DIANA sam otnak s i ę ż na NICHOLAS DAYIES DIANA samotna "księżna Z angielskiego przełożyli Iwona i Jerzy Zielińscy Świat Książki T\tul oryginału [^icifld f hę lonely P r mc v s s Projekt okładki i stron t\tuio\vvcl C,fi'ylia Stanis^wsk.a, hu'a Lukasik Zdjęcie BR&\\ Redakcja Maja IJpowsku Redakcja techniczna \^idia lM m'parska Korekta Krata Pas^kowska, Malfpr^afa K.aicnska (^opvrii;ht © b\ \iclniliis Darirs, 191/1 © (^op\ri^ht for ihe Polish cdition bv Świat Książki", Warszawa 1997 © © 0)p\right for rhc Polish translation b\ lir/fHii i /c/'^)'X/^////,i'(')', \\ arszawa 199^1 Świat Książki, Warszawa 1997 Druk i oprawa: Łódzkie Zakłady Graficzni. ISBN. »i-7iZ9-28o-, Nr 1,09 Od autora Pisząc tę nie autoryzowaną biografię Diany, księżnej Walii, korzys- tałem z własnych źródeł informacji oraz wiadomości uzyskanych od przyjaciół Diany przez okres ponad siedemnastu lat. Po raz pierwszy spotkałem Dianę na boisku do gry w polo w Windsorze, w 1979 roku. Od tego dnia imię Diany prawie nie znikało z pierwszych stron gazet, a otaczający ją przez te wszystkie lata przyjaciele i dostojnicy dworscy kilkakrotnie się zmienili. Lecz ci, którzy odchodzą, często pozostają w kontakcie ze swymi następcami, gdyż wszyscy urzędnicy dworscy i personel doradzają- cy rodzinie królewskiej są jakby członkami słynnego klubu ludzi mających zaszczyt otaczać dom Windsorów. Z biegiem lat zdobyłem przyjaźń niektórych członków tego ,,klubu". Zaciągnąłem u nich ogromny dług wdzięczności, gdyż bez ich pomocy ta książka nigdy by nie powstała. Gdy w prasie pojawiało się zbyt wiele spekulacji, byli oni na tyle mili, by podzielić się ze mną własną oceną aktualnych spraw. Większość z nich, w tym lub innym momencie, służyła zarówno księciu Karolowi, jak i księżnej Dianie. Byli świadkami ich codziennego życia, triumfów i tragedii oraz sprzeczek i chwil pełnych szczęścia. Widzieli także ich miłość do dzieci - księcia Williama i księcia Harry'ego. Miałem też wielu innych bardzo cennych informatorów, którzy sami zaofiarowali mi pomoc. Wśród nich było kilka osób, z którymi księżna Diana blisko zaprzyjaźniła się w ciągu ostatnich trzech lat. Ludzie ci służyli jej radą, pomagali przetrwać trudne chwile; ofiarowali swoje usługi osobie, o której wiedzieli, że potrzebuje ich wsparcia. Większość kobiet i mężczyzn pomagających mi zebrać informacje do napisania tej książki rozmawiała ze mną pod warunkiem zapewnienia im całkowitej anonimowości. Nie chcieli narażać swoich stosunków z członkami rodziny królewskiej lub domów, w których pracowali. Dlatego ich nazwiska nie pojawią się w tej książce. ROZDZIAŁ I Smutne Bo^e Narodzenie Księżna Diana przeszła, przyglądając się świątecznym dekoracjom, przez amfiladę pogrążonych w ciszy pokoi swego apartamentu w pałacu Kensington. Zajrzała do sypialń WUlsa i Harry'ego. Jak zwykle panował tam porządek, a dekoracje świąteczne wciąż były na swoich miejscach. W holu duża choinka mieniła się kolorami, a w bombkach i ozdobach odbijały się wielobarwne światła lampek. Jednak wszystko pogrążone było w absolutnej ciszy, która przygnębiała Dianę nie przywykłą do takiego spokoju w domu. Zaledwie dwadzieścia cztery godziny temu pokoje kipiały ży- ciem. Wills i Harry biegali po całym domu, bawili się i bez przerwy rozmawiali o prezentach, które dostaną. Cieszyli się, że są z ukocha- ną matką. Służba krzątała się wokół, chociaż większość zdążyła już wyjechać na świąteczne urlopy. Teraz Diana samotnie snuła się po pogrążonym w ciszy pałacu; synowie byli w Sandringham, z Karolem, królową, księciem Filipem i tymi członkami rodziny, którzy zdecydowali się spędzić święta 1995 roku w hrabstwie Norfolk, w położonej sto mil na północ od Londynu posiadłości rodzinnej. Samotność i przygnębiające myśli sprawiły, że po policzkach Diany płynęły łzy. Zaledwie kilka dni temu otrzymała od teściowej ponaglenie do „jak najszybszego" przeprowadzenia rozwodu i teraz lękała się o swoją przyszłość. Na obiad zjadła sałatkę na zimno, siedząc przed telewizorem; po prostu gapiła się w ekran. Zdecydo- wała, że święta spędzi samotnie; pozwoliła wyjechać nawet tym służącym, którzy mieli dyżur, aby mogli wraz z rodzinami i przyja- ciółmi cieszyć się świętami. Lekko drżąc, weszła do kuchni i otworzyła lodówkę. Jaskrawe światło oślepiło ją na chwilę; lodówka była do połowy pełna. Gwałtownie zatrzasnęła drzwiczki - zanim zdążyła się zorientować, co jest do jedzenia — i pospiesznie wróciła przed telewizor do bezmyślnie oglądanego filmu. Później powiedziała, że nie pamięta, ile razy tego dnia pod- chodziła do lodówki z zamiarem splądrowania jej i chęcią zjedzenia wszystkiego, co tylko zobaczy; wiedziała, jak bardzo podniosłoby ją to na duchu. W ten świąteczny dzień Diana stoczyła z sobą wiele bitew, rozpaczliwie próbując nie dać się na nowo owładnąć bulimii, która rządziła nią i rujnowała jej życie przez trzy długie lata. Do tego, co wydarzyło się w te święta, kiedy czuła się tak bardzo samotna, jak jeszcze nigdy w życiu, Diana przyznała się tylko jednej osobie, swojej zaufanej psychoterapeutce Susie Orbach. Kilku wybrańcom wyjawiła, że święta były dla niej ,,trudnym okresem", ale powiedziała to wzruszając ramionami, gdyż nie chciała ujawniać im rozmiaru swych cierpień i strasznego, napawającego grozą koszmaru dręczącej ją bulimii. Pozostanie na święta w domu było trudną decyzją. Teściowa poprosiła ją, by przywiozła Willsa i Harry'ego na Wigilię do Sandringham, przenocowała w domu na terenie posiadłości, a na- stępnego ranka poszła z nimi do kościoła i została na obiedzie, aby zjeść świątecznego indyka. Diana jednak nie przyjęła zaproszenia. Nie chciała spędzać zbyt dużo czasu z rodziną, która — o czym dobrze wiedziała - zwróciła się przeciwko niej, udając jednocześnie przed całym narodem, że - mimo przeprowadzanego właśnie rozwodu, którego Diana wcale nie potrzebowała i nie chciała - wszystko jest w porządku. Wiedziała, że byłoby to jedną wielką farsą. W świąteczny poranek 10 królowa i książę Filip uśmiechaliby się do kamer, zupełnie jakby w rodzinie królewskiej znowu panowało szczęście i harmonia. Nie chciała też widzieć, jak Karol - człowiek, którym zaczęła gardzić, a czasem nawet go nienawidziła — stara się odgrywać wobec Harry'ego i Willsa rolę dobrego tatusia, żartując i opowiadając dowcipy przy świątecznym stole. Z doświadczeń poprzednich lat wiedziała, że całe święta będą sztuczną i oficjalną uroczystością całkowicie pozbawioną radości i szczęścia, bez odrobiny spon- taniczności czy zabawy. Wiedziała, że wszyscy przy stole będą udawać, że jest mile widziana. Pierwszego dnia świąt zadzwoniła do wielu przyjaciół, gdyż chciała z kimś te święta dzielić, a rozmowa telefoniczna była lepsza niż nic. Jednak najważniejszy był telefon do Susie Orbach - kobiety, która w przeszłości pomogła Dianie pokonać bulimię. Prawie ze łzami w oczach zapytała Susie, czy mogłaby się z nią spotkać następnego dnia, chociaż wiedziała, że po prostu się narzuca. Wyjaśniła, że święta przyniosły ze sobą kryzys, z którym sama nie może sobie poradzić. Oczywiście, że osoba, która udzieliła Dianie tak wiele wsparcia i rad, nie mogła pozostać obojętna na takie cri de coeur. Następnego dnia Diana pojechała do jej domu na godzinną sesję terapeutyczną. Już od jakiegoś czasu potrzebowała fachowej pomocy Susie. Doszło do tego, że wierzyła i ufała jej tak bardzo, jak żad- nemu innemu terapeucie. Stało się tak dlatego, iż Susie przywró- ciła jej bardzo ważną cechę charakteru - utraconą w dzieciństwie - wiarę w siebie. W ciągu osiemnastomiesięcznej terapii Susie udało się tak pokierować swoją królewską pacjentką, że z ofiary przeistoczyła się niemal w mityczną, silną kobietę, jaką oglą- dano w słynnym, godzinnym wywiadzie telewizyjnym w listopa- dzie 1995 roku. Raz jeszcze okazało się, że ten świąteczny kryzys był kwestią zaufania. Wspaniałe poczucie dumy i uniesienia, które przepełniało Dianę po sensacyjnym wywiadzie telewizyjnym, ulotniło się wraz z upływem tygodni, zostawiając ją rozbitą i roztrzęsioną. Pewność 11 siebie zniknęła jak kamfora, gdy zdała sobie sprawę, że wszystko, co pragnęła osiągnąć, może się teraz obrócić przeciwko niej. Zaledwie przed miesiącem Diana udzieliła niezwykłego, wstrzą- sającego wywiadu dla programu telewizyjnego BBC ,,Panorama". Mówiła w nim o doznanym szoku poporodowym, o bulimii, nieszczęśliwym małżeństwie i o zdradzie z oficerem. Nie zostawiła suchej nitki na rodzinie królewskiej i establishmencie, podając w wątpliwość, ozy Karol rzeczywiście chce zostać królem. Zażądała także przyznania jej nowej, szeroko rozumianej roli ambasadora Brytanii. Stwierdziła, że woli zostać „królową serc narodu" niż królową Anglii. Księżna Diana postanowiła odegrać tę rolę bez względu na to, czy uzyska zgodę królowej lub ministerstwa spraw zagranicznych, czy też nie. Jest przekonana, że ma niezwykły dar niesienia pociechy umierającym, chorym, kalekim i bezdomnym. W wywiadzie telewi- zyjnym przedstawiła się niemal jako święta, umacniając swój wizerunek, który chciało oglądać społeczeństwo: szlachetnej i cier- piącej młodej damy. W ciągu kilku dni od wywiadu otrzymała listy od 12 ooo osób, wszystkie z wyrazami poparcia dla jej decyzji mówienia o własnym życiu, małżeństwie, zdradzie i pragnieniu zostania królewskim ambasadorem. Diana rzuciła wyzwanie, które w pewnym sensie zaskoczyło urzędników dworskich, nigdy nie przypuszczających, że okaże ona tyle odwagi i siły charakteru, by przeciwstawić się ich władzy. Sprawiła także niemiłą niespodziankę Karolowi i pozo- stałym członkom rodziny królewskiej; wszyscy zawrzeli skrywa- nym gniewem, widząc, że Diana nie tai chęci narobienia jak najwięcej zamieszania. — Teraz wiedzą, czego naprawdę chcę - stwierdziła po wywia- dzie dla BBC. W jej głosie słychać było absolutną determinację. - Teraz już wiedzą, że chodzi o interesy. Wiedzą też, iż nie odejdę nie zauważona. Takiej Diany świat jeszcze nie znał. Nie używała ostrych słów, ale jej spojrzenie mówiło, że większość narodu i rodzina królewska 12 pomylili się bardzo w ocenie słodkiej, niewinnej dziewicy, która szesnaście lat wcześniej wydała się wszystkim skromna i nieśmiała. Tyle że tamta Diana była młoda i nie miała za sobą nieszczęśliwego, pozbawionego miłości małżeństwa i lat uwięzienia — w samotności i izolacji — w królewskim pałacu. Prawdziwą Dianę znał tylko Karol, część jej służby i personel pomocniczy. Większość ludzi wciąż uważa księżnę Walii za niewin- ną ofiarę rozbitego domu i tragicznego małżeństwa, w którym mąż oszukiwał ją i sypiał z dawną kochanką, zanim atrament na akcie ślubu zdążył wyschnąć. Ludzie wierzą i rozumieją, że wołanie Diany o miłość, współczucie i poczucie emocjonalnego bezpieczeństwa nie dociera do uszu twardej, nieustępliwej rodziny królewskiej, która wtrąciła Dianę w nieprzebraną otchłań cierpień, szok poporodowy, bulimię, niedolę i lata samotności. Lecz Diana nie jest już tak naiwna. Przez kilka dni po wywiadzie dla BBC, w którym opowiedziała o swoich nocnych wizytach u chorych i umierających, Diana była w euforii. Wierzyła, że udało jej się przechytrzyć Karola, królową, Filipa i wyższych urzędników dworskich i że jej ambicje, by zostać królewskim ambasadorem i podróżować jako ,,królowa ludzkich serc", wkrótce się urzeczywistnią. — Zmusiłam ich do odwrotu - mówiła z entuzjazmem. - Zwycię- żyłam. Tym razem mi nie odmówią, teraz już nie mogą. Diana tak bardzo chciała zaspokoić swoje ambicje, że zaczęła robić głupstwa i wysuwać żądania, które w ogóle nie mogły być brane pod uwagę. Pewnej zimnej nocy, pod koniec listopada 1995 roku, tuż po północy, granatowy kabriolet marki BMW zajechał pod szpital Royal Brompton we wschodniej części Londynu. Za kierownicą siedziała kobieta w dżinsach i różowej bluzie. Na głowie miała niebieską czapkę baseballową z białym numerem 492. Zapar- kowała, wyszła z samochodu i zamknęła drzwi. Gdy szła do głównego wejścia, z ciemności wyłoniło się dwóch fotorepor- terów. Uśmiechnęła się radośnie i zatrzymała, by z nimi poroz- 13 mawiać. Pogawędki z dziennikarzami były rzeczą dość niezwykłą w przypadku księżnej Walii, gdyż najczęściej mijała ich, często z opuszczoną głową, uniemożliwiając w ten sposób zrobienie dobrych zdjęć. Od lat fotoreporterzy byli zmorą jej życia. Przy wszystkich oficjalnych okazjach szli za nią krok w krok, nigdy nie przepuszczając żadnej sposobności do sfotografowania jej. Jednak w tę listopadową noc Diana nie tylko zatrzymała się i pozowała do zdjęć, ale czekała też, aż jeden z mężczyzn skończy rozmowę przez telefon komórkowy. - Kto to? — zapytała. - Nasz reporter zajmujący się sprawami rodziny królewskiej — odparł dziennikarz. - Mogę zamienić z nim parę słów? - poprosiła. Po raz kolejny zaskoczyła dziennikarzy. Wiadomo było, że księżna Walii nie udziela zaimprowizowanych wywiadów na ulicy. - Oczywiście. Jestem pewien, że będzie zachwycony - powie- dział dziennikarz, oddając jej słuchawkę. Na początku rozmowy Diana poprosiła Ruperta Murdocha, redaktora niedzielnej wkładki „News of the Worłd", aby nie ujawniał nazwy odwiedzanego przez nią szpitala, a potem przez kilka minut beztrosko z nim gawędziła. Był to jeden z najbardziej niezwykłych wywiadów księżnej, która nigdy nie odpowiadała na pytania dziennikarzy, nie mówiąc już o tym, żeby wypowiedziała choć jedno słowo z własnej woli. Wyjaśniła, że ma zwyczaj, często pod wpływem jakiegoś impulsu, odwiedzać nocą niektóre z londyńskich szpitali dwa lub trzy razy w tygodniu. Spędza tam trzy do czterech godzin, rozmawiając z chorymi i umierającymi pacjentami. - Trzymam ich za ręce, rozmawiam z nimi. Mówię im, że wszyscy o nich myślą. Mówię wszystko, co może im przynieść ulgę. Nie znam tych ludzi, ale wiem, że każdy kogoś potrzebuje - powiedziała. — Staram się tego kogoś zastąpić. Informacja o księżnej, mającej zamiar późną nocą odwiedzić jeden lub dwa szpitale, dotarła do redakcji „News of the Worłd" 14 wcześniej tego samego dnia. Informatorka oświadczyła, że dzwoni z pałacu Kensington. Kiedy poproszono ją o podanie nazwiska i więcej szczegółów, odłożyła słuchawkę. Wydawało się dziwne, żeby taka informacja wyszła z pałacu Kensington; chyba że sama Diana zleciła komuś zatelefonowanie. Wiadomość, iż księżna Walii trzy razy w tygodniu w nocy chodzi po ciemnych korytarzach oddziałów szpitalnych i budzi na pogawędki obcych ludzi, wydawała się dość dziwaczna. W dzisiejszych czasach w salach szpitali angielskich leży za- zwyczaj sześciu do dwudziestu czterech pacjentów. Na noc pozo- staje tam tylko personel dyżurujący. Około północy większość pacjentów głęboko śpi i nawet najbliżsi krewni umierających nie są zachęcani do odwiedzin o tej porze, gdyż mogłoby to przeszkadzać innym. Tamtej listopadowej nocy Dianę sfotografowano przed szpitalem Royal Brompton o jedenastej w nocy. Oświadczyła, że spędzi w nim kitka godzin. Cztery godziny później widziano, jak wróciła do zaparkowanego samochodu; nie zajrzała jednak do żadnego z pac- jentów. Prawdę mówiąc, nie weszła nawet do szpitala, lecz odwiedziła przyjaciółkę, która mieszkała nie opodal. - Nigdzie nie jest odnotowane, że księżna Walii przebywała w tym czasie w szpitalu — powiedział rzecznik prasowy szpitala. - Prawdę mówiąc, nie ma żadnej notatki, z której wynikałoby, że księżna kiedykolwiek odwiedziła nasz szpital późną nocą lub wcześnie rano. Dyrekcja szpitala nie popiera takich wizyt. Inne duże szpitale w okolicy, Royal Marsden, w którego zarządzie zasiada Diana, oraz Chelsea and Westminster, otaczający opieką dwadzieścia procent wszystkich nosicieli HIV i chorych na AIDS w kraju, także nie potwierdziły wizyt księżnej Walii tej lub jakiejkolwiek innej nocy. Wizja Diany odwiedzającej w środku nocy szpitalne oddziały i starającej się rozmową ukoić chorych i umierają- cych wtedy, gdy inni pacjenci śpią, wydała się dość niezwykła. Władze szpitala i Królewskiej Szkoły Pielęgniarstwa stwierdziły, że jest ona zarówno dość niezwykła, jak i mało wiarygodna. Jednak 15 panujący wtedy w kraju nastrój poparcia dla zamiarów Diany, by nieść ulgę i pomoc chorym i upośledzonym, sprawił, że historyjka o nocnych wizytach w szpitalach została przyjęta jako kolejny dowód jej anielskiej dobroci. Niektóre gazety poprosiły swoich czytelników, aby zadzwonili i opowiedzieli o bliskich lub znajomych, którzy po obudzeniu się z narkozy ujrzeli przy swoich łóżkach Dianę. Nikt nie zatele- fonował. Ten naiwny pomysł był częścią planu Diany. Chciała pomieszać szyki wyższym urzędnikom dworskim i zmusić ich, aby zamiast zastanawiać się, w jaki sposób odwieść ją od pomysłu zostania ,,wędrującym ambasadorem", pogodzili się z koniecznością przyję- cia jej żądań. Jednak w tym przypadku Diana działała pod wpływem impulsu, nie zastanawiając się, co mówi i co robi. Poważnie chorzy pacjenci nie potrzebują pocieszenia od zupełnie obcych im ludzi, nawet od księżnej Walii, a poza tym większość z nich przebywa na oddziałach intensywnej terapii i rzeczą, której najbardziej po- trzebują, jest fachowa opieka medyczna. Tydzień później Diana, kontynuując swój plan, ujęła się - prze- mawiając ostro i z zaangażowaniem — za bezdomnymi. Tym razem posunęła się jednak za daleko, wprawiając w zakłopotanie Radę Ministrów, gdyż swoim wystąpieniem poparła ataki laburzystów na politykę rządu. Niektórzy ministrowie byli wściekli i oskar- żali księżnę o mieszanie się do polityki. Diana posunęła się nawet dalej: gorąco oklaskiwała Jacka Strawa, ministra spraw wewnętrz- nych w gabinecie cieni, który tego samego dnia w swoim prze- mówieniu ostro skrytykował politykę rządu wobec bezdomnych. Istnieje ścisłe przestrzegana zasada, która głosi, że członko- wie rodziny królewskiej przy żadnej okazji nie angażują się w po- litykę. Diana wygłosiła swoje przemówienie na dorocznym spotkaniu Centrepoint, organizacji dobroczynnej pomagającej młodzieży. W tym samym miejscu, dwa lata wcześniej, ogłosiła sensacyjną wiadomość o wycofaniu się z życia publicznego. 16 W przemówieniu w 1995 roku, wygłoszonym głosem pełnym przekonania, powiedziała: - Społeczeństwo musi stworzyć młodym ludziom szansę, na jakie zasługują. Rozmawiałam z wieloma młodymi ludźmi, których życie zostało złamane. Nastolatki muszą uciekać się do żebraniny lub, co gorsza, do prostytucji, aby zarobić na chleb... To prawdziwa tragedia widzieć, jak młodzi ludzie o dużych możliwościach marnują się. My, jako część społeczeń- stwa, musimy zrobić wszystko, aby stworzyć młodzieży - będącej przecież naszą przyszłością - szansę, na jakie zasługuje. W kilka godzin po jej przemówieniu w Centrepoint premier John Major, odpowiadając na interpelację Izby Gmin, musiał wystąpić w obronie polityki mieszkaniowej rządu. Członkowie partii torysów byli ^li, że księżna Walii wdała się w spory polityczne, stając po stronie kogoś, kto niewątpliwie chciał na tym zbić kapitał polityczny. Diana nie uzgodniła swojego wystąpienia z ministrami, zdobywając w ten sposób kolejny minus. Jeden z rozwścieczonych posłów reprezentujący partię torysów, Sir Patric Cormack, powiedział: — Mamy teraz księżną, dość lek- komyślną i upartą młodą damę, która w okresie przedwyborczym zajmuje bardzo jednoznaczne stanowisko w niezwykle kontro- wersyjnej sprawie. Jest to bardzo, ale to bardzo nierozważne i sprzeczne z zagwarantowaną w konstytucji neutralnością mo- narchii. Większość sympatyzującej z torysami prasy wykorzystała wy- stąpienie Diany, by wykazać jej naiwność oraz brak wyczucia politycznego. Podkreślano, że księżnej Walii brakuje wykształcenia, które pozwalałoby jej zajmować się polityką lub dyplomacją i dlatego nie powinna pełnić funkcji ambasadora. Diana czytała te krytyczne głosy z przerażeniem, zaczynając zdawać sobie sprawę, że popełniła poważny błąd. Wezwała swojego sekretarza Patricka Jephsona, cieszącego się sławą człowieka bardzo złośliwego. — Dlaczego, do diabła, mnie nie ostrzegłeś?! - krzyczała na niego. - Czytałeś, idioto, to przemówienie i pozwoliłeś mi je wygłosić. Patrz, co narobiłeś! 17 Potoki wymówek płynęły przez cały dzień. Diana wciąż wracała do lektury krytycznych artykułów i docierało do niej, że tym jednym przemówieniem zrujnowała wszystko, co udało jej się osiągnąć przez ostatnie sześć miesięcy. - Cholera! Cholera jasna! - wykrzykiwała bez przerwy, szalejąc z wściekłości w swoim apartamencie. Zły humor Diany trwał przez cały dzień. Zmienne nastroje księżnej są legendą pałacu Kensington. W jednej chwili zadowolona i odprężona żartuje i śmieje się ze służbą; nagle zupełnie się zmienia, jej twarz wykrzywia grymas złości i wyładowuje się na każdym, kto znajdzie się pod ręką. Krzyczy na garderobiane, pokojówki, urzędników; jej złość nie omija nikogo. Służba wie, że nie ma sensu dyskutować z księżną Walii, gdy jest w takim nastroju. Każda odpowiedź spotyka się z obraźliwą tyradą, okraszoną więcej niż kilkoma dosadnymi wyrażeniami. Kilka miesięcy po ślubie Diana zapytała pół żartem jednego ze swych wyższych rangą sekretarzy: - Czy uważa mnie pan za jędzę? - Ależ skąd! — padła szczera i uczciwa odpowiedź. - A myśli pan, że kiedyś stanę się nią? - Tak. - Dlaczego pan tak myśli? — zapytała z niezadowoleniem. - Bo tak potoczy się teraz pani życie — odpowiedział. — Jeśli przez kilka lat będzie pani miała wszystko, czego tylko zapragnie, i to o każdej porze dnia i nocy; jeśli będzie pani wiedzieć, że gdy zażąda samochodu o północy, to zostanie on natychmiast podstawiony, i każdy inny rozkaz momentalnie wypełniony, to musi się pani stać jędzą. - Ale jeszcze nią nie jestem? - zapytała. - Jeszcze nie - brzmiała odpowiedź. - Dziękuję — powiedziała Diana. — Postaram się to zapa- miętać. Osoby blisko współpracujące z księżną uważają, że teraz już 18 chyba sobie zasłużyła na to obraźliwe określenie. Ale ona sama nigdy już nie zadała tego pytania osobie, z którą wtedy, na początku lat osiemdziesiątych, rozmawiała. Diana wie, że książę Karol uważa ją za jędzę. W burzliwe dni, gdy dochodziło między nimi do kłótni, nazywał ją ,,jędzą" i nienawidziła tego epitetu. Odgryzała się, nazywając Karola ,,gówniarzem" albo ,,gnojkiem", prawie zawsze z tego samego powodu; że porzucił ją i chłopców, aby odejść do kochanki. Ale prawdziwy cios, który zdruzgotał Dianę i podważył jej pewność siebie, zadał osobisty list od królowej, dostarczony przez posłańca do pałacu Kensington tydzień przed Bożym Narodzeniem. Elegancko i dyplomatycznie napisany, pełen zrozumienia list był w rzeczywistości żądaniem natychmiastowego rozwodu. Pierwszą reakcją Diany była wściekłość, że królowa, babcia Willsa i Harry'ego, napisała taki list zaledwie kilka godzin przed wyjazdem chłopców na ferie świąteczne. Nawet podczas swoich najbardziej zajadłych kłótni Diana i Karol starali się nie wciągać synów w małżeńskie kłopoty. Przebywając w szkołach z interna- tem, chłopcy byli do pewnego stopnia chronieni przed zamiesz- czanymi w prasie najnowszymi, pikantnymi rewelacjami na temat rodziców. A teraz królowa wysyła list z żądaniem rozwodu, wiedząc, że będą o nim pisać wszystkie gazety, że wiadomość ta będzie odczytywana w każdym dzienniku w radiu i telewizji. - Jak ona mogła to zrobić? — Diana płakała ze złości w swoim biurze. - Przecież wie, że w tym tygodniu chłopcy mają ferie. Jak mogła? Cóż za świetny prezent gwiazdkowy - rozwód rodziców na rozkaz ich własnej babki. Pełna pogardy, dodała ze złością: — Czy oni są pozbawieni uczuć? Czy w ich żyłach płynie woda zamiast krwi? O Boże! Brzydzę się nimi. Diana - zanim jeszcze zdążyła przeczytać wiadomości i komen- tarze w prasie - wiedziała, że to jej wywiad dla BBC był przyczyną tego bezlitosnego odwetu ze strony królowej, establishmentu 19 i wyższych rangą urzędników dworu. Wielu z nich chciało zepchnąć ją na boczny tor i usunąć ze sceny życia publicznego, by nie mogła szkodzić monarchii, a jeśli nawet, to w bardzo niewielkim stopniu. W głębi serca czuła, że interwencja królowej w ich małżeń- stwo była aktem zemsty za to, iż w wywiadzie Diana rzuciła Elżbiecie rękawicę: nazwała swoich przeciwników „wrogami" i odważyła się wyrazić wątpliwość, czy Karol kiedykolwiek zosta- nie królem. Przyjęto to jako najbardziej niezwykłe oświadczenie królewskie od czasu abdykacji Edwarda VIII w 1937 roku. Od osób, które jej sprzyjały, Diana dowiedziała się, że Pałac Buckingham był zszokowany, a królowa i Filip wściekli. Obawia- jąc się dalszych szkód, które mogłaby uczynić monarchii, zdecydo- wali się podjąć działania przeciwko niej. Księżna była jednak zaskoczona zarówno szybkością reakcji, jak i momentem, w którym nastąpiła. Przed udzieleniem wywiadu Diana zastanawiała się długo, czy powinna realizować swój plan. Musiała też podjąć decyzję, na ile ostre mogą być oświadczenia, które zamierzała wydać. W koń- cu postanowiła postawić wszystko na jedną kartę i odkryć praw- dziwe uczucia i ambicje na przyszłość; wiedziała, że nie ma nic do stracenia. Wiedziała też, że odpowiednie siły, łącznie z królową i księciem Filipem, nigdy nie dopuszczą do tego, żeby została królową; bez względu na to, co się stanie, establishment i monarchia zawsze będą górą, a ona zostanie usunięta ze sceny zdarzeń. Musiała nagrać ten wywiad w tajemnicy, gdyż pomna swych gorzkich doświadczeń wiedziała, że królowa i establishment mogli- by nie dopuścić do jego emisji. — Wszyscy byli zaskoczeni, że przygotowałam ten wywiad w tajemnicy - powiedziała Diana. - Lecz nie miałam wyboru. Musiałam opowiedzieć ludziom o swoim życiu, wyjawić prawdę o tym, jak próbowałam znaleźć sobie cel, poświęcając się działalno- ści charytatywnej. Próbowałam to robić już wcześniej, ale każde 20 zaproszenie, które dostałam, było później odwoływane pod wpły- wem nacisków Pałacu. Diana, choć nigdy nie rozmawiała z Karolem na ten temat, oczywiście zdawała sobie sprawę, że pewnego dnia jednak dojdzie do rozwodu. Była świadoma nacisków, jakie w tej sprawie wywierano na Karola. Wtedy establishment podjąłby działania, które uważałby za stosowne, aby w momencie śmierci królowej Elżbiety nikt nie mógł zakwestionować ani podać w wątpliwość, że Karol jako jedyny ma prawo zasiąść na tronie. Diana miała jednak nadzieję, że uda się to odwlec o trzy lub pięć lat. Dlatego też w wywiadzie stwierdziła kategorycznie, że nie chce rozwodu. Jej starszy syn William, następca tronu, mający już prawie czternaście lat, we wrześniu 1995 roku zaczął studiować historię konsty- tucji i monarchii. Urzędnicy dworscy byli przekonani, że w ciągu kilku lat William w pełni przygotuje się do roli, która mu pew- nego dnia przypadnie i zrozumie, że nie ma tam miejsca dla jego matki. Diana wiedziała o tym aż za dobrze. — Przejrzałam ich grę — zwierzyła się jednemu z nowych bliskich przyjaciół przed wywiadem dla BBC, pokazywanym później przez amerykańską sieć telewizyjną ABC. - Wiem, że gdyby tylko mogli, wykluczyliby mnie z gry. Cóż, kto wie, co jeszcze szykują. Ale tym razem tak łatwo im nie pójdzie. Ludzie uważają, że Karol i Diana rywalizują ze sobą w walce o serca narodu. Księżna wie jednak, że w tej bitwie wygrywa wszystkie potyczki. Bez względu na to, co się dzieje, przytłaczająca większość obywateli brytyjskich nie tylko uważa, że to własne Karol jest winien rozpadu małżeństwa, ale wierzy też, że Diana jest absolutnie niewinna, nawet jeśli popełnia błędy. Najważniejsze osobistości partii torysów oraz członkowie estab- lishmentu twierdzą, że nieustająca wojna między tą parą poważnie szkodzi monarchii. Uważają też, że działania podejmowane przez biuro Karola są wyważone i pełne godności, lecz zbyt delikatne jak na kampanię przeciwko Dianie, która otwarcie wypowiada wrogo- 21 wi wojnę i publicznie rzuca wyzwanie Karolowi i królowej, występując na ulicy, w telewizji i innych środkach masowego przekazu. Jak dotąd, Diana bez trudu wygrywała tę propagandową wojnę, doprowadzając do furii urzędników z Pałacu Buckingham, nie potrafiących w żaden sposób zahamować wzrostu jej stale zwiększającej się popularności. Przez ten czas, gdy Diana przebywała na osiemnastomiesięcznym urlopie i z dala od zgiełku życia publicznego „podładowywała sobie akumulator", czyli po prostu nabierała sił, Karol zajął się tworze- niem nowego, własnego wizerunku; zatrudnił więcej pracowników i doradców oraz zapełnił terminarz spotkań. W spokoju przygoto- wywał się do odbudowy nadszarpniętego wizerunku i nie najlep- szych stosunków z ludźmi, którzy pewnego dnia mieli się stać jego poddanymi. Jednak kilka ostatnich lat, wypełnionych stresami i uczuciowym zamętem, odcisnęło i na nim piętno. W wieku czterdziestu siedmiu lat wyglądał na człowieka przytłoczonego troskami; twarz mu wyszczuplała, a zmarszczki się pogłębiły. W ciągu ostatnich dwóch lat bardzo się postarzał. Śmiał się o wiele rzadziej, a jego uśmiech bardziej niż kiedykolwiek sprawiał wrażenie wymuszonego. W gru- dniu 1995 roku książę Karol odwiedził gabinet znanego i powszech- nie szanowanego psychiatry, doktora Alana McGlashana, w lon- dyńskim West Endzie. Współpracownicy Karola ani nie potwier- dzają, ani nie zaprzeczają, że wizyty te miały miejsce. Zdecydowali, że opinia publiczna musi sama osądzić, czy następca tronu po- trzebuje pomocy psychiatry, podobnie jak Diana, która korzystała z niej, gdy małżeństwo się rozpadło. Karol wyciągnął wnioski z nadzwyczajnych sukcesów żony, odnoszonych w kontakcie z prostymi ludźmi, z którymi on sam nigdy nie czuł się swobodnie i nie potrafił się porozumieć. Jego dobry humor wydawał się wymuszony, zachowanie niezręczne, a zwyczaj ciągłego ściskania mankietów rękawa ujawniał, jak bardzo był spięty. Teraz porzucił swoją rezerwę i stał się bardziej towarzyski i wyrozumiały, zwłaszcza podczas spotkań z młodymi 22 ludźmi. Jednym z powodów tej odmiany były ogromne sukcesy organizacji Prince's Trust - instytucji charytatywnej zajmującej się sprawami ludzi młodych, bezrobotnych i pokrzywdzonych przez los, wśród których jest wielu nastolatków. Rozpoczęła ona działal- ność dziesięć lat temu i przez ten czas przyczyniła się do powstania 25 ooo małych firm w całym kraju. Karol poświęca tej instytucji i jej zarządcom co najmniej jeden dzień w tygodniu oraz uczestniczy w wyborze przedsięwzięć, które mają być przez nią wspierane i finansowane. Tysiące osób, które otrzymały darowizny, pochodzące w większości od dużych firm, zgodnie twierdzi, że współpraca z Karolem dała im zadowolenie i nadzieję na przyszłość oraz spełniła ich oczekiwania. Świat niewie- le jednak o nich słyszy, a telewizja i prasa nigdy o nich nie wspo- minają. Natomiast Diana doskonale wie, że wystarczy tylko, aby na krok ruszyła się z pałacu Kensington, przeszła po ulicy, odwiedziła szpital, potrzymała na rękach chore dziecko, a już jej zdjęcia znajdą się na pierwszych stronach wszystkich gazet w kraju. Dziś jednak księżna nie ma dla męża choćby odrobiny współ- czucia. - Ma, na co zasłużył - mówi jednemu z często odwiedzanych przyjaciół rodziny. - Zachowywał się jak gówniarz i nigdy mu tego nie wybaczę. Nigdy też nie przebaczę tej suce Camilli. Gdy w styczniu 1995 roku Camilla i jej mąż, brygadier Andrew Parker Bowles, oświadczyli, że się rozwodzą, Diana skomentowa- ła to w następujący sposób: — Poczekajcie tylko, a zobaczycie, co się będzie teraz działo. Lada chwila będziemy ją oficjalnie oglą- dać w ramionach Karola. Od lat starała się go złapać i myśli, że się udało. Diana oglądała i komentowała wszystkie publikowane w prasie fotografie Camilli, która zaczęła się odchudzać, zmieniła uczesanie i ubierała się bardziej elegancko. Częściej pokazywała się publicznie, odbywała z Karolem krótkie podróże do Szkocji i zupełnie jawnie zatrzymywała się w Highgrove, wiejskiej posiadłości księcia Walii. Diana jak jastrząb śledziła jej każdy krok. Czynione przez nią uwagi 23 odsłaniały gorycz, jaką czuła w stosunku do kobiety, która - jak uważała - ukradła jej męża. Podczas coraz częstszych wystąpień publicznych Diana przeważ- nie wygląda olśniewająco; uczestnicząc w pracach organizacji charytatywnych sprawia wrażenie zatroskanej i przejętej; w trak- cie oficjalnych spotkań jest poważna i skupiona; ćwicząc codzien- nie w siłowni wygląda na osobę silną i zdrową. Jednak, mimo to ci, którzy ją dobrze znają, dostrzegają cień dręczącego ją nie- pokoju. Nadal zdarza się, że Diana bez żadnego powodu wybucha płaczem, zaciska wargi w chwilach, gdy opuszcza ją pewność siebie i wygląda na zagubioną nawet wśród przyjaciół. Teraz, kiedy jej synowie są w szkole z internatem, siostry ze swymi rodzinami daleko od Londynu, a matka w Szkocji, wydaje się, że Diana angażuje się tylko w związki z ludźmi, których istnienie musi ukrywać i z którymi nie chce być widywana publicznie. Związki takie dają jej poczucie pewności i satysfakcji. Od chwili gdy opinia publiczna w pełni uświadomiła sobie, że księżna Walii odsunęła się od Karola, Diana przybrała pozę osoby samotnej i niezbyt szczęśliwej. Jej aktualny publiczny wizerunek zdaje się być nieco wymuszony; uśmiech jest mniej naturalny, a zachowanie i gesty bardziej wyważone i o wiele mniej spontanicz- ne. I nic w tym dziwnego. W domu, w zaciszu pałacu, skryta przed ludzkim wzrokiem, często wpada w szał, płacze ze złości i lituje się sama nad sobą, że tak naprawdę to nikt o nią nie dba i nikt jej nie kocha. Przez ostatnie dwa lata Diana musiała rozstrzygnąć niewiarygod- ny dylemat i uważa, że nie do końca jej się to udało. Może być nieszczęśliwa z powodu obecnej sytuacji, ale nie ma pojęcia, co zrobić ze swoim przyszłym życiem. Jej sytuację pogarsza brak kogokolwiek, mężczyzny czy kobiety, kto mógłby być dla niej wzorem, pokierować nią lub służyć radą. Po śmierci ojca Diana odsunęła się od matki, Frances Shand Kydd i od swojego brata Karola, lorda Spencera. 