ściślej: najgorszych obłąkańczych kalumni? Czym ten stosunek do narodu polskiego różnił się od postawy różnych targowiczan, plwających w przeszłości na Polskę? Jak określić atmosferę, w której nawet najzajadlejsi polakożercy z zagranicy mają szansę na bezkrytycznąpanegiryczną reklamę we wpływowych polskich dziennikach i tygodnikach? Rzecz znamienna, wystąpienie Marka Zielińskiego w obronie paszkwilanta Urisa spotkało się natychmiast z poparciem na łamach lewicowego "Po prostu", wyrażającego poglądy ludzi z tzw. ROAD, najskrajniejszej michnikowskiej odmiany późniejszej Unii Demokratycznej. Niejaka Anna Garbatko wystąpiła 23 sierpnia 1990 r. z artykułem Żyd limitowany na łamach "Po prostu", stanowczo broniąc Urisa i głosząc, że list profesora Kurowskiego i mecenasa Sity-Nowickiego... współczesnemu polskiemu antysemityzmowi daje broń do ręki. Tym razem jednak nawet współpracujący z "Po prostu" Piotr Bratkowski uznał, że pani Garbatko trochę przeholowała w swym stylu obrony L. Urisa. Stwierdzając, że ogólnie tekst A. Garbatko bardzo mu się podobał, Bratkowski zaznaczył, że zastrzeżenie wzbudziło tylko jedno jej zdanie o Urisie, głoszące, iż jest to pisarz amerykański, w czasach PRL podstemplowany jako wróg i syjonista. Komentując to zdanie, Piotr Bratkowski pisał: (...) Jest to trzeba przyznać prezentacja nader zachęcająca. Wszakże jako wrogów i syjonistów nierzadko stemplowano w czasach PRL tych, którzy okazywali się najdzielniejszymi i najmądrzejszymi Polakami, bądź - gdy szło o cudzoziemców - wypróbowanymi przyjaciółmi Polski. Czy zatem Leon Uris (...) stanowi kolejną wartą odkrycia białąpiamę (...). Hm, pewnie bym tak pomyślał, gdybym przed laty nie przeczytał jednej z powieści Urisa. Czarnym charakterem tej powieści jest oficer Armii Krajowej (nazywanej przez autora dla większej jasności Polską Armią Nacjonalistyczną). Oficer ów jest dobrym, a nawet bohaterskim patriotą. Wszakże, gdy trafia do obozu koncentracyjnego, jego typowy polski antysemityzm każe mu zostać głównym współpracownikiem Niemca, dla którego pierwowzorem historycznym był doktor Mengele. SS-man iAK-owiec, ramię w ramię współpracują przy zbrodniczych eksperymentach na Żydach. Myślę więc, że nie trzeba było PRL-u, by Urisa podstemplować; jeśli kiedykolwiek przeczytałem tekst, stanowiący krwiożerczo antypolską brednią, była to właśnie wspomniana powieść (...) (cyt. za P. Bratkowski: Czy warto rozmawiać z Urisem, "Po prostu", 6 września 1990 r.). 380 Jak przemilcza się antypolo nizin Polaków szkalowali przez ponad stulecie zaborcy, później szkalowali propagandyści sowieccy i hitlerowcy, apo IIwojnie światowej różnorakie bardzo wpływowe lobby- a równocześnie wciąż próbuje się przemilczać antypolonizm. Według twierdzeń autorów kosmopolitycznych przekaziorówtypu"Gazety Wyborczej" czy.^olitykr^wogóle nie ma niczego talde-go jak antypolonizm. Do zeszłego roku nie można było znaleźć hasła "antypolonizm" nawet w żadnej polskiej encyklopedii, wszak i w nich dominowali różni "intemacjonaliści", których interesował tylkoitowręcz chorobliwie "antysemityzm", a jakwidać nie bolały przejawy anty-polonizmu. O ile wiem, po raz pierwszy hasło "antypolonizm" pojawiło siew encyklopedii - w wydanym w zeszłym roku suplemencie do Encyklopedii Gutenbelga, tom 24 (l pod redakcjąbyłego rektora KUL, ks. prof. MieczysławaA. Krąpca). Hasło to przygotowane w moim opracowaniu zostało przedrukowane w,Naszej Polsce", nr 4 z 21 stycznia 1998 r.). Kilka lat temu na próżno szukałem hasła "antypolonizm" w katalogach rzeczowych najbardziej renomowanych polskich bibliotek, od Narodowej i Uniwersyteckiej po "Jagiellonkę" w Krakowie, choć bardzo obficie i pieczołowicie zgromadzono tam wszystko, co się tylko dało pod hasłem "antysemityzm" (podkr.wwyd. książkowym-J.R.N.).Wtymroku, 28 kwietnia, raz jeszcze zajrzałem- na próżno do katalogu w Bibliotece Narodowej, szukając hasła "antypolonizm", bezskutecznie też upomniałem się o to hasło w dziale obsługi. Nie ma takiego hasła w katalogu rzeczowym, pomimo że w bibliotece można znaleźć przecież setki książek kwalifikujących się do tego określenia, choćby kilkadziesiąt egzemplarzy wspomnianych trzech książek Leona Urisa czy omawianą wcześniej w "Naszej Polsce" książkę Jacoba Biermana ThePenaltyofInnocence (w Bibliotece Narodowej ma ona sygnaturę [A]. Z, H 894 997). Zapytam więc wprost.jak nazwać książkę opisującąsadystyczneprzechwaHdŻyda, pyszniącego się tym, że mordował Polaków? Czy jest ona, czy nie jest przejawem antypolonizmu? Apeluję do czytelników "Naszej Polski", aby sprawdzali dane zawarte w obu moich artykułach (o Biermanie i Urisie) i dawali do skonfrontowania swoim znajomym z Unii Wolności, SLD, eto., przeczącym występowaniu antypolonizmu. Niech próbująwyjaśnić, dlaczego polskie władze przez cały czas po 1989 r. tak konsekwentnie milcząc zagrożeniu zoologicznym wręcz antypolonizmem, dlaczego nic nie robi się dla skutecznego przeciwdziałania mu na arenie międzynarodowej ? I zapytajmy, dlaczego nie robi się nic, przynajmniej dla wsparcia Kongresów Polonii Amerykańskiej i Kanadyjskiej w ich walce o obronę dobrego imienia Polski i Polaków, a co gorsza rzuca się kłody pod nogi ich przedstawicielom {yide: ataki na prezesa KPA Edwarda Moskala)? Czas przerwać to haniebne milczenie i wystąpić w obronie godności Polski i Polaków! Tekst publikowany na lamach "Naszej Polski" z 6 maja 1998. 381 "Upiorna" książka i jej klakierzy W zeszłym roku ukazał się w Polsce przekład książki Jana Tomasza Grossa Upiorna dekada, którą bezkonkurencyjnie można uznać za Obrzydliwość Wydawniczą Roku. Żydowski historyk z ogromną werwą szkaluje Polskę i powiela nąjbzdumiejsze kłamstwa o Polakach. Za to tym bardziej gorączkowo wybiela zbolszewizowanych Żydów, którzy masowo kolaborowali z Sowietami na Kresach po zdradzieckiej sowieckiej napaści na Rzeczypospolitą 17 września 1939 roku. Według niego oni to wszystko, biedacy, robili z musu, ze strachu przed Niemcami. Gross jakoś dziwnie milczy, że ta kolaboracja żydowska to nie były wcale tylko bramy triumfalne, pieczołowicie wystawiane dla Sowietów, czy całowanie sowieckich czołgów (to dość szczególne zboczenie -jak przyznaje sam Gross -było wyłącznie wyszukaną specjahością samych zbolszewizowanych Żydów; żaden Ukrainiec ani Białorusin nie splamił się aż takim prosowieckim serwilizmem -por. J.T. Gross: RevolutionfromAbroad, Princeton 1998, s. 29). Gross skrzętnie milczy, że w licznych miejscowościach na Kresach zbolszewizowani Żydzi przeszli do otwartej antypolskiej dywersji. Jej kulminacjąbyła zbrojna żydowska komunistyczna rebelia w Grodnie, na szczęście rozbita przez wojska polskie, za co potem okrutnie represjonowano Polaków: żołnierzy i młodzież- obrońców Grodna, głównie na podstawie donosów Żydów. Podobne dywersje żydowskie miały miejsce między innymi w Skidlu, Zborowie, Lubom-li, Kołomyi, Rożyszczach, Izbicy, Stiepaniu, Byteniu i Uściługu. Czy tego typu nikczemne zdradzieckie działania, ciosy w plecy polskiej armii, jedynej armii, stawiającej wówczas opór nazistowskim agresorom, można uznać za wyraz strachu przed Niemcami? Czy rzekomy strach przed Niemcami (w 1939 roku nic jeszcze nie było wiadome o niemieckich planach zagłady Żydów) musiał się wyrazić u zbolszewizowanych Żydów mordowaniem polskich oficerów, polskich przywódców studenckich na Politechnice Lwowskiej, zamordowaniem dominikanów w klasztorze w Czort-kowie, wymordowaniem polskich więźniów w Tarnopolu (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) (tu głównymi mordercami byli Żydzi: dorożkarz Kramer, Dawid Kiimmel i Dawid Rosenberg - por. ksiądz W. Szetelnicki: Tyrembowla. Kresowy bastion -wiary i polskości, Wrocław 1992, s. 213). Czy strach przed Niemcami może wytłumaczyć żydowskie donosy na tysiące Polaków, bardzo dużą "pomoc" w wyłapywaniu jakże wielu polskich oficerów, którzy później znaleźli się na liście katyńskiej? Czy ze strachu przed Niemcami biedni Żydzi-komuniści musieli tak licznie uczestniczyć w deportowaniu Polaków na Syberię? Pan Gross skrzętnie milczy o tym wszystkim, bo fakty te musiałyby rzucić zupełnie inne światło na oskarżenia o to, że wielka, ba, przeważająca część Polaków jakoby 382 zbrodniczo nie pomagała Żydom, zagrożonym przez hitlerowców. Na pewno nie każdy mógł się zdobyć na heroiczny akt pomocy Żydom w sytuacji, gdy taki czyn zagrożony był natychmiastową egzekucją. Ale zapytajmy, ilu Żydów pomogłoby w podobnej sytuacji prześladowanym Polakom? Już w 1987 roku naukowiec izraelski profesor Israel Shahak sprzeciwił się takim zbyt łatwym oskarżeniom pod adresem tych ludzi, którzy w hitlerowskich "czasach pogardy" nie umieli zdobyć się na heroizm zaryzykowania własnego życia poprzez udzielenie pomocy, za którą groziła śmierć. Na Kresach wschodnich byłej Rzeczypospolitej po 17 września 1939 roku - według J.T. Grossa i I. Grudzińskiej-Gross znalazło się l min 700 tysięcy Żydów, a więc blisko połowa ogółu Żydów polskich. Od lat szukam nazwiska choć jednego polskiego Żyda, który został zabity przez Sowietów za pomoc prześladowanym Polakom, czy nawet choćby został tylko za to aresztowany. Niestety - ciągle jakoś nie mogę znaleźć. Dodajmy do tego, że Stefan Niesiołowski pisał kiedyś w katolickim "Ładzie" (nr z 15 sierpnia 1993 roku), iż: Jeden z wybitnych profesorów - być może nie życzy sobie podawania naz\viska -poinformował mnie o ufundowaniu nagrody dla Żyda, który na teren ie Polski okupowanej przez Sowiety w latach 1939-1941 ukrywal Polaka, i że jak dotychczas po nagrodę, nikt się niezgfosif. Mam nadzieję, że opisany przez Niesiołowskiego anonimowy profesor dalej podtrzymuje tę ofertę, i może ktoś się wreszcie po nagrodę zgłosi. Znakomity polonijny badacz prof. Iwo Cyprian Pogonowski pisał o skrajnych oszczerstwach książki Grossa Upiorna dekada: Na 118 stronach małego formatu autor oskarża naród polski o współudział w zagładzie Żydów (...) Okładka pracy Grossa " Upiorna Dekada 1939-1949 "pokazuje czytelnikowi wyobrażenie symbolicznego sępa, jak wiadomo żywiącego się padliną, przypomina znany plakat propagandowy z 1945 roku " Olbrzym i zapluty karzeł Reakcji" (AK). (...) Propaganda Grossapomaga ekstremistycznym ugrupowaniom żydowskim w ich próbach wymuszenia od myiu polskiego haraczu za zbrodnie, dokonane w Polsce przez Niemców, Sowietów i kryminalistów (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.). A jednak taka właśnie, oszczercza, antypolska książka znalazła renomowanego wydawcę w Krakowie (!) i polskich klakierów w lipcowej "Więzi" z 1999 roku. Kla-kierzy na łamach "Więzi" mlaskają z zachwytu, mówiąc, że książka Grossa jest niesłychanie ważna (A. Magdziak-Miszewska), pierwszy tekst Grossa (...)jest moim zdaniem klasycznie znakomity, (...) wydaje misie niezwykle interesujący (H. Datner), uważam, że wielką zaletę książki Grossa jest duża wnikliwość (...) Gross jest wnikliwym psychologiem, jeżeli chodzi o naszą, nazwijmy to polskąpsychikę czy podświadomość, bo wydoby\va takie paskudne rzeczy, z których wielu Polaków nawet nie zdawało sobie dotąd sprawy (J. Borkowski). 383 Przypomnijmy morderstwa na Polakach W dyskusji "Więzi" parokrotnie powraca sprawa ulubionego motywu książki Gros-sa: byli Polacy, którzy zabijali Żydów. A ja chciałbym usłyszeć konkretnie, jacy Polacy zabijali Żydów? Bo prawdąjest, że zabijano Żydów z powodów rabunkowych, tak jak zabijano Polaków z powodów rabunkowych. Prawdąjest, że zabijano Żydów po 1944 roku, gdy byli agentami UB i współpracowali z NKWD w ujarzmieniu Polski, ale zabijano ich jako niebezpiecznych ubeków czy donosicieli, a niejako Żydów. Prawdąjest, że około 40 Żydów zginęło w zajściach kieleckich 1946 roku, tyle że to zmontowana przez sowiecką agenturę prowokacja, i faktycznych sprawców tych zaj ść - sprawców ubeckich i NKWD-owskich - nigdy nie uj awniono i nie ukarano. Dlaczego uczestnicy dyskusji w "Więzi", choćby p. Datner, komentujący tezy Grossa o tym, jak Polacy zabijali Żydów, nie zajęli się sprawą tego, jak Żydzi zabijali Polaków, choćby na polecenie Bermana, Fejgina, Różaóskiego, Romkowskiego, Brystigierowiej, Światły, Morela, z wyroków żydowskiej sędziny Gurowskiej (morderczymi sądowej generała "Nila" Fieldorfa), z wyroków sądowego mordercy kpt. Stefana Michnika etc? Dlaczego nie mówi się o rozlicznych morderstwach, popełnionych przez zbolszewizo-wanych Żydów na Kresach w latach 1939-1941, a chodzi tu o Polaków, którzy zginęli z żydowskich rąk? Co więcej, część Żydów- morderców Polaków-jest dokładnie znana po nazwiskach, tak jak wspomniani przeze mnie wcześniej trzej. Przypomnę w odniesieniu do kwestii, kto kogo zabijał, uwagi słynnego duchow-nego-intelektualisty, ojca Józefa M. Bocheńskiego: jeśli z rąk pewnych Polaków Zginęło w XX wieku (o ile wiem) parę tuzinów Żydów - to znacznie więcej Polaków zostało zamordowanych przez pewnych Żydów. Jak wiadomo władza leżała w dużej mierze w ich rękach po zajęciu Polski przez wojska sowieckie- w szczególności pewni Żydzi kierowali policję bezpieczeństwa. Otóż ta władza i ta policja jest odpowiedzialna za mord bardzo wielu spośród najlepszych Polaków. (...) Polacy mają, moim zdaniem, znacznie większe prawo mówić o pogromie Polaków przez Żydów niż Żydzi o pogromach polskich (podkr. wwyd. książkowym-J.R.N.) (por. paryska "Kultura" 1986, nr 7-8). Jak dużo Żydów kolaborowało? Najbardziej groteskowym kłamstwem, jakiego dopuściła się przewodnicząca warszawskiej gminy wyznaniowej żydowskiej Helena Datner na łamach lipcowej 384 "Więzi" było jej stwierdzenie, sugerujące, że ty\k.o jakaś niewielka część Żydów współpracowała z Sowietami. ' Czy rzeczywiście tylko niewielka część Żydów kolaborowała z Sowietami? Świadectwa historyczne na ten temat są wręcz przeciwstawne. W notatce, sporządzonej przez oddział H Sztabu Naczelnego Wodzaw lutym 1940 roku wskazywano, iż: Zasadniczo Żydzi - za wyjątkiem sfer bogatszych - są zwolennikami okupacji sowieckiej. Rolę Żydów określa się jako haniebną. (...) Początkowo większość milicji i władz miejscowych rekrutowała się z Żydów. Stali się oni podporą w działalności NKWD (donosiciele itp.) Żydzi dali się we znaki Polakom i Ukraińcom do tego stopnia, że wszędzie panuje wielka do nich nienawiść. (cyt. zaRKersten: Polacy, Żydzi. Komunizm. Anatomia półprawd J 939-68, Warszawa 1992, s. 31). Bardzo ponury obraz powszechnej żydowskiej kolaboracji z Sowietami przebija z wysłanej do Londynu 25 września 1941 roku notatki dowódcy AK Stefana Roweckiego-Grota: Kiedy w końcu 1939 roku wróciło z tułaczki wielu świadków z różnych sfer społecznych, to opowiadania ich o zachowaniu się nie tyle wojsksowieckich, ile wysługujących się bolszewikom Żydów, wywołały w społeczeństwie polskim oburzenie i nienawiść do Żydów. Ujawniło się, że ogól żydowski we wszystkich miejscowościach (podkulenie, J.R.N.), a już w szczególności na Wołyniu, Polesiu i Podlaniu, zanim jeszcze ustąpiły polskie oddziały, wywiesił flagi czerwone i ustawił bramy triumfalne na powitanie wojsk bolszewickich, że zorganizował samorzutnie rewkomy i milicją czerwoną, że po wkroczeniu bolszewików rzucił się z całą furią na urzędy polskie, urządzał masowe samosądy nad funkcjonariuszami Państwa Polskiego, działaczami polskimi, masowo wyłapując ich jako antysemitów i oddając na łup przybranych w czerwone kokardy mętów społecznych, (cyt. za A. Żbikowski: Żydzi polscy pod okupację sowiecką 1939-1941 w wydanych przez Żydowski Instytut Historyczny "Studiach z dziejów Żydów w Polsce ", Warszawa 1995, t. 2, s. 63). Nawet skrajnie prożydowski ambasador rządu Sikorskiego w Rosji Sowieckiej, a później minister w tym rządzie Stanisław Kot stwierdził w rozmowie z reprezentacją Żydów 5 grudnia 1942, iż: W toku obecnej wojny wielka część Żydów (podkreślenie - J.R.N.) zachowywała się ohydnie. Żydzi witali bolszewików kwiatami, denuncjowali Polaków (za tomem 2 polsko-żydowskiego rocznika "Polin", 1987 r, s. 284). O tym, jak duże były rozmiary żydowskiej kolaboracji z Sowietami, bardzo wymownie pisał były oficer polskiego państwa podziemnego Kazimierz Iranek-Osmecki, stwierdzając: 90 proc. proletariatu żydowskiego zgłosiło przystąpienie i wzięło czynny udział w ustanowionych przez okupanta różnych władzach komunistycznych. Żydzi zapełnili przede wszystkim szeregi czerwonej milicji ludowej i stali się oparciem dla okupanta w sterroryzowaniu ludności polskiej (por. K. Iranek-Osmecki: Kto ratuje jedno życie..., Polacy i Żydzi 1939-1945, Warszawa 1981, wyd. podziemne "Krąg", s. 69-70). 385 Jan Karski, dziś skrajnie filosemicki i antypolski renegat, kiedy jeszcze był uczciwym kurierem w lutym 1940 roku, pisał w swym raporcie o probolszewickich zachowaniach wśród Żydów: Gorzej już jest np., gdy denuncjują oni Polaków, polskich narodowych studentów, polskich działaczy politycznych, gdy kieruj ą pracą milicji bolszewickich zza biurek lub są członkami tej milicji, gdy niezgodnie z prawdą szkalują stosunki w dawnej Polsce. Niestety trzeba stwierdzić, że wypadki te są bardzo częste (pod kreślenie J.R.N.), dużo częstsze niż wypadki wskazujące na ich lojalność wobec Polaków czy sentyment wobec Polski (cyt. za: A. Eisenbach: Raport Jana Karskiego o sytuacji Żydów na okupowanych ziemiach polskich na początku 1940 r., "Dzieje najnowsze", 1989, nr 2, s. 179). Kolaborowała "olbrzymia masa" Żydów Mógłbym bardzo długo wyliczać uczciwe świadectwa żydowskie w tamtych latach pokazujące, że chodziło o kolaborację nie niewielkiej części Żydów, lecz bardzo dużych rzesz przedstawicieli tej nacji. By przypomnieć choćby świadectwo znakomitego matematyka pochodzenia żydowskiego profesora Hugo Steinhausa, który z go-rycząpisał o postawie "olbrzymiej masy" biedoty żydowskiej, która wyległa na spotkanie bolszewików ustrojona w kokardy i gwiazdy czerwone aż budziła śmiech oficerów rosyjskich. Inni rozbrajali oficerów polskich na ulicach, całowali tanki rosyjskie i głaskali armaty (por. H. Steinhaus: Wspomnienia z Polski, Londyn 1992, s. 169). Żydowski lekarz, dr Abraham Sterzer wyznawał: W 1939 roku, gdy Armia Czerwona maszerowała do Lwowa i innych miast zachodniej Ukrainy, Żydzi zachowywali się jak gdyby nadszedł sam Mesjasz. Oni tłoczyli się, by zapisywać się do różnych komunistycznych frontowych organizacji, wchodzili do tajnej policji - NKWD (cyt. za I. Reiman: We foughtfor Ukrainę. The Story ofJews within the UPA, "The Ukrainian Quarterly", 1964, nr l, s. 40). Żydowski autor E Zerubawel wspominał nastroje wśród Żydów po wejściu wojsk sowieckich na Kresy wschodnie 17 września 1939: Przybywam z miejsca na miejsce, z jednego shtetl (małe miasteczko żydowskie-JRN) do drugiego i jestem osłu-piony prawdziwym entuzjazmem dla sowieckiego ustroju (cyt. za N. Davies, A. Polon-sky-.JewsinEastemPolandandthe USSR, 1939-1946, Londyn 1991,s. 16). I jak można tak kłamać, pani Datner? 386 Jak kłamie Dominik Lau * W tejże lipcowej "Więzi" występuje ze skrajnymi zafałszowaniami histoii pan Dominik Lau, członek zarządu Polskiej Unii Studentów Żydowskich i prezes stowarzyszenia , "Jidele". Z całą dezynwolturą pisze: Mnie osobiście szczególnie cieszy fakt, że w drugim eseju Gross obala stereotyp "żydokomuny ". Wreszcie ktoś napisał, że Żydzi byli komunistami w takim stopniu jak Polacy, Czesi czy Białorusini. Podobnie jak Lau kłamie w "Więzi" i Włodzimierz Borodziej, niegdyś niechlubnie "wsławiony" poparciem osławionych oszczerstw Michała Cichego w "Gazecie Wyborczej" przeciw Powstaniu Warszawskiemu. Borodziej zapewnia, że zaangażowanie Żydów było, powiedzmy, z grubsza proporcjonalne do ich na Kresach "Wschodnich". Co mówią zaś na ten temat uczciwsi żydowscy autorzy? Ben-Cion Pinchuk, autor głośnej książki o Żydach pod rządami sowieckimi, opartej na wielkiej ilości źródeł dokumentalnych z 1939 roku, pisał: Żydzi uczestniczyli w nieproporcjonalnej liczbie (podkreślenie - JRN) w sowieckich instytucjach w pierwszych tygodniach władzy (...) W wielu miejscach pierwsze wyznaczone przez Sowiety instytucje zawierały bardzo wysokąproporcję Żydów (por. Ben-Cion Pinchuk: Shtetl Jews under Soviet Rule, Oxford 1991, s. 25). W książce Normana Daviesa i Anthony Polonsky'ego czytamy opinię innego autora żydowskiego, Weissa, iż: Od pierwszych dni sowieckich rządów Żydzi zostali wchłonięci w administrację państwową razem ze wszystkimi jej odgałęzieniami, bez żadnych ograniczeń i byli tam reprezentowani w stopniu przekraczającym ich proporcje w całej ludności. Niektórzy utrzymują, że to względy polityczne miały swój udział we włączeniu relatywnie wysokiej proporcji Żydów do sowieckiej administracji. Sowieci widzieli w Żydach element lojalny wobec nowych władz, a czasami nawet sympatyczny dla nich. Sowieci byli świadomi wrogiej postawy Polaków, która wynikała z długotrwałej wrogości Państwa Polskiego i ZSRR, a specjalnie od wejścia Armii Czerwonej do Wschodniej Polski w punkcie kulminacyjnym rozpaczliwej wojny Polaków z Niemcami w połowie września 1939 r. (por. N. Davies, A. Polonsky, op. cit, s. 20). Kolejny żydowski autor, Henryk Reiss, obecnie mieszkaniec Izraela, tak wspominał pierwsze lata rządów sowieckich we Lwowie (1939-1941): Wówczas we Lwowie bycie Jewriejem ułatwiało życie. Władze sowieckie nie ufały Polakom. Nie ufały Ukraińcom, marzącym o wolnej Ukrainie, a nie o Ukrainie jako części Związku Radzieckiego. Pozostali Żydzi. Jedynie oni witali Armię Czerwoną kwiatami jak zbawców. Polski rząd emigracyjny w Londynie apelował, aby nie współpracować z sowieckim okupantem. Polacy, początkowo przynajmniej, nie zgłaszali się do pracy. Czekali. Żydzi nie mogli lub nie chcieli czekać. O posady bylo łatwo. Dla Żydów nawet bardzo fatwo(...) Dziewięćdziesiąt 387 procent urzędników naszego zjednoczenia stanowili Żydzi. Podobna sytuacja istniała we wszystkich innych zjednoczeniach i kooperatywach spółdzielczych na terenie Lwowa, obejmujących wszystkie gałęzie przemysłu, produkcji i handlu. Czyż można się dziwie, że Polacy, którzy starali się nie współpracować z Rosjanami, bo taki był rozkaz polskiego rządu w Londynie, uważali Żydów za kolaborantów, agentów bolszewizmu? (por. H. Reiss: Z deszczu pod rynnę... Wspomnienia polskiego Żyda, Warszawa 1993, s. 41). "Panoszyli się bezwzględnie" Wrocławski sufragan Wincenty Urban tak pisał już w 1983 roku w książce: Droga krzyżowa archidiecezji lwowskiej w latach wojny światowej 1939-1945 (Wrocław 1983, s. 93-94) o sowieckim terrorze w dekanacie Lwów pozamiejski: Czynniki administracyjne nie znały litości, były bezwzględne, cisnęły na każdym kroku. Organem wykonawczym byli najczęściej " biedniała " oraz miejscowi Żydzi. Zwłaszcza ci ostatni panoszyli się bezwzględnie, nieraz wyzywająco i bezczelnie. Ich dziełem po największej części były różne donosy na ludzi oraz oskarżenia. Cytowany już żydowski autor Ben-Cion Pinchuk, komentując fakt bardzo wysokiej pozycji Żydów w różnych sferach życia pod okupacją sowiecką, pisał, że " Wśród Polaków, Ukraińców i Białorusinów dominowała opinia, że Żydzi cieszyli się najbardziej uprzywilejowanąpozycjąpod reżimem sowieckim. To był rząd żydowski w oczach wielu (...) Wśród Żydów można było zauważyć poczucie odprężenia i nawet wyzwanie wobec ich dawnych panów. Żyd z Mira tak komentował zmiany wzajemnych stosunków: Miazę^zyzwać, że jesteśmy zupełnie szczęśliwi, żewidzimyich (Polaków) w obecnej sytuacji. Nasi panowie z wczoraj stali się mali i pokorni (por. Ben-Cion Pinchuk: op. cit., s. 98). Niesłychanie dużo Żydów-donosicieli Znany intelektualista żydowskiego pochodzenia Aleksander Wat tak oceniał sytuację Żydów w owych latach w Związku Sowieckim: Żydzi byli wtedy jakąś klasą, nie panującą, ale bądź co bądź dobrze ustosunkowaną w Rosji. We Lwowie dozorcy więzienni, donosiciele, sporo było donosicieli Żydów, niesłychanie dużo. Żydzi bardziej współpracowali z władzami sowieckimi. Pojawiło się mnóstwo komunistów przedwojennych, jak grzyby po deszczu wyrośli, a komuniści przedwojenni polscy, to w olbrzy- 388 mim odsetku Żydzi (por. A. Wat: Mój wiek, wyd. podziemne "Krąg", Warszawa 1983, część druga, s. 298). T Mógłbym bardzo długo cytować podobne relacje i opinie żydowskie i polskie. Ich dużo szerszy wybór znajdą państwo w mojej nowej książce Przemilczane zbrodnie. Żydzi i Polacy na Kresach w latach 1939-1941. Panowie Lau i Borodziej, jak na tle zacytowanych już tu uczciwych świadectw żydowskich wyglądaj ą Wasze nieprawdy? Jak można tak bezwstydnie urągać prawdzie historycznej ?! Nadużycie moralne p. Datner Pani Datner jest socjologiem, jak się zdaje, nie mającym najmniejszego pojęcia o tym, czym jest historia i jak bardzo opiera się ona na konkretnych, sprawdzonych faktach. Nie ma żadnego pojęcia o bardzo bogatej dokumentacji fatalnych wręcz skutków kolaboracji tak wielkich rzesz Żydów z Sowietami po 1939 roku. Jej totalna ignorancja w tej sprawie posuwają do tym większej dezynwoltury, gdy wypisuje banialuki w stylu: Oczywiście, jeżeli ktoś twierdzi, że antysemityzm w czasie wojny był tak duży, ponieważ Żydzi w 1941 roku współpracowali z Sowietami, to trudno o dialog. Usprawiedliwianie i wyjaśnianie antysemityzmu poprzez współpracę Żydów na terenach okupowanych przez Sowietów po 1939 roku jest zwykłym nadużyciem intelektualnym i moralnym. Głoszącej z taką hucpą powyższe osądy p. Datner oświadczam, że to ona sama popełnia "nadużycia intelektualne i moralne", zafałszowując obraz historii tamtych lat. Otóż prawdziwie wybitni znawcy tej tematyki w przeciwieństwie do p. Datner, ludzie tacy jak słynny historyk, Norman Davies, już dawno stwierdzili, że kolaboracja z Sowietami wielkiej części Żydów fatalnie wpłynęła na pogorszenie stosunku części Polaków do Żydów. Jak pisał N. Davies: Wśród kolaborantów, którzy przybyli, aby pomagać sowieckim siłom bezpieczeństwa w wywózce wielkich ilości niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci na odległe zesłanie i przypuszczalnie śmierć, była nieproporcjonalnie wielka liczba żydów (...) Wieści o okolicznościach towarzyszących deportacjom przyczyniły się do pogorszenia stosunków polsko-żydowskich w innych częściach okupowanej Polski (por. N. Davies: Poles andJews. Ań Exchange, " The New York Review of Books", 9 kwietnia 1987). Podobne opinie wyrażali liczni inni autorzy, piszący o tej tematyce, między innymi słynny historyk amerykański Richard C. Lukas, związany z Żydowskim Instytutem Historycznym historyk Paweł Szapiro, publicysta Aleksander Smolar. Gdyby zaś pani Datner miała czas na lekturę zamiast opowiadania różnych banialuk, to mogłaby zajrzeć do rozlicznych relacj i żydowskich na ten temat, choćby do 389 umieszczonej w Archiwum Ringelbluma opinii Żydówki z Wilna: Za czasów bolszewickich wzmógł się prąd antysemicki u Polaków. W dużej mierze ponoszą za to winę Żydzi sami (podkreślenie JRN). (...) Przy każdej okazji śmieli się z Polaków, wykrzykiwali już nie wasza Polska, minęły te czasy "(...) Żydowscy komuniści igrali z uczuciami patriotycznymi Polaków, denuncjowali ich nielegalne rozmowy, wskazywali polskich oficerów oraz byłych wyższych urzędników, z własnej woli pracowali w NKWD i brali udział przy aresztowaniach (cyt. za tekstem A. Żbikowskiego: op. cit., s. 64-65). Dlaczego milczą polscy Żydzi? Pani Datner stwierdza, iż czasami zdumiewa mnie milczenie polskich elit. Pojawiają się tu i ówdzie różne, trudne do zrozumienia, wypowiedzi antyżydowskie - nie wywołują żadnej reakcji polskich intelektualistów. A mnie zdumiewa hucpiarska kłamliwość pani Datner. Zarzucać polskim elitom (powiedziałbym raczej pseudoelitom) milczenie w sprawach żydowskich? Przecież one wciąż epatująskrajnym filosemityzmem, by przypomnieć choćby fakt, jak łatwo paręset osób z tych pseudoelit dało się wciągnąć "Gazecie Wyborczej" do sygnowania potępienia nieznanych im podręczników drą Andrzeja Leszka Szczę-śniaka za rzekomą antyżydowskość. Przypomnijmy, że wśród potępiających znaleźli się i Szymborska i Wąjda. A mnie zdumiewa, że te niby to polskie elity milczą w jakże licznych przypadkach, gdy w jaskrawy sposób obraża się polskie uczucia. Kto z tych pseudoelit publicznie zareagował na oszczercze antypolskie stwierdzenie Begina, Szamira, kłamstwa Listy Schindlera, Shtetf etc.? Dlaczego przedstawiciele tych pseudoelit milczą wobec nikczemnych antypolskich oszczerstw z pozwu grupy Żydów amerykańskich? Dlaczego przez tyle lat nie słychać było żadnego stanowczego protestu Żydów polskich wobec rozlicznych obrzydliwych wybryków żydowskiego antypolonizmu w Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Izraelu? To tak wygląda ich lojalność wobec Polski, tak wygląda ich miłość do kraju, w którym żyją? Jakże daleko odeszli oni od pięknych tradycji Szymona Askenazego, Wilhelma Feldma-na, Juliana Unszlichta, Mariana Homara, Józefa Lichtena, Mieczysława Grydzew-skiego. Ludzi, którzy będąc z pochodzenia Żydami, nigdy nie wahali się bronić dobrego imienia Polski przeciw żydowskim anty-Polakom, bo kochali Polskę i uważali ją za prawdziwą Ojczyznę. Ogromna część dzisiejszych Żydów, albo ze względu na własne poglądy, albo ze względu na strach przed reakcją żydowskiego otoczenia, nie podnosi głosu protestu nawet wobec najobrzydliwszych przejawów antypolonizmu ze strony Żydów za granicą. A tym bardziej wobec antypolskich wyskoków 390 Dawida Warszawskiego et consortes (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). A jeśli nawet ostatnio paru polskich Żydów (np. Stanisław Krajewski) zdecydowało się odciąć publicznie od tez Żydów amerykańskich, to krytykując ich agresywną stylistykę równocześnie zaznaczają, że same roszczenia są uzasadnione. Najnowszy, lipcowy numer "Więzi" jestjak się zdaje najbardziej zakłamanym numerem w całej historii tego miesięcznika katolewicy, w której odstępstw od prawdy niestety nie brakowało. Nie ratuje obrazu tak odmienny w swej wymowie od zafałszo-wań Datner, Friszkego czy Borodzieja krótki świetny tekst polonijnego działacza i wykładowcy Tadeusza Witkowskiego, mówiący prawdę o antypolonizmie wśród Żydów amerykańskich. W tymże numerze "Więzi" częstująbowiem czytelników jeszcze pełnym koszmarnych wręcz zafałszowań tekstem A. Friszkego Żydzi w szkolnych podręcznikach, wychwalającym między innymi żałosne gnioty podręcznikowe Andrzeja Garlickiego. Ale o tym szerzej przy innej okazji. Na miejscu redaktorów "Więzi" wstydziłbym się. Tylko czy ich jeszcze stać choć na cień samokrytycznej refleksji? Przypuszczam, że wątpię -jak pisał nieodżałowany Kisiel. Cóż, asystentem kościelnym w "Więzi" jest skompromitowany od dawna skrajnym filosemityzmem, ,dziwny'' ksiądz Michał Cząjkowski. Ksiądz, który kilka lat temu w polemice ze znakomitym naukowcem, księdzem profesorem Zygmuntem Zielińskim z KUL-u oskarżył polskich katolików o zorganizowanie rzekomych pogromów Żydów w 1904 roku. Miało to być według ks. Czajkowskiego koronnym dowodem polskiego chrześcijańskiego antysemityzmu. Kiedy przygwoździłem jego fałsze w oparciu o nieznany temu ignorantowi tekst arcybiskupa Teodorowicza i o źródła żydowskie, ks. Cząjkowski nie zdobył się na choćby cień uczciwości intelektualnej, by przyznać, że napisał rzeczy nieprawdziwe. Sądząc po tym, co niedawno nakłamał na mój temat w jednym z warszawskich kościołów, takie coś jak uczciwość intelektualna jest mu czymś z gruntu obcym, czymś nie do pojęcia. Czemu jednak nie zdejmiewtej sytuacji sutanny, Jak słusznie doradzał Peter Kaina księdzu Tischnerowi? (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) Tekst publikowany na łamach "Naszej Polski" z 18 sierpnia 1999 r. Kto fałszuje historię? Czytelnicy polscy w kraju ciągle za mało znająalarmujące ostrzeżenia głośnego autora polonijnego profesora Iwo Cypriana Pogonowskiego. Ten najwybitniejszy dziś wśród Polaków żyjących na Zachodzie znawca problematyki żydowskiej jest autorem opublikowanego już w dwóch wydaniach monumentalnego dzieła dokumentalnego "Jews in Po- 391 land", ze wstępem znanego sowietologa żydowskiego pochodzenia - profesora Richar-da Pipesa. Otóż profesor Pogonowski od kilku lat wytrwale i systematycznie ostrzega przed tym, co robią niektórzy bardzo wpływowi Żydzi zagraniczni, zwłaszcza amerykańscy, dla przyczemienia obrazu polskiej historii i upokorzenia Polaków. Zdaniem profesora Pogonowskiego, to wszystko jest tylko grą wstępną zmierzającą do ułatwienia nacisków na wypłatę przez Polskę jak największych "odszkodowań za "żydowskie mienie". To, przed czym parę tygodni temu ostrzegał wybitny żydowski politolog w USA N. Finkelsztejn w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej", twierdząc, że Światowy Kongres Żydów chce szantażami zmusić Polskę do wypłaty kilkudziesięciu miliardów dolarów Żydom. W tym celu robi się wszystko, by upokorzyć Polskę, czym wprost otwarcie zagroził naszemu krajowi już parę lat temu jeden z czołowych przywódców żydowskich (podkr. wwyd. książkowym-J.R.N.). Upiorne zniekształcenia Pisząc o działaniach dla wymuszenia tego ogromnego haraczu od Polaków, prof. Pogonowski twierdzi, że w tym celu "stwarza się mity o udziale Narodu Polskiego w zagładzie Żydów. Łatwiej jest ściągać odszkodowania od winnych niż od wspólo-fiar" (podkr. wwyd. książkowym-J.R.N.). Za j eden z przejawów tego typu propagandy wymierzonej w Polaków profesor Pogonowski uznał najnowszą twórczość Jana Tomasza Grossa, zwłaszcza jego eseje " Upiorna dekada", wydane w 1998 roku. W ocenie prof. Pogonowskiego: "Propaganda Grossa pomaga ekstremistycznym ugrupowaniom żydowskim w ich próbach wymuszania od rządu polskiego haraczu za zbrodnie dokonane w Polsce przez Niemców, Sowietów i kryminalistów". Aby uzyskać nakreślone wyżej cele prowadzi się akcję ciągłego prowokowania Polaków przez wysuwanie kolejnych agresywnych żądań, ostatnio głównie żądania usunięcia Krzyża Papieskiego w Oświęcimiu. Podobnym celom służy stwarzanie różnego typu antypolskich "faktów prasowych", nagłaśnianie różnych rzekomych incydentów antyżydowskich, tak jak wymyślona ostatnio afera z rzekomymi "antysemickimi" wystąpieniami na Majdanku. W tym kontekście należy też widzieć próby nagłego zaatakowania Polaków przez odpowiednio tendencyjne zniekształcenia i nagłośnienie wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat, o których, mimo ich dziś tak mocno akcentowanej wagi, sami Żydzi prawie nie mówili przez kilkadziesiąt lat. Dziś za to je odpowiednio retuszując, przypisują za wszystko co najgorsze winę oczernianym Polakom. Takjak się stało ze sprawą publikowanego kilka 392 miesięcy temu przez J. T Grossa w książce "Europa Nie prowincjonalna" tekstu oskarża-j ącego Polaków o spalenie w lipcu 1941 roku tysiąca kilkuset Żydów z Jedwabnego w łomżyńskiem. Tekst Grossa został ostatnio nagłośniony w Intemecie i dość bezkrytycznie zreferowany w "Rzeczpospolitej" (z 5 maja) przez Andrzeja Kaczyńskiego. Przyjrzyjmy się najpierw bliżej osobie samego Jana Tomasza Grossa. Kim jest ten aktualnie najostrzejszy oskarżyciel Polaków? Jest to przede wszystkim badacz, który ciężko grzeszy przeciw podstawowym zasadom pracy autora zajmującego się historią. Tym samym faktom, o których pisał w 1983 roku, dziś nadaje z gruntu odmienną niż wówczas interpretację, przemilczając wszystko, cojąpodważa. W swej pierwszej książce "W czterdziestym nas Matko na Sibir zestali", wydanej w 1983 r. razem z Ireną Grudzińską-Gross, książce rzeczywiście wartościowej i starającej się o obiektywizm, Gross dał bogaty materiał źródłowy, nie ukrywający faktów o prosowieckiej i antypolskiej kolaboracji wielkiej części Żydów na Kresach w latach 1939-1941. We wspomnianej książce przytaczał liczne fakty o donoszeniu na Polaków, ich szykanowaniu, niszczeniu kapliczek przydrożnych przez sfanatyzowanych Żydów - komsomolców, o wielkiej roli zbolszewizowanych Żydów w administracji. Dziś to wszystko wyparowało z jego analiz. Za to mamy ciągłe wybielanie żydowskiej kolaboracji z Sowietami, jej skrajne pomniejszanie, względnie usprawiedliwianie reakcjami na dawny "antysemityzm" polski lub strachem przed Niemcami. Po prawdziwie upiornych zniekształceniach książki "Upiorna dekada" Gross przeszedł do najbardziej oszczerczych uogólnień-oskarżeń, że to Polacy ponoszą winę za zorganizowane przez Niemców wymordowanie Żydów z Jedwabnego w lipcu 1941 r. Rzecz znamienna-jedynym świadectwem, najakim oparł się Gross w swym oskarżeniu pod adresem Polaków z Jedwabnego, jest oskarżająca ich o wymordowanie 1500-1600 Żydów relacja Szmula Wasersztajna (pierwsza jej wersja pochodzi z 1945 roku). Gross uznał tę relację za najbardziej wiarygodne źródło, pomimo tego, że jak sam przyznał: , ,W ŻIH-u znaj dziemy dwa zeznania Wasersztajna spisane oddzielnie - ani liczby się w nich nie pokrywają, ani rozmaite detale". Bezkrytycznie akceptując relację Wasersztajna, Gross ani słowem nie wspomniałodotychczasowychpolskichbadaniach całej sprawy, w tym o parokrotnie publikowanych uwagach prokuratora Waldemara Monkiewicza, byłego szefa Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, który dokładnie badał całą sprawę. Nie wspomniał, jak się zdaje, dlatego iż stwierdzenia prokuratora Monkiewicza natychmiast obaliłyby gmach fałszów zbudowany dzięki całej relacji Wasersztajna. Ten ostatni przypisuje wykonanie całej zbrodni na Żydach w Jedwabnem Polakom. Zgodnie z tą intencjąrobi co może, aby maksymalnie zaniżyć liczebny udział Niemców biorących udział w całej antyżydowskiej akcji. Według Wasersztajna, w Jedwabnem było 393 wszystkiego ośmiu gestapowców, którzy byli faktycznie biernymi obserwatorami zbrodni popełnionej jakoby przez Polaków. Tymczasem Monkiewicz konsekwentnie podawał, że w całej akcji w Jedwabnem brało udział ponad 200 niemieckich funkcjonariuszy. W referacie na sesję popularnonaukową zorganizowaną 20 czerwca 1986 r., z okazji 250-lecia nadania praw miejskich Jedwabnemu, prokurator Monkiewicz podał, że l O lipca 1941 r. w Jedwabnem łącznie pojawiło się 232 funkcjonariuszy niemieckiej policji (A. Kaczyński w "Rzeczpospolitej" podał zniekształconą informację, twierdząc, że Monkiewicz mówił wówczas o stu kilkudziesięciu policjantach niemieckich). W artykule publikowanym w 1989 roku w "Studiach Podlaskich" Monkiewicz pisał m.in. "W początkach lipca ze składu batalionów policyjnych 309 i 316 wydzielono ponad 200 funkcjonariuszy, tworząc specj alny oddział nazywany «Kommando Białystok)) dowodzony przez Wolfganga Burk-nera, oddelegowanego z warszawskiego gestapo. Oddział ten w dniu 10 lipca 1941 roku przybył samochodami ciężarowymi do Jedwabnego. W toku akcji podjętej przeciwko Żydom zaangażowano również żandarmerię i policję pomocniczą. Ta ostatnia uczestniczyła jedynie w przyprowadzeniu ofiar na rynek i ich konwojowaniu poza miasto. Tam hitlerowcy dopuścili się niesamowitego wręcz okrucieństwa wpędzając około 900 osób do stodoły, którą następnie zamknęli, ściany oblali benzyną i podpalili, powodując męczeńską śmierć znajdujących się wewnątrz mężczyzn, kobiet i dzieci. W dwa dni później ci sarni sprawcy wymordowali prawie wszystkich Żydów w Radziłowie. Spalili tam w stodole około 650 osób. Zarówno w Jedwabnem, jak i w Radziłowie hitlerowcy starali się wciągnąć do pogromu niektórych policjantów pomocniczych narodowości polskiej. Ci spośród nich, którym udowodniono jakikolwiek udział-najczęściej zresztąw czynnościach drugorzędnych - ponieśli surowe kary". Nikt nie pytał o zgodę Prokurator Monkiewicz wyraźnie - wbrew twierdzeniom Wasersztajna - informuje, że policjanci pomocniczy narodowości polskiej brali najczęściej udział w czynnościach drugorzędnych typu wyprowadzenia ofiar na rynek i ich konwojowania, podczas gdy decydującą rolę w mordowaniu Żydów odegrało ponad 200 niemieckich policjantów. I tu właśnie zahaczamy o sprawę zasadniczą- jak można traktować relację Wasersztajna, który zamiast liczby ponad 200 policjantównieniieckich,aściślej 232, pisał ozaledwie8Niemcachuczestniczącychwzbrodni(podkr.wwyd. książkowym-J.R.N.). Tak skandaliczne zaniżenie liczby niemieckich policjantów w stosunku do faktycznej liczby 394 podanej przez badającego oficjalnie sprawę zbrodni prokuratora jest czymś wręcz szokującym i wykluczajakiekolwiekpoważne traktowanie relacji Wasersztajnajako źródła. Trudno zrozumieć, czym - poza antypolską tendencyjnością - kierował się J.T. Gross, czyniąc właśnie z relacji Wasersztejna swój główny i zarazem jedyny dowód "polskiej zbrodni". W relacji Wasersztajna znalazło się również kilka innych skrajnie niewiarygodnych stwierdzeń. Według niego, ośmiu gestapowców naradzało się z Polakami z władz w miasteczku, co zrobić z miejscowymi Żydami. "Wielkoduszni" Niemcy chcieli zostawić przy życiu co najmniej jedną rodzinę żydowską "z każdego zawodu". Nie poradzili sobie jednak z "krwiożerczymi" Polakami, którzy wymusili na Niemcach wymordowanie wszystkich Żydów z Jedwabnego: "nikt z nich nie może zostać żywym". I w tym miejscu wypada zgodzić się z innym autorem tekstu o zbrodni w Jedwabnem - z Leonem Kalewskim ("Nasza Polska" z l O maja 2000). Pytał on: "Czy jest w ogóle możliwe, aby Niemcy pytali gdziekolwiek miejscową ludność -w podbitych przez siebie krajach, jakie ma ona zamiary wobec Żydów? Hm, bardzo ciekawa interpretacja holokaustu (...). Taka teoria mogła powstać w głowie nieszczęśnika o niezbyt lotnym umyśle, polnego uprzedzeń wobec Polaków (...). Ale żeby bezkrytycznie opierali się na jego relacji światowej stawy profesorowie żydowscy?..." Inny niesamowity szczegół z relacji Wasersztajna. Stwierdził on, że jeden z Polaków - stolarz Szleziński był tak fanatycznie antysemicki, że z nienawiści do Żydów zaofiarował własną stodołę jako miejsce do ich spalenia. W sprawie tej wypowiadała się już ponad 10 lat temu córka wspomnianego stolarza, mówiąc: "To, że ofiarował swój ą stodołę do spalenia Żydów, jest czystą bzdurą. Tak jakby Niemcy pytali o zgodę. Pasowała im, bo stała niedaleko kirkutu i w bezpiecznym oddaleniu od innych zabudowań" (cyt. za D. i A. Wroniszewscy: "Aby żyć", "Kontakty" l O lipca 1988). Wiarygodność relacji Wasersztajna zdecydowanie podważyła uratowana z niemieckiej obławy w Jedwabnem Żydówka Helena Ch., stwierdzając, że nie był on obiektywny w swym opisie. Według cytowanego artykułu D. i A. Wroniszewskich, Helena Ch. powiedziała m.in. Niedawno przyjechał do Jedwabnego rabin z Kostaryki, jeden z tych siedmiu Żydów, których uratował Karwowski. Najpierw modlił się na kirkucie, a potem przyszedł do nas. Dobrze pamiętał jednego z tych, o których Wasersztajn pisał, że mordowali Żydów. » To by f bardzo dobry człowiek« -powiedział. A ja mu wierzę". Profesor Jan T. Gross wolał bezkrytycznie zaakceptować relację Wasersztajna. Inna rzecz znamienna. Gross ani przez moment nie zająknął się nawet o tych Polakach, którzy ratowali Żydów przed niemiecką zagładą, o wspomnianym Karwowskim, który uratował i przechował siedmiu Żydów, o Antoninie Wyrzykowskiej, która ukrywała w swym gospodarstwie siedmiu Żydów, w tym samego Wasersztajna. 395 Jestjeszcze jedna rzecz, którą Jan T. Gross dziś niemal całkowicie przemilcza, pisząc o dramacie Żydów w Jedwabnem. Myślę tu o pokazaniu, do jakiego stopnia na nastroje wobec Żydów w tej miejscowości rzutowała wcześniejsza, skrajna nadgorliwość proso-wiecka, donosicielsko-NKWD-owska działalność zbolszewizowanych Żydów w Łomżyńskiem i w Białostockiem. Przypomnę, że ten sam Gross 17 lat temu, gdy jeszcze starał się o obiektywizm, zamieścił parę dość szokujących relacji w książce "W czterdziestym nas Matko na Sibir zestali". Była tam m.in. relacja o nikczemnej roli Żyda Lewinowicza w podstępnym aresztowaniu Polaków. Była wstrząsająca historia śmierci nadleśniczego Łabęckiego, który odebrał sobie życie, rzucając się pod pociąg. Jak pisano w książce J. T. Grossa i I. Grudzińskiej-Gross: ,J3yi on [nadleśniczy - JRN] wezwany do jakiegoś urzędu w dawniejszym miasteczku powiatowym Sokółce. Tam zwykli Żydzi z czerwonymi opaskami na rękawach i karabinami, które na pewno pamiętały Napoleona, ci Żydzi wykopali go i potłukli. On nie mógł tego znieść i rzucił się pod pociąg. Rodzinę, tj. żonę i sześcioletniego synka wywieziono podczas najokropniejszych mrozów aż do Irkucka". Poparli władzę sowiecką Andrzej Kaczyński, pisząc w "Rzeczpospolitej" o źródłach gwałtownego pogorszenia stosunków żydowskich na Kresach w ciągu niespełna dwóch lat okupacji sowieckiej, ilustruje to następującymi dwoma przykładami z regionu Łomży: , f oparli nas Żydzi i tylko ich wciąż było widać. Zapanowała też moda, że każdy kierownik instytucji chwalił się, że u niego nie pracuj e już ani j eden Polak - mówił na naradzie aktywu w 1940 roku naczelnik NKWD w Łomży, i nader krytycznie, z punktu widzenia państwa radzieckiego, ocenił tę sytuację. Ktoś zanotował podczas wojny skargę rolnika spod Łomży. - Teraz to mamy żydowskie cesarstwo. Tylko ich wybierają wszędzie, a Polak jak koń, on tylko ciągnie i jego biją batem". W pamięci mieszkańców Jedwabnego fatalnie zapisała się rola zbolszewizowanych Żydów w deportowaniu Polaków na Syberię. W cytowanym wcześniej reportażu Wroniszewskich odnotowano relację polskiego mieszkańca miejscowości Jedwabne: ,famiętam,jak wywozili Polaków do transportu na Sybir, na każdej furmance siedział Żyd z karabinem. Matki, żony, dzieci, klękały przed wozami, błagały o litość, pomoc. Ostatni raz dwudziestego czerwca 1941 roku". Doszły do tego drastyczne represje przeciw polskiej konspiracji w połowie 1940 roku. W czerwcu 1940 roku NKWD rozbiło w Jedwabnem konspiracyjną organizację, 396 aresztując jej 35 członków. Miesiąc później rozbito Związek Walki Zbrojnej, aresztując 79 osób z Jedwabnego i Białegostoku. Polscy mieszkańcy Jedwabnego dość powszechnie przypisywali wykrycie obu konspiracji żydowskim donosom. Prokurator Monkie-wicz nrówił w wypowiedzi cytowanej w reportażu Wroniszewskich: ,JK.iedy w 1939 r. do Jedwabnego przyszli Rosjanie, dla Polaków byli zwykłymi najeźdźcami. Natomiast większość Żydów natychmiast opowiedziała siępo stronie władzy radzieckiej. Nie mieli zahamowań przy zmienianiu orzełków na gwiazdy, chętnie brali udział w mityngach. Nastroje antysemickie wzrosły też na pewno, kiedy już przed wkroczeniem Niemców wrócili z łomżyńskiego więzienia ludzie zadenuncjowani przez Żydów'". Przemilczane zbrodnie Na tle jednostronnego i tendencyjnego obrazu stosunków polsko-żydowskich prezentowanego przez Grossa, warto przypomnieć o wiele obiektywniej szą próbę podjęcia podobnych tematów zaprezentowaną przez badacza związanego z Żydowskim Instytutem Historycznym - Andrzeja Żbikowskiego. W drukowanym na tamach Biuletynu Żydowskiego Instytutu Historycznego w Polsce artykule (nr 2-3 1992 r.) Żbikowski najpierw opisał przyczyny nasilania się nastrojów niechęci do Żydów na kresach. Pisał m.in. w oparciu o żydowskie świadectwa dotyczące Wilna: "Meraz Żydzi wyszydzali, a nawet denuncj owali Polaków, głównie byłych żołnierzy (...). Umocniona została żydowska dominacja w handlu, teraz już uspołecznionym, kwitła protekcja i korupcja. Nie inaczej działo się w Grodnie i Białymstoku. Niektórzy autorzy relacji pisali z rozżaleniem o swoich rodakach, że odnieśli się do Polaków lekceważąco i często ich poniżali". W innym tekście publikowanym przez Żbikowskiego w "Studiach z dziejów Żydów w Polsce" t. II (wyd. 1995 r, s. 64), zacytował on wypowiedź pewnej Żydówki z Wilna, iż: "Za czasów zaś bolszewickich wzmógł się w silnym stopniu prąd antysemicki u Polaków. W dużej mierze ponoszą za to winę Żydzi sami (...). Przy każdej okazji śmieli się z Polaków; wykrzykiwali: już nie wasza Polska, minęły te czasy (...). Żydowscy komuniści igrali z uczuciami patriotycznymi Polaków, denuncj owali ich nielegalne rozmowy, wskazywali polskich oficerów oraz byłych wyższych urzędników, z własnej woli pracowali w NKWD i brali udział w aresztowaniach". Przytaczając różne tego typu przykłady Żbikowski pisało narastających wśród Polaków i Ukraińców pragnieniach odwetu. Wskazuje również na fakt, że wszystkie bardziej znaczące zajścia antyżydowskie w czerwcu- lipcu 1941 r., po odwrocie wojsk sowieckich (m.in. we Lwowie, Drohobyczu, Tarnopolu) były zawsze wywołane znalezieniem w tamtejszych 397 więzieniach zmasakrowanych zwłok osób zaaresztowanych wcześniej przez NKWD Ukra-ińców i Polaków. Według Żbikowskiego, w zajściach antyżydowskichjednoznacznie dominowali Ukraińcy. Wymieniając 31 miejscowości, gdzie w czerwcu-lipcu 1941 doszło do zajść antyżydowskich z ofiarami śmiertelnymi, Żbikowski stwierdza, że w 18 przypadkach doszło do takich zajść z udziałem Ukraińców i tylko dwa razy z udziałem Polaków. Znamienne, że Żbikowski, historyk związany z Żydowskim Instytutem Historycznym, gdzie od 1945 roku znana była relacja Wasersztajna, w ogóle nie uwypukla roli Polaków w mordowaniu Żydów w Jedwabnem, wręcz przeciwnie, pisze, że na temat Jedwabnego informacje są "mało dokładne". Przypomnijmy raz jeszcze, że według prokuratora Monkiewicza, Polacy odegrali rolę drugorzędną przy paruset policjantach niemieckich, zajmując się głównie eskortowaniem Żydów. Skąd więc ta nagła odkrywczość Grossa próbującego Polaków obciążyć winą za zbrodnię w Jedwabnem, przy świadomym przyjęciu za Wasersztajnemjego pomniejszenia liczby niemieckich policjantów z 232 do 8. Jak widać, wynika to ze specyficznego "zamówienia" na dołożenie Polakom, by stworzyć i umocnić w nich kompleks winy. Tak, aby potem byli dużo "podatniejsi" na zagraniczne naciski w sprawie "odszkodowań za mienie żydowskie". Przypomnijmy, że dziwnym trafem ciągle atakuje się Polaków, a jakoś ani słowem nie wspomina się o autentycznych licznych pogromach - dokonanych przez Ukraińców na Żydach, o których tyle pisał Żbikowski. Czy dlatego, że dla żydowskich badaczy typu Grossa nie ma żadnego interesu w tej chwili w pokazywaniu prawdy na ten temat? Bez dwóch miar Obalanie antypolskich zafałszowań Grossa nie oznacza, że mamy w jakimkolwiek stopniu milczeć o przejawach podłości ze strony różnych postaci z polskiego marginesu czy polskich szmalcownikach, którzy zresztąnajczęściej działali zarówno przeciwko Żydom, jak i Polakom. Tyle tylko, że w tej sprawie nie może być dwóch miar. Nie można dopuścić do tego, co z taką lubością stosująróżni żydowscy autorzy na czele z Grossem, wciąż bijąc się w cudze - polskie piersi, a milcząc o własnych żydowskich, ,szmalcowni-kach". Tych, co wcześniej przez prawie dwa lata po 17 września 139 wyłapywali i katowali polskich patriotów, a także i o roli wielkiej rzeszy żydowskich policjantów w gettach, którzy z całą bezwzględnością eskortowali na śmierć swoich żydowskich ziomków. Przypomnijmy, co pisał na ten temat tak wybitny znawca tej problematyki prof. Iwo Cyprian Pogonowski, stwierdzając, iż ,Jwżdy żydowski policjant w getcie warszawskim wystał do komór gazowych Treblinki przeciętnie ponad 2.200 osób. Na Umschlagplatzu 398 w Warszawie policja żydowska dowala strawę w wagonach śmierci, żeby do nich zwabiać wygłodzonych mieszkańców getta. Tragedia żydowska podczas drugiej wojny światowej polegała również na tym, że władze niemieckie dokonały ludobójstwa Żydów głównie żydowskimi rękami". I to jest właśnie temat szczególnie wstydliwy dla przeważającej części żydowskich autorów, tym chętniej odwracających uwagę od roli żydowskich policjantów i Judenratów przez oszczercze oskarżenia przeciw Polakom. W społeczeństwie polskim szmalcownicy stanowili margines, natomiast wśród Żydów rekrutowali się spośród elity politycznej i społecznej. Pokazała to tak wymownie największa Żydówka XX wieku, filozof i teoretyk kultury Hannah Arendt w słynnym, acz dość starannie przemilczanym w Polsce w ostatnich latach dziele "Eichmann w Jerozolimie". Pisząc tam o roli Judenratów w bezwolnym, serwilistycznym wykonywaniu morderczych żądań nazistów Arendt konkludowała: yfila Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego narodu, stanowi niewątpliwie najczarniejszy rozdział całej tej ponurej historii (...) Wszędzie, gdzie żyli Żydzi, istnieli uznani przywódcy żydowscy, i to wiośnie oni, niemal bez wyjątku, wspóldyalcdi w ten czy inny sposób, z takiej czy innej przyczyny z nazistami Cala prawda przedstawia się tak, ze gdyby naród żydowski byl istotnie niezorganizowany i pozbawiony przywództwa, zapanowałby chaos, Ucd)a ofiar zpewnosciąnie sięgnęłaby 4,5 do 6 milionów ludzP '.Arendt powołała się przy tym na oceny sugerujące, że gdyby nie trzymano się zaleceń Judenratów, z powyższej liczby Żydów mogłaby się uratować mniej więcej polowa (podkr. wwyd. książkowym-J.R.N.). \Vyjaśnić "białe plamy" Jestem za tym, by wyjaśniona została bez niedomówień cała prawda o dokonanej w Jedwabnem zbrodni niemieckiej na Żydach, także i ewentualnego udziału grupy miejscowych Polaków w zbrodni. Powinien być odsłonięty każdy ewentualny, dowiedziony przypadek aktywnego uczestnictwa poszczególnych Polaków w tej zbrodni. Podstawową rzeczą musi być tu jednak oparcie się na ścisłych faktach, a nie na fantasmagoriach typu relacja Szmula Wasersztajna. (Znamienny jest fakt, że ostatnio pojawiło siew In-temecie szereg innych żydowskich relacji atakujących Polaków w Jedwabnem. Podobnie jak Wasersztajnrelacje te ogromnie zaniżająłiczbę niemieckich policjantów skierowanych do akcji przeciwko Żydom lub wręcz milcząc ich działaniach). Równocześnie wreszcie musi zostać wyjaśniona do końca sprawa niezliczonych zbrodni popełnionych na Polakach w latach 1939-1941. 399 Musimy wyjaśnić sprawę masowych zbrodni na Polakach popełnionych w więzieniu w Tarnopolu w czerwcu 1941 roku. W książce księdza Wacława Szetelnickiego pisano po imieniu o udziale trzech Żydów z Tremboli: Kramera, Dawida Kiimmela i Dawida Rosenberga w mordowaniu polskich więźniów. Musimy wyjaśnić sprawę udziału zbolszewizowanych Żydów w innych masowych mordach na polskich więźniach popełnionych w czerwcu - lipcu 1941 roku, m.in. w Łucku, Oszmianie, Czortkowie, okolicach Brańska, Wołożynie. Na przykład w książce "Zbrodnicza ewakuacja więzień i aresztów NKWD na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej w czerwcu- lipcu 1941" pisano między innymi o udziale zbolszewizowanych Żydów w mordowaniu więźniów w Łucku, Oszmianie i Wołożynie. W książce tej wymieniono po imieniu niektóre osoby narodowości żydowskiej pełniące służbę w więzieniach, gdzie popełniono masakry, między innymi wyróżniające się w "strzelaniu do więźniów" dwie Żydówki z Łucka (Blumenkranz i Spiglówna). Musimy do końca wyjaśnić sprawę odpowiedzialności za Zbrodnię Katyńską niektórych wysokich funkcjonariuszy NKWD typu generała Rajchmana. Notabene, byli odpowiedzialni również za zamordowanie w Katyniu dużej grupy oficerów pochodzenia żydowskiego. Zamordowano ich jednak za to, że czuli się polskimi oficerami, polskimi patriotami. Musimy wyjaśnić do końca sprawę zabójstwa ośmiu polskich dominikanów przez Żydów - enkawudzistów w Czortkowie, opisaną przez księdza Zygmunta Mazura. Musimy wyjaśnić sprawę zamordowania na Politechnice Lwowskiej pod zarzutami antysemityzmu kilku tamtejszych działaczy studenckich (sprawa została opisana w monografii dziejów Politechniki Lwowskiej przez dr hab. Zbysława Popławskiego). Musimy wyj aśnić sprawę zamordowania przez zbolszewizowanych Żydów dwunastu oficerów polskich w Grabowcu, opisaną przez polonijnego autora profesora Tadeusza Piotrowskiego w książce "Poland's Holocaust". Musimy wyjaśnić sprawę zbrodni żydowsko-biatoruskiej czerwonej milicji na grupie oficerów i żołnierzy KOP-u w Ber-dówce, o której pisał Kazimierz Krajewski w monografii AK na ziemi nowogródzkiej. Tego typu spraw, tego typu zbrodni popełnionych przy udziale zbolszewizowanych Żydów jest dużo więcej i czekająna ostateczne wyjaśnienie i pokazanie winnych (m.in. na Polkach w Zamościu, Chełmie, Kołkach, Grodnie, etę.) Wymaga wyjaśnienia do końca rola zbolszewizowanych Żydów w strzelaniu zza węgla i mordowaniu Polaków: wojskowych i cywilów podczas różnych prób proso-wieckich dywersji zbrojnych we wrześniu 1939 roku na Kresach (najgłośniejsza w Grodnie). Niektórzy autorzy żydowscy próbują tłumaczyć masowy udział Żydów w kolaboracji z Sowietami ich strachem przed Niemcami. Żaden tego typu strach nie 400 może wytłumaczyć podstępnych strzałów z ukrycia do żołnierzy armii polskiej, jedynej wówczas armii walczącej zbrojnie z nazistami w Europie (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.). Musimy wyjaśnić sprawę ogromnej ilości donosów wymierzonych w Polaków, rolę zbolszewizowanych Żydów w wyłapywaniu polskich oficerów, urzędników, nauczycieli, etc. Przypomnijmy że na temat fali donosów tego typu raportował już kurier Jan Karski w lutym 1940 roku. Ppłk, później generał, Nikodem Sulik pisał w lutym 1941 r., że wileńscy Żydzi są dla NKWD "nieocenionym wprost biczem przeciwko ludności polskiej". Żydowski autor Harvey Samer pisał, że większość schwytanych przy współudziale Żydów polskich oficerów "była później stracona przez Sowietów w Katyniu i innych miejscach". Przypomnijmy że ks. biskup Wincenty Urban pisał, że to dziełem Żydów "po największej części były różne donosy na ludzi oraz oskarżenia". Musimy wyjaśnić rolę zbolszewizowanych Żydów w grabieży polskiego mienia, w tym mienia kościelnego, w depolonizacji szkolnictwa, w walce z religią i Kościołem. Takich spraw do wyjaśnienia z okresu lat 1939-1941 jest bardzo wiele. Obecnie przygotowuję dużo obszerniejszą niż "Przemilczane zbrodnie", blisko 500-stronicową książkę na te tematy, ale i tak obejmie ona tylko cząstkę problemów tego tak ważnego okresu, czasów "polskiego holokaustu", kiedy to Polacy byli pierwszym narodem najokrutniej prześladowanym w dobie wojny. Wszak Katyń, Ostaszków, Starobielsk były na długo przed zmasowanymi mordami w Oświęcimiu. Podobnie jak deportacje ponad miliona Polaków na Syberię. Apeluję do historyków, aby dużo mocniej zajęli się historią tamtych lat i pokazali prawdziwie głębokie i skomplikowane uwarunkowania, które rzutowały później na stosunki polsko-żydowskie. Aby uniemożliwić zniekształcenia i manipulacje typu najnowszych tekstów Jana Tomasza Grossa et consortes. Tekst publikowany na łamach "Naszego Dziennika" z 13-14 maja 2000. 401 W obronie prawdy o dziejach Kościoła Prawda o ojcu Kolbe Niewiele było osób, które zdobyły się na okazanie w takim stopniu człowieczeństwa w obozie śmierci, tyle miłości dla innych, co ojciec Maksymilian Kolbe. A jednak nawet jego postać, postać człowieka, który ofiarował życie za innego współwięźnia w Oświęcimiu, była niejednokrotnie poddawana bezwzględnym atakom w Polsce i za granicą. Profesor KUL-u ksiądz Zygmunt Zieliński pisał w czerwcu 1991 r. na łamach "Więzi" w szkicu o deformacji obrazu Polski przez niektórych Żydów amerykańskich, iż formułowano tam tezy, że .fiolbe był typem patologicznego antysemity, że urabiał mentalność antysemicką szerokich mas przed wojna i dodawano, że jego antysemityzm był żywy także w czasie wojny". W atakach na dobre imię Kolbego uczestniczył między innymi znany żydowski pisarz i filozof ze Stanów Zjednoczonych, laureat pokojowej Nagrody Nobla Elie Wiesel, który tuż po pierwszej wizycie Papieża Jana Pawła II w Polsce pisał: "Ojciec Kolbe był nacjonalistą o wielkiej żarliwości. Jego sprzeciw wobec nazizmu był typu nacjonalistycznego, a nie moralnego (...). Znany antysemita, choć sam wpadl w maszynerię uśmiercającą Żydów, z trudem może być uważany za kandydata na świętego, zwłaszcza przez Żydów. Urządzając pielgrzymkę do obozu i zaznaczając śmierć o. Kolbego, Papież zdaje się jeszcze raz umniejszać śmierć wszystkich bezimiennych Żydów, którzy tam umarli". W kampanii przeciwko pamięci ojca Kolbego wzięli udział również niektórzy autorzy z Polski. Wielu czytelników "Słowa" pamięta na pewno haniebną retorykę ataku Jerzego Urbana na ojca Kolbego, ataku, który wywołał powszechne oburzenie i protesty. Wśród atakujących pamięć ojca Kolbego znalazła się również i znana postać z opozycji, jeden z czołowych działaczy KOR-u Jan Józef Lipski, który wystąpił na łamach "Tygodnika Powszechnego" z atakiem na ojca Kolbego za "antysemityzm". Jak się wydaje, źródłem wystąpienia Lipskiego przeciw Kolbemu nie był wcale antysemityzm, bo tego zarzutu nie można mu dowieść, lecz bardzo negatywne stanowisko ojca Kolbego wobec masonerii (dziś wiemy, że Jan Józef Lipski należał do czołowych masonów). Niedawno w pełen uprzedzeń sposób potraktowano postać 402 ojca Kolbego na łamach postkomunistycznego, "Wprost" (na marginesie uwag o "Liście Schindlera"). Przyjrzyjmy się więc bliżej faktom pokazującym prawdę o stosunku ojca Kolbego do Żydów, a zwłaszcza tak przemilczanych przez niektórych tropicieli-nienawistników faktów o udzielaniu przez ojcu Kolbe począwszy od grudniu 1939 r. schronienia w Nie-pokalanowie dla 1500 Żydów, uchodźców z Wielkopolski. Ksiądz Zygmunt Zieliński pisał, że sprawę oskarżeń przeciw ojcu Kolbe badało żydowskie pismo "St. Louis Je-wish Light", powierzając tę pracę jednemu Żydowi i jednemu katolikowi. W trakcie badań stwierdzono, że aresztowanie Kolbego przez hitlerowców nastąpiło pod zarzutem pomocy udzielanej Żydom (Z. Zieliński: Polska w oczach Żydów amerykańskich, "Więź", 19.1991, nr 6, s. 20). Dodajmy, że również w "EncyclopediaBritannica" (wyd. 1988, t. 8 s. 838) można przeczytać, że ojciec Kolbe został aresztowany pod zarzutem pomagania Żydom i polskiemu podziemiu (tylko w polskich encyklopediach nie można znaleźć żadnej informacji na temat tych właśnie przyczyn aresztowania o. Kolbego). Dodajmy, że w książce "Origins ofthe Holocaust. Christian anti-semitism" (New York, 1986, s. 79) można znaleźć stwierdzenia dr. Fischera wyjaśniającego, że w ramach procedury kanonizacyjnej ojca Kolbe przeprowadzono badania spraw związanych z jego postawą wobec Żydów. Na blisko 785 prac Kolbego znaleziono zaledwie cztery krótkie i kontrowersyjne teksty na temat Żydów. Zestawiając ten fakt z danymi o jednoznacznym zaangażowaniu ojca Kolbego w pomoc dla żydowskich uchodźców w Nie-pokalanowie w 1940 roku, odrzucono zarzuty o antysemityzmie ojca Kolbego. Świadomie przemilczana przez atakujących ojca Kolbego za rzekomy antysemityzm sprawa pomocy dla 1500 uchodźców żydowskich w Niepokalanowiejest dziś już szerzej znana za granicami Polski (sam czytałem o tym w kilkunastu publikacjach amerykańskich, francuskich i niemieckich). Opisuje się tam zarówno wysiłki ojca Kolbego i podległych mu zakonników dla żywienia uchodźców żydowskich, pozbawionych wówczas kart żywnościowych, jak i ogromnej dobroci, z jaką traktowali swych żydowskich gości. Andre Frossard pisał w wydanej w 1987 r. kilkusetstronicowej książce o ojcu Kolbe w związku z historią 1500 uchodźców żydowskich, którzy przebywali w Niepokala-nowie pod jego opieką: "Po wojnie lepiej było nie mówić do tych, którzy przeżyli, o »an-tysemityzmie« Kolbego. Niepokalanów był dla nich na tej ziemi ostatnim schronieniem słodyczy i braterstwa (Andre Frossard: N'oublierpas l 'amour. La Passion de Maximi-lien Kolbe, Paris 1987, s. 214). A Ricciardi w blisko 400-stronicowej książce o ojcu Kolbe przytoczył między innymi wzruszaj ące świadectwo profesora Eugene Zoili, wielkiego rabina synagogi w Rzymie, będącego niegdyś w gronie Żydów, którzy znaleźli 403 schronienie u ojca Kolbego w Niepokalanowie. W wydanym w 1949 r. w Mediolanie "Vita e Pensiero" rabin Zolii gorąco sławił dobroczynność Kolbego, kończąc swe uwagi słowami: "Jeśli byłbym zdolny napisać książkę o Maksymilianie Kolbe - nie jestem tego godny, inaczej Opatrzność dałaby mi zdolność uczynienia tego - zatytułowałbym ją: "Ojciec Maksymilian Kolbe, zmarły w imię miłości" (cyt. za A. Ricciardi: "Maximi-lien Kolbe, pretre et martyr", Paris 1987, s. 291). Amerykański historyk Patrycja Treece przypomniała, że w uroczystość Nowego Roku Niepokalanów zorganizował dla rodzin żydowskich coś w rodzaju "Gwiazdki"; uchodźcy żydowscy byli ogromnie wdzięczni za okazanie im serca. Najpełniej wyraziła to przewodnicząca delegacji grupy Żydów opuszczających Niepokalanów w 1940 r. pani Zając. W rozmowie z ojcem, Kolbe stwierdziła ona między Innymi: "W dniu jutrzejszym mamy opuścić Niepokalanów. Było nam tutaj dobrze, bo doznaliśmy dużo serca od mieszkańców klasztoru (...). W Niepokalanowie byliśmy otoczeni dobrocią. I właśnie za tę dobroć, w imieniu wszystkich Żydów, pragniemy dzisiaj złożyć księdzu Maksymilianowi i wszystkim j ego zakonnikom szczególnie gorące podziękowanie. Ale największe słowa nie są zdolne wypowiedzieć tego, co nasze serca chciałyby wyrazić" (P. Treece,s.93). W geście miłości i wdzięczności pani Zając poprosiła ojca Kolbego o odprawienie Mszy św. na podziękowanie Panu Bogu za opiekę nad żydowskimi uchodźcami w Niepokalanowie i złożyła w imieniu delegacji Żydów ofiarę na ten cel. Inny członek delegacji Żydów dodał ,w tym momencie: ,^eśli Bóg pozwoli nam przeżyć - odwdzięczymy się Niepokalanowowi stokrotnie. O dobroci Niepokalanowa względem Żydów uchodźców z Poznańskiego nigdy nie zapomnimy. Będziemy ją sławić w całej prasie zagraniczne/'. (P. Treece, op. dt., s. 93. Encyclopedia Britannica, wyd. 1986 r. t. 6 s. 938). Można tam przeczytać, że ojciec Kolbe został aresztowany pod zarzutem pomocy Żydom. Były żydowski więzień Oświęcimia Sigmunt Gerson w programie telewizyjnym w Wilmington Delawara określił Kolbego jako .księcia wśród ludzi" i opisałjak wiele znaczyła dla niego, pozbawionego bliskich wymordowanych przez nazistów, wyj ątko-wa serdeczność ojca Kolbego: "On był dla mnie aniołem. Wciąż pomagał mi w przełamywaniu rozpaczy. Nakłonił mnie do powrotu do wiary w Boga. Wiedział, że jestem żydowskim chłopcem, ale to nie stanowiło dlań żadnej różnicy. Jego serce było wielkie dla wszystkich, niezależnie od tego, czy ktoś byt Żydem, czy katolikiem. On kochał każdego. Rozdawał miłość i tylko miłość. Oddawał mi wiele ze swej skąpej racji żywności, tylko cudem sam przeżył (...). Jestem Żydem, jako syn matki żydowskiej wierzę w wiarę żydowską i jestem z tego dumny. Ojca Maksymiliana zaś bardzo mocno kochałem nie tylko wtedy w Oświęcimiu, gdzie się zaprzyjaźniliśmy, ale będę go zawsze kochał do 404 ostatnich chwil mojego życia", (Patricia Treece. A Mań for Others. Maximilian Kolbe, Saint ofAuschwitz in the Words Who Knew Him). Tekst publikowany na łamach "Slowa-dyennika katolickiego" 110-12 lutego 1995 jako 15 odcinek mego cyklu "Przemilczane świadectwa". A-ntychrześcijanskie fobie Kościół katolicki wystąpił z kolejnym -jakże liczącym się krokiem na drodze do wzajemnego dialogu chrześcijańsko-żydowskiego i wzajemnego pojednania: w Watykanie opublikowano dokument wyrażający żal z powodu wszelkich tych przejawów antyżydowskich w zachowaniu chrześcijan w przeszłości, które były bolesne dla Żydów. Już dziś widać, że dokument nie osiągnął w pełni zamierzonego celu - z winy drugiej strony oczekiwanego dialogu. Ze strony Żydów wyraźnie zabrakło odpowiednio stanowczej grupy rzeczników dialogu, którzy by ze swej strony umieli się zdobyć na samokrytyczny rozrachunek ze wszelkimi przejawami antychrześcijańskich niechęci w żydowskiej przeszłości. Co więcej, znów zaczęły się mnożyć uogólnienia broniące oszczerczych tez o tym, że chrześcijański antysemityzm byłjakobypraprzyczyną nazistowskiego, rasistowskiego antysemityzmu, był prekursorem hitlerowskich działań eksterminacyjnych. Propagatorzy tych tez wykorzystuj ąniewiedzę polskiego społeczeństwa, przez dziesięciolecia usilnie ateizo-wanego i pozbawionego prawdziwych informacji o roli Kościoła i papieży. Wykorzystują również brakw Polscejakiejkolwiek głębszej książki o relacji Kościoła katolickiego i Żydów w przeszłości - sprzyja to antykościelnym oszczerstwom upowszechnianym ze szczególną lubościąna łamach michnikowskiej "Gazety Wyborczej", a częstokroć nawet aprobowanym przez grupę skrajnych filosemickich księży - typu ks. Michała Czajkowskie-go. (Przypominam tu, iż na próżno kilkakrotnie już wzywałem go do uczciwego intelektualnie wyjaśnienia przyczyn dokonanego przez niego oszczerczego przedstawienia Polaków jako rzekomych sprawców antyżydowskich pogromów w 1905 r.) (Por. J.R. Nowak: Kto robił te pogromy, "Słowo-Dziennik Katolicki", 30 czerwca 1995 r). Fałsze i przemilczenia Do najczęściej powtarzanych fałszów należy łączenie początków antyżydowskości z powstaniem chrześcijaństwa. Co bardziej "wyrafinowani" oszczercy posuwali się nawet do oskarżania o antysemityzm pierwszych apostołów, nie bacząc na to, że wszyscy oni 405 byli akurat Żydami. W rzeczywistości to chrześcijanie w początkach swej historii padali ofiarami gwałtownych żydowskich prześladowań w Palestynie i nie tylko (mało znana szerszym czytelnikom jest rola Żydów w inspiracji prześladowań chrześcijan za Nerona). Sama antyżydowskość miała zaś o wiele dawniejsze źródła niż czasy chrześcijaństwa. Najstarszym zachowanym tekstem antyżydowskim jest tzw. stela Memeptaha, faraona egipskiego, który rozpoczął panowanie około 1255 r. przed narodzeniem Chrystusa. Zawierała ona napis zapewniający o całkowitym unicestwieniu Izraela, który nie ma już więcej nasienia. W starożytności niejednokrotnie dochodziło do pogromów Żydów, m.in. ze strony Greków. Dość powszechnie oskarżano wtedy Żydów o ksenofobię - łączenie wiary w to, że są narodem wybranym z pogardą dla innych narodów jako gorszych. Dodajmy, że Żydzi wcale nie byli wówczas tylko ofiarami, sami również byli znani ze skrajnej bezwzględności wobec słabszych przeciwników - począwszy od okrutnej masakry podbitych przez nich Kananejczyków. Najsłynniejszy chyba do dziś historyk czasów starożytnych Edward Gibbon pisał w Zmierzchu cesarstwa rzymskiego (por. wyd. w Warszawie z 1975 r., t. 2, s. 380) o straszliwych wprost okrucieństwach dokonanych przez Żydów w miastach Egiptu, Cypru i Cyrene: W Cyrenie dokonali oni masakry 23 000 Greków, na Cyprze 240 000 i ogromnej liczby ludności w Egipcie. Wiele nieszczęsnych ofiar przepiłowano-stosownie do precedensu, który Dawid uświęcił swoim przykładem. Najsłynniej-szy historyk żydowski XIX wieku Hersz Graetz pisał w swej Historii Żydów (por. wyd. w Warszawie z 1929 r. t. IV, s. 68), iż żydowscy rokoszanie podobno wymordowali 240 000 Greków mieszkających na Cyprze. W naszych, tak zakłamanych "przekaziorach" od michnikowskiej "Wybiórczej" po postkomunistyczną "Politykę", jednostronnie akcentuje się tylko różne wyolbrzymione przejawy niechęci chrześcijan do Żydów w przeszłości, przemilcza się zaś fakty, że z kolei bardzo wielu Żydów w przeszłości odniosło się z prawdziwą nienawiścią do chrześcijaństwa, że Talmud zawiera wiele wręcz fanatycznie antychrześcijańskich uogólnień (bardzo cenne informacje na ten temat zawiera niedawno przełożona również na język polski znakomita książka izraelskiego profesora Israela Shaha-ka o żydowskiej historii i żydowskiej religii) (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Przemilcza się również fakt, że częstokroć do wystąpień przeciw Żydom dochodziło po ujawnieniu przez kolejnych żydowskich odstępców od religii mojżeszowej po ich nawróceniu na chrześcijaństwo, jakie straszliwie plugawe teksty antychrześcijańskie znajduj ą się w różnych zapisach Talmudu. We Francji XIII-wiecznej na przykład doszło do spalenia Talmudu po oskarżeniu go o uwłaczające Jezusowi treści, publicznie podniesionym przez talmudystę Danina z La Rochelle, który przeszedł na chrześcijaństwo (por. H. Graetz, op. cit., t. VII, s. 526-529). Przykłady tego typu oskarżeń wnoszonych 406 przeciwko Talmudowi przez Żydów odstępców były częste i nawet żydowski historyk H. Graetz przyznaje, że Żydzi byli nieostrożni, zamieszczając w Talmudzie niektóre godzące w Jezusa treści (por. tamże, s. 527): Za takie nierozważne wyrażenia powleczono Talmudna ławę oskarżonych, aznim cale żydostwo, które według niego normowało swe życie. Fałszowanie obrazu papieży Szczególnie jaskrawym fałszerstwem są uogólnienia przedstawiające ogół papieży jako prześladowców Żydów. Było akurat wręcz przeciwnie. Do wyjątków należeli papieże wrogo nastawieni do Żydów. Uczciwi historycy żydowscy niejednokrotnie wskazywali, że papieże w przeważającej części byli rzecznikami tolerancji wobec Żydów i nierzadko stanowczo występowali w ich obronie. Wybitni historycy żydowscy z przeszłości (m.in. najsłynniejszy żydowski historyk XIX w. Hersz Graetz, żydowscy historycy z Polski: Hilary Nussbaum,MaierBałaban,etc.),jakiniektórzy wybitni historycywspółcześni (m.in. rabin Solomon Rappaport, rabin Marc Saperstein) stanowczo sprzeciwiali się uogólnieniom o rzekomej szczególnej wrogości wyższego chrześcijańskiego duchowieństwa i samych papieży wobec Żydów. Tym, którzy upowszechniająmity o ciągłej, nieprzerwanej niechęci Kościoła katolickiego i papieży do Żydów, szczerze radziłbym, by raz wreszcie zajrzeli do kilkutomowej Historii Żydów w Polsce (Warszawa 1889), pióra znanego historyka żydowskiego z końca XIX wieku Hilarego Nussbauma, Dowiedzieliby się, być może ku całkowitemu swojemu zaskoczeniu, że położenie włoskich Żydów było znośne, gdyż głowy katolickiego Kościoła, papieże, wolni byli od dokuczliwej nietolerancji. Grzegorz I, zwany Wielkim i Świętym, który położył kamień węgielny panowaniu katolicyzmu, obwieścił zasadę, że Żydzi tylko namowę i łagodnością, a nie przemocą nawracani być maję (590-604). Sumiennie przestrzegałpraw obywatelskich nadanych Żydom, jako Rzymianom, przez rzymskich cesarzy (por. H. Nussbaum: Historia Żydów od Mojżesza do epoki obecnej, Warszawa 1889, t. III, s. 111). W ocenie innego historyka żydowskiego Maiera Bałabana: Przez długie wieki było położenie Żydów pod berłem papieskim znośne, a nawet -jak na stosunki średniowieczne - dobre. Papieże odnosili się do nich łagodnie (...). Papieże XV wieku, to z małymi wyjątkami przyjaciele Żydów (...). Papieże epoki renesansu: Pius II, Sykstus IV, Aleksander VI biorą swoich Żydów w obronę przed zakusami szlachty i mieszczaństwa i starająsię nawet złagodzić straszne skutki inkwizycji w Hiszpanii (por. M. Bała-ban: Historia i literatura żydowska Lwów 1925, t. 2, ss. 77,251). 407 Nieuk Szczypiorski Niedawno znany oszczerca polskości i Kościoła katolickiego Andrzej Szczypior-ski, "popisał się" stwierdzeniem, że przecież Luter był takim samym wrogiem Żydów, jak ówcześni papieże w Rzymie (na łamach "Gazety Wyborczej" z 28 marca 1998 r.). Nieuk Szczypiorski, jak zwykle nie doczytał odpowiednich lektur. Gdyby na przykład sięgnął do największego historyka żydowskiego XIX w. Hersza Graetza, to dowiedziałby się o zasadniczej różnicy między rzeczywiście skrajnie antyżydowskim Lutrem a ówczesnymi papieżami. Jak pisał Graetz: Przywódcy katolicyzmu wymagali od nich (Żydów J.R.N) tylko podporządkowania się pod prawa kanoniczne iż tym warunkiem pozwalali im na pobyt w krajach katolickich. Natomiast Luter zadał całkowitego ich wygnania. Papieże nieraz nawoływali do oszczędzania synagog; gdy tymczasem twórca reformacji nalegał, by je sprofanowano i zniszczono doszczętnie. On to pierwszy Żydów z Cyganami w jednym umieścił rzędzie. Pochodziło to stąd, że papieże rezydujący w stolicy świata, Rzymie, gdzie zbiegały się nici wypadków w czterech częściach ziemi, rozumieli się dobrze na przejawach życia. Dlatego też nie dbali o drobiazgi i nielicznosc Żydów oraz ich bezsilność nie ściągały na się ich uwagi. Luter zaś, mieszkający na partykularzu i zamknięty w ciasnej skorupie, nadstawiał chętnego ucha wszystkim plotkom na Żydów, oceniał ich miarą łyka małomiasteczkowego i liczył im każdy szeląg, który zarobili (...). (Wg H. Graetz: Historia Żydów, Warszawa 1929, t. VII, s. 259). Przemilczenia oszczerców Bywali papieże niechętnie nastawieni do Żydów, jak Paweł IV czy Pius V, i na ich rządy, zresztą bardzo krótkie (Paweł IV od 1555 do 1559, Pius V od 1566 do 1572), zwykli się powoływać ludzie głoszący skrajne uogólnienia o domniemanej wrogości papieży do Żydów. Jakże znamienny jest równocześnie fakt, że ci nieucy lub świadomi, tendencyjni, antychrześcijańscy oszczercy przemilczająważne, uczciwe intelektualnie książki żydowskich rabinów takich, jak M. Saperstein czy S. Rappaport, którzy dają świadectwo prawdzie o zdecydowanej przychylności przeważającej części papieży dla Żydów. By przypomnieć choćby niektóre uwagi znakomitej, a gruntownie przemilczanej w Polsce książki rabina Salomona RappaportaJew and Gentiie: The Philo-semitic aspect (New York 1980). Rabin Rappaport zdecydowanie wystąpił w niej przeciwko przyczemianiu obrazu stosunku chrześcijaństwa wobec Żydów, między innymi eksponując zasługi licznych papieży dla obrony Żydów. Pisał: (...) Fakt, że żydowskie wspól- 408 noty zawsze istniały pod rządami papieży dowodzi istnienia przychylnych dla nich aspektów w papieskiej polityce wobec Żydów. W papieskim mieście Rzym zasada tolerancji oznaczała ciągle przetrwanie tamtejszej społeczności żydowskiej bez jednej przerwy spowodowanej przez wygnanie czy masakrę. Żydzi byli tolerowani z " miłości chrześcijańskie]" czy jako "żyjący świadkowie prawdy chrześcijaństwa" (...). (S. Rappaport, op. cit., s. 42). Rappaport przytaczał liczne przykłady papieży, którzy zaznaczyli się obroną Żydów, począwszy od wspomnianego już Grzegorza Wielkiego poprzez Kalik-sta II, który wydał pierwszą z licznych bulli papieskich, grożących ekskomuniką i innymi karami tym, którzy próbowaliby nawracać Żydów siłą, czy Innocentego IV, który wydał bullę piętnującą wszelkie próby oskarżania Żydów o mordy rytualne. Chrześcijaństwo to antysemityzm? Nikt nie zamierza przeczyć faktom, że Żydzi spotkali się również i z falami prześladowań inicjowanych pod hasłami religijnymi (choć najczęściej chodziło faktycznie o przykrywkę dla pospolitej chęci rabunku). Nie można, pisząc o tym, upowszechniać jednak absurdalnych teorii, że cała historia chrześcijaństwa jest historią antysemityzmu i to rasowego, prekursorskiego wobec nazistowskiego ludobójstwa. Nie wolno też kłamliwie upowszechniać twierdzeń do niebotycznych rozmiarów zwielokrotniających rzekome rozmiary tych prześladowań. Tak jak to zrobili na przykład autorzy broszury opublikowanej w 1986 r. przez Departament Spraw Stosunków Międzyreligijnych Unii Amerykańskich Kongregacji Hebrajskich. Posunęli się oni aż do oszczerstwa, że krzyżowcy zabili rzekomo ażjeden milion Żydów (!!!). Z oburzeniem piętnował tego typu fałszerstwo rabin Marc Saperstein, pisząc, że w rzeczywistości z rąkpiebsu rabującego pod hasłami krucjaty zginęło dokładnie 200 razy mniej Żydów - 5 tysięcy osób (według M. Saperstein: Moments ofCrisis in Jewish-ChristianRelations,London 1989, s. 18). Autorzy antychrześcijańskich uogólnień przemilczająprzy tym najczęściej fakt, że wspomniane ataki pospólstwa na Żydów wywoływano całkowicie wbrew woli wyższego duchowieństwa katolickiego, a częstokroć nawet w otwartym z nim starciu. Jak pisał Pauł Johnson, autor pisanej skądinąd w filosemickim duchu Historii Żydów (Kraków 1993, s. 221): (...) Zbiórki wojsk krzyżowych, często pozostających na poziomie zwykłego tłumu, stawiały w niebezpieczeństwie każdą gminę żydowską, znajdującą się na drodze ich marszu. Biskup Speyer szybko stłumił rozruchy, używając siły i wieszając przywódców (...) to samo uczynił arcybiskup Kolonii. W Moguncji jednak sam arcybiskup musiał uciekać, by ratować życie (...). 409 Ci wcale nierzadcy autorzy żydowscy, którzy głoszą obłędne teorie o chrześcijańskiej inspiracji do nazistowskiej eksterminacji Żydów - przeczą podstawowym faktom dowodzącym, że chrześcijaństwo było absolutnym przeciwnikiem rasizmu już od samego zarania swych dziejów, gdy pierwsi apostołowie ruszyli głosić słowo Boże wszystkim ludom. Swego rodzaju symbolem tej otwartości chrześcijaństwa na nawrócenia, niezależnie od rasy, był fakt, że Żydem z pochodzenia był Jakub Laynez, pierwszy po Ignacym Loyoli generał zakonu jezuitów, przez paręset lat stanowiących walczącą awangardę Kościoła katolickiego. O żydowskim pochodzeniu Layneza pisał m.in. brytyjski mnich jezuita James Broderick w książce Powstanie i rozwój Towarzystwa Jezusowego, wydanej przez Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy. Przemilczane przyczyny antyżydowskości Różni oszczercy chrześcijaństwa próbująprzypisać nienawiści wynikłej z religii wszelkie przejawy antyżydowskości w dawnych stuleciach, skrzętnie przemilczając wszelkie inne, zwłaszcza gospodarczo-społeczne przyczyny konfliktów między Żydami a chrześcijanami. A przecież bardzo duża część wzajemnych konfliktów powstała na tle gospo-darczo-finansowym. Wynikała ona m.in. z wyspecjalizowania się Żydów w pożyczaniu pieniędzy na procent (Żydzi zmonopolizowali lichwę ze względu na fakt, że prawo kanoniczne zabraniało tego chrześcijanom - od 1179 roku chrześcijanie trudniący się lichwą byli ekskomunikowani). W tej sytuacji niejednokrotnie dochodziło do konfliktów na skutek zawyżania procentów przez Żydów monopolizujących lichwę. Odwołam się tu znów do świadectwa Hersza Graetza, którego, jak się zdaje, nie doczytali ani Dawid Warszawski, ani Szczypiorski, ani tak skrajny w swym tendencyjnym filosemityzmie ks. Michał Czajkowski. Otóż według Graetza (op. cit., t. VI, s. 525): Aby zgromadzić duże kapitały zmuszeni byli Żydzi pożyczać na lichwiarskie procenty, a nawet oszukiwać. Ściągali tym na siebie nienawiść ludności i nowe prześladowania (...). Ważnym źródłem niechęci chrześcijan, w tym dużej części duchowieństwa, do Żydów była rola odgrywana przez nich w handlu niewolnikami chrześcijańskimi. Cytowany już historyk żydowski Hilary Nussbaum pisał w wydanej w 1889 Historii Żydów, ii:Pośredni-kamizaś tego oburzającego, w swoim czasie wszakże naturą warunków społecznych usprawiedliwionego handlu (niewolnikami) byli Żydzi mający rozlegle stosunki. Ostro krytykował za to Żydów nawet ich zdecydowany obrońca przed prześladowaniami papież Grzegorz I Wielki. Nabywanie niewolników chrześcijańskich lub zatrzymywanie u siebie, uważał on za jedyne przestępstwo Żydów, które należy z całą siłą zwalczać. Według Hersza Graetza 410 - niewolnicy, którymi handlowali Żydzi, byli przeważnie pochodzenia słowiańskiego. Wywożono ich na zachód Europy, zwłaszcza do Hiszpanii, Z tego powodu Żydzi ściągnęli na siebie niechęć duchowieństwa i gromy biskupa praskiego Wojciecha (H. Graetz, op. cit., t. V, s. 582). Chodziło o słynnego i w naszych dziejach świętego Wojciecha. Do gospodarczych przyczyn nienawiści wobec Żydów dochodziły w różnych czasach zarzuty polityczne, podające w wątpliwość ich lojalność wobec państw chrześcijańskich, w których mieszkali i zarzucające im spiskowanie z wrogami tych krajów. Na przykład w 614 r. w Bizancjum oskarżono Żydów o pomoc Persom, którzy zdobyli Jerozolimę przy pomocy Żydów z Palestyny Południowej (zginęło wtedy około 90 tyś. chrześcijan). W odpowiedzi doszło do wielkiej masakry Żydów po odzyskaniu Judei przez Bizancjum (629 r.). Cesarz Herakliusz odnowił zaś edykt Hadriana i Konstantym, zakazujący Żydom wstępu do Jerozolimy i okolic. Hiszpańscy chrześcijanie winili ich za udzielenie wielostronnego poparcia muzułmańskim najeźdźcom na początku VIII w., H. Graetz pisze (op. cif.,t. V, s. 257), zeŹydzi wszędzie popierali zwycięskich Arabów, że otworzyli przed nimi bramy ówczesnej stolicy Hiszpana - Toledo, eto. Żydowscy inkwizytorzy Twierdzenia próbujące szukać w antyżydowskości licznych wpływowych postaci chrześcijańskich, w tym niektórych wielkich inkwizytorów, swego rodzaju prekursorstwa, dla zbrodniczego hitlerowskiego rasowego antysemityzmu okazują się całkowicie gołosłowne w zestawieniu z faktami historycznymi. A te mówią wyraźnie o jakże zaskakującym i szokującym wręcz udziale różnych Żydów-neofitów w prześladowaniu swoich własnych żydowskich ziomków. Prześladowaniu nie mającym ze względów oczywistych nic wspólnego z jakimikolwiek względami rasowymi, lecz motywowanym neofickim fanatyzmem religijnym, skrąjnąnadgorliwością.Zdumiewająfakty dowodzące, jak liczni spośród Żydów, którzy przeszli na chrześcijaństwo "wyróżniali się" pod względem grania inicjatywnej roli w prześladowaniu swoich ziomków, którzy wytrwali przy wierze mojżeszowej. Żydzi-neofici zajmowali wcale poczesne miejsce nawet wśród tych inkwizytorów, którzy odznaczali sięszczególnąbezwzględnościąw walce o "czystość wiary". Z Żydów neofitów wywodził się nawet nąjbezwzględniejszy z inkwizytorów, osławiony Tomas de Torquemada (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) -jak kilka lat temu przypomniał jeden z najdzielniejszych żydowskich partyzantów z czasów wojny, a później karmelita w Izraelu - Oswald Ruflfeisen - "Ojciec Daniel" (por. jego wypowiedź cytowa-nąw książce Ewy Kurek: Żydzi, Polacy czy po prostu ludzie..., Lublin 1992, s. 101). Żydem- 411 neofitą był również inny bezwzględny inkwizytor, następca Torquemady - Diego. Być może źródłem tej bezwzględności była taktyka mimikry, chęć obalenia przez skrajną nadgorliwość jakichkolwiek podejrzeń, co do autentyczności nawrócenia; trudno wręcz wyjaśnić faktyczne źródła fanatyzmu okazywanego przez niektórych żydowskich neofitów. Przypomnijmy tu opinię słynnego polskiego intelektualisty pochodzenia żydowskiego Mieczysława Grydzewskiego, redaktora naczelnego "Wiadomości literackich" przed wojną, a później redaktora naczelnego londyńskich "Wiadomości". Oto co pisał Grydzewski w tak świadomie przemilczanej przez dzisiejszych anty-Polaków znakomitej książce Siha renwi (wyd. w Gorzowie Wikp. w 1994 r., s. 183): (...) Wszkicu "Hiszpania i Żydzi"(...) pisze Salvadore de Madariaga, że inkwizycja zawdzięcza swoje powstanie niezmożonej antyżydowskiej kampanii, prowadzonej w królestwach Aragonii i Kastylii przez kaznodziejów i pisarzy, z których prawie wszyscy byli pochodzenia żydowskiego. Na listę antyżydowskich traktatów, napisanych wXVw. przez chrześcijan pochodzenia żydowskiego, składa się bardzo wiele pozycji. Przywódcami ruchu byli w Kastylii Don Pablo de Santa Maria i Alonso de Espina, w Aragonii Jeronimo de Santa Fe i Pedro de la Caballeria, wszyscy czterej Żydzi. Pierwszy inkwizytor Torquemada byl pochodzenia żydowskiego: podobnie drugi, Deza, przynajmniej po kądzieli. (...) trudno znaleźć bardziej ponurą postać niż O. Espina, spowiednik Henryka IVkastylijskiego i rektor uniwersytetu w Salamance. Podczas gdy Santa Maria występowa! tylko przeciw " niewiernym " Żydom, Espina piorunował przeciw własnym braciom - neofitom (...). Najokrutniejsze triumfy święciła inkwizycja za czasów Torquemady iDezy. Torquemada byl sztywnym dogmatykiem. Dezę rozpierały ambicje światowe, tolerował on straszliwe nadużycia niejakiego Lucera, którego głównym pomocnikiem był neofita Enriquo Nunez (...). Antyżydowscy wolnomyśliciele Wspominałem już, że wrogowie chrześcijaństwa próbujątłumaczyć wszelkie przejawy antyżydowskości w poprzednich stuleciach jako rzekomo spowodowane wyłącznie przez fanatyzm religijny chrześcijan, skrzętnie pomijając wszelkie inne przyczyny powstawania antyżydowskich niechęci. Choćby tak poważne czynniki, jak względy ekonomiczne, zazdrość o bogactwo, nienawiść do ludzi uprawiających lichwę, eto. Jak wyjaśnią więc rozliczne przejawy fanatycznej wręcz niechęci do Żydów, przejawianej przez ludzi absolutnie wrogich Kościołowi katolickiemu, skrajnych ateuszy czy sceptyków. Niewiele na przykład było chyba wystąpień dorównujących w zapiekłej fanatycznej nienawiści do Żydów opiniom słynnego heretyka Giordana Bruna, spalonego na stosie za swą niechęć 412 do wiary chrześcijańskiej. Giordano Bruno stwierdzał wręcz jak prawdziwy prekursor nazistowskiej eksterminacji Żydów: Żydzi to rodwj pestylencyjny, yidiumiony i zlowrogi dla wszystkich, ze zasłużyli całkowicie, aby dobijano ich przed urodzeniem. (Na tym tle raczej niezbyt właściwym, wręcz ignoranckim, wydaje się nawiązanie przez Czesława Miłosza do śmierci Giordana Bruna, tak fanatycznie antyżydowskiego - o czym Miłosz pewnie nic nie wiedział - w wierszu Campo di Fiori, opie-wającym XX-wieczną tragedię Żydów) (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Najskrajniejszą nienawiścią do Żydów, pałał nieubłagany wróg Kościoła katolickiego XVIII-wieczny oświeceniowy intelektualista Wolter, nieraz szumnie nazywany "ojcem tolerancji". Nie mogąc przeboleć faktu, że został wyprowadzony w pole przy jakimś nieczystym interesie przez sprytniejszego odeń żydowskiego wspólnika, Wolter tym chętniej uogólniał swe antyżydowskie fobie. Nazywał Żydów najbardziej wstrętnym narodem, pełnym ignorancji i barbarzyństwa, najbardziej ohydnego skąpstwa i przesądów najbardziej zasługujących na pogardę. Łaskawie dodawał jednak do tego zalecenie: Nie należy ich jednak palić (!). Skrajnym przeciwnikiem Żydów był również inny XVIII-wieczny oświeceniowy wróg Kościoła i religii - filozof Holbach. Nazywał Żydów wrogami rodzaju ludzkiego. W wielu książkach, min. w L 'Esprit du Judaisme z 1770 r. głosił, że jakoby Żydzi zawsze okazywali pogardę dla najczystszych nakazów moralnych i prawa narodów... Nakazano im być okrutnymi, nieludzkimi, złodziejami, zdrajcami i niedowiarkami. Wszystko to uważają za miłe Bogu uczynki (za: P. Johnson: Historia Żydów, Kraków 1993, s. 329). Pauł Johnson twierdzi (op. cit., s. 329), że: Na poparcie swych antyreligijnych analiz, D. Holbach zgromadził wszystkie społeczne i finansowe zarzuty stawiane Żydom. Bardzo niechętny Żydom był również inny słynny XVIII-wieczny przeciwnik Kościoła, encyklopedysta Denis Diderot, który głosił, że Żydzi posiadaj ąwszystkie wady właściwe ignoranckiemu i zabobonnemu narodowi (por. P. Johnson, op. cit., s. 329). Na tle tych skrajnie antyżydowskich postaw niektórych słynnych wohomyślicieli ateuszy, jakże korzystnie odbijała się postawa przeważającej części papieży, stanowczo broniących Żydów przed uprzedzeniami czasów, w których żyli. I to jest właśnie ta część prawdy, którą starają się konsekwentnie przemilczeć dzisiejsi hucpiarscy oszczercy chrześcijaństwa. Szkalowanie polskiego Kościoła Arcyoszczerca Szczypiorski ostatnio obrzucił kalumniami Kościół katolicki w Polsce, zarzucając mu szczególnie wielkąrolęw krzewieniu antysemickich uprzedzeń i ostaw 413 (por. A, Szczypiorski:Afarzec i Polacy, "Gazeta Wyborcza", 28-29 marca 1998 r.). Kłamstwa te stojąw jaskrawej sprzeczności z faktami historycznymi, z wielką ilością przykładów polskich duchownych katolickich, którzy wychodzili z inicjatywami na rzecz polepszenia atmosfery współżycia Polaków i Żydów czy występowali z ich zdecydowaną obro-nąw przypadku zagrożeń. By przypomnieć choćby niektóre wymowniejsze. Żydowski historyk z pierwszych dziesięcioleci XX wieku Jakub Schall, wychwalał wysiłki arcybiskupa Warszawy Franciszka Malczewskego (1754-1819), która jako "mąż oświecony" dążył do reformy stanu Żydów. Inny biskup warszawski Antoni Sotkiewicz zasłynął zdecydowanym przeciwdziałaniem inspirowanym przez władze carskie próbom upowszechniania antyżydowskich nastrojów w Warszawie po zapoczątkowaniu w Rosji pogromów w 1881 r. (min. nakazał wywiesić we wszystkich kościołach list pasterski piętnujący próby podburzania przeciw Żydom). Interwencjapolskiego biskupa Wilna Edwarda Roppa skutecznie zapobiegła w 1905 r. popieranym przez władze carskie próbom wywołania pogromu Żydów. Jakprzypomniał francuski historyk E. Tollet, autor Historii Żydów w Polsce w 1931 r., tylko dzięki interwencji katolickiego biskupa w Tarnowie F. Lisowskiego udało się położyć kres atakom na sklepy żydowskie we Lwowie. W 1936 r. Prymas Polski kardynał August Hiond zdecydowanie wystąpił przeciwko "importowanej z zagranicy nienawiści do Żydów" i stosowaniu wobec nich przemocy. Warto przypomnieć również prawdziwy obraz stosunku ojca Maksymiliana Kolbego do Żydów, tak często zniekształcany m.in. przez J. Lipskiego, J. Urbana i A. Michnika. Jakże często przemilcza się np. fakt, że ojciec Kolbe w grudniu 1939 r. udzielił schronienia w Niepokalanowie dla 1500 Żydów uchodźców z Wielkopolski. (...). Myślę, że dawno dojrzał czas do przygotowania gruntownej książki o stosunku Kościoła katolickiego do Żydów, pokazującej całą złożoność wzajemnych relacji, a nie ograniczającej się do jednostronnego kajania. W przeciwnym razie nadal będziemy bezkarnie zasypywani pełnymi jadu antykatolickimi oszczerstwami. Tekst publikowany na lamach "Naszej Polski" z 15 kwietnia 1998 r. Męczeński Meksyk Ojciec Święty przybył z wizytą apostolską do Meksyku. Oby ta ponowna pielgrzymka wielkiego Papieża-Polaka stała się zachętą do likwidacji tak dużej i tak niezrozumiałej "białej plamy" w naszej wiedzy o XX-wiecznej historii Kościoła katolickiego. Chodzi o przypomnienie historii "Kościoła katakumb" w Meksyku, jednego z naj-okrutniejszych prześladowań katolicyzmu w całej XX-wiecznej historii. Jakże niewie- 414 le wie się dziś w Polsce o dziejach prześladowań Kościoła i religii w Meksyku w latach 1926-38, czasach okrutnego mordowania kapłanów za jedyną "ciężką winę" - gotowość spełniania posług kapłańskich, czasach zamknięcia kościołów na terenie całego Meksyku i rozlicznych innych działań dla zniweczenia wiary. Warto przypomnieć tu również o straszliwych kosztach antyreligijnego fanatyzmu. Meksykańscy wrogowie Kościoła swymi okrutnymi prześladowaniami katolicyzmu sprowokowali wybuch krwawej wojny domowej, która pochłonęła aż 100 tyś. ofiar śmiertelnych! Dlaczego jednak doszło do tak okrutnych prześladowań? Kim byli ich inicjatorzy? Otóż niejednokrotnie wskazywano na decydującąrolę meksykańskiej masonerii w rozpętaniu prześladowań Kościoła i wywołaniu krwawej wojny religijnej w Meksyku. Pisał o tym szeroko m.in. wybitny francuski historyk Jean