ZAPROSZENIE DO SOCJOLOGII PETER L. BERGER Przełożył JANUSZ STAWIŃSKI WYDAWNICTWO NAUKOWE PWN WARSZAWA 1999 Tytuł oryginaiu Invitation to Sociology. A Humanistic Perspective Doubleday and Company, Inc., Garden City, New York Copyright © 1963 by Peter L. Berger All Rights Reserved Published by arrangement with Doubleday, a division of Bantam Doubleday Dell Publishing Group, Inc. Projekt okładki i stron tytułowych YAKUP EROL Redaktor ALINA KAPCIAK Redaktor techniczny TERESA SKRZY PKOWSKA © Copyright for the Polish edition by Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1988 ISBN 83-01-11824-5 Wydawnictwo Naukowe PWN SA 00-251 Warszawa, ul. Miodowa 10 tel.: (0-22) 695-43-21 faks: (0-22) 826-71-63 e-maili pwnC~pwn.com.pl http://www.pwn.com.pl SPIS RZECZY Przedmowa 7 I. Socjologia jako rozrywka indywidualna 11 II. Socjologia jako forma świadomości 32 III. Dygresja: alternacja i biografia (albo: jak przyswoić sobie prefabrykowaną przeszłość) 57 IV. Perspektywa socjologiczna - człowiek w społeczeństwie 68 V. Perspektywa socjologiczna - społeczeństwo w człowieku 91 VI. Perspektywa socjologiczna - społeczeństwo jako dramat 117 VII. Dygresja: makiawelizm socjologiczny i etyka (albo: jak mieć skrupuły i nadal oszukiwać) 142 VIII. Socjologia jako dyscyplina humanistyczna 153 Noty bibliograficzne 164 Uzupełnienia bibliograficzne 173 lodeks osób 179 Indeks pojęć 183 PRZEDMOWA Książka ta jest przeznaczona do czytania, nie do studiowania. Nie jest to podręcznik ani propozycja systemu teoretycznego. Jest to zaproszenie do wyprawy w dziedzinę intelektu, którą uważam za prawdziwie fascynującą i ważką. Gdy składa się takie zaproszenie, nieodzowne jest opisanie świata, który czytelnik ma odwiedzić; lecz jest takźe jasne, źe będzie on musiał wykroczyć poza tę książkę, jeśli zechce potraktować zaproszenie poważnie. Innymi słowy, książka adresowana jest do tych, którzy z takiego czy innego powodu zaczęli interesować się socjologią lub zadawać pytania jej dotyczące. Wśród nich, jak sądzę, znajdą się studenci, którym zabawny może się wydać pomysł poważnego zajęcia się socjologią, jak również bardziej dojrzali przedstawiciele owej cokolwiek mitycznej całości zwanej .,wykształconą publicznością". Przypuszczam także, że książka ta może zainteresować niektórych socjologów, chociaż powie im ona niewiele rzeczy, o których by jeszcze nie wiedzieli. Przypuszczam tak, ponieważ każdy z nas znajduje niejaką narcystyczną przyjemność w oglądaniu obrazu, który przedstawia nas samych. Skoro książka jest adresowana do dość szerokiego audytorium, unikałem, jak to jest tylko możliwe, posługiwania się 7 technicznym dialektem, który Równocześnie unikałem zniżani prZ że uważam to za samo przed si~ysporzył socjologom wątpliwej sławy. osobliwie nie chcę zapraszać d~ si~d0 poziomu czytelnika, głównie dlatego, których trzeba by się zniżać. ~ tej odpychające, lecz także dlatego, że rozrywek akademickich uzna ~y2~abawy ludzi, włączając studentów, do -a nie zaprasza się do turniejtJJ~ s~ am szczerze: wśród dostępnych dziś w domino. szaf Cjologię za rodzaj "królewskiej gry" Nieuchronnie przedsięwzi owego tych, którzy nie są zdolni do gry dzinie, którą się para. To także ~ Cie ~ Jeśli inni socjologowie sięgną tzeb ~kie odsłoni upodobania autora w dziez pewnością niektórych zirytuje bo ~ szczerze wyznać od razu na początku. wywodami, uznają, Że rzecz łeł0~ książkę (zwłaszcza w Ameryce), to pominięte. Wszystko, co mog~ U~ Tentacja, nie zgodzą się z niektórymi jej głównej tradycji, która ~,~,iedzi~ rzec lżane przez nich za ważne zostały niezachwianie w trwałą warto od ~ to to, że starałem się pozostać wierny ' Przedmiotem mojego szc~~ tej lasyków tej dyscypliny, oraz że wierzę socjologia religii. Zapewne ~ egói hradycji. ponieważ takie właśnie najłat~~'idÓ ego upodobania w całej dziedzinie jest 'w starałem się unikać wyróżniarl lel pCZnią to przykłady, których używam, ., czytelnika do wcale ~,ielkieg~a m t~ychodzą mi na myśl. Poza tym jednak przypadkiem zamieszkuję. ~ kry łej własnej specjalności. Chcę zaprosić ': W trakcie pisania tej ksiąg J~, nie zaś do jednej wioski, w której dzeniem tysięcy przypisów bą ski st drugie rozwiązanie, czując, Ź Z W ahąłem wobec wyboru między wprowa- ' postaci jakiegoś teutońskiego nie Bóle żadnego. Zdecydowałem się na to' wtedy, gdy idee nie są prz~~trak~~iele zyska się przez nadanie książce Nazwiska te omawiane są po dmi stu. W tekście nazwiska podawane są ':~ książki, gdzie czytelnik znajdz ~ow tem powszechnej zgody socjologów.; lektur. ro~~ w notach bibliograficznych na końcu:' We wszystkich moich d0 bież pewne sugestie dotyczące dalszych w wdzięczności wobec mojego ~i on tę książkę, przypuszczam, ~ aU ~~liach socjologicznych mam wielki długi! brwi. Ufam jednak, że nie uzrl e pr yciela, Carla Mayera. Gdyby przeczytał za parodię tej, którą zwykł ałby~i~ niektórych fragmentach zmarszczyłby;., z dalszych rozdziałów, utrzyrr~hrzek~dprezentowanej tu koncepcji socjologił:,` spisków. To samo rzec moż alg, szywać swoim studentom. W jednym, dyscypliny naukowej. Na koń a ode wszystkie światopoglądy są wynikiem lec pl,Aoglądach odnoszących się do każdej :gnę więc podziękować trzem osobom które współkonspirowały ze mną w licznych dyskusjach i sporach - Brigitte Berger, Hansfried Kellner i Thomasowi Luckmannowi. Dostrzegą one rezultaty tych poczynań w niejednym miejscu na stronach tej książki. P. L. 8. Hartford, Connecticut SOCJOLOG IA JAKO ROZRYWKA I N DYWI DUALNA O socjologach krąży bardzo niewiele dowcipów. Jest to dla nich frustrujące, zwłaszcza gdy porównują się ze swymi bardziej wyróżnianymi krewniakami, psychologami, którzy całkiem solidnie osadzili się w sektorze amerykańskiego humoru okupowanym niegdyś przez księży. Przedstawiony na przyjęciu psycholog natychmiast czuje się przedmiotem niemałej uwagi i peszącej wesołości. Socjolog w tych samych okolicznościach spotyka się zapewne z nie żywszą reakcją, niż gdyby został zapowiedziany jako agent ubezpieczeniowy. Aby ściągnąć na siebie uwagę, będzie musiał solidnie potrudzić się, tak jak wszyscy. Jest to irytujące i niesprawiedliwe, lecz może także być pouczające. Niedostatek dowcipów o socjologach wskazuje oczywiście na to, że nie są oni w tej samej mierze co psychologowie własnością potocznej wyobraźni. Prawdopodobnie jednak dowodzi także tego, że w wyobrażeniach, jakie ludzie o nich mają, istnieje pewna wieloznaczność. Przyjrzenie się bliżej niektórym z tych wyobrażeń może tedy stanowić dobry punkt wyjścia naszych rozważań. Jeśli zapytać studentów, dlaczego wybierają socjologię, często słyszy się odpowiedź: "Ponieważ lubię pracować z ludźmi". Jeśli pytać dalej, jak wyobrażają sobie swoją przyszłość zawodową, słyszy się często, że zamierza 11 ją pracowac w sterze socłameł. wypaame ao tego łeszcze powrocie. mne odpowiedzi są jeszcze bardziej mgliste i ogólnikowe, lecz wszystkie wskazują, iż pytany student wolałby mieć raczej do czynienia z ludźmi niż z rzeczami. Wymieniane w związku z tym zawody związane są z pracą działów personalnych, organizacją stosunków międzyludzkich w przemyśle, informacją, reklamą, organizacją środowisk lokalnych czy też ze świeckimi for-mami pracy religijnej. Występuje tu wspólne założenie, iż we wszystkich tych kierunkach działania można "zrobić coś dla ludzi", "pomóc ludziom", "wykonać pracę pożyteczną dla społeczeństwa". Obraz socjologa, jaki się stąd wyłania, można określić jako zsekularyzowaną wersję liberalnego protestanckiego pastora, stanowiącego, obok sekretarza YMCA, ogniwo łączące pomiędzy dobroczynnością sakralną i świecką. Socjologia pojmowana jest jako współczesna wariacja na klasyczny amerykański temat "pokrzepienia serc". Socjolog uważany jest za kogoś, kto zawodowo zajmuje się budującą moralnie pracą na rzecz jednostek i społeczeństwa w ogóle. Pewnego dnia zostanie napisana wielka amerykańska saga o okrutnym rozczarowaniu, jakie tego rodzaju nastawienie musi przynosić w większości wymienionych wyżej zawodów. Jest wstrząsający patos w losie tych miłośników ludu, którzy idą do pracy w dziale personalnym i zderzają się po raz pierwszy z ludzkimi realiami strajku, w którym muszą walczyć po jednej stronie ostro zarysowanej linii konfliktu, bądź tych, którzy podejmują działalność w sferze stosunków publicznych i odkrywają właśnie, co to znaczy, że oczekuje się od nich uprawiania tego, co eksperci na tym polu nazywają "inżynierią zgody", bądź tych, którzy idą do pracy w agendach społeczności lokalnych po to, by rozpocząć brutalną edukację z zakresu polityki spekulacji nieruchomościami. Nie jest jednak naszym zamiarem pozbawianie kogokolwiek niewinności. Interesuje nas w istocie szczególny obraz socjologa, obraz, który jest mętny i bałamutny. Jest oczywiście prawdą, że niekiedy zostają socjologami urodzeni skauci. Jest także prawdą, że życzliwość dla ludzi może być biograficznym punktem wyjścia studiów socjologicznych. Trzeba jednak zaznaczyć, że nieżyczliwość i mizantropia mogłyby im służyć równie dobrze. Przenikliwość socjologiczna przydaje się każdemu, kto zajmuje się działaniem w społeczeństwie. Jednakże działanie to nie musi być od razu humanitarne. Niektórzy amerykańscy socjologowie zatrudniani są dziś przez agencje rządowe zajmujące się planowaniem lepiej urządzonych społeczności. Inni amerykańscy socjologowie pracują w agencjach rządowych zajmujących się wymazywaniem z mapy społeczności wrogich narodów, jeśli i gdy tylko 12 taka konieczność się pojawi. Jakiekolwiek byłyby moralne uwikłania każdego z wymienionych typów działalności, nie ma powodu, dla którego interesujące badania socjologiczne nie mogłyby być prowadzone w ramach obydwu. Podobnie kryminologia, jako swoiste pole badawcze w sferze socjologii, dostarcza cennych informacji o procesach przestępczości we współczesnym społeczeństwie. Informacje te są tak samo cenne zarówno dla tych, którzy zwalczają przestępczość, jak i dla tych, którzy byliby zainteresowani w jej popieraniu. Fakt, że większość kryminologów zatrudniana jest przez policję, a nie przez gangsterów, można przypisywać etycznej postawie samych kryminologów, społecznej funkcji policji i zapewne brakowi naukowego wyrafinowania gangsterów. Nie ma to nic wspólnego z charakterem samej informacji. Mówiąc ogólnie "praca z ludźmi" może oznaczać wyciąganie ich ze slumsów bądź pakowanie ich do więzienia, wciskanie im propagandy lub grabienie im ich pieniędzy (legalnie bądź nielegalnie), staranie się o to, aby produkowali lepsze samochody bądź o to, aby byli lepszymi pilotami bombowców. A więc jako pewien obraz socjologa określenie to pozostawia sporo do życzenia, nawet jeśli może służyć przynajmniej do opisu pierwszego impulsu, na skutek którego pewni ludzie podejmują studia socjologiczne. Warto dodać kilka uwag w sprawie, ściśle związanego z powyższym, obrazu socjologa jako swego rodzaju teoretyka pracy socjalnej. W świetle rozwoju socjologii w Ameryce obraz ten jest zrozumiały. Co najmniej jeden z korzeni amerykańskiej socjologii trzeba widzieć w problemach pracowników socjalnych postawionych w obliczu bardzo trudnych kwestii związanych z wybuchem rewolucji przemysłowej - gwałtownego rozrostu miast i slumsów w ich obrębie, masowej imigracji, masowego przemieszczania się ludzi, zniszczenia tradycyjnych stylów życia i w konsekwencji dezorientacji jednostek ogarniętych tymi procesami. Ten rodzaj zagadnień pobudzał wielką socjologiczną pracę badawczą. I nadal dość często studenci socjologii przed dyplomem planują specjalizowanie się w teorii pracy socjalnej. W istocie jednak amerykańska służba socjalna pozostaje w rozwoju swej "teorii" znacznie bardziej pod wpływem psychologii niż socjologii. Bardzo prawdopodobne, iż fakt ten nie jest bez związku z tym, co zostało poprzednio powiedziane na temat różnic statusu socjologii i psychologii w wyobraźni masowej. Pracownicy służby socjalnej musieli toczyć przez długi czas zaciętą walkę, aby uznano ich za zawodowców i aby zdobyć prestiż, wpływy i (nie na końcu) płacę, jaką pociąga za sobą takie uznanie. Rozglądając się za "profesjonalnym" modelem do naśladowania, uznali, że 13 model psychiatryczny będzie najbardziej odpowiedni. Tak więc dzisiejsi pracownicy służb socjalnych przyjmują swoich "klientów" w biurach, przeprowadzają z nimi pięćdziesięciominutowe "wywiady kliniczne" protokołowane w czterech egzemplarzach i dyskutują na ich temat z całą hierarchią "przełożonych". Przejąwszy zewnętrzne akcesoria psychiatry, ' przejęli oczywiście także jego ideologię. Tak więc współczesna amerykańska "teoria" pracy socjalnej składa się głównie z okrojonej wersji psycho- '. analitycznej psychologii-swego rodzaju freudyzmu dla ubogich, służącego uzasadnieniu uroszczeń pracownika socjalnego do "naukowości" w pomaganiu ludziom. Nie interesuje nas tutaj rozważanie "naukowej" wartości tej sztucznej doktryny. Naszym zdaniem, ma ona nie tylko bardzo niewiele wspólnego z socjologią, ale ponadto jest naznaczona wyjątkową ślepotą na rzeczywistość społeczną. Utożsamienie socjologii z opieką społeczną rodzące się w umysłach wielu ludzi jest poniekąd oznaką "kulturalnego zacofania", datującego się z czasów, gdy jeszcze "preprofesjonalni" opiekunowie, społeczni zmagali się z nędzą raczej niż z libidynalną frustracją i czynili to bez pomocy dyktafonu. `' Nawet jednak gdyby amerykańska służba socjalna nie wskoczyła dó:~ pociągu popularnego psychologizmu, obraz socjologa jako teoretycznego; mentora pracownika socjalnego byłby zwodniczy. Opieka społeczna, bez względu na jej teoretyczne racjonalizacje, jest w społeczeństwie pewni praktyką. Socjologia nie jest praktyką, lecz próbą rozumienia. Z pewności rozumienie to może być użyteczne dla praktyka. Co do tego gotowi jesteśm twierdzić, że głębsza znajomość socjologii jest bardzo dla pracownik socjalnego pożyteczna, i że taka wiedza usuwałaby konieczność schodzeni przezeń za każdym razem w mitologiczne głębiny "podświadomości" prz' wyjaśnianiu kwestii, które zwykle są całkiem świadome, daleko prostsz' i naprawdę z natury społeczne. Socjologiczny wysiłek zrozumienia społ czeństwa nie ma jednak żadnych własności immanentnych, które wiodły koniecznie do tej lub jakiejkolwiek innej praktyki. Wiedza socjologicz '~ może być rekomendowana pracownikom socjalnym, lecz także kupco pielęgniarkom, wędrującym kapłanom i politykom - faktycznie każdem czyje cele zakładają manipulację ludźmi, bez względu na to, jaki kryje się tym zamiar i jakie jest tego moralne usprawiedliwienie. Taka koncepcja podejścia socjologicznego ukryta jest w klasyczny, twierdzeniu Maxa Webera, będącego jedną z najwybitniejszych post w historii socjologii, mówiącym, że socjologia jest "wolna od wartośc Ponieważ trzeba będzie do tego jeszcze wiele razy powracać, byłoby dob 14 teraz nieco rozwinąć ten pogląd. Z pewnością twierdzenie to nie oznacza, że socjolog nie ma lub nie powinien mieć żadnych wartości. W każdym razie jest właściwie niemożliwe, aby istota ludzka istniała w ogóle bez jakichkolwiek wartości, chociaż oczywiście można uznawać nadzwyczaj różnorodne wartości. Socjolog będzie na co dzień posiadał liczne wartości jako obywatel, jako osoba prywatna, jako członek grupy religijnej bądź adherent jakiegoś innego związku ludzi. Jednakże w granicach jego działalności jako socjologa istnieje tylko jedna fundamentalna wartość - naukowa uczciwość. Nawet tutaj oczywiście socjolog, jako istota ludzka, będzie musiał liczyć się ze swoimi przeświadczeniami, uczuciami i przesądami. Do jego intelektualnego treningu należy jednak to, iż stara się on je zrozumieć i kontrolować - jako nastawienia, które powinny być z jego pracy wyeliminowane tak dalece, jak to tylko możliwe. Nie trzeba dodawać, że nie zawsze jest to łatwe, lecz nie jest to niemożliwe. Socjolog stara się zrozumieć, jak się rzeczy mają. Może on żywić nadzieje lub obawy w związku z tym, co może odkryć, lecz stara się widzieć bez względu na swe nadzieje czy obawy. Tym, do czego socjologia dąży, jest tedy akt czystej percepcji, tak czystej, jak na to pozwalają ograniczone środki ludzkie. Nieco lepiej pozwoli to wyjaśnić pewna analogia. We wszelkich konfliktach politycznych czy militarnych korzystne jest przechwycenie informacji posiadanej przez wywiad strony przeciwnej. Lecz jest tak tylko dlatego, że dobry wywiad dostarcza nam informacji bezstronnej. Jeśli szpieg buduje swoje raporty pod kątem ideologii i ambicji swoich zwierzchników, jego meldunki są bezwartościowe nie tylko dla wroga, jeśli uda mu się je przechwycić, lecz także dla jego własnej strony. Stwierdzono kiedyś, że jedną ze słabości aparatu szpiegowskiego państw totalitarnych stanowi to, że szpiedzy meldują nie to, co ustalili, lecz to, co chcą usłyszeć ich zwierzchnicy. Całkiem oczywiste, iż jest to złe szpiegostwo. Dobry szpieg melduje to, co jest. A inni decydują, co należy w rezultacie jego informacji uczynić. Socjolog lent w bardzo podobnym sensie szpiegiem. Jego zadanie stanowi jak najściślejsze meldowanie o pewnym społecznym terenie. To inni - bądź on sam, lecz już nie w roli socjologa - będą musieli decydować, jakich Posunięć należy na tym terenie dokonać. Chcielibyśmy z naciskiem podkreślić, że stwierdzenie takie nie oznacza, iż socjolog nie ma obowiązku pytania o cele przyświęcające jego pracodawcom bądź o użytek, jaki uczynią z jego pracy. Nie jest to już jednak pytanie socjologiczne. Jest to zadawanie tych samych pytań, które każdy człowiek powinien sobie zadawać na temat swych działań w społeczeństwie. I znowu podobnie: 15 wiedza biologiczna może być użyta do leczenia bądź zabijania. Nie oznac to, że biolog jest zwolniony od odpowiedzialności za to, czemu służ Jednakże gdy zadaje sobie pytanie o swoją odpowiedzialność, nie jest to j pytanie biologiczne. Inny obraz socjologa, związany z dwoma już omawianymi, to obr reformatora społecznego. Ma on także korzenie historyczne, nie tyl w Ameryce, lecz i w Europie. Auguste Comte, dziewiętnastowieczny filoi' francuski, który wymyślił nazwę tej dyscypliny, uważał socjologię doktrynę postępu, zsekularyzowaną następczynię teologii jako królo '' nauk. Socjolog w tym ujęciu odgrywa wobec wszystkich nauk rolę arba L w kwestiach dobra powszechnego. Mniemanie to, nawet jeśli zostało oda z najbardziej fantastycznych uroszczeń, uwidoczniło się szczególnie sil', w rozwoju socjologii francuskiej. Miało ono jednak swoje reperkusje ta `~ w Ameryce, gdy u początków socjologii amerykańskiej pewni zaatlanty uczniowie Comte'a zupełnie poważnie proponowali w memorandum ' rektora Brown University podporządkowanie wszystkich wydziałów e uczelni wydziałowi socjologii. Dziś bardzo niewielu socjologów - pr dopodobnie żaden w tym kraju - pojmowałoby swą rolę w ten sposób . jednak z tej koncepcji przetrwało, skoro oczekuje się od socjolog, występowania z projektami reform w niezliczonych kwestiach społeczn Z punktu widzenia pewnych wartości (włączając niektóre podzielane pn autora tych słów) jest satysfakcjonujące, że wiedza socjologiczna d '`~ mogła w wielu przypadkach w poprawieniu położenia licznych grup ludz'' przez obnażanie szokujących moralnie warunków bądź przez usuw zbiorowych złudzeń, bądź też przez wykazywanie, że społecznie pożą rezultaty mogą być uzyskane w bardziej humanitarny sposób. Możrf' wskazać na przykład pewne zastosowanie wiedzy socjologicznej w ptak karnej krajów zachodnich. Można się także powołać na fakt uwzględn' wyników badań socjologicznych w orzeczeniu Sądu Najwyższego z roku w sprawie segregacji rasowej w szkołach państwowych. M wreszcie spojrzeć na zastosowania innych badań socjologicznych w pł waniu służącej człowiekowi przebudowy miast. Niewątpliwie socj,,, o pewnym stopniu moralnej i politycznej wrażliwości znajdzie w ,: przykładach powód do satysfakcji. Powtórzmy jednak raz jeszcze: d jest pamiętać, iż nie idzie tu o zrozumienie socjologiczne jako takie;;o pewne jego zastosowania. Nietrudno wyobrazić sobie, jak to rozumienie mogłoby zostać użyte z przeciwnymi intencjami. Tak socjologiczne poznanie dynamiki przesądów rasowych może być skute 16 wykorzystane zarówno przez tych, którzy podsycają nienawiści wewnątrzgrupowe, jak i przez tych, którzy pragną szerzyć tolerancję. A wiedza socjologiczna o naturze solidarności ludzkiej może być użyta w służbie zarówno totalitarnych, jak i demokratycznych rządów. Otrzeźwiające jest uświadomienie sobie faktu, że tymi samymi procesami, które sprzyjają jednomyślności, może manipulować opiekun grupowy na obozie letnim w Adirondacks~ i komunistyczny spec od prania mózgów w obozie więźniów w Chinach. Oczywiście socjolog może być czasami proszony o radę, gdy chodzi o zmianę pewńych warunków społecznych uważanych za niepożądane. Jednakże obraz socjologa jako reformatora społecznego jest tak samo mylący, jak jego obraz jako pracownika socjalnego. O ile więc omówione dotąd obrazy socjologa mają w sobie pewien element "zacofania kulturalnego", o tyle teraz zajmiemy się obrazami świeższej daty, związanymi z nowszymi wydarzeniami w rozwoju jego dyscypliny. Jeden z nich to obraz socjologa jako zbieracza danych statystycznych o ludzkim zachowaniu. Socjolog występuje tu w istocie jako adiutant komputera. Wyrusza z kwestionariuszem, przeprowadza wywiady z ludźmi wybranymi na chybił trafił, następnie idzie do domu, przenosi swe tabele na niezliczone karty komputerowe, które następnie pakuje do maszyny. W tym wszystkim wspiera go oczywiście wielki sztab ludzi i bardzo wielki budżet. Obraz ten zawiera ukrytą sugestię, że rezultaty tych wysiłków są znikome i stanowią pedantyczne powtórzenie tego, co wszyscy skądinąd wiedzą. Jak to zwięźle ujął pewien postronny obserwator, socjolog to taki facet, który wydaje sto tysięcy dolarów na odnalezienie drogi do domu o bardzo złej sławie. Taki obraz socjologa został w świadomości powszechnej umocniony przez działalność wielu agencji, które można by z powodzeniem nazwać parasocjologicznymi, zwłaszcza agencji badania opinii publicznej czy trendów rynkowych. Ankieter stał się w życiu amerykańskim dobrze znaną postacią, nagabującą ludzi w najmniej odpowiednich momentach o ich poglądy od polityki zagranicznej do papieru toaletowego. A jako że metody stosowane w tym ankietowym interesie wykazują znaczne podobieństwo do badania socjologicznego, umacnianie się tego obrazu socjologa jest zrozumiałe. Prawdopodobnie wpływ tego obrazu poważnie wzmocniły Kin Łańcuch górski w Appalachach. (Wszystkie dalsze przypisy w tekście pochodzą od ~ł e zaw a Wprawdzie niekiedy mogą one zdawać się nadmiernie pedantyczne, a jednocześnie sze konsekwentne, wszakże, tak czy inaczej, ci z Czytelników, którym się przydadzą, być może odczują jakąś wdzięczność, a inni zaś - będą mieli powody do zasłużonej dumy.) 2 - zaproszenie do socjologa seyowskie badania zachowań seksualnych Amerykanów. Za podstawowe pytania socjologiczne - bez względu na to, czy chodzi o pieszczoty przedmałżeńskie, czy o głosowanie na republikanów, czy też o nożownictwo w gangach - uchodzą zawsze pytania: "Jak często?" lub "Jak wiele?". Nawiasem mówiąc, te nieliczne dowcipy na temat socjologów odnoszą się zwykle do ich "statystycznego" obrazu (jakiego rodzaju są to dowcipy, pozostawmy wyobraźni czytelnika). Otóż trzeba przyznać, choć z ubolewaniem, że ten obraz socjologa i jego rzemiosła nie jest całkowicie produktem fantazji. Poczynając od okresu krótko po pierwszej wojnie światowej, amerykańska socjologia zwróciła się dość zdecydowanie od teorii ku wzmożonemu zaabsorbowaniu wąsko zakreślonymi badaniami empirycznymi. W następstwie tego zwrotu socjologowie coraz bardziej udoskonalali swe techniki badawcze. Wśród nich, co zrozumiałe, techniki statystyczne odgrywały wielką rolę. Mniej więcej od połowy lat czterdziestych nastąpiło jednak odrodzenie zainteresowania teorią socjologiczną i wiele wskazuje na to, że tendencja do odchodzenia od wąskiego empiryzmu nadal przybiera na sile. Pozostaje wszakże prawdą, że spora część socjologii w tym kraju nadal zajmuje się drobnymi badaniami bliżej nie określonych fragmentów życia społecznego, nieistotnymi z punktu widzenia jakiegokolwiek szerszego teoretycznego podejścia. Konstatację tę '; potwierdza jeden rzut oka na spisy treści głównych czasopism socjologicznych. Polityczna i ekonomiczna struktura amerykańskiego życia akademickiego podtrzymuje ten model, i to nie tylko w socjologii. Amerykańskie colleges i uniwersytety są zazwyczaj zarządzane przez bardzo zajętych ludzi, mających bardzo mało czasu i chęci do wgryzania się w ezoteryczne materie , produkowane przez ich uczonych pracowników. Jednakże ci administratorzy mają prawo do podejmowania decyzji co do zatrudniania i wylewania, awansowania i kadencji swych wykładowców. Jakimi kryteriami mają się oni kierować w tych decyzjach? Nie można od nich oczekiwać, że będą !; czytać to, co piszą ich profesorowie, gdyż nie mają czasu na tego rodzaju zajęcie, a także, szczególnie w wypadku bardziej specjalistycznych dyscyplin, odpowiednich kwalifikacji do oceny materiału. Opinie bezpośrednich współpracowników ocenianych profesorów są podejrzane a priori, albowiem każda instytucja akademicka jest dżunglą zawziętej walki między wydziałowymi frakcjami i od żadnej z nich nie można oczekiwać obiektywnego osądu członków czy to własnej, czy wrogiej grupy. Odwoływanie się do opinii studentów byłoby jeszcze bardziej