24 Być może właśnie ta niemożność obrania nowego kierunku w życiu jest przyczyną jej dziwacznego zachowania i nagłych zmian nastroju. Są dni, kiedy Diana z entuzjazmem rozprawia o zbliżają- cym się rozwodzie lub o pragnieniu rozpoczęcia nowego życia poza murami pałacu Kensington. Kiedy indziej znów stanowczo od- mawia udziału w dyskusji ze swoimi prawnikami na ten temat, mówiąc im, że nie ma najmniejszego zamiaru opuszczać pałacu Kensington. Pod wpływem takiego właśnie nastroju nie przyjmuje żadnych oficjalnych zaproszeń przez jakiś tydzień, by potem, ogarnięta niepokojem, zmienić zdanie i zdecydować się na odwiedzenie jednej lub dwóch organizacji charytatywnych, którym patronuje. Bardzo często zmienia zdanie; wie, że gdy niespodziewanie ogarnia ją poczucie osamotnienia, to ukazanie się wśród ludzi, ich szacunek i podziw przywrócą jej wiarę w siebie, która ostatnio coraz częściej ją opuszcza. Czasem dochodzi do wniosku, że życie na prowincji pozwoliłoby jej spojrzeć na wszystko z nowej perspektywy, z dala od kamer i świateł. Nieraz z entuzjazmem omawia z kimś ten pomysł i nagle zmienia zdanie: - Nie, to nie ma sensu - mówi. - Nigdy nie mogłabym mieszkać poza Londynem. Czułabym się okropnie samotna i zanudziłabym się na śmierć. Innym przykładem gwałtownych zmian jej nastroju było zdarze- nie, które miało miejsce w grudniu 1995 roku. Oświadczyła wtedy, że jak przez poprzednie dwa lata, przyjmie zaproszenie królowej do spędzenia doby z królewską rodziną w Sandringham. Wszystko zostało przygotowane, ale dokładnie na tydzień przed świętami Diana doszła do wniosku, że w ogóle nie ma chęci tam jechać i powiadomiła teściową, że tylko podrzuci dzieci na Wigilię, a sama natychmiast wróci do Londynu. To była cała Diana. Gwałtowne reakcje na wydarzenia i sytuacje leżały w jej naturze. Jedną z największych udręk życia dworskiego, która przysparzała jej prawdziwych kłopotów, była konieczność przestrzegania dworskiego protokołu, dotrzymywania terminów 25 umówionych spotkań, przybywania — bez względu na wszystko — na uroczystości zaplanowane wiele miesięcy wcześniej, ustalonego dnia i o wyznaczonej godzinie oraz w odpowiednim na daną okazję stroju. A do tego wszystkiego zawsze musiała się uśmiechać, być zadowolona i czarująca, bez względu na samopoczucie. Diana przechodzi teraz okres, który sama nazywa ,,mrocznym"; absolutnie nie wie, co chciałaby robić w przyszłości; nie wie, czy chce poślubić innego mężczyznę, zwłaszcza że pierwszy mąż tak zmarnował jej życie. Kilka minut po otrzymaniu od matki listu z żądaniem szybkiego rozwodu Karol — zadowolony, że królowa zdjęła z jego ramion ciężar podjęcia tej decyzji - wydał oświadczenie, iż w pełni zgadza się z jej sugestią. Błyskawiczna zgoda Karola zdziwiła Dianę, gdyż jej mąż nigdy przedtem nie mówił, że chce rozwodu; rozmawiali tylko o separacji. - Przez całe życie nigdy nie powiedział matce słowa „nie". To dla niego typowe, że zostawia matce całą brudną robotę — oświad- czyła z urazą po przeczytaniu komentarzy prasowych. Diana dobrze wiedziała, że jej propozycja utrzymania małżeń- stwa, choćby jedynie na papierze, pewnego dnia upadnie. Nie mogła jednak uwierzyć, że królowa może być aż tak bezwzględna, aby domagać się natychmiastowego rozwodu, zwłaszcza że synowa wiele razy mówiła jej, iż lepiej zaczekać kilka lat, gdy chłopcy będą starsi i łatwiej to zniosą. Wiedziała, że „szarzy panowie", jak ich nazywała, chcieli się jej pozbyć, odsunąć od rodziny i od tronu; sprawić, by jej wpływy i popularność powoli, lecz nieuchronnie, znikły. Teraz wie, że oficjalnie już się jej pozbyto, ale jest zdecydowana, by jej wpływy i obecność odczuwano jeszcze przez wiele lat. ROZDZIAŁ II C^y jestem je^d^c^ W grudniu 1992 roku, po ogłoszeniu separacji z księciem Karolem, Diana wyfrunęła z królewskiego gniazda z silnym postanowieniem, aby prowadzić życie na tyle niezależne od męża i domu Windsorów, na ile tylko będzie to możliwe. Przez pierwszy rok wolności czuła się ograniczona przymusem pełnienia nadal obowiązków reprezen- tacyjnych oraz kontynuowania zajęć dobroczynnych. Nie była całkiem pewna, jaką rolę chce odgrywać i jak bardzo może stać się niezależna; wiedziała jednak, że chce jak najdalej odsunąć się od rodziny królewskiej. Separacja sprawiła, że Diana po raz pierwszy w życiu zdała sobie sprawę z ogromu obowiązków, które musiała na siebie przyjąć, wchodząc do rodziny męża. Wcześniej nigdy sobie w pełni nie uświadamiała istnienia sztywnego kodeksu powinności, który sprawiał, że Karol wydawał się być człowiekiem tak pełnym rezerwy i zdyscyplinowanym. Wierzyła jednak, być może naiwnie, że jej życie, żony następcy tronu i matki dwóch młodych książąt, nigdy nie będzie aż tak ściśle podporządkowane dworskiemu proto- kołowi. Podczas pierwszych pięciu błogich miesięcy 1981 roku, kiedy szykowała się do bajecznego wesela z ukochanym Karolem, była zbyt zakochana i przejęta nowym dworskim stylem życia, by zdawać sobie sprawę, jak wiele czasu Karol musiał poświęcać licznym 27 obowiązkom członka rodziny królewskiej. Pogodziła się z tym, że codziennie rano będzie całował ją na pożegnanie, że być może wróci w ciągu dnia, aby wieczorem - o wiele częściej niż me - znów ją opuścić i spełniać powinności następcy tronu. Nie była świadoma, że musiał zarządzać Księstwem Walii - posiadłością wartą wiele milionów dolarów, pisać przemówienia, zajmować się sprawami książęcego trustu i coraz więcej pracować, aby podołać powiększającej się liczbie zadań przejmowanych z przeładowanego programu zajęć swej matki. Była zakochana po uszy, całkowicie zaślepiona, tak że nie dostrzegała presji, jakiej podporządkowane były jego życie i czas. Jednak wystarczyło zaledwie kilka miesięcy, aby Diana - stwier- dziwszy, że jest w ciąży - doszła do wniosku, że potrzebuje obecności Karola o wiele bardziej niż przed ślubem. Nie mogła zrozumieć, dlaczego człowiek kochający swoją żonę zostawia ją, aby brać udział w nudnych ceremoniach dworskich. Podczas pierwszej ciąży Diany zaczęły ujawniać się zasadnicze kwestie, które w końcu doprowadziły do rozpadu ich małżeństwa. Inny poważny problem - powrót na scenę dawnej kochanki Karola, Camilli - pojawił się kilka miesięcy po narodzinach księcia Harry'ego. W Karola od dziecka wpajano poczucie zrozumienia ciążących na nim obowiązków. Wiedział, że bez względu na to, jak potoczy się jego życie, będzie musiał żyć zgodnie z dewizą księcia Walii Ich Dien (Służę). Obowiązek był sprawą najwyższej wagi, był ważniejszy od małżeństwa, ojcostwa czy rodziny. Diana nigdy nie zdołała pojąć, że życie męża jest podporządkowane wytycznym tego kodeksu po- stępowania, czego później spodziewano się także po niej. Diany nie wychowywano tak surowo. Miała dużo swobody, choć też nie na wszystko jej pozwalano. Jako dziecko i nastolatka za- znała niewiele dyscypliny i nie miała żadnych obowiązków. To, że matka Diany, Frances, porzuciwszy dom rodzinny, gdy córka miała zaledwie sześć lat, nie miała żadnego wpływu na jej wy- chowanie, stawiało księżnę Walii - osobę, od której oczekiwa- no, iż bez żadnych dyskusji i protestów przedłoży obowiązki 28 względem Korony ponad wszystko inne — w bardzo niekorzystnej sytuacji. Zapoznaniem Diany z regułami obowiązującymi członka rodziny królewskiej zajął się Michael Colborne, który przez cztery lata służył razem z księciem Walii w Marynarce Królewskiej, a przez następne dziewięć pracował w jego osobistym biurze. Po ślubie z Dianą Karol poprosił go, aby został jej sekretarzem i wprowadził w tajniki dworskiego życia. Colborne pełnił tę funkcję przez trzy lata. - Wydaje się, że przez te wszystkie lata księżna Walii nie zdołała pojąć, iż przynależność do rodziny królewskiej oznacza konieczność przedłożenia obowiązków ponad wszystkie inne sprawy — powie- dział. - Nigdy nie mogła zrozumieć, że Karol nie miał wyboru i musiał wypełniać swoje obowiązki. Nigdy mu nawet nie przyszło na myśl, że mogłoby być inaczej. Dianie jednak nie mieściło się w głowie, że książę Walii nie może robić tego, na co ma ochotę. Nie była w stanie pojąć, że życie Karola było tak zdyscyplinowane i zorganizowane, jak żadnej innej osoby w całym królestwie. On nie mógł powiedzieć „nie"; nie mógł robić tego, co chciał, gdyż obowiązek miał pierwszeństwo przed wszystkimi innymi sprawami. I to właśnie było przyczyną awantur i sporów, łez i napadów złego humoru, które w końcu doprowadziły do rozpadu małżeństwa. Colborne był świadkiem rozpadu tego bliskiego, pełnego miłości związku książęcego, gdy Diana uświadomiła sobie, że ona także będzie musiała na pierwszym miejscu stawiać obowiązki. - Powodem niemal wszystkich kłótni, które miałem okazję widzieć, było to, że księżna nie mogła zrozumieć, dlaczego ona i Karol muszą ściśle wypełniać wszystkie punkty ich dziennego programu. Jedynym usprawiedliwieniem mogła być choroba, ale nie jakiś zwykły kaszel czy przeziębienie, a już w żadnym wypadku ,,choroba dyplomatyczna" - wyjawił Colborne. - Niechęć Diany do pełnienia obowiązków reprezentacyjnych narastała: poczynając od kłótni i napadów złości, aż do zdecydowanej odmowy udziału w nich. Nieważne, co powiedziałem lub próbowałem tłumaczyć; nie liczyła się też opinia ważniejszych rangą dworzan ani Karola. Diana 29 nigdy nie pogodziła się z faktem, że obowiązki są ważniejsze od jej zachcianek. Ta zasadnicza kwestia była też, oczywiście, jednym z powodów, dla których Diana przystała na propozycję Karola przeprowadzenia prawnej separacji, choć na początku wpadła w panikę. Oboje wiedzieli, że ich małżeństwo skończyło się w 1987 roku, gdy przestali dzielić ze sobą łoże. Fakt, że Karol porzucił ją, aby wrócić do Camilli — kobiety uważanej przez nią za żmiję, która z premedyta- cją rozbiła ich małżeństwo, by mieć Karola tylko dla siebie — rozgniewał Dianę i zarazem upokorzył. Jeszcze w tym samym roku beznadziejna rozpacz, pragnienie emocjonalnego bezpieczeń- stwa i kogoś, kto by ją kochał, wepchnęły księżnę Walii w ramiona i do łóżka kapitana Jamesa Hewitta. Nie sprzeciwiła się prośbie Karola o separację także dlatego, że chociaż sama nigdy się jej nie domagała - nawet wtedy, gdy wpadała w dziką furię — to spodziewała się jej już od dwóch czy trzech lat. Uważała, że pozostając księżną Walii, będzie mogła być bliżej synów i mieć większy wpływ na ich wychowanie i edukację. Obawiała się, że bez niej chłopcy zostaliby zupełnie pozbawieni ciepła matczynej miłości — uczucia, które tak wiele dla niej znaczyło z powodu koszmarnych doświadczeń własnego dzieciństwa, gdy jej matka porzuciła męża i dzieci. Zapytała tylko, co stanie się z nią i chłopcami, gdyż nie miała najmniejszego pojęcia, co powinna zrobić odtrącona żona księcia Walii, jak żyć i jak się zachowywać. - Nie martw się - odpowiedział Karol. — Nikt nie wyrzuci ciebie ani chłopców z pałacu Kensington. Nie będziecie zdani na samych siebie. Potem wyjaśnił, że w życiu jej i chłopców nic się nie zmieni. Pozostanie w pałacu Kensington, będzie mieć tę samą służbę oraz zachowa przywileje i tytuł książęcy. Zapewnił, że jej sytuacja finansowa również nie ulegnie zmianie. Ze zrozumiałych względów Diana odetchnęła z ulgą. Separacja miała też swoje dobre strony. Diana wiedziała, że dzięki niej będzie mogła zrzucić z siebie straszliwe brzemię obowiązków 30 reprezentacyjnych członka rodziny królewskiej, których większości nienawidziła. Miała nadzieję, że nareszcie będzie mogła żyć tak jak zechce, poświęcając jak najwięcej czasu dorastającym synom i zaj- mując się działalnością charytatywną. Nie wzięła jednak pod uwagę innego rodzaju presji, jaka będzie wywierana na jej samotne życie. Natarczywość środków masowe- go przekazu stała się wręcz nie do zniesienia. W odczuciu Diany media potraktowały jej decyzję, by żyć bez Karola, jako zgodę, by dziennikarze mogli chodzić za nią krok w krok, fotografować, bez przerwy prosić o komentarze i uwagi, czyniąc jej życie nieznośnym. - Proszę, zostawcie mnie w spokoju - błagała paparazzich*, którzy podążali za nią, gdy szła ulicą, robiła zakupy, jechała samochodem lub szła na spacer z dziećmi. Za każdym razem, gdy przybywała lub wychodziła z jakiejś uroczystości, publicznej czy prywatnej, słychać było pstrykanie migawek aparatów fotograficz- nych. Czasem wyświadczali jej grzeczność i zostawiali samą na dzień lub trochę dłużej, ale zawsze natrętnie wracali. - Och, daj spokój, lady Di! — krzyczeli. - Tylko jedno zdjęcie. Uśmiechnij się. Di. Na miłość boską, uśmiechnij się do nas! Di, jeszcze tylko jeden raz. Żądania, aby pozowała im do zdjęć, nigdy nie miały końca. Diana wiedziała, że najbardziej zależy im na tym, aby sfotografować ją podczas rozmowy lub spotkania, w restauracji czy na spacerze z nowym mężczyzną—potencjalnym kochankiem. Czasem spotyka- ła się z dawnymi przyjaciółmi zarówno mężczyznami, jak i kobieta- mi, ale zawsze bardzo uważała, by nie dać się zaskoczyć w jakiejś dwuznacznej sytuacji. Przez trzy lata romansu z Jamesem Hewittem ani potęga Fleet Street**, ani przebiegli paparazzi nigdy nie Paparazzi - natrętny dziennikarz, fotoreporter. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczy.) ** Fleet Street - ulica w Londynie, przy której mieszczą się redakcje najpoważ- niejszych gazet angielskich. 31 przyłapali ich razem. Powzięła mocne postanowienie, że z żadnym innym też jej nie złapią. Diana nie chciała separacji i nigdy o nią nie występowała. Była jednak przekonana, że Karol i rodzina królewska solidarnie zdecydowali, że lepiej będzie dla monarchii, jeśli pozbędą się kobiety, którą postrzegali jako potencjalną przyczynę kłopotów, której nigdy nie ufali i na której nie mogli polegać. Decyzja zapadła podczas utrzymywanych w tajemnicy rozmów królowej, księcia Karola i wyższych dostojników dworskich. Oczywiście często zasięgano rad i wysłuchiwano opinii prawników specjalizujących się w prawie konstytucyjnym. Poproszono ich o ocenę, czy separacja i ewentualny przyszły rozwód mogą przysporzyć kłopotów Koro- nie. Diana nie miała zielonego pojęcia o tych naradach. W ogóle nie wzięto pod uwagę ani jej opinii, ani poglądów. Tak więc gdy uzgodniono, że Karol powinien wystąpić o oficjalną separację, Diana została o tym jedynie powiadomiona. Wydało jej się to dość niezwykłe i zupełnie nie fair; zraniło ją także, że po dwunastu latach małżeństwa odmówiono jej prawa udziału w dyskusjach o separacji. Jesienią 1992 roku Sir Robert Fellowes podczas prywatnej rozmowy wyjaśnił Dianie wszystkie procedury prawne oraz poin- formował ją, że po ogłoszeniu separacji nadal pozostanie księżną Walii, będzie mieszkać w pałacu Kensington i cieszyć się przywileja- mi nabytymi w dniu ślubu. Później Diana powiedziała jednej ze swych przyjaciółek: - Nie było to dla mnie niespodzianką, ale mimo wszystko poczułam się zaskoczona. Nie jest miło zostać, ot tak po prostu, poinformowaną o separacji z mężem i dowiedzieć się, że nie ma się nic do powiedzenia i żadnych praw. Powiedziałam tylko „dziękuję" i wyszłam. W ciągu tych kilku minut moje życie legło w gruzach, a ja nic na to nie mogłam poradzić. Odstawiono mnie na bocznicę, wyrzucono jak stary płaszcz. Zrobiło mi się niedobrze. Czułam się fizycznie chora ze strachu i obawy. Tę noc spędziła w swoim apartamencie w pałacu Kensington. Rozmyślając o życiu bez rodziny, nie mogła powstrzymać łez. 32 Zastanawiała się, czy Karol i establishment będą próbowali usunąć ją z pałacu i, co gorsza, ograniczyć jej kontakty z synami. Ta ostatnia myśl wywoływała jeszcze obfitsze potoki łez. Próbowała pocieszać się, że nie mogą tego zrobić, a potem powtarzała odwiedzającym ją znajomym: - Karol nie będzie tak okrutny. Mimo to gdzieś w najgłębszych zakamarkach myśli Diany czaił się nieznośny niepokój. Choć wątpiła, by Karol chciał zatrzymać synów, to jednak wiedziała, że niektóre osoby z Pałacu Buckingham będą próbowały dowieść, iż lepiej będzie dla chłopców, jeśli zostaną zabrani od matki, która - zdaniem tych osób - była kobietą niezbyt zrównoważoną. Wiedziała też, że Karol jest za miękki, by przeciw- stawić się takiemu posunięciu. Zbyt często była świadkiem, jak mąż całkowicie zgadzał się ze zdaniem Elżbiety, chociaż wiedziała, że w głębi serca miał wręcz przeciwny pogląd na daną sprawę. Nigdy nie sprzeciwiłby się matce. Zadzwoniła do męża, żeby rozwiał jej obawy. Podczas tej rozmowy Karol stwierdził, że w zasadzie nic się nie zmieni, że w żadnym wypadku nie będzie ograniczał jej kontaktów z Wil- liamem i Harrym. Zapewniał, że taka możliwość nigdy nie była rozważana. Jakoś udało jej się stłumić niepokój i wątpliwości. W następny weekend widziała się z chłopcami, którzy mieli wtedy odpowiednio dziesięć i osiem lat, i cieszyła się każdą spędzoną z nimi chwilą. - Przez cały czas miałam ochotę tulić ich i całować - wyznała później. - Ale oni ten etap mieli już za sobą. Wciąż musiałam sobie przypominać, że przecież są niemal młodymi mężczyznami, którzy wolą, by matka nie tuliła ich i nie obcałowywała zbyt często. Diana miała nadzieję, że separacja przyniesie jej wolność, której nie zaznała od chwili zaręczyn z Karolem w 1980 roku, dwanaście lat temu; uwolni od nieustannych nacisków, jakim podlegało jej życie - życie osoby publicznej. Ta krótkotrwała iluzja prysła, gdy po raz pierwszy postawiła stopę za progiem pałacu Kensington. Od tej chwili presja stale narastała, aż wreszcie poczuła, że nie ma już własnego życia z wyjątkiem tych krótkich chwil prywatności, gdy 33 zamykała się w pałacu — swojej luksusowej wieży z kości słoniowej, która stała się jej więzieniem. Jest zupełnie zrozumiałe, że w końcu miała tego powyżej uszu; rok później, w grudniu 1993 roku, przy- gnębiona i zawiedziona ograniczeniami, jakim podlegało jej życie, wydała słynne oświadczenie, że ogranicza działalność publiczną. Było to doskonale przemyślane posunięcie, które miało dopomóc Dianie w jej wysiłkach odzyskania prywatności i ucieczce od ograniczeń dworskiego życia. Pierwszym krokiem było zwolnienie wszechobecnego, uzbrojonego ochroniarza policyjnego. Królewski Oddział Ochrony* strzeże wszystkich członków rodziny królew- skiej. Od chwili oficjalnych zaręczyn z Karolem, w lutym 1981 roku, jego funkcjonariusze stali się cieniami Diany. Nigdy nie zdołała się przyzwyczaić do ich obecności i nie znosiła uczucia, że nigdy nie jest sama. Wkrótce ich obecność stała się jeszcze jednym królewskim jarzmem, którego Diana nienawidziła z całego serca. Czasem próbowała ubłagać ich, wykorzystując swój urok osobisty, aby pozwolili jej wyjść bez obstawy na zakupy lub spacer po uliczkach cichego, wiejskiego miasteczka lub poprowadzić samochód. Jednak za każdym razem otrzymywała tak samo brzmiącą odpowiedź: „Niestety, Madam, nie wolno nam zostawiać Pani samej, nawet na chwilę". Pomimo ostrzeżeń urzędników dworskich z Pałacu Buckingham i wysokich rangą oficerów policji, Diana odprawiła swych ochro- niarzy. Teraz czuła się jak nowo narodzona; była kobietą wolną, bardziej szczęśliwą, mogła robić, co zechce i kiedy zechce. Zwierza- jąc się przyjaciółkom z kłopotów, do których między innymi należy ochrona, powiedziała z uśmiechem: - Choćby nie wiem co, niech wam nawet do głowy nie przyjdzie, aby wydawać się za księcia. Nie warto. Uwierzcie mi. Jeśli to zrobicie, nigdy nie będziecie paniami siebie. Od i stycznia 1994 roku, dnia, w którym podjęła decyzję o niezależności, Diana nie szczędziła wysiłków, aby zmienić swoją * The Royal Protection Squad. 34 oficjalną tożsamość. Rezerwując bilety lotnicze lub miejsca w tea- trze, podawała swoje nazwisko panieńskie: „Ms* D. Spencer". Chciała ukryć wszystko, co mogłoby wskazywać, że jest Dianą - księżną Walii. Wiedziała, że umieszczając skrót „Ms." przed swoim nazwiskiem, uświadomi ludziom, jak bardzo stała się niezależna. - O wiele bardziej wolę, aby znano mnie jako córkę mego ojca, członka rodziny Spencerów, niż żeby postrzegano jako dodatek do rodu Windsorów. Ludzie zdają się nie pamiętać o tym, że przedstawiając się jako „Ms. D. Spencer", używam po prostu mojego nazwiska panieńskiego. W każdym razie wolę je od nazwiska Windsor, brzmiącego tak okropnie pretensjonalnie — ma- wiała. Diana chce do maksimum ograniczyć swoje kontakty z księciem Karolem, gdyż mimo osobnego mieszkania od 1987 roku bolesne rany wyniesione z małżeństwa jeszcze się nie zagoiły. Było oczywis- te, że przez wszystkie te lata musieli spełniać razem, jako książę i księżna Walii, obowiązki reprezentacyjne członków rodziny królewskiej, ale Diana nienawidziła każdej chwili, która zmuszała ją do życia w kłamstwie i udawania, że w ich małżeństwie wszystko jest w porządku. Jeszcze dzisiaj trudno jej być choćby miłą dla księcia Karola. Czuje do niego gorzki żal graniczący z niechęcią. Uważa, że człowiek, którego bezgranicznie uwielbiała, nigdy naprawdę jej nie kochał. Myśli, że oszukiwał ją, i to nie tylko w sprawach seksu, kontynuując romans z Camillą, ale także udając, iż ją kocha. Pewnej nocy, na początku 1990 roku, w apartamencie pałacu Kensington, Diana zwierzyła się jednemu ze swych kochanków: — Nie potępiam Karola za to, że odszedł i miał romans. Gardzę nim, gdyż oszukiwał mnie i chłopców. Nigdy nie uwierzę, że mnie kochał, chociaż starał się, bym myślała, że tak jest. Okłamywał nas, robiąc farsę z naszego małżeństwa. Przez tę jego obłudę czułam * W języku angielskim używa się skrótów Mrs. - pani. Miss - panna oraz Ms. - który to skrót nie identyfikuje jednoznacznie stanu cywilnego. 35 się poniżona i zdradzona. Każda kobieta, którą potraktowano w taki sposób, powie ci, że ból potrafi zachwiać wiarę w siebie, zniszczyć osobowość i więzy z innymi ludźmi. Czułam się pusta w środku. Jeden z prywatnych sekretarzy Karola wspominał: - W pewnym momencie łat osiemdziesiątych doszło do tego, że podczas każdego weekendu, który spędzali razem w Highgrove, dochodziło do awantur. Często kończyły się one rozbiciem jednego lub kilku wazonów, którymi Diana ciskała w męża. Po raz pierwszy księżna rzuciła czymś w Karola pewnego listopadowego wieczoru 1982 roku w pałacu Kensington, gdy w ostatniej chwili zdecydowała, że nie chce brać udziału w dorocz- nej uroczystości w Royal Albert Hali dla uczczenia poległych w obu wojnach światowych. Zeszła po schodach do czekającego na nią męża i oświadczyła: - Nie jadę. - Co to znaczy „nie jadę"? — zapytał Karol. - Nie jadę i już - odpowiedziała. - Nie będę służyć na każde zawołanie. Mam tego dość! Nie pojadę! Choćby nie wiem co, Karol musiał być na tym festiwalu. Patrzył więc na żonę ze zdziwieniem, przerażony nie tylko jej zachowaniem, ale także tym, że na uroczystości będzie zarówno królowa, jak i książę Filip. Najpierw spróbował obrócić sprawę w żart. - Och, daj spokój. Nie mamy wyboru. Musimy jechać. - Nie pojadę - upierała się. Karol wpadł w złość. - Nie wygłupiaj się, do cholery. Nie ma mowy o tym, byś nie pojechała. Musimy tam być. W tej chwili chodź i wsiadaj do tego cholernego samochodu! - Nie waż się tak do mnie mówić! — krzyknęła Diana. - Będę mówił, jak mi się spodoba — odpowiedział. — Zwłaszcza jeśli będziesz się tak cholernie głupio po dziecinnemu zachowywać. - Przestań się tak wywyższać. Sam zachowujesz się jak gówniarz. Po prostu idź i zostaw mnie w spokoju. 36 - Przestań się, do cholery, wygłupiać - wrzasnął na nią Karol - i natychmiast wsiadaj do tego cholernego samochodu! Tu przebrał miarkę. - Nigdy się tak do mnie nie odzywaj! — Diana schyliła się, zdjęła but i rzuciła nim w Karola. But chybił celu i uderzył w ścianę. - Pięknie - powiedział książę. - Daję ci ostatnią szansę. Muszę jechać, jesteśmy już spóźnieni. - Nie mam najmniejszego zamiaru. - Diana odwróciła się i zaczęła wchodzić po schodach. — A już na pewno nie mam ochoty jechać z tobą — dodała. Wtedy Karol pojechał sam, a Diana, zastanowiwszy się nad sytuacją, przybyła na uroczystość dziesięć minut później, powodu- jąc niemałe zamieszanie, gdyż jej krzesło zostało dyskretnie usunięte z loży królewskiej. Szybko przyniesiono je z powrotem, ale dziennikarze rychło poznali prawdę, że państwo Waleses mieli sprzeczkę. Od tamtej pory podczas kłótni z Karolem Diana miała zwyczaj rzucać w niego wszystkim, co wpadło jej w ręce. Im gorzej działo się w ich małżeństwie, tym cięższe były rzeczy, którymi w niego miotała. Ciskała butami, książkami, szklankami, podstawkami pod naczynia; do jej ulubionych przedmiotów należały wazony. Jeden ze służących, pracujący w tym czasie u Karola, wspomina o awanturze w Highgrove, którą miał okazję słyszeć: - Karol i Dia- na byli w salonie, a ja przypadkowo znalazłem się w pokoju obok. Słyszałem ich podniesione głosy. W pewnym momencie stały się one jeszcze głośniejsze. Głos Diany brzmiał niemal histerycznie. Wtedy Karol przestał nad sobą panować. Nie pamiętam powodu tej sprze- czki. Wyzywali się wzajemnie, powietrze było gęste od przekleństw. Nagle usłyszałem, jak Karol krzyczy: „Nie! Na Boga, Diano, odłóż to... Nie... Nie wygłupiaj się!" Później usłyszałem donośny brzęk tłuczonego szkła. Pomyślałem, że rzuciła w niego kolejnym wazo- nem. Przez chwilę panowała cisza. Po chwili Karol odezwał się drżącym głosem. Ledwo go słyszałem: ,,Musisz skończyć z tym ciskaniem przedmiotami. Mało brakowało, byś mnie trafiła". 37 Drzwi salonu otworzyły się i wypadła z nich Diana z twarzą poczerwieniałą ze złości. Pobiegła schodami na górę. Odczekałem kilka minut i wszedłem do pokoju. Karol ostrożnie zbierał z podłogi resztki czegoś, co do niedawna było pięknym wazonem z rżniętego kryształu. Nie powiedział nic, tylko spojrzał na mnie z wyrazem rezygnacji na twarzy. „Czy mogę pomóc, Sir?" - zapytałem. „Jeśli- byś mógł" - odpowiedział. Razem zebraliśmy rozrzucone po całym pokoju okruchy szkła. Innym razem Karol nie miał tyle szczęścia. Sama Diana opo- wiedziała tę historię jednej z przyjaciółek: - Doprowadził mnie do szału. Przez parę godzin siedział w tym swoim zakichanym ogrodzie, a potem przyszedł i powiedział, że chce posłuchać muzyki w radiu. Cały dzień snułam się samotnie po Highgrove, nie mając do kogo ust otworzyć, a on miał to wszystko w nosie. Krew uderzyła mi do głowy i rzuciłam się na niego. Odwrócił się, aby odejść, a ja złapałam wazon i z całej siły rzuciłam w niego. Dostał w tył głowy i upadł jak kłoda. Podbiegłam do niego. Cała się trzęsłam; byłam przekonana, że go zabiłam. Wazon roztrzaskał się na kawałki. Pomyślałam: „Boże, co za szczęście, że nie był to ciężki kryształ tylko porcelana". Gdy przekręciłam Karola na plecy, zaczął jęczeć, a ja odczułam ogromną ulgę. Nadal drżałam; zdałam sobie sprawę, jak niewiele brakowało, bym go zabiła. Karol doszedł do siebie i uprzytomnił sobie, że rzuciłam w niego wazonem. Spojrzał na mnie tak, jakby chciał mnie udusić. Stałam i patrzyłam na niego, zastanawiając się, czy mu pomóc, a on wstał i natychmiast usiadł na krześle, trzymając się za głowę. Wciąż był oszołomiony. Wiedziałam, że posunęłam się za daleko; przez moment byłam pewna, że go zabiłam, zwłaszcza gdy tak upadł i leżał bez ruchu. Diana zwierzyła się, że ten szok sprawił, iż na kilka miesięcy przestała ciskać w Karola różnymi przedmiotami, ale później wróciła do swej ulubionej formy ataku. Jednak już nigdy więcej nie zdarzyło się nic aż tak poważnego, gdyż, jak utrzymuje, rzucając ciężkimi rzeczami, nie celowała w Karola, tylko ciskała je tak, by 38 przelatując obok niego przestraszyły go i uświadomiły, jak bardzo ją rozzłościł. Diana wspomina też o chłodzie, z jakim traktował ją Karol i jak to na nią wpływało: - Po kilku wspaniałych miesiącach, spędzonych razem przed ślubem, okazało się, że teraz, gdy trzy miesiące po ślubie zaszłam w ciążę, Karol rzadko bywa ze mną. Serdeczność, jaką mi kiedyś okazywał, gdzieś wyparowała, myślę, że chyba na zawsze. To boli. Oczywiście, czasem bywało dobrze, ale już nigdy tak wspaniale jak przed ślubem. Im chłodniej traktował ją Karol, tym bardziej tęskniła za kimś, kto by ją kochał. Ta potrzeba posiadania kochanka, towarzysza, mężczyzny, który by o nią dbał, wplątała Dianę w kilka żenujących i kłopotliwych związków. ROZDZIAŁ III Sytuacja wymyka si^ spod kontroli Kiedy Diana odkryła prawdę o Camilli Parker Bowles, mniej więcej w 1986 roku, przepaść pomiędzy nią a Karolem powiększyła się dramatycznie. Wkrótce rzuciła się w ramiona kapitana Jamesa Hewitta - mężczyzny darzącego ją szacunkiem i życzliwością, który zdawał się żarliwie ją kochać, był gotów ożenić się z nią i dać jej dziecko. Diana wierzyła w każde jego słowo, gdyż właśnie takich czułych słów potrzebowała. Nade wszystko pragnęła miłości i kogoś, kto by się o nią troszczył. Gdy po trzech latach związek z Hewittem zakończył się, natychmiast zaczęła szukać sposobności do nawiązania następnego romansu, który mógłby ją całkowicie pochłonąć i w którym mogłaby kochać i być kochaną. Skoro jednak nic takiego się nie zdarzyło, oddała się uprawianiu nowych rodzajów sportu lub pocieszała się na różne inne sposoby. Mówiła sobie, że może być szczęśliwa sama, bez mężczyzny. Ale później, otrząsając się z melancholii, spotykała kogoś, kto wzbudzał jej zainteresowanie i sympatię. Większość z tych zwią- zków kończyła się po kilku wspólnych kolacjach lub zaproszeniach na drinka do pałacu Kensington. Wmawiała sobie, że nie potrzebuje mężczyzny ani kochanka. Były to niewinne kłamstewka, gdyż po 40 katastrofie, jaką zakończyła się trzyletnia przygoda z Jamesem Hewittem, Diana była ostrożniej sza. Rozmawiałem z dwoma żonatymi mężczyznami, którzy przyznali się do flirtu z Dianą na początku lat dziewięćdziesiątych. Ponieważ ich małżeństwa wciąż trwają, zgodzili się mówić o tym dopiero wtedy, gdy zapewniłem im anonimowość. Opowieści ich obu były bardzo do siebie podobne. Pierwszy z nich został kochankiem Diany w 1992 roku. Ten były oficer kawalerii, pracujący w City i żonaty od kilku lat, po raz pierwszy spotkał Dianę na przyjęciu pod koniec lat osiemdziesią- tych. Wspominał: — Od początku byliśmy sobą oczarowani. Tego pierwszego wieczoru flirtowaliśmy bez opamiętania i oboje doszliś- my do wniosku, że dobrze byłoby spotkać się jeszcze raz. Oczywiś- cie schlebiało mi, że podobam się księżnej Walii. Nic się nie zdarzyło i uważałem, że błędem byłoby angażowanie się w taki związek, ponieważ była żoną księcia Walii. Jednak kilka lat później spotkaliś- my się przypadkowo i Diana — z roziskrzonym wzrokiem - zaprosiła mnie na drinka do pałacu Kensington. Wiedziała, że jestem żonaty, ale wszystko to wyglądało dość niewinnie. Od chwili, gdy wszedłem do jej salonu, było dla mnie jasne, że pragnie romansu. Po kilku drinkach poszliśmy na kolację do maleńkiej restauracji, a potem, jak tylko wróciliśmy do pałacu, pocałowaliśmy się. Wypiliśmy jeszcze trochę alkoholu, słuchaliśmy romantycznej muzyki z nagrań wy- branych przez Dianę i przed północą padliśmy sobie w ramiona. Nie chciała mnie wypuścić. Gdy w końcu wyszedłem, po godzinie drugiej w nocy, wiedziałem, że zostaniemy kochankami. Umówiliśmy się na spotkanie na początku następnego tygodnia. Przyjechałem do niej około dziesiątej wieczorem; wypiliśmy nieco wina, a Diana przyniosła z kuchni zimne przekąski. Znowu słuchaliśmy muzyki, opróżniliśmy kilka kolejnych kieliszków i za- częliśmy się całować. Diana była wprost niewiarygodna. Czułem się tak, jakbym znalazł się w samym środku huraganu. Jej namiętność wprost zaparła mi dech w piersiach. Z salonu przenieśliśmy się di.; sypialni i kochaliśmy się w jej łóżku. Spodziewałem się, że zaraz po 41 tym będzie chciała, bym sobie poszedł, ale poprosiła, żebym został. W ciągu następnych trzech godzin kochaliśmy się chyba ze cztery razy, a ona wciąż nie pozwalała mi odejść; zupełnie jakby się bała zostać sama. Błagała, bym został i kochał się z nią jeszcze raz. Sprawiała wrażenie, że boi się, iż ją opuszczę i znowu nikogo przy niej nie będzie. W końcu około piątej rano wyszedłem od niej, wyczerpany, nieco oszołomiony i z lekkim poczuciem winy. Dwa tygodnie później mieliśmy następną randkę. Od samego początku wiedziałem, że zakończymy ją w łóżku. Spędziliśmy cudowny wieczór w jej salonie. Trochę piliśmy i słuchaliśmy muzyki. Diana była na lekkim rauszu, śmiała się i chichotała, wyglądała na zawstydzoną i onieśmieloną, aby później stać się szaloną kochanką, domagającą się wciąż więcej i więcej. Uważam jednak, że to nie mnie tak bardzo pragnęła. Wydaje mi się, że potrzebowała towarzystwa, była gotowa oddać siebie i swoje ciało komukolwiek, kto w zamian dałby jej miłość. Po kilku następnych wizytach w pałacu Kensington człowiek ten, starszy o trzy lata od Diany, zaczął mieć wyrzuty sumienia, że oszukuje żonę i księcia Walii i podzielił się swoimi rozterkami z Dianą. „Nie chcę tego słuchać - odparła. - Nie chcę. Pragnę tylko ciebie". Dwa tygodnie później postanowił, że trzeba zakończyć ten romans i zadzwonił do Diany: — „Wiem, co chcesz mi powiedzieć - usłyszał. - Wszystko rozumiem. Żegnaj". W słuchawce zapadła cisza. To było trudne do uwierzenia, że przyjęła rozstanie tak obojętnie, gdy zaledwie kilka dni wcześniej była romantyczna, czuła i spragniona miłości. W lecie 1995 roku Diana poznała starszego od siebie mężczyznę - miał czterdzieści kilka lat i był mniej więcej w tym samym wieku co Karol - który bardzo jej się spodobał. W ciągu kilku ostatnich lat spotkali się kilka razy przy różnych okazjach, ale nigdy nie mieli sposobności do dłuższej rozmowy. Człowiek ten był żonaty, miał trójkę dzieci i pracował jako bankier w londyńskim City. - Zaczęliśmy z sobą rozmawiać na jakimś koktajlu w 1993 roku 42 opowiadał. - Stwierdziłem, że jestem nią niewiarygodnie oczaro- wany. Zorientowałem się, że flirtuje ze mną; zdjęła jakiś włos z rękawa mojej marynarki, poprosiła o przyniesienie drinka, częstowała ciasteczkami, a nawet kokietowała i patrzyła mi prosto w oczy, zupełnie jakby pragnęła, abym ją pocałował, chociaż przez chwilę sprawiała wrażenie onieśmielonej. Nie bardzo wiedziałem, jak na to zareagować. Czyżby to właśnie była flirtująca Diana, o której kiedyś czytałem? Księżna, która uwielbia droczyć się, bawić i udawać wampa, rozmawiając z mężczyznami, których uzna za atrakcyjnych. Pod koniec wieczoru Diana stwierdziła, że powinniś- my pójść razem na obiad lub kolację, aby móc porozmawiać i lepiej się poznać. Byłem zaskoczony tym spotkaniem i jej bezpośrednioś- cią, ale zgodziłem się. Chciałem wywnioskować, o co chodzi, dlaczego tak się zachowuje i sprawdzić, czy jej nie skrywane seksualne zainteresowanie moją osobą było prawdziwe, czy była to tylko kokieteria. Szybko przekonałem się, że niewinna kokieteria Diany nie była fantazją, lecz jedynie wstępem do szalonej namiętno- ści. Nasza znajomość trwała dwa miesiące. W tym czasie przekona- łem się, że Diana jest zupełnie inna, niż sobie wyobrażałem. Potrafiła być zarazem beztroska i szalona, a kiedy indziej łagodna, kochająca, czasem nawet płaczliwa. Czymś nadzwyczajnym wydał mi się zapał, z jakim podchodziła nie tylko do seksu, ale do wszystkich codziennych spraw, które uważała za ważne. Ku mojemu zdziwie- niu zauważyłem też głęboko skrywane uczucie żalu do Karola i całej rodziny królewskiej. Wydawało się, że Diana nie była w stanie wybaczyć im niczego, co się zdarzyło i wciąż czuła się oszukana przez Karola. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy kochając się ze mną, nie chce przypadkiem ukarać męża za jego romans z Camillą. Zaczynałem mieć wrażenie, że jestem w jakiś sposób wykorzystywany w makabrycznej grze, która toczyła się w jej wyobraźni. Odebrało mi to odwagę i chociaż było nam razem wspaniale, choć czułem, że Diana pragnie mnie zarówno emocjonal- nie, jak i fizycznie, to uznałem, że cokolwiek między nami jest, nie ma to nic wspólnego z prawdziwym uczuciem. I wcale mi się to nie 43 podobało. Diana musiała mieć takie same odczucia, g'^72 przestała do mnie dzwonić i nie odpowiadała na moje telefony. l^k "Bprawdę to nigdy nie zakończyliśmy naszego romansu. Nig'dy n^ powiedzie- liśmy sobie „żegnaj" czy „do widzenia". Po prostu przestała do mnie dzwonić, tak jakby wiedziała, że zabawa się s^oń^yłB i chciała sobie oszczędzić kłopotów. Tak to moim zda;"ien''» wyglądało. Uszanowałem jej wolę i już nigdy więcej nie próbowałem się z nią kontaktować. Mam nadzieję, że w końcu zdoła uporać się ze swoimi problemami. Diana znowu zajęła się sportem, pływaniem i grą w ^nisa, co pozwalało spalić nadmiar rozpierającej ją energii i s Seryice). Diana uroczyście otwiera Centrum Mortimera przeznaczone dla dotkniętych chorobami przenoszonymi dro^ą seksualną, zarażonych wirusem HIV, chorych na AIDS, grudzień iyy4. (Londyn. Neys Serrice). Diana odwiedza szpital dla dzieci chorych na raka podczas wizyta w Pakistanie w lutym i y y 6. (Hxpress Newspapers). Ksią?{ Karol y synami: Williamem i t-larrym w Klosters, Szwajcaria, iyy4. (Express Newspapers). Diana irra^ ^ Willim i Harrym spędza urlop na nartach n' l^ech, Austria, lyy). (Express ^\ett'spaprrs). Ksi^na Diana ^ księciem Karolem ora^ dziećmi: Williamem i Harym podczas oficjalnych iirocysfości iv l^indynie, maj iyci). (Londyn. Neivs S er vice). Rozmawiała z tymi ludźmi jak ze znajomymi, a nie miała przecież pojęcia, kim naprawdę byli. Czuła się bardzo szczęśliwa, gdyż większość z nich uśmiechała się i żartowała z nią. Gdyby ktoś chciał wskoczyć do samochodu Diany lub dotknąć jej, miałaby kłopot z ucieczką. Podejmowanie tak ryzykownych wypraw sprawiało księżnej przyjemność. Lubiła udowadniać, że nie jest już więźniem Pałacu, że może wyjść i zabawić się, spacerować po ulicach, pójść na basen, do siłowni. To drobne ryzyko stało się jednym z ulubionych sposobów rzucania wyzwania nałożonym jej ograniczeniom i zademonstro- wania, że jeśli chce, to może ich nie przestrzegać. Dalej jednak się nie posuwała. Wiadomo, że nigdy nie wyszła z samochodu, aby wejść do jakiegoś baru lub klubu. Zagłębiając się w uliczne życie dzielnicy ,,czerwonych latarni", doznałaby dreszczu emocji, jak człowiek znajdujący się na krawędzi przepaści. Silnych wrażeń dostarczył także Dianie trwający trzy lata romans z Jamesem Hewittem, opędzanie się od natrętnych fotoreporterów, drobne kłamstewka dla służby i ochrony królewskiej oraz dreszczyk zakazanego owocu. Nie miała poczucia winy, albowiem romans z Hewittem rozpoczął się w roku 1987, gdy jej małżeństwo praktycznie istniało już tylko na papierze. Pod koniec 1986 roku Karol i Diana przestali dzielić łoże małżeńskie, ale wtedy nie było jeszcze mowy o separacji czy rozwodzie. Później, kiedy pojawiła się ta kwestia, dyskutowali, rozważając jednak i jej złe strony, ponieważ oboje byli przekonani, że rozwód byłby nadmiernym ciężarem dla Willsa i Harry'ego. Chłopcy najwidoczniej zaakceptowali separację, do której dochodziło stopniowo, przez miesiące, a nawet lata, a Karol wyjaśnił im swoją decyzję mówiąc, że przeprowadza się do Highgrove, gdyż ma tam lepsze warunki do pracy. Potem przeniósł tam także swoje biuro i część personelu. Chłopcy widywali się z rodzicami przy okazji szkolnych uroczystości i oczywiście razem podróżowali za granicę, wypełniali królewskie obowiązki, a nawet spędzali jakiś czas razem w kraju. Niemniej jednak Karol i Diana coraz rzadziej pojawiali się razem, głównie dlatego, że księżna 129 zdecydowała się samodzielnie patronować większości przedsięwzięć dobroczynnych. Chłopcy zaakceptowali separację. Kiedy sprawy zaczęły toczyć się szybciej, Karol i Diana wyjaśnili synom, że będą prowadzić oddzielne życie i mieszkać osobno. Matka zostanie w Londynie w pałacu, ojciec zaś będzie spędzał więcej czasu w Highgrove. Zarówno Wills, jak i Harry znali Camillę Parker Bowles, którą widywali przy różnych okazjach w High- grove. Nie znali jej jednak zbyt dobrze. Od czasu do czasu William pytał rodziców, czy mają zamiar wziąć rozwód i wydawał się bardzo uspokojony, gdy odpowiadali mu, że nie mają takich planów, a ich życie będzie wyglądać tak jak dotychczas: matka będzie mieszkać w Londynie, a ojciec w High- grove. Dopiero później chłopcy dowiedzieli się, jaki naprawdę charakter mają stosunki ojca z Camillą Parker Bowles, ale nigdy nie dowiedzieli się o romansie matki z Hewittem, mimo niesamowitej wrzawy, jaką sprawiły rewelacje zawarte w książce, do której napisania przyczynił się ten człowiek. Diana mówiła synom, że Hewitt to dobry przyjaciel, który uczy ją jeździć konno, tak jak kiedyś uczono ich. Natomiast rewelacje zawarte w książce Zakochana ksi^na są grubo przesadzone. Chłopcy nie byli tym zdziwieni, dlatego że sami słyszeli wiele niepraw- dziwych historii o sobie lub o rodzicach, które były jedynie spekulacjami. Wills miał dopiero dwanaście lat, a Harry zaledwie dziesięć, kiedy prawdziwie krępujące rewelacje o romansach ich rodziców zapeł- niały strony gazet i czas programów telewizyjnych. Karol wyznał swoją niewierność w telewizji, a rok po ukazaniu się Zakochanej ksi^nej Diana ujawniła w telewizyjnym wywiadzie swój trzyletni romans z Hewittem. Teraz nie było już wyjścia i chłopcy musieli pogodzić się z faktami. Po oficjalnym ogłoszeniu rozwodu Andrew i Camilli Karol nie ukrywał swego szczęścia. W dalszym ciągu nie zamierzał martwić synów lub ryzykować utraty resztek poparcia opinii publicznej; doskonale zdawał sobie sprawę, że naród wciąż kocha Dianę o wiele 130 bardziej niż kogokolwiek z członków rodziny królewskiej. Opinia publiczna dalej nie chciała słuchać o księżnej niczego, co mogłoby ją poniżyć lub usunąć z pierwszego rzędu osobistości rodu pa- nującego. Przyznając się przed całym narodem do zdrady małżeńskiej, Karol poczuł, że spadł z niego wielki ciężar, z którym borykał się zbyt długo. Teraz, od chwili separacji Camilli, uważał, że może cieszyć się życiem z kobietą, którą kochał, bez konieczności uciekania się do przeróżnych kłopotliwych wybiegów. Zdarzało się, że Karol i Camillą chowali się w bagażnikach samochodów, aby dostać się do domu i umknąć natrętnym reporterom. Bywało też, że książę zmieniał samochody udając, że jedzie w jakimś kierunku, a potem wracał zaułkami, nierzadko przez zaorane pola, w to samo miejsce, żeby zostać z Camillą. Bardzo doskwierał im taki tryb życia. Karol i Camillą dużo czasu spędzali dzwoniąc do siebie, często po pięć razy dziennie, i zawsze starali się, żeby kończyć dzień powiedzeniem sobie „dobranoc" i życzeniem dobrych snów. Karol coraz bardziej polegał na Camilli nie tylko z powodu jej miłości i siły, ale także zdrowego rozsądku i zadziwiającego poczucia humoru w najcięższych okolicznościach. Od czasu do czasu zastanawiał się, w jaki sposób udało mu się zachować zdrowe zmysły, gdy gazety wypełnione były opisami różnych dziwacznych trójkątów, które publiczność smakowała z lubieżnym zachwytem. Czasem Karol omawiał sprawę rozwodu z matką, lecz unikał tego tematu w rozmowach z ojcem, ponieważ wiedział, że zaczęliby się sprzeczać. Pewnego dnia królowa powiedziała, że trzeba będzie się pogodzić z takim rozwiązaniem, lecz książę argumentował, że ani on, ani Diana na razie tego nie chcą ze względu na dzieci. W rozmowach z matką Karol nie określał, jak długo potrwa jeszcze jego małżeństwo. Elżbieta akceptowała tę sytuację, chociaż marzyła o zniknięciu Diany. Nie chodziło o to, że nie lubiła jej, bo przecież zaledwie się znały. W jej obecności Diana zawsze była zawstydzona i zakłopotana, a ich 131 rozmowy nie kleiły się. Królowa zdawała sobie sprawę, że synowa jest młodą kobietą o bardzo silnej woli, pragnącą wolności i nie przygotowaną do zaakceptowania sztywnych reguł obowiązujących członków rodziny królewskiej. Obawiała się, że Diana i jej zmienne nastroje mogą spowodować poważne kłopoty monarchii i za wszelką cenę chciała tego uniknąć. Elżbieta rozmawiała o Dianie także ze swoją matką, która dobiegała dziewięćdziesiątki. Królowa Matka, tak kochana i powa- żana w Wielkiej Brytanii, sama wiodła przykładne życie i poświęciła się dla Brytyjczyków podczas II wojny światowej, kiedy powiedzia- ła, że nie opuści Pałacu Buckingham, gdyż chce zostać ze swoimi poddanymi. Królowa Matka nie ufała Dianie i przekazała swoje odczucia zarówno córce, jak i Karolowi, ukochanemu wnukowi. Powiedziała: — Należy darzyć zaufaniem każdego członka naszej rodziny, ale tej młodej damie za nic nie można ufać. Nigdy nie wyjaśniła tego, co wydawało się być najbardziej niejasnym komentarzem odnośnie do młodej kobiety, która w przy- szłości miała zostać królową Anglii. — Mam swoje powody - stwierdziła. W dyskusjach ze starszymi doradcami Elżbieta zdawała się podzielać odczucia syna co do nastrojów społecznych. Nie było powodu, aby przyspieszać rozwód jeszcze z innych względów niż te, które podkreślał Karol. W ostatnich kilku latach rodzina królewska i instytucja monarchii musiały wypić puchar goryczy, jakim poczęstowała je prasa i, jak wskazywały ankiety, także społeczeń- stwo. Gazety i komentatorzy bardzo krytycznie odnosili się do kwot wydawanych każdego roku na coś, co w wątpliwy sposób służyło narodowi. Postępowanie młodszych członków rodu przyczyniło się do