A. Meyer, autor najcenniejszego jak dotąd źródłowego opracowania historii meksykańskiej wojny domowej w latach 1926-29. Powoływał się on przy tym na opinię prezydenta Meksyku Portesa Gila (później wielkiego mistrza meksykańskiej masonerii) z 1929 r.: "W Meksyku państwo i masoneria zlewały się faktycznie w jedno w ostatnich latach". Meksykańska masoneria dominowała wówczas bez reszty w elitach: w rządzie, w wojsku, w administracji, w wielkiej części inteligencji. Według Franka Brandenburga, autora monumentalnego dzieła o historii najnowszej Meksyku (Modem Mexico, New York 1967, s. 146), pięciu prezydentów Meksyku osiągnęło najwyższy-trzydziesty trzeci stopień masonerii, a kilku innych było ściśle z masonerią związanych. Powszechnie wskazuje się na rolę masona, prezydenta Meksyku - Plutarco Eliasa Callesa, inicjatora krwawej rozprawy z religią, który swymi prześladowaniami sprowokował w 1926 r. wybuch powstania zdesperowanych chłopskich obrońców wiary. O fatalnej roli Callesa pisał również czołowy polski badacz historii Meksyku, prof. Tadeusz Łepkowski, stwierdzając, że to "Calles, mason i zagorzały antyklerykał, podjął próbę utworzenia Kościoła Narodowego (...), przyczyniając się swą doktrynerską postawą i decyzjami do wybuchu długotrwałego konfliktu". I rzeczywiście, cały wieloletni konflikt w Meksyku został wywołany perfidnymi działaniami prezydenta Callesa dla rozbicia Kościoła katolickiego od wewnątrz, przez utworzenie dywersyjnego "Kościoła Narodowego", a faktycznie schizmatyckiego. Meksykańska masoneria dążyła do rozbicia Kościoła na mnóstwo małych sekt. 2 lipca 1925 r. Calles opublikował tzw. "prawo Callesa", nakazujące przymusową rejestrację kleru. Miało to w praktyce ułatwić akcję odbierania kościołów księżom katolickim i przekazywanie ich w ręce popieranych przez masońskie władze księży schizmatyckich. Na protesty Episkopatu Calles odpowiedział nasileniem represji wobec Kościoła, aresztowaniem księży i działaczy katolickich, zamykaniem kościołów. Minister spraw we- 415 wietrznych Meksyku-A. Tejeda powiedział wprost w 1926 r.: "Chwyciliśmy Kościół za gardło i zrobimy wszystko, aby go udusić". Zamykanie kościołów i coraz liczniejsze aresztowania księży spowodowały w sierpniu 1926 r. wybuch powstania rozgoryczonych rzesz katolików przeciwko władzy, tzw. powstania Cristeros (bojowników Chrystusa). W krwawych walkach lat 1926-29 (tzw. Cristiadzie) poległo ok. 100 tyś. osób: 40 tyś. powstańców chłopskich i 60 tyś. zwojsk rządowych. Po wybuchu powstania Cristeros władze przeszły do najbezwzględniej-szych metod walki z religią. Siłą zamykano kościoły w poszczególnych regionach kraju, ze szczególną gorliwością likwidując parafie na wsi. Calles, fanatyczny wróg Kościoła, tak zwierzał się przyjaciołom ze swych kalkulacji: ,^eśli raz przełamie się nawyk chodzenia do kościoła, to Indianie stopniowo całkowicie o nim zapomną (...). Każdy tydzień, który przeminie bez Mszy sw., spowoduje utratę dla Kościoła ok. 2% wiernych". Księży zmuszano pod groźbą najsurowszych represji, z karą śmierci włącznie, do opuszczania parafii wiejskich i osiedlania się w miastach. Liczono, że porzucone przez pasterzy parafie wiejskie szybko ulegną dechrystianizacji. Coraz częściej rozstrzeliwano księży, którzy odmawiali porzucenia swoich wiejskich parafii. Za pretekst do egzekucji służyło tzw. Ley Fuga (prawo o ucieczce). Na jego zasadzie można było natychmiast rozstrzelać każdego, kogo tylko oskarżono o rzekomąpróbę ucieczki. Wśród wielu straconych duchownych znaleźli się m.in. powszechnie lubiany, bohaterski ksiądz Michał Augustyn Pro i osiemdziesięcioletni proboszcz Adam Nachitlan. Tylko w ciągu trzech lat powstania Cristeros stracono 90 księży. Terrorowi fizycznemu przeciw księżom i działaczom katolickim towarzyszyły coraz liczniejsze przykłady profanowania i rabowania świątyń i znieważania Hostii. Krwawe prześladowania Kościoła przez rządzącą masonerię doprowadziły do powstania swoistego "Kościoła katakumb". Nieliczni księża byli prowadzani nocami ukradkiem przez zaufanych ludzi z rąk do rąk, choć pomoc im groziła rozstrzelaniem. Świetnie ukazał te czasy prześladowań Graham Greene w jednej ze swych najlepszych powieści Moc i chwała. Msze św. odprawiano potajemnie po domach. Represje władz prowadziły do tego, że w 1935 r. na 3600 księży żyjących w Meksyku tylko 305 miało oficjalne prawo do sprawowania posług kapłańskich. W 14 z 30 stanów Meksyku wprowadzono regulacje nie dopuszczające w ogóle do prac jakiegokolwiek księdza. W tych czasach wieloletnich represji wobec Kościoła o przetrwaniu katolicyzmu zadecydowały zarówno poświęcenie bardzo licznych księży, ryzykujących życie dla udzielania posług kapłańskich, jak i determinacja zwykłych meksykańskich chłopów. Swymi sukcesami w wojnie domowej w latach 1926-29 zmusili oni władzę do pierwszych ustępstw wobec Kościoła. Kilka lat później, po kolejnym nasileniu represji anty- 416 religijnych, porwali się znowu do walki w ramach nowej Cństiady. Ich opór i poświęce-nie.zmusiły wreszcie władze Meksyku do zaniechania prześladowań wiary. PP odsunięciu i wygnaniu Callesa, prezydent Cardenas, sam będący masonem i antyklerykałem, uznał bezowocność działań dla likwidacji Kościoła i religii, które ogromnie kompromitowały Meksyk za granicą. W latach 1937-38 ostatecznie otwarto kościoły w całym Meksyku. Meksyk stał się wspaniałym przykładem obronienia religii tylko dzięki wierności, wierze, odwadze i bezgranicznemu poświęceniu prostego ludu. Tekst ten był publikowany na lamach "Niedzieli" (nr 5/1999). Otworzył wielo-oddnkowy cykl artykułów na lamach tego tygodnika. Były one później publikowane w zmodyfikowanej i rozszerzonej formie w wydanych w 1999 r. moich książkach " Walka z Kościołem wczoraj i dziś" i "Kościół a Rewolucja " Francuska ". Szkodliwe zniekształcenia Z prawdziwym zaskoczeniem przeczytałem tekst wywiadu z ks. Stanisławem Musiałem w "Gazecie Wyborczej" z 9-10 stycznia 1999 r, przeprowadzonego przez dwóch redaktorów "Tygodnika Powszechnego": Witolda Beresia i Krzysztofa Bumefkę. Ks. Musiał znany był już wcześniej z jednostronnych, tendencyjnych tekstów, sprzecznych ze stanowiskiem Kościoła w sprawach stosunków między chrześcijanami a Żydami. Był nawet z tego powodu nazwany przez Prymasa Polski Józefa Glempa "przedstawicielem opcji żydowskiej". Skrajnajednostronnośćjego wystąpień publicznych, prowokujących niepo-trzebne spory, spowodowała nawet przysłanie mu na piśmie zakazu "wypowiadania się w sprawie krzyży oświęcimskich i tematów pokrewnych". Bez żenady łamie jednak teraz ten zakaz, a więc dyscyplinę kościelną, i wyraźnie dworuje sobie z niego, stwierdzając: "Nie bez pewnej jezuickiej przewrotności)) uważam, że zakaz dotyczy chyba tylko nowych sądów - mogę natomiast chyba mówić, jakie stanowisko zajmowałem wcześnie/'. I publikuje skrajnie niesprawiedliwe wobec Kościoła i chrześcijaństwa wypowiedzi, oskar-żając chrześcijaństwo o ogromne winy wobec Żydów, świadomie przemilczając liczne przykłady przychylnych ustosunkowań wobec Żydów. Weźmy choćbytaki zwrot ks. Musiała: "na chrześcijanach ciąży grzech wielowiekowego antysemityzmu religijnego". Ks. Musiał całkowicie pomija przy tym fakty przeczące tej tezie. Choćby to, że przeważająca część papieży odnosiła się do Żydów z tolerancją, a wielekroć i z sympatią, zapewniając im ochronę. Wiedzieli o tym i pisali wybitni historycy żydowscy, tacy jak największy historyk żydowski XIX w. Hersz Graetz (kilkutomowa/fetonfl Żydów), żyjący w Polsce żydowscy historycy: Hilary Nussbaum (kilkutomowa Historia Żydów w Pol- 417 sce) czy Meier Bałaban, współcześni wybitni historycy żydowscy: rabini Marc Saperstein, S. Rappaport i inni. Odsyłam ks. Musiała do jakże mu potrzebnej lektury ich tekstów. Dowiedziałby się tam między innymi, że nieprzypadkowo tylko w Rzymie, pod opieką papieży, utrzymywała się wciąż przez wiele stuleci nienaruszona społeczność żydowska. Skrajnemu zdeformowaniu ulega w wypowiedziach ks. Musiała nawet postać papieża Piusa XI. Nikt z przywódców świata zachodniego nie zdobył się przed wrześniem 1939 r. na równie mocne, jak ten papież potępienie nazizmu i jego rasistowskiej ideologii. Nawet temu papieżowi ks. Musiał fałszywie zarzuca, że wypowiedział się jakoby tylko ,na temat rasizmu, ale to nie to samo", co antysemityzm. Przypomnę więc, że Pius XI już w 1928 r. jednoznacznie potępił antysemityzm. Dekret Świętego Oficjum przypominał, że Stolica Apostolska także wcześniej brała w obronę Żydów, występując przeciwko niesprawiedliwemu ich poniewieraniu", a papież, tak jak .potępia wszelką nienawiść i wrogość między narodami, tak potępia szczególnie nienawiść przeciwko niegdyś przez Boga wybranemu narodowi, ową nienawiść, która teraz zwyczajnie nazywana jest «antysemityzmem»" (...) (cyt. za Kościół, katolicy i narodowy socjalizm, praca zbiorowa, Warszawa 1983, s. 72). Skrajnie niesprawiedliwe są również uogólnienia ks. Musiała na temat stosunku Piusa XII do Żydów. "Niedziela" niejednokrotnie pisała już na temat prawdziwego obrazu postawy tego papieża wobec Żydów, cytując jakże przychylne sądy na ten temat ze strony takich znanych postaci żydowskich, jak choćby premier Izraela Golda Meir. Można tylko żałować, że ks. Musiał zamiast przytaczać fakty, woli w odniesieniu do Piusa XII sięgać po zafałszowane twierdzenia z arsenału przeciwników Kościoła i chrześcijaństwa. Ks. Musiał z grubej rury atakuje te środowiska kościelne, które zamiast mówić o antysemityzmie, mówiąo antyjudaizmie chrześcijańskim. Zdaniem ks. Musiała, "zmiana tej terminologii jest bardzo groźna. To ucieczka przedodpowiedzialnością" Przypomnę więc, że w Polsce zwrotu "antyjudaizm" zamiast "antysemityzm" zaczął używać tak bardzo zasłużony dla dialogu między chrześcijanami a Żydami abp Henryk Muszyński. Robił to z bardzo przekonywającym uzasadnieniem. Według abp. Muszyńskiego: antysemityzm spotykany w Polsce nie miał nigdy korzeni rasowych, a wyrastał z podłoża religijnego, gospodarczego i społecznego, i dlatego ja osobiście wolę go nazywać antyjudaizmem, wiośnie w odróżnieniu od antysemityzmu rasistowskiego" (abp H. Muszyński: Żydzi jako problem chrześcijański i polski, Więź, 1989, nr l, s. 7-8). Ks. Musiał, oczywiście, uważa, że on wie lepiej niż abp Muszyński, i piętnuje zmianę terminologii jako "bardzo groźną". Skrzętnie milczy również o jakże częstych, tak oburzających pomówieniach ze strony niektórych środowisk żydowskich, które fałszywie oskarżały Kościół w Polsce o antysemityzm. Znów odwołam się tu do opinii abp. Henryka Muszyńskiego, wyrażonej podczas H Sympozjum Teologicznego - Kościół i judaizm w kwietniu 1990 r.: "Często oskarżenia opolski 418 antysemityzm zwraca się przeciw Kościołowi polskiemu, a przede wszystkim jego najwybitniejszym {najbardziej miarodajnym przedstawicielom" (Collectanea Theologica, 1991, Fasc. ni! s. 81). Szkoda, że ks. Musiał z takąwerwą atakując chrześcijaństwo zajego"wielowieko-wy antysemityzm'', milczy jak grób na temat skrajnych antychrześcijańskich uprzedzeń występujących przez stuleciaw różnych środowiskach żydowskich i skrajnych antychrześcijań-skich zapisach w Talmudzie. A są przecież na ten temat świadectwa u uczciwych autorów żydowskich, choćby w książce prof. Israela Shahaka: Jewish History, Jewish Religion, Boul-der Colorado, USA, 1994, s. 24-25). Dowiedziałby się z tamtej książki również o skrajnych przejawach fanatyzmu antychrześcijańskiego we współczesnym Izraelu, choćby o publicznym rytualnym spaleniu w Jerozolimie setek egzemplarzy Nowego Testamentu przez członków Yad Le'akhim, żydowskiej organizacji religijnej, subsydiowanej przez Izraelskie Ministerstwo Religii (wg I. Shahak, op. cit., s. 21). Polecam ks. Musiałowi, by uważnie przestudiował również książkę izraelskiego autora Uri Hupperta: Israel, Rabini i heretycy (Łódź 1992) na temat rozmiarów fanatyzmu religijnego w dzisiejszym Izraelu. Szczególnie oburzające z powodu ogromnej nieodpowiedzialności pochopnych uogólnień jest stwierdzenie ks. Musiała, stawiające Polakom, broniącym się przed krytyką ich stosunku do Żydów, za wzór Niemcy, Francję czy Wiochy, które poszły daleko w, ,samo-oskarwniu się". ToporównaniePobkizNiemcamiprzebijawszystkie granice. Jak moż-na porównywać naród, który stracił ponad trzy miliony osób w wyniku niemieckich zbrodni, z najeźdźcą, który te zbrodnie stosował! (podkr. w wyd. książkowym - J.RN.) Radzę też ks. Musiałowi zajrzeć do uczciwych żydowskich autorów, którzy bardzo wysoko oceniająwłaśnie postawę narodu polskiego wobec Żydów w dobie wojny. Choćby Ludwika Hirszfelda (Dzieje jednego życia), Andrzeja Wróblewskiego (Być Żydem), Klary Mirskiej, Izaaka Lewina, Józefa Lichtena etc. By przypomnieć choćby ocenę Klary Mirskiej, polskiej Żydówki, która przez lata zbierała relacje o stosunku Polaków do Żydów w czasie wojny. W swej, niestety, tak przemilczanej w Polsce książce: W cieniu wielkiego strachu (Paryż 1980) Mirska pisała: "(...) Zebrałam wiele zeznań o Polakach, którzy uratowali Żydów i nieraz myślę: Polacy są dziwni. Potrafią być zapalczywi i niesprawiedliwi. Ale nie wiem, czy w jakimkolwiek innym narodzie znalazłoby się tylu romantyków, tylu ludzi szlachetnych, tylu ludzi bez skazy, tylu aniołów, którzy by z takim poświęceniem, takim lekceważeniem własnego życia, tak ratowali obcych (...)". Tak piszą uczciwi autorzy żydowscy. Czy ich też nie zna ks. Musiał? Niemcy czy nawet Francuzi w odróżnieniu od Polaków mająsię za co kajać. Czy jednak to rzeczywiście robią, jak głosi ks. Musiał? Nader wymowna pod tym względem jest historia przewodniczącego Bundestagu Philipa Jenningera. Przypomniał on sprawę odpowiedzialności narodu niemieckiego za eksterminację Żydów, przemawiając w rocznicę tzw. Nocy 419 Kryształowej. Swą bezwzględną szczerość natychmiast przypłacił utratą stanowiska przewodniczącego i złamaniem całej politycznej kariery. Stefan Kisielewski, komentując ten tak wymowny casus Jenningera, pisał: ,^fiemcywyrzucili przewodniczącego bomkiego parlamentu, który powiedział, ze to nie tylko Hitler, lecz cały naród niemiecki byl antysemicki. Uderzająca dyskrecja, ale mająca swój cel (wychowawczy?). Unoś to zarzuca się narodowi, że jest antysemicki (...). Dzięki więc dyskrecji jednej ze stron o Niemcach się milczy, a o Polakach mówi. Czyżby komar ważniejszy byl od słonia? (por. Powyborcze aforyzmy Kisiela, Tygodnik Solidarność, 21 grudnia 1990 r). Przypomnę, że parę miesięcy temu doszło do bardzo spektakularnego odcinania się w Niemczech od ciągłego przypominania o Holocauście - fakt, który bardzo wzburzył szefa gminy żydowskiej w Niemczech, Bubisa. Ks. Musiał wylicza, że w Auschwitz zginęło "najprawdopodobniej" milion trzysta tysięcy Żydów. W książce Auschwitz. Nazistowski obóz śmierci (Oświęcim 1993, s. 189) czytamy, że zginęło 960 tyś. Żydów. Powołując się na liczbę zabitych Żydów, ks. Musiał opowiada się za suwerennym żydowskim Auschwitzem", za żydowską eksterytorialno-ściąAuschwitzu. Czyż, jego zdaniem, należy więc zapomnieć o tragedii pomordowanych w Auschwitz wielu dziesiątków tysięcy Polaków, Cyganów, Rosjan eto.? Być może ks. Musiał nie wie, że całą historię obozu w Auschwitz można podzielić na dwa okresy: okres polski (1940 - połowa 1942), kiedy to większość deportowanych i ofiar stanowili Polacy, i okres żydowski (połowa 1942-1945), kiedy to większość deportowanych i ofiar stanowili Żydzi (por. Auschwitz. Nazistowski..., op. cit., s. 12). Być może dla ks. Musiała sprawa pamięci o martyrologii Polaków nie ma tak wielkiego znaczenia. Dla mnie ma, bo sam straciłem w wieku zaledwie 4 lat ojca w niemieckim obozie. Podobnie jak miliony Polaków, którzy stracili swoich bliskich. Ks. Musiał pisze: .Jestem pewny, że Żydzi zatroszczyliby się o godnąpamięć wszystkich zamordowanych, w tym Polaków". Skąd taka bezgraniczna pewność? Jak dotąd, widzimy aż nadto wiele działań zmierzających wyraźnie do zawłaszczenia pamięci o zagładzie dla tylko jednego narodu-Żydów. Ito zarówno kosztemPolaków,Rosjan,jakinp. Cyganów-narodu, który podobnie jak Żydzi miał ulec natychmiastowej eksterminacji, choć jego holocaust jest wciąż przemilczany. Przypomnę, że znany z ataków na krzyż w Oświęcimiu laureat Nobla Elie Wiesel "wsławił się" skrajnąwręcz skłonnością do przemilczania tragedii innych narodów, w tym holocaustu Cyganów. Odsyłam do lektury tekstów Szymona Wiesenthala, który z oburzeniem pisał o tych świadomych przemilczeniach Wiesela. Dlaczego ks. Musiał milczy o jaskrawych jadowitych przejawach antypo-lonizmu, o skłonnościach do nagminnego używania oszczerczego zwrotu "polskie obozy koncentracyjne" (nie niemieckie, nie nazistowskie nawet, lecz polskie), którego używa między innymi osławiony adwokat rabina A. Weissa - A. M. Dershowitz. 420 Na koniec ks. Musiał występuje z krytyką stosunku do komunistów, akcentując min.: "Teraz spotykam ludzi, którzy otarli się o partię, a odmawia się im godności (...). Chodzi o szarych ludzi, którzy chcieli tę Polskę budować, bo byli przekonam, że służą dobrej sprawie. O to, by mogli umrzeć z poczuciem godności". I to wszystko mówi ks. Musiał w czasie, gdy tak ogromne wpływy w Polsce ma stara nomenklatura, od gospodarki aż po media, gdy dziesiątki tysięcy starych wytrawnych aparatczyków komunistycznych żyje w dostatku z zagrabionych kosztem społeczeństwa pieniędzy i śmieje się w kułak z oszukanych milionów ludzi, którzy przez dziesięciolecia byli zepchnięci na margines. Gdy nikt z komunistów nie przeprosił milionów katolików za to, że przez dziesięciolecia byliwPolsce obywatelami drugiej kategorii, białymi Murzynami, o czym tak wstrząsająco pisał kilka lat temu bp Adam Lepa. Ks. Musiał mówi o sobie, że zawiódł tych, którzy oczekiwali, że zostanie profesorem filozofii, stwierdzając: gestem tylko kapelanem w zakładzie opiekuńczo-leczniczym". Brak pozycji naukowej i odpowiedniego przygotowania naukowego nieprzeszkadzamuwwyty-kaniu rzekomych błędów kard. Edwarda Cassidy'ego -przewodniczącego watykańskiej Komisji ds. Dialogu z Judaizmem, Piusa XI, Piusa Xn, abp. Muszyńskiego (bez wymienienia jego nazwiska, ale wyraźnie w odniesieniu do jego stanowiska w sprawie antyjudaizmu). Ks. Musiałuważa bowiem, że on wie lepiej, a "Gazeta Wyborcza" daje maksymalny wprost upustjego próżności, przyznając ogromnąobjętość najego skrajne wywody, godzące w chrześcijaństwo, Kościół, polskość. Osobiście wolałbym jednak, by w sprawach tak trudnych i kontrowersyjnych, jak dzieje stosunków chrześcijańsko-żydowskich i polsko-żydowskich, zabierali głos prawdziwi badacze i naukowcy typu księży profesorów Waldemara Chrostow-skiego i Zygmunta Zielińskiego. Zamiast inwazji amatorów, zastępujących głębokąwiedzę pochopnymi uogólnieniami tylko szkodzącymi w tak delikatnej materii. Ten szkic polemiczny ukazał się w "Niedzieli" z 24 stycznia 1999 r. Napad na Jasną Górę -- Kalumnie przeciw ks. Kordeckiernu Jeden z najzajadlejszych wrogów Polski i Polaków, nazistowski generalny gubernator części ziem polskich okupowanych przez ul Rzeszę - Hans Frank pisał w swym dzienniku: kościół jest dla umysłów polskich centralnym punktem zbornym, który promieniuje stale w milczeniu i spełnia przez tojunkcjęjakby wiecznego światła. Gdy wszystkie światła dla Polski zgasły, to wtedy zawsze jeszcze była Święta z Częstochowy i Kościóf. Za ten tak mocny związek z polskościąKościół katolicki płacił ogromnądaninękrwi od czasów Murawiewa-Wieszatiela po Hansa Franka. A jednak trwał w obronie polskości dalej i w najgorszych 421 czasach powojennych, poprzez wspaniałe wystąpienia Prymasa Tysiąclecia i później, w czasach "Mszy za Ojczyznę". I trwa nadal, broniąc wartości, wiary i Narodu. Ten właśnie związek Kościoła i Narodu jest szczególnie nienawistny dla dzisiejszych niszczycieli wartości, najczęściej ludzi o komunistycznym rodowodzie. Szokująwprost rozmiary i tendencyjność oszczerczych kampanii dzisiejszych rodzimych wrogów Kościoła. Usiłują oni zanegować nawet to, czemu nie przeczyli najzajadlejsi wrogowie Polski - prawdę o szczególnie silnych tradycyjnych więzach katolicyzmu i polskości. Jednym ze szczególnie jaskrawych działań tego typu jest podjęta w ostatnich miesiącach próba zdegradowania roli wielkiego narodowego Sanktuarium na Jasnej Górze i zniesławienia pamięci bohaterskiego przeorapaulinów-ks. Augustyna Kordeckiego. Antykościelni oszczercy najwyraźniej nie chcąsię pogodzić z roląodgrywanąw narodowej pamięci przez dzieje heroicznej obrony klasztom jasnogórskiego przed Szwedamiw 1655 r. Rozpoczynając kampanię najbrudniej szych ataków na postać ks. Kordeckiego, opierają się na pomówieniach jakże przypominających propagandowe metody typu: ..Kłamcie, Mamcie, a cos z tego przylgnie". Ton nadał tu marksistowski miesięcznik Dziś, redagowany przez ostatniego premiera PRL-u i ostatniego pierwszego sekretarza PZPR-u-Mieczysława? Rakow-skiego. Od dawna wielka część jadu tego marksistowskiego organu wylewa się przeciw Kościołowi. W czasopiśmie tym od dłuższego czasu kontynuowany jest wieloodcinkowy cykl comiesięcznych sążnistych, oszczerczych ataków na katolicyzm pt. Grzechy Kościoła, autorstwa Józefa Niteckiego. I to właśnie on przypuścił jako pierwszy dwa pełne kalumni i zafałszować ataki na postać bohaterskiego przeora Jasnej Góry".Zdrada księdza Kordeckie-go (Dziś z grudnia 1999 r.) i Jasnogórskie fałsze (Dziś ze stycznia 2000 r.). Niespodziewane ataki na ks. Kordeckiego, podjęte w stylu, jakiego nie pamiętano od czasów stalinowskich, przybrały formę dość skoordynowanej kampanii. W ciągu zaledwie paru miesięcy od. dwóch oszczerczych wystąpień Józefa Niteckiego pój awił się równie szkalujący atak pióra Cezarego Leżeńskiego (najpierw na łamach numeru 5 Aneksu, potem w przedruku w dużo popularniejszej Angorze. Warto tu przypomnieć, że kalumnia-tor ks. Kordeckiego - pisarz Cezary Leżeński należy do czołowych polskich masonów (według wydanej w 1999 r. książki Ludwika Hassa: Wolnomularze polscy w kraju i za granicą 1821-1999. Słownik biograficzny). Jak: kłamie Józef Nitecki Powróćmy jednak do inicjatora pierwszych ataków naks. Kordeckiego - dziennikarza JózefaNiteckiego. Istotę kalumni zawartych w jego artykułach dobrze wyrażają stwier- 422 dzenia zawarte już w Dziś z grudnia 1999 r.: "Wykreowanie zdrajcy ks. Kordeckiego na patriotę i herosa (...) to celowo powielane klamstwa. Ta mitologizacja rzeczywistości jest ukierunkowana na ukrycie zdrady króla i Rzeczypospolitej przez częstochowskich paulinów oraz na umacnianie i utrwalanie dominacji Kościoła katolickiego". Ludowe przysłowie powiada, że .kłamca powinien mieć dobrąpamieć". Józefowi Niteckiemu, oszczercy z marksistowskiego Dziś, wyraźnie tej dobrej pamięci brakuje. W grudniu 1999 r. konkludował na temat obrony klasztoru na Jasnej Górze przez paulinów z ks. Kordeckim na czele: "bohaterskich bojów tam nie było. Była natomiast zdrada, ugoda i targi o kosztowności i pieniądze" (s. 76). Zaledwie miesiąc później na łamach tegoż Dziś ze stycznia 2000 r. ten sam Nitecki przyznawał jednak, iż: .Paulini z przeorem Kordeckim na czele włożyli wiek wysiłku -w obronę klasztoru i jego otoczenia, łącząc możliwe w tej sytuacji akcje zbrojne z rokowaniami". W tym samym artykule ze styczniowego Dziś Nitecki dalej stara się jednak o maksymalne pomniejszenie znaczenia obrony klasztoru przed Szwedami, głosząc tezęo "miękkim oblężeniu Jasnej Góry" i akcentując: "Gdyby w czasie oblężenia Szwedzi widzieli w klasztorze znaczący punkt strategiczny, bez wątpienia zajęliby go". Snując tego typu absurdalne dywagacje, Nitecki nie wyjaśnia tylko jednej sprawy: po co więc w ogóle było Szwedom to ,^nifkkie oblężenie'1' Częstochowy, i to aż przez sześć tygodni - od listopada do końca grudnia 1655 r.? Czy Szwedzi robili to z nudów, dla zabawy, czy może dla postraszenia znienawidzonych katolickich zakonników? (podkr. w wyd. książkowym- J.R.N.) Nitecki głosi swoje wiekopomne "odkiycia",negującejakiekolwiekznaczenie obrony klasztoru na Jasnej Górze. Lansuje swe kłamstwa wbrew jednoznacznemu stanowisku tak licznych wybitnych polskich historyków, podkreślających strategiczne znaczenie obrony klasztoru na Jasnej Górze, jej bohaterstwo, jej wpływ na ogromne pobudzenie ogólnokrajowego ruchu oporu przeciw Szwedom. Od Kubali do Bobrzyńskiego i IConopczyńskiego Przypomnijmy najpierw, co pisało na temat obrony Częstochowy kilku czołowych polskich historyków drugiej połowy XIX wieku, względnie pierwszych dziesięcioleci XX wieku: Ludwik Kubala, Michał Bobrzyński i Władysław Konopczyński. Ludwik Kubala, pisząc tak podstawowe dzieło, jak Wojna szwedzka, poświęcił w niej wielki, bardzo starannie udokumentowany rozdział "oblężeniu Częstochowy". Wyniki historycznych badań Kubali dobrze wyrażałajedna z najważniejszych konkluzji wspomnianego rozdziału: 423 Manifesty wojska i szlachty podawały m. in. powodami powstania przeciw Szwedom oblężenie Częstochowy, ale dla włościan i drobnego mieszczaństwa był to powód najważ-niejszy(...).Szwedzipowstrzymaniwswymtryumfalnympochodzieprzezjedennikły klasztor ponieśli moralną klęskę. Wiara w ich nieprzezwyciężoną potęgę została zachwianą (...). Odważni zakonnicy i wielki przeor napędzili przykładem swoim do walki za ojczyznę szlach-tę (...)" (por. L. Kubala, Wojnaszwedzkawn)kul655il656,L-w6wm3T.,s. 181,182). Michał Bobrzynski, stańczyk, znany z bardzo sceptycznego podejścia do wszelkiego nadmiernego patosu, upiększania i heroizowania dziejów, w przypadku obrony Jasnej Góry przez ks. Kordeckiego nie miał żadnych wątpliwości co do jej bardzo dużej roli w polskich dziejach XVII wieku. Pisał: " Wówczas zbudziły się dopiero w narodzie zdrowsze i do reszty jeszcze wiekową anarchią nie zepsute instynkty, zbudziło się poczucie godności narodowej {..).Pierwszymobjawemtegoodrodzeniaumyshiisercawpolsldmnarodziebylateżw 1655 r. bohaterska obrona wsławionego jako miejscepielgrzymekkiasztoru ojców paulinów w Częstochowie podkierunidem Stefana ZamoysJdego i dzielnego przeora Augustyna Kordeckiego. Cudowny prawie opór, jaki stawiła drobna, alewielkim duchem zagrzana załoga, zmusił generała szwedzkiego Mullera do ustąpienia po pięciotygodniowym oblężeniu i wielu heroicznie ponawianych szturmach. Jeden ten fakt wstrząsnął do głębi zgnuśniałym narodem" (cyt. za: M. Bobrzyi\&]d,DziejePolsldw zarysie. Warszawa 1974, s. 351). Władysław KonopczyńskiJedenznajwiększychhistorykówpolskich, znakomity znawca dziejów Polski XVII i XVIII wieku, tak pisał w swych Dziejach Polski Nowożytnej: ,Ale najczystsze, najdonośniejsze hasło do walki dała całemu narodowi Jasna Góra. Dzielny, natchniony przeor paulinów, Augustyn Kordecki, z pomocą paruset mnichów, żołnierzy i szlachtywytrzymałw tym »kumiku« czterdziestodniowe oblężenie (l 9 listopada-27 grudnia), aż zmusił generała Burcharda Mullera do sromotnego odwrotu. Wieści o zamachu na świątynię częstochowską i ojej cudownej obronie przebiegły kraj jak ogniste wici, niecąc wszędzie pragnienie pomsty i wiarę we własne siły (...). Raz udało się wyjść z topieli - duch Czamieckich i Kordeckich przydusił w Polsce ducha Radziejowskich i Radziwiłłów (...)" (por. Konopczyński, Dzieje Polski Nowożytnej, t. D, Warszawa 1986 r, s. 19,31). \V oczach współczesnych historyków Wbrew insynuacjom Józefa Niteckiego i Cezarego Leżeńskiego także badania współczesnych historyków nie przyniosły faktów, które zanegowałyby twierdzenia o znaczeniu obrony Częstochowy dla polskiej XVII-wiecznej historii. Tym bardziej zaś nie znalazły się żadne dowody potwierdzające absurdalne oszczerstwa obu autorów na te- 424 mat rzekomej zdrady ks. Kordeckiego. Jakże chętnie nagłośniono by takie dowody w czasach PRL-u, gdy różni komunistyczni wrogowie Kościoła tak zawzięcie szukali dowodów jego błędów w przeszłości. Także w czasach PRL-u nie znalazł się jednak w Polsce żaden historyk, który pozwoliłby sobie na szkalowanie oblężenia Częstochowy w stylu Józefa Niteckiego, głoszącego dziś z całą dezynwolturą: "bohaterskich bojów tam nie było. Była natomiast zdrada...". W rozlicznych naukowych syntezach dziejów Polski z lat 70. i 80. wszędzie znajdujemy stwierdzeniajednoznacznie akcentujące rolę obrony Częstochowy i jej znaczenia strategicznego dla całości wojny przeciw Szwedom. Wybitny znawca historii XVII wieku - Janusz Tazbir pisał w wydanej przez niego wielkiej syntezie dziejów Polski pt. Zarys historii Polski (Warszawa 1979, s. 265): "Ogólne poruszenie wywołała zaś wiadomość o oblężeniu przez Szwedów klasztoru paulinów na Jasnej Górze: miejsca słynącego cudami. Ta trwająca dwa miesiące (listopad- grudzień) operacja militarna przyniosła wojskom Karola Gustawa nie tylko kompromitację wojskową ale stanowiła też poważny błąd, którego propaganda kontrreformacyjna i wtedy, i później, nie omieszkała w pełni wykorzystać". W historii Polski 1505-1864 (część I), napisanej przez głośnego historyka, później rektora UJ w latach 1981-87, prof. Józefa Andrzeja Gierowskiego (Warszawa 1978, s. 327), stwierdza się wprost: "Niemało przyczyniła się do rozbudzenia zapału do wałki udana obrona ufortyfikowanego silnie zapanowania Władysława IV klasztoru jasnogórskiego". Prof. Gierowski stwierdził również (s. 328), że wysuwane przez różnych autorów uściślenia "tłumaczą wprawdzie lepiej przyczyny, dla których Jasna Góra zdołała przetrwać sześciotygodniowe oblężenie, wbrew jednak najbardziej skrajnemu stanowisku zajętemu przez Olgierda Górkę, nie pomniejszają znaczenia samej obrony. Pod kierownictwem Kordeckiego powiodło się niewielkiej załodze, złożonej z kilkuset żołnierzy, chłopów, mieszczan i szlachty, przetrzymać napór szwedzki do momentu, kiedy w obawie przed nadchodzącą odsieczą ze strony oddziałów chłopskich nieprzyjaciel musiał uchodzić". W wydanym w 1976 r. w Warszawie wielkim syntetycznym zarysie Dziejów Polski pod redakcją prof. Jerzego Topolskiego czytamy na s. 326: "Częstochowa (zagrzewana przez przeora paulinów Augustyna Kordeckiego) postanowiła nie poddać się żądnemu skarbów Jasnej Góry generałowi szwedzkiemu Miillerowi. Skuteczna obrona Częstochowy leżącej na przedpolach Śląska miała pewne znaczenie strategiczne". W wydanym przez Tadeusza M. Nowaka i Jana Wimmera podstawowym dziele do historii wojskowości polskiej pt. Historia oręża polskiego 963-1795 (Warszawa 1981, s. 500,501) stwierdza się: "Chcąc zabezpieczyć granicę ze Śląskiem, dowództwo szwedzkie usiłowało opanować położone na niej punkty warowne, w tym i ufortyfikowany klasztor na Jasnej Górze w Częstochowie. Stawił on jednak silny opór, a wzmacniane stopniowo siły szwedzkie musiały 425 rozpocząć regularne oblężenie twierdzy. Zpoczątkiem grudnia otwarte powstanie wybuchło w cale/południowej Małopolsce (...). W nocy zaś z 26 na 27 grudnia również oblegający Jasną Górę gen. BurchardMuller musiałprzerwać działania i wycofać się na rozkaz króld'. Jakże pięknie i celnie pisał o ks. Kordeckim najwybitniejszy powojenny znawca historii Polski w XVII wieku - prof. Władysław Czapliński w swej Glosie do " Trylogii" (Wrocław 1974, s. 113): ,JSyl to człowiek głęboko religijny, równocześnie jednak trzeźwy, praktyczny, giętki, odważny, o nieprzeciętnych zdolnościach administracyjnych". ,^ordecki - pisze o nim historyk szwedzki, Theodor Westrin - to niezwykła mieszanina gorącej wiary... wyrachowania, praktycznej siły w działaniu i męstwa«. Istotnie trzeba było męstwa, by w chwili, kiedy zdawało się, że cała Polska uznała już Szweda królem, zdecydować się na stawianie oporu jego wojskom, trzeba było siły charakteru, zdolności przekonywania, by skłonie otoczenie, szlachtę i mnichów do zaakceptowania tej postawy, co więcej, do wytrwania przy tej decyzji w chwili, kiedy oblężenie zaczęło się przeciągać. Było to zaś tym trudniejsze, że Szwedzi, którym bardzo zależało na tym, by nie odchodzić z próżnymi rękami spod Jasnej Góry, godzili się na daleko idące ustępstwa, domagając się przyjęcia niewielkiej załogi (150 osób), co do której zapewniali, że nie będzie nawet kwaterowała w domach klasztoru". Sprawa obrony Częstochowy znalazła odpowiednie miejsce również w wielkim dziele eseistyki historycznej Pawła Jasienicy Rzeczpospolita Obojga Narodów. Jasieni-ca, wspaniały eseista, mogący w odróżnieniu od Niteckiego i Leżeńskiego poszczycić się prawdziwie gruntownym i wielostronnym wykształceniem historycznym, pisał w swym dziele (Warszawa, 1967, t. II, s. 164), iż ks. Kordecki przygotował Jasną Górę do obrony znakomicie, "obsadził dobrymi żołnierzami, miał artylerię zdecydowanie górującą nad działobitniami generała Miiiiera. Klasztoru nie oddał, wyświadczając w ten sposób niewątpliwą usługę sprawie polskiej i niezmierną wprost katolickiej (...). Postawmy więc ks. Kordeckiemu pomnik z napisem »Wzorowemu dowódcy« (...)". W znakomitym dziele historyka Jerzego Łojka Kalendarz historyczny. Polemiczna historia Polski (Warszawa. 1994, s. 113) czytamy: Niezrozumienie przez Szwedów znaczenia polskich symboli narodowych i religijnych (powtarzane przez okupantów lub marionetkowe władze w Polsce wielokrotnie po dziś dzień) spowodowało bezsilną (bo z militarnego punktu widzenia niczym nie uzasadnioną) próbę zajęcia klasztoru na Jasnej Górze. Kilkutysięczny korpus generała Burcharda Miiiiera przez sześć tygodni (19 listopada - 27 grudnia 1655 r.) oblegał'i ostrzeliwałMasztor'jasnogórski. Podprzywództwem ówczesnego przeora Augustyna Kordeckiegoparuset zakonników, żołnierzy i przedstawicieli szlachty stawiło heroiczny opór przeważającym siłom szwedzkim. Rozumiał niewątpliwie ks. Kordecki propagandowy i moralny sens tego oporu, stymulującego kraj do zbrojnego zrywu przeciwko okupantom". 426 Takie opinie na temat znaczenia Jasnej Góry i heroizmu samego ks. Kordeckiego wyrażali czołowi polscy historycy-profesjonaliści, od XIX wieku po dzień dzisiejszy, głębocy znawcy wspomnianego okresu dziejów. A tu nagle pojawia się dwóch "histo-ryków"-amatorów: dziennikarz Józef Nitecki (nie znalazłem żadnej pracy tego "giganta intelektu" w katalogu Biblioteki Narodowej) i średniego lotu pisarz Cezary Leżeński, i komunikują wszem i wobec: stwierdzenia o bohaterskiej obronie Jasnej Góry są mitem, a sam ks. Kordecki był zdrajcą. Szczególnie groteskowo wyglądają łamańce myślowe Leżeńskiego: ,^iie mowa zaprzeczyć, że ks. Kordecki zdradził swego pana, króla Polski Jana Kazimierza. Był -jakbyśmy dziś powiedzieli - kolaborantem, mimo ii później nie wpuścił Szwedów na Jasną Górę". Jakiż to przedziwny typ "zdrajcy" z tego ks. Kordeckiego! Tak sprzyja Szwedom, tak z nimi kolaboruje, że aż... nie wpuszcza ich na Jasną Górę i zmusza do sromotnego odwrotu! (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) Ks. Kordecki bronił się armatami i listami Przyjrzyjmy się bliżej, na czym panowie Nitecki i Leżeński oparli całe swoje tak niebywałe "odkrycie", "rewolucjonizujące" całą dotychczasową wiedzę o dziejach Polski w XVII wieku. Czyżby przez jakiś cudowny przypadek dotarli do zupełnie nieznanych dokumentów, które przez tak długi czas uchodziły uwagi najbardziej wybitnym i dociekliwym historykom-profesjonalistom? Otóż nie - obaj panowie powołują się na jedyny, za to koronny, dowód rzekomej zdrady ks, Kordeckiego, na jego list z 21 listopada 1655 r. do gen. Miiiiera. Otóż ten tak eksponowany przez nich list był już dobrze znany wcześniej historykom, choćby Ludwikowi Kubali (por. jego Wojnę szwedzką, Lwów 1913, s. 419-421). Tylko że Kubala traktował ten list wyłącznie jako jeden ze środków rozpaczliwej obrony ks. Kordeckiego przed wejściem wojsk szwedzkich za mury Jasnej Góry. Kubala pisał (s. 421): "To byty środki obronne. Bronił się armatami i takimi listami, wzywając równocześnie Ja-snogórców do walki za wiarę i ojczyznę, i prawowitego króla". Przypomnijmy, że w czasie wysłania przez ks. Kordeckiego tego listu do gen. Mulle-ra- 21 listopada 1655 r. przeważająca część Polski znajdowała się pod kontrolą Karola Gustawa. Jego zwierzchność uznała wówczas większość polskiej szlachty, magnatów, wojska (m.in. Jan Sobieski). W sytuacji, gdy sam król Jan Kazimierz opuścił terytorium Rzeczypospolitej, nawet Stefan Czamiecki rozważał, po kapitulacji Krakowa, możliwość przejścia pod rozkazy Karola Gustawa. Prof. Władysław Konopczyński pisał: ,J)oszło do 427 tego, że z chwilą zwinięcia oblężenia Lwowa (7 listopada) cala nieledwie Polska wyparła się prawowitego monarchy. Ucieczka króla wszystkim rozwiązywała ręce" (pp. cit., t. 2, s. 18). Zniekształcenie wymowy tekstów A. Kerstena Dodatkowym wzmocnieniem zarzutów o rzekomej zdradzie ks. Kordeckiego jest powoływanie się Leżeńskiego na ustalenia historyka Adama Kerstena w tej sprawie. Historyk A. Kersten, skłonny do maksymalnego odbrązowiania historii XVII wieku "metodą materialistyczną" nie był nieomylną wyrocznią, na którą można bezkrytycznie powoływać siew każdej sprawie. Henryk Czerwień słusznie wytknął mu też tendencyjność, różne nieścisłości i uproszczenia (por. H. Czerwień: Napad na Jasny Górę, Niedziela nr 27/2000 r.). Przy tym wszystkim A. Kersten reprezentował jednak pewien poziom, od którego daleki jest Cezary Leżeński, powołujący się na niego, z przekręceniem wymowy jego tekstów. W przeciwieństwie do Leżeńskiego, Kersten był jak najdalszy od interpretowania wspomnianego listu ks. Kordeckiego do gen. Mullerajaka rzekomego dowodu zdrady Wręcz przeciwnie. Zdaniem Kerstena: "motywy wysiania wiernopoddańczego pisma do Mii Hera są dosyć przejrzyste i nie mają nic wspólnego z rzeczywistym stosunkiem zakonników do oblegających. W ogóle nie przywiązywałbym większego znaczenia do tonu listu. Celem Kordeckiego bylo niedopuszczenie za wszelką cenę do tego, by załoga składająca się z cudzoziemskich żołnierzy i oficerów wkroczyła w mury klasztoru. List był częścią tej ceny, jaką zewnętrznie zdecydował się on zapłacić za pozostawienie w spokoju klasztoru jasnogórskiego". Ksiądz Kordecki rzeczywiście robił wszystko wyłącznie z myślą o zapobieżeniu wpadnięcia klasztoruw szwedzkie ręce. Deklarując gotowość akceptacji zwierzchnictwa Karola Gustawa, ks. Kordecki grałnaczas. Wysyłając list do gen. Miiiiera, równocześnie robił wszystko dla umocnienia klasztoru i przygotowania go do obrony oraz potajemnie zabiegał o pomoc króla Jana Kazimierza i Stefana Czamieckiego. O tych jego staraniach całkowicie milczy Cezary Leżeński, bo zbyt wyraźnie przecząjego oszczerczej tezie o zdradzie ks. Kordeckiego. Przypomnijmy, ŻE w liście pisanym do króla Jana Kazimierza ks. Kordecki deklarował mu wierność i zapewniał o swej woli stawiania oporu Szwedom. Dążąc do jak najskuteczniejszego zrealizowania swego głównego zadania- ochronienia klasztoru przed wejściem Szwedów - ks. Kordecki walczył i prowadził układy, umacniał obronę klasztoru i zwodził Szwedów obietnicami ustępstw w układach, starając się wciąż o "ociąganie sprawy" z nadzieją, że "sama zimowa pora osłabi nieprzyjaciela albo też nadejdzie pomoc od króla Jana Kazimierza".Takwiasme oceniał to prof. Kersten w biogra- 428 mię ks. Kordeckiego, pisząc w Polskim Słowniku Biograficznym (t. XIV, s. 54): płożenie aktu poddaństwa było zgodne z postępowaniem większości społeczeństwa szlacheckiego. Nie oznaczało to wcale, że Kordecki i starszyzna klasztoru zamierzaliwpuścić załogę szwedzką w mury klasztoru. Przeciwnie, polityka Kordeckiego konsekwentnie zdążała do tego, by ochronić Jasną Góręprzedwprowadzeniem obcej załogi. Zapobiec temu miało złożenie aktu i otrzy-maniew'zamian listu bezpieczeństwa (salva guardia). Jednocześnie Kordecki szukał pomocy dla klasztoru u króla Jana Kazimierza i polskich dowódców wojskowych. Po podejściu wojsk szwedzkich pod Jasną Górę Kordecki, jak i większość zgromadzenia, zdecydował się na zbrojne przeciwstawienie się próbom wprowadzenia załogi szwedzkiej. Podczas oblężenia klasztoru (18 listopada - 26 grudnia) użył wszelkich sposobów, od wiemopoddańczych w tonie listów do króla szwedzkiego Karola Gustawa, uprzejmychpism do dowódców szwedzkich oraz sojusznika szwedzkiego Hieronima Radziejawskiego, przez przeciąganie pertraktacji aż po zbrojny opór, aby nie dopuścić obcej załogi w mury klasztoru". Czy ktoś uzna, że ks. Kordecki miał lepszy wybór w sytuacji, gdy prawie nikt nie walczył w Polsce przeciw Szwedom? Czy mądrzej byłoby, gdyby zamiast pertraktować ze Szwedami i przeciągać negocjacje, cierpko przeciął z nimi od razu wszelkie rozmowy, dumnie deklarując: ,frzy Janie Kazimierzu stoimy i stać będziemy" i to w sytuacji, gdy sam król Jan Kazimierz uciekł za granicę, gdy w rękach Szwedów była Warszawa, Kraków i ogromna część pozostałej Polski? Fałsze Leżeńskiego Starając się maksymalnie pomniejszyć znaczenie obrony Jasnej Góry, wręcz zanegować jej jakiekolwiek znaczenie militarne, Leżeński pisał: "Obronę Jasnej Góry ledwo dostrzeżono w najbliższej okolicy. Dowody na to przytacza wybitny historyk Adam Kersten. Mimo że z wojny polsko-szwedzkiej zachowały się w archiwach i bibliotekach dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy dokumentów (...), to wedhigjego badań prawie w żadnym z nich nie wspomina się o oblężeniu Jasnej Góry i o cudownym wpływie j ej obrony na cały kraj. Ponadto w żadnym z uniwersałów czy listów królewskich nie ma wzmianki o obronie klasztoru. Także w innych dokumentach z 1655 r., a zachowało się ich wiele, wraz z uniwersałem opolskim Jana Kazimierza, nie podjęto też tej, ponoć tak ważnej dla Rzeczypospolitej sprawy". Stwierdzenia Leżeńskiego wyraźnie przeinaczają obraz reakcji różnych środowisk w Polsce na obronę klasztoru, przedstawiony w tekstach A. Kerstena, w paru sprawach świadomie go fałszując. 429 Podczas gdy Leżeński twierdzi, że według badań Kerstena "prawie w żadnym" (z dokumentów) nie wspomina się o oblężeniu Jasnej Góry, Kersten wyliczył wiele takich dokumentów, pisząc w książce P;env^ opu Jasne/'Go/y w 7 655/:, Warszawa 1959, s. 214-215: "Chronologicznie pierwszym dokumentem mówiącym o wpływie, jaki wywarła obrona Jasnej Góry, jest wspomniany już list Stanisława Maja do brata, napisany w Balicach l O grudnia 1655 r. Maj pisał dosyć wyraźnie o nadziejach, jakie wiązała szlachta sandomierska z wiadomością o obronie klasztoru. Drugą wzmianką, jaką się udało odnaleźć, jest drukowany już list Jerzego Lubo-mirsidego do Jana Kazimierza. List ten został odnaleziony w kopii sporządzonej przez Barckmanna, reprezentanta Gdańska na dworze królewskim, jej autentyczność jest niewątpliwa. (...). JerzyLubomirskipisafzLubowli 14 grudnia 1655 r. Prosiłkróla, abyjaknajszybciej wrócił do kraju. Między innymi stwierdzał: »A iż PP wojskowi znoszą się ze mną będę perswadował, aby za przyjściem ordy naznaczonej zaraz szli na sukurs Częstochowę), a potem da P. Bóg na Sędomierz«. (...). Innym stwierdzeniem, późniejszym zaledwie o 2 dni, jest uniwersał hetmanów z So-kala datowany 16 grudnia 1655 r. (...). Czytamy tam: ,K.osciół nawet Częstochowski, miejsce najzacniejsze, nie tylko Koronie, ale też Orbi Christiano do nabożeństwa i do wot różnych dla tychże łupów świętych, oblegszy kilka tysięcy ludzi, sacrilega manu dobywa, aby ten fundament devotionum inkwirowawszy, bezpieczniej wytracał dalszemi progresami wiarę świętą, a natomiast dwersas sectas do Królestwa wprowadzić. Zwrócić trzeba uwagę na »czas teraźniejszy « dokumentu: wróg »dobywa« Jasnej Góry. W kilkanaście dni później, w 3 dni po zakończeniu oblężenia, powszechny będzie zwrot »dobywać kazal«. Autentyczność uniwersału sokolskiego nie budzi zastrzeżeń". Trudno uznać za mało znaczące podjęcie sprawy oblężenia klasztoru na Jasnej Górze w tej wagi dokumentach, co uniwersał hetmanów z Sokala czy list Jerzego Lubomirskiego, już wtedy jednej z najbardziej znaczących postaci Rzeczypospolitej, od 1650 r. marszałka wielkiego koronnego. Kersten przypomniał również, iż: ,JDo okresu oblężenia Jasnej Góry odnoszą się również listy Piotra Des Noyers, sekretarza królowej, i nuncjusza papieskiego Piotra Woni. Aby korespondencji tej nie rozbijać, analizujemy łącznie listy, które mówią o oblężeniu i o jego zakończeniu". Zarówno Des Noyers, jak i Vidoni przebywali w czasie oblężenia na Śląsku w otoczeniu królewskim. Mała odległość dzieląca ich od miejsca akcji, dość liczna korespondencja, jaką musiał otrzymywać dwór królewski - oto prawdopodobnie źródła informacji, na których się opierali. 430 Listy Piotra Des Noyers ,^ą niezwykle interesującym materiałem opisowym do problemu wpływu oblężenia na tok walki. Kilka wzmianek o obronie i oblężeniu klasztoru, które podaje Des Noyers, muszą być uwzględniane i szczegółowo analizowane przez każdego historyka zajmującego się tymi zagadnieniom!'. Absolutnym fałszem jest twierdzenie Leżeńskiego, że w żadnym z listów królewskich nie podjęto sprawy obrony klasztoru na Jasnej Górze. Właśnie historyk Adam Kersten, na którego tak chętnie powołuje się Leżeński, pisał w cytowanej wyżej pracy (s. 216-217) o dwóch listach króla Jana Kazimierza w tej sprawie, z 26 grudnia 1655 r. Listy króla wyszły z Wielkiej Wsi na Spisze do Jana Torysińskiego i do ks. Kaszkowica, przywódcy grup chłopskich na Podgórzu. Według Kerstena (s. 216),, Król polecał Torysińskiemu i Kaszkowicowi, abywrazzŻegockim ijego ludźmi udali się na odsiecz Jasnej Góry". Na s. 217 Kersten pisze: "W liście do Kaszkowica król pochwalał »tę ochotę, którą ex zelo devotionis ku Najświętszej Pannie Częstochowskiej usihije dać odsiecz«'\ Kersten (s. 216) wspomina również i o liście królowej Marii Ludwiki do ks. Kaszkowica z Głogówka z 4 stycznia 1656 r., w którym królowa pisze, iż jest ucieszona nowiną, że się szczęśliwie zbliża pod Częstochowę. Jak widać, wbrew kłamstwom Leżeńskiego, para królewska przywiązywała wielkie znaczenie do obrony klasztoru na Jasnej Górze i zapewnienia mu skutecznej odsieczy. Wypisujący z ogromnąpewnością siebie apodyktyczne sądy o ks. Kordeckim i czasach Jana Kazimierza Cezary Leżeński nie zna podstawowych faktów z owej epoki. Myli np. - tylko o 10 lat - datę rokoszu Lubomirskiego, sytuując go - bagatelka zamiast w 1665 r. - w 1655 r., i to jeszcze przed oblężeniem Jasnej Góry. Nie jest to drobny błąd, jakaś literówka w jego tekście, bo Leżeński pisze wyraźnie, że Kordecki już raz wystąpił przeciwko swemu królowi w kwietniu 1655 r., nie otworzył ognia z dział do rokoszan Lubomirskiego i zamknął bramy przed żołnierzami Jana Kazimierza, tak jak w końcu tegoż roku przed Szwedami. Taka niewiedza o rokoszu Lubomirskiego, jednym z kilku najważniejszych wydarzeń doby rządów Jana Kazimierza, wystawia żałosne świadectwo na temat generalnej znajomości tamtych czasów przez Leżeńskiego. Dlaczego jednak tacy ignoranci zabierają glos, i to z ogromną hucpą, aby niszczyć najcenniejsze polskie tradycje? Dlaczego można bezkarnie upowszechniać najprzeróżniejsze hipotezy, próbujące zohydzić pamięć największych polskich patriotów? Dlaczego na tego typu praktyki nie reagują czołowi polscy historycy, dlaczego nie protestują przeciwko zniesławiającym narodowe dzieje kłamstwom takie gremia, jak władze Polskiego Towarzystwa Historycznego czy Towarzystwa Miłośników Historii? (podkr. wwyd. książkowym-J.R.N.) 431 KLs. K-ordecki jako wzorzec na dziś Przy okazji polemiki z oszczerczymi atakami na ks. Kordeckiego warto byłoby dłużej zastanowić się nad osobowością tego tak nieprzeciętnego duchownego i patrioty. Myślę, że czas najwyższy, by odejść od dość stereotypowego patrzenia na niego wyłącznie jako na symbol heroicznej walki, gorącej wiary i patriotycznego uniesienia. Ks. Kordecki był przede wszystkim wielkim realistą, niezwykle trzeźwym i racjonalnym. Był człowiekiem wielkiej odwagi, ale umiał znakomicie łączyć tę odwagę z maksymalną roztropnością i mierzeniem zamiarów na siły. Twardo chodził po ziemi, doskonale przygotowywał się do każdej sprawy, nie znosił pośpiesznych improwizacji. W polskiej historii, gdzie mieliśmy taki nadmiar specjalistów od nieprzygotowanych porywów i szarż, ks. Kordecki jawi sięjako jeden z nieczęstych symboli rozumnego, konsekwentnego, dobrze przygotowanego czynu, opartego na trzeźwym rachunku sił. Ludwik Kubala wspominał uwagi zaprzy-jaźnionegozks.Kordeckim wojewody pomorskiego, który akcentował, jak wiele obrona Jasnej Góry zawdzięczała .jedynie" czujności i zabiegom Kordeckiego: "On wszystko do obrony przygotował, pozycje dla armat i stanowiska załodze naznaczył, szopy pod murami z ziemią zrównał, robotników i straże nocami doglądał, żołnierzy słowem i hojnością zachęcał, szlachcie zniechęconej serca dodawał, a kiedy w końcu strach i zwątpienie poddać się i bramę otworzyć radziły, on się oparł i na swojem postawi!'. Podczas gdy Jasienica nazwał go "wzorowym dowódcą', inni wysławiali jego zdolności administracyjne i gospodarcze. Adam Kersten pisał w biogramie ks. Kordeckiego: "w swojej działahości zakonnej wykazywał wielkie zdolności administracyjne. (...). Podkreślano jego »rządność« i godną podziwu działalność gospodarczą". Sam papież Aleksander VII sławił w liście do nuncjusza roztropność i zręczność ks. Kordeckiego. Był wspaniałym połączeniem żarliwej wiary i gorącego patriotyzmu z uporczywą wytrwałą pracą na co dzień. Jakże potrzeba nam właśnie dziś takich wzorców w Polsce, gdzie ciągle mamy za dużo niedołęgów i fanfaronów podejmujących bez przygotowania jedynie słuszne" decyzje na zasadzie "jakoś to będzie" (podkr. w wyd. książkowym- J.R.N.). Ten szkic polemiczny ukazał się w dwóch częściach na łamach tygodnika "Niedziela" z 9 i 16 lipca 2000 r. 432 Przemilczani patrioci i polonofile Zapomniane karty zbliżenia polsko-żydowskiego Myślę że należałoby dużo szerzej spopularyzować najpiękniejsze chyba karty z historii stosunków między Polakami a Żydami, przypadaj ące na ostatnie lata przed wybuchem Powstania Styczniowego. Do czołowych żydowskich rzeczników współdziałania z Polakami należał wówczas rabin Bar Meisels, zdecydowanie zaangażowany w poparcie dla polskich ruchów niepodległościowych w 1831 i 1846 r. Na kilka lat przed Powstaniem Styczniowym Meisels wprowadził naukę języka polskiego do utrzymywanych przez gminę w Warszawie żydowskich szkól religijnych. Na spotkaniu u Andrzeja Zamojskiego 20 lutego 1861 r. Meisels powiedział: "Wdzięczny jestem Warn Panowie za to, że przypuściliście nas do wspólnego braterstwa. Bo i my czujemy, że jesteśmy Polakami, i kochamy ziemię polską takjak Panowie." Inny gorący rzecznik współdziałania polsko-żydowskiego, kaznodzieja żydowski i pisarz polityczny Marcus Jastrow 18 października 1861 r. zamknął synagogę na znak solidarności wobec zamknięcia kościołów warszawskich. Spowodowało to jego kilkumiesięczne aresztowanie. Bardzo żywą działalność publicystyczną na rzecz zbliżenia polsko-żydowskiego rozwijał DanielNeufeId, redaktor wydawanego od 1861 r. pisma, Jutrzenka", którego celem było usuwanie wzajemnych uprzedzeń i wspieranie współpracy obu narodów. W 1863 r. "Jutrzenkę" zlikwidowano uznającjąza pismo "rewolucyjne", aNeufelda karnie zesłano do Czelabińska do czasu ustania nieporządków" w Królestwie Polskim. Do najpiękniejszych postaci z historii polsko-żydowskiego zbliżenia przed Powstaniem Styczniowym należał uczestnik manifestacji patriotycznej z 8 kwietnia 1861 r., młody Żyd Michał Landy, który pochwycił krzyż upuszczony przez rażonego kuląrzemieślni-ka i wzniósł go wysoko ponad tłum, do chwili gdy jego z kolei trafiła kula carskiego żołdaka (zmarł następnego dnia). Jego śmierć stała się inspiracją dla głośnego wiersza C. Norwida "Żydowie polscy". Podjęte z takim entuzjazmem przez obie strony działania dla stworzenia trwałego zbliżenia polsko-żydowskiego zostały przekreślone na skutek klęski Powstania Stycznio- 433 wego i konsekwentnych wysiłków caratu, zmierzających do skłócenia środowisk polskich i żydowskich. Nader charakterystyczne pod tym względem były działania dyrektora Komisji Spraw Wewnętrznych, a w latach 1862-1863 oberpolicmajstra warszawskiego Sergiusza Muchanowa, dziś wspominanego głównie w roli męża słynnej Marii K-alergis. Już w początkach nasilenia prapolskiego mchu patriotycznego wśród Żydów w 1861 r., Muchanow próbował doprowadzić do skłócenia obu społeczności narodowych poprzez sprowokowanie pogromu żydowskiego i zniszczenie synagogi w Turku. Warszawska gmina żydowska w odezwie "Do braci Izraelitów, dzieci polskich", reagując na inspirowane przez Muchanowa próby podszczuwania chrześcijan przeciw Żydom, porównywała tolerancję dawnej Rzeczypospolitej z uciskiem Żydów przez władze carskie w ciągu trzydziestolecia po klęsce Powstania Listopadowego, stwierdzając, że przeszło sto rozporządzeń rządowych, tyczących się Żydów, było wydanych, a żadne z tych rozporządzeń nie zawiera ulgi, lecz owszem, do coraz większego uciemiężenia dąży... Ustosunkowując się do działań, które doprowadziły do pogromu w Turku, w odezwie warszawskiej gminy żydowskiej pisano: "Jak Polska Polską, podobnej zgrozy nigdy nie znano! Chcecież poznać prawdziwego ducha narodu! Ot widzicie, zaledwie wolniej oddycha, ajuż kapłani jego we wszystkich kościołach ozwali się słowami miłości i braterstwa ku nam, przyznając nas za dzieci ojczyzny, którą od ośmiu wieków zamieszkujemy. Bracia Izraelici! Odwaga i męstwo! Przyjmujemy z gorliwością bratnią dłoń nam podaną!...". Szczególnie wymowne dowody niechęci, z jaką różne instancje caratu spoglądały na próby zbliżenia między ludnością polską a żydowską i tendencje asymilacyjne, znajduje-my w opublikowanych w 1966 r. przez redakcję, pamiętnika Teatralnego" w mikroskopijnej liczbie egzemplarzy wyciągach z protokółów Warszawskiego Komitetu Cenzury w okresie od 1873 r. do 1905 r. na temat różnych polskich sztuk teatralnych (...). Na przykład na posiedzeniu cenzury w dniu 17 sierpnia 1891 r. W. M. Janowski tak ocenił dramat Pawła Kośmińskiego "Syn Judy" według powieści E. Orzeszkowej "Eli Makower": "Sztuka ta jest przeróbką znanej powieści E. Orzeszkowej, więc porusza kwestie stosunków polsko-żydowskich. Kwestię tę porusza w duchu w jakim usiłowali ją rozstrzygnąć smutnej pamięci twórcy pojęcia,golący mojżeszowego wyznania", więc w duchu większej solidarności Polaków z Żydami, jako że, wedle wyrażenia autora, jednych i drugich wykarmiła ta sama ziemia. Uznając propagandę polsko-żydowskiej solidarności za szkodliwą dla sprawy rosyjskiej w naszym kraju, p. Iwanowski zaproponował wystawienia tej sztuki zabronić. Komitet Cenzury zgodził się ze stanowiskiem cenzora (...). W autobiograficznej "Historii jednego życia", napisanej przez znakomitego polskiego uczonego żydowskiego pochodzenia Ludwika Hirszfelda, znajdujemy jedno z najbardziej wzruszających świadectw związków polsko-żydowskich z okresu drugiej wojny 434 światowej, która tak zdziesiątkowała oba nasze narody. Otóż podczas publicznego posiedzenia Rady Gminy w getcie warszawskim, 28 czerwca 1942 r. w najczarniejszym okresie hitlerowskiej okupacji w Polsce, w czasie przerwy w posiedzeniu doszło, jak pisał Ludwik Hirszfełd, do następującego wydarzenia: "W czasie przerwy - była to niezapomniana chwila - rozległa się muzyka fortepianowa, wiązanka preludiów Chopina, przeplatana akordami »Jeszcze Polska nie zginęła«. Żydom zabroniono grać muzyków nieżydowskich; fakt grania Chopina na oficjalnym posiedzeniu posiadał swoją wymowę. Ale pragnąłbym przekazać potomności również, że na tym ostatnim posiedzeniu gminy grano »Jeszcze Polska nie zginęła«. Za tę pieśń i artysta, i prezes, i większość obecnych mogła iść do obozu koncentracyjnego. Ale mogę zapewnić, że u nikogo z obecnych nie wyczytałem w oczach obawy, przeciwnie, pieśń ta była wyrazem nadziei i wdzięczności". Fragment mego kilkudyesięciostronicowego szkicu opublikowanego po angielsku w żydowskim numerze "Dialectics andHumanism " 1989, nr l, s. 46, 47-48, 58, pt "Poles andJews: The Forgotten Tradition ofCooperation. Skróconą wersy tego tekstu pt "Polacy i Żydzi. Ciągle za mało znane sąwspólne tradycje"opublikowałem na zamach "Przeglądu Tygodniowego" z 13 marca 1988 r. Pamiętajmy o przyjaciołach Jesteśmy przedziwnym krajem. Dalej trwa bezkrytyczna chwalba filmu Spielberga mimo zawartych w nim przekłamań, ukazujących rzekomą współodpowiedzialność Polaków za mordowanie Żydów (komendy w Oświęcimiu po polsku etc.) Perfekcyj-ność techniczna filmu tym mocniej będzie sprzyjać utrwaleniu negatywnych stereotypów wśród milionów niezorientowanych osób w świecie. W tym samym czasie, gdy niektórzy apoteozują najgorszych polakożerców typu Urisa, powszechnie przemilcza się prawdziwych przyjaciół lub o nich gruntownie zapomina. Co na jedno wychodzi. Ile osób w Polsce wie o świetnych propolskich książkach amerykańskiego historyka Richarda C. Lukasa, a zwłaszcza o jego Zapomnianej zagładzie (Forgotten Holocaust), poświęconej hitlerowskiej eksterminacji narodu polskiego? Ile osób zna płomienne wystąpienia w obronie Polaków, wyszłe spod piór żydowskich intelektualistów Józefa Lichtena i Israela Shahaka? (...). Niemal zupełnie przemilczano w Polsce ogromnie interesującą historię Polski pióra niemieckiego historyka Heralda Lauena (trzy wydania w latach 1954-1956 w Stuttgar-cie). Lauen, wyraźnie zauroczony Polską, przedstawił dawnąRzeczpospolitą Obojga Na- 435 rodów jako kraj wolności i tolerancji, jaskrawo kontrastujący z despotyzmami sąsiadów Polski ze wschodu, zachodu i południa. (...). Ileż niezasłużonych przykrości przeżyli dwaj chyba najbardziej znani XX-wieczni orędownicy sprawy polskiej wywodzący się ze środowisk żydowskich: Wilhelm Feld-man i Szymon Askenazy. Feldmana, świetnego propagatora historii polskiej myśli politycznej i literatury wciąż spotykały złośliwe docinki i uprzedzenia; ukuto nawet zwrot "feldmanić". Wspaniałemu polskiemu historykowi Szymonowi Askenazemu niektórzy nigdy "nie wybaczyli" żydowskiego pochodzenia (jakże przejmująco pisał o tym Jacek Maziarski w tekście Wstyd! w "Ładzie" z 28 sierpnia 1988 roku), Niedawno przeżyłem szok w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie. Poprosiłem o wydanąw 1921 roku książeczkę Polska pióra Roberta Howarda Lorda, historyka amerykańskiego znanego u nas głównie z ogromnej monografii Drugi rozbiór Polski. W 1919 r. Lord, będąc szefem ekspertów prezydenta Wilsona w sprawach Europy Środkowej, niestrudzenie walczył w Wersalu o interesy Polski. Ten tak zasłużony dla nas polonofil dawno powinien mieć swą ulicę w Warszawie. Jego książeczka, notabene pięknie przełożona na język polski przez znanego poetę Jana Kasprowicza, jest prawdziwą skarbnicą argumentów w obronie Polski i Polaków, zasługujących wciąż na jak najszersze cytowanie. Stąd mój szok - byłem pierwszym, który rozcinał tę książeczkę w Bibliotece Uniwersyteckiej w 72 lata po jej wydaniu (!!!). Kiedyż wreszcie nauczymy się doceniać prawdziwych przyjaciół Polski? Tekst publikowany na łamach "Ładu" z 10 kwietnia 1994 Przemilczenia Selektywność i przemilczenia cechująnasze rodzime dyskusje o najistotniejszych sprawach duchowych. "Gazeta Wyborcza" przez ponad rok milczała z uporem o tak ważnej książce jak "Brawa o Polskę" Jana M. Jackowskiego, by w końcu zareagować wściekłym atakiem na niąw momencie, gdy "Słowo - Dziennik katolicki" uznało ją za Książkę Roku. Ta sama "Gazeta Wyborcza" nie dostrzega zwolenników dialogu żydowsko-chrześcijańskiego, jak znanego izraelskiego uczonego Israela Shahaka, autora wydanej kilka miesięcy temu w Stanach Zjednoczonych bardzo ważnej intelektualnie książki Jewish History Jewish Religion. The Weigh ofThree Thousand Years. Książki będącej zarazem ostrą krytyką szowinizmu i nietolerancji religijnej we współczesnym Izraelu. Nasza prasa chętnie odnotowuje kolejne wyskoki antychrześcijańskiego rabina A. Weissa. Równocześnie całkowicie przemilcza postaci prawdziwie wybitnych 436 Żydów, rabinów amerykańskich, rzeczników dialogu, demaskujących od dawna różne uproszczenia propagandy antychrześcijańskiej i antypolskiej (rabina Solomona Rappa-porta, Marca Sapersteina czy Byrona L. Sherwina). Parę lat temu "Gazeta Wyborcza" skrajnie wyeksponowała wywiad z B. Tejkowskim (...). Tekst publikowany na lamach "Ładu "z 5 lutego 1995 "Wierzyli w Polskę Od wielu lat obserwujemy szczególnie perfidną manipulację w większości publikacji o stosunkach polsko-żydowskich, i to zarówno popularnych, jak i naukowych. Polega ona na świadomym przemilczaniu Polako-Żydów czy wręcz Żydów-asymilatorów najlepszych polskich przyjaciół pośród Żydów, czy wręcz Żydów bez reszty identyfikujących się z polskością (od Leona Hollenderskiego poprzez Bernarda Lauera do Józefa Lichtena). Przypominanie ich postaci i poglądów jest bowiem wyraźnie niewygodne dla różnych nienawistników, którzy zamiast dialogu między Polakami i Żydami, szukania tego, co łączy, szukają tego, co jątrzy i dzieli. Niewygodne dla tych, którzy za wszelką cenę chcą wyeksponować rzekomy "polski antysemityzm" i rzekome polskie skłonności do nietolerancji i ciągłego "dyskryminowania" mniejszości żydowskiej. Tak jak robią to w pracach popularnonaukowych Artur Eisenbach, Alina Cala czy Jerzy Tomaszewski, a w publicystyce KTT, Adam Michnik, Dawid Warszawski, Michał achy,ZygmuntKalużyńskietc.(podkr.wwyd. książkowym-J.R.N.). Tropienie antysemityzmu niektórzy z nich łącząz posuwaniem się do rzeczy skrajnie niegodziwych. Przykładem jest nagłośnienie przez "Gazetę Wyborczą" postaci mało znaczącego i podejrzanego awanturnika Bolesława Tejkowskiego przez danie prawie dwóch kolumn na wywiad z nim pt. "Żydzi są wszędzie" ("Gazeta Wyborcza" z 4 lipca 1991), wyraźnie potrzebny "Gazecie Wyborczej" dla uwypuklenia rozmiarów rzekomego "polskiego antysemityzmu". Ta sama "Gazeta Wyborcza" równocześnie starannie przemilcza piękne postaci żydowskich polonofilów, takich jak izraelski profesor Israel Shahak, głośny krytyk antypolskości lanzmannowskiego "Shoah",jak Oswald Rufeisen, Dora Kacnelson, rabin Solomon Rappaport i inni. Milczy dlatego, bo przypomnienie poglądów Żydów-polo-nofilów obalałoby jednostronne żydowskie racje, które tak uparcie serwuje się polskim czytelnikom od czasu osławionego ataku Jana Błońskiego na "antysemickie" polskie społeczeństwo w "Tygodniku Powszechnym" w styczniu 1987 roku. Bo ci Żydzi-polonofile pierwsi polemizowaliby z antypolskimi kłamstwami i uprzedzeniami. Częstokroć to oni właśnie 437 najostrzej piętnowali "ucieczkę od wdzięczności" wielu Żydów uratowanych przez Polaków w czasie wojny, a dziś obrzucających tychże Polaków najgorszymi pomówieniami (tak jak to zrobił Jerzy Kosiński wobec chłopów-wybawicieli w "Malowanym ptaku"). W rezultacie część ludzi rozgoryczona czytaniem tylko o brutalnych atakach na rzekomo "antysemickich" Polaków, kolejnych "gościnnych występach" rabina Weissa, ete. w końcu wpada w pułapkę stereotypów o rzekomej wrogości całego narodu żydowskiego do Polski. I nie wierzy wręcz, by ktokolwiek z Żydów mógł być przyjazny Polsce. Takie są efekty długotrwałych przemilczeń, które pragnę przełamać w tej pracy, pokazując w niej postaci wielu zapomnianych i przemilczanych Żydów, absolutnie związanych z polskością. I gotowych w razie potrzeby nawet oddać życie dla Polski, jak Żyd Michał Landy, który poległ w czasie manifestacji patriotycznej 1861 r. trzymając w ręku krzyż, który przejął z ręki rannego manifestanta. Jakże odległy jest ten piękny czyn od dzisiejszego fanatyzmu rabina Weissa, jego nieprzejednanej wrogości do krzyża. Ludzie, którzy nie wierząw możliwość autentycznego przeżywania polskiego patriotyzmu przez osoby pochodzenia żydowskiego, poza uprzedzeniami, grzeszą również małodusznością, niewiarą we własny naród i atrakcyjną siłę przyciągania polskości. Dodajmy, że ta siła przyciągania, o dziwo, była największa właśnie w XIX wieku, gdy Polski nie było na mapie. A jednak właśnie wtedy wizja Polaków, jako narodu nieustraszenie i bezkompromisowo walczącego o wolność narodu - europejskiego symbolu wolności, przyciągnęła na trwałe do polskości tysiące osób z innych nacji, nawet wielu synów germani-zatorów w Poznańskiem czy w Galicji. Słynny żydowski publicysta, niestrudzony rzecznik dialogu żydowsko-polskiego i ży-dowska-chrześcijańskiego Józef Lichten pisał w paryskich "Zeszytach Historycznych" (zesz. 42,1977) o godzącym w najbardziej prapolskich Żydów "nie kończącym się łańcuchu ataków i oskarżeń ze strony tych ugrupowań żydowskich, które zwalczały przywiązanie do kultury polskiej i wszelką dążność młodzieży i szerszego społeczeństwa do zespolenia Żydów z państwem i narodem polskim". Niestety, ataki te nadal trwają. Co więcej, postawa wroga temu zespoleniu wyraźnie dominuje dziś wśród przeważającej części wpływowych osób pochodzenia żydowskiego w Polsce (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Jakże odmiennie, niż było na przełomie XIX i XX wieku, gdy najświatlejsi, najznakomitsi intelektualnie przedstawiciele środowisk żydowskich absolutnie polonizowali się, i stawali się bezkompromisowymi rzecznikami polskości, ściągając na siebie gromy potępień "za odstępstwo" w ortodoksyjnych fanatycznych środowiskach żydowskich. Dość przypomnieć choćby tak oddane Polsce i polskości postaci jak Szymon Aske-nazy, Wilhelm Feldman, Julian Unszlicht, Henryk Nussbaum, Mikołaj Korenfeid, Stefan 438 Natanson, Józef Natanson, Arnold Chaim Rappaport, Leopold Caro, Bernard Lauer, Władysław Feldstein, Herman Feidstein, Andrzej Baumfeid, Emil Byk, Anatol Miihistein, Kazimierz Sterling, Bertold Merwin. Wilhelm Feldman (później autor znakomitej historii polskiej myśli politycznej) już jako 15-letni chłopak o mało nie został zlinczowany przez gniewny tłum żydowskich wiernych za "profanację świątyni" po tym, jak wystąpił podczas uroczystości w synagodze zbaraskiej z gorącym przemówieniem na cześć polskiego bohaterstwa z okazji 200. rocznicy odsieczy wiedeńskiej. Redaktor naczelny "Znaku" Jacek Woźniakowsid pisał jużw 1973 roku w "Zapiskach kanadyjskich" (Warszawa 1973, s. 243,237) o "naszych maniakalnych filo-semitach", o tych "naszych filosemitach, którzy szlachetność i wdzięk własnej postawy przenoszą nad wysiłek historycznych dociekań". Niestety, od 1973 r. nasi rodzimi filosemici jeszcze zmienili się na gorsze. Za nic nie uświadczysz dziś wśród nich "szlachetności" i "wdzięku", o których, wspominał Jacek Woźniakowski. Tym mocniej dominuje za to skrajna hucpa różnych Grońskich i Toeplitzów, bez cienia troski o fakty i próby dociekań historycznych (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Nawet w publikacjach, mających z pozoru ambicje naukowe, spotykamy przejawy skrajnej stronniczości i tendencyjności. Weźmy choćby tak jaskrawy przykład książki Aliny Całej: "Asymilacja Żydów w Królestwie Polskim (1884-1897)" (Warszawa 1989). Książka ta wydana w PIW, a więc za polskie pieniądze, gwałtownie atakowała i ośmieszała nurt Żydów nam Polakom najbliższych, tych, którzy wierzyli w Polskę, Żydów-asymi-latorów. Tych Żydów, którzy nie uważali, jak pani Alina Cała (s. 83 cytowanej książki), że "tradycyjna gościnność Polaków dlaprzesla dawanych była mitem..." Alina Cała z werwą atakowała prapolskich Żydów asymilatorów za ich rzekome zakompleksianie, z którym głosili chwałę Polski i Polaków, powodując opustoszenie moralne" (bo podważali fanatyczną ortodoksję żydowską). Podobnądo Całej tendencyjność cechuje blisko 700-stronicowąksiążkę Artura Eisen-bacha o emancypacji Żydów na ziemiach polskich 1785-1870, wydaną również w PIWie w 1988 r. Książka ta wciąż eksponuje rzekomy antysemityzm polski, równocześnie systematycznie przemilczając postaci najbardziej zasłużonych Żydów polonofilów, których rola o ileż uczciwiej była traktowana 60-70 lat temu w pracach rzeczywiście wielkiego historyka żydowskiego Meiera Bałabana. Na przykład w książce Eisenbacha nie ma ani słowa o opisywanym niegdyś przez Wilhelma Feldmana i Meiera Bałabana słynnym rabinie Abrahamie Kohnie (l 807-1848), jednej z najpiękniejszych postaci w historii dialogu żydowsko-polskiego. Człowiek, który był pierwszym męczennikiem na rzecz tego dialogu (zamordował go inny Żyd właśnie za to, że wierzył w Polskę). Rabin Kohn, znie- 439 nawidzony przez proaustriackich serwilistów i wciąż denuncj owany do władz zaborczych, niestrudzenie głosił, że Żydzi żyj ący od wieków wśród Polaków są dziećmi polskiej ziemi i powinni obowiązkowo znać język polski. W pierwsząrocznicę stracenia polskich emisariuszy: «I». Wiśniewskiego i J. Kapuścińskiego 31 sierpnia 1848 roku Kohn odprawił uroczyste nabożeństwo w templum. Jako przedstawiciel żydostwa wszedł w skład polskiej patriotycznej Rady Narodowej we Lwowie. Przy różnych okazjach występowałpu-blicznie zaumacnianiem zbliżenia polsko-żydowskiego. Zaakcentował to również w druku w "Listach z Galicji". Działalność rabina KohnaJego ogromne propolskie zaangażowanie wzbudzały ku niemu skrajną nienawiść w kręgach żydowskich ortodoksów. We wrześniu 1848 roku rabin Kohn został zamordowany przez żydowskiego zamachowca Berle Pilpela, który zdradziecko zakradł się do kuchni rabina w porze obiadowej i wsypał arsze-nik do rosołu. Rabin zmarł w strasznych męczarniach, zginęła również jego najmłodsza córeczka. Żydowskiego zamachowca-fanatyka uwięziono, ale udało mu się zbiec z więzienia po stłumieniu polskiego ruchu niepodległościowego w Galicji. Kiedy jednak mówimy o pominięciach i przemilczeniach; zauważyłem przedziwną prawidłowość w podstawowych książkach o stosunkach polsko-żydowskich, jak np. wydane pod batutąprof. Jerzego Tomaszewskiego "Najnowsze dzieje Żydów". Otóż na-wetw ich bibliografiach przemilcza się książki czołowych Żydów-polonofilów. I jest tak chyba nieprzypadkowo. Bo książki te dają zupełnie inny obraz stosunków polsko-żydowskich od sugerowanego dziś przez żydowskich wpływowych autorów, bo bronią prawdy o polskiej tolerancji i obalają brednie o "polskim antysemityzmie" (podkr. wwyd. książkowym-J.R.N.). Tekst publikowany na lamach "Słowa-Dziennika katolickiego" z 24-26 lutego 1995 jako 17 odcinek mego cyklu "Przemilczane świadectwa". Vy obronie prawdy Trwająca przez całąpierwszą wojnę światową oszczercza kampania na temat rzekomych pogromów żydowskich przyniosła bardzo duże szkody obrazowi Polski i Polaków w świecie. Po wielokroć powtarzane antypolskie oszczerstwa zyskały bardzo duży rezonans w środowiskach żydowskich na całym świecie, głównie wśród osób mało zorientowanych, ale wyczulonych na każdąwieść o domniemanych prześladowaniach Żydów. Bardzo wiele osób uwierzyło bezkrytycznie w barwne opisy rzekomych antyżydowskich okrucieństw w Polsce i przyłączyło się do kampanii antypolskich protestów organizowanych przez niemieckich i amerykańskich Żydów. Dla Polaków szczególnie zaskaku- 440 jące i przykre było przyłączenie się do tej kampanii słynnego duńskiego pisarza, historyka literatury i krytyka Georga Brandesa. Georg Brandes (właść, Morris Cohen) był jednym z najwybitniejszych ówczesnych twórców europejskich żydowskiego pochodzenia. Dwadzieścia lat wcześniej po kilkakrotnych pobytach na ziemiach polskich wysławiał tradycj e polskiej tolerancji, i to, że w Polsce "we przyjęła się (...) owa specjalna forma niemieckiej nienawiści, którą ochrzczono przesadną nazwą antysemityzmu". Teraz jednak fałszywie poinformowany w duchu antypolskim przez rosyjskich Żydów, tzw. litwaków, w latach 1914-1915 dał się wciągnąć w kampanię przeciw Polsce. I nadużył swego wielkiego autorytetu dla poparcia najskrąjniejszych fałszów o pogromach w Polsce. Słynny historyk polski Władysław Konopczyński musiał w kwietniu 1915 roku publikować specjalną replikę na łamach szwedzkiej gazety konserwatywnej "Nya Dagligt Aliehanda", wyszydzając "demaskatorskie" fałsze Georga Brandesa: "Zdaniem pana Brandesa stoi ona (kultura polska) nierównie niżej niż kultura rosyjska, ponieważ Rosjanie: Korolenko, Andriejew, Gorkij protestowali przeciwko pogromom w Rosji, a tymczasem Świętochowsid iNiemojewsId nie potępili pogromów u nas. Prawda, nie potępili... Ale też Bernard Show nie potępił pogromów angielskich, ani Strindberg szwedzkich, ani Barres francuskich; w ogóle nasze/zachodniej cywilizacji daleko do rosyjskich wyżyn. Trzeba dopiero najpierw urządzić te pogromy, aby je potem należycie potępić". (cyt. za W. Konopczyński "Umarli mową", Poznań 1929, s. 91). Trzeba przyznać, że była wielka różnica między historią antypolskiej kampanii oszczerstw doby I wojny światowej, aprowadzonąod lat 60. nowąkampaniąpolakożer-czą. Otóż w czasie ostatnich dziesięcioleci prawie nie słychać było głosów uczciwych Żydów w obronie Polski i Polaków (poza wyjątkami w stylu Józefa Lichtena, Israela Shahaka czy Izaaka Lewina). Pierwsza XX-wieczna kampania antypolskich oszczerstw w czasie pierwszej wojny światowej natomiast wywołała liczne głosy oburzenia w części środowisk żydowskich, w tym nawet szereg odrębnych propolskich pozycji książkowych, pełnych autentycznej pasji polemicznej. Zyskały one rozgłos na forum międzynarodowym. Tym bardziej warto przypomnieć opinie (dziś zapomniane i przemilczane) tych sprawiedliwych Żydów, którzy zdecydowanie występowali w obronie prawdy o Polsce. Na szczególne przypomnienie w Polsce zasługuje postać bardzo popularnego w swoim czasie żydowskiego pisarza z Niemiec Benjamina Segela, autora licznych publikacji tłumaczonych na kilka języków europejskich. W 1918 roku wydał on w Berlinie głośną, choć dziś całkowicie u nas przemilczaną, nawet w bibliografiach, książkę "Die polnische Judenfrage" (Polska kwestia żydowska), która zyskała sobie dwa wydania w krótkim czasie. Książka Segela niezwykle ostro piętnowała rozpętaną przez Żydów niemieckich "nagonkę antypolską, którą od ponad roku uprawia rząd pism syjonistycz- 441 nych i innych kierunków w Niemczech i Ameryce (...). Od listopada 1914 roku każdy, kto ośmielił się piętnować nagonkę antypolską, jest traktowany w kręgach syjonistycznych jako antysemita i współtowarzysz twórców pogromów" (B. Segel: "Die polnische Ju-denfrage", Berlin 1916. s.85, 87). Zdaniem Segela, oszczercze zarzuty o rzekomych pogromach w Polsce służyły zniechęceniu międzynarodowej opinii przeciw Polsce tak, aby zapobiec uzyskaniu przez nią niepodległości. Segel ostrzegał, że tylko carat skorzysta w ostatecznym rozrachunku na wywołaniu przez oszczerstwa nienawiści między Żydami a Polakami. Do najbardziej stanowczych wystąpień przeciw antypolskim oszczerstwom należały książeczki jednego z najwybitniejszych przedstawicieli prapolskiej części inteligencji żydowskiej w Polsce Bernarda Lauera, wydane w Zurychu (1915) i Paryżu (1916). Nawet dziś w wiele dziesięcioleci po publikacji tych książeczek trudno jest ukryć wzruszenie w zetknięciu z gorącą pasją wystąpień Lauera w obronie szkalowanych Polaków, widząc jak bolało go to wszystko, co godziło we współpracę pol-sko-żydowską, a zwłaszcza oszczerstwa własnych żydowskich współziomków (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Lauer szczególnie ostro krytykował antypolską kampanię niemieckich Żydów, zarzucając im, że chcieliby "wziąć pod swą protekcję Żydów polskich", nie mając żadnego pojęcia o stosunkach polsko-żydowskich. Jak pisał Lauer: "(...) trzeba brać pod uwagę to, że przez stulecia Polska była dla nas ziemią wolności (une terre de liberie). Możemy więc ją darzyć naszym zaufaniem. Kwestia żydowska w Polsce jest sprawą czysto wewnętrzną". Ostrzegając, że tylko Żydzi w Polsce będą cierpieć skutki szkodliwej kampanii wznieconej w ich imieniu przez nieproszonych protektorów z zewnątrz, Lauer pisał: "Nie mamy potrzeby odwoływać się do pomocy arbitrów zagranicznych (...). Pisarze Judeo-germańscy chcieliby zgermanizować Żydów polskich i wznieść w ten sposób mur między nimi a ich polskimi współobywatelami (...). Jaka rola zostanie zarezerwowana dla Żydów w państwie polskim, jeśli się sztucznie uczynią obcymi wszystkiemu, co polskie? (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) (B. Lauer: "La Qu-estion Polono-Juive d'apres un JuifPolonais", Paris 1916, s. 5) Wśród polskich Żydów, którzy wystąpili z odrębnymi publikacjami w obronie Polaków przeciw kłamstwom o rzekomych pogromach, warto wymienić zwłaszcza Hermana Feldsteina, autora dwóch książeczek na ten temat wydanych w Chicago i Zurichu oraz Emila Deichesa, który opublikował w Danii po duńsku książeczkę ostro polemizującą z kłamstwami o pogromach zawartymi w tekstach Brandesa. Na oddzielne przypomnienie zasługują również żydowscy autorzy wydanych w czasie wojny na terenie Polski odrębnych publikacji stanowcza piętnujących antypolską nagonkę. Chyba naj ciekawszą wśród nich była wydana w 1916 roku książecz- 442 ka znanego adwokata Mikołaja Korenfelda "Ghettowcy". Mianem tym określił autor niechętnych Polsce żydowskich nacjonalistów, zwłaszcza litwaków na czele z No-ahem Pryłuckim, późniejszym nacjonalistycznym posłem żydowskim. (...). Za*Polską zdecydowanie opowiedziało się kilka grup młodych Żydów, w tym założyciele Pierwszej Wolnej Drużyny Skautowej im. płk. Berka Joselewicza. W odezwie wystosowanej do szerszego ogółu młodzieży w październiku 1916 roku pisali między innymi: koledzy! Zarzewie waśni i nienawiści do Polski i społeczeństwa polskiego rozniecane przez nacjonalistów żydowskich wśród mas izraelickich przedostało się do młodzieży (...). Wyrazem tych prądów antypolskich jest ruch skautowy żydowski, zorganizowany i otoczony najczulszą opiekąprzez nacjonalistów najgorszego i najzajadlejszego typu. Drużyna imienia pułkownika Berka Joselewicza zawiązana została głównie w celu dania tym spośród młodzieży pochodzenia żydowskiego, którzy otrzymają kultur polską i poczuwają się do więzów, łączących ich z tego tytułu z krajem ojczystym - możności uniknięcia sideł haniebnego ruchu przeciwpolskiego, przyswojenia zrozumienia obowiązków polskich". Niestety społeczeństwo polskie zbyt niewiele wiedziało o prapolskich inicjatywach i wystąpieniach szlachetnych patriotycznych Żydów polskich typu Lauera, Korenfelda czy Drużyny Skautowej im. Berka Joselewicza. Ich wystąpienia nie mogły zrównoważyć fatalnych skutków długotrwałej krzykliwej kampanii antypolskiej prowadzonej na forum międzynarodowym przez dużą część Żydów oraz okazywanego przez nich bezkrytycznego entuzjazmu proniemieckiego. Wszystko to, jak słusznie ostrzegali Benja-min Segel i Bernard Lauer, bardzo mocno odbiło się później u progu odzyskania przez Polskę niepodległości, przyczyniając się do znaczącego wzrostu nieufności Polaków do Żydów i utrudniając szansę wzajemnego polskiego zbliżenia. Tekst publikowany na famach "Sfowa-Dziennika katolickiego" z 7-9 kwietnia 1995 jako 23 odcinek cyklu "Przemilczane świadectwa". Nie chciani autorzy Ciągle płacimy jako naród bardzo wysoką cenę za zdominowanie wielu form kulturalnych i prasowych przez pseudoeuropejczyków, wyspecjalizowanych w atakach na polskość, patriotyzm, ojczyznę. Ich działaniom "zawdzięczamy" niebywałe wprost dysproporcje i anomalia wciąż zauważane w polskich księgarniach i bibliotekach. Zalewowi półek księgarń i bibliotek przez rodzime i zagraniczne, często bardzo tandetne, pu- 443 blikacje "demaskujące" rzekomy polski "antysemityzm" towarzyszy konsekwentne blokowanie pamiętników i wspomnień, naukowych, literackich, telewizyjnych i filmowych świadectw o pomocy Polaków dla Żydów. Do swoistego symbolu urosło na przykład ciągłe nagłaśnianie postaci rabina Weissa przez niektóre wpływowe media od telewizji po "Rzeczpospolitą" i "Życie Warszawy". Dzieje się tak przy równoczesnym całkowitym przemilczaniu książek tych amerykańskich rabinów, którzy, przeciwnie niż Weiss - w imię uczciwości intelektualnej - zdecydowanie występowali w obronie chrześcijaństwa i Polaków(rabini: Solomon Rappaport i Marc Saperstein). Edukowane w "europejskich" mass mediach społeczeństwo bezwolnie reaguje na najgorsze antypolskie publikacje. Świadczy o tym chociażby 60-tysięczny nakład w Polsce książki "Lista Schindlera" Thomasa Keneally'ego, która wielokrotnie przebijała film Spielberga w negatywnych uogólnieniach na temat Polaków. Można z niej było się dowiedzieć (s. 294 wydania z 1994 r. w wydawnictwie "Prószyński i s-ka"), że Żydom za drutami obozujest lepiej ,/iiżwśródźydobójcówwpolskię]partyzantce". Nas. 116 czytamy, że "W niektórych okolicach chłopi polowali na Żydów z kosami i sierpami!" ,/ydo-bójczym" Polakom Keneally przeciwstawił już niejednego "dobrego" Niemca - Schindlera, lecz ich całą gromadę, łącznie z sympatycznym Standartenfuhrerem SS, pełnym humanizmu pułkownikiem Wehrmachtu Lange, gorliwie pomagaj ącym Żydom porucznikiem Abwehry Gebauerem itp. Dodajmy, że pseudodokumentalna książka Keneal-ly'go roi się od błędów merytorycznych w stylu uznania sanacji za przedwojenną partię polityczną, podania daty 6 października 1939, jako momentu zdobycia Krakowa przez Niemców eto. Wszystko to nie przeszkodziło recenzentowi krakowskiego "Tygodnika Powszechnego" (nr z 13 marca 1994) w "uznaniu książki Keneally 'ego za produkt rzetelnego rzemiosła". Jak widać, wpływ optyki Jana Błońskiego wszechpotężnie ogarnia renomowane niegdyś krakowskie czasopismo. Tylko z opóźnieniem paru recenzentów zwróciło uwagę na niestosowność propagowania właśnie w Polsce wydanej przez Wydawnictwo Łódzkie książki Żyda, NKWD-zisty Martina Graya "Wszystkim, których kochałem". Gray, fanatyczny polakożerca z lubością brał udział w latach 1944-1945 w sowieckich polowaniach z nagonką na AKOWCÓW i NSZ-owców. W "Iskrach" wydano luksusowo, z wielkim nakładem środków książkę Marka Haltera "Pamięć Abrahama", w której Polskajawi się jako tradycyjna kraina pogromów. Halterjuż w 1986 roku został zdemaskowany na łamach paryskiej "Kultury" jako skrajny hochsztapler przez znanego żydowskiego historyka i publicystę Michała Borwicza. Z wielkim szumem i pietyzmem wydano u nas osławionego "Malowanego ptaka" Jerzego Kosińskiego. Skrajnie antypolską powieść Williama Styrona "Wybór Zofii" 444 maksymalnie rozreklamowano na łamach "Literatury na świecie" w czasie, gdy jej naczelnym był Wacław Sadkowski, jeden z najbardziej wpływowych PZPR-owskich luminarzy w sferze kultury w dobie Jaruzelskiego. Przypomnijmy, że powieść Styrona roiła się od najobrzydliwszych pomówień pod adresem Polaków (polski profesor z UJ w ramach styronowskiej "fikcji" przygotował własny plan eksterminacji Żydów i marzył o współpracy z hitlerowcami w jego realizacji). Dotąd nie przełożono na język polski chyba najciekawszego spośród relacji z getta warszawskiego - dziennika rabina Chaima C. Kapłana. Ten wydany z wielkim sukcesem po angielsku, francusku, niemiecku, nawet po szwedzku dziennik nie został udostępniony polskim czytelnikom, choć zawiera wiele ważnych informacji i ocen przeczących niechętnym Polsce uogólnieniom o stosunku Żydów do Polski w czasie drugiej wojny światowej. Dotąd nie przełożono, poza krótkimi fragmentami, świetnej książki Filipa Fried-mana "Their Brothers Keepers" z 1957 r., dającej bardzo wiele cennych świadectw o pomocy polskich chrześcijan Żydom. Równocześnie zaś traktuje sięjako absolutne objawienie pełną niechęci do Polaków, skrajnej tendencyjności narodowej i klasowej książkę ul-tralewicowego działacza Poalej-Syjonu Emanuela Ringelbluma, .Stosunki polsko-żydow-skie w czasie drugiej wojny światowej". Dwukrotnie był uratowany przez Polaków, zanim za trzecim razem zginął z rąk hitlerowskich wraz ze swymi polskimi dobroczyńcami. W napisanej w ukryciu przed śmiercią książce "odpłacił" się Polakom skrajnie negatywnym obrazem stosunków polsko-żydowskich. Jedynie Polaków - lewicowców przedstawił w jaśniejszych barwach. Była to swoista "ucieczka od wdzięczności". Na tle różnych recenzenckich peanów o Ringelblumie tym mocniej odbija się świadectwo bojow-niczki walk getta warszawskiego Adiny Blady Szwajgier, która osobiście znała Ringelbluma i stwierdziła wprost: ,^ingelblum pisze mnóstwo głupstw (...). Niezły historyk, ale głupi człowiek" (por. zbiór Anki Grupińskiej: "Po kole. Rozmowy z żydowskimi żołnierzami", Warszawa 1991, s. 204). Podczas gdy tłumaczy się coraz liczniejsze publikacje polakożercze, nikt nie pomyślał o zaprezentowaniu w Polsce chociażby fragmentów głośnego pamiętnika hebrajskiego nauczyciela Abrahama Lewina z warszawskiego getta. Pod datą 7 czerwca 1942, można tam przeczytać, jakże odmienny od tendencyjnych tez Ringelbluma, Gryn-berga czy Błońskiego zapis: " Wielu Żydów uważa, że wpływ wojny i strasznych ciosów, które kraj i jego mieszkańcy Żydzi i Polacy doświadczyli z rak Niemców, w wielkim stopniu zmienił stosunki między Polakami a Żydami, a większość Polaków została opanowana przez uczucia filosemickie. Ci, którzy głoszą tę opinię, opierają swój punkt widzenia na znaczącej ilości zdarzeń, które ilustrująjak od pierwszych miesięcy wojny Polacy pokazali i dalej pokazują swe współczucie i uprzejmość dla Żydów pozbawionych środ- 445 kaw do życia (...). Ja widzę stosunki polsko-żydowskie w jasnym świetle". (A. Lewin: "A Cup oftears. A Diary ofthe Warsaw Ghetto" New York 1988, s. 123-124). Nikt nie pomyślał o wydaniu w Polsce dotąd zaprezentowanych tylko po angielsku ważnych książek polskich autorów na temat ratowania Żydów-przez Polaków: "Mar-tyrs ofCharity" (Męczennicy w imię miłosierdzia) Wacława Zajączkowskiego, wydanej w Waszyngtonie w 1988 roku i książki Andrzeja Chciuka: "Saving Jews in Wartom Poland 1939-1945). Ratowanie Polaków w niszczonej przez wojnę Polsce 1939-1945), wydanej w Melbourne w 1969 r. Prawie całkowicie nie znana pozostaje w Polsce wydana w 1980 r. po polsku w Paryżu książka Klary Mirskiej "W cieniu wielkiego strachu". Jej autorka, Żydówka-emigrantka z Polski, w 1968 r. pisała w niej w bardzo pięknych, wzruszających słowach o ratowaniu Żydów przez Polaków w czasie wojny. W czasie gdy na polski rynek wydawniczy dociera coraz więcej publikacji pełnych niechęci i wręcz nienawiści do Polaków typu książek Henryka Grynberga (tego typu pozycje jakoś zawsze szybko znajdowały u nas sponsorów) jakoś "nie pomyślano" o wznowieniu wyczerpanego od wielu lat w Polsce znakomitego zbioru świadectw o ratowaniu Żydów przez Polaków: "Ten jest z ojczyzny mojej" Władysława Bartoszewskiego i Zofii Lewinówny (wydanego w dwóch wydaniach w latach 1966 i 1969). Dotąd przez ponad pięć i pół roku wolności nie wydano słynnej książki płk. Kazimierza h-enek-Osmeckiego "Kto ratuje jedno życie". Tawydanaw ł 968 roku po polsku w Londynie, apóźniej w dwóch wydaniach angielskich (New York 197111979) książka, w Polsce dotąd była znana tylko z polskiego "samizdatu" Oficyna "Krąg", 1981 r. Prezentującąpolskie racje książkę Władysława T. Bartoszewskiego o sporze o klasztor karmelitanek w Oświęcimiu wydano dotąd tylko w dwóch wydaniach po angielsku. Książka głośnego hinduskiego historyka polonofila Petera Rainy na ten sam temat przez jakiś "przypadek" jest niedostępna w żadnej z ważniejszych warszawskich bibliotek. Choć w niektórych z nich aż się roi od kolejnych wydań trzeciorzędnego pisarza polakożercy Urisa. W czasie szalejącej od lat kampanii antypolskich oszczerstw, coraz nachalniejszego oskarżania nas o rzekomy udział w mordowaniu Żydów (twierdzeń o "polskich obozach koncentracyjnych") nikt nie pomyślał o wydaniu w językach obcych nowego wyboru świadectw żydowskich o roli Polaków w ratowaniu Żydów. Wyboru, który uzupełniłby o relacje z późniejszych lat (A. Lewina, K. Mirskiej eto.), powstałe w latach 60. wybory świadectw Bartoszewskiego i Lewinówny oraz Irenek-Osmeckiego. Zdumiewa absolutny brak troski o spopularyzowanie czy choćby udostępnienie w Polsce książek wystawiających prawdziwie piękne świadectwo historii polskiej tolerancji i gościnności wobec Żydów. By przytoczyć choćby tak znamienny przykład książki znanego żydowskiego badacza Bametta Litvinoffa "Antysemityzm i świat nowoczesny". Na 446 książkę tę powoływał siępremier Tadeusz Mazowieckiwpizemówieniunaspotkaniuz przedstawicielami Amerykańskiego Kongresu Żydów 26 marca 1990 r. Mazowiecki przypomniał wówczas, że w monumentalnym dziele B. Litvinoffa zostało zaakcentowane, że w czasach średniowiecza i renesansu, f'olska prawdopodobnie ocaliła żydostwo przed wytępieniem, ocaliła od zupełnego zaniku" (por. "Gazeta Wyborcza", 1990 nr 75). Zdawałoby się, że monumentalne dzieło Litvinoffa, wyrażające tak prapolskie i tak ważne dla obrazu Polaków opinie, powinno być w Polsce spopularyzowane i łatwo dostępne dla czytelników. Czysta iluzja! Pozycji i tej nie można znaleźć w głównych polskich bibliotekach, począwszy od Biblioteki Narodowej. Po przeprowadzonej w niej kwerendzie w dziale "wydawnictw zagranicznych znajdujących się w bibliotekach polskich" okazało się, że jedyny egzemplarz tej książki można znaleźć w bibliotece WSPR w Rzeszowie (!!!) Przypadek? Przykłady tego typu można by długo, długo mnożyć. Nic nie może wytłumaczyć tego, jak doszło do tak anormalnej sytuacji, w której zablokowano wiele wspaniałych książek-świadectw o Polsce i Polakach przy równoczesnym ogromnym nagłośnieniu książek niechętnych Polsce czy wręcz polakożerczych. Źródeł tych chorobliwych anomalii trzeba szukać przede wszystkim w zmonopolizowaniu badań naukowych na temat stosunków polsko-żydowsidch oraz utrzymywaniu przemożnych wpływów w wielkiej części wydawnictw i mediów przez pewną, dość szczególną grupę osób. Przez ludzi pielęgnujących daleką od prawdy i skrajnie krzywdzącą dla PolakówwizjędziejówŻydówwPolsce (podkr. wwyd. książkowym-J.R.N.). (...). Tekst publikowany na lamach "Slowa-Dziennika katolickiego " z 2-3 maja 1995 jako 26 odcinek mego cyklu "Przemilczane świadectwa" Dwaj niezłomni z Londynu Pisałem już niejednokrotnie na tych łamach o roli przemilczanego dziś nurtu Żydów-asymilatorów, konsekwentnie dążącego do zintegrowania Żydów z Polską i stanowczo przeciwstawiającego się wszelkim polakożerczym środowiskom żydowskim. Wspomniałem tak piękne postaci Żydów-asymilatorówjak Leon Hollenderski, Abraham Kohn, Julian Unszlicht, Wilhelm Feldman, Bernard Lauer, Józef Lichten eto. Nurt asymilatorów, stanowiących około 1/10 całego polskiego żydostwa przez pewien czas w końcowych dziesięcioleciach XIX wieku cieszył się sympatią przeważającej części żydowskiej elity umysłowej w Polsce. Przybycie do Polski wielkiej rzeszy Żydów rosyjskich, litwaków, niechętnie nastawionych do Polski i tym skwapliwszych rzeczników rusyfikacji, fatalnie osłabiło tendencje asymilacyjne wśród polskich Żydów. W pierwszych dziesięcioleciach 447 XX wieku nurt Żydów-asymilatorów coraz bardziej słabł pod ciosami skoordynowanych ataków nienawidzących go syjonistów, bundowców i Żydów-komunistów. W czasie drugiej wojny światowej eksterminacja hitlerowska doprowadziła do faktycznej likwidacji tego tak prapolskiego nurtu Żydów (mało się u nas pamięta, że do asymilatorów należał między innymi słynny doktor Janusz Korczak i przywódca Judenratu w Warszawie Adam Czemiaków, jeden z niewielu przywódców Judenratów, którzy do końca myśleli tylko o interesie szerszej społeczności żydowskiej, a nie własnym; popełnił samobójstwo, gdy uznał, że nic nie może więcej zrobić na swym stanowisku dla Żydów). (...). Na stosunki wśród polskich Żydów walnie wpłynął fakt, że w latach 1945-1948, będąc Żydem można było stosunkowo łatwo wyjechać z Polski, o wiele łatwiej niż będąc Polakiem. I przeważająca część spośród kilkuset tysięcy ocalałych Żydów wyjechała z Polski. I wcale nie z powodu rzekomego "polskiego antysemityzmu", jak głoszą niektórzy kłamliwi historycy, lecz dlatego, że po przeżyciu hitlerowskich czasów pogardy nie chcieli przeżywać kolejnego totalitaryzmu - sowieckiego. Dla wielu Żydów raz na zawsze wystarczyło zetknięcie się z komunistycznym "rajem" w Rosji, I tak masowo opuszczali Polskę Żydzi preferujący kapitalizm nad socjalistyczne społeczeństwo biedy, Żydzi "wolnorynkowcy", jak ich określił Janusz Korwin-Mikke. Wyjeżdżali Żydzi demokraci, wolnościowi i antykomunistyczni. Zostawali zaś głównie ci Żydzi, którzy z fanatyzmu i karierowiczostwa lub z niebywałej naiwności popierali komunizm (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). To od nich niestety wywodzi się tak silne dziś polityczno-wydawniczo-prasowe lobby nieczułe na sprawy polskości i tak odpowiedzialne za zablokowanie rozliczeń z komunizmem po 1989 roku. Zostawali również Żydzi najbardziej zrośnięci z Polską, ale ci już w latach 1945-1949 wybrali polskość, i potem nie chcieli już nigdy nawet wspomnieć o swych żydowskich korzeniach, ponad wszystko pragnąc uniknąć jakiejkolwiek formy identyfikacji z rządzącą kliką Bermanów, Minców, Fejginów, Różańskich, Litauerów czy Grossów. Niestety, przeważająca część polskiego społeczeństwa wiedziała tylko o bardzo wpływowych Żydach-politrukach i Żydach-ubekach (por. świetny tekst Leszka Żebrowskie-go: "Żydzi w UB" na łamach "Gazety Polskiej" z 22 czerwca 1995). Niewiele wiedziała równocześnie natomiast o innych osobach żydowskiego pochodzenia, polskich patriotach i konsekwentnych antykomunistach, tamci bowiem w przeważającej mierze znaleźli się na emigracji i skrzętnie milczała o nich komunistyczna prasa. Prawie zupełnie nie znany w Polsce był jeden z największych polskich patriotów żydowskiego pochodzenia, niezłomny antykomunista Józef Lichten (1906-1987), który przez całe dziesięciolecia zaciekle walczył z kłamstwami żydowskich polakożerców (między innymi z kłamstwami filmu "Holocaust", z oszczerczymi książkami Celii S. Heller i Pawła Korca). 