Lucyna Słup Józef Augustyn SJ Jak zgadzać się na własne życie? SPIS TREŚCI WSTĘP Cz. I - PRZEJAWY NIEZGODY CZY LUBISZ SAMEGO SIEBIE? ...... L. Słup - J. Augustyn SJ SKĄD SIĘ TO BIERZE? ........... L. Słup CZY MOŻNA ZGODZIĆ SIĘ NA ŻYCIE? L. Słup - J. Augustyn SJ Cz. II - KU PEŁNEJ ZGODZIE NA ŻYCIE PRZYJĘCIE MIŁOŚCI .............. L. Słup DROGA .......................... L. Słup "TRZECI POKÓJ" ................. L. Słup - J. Augustyn SJ PRZYJĄĆ CAŁE ŻYCIE ............. L. Słup - J. Augustyn SJ ZGODA NA CIERPIENIE............. L. Słup SPOTYKAJĄC DRUGIEGO .............L. Słup IĆŚ, CIĄGLE IĆŚ ................ L. Słup OTWARCIE NA DUCHA ŚWIETEGO...... L. Słup ZAMIAST ZAKOŃCZENIA............. J. Augustyn SJ WSTĘP Jak zgadzać się na własne życie? Czy jest na to jakaś recepta? I czy na takie pytanie może odpowiedzieć książka? Chyba nie. Nie można podać przepisu, spreparować recepty, która pomogłaby nam zgodzić się na życie - zwłaszcza jeśli to nasze życie jest trudne, pełne bólu i cierpienia. Odpowiedzi na pytanie o zgodę na swoje życie szuka się zawsze w głębi własnego serca, stając przed sobą samym i przed Bogiem ze swoimi wątpliwościami, nadziejami, obawami, pragnieniami... W tych poszukiwaniach mogą być jednak pomocne rozważania innych, tych, którzy szukali, znaleźli ...i szukają nadal. A wyrazem takich poszukiwań jest właśnie ta książeczka. Inspiracją dla napisania tej książeczki były z jednej strony skupienia rekolekcyjne pod hasłem "Jak zgadzać się na swoje życie?" prowadzone przez Ks. Józefa Augustyna, z drugiej zaś wieloletnia współpraca środkowiska miesięcznika "List" oraz Wydawnictwa "M" z Domem Rekolekcyjnym Księży Jezuitów w Częstochowie. Książka ta składa się z dwu części. Pierwsza ukazuje przejawy niezgody na życie i źródła tej postawy. Chociaż książka nie ma charakteru pozycji z dziedziny psychologii, to jednak w omawianiu tego zagadnienia odwołanie do psychologii stało się konieczne. Człowiek jest jednością psychofizyczną i trudno mówić o jego egzystencjalnych poszukiwaniach bez pewnej podstawowej znajomości procesów psycho logicznych, które się w nim dokonują. Druga część książki przedstawia proces zgody na życie, który w najgłębszej swej istocie jest zawsze zgodą na przyjęcie Bożej miłości. Ta zgoda nie przychodzi łatwo i nie dokonuje się automatycznie, nie znaczy to jednak, że nie jest możliwa. Integralną częścią prezentowanych w tej książeczce treści są "Pytania do refleksji", wszystkie autorstwa Lucyny Słup. Ta książeczka bowiem w swojej istocie nie jest książką do czytania (na temat akceptacji życia ukazały się opracowania o wiele wnikliwsze i celniejsze) ale do "przećwiczenia". Gorąco zachęcamy do tego, aby odpowiedzieć sobie szczerze na zadane pytania. Nie służą one sprawdzaniu kogokolwiek, mają tylko pobudzić czytelnika do refleksji nad własną postawą. Podobny charakter mają zawarte w drugiej części ,,Ćwiczenia na czas modlitwy''. To także pytania. Jeszcze wyraźniej niż w pierwszej części zachęcamy jednak do tego, by stawiać je sobie w obecności Boga, by Jemu powierzać owoce własnych przemyśleń i Jego prosić o radę. Jemu naprawdę na nas zależy! Redakcja Cz. I PRZEJAWY NIEZGODY Lucyna Słup Józef Augustyn SJ CZY LUBISZ SAMEGO SIEBIE? ,,Gdyby ludzie szczerze kochali siebie zamiast nienawidzieć, gdyby nie gardzili swoją słabością, a zechcieli pokochać ją w swoim wnętrzu, mielibyśmy o połowę mniej pracy.'' Payne Whitneya Początkiem zgody na swoje życie jest zgoda na siebie samego. A zgoda na siebie płynie z poznania siebie i z uznania własnej, niepowtarzalnej wartości, z prawdy o naszym życiu. Potrzeba szacunku dla siebie i docenienia swojej własnej osoby jest podstawową potrzebą człowieka. Jest ona tak podstawowa i zasadnicza, iż jeśli ona zostanie zaspokojona, to reszta (potrzeb) na pewno zharmonizuje się w ogólne poczucie szczęścia (John Powell SJ). Szczęśliwe życie człowieka, który uznaje swoją wartość nie jest oczywiście równoznaczne z egoistyczną pogonią za własną przyjemnością i dążeniem do sukcesu. I chociaż taki właśnie model egzystencji pozbawionej troski i wysiłku przedstawia się często jako prawdziwe szczęście, to jednak nie o takie rozumienie szczęścia chodzi w poniższych rozważaniach. Życie szczęśliwe to życie dla innych. Tylko... czy można oddać się Drugiemu, Bogu i człowiekowi, "nie mając" swojego życia "we własnych rękach"? Czy można kochać życie innych, jeżeli nie kocha się własnego? Gdy ból zęba bardzo nam dokucza, tylko z wielką trudnością możemy skupić się na czymś innym. Jeżeli ktoś w tym właśnie momencie prosi nas o pomoc, najczęściej usprawiedliwiamy grzecznie naszą odmowę, ponieważ zajmowanie się jego sprawami jest wtedy dla nas ponad siły. Zupełnie tak samo dzieje się, gdy ciągle "boli nas" nasze życie. Nasza niezgoda na siebie odziałuje na innych, dotyka ich i mniej lub bardziej rani. 1. PRZEJAWY NIEZGODY Ojciec John Powell SJ, amerykański psycholog, autor wielu publikacji poświęconych samoakceptacji, w książce "Jak kochać i być kochanym" przedstawia historię, jaka przydarzyła się dr Williamowi Glasserowi - pracującemu w szpitalu psychiatrycznym. W. Glasser leczył kiedyś pewnego człowieka, który od lat nie miał praktycznie żadnego kontaktu z rzeczywistością. Żył w swoim urojonym świecie. Któregoś dnia podczas porannego obchodu człowiek ten podniósł głowę i najnormalniej w świecie oznajmił, że zachorował na zapalenie płuc. Przeprowadzone badania potwierdziły tę chorobę. W trakcie leczenia zniknęły u niego wszelkie objawy obłędu. Po całkowitym wyleczeniu z zapalenia płuc zaczęły stopniowo powracać objawy choroby psychicznej. W dniu, w którym pacjent wyzdrowiał fizycznie z powrotem pogrążył się w chorobę umysłową. Interpretując tę historię doktor Glasser twierdzi, że obłęd stanowi pewnego rodzaju "wybór", że jest "sposobem" uśmierzenia wewnętrznego bólu płynącego z poczucia bezwartościowości własnej egzystencji. Każdy człowiek pragnie potwierdzenia swojej własnej wartości. Przekonanie o tym, że tej wartości nie posiada rodzi w nim ogromny wewnętrzny ból, niechęć i nienawiść do siebie. Chcąc się pozbyć bólu człowiek szuka różnego rodzaju sposobów ucieczki od niego. Choroba psychiczna jest właśnie jednym z takich sposobów. Pojawia się ona wtedy, gdy wszelkie poszukiwania własnej wartości w świecie realnym zawodzą. Zrozpaczony człowiek tworzy sobie wówczas nierealny świat własnego wnętrza i chroni się w nim. Zachowuje się więc tak jak dziecko, które w chwilach zawodu i rozczarowania ucieka w świat własnych marzeń. Innym o wiele częściej stosowanym sposobem ucieczki od życia jest - według doktora Glassera - choroba organiczna, w której ból psychiczny odzwierciedla się w dolegliwościach fizycznych. Nieakceptacja siebie i swojego życia przejawia się szczególnie w chorobach wrzodowych, nadciśnieniu, zawałach serca. Wpływa nawet na zachorowania się organizmu w chorobach wirusowych; frustracja spowodowana niezadowoleniem z siebie sprawia, że odporność organizmu słabnie. Pacjent doktora Glassera który rozchorował się na zapalenie płuc, "przeszedł" z jednej formy tłumienia bólu wewnętrznego w drugi. Gdy jego organizm uporał się już ze stanem zapalnym, pacjent ten wrócił z powrotem do obłędu. Innym powszechnie niemal stosowanym sposobem ucieczki od cierpienia związanego z życiem jest nerwica. Victor E. Frankl określa ją jako przejaw nieodpowiedzialności za życie. Człowiek przyjmujący nerwicowe rozwiązanie próbuje nie tylko uciec od odpowiedzialności, ale także przerzucić ciężar życia na innych. Przejawem takiej postawy bywają wszelkiego typu zachowania agresywne lub depresyjne połączone zwykle z "szukaniem" winnych swojego własnego nieszczęścia. Carl G. Jung w swojej książce "Wspomnienia, sny, myśli" opowiada o pewnej arystokratce, która leczyła się u niego z nerwicy natręctw. Kobieta ta miała zwyczaj bicia po twarzy swych oficjalistów, włącznie z lekarzami. "Zjawiła się u mnie" - wspomina Jung. "Zachęliśmy miłą konwersację. Dobrze się nam rozmawiało. Wreszcie nadszedł moment, gdy musiałem jej powiedzieć coś wielce niemiłego. Zerwała się wściekła grożąc, że mnie uderzy. Ale ja też się poderwałem. ţDobrzeţ - powiedziałem. ţPani jest damą, niech pani wali pierwsza. Potem moja kolejţ. Zaraz opadła na krzesło i jakby okłapła. ţJeszcze nikt tak do mnie nie mówiłţ - rzekła tonem skargi. Od tej chwili terapia zachęła przynosić rezultaty." Kiedy nie chcemy sobie uświadomić naszej ucieczki w nerwice, kiedy nie chcemy leczyć się z niej i ponosić jej konsekwencji, to wówczas stosujemy zwykle z jednej strony metodę "szukanie winnych" naszego cierpienia, z drugiej zaś szukania "ofiar", na które moglibyśmy zrzucić ciężar życia. Wszyscy doświadczyliśmy totalitarnego systemu politycznego, jakim był komunizm. Każdy system totalitarny jest chorym - powiedzielibyśmy "nerwicowym" - rozwiązaniem polityczno- społecznym. Obserwując uważnie to, co działo się na naszych oczach przez dziesiątki lat w dziedzinie politycznej w wymiarze "macro", stosunkowo łatwo moglibyśmy dostrzec to samo w wymiarze osobowym, indywidualnym "micro". Jest to ten sam system "nerwicy". W komunizmie cały potencjał polityczny, ekonomiczny, kulturalny był nastawiony wyłącznie na obronę systemu oraz sprawujących w nim władzę. W razie jakiegokolwiek "problemu" (w każdej dziedzinie życia), zasadniczym rozwiązaniem było zawsze znalezienie "winnych", osądzenie ich i ukaranie. Był to system niereformowalny. Można go było jedynie odrzucić. Nie dało się go naprawić. Podobnie jest z nerwicą w wymiarze osobistym. Ona jest także nieroformowalna. Można ją tylko przekroczyć - transcendować. Bardzo wielu z nas zdarzają się "reakcje nerwicowe": irytacja, wybuch złości, odruchy zemsty, obrażanie się, zamykanie się w sobie. Nierzadko są to reakcje całkowicie nieproporcjonalne do bodźców. W takich sytuacjach nasze niedojrzałe reagowanie usprawiedliwiamy najczęściej szukaniem wyłącznie zewnętrznych przyczyn: "On mnie zdenerwował, to jego wina, on zaczął pierwszy". Drugi człowiek nie powoduje jednak mojego agresywnego zachowania, ale wydobywa jedynie na światło dzienne "moją samoobronną nerwicową strukturę". Zródłem każdej agresji wobec innych jest agresja wobec siebie samego, podobnie jak miłość siebie staje się źródłem miłości innych. Jeżeli niechęć czy wręcz nienawiść do siebie nie jest skierowana na zewnątrz, wówczas wyraźniej i szybciej obraca się przeciwko sobie samemu. Przechodzi w stan depresji. Depresja zastępuje cierpienie lub też jest jego "mniejszą" formą. Ratuje ona człowieka od agonii z bólu, broni go przed całkowitym rozsypaniem się. Jeżeli życie nadmiernie mi dokucza, mogę się z niego czasowo "wyłączyć". Życie płynie wówczas obok mnie, a ja jestem zwolniony z wpływania na jego bieg, z podejmowania decyzji, z odpowiedzialności, z relacji z innymi. Szczególnym symptomem depresji jest wyłączenie się z jakiekokolwiek kontaktu z innymi, całkowita bierność z relacji, traktowanie innych jak powietrza. Niekiedy okresy depresyjnego otępienia i bierności mogą oczywiście przeplatać się z okresami wzmożonej aktywności. Nierzadko zarówno w stanach agresji jak i depresji pomagamy sobie również różnymi środkami "odurzającymi", których zażywanie stopniowo staje się nieraz nałogiem: zażywanie narkotyków, nadużywanie alkoholu, środków audiowizualnych, nadużycia sekusalne. Także "przejadanie się", "nałóg pracy" służą nieraz do zabicia bólu egzystencjalnego. U podłoża wielu sukcesów odnoszonych w pracy zawodowej tkwi nieraz wielkie niezadowolenie z siebie, ze swojego życia. 2. SAMOBÓJSTWO Do wszystkich tych sposobów ucieczki od życia można z pewnością dodać jeszcze jeden będący ich swoistą kulminacją. Jest nim samobójstwo. Kiedy człowiek nie ma już sił zgadzać się na swoje życie podejmuje próby rozstania się z życiem. Samobójstwo jest rozwiązaniem skrajnym, jest totalnym buntem przeciwko życiu, w którym mówimy "NIE" nie tylko jednemu przejawowi życia, ale samemu faktowi istnienia. Samobójstwo wynika zawsze z jakiejś rozpaczy, która jest nie tylko wielką chorobą "emocjonalną", ale przede wszystkim chorobą duchową. Rozpacz jest próbą ucieczki od życia. Kiedy nie mamy już sił udawać zgody na życia, wówczas wpadamy w rozpacz. Rozpacz i samozniszczenie z niej wynikające jest zazwyczaj nie tyle świadomym i bezpośrednim wyborem człowieka (choć w pewnych wypadkach tego do końca nie można wykluczyć), ile raczej kompulsywną ucieczką przed cierpieniem. W rozpacz jesteśmy zwykle wpychani przez wydarzenia, konflikty wewnętrzne, nastroje depresyjne, poczucie winy. Rozpacz i samobójstwo nie jest rozwiązaniem stosowanym często. Otwarty autodestrukcyjny bunt jest przeciwny ludzkiej naturze. Pragnienie życia jest głęboko wpisane w naturę człowieka. Samobójstwo jako forma rozwiązania problemu niezgody na życie jest powszechnie potępiane. Nawet w obozach koncentracyjnych, gdzie systematycznie mordowano ludzi, społeczność obozowa przyjmowała samobójczą śmierć z dezaprobatą, a kaci obozowi nierzadko wykorzystywali ją przeciwko więźniom, np. dla upokorzenia więźniów tej samej narodowości. W człowieku istnieje jakieś głębokie wewnętrzne przekonanie, iż nic nie może usprawiedliwić samobójczej ucieczki od życia. Życie jest darem. Otrzymaliśmy je w darze i sam Dawca może nam je zabrać. Ale przecież w krytycznych momentach naszego życia wielu z nas przychodzą myśli i odczucia, iż lepiej byłoby "w tej chwili" nie istnieć, lepiej byłoby "zapaść się pod ziemię". Kiedy dochodzimy do kresu wytrzymałości ludzkiej, do granic naszych możliwości takie odczucia wydają się być naturalne, choć łatwo mogą powodować w nas poczucie winy. Takich "myśli" nie trzeba się jednak obawiać. W sytuacjach granicznych wyostrza się widzenie człowieka. Kiedy dochodzimy do jednego brzegu rzeki, dostrzegamy się "drugi brzeg". Osiągnięcie "drugiego brzegu" jest wpisane w naszą ludzką naturę - w nasze ziemskie życie. 3. POZORNA ZGODA I PRZYSTOSOWANIE Niezgoda na siebie a w konsekwencji i na własne życie może także przybrać inną, bardziej zawoalowaną postać. Nie podejmujemy wówczas prób samobójczych, nie upijamy się, nie zażywamy narkotyków, nie lądujemy w szpitalu psychiatrycznym. Żyjemy normalnie: prowadzimy dom, chodzimy do pracy, posiadamy przyjaciół, rodzinę, ale mimo wszystko gdzieś w na dnie serca nosimy w sobie głębokie niezadowolenie z życia. Niekiedy dopada nas jakieś dziwne odczucie, iż to życie jest jakieś "nieprawdziwe". Zgadzamy się na siebie, lecz jest to zgoda pozorna. Nie chcemy zgodzić się jednak na nasze życie do końca, ponieważ przeczuwamy, iż to domagałoby się od nas uznanie naszych braków i ograniczeń. A ponieważ nienawidzimy swoich słabości, nie chcemy, aby one się ujawniły. Obawiamy się, iż odkrycie naszych słabości i ograniczeń spowoduje odrzucenie nas przez innych. Dlatego też, tracąc całe mnóstwo energii, próbujemy ukryć sami przed sobą a także przez innymi bolesne przeczucie, iż tak naprawdę nie zasługujemy na miłość. W tej bolesnej dla nas sytuacji nie szukamy prawdy o nas samych, uzdrowienia wewnętrznego, prawdy o otaczającej nas rzeczywistości, ale usiłujemy przystosować się do naszego pojmowania rzeczywistości. Precyzyjnie choć nieświadomie konstruujemy różnego rodzaju "mechanizmy obronne" chroniące nasze nerwicowe, a więc sprzeczne mniemania o sobie. Raz bowiem wydaje nam się, iż "wszystko się nam należy", innym razem natomiast jesteśmy wewnętrznie przekonania, iż "wszyscy mają prawo nas odrzucić i przekreślić". Takich "przystosowawczych" opartych na nerwicowych mechanizmach obronnych zachowań jest bardzo wiele. Przejawiają się one z różną intensywnością: od form najbardziej skrajnych aż do najbardziej łagodnych. Nie występują w stanie czystym, ale są wymieszane. Zasadniczo można je podzielić na dwie grupy. Jedne zmierzają do zaskarbienia sobie cudzej miłości i szacunku, drugie do zminimalizowania bólu płynącego z przekonania o własnej bezwartościowości. Przyjrzyjmy się niektórym z nich: a. Bojaźliwość. Przejawia się ona w niechęci do podejmowania jakiegokolwiek ryzyka, przedsięwzięć, planów. Przewidując w każdej sytuacji zagrożenia i niepowodzenia życiowe, człowiek bojaźliwy rezygnuje z góry z jakiejkolwiek próby znaczących dokonań. Ponieważ obawia się, iż mógłby się pomylić, doznać porażki, nie podejmuje decyzji, ale czeka. W takiej sytuacji "samo życie" siłą upływającego czasu "podejmuje decyzje". A ponieważ brak w nich osobowego zaangażowania i wolności człowieka, są one zwykle fatalne dla jego życia. b. Chełpliwość i przechwałki. Chełpliwość to schlebianie samemu sobie po to, by zyskać na wartości we własnych i cudzych oczach. Chełpliwy nieustannie "reklamuje" swoje, przez siebie wykreowane, zalety, cnoty, osiągnięcia, aby być przez innych zauważonym, docenionym, uznanym. Ale nawet najbardziej prymitywny "chwalipięta" posiada pewną intuicję, stąd też stosunkowo łatwo wyczuwa sztuczność w swoich postawach i zachowaniach. c. Nieśmiałość. Człowiek nieśmiały żyje w ciągłym lęku przed ludźmi. Z jednej strony nieustannie obawia się odepchnięcia ze strony innych, z drugiej zaś swoim