niepewne. Tak więc administ18 ratorzy stoją wobec kilku równie niezadowalających możliwości. Mogą kierować się zasadą, że uczelnia jest jedną wielką szczęśliwą rodziną, której każdy członek wspina się równomiernie po drabinie awansu bez względu na zasługi. Zasadę tę stosuje się dość często, jednak w dobie współzawodnictwa o względy publiczności i fundusze fundacji staje się to coraz trudniejsze. Inną z możliwych opcji jest oparcie się na radach jednej z klik wytypowanej w mniej lub bardziej racjonalny sposób. Administratorowi grupy tak chorobliwie wrażliwemu na punkcie swej niezależności grozi to jednak oczywistymi politycznymi trudnościami. Trzecią opcją, najbardziej dziś rozpowszechnioną, jest oparcie się na kryterium wydajności stosowanym w świecie interesu. A ponieważ naprawdę bardzo trudno jest oceniać wydajność uczonego, z którego dziedziną nie jest się dobrze obznajomio- nym, trzeba próbować jakoś ustalić, jak dalece uznawany jest ten uczony przez bezstronnych kolegów pracujących w jego dziedzinie. Przyjmuje się wracy, która może być łatwo i szybko przetworzona na solidny artykulik z dużą szansą na przyjęcie do druku w specjalistycznym piśmie. Dla socjologa oznacza to niewielkie empiryczne studium na wąsko zakreślony temat. W większości wypadków badanie takie wymaga zastosowania metod statystycznych. Ponieważ zaś większość profesjonalnych czasopism z nieufnością spogląda na artykuły nie zawierające przynajmniej pewnej dawki materiału statystycznego, tendencja ta jest jeszcze bardziej wzmacniana. A więc młodzi gorliwi socjologowie, rzuceni gdzieś do prowincjonalnych uczelni, wzdychający do bogatszych pastwisk lepszych uniwersytetów, zalewają nas nieprzerwanym strumieniem drobnych statystycznych studiów na temat zwyczajów randkowych swoich studentów, politycznych zapatrywań okolicznych tubylców czy układu klasowego jakiejś wioski leżącej ev zasięgu komunikacji lokalnej od ich uniwersytetu. Można tu dodać, że system ten nie jest wcale tak straszny, jak to może się wydawać przybyszowi z zewnątrz, jako że jego rytualne wymogi są wszystkim zainteresowanym dobrze znane. W rezultacie świadoma reguł osoba czytuje czasopisma socjologiczne głównie dla recenzji książek i nekrologów, a udaje się na zgromadzenie socjologów tylko wtedy, gdy poszukuje pracy bądź ma jakieś inne sekretne zamiary. Eksponowanie technik statystycznych w dzisiejszej amerykańskiej socjologii ma więc pewne funkcje rytualne, łatwe do zrozumienia na tle 19 systemu władzy, w ramach którego większość socjologów musi robić karierę. W rzeczywistości wielu z nich ma o statystyce jedynie powierzchowne pojęcie i traktuje ją z taką samą mniej więcej mieszaniną strachu, ignorancji i lękliwej manipulacji, jak prowincjonalny księżyna traktowałby majestatyczne łacińskie kadencje tomistycznej teologii. Gdy jednak tylko wszystko to sobie uświadomimy, powinno stać się jasne, że socjologii nie należy osądzać przez pryzmat tych aberracji. Nabywa się z tą chwilą niejako socjologicznego obycia i zyskuje zdolność dojrzenia poza zewnętrznymi oznakami wszelkich wdzięków, jakie mogą się za nimi ukrywać. Dane statystyczne same przez się nie czynią socjologii. Socjologią stają się one dopiero po ich socjologicznym zinterpretowaniu, ujęciu w ramach właściwej socjologii teoretycznej struktury znaczeniowej. Proste wyliczanie czy nawet wzajemne przyporządkowywanie sobie rozmaitych pozycji, które się wylicza, nie stanowi socjologii. W raportach Kinseya nie ma prawie wcale socjologii. Nie oznacza to, że dane uzyskane w tych badaniach nie są' prawdziwe lub że nie mają one znaczenia dla rozumienia socjologicznego Brane same w sobie są one zaledwie surowym materiałem, który może byk użyty w interpretacji socjologicznej. Jednakże interpretacja ta musi wyk kraczać poza dane. Tak więc socjolog nie może poprzestać na zestawieniu tabel częstotliwości pieszczot przedmałżeńskich czy pozamałżeńskich aktów pederastii. Te wyliczenia mają dla niego znaczenie jedynie w kontekście ic znacznie szerszych konsekwencji dla poznania instytucji i wartości naszeg; społeczeństwa. W dążeniu do takiego poznania socjolog bardzo częst będzie musiał się odwoływać do metod statystycznych, zwłaszcza gd' zajmuje się masowymi zjawiskami współczesnego życia społeczneg Jednakże socjologia polega na statystyce w równie małym stopniu, ja filologia polega na koniugacji czasowników nieregularnych bądź chemia n wytwarzaniu przykrych zapachów w probówkach. Inny obiegowy dziś obraz socjologa, dość ściśle związany z omówionym powyżej, przedstawia go jako człowieka zajętego głównie rozwijaniet naukowej metodologii, w którą następnie będzie mógł wtłoczyć zjawisk ludzkie. Obraz ten jest rozpowszechniony wśród reprezentantów humanis tyki i przedstawiany jako dowód, że socjologia jest formą intelektualneg' barbarzyństwa. Częścią tej krytyki socjologii ze strony litterateurs2 są częst zjadliwe komentarze na temat dziwacznego żargonu, w który ubranych je , wiele prac socjologicznych. Oczywiście, na zasadzie kontrastu, ten, kt' 2 Litterateurs (fr.): literaci, pisarze (często pejoratywnie). dokonuje tej krytyki, przedstawia siebie jako strażnika klasycznych tradycji nauk humanistycznych. Byłoby zupełnie możliwe odeprzeć taką krytykę za pomocą argumentu ad kominem. Intelektualne barbarzyństwo zdaje się dość równomiernie rozdzielone między główne dyscypliny naukowe zajmujące się fenomenem "człowiek". Jednakże nieładnie jest argumentować ad kominem, tak że jesteśmy skłonni przyznać, że istotnie wiele z tego, co dziś uchodzi za socjologię, słusznie zwane jest barbarzyństwem, jeśli słowo to ma oznaczać ignorancję historyczną i filozoficzną, wąską profesjonalność bez szerszych horyzontów, zaabsorbowanie umiejętnościami technicznymi i zupełną niewrażliwość językową. Co więcej, zjawiska te same mogą być ujęte socjologicznie w kategoriach pewnych właściwości współczesnego życia akademickiego. Coraz bardziej nasilające się i komplikujące współzawodnictwo o prestiż i pracę wymusza specjalizację, która nazbyt często wiedzie do przygnębiającej ciasnoty zainteresowań. Jednakże znowu byłoby błędem utożsamianie socjologii z tymi szerzącymi się trendami intelektualnymi. Socjologia od swych początków uważała się za naukę. Wokół ścisłego sensu tego samookreślenia istniało wiele kontrowersji. Na przykład socjologowie niemieccy podkreślali różnicę między naukami społecznymi i przy- rodniczymi o wiele silniej niż ich francuscy czy amerykańscy koledzy. Przestrzeganie przez socjologów etosu naukowego oznacza jednak zawsze gotowość podporządkowania się pewnym naukowym kanonom postępowa- nia. Jeśli socjolog ma być wierny swemu powołaniu, jego twierdzenia muszą spełniać pewne reguły dowodzenia, które pozwalają innym sprawdzić, odtworzyć lub rozwinąć jego odkrycia. To właśnie ta dyscyplina naukowa zachęca często do czytania dzieła socjologicznego, zamiast, powiedzmy, powieści na ten sam temat, która mogłaby opisywać sprawy znacznie bardziej frapującym i sugestywnym językiem. Gdy socjologowie starali się rozwijać własne naukowe reguły dowodzenia, zmuszeni byli zastanawiać się nad problemami metodologicznymi. Oto dlaczego metodologia stanowi konieczną i ważną część przedsięwzięcia, jakim jest socjologia. Równocześnie jest prawdą, że pewni socjologowie, zwłaszcza w Ameryce, są tak zaabsorbowani kwestiami metodologicznymi, iż przestali zupełnie zajmować się społeczeństwem. W rezultacie nie dowiadują się oni niczego ważnego o jakimkolwiek aspekcie życia społecznego, gdyż w nauce, podobnie jak w miłości, koncentrowanie się na technice prowadzi łacno do impotencji. Wiele ź tej metodologicznej fiksacji może tłumaczyć nurtująca względnie nową dyscyplinę potrzeba zyskania akceptacji na akademickiej 20 21 scenie. Ponieważ nauka jest wśród Amerykanów w ogóle, a amerykańskie akademików w szczególności, istotą nieomal świętą, pragnienie naśladowa nia procedur starszych nauk przyrodniczych jest wśród nowicjuszy na rynk' erudycji bardzo silne. Poddającym się tej żądzy, psychologom eksperymen' talnym na przykład, powiodło się to tak bardzo, że ich badania nie mają n ogół już nic wspólnego z tym, czym są, bądź co robią istoty ludzkie. Ironia te' sytuacji polega na tym, że sami przyrodnicy zarzucają cały ten pozytywie tyczny dogmatyzm, który ich naśladowcy nadal usilnie starają się przyswoić Nie jest to jednak w tym miejscu przedmiotem naszego zainteresowania Dość powiedzieć, że socjologom udało się mimo wszystko - w porównani z innymi pokrewnymi dziedzinami - uniknąć najbardziej groteskowyc wynaturzeń tego "metodyzmu". Można się spodziewać, że gdy poczują si ' jeszcze pewniej co do swego akademickiego statusu, ten metodologiczn kompleks niższości będzie zmniejszał się coraz bardziej. Zarzut, iż wielu socjologów pisze barbarzyńskim dialektem, musi takź być traktowany z podobnym dystansem. Każda dyscyplina naukowa mus rozwinąć terminologię. Jest to samo przez się zrozumiałe w odniesieniu do powiedzmy, dyscypliny takiej jak fizyka jądrowa, zajmująca się zagad pieniami nie znanymi większości ludzi, dla których ujęcia nie istniej ' w mowie potocznej żadne słowa. Jednakże terminologia jest prawdopodob nie czymś jeszcze ważniejszym w naukach społecznych, właśnie dlatego, ż ' ich przedmiot jest znany i istnieją słowa na jego oznaczenie. Właśnie dlatego że jesteśmy dobrze zaznajomieni z otaczającymi nas instytucjami społecz-. nymi, nasze postrzeganie ich jest niedokładne i często błędne. Na bardz podobnej zasadzie większość z nas ma niemałe trudności w podaniu dokładnego opisu naszych rodziców, małżonków, dzieci czy bliskich przyjaciół. Także nasz język jest często (i chyba na szczęście) mglisty i mylący w swoich odniesieniach do rzeczywistości społecznej. Jako przykład weźmy', pojęcie klasy, tak ważne w socjologii. Znaczenia, jakie termin ten może' przyjmować w mowie potocznej, liczą się pewno na tuziny: przedziały' dochodu, rasy, grupy etniczne, kliki władzy, kategorie inteligencji i wiele innych. Jest oczywiste, że socjolog musi mieć ścisłą, jednoznaczną definicję' tego pojęcia, jeśli jego praca ma postępować w zgodzie z jakimkolwiek naukowym rygorem. W świetle tego można zrozumieć, że niektórzy socjologowie wolą wymyślać całkowicie nowe słowa, aby uniknąć semantycznych pułapek języka potocznego. Twierdzimy tedy, że niektóre z tych neologizmów są konieczne. Twierdzimy również jednak, że większość treści socjologicznych może być przedstawiona z niewielkim wysiłkiem w zrozumiałym dla wszystkich języku i że duża porcja współczesnego "socjologizowania" może być uznana za świadomą mistyfikację. Jednakże tutaj znowu stajemy wobec zjawiska intelektualnego, które dotyczy również innych dziedzin. Być może wiąże się ono z silnym wpływem niemieckiego życia akademickiego na rozwój amerykańskich uniwersytetów w okresie ich powstawania. Naukowa głębia mierzona była solennością naukowego języka. Jeśli naukowa proza była niezrozumiała dla kogokolwiek poza wąskim kręgiem wtajemniczonych w daną dziedzinę, to był to ipso facto dowód jej intelektualnej powagi. Wiele amerykańskich uczonych pism nadal brzmi jak przekład z niemieckiego. Jest to z pewnością godne pożałowania. Tak czy siak ma niewiele wspólnego z prawomocnością socjologicznego podejścia jako takiego. Przyjrzyjmy się wreszcie obrazowi socjologa odnoszącemu się nie tyle do jego roli profesjonalnej, ile do jego domniemanej osobowości. Jest to obraz socjologa jako bezstronnego, sardonicznego obserwatora i zimnego manipulatora ludźmi. Jeśli obraz ten zaczyna dominować, to moźna to uznać za przewrotny triumf wysiłków samych socjologów, pragnących uznania ich za prawdziwych naukowców. Socjolog jawi się tu jako samozwańczy ~,adczłowiek, stojący poza gorączkowym witalizmem powszechnej egzystenc:ji, czerpiący swe satysfakcje nie z życia, lecz z chłodnego szacowania źycia innych, ujmowania jego przejawów w misternych kategoriach i dlatego przypuszczalnie nie docierający do rzeczywistego znaczenia tego, co obserwuje. Istnieje ponadto przekonanie, że jeśli nawet socjolog włącza się w procesy społeczne, to czyni tak jako niezaangażowany ekspert, oddający swe manipulacyjne umiejętności do dyspozycji aktualnej władzy. Ten ostatni obraz nie jest prawdopodobnie zbyt rozpowszechniony. Jest on podtrzymywany głównie przez Judzi zainteresowanych z politycznych powodów rzeczywistym i możliwym nadużywaniem socjologii we współ- czesnych społeczeństwach. Samo jego obalenie niewiele jednak daje. Jako ogólny portret współczesnego socjologa jest na pewno ogromnym wypaczeniem. Pasuje on do nader nielicznych jednostek, które ktoś tam może dziś spotkać tu i ówdzie. Niemniej problem politycznej roli przedstawiciela nauk społecznych jest zupełnie realny. Na przykład zatrudnianie socjologów przez pewne gałęzie przemysłu i instytucje rządowe rodzi kwestie moralne, które trzeba by podjąć szerzej niż dotychczas. Są to jednakże kwestie moralne, Które dotyczą wszystkich ludzi na odpowiedzialnych stanowiskach we współczesnym społeczeństwie. Obraz socjologa jako bezlitosnego obser- watora i manipulatora bez sumienia nie musi nas tu dłużej zaprzątać. A w ogóle to historia produkuje bardzo niewielu Talleyrandów. Jeśli zaś 22 ~ 23 chodzi o współczesnych socjologów, to większości z nich brakuje emocjonalnego wyposażenia do takiej roli, nawet jeśliby do niej aspirowali w chwilach rozpalonej fantazji. Jak więc mamy wyobrażać sobie socjologa? Omawiając rozmaite jego obrazy rozpowszechnione w świadomości potocznej, uwydatniliśmy już pewne elementy, które powinny wejść do naszego pojęcia. Możemy je teraz zebrać. Czyniąc tak, zbudujemy coś, co sami socjologowie nazywają "typem idealnym". Oznacza to, że obraz, który nakreślimy, nie występuje w rzeczywistości w swej czystej formie. Można będzie natomiast dostrzec rozmaite przybliżenia i odchylenia odeń. Nie należy go jednak rozumieć jako jakiejś ', średniej empirycznej. Nie twierdzimy nawet, że wszyscy, którzy obecnie zwą się socjologami, rozpoznają się bez zastrzeżeń w naszym pojęciu, ani też nie chcemy kwestionować prawa tych, którzy się w nim nie znajdą, do używania tego tytułu. Ekskomunikowanie nie jest naszym zadaniem. Pozwolimy sobie jednak utrzymywać, że nasz "typ idealny" odpowiada wyobrażeniu o sobie posiadanym przez większość socjologów należących do głównego nurtu tej dyscypliny zarówno dawniej (przynajmniej w naszym stuleciu), jak dziś. Socjolog jest to więc ktoś, kto dąży do poznania społeczeństwa w zdyscyplinowany sposób. Dyscyplina ta jest ze swej istoty naukowa. Tak więc to, co socjolog ustala i co mówi o zjawiskach społecznych, występuje w ramach pewnego dość ściśle określonego układu odniesienia. Jedna z głównych właściwości tego naukowego układu odniesienia polega na tym, że dokonywane w nim operacje są wyznaczone przez pewne reguły dowodzenia. Jako naukowiec socjolog stara się być obiektywny, kontrolować swe osobiste upodobania i uprzedzenia, dokładnie widzieć raczej niż osądzać normatywnie. Wstrzemięźliwość ta nie obejmuje oczywiście całości egzystencji socjologa jako istoty ludzkiej, lecz dotyczy jedynie jego działań jako socjologa. Socjolog nie twierdzi też, że jego układ odniesienia jest jedynym, w którego ramach można patrzeć na społeczeństwo. Jeśli o to idzie, to tylko nader nieliczni naukowscy z jakiejkolwiek dziedziny byliby dziś gotowi twierdzić, że należy patrzeć na świat jedynie w sposób naukowy. Botanik oglądający żonkile nie ma powodu kwestionować prawa poety do patrzenia na te same przedmioty w zupełnie odmienny sposób. Jest wiele sposobów prowadzenia gry. Rzecz nie w tym, żeby odrzucać gry innych ludzi, lecz żeby rozumieć reguły własnej. Gra socjologa podlega więc regułom nauki. W konsekwencji socjolog musi być zupełnie pewny co do znaczenia tych reguł. A więc musi podejmować kwestie metodologiczne. Metodologia nie stanowi jego celu. Tym ostatnim jest - przypomnijmy raz jeszcze - rozumienie społeczeństwa. Metodologia dopomaga w osiąganiu tego celu. Aby zrozumieć społeczeństwo bądź badany akurat jego wycinek, socjolog będzie używał różnych środków. Wśród nich są metody statystyczne. Statystyka może być wielce pomocna w udzielaniu odpowiedzi na pewne pytania socjologiczne. Statystyka nie tworzy jednak socjologii. Jako naukowiec, socjolog musi dbać o ścisłe znaczenie stosowanych terminów, a więc musi być skrupulatny w sprawach terminologii. Nie oznacza to zaraz, że musi wymyślać jakiś własny, nowy język, lecz znaczy to, że nie może bezkrytycznie używać języka potocznego. Wreszcie, zainteresowania socjologa mają głównie charakter teoretyczny, to znaczy, poznanie interesuje go dla samego poznania. Może on być świadom praktycznej stosowalności i konsekwencji swych odkryć, a nawet może być nimi zaprzątnięty, lecz w tym momencie opuszcza socjologiczny układ odniesienia jako taki i przenosi się w dziedziny wartości, przekonań i idei, które dzieli z innymi ludźmi nie będącymi socjologami. Nie wątpimy, że ten obraz socjologa spotkałby się dziś wśród samych socjologów z szeroką akceptacją. Jednakże chcielibyśmy posunąć się nieco c~.alej i zadać bardziej osobiste (i dlatego niewątpliwie bardziej kontrowersyjne) pytanie. Chcielibyśmy zapytać nie tylko o to, co właściwie socjolog robi, lecz także o to, co go do tego skłania. Albo też, mówiąc słowami Maxa Webera wypowiedzianymi w podobnym kontekście, chcemy wejrzeć nieco w naturę demona socjologów. W ten sposób ewokujemy obraz, który jest nie tyle typem idealnym w określonym wyżej sensie, ile raczej wyznaniem rodzącym się z osobistego zaangażowania. I znowu nie mamy zamiaru nikogo ekskomunikować. Gra socjologiczna toczy się na rozległym boisku. Opisujemy tylko trochę dokładniej tych, których chcielibyśmy namówić do udziału w naszej grze. Powiemy więc, że socjolog (to znaczy ktoś, kogo naprawdę chcielibyśmy zaprosić do naszej gry) jest to osoba intensywnie, stale, bezczelnie zainteresowana poczynaniami ludzi. Jej środowiskiem naturalnym są wszystkie istniejące na świecie miejsca gromadzenia się ludzi, niezależnie od tego, gdzie się oni stykają. Socjolog może zajmować się wieloma innymi rzeczami. Jednakże przedmiotem jego najżywszego zainteresowania jest świat ludzi, ich instytucje, ich historia, ich namiętność. A ponieważ ciekawią go ludzie, nic, co oni czynią, nie może go całkiem nudzić. Będą go oczywiście interesowały wydarzenia, w których ujawniają się najgłębsze przeświadczenia ludzi, chwile ich tragedii, wielkości i ekstazy. Lecz jego uwagę będą także przykuwały zjawiska codzienne, powszedniość. Wie on, co to 24 ;· 25 szacunek, lecz ten szacunek nie powściągnie jego chęci zobaczenie i zrozumienia. Może niekiedy odczuwać niechęć lub pogardę, lecz to także: nie powstrzyma go przed poszukiwaniem odpowiedzi na swe pytania:l Socjolog w swym dążeniu do rozumienia przemierza świat ludzi bezy poszanowania dla utartych linii granicznych. Szlachetność i nikczemność, władza i zapomnienie, rozum i szaleństwo - są dla niego na równi!: interesujące, bez względu na to, jak odmienną wagę może im przypisywać na swej osobistej skali wartości czy upodobań. Tak więc jego pytania mogą.=, kierować go ku wszelkim poziomom społeczeństwa, miejscom najbardziej! i najmniej znanym, najbardziej szanowanym i najbardziej pogardzanym. I jeśli jest dobrym socjologiem, znajdzie się we wszystkich tych miejscach,, ponieważ pozostaje tak głęboko we władzy własnych pytań, że nie ma, innego wyboru niż poszukiwanie na nie odpowiedzi. Można by to samo rzec bardziej obcesowo. Moglibyśmy powiedzieć, że socjolog to człowiek, który - bez względu na dostojeństwo swego akademickiego tytułu - musi wbrew sobie wysłuchiwać plotek, który jest skłonny do zaglądania przez dziurki od klucza, czytania listów innych ludzi, otwierania zamkniętych sekretarzyków. Dodajmy szybko - zanim jakiś nie zajęty akurat psycholog przystąpi do konstruktowania testu zawodowego dla socjologów, wychodząc z założenia sublimowanego podglądactwa-że mówimy po prostu na zasadzie analogii. Być może bywa tak, że jacyś mali chłopcy podglądający namiętnie swe niezamężne ciotki w kąpieli zostają później zapalonymi socjologami. To jednak jest mało interesujące. Nas interesuje ciekawość, która ogarnia socjologa przed zamkniętymi drzwiami, zza których dobiegają głosy ludzkie. Jeśli jest dobrym socjologiem, zechce otworzyć te drzwi i dowiedzieć się, co to za głosy. Za każdymi zamkniętymi drzwiami odgaduje on jakąś nową stronę życia ludzkiego, jeszcze nie odkrytą i nie poznaną. Socjolog będzie się zajmował sprawami, które inni uważają za zbyt uświęcone bądź też wstrętne, by poddać je obiektywnemu badaniu. Uzna za cenne towarzystwo księży lub prostytutek w zależności nie od swoich prywatnych upodobań, lecz od pytań, które sobie akurat zadaje. Będzie się także zajmował kwestiami, które inni mogą uważać za zbyt nudne. Będą go interesowały ludzkie interakcje towarzyszące wojnie czy wielkim odkryciom intelektualnym, lecz także stosunki pomiędzy ludźmi pracującymi w restauracji czy małymi dziewczynkami bawiącymi się lalkami. )ego uwaga koncentruje się nie na ostatecznym znaczeniu tego, co robią ludzie, lecz na samym działaniu jako odrębnym przypadku nieskończo nego bogactwa ludzkich zachowań. Tyle o obrazie naszego towarzysza zabaw. W owych podróżach po świecie ludzi socjolog niezawodnie spotka innych zawodowych podglądaczy. Czasami rozzłości ich jego obecność, ponieważ będą uważali, że kłusuje on w ich rezerwatach. W pewnych rejonach natknie się na ekonomistę, w innych na politologa, w jeszcze innych na psychologa czy etnologa. A jednak wszystko przemawia za tym, że pytania, które przywiodły go do tych samych miejsc, różnią się od tych, które prowadzą innych napotkanych przezeń intruzów. Pytania socjologa pozostają zawsze zasadniczo te same: "Jak tutaj ludzie wobec siebie postępują?", "Jakie są ich wzajemne stosunki?", "Jak te stosunki organizują się w instytucję?", "Jakie są zbiorowe idee poruszające ludzi i instytucje?". Próbując odpowiedzieć na te pytania, socjolog będzie oczywiście musiał w szczególnych przypadkach zajmować się kwestiami ekonomicznymi czy politycznymi, lecz w istocie będzie to czynił w sposób odmienny niż ekonomista czy polityk. Scena, nad którą medytuje, to ta sama scena życia ludzkiego, której przypatrują się także tamci uczeni. Jednakże kąt widzenia s.~cjologa jest inny. Gdy się to zrozumie, staje się jasne, że niewiele sensu ma wyznaczenie specjalnej enklawy, w której socjolog powinien prowadzić V~~łasny interes. Podobnie jak Wesley3, socjolog będzie musiał wyznać, że jego parafią jest cały świat. Inaczej jednak niż niektórzy współcześni wesleiści, z radością będzie dzielić tę parafię z innymi. Jest jednak pewien wędrowiec, którego drogi socjolog będzie w swych podróżach przecinał znacznie częściej niż drogi kogokolwiek innego. Jest nim historyk. Rzeczywiście, gdy tylko socjolog zwraca się od teraźniejszości ku przeszłości, jego zainteresowania z wielkim trudem dają się odróżnić od zainteresowań historyka. Pozostawimy jednak te relacje do zbadania w dalszej części naszych rozważań. W tym miejscu dość powiedzieć, że socjologiczna podróż byłaby wielce zubożona, gdyby nie przerwać jej dla rozmów z tamtym szczególnym podróżnym. W działalności intelektualnej chwila, w której wpadamy na trop odkrycia, zawsze wywołuje emocje. W pewnych dziedzinach nauki jest to odkrywanie światów przedtem nie do pomyślenia i nie do wyobrażenia. Takie właśnie emocje towarzyszą odkrywaniu przez astronoma czy fizyka jądrowego najdalszych granic rzeczywistości, jakie człowiek zdolny jest pojąć. 3 John Wesley (1703-1791), brytyjski duchowny, wspóizałożyciel Kościoła Metodystycznego. 