wzrostu panującego cynicznego nastawienia opinii społecznej do monarchii. Po pożarze, który w listopadzie 1992 roku zniszczył część historycznego zamku Windsor, nasiliła się skrywana od dobrych kilku lat niechęć do rodziny królewskiej. Pożar strawił wspaniały hol Saint George's, przyległe Waterloo Chambers oraz skarbce, które według oceny ekspertów były 132 dosłownie bezcenne. Zniszczeniu uległa także ta jedyna w swoim rodzaju więź pomiędzy królową a jej poddanymi. Rząd natychmiast wydał oświadczenie, że naród z przyjemnością poniesie pełny koszt remontu zamku, szacowany na siedemdziesiąt pięć milionów dolarów, gdyż budowla nie była ubezpieczona. Od dziesięcioleci przyjęto praktykę, że w przypadku takich tragedii społeczeństwo ponosiło koszty; brytyjscy podatnicy utrzymywali swego monar- chę, pozwalając mu żyć w otoczeniu luksusu i splendoru. Tym razem mieli jednak odmienne zdanie. Uznali, że królowa sama powinna ponieść koszty remontu. Rozległy się głosy, że ta, która nie płaci podatków, nie miałaby żadnego udziału w remoncie zamku, a jej poddani obłożeni dużymi podatkami musieliby pokryć wszystkie rachunki. Rodzinę królew- ską oskarżono o chciwość, pazerność, niewrażliwość na odczucia ludzi, czyli o cechy przypisywane raczej ustępującym, a nie trwającym dynastiom. W tym wieku nigdy jeszcze nie zareagowano tak gwałtownie i z taką nienawiścią. Elżbieta nie mogła przeciwstawić się tak dramatycznej zmianie nastrojów wobec rodziny królewskiej i spadkowi szacunku dla monarchii. Prasa zwróciła uwagę na bogactwo monarchini, co odświeżyło żądania, aby królowa płaciła podatki tak samo jak reszta społeczeństwa. Rozpoczęły się intensywne zakulisowe rozgrywki pomiędzy politykami a dostojnikami z Pałacu Buckin- gham, ponieważ Elżbieta w ogóle nie miała ochoty płacić podatków, argumentując, że jako suweren powinna być ponad to. Jednak zdrowy rozsądek i nacisk księcia Karola zwyciężyły. W lutym 1993 roku premier John Major przekazał Izbie Gmin szczegóły dotyczące podatków, jakie zapłaci królowa. Eksperci podatkowi uważają, że powinna zapłacić podatki od portfela posiadanych przez nią akcji o wartości stu milionów dolarów. Większość zobowiązań podatkowych królowej wchodzi w czter- dziestoprocentowy próg. Musi także płacić podatki od sprzeda- ży akcji. Zaskoczona siłą antymonarchistycznych nastrojów, Elżbieta 133 zdecydowała się obciąć wydatki Korony, usuwając w cień młod- szych członków rodziny. W latach 1993-1994 królewska rodzina dosłownie zniknęła z pola widzenia. Elżbieta zażądała od osób nie będących jej bliskimi krewnymi, by przestały brać udział w dorocz- nych spektakularnych zgromadzeniach, takich jak polowanie na lisa czy oficjalne urodziny królowej. Najnowsze badania opinii społecznej wykazały, że naród chciał zmiany tej zachowującej dystans, staromodnej i chłodnej monarchii, jaką stworzyła Elżbieta przez czterdzieści lat swojego panowania. Ludzie woleli monarchię w skandynawskim stylu, gdzie rodzina królewska liczy mniej osób i gdzie jest mniej ceremonii, blichtru i ostentacji. Chcieli także, żeby wszyscy członkowie rodziny królewskiej mieli odpowiednio godne zajęcia, a nie zajmowali się tylko ceremonią otwierania jakiegoś skrzydła w szpitalu, przewod- niczeniem spotkaniom dobroczynnym czy reprezentowaniem kró- lowej podczas uroczystych okazji. Żądali również poważnych cięć w budżecie rodziny panującej. Elżbieta obawiała się rozgłosu, jaki mógłby spowodować rozwód Diany. Podobnie jak jej doradcy, była przekonana, że społeczeń- stwo zinterpretuje ten rozwód jako odizolowanie od niego najbar- dziej lubianego członka królewskiej rodziny. Jednakże wśród establishmentu i wysoko postawionych osobis- tości Pałacu Buckingham rozległy się głosy, że im szybciej dojdzie do rozwodu, tym większy prestiż zyska w przyszłości rodzina królewska, a przez to cała instytucja monarchii. Ci, którzy naciskali na szybki rozwód, podkreślali zachowanie Diany oraz pojawiające się jedna po drugiej rewelacje na temat jej życia prywatnego. Romans z Jamesem Hewittem sprawił, że ludzie szeroko otworzyli oczy, jej związki z kilkoma żonatymi mężczyz- nami stały się przyczyną głębszego zaniepokojenia, a egocentryczny stosunek do własnej przyszłości, budowanej niezależnie od rodziny królewskiej, martwił doradców królowej. Dostrzegali oni, że Diana, młoda, atrakcyjna księżna, stwarza niesamowite problemy Koronie, realizując swoje ambicje znajdowania się w centrum uwagi 134 i przyćmienia swym blaskiem innych członków rodziny, a zwłaszcza Elżbiety i księcia Karola. Dwa lata po ogłoszeniu separacji naciski te wzmogły się jeszcze bardziej, zwłaszcza że w .brytyjskim prawie wprowadzono moż- liwość uzyskania przez małżeństwo rozwodu w przypadku trwałego rozkładu pożycia. Społeczeństwo oczekiwało oświadczenia Pałacu Buckingham o rozwodzie, lecz na próżno. Komentatorzy i dzien- nikarze domagali się rozwodu dla ,,dobra tej pary". Jesienią 1995 roku, kiedy pojawiło się tak wiele informacji o prywatnym życiu Diany, żądania te nasiliły się. Konserwatywna gazeta „Daiły Telegraph" pisała: „To prawda, że Diana bardzo ucierpiała, a jej sytuacja, choć uprzywilejowana, jest nie do pozazdroszczenia. Jednak prawdą jest także, że swoim po- stępowaniem nie przysparza dobra krajowi. Księżna w melodramaty - czny sposób «wycofała się z życia publicznego), ale teraz wszystko wydaje się wskazywać na to, że w równie melodramatyczny sposób powróciła do niego. W dalszym ciągu pozostaje członkiem rodziny królewskiej, nosząc swój tytuł, ciesząc się prestiżem i mieszkając w rezydencji opłacanej z królewskich pieniędzy. Ale jest członkiem rodziny królewskiej tylko wtedy, gdy sama tego chce. Nie zezwala na to, by o jej kalendarzu spotkań decydował Pałac Buckingham i unika tej mniej atrakcyjnej i nieprzyjemnej strony obowiązków królews- kich. Jest ciągle mężatką, lecz nie lubi swojego męża, a motywy jej postępowania wskazują jasno na szukanie jego następcy". Ten bardzo krytyczny artykuł zdawał się jak echo powtarzać głosy establishmentu. Dalszy ciąg artykułu był jeszcze bardziej zjadliwy: „Nawet jej niewątpliwa zdolność zjednywania sobie opinii publicznej ma w sobie coś bardziej filmowego niż wyważony, spokojny, wynikający z potrzeb ducha altruizm, który lepiej pasowałby do członka brytyjskiej rodziny panującej. Jej styl przypomina bardziej Monako niż monarchię. Diana niszczy siebie i interes publiczny. Skoro nie może dojść do porozumienia z mężem, powinna przeprowadzić rozwód i zamiast błyszczeć, zająć się wychowywaniem dzieci". 135 Doradcy małżeńscy czuli, że między Karolem i Dianą jest tyle wrogości, że lepiej byłoby dla Willsa i Harry'ego, gdyby ich rodzice się rozwiedli. Mówiono, że rozwód zakończyłby sytuację miłosnych oszustw; pomógłby także dzieciom zagoić rany, jakich doznały, i zapomnieć wiele przykrych scen, których były świadkami. Położyłby także kres wszelkim nadziejom chłopców na zgodę między rodzicami. ROZDZIAŁ X Ksia^y dylemat — królestwo albo ^ona Należy wątpić, aby Karol kiedykolwiek poślubił miłość swego życia, Camillę. Gdy w grudniu 1995 roku Pałac Buckingham wydał komunikat o mającym nastąpić rozwodzie, książę oświadczył, że „nie zamierza się powtórnie żenić". Wiele osób potraktowało to jako wyraźną deklarację, że nigdy nie poślubi Camilli, lecz niekoniecznie musiało chodzić właśnie o to. Karol znalazł się w bardzo trudnej sytuacji, gdyż zostając królem, stanie się jednocześnie głową Kościoła anglikańskiego. Obowiązujące obecnie w tym Kościele przepisy ustanowiono w 1958 roku, częściowo jako odpowiedź na kryzys wywołany abdykacją. Wynika z nich wyraźnie, że osobie, której poprzedni partner pozostaje przy życiu, nie można po raz drugi udzielić ślubu. Poszczególne parafie mają prawo, działając na takich samych zasadach jak urzędy stanu cywilnego, udzielać w kościele ślubu osobom rozwiedzionym i coraz więcej duchownych to robi. Postępują tak na podstawie tak zwanej woli rozgrzeszenia, choć wbrew przepisom kościelnym. Książę Karol, następca tronu, nie może sobie pozwolić na cichy i kameralny ślub w urzędzie stanu cywilnego, bez uroczystości religijnych. Może zawrzeć związek małżeński tylko za zgodą królowej, która jako zwierzchnik Kościo- ła anglikańskiego może nie zezwolić na ślub w Anglii, gdyż Diana 137 - jego pierwsza żona — jeszcze żyje i byłoby to sprzeczne z zasadami Kościoła, których królowa musi przestrzegać. Aby móc się ożenić, Karol musiałby uzyskać specjalne po- zwolenie od arcybiskupa Canterbury, który jednak nie wydałby go nikomu, kto jest rozwiedziony, a jego poprzedni małżonek jeszcze żyje. Tak więc Karol jako rozwodnik nie ma na to żadnych szans. W obecnej sytuacji nie może on zawrzeć ślubu według obrządku anglikańskiego. Nawet w mało prawdopodobnej sytuacji, gdyby Diana zginęła w tragicznym wypadku i Kościół zmienił swoje zasady, nie mógłby ożenić się z Camillą, nie narażając swego prawa do odziedziczenia tronu. Powszechnie stosowana w Kościele anglikańskim zasada głosi bowiem, że bez względu na okoliczności ludzie rozwiedzeni nie mogą brać ślubu w kościele, jeśli więzy łączące dwójkę ludzi pragnących zawrzeć małżeństwo były główną przyczyną rozpadu poprzedniego małżeństwa. Dla Kościoła mał- żeństwo takie byłoby równorzędne z cudzołóstwem. Tak więc jeśli Karol chciałby poślubić Camillę, arcybiskup Canterbury musiałby odmówić swej zgody. Jeśli jednak mimo wszystko książę zdecydowałby się na ślub poza Anglią, na przykład w Szkocji, arcybiskup musiałby poważnie zastanowić się nad jego koronacją. Biorąc pod uwagę obecny niepewny status monarchii, żaden następca tronu nie mógłby pozwolić sobie na takie ryzyko, a w Karola przez całe życie wpajano zasadę, że jego najważniejszym zadaniem jest utrzymanie monarchii i domu Windsorów. I stąd wzięło się to kategoryczne oświadczenie, że nigdy i w żadnych okolicznościach nie ożeni się z Camillą i pozostanie następcą tronu. Niczego to jednak nie zmienia w ich związku. Karol i Camillą nadal są parą; Camillą dba o niego i darzy go miłością, trzymając się zawsze na uboczu. Tak pozostanie, nawet gdy Karol będzie już królem. Myśl o tym przywołuje na usta Diany złośliwy uśmieszek. Sam Karol nigdy nie dążył do zawarcia małżeństwa. Uwielbiał kawalerskie życie, grę w polo, myślistwo, narty, operę, muzykę i książki. Interesował się architekturą, ekologią i ogrodnictwem. 138 Lubił mieć przy sobie swoją załogę - grupę byłych żołnierzy, lojalnych i oddanych. Uwielbiał zapraszać kolegów do Pałacu na obiady i kolacje połączone z intelektualnymi dyskusjami na różne tematy. Wszystko to skończyło się tuż po ślubie z Dianą, a Karol nienawidził zmian, które zaszły w jego życiu. Podoficer Michael Colborne poznał księcia Karola podczas jego pobytu w Marynarce Królewskiej i w latach siedemdziesiątych służył z nim na kilku okrętach. Ich przyjaźń była tak wielka, że książę, odchodząc z Marynarki, zaproponował Colborne'owi stano- wisko sekretarza. Po ślubie poprosił go, żeby pełnił funkcję sekretarza Diany, służąc jej pomocą i radą. Po trzech latach ich współpracy Michael Colborne opuścił rodzinę królewską, lecz utrzymał przyjacielskie stosunki z Karolem i Dianą i nadal się z nimi widuje. Colborne bardzo dobrze rozumie księcia. Powiedział kiedyś: — Pod wieloma względami Karol jest urodzonym kawalerem. Jako wolny mężczyzna prowadził wspaniałe życie i wcale nie miał zamiaru tego zmieniać. Ożenił się tylko 2 obowiązku, żeby zapewnić następcę tronu. Dramatyczna i nagła śmierć wujka Dickie'ego przekonała go, że powinien się ożenić, i to jak najszybciej. Nagle zdał sobie sprawę, że i jego życie może w każdej chwili zgasnąć niczym płomyk świecy. To Camillą przekonała Karola, że powinien znaleźć odpowiednią narzeczoną, która miałaby szansę stać się dobrą żoną. Powinna pochodzić z arystokracji, by w przyszłości stać się wspaniałą królową małżonką. Camillą odmówiła jego nieroz- ważnym prośbom, by się rozwiodła z mężem i wyszła za niego. Zdawała sobie bowiem sprawę, jaki kryzys konstytucyjny mogłaby wywołać taka sytuacja. Diana — młoda, piękna i pełna życia - pojawiła się we właściwym momencie, więc Karol został usidlony. Pochodziła z doskonałej arystokratycznej rodziny i bezkrytycznie uwielbiała Karola. Wiem, że książę kochał Dianę. Jakakolwiek sugestia, że nigdy nie darzył jej uczuciem, to wierutna bzdura. Widywałem ich razem w dobrych czasach, gdy jeszcze byli ze sobą związani. Kochali się czystą i prostą miłością. Kiedy to się zepsuło, 139 zaczęła się tragedia. Myślę, że teraz, odzyskawszy wolność, Karol znowu jest szczęśliwy i nie ożeni się ponownie po rozwodzie z Dianą, jeśli do tego w ogóle dojdzie. Oczywiście Karola i Camillę łączy głęboka miłość i przywiązanie, lecz są to przecież dorośli ludzie. Wiedzą, że mają przed sobą resztę życia, żeby być razem, a ich uczucie nie będzie mniejsze przez to, że nie mogą mieszkać ze sobą jak małżeństwo. Według przyjaciół znających go od wielu lat, Karol prowadząc kawalerskie życie w pięknym domu nie opodal Highgrove i mając u boku swą miłość, jest znowu szczęśliwy. Powróciło mu poczucie humoru i stał się bardziej wyrozumiały dla służby. Nie czuje się już skrępowany odwiedzaniem Camilli w domu jej męża lub za- praszaniem jej do siebie. Latem 1995 roku Camilla kupiła posiadłość Ray Mili House, leżącą jakieś dwadzieścia minut jazdy od Highgrove. Piękna, zbudowana z kamienia willa z okresu późnej regencji leży w malow- niczej wiosce National Trust w Lacock, w hrabstwie Wiltshire. Kosztowała i 200 ooo dolarów. Camilla nabyła tę willę po sprzedaży swego byłego małżeńskiego domu w Middłewick, który kupił za i 800 ooo dolarów członek numer jeden zespołu Pink Floyd, perkusista Nick Mason. Trzeba było włożyć trochę pracy, żeby tę składającą się z sześciu sypialń willę zmienić w rezydencję. Posiadłość była położona pośród przepięknych krajobrazów Wiltshire. Dom nie jest zbyt duży, lecz wygodny dla dzieci Camilli, dwudziestojednoletniego Toma i osiemnastoletniej Laury, które mieszkają tam w czasie wakacji. Ray Mili House jest uroczym miejscem dla pary wkraczają- cej w wiek średni. Przed zakupieniem tej nieruchomości, której granice sięgały brzegów rzeki Avon, Karol i Camilla kilkakrotnie oglądali to miejsce. Oboje uważali, że jest dobrze ukryte przed oczami wścibskich i teleobiektywami aparatów fotograficznych. Książę hojną ręką wręczył Camiłłi czek na ponad 100000 dolarów z przeznaczeniem na renowację i urządzenie domu, który miał się 140 stać ich gniazdkiem. Oboje chcieli odcisnąć piętno swej indywidual- ności na jego wystroju. Uporawszy się w dwa miesiące z urządzeniem głównego budyn- ku, Camilla wzięła się za przebudowę wielkiej kamiennej obory oddalonej około 200 jardów od głównego budynku. Planowała przerobić ją na luksusowy dom z czterema sypialniami. Taka przebudowa wymagała jednak uzyskania zgody od lokalnych władz. Zezwoleń nie wydawano jednak zbyt chętnie, gdyż nie chciano niszczyć lub zmieniać krajobrazu wioski. Camilla miała zamiar zaoferować mieszkanie w przerobionej stodole swemu owdowiałemu ojcu, by mógł być blisko ukochanej córki. Karol i Camilla chcieli uczynić z Ray Mili House swe schronienie. Pragnęli, by ten dom stał się miejscem, gdzie mogliby być u siebie zawsze, gdy potrzebowali odosobnienia i intymności. Karol niewie- le miał miłych wspomnień związanych z Highgrove. Głównie dotyczyły one zakończonego katastrofą małżeństwa i ostrych sprzeczek z Dianą. Od 1987 roku książę pracował przeważnie w Highgrove, przeniósł tam nawet swoje londyńskie biuro. Po ogłoszeniu oficjalnej separacji znowu otworzył biuro w Londynie, w pałacu St. James położonym niedaleko Pałacu Buckingham. Tam przeniósł większość swej służby i ma też małe mieszkanie, w którym zatrzymuje się podczas pobytu w mieście. Odetchnąwszy po udrękach małżeństwa, które, jak sam określił, było życiem w piekle, Karol uważa się za szczęśliwca, gdyż udało mu się wrócić do kobiety, którą kocha, szanuje i która daje mu uśmiech i ukojenie. Camilla też nie domaga się ślubu. Uważa, że po rozwodzie z Dianą książę powinien zostać kawalerem, bo wtedy bez problemów konstytucyjnych przejmie tron. Camilla uważa, że czas zmieni poglądy Karola na małżeństwo. Tymczasem należy skupić się na sprawie najważniejszej, czyli na relacjach Karola z Willsem i Harrym. W przekonaniu Camilli najgorzej by się stało, gdyby chłopcy choć przez sekundę pomyśleli, że ich ojciec pragnął się rozwieść po to, by natychmiast poślubić kobietę, którą Diana i większość narodu obwinia o rozbicie 141 poprzedniego małżeństwa. Camilla jest przekonana, że Karol powinien zachować niezależność tak długo, jak tylko będzie chciał, może nawet i piętnaście lat. Wtedy miałby już powyżej sześćdziesiąt- ki, Wills blisko trzydzieści, a Harry dwadzieścia pięć lat. Camilla głęboko wierzy w związek z Karolem i uważa, że czas nie zniszczy ich wzajemnych uczuć. Od czarnych chwil w 1979 roku po zabójstwie wuja Dickie'ego Camilla wiedziała, że Karol jej po- trzebuje. Zna jego mocne i słabe strony. Jest chyba jedyną kobietą na świecie, w której ramionach łkał, nie mogąc powstrzymać łez po bezsensownej śmierci lorda Mountbattena. Camilla wierzy, że zna serce i duszę Karola lepiej niż ktokolwiek inny, rozumie, iż potrzebuje on samotności przy wędkowaniu, czytaniu i słuchaniu muzyki. Jest szczęśliwa, mogąc dać mu tę tak potrzebną wolność. Jeśli zdarzyłby się mało prawdopodobny wypadek, że Elżbieta, która w 1996 roku ukończyła już 70 lat, umrze w najbliższej przyszłości, Karol automatycznie zostałby królem. Gdyby był wciąż jeszcze żonaty, jego żona zostałaby koronowaną królową. Karol nie zniósłby jednak widoku Diany w czasie koronacji w Westminster Abbey. Jeśli do tego czasu Karol i Diana nie rozwiodą się, co wydaje się mało prawdopodobne, Brytania może stanąć wobec najbardziej niezwykłej perspektywy - rozwodu króla Karola III, głowy Kościoła anglikańskiego, z żoną, najpopularniejszą osobą rodziny królewskiej, w okresie pomiędzy śmiercią matki a koronacją. Szybki rozwód mógłby się okazać fatalnym początkiem panowania nowe- go króla, a na taki krok doradcy na pewno mu nie pozwolą. Z tych właśnie powodów establishment, politycy i osobistości Kościoła anglikańskiego radzą Karolowi i Dianie, by raczej nie zwlekali z rozwodem, mimo że oboje nie chcą podjąć tego kroku, dopóki Wills i Harry nie podrosną. ROZDZIAŁ XI Niania Tiggy Diana zawsze wierzyła, że Karol, mimo swych wad i braku uczucia do niej, szczerze kocha Williama i Harry'ego. Przez całe życie dowodził tego swoim postępowaniem. Na początku ich wspólnego życia wiele razy mówił jej, że postanowił zrobić wszystko, aby być dobrym, prawdziwym i kochającym ojcem dla swych synów, dokładnym przeciwieństwem (o czym tak dobrze pamiętał) włas- nego ojca, księcia Filipa. Książę Filip traktował najstarszego syna jak niższej rangi kadeta szkoły morskiej, a nie jak pierworodnego. Jego podejście do dzieci miało swoje korzenie w epoce wiktoriańskiej: Karol przez cały czas miał być cicho, chyba że poproszono go, aby się odezwał; za najmniejsze przewinienie, nawet nie zamierzone, odsyłano go do jego pokoju; za najmniejszy przejaw nieposłuszeństwa dostawał lanie. Urodzony w Niemczech Filip często stosował kary cielesne wobec syna; zwykle wymierzał mu ręką cztery do sześciu siarczys- tych klapsów w pupę. Później do bicia używał także kapcia lub tenisówki. Kiedyś spuścił Karolowi lanie za publiczne pokazywanie języka, innym razem za wrzucenie służącemu kostki lodu za kołnierz, a jeszcze kiedy indziej za niegrzeczne zachowanie wobec gości. Karol zawsze dostawał lanie, jeśli nie spełnił natychmiast polecenia ojca. Wszystkie te razy otrzymał przed ukończeniem szóstego roku życia. 143 Panna Catherine Peebles (przezywana Mipsi), pierwsza guwer- nantka Karola, uważała, że to książę Filip był po części od- powiedzialny za nerwową i nadwrażliwą osobowość chłopca. Wspominała: - Jeśli podniosło się na niego głos, zamykał się w sobie i nic nie można było z nim zrobić, Początkowo Elżbieta próbowała interweniować i chronić syna przed surową dyscypliną Filipa, lecz on mawiał: - Dziecko musi nauczyć się posłuszeństwa i ja go tego nauczę. Karol opowiedział Dianie o swoich dziecięcych przeżyciach związanych z ojcem i o tym, jak z biegiem lat zmieniał się jego stosunek do Filipa. Pomimo bicia i dyscypliny kochał ojca, uważając go za odważnego, dobrego i niezwyciężonego. Naśladował jego sposób bycia, mówienia, ruchy, ale przede wszystkim odziedziczył po nim pasję do żeglarstwa i gry w polo. Karol za wszelką cenę pragnął zdobyć zaufanie ojca, jego miłość i zrozumienie, ale bez względu na to, jak bardzo się starał, to mu się nie udawało. Wiele lat później zdał sobie sprawę, iż ojciec zazdrościł mu życia, jakie bę- dzie wiódł jako następca tronu. Zamiast wspierać go, Filip pod- dawał chłopca reżimowi i dyscyplinie, próbom i karom. Człowiek, który powinien być dumny z osiągnięć Karola, ledwo go dostrze- gał, a kiedy coś mu się nie powiodło, był pierwszym, który mu to wytykał. Szorstki stosunek Filipa do syna sprawił, że Karol nauczył się mocno stać na własnych nogach, jednak zapłacił za to wysoką cenę. Nie mógł liczyć na poradę ojca, jeśli jej potrzebował, a co ważniejsze, ojciec odwracał się do niego plecami, zamiast obdarzać go uczuciem i rodzicielską miłością. Podziw i miłość Karola do ojca stopniowo przekształciły się w uczucie obcości i strach przed zlekceważeniem. Natomiast zawsze szanował matkę za jej pracowitość i poczucie obowiązku oraz sposób, w jaki radziła sobie przez tyle lat z trudnym i brutalnym charakterem męża. W rozmowach z przyjaciółkami, które też miały małe dzieci, Diana mówiła: - Karol jest wspaniały dla chłopców. Może nie ma 144 zbyt wielkiego pojęcia o dzieciach i nie wie, jak się nimi zajmować, ale uwielbia być z nimi, nosić je na rękach, karmić i bawić się. Daje im tyle miłości, bo sam tak mało jej otrzymał od swoich rodziców. Dzięki Bogu, zdaje sobie sprawę, jak ważna jest miłość dla rozwoju emocjonalnego dziecka. Ta nieskomplikowana, ale żywa więź pomiędzy Karolem a sy- nami zawsze wprawiała Dianę w zakłopotanie. Widziała, jaki jest dla W^illsa i Harry'ego, dostrzegała radość w jego oczach, gdy brał ich na ręce, przytulał, a w późniejszych czasach chodził z nimi na spacery. Nie mogła tylko zrozumieć, jak to było możliwe, że w pewnym momencie odwrócił się od nich, by mieć więcej czasu dla innej kobiety. Gdy nachodziły ją takie myśli, jej nastrój natych- miast się zmieniał i ogarniała ją złość. - Głupi skurwiel! - krzyczała. - Jak on mógł zostawić nas dla tej głupiej baby? Boże, jak on mnie wkurza! Jak mógł od nich odejść, jeśłi naprawdę ich kocha? Jak on mógł? Najczęściej takie wybuchy złości omal nie kończyły się płaczem. Jeszcze dzisiaj, po dziesięciu latach od zerwania, Diana wpada w rozdrażnienie, gdy zastanawia się nad stosunkiem Karola do chłopców. Musi przyznać, że on wciąż ich kocha i chce, by dorastali bez tak wielu zahamować emocjonalnych jak on. W słynnym wywiadzie telewizyjnym w 1994 roku Karol powie- dział Dimbleby'emu, że chciałby wspomnieć o swoich synach. Pragnął wyjaśnić łączące ich więzi w prosty sposób, tak aby wszyscy go zrozumieli. - Zawsze się z nimi dużo bawiłem. Kiedy William był mały, spędzałem z nim tyle czasu, ile tylko mogłem. - Puszczony jako ilustracja tej wypowiedzi film pokazywał, jak Karol, Wills i Harry śmieją się, żartują i bawią razem gdzieś w Szkocji. Chłopcy wyglądali na szczęśliwych. Diana nigdy nie lubiła i czasem nawet surowo zabraniała, aby W^illsa i Harry'ego uczono strzelać i polować, ale nie miała nic przeciwko temu, żeby ojciec uczył ich łowić ryby. Od początku była przekonana, że samo przebywanie z rodziną królewską w Szkocji wpłynie na nich do tego stopnia, że strzelanie i myślistwo staną się 145 ich naturalną umiejętnością. Dlatego też nie chciała, żeby od dziecka zajmowali się tymi sportami. Nienawidziła wakacji w Balmoral, ponieważ Wills i Harry tak bardzo chcieli towarzyszyć ojcu, gdy wychodził strzelać, polować lub jeździć konno. Na początku starała się ich od tego odwieść i proponowała, żeby zostali z nią i pobawili się pociągami, samochodzikami, pograli w jakąś grę lub pooglądali kasety wi- deo. Ale chłopcy uwielbiali naśladować sportowe zainteresowania ojca. Pragnęli być tacy sami jak on i być z nim. Diana musi przyznać, że na twarzyczkach synów pojawiał się wyraz zachwytu i pod- niecenia, gdy ubierali się, by wyjść z ojcem na zimno i deszcz, żeby polować i strzelać na wrzosowiskach lub tylko wyprowadzić psy na spacer. Księżna odkryła, że od kilku lat jej argumenty nie mają żadnego znaczenia wobec polowania lub strzelania. Wills miał wtedy osiem lat, a Harry sześć. Wiedziała, że nie ma sensu się sprzeciwiać, gdyż chłopcy bardzo polubili te brutalne sporty. Przygnębiało to Dianę, czuła się bezsilna, niezdolna przekonać nawet własnych synów do rezygnacji z czegoś, co w jej przekonaniu było brutalnym, obrzyd- liwym sportem, którego uprawianie powinno być zakazane przez prawo. Pewnego razu w Balmoral, gdy chłopcy byli jeszcze bardzo mali, Diana przy kolacji wdała się w ożywioną sprzeczkę z całą rodziną. Ostro i obcesowo zakomunikowała, że ludzie, którzy popierają tak okrutne sporty, nie zasługują na miano rodziców. - Co takiego? — zapytał Filip. - Co powiedziałaś? Diana nie dała się uciszyć. - Powiedziałam - powtórzyła, czerwieniejąc z gniewu - że rodzice, którzy tolerują takie okrucieństwo, nie zasługują na miano prawdziwych rodziców. Elżbieta nie odezwała się, jedynie ze złością spojrzała na synową, a potem na Karola. - Diana chyba nie myśli tak naprawdę - odezwał się Karol, próbując rozładować napiętą atmosferę przy stole. 146 - Nieprawda — księżna upierała się przy swoim. — Podtrzymu- ję wszystko, co powiedziałam. Co do słowa. Jak możecie nazywać siebie odpowiedzialnymi rodzicami, zachęcając takie dzieci jak Wills i Harry do strzelania do ptaków i zabijania lisów? To obrzydliwe. - Myślę, że jak na tę kolację powiedziałaś już wystarczająco dużo - stwierdził Filip, mając nadzieję, że powstrzyma Dianę od kontynuowania sprzeczki. - W^cale tak nie myślę. Dopiero zaczęłam. Nie chcę, żeby moi synowie wychowywali się, znajdując przyjemność w tak okrutnych wiejskich rozrywkach. Nie chcę, żeby uczono ich zabijania niewin- nych zwierząt i ptaków. Nie urodziłam ich po to, żeby zabijali. Głos Diany był coraz wyższy, a w kącikach oczu pojawiły się łzy, gdy spojrzała na wpatrzoną w nią rodzinę, która nie mogła wprost uwierzyć, że dopuszcza się takiego bluźnierstwa. - Myślę, że już wystarczy - spokojnie odezwała się Elżbieta i z powrotem zaczęła jeść. - A ja myślę, że nie! - krzyknęła Diana. — Nie wystarczy, dopóki nie powstrzymam ich przed tym okrucieństwem. Dopiero wtedy będę mogła powiedzieć, że wystarczy. Dobranoc! Mówiąc to, podniosła serwetkę i cisnęła ją na stół, po czym wyszła z pokoju. Nikomu nie wolno odejść od królewskiego stołu, zanim nie zrobi tego królowa lub jasno nie wyrazi na to zgody. Zasada ta obowiązuje także rodzinę królowej, nawet w zaciszu domowym. Filip miał zamiar wstać i powstrzymać synową, ale Elżbieta uniosła rękę. Królowa nie chciała już więcej kłopotów, gdyż nie znosi takich scen. Rodzina jednak nigdy nie zapomniała tego niedopuszczalnego, ich zdaniem, wybuchu emocji. Nic dziwnego, że Diana nigdy nie lubiła odwiedzin w Balmoral i nie mogła się doczekać chwili wyjazdu. Karol natomiast kochał ten zamek położony w opustoszałej części Szkocji, gdzie nie docierali paparazzi i dziennikarze; zimne, wietrzne miejsce, gdzie rodzina królewska mogła robić wszystko, co tylko jej się zamarzy, ciesząc się pełną swobodą. 147 Diana nazywała Balmoral zapomnianym przez Boga odludziem. Jej jedyne wspomnienia stamtąd to nuda, frustracja, samotność i poczucie nieszczęścia. Często, gdy wchodziła do pokoju, zastawała Karola i chłopców pogrążonych w rozmowie niemal zawsze dotyczącej polowań. Chociaż wiedziała, że takie myśli są całkowicie irracjonalne, mawiała: — Nieraz mam wrażenie, że chłopcy mają mnie dosyć, że mnie w ogóle nie potrzebują, a nawet nie kochają. Jej gwałtowne wahania nastroju zmieniały wszystko. Wills i Harry przybiegali do jej sypialni, rzucali się na łóżko, tulili ją i ca- łowali. Zdarzało się to po opuszczeniu Londynu przez Karola i przeniesieniu się na wieś. Gdy obejmowała synów, myśli o włas- nym nieszczęściu natychmiast odpływały. Potem chłopcy biegli do swoich sypialń, ubierali się i schodzili na śniadanie; ich śmiech i krzyki rozbrzmiewały we wszystkich pokojach, a Diana z rados- nym uśmiechem chodziła za nimi. Wtedy czuła się naprawdę szczęśliwa. Było jednak wiele innych chwil, kiedy dzieci przebywały w internacie lub z Karolem, w których Dianę ogarniały czarne myśli. Dotyczyły one głównie wiernej służącej Karola, Tiggy Legge-Bourke, trzydziestoletniej kobiety, którą Karol zatrud- nił w 1992 roku, sześć miesięcy po ogłoszeniu separacji. Tiggy została przyjęta jako asystentka prywatnego sekretarza Karola, komandora Richarda Aylarda, ale w rzeczywistości była niańką chłopców, gdy przebywali z ojcem, jechali na wakacje do Szkocji lub za granicę. Jej pensja wynosiła trzydzieści tysięcy dolarów rocznie. Zanim Karol zdecydował się ją zatrudnić, poprosił Dianę, aby przeprowadziła z nią rozmowę i sama sprawdziła, czy dziewczyna nadaje się do tego zajęcia. Rozmowa w cztery oczy odbyła się w pałacu Kensington. Księżna zadała wszystkie niezbędne pytania i mimo że przeczytała życiorys Tiggy, poprosiła, aby kandydatka raz jeszcze opowiedziała o swojej karierze zawodowej. Rozmowa wypadła bardzo dobrze. 148 Jedno z pierwszych pytań zadanych przez Dianę dotyczyło niezwykłego zdrobnienia imienia Tiggy. Naprawdę nazywała się Aleksandra, ale tak bardzo podobała jej się postać pani Tiggiwinkle - słynnej jeżycy z książki Beatrix Porter, że rodzina nazwała ją Tiggy i przezwisko to przylgnęło do niej. Zgodnie z oczekiwaniami Diany Tiggy stanowiła kwintesencję dziewczyny z wyższych klas. Wychowała się na prowincji walijskiej w posiadłości rodziców Glanusk Park, zajmującej obszar około sześciu tysięcy akrów w Crickhowełl. Naukę rozpoczęła w klasz- torze św. Dawida w Brecon, w południowej Walii, gdzie siostry urszulanki prowadziły niezależną szkołę katolicką dla stu pięć- dziesięciu uczennic. Potem przeniosła się do Manor House w Durn- ford, elitarnej szkoły podstawowej dla pięćdziesięciu dziewcząt, prowadzonej przez lady Tryon, teściową znajomej Karola z daw- nych czasów - lady „Kanga" Tyron, z którą kiedyś łączył Karola nic nie znaczący flirt. Kiedy Tiggy miała trzynaście lat, przeniosła się do Heath- fieid w Ascot w hrabstwie Berkshire, jednej z najlepszych w Wielkiej Brytanii szkół z internatem dla dziewcząt, która bardzo jej się podobała. Dała się tam poznać jako świetna tenisistka i siatkarka. Margaret Parry, wówczas kierowniczka szkoły, wspomina Tiggy jako jedną z najsympatyczniejszych uczennic - odpowiedzialną, zdolną, choć niezbyt przykładającą się do nauki. Kroniki szkolne podają, że Tiggy zasłynęła dzięki swoim osiągnięciom w tenisie i w lacrose - odmianie hokeja na trawie, w siatkówce i szermierce oraz jako doskonała chórzystka. Jeśli chodzi o naukę, podobnie jak Diana osiągała wyniki poniżej średniej, ale udało jej się za- liczyć egzaminy końcowe z wynikiem o cztery punkty wyższym od Diany. Potem wysłano ją do szkoły średniej w Chateau d'0ex w pobliżu Gstaad, prowadzonej przez Institute Alpin W^idema- nette, tej samej, w której kiedyś księżna miała uzupełnić wykształ- cenie. Jednak Diana wytrzymała tam tylko sześć tygodni. Przez 149 pierwszy tydzień płakała po nocach, a po sześciu cała we łzach wróciła do domu. Tiggy, ulepiona 2 twardszej gliny, przetrwała cały kurs, doskonaląc swój szkolny francuski, maniery i technikę narciarską. W szkole Tiggy zdobyła sobie reputację dziewczyny cieszącej się życiem, chętnie biorącej udział w imprezach szkolnych, która nie stroniła od społecznych i sportowych funkcji. Przez cały trzyletni pobyt cieszyła się popularnością. Po powrocie z Gstaad ukończy- ła kurs dla przedszkolanek w szkole Montessori w Londynie i w 1985 roku otworzyła własne przedszkole pod nazwą „Pani Tiggiwinkle" na jednym z londyńskich przedmieść Battersea. Choć przedszkole było bardzo popularne, po trzech latach musiała je zamknąć z powodu trudności finansowych i problemów z per- sonelem. Jedną z przyczyn kłopotów finansowych była szczodrość właś- cicielki, za bardzo przejmującej się losem maluchów, których rodzice nie mogli pozwolić sobie nawet na niezbyt wygórowane opłaty. Wtedy Tiggy przyjmowała dzieci za darmo. Bardzo lubiła swoją pracę i żałowała dzieci, gdy musiała zamknąć przedszkole. Potrzebujący niani Karol chciał znaleźć osobę, którą chłopcy będą szanować i na której będą mogli polegać. Dlatego też zdecydował się poszukać młodej kobiety, która mogłaby bawić się z jego synami niemal jak starsza siostra, jeździć z nimi konno, kopać piłkę, pływać, a jeśli potrzeba — strzelać do królików. Powiedziano mu, że Tiggy byłaby idealna. Gdy zaczął rozważać jej kandydaturę, personel poinformował go, że dziewczyna jest już sprawdzona. „Nie lubi siedzieć w domu i nie dba o to, czy nosi naj- modniejszą kreację, czy dżinsy, kalosze i stary sweter; prawie nigdy się nie maluje, wydaje się być bezpośrednia i nieskomplikowana, a w dodatku cieszy się opinią osoby szczodrej i o wielkim sercu". Tiggy miała także powiązania z rodziną królewską, gdyż jej ciotka, panna Wiktoria Legge-Bourke, była przez kilka lat damą dworu księżniczki Anny. Ciotka chętnie opowiadała o swojej siostrzenicy przekonana, że będzie ona najbardziej odpowiednią 150 osobą dla Karola i chłopców. — Tiggy pochodzi z kochającej się i szczęśliwej rodziny - mówiła. - Nie można jej nie polubić. Książę nie mógłby znaleźć lepszej osoby do pilnowania swoich dzieci. A poza tym jest absolutnie dyskretna i lojalna. Karol był zachwycony rozsądnym podejściem Tiggy do życia, jej chęcią do zabawy i przygód. Uważał, że będzie bardzo pasowała do chłopców. Diana również ją zaakceptowała, chociaż myśl, że inna kobieta zajmie jej miejsce, napawała ją odrazą. Tiggy nie przypominała sławnej modelki o podobnym imieniu: Twiggy. Miała nadwagę, a włosy związywała z tyłu wstążką, żeby nie opadały jej na twarz. Większość czasu spędzała z Willsem i Harrym ubrana w dżinsy i podkoszulek lub sweter. Prawie zawsze widywano ją uśmiechniętą. Był tylko jeden problem: paliła papiero- sy, a tego Karol i Diana zabraniali w swych domach. Tiggy zobowiązała się, że nie będzie palić ani w domu, ani poza domem w obecności chłopców. W ciągu kilku następnych miesięcy ukazało się wiele zdjęć Willsa i Harry'ego. Rośli jak na drożdżach i cieszyli się wakacjami; jednym słowem dwóch szczęśliwych chłopców. Tylko że teraz na foto- grafiach miejsce Diany zajęła Tiggy, z którą spacerowali, trzymali za ręce i bawili się. Była ich niańką, starszą siostrą, ukochaną ciocią i przyszywaną matką, słowem wszystkim w jednej osobie. Na tych zdjęciach chłopcy sprawiali wrażenie szczęśliwych i wypoczętych. Pewnego październikowego dnia w 1994 roku Diana zobaczyła w jednej z gazet zdjęcie Willsa i Harry'ego w towarzystwie Tiggy. Podpis głosił: „Książęta korzystają z wakacji pod okiem swojej zastępczej matki Tiggy Legge-Bourke". — Nie! — krzyknęła Diana. — Nie mogą tak pisać. To nieprawda! - Zalana łzami pobiegła do sypialni, krzycząc: - Oni są moi! Moi! Jak można pisać coś takiego! Przez kolejne dwanaście miesięcy często zdarzały się chwile, kiedy księżna tonęła we łzach i ulegała emocjom; czasem była nawet załamana, widząc jakimi ciepłymi uczuciami chłopcy darzyli Tiggy. Bała się, że mogą pokochać ją bardziej niż własną matkę. 151 Gdy Diana jechała odebrać synów ze szkoły wiedząc, że spędzą z nią weekend lub kilka tygodni wakacji, puszczała w samochodzie swoje ulubione taśmy i głośno śpiewała, przepełniona szczęściem, że znowu ich zobaczy i będzie mieć tylko dla siebie. Gdy byli z nią, bezwstydnie ich psuła. Pozwalała im decydować, co chcą robić i z radością podporządkowywała się temu. Pozwalała im jeść wszystko, na co mieli ochotę: góry lodów, ogromne ilości frytek z domowymi hamburgerami. - Wiem, że nie powinnam ich psuć - mawiała ze śmiechem do innych matek, których dzieci chodziły do tej samej szkoły co Wills i Harry - ale to moi chłopcy i tak bardzo ich kocham, i nie mogę się nimi nacieszyć. Bądź co bądź, za parę lat zaczną żyć własnym życiem, więc jeśli ich trochę zepsuję, to im nie zaszkodzi. Dodawała jeszcze: - A w ogóle to mogę ich psuć, gdyż jestem ich matką. Rozstania z chłopcami pod koniec weekendu przygnębiały Dianę i przepełniały jej serce smutkiem. Odwoziła synów do szkoły, ale tylko dlatego, że dzięki temu mogła spędzić z nimi więcej czasu, a potem w drodze powrotnej walczyła ze łzami. Nie znosiła oddawać dzieci pod opiekę Tiggy. Nie spotykała się z nią często, ale od czasu do czasu oglądała w telewizji migawki filmowe w dzienniku pokazujące, jak Karol, chłopcy i Tiggy spacerują razem, jakby byli rodziną. W takich chwilach przygryzała usta, żeby powstrzymać łzy, gdyż czuła się bardzo przygnębiona i samotna. - Wydają się przy niej szczęśliwi - skarżyła się jednej z bliskich przyjaciółek. - To nie jest w porządku. Nie mogę patrzeć, jak zajmuje się nimi inna kobieta. A jeszcze bardziej rani mnie, gdy chłopcy opowiadają mi, co z nią robili. Dianę irytował, a czasem nawet doprowadzał do gniewu zwyczaj Karola, który bez żadnych oporów zostawiał synów pod opieką Tiggy, jeśli z jakichś powodów nie mógł być z nimi. W listopadzie 1994 roku chłopcy wyjechali na specjalną młodzieżowca sesję do Beaufbrt Hunt w pobliżu Highgrove. Karol nie mógł im towarzy- 152 szyć, więc pojechała Tiggy. Diana dowiedziała się o tym z gazety, która zamieściła zdjęcie tej trójki bez Karola. Przeczytała, że dobrze się tam bawili. Tamtej zimy chłopcy często wyjeżdżali z Highgrove w towarzystwie Tiggy, a książę zostawał w domu, pracując i czytając. Po kilku miesiącach Tiggy wszędzie towarzyszyła Karolowi i dzieciom. Jeździła do Balmoral na wakacje, do Sandringham na Boże Narodzenie, do Klosters na narty oraz na greckie wyspy, by uczestniczyć w żeglarskich ekspedycjach i nad Morze Śródziemne po letnie słońce. Karol zabierał całą trójkę na ryby, zwykle do Szkocji, w góry, a czasami na polowania na króliki. Wychowana na wsi Tiggy była dobrym strzelcem i z radością przekazywała chłopcom strzeleckie umiejętności. Razem chodzili polować i wra- cali z wiankami zwierząt zabitych na terenie posiadłości. Patrząc na zdjęcia ze Szkocji przedstawiające Karola, chłopców i Tiggy na polowaniu, Diana wybuchała. - Jak on może? - krzycza- ła. - Co on, u diabła, sobie myśli? Zmusza chłopców do mordowania niewinnych zwierząt! Czyżby był zupełnie pozbawiony rozumu? Czy nie zdaje sobie sprawy, że świat zmienił się od czasów jego dzieciństwa? Strzelanie dla zabawy do królików nie jest żadnym sportem. To cholerna, barbarzyńska zbrodnia! Karol nie przejmowałby się takimi wybuchami gniewu, gdyby Diana nie wydzwaniała do niego i nie robiła wymówek. Wtedy odpowiadał zwykle, nie dając poznać, czy zgadza się ze swoją żoną, czy nie: - Tak, słyszałem, co mi powiedziałaś. - Taka odpowiedź doprowadzała księżną do jeszcze większej furii. — Dlaczego, do cholery, on nigdy nie odpowie mi wprost? - narzekała. - Nigdy nie był do tego zdolny i nigdy nie będzie, gówniarz jeden. Diana zauważyła, że Tiggy przydzielono własną sypialnię w High- grove. Słyszała, że chętnie bawi się z chłopcami w tym czasie, gdy Karol z oddaniem zajmuje się ukochanym ogrodem lub pracuje w gabinecie. W miarę jak chłopcy rośli, zdarzało się, że jadali we czwórkę kolację. Kiedy synowie szli do łóżek, ojciec zawsze całował 153 ich na dobranoc, a później wraz z Tiggy oglądał telewizję lub filmy wideo, czasem samotnie słuchał muzyki w swoim gabinecie, ale nie zdarzało się to często. Karol stwierdził, że Tiggy jest miłą, nieskomplikowaną towarzy- szką i wieczorami często rozmawiał z nią o tym, co zdarzyło się w ciągu dnia lub o planach przyszłych wycieczek dla chłopców. Podobało mu się, że Tiggy nigdy się z nim nie kłóci, dzięki czemu jego życie stało się o wiele milsze. Porównywał weekendy z nianią w Highgrove z huraganem wrzasków, krzyków i kłótni, które wybuchały, gdy przebywał na prowincji z Dianą. Cenił też to, że Tiggy często ściągała Willsa i Harry'ego z obłoków na ziemię. ROZDZIAŁ XII Kaczko przemienia sie^ w łab^d^ia Wiosną 1995 roku Karol spostrzegł, że dobrze zbudowana, ważąca około 64 kg Tiggy, zaczęła bardzo szybko chudnąć. Obawiał się, iż dziewczyna może cierpieć na anoreksję, chorobę, z którą Diana zmagała się przez kilka lat, ale niania zapewniła go ze śmiechem: — Przecież widzi pan, jak dużo jem, jakim jestem żarłokiem. Po przeprowadzeniu badań i analiz krwi okazało się, że Tiggy cierpi na celiakię, chorobę spowodowaną nietolerancją glutenu. Wymagała ona całkowitej zmiany diety. Tiggy zabroniono jeść większość jej ulubionych produktów, jak na przykład chleb, ciastka, herbatniki, makarony i owsiankę, gdyż to właśnie one były przyczyną poważnych dolegliwości żołądkowych tak bardzo utrud- niających życie. Nowa, bardzo ostra dieta ograniczała się do warzyw i owoców. Tiggy nadal chudła i pod koniec lata 1995 roku potrzebowała całkowicie nowej garderoby, gdyż straciła na wadze ponad 9 kg. Po opanowaniu choroby poczuła się o wiele lepiej i znowu mogła w pełni cieszyć się życiem. To, że tak bardzo schudła, cieszyło ją niezmiernie i uważała, że opłacało się znosić ból i niewygody. Początkowo Tiggy dostała mały apartament w pałacu St. James. Jednakże większość czasu wolała spędzać w swoim własnym, luksusowym, wartym sześćset tysięcy dolarów, mieszkaniu w dziel- nicy Belgravia, które odziedziczyła jako część rodzinnego spadku. 