zachowaniem sam prowokuj to odrzucenie. Jest przekonany, że inni akceptują go tylko pod pewnymi warunkami, które zwykle sam na nich projektuje. d. Gniew. Osoba dotknięta poczuciem niskiej wartości i pogardy do siebie na początku nienawidzi tylko własnej nieudolności. Z czasem zaczyna nienawidzieć całe swoje życie. Szybko wówczas staje się przygnębiony, smutny. Swój gniew, zgorzknienie wyładowuje naprzeniennie: raz na sobie, innym razem na bliźnich. Jednym z ważnych przejawów gniewu na siebie i innych jest krytykanctwo. Krytykant przenosi zwykle swoje negatywne odczucia na innych. Oskarżając czy wręcz oczerniając innych, zawsze poniża najpierw samego siebie, choć nie zdaje sobie z tego sprawy. e. Maski. Noszenie masek, granie ról, przywdziewanie się w "ważne funkcje" jest związane z odczuciem swojej niskiej wartości i braku poczucia godności. Maski, funkcje, role pozwalają ukryć nie tylko przed innymi, ale także przed sobą samym niską ocenę czy wręcz pogardę do siebie samego. Grając "przedstawienie o sobie" w razie potrzeby zawsze można zmienić rolę, maskę i dostosować się do zmieniających się ciągle ludzkich oczekiwań oraz własnych lęków. f. Dewocja. Postawa to rodzi się najczęściej jako próba wykorzystania praktyk religijnych dla lepszego własnego samopoczucia emocjonalnego przez poprawienie swojego obrazu siebie w swoich własnych i cudzych oczach. Osoba uprawiająca dewocję nie wchodzi w rzeczywiste doświadczenie duchowe, ale próbuje budować swoją "wielkość i świętość" poprzez zewnętrzne tylko wykonywanie licznych praktyk. W dewocji życie codziennie, w szczególności zaś relacje z bliźnimi, są w jawnej sprzeczności z wykonywanymi praktykami. W dewocji nie ma rzeczywistego dążenia do Boga i Jego chwały. Jest to bowiem próba manipulowania religią dla swoich własnych ludzkich celów. g. "Mieć bardziej niż być". Ta postawa płynie z przekonania, że to, co posiadamy i to, co zrobimy, jest decydujące o naszej wartości i godności. Kusi nas więc żądza wspaniałych czynów, wielkiego bogactwa, które mają przyciągnąć ku nam podziw i miłość innych. Wspaniałe osiągnięcia, wielkie pieniądze służą nam najpierw dla obrony przed poczuciem własnej bezsilności, bezradności czy też lekceważeniem innych. h. Naśladownictwo. Człowiek, który nie zna siebie, nie ceni swojej osoby, ma skłonność do całkowitego utożsamiania się z kimś, kogo podziwia i adoruje. Jest to pewna forma "małpowania" innych, która polega na odrzuceniu swojego życia, aby móc stać się "jak drugi". Osoby takie często marzą, aby "być na miejscu" osoby podziwianej. Zewnętrzne utożsamianie się z innym człowiekiem, "materialne" naśladowania jego zachowań, gestów, czynów jest zawsze szkodliwe niezależenie od tego czy dotyczy to jakiegoś "świeckiego" gwiazdora, czy też "wybranego świętego", zawsze bowiem łączy się z rezygnacją z odpowiedzialności za własne życie i z bycia sobą. i. Ślepe posłuszeństwo. Człowiek niepewny siebie, zagubiony może szukać pewności i oparcia dla swego życia w drobiazgowym i zewnętrznym przestrzeganiu zasad, praw, przepisów. Dostosowanie się do litery będzie zasadniczą cechą jego postępowania. Ponieważ jednak człowiek ślepo posłuszny nie posiada w sobie ducha przepisów i zasad, wówczas "prawo" stanowi dla niego pewną "protezę", która pozwala mu jakoś żyć. Wszelkie konflikty międzyludzkie bywają wówczas rozwiązywane przy pomocy "prawa". Materialna i zewnętrzna uległość prawu sprawia, iż staje się ono także bronią przeciwko innym. j. Perfekcjonizm. Życie perfekcjonisty jest nieustannym egzaminem, jaki sam sobie robi. Jest też ciągłym szukaniem uspokojenia chorego poczucia winy poprzez "doskonałe" realizowanie stworzonych przez siebie i dla siebie ideałów. Perfekcjonista wszystko robi z drobiazgową dokładnością, choć często jego działanie nikomu i niczemu nie służy, ale nie jest on w stanie przyznać się do tego. Swoją wartość uzależnia bowiem od realizacji "własnych ideałów" i spełniania cudzych oczekiwań. Jest to również forma nieustannego kupowania miłości do siebie u siebie samego i u innych. k. Ucieczka w samotność. Człowiek z wielkimi kompleksami niższości i jednoczesnym lękiem przed ludźmi obawia się zwykle spotkań z innymi, ponieważ one mogłyby zakwestionować dotychczasowy jego sposób oceny i działania. Aby nie doznać bólu odrzucenia "samotnik" zwykle sam ucieka od innych. Nie zawsze musi to być samotność w dosłownym znaczeniu tego słowa. Czasami "samotnicy" posiadają nawet wiele zewnętrznych kontaktów. Wszystkie one są jednak zwykle nacechowane taką nieufnością i zamknięciem, iż ludzie ci pomimo wielu spotkań z innymi pozostają wewnętrznie głęboko osamotnieni. l. Racjonalizacja. Człowiek, który nie akceptuje i nie kocha siebie, boi się dostrzec prawdę o sobie i swoim życiu. Wszystkie swoje negatywne odczucia, wyobrażenia, myśli, które w jakiś sposób odsłaniają prawdę o nim samym, dławi lub "wyjaśnia racjonalnie" - racjonalizuje. Najgorsze wady, słabości i błędy potrafi "przemalować" na piękne cnoty i zwycięstwa. I tak kompleksy niższości mogą być nazywane - pokorą, przepychanie się łokciami - wolą walki, lękowe zachowania perfekcjonisty - doskonałości i świętością itp. Dla człowieka posługującego się racjonalizacją przyznanie się do błędu i pomyłki byłoby równoznaczne z przekreśleniem siebie i utraty wartości we własnych i w cudzych oczach. Są to jedynie pewne przykłady postaw przystosowawczych i obronnych. Moglibyśmy wymieniać jeszcze inne. Podane tutaj mają jedynie służyć jako pewna pomoc, dzięki której łatwiej będzie nam wykryć nasze osobiste mechanizmy obronne. Jeżeli szukać jakichś wspólnych cech wszystkich przedstawionych powyżej sposobów "ucieczki" i "przystosowania", to będą nimi: "odwrót od rzeczywistości", lęk przed pełną odpowiedzialnością za życie, koncentracja na sobie, interesowność, agresja lub też przynajmniej obojętność na bliźnich. Wszystkie sposoby przystosowania są zawsze "jakoś" nieprawdziwe, są pewną namiastką życia, iluzją życiową. Iluzje, namiastki życia wcześniej czy później zawsze obracają się przeciwko człowiekowi. I chociaż na krótko uspokajają człowieka, to jednak w końcu rodzą cierpienie. Jest to bowiem w sumie rozwiązania nerwicowe. I choć "jakoś" pozwalają one żyć człowiekowi, to jednak są one zbyt kosztowne. Niemal wszystkie siły tracimy wówczas na udawadnianie sobie i innym, iż nasze życie ma wartość i sens. Zgoda na życie wymaga wielkiej świadomości siebie, wymaga uczciwości, wymaga prawdy, wymaga ofiary. Jak każde leczenie choroby jest zwykle bolesne, tak samo leczenie z naszych buntów wobec życia jest także procesem bolesnym, wymagającym wyrzeczeń. Zgoda na życie domaga się najpierw wyrzeczenia się oszukiwania siebie, domaga się zdemaskowania fałszu. Wyrażenie zgody na własne życie domaga się prawdy o naszym życiu. Człowiek winien dobrze wiedzieć, na co ma się zgodzić. Każdemu z nas grozi nie tyle jakiś totalny autodestrukcyjny bunt wobec życia, ile raczej życie w iluzji, bunt zamaskowany, bunt ukryty za pozorami życia. Pytania do refleksji 1. Czy kiedykolwiek nawiedzały Cię myśli samobójcze (,,lepiej byłoby nie żyć'', ,,ja się na świat nie prosiłem'', ,,nienawidzę życia'', ,,skończę ze sobą'')? Co było ich przyczyną? 2. Przypomnij sobie ( konkretnie, z uwzględnieniem miejsca i czasu) najtrudniejsze momenty z historii Twojego życia. Jakie uczucia Ci w nich towarzyszyły - lęk, smutek, depresja, zniechęcenie? Spróbuj odczytać rodzaj niezgody, która kryła się za tymi uczuciami. Na kogo, na co się nie zgadzałeś? Czy przeczuwasz, że Twoją podstawową niezgodą jest niezgoda na Twoje życie? 3. Przypomnij sobie jakąś szczególnie trudną sytuację z ostatniego tygodnia. Jak ją przeżywałeś? Jakie uczucia towarzyszyły Ci w tej sytuacji? Jak wpłynęły na Twoje zachowanie? 4. Zastanów się jaki jest Twój zwykły sposób reagowania w kontaktach z innymi ludźmi? Jak zachowujesz się w momentach zagrożenia? 5.Czy potrafiłbyś nazwać swoje mechanizmy obronne? Który z przedstawionych powyżej sposobów zachowania, życia życiem pozornym jest Ci najbliższy? 6. Czy spostrzegasz, że swoim zachowaniem chcesz ,,zasłużyć'' na miłość innych? W jaki sposób? 7. Czy przeczuwasz, że żyjesz ,,życiem pozornym''? Co to dla Ciebie znaczy? 8. Jakie są powody Twojego buntu przeciw życiu? Lucyna Słup SKĄD SIĘ TO BIERZE? "Wszystko ma swoją przyczynę" - brzmi konkluzja znanej rysunkowej historyjki, w której szef krzyczy w pracy na męża, mąż po powrocie do domu na żonę, żona na dziecko, a dziecko bije psa, który z kolei "w odwecie" gryzie kota. Nasz brak miłości do siebie posiada swoje określone źródło. Najogólniej mówiąc, jeśli nie lubimy i nie szanujemy siebie, to dzieje się tak dlatego, że nie byliśmy kochani i szanowani. Miłości do siebie można nauczyć się tylko przyjmując miłość innych. "All you need is love" - "Wszystkim czego potrzebujesz jest miłość" - śpiewali kiedyś Beatlesi. I chociaż z pojęciem miłości proponowanym przez ten zespół można dyskutować, nie zmienia to jednak faktu, że słowa tej piosenki wyrażają najgłębszą i najbardziej podstawową potrzebę ludzkiego serca: potrzebę bezwarunkowej miłości. Wszystkim, czego potrzebujemy, jest miłość. Nadużywając alkoholu, zażywając narkotyki, uprawiając "zimny seks", szukając sławy, pieniędzy, ludzkiego uznania - tak naprawdę szukamy zawsze miłości. Nawet "pijak w rowie szuka miłości" - powiedział kiedyś Clive S. Lewis. Miłość jest jedynym celem, ku któremu człowiek zmierza. Jej wszystko poświęca. Bez miłości wszystko w życiu ludzkim traci sens. Pięknie wyraża tę prawdę hymn św. Pawła o miłości (1 Kor 13 nn). Słowo "miłość" w językach nowożytnych jest pojęciem wieloznacznym, nieprecyzyjnym. Wyraża się nim zarówno największe doświadczenia duchowe mistyków jak również nadużycia seksualne. Nam chodzi o "miłość-agape", miłość bezwarunkową, która przyjmuje nas nie ze względu na to, co mamy lub co robimy, ale ze względu na samo nasze istnienie. Chodzi nam o miłość, która akceptuje nas wraz z naszymi brakami i słabościami. Kiedy jesteśmy kochani w ten sposób, wówczas czujemy się szczęśliwi, bezpieczni i nie mamy ochoty udawać kogoś, kim w istocie nie jesteśmy. Miłość sprawia, iż nasze maski same spadają z naszych twarzy. Nie musimy bowiem przed ludźmi zabezpieczać się, bronić, udawać. Możemy pozwolić sobie na bycie sobą. Rezygnujemy z ukrywania naszych wad, z zabiegania o ludzką sympatię, uznanie, pochwały, ponieważ w miłości bezinteresownej wszystko posiadamy. Czujemy się kochani niezależnie od tego jacy jesteśmy. Czując się zaś kochani w ten sposób odkrywamy własną niepowtarzalną wartość. To miłość daje nam także poczucie naszej godności. Taka bezwarunkowa miłość wśród ludzi jest jednak bardziej marzeniem niż rzeczywistością. Wszyscy nosiliśmy lub też nosimy gdzieś głęboko ukryte w nas rozczarowanie do tej miłości, której doświadczyliśmy. Mieliśmy lub mamy jeszcze uraz spowodowany miłością ograniczoną i warunkową; nieraz bardzo ograniczoną i bardzo uwarunkowaną. Miłość uwarunkowana jest zawsze doświadczeniem bolesnym. Poczucie bycia przez innych odrzuconym czy "źle kochanym" kładzie się nieraz cieniem na całe nasze dorosłe życie. Rzutuje ona na późniejsze małżeństwo, przyjaźnie, pracę, życie religijne. Próbując odkryć przyczyny niezgody na siebie nie można lekceważyć atmosfery własnego domu rodzinnego, naszych więzi z ojcem, z matką. U początków życia, w niemowlęctwie całą wiedzę o sobie i wartości swojego życia człowiek czerpie przede wszystkim od rodziców, szczególnie zaś od swojej matki. Już w jej łonie dziecko mocno reaguje na wszystkie jej przeżycia zarówno pozytywne jak i negatywne. Już wtedy czuje się chciane, kochane, przyjęte czy też przeciwnie: odrzucone, niechciane, niekochane. John Powell pisze, iż niemowlę jeszcze nie wie kim ono jest. Wkracza w świat niczym żywe pytanie poszukujące odpowiedzi: Kim jestem? Co jestem wart? Na czym polega życie? Tę odpowiedź przyjmuje od swoich rodziców, głównie od matki. Dobrze jest, jeżeli odpowiedź ta jest pełna miłości: Jak dobrze, że jesteś z nami! Kochamy cię! Taka odpowiedź - niekoniecznie wyrażona werbalnie, bardziej za pomocą czułych gestów, pieszczot i pocałunków - zasiewa w jego sercu przekonanie: Jestem kochany. Jestem cenny, nipowtarzalny. Jestem godzien miłości. Z czasem do informacji przekazywanych przez kontakt niewerbalny dołączają się także słowa. A one mogą nieść wiarę w wielką wartość małego człowieka albo uzależnienie tej wartości od określonych, spełnianych przez niego warunków. W pierwszym przypadku dziecko "dowiaduje się", iż jest kochane za to, kim jest, w drugim "otrzymuje informacje", że na miłość rodziców musi sobie zasłużyć: dobrym zachowaniem, sukcesami, wyglądem, uległością, posłuszeństwem. "Dowiaduje się" więc, że jest kochane, ponieważ jest grzeczne, ciche, posłuszne, itp. Na całe jego nieszczęście, w miarę upływu czasu rodzice kodują w nim coraz to nowe warunki rodzicielskiej miłości: "Jeżeli mi pomożesz, jeżeli mnie nie urazisz, jeżeli będziesz się miał dobre oceny w szkole, jeżeli nie będziesz przynosił mi wstydu" - to "będziesz kochany". Jednak jednym z bardziej okrutnych warunków rodzicielskiej miłości jest całkowieta rezygnacja dziecka w jakiejkolwiek wolności i podporządkowanie się ich woli. Rodzice na ogół nie zdają sobie sprawy z tego, że stawiając takie wymagania i uzależniając od spełnienia tych wymagań przyjęcie lub odrzucenie dziecka, w istocie odmawiają mu akceptacji. Nierzadkim warunkiem miłości do dziecka jest zaspokajanie nadmiernych potrzeb uczuciowych (nie zrealizowanych w związku małżeńskim) jednego z rodziców (częściej matki). Dziecko jest wówczas obdarzane nadmiarem czułości, prezentów, ale za cenę całkowitego związanie emocjonalnego, czy wręcz uczuciowego zniewolenia. Zachłanna matka bywa wówczas zazdrosna o relacje emocjonalne z płcią przeciwną. Oczywiście warunkowa miłość rodziców - jako przeciwieństwo miłości bezwarunkowej, może wyrażać się w bardzo subtelny sposób. Żądania pod adresem dziecka nie muszą być werbalnie formułowane, ale wyrażać się w pewnych postawach i gestach. Dziecko zachowanie rodziców odbiera jako karę lub nagrodę i np. może chcieć swoimi sukcesami, których nikt od niego słowami nie wymaga, zasłużyć na czułość, troskliwość, uwagę rodziców. Dziecko które jest kochane miłością warunkową, ,,za coś'', stopniowo nabiera przekonania, że jest niewiele warte. Ponieważ rodzice nie dostrzegają w nim wartości i ono nie może jej dostrzec. Zaczyna siebie nie lubić. Dochodzi do wniosku, że nie może być przyjmowane dla wartości, którą jest samo w sobie ale że jego wartość tkwi w istocie poza nim: w rzeczach, które zdobywa , w wymaganiach, które spełnia. Utwierdza się w przekonaniu, że można je kochać jedynie ,,za coś''- za posłuszeństwo, sukcesy, w nauce, urodę, przynoszenie dumy rodzicom itd. A ponieważ na tym, żeby być kochanym zależy mu najbardziej - rozwija w sobie postawę ,,zasługiwania na miłość". Ta właśnie postawa sprowokuje go w przyszłości do szukania za wszelką cenę potwierdzenia swojej wartości a gdy to się nie powiedzie i życie okaże się zbyt bolesne - do ucieczki od niego. Ta prawidłowość z wielką siłą przejawiła się w życiu Marylin Monroe, słynnej amerykańskiej gwiazdy filmowej. Sława, liczne małżeństwa i niemniej liczni kochankowie nie zdołali zaspokoić jej pragnienia akceptacji. Nie doświadczyła jej w domu rodzinnym, którego nie miała - nie znała swojego ojca a matka większość czasu spędzała w szpitalach psychiatrycznych. Marylin będąc dzieckiem błąkała się więc po przytułkach i rodzinach zastępczych. Nie doświadczywszy życia rodzinnego nie potrafiła go zbudować. W jednym ze swych ostatnich filmów ,,Skłóceni z życiem'' grała jakby samą siebie - nieszczęśliwą, nie pogodzoną z życiem, uciekającą od niego...Nie trzeba było długo czekać aby uciekła ostatecznie - w lipcu 1963 roku Monroe zażyła śmiertelną dawkę środków usypiających. Kreowana jako ,,symbol seksu'' pozostała w pamięci wielu jako tragiczna ofiara show - bussinesu a przede wszystkim wielkiego, niezaspokojonego pragnienia miłości. Historia Marylin - to historia odrzucenia, przekreślenia siebie będącego odpowiedzią na odrzucenie.,,Byłam pomyłką. Moja matka nigdy mnie nie chciała'' - wyznała aktorka w jednym z wywiadów będąc u szczytu swej kariery. Jeżeli nieakceptacja siebie jest problemem tylu ludzi wywodzących się z tzw. ,,porządnych rodzin'', to w znacznie większym stopniu dotyczy dzieci wychowujących się w rodzinach rozbitych, dzieci niechcianych, porzuconych, nadmiernie uzależnionych od rodziców, bitych, przeklinanych, znieważonych, gwałconych. Przeciętna ,,warunkowa'' miłość rodzicielska podważa w dziecku poczucie jego własnej wartości, ale miłość wypaczona czy jej zupełny brak całkowicie rujnuje w dziecku poczucie własnej wartości. Poniewieranym na różne sposoby dzieciom już jako ludziom dorosłym wyjątkowo trudno jest zgodzić się na siebie i i na swoje życie. Przeszkadza im w tym wielkie poczucie winy. Dziecko chce widzieć w swoim ojcu czy matce kogoś idealnego. Tylko takiej osobie może zaufać a zaufanie i poczucie bezpieczeństwa jest konieczne dla jego rozwoju. Jeżeli spotyka się z ich strony ze złem, z krzywdą - podświadomie dąży do usprawiedliwienia rodziców a obwinienia siebie. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy dorośnie. Chcąc zadowolić ojca, czy matkę już jako człowiek dorosły posuwa się do czynów absurdalnych. Susan Forward, amerykańska psychoterapeutka, która zetknęła się z wieloma przypadkami zachowań rodziców określanych przez nią jako ,,toksyczne''opisuje przypadek czterdziestodwuletniego oficera policji imieniem Jason, który w czasie wykonywania swej pracy konsekwentnie stawiał się w sytuacjach zagrażających życiu.(6). Chociaż jego czyny mogły wydawać się heroiczne ( np. samotne usiłowanie rozbicia gangu) były w istocie lekkomyślne. Policyjny psycholog doszedł do wniosku, że człowiek ten jest potencjalnym samobójcą i nalegał na jego hospitalizację. W czasie sesji psychoterapeutycznych okazało się, że matka Jasona, osoba o bardzo gwałtownym usposobieniu w dzieciństwie wielokrotnie powtarzała mu z nienawiścią : ,,ałuję, że się w ogóle urodziłeś.Chciałabym abyś już nie żył, tak samo jak chciałabym aby twój ojciec nie żył.'' Ojciec Jasona opuścił rodzinę, czym jakby poparł tezę, że życie jego syna nie przedstawia dla każdego z rodziców żadnej wartości. Będąc już człowiekiem dorosłym i podejmując niebezpieczne akcje policyjne, Jason podświadomie usiłował nadal być posłusznym synem. Chciał w sposób zawoalowany popełnić samobójstwo aby tym samym spełnić życzenie matki i sprawić jej przyjemność... Chociaż miłość warunkowa przejawiała się w naszym życiu z różną intensywnością, to jednak tak naprawdę doświadczył jej każdy. Nasi rodzice nie mogli nam zapewnić pełnej, bezwarunkowej miłości, chociaż być może bardzo się o to starali. aden człowiek nie może kochać miłością pełną, bezwarunkową. Kochać taką miłością mógłby tylko ktoś, kogo nigdy nie skrzywdzono a to przecież jest niemożliwe. Rodzice nawet najbardziej kochający swoje dziecko mogą tylko bardziej lub mniej zbliżać się do ideału miłości bezwarunkowej. Na pewno czymś, co sprzyja takiemu zbliżeniu jest ich harmonijna małżeńska więź - nieporozumienia między rodzicami dziecko zawsze odbiera jako brak miłości. Ta więź rodzi się oczywiście z uporania się - przynajmniej w podstawowym stopniu - z własnymi wewnętrznymi problemami. Trudno oczekiwać, żeby rodzic wewnętrznie rozbity, nie akceptujący siebie, uciekający od życia i starający się przypodobać innym mógł rozwinąć w swoim dziecku poczucie własnej wartości i przekazać mu jasną i spójną wizję rzeczywistości. W sposób naturalny, nawet się o to specjalnie nie starając przekaże mu własne lęki, frustracje i uzależnienia. Właśnie w skrzywdzeniu, w odrzuceniu tkwi źródło wielu naszych słabości, także słabości moralnych. Zauważmy, że w dziedzinie moralnej niezgoda na siebie wyraża się przede wszystkim w tzw. ,,chorym poczuciu winy''. Chore poczucie winy polega na tym, że człowiek bierze na siebie całą odpowiedzialność za popełnione zło podczas gdy jego odpowiedzialność jest tylko cząstkowa. Krzywdzenie drugich jest wtórne, pierwsze jest zawsze bycie krzywdzonym. Niezgoda na własną historię życia, w której było się krzywdzonym zawsze owocuje niezgodą na własne słabości moralne. Nie pogodzony ze swoją historią życia człowiek usiłuje zbawiać siebie o własnych siłach ale te próby (przybierające np. kształt mocnych postanowień ,,nigdy więcej'' rodzą coraz głębszą niezgodę na siebie, coraz większą nieakceptację własnych słabości. I chcąc pokonać te słabości, trzeba je po pierwsze dostrzec i nazwać a po drugie, zaakceptować, uleczyć historię życia będącą źródłem tych słabości. Podsumowując: uznanie swojej wartości i zgoda na siebie rodzi się w dzieciństwie. Ich źródłem jest miłość naszych rodziców. Istotne są także późniejsze doświadczenia bycia odtrąconym, niekochanym. Większy lub mniejszy brak miłości, odrzucenie, którego doświadczyliśmy w domu rodzinnym i nie tylko sprawia, że nie umiemy kochać prawdziwie samych siebie i buntujemy się przeciw swojemu życiu. On też rozwija w nas różne formy egoizmu będącego wynaturzoną miłością własną. Jeżeli egoizm jest tak powszechnym problemem, jeżeli wszyscy jesteśmy egoistami w mniejszym lub większym stopniu to tylko dlatego, że wszyscy byliśmy kochani w mniej lub bardziej niewłaściwy sposób. Nie doświadczywszy prawdziwej miłości nie umiemy przekazać jej innym. Pytania do refleksji 1.Jak wspominasz Twój rodzinny dom? (Odpowiadając na to pytanie przypomnij sobie zachowanie Twojego ojca, Twojej matki, atmosferę domu rodzinnego, relacje z rodzeństwem). Jakie uczucia budzą się w Tobie pod wpływem tych wspomnień? Czy rozmawiałeś z kimś na temat Twojego domu rodzinnego? Czy byłbyś w stanie porozmawiać na ten temat z własnymi rodzicami? 2. W jaki sposób Twoja niezgoda na życie odbija się na Twoich najbliższych - na żonie, mężu, dzieciach, teściowej, synowej, przełożonym, podwładnym? Kiedy żądałeś rzeczy, których ten drugi człowiek nie był Ci w stanie dać? Czy dostrzegasz fakt, że Twoja niezgoda na życie promieniowała większą lub mniejszą nienawiścią, kierowaną ku drugiemu człowiekowi? W jaki sposób? 3. Przypomnij sobie jakąś konkretną krzywdę, którą wyrządziłeś drugiemu człowiekowi w ciągu ostatniego dnia, tygodnia, miesiąca, roku...Jak sądzisz, jakie Twoje skrzywdzenia były jej przyczyną? 4. W jaki sposób Twoja nieakceptacja siebie przejawia się w nieakceptacji drugich? Spróbuj dostrzec konkretne sytuacje. Lucyna Słup - Józef Augustyn SJ CZY MOŻNA ZGODZIĆ SIĘ NA ŻYCIE? "Do kobiety która skarżyła się na swe przeznaczenie Mistrz powiedział: - Przecież ty sama wykuwasz swój los! - Ale z pewnością nie ja jestem winna, że urodziłam się kobietą, czyż nie tak? - Narodzić się kobietą to nie przeznaczenie. To los. Przeznaczenie polega na tym, w jaki sposób przyjmiesz swą kobiecość i co z nią zrobisz." (Anthony de Mello SJ). 1. Jesteśmy odpowiedzialni za swoje życie, za swoje "przeznaczenie". Poznając jednak naszą ludzką słabość, głębię naszych życiowych zranień (szczególnie zaś zranień w miłości) oraz wynikające z nich zagubienie życiowe, wydaje się nam nieraz mało prawdopodobne, abyśmy mogli sprostać temu życiowemu zadaniu. Parafrazując słowa A. de Mello możemy powiedzieć: "To, iż nie byłem kochany tak, jak tego potrzebowałem i pragnąłem, to nie jest moje przeznaczenie. To mój los. A moje przeznaczenie polega na tym, że przyjmę swoją przeszłość, aby na niej zbudować moją przyszłości. Nie jesteśmy odpowiedzialni za nasze zranienia w miłości z najmłodszych lat oraz za jakiekolwiek skrzywdzenia, których doznaliśmy od innych. Jesteśmy jednak odpowiedzialni za nasze obecne dorosłe życie. I choć nasza przeszłość wywiera na nas pewien wpływ, to jednak ona nas nie determinuje. Możemy nauczyć się kochać siebie i kochać innych z naszą przeszłością. Możemy w pełni pogodzić się ze swoim życiem. Możemy przeżyć je w sposób twórczy. Zranienia w miłości, szczególnie te wyniesione z wczesnego okresu naszego życia, stają nam nieraz jako pewna przeszkoda na drodze do pełnej akceptacji naszego życia, ale tylko w pierwszym jej etapie. Przezwyciężone i uleczone zranienia stają się miejscem wrażliwości wewnętrznej, twórczości, pełniejszego zrozumienia innych. Zranienie w ludzkiej miłości, to tylko jedno z wielu możliwych zranień. Życie niesie z sobą także inne "skrzywdzenia, zranienia, niesprawiedliwości, słabości i ludzkie ułomności. Stają się one dla nas życiowym zadaniem wymagającym od nas trudu i ofiary. Nie wykluczają one jednak bynajmiej piękna, szczęścia ludzkiego życia. Można nawet powiedzieć, że dobro i piękno ludzkiego życia przychodzi zawsze przez trud i cierpienie. Dobro musi być zawsze w jakiś sposób okupione ofiarą. Wyrazistym tego przykładem są postacie Joni Eareckson czy Denise Legrix. Pierwsza, Szwedka, która w wieku kilkunastu lat została sparaliżowana na skutek wypadku, po ciężkiej depresji odzyskała radość życia: została cenioną malarką (nauczyła się malować trzymająć pędzel w ustach), pokochała człowieka za którego wyszła za mąż. Druga, Francuzka, urodziła się bez rąk i nóg. Wygrała walkę z bezsensem swojego życia. Mimo swego kalectwa zaangażowała się w obronę życia dzieci poczętych oraz w pomoc dzieciom upośledzonym i ich rodzicom. W swojej książce "Tak urodzona", która stała się bestsellerem, daje piękne świadectwo zmagania się z własną ułomnością nie tylko fizyczną, ale także z rodzącym się buntem przeciwko życiu. 2. Dlaczego trzeba nam dążyć do zgody na nasze życie? Mówiąc prosto, ponieważ innego wyjścia nie mamy. Albo zgodzimy się na życie i odkryjemy jego sens, smak i radość (także pośród trudu życia), albo będziemy trwać w tępym buncie przeklinacjąc nasze życie. Buntem tym będziemy krzywdzić nie tylko siebie, ale także naszych najbliższych. Trzeciego wyjścia nie ma. Podstawowe oszustwo, jakiemu często podlegamy, to szukanie jakiejś "trzeciego wyjścia, trzeciej drogi". Pan Jezus mówi bardzo wyraźnie: "Wasza mowa niech będzie: tak - tak, nie - nie". Nie mówi: raz - tak, raz - nie. Zgoda na życie domaga się "tak" we wszystkich wymiarach. Jeżeli na pewną formę życia mówimy - tak, a na inną - nie, to rodzi się niespójność, która jest źródłem nerwicowego rozbijania się. Mówiąc potocznie, zgoda na życie bardzo się "opłaca". Dopiero bowiem pełna akceptacja życia odsłania nam, jak niezwykłe istnieją w nas energie emocjonalne, intelektualne, duchowe, dzięki którym możemy nasze życie uczynić twórczym i ciekawym. Buntując się zaś przeciwko życiu tracimy wiele sił na budowanie pozorów życia, na życiowe iluzje. Dlaczego można zgodzić się na życie? Ponieważ intuicyjnie czujemy, że jesteśmy do tego zdolni. Owszem, bywają w naszym życiu chwile zwątpienia, rozpaczy, zamknięcia w sobie, ale są to tylko "chwilowe zaćmienia słońca". Pragnienie życia, pełnia życia jest głębokim pragnieniem każdego z nas. Nosimy w nas nieświadome nieraz, ale głębokie przekonanie, iż nasze życie - choć bywa trudne i bolesne - jest ono sensowne i celowe. Właśnie z tego przekonania rodzi się świadomość, iż możemy przyjąć nasze życie takim, jakim ono jest. Zagubienia, zranienia życiowe i słabości nie mogą stać się powodem do odrzucenia, ale winny być przyjęte jako miejsca naszej życiowej odpowiedzialności. Akceptacja siebie i swojego życia jest konieczna także ze względu na naszych bliskich, przez których czujemy się kochani i których chcemy kochać. Niezgoda na własne życie niezależnie od tego, jaką formę przybiera, jest skierowana nie tylko przeciwko własnemu życiu, ale także przeciwko życiu innym. Nikt z nas nie jest samotną wyspą. Ludzkie życie moglibyśmy porównać do wspólnej wspinaczki alpejskiej, w czasie której jesteśmy wszyscy powiązani linami. Z niektórymi osobami bywamy powiązani grubymi linami, z innymi zaś cienkimi sznurkami. Jeśli ktoś odrywa się od skały i spada w przepaść rozpaczy, agresji, nałogów, samobójstwa, pociąga tym samym za sobą innych. W psychologii znane jest pojęcie choroby koalkoholizmu. W rodzinie pije tylko jedna osoba, ale emocjonalne objawy "choroby alkoholowej" posiadają w mniejszym czy większym stopniu wszyscy inni członkowie rodziny. Mają oni te same kompleksy niższości, poczucie winy, wstyd, nizgodę na siebie. Wszyscy oni oddychają i zatruwają się chorą "atmosferą emocjonalną", którą alkoholik wytwarza wokół siebie. Człowiek nie pogodzony z sobą i ze swoim życiem zawsze będzie krzywdził innych. = 3. Czego domaga się od nas zgoda na życie? a) Po pierwsze szukania celu i sensu życia. Jest to podstawowy warunek pełnej akceptacji życia. Nie można przecież zgodzić się na życie "byle jakie", pozbawione sensu, celu. Szukając zgody na życie zmuszenie jesteśmy pytać, na jakie życie mam się zgodzić? Zauważmy jednak, iż ostatecznym celem i sensem naszego życia nie może stać się tylko rozwijanie jeden z licznych przejawów ludzkiego życia: biologiczny, emocjonalny, intelektualny, seksualny. Najwyższym przejawem życia jest życie duchowe, które integruje wszystkie formy ludzkiego życia. Rozbicie życiowe polega właśnie na braku płaszczyzny scalającej te wszystkie przejawy życia. Nie można częściowo zgadzać się na życie. Niezgoda na jedną z tych płaszczyzn życia jest automatyczną niezgodą na wszystkie pozostałe. Ta najgłębsza niezgoda przejawia się w bardziej powierzchownej. Nie zaprzeczmy tutaj doniosłości poszczególnych przejawów ludzkiego życia. Jest jednak rzeczą ważną, aby dostrzec, że istota życia nie jest mieszanką poszczególnych przejawów życia. Nie otrzyma się recepty na życie rozdzielając nasze energię życiową dla poszczególnych płaszczyzn życia: np. 20% na sferę biologiczną, 30% - na sferę psychiczną, 30% - na estetyczną, itd. Aby zgodzić się na życie trzeba odkryć jego istotę, obecną we wszystkich sferach: życie duchowe. Istota życia nie wchodzi w konflikt z żadnym z przejawów życia, ale jednocześnie wszystkie je przekracza i wszystkie je scala. b) Zgoda na życie domaga się także nieraz niezwykłej determinacji emocjonalnej i duchowej. Wyraża sie ono poprzez odwagę, wytrwałość, wierność. Na swoje życie może zgodzić się tylko człowiek, któremu na tym naprawdę zależy, człowiek, który nie boi zerwać maski "życia pozornego". Ponieważ tej odwagi i determinacji nam nieraz brak, stąd też winniśmy często prosić Dawcę życia, abyśmy mogli jej doświadczyć i ją odczuć. c) Zgoda na życie domaga się twórczej postawy wobec życia. Chodzi zarówno o twórczość duchową, emcjonalną, intelektualną. W prawdziwej zgodzie na życie nie ma rezygnacji, ucieczki, wycofywania się z życia. Takie postawy są zawsze przejawem buntu wobec życia. Życie każdego z nas posiada niepowtarzalny charakter, stąd też nie może być ono jedynie powielaniem cudzych wzorów. Chociaż w szukaniu zgody na życie możemy zachęciać się do ofiarności i wysiłku poprzez "przyglądanie się" czy wręcz kontemplowaniem życia świętych, to jednak, to jednak zgoda na życie nie może być nigdy odtwarzaniem "cudzego" życia w moim życiu, ale jest szukaniem sposobu realizacji MOJEGO życia. Odpowiedzi na to pytanie nie możemy znaleźć poza sobą, na zewnątrz naszego życia: w mądrych książkach, w poradach "wielkich mistrzów". Aby ją odnaleźć, trzeba nawiązać dialog z własnym życiem, z historią swego życia. Bóg działa bowiem w naszym sercu w ciągu całej historii naszego życia. d) Zgoda na życie domaga się transcendencji siebie, przekraczania swoich ograniczeń. Można powiedzieć, że jest związana z umieraniem. Umieranie zawsze jest trudne. Nie może nas w jakiś sposób nie dotykać fakt przemijania naszego życie. O ile doświadczanie dorastania, wchodzenie w życie jest radosne, o tyle przemijanie życia, umieranie jest trudne i bolesne. e) Zgoda na życie to także zgoda na śmierć. Choćby całe życie było pasmem sukcesów i przyjemności to przecież przyjdzie moment, kiedy wszystko trzeba będzie opuścić. Jeśli człowiek nie wprowadził Boga w swoje życie, musi buntować się przeciwko opuszczeniu tego, co uważał, za istotę, rdzeń życia. Zgodzić się na życie można tylko wprowadzając w to życie Boga. W pełnej zgodzie na życie nie ma zatrzymywania się na sobie. Kiedy do końca zgadzamy się na swoje życie, zapominamy o nim i to właśnie jest najwyższą formą naszej zgody na życie. f) Zgoda na życie domaga się także obecności drugiego człowieka. Zamknięcie w sobie, uciekanie od ludzi jest przejawem ucieczki od życia. Bywają w życiu takie sytuacje które bardzo trudno przyjąć bez obecności drugiego człowieka. Ale z drugiej strony zgoda na życie domaga się także samotności przyjętej z pełną wolnością, samotności, która nie jest ucieczką, ale szukaniem warunków dla wewnętrznego milczenia i pogłębionej refleksji nad sobą. Oczywiście, że tak rozumiana zgoda na życie przekracza nasze ludzkie tylko siły, stąd też wymaga ona pomocy Dawcy życia - samego Boga. Zgoda na życie domaga się obecności Pana Boga. g) Aby zgodzić się na życie nie wystarczy wykonać jakieś ćwiczenia, treningi, nie wystarczy zrobić jakiś kurs, poddać się psychoanalizie. Zgoda na życie jest to proces trwający przez całe życie. Najwyższą formą tej zgody jest zgoda na własną śmierć, kiedy zgadzamy się nie tylko na życie wegetatywne, które kończy się w momencie śmierci, ale zgadzamy się na całe życie, również na to, które przekracza progi śmierci. Jest to najwyższa forma zgody na życie. Nie jest to ucieczka od istoty życia, ale zmierzanie do jego centrum. Jest to też zgoda na tajemnicę, gdyż jako chrześcijanie nie tylko wierzymy w osobowego Boga, przyjmujemy także tajemnicę wcielenia Boga - wierzymy w Jezusa Chrystusa. W przypadku tajemnicy, łatwiej powiedzieć, czym ona nie jest, niż określić, czym ona jest. Pytania do refleksji: 1. Przypomnij sobie te wszystkie momenty, w których życie wydawało Ci się piękne. Z czym się one wiązały? 2. Wypisz (spontanicznie i odruchowo) wszystko to, co jest dla Ciebie ważne: osoby, sprawy, rzeczy a następnie ,,ponumeruj je '' od najważniejszych aż do najmniej ważnych. Która z tych wartości zajmuje w Twoim życiu pierwsze miejsce? 3. Co nadaje sens Twojemu życiu? 