26 J· 27 Może to także być podniecenie bakteriologa czy geologa. Jeszcze inr będzie podniecenie językoznawcy odkrywającego nowe sfery ekspresji c~ antropologa badającego obyczaje w odległych krajach. Dzięki takie odkryciom, jeśli towarzyszy im prawdziwa pasja, dokonuje się poszerzen świadomości, niekiedy prawdziwe jej przeobrażenie. Kosmos okazuje s o wiele bardziej pełen cudów niż się komu kiedykolwiek śniło. Podniecen socjologa jest zwykle innego rodzaju. To prawda, że czasami zapuszcza s on w światy, które przedtem były dlań całkiem nie znane - takie, jak świr zbrodni czy świat niektórych dziwacznych sekt religijnych lub świ, ukształtowany przez specyficzne interesy pewnych grup takich jak lek rze-specjaliści, dowódcy wojskowi czy agenci reklamowi. Jednakże wie czasu socjolog poświęca dziedzinom doświadczenia, które są bliskie jery i większości członków jego społeczeństwa. Bada społeczności, instytuc i typy działalności, o których można czytać prawie codziennie w gazetac Jest jednak inny rodzaj odkrywczego podniecenia, które skłan ia socjologa c jego dociekań. Nie jest to emocja odkrywania czegoś całkiem nowego, któ przeżywamy, gdy okazuje się, że coś, co znamy, zmienia swe znaczeni Niezwykłość socjologii polega na tym, że jej perspektywa ukazuje na w nowym świetle ten sam świat, w którym spędzamy całe życie. To tak. powoduje przeobrażenie świadomości. Co więcej, przeobrażenie to je bardziej doniosłe dla naszej egzystencji niż te, które dokonują się dzięki wie innym dyscyplinom intelektualnym, poniewaź trudniej jest zamknąć w jakiejś oddzielnej przegródce umysłu. Astronom nie żyje w odległy galaktykach, a fizyk jądrowy może - poza swoim laboratorium - je i śmiać się, żenić się i głosować, nie myśląc o wnętrzu atomu. Geolog oglą~ skały jedynie w przeznaczonym na to czasie, sinolog zaś nie rozmawia z żoi po chińsku. Socjolog jest zawsze w społeczeństwie - w pracy i poza n Jego własne życie stanowi nieuchronnie część jego przedmiotu teoretyc nego. Będąc "tylko" ludźmi, socjologowie takźe potrafią odseparować sv zawodowe odkrycia od swych codziennych spraw, lecz w dobrej wier trudno tego raczej dokonać. Socjolog wkracza w codzienny świat ludzi, pozostając blisko tego, większość z nich uznałaby za rzeczywiste. Kategorie, którymi posługuje w swych analizach, są jedynie wysnute z kategorii wyznaczających ży innych ludzi w~~raktyce - władza, klasa, status, rasa, etniczność. W rez tacie pewne prace socjologiczne charakteryzuje złudna prostota i oczyw tość. Czyta się je, potakuje znanemu obrazowi, stwierdza, że już się o t~ wszystko słyszało, czy więc ludzie nie mają lepszych rzeczy do robienia i marnowanie czasu na truizmy-póki nie natknie się nagle na spostrzeżenie, które radykalnie kwestionuje wszystko, co przedtem mniemało się o tym znanym obrazku. To jest właśnie moment, w którym zaczyna się czuć dreszcz socjologii. Odwołajmy się do konkretnego przykładu. Wyobraźmy sobie socjologiczną grupę ćwiczeniową w jakiejś uczelni na Południu, w której prawie wszyscy studenci są białymi mieszkańcami Południa. Wyobraźmy sobie wykład na temat rasowego systemu Południa. Wykonawca mówi więc o sprawach, które są znane jego studentom od dzieciństwa. Możliwe nawet, że znają oni szczegóły tego systemu znacznie lepiej niż on. W rezultacie są dosyć znudzeni. Wydaje się im, że używa on do opisania tego, co już znają, tylko bardziej pretensjonalnych słów. Możliwe więc, że użyje też słowa "kasta", powszechnie stosowanego obecnie przez amerykańskich socjopgów w opisie rasowego systemu Południa. Objaśniając ten termin, odwoła się jednak do przykładu tradycyjnego społeczeństwa hinduskiego. Przystąpi wówczas do analizy magicznych wierzeń tkwiących w kastowych tabu, społecznego mechanizmu współbiesiadnictwa i małżeństwa, interesów ekor Komicznych ukrytych w tym systemie, sposobu, w jaki wierzenia religijne wiąż ą się z tabu, skutków, jakie ma system kastowy dla przemysłowego rozwoju społeczeństwa i vice versa - wszystko to w Indiach. Nagle okazuje się, że Indie nie są wcale tak odległe. I oto wykład powraca do swego właściwego tematu, jakim jest Południe. To, co znane, nie zdaje się już wcale tak bardzo znane. Rodzą się nowe pytania; być może rodzą się w złości, lecz mimo to rodzą się. Wreszcie przynajmniej niektórzy spośród studentów zaczynają rozumieć, że w cały ten rasowy interes uwikłane są funkcje, o których nie czytali w gazetach (w każdym razie w swych rodzinnych miasteczkach) i o których nie powiedzieli im rodzice-po części dlatego, że ani gazety, ani rodzice o nich nie wiedzieli. Można rzec, że pierwsza mądrość socjologii brzmi: rzeczy nie są takie, jakimi się wydają. Jest to także zwodniczo proste stwierdzenie. Przestanie być proste niebawem. Okazuje się, że rzeczywistość społeczna ma wiele warstw znaczeniowych. Odkrycie każdej nowej warstwy zmienia postrzeganie całości. Antropologowie używają terminu "szok kulturowy", gdy chcą określić wrażenia, jakie wywiera całkowicie odmienna kultura na przybyszu z zewnątrz. W skrajnym wypadku szoku takiego dozna podróżnik z Zachodu, gdy dowie się w połowie obiadu, że spożywa oto miłą starszą damę, z którą gawędził poprzedniego dnia - szoku z łatwymi do przewidzenia fizjologicz 28 ~ 29 nymi, jeśli nie moralnymi konsekwencjami. Większość badaczy nie spotyka się już w swych podróżach z kanibalizmem. Jednakże pierwsze zetknięcie się z poligamią czy rytuałami inicjacji lub nawet ze sposobem, w jaki niektóre nacje prowadzą samochody , może być dla gościa z Ameryki zgoła szokiem. Temu wstrząsowi mogą towarzyszyć nie tylko dezaprobata bądź odraza, lecz także niejakie uczucie podniecenia związanego z myślą, iż rzeczy mogą się mieć w sposób rzeczywiście tak bardzo odmienny od tego, jak się przedstawiają we własnym kraju. Do pewnego przynajmniej stopnia takie jest podniecenie towarzyszące pierwszej podróży za granicę. Doświadczenie odkrycia socjologicznego może być określone jako "szok kulturowy" bez zmiany położenia geograficznego. Innymi słowy, socjolog podróżuje w domu - z szokującymi rezultatami. Nie grozi mu skonstatowanie, że spożywa oto na obiad miłą starszą damę. Jednakże odkrycie na przykład, że jego parafialny kościół zainwestował sporą sumę pieniędzy w przemyśle zbroje· niowym lub że w kilku pobliskich blokach mieszkają ludzie uprawiający orgia kultowe, może mieć nie tak znów odmienne skutki emocjonalne. Nie chcielibyśmy jednak sugerować, że odkrycia socjologiczne zawsze gwałci nasze poczucie moralne. Wcale nie. Tym wszakże, co łączy je z eksploracji odległych krain, jest nagłe oświetlenie nowych i nieoczekiwanych aspektóHi egzystencji ludzkiej w społeczeństwie. Na tym polega dreszcz socjolog i - jak to postaramy się przedstawić później - jej racja humanistyczni Ludzie, którzy wolą unikać szokujących odkryć, którzy wolą wierzyć, ż społeczeństwo jest takie, jak uczono ich w szkółce niedzielnej, którzy fub bezpieczeństwo zasad i maksym składających się na to, co Alfred Sch u nazwał "światem oczywistym", powinni trzymać się z dala od socjolog Ludzie, którzy nie czują żadnej pokusy przed zamkniętymi drzwiami, którym nie ciekawią istoty ludzkie, którym wystarczy podziwianie krajobrazu b zaintrygowania mieszkańcami tamtych oto domów na przeciwległym brze tej oto rzeki, powinni chyba także trzymać się od socjologii z dala. Nie znaj w niej satysfakcji, a w każdym razie nagrody. Trzeba także przestrzec tyc, których istoty ludzkie interesują jedynie o tyle, o ile mogą je zmienia: nawracać czy udoskonalać, że znajdą socjologię znacznie mniej użyteczrt niż tego oczekują. Osoby zaś zaprzątnięte przede wszystkim własny , konstrukcjami pojęciowymi postąpią równie dobrze, jeśli zajmą się bad' niem małych białych myszek. Socjologia dostarczy na dłuższą me~ satysfakcji jedynie tym, którzy nie wyobrażają sobie nic bardziej em-.' jonującego niż obserwowanie ludzi i dociekanie rzeczy ludzkich. Wyjaśnia się teraz, że w tytule niniejszego rozdziału potraktowaliś sprawę nieco lekko, choć uczyniliśmy tak świadomie. Zapewne, socjologia jest indywidualną rozrywką w tym sensie, że ciekawi jednych, a nudzi innych. Jedni wolą obserwować ludzi, inni eksperymentować z białymi myszkami. Świat jest dość duży, aby pomieścić wszystkie te typy zainteresowań i nie ma logicznego priorytetu jakiegoś jednego rodzaju ciekawości nad innymi. Jednakże słowo "rozrywka"jest zbyt słabe, aby opisać to, co mamy na myśli. Socjologia przypomina raczej namiętność. Spojrzenie socjologiczne jest niczym demon, który opętuje człowieka, każe mu powracać ciągle od nowa ku pytaniom, które są jego własnymi pytaniami. Wprowadzenie do socjologii jest więc zachętą do poświęcenia się tej pasji bardzo szczególnego rodzaju. ;~ nie ma pasji bez niebezpieczeństw. Socjolog, który sprzedaje swe wytwory, powinien przed transakcją dostatecznie wcześnie upewnić się, czy jego caveat emptor4 zabrzmiało donośnie. a Caveat emptor! (łacJ: niechaj kupujący ma się na baczności! - kupiecka formuła rzymska, czyli poniekąd: "po odejściu od kasy reklamacji się nie uwzględnia". 30 SOCJOLOGIA JAKO FORMĄ SWIADOMOSCI Jeśli poprzedni rozdział osiągnął swój cel, można na jego podstawie ~ że socjologia jest zajęciem intelektualnym pochłaniającym pewne jec Jednakże poprzestanie na tej konstatacji byłoby doprawdy wysoce jologiczne. Sam fakt, że socjologia pojawiła się jako odrębna dyscy~ pewnym etapie historii Zachodu, powinien skłonić nas do zad następnie, jak jest w ogóle możliwe, że pewne jednostki nią się zajmu jakie są przestanki podejmowania tego zajęcia. Innymi słowy, socjok jest ani wiecznym, ani koniecznym przedsięwzięciem ludzkiego umy: zgodzić się z tym, powstaje logicznie pytanie o czynniki, które w czasie uczyniły ją jakąś koniecznością dla szczególnej grupy ludzi. Z. żadne w istocie intelektualne zamierzenie nie jest pozaczasowe i kor Jednakże na przykład religia nieomal powszechnie pochłaniała umys całe dzieje ludzkości, rozstrzyganie zaś problemów ekonomiczny koniecznością w większości kultur ludzkich. Z pewnością nie oznace teologia czy ekonomia, w dzisiejszym sensie, są uniwersalnymi fenol ludzkiego umysłu, ale możemy przynajmniej spokojnie powiedzieć, ż się wydaje - zawsze myśl ludzka skupiała się wokół problemów, kt stanowią przedmiot tych dyscyplin. O socjologii nie można jednak dzieć nawet tyle. Jawi się ona raczej jako swoiście współczesna i z ducha Zachodnia refleksja, a także - jak postaramy się wykazać w tym rozdziale - jest wytworem swoiście współczesnej formy świadomości. Osobliwość perspektywy socjologicznej staje się jasna już przy pobieżnym rozważaniu znaczenia terminu "społeczeństwo", terminu, który odsyła do przedmiotu par excellence tej dyscypliny. Jak większość kategorii używanych przez socjologów, także i ta wywodzi się z języka potocznego, w którego obrębie jej znaczenie jest nieostre. Oznacza ona czasami szczególną grupę ludzi (na przykład Socjety for the Prevention of Cruelty to Animals -Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami), czasami tylko grupę ludzi obdarzonych wielkim prestiżem lub przyzwyczajeniami (na przykład "bostońska socjeta", "bostońskie damy z towarzystwa"), kiedy indziej zaś oznacza towarzystwo, kompanię jakiegokolwiek rodzaju (na przykład gdy mówimy: "Bardzo cierpiał w tych latach na brak towarzystwa"). Istnieją także jeszcze inne, rzadsze znaczenia. Socjolog używa tego terminu bardziej precyzyjnie, choć oczywiście w obrębie samej dyscypliny występują różnice w posługiwaniu się tym słowem. Dla socjologa "społeczeństwo" oznacza wielki kompleks wzajemnych stosunków ludzkich lub mówiąc bardziej technicznym językiem - system interakcji. Określenie "wielki" trudno w tym kontekscie wyrazić ilościowo. Socjolog może mówić o "społeczeństwie" obejmującym miliony ludzi (na przykład "społeczeństwo amerykańs- kie"), lecz może także stosować ten termin w odniesieniu do ilościowo znacznie mniejszej zbiorowości (na przykład "społeczność studentów drugiego roku tego uniwersytetu"). Dwie osoby gawędzące na rogu ulicy zapewne nie tworzą "społeczeństwa", lecz trzy osoby rzucone na bezludną wyspę z pewnością tak. Zakres zastosowań tego pojęcia nie może więc być wyznaczony wyłącznie na zasadzie ilościowej. Ma ono zastosowanie raczej wtedy, gdy kompleks stosunków wzajemnych, do którego ma się odnosić, jest dostatecznie spoisty, aby go badać samego w sobie, ujmować jako autonomiczny byt, porównywać z innymi całościami tego samego rodzaju. Przymiotnik "społeczny" także trzeba do użytku socjologicznego uściślić. W nowie potocznej może on znowu oznaczać wiele rozmaitych rzeczy - nieformalny charakter jakiegoś zgromadzenia ("to zebranie Społeczne, a nie narada dyrektorów"), czyjąś altruistyczną postawę ("miał bardzo społeczny stosunek do swej pracy") czy ogólniej: coś wyniesionego ' Angielski termin socjety, "społeczeństwo", "społecznoś', oznacza także "towarzystwo". 3 _ pros 33 Zenie do socjolog;; 32 z kontaktów z innymi ludźmi ("choroba społeczna") itp. Socjolog użyje tf terminu węziej i precyzyjniej, rozumiejąc przezeń własność interak wzajemnego związku, współzależności. Tak więc dwie osoby gawędzące rogu ulicy nie tworzą "społeczności", ale to, co zachodzi między nimi, j bez wątpienia "społeczne". Na "społeczeństwo" składa się cały kompl~ takich "społecznych" zdarzeń. Co do ścisłej definicji przymiotnika "społe ny", to trudno coś dodać do Weberowskiej definicji sytuacji "społeczn jako takiej, w której ludzie odnoszą swe działania do siebie nawzajt Powstająca w wyniku tych wzajemnych odniesień sieć znaczeń, oczekiN i zachowań stanowi materiał analizy socjologicznej. Jednakże precyzja terminologii nie stanowi jeszcze tego, co wyróż socjologiczny punkt widzenia. Posuniemy się dalej, porównując ten osty z perspektywą innych nauk zajmujących się działaniem ludzkim. Na przyk ekonomista zajmuje się analizami procesów, które zachodzą w społeczer wie i które mogą być opisane jako społeczne. Procesy te wiążą z podstawowym problemem działalności ekonomicznej - podział niewystarczającej ilości dóbr i usług w obrębie społeczeństwa. Ekonom będzie się tymi procesami zajmował w kategoriach sposobu, w jaki spełni one tę funkcję lub zawodzą w jej spełnianiu. Patrząc na te same proc socjolog będzie oczywiście musiał wziąć pod uwagę ich cel ekonomia lecz charakterystyczne dlań nastawienie nie będzie się koniecznie odno do tego celu jako takiego. Będzie go interesowała różnorodność ludzb stosunków i interakcji tu zachodzących, a które mogą być wzglęc niezależne od owych celów ekonomicznych. Tak więc w działaln ekonomiczną uwikłane są stosunki władzy, prestiżu, stronniczości czy na' gry, które mogą być badane jedynie z marginalnym odniesieniem właściwych ekonomicznych funkcji tej działalności. Socjolog odkrywa swój przedmiot we wszelkich działaniach ludzk ale nie wszystkie aspekty tych działań konstytuują ten przedmiot. Intera4 społeczna nie jest jakimś osobnym wycinkiem tego, co ludzie sc wzajemnie czynią. Jest to raczej pewien aspekt wszystkich tych poczyr Inaczej można to ująć, mówiąc, że socjolog dokonuje abstrakcj i szczegó go rodzaju. To, co społeczne -jako pewien przedmiot dociekania- nie jakimś oddzielnym polem ludzkiej działalności. A raczej (zapożycza określenie z Luterańskiej teologii sakramentu) jest ono obecne "w, z i p wieloma rozmaitymi polami takiej działalności. Socjolog nie ogląda zjaN o których nikt inny nie wie, lecz patrzy na te same zjawiska w odmie sposób. Jako następny przykład weźmy punkt widzenia prawnika. Mamy tu do czynienia z perspektywą o wiele szerszą co do zakresu niż perspektywa ekon~>misty. Prawie każda działalność ludzka może w tym lub innym momencie znaleźć się w kompetencji prawnika. Na tym właśnie polega szczególny urok prawa. I tu mamy do czynienia ze swoistą procedurą abstrakcji. Z olbrzymiego bogactwa i różnorodności ludzkich zachowań prawnik wyróżnia te aspekty, które podpadają (lub, jak by sam powiedział, mają znaczenie "materialne") pod jego bardzo specyficzny układ odniesienia. Jak dobrze wie każdy, kto kiedykolwiek miał do czynienia z procesem sądowym, kryteria tego, co jest z prawnego punktu widzenia istotne bądź nieistotne, stanowią często wielką niespodziankę dla podsąd- nych w danej sprawie. Nie to nas jednak tutaj interesuje. Chcielibyśmy raczej skonstatować, że prawny układ odniesienia składa się z wielu skrupulatnie zdefiniowanych wzorców działalności ludzkiej. I tak mamy tu jasne wzorce obowiązku, odpowiedzialności czy przestępstwa. Aby można było jakikolwiek empiryczny czyn zaliczyć do którejś z tych kategorii, muszą być spełnione określone warunki, a warunki te zostały wyłożone w kodeksach bądź w precedensach. Jeśli warunki takie nie zachodzą, to dany czyn jest z punktu widzenia prawnego obojętny. Kunszt prawnika polega na znajomości zasad budowy tych wzorców. Wie on - w ramach swego układu odniesienia - kiedy jakiś kontrakt obowiązuje, kiedy kierowca samochodu może być uznany za nieostrożnego lub kiedy został popełniony gwałt. Socjolog może obserwować te same zjawiska, lecz jego układ odniesienia będzie zupełnie inny. Co najważniejsze: jego punkt widzenia nie może być wywiedziony z kodeksów bądź precedensów. )ego zainteresowanie stosunkiem zachodzącym między ludźmi w transakcji handlowej nie dotyczy prawnej ważności zawartych kontraktów, podobnie jak socjologicznie interesujące odchylenie w zachowaniu seksualnym może w ogóle nie podpadać pod jakiś szczególny przepis prawny. Z punktu widzenia prawnika dociekania socjologa leżą poza prawnym układem odniesienia. Można powiedzieć, że w stosunku do pojęciowego gmachu prawa działanie s«clologa ma charakter podziemny. Prawnik zajmuje się tym, co może być nazwane oficjalną wersją sytuacji. Socjolog zaś ma częstokroć do czynienia właśnie z wersjami nader nieoficjalnymi. Dla prawnika zasadniczą rzeczą jest uchwycenie tego, jak prawo patrzy na pewien typ przestępcy. Dla socjologa zaś równie ważne jest, jak przestępca patrzy na prawo. Zadawanie pytań socjologicznych zakłada więc chęć dostrzegania czegoś więcej niż powszechnie akceptowane i formalnie określone cele 34 '~ 35 działań ludzkich. Zakłada pewne zrozumienie tego, że zdarzenia w świeci ludzkim mają różne poziomy znaczenia, z których część zakryta jest prz świadomością potoczną. Może nawet zakładać pewną dozę podejrzliwoś co do sposobu, w jaki zdarzenia te są oficjalnie interpretowane przez władze czy to polityczne, czy prawne, czy religijne. Jeśli zechcemy się posunąć ta daleko, to okaże się, że nie wszystkie warunki historyczne są równie łaskaw ' dla rozwoju perspektywy socjologicznej. W konsekwencji mogłoby się okazać, iż myślenie socjologiczne maj największe szanse rozwoju w okolicznościach charakteryzujących si~~, gwałtownymi wstrząsami samoświadomości, zwłaszcza oficjalnej, auto-i rytatywnej i powszechnie przyjętej samoświadomości, czyli kultury. Jedyni~`~ w takich warunkach dociekliwi ludzie zdają się znajdować pobudkę da;' wykraczania w swym myśleniu poza przeświadczenia owej samoświadomo-` ści i, w efekcie, do kwestionowania autorytetów. Albert Salomon dowodzi przekonująco, że pojęcie "społeczeństwo" - w jego współczesnym socjologicznym sensie- mogło się narodzić dopiero z upadkiem normatywnych struktur chrześcijaństwa i - później - ancien regime. Możemy więc teraz wyobrazić sobie "społeczeństwo" jako ukryty szkielet pewnej budowli, której zewnętrzna fasada zasłania ten szkielet przed spojrzeniem ogółu. W chrześcijaństwie średniowiecznym "społeczeństwo" zostało ukryte za fasadą religijno-polityczną, tworzącą codzienny świat Europejczyka. Jak wskazał Salomon, po rozbiciu przez reformację jedności chrześcijaństwa tę samą funkcję pełniła bardziej zsekularyzowana fasada państwa absolutnego. Dopiero wraz z rozpadem absolutyzmu ukazał się zrąb "społeczeństwa" - to znaczy świat motywów i sił, które nie mogą być zrozumiane w kategoriach oficjalnych interpretacji rzeczywistości społecznej. Perspektywa socjologiczna może być więc pojmowana w kategoriach takich, jak: "widzenie na wskroś", "zaglądanie za" prawie w takim sensie, jaki mają one w mowie potocznej: "widzieć czyjąś grę na wskroś", "zaglądać za kulisy", słowem: "nie dać się zwieść". Nie pomylimy się wiele, jeśli uznamy myślenie socjologiczne za rodzaj tego, co Nietzsche zwał "sztuką niedowierzania". Otóż byłoby gigantycznym uproszczeniem sądzić, że sztuka ta zrodziła się dopiero w czasach współczesnych. "Widzieć wskroś" rzeczy jest prawdopodobnie dość powszechną funkcją inteligencji nawet w bardzo prymitywnych społeczeństwach. Amerykański antropolog, Paul Radin, dostarczył nam żywego opisu sceptyka jako pewnego typu ludzkiego w kulturze pierwotnej. Mamy także świadectwa pochodzące z cywilizacji innych niż cywilizacja współczesnego Zachodu, potwierdzające istnienie form świadomości, które mogą być z powodzeniem nazwane protosocjologicznymi. Możemy tu na przykład wskazać na Herodota czy Ibn Chalduna. Istnieją nawet teksty pochodzące ze starożyt- nego Egiptu, wyrażające głębokie rozczarowanie politycznym i społecznym porządkiem, który zyskał sobie reputację jednego z najbardziej spójnych w dziejach ludzkości. Wszakże z początkiem ery nowożytnej na Zacho- dzie ta forma świadomości pogłębia się, ukierunkowuje i systematyzuje, określa myśl coraz większej liczby dociekliwych ludzi. Nie jest to miejsce do rozważania w szczegółach prehistorii myśli socjologicznej (bardzo wiele zawdzięczamy tu Salomonowi). Nie będziemy tu także przedstawiać listy intelektualnych przodków socjologii i ukazywać jej związków z Machiavellim, Erazmem, Baconem, filozofią siedemnastowieczną i osiemnastowiecznymi belles-lettres '- wszystko to uczynione zostało gdzie indziej i przez innych, bardziej kompetentnych niż autor tych słów. Wystarczy podkreślić raz jeszcze, że z myślą socjologiczną wiąże się wiele wydarzeń intelektualnych, kóre zajmują szczególne miejsce w nowożytnej historii Zachodu. Wróćmy raczej do stwierdzenia, że perspektywa socjologiczna zakłada proces "patrzenia wskroś" fasad struktur społecznych. Można by spojrzeć na to z perspektywy codziennego doświadczenia ludzi mieszkających w wielkich miastach. Jednym z fascynujących zjawisk wielkiego miasta jest olbrzymia różnorodność działań ludzkich zachodzących za ścianami z pozoru anonimowych i nieskończenie monotonnych szeregów domów. Osoba żyjąca w takim mieście od czasu do czasu doznaje zdumienia czy nawet wstrząsu, gdy odkrywa dziwaczne zajęcia, jakim dyskretnie oddają się niektórzy ludzie w domach, które z zewnątrz wyglądają jak wszystkie inne na jakiejkolwiek ulicy. Doświadczywszy tego raz czy dwa, osoba ta nieraz przyłapie się na tym, że spacerując ulicą dość późnym wieczorem, zastanawia się, co też może się dziać w jasnych światłach prześwitujących przez szeregi zaciągniętych zasłon. Przeciętna rodzina zajęta miłą rozmową z gośćmi? Scena rozpaczy wśród choroby czy śmierci? Czy scena rozwiązłych rozkoszy? A może dziwny kult lub niebezpieczny spisek? Fasady domów nie mogą nam nic powiedzieć, nie wyrażając nic więcej prócz architektonicznego dopasowania do gustów jakiejś grupy czy klasy, która może już nawet na tej ulicy nie mieszkać. Tajemnice społeczne kryją się za fasadami domów. Pragnienie przeniknięcia tych tajemnic jest ścisłym odpowiednikiem ciekawości socjologa. W miastach dotkniętych nagle jakąś klęską pragnienie to może być nieoczekiwanie zaspokojone. Ci, którzy doświadczyli bombar 36 ~ 37 dowań w czasie wojny, znają zaskakujące spotkania w schronie domu ze współlokatorami, których istnienia nie podejrzewali (a nawet nie byliby w stanie sobie wyobrazić). Przypominają być może wstrząsający w świetle poranka widok domu uderzonego nocą przez bombę: równiutko przeciętego na pół, pozbawionego fasady i ukazującego ukryte dotąd wnętrze bezlitośnie obnażone w świetle dnia. Jednakże w większości miast, w których żyje się normalnie, nie można dostać się za fasady bez natarczywego wścibstwa. Podobnie - istnieją sytuacje historyczne, w których fasady społeczeństwa zostają gwa~ownie zerwane i wszyscy, prócz najbardziej nieuważnych, zmuszeni są zobaczyć, że za fasadami przez cały czas kryła się pewna rzeczywistość. Dzieje się tak nieczęsto i fasady trwają przed nami na pozór niezmiennie niczym skały. Postrzeganie rzeczywistości ukrytej za fasadami wymaga tedy niemałego wysiłku intelektualnego. Kilka przykładów sposobu, w jaki socjologia "zagląda za" fasada struktur społecznych, pomoże uczynić nasze wywody jaśniejszymi. Przyj rzyjmy się na przykład politycznej organizacji społeczności lokalnej. Jeśli ktoś chce się dowiedzieć, w jaki sposób zarządzane jest współczesne amerykań· skie miasto, nic prostszego niż sięgnąć do oficjalnej informacji na ten temat! Miasto będzie miało statut, obowiązujący zgodnie z prawami państwa Z pewną pomocą osób kompetentnych zainteresowany może przejrzej rozmaite przepisy określające konstytucję miasta. Dowie się więc na~9 przykład, że ta oto społeczność jest administrowana porzez zarząd miejski że przynależność partyjna nie jest brana pod uwagę w głosowanitj w wyborach municypalnych lub że zarząd miasta ma udziały w okręgowych wodociągach. W podobny sposób - z pewną pomocą gazet - pozna oficjalne problemy polityczne danej społeczności. Może wyczytać, żj miasto planuje przyłączenie pewnych terenów podmiejskich bądź żd nastąpiła zmiana w rozporządzeniach strefowych, mająca ułatwić rozw( przemysłu w jakimś innym rejonie, czy nawet że jeden z członków rafij miejskiej został oskarżony o nadużycie stanowiska dla korzyści prywatnej Wszystko to jednak dzieje się niejako na widzialnym, oficjalnym bądj publicznym, poziomie życia politycznego. Wszakże tylko nadzwycza naiwna osoba wierzyłaby, że ten rodzaj informacji da jej pełny obraz politycznej rzeczywistości tej społeczności. Socjolog będzie chciał przeda wszystkim poznać budowę "nieformalnej struktury władzy" (jak to nazwa Floyd Hunter, amerykański socjolog badający te zagadnienia), konfiguracji ludzi i ich wpływów, której nie sposób odkryć w jakichkolwiek przepisacj i o której raczej nie można przeczytać w gazetach. Politolog czy jurys ,noże uważać za wielce interesujące porównanie statutu danego miasta z konstytucjami innych podobnych społeczności. Dla socjologa znacznie bardziej interesujące będzie odkrycie sposobu, w jaki potężne grupy inte- resu wpływają na poczynania urzędników wybranych zgodnie z owym statutem czy zgoła je kontrolują. Interesy owe nie zostaną wykryte w ratuszu miejskim, lecz najprędzej w gabinetach zarządów korporacji, które mogą nawet nie znajdować się w tym mieście, lub w prywatnych rezydencjach garstki wpływowych ludzi, lub może w biurach niektórych związków zawodowych, lub nawet w pewnych przypadkach w kwaterach głównych organizacji przestępczych. Gdy socjologa zainteresu je władza, będzie on zaglądał za" oficjalne mechanizmy, o których mniema się, iż regulują stosunki władzy w mieście. Nie oznacza to od razu, że będzie uważał te oficjalne mechanizmy za całkowicie nieefektywne bądź ich określenie prawne za całkowicie