155 Kiedy rodzina zdecydowała się wystawić dom na sprzedaż, Tiggy przeniosła się do krewnych, którzy mieszkali w West Kensington. Karol, po omówieniu sprawy z zarządcami swoich londyńskich nieruchomości wchodzących w skład księstwa Kornwalii, znalazł dla niej odpowiedni dom. Na szczęście rodzinny fundusz powier- niczy zapłacił Tiggy dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów za dom z tarasem w Kennington, w południowej części Londynu, chociaż zarówno samej dzielnicy, jak i sąsiedztwu daleko było do eks- kluzywnego otoczenia Belgravii. Zaledwie po kilku miesiącach służba w pałacu Kensington zauważyła ochłodzenie stosunków pomiędzy Dianą i Tiggy, pod koniec zaś 1994 roku widoczna była nie ukrywana antypatia. Było zupełnie zrozumiałe, że Tiggy wielokrotnie będzie pojawiać się w pałacu Kensington, aby zabrać lub odprowadzić chłopców. Księżna zauważyła, że synowie naprawdę lubią towarzystwo niani i zaczęła być o nią trochę zazdrosna. Służba uważała, że była to naturalna reakcja wielu matek w takich okolicznościach. Kiedy Tiggy wchodziła do pokoju, w którym Diana spożywała posiłek lub rozmawiała z kimś, zdawało się, że księżna Walii przemienia się w bryłę lodu. Rozmawiając z Tiggy, Diana rzadko patrzyła jej w oczy. Nie wdawała się z nią w przyjazne pogawędki, co zwykła robić z większością służby. Zaczęła też traktować ją w sposób bezceremonialny, zupełnie jak niższej rangi służącą, a nie kobietę odpowiedzialną za zdrowie i szczęście synów. We wszystkich posiadłościach królewskich nianię traktuje się z szacunkiem. Zapewnia się jej pozycję, przywileje i obdarza zaufaniem. Osoba taka ma zaszczyt opiekować się dziećmi królew- skimi i dlatego też cieszy się większym poważaniem niż cała reszta służby. Stary przyjaciel Diany, dojrzały już mężczyzna, wspierający ją radami w początkowym okresie małżeństwa, który miał okazję uczestniczyć w kameralnym obiedzie w pałacu Kensington na początku roku 1995, był w pewnym stopniu zaskoczony jej postawą. Wspominał: — Wraz z kilkoma innymi osobami jedliśmy 156 właśnie zimne przekąski przy stole w jadalni, gdy nagle usłyszeliśmy wielkie poruszenie. Okazało się, że chłopcy przyjechali do domu. Wpadli do jadalni, ucałowali matkę w policzek, a potem grzecznie przywitali się z resztą towarzystwa. Wszystko było jak należy. Kilka minut później do pokoju weszła Tiggy i grzecznie pozdrowiła wszystkich uprzejmym ,,dzień dobry". Dodała także, zwracając się do Diany:,,Dzień dobry, madame", ale została przez nią kompletnie zignorowana. Wszyscy spojrzeliśmy po sobie, czując kłopotliwe napięcie wypełniające jadalnię. Całkowicie zepsuło to przyjemną atmosferę obiadu. Gdy Tiggy spytała wprost, czy ma wyprowadzić chłopców z pokoju, księżna dała do zrozumienia, że przerwanie proszonego obiadu uważa za niezbyt grzeczne. Tiggy przeprosiła ją i wyszła z jadalni, zabierając ze sobą chłopców. Po jej wyjściu Diana powiedziała: „Tak jest lepiej. Teraz możemy spokojnie zjeść obiad". A przecież wszyscy wiedzieliśmy, że to wtargnięcie dwóch małych, radosnych chłopców było przyczyną tego zamieszania, a nie zachowanie Tiggy. Ukazało to gorycz, jaką Diana czuła w stosun- ku do niani. A fakt, że nie potrafiła ukryć swych uczuć, świadczył o bardzo napiętych stosunkach księżnej z nową opiekunką chłopców. Diana czytała w gazetach każdą wzmiankę o życiu Tiggy. Wdawała się w rozmowy ze służbą z Highgrove i pałacu Kensing- ton, aby wiedzieć o wszystkim, co się dzieje. Na początku lata 1995 roku wyczuła, że dzieje się coś bardzo złego. Od służby z Highgrove usłyszała, że Karol i Tiggy stają się coraz bardziej sobie bliscy. Widziano ich, jak się całują - na początku były to tylko cmoknięcia w policzek - za każdym razem, gdy Tiggy przyjeżdżała do wiejskiej posiadłości Karola. Całowali się także na pożegnanie. Diana bar- dzo dobrze wiedziała, że książę nigdy nie całuje nikogo z pracow- ników. Nie robił tego dawniej i wątpiła, aby aż tak bardzo zmienił zwyczaje, żeby witać pocałunkami swoje sekretarki, pokojówki i kucharki. Z Highgrove docierało coraz więcej informacji. Doszły też słuchy, że Tiggy zostaje tam na te weekendy, które chłopcy spędzają 157 z matką w Londynie. W czerwcu 1995 roku służący z Highgrove, który szczęśliwym trafem był w kontakcie z Dianą, nabrał przekona- nia, że Karol i Tiggy mają romans. Powiedział księżnej: - Służba niemal widziała, jak Karol i Tiggy kochali się. W pewną sobotnią noc całowali się i pieścili, a potem poszli do łóżka. Diana oczywiście spytała swojego informatora, czy istnieje jakiś konkretny dowód na to, że Karol i Tiggy zostali kochankami, ale ten nie mógł już dodać nic więcej. Usłyszała, że stosunki pomiędzy tą parą zmieniły się i Karol zaczął być bardziej serdeczny i troskliwy w stosunku do Tiggy, która z kolei zrobiłaby dla niego wszystko i wpatrywała się w niego ,,oczami zakochanego spaniela". Księżna uświadomiła sobie, że dokładnie tak samo patrzyła na Karola na początku małżeństwa. Myśl o romansie księcia roz- wścieczyła ją. Teraz była przekonana, że Tiggy pozbawiła ją me tylko zajęcia, jakim było wychowywanie książąt, ale wślizgnęła się również do łóżka jej męża. Powiedziała zaufanemu doradcy: - Ciągle dostaję raporty, że przy każdej okazji sypiają ze sobą. Wiem jednak, że dzieci nie mają najmniejszego pojęcia o tym, że ich ojciec gzi się z nianią. Mam nadzieję, że Karol dla swojego własnego dobra dalej będzie utrzymywał to w tajemnicy, gdyż w przeciwnym wypadku może spodziewać się kłopotów. -1 dodała: - Spytałam, czy Camilla nadal tam bywa i usłyszałam, że często, ale zazwyczaj w ciągu tygodnia, gdy nie ma dzieci ani Tiggy. Moi przyjaciele powiedzieli mi, że nic nie wskazuje na to, aby coś się zmieniło między nią a Karolem. Nadal zachowują się jak szczęśliwa i zadowolona z siebie para w średnim wieku; chodzą na spacery z psami, słuchają muzyki i jedzą razem śniadania. Wciąż są sobie bardzo bliscy. Przy innej okazji powiedziała: — Ciekawa jestem, co w niego, do diabła, wstąpiło? Chyba przeżywa drugą młodość i kombinuje z dwoma kobietami naraz. To zupełnie inny Karol niż ten, którego pamiętam. Kilka miesięcy później fotoreporterzy przyłapali Karola i Tiggy, jak całowali się otwarcie przy spotkaniu w Balmoral. W tej szkockiej 158 posiadłości Karol wysiadł ze swojego land rovera i przeszedł na tył samochodu, a Tiggy podbiegła do niego. Objęła go, patrząc mu prosto w oczy i pocałowała w policzek. Nie było to zwykłe cmoknięcie, ale prawdziwy pocałunek. Obejmowali się przez kilka minut. W pobliżu byli inni uczestnicy polowania, łącznie z królową i Filipem, ale nikt najwyraźniej nie zauważył, że tych dwoje się przytulało. Plotki zaczęły się dopiero po tym pierwszym publicznym pocałunku. Zauważono również, że Tiggy Legge-Bourke zmieniła się nie do poznania. Zniknęły przepaski na włosy, koraliki i wor- kowate sukienki. Zniknął też podwójny podbródek. Zamiast tego, jak zauważyła Diana i inni, pojawiła się pewna elegancja, której jednak nie można było porównać z elegancją księżnej Walii. Tiggy widywano w krótkich spódniczkach, jedwabnych bluzkach i na wysokich obcasach, a nie jak kiedyś w dżinsach, swetrach i kalo- szach. Ostrzygła włosy i czesała się elegancko. Zaczęła też nosić dyskretną złotą biżuterię. Pojawił się delikatny makijaż i szminka! Przypuszczenie, że Tiggy ma romans z Karolem,- -w pewnym sensie zdziwiło Dianę. Zastanawiała się, czy Camilla wie o tym związku i uśmiechała się na myśl, jak wyglądałaby jej reakcja na tę nowinę. Camilla poświęciła swe małżeństwo dla Karola i Diana miała pewność, że wpadłaby w straszliwą furię, dowiedziawszy się, że teraz Karol ją oszukuje. Księżna Walii martwiła się, że Wills i Harry mogą zauważyć, co dzieje się pomiędzy ich ojcem i Tiggy. Oczywiście nie chciała, żeby zaczęli cokolwiek podejrzewać. Uwa- żała, że synowie mieli już w swoim krótkim życiu wystarczająco wiele bolesnych doświadczeń i nie należy obarczać ich jeszcze większym ciężarem. Zarówno Wills, jak i Harry lubili przebywać w towarzystwie niani; podobało im się, że potrafi jeździć konno i na nartach, łowić ryby, strzelać, pływać i oddawać się wszelkim rozrywkom dostęp- nym na wsi, które sami zdążyli już pokochać. Uwielbiali dokuczać jej z powodu totalnej niemożności rzucenia palenia. Na wakacjach w Klosters spróbowali ją naśladować; zjechali pędem ze wzgórza, 159 trzymając w ustach papierosa. Tiggy dogoniła ich wtedy i wytarzała w śniegu, a oni zrewanżowali się jej gradem śnieżek. Kiedy chłopcy wracali do Londynu, Diana rozmawiała z nimi, wypytując o weekendy i wakacyjne wyjazdy w towarzystwie ojca i Tiggy. Mówiła: - Wiem, że powinnam śmiać się i podzielać ich zadowolenie z radosnych chwil wypoczynku za granicą razem z Karolem i nianią, ale w takich sytuacjach jest mi bardzo trudno ukryć prawdziwe uczucia. Szczegółowo i bardzo otwarcie wyjaśniła to zarówno Fergie, jak i swojemu zaufanemu doradcy: - Kiedy chłopcy opowiadają mi o swoich wyczynach, czasem gadając jeden przez drugiego, nie mogę przestać myśleć, że byli z Tiggy i że tyle radości sprawiało im przebywanie z kobietą, która, jak mogłoby się wydawać, chciała przejąć moją rolę, zająć moje miejce, a nawet zabrać należną mi miłość. Próbuję odganiać od siebie takie myśli, ale to mi się nie udaje. Sprawiają wrażenie tak szczęśliwych będąc z nią, o wiele szczęśliwszych niż ze mną w pałacu. Wydaje mi się, że z nią czują się o wiele lepiej. Czasem Diana przyznaje, iż łapie się na nienawiści do Tiggy i nie jest w stanie racjonalnie myśleć o niej i chłopcach; że dotyka ich, całuje na pożegnanie, droczy się z nimi, uczestniczy w ich przygodach. Przypuszcza, że synowie o wiele częściej żartują i śmieją się z Tiggy niż z nią. Księżna Walii próbuje zapanować nad takimi uczuciami i racjonalnie podchodzić do przepełniającej ją smutkiem separacji, ale często ogarnia ją wściekłość, z którą nie jest w stanie sobie poradzić. - Czuję, jakby chłopców oderwano ode mnie - mawiała w mo- mentach rozpaczy, w jaką często wpadała w lecie 1995 roku. - Mam wrażenie, że zabrano ich, by mogli wieść lepsze życie z kimś innym, z kimś, kto dzięki swoim zainteresowaniom jest lepiej ode mnie przygotowany, by wychować ich na młodych królewiczów. Nie znoszę wiejskich rozrywek, a Tiggy je uwielbia. Teraz dzieci także pokochały te wszystkie sporty, a ja czuję się zupełnie niepotrzebna, odcięta od synów i własnej rodziny, bardzo samotna. 160 Diana próbowała tłumaczyć sobie, że zachowuje się głupio i paranoidalnie i najczęściej udawało się jej otrząsnąć z poczucia rozpaczy, winy i zazdrości o Tiggy. O wiele lepiej jest - tłumaczyła sobie - że chłopcy są szczęśliwi z kimś, kto ich chyba naprawdę lubi, niż gdyby mieli być nieszczęśliwi z jakąś wiedźmą, która mogłaby zrujnować im życie lub z kimś, kto psułby ich i byłby zbyt pobłażliwy. Księżna rozumie, że każda z tych dwóch możliwości mogłaby być tragiczna w skutkach dla chłopców. Jednak obsesja Diany na punkcie Tiggy czasem powraca. Obaj chłopcy byli bardzo dumni ze swojej niani, gdy kilka razy pokazała im, jak świetnie opanowała jazdę na łyżworolkach, ubrana w kask i ochraniacze, uważane za rzecz absolutnie niezbędną przez znaw- ców tej dyscypliny. Kiedy Diana dowiedziała się od synów o tej umiejętności niani, postanowiła kupić sobie łyżworolki i po- trenować w tajemnicy przed dziećmi. Cztery tygodnie później, w listopadzie 1995 roku, czuła się na łyżworolkach już na tyle pewnie, aby zaryzykować jazdę w Ogrodach Kensington, położo- nych tuż obok pałacu, w towarzystwie wielu innych miłośników tego sportu. Potrafiła jeździć z prędkością dwudziestu mil na godzinę, chociaż niezbyt pewnie brała zakręty. Nie włożyła jednak ani kasku, ani ochraniaczy. W gazetach pojawiły się fotografie księżnej Walii na łyżworolkach. Diana pokazała je synom podczas następnego weekendu, który spędzali razem. W październiku 1995 roku księżną ponownie ostro skrytykowa- no za brak ostrożności, gdyż pozwoliła Williamowi jeździć gokar- tem na torze wyścigowym London Chelsea bez kasku i kom- binezonu ochronnego. Trzynastoletni książę uzyskał czas 19,66 sekund, co było najlepszym czasem okrążenia odnotowanym w rejestrach od momentu otworzenia toru w 1995 roku. Uzyskany przez niego czas był nawet lepszy od wyników kierowców Formu- ły I, a nawet byłego mistrza świata Damona Hilla i brytyjskiego mistrza gokartowego — Dawida Coultharda. Zarówno William, jak i Harry uwielbiali emocje, jakich dostarczały wyścigi samochodowe i razem z Dianą chodzili na rozgrywki mistrzowskie Formuły I. 161 Dianie w dalszym ciągu zarzucano, że źle wychowuje Williama, gdyż w październiku 1995 roku zgodziła się na jego udział w balu Fiesta, w londyńskim pałacu Hammersmith, na którym tysiąc kilkunastoletnich chłopców i dziewcząt w minispódniczkach tań- czyło, całowało się i obściskiwało do godziny drugiej nad ranem. William ubłagał matkę, aby pozwoliła mu tam pójść z klasowymi kolegami z Eton. William świetnie się bawił. Alkohol był zakazany, ale niektórzy z nastolatków poczuli się nieco ,,chorzy" i ,,zmęcze- ni". Praktycznie większą część nocy młodzież spędziła na parkiecie, szalejąc do upadłego, podrygując i pocąc się, wrzeszcząc i pieszcząc. Kiedy nad wiek rozwinięte nastolatki zorientowały się, że jest między nimi jasnowłosy William, wiele dziewcząt obiegło go, prosząc o pocałunek i taniec. Na szczęście koledzy z Eton przyszli mu z pomocą i odepchnęli dziewczyny. Diana odpierała zarzuty mówiąc, że postanowiła pozwolić, aby jej synowie byli wychowywani w taki sposób, który umożliwi im udział w typowych rozrywkach dorastającej młodzieży. Jednak tej nocy na zewnątrz sali balowej znaleziono puste butelki po wódce i puszki po piwie, wewnątrz zaś wielu nastolatków pozwalało sobie na bardzo śmiałe pieszczoty, a nawet i nieco więcej. Czytając następnego dnia krytyczne uwagi w prasie, księżna wzruszyła ramionami i skomentowała: - Po prostu przesadzają. Czyż William nie może się zabawić? Diana pokazała, że stanowczo chce, aby William i Harry zdobyli jak najwięcej doświadczeń, nie ograniczając się tylko do tych sportów, które lubi ich ojciec. Wie, że Karol, będąc nastolatkiem, prawie w ogóle nie miał sposobności do poznania zwykłego, normalnego życia; ona sama zresztą też nie. Jest absolutnie przekonana, że im więcej przeżyć typowych dla nastolatków poznają Harry i Wills, tym lepiej będą sobie radzić w przyszłym, pełnym przywilejów życiu. W wyniku tego książę William miał mnóstwo okazji - na pewno więcej niż inne nastolatki w Wielkiej Brytanii - żeby poznać wiele różnych sportów i sposobów spędzania wolnego czasu. Zawdzię- 162 czai to determinacji Diany. Uczestniczył w spływie tratwą po spienionych wodach rzeki Roaring Fork w Kolorado, jeździł na rowerze górskim po amerykańskich górskich bezdrożach, przeżył dreszczyk emocji w boksach obsługi technicznej podczas wyścigów motorowych Grand Prix, pływał na desce surfingowej wokół wysp na Morzu Karaibskim i jeździł na nartach wodnych wzdłuż wybrzeży Sardynii. Ma własnego kuca, poluje, zajmuje się strzelec- twem, łowi ryby, gra w tenisa i pływa w londyńskim Chelsea Harbour Ciub. Jednak jego życie nie składa się z samych przyjemności. Diana zabiera go również do przytułków dla bezdomnych, aby mógł zobaczyć, w jakich warunkach muszą żyć niektórzy z jego rówieś- ników. Zaprowadziła go także na oddział szpitalny dla chorych w ostatnim stadium AIDS. Na początku stycznia 1996 roku Diana zdecydowała, że oprócz wszystkich uroczystości i zabaw bożonarodzeniowych, Wills i Har- ry powinni poznać ciemniejszą stronę życia. Zabrała ich więc pewnego wieczoru do przytułku dla bezdomnych prowadzonego przez organizację charytatywną „Centrepoint" w samym centrum londyńskiej dzielnicy ,,czerwonych latarni". Zaledwie trzy dni wcześniej chłopcy wrócili z nart w Klosters w Szwajcarii, dokąd pojechali razem z ojcem i Tiggy. Była to ich pierwsza wspólna wizyta w przytułku dla bezdomnych. Wills i Harry siedzieli razem z Dianą w stołówce i rozmawiali z dwudziestoma pięcioma mieszkańcami schroniska, czyli ze wszyst- kimi nastolatkami, którzy aktualnie tam mieszkali. Jeden z nich zapytał księżnę: - Po co sobie zawracasz głowę przychodzeniem tutaj? Diana spojrzała na synów i odpowiedziała: - Ponieważ nas to interesuje. Po tej wizycie Gareth Jones, inspektor i jeden z pracujących tam wolontariuszy, powiedział: - Zarówno William, jak i Harry sprawiali na początku wrażenie ogłuszonych. Harry wyglądał na zmęczonego i trzymał się blisko matki, a William był naprawdę zainteresowany losem tych ludzi. 163 Wizycie nie nadawano rozgłosu, ale już w kilka minut po jej rozpoczęciu pojawili się reporterzy i fotografowie. Było jasne, że dostali telefoniczną informację od kogoś z pałacu Kensington. Jednak decyzja Diany, aby zabrać dwójkę książąt do przytułku dla bezdomnych, nie została przychylnie przyjęta przez mass media, a niektórzy komentatorzy dowodzili, że zorganizowała tę wizytę na pokaz. Jeden z nich, nie przebierający w słowach komentator, Richard Littłejohn, napisał: „Nie ma chyba takiej sztuczki, do której Diana nie uciekłaby się w swej kampanii, by być oficjalnie uznaną za «Królową Serc». Dzisiaj, ciągając synów po przytułku... odwiedza- jąc włóczęgów i pijaczków, zrobiła kolejny krok w dół". Pomimo takiego krytycyzmu Diana ma zamiar kontynuować edukację obu chłopców. — To moi synowie i wychowam ich na rozsądnych i wrażliwych młodych ludzi - powiedziała podczas pogawędki z matkami innych nastolatków. — Istnieje ryzyko, że później zostaną oderwani od normalnego życia, więc im więcej zobaczą go teraz, gdy są mali, tym lepiej dla nich. Księżna rozumie, że jej synowie potrzebują kobiecej ręki, gdy są z Karolem, ale nie chce, aby kiedykolwiek Camilla miała wpływ na ich wychowanie. Ma nadzieję, że gdy chłopcy przyjeżdżają do Highgrove na weekendy, tej kobiety tam nie ma. Diana ostrzegła Karola, że musi postępować rozsądnie i nie dopuścić, aby dzieci zorientowały się, że ich ojciec dzieli łoże z Camilla. W chwilach gdy wraca rozsądek, Diana próbuje myśleć o Camilli pozytywnie, ale jest to dla niej o wiele trudniejsze niż pogodzenie się z obecnością Tiggy i jej wpływem na chłopców. Nadal uważa, że Camilla nigdy, pod żadnym pozorem, nie powinna wznawiać romansu z Karolem, który wspólnie zdecydowali się przerwać po zabójstwie Earla Mountbattena. Zamiast pocieszać Karola, dawać mu dobre rady, a w końcu własne ciało, powinna była przekonać go, aby wrócił do żony i dzieci i kontynuował małżeństwo. Diana wciąż rozmawia o tym ze swoimi przyjaciółmi i innymi bliskimi jej osobami, gdyż jest przekonana, że Camilla, której 164 nie może zapomnieć, rozmyślnie oszukała ją oraz Willsa i Har- ry'ego. Mówi: - Wierzę, że odmówiła, gdy Karol po zamordowaniu wujka Dickie'ego poprosił ją, aby rozwiodła się z mężem i żyła z nim. Wykazała się wielkim zdecydowaniem i rozsądkiem. Od- nosiła się do mnie uprzejmie, ale wtedy nie wiedziałam jeszcze, że miała poważny romans z Karolem. Powinna odesłać go do domu. Mogła tak zrobić, gdyż zawsze się jej lękał i potrzebował dowodów sympatii oraz rad, ponieważ zdobyła jego zaufanie. Karol po- trzebuje takiej silnej kobiety jak Camilla. Ale nie zrobiła tego. Wiedziała, że ma szansę i wykorzystała ją, rujnując życie moje, Williama i Harry'ego. I dlatego nigdy jej nie wybaczę. Przez cały czas trwania tej dramatycznej, ciągnącej się przez długie dziesięć lat sagi Camilla zachowała niezwykłą równowagę. Jako dziecko była sowizdrzałem. Wolała wspinać się na drzewa i jeździć konno, niż stroić się i bawić domkami dla lalek. Jako młoda kobieta uwielbiała gwarne życie Londynu, cowieczorne tańce i przyjęcia w sezonie, na których ich młodzi gospodarze chcieli wywrzeć jak najlepsze wrażenie na córce jednej z najbogatszych rodzin brytyjskich. Broderick Munro-Wilson, wychowany podobnie jak Camilla w Sussex, poznał ją, gdy oboje, mając po dwanaście lat, po raz pierwszy poszli na wieczorek taneczny. Ich znajomość trwa do tej pod- powiedział: — Camilla miała o wiele więcej pewności siebie niż inne nastoletnie dziewczyny. Uchodziła za śmiałą młodą damę, a w szkole była trochę zbuntowana. Nawet i dzisiaj jest kobietą, która przyciąga wzrok osób wchodzących do pokoju, ponieważ promieniuje ciepłem i humorem. Wie także, jak rozmawiać z męż- czyznami, jak łechtać ich próżność i jak przyciągnąć ich do siebie. Ma też szelmowski błysk w oczach, co jest niezwykle pociągające. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest okropną flirciarą, tylko po prostu lubi mężczyzn i dobrze się czuje w ich towarzystwie. Rozmawiając z kimś, patrzy mu prosto w oczy i zawsze się 165 uśmiecha. Jest także sprytna i inteligentna oraz ma przyjemn\ matowy głos. Bez wątpienia jest bardzo zdolną osobą o mocnym charakterze i dlatego mogła znieść tak silną presję. Wspomniał, że pewnego razu, gdy po raz pierwszy połączono imię Camilli z Karolem, niektóre kobiety w miejscowym supermar- kecie w Wiltshire obrzuciły ją bułkami, gdyż były przekonane, że to ona ponosi odpowiedzialność za rozpad małżeństwa bajkowej ,,księżniczki". Camilla po prostu odwróciła się na pięcie i wyszła ze sklepu z wysoko podniesioną głową, zupełnie jakby nic się nie stało. Munro-Wilson kontynuował: - Jest dla Karola wspaniałą gos- podynią. Będąc z Andrew, przyzwyczaiła się do prowadzenia dużego domu i wydawania przyjęć na wiele osób. Jedzenie zawsze było wspaniałe, a przyjęcia udane, choć obecność Camilli trudno było zauważyć. Nieliczni, których Karol i Camilla zapraszali na wieczorne przyjęcia do Highgrove, uważali, że tworzą oni przemiłą parę, gdyż Camilla stanowiła kwintesencję prawdziwej angielskiej damy z wyższych sfer; była rozsądna, pewna siebie, bardzo zdolna i doskonale pasowała do Karola. Przez cały czas trwania tej dramatycznej historii nigdy nie wypowiadała głośno swoich myśli ani nie słyszano, by wpadła w gniew. Zawsze zachowywała się jak prawdziwa dama. W zamian za samotność zyskała podziw i szacu- nek ludzi z wyższych sfer i większości najbogatszych kobiet z kręgów arystokracji, dla których właśnie te cechy są najważniej- sze. Munro-Wilson wypowiadał się w imieniu tych wszystkich kobiet, gdy stwierdził: - To prawdziwe szczęście, zarówno dla księcia, jak i Camilli, że się w sobie zakochali. Jednak przeszłość nigdy nie pozwoli jej na poślubienie go, gdyż nie chce do- prowadzić do upadku monarchii. Uważam jednak, na podstawie tego wszystkiego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dziesięciu lat, że Karol nigdy nie porzuci Camilli. Coraz częściej niechęć i złość Diany do Camilli obracała się przeciwko Tiggy. Im wyraźniej księżna widziała, że chłopcy lu- 166 bią przebywać w towarzystwie niani, tym większą czuła do niej urazę, gdyż traktowała ją jako swoją rywalkę w walce o uczucia synów. Diana stała się tak zazdrosna, że nie potrafiła spokojnie mówić o Tiggy. A od kiedy doszła do przekonania, że Tiggy i Karol zo- stali kochankami, jej gorzkie uczucie żalu stało się niemal fobią. Od tamtej pory starała się unikać spotkań z Tiggy, ale ze zrozumiałych względów musiały się od czasu do czasu widywać, na przykład, gdy niania zabierała lub przyprowadzała chłopców do pałacu Kensington. Na początku grudnia 1995 roku Diana dowiedziała się, że latem Tiggy była w szpitalu i prawdopodobnie miała tam wykonany zabieg przerwania ciąży. Poza tym nie znała żadnych innych szczegółów. Zapytała przyjaciół, czy nie mogliby zdobyć więcej informacji na ten temat, ustalić daty, nazwy szpitala i nazwiska lekarza, żeby potwierdzić te domysły. Nie dowiedziała się jednak niczego, ale myśl o tym nie dawała jej spokoju. Kilka tygodni później nadarzyła się okazja, by zapytać o to Tiggy. Księżna skwapliwie z niej skorzystała. W grudniu tegoż roku Karol i Diana wydali, tak jak robili to przez cały czas trwania ich małżeństwa, przyjęcie bożonarodzenio- we dla swoich pracowników w hotelu „Lanesborough", oddalo- nym o kilkaset jardów od Pałacu Buckingham. W trakcie przyjęcia Diana podeszła do Tiggy i powiedziała ściszonym głosem: - Słyszałam o twojej ciąży. Tak mi przykro. Zdruzgotana tą uwagą Tiggy wytrzeszczyła na nią oczy, a potem odwróciła się i uciekła, ledwo powstrzymując się od płaczu. Omal nie rzuciła się w ramiona służącego Karola. Po jej twarzy strumie- niami spływały łzy. Później, jeszcze tego samego wieczoru, Tiggy opowiedziała Karolowi o tym, co zrobiła Diana, a on zaraz następnego dnia dokładnie omówił tę sprawę ze swym osobistym doradcą. Po dalszych konsultacjach z księciem Tiggy poleciła Peterowi Carter-Ruckowi, jednemu z najlepszych brytyjskich prawników 167 zajmujących się sprawami oszczerstw, aby wysłał do adwokata księżnej Walii, Mischona de Reya, pismo z żądaniem odwołania ,,fałszywych zarzutów" skierowanych pod adresem jego klientki. Carter-Ruck wydał również oświadczenie dla prasy na temat krążących, niczym nie uzasadnionych zarzutów, które - jak powie- dział — rzucają cień na moralność Tiggy. Diana całkowicie zlekceważyła to żądanie i nie zadała sobie na- wet trudu, aby poprosić swoich adwokatów, by na nie odpowie- dzieli. - I tak znam prawdę - powiedziała przyjaciołom. Tiggy poinstruowała także Carter-Rucka, aby nie podejmował żadnych kroków prawnych przeciwko księżnej Walii, gdyż mogło- by to postawić w kłopotliwym położeniu jej pracodawcę, księcia Karola. Zdawała sobie sprawę, że w przypadku podjęcia takich działań nie mogłaby już dłużej przebywać z Williamem i Harrym. Uwaga Diany o dziecku i decyzja Tiggy o niepodejmowaniu żadnych działań prawnych oznaczały rozpoczęcie wojny, a księżna postanowiła, że niania, którą nazywała ,,sprytną kurewką", wkrótce spakuje swoje manatki. — Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby zabrać Williama i Harry'ego spod opieki i wpływu tej kobiety - powiedziała przyjaciołom z City. - To wstyd, że Karol nadal ją zatrudnia do opieki nad chłopcami, zwłaszcza teraz, gdy z nią sypia. Przypusz- czam, że i tym razem rodzina królewska nie podejmie żadnych działań. Doskonale wiedzieli o Karolu i Camilli i też nic nie zrobili. Teraz zaś wszyscy wiedzą o Karolu i tej kurewce Tiggy, ale spo- dziewam się, że w tej sprawie również niczego nie zrobią - dodała ze złością. ROZDZIAŁ XIII Diana i mistr^ rugbj Diana łubi, gdy ludzie się za nią oglądają. Im większe zainteresowa- nie wzbudzi u mężczyzn i kobiet, tym bardziej rośnie jej wiara w siebie i poczucie własnej wartości. Jeszcze dzisiaj uśmiecha się na wspomnienie swojego zachowania, zanim stała się na tyle pewna siebie, by podczas wystąpień publicznych trzymać uniesioną głowę i odważnie patrzyć ludziom prosto w oczy. Musiały upłynąć całe lata, zanim uwierzyła w siebie. Będąc nastolatką, chodziła po ulicach ze spuszczoną głową, wstydząc się pokazać ludziom twarz. A przecież wtedy nikt jej nie znał i nikogo nie obchodziła. W wieku dziewiętnastu lat, gdy po raz pierwszy umówiła się z Karolem, zdała sobie sprawę, jak bardzo jest nieśmiała i zażenowana podczas spotkań z obcymi ludźmi. I głównie dlatego tak bardzo lubiła zajmować się dziećmi, gdyż przy nich nie musiała umierać ze strachu jak podczas spotkań z dorosłymi nieznajomymi, przy których traciła pewność siebie i nie była w stanie ukryć rumieńców. Nie chcąc na siebie zwracać uwagi, prawie w ogóle się nie malowała ani nie używała szminki, pociągając jedynie paznokcie bezbarwnym lakierem. Nie dbała wtedy ani o figurę, ani o kondycję. Dość często strzygła i modelowała włosy, ale to było wszystko. Resztę zostawiała naturze. Gdy dziennikarze z Fleet Street dowiedzieli się, kim jest ta ładna, lecz chorobliwie wstydliwa laleczka, która wpadła w oko księciu 169 Walii, Diana nie dbała o to, co ludzie pomyślą o jej wyglądzie, makijażu czy sposobie ubierania się. Redaktorzy rubryk poświęco- nych modzie szybko jednak uświadomili młodziutkiej Dianie, że będzie musiała nabrać szyku. Ukłuta ostrzem ich krytyki zaczęła usilnie pracować nad swoim stylem i zatrudniła grupę utalen- towanych doradców z ,,Vogue", którzy udzielali jej rad i instrukcji, jak zmienić swój wizerunek, stać się kobietą modną i podkreślić własne walory, aby w ciągu jednej nocy przemienić się z wiejskiej dziewczyny w godną księcia elegancką pannę młodą. Najtrudniejsze zadanie, konieczne do dokonania tej metamorfozy, przypadło samej Dianie. W ciągu czterech miesięcy musiała schudnąć 6 kilogramów. W lipcu 1981 roku, w dniu ślubu mogła być dumna ze swych osiągnięć, gdyż miała ku temu wszelkie powody. Świat wiwatował na cześć pięknej jak z bajki księżnej. Urodzenie Williama w 1982 i Harry'ego w 1984 roku przyniosło Dianie o wiele więcej udręk i zmartwień niż całe jej dotychczasowe życie. Cierpiała na depresję poporodową, a jej kłopoty z jedzeniem nasiliły się do tego stopnia, że nie chciała nic wziąć do ust. Ule- gała ciągłym zmianom nastroju, a jej stosunek do męża oscylował od wielkiej wszechogarniającej miłości do pogardy i nienawiści. Karol był zupełnie nie przygotowany, by radzić sobie z takimi humorami. Po urodzeniu Harry'ego Diana schudła prawie 15 kilogramów. Kości jej ramion sterczały, szyja zrobiła się długa i chuda, a ciało i nogi utraciły linię. Do dziś pamięta swój herkulesowy wysiłek włożony w odbudowę czegoś, co nazywała „bezkształtną tyczką fasolową", po latach samotnego zmagania się zarówno z bulimią, jak i anoreksją. Wspomina: - Nawet nie mogę myśleć, jak strasznie wyglądałam. Po prostu wstydziłam się siebie. Byłam chuda, miałam płaskie piersi, bezkształtne nogi i przyominałam kupkę nieszczęścia. Nie mogłam spojrzeć na swoje odbicie w lustrze, bo zaraz wpadałam w straszliwą depresję. Teraz, w wieku trzydziestu czterech lat, bez mężczyzny u boku, Diana stwierdziła, że potrzebuje, aby ludzie odwracali za nią głowy, 170 gdyż podnosi to ją na duchu, dodaje pewności siebie w samotnym życiu. Z przyjemnością staje nago przed lustrem w łazience i oglądając swoją figurę, jest zadowolona. Dwa lub trzy razy w tygodniu dokładnie bada swoje ciało, a poza tym zawsze przeprowadza szybką inspekcję od góry do dołu, wycierając się ręcznikiem po kąpieli. Jeśli zauważy, że jakiś mięsień potrzebuje wzmocnienia, dostrzeże najmniejszy choćby ślad cellulitis, następnego dnia omawia tę sprawę z trenerem w swoim klubie. Jednej z przyjaciółek zwierzyła się: - Czasem podoba mi się to, co widzę w lustrze, ale nie za często. Bez przerwy muszę nad sobą pracować, w przeciwnym razie zaraz pojawia się cellulitis na udach albo pupie. Nie zniosłabym widoku obwisłego ciała na ramionach. Brr ... ohyda. Ostatnio zauważyłam, że wokół moich oczu pojawiają się zmarszczki i nic nie mogę na nie poradzić. Aby je ukryć, uśmiecham się lub noszę ciemne okulary i mam to z głowy. Śmiejąc się, mówiła dalej: — Nie odważyłabym się wrócić do naturalnego koloru włosów, bo po tym wszystkim, co przeszłam, na pewno miałabym mnóstwo siwych. Po zaprzestaniu pełnienia obowiązków reprezentacyjnych człon- ka rodziny królewskiej i rezygnacji z działalności dobroczynnej, o czym obwieściła światu w grudniu 1995 roku, Diana postanowiła utrzymywać świetną kondycję fizyczną. Ta przerwa przyniosła jednak nigdy nie kończące się dramaty i publiczne poniżenia spowodowane jej związkami z różnymi mężczyznami. W ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy 1994 roku Diana odpoczywała, dbała o formę, zawarła nowe przyjaźnie, a co najważniejsze, doszła do ładu sama z sobą i podjęła decyzję o swojej przyszłości. Najczęściej trenowała w Chelsea Harbour Ciub, przeważnie grając w tenisa, pływając i ćwicząc w sali gimnastycznej. Później zazwyczaj odpoczywała przy filiżance kawy, najchętniej cappucino, siedząc w głębi klubowej kawiarni przy stoliku numer osiem, który traktowała jak własny. Z tego dogodnego punktu mogła obserwo- 171 wać wchodzących i wychodzących, sama pozostając na dalszym planie. Oczywiście Diana byłaby pierwszą naiwną, gdyby sądziła, że mogłaby być nie zauważona w kawiarni, sklepie lub jakimś innym miejscu. Przebywający w klubie członkowie i cały personel zawsze doskonale wiedzieli, że jest wśród nich najukochańsza i najsłynniej- sza w Wielkiej Brytanii kobieta o olśniewającej urodzie, o której wszyscy mówili. Uwielbiali wygrzewać się w promieniach jej sławy, a obecność Diany wywoływała dreszczyk emocji i napięcia, co dodawało klubowi splendoru i dostarczało tematu do nie koń- czących się ploteczek. Piła kawę lub sok owocowy ze swoimi trenerami i instruktorami, a czasami z jedną z pań uczęszczających do klubu, z którą zdążyła się zapoznać. Bardzo lubiła spędzane tam chwile. Nieraz ucinała sobie pogawędkę z jednym lub dwoma młodzieńcami, ale nie zdarzało się to zbyt często. Przeważnie odwiedzała klub trzy razy w tygodniu, a czasem nawet częściej. Wczesną wiosną 1994 roku Diana zwróciła uwagę na potęż- nie zbudowanego młodego mężczyznę około trzydziestki. Jego twarz wydawała się znajoma. Zauważyła, że ma szerokie bary, mocne muskuły i silnie umięśnione nogi. Zastanawiała się, gdzie go mogła spotkać. Pewnej soboty, kilka tygodni później, jej starszy syn William zapragnął obejrzeć transmitowany na żywo mecz rugby. Uprosił matkę, aby usiadła obok i obejrzała go razem z nim. Na ekra- nie w dużym powiększeniu zobaczyła mężczyznę spotkanego w klu- bie. Był to Will Carling, słynny kapitan angielskiej drużyny rugby, prawdopodobnie najsławniejszy zawodnik w Wielkiej Brytanii. Diana spotkała go już wcześniej. Dwa razy była gościem honorowym na meczach międzynarodowych, podczas których Carling pełnił rolę kapitana drużyny Anglii. Została wtedy oficjalnie przedstawiona zespołom stojącym w szeregu przed rozpoczęciem meczu. 172 Gdy znów go zobaczyła w sali gimnastycznej, przechodząc obok, przywitała się z nim, mówiąc „hello". Carling był dość zaskoczony tym, że odezwała się do niego księżna Walii. Kilka dni później podeszła do jego stolika i rozpoczęła pogawędkę. Innym razem zaprosiła go do swojego stolika na sok pomarańczowy. Rozmawiali o rugby i o Harbour Ciub, a Diana powiedziała Carlingowi, że jej synowie uważają go za bohatera. Był zachwycony, uśmiechał się i cały promieniał, choć gdy tak siedział, jedząc tosty i rozmawiając, wyglądał na speszonego. W ciągu następnych kilku tygodni spotykali się dość często. Jednak Carling, nie chcąc się narzucać, zawsze czekał, aby Diana podeszła do niego pierwsza. Pewnego dnia po prostu zbliżyła się do jego stolika i zapytała: - Czy mogę się przysiąść? Siedząc sama, czuję się, jakbym była na wystawie. Carling był zachwycony i zaszczycony. Rozmawiali głównie o klubie, utrzymywaniu kondycji, ćwiczeniach i swoich pro- gramach treningowych. Były kapitan wojska nic nie mówił o swoim życiu osobistym, o tym, że mieszka z piękną smukłą blondynką, Julią Smith, właścicielką świetnie prosperującego biura doradztwa „Hands on PR" w Londynie. Poznał ją w 1989 roku na przyjęciu. Był wtedy dopiero co mianowanym kapitanem XV angielskiej drużyny rugby. Życie miłosne Julii toczyło się na wysokich szczeblach. Zaraz po ukończeniu szkoły zamieszkała z gitarzystą Jeffem Beckiem. Po sześciu latach spokojnego ,,małżeńskiego" życia na prowincji Julia rozpoczęła szeroko opisywany przez dziennikarzy flirt z gitarzystą Erickiem Ciaptonem. Od samego początku jej żywa osobowość i skłonność do flirtów połączone z powagą bardzo pociągały Carlinga. Zapadła mu głęboko w pamięć. Trzy lata później znowu spotkali się na przyjęciu. W owym czasie Carling był z piękną wysoką blondynką, Yictorią Taylor-Jackson, agentką biura nieruchomości. Mieszkali razem w Londynie, w par- terowym apartamencie Carlinga. Victoria opowiadała później o tym trwającym dwa lata, pełnym 173 wrażeń związku, o tym, co Carling lubi, a czego nie, o jego seksualnym nienasyceniu i pociągu do kobiet o jędrnym ciele. - Zawsze uganiał się za babami. Nie mógł się oprzeć mocnym kobietom. Miał kręćka na punkcie seksu i obsesyjnie lubił blon- dynki. Nie mógł się opanować. Jego poprzednia dziewczyna, Nicky, też była blondynką. Ja jestem blondynką, Julia jest blondyn- ką i wszyscy znamy kolor włosów Diany. - Opowiadała dalej: — Willa najbardziej pociągały kobiety, które dbały o ciało i miały silną osobowość. Takie jak Diana. Często marzył o perwersyjnym seksie ze mną, gdzieś na łonie natury. Swoje listy podpisywał zawsze „Duży Willy"*. Lubił pisać do mnie o seksie. Opisywał, w jaki sposób będziemy się kochać, gdy wróci z zagranicy po wyjaz- dowych meczach w drużynie Anglii. Yictoria i Carling mieszkali razem, gdy na scenę wkroczyła Julia. - W styczniu 1993 zorganizowaliśmy przyjęcie. Kiedy w pewnej chwili weszłam do kuchni, zastałam tam Carlinga i Julię. On szeptał jej coś do ucha. Nie zwróciłam na to uwagi. Dopiero później dowiedziałam się, że Julia, moja bliska przyjaciółka, prawie co- dziennie śle do niego faksy i nazywa go zdrobnieniem Bum Chin, które ja sama wymyśliłam. Było nam ze sobą bardzo dobrze, zanim ze mną zerwał. Jeśli chodzi o seks, to było fantastycznie. Życie było piękne. Pewnej niedzieli po prostu stał się chłodny. Jak góra lodowa. Zupełnie jakby ktoś przekręcił pstryczek i wyłączył maszynę. Po prostu przestał mnie kochać; powiedział, że wszystko skończone, do widzenia. Victoria wyznała, że była załamana i przez kilka tygodni nie mogła się otrząsnąć z szoku po rozstaniu z Carlingiem: — Kilka dni po tym wszystkim wzięłam do rąk gazetę. Zobaczy- łam zdjęcie Willa z Julią. Will obwieszczał światu: „Oto moja nowa dziewczyna". Byłam wściekła. Ze złości zadzwoniłam do niego i powiedziałam, że postąpił jak gówniarz. Nie wiedział, co od- powiedzieć, jakby kompletnie zbaraniał. Tak to było. W ciągu * Zdrobnienie od William, a także slangowe określenie penisa. 