448 Ciągle jeszcze za mało wie się o dwóch wielkich polskich patriotach żydowskiego pochodzenia, "niezłomnych z Londynu": wydawcy, pisarzu i krytyku Mieczysławie Grydzewskim i poecie i satyryku Marianie Hemarze. Mieczysław Grydzewski (l 864-1970), założyciel Skamandra, twórca, redaktor i współ-wydawca tygodnika "Wiadomości Literackie", od 1939 r. redagował w Paryżu, a później w Londynie ich kontynuacje "Wiadomości Polskie". Londyńskie "Wiadomości Polskie" wyrażały konsekwentnie niepodległościowąpostawęGrydzewskiegoijegoabsolutnąwro-gość do obu totalitaryzmów: hitlerowskiego i komunistycznego. Stopniowo zaczęły się spotykać zrosnącą niechęcią rządu Sikorskiegoiwładz brytyjskich. Przyczyną była wyrażana na ich łamach otwarta niechęć do układu Sikorski-Majski, uważanego przez redakcję za zbyt korzystny dla Sowietów. Szczególnie ostro atakował Związek Sowiecki na łamach "Wiadomości Polskich" Zygmunt Nowakowski, zarzucając Sowietom ciągłe łamanie postanowień układu. Zaniepokojony bardzo ostro antysowieckim tonem "Wiadomości" rząd Sikorskiego przerwał wypłacanie dla nich subwencji. Później zakazano umieszczania "Wiadomości Polskich" w świetlicach wojskowych, awreszcie zakazano wojskowym w ogóle ich czytania. Władze brytyjskie zaś, troszcząc się o "zagrożone" przez "Wiadomości Polskie" interesy sowieckiego sojusznika, odebrały im przydział papieru. Po likwidacji "Wiadomości Polskich" w 1944 roku Grydzewski wznowił je w tym samym roku od nazwą "Wiadomości". Dalej nadawał im konsekwentnie antysowieckąi antykomunistycznąwy-mowę, demaskując wszelkich "postępowców" i poputczików. Mawiał o sobie Ja mam czamiejsze podniebienie niż nawet sam Franco". W walce z komunizmem Grydzewski konsekwentnie odwoływał się do polskich tradycji narodowych, zamiast popierać raczkujących rewizjonistów, jak to zaczęła robić wpewnym czasie giedroyciowska "Kultura". Spra-wiło to, że niektórzy traktowali Grydzewskiego, wielkiego patriotę polskiego żydowskiego pochodzenia jak swego rodzaju neoendeka. Taki Julian Tuwim na przykład, kolaborując con amore z komunistami i buszując na balach UB (co mu wytknął Miłosz) nie mógł wybaczyć Grydzewskiemu nurzania się w "polskim nacjonalizmie" i "reakcji". Nigdy nie wypierał się swych żydowskich korzeni rodowych, z dumąprzyznawał się do tradycji żydowskich. Wszystko to jednak łączył z niezwykle gorącym polskim patriotyzmem. I możnawpełmzgodzićsięzopiniąKazimierzaGrocholskiegopublikowanąw "Książceo Grydzewskim", iż "nade wszystko i przede wszystkim był Grydz do szpiku kości Polakiem, Polska -jej przeszłość, teraźniejszość i przyszłość-byla jego chlebem, wodąipowietrzem, oddałjej ikulturze całe swe życie hojnie i bez reszty"(Książkao Grydzewskim, Londyn 1971, s. 69). Akcentował:, Polacy mają niesłusznie opinię narodu antysemickiego (...) Wyrazem istotnych nastawień narodu jest zawsze jego literaturą. Literatura polska jest literaturą filosemicką, a zagadnienie Szajloków i Faginów po prostu w niej nie istnieje". Znany 449 emigracyjny krytyk i publicysta Karol Zbyszewski pisał na marginesie swych wspomnień o Grydzewskim: "(...) Im ghipsy Żyd, tym bardziej dopatruje się wszędzie »antysemity-zmu« (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Grydzewski nie tylko sam nie przypinał nikomu etykiety "antysemityzmu", ale bardzo się irytował na tych Żydów, którzy to robili. (...)" W 1949 roku pisał Grydzewski o fatalnej roli, }itwaków (Żydów - przybyszy z Rosji), którzy próbowali wspierać rząd carski w jego działalności rusyfikacyjnej i prowokowali spoleczeństwopolsW.Ikionkludował: "Bardzoskądinądumiarkowany odpór, jakidawalo społeczeństwo polskie tej fali obcego i przeważnie pasożytniczego elementu wzbudził wrzawę na całym świecie ijakzwylde, gdy o Polskę chodzi; przesadne i kłamliwe ostrzeżenie" (M. Grydzewski: "Silvaremm", teksty z lat 1947-1969 w wyborze Jerzego B. Wójcika, Gorzów Wlkp.l994,s.30). Grydzewski ogromnie ubolewał, że: "W Poznańskiem Żydzi z nielicznymi wyjątkami byli poplecznikami zaborców, talami samymi jak w Królestwie napływowi Żydzi rosyjscy tzw. litwacy". (tamże, s. 178). Grydzewski niejednokrotnie bardzo stanowczo występował przeciwko fanatycznej zaciekłości niektórych Żydów, przypominał ponure tradycje tego fanatyzmu, fakt, że naj-okrutniejszymi wielkimi inkwizytorami byli dwaj inkwizytorzy pochodzenia żydowskiego - Torquemadaijego bezpośredni następca (por. M. Grydzewski: Silva... op. cit. s. 183). Z prawdziwym, niekłamanym oburzeniem pisał o dyskryminacji religijnej w Izraelu na przykładzie historii jednego z najdzielniejszych partyzantów żydowskich czasów wojny Oswalda Rufeisena (notabene wspaniałego polonofila). Rufeisen, czujący się całym sercem patriotą żydowskim, po przybyciu do Izraela nagle na własnej skórze odczuł skutki triumfowania tam fanatycznej religijnej ortodoksji, Rufeisen był katolickim zakonnikiem karmelitą. I to, wystarczyło do tego, by odmówiono mu automatycznego przyznania obywatelstwa Izraela, jak robiono poprzednio wobec setek tysięcy innych Żydów, z których większość nie miała na swym koncie nawet jednego promila tych zasług, jakie miał Rufeisen w czasie wojny dla ratowania żydowskich współrodaków. Jak komentował Grydzewski w tekście z 1962 roku: "(...) Walkaprzebywającegowizraelukarmelity polskiego o. Rufeisena o uznanie, że można być Żydem wyznania katolickiego skończyła się przegraną. Jest to także nawrót do najgorszych wzorów dyskryminacji rasistowskich. Dlaczego nie można uważać się za Żyda narodowościowo, a za katolika, protestanta czy prawosławnego wyznaniowa? Mamy w tej mierze analogię. Używany przed pierwszą wojną światową termin "Polak wyznania mojżeszowego "nie był frazesem. Całe zastępy łudzi pochodzenia żydowskiego uważały sięza Polaków, a mimo tonie chciały porzucićmary ojców. Po tym, co naród żydowski wycierpiał z rąk nazistowskich oprawców, tego rodzaju wybuchy ciemnoty i braku tolerancji sąprzerażające (...) M. Grydzewski: "Silvaremm", op. cit. s. 367). 450 Całe swe życie starał się maksymalnie przyczynić do zbliżenia polsko-żydowskiego, cierpliwego budowania mostów między obu narodami. Był jednak chyba zbytnim optymistą, jeśli chodzi o możliwości przerwania fali żydowskiego antypolonizmu. Przypomnijmy, że już w 1962 roku wyrażał nadzieję, że wreszcie dojdą do opamiętania ,fewnegrupy Żydów wtrącające wszelką miarę w bezpodstawnych oskarżeniach miotanych na spole-czeństwopolskiepod okupacją" (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.) (tamże, s. 367). Występując konsekwentnie w obronie obrazu Polski i Polaków za granicą, niejednokrotnie demaskował fałsze propagandy sowieckiej na temat historii stosunków polsko-rosyjskich. W 1945 r. wydał w Londynie osobną książeczkę "Na 150-lecie Pragi" demaskując próby rehabilitacji Suworowa w pełnej kłamstw historycznych książce sowieckiego "dziejopisa" Osipowa. Drugi wielki "niezłomny z Londynu" Marian Hemar (Jan Marian Herscheles) (l 901-1972), twórca wspaniałego kabaretu emigracyjnego, mistrz satyry politycznej, na emigracji był zawsze nieugiętym obrońcąpolskości. Słynny byłjego protest przeciwko oszczerstwom na temat Polski w liście do brytyjskiego "Timesa" z 11 lipca 1942. Skrytykował w nim twierdzenia głoszące, że część Żydów chce odejść zjednostek armii polskiej z powodu panującego w niej rzekomo antysemityzmu. Hemar stwierdził, że w armii polskiej nie ma żadnego antysemityzmu, a Żydzi starający się uniknąć w niej dalszej służby to po prostu zwykli leserzy, którzy pragną wymigać się od jakiejkolwiek służby wojskowej (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Był nieubłaganym przeciwnikiem wszelkich przejawów oportunizmu i narodowego zaprzaństwa. Dostawało się w jego tekstach niezwykle ostro różnym płaszczącym się wobec Bieruta i Bermana literatom, nawet najwybitniejszym, jeśli w tym czasie wybijali pokłony na reżimowym dworze. Nie oszczędzał przy tym i niektórych bardzo wybitnych twórców żydowskiego pochodzenia, w tym Słonimskiego i Tuwima, którego nazywał wprost "służalcem". W głośnej "Naradzie satyryków" pisał: (...) Na nic talent poety, gdy on w takiej roli, Że jest obrońcą gwałtu, lokajem niewoli. Kiedy on barbarzyńcy pisze panegiry k - Szubrawajego sprawa, l żaden satyryk Nigdy na niej nie rośnie i nigdy nie wyrósł! Nie dziw, że dziś z Tuwima satyryczny szmirus! (...) (M. Hemar: "Siedem lat chudych", New York 1953, s. 3 84) Wspominając obu bohaterów tego szkicu, dwóch "niezłomnych z Londynu": Gry-dzewskiego i Hemara, można tylko żałować, że nie widać dziś wśród żyjących równych im miary polskich patriotów żydowskiego pochodzenia, dążących do konsekwentnego 451 zbliżenia polsko-żydowskiego, opartego na prawdzie, wzajemnym zrozumieniu i sympatii. Może z młodszych pokoleń wyrosną godni następcy ich duchowego przesłania. Tekst publikowany na lamach "Slowa-Dziennika katolickiego" z 14-16 lipca 1995 jako 36 odcinek mego cyklu "Przemilczanych świadectw". Wierzyli w Polskę Historia prapolskiego nurtu Żydów-asymilatorów należy do jednej z największych luk badawczych w sferze dziejów stosunków polsko-żydowskich. Stanowi przykład zaniedbań nie do wytłumaczenia, gdyż chodzi o historię nurtu żydowskiej inteligencji konsekwentnie broniącego Polski i Polaków i płacącego za to częstokroć bardzo wysokącenę. A przede wszystkim zwalczanego z ogromną niechęciąprzez żydowskich nacjonalistów z różnychpartii, piętnowanego za wiązanie wszystkich swych nadziei z Polskąi jej losem. Nawet wówczas stawiającego na niepodległość Polski, gdy powszechnie zdawała się ona być nieziszczalnym marzeniem. (...). Historia nurtu asymilatorów w Polsce obejmuje nurt inteligencji żydowskiej o bardzo bogatym dorobku w różnych sferach żucia. Choć asymi-latorzy nigdy nie stanowili więcej niż jedną dziesiątą ogółu Żydów w Polsce, to były okresy, gdy stanowili przeważającą część żydowskiej elity kulturalnej w Polsce. Julian Unszlicht -- polski patriota i ksiądz katolicki Jedną z najpiękniejszych postaci wśród asymilatorów był Julian Unszlicht, polski patriotyczny intelektualista pochodzenia żydowskiego. Odegrał on wielką rolę w walce przeciwko negującym ideę niepodległości Polski "intemacjonalistom" z SDKPiL na czele z Różą Luksemburg, występując w dwóch odrębnych książkach przecinko ich poglądom i działalności. Początkowo Julian Unszlicht sam działał przez kilka lat w SDKPiL. Stopniowo jednak całkowicie zniechęcił się do tej partii z rosnącym oburzeniem obserwując fakty dowodzące skrajnej niechęci Różu Luksemburg i jej otoczenia do spraw niepodległości Polski. Unszlicht był człowiekiem o bardzo wysokich standardach moralnych. Tym bardziej nie mógł się więc pogodzić z tym, co uważał za skrajną niewdzięczność części Żydów wobec Polski jako kraju, który udzielił schronienia na swym terytorium prześladowanym Żydom z całej Europy w jednym z najtrudniejszych okresów ich dziejów. Szczególnie ostro piętnował postępowanie części Żydów, którzy 452 przybyli z Rosji, tzw. litwaków, uleganie przez nich nastrojom prorosyjskim i antypolskim, nazywał ich "litwacką Targowicą", zagrażającą Polsce. Jego publikacje na ten temat między innymi "Pogromy i pogromcy" w "Myśli Niepodległej" z 1910 roku wywołały duży rezonans w swoim czasie. Powoływał się na nie Bolesław Prus, który właśnie wówczas opublikował najbardziej krytyczne uwagi na temat antypolonizmu niektórych środowisk żydowskich. W liście do Juliana Unszlichta z 25 listopada 1910 roku Prus pisał: "(...) Wystąpienie Pana było uczciwe, rozjaśniło niektóre ciemne strony naszego życia, a wiec nie mogło być przemilczane (...)".(Por. B. Prus: Kroniki tygodniowe, t. XX, (oprać. Z, Szweykowski), Warszawa 1970, s. 144,151,244-251,269-275) W 1911 roku Unszlicht opublikował w Krakowie pierwszą ze swych dwóch obszernych publikacji książkowych poświęconych obronie Polski i polskości przed żydowskim nacjonalizmem litwaków z SDKPiL "Socjallitwactwo w Polsce". Pisał w niej między innymi: "(...) Sam będąc Polakiem pochodzenia semickiego«, znając na wylot drobno-mieszczańską inteligencję żydowską i różne prądy ją nurtujące, szereg lat działałem w głównej organizacji wojującego z Polską nacjonalizmu żydowskiego, tzw. SDKPiL ^Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy«). Przez długi czas nie mogłem sobie zdać sprawy, skąd bierze się jej zaciekły rozpęd antypolski, czemu zieje ona takąpiekiel-ną nienawiścią do najbardziej uciemiężonego narodu na świecie i czemu zatruwa w duszy ludu polskiego normalne uczucie poświęcenia i miłości dla swej ojczyzny w niewoli (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) (...)". (J. Unszlicht: Socjal-litwactwo w Polsce (Z teorii i praktyki Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy), Kraków 1911. s. 2-3. Swąkrytykę antypolskich działań litwaków Unszlicht ilustrował wieloma konkretnymi przykładami. Pisał: "(...) Do jakiej czelności może się tu posunąć socjal-litwactwo świadczy fakt następujący: na początku 1905 w chwili największego wybuchu rewolucyjnego w Polsce socjal-litwacki Sanhedryn (tzw. Zarząd Główny) wypuścił w rocznicę »Proletariatu« odezwę, w której oznajmił uroczyście, że »Polska, to trup, który winien być rzucony na śmietniku, i pogląd ten rozwałkowany na całą odezwą rzucił w ogromnej ilości egzemplarzy w masy robotnicze polskie -pod pretekstem, ze to była ideologia »Proletariatu« (...) Trzeba było całej litwackiej arogancji i nienawiści do Polski, aby podobnie plugawą odezwę wypuścić, przypominającą haniebne odezwy czamosecińców rosyjskich przeciwko Żydom.(...) Utrwalić najazd moskiewski-co prawda »zdemokratyzowany« w Polsce, oto obiektywny cel nacjonalizmu żydowskiego u nas. Przykryć to wszystko frazesem »socjalistycz-ny« - oto sposób otumanienia umysłów robotników polskich, aby przy ich pomocy dobić »trupa« znienawidzone/Polski i na nim organizację żydowską »narodową« wybudować. Czas wielki, aby wreszcieprzeciwko tej zgubnej {rozszalałej furii antypolskiej bankrutującego social-łitwactwa ostro i energicznie zareagowały szerokie masy żydostwa (podkr. 453 w wyd. książkowym - J.R.N.), których żywotne interesy są narażone przez to na szwank (...) W ten sposób najlepiej żydostwo się przysłuży wspólnej Ojczyźnie - Polsce, która zawsze muprzytułek {gościnność dawała w najgorszych chwilach tego istnienia, a która przez zjednoczone wysiłki ludu polskiego i żydowskiego wyzwolona być winna (...)". Nie, my nie możemy być spokojni, póki w naszych szeregach czai się zdrada, póki za naszymi plecami z najazdem moskiewskim przeciwko wyzwoleniu Polski spiskuje litwac-ka Targowica, póki podburza ona przeciwko nam podstępnie siły rewolucyjne Rosji i międzynarodowy obóz socjalistyczny (...) Trzeba wyrwać jadowite żądło, aby kąsać śmiertelne ciało Polski przestało. Jeśli tego my Polacy "pochodzenia semickiego" "czynić nie będziemy, staniemy się jego milczącymi wspólnikami, a przez to zdrajcami własnej ojczyzny (...) Wyzwalając wspólną ojczyznę, żydostwo zdobywa wszelkie w niej prawa obywatelskie, idąc przeciwko niej pod maską litwackiej Targowicy, ciężkie sobie losy z winy własne/gotuje. Niech więc wyrwąz tego obłędu antypolskie lit\vactwo przede wszystkim ci, co twierdzą że losy j ego leżą im na sercu (...) niech idą przede wszystkim w te masy żydowskie nieść miłość do Polski i jej wielkiej sprawy. Bo tam jest ich przyszłość (...)". (Tamże, s. 59,84,86-87). W 1912 roku Julian Unszlicht wydał kolejną, prawie 400-stronnicową książkę demaskującą antypolskie działania litwaków pt. "O pogromy ludu polskiego. (Rola socjal-litwactwa w niedawnej rewolucji)". Szczególnie ostro potępił tam nieodpowiedzialne działania liderów SDKPiL, nawołujących polskich robotników do udziału w takich manifestacjach, którym z góry groziło rozbicie przez Oddziały carskiej armii lub żandarmerii. To lekkomyślne pchanie robotników polskich pod kulę w imię politycznych celów Unszlicht nazywał prowokowaniem "pogromów ludu polskiego". Gwałtownej krytyce poddał Unszlicht również godzące w polskość działania Róży Luksemburg i "social-litwactwa" w Poznańskiem i na Górnym Śląsku, zarzucając im podporządkowywanie Polaków niemieckiej partii socjaldemokratycznej. Jak gdyby nie mieli prawa do własnego narodowego organizowania się i narodowej niepodległości. Książki Juliana Unszlichta wyrażały niezwykle intensywnie przeżywany polski patriotyzm, prawdziwe zatroskanie na widok zagrożeń, z jakimi musiał zderzać się naród polski, budzący się ku niepodległości. W pełni identyfikując sięz polskimi narodowymi dążeniami do, ,wybicia się na niepodległość', Unszlicht nie mógł wybaczyć części swoich żydowskich współziomków, zwłaszcza z kręgów Róży Luksemburg, że przeciwstawiają się żądaniom niepodległości Polski. Przestrzegając przed lekceważeniem knowań litwaków niechętnych Polsce, Unszlicht pisał: "(...) Poezja romantyczna nazwała Polskę Chrystusem narodów. I w rzeczy samej żaden wdziejachludziwściznanynaródnieprzeszedltaldejmartyrologii na wlasnej ziemi i żaden nie okayd się tak naiwnie szlachetny w stosunku do swych 454 wrogów {prześladowców (...)"(podkr. wwyd. książkowym-J.R.N.). (J. Unszlicht: O pogromy ludu polskiego (Rola socjal-litwactwawniedawnej rewolucji), Kraków 1912. s. 373. Głoszona przez Unszlichta krytyka działań litwaków wobec Polski byli tak bezwzględna, że powołujący sięnajego stwierdzeniaw swych "Kronikach" dobrotliwy Bolesław Prus wpewnej chwili zaapelował do Unszlichta w prywatnym liście: "Żydom sprawił Pan okrutne cięgi swymi odkryciami i poglądami, niechże im Panpozwoli odetchnąć". (Tamże, s. 21) Dodajmy, że broniący z takąenergiąpolskości Julian Unszlicht przeszedł na katolicyzm, a później przez wiele lat pracował jako kapelan w ośrodku emigracyjnym wśród polskich pracowników we Francji. W 1936 roku wydał w Paryżu wybór kazań dla wychodźców. Julian Unszlicht był bratem jednego z czołowych komunistów polskich Józefa Unszlichta, w 1920 roku wraz z Dzierżyńskim, Konem i Marchlewskim, członka samozwańczego pseu-dorządu proradzieckiego w Białymstoku. Podczas gdy Józef Unszlicht pełnił szereg kierowniczych funkcji w bolszewickiej Rosji aż do stracenia w stalinowskich czystkach w 1938 roku, Julian Unszlicht jako kapelan publicznie wyrażał dzięki Matce Boskiej, Królowej Korony Polskiej za ocalenie narodu polskiego pod Warszawą od "hord bolszewickich". (Ks. J. Unszlicht: Kazania dla wychodźców na niedzielę i święta, Paryż 1936, s. 34) Fragmenty z kUkudyesięciostronicowej pracy: " Wierzyli w Polskę (Z przemilczanej historii nurtu Żydów-asymilatorów.) opublikowanej w tomie: Prace Naukowe WSP w Częstochowie. Seria: Zeszyły Historyczne, 1997, z. IV) A.syinilatorzy Wielkim rzecznikiem pełnego zespolenia Żydów z Polakami był adwokat Michał Ko-renfeid; wystąpił on z polemikąprzeciw niechętnym Polsce żydom nacjonalistom, nazywając ich "ghettowcami". W książeczce Ghettowcy (1916) bardzo ostro zaatakował grupę litwaków na czele z Noahem Pryłuckim (później skrajnie nacjonalistycznym posłem żydowskim) i Samuelem Hirszhomem, późniejszym autorem bardzo tendencyjnych Dziejów Źy-dówwPolsce (Warszawa 1921); po wybraniu na radnychmiejskichwWarszawie rozpoczęli oni intensywnądziałalność na rzeczprzyznaniaŻydom autonomii kulturalnej na baziejidysz i utworzenia szkół z żargonem, akcentując całkowitą odrębność narodową mieszkających w Polsce Żydów; żądali wręcz uznania Żydów za "drugi", obok Polaków, naród w Polsce. Książeczka Korenfelda stanowiła wielkie "wyznanie wiary" polskiego patriotyzmu. Nawołując do zbliżenia Polaków i Żydów, z tym większą pasjąKorenfeId piętnował tych, którzy próbowali to zbliżenie uniemożliwić, stwierdzając: ,PanowiePryłucld i Hirszhom, uważając lud żydowski za obcy tu w Polsce, za »inorodczy« według praw rosyjskich, a nie za 455 »rodowifych« w myśl ustaw polskich, mieszkańców kraju, chcąc go utrzymać w obcości, i w chwili, gdy Polska po przejściu przez udrękę to tego, to owego, obcego języka w szkole, sądzie i urzędzie (...) ma wreszcie zostać Polską, jak Francja jest francuska jak Niemcy są niemieckie, panowie Pryłucki i Hirszhom krzyczą, a Polska - będzie żargonowo - Polską (...). Ale żargon, którego używa część ludności żydowskiej w mowie potocznej, nie jest jej językiem ojczystym, nie jest mowąjej »pacierza, co plącze, jej pioruna co btyska«". Korenfeid szczególnie mocno protestował przeciw dążeniom do zwiększenia roli żargonu, nazywając go "źle wyuczonym, źle zapamiętanym i wykoślawionym językiem niemieckim"; twierdził, że żargon nie jest wcale narodowym językiem żydowskim, jak głosili Hirszhom i Pryłucki, lecz przeciwnie -jest on tylko cechą getta żydowskiego na równi z nędzą, ciemnotą i niechlujstwem; zauważał: ,f.iedy w Niemczech, Francji, Włoszech, a zresztą w całym świecie cywilizowanym Żydzi wraz z uspołecznieniem przejęli strój i język krajowy, Żydzi nasi zostali ciemną, nędzną, brudną, obcąmasąludnościw odrębnym chałacie i z odrębnym żargonem (...)/ nigdzie w Europie żargon Żydom nie jest potrzebny, tylko Żydom polskim" (Ghettowcy). Korenfeid wystąpił zarazem z wezwaniem do żydowskich współziomków, by mocniej niż kiedykolwiek zamanifestowali swe jednoznaczne i nierozerwalne związki z Polską i Polakami: "Trzeba im (ghettowcom - J.R.N opowiedzieć, że my w Polsce, nie sami, lecz wraz z cafym narodem cierpieliśmy upośledzenia, ucisk i pogromy, że ta wspólność niedoli wyrobiła nam duszę nie odrębną, obcą i wrogą, lecz, że nas związała z tą ziemią, z jej przeszłością, że w chwili cudu jej zmartwychwstania stoimy przy niej, gotowi dla jej przyszłości - do ofiar z mienia i życia naszego. Trzeba im to powiedzieć i nie tylko im, żeśmy rodowici mieszkańcy tego kraju, zrównani w używaniu praw cywilnych i politycznych z resztą obywateli, że nie chcemy szukać rozłamu, lecz zbliżenia, związku i zespolenia, że ta Polska jest i nasza, bo my jesteśmy jej, że odebrać nam ją może przemoc i gwałt, że odstąpić od niej może tylko nikczemność i zdrada" (Ghettowcy). Jeden z wybitnych asymilatorów, później autor licznych prac o postaciach polskiego romantyzmu A. Baumfeid, zwracał uwagę na trudności, z jakimi musiała zderzyć się działalność asymilatorów; przede wszystkimi dlatego, że popularyzowany przez nich model drogi, która miała doprowadzić Żydów do szczerego patriotyzmu, wymagał wielu wyrzeczeń; bycie Polakiem w tym czasie, a zwłaszcza w zaborze rosyjskim, nie przysparzało korzyści. W pracy Sprawa polska a Żydzi (1911) Baumfeid pisał: "Zostańmy więc tylko przy inteligencji. Jakaż jest droga do jej zasymilowania ? Propagatorzy idei tej wzywają: czujcie się Polakami! Ale co to znaczy? Naród polski jest dziś narodem cierpiącym i jest narodem powalanym do twardej bezustannej walki. Powiedzieć inteligentnemu Żydowi: bądź Polakiem - to znaczy powiedzieć mu: cierp i walcz, i nie oczekuj korzyści z dnia na 456 dzień, i bądź przygotowanym na klęski, sądy i więzienia. Droga, która prowadzi do Polski, niewdzięczna jest, ocieniona smutkiem, a wysiłkiem twardym najeżona". Asymilatorzy odgrywali dużąrolęw polskim życiu naukowym i kulturalnym dwudziestolecia międzywojennego. Najlepszy ówczesny tygodnik kulturalny "Wiadomości Literackie", redagowany przez polskiego wydawcę żydowskiego pochodzenia Mieczysława Gry-dzewskiego, miał wśród swoich współpracowników licznych wybitnych twórców z nurtu asymilatorskiego,wtymA. SłonimskiegoiJ. Tuwima. Ich działania budziłyjednakniechęć szowinistów żydowskich, atakujących ich wciąż za rzekomą "kulturalną i naukową dezercję" z życia żydowskiego. Ataki te wywołały bardzo ostre riposty Słonimskiego; żona J. Iwasz-kiewicza - Anna, zanotowała w swym dzienniku pod datą 15 DC 1923, że Słonimski, zirytowany żydowskimi atakami i nietolerancją wobec asymilatorów, wykrzyknął:, Psiakrew, żydostwo tu siępanoszy, jestem Polakiem, katolikiem i endekiem"; niewiele miesięcy później Słonimski odczuł na własnej skórze skutki wybujałej drażliwości narodowej niektórych Żydów z kręgów artystycznych. Stało się to po opublikowaniu przez niego artykułu bardzo negatywnie oceniającego wystawę prac Henryka Berlewiego, otwartą ffl 1924 r. Natychmiast zareagowała grupa Żydów, którzy oskarżyli Słonimskiego o antysemityzm z powodu krytyki prac artysty żydowskiego. A. Iwaszkiewiczowa odnotowała w swych dziennikach uwagi o starciu Słonimskiego z generacją żydowską "artystów, którzy swą ordynarnością i blagą starają się tyle hałasu urządzić w Warszawie". Komentowała: "Zawsze nie znosiłam całej tej bandy i nigdy nie chciałam, żeby mi kogokolwiek z nich przedstawiono. Oni po prostu wszyscy nie mogą znieść i strawić tego, że Tolek [Słonimski-J.R.N.] czuje się Polakiem. Nie mogąmu wybaczyć tego, że w ich produkcjach wytknął im wszystkie charakterystyczne cechy narodowe. Tolek mówi, że najwięcej w tym wszystkim oburza go i irytuje ta niesłychana bezczelność, i to, że według nich oni sąnietykalni. Można krytykować wszystkich: Francuzów, Niemców, Rosjan, ale nie Żydów" (A. Iwaszkiewicz, Dzienniki, Warszawa 1993). W odpowiedzi Słonimski opublikował w "Wiadomościach Literackich" (31 VIII 1924) bardzo głośny wówczas artykuł: O drażliwości Żydów; napisał w nim wprost: "Oprócz wstrętu budzi jeszcze we mnie gnie\v fałszywy i nikczemny stosunek Żydów do zagadnień narodowych. Naród ten, narzekający na szowinizm innych ludów, jest sam najbardziej szowinistycznym narodem świata. Naród, który krz)'czy o nienawiści, jaką budzi, sam potrafi najsilniej nienawidzić". Do asymilatorów należał inż. Adam Czemiakow; przed wojną zasiadał w Senacie (l 931-35) z ramienia BBWR; podczas okupacji pełniąc XI 1939-VII 1942 funkcję prezesa Rady Żydowskiej (Judenratu), zdecydowanie przeciwstawiał się fanatyzmowi Żydów ortodoksyjnych, którzy nawet w getcie usiłowali pozbawić ochrzczonych Żydów praw i przyznawanej wszystkim pomocy (sporządzali nawet listy mechesów-przechrztów); 457 Czemiakow ostro sprzeciwiał się temu, twierdząc, że "me może podchodzić do tego zagadnienia z żydowskiego punktu widzenia, ale z ogólnego, państwowego. Getto nie jest państwem żydowskim, ale terenem, na którym mieszkają także wychrzczeni Żydzi i dlatego należy ich traktować na równi" (M. Fuks, Wstęp do Adama Czemiakowa dziennik getta warszawskiego, Warszawa 1983); 24 VII 1942 Czemiakow popełnił samobójstwo na znak protestu przeciwko deportacji ludności do obozów zagłady. Wybitnym asymilatorem był słynny lekarz, pisarz i działacz społeczny Janusz Kor-czak (Henryk Goidszmidt); pochodził ze starej zasymilowanej rodziny żydowskiej i był zafascynowany kulturą polską; autorka osławionej książki On the Edge ofDestruction (New York 1977) -Na krawędzi zagłady - Celia S. Heller pisała w niej z przekąsem, że dr Korczak zachwycał się dźwiękami mowy polskich chłopów, równocześnie traktując jidysz jako wrzaskliwy i ordynarny żargon (dał temu wyraz w książce Mośki, Jośki i Śmie); Korczak zabiegał, aby po wojnie wzniesiono pomnik dla uczczenia polskiej pomocy Żydom; sam zginął w 1942, dobrowolnie towarzysząc żydowskim wychowankom swego sierocińca na śmierć w komorze gazowej. Fragmenty z autorskiego hasa "Asymilatorzy"w "Encyklopedii Białych Plam", (Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne, Radom 2000, t. II) Przemilczani patrioci W początkach lipca 1996 r. na łamach patriotycznego pisma polonijnego "Gazeta", wychodzącego w Detroit, Ottawie, Montrealu i Vancouver, ukazał się bardzo wymowny komentarz na temat fałszerstwa, popełnionego przez warszawską, politykę'' przy okazj i publikacji tekstu o antyżydowskich zajściach w Kielcach z lipca 1946 roku. Tekst znanej z filosemickiej tendencyjności Krystyny Kersten ubarwiono ordynarnym fałszerstwem w postaci zdjęcia, mającego rzekomo ilustrować zbrodnie polskich pogromszczyków w Kiel-cach. W rzeczywistości zdjęcie ilustrowało mord, popełniony przezNiemców hitlerowskich w 1941 roku na Żydach w Kownie i jako takie figurowało dużo wcześniej w żydowskiej "Barwnej Historii Holocaustu". Komentator polonijnej "Gazety" zastanawiając się, dlaczego redakcja, .Polityki" sięgnęła po takie zdjęcie, stwierdził: Nie mnie sadzić, jest to tylko kolejny przykład, że wrogów Polacy mają i na własnym podwórku. Sama "Polityka" jak dotąd nie wyjaśniła przyczyn popełnienia tak spektakularnego fałszerstwa. Za to 19-20 października 1996 r. na łamach "Rzeczypospolitej" odezwał się kolejny z uwiecznionych przez nas w Kto jest Jam w lobby filosemickim -Tomasz Jastnm, z atakiem na "Naszą Polskę". T. Jaśmin udaje głupiego, i trzeba przyznać, że robi to kongenialnie, dziwiąc się: w tympatrio- 458 tycznym piśmiefilosemita to obelga. Żeby więc nie było wątpliwości, stwierdzam expressis verbis: filosemityzm, jak każda skrajność, nie jest powodem do dumy. Oznacza bowiem skrajnie wywyższanie jednego narodu - żydowskiego - kosztem innych. Najczęściej zaś łączy się, tak jak w przypadku T. Jastnma, z pogardą dla innych narodów (w jego przypadku dla Polaków). To nie w "Naszej Polsce", lecz w paryskiej "Kulturze", z którą od dawna współpracuje T. Jastnm, padły najostrzejsze słowa na temat filosemityzmu. Napisał je emigrant z Polski Jan Lapter, pisząc w liście do "Kultury" (nr l z 1972 r. s. 237): Filosemityzm jest tą samą formą rasizmu, co antysemityzm (podkr. w wyd, książkowym - J.R.N.). Problemu skrajnego filosemityzmu w wielu polskich mediach nie wymyśliliśmy sobie w "Naszej Polsce". Ostatnio nawet najbardziej cierpliwi, dalecy od jakichkolwiek emocji rzecznicy dialogu polsko-żydowskiego zwracają uwagę na wyraźnie krzywdzące zakłócenia tego dialogu nie z polskiej winy Na przykład tak zaangażowany w dialog z judaizmem ksiądz Waldemar Chrostowski pisał w wydanej w tym roku książce o wyraźnej dysproporcji na niekorzyść Polski w kontrowersyjnych i krzywdzących wypowiedziach po obu stronach, stwierdzając: (...) Wypowiedzi o charakterze antyżydowskim lub antysemickim są bardzo nagłaśniane, w przeciwieństwie do antypolskich - lekceważonych i bagatelizowanych. Popatrzmy na tenproblem choćby ze statystycznej strony: na całym świecieżyje około 15 milionów Żydów iprawie 40 milionów Polaków w kraju oraz kilkunastomilionowa Polonia. Antypolskie wypowiedzi dotyczą narodu, który jest trzy razy liczniejszy. Sądzę, że jednym z aspektów dialogu i nowej sytuacji po 1989 r. powinno być przywracanie Polsce i Polakom godności. Oznacza to domaganie się szacunku i stanowczy sprzeciw wobec antypolskich wystąpień, bagatelizowanych przez wiele środowisk także w kraju (..). Istnieję środowiska i osoby - również w naszym kraju - uważające, że dialog polega jedynie na przedkładaniu racji i emocji żydowskich strome polskiej, co się odbywa często z zadziwiającą skutecznością. Tymczasem nie ma drugiego bieguna tego procesu -przedkładania w podobny sposób argumentów i emocji strome żydowskiej, zarówno w Izraelu, jak i środowiskom diaspory. Upraszczając rzecz powiedziałbym, że największym problemem we wzajemnych stosunkach nie są Polacy i Żydzi, lecz ci, którzy chcą się Żydom przypodobać (...) (ks. W. Chrostowski: Rozmowy o dialogu, Warszawa 1996 r., s. 230-231,232). Syndrom antynarodowej elitki Przyglądając się sylwetkom osób portretowanych w Kto jest idm w lobby filosemickim czytelnicy "NP" mogli zauważyć powtarzanie się swoistego syndromu cech antynaro-dowej elitki "europęjczyków" rodem z "warszawki" i "krakówka". Są to - idące w parze 459 z bezkrytycznym filosemityzmem - odraza do polskiego patriotyzmu i lekceważenie polskiego narodu ("polactwa" i "Polaczków", "tego absurdalnego kraju"), niechęć do "zaściankowego" Kościoła katolickiego i równocześnie wybielanie komunistów. (...). U części "elitki" obserwujemy wyraźny filosemityzm koniunkturalny, stawiający wyraźnie na to, co aktualnie dominuje w mass mediach i decyduje o odpowiednim poklasku lub wyklęciu. Równocześnie obserwujemy wyraźne umacnianie się swoistego żydowskiego triumfalizmu i żydowskiego antypolonizmu. Dlaczego milczą na ten temat rozliczne "autorytety", dlaczego nie słychać głosów "sprawiedliwych Żydów" z Polski w tej sprawie? Czyżby bali się narazić dominującemu w Polsce lobby, utrudnić sobie możliwości publikacji, a nawet awansu? Niełatwo, naprawdę niełatwo być dziś w Polsce Żydem - polskim patriotą. Tragiczne milczenie Przyczyn tego milczenia należy szukać w tragicznych wydarzeniach H wojny i deformacjach rozwoju Polski, wynikłych zwprowadzania stalinowskiego totalitaryzmu. W czasie wojny wyniszczona została ogromna część prapolskiego nurtu wśród Żydów (tzw. asymiliatorów, którzy stanowili około 10% ogółu polskich Żydów (w 1931 roku 311,9 tyś. Żydów uznawało językpolski zajęzyk ojczysty, najwięcej na terenie dawnej Galicji). Byli bardzo wyraźnąmniej-szością wśród Żydów, ale liczącą się intelektualnie (od Askenazego i Fejdmana po Słonim-skiego i dr. JanuszaKorczaka). Po wojnie resztki nurtu Żydów-asymiliatorów zostały rozbite w stalinowskim dziesięcioleciu PRL-u. W czasach Bermana, Zambrowskiego i Min-ca, gdy deptano polskie tradycje narodowe, bardzo ciężko było być Żydem-polonofi-lem. Łatwiej - Żydem polonofobem. Zastępy tego typu Żydów celowo wzmacniano sterowaną odpowiednio migracją z Rosji Sowieckiej. Odsyłam tu do przemilczanych wspomnień znakomitego matematyka żydowskiego pochodzenia Hugo Steinhausa, który opisywał, jak w imię zasady "dziel i rządź" kierownictwo Rosji Sowieckiej po 1944 roku celowo wysyłało do Polski rzesze Żydów-litwaków, skomunizowanych i obcych jakimkolwiek polskim tradycjom (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). (...). Urabianie "czarnej legendy" Jak stwierdził w "Dzienniku 1976-1977" Marian Brandys, sam pochodzący z polskiej rodziny o żydowskim rodowodzie: Ci Żydzi, którzy pozostali, weszli niemal w ca- 460 {ości do nowej klasy rządzącej. I właśnie niektórzy żyjący dziś członkowie tej klasy rządzącej i ich potomkowie tworzą antynarodową elitkę, która konsekwentnie urabia "czarną legendę" Polski i Polaków. Osobą, która najbardziej osłabiła szansę zbliżenia - a nawet dialogu między Polakami a Żydami, jest naczelny "GW" Adam Michnik. Przemilczani przyjaciele Polaków Gdyby "Gazeta..." rzeczywiście dążyła do rozwoju prawdziwego dialogu polsko-żydowskiego a nie do jednostronnego przedstawiania żydowskich racji i upokarzania Polaków, to starałaby się spopularyzować dawnych i współczesnych rzeczników dialogu polsko-żydowskiego. Przypominałaby wkład do historii polskiej Żydów patriotów, tych, którzy najbardziej boleli nad lekceważeniem polskiej historii i tradycji przez Żydów-rzecz-ników tzw. luksemburgizmu, a później przez żydowskich komunistów i politruków. Czy można wymagać tego typu przypomnień od Adama Michnika - godnego spadkobiercy luksemburgizmu (jużprzed laty wybraniałjakmógłRóżęLuksemburgwkatolickiej "Więzi" pod pseudonimem Andrzej Zagozda). Gdyby zależało im na autentycznym dialogu, to przypominaliby tak przemilczane i prawie nieznane w Polsce postacie współczesnych Żydów, rzeczników dialogu polsko-żydowskiego od Józefa Lichtena począwszy po Michała Borwicza, Feliksa Mantela, Israela Shahaka, Salomona Rappaporta, Dorę Kacnel-son, Izaaka Lewina, Klarę Mirską etc. Próżno jednak szukać wielkich artykułów na ich temat w "Gazacie..." czy "Polityce". Czy dzieje się tak dlatego, że przypomnienie poglądów tych polskich patriotów żydowskiego pochodzenia czy Żydów-polonofilów obalałoby jednostronne żydowskie racje, które tak uparcie serwuje się polskim czytelnikom od czasów osławionego ataku Jana Błońskiego na "antysemickie" polskie społeczeństwo w "Tygodniku Powszechnym" w styczniu 1987 roku. Świadectwa tych skrzętnie pomijanych przez filosemickie media osób najlepiej pomagałyby w obalaniu antypolskich kłamstw i uprzedzeń. Osoby dominujące dziś w polskich mediach, propagujące narodowy masochizm i samobiczowanie, chciałyby maksymalnie zagłuszyć te opinie zagraniczne, a tym bardziej żydowskie, które pokazywałyby inny niż one, dużo pochlebniejszy obraz Polaków, wzmacniałyby poczucie polskiej dumy narodowej (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Dlatego przemilcza się książkę Klary Mir-skiej W cieniu wielkiego strachu, zawierającąm.in. relacje Żydów uratowanych przez Polaków. (...) Dlatego przemilcza się Józefa Lichtena. Ten niestrudzonyrzecznik dialogu polsko-żydowskiego niejednokrotnie z pasją piętnował kłamstwa żydowskich oszczerców Polski -- od autorów filmu Holocausty historyków C. S. Heller i P. Korca. Dlatego konsekwent- 461 nie przemilcza siępostać Dory Kacnelson z Drohobycza, która niej ednokrotnie publicznie krytykowała brak troski o los Polaków na Kresach u takich osób, jak K. Skubiszewski, J. Hemielowa czy A. Michnik, i jednoznacznie piętnowała antypolonizm rabina Weissa. W Polsce powszechnie zna sięrabina-awantumika i polakożercę-A.Weissa, a prawie nikt nie zna innego rabina z tych samych Stanów Zjednoczonych - Solomona Rap-paporta, znakomitego rzecznika dialogu polsko-żydowskiego. Dla filosemitów polskich to właśnie rabin Rappaport jest jednym z potencjalnych "wrogów numer jeden", bo ośmielił się w książce Jew and Gentiie (New York 1980) zdecydowanie wystąpić w obronie chrześcijaństwa i Polaków. Dziwnym trafem jednak jakoś książki Rappaporta nie można znaleźć w Bibliotece Narodowej i innych ważniejszych polskich bibliotekach. (...). Czy dlatego zabrakło jej w naszych centralnych bibliotekach, że Litvinoff napisał wprost, że w czasach średniowiecza i renesansu Polska prawdopodobnie ocaliła żydo-stwo przed wytępieniem, ocaliła od zupełnego zaniku. Dlaczego w czerwono-łóżowych mediach tak starannie przemilcza siępostać wielkiego przyjaciela Polaków profesora Izaaka Lewina, autora ponad 20 publikacji o związkach polsko-żydowskich (liczne z nich sąna szczęście dostępne w polskich bibliotekach), byłego dyrektora agencji ONZ, powszechnie szanowanego działacza i historyka, dwukrotnie typowanego do Pokojowej Nagrody Nobla? Czy przemilcza się go dlatego, że w swej książce o stosunkach polsko-żydowskich w latach 1918-1919 bardzo ostro napiętnował szkodzących tym stosunkom fanatyków typu litwaka Noaha Pryłuckiego, a w 1995 r. kolejny raz z rzędu publicznie zaprotestował przeciw używaniu w prasie amerykańskiej oszczerczego określenia^oMze obozy koncentracyjne? A może przemilcza się go w "polskojęzycznych" mediach za to, że przedstawiał tak piękny obraz polskiej tolerancji, że pisał, że dawni królowie polscy wyprzedzili pod tym względem wielu XX-wiecznych ustawodawców? Dlaczego w czerwono-różowych mediach w Polsce starannie przemilcza się wydaną wspótoie w Kanadzie w 1994 roku przez dwie autorki: Polkę Irenę Tomaszewską i Żydówkę Tecię Werbowską książkę o pomocy Polaków dla Żydów w czasie wojny pt. Żegnta. The Rescue ofJews in Wartime Polana (Montreal 1994)? Czy dlatego, że zawiera ona obiektywne świadectwa Żydów o polskiej pomocy, nie ukrywające czasem nawet bardzo ostrych opinii Żydów o podłości "żydokomuny". Yide. opinia Heleny Merenholz, która w czasie wojny współpracowała z Adolfem Barmanem w getcie: (...) ZSRR rekrutowało •żydowskich komunistów, ponieważ nie mogło ufać polskim komunistom. Przybyli Żydzi, który byli nie tylko komunistami, lecz nawet nie potrafili mówić po polsku. Oni nienawidzili wszystkiego, co polskie... Jakub Berman (...) Tam byli Róźański; Fejgin. Oni byli bandytami (...). Oni dążyli do zniszczenia polskiej kultury. Oni reprezentowali ZSRR (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.), 462 A. gdzie Żydzi antykoinuniści? ' "Gazeta Wyborcza" nieraz pomstowała na "zakodowany" u Polaków stereotyp "żydokomuny". A czy sama robiła cokolwiek dla j ego przezwyciężenia, czy raczej go jeszcze mocniej utrwalała? Zapewniam w oparciu o zszywki roczników "GW", że konsekwentnie robiła właśnie to drugie. Najlepszą metodą przezwyciężania stereotypu "żydokomuny" byłoby pokazywanie postaci wybitnych Żydów-antykomunistów, opisy ich walki z komunizmem, w najważniejszych dziełach temu poświęconych (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.). Więc zapytam, kiedy "GW" przypominała i popularyzowała takie postacie, jak Józef Lichten, Michał Borwicz, Feliks Mantel. Kiedy zachęcała do lektury Cywilizacji komunizmu Tyrmanda, stanowiącej między innymi jego gorzki rozrachunek z Żydami-komunistami, ubekami i politrukami? Jakoś nie przypominam sobie, by w "Gazecie Wyborczej" ukazał się kiedykolwiek wielki szkic o wydanej w Polsce książce Andrzeja Wróblewskiego Być Żydem, jednym z naj-uczciwszych intelektualnych rozrachunków autora żydowskiego pochodzenia z rolą polskich Żydów w stalinizmie w Polsce. Za to tym więcej było, pełnych idealizacji ogromnych story o Żydach-komunistach, wybielania nawet tych najbardziej skompromitowanych w stalinizmie na czele z Jerzym Borejszą. Typowy zestaw kłamstw Podobne jak w mediach zjawiska negatywne obserwujemy w historiografii badań nad stosunkami polsko-żydowskimi. Z wyjątkiem paru bardziej obiektywnych badaczy (m.in. Teresy Prekerowej) jest ona zdominowana przez skrajnie tendencyjnie prożydowskich badaczy żydowskiego pochodzenia lub filosemitów (na czele z Krystyną Kersten, Jerzym Tomaszewskim, Aliną Całą). Trzeba by kolejnego długiego cyklu na wyliczenie wszystkich fałszerstw w dziełach filosemickich historyków w Polsce. Dziś chciałbym przedstawić bardzo typowy zestaw kłamstw i przemilczeń na przykładzie wzorcowego, wręcz sztandarowego, pod tym względem przykładu - Najnowszych dziejów Żydów w Polsce (w zarysie do 1950 roku). Książka ta, wydana w 1993 r. pod redakcją czołowego guru filosemickiej historiografii profesora Jerzego Tomaszewskiego, okrzyczana jako główne podstawowe dzieło na temat historii Żydów w Polsce w XIX i XX wieku, wprost roi się od kłamstw, przemilczeń i pominięć (z wyjątkiem zbyt krótkiej niestety części o czasach drugiej wojny, opracowanej przez Teresę Prekerową). 463 W tej 499-stronicowej książce, obejmującej historię Żydów w Polsce od XIX wieku, zabrakło w ogóle nazwiska Szymona Askenazego, słynnego historyka, autora książek Książę Józef Poniatowski, Łukasiński (t I i II), Napoleon a Polska (t. I-III). Czy pominięto go dlatego, że Askenazy, wielki patriota polski żydowskiego pochodzenia, na posiedzeniach Ligi Narodów występował z potępieniem ingerencji Żydów z Zachodu w sprawy polskie, że w swych pracach demaskował germanofilizm Żydów w zaborze pruskim czy przeważającej częściŻydówwzaborzerosyjskimwczasachNapoleona?Nie znajdzie siew książce nazwiska jednego z najwybitniejszych polskich publicystów XIX wieku Juliana Kłaczki. Czy dlatego, że niejednokrotnie wyrzucał swoim żydowskim współziomkom brak prawdziwego zaangażowania w polskie sprawy? Podobnie zabrakło w książce jakiejkolwiek wzmianki o wybitnym działaczu emigracyjnym żydowskiego pochodzenia Leonie Hol-lenderskim, autorze około 200-stronicowej książki Les Isralites de Pologne (Paris 1846). Czy stało się tak z niewiedzy autorów (np. słynnego płk. Berka Joselewicza, poległego w 1809 roku pod Kockiem, umieszczono w książce w okresie Powstania Listopadowego!, s.l9). A może zadecydowało to, że Hollenderski krytykował niejednokrotnie brak przywiązania wielu Żydów do Polski? Dlaczego pominięto w książce pod redakcjąToma-szewskiego postać jednego z największych patriotów polskich żydowskiego pochodzenia rabina Abrahama Kohna? Czy dlatego, że z powodu swej propolskości został otruty arsze-nikiem przez żydowskiego fanatyka we wrześniu 1849 roku? Dlaczego przemilcza się w prawie 500-stronicowej książce nazwisko Daniela Neufelda, redaktora asymilatorskie-go prapolskiego tygodnika, "Jutrzenka", zesłanego przez carat do Czelabińska za wydawanie tego tygodnika? Dlaczego przemilcza się nazwisko czołowego ideologa asymilacj i Żydów w Polsce Samuela Połtyna, przez 30 lat redaguj ącego utworzony przez siebie w 1866 roku prapolski tygodnik "Izraelita"? ."Zapomniany" ojciec malarstwa żydowskiego W Najnowszych dziejach Żydów w Polsce na prawie 500 stronach tekstu zabrakło choćby jednego zdania wzmianki o postaci Maurycego Gottiieba, powszechnie nazywanego "ojcem malarstwa żydowskiego w Polsce" (por. np. Studia z dziejów Żydów w Polsce, t. II, Warszawa 1995, s. 132), choć znalazło się miejsce dla licznych innych dużo mniej znanych od niego malarzy, ale Żydów-syjonistów typu Maurycego Trębacza, nie figurującego w Wielkiej Encyklopedii Powszechnej PWN. Czym tak mocno zgrzeszył Maurycy Gottiieb w oczach autorów Najnowszych dziejów Żydów w Polsce, że go pominięto? Czy tym, że był prawdziwie oczarowany Polską, że pragnął być apo- 464 stołem pojednania polsko-żydowskiego, że namalował w tym duchu takie obrazy, jak Kazimierz Wieki nadający prawa Żydom, czyKazimierz Wielki iEsterkat Podobnie jak przemilczany w tej książce ceniony twórca obrazów historycznych z dziejów Polski, rzecznik integracji Polaków i Żydów Aleksander Lesser (obrazy Kazimierz Wielki nadający przywileje Żydom w 1356 r., Pogrzeb Pięciu poległych w Warszawie 2 marca 1861, gdzie wśród duchownych różnych wyznań sportretowano zawsze wiernego Polsce patriotę rabina Baer Meiselsa). Próżno szukać w Najnowszych dziejach Żydów innego wspaniałego Żyda - polskiego patrioty Bertolda Menkesa Merwina (1879-1946), legionisty, podpułkownika WP, w czasie pierwszej wojny światowej jednego z najdynamiczniejszych popularyzatorów Legionów Piłsudskiego (wydana w 1915 r. w Wiedniu książka Legiony w Karpa-tach, a wspóhie z Kadenem Bandrowskim Polnische Legionen 2914-1915). Czy dlatego Merwin nie zyskał uznania autorów Najnowszych dziejów Żydów, że jako szczery polski patriota w wydanej w 1907 roku książce Syjoniści ostrzegał Polaków przed nie-umiejętnościąrozróżnianiaŻydów-przyjaciółodŻydów-wrogów? Nie ma tam też i nazwiska znanego ekonomisty pochodzenia żydowskiego Leopolda Caro. Czy dlatego, że całym swym sercem pokochał polskość, że w wydanej w 1893 roku we Lwowie książce Kwestia żydowska w świetle etyki zapytywał:, Pytam atoli, kto więcej ma prawo oburzać się, kto silniej i bezwzględniej karcić nikczemnych, niż ten, kto sam ciągle i na każdym kroku najboleśniejszej od nich doznaje krzywdy; kto ukochawszy naród, wśród którego żyje i przylgnąwszy całą duszą do jego ideałów, spotykał się ciągle i spotykać musiał z niedowierzaniem i uprzedzeniem, wywołanem niecnościąpewnej kategorii swych współwyznawców, obojętnością ich i nieledwie nienawiścią dla sprawy polskiej, lekceważeniem {poniżaniem wszystkiego, co drogim jest społeczeństwu, wśród którego żyją". Zabrakło w Najnowszych dziejach Żydów w Polsce jednego z najwybitniejszych Po-laków wyznania mojżeszowego, autora dwóchksiążek o potrzebie asymilacji Żydów polskich, Kazimierza Sterlinga. Czy dlatego, że w książce Projekt reformy żydostwa polskiego (Warszawa 1917, s. 132) zdecydowanie piętnował wszelkie przejawy separatyzmu żydowskiego, starającego się szczelnie izolować Żydów od Polaków. Pisał: (...) Separatyzm żydowski-nie przestaniemy tego powtarzać-to ciemnota i skutki getta, nacjonalizm żydowski-to nieznajomość polskiej kultury, historii! tradycji, to nieodczuwa-nie urody życia polskiego, to wynik świadomie prowadzonej ohydne/polityki rządu rosyjskiego (podkr. wwyd. książkowym-J.R.N.) (...). Trudno nie odczuwać goryczy z powodu całkowitego przemilczania i zapomnienia postaci Sterlinga, płomiennego polskiego patrioty, który w 1916 roku tak pięknie formułował swą wiarę w zintegrowanie Żydów z polskością: (...) Wątpić o potrzebie asy- 465 miłowania się Żydów polskich może tylko ten, kto nie wierzy w żywotność kultury polskiej, w zdolność jej do rozwoju, kto zamyka oczy na piękno tradycji polskiej, na szlachetność jej ideałów, na porywającą wzniosłość stuletnich przeszło walk o wolność. Wątpić może tylko ten, komu niewola opaliła skrzydła tak, że nie potrafi unieść się ponad szary poziom codziennego życia, kto wskutek przykucia do ziemi nie może objąć okiem " urody życia "polskiego w przeszłości i przyszłości, czyja dusza nie odczuwa już potęgi kultury polskiej (...) (K. Sterling: Państwowość polska a Żydzi, Warszawa 1916, s. 23). Właśnie Sterling był głównym mówcą na trzydniowym pierwszym zjeździe Polaków wyznania mojżeszowego w maju 1919 roku, mówcą, który niezwykle ostro napiętnował projekty obezwładnieniaPolski i Polakówprzezkoncepcje stworzenia tzw. Judeo-Polonii, wysunięte już przed I wojną światowąprzed Żabotyńskiego. Sterling nie ukrywał również potępienia dla rusyfikacyjnej roli Żydów - litwaków oraz atakuj ącej najświętsze uczucia Polaków, nietaktownej i hałaśliwej propagandy nacjonalistyczno-żydowskiej, prowadzonej przez żargonowe pisma żydowskie (por. Pamiętnik I Zjazdu Zjednoczenia Polaków wyznania mojżeszowego go wszystkich ziem polskich, Warszawa 1919, s. 28). Podobne przemilczenia dotyczą różnych postaci wybitnych Żydów- polskich patriotów w okresie międzywojennym od ministra przemysłu i handlu Janusza Rajchmana po generała Bernarda Stanisława Monda i prezydenta Krakowa Mieczysława Kaplickie-go (Kapellnera). Czy dlatego, że byli polskimi patriotami, a uwagi o ich roli i karierach przeczyłyby tezom o skrajnej dyskryminacji Żydów w II Rzeczypospolitej? Niezwykle oszczędni w informacje o Żydach polonofilach autorzy Najnowszych dziejów Żydów w Polsce są za to niesłychanie szczodrzy w informacjach o różnego typu mniej znanych nawet działaczach syjonistycznych, o najmniej nawet znaczących pisarzach tworzących wjidish czy języku hebrajskim. Widać, że serce ich bije tylko dla jednej części Żydów, że Żydów polskich patriotów traktuj ą maksymalnie po macoszemu (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.). Autorzy Najnowszych dziejów Źydóww Polsce nie skąpiąmiejsca dla napiętnowania różnych polskich autorów za antyżydowskość od Jana Jeleńskiego po Jana Ziemińskiego, z lubością eksponująnajdrobniejsze incydenty (np. cytat z F. Bujaka o antysemityzmie we wsi Zmącą). Informują o działaniu "antysemickich" pism "Rola". ,JPo-lak-Katolik", "Posiew",, .Przegląd Katolicki". A równocześnie nigdzie w książce me znajdzie się ani słowa o wieloletniej kampanii prasowej i literackiej czołowych pozytywistów, prowadzonej na rzecz zbliżenia polsko-żydowskiego, o roli w niej tak wybitnych postaci, jak Eliza Orzeszkowa, Bolesław Prus czy Aleksander Świętochowski. (Tych nazwisk nie ma w ogóle w książce pod red. J. Tomaszewskiego). Podobnie jak nie dowiemy się o roli Marii Dąbrowskiej w proteście przeciw "gettu ławkowemu", ani o pięknym liście otwartym w obronie wolności nauki prof. Stanisława Kulczyńskiego z 193 8 r. (Na znak protestu 466 przeciw gettu ławkowemu S. Kulczyński ustąpił ze stanowiska rektora Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie i ogłosił w tej sprawie list otwarty na łamach pasy). O ile się nie mylę, jestem pierwszą osobą, która publicznie zwraca uwagę na jaskrawe kłamstwa "wielkiego", "podstawowego" dzieła o stosunkach polsko-żydow-skich, za jakie uchodzą Najnowsze dzieje Żydów w Polsce. Pierwszy publicznie protestuję przeciwko całkowitemu przemilczaniu w tej 499-stronicowej historii postaci Szymona Askenazego, rabina Abrahama Kohna, Juliana Kłaczki, Maurycego Gottiieba i wielu innych wybitnych patriotów polskich żydowskiego pochodzenia. Nie rozumiem jednak, dlaczego przez trzy lata od wydania książki, tak kłamliwej i pełnej aż takich przemilczeń, nikt ze współczesnych polskich patriotów żydowskiego pochodzenia nie zaprotestował przeciwko występującym w niej pominięciom. Czyżby czuli się już tak zastraszeni przez lobby nacjonalistów żydowskich w Polsce, że boją się pisnąć nawet słowo w sprawach nawet najbardziej oczywistych? Jak doszło do tak nienormalnej sytuacji? Przecież książki tej nie wydano w Izraelu, ani nawet przez jakąś antypolską filię Żydów amerykańskich. Tę książkę, tak przyczerniającą obraz Polski i Polaków, a także stosunków polsko-żydowskich, tak świadomie przemilczającą Żydów-przyjaciół Polski i wybielającą naszych przeciwników, wydano w PWN-ie za polskie pieniądze! Co więcej, tytuł dotowany był przez ministra edukacji narodowej (!!!). Niestety podobnych książek, szkodliwych dla interesów polskich i pełnych świadomych przemilczeń i przekłamań jest aż nadto wiele (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Chyba największym skandalem wydawniczym było wydanie za polskie pieniądze (w wydawnictwie PIW w 1989 roku) książki Aliny Całej o asymilacji Żydów (l 864-1897), atakującej w skrajny sposób nurt największych przyjaciół Polski wśród Żydów - Żydów asymilatorów. Szkic ten ukazał się jako 29 odcinek cyklu "Dzieje grzechów" na łamach "Naszej Polski" z 6 listopada 1996 r. 467 Bój o podręczniki Kto się boi prawdy? Pierwsza wersja podręcznika A. L. Szcześniaka złożona została do WSiP w styczniu 1982 r. Podręcznik wzbudził tyle'kontrowersji, w oczach przedstawicieli różnych instancji, że opiniowało go aż 12 recenzentów i mógł ukazać się w formie książkowej dopiero w sierpniu 1984 r., w ponad dwa i pół roku od złożenia maszynopisu. W październiku 1984 r. podręcznik Szcześniaka zastał zaatakowany przez Centralną Komisję Kontroli Partyjnej przy KC PZPR za antyradziecką "nacjonalistyczną tendencyjność" - brak klasowej krytyki piłsudczyzny i sanacji, "obiektywistyczny sposób zaprezentowania zbrodni katyńskief, który "może tylko podsycić antyradzieckie podejrzenia i urazy". W styczniu 1985 r. książkę Szcześniaka zaatakowano na łamach "Za Wolność i Lud" w artykułach Ignacego Krasickiego (w tekście pisanym pod pseudonimem Józef Górecki) i Kazimierza Kąkola. I. Krasicki zarzucał, że podręcznik Szcześniaka pomniejsza rolę rewolucji rosyjskiej, stwarza aureole Piłsud-skiemu, daje osobliwe naświetlenie stosunków polsko-radzieckich w czasie II wojny, oferuje fałszywą ocenę Powstania Warszawskiego. I akcentował, że książka A. L. Szcześniaka tylko pozornie likwiduje "białe plamy", "w rzeczywistości bowiem zagospodarowuje je politycznymi chwastami, które kontynuują dzieło dewastacji świadomości narodowej najmłodszego pokolenia". Sądom tym wtórował Kazimierz Ką-kol, twierdząc, że 650 tysięcy egzemplarzy podręcznika wywoła nowy rozgardiasz, nowy zamęt w głowach milionów ludzi, wyrządzi krzywdę świadomości historycznej narodu. Atakujący Szcześniaka "publicyści" zyskali w tym samym miesiącu - styczeń 1985 r. - specjalny sukurs z Moskwy. Do Warszawy przyjechała radziecka komisja podręcznikowa, domagając się natychmiastowego usunięcia jego podręcznika ze szkół. W kwietniu 1985 r. do akcji potępień włączyły się również radzieckie "Izwiestia". N. Jer-mołow pisał (numer z 8 IV 1985): ,^4utor prowadzi młodego czytelnika na f ono antyso-wietyzmu... w młode umysły świadomie wkłada się złośliwe oszczerstwa, które już dawno i zasadnie obalili radzieccy i poważni polscy historycy (...)". W maju 1985 r, pod- 468 ręcznik był przedmiotem interpelacji członków przebywającej w Warszawie delegacji M. Gorbaczowa, a w miesiąc później ministra obrony ZSRR. W czerwcu 1985 r., zaatakowano książkę A. L. Szcześniaka w specjalnej "dysku-sji" na łamach "Przyjaźni". Najostrzejsze reprymendy znów wyszły spod pióra starego gromiciela "odchyleńców" różnej maści - Kazimierza Kąkola. Zarzucił on Szcześnia-kowi jednostronne eksponowanie różnych spraw drażliwych, pisząc: "Me może być tak, że się mówi o pakcie Ribbentrop-Molotow, niezająknąwszysięnawet... o tym, że w następstwie doszło do obecności radzieckich czołgów na ulicach Berlina w 1945 roku. Nie można odrywać faktów od całego ciągu historycznego. W każdej rzeczy końca patrzaj - mówi stare przysłowie (...)fakt wkroczenia Armii Czerwonej na teren zachodniej Ukrainy i Białorusi nie miał najmniejszego znaczenia dla losów wojny pol-sko-niemieckiej. (...) Pytam się, w jakim celu p. Szcześniak eksponuj e dzieje nielicznej grupy gen. Orlika Rychmana, która walczyła z wojskami radzieckimi (...)." Atakowany przez partyjnych politruków podręcznik A. L. Szcześniaka zyskał sobie równocześnie nieprzypadkowo bardzo wiele dobrych ocen ze strony autentycznych naukowców, w tym między innymi profesora Andrzeja Zahorskiego i ogromnie przychylne przyjęcie w kręgach nauczycieli. Nagonka na podręcznik i naciski z zewnątrz jednak nie ustawały, doprowadzając w końcu do skierowania na przemiał nie sprzedanej jeszcze części nakładu (ok. 100 tyś. egzemplarzy). Dopiero , półtora roku później (wraz ze zmianami w polityce radzieckiej) doszło do odblokowania książki Szcześniaka i jej kolejnego wydania. Tekst ten -przypominający ataki na podręcznik A. L. Szcześniaka w dobie Jaruz.elsT.CTywy byt drukowany nalamach "Nowego Świata" 7.26-27 września 1992. Kłopoty historyka, czyli... Nowi cenzorzy w akcji Andrzej Leszek Szcześniak - autor podręcznika historii do VIII klasy szkoły podstawowej (lata 1914-1990) ma prawo być zaskoczony niebywałym rezonansem swojej książki. Półtorej strony jego podręcznika doczekało się otwartej krytyki ze strony b. premiera (T. Mazowieckiego), obecnego premiera (H. Suchockiej), wiceministra resortu edukacji narodowej (A. Urbanowicza), historyków (K. Kersten i A. Pacz-kowskiego). Padły zarzuty dezinformowania, manipulowana faktami, wpajania pseu-doprawd. - "Co slowo, to fałsz" - skonstatowała prof. Krystyna Kersten. Tadeusz Mazowiecki powiedział wręcz: "Wiadomości tu zawarte są fałszowaniem historii, 469 a zatwierdzenie takiego podręcznika uważam za skandal (wg "Gazety Wyborczej" z 11 września 1992 r.). Cały atak na 372-stronicowy podręcznik Andrzeja L. Szcześniaka skupia się na zaledwie półtorastronicowym tekście z jego zakończenia, poświęconym obrazowi "okrągłego stołu" i rządów Tadeusza Mazowieckiego. Chodzi o to, że dr Szcześniak bardzo krytycznie ocenia efekty umowy "okrągłego stołu", politykę tzw. grubej kreski i zachowanie części elit politycznych (tzw. lewicy l aickiej) wobec starej nomenklatury. Twierdzi, że doszło do "oddania pełni -władzy za gwarancje pełni posiadania". Wystarczyło to do rozpętania prawdziwej nagonki na autora podręcznika i gromkich żądań natychmiastowego wycofania jego książki. Sądy A. L. Szcześniaka o ostatnich latach naszej historii mogą wzbudzać polemiki. Na rynku księgarskim istnieje jednak również inny podręcznik historii tego samego okresu konkurencyjny wobec książki Szcześniaka (autorstwa p. Gulbińskiego) i każdy ma możliwość wyboru. Tym bardziej dziwi wiec chęć wyeliminowania ze sprzedaży książki Szcześniaka tak, by znów zaistniał model jedynie słusznej opcji. Kontrowersyjność ujęcia może prowokować tym większe dyskusje i służyć uczeniu krytycznego myślenia. Tak, jak tojestw szkołach zachodnich, gdzie uczniowie korzystają z podręczników pisanych przez ludzi reprezentujących najróżniejsze opcje polityczne. Recenzent książki A. L. Szcześniaka, profesor Adam Suchuński tłumaczył nie bez racji na łamach "Gazety Wyborczej" z 11 września 1992 r.: fragment o Polsce po 1989 roku jest rzeczywiście kontrowersyjny, ale autor piszący o aktualnych okresach przejściowych jest w trudnej sytuacji - nie ma jeszcze jednoznacznych ocen historycznych, na których, mógłby się oprzeć. Preferujemy w talach wypadkach oceny autora, żeby w ogóle było nad czym na czym na lekcjach dyskutować. To prawda, że Szcześniak wysuwa daleko idące wnioski, ale liczymy, że uzupełnieniem obrazu w oczach ucznia będzie jego wiedza pozalekcyjna (...)". Wszystko to nie przemawia jednak do wyobraźni polityków i historyków związanych z obozem Unii Demokratycznej. W ich odczuciu pluralizm, swobodamyśli i słowa sprowadza się tylko do uniformistycznego wypowiadania jednej tylko - prounijnej prawdy. Nie piszesz panegiryków o czasach rządów T. Mazowieckiego, ergo - fałszujesz historię i nie jesteś demokratą! Historyk Andrzej Paczkowski stwierdził wręcz: "Dawć się należy MEN, że w sposób nieodpowiedzialny zatwierdza do użytku szkolnego podręczniki, które uczą wszystkiego poza demokracją". Krystyna Kersten zapytuje na temat Szcześniaka:, Jakim prawem ośmiela się on dziś przekazywać młodzieży nie mające nic wspólnego z prawdą stwierdzenia o zmowie »lewicy laickiej« z komunistami przy »okrągfym stole«7 Można przypuszczać, że już niedługo politycy Unii Demokratycznej zażądają wprowadzenia specjalnych instancji dla nieformalnej cenzury, choćby przy Ministerstwie Edukacji Narodowej. Wtórowałoby to 470 praktykom już zastosowanym w monopolistycznie zarządzanej telewizj i, gdzie już skasowano "Refleks" Piotra Semki i Jacka Kurskiego, programy Lecha Jęczmyka i Szczepana Zary-na, próbuje się zlikwidować "Sprawę dla reportera" Elżbiety Jaworowicz. Swoistej pikanterii dodaje sprawie Szcześniaka fakt, że atakowany dziś przez wysoko postawionych "cenzorów" z UD jego podręcznik kilka lat temu był atakowany z równie ostrą pasją przez ludzi z komunistycznego establishmentu. Także wtedy zarzucano Szcześniakowi fałszowanie faktów, przeinaczanie i dezinformacje, tylko, że na niekorzyść, Jedynie słusznej" komunistycznej wersji historii. Różnica polegała także na zasięgu treściowym krytyk. Obecni krytycy z UD chcą wycofania całego podręcznika- A. L. Szcześniaka tylko dlatego, że nie podoba się im półtorej strony opisów czasów po 1989 r. Komunistyczni krytycy, którzy już raz doprowadzili do wycofania książki Szcześniaka ze sprzedaży atakowali jąniemal za całość treści obejmującej okres od 1918 roku do lat osiemdziesiątych. A już najgwałtowniej za takie sprawy, jak zobiektywizowany obraz wojny polsko-sowieckiej 1919-1920, napaści sowieckiej na Polskę we wrześniu 1939 r., epopei Powstania Warszawskiego, narastania napięć społecznych za czasów PRL. Nie mówiąc już o po raz pierwszy podanej w sposób obiektywny w czasach komunistycznych w podręczniku tak drażliwej politycznie sprawy Katynia. O tym wszystkim i o dramatycznych przejściach książki A. L. Szcześniaka za minionego reżimu dziwnie milcząjednak dzisiejsi krytycy jego książki. Tekst ten poświęcony pierwszemu po 1989 roku ataku na podręcznik A. L. Szcześniaka był publikowany na łamach "Nowego Świata" z 26-27 września 1992. Podręcznik kłamstw i przemilczeń W "Naszej Polsce" z 24 marca 1999 r. pisałem już o skandalu z podręcznikami prof. Andrzeja Garlickiego, chcąc zwrócić uwagę MEN, historyków i szerszego grona Czytelników na to, jak bardzo kompromitujące są te "podręczniki" do historii, wystawione na półkach niemal wszystkich liczących się księgami. Zdumiewa fakt, że podręczniki skrajnie zafałszowujące polską historię, przemilczające rozmiary polskiej martyrologii i pomniejszające polski czyn zbrojny, godzące wręcz w polską rację stanu, nie wywołały dotąd szerszego protestu i napiętnowania, jako nowe "podręczniki hańby". Sposób, w jaki Garlicki przedstawia niektóre fakty n wojny światowej, jak dotąd był typowy tylko dla książek autorów niechętnych Polsce za granicą. I tak na przykład w podręczniku Garlickiego nie znajdziemy ani słowa informacji o tym, że w Oświęcimiu zamordowano j akichkolwiek Polaków, całkowicie przemilcza on śmierć w tym obozie 120 471 000 (Polaków: I to pomimo faktu, że obok podania liczby Żydów zamordowanych w Oświęcimiu Gariicld podaje Bczbę 22 tysięcy Cyganów tam zamordowanych i w innych obozach (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Na każdym kroku obserwuje się niechęć Gariickiego do informowania o prawdziwych stratach Polski w czasie wojny Na przykład nigdzie nie znajdziemy u Gariickiego informacji o ponad 3 milionach Polaków poległych z rąk hitlerowców w czasie wojny (dodajmy do tego około l ,5 miliona Polaków zmarłych lub wymordowanych w ZSRR - według podręcznika Historia 1945-1990 Anny Radziwiłł i Wojciecha Roszkow-skiego, Warszawa 1994, s. 65). Sądząc po rozsypanych w nieuporządkowany sposób danych w książce Gariickiego, w czasie wojny zginęło najwyżej około 300 tysięcy Polaków! Czym można wytłumaczyć tak skrajne zaniżenie strat polskich przez autora wydanego po polsku podręcznika dla polskich dzieci?! (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) Kiedy indziej Garlicki skłonny jest do bardzo dużej skrupulatności. W odniesieniu do Żydów skrupulatnie wylicza nie tylko liczbę milionów zabitych Żydów, ale i rozliczne przykłady popełnianych na nich masakr, i to nie tylko w obozach na terenach dzisiejszej Polski, ale również w Odessie, Babim Jarze pod Kijowem, Złoczowie, Drohoby-czu, Poparach czy Tarnopolu. Szczególnie szokujący jest fakt, że Garlicki znalazł miejsce w swym podręczniku na szczegółowe wyliczenie ilości poległych w czasie wojny żołnierzy francuskich, brytyjskich, amerykańskich, nawet japońskich (s. 138), tylko zabrakło mu miejsca na podanie całości strat polskich czasu wojny. "Zabrakło" mu miejsca na podanie choć słowa informacji o rozlicznych krwawych pacyfikacjach polskich miej scowości, choćby o zniszczeniu 440 polskich wiosek. Nic nie pisze o tragedii Zamojszczyzny, z której 300 wsi wysiedlono ponad 150 tysięcy chłopów. W książce Gariickiego nie znajdziemy ani słowa informacji o uprowadzeniu do Rzeszy 200 000 dzieci w celach germanizacyjnych (po wojnie wróciło do kraju jedynie 15 proc.). Garlicki całkowicie przemilcza istnienie osławionego niemieckiego Generalplan Ost, który przewidywał stopniową zagładę narodu polskiego przez przesiedlenie 85 proc. Polaków na Syberię. Resztę miano wymordować lub zgerma-nizować (por. A. Radziwiłł, W Roszkowski: op. cit, s. 317). Garlicki nic nie pisze o barbarzyńskich nalotach hitlerowskich na Warszawę w 1939 r. (pierwszy w historii "dywanowy nalot" na miasto) ani o liczbie ich ofiar, choć skrupulatnie wylicza ilość ofiar nalotów na Londyn (s. 53), Drezno (s. 135). Poważnie zaniża liczbę osób deportowanych w głąb ZSRR, podając 400 tyś. osób, z czego 260 tyś. Polaków i 80 tyś. Żydów (s. 42). W rzeczywistości deportacje Polaków w ZSRR objęły ponad 2 min osób (w tym l min 114 tysięcy stałych mieszkańców zajętych terenów, 336 tysięcy ucieki- 472 merów z Polski Centralnej, 140 tyś. osób skierowanych do pracy w kopalniach, 210 tyś. wcielonych do Armii Czerwonej, 250 tyś. indywidualnie aresztowanych, 181 tysięcyjeńców z f939r., 12 tysięcy internowanych z Litwy i Łotwy, 50 tysięcy internowanych AK-owców, l O tysięcy górników (por. GUS Historia Polski w liczbach, Warszawa 1994, s. 195). Garlicki pisze (s. 180), że na teren Związku Radzieckiego, w większości pod przymusem, wysiedlono blisko pół miliona Ukraińców, około 40 tyś. Białorusinów i około 15 tyś. Litwinów Równocześnie ani słowem nie wspomina o Polakach przymusowo wysiedlonych z terenów zagarniętych przez Związek Sowiecki. Choćby o przesiedleniu do Polski z Wileńszczyzny około 180 tyś. Polaków (por. A. Radziwiłł, W. Roszkowski: op. cit., s. 23). Garlicki milczy również o przymusowym wysiedlaniu Polaków z terenów przyłączonych do sowieckiej Ukrainy. Przypomnijmy choćby jedną z informacji na ten temat-depeszę Komendy obszaru lwowskiego AK do Centrali z 11 stycznia 1945 r.: Władze sowieckie systematycznie usuwają Polaków z Małopolski Wschodniej, a szczególnie ze Lwowa. W początkach stycznia br. w ciągu jednego tygodnia aresztowano we Lwowie ponad 6 tysięcy Polaków, w tym 20 profesorów uniwersytetu, poza tym księży, studentów, pracowników gazowni, elektrowni itp. (por. Armia Kraj owa w dokumentach 1944-1945, t. V, s. 231-232). Garlicki poświęca około 2 stron (s. 181-183) opisom brutalnych działań polskich wobec Ukraińców od 1945 r., wysiedleniom ich i przesiedleniom, Akcji Wisła, paleniu wiosek, zgromadzeniu 4 tyś. Ukraińców w Jaworznie. Jakoś "zabrakło" mu miejsca na poinformowanie o ogromie polskich ofiar - o ponad stu tysiącach Polaków zamordowanych przez Ukraińców w czasie rzezi na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. O losie tych Polaków pisze dosłownie jednym zdaniem (s. 181) i to nie przy historii czasów wojny, ale w części poświęconej opisowi represji polskich wobec Ukraińców po 1945 r. Postkomunistyczne zafałszowania Garlicki wyspecjalizował się w niezwykle pomysłowym rozwijaniu nowego typu postkomunistycznego zafałszowywania historii. Jest ono dużo bardziej przemyślne i wy rafinowane od dawnej komunistycznej stylistyki fałszu. Weźmy na przykład sprawę obrazu polskiej emigracji na Zachodzie. Dawniej pisano o zdradzieckiej emigracji na usługach imperialistów. Garlicki oczywiście nic takiego nie pisze, tylko starannie robi, co może, aby maksymalnie wyolbrzymić wszystko, co możejąnegatywnie scharakteryzować w oczach czytelników, przedstawić jako zupełnie nierealistyczną, a przede wszystkim ciągle kłócącą się. Opisy podziałów na emigracji zajmują przeważającą część tekstu Gariickiego jej 473 poświęconego (por. s. 25-26,51,60,93,95,105,106,121,143,179,197). Równocześnie zaś Garlicki ogromnie pomniejsza wszelkie dokonania emigracji, począwszy od obrazu polskiego czynu zbrojnego na Zachodzie poprzez działania polityczne aż do wyjątkowego zminimalizowania obrazu dorobku kulturalnego emigracji (ani słowa o emigracyjnym dorobku M. Wańkowicza, Z. Nowakowskiego, T Pamickiego eto., o znakomitej historiografii emigracyjnej i innych). Pisząc z kolei o polskim Państwie Podziemnym, Garlicki jak może wyszukuje wszelkiego typu negatywy, akcentując, że AK była bardzo słabo wyszkolona (s. 76), że Bór Komorowski nie miał wystarczającego wykształcenia wojskowego (s. 116), że Delegat Rządu Jan Stanisław Jankowski posiadał znikome doświadczenie polityczne. Starannie wyszukuje też wszelkiego typu cytaty negatywne [np. o poważnych objawach rozprzężenia w szeregach AK po klęsce Powstania Warszawskiego (s. 125) ]. Równocześnie zaś całkowicie przemilcza niektóre bardzo znaczące wydarzenia pokazujące prawdziwe dokonania i bohaterstwo AK. Prosowiecki lirnik Znamienne, że ogromnie krytyczny wobec wszystkiego, co wiązało się z rządem RP na Obczyźnie czy Armią Krajową, Garlicki równocześnie wykazuje niezwykłąwprost wyrozumiałość dla działań sowieckich przybudówek w Polsce i nawet dla niektórych działań sowieckich wobec Polaków. O osławionym procesie 16-tu w Moskwie pisze, że: Proces, jak na system stalinowski, był niezwykle praworządny. Oskarżonych nie torturowano w sledzt\vie (...). Na procesie oskarżonym pozwolono się bronie, odrzucać zarzuty i przedstawiać swoje racje (s. 141). Przypomnijmy więc na temat całej sprawy 16-tu uwagi zawarte w książce: 16. Generał Iwanów zaprasza Eugeniusza Duraczyń-skiego, Warszawa 1989. Czytamy tam na s. 138, że Antoni Pajdak pod koniec maja odmówił składania zeznań z powodu zmęczenia spowodowanego bezsennością i głodem. Na s. 148 o tym, że oskarżający Polaków Roman Rudenko miał skłonność do poszczekiwania, powarkiwania (...); terroryzowania innych. Na s. 210 dowiadujemy się, że sowiecki obrońca Klenia i Jasiukiewicza uchybił zasadom przyjętym w czasie prowadzenia przewodu sadowego, zamieniając się w oskarżyciela. Rzeczywiście - był to, jak widać, proces "niezwykle praworządny". Garlicki wykazuje niewyczerpaną po-' mysłowość w wybielaniu przedstawicieli Sowietów czy malowaniu ich "poświęceń" i "wyrzeczeń". Na s. 92 z ogromną, wręcz liryczną wrażliwością, maluje udręki "nieszczęśliwych" oficerów sowieckich, skierowanych do sowietyzowania polskiej armii: Szli oni do polskiego wojska bez entuzjazmu, obawiając się o normalne awanse. Musie- 474 /;' też uczyć się języka polskiego, uczestniczyć w nabożeństwach polowych, nosić zamiast czerwonej gwiazdy orzełki na czapkach - wszystko było odmienne od tego, do czegojch przyzwyczajono. Na takie liryzmy nie zabrakło Garlickiemu miejsca, którego tak skąpił dla obrazu AK-owskiej Akcji Burza czy polskiej martyrologii. Wybielanie sowieckich okupantów Garlicki, starym obyczajem odziedziczonym po PRL-u, stara się wyraźnie wybielić postępowanie sowieckich okupantów wobec Polaków, aby pokazać, jak bardzo różnili się oni od nastawionych na wytrzebienie polskości Niemiec hitlerowskich. Na s. 44 u Garlic-kiego czytamy: Sowieci dopuszczali funkcjonowanie takich instytucji, jak Uniwersytet Lwowski i Politechnika. Pozwolono wznowić zajęcia i •wykładać w języku polskim. Garlicki "zapomniał" tylko poinformować, jak bardzo zmieniono na niekorzyść skrajnie dyskryminowanych Polaków skład młodzieży studenckiej studiującej na uczelniach. Odsyłam tu do danych podanych w książce najwybitniejszego dziś amerykańskiego badacza historii Polski Richarda C. Lukasa Zapomniany Holocaust. Polacy pod ohipacją hitlerowską 1939-1944 (Kielce 1995, tł. S. Stodulski).Lukaspiszetam(s. W): Pod sowiecką okupacją zmienił się całkowicie charakter Uniwersytetu Lwowskiego. Przed wojną wśród studentów było 70 procent Polaków oraz po 15 procent Ukraińców i Żydów. Pod panowaniem sowieckim odpowiednio 3, 12 i 85 proc. A więc 3 procent Polaków wśród ogółu studentów zamiast dawnych 70 procent. Czy to Garlickiemu nic nie mówi? Garlicki pisze dalej (s. 44-45), iż: Podjęcie pracy w szkołach wyższych i w takich instytucjach, jak np. Ossolineum, nie było traktowane przez opinię połskąjako kolaboracja. Inny niż do niemieckiego "Nowego Kuriera Warszawskiego " był też stosunek do " Czerwonego Sztandaru ", wydawanego we Lwowie od 27 września 1939 r. Umieszczenie w nim tekstu nie było powszechnie uznawane za postępowanie niegodne (dodajmy: nie było powszechnie uważane za niegodne przez renegatów i kolaborantów). Idyllicznemu obrazowi tolerancji dla polskiego życia kulturalnego pod sowiecką okupacją jakże przeczy uczciwy obraz tej okupacji kreślony w podręczniku Anny Radziwiłł i Wojciecha Roszkowskiego: ./fetom 1871-1945 (Warszawa 1993, s. 302): Na zagarniętych ziemiach wschodnich RP niszczono ślady polskości. Za oficjalne języki uznawano ukraiński i białoruski, w praktyce dominował jednak rosyjski. Zamknięto księgarnie i biblioteki polskie, kościoły, kaplice i klasztory. Niszczono krzyże i przydrożne kapliczki, bezczeszczono przedmioty kultu. Rozmieniano nazwy ulic i miast, rabowano zbiory, muzea i archiwa. Na lekcjach historii sławiono osiągnięcia radzieckie ipro- 475 wadzono prymitywną propagandę (...) antypolską. Podobne hasła płynęły nieustannie z radia, prasy i ekranu. Szkoda, że tego wszystkiego nie doczytał p. Garlicki. Bezkrytyczne gerrnanofilstwo Wybielaniu polityki Sowietów wobec Polaków towarzyszy już u Gariickiego wyraźne pomniejszanie zbrodni niemieckich wobec różnych narodów (poza maksymalnie uwypuklaną martyrologią Żydów). P. Garlicki, jak widać, chce jako świeży "europej-czyk" z zaciągu po 1989 r. błyskawicznie wskoczyć na niemieckiego konia i maksymalnie przypodobać się niemieckim partnerom. Bo jakże inaczej można wytłumaczyć prze-rażające wręcz dysproporcje w pokazywaniu obrazu wzajemnego stosunku Niemców i Rosjan w dobie wojny. Z książki Gariickiego dowiadujemy się zdawkowo (dosłownie 4 wiersze) o terrorze niemieckim wobec Rosjan (por. s. 62). Znacznie więcej i plastyczniej pisze Garlicki o masakrowaniu niemieckiej ludności przez Rosjan, wymordowaniu całej ludności miejscowościNemmersdorf(s.l34-135). Znamienne, że w odniesieniu do Rosjan Garlicki pisze konkretnie tylko o mordowaniu komisarzy politycznych, podczas gdy w przypadku Niemców pisze o strasznym losie kobiet gwałconych przed śmiercią. Nikt nie zamierza usprawiedliwiać barbarzyństwa sowieckich sołdatów, ale przecież rozmiary okrucieństw niemieckich wobec ludności rosyjskiej bez porównania przewyższyły późniejsze okrucieństwa sowieckie. Oburzającym wręcz zafałszowaniem jest stwierdzenie Gariickiego (s. 138139), że: Straty radzieckie ocenia się na około 18 milionów, ale w tej liczbie niewielka jedynie część zginęła z rąk niemieckich. Przytłaczająca większość to ofiary wzmożonego wojną terroru stalinowskiego. Co to znaczy- niewielka część? Jak można tak bezczehie kłamać? Przypomnijmy, że w samych tylko hitlerowskich obozachjenieckich wyniszczono i wymordowano około 3 400 000 jeńców radzieckich (według Encyklopedii Uwojny światowej, Warszawa 1975, s. 383). Wiadomo również, że wojska hitlerowskie w niezwykle okrutny sposób rozprawiały się z ludnością cywilną na podbitym przez nie sowieckim terytorium. Prawdy o tych stratach sowieckich nie próbowali ukrywać nawet niemieccy historycy z RFN, pisząc o śmierci 13 milionów żołnierzy sowieckich i 7 milionów osób spośród ludności cywilnej, bez jakiejkolwiek próby zrzucania odpowiedzialności za ich zabicie na władze stalinowskie (por. Wemer Hilgemann: Atlas żur deutschen Zeitgeschichte 1918-1968, Munchen 1984, s. 337). Stalinizm obciążają na pewno dużo większe liczebnie zbrodnie niż nazizm. Ocenia się, że w Związku Sowieckim rządy komunistyczne doprowadziły razem do śmierci 50-60 milionów ludzi. Tyle, że akurat w czasie wojny wcale nie było wzmożo nego wojną terroru stalinowskiego -jak pisze nieprawdziwie Garlicki, lecz machina terroru wyraźnie zelżała-ze względu na niemieckie zagrożenie - w stosunku do lat okrutnych wielkich czystek-1936 i 1937 roku. To są przecież fakty powszechnie znane. Garlicki bardzo szeroko opisuje represje pierwszych lat powojennych wobec ludności niemieckiej w Polsce (por. s. 180-181). Pisze m.in., że: W swoistym antyniemiec-kim nacjonalizmie zgodne były wszystkie, w innych sprawach zwalczające się najostrzej środowiska polityczne (...). Ale byty o wiele gorsze przejawy tego szowinizmu. Przede wszystkim postępowanie wobec Niemców internowanych w obozach w Lambinowi-cach (dla Śląska), Potulicach w woj. bydgoskim (dla Poznania), w Gronowe koło Leszna (dla Wielkopolski), w Sikawie w woj. łódzkim (dla Polski centralnej) (...). Ludność niemiecka była mordowana, jej dobytek zaś rabowany. Szkoda tylko, że Garlicki ani słowem nie wspomniał, że w obozie w Łambinowicach przedtem w czasie wojny straciło życie z rąk hitlerowców 100 tysięcy jeńców wojennych (w większości żołnierzy radzieckich - według Encyklopedii II wojny..., op.cit., s. 298). Szkoda, że autor tak skrupulatnie wyliczający powojenne obozy dla Niemców nie znalazł miejsca dla wymieniania, choć jednym zdaniem, takich niemieckich miejsc kaźni dla Polaków w czasie wojny, jak Pawiak (gdzie więziono ponad 90 tyś. osób, a ponad 30 tyś. rozstrzelano), jak katownia gestapo przy Alei SzuchaJak więzienie na Zamku Lubelskim. Szkoda, że pisząc o tym, jak to dawni więźniowie obozów koncentracyjnych stosowali w odwecie wobec Niemców te same metody poniżania i prześladowania więźniów, nie powiedział, że robili to przede wszystkim Żydzi w UB, komenderujący obozami dla Niemców (opisany w Oko za oko Johna Sacka casus Salomona Morela, odpowiedzialnego za wymordowanie ponad 1500 Niemców w obozie w Świętochłowicach). PRL-owska wizja historii Andrzej Garlicki, mający za sobą całe dziesięciolecia stażu pryncypialnego PZPR-owskiego historyka, w bardzo wielu miejscach podręcznika bez żenady powiela najbardziej żałosne stereotypy PRL-owskiej historiografii, jej zafałszowania, jej klakierstwo i jej przemilczenia. Szokująca wręcz jest ogromna ilość miejsca poświęconego przez Gariickiego opisom "dokonań" różnych sowieckich organizacji i instytucji agentu-rainych od PPR i tzw. Związku Patriotów Polskich po Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Widać, jak do nich rwie się serca Gariickiego (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.). OPPR-zeczytamywsążnistychwywodachna stronach 74-75,90, 100, 101,102i 103,oZPPnas. 92 i 93, o PKWN na s. 110,111,112,113,114,120,121,122. 476 477 Dowiadujemy się całego mnóstwa zupełnie niepotrzebnych informacji o komunistycznych targowiczanach - nicościach typu Pinkusa Kartina, Czesława Skonieckiego eto. O ileż słuszniej - dużo oszczędniej, potraktowano te komunistyczne przybudówki w cytowanym już podręczniku A. Radziwiłł i W. Roszkowskiego. W ich podręczniku pisano jednak otwarcie (s. 334), że PKWN miał za soh^znikome poparcie ludności. Sam Roszkowski jako Andrzej Albert pisał zresztą w Najnowszej historii Polski o PKWN, iż: W istocie byli to ludzie, których ambicje i żądza władzy pchały w kierunku całkowitego podporządkowania się radzieckim mocodawcom. Garlicki natomiast z całą powagą opisuje to uzurpatorskie zbiorowisko targowiczan, fałszywie głosząc, że: W pierwszych miesiącach istnienia PKWN prowadził politykę otwartą (...). Otaczano opieką twórców (...) Starano się raczej konflikty rozładowywać niż je tworzyć. Jakby samo działanie uzurpatorskiej prosowieckiej władzy, wspieranej przez brutalne represje NKWD nie było z natury rzeczy ciągłym źródłem konfliktów. Sążniste opisy prosowieckich przybudówek typu ZPP i PKWN idą w parze ze skrajnymi przemilczeniami. Na przykład przy nąjmozol-niejszych poszukiwaniach nie znajdzie siew "podręczniku" Garlickiego informacji o przebiegu Akcji Burza na Wileńszczyźnie (zajęciu Wilna przez AK, w okręgu lwowskim czy białostockim. Antykomunistyczne podziemie jest opisane w sposób marginalny. Poza informacjami o tym, że podziemie jakoby wzmogło też działalność antyukraióską (s. 181) i dwukrotnie powtórzonymi stwierdzeniami, że przestało istnieć (s. 195 i 204) znajdujemy u Garlickiego jeszcze oszczercze stwierdzenie o Józefie Kurasiu ("Ogniu") jako tym, który mordował Żydów, usiłujących przedostać się do Czechosłowacji (s. 163). Notabene całkowitą nieprawdąjest stwierdzenie Garlickiego, jakoby podziemie właściwie przestafo istnieć po amnestii Sejmu z 22 lutego 1947 r. (por. s. 195). Także pozostałe rozdziały podręcznika Garlickiego do końca cechuje ogromna jednostronność i tendencyjność (co w ulubionych przez Garlickiego czasach PRL-u nazywano partyjnym, marksistowskim zaangażowaniem). Omawiając konflikt partyjnych frakcji: "puławian" (Żydów) i "natolińczyków" (chamów), Garlicki bierze oczywiście całkowicie stronę "puławian". Przemilczając ogromną odpowiedzialność "puławian" za zbrodnicze praktyki bermanizmu-bierutyzmu w Polsce, Garlicki pisze, że "puławianie" byli zwolennikami demokratyzacji szybkich reform (s. 263). Szkoda, że nie wyjaśnia konkretnie, jakich to szybkich reform pragnęli, poza zachowaniem steru władzy w swych rękach! Nie dowiemy się oczywiście z Garlickiego o wielkiej roli "puławian" w zdławieniu procesu reform po 1956 r., co tak demaska-torsko opisał Witold Jedlicki w szkicu Chamy i Żydy w paryskiej "Kulturze". Nie dowiemy się również o ogromnej roli tej frakcj i partyjnej i związanych z nią mediów (KTT, Kałużyński, Koźniewski etc.) w walce z polskimi tradycjami narodowymi, 478 patriotyzmem po 1956 r., o złowieszczej kampanii przeciw "bohaterszczyznie", blokowaniu prawdziwej rehabilitacji AK i BCh etc. Wybielony Jaruzelski Od Garlickiego dowiadujemy się (na s. 361), że: Ekipa Gierka chciała być przede wszystkim patriotyczna. Tym bardziej zdumiewa ten pean na cześć patriotów z ekipy Gierka, gdy przypomnimy sobie, jak wielu gierkowskich luminarzy zostało - z uzasadnieniem - oskarżonych po Sierpniu 1980 r. o grabież majątku narodowego i zbrodnicze wręcz marnotrawstwo. Garłicki przedstawia ogromnie wyidealizowany obraz gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Nie znajdziemy tu oczywiście podanej przez JanaNowaka Jeziorań-skiego informacji, że Jaruzelski w 1956 r. j ako jedyny generał polski przemawiał przeciwko usunięciu Rokossowskiego z Polski. Nie znajdziemy podanej w podręczniku A. Radziwiłł i W. Roszkowskiego (op. cit., s. 186) informacji, że gen. Jaruzelski był bezwzględnie oddany grupie byłych oficerów Armii Radzieckiej. Nie ma u Garlickiego informacji o roli gen. Jaruzelskiego jako dowódcy niechlubnej interwencji armii PRL-u przeciw reformującej się Czechosłowacji w sierpniu 1968 r. Garlicki nie pisze o odpowiedziahości gen. Jaruzelskiego za krwawe stłumienie buntu robotników Wybrzeża w grudniu 1970 r, choćby o tym, co stwierdzili A. Radziwiłł i W. Roszkowski (op. cit., s. 209), że: Minister obrony narodowej gen. "Jaruzelski nie protestował przeciw podjętej przez Gomułkę decyzji o użyciu broni w celu stłumienia demonstracji". Szczyt zakłamania osiąga Garlicki w przedstawieniu zachowania gen. Jaruzelskiego w dniu 13 grudnia. Garlicki pokazuje tu, że nie ma zupełnie pojęcia, co tojestwiaściwie patriotyzm (podkr, wwyd. książkowym-J.R.N.), stwierdzając expres-sis verbis na s. 379, iż: Przemówienie Jaruzelskiego miało charakter patriotyczny. Tak ocenił Garlicki przemówienie inaugurujące "wojnę z Narodem". Od Garlickiego "dowiadujemy się" również, że wspomniane przemówienie przygotował wybitny dziennikarz Wiesław Gómicki. Wychwalanie Gómickiegojako wybitnego dziennikarza, akurat w momencie, gdy wchodził na pochyłą drogę opętania propagandą antysolidamo-sciową i antyinteligencką, urasta wręcz do rangi symbolu. Podobnie jak danie kilka stron wcześniej pochwały pod adresem Jerzego Urbana z okazji mianowania go rzecznikiem rządu gen. Jaruzelskiego. Garlicki pisał (s. 373), iż: Urban miał wówczas 48 lat, był bezpartyjny. Uważano go za jednego z najlepszych i najinteligentniejszych polskich dziennikarzy (.,.). Zniemrawego biura rzecznika rządu s tworzył dynamiczny, nowoczesny urząd i wkrótce stał się ważną postacią na scenie politycznej. Za dynamiczny, no- 479 woczesny urząd Garlicki uznał szeroko rozwiniętą maszynerię agresywnych łgarstw, oszczerstw i pomówień. Moczar "prekursorem" teczek: Macierewicza Siedem lat temu brutalnie zaatakowano podręcznik Andrzeja Leszka Szcześniaka za to, że ośmielił się zamieścić jakiekolwiek krytyczne uwagi o polityce "grubej kreski". Garlicki bez żenady nie tylko z pasjąatakuje wszelkie pomysły głębszej dekomunizacji, ale posuwa się do niezwykle oszczerczych pomówień, wręcz obrzydliwych insynuacji pod adresem czołowych zwolenników lustracji i dekomunizacji z Antonim Macierewi-czem na czele. Na s. 335 czytamy na przykład: nie brakowało Moczarowi materiałów. Użyje ichw latach 1980-1981, kompromitując wielu ludzi. Możnapowiedzieć, że Mieczysław Moczar był prekursorem głośnych dwadzieścia lat później " teczek" ministra Antoniego Macierewicza. Zapytajmy, czy jest w ogóle prawnie dopuszczalne publikowanie tego typu pomówień i w dodatku na karcie podręcznika szkolnego, zatwierdzonego przez MEN?! Garlicki umieszcza jeszcze parę razy listę Macierewicza w skrajnie negatywnych kontekstach. Na s. 420 pisze o wyborach do Sejmu w 1993 r.: Kampania wyborcza była świadectwem znacznej brutalizacji życia politycznego w Polsce. Sięgano do pomówień, oszczerstw, antysemityzmu. Powszechnie wykorzystywane byty tzw. listy Macierewicza. Kościół bardzo wyraźnie wspierał prawicę. Bardzo logicznym elementem upolitycznionego w duchu postkomunistycznym podręcznika Garlickiegojest ogromnie negatywna ocena rządu Jana Olszewskiego. Na s. 419 czytamy m.in.: Rząd Olszewskiego miał już fatalną opinię (...). Kroplą, która przepełniła kielich goryczy, była dokonana przez ministra spraw wewnętrznych Antoniego Macierewicza lustracja czołowych przedstawicieli elit politycznych. Dodajmy że w podręczniku Garlickiego nie ma ani słowa krytyki pod adresem rządów Pawlaka, Oleksego czy Cimoszewicza. Zajadli polscy "antysemici" i "generalnie przyjaźni Polakom"" Żydzi Szczególnym "wkładem" Garlickiego w "dzieło" fałszowania najnowszych dziejów Polski w podręcznikach po 1956 r. jest jego sposób przeciwstawienia Polaków Żydom. Z książki Garlickiego wielokrotnie dowiadujemy się o rzekomym "polskim antysemityzmie". Jest to szczególnie bliski Garlickiemu temat, powracający przy każ- 480 dej niemal ważniejszej okazji historycznej (por. s. 68-69,162-165,263,285,313-314, 315,375,420). Na s. 69 Garlicki oskarża hierarchię katolicką, stwierdzając, iż: Milczenie w sprawie eksterminacji ludności żydowskiej zachowała hierarchia Kościoła katolickiego, równocześnie przemilczając w ogóle fakt, że kilku polskich biskupów i kilka tysięcy księży zostało zamordowanych przez hitlerowców. Szczególnie obrzydliwe pomówienia pod adresem Kościoła znaj dujemy w podrozdziale podręcznika Garlickiego na temat zajść antyżydowskich w Kielcach w lipcu 1946 r. Garlicki pisze (s. 163), że: Na złagodzenie nastrojów nie wpływała instytucja o najwyższym autorytecie moralnym, czyli Kościół. Większość duchowieństwa w swych wypowiedziach lub kazaniach powielała stereotyp Żyda, wyrosły z tradycji polsko-katolickiej, o cechach na wskroś negatywnych. Niestety poglądy takie nie byty tylko domeną duchownych niższego szczebla, ale także najwyższych dostojników kościelnych. Oblicza się, że w latach 1944-1947 zamordowano około 2 tysięcy Żydów. Znamienne jest przejście od negatywnego obrazu stosunku duchownych wobec Żydów do informacji o rzekomym zamordowaniu około 2 tyś. Żydów, sugerujące winę Kościoła za duchowe przygotowanie do tych mordów. Zapytajmy, na jakiej podstawie Garlicki umieszcza w swym podręczniku szkolnym tak oburzające nieodpowiedzialne osądy, iż większość duchowieństwa powielała stereotyp Żyda o cechach na wskroś negatywnych. Skąd czerpie tego typu oceny? Z ocen żydowskich szefów bezpieki? Z ocen twórców sowieckiej propagandy antyreligijnej kierowanej na Zachód? Czy z jeszcze innych źródeł? Może wreszcie je wyjawi. Dodajmy, że Garlicki w swym bardzo szerokim i bardzo wypaczonym obrazie zajść antyżydowskich w Kielcach starannie pomija próby ludzi Kościoła dążących do uspokojenia sytuacji (nieprzepuszczenie księży), a także wystąpienie biskupa częstochowskiego z apelem przeciwko wzniecaniu nastrojów antyżydowskich. Skrajnie deformuje również wymowę wypowiedzi kardynała Hionda w związku z zajściami. Jednoznacznie stwierdza również ex cathedra, iż nic nie wskazuje, że do zajść doszło w wyniku prowokacji politycznej (s. 264), głosi, iż: Teza o prowokacji wynikała również z potrzeby usprawiedliwienia społeczeństwa polskiego (tamże). Dowody sowieckiej prowokacji politycznej (w tym rola Diomina i jego polskiego zausznika Sobczyńskiego) zostały przekonywująco przedstawione w licznych publikacjach, w tym w głośnej książce Krzysztofa Kąkolewskiego Umarty cmentarz. Dodajmy, że dużo wcześniej pisał o niej otwarcie poza Polską były oficerpolski pochodzenia żydowskiego Chęciński, którego trudno posądzić o działanie z potrzeby usprawiedliwienia społeczeństwa polskiego. A. Radziwiłł i W. Roszkowski pisali w swym podręczniku (op. cit, s. 75), ŻE poszlaki wskazuję, iż pogrom zainspirowały organy bezpieczeństwa, które chciały być może skompromitować w ten sposób społeczeństwo polskie na arenie międzynarodowej. Ale Garlicki wie lepiej. 481 Całkowicie przemilczając rolę żydowskiego pochodzenia zbrodniarzy w UB i żydowskich politruków w dobie stalinowskiej, Garlicki z emfazą rozwodzi się nad rzekomym ożywieniem nastrojów antysemickich w Polsce w 1956 r. (por. s. 285). Przypomnijmy że Prymas Tysiąclecia Stefan Wyszyński już 14 stycznia 1957 r. piętnował w rozmowie z premierem PRL Józefem Cyraakiewiczemstraszak antysemityzmu, który szkodzi Polsce (por. P. Raina: Stefan Kardynał Wyszyński Prymas Polski, Londyn 1988, s. 633). Skrajny tropiciel "polskiego antysemityzmu" Garlicki poszukuje go również w toku dyskusji wokół rezolucji na temat KOR-u na zjeździe "Solidarności" jesienią 1981 r. głosząc, iż w dyskusji tej ujawniły się postawy antysemickie (por. s. 375). Te i liczne inne piętnowane przez Garlickiego rzekome nawroty "polskiego antysemityzmu" sąwręcz zdumiewające na tle prezentowanego przez niego idyllicznego obrazu Żydów, którzy byli spokcmosd^generalnieprzyjaznąPolakom (s. 402). Szkoda, że nie przypomni przy tej okazji opinii Bolesława Prusa na temat antypolskiej roli Żydów-litwa-ków czy poparcia większości Żydów w zaborze pruskim dla Hakaty. A może by zajrzał wreszcie do licznych tekstów polskich patriotów żydowskiego pochodzenia, od Wilhelma Feldmana, Szymona Askenazego i Juliana Unszlichta począwszy po Mieczysława Gry-dzewskiego na temat j akże licznych Żydów-anty-Polaków. Może warto, by wreszcie przeczytał opinię Leopolda Tyrmanda w Cywilizacji komunizmu o złowieszczej roli Zydów-ubeków i Żydów-politruków w Polsce doby stalinowskiej. Być może jednak nic go nie przekona i będzie dalej pisał w podręczniku (!) o złych polskich "antysemitach" i generalnie przyjaznych Polakom Żydach, Być może on rzeczywiście zalicza do "generalnie przyjaznych Polakom" także Bermana, Fejgina, Różańskiego, Romkowskiego, Brystygiero-wą, Morela, Wolińską, Stefana Michnikaitp., itd. Brak miejsca nie pozwala mi tu na zajęcie się innym, nader stronniczym i zafałszowującym fakty historycznepodręcznikiemGarlickiego:/fetonaró7 5-7939, Warszawa 1998 (...). "Recenzenci" Warto przypomnieć nazwiska profesorów-rzeczoznawców, na podstawie których recenzji minister edukacji narodowej dopuścił podręczniki Andrzeja Garlickiego do użytku szkolnego. Byli nimi: prof. dr hab. Tadeusz Cegielski i prof. dr hab. Józef Szaflik. Profesorowi Cegielskiemu prawdopodobnie nie przeszkadzały jakże liczne wtręty antykościelne zawarte w tekstach podręczników Garlickiego, gdyż jest on, jak powszechnie wiadomoJednąznielicznychpostaci otwarcie wystepującychw barwach masonerii. Z kolei idealizacja PRL-u przez Garlickiego raczej nie przeszkadzała prof. Szaflikowi, który szcze- 482 gólnie "olśniewającą" karierę zaczął robić w stanie wojennym, mianowany prorektorem w.l 982 r. W 1984 r. objął zaś bardzo wpływowe ideologicznie stanowisko zastępcy sekre-tarza^Wydziału Nauk Społecznych PAN. Profesor Janusz Rulka nazwał wydanyw mrokach stalinizmu antypolski podręcznik historii - podręcznikiem hańby. A jak nazwać podręczniki Garlickiego, budzące prawdziwą grozę rozmiarami swych zafal-szowań, godzących w polską historię i obecne na pólkach księgarń suwerennej (!) ffl Rzeczypospolitej? Dlaczego fachowi historycy nie zabrali dotąd głosu na temat takiej plamy polskiej historiografii? Czy dzieje się tak dlatego, iż Andrzej Garlicki jest wielce ważnym dziekanem Wydziału Historycznego UW i jeszcze bardziej wpływowym członkiem kolegium redakcyjnego "Polityki", od którego szczególnie wiele zależy przy rozdziale dorocznych nagród tego tygodnika z dziedziny historii Polski? Jakże wielu myśli więc, po co "niepotrzebnie" narażać się "naukowcowi", mającemu taką pozycję opiniotwórczą (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Chciałbym w tej sytuacji zwrócić się z apelem do znanych profesorów-historyków: Henryka Samsonowicza i Janusza Tazbira, którzy bardzo pochopnie przyłączyli się do zorganizowanej przez "Gazetę Wyborczą" nagonki na podręczniki dr. A. L. Szcześniaka. Jeśli raz zabrali głos na temat podręczników człowieka spoza układów, to może zdobędą się również i na własne zdanie o podręcznikach ich własnego kolegi z Wydziału Historycznego, profesora Garlickiego, podręczników tak zniekształcających polską historię i tak szkodliwych. Zobaczymy, czy zdobędą się na odwagę intelektualną wypowiedzenia otwartego sądu na ten temat. Tekst publikowany na łamach "Naszej Polski" z 14 kwietnia 1999 Historia: czas na prawdę! - Jakie Pana zdaniem kryteria powinien spełniać dobry historyk? - Powinien być zaangażowany w problemy swojej epoki, mając własną wizję ideową. Nieprzypadkowo wielu wybitnych historyków XIX i XX wieku było często politykami. Dobry historyk powinien polegać na intuicyjnym wczuciu się w sprawy swojego kraju, Europy czy świata. Jest to ważne zwłaszcza obecnie, kiedy w XX wieku aż nadto odczuliśmy, co znaczy "zmowa obojętnych". Wiele płacono za obojętność milionów ludzi w czasach pogardy i upokorzenia. Dobry historyk musi odróżniać "dobro" od "zła", wystrzegając się przy tym relatywizmu. Historyk powinien przy tym być wolny od tendencyjności. To z kolei zdarza się niestety zbyt często. Wśród autorów podręczników szkolnych do historii, publicystów i naukowców, pokutuje do dzisiaj ten najgorszy typ ideowego zaangażowania. 