iluzoryczne. Natomiast będzie ~o najmniej trwał przy tym, że w danym systemie władzy istnieje jeszcze inny poziom rzeczywistości, który wymaga badania. W niektórych wypadkach może dojść do wniosku, że doszukiwanie się realnej władzy w n- ,iejs~ach oficjalnych jest ia,łkowitą iluzją. Weźmy inny przykład. Wyznania protestanckie w tym kraju różnią się między sobą znacznie swym "ustrojem", to znaczy formalnie określonym sposobem kierowania danym wyznaniem. Można więc mówić o "ustroju" episkopalnym, prezbiteriańskim czy kongregacyjnym (rozumiejąc przez to nie wyznania określane tymi mianami, lecz formę zarządzania kościelnego wspólną tym różnym wyznaniom, na przykład formy episkopalną podzielaną przez Kościót episkopalny i metodystów, kohgregacyjną - przez kongregacjonistów i baptystów). W prawie wszystkich przypadkach "ustrój" wyznania jest wynikiem długiego procesu historycznego i wspiera się na r~jcjach teologicznych, co do których uczeni w doktrynie nie przestają się spierać. Jednakże socjolog badający zarządzanie amerykańskimi wyznaniami uczyni słusznie, jeśli nie zatrzyma się zbyt długa przy tych oficjalnych określeniach. Odkryje bowiem szybko, że rzeczywi ste kwestie władzy i organizacji mają niewiele wspólnego z "ustrojem" w teologicznym sensie. Stwierdzi też rychło, że podstawowa forma organizacji we wszystkich wyznaniach bez względu na ich liczebność ma charakter biurokratyczny. Logikę zachowań administracyjnych określają procedury biurokratyczne. Bardzo rzadko ma na nią wpływ jakiś episkopalny czy kongregacyjny punkt widzenia. Badacz-socjolog szybko więc "przejrzy na wylot" masy mylących nomenklatur wyznaczających urzędników kościelnej biurokracji i bezbłęd 38 ~ 39 nie wskaże tych, którzy sprawują faktyczną władzę, wszystko jedno, będą oni zwani "biskupami", czy "syndykami", czy "przewodniczą; synodu". Ujmując organizację wyznaniową jako należącą do znali szerszego gatunku biurokracji, socjolog będzie mógł uchwycić proc zachodzące w tej organizacji, zobaczyć wewnętrzne naciski, wywierane tych, którzy teoretycznie sprawują władzę. Innymi słowy, poza fas. "ustroju kościelnego" socjolog dostrzeże funkcjonowanie aparatu bit kratycznego, który nie różni się zbytnio w Kościele Metodystyczrt~ w agencji rządu federalnego, w General Motors czy w Związku Zawodowi Pracowników Przemysłu Samochodowego. Albo też weźmy przykład z życia gospodarczego. Szefowi persoi nemu każdego zakładu przemysłowego sprawia radość sporządzanie ban kolorowych plansz, przedstawiających wykresy systemu organizacji, kt ma rządzić procesem produkcji. Każdy człowiek ma swoje miejsce, ka osoba wie, od kogo otrzymuje polecenia i komu musi je przekazywać, ka zespół pracowniczy ma wyznaczoną rolę w wielkim dramacie produł W rzeczywistości sprawy rzadko mają się w ten sposób - i każdy dobry personalny wie o tym. Na oficjalny schemat organizacji nakłada się o w bardziej misterna, o wiele mniej widoczna siatka grup ludzkich, z lojalnościami, uprzedzeniami, antypatiami i (co najważniejsze) kod. zachowania. Socjologia przemysłu peirta jest danych o działaniu nieformalnej sieci, która zawsze w różnym stopniu adaptuje się do syste oficjalnego lub pozostaje z nim w konflikcie. Prawie taka sama for współistnienia organizacji formalnej i nieformalnej będzie wykryw; wszędzie tam, gdzie wielkie grupy ludzi pracują lub żyją razem w pewn systemie dyscypliny - w jednostkach wojskowych, więzieniach, szpital. oraz szkołach, jeśli przypomnimy sobie owe tajemne sprzymierzenia, kt dzieci zawiązują między sobą i o których rodzice rzadko się dowiadują. Ta tu socjolog będzie się starał przeniknąć zasłonę dymną oficjalnych wE rzeczywistości (wersji oficera, brygadzisty, nauczyciela) i będzie próbo uchwycić sygnały nadchodzące z "podziemia" (pochodzące od robotn żołnierza, ucznia). Weźmy jeszcze jeden przykład. W krajach zachodnich, a zwłasz w Ameryce, wierzy się, że mężczyzna i kobieta pobierają się, ponieważ kochają. Istnieje rozbudowana ludowa mitologia miłości jako potężne nieodpartego uczucia, które uderza jak piorun, gdzie zechce, jako misterir które jest ostatecznym celem większości młodych i często nie tak młodych ludzi. Gdy tylko jednak zaczniemy badać, jacy to ludzie pobiel się między sobą, okazuje się, że strzała Kupida zdaje się mierzyć dość bezbłędnie ~^' obrębie bardzo określonych torów klas, dochodów, wykształcenia, rasy i religii. Jeśli teraz zbadamy nieco głębiej zachowanie, które poprzedza ślub, określane raczej mylącym i eufemicznym mianem "zaloty", odkryjemy kanały interakcji często wytyczone sztywno aż do granic rytuału. gadaczowi zaczyna wówczas świtać podejrzenie, że najczęściej to nie uczucie miłości wytwarza pewien rodzaj stosunku, lecz że to dokładnie z góry określone i często zaplanowane stosunki wytwarzają upragnione uczucie. Innymi słowy, ktoś pozwala sobie "zakochać się", gdy spełnione lub stworzone są już określone warunki. Socjolog badający nasze wzorce "zalotó v" i małżeństwa szybko odkryje skomplikowaną sieć motywów powiązaną na wiele sposobów z całą strukturą instytucjonalną, w której ramach jednostka spędza swoje życie: klasa, kariera, aspiracje ekonomiczne, aspiracje związane z władzą i prestiżem. Cud miłości zaczyna teraz ujawniać swą sztuczność. I znowu, nie musi to w żadnym razie oznaczać, że socjolog ogłosi interpretację romantyczną za iluzję. Jednakże raz jeszcze zajrzy on poza bezpośrednio podsuwane i powszechnie przyjmowane interpretacje. Kontemplując parę, która oddaje się kontemplacji księżyca, socjolog nie musi się czuć zmuszony do negowania emocjonalnych efektów sceny tak oświetlonej. Natomiast będzie on dokonywał spostrzeżeń na temat czynników, które występują w nielunatycznych aspektach konstrukcji tej sceny - odnotuje więc standard samochodu, w którym zachodzi kontemplacja, kanony smaku i względy taktyczne, określające strój kontemplujących, cechy wysławiania się i zachowania sytuujące ich w hierarchii społecznej, a zatem określi społeczne umiejscowienie i celowość całego przedsięwzięcia. Być może stało się w tym miejscu jasne, że problemy interesujące socjologa nie są koniecznie tym, co inni ludzie nazywają "problemami". Sposób, w jaki urzędnicy państwowi i prasa (a niestety także poniektóre podręczniki socjologii) mówią o "problemach społecznych", sprzyja zaciemnieniu tego faktu. Ludzie mówią zwykle o "problemach społecznych", gdy coś w społeczeństwie nie działa tak, jak to się zakłada stosownie do oficjalnych interpretacji. Oczekują tedy od socjologa zbadania "problemu" w postaci przez nich samych zdefiniowanej i być może nawet dostarczenia "rozwiązania", które załatwi sprawę ku ich własnemu zadowoleniu. Trzeba jednak zrozumieć, że - wbrew tego rodzaju oczekiwaniom - problem socjologiczny jest czymś całkiem różnym od "problemu społecznego" w tym sensie. Na przykład prostodusznością 40 41 jest badanie przestępstwa jako "problemu", ponieważ instytucje czuwaj' nad przestrzeganiem prawa tak je określiły, bądź rozwodu, ponieważ sta on "problem" dla moralistów małżeństwa. Mówiąc jeszcze wyraź "problem" brygadzisty, co zrobić, żeby jego ludzie pracowali wydajniej, b~ problem oficera liniowego, co zrobić, żeby jego wojsko atakowało wr z większą pasją, w ogóle nie musi być problematyczny dla socjol ' (pozostawiamy chwilowo na uboczu możliwą sytuację, gdy socj poproszony o zbadanie takich "problemów" zatrudniany jest przez d ' korporację czy przez armię). Problem socjologiczny polega zawsze y' zrozumieniu, co tu się właściwie dzieje w kategoriach interakcji społecz Dlatego też problemem socjologicznym jest nie tyle kwestia, dlacz pewne rzeczy "idą źle" z punktu widzenia władz i zarządzania sce społeczną, ile przede wszystkim, jak działa cały system, a następnie jakiejego założenia i jakimi środkami jest utrzymywany w kupie. Zasadniczy' problemem socjologicznym nie jest przestępstwo, lecz prawo, nie rozw'' lecz małżeństwo, nie dyskryminacja rasowa, lecz rasowo określona strat kacja, nie rewolucja, lecz rząd. Bardziej jeszcze pomoże to przybliżyć inny przykład. Weźmy placów ' opieki społecznej działającą w dzielnicy slumsów zamieszkanej przez kla 3 niższą. Placówka ta stara się odciągnąć nastolatki od ganionego społecz '~ uczestnictwa w młodzieżowym gangu. Układ odniesienia, w którego ramae opiekunowie społeczni i funkcjonariusze policji definiują "problemy" związa ne z tą sytuacją, stanowi świat szacownych, aprobowanych społeczni wartości klasy średniej. Jest "problemem", gdy nastolatki rozjeżdżają sil skradzionymi samochodami i jest "rozwiązaniem", gdy zamiast tego będ poświęcać czas grom zespołowym w placówce opieki. Jeśli natomiast zmienimy układ odniesienia i spojrzymy na sytuację z punktu widzenid przywódców gangu młodzieżowego, "problemy" układają się w odwrotnyrrj porządku. Jest "problemem" dla solidarności gangu, gdy jego członkowie s~ odciągani od działań, które przynoszą gangowi prestiż w jego własnyrrl społecznym świecie, a "rozwiązaniem" byłoby, gdyby ludzie placówki opiekuńczej wynieśli się do diabla z powrotem do dzielnicy willowej, skąd przybyli. To, co jest "problemem" dla jednego systemu społecznego, stanowi normalny porządek rzeczy innego, i vice versa. Lojalność i zdrada, solidarność i wyłamanie się definiowane są przez przedstawicieli obu systemów w sprzeczny sposób. Otóż socjolog może, zgodnie z własnym systemem wartości, uważać konwencjonalny świat klasy średniej za bardziej pożądany i dlatego może chcieć dopomóc placówce opieki, która jest dlań misjonar ską forpocztą in partibus infideliumz. To jednak nie usprawiedliwia utożsamiania bólów głowy dyrektora tej placówki z "problemami" w sensie socjologicznym. "Problemy", które socjolog będzie rozstrzygać, wiążą się z poznaniem społecznej sytuacji, wartości i trybów działania w obu systemach oraz sposobu, w jaki te dwa systemy współistnieją w czasie i przestrzeni. W istocie ta właśnie zdolność patrzenia na sytuację z punktów widzenia konkurencyjnych systemów interpretacji stanowi, jak to dokładniej pokażemy później, jedno z głównych znamion świadomości socjologicznej. Twierdzimy tedy, że świadomość socjologiczna kryje w sobie motyw demaskatorski. Socjolog będzie zmuszany raz po raz, przez samą logikę uprawianej dyscypliny, do demaskowania systemu społecznego, który bada. Ta tendencja demaskatorska niekoniecznie musi być związana z temperamentem bądź inklinacjami socjologa. W istocie może się zdarzyć, że soc jolog, który jako jednostka może mieć usposobienie pojednawcze i nie jest wcale skłonny do burzenia owych wygodnych mniemań, na których wspiera swą własną egzystencję społeczną, zostaje mimo to zmuszony przez to, co robi, do zaprzeczenia temu, co wszyscy wokói niego uważają za oczywiste. Innymi słowy, utrzymujemy, że demaskatorstwo to ma charakter metodyczny, nie zaś psychologiczny. Socjologiczny układ odniesienia, z wbudowaną weń formułą poszukiwania poziomów rzeczywistości innych niż te, które podsuwają oficjalne interpretacje społeczeństwa, pociąga za sobą logiczny imperatyw demaskowania uroszczeń i propagandy, za pomocą których ludzie osłaniają swe wzajemne działanie. Ów imperatyw demaskacji jest jedną z cech socjologii, szczególnie na czasie w atmosferze współczesnej epoki. Skłonności demarkacyjne myślenia socjologicznego ilustruje wiele reprezentatywnych osiągnięć w tej dziedzinie. Na przykład jednym z głównych wątków w socjologii Weberowskiej jest kwestia nie zamierzonych, nie przewidzianych konsekwencji działań ludzkich w społeczeństwie. Najsłynniejsze dzieło Webera Etyka prostestancka a duch kapitalizmu, w którym dowodzi on związków między pewnymi implikacjami wartości protestantyzmu i rozwojem etosu kapitalistycznego, było częstokroć przez krytyków fałszywie rozumiane właśnie z powodu niedostrzeżenia tego wątku. Krytycy ci wykazywali, że nigdy nie było intencją myślicieli protestanckich wymienianych przez Webera wywoływanie za pomocą swych nauk określonych z In partibus infidelium (łacJ: w prowincjach zamieszkanych przez niewiernych - tytuł nadawany biskupom, których prowincje były w rękach niewiernych. 42 43 skutków gospodarczych. W szczególności Weber dowodził, że kalwińska doktryna predestynacji skłaniała ludzi do zachowań według zasad, które nazywał "ascezą wewnątrzświatową", to znaczy do zachowań zaprzątniętych usilnie, systematycznie i z samowyrzeczeniem sprawami tego świata, zwłaszcza gospodarczymi. Krytycy Webera wskazywali więc, że nie było nic bardziej obcego myśli Kalwina i innych przywódców reformacji kalwińskiej. Jednakże Weber nigdy nie utrzymywał, że myśl kalwińska świadomie tworzyła te wzorce działania gospodarczego. Przeciwnie, wiedział on dobrze, iż jej intencje były zupełnie inne. Konsekwencje wystąpiły niezależnie od intencji. Innymi słowy, dzieło Webera (nie tylko jego znany, właśnie wspomniany fragment) daje nam żywy obraz ironii działań ludzkich; Weberowski projekt socjologii dostarcza nam tedy radykalnej antytezy wszelkich poglądów, zgodnie z którymi historia jest urzeczywistnieniem idei bądź plonem świadomych wysiłków jednostek lub zbiorowości. Nie oznacza to wcale, że idee nie są ważne. Oznacza to tylko tyle, że rezultat tych ide' zazwyczaj bardzo się różni od zasadniczych planów i nadziei ich posiadaczy Tego rodzaju świadomość ironicznego aspektu historii stanowi otrzeź~ wiające, silne antidotum na rewolucyjny utopizm różnych maści. Demaskatorskie skłonności socjologii można wykryć we wszystkicł teoriach socjologicznych, które kładą nacisk na autonomiczny charakter procesów społecznych. Na przykład Emile Durkheim, twórca najważniejsze szkoły socjologii francuskiej, podkreślał, że społeczeństwo jest rzeczywistoś cią sui generis, to znaczy rzeczywistością, której nie można redukować dc czynników psychologicznych czy innych czynników z odmiennych pozio mów analizy. Skutkiem takiego postawienia sprawy było w Durkheimow skich studiach rozmaitych zjawisk całkowite lekceważenie świadomycł indywidualnych motywów i zamierzeń. Najwyraźniej chyba ujawniło się t~ w jego znanym studium samobójstwa, w pracy pod tym samym tytułerr gdzie osobiste motywy osób, które popełniają bądź próbują popełni. samobójstwo, zostały zupełnie w analizach pominięte na rzecz danycl statystycznych odnoszących się do rozmaitych cech społecznych tyci jednostek. W perspektywie durkheimowskiej żyć w społeczeństwie oznacz pozostawać we władzy logiki społecznej. Bardzo często ludzie działają moc tej logiki, nie zdając sobie z tego sprawy. Dlatego też, aby odkryć wev~ nętrzną dynamikę społeczeństwa, socjolog musi częstokroć nie zważać n odpowiedzi, których udzieliliby na jego pytania sami uczestnicy zdarze społecznych, i poszukiwać wyjaśnień skrytych przed ich własną świadomo cią. To charakterystyczne durkheimowskie podejście zostało przejęte prze formację teoretyczną zwaną obecnie funkcjonalizmem. W analizie funkcjonalnej społeczeństwo badane jest pod kątem jego własnych wytworów jako pewien system; wytworów, które są często niezrozumiałe i nieprzejrzyste dla ludzi działających w ramach tego systemu. Podejście to dobrze wyrażają wprowadzone przez współczesnego amerykańskiego socjologa, fZoberta Mertona, pojęcia funkcji "jawnych" i "ukrytych". Te pierwsze - to świadome i zamierzone funkcje procesów społecznych, te drugie - nieświadome i niezamierzone. I tak "jawną" funkcją ustawy antyhazardowej może być zlikwidowanie hazardu, jej funkcją "ukrytą" zaś będzie stworzenie nielegalnego imperium przestępczych syndykatów gier hazardowych. Czy też - chrześcijańskie misje w rozmaitych częściach Afryki "jawnie"starają się nawracać Afrykanów na chrześcijaństwo, w sposób "ukryty" zaś przyczyniają się do niszczenia tubylczych kultur szczepowych, dając tym samym poważny impuls ku gwałtownym przemianom społecznym. A także - nadzór partii komunistycznej nad wszystkimi dziedzinami życia społecznego w Rosji "jawnie" miał gwarantować nieprzerwane panowanie etosu rewolucyjnego, "skrycie" zaś wytworzył nową klasę wygodnych biurokratów, dziwnie burżuazyjnych w swych aspiracjach i coraz mniej skłonnych do samowyrzeczeń i bolszewickiego poświęcenia. Wreszcie - "jawną" funkcją wielu dobrowolnych stowarzyszeń w Ameryce jest zacieśnianie więzów towarzyskich i działalność społeczna, funkcją "ukrytą" jest zaś przypisanie pewnego statusu osobom dopuszczonym do takich stowarzyszeń. Jako kolejna ilustracja omawianej skłonności demaskatorskiej może posłużyć pojęcie "ideologia". Socjolog mówi o " ideologii", gdy rozważa poglądy, które służą racjonalizacji żywotnych interesów jakiejś grupy. Niezwykle często poglądy takie uparcie zniekształcają rzeczywistość społeczną, w bardzo podobny sposób, jak to bywa z człowiekiem neurotycznie odrzucającym, deformującym lub reinterpretującym te aspekty swego życia, które są dlań niewygodne. W doniosłej koncepcji włoskiego socjologa, Vilfreda Pareta, perspektywa ta zajmuje centralne miejsce. Pojęcie "ideo~ogia" jest także - jak to zobaczymy później - zasadnicze dla podejścia zwanego "socjologią wiedzy". W badaniach tego rodzaju idee, za pomocą których ludzie objaśniają swe działania, są demaskowane jako samooszustwo, reklamiarstwo, rodzaj "szczerości", który David Riesman trafnie opisał jako stan umysłu człowieka wierzącego nałogowo we własną propagandę. Tak więc możemy mówić o "ideologii", gdy rozważamy przeświadczenie wielu amerykańskich lekarzy, że wraz ze zniesieniem opłat za usługi lekarskie obniżyłby się poziom zdrowia, bądź przekonanie wielu przedsiębiorców `~ 45 pogrzebowych, że tani pogrzeb dowodzi braku uczucia dla nieboszczyk. bądź określanie przez prezenterów quizów telewizyjnych swej działalnoś~ jako "oświaty". Obraz własny agenta ubezpieczeniowego jako ojcowskieg doradcy młodych rodzin, striptizerki nocnego klubu jako artystki, propagar dzisty jako eksperta-komentatora, kata jako urzędnika państwoweg -wszystkie te wyobrażenia są nie tylko indywidualnymi formami uśmierm nia poczucia winy lub niepewności co do własnej pozycji społecznej, lec konstytuują także oficjalną samoświadomość całych grup społecznyc obowiązującą ich członków pod groźbą wyklęcia. Odsłaniając społeczr funkcjonalność uroszczeń ideologicznych, socjolog będzie baczył, aby n upodobniać się do owych historyków, o których Marks rzekł, iż by sklepikarz góruje nad nimi wiedzą o różnicy między tym, czym człowiek je: a tym, za kogo się uważa. Demaskatorski motyw socjologii wyraża się w owym przenikaniu werbalnych zasłon dymnych wokół zatajanych i częs wielce niesympatycznych sprężyn działania. Został powyżej wyrażony pogląd, że można oczekiwać narodz świadomóści socjologicznej wówczas, gdy powszechnie akceptowane li autorytatywnie głoszone interpretacje społeczeństwa stają się niepewne. J. już powiedzieliśmy, są podstawy do ujmowania źródeł socjologii we Frarn (ojczyzny tej dyscypliny naukowej) jako wyniku wysiłków intelektualne) uporania się z konsekwencjami rewolucji francuskiej, i to rozumianej r tylko jako jednorazowy wielki kataklizm 1789 roku, lecz także jako to, Tocqueville nazwał nieustającą rewolucją dziewiętnastego wieku. W przyp dku Francji nietrudno jest ujrzeć socjologię na tle gwałtownych przeobraż nowoczesnego społeczeństwa, upadku fasad, załamania się dawnej wiz i narastania na scenie społecznej nowych groźnych sił. W Niemczech, drug kraju europejskim, w którym narodził się w dziewiętnastym wieku Bonio ruch socjologiczny, sprawy porzedstawiały się nieco inaczej. Jeśli moż zacytować Marksa raz jeszcze, to Niemcy mieli inklinację do kontynuowa~ w profesorskich rozprawach rewolucji, których Francuzi dokonywali barykadach. Przynajmniej jednej z owych akademickich odrośli rewolu~ prawdopodobnie najważniejszej, można upatrywać w szeroko ugruntov~ nym ruchu intelektualnym, który zyskał miano "historyzm". Nie jest miejsce na wyczerpujące zagłębianie się w genezę tego ruchu. Dość rzec, stanowi on próbę filozoficznego uporania się z przytłaczającym poczuci względności wszelkich wartości w historii. Ta świadomość względności b poniekąd nieuniknionym wynikiem ogromnego spiętrzenia niemiecN erudycji historycznej na każdym możliwym polu. Myśl socjologia przynajmniej po części zrodziła się z potrzeby uporządkowania i rozjaśnienia owego wrażenia chaosu, jakie ten jarmark wiedzy historycznej czynił na niektórych obserwatorach. Zbyteczne jest wszakże podkreślanie, że społe- czeństwo niemieckiego socjologa zmieniało się wszędzie wokół niego, podobnie jak społeczeństwo jego francuskiego kolegi, jako że w drugiej połowie dziewiętnastego wieku Niemcy wchodziły na drogę gwałtownego rozwoju potęgi przemysłowej i zjednoczenia narodowego. Nie pójdziemy jednak tropem tych kwestii. Jeśli zwrócimy się ku Ameryce, krajowi, w którym socjologia zdobyła sobie najszersźą akceptację, znajdziemy znowu odmienny zespół warunków, choć także występują one na tle szybkich i ~iębokich przemian społecznych. Spoglądając na ten amerykański fenomen, możemy dostrzec kolejny motyw socjologii, ściśle związany z moty- avE:m demaskatorskim, lecz nie identyczny z nim - urzeczenie ciemną stroną społeczeństwa. W każdym zachodnim społeczeństwie można wyróżnić sfery otoczone szacunkiem i sfery pozbawione go. Amerykańskie społeczeństwo nie jest pod tym względem wyjątkiem. Jednakże amerykańska szacowność ma w sobie coś szczególnie narzucającego się. Można to zapewne po części przypisać przewlekłym następstwom purytańskiego wzoru życia. A najprawdopodobniej ma to coś wspólnego z dominującą rolą burżuazji w kształtowaniu Kultury amerykańskiej. Niezależnie od tego, jak się sprawy miały w kategoriach przyczynowości historycznej, nie jest trudno, gdy patrzy się na zjawiska społeczne w Ameryce, w lot umieszczać je w jednej lub drugiej z owych sfer. Potrafimy więc dostrzec oficjalną, szacowną Amerykę reprezentowaną symbolicznie przez Izbę Handlu, kościoły, szkoły i inne ośrodki rytuału c>bywatelskiego. Jednakże oko w oko z tym światem szacowności stoi "inna ,~~meryka", obecna w każdym mieście bez względu na jego wielkość, Ameryka, która ma inne symbole i mówi innym językiem. Ten język jest prawdopodobnie jej najpewniejszym znakiem rozpoznawczym. Jest to język sali bilardowej i stolika pokerowego, barów, domów publicznych i koszar. Jest t<> także język, którego z ulgą użyją dwaj kupcy rozmawiający przy drinku av salonce pociągu mknącego w niedzielny poranek przez czyste miasteczka środkowego Zachodu, z ich skromnymi, schludnymi mieszczanami gromadnie wkraczającymi do bielonych wapnem świątyń. Jest to język tłumiony w towarzystwie dam i duchownych, zawdzięczający swoje życie głównie ustnemu przekazowi z jednej generacji Huckleberry Finnów do następnej )chociaż w ostatnich latach język ten znalazł swe literackie świadectwo w pewnych książkach mających dostarczać podniet rzeczonym damom 46 47 i duchownym). Ową "inną Amerykę", która mówi tym językiem, możr napotkać wszędzie, gdzie ludzie są wykluczani (lub sami się wykluczają ) ; świata akuratności klasy średniej. Taką Amerykę odnajdujemy w tyc odłamach klasy robotniczej, które nie postąpiły jeszcze zbyt daleko r drodze embourgeoisement3, w slumsach, na ubogich przedmieściac i w tych dzielnicach miast, które socjologowie społeczności miejskie nazywali "strefami przejściowymi". Bardzo silnie wyraża ją świat Murzynó amerykańskich. Napotykamy ją także w półświatkach tych, którzy z takie czy innych powodów usunęli się dobrowolnie z Main Street i Madisc Avenue - w świecie hipstersów, homoseksualistów, włóczęgów i innyc "ludzi marginesu", w tych światach, które są starannie usunięte z po widzenia na ulicach, gdzie mieszkają, pracują i bawią się en famille4 porząd ludzie (jakkolwiek owe światy mogą faktycznie w pewnych okolicznościac bardziej odpowiadać osobnikowi męskiemu z gatunku "porządnych ludy - a dokładniej, w okolicznościach, w których znajduje się on szczęśliw sans famille)5. Amerykańska socjologia, szybko zaakceptowana zarówno przez ko akademickie, jak i przez tych tych, którzy zajmują się działalnośc społeczną, była od początku związana z "Ameryką oficjalną", ze świate polityki lokalnej i narodowej. Socjologia dzisiejsza podtrzymuje tę szacowr więź z uniwersytetem, biznesem i rządem. Słowo "socjologia" rzadł wywołuje uniesienie brwi, wyjąwszy brwi tych rasistów z Południa, którzy wystarczająco piśmienni, żeby przeczytać komentarze do ustawy o dese regacji z 1954 roku: Jednakże gotowi jesteśmy twierdzić, że istnieje ważt podskórny nurt amerykańskiej socjologii, związany z ową "inną Ameryk. plugawego języka i trzeźwych postaw, z owym stanem ducha, który nie chi się poddać oficjalnym ideologiom, wzruszyć się innymi czy pozwolić się i oszołomić. To bezceremonialne spojrzenie na amerykańską scenę najwyraźni można dostrzec u Thorsteina Veblena, jednego z wcześniejszych wybitnyi socjologów amerykańskich. Jego biografia sama stanowi przykład ma ginesowości: trudny charakter mizantropa; urodzony na farmie norweskie osadnika na pograniczu stanu Wisconsin; uczący się angielskiego jal obcego języka; wplątany całe życie w związki z moralnie i polityczr 3 Embourgeoisement (fr.): nabieranie mieszczańskiego (burżuazyjnego) charakteru. ' En familie (frJ: w rodzinie 5 Sans familie (fr.): bez rodziny. podejrzanymi indywiduami; akademicki tułacz; niepoprawny uwodziciel cudzych kobiet. Perspektywa Ameryki uzyskana pod tym kątem widzenia obecna jest w otwartej satyrze, przewijającej się niczym czerwona nić przez prace Veblena (osobliwie przez jego Teorię klasy próżniaczej), które stanowią twarde spojrzenie z dołu na uroszczenia amerykańskiej haute bourgeoisieb. Veblenowski pogląd na społeczeństwo najłatwiej można zrozumieć, gdy traktujemy go jako zbiór przenikliwych spostrzeżeń negujących szablony klubów rotariańskich~. Zestawmy tu więc jego pojęcie "konsumpcja na pokaz" - z entuzjazmem klasy średniej dla "lepszych rzeczy"; jego analizy procesów ekonomicznych w kategoriach manipulacji i marnotrawstwa -z amerykańskim etosem wydajności; jego rozpoznanie matactw spekulacji nieruchomościami - z amerykańską ideologią społeczności lokalnej; wreszcie, najbardziej cierpki, jego opis życia akademickiego (w The Higher Learning in America) w kategoriach szalbierstwa i pychy - z amerykańskim kultem wykształcenia. Nie przyłączamy się tutaj do swoistego neoveblenizmu, który stał się modny wśród niektórych młodszych amerykańskich socjologów, ani też nie twierdzimy, że Veblen był jakimś tytanem na polu socjologii. Wskazujemy jedynie na jego bezceremonialną ciekawość i bystrość jako na rysy perspektywy otwierającej się z tych miejsc w kulturze, gdzie w niedziele wstaje się z łóżka i zaczyna się golić dopiero koło południa. Nie twierdzimy też, że bystrość jest powszechnym znamieniem braku respektu. Głupota i indolencja myślowa prawdopodobnie rozdzielone są dość sprawiedliwie na całym spektrum pozycji społecznych. Jednakże tam, gdzie jest inteligencja, która potrafii uwolnić się od końskich okularów szacowności, możemy spodziewać się dokładniejszego obrazu społeczeństwa niż tam, gdzie figury retoryczne brane są za rzeczywistość. W empirycznych badaniach socjologii amerykańskiej znajdujemy wiele dowodów tej samej fascynacji bezceremonialnym spojrzeniem na społeczeństwo. Przykładowo, gdy spoglądamy wstecz na gwałtowny rozwój badań nad miastami podejmowanych na uniwersytecie w Chicago w latach dwudziestych, uderza nas, że uwagę tamtych badaczy wyraźnie przyciągają nieodparcie ciemniejsze strony życia miejskiego. Rady Roberta Parka, najważniejszej postaci tego nurtu, udzielane studentom sprowadzały się do 6 Haute bourgeoisie (frJ: wielka burżuazja. ' Kluby rotariańskie (Rotary Club) - międzynarodowa organizacja zmożona w Chicago w 1905 r., której jednym z celów deklarowanych była służba społecznościom lokalnym i działanie na rzecz pokoju na świecie. Zrzeszała w praktyce ludzi o wyższym prestiżu społecznym - biznesmenów, ludzi nauki, notabli lokalnych. 