174 czterech tygodni przestał mówić, że jestem jedyną dziewczyną na świecie i znalazł sobie inną. Carling był tak pochłonięty oszałamiającą smukłą Julią, że po miesiącu poprosił ją o rękę. Ślub wzięli w czerwcu 1994 roku. Trzy miesiące wcześniej Diana i Carling zaczęli się regularnie spotykać w Harbour Cłub. Gdy Carling spotkał Dianę kilka tygodni po powrocie z podróży poślubnej, powiedziała: - Myślę, że trzeba pogratulować. - Tak. Rzeczywiście - odparł. - Bardzo dziękuję. — A kim jest ta szczęśliwa wybranka? - zapytała Diana. - Czy ją znam? — Nie — odpowiedział i dodał z uśmiechem: — Ona pracuje w biurze, gdy ja trenuję. Ktoś musi zarabiać na bułkę z szynką. W owym czasie Carling był na najlepszej drodze, by stać się najlepiej zarabiającym brytyjskim sportowcem. Jeździł samocho- dem aston martin, wartym 150000 dolarów, a kontrakty ze sponsorami przynosiły mu dochód 550000 dolarów rocznie. Ot- worzył też własną firmę konsultingową „Insight". Przez kolejne miesiące księżna i kapitan drużyny rugby nadal spotykali się w klubie. Powoli Carłing przestał być skrępowa- ny obecnością Diany, a ona wychodziła z siebie, żeby czuł się dobrze w jej towarzystwie. Ich spotkania zaczęły nabierać ru- mieńców. Umawiali się, o której i jakiego dnia się spotkają. Śmiali się i żartowali. Wszystko jednak wyglądało niewinnie. Carling przekomarzał się z Dianą mówiąc, że powinna raczej nabrać prawdziwej kondycji, zamiast bawić się w jej nabieranie. Księżna była zachwycona. Przeważnie Carling droczył się z nią na temat kształtu jej ciała. Twierdził, że jej ramiona przypominają trochę nóżki wróbla: są cienkie i prawie całkiem pozbawione mięśni. Zaczął nawet nazywać ją swoim ,,małym wróbelkiem". Dianie spodobało się to przezwisko. Przy jednej z rozmów bardziej serio zapytała, co powinna zrobić, by nabrać mięśni, ałe śmiejąc się dodała: 175 - Tylko nie do tego stopnia, żebym zaczęła wyglądać jak Arnie Schwarzenegger. - Zabiorę cię do mojej specjalnej sali gimnastycznej - od- powiedział Carling. - Tam ci wszystko powiedzą. Zaprowadził Dianę do BiMAL, kliniki sportowo-rehabilitacyj- nej. Przychodzili tu najlepsi brytyjscy sportowcy, chcąc rozwiązać problemy, z którymi nie mogli sobie poradzić przy pomocy własnych fizykoterapeutów. Dianę przedstawiono jednemu z do- radców, który zaplanował dla niej program treningowy zmierzający do rozwinięcia mięśni ramion, ale tak by bicepsy nie były jednak zbyt widoczne. Księżna stała się gościem ośrodka i zjawiała się tam regularnie w każdy piątek o ósmej rano na trzydziestominutowy trening. Carling podkpiwał sobie także ze strojów Diany. Jak wszyscy w Wielkiej Brytanii, którzy śledzili losy księżnej Walii, wiedział, że jej szafy kryją wspaniałe kreacje, dosłownie setki strasznie drogich i modnych cacek, wartych tysiące dolarów. Mimo to na treningi Diana najczęściej przychodziła ubrana w różową bluzkę od Marthy Yineyard, czarne spodenki i białe tenisówki. Carling śmiał się i żartował, mówiąc, że księżna jest prawdziwym Kopciuszkiem i nie ma odpowiedniej garderoby. Diana rumieniła się, wyglądała na zawstydzoną, ale zadowoloną. Nareszcie czuła się dostrzegana. Kiedyś dla żartu Will kupił małą porcelanową świnkę i namalo- wał na niej czarne spodenki, różową bluzkę z napisem Martha Vineyard. Świnka trzymała w przednich łapach sztangi. Dał ją szoferowi Diany, żeby przekazał księżnej, nie mówiąc od kogo pochodzi prezent. Diana otworzyła pudełko i zaniosła się śmiechem. Wiedziała doskonale, kto ją obdarował tym drobiazgiem. Latem 1994 roku Diana zaprosiła Carlinga do pałacu Kensington. Powiedziała, że książę William i książę Harry pragną poznać swojego bohatera rugby. Carling przyjął zaproszenie. Była to pierwsza z wielu jego wizyt w prywatnych apartamentach Diany w pałacu. Zaczęła zapraszać go, aby wpadł na drinka lub by od czasu 176 do czasu coś z nią zjadł. Numer rejestracyjny jego samochodu został wprowadzony do policyjnego komputera przy bramie pałacu, a Diana dała mu swój zastrzeżony numer telefonu, żeby nie musiał łączyć się z nią przez centralę. Będąc z wizytą w pałacu, Carling został przedstawiony nie- którym z asystentów Diany, jej lokajowi - Haroldowi Braunowi, sekretarzowi - Patrickowi Jephsonowi i wielu innym osobom, które pomagały pisać jej pamiętnik, zajmowały się ubraniami i dbały o synów. Wśród służby była także Caroline Wicker - atrakcyjna i inteligentna dziewczyna, która dołączyła do per- sonelu Diany w 1990 roku. Jej zadaniem było otwieranie, prze- glądanie i segregowanie poczty, która każdego tygodnia nad- chodziła do księżnej Walii workami. Pewnego dnia we wrześniu 1994 roku, podczas niezobowiązującej rozmowy zwierzyła się Carlingowi, że chciałaby znaleźć jakieś bardziej rozwijające zaję- cie, a on zaofiarował jej posadę, nie prosząc jednak Diany o pozwolenie. Księżna wpadła w szał. Protokół dworski mówi, że członkowie rodziny królewskiej mogą zwolnić personel, kiedy tylko zechcą, ale nikt, nawet oni sami, nie może podkupywać personelu lub pytać, czy ktoś ze służby nie jest zainteresowany inną posadą, nie pytając wcześniej o zgodę królewskiego praco- dawcy. Carling, nie znając zasad tego protokołu, popełnił olbrzy- mi błąd. Ale była jeszcze jedna rzecz. Caroline była jasnowłosą, śliczną dwudziestokilkuletnią dziewczyną, a Carling zaofiarował jej pracę we własnym biurze, tak żeby była blisko niego. Mówił później jednemu z kolegów: — O Boże! Ktoś mógłby pomyśleć, że wydłubałem jeden z brylantów w koronie lub coś takiego. Była na mnie wściekła. Niebawem okazało się, że Dianę rozwścieczyło nie tyle złamanie protokołu, ile zazdrość. Przeprosiłem ją i powiedziałem, że nie miałem pojęcia o tych zasadach, ale musiało upłynąć parę tygodni, zanim w końcu wybaczyła mi tę gafę. Diana jednak nie zapomniała tego. Nie dała pannie Wicker zwyczajowego prezentu na odchodne - podpisanego zdjęcia rodzi- 177 ny królewskiej. Zarządziła także, by wykreślono ją z listy osób, do których wysyła się kartki świąteczne. Tymczasem rozwijający się związek Diany i Carlinga śledziła jego była współpracowniczka Hilary Ryan. Powiedziała ona: - Przez jakiś czas Diana i Will nawet nie rozmawiali ze sobą, gdy spotykali się w Harbour Ciub, ale Will chodził do klubu w tych samych godzinach co ona, żeby ją spotkać. W tamtych dniach wydawał się bardzo przygnębiony. Ałe w lutym 1995 roku wszystko wróciło do normy. Diana i Will spotykali się trzy razy w tygodniu na kawę i lekkie śniadanie po ćwiczeniach. Mówił mi zwykle, że wychodzi na parę godzin, a ja domyślałam się, że jeździli wtedy do pałacu Kensington. Carling kazał zainstalować specjalny telefon i nie pozwalał, żeby ktokolwiek inny go odbierał. Nawet ja, jego asystentka. Wiedziałam, że zrobił to dla Diany, żeby nie musiała łączyć się przez centralę. Czasami gadali przez ten telefon godzinę lub dłużej; śmiali się, chichotali, żartowali, ale prowadzili też długie, intymne konwersacje ściszonym głosem. Carling dał się zawładnąć pełnej powabu i chęci do flirtu Dianie. To, że zwróciła na niego uwagę, pochlebiało mu. Sam fakt, iż coś ich łączy, napawał go dumą i poczuciem własnej wartości. Dotychczas jako kapitan drużyny rugby „Anglia XV" czuł się dowartoś- ciowany, ale teraz, po niespełna roku małżeństwa 2 Julią, wiedział już, że związek z Dianą nabrał takiego znaczenia, o jakim nigdy nawet nie marzył. Po pewnym czasie doszło nawet do tego, że Diana szczypała Carlinga pieszczotliwie w policzek na dzień dobry i całowała na do widzenia. Kładła mu rękę na ramieniu i nadstawiała policzek do pocałunku. Pocałunki te były jednak pełne kurtuazji, takie jak pocałunki przyjaciół, a nie kochanków. Kiedy żegnali się w obecno- ści innych ludzi, podawali sobie ręce, lecz Diana zawsze przedłużała takie momenty, patrząc mu głęboko w oczy. To spojrzenie mówiło więcej niż pocałunek. Carling zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że się angażuje i bardzo mu się to podobało. Zawsze kiedy był z księżną, czuł się 178 szczególnie i cieszył się wspólnie spędzanym czasem niezależnie od tego, czy była to krótka wymiana zdań, czy ciągnąca się godzinami pogawędka o wszystkim i o niczym, wspólny drink czy rozmowa na temat doboru ćwiczeń. Nazywali się żartobliwymi przezwiskami. Carling nazywał Dianę ,,Szefową", a ona zwracała się do niego ,,Kapitanie". Carling postanowił ponownie zwrócić się do przyjaciela, którego radził się już wcześniej, kiedy chodził jeszcze na randki z Julią, zanim poznał Dianę. Był nim trzydziestosiedmioletni Charlie Chan, z zawodu awangardowy fryzjer, którego klientelę stanowią ludzie z wyższych sfer. Prowadzi salon fryzjerski na londyńskim Picadiłły. Jednak zdobył sobie także sławę wybitnego astrologa hobbysty i udziela porad kilku bogatym i znanym osobom. Chan powiedział kiedyś: - Mówiłem Willowi, że nigdy nie powinien się żenić z Julią. Do dzisiaj myślę, że z tego małżeństwa nic nie wyjdzie. Kombinacja ich kart wskazuje, że nic z tego nie będzie. Po prostu do siebie nie pasują. Na początku 1995 roku Carling powrócił do zaprzyjaźnionego guru. Chciał zapytać, co gwiazdy mówią o jego przyszłości oraz o przyszłości bliskiej mu osoby spod znaku Raka, urodzonej i lipca 1961 roku. - Wiedziałem, że chodzi mu o księżną Walii. Po prostu wiedzia- łem - stwierdził Chan. - Powiedziałem mu, że to dobry rok dla Diany. Chyba sprawiło mu to przyjemność. Dodałem też, że czekają go szczęśliwe lata, ale musi być gotowy, żeby się ruszyć. Will jest Strzelcem i przy Skorpionie w zenicie ma dobrą pozycję. Powiedzia- łem mu, że nie ma sensu oglądać się w tył. Musi patrzyć przed siebie i myślę, że to zrobi. Chan uparcie odradzał Carlingowi rozstanie z żoną. Stwierdził jednak: - Julia jest Rybą z Panną w zenicie i w związku z tym ma słabą pozycję astrologiczną. Na szczęście jest to silna osoba. Ta cała sytuacja jest bardzo prosta. Jeśli się czegoś chce, trzeba to złapać 179 i walczyć o to. Jeśli to coś przestaje się podobać, trzeba to odepchnąć i iść dalej. To jest jedyny sposób. W marcu 1995 roku, na dwa miesiące przed finałami Mistrzostw Świata Unii Rugby, które miały być rozegrane w Afryce Połu- dniowej, Carling zaprosił Williama i Harry'ego do wzięcia udziału w zgrupowaniu drużyny Anglii, żeby mogli tam wraz z zawod- nikami kopać piłkę i biegać po boisku. Chłopcy byli w siódmym niebie. Diana zaczęła się zwierzać Carlingowi z gnębiących ją prob- lemów. Zwracała się do niego po imieniu, używając zdrobnienia Will. Carling zachęcał ją do wyrzucenia z siebie smutków i był szczęśliwy, że to on jest człowiekiem, którego Diana wybrała na powiernika. Słuchał więc jej, doradzał i współczuł do tego stopnia, że zaofiarował swe opiekuńcze ramiona, by zapewnić jej bezpie- czeństwo i by mogła się w nich wypłakać. Czasami łzy rzeczywiście płynęły, a Carlingowi robiło się smutno, ponieważ czuł braterstwo dusz z kimś tak bardzo spragnionym przyjaźni i oparcia, a przede wszystkim ciepła. Był szczęśliwy, że może zapewnić czułą i pełną miłości troskę samotnej kobiecie. Diana bardzo lubiła tę tkliwość, choć wiele osób uważało go za zimnego jak ryba. Księżna ceniła sobie także jego siłę i pewność siebie, cechy, które zdawały się dodawać jej sił. Jednak chwilami, przyglądając się Carlingowi, Diana zastanawia- ła się, co tak ją w nim pociąga. Jak na jej gust był zbyt krępy, zbyt niski i za bardzo umięśniony. Był też za młody - cztery lata młodszy od niej. Czasem zachowywał się zbyt arogancko. Mimo to pociągał ją, ekscytował do tego stopnia, że uznawała go za atrakcyjnego erotycznie. Czasami Diana i Carling pojawiali się razem na koktajlach. Ludzie zauważali, że Diana nie mogła utrzymać rąk z dala od swego towarzysza, dotykała jego ramion, strzepywała pyłki z marynarki albo po prostu stawała bardzo blisko, obserwując każdy jego ruch i wsłuchując się w słowa. Wyglądała na zadurzoną. Niekiedy, gdy byli razem w pałacu Kensington, Diana dawała 180 ponieść się emocjom i nie chciała, by Carling ją opuścił. W takich chwilach zalewała się potokami łez. Błagała go, żeby został, objął ją i przytulił, a czasem pogłaskał po włosach, jak dziecko. Czuł się wtedy niczym starszy brat i wprawiało go to w dobry humor. Był szczęśliwy i zaszczycony, że może odgrywać taką rolę wobec księżnej Walii. Angażował się coraz bardziej. Coraz więcej czasu spędzał z Dianą, coraz częściej do niej dzwonił, a coraz mniej uwagi poświęcał własnej żonie. Jednak życie Julii stało się niezwykle wypełnione. Prowadziła swoją agencję reklamową, miała coraz więcej pracy, występowała jako modelka i była zajęta, dyskutując z producentami na temat prowadzenia przez nią nowych audycji w radiu i telewizji. Stała się popularna, a uwaga, którą jej poświęcano, bardzo ją cieszyła. Przed odlotem do Afryki Południowej na Mistrzostwa Świata Unii Rugby Carling spędził trzy godziny w pałacu Kensington, żegnając się z Dianą. Podczas zawodów bardzo często rozmawiali przez telefon, czasem nawet trzy lub cztery razy dziennie. Oczywiś- cie dzwonił także do Julii, jednak jego żona nie wiedziała o telefo- nach do księżnej Walii. Diana oglądała wszystkie mecze, w których grała drużyna Anglii i cieszyła się z każdego gola; piszczała z entuzjazmem, oglądając szczególnie udane zagrywki Carlinga. Z okrzyków księżnej służba mogła się zorientować o przebiegu zawodów. Kiedy drużynie Anglii nie wiodło się, wszyscy słyszeli głośne okrzyki ,,0 nie, o nie!" Zwykle znaczyło to, że zespół przeciwnika zdobył właśnie gola lub że Carling został sfaulowany. Po powrocie z sześciotygodniowego tournee po Afryce Połu- dniowej Carling poświęcał Dianie więcej czasu. Sezon rozgrywek rugby zakończył się i choć Will nadal dbał o swoją formę, to mógł teraz zająć się interesami, machinacjami we wciąż zmieniającym się świecie rugby, a także Dianą. Wszystko układało się dobrze, a szczególnie sprawy między nimi. Świat nie miał najmniejszego pojęcia o tym, że zostali kochankami. Ale ten skrywany romans i szczęście nie mogły trwać wiecznie. 181 Hilary Ryan, zatrudniona przez Carlinga w 1994 roku jako osobista asystentka, z pensją trzydziestu pięciu tysięcy dolarów rocznie, została zwolniona. Powodem była zbytnia konfliktowość w pracy i wprowadzanie zamieszania, a Carling życzył sobie spokojnej bezproblemowej atmosfery. W dniu zwolnienia wystawił asystentce wspaniałe referencje, opisując ją jako osobę „ogromnie wydajną, godną zaufania i w pełni oddaną firmie". Miesiąc po powrocie Willa Carlinga z Afryki Południowej gazeta „News of the Worłd" w niedzielnej rubryce poświęconej sensac- jom, prowadzonej przez Ruperta Murdocha zamieściła na pierwszej stronie opowieść zaczynającą się napisanym wielkimi, tłustymi literami tytułem: Sekretne schadzki Di i Carlinga. Artykuł podawał szczegóły utrzymywanych w tajemnicy spotkań oraz trwającego ponad osiemnaście miesięcy związku tej pary i wywołał furorę. Dostarczył brytyjskim czytelnikom sensacyjnych wiadomości oraz dał możliwość wielotygodniowych spekulacji i pikantnych plote- czek. Zburzyło to spokój trwającego zaledwie dwanaście miesięcy małżeństwa Carlinga, a w tej całej historii Diana wyglądała bardziej na femme fatale niż na niewinną księżnę poza wszelkimi podej- rzeniami. Tydzień później stanowcza Julia Carling gwałtownie zaatakowa- ła Dianę, nie zostawiając na niej suchej nitki. Grzmiała: - Jej już się kiedyś to przydarzyło i można by się spodziewać, że więcej tak nie postąpi, ale ona oczywiście dalej robi swoje. - Dodała: - Tym razem wybrała sobie złą parę, bo my dwoje możemy wyjść z tego tylko silniejsi. To straszna rzecz, ale ona tylko wzmacnia, bez względu na to, jak silnie ktoś się stara zniszczyć to, co się ma. W każdym razie nasz związek jest silny i Bogu niech za to będą dzięki. Wyglądało na to, że Carling także ma zamiar zakończyć swój związek z Dianą, bo oświadczył publicznie: - Byłem niesamowicie naiwny, zupełnie głupi. Księżna jest smutna z tego powodu, lecz takie przykrości spotykają ją co jakiś czas. Carling sprawiał wrażenie, że chce zażegnać burzę między nim a żoną i zrobić wszystko, co w jego mocy, aby utrzymać małżeń- 182 stwo. - Najbardziej martwię się o ludzi, którzy mnie otaczają. O tych, na których mi zależy i których kocham - powiedział. — Na przykład o moją żonę Julię. Papatrzcie, co jej zrobiono. To niewybaczalne. Kocham żonę ponad wszystko. Carling uparcie twierdził, że jego związek z Dianą był zupełnie niewinny. - Z księżną Walii łączyła mnie tylko przyjaźń. Może po prostu byłem głupi. Diana zwróciła się o poradę do wieloletniej przyjaciółki i szwa- gierki Sary Ferguson, córki byłego trenera Karola w polo, majora Ronalda Fergusona. Sara, młoda kobieta z przeszłością, wyszła za mąż za księcia Andrzeja w 1986 roku, a pięć łat później doszło pomiędzy nimi do separacji. Jednak książę Andrzej i Fergie dalej pozostawali w bliskich stosunkach i spędzali wiele czasu ze swymi córkami, Beatrice i Eugenie. Im mniej Fergie widywała się z Andrzejem, tym więcej znajdowała wspólnych tematów z Dianą. Były sobie bliskie jako przyjaciółki, miały wspólne zainteresowania, dzwoniły do siebie po rady lub żeby po prostu pogadać od serca o swoich pogmatwanych życiach. Bardzo często rozmowy schodziły na tematy mężów, innych członków rodziny królewskiej, ich obecnych i przyszłych kochan- ków. Rozmowy te nie zawsze były śmiertelnie poważne i czasem obie skręcały się ze śmiechu, rozprawiając o swoich grzeszkach. W przyjaźni Diana i Fergie nie zawsze były jednomyślne. Kiedy na początku lat osiemdziesiątych Sara Ferguson zaczęła spotykać się z księciem Andrzejem, stały się sobie bliskie, dzieliły się wiadomoś- ciami, dobrze się razem bawiły i miały wszelkie szansę, żeby rzucić wyzwanie nadętemu wizerunkowi rodziny królewskiej. Obydwie chciały wnieść nieco życia do domu Windsorów i pokazać, że można być radosnym nawet wtedy, gdy jest się członkiem rodziny królewskiej. Fergie pomagała Dianie walczyć z bulimią oraz zwierzały się sobie z nękających je problemów małżeńskich. Sir Robert Fellowes, szwagier Diany, radził jej, by trzymała się z dala od Fergie, która, jak określał, robiła wszystko, żeby zniszczyć reputację rodziny królewskiej i zdecydowana była korzystać z życia 183 tak, jak tylko jej to pasowało, nie bacząc na stosowne zachowanie i prowadząc życie prywatne poza zasięgiem opinii publicznej. Diana również potępiała przygody erotyczne Fergie, przede wszystkim tę z Amerykaninem Stevem Wyattem, w którym Fergie zakochała się, będąc w ciąży z Eugenie. Jej potępienie wzrosło jeszcze bardziej, kiedy szwagierka uległa urokowi Johny'ego Bryanta, amerykań- skiego biznesmena poznanego przez Wyatta, który całemu światu ujawnił szczegóły swych erotycznych spotkań z Sarą Ferguson. Diana nigdy nie lubiła Bryanta i uważała go za nieokrzesanego plotkarza. Fergie zaś rzucił on na kolana i przez cały czas tej czteroletniej przygody erotycznej nie była w stanie przeciwstawić się jego żądaniom, które zresztą uważała za szalenie ekscytujące. Ale Bryant zawiódł ją, opowiadając najintymniejsze szczegóły ich miłosnych przygód, nie bacząc, czy mówi do przyjaciół, czy do obcych, opisując każdy sposób, w jaki się kochali i ujawniając wszystkim seksualne upodobania Fergie. Mówił także o swym pociągu do księżnej Diany: — Kocham Dianę. Często ją widuję, jest wspaniała, atrakcyjna i bardzo sexy. Za każdym razem, gdy ją widzę, przychodzą mi do głowy grzeszne myśli. W 1995 roku Sara doszła jednak do wniosku, że romans z Bryantem niszczy jej stosunki z Andrzejem, a dokładniej mówiąc, z szybko dorastającymi córkami, ośmioletnią Beą i sześcioletnią Eugenie. Odsunęła się od byłego kochanka i więcej czasu zaczęła spędzać z mężem. Coraz częściej widywano ich razem jako rodzinę, zarówno w szkole dziewczynek, jak i przy różnych innych okazjach. Ludzie zaczynali dostrzegać, że znowu są szczęśliwą parą i za- stanawiali się, czy dojdzie do zgody między nimi. Cynicy zadawali pytanie, czy może Fergie wreszcie doszła do wniosku, że lepiej pozostać żoną Andrzeja, niż być porzuconą matką samotnie wychowującą dwie córki. Sama Fergie latem 1995 roku powiedziała przyjaciołom: - Andrzej chce, żebym wróciła. Kocham go i oboje kochamy córki. Nie wiem, co nas powstrzymuje. Zachęcana przez Dianę, Fergie zaczęła o siebie dbać. W paździer- 184 niku 1994 roku ta trzydziestoczteroletnia kobieta ważyła około 80 kilogramów i ubierała się w luźne bezkształtne sukienki. W październiku następnego roku, po rocznym ćwiczeniu i diecie, wyglądała jak zupełnie inna kobieta. Jej waga spadła do 60 kilogramów i nosiła teraz ubrania rozmiaru nr 10 (wg brytyjskiej skali). — Przestałam jeść nabiał — obwieściła. — Nawet lody. Diana opowiedziała Fergie o swoim związku z Carlingiem. Upierała się, że pomimo rozgłosu, dwuznaczności i nieustających plotek ich znajomość opierała się na wspólnej zabawie i przyjaźni. Nie powiedziała jej, czy byli kochankami, ale przeróżne plotki sprawiły, że Fergie uważała ich relacje za daleko wykraczające poza zwykłą zabawę i przyjaźń. Diana wyznała także, że niczym nie sprowokowany atak Julii przyprawił ją o rumieńce. Była roz- wścieczona, że ta „mała glista", jak nazwała Julię, miała czelność przypuścić tak oszczerczy atak, nic nie wiedząc o jej stosunkach z Willem Carlingiem. W oczach opinii publicznej oraz większości dziennikarzy Julia wygrała pierwszą rundę w pojedynku dwóch wpływowych kobiet o prawo do niepodzielnych uczuć Willa Carlinga. Nigdy przed- tem żona żadnego mężczyzny, któremu podobała się księżna Walii, nie zaatakowała jej publicznie, oskarżając o próbę rozbicia małżeń- stwa. Brytyjska opinia publiczna, której ciekawość była wciąż pod- sycana rewelacjami zamieszczanymi w prasowych rubrykach towa- rzyskich, czekała w napięciu na nowiny dotyczące trojga uczest- ników tej niezwykłej sagi. Bez uprzedzenia Diana została wciągnięta w miłosną batalię o mężczyznę. To, że Carling był jednym z najsłynniejszych i najbardziej cenionych narodowych idoli spor- towych, wzmagało ogólne zainteresowanie. Lecz tylko niewiele osób wiedziało, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami pałacu Kensington. Prawdę mówiąc, Carling zwierzył się Dianie, że jego małżeństwo, podobnie jak jej, przeżywa trudne chwile, mimo że wziął ślub z Julią zaledwie dwanaście miesięcy temu, i że rozumie, jak okropne 185 musiało być dla Diany zerwanie z Karolem, i jak bardzo jej współczuje. Diana odpowiedziała na to: — Jeżeli tylko mogę ci jakoś pomóc, daj mi znać. W takich chwilach rozpaczliwie potrzebuje się przyjaciół, a najczęściej nie ma ich pod ręką. Jeśli tylko będziesz mnie potrzebował, zawsze możesz na mnie liczyć. Carling wyznał Dianie, że ma nadzieję, iż nie będzie takiej potrzeby, ale podziękował za troskę, dodając: — Jeżeli kiedykolwiek będę potrzebował pocieszenia, na pewno zjawię się u ciebie. Przyrzekam. W prowadzonej przez siebie wojnie Julia w dalszym ciągu wykorzystywała media. Mówiła dziennikarzom, że jej mąż Will zdecydował się zakończyć przyjaźń z księżną Dianą. - Nie stawia- łam mu żadnego ultimatum - powiedziała z szerokim uśmiechem i pewnie dodała: — Decyzja o zakończeniu tej przyjaźni została podjęta przez samego Willa. Jeśli o nas chodzi, to uważamy sprawę za zakończoną. Ten rozdział jest już zamknięty. Dla nas był to epizod, po którym trzeba się pozbierać. Sprawy Diany to jej sprawy, a liczy się Will i ja. Wszystko wskazywało na to, że Julia cieszy się swoimi pięcioma minutami sławy, że jej zdjęcia pojawiają się w gazetach, a nazwisko dzień po dniu drukowane jest tłustymi literami i że znalazła się, jako rywalka Diany, w centrum zainteresowania prasy. Mimo kryzysu w małżeństwie, rozkwitała w blasku popularności. Dla utalentowanej i ambitnej Julii Carling czas nie mógł być łaskawszy. Londyńska stacja telewizyjna Caritown Television ob- wieściła, że Julia zostanie prezenterką w ich bardzo popularnym codziennym programie Capital Woman. Agencja reklamowa Julii wprowadziła na rynek nowy kosmetyk zapobiegający powstawa- niu zmarszczek pod oczami, sprzedawany po promocyjnej cenie trzystu dolarów za tubkę. Od chwili gdy Julia została panią Carling, jej kariera nabrała rozpędu. Posypały się intratne propo- zycje pracy w charakterze modelki, liczne wystąpienia w radiu 186 i telewizji. Przynosiło to korzyści także jej firmie, do której zwracali się sławni klienci, tacy jak Mick Jagger, Pauł McCartney i Tina Turner. Sama Julia przyznała kiedyś z rozbrajającą szczerością: - Zdobyłam sławę, bo jestem żoną Willa Carlinga. Przez cały czas trwania tego dramatu z radością pozowała fotoreporterom, a z jej ust codziennie płynęły nowe komentarze. - Jeśli Diana spróbuje odnowić związek z Willem, to zobaczy - przechwalała się, dodając: - Will uważa, że odnawianie przyjaźni z Dianą byłoby głupie. Po tym, co się stało i tak już ma czego żałować. Następnego dnia pytana przez dziennikarzy Julia odpowiedziała: - Nie współczuję Dianie. Nie wiem, czy uważa ten epizod za skończony. Ona mnie w ogóle nie obchodzi. To jej sprawa. Nigdy nie wybrałabym jej na swoją przyjaciółkę. Chyba dlatego, że jest właśnie taka, jaka jest. Wygląda na to, że wybiera sobie złych przyjaciół, ale to nie moja sprawa. Sama musi się z tym uporać. Trzeba się nauczyć, jak radzić sobie z problemami, a ona najwidocz- niej nie jest w stanie tego zrobić. Diana miała na ten temat inne zdanie. Postanowiła, że chce mieć Willa Carlinga dla siebie. Stwierdziła, że są dla siebie atrakcyjni i pragną, by ich związek trwał nadal. Początkowo nie przyjmowała do wiadomości, że dzieje się coś w rodzaju afery „płaszcza i szpady" i spotykała się z kochankiem w klubie BiMAL i w gwarnym Harbour Ciub. Czterdzieści osiem godzin po deklaracji Carlinga, że jego związek z księżną Walii ma się zakończyć, para ta spotkała się na śniadaniu w Harbour Cłub, żartując i śmiejąc się na oczach wszystkich członków klubu, tak jakby zupełnie nic na ten temat nie zostało powiedziane. Spotkanie nie było przypadkowe. Diana przybyła do klubu i od razu skierowała się do kawiarni. Miała na sobie obcisłe body i dżinsy i wyglądała olśniewająco. Dziesięć minut później pojawił się Carling i podszedł prosto do księżnej. Usiadł przy stoliku i zamówił sok 187 pomarańczowy i tost. Tego dnia żadne z nich nie ćwiczyło. Spotkali się po prostu na późnym śniadaniu. Przez pierwsze kilka minut Carling sprawiał wrażenie spiętego; rozglądał się po prawie pustej kawiarni. Natomiast Diana była w świetnej formie, oparta łokciami o stół rozmawiała i żartowała z Carlingiem, patrząc mu prosto w oczy. Siedzieli tak prawie przez czterdzieści pięć minut, podczas gdy członkowie klubu mogli się upewnić, że widzą ich razem. Spotkanie to jednak w jakiś sposób pozostało tajemnicą i Julia nie dowiedziała się o nim. Kilka tygodni później nieszczęsnej Julii wręcz zabrakło słów. Jej mąż Will zadzwonił do Diany, powiedział, że prezenty, które obiecał jej synom, koszulki angielskiej drużyny rugby, właśnie do niego dotarły i zapytał, czy może je przywieźć do pałacu Kensing- ton. — Ależ oczywiście - odpowiedziała Diana. — Przyjedź. Miło będzie cię znowu widzieć. Chłopcy za tobą przepadają. Rozmawiając z księżną, Carling zastanawiał się, czy powinien przywieźć podarki osobiście, czy raczej wysłać, gdyby gdzieś czaili się fotoreporterzy. Diana namawiała go do przyjazdu i w końcu się zgodził. Powiedział, kiedy i o której przybędzie. W poniedziałek, 4 września 1995 roku, Carling podjechał pod pałac Kensington. Tym razem za kierownicą niebieskiego rang rovera swojej żony, mając nadzieję, że w ten sposób zmyli reporterów spodziewających się aston martina. Jednak redakcje dwóch gazet otrzymały od anonimowego rozmówcy informację telefoniczną, że Carling tego dnia złoży wizytę w pałacu Kensington. Podano też godzinę. Był zaskoczony, kiedy podjechał do dyżurnego policjanta i zastał tam dwóch fotografów. Pozostał w pałacu tylko dwadzieścia minut, a Diany w tym czasie nawet tam nie było. A jednak wizyta ta stała się przyczyną kłopotów. Później Carling wyjaśniał dziennikarzom: - Julia wiedziała, że przyrzekłem książętom prezenty i że mam 188 zamiar do nich wpaść, chociaż nie uważała tego za dobry pomysł. Nie ma mowy, bym uciekał się do podstępów lub robił coś bez jej wiedzy. Poza tym było to coś zupełnie niewinnego. Przyrzekłem i nie chciałem zawieść. Jedynym komentarzem Julii było: - Zaczynam już być tym trochę zmęczona. W ciągu następnych dni Diana uradowana czytała gazety. Will powrócił- krzyczały prasowe nagłówki. Gdy przeczytała wymijający komentarz Julii, uśmiechnęła się szeroko. Nie wybaczyła tej „gliście" tego, że próbowała zszargać jej nazwisko i przedstawić ją jako jakąś femme fatale. Julia także nie wybaczyła Dianie, która od samego początku uważała, że Julia powinna dostać nauczkę. Tego dnia z oczami płonącymi oczekiwaniem i determinacją księżna zamknęła jedną z gazet. Jeszcze raz rzuciła okiem na pierwszą stronę i powiedziała: - Ta mała glista jeszcze niczego nie widziała. Ja nawet nie zaczęłam. ROZDZIAŁ XIV Bur^ycielka małżeństw Pewnego ranka pod koniec września, trzy tygodnie po wizycie Karola w pałacu Kensington, Diana pojawiła się o ósmej rano w klinice BiMAL na swój piątkowy trening, żeby kontynuować nie mający końca narzucony sobie rytuał wzmacniania i kształtowania mięśni. Miała wiele powodów, dla których oddawała się ćwicze- niom z takim entuzjazmem. Pierwszym z nich była obawa przed nawrotem anoreksji i chu- dością. W ciągu następnych dwunastu miesięcy pojawił się kolejny powód, który sprawił, że monotonne ćwiczenia stały się bardziej interesujące. Bywanie w Harbour Cłub i w centrum BiMAL pozwalało jej kontynuować znajomość z Willem Carlingiem, który stał się dla niej o wiele ważniejszy, niż mogła to sobie wyobrazić podczas pierwszych spotkań. Teraz stał się wyzwaniem. Przez dłuższy czas Diana była raczej zadowolona z tego męczącego, lecz ekscytującego pojedynku. Podjechała sportowym audi, przerzuciła przez ramię ręcznik, wzięła małą butelkę wody mineralnej z przedniego siedzenia i z uśmiechem na ustach, sprężystym krokiem pobiegła do kliniki. Jak zwykle przy takich okazjach ubrana na sportowo, w luźny sweterek z wycięciem w szpic, czarne kolarzówki i tenisówki. Jak zawsze czekali na nią fotografowie, żeby zrobić zdjęcia 190 księżnej, kiedy wysiadała z samochodu i wchodziła do budynku. Pięćdziesiąt minut później przyjechał Will Carling swoim wypoży- czonym BMW i lekkim krokiem skierował się do centrum, na sesję fizykoterapii, by podleczyć ucisk nerwu w biodrze. Po dwudziestu sześciu minutach w drzwiach pojawiła się Diana. Sprawiała wrażenie osoby niezadowolonej i załamanej, miała zaczerwienione oczy i wyglądała zupełnie inaczej niż młoda ener- giczna kobieta, która tam weszła. Wsiadła do samochodu, trzasnęła drzwiami i odjechała z dużą prędkością, zupełnie jakby chciała stamtąd jak najszybciej uciec. Minutę po niej wyszedł Carling, dwa razy sprawdził, czy gdzieś nie czają się fotoreporterzy, a następnie ruszył do samochodu. Ręce trzymał w kieszeniach spodni, jego twarz przypominała gradową chmurę. W czasie tego krótkiego spotkania powiedział Dianie, że Julia postanowiła spróbować zacząć wszystko od nowa i chce, żeby mąż na pewien czas przestał widywać się z Dianą, „aby zobaczyć, co z tego wyniknie". Czterdzieści osiem godzin później żona Carlinga dowiedziała się o tym sekretnym spotkaniu z gazety „News ofthe Worid", w której zrelacjonowano je na pierwszej stronie pod wydrukowanym wiel- kimi literami tytułem Will i Di ^nowu ra^em. Artykuł opisywał spotkanie, sugerując, że była to kolejna randka. Dziennikarze nie wiedzieli jednak, o czym Will i Diana rozmawiali. Carling zaprotestował: - Nie wiedziałem, że księżna tam była, nawet jej nie widziałem. Byłem na górze, na zabiegach, a ktoś mi powiedział, że Diana jest na dole i ćwiczy w sali gimnastycznej. Rozmawiałem o tym z Julią dziś rano; wszelkie domysły, że księżna i ja umówiliśmy się na spotkanie, są bzdurą. Tego popołudnia okazało się, że oświadczenie Carlinga zostało wygłoszone zbyt pospiesznie. Znał rozkład zajęć Diany. Sam przecież wprowadził ją do kliniki. I chociaż nie ma tam ani basenu, ani baru, ani eleganckiej restauracji, to swoją renomę zawdzięcza świetnie wyszkolonemu personelowi - fizykoterapeutom oraz najwyższej klasy sprzętowi. Carling wiedział, że Diana przychodzi 191 do kliniki w każdy piątek o ósmej rano i pozostaje tam ponad godzinę, po czym wraca samochodem do pałacu Kensington. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy spotykali się tam wiele razy. Czasami jeździli nawet razem na śniadanie. Kiedy w tamtą niedzielę Julia wróciła do domu, powiedziała coś, co zaprzeczyło słowom jej męża i z czego wynikało, że nie rozmawiał z nią o tym rzekomym spotkaniu. — Mam kaca - oświadczyła reporterom - i nie mam nic do powiedzenia. Kilka godzin po tych stanowczych zaprzeczeniach Carlinga księżna Diana rówież podważyła jego słowa potwierdzając, że spotkała się z nim. Rzecznik prasowy pałacu powiedział: — Księżna Walii i pan Will Carling spotkali się w centrum gimnastycznym w piątek, ale był to czysty przypadek. W najbliższy weekend Diana większą część czasu spędziła z młodszym synem Harrym. W piątek po południu sama pojechała samochodem do odległej o czterdzieści mil szkoły z internatem w Wuokgham, w hrabstwie Berkshire, i przywiozła go do Londynu. Resztę dnia spędzili razem w pałacu. W sobotę Diana wzięła chłopca na wyścigi gokartów do Carten w Chelsea, później pojechali do Windsoru, żeby obejrzeć mecz rugby, w którym starszy brat Harry'ego, William, grał w drużynie Eton College, jego nowej, cieszącej się najlepszą renomą brytyjskiej szkole. W niedzielę Diana i Harry, po nocy spędzonej w pałacu Kensington, pojechali odwiedzić księżnę Yorku. Później tego samego dnia księżna odwiozła syna do szkoły i wróciła do pałacu, gdzie samotnie spędziła wieczór. Przez cały weekend Diana przeglądała wszystkie gazety pełne informacji o jej sekretnych schadzkach i o problemach, z jakimi borykali się Julia i Will Carlingowie. Prowadziła też ciągnące się godzinami rozmowy telefoniczne, szczególnie jadąc po Harry'ego i odwożąc go do szkoły. Pomimo problemów, jakie miała kiedyś z telefonami komórkowymi, w dalszym ciągu jeździła po auto- stradach i beztrosko wydzwaniała do różnych ludzi. 192 Następnego dnia Julia powiedziała: - Niezależnie od wszystkiego trzymam stronę Willa. Jest moim mężem i we wszystkim go popieram. Wierzę w każde jego słowo i uważam, że nic go z Dianą nie łączy. Diana zasięgała rady przyjaciół, czy nie powinna skontaktować się z Julią Carling przez pośrednika, by spotkać się i omówić całą sprawę. Przy okazji powiedziała: — Jestem pewna, że gdy- bym spotkała się z nią, to doszłybyśmy do porozumienia i mogły- byśmy zapomnieć o całym romansie. -1 zaraz zachichotała. - Och, chyba nie powinnam używać tego słowa. Chodziło mi o naszą zna- jomość. Przyjaciele przeprowadzili dyskretne śledztwo i poradzili Dianie, żeby nawet nie myślała o takim spotkaniu, gdyż byli przekonani, że Julia na pewno odmówi, a mogłaby też posunąć się dalej i ogłosić światu, że odrzuciła traktat pokojowy przygotowany przez księżnę Walii. Diana doszła do wniosku, że teraz wszyscy powinni widzieć ją zadowoloną z życia, bez względu na krążące plotki i opinie o jej prywatnych sprawach. W ten sposób pokaże, że to całe zamieszanie z Willem i jego kłopotami małżeńskimi wcale jej nie dotyczy. Dwa dni później zadzwoniła do swego bliskiego przyjaciela, jednego ze specjalnych doradców. - Będę dzisiaj troszkę niegrzeczna — oznajmiła, chichocząc kokieteryjnie. - Napisałam wiersz o tej całej hecy i mam zamiar odczytać go dzisiaj na dorocznym obiedzie wydawanym przez „Literary Review". Doradca zapytał, czy wiersz nie jest ,,ryzykowny" lub zbyt śmiały. - Ależ skąd - odparła ze śmiechem. - Nic z tych rzeczy. Jest o mnie i Willu Carlingu, i sekretnych schadzkach. Nic poza tym. Na obiedzie wydawanym przez ,,Literary Rewiew", magazyn poświęcony poezji i literaturze, Diana, zaproszona jako gość honorowy, wyglądała wręcz oszałamiająco, ubrana w elegancki jasnoczerwony kostium. Uśmiechała się i machała do wiwatujących 193 tłumów, pozdrawiających ją przed londyńską Cafe Royal, gdzie miała wygłosić przemówienie. Zwracając się do luminarzy literatury, nie wyglądała na za- kłopotaną lub stremowaną. - Czuję się zaszczycona, że wolno mi wziąć udział w tak ekskluzywnym zebraniu intelektualistów - powiedziała. - Jednakże są ludzie, którzy zastanawiają się, co Diana, ta analfabetka, robi podczas tak szacownych, akademickich zgromadzeń, jak dzisiejsze. Znalazłam więc trochę czasu pomiędzy zabiegami a moimi sekret- nymi schadzkami, żeby spróbować poszukać odpowiedzi. Odchrząknęła i przeczytała swój limeryk: Słyszano deklarację księżniczki Niech krążą wesoło ploteczki Moje prawdziwe natchnienie to Brona zaproszenie Wetknij to sobie w swoje szpalteczki. Przeczytany z wielką werwą wiersz powitany został śmiechem i brawami. Szczególnie głośno bił brawo Auberon „Bron" Waugh, znany felietonista, syn nieżyjącego już słynnego pisarza Evelyna Waugha. To właśnie Bron był założycielem „Literary Review", magazynu, w którym jest teraz redaktorem naczelnym. Bron wygłosił następujący komentarz: - Dziś zostaje nagrodzona poezja, która ma rytm i sens; księżna Diana pokazała dobry tego przykład. Ten limeryk podtrzymuje starą tradycję. Diana była zachwycona przyjęciem tego drobnego wierszyka. Profesorowie uniwersyteccy, pytani przez dziennikarzy o ocenę, nie mogli się go nachwalić. Był jednak jeszcze jeden powód, dla którego na twarzy księżnej gościł uśmiech, gdy następnego dnia czytała pochwały. Przez kilka poprzednich tygodni dużo pisano o zachwycającej Julii Carling, która miała odwagę stawić czoło Dianie, „burzycielce 194 małżeństw", i która pragnęła pokazać światu, że to właśnie ją kocha Carling i pragnie jej najbardziej, nawet bardziej niż księżnej. Julia z radością zakomunikowała mediom, że - podobnie jak Diana - pochodzi z zamożnej rodziny, podobnie jak Diana wychowała się na prowincji, podobnie jak księżna nie używała nigdy narkotyków i straciła dziewictwo w osiemnastym roku życia, zaledwie o rok wcześniej niż Diana. Wciąż jeszcze będąc nastolatką, zdecydowała się na wspólne życie z mężczyzną starszym od niej o dwadzieścia lat, zupełnie jak Diana, która zdecydowała się poślubić Karola. Były też inne podobieństwa, które Julia z wielką chęcią podkreślała. Ona także stanowiła niezwykłą mieszankę naiwności i doświadczenia. Była uosobieniem małej wstydliwej dziewczynki o miłym głosie, pełnej czarującej niewinności. Inni zauważyli jeszcze wiele podobieństw. Obydwie, Diana i Julia, są szczupłymi ładnymi blondynkami i obie potrafią wspania- le się prezentować. Ubierają się elegancko i atrakcyjnie, i mają własny styl. Lubią drogie kreacje i lubią, kiedy wszyscy zwracają na nie uwagę. Julia jest nieco drobniejsza niż Diana, mierzy oko- ło 165 cm i waży poniżej 55 kg, księżna natomiast mierzy ponad 170 cm i waży około 60 kg. Ich życie osobiste również układało się w zadziwiająco podobny sposób. Julia sześć lat spędziła z gitarzystą Jeffem Beckiem, gwiazdą rocka z lat sześćdziesiątych. Kiedy zamieszkali razem, on miał trzydzieści dziewięć lat, ona dopiero co skończyła osiemnaście. Mieszkali na prowincji, we wspaniałym dużym domu, lecz Julia także, zupełnie jak Diana, czuła się w tym związku coraz bardziej nieszczęśliwa. I ona, i Diana odcięte od rówieśników i od zgiełku codziennego życia bardzo za tym tęskniły. Wydaje się niezwykłe, że Julia wytrwała w związku z Jeffem Beckiem aż sześć lat, prawie tyłe samo, ile Dianie udało się utrzymać swoje małżeństwo z Karolem. Na tym kończą się podobieństwa. Julii wystarczyło po prostu rozstać się z Jeffem Beckiem, Diana zaś stała się samotną księżną bez możliwości ucieczki. Jej depresja pogłębiała się z każdym nad- chodzącym rokiem. Julia, która z łatwością mogła się wyrwać 195 z nieudanego związku, miała więcej szczęścia -- nigdy nie zacho- rowała na anoreksję czy bulimię, podczas gdy Diana całymi łatami z nimi walczyła. Niemal ze skruchą Julia poinformowała dziennikarzy, że nigdy nie chodzi do sal gimnastycznych, by ćwiczyć mięśnie: - Nienawidzę sal gimnastycznych i nie potrzebuję ćwiczyć. Lubię jednak masaże całego ciała. To pozwala mi w pełni czuć się kobietą. Następnego dnia Diana obdzwoniła przyjaciół, pragnąc spraw- dzić, co sądzą o jej wierszu. Wszyscy ją chwalili, nawet ci, którzy nie mieli zbyt dobrego zdania o jej intelekcie. Jednej z przyjaciółek zadała podchwytliwe pytanie: - Jak myślisz, czy Julii Carling podobał się mój wiersz? Mam nadzieję, że tak, bo ona uważa mnie za bezmózgowie. Diana miała nadzieję, że dzięki tego rodzaju zabawie uda się jej rozładować niezręczną sytuację, która zaczynała wymykać się spod kontroli. Niektórzy dziennikarze przedstawiali księżnę jako „bu- rzycielkę małżeństw"; oskarżali ją o celowe wybieranie żonatych panów bez oglądania się na ich żony. Ta etykieta bardzo dotknęła Dianę. Utrzymywała, że to nie w porządku i do tego nieprawda. Podczas rozgłosu i zamieszania na temat romansu z Carlingiem Diana wróciła do starego zwyczaju czytania wszystkich gazet i magazynów, w których zamieszczono choćby najmniejszą wzmiankę o niej, o Julii i o Carlingu. Każde znalezione w prasie określenie Diany mianem „burzycielki małżeństw" lub „rozbijaczki rodzin" doprowadzało ją do szału. Jak burza krążyła po domu klnąc i krzycząc, by w końcu zalać się strumieniem łez ze złości i fru- stracji. - Jak oni mogą? — pytała Sarę Ferguson i inne bliskie przyja- ciółki. - Jak oni mogą mówić o mnie takie rzeczy? To nieuczciwe, to nieprawda. Dlaczego przyczepili się do mnie? Czemu gazety raz piszą, że jestem wspaniałą osobą, a następnego dnia nazywają mnie „burzycielką małżeństw"? Dlaczego się tak brutalnie zachowują, dlaczego są tacy nieuczciwi? 