483 - Jakie są tego przykłady? - Najskrajniejszym są podręczniki prof. Andrzeja Garlickiego. Przez długie lata jako publicysta "Polityki" był mocno zaangażowany w deformowanie historii w duchu komunistycznym. Przez nagrody, które to pismo rozdawało, znacząco wpływał na kształt polskiego życia historycznego. Jego pasją było szczególnie deformowanie postaci Józefa Piłsudskiego. Innym przykładem jest podręcznik "Świat i Polska. 1939-1992" Jerzego Eislera i paru mniej znanych autorów. Eislerjest autorem rojącej się od błędów książki o marcu '68. Był to w istocie pisany "na kolanach" panegiryk wobec tego pokolenia. Jego postawa odbija się na przeznaczonych dla młodzieży podręcznikach. Dla Eislera największymi "herosami" są ludzie z tzw. "pokolenia marcowego" i ich martyrologia. Na ogół pomijane sąwjego opracowaniach najbardziej wstrząsające tragedie Polaków lat 1944-1956. Z książki Eislera dowiadujemy się np. o relegowaniu z uczelni w 1968 r. Michnika i Szlajfera. Natomiast nie ma ani słowa o straceniu w latach 50. gen. Fieldorfa czy rtm. Pileckiego. Nie dowiemy się o aresztowaniu płk. Skalskiego, itd. Eisler opowiada o usunięciu ze stanowisk profesorów Baczko, Baumana i Brusa. "Zapomina" tylko poinformować, że ci sami panowie byli wcześniej stalinizatorami polskiej nauki i kultury. Zygmunt Bauman jeszcze w 1953 r. do spółki z Jerzym Wiatrem był apologetą Stalina. Nie mający doktoratu Włodzimierz Brus, został profesorem w wieku 29 lat po napisaniu kilku broszur piętnujących rzekomy "polski faszyzm" przed wojną na tle "sowieckiego raju". -Jak w tego typu podręcznikach przedstawia się okres II wojny światowej? - W książce Eislera nie znajdziemy postaci o. Maksymiliana Kolbego czy Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Rozpisuje się za to o postaciach komunistów: Ignacego Fika, Adolfa Fiderkiewicza i Mieczysława Lewińskiego. Postaci skądinąd mało liczących się. Z książki Eislera dowiadujemy się też o utworzeniu w Warszawie na przełomie lat 1939/1940 Stowarzyszenia Przyjaciół Związku Radzieckiego. Jak można tak eksponować tą sowiecką ekspozyturę w Polsce z tych czasów, gdy masowo katowano Polaków w Związku Sowieckim? W większości podręczników do historii przemilcza się rozmiary "polskiego holocaustu", a przede wszystkim fakt, że w okresie od września 1939r. do lipca 1941 r. zginęło-jak podaje NormanDavis w "Bożym Igrzysku" -podjarzmem sowieckim ok. 750 tyś. obywateli polskich. Wśród tej grupy przeważa-j ącą część stanowili Polacy. Dla porównania - w tym samym czasie z rąk niemieckich zginęło w Generalnej Guberni ok. 120 tyś. osób. Do tego dodać musimy fakt masowych "czystek" etnicznych Polaków w ZSRR w latach 1936-1938. Jak podaje Mikołaj Iwanów w książce "Pierwszy naród ukarany", zginęło wtedy ponad 300 tyś. Polaków, 30% całej populacji polskiej na tym terenie. Był to holocaust dokonywany ze względów etnicznych, wcześniejszy od żydowskiego. Warto go przypomnieć potomnym w kolejną, 60. rocznicę Września. W podręcznikach niestety, z różnych powodów nie jest on jaszcze w dostateczny sposób eksponowany. -- Z czego wynika taka postawa piszących podręczniki? Z PRL-owskiego wychowania czy ze zwykłego niechlujstwa i wynikłych z tego .zaniedbań? - Wynika to z obydwu powodów. Tacy ludzie jak Garlicld lub ich rodziny byli bardzo aktywnie związani z ówczesnym systemem komunistycznym, robiąc w nim szybkie kariery. Stąd ta wizja, to wyjątkowe eksponowanie wydarzeń marcowych '68 r., przez ludzi z kręgu "Polityki" czy "Gazety Wyborczej". Ludzie na ogól za mało zdają sobie sprawę z tego, że to środowisko zostało uderzone w 1968 r., w ramach wewnętrznych rozgrywek frakcji, toczonych w łonie b. PZPR. Eisler pomija sprawy zamordowania gen. "Fieldorfa" i dwukrotnie wymienia "bohaterskiego" Szlajfera. W czasie "wydarzeń marcowych", Szlajfer złożył w czasie przesłuchania, mówiąc łagodnie, nader obszerne zeznania. Długo mu za to nie podawano ręki we własnych kręgach, sam kajał się z tego powodu w lewicowej "Krytyce". W przeciwieństwie do gen. Fieldorfa, nie splamił się więc zbytnią odwagą. Dlaczego młode pokolenie nie może wciąż poznać tych autentycznych bohaterów, którzy cierpieli ginąc za Polskę? Ludzie skrajnie wychwalający ruch marca 1968 r., mają skłonność eksponowania wydarzeń bezpośrednio ich dotyczących, jako główny dramat całego okresu powojennego. Spychają w cień walkę komunistów z własnym narodem w latach 50., w czym często zresztą uczestniczyła część ich rodziców lub przyklaskiwała temu, czynnie popierając ten system (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). - W sposobie opisywania historii najnowszej przez środowisko lewicy laickiej widać więc raczej świadome działanie, a nie mimowolne zaniedbania? - Przeważająca część tych osób była wychowana w środowiskach sympatyków ideologii komunistycznej. Odciętych od rzetelnych informacji o działalności Polskiego Państwa Podziemnego i AK, represjach Polaków w ZSRR itd. Tych spraw po prostu nie znali i nie czuli. - Jakie są dalsze konsekwencje tego w opracowywaniu podręczników historii dla dzieci i młodzieży? - Przede wszystkim skłonność do wybielania komunizmu w zestawieniu z nazizmem czy faszyzmem. Komunizm przedstawia się jako coś z założenia "humanistycznego", wbrew faktom mówiącym o tym, że ta obłędna ideologia wymordowała kilka razy więcej ludzi niż nazizm. - Czy sprawa przedstawiania wcześniejszych epok historycznych, przedstawia się również tak źle? 484 485 - Tutaj nastąpił na szczęście znaczący postęp. Odeszliśmy już od prezentowania polskim czytelnikom książek sowieckich historyków, szczególnie zakłamujących okres średniowiecza. Z drugiej strony, na autorach opracowujących wcześniejsze epoki, odbija się niewiedza! ignorancjawyniesiona ze szkół PRL-owskich. Jedyną radąna przemilczane ówcześnie rzeczy, było maksymalne samokształcenie. Na przykładzie twórczości części autorów widać, że nie dokonali oni tego. Dotyczy to np. opisywania Wielkiej Rewolucji Francuskiej. W Polsce mamy idealizujące wyobrażenie tego, co działo się we Francji pod koniec XVIII wieku. Wyłącznie przez romantyczny pryzmat pięknych oleodruków, szturmu na Bastylię, dźwięków "Marsylianki" itp. Nie podaje się natomiast faktu, że twórca "Marsylianki" trafił do więzienia i tylko szczęśliwie szybki upadek Robespierre' a, uratował go od gilotyny. Milczy się o szalejącym terrorze, mordowaniu więźniów, w okresie gdy ministrem sprawiedliwości był Danton. W wydanej niedawno książce "Kościół a rewolucja francuska", opisałem te wszystkie straszne sprawy. Skrajny, dziki terror przeciwko Kościołowi katolickiemu i wstrząsającą sprawę Wandei. Doszło tam do ludobójstwa dokonanego przez rewolucyjnych fanatyków, będącego wzorem dla późniejszych zbrodni stalinowskich i hitlerowskich. Przez skrajnie nieodpowiedzialnąpolitykę doprowadzono do wybuchu powstania chłopów w obronie wiary, po czym przystąpiono do brutalnego tłumienia go. Topiono ludzi w rzekach i studniach, rojono plany zatrucia wód Wandei arszenikiem itd. Dodajmy do tego wymordowanie wielu wspaniałych, niewinnych ludzi. Uchodzący w czasach PRL za czołowego specjalistę w tej tematyce prof. Jan Baszkie-wicz, nie tylko nie pisał o tych wydarzeniach, ale skrajnie idealizował Robespierre'a. Przemilczał to, co było niewygodne dla komunistycznych naśladowców jakobinizmu. Brakuje również docenienia pozytywnej roli Kościoła katolickiego w różnych okresach historii. Sprawa występowania w XIX w. Kościoła w obronie polskości, to przecież temat - rzeka. Ignorancja ludzi wychowanych w szkołach PRL-owskich jest bardzo kosztowna. Do dzisiaj płacimy za jej skutki. -Jakie można podać przykłady niedoceniania roli Kościoła w historii Polski? - Andrzej Garlicki. Był on nie tylko głęboko zaangażowany w komunizm, ale także skrajnie antykościelny Pamiętam jak w latach 60-tych wyrzekał, że w dziesiątkach tysięcy punktów katechetycznych księża naucząjąinnęj historii od jedynie słusznej wizji komunistycznej Polski, serwowanej w państwowych szkołach. Skłonność takiej wizji już mu pozostała. W jego, .Historii 1815 - 1939 dla szkół średnich" o arcybiskupie Zygmuncie Szczęsnym Felińskim czytamy: "Był przeciwnikiem Powstania Styczniowego. Miał poglądy wyraźnie konserwatywne. Wartość nadrzędną stanowił dla niego interes Kościoła, jeśli tylko nicmu nie zagrażało, był gotów pozostawać lojalnym poddanym cara. Była to częsta w sferach kościelnych postawa, w dużej części niezrozumiała dla patriotycznych 486 poglądów społeczeństwa ". Jest to skrajny absurd. Akurat tak się składa, że arcybiskup Feliński należał do najbardziej patriotycznych duchownych katolickich. Za walkę o prawa polityczne dla Królestwa Kongresowego został przez cara skazany na zesłanie. Zostawił po sobie wspaniałe patriotyczne pamiętniki, których, jak widać, Garlicki nie czytał. Dla potwierdzenia swojej antykatolickiej postawy, historyk ten wybrał sobie przykład najbardziej niedorzeczny z możliwych. - Które książki poleca Pan szczególnie młodym ludziom, chcącym w rzetelny sposób poznawać historię? - Wiele spraw rzetelnie przedstawia prof. Wojciech Roszkowski (Andrzej Albert), który swoją syntezę najnowszych dziejów Polski pisał w latach 80-tych w podziemiu. Zaleciłbym również mocno atakowane przez lewicę laickąz "Gazetą Wyborczą" na czele, książki napisane przez dr Andrzeja L. Szcześniaka. Jego podręczniki są bardzo dobre pod względem merytorycznym, posiadają znakomity zestaw ilustracyjny, co w edukacji ma niebagatelne znaczenie, mformująprzy tym o wszystkich ukrywanych dotychczas "białych plamach". Dowiemy się z nich o prawdziwych kulisach wojny polsko - sowieckiej 1918-1920 czy antypolskiej postawie "luksemburgizmu" w SDKPiL, przemilczanych dotąd faktach z dziejów Polskiego Państwa Podziemnego w czasie H wojny światowej itp. Poszczególne części jego książek są przy tym pisane z dużą pasją, żywością i uczuciem. Opowiadam się za taką właśnie postawą historyka -piszącego z pasją, a jednocześnie przestrzegającego obiektywizmu i ukazującego prawdę historyczną. W mojej pracy staram się zawsze zdobyć maksymalną ilość źródeł na dany temat. Można je wtedy konfrontować i porównywać. W przeciwieństwie do wielu historyków-propagandystów, sięgam bardzo często do tekstów strony przeciwnej. Dopiero analiza wszystkich argumentów daje możliwość wypracowania własnego spojrzenia na dany temat. - Czy poleciłby Pan młodym czytelnikom wydaną ostatnio " Czarną księgę komunizmu "? - Dobrze się stało, że ta książka w ogóle się ukazała. Stanowi ona próbę rozliczenia z komunizmem ze strony ludzi lewicy Źle się stało, że do udziału w jej opracowaniu ze strony polskiej wybrano prof. Andrzeja Paczkowskiego. Należy on do osób deformujących historię w duchu lewicowym. Dużym nieporozumieniem w polskim wydaniu jest wstęp autorstwa prof. Krystyny Kersten. Przez długie lata fałszowała ona historię w duchu PRL-owskim, napisała kiedyś książkę wychwalaj ącą PKWN. Takie przypadki to wynik tego, że w polskiej historiografii ciągle dominują ludzie "zahartowani" w PRL-owskich kłamstwach i komunistycznej propagandzie. Wywiad Piotra Grochowskiego ze mną na temat podręczników do historii był publikowany w " Glosie" z 4 września 1999 r. 487 Polska a inne kraje Europy (Porównanie losów) Za jeden z najważniejszych motywów swej publicystyki historycznej uważam powracającą wciąż polemikę z ponurym mitem insynuującym rzekomo wyjątkowo w Europie tragiczność dziejów Polski i skrajne nieudacznictwo samych Polaków (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Rzecznicy tego mitu skłonni są oskarżać Polaków o bezrozumne spiskowanie na własną zgubę, pomijając w ogóle znaczenie takich drobiazgów jak szczególnie fatalna geopolityczna sytuacja Polski między dwoma wielkimi mocarstwami. Jak ognia unikają też pokazywania jakże podobnych losów i dylematów innych narodów, ich miotania się i tragedii w - podobnych do Polskiej - sytuacjach bez wyjścia. Tym, którzy głoszą mit o wyjątkowo tragicznej historii Polski, rzekomo najtragiczniejszej i najbardziej ponurej, warto przypomnieć, że znacznie gorszy od Polaków był choćby los narodów bałkańskich przez setki lat przytłaczanych najsroższą niewolą, Irlandczyków czy Węgrów, którzy wyszli z wiru dziejów jako naród szczególnie zakompleksiony i połamany przez historię (por. niżej tekst o "Tragediach małego narodu"). Tym, którzy - jak choćby prof. Janusz Tazbir - ciągle eksponują twierdzenie o Polakach jako najbardziej rozbieranym narodzie ostatnich stuleci warto przypomnieć, że zawiera ono bardzo istotną półprawdę. Czy fakt, że mieliśmy najwięcej rozbiorów w ostatnich stuleciach oznaczał gorszą sytuację od Węgier, których nikt nie rozbierał, bo utraciły niepodległość już w 1526 r. na kilkaset lat, od Czech, które straciły niepodległość już w 1618 roku na lat trzysta, od państw bałkańskich, jęczących w tureckiej niewoli przez pół tysiąca lat, od Irlandczyków czy Ukraińców, którzy nie mogli wybić się na niepodległość do XX wieku? Czy od Włoch, które przez setki lat wegetowały pod butami habsburskich zaborców? Polska niewola i zabory nie były w żadnym razie, jak się to nam ostatnio wmawia, czymś wyjątkowym. Każdy prawie naród w Europie miał swoje fatalne czasy żałosnych klęsk i kompromitacji, swoje kompromitujące Jeny, Sadowy i Sedany. Wręcz żałośnie wygląda bilans tysiącletniego niemieckiego Drang nach Osten w zestawieniu z granicami Niemiec po 1945 roku. Jakże mało pamiętamy o tak frustrującym dla Niemców wspomnieniu ich fatalnych paruset lat po pokoju westfalskim w 1648 roku, roz- 488 członkowaniu na paręset nieliczących się księstewek. Spędziwszy razem około czterech lat na Węgrzech przekonałem się, że nasze polskie kompleksy, to przysłowio-we^małe piwo" w porównaniu z węgierskimi dramatami historycznymi, zatraconymi Szansami, stratami terytorialnymi (choćby Siedmiogród, który dla Węgier liczył się co najmniej tak jak Małopolska z Krakowem dla Polski). Szkoda, że tak mało próbujemy porównywać nasze zachowanie w bardzo konkretnych, podobnych sytuacjach historycznych. Okazałoby się bowiem, że wbrew naszym ponurym mitotwórcom Polacy niejednokrotnie od końca XVIII do XX wieku włącznie pokazywali, że stać ich było na dużo lepsze niż inni wykorzystanie podobnych szans dawanych im przez historię (by porównać choćby postawę Polaków wobec Napoleona z postawą szlachty węgierskiej opisaną w poniższym rozdziale). Nie jestem skłonny do bezkrytycznie apologetycznego patrzenia na nasze dzieje. Nie ukrywałem wręcz gniewnych emocji pisząc o polskich zaprzepaszczonych szansach, o naszych niektórych wodzach i politykach-kunktatorach. Nie mogę jednak zgodzić się również z typem masochistycznego patrzenia polskie na dzieje, malowania ich wyłącznie w czarnej tonacji. Oburza mnie jakże częste pomijanie tych, którzy w gorszych od wielu innych nacji uwarunkowaniach "wiecznych marzeń nie przestali snować' i konsekwentnie działali dla ich urzeczywistnienia. O ileż lepiej wypada bilans polskich działań w czasie od l rozbioru do 1918 roku niż analogiczny bilans przemian zachodzących w tym samym czasie w Hiszpanii. Polska szlachta i arystokracja, polskie elity, począwszy od konstytucji 3 Maja aż po 1918 rok pokazały, że są zdolne do dużo większych poświęceń dla kraju niż skostniałe elity hiszpańskie, odpowiedzialne za to, że same z własnej woli, bez żadnych zaborców, fatalnie zaprzepaściły XIX stulecie. Tym, którzy wciąż mentorsko powołują się na przykład czeskich przystosowań do wielkich mocarstw jako na wzór dla "samobójczej" Polski (A. Tatarkie-wicz, K. Koźniewski, T. Konwicki, etc.) warto przypomnieć nieprzypadkowo zdjęty w 1977 roku przez polską cenzurę tekst czeskiego intelektualisty Jirziego Karela. W tekście, którego druk uniemożliwiono w "Więzi" Kareł pisał m.in.: "(...) W pierwszej połowie dziewiętnastego wieku nie istnieje polityka czeska we właściwym znaczeniu tego słowa (...). Nadal brak szerokich koncepcji politycznych celów i strategii, a nawet ich potrzeby (...). Nie ma więc nic dziwnego w tym, ze heroizm polskich powstań Czechów niepokoił lub wywołał postawy ambiwalentne. W głębi duszy musiał im imponować, jednakże drażnił swą »zuchwało-scią«, ewokowaf poczucie niższości, a porażki jego były źródłem skrywanej satysfakcji (...). Wiek XX wystawił polski i czeski naród na próbę, w której oba zacho- 489 wywały się różnie. Ale wśród Czechów gdzieś w gfębi duszy pozostaje poczucie, że Polacy przeszli ją lepiej (...). Polski wrzesień 1939 roku, ruch oporu w latach II wojny światowej, lata powojenne przynosiły wydarzenia, które przemawiają i do Czechów (podkr. - J.R.N.). Są przy tym zmuszeni do rewidowania stereotypów z wieków minionych. Robią to niechętnie (...). Polak, który grał szlachcica - wykazał więcej zdolności życiowych i przede wszystkim mocniejszy charakter. jego arystokratyzm, dla Czecha kiedyś wyłącznie, a i dziś jeszcze chyba trochę groteskowy, oznacza również godne zazdrości przywiązanie do polskości. Poczucie mniejszej wartości w stosunku do Polaków, które w przeszłości udało się Czechom wyciszyć i skompensować dość dziś problematycznymi cnotami, występuje na nowo. Pewność siebie Polaków nadal denerwuje Czecha, ale jej dowolności nie można dziś zaprzeczyć (...)." (Cyt. za: Jiri Kareł: Polski stereotyp w myśli czeskiej, "Więź" 1993, nr 2, ss. 114,116. Węgry bliskie i nieznane Rewolucja węgierska 1848-1849 r. już dogorywała, gdy francuskim ministrem spraw zagranicznych został wielki klasyk demokracji Zachodu, autor słynnego dzieła "O demokracji w Ameryce" - hrabia Alexis de Tocqueville. Jakby w odpowiedzi na dobiegające do Francji błagalne westchnienia znad Dunaju nowy minister skierował do dyplomatów swego kraju następującą instrukcję: Messieurs, nous ne nous melons point de ce qui se passę d 1'autre bout l'Europę, dans les Principautes, en Pologne ou en Hongrie. (Panowie, nie mieszajmy się wcale do tego, co się dzieje na drugim krańcu Europy, w Księstwach [tj. Mołdawii i na Wołoszczyźnie], w Polsce czy na Węgrzech). Dziwny jest ten kompleks polski czy raczej wschodnioeuropejski. Od chwili, gdy po raz pierwszy przeczytałem cytowane wyżej zdanie, zawsze, kiedy dostrzegam nazwisko Tocqueville'a w jakimś tekście czy na grzbiecie książki, mimo woli przypominam sobie tę "instrukcję" - symbol obojętnej Europy, tak przeklinanej przez powstańców wywożonych eszelonami na zesłanie czy emigrantów na paryskim bruku. Skarżąc się i dziś na obojętność i niezrozumienie dla naszej historii w świecie znajdźmy jednak czas na chwilę refleksji i odpowiedzmy na pytanie: Czy my sami zrobiliśmy dostatecznie dużo dla poznania i zrozumienia losów innych narodów w tej części Europy, w której mieszkamy? Obawiam się, że jak na razie odpowiedź ta może być tylko przecząca. I to właśnie było głównym motywem, inspirującym do napisania książki "Węgry bliskie i nie znane". Książki próbującej pokazać, że nawet w przypadku historii tak bliskiego nam narodu "bratanków" zbyt wiele rzeczy jest u nas po prostu nie znanych, zbyt wiele spraw gubi się w cieniu kilku utartych czy wygodnych stereotypów. T Utarło sięjuż u nas spoglądanie na Węgry przede wszystkim jako na ojczyznę czardasza, krainę mistrzów operetki, wspaniałych muzyków i doskonałych sportowców czy wreszcie wyśmienitej, pikantnej węgierskiej kuchni. Wszak już XIX-wieczny Teodor Tomasz Jeż kazał swemu węgierskiemu bohaterowi głosić, iż ,/ia świecie nic w porównanie iść nie może z węgierskim winem, węgierskim tytoniem, z węgierską słoniną, gulaszem, pa-prykarzem i z marszem Rakoczego". No cóż, węgierskie wino, gulasz czy paprykarz sąjuż u nas tradycyjnie dobrze znane, gorzej z marszem Rakoczego. Wciąż prawie zupełnie nie znana pozostaje natomiast tak fantastycznie barwnai pasjonująca historia bitnego narodu naddunajskiego. Były zaś to dzieje nadzwyczaj dramatyczne i niespokojne, rojące się od gwałtownych buntów i królobójstw, wojen domowych i spisków krwawo stłumionych. W przeciwieństwie bowiem do Sarmatów, Węgrzy sielanek nie lubili. Węgierska historia dostarcza jednak nader ciekawego materiału porównawczego do naszych dyskusji o polskich dziejach narodowych. Pokazuje, jakwiele można osiągnąć przez konsekwencję i systematyczność dążeń, ale również i to, jak ciężko się płaci za nie wykorzystane szansę, za zaprzepaszczone wielkie okazje historyczne. Dzieje Węgier są wymownym potwierdzeniem słuszności jakże trafnych refleksji Jerzego Łojka na marginesie polskiej historii: "Niestety, tak się dziwnie złożyło, że nasza publicystyka historyczna i nawet naukowa historiografia znajdują ostre potępienia dla czynów, nigdy zaś dla zanie-chań co wybitniejszych postaci z naszej przeszłości. A owe zaniechania nieraz ciężej ważyły na losach kraju, niż takie czy inne czyny" (podkr. w wyd książkowym J.R.N.). W naszych, tak czystych w ostatnich dziesięcioleciach dyskusjach o przeszłości, rzadko sięgaliśmy i sięgamy do porównań z dziejów innych narodów środkowej i wschodniej Europy, do argumentów z toczonych gdzie indziej zaciętych sporów wokół bardzo podobnych, analogicznych nieraz problemów. Do kontrowersji wokół przeszłości narodów, które przeszły podobne jak my neurologie okresu niewoli, u których najlepsi padali od kuli lub na stryku, a przeżywali mali, kramarscy oportuniści. Jakże częste bywało niegdyś w Polsce (w XVI i XVII wieku) powoływanie się na nauki z historii Węgier - tzw. przykład węgierski - w mowach polskich królów i wystąpieniach sejmowych, wierszach głośnych poetów (m.in. Klemensa Janickiego i Mikołaja Reja), ulotnej poezji rokoszowej AD 1606, gdy anonimowy autor ostrzegał: Karzmy się aby Węgrami, Którzy takimiżfakcyjami Przez prywatne rozróżnienie Wszystkim sprawili zniszczenie... 490 491 Jakże rzadko sięgamy dziś w naszych namiętnych "rekolekcjach narodowych" do porównań z węgierskiej historii, chociażby do trwającej już parę stuleci na Węgrzech wielkiej historycznej kontrowersji między "powstańcami" a "realistami", "węgierskimi Mochnackimi" a "węgierskimi Druckimi-Lubeckimi czy Stańczykami". Sporu między ludźmi gorącego czynu, rzecznikami bezkompromisowej walki przeciw Habsburgom, a rzecznikami chłodnej rozwagi politycznej, zwolennikami jakiejś formy porozumienia, dogadania się z Austrią. Ileż analogii i reminiscencji może wywoływać u polskich czytelników obraz długotrwałych XVI i XVII-wiecznych sporów dwóch orientacji na Węgrzech podzielonych między dwa potężne imperia Habsburgów i Turków i miotających się rozpaczliwie w sytuacji bez wyjścia między "niemieckim kłamstwem" a "turecką trucizną". Uważne przestudiowanie skomplikowanych dylematów historii bratanków znad Dunaju mogłoby na pewno ułatwić nabranie pewnego dystansu do naszych polskich dyskusji wokół przeszłości i pójścia w kierunku widzenia naszych dziejów bez skrajnego optymizmu, ale i bez skrajnego pesymizmu. Wątpię, czy mogłaby się np. ostać teza o wyjątkowej tragiczności historii Polski w konfrontacji z losem Węgier dużo wcześniej od Polski podzielonych między dwóch zaborców i przez 200 lat skutecznie pustoszonych "ogniem i mieczem" w imię cudzych interesów. (...) Pragniemy tu ukazać dzieje tych, którzy kształtowali historię wzajemnych związków polsko-węgierskich, zarówno postaci kryształowo czyste, jak i antypatyczne, bohaterów i zdrajców, rewolucjonistów i kondotierów, myślicieli i nikczemnych dworaków, romantyków i mistrzów szalbierstwa. (...). Nie jestem zwolennikiem pisania o historii w manierze Marka Twaina, ale też nie uważam, że jedyną drogą popularyzacji dziejów musi być stylistyka chłodna, sucha i możliwie jak najmocniej wypruta z wszelkiej namiętności. Przyznaję, że nie bardzo umiałbym - i nie pragnąłbym - pisać sine ira et studio o postaciach tak antypatycznych, jak Zygmunt III Waza i węgierski Zygmunt Luksemburczyk, czy tak bezmyślnych, jak słynny kronikarz lisowczyków Wojciech Dębołecki, który skądinąd dobrze zdając sobie sprawę z praw Polski do Śląska wysławiałjako wspaniały przykład wielkoduszności rezygnację z najlepszej szansy jego odzyskania. Trudno mi też byłoby pisać beznamiętnie o tych, co snuli przez naszą historię wielki chocholi taniec zgnuśnienia i bezwoli, tak jak Zygmunt Stary zamykając oczy na największe, najbardziej nawet ponętne korzyści polityczne dla Polski, wprost pchające im się do rąk, wybierając dla swego narodu rolę gapia, flegmatycznie obserwującego z ubocza wielkie polityczne i umysłowe zmagania reszty Europy (podkr. wwyd. książkowym-J.R.N.). Z wstępu do książki: " Węgry bliskie i nieznane", Iskry, Warszawa 1980. 492 Tragedie "małego narodu" (...) Do wciąż powracających motywów węgierskiego eseju należy problem, ,małego narodu", tragicznie doświadczonego przez historię. Jeden z najgłośniejszych węgierskich historyków ostatnich dziesięcioleci, Jeno Sziics, pisał "Od wojen króla Macieja Komina w historii Węgier zdarzały się liczne zwycięskie bitwy, ale nie było ani jednej zwycięskiej -wojny. Od 1485 r. mieliśmy tylko wojny przegrane". Po katastrofalnej klęsce Węgier w bitwie z Turkami pod Mohaczem w 1526 r. na prawie 200 lat Węgry stały się terenem zmagań dwóch potężnych zaborców: cesarstwa habsburskiego i imperium otomańskiego. Prowadzone, ,ogniem i mieczem'' bezustanne walki na terenie Węgier spowodowały wielkie wykrwawienie narodu. Węgry, które jeszcze przed klęskąpod Mohaczem w 1526 r. liczyły 4 miliony mieszkańców, w ciągu następnych 200 lat zmniejszyły, zamiast zwiększyć, swą liczebność. W tym czasie ludność innych krajów wzrosła w dwójnasób. Przegraną zakończyły się trzy największe węgierskie zrywy niepodległościowe przeciw Habsburgom: powstanie mirę Thókółyego (1678-1686), wielkie powstanie narodowe Franciszka II Rakoczego (1703-1711 )i stłumiona wspólnymi siłami monarchii austriackiej i imperium carskiego rewolucja węgierska (l 848-1849). Jak pisał o tych walkach Gyula Illyes: "Żadna z naszych walk powstańczych nie miała nadziei na zwycięstwo. Zaskakujące, że najmniej szans miały one w samym momencie rozpoczęcia: wróg był przynajmniej dwudziestokrotnie silniejszy, zdrowy rozsądek cofnąłby sięprzed takim przedsięwzięciem. (...) Nasza historia nie uczy logiki. Uczy tego - i to jest w niej pocieszające i wzniosłe, że w życiu narodów mają sens również i takie pojęcia, jak odwaga, męstwo, przywiązanie do ideałów". Skutki klęsk walk wolnościowych i wojennych katastrof przyczyniły się do ogromnego osłabienia narodu węgierskiego, zaciążyły najego psychice. Nazywany "największym z Węgrów" - hrabia Istvan Szćchenyi, czołowy węgierski rzecznik pracy organicznej, pisał już w latach trzydziestych XIX wieku: Jest nas, Węgrów, tak mało, że należałoby ułaskawić nawet ojcobójców". Gyula Illyćs pisał kiedyś, że czytaj ąc utwory poetów węgierskich od wieku XVIII po wiek XX ma się ciągle wrażenie, ,jakgdyby naród stale chwiał się na krawędzi przepaści, skąd wystarczy jeden nieostrożny krok, a nawet niespodziewany podmuch wiatru, aby nie tylko strącić naródw nędzę i ciemność, lecz by go na zawsze zetrzeć zpowierzchni. Takich obaw i niepokojów nie zna literatura żadnego innego narodu. Nie znają ich nawet mniejsze od nas narody". Większość głośniejszych sztuk węgierskich stanowi wielkie posępne rozmowy o historii. - "Nosimy wciąż na sobie garb historii" - zwierzał się dyskutantom z polskiego klubu filmowego "Kwant" znany węgierski reżyser Ferenc Kosa. Kiedy 493 bohater świetnej sztuki Istvana Csurki Gorzkie żale w stróżówce Istvan Herczeg mówi: "Ten naród to kłębek nerwów. Od czterdziestego ósmego roku zeszłego wieku, od Wiosny Ludów nie odnosi żadnych sukcesów. Tylko same klaski' - to dotyka najboleśniejszego chyba węgierskiego kompleksu narodowego, tragicznego samopoczucia małego narodu, niezwykle ciężko porażonego przez historię.(...). O znaczeniu różnych węgierskich uczuleń i kompleksów na tle narodowym w niemałym stopniu zadecydowały poważne błędy i wypaczenia okresu rządów Rakosiego (1949-1956). Ówczesne kierownictwo zlekceważyło lub odrzuciło wiele cennych tradycji narodowych. Jak wypowiadał się dosadnie jeden z ideologów tego okresu: "Węgrzy mogąbyć dumni z trzech rzeczy: z rzadkich, odosobnionych wydarzeń swej przeszłości, z przeważającej większości wydarzeń z teraźniejszości i z całej świetlanej przyszłości". Ton nadawała publicznie wypowiadana przez Rakosiego opinia o "9 milionach węgierskich faszystów", których trzeba dopiero teraz twardą ręką uczyć demokracji, bo inaczej ponownie zejdą na reakcyjne manowce. Fragmenty zwstępu do wydanego przeze mnie w 1987 r. wKrakowie, w WL, wyboru powojennych esejów węgierskich pt. "Odkrywanie Węgier". Od powstań do ugody (...) Węgierski esej historyczny to przede wszystkim wyraz trwającej od paru stuleci na Węgrzech niezwykle zaciętej kontrowersji między "powstańcami" - rzecznikami bezkompromisowej walki niepodległościowej przeciw Habsburgom, a "realistami" - zwolennikami formy porozumienia, dogadania się z Austrią. Wielkiej historycznej kontrowersji, która nabierała wciąż nowych barw, wciąż rozpalała się na nowo wraz z nowymi spiskami i powstaniami, ugodami i kompromisami. Jedna strona gwałtownie potępiała "węgierskie gaskonady", uleganie nadmiernym emocjom, iluzjonizm i don-kiszoterię, druga sprzeciwiała się "adwokackiej historiografii" realistów, ich minimali-zmowi i ciasnocie aspiracji, odwoływała się do ideałów narodowych i wolności; spory między orientacją"powstańczą" a "realistami" do złudzenia przypominały nasze XIX-wieczne dylematy wyboru między drogą powstańczą a pozytywistyczną pracą organiczną. Węgry - podobnie jak później Polska od końca XVIII wieku - przez parę stuleci szły drogą kolejnych powstań narodowych i zrywów niepodległościowych (...). Spory kuruckiej (powstańczej) i labanckiej (realistycznej, proaustriackiej) historiografii i publicystyki miały swojągenezę we wcześniejszych wewnętrznych konfliktach politycznych na Węgrzech, od 1526 r. do 1686 r. stanowiących teren zmagań dwóch 494 potężnych zaborców: cesarstwa habsburskiego i imperium otomańskiego. Tragiczna sytuacja podzielonych Węgier na półtora stulecia stała się źródłem ciążących na całej ówczesnej węgierskiej myśli politycznej podziałów na dwie orientacje: proaustriacką i proturecką, w zależności od tego, kogo uważano za mniej uciążliwego zaborcę i od kogo oczekiwano zjednoczenia całych Węgier. W rzeczywistości obie orientacje były odbiciem jednej i tej samej sytuacji bez wyjścia, nie dającego się rozstrzygnąć wyboru między "niemieckim kłamstwem" a "turecką trucizną'. Słynny węgierski polityk i myśliciel kardynał Pazmany stwierdzał w liście do stanów węgierskich: jesteśmy tu między dwoma potężnymi cesarzami, tak jak palec tkwiący między drzwiami a futryną, trzeba nam ginąc zarówno od wroga, jak i od obrońcy". (...) Kapitulacja Górgeya i klęska rewolucji węgierskiej znowu umocniły pozycje realistów, stopniowo doprowadzając do kompromisu z 1867 r., ugody tworzącej monarchię austro-węgierską. Odtąd na całe dziesięciolecia rozchodzą się drogi Węgier i Polski. Węgierskie klasy posiadające zeszły z drogi powstańczej, stając się sojusznikiem Austrii Habsburgów i Niemiec Hohenzollernów. Polska do końca wytrwała na tragicznej, powstańczej drodze po fiasku krótkotrwałych prób kompromisu (inicjatyw Druckiego-Lubeckiego czy Wielo-polskiego). Wybraliśmy drogę ciągłej walki przeciw przeważającym siłom wroga, płacąc za to bardzo wysoką cenę. Stąd też niektórzy publicyści-od XIX-wiecznej historycznej szkoły krakowskiej po Dziej''e głupoty w Polsce Aleksandra Bocheńskiego czy szkice Cata Mackiewicza skłonni byli podawać w wątpliwość jakikolwiek sens naszych powstańczych zrywów. Czy mieliśmy jednak lepsze możliwości wyboru? - lektura węgierskich dyskusji historycznych prowadzi do zaskakujących refleksji w tym względzie. Wybierając w 1867 r, drogę ugody z zaborcą, Węgry uzyskały szansę wielkiego rozkwitu gospodarczego. Budapeszt stał się wielką europejską metropolią. W cieniu hasła "bogaćmy się" zapomniano o narodowej suwerenności, zadowalając się patriotycznymi frazesami i sce-neriąwielkich narodowych jubileuszy. Do atmosfery ówczesnych Węgier można było bez żadnej modyfikacji odnieść gorzkie refleksje Stanisława Witkiewicza na temat Galicji: "W Galicji jest zupełna swoboda, wolno grać i śpiewać «Jeszcze Polska nie zginęla», wolno mówić o jej odbudowaniu, wolno chodzić w kontuszach, z ka-rabelami u boku. Swoboda ta wynika stąd, że nikt nie wierzy, że ona nie zginęła, nikt nie dąży do jej odbudowania, a kontusze i karabele stały się etnograficznym znakiem, po którym poznaje się Polaków wśród tłumu lojalnych poddanych cesarza Austro-Węgier..." (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Później dopiero okazało się, jak wysoka jest cena, którą Węgry musiały zapłacić za lekkomyślność i słabość pokolenia po 1867 r. Ceną tą było katastrofalne dla Węgier 495 związanie się z Austrią Habsburgów i Niemcami Hohenzollernów, klęska w pierwszej wojnie światowej i utrata dwóch trzecich terytorium z 61,5% ludności, w tym ponad 3,5 miliona rdzennej ludności węgierskiej, w narzuconym przez zwycięską Ententę pokoju w Trianon w 1920 r. Tragiczna gorycz z powodu tych porażek przebija odtąd w wielu esejach lat dwudziestych i trzydziestych. Pragnienie rewizji terytorialnych i argumenty "pseudorealistów" politycznych doprowadziły Węgry do ponownego sojuszu z Rzeszą Niemiecką. Bierność i pasywność wielkiej części społeczeństwa indoktrynowanej przez realistów uniemożliwiły wyjście Węgier z wojny w 1944 r., powodując zepchnięcie ich do fatalnej roli "ostatniego sojusznika Hitlera" i prowadząc naród niemal do utraty wiary w siebie. Stąd też aż tak odmienny od "spraw Polaków" był punkt wyjścia wielkiego narodowego rachunku sumienia podjętego na Węgrzech po 1945 r. U nas pod świeżym wrażeniem tragicznych doświadczeń Powstania Warszawskiego ostrze krytyk kierowano głównie przeciw "bohaterszczyźnie" i "samosierszczyźnie", nadmiarowi gorących porywów serca i nieliczeniu się z realiami, na Węgrzech - odwrotnie, wciąż smagano fałszywy realizm, pasywność, brak czynu. Już w 1943 r. później szy tragiczny bohater węgierskiego ruchu oporu Bajcsy-Zsilinszky przeciwstawiał bierności swych współczesnych wobec Rzeszy tradycje walk niepodległościowych toczonych przez ich przodków, stwierdzając, że Węgry tylko im zawdzięczają swe istnienie jako państwo suwerenne i naród. Ostrzegał, że "prawdziwa katastrofa zaczyna się dopiero wtedy, gdy naród w jakiejś wojnie wyrzeka się siebie, własnej indywidualności, przeszłości i najświętszych ideałów; całego ludzkiego i historycznego posłannictwa". Potwierdzenie tragicznych ostrzeżeń Bajcsy-Zsilinskiego przynosi szkic "Kapitulacja Europy pod Yilagos" Zoltana Fabry-ego, ukazujący Węgry z perspektywy ich tragicznej katastrofy w 1944 r. W oczach Fabry-ego jest ona straszną ceną, jaką zapłaciły Węgry za odejście od wspaniałych ideałów 1848 r., bierność i uległość wobec obcych nacisków. (...). Naród "zdradzony" przez Zachód (...) Orientalne tradycje pochodzenia Węgrów, przybyszów spod Uralu, splotły się w węgierskiej opinii z nieufnością do Zachodu, który tylekroć opuszczał Węgry w potrzebie, skazując je na osamotnioną walkę przeciw pogańskim Turkom czy terrorowi Habsburgów. Już w 1251 r. król węgierski Bela IV uskarżał się w liście do papieża Innocentego III, iż odpowiedzią trzech potężnych państw zachodniej Europy na jego błagania o pomoc przeciw Tatarom "są tylko słowa, słowa". Kilkaset lat później wódz 496 największego węgierskiego powstania narodowego - Franciszek II Rakoczy, gorzko narzekał na "zdradę" francuskich sojuszników mówiąc: "Od dawna traktują mnie tak jak, wyciśniętą cytrynę,, której skórką można wyrzucić" Bez reszty zawiodły nadzieje na pomoc Anglii i Francji w okresie węgierskiej rewolucji 1848-1849 r. (...). Przykłady te można by mnożyć bardzo długo. "Nasz ból dla świata jest Kopciuszkiem" - uskarżał się Ady w wierszu Nasze krwawiące w samotności serca, dodając pełne goryczy słowa: Stokroć nam rany mogły się, odnawiać, Lecz świat widział zawsze Nie nasze, innych ludów rany Bardziej piekące ponoć, krwawsze... Naszego bólu wylkać nam nie dały Głośniejsze lamenty. (Przełożył Józef Waczków) Nic więc dziwnego w świetle tych tragicznych doświadczeń historycznych, że Gyula Illyćsjuż na miesiąc przed układem monachijskim w 1938 r. nie mógł pojąć czeskich oczekiwań na pomoc z Zachodu, pisząc: historia mocarstw zachodnich od czasów Kossutha i Rakoczego sugeruje, iż niezawodnie opuszczą one narody środkowoeuropejskie w niebezpieczeństwie - te ostatnie powinny się wreszcie nauczyć, ze mogą liczyć tylko na siebie i tylko one same mogą zadecydować o swoim losie". Fragmenty z wstępu, jakim poprzedziłem mój wybór węgierskich esejów pt. " Węgierskie wyznania. Eseje i rozważania o kulturze", Warszawa, PIW 1979 Gdy rozeszły się drogi (...) Po 1867 r. na długo rozeszły się drogi obu krajów. Na Węgrzech wybrano kompromis z Austrią, w Polsce mimo przejściowych triumfów pozytywizmu, w dalszej perspektywie znacznie silniejszy niż na Węgrzech okazał się nurt niepodległościowy, a idea ugody z zaborcami nie zyskała szerszego poparcia. W zaborze austriackim Galicja osiągnęła autonomię, zaprowadzenie polskiego języka w sądach, szkołach i urzędach, głównie dzięki premierowi dualistycznego rządu-Andrassyemu. Za te galicyjskie swobody zapłaciliśmy jednak chyba zbyt dużą cenę. Cenę poparcia przez posłów z Galicji w parlamencie koncepcji dualizmu, co rozstrzygnęło w 1867 r. o przebudowie państwa Habsburgów w monarchię austro-węgierską. Oznaczało to jednak, iż posłowie polscy w zamian za zwiększenie praw narodowych w Galicji odstąpili od poprzednio popieranej przez sie- 497 bie i reprezentowanej przez inne narody słowiańskie koncepcji federacyjnej, jedynej, która mogła zapewnić wszystkim narodom całkowitą równorzędność w ramach monarchii Habsburgów. Politycy galicyjscy spróbowali ubarwić swe oportunistyczne porozumienie z rządem monarchii poprzez wsteczne teoryjki przeciwstawiające przyjaźń z Węgrami narodom słowiańskim. Później okazało się, że sytuacjaw dualistycznej monarchii austro-węgierskiej - powstałej, j ak wspomnieliśmy, nie bez pomocy galicyj skich polityków - musiała prowadzić do coraz pełniejszego oddalania się Węgier od polskich interesów w imię przyjaźni z hohenzollemowskimi Niemcami. Węgry zagrożone w swej dominacji nad narodami słowiańskimi i Rumunami w coraz większym stopniu widziały możność utrzymania swej pozycji wyłącznie poprzez jak najszerszą rozbudowę sojuszu z Niemcami. Początkowo, w pierwszych latach po 1867 r., wybitny polityk węgierski premier Andrassy, konsekwentnie zmierzając do zacieśnienia związków z Niemcami, próbował jednak coś uzyskać dla Polaków, a nawet rozważał możliwość akcji na rzecz połączenia Królestwa z Galicjąpod berłem Habsburgów. W trakcie spotkania z Bismarckiem Andrassy postawił mu pytanie, czy kanclerz miałby coś przeciw - rozszerzeniu granic Austrii, tak aby nabyła Warszawę. Bismarck odpowiedział: "Bardzo wiele!". Usłyszawszy tę odpowiedź Andrassy natychmiast wycofał się z aktywniejszych planów w sprawie polskiej, tłumacząc galicyjskim politykom: ,JStatek węgierski jest tak przepełniony, ze wszelki dodatek gotów przyprawie go o zatoniecie, bez względu na to, czy to będzie cetnar złota, czym są niewątpliwie Polacy, czy cetnar błota". Odtąd na cale dziesięciolecia polityka węgierska w ramach monarchii bądź ograniczała się do czysto zdawkowych objawów przyjaźni wobec Polski, bądź nawet była nam nieprzychylna. Ostatni szef rządu Austro-Węgier premier Istvan Tisza jeszcze w 1917 r. sprzeciwiał się koncepcjom podjęcia sprawy polskiej w ramach monarchii, uważając, iż może to się niekorzystnie odbić na stosunkach z Niemcami. Dodatkowe dysonanse powstały na początku XX wieku, skutkiem długoletniego sporu polsko-węgierskiego o Morskie Oko. Dzięki świetnemu wystąpieniu historyka prawa Oswalda Balzera spór o Morskie Oko został jednak definitywnie rozstrzygnięty w 1902 r. na korzyść Polski. Ułożony przez Ludwika Solskiego triumfalny czterowiersz ogłaszał wszem i wobec: Jeszcze Polska nie zginęła Wiwat plemię lasze, Słuszna sprawa górę wzięła, Morskie Oko nasze! Fragment szkicu: "Polak-Węgier..." z pracy zbiorowej "Sąsiedzi i inni", Warszawa 1978, Czytelnik. 498 ^^ęgierskie spory między rzecznikami powstań a zwolennikami ugody W polskich dyskusjach wokół narodowej historii wciąż dominuje skrajny polono-centryzm. Nasze spory wokół różnych wydarzeń historycznych (choćby spory o powstania) są traktowane jako coś wyjątkowego, nieporównywalnego do doświadczeń historycznych innych narodów. Powoduje to jednostronność wyciąganych wniosków i uogólnień , utrudnia prawdziwie rzetelny narodowy samorozrachunek i bilansowanie efektów różnych działań z przeszłości. Szczególnie pouczające z tego punktu widzenia byłoby porównanie jakże podobnych do polskich sporów między rzecznikami nurtu powstańczego i nurtu rzeczników kompromisu lub pracy organicznej na Węgrzech. Porównanie to ułatwiłoby bowiem lepsze zrozumienie jak bardzo trudny wybór stał przed małymi i średnimi narodami Europy, które próbowały "wybić się na niepodległość" w ostatnich stuleciach. Pokazałoby, że za każdą z wybranych dróg: walki czy ugody trzeba było zapłacić w przyszłości wielką cenę, że nie można było absolutyzować żadnej drogi jako jedynie słusznej w każdej sytuacji. W Polsce wybieraliśmy w ostatnich stuleciach głównie jedną drogę - powstańczą; znamy jej wielkie koszty, z których wynikają odpowiednie uogólnienia. Tym bardziej warto wiec przyjrzeć się jakie skutki przynosiło gdzie indziej wybieranie drogi ugody i kompromisu. Tak jak stało się kilkakrotnie w ostatnich stuleciach na Węgrzech - w efekcie klęski zrywów niepodległościowych. "Węgrzy zaprzepaszczają szansę niepodległości (1809 r.) W czasie wojen napoleońskich Węgrom znów trafiła się znakomita okazja odzyskania niepodległości od Austrii. Wystarczyło tylko skorzystać z oferty triumfującego wówczas nad AustriąNapoleona. Węgierska szlachta zaprzepaściła jednak tę szansę na skutek dominowania u niej poczucia swoich wąskich interesów klasowych, obaw przed groźbą utraty swych przywilejów feudalnych w przypadku utrwalenia się wpływów Francji. Głośny węgierski historyk Domokos Kosary nieprzypadkowo przeciwstawiał ten prowadzący do zatracenia wielkiej narodowej szansy egoizm klasowy szlachty węgierskiej postawie szlachty polskiej, która umiała wykorzystać poparcie Francji dla przywrócenia polskiej państwowości na mapę Europy. W odróżnieniu od szlachty węgierskiej wielka część polskiej szlachty dowiodła już 499 w czasie Sejmu czteroletniego, że stawia interesy Narodu ponad wąskie interesy klasowe i gotowajest do prawdziwych poświęceń. Postawa tego typu cechowała nawet znaczną część polskiej arystokracji. By przypomnieć choćby jakże wymowny, chociaż wciąż mało znany fragment listu księcia Józefa Poniatowskiego do króla Stanisława Augusta z 14 lipca 1792: "Gdybyś W.K. Mość na początku tej kampanii (...) był poruszył kraj cały, siadając na koń ze szlachtą, uzbrajając miasta i dając wolność dla chłopów, albo byśmy zginęli z honorem, albo Polska byłaby się utrzymała mocarstwem (..,)".(Por. Stanisław August i książę Józef Poniatowski w świetle własnej korespondencji, wyd. B. Dembiński, Lwów 1904,s. 133.) Przypomnijmy, co pisał w wiele lat później Karol Marks o tej gotowości do wyrzeczeń ze strony większości polskiej szlachty w czasie Konstytucji 3 Maja: "Konstytucja ta zniosła przede wszystkim przywileje polityczne, na których opierała się oligarchia w Polsce (...) Przy wszystkich swoich brakach konstytucja ta widnieje na tle rosyjsko-prusko-austriackiej barbarii jako jedyne dzieło wolnościowe, które kiedykolwiek Europa wschodnia stworzyła. .A wyszło ono wyłącznie z klasy uprzywilejowanej, ze szlachty. Historia świata nie zna żadnego innego przykładu podobnej szlachetności szlachty". (Cyt. za E. M. Rostworowski: O Karolu Marksie, konstytucji 3 Maja i polskiej anarchii, "Tygodnik Powszechny" z 16 sierpnia 1987.) Jakże odmienna pod tym względem była postawa przeważającej części szlachty węgierskiej, i to jeszcze w pierwszym dziesięcioleciu XIX wieku. Zamiast skorzystać z trafiającej się dzięki francuskiemu orężowi szansy "wybicia się na niepodległość" szlachta węgierska pozostała w decydującej chwili wierna monarchii Habsburgów. Postąpiła tak ze strachu przed społecznymi "nowinkami" z Francji, które mogłyby zagrozić jej przywilejom stanowym. Postawa szlachty węgierskiej stała się dużym rozczarowaniem dla Napoleona "który kilkakrotnie powracał do koncepcji wykorzystania węgierskich aspiracji niepodległościowych przeciw Austrii". (Por. K. Chelard: Napoleon et la Hongria, "Revue Britannique", 1897, VI, s. 5-23. Według francuskich źródeł już w okresie wojny przeciw Austrii w 1800 roku - w czasach bitwy pod Marengo. Napoleon myślał o zachęceniu Węgrów do antyaustriackiego powstania. (Por. E. Driault: "Napoleon et 1'Europe", t. IV, "Le Grand Empire". Paris 1924, s. 411) Po rozbiciu wojsk austriackich w kolejnej wojnie w 1805 roku (po kapitulacji Austriaków pod Ulm w październiku 1805 roku) Napoleon planował wkroczenie wojsk francuskich na Węgry. Planom tym towarzyszyło przygotowanie francuskiej proklamacji do Węgrów, obiecującej poszanowanie ich "niepodległości, konstytucji i przywilejów". Do zajęcia Węgier przez Francuzów jednak nie doszło, a pokój w Bratysławie (Pozsony) z grudnia 1805 roku zachował prawie nienaruszoną monarchię Habsburgów. Zdaniem węgierskiego historyka Domokosa Kosaryego zadecydowała o tym głównie postawa ministra spraw zagranicznych Charlesa Talleyranda, który chciał wykorzystać w przyszłości Austrięjako tamę wobec rosyjskiej ekspansji. 500 W 1809 roku wojskaNapoleonawtoku kolejnej wojnyzAustriąwkroczyłydoWied-ma. Już w dwa dni później Napoleon wystosował z murów pałacu w Schónbrun odezwę do Węgrów, oskarżającą cesarza austriackiego i agresję i wzywającą, by skorzystali z możliwości odzyskania niepodległości. Napoleon wzywał wprost Węgrów:, ^Odzyskajcie z powrotem wasz byt narodowy... Wybierzcie sobie króla... Zbierzcie się w tym celu na polach Rdkos (dawnym polu elekcyjnym - J.R.N.) zgodnie z waszymi starymi obyczajami i zwołajcie tam prawdziwe Zgromadzenie Narodowe! l poinformujcie mnie o waszychprzed-sięwzięciach!". W tym czasie Napoleon, zdając sobie sprawę z trudów czekającej go walki z Austrią (było to na krótko przed ciężką bitwą pod Aspem (Essiing) rozważał plan wywołania buntu narodów wchodzących w skład monarchii Habsburgów. Chciano doprowadzić w ten sposób do utworzenia nowych małych królestw: Węgier i Czech, które po oderwaniu od Austrii stałyby się francuskimi protektoratami. Jak akcentował węgierski historyk Domokos Kosary: "z braku węgierskiego Dąbrowskiego" proklamację podpisali sam Napoleon i marszałek Berthier. Proklamację do Węgrów wydrukowano w ponad 20 tysiącach egzemplarzy. Ku rozczarowaniu Francuzów apel do węgierskiej szlachty okazał się zupełnym fiaskiem. Jak pisał znany historyk węgierski Sandor Pethó właśnie wtedy okazało się, iż szlachcie węgierskiej "obca była ta mowa, która proponowała jej dawną niepodległość. Nawet Polacy wyciągają ręce po pomoc francuską. Szlachta węgierska sięga natomiast po broń tylko po to. aby uderzyć na ręką, która ofiarowywała im pokój i niepodległość".^..). Zamiast wykorzystać szansę odzyskania niepodległości węgierska szlachta stanęła po strome Austrii. 14 czerwca 1809 roku szlacheckie pospolite ruszenie poniosło druzgocącą klęskę w starciu z Francuzami pod Gyór. Zachowanie węgierskiej szlachty spowodowało zupełne rozczarowanie Napoleona do Węgrów. Zachowała się relacja, że Napoleon wypowiadał się bardzo lekceważąco o Węgrach w rozmowie z grupą Polaków. Co spowodowało gruntowne zaprzepaszczenie tak wielkiej szansy niepodległościowej przez Węgry w 1809 roku? Węgierscy historycy uważają, że decydującą rolę odegrał strach szlachty węgierskiej przed skutkami uzyskania niepodległości z pomocą Francji. Większość węgierskiej szlachty widziała w Napoleonie przede wszystkim "niebezpiecznego" spadkobiercę Rewolucji Francuskiej, którego wpływ na Węgry mógłby przynieść zagrożenie dla ich stanowych przywilejów. Na postawie szlachty węgierskiej mocno odbił się również negatywny rezonans kampanii napoleońskiej w Hiszpanii. Wrogowie Napoleona skutecznie upowszechnili obraz wydarzeń w Hiszpanii-jako jaskrawego przykładu francuskiej tyranii i dążeń Napoleona do ujarzmienia narodów. Równocześnie zaś na ówczesnych Węgrzech - w stosunkowo niewielkim stopniu powoływano się na przykład polskich "bratanków", którzy postawili na Napoleona. 501 Swoją rolę odegrały tu bezwzględne represje austriackie wobec węgierskich jakobi-nów, uczestników spisku Martinovicsa w 1794 roku, mających powiązania z Polakami. Do proaustriackiej postawy węgierskiej szlachty znacząco przyczyniła się również wojenna koniunktura w Monarchii na węgierskie zboże, którego cena podniosła się wówczas kilkakrotnie. Natychmiast po zakończeniu wojen napoleońskich okazało sięjednakjak krótkowzroczne było postępowanie szlachty, w imię przejściowych zysków materialnych pozwalającej umknąć szansie stworzenia własnego państwa narodowego. Austria odwdzięczyła się bowiem za krew dziesiątków tysięcy Węgrów poległych w wojnach napoleońskich, tylko ogromnym zwiększeniem podatków i - uderzającą przede wszystkim w Węgrów - dewaluacją pieniędzy. Decyzję o dewaluacji podjęto bez wysłuchania opinii Węgrów, mimo, że bardzo mocno uderzała w ich interesy gospodarcze. Bezsilne protesty niepotrzebnych już Węgrów doprowadziły wyłącznie do podjęcia przez cesarza decyzji o nie-zwoływaniu węgierskiego parlamentu (po 1812 roku nie zwoływano go aż do 1825 roku). Spór wokół kompromisu 1867 roku Stwarzająca dualistyczną monarchię austro-węgierską ugoda z 1867 r. przyznawała Węgrom całkowitąniezależność w sprawach wewnętrznych, zawierając jednak ograniczenie ich suwerenności poprzez uczynienie wspólnymi sprawami monarchii dziedzin finansów, spraw zagranicznych i wojskowych. Pierwszym premierem Węgier został hrabia Gyula Andrassy, słynny "le beau pendu" ("piękny powieszony") - na symbolicznej egzekucji in effigie, urządzonej przez władze austriackie w 1851 r. Z punktu widzenia węgierskich klas posiadających ugoda przynosiła wiele korzyści: zapewniała im szeroki dostęp do władzy i urzędów, znosiła nieograniczony system absolutystycz-ny, wspierając Węgry politycznym i wojskowym potencjałem mocarstwa austriackiego, gwarantowała im utrzymanie pod swą władzą wielkiego terytorium, zamieszkanego w poważnej mierze przez narody nie-węgierskie: Słowaków, Rumunów i Chorwatów. Ceną tego miała stać sięjednak bezwarunkowa identyfikacja Węgier z politycznymi i wojskowymi interesami rozpadającego się imperium Habsburgów. - Zawierając ugodę w 1867 roku zaszyliśmy się do jednego worka z nieboszczykiem" (por. szerzej J.R. Nowak: "Węgierskie kompromisy", krakowskie "Zdanie", 1982, nr 7) - komentował po wielu dziesięcioleciach wybitny pisarz węgierski Laszló Nemeth. Ugodaz 1867 roku natychmiast po jej ogłoszeniu wywołała gwałtowne kontrowersje wśród węgierskiej opinii publicznej, wywołując podział na dwa obozy, który miał przetrwać całe dziesięciolecia. Początek kontrowersji przyniósł przesłany z emigracji do De- 502 aka list Kossutha - słynny "List Kassandry". Kossuth ostrzegał w nim przed skutkami wiązania losu Węgier z anachronicznąmonarchią, skazanąprędzej czy później na upadek. Podkreślając, iż nawet w okresie po upadku rewolucji 1848 roku naród węgierski nie przestał istnieć jako czynnik samodzielny, oddziaływujący na bieg europejskiej historii. Kossuth ubolewał, że Węgry same w sposób samobójczy rezygnują z najcenniejszych praw państwowych, i to rezygnują "w taki sposób, stając się narzędziem polityki, która uczyni ich wrogami sąsiadów zarówno z zachodu jak i wschodu, która uniemożliwia należyte rozwiązanie problemu mniejszości narodowych i szansę porozumienia z Chorwacją, a w wyraźnie zbliżających się konfliktach europejskich uczyni Węgry celem rywalizujących ambicjf (...). Ostrzegając, że: ,J^aród zdeptany może się odrodzić na nowo, ale nie ma zmartwychwstania dla narodu samobójców", Kossuth kończył swój list słowami: "Wiem, że rola Kassandry jest rolą niewdzięczną, ale pomyśl o tym, że Kassandra miała rację". (...). Ostrzeżenia Kossutha miały się sprawdzić w sposób bardzo tragiczny dla Węgier. Skutki ugody z 1867 roku uniemożliwiły porozumienie Węgrów z mniejszościami narodowymi, doprowadziły Węgry do tak katastrofalnego dla nich związania z orienta-cj ąniemiecką i wciągnięcia ich wbrew własnym interesom do fatalnej w skutkach dla nich pierwszej wojny światowej. Czy wszystko to było jednak na pewno rzeczą nie do uniknięcia - dotąd dyskutuje się na Węgrzech. Przypomina się w tym kontekście, że sam Ferenc Deak, twórca ugody z Austriąw 1867 roku, nigdy nie traktował jej jako ostatniego słowa w dialogu z Austrią. Deak nie był w żadnym razie tylko "węgierskim Wielopolskim", któremu się udało, jak przypuszczał nasz znakomity publicysta Ksawery Pruszyński. Reprezentował on zupełnie odmienne podejście wobec swych rodaków niż Wielopolski z jego powiedzeniem: "D/a Polaków można coś zrobić, z Polakami nigdy", w żadnym razie też nie absolutyzował zawieranej przez siebie ugody jako jedynego lekarstwa na wszystko. Dla Deaka porozumienie to było tylko podstawą, wychodząc z której można było stopniowo osiągnąć pełnąniepodlegtość. Jak mówił w jednym z przemówień: " Wielu pragnęf oby więcej osiągnąć. Owszem, ja również wiece/pragnąłbym, nie można jednak tego osiągnąć w ten sposób, że zaryzykujemy to co jest, lecz tylko w ten sposób, iż posuniemy się naprzód budując na podstawach tego, co już istnieje" (...). Ferenc Deak sam zdecydował się na ugodę z 1867 r. dopiero po odrzuceniu całego szeregu przedwczesnych i ograniczonych kompromisów. Gdy na przykład kilka lat wcześniej jeden z wysokich dostojników austriackich usiłował namówić Deaka na zaakceptowanie nie zaspokajającego aspiracji Węgrów dekretu konstytucyjnego i twierdził, że nie można go odrzucić, bo został ogłoszony na rozkaz samego cesarza - Deak odpowiedział, iż "w przypadku, gdy ktoś źle zapnie kamizelkę, zawsze jest czas ją rozpiąć i zapiąć jeszcze raz". To przecież nie kto inny niż Deak stwierdził na sześć lat przed 503 ugodąz 1867 r., którą sam zainicjował: "To, co zabierze siła i władza, to czas i sprzyjające okoliczności mogą przywrócić z powrotem, ale to, z czego naród obawiając się cierpień sam zrezygnuje, tego odzyskanie jest zawsze ciężkie i zawsze wątpliwe". Odpowiadając na krytyki kompromisu ze strony przywódcy emigracji niepodległościowej L. Kossutha Deak stwierdził, że Węgrzy w 1867 r. mieli przed sobą trzy drogi: albo zdobyć swoje prawa narodowe w walce zbrojnej, albo czekać na korzystniejszą koniunkturę w przyszłości, albo pójść na ugodę. Rozstrzygnięcia zbrojne i rewolucyjne sąwątpliwymi środkami nawet wówczas, gdy jest nadzieja na zwycięstwo. Oczekiwanie lepszych koniunktur od przyszłości, a równocześnie pozwalanie na słabnięcie siły, wiary i nadziei narodu byłoby rzeczą szkodliwą. Stąd też pozostał tylko wybór trzeciej drogi - przekonania cesarza Austrii i bezstronnej opinii publicznej, że przywrócenie węgierskiej konstytucji, zapewniającej bardzo duże prawa Węgrów w ramach monarchii jest do pogodzenia z bezpieczeństwem i utrzymaniem imperium Habsburgów, a nawet prowadzi do jego wzmocnienia. Kompromis austro-węgierski z 1867 r. zapewnił napięć dziesięcioleci współdziałanie Austrii i Węgier, czasy wielkiego węgierskiego rozkwitu gospodarczego. Skończył się wraz z klęską C.K. monarchii w pierwszej wojnie światowej i jej rozpadem. Za związanie z polityką Habsburgów, a wraz z nią i z interesami Hohenzollernów, Węgrom przyszło zapłacić po tragicznej dla nich I wojnie światowej bardzo ciężkim pokojem w Trianon w 1920 roku. (...). Rewizjonizm regenta Mikłósa Horthyego doprowadził w okresie międzywojennym do przekształcenia dawnej orientacji prohabsburskiej w orientację proniemiecką i związania się z polityką III Rzeszy. Znów doszło do odżycia "fałszywego realizmu". Jego ucieleśnieniem był proniemiecki premier Laszló Bardossy, który tak tłumaczył swą politykę coraz większej uległości wobec Hitlera: gestem zmuszony realizować takąpoli-tykę, która na Węgrzech od stuleci wywoływała protesty i jest niepopularna, ale nie mam innego wyboru. Cóż bowiem mógłbym takiego przedsięwziąć przeciwko Hitlerowi, co już raz przynajmniej nie było wypróbowane przeciwko Habsburgom ?" (Cyt. za F. An-fuso: "Rom-Berlin im diplomatischen Spiegel", Miinchen 1951, s. 199-200). Na próżno przywódca antyfaszystowskiej opozycji Endre Bajcsy-Zsilinszky wzywał do zerwania związków z III Rzeszą, akcentując, iż "lepszy jest nawet beznadziejny opór wobec żądań niemieckich od bezwolnej kapitulacji i przekształcenia Węgier w całkowicie satelickie państwo. Zbrojna okupacja niemiecka, przeprowadzona dla spacyfikowania węgierskiego oporu, nawet, jeśli miałaby kosztować Węgry ogromne cierpienia i zniszczenia-zwróci im jednak honor i wiarę w przyszłość" (Por. E. Bajcsy-Zsilinszky: Jak do tego doszliśmy, tł. J.R. Nowakw J.R. Nowak: "Węgierskie wyznania" op. cit., s. 61) 504 Za quislingostwo "fałszywych realistów" Węgry zapłaciły dotkliwącenę w czasie drugiej wojny światowej. Wyszły z niej z fatalną, choć niesprawiedliwą etykietką "ostat-niego sojusznika Hitlera". Ułatwiło to komunistycznemu przywódcy Matyasowi Rako-siemu, "najlepszemu uczniowi Stalina" narzucenie na Węgrzech najbardziej zbrodniczego systemu stalinowskiego wśród krajów Europy środkowo-wschodniej. Patrząc na scharakteryzowane wyżej koszty wybierania przez Węgry bardziej "realistycznej" drogi zamiast powstań, możemy lepiej ocenić również i dylematy stojące przed Polakami w końcu XVIII wieku i w XIX wieku. Okazuje się, że wysoką cenę trzeba było płacić nie tylko za powstania, że to, co wydawało się początkowo korzystnym kompromisem też przynosiło swojącenę. Myślę, że w naszych dyskusjach o historii zbyt często dominuje brak wyobraźni. Mówimy o ludzkich kosztach powstań, zliczaj ąc starannie poległych, rannych, zesłanych na Sybir. Czyj ednak bez powstań uniknęlibyśmy strat ludzkiego potencjału? Na pewno nie, sam fakt podlegania agresywnemu imperium rosyjskiemu skazywał Polaków na udział w prowadzonych przez nie wojnach. Zamiast ginąć w powstaniach przeciw Rosji tysiące Polaków ginęłoby - w rezultacie ugody i przystosowania się do imperium-jako Bartkowie Zwycięzcy w wojnach, które carowie prowadzili w imię ekspansji swego imperium. Przyczynialibyśmy się do poszerzania jego terytoriów, ale czy zginęłoby przez to mniej Polaków. Ajaka byłaby cena wynarodowienia elit? Myślę, że z obrazu węgierskich dyskusji wokół powstań narodowych i kompromisów wyłania się wyraźny wniosek, że niesłuszne byłoby wszelkie absolutyzowanie jednej drogi - czy to walki zbrojnej, czy to kompromisujako jedynie słusznej, niezależnie od określonych warunków historycznych i sytuacji. Coraz więcej osób na Węgrzech zaczyna dochodzić do wniosku, że w zależności od sytuacji wewnętrznej i zmiennych warunków międzynarodowych w danych okresach na przemian słuszniej sza była bądź jedna, bądź druga droga. Niesłuszne zaś jest potępianie a priori wszelkiej walki zbrojnej jako "bohaterszczyzny", "rzucania się", "iluzjonizmu", a wszelkich prób kompromisu jako "zdrady" i "kolaboracji". I co najważniejsze, najwybitniejsi politycy węgierscy: Szechenyi, Kossuth czy Deak realizowali w praktyce właśnie takie stanowisko. Symboliczna pod tym względem była postawa zajęta pod koniec życia przez hrabiego Istvana Szechenyiego. Człowiek, który był twórcą wielkiego programu pracy realnej, nie mogąc dłużej znieść atmosfery policyjnego systemu monarchii, zdecydował się na rozpoczęcie nielegalnej akcji konspiracyjnej, pisząc do brytyjskiego "Timesa" korespondencje atakujące austriacki despotyzm. Po wytropieniu jego akcji przez austriackąpolicję, zagrożony więzieniem, a może i karą śmierci, popełnił samobójstwo 8 kwietnia 1860 roku. Dziś określa się Szechenyiego jako ostatniego męczennika węgierskiej walki nie- 505 podległościowej, który poświęcił swoje życie za to, co jeszcze dziesięć lat temu określał jako ..lekkomyślne poświęcenie", brak realizmu i "iluzjonizm". Fragmenty szkicu: Węgierskie spory między rzecznikami powstań a zwolennikami ugody, drukowanego w książce: "Między kompromisem i walką zbrojną. Drogico niepodległości Europy Środkowej", pod red. T. Dubickiego, WSPw Częstochowie 1999. Książka powstala jako efekt obrad zainicjowanej przeze mnie sesji pod powyższym tytułem, zorganizowanej w listopadzie 1998 przez Zakład Historii Najnowszej WSP w Częstochowie. Czesi i Polacy w czas próby Intelektualista czeski Jiri Kareł zimą 1976/1977 napisał tekst "Polski stereotyp w myśli czeskiej", który miał się ukazać w sierpniowym numerze "Więzi" w 1977 r, lecz został w całości zdjęty przez polską cenzurę. Przyczyny konfiskaty tekstu można wytłumaczyć tylko jednym - ówczesnym władzom PRL-owskim nie odpowiadało burzenie mitu o wyższości czeskiego konformizmu i spokojnego przystosowania nad polskim ciągłym "rzucaniem się" do buntów przeciw zwierzchności. A tekst Karela mit ten starannie obalał. Dotąd widać skutki konsekwentnego blokowania w Polsce wiedzy o własnym czeskim niezadowoleniu z długotrwałego panowania w Czechach antyheroicznych postaw i o cenie płaconej za to przez czeskie społeczeństwo w 1938 r. i w dziesięcioleciach "normalizacji" po 1968 r. Na przykład Tadeusz Konwicki w wywiadzie dla "Wprost" z 3 stycznia 1993 r. z werwą perorował: "(...) Polacy mają zakodowany w sobie instynkt samobójczy (...). Ja cale pięćdziesiąt lat czekałem, na to, aby Polacy się zmienili, miałem nadzieję, ze •w końcu nabiorę sympatycznych czeskich cech, ale na darmo (...)". Jeśli do tych sympatycznych cech należało skrajne przystosowanie się do władzy, to sam Konwicki okazał w latach stalinizmu, że potrafił to robić bardzo skutecznie (...). W Polsce prawie nieznane są gorzkie rozrachunki Vaclava Havla z dominującą długi czas w Czechach postawą biernego rzecznika przeczekania i skrajnych kompromisów z władzą. Havel niejednokrotnie ostro krytykował "bardzo niebezpieczną linię czeskiej polityk', ucieleśnionąw koncepcjach realizmu wulgarnego", mówiąc: "(...) Mam na myśli realizm charakteryzujący się założeniem »lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu« (...). Mówię o »realizmie« czeskich posłów w sejmie austriackim z ich przetargami i przerażającymi ustępstwami, o »realizmie« Benesza w czasach Monachium, (o »realizmie« Hachy i jego koncepcji Czech jako oazy spokoju we wzburzonej Europie, o »realizmie« niewolniczej orientacji stalinowskiej Benesza i Gottwalda po 506 wojnie, o »realizmie« konsolidacji Husaka (...)." (por. rozmowę z Havlem [w:] Jiri Lederer. "Czeskie rozmowy", "Przedświt" 1987, s. 27. Fragment z mojej książki "Myśli o Polsce i Polakach", wyd. II, Katowice 1994,'s. 279-280. Sąsiedzka Europa Największy poeta węgierski XX wieku, Endre Ady, bolejąc nad niezrozumieniem jego małej ojczyzny w świecie, tragediami opuszczonych przez Europę węgierskich walk wolnościowych pisał - "nasz ból dla świata jest Kopciuszkiem" i dodawał w wierszu "Nasze krwawiące w samotności serca": "...Stokroć nam rany mogły się odnawiać, Lecz świat widział zawsze Nie nasze, innych ludów rany - Bardziej piekące, krwawsze... ...Naszego bólu wyłkać nam nie dały Głośniejsze lamenty..." (przełożył Józef Waczków) Jakże swojskie wydają się nam te skargi Adyego, i jak charakterystyczne dla losów małych i średnich narodów naszej części Europy. Osamotnione, izolowane, zbyt długo próżno kołatały o zrozumienie u świata. Stąd powtarzające się te same w różnych krajach, pełne rozgoryczenia skargi na zimną, obojętną Europę. Czesi zapamiętali tragicznąBiałą Górę i zapomnienie w pokoju westfalskim. Później haniebne porzucenie ich w Monachium. Narody bałkańskie pamiętają, że nikt nie chciał brać udziału w ewentualnych krucjatach w ich obronie przeciw osmańskiemu ciemięzcy. Węgrzy pamiętają angielskiego ministra spraw zagranicznych, lorda Palmerstona, który jako jedyną odpowiedź na prośby o pomoc, wnoszone przez przywódców węgierskiej walki wolnościowej 1849 r., miałporadę daną carskiemu feldmarszałkowi, Paskiewiczo-wi " Finissez vite " (skończcie z nimi szybko). My, Polacy, z kolei... ale czy w ogóle trzeba przypominać, ile razy czuliśmy się zawiedzeni i oszukani przez Europę? Nad losem narodów naszego regionu zbyt mocno zaciążyły kolejne tragedie utraty niepodległości Każdy z naszych narodów miał swój e Maciej owice, choć zwały się inaczej - Kosowe Pole, Mohacz czy Biała Góra. Każdy przeżywał w niewoli to samo rozpaczliwe "wołanie w ciemności". Do tego dochodziło smętne odczucie 507 traconych bezpowrotnie stuleci, (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) coraz trudniejszych warunków doganiania przodującychkrąjów. Norwidowskiemu rozrachunkowiz na-rodem, gdzie "każdy czyn za wcześnie wschodzi, a każda książka za późno", odpowiadały równie smętne refleksie "największego z Węgrów" - Istvana Szechenyiego o "węgierskim ugorze", Adyego o "węgierskim piekle", małym, zakurzonym "kraju mgieł", Ivo Andrića, piszącego o swej ojczyźnie jako o "zdziczałe/peryferii Europy" czy Miroslava Krieży, bolejącego nad "żałosną, niepiśmienną, drogą, zacofaną i nieszczęśliwą Chorwacją". A mimo to, zbyt często każdy z naszych narodów czuł się ,francuzami Wschodu", przymierzając się tylko do przodujących narodów Zachodu. Pisząc niedawno o Adym, zdumiałem się niebywałą wprost ograniczonością spojrzenia na Europę, prezentowanąprzez niemal wszystkich luminarzy wielkiego, najlepszego chyba węgierskiego pisma literackiego XX wieku - miesięcznika "Nyugat". (Zachód), odpowiednika naszych "Wiadomości Literackich". Pismo to stawiało sobie ambitny cel walki o rozbicie murów węgierskiego zaścianka i "dogonienia Europy" (czyt. Zachodu). Równocześniejednakwkoncepcjachredaktorówpisma ani przez chwilę nie pojawiła się myśl podjęcia współpracy w walce o te cele z zamieszkującą Węgry i ciemiężoną połową ludności kraju, złożoną z mniejszości narodowych: Słowaków, Chorwatów, Rumunów. Serbów i Rusinów. Przeciwnie, czołowi twórcy "Nyugatu" (poza jednym Adym), nie tylko że nie dostrzegali swych potencjalnych sojuszników wśród narodów Europy Środkowo-wschodniej, lecz częstokroć gardzili tymi narodami en generał, traktując je jako symbol barbarzyństwa. Mecenas "Nyugatu", pisarz i krytyk, Lajos Hatvany, jeszcze w lipcu 1914 r. siedząc na tarasie hotelu w Saint-Germain, wyrażał swą niewiarę w to, aby Europa chciała prowadzić wojnę z powodu "Belgradu, Serbii, Azji". Jakże wymowne w swym lekceważeniu narodów Europy Wschodniej były słowa czołowego eseisty "Nyugatu" - Ignotusa, który w 1916 roku równocześnie wychwalał pod niebiosa hohenzollemowskie Niemcy i cechy niemieckiego charakteru narodowego i wyrażał skrajnąpogardę dla sąsiednich narodów Wschodniej Europy Jakpisałlgnotus: "Gdyby Węgry leżały, na przykład, na miejscu Szwajcarii, względnie Belgii czy Luksemburga, wtedy z całym cynizmem i egoizmem można by było powiedzieć: tak, w takim sąsiedztwie nie jest źle żyć i nie jest źle umierać. Ale jak żyć, powiedzmy, między Ilirią, Serbią, Rumunią {przepraszam - Polską, i na dodatek jeśli trzeba by było umierać w takim towarzystwie. Już sama myśl o tego typu perspektywie popycha do najcięższego ryzyka, byle tylko to odmienić". (...). Warto w tym kontekście przypomnieć opinię świetnego angielskiego badacza historii krajów Europy środkowowschodniej, Hugh Seton-Watsona, stwierdzającąm.in.: 508 "Gdy po raz pierwszy przybyłem do tego regionu (tj. Europy środkowschodniej - J.R.N.), więcej niż 50 lat temu, zdumiałem się wprost jak bardzo wykształcone warstwy w każdym z tych krajów oglądały się wyłącznie na rozwinięte kraje Zachodu, równocześnie ignorując, co więcej będąc nawet dumne z tego, że ignorują swoich sąsiadów. Na przykład Węgrzy wciąż koncentrowali swą uwagę na Paryżu, Londynie, Berlinie czy Wiedniu, podczas gdy nie przejawiali żadnego zainteresowania życiem kulturalnym Słowaków, Rumunów, Chorwatów czy Serbów. Wymieniam Węgrów tylko przez przypadek. Ściśle to samo można by było powiedzieć również i o każdym innym kraju tej części Europy". (...). Ciągle nawet wielkie, przełomowe wydarzenia z historii narodów Europy środko-wo-wschodnięj są dużo mniej znane od drobnych epizodów w historii wielkich państw. (...). Trudno byłoby sobie w ogóle wyobrazić kogokolwiek pretendującego do miana człowieka wykształconego bez wiedzy o takich postaciach historii Zachodu jak Robespierre, Danton, Napoleon, admirał Nelson, Lincoln, Waszyngton czy legendarny Wilhelm Tell i Winkeiried. Równocześnie j ednak gotów byłbym założyć się, że gdyby przeprowadzono szczegółową ankietę zaledwie jedna osoba na tysiąc wiedziałaby kim byli tacy czołowi politycy krajów Europy Środkowo-wschodniej jak Stambolijski, Śtiir czy Palacky, książę Cuza czy hrabia Szechćnyi. Ile osób coś wie o twórcach niepodległości Serbii: Piotrze Karagjorgju i Miłoszu Obrenoviciu, założycielach kolejnych XIX-wiecznych dynastii serbskich, czy o jednym z największych twórców w historii literatur narodów jugosłowiańskich, słynnym "pustelniku cedzyńskim" Piotrze Njegoszu, władcy i metropolicie Czarnogóry? Co wiemy o wielkim demokracie rumuńskim, historyku Nicolae Balcescu, projektodawcy wybrania Bema królem Rumunów w imię wspólnej walki przeciwko tyranii? Kto słyszał o "węgierskim Richelieu" - kardynale Bracie Jerzym Martinuzzi, który pomimo stanu duchownego, potrafił lepiej niż ktokolwiek inny porozumiewać się dla dobra swego kraju z muzułmańskimi Turkami, nie cofając się przed żadnąmakiaweliczną intrygą i przekupstwem, by zginąć zamordowany z rąk Austriaków niemal w przeddzień uzyskania upragnionego celu - ponownego zjednoczenia Ojczyzny? W tym samym czasie, gdy nie znamy tych wielkich postaci z historii naszych pobratymców, z Zachodu znamy nawet postacie drugo- i trzecioplanowe. Bo kimże innym były Maria Stuart czy Anna Austriaczka, książę Buckingham czy królowa Margot, lady Hamilton czy Boulanger? Oczywiście, największą rolę odegrała tu literatura piękna, wprost nie oceniona w cichym przesączaniu barwnych, nie nużących wizji wydarzeń z przeszłości. Tak się złożyło, że już w dzieciństwie nasze najbarwniejsze, najwspanialsze lektury przybliżają nam głównie (chyba w 95 proc.) historię narodów wielkich. Począwszy od opowieści 509 o Królu Arturze, Tristanie i Pieśni o Rolandzie. Jakąż mamy wspaniałą galerie zachodnich dzieł literackich, wielkich i średnich, dawnych i nowych, których lektura nie mija bez śladu, ułatwia zrozumienie dylematów odleglejszych krajów Zachodu, fascynuje ich losami i historią. Anglia wojny stuletniej i Tudorów, widziana przez dramaty Szekspira "Marię Stuart" Schillera i "Marię Stuart" Zweiga, pokazana w książkach King-sleya "Na podbój świata" i Twaina "Królewicz i żebrak". Francja średniowieczna widziana przez barwny sześcioksiąg Druona. Francja Wa-lezjuszy przedstawiana w "Królowej Margot" Dumasa i "Młodości Henryka IV" Henryka Manna. Dumas wprowadzający nas w młodości w zaczarowany świat d'Artagna-na i muszkieterów, a równocześnie pozostawiający na zawsze fascynację Francją Ri-chelieu i Mazarina, frondy, Ludwika XIV, Fouqueta i Colberta. Walter Scott pokazujący nam czasy Ryszarda Lwie Serce i późniejsze o stulecie bunty jakobitów. Wielka Rewolucja Francuska odtwarzana w barwnych powieściach Dumasa i w zweigowskiej "Marii Antoninie". Amerykańska walka o niepodległość w czytanych w dzieciństwie barwnych powieściach Coopera, i w wieku dojrzałym we wzorcowych powieściach historycznych Feuchtwangera. Hiszpania w "Don Carlosie" Schillera i w "Goyi" Feuchtwangera. Włoskie Risorgimento w ukochanej dziecięcej lekturze - "Sercu" Amicisa i w lekturze wieku dojrzałego - "Lamparcie" Lampedu-sy Francja okresu Restauracji w "Czerwonym i czarnym"... A przecież j est to tylko część dzieł zachodnich, przez które przebij aliśmy się rozgorączkowani, z wypiekami ma twarzach, zafascynowani dziejami odległych zachodnich narodów. Na dodatek nasi twórcy, wychowani w świecie zachodnich kultur, tam też szukali najczęściej - poza rodzimymi tematami - natchnienia. Dość przypomnieć "Króla Rogera" Szymanowskiego, "Krzyżowców" Zofii Kossak czy eseje Herberta o albigensach i templariuszach. A co ma nas z kolei zauroczyć dziejami sąsiednich narodów Środkowowschodniej Europy? Jakże skąpa na powyższym tle wydaje się lista autentycznie popularnych dzieł literackich, poświeconych historii krajów naszego regionu. Trochę nadwiędłych, nadgryzionych zębem czasu dział Jiraska, czy Jókaia, powieści Zygmunta Miłkowskiego o południowych Słowianach i Jerzym Kastriocie i... naprawdę nie znajdziemy tego wiele. Właściwie nie znamy w Polsce żadnego autentycznego wielkiego bestselleru pamiętnikarskiego z Europy środkowowschodniej. Czy oznacza to, że takich dzieł nie ma? Nie sądzę. Ze swej hungarystycznej branży wiem, że pamiętnikarstwo na Węgrzech przez całe stulecie miało najwyższą, obok poezji, rangę. Dzienniki i pamiętniki pisali na Węgrzech czołowi wodzowie i politycy, m.in. wódz najdłuższego węgierskiego powstania antyhabsburskiego, Ferenc II Rakoczy i hrabia Istvan Szechenyi. (...). 510 Niestety jak dotąd ciągle nic nie znamy z tak bogatego węgierskiego dorobku pamiętnikarskiego ostatnich kilku stuleci. Dopiero teraz PIW przygotowuje do druku przekład "Wyznań" i "Pamiętników" księcia Rakoczego. Niewiele lepsza jest sytuacja z poznaniem najlepszych pamiętników czeskich czy słowackich, rumuńskich czy bułgarskich. A równocześnie już od lat mamy w przekładzie pamiętniki takich "osobistości" z historii wielkich narodów jak kamerdyner cesarza Napoleona I. Ciągle nie mamy w języku polskim żadnej barwnie napisanej monografii o czeskich walkach husyckich czy czeskiej próbie wywalczenie niepodległości w latach 1618-1620, o powstaniu Rakoczego czy węgierskiej wojnie niepodległościowej 1848-1849 roku, o walkach powstańczych Serbów czy Bułgarów, o ruchu Stambolijskiego. Niemal zupełnie zapomniane pozostają nawet te ważne książki wschodnioeuropejskie, które już przed wojna udostępniono polskim czytelnikom - tak jak wydaną w poznańskim Roju "Rewolucje Światową" Tomasza Masarska. Historia naszych najbliższych południowych pobratymców znanajest polskim czytelnikom nazbyt powierzchownie. Bo i skąd te wiedzę brać, jeśli do dyspozycji mamy parę syntetycznych monografii o dziejach Czechosłowacji, biografię Śtura, szkice z książki "Sąsiedzi i inni", i zupełnie zapomnianą, wydaną wkrótce po wojnie książkę o tysiącletnich związkach polsko-czechosłowackich. Zrobiliśmy niewiele dla wyeliminowania wzajemnych powierzchownych sądów o "narodzie Szwejków", uproszczonych sposobów myślenia. Przed paru miesiącami pisałem w "Zdaniu" (nr 7-8), że prawie nic nie wiemy o tym, jak ci rzekomo spokojni Czesi burzyli się przeciw Austrii w roku 1618,1761 czy 1848. "Spokojny" naród czeski w XV wieku uważany był za najbitniejszy, najbardziej zawadiacki naród Europy. W czasie wojen husyckich sprawił straszliwe lanie uczestnikom "wypraw krzyżowych" organizowanych przez Zygmunta Luksemburczyka. Czesi dostarczali wówczas najlepszych żołnierzy do wojsk zaciężnych. My sami chętnie skorzystaliśmy z nich w czasie wojny 13-letniej. W cieniu wydawanych w okresie międzywojennym, zatrutych nacjonalizmem książek i broszur o "cierpkim pobratymstwie", ginęła pamięć o licznych przejawach autentycznego współdziałania obu narodów. Pamięć o walce książąt śląskich po stronie króla Czech, Przemysława Ottokara II, przeciwko Rudolfowi Habsburgowi, o wystosowanym przezeń w 1255 r. do Bolesława Wstydliwego liście porównującym Polskę i Czechy do ścian jednego domu i stwierdzającym: "Chcemy pozyskać sobie wieżom nierozerwalnej umowy i przyjaźni wszystkich książąt polskich, aby za naszą sprawą obie przeciwległe ściany jakby kamieniem węgielnym w jedno zostały potoczone... Jeśli niestety wypadnie nam ulec gwałtowi pomie-nionego króla (tj. Rudolfa Habsburga - J.R.N.), wtedy nienasycone pożądania Niem- 511 ców tym swobodniej będą się rozprzestrzeniać i tym łacniej wyciągną oni niecne ręce po polskąprowincję w swej występnej zachłanności". Niemal zupełnemu zapoznaniu uległa pamięć walki czeskich żołnierzy w bitwie pod Grunwaldem, symbolicznie upamiętnionych w postaci sienkiewiczowskiego giermka, Hiawy. Czy wsparcia w 1433 r. walczących z Krzyżakami wojsk polskich przez silną armię husycką Sierotek, która maszerując przez Wielkopolskę ku terytorium Zakonu nad Bałtykiem, zdobyła Tczew i poważnie przyczyniła się do wystąpienia przez Krzyżaków z prośbą o pokój. Jakże mało pamięta się dziś o tak intensywnych i wielostronnych wpływach kultury czeskiej w Polsce od XI do XIV wieku. Przypomnijmy z drugiej strony, że polscy delegaci na soborze w Konstancji występowali w obronie Jana Husa uważając, że nie można karać za odmienne przekonanie w sprawie religii. Gdy parę dziesięcioleci później Czesi ofiarowali koronę synowi Jagiełły, późniejszemu Władysławowi Warneńczykowi, kanclerz niemiecki pisał: ,^/WnoczenfeCzecA (' Polski byłoby ze stanowiska polityki niemieckich krajów wielkim nieszczęściem, od którego niechaj Pan Bóg zachowa". Mroki zapomnienia pokryły nie tylko pamięć o przej awach polsko-czeskiego zbliżenia w odległych stuleciach, ale nawet i w tak bliskim nam "pięknym wieku XIX". Jakże rzadko przypomina się o ponad stu Czechach, którzy walczyli "za nasząi wasząwolność" w powstaniu styczniowym. Warto przy tym przypomnieć o bardzo silnym prapolskim lobby nad Wełtawąw ostatnich latach przed wybuchem Powstania Styczniowego. Czeski patriota Ferdynand Schulz tak pisał wówczas o swoim pobycie w Krakowie: , Jak Prometeusz przyniosłem sobie stamtąd ogień wiecznego życia narodowego. Poznałem ten nieugięty, wieczną siłą wulkaniczną, obdarzony naród, jestem dumny, żeśmy ich braćmi! Wejrzałem aż na dno obecnego ruchu polskiego. Kto by z nas tego narodu nie ukochał, tym pogardzam. Takiej ofiarności, takiegoświętego'zapału dlarzeczy'najświętszych napróżno szukałbyś na świecie. Poznałem polską rewolucję z całąjej poezją i godności^. Na szersze przypomnienie czeka ciągle wspaniała postać rewolucyjnego demokraty J. Frica, wielkiego przyjaciela Polaków. Z jakimż wzruszeniem przegląda sięwydanąw 1862 roku w Poznaniu książeczkę czeskiego demokraty E. Tonnera. Całe dziełko przesycone jest ogromnym żalemzpowoduzaprzepaszczonychwprzeszłości szans współdziałania obu narodów. Tonner ubolewał na przykład, że w rywalizacji o tron w Czechach między prapolskimi Sławnikowcami (z których wywodził się Święty Wojciech), a proniemieckimi Przemyślidami zwyciężyli ci ostatni, uniemożliwiając zjednoczenie obu krajów za Bolesława Chrobrego. Pisząc o czasach mu współczesnych E. Tonner wzywał, aby Polacy nigdy nie mylili z narodem czeskim działających w Galicji lojalistycznych biurokratów czeskich, którzy nie szanująani własnej czeskiej, ani polskiej narodowości i dla których nad wyraz "chleb" 512 nie ma świętszego wyrazu. Do najciekawszych przejawów związków polsko-czeskich należały piękne prapolskie wiersze najwybitniejszego poety czeskiego XIX wieku Yrchlickyego, autora świetnego tłumaczenia "Dziadów". To o nim pisałw jakimś wierszu inny gorący rzecznik współpracy polsko-czeskiej F. Kvapil: " Wierzył, że Czech się znów pobrata z Lechem". Ze strony polskiej z kolei warto przypomnieć fakt, że Polak Kazimierz Badeni staj ąc na czele gabinetu Austro-Węgier wydał w 1898 roku rozporządzenie zrównujące język czeski z niemieckim. Było to najdalej posunięte wyjście naprzeciw postulatom czeskim ze strony rządu CK monarchii i wywołało gwałtowne sprzeciwy lobby niemieckiego, co w końcu zmusiło Badeniego do dymisji. (...), W związku z naszymi zaległościami w popularyzacji dziejów Czechów i Słowaków, Serbów i Chorwatów, Rumunów i Bułgarów, trzeba tu sobie szczerze powiedzieć, że zbyt często w przeszłości traktowaliśmy naszych południowych pobratymców trochę po macoszemu, spychając ich w naszej świadomości w cień, i bezkrytycznie idealizując "bratanków" z nad Dunaju i Balatonu, całkowicie pomijając np. położenie innych narodów na terenach należących do królestwa Węgier. (...). Myślę, że powinniśmy bardziej krytycznie spojrzeć na ten nieco wyidealizowany nurt naszych środkowoeuropejskich związków i pisać o historii "bratanków" ciepło, ale bez panegiryków. Sąw tych związkach bardzo piękne karty, często niezbyt znane - tak jak stosunki polsko-węgierskie w dobie Rakoczego czy udział kilkuset węgierskich ochotników w powstaniu styczniowym. Powinniśmy jednak w imię prawdy historycznej pokazywać również i fakty wskazujące na ogromne tendencje germanofilstde węgierskich klas posiadających w latach 1867-1918, całkowite porzucenie przez nie poparcia dla sprawy Polski od chwili zawarcia kompromisu z Austrią. (...). Inny rzecznik skrajnego zbliżenia Węgier z Niemcami, premier Istvan Tisza, w 1914 roku był głównym przeciwnikiem przyznania Polakom parlamentu w ramach rozważanej chwilowo przez Franciszka Józefa po wybuchu wojny możliwości pozyskania Polaków przez zapewnienie im zwiększonej namiastki samodzielnego bytu pod berłem Habsburgów. Musimy pamiętać, że był taki okres, kiedy Bismarck z zadowoleniem reagując na wiadomości o złych stosunkach Węgrów ze Słowianami mówił: "Tam napohidnie odnoś są Węgrzy, zasłaniający nas od Słowian. To tak jak gdybyśmy my sami tam bylf'. W przypadku tej tak akcentowanej przez Bismarcka przyjaźni z Węgrami była to zresztą tylko jedna więcej manipulacja wielkiego mocarstwa na zasadzie "dziel i rządź", gdyż Bismarck z poczuciem imperialistycznej buty określał całą Europę śradkowo-wschodniąjako rodzaj "w łasnej Afryki" dla Niemców. (...). Artykuł publikowany w krakowskim "Zdaniu", nr l z 1985 r. 513 Przegrany wiek XIX Hiszpanii Zagrożeni przez trzech złych sąsiadów Polacy zdobyli się na "Odrodzenie w upadku" końcowych dziesięcioleci XVIII wieku, wspaniały zryw doby Sejmu Czteroletniego i Konstytucji 3 Maja, Pokonani mieszkańcy startej z mapy Polski zdobyli się na jakże znaczący udział w epopei napoleońskiej, doprowadzając do powstania Księstwa Warszawskiego. Po 1815 roku Królestwo Kongresowe pomimo szkód wyrządzanych przez głupotę despotycznego w. ks. Konstantego stało się prawdziwym wzorcem "dobrej roboty" w gospodarce. Wielka Emigracja po klęsce Powstania Listopadowego okazała się najbardziej twórczą intelektualnie emigracją narodową. Szlacheccy powstańcy 1863 roku dzięki swemu desperackiemu zrywowi zapewnili chłopom polskim warunki uwłaszczeniowe bez porównania lepsze niż w Rosji, ułatwiając kształtowanie nowoczesnego Narodu na lepszych podstawach. Polacy w Poznańskiem potrafili wygrać walkę gospodarczą z potężnymi siłami germanizatorskimi imperium pruskiego. To tylko kilka faktów wskazujących, że pomimo wszystkich klęsk i katastrof doby rozbiorowej Polacy i ich elity potrafiły zdobyć się na naprawdę wiele w bardzo niesprzyjających warunkach. Tym, którzy tak łatwo odsądzają XIX-wieczne pokolenia polskie od czci i wiary, piętnują jako "nieudaczników", radzę przyjrzeć się z bliska o ileż smętniejszemu bilansowi dokonań XIX-wiecznej Hiszpanii. Kraju, którego elity nie musiały zmagać się z jakże ciężką obrożą zaborczej niewoli, lecz wyłącznie z własną ospałością i żałosną niezdolnością do jakże potrzebnych reformy. Bilans ten zilustruję fragmentami wprowadzenia do mojej kilkusetstronicowej książki "Hiszpania po wojnie domowej (1939-1971)", wydanej w 1972 roku w wydawnictwie "Wiedza Powszechna": Od momentu najazdu armii Napoleona na Hiszpanię w 1808 r. do obalenia monar-chiiw 1931 r. Hiszpania przeszła trzy wojny domowe, osiem powstań ludowych, jedenaście udanych i trzydzieści dwa nieudane pmnunciamento (tj. wojskowe zamachy stanu), sto cztery zmiany rządu i sześć zabójstw prezydentów państwa. Jak pisał czołowy hiszpański pisarz historyczny, Perez Galdos: Hiszpanie w 1808 r. opuścili domy rodzinne i dotychczas do nich nie powrócili". Dodajmy przy tym, że owe bratobójcze walki, pogłębiając podział na "dwie Hiszpanie", pociągały na ogół za sobą nie mniejszą liczby ofiar niż w innych krajach walki przeciwko obcym zaborcom. Niejednokrotnie musiała zdumiewać wprost bezwzględność represji stosowanych wobec pokonanych przeciwników. "Tu leży połowa Hiszpanii, zabita przez drugąpolowę" - pisał w 1836 r. ze smutkiem wielki myśliciel hisz- 514 pański M. J. de Larra, po okresie kolejnych krwawych bratobójczych zmagań. I znów napotykamy podobną jak w Polsce cechy rozwoju XIX-wiecznej Hiszpanii. Jest nią tragedia przymusowej emigracji tysięcy najbardziej światłych umysłów po klęskach kolejnych ruchów powstańczych. Jak oceniał jeden z hiszpańskich intelektualistów: " Wiatach 1790 do 1840... latach ucisku reakcyjnego, ośrodek duchowy kraju znajduje się wśród emigrantów, którzy na obczyźnie sycą się nowymi formami'". Swego rodzaju hiszpańską "Wielką Emigracją", skupiającą całą elitę intelektualną kraju, stworzyła 40-tysięczna fala wygnańców politycznych, uciekająca w 1823 r, przed represjami despotycznego Ferdynanda VII i popierających go francuskich interwentów - "stu tysięcy synów świętego Ludwika". W tym samym czasie, gdy najwybitniejsi przedstawiciele hiszpańskiej kultury, czołowi poeci romantyczni-J. Espronceda czy A. S. de Ri-vas -jedli chleb wygnańczy, w ich ojczyźnie absolutystyczne rządy doprowadziły do zamknięcia wszystkich uniwersytetów jako niepotrzebnych i niebezpiecznych oraz do stworzenia na ich miejsce specjalnej państwowej szkoły dla osób sposobiących się do walki byków. Przytłaczająca polityczno-społeczna atmosfera ówczesnej Hiszpanii stała się powodem przedwczesnej śmierci niektórych najbardziej utalentowanych intelektualistów. Samobójczą śmierciąw wieku lat 28 zginął współczesny Mochnackiemu myśliciel M. Larra (1809 -1837), prekursor ruchu na rzecz odrodzenia kraju, nie mogąc dłużej wytrzymać sytuacji, w której ,pisać w Hiszpanii-znaczyło płakać". Do niezwykle ciężkiej atmosfery okresu po restauracji dynastii Burbonów w Hiszpanii można było w pehi odnieść wcześniejszą opinię króla pruskiego Fryderyka U o stosunkach hiszpańskich. W czasie rozmowy ze swym ministrem wojny zapytał on, który kraj w Europie najtrudniej jest, jego zdaniem, zniszczyć. Widząc zakłopotanie ministra, sam odpowiedział na swoje pytanie: ^szpanie, od wielu lat bowiem jej własny rząd próbuje ją doprowadzić do ruiny, ale czyni to bezskutecznie". Jedynym efektem wojen domowych i rewolucji w Hiszpanii było wykrwawienie narodu, dalsze utrzymywanie się feudalizmu i absolutyzmu, marazm i stagnacja. (...). Prawdziwym przekleństwem XDC-wiecznych ruchów liberalnych i rewolucyjnych wHiszpanii stały się ciągłe sporywewnętrzne między ugrupowaniami radykalnymi i umiarkowanymi, do złudzenia przypominające spory "białych i czerwonych" w dobie Powstania Styczniowego, wybujałe ambicje różnych hiszpańskich generałów stających na czele kolejnego ruchu rewolucyjnego po to tylko, by go zdradzić, przejąć całąwładzę dla siebie w porozumieniu ze zwalczaną dotąd oligarchią. (...). W rezultacie słabości wewnętrznych kolejnych politycznych i społecznych ruchów, walczących o podstawowe reformy burżuazyjno-demokratyczne w Hiszpanii, sytuacj a w tym kraju przez ponad 130 lat przypominała scenę obrotową. Kraj stawał się, na zmianę, 515 widowniąprzewagi mchu rewolucyjnego, który po paru latach ustępował kolejnej kontrrewolucji, która później znowu ustępowała kolejnemu ruchowi rewolucyjnemu czy reformatorskiemu i vice versa. Żadna z sił politycznych nie posiadała jednak dostatecznych środków do całkowitego opanowania sytuacji w kraju na dłuższy okres czasu i stabilizacji pewnej tendencji rozwoju. Znany historykhiszpański, Ramos A. Oliveira, przeprowadził nader charakterystycznąperiodyzacjęnajnowszej historii Hiszpanii, w zależności od charakteru dominującego w niej rządu. (Tab. poniżej). Okres historyczny Lata rządów Charakter rządów Kortezy Kadyksu 1812-1814 rewolucyjny Ferdynand VH 1814-1820 kontrrewolucyjny Przywrócenie konstytucji z 1812 r. 1820-1823 rewolucyjny Ferdynand VII 1823-1833 kontrrewolucyjny Rządy Mard de la Rosy-Toreno 1834-1835 przejściowy Rządy Mendizabala-Espartero 1835-1843 rewolucyjny Rządy Gonzalesa Bravó-Natvaeza 1843-1854 kontrrewolucyjny Rządy Espartero-M adoza 1854-1856 rewolucyjny Rządy 0'Donnela-Narvaeza-G. Bravó 1856-1868 kontrrewolucyjny Rządy Serrabo - Pierwsza Republika 1868-1874 rewolucyjny Restauracja monarchii 1874-1931 kontrrewol ucyjny Republika 1931-1939 rewolucyjny Armia-Falanga 1939 kontrrewolucyjny Bezowocność wszystkich XIX-wiecznych ruchów liberalnych sprzyjała narastaniu uczuć krańcowej frustracji i znużenia w szerszych kręgach społeczeństwa, powstawaniu nastrojów biernej akceptacji każdej władzy, która zapewni na dłuższy czas spokój. Nader trafnie opisał to Piotr Wróblewski w znakomitym studium Paradoksy hiszpańskie: Niejednokrotnie słyszałem z ust patriotów hiszpańskich melancholijne stwierdzenie, że naj- 516 lepszy element ginął w częstych wojnach wyniszczających kra/gospodarczo, pozostawała zqs w dużej części miernota, żądna łatwe/fortuny {przywilejów - źródło oportunizmu u jednych, a zakłamania ideowego u innych". Po kolejnej próbie rewolucyjnych przemian i tymczasowym ustanowieniu Republiki, w latach 1873-1874 reprezentujące hiszpańskąburżuazję ugrupowania liberalne, obawiając się wzrostu sił rewolucyjnych, zdecydowały się zawrzeć ostateczny kompromis z reakcyjną, feudalną oligarchią i zaakceptować restaurację monarchii Burbonów. Kompromis ten miał przynieść kilkadziesiąt lat wewnętrznego pokoju po długoletnich walkach rewolucyjnych i wojnach domowych. Był to jednak-jak słusznie zaznaczał wielki filozof hiszpański Jose Ortega y Gasset -, pokój śmiercf, oparty na pełnej wszechwładzy Hiszpanii klas posiadających nad Hiszpanią klas uciskanych. Niepowodzenie wszystkich XIX-wiecznych ruchów hiszpańskich, zmierzających do obalenia pozostałości feudalizmu i zainaugurowania ery reform, sprawiło, że Hiszpania w pewien sposób "zaprzepaściła" wiek XIX, pozostała krajem nędzy i skrajnego zacofania w czasie, gdy kraje Europy zachodniej przeżywały okres najburzliw-szego rozwoju przemysłowego. Anglio, czy Tobie nie wstyd? Powszechnie znana jest historia porzucenia Powstania Warszawskiego przez mocarstwa zachodnie. Dziś wiemy już bardzo dużo o skrajnie cynicznym traktowaniu Polaków przez wojennego przywódcę Anglii, Winstona Churchilla, który jeszcze 18 czerwca 1940 roku tak dobitnie zapewniał generała Sikorskiego: Jesteśmy towarzyszami broni na śmierć i życie. Razem zwyciężymy lub zginiemy. Zamiast prawdziwej solidarności w walce Polacy doczekali się serii kolejnych zdrad brytyjskiego sojusznika. Już na przełomie 1944/1945 roku, a więc jeszcze przed Jałtą, powstała przejmująca polska pieśń partyzancka o Polsce kraju bez Quislingów, Petainów zdradzonym przez Anglię i Amerykę. Jej pierwsza zwrotka głosiła: Tu walka na śmierć i życie Walka o wolność i byt Wy tam zza morza patrzycie O Anglio, czy Tobie nie wstyd. Oficjalna polityka brytyjska w sprawie Powstania Warszawskiego od początku była aż nadto jednoznaczna i wyrazista. Jak najmniej mówić o polskim powstaniu, które zostało przez Rosjan z góry skazane na zagładę. W gazetach brytyjskich z 1-3 517 sierpnia 1944 r. rozpisywano się o walkach w Normandii, we Włoszech, o sowieckich działaniach na terenie Prus Wschodnich, o zmianach wewnętrznych w Finlandii. Nie zauważono tylko jednego - wybuchu Powstania Warszawskiego, walczącego od l sierpnia. Dopiero 4 sierpnia pojawiły się pierwsze informacje o powstaniu w Warszawie, dobrze ukryte na dalekich stronach gazet. Mieszkający w Londynie polski dziennikarz Zbigniew Lityński opisał w wydanej w 1944 roku w Londynie książeczce Warsaw Waming]ak próbował interweniować 8 sierpnia w jednym z największych dzienników brytyjskich, wyrażając zdziwienie, że tak wielka sprawa jak walka ponad milionowego miasta nie znajduje echa w brytyjskiej prasie. Ze swej strony gotów był natychmiast przekazać redakcji najświeższą relację z walk w Warszawie, opartą na informacjach przekazanych mu przez polskiego szefa sztabu. Redaktorka, do której się zwrócił, poinformowała go, że w tak ważnej sprawie musi się skontaktować z wydawcą. Następnego popołudnia zatelefonowała do niego informując, że jest jej bardzo przykro, ale w obecnych okolicznościach jej gazeta nie może publikować historii o Warszawie. Kiedy zaś wreszcie zaczęto pisać o Powstaniu, to w najbardziej wpływowych organach brytyjskiej prasy wciąż zaznaczała się tendencja do odpowiedniego cenzurowania wieści z Warszawy, zgodnie ze stanowiskiem Aliantów, już myślących o ostatecznym przefrymarczemu Polski Sowietom. Nader typowe pod tym względem było zachowanie redakcji "The Times", najściślej powiązanego z brytyjskimi kołami rządowymi. "The Ti-mes", tradycyjnie już w swej historii od XIX wieku, był tubąbrytyjskiego Foreign Office, z góry usprawiedliwiającąnajhaniebniejszy egoizm wobec narodów Europy Środkowowschodniej. W 1863 roku w "The Times" publikowano najbardziej grubiańskie artykuły, próbujące zniechęcić angielskąopinię publiczną do polskiego powstania, ostrzegając przed namiętną i zapalczywą polską nacją która chce wciąć Anglię do niepotrzebnej wojny przeciw Rosji. Pisano: Tu w Londynie zagraża nam Warszawa. W 1938 roku ten sam "The Times" przez całe miesiące opowiadał się za maksymalnymi naciskami na Czechy, by zmusić je do ciągłego ustępowania wobec żądań hitlerowców w sprawie Sudetów; tam przygotowywano opinię publiczną do kapitulanckiej umowy monachijskiej. W 1944 roku teksty publikowane w "The Times" wyraźnie odzwierciedlały służalczość wobec polityki sowieckiej, idącąw parze z pomniejszaniem roli narodów środkowej Europy "The Times", podobniejak większość prasy brytyjskiej, starał się maksymalnie prze-milczeć polskie czyny zbrojne. Na łamach "Timesa" trudno było znaleźć jakiekolwiek wzmianki o bohaterstwie wojsk polskich walczących we Włoszech, Francji czy Holandii. Kiedy polska dywizja pancerna pod wodzą generała Stanisława Mączka wyzwoliła po zaciętych walkach Bredę. "The Times" kłamliwie poinformował, że zasługa wyzwolenia 518 Bredy należy do wojsk brytyjskich; dzień później przypisał jąwojskom amerykańskim. Jak pisał R. Umiastowski, autor wydanej w 1946 roku znakomitej pracy źródłowej Po-land, Russia and GreatBritain 1941-1945: " Times " ignorował wszelkie wyrazy uznania dla Polski, nawet jeśli byty one wyrażane w wielkie/Brytanii naprzykfadw przemówieniu wygłoszonym 3 października przez Lorda Cranboume, Sekretarza dla spraw Dominiów. Typowe dla postawy "The Timesa" w sprawach polskich było stosowane tam ciągłe redakcyjne cenzurowanie informacji o Powstaniu Warszawskim. 