4ó 4 - Zaproszenie do socjolo®i 49 tego, że powinni oni nierzadko "brudzić sobie ręce" przy badaniach. Zale więc dosłownie skupienie zainteresowań na sprawach, które mieszkarSY północnego wybrzeża nazwaliby "brudnymi". W wielu z tych studi czujemy podniecenie spowodowane odkryciem awanturniczych doi metropolii - a studia te dotyczą życia slumsów, przygnębiającego świ pokojów do wynajęcia, Skid RowB, świata zbrodni i prostytucji. Jedn ' z odgałęzień tej tak zwanej szkoły chicagowskiej był nurt badań socjologi nych nad zawodami, zapoczątkowany w znacznej mierze przez pioniera' pracę Everetta Hughesa i jego studentów. Odnajdujemy tu znowu lascy cję wielością możliwych światów, w których żyją i zarabiają na życie isto ludzkie; nie tylko światem szanowanych zawodów, lecz także świate zawodów takich, jak: fordanserka, dozorca, bokser zawodowy czy muz' jazzowy. Tę samą tendencję można wykryć w nurcie amerykańskich studióv~ społeczności lokalnych nawiązujących do słynnych badań Middletow prowadzonych przez Roberta i Helen Lyndów. Badania te nieuchronni musiały wykroczyć poza oficjalne wersje życia społeczności lokalnych, aby spojrzeć na społeczną rzeczywistość wspólnoty lokalnej nie tylko z perspek tywy ratusza miejskiego, lecz także zperspektywy miejskiego więzienia. Terb typ postępowania socjologicznego jest ipso facto negacją szacownegt założenia, że tylko pewne sposoby widzenia świata należy brać serio. Nie chcielibyśmy tu wyolbrzymiać wpływu tego rodzaju badań nil świadomość socjologów. Zdajemy sobie dobrze sprawę z tego, iż nie są oni pozbawione elementów sensacji i romantyzmu. Wiemy także, że wielu socjologów wyznaje szacowny Weltanschauung co najmniej w tym samym stopniu jak inni członkowie Związku Rodziców i Nauczycieli9 z ich bloku. Niemniej twierdzimy, że świadomość socjologiczna pozwala na uprzytom- nienie sobie istnienia światów innych niż szacowny świat klasy średniej, co już samo przez się niesie zarodki bezceremonialności intelektualnej. W dru· gim studium Middletown Lyndowie dokonali klasycznej analizy umysłowości Ameryki klasy średniej, wyrażającej się w typowych dla niej seriach komunikatów typu "oczywiście" - to znaczy stwierdzeń wyrażających jednomyślność tak silną, że odpowiedź na jakiekolwiek dotyczące tej klasy pytanie odruchowo poprzedzona będzie słowem: "oczywiście". "Czy mamy gospodarkę wolnej inicjatywy?"-"Oczywiście!". "Czy wszystkie nasze ważne s Skid Row - dzielnica tanich barów. domów noclegowych, agencji pośrednictwa pracy, uczęszczana przez napływowych robotników, włóczęgów, pijaków. 9 PTA - Parent Teacher's Association. decyzje są podejmowane w demokratyczny sposób?" -"Oczywiście!". "Czy "~onogamia jest naturalną formą małżeństwa?" - "Oczywiście!". Socjolog, bez względu na to, jak konserwatywny i konformistyczny byłby w życiu prywatnym, wie, że z każdym z tych "stwierdzeń «oczywistości»" związane są poważne kwestie. Już ta wiedza przywodzi go na próg braku respektu. hen właściwy świadomości socjologicznej brak respektu nie musi koniecznie implikować postawy rewolucyjnej. Gotowi jesteśmy nawet pójść dalej i wyrazić opinię, że poznanie socjologiczne nie sprzyja ideologiom rewolucyjnym, nie dlatego żeby miało jakieś inklinacje konserwatywne, lecz dlatego źe jest bardziej przenikliwe niż zarówno iluzje dotyczące istniejącego status quo, jak i iluzoryczne nadzieje na możliwą przyszłość, stanowiące zwykłą duchową karmę rewolucjonisty. Właśnie tę nierewolucyjną i moderującą trzeźwość socjologii cenimy nader wysoko. Bardziej przykry -z punktu widzenia pewnego systemu wartości - jest fakt, że poznanie socjo- logiczne samo przez się nie prowadzi koniecznie do większej tolerancji dla słabostek rodu ludzkiego. Można spoglądać na rzeczywistość społeczną ze N. spółczuciem lub z cynizmem, przy czym obie te postawy są do pogodzenia z przenikliwością intelektualną. Czy jednak socjolog potrafi wzbudzić w sobie czysto ludzką sympatię dla zjawisk, które bada, czy też nie, musi on być do pewnego stopnia niezależny od przyjętych za oczywiste postaw swego społeczeństwa. Brak respektu, bez względu na jego zakorzenienia w uczuciach i woli, musi być stałą dyspozycją umysłu socjologa. Może on k>yć oddzielony od reszty jego życia, przesłonięty rutynowymi stanami umysłu związanymi z życiem codziennym, a nawet negowany w sposób ideologiczny. Jednakże nadmiar respektu w myśleniu niezmiennie oznacza śmierć socjologii. Jest to jedna z przyczyn, z powodu których w państwach totalitarnych prawdziwa socjologia szybko znika ze sceny, jak to dobrze ilustruje przykład Niemiec nazistowskich. Odpowiednio też, poznanie socjologiczne jest zawsze potencjalnie niebezpieczne dla umysłowości policjantów i innych stróżów porządku publicznego, jako że zmierza ono zawsze do relatywizacji roszczenia do słuszności absolutnej, na którym takie umysły lubią się wspierać. Zanim zamkniemy ten rozdział, musimy raz jeszcze rzucić okiem na ów fenomen relatywizacji, z którym stykaliśmy się już kilka razy. Powiedzmy teraz wyraźnie, że socjologia dlatego właśnie tak dobrze harmonizuje z duchem współczesnej epoki, że reprezentuje świadomość świata, w którym wartości zostały radykalnie zrelatywizowane. Relatywizacja ta stała się tak dalece częścią naszej codziennej wyobraźni, że jest nam trudno w pełni 50 ~ 57 pojąć, jak zamknięte i zniewalające były - i gdzieniegdzie nadal są - światopoglądy innych kultur. Amerykański socjolog, Daniel Lerner, przedstawił nam w swej rozprawie o współczesnym Bliskim Wschodzie (The Passing of Traditional Socfety) żywy obraz tego, co "nowoczesność" jako całkowicie nowy rodzaj świadomości znaczy w tych krajach. Dla umysłu tradycyjnego jest się tym, kim się jest i gdzie się jest i niepodobna sobie nawet wyobrazić, jak można być innym. Umysł nowoczesny - przeciwnie - jest mobilny, potrafi uczestniczyć imaginacyjnie w życiu innych ludzi odmiennie usytuowanych, bez trudu wyobraża sobie zmianę zawodu lub miejsca zamieszkania. Tak więc Lerner odkrył, że niektórzy z jego niepiśmiennych respondentów potrafią odpowiadać jedynie śmiechem na pytanie, co zrobiliby, gdyby byli na miejscu swych władców; pomijają zaś w ogóle pytanie, pod jakimi warunkami byliby skłonni opuścić swą rodzinną wioskę. Mówiąc inaczej, społeczeństwa tradycyjne przydzielają swoim członkom określone i niezmienne tożsamości. W społeczeństwach nowoczesnych sama tożsamość jest niepewna i zmienna. Człek właściwie nie wie, czego się od niego oczekuje jako władcy, jako ojca czy matki, jako osoby kulturalnej czy jako kogoś, kto jest pod względem seksualnym nórmalny. Na ogół' potrzebuje więc rozmaitych ekspertów, żeby mu to wszystko podpowiedzieli. Wydawca mówi nam, czym jest kultura, projektant wnętrz, jaki powinien być nasz gust, psychoanalityk zaś - kim jesteśmy. Żyć w nowoczesnym społeczeństwie znaczy żyć w cęntrum kalejdoskopu zmiennych ról. I znowu musimy uciec przed pokusą rozpisania się na ten temat; ponieważ odwiodłoby to nas w istocie od naszego wywodu w stronp ogólnych rozważań z zakresu psychologii społecznej bytu współczesnego Podkreślmy raczej intelektualny aspekt tej sytuacji, ponieważ w nim właśni upatrujemy ważny wymiar świadomości socjologicznej. Bezprecedensowi skala mobilności geograficznej i społecznej we współczesnym społeczeń stwie oznacza, że jednostka jest wystawiona na działanie bezprecedensowe różnorodności sposobów patrzenia na świat. Wgląd w inne kultury, któryl zazwyczaj zyskuje się podróżując, można zdobyć we własnym salonie przei mass media. Ktoś kiedyś określił wytworną światowość jako zdolnoś zachowania całkowitego spokoju na widok spacerującego przed naszym własnym domem człowieka przyodzianego w turban i przepaskę biodrowi z wężem owiniętym wokół szyi, bijącego w tam-tam i prowadzącego n smyczy tygrysa. Bez wątpienia istnieją liczne stopnie takiej światowości, leci pewnej jej dozy nabywa każde dziecko, które ogląda telewizję. Bez wątpieni6 także światowość ta jest zwykle tylko powierzchowna i niewiele mi wspólnego z rzeczywistym zmaganiem się z odmiennymi sposobami życia. Niemniej ogromnie poszerzone możliwości podróżowania, osobistego i w wyobraźni, implikują przynajmniej potencjalnie świadomość, że własna kultura, wraz z jej podstawowymi wartościami, jest względna w czasie i przestrzeni. Mobilność społeczna, to znaczy ruch z jednej warstwy społecznej do innej, pomnaża ten relatywizujący efekt. Gdziekolwiek dokonuje się industrializacja, system społeczny otrzymuje zastrzyk nowego dynamizmu. Masy ludzi zaczynają zmieniać swą pozycję społeczną, całymi grupami bądź jako jednostki. Przy czym zwykle ta zmiana dokonuje się w kierunku "ku górze". Wraz z tym ruchem jednostka odbywa częstokroć w swej biografii niebłahą podróż, nie tylko przez rozmaite grupy społeczne, lecz także przez kosmosy intelektualne, które są, by tak rzec, przypisane do tych grup. Tak to urzędnik pocztowy, baptysta z wyznania, który zwykł czytać "Reader's Digest", staje się zastępcą kierownika wyznającym episkopalizm i czytającym "The New Yorker" bądź dobra żona, której mąż został dyrektorem departamentu, może przejść od lektur z listy bestsellerów do Prousta czy Kafki. W świetle tej powszechnej płynności światopoglądów we współczesnym społeczeństwie nie powinno nas dziwić, że nasz wiek został określony jako wiek nawróceń. Ani też nie powinno nas zaskakiwać, że szczególnie inteligencja skłonna jest do zmian światopoglądów radykalnie i ze zdumiewającą częstotliwością. Atrakcyjność intelektualna przekonująco wyłożonych, zamkniętych teoretycznie systemów myśli, takich jak katolicyzm czy komunizm, omawiana była niejednokrotnie. Psychoanaliza, we wszystkich swoich postaciach, może być pojmowana jako instytucjonalizacja mechanizmu nawrócenia, na mocy którego jednostka zmienia nie tylko swój pogląd na siebie, lecz także na świat w ogóle. Innym przejawem tej skłonności naszych współczesnych do nawrócenia jest popularność mnóstwa nowych kultów i wyznań, przedstawionych ze zróżnicowanym stopniem intelektualnego wyrafinowania w zależności od poziomu wykształcenia ich klienteli. Wydaje się niemal, że człowiek współczesny, a szczególnie wykształcony człowiek współczesny, znajduje się w stanie nieustannego wątpienia co do natury samego siebie i świata, w którym żyje. Innymi słowy, świadomość względności, która chyba we wszystkich epokach historycznych dana była jedynie małym grupom intelektualistów, okazuje się dziś niezbitym faktem kulturowym, sięgającym głęboko w niższe regiony systemu społecznego. Nie chcemy stwarzać wrażenia, że owo poczucie względności i związana z nim podatność na zmianę całego Wetlanschauung są przejawami 52 53 dojrzałości intelektualnej i emocjonalnej. Z pewnością nie powinno się brać' zbyt poważnie poniektórych przedstawicieli tego wzorca. Niemniej jednak' twierdzimy, 2e zasadniczo podobny wzorzec staje się nieomal niezbędny nawet w najpoważniejszych przedsięwzięciach intelektualnych. We współczesnym świecie nie można egzystować z pełną świadomością, nie zauważając względności stanowisk moralnych, politycznych i filozoficznych, nie" widząc, że ~ mówiąc słowami Pascala - to, co jest prawdą po jednej`; stronie Pirenejów, po drugiej jest fałszem. Bliższe przyjrzenie się rozwiniętym, systemom myślowym dostępnym w naszych czasach daje prawdziwie przerażające pojęcie o sposobie, w jaki systemy te potrafią dostarczać całościowej interpretacji rzeczywistości, zawierającej również interpretację systemów przeciwnych oraz dróg przejścia od jednego systemu do innego.; Katolicyzm rr~oże dostarczać teorii komunizmu, lecz komunizm odwzajemni' s.ię i wyprodukuje teorię katolicyzmu. Dla myśliciela katolickiego komunista'; żyje w mroc2nym świecie materialistycznych złudzeń co do rzeczywistego, sensu życia. Dla komunisty jego katolicki adwersarz jest beznadziejnie usidlony pr2ez "fałszywą świadomość" burżuazyjnej mentalności. Dla' psychoanalityka obaj, katolik i komunista, po prostu odreagowują na poziomie intelektualnym nieświadome impulsy, które w rzeczywistości nimi poruszają. Psychoanaliza zaś może być w oczach katolika ucieczką od rzeczywistości grzechu, a dla komunisty - unikaniem rzeczywistości społeczeństv~a. Oznacza to, że wybór punktu widzenia zawsze będzie określał sposób, w jaki dana jednostka spogląda wstecz na swą własną' biografię. Amerykańscy jeńcy wojenni poddani "praniu mózgów" przez' komunistów chińskich całkowicie zmienili zapatrywania na sprawy społeczne i polityczne. Ci, którzy powrócili do Ameryki, odczuwali tę zmianę jako rodzaj choroby spowodowanej przez zewnętrzną presję, podobnie jak, ozdrowieniec może wspominać majaczenia. Lecz dla tych, w których władzy pozostawali, owa zmieniona świadomość była przebłyskiem prawdziwej; wiedzy wśród długich lat ignoracji. Tym zaś więźniom, którzy postanowili nie' wracać do Ameryki, ich nawrócenie może wciąż wydawać się decydującym krokiem z ciemności do światła. Zamiastt mówić o nawróceniu (słowo o konotacjach religijnych), lepiej będzie użyć do opisu tego zjawiska bardziej neutralnego terminu "alternacja"~°. Opisana właśnie sytuacja intelektualna niesie ze sobą możliwość '° "Alterriacja": m.in. przemienność, ciągłe poruszanie się między dwoma (kilkoma) punktami zwrotnymi, biegunami. alternowania przez jednostkę tam i z powrotem pomiędzy logicznie sprzecznymi systemami myślowymi. Każdorazowo system myślowy, w który właśnie wkracza jednostka, dostarcza jej pewnej interpretacji jej egzystencji i świata, zawierającej zarazem objaśnienie systemu myślowego, który porzuciła. Ten nowy system dostarcza jej również narzędzi do zwalczania jej własnych wątpliwości. Katolicka spowiedź, komunistyczna "samokrytyka" czy psychoanalityczne techniki pokonywania "oporu" spełniają to samo zadanie zapobiegania "alternacji" z danego systemu myślowego, dozwalając jednostce interpretować swe własne wątpliwości w kategoriach wywodzonych z samego systemu, a więc utrzymując ją w jego obrębie. Przy mniejszym wyrafinowaniu będą stosowane także rozmaite środki eliminowania pytań mogących zagrozić wierności jednostki wobec systemu; środki, Których działanie można ujrzeć w dialektycznej akrobatyce nawet tak względnie mało wyrafinowanych grup, jak Świadkowie Jehowy czy Czarni Muzułmanie. Jeśli jednak oprzemy się pokusie akceptacji takiej dialektyki i zechcemy otwarcie stawić czoło doświadczeniu względności wynikającemu z owego tenomenu "alternacji", to zyskujemy jeszcze jeden wymiar świadomości socjologicznej - wiedzę o tym, iż nie tylko tożsamość, lecz także idee są zrelatywizowane do określonych miejsc społecznych. Zobaczymy w następnym rozdziale, jak duże znaczenie ma ta świadomość dla poznania socjologicznego. Na razie wystarczy powiedzieć, że ów motyw relatywizacji jest jedną z sił napędowych socjologii. W niniejszym rozdziale spróbowaliśmy określić wymiary świadomości socjologicznej przez analizę trzech motywów-demaskacji, braku respektu i relatywizacji. Do tych trzech motywów moglibyśmy dodać jeszcze czwarty - mający znacznie mniej dalekosiężne implikacje, lecz przydatny do dopełnienia naszego obrazu: motyw kosmopolityczny. Cofając się do czasów zamierzchłych, zobaczymy, że właśnie w miastach rozwijała się otwartość na świat, na inne style myślenia i działania. Gdy spoglądamy na Ateny czy Aleksandrię, średniowieczny Paryż czy renesansową Florencję, czy też na niespokojne wielkomiejskie centra czasów nowożytnych, stwierdzić możemy występowanie pewnej formy świadomości kosmopolitycznej, która była szczególnie charakterystyczna właśnie dla kultury miejskiej. A więc jednostka, która jest nie tylko mieszkańcem miasta, lecz także osobą światową, wędruje w swych podróżach intelektualnych po całym szerokim świecie, bez względu na to, jak mocno jest przywiązana do swego miasta. Jej umysł, jeśli nie jej ciało i uczucia, jest zawsze u siebie wszędzie tam, 54 ~ 55 gdziekolwiek są inni myślący Cudzie. Pozwolimy sobie stwierdzić, źe świadomość socjologiczna nacechowana jest tego samego rodzaju kosmopolityzmem. Oto dlaczego prowincjonalizm zainteresowań jest dla socjologii zawsze sygnałem ostrzegawczym (który niestety dotyczy dziś wielu badań socjologicznych w Ameryce). Perspektywa socjologiczna umożliwia szerokie, otwarte, niezależne spojrzenie na życie ludzkie. Socjolog, w najlepszym sensie tego słowa, jest człowiekiem ciekawym innych krajów, otwartym wewnętrznie na niezmierzone bogactwo ludzkich możliwości, żądnym nowych horyzontów i nowych przestrzeni ludzkiego sensu. Nie wymaga chyba dalszego uzasadniania teza, iż ten typ człowieka może odgrywaĆ szczególnie pożyteczną rolę we współczesnym świecie. DYG RESJA ALTERNACJA I BIOGRAFIA ( ALBO: JAK PRZYSWOIĆ SOBIE PREFABRYKOWANĄ PRZESZŁOŚĆ ) W poprzednim rozdziale staraliśmy się pokazać, że pojawienie się świadomości socjologicznej jest szczególnie prawdopodobne w sytuacji kulturowej cechującej się tym, co nazwaliśmy "alternacją", to znaczy stwarzającej możliwość wybierania różnych, czasem sprzecznych systemów znaczeń. Zanim przejdziemy do zasadniczej części nowego wywodu, który będzie próbą nakreślenia pewnych kluczowych rysów socjologicznej perspektywy w ujmowaniu egzystencji ludzkiej, chcielibyśmy zatrzymać się na chwili przy owym fenomenie "alternacji", zbaczając nieco z naszego generalnego kursu i zadając pytanie, jakie znaczenie fenomen ten może mieć dla jednostki próbującej zrozumieć własną biografię. Dygresja ta może przyczynić się do wyjaśnienia faktu, iż świadomość socjologiczna jest nie tylko intrygującym zjawiskiem historycznym, które można z pożytkiem badać, lecz stańowi także rzeczywistą możliwość dla jednostki chcącej uporządkować zdarzenia swego własnego życia w jakiś sensowny sposób. Zdrowy rozsądek nakazywałby uznać, że życie nasze układa się w pewien ciąg następujących po sobie zdarzeń, bardziej lub mniej ważkich, których suma stanowi naszą biografię. Zestawienie biografii polega więc na spisaniu tych zdarzeń w porządku chronologicznym bądź w porządku ich 57 ważności. Jednakże nawet czysto chronologiczny zapis wyłania probl tego, jakie właściwie wydarzenia należy nim objąć, ponieważ oczywiście wszystko, co kiedykolwiek podmiot kroniki uczynił, może być ujęte. Inni słowy, nawet czysto chronologiczny rejestr zmusza do postawienia pyta o względną ważność pewnych zdarzeń. Staje się to szczególnie jasne p rozstrzyganiu o tym, co historycy nazywają "periodyzacją". Jaki mom~ w historii cywilizacji zachodniej należy uznać za początek średniowiec I kiedy można przyjąć w biografii jednostki, iż jej młodość się zakończ Z reguły rozstrzyga się o tym na podstawie wydarzeń, które historyk i biograf uważają za "punkty zwrotne" - jak na przykład koronacja Kar Wielkiego czy dzień, w którym Joe Blow postanawia powrócić na łc Kościoła i dochować wierności swej żonie. Jednakże nawet najbard: optymistycznie usposobieni historycy i biografowie (oraz, co równie waż autobiografowie) mają chwile wahań co do wyboru owych szczególny wydarzeń jako rzeczywiście rozstrzygających. A może - mówi so historyk - to nie koronacja Karola Wielkiego, lecz jego podbój Sas powinien być uznany za zasadniczy punkt zwrotny? Albo może właś moment, w którym Joe porzucił swe ambicje zostania pisarzem, wyzna< początek jego wieku średniego? Wybór jednego z wydarzeń na niekorz~ innego zależy oczywiście od czyjegoś układu odniesienia. Fakt ten nie jest całkowicie niedostępny myśleniu zdroworozs, kowemu. Wyraża go mniemanie, iż aby ktoś mógł naprawdę pojąć, o w ogóle chodziło w jego życiu, konieczna jest pewna dojrzałość, która ma, tak rzec, epistemologicznie uprzywilejowaną pozycję. Wchodzący w w średni Joe Blow, pogodziwszy się z faktem, iż jego żona nie będzie ani troc ładniejsza i że jego praca zastępcy kierownika reklamy nie stanie się trochę bardziej interesująca, spogląda wstecz na swoją przeszłość i uzna że jego dotychczasowe marzenia o zdobyciu wielu pięknych kob i napisaniu najważniejszej powieści półwiecza były zupełnie niedojrza Dojrzałość to stan umysłu, który się ustatkował, pogodził ze status qi porzucił co bardziej szalone marzenia o przygodach i dokazaniu czeg Nietrudno spostrzec, że takie pojęcie dojrzałości jest psychologiczi funkcjonalne, dostarczając jednostce racjonalizacji faktu zawężenia widoków. Nie jest też trudno wyobrazić sobie, że młody Joe - gdyby rr dar przewidywania przyszłości - odwracałby się z odrazą od swe późniejszego ja, jako obrazu klęski i rozpaczy. Innymi słowy, utrzymujemy, pojęcie dojrzałości w istocie domaga się pytania o to, co jest ważne, a nieważne w czyjejś biografii. To, co z jednego punktu widzenia mc wyglądać na pełną dojrzałość, z innego może być interpretowane jako tchórzliwy kompromis. Stawać się starszym nie oznacza, niestety, stawać się ,mądrzejszym. Perspektywa dnia dzisiejszego nie ma zaś epistemologicznego pierwszeństwa przed perspektywą roku ubiegłego. Nawiasem mówiąc, ta właśnie konstatacja czyni dziś większość historyków nieufnymi wobec wszelkich koncepcji postępu czy ewolucji w ludzkich sprawach. Uproszczeniem jest wyobrażanie sobie, że nasza epoka stanowi kwintesencję wszystkiego, co człowiek dotychczas osiągnął, tak że każdą epokę minioną można osądzać według skali postępu w kategoriach jej bliskości czy oddalenia od punktu, w którym obecnie my stoimy. A może właśnie najważniejsze wydarzenie ludzkiej historii na tej planecie zaszło któregoś spokojnego popołudnia roku 2405 p.n.e., gdy jakiś egipski kapłan zbudził się ze sjesty i nagle odkrył ostateczną odpowiedź na zagadkę ludzkiej egzystencji - po czym natychmiast wyzionął ducha, nie zdążywszy się z nikim podzielić swym odkryciem. Być może wszystko, co się od tamtego czasu zdarzyło, jest już tylko błahym przyczynkiem. Nikt nie może tego wiedzieć, wyjąwszy zapewne bogów, lecz przekazywane przez nich znaki cechuje godna ubolewania niejasność. Powróćmy jednak od tych metafizycznych spekulacji do problemu biografii. Otóż wydaje się, że bieg wydarzeń składających się na życie podlega zmiennym autointerpretacjom. Nie może też o nich przesądzić wyłącznie zewnętrzny obserwator, tak że po naszej śmierci rywalizujący ze sobą biografowie będą się spierać co do rzeczywistego znaczenia tej lub owej rzeczy, którą zrobiliśmy czy powiedzieliśmy. My sami ciągle interpretujemy i reinterpretujemy nasze własne życie. Jak wskazał Henri Bergson, sama pamięć jest wielokrotnie powtarzanym aktem interpretacji. Gdy przypominamy sobie przeszłość, odtwarzamy ją zgodnie z naszymi obecnymi wyobrażeniami o tym, co jest ważne, a co nieważne. Psychologowie zwą to "percepcją selektywną", tyle że zwykle odnoszą to pojęcie do stanów teraźniejszych. Znaczy to, że w dowolnej sytuacji, z jej prawie nieskończoną liczbą przedmiotów, które możemy dostrzec, spostrzegamy jedynie te, które są ważne dla naszych bezpośrednich celów. Pozostałe ignorujemy. Jednakże