196 W ciągu następnych kilku dni służba przekonała się, że Diana jest nieszczęśliwą kobietą. Była czarująca i uprzejma, bv w mgnieniu oka stać się złą i plującą jadem na każdego, kto wszedł jej w drogę. Służba dobrze znała te zmiany nastrojów i rozumiała, że w takich momentach najlepiej spuścić głowę i nic nie mówić. Po raz kolejny Diana zaczęła zdradzać objawy paranoi, lecz żaden z przyjaciół nie powiedział jej o tym. Dawała ludziom do zrozumienia, że uważa Julię Carling za ,,dziwkę na dorobku" próbującą ,,wykorzystać" księżną i jej domniemany romans ze swoim mężem dla własnej kariery. Kiedyś Diana prywatnie powiedziała: - Przyglądałam się jej w telewizji. Ona jest taka drewniana. Potrzebuje tyle reklamy, ile tylko zdoła uzyskać, więc celowo wymyśla te bzdury, żeby upiec własną pieczeń. W stosunku do innych była bardziej otwarta: - Tylko dlatego, że małżeństwo się jej nie układało, ta krowa stara się przerzucić winę na mnie. Ma cholerny tupet. Rozreklamowali ją dziennikarze i myśli teraz, że wykorzystując mnie, zdobędzie sławę. Gazety i magazyny były niezwykle zadowolone z tej wojny pomiędzy dwiema pięknymi, nowoczesnymi kobietami. Nagrodą była miłość mężczyzny, angielskiego bohatera boisk rugby. Inni sądzili, że każda z osób tego trójkąta ma swoje własne cele. Diana chciała zademonstrować, że ma siłę i seksapil zdolny pokonać każdą rywalkę, a szczególnie Julię. Wielu uważało, że Carling traktował Dianę jak zdobycz i myślał, że odejdzie w chwale ku słońcu, trzymając pod jedną pachą piłkę do rugby, a pod drugą księżnę Walii. Wielu myślało też, że Julia Carling chciała jak najwięcej korzyści wyciągnąć z nieudanego małżeństwa i z radością wykorzy- stywała do tego Dianę. Uważano też, że Dianie po nieudanym pożyciu małżeńskim bardzo zasmakował związek z przystojnym mężczyzną. Żartobliwy limeryk księżnej wygłoszony podczas obiadu z lite- ratami nie zdołał jednak załagodzić sytuacji, ponieważ Julia nie dała tak łatwo za wygraną. Sześć dni po tym kontrowersyjnym 197 „spotkaniu, którego nie było", Will i Julia wydali wspólne oświadczenie, które zszokowało ich bliskich przyjaciół i we wszyst- kich dziennikach telewizyjnych podane zostało jako pierwsza wiadomość: „Dziś wieczorem Will Carling oświadczył z żalem, że on i jego małżonka Julia zdecydowali się spędzić jakiś czas oddzielnie. Oboje potrzebują spokoju. Państwo Carling pragną podkreślić, że w sprawę nie są zaan- gażowane osoby trzecie. Mają nadzieję, że rozstanie pozwoli na refleksje i będą się mogli znowu zejść, najszybciej jak tylko będzie to możliwe". Diana oglądała telewizję tamtego wieczoru i wyznała później, że wiadomość wywołała jej uśmiech, dała poczucie zadowolenia i triumfu nad kobietą, która odważyła się rzucić jej wyzwanie. Wiedziała od Willa, że Julia za wszelką cenę chciała pokazać bry- tyjskiej opinii publicznej, a przede wszystkim księżnej Walii, że nie tylko może z nią konkurować, ale zdoła utrzymać przy sobie przy- stojnego bohatera rugby, pomimo wysiłków Diany, by go jej odbić. Miłosny trójkąt stał się najszerzej opisywanym romansem, a Julia Carling zademonstrowała światu swą gorycz i pogardę dla rywalki. Diana śmiała się, ponieważ była przekonana, że Julia przesadzała w opisach relacji łączących ją z Willem i wyszła przez to na głupią. Oświadczenie zamieszczone na pierwszych stronach dzienników ilustrowane było zdjęciem autorki zrobionym poprzedniego dnia w czasie prezentacji elektronicznego urządzenia kosmetycznego, którego reklamą zajmowała się jej firma. Julia wyglądała olśniewa- jąco: uśmiechnięta, pochłonięta rozmową nie zdradzała śladów zamieszania w swym życiu prywatnym. Później, jeszcze tego samego wieczora, kiedy w dziennikach te- lewizyjnych w całej Wielkiej Brytanii ogłoszono oświadczenie, Julia niespodziewanie pojawiła się na przyjęciu z okazji pierwszej rocznicy VH-1, stacji muzycznej telewizji kablowej. Wystąpiła tam jako gospodyni wieczornej audycji. Była w świetnej formie. Piła drinki i gawędziła ze wszystkimi przez dwie godziny. 198 W ten sposób pokazywała Willowi, Dianie i dziennikarzom, że od stóp do głów jest prawdziwie profesjonalną konsultantką do spraw reklamy. Podczas największego rozgłosu na temat swego małżeń- stwa, w programie telewizyjnym In the instant broadcast agę wygłosiła następującą uwagę: - W tych sprawach nieważne jest, co się naprawdę dzieje, tylko w jaki sposób zaprezentuje się to opinii publicznej. Niektórzy uznali to stwierdzenie za szczyt cynizmu; ujawnie- nie, że Julia tę samą miarę przykładała do swej pracy zawodo- wej co i do małżeństwa. Inni zaczęli się zastanawiać, na ile po- ważne jest jej małżeńskie zaangażowanie. Jeszcze inni sugero- wali, że decyzja o separacji, ile by ona miała nie potrwać, wy- dawała się niezwykle pochopna, skoro zaledwie kilka dni wcześniej Julia stwierdziła: — Zastanawialiśmy się nawet, czy nie poszukać porady, ale doszliśmy do wniosku, że problem jest zbyt błahy. Przerwała i dodała: - Jeśli miałoby kiedykolwiek dojść do tego, że będziemy się kogoś radzić, musiałby to być naprawdę ogromny problem. Nie potrzebujemy, żeby ktoś obcy rozwiązywał nasze problemy, bo jesteśmy ze sobą naprawdę szczerzy. Kilka takich wywiadów udzielonych przez Julię zostało wręcz pochłoniętych przez Dianę. Momentami śmiała się na głos z wypo- wiedzi Julii, ponieważ Will opowiadał jej te same historie zupełnie inaczej. Diana uwielbiała także czytać, co Julia miała do powiedze- nia na temat męża. Pewnego razu komentarz Julii brzmiał: — Myślę, że to bardzo dobrze, że Will i ja jesteśmy tak bardzo różni. Prawie nie mamy wspólnych zainteresowań, ja prawie w ogóle nie chodzę na mecze, w których on gra. Wieczorami chętnie zostaję w domu i słucham muzyki, a z kolei Will woli wyjść gdzieś z kolegami. Lubię muzykę nowoczesną i krzywię się na gust Willa, który podobny jest do upodobań księżnej Diany: Phill Collins i tego typu muzyka. Byliśmy z Willem zawsze szczerzy. Wiemy o sobie wszystko. Nie pilnujemy każdego swego kroku. 199 Julia przyznała, że mąż ją zmienił: — Will sprawił, że stałam się lepszym człowiekiem. Ojciec bardzo mnie rozpieścił, a bycie z Willem sprawiło, że jesteśmy mniej samolubni. To normalne, jeśli się z kimś jest. Will jest bardzo spokojny, nie denerwuje się o byle co i bardzo to doceniam. Diana przeczytała to ostatnie zdanie, zastanawiając się, czy ta ce- cha Carlinga nie była przyczyną jej zakochania. Ceniła go bardzo za to, że nigdy nie tracił nerwów, zawsze był spokojny i panował nad sytuacją. Jego charakter był przeciwieństwem charakteru Diany i jej zmiennych nastrojów — od czarnej rozpaczy do pełnego szczęścia uśmiechu. Decyzja Carlingów o separacji postawiła jednak sprawy w zupeł- nie innym świetle i wzbudziła niepokój Diany. W świetle opowieści Carlinga wystąpienie Julii o separację wydawało się niezwykłe. Will powiedział Dianie, że był ,,zdumiony" żądaniem swojej żony rozdzielenia się na jakiś czas, bo to sugerowało, że jego znajomość z księżną była o wiele bardziej zażyła i poważniejsza niż w rzeczywis- tości. W ciągu dwudziestu czterech godzin Julia uczyniła wszystko, aby winą za rozpad małżeństwa obarczyć Dianę. Udzieliła wywiadu, w którym stwierdziła: - Rzeczywiście zdecydowaliśmy się z mężem na separację. Bardzo mnie to zasmuca, ale ostatnie napięcia i problemy doprowadziły do tej sytuacji. Zawsze ceniłam sobie małżeństwo i uważałam je za najświętszą rzecz w życiu; bardzo mnie boli to, że widzę, jak tracę męża i nie mam nad tym żadnej kontroli. Zrobiłam dla Willa wszystko, co możliwe, ale, niestety, na nic się to zdało. Jest w pełni zrozumiałe, że większość gazet postrzegała to oświadczenie jako otwarty, bezpośredni atak na księżnę Walii. Tytuły w niektórych pismach mówiły wprost: Obwiniam Di. Inne posunęły się jeszcze dalej, interpretując wypowiedź Julii jako przyklejanie księżnej etykietki „burzycielki małżeństw". - To dziwka - powiedziała Diana następnego ranka po prze- czytaniu tego oświadczenia. - Jak ona śmie obwiniać mnie za to, co 200 stało się z jej małżeństwem? Mój Boże, co za tupet! Co ona sobie wyobraża, że kim właściwie jest? Carling ostrzegł Dianę, że nie powinni się spotykać w obawie przed dziennikarzami, którzy mogą odkryć ich ,,tajemne schadzki" i temat znów powróci na pierwsze strony gazet. Powiedział jej także, że ze względu na Julię nie byłoby dobrze, gdyby się spotykali choćby tylko w klubach sportowych na kawie, gdyż mogłoby to być źle zinterpretowane przez opinię publiczną, a na pewno przez dziennikarzy. Diana była innego zdania. Uważała, że powinni zachowywać się tak, jakby nic się nie stało i pokazać całemu świa- tu, że są tylko przyjaciółmi. Jednak Carling był niewzruszony i nie przyjmował do wiadomości jej argumentów, twierdząc, iż bardziej dyplomatycznie będzie nie widywać się do czasu, aż burza ucichnie. Julia wróciła do domu rodziców w idyllicznej wiosce w Nort- hamptonshire, położonej osiemdziesiąt kilometrów od Londynu. Już następnego dnia jakiś paparazzi, wykorzystując poufną infor- mację, zrobił jej zdjęcie podczas spaceru z małą siostrzenicą. W tym czasie Carling zatrzymał się w domu Colina Heridge'a, rzecznika prasowego Unii Rugby, z którym przyjaźnił się od wielu lat i który w jego imieniu wydawał oświadczenia. Po oświadczeniu o separacji Heridge dodał: — Carling obiecał, że nie będzie się już widywał z księżną. Nie przypuszczam, aby łączył ich romans. Była to przyjaźń. W^ill ma zamiar uporządkować swoje sprawy domowe i liczy na to, iż szybko się z żoną zejdą. Ma także zamiar poświęcić dużo czasu grze w rugby. Dianę kusiło, żeby zapomnieć o Carlingu, odwrócić się do niego plecami i pozwolić, by ułożył sobie życie z Julią lub bez niej. Mimo tysięcy słów napisanych na jej temat i na temat jej zaangażowania w romans z Carlingiem, tylko ona jedna znała prawdę, a ujawniła ją zaledwie garstce ludzi. Krótko mówiąc, Diana powiedziała im, że jej znajomość z Carlin- giem zaczęła się całkowicie niewinnie, gdyż wiedziała, że jej synowie będą szczęśliwi, mogąc poznać człowieka, który stał się dla nich 201 bohaterem. Spotkała się z nim w Harbour Ciub i Carling wyraził zgodę na odwiedzenie pałacu Kensington i spotkanie z chłopcami. Umożliwił im także spotkanie z całą drużyną przed mistrzostwami świata. Synowie Diany traktowali kapitana angielskiej drużyny rugby jak idola i uważali, że jest wspaniały. Tymczasem znajomość się rozwijała. Spotykała się z Carlingiem trzy razy w tygodniu w klubie i stwierdziła, że ten mężczyzna, który na początku wydawał jej się mało ciekawy, zaczyna ją interesować. Moi przyjaciele, którzy widywali ich w klubie, sugerowali, że Diana nie była zupełnie szczera, opowiadając o tej znajomości. — Księżna podchodziła do stolika Willa promiennie uśmiechnięta i otwarcie z nim flirtowała. Przysiadała się do niego, a Carling na początku sprawiał wrażenie zakłopotanego i onieśmielonego. Z czasem awanse Diany zaczęły sprawiać mu więcej zadowolenia. Nie trzeba było długo czekać, żeby członkowie klubu zauważyli, że tych dwoje jest sobą zainteresowanych. Carling czekał w klubie, by się z nią zobaczyć, wypić razem kawę i coś przegryźć. Pomagał jej w ćwiczeniach i ułożeniu programów treningowych. Diana była zachwycona uwagą, którą jej poświęcał, zwłaszcza że zaczynał jej się bardzo podobać. Dla niej ten romans był o wiele głębszy i znaczył dużo więcej niż jakakolwiek znajomość od czasów Jamesa Hewitta. Księżna wiedziała, że jej znajomość z Hewittem rozkwitła, a później wymknęła się spod kontroli, gdyż była wtedy spragniona miłości, uwagi, ciepła i emocjonalnego zaangażowania, a Hewitt był pod ręką i chętnie spełniał te warunki. Diana przyznała, że niemal codziennie rozmawiała z Carlingiem przez telefon, czasem nawet czterokrotnie. Na początku ich pogawędki były żartobliwe i beztroskie, ale z biegiem czasu ich wzajemny stosunek zaczął się zmieniać. Nadali sobie pieszczotliwe przezwiska, żartowali i przekomarzali się, ale pod powłoką tej beztroski zaczynało kiełkować poważniejsze uczucie. Oboje zaczęli zdawać sobie sprawę, że jeśli ich znajomość pozostanie nadal tak bliska i tak intensywna, to staną się kochan- 202 karni. Diana zauważyła, że podczas ich znajomości Carling prawie nigdy nie mówił o Julii, nawet na początku. Zastanawiała się, dlaczego? Opowiedziała też, jak zaprosiła Carlinga do pałacu Kensington. Zaproszenie to zarazem niepokoiło go, jak i schlebiało. Podczas większości jego wizyt w pałacu w ciągu dnia służba pracowała, a on i Diana rozmawiali przy kawie lub herbacie. Pewnego razu księżna zadzwoniła i poprosiła go, aby wpadł wieczorem na drinka. Will czuł się zaszczycony możliwością odwiedzenia Diany w domu, był jednak zdziwiony, kiedy stwierdził, że jest jedynym gościem. Bardzo podobał mu się ten pierwszy wieczór spędzony sam na sam z księżną Walii, która prawiła mu komplementy, flirtowała z nim i serwowała drinki. Dianie także podobał się ten wieczór i stwier- dziła, że Will Carling ze swoim poczuciem humoru i radością życia bardzo odpowiada jej jako kompan. Z czasem zaproszeń było więcej. Jadali razem kolacje i nieraz Carling zostawał do późnej nocy. Wypijali butelkę wina lub szampana, słuchali muzyki, którą oboje lubili, i naturalnym biegiem rzeczy któregoś dnia padli sobie w ramiona. Jedno wypływało z drugiego. Diana była przekonana, że Carling zakochał się. Zaczęli spędzać ze sobą więcej czasu. Im bardziej Will był zaangażowany w tę znajomość, tym mniej uwagi poświęcał żonie i zdawał się prowadzić bardziej niezależne życie. Ambitna Julia wiele czasu poświęcała swojej karierze, a Carlingowi życie z Dianą wydawało się bardziej beztroskie i pozbawione kłopotów. Mówił jej o tym wszystkim i przyznawał, że nie wie, co zrobić z Julią. Diana powiedziała mu, że nie chce nic wiedzieć o jego kłopotach małżeńskich. Stwierdziła, że są to sprawy, które musi załatwić sam. Kiedy ich zażyła znajomość wyszła na jaw, księżna powiedziała Carlingowi, że będzie musiał podjąć kilka bardzo trudnych decyzji. Nie przyrzekała mu niczego poza przyjaźnią opartą na radości, wspólnych zainteresowaniach i miłym spędzaniu czasu w sali gimnastycznej lub w pałacu. Wiedziała też, że Wills i Harry nie byliby zachwyceni, gdyby ich 203 bohater przestał wpadać w odwiedziny. Chłopcy nie mieli pojęcia, jak wiele czasu mistrz rugby spędzał z ich matką. Później Diana mówiła, że Will nie mógł podjąć decyzji i nie miał pojęcia, jak powinien postąpić. Czuł się jak rozbitek na morzu, miotany to tu, to tam przez wydarzenia i dwie kobiety w jego życiu. Wiedział, że obie są od niego silniejsze i nie mógł się zdecydować. Opowiadał o zawziętych kłótniach z Julią na temat jego zażyłości z księżną; sprzeczkach, które były przyczyną braku decyzji. Dopiero żona, żądając separacji, rozstrzygnęła sprawę za niego i zmusiła do podjęcia ostatecznych kroków. Diana poczuła, że Carling okazał się słaby i chyba będzie o wiele lepiej, jeśli zapomną o wszystkim, a on powróci do... gry w rugby i wspólnych wieczorów z kolegami. W czasie tej szeroko opisywanej przez gazety separacji Carlinga Diana stwierdziła, że jej zauroczenie maleje, gdyż okazał się nie takim mężczyzną, jakiego sobie wyobrażała. Nie był silny, a jego zalety miały charakter bardziej fizyczny niż umysłowy. Ale mimo wszystko zdawała sobie sprawę, że idealnie do siebie pasowali. Śmiali się i żartowali z tych samych rzeczy, lubili taką samą muzykę i niewątpliwie czuli do siebie fizyczny pociąg. Wiedziała również, że dał jej coś, czego bardzo potrzebowała, a czego nigdy nie zaznała z Karolem czy Hewittem. Silne ramię, na którym mogła się oprzeć. Jednak czasem czuła, że Willowi brakuje inteligencji i siły charakteru; cech, których tak bardzo potrzebowa- ła. Cóż, czas pokaże. Romans z Carlingiem miał jednak dla Diany niemiłe konsekwen- cje. Pewnego letniego dnia w 199$ roku weszła do damskiej szatni w Harbour Cłub i usłyszała rozmowę dwóch kobiet, które jej nie widziały. Pierwsza spytała przyjaciółkę, co sądzi o aferze Julii Carling. - Myślę, że to Diana zachowuje się jak prawdziwa dziwka - odpowiedziała druga. - Dlaczego tak uważasz? - Will i Julia byli małżeństwem niecały rok i nagle pojawiła się 204 księżna, która myśli, że może mieć każdego faceta. Moim zdaniem zachowała się jak dziwka. - A Carling? — Skorzystał z okazji. Spodobał się Dianie i już, a ona wiedziała, co robi. Diana słyszała każde słowo i taka ocena jej romansu rozzłościła ją i zaniepokoiła. Rozzłościła, gdyż nazwano ją dziwką, a zaniepokoi- ła, gdyż była przekonana, że nie robi nic złego. W tym czasie Julia Carling starała się spić każdą kropelkę śmietanki, jaką zapewniał jej ten miłosny trójkąt. Od chwili separacji, której sama zażądała, pokazywała się publicznie i wciąż ją fotografowano. Wydawało się, że dzięki wtrącaniu się dziennikarzy w jej małżeńskie problemy Julia rozkwita. Chociaż nie była zawodową śpiewaczką, zdecydowała się nagrać własną wersję piosenki Stand b^Jour mań, którą firma płytowa miała wypuścić na rynek przed świętami Bożego Narodzenia. Pozowała też do niezwykłych zdjęć, ukazujących ją i słynnego discjokeya Richarda Allinsona, który występował z nią w programie sieci VH-1. Na zdjęciu Allinson trzymał głowę na kolanach Julii i patrzył jej głęboko w oczy, ona zaś gładziła go po włosach. Dziesięć dni po ogłoszeniu separacji jakiś fotograf znów zrobił zdjęcie Julii, tym razem podczas niedzielnego spaceru z rodzicami i bratem, Adrianem, w Barnes Common, na przedmieściach Londynu. Podobno fotograf znalazł się tam przez przypadek. To samo przytrafiło się jakiś tydzień później, kiedy Julia i jej przystojny przyjaciel, fryzjer Daniel Galvin, wyszli z modnej restauracji „Julie's Restaurant" w Holland Park, gdzie jedli późną kolację. Tym razem było dwóch fotografów, którzy uchwycili moment, gdy Julia pochyliła się i pocałowała swego towarzysza na dobranoc. Reporterzy przybyli tam po telefonie anonimowego informatora, który powiadomił redakcję „The Suń" o tajemniczej randce. Julia Carling nie miała jednak takiej reklamy, jakiej pragnęła. Car! Pickford, były pomocnik menedżera jednej z ulubionych grup rockowych Diany „Duran Duran", spędził dziesięć szalonych 205 miesięcy, romansując 2 Julią po poznaniu jej na przyjęciu w 1990 roku. Opowiedział on dziennikowi „The Suń" o ich romansie i stwierdził, że Carling będzie szalony, jeśli pozwoli Julii odejść, bo jest fantastyczna w łóżku. - Julia tak samo dobrze wie, czego chce w łóżku, jak i w swojej karierze. Kochaliśmy się całe noce. To było wspaniałe. Najlepszy seks, jaki mi się kiedykolwiek zdarzył. W ciągu dwóch tygodni, które spędziliśmy w mieszkaniu jej rodziców w Hiszpanii, była nienasycona. Nie mogłem uwierzyć, że ma aż taki apetyt. Czasem chciała się kochać dwanaście razy dziennie. - Wyja- wił, że Julia lubiła kochać się w miejscach publicznych, zwłaszcza w samolotach. - W trakcie niemal wszytkich lotów kończyło się na tym, że kochaliśmy się w którejś z ciasnych toalet. Chciała to robić przez cały lot, ledwo nam starczało czasu, żeby wypić serwowanego przez linie lotnicze drinka". Diana czytała te intymne szczegóły, ujawnione przez byłego kochanka Julii, i zastanawiała się, czy rywalka będzie zakłopotana opisem jej dzikiego życia erotycznego i nienasycenia. Uważała, że być może Julia jest zadowolona z takiej niecodziennej reklamy, szczęśliwa, że ludzie dowiedzą się o jej erotycznych wymaganiach i upodobaniach, zgodnie ze starym powiedzeniem, że każda reklama jest dobrą reklamą. - Jestem pewna, iż liczy na to, że przeczytam ten artykuł - powiedziała Diana. - Kurewka - dodała. Flirt Carlinga i Diany zakończył chyba jego małżeństwo z Julią. Jasnowłosa agentka reklamowa mówiła później, że czuła się „zdradzona i zraniona przez męża i księżnę Dianę". Kilka tygodni później wyznała: — Nie mogę konkurować z księżną. Czuję się poniżona. Will stał się inną osobą, od kiedy zaczął się spotykać z Dianą. Nie wiem, czy kiedykolwiek będzie jeszcze taki jak dawniej. Nie można sprawić, żeby człowiek z powrotem stał się taki jak kiedyś, prawda? Dla Diany jednak nadszedł czas, by podjąć decyzję. Nie chciała, żeby uważano ją za osobę, która rozbiła małżeństwo i czuła, że taka negatywna reklama nie przyniesie korzyści wizerunkowi kochaj ą- 206 cej, troskliwej księżnej, którą ludzie wciąż lubili. Zdecydowała, że będzie kontynuować romans z Carlingiem, ale póki burza nie ucichnie, zachowa najściślejszą tajemnicę. Przestała bywać w klinice BiMAL, a Carlinga nie widywano w Harbour Ciub. Przez kilka miesięcy nie spotkano ich razem, chociaż Carling nadal bywał w pałacu Kensington, lecz przychodził i wychodził pod osłoną ciemności. Dla opinii publicznej, a nawet dla wścibskich oczu paparazzich, romans Diany z kapitanem angielskiej drużyny rugby najwidoczniej się zakończył. Wiele osób żywiło wątpliwości, czy Carling i Diana w ogółe mieli romans. Lecz Sara Ferguson i dwie lub trzy najbardziej zaufane osoby znały prawdę i wiedziały, że Diana wygrała bitwę o względy Carlinga. Nawet kosztem tego, że musiała stawić czoło złości i pełnej jadu krytyce ze strony równolatki i ryzykując, że zostanie potępiona przez opinię publiczną, na której tak bardzo jej zależało. Diana wiedziała, że musi utrzymać miłość i szacunek narodu, jeżeli jej sekretne plany na przyszłość miały się spełnić. Była zdecydowana zrealizować te plany i wykuć swój przyszły i niezależny los poza zasięgiem rodziny królewskiej. ROZDZIAŁ XV Anioł nadziei Mimo że od kilku lat wokół Diany panowała atmosfera skandalu i krytyki, nikt nie może zaprzeczyć, że współczuciem dla chorych i upośledzonych poruszyła wielu ludzi. Od chwili rozpadu swego małżeństwa bez reszty poświęciła się opiece i pomocy dla innych, dając szczęście i radość tysiącom osób, z którymi się spotkała. Jednym z pierwszych i najbardziej zaciętych krytyków Diany był pisarz o prawicowych poglądach, Auberon Waugh, zamieszczający uszczypliwe uwagi w magazynie „Spectator". Jednak nawet on przyznaje, że poznawszy wspaniałe maniery Diany i jej miłą osobowość, znalazł się w trudnej sytuacji i chciałby teraz odwołać wiele ostrych i niepochlebnych słów wypowiedzianych pod jej adresem. Trafiając chyba w sedno, stwierdził: - Ona ma w sobie naturalne ciepło, humor i odwagę. Te cechy zawsze podbijają serca ludzi. Przecież nie są oni kompletnymi głupkami, prawda? I w tym właśnie kryje się zagadka niezwykłej osobowości Diany. Ma ona nadzwyczajną umiejętność zjednywania sobie ludzi, którzy zdążyli ją osądzić, zanim w ogóle mieli okazję się z nią spotkać, a potem muszą przyznać, że ich krytyczne uwagi były niesłuszne i niesprawiedliwe. Większość z nich uważa, że nie doceniło jej silnego charakteru i rozbrajającego uroku, dochodząc do wniosku, że Diana stanowi kwintesencję kobiecości. 208 Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że księżna Diana jest osobą, której wielu ludzi nie docenia. I to nie tylko jej mąż — książę Karol, królowa i książę Filip, ale również większość ważniejszych urzęd- ników dworu, uważających ją za osobę niezrównoważoną psychicz- nie. Ale nadszedł w końcu moment, gdy odmieniona i pewniejsza siebie Diana sprawiła, że wszyscy musieli przez chwilę poważnie się nad nią zastanowić. Miałem okazję bywać na obiadach i kolacjach, koktajlach i nieoficjalnych przyjęciach w klubach polo, na których gościem bywała również Diana. Obserwowałem ją także, gdy jako członek rodziny królewskiej składała oficjalne wizyty w szpitalach, domach dziecka, fabrykach, jednostkach wojskowych oraz w ponurych miasteczkach i sennych wioskach. Za każdym razem ujawniał się jej niezwykły talent przyciągania do siebie ludzi, którzy dzięki krótkim chwilom poświęconej im uwagi mogli poczuć się kimś wyjąt- kowym. Kiedy Diana uśmiecha się, inni też się uśmiechają. Pacjenci szpitali i pensjonariusze domów opieki rozmawiają z nią otwarcie i szczerze, gdyż mają wrażenie, że ich los obchodzi ją tak bardzo, jak nikogo innego przedtem. Często również miałem okazję rozmawiać z ludźmi, którzy przed chwilą zakończyli pogawędkę z Dianą. Mówili: - Ona jest kimś wyjątkowym. To naprawdę ktoś. - I często dodawali: - Nie wiem, jak to określić. Nie powiedziała mi nic nadzwyczajnego, a jednak sprawiła, że poczułem się kimś wyjątkowym. Podczas oficjalnych obiadów i kolacji Diana siadała u szczytu stołu i jej zainteresowanie, siłą rzeczy, ograniczało się do kilku siedzących najbliżej osób, z którymi rozmawiała. Jednocześnie dyskretnie omiatała wzrokiem cały pokój; napotkawszy spojrzenie obcej sobie osoby, na chwilę zatrzymywała na niej wzrok, jakby chcąc ją zapamiętać jako kogoś o wyjątkowym znaczeniu. Moi przyjaciele, którzy nigdy nie mieli okazji spotkać się bezpośrednio z Dianą, opowiadali: - Zobaczyłem księżnę na drugim końcu sali i nasze spojrzenia na moment się spotkały. Od tamtej pory wciąż zastanawiam się nad tym i nie wiem, czy było to 209 coś w rodzaju kokieterii, czy też po prostu chciała mnie zapamiętać, dobrze wiedząc, że po wyjściu będę się zastanawiał, czy przypad- kiem nie chciała mi poświęcić więcej uwagi niż jedno przelotne spojrzenie. To niesamowite, ale wtedy wydawało mi się, że właśnie tak jest. Gdyby jakaś inna młoda kobieta popatrzyła na mnie w ten sposób, uznałbym to za kokieterię i zachętę, bym podszedł i zaczął z nią rozmowę. Spojrzenie Diany jest zagadkowe, zarazem roz- brajające i ścinające z nóg. Diana z powodzeniem i w uroczy sposób wykorzystuje swój wdzięk nie tylko w Zjednoczonym Królestwie. Zostałem kiedyś zaproszony na kolację dla ponad czterystu osób, wydaną w Paryżu z okazji dwusetnej rocznicy ustanowienia Republiki Francuskiej. Tego wieczoru bardzo uważnie obserwowałem Dianę. Na początku była nieco bardziej niż zwykle stremowana i podenerwowana. Jednak wraz z upływem czasu odzyskała pewność siebie i zaczęła w sobie tylko właściwy sposób przyglądać się ludziom siedzącym przy innych stołach. Niektórym lekko kiwała głową, innym posyłała delikatny uśmiech, a jeszcze innym to swoje badawcze, mogące nasuwać myśl o flircie, spojrzenie. Tego wieczoru wydawało się, że Diana robi wszystko, co w jej mocy, żeby udowodnić tym wspaniałym i wyrafinowanym paryża- nom, że potrafi, tak samo jak każda młoda i piękna Francuzka, ko- kietować. Następnego dnia wszystkie francuskie gazety były wypeł- nione zdjęciami księżnej i nadzwyczaj pochlebnymi komentarzami. Diana podbiła tę najbardziej krytyczną stolicę zachodniego świata. W większości przypadków Diana bardzo stara się okazać, że jej zainteresowanie kimś - bez względu na to, czy jest to pacjent w szpitalu, żołnierz, robotnik w jakimś zakładzie, czy zaproszony na kolację gość - jest czymś bardzo osobistym, czego oboje nie chcieliby ujawniać światu. Między innymi na tym właśnie polega jej urok. Czasem Diana uwielbia nawiązywać spontaniczne znajomo- ści, zwłaszcza jeżeli osoba, która ją podziwia, jest kimś, w kogo ona wierzy i o kim wie, że też jest podziwiany i szanowany przez innych. Do grona takich ludzi należy wspaniały tancerz Wayne Sleep, 210 z którym uwielbia tańczyć przy każdej nadarzającej się okazji, oraz światowej klasy tenor - Luciano Pavarotti. We wrześniu 1995 roku zaprosił on Dianę do swego rodzinnego miasta Modeny, w północnych Włoszech, jako gościa honorowego na koncert dobroczynny, z którego dochód miał być przeznaczony na muzykoterapię dla dzieci w Bośni. Diana była bardzo szczęśliwa, mogąc pomóc Pavarottiemu, którym była zafascynowana, i od- wdzięczyć mu się za jego dwie wizyty w Londynie, kiedy to on pomagał jej zbierać pieniądze na cele dobroczynne. Przyjazd Diany zgromadził pięćdziesiąt tysięcy Włochów przed gigantycznymi ekranami ustawionymi na ulicy i miliony przed telewizorami w domach. Księżna Walii wyglądała bardziej na włoskiego blond wampa niż na arystokratkę z błękitną krwią w żyłach. Miała na sobie białą, sięgającą dużo powyżej kolan suknię z cienkimi ramiączkami od Gianniego Versacego, wartą 4000 dolarów. Kiedy czarująca Diana pochyliła się w tej głęboko wydekoltowanej kreacji, aby objąć Pavarottiego i ucałować go w policzki, stadion oszalał z entuzjazmu. Nigdy przedtem żaden strój Diany nie eksponował tak bardzo jej dekoltu. Dziennikarze z Fleet Street, zajmujący się sprawami mody, ujawnili swym czytelnikom sekrety górnych partii ubioru Diany. Okazało się, że nie miała na sobie żadnego cudownego stanika, ale staromodny, zabudowany gorset. Eksperci od mody pokazali, w jaki sposób skrojono tę suknię z białego jedwabiu, aby podkreś- lała wszystkie krągłości i przyciągała wzrok do głęboko wyciętego dekoltu ozdobionego diamentowymi spinkami. Górną część sukni usztywniono fiszbinami, które uwypuklały coś, co określano jako wyjątkowo ponętną kotlinkę. Diana potrafiła wzbudzić dreszczyk emocji, w subtelny sposób demonstrując swoją zmysłowość przed pięćdziesięciotysięcznym tłumem podnieconych, ognistych Włochów, a kiedy indziej pod- bijała inteligentnych i błyskotliwych dyplomatów i polityków. Najbardziej poważnym, szanowanym i dojrzałym politykiem, któ- rego zauroczyły osobowość i prezencja Diany, był Douglas Hurd, 211 były brytyjski minister spraw zagranicznych. Wielokrotnie spotykał on Dianę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, kiedy starała się o jego poparcie w uzyskaniu tytułu „wędrownego" królewskiego ambasadora. Diana miała nadzieję, że Douglas Hurd będzie jej szczerym doradcą, a on z kolei był przekonany, iż magnetyczna osobowość Diany i jej urok mogą oddać wielkie usługi programom dobroczynnym prowadzonym poza granicami kraju. Mimo ostrzeżeń wyższych doradców z Pałacu Buckingham, którzy uważali, że pomysł Diany może zaszkodzić pozycji królowej i księcia Karola oraz zdeprecjonować monarchię w oczach ludzi, Hurd silnie popierał jej plan. W kręgach dworskich mówiono, że dał się ,,otumanić" młodej księżnej. Nic dziwnego, że przy takiej opozycji plan musiał upaść. Członkowie Izby Lordów, kler, naukowcy, przemysłowcy i czo- łowe postacie biznesu, literaci oraz brytyjscy oficerowie, wszyscy po kolei nie mogli się oprzeć umiejętności Diany przyciągania ich uwagi i zdobywania podziwu. Wydaje się, że księżna tak samo działa na wszystkich ludzi, których spotyka na całym świecie. Byli prezydenci USA, Ronald Reagan i George Bush, z przyjemnością ucinali sobie z nią pogawędki podczas wizyt w Wielkiej Brytanii. Prezydent Francji Jacques Chirac, Henry Kissinger, generał Colin Powell ulegli jej subtelnemu i pociągającemu urokowi. Wszyscy oni stwierdzili, że pragnęli przeciągać rozmowę z Dianą, mile za- skoczeni jej rozbrajającą klasą. Diana podbija serca nie tylko tych ludzi, których dotyczy jej działalność charytatywna, ale zyskuje również sympatię wśród personelu instytucji dobroczynnych. Potrafi wejść do sali, w której jest czterdzieści lub więcej osób, a tylko dwie lub trzy spośród nich są w jakiś sposób upośledzone, i w ciągu kilku minut, jakby wie- dziona instynktem, odnaleźć je, poświęcić chwilę na rozmowę. Zrobi wszystko, żeby dać im odczuć, że są ważne i potrzebne, i tak samo wartościowe, jak wszyscy pozostali w tym pomieszczeniu. Co roku Diana wydaje w pałacu Kensington przyjęcie dla tych organizacji charytatywnych, których jest prezesem lub królewskim 212 patronem. Wszyscy dyrektorzy i zarządcy tych instytucji przy- prowadzają ze sobą jednego lub dwóch upośledzonych. Zazwyczaj w tych przyjęciach uczestniczy ponad dwieście osób, ale Diana więcej czasu poświęca na rozmowy z nimi niż z dyrekcją: - My rozmawiamy na spotkaniach. A dzisiaj jest ich dzień. Państwo wybaczą. Po takich spotkaniach pacjenci całymi dniami, tygodniami i miesiącami rozmawiają o swojej kilkuminutowej konwersacji z księżną. To jedne z jaśniejszych chwil ich życia. Co najważniejsze, wszyscy mówią, że przekonali się, iż Diana jest osobą ,,serdeczną i troskliwą". Pan Barry Brooking, od 1995 roku prezes zarządu Towarzystwa Pomocy Osobom Dotkniętym Chorobą Parkinsona, mający okazję zobaczyć Dianę w trakcie jej pracy podczas wizyty u pacjentów ośrodka, któremu od sześciu lat patronowała, powiedział: - Obej- mując swoje stanowisko, nie miałem żadnego wyobrażenia, jak będzie się układać współpraca z księżną i jak będą wyglądały jej relacje z pacjentami. Jednak w ciągu kilku miesięcy zostałem całkowicie podbity jej wiedzą, doświadczeniem, profesjonalizmem i serdecznością okazywaną pacjentom podczas rozmowy. Barry Brooking wiele razy rozmawiał z Dianą, zarówno w pałacu Kensington, jak i w londyńskim biurze organizacji, o problemach i przyszłych planach Towarzystwa. - Wykazuje ogromną chęć niesienia pomocy w każdy możliwy sposób - powiedział. - Otwar- cie mówi nam, że jeśli jest coś, w czym mogłaby nam pomóc lub dla nas zrobić, to wystarczy jej o tym powiedzieć, a wtedy zrobi wszystko, co w jej mocy, aby nas wesprzeć. - Lepszego patrona trudno sobie wyobrazić. Zważywszy jednak, że Diana patronu- je działalności ponad stu dwudziestu instytucji dobroczynnych, trzeba stwierdzić, że - biorąc pod uwagę ograniczony czas, jaki może poświęcić każdej z nich - jej deklaracje są bardzo wspaniało- myślne. Dużą niespodzianką dla niego była także wiedza Diany o choro- bie Parkinsona. Pragnąc dowiedzieć się czegoś więcej o samej 213 chorobie i postępach w badaniach nad jej leczeniem, poprosiła o spotkanie z profesorem Peterem Jennerem, kierownikem centrum badawczego farmacji w londyńskim King's College, dyrektorem laboratoriów badawczych Towarzystwa Pomocy Osobom z Choro- bą Parkinsona i współzarządcą centrum prowadzącego badania chorób degeneracyjnych systemu nerwowego. W 1995 roku profe- sor otrzymał od Narodowej Fundacji na Rzecz Parkinsonizmu w Miami 500000 dolarów na dalsze studia nad tym schorzeniem. Diana odwiedziła go wraz z Brookingiem w biurze jego ośrodka badawczego, aby z pierwszej ręki otrzymać informacje o postępach w badaniach. Ponad godzinę rozmawiała z profesorem Jennerem i innymi naukowcami oraz z zarządcami instytucji i chorymi na Parkinsona. Brooking dodał do swojej poprzedniej wypowiedzi: - Gdyby znaleźli się tam ludzie podający w wątpliwość inteligencję księżnej Walii, musieliby natychmiast zmienić swoją opinię. Diana nie tylko była bardzo zainteresowana prowadzonymi tam badaniami, ale wykazała także niezwykle obszerną wiedzą o tym zagadnieniu. Zadziwiła zespół badawczy zrozumieniem choroby i badań. Widać było, że musiała dość gruntownie przestudiować informacje o cho- robie Parkinsona. Podczas wizyty w laboratorium Diana poświęciła kilka chwil na rozmowę z panią Janet McNelly, członkiem zarządu Towarzystwa i zarazem jedną z najmłodszych osób dotkniętych tą chorobą. - Miałam zaledwie czterdzieści trzy lata, gdy wykryto u mnie parkinsonizm. To było pięć lat temu - powiedziała McNelly. - Diana chciała dowiedzieć się, jak sobie radzę z prowadze- niem domu, sporządzaniem posiłków, sprzątaniem. Interesowało ją, jak znoszę leki i uboczne efekty ich działania. Zachęcała do rozmowy i chciała, bym jej to wszystko wyjaśniła. Mówiła, że nie muszę się spieszyć i żebym nie odczuwała skrępowania. Stwier- dziłam, że bardzo łatwo się z nią rozmawia. Okazała się tak naturalna i pogodna, że miałam wrażenie, jakbyśmy się znały od wielu lat. Była tak pełna zrozumienia i ciepła, że widziałam, iż 214 naprawdę ją to interesuje. Nigdy, od chwili gdy wykryto u mnie tę chorobę, nie spotkałam kogoś tak szczerego i życzliwego. Jest wspaniałą młodą kobietą i ludzie powinni to zrozumieć. Diana zrobi wszystko, co w jej mocy, aby pomóc każdej ze swoich organizacji. W tym roku, 1996, Towarzystwo Pomocy Osobom z Chorobą Parkinsona ma zamiar wydać obiad dobroczyn- ny w celu zebrania 50000 dolarów na koszty zatrudnienia dwóch pielęgniarek wyspecjalizowanych w opiece nad pacjentami z tą chorobą. Zanim Brooking zdążył do końca przedstawić ten plan, Diana przerwała mu: - Wiem, co pan zamierza powiedzieć. Jeśli chcecie, bym była gospodynią tego obiadu, zrobię to z największą przyjemnością. Teraz już wiem, jak wielkie korzyści daje zatrud- nienie do opieki nad chorymi odpowiednio przygotowanych pielęgniarek. Taką inicjatywę należy poprzeć. Panna Ali Knowles jest dyrektorem do spraw