4. Przyjrzyj się swoim pragnieniom. Jakie one są, czego dotyczą? Czego oczekujesz od życia? Na czym Ci naprawdę w życiu zależy? Cz. II KU PEŁNEJ ZGODZIE NA ŻYCIE Lucyna Słup PRZYJĘCIE MIŁOŚCI ,,Nasze życie bywa bogate lub ubogie zależnie od tego, co w nie wkładamy, a nie od tego, co zeń czerpiemy.'' Lucy Maud Montgomerry. W książce "Toksyczni rodzice" Susan Forward opisuje przypadek kobiety imieniem Patty, która jako mała dziewczynka została zgwałcona przez swojego ojca. Po zakończeniu leczenia Patty na kilka lat zerwała kontakt z ojcem. Po tym czasie nieoczekiwanie napisała do niego list. Donosiła w nim o tym, jak ułożyło się jej życie, że dzięki wysiłkom Susan stała się normalną, zdrową psychicznie kobietą, szczęśliwą żoną i matką trojga dzieci. "Dziękuję Ci za Twoją miłość. Zawdzięczam Ci moje życie" - napisała Patty swojemu ojcu. Niezgoda na siebie, a w konsekwencji na swoje życie jest wynikiem tego, że nie doświadczyliśmy miłości, która potwierdziłaby naszą wewnętrzną wartość. Jedynie bowiem doświadczenie prawdziwej miłości może nas przekonać o wartości życia, może nas obdarzyć siłą potrzebną do tego, aby przyjąć całe nasze życie. Proces przywracania nam naszej wewnętrznej wartości zakłada więc niejako dwa etapy. Po pierwsze musimy znaleźć się ktoś, kto pokocha nas mimo wszystkich naszych ograniczeń, słabości, zranień i okaże nam "trochę" miłości, takiej, na jaką go stać. To "trochę" często wystarcza, aby nas przekonać, iż żyć warto. To "trochę" ludzkiej miłości naprowadza nas zawsze na nieskończoną miłość Dawcy samego życia. Po drugie musimy to "trochę" miłości przyjąć z zaufaniem, nie próbując jednak odpłacać się i wywdzięczać. Przyjęcie swojego życia jest niemożliwe bez doświadczenia miłości ze strony kogoś prawdziwie nas kochająceg. Z pewnością niełatwo jest spotkać człowieka, który nas pokocha. Człowiek może tylko zbliżać się do ideału miłości bezwarunkowej. Nawet w związku najbardziej kochających się a nie ,,pielęgnujących'' swojej miłości ludzi, dochodzi z czasem do głosu pustka, która może doprowadzić do jego ruiny. Nosimy w sercu nienasycone pragnienie akceptacji i miłości. Jest ono bardzo często nieuświadomione, przytłumione a więc dające o sobie znać innymi pragnieniami. Instynktownie niejako tęsknimy za jakimś niewyczerpanym źródłem miłości, z którego moglibyśmy pić bez końca...Przeczuwamy, że źródłem takiej miłości nie może być człowiek, że człowiek może być tylko rzeką, która ów strumień miłości przenosi coraz dalej i dalej...W głębi serca czujemy, że musi gdzieś istnieć Ktoś, kto przyjmie nas bez zastrzeżeń i zaspokoi nasze ogromne pragnienie bycia kochanym. I tak jest w istocie. Tym Kimś jest Bóg. Tylko On kocha nas prawdziwie i do końca. On jest tym ródłem miłości za którym tęsknimy. Pismo Święte wiele razy przedstawia nam obraz Boga darzącego człowieka najczulszą, najgłębszą miłością: ,, Pociągnąłem ich ludzkimi więzami' a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę - schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go. "( Oz, 11,4) Miłość Boga ,,zawiera''w sobie wszystkie rodzaje miłości ziemskiej. Jest ojcowska i macierzyńska, oblubieńcza - narzeczeńska i małżeńska, przyjacielska. Przekracza ona równocześnie wszelkie ludzkie rozumienie miłości, jest większa niż miłość jakiejkolwiek istoty na ziemi: ,,Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie.''( Iz, 49, 16) Jest to miłość ,,ogromna''( Iz, 54,7, Za, 1,14), ,,zazdrosna''( Pnp, 8,6). Byliśmy obdarzeni nią na długo przed naszym urodzeniem i będziemy nią kochani zawsze: ,,Ukochałem cię odwieczną miłością, dlatego też zachowałem dla ciebie łaskawość''( Jr 31,3) Ta miłość przyjmuje nas bez zastrzeżeń i nie stawia nam żadnych warunków. Nasza niedoskonałość czy niegodność nie ma na nią żadnego wpływu ponieważ jest ona bezinteresownym darem Boga. Nic nie jest w stanie nią zachwiać: ,,Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie.''(Iz, 54,10) Taki - miłujący i czuły jest Bóg Starego Testamentu czyli ksiąg, o których często mówi się, że przedstawiają Boga jako Sprawiedliwego, Mocnego, Prawodawcę i Sędziego. I choć niewątpliwie Bóg jest i mocny i sprawiedliwy to jednak jest przede wszystkim Miłością i przede wszystkim swoją miłość ujawnia w całych dziejach Narodu Wybranego opisanych w Starym Testamencie. Jeszcze pełniej obraz Boga, który kocha każdego objawia Jezus: przez swoje nauczanie, przez uzdrowienia, przez współczucie okazywane wszystkim bez wyjątku a głównie chorym, cierpiącym, prostytutkom, celnikom i wszystkim żyjącym na marginesie ówczesnej społeczności. Objawia ją przez całe swoje życie a także przez swoją śmierć poniesioną dobrowolnie za każdego z nas, przez swoje zmartwychwstanie, posłanie Ducha Świętego i ustanowienie Kościoła. O miłości Boga skierowanej do każdego z nas bardzo pięknie mówią mistycy wszystkich czasów: ,,Złóż na Mnie swoją głowę i odczuj jak Ja cię kocham. Ja jestem Twoim Niebieskim Ojcem i błogosławię cię. Ja jestem Jahwe i nie pozwolę nikomu uczynić ci krzywdy''(2). Ponieważ tylko przez Boga jesteśmy kochani pełną i bezwarunkową miłością dlatego tylko przez otwarcie się na Jego miłość i przyjęcie jej możliwa jest nasza pełna zgoda na siebie i na swoje życie. Nasze życiowe doświadczenie pokazuje nam jednak, że uwierzyć w tę miłość, nie abstrakcyjnie lecz konkretnie, zaufać jej i w oparciu o nią budować swoje życie jest bardzo trudno. Niejako z zasady nie ufamy nikomu - nie tylko Bogu, ludziom też. Dlaczego? Bo nosimy w sercu doświadczenie miłości warunkowej i trudno nam uwierzyć, że możemy być kochani ,,za darmo''. Jesteśmy przekonani, że na miłość, sympatię, uznanie trzeba sobie ,,zasłużyć''. Zostaliśmy wielokrotnie zranieni w miłości i podważone zostało nasze zaufanie do ludzi. Dochodzimy do wniosku, że nie możemy być ,,łatwowierni'', ,,naiwni'', ,,głupi'', nie chcemy już ,,dać się nabrać''. W nadmiarze koniecznej zresztą ostrożności i rozsądku (bo nie o to chodzi by być naiwnym) ginie gdzieś nasz prosty, dziecięcy stosunek do świata... Z podobnym trudem jak zapewnienia o miłości ze strony człowieka, przyjmujemy zapewnienia miłości ze strony Boga. Nie wierzymy Mu i nie potrafimy zaufać temu, że On kocha osobiście każdego z nas. Nawet jeżeli zgadzamy się z katechizmowym twierdzeniem ,,Bóg jest miłością'' odnosimy tę miłość do ludzi w ogóle, do ,,ludzkości'', do tych, którzy są wyjątkowo pobożni itp. Nie wierzymy, że Jego miłość dotyczy nas, że On przejmuje się naszym losem i to nie tylko (bardziej czy mniej mgliście rozumianym) życiem wiecznym ale naszymi codziennymi sprawami. Trudno nam sobie wyobrazić, że interesują Go nasze problemy w małżeństwie, kłopoty w pracy, brak pieniędzy i mieszkania. Nie wierzymy w to, że On pragnie naszego szczęścia. Najpoważniejszą przeszkodą w naszym zaufaniu Bogu jest to, że stworzyliśmy sobie taki Jego obraz, który niezmiernie daleko odbiega od obrazu biblijnego. Bóg jest dla nas kimś obojętnym, kogo w ogóle nie interesuje nasz los, Policjantem czyhającym na nasze najdrobniejsze wykroczenia, surowym Sędzią z drobiazgową dokładnością egzekwującym przestrzeganie prawa i karzącym natychmiast za każde przewinienie, bezsilnym Starcem, który z rozpaczą patrzy jak stworzony przez niego świat pogrąża się w chaosie, czasem wręcz okrutnym, napawającym się naszym cierpieniem i dyszącym zemstą Potworem. Nie zawsze uświadamiamy sobie to, że postrzegamy Boga jako Policjanta i Sędziego ale całym swoim, pełnym lęku lub lekceważenia Boga postępowaniem dajemy wyraz takiemu głęboko w nas zakorzenionemu obrazowi Boga. Trudno zaufać tak postrzeganemu Bogu i nie ma nic dziwnego w tym, że Mu nie ufamy. Przyczyną kreacji takiego właśnie fałszywego obrazu Boga jest to, że przenosimy na Niego doświadczenia ludzkiej ograniczonej miłości, którą byliśmy kochani, że czynimy Go odpowiedzialnym za wszystkie nieszczęścia, urazy i skrzywdzenia, których doznaliśmy do innych. W sposób szczególny przenosimy na Niego wizerunek naszych rodziców. Jeżeli matka nie nawiązała z nami uczuciowego kontaktu- Bóg będzie odległy i daleki, jeżeli ojciec był porywczy i gwałtowny - łatwo uczynimy Boga okrutnym Sędzią, jeżeli rodzice we wszystkim nam pobłażali, będziemy mieć tendencję do manipulowania Nim. Biblijne słowo ,,Ojciec'', którym określa się Boga bardzo często zderza się w naszym życiu z doświadczeniem braku miłości ze strony naszego ziemskiego ojca. Jak może z uczuciem i zaufaniem powiedzieć do Boga ,,Ojcze'' ktoś, kto miał ojca pijaka albo ktoś, kto był przez ojca obrzucany obelgami? Wyniesione z dzieciństwa doświadczenie miłości warunkowej wpływa także na kolejną trudność w naszym zaufaniu Bogu i przyjęciu Jego miłości - buduje w nas przekonanie, że na miłość trzeba sobie ,,zasłużyć''. Ponieważ w mniejszym lub większym stopniu byliśmy kochani ,,za coś'', nie potrafimy sobie wyobrazić, że możemy być kochani ,,za darmo''. Jesteśmy przekonani, że na miłość Boga (tak jak i na miłość ludzi) należy ,,zasłużyć'' - spełnianiem dobrych uczynków, przestrzeganiem przykazań, pobożnym życiem, doskonałością itp. Tymczasem na miłość się nie zasługuje, miłość jest darem. Jesteśmy kochani niezależnie od naszej doskonałości. Przestrzeganie przykazań, spełnianie uczynków i pobożne życie powinny być odpowiedzią na miłość Boga a nie sposobem ,,zasługiwania''na nią. Mówiąc inaczej podstawową przeszkodą w naszym zaufaniu Bogu jest pycha, przekonanie o własnej samowystarczalności. Jest ona owocem zranienia w miłości, odtrącenia przez tych od których tej miłości oczekiwaliśmy. Stanowi odwrotność prostoty serca i postawy dziecka, którą Jezus uczynił warunkiem wstępu do Królestwa Niebieskiego. Taką prostotą serca obdarzona była Teresa Martin - św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Swoją ,,małą drogą'' - drogą zaufania miłości Boga otwarła przed wieloma ludźmi nowe horyzonty życia duchowego: ,,Spodobało się Jezusowi wskazać mi jedyną drogę, która wiedzie w sam Boski żar; tą drogą jest zaufanie małego dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach swego Ojca..."- pisała pod koniec swego krótkiego życia Św. Teresa tak bardzo doświadczyła, że jest kochana przez Boga, że całe swoje życie uczyniła ofiarą Miłości.Czytających jej biografię musi jednak uderzyć pewien fakt: św. Teresa wyrosła w wyjątkowo kochającej się rodzinie. Na pewno pozytywne doświadczenia dzieciństwa w dużej mierze pomogły jej odkryć ojcowską miłość Boga i ukazać innym drogę Bożego dziecięctwa. Zaufanie Bogu i przyjęcie Jego miłości sprawia, że nawiązujemy z Nim osobową relację, że Go ,,spotykamy''. Jego działanie sprawia, że dokonuje się nasze wewnętrzne uzdrowienie. Jego obraz zostaje w nas ,,wyprostowany'', Bóg objawia się nam jako Bóg miłości. Prawdziwe życie duchowe i religijne - to osobowa relacja z Bogiem, spotkanie i dialog z Nim, które rzeczywiście nas przemieniają, oczyszczają, uzdrawiają Jego obraz . Nie ma ono nic wspólnego z cierpiętniczym ,,oddaniem się'' Panu Bogu, w którym nie ma miejsca na radość i prostotę natomiast wiele w nim lęku przed Bożą karą. Otwarcie się na miłość nie jest także tylko intelektualnym zrozumieniem faktu, że jestem kochany- miłość przyjmuje się otwierając nie rozum lecz serce. Otwarcie się na miłość Boga nie jest również czysto ludzkim ,,zabezpieczeniem się" Panem Bogiem typu ,,Odmawiaj przez tyle i tyle dni takie a takie modlitwy a otrzymasz to, co zechcesz." Taka postawa zmierzająca do tego, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo przede wszystkim tu, na ziemi jest czysto ludzka i nie ma nic wspólnego z rzeczywistą pobożnością, jest przejawem magicznego myślenia i - często - manipulacją Panem Bogiem. Przyjęcie miłości Boga, zaufanie Mu nie może być oczywiście jednorazowym aktem ale postawą życiową. Musi być wciąż ponawiane. Tej postawy nie możemy sobie ,,wypracować'' a raczej ją wyprosić. Chcąc się z Nim spotkać trzeba Go o to prosić. Ta prośba musi być jednak bardzo szczera, wyrażająca rzeczywiste pragnienie serca, otwarcie mówiąca o trudnościach, które nie pozwalają zaufać. Trwanie z taką prośbą przed Bogiem z pewnością przyniesie owoc. Jezus powiedział ,,Proście a będzie wam dane'', a więc dotrzyma swojego słowa. Na swoisty paradoks zakrawa fakt, że im boleśniej byliśmy skrzywdzeni, tym większym darem ufności możemy być obdarzeni, bo ,,tam, gdzie wzmógł się grzech, tam tym obficiej rozlała się łaska.'' Bóg czeka na nas w każdym momencie naszego życia. On chce nam pomóc, chce być blisko nas, chce nas obdarzyć Swoją miłością. Aby przyjąć tę miłość trzeba jednak uznać własną niewystarczalność i ograniczoność a później z głębi serca prosić Jezusa aby wszedł w nasze życie. ,,Ty bowiem mówisz: ,,Jestem bogaty'' i ,,wzbogaciłem się '' i ,,niczego mi nie potrzeba'', a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny i ślepy i nagi. (...) Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną.''( Ap. 3, 17 i 20) Ćwiczenia na czas modlitwy 1. Jaki jest Twój stosunek do ludzi? Czy ufasz im, czy też przeciwnie - łatwo ich podejrzewasz? Czy dostrzegasz podobieństwo między swoim stosunkiem do ludzi a stosunkiem do Boga? 2. Jaki jest Twój obraz Boga? Czy wierzysz, że On kocha Cię bez względu na to, co zrobisz, czy też przeciwnie - czujesz, że na Jego miłość musisz zasłużyć swoimi ,,dobrymi uczynkami''? Jak myślisz, jakie konkretne życiowe doświadczenia miały wpływ na Twój obraz Boga? 3. Czy zaufanie Bogu przychodzi Ci z trudem? Dlaczego? 4. Czy kiedykolwiek doświadczałeś własnej niewystarczalności, ograniczoności?. Jak się wtedy zachowywałeś? Czy przeczuwasz, że Twoje poczucie bezradności może doprowadzić Cię do spotkania z Bogiem? 5. Przeczytaj fragment Apokalipsy 3,20. Czy czujesz, że wołanie Jezusa może być skierowane teraz, w tym momencie do Ciebie? Czy chcesz na nie odpowiedzieć? Jeśli tak, pomódl się spontanicznie własnymi słowami ,,zapraszając'' Jezusa do swojego życia. A może kiedyś modliłeś się już w ten sposób? Kiedy to było? Czy chciałbyś modlić się w ten sposób jeszcze raz oddając Jezusowi nowe obszary, nowe dziedziny swojego życia? Lucyna Słup DROGA "Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał" (Ps 37, 5). Porównanie życia do drogi nieodparcie nasuwa się na myśl, gdy chcemy określić istotę , ,,rdzeń życia" - życie jest drogą, ruchem, procesem dokonującym się w czasie...Starzejemy się z każdym dniem niezależnie od tego czy się nam to podoba czy nie. Nie da się zatrzymać czasu, ,,unieruchomić życia''...I albo wejdziemy w ten proces i podejmiemy z nim świadome współdziałanie, albo życie nas minie niby pociąg mijający samotnego podróżnego, który nie zdążył na czas dobiec do stacji... Ponieważ życie jest procesem także i zgoda na nie jest procesem. Nie można zgodzić się na życie tylko raz, choć z pewnością ta pierwotna decyzja ma znaczenie fundamentalne. Zgodę na życie trzeba nieustannie podejmować, ponieważ wciąż stajemy w nowych, nie przewidzianych sytuacjach, które domagają się odpowiedzi. Początkiem akceptacji życia jest akceptacja siebie dokonująca się w odpowiedzi na przyjęcie miłości Boga ( także tej okazywanej nam przez ludzi), pełna zgoda na życie wyraża się w poddaniu się Jego prowadzeniu, w ciągłym uzgadnianiu naszej woli z Jego wolą. Tak rozumiana akceptacja życia jest równoznaczna z głębokim nawróceniem dokonującym się we wszystkich płaszczyznach życia. Słowo ,, nawrócenie''bywa obciążone pewnym zabarwieniem negatywnym, kojarzy się z ,,worem pokutnym'' i ,,włosienicą'' tymczasem jest ono przede wszystkim ciągłym zwracaniem się ku Jezusowi podejmowanym w odpowiedzi na Jego miłość. Owocuje ono postępującą harmonią wewnętrzną człowieka. Wkroczenie na tak rozumianą drogę akceptacji życia sprawia, że stajemy się coraz bardziej ,,zjednoczeni wewnętrznie'', coraz bardziej zintegrowani. Przestają nami miotać uczucia gniewu, agresji, przestają nami rządzić tłumione kompleksy. Pokój i harmonia zaczynają się przejawiać w naszym działaniu. Już nie chwytamy się na oślep ,,byle czego'', powoli uczymy się odróżniać rzeczy ważne od mniej ważnych i wykonywać dokładnie to, co należy do nas - ani więcej ani mniej. Głęboka akceptacja życia wiąże się niewątpliwie z trudem, ale jest to trud twórczy, trud budowania ,,wewnętrznego człowieka'' uczącego się przyjmować miłość i żyjącego miłością. Zrozumiałe, że taka zgoda na życie jest bardziej ideałem niż stanem faktycznym ale... czy nie warto do niej dążyć? ,,Kto nie dąży do rzeczy niemożliwych nigdy ich nie osiągnie'' - mówi znana maksyma. Można dodać ,,...a na pewno nigdy się do nich nie zbliży''. Wspomnieliśmy już o tym, że zgoda na własne życie wymaga pewnej określonej postawy, którą najtrafniej można chyba określić słowami św Ignacego Loyoli: ,,chcę i pragnę". Swoje życie można przyjąć tylko wtedy, jeśli się tego naprawdę chce, tzn. chce się poznać prawdę o sobie, chce się wyzwolić z życiowych iluzji i jest się gotowym na trud z którym się to wiąże. Jeśli w przyjmowaniu życia nie ma pewnego rodzaju determinacji, nie będziemy się cieszyć szczęściem w najgłębszym rozumieniu tego słowa a najwyżej jego namiastką. Zgoda na życie domaga się wiary rozumianej jako ,,zawierzenie Bogu'' i będącej nie jednorazowym aktem ale życiową postawą. Ta wiara wyraża się w modlitwie, przede wszystkim w modlitwie błagalnej: upartej nieraz i natrętnej jak prośba natrętnego przyjaciela z Ewangelii ( por. Łk. 11, 5 - 8). Wiele rzeczy nie może zaistnieć w naszym życiu tylko dlatego, że nie mamy dość wiary, odwagi, wytrwałości i cierpliwości aby o nie prosić. Św. Jan od Krzyża mówi, że od Boga otrzymamy tyle, ile się od Niego spodziewamy. Jeśli niewiele się spodziewamy, niewiele też otrzymamy. Nie sposób powiedzieć o wszystkim, z czym wiąże się zgoda na życie.Zresztą nie ma chyba człowieka, który mógłby podać jakąś uniwersalną receptę- przecież życie przed każdym z nas stawia inne zadania. Można jednak pokusić się o podkreślenie kilku charakterystycznych momentów - o zaznaczenie kilku punktów na szlaku wiodącym ku pełnej akceptacji życia. Ćwiczenia na czas modlitwy 1. Bóg przywiązuje wielką wagę do naszych pragnień. Przeczytaj fragmenty Pisma Świętego, które o tym mówią (np. Ps.10,17; Iz.55,1; J 7,37; Ap. 22,17; Ap.21,6 ). Jakie są Twoje największe, życiowe pragnienia? Wypisz je. Co chciałbyś o nich powiedzieć Panu Bogu? O co Go prosić? 