w teraźniejszości te rzeczy, które zignorowaliśmy, mogą zostać narzucone naszej świadomości przez kogoś, kto je nam wskaże. Jeśli nie jesteśmy w dosłownym sensie obłąkani, będziemy musieli przyznać, że one tam się znajdują, chociaż możemy twierdzić, że nie jesteśmy nimi zbytnio zainteresowani. Wszakże rzeczy z przeszłości, które postanowiliśmy zignorować, są o wiele bardziej bezbronne wobec naszej 58 ł 59 unicestwiającej niepamięci. Nie ma ich tu, nie można więc ich nam pokaza wbrew naszej woli i jedynie w wjątkowych wypadkach (na przykła w postępowaniu karnym) przedstawia się nam dowody, którym nie możem' zaprzeczyć. Oznacza to, że zdrowy rozsądek całkowicie się myli, mniemają że przeszłość jest niewzruszona, ustalona, niezmienna, w przeciwieństwie d wiecznie zmieniającego się strumienia teraźniejszości. Przeciwnie, przyna" mniej w naszej świadomości, przeszłość jest kowalna, plastyczna i ciągle si zmienia w miarę tego, jak nasza pamięć reinterpretuje oraz na nowo objaśn'' to, co się zdarzyło. Mamy więc tyle żywotów, ile punktów widzeni `" Reinterpretujemy nieustannie naszą biografię, bardzo podobnie, jak t' czynili stalinowcy przerabiający ciągle Wielką encyklopedię radziecką - p ` wnym zdarzeniom nadawali decydujące znaczenie, natomiast inne skazyw ne były na haniebną niepamięć. i"` Możemy bez ryzyka przyjąć, że ten proces przekształcenia przeszłoś' (który jest prawdopodobnie nieodłączny od samej natury języka) jest t stary jak Elomo sapiens, jeśli w ogóle nie jego człekokształtni przodkowi: oraz że urozmaicał on owe długie tysiąclecia, gdy tępe grzmocenie tłuka. pięściowymi było głównym zajęciem ludzi. Wszelki rytuał przejścia j ' aktem interpretacji historycznej, a każdy mądry stary człowiek jest teoret klem procesu historycznego. Dla doby dzisiejszej charakterystyczne jedn są częstość i tempo, z jakimi takie reinterpretacje dokonują się w życiu wi jednostek, oraz coraz bardziej powszechna możliwość wyboru w tej gr,;` stwarzania świata na nowo różnych systemów interpretacji. Jak wskazaliś już w poprzednim rozdziale, główną tego przyczyną jest wielkie nasilenie tak geograficznej, jak społecznej mobilności. Dalszego rozwinięcia te punktu dokonamy na kilku przykładach. Ludzie przemieszczający się w przestrzeni często także przemieszcz się w sferze rozumienia samych siebie. Spójrzmy na zadziwiające transfor cje tożsamości i obrazu własnego, które mogą być wynikiem zwykłej zmi miejsca zamieszkania. Pewne środowiska słuźą jako klasyczne przykł miejsc, w których takie transformacje dokonują się prawie automatycz,; Nie można na przykład zrozumieć Greenwich Village, nie rozumiejąc Kart City. Stając się skupiskiem tych, którzy chcą zmienić swą tożsam -. Greenwich Village funkcjonowało od swych początków jako swoi' socjopsychologiczna machina, przez którą mężczyźni i kobiety przecho niczym przez jakąś magiczną retortę, wchodząc jako przyzwoici obywa Środkowego Zachodu, a wychodząc jako nieprzyzwoici dewianci. To; było stosowne niegdyś, jest niestosowne teraz, i vice versa. To, co było t staje się de rigueur~, to, co było oczywiste, staje się śmieszne, to, co było czyimś światem, staje się tym, co musi zostać przezwyciężone. Oczywiście przejście takiej transformacji pociąga za sobą reinterpretację własnej przeszłości, i to radykalną. Uprzytamniamy sobie teraz, że wielkie uczuciowe wstrząsy przeszłości były tylko dziecinadą, że ci, których uważaliśmy za ważne w swoim życiu osoby, byli przez cały czas tylko ograniczonymi prowincjuszami. Wydarzenia, z których byliśmy dumni, stają się teraz kłopotliwymi epizodami z naszej prehistorii. Mogą być nawet wypierane z pamięci, jeśli zbytnio odbiegają od sposobu, w jaki chcemy teraz o sobie myśleć. I tak promienny dzień, gdy w imieniu klasy wygłaszaliśmy mowę pożegnalną, ustępuje w zrekonstruowanej biografii miejsca nieważnemu kiedyś na pozór wieczorowi, gdy po raz pierwszy spróbowaliśmy malować, a zamiast przyjąć za początek epoki naszego życia datę nawrócenia na kościelnym obozie letnim, przyjmujemy inną datę - przedtem dzień palącego wstydu, teraz dzień decydującego samopotwierdzenia się - datę utraty dziewictwa na tylnym siedzeniu samochodu. Idziemy przez życie, zmieniając ciągle kalendarz świąt, stawiając i ponownie usuwając drogowskazy znaczące nasz ruch w czasie ku definiowanym ciągle na nowo najważniejszym wydarzeniom. Staje się teraz jasne, że żaden czar nie jest tak silny, aby nie r~~rgł być przytłumiony przez jakiś nowszy. Greenwich Village może następnie okazać się tylko jakimś etapem w naszym życiu, jeszcze jednym doświadczeniem, nawet jeszcze jednym błędem. Stare znaki mogą zostać wskrzeszone z rumowisk zaniechanych chronologii. Na przykład doświadczenie nawrócenia przeżytego na kościelnym obozie może się później okazać pierwszym niepewnym krokiem po omacku w stronę prawdy, którą teraz utożsamiamy całkowicie ze stawaniem się katolikiem. Na tę samą przeszłość mogą ponadto zostać nałożone zupełnie nowe kategorie porządkujące. Tak więc na przykład w trakcie osobistej psychoanalizy możemy się dowiedzieć, że zarówno nawrócenie, jak i wtajemniczenie seksualne - obie te sprawy, z których byliśmy dumni i których się wstydziliśmy - oraz wcześniejsze i późniejsze własne interpretacje tych wydarzeń były integralną częścią tego samego syndromu neurotycznego. t tak dalej - ad infinitum i ad nauseam. Aby uniknąć upodobnienia poprzednich ustępów do powieści wiktoriańskiej, byliśmy oszczędni w stosowaniu cudzysłowów. Niemniej trzeba teraz wyjaśnić, że o "spostrzeganiu" czy "odkrywaniu" czegoś w naszym ' De rigueur (fr.): obowiązkowy, obowiązujący, wymagany. 60 61 życiu mówiliśmy z ironią. Prawdziwe rozumienie naszej przeszłości j sprawą punktu widzenia. A oczywiście nasz punkt widzenia może s zmieniać. "Prawda" zatem jest nie tylko sprawą geografii, lecz także po dnia. Dzisiejsze "zrozumienie" staje się jutro "racjonalizacją" i na odwr' Ruchliwość społeczna (przemieszczanie się z jednego poziomu społ' czeństwa na inny) ma dla reinterpretacji czyjegoś życia konsekwencj podobne jak ruchliwość geograficzna. Spójrzmy, jak zmienia się wyo rażenie człowieka o sobie, w miarę jak pnie się on po drabinie społeczn Najsmutniejszym chyba aspektem tej przemiany jest sposób, w ja reinterpretuje on teraz swoje związki z ludźmi i wydarzeniami, które były najbliższe. Na przykład wszystko, co wiąże się ze słodką Italią czyjeg dzieciństwa, doznaje przykrej przemiany, gdy oglądane jest z wyży~ podmiejskiego domu, którego się w końcu dochrapał. Dziewczyna z jeg chłopięcych marzeń przekształca się w giupią, chociaż ładną wieśniaczk Chłopięce przyjaźnie stają się irytującymi wspomnieniami byłego żenując go ja, dawno już porzuconego wraz ze starymi pojęciami honoru, tajemnie.' i patriotyzmu lokalnego. Nawet Mamma - owo centrum, wokół któreg' obracał się świat - stała się głupią, starą włoską kobietą, którą trzeba o" czasu do czasu uspokoić udawanym okazywaniem dawnego "ja", dziś ju chyba nie istniejącego. I znowu w obrazie tym występują elementy chyba ta stare jak rodzaj ludzki, jako że zapewne zawsze kres dzieciństwa oznacz~'~ zmierzch bogów. Nowe jest jednak to, że w społeczeństwie, w któryr~j żyjemy, tak wiele dzieci nie tylko wchodzi w dorosłość, lecz przenosi się przy tyrn do światów społecznych leżących daleko poza zasięgiem pojmowani ich rodziców. )est to nieuchronna konsekwencja masowej ruchliwośCfi', społecznej. Społeczeństwo amerykańskie od dawna charakteryzuje się taki ruchliwością, wielu Amerykanów zdaje się więc spędzać lata swego życia n reinterpretowaniu własnej przeszłości opowiadając (sobie oraz innym) ciągli: od nowa historię tego, czym byli i czym się stali - uśmiercając wówczas' swych rodziców w ofiarnym rytuale pamięci. Zbyteczne dodawać, ż określenia "czym byli" i "czym się stali" należy ująć w cudzysłów! Nawiasem' mówiąc, nie dziwota, że Freudowskiej mitologii ojcobójstwa chętnie dano w społeczeństwie amerykańskim wiarę, szczególnie w tych kręgach świeżo upieczonej klasy średniej, w których takie przeróbki biografii wynikają ze społecznej konieczności uprawomocnienia ciężko wywalczonego statusu. Przykłady ruchliwości geograficznej i społecznej ilustrują tylko wyraźniej pewien proces, który dokonuje się w całym społeczeństwie i w wielu różnych sytuacjach społecznych. Zwierzający się mąż, który reinterpretuje swe dawne przygody miłosne tak, aby ułożyć je w linię wznoszącą się, której kulminację stanowi jego małżeństwo, niedawno rozwiedziona żona, która reinterpretuje swe małżeństwo ab initio w taki sposób, że każdy jego etap służy uzasadnieniu jego ostatecznego fiaska, nałogowy plotkarz, który reinterpretuje swe rozmaite stosunki w każdej kolejnej plotkarskiej grupie, do której wchodzi (wyjaśniając B w pewien sposób swe stosunki z A, tak że sprawia wrażenie, iż 8 jest jego naprawdę serdecznym przyjacielem, następnie zmieniając skórę i poświęcając tę rzekomą przyjaźń w plotkowaniu na B do A i tak dalej), człowiek, który odkrył fałsz w kimś, komu ufał i teraz utrzymuje, że nigdy mu nie dowierzał (utrzymuje przed sobą i przed innymi): wszyscy oni uczestniczą w tej samej odwiecznej grze poprawiania łortuny za pomocą przeróbek historii. Otóż w większości tych przypadków proces reinterpretacji jest cząstkowy i w najlepszym razie na wpół świadomy. Koryguje się przeszłość tam, gdzie to konieczne, pozostawiając nietknięte to, c o daje się wcielić w obecny obraz własny. Przy czym te ciągłe modyfikacje i doprawki w czyimś biograficznym tableau2 z rzadka tylko łączą się w jasną, Spójną definicję samego siebie. Większość z nas z rozmysłem nie przystępuje co malowania pełnego portretu własnego. Raczej chwiejemy się jak pijacy r;ad rozpostartym nierówno płótnem naszego samowyobrażenia, rzucając nieco farby tu, wymazując jakieś linie ówdzie, nigdy się naprawdę nie zatrzymując dla ogarnięcia okiem podobizny, którą wyprodukowaliśmy. Innymi słowy, moglibyśmy zaakceptować egzystencjalistyczny pogląd, iż to my sami stwarzamy siebie, pod warunkiem dodania uwagi, że większość tego dzieła stworzenia dokonuje się na chybił trafił i w najlepszym razie na poły świadomie. Istnieją jednakże przypadki, gdy owa reinterpretacja przeszłości jest częścią przemyślanych, w pełni świadomych i intelektualnie spójnych I>oczynań. Dzieje się tak, gdy reinterpretacja własnej biografii stanowi jeden z aspektów nawrócenia na nowy religijny bądź ideologiczny Weltanschauung, to jest uniwersalny system znaczeń, wewnątrz którego daje się usytuować czyjaś biografia. Tak więc osoba nawrócona na jakąś wiarę religijną może teraz pojmować całe swoje poprzednie życie jako kierowane ręką Opatrzności zdążanie do chwili, gdy mgła opadła z jej oczu. Klasycznymi przykładami tego byłyby Wyznania Augustyna czy Apologia pro vita sua Newmana. Nawrócenie wprowadza do naszej biografii nową periodyzację - przed naszą erą i naszej ery, przedchrześcijański i chrześcijański, 2 Tableau (frJ: obraz. 62 ~ 63 Przedkatolicki i katolicki. Nieuchronnie przy tym okres poprzedzaj wydarzenie uznane teraz za rozstrzygające interpretowany jest jako przy towanie. Prorocy starego wyznania zostają uznani za zwiastunów i przep wiadaczy nowego. Innymi słowy, nawrócenie jest aktem, w którym pry Szłość zostaje dramatycznie przekształcona. Satori, doświadczenie iluminacji poszukiwane w buddyzmie Z~ określane jest jako "widzenie rzeczy nowymi oczami". Jest to najoczywiśe trafne w odniesieniu do nawróceń religijnych i metamorfoz mistyczny lecz także współczesne wyznania świeckie są dla swoich adherent zródłem bardzo podobnych doświadczeń. Proces stawania się komunistą i przykład wymaga drastycznego przewartościowania własnej przeszłości. T lak chrześcijański neofita widzi swoje dotychczasowe życie jako długą na grzechu i oderwania od zbawczej prawdy, tak młody komunista pojm4 skroją przeszłość jako uwięzienie w okowach "fałszywej świadomoś mentalności burżuazyjnej. Minione zdarzenia muszą zostać poddane rac kolnej reinterpretacji. To, co niegdyś było beztroską uciechą, jest ter uznawane za grzech pychy albo też to, co było osobistą uczciwością, jE uraz widziane jako burżuazyjny sentymentalizm. Konsekwentnie, dawni S~e więzi muszą także zostać przewartościowane. Może nawet okazać ; kbnieczne odrzucenie miłości do rodziców jako pokusy odszczepieńst~ bądź jako zdrady wobec partii. Podobnej metody składania niezgodnych fragmentów biografii w se sOwny system dostarcza wielu ludziom w naszym społeczeństwie psych ahaliza. Metoda ta jest szczególnie użyteczna w dostatniej społeczno klasy średniej, zbyt "dojrzałej" na heroiczne poświęcenia wymagane prz religię czy rewolucję. Dysponując zawiłymi i rzekomo naukowymi środka Wyjaśniania wszelkich zachowań ludzkich, psychoanaliza dostarcza swe adherentom luksusu przekonującego obrazu symych siebie, nie stawiaj Wobec nich żadnych moralnych żądań i nie burząc ich socjoekonomiczny k ramików. Jest to oczywiście - w porównaniu z chrześcijaństwem c k omunizmem - techniczne udoskonalenie metody nawracania. Poza t~ reinterpretacja przeszłości dokonuje się w analogiczny sposób. Ojcow nnatki, bracia, siostry, żony i dzieci wrzucane są kolejno do pojęciowego ko wyłaniają się jako przeobrażone postacie Freudowskiego panteonu. Ed 2.abiera )okastę do kina i zastaje Praojca za stołem śniadaniowym. I znoi wszystko ma sens. Doświadczenie nawrócenia na jakiś system znaczeń, który mc c4porządkować rozproszone dane czyjejś biografii, jest przeżyciem v~ zwalającym i głęboko satysfakcjonującym. Być może ma ono swe korzenie w głębokiej ludzkiej potrzebie porządku, celowości i zrozumiałości. Jednakże świtające wówczas podejrzenie, że to i wszelkie inne nawrócenia nie muszą być ostateczne, że można przechodzić rekonwersje i re-rekonwersje, jest pedną z najbardziej przerażających myśli, jakie mogą przyjść do głowy. doświadczenie tego, co nazywaliśmy "alternacją" (będącą właśnie po- strzeganiem siebie w nieskończonych szeregach luster, z których także transformuje nasz obraz w nową potencjalną konwersję), przyprawia o zawrót głowy, prowadzi do swego rodzaju metafizycznego lęku przestrzeni, w obliczu nakładających się na siebie w nieskończoność horyzontów własnego możliwego bytu. Najprzyjemniej byłoby, gdybyśmy mogli teraz przedstawić socjologię jako ową magiczną pigułkę, którą wystarczy połknąć, aby wszystkie te horyzonty uporządkowały się. Gdybyśmy tak postąpili, dodalibyśmy po prostu jeszcze jedną mitologię do tych wszystkich, które obiecują wyzwolenie od epistemologicznych niepokojów choroby "alter- nacyjnej". Socjolog, qua3 socjolog, nie może obiecywać żadnego takiego zbawienia (w swych zajęciach nadprogramowych może on być guru, lecz to rws tu nie obchodzi). Podziela on ściśle los każdego innego człowieka, zmuszony do życia w sytuacji, gdy informacja o ostatecznym sensie rzeczy jest skąpa, często wyraźnie fałszywa i prawdopodobnie zawsze niekompletna. Nie ma on żadnych epistemologicznych cudów na zbyciu. Co więcej, socjologiczny układ odniesienia jest tylko jeszcze jednym systemem interpretacji, który można zastosować w odniesieniu do egzystencji i który może być zastąpiony innymi próbami biograficznej hermeneutyki. Niemniej socjolog może dostarczyć ludziom, próbującym odnaleźć drogę w dżungli konkurujących światopoglądów, bardzo prostej i dlatego tym bardziej użytecznej wiedzy, że każdy z tych poglądów na świat jest ugruntowany społecznie. Ujmując to nieco inaczej, każdy Weltanschauung jest sprzysiężeniem. Spiskowcami są ci, którzy tworzą sytuację społeczną, w której pewien szczególny światopogląd jest uznawany za oczywisty. Jednostka, która znajduje się w tej sytuacji, staje się z każdym dniem coraz bardziej skłonna do podzielania jej podstawowych założeń. Oznacza to, że zmieniamy nasze światopoglądy (a zatem i nasze interpretacje oraz reinterpretacje własnej biografii) wraz z przemieszczaniem się z jednej sfery społecznej do innej. Tylko obłąkany lub rzadki przypadek geniusza może zamieszkiwać jakiś świat znaczeń samotnie. Większość z nas przyswaja sobie 3 Qua (łac.): jako. f 14 S - Zaproszenie do socjologii 65 znaczenia od innych ludzi i potrzebuje z ich strony stałego oparcia, aby tE znaczenia mogły zachować swą moc. Kościoły pośredniczą we wzajemnym wzmacnianiu interpretacji znaczeniowych. Bitnik musi mieć subkultura bitników, podobnie jak pacyfista, wegetarianin i uzdrowiciel leczący wyłącz nie wiarą. Tdkże w pełni przystosowany, dojrzały, umiarkowany, będący przy zdrowych Zmysłach i rozsądny mieszkaniec willowego przedmieścia po trzebuje szczególnego kontekstu społecznego, który będzie aprobowa i podtrzymywał jego sposób życia. W istocie, każde z tych określei - "przystosowanie", "dojrzałość", "zdrowie psychiczne" itd. - odnosi sig do społecznie względnych sytuacji i staje się bezsensowne w oderwaniu o~ nich. Czło~,iek przystosowuje się do jakiejś szczególnej społecznośc Dojrzewa, ~,~,rastając w nią. Jest zdrowy psychicznie, gdy podziela j~ poznawcze i normatywne przeświadczenia. Ludzie, którzy zmieniają swoje systemy znaczeń, muszą też zmienić sw związki społeczne. Mężczyzna, który redefiniuje siebie, poślubiając pewrt kobietę, mysi porzucić przyjaciół, którzy nie pasują do tego noweg samookreślenia. Katolik poślubia niekatoliczkę, wystawiając na niebe~ pieczeństw0 swój katolicyzm, podobnie jak bitnik ryzykuje swoją ideologii chodząc zb~,t często na lunch ze swym impresariem z porządnej dzielnic Systemy znaczeniowe konstruowane są społecznie. Chiński specjalista o "prania mó~gó~,~,~~ konspiruje ze swą ofiarą w fabrykowaniu dla niej nom historii życja, podobnie jak to czyni psycholog ze swym pacjenten Oczywiście ~,~, obu wypadkach ofiara (pacjent) zaczyna wierzyć, że "ot krywa" o so bie prawdy, które istniały na długo przedtem, nim zawiązała s owa konspiracja. Socjolog odniesie się do takiego przekonania co najmni sceptyczniej Będzie podejrzewał, że to, co jawi się jako odkrycie, je w rzeczywistości wymysłem. I będzie wiedział, że pozory prawdopodobieńs wa tego, co zostało w ten sposób wymyślone, pozostają w bezpośredni związku z mocą oddziaływania sytuacji społecznej, która ten wymy zrodziła. W następnym rozdziale będziemy nadal rozprawiać o kłopotliwy związku pomiędzy tym, co myślimy, a tym, z kim dzielimy stół. W niniejsi dygresji star uliśmy się tylko pokazać, że doświadczenie względności i "altE nacji" jest hie tylko powszechnym zjawiskiem historycznym, lecz tak rzeczywistym problemem egzystencjalnym w życiu jednostki. Socjologicn poznanie społecznych korzeni tego doświadczenia może być zbyt słal pociechą dba tych, którzy chcieliby znaleźć filozoficzną czy teofogicz~ odpowiedź na dręczące, w ten sposób postawione problemy. Jednak w tym świecie dotkliwie racjonowanych objawień powinniśmy być wdzięczni nawet za małe przysługi. Perspektywa socjologiczna, z właściwym jej irytującym wtrącaniem do wielkiego sporu o Weltanschauungen pytania: Kto mówi?, wprowadza element trzeźwego sceptycyzmu, który może być bezpośrednio użyty jako swoista ochrona co najmniej przeciw zbyt pochopnym nawróceniom. Świadomość socjologiczna porusza się w układzie odniesienia, który pozwala postrzegać wiasną biografię jako ruch wewnątrz i na wskroś określonych światów społecznych, do których przywiązane są określone systemy znaczeniowe. Z pewnością nie rozwiązuje to problemu prawdy, lecz dzięki temu jest mniej prawdopodobne, że wpadniemy w pułapkę każdej misjonarskiej szajki, którą spotkamy na naszej drodze. 66 PERSPEKTYWA SOCJOLOGICZNA CZŁOWIEK W SPOŁECZEŃSTWIE W pewh~yr~ cowienia s~ wieku dzieci są wielce zaintrygowane możliwością umiejsżycie ma w~ na mapie. Wydaje się im niezwykłe, że czyjeś tak dobrze znam przez ukł a rzeczywistości całkowicie przebiegać na obszarze zakreślonym rz dn c~ ~ zupełnie bezosobowych (i jak dotychczas nie znanych) współ· i "A term ~ a powierzchni mapy. Okrzyki dziecka w rodzaju: "Byłem tutaj!' zapisane ~ stem tutaj!" zdradzają zdumienie, że miejsce ostatnich wakacj ierwsz pamięci przez tak ściśle osobiste wydarzenia, jak posiadanii określoe~4 psa czy sekretne gromadzenie kolekcji robaków, miałoby oti psu, jeg~n ~2erokość i długość - obmyślone przez ludzi nieznajomych jeg wyznacZ~~obakom i jemu samemu. To umiejscawianie się w układac' tego, co ~ lych przez nieznajomych jest jednym z ważniejszych aspektós się w r~~~'ane jest, być może eufemistycznie, "dojrzewaniem". Partycypuj które je~-,,Ź 2ywistym świecie dorosłych przez posiadanie adresu. Dziecki dziadziu ~ i ~ze niedawno mogło wysłać list zaadresowany: "Do moje dokładrl~ r~~,~~~ teraz informuje swego kolegę, zbieracza robaków, o swyi podpor~ą~ adresie - ulica, miasto, stan - i odkrywa swe próbne jeszc~ wane p~~~kowanie dorosłemu widzeniu świata, dramatycznie usankcjon~ ~z nadejście listu. 68 W miarę jak dziecko przyswaja rzeczywistość tego widzenia świata, gromadzi ono coraz więcej adresów - "Mam sześć lat", "Nazywam się Brown, jak mój ojciec, ale moi rodzice są rozwiedzeni", "Jestem prezbiterianinem", "Jestem Amerykaninem", wreszcie być może: "Uczę się w klasie dla dzieci wybitnie zdolnych, ponieważ mam współczynnik inteligencji 130". Horyzonty tego świata, tak jak określają go dorośli, wyznaczone są przez współrzędne nałożone przez odległych kartografów. Dziecko może sobie tworzyć alternacyjne tożsamości, występując jako ojciec, gdy bawi się w dom, jako wódz indiański czy Davy Crockett, lecz zdaje sobie ono cały czas sprawę z tego, że jest to tylko zabawa i że jego rzeczywiste dane to te, które zostały zarejestrowane przez władze szkolne. Nie dajemy tu cudzysłowów i tym samym zdradzamy, że my także w dzieciństwie zostaliśmy usidleni przez normalność. Oczywiście powinniśmy ująć wszystkie te kluczowe słowa w cudzysłowy: "zdaje sobie sprawę", "rzeczywiste", "dane". Normalne dziecko to dziecko, które wierzy w to, co mówi się w aktach szkolnych. Normalny jest dorosły, który żyje w ramach przypisanych mu współrzędnych. To, co zwane jest punktem widzenia zdrowego rozsądku, jest w istocie uznanym za oczywisty punktem widzenia dorosłego. Dzieje się tak za sprawą akt szkolnych, które stały się ontologią. Jednostka utożsamia teraz swój byt, jako coś samo przez się zrozumiałego, ze sposobem, w jaki została opisana na mapie społecznej. Co to oznacza dla jej tożsamości i jej wyobrażeń, rozważymy dokładniej w następnym rozdziale. W tej chwili interesuje nas sposób, w jaki owo umiejscowienie określa ściśle, co jednostka może robić i czego może oczekiwać od życia. Być umieszczonym w społeczeństwie znaczy - znajdować się w punkcie przecięcia określonych sił społecznych. Zazwyczaj ignoruje się te siły na własne ryzyko. Człowiek porusza się w społeczeństwie w ramach dokładnie określonych układów władzy i preatiżu. I gdy tylko dowiaduje się, jak zlokalizować samego siebie, dowiaduje się zarazem, że nie ma w tej sferze wielkiego wyboru. Sposób, w jaki jednostki z klasy niższej używają zaimków "oni" i "ich", dobrze wyraża tę świadomość heteronomiczności życia. "Oni" urządzili wszystko w pewien sposób, "oni" nadają ton, "oni" dyktują reguły. To pojęcie "ich" niełatwo daje się identyfikować z konkretnymi jednostkami czy grupami. Jest to "system", mapa sporządzona przez obcych, według której trzeba się posuwać. Patrzylibyśmy jednak na "system" w sposób jednostronny, gdybyśmy sądzili, że pojęcie to traci swój sens, gdy przeniesiemy się na wyższe poziomy społeczeństwa. Zapewne znajdziemy tam większe poczucie 69 wolności ruchu i decyzji; praktycznie tak. Jednakże zasadnicze współrzędn w obrębie których możemy się poruszać i decydować, nadal będą określa `' przez innych, w większości nieznajomych, z których wielu na dobitek dawna spoczywa w grobach. Nawet zupełny autokrata sprawuje swą tyran' napotykając stały opór, niekoniecznie opór polityczny, lecz opór obyczaj ' konwencji i zwykłego przyzwyczajenia. Instytucje kryją w sobie zasad inercji, prawdopodobnie ufundowaną ostatecznie na opoce ludzkiej głupot Tyran odkrywa, że nawet jeśli nikt nie odważy się działać przeciw niemu, r jego rozkazy będą i tak ciągle neutralizowane przez zwykły brak ich zrozumienia. Zbudowany przez obcych gmach społeczeństwa potwierdzi swe istnienie nawet wbrew terrorowi. Zostawmy jednak kwestię tyranii n boku. Na poziomach zajmowanych przez większość ludzi, włączając w typ piszącego te słowa i (jak się wydaje) prawie wszystkich jego czytelników usytuowanie w społeczeństwie wyznacza reguły, których trzeba prze strzegać. Jak widzieliśmy, zdroworozsądkowy pogląd na społeczeństwo jest pełen zrozumienia dla tej konieczności. Socjolog nie neguje tego sposobr4 rozumienia. Uściśla je jednak, bada jego korzenie, niekiedy modyfikuje bąd rozszerza. Zobaczymy później, że perspektywa socjologiczna ostateczni wykracza poza zdroworozsądkowe pojmowanie "systemu" i naszej w nirr niewoli. W większości jednak właściwych sytuacji społecznych, do któryck badania przystępuje socjolog, niewiele znajdzie on powodów do spierani się z poglądem, że to "oni" są u steru. Przeciwnie, "oni" zaciążą nad naszym istnieniami groźniej i głębiej, niż sądziliśmy przed badaniem socjologicznym Ten aspekt perspektywy socjologicznej lepiej można wyjaśnić na przykładzie dwóch ważnych przedmiotów badania-kontroli społecznej i uwarstwieni. społecznego. Kontrola społeczna to jedno z najpowszechniej stosowanych poję socjologii. Odnosi się ono do rozmaitych środków używanych prze społeczeństwo w celu przywoływania jego niesubordynowanych członkó~ do porządku. Żadne społeczeństwo nie może istnieć bez kontroli społeczne Nawet mała grupa ludzi połączona tylko przez przypadek musi rozwiną własne mechanizmy kontroli, jeśli nie ma się rozpaść w bardzo krótkir czasie. Nie trzeba dodawać, że środki kontroli społecznej zmieniają się wiele w zależności od sytuacji społecznej. Niesubordynacja w przedsiębiorstwi może oznaczać to, co dyrektor do spraw pracowniczych nazwałby ostatni rozmową, w gangu zaś określono by to jako ostatnią przejażdżkę same chodem. Metody kontroli zmieniają się odpowiednio do celu i charakter danej grupy. W każdym razie mechanizmy kontroli mają za zadanie eliminację niewygodnego personelu i (jak to zostało w sposób klasyczny ujęte przez króla Haiti, Henriego Christophe'a, gdy kazai stracić co dziesiątego człowieka w swym batalionie pracy przymusowej) "zachęcanie innych". Ostatecznym i bez wątpienia najstarszym środkiem kontroli społecznej jest przemoc fizyczna. W okrutnym społeczeństwie dziecięcym jest ona nadal środkiem głównym. Jednakże nawet w kulturalnie zarządzanych społeczeństwach współczesnych demokracji przemoc pozostaje ostatecznym argumentem. Żadne państwo nie może istnieć bez policji czy podobnej uzbrojonej siły. Tak skrajna przemoc nie musi być stosowana często. Przed jej zastosowaniem mogą być podjęte niezliczone kroki w postaci ostrzeżeń i reprymend. Jeśli jednak wszystkie ostrzeżenia zostaną zlekceważone, nawet w tak błahej sprawie jak mandat uliczny, przed naszymi drzwiami pojawi się w końcu kilku gliniarzy z kajdankami i "budą". Nawet dość uprzejmy policjant wlepiający mandat, od którego wszystko się zaczęło, będzie z pewnością nosił broń - na wszelki wypadek. I nawet w Anglii, gdzie w normalnej sytuacji policjant nie ma przy sobie broni, zostanie uzbrojony, idy zajdzie potrzeba. W demokracjach zachodnich, z ich ideologicznym naciskiem na dobrowolne podporządkowanie się demokratycznie ustanowionym prawom, ta stała obecność oficjalnej przemocy jest niedoceniana. Tym bardziej ważne jest, aby być jej świadomym. Przemoc jest ostateczną podstawą wszelkiego porządku politycznego. Zdroworozsądkowy pogląd na społeczeństwo wyczuwa to instynktownie; i może to mieć jakś związek z rozpo- wszechnioną ludową niechęcią do eliminacji kary śmierci z kodeksu karnego (jakkolwiek niechęć ta jest prawdopodobnie w równej mierze oparta na głupocie, przesądzie i wrodzonym okrucieństwie, które to cechy prawnicy dzielą z ogromną większością swych współobywateli). Jednakże twierdzenie, że polityczny porządek wspiera się w ostateczności na przemocy, jest równie prawdziwe w odniesieniu do stanów, które zniosły karę śmierci. W pewnych okolicznościach zezwala się na użycie broni funkcjonariuszom policji stanowej w Connecticut, gdzie (w znacznej mierze ku ich spontanicznemu zadowoleniu) krzesło elektryczne zdobi centralne więzienie stanowe, lecz tę samą możliwość mają ich koledzy z Rhode Island, gdzie policja i władze więzienne muszą się obejść bez tego drugiego udogodnienia. Nie trzeba dodawać, że w krajach o mniej demokratycznej i humanitarnej ideologii narzędzia przemocy są demonstrowane i użytkowane o wiele mniej delikatnie. 