30 sierpnia "The Times" zamieścił dłuższąkorespondencję o walkach powstańczej Warszawy, nadesłanąprzez brytyjskiego lotnika-porucznika Johna Warda z Barmingham, który zbiegł wiele miesięcy przedtem z niemieckiej niewoli i działał w polskim podziemiu. Redakcja pominęła w korespondencji Warda jeden bardzo ważny i charakterystyczny fragment: Ludność ma inne wielkie zmartwienie. Jakie formy przybierze rosyjska okupacja? Każdego dnia nadchodzą wiadomości, że kierownicze osoby w różnych społecznościach lokalnych są aresztowane na terytoriach okupowanych przez wojska sowieckie. W sowieckich obozach koncentracyjnych umieszczono również wielką liczbę oficerów Armii Krajowej. Przez całą wojnę Polacy mieli mało sympatii dla Rosji, teraz zaś stracili do niej już wszelką sympatię. 2 września w "The Times" ukazała się kolejna korespondencja porucznika Warda z walczącej Warszawy. Następnej - w dniu 3 września już nie opublikowano. I nie bez przyczyny. Ward pozwolił sobie bowiem na wyrażenie maksymalnej sympatii dla porzuconych przez Zachód polskich powstańców, stwierdzając między innymi w nie dopuszczonym do druku tekście: Polska jest naszym najstarszym sojusznikiem. Pomimo tego wszystkiego, co ucierpiała z rąk niemieckich najeźdźców, wciąż pozostawała aktywną siłą w walce przeciw wrogowi... Ona nie dopuściła do utworzenia żadnego rządu kolaborującego z Niemcami. Jedyny rząd, jaki uznawała, to rząd na wygnaniu w Londynie. Na koniec pragnę zaapelować do narodu brytyjskiego. Mój apel jest krótki: Pomóżcie Warszawie. Oficjalnym przemilczeniom i minimalizowaniu Powstania Warszawskiego towarzyszyły równoczesne grubiańskie ataki brytyjskiej prasy lewicowej na Polaków. Biły one wszelkie rekordy cynizmu. 14 sierpnia Powstanie Warszawskie zostało zaatakowane w komunistycznym "DaiłyWorker". Opierając się na komunikacie sowieckiej agencji TASS "Daiły Worker" wyjaśniała, że Polacy nie konsultowali się z ZSRR w sprawie powstania, stąd odpowiedzialność za wydarzenia w Warszawie w całości spada na polskie koła emigracyjne w Londynie. Dyplomatyczny korespondent "Daiły Worker" posunął się aż do stwierdzenia, że teraz w pełni została zdemaskowana hazardowa gra polskich reakcjonistów, igrających życiem dziesiątków tysięcy mieszkańców Warszawy. Tydzień później na łamach "Daiły Worker" opublikowano karykaturę przedstawiającągeneratów Sosnkow-skiego i Andersa, myjących ręce pokryte plamami krwi nad mapą Warszawy. 519 Stopniowo na łamach brytyjskiej prasy zaczęły się pojawiać teksty zdecydowanie protestujące przeciw haniebnemu opuszczeniu Powstania Warszawskiego przez Aliantów i demaskujące obłudę dotychczasowych komentarzy oficjalnych i półoficjalnych na ten temat. 11 sierpnia 1944 r., na łamach politycznego tygodnika "Tribune", ukazał się artykuł zatytułowany Kto opuścił Warszawę? Stwierdzano w nim między innymi: Od przywódców ruchu oporu w Warszawie dobiegają wciąż komentarze przesycone goryczą. Oni mówią, że polski sojusz z Wielką Brytanią był jak dotąd jednostronnie korzystny tytko dla Anglii. Skorzystaliśmy na oporze Polaków w 1939. Potem Polacy walczyli przeciw Niemcom w Bitwie o Anglię, w Norwegii, Afryce, we Włoszech i gdzie indziej. Kiedy obrońcy Warszawy zapytują teraz: Czy Polakom pozwoli się walczyć za ich wiosny kraj na ich własnej ziemi?, to nie można im odpowiadać, że to jest zbyt trudne (...) Mówi się nam, tak jak to mówiło się już często przedtem, iż Dowództwo Sojusznicze w tych sprawach stosuje się do najwyższego rzędu decyzji o charakterze strategicznym. Odpowiedzmy na to bez ogródek, iż w to nie wierzymy. Chodzi bowiem o prawdy czysto politycznej natury, i to tak haniebne, że ukrywa sieje przed opinią publiczną. Kiedy wojna się skończy i cala ta historia zostanie w pełni opowiedziana, zaszokuje to wielu dobrych ludzi-dziś pełnych samozadowolenia. Tymczasem dzisiaj miliony zwykłych ludzi chwytają za broń, jaką tylko mogą dostać do rąk na pierwszą wieść o zbliżających się armiach wyzwoleńczych. W porywie szlachetnego samopo-swięcenia oni nie ważąpo aptekarsku wszystkiego w uzależnieniu od subtelności polityki. Jedne o co proszą, to: »Dajcie nam brom, a kiedy ta broń nie nadchodzi, kiedy ich przyjaciele są milczący, oni nie mogą tego zrozumieć. Nadejdzie jednak czas, kiedy zrozumieją i my zapłacimy cenę za robione z rozmyslem chłodne kalkulacje. Z naszej strony pozdrawiamy bohaterów Warszawy, wyrażając im swój najgłębszy podziw i wiarę, że nawet w tej tak spóźnionej godzinie przywódcy alianccy udzielą im tej małej pomocy, która umożliwi zwycięstwo ludowi Warszawy i uchroni ją przed zniszczeniem na krótko przed wyzwoleniem. Do najbardziej stanowczych obrońców Polski i Powstania Warszawskiego należał Robert Yansittart, polityk, dyplomata, poeta i dramaturg. Niegdyś przez długi czas podsekretarz stanu w brytyjskim Foreign Office. Lord Yansittart należał do tych osób, które najwcześniej dostrzegły zagrożenie ze strony Niemiec hitlerowskich, i próbował acz bez odzewu bić na alarm w różnych brytyjskich kołach politycznych. 14 sierpnia 1944 r. lord Vansittart pisał na łamach dziennika "Daiły Maił": Ta tragedia odbywa się przed nie zwracającym należytej uwagi światem. Brytyjczycy i Rosjanie zachęcali polskich patriotów do powstania w celu wsparcia nadchodzącej rosyjskiej armii. Polacy to zrobili. Wtedy jednak zatrzymano ofensywę Rosjan, a pomoc w broni i amunicji sianej do 520 patriotów wydaje się być niedostateczna. Jest to trudne do zrozumienia. Polacy pozbawieni pomocy są masakrowani, a Warszawa jest ścierana z mapy... Czy ludzkość ma pozwolić na wypełnienie takiej tragedii, czy też zaapeluje do głównych państw sprzymierzonych o działanie, zanim będzie zbyt późno? 18 sierpnia zabrał glos na łamach "Tribune" znany polityk, minister w rządzie Chur-chilla; Stafford Cripps. Będąc parę lat ambasadorem w Moskwie do 1940 roku, Cripps przeżył tam wielkie rozczarowanie do polityki sowieckiej, którą przedtem bezkrytycznie idealizował. Teraz w artykule na łamach "Tribune" stwierdzał: Oskarżenie, że powstanie zostało sprowokowane przez rząd londyński jest niesłuszne z uwagi na fakt, że polscy patrioci w Moskwie także wysyłali przez radio apele do ludu Warszawy, by powstał i walczył. Odpowiedziano na ten apel. Nie ma więc sensu twierdzenie przez komunistów czy liberałów, że powstanie wybuchło przedwcześnie. Powstanie nie mogło być regulowane stoperami. 22 sierpnia z podobnymi w tonie stwierdzeniami wystąpiono na łamach dziennika "Manchester Guardian". Publicysta dziennika "Evening Standard", ostro napiętnował jakąkolwiek możliwość porzucenia walczącej Warszawy na pastwę wrogom, stwierdzając, że niedostarczenie pomocy dla Warszawy było ciemną plamą. 29 sierpnia z jednoznaczną krytyką sowieckiego zachowania wobec Powstania Warszawskiego wystąpił na łamach "News Chronicie", dotąd wyraźnie niechętnego Polakom, redaktor polityczny tego pisma, niezależny poseł do parlamentu Vemon Bar-tlett. Uważany za znawcę stosunków sowieckich, Bartlett pewien czas pracował jako brytyjski attache prasowy w Moskwie. Podczas jednego z przyjęć na Kremlu, mocno odurzony tamtejszą wódką, Bartlett odpowiedział na skierowany ku dziennikarzom toast deklaracją, że bez wolnej prasy nie będzie wolnego narodu. Stalin skomentował: Ten młody człowiek mówi za dużo. Mimo tej reprymendy Bartlett pozostał sympatykiem ZSRR. Tym większe wrażenie wywołało ujawnienie przez niego faktu, że Sowieci nie zgadzają się na udostępnienie swych lotnisk dla samolotów alianckich przybywających z pomocą dla Powstania. Bartlett skrytykował również sowiecką dwulicowość stwierdzając, że Rosjanie krytykujący teraz wybuch Powstania jako przedwczesny za-pomnieli o swoich własnych częstych apelach do Polaków, by powstali. Znajostrzejsząkrytykąpostępowania wobec Powstania Warszawskiego wystąpił znany pisarz brytyjski George Orwell (w tym czasie był głównie znany jako autor Hommage to Catalonia, dopiero w 1945 powstał jego Folwark zwierzęcy, a w 1949 roku słynny Rok 1984). W artykule opublikowanym l września Orwell pisał: Chciałbym zaprotestować przeciw podłej i tchórzliwej postawie przyjętej przez brytyjską prasę wobec powstania w Warszawie. Zaledwie tylko dotarły wieści o wybuchu powstania, »News Chronicle« i pokrewne mu pisma zajęły wyraźnie dezaprobującą postawę. Wytworzono generalne 521 wrażenie, że Polacy zasługująna to, by ich przetrzepano, chociaż robili właśnie to wszystko, do czego wzywały ich alianckie rozgłośnie od talku lat. Głoszono, że Polacy nie zasługują na żadną pomoc z zewnątrz. Kilka gazet sugerowało, że broń i dostawy amunicji mogą być zrzucane przez Anglo-Amerykanów, odległych o tysiąc mil. Nikt, o ile wiem, nie sugerował, że mogą to zrobić Rosjanie, odlegli o dwadzieścia mil (...). Oto moje przesianie do lewicowych intelektualistów i do dziennikarzy -generalnie. Pamiętajcie, ze zawsze płaci się za nieuczciwość i tchórzostwo. Nie myślcie, ze przez cale lata będziecie liżącymi buty propagandystami sowieckiego reżimu, a potem nagle powrócicie do duchowe/przyzwoitości. Gdy raz się stało kurwą, jest się zawsze kurwą (podkr. w wyd. książ. - J.R.N.) 27 września dwaj posłowie: Sir Alfred Knox i McGovem wystąpili w Izbie Gmin z żądaniem wyjaśnienia dochodzących do Londynu informacji o aresztowaniach na ziemiach polskich, dokonywanych przez władze sowieckie. Minister Anthony Eden uchylił się od próby wyjaśnienia tych informacji, twierdząc, że nie ma możliwości ich sprawdzenia, a poza tym są to sprawy, które trzeba traktować z wyjątkową ostrożnością i rezerwą. Gdy doszło do wizyty Mikołajczyka w Moskwie, w sierpniu 1944 r., w prasie bry-tyjskiej nie ukrywano coraz silniejszych nacisków na rząd polski w Londynie, aby go skłonić do zawarcia kompromisu z Sowietami. Tylko w periodyku "Nineteenth Century and After" zdobyto się na zdecydowane wystąpienie w obronie osaczonej przez Rosję Polski, pisząc: jak dotąd każdy kompromis w sprawie polskiej był kompromisem na szkodę Polski. Polska zawdzięcza swe kolejne utraty niepodległości nie podbojom, lecz kompromisom. Dziś już po raz trzeci w jej historii ma być zawarty kompromis kosztem jej egzystencji. Kompromis jest rzeczywiście klasyczną metodą likwidowania niepodległości Polski, zawsze prowadził do osiągania tego, czego nigdy nie można było osiągnąć tylko samą silą zbrojną. I właśnie dlatego Polacy są dziś tak bezkompromisowi. Polskie oddziały spadochronowe i załogi lotnicze na próżno demonstrowały na brytyjskich lotniskach, domagając się zgody na loty z pomocą Warszawie. 12 sierpnia brytyjski "The Economist" pisał: Sąprzecież w tym kraju polskie szwadrony RAF-u i oddziały polskich spadochroniarzy, które byty szkolone dokładnie dla takich celów jak wspieranie powstania wewnątrz Polski. Te siły służą teraz pod dowództwem operacyjnym Aliantów. Dlaczego nie odkomenderowano tych polskich lotników i spadochroniarzy do pomocy dla powstańców Warszawy? Prawda, Warszawa znalazła się wewnątrz strefy dziafania Rosyjskiego Najwyższego Dowództwa. Nie może to jednak oznaczać, że Rząd Polski, uznany przez Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone, ma być pozbawiony szansy posłania polskich wojsk dla wsparcia swych walczących rodaków. 522 Na tle zaprezentowanych tu relacji chciałbym zaakcentować od dawna nurtujące mnie pytania. Czy ktokolwiek z organizatorów obchodów pięćdziesięciolecia Powstania Warszawskiego pomyślał o zaproszeniu potomków tych, którzy jak lord Yansittart, poseł Mc Govern, czy Orwell, najostrzej protestowali przeciwko opuszczeniu Powstania przez Aliantów? Symboliczny udział przynajmniej kilku z nich w obchodach, nie mówiąc o listach do rodzin wszystkich osób zasłużonych wystąpieniami w obronie Powstania Warszawskiego, byłby rzeczywistym dowodem, że Polska PAMIĘTA (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Miałoby to też dużo większy sens niż realizowanie niefortunnego pomysłu zaproszenia do Polski na obchody 50-lecia Powstania prezydentów tych państw, które najbardziej są odpowiedzialne za jego tragedię: Niemiec i Rosji. Szkic publikowany w "Ładzie" z 31 lipca 1994 r. Spory wokół PRL-u i Jego spuścizny Krytyka komunizmu w historycznym kostiumie Przez dziesięciolecia PRL-u nieźle wyspecjalizowałem się w przemycaniu różnych "niebłagonadiożnych" treści o systemie komunistycznym ukrytych pod historycznym kostiumem. Referowanie absurdalnych głupot, popełnianych pod rządami komunistycznymi w przeszłości, zwłaszcza w dobie stalinowskiej, miało tu służyć jako okazja do pokazywania absurdalności systemu w ogóle, ujawnianiu niezwykle szerokiego, a w Polsce wciąż przemilczanego, zakresu komunistycznych nieprawości w różnych krajach świata. W wysiłkach tego typu wiele pomagał mi fakt, że Węgry, którymi się zawodowo zajmowałem, były jednym krajem tzw. obozu socjalistycznego, gdzie publikowano dość daleko posunięte rozliczenia ze zbrodniami stalinizmu (głównie na Węgrzech, ale czasami pokazując je w szerszym kontekście międzynarodowym). Ułatwiało to powoływanie się wobec cenzorów na różnych autorów węgierskich, w tym samego Kadara, nierzadko zdecydowanie odcinającego się w swych wystąpieniach od zbrodni Rakosiego. Zresztą nawet u węgierskich autorów skrajnie propagandowych publikacji reżimowych, np. u sekretarza KC WSPR Janosa Berecza, autora strasznej książczyny "Kontrrewolucja piórem i bronią" (na próżno odstraszałem polskie wydawnictwo przed jej wydaniem kilku-dziesięciostronicową miażdżącą recenzją) można było niekiedy spotkać bardzo ostre i godne zacytowania w Polsce krytyki węgierskiego stalinizmu. Miało to wielkie znaczenie w sytuacji, gdy w Polsce "dzięki" Gomułce konsekwentnie blokowano wszelkie rozliczenia z polskim stalinizmem. Dość szybko przekonałem się (po smutnym doświadczeniu z zamieszczoną niżej nazbyt szczerą recenzją węgierskiego dramatu antystalinowskiego "Faworyt") jak wielką rolę w publikacjach rozliczeniowych powinna odgrywać odpowiednio dobrana "stylistyka", umiejętne zakamuflowanie. Aby zamieścić różne drażliwe i kompromitujące dla komunizmu treści z historii Węgier częstokroć uciekałem się do odpowiednio dobranych cytatów z wypowiedzi przywódców partyjnych. Częstokroć to wystarczało, ale nie zawsze; najwięcej zależało od bystrości czy gorliwości cenzora. Na przykład dla pokazania w jak wielkim stopniu cały system dojścia komunistów do władzy na Węgrzech i odsunięcia od rządu prozachodniej Partii 526 Drobnych Rolników zacytowałem niezwykle wręcz wręcz wymowny cytat z artykułu czołowego komunistycznego ideologa, Józsefa Revaiego. W artykule opublikowanym na łamach teoretycznego organu partii komunistycznej "Tarsadaimi Szem-le" w 1949 roku, już po pełnym opanowaniu władzy przez komunistów, Revai chwalił się, iż w poprzednich latach: "Byliśmy wprawdzie mniejszością w parlamencie i rządzie, ale w tym samym czasie reprezentowaliśmy siłę kierowniczą. Mieliśmy decydującą kontrolę nad siłami milicji. Nasza siła, siła naszej Partii i klasy robotniczej była zwielokrotniona przez fakt, iż zawsze mogliśmy liczyć na pomoc Związku Radzieckiego i Armii Czerwonej". Ten tak kompromitujące obnażający prawdę o rozmiarach "nieparlamentarnych presji", wywieranych przez komunistów na Węgrzech po 1945 roku, bez trudu przeszedł mi w wydanej w 1971 roku książce "Węgry 1939-1969". W osiem lat później jednak jakiś dużo bystrzejszy czy dużo gorliwszy cenzor z wrzaskiem usunął mi go z wydawanego w dużo mniejszym nakładzie artykułu do kwartalnika o dziejach krajów socjalistycznych. jedną z metod, które częstokroć przynosiły powodzenie w zmaganiach z cenzurą, było cytowanie odpowiednio zaszyfrowanych drażliwych informacji poprzez pozorne odcinanie się od nich, z udawanym oburzeniem na fakt, że spekulowali pogłoskami na ich temat różni burżuazyjni politycy i dziennikarze. Wiele trudu zabrało mi na przykład wymyślenie odpowiednio zakamuflowanej formuły dla poinformowania w sposób możliwy do przejęcia przez cenzurę informacji o tym, że wszyscy najważniejsi węgierscy przywódcy komunistyczni doby stalinowskiej byli z pochodzenia Żydami. Ostatecznie użyłem zwrotu: "Można by bez trudu przytoczyć dziesiątki faktów świadczących, że już na długo przed aresztowaniem Rajka (ministra spraw wewnętrznych, Węgra z pochodzenia - wyjaśnienie J.R.N. do obecnego wydania książkowego) wf'e/u burżuazyjnych polityków i dziennikarzy próbowało przeciwstawiać go innym przywódcom Partii, szczególnie perfidnie spekulując na sprawach pochodzenia, przeciwstawiając »narodowego« Rajka politykom »żydowskiego pochodzenia^ Rakosiemu, Cero czy Farkasowi", (Por. J. R. Nowak: "Węgry 1939-1969", Warszawa 1971, s. 160-161). Uzyskałem w ten sposób niezbędny efekt - czytelnicy dowiedzieli się o żydowskim pochodzeniu wszystkich trzech głównych przywódców partii komunistycznej i o tym, że stracono akurat narodowego Rajka. (Rzecz ważna, bo jeszcze dziś niektórzy autorzy próbują zakłamywać historię, i pokazywać Rajka jako jedną z ofiar rzekomej walki z syjonizmem, tak jak Slanskiego.) Czasami dystansowaniu się od kłamstw partyjnej historiografii służył bardzo prosty, drobny "zabieg stylistyczny". Nigdy nie wierzyłem w głoszone w przeróżnych oficjalnych węgierskich książkach o historii twierdzenia, iż organa kierowane- 527 go przez komunistów MSW wykryły rzeczywiście spisek prawicy, zmierzający do obalenia rządu w 1947 roku. Szczególnie groteskowe były oskarżenia pod adresem premiera tego rządu z prozachodniej Partii Drobnych Rolników Ferenca Nagya, iż był zamieszany w ten spisek, zmierzający do obalenia kierowanego przez niego rządu (!). Informacji o całej sprawie oczywiście nie mogłem pominąć - chodziło wszak o wydarzenie decydujące dla rozwoju sytuacji politycznej na Węgrzech w 1947 roku. Użyłem więc zwrotu: "Nici spisku ...miały prowadzić bezpośrednio do frakcji parlamentarnej Partii Drobnych Rolników". Znalazł się co prawda czujny partyjny recenzent mojej książki, który zażądał zmienienia zwrotu "miały prowadzić" na "prowadziły", ale udało mi się utrzymać pożądaną przeze mnie wersję. Czasami próby chowania się za cytatami z historyków zachodnich czy emigracyjnych (przy pozornym dystansowaniu się od nich) zawodziły, gdy trafiło się na "czujnego" politycznie kontrolera tekstów. Takiego jak dość szczególny politruk nauki, dyrektor Instytutu Teorii Partii, prof. Adolf Dobieszewski, który swą "ideologiczną" recenzją z 1975 roku ostatecznie przesądził o zablokowaniu wydania mojej 600-stronicowej książki o najnowszej historii Węgier (1944-1956), poprzednio obronionej jako praca doktorska. W swojej recenzji prof. Dobieszewski pisał: "Autor bardzo często dokumentując poszczególne tezy swojej pracy powołuje się na uczonych bur-żuazyjnych, pisząc, iż nawet »tacyjacy« muszą przyznać, że... Odnoszę wrażenie, iż w ten sposób autor chce nadać swoim poglądom tzw. obiektywny charakter (a najważniejszym weryfikatorem tej obiektywności mają być burżuazyjni uczeń \]'. Najgorsza dla autora przemycającego "nieprawomyślne" treści okazywała się sytuacja, gdy recenzenci krytykowali nie tylko poszczególne fragmenty książki, lecz "ujawniali", że jest cała wymowa zbyt podejrzana. Tak było np. w przypadku recenzji wewnętrznej redaktora naczelnego "Spraw Międzynarodowych" Ryszarda Markiewicza dla "Wiedzy Powszechnej" z 6 grudnia 1969 r. na temat mojej książki "Węgry 1939-1969". Red. Markiewicz, który zresztą poprzednio sam polecił mnie "Wiedzy Powszechnej", teraz zdecydowanie dystansował się od napisanej przeze mnie książki, stwierdzając m.in.: "Praca R. Nowaka budzi jednak szereg zastrzeżeń, które stawiają pod znakiem zapytania możliwość i celowość jej wydania w obecnym kształcie (...). Autor bardzo rozbudował opis błędów i wypaczeń okresu kultu jednostki, nie poświęcając dostatecznej uwagi pozytywnym stronom rozwoju socjalistycznych Węgieł". Tego typu recenzja znacznie opóźniła wydanie mojej książki, ostatecznie udało mi się jednak wybronić przeważającą część książki, chroniąc ją również przed sugerowanymi przez recenzenta "twórczymi" uzupełnieniami w stylu cytatów z W. Gomułki. Szczęśliwie dla "Węgier 1939 -1969" mogły się one uka- 528 zać w 1971 roku, początkowym okresie pewnego rozluźnienia doby wczesnego Gierka. Dzięki temu książka mogła być pierwszą w Polsce książką w możliwie szeroki sposób informującą o różnych przemilczanych i drażliwych sprawach z historii fednego "kraju socjalistycznego". Te właśnie walory mojej książki wyeksponował w mocno z tego powodu poszatkowanej przez cenzurę recenzji Jerzy Kuma-niecki w "Przeglądzie Historycznym", nr 4 z 1972 roku. Pisząc o "Węgrzech 1939-1971" podkreślił, iż książka ta "w sposób pionierski ukazuje wiele trudnych i złożonych problemów najnowszej historii Węgier (...) W książce Nowaka znajdujemy m.in. polemikę z uproszczonym sposobem przedstawiania wyłącznie w czarnych barytach historii Węgier z czasu drugiej wojny światowej (...) Książka Jerzego Roberta Nowaka doskonale spełnia swe zadanie jako pierwsza praca polskiego historyka na temat dziejów najnowszych jednego z europejskich krajów demokracji ludowej". Niestety już w kilka lat później wraz z zaostrzeniem cenzury i presji ideologicznych "padła" jakakolwiek możliwość wydrukowania mojej najważniejszej przez wiele lat pracy naukowej, historii Węgier lat 1944-1956, obronionej w 1972 roku jako praca doktorska w PISM. Po świetnych pierwszych trzech recenzjach merytorycznych tej pracy doktorskiej (m.in. pióra autora "Historii Węgier", doc. Wacława Felczaka), bojący się wszelkich drażliwych spraw wydawnictwo PWN zwróciło się o dodatkowe dwie polityczne recenzje. Recenzentami byli: wspomniany już prof. Dobieszewski i specjalista od historii PRL - prof. Władysław Góra. l oni ostatecznie swymi recenzjami przekreślili jakąkolwiek szansę wydania mojej pracy, bez porównania głębszej i ważniejszej od funkcjonującej już od kilku lat na rynku książki "Węgry 1939-1969". Prof. Góra oceniał: "W recenzowanej pracy otrzymaliśmy bardzo ponury obraz. Mógłby ktoś powiedzieć że rzeczywistość była jeszcze gorsza, bo przecież faktem jest i śmierć l. Rajka i procesy niewinnych ludzi, itd., itd. To wszystko prawda, ale jednak obraz, jaki otrzymujemy w książce jest fałszywy. Bo przecież jednocześnie rodziły się nowe Węgry, miliony ludzi tworzyły nowe wartości i stan z 1956 r. w porównaniu ze stanem 1944 r. nie da się porównać. Chociaż autor pisze i o pozytywach, giną one w masie negatywów, i właściwie nie bardzo wie czytelnik, co ten socjalizm Węgrom przyniósł (...)". Prof. Adolf Dobieszewski zarzucał: "Dlaczego autor nie pisze o kontrrewolucyjnych wydarzeniach na Węgrzech? Dlaczego autor nie kończy swej pracy ukazaniem roli komunistów węgierskich w "wyjściu" z głębokiego kryzysu politycznego? (...) jakże łatwą drogę wybrał autor dla wyjaśnienia skomplikowanych procesów życia politycznego Węgier. Według autora wszystkiemu był winien "odrażający drab" M. Rakosi (...) Autor musi koniecznie hamować, jeśli nie potrafi się wyzbyć, 529 swe emocje, jeśli chce poważnie zajmować się historią. Emocjonalny stosunek do historii prowadzi do uproszczeń, efekciarstwa, skandalizowania itp. (...)." Recenzent prof:'Dobieszewski sugerował w rozmowie ze mną przeprowadzenie w książce tak wielkich skrótów, iż w ich rezultacie, to wszystko, co było wyjątkowym walorem mojej książki, a więc informacje faktograficzne, pomijane przez oficjalnych węgierskich historyków, zostałoby usunięte i w końcu w mojej pracy byłoby mniej nowych treści, niż to, co mogło się już ukazać na Węgrzech. Prof. Dobie-szewski groził, że w przeciwnym razie trafię na trwały zapis cenzury. Nie mogłem zgodzić się na wydanie skrajnie okaleczonej pracy, zgodnie z zaleceniami wpływowego partyjnego recenzenta. Okaleczonej, pomimo akcentowania w pierwszych trzech recenzjach pionierskiego charakteru tej 600-stronnicowej pracy. W tym czasie w Polsce nie było żadnej innej tak gruntownej pracy historycznej o którymkolwiek z krajów tzw. obozu socjalistycznego. Nie wydano podobnej książki także przez następne kilkanaście lat do 1989 roku. Próbowałem przeczekać i jakoś wywalczyć wydanie później mej książki, publikując wcześniej jej poszczególne rozdziały w kwartalniku naukowym. Nie doczekałem się jednak do 1989 roku odpowiedniej możliwości wydania całości mej książki. To pokazuje najlepiej granice możliwości przebijania się z trudnymi tematami w latach PRL-u. W ten sposób najważniejszą moją książkę z dziesięcioleci - przed 1989 r. po prostu zamordowano. O jej losach prawie nikt nie wie. A tymczasem w niezwykle stronniczo dobranym wyborze "Cenzura w PRL. Relacje historyków", Warszawa 2000) można przeczytać jak się krygują niektórzy rzekomi męczennicy cenzury. Jest wśród nich miedzy innymi jeden z najskrajniejszych fałszerzy historii, Jerzy Tomaszewski, przez dziesięciolecia PRL-u wraz z Zbigniewom Landauem pracowicie przyczerniający obraz gospodarki Polski Niepodległej 1918-1939. Jest biedna, "prześladowana" jakoby autorka tak kłamliwej monografii PKWN Krystyna Kersten. Jest Maria Turlejska, uskarżająca się na swoje męczeństwa w cenzurze już od 1948 r.(!), jedna z największych kłamczuch historycznych, a przede wszystkim niebezpieczna donosicielka na swych kolegów historyków, która skutecznie swymi donosami doprowadziła już w 1948 r do likwidacji Instytutu Pamięci Narodowej, l to wszystko najlepiej dowodzi jak strasznie chore, wręcz patologiczne, są stosunki w naszym dzisiejszym życiu naukowym historyków. Pomimo wszystkich przeszkód, wstrzymań i zakazów, i tak muszę odnotować z pewną satysfakcją, że w różnych czasopismach, od "Polityki" poprzez warszawską "Kulturę", "Tygodnik Demokratyczny" i "Kino" udało mi się wydrukować z parę dziesiątków artykułów pokazujących mało w tym czasie przedstawiane w polskiej prasie rozmiary deformacji i zbrodni stalinowskich na Węgrzech. 530 Dramat, który każe nienawidzić ł Faworyt, pióra najwybitniejszego poety węgierskiego. Gy. Ulyćsajest chyba najciekawszym dramatem węgierskim po wojnie, przyciągającym bogactwem stylu, pełnymi zjadliwej ironii dialogami, jak i szczególną pasją osobistego zaangażowania twórcy. Ponure przestępstwa i zbrodnie okresu kultu jednostki, o ileż tragiczniej wynaturzonego na Węgrzech, znajdująw Illyesie wyjątkowo gwałtownego oskarżyciela, mimo alegorycznego kostiumu wydarzeń (V wiek n.e.),jaki nadał swej sztuce. Illyes nie daje czytelnikom ani chwili fałszywego spokoju zmusza do ciągłego identyfikowania się z sytuacjami, w których działąjąpostacie dramatu; do przebrnięcia przez całe bagno masochistycznej udręki, jaka spotyka konformistycznego bohatera sztuki. Akcja dramatu rozgrywa się w Rzymie w V wieku n.e., gdy w całym państwie wzrasta niezadowolenie z tyranii sadystycznego cesarza Yalentinianusa. Na tym tle opis losów głównego bohatera, Marimusa, ma zilustrować podstawowy problem dramatu: "jak długo można służyć wielkiej idei, nadużytej przez tyrana, jakie są granice cierpliwości poddanych, wierzących w tę ideę". Bo Maxi-mus, faworyt tyrana, udzielający mu poparcia całym swym autorytetem i popularnością, wmawia w siebie, że służy nie cesarzowi, lecz całemu dziedzictwu przodków. "Rzym musi trwać" i dlatego Maximus decyduje się na ślepe posłuszeństwo wobec władzy, ucieleśnionej w kapryśnym mordercy W imię "świętych idei państwa rzymskiego" Maximus poświęca siebie i bliskich, wypacza całą swą osobowość. Na próżno żona i przyjaciel Fulgentius (przywódca antycesarskiej opozycji) próbują mu wskazać jakieś granice uległości. Maximus na wszystko ma tylko jedna odpowiedź - racja stanu, bo "obalenie władcy w tej chwili to otwarcie bram Rzymu barbarzyńcom Genzeryka"., .Dziękuj mi, że nie składam doniesienia policji o tym, jak bardzo jesteście niebezpieczni dla tej naszej wspólnej sprawy, dla tego, abyśmy zwarci i gotowi przeciwstawili się barbarzyńcom." Na krytykę nowych zbrodni cesarza Maximus odpowiada cynicznie: "To jeszcze nie grozi potopem", by w końcu wybuchnąć: "Wszystko stracone. Wszystko. W co ty wierzysz? Stare ideały. Aha, pluję na nie. I jednak wierzę. W imię starych ideałów trzeba tak jak ja zażarcie bez iluzji, nawet tak jak ja bez moralności, trzeba bronić władcę zawsze, bo dynastia łączy wszystkie ideały". I tak "bez iluzji, bez moralności" Maximus przekracza granicę samoponiżania, idąc po drodze "naprzód w kierunku pełnej niewoli" (jak określa Fulgentius). Z syna rezygnuje równie łatwo, jak z własnej godności osobistej, poświęca żonę na upodlenie cesarzowi, wszystko po to, by otrzymać się w zaufaniu tyrana w myśl racji stanu. Wybór Maximusajest tym trudniejszy, że - w przeciwieństwie do opozycji - on wie, że tyranii nie można usunąć przez samą zmianę władcy, bez obalenia całego systemu 531 władzy. Gdy Fulgentius woła-do Maximusa: "tt^tarczy, byś zasiadł na tronie, aby wylady kalające tron robaki, umieszczone tam przez tyrana", Maximus odpowiada: Niemożliwe, bo w samej istocie tronu tkwią robaki". On rozumie, że odpowiedzialność za zbrodnie tkwi nie wjednostce-cesarzu, lecz w całym systemie (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Dopiero gdy wybuchło powstanie narodu przeciw tyranowi, Maximus zrozumiał bezsens wszystkich poświęceń. Teraz, kiedy było za późno, kiedy "zhańbionojego honor, po samobój stwie żony i zamordowaniu syna, Maximus poznał, że w sporze między ludem a władzą istniała i dla niego inna droga oprócz konformizmu i uległości. I dopiero wtedy rzuca się z mieczem na cesarza wołając: "Byłeś niczym, ale otrzymałeś Zadanie. I my, obok Ciebie stanęliśmy: senat, wielki wódz, najambitniejszy polityk świata, który poświęcił swą własną osobę dla Sprawy. Ty oszalałeś. Uwierzyłeś, że wszystko istnieje dla Ciebie, że ty jesteś Zadaniem i Celem... i wszystko się rozpierzchło". Dlyeszprzekonywającąszczero-ściąpragnie przez opis losu Maximusa wyrazić całąniesłuszność i tragizm rezygnacj i z godności osobistej dla fałszywych zasad czy idei. "Bo przez poniżenie człowieka nie można służyć nawet Bogu" - oto główne motto sztuki. Dramat Maximusa, jego uparte samooszu-kiwaniesię,dobrowolneakceptowanie tragedii własnej ibliskichwimię"racji stanu", wszystko to odbywające się w upiornym świecie kłamstwa i tyranii, panującej nad całym społeczeństwem, boleśnie przypomina ofiary Stalina, umierające z jego imieniem na ustach. Wciąż chce się krzyczeć: "człowieku, dokąd idziesz?", "zawróć, zakopujesz sięwbagnie". Prawdziwy dramat Rubaszowa przerzucony w starożytność. Ale Illyes, choć próbuje wyjaśnić masochistyczne samopoświęcenie Maximusa, nie uwalnia go od odpowiedzialności. Bo przecież ciągle istniała wyraźna inna droga - droga oporu przeciw tyranii, bo Fulgentius wolał: "opór zamiast ukłonu", bo niezadowoleni młodzi na próżno szukali wodza w Maximusie, bo tłum czekał wciąż na hasło walki. A Maximus, choć wie o zbrodniach, nie tylko "bije brawo odmierzonąporcją",jakHerbertowskiprokonsul, ale co więcej staje się sojusznikiem tyrana, proponuje mu dokooptowanie dziesiątków zauszników do senatu, aby osłabić opozycję. Wszystko w imię "świętych, idei". Tyrania totalnie zawładnęła myślami i uczuciami Maximusa. Nawet poświęcenie żony igraszkom Cesarza przez tego politycznego i życiowego "realistę" jest tylko nowym wyrazem głoszonej przez niego zasady; że kochać należy "mądrze, beznamiętnie", "znając granice". Dlatego zamyka się koło wokół Maximusa i pozostaje mu tylko samobójcza śmierć na zgliszczach honoru, przy trupach bliskich. Znaczenie dramatu Illyesa w rozrachunkach ze zbrodniami okresu Rakosiego nie ogranicza się do wysunięcia i namiętnego rozstrzygnięcia szeregu bolesnych problemów, tak typowych dla nowych czasów. Wartość dramatu wzrasta dzięki umiejętności 532 wiernego oddania najdrobniejszych szczegółów atmosfery stalinizmu (mimo historycznej stylizacji). (...). Nie trudno odczuć w sztuce reminiscencję z tragedii węgierskiej 1956 r. i bolesną analizę jej .przyczyn. Zresztą sztuka Illyćsa stanowi jakby kontynuację jego wcześniejszej (z 1954 r.) sztuki o powstaniu chłopskim Dózsy w 1514 r. Sztuka o Dózsy, również na tle historycznej alegorii, akcentowała ten sam co i tu problem - stosunek między ludem i władzą, zawierając (niestety tragicznie sprawdzoną) przepowiednię, że lud i władza, która straciła z ludem kontakt nie mogąwzajemnie na siebie Uczyć. Tylko że Faworyt jestfui sztuką bogatszą o nowe, ciężkie doświadczenia historyczne.^..). Szkic, którego cenzura nie dopuściła do druku we wrześniowym numerze "Twórczości" z 1964 roku. Przypuszczalnie jej czujność wzbudził nieostrożny, zbyt wymowny tytuł mego szkicu. A także nazbyt zawoalowane odniesienia do systemu komunistycznego, zawarte choćby w stwierdzeniu: "Prawdziwy dramat Rubaszowa przerzucony w starożytność". Wymowa mego szkicu była aż nazbyt "niebezpieczna" jak na owe czasy. Pisałem, że cesarski faworyt Maksimus zrozumiał, że "Tyranii nie można usunąć przez samą zmianę władcy, bez obalenia całego systemu władzy", bo w samym tronie tkwią kalające go robaki. Niedostatecznie liczyłem się również z tym, że cenzorzy mogą być specjalnie uczuleni na moje teksty nawet w elitarnej, niskonakładowej "Twórczości" zaledwie w cztery miesiące po moim parodniowym zatrzymaniu za rozpowszechnianie listu 34 intelektualistów. Czerwone "dyrektoriaty" na "Węgrzech przełomu 1944 i 1945 roku W wielu miastach, zwłaszcza na prowincji, liczne grupy członków partii, a szczególnie byli weterani Węgierskiej Republiki Rad z 1919 r., po wyzwoleniu ich miejscowości przez Armię Czerwoną ogłaszały powstanie czerwonych "dyrektoriatów" itp., uważając, że na Węgrzech powinno się natychmiast rozpocząć rządy dyktatury proletariatu. Członkowie samozwańczych "dyrektoriatów" "prowadzili dyktatorski styl władzy w zarządzanych przez siebie miejscowościach. Podejmowali decyzje w najróżno-rodniejszych sprawach, od rekwirowania żywności po sprawy sądownictwa. Najczęściej całą władzę w miejscowości przejmował, jakiś silny człowiek, który stawał się zarazem komendantem, przewodniczącym rady, sekretarzem partii, swego rodzaju małym dyktatorem^. Bywało i tak, że na własną rękę wybijano pieniądze, określano krój mundurów, nawet wystawiano straże na rogatkach miejscowości". Najwięcej tego typu dyrektoriatów, eksperymentujących z "fałszywie interpretowaną forma dyktatury 533 proletariatu", utworzono na terenie komitatuBekes, gdzie wśród części uboższego chłopstwa przejawiały się skłonności do skrajnego radykalizmu. W Devavany na przykład uznano za burżuja każdego, który miał więcej niż jedną łyżkę (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.). Zdarzało się, tak jak w Erd, że "dyrektoriat" realizujący na własną rękę swoiście pojmowaną dyktaturę proletariatu składał się w całości z weteranów 1919r. (...). Do szczególnie drastycznych działań posunął się "dyrektoriat" w Vesztó, który samowolnie postępując, aresztując ludzi, faktycznie nie uznawał żadnych władz zwierzchnich nad sobą. Szef dyrektoriatu umieścił jednego ze swych zaufanych ludzi na poczcie, dzięki temu kontrolował cały korespondencje i między innymi zniszczył skierowane do posła NPDR wezwanie na posiedzenie parlamentu. Jednego z samowolnie aresztowanych na polecenie "dyrektoriatu" nauczycieli tylko radziecki patrol uratował przed zlinczowaniem. Jak wspominał minister spraw wewnętrznych w latach 1944-1945 - Erdei: " W Vesztó rządził kacyk o nazwisku Dekdny. Nadchodziły bardzo ponure wieści o jego niepotrzebnie brutalnym obchodzeniu się z przedstawicielami dawnego ustroju. Nie tylko nakazywał ich aresztowanie, ale dopuszczał się wobec nich różnego typu okrucieństw. Sprawa ta została podniesiona w czasie dyskusji na posiedzeniu rządu, otrzymaliśmy skargi i trzeba było coś z tym zrobić. Wysłaliśmy mu więc, zgodnie z przepisami, polecenie poprzez kuriera, aby przybył do Debreczynu. Odpowiedział, że nie przybędzie. Jeśli minister spraw wewnętrznych ma do niego sprawę, to niech sam do niego przyjedzie... W końcu wysłaliśmy do niego - również poprzez kuriera -postanowienie, aby przewiózł uwięzionych do debre-czyńskiej milicji, ponieważ w Vesztó nie można zagwarantować odpowiednich warunków dla trzymania uwięzionych, podczas gdy w Debreczynie istnieją do tego normalne pomieszczenia. Przywiózł tych więźniów. To było potworne. Byłe zima, na tyłach wozów rozłożono słomę, a ręce ludzi transportowanych w czasie mrozów byty powiązane drutem.^..)" Fragment książki: "Geneza i pierwsze lata demokracji ludowej na Węgrzech 1944-1948", wydanej przez Instytut Krajów Socjalistycznych Polskiej Akademii Nauk, Warszawa 1987). Ta blisko 250-stronicowa historia Węgier w latach 1944-1946 stanowiła pierwszą część mojej szerszej pracy o latach 1944-1948, którą chciałem początkowo wydać jako pracę habilitacyjną. Ówczesna dyrekcja Instytutu Krajów Socjalistycznych PAN nie zgodziła się jednak na pełne wydanie książki motywując to względami objętościowymi. Przypuszczam, że główną przyczyną odmowy był jednak fakt, że druga część zawierała szczególnie drastyczne fakty o działaniach zdominowanej przez Sowiety Sojuszniczej Komisji Kontroli na Węgrzech oraz stalinowskich węgierskich władzach komunistycznych (historię fabrykowania oskarżeń o rzekomych reakcyjnych spiskach prozachodniej opozycji i bru- 534 talnych metodach rozprawiania się z nią, sprawy fałszerstw wyborczych 1947 roku, rozbijania partii prozachodnich przez tzw. "taktykę salami" eto.). Stracone lata Węgier 1953-1956 Zajmowanie się mało znaną w Polsce (ze względu na problemy językowe) tematyką najnowszej historii Węgier, próbowałem niejednokrotnie wykorzystać dla przemycania różnych krytycznych aluzji do rozwoju sytuacji w PRL-u. Szczególnie wymownym moim tekstem tego typu był artykuł "Stracone lata" (o rozwoju wydarzeń na Węgrzech w latach 1953-1956). Pokazałem w nim jak pod koniec czerwca 1953 roku pod naciskiem Kremla zmuszono dotychczasowe skrajnie dogmatyczne kierownictwo węgierskiej partii komunistycznej do zainaugurowania znaczących zmian (tzw. nowego kursu) i powołania rządu pod kierownictwem partyjnego patriotycznego reformatora premiera Imre Nagya. Gdyby planowane wówczas reformy zostały zrealizowane, dramatyczne napięcia wewnętrzne na Węgrzech uległyby złagodzeniu i nigdy nie doszłoby do tragicznego węgierskiego powstania narodowego w październiku 1956 roku. Węgry mogłyby uniknąć krwawego rozlewu krwi i okrutnej pacyfikacji przez sowieckie wojska interwencyjne. Konsekwentne sabotowanie i blokowanie niezbędnych reform przez ciągle pozostającego przy władzy w partii Rakosiego i związane z nim siły aparatczyków przesądziły o straceniu przez Węgry lat 1953-1956 i tragedii całego narodu. Napisany przeze mnie w początkach sierpnia 1981 roku artykuł był jednoznacznym, choć zaszyfrowanym przez węgierskie realia 1953-1956, odniesieniem do aktualnej sytuacji w Polsce 1981 roku. Ostrzegał między wierszami, że Polska może bardzo ciężko zapłacić za sabotowanie zmian przez polski aparat partyjny W redakcji "Polityki", w której oddałem artykuł, szybko zorientowano się w charakterze przesłania mego artykułu. Najpierw przetrzymywano go ponad miesiąc w redakcji. Gdy zaś wreszcie wydrukowano (19 września 1981 r.) to zrobiono to w sposób dość szczególny Memu artykułowi towarzyszył w tym samym numerze felieton Daniela Passenta, polemizujący choć trzeba przyznać, w bardzo kulturalnej formie z całą aluzyjną wymową mego artykułu. W tekście zatytułowanym "Polska 1980. Węgry 1955?" Passent pisał m.in.: "Ozdobą bieżącego numeru »Polityki« jest artykuł Jerzego Roberta Nowaka pt.»Stracone lata«, czyli co działo się na Węgrzech w latach 1953-56, bezpośrednio przed krwawą tragedią. Felieton niniejszy jest przeznaczony wyłącznie dla czytelników, którzy zapoznali się z artykułem )RN na str. 12. Kto 535 tego nie zrobił - niech czyta, bo nie pożałuje. (...) JRN - świetny znawca teorii i praktyki węgierskie), doskonale próbował zaspokajać zapotrzebowanie na prawdę o Węgrzech w naszym kraju. Tym niemniej chciałbym dopisać pewną glosę polemiczną do jego artykułu, przy czym nie śmiem spierać się na tematy węgierskie, lecz jedynie podważyć zbyt łatwe analogie do naszej dzisiejszej sytuacji, które nieodparcie nasuwają się podczas lektury »Straconych lat«. Teza naszego szanownego współpracownika JRN jest następująca: ponieważ system stalinowski na Węgrzech był niebywale represyjny, a polityka partii niezwykle dogmatyczna, wobec tego zapoczątkowany w 1953 r. proces liberalizacji i de-stalinizacji mógł uchronić kraj przed tragedią 1956 r., gdyby nie konserwatyzm, krótkowzroczność oraz egoizm grupy Rakoszego i Cero, która - mając większość w KC - zmiany te sabotowała, rozgromiła reformatorskie skrzydło Imre Nagy'a, odepchnęła od partii tych, którzy skłonni byli zaufać jej programowi reform, doprowadziła do katastrofy gospodarczej, a reszty dokonał październikowy wiatr z Polski. j. R. Nowak operuje przy tym tak sugestywnie szczegółami (brak paliw, odwołanie kursów pociągów i autobusów, niedobór tłuszczów, uwiąd nauki i oświaty, oszczędności na kulturze etc.), że analogie nasuwają się same: jeżeli sprawy w Polsce potoczą się równie tragicznie jak na Węgrzech, to winne będzie tylko konserwatywne, defensywne kierownictwo partii. Analogie te wydają mi się zbyt łatwe i uproszczone, dlatego pragnę tu podkreślić jedynie wielkie różnice pomiędzy Węgrami w latach 1953-56, a Polską początku lat osiemdziesiątych (podobieństwa opisał Nowak). Pragnę przy tym oddać mu sprawiedliwość: on nigdzie nie pisze wprost, że taka analogia istnieje, ale sugestia kryje się w każdym zdaniu (...). Trzecia różnica widoczna jest w samej partii. Z trudem, bo z trudem, w walce, bo w walce, ale w partii wziął górę kurs reformatorski, który idzie dalej niż kiedykolwiek śniło się Nagyowi. (Było to oczywiste kłamstwo Passenta, bo "reformatorzy" partyjni w stylu gen. Jaruzelskiego już wkrótce mieli wystąpić z wojskiem przeciw własnemu narodowi, podczas gdy Imre Nagya stracono w 1958 r: właśnie za to, że poszedł z własnym narodem przeciw komunizmowi -JRN). W dalszym ciągu swych wywodów Passent twierdzi m.in.: "Żaden poważny działacz polityczny w PRL, nawet ci, którzy widzieli wyraźnie niebezpieczeństwa "odnowy" i mieli odwagę o tym mówić - nie może opowiedzieć się za status quo ante. Cofnąć wydarzenia w Polsce można tyko zmieniając sytuację w Europie. (...) Słabością - znakomitego skądinąd, jak wszystko co wychodzi spod pióra No-waka-artykułu »Stracone lata«, jest rozpatrywanie ówczesnej sytuacji na Węgrzech przede wszystkim pod kątem samej partii oraz toczonych w niej walk frakcyjnych. (...). 536 Ogromna część wydarzeń opisywanych w artykule JRN działa się przed XX Ziazdem, przy pełnych więzieniach, przymusowej kolektywizacji, kiedy można byłoJeszcze wysiedlać z Budapesztu za poglądy. Dziś jesteśmy o cafe pokolenie starsi i mądrzejsi, a przede wszystkim o niebo bardziej wolni. (...) Tak więc sytuacja w Polsce jest niebezpieczna, ale od ówczesnych wydarzeń węgierskich różni się bardziej, niż wynikałoby to z lektury artykułu "Stracone lata". Tam stracono cztery lata, tu chce się w ciągu roku zrobić bardzo dużo, przyszłość pokaże czy nie za wiele." Wbrew twierdzeniom Passenta już w niecałe trzy miesiące później okazało się, że to ja miałem rację w swych ostrzeżeniach ukrytych w węgierskim kostiumie opisywanych wydarzeń, i że wcale nie byliśmy "o niebo bardziej wolni" od Węgrów, jak przekonywał wpływowy redaktor "Polityki". Zastosowana przez "Politykę" dość szczególna metoda druku mego artykułu wraz z odpowiednim komentarzem mającym uchronić czytelników przed ulegnięciem wymowie mego tekstu wywołał ostrą polemikę w drukowanej na łamach "Życia Literackiego" stałej rubryce pt. "Żywocik literacki" (nr "Życia Literackiego" z 4 października 1981 r.) Pisano tam, że: "w 38 numerze »Polityka« przeszła samą siebie (...) Otóż uznali redaktorzy, że znakomity zresztą artykuł znawcy spraw węgierskich j, R. Nowaka może być odczytany aluzyjnie do naszej polskiej sytuacji w ćwierć wieku później. »A że analogie wydają mu się zbyt łatwe i uproszczone^ - dyżurny felietonista Passent zabrał się do wyjaśniania różnic pomiędzy Węgrami 1953-1956 a Polską początku lat osiemdziesiątych (...) Obecnie zastosowana nowość, czyli wyjaśnianie, jak rozumieć tekst Nowaka: zgodnie z określeniem »przełożyć z polskiego na nasze« Passent w charakterze tłumacza przekłada Nowaka z węgierskiego na polski. Popularyzowanie tej metody tłumaczenia może doprowadzić do sytuacji, że wystarczy opublikować jeden artykuł, a później dyżurny felietonista będzie pouczał, jak materiał czytać, dyżurny tłumacz zaprezentuje ocenę poglądów felietonisty, a kolejny dyżurny w tym samym numerze wyjaśni, jak należy rozumieć poglądy i pracę pozostałych (...)". Dodajmy, że mój tekst "Stracone lata" został w październiku 1981 r. w całości przedrukowany w 1981 w jednym z czołowych tygodników austriackich obok tekstu b. premiera Węgier z 1956 roku Andrasa Hegedusa o aktualnym rozwoju wydarzeń w Polsce. A oto niektóre wymowniejsze stwierdzenia mego artykułu "Stracone lata": "Związane z uchwałą KC z czerwca 1953 r. nadzieje na całkowitą naprawę błędów i wypaczeń poprzednich lat nie doczekały się jednak urzeczywistnienia. Wkrótce okazało 537 cię, że Rakosi, mimo samokrytyki złożonej na czerwcowym plenum, w istocie rzeczy nie ma zamiaru przeprowadzić żadnej poważniejszej zmiany w dotychczasowej polityce. (...). Hamowanie niezbędnych zmian gospodarczych czy wręcz ich sabotowanie prowadziły do dalszego pogłębienia trudności gospodarki węgierskiej, która ponosiła ciężar wszystkich posunięć połowicznychizahamowań.(...) Coraz wyraźniejszy bezwład aparatu władzy, ociągającego się z wprowadzeniem niezbędnych reform, a nierzadko wręcz je hamującego, wywoływał powszechne zniechęcenie ludności. Entuzjazm i wielkie nadzieje wywołane ogłoszeniem expose rządowego w lipcu 1953 r. ustępowały miejsca coraz powszechniejszej apatii i rozgoryczeniu (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.). Głównym elementem sytuacji politycznej 1953 i 1954 r. stała się trwająca przez te lata walka dwóch frakcji w partii, jednej na czele z Rakosim, hamującej proces zmian, i drugiej na czele z premierem Nagyem, dążącej do zmian, które wyszłyby swym zasięgiem daleko poza postanowienia czerwcowej rezolucji KC. Po stronie Rakosiego stała zdecydowana większość aparatu partyjnego i państwowego, siły bezpieczeństwa i potężne lobby przemysłu ciężkiego, zainteresowane w utrzymaniu dawnych priorytetów gospodarczych, wszyscy, którzy poczuli się zagrożeni programem zmian. (...). Coraz powszechniejsze stają się też objawy niezadowolenia społeczeństwa z powodu opóźniania gruntowniejszych zmian politycznych i społecznych. W tej sytuacji na jesieni 1954 r. Nagy podejmuje próbę rozstrzygnięcia na swą korzyść walki o kształt linii politycznej partii. Plenum KC w dniach 1-3 października 1954 r. przynosi sukces zwolen-mkomNagya, którzy doprowadzajądopotępieniaprzejawów odwlekania realizacjipoli-tyki «nowego kursu». Za główne źródło trudności gospodarczych kraju uznaje się tendencje sekciarskie i opieszałość działania różnych biurokratycznych instancji, niechętnych zmianom. (...). Widząc osłabienie swych pozycji w okresie plenum i pierwszych miesięcy po plenum, grupa Rakosiego uznała za najwłaściwsze przeczekania krytycznego momentu poprzez deklaratywne, niemal entuzjastyczne zaakceptowanie rezolucji plenum. (...). W rzeczywistości Rakosi i jego zwolennicy zaakceptowali postanowienia plenum tylko formalnie i dalej po cichu kontynuowali taktykę opóźniania zmian gospodarczych i politycznych. Na rozwoju sytuacji politycznej nader negatywnie odbił się brak podjęcia na październikowym plenum tak niezbędnych decyzji personalnych. Nie można było robić odnowy w oparciu o kadry wrogo do niej nastawione. Dwulicowość czołowych przedstawicieli grupy Rakosiego, niezdolnych do końca wyciągnąć wniosków z istoty popełnionych przez siebie błędów i dążących tylko do utrzymania się za wszelką cenę przy władzy, była jednym z zasadniczych czynników, które spowodowały ostateczne załamanie się polityki "nowego kursu" (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Wybrana przez Rakosiego polityka działania "na przeczekanie" już wkrótce miała przy- 538 nieść wyniki, dzięki złożonemu splotowi wydarzeń polityki wewnętrznej i międzynarodowej w pierwszych miesiącach 1955 r. ^W kwietniu 1955 r. Nagy został usunięty ze stanowiska premiera oraz ze składu Biura Politycznego i KC, później usunięto go również z partii (...) W gospodarce znowu nastąpił pełny nawrót do polityki sprzed 1953 r. Powrócono do forsowania na każdym kroku priorytetu przemysłu ciężkiego i podejmowania wielkich inwestycji bez liczenia się z możliwościami kraju. (...) Znowu zaczęła dominować koncepcja zrzucania wyłącznie na robotników odpowiedzialności za błędy gospodarcze, spadek wydajności, wzrost kosztów produkcji. Ciągle krytykowano robotników za to, żenię są dostatecznie ofiarni, nie mają dostatecznego entuzjazmu (...) Zwiększono opodatkowanie chłopów, przeprowadzono wiele ukrytych podwyżek cen. Powrócono do polityki forsowanej kolektywizacji wsi. (...) Powrócono do ograniczania prywatnej inicjatywy w dziedzinie usług. W ciągu 1955 r. w samym tylko Budapeszcie zmuszono do przerwania działalności usługowej 7583 prywatnych rzemieślników. (...) drastycznie przyhamowano import i spożycie. Kultura i nauka znalazły się wśród dziedzin szczególnie dotkniętych nadmiernymi "oszczędnościami" (...) To "oszczędzanie" na kulturze w niemałej mierze miało się przyczynić do popchnięcia do opozycji wielkiej części inteligencji. (...) Zahamowanie procesu naprawy błędów i nawrót do dawnej, skompromitowanej polityki w dziedzinie życia politycznego i gospodarki, powodowały rosnący sprzeciw przeważającej części węgierskiego społeczeństwa. Wiosna 1956 r. przyniosła wyraźne nasilenie krytycznych nastrojów w skali ogólnokrajowej. Powszechne zniezadowolenie wywołał brak wyciągnięcia na Wgrzech jakichkolwiek wniosków z uchwał XX Zjazdu KPZR, potępiających błędy i wypaczenia kultu jednostki. Zwołane w parę tygodni po XX Zjeździe -12-13 marca 1956 r. plenum KC WPP zamiast zmian przyniosło tylko kolejną próbę ukrywania i minimalizowania błędów. (...) Brakjakichkolwiek zmian na marcowym plenum i klajstrująca, wybraniająca dotychczasową linię polityczną rezolu-cja plenum wywołuje powszechne rozczarowanie wśród węgierskiego społeczeństwa. Wyrażone na plenum optymistyczne oceny sytuacji w kraju znajdowały się w jaskrawym kontraście z pogłębiającymi się trudnościami kraju. W tym czasie w wielu miastach nasiliły się trudności w zaopatrzeniu w chleb i tłuszcze. Doszło do pierwszych strajków. Coraz donośniej krytykowano opóźnienia w demokratyzacji życia publicznego. Malały wpływy tych, którzy wierzyli, że samej partii uda się doprowadzić do niezbędnych reform dla dobra socjalizmu. (...) Ludzie byli znużeni brakiem wyjścia, opieszałością władzy, spóźnianiem się ze wszystkim, brakiem jakiegokolwiek wpływu społeczeństwa na decyzje administracji, indolencją biurokracji (podkr. wwyd. książkowym- J.R.N.). Wielu z tych, którzy jeszcze 539 w 1953 i 1954 r. gotowi byli poprzeć partię i zainaugurowany wówczas program przemian, coraz częściej przechodzą teraz na drugą stronę barykady, wiążą się z siłami wrogimi systemowi, jako takiemu. Nie uzdrowiły sytuacji postanowienia lipcowego plenum KC w 1956 r. Na plenum, pod wpływem wydarzeń poznańskiego Czerwca, zdecydowano się na usunięcie Rakosie-go z funkcji pierwszego sekretarza K.C i wprowadzenie do władz kilku dawniej represjonowanych działaczy partyjnych. (...) Niestety, również i lipcowe plenum nie było wolne od połowiczności i niekonsekwencji. Szczególnie negatywne skutki miało wybranie na pierwszego sekretarza partii E. Geró, najbliższego współpracownika Rakosiego, niemal równie jak i on skompromitowanego udziałem w wypaczeniach w latach 1949-1953 i bezpośrednio odpowiedzialnego za kryzys węgierskiej gospodarki. Geró wystąpił z koncepcją rozpoczęcia nowej polityki partii i rządu od "czystej karty" w ten sposób, że zamiast otwartego ujawnienia błędówiichkrytyki przyjmie sięzasadę: "nie mówmy o przeszłości". (...) Nazbyt powierzchowne zmiany, brak konsekwentnej realizacji kursu odnowy wewnątrz partii i aparatu władzy uniemożliwiajązahamowanie coraz potężniejszej opozycji wobec kierownictwa. Następuje wyraźna radykalizacja nastrojów. (...). W tej sytuacji dochodziło tylko do dalszego zaostrzania się napięcia politycznego (...). Na dzień 24 października 1956 r. wyznaczona została solidarnościowa manifestacja z Polską pod pomnikiem Bema. Tego dnia rozpoczęły się dramatyczne parotygodniowe wydarzenia węgierskie, które wstrząsnęły podstawami ustroju na Węgrzech, postawiły kraj na skraju wojny domowej. Za cztery "stracona lata" 1953-1956, uparte hamowanie i sabotowanie niezbędnych zmian przez grupę Rakosiego-Geró musiały zapłacić ciężką cenę naród i partia węgierska (podkr. w wyd. książkowym- J.R.N.). (...) Albański stalinizm Określony przez angielskie czasopismo "The Economisfjako "Talleyrand z Tirany", obdarzony niezwykłymi zdolnościami do zimnej kalkulacji, E. Hodża parokrotnie potrafił przetrwać najgroźniejsze ataki dzięki wygłaszanym w odpowiednim momencie taktycznym samokrytykom i poświęcaniu szeregu swych najbliższych współpracowników jako kozłów ofiarnych. Pierwsze dwa lata po wyzwoleniu były okresem ciągłego umacniania się pozycji głównego przeciwnika Hodży - Koczi Dzodze, który nie przebierał w środkach w walce o zdobycie pełnej władzy w partii. W kilka lat później, już po usunięciu Dzodze ze wszystkich piastowanych przezeń funkcji, oficjalnie oskarżono go o to, iż w latach 1941-1948, 540 łącząc w swych rękach funkcję sekretarza organizacyjnego partii (sprawy kadrowe) z funkcją ministra spraw wewnętrznych, wprowadził w partii, z pomocąprzewodniczącego centralnej komisji kontroli partyjnej - Pandi Kristo, reżim terroru, bez skrupułów używając sił bezpieczeństwa do usuwania z partii wszystkich tych, którzy stali na drodze do realizacji jego planów. Wielu czołowych działaczy partyjnych, a nawet członków KC i Biura Politycznego poddał Dzodze sekretnemu nadzorowi służby bezpieczeństwa. W listopadzie 1947 r. Dzodze wręcz nie dopuścił do uczestniczenia w obradachBiuraPolitycznegojed-nego z jego członków, Bedri Spahiu, który -jak później stwierdził Hodża - od 1946 r. bił pod nadzorem służby bezpieczeństwa, przy czym nikt o tym nie wiedział. W późniejszych oficjalnych oskarżeniach pod adresem Dzodze zarzucano mu m.in., że wykorzystywał swą funkcję dla przygotowania materiałów, mających posłużyć do skompromitowania i usunięcia Hodży i jego zwolenników. W 1949 r. w czasie procesu, oskarżono Dzodze między innymi o to, że chcąc zdyskredytować grupę Hodży zlecał swym agentom wysyłanie ze Szwajcarii kompromitujących listów do szeregu czołowych osobistości w kierownictwie partii. Listy te były następnie "przechwytywane" w Albanii przez policję Dzodze. Zdarzały się również próby wymuszania w więzieniu zeznań na aresztowanych poprzednio działaczach prawicowych, celem wydobycia od nich materiałów, wskazujących na rzekome powiązania z różnymi czołowymi działaczami KPA. (...). Zdawało się, że grupie Hodży grozi ostatecznie rozbicie. I właśnie wtedy nadszedł tak zbawczy dla Hodży i Shehu moment decydującego kryzysu w stosunkach jugosłowiań-sko-radzieckich-rezolucjaBiura Informacyjnego z czerwca 1948 r., potępiająca Jugosławię. Hodża natychmiast wykorzystał ten fakt dla skupienia wokół siebie wszystkich osób z kierownictwa KPA, niechętnie nastawionych do wpływów jugosłowiańskich w Albanii. Już l lipca 1948 r. rząd Albanii wypowiedział wszystkie porozumienia gospodarcze z Jugosławią, jako sprzeczne z suwerennością Albanii. W ciągu kilku miesięcy Hodży udało się całkowicie wyeliminować grupę Dzodze i Kristo z kierownictwa KPA. (...). W albańskiej partii komunistycznej od września 1948 r. przemianowanej na Albańską Partię Pracy zapanował kult jednostki - Envera Hodży. Typowym zjawiskiem stały się przybierające monstrualny charakter czystki polityczne - konsekwencja nadmiernej podejrzliwości Hodży, który raz już znalazłszy się o krok od wyeliminowania z rządu przez konkurenta - K. Dzode, chciał teraz za wszelką cenę zapobiec powtórzeniu się jeszcze raz podobnej ewentualności. Wciąż mnożyły się najbardziej absurdalne oskarżenia o titoizm czy trockizm pod adresem najbardziej zaangażowanych działaczy partyjnych, weteranów ruchu rewolucyjnego. W 1950 r. aresztowano i stracono za "titoizm" kilku członków KC na czele z byłym ministrem przemysłu Abedinem Shehu. W 1955 r. przyszła kolej na usunięcie z partii 541 pod zarzutem działalności antypaństwowej byłych członków Biura Politycznego APP: Bedri Spahiu - oskarżyciela politycznego w procesie Dzodze i szefa wydziału propagandy KC oraz Tuk Jakowe - byłego przewodniczącego związkóow zawodowych i przewodniczącego Zgromadzenia Ludowego (albańskiego parlamentu). Zostali oni później aresztowani. Można by mnożyć przykłady tego typu. Intensyfikacji presji sprzyjała ustawa z 26 lutego 1951 r. o zwalczniu i karnym ściganiu działalności organizacji terrorystycznych wymierzonych przeciw organom władzy. Zawierała ona następujące artykuły: - art. l. Śledztwo w związku z działalnością organizacji terrostycznych nie może trwać dłużej niż 10 dni. - art. 2. Akt oskarżenia przekazuje się oskarżonemu na jeden dzień przed rozprawą sądową. - art. 3. Rozprawa sądowa odbywa się bez uczestniczenia stron. - art. 4. Nie zezwala się na apelację od wyroku sądowego, jak również na zwrócenie się oskarżonego o laskę. - art. 5. Wyrok wykonuje się natychmiast po ogłoszeniu. (...) (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Od momentu zakończenia Zjazdu w maju aż do końca 1956 r. w Albanii nastąpiła cała seria aresztowań osób podejrzanych o spiskowanie z obcymi mocarstwami. W istocie rzeczy represje trafiały znowu przede wszystkim w tych wybitnych działaczy partyjnych, których Hodża mógł się obawiać jako potencjalnych konkurentów na jego stanowisko, w wypadku, gdyby musiał zdać rachunek z jaskrawego łamania praworządności socjalistycznej w okresie swych rządów. Miedzy innymi z rozkazu Hodży aresztowano i rozstrzelano, wraz z mężem - generałem D. Ndreu (mimo prób wstawiennictwa ze strony KC KPZR) - długoletnią członkinię Biura Politycznego APP, Lirę Gegę, mimo iż w momencie stracenia znajdowała się ona w stanie zaawansowanych ciąży. (...). Jak podkreślał A. Mikojan w przemówieniu, wygłoszonym na XXII Zjeździe KPZR - w Albańskiej Partii Pracy zapanowała w tym czasie tak zareklamowana przez premiera Mehmet Shehu na Zjeździe APP zasada, iż ktokolwiek, w czymkolwiek nie zgadza się z kierownictwem, temu nalepy plunąć w twarz, dać w mordę, a jeśli trzeba - strzelić kulę w łeb. Mikojan zacytował również inne "oryginalne" stwierdzenie M. Shehu, podkreślaj ące, iż Stalin popetnil tylko dwa biedy, to, ze umari przedwcześnie, i to, że nie zdążył zlikwidować całego kierownictwa KPZR (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Wypaczenia rządów Hodży w Albanii stały się prawdziwą tragedią narodu albańskiego, tragedią całej albańskiej partii komunistycznej. Na XXII Zjeździe KPZR zada- 542 no pytanie: Gdzież są teraz ci komuniści, którzy zakładali partię, którzy walczyli przeciwko faszystowskim najeźdźcom włoskim i niemieckim ? Prawie wszyscy oni padli ofiarą Krwawych aktów zemsty Mehmet Shehu i Emera Hodży. Z pierwszego 9-osobowego tym&asowegoKC, wybranego w 1941 r. pozostała dotąd w partii zaledwie jedna osoba - Enver Hodża, z KC wybranego w 1943 r. pozostały w partii tylko dwie osoby łącznie z Hodża, a z 31 osób KC wybranego w 1944 r. tylko 9 osób. (...). Fragmenty obszernego (28 stron maszynopisu) artykułu pt. "Albania rewolucja i nacjonalizm", który miał ukazać się w "Polityce" z 26 września 1971 r. Podjąłem się napisania tekstu o dziejach powojennej Albanii na podstawie wielojęzycznej literatury, licząc, że ze względu na bardzo krytyczny wówczas oficjalny stosunek w Polsce do Albanii Hodży jako fanatycznego sojusznika dogmatycznych Chin, będę mógł sobie pozwolić na maksymalną krytykę pewnych cech komunistycznego systemu, l chyba zbytnio "przedobrzyłem" w barwności opisu metod działań albańskiego komunistycznego ministra spraw wewnętrznych Koczi Dzodze i późniejszych czystek Hodży (sprawy te stanowiły dominującą część tekstu). Wzbudziło to czujność cenzury, która zatrzymała tekst. Później zatrzymanie wsparte zostało decyzją MSZ. Tam uznano, że w ogóle nie należy podejmować spraw Albanii i odpowiedni zapis utrzymano na wiele lat. Przekonałem się o tym, gdy spróbowałem znów podjąć tematykę zbrodni politycznych w Albanii, dla odwrócenia uwagi pod pseudonimem Karol Kicki, na łamach krakowskiego "Zdania". W 13 lat po wstrzymaniu pierwszego mego tekstu o Albanii, cenzura ponownie wstrzymała mój kolejny wielostronicowy tekst na ten sam temat. Albania -- czas "czystek" Pierwsza połowa 1949 r., ukoronowując triumf Hodży nad frakcją Koczi Dzodze, przyniosła skrajne nasilenie "czystek" w partii i administracji państwowej. Bedri Spahiu, niegdyś nadzorowany przez policj ę bezpieczeństwa z rozkazu Koczi Dzodze, stał się teraz publicznym oskarżycielem na procesie wytoczonym przeciwko Dzodze w maju 1949 r. Bedri Spahiu, pałający osobistąnienawiściądo Dzodze, nazwał go "potworem o ludzkiej twarzy" i pytał: "Czy widzieliście tego potwora jak pefzal, próbował przejść do ataku według najgorszych metod tmckistowskich i potem jak się wycofywał pokonany i rozbrojony, zaprzeczał poprzednim zeznaniom i ponownie zeznawał, po czym znów, powracał do zeznań w sposób tak (chorzowski, iż myślałem, że nigdy w waszej karierze sadowej ani wy, panowie sędziowie, ani wy, adwokaci obrony, nie widzieliście podobnego typu człowieka. Widzieli- 543 ście go jak obiecywał, że nie wypowie więcej ani słowa, a potem znów słyszeliście jego głos akceptujący to, czemu się sprzeciwiał zaledwie kilka minut przedtem, widzieliście go, jak zaprzeczał oskarżeniom wytaczanym przeciw niemu przez jego kompanów, aby przyznawać im słuszność już na następnych posiedzeniach, widzieliście go płaszczącego się i miotającego jak węża, skręcającego się jak skorpion, osaczony przez ogień". Oskarżony o "zdradzieckie knowania na rzecz titowskiej Jugosławii", Dzodze został skazany na karę śmierci i stracony. Surowe wyroki ugodziły również w najbliższych współpracowników Koczi Dzodze. Między innymi Pandi Kristo, były członek Biura Politycznego KPA, były przewodniczący Państwowej Komisji Kontroli i minister bez teki, został skazany na 20 lat więzienia; Vesko Koletsi, wicemunister spraw wewnętrznych i zastępca członka KC na 15 lat więzienia. Ogółem, ocenia się, że czystka polityczna, która zaczęła się od eliminacji grupy K. Dzodze, dotknęła swym zasięgiem 14 na 31 członkóow KC APP i dwie trzecie spośród 109 deputowanych do Zgromadzenia Narodowego. Proces Dzodze, pierwszy z serii procesów "agentów titoizmu" w Europie zachodniej, spowodował niezwykle poważne zaostrzenie stosunków Albanii z Jugosławią. Fragment obszernego, wstrzymanego przez cenzurę, szkicu pt. Tirana w zamkniętymi drzwiami, który miał być opublikowany w 1984 roku pod pseudonimem Karol Kicki na lamach krakowskiego "Zdania". Twardy kurs czy reformy Począwszy od grudnia 1981 roku najskrajniejsze siły dogmatycznego "betonu" w Polsce próbowały przez kilka miesięcy wykorzystywać przykład "rozprawy z kontrrewolucją" na Węgrzech po 1956 r. odpowiednio szeroko go nagłaśniając, jako wzór odpowiednio "twardego" rozprawienia się z opozycjąw Polsce. Celom tym posłużyło kilkakrotne nadanie w telewizji polskiej tuż przed puczem Jaruzelskiego z 13 grudnia 1981 r. i w pierwszych tygodniach po jego przeprowadzeniu straszliwego węgierskiego filmu o tym, jak rozprawiono się z węgierskim powstaniem 1956 r. Wnioski były wyraźne (niektórzy z czołowych aparatczyków, w tym bonzów telewizji nawet tego nie ukrywali): w Polsce trzeba równie ostro jak na Węgrzech zabrać się do rozbicia opozycji nie cofając się nawet przed wyrokami śmierci. Tego typu "interpretowania" przykładu węgierskiego były prawdziwie niebezpieczne w ówczesnej sytuacji. Postanowiłem im przeciwdziałać wykorzystując swą pozycję jako osoby, która dużo częściej niż ktokolwiek inny w Polsce przedstawiała różne rozwiązania węgierskie po 1956 roku. Chodziło o "odstrzelenie" przedstawicielom polskiego 544 betonu ich możliwości dalszego powoływania się na węgierskie wzory, pokazując, że Kadar, bardzo wysoko ceniony przez Jaruzelskiego i Rakowskiego wcale nie może być przedstawiany tylko jako symbol twardych represji, lecz wręcz przeciwnie jako symbol reform i długotrwałych poszukiwań porozumienia z narodem. W tym celu opublikowałem 24 kwietnia 1982 r. w "Polityce" dłuższy tekst "Jak Węgry wychodziły z kryzysu", w którym szczególnie mocno zaakcentowałem to, że kadarowskie kierownictwo po 1956 r. szybko zrozumiało, iż na dłuższą metę nic nie pomogą żadne metody administracyjne, potrzebny jest dialog z narodem, kompromisy i reformy. Krytycznie oceniałem tych, którzy: "Me wyciągając żadnych wniosków z kompromitacji starych metod rządzenia, pragnęli znowu oprzeć funkcjonowanie władzy wyłącznie na sile wojska i bezpieczeństwa" W artykule z upodobaniem stosowałem mąulubioną metodę pisania o takich sprawach, którą żartobliwie określałem jako metodę pisania "hop za cytat". Polegała ona, nie ukrywam, na bardzo wybiórczym cytowaniu odpowiednich fragmentów wypowiedzi Kadara przestrzegającego przed skupianiem się na metodach policyjnych, uważaniu, że tylko władze bezpieczeństwa są godne zaufania, lekceważeniu bezpartyjnych i wrogim stosunku do ogółu inteligencji. Oto niektóre ważniejsze fragmenty z mego artykułu w "Polityce" z 24 kwietnia 1982 r. pt. "Jak Węgry wychodziły z kryzysu": Ciężki wstrząs, jaki przeżyły Węgry na jesieni 1956 r., bardzo szeroka skala ówczesnej opozycji przeciw partii i rządowi w początkach jego działania, długotrwałe strajki - stająsię źródłem ponawianych ostatnio uproszczonych porównań sytuacji Polski AD 1980-1982 z Węgrami w 1956 r; odnosi się to także do podobnej diagnozy choroby: tam spisek imperialistyczny, tu spisek imperialistyczny, tam kontrrewolucja, tu kontrrewolucja. Autorzy uproszczonych porównań nie dostrzegają, że sytuacja Węgier w 1956 r. diametralnie różniła się od sytuacji Polski 1980-1982. Punkt startowy węgierskiej partii po4 listopada 1956 r. był też zupełnie odmienny niż punkt startowy polskiego kierownictwa partii i rządu po 13grudnial981 r., całkowicie odmienna była też sytuacja gospodarcza i polityczna kraju. (...). Niektórzy odwołują się dziś u nas do przykładu Węgier bezpośrednio po 1958 r, wyłącznie jako wzoru zbrojnej i administracyjnej "twardej" rozprawy z opozycją. Po-mijajązaś milczeniem fakt, jak mocno już wtedy, w najtrudniejszym okresie po 1956 r. kierownictwo WSPR i rząd Kadara, równolegle do walki z opozycją, stosowały wielowarstwowe, nader różnorodne metody polityczne dla przyciągnięcia i pozyskania na trwałe mas. A przecież właśnie te metody polityczne, stosowane konsekwentnie i cierpliwie, uważane były przez kierownictwo węgierskie za zasadniczy, nieodzowny warunek zapewnienia autentycznej, trwałej stabilizacji politycznej i konsolidacji, zapobieżenia permanentnym kryzysom. 545 I właśnie te węgierskie metody i doświadczenia, "lekcja 1956 r", a nie uproszczone porównania sytuacji Węgier z Polską, najbardziej zasługuje nanasząuwagę. Podobnie jak fakt, że WSPR od początku odrzuciła pozornie wygodniejszą i wypróbowaną drogę - skoncentrowania się wyłącznie na administracyjnych metodach utrwalania władzy. Spójrzmy więc bliżej na konkretne węgierskie doświadczenia. Przywódcy WSPR niejednokrotnie akcentowali, że nigdy nie zapomniana przez nich iskrupulataie studiowana "lekcjal956 r." stała sięnaWęgrzechnajważniejszągwarancją demokracji socjalistycznej. Jak to wyraził kiedyś J. Kadar: ,Mamy tylko jednąpartię polityczna, ale powinniśmy ciągle pracować takjak gdyby było 20 partii i tajne głosowanie na co dzień. To jest jedyna droga zdobycia poparcia narodu. Tego się już nauczyliśmy". W konsekwencji katastrofalnych skutków długotrwałej polityki "zygzaków" w latach 1953-1956, hamowania niezbędnych reform i zmian tak długo aż doszło do katastrofy, Węgrzy przywiązują szczególnie wielką wagę do gruntownego naprawiania raz zauważonych i publicznie skrytykowanych błędów, niedopuszczenia do powrotu do błędnych praktyk raz przez partię uznanych za szkodliwe. Za jednąz najważniejszych lekcji wynikłych z wydarzeń październikowych uznano stwierdzenie, jak wielkim niebezpieczeństwem dla partii znajdującej się u władzy jest samozadowolenie i samozadufanie, lekceważenie codziennego pozyskiwania mas. Stąd tylekroć powracające w wystąpieniach węgierskich przywódców wezwania do niezagu-biania ciągłych kontaktów z masami, uczenia się od mas, badania ich nastrojów i natychmiastowego reagowania. J. Kadar: "Ważne jest, gdy dobrze znamy nasze cele, ale warto od czasu do czasu obejrzeć się do tyłu i zobaczyć, czy jeszcze ktoś za nami idzie". (...). Wprowadzeniu nowelo stylu działalności partii musiała towarzyszyć ciągła walka z przejawami różnych tendencji sekciarskich, z dawna zakorzenionymi nawykami pracy, ze zbiurokratyzowaniem i z nieufnością wielu członków partii do ludzi bezpartyjnych. Dziś wydaje się wprost zdumiewające, jak bardzo silne były jeszcze na prze-lomie 1956 i 1957 r. pozycje rzeczników innej drugi, tendencje zachowawcze, pozycje ludzi, którzy "niczego się nie nauczyli" w czasie tragicznych wydarzeń październikowych i marzyli o powrocie do wygodnych, starych, rdkosistoskich metod działania. Nie wyciągając żadnych wniosków z kompromitacji starych metod rządzenia, pragnęli znowu oprzeć funkcjonowanie władzy wyłącznie na sile wojska i bezpieczeństwa, zabrania się "twardą ręką", wyłącznie metodami administracyjnymi, za wszelkie przejawy autentycznej i wyimaginowanej opozycji (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Zwolennikom tego typu postaw wszystko wydawało się dziecinnie proste, wystarczy twarde, zdecydowane, administracyjne działanie bez wahań i cofnięć, a szybko 546 zrobi się porządek. Wszystko to już wszak wypróbowano w czasach Rakosiego. Janos Kadar tak scharakteryzował szkodliwe skutki rozpanoszenia się tego typu poglądów w' węgierskiej partii przed 1956 r.: "Po zdobyciu władzy wśród towarzyszy pracujących na kierowniczych stanowiskach, a nawet wśród towarzyszy pracujących w organizacjach niższego typu, zrodziły się fałszywe iluzje, że jeśli tylko każdy instrument władzy, milicja, prokuratura, sądy, armia itd. są w naszych rękach, to jest możliwe, jak to oni określali, »szybkie rozpracowanie wroga«- i nie jest rzeczą ważną codzienne pozyskiwanie mas. Myślę, że to właśnie w pierwszym rzędzie było źródłem, błędów". Kierownictwo WSPR od początku dostrzegało niebezpieczeństwa, jakimi groziłoby partii upowszechnienie tendencji dogmatycznych i odwetowych. Sam Janos Kadar niejednokrotnie zwracał uwagę na potrzebę zdecydowanego przeciwstawienia się próbom forsowania skrajnie nietolerancyjnęj polityki wobec ludzi, polityki "mnożącej wrogów" (...). Sam J. Kadar niejednokrotnie akcentował, iż partia prowadzi walkę przeciw siłom prawicowej opozycji w imię stworzenia nowego, prawdziwie praworządnego systemu, w pełni zabezpieczonego przed możliwościąpowtórzenia się tak typowych dla, minionego okresu wypadków drastycznego łamania praworządności socjalistycznej. Między innymi w przemówieniu wygłoszonym na kraj owej konferencji WSPR w dniu 29 czerwca 1957 r. Kadar stwierdził: "...Musimy być jednak ostrożni, aby w kołach różnych organów bezpieczeństwa państwowego nie odżył duch awangardyzmu, poczucie, że na żadnej innej sferze działalności państwowej nie można w pełni polegać i, że tylko Władze Bezpieczeństwa Państwowego są w pełni godne zaufania. Jeśli pozwolilibyśmy znowu na utrwalenie się takiego poglądu, sami wykopalibyśmy przez to grób dyktatury proletariatu". Do najważniejszych elementów "lekcji 1956 r." na Węgrzech należało sformułowanie w czerwcu 1957 r. i stanowcze zaakcentowane ważnej do dzisiaj, zasady polityki wewnętrznej WSPR, iż bezpartyjni mogą piastować wszystkie stanowiska społeczne czy państwowe - najniższe czy najwyższe, oczywiście poza funkcjami partyjnymi. (...). Węgierska stanowczo zaakcentowała i realizuje w praktyce zasadę, że buduje so-cj alizm nie dla kilkuset tysięcy komunistów, ale dla l O milionów Węgrów. Bardzo znacznie zmniejszono zasięg nomenklatury przy obsadzie stanowisk. (...). Ze względu na szczególnie silne trudności polityczne, występujące w różnych dziedzinach kultury i nauki przejawy opozycyjności dużej części inteligencji, wielu członków WSPR nabrało skłonności do potępiania w czambuł całej inteligencji jako warstwy "kontrrewolucyjnej" i chciało "posadzić ją na ławie oskarżonych". Wielu członków partii uważało, że żaden inteligent nie nadaje się do partii. Jeszcze w sierpniu 1957 r. w artykule publikowanym w organie KC WSPR "Nepsza-badsag" skrytykowano jako przejaw sekciarskiego stanowiska fakt, iż: "niektórzy to- 547 warzysze głoszą: dajcie nam spokój z nauką, widzieliśmy w październiku, do czego prowadzi wykształcenie". Kierownictwo partii stanowczo przeciwstawiło się nastrojom antyinteligenckim (...). Przywódcy WSPR nie mająw sobie nic z tak typowego dla wielu polskich polityków - począwszy od margrabiego Wielopolskiego - lekceważącego podejścia do swego narodu, twierdzeń, że: "D/a Polaków można zrobić wszystko, z Polakami nigdy". Uważają, że należy przede wszystkim działać z Węgrami, z takimi, jacy są, ze wszystkimi ich wadami, których nie zmieni się nagle w ciągu roku czy dziesięciolecia. (...). Jak to przywódcy WSPR już niejednokrotnie akcentowali, mały naród węgierski już bardzo wycierpiał w przeszłości i należy za wszelką cenę oszczędzić mu dalszych zbędnych cierpień i ofiar. Wszystkiego, co nie jest konieczne. Wiąże się z tym tylekroć podkreślana potrzeba liczenia się z realnymi warunkami w kraju i umiejętności kompromisu. Jak to kiedyś wyraził J. Kadar: "Życie zmusza nas do pewnego stopnia do kompromisu, ale kompromisu to dobrym znaczeniu tego słowa. Nie potrzebujemy kompromisu, który nas opóźnia; potrzebujemy decyzji, które uwzględniają wymogi realnej sytuacji... Czasami mówię, żezwiązekpomiędzymarksizmem-leninizmem, socjalizmem, komunizmem, węgierska klasą robotniczą i węgierskim narodem nie polega wcale na tym, że mamy wspaniałą teorię i będziemy ją wypróbowywać na l O milionach eksperymentalnych obywateli. A jeśli teoria jest dobra, to będzie działać. Ja myślę o tym odwrotnie: powodem, dla którego marksizm-leninizm i cały system idei komunistycznej istnieje jest zapewnienie, aby 10 milionów Węgrów miało się lepief\ Mój artykuł, tak odbiegający od ówczesnego tonupohuldwań przeciw opozycjii wyrażający poprzez węgierskie przykłady ostrą krytykę zamordyzmu, wzmacniania roli sił bezpieczeństwa, nagonki na inteligencję, sprowokował liczne listy od czytelników z wyrazami poparcia dla moich tez: Szczególnie usatysfakcjonował mnie bardzo długi listp. Romana Łukaszka z Chorzowa, którego Autor pisał:, postanowiłem po raz pierwszy w moim 46-letnim życiu napisać to co myślę i czuję" (w reakcji na mój artykuł). Oto parę szczególnie wymownych uwag zawartych w liście p. Łukaszka do mnie: "(...) Szanowny Panie, chciałbym, aby Pański artykuł przeczytało jak najwięcej ludzi, a w szczególności zaś aby przeczytali go nasi wieczni " odnowiciele " i wyciągnęli jak najwięcej wniosków. W artykule pisze Pan, że Węgrzy potrafili wyciągnąć odpowiednie wnioski z lekcji, która była im zadana w 1956 roku. Wtej sytuacji ja zastanawiam się, czy członkowie naszych władz wyciągnęli prawdziwe wnioski nie z jednej ale z trzech (1956, 1970, 1980) (...) Widać, że Partia i Władza nie wyciągnęła wniosków z ostatniej zadanej jej lekcji. A powinna, jak pisze Pan w artykule, »obejrzećsię do tylu i zobaczyć, czy jeszcze ktoś za nią idzie«. Może nawet się ogląda, ale widzi chyba tylko tłumek 548 skompromitowanych »wiecznych odnowiciela (...). Czyżby naszych polityków historia się nie imała? W tym kontekście przytoczę Pana zdanie »...polityka oparta wyłącznie na spodkach administracyjnych i policyjnych, przy równoczesnym zaniedbaniu metod politycznych, musiałaby na dłuższą metę okazać się zabójczą dla partii i socjalizmu«. Zdanie to powinno posłużyć organom władzy za motto (...). Nie można siłą uszczęśliwiać narodu, który tyle razy zawierzył, a zawsze został oszukany. Nie można budować socjalizmu tylko dla paru tysięcy komunistów (...), ale dla 35 milionów Polaków, jak to Pan pisze w stosunku do Węgrów (...)." Na ostatniej, 9 stronie listu jego Autor pisał: "chciałbym na koniec zauważyć, iż nie społeczeństwo jest dla władzy, a na odwrót. Wymowa mojego artykułu oczywiście nie mogła się podobać w kręgach partyjnego betonu, który wcześniej gorączkowo usiłował wciąż powoływać się na Węgry jako odpowiedni przykład tego, jak należy twardo, po kadarowsku rozprawiać się z "kontrrewolucyjnymi" przeciwnikami. Główny organ partyjnego beton "Rzeczywistość" (nr 3 z 1982 r.) przypuściła na mnie gwałtowny atak piórem niejakiego Eugeniusza Wąsika pt. "Przestrzegam przed plagiatem". Autor "Rzeczywistości" piętnował mnie za "nachalnie nicowany wątek gangreny dogmatyków" i twierdził, że Polska nigdy nie wy-szłaby z kryzysu, gdyby poszła lansowaną przez mnie drogą "jakiegoś modelu węgierskiego". Odpowiadając na atak "Rzeczywistości", opublikowałem w "Polityce" z 7 sierpnia 1982 r. tekst "Dość już tych wertepów", przestrzegając przed kolejnym zbaczaniem na wertepy dogmatyzmu, tak ulubione przez "Rzeczywistość". Stwierdzałem: "Silą siłą, i jeszcze raz siłą - oto jedyna kuracja zalecana przez Wąsika (...) Węgrzy nie poszli po linii najmniejszego oporu i nie ograniczyli się do metod administracyjnych i policyjnych. Przeciwnie (...)". Zyskałem poparcie dla swych tez w niektórych pismach pozawarszawskich. W "Przekroju" z 15 sierpnia 1982 r. komentowano:, Jak wynika z polemiki, Nowak nie wierzy w argumenty siły i w przeciwieństwie do swego oponenta uważa, że to władza powinna sobie pozyskiwać zaufanie społeczeństwa, a nie odwrotnie". Ryszard Janowski w "Głosie Wybrzeża" z 15 sierpnia 1982 r. jednoznacznie zakwalifikował mego przeciwnika już w tytule swego artykułu "Co piszczy w betonie?" 5 września 1982 r. "Rzeczywistość" ponowne wydrukowała wcześniejszy atak Wąsika przeciwko mnie, a 12 września 1982 r. opublikowała kolejny atak pt. "O ku-glarstwie i dogmatyzmie" pióra Stanisława Hłodzika. Autor "Rzeczywistości" szczególnie mocno oburzał się na "nadużywanie" przeze mnie zarzutu dogmatyzmu i stwierdzał, że "nadużywanie tego określenia (...) legło upodstawa naszego narodowego nieszczęścia (...). Nadużywanie epitetu dogmatyzmu dla paraliżowania wszelkiej obiektywnej informacji, w czym zresztą celują zachodnie rozgłośnie, wyrządziło i wyrządza 549 naszemu narodowi niepowetowane szkody". Hłodzik atakował mnie również za traktowanie reformy jako panaceum na wszelkie dolegliwości", krytykując to, że: "D/a J. R. Nowaka reforma węgierska jest nieomal praźródfem wszelkich osiągnięć, przyhamowanie reformy przyczyną wszelkiego zła". Do tego sporu o najnowsząhistorię Węgier prowadzonego z wyraźnymi aluzjami do aktualnych spraw Polski stopniowo coraz silniej zaczęła "włączać się" cenzura. Beton partyjny robił, co mógł dla przyhamowania przeciwników "twardego kursu". W początkach grudnia 1982 r. cenzura wstrzymała w "Polityce" drugi odcinek mego, pisanego wraz z kolegą z PISM - Markiem Grelą, artykułu o Węgrzech (pierwszy ukazał się w "Polityce" z 27 listopada 1982 r. pt. "Ciągłość przez zmiany". Najwyraźniej cenzorom nie podobało się szczególnie mocne akcentowanie we wstrzymanym tekście tego, iż reformom gospodarczym muszą towarzyszyć odpowiednio szerokie reformy polityczne, bez których nie będzie sukcesu. W cenzurze wyraźnie musiał się pojawić jakiś zapis na eksponowanie reformatorskich rozwiązań węgierskich. Bowiem już wkrótce potem, w grudniu 1982 r., krakowska cenzura zatrzymała w tamtejszym miesięczniku "Zdanie" mój kilku-nastostronicowy artykuł "Niebezpieczeństwo dogmatyzmu", nawiązujący do doświadczeń węgierskich i mój drugi tekst "Nie mnożyć wrogów". W początkach 1983 r. cenzura zatrzymała mój obszerny (22 strony) artykuł w "Przeglądzie Technicznym" o węgierskiej reformie gospodarczej pt. "Węgierskie wyzwanie". W tekście akcentowałem absolutną współzależność reform gospodarczych i politycznych oraz przestrzegałem, na przykładzie wcześniejszych doświadczeń węgierskich, przed kosztami opóźniania reform. W lipcu 1983 r. cenzura wstrzymała publikacjęw "Zdaniu" mego artykułu "Węgry. Z historii dialogu". Po różnych, długotrwałych odwołaniach artykuł wreszcie ukazał się w listopadzie 1983 r. W omówieniu na łamach "Ładu" (3-4 kwietnia 1983 r.) dyskusji na temat reformy gospodarczej w PZKS-ie pisano: "Odwołując się do doświadczeń węgierskich Leszek Balcerowicz przestrzegał przed fetyszyzowaniem przeprowadzanych tam reform. W tej kwestii trudno przecenić wagę wystąpienia Roberta J. Nowaka (...). Z omówienia cenzura wycięła dokładnie wszelką informację na czym polegała "trudna do przecenienia" treść mego wystąpienia (wskazywałem na negatywne skutki zaniedbań reform politycznych i skupienia się tylko na gospodarce -jak to zrobili Węgrzy). Po tych wielokrotnych negatywnych doświadczeniach z zakazami cenzury na długo wyłączyłem się z akcentowania na łamach prasy wniosków z aktualnych reformatorskich doświadczeń węgierskich. Widząc takie bariery skupiłem się na przygotowywanych przeze mnie wyborach z myśli XIX-wiecznej: Cypriana Norwida i gen. I. Prądzyńskiego. Pomimo tego zablokowania przez cenzurę od grudnia 1982 r. moich "węgierskich odwołań" przeciw polityce twardej ręki miałem jednak pewną satysfakcję. W każdym 550 razie dzięki moim publikacjom, akcentującym wybrany przez Węgry w latach 60. model reform, przeszkodziłem partyjnemu "betonowi", począwszy od wiosny 1982 r., w nieskrępowanym powoływaniu się na Węgry Kadarajako prawdziwy wzór twardych metod dla Polski. "Betonowi" pozostał w tym kontekście wzór Czechosłowacji husakowskiej, ale był on w Polsce dużo mniej przyciągający od wzoru węgierskiego "najweselszego baraku w obozie" ze świetnym zaopatrzeniem i równie świetną gastronomią. Warto to dziś przypomnieć podobnie jak rozmiary konsekwentnych ingerencji cenzury w różne moje proreformatorskie teksty w latach 1982-1983.0 sprawach tych ingerencji na ogół niewiele wiedziano szerzej w tamtych latach, poza członkami redakcji, w których cenzura zablokowała możliwość ukazania się moich tekstów: "Polityki", "Przeglądu Technicznego" i "Zdania". Podobnie jak szerzej nieznane pozostały różne ingerencje cenzury w moich tekstach z tematyki histeorycznej dla "Radaru" w 1982 i 1983 r. Zbrodnie komunizmu W publicystyce historycznej niejednokrotnie powracałem do tematyki zbrodni komunizmu w Polsce, piętnując brak postępu w ich rozliczaniu i przemilczanie nazwisk wielu stalinowskich katów, typu mordercy sądowego Stefana Michnika. Dumny jestem z tego, że jako pierwszy wystąpiłem (na wieczorze autorskim w Galerii Jana Pawła II w styczniu 1999 roku) z apelem o ekstradycję Stefana Michnika. Postulat ten podjęła wkrótce potem redakcja "Naszej Polski" w oficjalnym piśmie do minister sprawiedliwości Hanny Suchockiej. Rozliczyć do końca Niewiele jest ostatnio spraw tak szokujących, jak dokumenty przywiezione do Warszawy przez Jelcyna. Nagle, z dnia na dzień, przerwany zastał trwający od miesięcy festyn kłamstw kreujących generała Jaruzelskiego na polskiego patriotę, z patriotycznym bólem "ratującego swój naród" wprowadzeniem stanu wojennego. Przecież manipulowane sondaże stwierdzały, że większość narodu wyraża dziś zrozumienie dla decyzji generała z grudnia 1981 r. Nawet bliskie twórcom polityki "grubej kreski" "Życie Warszawy" przyznało, że w świetle dokumentów z Moskwy pokazujących, że generał Jaruzelski nalegał na Rosjan, by interweniowali w Polsce, coraz wyraźniej jawi się on nam teraz jako zdrajca, zamiast rzekomego Wallenroda. Cała sprawa jest przy tym wielką kompromitacją Adama Michnika, który swe wybielanie generała doprowadził do jakże nagłośnionego wspólnego paryskiego wojażu i skumplowania z twórcą stanu wojennego, przekraczającego wszelkie granice dobrego smaku. Pytanie, dlaczego Jelcyn przywiózł te kompromitujące Jaruzelskiego dokumenty do Polski na miesiąc przed wyborami? Najpewniej stało się to na prośbę Wałęsy. Nasz prezydent tak długo pielęgnował "lewą nogę", aż sam się przeraził, że tak pięknie wyrosła. Nagle przeraził się groźby sukcesu wyborczego SLD. Na dodatek przywódca SdRP Kwaśniewski od paru miesięcy zaczął niedwuznacznie podkreślać, że na prezydenta to Wałęsa zupełnie, ale to zupełnie się nie nadaje. SdRP-owska "Trybuna" zareagowała 552 na pierwsze informacje o sensacyjnych dokumentach z Moskwy ze skrajnym oburzeniem, uznając je za manewr przedwyborczy. Pewno tak jest. Nie zmienia to jednak wymowy dokumentów, prawda pozostaje prawdą, bez reszty obciążającą Jaruzelskiego. Teraz chodzi o to, czy ujawnione prawdy będą miały ciąg dalszy, czy doprowadzą do pełnego wyświetlenia prawdy o Jaruzelskim and company, o ich antynarodowej roli w grudniu, 1981 r. i potem. Tylko sąd będzie mógł to w pełni ocenić i sprawę doprowadzić do końca. Chodzi przecież nie tylko o samego Jaruzelskiego, lecz o wyjawienie pełnej prawdy o obozie polskiej Targowicy. Musi być jednak natychmiast położony kres dotychczasowej praktyce zacierania śladów o przestępstwach PZPR i SB i otwarcie autentycznego procesu rozliczeń z całą ponurą przeszłością. Procesu tak mocno hamowanego w opanowanym przez byłych towarzyszy sądownictwie i prokuraturze. Spójrzmy tylko na to, jakie są dotychczasowe skutki długotrwałego flirtu "różowych" i "czerwonych" wraz z jego skrajną patologią- bruderszaftami Michnika i Jaruzelskiego? Przez ponad cztery lata - od czerwca 1989 r. - nie doprowadzono do rozliczenia niemal żadnej sprawy, zbrodni stanu wojennego i blisko stu mordów politycznych dokonanych przez Nieznanych Sprawców z SB. Patrząc na dotychczasowe rezultaty działań wymiaru sprawiedliwości po czerwcu 1989 r., można zgodzić się z opinią, że -jak dotąd - mordercy z SB mogą spać spokojnie. Dotychczasowa bezkarność Nieznanych Sprawców morderstw politycznych lat 1989-1993 grozi zarówno utrzymaniem starych tajniackich więzi mafijnych, jak i obaw przed ich siłą. Czy społeczeństwo wreszcie zdoła wymusić wejście na drogę prawdziwego rozliczenia? I to nie tylko z drobnymi esbeckimi płotkami, jak to czasem się robi w myśl popularnego dziś powiedzenia: Sprawiedliwość w Polsce jest jak pajęczyna, węża przepuści, muchę zatrzyma. Czas zabrać się za rozliczenie z głównymi inspiratorami zbrodni. Tak jak kiedyś apelował Kornel Ujejski: O! rękę karaj, nie ślepy miecz! Idziemy do wyborów. Od nas zależy, czy wreszcie wygrają siły chcące ostatecznego zerwania z wszechobecną tolerancją wobec Zła. Tekst publikowany na łamach "Ładu" z 12 września 1993 Kronika niesprawiedliwości Minęły już ponad cztery lata od wyborczego triumfu "Solidarności" w 1989 r., a nadal brak wyjaśnienia ogromnej części zbrodni popełnionych przez "sprawców nieznanych" z SB. 553 Opinię publiczną bulwersuje dymisja szefa gdańskiego UOP Adama Hodysza, człowieka który za komunistów przesiedział 4 lata w więzieniu za to, że działał jako wtyczka gdańskiej "Solidarności". Opinia publiczna jest zdziwiona, ale właściwie to nie ma się czemu dziwić. Od kilku lat wciąż odwleka się wyjaśnienie tego, kim byli inspiratorzy mordu na księdzu Jerzym Popieluszce. Od ponad roku toczy się bez większych efektów rozprawa przeciw generałom byłego MSW: Władysławowi Ciastoniowi i Zenonowi Piątkowi, oskarżonym o sprawcze kierowanie zbrodnią zabójstwa księdza Popie-łuszki. 6 września br. ogłoszono o kolejnym odroczeniu procesu na październik. W całym przebiegu tego procesu zjawiskiem nagminnym jest zasłanianie się dawnych pracowników MSW wyjątkowym, wręcz chronicznym brakiem pamięci we wszystkich sprawach. Główni oskarżeni, Ciastoń i Płatek, odpowiadają teraz z wolnej stopy i nadal zachowująmilczenie korzystając z przysługującego im prawa odmowy udzielania wyjaśnień. Fatalne skutki przyniosło odsunięcie od sprawy prokuratora Andrzeja Witkowskiego, który w okresie od czerwca 1990 do grudnia 1991 r. prowadził śledztwo w sprawie okoliczności śmierci księdza. Zwierzchnikom Witkowskiego wyraźnie nie odpowiadała jego chęć wyjścia ze śledztwem poza MSW i wyjaśnienia decyzji politycznych dotyczących prześladowania ks. Popiełuszki. Witkowski domagał się również, by śledztwo wobec Ciastonia i Płatka objęło całość spraw kierowanego przez nich związku przestępczego w IV Departamencie MSW: podpalenia samochodu kardynała Henryka Gulbinowicza, porwania dziennikarza "Spotkań" Janusza Krupskiego i napadu na mieszkanie ks. Andrzeja Bardeckiego. Skrajnie przewleka się i opóźnia proces osób obwinionych o udział w pacyfikacji kopalń "Manifest" i "Wujek" w grudniu 1981 r. Ciągle znajduje się kolejne preteksty do odroczeń procesu najczęściej z powodu "zasłabnięć" kolejnych oskarżonych oficerów ZOMO. W kwietniu 1993 r. poinformowano o umorzeniu procesu w sprawie zastrzelenia trzech osób podczas demonstracj i w Lublinie w sierpniu 1982 r. Proces umorzono, bo "zabrakło dowodów". W sprawie tej sąd odesłał wcześniej prokuraturze akta do uzupełnienia z adnotacją przypominającą o kilku świadkach, którzy opisali wygląd strzelających funkcjonariuszy. Ludzie z prokuratury nie kiwnęli j ednak nawet palcem w tej sprawie, nie zatroszczyli się nawet o ustalenie personaliów funkcjonariuszy. Wobec nie wykrycia sprawców przestępstwa umorzono sprawy o śmiertelne postrzelenie trzech osób w Gdańsku i Wrocławiu przez funkcjonariuszy MO. Podobnie stało się ze sprawą doprowadzenia przez funkcjonariuszy SB do samobójstwa nękanego przez nich groźbami działacza "Solidarności" z Jeleniej Góry. 554 Prokuratura odwleka T Szczególnie jaskrawym przykładem opieszałości sądów w rozliczeniu ze zbrodniami lat osiemdziesiątychjest sprawa Grzegorza Przemyka. Tu trudno mówić o braku dowodów, akurat tu w ostatniej chwili nie pozwolono na zniszczenie milicyjnych akt operacyjnych, czego domagała się Komenda Główna MO. Akta te licząwiele dziesiątków tomów. Od początku tropy zbrodni były jasne - prowadziły do pracowników komisariatu na Jezuickiej, gdzie zatłuczono Przemyka. W 1990 r. były oficer MO ujawnił, że milicjantów z komisariatu na Jezuickiej przez dwa dni uczono, jak mają zeznawać. Wśród oskarżonych o śmiertelne pobicie Przemyka był - poza dwoma milicjantami - również wysoki funkcjonariusz Komendy Głównej MO, b. dyrektor Biura Dochodzeniowo-Śledczego. Nowy proces w sprawie zabójstwa Grzegorza Przemyka miał się rozpocząć w listopadzie 1991 r. po trwającym od maja 1990 r., śledztwie. Na kilka tygodni przed terminem doszło jednak do zaskakującego zwrotu, który doprowadził do dramatycznego odwleczenia całej sprawy. Prokurator Błażej Sobierajski, który prowadził dotąd śledztwo w sprawie Przemyka i udzielił prasie obszernych wywiadów na ten temat, nagle odszedł z prokuratury do prywatnej firmy. Sprawa przeciągnęła się na kolejne kilkanaście miesięcy. W majubr. w Sądzie Wojewódzkim informowano, że nie wyznaczono jeszcze nawet sędziego - sprawozdawcy, nie mówiąc o terminie. Sąd umarza Nie widać żadnych postępów w ujawnieniu sprawców wielu innych głośnych zbrodni lat osiemdziesiątych, w tym dokonanych w 1989 r. zabójstw księży: Stanisława Su-chowolca, Stefana Niedzielaka i Sylwestra Zycha. Największąprzeszkodąw wykryciu sprawców zbrodni stał się fakt przestępczego zniszczenia teczek ewidencji operacyjnej księży w 1989r. na rozkaz generałów SB: byłego wiceministra Henryka Dankowskiego, gen. Tadeusza Szczygła i gen. Krzysztofa Majchrowskiego. 