zbierania funduszy w „seeABILITY", instytucji charytatywnej pomagającej ludziom od 19 do 100 lat, cierpiącym na różnego rodzaju choroby, na przykład stwardnienie rozsiane, encefalopatię mięśniową, porażenie mózgowe i ślepotę. Diana zawsze czuła sentyment do tej organizacji i gdy w 1983 roku postanowiła zostać patronem królewskim, ją wybrała jako pierwszą. - Księżna Walii przychodzi do naszego domu stałej opieki raz lub dwa razy w roku, aby zobaczyć się i porozmawiać z jego pensjonariuszami — powiedziała panna Knowles. — Jest bardzo naturalna w stosunku do nich i niezwykle serdeczna. Po każdej takiej wizycie rozmowy o niej wypełniają chorym dni, tygodnie, a nawet rok. Personel kocha ją za sposób, w jaki troszczy się o tych ludzi. Dwudziestotrzyletnia Bethany, cierpiąca na rozszczep kręgo- słupa, niewidoma i przykuta do wózka inwalidzkiego, powiedziała: - Ona jest wspaniała. Dotykała mnie, obejmowała i traktowała jak równą sobie. Sprawiła, że odprężyłam się i odzyskałam wiarę w siebie. Inna pensjonariuszka ośrodka, pięćdziesięciotrzyletnia Ann, któ- 215 ra miała okazję spotkać Dianę podczas jednej z takich wizyt, stwierdziła: - Sprawia wrażenie osoby konkretnej, bardzo natural- nej i rozumiejącej wszystkie nasze potrzeby. Tak zazwyczaj wyglądają relacje chorych, pacjentów szpitali i pensjonariuszy domów opieki oraz pracowników tych instytu- cji. Wszyscy cenią Dianę nie tylko za to, że pełni funkcję królewskiego patrona i poświęca im swój czas, ale również za jej podejście i umiejętność wczucia się w sytuację ludzi, z którymi się spotyka. Panna Knowles dodała jeszcze: — Młodsi mieszkańcy ośrodka doceniają to, co robi Diana i podziwiają ją. Za to starsi pens- jonariusze szczerze kochają ją za serdeczność, troskę i uwagę, jaką poświęca każdemu z nich. Nigdy żadna obca osoba nie sprawiła, że poczuli się tak wspaniale. Cudownie jest coś takiego przeżyć. Jesienią 1986 roku, kilka miesięcy po wyrażeniu zgody na objęcie swoim patronatem organizacji niosącej pomoc ludziom starym, Diana pojechała po raz pierwszy do niewielkiego ośrodka Moor- house w pobliżu Staines, w hrabstwie Middlesex, położonego trzydzieści mil na zachód od Londynu. Kiedy tam przybyła, w pokoju siedziało dwudziestu leciwych pensjonariuszy, którym powiedziano, że księżna Walii przyjeżdża do nich z wizytą. Diana weszła tam w towarzystwie urzędników organizacji i skierowała się do grupki mieszkańców. Usiadła na podłodze, wzięła za ręce dwoje najstarszych i powiedziała: - Witajcie, jestem Diana. A jak wy się nazywacie? Obecny przy tym John Mayo, dyrektor generalny instytucji, powiedział później: — Z miejsca zdobyła ich serca i szacunek. Rozluźniła ich. Większość pensjonariuszy czekała na nią z pewnego rodzaju podnieceniem, zastanawiając się, dlaczego ta młoda osoba, nie mająca wtedy jeszcze trzydziestu lat, chce się z nimi spotkać. Diana nie próbowała nikogo olśnić. Podchodziła do wszystkich, witała się uściskiem dłoni i rozmawiała z każdym z osobna. Uśmiechała się, żartowała, brała ich za ręce i dodawała otuchy najstarszym. Miała w sobie jakiś magiczny urok, 216 Mayo towarzyszył też Dianie w podróży po Indiach i Afryce, dokąd udała się jako patron organizacji „Hełp the Aged" (Pomóż- my starszym). - W 1992 roku Diana odwiedziła jeden z domów opieki prowadzonych przez tę organizację w Hyderabad. Mieszkało w nim około pięćdziesięciu staruszków i bardzo niedołężnych ludzi, którzy wiedzieli, kim ona jest. Uśmiechała się do wszystkich, chodziła po całym ośrodku i witała się z każdym uściskiem dłoni; niektórych pocieszała, innych obdarowywała uśmiechem, a jeszcze innym dodawała otuchy. Spędziła tam półtorej godziny, gawędząc ze wszystkimi, wypytując o ich rodziny i życie we własnych domach. Mogę tylko powiedzieć, że wszyscy ją pokochali. Dzięki jej zrozumieniu i serdeczności poczuli się lepiej. John Mayo kontynuował swoją relację: — W czerwcu 1995 roku podczas wizyty w Afryce odwiedziliśmy w Zimbabwe obóz dla uchodźców z Mozambiku, w którym przebywało około pięć- dziesięciu tysięcy ludzi. Weszła na teren prowadzonego przez „Hełp the Aged" podobozu dla ludzi starych i niedołężnych. I znowu okazała się wspaniała. Patrzyła, jak robią sandały ze starych opon, okopują grządki z warzywami, szyją odzież i gotują posiłki. Wchodziła do małych, ciemnych chat i gawędziła z tymi, którzy byli zbyt starzy lub niedołężni, by móc przebywać na słońcu. Za jej sprawą na ich twarzach pojawił się promienny uśmiech. Sprawiła, że nabrali chęci do pracy; zadawała pytania i interesowała się nimi. Reagowali wspaniale. To była prawdziwa radość patrzyć na nich razem. Diana stała się znana na całym świecie, nie tylko dzięki wizytom, ale też dzięki magicznemu urokowi swojego wesela jak z bajki i niezliczonej liczbie gazet i magazynów, które umieszczały jej fotografie na swoich okładkach. John Mayo pamięta, jak bardzo był zdumiony, gdy w 1984 roku w maleńkiej wiosce w górnym biegu Amazonki, w Benii w Boliwii, na ścianach chat zbudowanych z drewna i trzciny odkrył kolorowe fotografie księcia i księżnej Walii. - To w prosty sposób pokazuje, jak bardzo urok Diany oczarował cały świat. Jest to naprawdę godne uw^agi. 217 John Mayo ma także świadomość, w jak ogromnym stopniu patronat Diany wpływa na finanse organizacji „Hełp the Aged". - Przedstawię wam jeden z przykładów - powiedział. - Co roku, zazwyczaj w jakimś dużym londyńskim hotelu wydajemy obiad „Złotych Nagród". Za udział w nim uczestnicy muszą zapłacić, napełniając w ten sposób naszą kasę. Diana czasem uczestniczy w tych obiadach, ale jasne, że nie może być u nas każdego roku. W listopadzie 1995 roku mogła przybyć na doroczną uroczystość w londyńskim hotelu „Hilton". Gdy ludzie dowiedzieli się, że będzie na tym obiedzie, w ciągu kilku godzin wykupiono wszystkie sześćset czterdzieści miejsc. Wydaje się, że imię Diany jest nierozłącznie związane z jednym z brytyjskich szpitali dla dzieci, którego nazwa za każdym razem porusza serce narodu. The Great Ormond Street Hospital for Chiłdren leczy dzieci poniżej jedenastego roku życia i jest szeroko znany na świecie nie tylko z opieki nad pacjentami, ale także z ośrodka badawczego i zajmowania się najbardziej trudnymi przypadkami. Diana czuje się nie tylko szczęśliwa, ale wręcz zaszczycona, że może być królewską patronką tego szpitala. Robert Creighton, szef zarządu szpitala, nie szczędzi pochwał dla Diany, jej poparcia i wysiłków czynionych w celu zebrania funduszy. - To, że naszym patronem jest księżna Walii, przynosi szpitalowi wyjątkowe korzyści nie tylko ze względów propagan- dowych, ale także pomaga nam w zdobywaniu pieniędzy na wiele naszych projektów. Zazwyczaj raz do roku Diana udaje się z oficjalną wizytą do szpitala, a w ślad za nią podążają ekipy telewizyjne, fotoreporterzy i dziennikarze, którym pozwolono na towarzyszenie jej przez krótki czas, gdy chodząc po jednym lub dwóch oddziałach rozmawia z personelem i niektórymi chorymi dziećmi. Stacje telewizyjne l gazety uwielbiają takie okazje do robienia fotografii, a naród może zobaczyć Dianę rozmawiającą i bawiącą się z jednym lub dwójką dzieci. Jednak ani naród, ani środki masowego przekazu nie mają pojęcia 218 o tym, że w ciągu roku Diana dwu- lub trzykrotnie odwiedza szpital całkiem prywatnie. Przyjeżdża sama, nawet bez swojego sekretarza lub damy dworu. Nie ma też żadnych kamer. Podczas tych wizyt chce być z dziećmi, ich rodzicami i personelem szpitalnym, bez całej tej komedii z mass mediami. Robert Creighton opowiedział: - Przez osiemnaście miesięcy opiekowaliśmy się biedną, małą dziewczynką z Bośni. Irma miała osiem lat i została poważnie ranna, gdy podczas wałk w 1995 roku tuż obok niej wybuchła bomba. Była sparaliżowana od głowy w dół, a my próbowaliśmy choć trochę jej ulżyć. Gdy jeszcze żyła, Diana przyjechała do niej jeden lub dwa razy. A potem, 51 marca 1995 roku tak się nieszczęśliwie złożyło, że Irma zmarła. Następnego dnia księżna zadzwoniła do szpitala i spytała, czy mogłaby przyjechać i spotkać się z tymi wszystkimi pracownikami, którzy przez minione osiemnaście miesięcy opiekowali się dziwczynką. W bezpośrednią opiekę nad Irma zaangażowanych było z tuzin lekarzy i pielęg- niarek, a Diana spotkała się z każdą z tych osób. Było to smutne, bardzo wzruszające przeżycie dla wszystkich, łącznie z Dianą. Personel szpitala w pełni docenił to, że przyszła i podziękowała za leczenie i troskę. - To bardzo typowe dla księżnej Walii. Współczuje ludziom i rozumie ich. Lubi przychodzić tutaj prywatnie, bez asysty kamer i prasy, aby posiedzieć i pogawędzić z chorymi dziećmi, a niektórym z nich dodać otuchy. Większość małych pacjentów wie, kim jest, gdyż widzieli ją w telewizji. Lubi przychodzić wtedy, gdy przy dzieciach są ich rodzice, aby móc porozmawiać także z nimi. Obserwowałem Dianę wiele razy podczas spotkań z rodzicami i chorymi dziećmi i muszę powiedzieć, że było to naprawdę wzruszające przeżycie. Wydawało się, że instynktownie lgną do niej i darzą sympatią, tak jakby znały ją od wieków. Zazwyczaj dzieci potrzebują nieco czasu, aby zaakceptować obce osoby, ale nie w przypadku Diany. Jej stosunek do nich jest naturalny, pełen zrozumienia i ciepła, więc dzieci odwzajemniają się jej tym samym. To naprawdę wspaniały widok. 219 Diana bardzo interesuje się też badaniami zaburzeń odżywiania u małych dzieci, prowadzonymi w tym szpitalu. W 1995 roku odwiedziła prywatnie ośrodek badawczy szpitala, aby porozmawiać z lekarzami i pozostałymi pracownikami oraz niektórymi dziećmi dotkniętymi tą przypadłością. Zachęcała małych pacjentów do jedzenia i wyznała im, że rozumie, o wiele lepiej niż ktokolwiek inny, ich cierpienia, gdyż sama przez nie przeszła. Godziny spędzone na rozmowach z chorymi dziećmi oraz ludźmi cierpiącymi i upośledzonymi Diana uważa za najszczęśliwsze chwile swego życia. Ma nadzieję, że jej obecność pomaga im i dodaje sił do pokonania choroby, bólu i cierpienia. Jeśli ktoś nalega na jej wypowiedź w tej sprawie, ogranicza się do słów: - Rozumiem ich. Wiem, co czują i przez co przechodzą. Oni wszyscy potrzebują pomocy. „Centrepoint" — londyńska organizacja charytatywna zajmująca się młodymi ludźmi z grupy ryzyka (bezdomnymi, bezrobotnymi oraz tymi, którzy mogą zostać narkomanami i prostytutkami) szczególnie interesuje Dianę. Instytucja ta pomaga 2500 młodym ludziom, którzy nie ukończyli jeszcze dwudziestu pięciu lat. Zapewnia im miejsce, w którym mogą mieszkać, bez względu na to, czy szukają schronienia na jedną noc, czy na stałe. Wielu z nich znalazło miejsca w centrach szkoleniowych i wychowawczych, niektórzy znajdują też pracę. Panna Mo Houlden, kierowniczka działu zajmującego się zbiera- niem funduszy dla „Centrepoint", wiele razy towarzyszyła Dianie podczas jej wizyt, których celem było zapoznanie się z działalnością organizacji. Niektóre były wizytami oficjalnymi, z udziałem mass mediów, inne zaś prywatnymi, podczas których Diana spotykała się z tyloma młodymi ludźmi, z iloma tylko było to możliwe. Panna Houlden powiedziała: - Daję im zachętę i nadzieję na przyszłość. Większość z naszych młodocianych podopiecznych nie ma domów i pracy ani miejsca, gdzie mogliby się schronić. Widzą swoją przyszłość w bardzo czarnych barwach, ale mimo to w jakiś niesamowity sposób otwierają swoje serca przed Dianą. Zazwyczaj 220 nie mówimy im - kontynuowała - że przyszła księżna Walii, tylko że jakiś gość ogląda ich pokoje i sale szkolne. Są dość zaskoczeni jej widokiem i na początku większość z nich jest onieśmielona. Jednak w ciągu kilku minut Diana zdobywa ich zaufanie i otwierają się przed nią w zupełnie niezwykły sposób. Ufają jej i mówią o rzeczach, o których nigdy nie powiedzieliby pracownikom placówki. Pod koniec tych wizyt prawie zawsze mówimy Dianie, że jeśli zechce kiedyś zawodowo zajnwwać się młodocianymi, to może do nas przyjść i pracować jako ochotniczka, gdyż młodzi ludzie otwierają przed nią swoje serca. Jest bardzo, bardzo dobra. Mo Houlden widziała, jak młodzi ludzie uzależnieni od heroiny przyrzekali Dianie, że spróbują zerwać z nałogiem. - Po tym zdarzeniu te dzieciaki powiedziały nam, że spróbują to zrobić, gdyż złożyły jej obietnicę. Nie mówimy, że im się uda, ale postanowili spróbować i jest to dobry początek. Większość z nich opowiada tę samą historię, jak naturalna, bezpośrednia i szczera jest Diana i jak bardzo różna od ich wyobrażeń o niej. Pod każdym względem jest cudowną reklamą dla naszej instytucji i dla dzieci. One ją kochają. W październiku 1995 roku Diana odwiedziła King's Cross, powszechnie znaną londyńską dzielnicę ,,czerwonych latarni", w której pełno jest narkomanów, bezdomnych w różnym wieku, włóczęgów, pijaków i prostytutek. Po zapoznaniu się z raportem pracowników ,,Centrepoint" o problemach, z jakimi borykają się młodzi ludzie w Londynie, postanowiła na własne oczy zobaczyć okropne warunki, w jakich żyją. Była to jej pierwsza wyprawa w rejon takiej nędzy. Tym razem nie powiadomiono o tym pra- sy, pojechali z nią jedynie fotografowie zatrudnieni przez organiza- cję charytatywną, która później zaoferowała prasie wykonane zdjęcia. Diana, ubrana w ciepły czerwony sweter i obcisłe czarne dżinsy, rozpoczęła tę nocną przechadzkę w dobrym humorze; chodząc po dzielnicy ,,czerwonych latarni" wdawała się w pogawędki z wielo- ma ludźmi. Rozmawiając z jednym z nich, zażartowała: — Jak to 221 dobrze, że nie ma tu prasy... mogliby pomyśleć, że włóczenie się po ulicach jest moim nowym zajęciem. Wszyscy byli pod wrażeniem, zarówno młodzi, jak i starsi. Diana serdecznie ściskała ręce bezdomnych, pijaków, narkomanów. Jeden z ćpunów powiedział jej: - Musisz być bardzo odważna, skoro tak witasz się ze wszystkimi tutaj. Połowa z tych dzieciaków ma igły, a większość również HIV-a. Diana nadal gawędziła z wszystkimi osobami, obok których przechodziła i nadal podawała im dłoń na powitanie. Szczególną uwagę zwróciła na młode nastoletnie dziewczyny; niektóre z nich były w ciąży, a wiele żyło z prostytucji. Powiedziała im, że „Centrepoint" stara się tutaj założyć nowe nocne schronisko dla bezdomnych. Grupa nastoletnich prostytutek spytała Dianę, czy nie mogłaby zrobić czegoś, aby sutenerzy nie zabierali większej części ich zarobku. Narzekały, że żądają od nich pieniędzy i biją je bez powodu. Diana wyglądała na zasmuconą i poruszoną, nie mogła jednak dać im takiej nadziei. Jakiemuś pijakowi udało się zepsuć księżnej ten spacer, wy- krzykując: — Cóż ty możesz wiedzieć o bezdomnych, żyjąc w takim pieprzonym pałacu? Dlaczego nie dasz nam trochę forsy? - Diana uśmiechnęła się i poszła dalej. - Słuszna uwaga — odezwała się do pracownika organizacji, komentując to wydarzenie. Wiedza, jaką Diana zawdzięcza rozmowom z ludźmi upo- śledzonymi, a zwłaszcza z młodzieżą i osobami bardzo cierpiącymi, daje jej wewnętrzną siłę potrzebną do odparcia gwałtownych ataków środków masowego przekazu, które wciąż ją nękają. Tylko nieliczni wiedzą, jak wiele czasu i wysiłku poświęca Diana swoim stu dwudziestu organizacjom charytatywnym. Jest przekonana, że o wiele więcej uczyni dla ludzi, poświęcając życie działalności dobroczynnej, niż gdyby pełniła nigdy nie kończące się obowiązki reprezentacyjne członka rodziny królewskiej, które śmiertelnie ją nudziły. 222 - Nie mogę zrozumieć, dlaczego musimy wciąż odwiedzać, rok po roku, te same miejsca i instytucje, spotykać się z tymi samymi ludźmi, podczas gdy wokół jest tyle ważniejszej pracy, koniecznej do wykonania w trosce o ludzi, którzy nie mogą znaleźć miejsca w społeczeństwie. Niemal wszyscy, których spotykam podczas pełnienia funkcji reprezentacyjnych, są ludźmi uprzywilejowanymi, bogatymi i dobrze im się wiedzie. Nigdy nie ma tam biednych, bezdomnych, chorych lub cierpiących z powodu nieuleczalnych chorób, rozpaczliwie domagających się pomocy. Jednym z najbardziej godnych uwagi talentów Diany jest łatwość nawiązywania kontaktów z dziećmi w każdym wieku. Jej widok z małymi dziećmi, bez względu na to, czy z nimi rozmawia, bawi się, przytula lub tylko obserwuje, dowodzi bardzo bliskiego porozumienia, jakie nawiązuje się pomiędzy nią a dzieckiem. Zdaje się, że wnosi ona do życia tych maluchów szczęście i spontaniczną radość. Annę Houston, dyrektorka „ChiIdLine" w Szkocji, powiedziała: - Kiedy Diana odwiedziła nas w Glasgow, byliśmy zdumieni jej zrozumieniem problemów dzieci. Ma ona niezwykły dar utoż- samiania się z ich uczuciami. Wykazuje też ogromne zainteresowa- nie szkoleniem naszych konsultantów-ochotników. Krąży cała masa opowieści o osobistych przyjaźniach księżnej z dziećmi. Dziesięcioletnia jasnowłosa Emma May, cierpiąca na rzadką chorobę genetyczną — zespół Turnera, w której konieczne są trudne i bardzo bolesne wyciągi chirurgiczne, spędziła już w szpita- lu wiele miesięcy. Teraz jednak ma wyjątkową przyjaciółkę, którą została księżna Walii. Emma poznała Dianę w 1994 roku i obecnie pisują do siebie listy. — Ona jest wspaniała — mówi dziewczynka. - Jest moją zupełnie wyjątkową przyjaciółką. Nie nazywam jej księżną. Po prostu mówię do niej po imieniu, przecież jesteśmy przyjaciółkami. Ona nazywa mnie Emma. Sześcioletnia Sian Marks już od czterech lat przebywa w szpitalu z powodu wirusowej choroby nerek. Wiele razy była już u progu śmierci. Zapytała, czy podczas odwiedzin Diany w szpitalu Great 223 Ormond Street mogłaby dać jej kwiaty. Jednak gdy nadszedł ten dzień, była zbyt stremowana. Diana pochyliła się, objęła ją i coś do niej mówiła, dopóki dziewczynka nie odzyskała pewności siebie. Potem trzymała ją za rękę. Sian przylgnęła do niej niemal natych- miast. Ojciec Sian powiedział później: ~ Teraz mówi tylko o Dianie. Dzięki temu krótkiemu kontaktowi odzyskała siły. Tego dnia Diana okazała jej serdeczność i życzliwość, a Susan to doceniła. Księżna jest naprawdę niezwykłą osobą. Jedna z ofiar AIDS, dwunastoletnia Bonnie Hendel, tuż przed swoją śmiercią w szpitalu powiedziała matce: - Nie są mi już potrzebne żadne lekarstwa, tylko codzienne obiady z księżną Dianą. Ponieważ nigdy się nie spotkały, wysłała do niej list, w którym napisała, że jest teraz w szpitalu i umiera na AIDS. Diana przysłała jej krótki liścik i swoją fotografię z autografem. Bonnie postawiła ją na stoliku obok łóżka i codziennie całowała na dobranoc. Lekarze ze szpitala St. Mary's w Paddington zadzwonili do pałacu Kensington prosząc, aby powiadomiono Dianę, że Bonnie zostało już tylko kilka godzin życia. Diany akurat nie było w domu, ale gdy tylko wróciła, natychmiast pojechała do szpitala; przybyła tam dwie godziny po śmierci dziewczynki. Przeprosiła za to jej rodziców, ale usłyszała od nich: - Była pani jej bohaterką. Kochała panią. Kilka minut później widziano, jak Diana, wychodząc ze szpitala, nie mogła zapanować nad łzami spływającymi jej po policzkach. Podczas narzuconego sobie wycofania się z życia publicznego Diana podjęła decyzję, aby poświęcić się działalności charytatyw- nej we wszelkich jej formach. Wie, że może pomóc w gromadze- niu funduszy dowolnie wielkiej liczbie organizacji i ma nadzieję, że jej obecność i pełne zaangażowania podejście do osób cierpiących lub kalekich sprawią, że ludzie chorzy poczują się lepiej, i że uda się jej wnieść nieco radości i pociechy w ich zagmatwane życia. 224 Chce robić coś, dzięki czemu jej egzystencja nabierze sensu i dzięki czemu nie będzie tylko wzorcem mody, żoną następcy tronu, której dni upływają na spotkaniach z ważnymi osobistościami i wypełnianiu oficjalnych obowiązków królewskich. Woli być oceniana za to, co może zrobić dla innych niż za to, kim jest. ROZDZIAŁ XVI C^uj^ si^ pr^e^ nich jak trędowata Zdaniem wielu osób, Diana prowadzi intensywne i męczące życie. Ma się wrażenie, że jej imię nigdy nie znika ze szpalt codziennych gazet. Albo jest to ładne zdjęcie księżnej Walii podczas pracy charytatywnej, gdy stara się pocieszyć chorych i umierających w szpitalach, albo krzyczące jej imieniem nagłówki artykułów łączących ją z kolejnym skandalem. Ale w rzeczywistości dalekie to od prawdy. Życie Diany, zanim w 1994 roku wycofała się z działalności dobroczynnej, biegło w tak szaleńczym tempie, że pracowała nawet i cztery dni w tygodniu. Jej dzień pracy nie zaczynał się o dziewiątej rano i nie kończył o piątej po południu. Musiała bardzo dokładnie planować i uzgad- niać wszystkie zajęcia ze swoim personelem, policją, lokalnymi władzami i zainteresowanymi organizacjami dobroczynnymi. Szczegółowo przygotowywała plany podróży, ponieważ nigdy nie mogła się spóźnić, bez względu na to, do jakiego zakątka Wielkiej Brytanii się wybierała. Czasem musiała w ciągu jednego dnia uczestniczyć w trzech lub czterech różnych uroczystościach oficjal- nych; na przykład najpierw leciała sześćset mil na północ do Glasgow, gdzie brała udział w dwóch imprezach, później do Yorku leżącego o dwieście mil bliżej domu, a stamtąd do Birmingham, zbliżając się o kolejne sto mil do pałacu Kensington. Po zakończeniu spotkań wracała koleją lub samochodem do oddalonego o sto 226 pięćdziesiąt mil Londynu. Często docierała do pałacu dopiero po dziewiątej wieczorem. Prawdopodobnie zaczynała taki dzień o szós- tej rano, a przez następne piętnaście godzin musiała być nienagannie ubrana i przez cały czas urocza. Podczas publicznych wystąpień, bez względu na swój nastrój, Diana musi być uśmiechnięta i odprężona. Uważa, że bezpośrednie kontakty z ludźmi są bardzo interesujące i dodają jej energii; lubi czuć, że pomaga zwykłym śmiertelnikom walczyć z chorobą, ułomnością lub jakimś innym problemem. Jednak za każdym razem, gdy znajdzie się w centrum uwagi ogromnej liczby otaczają- cych ją ludzi, próbujących przywitać się i porozmawiać z nią, a nawet dotknąć, czuje się skrępowana i spięta. I chociaż w takich sytuacjach ze wszystkich sił stara się wyglądać na odprężoną i swobodną, to, prawdę mówiąc, nienawidzi chwil, gdy jest wystawiona na natrętne spojrzenia ludzi, pokazujących ją sobie palcami i krytykujących ją. Obiektywy aparatów fotograficznych śledziły każdy jej ruch, gdy tylko wychyliła głowę z zacisza pałacu Kensington. Tropiły ją, idąc za nią krok w krok; gdy tylko ukazywała się publicznie, stawała przed baterią aparatów fotograficznych i ekip telewizyjnych, które starały się uchwycić każdy jej ruch, spojrzenie i słowo. Decyzja o wycofaniu się z życia publicznego, którą podjęła w grudniu 1995 roku, miała kilka powodów. Diana była wyczer- pana i czuła się zbyt obciążona, zarówno fizycznie, jak i psychicz- nie. Coraz trudniej było jej wytrzymać tempo i presję, jakie wiązały się z rosnącymi z miesiąca na miesiąc obowiązkami, których wypełniania od niej oczekiwano. Od chwili separacji z Karolem, którą ogłoszono rok wcześniej, w grudniu 1992 roku, liczba jej królewskich obowiązków wyraźnie zmalała, za to życie publiczne stało się bardziej wymagające. Teraz sama musiała podejmować wszystkie decyzje, przygotowywać spotkania, przemówienia, przewodniczyć dyskusjom, prowadzić ciekawe i inteligentne rozmowy z dopiero co poznanymi ludźmi na tematy, o których nie miała zbyt wielkiego pojęcia. Ludzie zaczęli oczekiwać od niej tak 227 wiele, że praca stała się o wiele trudniejsza i bardziej wyczerpująca, niż sobie to kiedykolwiek wyobrażała. Musiała dać sobie chwilę wytchnienia. W ciągu jednej nocy, a przynajmniej tak to wyglądało, Diana zniknęła z tytułowych stron gazet i ekranów telewizorów, a jej imię i fotografie o wiele rzadziej ukazywały się w ilustrowanych magazynach. - Pamiętam przebudzenie następnego ranka po ogłoszeniu mojej decyzji i moment, kiedy uświadomiłam sobie, że nie muszę nigdzie pędzić, na żadne akcje dobroczynne czy uroczystości oficjalne. Leżałam i czułam się wspaniale. Pamiętam, że potem wzięłam długą kąpiel w wannie pełnej gorącej wody, docierało do mnie, że naprawdę zerwałam z tym zwariowanym trybem życia, przez który po nocach dręczyły mnie koszmary. Widziałam siebie w tym kieracie, który kręcił się coraz szybciej i szybciej, a ja nie byłam w stanie ani go zatrzymać, ani wyrwać się z niego. Wiedziałam, że jestem wykończona, ale nie mogłam nic zrobić. Potem budziłam się, cała zlana potem, zupełnie jakbym biegała do utraty tchu — opowie- działa jednemu ze znajomych. W dniu tego historycznego oświadczenia Diana była zdener- wowana, przede wszystkim z powodu ogromnego zmęczenia. Od miesięcy żyła jakby na krawędzi przepaści. Cały czas obawiała się, że teraz, gdy Karol wystąpił o oficjalną separację, oderwał ją od rodziny i zostawił, by sama pilnowała swoich spraw i żyła na własną rękę, przytrafi się jej coś okropnego. Nie chciała, aby widział, że nie może sobie poradzić, gdyż zawsze - niemal od pierwszych miesięcy ich małżeństwa - dokuczał jej, że nie umie ugotować jajka lub zorganizować podwieczorku. Pamięta- ła też, jak w miarę postępującego rozkładu małżeństwa stawał się coraz bardziej uszczypliwy i jak na jego twarzy pojawiał się grymas pogardy, gdy przerywał jej kolejny wybuch łez słowami: „musisz się lepiej starać" i „pozbieraj się do kupy". A poza tym była jeszcze królowa, która zdaniem księżnej zawsze traktowała ją jak intruza. Dianie doniesiono, że tolerowała ją tylko 228 dlatego, że poślubiła jej syna i ,,dobrze się spisała" rodząc dwóch wnuków - następcę tronu i jednego na zapas. Była zdecydowana udowodnić teściowej, że świetnie da sobie radę sama, bez Karola. Co ważniejsze, Diana nie chciała, aby Wills i Harry widzieli matkę nieszczęśliwą i przygnębioną, gdyż zbyt wiele razy w swym krótkim życiu widzieli w jej oczach łzy. Za wszelką cenę pragnęła, by oglądali ją zadowoloną, uśmiechniętą i pełną miłości, a nie udręczo- ną i bliską płaczu. Chciała im pokazać, że jest twarda. Wycofując się w cień i rezygnując ze spełniania obowiązków dworskich, Diana za jednym zamachem odcięła się od rodziny królewskiej i urzędników dworskich, którzy - jak się zdawało - znajdowali wiele upodobania w rujnowaniu jej życia. Na początku czuła się samotnie, a nawet w pewnym sensie brakowało jej tego wypełnionego pracą życia. W ciągu pierwszych miesięcy 1994 roku Diana stała się zupełnie inną kobietą. Trwało to jednak dłużej i było o wiele trudniejsze, niż sobie wyobrażała. Wbrew pub- likowanym w prasie historiom o jej oszałamiającym wyglądzie, widziała w lustrze pierwsze zmarszczki, worki pod oczami, trądzik na policzkach, a wszystko to za sprawą zszarpanych nerwów, braku snu i nie opuszczającej jej ani na chwilę obawy o siebie i chłopców. Do tej pory nie zdołała się pozbyć lęku o swoją przyszłość, o życie w ciągłej samotności. Leżała bezsennie po nocach i rozmyślała o synach śpiących w swoich łóżkach w szkolnym internacie, żyjących przez większą część roku z dala od matki. Była zazdrosna o chwile, które spędzali z ojcem. Teraz wydawało się, że nie tylko Karol, ale i cała reszta rodziny odwróciła się od niej, gdyż ośmieliła się wyrazić sprzeciw i nie odgrywała roli małej księżniczki. W końcu - pomyślała - spakuję walizki, wyprowadzę się z pałacu Kensington i będę sobie spokojnie żyć w jakiejś posiadłości na prowincji, z daleka od świateł jupiterów, kamer i szalejących za mną wielbicieli i zwolenników. Rodzina królewska całkiem się od niej odcięła. Nikt z nich nigdy do niej nie dzwonił, nie otrzymywała też żadnych zaproszeń od 229 królowej na herbatę lub kolację. Ani od Filipa, księżniczki Anny, księcia Edwarda lub księcia Andrzeja i, oczywiście, od Karola. Nie miała też żadnego kontaktu z Królową Matką. Diana zaczynała dochodzić do wniosku, że rodzina królewska potraktowała ją w taki sam sposób, w jaki dom Windsorów obszedł się z chorym na epilepsję dzieckiem króla Jerzego V i królowej Marii, urodzonym w 1905 roku. Na rozkaz urodzonej w Niemczech królowej Marii of Tec młody John został usunięty z rodziny i uwięziony w małym domku na terenie posiadłości królewskich w Sandringham; nigdy nie widziano go publicznie ani nie zaakceptowano jako członka rodziny, nigdy też nie brał udziału w uroczystościach familijnych ani nie odwiedzali go rodzice, bracia lub siostry. Umarł w 1919 roku mając czternaście lat i nikt po nim nie płakał oprócz pielęgniarki, która poświęciła swoje życie opiece nad nim. Diana mówiła: — Od chwili separacji dzięki rodzinie królewskiej czuję się jak trędowata. Nowym przyjaciołom, którym może zaufać, zwierzyła się: — Wiem, że nie mogą mi wybaczyć tego, co zrobiłam. W ich oczach popełniłam najgorsze przestępstwo, jakie tylko sobie można wyob- razić: ośmieliłam się rzucić wyzwanie królewskiemu domowi Windsorów. Chcą obrzucić mnie błotem, żebym uświadomiła sobie, jak bardzo jestem głupia i jak bardzo się pomyliłam, upierając przy własnym życiu i działalności charytatywnej, zamiast spełniać króle- wskie polecenia. Wiem, jak ta rodzina działa. Jeśli ktoś im się choć raz sprzeciwi, nigdy mu tego nie zapomną i nie wybaczą. Chcą widzieć, jak cierpię. Później Diana stała się odważnie j sza i trafnie przekazała ludziom swoje zdanie o tym, jak traktowała ją rodzina królewska. — Zniosę wszystko, czym mnie obrzucą. Chcą, żebym usunęła się z ich życia i gdzieś zniknęła, najlepiej tysiące mil stąd, żebym nie mogła przysparzać im kłopotów w przyszłości. Królowa, Filip, Anna i kilka innych osób uważają, że byłam głupia, tak postępując. Uważają, że powinnam się na wszystko godzić, trzymać buzię na kłódkę i wypełniać oficjalne obowiązki członka rodziny królew- 230 skiej. Dla królowej i Filipa przynależność do domu Windsorów jest najwyższym zaszczytem, jaki tylko można sobie wyobrazić. Z figlarnym błyskiem w oku dodała: - Mogę jednak powiedzieć światu, że wcale nie jest to największy przywilej. Sama miałam okazję się przekonać. Fakt, że rodzina królewska odcięła się od niej, początkowo ranił Dianę. Jednak kolejne miesiące izolacji dały jej wewnętrzną siłę; oni robili wszystko, aby ją złamać, a ona była zdecydowana do tego nie dopuścić. ROZDZIAŁ XVII Samotna ksi^na Dnia i stycznia 1994 roku Diana obudziła się z silnym po- stanowieniem, żeby wypełnić wszystkie swe noworoczne obiet- nice. Od lat czytała w magazynach o tym, w jaki sposób za pomocą ćwiczeń, rozsądnej diety, różnorodnych terapii oraz mądrego i ustabilizowanego trybu życia kobieta może stać się zupełnie inną osobą. Teraz postanowiła wprowadzić te wszystkie rady w życie. — Wreszcie muszę się naprawdę pozbierać i nabrać formy. Czy wiesz, że w tym roku kończę trzydzieści cztery lata, a to znaczy, że w 1995 będę bliżej czterdziestki niż trzydziestki - powiedziała jednemu z przyjaciół. - Och, mój Boże! - wykrzyknęła z udanym przerażeniem w głosie. - Co ja wtedy zrobię? Najważniejsze było ponowne odzyskanie smukłej sylwetki. Diana wiedziała, że pływanie, które zresztą uwielbiała, wyrabiało mięśnie i pomagało utrzymać kondycję. Przemierzała basen w tę i z powrotem, aż do zupełnego wyczerpania, które sprawiało jej satysfakcję. Zwiększyła liczbę ćwiczeń. Regularnie wykonywała je w sali gimnastycznej pod okiem instruktora, który planował je, biorąc pod uwagę te mięśnie, które Diana chciała rozwinąć. Szcze- gólnie zależało jej na uniknięciu pojawienia się cellulitis na udach, pośladkach i ramionach. - Nie znoszę tego — mówiła 232 trenerowi. — Jedyne, czemu musimy zapobiec, to właśnie cellu- litis. Nadal grała w tenisa ze swoim trenerem i z przyjemnością rozgrywała mecze z przyjaciółmi. Nadzwyczaj lubiła te treningi, gdyż od zawsze miała ambicję, aby być dobrą tenisistką. Uwielbiała grać z zawodnikami światowego formatu, jak na przykład Steffi Graf; nie uważała, że dorównuje im umiejętnościami, po prostu pragnęła przeżyć emocje pojedynku z kimś naprawdę dobrym, z profesjonalistą, od którego będzie mogła nauczyć się jakichś sztuczek. Po meczach z najlepszymi tenisistami Diana bywała nieco zakło- potana i zawstydzona, mówiąc: — Dziękuję bardzo. Mam nadzieję, że nie było to zbyt straszne dla ciebie. Bardzo dziękuję za grę. Potem zawsze ucinali sobie pogawędkę przy soku owocowym, a Diana prosiła o wypunktowanie słabych elementów jej gry, nad którymi powinna popracować. Domagała się szczerej opinii, a jeśli jakiś gracz uważał, że nie wypada krytykować księżnej, nalegała: - Naprawdę potrzebuję rady. Proszę mnie nie oszczędzać. Większość z najlepszych tenisistów, z którymi Diana zetknęła się na korcie, zadziwiły jej umiejętności, a zwłaszcza serwis, tak świetnie opanowany i ostry, że nawet jej trener Rex Seymour-Lyn powiedział, że grozi jej niebezpieczeństwo stania się ,,prawdziwym zawodowcem". I rzeczywiście tak uważał. Jednak najbardziej ze wszystkiego Diana delektowała się na nowo odzyskaną wolnością; wiedziała, że może robić, co tylko chce; może zostać, wyjechać, szaleć na zakupach, rozmawiać o ubraniach, modzie, fryzurach i makijażu i nikt jej nie będzie poganiał. Wystarczyło kilka tygodni, aby poczuła się o wiele lepiej. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio miała taką swobodę. Zaczęła poświęcać więcej czasu na zaspokajanie swoich kap- rysów. Miała pieniądze, które jej na to pozwalały, a ponadto czas i skłonności. Czytała o nowinkach w modzie, nowych cudownych terapiach, lekarstwach, sprzętach i awangardowych metodach leczenia, o których nigdy przedtem nie słyszała, ale co najważniej- 233 sze, coraz bardziej interesowała się książkami o tematyce feminis- tycznej. Niektóre gazety i magazyny sugerowały, że Diana stała się „osobą uzależnioną od terapii", bezustannie poddającą się różnego rodzaju zabiegom terapeutycznym. Jednym z nich, który szczególnie lubi, jest aromatoterapia. Regularnie odwiedza Sue Beechey, eksperta Stowarzyszenia Aromatoterapii w Fulham w Londynie. Po każdym seansie jest odprężona i zadowolona z życia. Często zachęca Sue do urozmaicenia terapii różnymi rodzajami olejków. Od czasu do czasu Diana eksperymentuje z akupunkturą. Irlandzka specjalistka, Oonagh Toffolo, odwiedza pałac Kensing- ton wtedy, gdy księżna Walii zaczyna być nadmiernie nerwowa i spięta. W latach osiemdziesiątych, gdy Diana cierpiała najpierw na anoreksję, a potem na bulimię, Oonagh pomogła jej przezwyciężyć problemy z jedzeniem. — Uważam, że Oonagh uratowała mi życie. A już na pewno zdrowie psychiczne — powiedziała pewnego razu księżna. Centrum Beauchamp Place, nie opodal Harrodsa, jest jednym z ulubionych ośrodków Diany. Tam Chrissie Fitzgerald poddaje ją dość niezwykłemu zabiegowi płukania okrężnicy, którego znacze- nia większość ludzi nie rozumie i nie docenia. Jest on też ostro krytykowany przez wielu lekarzy, którzy twierdzą, że można go stosować tylko pacjentom z pewnymi ściśle określonymi doleg- liwościami jelitowymi. Diana ich nie odczuwa, ale mimo to od czasu do czasu przeprowadza taki zabieg. Uważa, że dzięki niemu czuje się bardziej odprężona i pogodzona ze światem. Kolejnym luksusem, na który sobie pozwala, jest refleksologia - japońska metoda polegająca na masowaniu określonych punktów na stopie w celu pobudzenia krążenia krwi i układu nerwowego oraz złagodzenia napięć mięśni. I w tym przypadku Diana oddaje się w doświadczone ręce Chrissie Fitzgerald. Czasem zabieg sprawia lekki ból, ale odprężenie psychiczne i rozluźnienie mięśni, które odczuwa się potem, są tego warte. Co pewien czas Diana korzysta z zabiegów osteopatii. Ta metoda 234 lecznicza polega na korekcji ewentualnych deformacji szkieletu, które mogą być przyczyną wielu schorzeń. Pomaga też w usuwaniu dolegliwości bólowych spowodowanych stresem oraz napięcio- wych bólów głowy. Osteopatą księżnej jest Michael Skipworth. Bóle głowy, na które czasem cierpi Diana, są tak silne, że wtedy dzwoni do niego i prosi o natychmiastowe spotkanie. Kiedyś była przekonana, że to migrena, ale okazało się, że nie i w rezultacie księżna wierzy, że jej ból głowy zniknie w ciągu półgodzinnego zabiegu wykonanego kojącymi rękami Michaela Skipwortha, które- go zna prawie dziesięć lat. Jego klinikę zaczęła odwiedzać z powodu nawracających bólów pleców dokuczających jej od czasów, gdy była nastolatką. Dwie kolejne terapie, którym Diana poddaje się tylko przy szczególnych okazjach, to psychoterapia i hipnoterapia. Sesje hipnoterapii pomagają jej czasami pozbyć się stresu lub zapanować nad złymi nawykami żywieniowymi. Jest zrozumiałe, że nie chce dopuścić do nawrotu anoreksji i bulimii. Następną metodą, której Diana spróbowała, choć nie jest do końca przekonana o jej skuteczności, była terapia ,,wyładowania złości". Księżna doskonale wie, że zbyt łatwo traci panowanie nad sobą; zaczyna krzyczeć i przeklinać, gdy coś idzie nie po jej myśli. Z drugiej strony uważa, że złość i porywczość są częścią jej osobowości. I chociaż nie znosi momentów, w których ,,wychodzi z siebie", to jest przekonana, że w ten sposób ,,rozładowuje się". Starając się zwalczyć swoje zmienne nastroje, Diana spróbowała terapii,,wyładowania złości" i kick-boxingu. Podczas sesji,,wyła- dowania złości" pacjentów zachęca się do głośnych okrzyków, wrzasków i ciskania różnymi przedmiotami, na przykład worecz- kami z grochem. Kick-boxing jest metodą podobną, z tym że pacjent kopie stopami w worek treningowy. W chwilach załama- nia Diana zazwyczaj idzie do swojego łóżka i bije pięściami w poduszki. Czasem przykrywa nimi głowę i krzyczy z całych sił; puchowe poduszki tłumią głos, więc nikt nie słyszy odgłosów furii. 235 W ciągu kilku ostatnich lat księżna doszła do wniosku, że lepiej jest zasięgać rady kilku astrologów, niż polegać na przepowiedni tylko jednej osoby. Obecnie o wiele mniej wierzy we wróżby niż w latach osiemdziesiątych. Obawia się, że niektórzy z astrologów, wiedząc kim jest, obchodzą się z nią delikatniej, a ich przepowiednie są łagodniejsze niż w przypadku innych osób. Podczas zabiegów Diana lubi przeglądać pisma wykładane dla pacjentów. 