70 71 Ponieważ stałe stosowanie przemocy byłoby niepraktyczne, a także nieskuteczne, oficjalne organa kontroli społecznej polegają głównie n; oddziaływaniu faktu samej powszechnie znanej dostępności środkó~n przemocy. Z różnych powodów tego rodzaju ufność jest zwykle uzasad piona w społeczeństwie, które nie znajduje się na krawędzi katastrofalnego rozpadu (jak na przykład rewolucja, klęska militarna czy klęska żywiołowa) Najważniejszą jednak jej przesłanką jest fakt, że nawet w państwacł dyktatorskich i terrorystycznych rządy zdobywają akceptację, a nawe aprobatę wraz ze zwykłym upływem czasu. Nie jest to miejsce, aby wnika w socjopsychologiczną dynamikę tego faktu. W społeczeństwach demo kratycznych wśród większości ludzi występuje co najmniej skłonność d~ podzielania wartości, w imię których środki przemocy są stosowane (nie oznacza to, że owe wartości muszą być piękne - na przykład większoś~ białych w niektórych społecznościach Południa może opowiadać się z~ używaniem przemocy przez organa policji w celu podtrzymania segregac. rasowej - lecz znaczy to, że zdecydowana większość ludności popier, stosowanie środków przemocy). W każdym sprawnie funkcjonującym społeczeństwie przemoc stosowana jest oszczędnie i jako środek ostateczni a do sprawowania na co dzień kontroli społecznej wystarcza sama tylk~ groźba użycia siły. Z punktu widzenia celów przyświecających tym roi ważaniom najważniejsze jest podkreślenie, że prawie wszyscy ludzie żyj w warunkach społecznych, w których, jeśli zawiodą inne środki przymus może być przeciw nim oficjalnie i legalnie użyta przemoc. Jeśli w ten sposób rozumiemy rolę przemocy w kontroli społeczne staje się jasne, że z punktu widzenia większości ludzi ważniejsze s najczęściej - by tak rzec - przedostateczne środki przemocy. Przy pewnE monotonii metod zastraszania obmyślanych przez jurystów i policjantów mniej-niż-gwałtowne środki kontroli społecznej wykazują wielką różnoroc mość, a niekiedy dowodzą wyobraźni ich pomysłodawców. Zaraz p politycznych i prawnych formach kontroli powinno się prawdopodobni postawić presję ekonomiczną. Niewiele środków przymusu jest tak skutec: mych jak te, które zagrażają podstawom czyjegoś utrzymania czy zyskoH Zarówno dyrekcje przedsiębiorstw, jak i świat pracy stosują skutecznie t groźbę jako instrument kontroli w naszym społeczeństwie. Jednak ekonomiczne środki kontroli są tak samo efektywne poza instytucjami ściś określanymi jako ekonomiczne. Uniwersytety czy kościoły stosują sankcj ekonomiczne równie skutecznie, powściągając swój personel przed niet~ powymi zachowaniami, uważanymi przez odnośne władze za wykraczając poza granice dopuszczalności. Nie musi być koniecznie niezgodne z prawem, jeśli pastor uwodzi organistkę, lecz groźba odsunięcia na zawsze od wykonywania zawodu będzie o wiele bardziej skuteczną formą kontroli nad jego pokusami niż perspektywa pójścia do więzienia. Nie jest bez wątpienia sprzeczne z prawem, jeśli pastor wypowiada swoje zadanie w kwestiach, które biurokracja kościelna wolałaby otoczyć milczeniem, lecz ryzyko spędzenia reszty życia w nisko płatnej wiejskiej parafii jest dlań doprawdy bardzo mocnym argumentem. Oczywiście argumenty takie wykorzystywane są bardziej otwarcie w ściśle rozumianych instytucjach ekonomicz- nych, lecz stosowanie sankcji ekonomicznych w kościołach i uniwersytetach pod względem swych ostatecznych rezultatów nie różni się zbytnio od użytku, jaki się z nich czyni w świecie interesu. Tam, gdzie ludzie żyją lub pracują w zwartych grupach, w których są znani osobiście i z którymi są związani poczuciem osobistej lojalności (socjologowie nazywają je grupami pierwotnymi), na rzeczywistego bądź potencjalnego odszczepieńca oddziałują nieustannie bardzo potężne, a zarazem bardzo subtelne mechanizmy kontroli. Są to mechanizmy perswazji, ośmieszenia, plotki i pogardy. Odkryto, że w dyskusjach grupowych po pewnym określonym czasie jednostki modyfikują swe wyjściowe poglądy tak, aby dostosować się do normy grupowej, która odpowiada czemuś w rodzaju średniej arytmetycznej wszystkich poglądów rezprezentowanych w grupie. Jak ta norma się ustali, to zależy oczywiście od składu tej grupy. Na przykład jeśli weźmiemy grupę dwudziestu kanibalów spierającą się na temat kanibalizmu z jednym niekanibalem, istnieją widoki, że w końcu zacznie się on zastanawiać nad ich stanowiskiem, a wreszcie, z pewnymi ratującymi twarz zastrzeżeniami (dotyczącymi, powiedzmy, spożywania najbliższych krewnych), przejmie całkowicie punkt widzenia większości. Natomiast jeśli mamy grupową dyskusję między dziesięcioma kanibalami, którzy uważają mięso człowieka w wieku powyżej sześćdziesięciu lat za zbyt łykowate dla wyrafinowanego podniebienia, oraz dziesięcioma innymi jeszcze bardziej wybrednymi kanibalami, którzy obstają przy granicy pięćdziesięciu lat, jest wysoce prawdopodobne, że gdy przyjdzie do sortowania jeńców, grupa w końcu zgodzi się na wiek pięćdziesięciu pięciu lat jako granicę oddzielającą dejeuner~ od debrisz. Takie są niespodzianki dynamiki grupy. U podstaw tej najwyraźniej nieuchronnej presji na rzecz zgody leży prawdopodobnie ' Dejeuner (fr.): śniadanie. z Debris (fr.): szczątki, odpadki. 72 / 73 głęboka ludzka potrzeba akceptacji, przypuszczalnie bez względu na to, ja grupa ma tej akceptacji dokonać. Pragnieniem tym można manipulow szczególnie skutecznie, jak dobrze o tym wiedzą terapeuci grupo demagodzy i inni specjaliści na polu inżynierii jednomyślności. Potężnymi instrumentami kontroli społecznej w grupach pierwotny wszelkiego rodzaju są ośmieszenie i plotka. Wiele społeczności stost ośmieszenie jako jedną z głównych form kontroli nad dziećmi - dziee dostosowuje się nie z lęku przed karą, lecz aby nie było wyśmial W szerszych ramach naszej kultury takie "podrwiwanie" jest ważni środkiem dyscyplinarnym wśród Murzynów z Południa. Jednakże większe ludzi odczuwa przeszywający lęk przed ośmieszeniem się w jakiejś sytna społecznej. Plotka - czego nie trzeba wyjaśniać - jest szczególe skuteczna w małych społecznościach, gdzie większość ludzi wiedzie swe życie w znacznej mierze w sposób społecznie jawny i pod nadzort sąsiadów. W takich wspólnotach plotka stanowi jeden z głównych kanał komunikacji, mający podstawowe znaczenie dla zachowania struktt społecznej. Zarówno ośmieszeniem, jak i plotką mogą świadomie manipu wać inteligentne osoby mające dostęp do kanałów ich przekazu. Wreszcie jednym z najbardziej wyniszczających środków karar jakimi rozporządza społeczność ludzka, jest otaczanie kogoś stałą pogan i poddanie go ostracyzmowi. Nieco ironicznie zabrzmieć może uwaga, iż j· to ulubiony mechanizm kontrolny w grupach przeciwstawiających z zasady stosowaniu przemocy. Przykładem tego może być "unikanie" wśr mennonitów. Jednostka, która złamie któreś z głównych tabu grupy i przykład nawiązując stosunek seksualny z kimś spoza grupy), jest "unikan Znaczy to, że chociaż pozwala jej się nadal pracować i żyć we wspólno< żadna osoba już nigdy nie odezwie się do niej. Trudno sobie wyobra bardziej okrutną karę. Takie są jednak osobliwości pacyfizmu. Aspektem kontroli społecznej, który należy podkreślić, jest to, iż czę: opiera się ona na szalbierczych roszczeniach. Do kwestii generalne znaczenia oszustwa z perspektywy socjologicznego rozumienia życia Im kiego powróćmy później; tutaj podkreślimy jedynie, że pojęcie konta społecznej będzie niepełne, a zatem błędne, dopóki ten element nie zosta wzięty pod uwagę. Mały chłopiec może uzyskać znaczną kontrolę nad gry swych rówieśników, jeśli ma starszego brata, który w razie potrzeby mc być wezwany w celu obicia przeciwnika. Jednakże gdy nie ma takiego br~ można go wymyślić. Od społecznych talentów małego chłopca zale: będzie wówczas, czy potrafi przełożyć swoje kłamstwo na rzeczywi kontrolę. W każdym razie jest to z pewnością możliwe. Te same możliwości zwodzenia stwarzają wszystkie dyskutowane tu formy kontroli społecznej. Oto dlaczego inteligencja ma cenę przeżycia w konkurencji z brutalnością, złą wolą i pieniądzem. Powrócimy do tej sprawy później. Można więc widzieć siebie jako kogoś znajdującego się w centrum (to znaczy w punkcie największej presji) pewnego układu koncentrycznych kół, z których każde reprezentuje pewien system kontroli społecznej. Zewnętrz- a E: koło mogłoby z powodzeniem wyobrażać system polityczno-prawny, zgodnie z którym jesteśmy obowiązani żyć. Jest to ten system, który, całkiem wbrew woli człowieka, opodatkuje go, powoła do służby wojskowej, zmusi do przestrzegania swych niezliczonych praw i przepisów, w razie potrzeby wpakuje do więzienia, a w ostateczności - zabije. Nie trzeba nawet być prawicowym republikaninem, aby zaniepokoić się ciągle wzrastającą ekspansją władzy tego systemu w każdą możliwą sferę życia jednostki. Pouczającym ćwiczeniem byłoby zapisanie w ciągu jednego przeciętnego tygodnia wszystkich tych przypadków, włączając fiskalne, gdy zderzamy się z żądaniami systemu polityczno-prawnego. Ćwiczenie można zakończyć Lu~dliczeniem sumy grzywien i kar więzienia, które mogłoby na nas sprowadzić nieposłuszeństwo wobec systemu. Nawiasem mówiąc, pociecha, którą można niekiedy wynieść z tego ćwiczenia, polega na odświeżeniu sobie pamięci o tym, że organa przestrzegania prawa są jak zwykle skorumpowane i tylko w ograniczonym stopniu skuteczne. Innym systemem kontroli społecznej, który wywiera presję na samotną postać stającą w jego centrum, jest system moralności, obyczaju i zwyczaju. jedynie te aspekty tego systemu, które wyglądają (w oczach władz) na najbardziej palące, wyposażone zostają w sankcje prawne. Nie oznacza to jednak, że bezkarnie można być niemoralnym, ekscentrycznym i niewychowanym. Wówczas zostają bowiem wprawione w ruch wszystkie inne srodki kontroli społecznej. Niemoralność zostaje ukarana utratą pracy, ekscentryczność - utratą widoków na znalezienie nowej, złe maniery -- zakazem wstępu do grup, które respektują to, co uważają za dobre maniery. Bezrobocie i samotność są zapewne karami mniejszymi w porównaniu z perspektywą aresztowania, lecz w rzeczywistości nie muszą się takimi zdawać jednostkom w ten sposób ukaranym. Skrajne nieposłuszeństwo wobec mores naszego szczególnego społeczeństwa, które ma wcale wyrafinowany aparat kontrolny, może prowadzić do jeszcze jednej konsekwencji - jednomyślnego uznania za "chorego". Światłe biurokratyczne kierownictwo (takie jak na przykład władze 74 75 kościelne niektórych wyznań protestanckich) nie wyrzuca już swych= niesubordynowanych pracow"ików na bruk, lecz zamiast tego zmusza ich do poddania się leczeniu u konsultanta-psychiatry. W ten sposób ody` chylająca się od normy jednostka (to znaczy taka, która nie spełnia kryterió normalności określonych przez kierownictwo czy przez biskupa) nada zagrożona jest bezrobociem i utratą swych więzi społecznych, lecz n ` dobitek zostaje napiętnowana jako taka, która może równie dobrze znaleź '' się w ogóle poza nawiasem społeczności ludzi odpowiedzialnych, jeśli ni okaże skruchy ("zrozumienia") i rezygnacji ("objawów powrotu do zdrowia" ' Tak to więc niezliczone programy "doradztwa", "poradnictwa" i "terapii'''° rozwijane w wielu sektorach współczesnego życia instytucjonalnego wzma~i cniają niepomiernie aparat kontrolny społeczeństwa jako całości, a zwłasz cza te jego fragmenty, gdzie nie można odwoływać się do sankcji system ' polityczno-prawnego. Obok tych podstawowych systemów przymusu, których każda jedna" stka doświadcza na równi z ogromną liczbą swych współkontrolowanyc j towarzyszy niedoli, istnieją jeszcze inne, mniej rozgałęzione kręgi kontrol` której jest ona poddawana. V~/ybór zawodu (bądź, mówiąc ściślej, zawó w którym najczęściej przypadkiem ląduje) nieuchronnie podporządkowuj jednostkę rozmaitym formom-~ kontroli, często surowej. Są to format działania kontrolne różnych komisji przyznających uprawnienia zawodowi organizacji branżowych i związków zawodowych - oczywiście niezależni ~' od wymagań formalnych stav~ianych przez poszczególnych pracodawcóvw' Równie ważne są nieformalne rodzaje kontroli narzucanej przez kolegó i współpracowników. I znowu nie warto rozwodzić się zbytnio nad ty punktem. Czytelnik może podać własne przykłady - lekarz, który uczestj: niczy w programie powszechriych ubezpieczeń zdrowotnych, przedsiębiot' ca pogrzebowy, który reklamuje tanie pogrzeby, inżynier w przemyśle, któ '' projektuje trwałe przedmioty, pastor, który mówi, że nie interesuje wyłącznie liczba członków jego Kościoła (a raczej ten, który odpowiednio tego postępuje - oni prawie ~,,,SZyscy tak mówią), urzędnik rządowy, któ regularnie wydaje mniej, n iŻ wynosi przyznany mu budżet, robotni akordowy, który przekracza normy uznawane przez jego kolegów możliwe do przyjęcia itd. Sankcje ekonomiczne są oczywiście w tyc.`; wypadkach najczęstsze i najskuteczniejsze-lekarz odkrywa, że zamknięt są przed nim drzwi wszystkicł~ szpitali, przedsiębiorca pogrzebowy może by wyrzucony ze swego zrzeszenia zawodowego za "nieetyczne postępową: nie", inżynier będzie może zri-suszony zgłosić się na ochotnika do Korpus' 76 Fokoju, a to samo może spotkać pastora i urzędnika (powiedzmy, gdzieś do Nowej Gwinei, gdzie jak dotąd nie planuje się nietrwałości, gdzie chrześcijanie są nieliczni i rozproszeni, i gdzie machina państwowa jest dostatecz- nie mała, aby mogła być względnie racjonalna), robotnik akordowy zaś może odkryć, że wszystkie wadliwe części z całej fabryki mają zwyczaj gromadzić się na jego warsztacie. Jednakże sankcje w postaci ostracyzmu, pogardy i ośmieszenia mogą być prawie tak samo trudne do zniesienia. Każda rola zawodowa w społeczeństwie, nawet związana z bardzo podłymi zajęciami, niesie ze sobą pewien kodeks postępowania, który jest rzeczywiście bardzo trudny do zlekceważenia. Dostosowanie się do tego kodeksu jest zazwyczaj r~>wnie istotne dla czyjejś kariery w danym zawodzie, jak kompetencje łachowe czy doświadczenie. Kontrola społeczna ze strony systemu zawodowego ma tak wielką wagę, ponieważ to praca przesądza o tym, co ktoś będzie mógł robić przez większą część swego życia - do jakich dobrowolnych stowarzyszeń zostanie przyjęty, jacy będą jego przyjaciele, gdzie będzie mógł mieszkać. Jednakże zupełnie niezależnie od presji zawodu inne społeczne uwikłania człowieka także wiążą się z systemami kontroli, w większości mniej sztywnymi niż system zawodowy, lecz niekiedy nawet bardziej sztywnymi. Kodeksy określające reguły przyjmowania i stałego członkostwa wielu klubów i bractw są tak surowe jak te, które przesądzają, kto może zostać dyrektorem w IBM (czasami, szczęśliwie dla udręczonego kandydata, wymagania mogą być faktycznie te same). W mniej ekskluzywnych stowarzyszeniach zasady mogą być bardziej luźne i tylko z rzadka zdarza się, że ktoś zostaje wyrzucony, lecz życie upartego nonkonformisty sprzeciwiającego się lokalnym obyczajom może być tak gruntownie utrudniane, że dalsza przynależność staje się nie do zniesienia. Zawartość takich niepisanych kodeksów będzie się oczywiście bardzo różnić. Mogą one obejmować sposoby r bierania się, wysławiania, upodobania estetyczne, przekonania polityczne i religijne bądź po prostu maniery zachowania się przy stole. We wszystkich tych przypadkach tworzą one jednak kręgi kontroli, które skutecznie zakreślają granice możliwych działań jednostki w konkretnej sytuacji. Wreszcie system kontroli stanowi także grupa ludzka, w której przebiega tak zwane życie prywatne, to znaczy krąg rodziny i przyjaciół. Byłoby poważnym błędem sądzić, że jest on najsłabszy ze wszystkich tylko dlatego, że nie ma w nim formalnych środków przymusu, którymi dysponują pozostałe systemy kontroli. Z tym właśnie kręgiem związane są bowiem zazwyczaj najważniejsze więzi społeczne jednostki. Dezaprobata, utrata 77 prestiżu, ośmieszenie czy pogarda w tej grupie bliskich ludzi mają znacznie większy ciężar psychologiczny niż te same reakcje napotykane gdziekolwiek indziej. Fatalne skutki ekonomiczne może mieć dla podwładnego, jeśli jego szef stwierdza ostatecznie, że jest on bezwartościowym zerem, lecz psychologiczny efekt takiego sądu jest nieporównanie bardziej druzgocący, jeśli ten sam podwładny odkrywa, że jego własna żona doszła do identycznej konkluzji. Co więcej, presje tego najbardziej intymnego systemu kontroli mogą zostać użyte w takich chwilach, gdy człowiek jest na to najmniej przygotowany. W pracy zwykle łatwiej zapanować nad sobą, zachować czujność i udawać dobre samopoczucie. Współczesna amerykańska "familijność", zespół wartości, które mocno eksponują dom jako miejsce schronienia przed napięciami świata i przestrzeń samorealizacji, wspiera skutecznie ten system kontroli. Człowiek, który jest przynajmniej w pewnym stopniu psychologicznie przygotowany do postawienia się w biurze, gotów jest uczynić prawie wszystko, aby podtrzymać chwiejną harmonię swego życia rodzinnego. Wreszcie, lećz nie jest to wcale najmniej ważne, społeczna kontrola nad tym, co socjologowie niemieccy nazwali "sferą intymności", jest szczególnie silna właśnie za sprawą tych czynników, które składają się na jej kształt w biografii jednostki. Mężczyzna wybiera żonę i najbliższego; przyjaciela w aktach prawdziwego samookreślenia. )ego najbardziej intymne związki to te, od których zależy podtrzymanie najważniejszych elementów jego obrazu własnego. Dlatego też ryzyko rozpadu tych związków oznacza groźbę całkowitego zagubienia się. Nic więc dziwnego, że wielu biurowych despotów okazuje natychmiastowe posłuszeństwo swym żonom i płaszczy się na samo drgnienie brwi swych przyjaciół. Jeśli powrócimy raz jeszcze do obrazu jednostki usytuowanej w środku układu koncentrycznych kół, z których każde reprezentuje pewien system kontroli społecznej, pozwoli nam to zobaczyć nieco lepiej, że miejsc w społeczeństwie oznacza usytuowanie jednostki względem wielu sił, który ją krępują i zniewalają. Gdy człowiek, myślący kolejno o wszystkich tyci ludziach, do których zmuszony jest się przymilać - od poborcy poda kowego aż po teściową - dochodzi do przekonania, że oto wprost na nit? rozsiada się całe społeczeństwo, nie powinien odrzucać tej wizji jaki elementu chwilowego rozstroju nerwowego. W każdym razie socjolo; zapewne utwierdzi w nim to wyobrażenie, bez względu na to, co mogą mi rzec z intencją uwolnienia go od tej myśli inni doradcy. Innym ważnym terenem badań socjologicznych, służących ustaleni pełnego znaczenia miejsca w społeczeństwie, jest sfera stratyfikacji społeca nej. Pojęcie stratyfikacji wyraża fakt, że wszelka społeczność składa się z poziomów pozostających ze sobą w relacjach nadrzędności i podporządkowania, niezależnie od tego, czy będą to relacje władzy, przywileju czy prestiżu. Mówiąc prościej, stratyfikacja oznacza, że każde społeczeństwo ma pewien system rang. Pewne warstwy stoją wyżej, inne zaś niżej. Ich suma stanowi system stratyfikacyjny danego społeczeństwa. Teoria stratyfikacji jest jednym z najbardziej złożonych działów myśli socjologicznej i przedstawianie teraz jakiegokolwiek wprowadzenia do niej wykraczałoby poza kontekst tych rozważań. Wystarczy powiedzieć, że społeczeństwa wielce się różnią co do kryteriów, według których jednostki przypisywane są do różnych poziomów, oraz że w tym samym społeczeństwie mogą współistnieć różne systemy stratyfikacji, w których obowiązują zupełnie odmienne kryteria umiejscawiania ludzi. Bezspornie o pozycji jednostki w układzie stratyfikacji tradycyjnego hinduskiego społeczeństwa kastowego decydują całkiem inne czynniki niż te, które określają jej pozycję we współczesnym społeczeństwie zachodnim. A jednocześnie trzy najważnejsze profity wynikające z pozycji społecznej - władza, przywilej i prestiż - często nie są zbieżne, lecz istnieją obok siebie w róż- nych systemach stratyfikacji. W naszym społeczeństwie bogactwo często prowadzi do władzy politycznej, lecz niekoniecznie. Bywają także niezbyt zamożne jednostki mające znaczną władzę. Prestiż zaś może się łączyć z działalnością nie związaną z pozycją ekonomiczną czy polityczną. Uwagi te niech nam posłużą jako pewnego rodzaju przestroga, gdy przystąpimy do omawiania sposobu, w jaki miejsce w społeczeństwie wiąże się z systemem stratyfikacji, wywierającym potężny wpływ na całe życie jednostki. Najważniejszym typem stratyfikacji we współczesnym społeczeństwie zachodnim jest układ klasowy. Pojęcie klasy, jak większość pojęć w teorii stratyfikacji, definiowane jest rozmaicie. Dla naszych celów wystarczy rc7zumieć przez klasy taki typ stratyfikacji, w którym zasadniczą pozycję w społeczeństwie określają głównie kryteria ekonomiczne. W takim społeczeństwie pozycja społeczna, jaką ktoś osiąga, jest z zasady ważniejsza od tyj, z którą się narodził (chociaż większość ludzi uznaje, że ta ostatnia ma wielki wpływ na tę pierwszą). Dla społeczeństwa klasowego charakterystyczny jest także wysoki stopień ruchliwości społecznej. Oznacza to, że pozycje społeczne nie są ustalone raz na zawsze, że wielu ludzi zmienia swe pozycje w toku życia, na lepsze lub gorsze, i że w konsekwencji żadna pozycja nie wydaje się całkowicie pewna. W rezultacie symboliczne atrybuty pozycji 78 / 79 mają wielką wagę, to znaczy, przez użycie rozmaitych symboli (takich, jak' przedmioty materialne, style zachowania, upodobania i język, sposob obcowania z ludźmi, a nawet określone opinie) człowiek demonstruje świat dokąd dotarł. Socjologowie nazywają to symbolizmem statusu i w badaniac nad stratyfikacją jest to ważny temat. Max Weber definiował klasę w kategoriach oczekiwań życiowych, jaki ' jednostka może racjonalnie żywić. Innymi słowy, pozycja klasowa stwarz pewne widoki czy szanse życiowe, jakich aż po śmierć dana jednostka moż' oczekiwać w społeczeństwie. Każdy zauważy, że sprawdza się to, jeśli rze ujmujemy w kategoriach ściśle ekonomicznych. Osoba z klasy wyk; szej-średniej w wieku, powiedzmy, dwudziestu pięciu lat ma o wiele więksi'` szanse dorobienia się po dziesięciu latach podmiejskiego domu, dwóc' samochodów i domku letniego na Cape niż jej równieśnik z klas ~` niższej-średniej. Nie oznacza to, że ten ostatni