21 lipca 1993 r. trzech generałów SB stanęło przed sądem rejonowym w Piotrkowie Trybunalskim pod zarzutem zniszczenia wspomnianych akt operacyjnych. W procesie prowadzonym za zamkniętymi drzwiami zapadł niebywały werdykt - sprawę umorzono. Sąd powołał się na to, że nawet w przypadku skazania oskarżonych wyrok nie byłby wyższy niż dwa lata i uznał, że w tej sytuacji ich przestępstwo podlega amnestii z 7 grudnia 1989r., która darowuje wszystkie czyny zagrożone karą poniżej dwóch lat. Tylko dzięki sprzeciwowi oskarżyciela będzie mogło dojść do ponownego rozpatrzenia sprawy tych generałów SB. 555 Zniszczenie wspomnianych akt operacyjnych uniemożliwiło między innymi dostarczenie dowodów, które potwierdziłyby w decydujący sposób oskarżenia przeciwko wysokim funkcjonariuszom SB w Bielsku Białej, oskarżonym o zamiar zabójstwa księdza Adolfa Chojnackiego. Oskarżenia te wysunął były funkcjonariusz SB Kazimierz Sulka, dręczony wyrzutami sumienia. Po przewlekłej, kilka lat toczącej się sprawie i kolejnych próbach jej umarzania przez Sąd Wojewódzki w Bielsku Białej, w marcu 1993 r. sąd ostatecznie umorzył postępowanie karne, stwierdzając, że kara wobec oskarżonych nie przekroczyłaby 2 lat więzienia, a więc podlega amnestii z 1989 r. Ktoś z parafian słysząc tenwyrok, rzucił sędzinie pod nogi worek z monetami, krzycząc: "Oto wasze judaszowe srebrniki!" Weryfikacji brakuje W polskim sądownictwie również płacimy wysoką cenę za osławionąpolitykę "grubej kreski". To wpływ tej polityki doprowadził do zrezygnowania z tak potrzebnej weryfikacji sędziów i natychmiastowego usunięcia przynajmniej niektórych z nich, wsławionych służalczościąw ferowaniu bezwzględnych wyroków, takich jak Andrzej Grzybow-ski, który wydał na Ewę Kubasiewicz wyrok dziesięciu lat więzienia, o rok wyżej niż żądał prokurator z Marynarki Wojennej. Te dziesięć lat więzienia było karą za strajk w Wyższej Szkole Morskiej. Strajk trwał 28 godzin i zorganizowany został po wprowadzeniu stanu wojennego. Po 1989r. zweryfikowano negatywnie tylko lOprocentprokuratorów. Wszystko to rzutuje dziś na postępowanie sądów i prokuratur, które nie znajdujądość czasu na rozliczenie się ze zbrodniami SB. Mająza to tym więcej czasu na rozprawianie się z osobami z obecnej opozycji. Do ponurej groteski urasta na przykład fakt, że Prokuratura Rejonowa w Wałbrzychu przez ponad półtora roku zajmowała się przesłuchaniem 4,5 tysiąca osób (!) w sprawie o sfałszowanie podpisów na listach wyborczych. Chodziło o podpisy popierające w 1991 r. kandydata na senatora z ramienia PC - Antoniego Borkowskiego. Nie został on wybrany i, jak ustaliło śledztwo, nie miał nic wspólnego z fałszowaniem podpisów. Co więcej, i bez tych 673 podpisów, które uznano za fałszywe, i tak miał grubo ponad trzy tysiące głosów popierających. Wszystko to nie przeszkadzało Prokuraturze w nękaniu kilku tysięcy osób, wywodzących się ze środowiska opozycyjnej PC. Kaci triumfują Stare wraca do MSW, policji i sądów w coraz szybszym tempie. W lipcu br. oskarżono o naruszenie tajemnicy służbowej dziennikarza krakowskiej telewizji, który ujawnił, że 556 szef jednej z jednostek policyjnych zajmował się w przeszłości ochotniczo rozbijaniem niepodległościowych demonstracji. Dzięki vetu prezydenta Lecha Wałęsy utrzymano przywileje emerytalne funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa oraz Informacji Wojskowej. O katów zadbano, dużo gorszy jest los ich ofiar. Jesienią 1992 r. zawiadomiono Krystynę Gzikową, wdowę po zastrzelonym w grudniu 1981 r. górniku kopalni "Wujek", że wstrzymuje jej się wypłatę renty "z powodu braku uprawnień". Decyzję swąZUS tłumaczył tym, że prawo nie przewiduje renty za zastrzelenie w zakładzie pracy, a wszak nie był to wypadek pod ziemią. Na dodatek do śmierci górnika doszło nie podczas pracy, lecz w czasie strajku. Skandalem jest fakt, że przez tyle lat nikt nie zadbał o prawne uregulowanie problemu odszkodowań dla rodzin ofiar zbrodni ZOMO i SB. Obowiązujące przepisy nadal faworyzująw różnych sferach życia najbardziej nawet skompromitowanych ludzi ze starych układów. Przykładem był choćby uroczysty pogrzeb osławionego generała-Gazrurki - Każmierza Witaszewskiego w marcu 1992 r. Generał - symbol bezpieczniackiego betonu, który w 1956 r. chciał rozpraszać manifestantów z pomocą osławionych gazrurek, został pochowany na Powązkach w asyście kompani honorowej, z salwami nad grobem i z odznaczeniami niesionymi na poduszkach. Wszystko na zasadzie automatycznego zastosowania obowiązujących wciąż przepisów. Starzy funkcjonariusze wracająna wysokie stanowiska w MSW, UOP i policji, częstokroć nawet awansują. Płk. Jasik, b. pierwszy sekretarz PZPRwwywiadzie PRL-owskim, oskarżany o zniszczenie w okresie do stycznia 1991 r. wielu ważnych akt wywiadu PRL został w czerwcu 1993 r. awansowany na doradcę ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego. Wcześniej w styczniu 1993 r. wiceszefem UOP został funkcjonariusz dawnej SB, oficer MSW od 1972 r. płk. Gromoslaw Czempiński. Niewykrycie sprawców blisko stu zabójstw politycznych doby stanu wojennego i nierozliczenie do końca ordynarnych esbeckich przestępstw, grozi zarówno utrzymaniem starych tajniackich więzi mafijnych, jak i obaw przed ich siłą. Tekst publikowany na lamach " Gazety Polskiej" z 23 września 1993. Mordercy są wśród nas 7 czerwca telewizjaprzedstawiłajednąznajdramatyczniejszych^ew;z/';?iaabtyczfl/-nych Dariusza Baliszewskiego. Była to audycja bezprecedensowa. Chodziło o wytoczoną w sądzie sprawę z oskarżenia byłego oficera Informacji Wojskowej w czasach stalinowskich przeciw historykowi, który "śmiał" napisać o roli tego oficera w śledztwach lat 50. Dożyliśmy więc już tego, że ci, którym się "upiekło" dzięki dobrotliwości wymiaru spra- 557 wiedliwości i "grubej kresce", mogą dziś w poczuciu całkowitej bezkarności występować przeciw autoromksiążekposzukujących prawdy o czasach stalinizmu. Śledczy składający skargępopełnił jednak bardzo poważny błąd. Złożył skargę, wyraźnie przekonany, że wszystkie jego dawne ofiary już nie żyją. Dzięki Dariuszowi Bahszewskiemu mogliśmy jednak zobaczyć szereg z nich. Osoby stare, wymęczone, schorowane, w tym jedna staruszka o kulach, przypominały okrutne prawdy, wyrażały nadzieję, że dojdzie wreszcie do jakiejś formy spóźnionego zadośćuczynienia. Telewidzom przypomniano jedną z najhamebniej-szych zbrodni doby polskiego stalinizmu - stracenie 19 oficerów marynarki wojennej i lotnictwa. Wśród straconych byli między innymi: komandor Józef Zbigniew Przyby-szewski, w 1939 dowódca odcinka obrony Helu, bohater walk o Kępę Oksywską, komandor Stanisław Mieszkowski, dowódca obrony Helu w 1939, podpułkownik Władysław Minakowski, niegdyś lotnik ze słynnego Dywizjonu 304. Przypomnijmy, że rodziny niewinnie skazanych były wówczas dodatkowymi ofiarami bezwzględnych prześladowań. Począwszy od zarządzanej przy karze śmierci całkowitej konfiskaty mienia. Do rodzin straconych oficerów przychodził komornik i zajmował posiadane rzeczy - mogły zostać tylko najniezbędnięjsze sprzęty: łóżko na każdego i po dwa krzesła. Do tego dochodziły różnego typu blokowania w życiu osobistym. Weźmy na przykład historię dzieci bohaterskiego oficera z dywizjonu 304 - podpułkownika Władysława Minakowskiego. Jego synowi Wiesławowi zamknięto po maturze drogę na studia. Dopiero w 1956 mógł rozpocząć studia, ale i wtedy uznano, że syn "wroga ludu" nie powinien studiować w Warszawie, lecz w Białymstoku. W Białymstoku "zabrakło" dla niego miejsca w domu akademickim i stypendium. Córka ppłk. Minakowskiego - Bożena jako pierwsza przyszła ze szkoły do domu w czasie rewizji w maju 1951. Popchnięta niezwykle brutalnie, upadła na podłogę, uderzając się i tracąc przytomność. Przez dwa miesiące miała wysokątemperaturę i chorowała na nie wyjaśnioną chorobę, wynikłąz szoku psychicznego i urazu. Zaczęły się pierwsze objawy padaczki. Z powodu choroby musiała po latach przerwać pracęw bibliotece Akademii Nauk nie doczekawszy się prawa do emerytury. Odeszła na rentę inwalidzką. Tych krzywd nie naprawił nikt. Za to oprawcy, winni masakrowania więźniów i haniebnych wyroków, mogli spokojnie spędzać życie na rentach dla zasłużonych, korzystać z lepszych niż standardowe warunków życia, zapewnionych im dzięki "dobrym" PRL-owskim układom. Jak pisano 15 maja 1992 w dramatycznym liście dzieci ofiar zbrodni stalinizmu, publikowanym na łamach "Tygodnika Solidarność": Zbrodniarze-ludobójcy nadalyją na wolności, bezkarni, czasem butni i bezczelni. Żyją nadal wśród nas! Czy w ramach skromnego zadośćuczynienia sprawiedliwości nie powstanie wreszcie chociaż Księga Hańby znazwiskamiwszystkichkatów?Zanimjednak powstanie taka księga, czy 558 nie warto zrobić czegoś więcej dla lepszego upowszechnienia prawdy o ofiarach polskiego stalinizmu i ich katach. Ostatnią7?ewz/ę nafewyczfl/nĄtBaliszewskiego znów pokazano w bardzo późnych godzinach wieczornych, w czasie niewielkiej oglądalności. Na Zachodzie prowadzi się dzieci szkolne na filmy, .Holocaust", "Listę Schindlera", etc. Czas wreszcie i unas, by zatroszczyć się o dużo pełniejsze zaprezentowanie ciemnych kart PRL-owskiej historii. Może w formie cyklu Czasy bezprawia, który wreszcie w odpowiednim czasie telewizyjnym przypomniałby najważniejsze programy dokumentacyjne na temat zbrodni komunizmu, tak długo spychane za rządów prezesa Zaorskiego na czas tuż przed północą. Tekst publikowany na łamach "Ładu" z 26 czerwca 1994 r. Stracone dziesięciolecia Znany brytyjski publicysta, autor książki o polskiej "Solidarności" Timothy Garton Ash pisał: "Żaden kraj nie uczynił w latach osiemdziesiątych więcej dla sprawy wolności w Europie i żaden nie zapłacił wyższej niż Polska ceny". Stwierdzenie Ashajest prawdziwe nie tylko w odniesieniu do lat osiemdziesiątych, lecz do całego okresu powojennego. Polska ze swymi wciąż ponawianymi próbami obro-nywolnościinonkonfonnizmu(1956,1966,1968,1970,1980-91) wciąż torowała drogę buntowniczym prądom wewnątrz sowieckiego imperium, i zapłaciła za to, musiała zapłacić, niezwykle wysoką cenę. Najpierw poprzez ciągłe wypalanie się naj lepszych, najbardziej "niepokornych" jednostek, ich gruntowne izolowanie pod antynarodowymi PRL-owakimi rządami. Aż doszło do wycieńczenia i załamania się społeczeństwa u progu wolności. W 1989 roku niskiego lotu elity zaprowadziły Polskę do ugody w Magdalence - najfatalniejszego w skutkach kompromisu kosztem narodu. Z pomocą "grubej kreski" ułatwiono miękkie lądowanie ludziom PZPR-Bis. Dziś dawni PRL-owacy "dworzanie", wszechwładni w mass mediach, uparcie idealizują stary PRL-wski system, by uzasadnić całe dziesięciolecia swej prokomunistycznej sprawiedliwości. Polski stalinizm Ulubionym zajęciem naszych rodzimych "sierot po komunizmie" jest wybranianie rządów tzw. Polski Ludowej jako nieustannego "mniejszego zła". Służyli Związkowi Sowieckiemu konsekwentnie, ale ratowali kraj przed dużo gorszym terrorem, łagodzili komunizm, który dużo ciężej przygniatał społeczeństwo w Czechosłowacji, NRD, na 559 Węgrzech w Rumunii czy Bułgarii. Stąd wniosek, że należy dużo łagodniej patrzeć na polski stalinizm w jego bierutowsko-bermanowskiej odmianie. Targowiczanie typu Bieruta nie znali żadnej przesady w "usługach" na rzecz sowieckich protektorów. Churchill odnotował rozmowę z przedstawicielami PKWN z 13 października 1944, gdy Bierut z werwą akcentował: przybyliśmy tu, by zażądać w imieniu Polski (!!!), żeby Lwów należał do Rosji. Taka jest wola narodu polskiego". Wiedzieli co czynią. Wszak Stalin w tymże październiku 1944 ostrzegł szefów delegacji PKWN w Moskwie, iż bez "protekcji" sowieckiej "zaraz was odsuną i wystrzelają jak kuropatwy". Czy jak mówił "gdyby nie było Armii Czerwonej to nie byłoby was po tygodniu". Dobrze wiedzieli też kogo reprezentują. Osławiony Hilary Minę, późniejszy dyktator gospodarki PRL-owskiej w 1944 wyznawał o PKWN, iż jest to chuderlawa szkapa, którą trzeba ciągnąć, za ogon, wśród "swoich" nazywał go "rządem idiotów". Dla Polaków koszmar stalinizmu był tym cięższy niż dla innych krajów Europy środkowej, że Polacy przeżywali go jako naród najbardziej wykrwawiony, po pięciu latach wspaniałej walki na wszystkich frontach. Do tego dochodziła krwawa, kilkuletnia rozprawa z pozostałościami Polskiego Państwa Podziemnego, dużo bardziej bezwzględna niż w innych krajach Europy Środkowej. Zapomina się często, że w Polsce wiele okrutnych represji dokonano już w latach 1944-1948, podczas gdy np. w takiej Czechosłowacji dopiero od "dni lutowych" 1948 zaczął się etap rozprawy z prozachod-nią opozycją. Tysiącom morderstw na żołnierzach podziemia towarzyszyła prasowa nagonka, nie znająca granic fałszu i bezwstydu. Po tym jak pozbawiono obywatelstwa polskiego największych polskich żołnierzy drugiej wojny z generałem Maczkiem na czele, ambasador Polski Ludowej w Budapeszcie Alfred Fiderkiewicz zapewniał: "O an-dersowcach mogę tylko tyle powiedzieć, że spokojnie możemy już odmówić nad nimi mszę za umarłych". Do najhaniebniejszych pomysłów bierutowsko-bemmowskiej propagandy należało rozwieszanie obok siebie w kwietniu 1945 roku plakatów "Chwała bohaterskim obrońcom getta!" i "Hańba faszystowskim pachołkom AK!" Walce z "reakcją" towarzyszyło dalsze przetrzebianie kadr starej polskiej inteligencji, niszczenie najlepszych fachowców. Rozpoczęto wojnę z Kościołem. Likwidowano ostatnie enklawy niezależnego myślenia. Ton nadawali rewolucyjni "terroretycy" typu Adama Ważyka, który równocześnie wysławiał wielkość Stalina i piętnował reakcyjną Coca Colę, Cypriana Norwida i podejrzane "kanarki" w poezji Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Skazano na milczenie twórcze między innymi tak wybitnych uczonychjak socjolog Stanisław Ossow-ki, filozof Władysław Tatarkiewicz, logik Kazimierz Ajdukiewicz, usunięto tak wybitnych ekonomistów jak Adam Krzyżanowski czy Edward Taylor. 560 Był to czas rozszalałego terroru UB, bezwzględnych wyroków wydawanych w myśl dyspozycji ludzi typu Bermana, Różańskiego, Fejgina czy Luny Brystygierowej. Atmosferę tych czasów ilustrowała autentyczna historia z Gdyni lat 50-tych. Ludzie zgromadzili sięwjakimś gdyńskim kinie, chcąc obejrzeć zapowiedzianą komedię. Czekają, czekają, a tu ciągle jeszcze zamiast zapowiedzianej komedii mają wstępny dodatek o Stalinie. Minęło 10 minut, 20 minut, półtorej godziny, a sala musi oglądać dodatek o życiu genialnego Josipa Wisarionowicza Dżugaszwili. Wreszcie zniecierpliwieni ludzie zaczęli gremialnie tupać nogami z irytacją. Reakcja była natychmiastowa - szef miejscowego UB nakazał podjechać ciężarówką pod kino i aresztować wszystkie osoby na sali. Zapełniły się smutnej sławy więzienia na Mokotowie, w Rawiczu, Wronkach, Barczewie i Sztumie. Działało ponad 97 obozów pracy, do których kierowano "wrogów ludu", winnych "szeptania" czy rzekomego sabotażu. Rosła niewohicza zależność od Związku Sowieckiego. Jej symbolem stało się oddelegowanie do Polski na stanowisko ministra obrony narodowej marszałka ZSRR Konstantego Rokossowskiego - na prośbę rządu polskiego. W czasie uroczystości oficjalnych skandowano: "Cieszą się miasta, cieszą się wioski, że powróci} Rokos-sowski!" Konstanty Rokossowski, był gruntownie zniszczony (przebywał w ZSRR od 18 roku życia). W złośliwym dowcipie z tego okresu zapytywano: Dlaczego K. Rokossowski ma skośne oczy na portretach? I odpowiadano: Ze zdziwienia, gdy dowiedział się, że jest Polakiem! Szkoły i internaty obiegał popularny dwuwiersz: Wieczór kasza, rano kluski Naród polski, a rząd ruski. Krajowi gorliwcy w stylu Bieruta i Bermana starali się wyprzedzać każde życzenie Stalina na drodze do sowietyzacji kraju. Stalin musiał powstrzymywać Bieruta przed zbyt "pośpieszną" jego zdaniem zmianąpolskiego narodowego, odejściem od Mazurka Dąbrowskiego ku czemuś "w pełni postępowemu". Stalin znał narodowe zdolności oporu Polaków, walka Powstania Warszawskiego go jeszcze utwierdziła w rym przekonaniu, i wolał nie napinać w Polsce struny do ostatnich granic, by nie sprowokować ogólnonarodowego powstania w odruchu determinacji i rozpaczy. Tylko tym można tłumaczyć nie podjęcie w Polsce tak gwałtownych jak gdzie indziej działań dla zwalczania Kościoła, czy przyśpieszenia kolektywizacji rolnictwa. Przypomnijmy mało akcentowany fakt, że aresztowanie Prymasa Wyszyńskiego nastąpiło w kilka miesięcy po śmierci Stalina! Tym, co idealizująBieruta i jego kampanii, warto przypomnieć uparty opór tych ludzi przeciw wszelkim próbom odwilży w Polsce, wyroki śmierci wykonane po śmierci Stalina, fakt, że dopiero "rewelacje" Światły zmusiły polskie komunistyczne władze do pohamowania najstraszniejszych okrucieństw bezpieki. 561 Siermiężna gomulkowszczyzna Powstanie robotników Poznania w krwawy czwartek czerwca 1956, i narastająca fala narodowego zbliżenia z jej kulminacją w październiku 1956 doprowadziły do częściowej zmiany na górze i objęcia władzy przez Gomułkę. Sprzedajni dziennikarze z mediów zrobili wszystko dla przekonania narodu o tym, że następuje autentyczny przełom z Gomułkąna czele. Dokonano pierwszej wielkiej manipulacji wobec Narodu, powtórzono jąwraz z dojściem Gierka do władzy w grudniu 1970 i w czasach kolejnego "przełomu" w 1989 - przez porozumienia Okrągłego Stołu i utworzenie rzekomego "naszego rządu" pod egidąT. Mazowieckiego. W atmosferze fetowanej przez prasę euforii zmian październikowych ukrywano fakt, że w gruncie rzeczy tak zmieniano, aby jak najmniej zmienić. Zamknięcie głównego pisma reformatorskiego "Po prostu" i brutalne rozproszenie manifestacji studenckich w październiku 1957 utrwaliły odwót od reform. Na długo zwyciężyły oportunizm i koniunkturalizm, zgodnie z rozwijaną na ogromną skalę w mass mediach akcją demaskowania polskich "rzucań się" w historii. Tylko "spokój" i "realizm" miały nas uratować. Nieprzypadkowo tak popularne wówczas stało się ironiczne powiedzenie: - Czy w odwilży, czy w zamieci, ja nie mówię - bo mam dzieci! Zapanowała totalna niewiarawjakąkolwiekmożliwość odnowy. Niektórzy wręcz ostrzegali; że w 1956 roku otworzono okna nie po to, by autentycznie przewietrzyć, ale tylko po to, by zobaczyć komu jest duszno. Na każdym kroku demonstrowano niechęć do rozliczenia się z czasami stalinizmu, nawet z najgorszymi zbrodniami tamtych lat. Dopiero List 34 przerwał w 1964 poczucie całkowitego uśpienia, a potem już potoczyły się wydarzenia. Doszło to wielkiego starcia między Kościołem a władząw 1966 roku; w tym publicznego rozpędzenia manifestacji w obronie Kościoła, o czym wyraźnie zapomniano po 1989, eksponując tylko opozycję przedmarcowych komandosów. A potem przyszły wielkie manifestacje studenckie 1968 roku, i wreszcie bunt robotników Wybrzeża, który doprowadził do upadku Gomułki. Polityka, który chciał budować siermiężny system socjalistyczny, bez wyobraźni i rozmachu. Socjalizm aferowy Swoisty rozmach, zwłaszcza w zabiegach o kredyty zagraniczne, i forsowaniu irracjonalnych wielkich inwestycji typu Huty Katowice zademonstrowała za to kolejna ekipa komunistycznych "pragmatyków" na czele z Edwardem Gierkiem. Ich pragmatyzm skupił się raczej na budowie szczegóhego typu socjalizmu aferowego kosztem majątku naro- 562 dowego. Pisano o tym dostatecznie wiele w latach 1980-1981, choć jak zwykle w polskiej historii po 1944 roku niczego nie rozliczono. Popularyzowany przez ludzi z kręgów tygodnika , .Polityka" w sferach inteligencji jako "człowiek Zachodu" i "technokrata", Gierek oparł się podobnie jak Gomułka na ludziach skrajnie niekompetentnych, tyle że z grona młodszych karierowiczów - tzw. pokolenia zetempowsko-samochodowego urodzonego w latach 1926-1936. Kiedy gospodarka zaczęła się walić, i załamały się próby podwyżki cen w 1976, "pragmatyk" Gierek nie zwahał się przed organizowaniem inscenizowanych wieców z "potępieniem warchołów". Końcowe lata rządów Gierka, to równocześnie skrajne zaostrzenie cenzury w myśl tak konsekwentnie realizowanej przez Jerzego Łukaszewicza i Macieja Szczepańskiego propagandy sukcesów. Rycerze "stanu wojennego" Groteskowe wydają się stosowane w 1989 r. con amore przez ludzi typu Geremka i Michnika próby przedstawienia Jaruzelskiego i Rakowskiegojako rzekomych "reformatorów", godnych partnerów dialogu ze stroną solidarnościową. W rzeczywistości "reformatorów" tych obciążał nie tylko stan wojenny, do którego sami przekonywali wysokich rozmówców sowieckich czy NRD-owskich. Chodzi również o to, że przez całe lata od grudnia 1981 do 1988 rzekomi reformatorzy z PZPR nie chcieli w ogóle słyszeć o żadnym dialogu z opozycją. Wciąż aprobowali kolejne posunięcia policyjne i administracyjne przeciw opozycji. Do czasu, gdy zmusiło ich do reform poczucie coraz bardziej beznadziejnej sytuacji gospodarczej Polski i "obozu postępu" w 1988 roku, oraz kolejna fala strajków. Najgorszą konsekwencją siedmiu zmarnowanych lat po grudniu 1981 roku było to, że na dhigo zabiły nadzieje milionów Polaków, powodując między innymi emigrację blisko miliona ludzi, najczęściej młodych, dynamicznych i wykształconych. Kolejni politycy PZPR stawiani przed wyborem między narodem a monopolem władzy, zawsze wybierali ten ostatni. Na szczytach PRL-owskiej władzy zabrakło komunistów, którzy na pierwszym miejscu stawialiby swe obowiązki wobec Narodu. Tak jak było w przypadku paru czołowych komunistycznych polityków Węgier (Nagy, Losonczy w 1956 roku, Pozsgay w 1987 i 1989 roku) czy Czechosłowacji (Dubczek, Młynarz, Smrkowski w 1968 r.). W Polsce od Gomułki do Rakow-skiego dominował dogmat: -Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy. Ściślej trzeba było powiedzieć - Władzy narzuconej dzięki obcym armiom nie oddamy nigdy. I nie oddawali marnując swemu narodowi kolejne lata i dziesięciolecia. Tych lat nie odda nikt. Tekst publikowany na łamach "Ładu" z 24 lipca 1994 r. 563 Jedni rozliczają, inni uprzywilejowują W wielu kraj ach postkomunistycznych coraz większego rozmachu nabieraj ą sądowe rozliczenia ze zbrodniami systemu komunistycznego. Na Węgrzech zabrano się za zbrodnie kadarowskiej bezpieki z grudnia 1956 roku. 80-osobowa komisja Ministerstwa Sprawiedliwości bada wszystkie przypadki masowych represji popełnionych przez służbę bezpieczeństwa, a przede wszystkim faktów strzelania do nie uzbrojonych manifestantów w Eger i Salgótarjan. Działania te uznano za zbrodnie przeciw ludzkości, które w żadnym razie nie mogą ulec przedawnieniu. Na Łotwie od dwóch lat przebywa w areszcie były I sekretarz Komunistycznej Partii Łotwy Alfred Rubiks - grozi mu wyrok 15 lat więzienia za zdradę stanu. W Bułgarii Sąd Najwyższy potwierdził wyrok 7 lat więzienia na byłego przywódcę komunistycznego Todora Żiwkowa. W Czechach Trybunał Konstytucyjny udaremnił próbę podważenia tzw. ustawy antykomunistycznej. Ustawa ta wprowadziła nieprzedawnienie niektórych przestępstw i zbrodni popełnionych za czasów rządów komunistycznych, których z przyczyn politycznych nie można było ścigać do 1989 roku. W Niemczech zapadająkolejne wyroki więzienia przeciw szpiegom dawnej NRD. A Polska... kraj, który przez dziesięciolecia przodował w oporze przeciw komunistycznemu totalitaryzmowi, dziś przoduje (poza Rumunią) w umacnianiu pozycji ludzi ancien regime'u i zabezpieczaniu ich przywilejów. Niedawno pani senator z SLD cynicznie pouczyła opozycję, że za poglądy polityczne trzeba płacić. Mówiła to w kontekście spraw żołnierzy-gómików, których zapędzono w latach 50. do niewolniczej pracy w kopalniach. Postkomuniści zrobili wszystko, co tylko możliwe dla zapobieżenia zadośćuczynieniu tym ofiarom polskiego stalinizmu i przyznania im statusu kombatanta. Z tym większą gorliwościąwalczyli za to o emerytalne przywileje kombatanckie dla katów z UB i SB. Adam Humer i towarzysze zachowują się coraz butniej w sądzie i głoszą, że oni przecież tylko walczyli o porządek i ścigali AK-owców, którzy ten porządek naruszali. Równocześnie utrudnia się zebranie dowodów przeciwko różnym zbrodniarzom z UB i SB. Minister Milczanowski nadal uparcie odmawia dostępu do akt UB i SB, które umożliwiłyby wykrycie sprawców czynów zbrodniczych. W efekcie zablokowano śledztwo w sprawie śmierci studenta Stanisława Pyjasa, zamordowanego w 1977 roku w Krakowie. MSW odmówiło dostępu do nazwisk około 12 tajnych funkcj onariu-szy SB, którzy go inwigilowali. Trwa szturm na urzędy ze strony ludzi dawnej "czerwonej" elity. Ireneusz Sekuła, b. wicepremier w rządzie Rakowskiego, jest wyraźnie nie usatysfakcjonowany preze-surąw Głównym Urzędzie Ceł. Celuje dużo wyżej. Coraz częściej przebąkuje się, że właśnie on zostanie SLD-owskim wicepremierem gospodarczym w rządzie Pawlaka. 564 Nowym dyrektorem Biura Prasowego Rządu został wypróbowany "urbanowiec" - Tadeusz Jadowski. Likwidatorem mienia PZPR mianowano dawnego członka tej partii Marka Walickicgo. Nagle obudził się i prezydent Lech Wałęsa. Zagroził, że dokończy dekomunizację i lustrację. Poniewczasie zauważył, że popełnił samobójczy błąd, wypuszczając złego dżina z butelki przez rozwiązanie parlamentu i doprowadzenie do wyborów w najkorzystniejszym dla postkomunistów czasie. I tak zamienił spolegliwego Chrzanowskiego na Oleksego. Zamieniał stryjek... Dzisiaj Wałęsa coraz bardziej przypomina molierowskiego bohatera Grzegorza Dyndałę, i może równie bezsilnie jak on powtarzać: Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało! Tekst publikowany na lamach "Ładu"'z 6 marca 1994 Pamięć Ostatnie dni przyniosły ważne wydarzenia w ciągłej walce o prawdę o nowszej polskiej historii: Nastąpił wreszcie postęp w tak długo blokowanej, sprawie ujawnienia akt służby bezpieczeństwa. Minister Milczanowski zapowiedział; że począwszy od 31 marca tajne akta z lat 1944-1956 będąjawne dla sądów, prokuratorów i historyków. Jest to decyzja znacząca w sytuacji, gdy jak oceniająhistorycy (m.in. Andrzej Krzysztof Kunert) w ciągu ostatnich lat dostęp do archiwum MSW był chyba nawet trudniejszy niż za komuny, a nawet trudniejszy niż do archiwów sowieckich (to opinia prof. Andrzeja Ajnenkiela). Ta ważna, choć spóźniona o kilka lat decyzja, jestjednak bardzo niepełna. Musimy bowiem nadal czekać na ujawnienie akt po 1956 roku i zbrodni SB. Minister Milczanowski zapowiedział wprawdzie wycinkowo - "ujawnią akta sprawy Pyjasa", ale jest to również ustępstwo bardzo spóźnione. Wiemy, jak długo MSW opierało się naciskom społecznym w tej sprawie. Nie można było badać kulis zbrodni na Pyjasie z powodu blokady dostępu do akt MSW. A co z aktami innych zbrodni, choćby aktami SB i jej konfidentów, sadystycznie prześladujących uczestników protestu ludności Wybrzeża w 1970 roku? Decyzjom o ujawnieniu akt SB, takie po 1956 roku, powinno towarzyszyć przyjęcie w parlamencie ustawy o nieprzedawnieniu zbrodni komunistycznych. Nieprawdziwe są twierdzenia, że nie ma odpowiednich uzasadnień ku temu. Zbrodnia strzelania do bezbronnych manifestantów na Wybrzeżu może być karana jako przejaw ludobójstwa. Tak zakwalifkowano, na przykład, na Węgrzech strzelanie do bezbronnych tłumów w 1956 roku. 565 W związku z Węgrami warto wspomnieć o łagodnie mówiąc, bardzo nieścisłej informacji na łamach cotygodniowego magazynu "Gazety Wyborczej" (z 31 marca). Pisze się tam o obecnym premierze Węgier Gyuli Hornie, postkomuniście, że po 1956 roku wstąpił do nowoutworzonych formacji przywracających socjalistyczny porządek. Jest to chyba nadmierny eufemizm w odniesieniu do węgierskiego ZOMO, w którym służył pan Homw swoim czasie, nota bene o wiele okrutniejszego od polskiego ZOMO. Ludzie z formacji węgierskiego ZOMO (tzw. karhatalom), strzelali do tłumów manifestantów (w jednym tylko Salgótarjan zabito seriami 80 węgierskich patriotów). Ludzie z Węgierskiego ZOMO dokonywali masowych obław i aresztowań, sadystycznie pastwili się nad aresztowanymi. O tym wszystkim nie ma nic w "Gazecie Wyborczej". Choć opisano w niej z przejęciem los brata Homa, zabitego przez antykomunistyczne podziemie i sugerowano, że być może Horn wstąpił do formacji "przywracających socjalistyczny porządek", by pomścić śmierć brata. Ważnym symbolem, w walce o prawdę o najdrażliwszych kartach naszej historii, byłyniedawne, tak wzruszające, obchody 55. rocznicy masakry polskich oficerów w Ka-tyniu. Ważne, że pamięć o Katyniu trwa, że w Polsce można wreszcie godnie czcić pamięć tysięcy polskich oficerów, których zamordowanie było zarazem tak dotkliwym ciosem dla środowisk polskiej inteligencji. Można ubolewać jednak, że wciąż bardzo znaczące kręgi w Rosji blokują pełne wyjaśnienie kulis mordu katyńskiego. Wiacze-sław I. Bragin, wiceminister kultury Federacji Rosyjskiej, wspomniał niedawno w wywiadzie dla "Słowa-Dziennika Katolickiego", że wciąż wpływowi są postkomuniści, spadkobiercy osób, które podpisały w marcu 1940 rozkaz o rozstrzelaniu, bez śledztwa i sądu, blisko 22 tysięcy polskich wojskowych. Stąd nie należy się dziwić temu, co dalej skonstatował minister Bragin: ,J^zecz jasna, że te wpływowe siły nie tylko nie chcą żadnego wyjaśnienia sprawy Katynia i Miednoje, ale wszystkimi sposobami dążą do ukrycia, pomniejszenia, przemilczenia prawdy o tragedii katyńskief. Pamięć o tysiącach zamordowanych oficerów zobowiązuje. W Polsce nie wolno zaniechać starań o ujawnienie pełnej prawdy o ich losie i godnego uczczenia pamięci wszystkich ofiar. Tekst publikowany na lamach "Ładu" z 16 kwietnia 1995 Kto broni stalinowskich katów? 1 lutego 1999 r. na tamach "Gazety Wyborczej" ukazało się jednio z naj-skrajniejszych wystąpień przeciwko pociąganiu do odpowiedzialności stalinow- 566 skich katów- tekst Marka Beylina. Prezentowany niżej tekst, polemizujący z artykułem Beylina, ukazał się w "Naszej Polsce" z 10 lutego 1999 i był przedrukowany na łamach polonijnego "Głosu Polskiego" w Toronto. W "Gazecie Wyborczej" z l lutego 1999 r. ukazał się pełen panikarskięj histerii tekst Marna Beylina w obronie stalinowskich katów i ich mocodawców. Skąd ten jęk, skąd ten strach, skąd ta panika? Jestem przekonany, że nie chodzi tu głównie o sprawę ekstradycji stalinowskiej prokurator Heleny Wolińskiej, która stała się głównym pretekstem do publikacji artykuły Beylina. Chodzi o coś znacznie większego, o obawę przed kamykiem, który pociągnie lawinę, o groźbę żądań dalszych ekstradycj i, a w szczególności tej, której domaga się nasza redakcja w obecnym numerze. Redaktorzy "Gazety Wyborczej" uznali, że w związku ze sprawą Wolińskiej coraz bardziej nieuchronnie; jak miecz Damoklesa, zbliża się groźba wystąpienia o ekstradycję winnego morderstw sądowych kpt. Stefana Michnika, brata naczelnego redaktora "Gazety Wyborczej". A przecież Adam Michnik przez całe dziesięciolecie robił co mógł dla zatuszowania tej "hańby domowej". Myślę, że dziś nie ulega wątpliwości, że całe to żałosne brudersza-ftowe zbliżenie Michnika do Jaruzelskiego miało za główną przyczynę strach przed "zbyt daleko" idącym rozliczeniem z komunizmem, poczucie aż nazbyt wielkiego wspólnego interesu w tej sprawie. Jaruzelski obawiał się rozliczenia Grudnia 1970 r. i zbrodni stanu wojennego. Michnik bał się publicznego ujawnienia, chociażby w odrębnej Księdze hańby, obejmującej winnych stalinowskich mordów sądowych: sędziów i prokuratorów nazwiska swego brata Stefana Michnika, i właśnie zażądania jego ekstradycji. Robił więc, co mógł, aby wspólnie z postkomunistami przeszkodzić "zoologicznym antykomunistom" - jak ich z nienawiścią nazywał - w gruntownej dekomunizacji i w gruntownym rozliczeniu. I oto to wszystko nagle pęka jak bańka mydlana. Stąd ten strach, ta panika, te łamańce artykułu Beylina. Stara się on wybronić "biednych" stalinowskich zbrodniarzy przed karą, twierdząc, że nie wolno stosować wobec stalinowców "ostrzejszych kryteriów odpowiedzialności karnej niż wobec nazistów". A kto je stosuje? Przypomnijmy, ilu nazistów powieszono lub rozstrzelano, jak załatwiono się z Mussollinim i jego zwolennikami we Włoszech, jak bezwzględnie ukarano tysiące kolaborantów we Francji. De Gaulle nie miał cienia litości nawet wobec 35-letniego uzdolnionego pisarza kolaboranta Roberta Brasillacha, którego stracono, nie reagując na prośby o ułaskawienie. A u nas? Ilu stalinowców ukarano i w jaki sposób! Może "Gazeta Wyborcza" zechce poświęcić szeroki artykuł na opis "katuszy", jakich doznali nieliczni ukarani stalinowcy typu Różańskiego w swych krótkotrwałych, ale za to komfortowych więzieniach! 567 Krytyka rozliczeń Marek Beylin wielką część swego artykułu w obronie stalinowskich katówpoświęca na krytyki tych, którzy żądają dziś rozliczeń ze stalinowcami. Przestrzega przed świadectwami byłych więźniów "uproszczonymi lub zmąconymi przez nienawiść", ostrzega przed mieszaniem ,fbyt różnych uczynków", "zbyt różnych odpowiedzialności". On lepiej wie niż polski sąd, który wystąpił o ekstradycję prokurator Wolińskiej do Anglii, że jej nie należy karać. Jej czynuw sprawie gen. Fieldorfa rzekomo nie da się zakwalifikować jako zbrodni. I w ogóle nie powinno się jej rozliczać. A w ogóle, to zdaniem pana Beylina, należy raczej skupiać się na szukaniu zgody niż na podziałach z przeszłości, bo wybory ludzkie w stalinizmie były rzekomo, takie bardzo skomplikowane. Jednego tylko w swym obszernym artykule red. Beylin nie pisze - co faktycznie zrobiła prokurator Wolińska, nie, takich konkretnych szczegółów on nie może podać, bo a nuż jednak czytelnicy zbytnio oburzyliby się na wybranianą przez niego, rzekomo zbyt surowo ocenianą, stalinowską prokurator. Bardzo podobnie postępował Adam Michnik mówiąc o roli swego brata Stefana w czasach stalinowskich, że ją skrajnie przesadzono, że "walono" w niego "nieproporcjonalnie mocno"- eto. A przecież, jak mówił Adam Michnik: Kiedy zapadały najgorsze wyroki, Stefan był dwudziestoletnim człowiekiem, który niewiele rozumiał z tego, co się działo (por. A. Michnik i in.: Między panem a plebanem, Kraków 1995, s. 48). Ani słowa tu nie ma o tym, jakie były te najgorsze wyroki, że były to wyroki śmierci wydane przez jego brata Stefana. Co to za eufemizm "zapadały wyroki" - czemu nie powie wprost, że wyroki wydawał Stefan Michnik?! A teraz przyjrzyjmy się konkretnie roli prokurator Heleny Wolińskiej, w swoim czasie jednej z najbardziej wpływowych nadzorczyń stalinowskiego terroru w Polsce, zastępcy Naczelnego Prokuratora Wojskowego, generała Zarako-Zarakowskiego, oskarżonego o ludobójstwo. Oto, co pisano na temat odpowiedzialności prokurator H. Wolińskiej w bardzo łagodnie skądinąd formułowanym sprawozdaniu komisji powołanej dla zbadania przejawów łamania praworządności przez pracowników Generalnej Prokuratury i Prokuratury m.st. Warszawy: Helena Wolińska-Prokurator Generalnej Prokuratury pracowała w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej na stanowisku szefa Wydziału IV, a potem VII, od roku 1950 do października 1953 r. Wykonując tę funkcję wydawała na wnioski byłego MBP postanowienia o tymczasowym aresztowaniu, mimo iż brak było materiałów uzasadniających podejmowanie tego rodzaju decyzji, a nawet w ogóle jakichkolwiek materiałów. Wolińska nie tylko wydawała bezpodstawnie decyzje o aresztowaniu, ale w wielu wypadkach sankcjonowała nieraz wielotygodniowe pozbawienie wolności przez organy 568 byłego MBP bez postanowienia o tymczasowym aresztowaniu, wydając takie postanowienia dopiero po pewnym czasie od chwili zatrzymania. Nie dysponując przy wydawaniu tych decyzji odpowiednimi materiałami przyjmowała nieraz dowolną kwalifikację prawną, aby uzasadnić właściwość prokuratury woj skowej (...). Z tytułu swej funkcji Wolińska odpowiedzialna jest za brak faktycznego nadzoru nad śledztwami prowadzonymi przez byłe MBP (...). W ten sposób dopuszczono do samowoli organów śledczych, które przez nikogo nie kontrolowane były faktycznymi dysponentami spraw i losów osób aresztowanych. Doprowadziło to do wieloletniego przetrzymywania ludzi w areszcie śledczym w sprawach, które ostatecznie kończyły się umorzeniami (...). Panujący w byłym MBP zdecydowanie wrogi, a nawet nieludzki stosunek do osób aresztowanych, ich rodzin i obrońców, znalazł swój wyraz również i na terenie Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Zarzut ten dotyczył min. i Wolińskiej (...). Dzięki swojej osobistej pozycji i będąc przy tym przez pewien okres czasu sekretarzem POP-Wolińska odegrała szczególną rolęw Naczehej Prokuraturze Wojskowej. Jest rzecząpowszechnie znaną w środowisku Prokuratury Wojskowej, że Wolińska przez swoją apodyktyczną, bez-względnąpostawę oraz przez powoływanie się na bliżej nieokreślone względy polityczne (była żonąE. Jóźwiaka. członka Biura Politycznego KC PZPR i prezesa Najwyższej Izby Kontroli - J.RN.) przyczyniła się do utrzymania w Prokuraturze atmosfery uległości i podporządkowania wobec niepraworządnych praktyk kierownictwa Naczelnej Prokuratury Wojskowej (..)(cyt. za: Trzy dokumenty ujawniające mechanizmy przemocy i gwal-tu w Polsce w latach 1947-1955, "Zeszyty Historyczne", 1984, nr 67, s. 86,88). W sprawozdaniu wskazano między innymi na szczególną odpowiedzialność Wo-lióskiej za samowolne przedłużenie dalszego uwięzienia płk. Wojciecha Borzobohate-go przez prawie trzy lata po odbyciu wyroku. Wolińska - według sprawozdania - nie zareagowała na skargę żony płk. Borzobohatego, wskazującą na ciężki stan jego zdro-wio. W efekcie bezprawnego dodatkowego uwięzienia na skutek działań Wolińskiej płk Borzobohaty wyszedł z więzienia w stanie inwalidztwa (por. tamże, s. 88,89). Najbardziej jednak obciąża prokurator Wolińska rozpoczęcie bezprawnych działań, które doprowadziły do sfabrykowanego procesu i kaźni bohatera Polskiego Państwa Podziemnego gen. Augusta Emila Fieldorfa - "Nila". W świetle tego wszystkiego, co pisałem, prokurator Wolińska rzeczywiście sama nikogo nie zabiła ani nawet nie wydala sama wyroku śmierci. Ona tylko bezprawnie wydała rozkaz aresztowania gen. A.E. Fieldorfa, który umożliwił później jego zabicie. Ona tylko nakazała bezprawnie przetrzymać dodatkowo trzy lata w więzieniu płk. W. Borzobohatego, co spowodowiałojego inwalidztwo. Ona tylko powodowała bezprawne wieloletnie przetrzymywania ludzi w aresztach śledczych. Tylko... 569 Pod opieką cioci z "bezpieki" Jedną z nieprawd, które Beylin próbuje najbardziej hucpiarsko wcisnąć swoim czytelnikom, jest twierdzenie o zupełnej odrębności między kręgami stalinowskich prokuratorów i policjantów, a młodych ideologów. Beylin pisze z całą stanowczością: Sądząc na podstawie różnych relacji - byty to światy odrębne. Szkoda, że Beylin nie pisze, na jakich relacjach się opiera, relacjach ludzi z bezpieki czy byłych "młodych ideologów". Fakty z tamtych czasów wyraźnie pokazują całkowicie odmiennie niż on ówczesne realia. Podobnie jak w Związku Sowieckim, także w stalinizowanej Polsce istniała wręcz doskonała symbioza między ludźmi z bezpieki a partyjnymi ideologami - należeli wszak do jednego frontu ideologicznego. I prawdziwy był właśnie oprotestowywany przez Beylina wizerunek, że stalinowcy należeli do jednego towarzystwa uczęszczającego na te same stalinowskie "salony". Dla wielu z nich nie było to zresztą zbyt trudne. Przypomnijmy choćby dwóch braci Goldbergów. Jeden znich-JacekRóżańsId "wsławił się"jako okrutny kat Polaków, będąc dyrektorem departamentu w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Drugi jako Jerzy Borejsza był komunistycznym dyktatorem prasy i wydawnictw. "Pięknie" ucieleśniał symbiozę obu sfer w stalinizmie Jakub BermanJako członek Biura Politycznego KC PZPR sprawując jednocześnie nadzór nad bezpieką! nad kulturą. Jak wyglądał ten rzekomo "odrębny świat" pokazuje Irena Krzywicka w opisie "fajfiku" u Juliana Tuwima, na który zaprosił między innymi właśnie Bermana i odnosił się do niego z odpowiednią służalczością. Przypomnimy, że Miłosz wyszydzał kiedyś Tuwima właśnie za jego uczestnictwo "na balu w UB". I po co tak kłamać, panie redaktorze Beylin? Można by długo mnożyć podobne przykłady. A rola ciotki Artura Sandauera, osławionej Luny Brystygierowej, znanej z sadystycznych przesłuchiwać jej ofiar, przez lata dyrektor departamentu w bezpiece. Wiadomo, że swych kontaktów z literatami nie ograniczyła do czułej atencji nad siostrzeńcem, bardzo starannie inwigilując środowiska twórcze. Być może szukała tak natchnienia do swego przyszłego zawodu - pisarki (pod pseudonimem Julii Prajs). Beylin milczy jak grób o takim "drobiazgu", jak silny był przepływ kadr między bezpieką, a różnymi innymi dziedzinami: nauką, propagandą. O naczelnikach z MBP, którzy później zostawali ekonomistami czy socjologami. O bezpieczniakach typu Krzysztofa Wolickiego, który później zawędrował do dziennikarstwa. A jak wyglądał ten rzekomy "odrębny świat" w przypadku rodziny redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" Adama Michnika? Ojciec-Ozjasz SzechterJako zaufany towarzysz frontu ideologicznego, pracował na stanowisku zastępcy redaktora naczelnego dziennika-szmatławca "Głos Pracy", organu ówczesnych związków zawodowych jako zastępca ojca Dawida Warszawskiego-Geberta. Matka - Helena Mich-570 nik również należała do frontu ideologicznego jako autorka kłamliwych podręczników. Syn - Stefan Michnik był już tylko winien morderstw sądowych: Dodajmy do tego ciekawostkę. Michnikom trafiło się, chyba tak niezupełnie przypadkiem, mieszkanie przy alei Przyjaciół, w domu zamieszkanym przez prominentów, w tym samym domu, w którym mieszkał sam minister bezpieczeństwa publicznego Stanisław Radkiewicz (według "Wprost" z 22 grudnia 1991 r.). Przypomnijmy że Aleja Przyjaciół, podobnie jak Aleja Róż, były w tamtych latach bardzo "bezpiecznymi" uliczkami "dla swoich" czy raczej dla "onych", pilnie strzeżonych i izolowanych przez bezpiekę ze względu na zamieszkałych tam oddanych towarzyszy (dodajmy: bardzo blisko od głównej siedziby UB na roku Koszykowej i Alei Ujazdowskich). Kto "pogodził się" z władzą? Szczególnie oburzające jest kłamliwe stwierdzenie Beylina, że wówczas we wszystkich kręgach społecznych dominowało pogodzenie się z rzeczywistością. Dlaczego Beylin uogólnia takie "pogodzenie się" rodziny swojej, Michnika i innych kolesiów z "Gazety Wyborczej" na całe społeczeństwo?! Kto się "pogodził" z władzą? Chłopi bezlitośnie uciskami, a jednak umiejący skutecznie oprzeć się jako jedyne chłopstwo w całym tzw, obozie socjalistycznym narzuceniu kolektywizacji. Kościół, który przetrwał, pomimo represji, aresztowania Prymasa Polski i procesów biskupów, jako wielki, niezniszczony autorytet moralny Robotnicy, którzy w czerwcu 1956 r. otwarcie pokazali w Poznaniu, jak bardzo są "pogodzeni z rzeczywistością". Czy tysiące młodych ludzi, którzy zapełniali szeregi wciąż tworzących się nielegalnych organizacji konspiracyjnych?! Przypomnijmy, że w Polsce, w kraju, gdzie rzekomo dominowało we wszystkich kręgach "pogodzenie się z rzeczywistością" już pod koniec 1946 r. liczba więźniów politycznych sięgała 100 tysięcy osób. Nie mówiąc o dziesiątkach tysięcy AK-owców, już wcześniej wywiezionych eszelonami na Sybir. Jak można tak kłamać i tak obrażać Naród?! Pogodzona z rzeczywistością komunistyczną i to wręcz idealnie, była niewielka mniejszość, złożona między innymi z wielkiej części rodzin dzisiejszych redaktorów "Gazety Wyborczej", którzy dalej mogą z lubością wspominać doskonałe warunki, w jakich przebiegało ich dzieciństwo, w odróżnieniu od nędzy i prześladowań, jakie stały się udziałem przeważającej części Polaków. Leszek Żebrowski w świetnym tekście Ludzie UB - trzy pokolenia, zamieszczonym w książce Dekomunizacja i rzeczywistość, Warszawa 1993, opisał niektórych rodziców i pociotków dzisiejszych "herosów" z "Gazety Wyborczej". Pisał o chorążym UB, Krystynie Poznańskiej-Gebert, organizatorce jednego 571 z najokmtniejszych Wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego (w Rzeszowie) w latach 1944-1945, która była-według nekrologu zamieszczonego w "Gazecie Wyborczej"-zawrze wierna ideałom lewicy społecznej. Pisał o ojcu szefa wydawnictwa spółki "Agora" -pani Heleny Łuczywo-funku KPP Ferdynandzie Chaberze, po wojnie zastępcy kierownika wydziału KC PZPR, a później PZPR. Pisał, że zastępcą Adama Michnikajako naczelnego redaktora był Ernest Skalski, syn Jerzego Wukera-Skalskie-go i Zofii Nimen-Skalskiej, pary z Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Krakowie, aprzed wojną fanków KPP. Pisał o szeregu publicystach "Gazety Wyborczej" w kontekście ich rodzin, w tym - Konstantego Geberta (Dawida Warszawskiego) - syna Ireny Poznańskiej-Gebert notabene pierwszej żony Artura Starewicza, wieloletniego sekretarza KC PZPR i Bolesława Geberta, współzałożyciela Komunistycznej Partii USA, a po wojnie ambasadora PRL w Turcji w latach 1960-1967. - Ludmiły Wujec, córce Reginy Okrent w latach 1946-1949 pracownika Urzędu Bezpieczeństwa w Łodzi, a później dyrektora Biura Kadr w Radiokomitecie (z wykształceniem podstawowym!). - Edwarda Krzemienia, syna generała Krzemienia, czyli Maksymiliana Wolfa, kolejno szefa Wydziału Wojskowego Związku Patriotów polskich, potem szefa Gabinetu Wojskowego Bieruta, pełnomocnika do spraw pobytu wojsk sowieckich w PRL, generała brygady Tak, nie ulega wątpliwości, "oni" na pewno "pogodzili się z rzeczywistością" PRL. Jak można jednak mówić o takim "pogodzeniu się" w przypadku przeważającej części Polaków, którzy czasy komunistyczne, a już w szczególności stalinizm, traktowali jako kolejną okupację, kolejną niewolę (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Jak wyglądało to "pogodzenie się" w przypadku okrutnie pacyfikowanej prze KBW i Armię Czerwoną w nocy z 23 maja 1945 r. wioski Czysta Dębina (woj. zamojskie). Uratowana z rzezi Zofia Strzępa opisywała w tekście pt. Tak witaliśmy wolność: Dokonano podpalenia wsi ze wszystkich stron. Do zaskoczonych i uciekających mieszkańców zaciekle strzelano (...). Zraniono też moją siostrę stryjeczną, która z rocznym dzieckiem uciekała przez pola. Ja również, trzymając za rękę ośmioletniego synka - biegłam polami. Na szczęście kule nie dosięgły nas. Słychać było przeraźliwy ryk palącej się trzody i bydła (...). Popalone krowy i konie leżały nogami do góry, widok straszny i pełen grozy (...) (Cyt. za: Ojczyznę wolną racz wrócić, Warszawa 1988, s. 39-40). Tom V znakomitego dokumentalnego wydawnictwa^mi;a&fl/bwflwa?ofa(menfac/i 793^-7 945 przynosi dziesiątki wstrzą-sających relacji o pacyfikacjach, mordach i wywózkach Polaków, których tak zmuszano do "pogodzenia się z rzeczywistością". Zacytuję tylko jeden meldunek z tego tomu (s. 329) z Samy, 13 marca 1945 r.: Krwawa okupacja sowiecka bestialstwem przewyższyła 572 niemiecką. Aresztowania w każdej wsi mordy, gwałcenie dziewcząt, grabież. Aresztowanych dziesiątki tysięcy; wywożą w nieznanym kierunku na amerykańskich samochodach lub torturują nagich w lochach z wodą. Za posiadanie bądź słuchanie radia prywatnie - kula w łeb. Wolno słuchać urzędowe " szczekaczki" zwane obecnie " udami swiazi". Tysiące bohaterów zginęło Czy tym "pogodzeniem się z rzeczywistością" lat 1944-1956 był stukot więziennych chodaków, jęk tysięcy więźniów maltretowanych najbardziej wymyślnymi torturami? (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.) Jedni "najpiękniejsze lata życia" spędzili w więzieniach: we Wronkach, w Fordonie etc., inni opływali w dostatkach rodzin komunistycznych prominentów, zaopatrywali się w sklepach za "żółtymi firankami". Jedni byli karani wyrokami śmierci, jak Jan Kaim, stracony w lipcu 1949 r. z uzasadnieniem w aktach sprawy, [ż jest zbyt inteligentny i mądry, w związku z tym niebezpieczny (por. Q/czyznęwo/nq...op.cit., s. 83). hmi zostawali dyrektorami Biur KadrwRadiokomitecie z wykształceniem podstawowym! Jakże mało ciągle pisze się i wie o losach aresztowanych i maltretowanych więźniów, i o losach ich rodzin, gnębionych szykanami, prześladowanych, pozbawionych częstokroć przez wiele lat najmniejszej nawet wiadomości o losach swych uwięzionych bliskich. Pamiętam dobrze opis, co przeżyła wydawczyni naszego tygodnika pani Maria AdamusJako trzynastoletnia dziewczyna desperacko wystając kolejne miesiące godzinami przed bramą więzienia na Rakowieckiej, by dowiedzieć się czegokolwiek o losie obojga swoich aresztowanych rodziców (jej ojciec spędził 6 i pół roku w celi śmierci). Na szczęście przeżył i wyszedł na wolność w 1958 r. Ale przecież tysiące innych zginęło, nierzadko po nieludzkich torturach. Ginęli najwięksi bohaterowie Polskiego Państwa Podziemnego, bohaterowie walk 1939 r., jak westerplatczyk major SkibyJak zastępca prezydenta StarzyńskiegoChajęcki, jak komandorowie Przybyszewski i Mieszkowski. Tysiące młodych ludzi karano za jakieś drobiazgi (np. za "podejrzane" dokształcanie się wraz z kolegami poza lekcjami z literatury ojczystej) niewolnicząpracą w kopalni węgla czy uranu. Siedemnastoletnia dziewczyna uwięziona wtedy za patriotyzm, maltretowana w więzieniu w Fordonie, nie może do dziś zrozumieć, że Polacy tak łatwo zapomnieli, dopuścili komunę do władzy, pyta: Polsko, co się z Tobą stało? (por. Ojczyznę wolną..., op. cit, s. 164). Nie trzeba pytać! To przez nich, przez takich jak Marek Beylin i jego szefowie z "Gazety Wyborczej" oraz ich grubokreskowych kompanów mamy ciągle wspaniałe fortuny ludzi starej nomenklatury i uprzywilejowane emerytury dla 573 byłych sędziów i prokuratorów-morderców, i bezkarność najbardziej nawet ludobójczych stalinowców (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). To przez takich jak kumpelka Michnika, wybielaczka komunizmu, Terasa Bogucka z "Gazety Wyborczej", oburzająca się na to, że młodzi są bezkompromisowi, bezmyślnie podkreślenie - J.R.N.) potępiają Polskę Ludową, nie rozumieją, że nie wszystko jest takie proste (cyt, za polemicznym wobec Boguckiej tekstem Dominiki Wielowieyskiej w "Gazecie Wyborczej" z 5 września 1995 r.) Z przyczyn objętościowych odkładam na później zajęcie się innymi przekłamaniami Marka Beylina, choćby gorączkową obroną stalinowskich politruków Tadeusza J. Krońskiego, Włodzimierza Brusa czy Zygmunta Baumana. Jest to prawdziwe hucpiarstwo i bezczelność, by jeszcze dziś broniąc takich targowiczan i anty-Polaków jak filozof Kroński, wsławiony "programowymi" zapewnieniami: My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie, bez alienacji (cyt. za listem T. J. Krońskiego z grudnia 1948 r., publikowanym w książce Cz. Miłosza: Zaraz po wojnie, Kraków 1998, s. 318). Krońskiego szumnie obiecującego: Zdławimy polski romantyzm i katolicyzm! (podkr. w wyd. książkowym- J.R.N.) Tfu! Myśląc o nędznych antypolskich karłach typu Krońskiego, jakże zatęskniłem dla ich określenia do któregoś z mocnych słów Marszałka Piłsudskiego. Jak można upaść tak nisko jak Beylin, by wybraniać takich ludzi, przedstawicieli żałosnej sprzedawczykowskiej hołoty, torującej drogę dla sowieckiego najeźdźcy, zabijającą słowem? Można - w "Gazecie Wyborczej"! W tej samej "Wyborczej", w której przedstawiono panegiryczny portret jednego z najaktywniejszych patronów sowiety-zacji polskiej kultury Jerzego Borejszy (Golberga). Człowieka, o którym pisała Maria Dąbrowska w swym Dzienniku wkrótce po spotkaniu: Zawsze, gdy mam się zetknąć z tymi ludźmi, uprzytamniam sobie, ilu najszlachetniejszych ludzi unurzali modą rosyjską w kale, zrobili szpiclami, obcymi agentami (...). Ilu szlachetnych ludzi, świętych niemal, jak Szturm de Stram, stara Krzeczkowska (straciła wszystkich w walce z Niemcami), malarka Krzyżanowska męczy się w tej chwili w więzieniach, gdy ci uzurpatorzy prosperują (por. M. Dąbrowska: Dzienniki powojenne 1941-1949, Warszawa 1996, s. 197). Po cóż jednak przeszkadzać Michnikowi takim oskarżycielskim zapisem Dąbrowskiej, jego rodzina przecież też dobrze prosperowała w tamtych czasach, jego brat szybciutko awansował... A że jakieś tam tysiące Polaków ginęło, gniło w więzieniach. Furda, nie czas o tym myśleć przed kolejnymi przemiłymi pogadusz-kami z Jaruzelskim czy Urbanem. Wybrany do wybraniania stalinowskich katów Marek Beylin, znany jest od dawna, jak zły grosz, jako autor "Gazety Wyborczej", który nie raz już opluwał osoby, 574 niemile widziane w organie Michnika. To on dopuścił się kiedyś haniebnego ataku na Zbigniewa Herberta, głosząc, że Pan Cogito ma kłopoty z demokracją, że bezkompromisowa postawa Herberta zwraca się przeciw demokracji. Później ten sam Beylin z werwą atakował prezesa Sądu Najwyższego Adama Strzembosza, za wymienienie ekonomisty Włodzimierza Brusa (notabene męża prokurator Wolińskiej) wśród najgorszych propagandystów PRL, którzy za swą rolę w totalitaryzacji kraju powinni być pozbawieni tytułów i stopni naukowych. W początkach zeszłego roku sam byłem obiektem oszczerczych pomówień M. Beylina. Obiecałem już wtedy na łamach "Naszej Polski", że zamiast zajmować się detalami -jednym tylko Beylinem sięgnę do obrazu całej "Gazety Wyborczej" jako "Gazety kłamstw i pomówień". Jak widzą Czytelnicy "NP", chociażby z ostatniego mego cyklu: Jak " Gazeta Wyborcza " walczy z Kościołem, swą obietnicę już częściowo zrealizowałem. Trzeba przyznać, że "Gazeta Wyborcza" umie zachować wciąż tę samą, "odpowiednią" linię. Jest to linia twardej, niewzruszonej obrony stalinowskich katów, zwłaszcza tych żydowskiego pochodzenia i opluwania polskiej przeszłości i polskich patriotów. Jest to linia wybielania stalinowskich politruków na czele z Jerzym Borejszą (Goldbergiem) i Goebbelsem radiowej propagandy komunistycznej - Stefanem Martyką. I równoczesnego opluwania Herberta i licznych innych twórców patriotycznych, systematycznego podważania autorytetu wielkiego Papieża-Polaka oraz szkalowania rozlicznych wybitnych postaci polskiego Kościoła (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Grudniowy dramat 13 grudnia 1981 r. zapisał siew mej pamięci głównie 10-minutową sekwencją wydarzeń. Włączyłem wówczas radio o godzinie 6 rano i usłyszałem słowa gen. W. Jaruzelskiego o sta nie wojennym. Zaszokowany natychmiast sięgnąłem po telefon - odpowiedziała głucha cisza. Wyjrzałem przez okno, zobaczyłem czołg. Później zaś było już tylko pośpieszne niszczenie niektórych notatek i uprzedzanie znajomych w sąsiedztwie. Dopiero jednak o godzinie 10.00 ostatecznie uwierzyłem, że nastąpiło coś nieodwracalnego, gdy na próżno szukałem w radiu ulubionych "60 minut na godzinę". Później słyszałam o opinii jakiegoś partyjnego decydenta, który twierdził, że w Warszawie były dwa główne centra aktywnej kontrrewolucji: region Mazowsze i program III Polskiego Radia. 575 Intelektualiści w kajdankach Tylko powoli zaczęła się wyłaniać świadomość o przebiegu i następstwach grudniowego stanu wojennego. O internowaniu Wałęsy i tysięcy innych ludzi z "Solidarności" i licznych intelektualistów, prowadzonych w kajdankach, takjak dzisiejszy premier Tadeusz Mazowiecki. O samobójstwie świetnego publicysty "Życia i Nowoczesności" Jerzego Zielińskiego i o śmiertelnych ofiarach z kopalni "Wujek". Telewizyjni Tumanowicze w mundurach dawali sygnały do kolejnych, "polowań na czarownice". Jeden z ówczesnych ministrów profesorów wsławił się wypowiedzią apeluj ącą: dusimy zdobyć się na czeską odwagę posiania krnąbrnych intelektualistów do szklenia okien". Całe społeczeństwo przywykłe od dziesięcioleci do mini-swobód i relatywnej wolności słowa, zwłaszcza w porównaniu z innymi krajami realnego socjalizmu, zaczęło pogrążać się w złym śnie. Prysły iluzje wiązane przez wielką część społeczeństwa z reformatorami w partii. Jedni zostali usunięci z kierownictw lokalnych organizacji partyjnych, innych "dotknęła cięższa niebios kara". Stanęli obok "triumfującego betonu" w propagandowej akcji przeciw nieszczęsnej "ekstremie". Najbardziej symptomatyczny był casus M. F. Rakowskie-go. Polityk, który jeszcze tak niedawno głosił hasło "szanowania partnera", teraz wyróżniał się swym pohukiwaniem przeciw dysydentom, aż doszedł do popisowego numeru - grubiańskiego ataku na Lecha Wałęsę, podczas spotkania w Stoczni Gdańskiej. Prysły wszelkie nadzieje na dialog między społeczeństwem a władzą, wkrótce zastąpiła je niemal powszechna apatia. Czy tego wszystkiego można było uniknąć? Czy w ogóle można było zapobiec stanowi wojennemu z 13 grudnia 1981 r.? Czy "niniejsze zło"? Czasami tłumaczy się stan wojenny chęcią zapobieżenia w Polsce wojnie domowej w stylu wojny w Hiszpanii 1936-1939 (por. np. bałamutne wynurzenia Wiesława Gómickiego w "Polityce" z 9 grudnia br.). Prawda była zupełnie inna. Polsce nie groziła żadna wojna domowa, bo zwolennicy starego - przysłowiowy "beton" - stanowili zbyt małą część całego społeczeństwa, którą dosłownie można było "zakryć czapkami". Takjak nastąpiło to na Węgrzech bez radzieckiej interwencji w 1956 r., takjak było to widoczne w czeskiej Pradze w 1968 r. i dziś. takjak to jest na dzisiejszych Węgrzech i w NRD. Jedynym realnym zagrożeniem, na które mogli powoływać się rzecznicy twardej linii, była groźba radzieckiej interwencji wojskowej, stąd upowszechniana wówczas teza tzw. mniejszego zła. 576 Czy rzeczywiście jednak nie było możliwe wybranie innej drogi? Czy Breżniewow-skim naciskom na Polskę nie sprzyjał fakt, że komunistyczne władze w Polsce nie chciały identyfikować się z postulatami przeważającej większości narodu, wyjść im na przeciw takjak to robił Fiszbach w Gdańsku czy Skrzypczak w Poznaniu?! Niestety, rząd i kierownictwo PZPR nie były wówczas zdolne do pój ścia z narodem i podjęcia prób przekonania przywódców PZPR o konieczności głębokich zmian w Polsce. W każdym razie dotąd nie wiemy nic o takich próbach, a milczenie o nich nawet teraz jest chyba dostatecznie wymowne. (...). Lekcja stanu wojennego Dziś wiemy, że tak umiejętnie przygotowany pod względem wojskowym stan wojenny w Polsce na dłuższą metę okazał się całkowitym fiaskiem. Rozbita i sponiewierana po grudniu solidarnościowa opozycja stopniowo potrafiła się odrodzić, a nawet przejąć władze w 1989 r. Równocześnie zaś okres pogrudniowy w Polsce ostatecznie dowiódł niemożliwości sukcesu wszelkich prób uzdrawiania gospodarki w klimacie przymusu polityczno-administracyjnego. Raz jeszcze potwierdziła się słuszność starego powiedzenia, że "bagnetami można wiele rzeczy zdobyć, ale nie można na nich siedzieć". Wyciągnęli z tego naukę Węgrzy gdzie w ostatnich paru latach publicznie powoływano się na przykład Polski jako na dowód, do czego prowadzą wszelkie próby rozwiązywania problemów kraju przez stan wojenny. Te same argumenty musiały zadecydować o udaremnieniu w zarodku planów Honeckerów i Jakeszów dążących do stłumienia siłą protestów wolnościowych w ich krajach. (...). Tekst publikowany na tamach "Kuriera Polskiego " 12 grudnia 1989 r. "Reformator czy stalinowiec?" W drukowanym na łamach "Naszej Polski" w 1996 roku wieloodcinkowym cyklu "Za co Żydzi powinni przeprosić Polakówr?" niejednokrotnie wspominałem o szczególnie dużej odpowiedzialności czołowych stalinowców żydowskiego po-chodnenia za rozmiary zbrodni stalinowskich w Polsce. Wywołało to w lipcu 1996 roku ostrą polemikę z moimi tekstami ze strony Antoniego Zambrowskiego, syna jednego z najbardziej wpływowych polityków komunistycznych doby stalinowskiej w Polsce - Romana Zambrowskiego. Sam Antoni Zambrowski w połowie lat 577 sześćdziesiątych stał się rewizjonistą partyjnym i został usunięty za swe poglądy z PZPR-u; jesienią 1968 roku byłem świadkiem obrony na jego procesie. Wystąpienie syna w obronie pamięci ojca było rzeczą zupełnie zrozumiałą. Niestety szło ono w parze z zupełnym przeinaczaniem faktów zarówno o roli ojca, którego Za-mbrowski-syn zmieniał z jednego z najbardziej obrzydliwych stalinowców w rzekomo zasłużonego partyjnego reformatora. Przy okazji zaś wybielał całe grono bardzo wpływowych żydowskich stalinowców w Polsce i innych krajach. Moja odpowiedź, drukowana na tamach "Naszej Polski" z 18 lica 1996, przypomniała fakty, o roli jego ojca, jako kierującego ogromną akcją terroru na czele tzw. Komisji Specjalnej, kierującej do obozów pracy dziesiątki tysięcy ludzi, i jako człowieka winnego zatwierdzania okrutnych wyroków na młodych AK-owcach być może częściowo nieznane Antoniemu Zambrowskiemu. Antoni Zambrowski pisze: (...) nie jestem niestety zawodowym historykiem, więc zabieram glos w sprawach, które znam z autopsji (...). Z autopsji, a więc z naocznych oględzin. I pisze o rzeczach, na których się zupełnie nie zna, a więc o roli Slansky'ego w Czechach, czy Anny Pauker w Rumunii. Nawet o składzie Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy. Też z autopsji (!). Co więcej, będąc tylko domorosłym, a nie zawodowym historykiem, pisze o wszystkim z ogromnąpewnością siebie, gromi, "prostuje", rozstawia. Istnieje od dawna metoda obrzucania błotem Żydów-polonofili, Polaków żydowskiego pochodzenia i Żydów akcentujących racje polskie w sporach pol-sko-żydowskich, metoda oparta na systematycznym skrajnym pomniejszaniu ich rangi intelektualnej. Zambrowski rozwija ją do perfekcji, pisząc, jacyś Żydzi" w odniesieniu do takich osób jak pisarz Leopold Tyrmand, głośny socjolog Witold Jedlicki, czy jeden z najwybitniej szych sowietologów świata Pauł Lendvai, osób wielokrotnie bardziej znanych niż, Jakiś" Antoni Zambrowski. Wszyscy trzej zgrzeszyli "w jego" oczach dużo bardziej obiektywną i krytyczną oceną roli czołowych Żydów-stalinowców w Europie Środkowej, a więc Zambrowski konsekwentnie wybielający tychże Żydów-stalinowców, musi za wszelką cenę pomniejszyć ich krytyków. A. Zambrowski przekracza wszelkie granice w zniesławianiu i opluwaniu autorów, którzy mu się narazili, bo powiedzieli prawdę o roli jego ojca Romana - jednego z najbardziej zbrodniczych stalinowców polskich. Pozwala sobie więc na nazwanie Jedlickiego "neostalinowskim informatorem", nie bacząc na to, że jego słynna praca Chamy i Żydy ukazała się po raz pierwszy w druku na łamach paryskiej "Kultury", a sam autor opuścił Polskę w początkach 1962 roku, rozgoryczony niszczeniem ostatnich zdobyczy Października 1956. Parę lat temu Zambrowski posunął się na łamach "Najwyższego Czasu" (z 5 marca 1994 r.) do określenia W. Jedlickiego jako "współpracującego z moczarowcami autora izraelskiego". 578 Tak nazwał znakomitego socjologa, nonkonformistę, który pomimo żydowskiego pochodzenia bez wahania zdemaskował manipulację udającej liberałów frakcji żydowskiej we władzach PZPR (tzw. "puławian"). Szczególnie groteskowo brzmi twierdzenie A. Zambrowskiego, że komuniści ukrywający pod polskimi pseudonimami swe żydowskie nazwiska dokonywali w ten sposób aktu polonizacji. Żydowscy komuniści zmieniali swe nazwiska nie ze względu na urzeczenie polskością, tylko po to, by zamaskować swą żydowskość w interesie tym efektywniejszej propagandy komunizmu. I robili to nie z ich zewu ku polskości, tylko z nakazu Komintemu. Opisała to szerzej Ester Rozental-Szneiderman w artykule Na eksport (Zeszyty Historyczne Instytutu Literackiego w Paryżu, zesz. 49 z 1979 r, s. 183): (...)" mądrzejsi" towarzysze (...) w swoim czasie zmieniali w Komintemie swoje nazwiska i imiona na czysto aryjskie (...). Aryjskie nazwisko zapewniało skierowanie na bardziej odpowiedniąpracę, na " nie żydowskiej" ulicy (...). I tak np. z jednego Rappaporta zrodził się Krawiecki, z drugiego Częstochowski (Józef Karpiński, tamże, s. 182). Zmienianie nazwisk miało szczególne znaczenie w partiach tak zdominowanych przez Żydów jak "polska" KPP. Ester Rozental-Szneiderman przytacza (op. cit., s. 186) wypowiedź Karola Radka (Sobelsona), wpływowego w Sowietach Żyda z Polski, pod adresem KPP na posiedzeniu Komintemu, w momencie, gdy się posprzeczał z przedstawicielami KPP: (...) A czym może się poszczycić KPP? Chyba swojążydowskąwięk-szością! Spójrzcie trzeźwo, przecież wasz król jest nagi. Po 1944 roku zaczęła się kolejna wielka fala zmieniania nazwisk Żydów - komunistów polskich. Znów wcale nie z powodu ich ogromnej miłości ku polskości i polonizacji -jak chce Zambrowski, a dla lepszego zamaskowania przyszłych potencjalnych agentów sowietyzacji w Polsce. W rezultacie lepszego podporządkowania Polski interesom sowieckiego okupanta. Akcjąkierowała Żydówka z pochodzenia- Zofia (Liwa) Szoken, żona Gomułki, wówczas kierowniczka wydziału personalnego KC PPR (por. 8 odcinek Dziejów grzechów, "Nasza Polska" z 16 maja 1996). Zbrodniczy stalinowiec Antoni Zambrowski wielką część swej polemiki poświęca próbom wybielania roli swego ojca, jednego z najgorszych stalinowców - Romana Zambrowskiego, całkowicie przemilczając jego "osiągnięcia" w działaniach dla ubezwłasnowolnienia narodu polskiego w interesie Kremla. Oburza się na ,fleostalinowską manipulacją przedstawiania ojca w charakterze żydowskiego komunisty". Przedsta- 579 wiali tak Romana Zambrowskiego nie żadni neostaliniści, lecz ludzie ogromnie zasłużeni dla antykomunistycznego i antystalinowskiego mchu opom. Tacy jak choćby Stefan Korboński, jeden z bohaterów Polskiego Państwa Podziemnego doby wojny, a później jeden z przywódców PSL-owskiej opozycji (pot. S. Korboński: " The Jews and Poles in Worid War H", New York 1989, s. 80,83). Jako Żyda-komunistę przedstawia go autor najgłośniejszej antykomunistycznej historii Polski M. K. Dziewanowski (" The Communist Party of Polana", Cambridge, Mass, 1976, s. 297), czy żydowski antyko-munista Feliks Mantel, były podsekretarz stanu w PKWN, który "wybrał wolność" w 1948 roku (F. Mantel: Wachlarz -wspomnień, Paryż 1980, s. 220). Rozumiem, że Antoni Zambrowski jako syn próbuje wybraniać postać ojca. Czy jednak można to robić za wszelką cenę? Czy dziennikarz "Tygodnika Solidarność" może pozwolić sobie na tak skrajne wybielanie ojca, jednego z najgorszych stalinowców, bezpośrednio odpowiedzialnego za cierpienia wielu tysięcy osób, i mordy sądowe. Roman Zambrowski, stary funkcjonariusz antypolskiej KPP, w latach 1944-1963 był członkiem Biura Politycznego, a w latach 1948-1954 i 1956-1963 sekretarzem KC partii komunistycznej. Już w czasie wojny, w 1943 roku, był jednym z czołowych działaczy sowieckiej agentury, zwanej Związkiem Patriotów Polskich, był szefem zarządu poli-tyczno-wychowawczego I dywizji WP. Wkrótce po powstaniu marionetkowego PKWN i tzw. Polski Lubelskiej zaczyna się szczególnie haniebny okres życia Romana Zambrowskiego - wyróżniania się szczególnym okrucieństwem w ubezwłasnowalnianiu Polski w imieniu Kremla. Generał Zygmunt Berling opisywał w ffl tomie swych Wspomnień pt. Wolność w potrzasku (Warszawa 1991, s. 384) przywódczą rolę Zambrowskiego w roz-wij aniu terroru bezpieki, mszczącego opór polskiego społeczeństwa: (...) Nie było żadną tajemnicą, że patronuje zbrodniom triumwirat magów tj. Bennan, Zambrowski i Szyr (...). Zambrowski staje się jednym z panów życia i śmierci nad Polakami i nie ma żadnych skrupułów w ferowaniu najkrwawszych wyroków na młodych AK-owców etc. Ma ku temu różne okazje, niejednokrotnie zastępując Bolesława Bieruta przy zatwierdzaniu wyroków śmierci. Pisała o tym Maria Turlejska w książce Te pokolenia żałobami czarne... Skazani na śmierć i ich sędziowie (Warszawa 1990). Znajdujemy w niej przykłady zatwierdzania przez R. Zambrowskiego (pod nieobecność Bieruta) wyroków śmierci. Zambrowski zatwierdził wyrok śmierci na 5 młodych ludzi, byłych AK-owców z Przasny-skiego, choć nie zarzucano im dokonania morderstwa. Nastr. 138 znajdujemy fragmenty wstrząsających listów dwóch matek młodych akowców skazanych na śmierć: Franciszki Klawy i Konstancji Przybytek. Na próżno błagały o nieodbieranie życia ich synom. 25 lutego 1946 Zambrowski zatwierdził wyrok śmierci na 21-letniego Jana Zalewskiego, pomimo podkreślenia przez Wydział Prawny KRN we wniosku podpisanym przez M. Ry- 580 bickiego, że rola Zalewskiego była podrzędna, był szeregowym członkiem, zasługuje na ułaskawienie i zamianę kary śmierci na 10 lat więzienia (por. M. Turlejska, op. cit, s. 277). Wśród innych przypadków zatwierdzania najsurowszych wyroków przez R. Zambrow-skfego przypomnijmy choćby opisaną przez Turlejska (s. 285) sprawę zatwierdzenia wyroków śmierci na 25-letniego sierżanta WP i 25-letniego plutonowego WP, pomimo wniosku Wydziału Prawnego KRN sugerującego pozostawienie ich przy życiu i stwierdzającego, że: właściwa byłaby zamiana kary śmierci na 15 lat wiezienia. Bardzo znaczące informacje na temat roli Zambrowskiego w rozbudowie systemu stalinowskiego w Polsce znajdujemy w książce Zbigniewa Błażyńskiego: Mówi Józef Światło. Za kulisami bezpieki i partii 1940-1955 (Warszawa 1990). Błażyński, z ramienia Radia Wolna Europa rozmówca byłego wicedyrektora Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego Józefa Światły, komentował jego wyznania radiowe. Według Błażyńskiego (op. cit., s. 116) w 1945 roku: (...) Rząd Tymczasowy wydal dekret oficjalnie tworzący obozy koncentracyjne i tz\v. Komisję Specjalną. (...) Komisja rozpoczęła akcję terroru pod przewodnictwem Romana Zambrowskiego. Komisja mogfa skazać na nieokreślony przeciąg czasu na pracę przymusową każdego, którego działalność sprzeczna była z socjalnym interesem państwa. Wyłącznie członkowie aparatu bezpieczeństwa wyznaczeni przez Zambrowskiego decydowali, kto będzie oskarżony i oni precyzowali, co podpada pod pojęcie "socjalnego interesupaństwa". Oskarżony nie miałprawa obrony^..). Zambrowski był przewodniczącym wspomnianej komisji do końca grudnia 1954 roku. W książce Bohdana Urbankowskiego Czerwona msza (Warszawa 1995, s. 248-249) czytamy o kierowanej przez Zambrowskiego Komisji: Dekret o Komisji Specjalnej przewidywał utworzenie obozów dla "przestępców gospodarczych " (...); do roku 1949 Komisja zajmowała się przeważnie walką na tym froncie - "bitwą o handel", wywożeniem do obozów kupców, działaczy spółdzielczych i chłopów. Od roku 1949 Komisja Specjalna zajmuje się głównie sprawami politycznymi, uzupełniając działania represyjne UB - m. in. przez administracyjne zsyłanie do " obozów pracy " tych podejrzanych, przeciwko którym ubowcy nie zgromadzili dowodów winy (...). W obozach przebywały również kobiety - nawet ciężarne i z niemowlętami. (...) Jeśli w pierwszej połowie (do roku 1949) działalności Komisja skazała na obozy 16,5 tysiąca więźniów, to w drugiej ponad l O razy tyle, ponad 180 tysięcy. Ogółem wydano 460 tysięcy wyroków, co oznacza, że co 50 Polak by f ofiarą Komisji Specjalnej (...). Fałszującemu historię poczynań swego ojca Antoniemu Zambrowskiemu warto przypomnieć znów opinię "jakiegoś Żyda" - Romana Zimanda. W wydanej przez wydawnictwo podziemne książeczce Piołun i popiół (Warszawa 1987, s. 27) pisał on: Ciekaw jestem, czy żyje jeszcze ten wal, który wiosną 1968 r. podniósł w izraelskim 581 knesecie larum z powodu usunięcia z rządu PRL Romana Zambrowskiego. To akurat wybrał sobie za koronny dowód antysemityzmu! (...). Zambrowski był nie tylko arcyko-munistą; w latach czterdziestych jako przewodniczący Nadzwyczajnej Komisji do Walki ze Spekulacją, odpowiedzialny był za niszczenie jedynego żywotnego sektora polskiej gospodarki oraz za wsadzanie do więzień i obozów tysięcy niewinnych ludzi nie troszczy! się przy tym o to, czy są obrzezani czy ochrzczeni, był pod tym względem prawdziwym egalitarystą (...). Józef Światło poinformował w swych wyznaniach o innych szczególnych zasługach R. Zambrowskiego, stwierdzając: (...) partia musiała skierować naprzód na odcinek wyborczy Romana Zambrowskiego. On przeprowadzi f skutecznie referendum i wybory w roku 1947 (cyt. za: Z. Błażyński: op. cit, s. 191). Jak wiadomo skuteczność ta polegała na starannym sfałszowaniu prawdziwych ich wyników. Zambrowski przez wiele lat należał do najbrutalniejszych pogromców "gomuł-kowszczyzny" i już na III Plenum KC PZPR w 1949 roku oskarżył Gomułkę o powiązania z "agenturahio-spiskowymi planami agentów imperializmu". Tak wyglądały zasługi oddane przez Romana Zambrowskiego stalinizmowi w Polsce; dziś kreowanego z uporem przez syna - Antoniego na lidera rzekomego obozu reform w 1956 roku. Antoni Zambrowski ponadto rozmija się z prawdą, twierdząc, że jego ojciec Roman Zambrowski nie ostrzegał przed Gomułkąna VII Plenum K-C PZPR w 1956, lecz przeciwnie miał "opcję progomułkowską". Istnieją przecież w archiwach KC PZPR odpowiednie materiały z VII Plenum, i nie można wypisywać na temat jego przebiegu dowolnych bajdurzeń. Według opartych na tych źródłowych materiałach informacji w książce W. Ważniewskiego: Walka polityczna w kierownictwie PPR i PZPR 1944-1964 (Toruń 1991, s. 84) Zambrowski wystąpił na VII Plenum KC PZPR przeciwko zaproszeniu Gomułki na Plenum, bo to oznaczałoby ukorzenie się partii przed wodzem (...). Ale myślę, że jest jeszcze jeden wzgląd, dla którego nie trzeba było towarzysza Gomułki zapraszać na Plenum, nie wydawać legitymacji partyjnej (...). Nie trzeba było tego robić dlatego, że platforma Gomułki z 1949 roku nie jest tylko sprawę historii, ale także ludzi czujących ciągotki do modelu gospodarczego Jugosławii (...). Szczególnie oburzające jest przedstawienie przez A. Zambrowskiego Października 1956 roku jako drugiego "cudu nad Wisłą". W 1920 roku całkowicie wygrał Naród, a ludzie, którzy go prowadzili do zwycięstwa, zrobili wszystko dla uratowania i zagwarantowania niepodległości Polski. W 1956 roku Naród chciał o wiele więcej niż otrzymał, elita władzy też mu to początkowo obiecywała (zarówno "puła-wianie", jak i sam Gomułka w przemówieniu na VIII Plenum KC PZPR). W rzeczywistości "puławianie" dążyli jednak przede wszystkim do utrzymania za wszelką 582 cenę władzy i zapobieżenia rozliczeniom. Gdy to się im udało, kierowali odwrotem od Października. Przewodnią rolę w tym względzie odgrywał mitomańsko przedstawiany przez Antoniego Zambrowskiego jego ojciec Roman. Tak pisze o tych wyda-rzeniSch były dyrektor polskiej sekcji Radia Wolna Europa Jan Nowak-Jeziorański: (...) Zambrowski, obok Ochaba jedyny człowiek z ekipy Bieruta, który przetrwał wydarzenia październikowe - stał się w późniejszych latach głównym rzecznikiem odwrotu od Października (...) (J. Nowak-Jeziorański: Wojna w eterze. Wspomnienia, tom 1,1948-1956, podziemne wydawnictwo "Krąg", Warszawa 1985, s. 238). I jak to się ma do mitomańskich twierdzeń A. Zambrowskiego, wysuwającego w podziemnych "Warszawskich Zeszytach Historycznych" (1988 rok, nr 2, s. 72) swego ojca-Romana Zambrowskiego, jako jeden z przykładów ludzi, którzy po 1956 roku stawiali "ideały demokratyczne ponad karierę partyjno-państwową". Antoni Zambrowski konsekwentnie stara się wybielić różnych polskich i zagranicznych stalinowców, oburzając się na przypominanie ich podłych działań w sytuacji, gdy potem znacznie chlubniej spisywali się po 1956 roku. Nie widzę żadnych usprawiedliwień dla ludzi, którzy tak jak Roman Juryś (Chaim Schacht) wypisywali haniebne sprawozdania ze stalinowskich procesów, których skutkiem było wieszanie skazanych za sfabrykowane winy ofiar (wide broszura R. Jurysia pisana do spółki z Józefem Cywiakiem Rajk, Tito, Walłstreet, Warszawa 1949, sprawozdania ze sfabrykowanych procesów kierownictwa podziemnej PPS-WRN etc.). Zambrowski nazywa "ofiarami mego pióra" innych byłych stalinowców: Jerzego Albrechta, Janusza Zarzyckiego (Neugebauera), Jana Freya-Bieleckiego. Przypomnijmy więc, kim były te "ofiary mego pióra". Tak opłakiwany przez A. Zambrowskiego Jerzy Albrecht był według wyznań Światły (Z. Błasiński, op. cit., s. 139 i 275) odpowiedzialny za nadzór nad tajną współpracą między partią komunistyczną a gestapo w czasie wojny. Nigdy go za to nie rozliczono, spokojnie urzędował przez 6 lat jako "prezydent stolicy", a później przez 8 lat jako minister finansów. Jan Frey-Bielecki "wyróżnił się" niezwykle brutalnym stłumieniem z pomocą sowieckich czołgów manifestacji studenckich 3 maja 1946 w Krakowie, a później wyaresztowaniem ogromnej liczby studentów, co wywołało powszechne oburzenie. Janusz Zarzyckijako kolejny szef Głównego Zarządu Politycznego WP (po W. Groszu) zabłysnął skrajnym stalinowskim dogmatyzmem w propagandzie (przyznaje to nawet zaprzyjaźniony z nim generał Tadeusz Pióro w książce Armia ze skazą, Warszawa 1994, s. 35). Zambrowski zarzuca, że podaj ę wspomniane trzy osoby jako działaczy żydowskiego pochodzenia, choć byli oni "Aryjczykami". O żydowskim pochodzeniu J. Freya-Bieleckiego pisali Arkadiusz Rybicki i Antoni Wręga w książce Więźniowie polityczni w Polsce 1945- 583 7956, wydanej w 1981 roku w Gdańsku pod pseudonimami Czesława Leopolda i Krzysztofa Lechickiego (por. s. 9). O wzmocnieniu przez J. Freya-Bieleckiego "żydowskiego lobby" czytamy na s. 128 książki Henryka Pająka i Stanisława Żochow-skiego Rządy zbirów 1940-1990 (Lublin 1996). Tamże, na ss. 112 i 122 czytamy o żydowskim pochodzeniu Janusza Zarzyckiego (Neugebauera) i na s. 110 o żydowskim pochodzeniu Jerzego Albrechta. Antoni Zambrowski obrusza się, że nie wspomniałem o losie płk. Leona Ge-cowa Jednego z nielicznych Żydów-komunistów, ofiar stalinizmu w PRL-u. Nie pisałem o nim, jak nie pisałem po nazwisku o tysiącach polskich patriotów straconych w więzieniach PRL-u. O sprawie płk. Gecowa pisano już wcześniej przy różnych okazjach. Przez wiele lat w Polsce pisano i kręcono filmy (Matka królów etc.) tylko o tragediach komunistów takich, jak płk Gecow, więzionych przez innych komunistów w czasie stalinizmu. W tym samym czasie milczano o tragedii wielokrotnie większej liczby tysięcy niekomunistów-ofiar komunizmu. Milczano również o j akże pięknych postaciach Polaków żydowskiego pochodzenia i Żydów, konsekwentnych antykomunistów typuMantela, Lichtena, Grydzewskiego czy Tyr-manda. Którzy nie byli dla nas .Jakimiś" Żydami, a najbliższymi nam pośród Żydów partnerami wielkiej walki przeciwko ludobójczemu totalitaryzmowi komunistycznemu. Dziś dzięki polemice z A. Zambrowskim mogę szerzej przypomnieć niektóre straszne fakty o roli jego ojca, ajakże wielu Żydów-stalinistów musiałem z braku miejsca pominąć (...). W czasie, gdy tak wiele pisze się o 42 Żydach-ofiarach zajść w Kielcach, zorganizowanych przez NKWD i UB (co nawet dziś próbuje się jeszcze tuszować), najwyższy czas przypomnieć po stokroć liczniejsze polskie ofiary żydowskiego terroru! Czas zabrać się za dokładne badania, ilu Polaków konkretnie zginęło w rezultacie donosów Żydów, komunistów na kresach wschodnich 1939-1941, ilu zabili tam żydowscy członkowie NKWD i milicji ludowej? Najwyższy czas, by sporządzić dokładny szczegółowy wykaz tysięcy niewinnych Polaków straconych z wyroków i rozkazów Żydów-komunistów, w tym ojca A. Zambrowskiego - Romana. Jestem za pamięcią o całej historii, przypominaniem rzeczy dobrych i złych. Pisałem już w "Naszej Polsce" o "Żydach-patriotach" (m.in. w numerze z 25 kwietnia 1996) i raz jeszcze akcentuję-będę bardzo wdzięczny każdej osobie, która przypomni nazwiska Żydów, którzy ratowali Polaków z rąk NKWD czy UB. Musimy wiedzieć, ilu było tych Sprawiedliwych wśród Żydów. Tego typu osoby, nawet nieliczne, szczególnie mocno zasługują na nasze przypomnienie (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.). 584 Chorowali na komunizm * Zambrowski wybiela rolę Żydów-komunistów, zbyt skromnie oceniając ich jako tylk'o "narzędzie stalinowskiego planu dominacji nad Polską i pozostałymi KDL". Wyraźnie pomija ich niepoślednią rolę inicjatywno-kreatywnąw tworzeniu całego zbrodniczego systemu komunistycznego. Począwszy od przemożnej roli Żydów-komunistów na czele z Lwem Trockim (Lejbem Bronsztejnem), L. Kamieniewem (B. Rosen-feldem) i G. Zinowiewem (G. J. Radomylskim) w ukształtowaniu ponurej "dyktatury proletariatu" w Rosji. Faktyczne zdominowanie sowieckich władz przez Żydów w pierwszych latach po bolszewickim przewrocie 1917 roku przyznawał między innymi autor wspomnień, wydanych w przekładzie polskim za aprobatą KOR-owskiej "Krytyki" w podziemnej oficynie "Nowa", były sekretarz Stalina- Borys Bażanow. Wspominał on: (...) w bolszewickim Komitecie Centralnym okolo polowy członków stanowili Żydzi. Po rewolucji dość szybko doszlo do sytuacji, że w rękach tej grupy Żydów w KC znalazły się wszystkie ważniejsze ośrodki władzy (...) (cyt. za: B. Bażanow: Byłem sekretarzem Stalina, Wyd. "Nowa", Warszawa 1985, s. 121). Podważając cytowane przeze mnie krytyczne opinie Tyrmanda o Slanskym i Annie Pauker, Zambrowski pisze, że Slansky został zamordowany w 1952 po inscenizowanym stalinowskim procesie, a Anna Pauker wylądowała w stalinowskim więzieniu. I co z tego? Czy to przekreśla ich wcześniejszą ogromną rolę w stalinizacji krajów, w których się usadowili. To Slansky jako sekretarz generalny KC Komunistycznej Partii Czechosłowacji był przez całe lata głównym tropicielem "wrogów ludu" w Czechosłowacji, to on wysunął hasło znalezienia jak najszybciej czechosłowackiego Rajka. Na temat jego inicjatywnej roli w stworzeniu klimatu "powszechnej podejrzliwości" por. m.in, wydany w przekładzie polskim w 1985 roku tajny raport specjalnej komisji powołanej przez dubczekowskie kierownictwo partii komunistycznej w 1968 roku dla zbadania spraw procesów politycznych (Zatajony dokument, podziemne wydawnictwo "Krąg", Warszawa 1985, s. 26). Edward Taborsky w monumentalnej monografii Communism in Czechoslovakia 1948-1960, Princeton, 1961 (s. 102) pisał: Żaden członek Komunistycznej Partii Czechosłowacji nie był bardziej wytrwały w kontynuowaniu linii Moskwy i żaden lepiej nie symbolizował podporządkowania Kremlowi niż Slansky. W polityce Stalina doszło jednak w 1951 roku do nagłego przejścia do walki z "syjonizmem". I w rezultacie tak długo tropiący wrogów Slansky został sam aresztowany, zasądzony i stracony. Czy to, że Slansky stał się w końcu ofiarą prześladowań wystarczy do jego wybielenia i przemilczenia j ego roli j ako komunistycznego inkwizytora i donosiciela? Podobnie ma się rzecz 585 w odniesieniu do - tak chwalonej przez A. Zambrowskiego, osoby Anny Pau-ker (Rabinowicz), która przez szereg lat po wojnie trzęsła rumuńską partią komunistyczną i inicjowała zbrodnicze czystki (podkr. wwyd. książkowym-J.R.N.). Jej zasługą było np. doprowadzenie do usunięcia i aresztowania "narodowego" komunisty Lucretui Patrascanu, sekretarza KC Rumuńskiej Partii Komunistycznej. Póź-niejsze uwięzienie A. Pauker nie przekreśla całego brzemienia szkód, jakie wyrządziła w czasie swych wpływów narodowi rumuńskiemu. Zambrowski mógłby jeszcze długo rozwodzić się nad podobnymi co Slansky i Pauker ofiarami Stalina. Mógłby dodać do swej kolekcji uśmierconego po sfabrykowanym procesie na rozkaz Stalina w 1937 roku Henryka Jagodę, jednego z najbardziej krwiożerczych katów w historii świata, przypadkiem Żyda z Polski. Jagoda w latach 1934-1936 był ludowym komisarzem spraw wewnętrznych w ZSRR. Jemu przypadła rola inicjatywna w organizowaniu pierwszej fali niszczących czystek i śmierci paru milionów niewinnych ludzi. Jako biedną ofiarę Stalina, zgodnie ze swą metodologią przy pominięciu całej ponurej przeszłości, mógłby Zambrowski potraktować również uwięzionego w 1951 roku przez Stalina za syjonizm generała NKWD LeonidaF. Rajchmana. Według książki znanego rosyjskiego publicysty Yladimira Abarinowa The Murderers ofKatyn (Mordercy z Katynia) (New York 1993, s. 170), gen, Rajchman był bezpośrednim organizatorem katyńskich egzekucji. Niemieccy historycy mogliby z kolei przedstawić zamordowanego w 1934 roku na rozkaz Hitlera Ernesta Róhma i innych przywódców S.A. wyłącznie jako biedne ofiary Hitlera, pomijając ich własne wcześniejsze poprzednie zbrodnie. Zapytajmy jednak, co ma wspólnego taki sposób interpretacji z uczciwym pisaniem historii? 586 Komunistyczne rodowody Rodowody i elity W XVIII i XIX wieku sprawy rodowodów wszystkich aktywnych uczestników życia publicznego były powszechnie znane dla każdego - w końcu ówczesna elita była stosunkowo nieliczna i składała się głównie z osób pochodzących z różnych rodów magnackich i szlacheckich. Jedni mogli się więc z dumą obnosić wielkimi patriotycznymi zasługami swych rodów, od Czartoryskich po Zamoyskich i Platerów. Inni musieli nieraz odczuwać wielkie zawstydzenie zpowodu działań swych ojców, czy wplątywali sięna tym dew ciężkie konflikty moralne, tak jak wielki poeta Zygmunt Krasiński, płacący wciąż za grzechy oj ca - Wincentego, rosyjskiego służalca. Ksawery Branicki wnuk. targowiczanina, hetmana wielkiego koronnego, całe życie poświęcił na czynienie rzeczy wręcz przeciwstawnych zaprzaństwu swego dziada. Mieszał siew sprawy patriotyczne i rewolucyjne, finansował mickiewiczowską "Tribune des peuples"; nie było ważniejszej polskiej sprawy emigracyjnej, której by nie wspomógł własnymi pieniędzmi. I taki typ reakcji na grzechy swoich przodków wydaje się być szczególnie sympatyczny, dowodząc, że wiedza o niezbyt ciekawej rodowej przeszłości może być czynnikiem dopingującym do tym intensywniejszej działalności w służbie dla Narodu. Tak bywało kiedyś. W ostatnich dziesięcioleciach jednak obserwujemy najczęściej zupełnie inny typ reakcji na niezbyt ciekawąprzeszłość swych rodziców, którzy z fanatyzmu, wyrachowania czy dla zysku współpracowali z komunistami. Jakże często zamiast jawności życiorysów i rodowodów mamy ich staranne przemilczanie. Co więcej obrona przemilczeń o przestępstwach swych ojców czy braci, oprawców, donosicieli lub kolaborantów z NKWD popychała wielu do lansowania na każdym kroku polityki "grubej kreski". Każdego, kto próbował odsłaniać prawdę z przeszłości niektórych dzisiejszych luminarzy czy ich pociotków atakowano zaraz zarzutami, że jest wyznawcą "zoologicznego antykomunizmu", rzecznikiem "krwiożerczego" odwetu eto. Polityka "grubej kreski" umożliwiła ukrycie prostej prawdy o tym w jak wielkim stopniu "nasza" elita po 1989 roku była w istocie również "ich" elitą, ze względu na komunistyczne rodowody bardzo dużej części nowych beneficjentów władzy. Rodowo- 587 dy, które najczęściej miały bardzo określone skutki, głównie dążność do jak najszybszego zahamowania rozliczeń z komunizmem. Zrozumiałe, wszak budowali go z zapałem ojcowie, matki, bracia i siostry "nowych" uczestników władzy, a często i oni sami. Czyż można się dziwić na przykład b. prezesowi telewizji Januszowi Zaorskiemu, synowi komunistycznego wiceministra kultury w czasach Gomułki, że robił co mógł dla ograniczenia telewizyjnych rozliczeń z komunizmem i ludźmi starych układów w TV, odsuwał na czas koło północy programy rozliczeniowe? Czyż można się dziwić b. burmistrzowi Śródmieścia w Warszawie Janowi Rutkiewiczowi, pasierbowi b. sekretarza KC PZPR Starewicza, że blokował jak mógł naprawianie niesprawiedliwości popełnionych przez rządy komunistyczne w Warszawie, za to tym chętniej wynajął za niską cenę wielopokojowy lokal dla "Nie" Urbana. Nieprzypadkowo też burmistrz Rutkiewicz spowodował 4 czerwca 1993 r. bezprawnąbrutalną akcję policji wobec prawicowych manifestantów- przy Placu Zamkowym. Typowym; jakże charakterystycznym przykładem symbiozy starych i nowych elit jest wybrany prezydentem Warszawy po zdradzieckim obaleniu Barei Maciej Swięcicki, obecnie prominentny działacz, Unii Wolności, niegdyś sekretarz KC PZPR, spowinowacony jako zięć z osławionym PRL-owskim prominentem, b. członkiem stalinowskiego KC PZPR, a później członkiem Biura Politycznego KC PZPR Eugeniuszem Szyrem. Warto zachęcić niektórych historyków i socjologów do przebadania rozmiarów powiązań starej i nowej elity, a zarazem ich hermetyczności i ekskluzywności, tendencji do dziedziczenia pozycji, wpływów, a zarazem zdecydowanego blokowania drogi awansu dla ludzi spoza układów, nie wchodzących do różnych koterii, .krewnych i znajomych Królika". Można tylko podziwiać monolityczność poglądów, z jaką całe klany rodzinne staro-nowej elity atakują wszystko, co odbiega od wzorca zachwalanego przez nowych właścicieli rzekomego patentu na słuszność i piętnują "anachronicznych" Polaków, nie nadążających za "Europą". Weźmy na przykład taką oto nową stachanowskątrójkę dziennikarzy Wróblewskich. On - redaktor naczelny "Gazety Bankowej" - Andrzeja Wró-blewski. Przez wiele lat redaktor,, .Polityki", jeszcze w latach 1980-1981 zdecydowanie występujący w swych tekstach przeciw "Solidarności" i Wałęsie. (Za przestrzeżenie przed nim gdańskiej "Solidarności" z inicjatywy Urbana rozwiązano umowę o współpracy z Gieł-żyńskim, aze Stefańskimopracę). W 1982 roku Wróblewski przechodzi jednak "cudowne" nawrócenie i odchodzi z "Polityki" Rakowskiego. W latach 90-tychjako naczelny "Gazety Bankowej" konsekwentnie hołduje maksymalnemu bezkrytycznemu zapatrzeniu na Zachód, bez względu na polskie narodowe interesy gospodarcze. To w jego piśmie zrobiono najbardziej penegiryczną reklamę Bagsikowi i Gąsiorowskiemu, i to jeszcze na miesiąc przed ich ucieczką z Polski (por. artykuł Ireneusza Chojnackiego i Sławomira Lipińskiego o Art. B: Genialne dziecko naszych czasów, "Gazeta Bankowa" 30 czerwca 588 1991). W artykule cytowano między innymi jakże wymyślnąwypowiedź izraelskiego ekonomisty, współpracownika Banku Światowego Valerego Amiela o Bagsiku i Gąsiorowskim: "Czuję się przy nich czasemjak Salieri przy Mozarcie". Czyż nie był to najwspanialszy, jakże subtelny komplement dla panów, którzy z wirtuozerią wywieźli z Polski wiele milionów dolarów?! Po ucieczce Bagsika i Gąsiorowskiego "Gazeta Bankowa" pod redakcją Wró-blewskiego dalej dzielnie występowała przeciw tropieniu afer jako oszołomstwu. Prawdziwąwykrywaczką"oszołomów", którzy jeszcze broniąpolskich narodowych interesów gospodarczych i nie chcąbezkrytycznie zawierzyć "Europejczykom", propagatorom jedynie słusznie selektywnej prywatyzacji, stała się Ona - żona A. K. Wróblew-skiego, Agnieszka zaszokowała wprost furią ataku na łamach "Życia Warszawy" na program Elżbiety Jaworowicz "Sprawa dla reportera". W listopadzie 1994 Wróblewska wyróżniła się pełnym, przekręceń atakiem na Jacka Kurskiego. (Oburzony cynicznymi i groteskowymi kłamstwami p. Wróblewskiej, Kurski pisałw "Życiu Warszawy" z 23 listopada 1994 "dokonała na mnie linczu"). I wreszcie Synek - Tomasz Wróblewski, który już zdążył wsławić się wielu prasowymi manipulacjami, między innymi skrajnym nagłaśnianiem "rewelacji" niejakiego Bemsteina o rzekomym spisku papieża Jana Pawła II z Re-aganem przeciw Związkowi Sowieckiemu. Na tle tej zgranej Trójki jedyną piękniejszą postacią w rodzie Wróblewskich wydaje się być jego nestor, zmarły rok temu ojciec A. K. Wróblewskiego, krytyk teatralny Andrzej Wróblewski. W wydanym na krótko przed śmierciąwspomnieniowym wywiadzie Być Żydem dał jednąz najbardziej obiektywnych relacji o stosunkach polsko-żydowskich w czasie wojny, ostro krytykował rolę licznych Żydów w UB etc. I nie wahał się powiedzieć nawet tego, co niektórzy tak bardzo lubią przemilczać za wszelką cenę, tego, że w konkretnej sytuacji 1940 roku jego rodzina zmieniła nazwisko Fejgin na Wróblewski. Fakt dość istotny, bo sąw naszej prasie osoby, które z furią rzucaj ą się na wszelkie przypominanie pierwotnych nazwisk, nawet w przypadku, gdy chodzi o osoby stalinowskich katów. Tak jak to zrobiła Alina Grabowska w "Życiu Warszawy", nie mogąc darować A. K. Kunertowi, że przypomina autentyczne imiona rodziców niektórych sędziów i oprawców. Polemizował z takim przemilczaniem Antoni Zambrowski, syn jednego z najbardziej wpływowych niegdyś puławian, członka Biura Politycznego KC PZPR Romana Zambrowkiego. Zdaniem A. Zambrowskiego w demokracji należy pisać o wszystkim, także o pochodzeniu i rodowodach, bo przemilczenia na ten temat wprowadzano dopiero za komunizmu, zgodnie z naturą tego systemu. W demokracji natomiast dzieje się tak jak w USA, gdzie w czasie kampanii prezydenckiej właśnie liberałowie przypomnieli żydowskie pochodzenie kandydata skrajnej prawicy na prezydenta Barry Goldwatera. I przypomnienie to było przez wszystkich traktowane jako coś zupełnie normalnego. 