2. Przeczytaj fragmenty Ewangelii mówiące o modlitwie błagalnej (np. Mt,7,7 - 11; Łk, 11,5 - 13; Mk,6,24 - 30; Mk,11,20 - 26). Czy modliłeś się kiedyś o coś z wiarą? Jaka jest Twoja modlitwa prośby? Czy spełnia warunki ukazane przez Jezusa ( wiara, pojednanie z bliźnimi, wytrwałość, cierpliwość)? Co chciałbyś o niej powiedzieć Panu Bogu? Lucyna Słup - Józef Augustyn SJ "TRZECI POKÓJ" ,,Jesteśmy jak beczki bez dna tak długo, póki nie zrozumiemy, że mamy dno"- pisała Simone Weil (3). Niełatwo zrozumieć, że mamy dno. Jeszcze trudniej przyznać się do tego. Tymczasem - jeżeli zdecydujemy się na poważne potraktowanie swojego życia i podjęcie go w postawie zaufania Bogu, nasze ,,dno'' ujawnia się o wiele szybciej niż gdybyśmy tego nie zrobili. Zaczynamy dostrzegać prawdę o sobie. Wychodzą na jaw nasze grzechy, słabości, ograniczenia i lęki. Prędzej czy później okazuje się też, że istnieją w nas takie rzeczy, których wcale nie chcemy dotykać. Odkrywamy w sobie wiele zranień będących przyczyną naszych lęków i słabości. Do tych słabości nie chcemy się przyznawać nie tylko przed drugimi a przede wszystkim przed sobą samym. Dopiero próba otwarcia (chociażby przed drugim człowiekiem w rozmowie) pokazuje jak bardzo jesteśmy zamknięci, ile w nas wewnętrznych oporów i barier. ,,Zawartość'' naszego wnętrza jest więc bolesna. Buntujemy się przeciwko niej. Zgoda na życie domaga się więc dostrzeżenia tego, przeciwko czemu się buntujemy, domaga się odpowiedzi na pytanie: - przeciwko czemu naprawdę się buntuję? - co mnie boli? - gdzie jestem zraniony? - jak głęboko jestem zraniony? Aby móc dotrzeć do tego, co mnie najbardziej boli, gdzie jestem najgłębiej zraniony trzeba odkryć to, co umownie możemy nazwać ,,trzecim pomieszczeniem'', ,,trzecim pokojem''. Z pewnym uproszczeniem można powiedzieć, że nasze wnętrze składa się jakby z trzech pomieszczeń. Pierwsze pomieszczenie- to cała nasza sfera fizyczna, której doświadczamy dzięki zmysłom. Drugie - to świadomość, nie tylko rozum ale i cała sfera doznań uczuciowych. Trzecie pomieszczenie, trzeci pokój jest tym,co w nas nieświadome. Tam właśnie dokonuje się wiele procesów, do których nie mamy bezpośredniego dostępu przy pomocy naszej świadomości i woli. Jest to więc nasza podświadomość rozumiana w sensie bardzo szerokim, gdzie kształtują się i skąd wypływają nasze największe duchowe pragnienia a równocześnie największe duchowe zagrożenia. Jest to miejsce kształtowania się naszych wewnętrznych postaw wywierających ogromny wpływ na nasze zachowania. W ciągu życia "trzeci pokój" staje się śmietnikiem, do którego ,,wrzucamy'' to wszystko, co przeżywamy jako przykre, wstydliwe, złe, brzydkie, wszystko to, co nas demaskuje, co przynosi nam rozczarowanie. Jeżeli skrzywdziliśmy kogoś, jeżeli odtrącił nas ktoś, na którego miłości nam zależało, jeżeli zostaliśmy ośmieszeni i upokorzeni - to podświadomie nie chcemy o tym pamiętać. Pragniemy to ,,wymazać'' z pamięci przyjmując często postawę ,,to w ogóle nie miało miejsca''. Głęboko zakorzeniony nawyk tłumienia tego, co dla nas bolesne, nawyk wrzucania do "trzeciego pokoju" tego, co nas boli, co złe i wstydliwe wiąże się z wpojonym nam w dzieciństwie mechanizmem represji (tłumienia). Wielu rodziców i wychowawców pojmuje wychowanie dzieci przede wszystkim jako wpajanie represji uczuciowej. Głównym narzędziem takiego wychowania jest system nakazów i zakazów. Dziecko wychowywane w systemie nakazów i zakazów nie odkrywa sensu własnych postaw - odkrywa jedynie karę i nagrodę, a najlepszymi metodami wychowawczymi stają się "kij i marchweki". Mechanizm ten przypomina po części tresurę psa (czasami zresztą nie po części ale całkowicie) - ,,postąpisz źle - jesteś bity kijem, zrobisz coś dobrego - dostajesz marchwekę''. Metoda "kija i marchewki" odwołuje się do tego, co w człowieku pierwotne - a więc do lęku przed brakiem miłości, przed odrzuceniem. Dziecko wychowywane tą metodą od najwcześniejszych lat słyszy zakazy "Tego ci nie wolno" poparte groźbami "Jeżeli to zrobisz, zostaniesz odrzucone". Oczywiście groźba nie jest formułowana w ten sposób, czasem przybiera kształt "nieszkodliwych" stwierdzeń "Przyjdzie smok, (Baba Jaga) i cię zje!". Dla matki i ojca takie słowa są śmieszne, ale nikt nie wie, co przeżywa słabe i bezbronne niemowlę, w którym bardzo łatwo wzbudzić lęk przed odrzuceniem. Kara jest w wychowaniu dziecka rzeczą ważną, ale tylko wtedy, gdy ukazuje pewne negatywne skutki zachowań dziecka a nie wyraża emocjonalnego przyjęcia go lub odrzucenia przez rodziców ( wychowawców). Stawianie granic, nakazy, zakazy - to wszystko jest konieczne, nie wolno jednak dopuścić, by główną motywacją zachowania dziecka stało się jego przyjęcie lub odrzucenie."Jeśli zrobisz to - zostaniesz przyjęty", "Jeśli nie zrobisz - zostaniesz odrzucony". Człowiek, którego nauczono w dzieciństwie tłumienia uczuć, całymi latami, ba! dziesiątkami lat, wrzuca do "trzeciego pokoju" wiele bolesnych i wstydliwych doświadczeń. Głównym uczuciem, które najczęściej dławimy jest ból odrzucenia - rozczarowanie brakiem miłości a pierwszym owocem takiej represji emocjonalnej jest nieuświadamiana postawa wrogości i nienawiści najpierw wobec siebie samego. Tłumimy pewne uczucia, ponieważ one ukazują nam, że nie zasługujemy na miłość. Chyba najbardziej boimy się prawdy o naszej słabości. Gdzieś w środku żywimy przekonanie, że jeżeli drugi człowiek pozna mnie takim, jakim jestem naprawdę - odrzuci mnie. Tłumimy więc wszystko to, co rani, co sprawia ból, żeby drugim (a przede wszystkim samemu sobie) wydać się lepszym, piękniejszym. Zatrzaskujemy drzwi do "trzeciego pokoju". W razie wizyty przyjmujemy gości w dwóch pierwszych - posprzątanych, pięknie przybranych. Drzwi do trzeciego pokoju zamykamy na klucz, a na drzwiach wieszamy piękny plakat z napisem "Miłość", "Oddanie", "Wierność obowiązkom", czasem wręcz z wizerunkiem Pana Jezusa - i z hasłem "Po co grzebać w przeszłości - zaufałem przecież Panu Bogu". Drugiemu człowiekowi (i sobie) pokazujemy wciąż te piękniejsze, jaśniejsze strony naszego wnętrza. Podobnie zachowujemy się także w stosunku do Boga, choć być może na modlitwie czujemy, że On bardzo pragnąłby wejść do tego "trzeciego pokoju"... Z uporem maniaka bronimy tam wstępu. Istnienie "trzeciego pokoju" - a mówiąc dokładnie nasz opór przed otwarciem drzwi i przyznaniem się do tego życiowego śmietnika - ujawnia się jednak na zewnątrz w różnych formach nienawiści do siebie, do drugiego człowieka, do Boga. Smutek, agresja, depresja, nerwice, rozpacz... to bardzo częste przejawy stłumionych "pogrzebanych żywcem", negatywnych emocji. Niemal wszystkimi krokami człowieka zdławionego emocjonalnie kieruje poczucie niższości, poczucie winy, lęku, ciągłe zagrożenie będące w istocie obawą, że kolejny raz zostanę odrzucony, nie przyjęty. Aby naprawdę zgodzić się na życie musimy uznać, że ten "trzeci pokój istnieje", pokonać opór i otworzyć do niego drzwi. Inaczej mówiąc: musimy odrzucić złudzenia dotyczące siebie - swojej wyjątkowości, nadzwyczajności, posłannictwa itd. Aby się zgodzić na swoje życie trzeba sobie w pewnej chwili powiedzieć: ,,Skończ z udawaniem. Nie jesteś wyjątkowy i oryginalny. Jesteś chory, poraniony, zależny, ubogi, jesteś wariatem''. "Ty bowiem mówisz: ,,Jestem bogaty'' i ,,wzbogaciłem się''i ,,niczego mi nie potrzeba'', a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości i biedny, i ślepy, i nagi." (Ap 3,17). Zgoda na swoje życie rozpoczyna się wtedy, gdy mówimy: "Jestem ubogi, poraniony, jestem wariatem. To jest prawda o mnie i tej prawdzie nie mogę zaprzeczyć." Gdy zaczynamy dostrzegać swój wewnętrzny śmietnik, najczęściej chcemy zanegować jego istnienie lub usunąć go "Jak się tego pozbyć, co zrobić, żeby tego nie było." Tymczasem...w psychice niczego nie da się zniszczyć, wszystko można natomiast uzdrawiać i porządkować. Dlatego zgoda na życie wymaga rezygnacji z kreowania rzeczywistości emocjonalnej człowieka, ze stwarzania własnej psychiki. Na pewno myli się każdy, kto chce być ,,nowym człowiekiem'' nie licząc się z własną historią życia i głębią własnych zranień. Prawdziwa zgoda na życie domaga się przyjęcia głębi własnych zranień i zgody na własne zranienia. Jeżeli się na nie nie zgodzimy i nie przyjmiemy ich, nigdy nie zostaniemy uzdrowieni. Pokonanie oporu, otwarcie drzwi do "trzeciego pokoju" zobaczenie tego, co w nas naprawdę tkwi - to wszystko jest bardzo bolesne. I bywa, że jeśli się na to zdecydujemy, naszym pierwszym odruchem jest przerażenie a nawet wstręt. Nagromadzone latami śmieci strasznie cuchną... Bolą nas wspomnienia, skrzywdzenia, rany, które zadaliśmy innym, boli nas rzeczywistość własnej nędzy. Jednak otwarcie "trzeciego pokoju", czyli mówiąc inaczej "dostrzeżenie prawdy o sobie" jest konieczne, bo właśnie ta prawda stanowi fundament naszej zgody na życie. Sami nie jesteśmy zdolni przyjąć prawdy o sobie. W podróży do naszego wnętrza musi nam ktoś towarzyszyć - ktoś, kto delikatnie podprowadza pod nasze zamknięcia, pomaga nam otworzyć drzwi do "trzeciego pokoju", a wtedy, gdy jesteśmy przerażeni widokiem własnego wnętrza - mówi: słowem, a przede wszystkim swoją obecnością, że jesteśmy kochani i przyjmowani, że - paradoksalnie - jesteśmy kochani i przyjmowani właśnie dlatego, że jesteśmy tak bardzo poranieni. Ten ktoś dodaje nam odwagi, otuchy, wiary w to, że uzdrowienie naszych uczuć jest możliwe. Tym kimś jest sam Jezus prawdziwie i "do końca" nas kochający (który bardzo często towarzyszy nam poprzez przyjaciela, współmałżonka, spowiednika, kierownika duchowego). To światło Jego miłości prowadzi nas do odkrycia "trzeciego pokoju" - wszystkich złych, bolesnych, wstydliwych spraw, które zepchnęliśmy w podświadomość. To dzięki Jego mocy możemy tam wejść. To On - gdy odkrywamy nasze największe słabości zapewnia nas, że właśnie z powodu tych słabości jesteśmy szczególnie kochani. Nasz "trzeci pokój" przyciąga Go w sposób paradoksalny - "im kto jest słabszy i nędzniejszy, tym lepiej poddaje się działaniu tej Miłości wyniszczającej i przeobrażającej" - pisze św. Teresa od Dzieciątka Jezus w jednym z listów do swej siostry Marii (4). Dopiero wtedy, gdy odsłaniamy się do końca i dotykamy naszych najbardziej bolących miejsc, możliwe jest uzdrowienie. Rzecz ma się podobnie jak na przykład z poważnym złamaniem nogi. Jeśli noga ma się zrosnąć prawidłowo konieczna jest bolesna operacja, nie wystarczy przyklejenie plasterka na ranę. Odsłonięcie i uzdrowienie najbardziej bolących obszarów naszego ,,ja'' jest możliwe tylko wtedy, gdy przyjmiemy prawdę o miłości Jezusa, która w sposób szczególny skierowana jest ku wszystkim ,,źle się mającym''. Jezus nie przyszedł w pierwszym rzędzie do zdrowych i silnych a już na pewno nie do tych, którzy wystarczają sami sobie, ale do tych, którzy są "spragnieni i utrudzeni". On przyszedł szukać i zbawiać to, co zginęło. Jego misją było " wziąć na siebie nasze słabości i nosić nasze choroby.'' (por. Iz. 53,4). Ćwiczenia na czas modlitwy 1. Zastanów się, czy rzeczywiście chcesz poznać siebie, to co w Tobie chore, nie uzdrowione. Jeśli tak, wyraź Bogu szczerze swoje pragnienie. Jeśli nie jesteś jeszcze do tego gotowy, też Mu o tym powiedz. Jak sądzisz, co przeszkadza Ci w poznaniu prawdy o samym sobie? 2. Przypomnij sobie konkretną sytuację, w której Twoje słabości wyszły na jaw wobec innych ludzi. Jak się wtedy zachowywałeś? Czy możesz dostrzec tę zajadłą walkę, żeby wypaść lepiej niż wypadłeś, żeby udowodnić innym: ,,Ja taki nie jestem. Mylicie się. ''? 3. Jedyna droga do akceptacji siebie wiedzie przez uznanie i akceptację swoich słabości. Jaka jest twoja postawa względem twoich własnych słabości? Której z nich nie akceptujesz? Przeczytaj fragment z Ewangelii (Mt, 9,12 - 13). Jezus objawia się tu jako Ten, który kocha słabość i bezbronność człowieka. Czy przeczuwasz, że nieakceptacja Twoich słabości jest przejawem pychy? 3. Wyobraź sobie, że rozmawiasz z kimś drugim i dzielisz się z nim swoim doświadczeniem. Ten człowiek mówi Ci o sobie wszystko. Co najtrudniej byłoby Ci mu o sobie powiedzieć? Czego byś się najbardziej obawiał? Oczywiście desperackie otwieranie się przed drugim nie jest rzeczą dobrą. Jeśli ktoś powiedział coś o sobie drugiej osobie a później tego żałuje ( ,,jak ja mu teraz w oczy spojrzę'' ) z pewnością jest to wyraźny znak, że nie powienien mówić. Takie pełne determinacji otwieranie się przed drugim jest także pewną formą niezgody na swoje zamknięcie. 4. Znajdź kilka osób, które Cię drażnią. Zastanów się czy przyczyną Twojego stosunku do nich nie jest fakt, że przenosisz na nie swoje cechy charakteru, postawy, zranienia. Jakie? Lucyna Słup - Józef Augustyn SJ PRZYJĄĆ CAŁE ŻYCIE W jednym z dramatów Mrożka występuje dwóch uczonych zoologów - żyrafologów. Jeden jest specjalistą od uszu żyrafy, drugi od jej kopytek. Każdy z nich zna najdrobniejsze szczegóły swojego przedmiotu badań, potrafi określić wygląd, skład chemiczny, funkcje życiowe...Niestety, tylko uszu i kopytek. Gdzieś w tym wszystkim ginie cała żyrafa... Zgadzając się na życie nie można zgodzić się tylko na część życia, na ,,uszy i kopytka''. Trzeba przyjąć je całe - w jego złożoności i bogactwie. A ono składa się z wielu ,,poziomów"- życie biologiczne, uczuciowe,intelektualne, duchowe...