nie ma w ogóle szans zdobyci" tych rzeczy, lecz tylko to, że działa on, statystycznie rzecz biorą '. w trudniejszych warunkach. Nic w tym dziwnego, skoro klasę wyznaczaj ` przede wszystkim kategorie ekonomiczne, a sam zwykły proces ekonomicz' ny sprawia, iż ci, którzy już coś mają, będą mieli dane jeszcze więcej`' Jednakże klasa warunkuje szanse życiowe na wiele sposobów, któr wykraczają daleko poza ściśle rozumianą ekonomię. Pozycja klasow człowieka określa poziom wyksztatcenia, jaki zapewne otrzymają jego dzieci' Określa poziom opieki lekarskiej, z której on i jego rodzina będą korzystać a tym samym określa też jego oczekiwania życiowe - szanse życiowi w dosłownym sensie. Klasy wyższe w naszym społeczeństwie są lepie'" odżywione, lepiej mieszkają, są lepiej wykształcone i żyją dłużej nie ich mniej szczęśliwi współobywatele. Spostrzeżenia te są być może truiz: mami, lecz zyskują na mocy, jeśli dostrzegamy również, że istnieje statystyczna korelacja pomiędzy ilością pieniędzy zarabianych per annu a spodziewaną liczbą lat, przez które możemy to czynić na tym padole Oddziaływanie miejsca w systemie klasowym jest jednak jeszcze bardzie'' dalekosiężne. s Różne klasy naszego społeczeństwa żyją w odmienny sposób w sensie; ilościowym, lecz także w sensie jakościowym. Socjolog wart swego wyna-`' grodzenia, jeśli podać mu dwa podstawowe wskaźniki przynależności' klasowej człowieka, takie jak dochód i zawód, potrafi zestawić długą listę innych jego przewidywanych cech, nawet jeśli nie otrzyma żadnych. dalszych informacji. Jak wszystkie przewidywania socjologiczne, tak i tę będą miały charakter statystyczny. To znaczy - będą one twierdzeniami probabilistycznymi z pewnym marginesem błędu. Niemniej jednak mogą by formułowane z dużą dozą pewności. Zaopatrzony w te dwie informacje o danej jednostce, socjolog potrafi snuć przenikliwe domysły zarówno do co dzielnicy miasta, w której ona mieszka, jak i co do rozmiarów i wyglądu jej domu. Potrafi również opisać ogólnie wnętrze tego domu i domyśli się stylu obrazów na ścianach oraz rodzaju książek i czasopism, których można się spodziewać na półkach salonu. Co więcej, potrafi odgadnąć, jakiego rodzaju muzyki ta osoba lubi słuchać, oraz czy chodzi w tym celu na koncerty, słucha płyt czy też radia. Socjolog może jednak pójść jeszcze dalej. Potrafi przewidzieć, do jakich dobrowolnych zrzeszeń ta osoba wstąpiła i do jakiego kościoła należy. Potrafi określić jej słownictwo, ustalić z grubsza właściwości składni i inne jej zwyczaje językowe. Potrafi odgadnąć jej przynależność polityczną i poglądy na wiele spraw publicznych. Może przewidzieć liczbę dzieci spłodzonych przez swój przedmiot zainteresowania, a także to, czy ten ostatni uprawia stosunki seksualne z żoną przy światłach zapalonych czy zgaszonych. Będzie także w stanie uczynić kilka spostrzeżeń na temat prawdopodobieństwa przebycia przez swój obiekt pewnych chorób, zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Jak już stwierdziliśmy, będzie również mógł umieścić danego człowieka na statystycznej tabeli oczekiwań życiowych. Wreszcie, jeśli nasz socjolog postanowi zweryfikować wszystkie te domniemania i poprosi daną jednostkę o wywiad, potrafi także ocenić prawdopodobieństwo odrzucenia tej propozycji. Wiele z wymienionych tu elementów jest w środowisku każdej z klas społecznych wymuszanych przez zewnętrzne presje. Tak więc dyrektor korporacji, który ma "zły" adres i "złą" żonę, zostanie poddany poważnym naciskom, aby zmienił i jedno, i drugie. Robotnikowi, który zechce wstąpić do Kościoła klasy wyższej-średniej, zostanie dane niedwuznacznie do zrozumienia, że "gdzie indziej będzie się czuł lepiej". Albo też dziecko z klasy niższej-średniej gustujące w muzyce kameralnej spotka się z silnymi naciskami, aby zmieniło tę aberrację na zainteresowania muzyczne bardziej zgadzające się z upodobaniami jego rodziny i przyjaciół. Jednakże w wielu z tych przypadków użycie zewnętrznych form kontroli jest zupełnie zbyteczne, ponieważ prawdopodobieństwo odchylenia jest faktycznie bardzo małe. Większość osobników, przed którymi otwiera się kariera dyrektorska, poślubia "właściwy" typ żony (taki, który David Riesman nazwał "combi") prawie instynktownie, a większość dzieci z klasy niższej-średniej ma upodobania muzyczne ukształtowane wcześnie w taki sposób, że immunizują ją one względnie na subtelności muzyki kameralnej. Każde klasowe $$ ~' 6 - Zaproszenie do socjologii $~ milieu3 formuje osobowości swych członków przez niezliczone oddziaływania zaczynające się wraz z narodzinami i trwające do ukończenia szkoły podstawowej bądź - jak to się zdarza - zakładu poprawczego. Jedynie wówczas, gdy te formujące jednostkę oddziaływania przypadkiem nie zdołają osiągnąć swego celu, wkraczają do akcji mechanizmy kontroli społecznej. Gdy więc próbujemy zrozumieć znaczenie klasy, mamy nie tytko do czynienia z pewnym aspektem kontroli społecznej, lecz również zarysowuje się wówczas sposób, w jaki społeczeństwo przenika wnętrza naszych świadomości, co rozważymy w następnym rozdziale. Trzeba w tym miejscu podkreślić, że celem tych uwag o klasach nie jest w żadnym razie jakoweś pełne oburzenia oskarżenie naszego społeczeństwar Istnieją zapewne takie przejawy różnic klasowych, które mogą być prze- kształcane przez swoiste formy inżynierii społecznej - na przykład dyskryminacja klasowa w wykształceniu i nierówności w opiece zdrowotnej Żadne jednak usiłowania inżynierii społecznej nie zmienią podstawowego faktu, że różne środowiska społeczne wywierają odmienne naciski na swych przedstawicieli lub że niektóre z tych nacisków sprzyjają bardziej niż inne, sukcesowi, tak jak jest on definiowany w danej społeczności. Jest wiele powodów, aby sądzić, że pewne zasadnicze cechy systemu klasowego, jaW te, które zostały wymienione, dają się wykryć we wszystkich industrialnyck i industrializujących się społeczeństwach, łącznie ze społeczeństwam funkcjonującymi pod rządami socjalizmu, gdzie w oficjalnej ideolog! zaprzecza się istnieniu klas. Jeśli jednak umiejscowienie w tej, a nie inne warstwie społecznej ma tak ważkie konsekwencje w społeczeństwie ta) względnie "otwartym" jak nasze, łatwo powiedzieć, jakie konsekwencje m~ ono w bardziej "zamkniętych" systemach. Odsyłamy tu raz jeszcze dt przeprowadzonych przez Daniela Lernera pouczających analiz tradycyJ nych społeczeństw Bliskiego Wschodu, w których miejsce społeczr~ wyznaczało tożsamość i oczekiwania człowieka (nawet w wyobraźrr w stopniu, jakiego większość członków społeczeństw zachodnich nie jes nawet w stanie pojąć. A przecież społeczeństwa europejskie sprzed rewoluc przemysłowej nie różniły się tak bardzo, w odniesieniu do większości swyc warstw, od tradycyjnego modelu Lernera. W społeczeństwach takich jede rzut oka na pozycję społeczną człowieka wystarcza, aby poznać cały jeg byt, tak jak wystarcza jeden rzut oka na czoło Hindusa, aby zobaczyć zna jego kasty. 3 Milieu (fr.): środowisko, otoczenie. Jednakże nawet w naszym społeczeństwie, nałożonym jak gdyby na system klas, istnieją inne systemy stratyfikacji, które są dużo bardziej sztywne i dlatego znacznie bardziej determinują całe źycie jednostki niż układ klasowy. W społeczeństwie amerykańskim narzucającym się tego przykładem jest system rasowy, który większość socjologów uważa za pewną odmianę systemu kastowego. W systemie takim zasadnicza pozycja społeczna jednostki (to znaczy jej przypisanie do grupy kastowej) zostaje przesądzona w momencie narodzin. Przynajmniej teoretycznie nie ma ona żadnej możliwości zmiany tej pozycji w toku swego życia. Człowiek może stać się tak bogaty, jak tylko zechce, lecz nadal pozostanie Murzynem. A kto inny może upaść tak nisko, jak to tylko możliwe w kategoriach moralności społeczeństwa, lecz nadal pozostanie białym. Jednostka rodzi się w swej kaście, musi spędzić całe życie w jej zasięgu i w ryzach wszystkich ograniczeń postępowania, jakie to pociąga za sobą. I oczywiście musi się ożenić i rozmnażać w tej kaście. W praktyce, przynajmniej w amerykańskim systemie rasowym, istnieją pewne możliwości "oszukiwania" - mianowicie "uchodzenia" jasnoskórych Murzynów za białych. Niewiele przyczynia się to jednak do osłabienia skuteczności systemu. Zasmucające zjawisko amerykańskiego systemu rasowego jest zbyt dobrze znane, aby wymagało bardziej szczegółowych rozważań. Jest jasne, że społeczne miejsce jednostki jako Murzyna (w większym stopniu na Południu niż na Północy, rzecz oczywista, lecz różnice pomiędzy tymi dwoma regionami są mniejsze, niż zadufany biały z Północy pospolicie uważa) wytycza o wiele węższy pas możliwości życiowych, niż to się dzieje za sprawą samej klasy. W istocie możliwości ruchu jednostki w układzie klasowym zostają ostatecznie określone przez jej miejsce rasowe, jako że niektóre z najbardziej dotkliwych upośledzeń z nim związanych mają charakter ekonomiczny. Tak więc zachowanie człowieka, jego idee i psychologiczna tożsamość kształtowane są przez rasę w sposób znacznie bardziej głęboki niż na ogól przez klasę. Zniewalającą siłę tego miejsca społecznego można zobaczyć w najczystszej postaci (jeśli przymiotnik "najczystszy" godzi się odnieść, nawet tylko w quasi-chemicznym sensie, do tak odstręczającego zjawiska) w dyskryminacyjnej etykiecie tradycyjnego społeczeństwa Południa, w którym każde zetknięcie się członków dwóch kast było ujęte w stylizowany rytuał, obmyślony w szczegółach tak, aby wyróżniał jedną stronę i poniżał drugą. Za najlżejsze uchybienie temu rytuałowi Murzyn ryzykował karę, biały zaś narażał się na skrajną pogardę. Rasa przesądzała nieskończenie więcej niż to, 82 / 83 gdzie ktoś może mieszkać i z kim przestawać. Określała ona wymowę, gestykulację, żarty, a nawet wyobrażenia o zbawieniu. W takim systemie kryteria uwarstwienia stają się obsesjami metafizycznymi - jak w przypadku pewnej damy z Południa, która wyraziła przekonanie, że jej kucharz na pewno pójdzie do nieba dla kolorowych. W socjologii używa się powszechnie pojęcia definicji sytuacji. Po raz pierwszy użyte przez amerykańskiego socjologa Williama I. Thomasa, oznacza ono, że sytuacja społeczna jest taka, jak ją definiują jej uczestnicy. Innymi słowy, dla celów socjologicznych rzeczywistość jest sprawą definicji. Oto dlaczego socjolog musi badać z całą powagą liczne aspekty ludzkiego postępowania, które same w sobie są absurdalne czy oszukańcze. W przytaczanym przykładzie systemu rasowego biolog lub antropolog porównawczy, rzuci okiem na rasowe przesądy białych południowców i oświadczy, że są, one całkowicie fałszywe. Może je więc odrzucić jako jeszcze jedną mitologu wyprodukowaną przez ludzką ignorancję i złą wolę, zebrać swoje manatki i iść do domu. Zadanie socjologa dopiero jednak w tym miejscu się zaczyna: Nic mu nie da zdyskwalifikowanie ideologii rasowej południowców jako' idiotyzmu z punktu widzenia naukowego. Wiele sytuacji społecznych jesC skutecznie manipulowanych przez definicje formułowane przez głupców. Co więcej, głupota definiująca sytuację sama stanowi element przedmiotu! badania socjologicznego. Tak więc operacyjne pojmowanie w socjologii! "rzeczywistości" jest dość niezwykłe, do czego jeszcze powrócimy. W tej, chwili trzeba tylko podkreślić, że nieubłagane naciski kontrolujące, z~!' których pośrednictwem umiejscowienie społeczne określa nasze życie, nit zostają usunięte przez zdemaskowanie idei leżących u ich podłoża. Na tym nie koniec. Na naszym życiu ciążą nonsensy będące dziełem niej tylko naszych współczesnych, lecz także ludzi nieżyjących od wielu pokoleńą Co więcej, każda bzdura zdobywa sobie z upływem każdego kolejnegt dziesięciolecia od jej obwieszczenia coraz większe zaufanie i poważanie. Jai wskazał Alfred Schutz, oznacza to, że każda sytuacja społeczna, w której sil znajdujemy, definiowana jest nie tylko przez naszych współczesnych, leci także predefiniowana przez naszych poprzedników. Ponieważ raczej nil sposób wykłócać się z przodkami, więc na ogół o wiele trudniej jest sil pozbyć ich niefortunnych tworów niż tych, które powstały za naszego życi2~~ Fakt ten został ujęty w aforyzmie Fontenelle'a, który powiada, iż martwi s potężniejsi od żywych. Podkreślenie tego jest istotne, ujawnia to bowiem, że nawet tam, gdzie społeczeństwo pozornie zostawia nam jakiś wybór, potężne ramię przeszło· ści zawęża ten wybór jeszcze bardziej. Powróćmy do przykładu przywołanego wcześniej - do owej sceny, w której para kochanków siedzi w świetle księżyca. Wyobraźmy sobie następnie, że ten księżycowy seans okazuje się decydujący - następują oświadczyny, które zostają przyjęte. Wiemy teraz, że współczesne społeczeństwo nakłada na taki wybór poważne ograniczenia, wielce go ułatwiając parom, które należą do tych samych kategorii socjoekonomicznych, i stawiając wielkie przeszkody na drodze tych, które nie są w ten sposób dopasowane. Jest jednak równie jasne, że nawet tam, gdzie "oni", żyjący jeszcze, nie czynią żadnych świadomych prób ograniczenia wyboru stojącego przed uczestnikami tego szczególnego dramatu, "oni" - ci, którzy dawno zmarli - pozostawili scenariusz uwzględniający prawie każdy ruch. Mniemanie, iż pociąg seksualny można przełożyć na romantyczne uczucie, zostało wysmażone w okolicach dwunastego wieku przez jedwabistogłosych minstreli drażniących wyobraźnię dam z arystokracji. Idea, iż mężczyzna powinien ulokować swój popęd seksualny raz na zawsze i wyłącznie w jednej jedynej kobiecie, z którą ma dzielić łoże, łazienkę i nudę tysiąca sennych śniadań, została wyprodukowana przez przesiąkniętych rnizantropią teologów jeszcze jakiś czas przedtem. Mniemanie zaś, iż inicjatywa w zawarciu tego cudownego porozumienia powinna spoczywać w rękach mężczyzny, podczas gdy kobieta ma grzecznie ulegać furiackiemu atakowi jego zalotów, datuje się wprost z owych prehistorycznych czasów, kiedy po raz pierwszy dzicy wojownicy napadli na jakąś spokojną matriarchalną osadę i powlekli jej piszczące córy do swych szałasów małżeńskich. Podobnie jak wszyscy owi zamierzchli przodkowie wyznaczyli zasadnicze ramy, w których będą rozwijać się namiętności naszej przykładnej pary, tak też z góry określony jest, prefabrykowany - a jeśli kto woli: "ustalony" - każdy krok ich narzeczeństwa. Chodzi nie tylko o to, że oczekuje się od nich miłości i zawarcia monogamicznego małżeństwa, w którym ona rezygnuje ze swego nazwiska, on ze swej wypłacalności, lecz o to, że ta miłość musi być za wszelką cenę sfabrykowana, bo inaczej małżeństwo zda się wszystkim zainteresowanym nieszczere oraz że państwo i Kościół będą śledziły owo menage^ z wytężoną uwagą od chwili jego zawiązania się. Są to podstawowe założenia wykoncypowane na całe stulecia przed narodzinami naszych bohaterów. Każdy krok ich narzeczeństwa także został uwzględniony w rytuale społecznym i choć zawsze istnieje pewna swoboda improwizacji, to jednak zbyt wiele inwencji może zagrozić Menage (fr.): małżeństwo, stadło małżeńskie. i s5 powodzeniu całej operacji. Tak więc nasza para postępuje w sposób dający !! się przewidzieć ("z bezpieczną szybkością", jak to nazwałby prawnik), podążając od randek w kinach do spotkań w kościele i do prezentacji rodzinnych, od trzymania się za rączki do próbnych eksploracji i do tego wreszcie, co początkowo zaplanowane było na później, od planowania wieczoru do planowania podmiejskiego bungalowu - przy czym oczywiście scena pod księżycem zajmuje stosowne miejsce w tym ceremonialnym porządku rzeczy. Żadne z nich nie wymyśliło tej gry czy którejkolwiek z jej części. Zdecydowali tylko, że będą ją prowadzić ze sobą raczej niż z innymi możliwymi partnerami. Nie mają też wielkiego wyboru w tym, co się zdarzy po nieodzownej rytualnej wymianie decydującego pytania i decydującej odpowiedzi. Rodzina, przyjaciele, klerycy, jubilerzy i agenci ubezpieczeniowi, kwiaciarki i dekoratorzy wnętrz zagwarantują, że dalszy ciąg gry również będzie przebiegał zgodnie z ustalonymi regułami. W istocie też wszyscy owi strażnicy tradycji nie muszą wywierać wielkiego nacisku na bohaterów rozgrywki, ponieważ oczekiwania ich świata społecznego dawno już zostały wbudowane w ich własne wyobrażenia przyszłości - pragną oni dokładnie tego, czego spodziewa się po nich społeczeństwo. Jeśli tak się sprawy mają w najbardziej intymnych przejawach naszej egzystencji, łatwo pojąć, że tak samo dzieje się w każdej niemal sytuacji społecznej napotkanej w życiu. W większości wypadków gra została "ustalona" na długo przedtem, nim sami pojawiliśmy się na scenie. Wszystko, co nam najczęściej pozostaje, to rozgrywać ją z mniejszym lub większym entuzjazmem. Nauczyciel stający przed swoją klasą, sędzia ogłaszający wyrok, pastor naprzykrzający się swej parafii, dowódca wysyłający swe oddziały do walki - wszyscy oni są uwikłani w działania, które zostały predefiniowane w bardzo ciasnych granicach. Na straży tych ograniczeń stoi zaś imponujący system kontroli i sankcji. Teraz, gdy mamy te rozważania za sobą, możemy przejść do bardziej złożonego ujęcia zjawiska funkcjonowania struktur społecznych. Jako podstawa tego ujęcia użyteczne będzie inne pojęcie socjologiczne - "instytucja". Instytucja jest zwykle definiowana jako pewien odrębny kompleks działań społecznych. Tak więc możemy mówić o prawie, klasie, małżeństwie czy zorganizowanej religii jako instytucjach. Definicja taka nie mówi nam jednak, jak instytucja ma się do działań jednostek w nią uwikłanych. Godnej uwagi odpowiedzi na to pytanie udzielił Arnold Gehlen, współczesny niemiecki socjolog. Pojmuje on instytucję jako pewien organ regulatywny, kanalizujący działania ludzkie w bardzo podobny sposób, jak instynkty kanalizują zachowania zwierząt. Innymi słowy, instytucje dostarczają procedur, za których pomocą postępowanie ludzkie jest modelowane, wymuszane, utrzymywane w koleinach uważanych przez społeczeństwo za właściwe. Przy czym efekt ten osiągany jest w taki sposób, iż koleiny te jawią się człowiekowi jako jedyne możliwe. Odwołujemy się do przykładu. Skoro kotów nie trzeba uczyć polowania na myszy, jest najwidoczniej coś w dziedzicznym wyposażeniu kota (jakiś instynkt, jeśli państwo wolą ten termin), co go do tego skłania. Przypuszczalnie, gdy kot widzi mysz, odzywa się w nim coś, co nie przestaje nalegać: Jeść! Jeść! Jeść! Ściśle biorąc, kot nie wybiera podporządkowania się temu wewnętrznemu głosowi. Postępuje on po prostu zgodnie z prawem swej najgłębszej natury i skacze na nieszczęsną mysz (która, jak sądzimy, ma wewnętrzny głos, nie przestający powtarzać: Uciekać! Uciekać! Uciekać!). Jak Luter, tak i kot nie może uczynić nic innego. Teraz jednak powróćmy znów do owej pary, której narzeczeństwo rozpatrywaliśmy poprzednio z takim pozornym brakiem sympatii. Kiedy nasz młody mężczyzna po raz pierwszy ujrzał dziewczynę, której przeznaczeniem było przywieść go do księżycowej sceny (jeśli nie od razu, to trochę później), on także odkrył w sobie wewnętrzny głos powtarzający wyraźny nakaz. I całe jego późniejsze zachowanie świadczy, że uznał on także ów nakaz za nieodparty. Nie, nie jest to ten nakaz, o którym czytelnik być może właśnie pomyślał-ten bowiem nakaz nasz młodzieniec w sposób wrodzony dzieli z młodymi kocurami, szympansami i krokodylami, to zaś w tej chwili nas nie interesuje. Nakaz, który nas zajmuje, to ten, który mówi mu: Żeń się! Żeń się! Żeń się! Z tym bowiem imperatywem - a przeciwnie jest w wypadku tamtego - nasz młodzian się nie narodził. Został on mu wpojony przez społeczeństwo, wzmocniony przez tradycję rodzinną, wychowanie moralne, religię, środki masowego przekazu i reklamę. Innymi słowy, małżeństwo to nie instynkt, lecz instytucja. Jednakże sposób, w jaki kieruje ono zachowanie na z góry wyznaczone tory, jest bardzo podobny do sposobu działania instynktów tam, gdzie one rządzą. Staje się to widoczne, gdy spróbujemy sobie wyobrazić, co nasz młody człowiek uczyniłby wobec braku tego imperatywu instytucjonalnego. Mógłby oczywiście uczynić prawie nieskończenie wiele rzeczy. Mógłby odbyć z dziewczyną stosunek płciowy, odejść i nigdy więcej jej nie zobaczyć. Bądź też mógłby zaczekać, aż urodzi ona pierwsze dziecko i poprosić jej wuja, aby je wychowywał. Albo też mógłby zebrać trzech starych kumpli i zapytać ich, czy nie zechcieliby razem z nim posiąść dziewczynę jako 86 ~ 87 wspólną żonę. Lub też mógłby włączyć ją do swego haremu, wraz z dwudziestoma trzema osobami płci żeńskiej juź w nim żyjącymi. Innymi słowy, gdyby miał dany tylko popęd płciowy i zainteresowanie tą oto konkretną dziewczyną, byłby w zupełnej kropce. Zakładając nawet, że studiował antropologię i wie, że wszystkie wymienione możliwości są czymś normalnym w pewnych kulturach ludzkich, to nadal przeżywałby trudne chwile, starając się rozstrzygnąć, która z nich byłaby w tym przypadku najbardziej wskazana. Teraz możemy pojąć, jaką przysługę oddaje mu imperatyw instytucjonalny. Chroni go przed tym dylematem. Zatrzaskuje przed nim wszystkie inne możliwości na korzyść tej jednej, którą jego społeczeństwo mu przeznaczyło. Wyklucza nawet te inne możliwości z jego świadomości. Wyposaża go w formułę - pożądać, znaczy: kochać, znaczy: ożenić się. Wszystko, co musi teraz zrobić, to przemierzyć stopnie przygotowane dlań w tym programie. I w tym mogą kryć się swoiste trudności, lecz mają one bardzo odmienny charakter od tych, w obliczu których stawał pierwotny mężczyzna, napotykający pierwotną kobietę na polanie dziewiczej dżungli i zmuszony do wypracowania jakiegoś modus vivendi z nią. Innymi słowy, instytucja małżeństwa służy ukierunkowaniu zachowań naszego młodzieńca, skłonieniu go do postępowania zgodnie z modelem. instytucjonalna struktura społeczna dostarcza typologii dla naszych działań. Jedynie bardzo, bardzo rzadko znajdujemy się w położeniu, gdy musimy obmyślać nowe typy, aby się na nich wzorować. Najczęściej mamy co najwyżej wybór pomiędzy typem A i typem B, predefiniowanymi dla nas a priori. Tak więc możemy wybrać raczej zawód artysty niż biznesmena. W obu wypadkach zetkniemy się jednak z całkiem precyzyjnymi predefinicjami rzeczy, które mamy teraz uczynić. Nie wymyślimy sami dla siebie żadnej drogi życiowej. Kolejnym aspektem Gehlenowskiego pojęcia instytucji, który trzeba podkreślić, ponieważ będzie istotny w naszych późniejszych rozważaniach;; jest rzekoma nieodpartość owych imperatywów instytucjonalnych. Przeciętny młody człowiek w naszym społeczeństwie nie tylko odrzuca możliwości poliandrii czy poligynii, lecz uważa je - przynajmniej dla siebie samego -za literalnie nie do pomyślenia. Sądzi on, że instytucjonalnie wyznaczony sposób działania jest jedynym, jaki może przyjąć, jedynym, do którego jest ontologicznie zdolny. Zapewne kot, gdyby zastanowił się nad swoim; prześladowaniem myszy, doszedłby do tego samego wniosku. Różnica polega na tym, że kot miałby, wyciągając taki wniosek, rację, natomiast młody człowiek myli się. O ile wiemy, kot, który odmówiłby ścigania myszy, byłby biologicznym wynaturzeniem, być może efektem jakiejś złowieszczej mutacji, a na pewno zdrajcą samej kociej natury. Jednakże wiemy bardzo dobrze, że posiadanie wielu żon czy bycie jednym z wielu mężów nie jest sprzeniewierzeniem się naturze ludzkiej, czy nawet męskiej, w jakimkolwiek biologicznym sensie. Jeśli więc jest biologicznie możliwe dla Arabów to pierwsze, a dla Tybetańczyków to drugie, to musi to także być biologicznie możliwe dla naszego młodzika. W istocie, gdyby ten ostatni został porwany z kołyski i wywieziony w dostatecznie wczesnym wieku na zupełnie obcy ląd, nie wyrósłby na gorącego i więcej niż trochę sentymentalnego, amerykań- skiego w każdym calu chłopca z naszej scenki pod księżycem, lecz stałby się pełnym wigoru poligamistą w Arabii lub rywalizującym "wielomężem" w Tybecie. Tak więc oszukuje on siebie (lub bardziej ściśle: jest oszukiwany przez społeczeństwo), gdy uważa swój sposób działania w tej materii za nieuchronny. Wynika stąd, że struktura instytucjonalna zawsze musi opierać się na oszustwie, a istnienie w społeczeństwie zawsze niesie ze sobą element złej wiary. Zarysowujący się tu obraz może z początku zdawać się całkowicie deprymujący, lecz jeśli się bliżej przyjrzeć, pojawiają się w nim w rzeczywistości pierwsze przebłyski poglądu na społeczeństwo nieco mniej deterministycznego niż ten, którym dysponowaliśmy dotychczas. Tymczasem jednak nasze rozważania nad perspektywą socjologiczną przywiodły nas do miejsca, skąd społeczeństwo bardziej przypomina gigantyczny Alcatraz niż cokolwiek innego. Przebyliśmy drogę od dziecięcej satysfakcji posiadania adresu do konstatacji dorosłego, że większość korespondencji jest nieprzyjemna. Socjologiczne poznanie pomogło nam zaś jedynie rozpoznać z grubsza rozmaite persony, martwe lub żywe, które mają przywilej zasiadania nam na karku. Podejście do socjologii, które jest najbliższe tego rodzaju poglądowi na spofeczeństwo, wiąże się z imieniem Emile'a Durkheima i jego szkołą. Durkheim podkreślał, że społeczeństwo jest zjawiskiem sui generis, to znaczy, że stajemy tu w obliczu pewnej zwartej rzeczywistości, która nie może być zredukowana ani przełożona na inne kategorie. Twierdził tedy, że takty społeczne są "rzeczami" istniejącymi obiektywnie poza nami, tak jak zjawiska przyrody. Zajął takie stanowisko głównie dlatego, żeby uchronić socjologię przed połknięciem przez imperialistycznie nastawionych psycho~