589 Dodajmy, że częstokroć informacje rodowodowo-biograficzne pozwalają dużo lepiej zrozumieć losy i kariery niektórych polityków czy twórców. Ot, choćby przypomniana w liście Zygmunta Hertza do Czesława Miłosza informacja, że znany krytyk Artur Sandauer, po 1981 jeden z twórców najmocniej przystosowujących się do "wojennej" władzy, był siostrzeńcem osławionej Luny Brystygierowej, b. dyrektor V departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w czasach stalinowskich. Tekst publikowany na łamach "Ładu" z 19 lutego 1995 Dzieci Targowicy W poprzednim artykule pisałem o niesłychanej apologii komunistycznego "czerwonego harcerstwa", tzw. walterowców, jaką poczęstowała swych czytelników "Gazeta Wyborcza" z 15-16 lipca 1995. Autor panegiryku "Wyborczej" Paweł Smoleński wychwalał bezgranicznie walterowców, którzy "za rewolucję i ten komunizm - nie państwowy, lecz jak z utopii - daliby się posiekać". Swoistym skandalem był już tytuł artykułu Smoleńskiego "Dzieci rewolucji", jakże upiększająca nazwa zastosowana wobec komunistycznych walterowców. To, co narzucił najazd sowiecki Polsce w latach 1944-1945 nie było wszak żadną rewolucją, lecz rządami służalczej mniejszości, swoistej czerwonej Targowicy A więc nie żadne "dzieci rewolucji", lecz "czerwonej Targowicy". Nie wspomniałem dotąd o rzeczy najważniejszej. O bucie, z jaką autor artykułu w "Wyborczej" wysławiał fakt, że byli komunistyczni walterowcy porobili olśniewające kariery i po czerwcu 1989 roku stali się swego rodzaju "Pierwszą Kadrową", "jak za marszałka Pił-sudskiego". Porównanie bardzo spektakularne, szkoda tylko, że całkiem chybione. Piłsud-skiego Pierwsza Kadrowa konsekwentnie dożyła do niepodległości Polski wbrew ciemiężącym nas zaborcom. Walterowska "pierwsza kadrowa" zaczynała od służby komunizmowi, tj. systemowi duszącemuPolskęwinteresie sowieckiego zaborcy, adziśjestwspół-odpowiedzialna za tak fatalną politykę "grubej kreski", która ułatwiła postkomunistom przeczekanie i znów dorwanie się do władzy - na szkodę Polski. I czym tu się chwalić? Przedstawmy jednak czytelnikom "Ładu" niektóre postaci dawnych czerwonych walterowców, którymi chlubi się "Gazeta Wyborcza", pokazując ich olśniewający marsz na szczyty w Trzeciej Rzeczypospolitej. Obok czołowego niegdyś czerwonego walterow-ca, dziś kandydata na Prezydenta RP Jacka Kuronia, popularnie określanego jako "trzeźwy inaczej", autor "Wyborczej"przypomina między innymi takichb. czerwonych walterowców jak publicysta "Gazety Wyborczej" Seweryn Blumsztąjn, sekretarz Fundacji Batorego Józef Chajn, prezes ZUS - w latach 1990-1991 Wojciech Topiński, syn pierwsze- 590 go sekretarza Wojewódzkiego PZPR w Warszawie, obecnie reżyser filmowy Andrzej Tit-kow, dyrektor departamentu kształcenia ogólnego w Ministerstwie Edukacji Narodowej za rządów Mazowieckiego Mirosław Sawicki, b. szef Zespołu Analiz Systemowych NiK-u Anatol Lawina, obecny wiceminister spraw zagranicznych Robert Mroziewicz (innym aktualnym wiceministrem spraw zagranicznych z wyboru Bartoszewskiego został stary kompan Michnika, były pierwszy sekretarz Komitetu Uczelnianego Związku Młodzieży Socjalistycznej w latach 60-tych Adam Meller). Eksponowanie dynamizmu awansów byłych czerwonych walterowców w Trzeciej Rzeczypospolitej i przedstawianie ich jako swoistej Pierwszej Kadrowej w "Gazecie Wyborczej" powtarza tylko to, co wielu z nas już od dawna zaobserwowało. A mianowicie fakt rządzenia Polskąw przeważającej mierze przez ludzi o czerwonych komunistycznych rodowodach, tyle, że dzielących się na dwie wyraźne grupy. Tych, którzy przez cały czas pozostali niezmiennie w szeregach "jedynie słusznej partii rządzącej" (A. Kwaśniewski et consortes), i tych, którzy po dłuższym lub krótszym współudziale w aktywnym komunizowaniu krąjuprzeszli do opozycji, głównie w kręgach tzw. lewicy laickiej. Tych ostatnich na ogół też i bardzo wiele łączy duchowo z komunistami "Europejczykami" typu Kwaśniewskiego (ileż razy wyrażał to bardzo wylewnie Adam Michnik), i przez których w zamian są traktowani jako bardzo bliscy "bracia odłączeni". Sąteż liczne postacie tworzące swoisty pomost między obu grupami. Choćby taki Marcin Święcicki, zięć jednego z głównych macherów stalinowskiej gospodarki w Polsce Eugeniusza Szyra, w latach 60-tych członka Biura Politycznego KC PZPR. Sam był niegdyś sekretarzem KC PZPR w ekipie Rakowskiego, a obecnie jest posłem Unii Wolności. Innym pięknym przykładem symbiozy "czerwonych" i "różowych" jest Mi-chał Jagiełło, b. zastępca kierownika wydziału KC PZPR w 1981 roku, a wiceminister kultury w tzw. "naszym rządzie" Tadeusza Mazowieckiego. Trzeba przyznać, że Jagiełło przynajmniej kiedyś z zadziwiającą szczerością wyjaśnił motywy swego upartyjnienia. Żadnejakieś tam idee, zwyczajnieJak powiedział Jagiełło:, f o prostu zorientowałem się, że jeżeli nie wstępie do PZPR, będę skazany na wegetację na poboczu". Mniej szczery jest obecny wódz Unii Wolności Leszek Balcerowicz, który jakoś nie lubi wspominać swego przystąpienia do PZPR-u w możliwie najgorszym okresie w 1969 roku. W czasie, gdy wstępowali do partii sami karierowicze, z zaciągu kandydackiego 1968 roku, a więc po stłumieniu marcowych manifestacji studenckich i po brutalnej interwencji komunistycznej w Czechosłowacji. Symbioza między grupami byłych komunistów i postkomunistów niezwykle ułatwia im zajmowanie wspólnego stanowiska. I tak wychwalany jako demokrata Jacek Kuroń bez żenady przyłączył się do posłów, którzy głosowali w sejmie za tym, żeby 591 objąć tajemnicą również materiały UB z lat 1945-1956- Bo nuż grzebiąc się w tych materiałach wznowiono by badania nad sprawami kogoś z bliskich przyjaciół lub członków ich rodzin. Na przykład porucznika Stefana Michnika, odpowiedziahego za wydanie pięciu wyroków śmierci w sprawach Tatarowskich. Dwa z nich wykonano w kwietniu 1956 r., gdy wiedziano już o zbrodniach, a porucznika Michnika w nagrodę za służalstwo awansowano do stopnia kapitana (por. uwagi mer. Kazimierza Mieczysława Ujazdowskiego, "Nowy Świat" z 10 lutego 1992). We wspólnej walce o zacieranie prawdy o podłościach komunistycznej przeszłości coraz wyraźniejszyjest sojusz historyczny "czerwonych" i "różowych". Jakże wiele łączy michnikopodobnych historyków z kręgu "Gazety Wyborczej" ze starymi komunistycznymi manipulatorami historia typu Andrzeja Garlickiego. Ten czołowy niegdyś adept szkoły Henryka Jabłońskiego "wsławił się" preparowaniem przez cale lata tekstów o Pilsudskim zgodnie z wszystkimi regularni komunistycznej propagandy. Jego doprawdy niepodważalne "zasługi" w tej dziedzinie skwitował znany emigracyjny historyk profesor Wacław Jędrzejewicz osobistym listem skierowanym do Garlickiego. Zaczynającym się od słów: "Szanowny Panie Profesorze. Z obrzydzeniem odłożyłem ostatni tom Pańskiej pracy" (podkr. w wyd. książkowym- J.R.N.). Kuroniowo-michnikowska elitka, współdziałając z postkomunistami, wspierając ich i rehabilitując, jednocześnie stara się wciąż odcinać kupony za swe zasługi w walce z komunizmem. Nie dodaje tylko, że jakże często była w tej walce traktowana inaczej od innych, z niebywałą pobłażliwością, a czasem wręcz z względami. Czyż można w ogóle porównywać los górników czy zwykłych nauczycieli aresztowanych w stanie wojennym ze sposobem traktowania w więzieniu Adama Michnika. Prości działacze "Solidarności" nie mogli liczyć na nikogo, czasem nawet zabij ano ich w ukryciu. W przypadku Michnika natomiast często sprawdzała sięprawdajego słów: "W Polsce ludzie bali się komunistów. Ja się nie bałem, bo uważałem, że jest to mój ustrój. A skoro mój, to nie ma się czego bać". Wszak byli wpływowi protektorzy. To Mieczysław F. Rakowski był świadkiem obrony w sprawie dyscyplinarnej Michnika w 1967 roku, to Urban załatwia mu pierwsze felietony (jak wspomina Kuroń w książce "Wiara i wina"). I czyż można się nadmiernie dziwić faktom przedstawionym przezb.szefaRegionu Solidarności na Śląsku AndnejaRozpłochow-skiego: "Takiemuwiężniowijak Marian Jurczykzamordowano jedynego syna z żoną, a co groźnego spotkało więźniów lewicowo-ugodawych. Niech nośnie zwiodą represje prawdziwe upozorowane. W ramach tej samej w roku 1984 jedenastki czołowych więźniów politycznych, w tym samym więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie, rzadko kiedy udało mi się napisać i przemycić kartkę papieru, a pan Michnikpisał i wydawał ksiazJa". (A. Rozpłochowski: W cieniu sierpnia 80, "Orientacja na prawo", 1991,nr9, s. 31). 592 Ksiądz Tischner rzucił kiedyś pochopnie oskarżenia pod adresem polskiego społeczeństwa, iż dominuje w nim typ homo sovieticus, bo nie udzieliło poparcia Tadeuszowi Mazowieckiemu w wyborach prezydenckich 1990 roku. W rzeczywistości prawdziwi homo sowieticus, to przyjaciel ks. Tischnera - Michnik i jego kompani, którzy z komunizmu przejęli nieograniczoną żądzę monopolu władzy i całkowitego nie liczenia się z narodem, w którym żyją. Nie jestem za ciągłym przypominaniem popełnionych błędów, nawet ciężkich zawi-nień wobec społeczeństwa. Sam kiedyś w październiku 1981 po swej prelekcji na temat Powstania Węgierskiego, wygłoszonej w "Solidarności" na Mokotowskiej, broniłem osoby Karola Małcużyńskiego w związku z przypomnianym przez kogoś z sali niechlubnym epizodem z jego młodości. Chodziło o jego fatalnąpropagandowąksiążczynę o kardynale Mindszentym, Józef Pehm - szpieg w kardynalskiej purpurze". Mówiłem, że Małcu-żyński zrobił bardzo wiele dla naprawienia swych proreżimowych wyskoków z młodości, jest dziś innym człowiekiem niż wtedy Odwołałem sięnawet do przykładu Szawła, który z okrutnego prześladowcy chrześcijan zmienił się w jednego z największych świętych chrześcijańskich - św. Pawła. I czułem wielką satysfakcję, gdy następnego dnia usłyszałem kolejne wielkie odważne przemówienie Małcużyńskiego z trybuny sejmowej. By jednak można było uznać za nieistotne czyj es ciężkie błędy z przeszłości, musi się wpierw dostrzec rzeczywistą skruchę z ich powodu i potwierdzone przez fakty "mocne postanowienie poprawy". Tego zaś właśnie zupełnie brak u dawnych walterowców i innych michnikopodobnych, którzy z całą butą zaczynają teraz otwarcie apoteozować swą komunistyczną przeszłość. A nawet czuć się "Pierwszą Kadrową"! Tekst publikowany na łamach "Ładu" z 6 sierpnia 1995 Czerwone rodowody Można podziwiać żelazną konsekwencję, z jaką Adam Michnik dąży od lat do sojuszu "czerwonych" i "różowych" Europejczyków przeciw "anachronicznemu", "nacjonalistycznemu" polskiemu społeczeństwu. Począwszy od kolejnych prób dowartościowania upadającego w 1989 roku "Olka" Kwaśniewskiego, po bruderszaft z generałem Jaruzel-skim; od wspólnej przejażdżki z Urbanem na imieniny Kwaśniewskiego, po najnowszy tekst w "Gazecie Wyborczej", wysławiający komunistycznych walterowców, czyli osławione "czerwone harcerstwo" Jacka Kuronia. Jak wiadomo walterowcy nawiązujący swą nazwądo generała Waltera (Karola Świerczewskiego, skądinąd starego, wytrawnego agenta NKWD i sprawcy egzekucji licznych polskich oficerów) toczyli po 1956 roku zacięty bój 593 przeciwko, ówczesnemu Związkowi Harcerstwa Polskiego. Ustrojeni w czerwone chusty walterowcy Kuronia, śpiewający z werwą komunistyczne pieśni i propagujący pionierskie porządki, nie mogli strawić podjętej wówczas przez twórcę Szarych Szeregów, Aleksandra Kamińskiego, próby przywrócenia skautingu i polskich tradycji narodowych w harcerstwie. Tradycyjne harcerstwo w stylu Kamińskiego i Szarych Szeregów było dla walte-rowców znienawidzonym symbolem ciemnoty, klerykalizmu i nacjonalizmu. Publikacja panegiryku "Gazety Wyborczej" o pełnych pasji i entuzjazmu walterow-cach, ukazała się zaledwie w parę miesięcy po wielkiej książce zakłamań pt. "Między Panem a Plebanem", przygotowanej przez Adama Michnika, Józefa Tischnera i Jacka Żakowskiego. Książka zawiera tak wiele fałszów, między innymi o rodowodzie Michnika, jego osławionym bracie - komunistycznym sędzim wojskowym Stefanie etc., że wyraźnie prowokuje do jak najszybszych sprostowań i przypomnienia najbardziej prze-farbowanych fragmentów życiorysu naczehego redaktora "Gazety Wyborczej". Z książki Jacka Kuronia "Wina i wiara" można już było się dowiedzieć, że Michnik jest synem Ozjasza Szechtera, byłego członka KC Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy (była to partia konsekwentnie dążąca do rozbicia polskiej Drugiej Rzeczypospolitej), Matka Michnika-Helena znana byłajako skrajnie dogmatyczny historyk w latach 50. zalecający wpodręcznikach,jak najskuteczniej walczyćzreligiąkatolicką. Brat Michnika, Stefan, absolwent szkoły im. Duracza, czyli przyspieszonego kursu dla pracowników ludowego wymiaru sprawiedliwości już w wieku dwudziestu paru lat został sędziąw sądzie wojskowym i zasłynął bezwzględnymi wyrokami śmierci w procesach politycznych. Pół roku temu, uczestnicząc w panelu na UMCS-ie w Lublinie na temat "Żołnierzy Wyklętych" (tj. żołnierzy polskiego podziemia antykomunistycznego po 1944 roku), miałem możność oglądania dość szczególnego dokumentu-kopii jednego z takich wyroków śmierci podpisanych przez Stefana Michnika Adam Michnik znajduje jednak jakoś wytłumaczenie nawet dla takich nikczemnych działań braciszka, mówiąc (por. s. 48 wspomnianej książki "Między Panem a Plebanem"): ,f.iedy zapadały najgorsze wyroki, Stefan był dwudziestoparoletnim człowiekiem, który niewiele rozumiał z tego, co się działo'". Niewiele rozumiał", ale podpisywał wyroki śmierci i czuwał nad ich wykonaniem. A były to wyroki godzące w najlepszych polskich patriotów. Tak, jakw przypadku kierowanego przez Stefana Michnika wykonania wyroku śmierci na wspaniałym polskim patriocie, Andrzeju Czaykowskim,ps. "Garda", cichociemnym, powstańcu warszawskim, odznaczonym krzyżem Virtuti Militari za odwagę w walce z Niemcami. Zamordowano go na Mokotowie l O października 1953 r. Sam młody Adam Michnik polityczną inicjację przeszedł w "czerwonym harcerstwie" Jacka Kuronia. Później wszedł do Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności pod patrona- 594 tem starego komunistycznego ideologa Adama Schaffa, przeżywając pierwsze lewico-wo-rewizjonistyczne wtajemniczenia. Stopniowo radykalizowal się, stając się wreszcie jednym z czołowych ..komandosów" atakujących różne bzdury gomułkowskiej władzy. Rzecz w tym jednak, o czym częstokroć się zapomina, iż bunt Michnika przeciw Gomułce był dalej buntem osoby przyznającej się do ideologii komunistycznej i w nią wierzącej (jeszcze na swym procesie w 1968 roku Michnik deklarował swą wiarę w komunizm), a zdecydowanie odcinającego się od patriotyzmu i bardzo negatywnie nastawionego do Kościoła katolickiego w Polsce. Jeszcze w 1966 roku, w czasie nasilenia kampanii ataków przeciwko listowi biskupów polskich, A. Michnik wystąpił z potępieniem tego listu na łamach ateistycznych "Argumentów". Po latach, w wydanej w 1977 roku książce "Kościół, lewica, dialog" wyrażał uczucie wstydu z powodu swej roli w ataku na list biskupów i samokrytycznie wyznawał: katolicyzm równał się dla nas z antysemityzmem, z faszyzmem, z ciemnogrodem i wszelkimi zjawiskami antypostepowoscf. Grupa Michnika, korzystająca z poparcia licznych wpływowych postaci starszego pokolenia o podobnychjak walterowcy rodowodach, umiała stopniowo zdobyć monopol w opozycyjnym ruchu studenckim. Na nieszczęście dla tego ruchu, bo przez swą eksklu-zywność, zupełne niezrozumienie prawdziwego patriotyzmu polskiego i katolicyzmu, zbyt wiele osób odstraszała od opozycji studenckiej. Spowodowało to, że zabrakło tak niezbędnego trwałego, nie koniunkturalnego połączenia demokratycznej opozycji z żywiołowym patriotyzmem. Bardzo ułatwiło to działania najciemniejszych sił aparatu władzy przeciw opozycji studenckiej w 1968 roku. Po 1968 roku stopniowo wydawało się, że Michnik i jego koledzy wiele nauczyli siew czasie swych prześladowań przez władze, że zrozumieli to, co jest najdroższe dla przeważającej części polskiego społeczeństwa. Wiele osób przyjęło za dobrą monetę ewolucję Michnika w stronę Kościoła, (videjego książkę "Kościół, lewica, dialog" z 1977 roku). Dopiero po czerwcu 1989 roku okazało się, jak wiele wystąpień Michnika, opartych było na zręcznej mimilaze, zamaskowaniujego rzeczywiście głębokiej niechęci do polskiego patriotyzmu i Kościoła, strachu przed narodowymi i religijnymi uczuciami polskiego społeczeństwa. W czasach prześladowań opozycji solidarnościowej w latach osiemdziesiątych, Michnik potrafił zaskarbić sobie ogromnie wiele popularności, jako barwna i niekonwencjonalna postać ruchu antyrządowego, typ rewolucyjnego intelektualisty w stylu CamilaDesmoulinsa, fascynować tekstami przesyłanymi zwiezienia. Michnik, po zdobyciu władzy przez "Solidarność", niestety stał się jakby zupełnie innym człowiekiem. Z jego wystąpień lat 1989-1990 coraz częściej przebijało nowe oblicze - człowieka apodyktycznego i zacietrzewionego, nadużywającego monopolistycznej pozycji kierowanej przez niego "Gazety Wyborczej", jako jedynego dziennika "Solidarności", co 595 więcej - osoby coraz częściej bawiącej się w rzucanie pogróżek na "inaczej myślących" (jak wiemy, wyzwanie przez Michnika od świń swych oponentów na jednym z posiedzeń Komitetu Obywatelskiego nie było wcale odosobnionym wyskokiem). Tym trafniejsza wydaje mi się na tym tle refleksja Stefana Kisielewskiego - w wywiadzie dla gdańskiej "Młodej Polski" 4 sierpnia 1990 r.: "Ostatnio nie bardzo przyjaźnią się z Michnikiem. Widujemy się raz na pół roku i raczej się kłócimy. Kochałem go niemal w okresie KOR - to by f o wspaniałe. Natomiast to, co on teraz mówi i pisze, jest bardzo często bez sensu. Te manifesty krakowskie, deklaracje "praw człowieka " rozsyłane po całym świecie! Jak w Polsce naprawdę wybuchnie jakiś rasizm, szowinizm, a to będzie już kompletna patologia, to najbardziej przysłuży się do tego właśnie takie denerwujące pseudoszlachetne gadanie... Przecież ten dzisiejszy Michnik to totalitarysta. Demokratą jest ten, kto jest po mojej strome. Kto ze mną się nie zgadza, jest faszystą i nie można mu podać ręki. A tylko Michnik wie, na czym polega demokracja i tolerancja. On jest tutaj sędzią, alfą i omegą..." W czasie debaty sejmowej w początkach września 1989 r. A. Michnik wystąpił przeciw wysuniętemu przez posła Kazimierza Ujazdowskiego postulatowi rozliczenia się z ludobójcami w togach sędziów, którzy w czasach stalinowskich skazywali ludzi na śmierć. Pół roku później - 28 kwietnia 1990 r. - Michnik stanowczo wypowiedział siew debacie sejmowej przeciwko nacjonalizacji mienia PZPR. Wystąpienie Michnika przeciw nacjonalizacji mienia PZPR sprowokowało falę listów protestacyjnych do "Gazety Wyborczej". Najbardziej dramatyczny był publikowany w "GW" 4 maja 1990 list dziennikarza Jana Sęka (jego ojciec został stracony w 1950 r. po wyroku śmierci wydanym przez sąd wojskowy z udziałem brata Adama Michnika - Stefana). J. Sęk pisał: .. .Pan Adam Michnik niepotrzebnie martwił się w Sejmie o stosunek narodu polskiego do komunistów, którzy sprawili tu po wojnie nie jeden, a dziesięć Katyniów. Zabili w polskich więzieniach ponad 40 tyś. ludzi. My komunistów nie nienawidzimy. Mynimigar-dzimy. Również podporucznikiem Stefanem Michnikiem, stalinowskim sędzią - mordercą, pojętnym uczniem katyńskich oprawców. Przypominanie w takim kontekście rodzinnym własnego uwięzienia jest grubym nietaktem. A co do majątku partii: gdyby od pana Adama zależała decyzja, czy pozostawiłby majątek i NKWD? J. Sęk tłumaczył mi kiedyś w rozmowie, że nigdy nie miał żadnych pretensji do A. Michnika z powodu jego brata, bo trudno, żeby ktoś odpowiadał za to, co zrobił inny członek rodziny. Nie miał pretensji aż do chwili, gdy A. Michnik wystąpił w Sejmie przeciw rozliczaniu stalinowskich ludobójców. W tej akurat sprawie powinien, przynajmniej ze względów rodzinnych, zachować całkowitąpowściągliwość. Tekst publikowany na łamach "Ładu" nr 31 z 7995 r. 596 Spory wokół "hańby domowej" W swojej publicystyce niejednokrotnie uczestniczyłem w jednym z najbardziej zajadłych sporów o najnowszą historię. W sporze, który dotyczył sprawy moralnej odpowiedzialności tych jakże licznych osób ze środowisk intelektualnych, które niegdyś były po uszy unurzane w błocie stalinowskich nagonek publicystycznych, pro-zatorskich czy poetyckich. Ludzi, którzy niegdyś stalinizowali polską kulturę, naukę i prasę, wypisywali najbardziej oszczercze brednie o swojej ojczyźnie. Ludzi, którzy pisali prawdziwie nikczemne stalinowskie teksty w czasie, gdy najlepsi Polacy byli katowani i mordowani w więzieniach reżimu. Nierzadko zaś występowali jak Szym-borska, Mazowiecki czy Błoński z otwartą aprobatą sfabrykowanych stalinowskich procesów. W swych tekstach zawsze jednoznacznie wypowiadałem się przeciw forsowanej w czerwonych i różowych publikatorach amnezji o przeszłości, postulując, aby "spisane były czyny i rozmowy". Czyżbyśmy bowiem nie mieli prawa odbrązo-wiać słynnego "odbrązowiacza" Boya - Żeleńskiego za jego rolę we lwowskiej Targowicy lat 1939-1941 , jak chcieliby jego niektórzy apologeci? Czy niesława stalinowskich tekstów Wisławy Szymborskiej ma być zupełnie zapomniana? Tylko dlatego, że niektórzy zażarcie przeciwstawiają się wszelkim próbom wydobywania na wierzch czarnych plam twórczości osoby, która dostała Nagrodę Nobla kosztem ukaranego za bezkompromisowość Herberta; Czy pierwszemu jakoby "naszemu premierowi" Tadeuszowi Mazowieckiemu ma się wymazać z jego przeszłości straszny czas umaczania w stalinizmie, nie bacząc na to, że było to później tak ważną przyczyną zadeklarowania przez niego polityki "grubej kreski"? Czy ludzie splamieni długotrwałą działalnością donosicielską w przeszłości tak jak profesor Maria Turlejska mają w ogóle jakiekolwiek moralne prawo uczestniczenia dziś w osądach swych kolegów historyków? Jak oceniać tego typu forum jak "Gazeta Wyborcza", która wykorzystuje skompromitowanych donosicieli z przeszłości w nagonce na "niepoprawnego politycznie" historyka? (Podpis Turlejskiej widniał na drukowanej w "Gazecie Wyborczej" liście osób żądających wycofania podręczników dr. A. L. Szcześniaka). Czy PEN-Club miał jakiekolwiek moralne prawo uhonorowywać cały dorobek Kazimierza -Brandysa nagrodą im. Jana Pa- 597 randowskiego. Cały dorobek, a więc również jego jakże "bogatą" stalinowską prozę i publicystykę, eksplodującą w rozlicznych doniesieniach i potępieniach "wrogów ludu", w tym "myszy" (Miłosza), z której nic nie zostanie dla potomnych (por. K. Brandysa "Nim będzie zapomniany". Czy władze gminy i kierownictwo szkoły w Dmosinie mogą bez liczenia się z oporem wielkiej części mieszkańców swej wioski hańbić jej dobre imię przez uhonorowywanie z wielką pompą pamięci stalinowskiego kalumniatora i kolaboranta ? Czy można w jakikolwiek sposób usprawiedliwić całą potworną amnezję moralną we wszystkich tych sprawach? Niech rozstrzygną to w swych sumieniach czytelnicy. Boje wokół Boya Autor "Hańby domowej" profesor Jacek Trznadel miał odwagę napisać o wstydliwym lwowskim okresie życia Tadeusza Boya-Żeleńskiego pod sowieckąkurateląw latach 1939-1940. Podważył wypielęgnowany image Boya - mędrca, ukochanego patrona liberałów i libertynów, wojującego antyklerykalizmu. Ukazał, że mistrz "odbrą-zowiania" i burzyciel tradycyjnych wartości nie potrafił zachować godności Polaka w czasie próby. W czasie, gdy dwa totalitaryzmy dławiły Polskę, Boy kolaborował z jednym z nich - sowieckim. Trznadel pisał, iż Boy był niewątpliwie pisarzem o największym dorobku wśród twórców, którzy znaleźli się pod sowiecką okupacją we Lwowie. Stąd też - pisał Trznadel - Boy był ,/ybą najbardziej pożądaną w zarzucanej sieci kolaboracji. Na nim ciążyła największa odpowiedzialność, z której się nie wywiązał". W wystąpieniach telewizyjnych i prasowych na ten temat profesor Trznadel przytoczył konkretne zarzuty. Jego polemiści i obrońcy Boya-mędrca najczęściej pomijająfakty, tym gorliwiej atakując samego Trznadla - vide: najnowsza brutalna napaść na autora "Hańby domowej" wyszła spod pióra Ryszarda Marka Grońskiego (, .Polityka" z 26 lutego 1994 roku). W "Gazecie Wyborczej" w stronę prof. Trznadla poleciał strzał z dwururki - 11 lutego atak Barbary Winklowej, 12 lutego atak Andrzeja Osęki. W "Polityce" z 19 lutego z Trznadlem polemizuje profesor Henryk Markiewicz. Polemiści Trznadla wyraźnie dyskutująw stylu, który wykpiwał kiedyś sam Boy w "Słówkach", pisząc: ,J(.ażdy mówi o czym innym, jak zwykle w życiu rodzinnym". Trznadel stwierdził, że Boy podpisał list za przyłączeniem Ukrainy Zachodniej do ZSRR, wyrażający radość z powodu aneksji jednej trzeciej terytorium Rzeczypospo- 598 litej, a więc czwartego rozbioru Polski. Broniąca Boya pani Winklowa nie zaprzecza temu, iż Boy podpisał takie oświadczenie, bo jest to rzecz niezaprzeczalna. Za to, ni ż gruszki, ni z pietruszki, dodaje, że w tym czasie była wielka dezinformacja i na przykład w zebraniu pisarzy polskich z 13 października 1939 r. wziął udział też i taki pisarz, jak Teodor Pamicki. Nie dodaje jednak, że pisarz ten nie podpisał żadnego oświadczenia i wkrótce później został uwięziony przez Sowietów, a inny pisarz Wacław Grubiński został nawet skazany na karę śmierci (za "arcyzbrodnię",jakąw oczach sędziów sowieckich było napisanie przez Grubińskiego na początku lat dwudziestych komedii wykpiwającej Lenina!). Tymczasem Boy był otaczany splendorami, korzystał z sowieckich sklepów specjalnych. Pisał do "gadzinówki", jaką był "Czerwony Sztandar". A wszystko to w czasie, gdy Sowieci przeprowadzali skrupulatnie wywózkę na Sybir ponad miliona Polaków. Boy zasiadał w różnych prezydiach i akademiach, w sowieckiej prasie powoływał się na Mickiewicza jako na tego, który "opowiedział się przy czerwonym sztandarze". Wszedł do redakcji "Nowych Widnokręgów", redagowanych przez czołową kolaborantkę Wandę Wasilewską. W felietonie o wyborach szkalował wybory w Polsce jako groteskowe. Sapienti sat! Andrzej Kijowski pisał o tamtych czasach pierwszego werbunku kolaborantów ze sfer twórczych przez Sowietów: "Trup moralny sfal się gęsto we Lwowie". Nie mając lepszych argumentów dla obrony zachowania Boya we Lwowie, jego obrońcy krzyczą jak Winklowa, że przecież Boy wielkim był, jest ciągle czytany, "Marysieńka Sobieska" miała 11 wydań etę. I cóż za argument wynika z tych dowodów Boyowskiej wielkości? Wielkość Adama Mickiewicza nie przeszkodziła Boyowi w ciągłym odbrązawianiu osoby największego poety polskiego. Brązownicy postaci Boya w "Gazecie Wyborczej" natomiast nie chcą pozwolić na żadną próbę odbrązowieniajego osoby. Jak Boy-Żeleński odbrązawiał Mickiewicza, to bylo znakomite. Jak ktoś próbuje odbrązowić Boya, to zaraz wrzask, że nie wolno, jak pan śmie. Prawdziwa mentalność Kalego!(podkr.wwyd. książkowym-J.R.N.) Boy był na pewno znakomitym tłumaczem literatury francuskiej. Dużo gorzej natomiast wyglądały jego recepty na co dzień, serwowane z niebywałą pewnością siebie i miną arcymędrca, programowy libertynizm i antyklerykalizm. Nic dziwnego, że ludzie o autentycznej głębi myślenia wciąż protestowali przeciw wznoszeniu na piedestał Boya jako "autorytetu". I nie chodzi tu tylko o Karola Irzykowskiego, który swego słynnego "Beniaminka" poświęcił rozbijaniu Boyowskiego mitu, krytyce Boyowskiej programowej łatwizny i powierzchownego myślenia. Dziś niesłusznie prawie zapomniane są teksty krytyczne Witkacego, bardzo ostro krytykujące Boya za 599 "obskurancką postępowość" i dążenie do "wyśmiewania się z bezinteresownej walki o idee", skrajną płytkość sądów. W pewnej chwili Witkacy zwrócił się do Boya z żarliwym apelem: "/s! teraz posłuchaj mnie Tadeuszu Boyu-Żeleński (...) Zleź raz z tej swojej macicy, z Pirożyńskiego, z brązownictwa, rozwodów z ustawy małżeńskiej (...), zajmij się więcej literaturą obecną naszą i jej problemami. Przypomnijmy również, co pisał o Boya manierze pisania o polskiej historii czło-wiekjak najdalszy od sztywniactwa i bezkrytycznej narodowej sztampy słynny Stanisław Cat Mackiewicz.(...) W moim odczuciu Boya najbardziej obciąża odpowiedzialność za to, że bardziej niż ktokolwiek inny przyczynił się do strywializowania atmosfery życia umysłowego w Polsce niepodległej 1918-1939. Swój ogromny talent pisarski, wspaniałą lekkość pióra, wykorzystał do oderwania tabunów czytelników od spraw ważkich i istotnych, pociągnięcia ich w stronę tematów zastępczych i bojów z tzw. ciemnogrodem, sporów obyczajowych, łatwej propagandy "swobód seksualnych". Dlatego jest tak bliski dzisiejszym "Europejczykom" z "Gazety i Wyborczej". Gorąco im radzę, by zajrzeli do tekstów swego ulubionego noblisty- Czesława Miłosza i poczytali, co pisał o roli Boya-Żeleńskiego w swym "Człowieku wśród skorpionów". Ot choćby taki passus teksu Miłosza o Boyu: Jako pisarz powabny i dowcipny, umiał trafie do tej publiczności, która od zawitych wywodów teoretycznych stroniła (...) trudno nie zauważyć, że to następstwo: Brzozowski, Irzykowski, Boy, świadczy o jakiejś degrengoladzie (...) Kiedy czytało się Boya, dokuczała jakaś trudno uchwytna fikcyjność tych burz w szklance wody, tych drwin z seksualnych kompleksów księży czy ze staroświeckich profesorów w sztywnych kołnierzykach". Artykuł publikowany na lamach "Słowa-Dziennika katolickiego "z 15 kwietnia 1994 r. Premier z PRL-owskim garbem Ludzie kreowani na główne autorytety w życiu politycznym po 1989 najczęściej byli dalecy od moralnej niezłomności w przeszłości; wyraźnie dominowały tu postacie uwikłane w różne kompromitujące działania proreżimowe w czasach PRL-u; typowa była osoba pierwszego premiera III RP Tadeusza Mazowieckiego, obciążonego ciężkim "garbem" politycznym z PRL-owskiej przeszłości. Początki działalności politycznej Mazowieckiego przypadły na samo apogeum stalinizmu (1952); młody instruktor polityczny PAX-u, Mazowiecki, publikował wówczas 600 pełne zaangażowania w system socjalistyczny; artykuły w periodyku "Dziś i Jutro"; zapewniał czytelników, iż: ,l,udzi upośledzonych dawniej przez kapitalizm, którzy dziś odzyskali poczucie szlachetności każdego człowieka, jest w Polsce miliony (...). Trzeba było wyzwolenia Polski przez Związek Radziecki, ujęcia władzy przez obóz ludowy i przystąpienia do trudnego dzieła społecznej przebudowy". ("Dziś i Jutro" 14 IX 1952); w innym, równie żarliwie "prawomyślnym" tekście zapewniał, że ,Jderunek dziejów, ku któremu ludzkość zmierza, wyznacza nie ten stary świat, którego częścią była Polska międzywojenna (...), wzmacniamy ciągnący się od Łaby po Jang-Tse Kiang osiemsetmilionowy obóz pokoju" ("Dziś i Jutro" 19 VIII 1952); szczególnie gorliwie zachęcał Mazowiecki do upowszechnienia idei spółdzielczości produkcyjnej i kolektywizacji rolnictwa; wysławiał "wyższość gospodarki zespołowej": "Wraz ze wzrostem spółdzielczego ziarna rośnie człowiek" ("Dziś i Jutro" 15 III 1952); w książce Wróg pozostał ten sam (Warszawa 1952) Mazowiecki piętnował polską emigrację polityczną, głosząc: "Ideologia lancy ułańskiej na usługach kapitalistycznej wolności zasłoniła im [polskiej emigracji politycznej] historyczną szansę wydobycia Polski z wielowiekowych zaniedbań cywilizacyjnych (...). Tego, że nie fraki, ale kombinezony robotnicze, nie proporczyki kawaleryjskie, ale Idelnie murarskie wyznaczają kierunek rzeczywistego rozwoju Polski - nie mogą strawić". Publikacjami pełnymi oddania wobec systemu Mazowiecki zapewnił sobie spektakularny awans; młody, zaledwie 26-letni aktywista został VIII 1953 redaktorem naczelnym nowego PAX-owskiego periodyku "Wrocławskiego Tygodnika Katolickiego"; zaledwie miesiąc później opublikował najbardziej kompromitujący ze swych tekstów - brutalny atak na bpa Kaczmarka (kilka dni przedtem, 22 IX 1953, w sfabrykowanym procesie skazano biskupa na 12 lat więzienia); w artykule Wnioski atakował skazanego biskupa, zarzucając mu "&a-łalność wrogą wobec interesu narodowego i postępu społecznego w okresie przedwojennym, okupacyjnym i w Polsce Ludowe f; "błędna postawa polityczna" biskupa Kaczmarka miała go, wg Mazowieckiego, doprowadzić "do uwikłania się we współpracę z ośrodkami wywiadu amerykańskiego, które pragnęłyby posługiwać się przedstawicielami duchowieństwa jako narzędziem realizacji swych wrogich Polsce czynów". Mazowiecki dalej akcentował: "Nie tylko bolejemy, ale i odcinamy się od błędnych poglądów ks. biskupa Kaczmarka, które doprowadziły go do akcji dywersyjnej wobec Polski Ludowej, i kierowały w tej działalności jego postawą". Artykuł Mazowieckiego miał tym szkodliwszą wymowę, iż ukazał się w czasie rozszalałej nagonki reżimowej prasy na Kościół, tuż przed aresztowaniem przez Służbę Bezpieczeństwa Prymasa Polski kard. Stefana Wy-szyńskiego. Po latach, w wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" (l 8 XI 1990) Mazowiecki odniósł się do zarzutów w związku z jego artykułem o procesie bpa Kaczmarka: "(...) Bardzo ubolewam, że ten artykuł napisałem. Byłem wtedy pod wrażeniem własnych 601 wypowiedzi Biskupa na procesie. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mówił on pod wpływem środków, jakie mu dawano. Dowiedziałem się o tym od niego samego po jego uwolnieniu. W czasie tej rozmowy, zaraz po jego uwolnieniu, wyraziłem głęboki żal, że taki artykuł napisałem". Wśród przygniecionej przez PRL-owski reżim "milczącej większości" narodu mało kto wierzył w oskarżenia wysuwane przez PRL-owskich prokuratorów w sfabrykowanych procesach np. zarzuty współpracy z wywiadem amerykańskim itp. Poza tym nikt nie zmuszał Mazowieckiego do nadgorliwego uprawiania propagandy proreżimowej, której dawał często wyraz także przed publikacją tekstu o procesie bpa Kaczmarka. Myśliciel katolicki o. Bocheński, w wywiadzie dla "Tygodnika Solidarność" (3111992) bardzo ostro ocenił zachowanie Mazowieckiego w czasie procesu biskupa: ,Myslę, że okres po 4 czerwca 1989 roku zbytnio się przeciągnął. Na czele rządu staną! człowiekza miękki, zbyt ugodowo nastrojony względem postkomunistycznego okupanta. Uważa się tego człowieka za wielki autorytet moralny, co jest dla mnie nieporozumieniem. Przecież on na famach prowadzonego przez siebie czasopisma nazwał biskupa Kaczmarka amerykańskim agentem i handlarzem walut dokładnie w czasie, gdy Kaczmarka torturowało w wiezieniu UB! W swoim »Pamiętniku« kardynał WyszyńsJd nazwał tego pana, o którym mówimy, człowiekiem bez charakteru. Trudno mi z dalekiego Fryburga sadzić, ale mam wrażenie, że ogólnie za dużą mają dziś w Polsce władzę ci, co kiedyś lizali buty agentom moskiewskimi'. Mazowiecki, nawet gdy został jednym z liderów "frondy" w PAX-ie przeciw Bolesławowi Piaseckiemu (1955), w wysłanym przez frondystów liście do KC PZPR oskarżał przywódców PAX-u, że nie są dostatecznie socjalistyczni. Wg listu Mazowiecki i jego koledzy "frondyści" mieli być dużo lepszą gwarancją wierności dla socjalizmu niż Piasecki; w artykule z "Więzi"(3 (1961)) pisał: ,folska nie tylko ma ustrój socjalistyczny, ale i w takiej perspektywie ustrojowej będzie się ona rozwijać (...). Nie można walczyć o humanistycznąperspektywę świata socjalistycznego, zachowując wobec niego wewnętrznie totalną obcość"; w tekście publikowanym w "Więzi" (10 (1967)) Mazowiecki akcentował, że "polska droga zakłada wierność zasadzie sojuszu z ZSIiR, który określa nasze miejsce na mapie politycznej świata (...). Dziś zasada sojuszu polsko-radzieckiego staje się elementem narodowego myślenia politycznego". Poważnie obciąża Mazowieckiego jego udział w "podchodach" grupy "postępowych katolików" ze "Znaku" wymierzonych w Prymasa Wyszyńskiego. "Postępowcy" z lewicy katolickiej 1963 rozpoczęli cichą ofensywę przeciwko twardej postawie Prymasa Polski wobec rządu PRL. Jej najbardziej spektakularnym przej awem był publikowany w "Więzi" artykuł Mazowieckiego i Andrzeja Wielowieyskiego Otwarcie na Wschód (...). Akcentowano tam min. potrzebę "zerwania z politycznym antykomunizmem", które miało- 602 by "decydujące znaczenie dla autorytetu i rozwoju Kościoła w świecie", ułożenie stosunków dyplomatycznych między Watykanem i Warszawą (progresiści liczyli, że przysłanie nuncjusza osłabiłoby rolę Prymasa Polski). W 3. tomie biografii kard. Wyszyńskiego znawca dziejów polskiego Kościoła po 1945,historykPeterRaina pisał: artykuł Mazowieckiego i Wielowieyskiego byłzawoalowanym atakiem na Prymasa i Episkopat Polski. Powtarzał rozpowszechnione przez władze twierdzenia o zacofaniu i konserwatyzmie polskiej hierarchii kościelnej, a także zarzuty o prowadzeniu przez Episkopat nieustępliwe/polityki wobec państwa iutrudnianiuzawarcia stosunkówdyplomatycznychz Watykanem. Ks. Prymas uważał artykuł ten za »szkodliwy i niegodny katolika«. Słów tych użył podczas grudniowej rozmowy z członkami zarządu KIK-u: ZawieysJdm, Lubieńskim, Auleytnerem iDembińskim. Nauwa-gęZawieyslaego, żeMazowiecld wpisał dlakomunistów«, Prymas odpowiedział: »(...)kato-lik, piszącynawetdla komunistów, musi być w prawdzie, a więc nie może wychodzić z prze-słanJdwiększej, błędnej samej w sobie, by przekonywać przeciwnika (...), taktyka polityczna nie może wychodzić z założeń fałszywych, bo nas przeciwnicy nie będą szanować. Nadtop. M. wypowiada poglądy na »socjalizm« (komunizm) zapóżnione. (...) Potężny rozwój ekonomii tak dalece zmienił strukturę gospodarczą i instytucji, że marksizm jest anachronizmem, którego nieskuteczność gospodarcza jest widoczna. Jak można od tego uzależniać skuteczność wewnętrzne/przebudowy Kościoła«". Do pierwszych wyraźniejszych zderzeń Mazowieckiego z oficjalną polityką rządu doszło 11 m 1968, gdy wystąpił wraz z pozostałymi członkami poselskiego koła "Znak" z interpelacjąw sprawie pobicia i aresztowania studentów; po dramatycznych wystąpieniach klasy robotniczej Wybrzeża (1970) Mazowiecki próbował zainicjować powołanie komisji sejmowej dla zbadania wszystkich okoliczności tragicznych wydarzeń; nie tylko, że nie przyniosło to żadnego rezultatu, ale Mazowieckiego "ukarano" niedopuszczeniem do starania się o mandat poselski w kolejnej kadencji. 1977 Mazowiecki był mężem zaufania uczestników głodówki w Kościele św. Marcina, 1980 był przewodniczącym komisji ekspertów przy strajkujących w Stoczni Gdańskiej, ale asekurancko ostrożne, gotowe do ustępstw zachowanie ekspertów zostało ocenione bardzo krytycznie w wielu wspomnieniach. Mało dynamizmu okazał jako premier pierwszego rządu in RP, powodując, że Polska stała się "maruderem przemian" w Europie Środkowo-Wschodniej. Fatahe skutki przyniosło ogłoszenie przez niego polityki "grubej kreski" wobec PRL-owskiej przeszłości, co doprowadziło zarówno do utrzymania dominacji ludzi starej partyjnej nomenklatury w gospodarce, mediach i licznych in. sferach życia, jak i do zablokowania rozliczeń ze zbrodniami komunizmu w Polsce. Fragment mego hasa autorskiego "Autorytety" w Polsce, zamieszczonego w "Encyklopedii Białych Plam", Radom 2000, t. II, s. 177-179. 603 Kolaboracja Wisławy Przyznanie Nagrody Nobla 1996 związanej z lewicą Wisławie Szymborskiej wywołało komentarze, iż decyzję tę podjęto, aby uniknąć nagrodzenia Zbigniewa Herberta. W przeciwieństwie do niego Szymborska nie unikała kontaktów z komunistyczną władzą, o czym świadczą niektóre jej wiersze, głównie z okresu stalinizmu, a także zachowanie w niektórych okresach. Nawet na łamach "Gazety Wyborczej" nie ukrywano fatalnej wymowy wielu wierszy Szymborskiej; Tadeusz Nyczek w artykule Zaledwie arcydzieło ("Gazeta Wyborcza" 15 V 1995) pisał, że Szymborska w epoce socrealizmu napisała "(...) kilkadziesiąt swoich najgorszych, najptytszych wierszy. Najptytszych myślowo i formalnie. Niektóre z nich, niestety, zasłużyły na miejsce w antologii stalinowskiej hańby domowef. Jedno z poczesnych miejsc w takiej antologii zająłby utwór Robotnik nasz mówi o imperialistach: Nienawidzą naszego węgla. Nienawidzą naszych cegieł i przędzy. Nienawidzą tego, co już jest. Nienawidzą wszystkiego, co będzie. Naszych okien i kwiatów w oknach. Naszych lasów i ciszy leśnej Nawet wiosny... W wierszu Z Korei, mającym budzić nienawiść do okrutnych "imperialistycz-nych wrogów", poetka piętnowała rzekomą amerykańską zbrodnię, popełnioną na małym koreańskim chłopcu: Wykłuto chłopcu oczy. Wykłuto oczy. Bo te oczy były gniewne i skośne. - Niech mu będzie we dnie jak w nocy - sam pułkownik śmiał się najgłośniej, sam oprawcy dolara w garść włożył, potem włosy odgarnął z czoła, żeby wiedzieć, jak chłopiec odchodził, rozglądając się rękami dokoła. W maju w roku czterdziestym piątym nazbyt wcześnie pożegnałam nienawiść umieszczając j ą pośród pamiątek czasu grozy, gwałtu, niesławy. 604 Dzisiaj znowu się do niej sposobię. Jest i będzie mi j ej żar potrzebny. 'A zawdzięczam ją również i tobie - pułkowniku, wesołku haniebny. Aby mocniej potępić amerykańskie okrucieństwo, Szymborska niedwuznacznie przywoływała pamięć zbrodni niemieckich; Urbankowski w Czerwonej mszy akcentował, że w wierszu Szymborskiej "przeciwstawienie Amerykanin - Koreańczyk okazywało sięprzekalkowaniem układu Niemiec -Polak, konkretnie zaś utrwalonego w zbiorowej pamięci obrazu Niemca torturującego polskie dziecko". Złym "imperialistom" poetka przeciwstawiała w wierszu Wstępującemu do Partii jako tym cenniejszy skarb przynależność do partii: Partia. Należeć do niej, z nią działać, z nią marzyć, z nią w planach nieulękłych, z nią w trosce bezsennej - wierz mi, to najpiękniejsze co się może zdarzyć w czasie naszej młodości gwiazdy dwuramiennej. W wierszu Pytania stawiane sobie Szymborska nawiązywała do wymogów stawianych kandydatom do PZPR: Pytania brzmią ostro, ale tak właśnie trzeba. bo wybrałeś życie komunisty i przyszłość czeka. Aby lepiej uzmysłowić, jak ogromne są zdobycze nowego ustroju socjalistycznego Szymborska starała się jak najbardziej obrazowo pokazać straszną nędzę przedwojennego kapitalizmu. Jej najbardziej nagłaśnianym w ówczesnej propagandzie utworem był wiersz Gdy nad kołyską Ludowej Konstytucji do wspomnień sięga stara robotnica, w którym pisała m.in.: Mówili, że w mieście jest praca, że do fabryk przyjmuj ą. Poszłam. Często myślą w tamte lata wracam (...) Nam, kobietom było najtrudniej. 605 Za pól dniówki harowałam, jak gdybym pólczłowiekiem była, półżywym. W dużym mieście. W takiej ciemnej studni. Nastał kryzys i z roboty przegnał. Dziecko wtedy nosiła w łonie. Tylko j emu byłam potrzebna. Jakże teraz urodzą, wybronię? Nic nie dali prócz wzgardy i postu. Ani zostać, ani wrócić dokąd Już chwytałam za poręcz mostu (...) A że pamięć dławi -pamiętam. Przygarnęli mnie ludzie przez litość. (...) Porównajcie, rozważcie sobie: moja młodość i wasza młodość - Osobny wiersz Szymborska poświęciła opiewaniu wielkości Lenina, nazywając go "nowego człowieczeństwa Adamem"; opłakiwała też śmierć Stalina, zapewniając w wierszu Ten dzień: Nic nie pójdzie z j ego życia w zapomnienie. Jego partia rozgarnie mrok. Szymborska była autorką licznych innych wierszy, pisanych zgodnych z zapotrzebowaniem stalinizmu, min. Dytyramb ku czci Prezydenta Bieruta (wraz z T. Różewi-czem), Na powitanie budowy socjalistycznego miasta, Żołnierz radziecki w dniach wyzwolenia do dzieci radzieckich mówił tak. Jej zaangażowanie w stalinizm nie ograniczało się jednak tylko do pisania wierszy. Należąc od końca lat 40. do PZPR, udzielała na różne sposoby publicznego poparcia partyjnym inicjatywom politycznym i propagandowym; II 1953 podpisała się pod wspólną rezolucją grupy członków krakowskiego oddziału ZLP, potępiającą duchownych skazanych 11953 (w tym jeden, ksiądz Józef Lelito, na karę śmierci) w sfabrykowanym procesie księży z kurii krakowskiej. W rezolucji, podpisanej również m.in. przez Jana Błońskiego, Juliana Przybosia i Władysława Machejka, stwierdzono: "W ostatnich dniach toczy f się w Krakowie proces grupy szpiegów amerykańskich, powiązanych z krakowską Kurią Metropolitalną. 606 My, zebrani w dniu 3 lutego 1953 r. członkowie krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, wyrażamy bezwzględne potępienie dla zdrajców Ojczyzny, którzy wykorzystując swe duchowne stanowiska i wpływ na część młodzieży skupionej w KSMM [Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej - J.R.N.], działali wrogo wobec narodu ipaństwa ludowego, uprawiali-za amerykańskie pieniądze-szpiegostwo i dywersję. Potępiamy tych dostojników z wyższej hierarchii kościelnej, którzy sprzyjali knowaniom antypolskim i okazywali zdrajcom pomoc, oraz niszczyli cenne zabytki kulturalne. Wobec tych faktów zobowiązujemy się w twórczości swojej jeszcze bardziej bojowo i wnikliwiej niż dotychczas podejmować aktualne problemy walki o socjalizm i ostrzej piętnować wrogów narodu - dla dobra Polski silnej i sprawiedliwe/'. W 1964 Szymborska znalazła się wśród grona wiernych PZPR pisarzy (w towarzystwie m.in. W. Machejka, J. Putramenta, R. Bratnego, K. Koźniewskie-go, S.R. Dobrowolskiego), którzy potępili Radio Wolna Europa za nagłośnienie "Listu 34", pisząc: "My, niżej podpisani pisarze polscy, wyrażamy stanowczy protest przeciwko uprawianej na łamach prasy zachodniej oraz na falach dywersyjnej rozgłośni radiowej »Wolnej Europy« zorganizowanej kampanii oczerniającej Polskę Ludową. Sprzeciwiamy się obcej ingerencji w nasze problemy wewnętrzne, w naszą politykę kulturalną, która jest wspólną sprawą inteligencji twórczej oraz kierownictwa politycznego i państwowego kraju" (Protest pisany polskich, "Życie Warszawy 10-11 maja 1964) (podkr. w wyd. książkowym- J.R.N.). 5 czerwca 1992 Szymborska dała swoistą kontynuację swej poezji "zaangażowanej" politycznie, drukując na łamach "Gazety Wyborczej" wiersz Nienawiść; opublikowany dzień po obaleniu rządu Jana Olszewskiego, jednoznacznie uderzał on w działania obalonego gabinetu, a zwłaszcza w próbę przeprowadzenia lustracji: Spójrzcie, jak wciąż sprawna jak dobrze się trzyma w naszym stuleciu nienawiść. Jak lekko bierze wysokie przeszkody. Jakie to łatwe dla niej - skoczyć, dopaść (...) Religia nie religia byle przyklęknąć na starcie. Ojczyzna, nie ojczyzna - byle się zerwać do biegu. Niezła i sprawiedliwość na początek. 607 Potem już pędzi sama. Twarz jej wykrzywia grymas ekstazy miłosnej W wierszu tym sprawiedliwość jest "Schludnym oprawcą nad splugawioną ofiara" i nie jest ślepa, ma "bystre oczy snajpera". Michnik w publikowanym w tym samym numerze "Gazety Wyborczej" obszernym artykule antylustracyjnym komentował: ,^lle czasem język polityki okazuje się nazbyt suchy i płaski. Wtedy przemawia literatura. Wistowa Szymborska, Wielka Dama Polskiej Literatury, przysłała nam swój nowy wiersz. Niechaj j ego przesłanie będzie i naszym głosem w sporze z nikczemnością i nienawiścią". Takie wykorzystanie wiersza Szymborskiej do ataku politycznego wywołało liczne protesty. Krytyk literacki Andrzej Biemacki przypomniał na łamach paryskiej "Kultury" (1-2/1993), że "Szymborska sama kiedyś mocno syciła się nienawiścią, i to do amerykańskiego pułkownika w Korei zamiast do torturującego Polaków pułkownika J. Różańskiego z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego". Biemacki nazwał umieszczenie wiersza Szymborskiej pod emblematem Orła Białego i fotografią Olszewskiego "postępkiem nacechowanym niegodziwością". Ziemkiewicz pisał w "Najwyższym Czasie": Szymborska (...) raz jednak dała się do załatwienia politycznych rozrachunków użyć. Jej wiersz "Nienawiść" na pierwszej stronie »Gazety Wyborczej« z 5 czerwca 1992 miał - i w oczach wielkiej liczby czytelników zrobił to - dostarczyć wyższej, etycznej sankcji dla łajdackiego ukatrupienia lustracji wraz z próbujący m ją przeprowadzić rządem i premierem". Jednak znaleźli się również wpływowi obrońcy Szymborskiej. Zastępca redaktora naczelnego "Przekroju" Jan Pieszczachowicz tłumaczył, że Szymborska pisała o amerykańskim pułkowniku, a nie o płk. Różańskim, "gdyż o ile mi wiadomo Ró-żański w Korei nie walczył". Polemizując z tym tłumaczeniem, Andrzej M. Kobos z Kanady pisał w "Arce" (44 (1993)): lozański istotnie w Korei nie walczył. Nie wiem natomiast, czy p. Pieszczachowiczowi wiadomo, iż płk Różański walczył bohatersko na ulicach Koszykowej i Rakowieckiej w Warszawie, odpowiednio w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego i areszcie śledczym MBP. Walczył wydając rozkazy, takie jak np.: »Daj mu sk... tak, zęby krwią po ścianach sikał, to zacznie mówić prawdę«. Tylko, że okrucieństwo pik. Różańskich nic a nic nie obchodziło wówczas zaangażowanych". Fragment mego hasła autorskiego: "Autorytety" w Polsce, zamieszczanego w "Encyklopedii Białych Plam", Radom 2000, t. H, s. 163-166. 608 Cenzorzy z "Wyborczej. Żałosna lista '' (...) Zorganizowana przez "Gazetę Wyborczą" nagonka na podręczniki dr. Andrzeja Leszka Szcześniaka, posługująca się skrajnym zafałszowywaniem tekstów jego podręczników, doprowadziła na koniec do listu z żądaniem całkowitej banicji jego podręczników i towarzyszącym im poradników metodycznych (chodziło o sześć książek dr. Szcześniaka). List ten skierowany do ministra edukacji narodowej i podpisany przez 288 osób (dołączył się do nich jako 289 były minister edukacji, postkomunista J. Wiatr) w przypadku jego zaakceptowania oznaczałby całkowite zniszczenie podstaw egzystencji dr. A. L. Szcześniaka, od 47 lat pracującego w zawodzie historyka. Oznaczałby równocześnie usunięcie podręczników dążących do obiektywnego odsłaniania "białych plam" w historii i krzewienia patriotyzmu, na czym skorzystaliby autorzy zafałszowanych, postkomunistycznych gniotów historycznych typu Andrzeja Garlickiego. W "Naszej Polsce", "Naszym Dzienniku" i, Myśli Polskiej" pisano już o rozlicznych fałszerstwach, do jakich posunięto się w czasie nagonki na podręczniki dr. Andrzeja Leszka Szcześniaka i na samego autora. Ja chciałbym tu omówić prawdziwie żałosną listę osób, które swoimi podpisami przyłączyły się do nagonki przeciwko podręcznikom dr. A. L. Szcześniaka. Bardzo żałuję, że z braku miejsca nie będę mógł zająć się dużo większą liczbą sygnatariuszy haniebnego listu w pełni, jak na to zasługują- i będę musiał się ograniczyć tylko do skromnej części z prezentowanego w "Gazecie Wyborczej" zestawu nazwisk, odsyłając w wielu przypadkach do moich wcześniejszych publikacji o różnych "herosach" intelektu, typu anty-Polaka Andrzeja Szczypiorskiego. "Uśmierciła" Instytut Pamięci Narodowej W publikowanym przez "Naszą Polskę" w numerze z 24 marca 1999 r, proteście przeciw cenzurze "Wyborczej" w obronie podręczników dr. A. L. Szcześniaka słusznie pisano, iż: Wśród sygnatariuszy listu atakującego podręczniki dr. A. L. Szcześniaka znalaziy się liczne osoby, które ciężko splamiły się w okresie stalinizmu lub w późniejszych okresach komunistycznego terroru (np. w stanie wojennym). Przypomnijmy tu kilka jakże wymownych i drastycznych przykładów osób, które w czasach stalinowskich splamiły się wręcz upiornymi tekstami, paszkwilancko atakującymi różnych "wrogów ludu". Wśród osób, które dołączyły swój podpis pod listem "Gazety Wyborczej", inicjującej nagonkę na dr. Szcześniaka, znalazła się jedna z najbardziej skompromitowanych w czasach stalinowskich postaci życia naukowego - Maria Turlejska, znana 609 z nader niebezpiecznych w skutkach donosów na różne osoby i całe środowiska historyków. Przypomnijmy tu choćby sporządzoną przez Marię Turlejską, wówczas kierującą Wydziałem Historii KC PPR, notatkę-donos, piętnującąpodejrzane zjawiska polityczne w Instytucie Pamięci Narodowej i w redakcji "Dziejów Najnowszych". Turlejską zalecała, jako wniosek, uderzyć na wszystkich/rontach. I uderzono z całą siłą. Jak pisano w książce A Garlickiego Z tajnych archiwów (Warszawa, 1993, s. 93) w komentarzu do tajnej "notatki" Turlejskiej: Sporządzona przez kierującą odziałem Historii Partii KC PPR Marię Turlejską notatka miała skutek niemal natychmiastowy. Ukazał się wprawdzie jeszcze wspomniany przez Turlejską numer trzeci " Dziejów Najnowszych", ale to był już koniec. Instytut Pamięci Narodowej, który położył nieocenione zasługi dla badań nad najnowszymi dziejami Polski, został zlikwidowany. Fatalne skutki przyniósł również skierowany przez Turlej ską atak na kieruj ącego w Instytucie Pamięci Narodowej działem organizacji podziemnych Adama Borkie-wicza. Turlejską przedstawiła Borkiewiczajako sklerotycznego starca o piłsudczy-kowskiej mentalności (por. Z tajnych..., op. cit., s. 94), informując, że pod jego pieczą są różne, utrzymywane w tajemnicy materiały o AK. Już wkrótce miano uderzyć z całą siłąw płk. Adama Borkiewicza. 20 stycznia 1949 roku odebrano mu wszystkie materiały historyczne, także te, które mu oddano w depozyt bądź wypożyczono, karty bibliograficzne etc. Co więcej, jak wspominał później płk A Borkiewicz, stały się one materiałem obciążającym w procesie mej jedynej pomocnicy mgr Anny Borkiewicz, inwalidki z batalionu "Zośka", skazanej na 7 lat więzienia za gromadzenie i melinowanie materiałów gloryfikujących AK w celu poniżenia AL. W rezultacie tych represji płk Borkiewicz mógł z ogromnym opóźnieniem dopiero w wiele lat później - w 1962 roku - wydać swe fundamentalne dzieło, najlepsząjak dotąd książkę o Powstaniu Warszawskim. Także po 1956 roku Maria Turlejską w kilku książkach posunęła się do rozlicznych, haniebnych wręcz, oszczerstw przeciwko politykom Drugiej Rzeczypospolitej lub oddziałom AK, walczącym przeciwko narzucanej z pomocą Sowietów komunistycznej władzy. Dla przykładu, w książce Rok przed klęską, paszkwilu na ostatni rok Drugiej Rzeczypospolitej (Warszawa, 1962, s, 152-168) Turlejską roztoczyła niezwykle kłamliwy obraz rzekomego "polskiego antysemityzmu". Na s. 159 tej książki pisała o rzekomej zbieżności akcji dyskryminacji rasowej (!) w polskiej polityce wewnętrznej i w polityce III Rzeszy. We wstępie do wydanej w 1966 roku książki Z walk przeciwko zbrojnemu podziemiu 1944-1947 pod red. M. Turlejskiej (por. s. 11) wspomniana fałszerka historii pisała o zbrodniczej działalności i terrorystyczno-politycz-nej nacjonalistycznego podziemia polskiego i ukraińskiego w latach 1945-1947. 610 Tropiciel "reakcyjnego podziemia" 'Inny, pożal się Boże, "historyk", sygnatariusz listu "Gazety Wyborczej", wzywający do banicji podręczników Szcześniaka, Jan Kancewicz "zabłysnął" w latach stalinowskich między innymi paszkwilanckim posłowiem-donosem do pamiętników gen. Rybaka, wydanych w Warszawie w 1952 r. (posłowie, od s. 213 do 293). Kancewicz pisał tam, między innymi na s. 213 o marszałku Józefie Piłsudskim: Marszałek Polski i były konfident-wojskowego wywiadu mocarstwa zaborczego, oskarżał Pił-sudskiego o zdradę, zaprzaństwo narodowe, lokajstwo(l). Na s. 215 Kancewicz zarzucał słynnemu przywódcy niepodległościowych socjalistów Ignacemu Daszyńskiemu, iż rzekomo sprzedawał nas dyrektorom c. k. policji lub wywiadu. Na s. 239 dowiadujemy się, że Pilsudski sprzedaje się, lecz stara się zawsze wytargować jak najwyższą cenę za swoją zdradę narodową i szpiegostwo. Na s. 250 Kancewicz pisał o mafii piłsudczykowskiej, na s. 255 o rzekomym braku wszelkich hamulców moralnych u Daszyńskiego, na s. 284 czytamy, że Piłsudski był jakoby dywersantem w ruchu robotniczym. Na s. 286 Kancewicz upowszechnia haniebne oszczerstwo, iż: Sanacyjni generałowie i pułkownicy w czasie całej okupacji współpracowali z Gestapo, jak wykazywały procesy sądowe (chodziło o sfabrykowane przez komunistyczne władze procesy polityczne - J.R.N). Na s. 287 Kancewicz pisał o potwornym akcie zdrady narodowej sanacyjnego dowództwa. Na s. 289 powtarzał najhaniebniejsze oszczerstwo, głosząc, iż: Procesy sądowe wielu grup i przywódców reakcyjnego podziemia w latach 1944-1948 wykazały, jako nie ustającą, długotrwałą, głęboko zakonspirowaną, nie gardzącą żadną podłością działalność szpiegowsko-dywersyjną i szkodniczą uprawiali pomocnicy, wychowankowie ipo-grobowcy Piłsudskiego - Bór Komorowski, Anders, Pużak, Lipiński, Tatar i inni. Przypomnijmy, że Pużak, tak szkalowana przez Kancewicza ofiara komunistycznego bezprawia, zmarł w więzieniu, a inna szkalowana przez Kancewicza ofiara komunizmu, pułkownik Wacław Lipiński, został w 1948 roku zamordowany przez funkcjonariuszy bezpieki w więzieniu. "Donosiciel" na "nieprawomyślnych"" Wśród sygnatariuszy listy "Gazety Wyborczej", żądającej banicji podręczników Szcześniaka znalazł się również Ryszard Matuszewski, "wsławiony" literackimi "donosami" na pisarzy "nieprawomyślnych" politycznie. Był jednym z tych 611 historyków literatury, który swymi uogólnieniami-potępieniami skazywali na całkowitą banicję wybitnych pisarzy polskich przebywających na emigracji, od Melchiora Wańkowicza po Zofię Kossak-Szczucką. Typowe pod tym względem były "demaskatorskie" wywody Ryszarda Matuszewskiego w jego książce Literatura międzywojenna (Warszawa, 1953). W podrozdziale: Pisarze w służbie reakcji i faszyzmu (s. 262-270) Matuszewski w niezwykle napastliwym tonie "demaskował" rzekomąreakcyjność takich pisarzy, jak Kaden-Bandrowski, Kossak-Szczucką czy Wańkowicz. Z tekstu Matuszewskiego można było się między innymi dowiedzieć, że Melchior Wańkowicz jakoby wskrzeszał w swych wspomnieniach "wątpliwe tradycje szlachetczyzny polskiej na Białorusi" (Szczenięce lata) i że miało to wyraźnie reakcyjną wymowę polityczną (s. 268), Na s. 269 Matuszewski piętnował Zofię Kossak-Szczucką z&przeczące często prawdzie historycznej próby wykazania rzekomej zgodności interesów narodowych i kościelnych w dziejach Polski, atakował reakcyjny światopogląd pisarski Zofii Kossak-Szczuckiej. W innej książce doby stalinizmu - Literatura na przełomie (Warszawa, 1951) Matuszewski demaskował różne błędy ideologiczne pisarzy, z tym większą werwą za to wychwalając najgorsze gnioty ideologiczne i produkcyjniaki. Wychwalał między innymi osławiony produkcyjniak ^('e/Aleksandra Ścibor-Rylskiego (s. 200-216), akcentując 7?flrtyyno^cyego^oó'?flW}'^ufl^h'e/' (s. 202). Potępieńcze uogólnienia Matuszewskiego na temat Kaden-Bandrowskiego, Kossak-Szczuckiej czy Wańkowicza miały odpowiednie skutki - kierowano się nimi przy kolejnych zaleceniach Ministerstwa Kultury, skazujących książki tych pisarzy na "śmierć", tj. na "oczyszczenie" z nich bibliotek i przemiał na makulaturę. Przypominając teksty tego typu "autorów" - sygnatariuszy listu-donosu "Gazety Wyborczej", nie można dość się nadziwić dwóm sprawom. Po pierwsze - faktowi, że "Gazeta Wyborcza" sięga dziś w "zabójczym" ataku przeciw nie lubianemu przez siebie historykowi do autorów skompromitowanych podobnie "zabójczymi" atakami w dobie stalinizmu. Po drugie zaś, że ci skompromitowani historycy lub historycy literatury bezwstydnie gotowi są znów przystąpić do zrównywania z ziemią reprezentującego inną opcję autora, podobnie jak to robili wobec ofiar swych tekstów latach stalinizmu. Wszystko to najlepiej dowodzi, jak bardzo potrzebne jest przypominanie o haniebnych praktykach różnych osób z przeszłości, ba, wydanie kilkuto-mowego wydawnictwa - "Księga hańby polskiej nauki". Jak się zdaje najgrubszy byłby tom o "hańbie domowej" polskich historyków (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). 612 Twórcy peanów na cześć Stalina Wśród sygnatariuszy listu "Gazety Wyborczej" nie zabrakło licznych innych osób niegdyś całąparązaangażowanychwpoparcie dla stalinizmu w Polsce. Znalazł się wśród nich Jerzy Wiatr, który jako początkujący autor w 1953 roku we wspólnie wydanej z Zygmuntem Baumanem książce Obiektywny charakter praw przyrody i społeczeństwa w świetle pracy J. W. Stalina: Ekonomiczne problemy socjalizmu w ZSRR począwszy od pierwszej strony tekstu, w iście bizantyjskim stylu wychwalał genialność ostatniej pracy Towarzysza Józefa Staima.jako potężnej dźwigni rozwoju wszystkich nauk, które z bezcennej skarbnicy stalinowskiej filozofii czerpią i czerpać będą. Wśród żądających usunięcia podręczników i poradników metodycznych dr. Szcześniaka nie zabrakło i znanej niegdyś z prostali-nowskiego lizusostwa, a dziś noblistki Wiesławy Szymborskiej. Jak wiadomo, kiedyś wypisywała ona peany na cześć Josifa Wisarrionowicza oraz pełne emfazy... i czujności wiersze. (...) Szymborska, jak widać, nadal nie zaniechała swego starego procederu piętnowania różnych osób, które naraziły się władzy lub najbardziej wpływowym siłom. Przypomnijmy, że wraz z osławionym tropicielem polskiego "nacjonalizmu" i "antysemityzmu" Janem Błońskim należała ona 8 lutego 1953 roku do sygnatariuszy potępiającej fałszywie oskarżonych i skazanych krakowskich księży, którym zarzucono szpiegostwo jako rzekomym zdrajcom ojczyzny. Trzech spośród, nich skazano na śmierć. (...) Reżyserowanie fałszu Szkoda, że inny sygnatariusz listu przeciw Szcześniakowi, Andrzej Wajda, nie wyciągnął wniosków ze swych niektórych kompromituj ących zafałszowań historii Polski w przeszłości. Począwszy od jego pierwszego filmu fabularnego Pokolenie, nakręconego w 1955 roku na podstawie szkalującej AK-owców powieści Bohdana Czeszki. Nawet Adam Michnik, tak zaprzyjaźniony z Wajdą (przypomnijmy, że w 1990 roku Wajda należał do odłamu skrajnej lewicy postsolidarnościowej - ROAD), nie mógł ukryć prawdy o jakże potwornym zafałszowaniu historii Polski w Pokoleniu Wajdy (jego debiucie filmowym z 1955 roku). W bardzo entuzjastycznym skądinąd szkicu o twórczości Wajdy Popiół, ułan, polonez ("Magazyn Gazety Wyborczej" z 13 maja 1994 r.) Michnik pisał o Wajdzie: (...) Zaczynał tyleż typowo, co paskudnie. "Pokolenie ", film według powieści Bogdana Czeszki, nie różni się niczym od reszty produkcji artystycznej socrealizmu: historyczne kłamstwo i bolszewicki moralizm, sentymentalizm i artystyczna tandeta. 613 Film przedstawia wyjątkowo wprost zakłamany obraz okupacji i antyhitlerowskiego ruchu oporu. Polak fabrykant współpracuje z AK i kolaboruje na potęgę Z Niemcami Armia Krajowa to jakieś paskudne typy, które wzbudzają odrazę powtarzają o staniu z bronią u nogi. Religia to opium dla mas, odwodzące od walki o wyzwolenie, jedynymi sprawiedliwymi są naturalnie komuniści (...). I taki film nakręcił Andrzej Wajda, człowiek, który kiedyś składał przysięgę wierności w Armii Krajowej (!) (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Bardzo cenię niektóre filmy Wajdy i jego mistrzostwo reżyserii. Nie mogę jednak ukryć przykrości, z jaką myślę o fałszach jego takich filmów, jak Pokolenie, Samson, Krajobraz po bitwie czy o zafałszowaniu historii polskiego podziemia w świetnie skądinąd zrobionym artystycznie filmie Popiół i diament. Alergicy na polskość Jak zaakcentowali sygnatariusze naszego apelu w obronie podręczników A. L. Szcze-śniaka, wśród osób, które podpisały list atakujący te podręczniki, nie zabrakło osób, które ciężko splamiły się w stanie wojennym. Nie zawahano się umieścić wśród podpisujących tekst listu "Wyborczej" nawet osławionego wicepremiera doby stanu wojennego Mieczysława F. Rakowskiego, znanego z licznych prasowych "donosów na Polskę" w latach 80. i 90., w czasie, gdy był premierem i już po swoim upadku. Jeszcze w marcu 1991 r. Rakowski wysmażył odpowiedni "donos na Polskę" do dziennika KC KPZR, i to związanego z jej betonową frakcją- "Raboczoj Tribuny", ostrzegając Rosjan: Nie daj Warn Boże iść polską drogą, (por. szerzej: J.R. Nowak: Zagrożenia dla Polski i polskości, Warszawa, 1988,1.1, s. 98,113-115). Do podpisu pod listem żądającym banicji książki Szcześniaka żwawo dołączył znany obrońca różnych polakożer-czych książek żydowskich autorów Wacław Sadkowski, publicysta partyjnej "Trybuny Ludu" w latach 1953-1968, w okresie jaruzelszczyzny przewodniczący komisarycznego zarządu Pen Ciubu, łamiącego status tej organizacji (por. "Kultura Niezależna" nr 22-23 z września 1986 roku). Bardzo duża część sygnatariuszy listu piętnującego podręczniki Szcześniaka i żądającego ich usunięcia należy do bardzo jednorodnego towarzystwa (z warszawki i krakówka) znanego ze skrajnej alergii na sprawy polskiego patriotyzmu i tym większego kosmopolityzmu i filosemityzmu. Nieprzypadkowo pokaźna część spośród nich znalazła się wśród osób opisanych w kolejnych odcinkach mego cyklu Kto jest kim w lobby filosemickim, drukowanego w "Naszej Polsce". (...) W przypadku jednego 614 z najbardziej zaciekłych "nienawistników" Andrzeja Osęki, od lat z ogromną werwą tropiącego polskich "nacjonalów" i "antysemitów", warto wspomnieć parę słów o początkach działalności tego "tropiciela". Otóż w tekście publikowanym na łamach "Po prostu" z 11 sierpnia 1953 r. na temat sztuki Kazimierza Brandysa Sprawiedliwi Ludzie pisał on z całą emfazą: (...) Do walki o honor i prawa klasy robotniczej staję mieszkańcy robotniczych suteren, członkowie SDKPiL z Feliksem Dzierżyńskim (niestety nieobecny na scenie) na czele. Przeciw nim z jednej strony wytaczają bojówka-rze pifsudczykowskiego PPS arsenał prowokacji, zdrady i terroru - z drugiej fabrykant Henryk Kraus i jego przyjaciele wyprosili u zaborcy wojsko (...). Zgodnie z historyczną prawdą sztuka kończy się pieśnią strajkujących robotników, pierwszymi słowami rewolucji 1905 roku, tej generalnej próby, bez której jak pisał Lenin-zwycięstwo Października byłoby niemożliwe. (...) Haniebną rolę, jaką odegrało piłsud-czykowskie PPS w rewolucji 1905 roku, doskonale tłumaczy postać szefa wydziału bojowego PPS, niedoszłego malarza Andrzeja. Nienawidzi on proletariatu z całej duszy, nie cofnie się przed żadną prowokacją (...). Brak miejsca nie pozwala na zajęcie się postaciami licznych innych mało ciekawych sygnatariuszy listu "Wyborczej", być może uda mi się powrócić do ich charakterystyki przy innej okazji. Zdaję sobie sprawę, że część sygnatariuszy listu "Wyborczej" przeciw Szcześniakowi - podpisała ten list bez dokładnej wiedzy, oszukana przez inicjatorów listu, zawierzywszy zafałszowaniem artykułu Bikont i Kruczkowskiej. Uznając za niegodne postępowanie nawet tych sygnatariuszy listu "Wyborczej", którzy "zgrzeszyli" głównie przez karygodną lekkomyślność, zdecydowanie sprzeciwiłbym się jednak wymowie listu drukowanego w "Naszej Polsce" Jana Kowalskiego przeciwko historykom-sygnatariuszom listu "Wyborczej" pt. Nie powinni uczyć historii. Jan Kowalski stwierdzał: Skłonności cenzorskie, zwłaszcza antynarodowe, powinny dyskwalifikować kandydatów nauczycieli i badaczy. Osobiście bardzo krytycznie oceniam nieodpowiedzialność grupy historyków, zwłaszcza znanych badaczy, którzy wystąpili za banicjąksiążek dr. Szcześnika. Tyle że walcząc przeciw propagowanej przez "Gazetę Wyborczą" "nowej cenzurze", nie wpadajmy w podobną pułapkę. Nie powinno być żadnych zakazów i ograniczeń, a tym bardziej zapisów na nazwiska, tak jak właśnie spróbowano zrobić w "Wyborczej" wobec dr. Szcześniaka (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.). Musimy wygrywać mocniejszymi argumentami, żądając stworzenia warunków prawdziwie uczciwej dyskusji. W takich warunkach będą musiały przegrać wszystkie osoby zafałszowujące dziś historię od Andrzeja Garlickiego począwszy, poprzez Krystynę Kersten po Jerzego Tomaszewskiego et consortes. (...). Tekst publikowany na lamach "Naszej Polski" z 31 marca 1999. 615 Skandal wokół nagrody Parandowskiego Stare łacińskie przysłowie zalecało De mortuis aut bene aut nihii (o zmarłych należy mówić dobrze albo wcale nie mówić). Trudno sięjednak pogodzić z tym, by w imię pamięci o niedawnym zmarłym gloryfikowano fałsze. By triumfowała szokująca wręcz zbiorowa amnezja jurorów. A tak się stało właśnie w przypadku prestiżowej nagrody im. Jana Parandowskiego, przyznawanej przez zarząd Pen Ciubu. W tym roku przyznano ją, i to jednogłośnie, Kazimierzowi Brandysowi za całokształt twórczości prozatorskiej. Stała się rzecz oburzająca. Jurorzy Pen Ciubu uhonorowali w ten sposób także obfitąprodukcję Brandysa z czasów stalinowskich, szkalującą Polskę i Polaków, gloryfikującą komunistyczne donosiciel-stwo i partyjną "szczujność". Przypomnijmy więc czytelnikom część tego "dorobku" Brandysa - dzieł prawdziwej "hańby domowej" - dziś nagrodzonego przez Pen Cłub. W latach 1948-51 Brandysjako "przebojowy" pisarz stalinowski opublikował 4-to-mowy cykl Między wojnami, który miał obnażyć "nicość" przedwojennej Polski i przeciwstawić jej obraz "szczęśliwych" przemian pod rządami komunizmu. Już pierwsza powieść cyklu - Seansom pokazywała w sposób strasznie zdeformowany obraz groźby antysemityzmu w Polsce przed 1939 r. I gruntownie zniekształcała cały obraz polskiego społeczeństwa. Bohdan Cywiński tak pisał w tekście Kiedy literatura jest chora (Tygodnik Solidarność, nr 11 z 1996 r.) o Samsonie: "U Brandysa dobrzy są tylko kryminaliści, którzy w 1939 r. wyszli z więzień, i ci komuniści, którzy jedyni walczą naprawdę (...)". Drugi tom cyklu-Antygona miał dać klasowy osąd "nikczemnych" burżujów, buszujących w Polsce międzywoj ennej. Jak pisał Cywiński w cytowanym tekście - "(...) Antygona pracowicie opluwa zamożniejsze środowiska Polski przedwojennej, a więc przede wszystkim ziemiaństwo, potem sfery wojskowe i w jakikolwiek sposób związane z władzą, wreszcie inteligencję: wszyscy są głupi, wszyscy nieuczciwi (...) Głównym wątkiem charakterystyki tych grup społecznych jest pozomośc wszelkich niekomunistycznych akcji ruchu oporu, a równocześnie chciwość i zachłanność, skłaniające je do kolaboracji z Niemcami. Trzecia część cyklu, " Troja - miasto otwarte ", jest rozprawą z emigracją na Zachodzie, intelektualnie skretyniałą i moralnie mamąjuż przed wojną bezczynną w czasie wojny, żałośnie zapatrzoną w Amerykę i ślepo antykomunistycznąpo wojnie". Główną postacią czwartego tomu cyklu- Człowiek nie umiera Brandys uczynił już bohatera pozytywnego nowych czasów: szofera ciężarówki w komitecie wojewódzkim PZPR. Bohater miał jednak pewną skazę - według autora - nie mógł zdobyć się na złożenie odpowiedniego donosu na "zgniłe" inteligenckie środowisko, z którego się wywodził. Poniewczasie zrozumiał swój błąd. Jak pisał Cywiński: ,happy endjest wzruszający: bohater rozumie, że każdy niepokój swego sumienia należy powierzyć instancjom partyjnym i oczeki- 616 wać jedynie shisznego werdyktu".^końcowym fragmencie tomu czytamyJak pozbawiony już "niezdrowych" wątpliwości szofer wiezie bezpiekę, by interweniowała przeciw "wrogom ludu" w jakimś miasteczku. Warto przypomnieć, że tom Człowiek nie umiera został rozpoczęty przez Brandysa szczególnie jadowitym atakiem na AK-owskie dowództwo Powstania Warszawskiego: "5 października hrabia Bór-Komonmski, wystraszony skutkami zbrodni, spłoszony jak szczur dymem płonącego miasta i widokiem podstępnie przelanej krwi, której był hojnym szafarzem, rozwścieczony wreszcie niemiłą sytuacją obnażającą zbytjaskrawo zdradę «londyńskiegodowództwa»-które pod hasłem powstania przeciwko okupantom usiłowało pchnąć młodzież warszawskąprzeciwko wyzwoleńczym armiom, radzieckiej i polskiej - wystraszony, spłoszony i rozwścieczony tym wszystkim, pojechał hrabia Bór do Ożarowa. Tamw kwaterze dowódcy SS von dem Bacha, po przyjacielskiej gawędzie, w której obydwaj generałowie odnaleźli wspólnych przodków po kądzieli-podpisano akt kapitulacja. Książka Brandysa spełniała wszystkie wymogi najbardziej agresywnego socrealizmu, piętnowała dywersję "wrogów ludu" i różnych "psów imperializmu". Komunistyczne władze zadbały o odpowiednie spopularyzowanie tak żarliwego ideowo pisarza; jak po latach wspominał sam Brandys w Miesiącach, w jednej ze spółdzielni każdy, kto chciał kupić wiadro, musiał obowiązkowo kupić któryś z tomów wiekopomnego cyklu Między wojnami. Po latach mocno wyszydził tę sprzedaż wiązanąZbigniew Herbert. W słuchowisku radiowym Lalek dał obraz wielobranżowego sklepu, w którym smoła jest przemieszana z Brandysem, zgrzebłami, łańcuchami i butami. Dziś także i tamten stalinowski dorobek Brandysa doczekał się uznania jurorów Pen Ciubu. Najstraszniejszym przejawem "hańby domowej" Brandysa była jego powieść Obywatele, w której poszedł dosłownie "na całość" w tropieniu i demaskowaniu różnych "wrogów ludu". Najczamiej narysował postacie: katechety- ks. Leśniarza, "deprawującego" młodzież swoimi "reakcyjnymi" poglądami, i jeszcze niebezpieczniejszego od mego "wroga klasowego" - nauczyciela Działyńca. Jako prawdziwy wzór działania dla czytelników postawieni zostali w powieści Brandysa czujni zetempowcy, którzy gorliwi szli po tropach "antyludowej" zdrady. W "dorobku" Brandysa z tamtych lat znalazły się jego żałosne łkania po śmierci Stalina: "Wieść po śmierci Stalina poraziła serca nasze najokrutniejszym bólem" oraz najnikczemniejsze opowiadanie Nim będzie zapomniany. Był to obrzydliwy atak na Czesława Miłosza za to, że "wybrał wolność" na Zachodzie. Brandys zapowiadał mu za to szybkie zapomnienie, czyli coś, co oznaczało najcięższą klątwę w obyczaju żydowskim. Pisał: "Ta mysz uciekła z prawdziwie trudnego kursu. Nie róbcie z niego ideologa. To mysz (...). Za rok nie starczy mu śliny, by na nas pluć. Już nas nie obejmie rozumem ta mysz. Nic z niego nie zostanie". Ciekawe, jak sławetni jurorzy z Pen Ciubu wytłumaczą uhonorowa- 617 nie swą nagrodą także tej części dorobku Brandysa. Przypomnijmy, zew skład jury przyznającego nagrody Pen Ciubu wchodząm.in.: Janusz Maciejewski, Ireneusz Krzemiński, Andrzej Wemer i Władysław Bartoszewski. Przyznanie nagrody im. Parandowskiego także za stalinowską część dorobku Brandysa uwłacza pamięci patrona nagrody, słynnego pisarza i eseisty - Jana Parandowskiego, który w przeciwieństwie do Brandysa potrafił uczciwie przeżyć lata stalinizmu. Dodajmy, że sam Parandowski wcześnie, bo już na początku lat dwudziestych, opublikował demaskatorską książkę o tejże Rosji bolszewickiej, którą tak później wysławiał Brandys. Po "odwilży" w życiu kulturalnym Brandys, obok Ważyka, stał sięjednym z najgorliwszych "odnowicieli", człowiekiem z pierwszej linii "odnowy", nie zamierzał jednak odciąć się od swych wcześniejszych publikacji. Przeciwnie, ukazywał jako winnych zarówno stalinowskich rządców, jak i różnych "reakcjonistów". Dopiero wiele lat później otwarcie poparł opozycję i wyemigrował. W swojej twórczości po 1956 r. jednak nadal nie zmienił tendencji do zniesławiania Polski i Polaków, tropienia rzekomego polskiego antysemityzmu. I tak np. we Wspomnieniach z teraźniejszości (1959 r.) oczerniał Polskę Niepodległą sprzed 1939 r. jako kraj, w którym nabrzmiewał faszyzm. Zapytywał, jak wytłumaczyć młodym ludziom, że przedwojenna Polska była głupia i zła". Zdaniem Brandysa, gdyby nie doszło do wojny, to w warunkach pogłębiającej się faszyzacji Polski on i inni studenci Żydzi rzekomo nie mieliby "we do roboty, jak tylko czekać na noc długich noży". Jeszcze w wydanych w 1987 r. Miesiącach wysławiał oszczerczy antypolski film C. Lanzmanna Shoah. Brandys nigdy nie zdobył się na rozliczenie ze szkodami, jakie swymi paszkwilanckimi książkami w dobie stalinizmu wyrządził literaturze i polskim czytelnikom. Były w dorobku Brandysa po 1956 r. książki ciekawe i ważne, jak choćby Listy do Pani Z czy Romantyczność. Toteż mimo zastrzeżeń do niektórych jego pozycji także z okresu po 1956 r. (a zwłaszcza Wspomnień z teraźniejszości) nie dziwiłbym się, gdyby nagrodąPen Ciubu uhonorowano dorobek Brandysa po 1956 r, czy gdyby nagrodzono Brandysa za naj cenniejsze pozycje z j ego dorobku. Uczczenie nagrodą im. Parandowskiego także jadowicie stalinowskich dzieł Brandysa z okresu sprzed 1956 r. uważam za coś skandalicznego i oburzającego. Tekst zamieszcony w "Niedzieli" z 13 sierpnia 2000. Spór o kolaboranta Brzechwę Cała sprawa zaczęła się od oszczerczych manipulacji "Gazety Wyborczej". W kolejnych tekstach z 11,12,13,14 i 17 kwietnia w "Wyborczej" gromko zaatakowano część 618 społeczności w Dmosinie k. Główna i jej proboszcza. Część mieszkańców Dmosina nie chciała zaakceptować na patrona podstawówki w tej miejscowości Jana Brzechwy, więc od razi} zaatakowano ich za "antysemityzm", bo Brzechwa był Żydem. Atakujący oponentów przyjęcia Brzechwy jako patrona szkoły przemilczającałkowicie prawdziwie ważkie i podstawowe argumenty przeciwko Brzechwie, które dyskwalifikujągojako patrona czegokolwiek. Chodzi o to, że był on w swoim czasie jednym z najgorszych, najbardziej skompro-mitowanychjanczarów stalinizmu w Polsce. Jak pisał już wcześniej w Głosie (z 1-3 maja 2000) Marcin Gugulski w artykule "Brzechwa wzorem? Czego?": " Chwalca -wszystkich kolejnych władz i komunistycznypropagandysta to nie jest ideał i wzór wychowawczy dla młodzieży (...) Zbyt łatwo chwalił możnych, zbyt chętnie pastwił się nad słabymi". Dziennikarzy "Wyborczej" i postkomunistycznej "Trybuny" nie obchodziła ani trochę niemiła prawda o nieciekawej przeszłości Brzechwy. Uznali, że Brzechwa był Żydem, a więc powinien być nietykalny na krytyki, a wszelkie ich podejmowanie to po prostu kolejny przykład obrzydliwego "polskiego antysemityzmu". Ataki na polskich "antysemitów", którzy podważąjąwiarygodność "wspaniałego" autora dla dzieci nasilały się. Włączył się w nie stary tropiciel "antysemityzmu" R. M. Groński z "Polityki", dołączył dość nieopatrznie Maciej Rosalak z "Rzeczpospolitej" (ten przynajmniej poniewczasie wycofał się, dostrzegłszy swój błąd). Hucpiarskie manipulacje zarzutami "antysemityzmu" na tle sprawy Brzechwy spotkały się z celnąripostąRafała A. Ziemkiewicza. W zamieszczonym w "Życiu" z 8 maja felietonie .Dziennikarskie hieny" pisał on m.in.: ,fostkomu-niyn wykształcił typ dziennikarzy ryjących z demaskowania rzekome/polskiej ciemnoty i antysemityzmu (...) Hiena dziennikarska rodzimego chowu dobrze wie, czego się od niej oczekuje i za co zostanie pogłaskana; bezbłędnie powiela w kolko schemat, w którym występuje tłum ciemnych chlopów-antysemitów i miejscowy ksiądz podżegacz. Najnowszym dziełem hien jest histeryczne oburzenie wobec wioski, w której nie chciano za patrona szkoty Jana Brzechwy, Mioty tę niechęć ożywiać racje antysemickie. No cóż, znając poprzednie dokonania hien, nie bardzo wierzę, by akurat o to chodziło. Wiem natomiast, że zanim pan Brzechwa został autorem pięknych wierszyków dla dzieci, dopuszczał się różnych podłości jako stalinowski propagandysta, Gdybym miał dziecko, również nie chciałbym, aby kiedyś mi na moje nauki odpowiedziało - nie nudź stary, taki Brzechwa się świnił, płaszczył i kolaborował i jakoś został patronem mojej szkoty. W tym sensie w pełni się z mieszkańcami Dmosina solidaryzuję" (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). O sprawie Brzechwy pisał już jednoznacznie w "Głosie" Marcin Gugulski. Trzeba jednak powrócić do całej sprawy dlatego, iż potem poinformowano, że jednak szkołę w Dmosinie ma się we wrześniu uroczyście nazwać mianem Brzechwy - kolaboranta. 619 A także dlatego, że w międzyczasie ukazały się dalsze bardzo istotne przekłamania na ten temat. Przede wszystkim na łamach "Gazety Wyborczej" z 8 maja 2000 pt. "Jan Brzechwa - po prostu polski patriota" ukazał się list córki J. Brzechwy - Krystyny, stwierdzający m.in.: "Ojciec mój był po prostu polskim patriotą (...)" K. Brzechwa wychwalała patriotyczne zasługi swego ojca, równocześnie skrajnie minimalizując popełnione przezeń szkody Pisała: "Afe potrafię sensownie pojąć Jego stosunkowo niedługiego w czasie, ale werbalnego podporządkowania się w kilku wierszach naciskom komunistycznej władzy". Po paru miesiącach okazało się, że drukowany w "Gazecie Wyborczej" tekst Krystyny Brzechwy został odpowiednio spreparowany i ocenzurowany w organie Michnika. W wywiadzie dla "Życia" (z 5 lipca 2000) pt. "Brzechwą w adwersarzy" K. Brzechwa z goryczą napiętnowała "Gazetę Wyborczą" za rozdmuchanie lokalnego sporuw Dmosi-nie przez jątrzące teksty w dniach 12.13.14 i 17 kwietnia, ocenzurowanie Jej wypowiedzi w tej sprawie, praktyczne odmówienie Jej prawa do sprostowań. Skrytykowała również "Gazetę Wyborczą" za nadanie lokalnemu incydentowi "wydźwięku niemal spoleczno-politycznego o charakterze zaczepnym w stosunku do Kościoła" i o nadanie lokalnemu incydentowi, radomie czy nie, antypolskiego ostrza".W pTosta]^ymmmpv[a.c]e,,Wy-borczej" wywiadzie Brzechwy dalej jednak znalazły się nieprawdziwe stwierdzenia zarówno o "stosunkowo niedługim w czasie werbalnym podporządkowaniu się w tych wierszach naciskom komunistycznej władzy" i o nielicznych socrealistycznych wierszach Brzechwy. Prawda jest niestety o wiele smutniejsza. Jan Brzechwa nie podporządkowywał się władzy komunistycznej "werbalnie", pod naciskiem", lecz arcygorliwie, z zapałem, con amore. Po drugie niestety, nie chodzi wcale tylko o "kilka wierszy", jak twierdzi Krystyna Brzechwa, ale o wiele dziesiątków wierszy i satyr publikowanych w rozlicznych tomach, i nie w czasie stosunkowo niedługiego czasu", lecz przez wiele lat (naj-obrzydliwsze wiersze Brzechwy były publikowane w tomach wydanych w okresie sześciu lat, od 1947 do 1953 roku. To już oczywiście nie było "winą" Brzechwy, że Stalin zmarł w 1953 roku i później już nie były "modne" skrajnie toporne wierszowane paszkwile, a niektórzy czołowi stalinowcy popłynęli nawet na fali "odwilży", tak jak Adam Ważyk czy Jan Kott). Czy rzeczywiście pani Krystyna Brzechwa nie zna "dorobku" swego ojca z doby stalinizmu, tak długo i tak pracowicie rozbudowywanego? Pozwolę sobie więc przypomnieć go szerzej czytelnikom Głosu, by pokazać, jak szokująco w "Gazecie Wyborczej", gazecie o największym nakładzie, próbuje się zacierać tego typu jaskrawe, kompromitujące przykłady "hańby domowej". Brzechwa poszedł z niebywałą gorliwością na usługi stalinowskiej władzy już w pierwszych latach powojennych. Smutne świadectwo tego służalstwa przynosi wydany już w 1947 roku jego tom satyr "Palcem w bucie". W wierszu "Ballada o dwóch 620 facetach" z werwą szkalował niepodległościowe podziemie, wieszcząc jego rychły koniec z dość swoistym poczuciem humoru: Byli sobie dwaj faceci Zbudowani jak atleci (...) Gdy przyjechał sędzia z Warki Pokrajali go w talarki. Wmieście bojąc się odwetu, Na noc szli do NSZ-tu, l szerzyli terror w lesie, Jak to pisze się w " Expresie "(...) Ale szedł milicjant pieszy I wygarnął w nich z pepeszy (...) Byli sobie dwaj faceci, Dwóch facetów zabił trzeci, Nad ich grobem słonko świeci. Inny tekst tomu: "Wracać czy też nie wracać?" zawierał pełnąjadu satyrę na "wrogów" z emigracji. Pisał tam m.in.: Nadto na emigracji są również i tacy Którzy lubią pieniądze, a nie lubią pracy Warszawa cała w gruzach, Polska cała w zgliszczach, Praca przy odbudowie męczy i wyniszcza, Niech inni wykonają tę czarną robotę, Wtedy oni zmieniwszy swe funty na złote Wjadą na białych koniach i obejmą władzę (...) Antykomunistyczną emigracjęna Zachodzie Brzechwa atakował wielokrotnie, z zajadłością skrajnego nienawistnika, deklarując jednocześnie wszem i wobec swe przekonanie o absolutnej wyższości systemu komunistycznego nad reakcyjnymi "mrzonkami" z Zachodu. W czasie, gdy dziesiątki tysięcy ludzi katowano w komunistycznych więzieniach, a tysiące innych, głównie AK-owców, transportowano w eszelonach na Syberię, Brzechwa wydrwiwał tych wszystkich, co śmią wątpić w wohość pod rządami "ludowej demokracji". Ironizował w satyrze "Gryps do Jana Lechonia": Tu życie nie dla Pana, Bo czyż wiarę Pan da, Że gorzej tu, niż głosi wasza propaganda (...) U nas, jeśli do baru wejdzie kto na wódę, Od razu wpada konny oddział N.K. W.D,, By gościa, jego żonę i ojca i matkę 621 Całkiem nagich traktorem wywieźć na Kamczatkę (...) Mikołaj czyk przemawia, lecz podczas przemowy Ma lufę pistoletu przytkniętą do głowy Po czym go się pakuje za kolczaste druty, Gdzie czeka nań już Kiernik w kajdany zakuty. Takie to u nas życie, drogi Panie Janie, Zatem lepiej dla Pana, jeśli Pan Zostanie, A gryps ten proszę spalić (...) Pisał to wszystko Brzechwa w czasie, gdy podstępnie mordowano rozlicznych działaczy PSL-u, gdy zapadały rozliczne wyroki śmierci w sfabrykowanych procesach. Już wkrótce sam Mikołajczyk musiał uciekać z Polski, by uniknąć losu zamordowanego po oszukańczym procesie bułgarskiego niezależnego przywódcy chłopskiego N. Petkowa. Proreżimowa satyra Brzechwy "zyskała" miażdżącą ripostę ręką słynnego emigracyjnego poety, mistrza kabaretu politycznego Mariana Hemara. W wierszu "Odpowiedź" Hemar pisał m.in.: (...) Niech mi p. Brzechwa za złe nie policzy, Ze ja się włączę do tej konwersacji. Gryps, acz nie do mnie, wszystkich nas dotyczy Wszystkich poetów polskiej emigracji, Którym do kraju tęskno - a nie spieszno, Chociaż p. Brzechwa z ironią prześmieszną Wykpiwa, szydzi, w parodię obraca, Że nasza " Greuel propaganda " - bzdura, Kiep, kto nie wraca i tchórz, kto nie wraca, Żeby pracować w narodzie, z narodem, Kiedy już w kraju pełna wolność pióra, Sumienia, prasy - najlepszym dowodem " Szpilki"! Satyra, swoboda, odwaga, Nieskrępowanie, z jakim tam się smaga Sanację, faszyzm, warszawskie powstanie, Armię Krajową i W Brytanię, (...) Panie poeto, co w kraju Traugutta, Okrzei, Ziuka i księdza Skorupki, Stajesz w obronie jakiegoś Bieruta, Wykpiwasz wrogów jakiegoś Osóbki l to co starcza za wolność, i taka 622 Twoja poety duma i Polaka - (...) (Podkreślenie J.R.N - w wydaniu książkowym) ; Jaka szkoda, że tak mało znany jest ten piękny wiersz poety z Emigracji, wielkiego patrioty polskiego Mariana Hemara. Twórcy pochodzenia żydowskiego podobnie jak Brzechwa, ale w odróżnieniu od niego prawdziwie kochającego Polskę i bezgranicznie niezno-szącego targowiczan typu Brzechwy. Rzesz znamienna, że nawet dziś ciągle zbyt mało przypomina się i popularyzuje twórczość takich właśnie antykomunistycznych polskich patriotów żydowskiego pochodzenia jak Hemar, Tyrmand (niemal całkowicie nieznana w Polsce jego świetna "Cywilizacja komunizmu") czy Grydzewski. Bo byli polskimi patriotami i antykomunistami. Tym chętniej za to lansuje się mit o wielkości różnych żydowskiego pochodzenia targowiczan typu Brzechwy, Kotta, Stryjkowskiego, K. Brandysa. W cytowanym już tomie satyr Brzechwy z 1947 roku "Palcem w bucie" ukazała się pełna cynizmu proreżimowa odpowiedź Brzechwy na poetycki atak Hemara. W tekście pt. "Marianowi Homarowi - odpowiedź" Brzechwa pisał m.in.: (...) Ściga Pan swoją wzgardą "żoldactwo " sowieckie, Chciałby widzieć Pan inne stosunki sąsiedzkie, Może Pan wobec tego zmieni geografię, Tej części Europy? Boja - nie potrafię. (...) W Londynie, oczywiście, myśli się inaczej, Tam nie wie się, co dla nas wyzwolenie znaczy Stamtąd manifestuje Pan swoją odwagę. Jak ten, co krzyknął " veto " i uciekł na Pragę. (...) Napisał Pan o rządzie dosyć obelżywie. Mamy to przedrukować? Ja się Panu dziwię, Czyż możność znieważania naszych mężów stanu Ma stać się tą wolnością, co dogadza Panu? (...) Niech Pan wraca do domu, Ojczyzna przebaczy Brzechwa powrócił do swej polemiki z Hemarem również w wierszu "Tak wiele się zmieniło", pisząc m.in.: I tylko Hemar wieszczy Z Londynu na mnie wrzeszczy Żem marna jest osóbka, A on - to ksiądz Skorupka. Do najstraszniejszych tworów reżimowego zaangażowania Brzechwy należał jego wiersz "Czerwony marsz", nieprzypadkowo uwieczniony jako swoiste "motto" do drugiego tomu "Czerwonej mszy" Bohdana Urbankowskiego. Pisał on m.in.: 623 Chowa spekulant worki w sklepie, Kołtun z trwogi pacierze klepie (...) Wiedźmy po domach straszą dzieci, - Masła nie ma, wzięli " Sowieci"(...) Pasibrzuch wiejski chłopów judzi - Na Sybir będą wywozić ludzi -Żyje, mąci, knowa podziemie, - Walka trwa nadal, wróg nie drzemie, Kto nie z nami, będzie z nami, Kto przeciw nam -piła go złamie! Który tam? Z drogi, Partia kroczy Twój a partia ludu roboczy (...) Ze szczególną werwą rzucił się Brzechwa do "poetyckiego" zohydzenia radiostacji "Głos Ameryki" w wierszu pod tym tytułem przedstawiającym Amerykę jako zgangrenowane ucieleśnienie wszelkiego zła, pisząc m.in.: Tu mówi Nowy Jork! Słyszycie glos Ameryki! Glos tej Ameryki, co świat dolarem mierzy, Ameryki gieldziarzy, Igarzy iszalbierzy Ameryki bezprawia, chamstwa i ucisku, Ameryki gangsterów żądnych krwi i zysku, Ameryki grożącejpałaszem Goliata, Ameryki zbrodniczych podpalaczy świata (...) I taki to żałosny "demaskator" USA zostaje patronem szkoły w kraju, w którym ogromna część Narodu przez dziesięciolecia tak bardzo oczekiwała właśnie mocnego "głosu Ameryki" w swej obronie przeciw "imperium zła"! Cytowane wyżej wierszydło Brzechwy było "bogate" również w inne "demaskatorskie" wątki. Pisał w nim Brzechwa ze świętym oburzeniem: Leżą imperialiści na pokładach yachtów, Chcą agresji, chcą wojny, rynkowych konszachtów, A tu Apel Sztokhoimski: stek złośliwych szykan! Kwakrzy i metodyści liczą na Watykan, Watykan cud uczyni i Hitlera wskrzesi, Wiedział Hitler, co warci Polacy i Czesi, Wiedział jak trzeba walczyć z czerwoną zakałą - Trumanjest za łagodny, Tito - to za mało. Gdyby Hitler zmartwychwstał, na rękę by szedł nam (...) 624 Czy można się więc dziwić, że proboszcz w Dmosinie nie jest entuzjastą wybrania na patrona szkoły w swej miejscowości takiego "denuncjatora" Watykanu, który "chciał wskrzesić Hitlera". Czy można się dziwić, że niektórym mieszkańcom Dmosina nie odpowiada myśl o tym, by stalinowski denuncjator "wiejskich pasi-brzuchów" był patronem ich wiejskiej szkoły (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Ten sam Brzechwa, który w 193 8 roku wypisywał panegiryczne pochwały na cześć Marszałka Piłsudskiego (tom "Imię wielkości") w październiku 1952 zabłysnął wydaną w ogromnym nakładzie (pół miliona egz.) propagandową broszurą wierszowaną, szkalującą w możliwie najskrąjniejszy sposób Drugą Rzeczpospolitą. W ogromnym wierszu-paszkwilu pt. "Gawęda o dawnych latach, różnych kandydatach, o pałach i mandatach, o rzekach i mostach, o cudach i starostach" Brzechwa przedstawiał Polskę międzywojenną jako czas, gdy "Fabrykant z robotnika ssał soki ostatnie", "rząd strzelał do ludu", obszami-czo-fabrykancka sitwa fałszowała wybory, a w Sejmie dominowały "różne mikołajczyki, warchoły i łgarze (...) zdrajcy i dwójkarze, hrabiowie, hitlerowcy, wszelakie psubraty". W 1951 roku ukazał się "przebojowy" tom socrealistycznej poezji Brzechwy "Strofy o planie sześcioletnim", zawierający rozliczne socrealistyczne wiersze-potworki typu przytaczanego już szerzej w Głosie przez M. Gugulskiego tekstu "Wolności prowadź" ("Wolność" to była rzeczywiście niezmierzona, wolność... stalinowska). Długo można by wyliczać i cytować haniebne kolaboranckie wiersze Brzechwy. Oto np. parę próbek tekstu z wydanego w 1952 roku zbioru satyr "Cięte bańki". W tekście "Apostrofa" Brzechwa pokrzykuje z patosem: Plotkarze, malkontenci, szczwacze ipyskacze, Do was kieruję słowa chloszczące i gniewne! - Kazano mu tak pisać -powiecie zapewne. Tak! Serce mi kazalo. Nie mogę inaczej. (...) [podkreśl. JRN] Już dosyć ma Europa was i waszych waliz Waszego plotkarskiego po świecie nieróbstwa, Więc tu siejecie zamęt i płodzicie głupstwa, Szkalując tych, co w znoju buduj ą socjalizm. (...) Pędzi Plan Sześcioletni, wali w przyszłość sztormem, Zmiecie śmiecie i z waszą rozprawi się zgrają: Przyjdą wnuki, prawnuki i szczęście poznaj ą Dzięki tym, którzy dzisiaj, przekraczają normę. "Demaskujących" amerykańskich "imperialistów"; tęskniących za esesmanami Guderiana wiersz "Koreańska piosenka" obdarzył Brzechwa szczególnie "wdzięcznym" zakończeniem: Bomba atomowa 625 Korci Mac Arthura, Choć nią Truman straszy - Cierpnie na nim skóra, Bo choć i bezpiecznie Siedzieć w Ameryce, Wciąż mu norymberskie Śnią się szubienice. Lud przy Kim-Ir senie Stoi niewzruszenie. Do naj ohydniej szych utworów stalinowskiego "stachanowca pióra" - Jana Brzechwy należały teksty zamieszczone w napisanej wspólnie z Antonim Maria-nowiczem i Januszem Minkiewiczem Szopki satyrycznej 1953. Z werwą chłostano amerykańskich prezydentów jako "gangstemików nawy państwowej" i "zdradzieckiego" Tito, który wołał: Tylko u mnie! Tylko za grosze! Za bezcen! Brać i wybierać proszę: Miasta i wioski. Fabryki, huty, Wszystko za trochę oddam waluty Za ciężką pracę mych robotników Razem trzydziestu żądam srebrników Inna postać Szopki - Amerykanin - śpiewała: Dolarów rzeka płynie I rośnie, rośnie Wehrmacht mój Z gadziny na gadzinę. Moi ludzie w więzieniach szukają, Zaglądają w okienka, wołają, Bo ci z SA i ci z SS To skarb nasz największy jest. Niezadługo po tej przyśpiewce wchodził "wielce pouczający" dialog polskiego emigranta na Zachodzie z hitlerowcem: HITLEROWIEC: Lecz się jednak dogadać trzeba w sprawie granic. EMIGRANT: Po co się dogadywać? Nikt nie będzie łez lał, Gdy Szczecin nazwiesz Stettin, a Wrocław znów Breslau. Zaraz, zaraz... Pan bodaj przeżył okupację 626 Jako okupant w Łodzi, to jest w Litzmannstacie? HITLEROWIEC: Tak jest. I pięknych wspomnień tkwią w mym sercu drzazgi. EMIGRANT: Więc Łódź wasza! Nie mówmy o tym, to drobiazgi! Jak na razie w Dmosinie przeforsowano uczczenie szkoły mianem kolaboranta Brzechwy. Za takim rozwiązaniem podobno opowiedziała się miejscowa pani wójt i większość nauczycieli szkoły (nie bardzo wiadomo tylko, czy z ignorancji, czy z oportunizmu, strachu przed napiętnowaniem jako "niepoprawnych politycznie"). Gdy "Wyborcza" osądziła, że niechęć do Brzechwy jako patrona szkoły jest obrzydliwym aktem antysemityzmu, to wielu mieszkańców Dmosinaboi się narazić. W rozmowach z dziennikarzami prawicowymi bardzo proszono, by nie cytowano nazwisk przy powoływaniu się na zastrzeżenia wobec Brzechwy w roli patrona szkoły. Niektórzy obawiają się, że odrzucenie Brzechwy skończyłoby się zmniejszeniem funduszy dla "antysemickiej" gminy, bo przecież "na górze" o wszystkim decydują wpływowi "brzechwolodzy" - tropiciele antysemityzmu. Wójt Dmosina i nauczyciele popierający z różnych powodów Brzechwę jako patrona szkoły sąjednak najwyraźniej ludźmi pozbawionymi wyobraźni. Fatalny wybór, jakiego dokonują teraz, będzie się odbijać im czkawką do końca życia. Bo coraz więcej kolejnych wychowanków szkoły będzie w miarę swego dojrzewania intelektualnego dowiadywać się o żałosnych stalinowskich wybrykach patrona ich szkoły. I będą wypominać nauczycielom i wójtowi, że dali im właśnie taki wzór wychowawczy: stalinowskiego sługusa, tropiciela "emigracyjnych zdrajców" i "wiejskich pasibrzuchów", Watykanu chcącego "wskrzesić Hitlera" (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Najżałośniej szy zaś j est fakt, że na tak kompromitujący dla Dmosina pomysł wyboru patrona szkoły wpadnięto w wolnej Polsce, w 11 lat po upadku PRL. Tekst publikowany na lamach "Głosu"'z 22 lipca 2000 627 Chłopięcy z OKP Bardzo szybko, bo już w kilka miesięcy po utworzeniu rządu Tadeusza Mazowieckiego zacząłem wyrażać publicznie głębokie rozczarowania powolnością polskich zmian. Robiłem to w czasie, gdy ogromna część prasy wyrażała jeszcze wciąż panegiryczne wręcz pochwał/domniemanych dokonań "naszego rządu". Wymownym świadectwem moich bardzo szybko podejmowanych alarmów z powodu ślamazarnosci reform Mazowieckiego był publikowany 27-29 stycznia 1990 r. w "Kurierze Polskim" dłuższy tekst pt. "Czas przyśpieszyć zmiany". Oto najważniejsze fragmenty z tego artykułu: (...) Myślę, że każdy uważny obserwator sceny politycznej w Polsce musi uznać, że, zmiany dokonane w 7 miesięcy po triumfie wyborczym "Solidarności", i w ponad 4 miesiące od utworzenia pierwszego od 1948 r. demokratycznego rządu T. Mazowieckiego, są ciągle zbyt powierzchowne i daleko odbiegają od wymaganych przez konieczność chwili. Decydujące znaczenie wydaje się mieć fakt, że znaczna cześć kierownictwa OKP za bardzo trzymała się ducha różnych cichych porozumień z Magdalenki, nie bardzo licząc się z tym, jak bardzo zmieniła sięwokół nich cała sąsiedzka Europa. Zdecydowało to o tym, że nawet tak podstawowa rzecz, jak likwidacja przewodniej roli partii w Polsce skrajnie opóźniono aż do końca 1989 r., zostając, pod tym względem w tyle za Czechosłowacją i NRD. Myślę, że o tej nadmiernie pasywnej, kunktatorskiej wręcz postawie, zadecydowało przede wszystkim stanowisko niektórych współczesnych Chłopickich z OKP, typu Bronisława Geremka, którzy za bardzo wzięli sobie do serca ideę koalicji różowych z czerwonymi, tj. tzw. laickiej lewicy, "Solidarności" z tzw. reformatorami z PZPR (ciekawe, że jeden z czołowych przedstawicieli tej, tzw. laickiej lewicy Adam Michnik zaliczył - na łamach "Gazety Wyborczej" - do reformatorów z PZPR, w pierwszym rzędzie, Mieczysława F. Rakowskiego). Nomenklatura w terenie (...) W województwach faktycznie nic nie drgnęło, dalej dominują stare układy i stare kliki. 