życie małżeńskie, rodzinne, zawodowe itd, itd...Te wszystkie ,,poziomy" życia są ze sobą w sposób organiczny powiązane. Niezgoda w jednym wymiarze życia przejawia się w innym. Niezgoda (lub częściowa zgoda) na swój wygląd szybko ujawni się w sferze psychiki, niezgoda na własny poziom intelektualny będzie rzutować na życie zawodowe itd, itd. Nieakceptacja jakiegokolwiek wymiaru życia narusza zawsze naszą wewnętrzną równowagę. Jeżeli zasklepimy się w jednym z ,,poziomów " życia, nie pogodzeni ,,zafiksujemy się " na którymś z nich (ciele, psychice, intelekcie, seksie) koncentrujemy wtedy w tym punkcie całą naszą energię. Mówiąc językiem Mrożka widzimy tylko ,,uszy i kopytka " na dodatek często sądząc, że to ,,cała żyrafa''. Niezgoda na jeden przejaw życia staje się automatyczną niezgodą na całe życie. Aby zgodzić się na życie, trzeba więc zgodzić się na siebie: na swoje ciało, na swoje uczucia, na swój poziom umysłowy , na swoją ,,historię życia"...Trzeba również zgodzić się na swoje wielorakie ograniczenia: fizyczne(choroby , śmierć), intelektualne, emocjonalne,także na swoje granice moralne. Na te ograniczenia najtrudniej się nam zgodzić, tymczasem zgoda na swoje życie - to przede wszystkim zgoda na własne słabości. Zgodzić się na życie, to zgodzić się z ograniczeniami. Ograniczenia fizyczne są wpisane w nasze życie. To, czy się z nimi zgadzamy odsłania się dopiero wtedy, gdy odkryjemy jakieś trwałe dolegliwości, kiedy dotyka nas choroba. Jesteśmy także ograniczeni, jeśli chodzi o nasze emocje. Nie potrafimy sami z siebie dawać drugiemu ciepła, miłości. ądamy od drugich nieograniczonej, Boskiej miłości, podczas gdy ten drugi może nas kochać tylko miłością ograniczoną, taką na jaką go stać. Trzeba zgodzić się również na swoje granice duchowe,które wyrażają się chociażby w tym, że Bóg nie objawia się nam na rozkaz, tak jak byśmy chcieli, że On nie jest Bogiem naszych wyobrażeń. ,,Gdzieś był, gdy zakładałem ziemię? Powiedz jeżeli znasz mądrość.'' - odpowiada Bóg Hiobowi, który usiłuje przeniknąć zagadkę swojego cierpienia i tajemniczych Bożych planów (Hiob 38,4). Poznanie i uznanie naszych wielorakich ograniczeń jest bardzo ważne, gdyż w przeciwnym razie wciąż będziemy usiłowali je przekroczyć. Uczeń,którego stać tylko na trójki będzie uważał, że nauczyciele traktują go niesprawiedliwie, rodzice, którzy nie zaakceptowali swoich ograniczeń intelektualnych i społecznych będą żądali od dziecka,żeby było wyjątkowe, matka, której nie powiodła się kariera artystyczna będzie na siłę robiła artystkę ze swojej córki itp. Jeżeli nie przyjmiemy naszych granic emocjonalnych, będziemy żądali od innych akceptacji takiej, której nigdy nie będą nam w stanie dać. Jeśli nie zgodzimy się na swoje granice duchowe, ,,przykleimy się" do swojego doświadczenia Boga i nie będziemy zdolni rozstać się z nim. Postępimy dokładnie odwrotnie niż mówił wielki mistyk, św. Jan od Krzyża: ,,do Boga trzeba starać się iść przez to czego się nie zna''(5).Staniemy w miejscu i zatrzymamy proces dojrzewania relacji z Bogiem. Zgodzić się na całe życie - to także uznać jego dramatyzm, rozdarcie człowieka między dobrem a złem, uznać w opozycji do lansowanych obecnie sposobów zafałszowania tego rozdarcia. Pierwszym z nich jest nurt ,,totalnego pesymizmu"odsłaniający wizję całkowitej zagłady, wielkiego zagrożenia człowieka, poniekąd uzasadniona, bo dysponujemy dziś możliwością zupełnego zniszczenia życia na ziemi o czym świadczy chociażby Oświęcim, Hiroszima, Czarnobyl. Drugim - cały nurt ,,humanizmu", który próbuje przekonać człowieka,że życie już jest piękne a człowiek bardzo, bardzo dobry i nie trzeba się wiele wysilać, by na ziemi być szczęśliwym. Wystarczy tylko chcieć. Najbardziej jaskrawym przejawem tego nurtu jest obecnie New Age. Zgodzić się na całe życie to także zgodzić się na swoją śmierć. Nie tylko wtedy, gdy ma się 70 lat, także wtedy,gdy ma się lat ,,naście''. Jeśli ktoś nie umie myśleć o śmierci, nie umie też myśleć o życiu. Matka, która boi się śmierci nie wychowa dziecka do życia, ponieważ fakt śmierci jest elementem ludzkiego życia. Współczesne społeczeństwa konsumpcyjne dążą do wymazania faktu śmierci z codzienności, tymczasem akceptacja faktu śmierci stanowi podstawę społecznego ładu: ,,Szansa na utrzymanie trwałego pokoju kryje się w tym,w jaki sposób podchodzą do śmierci przywódcy różnych narodów, ludzie podejmujący ostateczne decyzje dotyczące wojny i pokoju między narodami.Gdybyśmy wszyscy uczynili zdecydowany wysiłek, żeby przemyśleć własną śmierć, rozpraszając w ten sposób nasze obawy związane z pojęciem śmierci i pomagając innym, by oswoili się z tymi myślami, może byłoby wokół nas mniej zniszczenia''- pisze Elisabeth Kubler- Ross lekarka amerykańska, która na podstawie rozmów z ludźmi nieuleczalnie chorymi przedstawiła pięć etapów przez jakie musi przejść człowiek dowiadujący się,że wkrótce umrze (6). Zgodzić się na całe życie to także zgodzić się na Boga, który daje nam takie kruche, ograniczone, pełne konfliktów istnienie. Jedynie zgoda na Niego, więcej- na Jego pierwszeństwo w naszym życiu sprawi, że to życie ma szansę stać się (a raczej wciąż stawać się) harmonijną całością. ,,Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko inne jest na swoim miejscu '' - mówi św. Augustyn. Jeżeli przyznamy Bogu pierwsze miejsce w naszym życiu i pozwolimy Mu na to, aby nas oczyszczał, nasze życie będzie się stawać coraz bardziej uporządkowane. Jeżeli na Jego miejscu postawimy kogokolwiek lub cokolwiek innego, jeżeli będziemy starać się budować życie wokół innej niż Bóg nadrzędnej wartości - poniesiemy klęskę. Własnym wysiłkiem nie zdołamy zintegrować wszystkich ,,poziomów życia ". i zawsze będziemy skazani na to,że - jeszcze raz przywołując Mrożka - ,,uszy i kopytka" nieodwołalnie przesłonią nam ,,całą żyrafę". Zgoda na życie przejawia się w postawie wdzięczności, o której Maria Braun- Gałkowska pisze, że w przeciwieństwie do rewanżu ,,niczego nie zamyka ale otwiera i wzbogaca"(7) - wdzięcznością ludziom i wdzięcznością Bogu. Codzienna, konkretna modlitwa dziękczynna stanowi najkrótszą i najprostszą drogę do zgody na swoje życie. Ćwiczenia na czas modlitwy: 1. Co jest Ci najtrudniej w sobie zaakceptować ( weź pod uwagę wygląd zewnętrzny, cechy charakteru, zdolności, pochodzenie itp)? Na jakie przejawy Twojego życia jest Ci się najtrudniej zgodzić? 2. Spróbuj wyobrazić sobie moment własnej śmierci. Jakie uczucia budzą się w Tobie w związku z tym obrazem? Czy boisz się czegoś? Czego? Co chciałbyś o swoim stosunku do śmierci powiedzieć Jezusowi? 3. Przypomnij sobie jakąś trudną sytuacje ze swojego życia. Zechciej dostrzec, że powodem Twoich trudności było to, że w taki czy inny sposób ,,zafiksowałeś'' się na swoim zdaniu, poglądzie na sprawę, osobę itp. Proś Boga o łaskę elastyczności i otwarcia. 4. Kto lub co zajmuje pierwsze miejsce w twoim życiu? 5. Jakie miejsce w Twojej modlitwie zajmuje modlitwa dziękczynienia? Czy dostrzegasz związek między swoją postawą nieakceptacji życia a brakiem takiej modlitwy? 5. Za co w dzisiejszym dniu chciałbyś podziękować Panu Bogu (uwaga: nie za co ,,powinieneś'' ale za co chciałbyś podziękować - to wielka różnica). Które z wydarzeń dzisiejszego dnia wzbudziło w Twoim sercu odczucie wdzięczności? Czy potrafisz już dziękować za rzeczy trudne? Lucyna Słup ZGODA NA CIERPIENIE ,, Wiara chrześcijańska uczy,że jeżeli w pewnej mierze podzielamy pokorę i cierpienie Chrystusa, będziemy mieli udział w Jego zwycięstwie nad śmiercią, a po śmierci posiądziemy nowe życie, w którym będziemy doskonałymi i najzupełniej szczęśliwymi istotami."- pisał wielki apologeta chrześcijaństwa angielski pisarz i filozof Clive Staples Lewis (8). Te teoretyczne rozważania Lewisa zilustrowało nieoczekiwanie samo życie. W wieku sześćdziesięciu lat ożenił się kobietą, którą bardzo kochał. Wkrótce po ślubie jego ukochana żona zmarła na raka. Przed śmiercią bardzo wiele cierpiała. W momencie jej śmierci wiara Lewisa rozpadła się jak domek z kart. Przedtem nie wątpił w miłość Boga, w oczyszczającą wartość cierpienia, w życie wieczne. W chwili, gdy cierpienie dotknęło jego samego, stracił tę pewność. ,,Czy Bóg jest miłującym ojcem dokonującym wiwisekcji?"- zapisał w swoim dzienniku. Nawet jeśli teoretycznie jesteśmy przekonani o wartości cierpienia, w praktyce najczęściej od niego uciekamy. I to niezależnie od tego czy jest ono przez nas zawinione czy też nie. Z pewnym uproszczeniem można powiedzieć, że w życiu istnieją dwa rodzaje cierpienia. Pierwszy rodzaj - to cierpienie, które w taki czy inny sposób stanowi konsekwencję naszego postępowania. Choć w tym wypadku związek między naszymi decyzjami a późniejszymi bolesnymi skutkami wydaje się jasny, to jednak niełatwo nam przyznać się do błędu. Ktoś, kto cierpi w nieszczęśliwym małżeństwie na ogół zapomina, że wyboru współmałżonka dokonał sam. Palacz zapadający na raka płuc także często nie chce uznać związku między swym nałogiem a chorobą. Jesteśmy odpowiedzialni za swoje postępowanie i nikt ani nic z nas tej odpowiedzialności nie zdejmie. Przyznanie się do błędu i przyjęcie cierpienia, będącego konsekwencją swych czynów może stanowić rodzaj pokuty (we właściwym sensie tego słowa) tzn. stać się podstawą przemiany własnej postawy a w konsekwencji często także przemiany bolesnych sytuacji. Bywa jednak w życiu takie cierpienie, którego sensu zupełnie nie rozumiemy. Co można powiedzieć komuś, kto na skutek czyjejś nieuwagi lub bezmyślności ulega ciężkiemu wypadkowi? Jak mówić o zgodzie na życie dzieciom osieroconym przez rodziców? Człowiekowi, którego bezpodstawnie usunięto z pracy odbierając tym samym jedyne źródło utrzymania nie tylko jemu ale i jego rodzinie? Aby zgodzić się na życie trzeba przyjąć także i takie pozornie bezsensowne cierpienie. Nie da się jednak tego uczynić bez Chrystusa. Gdy zawodzi racjonalne rozumowanie jedyną rzeczą do której można się odwołać, jest przykład Jego życia. Stary Testament wychowuje człowieka przede wszystkim do zrozumienia ogromnej siły Boga Jahwe panującego nad światem: ,,Pan króluje oblókł się w majestat, Pan przywdział potęgę i nią się przepasał: tak utwierdził świat, że się nie zachwieje''.( Ps. 93) Moc Boga Starego Testamentu skierowana jest przeciwko złu. Bóg - źródło wszelkiego dobra nie toleruje zła, nienawidzi go z całej swojej mocy. W obliczu zła moc Boża staje się gniewem Bożym i nie ma pokoju między Bogiem a złem. Zło musi zostać zniszczone przez Boga: ,, Pan po Twojej prawicy Zetrze królów w dniu swego gniewu. Będzie sądził narody, wzniesie stosy trupów, zetrze głowy jak ziemia szeroka.'' ( Ps. 110) Jezus Chrystus także objawia moc Boga. Jego Słowo niesie z sobą ogromną potęgę: zawiesza prawa natury, wiąże złe duchy, skłania ludzi do pozostawienia wszystkiego i pójścia za Nim. Moc Boża objawia się w cudach czynionych przez Jezusa, który ucisza burzę na morzu, chodzi po falach jeziora, rozmnaża chleb, uzdrawia chorych i wskrzesza umarłych. Obserwujący Go zaskoczeni ludzie pytają: ,, Skąd On ma tę moc? Czyż nie jest to cieśla z Nazaretu - syn Maryi i Józefa?''(por. Mk. 6,1). Potęga działania Chrystusa sprawia, że tłumy nie dają Mu chwili wytchnienia: ,,Znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo wielki tłum ludzi zebrał się przy Nim. Dlatego wszedł do łodzi i usiadł w niej (pozostając) na jeziorze, a cały lud stał na brzegu jeziora.''(Mk, 4,1) Moc Jezusa podobnie jak moc Boża w Starym Testamencie jest również skierowana przeciwko złu: Jezus wyrzuca złe duchy, leczy z chorób, które są same z siebie złe ( w Nowym Testamencie podobnie jak i w Starym choroba jest ściśle związana ze skutkami grzechu i działaniem szatana). Jezus nie chce jednak aby Jego czyny były rozgłaszane: ukrywa się, ucieka, objawia się jako łagodny , cichy , nie narzucający się, który ,,trzciny nadłamanej nie złamie i nie zgasi knota o nikłym płomyku.'' Jeszcze bardziej dziwne jest to, że posługując się tak wielką mocą , nie chce użyć jej we własnej obronie. Walczy ze złem, które uderza w innych ale nie broni się przed tym złem, które uderza w Niego samego. Pozwala się pojmać i zabrania uczniom występować czynnie w swojej obronie. Pozwala się lżyć, biczować i ukrzyżować: Pozbawia się Bożej mocy do tego stopnia, że w chwili śmierci rezygnuje z tego jedynego pocieszenia, którym mogłoby być doświadczenie obecności Ojca: ,,Boże mój, Boże mój czemuś Mnie opuścił!''(Mk. 15,34). W Jezusie Chrystusie odkrywamy tę cechę Boga o której Stary Testament nie mówił wyraźnie - Jego słabość. Słabość wynikającą z miłości do człowieka, z poszanowania ludzkiej wolności. W przeciwieństwie do Boga Starego Testamentu, który zawsze niszczy zło, Jezus zgadza się na to, aby zło w niego uderzyło, pozostaje wobec niego słaby i bezbronny. ,,Innych wybawiał a sam siebie wybawić nie może"- drwią z Niego przechodzący obok krzyża (por.Mk 15,30- 31) Zgoda na własne życie jest zgodą na cierpienie, na to, że zło może uderzyć w nas, że inni mogą nas zniszczyć. Nie można zabezpieczyć się przed tym, że nie zostanę skrzywdzony, że zło mnie nie dotknie. Jeżeli potrafimy obronić się przed nim w jednej sytuacji,w następnej już nie potrafimy. Jeżeli zaś zdołamy bronić się przed złem przez całe życie - na pewno nie obronimy się przed tym ostatecznym atakiem zła, którym jest śmierć. Śmierć jest jakby symbolem tego zła, które uderza w nas przez całe życie. Taka zgoda jest niemożliwa bez zjednoczenia z Chrystusem cierpiącym, dlatego najwyższą szkołę zgadzania się na własne życie stanowi kontemplacja męki i śmierci Jezusa. W swej istocie zgoda na życie - w rozumieniu chrześcijańskim - jest zgodą na to, aby się dać ukrzyżować. Bunt przeciwko życiu jest w najgłębszym sensie niezgodą na krzyż. Jezus dał się ukrzyżować, bo nie chciał przekazać dalej zła, którego doświadczył, pozwolił mu zatrzymać się na sobie. Cierpienie, które dotyka nas w życiu jest często skutkiem grzechu innych ale w naszych skrzywdzeniach zawarte jest równocześnie nasze powołanie do ich przyjęcia i podjęcia. Jesteśmy wezwani do tego, aby nie przekazywać dalej krzywd, których doświadczyliśmy, aby zatrzymać na sobie łańcuch zła. Zawsze będzie się to wiązało z bólem a często z taką bezsilnością, że pozostaje tylko w milczeniu adorować krzyż. Cierpienie przeżyte z Jezusem zawsze jest życiodajne:,,Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo,ale jeżeli obumrze przynosi plon obfity"(J,12 - 24). Przekonał się o tym Clive Stapples Lewis. Doświadczenie śmierci ukochanej żony ukazało mu fakt, że tak naprawdę o Bogu, o Jego drogach, którymi nas prowadzi nie można nic powiedzieć. W ten właśnie sposób doszedł do prawdziwej wiary. Ćwiczenia na czas modlitwy 1. Jaki jest Twój obraz mocy Boga? Czy nie oczekujesz, że w sytuacji konfliktowej Bóg stanie po Twojej stronie przeciwko drugiemu człowiekowi? Czy nie oczekujesz, że On pozwoli Ci zwyciężyć tych, którzy Cię niszczą? 2.Czy nie poddajesz się zwątpieniu, kiedy Bóg pozornie przegrywa na Twoich oczach, kiedy dostrzegasz triumf zła, które urąga Bogu? Czy nie gorszysz się, kiedy dostrzegasz słabość ludzi Kościoła? 3. Przypomnij sobie jakąś sytuację, w której potraktowano Cię niesprawiedliwie. Jaka była wówczas Twoja reakcja? Zauważ Twoje podnoszenie głosu, spieranie się, żeby obronić rzeczy nieraz wątpliwej wartości. To bronienie się bardzo zaciekłe, agresywne jest niezgodą na to, że zło może Cię dotknąć. 4. Przeanalizuj swoją postawę wobec słabych. Ponieważ nie przyjmujemy zła, które nas dotyka przekazujemy go innym, odpłacamy złem za zło. Próba dominowania nad innymi i pokazywanie im swojej wyższości jest to odreagowanie zła, którego nie przyjęliśmy, na które tak naprawdę nie zgodziliśmy się. Lucyna Słup SPOTYKAJĄC DRUGIEGO ,,Nie jest dobrze, aby człowiek był sam - powiedział w raju Bóg - uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc.''(por. Rdz. 2, 18). Zostaliśmy stworzeni do życia w relacji z drugimi, we wspólnocie. Nic więc dziwnego, że także i w naszej zgodzie na życie przejawia się ów relacyjny ,,wspólnotowy'' wymiar. To w oczach drugiego, kochającego nas człowieka odczytujemy potwierdzenie własnej wartości. Dzięki drugiemu także możemy odkryć prawdę o nas samych. Nieraz bywa to oczywiście bardzo bolesne - nie tylko ze względu na samą prawdę, także ze względu na sposób w jaki ktoś mi tę prawdę ukazuje. Moja zgoda na życie, która dokonuje się w dużej mierze dzięki drugiemu człowiekowi, na niego też wywiera wpływ. Gdy nie ma miłości do swojego życia , wówczas wszystko, co najświętsze można wykorzystać przeciwko drugiemu człowiekowi. Można cytować Pismo Święte, reguły zakonne, żeby upokorzyć drugiego. Na tym właśnie polega moralizowanie - na mówieniu prawdy bez miłości. Zgoda na swoje życie jest ,,warunkiem wstępnym'' kochania drugich. Rację miał Jezus, gdy miarą miłości bliźniego uczynił miłość siebie. ,,Miłuj bliźniego swego jak siebie samego...'' - nie więcej, nie mniej ale tak jak siebie. Jeżeli będziemy chcieć kochać z pominięciem tej zasady, ten drugi stanie się pewnego rodzaju ,,podpórką" - kimś, kogo obciążamy naszymi niezdrowymi pragnieniami uznania, akceptacji, podziwu lub ,,śmietnikiem'', do którego wrzucamy nasze żale, agresje i frustracje. Czymś, co odgrywa ogromną rolę w naszych relacjach z drugimi są uczucia- zarówno pozytywne jak i negatywne. Zwróćmy uwagę jak często mówimy o kimś ,,On jest sympatyczny" albo: ,,On jest denerwujący". W rzeczywistości ten ktoś nie jest ani sympatyczny ani denerwujący, tylko my odbieramy jego osobę pozytywnie lub negatywnie. To w nas istnieją emocje, które spotkanie z drugim tylko wyzwoliło. To, że ich sobie nie uświadamialiśmy o niczym nie świadczy. Naszymi emocjami rządzi ,,zasada góry lodowej". Jeżeli góra lodowa płynie po oceanie, widać tylko jej wierzchołek. Reszta jest ukryta pod wodą. Podobnie jest z ludzkimi uczuciami. Jesteśmy świadomi tylko ich niewielkiej części - reszta jest głęboko ukryta w ,,trzecim pokoju", w podświadomości. Sytuacje, w których dochodzi do wyzwolenia uczuć negatywnych, stanowią naszą wielką szansę. Dzięki nim nie tylko zdajemy sobie sprawę z istnienia tych uczuć ale możemy uczyć się panować nad nimi - nie tłumić lecz kontrolować je. Aby tak się stało trzeba nam najpierw zaakceptować swoje negatywne emocje, przyznać się do tego, że one istnieją i przyjąć je bez poczucia winy, ponieważ uczucia same w sobie nie są ani dobre ani złe. W konkretnej sytuacji trzeba więc uświadomić sobie ,,Jestem rozżalony ", ,,Jestem zdenerwowany" - i, co bardzo ważne, ,,Te uczucia ,,rodzą się'' ze mnie a nie z kogoś drugiego''. Jeżeli ten drugi ,,działa mi na nerwy'' to znaczy, że we mnie jest coś, co wywołuje taką reakcję. Trzeba więc spróbowac nabrać dystansu do tego, co przeżywam (uczucia nie są mną! ), a równocześnie pytać, co jest prawdziwym źródłem tego, że jestem rozżalony, zdenerwowany, rozczarowany... Próba sięgnięcia do źródeł z całą pewnością odkryje zranienia powstałe na skutek braku miłości. Jeśli więc chcemy ,,wychować'' nasze uczucia nie wystarczy tylko (choć to bardzo ważne) ,,nawiązać z nimi kontakt" - trzeba rany, z których te uczucia wypływają poddać pod uzdrowienie Jezusowi. Przecież jeśli chorujemy na zapalenie płuc, nie możemy poprzestać na zbijaniu gorączki, musimy leczyć chore płuca! Agresja, frustracje, żale najczęściej dochodzą do głosu w sytuacjach konfliktowych. W potocznym rozumieniu takie sytuacje są rzeczą złą. ,,I żeby nigdy nie było między wami konfliktów"- życzymy czasem młodym parom. Takie życzenia są nierealne - konflikty należą do rzeczywistości, są nieuniknione. Mogą doprowadzić do zniszczenia relacji albo do jej pogłębienia. Same w sobie nie są ani dobre ani złe. Zła może być kłótnia, która im towarzyszy (czyli niekontrolowany wybuch uczuć negatywnych), będąca najczęstszym sposobem ,,rozwiązywania" konfliktów. Pierwszym krokiem prowadzącym do rzeczywistego rozwiązania konfliktu jest dostrzeżenie go, nazwanie i przyjęcie - przez obie zaangażowane w konflikt strony. Drugim - uświadomienie sobie własnego stanu uczuciowego bez obciążania zań winą kogokolwiek (a więc to nie twoja wina, że ja jestem zdenerwowany, rozżalony itd) Trzecim - nazwanie dążeń jednej i drugiej strony przy założeniu, że zarówno ja jak i ty mam swoje racje ( inaczej mówiąc do rozmowy przystępuję z nastawieniem ,,Z pewnością nie całkiem się mylę ale na pewno nie mam całkowitej racji"). Nazwanie dążeń powinno być w miarę precyzyjne, bez ,,owijania w bawełnę" - a więc ,,O co ci naprawdę chodzi, kiedy się na mnie złościsz, unikasz mnie, czepiasz się rzeczy drugorzędnych?''. Dopiero po przejściu tych wstępnych etapów można wspólnie szukać rozwiązania (a raczej wielu możliwych rozwiązań), wybrać z nich jedno i wcielić je w życie na próbę. Jeśli się nie sprawdziło, warto wrócić do punktu, w którym szuka się nowego rozwiązania i znowu przyjąć je na próbę (9). W rozwiązywaniu konfliktów wielką rolę odgrywa modlitwa. Jest ona szczególnie ważna w przygotowaniu gruntu pod rozwiązanie konfliktu tzn. w uświadomieniu go sobie, a także w rozeznaniu tego, co przeżywamy, a przede wszystkim w pracy nad przemianą siebie. Niestety, gdy znajdziemy się w trudnej sytuacji najczęściej myślimy o tym, że to nie my, ale inni powinni się zmienić: ,,Sufi Bayazid opowiada o sobie samym: Za młodu byłem rewolucjonistą i moja modlitwa wyglądała tak: ,,Panie, daj mi siły, żeby zmienić świat". W miarę jak stawałem się dorosły i uświadomiłem sobie, że minęło mi pół życia, a nie zdołałem zmienić ani jednego człowieka, zmieniłem moją modlitwę i zacząłem mówić: ,,Panie, udziel mi łaski, by przemienić tych, którzy się ze mną kontaktują. Choćby tylko moją rodzinę i moich przyjaciół. Tym się zadowolę". Teraz, kiedy jestem stary i moje dni są policzone, zacząłem rozumieć, jaki byłem głupi. I moja jedyna modlitwa jest taka: ,,Panie, udziel mi łaski, bym sam się zmienił". Gdybym tak się modlił od początku, nie zmarnowałbym życia. (10) Rozwiązanie konfliktu rodzi się zawsze w dialogu, ,,pośrodku drogi" między jedną a drugą racją. Dialog zawsze przemienia tych, którzy w nim uczestniczą ale nie zawsze w jednakowym stopniu. Mówiąc inaczej: zawsze można się ,,dogadać" ale nie zawsze jest to prawdziwe, głębokie porozumienie. Ono jest możliwe tylko wówczas, gdy każda ze stron na tyle na ile ją stać, otworzy się na Boga. Im mniej w nas wewnętrznych bloków i barier, tym łatwiej możemy ,,wykorzystać" łaskę, którą On daje. Nieprzypadkowo Jezus dając ,,nowe przykazanie" na pierwszym miejscu, przed miłością siebie i bliźniego, postawił miłość Boga. Prawdziwie spotkać można się tylko w Nim. Miłości koniecznej do dialogu nie da się ,,wykrzesać" z siebie na siłę. Można ją tylko otrzymać w darze. Ćwiczenia na czas modlitwy: 1. Jak zachowujesz się w momentach, gdy drugi człowiek mówi ci o tobie coś mało przyjemnego? Przyjrzyj się swoim mechanizmom obronnym, które ujawniają się w takich sytuacjach. Czy zdarza ci się zastanowić ,,A może on miał choć odrobinę racji?'' 2. Przypomnij sobie Twój ostatni konflikt z kimś. Jak go rozwiązałeś? Czego przez ten konflikt nauczyłeś się o sobie? Co chciałbyś o swoim podejściu do konfliktów powiedzieć Panu Bogu? Lucyna Słup IĆŚ, CIĄGLE IĆŚ "Iść, ciągle iś w stronę słońca, aż po horyzontu kres...'' - śpiewał kiedyś zespół ,,2+1''. Droga ku akceptacji własnego życia jest niewątpliwie drogą długą i prowadzącą ku wolności wewnętrznej - ,,w stronę słońca...'' Myliłby się jednak ktoś, kto sądzi,że ma ona kształt linii prostej - wystarczy na nią wejść, a dalej wszystko toczy się samo.Droga prowadząca do zgody na własne życie rozwija się ruchem spiralnym. Idąc nią napotykamy na ,,słoneczne polany" ale także i na ,,ciemne lasy ", które wydają się nie mieć końca, na sytuacje pozornie bez wyjścia. Mimo, że najchętniej byśmy je ominęli, to właśnie dzięki tym trudnym, kryzysowym sytuacjom dokonuje się w naszym życiu najwięcej. Kryzysy spotykające nas w życiu są rzeczą normalną i pełna zgoda na życie jest niemożliwa bez akceptacji tego faktu. Mimo potocznego, negatywnego zabarwienia słowa ,,kryzys", są one doświadczeniami pozytywnymi prowadzącymi do otwarcia nowych, życiowych horyzontów. Inaczej mówiąc kryzysy mogą stać się naszą wielką szansą na bardziej pogłębioną i pełniejszą zgodę na życie - pod warunkiem, że zostaną przyjęte i właściwie podjęte. Każdy kryzys- niezależnie od tego, jakich wartości, czy jakiej dziedziny życia dotyczy - charakteryzuje się pewną dynamiką (11). Rozpoczyna się w momencie gdy z ,,jasnej polany" - wkraczamy w ,,ciemny las'', gdy ,,wali się nam świat'', gdy to, co dotychczas znane staje się obce. Jesteśmy zaskoczeni, często przerażeni nową sytuacją, nie umiemy się w niej odnaleźć. Zawodzą nasze sprawdzone metody, sposoby reagowania - czujemy się jak w pułapce. Już w tym momencie stajemy przed wyborem. Możemy - odwołując się do utrwalonych sposobów reagowania próbować cofnąć się do sytuacji sprzed kryzysu albo zaakceptować fakt zupełnych ciemności i starać się wytrwać. Tylko drugi sposób zachowania się gwarantuje nam przejście przez tę fazę kryzysu, tzw. fazę zagubienia. Jeżeli go wybierzemy, wkrótce okaże się, że ciemność staje się jeszcze większa.W tej następnej fazie kryzysu - fazie dezorientacji negujemy dotychczasowe wartości i sposoby postępowania,gdyż boleśnie doświadczamy, że one się nie sprawdziły. Często kwestionujemy wszystko, czym żyliśmy do tej pory. Tu także możemy się cofnąć lub... przeczekać akceptując dezorientację w czujny, ,,nasłuchujący''sposób i starać się odnaleźć drogę, która z ciemności wyprowadzi nas ku światłu.W ten sposób wchodzimy w fazę trzecią,gdzie najważniejsze staje się odczytanie, rozeznanie tego,co mamy czynić. Rozeznanie i wybór odpowiedniego sposobu zachowania się w sytuacji kryzysowej wiąże się zawsze z walką wewnętrzną, z trudem, z cierpieniem. Poznawanie prawdy o sobie, zrywanie z dotychczasowym sposobem myślenia i reagowania, szukanie nowej drogi - to wszystko nas bardzo boli. Na każdym etapie kryzysu mamy ochotę się wycofać, ale tylko przejście przez wszystkie jego fazy pozwoli nam w procesie akceptacji życia posunąć się o krok dalej. Jaden kryzys nie jest przegrany, jeżeli podejmujemy go z Chrystusem, który nas umacnia i pomaga wybrać właściwą drogę. Zaufanie Jego prowadzeniu na każdym etapie kryzysu, odczytywanie tego, czego On od nas oczekuje sprawia, że nasze życie staje się coraz bardziej zgodne z Jego wolą. Na podstawie przyjmowania sytuacji kryzysowych widać wyraźnie, że zgoda na własne życie nie ma nic wspólnego z biernością i cierpiętnictwem ale jest twórczym szukaniem Prawdy. Odnalezienie właściwej drogi i wejście na nią sprawi, że ciemność zacznie się przerzedzać. Wyjdziemy znowu na ,,słoneczną polanę''. Otworzą się przed nami nowe perspektywy, nowe możliwości działania. Podejmiemy życie na nowo w nowej sytuacji. Będziemy czuć się dobrze, swojsko, bezpiecznie- aż do następnego kryzysu... Droga akceptacji życia nigdy się nie kończy i prawdziwym nieszczęściem byłoby stwierdzenie, że już doszliśmy do celu. Wprawdzie z biegiem lat ,,słoneczne polany" kuszą nas coraz bardziej ale tym mocniejsze powinno być nasze wewnętrzne pragnienie, aby iść dalej, aby nie ustawać w dążeniu, w wysiłku, w trudzie... W trudzie poznawania siebie,przemiany swoich postaw i w trudzie ufania na nowo w każdej sytuacji, w trudzie poddawania się Bożemu prowadzeniu. I właściwie nie jest ważne, czy coś osiągnęliśmy. ,,Naszym powołaniem jest nie tyle doskonałość, co rozwój'' - pisze John Powell (12). Faust, bohater słynnego poematu Goethego na pewno nie był człowiekiem pobożnym w potocznym rozumieniu tego słowa. Nie prowadził cnotliwego życia - uwiódł i porzucił zakochaną w nim Małgorzatę. Nie mówiąc o tym,że zawarł pakt z piekłem chcąc przeżyć życie jeszcze raz. Tym,co go ożywiało było dążenie do prawdy. Ono skłoniło go do tego, by oddać swą duszę za eliksir młodości...Ono wreszcie pozwoliło mu odnaleźć sens życia w czynieniu dobra. Dlatego w chwili śmierci Faust zostaje uratowany. egnając się z życiem słyszy słowa aniołów: ,,Kto wiecznie dążąc trudzi się, tego wybawić możem"(13) Ćwiczenia na czas modlitwy: 1. Jak zachowujesz się w sytuacjach kryzysowych? Czy czujesz w sobie powiew nadziei czy ogarnia Cię beznadziejność? Jakie Twoje reakcje o tym świadczą? 2. Przypomnij sobie jakąś sytuację kryzysową ze swojego życia. Jak się w niej zachowywałeś? Przypomnij sobie swoje sposoby reagowania w poszczególnych ,,fazach kryzysu''. Które z nich Cię wewnętrznie zamykały, które prowadziły ku większej wolności? Co chciałbyś o przeżytym kryzysie powiedzieć Panu Bogu? 3. Czy sytuacja kryzysowa była przedmiotem Twojej modlitwy, Twojej walki wewnętrznej? Czy podjąłeś ją w rozmowie ze spowiednikiem, na rekolekcjach? 4.Opis ,,pełnej zbroi Bożej'' ( por. Ef. 6,10 - 19) ukazuje niezbędne ,,wyposażenie'' chrześcijanina na czas kryzysu. Jak w Twoim życiu wygląda to wyposażenie? Czego Ci brak? Co chciałbyś o swojej ,,zbroi'' powiedzieć Panu Bogu. Lucyna Słup OTWARCIE NA DUCHA ŚWIETEGO W cytowanej kilkakrotnie książce ,,Jak kochać i być kochanym", John Powell pisze: ,,Niemal wszystkie podziały i ludziom przypinane etykietki nie mają sensu. Przypuszczam, iż tylko jeden podział jest zasadny: na ludzi ,,rozwijających się " i ,,trwających w zastoju".Jest to więc podział na ,,otwartych'' i zamkniętych". Pierwsi korzystają z pedagogiki bólu i wykazują chęć wewnętrznych zmian...Ci drudzy...po prostu nie przyjmują tych lekcji bólu. Szukają spokojnej, narkotycznej egzystencji i bezużytecznego spokoju...Umrą nie przeżywszy życia naprawdę.''(14). Jeżeli szukać jakiegoś wyrażenia pozwalającego w najbardziej skondensowanej formie zamknąć wszystkie warunki konieczne do tego, aby wciąż na nowo podejmować proces zgody na siebie i swoje życie, to wyrażeniem tym byłaby proponowana przez Powella ,,otwartość".Własne życie przyjmie naprawdę człowiek otwarty albo,inaczej mówiąc, twórczy. Twórczość człowieka wyraża się w różnych dziedzinach życia: w literaturze, sztuce, muzyce, polityce, gospodarce...Jednak wielka twórczość zewnętrzna ma tak naprawdę sens o tyle, o ile wyraża twórczość wewnętrzną- w przeciwnym wypadku staje się pustym aktywizmem, ucieczką od własnych problemów. Najważniejszym polem twórczości człowieka jest zawsze jego własne życie. To w twórczej postawie wobec życia zamyka się to, co na wstępie określiliśmy jako warunki jego pełnej akceptacji: wielkie pragnienie, odwaga w przełamywaniu schematów, energia, wytrwałość, roztropność... Świadome podjęcie życia domaga się od nas postawy twórczej realizowanej przede wszystkim w dziedzinie duchowej. Prawdą jest, że ludzie są bardziej i mniej twórczy z natury ale droga twórczej akceptacji swojego życia stoi otworem przed każdym. Trafnie ilustruje to biblijna przypowieść o talentach ( Mt, 25, 14 - 30). Wybierający się w drogę pan zwołuje swoje sługi i przekazuje im swój majątek. Każdego ze sług obdarza według swego upodobania - jednemu daje pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden. Po powrocie rozlicza się z nimi. I okazuje się, że jego uznanie zyskuje zarówno ten sługa, który otrzymał pięć talentów jak i ten, który otrzymał dwa talenty gdyż obaj ,,puścili je w obieg'' i podwoili otrzymaną sumę. Obaj zostają jednakowo wynagrodzeni. Kara spotyka trzeciego sługę, który ,,poszedł i rozkopawszy ziemię ukrył pieniądze swego pana''( charakterystyczne, że uczynił to ze strachu przed nim!). ,,Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma zabiorą nawet to, co ma.'' - kończy przypowieść Ewangelista ilustrując tym samym zasadę współpracy z Bogiem do której jesteśmy wzywani wszyscy, niezależnie od liczby i rodzaju talentów, które otrzymaliśmy. Tymi, którzy najbardziej twórczo podjęli swoje życie byli święci.Potrafili ,,wykorzystać "wszystkie swoje ,,talenty"- zdolności lub ich brak, wysokie i niskie urodzenie, majątek i biedę, zdrowie i chorobę. Francuska mistyczka i stygmatyczka Marta Robin, której proces beatyfikacyjny został niedawno rozpoczęty, od młodości była całkowicie sparaliżowana, później także niewidoma. Przez wiele lat nie jadła i nie piła żyjąc tylko Eucharystią. Nigdy nie opuszczała swojego pokoju a stała się założycielką licznych wspólnot (,,ognisk miłości"). Była prostą, niewykształconą kobietą a cała Francja udawała się do niej po kierownictwo duchowe. Siłą Marty była twórcza akceptacja cierpienia przeżywanego w wielkim zjednoczeniu z Jezusem. W każdym tygodniu uczestniczyła w sposób mistyczny w Męce Pańskiej: ,,Cała moja istota przyjmuje cierpienie - wyznawała Marta - z jeszcze większym poświęceniem, z coraz to większą miłością, z o wiele większym zaufaniem, większą Bożą obojętnością, większym wyrzeczeniem w stosunku do wszystkiego...Być chorym oznacza być skazanym na upokorzenia, na umartwienia, na niedolę; jednakże te upokorzenia, umartwienia i niedole zamienione są w płonące lampy dla duszy, która chce kochać Boga...''(15) Twórcza postawa wobec swojego życia jest darem Bożym. Płynie ze zjednoczenia z Chrystusem, jest owocem działania Ducha Świętego w sercach ludzkich. Nieprzypadkowo ,,twórczość'' została w naszych rozważaniach skojarzona z postawą ,,otwartości''. Im bardziej otwieramy się na Ducha Świętego, tym jesteśmy bardziej twórczy. To Duch Święty daje nam siłę do ciągłego szukania woli Boga, wlewa w nasze serca zapał i siłę, wyzwala nas z naszych ograniczeń. Poddając się Jemu uzyskujemy coraz większą prostotę serca. Szczególnym źródłem twórczej mocy jest Eucharystia, w której jednoczymy się z całą Trójcą Świętą. Jednak owoc Eucharystii - przemiana naszego życia w kierunku stawania się ,,Eucharystią'' czyli ofiarą dla innych - niemożliwy jest bez naszego wewnętrznego zaangażowania zmierzającego do życia Eucharystią na co dzień. Ćwiczenia na czas modlitwy: 1. Przywołując na myśl jakąś konkretną sytuację z życia rodzinnego lub z pracy spróbuj dostrzec schematyzm w Twoim sposobie myślenia o sytuacjach, o innych ludziach. Czy dostrzegasz, że wpływa on na Twój sposób reagowania, na Twoje sądy o innych ludziach i kontakty z nimi? Skonfrontuj swoją postawę ze słowami św. Pawła ,,Odnawiajcie się Duchem w waszym myśleniu...''(Ef 4,23). 2. Jakie miejsce w Twojej pobożności zajmuje Duch Święty? 3. Przeczytaj fragment Biblii ,,życie według Ducha''(Rz, 8,1). Czy chciałbyś być prowadzonym przez Ducha Świętego w swoim życiu? Jeśli tak, proś Go o to teraz. Ponawiaj swoją prośbę każdego dnia. 4. Jakie miejsce w Twoim życiu zajmuje Eucharystia? Czy traktujesz ją tylko jako obrzęd czy jako źródło siły w podejmowaniu Twoich życiowych zadań? Józef Augustyn SJ ZAMIAST ZAKOŃCZENIA Zamiast podsumowania proponujemy modlitewne rozważenie sceny Zwiastowania. Nie została ona wybrana przypadkowo. W postawie Maryi jak w soczewce skupiają się wszystkie elementy twórczej zgody na życie: przyjęcie miłości Boga i zaufanie Mu, poddanie się Duchowi Świętemu, zgoda na cierpienie oraz twórcze szukanie odpowiedzi na pytania, które życie z sobą niesie. W szóstym miesiącu posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: "Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami."Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozrowienie lecz anioł rzekł do Niej: " Nie bój się Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego ojca Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca". Na to Maryja rzekła do anioła: "Jakże się to stanie skoro nie znam pożycia z mężem?" Anioł Jej odpowiedział: "Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego." Na to rzekła Maryja: "Oto Ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa". Wtedy odszedł od Niej anioł (Łk 1, 26-38). 