628 Ma to fatalne skutki dla psychiki społeczeństwa w tzw. terenie. Nie dość, że na każdym kroku pogarsza się sytuacja materialna, to przez całe miesiące, które, upłynęły od powstania nowego rządu przegapiono szansę aktywizacji społeczności lokalnych. Dodania im otuchy poprzez pokazanie w praktyce, że wreszcie coś się rusza i mogą zacząć sami stanowić o sobie. Myślę, że jednym z największych błędów nowego rządu było od początku dawanie kredytu MM "Miłosierdzia Mazowieckiego" - starej nomenklaturze. Złe się stało na przykład, że rząd Mazowieckiego od razu po dojściu do władzy przy poparciu parlamentu, nie odwołał jednocześnie ze stanowisk wszystkich wojewodów (niektórzy z nich po uznaniu autentycznej przydatności do pełnionego stanowiska mogliby później zostać znowu na nie mianowani). Chodziłoby jednak o "natychmiastowe wstrząśnięcie skamieniałymi" strukturami władzy i zapobieżenie przepychankom w stylu sprawy wojewody olsztyńskiego. Jak wiadomo, mimo nadzwyczaj przekonywających zarzutów miejscowej "Solidarności", trzeba było czekać ponad półtora miesiąca na odwołanie tego wojewody, który publicznie umai za "nikczemność" samą chęć przerwania mu pięknej 17-letniej passy nieprzerwanych rządów w województwie. Dalej, nieprzerwanie, trwa proces uwłaszczania wojewódzkiej nomenklatury, a najnowsza kontrola dowiodła, że aż 9. wojewodów jest członkami nowo powstałych spółek! Jak dotąd nie zrobiono faktycznie nic dla likwidacji monopolu RSW Prasy, i faktycznie w niemal wszystkich województwach utrzymuje się nieprzerwany stary monopol informacyjny pracy PZPR-owskiej. W związku ze zwolnieniem z tak eksponowanych stanowisk w telewizji paru zaledwie dziennikarzy obciążonych działalnością w czasie stanu wojennego, cała PZPR-owska prasa wszczęła krzyk o "polowaniu na czarownice". Faktycznie zaś jest odwrotnie -to czarownico nadal na nas polują" -jak dosadnie określił Jan Józef Lipski na spotkaniu przedstawicieli partii politycznych u ministra A. Halla. Jaskrawym dowodem pod tym względem była choćby sprawaredakcji"KurieraPodlaskiego". Gdy większość dziennikarzy z tej redakcji próbo-wąła się uniezależnić od monopolisty RSW Prasy poddano ich natychmiast represjom i wyrzuceniom z pracy. I cała pacyfikacja "Kuriera Podlaskiego" miała miejsce teraz - za demokratycznego rządu T. Mazowieckiego. Czy liberalizm demokratów powinien polegać na tym, że nie potrafią nawet skutecznie obronić podobnie myślących ludzi przed atakami "zamordystów"?! Stajnia Augiasza Niewiele zrobiono dla oczyszczenia z dotychczasowej nomenklatury największych symbolów jej profesjonalnej niekompetencji począwszy od służby dyplomatycznej i kon- 629 sulamej zdominowanej w większości przez ludzi z partyjnych układów różnych upadłych byłych działaczy w stylu Siwaka czy Szałajdy Faktem, jest, że nigdy od lat 50. nie było tak wielkiego jak w latach 80. zaśmiecenia naszej dyplomacji "zesłańcami" z partyjnej nomenklatury - przysyłanymi kosztem autentycznych profesjonalistów z MSZ. Przez pierwsze kilka miesięcy rządu T. Mazowieckiego (...) faktycznie nie ruszono żadnego z upadłych prominentów na stanowiskach dyplomatycznych i w zagranicznych biurach radców handlowych, przeciwnie mianowano na stanowiska ambasadorów jeszcze dodatkowe parę osób ze starej partyjnej nomenklatury - m.in. "reformatora" S. Cioska. Dla porównania- nowy demokratyczny rząd czechosłowacki z miejsca odwołał 21 ambasadorów. Dopiero w ostatnich paru tygodniach coś "drgnęło" i u nas. I powzięto decyzję o pierwszych odwołaniach, m.in. szefa polskiej misji wojskowej w Berlinie Zachodnim, który nie znał ani jednego języka obcego! Wyprzedzają nas sąsiedzi Nie zrealizowano, niestety, wysuwanego w kręgach SD projektu skierowania do MON i MSW przynajmniej z jednego wiceministra bezpartyjnego lub członka któregoś ze stronnictw politycznych m.in. dla dopilnowania odpartyjnienia lub odpolitycznienia tych tak kluczowych instytucji. W reformującej się Czechosłowacji natychmiast powierzono nadzór nad MSW nowemu wicepremierowi Janowi Czamogórskiemu, staremu zatwardziałemu więźniowi politycznemu, który już dobrze wie, jak ma ten nadzór wyglądać. W pełni zgadzam się z opinią Zdzisława Najdera, że oba wielkie resorty podległe PZPR, tj. MON i MSW, zmieniają się bardzo powoli, znacznie wolniej niż w NRD i Czechosłowacji (dodam, że również wolniej niż na Węgrzech - JRN). Co więcej, jak stwierdza Nąjder "zmienia/asie one tylko od środka, bez świadków, bez obywatelskiego wglądu w ich dziabnie". A dzieje się tak, mimo faktu, że właśnie w Polsce i samej milicji (por. choćby Gdańsk, Elbląg, Lubin) tak wiele osób występuje na rzecz radykalnych, demokratycznych przekształceń. Trzeba uderzyć na alarm i otwarcie powiedzieć - zegar wybij a czas dla rządu Mazowieckiego! Nie stać nas na dalsze tolerowanie na tak wielkiej części wpływowych stanowisk ludzi ze starego aparatu, którzy są niekompetentni i sabotują zmiany. Ich jedynym marzeniem procesu reform jest doczekanie do chwili, kiedy zmienią się zewnętrzne uwarunkowania wokół Polski (np. upadnie Gorbaczow) i będąmogli rozpocząć kontrofensywę dla odzyskania pełni dawnych wpływów. Trzeba rozproszyć te marzenia! 630 Uda nam się to w pełni tylko wtedy, jeśli znowu potrafimy zmobilizować dużo szersze kręgi społeczeństwa polskiego do poparcia przyśpieszenia reform. Doprowadzić do ponownego ożywienia z czasów znanych jako era polskiego Sierpnia czy do ożywienia społecznego na miarę dzisiejszej Czechosłowacji! (...) Musimy radykalnie przyśpieszyć przemiany polityczne i społeczne, bo inaczej już nie będziemy ich pionierami, pozostając coraz bardziej w tyle. Pamiętajmy, że na wiosnę odbędą się całkowicie wolne wybory w Czechosłowacji, na Węgrzech, NR.D, Bułgarii i Rumunii (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Że w Czechosłowacji czołową rolę odgrywa intelektualista - b. więzień polityczny, a dziś prezydent V. Ravel, a na Węgrzech już niedługo prezydentem zostanie któryś z niezależnych refomatorów". Tekst ten pokazuje, że niektórzy nas bardzo wcześnie zaczęli bić na alarm, ostrzegając przed ślamazarnością zmian i skutkami polityki "grubej kreski". Oczywiście, wystąpienie tak szybko z radykalnymi postulatami, "pod prąd" stanowisku wyrażanemu w przeważającej części mediów, zyskało mi tym mocniejszych, wpływowych przeciwników, jako pracownik Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM), podległego Ministerstwu Spraw Zagranicznych nieźle naraziłem się zwierzchności, krytykując "niezrozumiałą" powolność zmian na placówkach dyplomatycznych, i krytykując, o zgrozo, także niektóre nowe nominacje (S. Cioska). Nieprzypadkowo w parę lat później znalazłem się wśród grupy osób usuniętych z pracy w PISM, pomimo, że nie było na moje miejsce fachowca od spraw Europy Środkowej, i mimo, że to ja obroniłem niegdyś pierwszy doktorat i pierwszą habilitacjęw historii PISM-u (podkr. w wyd. książkowym-J.R.N.). Już w kilka miesięcy później jeszcze bardziej naraziłem się rządzącej ekipie Mazowieckiego, publikując na łamach zamojskiego "Tygodnika Kresowego" bardzo ostry w tonie tekst: "Ci ministrowie muszą odejść" (chodziło ministra przemysłu T. Syryjczyka, ministra budownictwa A. Paszyńskiego, ministra rolnictwa Janickiego, minister kultury l. Cywińską i rzecznika prasowego rządu Niezabitowską). Artykuł, mimo opublikowania go w tygodniku zamojskim, miał szeroki rezonans w Warszawie, był szeroko referowany m.in. w "Prawie i Życiu". Nawiązywano doń w licznych innych centralnych pismach. Najwięcej satysfakcji sprawił mi jednak komentarz Stefana Kisielewskiego (Kisiela). W wywiadzie udzielonym Wiesławowi Walendzia-kowi pt. "Jestem duchem przeszłości" ("Młoda Polska" 4 sierpnia 1990 r.) Kisiel powiedział o rządzie Mazowieckiego, nawiązując do mego artykułu m.in.: "To ciekawy rząd. jak powiedział złośliwie prof. Nowak o ministrach. Wesoły pechowiec - Paszyński, minister bezradności - Syryjczyk, lwica salonowa - Cywińską, nie doinformowana rusałka - Niezabitowską i teoretyk rolnictwa (to chyba 631 najlepszy dowcipniś-janicki, ale ten akurat idzie w odstawkę. Rzeczywiście bardzo prawicowy rząd, cha, cha, cha (...)." Nasz rząd, ich aparat Minęło już ponad 14 miesięcy od triumfu "sentymentalnej panny S" w wyborach czerwca 1989 r. W owym czasie Polska była rzeczywiście pionierem zmian burzących totalitarne rządy w Europie Środkowej, a nasze sprawy nie schodziły z czołówek prasy światowej. Wydarzenia sierpnia i września 1989 r, powołanie rządu Tadeusza Mazowieckiego znacząco umocniły prymat Polski w demokratycznych przemianach. Dziś jednak wyraźnie straciliśmy te pozycje w sytuacji, gdy w NRD, na Węgrzech i w Czechosłowacji zdobyły władzę siły opozycji wyłonione w 100-procentowo wolnych wyborach: Co najgorsze, w ostatnich miesiącach w Polsce doszło do widocznego zwolnienia tempa przemian politycznych i gospodarczych. Towarzyszy temu znacznie cięższa niż w Czechosłowacji i na Węgrzech sytuacja ekonomiczna kraju i coraz ostrzejsze podziały w kręgu zwycięskiej opozycji. W Czechosłowacji; na Węgrzech czy w NRD rządy są pod presją społeczeństw porwanych poczuciem świeżo zdobytej wolności, którą pragną odzwierciedlić w prawdziwie demokratycznych strukturach. Społeczeństwo polskie od początku było w innej sytuacji. Jego wielka część zbyt ciężko przeżyła załamanie kolejnych nadziei wolnościowych, a zwłaszcza brutalne zahamowanie fali reform posierpniowych 1980-1981, i zbyt łatwo ulega apatii. Triumf wyborczy "Solidarności" i ogromne oczekiwania z tym związane były potencjalnie bardzo wielkim impulsem do przemian i wyzwolenia szerokiej społecznej inicj atywy. Gdyby go w pełni wykorzystano! Niestety, dzisiaj już widać, że zmarnowano zbyt wiele cennego czasu na działania powolne i gabinetowe, metody głaskania nomenklatury. Wyraziło się to już w stylu wybierania Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta, czy w sposobie rozwiązania sytuacji powstałej po klęsce listy krajowej. Szczególnie dużą cenę płacimy jednak za zaprzepaszczenie szans aktywizacji społeczności lokalnych na skutek nieprzeprowadzenia szerszych zmian w terenie natychmiast po dojściu do władzy rządu Tadeusza Mazowieckiego. Aż do wyborów samorządowych w czerwcu 1990 r. w bardzo wielkiej części okręgów praktycznie nie naruszone królowały rożne lokalne sitwy i miejscowi zamordyści, różnego typu "polskie sieroty po Breżniewie". Pamiętam rozmowę w marcu tego roku z prawdziwie "bezradnym" radnym z Hrubieszowa: "Tu się nie da nic zrobić, tu nadal jest 632 stalinizm" mówił, tłumacząc małe szansę buntu siedmiu radnych, którzy manifestacyjnie odeszli z rady narodowej na znak protestu przeciw nieudolności władz. Gra na przeczekanie Poważnym błędem nowej władzy było nieprzeprowadzenie wkrótce po utworzeniu demokratycznego rządu we wrześniu 1989 r. natychmiastowego odwołania ze stanowisk wszystkich wojewodów (niektórzy z nich, w przypadku uznania przydatności do pełnionego stanowiska, mogliby zostać znowu na nie później mianowani). (...) Taktyce polegającej na przypodobaniu się nowym szefom z "Solidarności" towarzyszyły gorliwe działania, aby zrobić wszystko dla utrzymania starych struktur i stanu posiadania. Walnie pomogli w tym niektórzy działacze z "Solidarności", zaskakujący nawet zagranicznych obserwatorów naiwną wiarą w szybką, korzystną metamorfozę całej starej komunistycznej nomenklatury. Włoszka Barbara Spinelli ze zdumieniem komentowała w paryskiej "Kulturze" wypowiedź redaktora "Gazety Wyborczej", który zapewniał ją, że biurokracja komunistyczna będzie idealna, bo jest przyzwyczajona do usługiwania każdemu, kto sprawuje władzę". Wszystko wskazuje na to, że zachodzi coś wręcz odwrotnego. Stary biurokratyczny aparat zręcznie wykorzystuje niedoświadczenie nowych szefów, zahartowanych w walkach opozycyjnych, lecz pozbawianych doświadczeń z praktyki urzędów państwowych. Sprzyja to manewrom ludzi ze starego aparatu. Częstokroć manipulacje starego aparatu są ułatwiane przez nadmiar obowiązków ich nowych szefów. Czy będąc posłem lub senatorem można równocześnie dobrze wypełniać obowiązki urzędu wojewody? I to w odległych od Warszawy województwach, jak Tarnobrzeg czy Zielona Góra! Może takie łączenie funkcji byłoby możliwe w innych czasach, ale nie w przypadku pracy Sejmu tej kadencji, który ma stworzyć podstawy nowego ustroju politycznego i gospodarczego. Przeciw łączeniu funkcji przemawia również wzgląd praktyczny - korzystniejsze byłoby wciągnięcie jak największej liczby utalentowanych ludzi do pracy w administracji państwowej. Lobby ma się dobrze Są ministerstwa, które praktycznie pogrążyły siew bezruchu, i gdzie nie zrobiono nic, by zastąpić starych niekompetentnych biurokratów dynamicznymi fachowcami, 633 pełnymi nowego ducha i inwencji. Charakterystyczna zwłaszcza pod tym względem jest sytuacja w resorcie przemysłu, gdzie dalej dominuje nie zmieniona stara kadra, wyspecjalizowana głównie w płodzeniu pism urzędowych w ulubionym od dawna stylu. Według "Gazety Wyborczej" z 7-8 lipca, w OKP krytykowano fakt, że nic się nie dzieje w resorcie przemysłu, a zastępcą ministra pozostaje nadal ten sam człowiek, który kiedyś rozwiązywał Stocznię. Nic dziwnego, że przez ponad 10 miesięcy nowych rządów nie zrobiono praktycznie niczego dla osłabienia lobby ciężkiego przemysłu i rozbicia mastodontów hutniczo-węglowych. Dalej nie robi się również niczego dla rozwiązania sprawy przedsiębiorstw-bankrutów w stylu FSO. Nie przeszkadza to owym bankrutom płacić swym pracownikom wynagrodzenia wyższe niż przeciętne i kolejno podwyższać ceny na swe muzealne wyroby. Ciągle aktualne pozostaje pytanie Jacka Maziarskiego z artykułu opublikowanego w styczniu 1990 r.: "Czynie lepiej byłoby zacząć od rozbijania komunistycznych remanentów w gospodarce, od likwidacji kasty biurokratów i autentycznej restrukturyzacji, która musi oznaczać upadłość przemysłowych i rozdzielczych molochów?" Bardzo wysoka pozycja ludzi starej nomenklatury w różnych resortach nie pozostała bez wpływu na ogromne spowolnienie procesu prywatyzacji w Polsce. Pod tym względem osiągnęliśmy, jak dotąd, minimalne postępy w porównaniu choćby z Węgrami, gdzie w ciągu zeszłego roku sprzedano osobom fizycznym mienie państwowe wartości 1 miliarda 200 milionów dolarów. Na szczęście w lipcu br. doprowadzono wreszcie do przyjęcia w Sejmie projektu ustawy prywatyzacyjnej. Skutki spowolnienia Zahamowania zmian nie odnoszą się tylko do resortów gospodarczych. K. Bauer opisał dość drastycznie sytuację w szkolnictwie (w "Po prostu" z 17 maja), stwierdzając: "Założenie, tak często powtarzane i konsekwentnie wcielane w życie przez MEN, że w szkolnictwie nie będzie żadnego weryfikowania i rozliczania dyrekcji, zrobiło swoje. Nomenklatura umocniła się, znalazła poplecznika i przestała się bać. Robi swoje, wzmocniona większymi uprawnieniami, danymi jej przez ministerstwo". Najwięcej negatywnych skutków przyniosło długotrwałe odkładanie zmian i prymat starego aparatu w tak kluczowym resorcie jak Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. (...) Dlaczego nie zapobieżono na czas akcji niszczenia dokumentów w służbie bezpieczeństwa i nie ukarano winnych działań tego typu? Dlaczego tak długo trzeba było czekać na likwidację nielegalnie zakładanych przez SB urządzeń podsłuchowych 634 w ogromnej części polskich hoteli? Dotychczas nie mamy pełnego wyjaśnienia na temat tych podsłuchów i w różnych innych budynkach. Jak można wytłumaczyć, że Sejm i Senat ostatecznie zdecydowały się na uchwalenie trzech bardzo ułomnych tzw. ustaw policyjnych; które zachowały niezwykle potężną, niemal nie naruszoną strukturę resortu spraw wewnętrznych, bez oddania w ręce samorządu częściowego choćby nadzoru nad policją lokalną. Ustawy zachowały stare przywileje funkcjonariuszy. "Po co jemy tę żabę?" - zapytywała nie bez racji świetna znawczyni spraw resortu i wymiaru sprawiedliwości Wanda Falkowska na łamach "Wokandy" z 27 maja 1990 r. Miejmy nadzieję, że nowy minister spraw wewnętrznych przeprowadzi zdecydowane działania eliminujące wszelkie relikty przeszłości w funkcjonowaniu swego resortu. Patrząc na dotychczasowe efekty prowadzonej przez starą nomenklaturę "gry na przeczekanie", warto zwrócić uwagę na jakże pouczający scenariusz porażki reformatorów w Argentynie. Krach reform politycznych i gospodarczych w tym kraju, przyblokowanych przez stary aparat władzy, pomimo tylu wyrzeczeń tamtejszego społeczeństwa, mógłby być dobrą przestrogą dla Polski. Jeśli nie chcemy znaleźć się w podobnej sytuacji, zwłaszcza gdy ciągle nie można wykluczyć nawrotu konserwatyzmu w ZSRR, czas przyspieszyć proces odsuwania starej nomenklatury. Zachowajmy i wykorzystajmy wszystkich wypróbowanych fachowców, ale nie dopuśćmy do dalszego pobłażania wobec ludzi skompromitowanych i faktycznie blokujących zmiany Tekst publikowany na łamach " Wokandy z 26 sierpnia 1990 Polska maruderem reform Ostatnie dwa i pół roku w Polsce znowu zmarnowano. Taki jest coraz wyraźniejszy bilans rządów premiera "grubej kreski" Tadeusza Mazowieckiego i szefa "rządu kontynuacji" Jana Krzysztofa Bieleckiego. Jeszcze nie tak dawno zapewniano nas (zwłaszcza ze strony polityków Unii Demokratycznej), że Polska bezapelacyjnie prowadzi pod względem jakości i tempa przemian wśród postkomunistycznych państw Europy Środkowej. A tu rzeczywistość skrzeczy: inwestorzy zagraniczni najchętniej udająsię na Węgry, gdzie stworzono najlepsze warunki do inwestowania, czy do Czecho-Słowacji, gdzie są tradycje lepszej pracy; Polska przoduje natomiast w recesji i skrajnej słabości pozycji dyrektorów przedsiębiorstw (osławiony trójkąt - dyrektor - władze związkowe - rada pracownicza). Według najnowszych danych na 20 największych inwesty- 635 cji zachodnich w krajach postkomunistycznych 12 przypadało na Węgry, 6 na Czechosłowację, a tylko na Polskę. Co najgorsze, przez ostatnie trzy lata Polska straciła pozycję lidera przemian demokratycznych. Poprzednio przez całe dziesięciolecia byliśmy krajem o największej liczbie enklaw wymykających się spod kontroli komunistycznej władzy. Należała do nich niebywała rola Kościoła katolickiego, dominacja prywatnego rolnictwa, większa niż gdzie indziej w krajach bloku swoboda i odwaga mówienia, większa niż gdzie indziej liczba krnąbrnych intelektualistów etc. Dziś, w parę lat po utracie władzy w państwie przez komunistów, również wyróżniamy się swoimi enklawami - tylko, że tym razem są to większe niż gdzie indziej wpływy starej komunistycznej nomenklatury. Pod tym względem zdecydowanie "przodujemy" wśród państw trójkąta: Czecho-Słowacja - Polska - Węgry. Oto niektóre wymowne przykłady. Pomimo rozpoczęcia właśnie w Polsce procesu przemian w czerwcu 1989 r., w naszym kraju najpóźniej zniesiono zapis o przewodniej roli partii (po Węgrzech, Czecho-Słowacji i byłej NRD). U nas najpóźniej odbyły się wolne wybory, z prawie półtorarocznym opóźnieniem wobec Czecho-Słowacji i Węgier. W Polsce przez ponad rok prezydentem był twórca stanu wojennego gen. W. Jaru-zelski, podczas gdy w Czecho-Słowacji i na Węgrzech urząd Prezydenta o wiele wcześniej przeszedł w ręce byłych więźniów komunizmu V. Havla i A. Gończa. W Polsce dopiero dwa tygodnie temu urząd ministra obrony narodowej przeszedł w cywilne ręce. Dotąd sprawował ten urząd wiceadmirał Piotr Kołodziejczyk, "zalecony" na to stanowisko przez gen. W, Jaruzelskiego. Był do tego odpowiednio "przygotowany", jako były szef najbardziej skompromitowanej instytucji wojskowej Głównego Zarządu Politycznego LWP. Na Węgrzech cywilny minister obrony L. Fur sprawował urząd już od maja 1990 r. W Czecho-Słowacji w październiku 1990 r. usunięto ze stanowiska ministra obrony byłego komunistę gen. Vaclava Vacka. Zrobiono tak mimo usilnych prób obrony gen. Vacka ze strony prezydenta V. Havla, rzecznika bardziej stopniowanej polityki przemian. Zarówno w Czecho-Słowacji, jak i na Węgrzech dużo szybciej niż w Polsce siły demokratyczne przejęły kontrolę nad resortem spraw wewnętrznych. (...) W przeciwieństwie do Polski, gdzie wybrano zasadę nieujawniania byłych agentów bezpieczeństwa, nawet za cenę ich ewentualnego dopuszczenia do nowego demokratycznego parlamentu, zarówno w Czecho-Słowacji jak i na Węgrzech podjęto ustawy uniemożliwiające piastowanie ważnych funkcji publicznych, udział w parlamencie eto, przez byłych agentów bezpieczeństwa. W Czecho-Słowacji, w ciągu pierwszych dwóch miesięcy 1990 r. zawieszo- 636 no ze skutkiem natychmiastowym w czynnościach l O tysięcy funkcjonariuszy tajnej policji bezpieczeństwa, którym natychmiast polecono opuszczenie stanowisk pracy. Wszelkie pomieszczenia zawierające aparaturę podsłuchową oraz akta personalne obywateli inwigilowanych w czasach komunistycznych zostały opieczętowane. W Polsce umożliwiono zniszczenie wielkiej części akt lub ich ukrycie. Dotąd nie w pełni wyjaśniona jest sprawa likwidacji podsłuchów (od czasu do czasu wybuchają sprawy podsłuchów: w hotelach, w małopolskiej "Solidarności", w Komitecie Obywatelskim eto.). Podczas gdy w Polsce ton nadawała polityka "grubej kreski", na Węgrzech i w Czecho-Słowacji jednoznacznie akcentowano sprawę rozliczeń z przeszłością. Jak to określił premier JózsefAntall - niedopuszczalna jest sytuacja, w której były dyrektor więzienia dla więźniów politycznych miałby, otrzymywać większą emeryturę od byłych więźniów politycznych. W. Polsce ludzie odpowiedzialni za katowanie, a nawet śmierć więźniów politycznych, nadal otrzymują pokaźne, na ogół dużo większe od przeciętnych emerytury. W Czecho-Słowacji, w ciągu pierwszych dwóch tygodni po utworzeniu rządów demokratycznych, usunięto 21 dotychczasowych ambasadorów. Podobnie szybko działano w tej sprawie na Węgrzech. W Polsce jeszcze w październiku 1989 r. mianowano na ambasadora do Bułgarii byłego wiceministra spraw wewnętrznych generała Pożogę, a szefem placówki w Albanii był osławiony generał Ciastoń. Jeszcze teraz kolejny, trzeci już, polski rząd demokratyczny reprezentuje w Moskwie były członek Biura Politycznego KC PZPR Stanisław Ciosek. Jak "dobrze" reprezentuje Polskę w Moskwie, mogą świadczyć takie fakty, jak nie docenienie roli B. Jelcyna, zaskoczenie moskiewskim puczem, nie zareagowanie w odpowiednim czasie na aferę z rublami transferowymi, która przyniosła bilionowe straty, opóźnienia w pertraktacjach w sprawie wyjścia wojsk radzieckich z Polski. Jesteśmy dziś jedynym państwem Trójkąta, w którym pozostały woj ska radzieckie, a zarazem krajem, który jest najdalej od sprawy finansowego uregulowania spraw związanych z wyjściem wojsk radzieckich z Polski. W żadnym z pozostałych państw Trójkąta nie ma tak złej sytuacji, jeśli chodzi o przemianę mass mediów, jak w Polsce. Przeważająca część polskiej prasy jest nadal w rękach starej postkomunistycznej nomenklatury. Powstaje pełna asymetria pomiędzy zaznaczającym się dzięki październikowym wyborom pluralizmem politycznym w parlamencie a sytuacją w prasie, radiu i telewizji. Prawie nie ma w telewizji redakcji nie zdominowanej przez ludzi ze starej nomenklatury. W ciągu ostatniego roku padło wiele pism solidarnościowych i niezależnych (m.in. "Młoda Polska", "Tygodnik Gdański", "Po Prostu", "Opinia", "Polityka Polska", "Wokanda"). Coraz lepiej kwitnąza to pisma 637 utrzymane w rękach spadkobierców po PZPR, nie mówiąc już o urbanowym "Nie", "Skandalach" etc. Najbardziej przebojowym i intratnym wydawnictwem politycznym pozostaje BGW, powstałe między innymi wskutek przekształcenia dawnego Instytutu Wydawniczego OPZZ. Równocześnie Polskę od Węgier i Czecho-Słowacji "odróżnia" to, że u nas istnieje wiele nie naprawionych krzywd po grudniu 1981., choćby takichjak nie rozliczenie sprawy majątku zabranego "Solidarności" przez władze i przekazanego OPZZ, nie rozliczenie sprawy majtku zabranego SDP. Przez dwa i pół roku w Polsce nie zrobiono niczego dla rozwiązania sprawy troski o pluralizację telewizji. W przeciwieństwie np. do Węgier, gdzie już wiosną 1990 r. powołano radę nadzorczą nad telewizją, powołanąz przedstawicieli różnych partii, stowarzyszeń twórczych i rządu. Na skutek blokowania rozwoju partii politycznych w Polsce za czasów ekipy T. Mazowieckiego, wyraźnie odstajemy od pozostałych krajów Trójkąta pod względem rozwoju nowych, demokratycznych partii politycznych. Szczególnie wyraźnie widać to w porównaniu z Węgrami, gdzie od początku 1989 r. przeprowadzono przemiany metodą rywalizacji partii opozycyjnych. W maju 1990 r. po wyborach, był tam zarówno "nasz rząd" jak i "nasza opozycja". W żadnym innym państwie Trójkąta nie zrobiono tam mało jak w Polsce dla podważenia władzy gospodarczej starej nomenklatury. Faktycznie dominuje ona nad polskimi bankami, wielką częścią Ministerstwa finansów etc. Przodujemy za to pod względem liczby i wielkości afer gospodarczych, rozkwitu spóleknomenUaturowych. Ani na Węgrzech, ani w Czecho-Słowacji nie było ani jednej afery, która rozmiarami mogłaby się równać z naszą aferą alkoholową benzynową tytoniową kasynową FOZZ-Gate etc. Polskajest krajem, gdzie zdecydowanie istniejąnajgorsze warunki ekonomiczne dla kształtowania nowych warstw średnich, (choćby dzięki roli starych sił w fiskusie, które zwykły coraz silniej opodatkowywać prywatnąprzedsiębiorczość, stwarzając coraz trudniejsze warunki kredytowe. Słynny węgierski ekonomista JanosKomai wyrażał w 1990 r. zadziwienie tym, że udzielone w pierwszych 9 miesiącach rządu T. Mazowieckiego kredyty dla prywatnej przedsiębiorczości stanowiły zaledwie 2,7% całości kredytów udzielonych przez banki państwowe. Jesteśmy zarazem jedynym państwem Trójkąta, które nie ma dotąd choć namiastki własnej polityki przemysłowej. W rezultacie zamiast popierania tych dziedzin gospodarki, które dawały szansę największych korzyści ekonomicznych, pomoc uzyskiwały te gałęzie przemysłu i te przedsiębiorstwa, które miały najlepsze powiązania "na górze" (w bankach i w Ministerstwie Finansów). Byli to przede wszystkim różni "energożer-cy" z hut i kopalń. Efekt zadłużenia przedsiębiorstw wobec państwa sięgajuż 150 bilionów złotych. 638 Fatalne skutki przyniosły skrajne "oszczędzania" na nauce i kulturze, złożonych na ołtarzu poświęceń dla realizacji planu Balcerowicza. Bardzo wymowne pod tym względem były wyniki badań socjologów z krajów Trójkąta publikowane w "Gazecie Wyborczej" z 27 grudnia 1991. Wynika z nich, że Polacy są zdecydowanie najgorzej wykształceni - w Polsce jest najniższy odsetek uczniów i studentów. Co najgorsze, niekorzystne dla nas dysproporcje powiększyły się wyraźnie w ostatnich trzech latach. Według badań socjologicznych dla 47 proc. Węgrów i 25 proc. Polaków ważniejsze niż przed trzema laty jest wykształcenie. Przeciwny pogląd reprezentuje 37 proc. Polaków i 20 proc. Węgrów. Znacznie więcej Węgrów (52 proc.) niż Polaków (32 proc.) wierzy, że dziś łatwiej niż przed trzema laty odnieść sukces ciężką pracą. Na tle analizowanych powyżej porównań tym słuszniejsza wydaje się teza głoszona przez premiera Jana Olszewskiego, że w Polsce dopiero teraz zaznacza się prawdziwy początek końca komunizmu. Oby nie skończyło się tylko na początku! Tekst publikowany na łamach "Ładu" z 2 lutego 1992. Sprowokował polemikę senatora Krzysztofa Pawłowsidego pt "Polska może być liderem ", ("Ład" z 15 marca 1992). Autor polemiki przyznawał wagę stwierdzeń zawartych w moim artykule, ale uważał, że sytuacja Polski wygląda znacznie bardziej optymistycznie. Początek czerwono- różowego flirtu Od dawna wiadomo, że najlepszą formą obrony jest atak. UD i jej sojusznicy zamiast przyznać się do grzechu hołubienia komunistów tak długo, aż wyrośli ponad oczekiwania swego unijnegoprotektora.zwielkąhucpązrzucąjąwmę za sukces komunistówna prawicę antykomunistyczną. Ta ostatnia bowiem, zamiast cicho siedzieć w kącie, wciąż niepotrzebnie "straszyła" ichjakimiś próbami dekomunizacji i rozliczenia ze starą nomenklaturą. Adam Michnik stwierdził wręcz: "SLZ) -paradoksalnie -jest dziełem jaskiniowego antykomunizmu. Formacja postkomunistyczna mogłaby istnieć dzisiaj już tylko jako skansen dla weteranów, gdyby nie wielki wysiłek polityczny Jarosława Kaczyńskiego i innych teoretyków dekomunizacji" ("Gazeta Wyborcza" z 25 09 93). Podobny schemat przyjęli inni publicyści lewicy postsolidamsściowej, m.in.: Dawid Warszawski, Jacek Żakowski, Jerzy Sosnowski i Jerzy Holzer. Rozpoczęli prawdziwą kampanię zaciemnień, mającą dowieść, że winni są"nietolerancyjni" antykomuniści, a nie lewicowcy z "Solidarności", uparcie pielęgnujący rany postkomunisów. Prounijni manipulatorzy starannie unikająprzy tym porównań z sytuacjąw Czechach, na Węgrzech czy b. NRD; gdzie twarda polityka wobec komunistów doprowadziła do 639 rozłamów w ich partiach i gdzie nie mogą oni marzyć o sukcesach w stylu SLD. W Czechach np. wydano dekret uznający działalność partii komunistycznej w przeszłości za "zbrodniczą", a komuniści majątay razy mniej głosów poparcia niż rządząca prawicowa partia Vaclava Klausa. Aby skończyć z chronicznymi fałszowaniami historii przez UD i jej sojuszników przypomnę, kto i jak hołubił komunistów. 27 maja 1988 r. ukazał się w "Polityce" artykuł Jacka Syskiego - redaktora naczelnego "Literatury" i jednego z ludzi bliskich M. F. Rakowskiemu, postulujący doprowadzenia do "wielkiej koalicji rządowej" między socjalistami z PZPR i socjalistami z "Solidarności", bez wspomnienia choćby słowem o SD i ZSL. Sugestie te zostały szybko podchwycone przez ludzi z lewicy laickiej. I nieprzypadkowo. Wszak sam Jacek Kuroń swego czasu stwierdził, że we władzach "Solidarności" jest kilkakrotnie więcej byłych członków partii niż wśród członków tej organizacji. Z "reformatorami" z PZPR typu . M. Rakowskiego łączyła ich wspólna niewiara w "prawicowy" naród, strach przed polskim "niedojrzałym społeczeństwem", jego "na-cjonalizmem" i,.klerykalizmem". Kuroń stwierdził na łamach "Polityki" (z 29 lipca 1989 r.): Nastawiając się na radykalne przemiany stawiamy na współpracę zproreformatorskim skrzydłem PZPR, bez tej partii inni uczestnicy, koalicji nie mająpraktycznego znaczenia". Wystąpieniom publicznym towarzyszyły kroki praktyczne, mające służyć ratowaniu przez lewicową część OKP swych czerwonych towarzyszy z ambarasu, w jakim znaleźli się po katastrofie wyborczej 4 czerwca 1989 r. Znamienne było zachowanie czołowych postaci z "Solidarności" na pierwszych powyborczych obradach tzw. K-omisj i Porozumiewawczej z udziałem opozycji i strony rządowej. Sekretarz tej komisji Krzysztof Dubiński wspominał: ,^trona rządowa się nadęła: - »Jak wyście mogli do tego dopuścić, prowadziliście taką agresywną kampanię« (...)". Co najzabawniejsze, strona opozycyjna dała sobie narzucić taką formułę i przepraszała za to, że żyje. Wałęsa mówił: panowie, jest nam przykro, my będziemy się teraz starać to naprawić". Zaczęło się więc "naprawianie". Najpierw władze OKP zgodziły się na ratowanie komunistycznych władz po fiasku listy krajowej i milcząco zaakceptowały naruszającą prawo nowelizację ordynacji wyborczej, co umożliwiło wybór dodatkowych 33 posłów koalicyjnych. Potem zaczęło się przygotowywanie opinii publicznej do akceptacji prezydentury Jaruzelskiego. 14 lipca 1989 r. "Gazeta Wyborcza" "delikatnie" sugerowała, czytelnikom - w artykule K. Leskiego i W. Sowińskiego:, f żalą zdaje się ostatnio ponownie przechylać na korzyść gen. Jaruzelskiego. Nieoficjalnie słyszy się często, że nie ma żadnej alternatywy". Następnie kierownictwa OKP pomogły przepchnąć jednym głosem, czy raczej pół-głosem, prezydenturę Jaruzelskiego. Co 640 najgorsze, danojąbez uzyskania czegokolwiek dla "Solidarności", nawet bez negocjowania całej sprawy. Na przełomie lipca i sierpnia 1989 r. Bronisław Geremek i jego współpracownicy snulrjuż plany utworzenia rządu opartego na koalicji "Solidarności" z tzw. reformatorami z PZPR. Na czele oczywiście z Geremkiem. Sprawę ujawnił w 1990 r. Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla londyńskiego "Tygodnika Polskiego" stwierdzając, że Geremek wraz z Michnikiem pojechali nawet specjalnie do Rzymu, aby uzyskać papieskie błogosławieństwo dla sojuszu z PZPR. Jak stwierdził Kaczyński: papież przyjął ich bardzo chłodno, na krótko, w czasie jakiejś przerwy w trakcie swoich zajęć, było więc wiadomo, że ich misja nie powiodła się". Sprawę ostatecznie pogrzebało wystąpienie Wałęsy na rzecz koalicji "Solidarności" z ZSL i SD. Na posiedzeniu OKP lósierpnia 1989 r. poświęconym omówieniu koncepcji Wałęsy lewica OKP gwałtownie protestowała Kuroń wołał: ,ftano się budzisz, a tu jakieś decyzje zapadły. Kto podjął decyzję, japytam?" Andrzej Szczypiorski zaatakował Kaczyńskiego za podjęcie sprawy koalicji z udziałem "Solidarności" bez wiedzy OKP. Michnik wystąpił z jeremiadą ostrzegającąprzed skutkami powołania rządu wyłącznie z udziałem OKP, SD i ZSL przy pominięciu PZPR: Ja się boję, Lechu, żepartia zepchnięta do opozycji dostanie nagle kopyta i ruszy do przodu. I dlatego ja chcęsię ciebie spytać... czy ty Lechu widzisz takie pomysły, żeby tychpartyjnych tak samo w to włączyć jakoś..." Podobne ostrzeżenia mnożył Aleksander Małachowski: Jakijest stosunek do tych propozycji PZPR iprezydenta? Po wysłuchaniu relacji mam wrażenie, że stal się jakiś cud. Partia wyparowała z naszego kraju". Wałęsie z trudem udało się przeforsować swojąkoncepcję. Szybko miało się okazać w praktyce, że wysunięty przez "Solidarność" na premiera Tadeusz Mazowiecki zdecydowanie optuje za rządem z udziałem PZPR głosząc, że rządzić bez PZPR nie da rady. Lewicowe kierownictwo OKP od początku wykluczyło możliwość szukania potencjalnych sprzymierzeńców dla radykalnych zmian wśród części posłów z PZPR. przeciwstawiających się linii Rakowskiego i jego manipulacjom. Według "Gazety Wyborczej" (23 08 89) ok. 20 posłów z PZPR postanowiło wystąpić z klubu i stworzyć własny klub niezależny. Wtedy - pisała "G.W." - "w nocy ze środy na czwartek odszczepieńców zaczęli namawiać do zmiany decyzji niektórzy posłowie z OKP. Nowa koalicja ZSL, SD, OKP jest jeszcze krucha - mówiono - i może to naruszyć cały układ". "Tygodnik Rolników - Solidarność" (z 19 09 89) ujawnił kulisy tego posiedzenia: "Z Bujak - szef RKW Mazowsze wystąpił z ostrą krytyką decyzji Wałęsy o stworzeniu koalicji z ZSL i SD. Ujawnił, że opozycyjna lewica była bliska zrealizowania konkurencyjnego projektu koalicji rządowej z obozem reformatorskim w PZPR. Sugerował, że rząd, który byłby efektem takiej koalicji (...) miałby większe szansę wydźwignięcia kraju z kryzy - 641 su. Lech Kaczyński, doradca Wałęsy i autor projektu obecnej koalicji stwierdził, że na koncepcję koalicji z PZPR mogli wpaść tylko ludzie nie znający polskiego społeczeństwa". Po niecałym roku, występując w telewizyjnych "Interpelacjach" z Bujakiem (28 czerwca 1990 r.) jako oponent, przypomniałem jego nieszczęsne wystąpienie z września 1989 r. Bujak próbował iść w zaparte kłamiąc, że nic takiego nie powiedział. Na oczach telewidzów wyciągnąłem więc wycinek prasowy cytujący jego wypowiedź, i wtedy coś wybą-kał, rezygnując z próby dalszego wykłamywania się. Tym bardziej, że w tej sprawie skon-trował go również inny oponent w programie - Stefan Niesiołowski. Artykuł publikowany na lamach "Słowa-Dziennika katolickiego" z 11 października 1993. Otwierał 6-odcinkowy cykl artykułów na temat ułomności polskich przemian po Okrągłym Stole. To nie był "nasz rząd"! Rok 1989 przyniósł wielką, a zarazem najbardziej udaną w powojennej historii manipulację polityczną w mass mediach. Począwszy od "okrągłego stołu" po pierwsze miesiące rządu T. Mazowieckiego wciąż systematycznie i skutecznie urabiano przekonanie, że w Polsce dokonuje się niebywałe zmiany, niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju. Działo się to zaś w czasie, gdy polityczni protektorzy mass mediów robili wszystko, by "tak zmieniać, aby jak najmniej zmienić". Co ciekawsze, wśród autorów największych, panegiryków na temat rzekomych ogromnych wymiarów polskich przemian znaleźli się liczni dziennikarze, którzy w 1981 r. stali murem po stronie władzy przeciw żądaniom społeczeństwa, a potem con amore uzasadniali "mniejsze zło" generalskich rządów stanu wojennego. Typowym pod tym względem był tekst Daniela Passenta w "Polityce" z 10 czerwca 1989 r., a więc w prawie tydzień po ogromnym sukcesie wyborczym "Solidarności". Passent pisał tam, jak to w sobotę wieczorem, w wigilię wyborów słuchał w filharmonii DC Symfonii Beethovena, i czuł jak: podniosły finał »0da do radosci« otwierał jednocześnie nowy, nie znany świat demokracji (...) Słowa Freude, Freude, miały tego wieczora dodatkowy wydźwięk". Tu katastrofa wyborcza tak ukochanego przez Passenta premiera Rakowskiego i wszystkich jego ludzi, a czołowy publicysta partyjnej "Polityki" wypisuje dytyramby o radości. Już to samo mogło dawać do myślenia. Na prawdziwe szczyty panegiryzmu wspinano się przy opisywaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego. Od razu wymyślono o nim określenie "nasz rząd" i uparcie wbijano je telewidzom i czytelnikom od rana do wieczora. Odgórnie nagłaśniana 642 frazeologia "naszego rządu" miała też inny ważny skutek praktyczny - zniechęcała do jakiegokolwiek krytycznego spoglądania na to, co rząd robi. A jaki to był rząd? Przeważali w nim komuniści. Mieli tak kluczowe resorty, jak spraw wewnętrznych, MON, współpracy gospodarczej z zagranicą czy łączności, wspierane przez prezydenturę Jaruzelskiego. Dominował komunistyczny kartel w bankach i na kluczowych pozycjach w przemyśle. Dyktatorem gospodarki, niezwykle przychylnym dla współpracowników wywodzących się z kręgu byłych instruktorów KC PZPR, był Leszek Balcerowicz, przez kilkanaście lat członek PZPR. Komuniści poza kierowaniem czterema ważnymi resortami wyraźnie zdominowali również stanowiska sekretarzy i podsekretarzy stanu w innych resortach. Według danych ze stycznie 1990 r. do PZPR należało 44 sekretarzy i podsekretarzy stanu, do PSL "Odrodzenie" 8, do SD - 3, przy 31 bezpartyjnych. W MON i w MSW zarówno minister jak i wszyscy trzej wiceministrowie należeli do PZPR. W Urzędzie Rady Ministrów obok kierującego resortem bezpartyjnego Jacka Ambroziaka był sekretarz stanu z PZPR i czterech komunistycznych sekretarzy stanu (obok czterech bezpartyjnych podsekretarzy). Przy takiej liczbie PZPR-owskich sekretarzy i podsekretarzy stanu, mających dużo większe doświadczenia, a przy tym zdyscyplinowanie, wykonujących ciche dyrektywy partii, tym bardziej zmniejszało się znaczenie "nowych" bezpartyjnych czy członków innych partii, izolowanych w aparacie władzy. A ten aparat zgodnie realizował to, co mu najbardziej "w duszy grało", czyli budowanie struktur PRL bis, możliwie jak najmniej zmienionych w stosunku do komunistycznego poprzednika. Ludzie Mazowieckiego najczęściej bezkrytycznie trwali w idealnej symbiozie z ludźmi starego aparatu, którzy usłużnie spełniali zachcianki nowych szefów, a nierzadko przyuczali ich jak korzystać z rozkoszy i przywilejów władzy. (...). W reformującej się Czechosłowacji, od razu w tydzień po sukcesie "aksamitnej rewolucji" w grudniu 1989 r. powierzono nadzór nad MSW nowemu wicepremierowi Janowi Czamogórskiemu, staremu zatwardziałemu więźniowi politycznemu, który już dobrze wiedział jak ten nadzór ma sprawować. U nas przez wiele miesięcy odkładano radykalne zmiany w resorcie spraw wewnętrznych. I spokojnie tolerowano wielomiesięczne działania generałów MSW, nadzorujących niszczenie dokumentów niezbędnych do ujawnienia esbeckich i ubeckich zbrodni. W MSZ "reformatorski" (?) Skubi-szewski zaakceptował wysłanie na ambasadora do Moskwy byłego ministra okresu stanu wojennego, sekretarza generalnego PRON-u i członka Biura Politycznego K-C PZPR. Stanisława Cioska, a na ambasadora do Sofii byłego pierwszego wiceministra spraw wewnętrznych Władysława Pożogę. Nowy demokratyczny rząd czechosłowacki z miejsca odwołał 22 ambasadorów. W Polsce trzeba było czekać ponad cztery miesią- 643 ce na pierwsze decyzje o odwołaniach, m.in. szefa polskiej misji wojskowej w Berlinie Zachodnim, który nie znał ani jednego języka obcego. Polska z "naszym rządem". T. Mazowieckiego skrajnie spóźniła się w stosunku do innych krajów ze skreśleniem zapisu o przewodniej roli partii komunistycznej. Trzeba było kolejnych decyzji w tej sprawie Węgier (październik 1989 r.), Czechosłowacji (29 listopada) i NRD (l grudnia), aby i u nas wreszcie w miesiąc później (!) zdecydowano się na likwidację osławionego zapisu. Nie mogła się temu nadziwić nawet OKP-owska senator i wiceminister edukacji Anna Radziwiłł w wywiadzie z 19 grudnia 1989 r. przypominając, że NRD wystarczyło zaledwie kilka dni do eliminacji zapisu o kierowniczej roli partii, podczas gdy u nas: Naprawdę nie rozumiem tego potwornie antywycho-wawczego przedłużania stanu poza prawem". Do tego doszło ciągłe opóźnianie w Polsce terminu pierwszych wohych wyborów. Przeprowadziliśmy je jako ostatnie z państw postkomunistycznych Europy Środkowej nie tylko długo po Czechosłowacji i Węgrzech, ale nawet po Albanii. W blisko półtora roku po Rumunii, która miała wolne wybory w kwietniu 1990 r. Nic dziwnego, że Jan Kaczmarek pisał z takągorycząw piosence "Sulejówek" z maja 1990 r.: "Sąsiedzi nasi rwą do przodu, jakoś to składnie) idzie im, a my jak żółw, jak paw narodów wśród maruderów wiedziem prym" (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.). Artykuł publikowany na lamach "Sfowa-Dziennika katolickiego " z 19 października 1993 O Okrągłym Stole -- bez mitów W 10. rocznicę tzw. porozumień okrągłostołowych 1989 roku, Uniwersytet Stanu Michigan w Ann Arbor zorganizował konferencję naukową, zapraszając do udziału polskich postkomunistów i ludzi z kręgów dawnej opozycji lewicowej. Okrągły Stół przedstawiano jako niedościgniony wzór rozsądnego kompromisu. Jeden z najbardziej znanych działaczy dawnej lewicowej opozycji laickiej Adam Michnik mówi wręcz o "cudzie Okrągłego Stołu". Wtóruje mu były członek Biura Politycznego KC PZPR Stanisław Ciosek, wygłaszając peany na cześć Okrągłego Stołu jako "polskiej Coca-Coli", eksportowego wzoru rozsądnych porozumień między skonfliktowanymi stronami. Jak zaś było naprawdę? Czołowi działacze dawnej lewicowej opozycji laickiej robią, co mogą dla wybielenia i upiększenia porozumień Okrągłego Stołu, by zapomniano o tym, iż przystąpili do negocjacji z komunistyczną władzą z pominięciem chrześcijańskiej i niepodległościo- 644 wej opozycji. Jakże to odmienne w stosunku do sytuacji na Węgrzech w 1989 roku, gdzie przy Okrągłym Stole z komunistami negocjowała cała tak zróżnicowana politycznie węgierska opozycja. W Polsce negocjacje z władzą zmonopolizowała lewica laicka, korzystając z poparcia Lecha Wałęsy, i nadała im okrojony, kadłubowy kształt, niereprezentatywny dla rzeczywistego oblicza polskiej opozycji. Z komunistami połączył ich przy Okrągłym Stole wspólny strach przed światem wartości chrześcijańskich i patriotycznych, które odrzucali z pozycji "intemacjonalistyczno-kosmopolitycznych". Dążenia lewicy solidarnościowej do zmonopolizowania władzy doprowadziły do wyeliminowania z list wyborczych solidarnościowego Komitetu Obywatelskiego wiosną 1989 roku większości znanych postaci ze środowisk chrześcijańskich. Mało kto dziś pamięta, że na znak protestu przeciwko niedemokratycznemu sposobowi dobierania kandydatów "Solidarności" do Sejmu, z kandydowania zrezygnowało wielu znanych polityków opozycyjnych, w tym późniejszy pierwszy premier Ul RP Tadeusz Mazowiecki. Do jakiego stopnia przy Okrągłym Stole doszło do jednostronnego zdominowania reprezentacji opozycji przez przedstawicieli lewicy, można przekonać się z anegdotycznej wręcz historii opowiedzianej przez Ryszarda Bugaja. W grudniu 1990 roku, podczas dyskusji w Pałacu Staszica tak mówił: "Afe zapomnę, jakpodczos Okrągłego Stołu minister Wilczek (komunistyczny minister w rządzie M.F. Rakowskiego - J.R.N.)^o-wiedzial nam: No, panowie, spodziewałem się, ze po waszej stronie spotkam ludzi uczciwej prawicy, a tu się okazuje, że jakaś cholerna lewica jest...". W tym tak zaskakującym dla ministra Wilczka zdominowaniu przez lewicę reprezentacji "Solidarności" przy Okrągłym Stole, szukać należy klucza do zrozumienia niemal całej późniejszej historii. Już wtedy bowiem zaznaczyła się przewaga "różowych", tj. lewicowej opcji w kierowniczym gremium "Solidarności", grupującym głównie ludzi o komunistycznym rodowodzie. Przypomnijmy, że czołowy przedstawiciel tego nurtu Bronisław Geremek, obecny minister spraw zagranicznych RP z ramienia Unii Wolności, był wielkim entuzjastą komunizmu nawet w jego najgorszym stalinowskim okresie (wstąpił do partii komunistycznej w 1950 roku). Jeszcze przy Okrągłym Stole wyrażał nadzieję, że słowo socjalizm odzyska swój dawny blask. Strach przed polską prawicą popychał solidarnościową lewicę, czującą swą faktyczną słabość w społeczeństwie, do tym mocniejszego zbliżenia z przywódcami komunistycznymi i coraz silniejszej z nimi fraternizacji przy Okrągłym Stole, aby tym pewniej zabezpieczyć sobie przyszłe wpływy w cichych porozumieniach. Niedawni przeciwnicy wspólnie bankietowali, torując drogę do późniejszych bruderszaftów Mich-nika i Jaruzelskiego. Wśród coraz gorętszego klimatu zbliżenia dominował nurt nowego porozumienia, opartego na zaproponowanych przez Stanisława Cioska, członka Biura 645 Politycznego KC PZPR, zasadach: "My wam damy żyć, wy nam dacie Tyć i wszystko będzie w porządku" (podkr. wwyd. książkowym-J.R.N.) (cyt. za: L. Falandysz, Honor i taśmy, "Wprost" z 28 lutego 1999). Dziś coraz wyraźniej widać, że Okrągły Stół 1989 roku i jego ustalenia, ciche porozumienia z Magdalenki pod Warszawą, były zaprzeczeniem ideałów "Solidarności", o które walczono z takim oddaniem od sierpnia 1980 r. W czasie wyborów 1989 roku w Polsce bardzo popularny był plakat pokazujący "Solidarność" w roli szeryfa, który przychodzi "w samo południe", by zrobić porządek z szalejącym bezprawiem. Narodowi obiecywano solennie zaprowadzenie sprawiedliwości w Polsce i Naród w to uwierzył. Szybko okazało sięJak bardzo złudnabyła to wiara. Aż nadto słuszne wydaje się stwierdzenie publicysty Leszka Będkowskiego, wyrażone w 1991 r. na tamach tygodnika "Spotkania" (nr z 23 października 1991), iż: "Opozycja i związek widziały siebie jako tego szeryfa, który -w samo południe kroczy środkiem ulicy. On w imieniu wszystkich i dla wszystkich zrobi w miasteczku porządek. Ale szeryf nie zamierzał brać całej władzy w swoje ręce. Przy Okrągłym Stole wwarf kompromis z bandą, która dotychczas okupowała miasteczko" (podkr. wwyd. książkowym-J.R.N.). Z bandytami się nie pertraktuje Klarownie mówił o tym w wywiadzie dla "Magazynu Tygodnika Solidarność" z 26 lutego 1999 słynny dysydent rosyjski WładimirBukowski: "W ówczesnej sytuacji historycznej 1989 r. układanie się z komunistami było błędem politycznym, gdyż trwoniło ten wielki potencjał moralny, jaki nagromadziła »Solidamość« przez lata oporu wobec stanu wojennego. Ludzie podziemia, siadając do stołu wraz z dotychczasowymi wrogami, przekreślali tym samym swąprzewagę moralną nad nimi. Z bandytami się nie pertraktuje (...). Pertraktacje z komunistami ułatwiły im utrzymanie pozycji na dalsze lata. Dzięki temu zachowali oni większy stan posiadania, niż wynikało to z układu sil. Wiązało to ręce «Solidarnosci» i hamowało marsz. Według mojej oceny, wyhamowało to rozwój Polski na kilka lat. Poza tym Okrągły Stół zapewnił komunistycznym rozmówcom wejście do salonów na Zachodzie, nadając im pozytywny wizerunek. Tymczasem byli to przestępcy i tak należało ich traktować". Ostro krytykowali fatalne ustępstwa lewicowej opozycji wobec komunistów podczas Okrągłego Stołu także liczni inni wybitni zagraniczni obserwatorzy sytuacji w Polsce. Na przykład jeden z najsłynniejszych sowietologów, francuski historyk i socjolog Alain Besancon, mówił w wywiadzie dla "Tygodnika Solidarność" z 2 marca 1990: 646 ,fomzumienie z komunistami nastąpiło kosztem jasnych propozycji dla społeczeństwa. Za tę niechęć do tworzenia normalnego życia politycznego prędzej czy później trzeba będzie drogo zapłacić". W artykule na tamach paryskiego "Le Figaro" w lutym 1991 roku Besancon pisał, że: "Na pewno Okrągły Stoi z komunistami w 1989 r. i kompromis, do którego doprowadził, mógł zostać przeprowadzony i zawarty w sposób bardziej korzystny dla wolności (...). Fakt, że tak się nie stało, zawiódł polskie masy, które miały uczucie, że nadal kierują nimi ci sami ludzie (...). Kto kieruje telewizją? Kto dowodzi armią? Kogo słucha policja polityczna, która nie została rozwiązana?" Kto zabrał lupy Fakty wskazująna zupełnąnierównorzędność "kompromisu" zawartego między rzą-dzącąpartią komunistyczną a opozycjąprzy Okrągłym Stole. Jacek Kuroń, jeden z przywódców lewicowej opozycji, użył przy Okrągłym Stole formuły "wojna się skończyła". Partyjno-rządowi uczestnicy obrad natychmiast ochoczo mu przyklasnęli, w duchu myśląc: "Tak, wojna się skończyła, ale my zostajemy z łupom!'. Wezwanie do przebaczenia uraz do "nieoglądania się wstecz" były w gruncie rzeczy dogodniejsze dla strony komunistycznej, która zainicjowała wojnę z "Solidarnością", i przy której została większość wojennych zdobyczy. Przypomnę, że kompromis Okrągłego Stołu doprowadził wprawdzie do ponownej legalizacji "Solidarności", ale za cenę dostosowania jej-statutu do uchwał władz komunistycznych narzuconych w stanie wojennym. Nie oddano mienia zabranego "Solidarności". Nie odzyskano też mienia rozwiązanych przez władze stowarzyszeń twórczych ani Niezależnego Związku Studenckiego. Publicysta Stefan Brat-kowski w audycji dla Radia Wolna Europa z 21 listopada 1991 roku wykpiwał "utyskiwania" na brak załatwienia przy Okrągłym Stole takich spraw, jak zwrot mienia zagrabionego środowiskom twórczym. By lepiej uzasadnić rzekomąabsurdalność tego typu żądań, posłużył się następującą anegdotą. Opowiedział, jak to ojciec dziecka zadzwonił do człowieka, który uratował je przed utonięciem: ,JPan uratował moje dziecko. A gdzie berecik?". Anegdotka rzeczywiście bardzo piękna, tylko jako porównanie chybiona. Przy Okrągłym Stole opozycja nie miała do czynienia z przypadkowym uczciwym i szlachetnym przechodniem, który z całym poświęceniem uratował dziecko - "Solidarność" z topieli. Miała do czynienia z iście przebiegłym lisem, który najpierw to dziecko skrupulatnie obrobił z szatek, a potem rzucił do wody, by utonęło. Aż do momentu, gdy naciskany z różnych stron, ociągając się, ruszył, by wyciągnąć swoją ofiarę z wody. A poza tym, w 1989 roku utonięcie bardziej groziło partyjnej stronie Okrągłego Stołu niż "Solidarności". 647 Przypomnijmy, że PRL w 1989 roku przeżywała prawdziwą katastrofę gospodarczą, która zmuszała władze do rozpaczliwego szukania porozumienia z opozycją. Bardzo wymownie ilustruje to historia opowiedziana przez Jacka Kuronia. Przytoczył on rozmowę z kierownikiem Wydziału Organizacyjnego KC PZPR Andrzejem Gdula, w dzień po powstaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego. Gdula podszedł do Kuronia, wyraźnie rozradowany, dosłownie cały w skowronkach, i powiedział: ,frzed chwilą dziennikarze francuscy pytali mnie, dlaczego jestem taki wesoły, kiedy właśnie oddaliśmy władze. To ja im mówię -powiada Gdula - dlatego, że wiem, w jakim stanie im ten cały interes zostawiamy". Partia nie miała kłów Dzięki kompromisom Okrągłego Stołu umożliwiono wprawdzie doprowadzenie w Polsce do wyborów z udziałem sił opozycyjnych, po raz pierwszy od 1947 roku. Nie były to jednak w pełni wolne wybory, ponieważ w porozumieniach a priori zabezpieczono dla partii komunistycznej i związanych z niąpartii sojuszniczych przewagę aż 65 proc. mandatów poselskich. Lewicowa część opozycji w Polsce, godząc się na tego typu porozumienie, postąpiła odmiennie niż opozycja węgierska, która konsekwentnie podtrzymywała postulat całkowicie wolnych wyborów i w końcu doprowadziła do ich przeforsowania. W Polsce, w wyniku okrągłostołowych porozumień w czerwcu 1989 roku wybrano niereprezentatywny, tzw. Sejm- kontraktowy. Co więcej, na skutek konsekwentnego przestrzegania przez lewicowych liderów opozycji: Geremka, Kuronia, Michnika eto. nierównoprawnych porozumień, do pierwszych prawdziwie wolnych wyborów po wojnie w Polsce doszło jesienią 1991 roku. Wyprzedziły nas pod tym względem nie tylko Węgry i Czechosłowacja, ale nawet Rumunia i Albania. Fatalne były dla Polski inne skutki porozumień okrągłostołowych i ich konsekwentnego przestrzegania w zmienionej sytuacji. Myślę tu przede wszystkim o utrzymaniu przez komunistów dominującej pozycji w gospodarce i w mediach, które stopniowo stały się pierwszą władzą w Polsce. Polityk brytyjski Joseph Chamberlain mówił niegdyś w kontekście carskiej Rosji: Jeść obiad razem z diabłem można tylko wtedy, kiedy ma się długą łyżkę". Na pewno nie można tego powiedzieć o polskiej lewicy opozycyjnej, która zasiadła do Okrągłego Stołu z komunistami zupełnie nieprzygotowana do rozmów, zwłaszcza w sferze tematyki gospodarczej. Brakowało gruntownego programu przemian gospodarczych. Przyznawał to Stefan Bratkowski na łamach "Życia Gospodarczego" z l sierpnia 1989 roku, pisząc:, f'rzeź cztery lata grupa ekonomistów, 648 doradców «Solidarnosci» (...) nie przygotowała programu gospodarczego opozycji. (...). W efekcie do Okrągłego Stołu nasi ekonomiści zasiedli bez programu, w ostatniej chwili pichcąc na kolanach jakieś postulaty". W rezultacie tego zupełnego nieprzygotowania opozycji umożliwiono bezkarne przejęcie przez partyjnąnomenklaturę wielkiej części majątku narodowego na rzecz różnego typu spółek nomenklaturowych. Banki były nadal zdominowane przez komunistycznych aparatczyków, na czele z byłym członkiem Biura Politycznego PZPR Władysławem Baką, przez kilka lat po zmianach 1989 roku pełniącym kluczową funkcjęprezesa Narodowego Banku Polskiego. Ta dominująca pozycja w bankach załatwiła komunistom odpowiednie "kredytowanie" swoich przedsiębiorców i firm nomenklaturowych. Tak bardzo niekorzystne dla Narodu porozumienia Okrągłego Stołu, późniejsze kunktatorstwo lewicowej opozycji, która je zawarła, jej bratanie się z komunistami, fatalnie opóźniły proces przemian w Polsce. Słynny publicysta angielski Timothy Gar-ton Ash pisał, że żaden naród nie zrobił po wojnie więcej niż polski dla sprawy wolności. A jednak w decydującym momencie, po 1989 roku Polska z powodu kunktatorstwa lewicowej części opozycji zaprzepaściła triumf wyborczy 4 czerwca 1989, nie umiała wykorzystać zwycięstwa dla dobra Narodu. Jakże inaczej było w Czechosłowacji, która miała dużo mniejsze niż Polska tradycje buntu przeciw władzy, dużo słabszą opozycję. Potrafiono tam jednak maksymalnie szybko i skutecznie wykorzystać odsunięcie komunistów w czasie tzw. aksamitnej rewolucji w grudniu 1989 roku. Oto parę wymownych przykładów. W ciągu pierwszych dwóch tygodni po tzw. aksamitnej rewolucji nadzór nad ministerstwem spraw wewnętrznych oddano byłemu więźniowi komunistów Janowi Czamogórskiemu. Dzięki temu uniemożliwiono tam zniszczenie tajnych akt przez komunistów i można było stosunkowo sprawnie przeprowadzić później lustrację. U nas aż do lipca 1990 ministerstwo sprawwewnętrz-nych podlegało komunistycznemu generałowi Czesławowi Kiszczakowi, który niegdyś przez latajako minister spraw wewnętrznychkierowałrozprawąz solidarnościowym podziemiem. Jeszcze w marcu i kwietniu 1990 roku w Polsce bezkarnie niszczono tysiące tajnych akt i zacierano ślady komunistycznych zbrodni. W Czechosłowacji w ciągu pierwszych dwóch tygodni po grudniu 1989 roku usunięto ponad 20 komunistycznych ambasadorów. W Polsce rząd Tadeusza Mazowieckiego aprobował mianowanie na kluczowe stanowisko ambasadora do Moskwy byłego członka Biura Politycznego KC PZPR. Jeszcze w grudniu 1989 roku skierowano na ambasadora do Bułgarii byłego komunistycznego wiceministra spraw wewnętrznych Władysława Pożogę, tony wiceminister spraw wewnętrznych, Władysław Ciastoń, później oskarżony w procesie poszukującym sprawców inspiracji zbrodni na ks. Popiełuszce, został mianowany charge d'affaires w Albanii. 649 Znamienne są wyznania biskupa łowickiego Alojzego Orszulika, który przed dziesięciu laty pośredniczył w negocjacjach prowadzących do Okrągłego Stołu: "To prawda, że w wyniku rozmów przy Okrągłym Stole doszło do przemian ustrojowych, politycznych i gospodarczych. Ale proszę popatrzeć: skorzystali głównie funkcjonariusze partii i aparatu ucisku. Żaden z nich nie poniósł odpowiedzialności za zbrodnie systemu, za prześladowania, poniżanie więźniów i internowanych. Naczelnicy więzień z czasów stanu wojennego nadal zajmują swe stanowiska. Dawni sekretarze chcą dziś nadal być przewodnią sita narodu" (cyt. za: Na "okrągłym stole" skorzystali komuniści. Rozmowa z ks. biskupem łowickim Alojzym Orszulikiem, "Nasza Polska" z 10 lutego 1999). Z perspektywy lat biskup Orszulik przyznał, że popełniono błąd w ocenie sytuacji, nie wiedząc, że Związek Radziecki (podobnie jakjego państwa satelickie) stoi na "skraju upadku". Nawet publicysta "Gazety Wyborczej'' Dawid Warszawski (Konstanty Gebert) musiał przyznać po latach: "(...) Przeciwnicy kompromisu (...) mieli rację w jednym kluczowym punkcie. Partia już nie miała kłów. Związek Radziecki upadał, pozycja przetargowa drugiej strony była mama. Wystarczyłoby trochę poczekać, a niepodległość, demokracja i -władza same by nam wpadły w ręce w ten czy inny sposób (...) Wydarzenia następnych dwóch lat pokazały z całą ostrością, że radykałowie mieli rację. Solidarnościowi okrąglostotowcy, których wizja bezpośredniej przyszłości mieściła się w ramach «Finlandii plus» po prostu mylili się (...)". (D. Warszawski: Zwycięzca nie bierze wszystkiego, "Gazeta Wyborcza" z 8 lutego 1999). To nie bylo potrzebne Polsce Wspomniany czołowy dysydent rosyjski Władimir Bukowski komentował z perspektywy lat (w wywiadzie dla "Życia" z 26 lutego 1999), iż z porozumień okrągłosto-łowych korzyści odnieśli "tylko ludzie, którzy dziś stoją na czele Unii Wolności, gdyż to umożliwiło im decydowanie wraz z komunistami o losach kraju. A zatem było to potrzebne dzisiejszej Unii, ale żadną miarą nie Polsce. Dla -waszego kraju było to rozwiązanie złe, które można porównać do klęski, ponieważ zmusiło Polskę do cofania się. Był to kompromis zupełnie niepotrzebny, bowiem sytuacja w Europie Wschodniej rozwijała się z coraz większym przyspieszeniem i już po roku reżimy komunistyczne, także ten w ZSRS, stanęły na skraju przepaści. W tym samym czasie ustalenia Okrągłego Stołu zapewniały komunistom w Polsce udział we władzy - w czasie, gdy odsuwano ich od władzy w innych krajach Europy. Mam na myśli Czechy czy też dawną NRD (...)". Okrągłostołowe porozumienia miały wielorakie negatywne skutki dla Polski. Uniemożliwiły przeprowadzenia rozliczenia ze zbrodniami komunizmu, lustrację i dekomuni- 650 .ence zację, inaugurując politykę "grubej kreski". Ułatwiły dokonanie przez postkomunistyczną nomenklaturę gigantycznego zaboru narodowego majątku w okresie po 1989 roku. Tworząc klimat wybaczenia dla komunistycznych zbrodniarzy, porozumienia w Magdalence zadały cios poczuciu moralnemu milionów Polaków. Jakże słusznie piętnował "hańbiący kompromis" okrągłostołowy o. Józef Maria Bocheński, stwierdzając "(...) od czasów Okrągłego Stołu Polska (...) byla i jest jeszcze przeważnie rządzona przez ludzi kompromisu, ludzi bez kręgosłupa moralnego i bez charakteru (podkr. w wyd. książkowym - J.R.N.) (...). Odnosi się nawet wrażenie, że znaczna część starszej inteligencji dotknięta jest zaraząugodowości i brakiem pionu moralnego. To właśnie tacy ludzie objęli władzęw Polsce (...)", (por. "Tygodnik Solidarność", 25 października 1991 r.). Tekst drukowany na łamach "Naszego Dziennika" z 10-11 kwietnia 1999. I czemu mamy to świętować? Niedawnowmichnikowskiej"GazecieWyborczej"zprzejęciempojękiwano,iżw Polsce nie przygotowuje się do świętowania z należytą czołobitnością 10. rocznicy "okrągłego stołu". Ciekawe tylko, co polski naród ma świętować? Czy to, że "okrągły stół" ułatwił przetrwanie starej nomenklatury w gospodarce, polityce i mediach? Że dalej grasuje z całą hucpą Jerzy Urban, który powinien ponieść odpowiedzialność za zbrodnicze kłamstwa, choćby nagonki na księdza Jerzego Popiełuszkę i tyle innych fałszerstw! Że dotąd nie wykryto i nie skazano prawdziwych inspiratorów zbrodni na księdzu Popiełuszce i sprawców, jakże wielu, innych PRL-owskich zbrodni. Dlaczego tak łatwo godzimy się na zapomnienie o tych nie wykrytych zbrodniach? Dziś, gdy już prawie wszyscy mordercy księdza Popiełuszki wyszli na wolność, aż nazbyt łatwo zapomina się o tym wstrząsie, jakim była dla nas wszystkich wiadomość o nieludzko storturowanym bohaterskim księdzu. Pamiętam, jak szedłem na pogrzeb ks. Popiełuszki przez most na Wiśle ku kościołowi św. Stanisława Kostki. Idąc na pogrzeb, myślałem, że musi być on ogromnym protestem przeciw sięganiu przez komunistów do tak skrajnej przemocy, że powinno nań przy być przynajmniej z milion, półtora miliona osób z całej Polski. Jak wiemy, było dużo mniej osób uczestniczących w pogrzebie, najwyżej około pół miliona. Zjakimż zdenerwowaniem i smutkiem zarazem obserwowałem, idąc przez most na drugą stronę Wisły na pogrzeb, spore grupy osób idących przez ten sam most w drugą stronę. Ludzi, dla których, jak widać, obojętna była sprawa tak ohydnej zbrodni i którzy nie chcieli uczcić jej ofiary ani zaprotestować przeciw przemocy. Koszty atmosfery tej obojętności, tej alergii moralnej dużej części narodu, zapłaciliśmy w czasie "okrągłego stołu" i płacimy po dziś dzień. 651 Czy nie za łatwo zapomnieliśmy dziś, w 10. rocznicę Magdalenki, o zamordowanych w cieniu obrad "okrągłego stołu" odważnych, bezkompromisowych postaciach księży Niedzielaka i Suchowolca. Zamordowanych najwyraźniej po to, aby zastraszyć ludzi nie chcących pogodzić się z dogodnymi, głównie dla komunistów, kompromisami "okrągłego stołu". Dziś milczy się o ich zamordowaniu, podobnie jak o późniejszym zamordowaniu w 1989 r. księdza Zycha. Zaś były komunistyczny minister spraw wewnętrznych z 1989 r. Czesław Kiszczak pojedzie wraz z twórcą stanu wojennego Wojciechem Jaru-zelskim do Stanów Zjednoczonych i tam będą długo i głośno opowiadać o rzekomych dobrodziejstwach "okrągłego stołu". Oni na pewno nie wspomną o zabitych księżach i tylu innych ofiarach nie ukaranych komunistycznych zbrodniarzy. Nie ukaranych, choćby dlatego, że za czasów zarządzania resortem spraw wewnętrznych przez tegoż Kiszcza-ka, jako ministra w drugiej połowie 1989 r. i w 1990 roku, starannie niszczono akta operacyjne osób inwigilujących księdza Niedzielaka eto. Dwaj wspomniani komunistyczni prominenci pojadą do Stanów Zjednoczonych, by w glorii jupiterów świętować jako rzekomi bohaterowie narodowego pojednania. Pojadą do Stanów Zjednoczonych, choć są rzekomo zbyt chorzy, by w Kraju pojawić się na procesach za własne czyny wobec tego Narodu: jeden jako współodpowiedzialny za masakrę robotników Wybrzeża w 1970 r., drugi jako współodpowiedzialny za masakrę górników w kopalni "Wujek". Pytam jeszcze raz, co mamy świętować jako naród z okazji "okrągłego stołu"? Czy mamy świętować to, że dzięki pookrągłostołowej "grubej kresce" Tadeusza Mazowieckiego stalinowscy sędziowie i prokuratorzy mordercy jeszcze dziś otrzymują wielomilionowe emerytury, sięgające niekiedy aż 45 milionów starych złotych (4500 nowych złotych), podczas gdy weterani walk o niepodległą Polskę nieraz wegetują za 3,4 min starych złotych. Że wysoką emeryturę po 1989 r. otrzymywał prokurator Zara-ko-Zarakowski, były zastępca najwyższego prokuratora odpowiedziahy za liczne wyroki śmierci. Były minister sprawiedliwości RP Wiesław Chrzanowski tłumaczył, że jest tak dlatego, bo Zarako-Zarakowskiego nie pociągnięto do odpowiedzialności za ludobójstwo - z powrotu złego stanu zdrowia. W taki sposób to i w Niemczech nie pociągnięto by do odpowiedzialności Himmlera, Goebbelsa czy Goeringajako biednych, schorowanych starców! Czy mamy świętować to, że dopiero teraz z 10-letnim opóźnieniem wystąpiono o eks-tradycję prokurator Wolińskiej, współodpowiedzialnej za zamordowanie bohatera polskiego Państwa Podziemnego generała "Nila" Fieldorfa. Że nie zapobieżono ucieczce zbrodniczego kata UB Solomona Morela, odpowiedzialnego za zamordowanie 1500 osób w obozie w Świętochłowicach w 1945r.,apóźniej za katowanie młodych polskich patriotów w Jaworznie. Że tak łatwo pogodzono się z odmówieniem przez władze Izraela eks- 652 tradycji tego zbrodniarza do Polski. Że Morel, ścigany przez oficjalnie listem gończym na arenie międzynarodowej przez polską sprawiedliwość, dalej otrzymuje -jak dowiedzieliśmy się z prasy - wysoką polską emeryturę. Czy na tym ma polegać państwo prawa? Czy mamy świętować to, że dotąd nie zażądano ekstradycji brata "okrągłostołowego" herosa Adama Michnika- mordercy sądowego, kapitana Stefana Michnika? Czy mamy świętować to, że wielka część społeczeństwa przeżywa fatalną mizerię w efekcie planu Sorosa-Sachsa-Balcerowicza? Że doprowadzono do upadku Stoczni Gdańskiej i tylu innych polskich zakładów, a wiele z nich sprzedano za bezcen w ręce zagranicznych cwaniaków? Czy mamy świętować to, że upada polskie rolnictwo na skutek braku jakiejkolwiek polityki rolnej i braku ochrony przed tak mocno dotowanym przez Zachód eksportem produktów rolnych? Czy mamy świętować upadek polskiej nauki w sytuacji, gdy -jak pisał były rektor Uniwersytetu Warszawskiego Andrzej Kajetan Wróblewski -Balcerowicz polubił plan zamordowania nauki polskiej? Czy mamy świętować upadek oświaty i kultury, upadek zdrowia, na które "zabrakło pieniędzy", choć nie ukarano nikogo z wpływowych sprawców tak licznych wielomiliardowych afer od 1989 roku? Czy mamy świętować to, że tak liczni skorumpowani politycy w Polsce są dalej bezkarni, podobnie jak nie ukarano po 1989 r. żadnego z komunistycznych sprawców okradania Polski przez dziesięciolecia PRL? Że nie rozliczono nigdy, na co wydano wielkie pieniądze pożyczone z Zachodu, które będąjeszcze długo spłacać w pocie czoła polskie pokolenia, płacąc za PRL-owskich złodziei? Kilka lat temu mówiłem w programie Elżbiety Jaworowicz: Europa czy zaścianek (w "odpowiednim" czasie, po 23.00), iż jeśli tyle mówimy o "wchodzeniu do Europy", to weźmy wreszcie "po europejsku" pod kluczyk skorumpowanych polityków. Tak, jak to się robi we Włoszech, gdzie za korupcję siedzi dwóch premierów, a trzeci - Craxi, uratował się przed więzieniem tylko dzięki ucieczce za granicę. Jak to się robi we Francji, gdzie skompromitowany korupcjąpremier Beregov popełnił samobójstwo. W Hiszpanii, gdzie pół roku temu skazano ministra spraw wewnętrznych na 14 lat za korupcję. W Belgii, gdzie wydano wyrok skazujący na najsłynniejszego belgijskiego polityka, byłego sekretarza generalnego NATO, Ciaesa, Czy mamy wreszcie świętować to, że rządzą nami próżniacze elity, jakże często zachowujące się tak, jak Jacek Kuroń, który cynicznie zwierzał się: robrze wysypiam się w Sejmie". Czy tak ma wyglądać na trwałe dzisiejszy model służby publicznej, pracy dla dobra społeczeństwa, zresztą "odziedziczony" po komunistycznym PRL-u. Jakże zresztą odbiegają te dzisiejsze elity od patriotycznych elit Drugiej Rzeczypospolitej. Dość wymienić nazwiska dzisiejszych prominentów: Kwaśniewski, Geremek, Cimo-szewicz, Balcerowicz, Oleksy, Michnik, Kuroń i porównać je z nazwiskami czołowych 653 postaci Drugiej Rzeczypospolitej: Piłsudskiego, Dmowskiego, Witosa, Korfantego, Kwiatkowskiego, Grabskiego. To porównanie mówi samo za siebie. Prawdąjest natomiast to, że mająco świętować postkomuniści i ich "różowi" sojusznicy oszukali Naród, rozgrabili Polskę i tuczą się w swoich willach skradzionych narodowi. A mając w swych rękach przeważającą część mediów, mogą tym łatwiej ukrywać swoją odpowiedzialność i unikać rozliczenia. Naród się budzi jednak i coraz więcej osób protestuje przeciwko oszustwom i manipulacjom. Obyśmy zdążyli ukarać ich sprawców na czas, przed ostatecznym rozkradzeniem i ubezwłasnowolnieniem Polski! Artykuł publikowany na łamach "Naszej Polski" z 3 lutego 1999 Na koniec książki Znieslawiacze i prawda Jak czytelnicy tego zbioru mogli się przekonać, w swojej publicystyce byłem bardzo wyrazisty i jednoznaczny, walcząc konsekwentnie o pewne prawdy i wartości. Świadectwo wielkiego oszustwa, jakiego dokonano wobec Polaków w Magdalence i za czasów rządu T. Mazowieckiego oraz poczucie siły zagrożeń antypo-lonizmem nadały mej publicystyce po 1989 roku nowe, znacznie ostrzejszy niż poprzednio wyraz (wde choćby portrety "feralnej trzynastki" osób z polskich elit, które nakreśliłem na kartach "Czarnego leksykonu"). Nic dziwnego, że ściągnąłem na siebie wyjątkowo dużo ataków, insynuacji i pomówień ze strony różnych przedstawicieli "czerwonej" i "różowej" opcji. By przypomnieć choćby takie nazwiska atakujących mnie, a częstokroć także próbujących zniesławić, przeciwników jak choćby Jerzy Urban, Izabella Cywińska, Henryk Wujec, Piotr Gadzinowski, Alina Grabowska, Waldemar Kuczyński, Dariusz Szymczycha, Roman Graczyk, Tomasz Jastrun, Ryszard Marek Groński, Marek Beylin, Teresa Bogucka, Kazimierz Koź-niewski i Artur Domosławski. Z całą satysfakcją mogę odnotować, że niewiele osób z nurtu patriotycznego spotkało się z taką ilością ataków w "czerwonych" i "różowych" mediach. Jak widać musiałem im nieźle zajść za skórę tym wszystkim, o czym pisałem. Jest to dla mnie prawdziwym kompasem na przyszłość, wskazaniem: "Tak trzymać". Moi przeciwnicy świadczą o mnie. O moich przeciwnikach źle świadczy natomiast wciąż powtarzający się fakt unikania prawdziwej merytorycznej dyskusji (być może wiedzą, że w niej nie mieliby dużych szans na sukces) i zastępowania jej krzykiem, etykietowaniem, personalnym szkalowaniem. W warunkach wyraźnego monopolu czerwono-różowych mediów i stosowanych w nich przemilczeń niewątpliwe niebezpieczeństwa kryją się w metodach świadomego negowania całego mego dorobku intelektualnego (jak zrobiła m.in. autorka jednej topornie napisanej książki - Teresa Bogucka z "Gazety Wyborczej"). Inni wybierają (tak jak choćby Ryszard M. Groński, Tomasz Jastrun 655 czy Alina Grabowska) metody skrajnego dyskredytowania mojej działalności twórczej czy jej dezawuowania. Stąd uznałem za potrzebne - głównie z uwagi na młodsze pokolenia czytelników-przypomnienie różnych sądów na temat moich prac z przeszłości. By np. porównać ton dzisiejszych prób mieszania mnie z błotem - ze względów politycznych - na łamach "Polityki" przez Ryszarda M. Grońskie-go etconsortes, z wypisywanymi dawniej na zamach tejże "Polityki" wręcz panegi-rycznymi pochwałami na temat moich tekstów (m.in. ze strony byłego zastępcy redaktora naczelnego "Polityki" Daniela Passenta). Oto garść cytatów i przypomnień na temat mego - wg T.Boguckiej rzekomo nieistniejącego - dorobku intelektualnego z przeszłości, któremu zawdzięczam m.in. przyznanie w 1990 roku tytułu nadzwyczajnego członka Węgierskiego Związku Pisarzy (ze względów objętościowych pominąłem rozliczne entuzjastyczne uwagi na temat moich książek, publikowane po 1989 r. w krajowych czasopismach patriotycznych i chrześcijańskich, ograniczając się do przytoczenia opinii drukowanych w dużo mniej znanych w kraju amerykańskich dziennikach i czasopismach polonijnych): Z listu jednego z przywódców patriotycznej opozycji na Węgrzech, a od 1990 do 1993 roku premiera pierwszego demokratycznego rządu węgierskiego józsefa Antalla, wystosowanego do ambasadora PRL w Budapeszcie Tadeusza Czechowicza 8 lipca 1988 roku: "(...) Bardzo boleśnie dotyka mnie zawsze, gdy stykam się z negatywnymi zjawiskami w stosunkach dwóch naszych narodów. W minionych miesiącach cieszący się naszym szczególnym szacunkiem Jerzy Robert Nowak wystąpił z, pod wielu względami słusznymi, ocenami na temat węgierskich błędów, odczuwalnych w sferze stosunków polsko-węgierskich, o przejawach takich zachowań, które szkodzą stosunkom obu narodów". Z recenzji jednego z najbardziej znanych węgierskich emigracyjnych krytyków literackich Gyórgya Gómóriego, poety i polonisty na temat mojej książki "Węgry bliskie i nieznane". W recenzji publikowanej na łamach paryskich "Zeszytów Historycznych" (zesz. 58 z 1981 roku), Gómóri pisał już na wstępie: "Autor był przez wiele lat zasłużonym pośrednikiem między polską i węgierską, kulturą, propagatorem historii i kultury węgierskiej w Polsce, i, ilekroć zaszła tego potrzeba, energicznym obrońcą polskich spraw w prasie węgierskiej". Ze szkicu Stefana Bratkowskiego o książkach J. R. Nowaka: "Węgierskie wyznania" (1979) i "Węgry bliskie i nieznane", publikowanego na łamach "Polityki" z 17 maja 1980 r. pod tytułem "Tylko dwie książki, a tyle sensacji": 656 "(...) naraz pojawia się ktoś, kto po wiekach tej tradycji, kto opowiadając nam o Węgrzech i Węgrach prawdy czasem podstawowe, absolutną wywołuje sensację. Bo książki Jerzego Roberta Nowaka: "Węgierskie wyznania" i "Węgry bliskie i nieznane" czytelnicy polscy rzeczywiście jako sensację odebrali (...)." Z publikowanej w warszawskiej "Kulturze" z 8 czerwca recenzji Jacka Ma-ziarskiego na temat moich książek "Węgry bliskie i nieznane" i "Węgierskie wyznania": "W ostatnim dziesięcioleciu udało się rozbudzić zarówno nad Dunajem, jak i nad Wisłą autentyczne zainteresowanie sztuką i historią sąsiadów. Człowiekiem, który miał w tym niemały udział jest historyk Jerzy Robert Nowak". Z recenzji filmu o twórczości J. R. Nowaka nadanego w węgierskiej telewizji wiosną 1980 roku, publikowanej na łamach najpopularniejszego węgierskiego tygodnika kulturalnego "UJ Tukór": "Ten telewizyjny portret filmowy przedstawia oryginalną, sympatyczną i zawadiacką sylwetkę Jerzego Roberta Nowaka, historyka, tłumacza, historyka literatury, eseisty - i dyplomaty. Przecież całe jego życie, to "dyplomacja kulturalna". Trudno byłoby wyliczyć to wszystko, co Jerzy Robert Nowak zrobił dla popularyzacji naszej literatury i historii (...)". (cyt. za przekładem recenzji w "Polak, Węgier", "Ekran" z 6 kwietnia 1980 r.) Z omówienia "Tygodnika Powszechnego" o książce J. R. Nowaka "Węgry 1939-1974": "Węgry 1939-1974" - drugie zmienione i uzupełnione wydanie bardzo pożytecznej, interesującej i popularnie napisanej książki Jerzego Roberta Nowaka, która stosunkowo dość obszernie informuje o wojennych i powojennych dziejach bliskiego nam kraju i narodu, uwzględniając aspekt polityczny, społeczny, gospodarczy i kulturalny najnowszej historii Węgier (...)". Bibliofil, "Tygodnik Powszechny", 22 czerwca 1975 r. Z publikowanej w emigracyjnym tygodniku "Irodaimi Ujsag" recenzji Gyórgya Gómóriego o mojej książce "Nowe tendencje w literaturze węgierskiej 1957-1966",wydanej na Uniwersytecie Warszawskim w 1967 roku stwierdzano, że praca ta "ma znaczenie pionierskie. Miejmy nadzieję, że otwiera nowy rozdział w historii polsko-węgierskich stosunków literackich". - Z recenzji znanego węgierskiego krytyka literackiego i tłumacza literatury pięknej Endre Bojtara na łamach budapeszteńskiej "Kritiki" w kwietniu 1968 r. na temat powyższej książki: "Pionierską pracę Jerzego Robert Nowaka należy uznać za nadzwyczaj cenną". 657 Z omówienia: Co pisze inni, "Przekrój" 15 sierpnia 1982 roku o polemice J. R. Nowaka z "Rzeczywistością" na tle doświadczeń węgierskich: "(...) Jak wynika z polemiki, Nowak nie wierzy w argumenty siły i w przeciwieństwie do swego oponenta uważa, że to władza powinna sobie pozyskiwać zaufanie społeczeństwa, a nie odwrotnie". Z tekstu prof. dr hab. lstvana Csaplarosa, byłego kierownika Katedry Filologii Węgierskiej na UW, popierającego postawę J. R. Nowaka, krytykującego antypolską powieść węgierskiego żydowskiego pisarza Gyórgya Spiró "Iksowie". Tekst ukazał się na łamach krakowskiego miesięcznika "Zdanie" nr 5 z 1986 r.: "(...) Dobrze, gdy przeciętny czytelnik węgierski prześlizgnie się tylko przez te wszystkie androny i nie dostrzeże w nich takiej konsekwentnej i świadomej tendencyjności, jak to zauważył historyk i publicysta, najwybitniejszy hungary-sta w Polsce Jerzy Robert Nowak, autor wielu cennych prac obdarzony wysokim poczuciem honoru narodowego". Z kontującego mnie ideologicznie za przejrzyste aluzje do konserwatyzmu PZPR tekstu D. Passenta: "Polska 1980 Węgry 1955 r.?", "Polityka" z 19 września 1981 r.: "Ozdobą bieżącego numeru "Polityki" jest artykuł Jerzego Roberta Nowaka (...) Słabością - znakomitego skądinąd, jak wszystko, co wychodzi spod pióra Nowaka - artykułu "Stracone lata" jest rozpatrywanie ówczesnej sytuacji na Węgrzech przede wszystkim pod kątem samej partii oraz toczonych w niej walk frakcyjnych". Z artykułu czołowego naukowca polonijnego prof. lvo Cypriana Pogonow-skiego, "Gazeta" (Detroit, 23-25 maja 1997r.) Niestety, poza wystąpieniem Jerzego Roberta Nowaka na łamach prawicowego pisma "Nasza Polska" nie; doczekałem się słowa sprzeciwu (wobec antypolskiego wyskoku J. Karskiego na łamach "Trybuny" -J.R.N.). To znieczulenie opinii publicznej w kraju i za granicą budzić musi niepokój". Z recenzji czołowego publicysty polonijnego w USA Wojciecha A. Wierzew-skiego o "Zagrożeniach dla Polski i polskości", publikowanej w największym dzienniku polonijnym, chicagowskim "Dzienniku Związkowym" z 19-21 lutego 1999 r. "Nie ulega dla mnie kwestii, że opracowanie Jerzego Roberta Nowaka stawia po raz pierwszy z taką ostrością i przy tak rozbudowanej argumentacji tezę, że kwestia »Zagrożeń dla Polski i polskości* nie tylko nie jest ani urojona ani pozorna ani też wymyślona przez prawicę«, a wręcz odwrotnie, paląco aktualna i w swych rozmiarach groźna". Słowa dyplomu wręczonego J. R. Nowakowi w imieniu kierownictwa ROP-u w Chicago 10 października 1999 r.: "Panu Profesorowi Jerzemu Robertowi Nowakowi w podzięce za nieocenione treści skazanej na zapomnienie części naszej historii utrwalone i przekazane nam - emigrantom, oraz całemu, wciąż zniewolonemu społeczeństwu polskiemu w książkach i publikacjach a także w uznaniu dla odwagi i bezkompromisowości w głoszeniu prawdy, bez której nie ma narodowej pamięci i przetrwania". Z recenzji kierownika detroickiej mutacji polonijnego dziennika "Gazeta", Wiesława Wyrzykowskiego: "Wojna z Kościołem wczoraj i dziś" (wstrząsająca książka prof. Nowaka), "Gazeta Detroit" 17-23 września 1999 r. Prof. Jerzy Robert Nowak, historyk i publicysta, znany z odwagi i dociekliwości, a także z demaskatorskich artykułów i książek, w których pokazuje np. prawdziwe oblicze stosunków polsko-źydowskich, oblicza antypolonizmu, i to w wydaniu... polskich polityków, czy wreszcie trudne do wyobrażenia prześladowania Kościoła, w dobie rewolucji francuskiej, opublikował książkę, która w znacznej części opisuje bolesne doświadczenia Kościoła w Polsce w latach po II wojnie światowej (...) znakomita praca prof. Nowaka obejmuje lata od 1917 r. po dzień dzisiejszy". Z recenzji Wojciecha A. Wierzewskiego: "Eurołgarze i Papkinowie", publikowanej w chicagowskim "Dzienniku Związkowym" z 5-7 marca 1999 r. Wydany na przełomie roku "Czarny leksykon" Jerzego Roberta Nowaka oferuje znacznie więcej niż chcieliby niektórzy, upatrujący w nim tylko serii sarkastycznych pamfietów na obecną elitę władzy. Autor operuje imponującą wręcz dokumentacją wypowiedzi i wystąpień publicznych "feralnej trzynastki", od Leszka Balcerowicza (...) po Aleksandra Kwaśniewskiego". Z recenzji książki "Myśli o Polsce Polakach" pióra polonijnego publicysty Grzegorza Krawca, publikowanej pt. "Obrońca polskości" na łamach polonijnej chicagowskiej "Panoramy" 12-19 czerwca 1999 r. Profesor Jerzy Robert Nowak jest chyba jednym z nielicznych polskich współczesnych historyków i publicystów reprezentujących nurt katolicki i patriotyczny, któremu udało się wraz ze swoimi pracami przebić przez czerwone morze zalewające polskie media i wypłynąć na szersze wody wydawnicze". 658 659 Oferta Wydawnicza WYDAWNICTWO von borowiecky Nowości Stanisław Michalkiewicz Polska ormowcem Europy Powszechnie znanemu politykowi, publicyście, autorowi kilku książek - aczkolwiek jest człowiekiem, którego poglądy budzą kontrowersje i spory - nie można odmówić jednego: niewątpliwego talentu prozatorskiego i publicystycznego. Jego felietony, zamieszczone w tym tomiku to autentyczne, tryskające humorem, ironią, a niekiedy sarkazmem "perełki". Podziwu godna jest spostrzegawczość p. Stanisława, jego bezlitosna wprost dla wszelkiego lewactwa i innej głupoty logika. Czytelnik tej książki będzie niewątpliwie intelektualnie usatysfakcjonowany i, że tak powiemy "ubawiony". Format A5,str. 120, cena 18 zł. Rudolf Jaworek Wybacz im Serbio! Wyjątkowa na polskim rynku książka dokumentująca prawdziwe oblicze wojny NATO przeciw Jugosławii. Autore nie ogranicza się jednak do przedstawienia prawdziwego przebiegu wojny oraz jej przyczyn i konsekwencji, pisze też o olbrzymiej ma-smedialnej machinie manipulacji jakiej poddawane były społeczeństwa państw NATO, w tym i Polski, w celu pozyskania ich aprobaty dla masowego zniszczenia i zbrodni. Format A5, str. 160, cena 25 zł. Krzysztof Kąkolewski Najpiękniejsze i najskromniejsze Krzysztof Kąkolewski przyzwyczaił swoich czytelników do literatury faktu, zajmując się wnikliwie bieżącymi wydarzeniami. Tym razem proponuje nam coś zgoła odmiennego - zbiór opowiadań powstałych na przestrzeni ostatnich 20 lat. Czytelnik znajdzie tu, obok nasyconych erotyzmem opowiadań o miłości, także "Obczyznę", powstałą w najczarniejszą noc stanu wojennego, obok nostalgicznej opowieści o "Morelowej" - nie pozwalające pozostać obojętnym i wzbudzające żywe wspomnienia tego, czego nie chcielibyśmy pamiętać w takich opowiadaniach jak "Pająkówna, Kalembianka i Sulistrowska" czy "Płaksy, beksy, mazgaje". Format A 5, str. 260, cena 25 zł. Mariusz Lesław Krogulski Okupacja w imię sojuszu Pierwsza w naszym kraju tak gruntownie opracowana publikacja, dotycząca stacjonowania Armii Czerwonej w Polsce. Autor, korzystając z wyjątkowego dostępu do archiwów przedstawia nieznane aspekty umów polsko-sowieckich, "wyczyny" oficerów i żołnierzy Północnej Grupy Wojsk, ich wkład w budowę komunistycznego terroru, bezpardonową walkę z niepodległościowym podziemiem i wszelkimi przejawami oporu wobec nowej okupacji. Format A5, str. 263, cena 25 zł. Eugeniusz Macewicz M 3 Wspomnienia... Pod pseudonimem "M3" kryje się Eugeniusz Macewicz członek Zarządu Głównego Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej . Jego wspomnienia ukazująwojnę i okupację z perspektywy młodego człowieka, który jednak nie jest - na co mógłby wskazywać jego młody wiek - tylko biernym obserwatorem. Jako łącznik Szarych Szeregów i Armii Krajowej niejednokrotnie staje wobec zdarzeń, które wydają się go przerastać. Format A5, str. 160, cena 20 zł. Roman Zawadzki Psycho biografie literackie Pierwsza, popularnonaukowa próba dotarcia do istoty fenomenu szeroko pojętej twórczości artystycznej. Dlaczego niektórzy spośród nas odczuwająpotrzebę tworzenia, cojąwarunkuje. Dlaczego w niektórych wypadkach mówimy o geniuszu, a w innych o grafomanii. Psychobio-grafie twórców sytuująsie na granicy dwóch nauk: psychologii i literatu-roznawstwa. Autor bowiem, dr Roman Zawadzki, w obu tych dziedzinach poruszasięzjednakowąbiegłością. Format A5, str. 175,cena20 zł. Marian Kaluski Cienie, które dzielą... Cienie, które dzielą... historyka, pisarza i dziennikarza polskiego, mieszkającego od lat w Australii to pasjonująca próba rozprawienia | się ze stereotypami, które niesłusznie przylgnęły do Polaków od czasu holokaustu Żydów podczas II wojny światowej. Autor, podejmując polemikę głównie ze znanym w świecie pisarzem żydowskim polskiego pochodzenia Henrykiem Grynbergiem i tezami zawartymi w jego książce Drohobycz. Drohobycz... ,krok po kroku stara się od-' słonic prawdę o stosunkach polsko-żydowskich przed i w trakcie okupacji, a także o bohaterskiej postawie Polaków w dziele ratowania Żydów polskich. Wprost pisze o skomplikowanych relacjach obu nacji, o często antypaństwowej i antypolskiej postawie części Żydów ówczesnych i współczesnych. Tłem do rozważań Mariana Kałuskiegojest barwna i skomplikowana mozaika stosunków narodowościowych na kresach II RP. Format A5, str. 157, cena 25 zł. Marian Kałuski Wypełniali przykazanie miłosierdzia Czy słuszne jest twierdzenie, że Polacy są współodpowiedzialni za holokaust Żydów podczas II wojny światowej?! Czy można ich bezkarnie i bezpodstawnie oskarżać o antysemityzm?! Publikacja Mariana Kałuskiego to znakomicie udokumentowana polemika z rozpowszechnionymi na świecie, szczególnie w Stanach Zjednoczonych i Izraelu, twierdzeniami o wrogości Polaków do Żydów, o ich zoologicznym antysemityzmie. Z kart książki wyłania się prawdziwy obraz stosunków polsko-żydowskich i słuszną wydaje się konstatacja autora, iż nikt, żadna inna nacja, nie zasłużyła się tak bardzo w dziele ratowania Żydów jak właśnie Polacy, motywowani chrześcijańskim miłosierdziem. Format A5, str. 178, cena 25 zł. Szczególnie polecamy Jerzy Robert Nowak Czarny Leksykon Kolejny bestseller autora Zagrożeń dla Polski i Polskości. Autor wziął pod lupę 13 postaci polskiego życia politycznego i spo-łeczno-kulturalnego. W ten sposób powstało 13 fascynujących portretów fałszywych autorytetów moralnych, obrosłych mitami i zwykłym kłamstwem. Książka pełna nieznanych faktów i ciekawostek, przedstawiająca prawdziwy, choć tragiczny obraz polskich i polskojęzycznych elit. Format A5, str. 268, cena 25 zł. Jerzy Robert Nowak Przemilczane zbrodnie "Moja książka pokazuje w oparciu o różnorodne zachowane materiały źródłowe i opracowania, w tym także o liczne świadectwa żydowskie, gorzką prawdę o haniebnej antypolskiej kolaboracji z Sowietami wielkiej części Żydów polskich na byłych kresach wschodnich Drugiej Rzeczypospolitej w latach 193 9-1941. Prawdę o udziale licznych zbolszewizowanych Żydów w antypolskiej dywersji zbrojnej we wrześniu 1939 roku, o wyłapywaniu i denuncjowaniu Polaków, o jakże częstych przypadkach poniżania Polaków i polskości, niszczenia polskich symbolów narodowych lub religijnych, o współdziałaniu w deportowaniu wielkiej rzeszy Polaków do Kazachstanu czy na Syberię. O nierzadkich niestety przykładach udziału zbolszewizowanych Żydów w mordowaniu Polaków. Format A5, str. 260, cena 25 zł. Jerzy Robert Nowak Walka z Kościołem wczoraj i dziś Pierwsza w Polsce książka, która dotyka przemilcznego do tej pory tematu walki z religią i Kościołem. Walki zapoczątkowanej przez masonerię, kontynuowanej przez komunistów, a obecnie przez socjal-liberałów i postmodemistów. Rządy komunistyczne w Polsce przez dziesięciolecia uniemożliwiały czytelnikom poznanie prawdy o XX-wiecznej martyrologii chrześcijan. Tuszowały informacje o zbrodniach swych komunistycznych partnerów, ukrywały też rozmiary własnych zbrodniczych działań wymierzonych w Kościół, religię i narodową tożsamość Polaków. Format A5, str. 360, cena 25 zł. Jerzy Robert Nowak Kościół a rewolucja francuska Pobieżnie zaledwie, znane są działania bolszewików rosyj skich i ich wschodnioeuropejskich naśladowców w "dziele" prześladowania duchowieństwa i chrześcijan w dobie rewolucji, i kolejnych - w różnych, tzw. socjalistycznych, krajach - wojen domowych. Mało kto jednak wie, że początek nowożytnym formom prześladowania chrześcijan dała tzw. Wielka Rewolucja Francuska. Wtedy właśnie stworzono pierwsze obozy koncentracyjne i zastosowano "nowoczesne" formy eksterminacji całych społeczności. Format A5, str. 120, cena 15 zł. Krzysztof Kąkolewski Umarły cmentarz Najbardziej przemilczana książka ostatnich lat. Autor po piętnastu latach żmudnych badań odkrywa prawdę o tzw. pogromie kieleckim z 4. lipca 1946 rolu. Odsłania kulisy komunistycznej prowokacji mającej na celu zniesławienie Polski na arenie międzynarodowej i uzasadnienie pozostawienia jej w strefie wpływów sowieckich. Tylko z tej książki dowiemy się kto i dlaczego strzelał do kieleckich Żydów. Format A5, str. 215, cena: 20 zł. Krzysztof Kąkolewski Diament odnaleziony w popiele Prawdziwy Maciek Chełmicki odnaleziony przez K. Kąkolew-skiegoJak diament w spopielonym komunizmie. Każdy, lub prawie każdy czytał znaną powieść Jerzego Andrzejewskiego. Z książki Kąkolewskiego dowiadujemy się, kto zlecił Andrzejew-skiemu napisanie Popiołu i diamentu. Poznajemy kulisy perfidnej UB-ckiej manipulacji i losy pokoleń, które padły jej ofiarą. Format A5, str 114, cena: 18 zł. Ks. Jankowski| Peter Raina Ksiądz Jankowski "znów atakuje" Spór o kazanie prałata Kto się boi ks. Jankowskiego, kto go nienawidzi, kto nienawidzi Polaków. Pełny tekst słynnej homilii prałata bez cenzury i kłamstw. ".. .uważam, że prawdę muszę powiedzieć w stosunku do tych, którzy nadużywają swojego pochodzenia dla celów politycznych. Jako Polak uważam, że Polska jest dla Polaków z szacunkiem dla mniejszości narodowych." Format A5, str. 290, cena 25 zł. Peter Raina Stosunki polsko-niemieckie 193 7-1939 Prawdziwy charakter polityki zagranicznej Józefa Becka Szeroko udokumentowane ostatnie dwa lata przed wybuchem II wojny światowej, widziane z perspektywy stosunków polsko-niemieckich. Autor korzysta z mało - lub prawie w ogóle nie znanych - dokumentów archiwum MSZ III Rzeszy, archiwów aliantów Zachodnich i polskich achiwów rządowych. Zdecydowanie opowiada się po stronie polityki zagranicznej Józefa Becka, uważając ją za jedynie możliwą i w pełni prawidłową. Czy tak było rzeczywiście? Format A5, str. 161, cena 20 zł. Peter Raina Kardynał Wyszyński • l Droga na Stolicę Prymasowską (Warszawa 1993); • 2 Losy więzienne (Warszawa 1993); • 3 Czasy Prymasowskie 1956-1961 (Warszawa 1994); • 4 Czasy Prymasowskie 1962-1963 (Warszawa 1994); • 5 Orędzie Biskupów a Reakcja Władz (Warszawa 1995); • 6 Czasy Prymasowskie 1964-1965 (Warszawa 1996) • 7 Konflikty roku milenijnego 1966 (Warszawa 1998) • S Czasy Prymasowskie 1967-1968 (Warszawa 1998) Cena - 120 zł. Można zamawiać poszczególne tomy. Cena jednego tomu 20 zł. Peter Raina Troska o internowanych. Interwencje abpa Dąbrowskiego u gen. Kiszczaka Powinieneś mieć tę książkę, jeśli byłeś internowany, prześladowany lub więziny w okresie stanu wojennego. Znajdziesz w niej dowód, że w trudnych dla Ciebie chwilach nie byłeś sam, że w Twojej sprawie interweniował Kościół. Chyba, że dziś nie chcesz już o tym pamiętać... Format B5, oprawa twarda, str 400, cena 45 zł Fdci- K