1. Bądź pozdrowiona łaski pełna, Pan z Tobą. Błogosławiona jesteś między niewiastami. Pozdrowienie przekazane Maryi przez Anioła wskazuje na wyraźną i jednocześnie bardzo mocną podstawę zgody na nasze życie: Bóg jest życzliwy człowiekowi; Bóg darzy człowieka swoim pokojem, Bóg darzy go swoim dobrem. Każde działanie Boga w życiu człowieka jest dzieleniem się Stwórcy swoim własnym szczęściem ze swoim stworzeniem. Nasza wiara w życzliwość Boga jest fundamentem zgody na nasze życie. Bóg jest mi przychylny, Bóg jest po mojej stronie i właśnie dlatego mogę przyjąć moje życie. Jeżeli buntujemy się przeciwko życiu, to właśnie dlatego, iż nasz obraz Boga jest zafałszowany. W buncie przeciwko własnemu życiu jest zawsze ukryta wielka podejrzliwość wobec Boga. Buntując się posądzamy Boga, iż jest przeciwko nam. Bardzo często wolę Pana Boga odbieramy jako nieuchornne fatum, jako tragiczny los, którego celem jest utrudnić, czy wręcz zniszczyć ludzkie szczęście na ziemi. Pojęcie woli Bożej kojarzy się nam najczęściej wyłącznie ze zgodą na kataklizmy, cierpienia, ból, śmierć. Pozdrowienie Maryji przekonuje nas, iż wolą Boga dla nas jest Jego łaskawość, życzliwość, Jego miłość. Bądź pozdrowiona pełna łaski, Pan z Tobą - taką Dobrą Nowiną Pan Bóg obdarza nie tylko Maryję, ale każdego człowieka, który pojawia się na ziemi, niezależnie od jego osobistego doświadczenia miłości ludzkiej. Zranienie w ludzkiej miłości, choć może być doświadczane boleśnie i może (szczególnie na początku doświadczenia duchowego) utrudniać pełne otwarcie się na miłość Boga, to jednak nie przekreśla przyjęcia tej miłości, a tym samym pełnej zgody na własne życie. Znamienne jest, iż Maryja słysząc pozdrowienie anioła zmieszała się na te słowa. Dla Maryi Dobra Nowina o nieskończonej życzliwości Boga człowiekowi była doświadczeniem zaskakującym, budzącym zdziwienie i zmieszanie. Jeżeli człowiek przestaje się dziwić miłości Boga, Jego nieskończonej życzliwości, znaczy to, iż jej jeszcze w pełni nie rozumie. Zdziwienie, zaskoczenie, a nawet "zaszokowanie" miłością Boga należy do istoty naszej wiary. Jeżeli uważamy, że miłość Boga jest "rzeczywistością oczywistą", która nam się należy, znaczy to, iż jeszcze jej w pełni nie doświadczyliśmy i tak naprawdę jeszcze nie wiemy, co to znaczy kochać Boga i co oznacza być przez Niego kochanym. 2. Ewangelista Łukasz wspomina, iż Maryja rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Innym razem stwierdzi, iż nosiła w sercu słowa Jezusa, także wówczas (a może szczególnie wówczas), kiedy ich nie rozumiała. Doświadczenie miłości Boga, Jego życzliwości domaga się od człowieka rozważania, "noszenia jej w sercu". Przeczucie głębi, niezwykłości Dobrej Nowiny wymaga od nas wielkiego modlitewnego zaangażowania. Zgoda na własne życie domaga się przedłużonej, wytrwałej modlitwy, domaga się medytacji. Jeżeli buntujemy się przeciwko życiu, to także dlatego, że nie wsłuchujemy się w działanie Boga w historii naszego życia, w Jego "błogosławieństwa", ale jedynie w nasze życiowe "przekleństwa". Każdy z nas staje się tym, co kontempluje. Jeżeli rozważamy, "kontemplujemy" wyłącznie życiowe niepowodzenia, klęski, upadki, skrzywdzenia, to nasze życie staje się gorzkie, czarne i smutne. Nie chce nam się żyć. Zachowujemy w sercu nasze przekleństwa, jako największe życiowe "skarby". Ewangelia zawsze przekracza człowieka i jego możliwości rozumienia. Jeżeli dla Maryji z jej czystym i niepokalanym sercem nie było od razu jasne i oczywiste pozdrowienie anielskie, to o ileż trudnej nam jest odkryć jego sens z całym naszym uwikłaniem w namiętności zaciemniające nam widzenie. Ale w naszej niemożności pojmowania Tajemnicy Boga zostajemy uspokojeni. Słyszymy bowiem: Nie bój się Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. 3. Pozdrowienie anielskie, życzliwość Boga budzi nie tylko zachwyt i fascynację, ale także przestrach i lęk. Swoim wezwaniem: Nie bój się Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga, Maryja zostaje najpierw wezwana, aby dostrzegła swój niepokój oraz pokusę pójścia za nim. Człowiek może przezwyciężyć lęk tylko wówczas, kiedy go najpierw zauważy i zaakceptuje. Nieraz całe życie jesteśmy pogrążeni w lęku tylko dlatego, iż nie chcemy się do niego przyznać. Trzeba nieraz odwagi, aby dostrzec swoje zalęknienie, odkryć jego wielkość i uznać swoją bezradność wobec niego. Kiedy trwamy w parliżującym nas lęku, spokojny "trzeźwy" dialog z Bogiem, przyjęcie "Zwiastowania" jest nie możliwe. Zauważmy, iż Świat współczesny żyje w ciągłym zagrożeniu i lęku. Jakie wielkie poruszenie zrobiły słowa Jezusa przypomniane przez Jana Pawła II w dniu inauguracji jego pontyfikatu: Nie lękajcie się. Potrzebujemy takich słów, które mogłyby wlać nadzieję i odwagę w nasze struchlałe umysły i serca. Jest w nas wiele lęku. Unikamy odważnego spojrzenia na nasze życie, ponieważ obawiamy się, iż ocena naszego życia może wypaść blado i marnie. Spokojne dostrzeżenie naszych lęków jest jednak możliwe, ponieważ znaleźliśmy łaskę u Boga. Łaską Boga daje nam niezwykłą odwagę i światło dla rozeznania w prawdzie naszej lękowej sytuacji. Zgoda na własne życie wymaga bowiem zgody na własny lęk. Im jaśniej i odważniej widzimy nasze zastraszenie, tym mniej jest ono groźne. Niebezpiecznym jest zawsze lęk ukryty, zamaskowany, najczęściej pod pozorem "odważnej agresji". Działanie w lęku, którego nie jest się świadomym, jest zwykle pełne okrucieństwa, zarówno wobec siebie samego, jak również wobec innych. Lęk bowiem zawsze wiąże się z nienawiścią siebie samego i innych. Wszelkie zło pochodzi ze strachu i każdy gwał z niego się bierze. Osoba pozbawiona agresji jest osobą, która nie ma w sobie strachu. Gdy obawiasz się czegoś, stajesz się zły (Anthony de Mello SJ). Właśnie dlatego słyszymy wezwanie: nie bój się, znalezłaś(eś) łaskę u Boga. Boimy się nie tylko jednak siebie samych, ale boimy się także Boga. Zabrzmi to może nieprawdopodobnie, ale najbardziej boimy się bezinteresownej miłości Boga. Jesteśmy nieraz tak głęboko poranieni, skrzywdzeni, iż samo słuchanie o miłości (jakiejkolwiek miłości) może nam sprawiać ból. Czujemy się znacznie "lepiej", kiedy doświadczamy odruchów ludzkich niechęci czy wręcz nienawiść. To już dobrze znamy i z tym czujemy się "bezpieczenie". Jeżeli przyjmemy słowa skierowane do Maryji i do każdego z nas: Nie bój się, znlazłaś(eś) łaskę u Boga, mogą one dokonać w nas cudu: możemy otworzyć się na Jego miłość wbrew najgorszym naszym zaranieniom i doświadczeniom życiowym. Mówimy niekiedy: miłość jest możliwa. To stwierdzenie jest zbyt lękliwe, małoduszne. Trzeba raczej powiedzeć: Miłość jest faktem. Trzeba ją jedynie przyjąć i "już od zaraz", od "teraz" będzie ona naszym udziałem. 4. Z miłością wiąże się zaufanie i pełne oddanie siebie. Im większa miłość, tym większe zaufanie i oddanie. Miłość Boga do Maryji jest nieskończona, stąd też jego zaufanie i oddanie jest również bezgraniczne: Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca Dawida. Niezwykłość zaufanie Jahwe Maryji, prostej kobiecie z Nazaretu, wyraża się w tym, iż powierza jej swojego Syna. Maryja nie zawiodła zaufania Boga. Ale nie jest typowa sytuacja dla każego człowieka. Niezwykłość miłości Boga wyraża się jednak w tym, że On dalej ufa człowiekowi wbrew jego zdradom i niewiernościom, wbrew temu, iż nie przyjmuje on Jego miłości w tak prosty i pokorny sposób jak Maryja. Bóg jakby "wbrew sobie" ufa człowiekowi, iż przyjmie on w końcu Jego Syna. O bezgranicznym zaufania Boga człowiekowi wbrew jego niewierności bardzo pięknie opowiada nam przypowieść o przewrotnych rolnikach. Pewien człowiek założył winnicę, oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał na dłuższy czas. W odpowiedniej porze wysłał sługę do rolników, aby mu oddali jego część plonu. Lecz rolnicy obili go i odesłali z niczym. Ponownie posłał drugiego sługę. Lecz i tego obili, znieważyli i odesłali z niczym Posłał jeszcze trzeciego: tego również pobili do krwi i wyrzucili. Wówczas rzekł pan winnicy: co mam poczęć,. Poślę mojego syna ukochanego, chyba go uszanują. Lecz rolicy (...) wyrzuciwszy go z winnicy zabili" (Łk 20,9-15). Bóg ufa człowiekowi "wbrew wszelkiej ludzkiej logice". Na coraz większą zuchwałość rolników (pierwszego sługę tylko obili, drugiego obili i znieważyli, trzeciego pobili już do krwi) właściciel winnicy odpowiada coraz większym zaufaniem. W końcu posyła swego ukochanego syna. Bóg w swej nieskończonej miłości nie może zrezygnować z zaufania człowiekowi. Raczej pozwoli się zabić, ale swego zaufania nie odwoła. Jest to "logika nieskończonej miłości". Bóg widzi dalej i głębiej od człowieka. Ludzkie nadużycia zaufania Bożego stają się często przełomem w relacji człowieka z Bogiem. Dopiero bowiem wówczas, kiedy człowiek zrobi "coś potwornego", kiedy zejdzie na samo dno, kiedy głęboko pokrzywdzi siebie i innych, słowem - kiedy ukrzyżuje Syna Bożego, dopiero wówczas zaczyna rozumieć, iż bunt jest bezsensowny i że jest piekłem dla niego samego i dla jego najbliższych. Jak na krzyżu Jezusa "klęska Boga" stała się największym zwycięstwem, tak również i "nasze klęski" związane z nadużywaniem zaufania Bożego i z nadużywaniem naszej wolności bywają nierzadko początkiem naszego zmartwychwstania. Dotychczasowy bunt, szemranie przeciwko Bogu może nas nauczyć, iż piekło nie jest dziełem Boga, ale jest naszym własnym tworem. Człowiek sam sobie stwarza piekło swoim buntem. Bezgraniczne zaufanie Boga, które jest sednem Ewangelii, jest naszą wielką pociechą i nadzieją w naszym zbuntowaniu wobec życia. Jeżeli bowiem buntowaliśmy się przeciw własnemu życiu, jeżeli ulegliśmy depresji, agresji, jeżeli dotykaliśmy dna rozpaczy, to również to bolesne doświadczenie może być dla nas momentem przełomowym. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Podobnie jak do zbuntowanych rolników, Bóg wbrew wszystkiemu pośle Swojego Syna, powierzy Go nam podobnie jak powierzył Maryji. Słowa Zwiastowania: Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki ukazują nie tylko cel życia Maryji, ale także każdego z nas. Również naszym celem i sensem naszego życia jest zrodzenie Jezusa i uczynienie go Wielkim. 5. "Mój Chrystus", którego ofiaruje mi Ojciec, ma we mnie rosnąć. Maryja, jako Matka Jezusa, najlepiej rozumie to nasze życiowe zadanie. Trzeba nam więc z odwagą rozmawiać z Nią, pytać jej: Jakże się to stanie (...), jak to jest możliwe. Ona nauczy nas szukać odpowiedzi u Jej Syna. Każdy z nas w naszych wielorakich życiowych powołaniach ma prawo pytać, szukać, domagać się światła, zrozumienia. Pod wpływem lęku i niezrozumienia wkładamy bowiem nieraz na siebie, a nierzadko także i na innych ciężary nie do uniesienia. "Szlachetność" wielu naszych deklaracji i zapewnień zrodzonych w naszym zalęknieniu zostaje jednak szybko zdemaskowana przez owoce naszego codziennego życia. Oddanie, miłość, służba nie mogą być trwałe, jeżeli są budowane na lęku. W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą (1 J 4, 18). Nie możemy być wierni Bogu, ludziom i sobie opierając się na chorym poczuciu winy, lęku przed odrzuceniem, lęku przed karą itp. Wyjaśnianie wątpliwości, zadawanie pytań, obiektywizowanie naszych zmiennych uczuć i reakcji służy oczyszczeniu naszej motywacji z lęku. Bóg wyjaśniając Maryji jej trudność, w jaki sposób może Ona urodzić urodzi Syna bez pomocy mężczyzny, nie odwołuje się do refleksji intelektualnej nad prawami natury czy też do analizy emocjonalnej, ale wyłącznie do Swojej Boskiej mocy. Wyjaśnienie, które Jej daje zaprzecza wszelkim naturalnym prawom i ludzkiej logice: Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Próba wyjaśnienia wątpliwości duchowych: sensu życia, śmierci, sensu wiary - wyłącznie przez odwołanie się do studium intelektualnego lub analizy emocjonalnej jest wchodzeniem w ślepy zaułek. Życia i śmierci ludzkiej nie da się wyjaśnić i zrozumieć przez odwołanie się do rozumu i uczuć. Ostatecznym lekarstwem na wszelkie ludzkie wątpliwości, obawy, lęki, bunty jest odwołanie się do mocy Boga i wiara w nią. W mocy Bożej znajdują swoje wyjaśnienie i uspokojenie zarówno ludzkie serce jak i ludzki umysł. Wszelkie tłumaczenia, wyjaśnienia, jakie Bóg daje człowiekowi, nie są więc uśmierzaniem najpierw niepokojów emocjonalnych i intelektualnych, ale są przede wszystkim pełniejszym wezwaniem do powierzenia się mocy Bożej. 6. Maryja pyta, szuka, ale się nie buntuje. Z całym zaufaniem mówi do anioła: Oto ja Służebnica Pańska, niech mi się stanie według Twego słowa. Zgoda na własne życie jest w swej istocie zgodą na wolę Pana Boga, jest zgodą na bycie prowadzonym przez Niego. Zgoda na wolę Boga wprowadza jednak w nasze życie stan oczekiwania, pewnego "duchowego napięcia". Pan Bóg wzywając Maryję, aby stała się Matkę Syna Bożego, nie odsłonił jej bowiem od razu całej jej historii życia. Zapewnił ją jednak, iż będzie jej wiernie towarzyszył. Odtąd, za przyzwoleniem Maryji, Bóg wkracza w jej życie i często wzywa ją do zadań, których ona najczęściej nie będzie rozumiała do końca (por. Łk 2, 50). Brak zrozumienia nie jest jednak przyszkodą do zaufania. Wręcz przeciwnie, jest wezwaniem do niego. Zgodzić się na własne życie to nie znaczy zrozumieć je, czy też chcieć przewidzieć dokładnie wszystko, co w naszym życiu nas czeka. Zgoda na własne życie domaga się otwarcia się na wielkie "niespodzianki Pana Boga". W nich bowiem jest zawsze ukryta Jego życzliwość, miłość. Najtrudniejsze niespodzianki kryją Jego nieskończoną Miłość. Maryja nosi w sercu tę pewność życzliwości Boga i dlatego mówi z odwagą: Oto ja Służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa. Tę pewność nieskończonej życzliwości Boga Maryja miała nie tylko w chwili Zwiastowania, ale także wówczas, gdy szukała przez trzy dni swojego dwunastoletniego Syna lub też gdy towarzyszyła mu w Jego męce i śmierci. Aby zgodzić się na własne życie nie trzeba chcieć wszystkiego zrozumieć. W pewnym sensie trzeba nawet zrezygnować ze rozumienia. Zgoda na własne życie zaczyna się wtedy, gdy rodzi się w nas zaufanie do życia jako takiego, zaufanie budowane na wielkim zaufaniu do Boga, Dawcy życia. Życie ma sens dlatego, iż otrzymaliśmy je od Boga. Odkrycie Boga - Dawcy życia jest jednoczesnym odkryciem sensu i celu naszego życia. Zgoda na wolę Boga w naszym życiu, to nie tylko zgoda na cierpienie, o czym mówiliśmy w naszych rozważaniach. Zgoda na życie to także zgoda na piękno i radość życia. Maryja nie tylko cierpiała w swoim życiu. Doświadczyła także wielu pięknych i wszruszających chwil: urodzenie Syna, macierzyństwo, życie rodzinne w Nazaret, wychowywanie Jezusa, towarzyszenie Synowi w Jego życiu publiczny, radość ze zmartwychwstania. W życiu Maryi emocjonalne doświadczenie radość nie było jednak celem samym w sobie, ale darem Jej życia powierzonego Bogu. Maryja nie szuka radości dla niej samej, ale przyjmuje ją jako dar. Część I (1). John Powell SJ, Jak kochać i być kochanym. Przeł. Tomasz Smiatacz. WydawnictwoDiecezjalne. Pelplin 1990. s.17. (2). tamże, s.48. (3). zob. tamże. s 28 - 34. (4). (cyt za : ) J. Powell, Jak kochać...s.52. (5). John Powell, dz. cyt.,s. 25. (6). Susan Forward, Toksyczni rodzice, (7). Anthony de Mello, Minuta mądrości, Część II (1). Susan Forward, Toksyczni... (2). (3). Simone Weil, Myśli, (4). Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Dzieła, t.I., s. 701, (cyt. za:) (5). Św. Jan Krzyża, Droga na Górę Karmel, s. 283 (6). Eliza Kubler - Ross, Rozmowy o śmierci i umieraniu. Przeł. Irena Doleżal - Nowicka. IW PAX 1979, s. 21. (7). Maria Braun - Gałkowska, Psychologia domowa, s. 206. (8). Clive Stapples Lewis, O wierze i moralności, s. 82. (9). Schemat rozwiązania konflitu podaje Elżbieta Sujak, Pośrodku drogi, LIST, 1/93. (10). Anthony de Mello, Śpiew ptaka. Przeł. Henryk Pietras SJ. (11). Fazy kryzysu przedstawiono na podstawie konferencji O. Adama Schulza SJ. ( 12). J.W. Goethe, Faust, ( 13). John Powell, Jak kochać i być kochym, s. ( 14). Jean Guitton, Marta Robin, Mistyczka, wizjonerka, stygmatyczka. Przeł. Częstochowa 1990, s. 86, 87., Lucyna Słup CWICZENIE KOŃCOWE Na zakończenie naszych rozważań proponuję refleksję-zabawę. Spróbuj szczerze, przypominając sobie konkretne sytuacje odpowiedzieć na poniższe pytania: 1. Czy łatwo ulegasz zniechęceniu, przygnębieniu, depresji? 2. Czy inni często Cię denerwują? 3. Czy uważasz, że należy żyć w zgodzie ze wszystkimi niezależnie od tego ile by Cię to kosztowało? Czy chcesz być miły dla wszystkich? 4. Czy marzysz o osiągnięciu czegoś wielkiego, wspaniałego? 5. Czy w ogóle często marzysz? 6. Czy masz jakieś nałogi, z którymi bezskutecznie walczysz ( nie tylko alkohol czy papierosy ale także jedzenie, oglądanie TV itp.) 7. Czy jesteś nieśmiały? Łatwowierny, naiwny? 8. Czy uważasz, że inni Cię prześladują, że się na Ciebie ,,uwzięli''? 9. Czy masz tzw. ,,swoje zdanie''? Czy dużo Cię kosztuje, żeby z niego zrezygnować? 10. Czy często uważasz za swoje to, co inni uważają? 11. Czy lubisz rządzić? Czy cieszysz się, gdy inni spełniają Twoje polecenia? Czy masz tendencje do narzucania innym swojej woli? 12. Czy krytykujesz innych? Czy czujesz, że zrobiłbyś o wiele lepiej to, co oni robią? 13. Czy często czujesz się niedoceniony? Czy chciałbyś aby inni bardziej dostrzegali Twoje osiągnięcia? 14. Czy lubisz mówić o sobie - nie tylko o swoich sukcesach ale także np. o swoich chorobach, cierpieniach itp. 15. Czy boisz się nowych sytuacji, zadań? Czy boisz się ludzi? 16. Czy jesteś podejrzliwy? 17. Czy trudno znosisz samotność? Czy musisz mieć zawsze towarzystwo? 18. Czy wszystko co robisz, lubisz robić doskonale? 19. Czy lubisz pokpiwać z innych? 20. Czy samotność wydaje Ci się najpewniejszym schronieniem przed brutalnym światem? 21. Czy zabiegasz o sukcesy w pracy zawodowej? 22. Czy nie przywiązujesz nadmiernej wagi do pieniędzy i tzw. ,,standartu życiowego''? Jeśli na większość tych pytań z całym przekonaniem odpowiedziałeś "tak" znaczy to, że nie lubisz siebie albo lubisz w niewystarczającym stopniu, ale zawsze masz przed sobą szanę na lepsze życie.