'Zawsze czyta w nich artykuły o nowinkach medycznych lub o kuracjach, które według niej stały się religią lat dziewięć- dziesiątych. Wielu ludzi w Wielkiej Brytanii uważa Dianę za ,,świętą patronkę" terapii, gdyż dzięki reklamie, jaką zrobiono pisząc o jej różnych zabiegach i terapiach, wielu zamożnych Brytyjczyków poszło w jej ślady. W ciągu ostatnich pięciu lat liczba członków British Association of Counselling, towarzystwa zrzeszającego terapeutów i ludzi zajmujących się medycyną niekonwencjonalną, wzrosła do 10 ooo, czyli aż o 500%. Szacuje się, że w 1996 roku działalność terapeutyczną wykonywało już 50000 osób, kolejne zaś 500000 było ochotnikami stanowiącymi zaplecze dla tego nowego, dobrze prosperującego przemysłu. Wielu terapeutów przyznaje, że re- klama wokół księżnej Walii i jej zainteresowania różnymi rodzaja- mi terapii rzeczywiście przyczyniła się do tak zdumiewającego ożywienia w tym interesie. Diana próbuje też różnych zabiegów i kuracji kosmetycznych, o których gdzieś przeczytała i uważa, że mogą jej pomóc. Nie bojąc się ryzyka uważa, że wszystkie te ,,nowinki" należy wypróbować. Jest zdecydowana spróbować wszelkich zabiegów, które według niej pomogą zahamować proces starzenia się i utrzymać młodzień- czy wygląd, gdyż nie chce dopuścić, aby wiek odcisnął piętno na jej wyglądzie i ciele. - Jestem zdecydowana walczyć ze starością na wszelkie dostępne sposoby - mówi z uśmiechem. - I jeśłi istnieje coś, co mogłoby zatrzymać ten proces, z pewnością tego spróbuję. Ta determinacja sprawiła, że Diana w regularnych odstępach czasu poddaje się komputerowo wspomaganym zabiegom kos- 236 metycznym Chrissie Fitzgerald, zwanych inaczej operacją plastycz- ną bez skalpela. Specjalne urządzenie wysyła słabe impulsy elek- tryczne przez skórę do mięśni, wzmacniając tkankę i wygładzając zmarszczki. Diana wie, że u trzydziestokilkuletniej kobiety wokół oczu zaczynają pojawiać się zmarszczki i ma nadzieję, że zabiegi odwleką ten proces o kilka lat. Wszystkie poczynania Diany, pływanie, gra w tenisa, kuracje i zabiegi, były tak skuteczne, że zaczęła się czuć jak nowo narodzona. Jedyną rzeczą, której nie zdołała pokonać, była sa- motność. Na początku lata 1994 roku, nie wydając żadnego oświadczenia i nie informując wyższych urzędników Pałacu Buckingham, księżna zdecydowała się zakończyć tę narzuconą sobie ,,emeryturę" i znów stanąć na świeczniku, lecz tym razem poświęcając się wyłącznie działalności charytatywnej. Z odcieniem zadowolenia w głosie powiedziała: - Rodzina, a zwłaszcza Karol będą wściekli, gdy znowu ujrzą mnie na pierwszych stronach gazet. Przekonają się, że ich wysiłki, by mnie uciszyć i zniszczyć, nie powiodły się, że wciąż żyję i do tego wierzgam. Zobaczą, że jestem zdrowa i w doskonałej formie i że jeszcze przez wiele, wiele lat jestem gotowa pracować dla każdej instytucji charytatywnej, która tylko mnie zechce. Były też inne przyczyny. Diana zaczęła się nudzić i popadła w przygnębienie. Poza tym, co było dla niej dość smutne, jej życie uczuciowe także nie układało się zbyt dobrze. Spotykała się z kil- koma mężczyznami; od czasów Jamesa Hewitta nawiązała jeden lub dwa flirty, ale tylko związek z Willem Carlingiem traktowała poważnie. Miała nadzieję, że znalazła w nim właściwego człowieka, który zachęci ją do działania i sprawi, że będzie czuć się kochaną i pożądaną; że będzie dla niej podporą, o jakiej w głębi serca zawsze marzyła. Ze swego poczucia osamotnienia i wyizolowania Diana zwierzyła się tylko kilku osobom. W lecie 1995 roku powiedziała jednej z bliskich przyjaciółek, którą znała od piętnastu lat: - Udaję, że 237 cieszę się życiem w pojedynkę, ale wcale tak nie jest. Wieczorem, gdy wszyscy sobie pójdą, nienawidzę być w domu sama. Wygląda na to, że nie mogę pokazywać się z żadną osobą, którą lubię, więc muszę ukrywać swoje związki, co jest bardzo męczące i uniemoż- liwia rozwinięcie się pełnego i długotrwałego uczucia. Mówiła dalej tym samym tonem, z oczami pełnymi łez: - Jeżdżę po ulicach i wszędzie widzę pary, więc zaczynam zastanawiać się, co ze mną jest nie tak, że nikogo nie mam. Widzę pary, które idą razem na zakupy do supermarketu, pary w samochodach, z dziećmi na tylnych siedzeniach i zazdroszczę im. Po prostu chcę cieszyć się zwykłymi codziennymi zdarzeniami, których nigdy nie poznałam, będąc z Karolem, gdyż nigdy nie żyliśmy jak zwykli ludzie. Niczego nie robiliśmy razem. Nigdy nie byliśmy na zakupach. Nie wy- chodziliśmy sami z dziećmi. Nie robiliśmy tysiąca rzeczy, które każda para na świecie robi w sposób naturalny razem jako rodzina. Teraz zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś będę miała do tego okazję i to mnie bardzo boli. Życie ucieka, a ja nie mam z kim go dzielić. Chciałabym spotkać mężczyznę, który pokochałby mnie taką, jaka jestem. Tymczasem każdy, na którego spojrzę, okazuje się być żonaty. Ich żony wściekają się, jeśli spróbuję z nimi choćby porozmawiać. Kobiety potrafią być takie okrutne. Czasem za- stanawiam się nawet, czy moim przeznaczeniem nie było zostać starą panną i wieść samotne życie. Zwykle po takiej smutnej przemowie Diana otrząsa się z ponure- go nastroju i przeprasza: - Wybaczcie, jestem żałosna. Muszę przestać rozczulać się nad sobą i znaleźć sobie kogoś, zanim będzie za późno. — Na jej twarzy pojawia się lekki uśmiech, gdy próbuje powstrzymać łzy. Dianie wydawało się, że każdy nowy bliski związek z mężczyzną był z góry skazany na niepowodzenie, nieszczęście, złą prasę i wreszcie wzajemne obwinianie się. Zaczęła podejrzewać, że nie jest zdolna do nawiązania stałej więzi z mężczyzną, gdyż boi się paparazzich i katastrofalnych skutków ujawnienia romansu, gdyby związek był naprawdę poważny. 238 Wielu znakomitych psychiatrów podawało w wątpliwość po- trzebę stosowania przez Dianę tak licznych terapii i zabiegów. Niektórzy uważali, że jej nadmierne dbanie o siebie odzwierciedla raczej niepokój graniczący z brakiem samokrytycyzmu, neurotyz- mem i narcyzmem, a nie rozpaczliwą potrzebę nawiązania poważ- nego, pełnego miłości związku. Doktor Raj Persaud, wykładowca psychiatrii w Londynie, obawia się, że ludzie o narcystycznych zaburzeniach osobowości - mogących być, jak sugerują niektórzy, częściowo problemem Diany - mylą uzyskanie perfekcyjnego wyglądu ze stworzeniem szczęśliwego związku. „Jest to przedłużenie młodzieńczych fan- tazji: «jeśli będę perfekcyjny, poślubię osobę z moich marzeń»". Często nie potrafią oni zrozumieć - nawet jeśli jakimś cudem im się to uda — zasad, na jakich opiera się związek dwojga ludzi. Osoba, której uwagę chcą przyciągnąć, wyczuwa ich zaabsor- bowanie sobą i obawia się, że w tym związku nie będzie dla niej miejsca. Gdy Diana zaczyna się martwić swoim skomplikowanym i niemal pozbawionym miłości życiem, popada w przygnębienie i wraca myślami do tych dni, kiedy w każdej chwili mogła podnieść słuchawkę telefonu i porozmawiać z jedynym mężczyzną, któremu mogła ufać - z ukochanym ojcem. Jeszcze dzisiaj, trzy lata po jego śmierci, wciąż żałuje, że nie ma go przy niej. Był on jedynym wyrozumiałym powiernikiem i przyjacielem. Czasem, będąc w refleksyjnym nastroju, mówi swoim przyja- ciołom: — W^ciąż mi go brak. Kiedy żył, zawsze wiedziałam, że gdzieś jest, gotów do pomocy. Wiedziałam, że o każdej porze mogę do niego zadzwonić i porozmawiać o wszystkich swoich zmart- wieniach. Zawsze udzielał mi rozsądnych rad. Dzięki niemu czułam, że jestem potrzebna i lubiana. Nikomu nie udało się zająć jego miejsca. Po śmierci ojca poczułam się jeszcze bardziej samotna niż za jego życia. Do tej pory, gdy ogarnia ją przygnębienie, Diana leje łzy z tęsknoty za ojcem, pragnąc, by znów z nią był i rozmawiał. 239 Przyznaje, że od chwili jego śmierci, czasem - szczególnie wtedy, gdy jest przygnębiona i nieszczęśliwa - przyłapuje siebie na rozmowie z nim, tak jakby był obok. Wie, że go nie ma i ani przez chwilę nie wierzy w życie pozagrobowe, a mimo to znajduje pocieszenie w nadziei, że jednak mógłby być. Wie, że gdyby ojciec żył, pewniej spoglądałaby w przyszłość; zawsze był jedyną osobą na świecie, której mogła bezgranicznie i we wszystkim ufać. ROZDZIAŁ XVIII Prywatny świat Diany Ludzie jednak potrzebowali Diany. Główni zarządcy stu dwudzies- tu instytucji dobroczynnych, których działalności patronowała, odczuli szczery zawód i żal, gdy jesienią 1995 roku ogłosiła, że w poszukiwaniu spokoju wycofuje się z życia publicznego. Wiedzie- li bowiem, że jej wizyty, nawet składane tylko raz lub dwa razy w roku, były najważniejszymi, gorąco oczekiwanymi i mającymi największą frekwencję wydarzeniami w życiu tych organizacji. Większość z nich zdążyła się także przekonać, że patronat Diany oznaczał wyższy stan konta w banku. Księżna zwołała naradę wojenną w pałacu Kensington. Wezwała na nią swojego prywatnego sekretarza Patricka Jephsona, byłego komandora porucznika Królewskiej Marynarki Wojennej, Annę Beckwith-Smith — zaufaną przyjaciółkę i główną damę dworu, swego nieoficjalnego rzecznika prasowego, Australijczyka Geoffa Crawforda, który mieszkał w pałacu Buckingham, oraz Edwarda Musto, swego koniuszego, kapitana Marynarki Królewskiej. Trzydziestodziewięcioletni Patrick Jephson, prawa ręka Diany, pełnił przez kilka lat funkcję jej koniuszego, zanim w 1990 roku awansował na prywatnego sekretarza. Obejmując to stanowisko, zastąpił wielką przyjaciółkę i powiernicę księżnej, Annę Beckwith- Smith, której roli nie sposób przecenić. Annę poznała Dianę jeszcze przed jej zaręczynami z księciem Karolem i od początku nawiązała 241 się między nimi nić porozumienia. Dojrzała i wrażliwa Annę, starsza o dziesięć lat od Diany, swym dyplomatycznym talentem i rozsąd- nymi radami dowiodła, że jest dla księżnej Walii idealną damą dworu. Annę była jedną z trzech, spośród liczącego czterdzieści jeden osób personelu, zatrudnionych przez Karola i Dianę tuż po ich ślubie w 1981 roku, które przeżyły dramatyczne wydarzenia pierwszych siedmiu lat królewskiego małżeństwa. Im dłużej pra- cowała z księżną, tym bardziej zażyła stawała się ich znajomość. W 1983 roku, gdy dobiegała końca jej pierwsza oficjalna podróż, Diana spontanicznie zarzuciła ramiona na szyję Annę, uścisnęła ją mocno i podarowała przepiękną broszkę. - Bez ciebie nie dałabym sobie rady - szepnęła. I nie były to puste słowa. Gdy księżnej udało się w końcu pozbyć Olivera Everetta, jej pierwszego prywatnego sekretarza, zaproponowała to stanowisko Annę, która zgodziła się i obie panie nawiązały bliskie stosunki; przetrwały one przez ponad dziesięć lat. W burzliwe dni swego małżeństwa Diana często wymykała się do mieszkania Annę w Knightsbridge i rozmawiała z nią całymi godzinami, wylewając wszystkie swoje żale. Zdarzało się, że nawet zostawała tam na noc, nie chcąc wracać do pałacu i Karola. Diana bezgranicznie wierzyła w przyjaźń, lojalność i zdrowy rozsądek Annę. Annę nie należy do kobiet, które wszystkim przytakują. Wiado- mo, że zawsze miała ogromny wpływ na Dianę i jeśli to konieczne, chętnie występuje w jej imieniu. Potrafi też przedstawić mocne i słuszne argumenty, gdy w czymś się z Dianą nie zgadza. Jeśli uważa, że księżna źle postępuje, nie boi się jej o tym powiedzieć. Czasem sprzeczają się i jeśli Diany nie da się nakłonić do zmiany decyzji, Annę mówi: — Cóż, jeśli tak uważasz, to w końcu twój wybór. Ale moim zadaniem jest cię ostrzec. Takie słowa zwykle powstrzymują Dianę i sprawiają, że za- stanawia się, czy sposób, w jaki zdecydowała się rozwiązać jakiś problem, rzeczywiście jest najlepszy. Często jednak jej odpowiedź brzmi: - Tak, tak. Ale tym razem wydaje mi się, że wiem lepiej. 242 Diana ceni sobie poglądy i rady przyjaciółki oraz jej prawość i talent dyplomatyczny. Od pierwszych nerwowych dni po ślubie Diany Annę musiała się wiele nauczyć. Musiała znaleźć sposób na poradzenie sobie z urzędnikami dworskimi z Pałacu Buckingham, którzy mieli skłonność do traktowania młodziutkiej Diany i jej dam dworu jak niedojrzałych i niedoświadczonych miodek i uważali, że trzeba je nauczyć poruszania się po meandrach życia na królewskim dworze. Na początku Annę wraz z innymi przyjaciółkami Diany, wybranymi przez nią na damy dworu, słuchała rad wyższych rangą pracowników Karola. Jednak później nauczyła się, jak skutecznie przedstawiać swoje racje w dyskusjach z ważniejszymi doradcami Pałacu Buckingam. Niektórzy z nich nie przestali uważać małego zespołu pracowników i przyjaciół Diany za amatorów, którzy porywają się na rozgrywki w pierwszej lidze, gdzie toleruje się tylko profesjonalistów. Od momentu separacji kilku dostojników dwors- kich próbowało patronować zespołowi pałacu Kensington, lecz Annę odważnie stanęła w obronie Diany i zyskała sobie sławę osoby, która potrafiła ustawić ,,snobów z Pałacu" - jak ich nazywała — na właściwym miejcu. Przez kilka pierwszych lat małżeństwa Diana była pod opieką najbardziej doświadczonych osób spośród pałacowego personelu. Nie jest prawdą, jak utrzymuje, że niczego jej nie wyjaśniano, nie udzielano rad i pomocy, gdy rozpoczynała życie w nowej dla siebie roli księżnej Walii. Książę Karol poprosił jednego ze swych sekretarzy, Michaela Colbrone'a, z którym zaprzyjaźnił się podczas służby w Marynarce Wojennej, by w ciągu tych pierwszych lat wprowadził Dianę we wszystkie tajniki życia księżnej. Colbrone, wówczas czterdziestoletni, zgodził się i przez pierwsze trzy lata Diana korzystała z jego doświadczenia, zwłaszcza że, jako prywatny sekretarz Karola od 1975 roku, znał on doskonale wszelkie obowiązujące zasady i reguły. Książę Karol zapewnił młodziutkiej Dianie pomoc jeszcze jednej doświadczonej siły fachowej. Oliver Everett, przyjaciel Karola z boisk polo i zarazem jeden z jego sekretarzy, opuścił służbę na 243 dworze królewskim, by rozpocząć karierę dyplomatyczną w mini sterstwie spraw zagranicznych. Pracował w Madrycie i miał przed sobą szerokie perspektywy na przyszłość, gdy Karol poprosił go, by powrócił i został prywatnym sekretarzem Diany. Zgodził się, lecz ich współpraca nie trwała długo. Pierwszą damą dworu królowej jest ogromnie doświadczona i urocza Lady Susan Hussey. Ta inteligentna kobieta pracowała dla dworu, w bezpośredniej bliskości królowej, od dwudziestu lat. Po książęcym ślubie niemal codziennie dzwoniła, by zapytać Dianę lub Annę, czy może w czymś pomóc. Robiła wszystko, co możliwe, by służyć radą i pomocą niedoświadczonej Dianie, która później wszystkiemu zaprzeczyła. Zarówno Everett, jak i Colbrone pomagali również Annę Beckwith-Smith, która stała się najlojalniejszą i najdłużej służącą doradczynią Diany. Niektórzy zastanawiali się, czy Annę celowo poświęciła własne szansę na małżeństwo i macierzyństwo, by zostać przy boku księżnej. Jak na ironię, ich przyjaźń omal się nie rozpadła, gdy Diana zwolniła Everetta po osiemnastu miesiącach pracy. Chociaż począt- kowo uważała, że jest jej najlepszym przyjacielem i wspaniale wykonuje swą pracę, później jednak stała się podejrzliwa twierdząc, że utrzymuje on zbyt bliskie kontakty z Karolem. Annę próbowała namówić Dianę, by zatrzymała Everetta, lecz bez skutku. Dwa dni przed świętami Bożego Narodzenia Everett został zmuszony do rezygnacji, a Annę zajęła jego miejsce. Przez dziesięć lat, nie szczędząc sił, pracowała jako prywatna sekretarka, powiernica i przyjaciółka; osoba, która chyba bardziej niż kto inny pomogła Dianie pokonać anoreksję i bulimię. Przynosi- ła ukojenie, gdy księżna wpadała w histerię lub niepokoiła się. Diana zaczęła jednak coraz częściej polegać na własnych sądach, a Annę odczuła, że nie jest już tak jak kiedyś. Pozostała pierwszą damą dworu, choć nie było to oficjalne stanowisko, i znalazła sobie pracę w sławnym Muzeum Victorii i Alberta odległym o około pół mili od pałacu Kensington. 244 Zwołanie narady wojennej miało ustalić, czy Diana powinna, po cichu, bez zbędnego rozgłosu, na nowo podjąć swą działalność dobroczynną. W rzeczywistości nigdy jej nie zakończyła, ale w oczach opinii publicznej wyglądało, że schowała się za murami pałacu Kensington. Jej nieobecność na pewno została zauważona. Jephson był zdania, że lepiej będzie, jeśli Diana poprosi Pałac Buckingham o wydanie oświadczenia w tej sprawie, lecz ona nie miała na to najmniejszej ochoty. Uważała, że dostojnicy dworu nie będą chcieli się zgodzić na jej powrót do życia publicznego. Nie podzieliła się swymi przemyśleniami z zebranymi. Wiedzia- ła, że Karol będzie zaniepokojony, Filip zły, a królowa, nie mówiąc niczego, będzie jednak wściekła. Dwór przecież zachęcał ją, by zajęła się sobą i synami. Pośrednio sugerowano Dianie, że mogłaby zaopiekować się pięknym domem nie opodal Windsoru, niedaleko Eton, gdzie przez najbliższe siedem lat będą studiowali jej synowie. Diana odrzuciła tę propozycję, gdyż nie chciała zostać usunięta w cień. Wiedziała, że jej decyzja przekazana przez dworskich dostojników dotarła do rodziny królewskiej, która na pewno będzie zawiedziona, iż jeszcze jedna próba usunięcia synowej ze sceny wydarzeń spaliła na panewce. Na tę myśl uśmiechnęła się złośliwie. Patrick Jephson przywitał decyzję Diany o większym zaan- gażowaniu się w działalność charytatywną z pewną ulgą. Zauważył bowiem, że księżna staje się wtedy spokojniejsza i mniej myśli o własnych problemach. Zdawał sobie jednak sprawę, jaką konster- nację wywoła w Pałacu jej decyzja. Naradzał się więc z Dianą, jak rozegrać tę sprawę w najbardziej dyplomatyczny sposób. — To moje życie - odpowiedziała Jephsonowi. - Wiesz prze- cież, że instytucje charytatywne chcą, bym wróciła. Telefony się urywają. W skrytości ducha Diana marzyła również, by znowu rzucić się w wir życia towarzyskiego. Spotykanie różnych ludzi, którym rozpromieniają się twarze na jej widok, dawało poczucie, że jest potrzebna i kochana. A to poczucie zostało stłumione w trudnych 245 chwilach jej małżeństwa. Teraz nade wszystko potrzebowała tego komfortu. Był jednak jeszcze jeden osobisty powód, dla którego Diana chciała na nowo podjąć pracę. W maju 1994 roku książę Karol pozwolił, by do prasy dotarła informacja o jej rocznych wydatkach na „ciuszki". Po separacji Diana wydawała pieniądze z prędkością 5000 dolarów tygodniowo, co w ciągu roku dało łącznie ćwierć miliona dolarów! Kwota ta obejmowała koszty jej strojów, zwykłych ubrań dla chłopców, koszty zainteresowania się alternatywnymi metodami terapii i zabiegów, kosmetyki, rachunki od fryzjera i kilka prezen- tów. Karol zwrócił Dianie uwagę, że jej wydatki są zbyt duże. Sama księżna była zaszokowana ich wysokością, gdyż była przekonana, że ograniczyła je od momentu rezygnacji z udziału w dworskich ceremoniach. Oczywiście prasa wykorzystała okazję i gazety zapeł- niły się zdjęciami Diany ubranej w różne ekskluzywne kreacje pochodzące z najsłynniejszych kolekcji mody. Gazety określały jej styl życia jako ,,wydać jak najwięcej". Rozpisywano się o szczegó- łach nowych terapii Diany, o jej ubiorach, klubach i restauracjach, w których bywała i o stylu życia, który uważano za „skandaliczny". Podkreślano, że ćwierć miliona dolarów to tylko codzienne wy- datki, a koszty służby, samochodów i podróży wakacyjnych to jeszcze inna sprawa. Karol pozwolił, by ta informacja przeciekła do prasy, ponieważ był „wściekły", że Diana wydaje na siebie tak duże sumy bez istotnej potrzeby. Gdy go poinformowano o rocznym bilansie żony, wpadł w szał. Krzyczał, klął i w złości kopał meble. Diana również była wściekła, gdy zobaczyła w prasie szczegóły na temat swego stylu życia, które dostały się do gazet za sprawą jej własnego męża. - To gówniarz! — krzyczała. - Jak on mógł dopuścić, żeby moje brudne majtki były prane publicznie! Oczywiście zdawała sobie sprawę, że część tych ogromnych sum nie miała nic wspólnego z pragnieniem wydawania pieniędzy, lecz była naturalną reakcją na jej samotność i poplątane życie, a wszystko 246 to spadło na nią za sprawą okropnego zachowania Karola i po- stawionego przezeń żądania separacji. Zawsze wiedziała, że Karol nie za bardzo potrafił zrozumieć kobiety. Potrząsając z niedowierzaniem głową, Diana spytała Fergie: — Czy on nie rozumie, że każda samotna kobieta, której małżeństwo się nie udało i nie ma nikogo, kogo mogłaby kochać, będzie się zachowywać w podobny sposób, by znaleźć trochę szczęścia? Diana miała również popleczników. Panie, „które chodzą na obiady" - to delikatne określenie żon najbogatszych i najsławniej- szych osób w Wielkiej Brytanii - uważały, że ćwierć miliona dolarów rocznie to może trochę powyżej przeciętnej, ale oczywiście nie kwalifikuje do superligi nałogowych wydawaczy pieniędzy. Żadna z tych pań nie uznała sumy za skandaliczną, bo przecież księżna Walii musiała utrzymać pewien standard. Diana stwierdziła, że nagłośnienie tej sprawy na pewno nie przysporzy jej popularności. Wiedziała, że zwykłe angielskie gos- podynie, kasjerki, robotnice w fabrykach i urzędniczki biurowe, które stanowią najszerszą rzeszę jej wielbicielek, nie wydają na ubrania nawet 2500 dolarów rocznie, a co dopiero mówić o sumie ćwierć miliona. Ostatnią rzeczą, której chciała Diana, było roz- powiadanie, że bierze brania od księcia Karola tyle pieniędzy, ile tylko się da, nie ofiarowując niczego w zamian, choćby pracy charytatywnej. Nawet prostolinijny „Financial Times" uznał za konieczne zamieścić komentarz: „Dochodzą słuchy, że księżna jest zakłopota- na i skruszona. Musi także przyzwyczaić się do ograniczania wydatków. Być może, z uwagi na polityczno-gospodarczy klimat, okazała się rozsądna, a nawet dzielna, optując za dyskrecją. Ale jeżeli jakąkolwiek kobietę zachęcano tak mocno do wydawania pieniędzy, to na pewno była nią Diana. Weszła do rodziny, która z braku dobrego smaku uczyniła sztukę". W'" trzy dni po opublikowaniu w mediach historii o szalonych wydatkach Diany, niczym na zamówienie, na pierwszej stronie „Daiły Maił" ukazał się niesamowity artykuł napisany przez 247 Richarda Kaya, najbardziej zaufanego dziennikarza Diany. Diana ratuje tonącego głosił wielkimi literami tytuł. Artykuł opisywał, jak to księżna przyczyniła się do uratowania życia tonącemu w dramatycz- nej akcji ratunkowej w londyńskim Regent's Park. Podobno podbiegła do wody i pomagała wyciągnąć na brzeg nieprzytomnego włóczęgę, któremu zastosowano sztuczne oddychanie metodą usta—usta. Kay donosił, że Diana „modliła się o ocalenie tego człowieka", którym okazał się czterdziestodwuletni Martin 0'Donaghue. Póź- niej dwa razy odwiedziła go w szpitalu, gdzie ,,walczył o życie". Uratowanie życia temu człowiekowi bardzo ,,głęboko wpłynęło na Dianę", a jego dobro „jest jej największą jej troską". Ta heroiczna historia poruszyła ludzi. Zapadał właśnie zmierzch, gdy księżna po joggingu jechała samochodem przez park. Nagle podbiegła do niej grupka turystów krzyczących, że widzieli męż- czyznę wpadającego do jeziora. Diana poprosiła kierowcę, by z telefonu komórkowego zadzwonił po pogotowie, a sama pobiegła na miejsce wypadku. Tam, razem z grupą ludzi, stanęła przy barierce na brzegu jeziora. Wtedy do akcji wkroczył student z Finlandii; przeskoczył przez barierkę i rzucił się do wody na ratunek tonącemu. Po wyciągnięciu nieszczęśnika ów student wydziału muzycznego, dwudziestodziewięcioletni Kari Kotiia, sprawdził, czy ofiara ma drożne usta i rozpoczął oddychanie usta-usta na przemian z masażem serca. Policja potwierdziła później, że to właśnie Kotiia uratował tonącego. Okazało się więc, że Diana wcale nie była bohaterką tego wydarzenia. Po prostu dołączyła do grupy ludzi przyglądających się zza barierki, jak mężczyzna walczy o życie w lodowatej wodzie jeziora. Kotiia stwierdził później: - Zdziwiło mnie, że nikt nie próbuje ratować tego człowieka. Ludzie gromadzili się wokół i przyglądali, ale niczego nie robili. Podałem swój plecak i portfel jakiejś kobiecie, która wyglądała na uczciwą. Dopiero później skojarzyłem, że to księżna Walii. Konserwatywny „Daiły Telegraph" w artykule wstępnym napi- 248 sał: ,,Pierwsze wrażenie, że bohaterska kobieta wyskoczyła z samochodu i rzuciła się w lodowate wody jeziora, musi zostać nieco złagodzone w wyniku dalszych ustaleń. Główną rolą księżnej było trzymanie portfela fińskiego studenta, który wyciągał z wody tonącego włóczęgę. Historia ta może jednak powiększyć stale rosnącą listę dobrych uczynków księżnej. Wiele z nich to zatrzymanie samochodu, by pocieszyć ofiary wypadków, stłu- czek czy innych nieszczęść związanych z ruchem drogowym... Dobre uczynki mogą pomóc reputacji księżnej... Jednak najcenniej- sze są te akty miłosierdzia, które podejmuje się bez niczyjej wiedzy". Żadna gazeta nie wspomniała, że rewelacje te ukazały się w parę dni po ujawnieniu rozrzutności księżnej. Gazety nie wiedziały też o drugiej wizycie Diany w szpitalu, gdzie leżał Martin 0'Donaghue, któremu zostawiła wtedy w prezencie marny pięciofuntowy bank- not (7 i pół dolara). Diana bardzo cieszyła się, że wraca do pracy. Poczuła nowy smak życia i postanowiła poświęcić jak najwięcej czasu organizacjom charytatywnym, które najbardziej jej odpowiadały. Zdecydowała również, że rzadziej będzie pokazywać się na imprezach przyciągają- cych dziennikarzy, kiedy to podczas eleganckich premier filmowych pokazuje się ją gawędzącą z inwalidami. Wyglądało na to, że wzięła sobie do serca uwagi czołowego felietonisty „Daiły Telegraph". Zawsze lubiła ciche, prywatne odwiedziny instytucji dobroczyn- nych, bo czuła się wtedy bliżej tych, którym chciała nieść pomoc i pocieszenie. Postanowiła więc zająć się spokojną, mniej wy- eksponowaną pracą charytatywną, która miała stanowić najistot- niejszą część jej życia. Teraz księżna Walii zwykle wstaje przed siódmą rano i przy dźwiękach muzyki pop bierze prysznic. Kiedy idzie na pływalnię lub do sali gimnastycznej, kończy zajęcia już o ósmej i jedzie na umówione spotkania. Zdarza się, że czasem pływa lub ćwiczy przez półtorej godziny, a przed powrotem do domu i rozpoczęciem pracy bierze jeszcze jeden prysznic, wypija sok pomarańczowy i zjada rogalika. 249 O dziesiątej ma zwykle umówione pierwsze spotkanie z Patri- ckiem Jephsonem. Razem przeglądają korespondencję i planują kalendarz spotkań na najbliższe siedem dni. Sprawdzają wszystkie drobiazgi, potwierdzają daty i godziny spotkań oraz omawiają stroje Diany. Księżna zaczęła przykładać większą wagę do kore- spondencji i czuwa, by ludzie, którzy do niej napisali, na pewno dostali odpowiedź. Nienawidzi jednak oficjalnych listów wysyła- nych do wszystkich, którzy zadali sobie trud, by do niej napisać. Zawsze stara się, by odpowiedzi miały osobisty charakter, były pozbawione oficjalnego tonu i brzmiały przyjaźnie. Zdaje sobie sprawę, że korespondencja listowna jest wspaniałą okazją do kontaktowania się z opinią publiczną, ludźmi, którzy ją podziwiają i popierają. Zatrudnia niewielki personel biurowy składający się z trzech pań, zajmujących się korespondencją, rejestrowaniem listów i pisaniem odpowiedzi na komputerze. Diana dokonała jeszcze jednego wyłomu w królewskiej tradycji - odprawiła swego koniuszego i stała się bardziej niezależna niż inni członkowie rodziny królewskiej. Im przy wszystkich oficjal- nych wystąpieniach towarzyszy bowiem koniuszy. Stało się to w czerwcu 1994 roku. Diana zdecydowała, że nie potrzebuje nikogo do podtrzymywania parasola, parkowania samochodu i czekania na skinienie. Uznała instytucję koniuszego za niemodną i przestarzałą. Czasami któraś z dam dworu towarzyszy księżnej w porannych spotkaniach. Często bierze w nich udział garderobiana, która musi wiedzieć o każdej minucie programu Diany, by ubrania były wyprasowane i gotowe do włożenia w odpowiedniej chwili. Po spotkaniach Diana zwykle długo rozmawia z garderobianą, dys- kutując o stroju na kolejną wizytę. Wie, że ludzie chcą, by wyglądała nie tylko ładnie, ale nawet oszałamiająco, i stara się spełnić ich oczekiwania. Planuje dobór swych strojów z drobiazgową dokładnością i dbałością o szczegóły. Zdarza się, że dyskusje z personelem na temat doboru dodatków trwają i dwadzieścia minut. Bywają dni, że Diana przebiera się pół 250 tuzina razy i to jest jedyny powód, dla którego tak lubi w wolnym czasie nosić kolarzówki i bawełniane podkoszulki lub dżinsy i koszulę. Kiedy zapytać ją o stroje, zwykle odpowiada: - Uwielbiam nosić luźne rzeczy. Jest to dla mnie olbrzymia przyjemność po tych wszystkich oficjalnych spotkaniach, kiedy muszę być odpowiednio ubrana. Po ustaleniu programu zajęć Diana zwykle przewodniczy spot- kaniom odbywającym się w pałacu Kensington, gdzie z organizato- rami akcji charytatywnych omawia plany na przyszłość. Trwają one zwykle dwie godziny lub dłużej, gdyż Diana zaczęła się bardziej angażować we wspieraną przez siebie działalność. W czasie rozmów zwraca uwagę na dwie ważne sprawy. Po pierwsze, prosi or- ganizatorów akcji dobroczynnych, by się zastanowili, w jaki szczególny sposób ona osobiście może pomóc. Uznaje to za swoje podstawowe zadanie. Nie lubi być jedynie figurantką i mówi to otwarcie. Prosi działaczy tych organizacji, by w czasie zwiedzania ich biur mogła spotkać także ludzi, do których działalność jest skierowana, a nie jedynie pracowników. Chce utrzymać więź z tymi, dla których pomoc ta jest przeznaczona. Podczas wakacji, kiedy synowie są razem z nią w pałacu Kensington, Diana odwołuje wszelkie spotkania, pracę dobroczyn- ną oraz inne zajęcia i koncentruje się na życiu rodzinnym. Wynajduje atrakcje dla dzieci, dba, by zapraszali przyjaciół do zabawy i na przyjęcia, a czasami organizuje wycieczki dla chłopców i dwójki lub trójki ich przyjaciół. Zazwyczaj Diana zaprasza rodziców przyjaciół swych synów do pałacu na pogawędkę i kawę, czasem na obiad lub wieczornego drinka. Chce utrzymywać kontakt ze szkolnymi przyjaciółmi dzieci i ich rodzicami. Opowiada im o swych troskach dotyczących Willsa i 1-larry'ego. - To jest ich dom - mówi. - Chcę, by wiedzieli, że mogą tu zapraszać, kogo zapragną. Staram się uniknąć takiej sytuacji, w której chłopcy mogliby pomyśleć, iż żyją w jakimś odizolowanym 251 od świata miejscu, nie mającym nic wspólnego 2 realnym życiem. To jest przede wszystkim ich dom. Gdy chłopcy są w internacie, Diana stara się umawiać na obiady z przyjaciółmi. Zdarza się, że to mężczyźni, jednak najczęściej zaprasza kobiety. Wybiera zwykle jeden ze swych ulubionych lokalików: albo Launceston Place, zaciszną, małą restauracyjkę na tyłach Kensington High Street, albo „Bibendum" w Fulham, nieco głośniejszą, albo słynną restaurację „San Lorenzo" w Beauchamp Place. Od czasu separacji Diana próbowała też wydawać przyjęcia w pałacu Kensington. W niektóre sobotnie wieczory urządzała nieoficjalne kolacje. Zauważyła, że liczba zaproszeń na weekendowe przyjęcia w wiejskich rezydencjach lub na wystawne kolacje czy potańcówki w Londynie znacznie zmalała w porównaniu do czasów, gdy razem z Karolem byli zasypywani propozycjami spędzenia wspólnego weekendu, a gospodarze prześcigali się w staraniach, by para książęca zechciała zostać ich gośćmi. Książę Walii i jego małżonka są, oczywiście, ciągle szczytem atrakcji dla brytyjskich wyższych sfer. Gospodarze dobrze też wiedzą, że królowa i książę Filip wolą jadać w zaciszu swego domu w towarzystwie jednego lub dwóch starych przyjaciół i nie życzą sobie zaproszeń na kolacje. Diana rozumie te nowe porządki. Od późnych lat osiem- dziesiątych, od kiedy Karol i Camilla zostali zaakceptowani przez towarzystwo z Wiltshire i innych, to właśnie oni bywają zapraszani razem. Dla gospodarzy takich przyjęć Diana jest ostatnią osobą, którą by chcieli na nich widzieć. Jest w pełni zrozumiałe, że znajomi Camilli robią wszystko, żeby sprzyjać związkowi swojej przyjaciółki z księciem Walii, następcą tronu. Dianie nigdy nie udało się stworzyć własnego kręgu towarzyskiego. Zanim poznała i poślubiła Karola, była na to zbyt młoda, a jego przyjaciele stali się oczywiście także jej przyjaciółmi. Kiedy książę opuścił ją i przeniósł się do Highgrove, prawie wszyscy pozostali z nim w bliskich stosunkach. Diana dostrzega swoją samotność i uważa, że przyjaciele odsunęli 252 się od niej z powodu separacji. Dla nich nie było ważne, że Karol ją oszukał i powrócił do dawnej kochanki; wiedzieli, że pewnego dnia zostanie królem, a Diana raczej królową nie będzie. Woleli pozostać tam, gdzie, jak przypuszczali, jest władza. To, że została porzucona, bolało ją i zwiększało ciężar samotno- ści. Zaczęła pogardzać kobietami, które szukały jej przyjaźni, a później, kiedy jej małżeństwo się rozpadło, dyskretnie odeszły. Czasami płakała z powodu ich dwulicowości, a czasami dodawało jej to sił, by toczyć wojnę z mężem i resztą królewskiej rodziny, która chciała się jej wyrzec. Stając przed koniecznością stworzenia nowego kręgu przyjaciół, Diana zaczęła wydawać sobotnie przyjęcia i zapraszała ludzi do pałacu Kensington na niemal nieoficjalne kolacje, muzykę, drinki i pogawędki. Zazwyczaj sama pełniła rolę gospodyni, nie mając mężczyzny, który mógłby jej pomagać. Zapraszała tych dawnych przyjaciół, którzy nie wyjechali na weekend oraz panie, którym bardzo się podobały ,,panieńskie" wieczory bez mężów i narzeczo- nych. Czasami są to czysto damskie przyjęcia, o których rówieśni- czki Diany mówiły, że bardzo lubią te wieczory bez mężczyzn. Pewna trzydziestosześcioletnia mężatka z wyższych sfer powie- działa: - W ciągu ostatniego półrocza byłam na czterech sobotnich kolacjach u Diany. Te spotkania są cudowne i odprężające. Było tylko osiem pań i wszystkie mogłyśmy wspaniale pożartować. Myślę, że dziewczynom bardzo się podobały te wieczory, a szczegól- nie to, że były w tak pięknym miejscu. A poza tym Diana jest fantastyczną i miłą gospodynią. Jednak większość innych wieczorów w tygodniu jest dla księżnej Walii raczej smutna. Kiedy chłopcy są w internacie, a pozostają tam przez trzydzieści pięć tygodni w roku, Diana zwykle spędza samotnie całe wieczory w domu. Czasem przyjmuje jakiegoś gościa, innym razem któregoś z kochanków, a niekiedy zaprasza jedną z przyjaciółek na przekąskę i ploteczki. W takich chwilach lokaj i pokojówka są w pogotowiu przez cały wieczór. Zwykle jednak wysyła ich do domu o 19.50 i zostaje sama w olbrzymich 253 apartamentach Kensington. Jej życie stało się samotne, z czym córa/. trudniej sobie radzi. Kiedy bardzo się nudziła wieczorami, próbo- wała rozmawiać przez telefon, ale stwierdziła, że większość pań, do których dzwoniła, nie ma czasu albo ochoty na pogawędki, gdyż spędzają czas ze swoimi mężczyznami, przyjmują gości lub po prostu jedzą spokojną kolację w domu. Gdy nie uda się znaleźć przyjaciół, Dianie pozostaje włączenie telewizora. Czasami ogląda najnowsze kasety wideo, gdyż od kiedy zaczęła mieszkać sama, stała się prawdziwą wielbicielką filmu. Jeśli znudzi ją ,,szklane pudło", przegląda magazyny i słucha muzyki - przebojów z lat siedem- dziesiątych, które polubiła będąc jeszcze nastolatką. Nawet dziś Diana nie stała się molem książkowym i woli raczej krótkie i treściwe artykuły zamieszczane w magazynach. Jednak w ciągu ostatnich dwóch lat, kierowana przez swą przyjaciółkę i psychoterapeutkę, czytuje coraz więcej poważnej literatury, w dużej części poświęconej sprawom kobiet i feminizmu. Czasem zagląda też do książek specjalistycznych o homeopatii, zdrowej żywności lub innych zagadnieniach terapeutycznych. Powieści, które kiedyś lubiła, nie interesują jej już tak bardzo. Często o godzinie dziewiątej wieczorem bierze gorącą kąpiel z olejkami zapachowymi, a później przez godzinę przegląda w łóżku czasopisma lub otulona poduszkami ogląda telewizję do zaśnięcia. Najczęściej budzi się około pierwszej w nocy, wyłącza telewizor, odnosi na miejsce pisma i znowu zasypia. Czasem ucieka się do pomocy pigułek nasennych, gdyż ma bardzo lekki sen, ale następnego ranka jest ospała, a tego uczucia nie znosi. Chociaż lubi się wyspać, to woli wstawać z pierwszymi promieniami słońca i pełna chęci do życia, niż budzić się z trudem i mieć zmarnowany cały ranek. Zajęciem, które Diana wciąż uwielbia, są zakupy. Przez większą część roku zawsze znajduje na nie czas co najmniej dwa razy w tygodniu. Wiele czasu spędza na pogawędkach z przedstawiciela- mi największych domów mody, rozmawiając z nimi o nowych wzorach na następny sezon i zastanawiając się, czy będą jej pasować. 254 Diana nadal lubi myszkować po sklepach incognito, najlepiej szukając jakiegoś oryginalnego cacka lub drobiazgu, który połączo- ny z jedną z jej kreacji mógłby przyciągnąć uwagę mass mediów, opinii publicznej i wszystkich, którzy interesują się modą. Księżna przyznaje, że sprawia jej przyjemność kupowanie ubrań, ale taką samą przyjemność sprawia jej robienie zakupów dla synów, kiedy wracają do domu z internatu. Od kiedy chłopcy zaczęli raczkować, Diana sprzeciwiła się rodzinnej tradycji panującej w domu królewskim, aby donaszać ubrania po innych dzieciach. Karol, Andrzej i Edward byli ubierani w rzeczy noszone już przedtem przez innych członków rodziny. Oszczędność królowej Marii oraz szkockiej Królowej Matki, wciąż dobrze czującej się w wieku 95 lat, wspierała ten zwyczaj, ale Diana pilnowała, aby Harry, o dwa lata młodszy od Williama, nigdy nie nosił ubrań po bracie. Nawet w zupełnie błahych sprawach księżna chce podkreślić swój dystans do rodziny królewskiej. Wie, że dla dobra dzieci musi utrzymać poprawne stosunki z Karolem, choć jest to dla niej bardzo trudne, gdyż otwarcie nim gardzi. Lecz Diana ma plany na przyszłość związane nie tylko z życiem swoim i chłopców - ma także plany dla księcia Karola. ROZDZIAŁ XIX Ky^ykowna rozrywka Diany We wtorek, c2ternastego listopada 1995 roku, około dziewiątej rano, w dniu czterdziestych siódmych urodzin księcia Karola, Diana podniosła słuchawkę telefonu w swoim pałacowym apartamencie i poprosiła o połączenie z Sir Robertem Fellowesem, osobistym sekretarzem królowej, najważniejszą osobą wśród doradców w Pa- łacu. — Dzień dobry, Robercie. Tu Diana — powitała go. - Chcę ci o czymś powiedzieć. — Słucham, o co chodzi? — uprzejmie zapytał Sir Robert. Po kilku sekundach wahania Diana zaczerpnęła głęboki oddech i oznajmiła: — Udzieliłam wywiadu Panoramie (jest to poważny program publicystyczny BBC poświęcony bieżącym wydarzeniom — przyp. tłum.). Dzwonię, żeby poinformować cię, że nadadzą go w następny poniedziałek, dwunastego listopada. Na moment zapadła cisza. — Co zrobiłaś? — zapytał Sir Robert z niedowierzaniem i zdziwie- niem w głosie. — Udzieliłaś wywiadu Panoramie? Na jaki temat? — O sobie - odparła Diana. - Jest to godzinna rozmowa o mnie i o moim małżeństwie. Tylko o mnie. Mówię o wszystkim. — Czy Jej Wysokość wie o tym? — zapytał. — Nie, nie wie - odrzekła Diana. - Ani Karol. 256 Diana bierne ud^tal iv uroczystościach kościelnych, lato 1994. Ma na sobie wytworną i jednocześnie prostą suknia oraz. kapelusz z. czarnym wykończeniem. ( lL\'/)ress ^ewspapers). Razem ^ wioską fwia^dą operową, l^uciano Pararottim, uroczystości dobroczynne, Modena, wrzesień łysf. Diana ma na sobie przykuwającą wzrok suknia Versace. (Express Newspapers). Zd/ecie wyklinane przez, czterech wścibskich przechodniów. Diana w okularach przeciwsłonecznych, zdenerwowana, i zapłakana wsiada do swojego samochodu po wizycie w domu swojej psycboterapeutki - Susie Orbach. (Londyn. News Serrice). Major James Ilewift sfotografowany w pokoiku dla s/u^ly. Na tym^e ló^ku •^wykl uprawiać seks ^ Dianą. (Express Newspapers). Z lewe/: 0/irer Hoare, dżentelmen, d^ifkt któremu Diana po^nala Karola, którego potem poslubila. Później Diana pokocha się n' islamskim handlarzu dziełami sztuki i be^d^ie molestowali] jego ora^ jego ma^onke nieprzyjemnymi telefonami. ( iLxpress I\en'spapers). Z prawej: Diana i Will Carling, kapitan angielskiej drużyny rugbf, 1994. (Londyn. Neivs Serrice). Zdjęcia Diany wykonane podczas wywiadu dla BBC, listopad 19');. Wielu chwaliło wywiad. Wielu kryty kowala go. Diana byla pr^era^pna wiosną odmianą. (Londyn. News Serrice). S^c^eślwa, smiująca si'{ Diana spaceruje dworskim krokiem po lotnisku. Koniec urlopu na wyspie St. Karthelemy we francuskich ^achodnich Indiach, lyyi. (Express Newspapers). — A ktoś z twoich pracowników, Jephson (sekretarz osobisty) lub Crawford (prywatny doradca)? — Nie. Niczego nie wiedzą. Jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię. — Czy będziesz w domu? - zapytał. - Natychmiast muszę o tym powiadomić Jej Wysokość. Być może później będę musiał się z tobą skontaktować. — Niestety wychodzę i wrócę późno — odpowiedziała. - Jadę z oficjalną wizytą do Broadmoor*. Treść rozmowy Sir Roberta Fellowesa z królową nie jest znana. Nieco później pewne źródła z Pałacu doniosły, że wiadomość wstrząsnęła Elżbietą. Po rozmowie z Sir Robertem i innymi ważniejszymi doradcami była rozwścieczona, że Diana okazała się aż tak zuchwała i bezczelna, żeby udzielić wywiadu bez jej zgody. Za jej życia jeszcze nikt z rodziny królewskiej nie odważył się na coś takiego. Wszyscy, bez żadnych wyjątków, zawsze, poprzez swoich osobistych sekretarzy, uzgadniali treść wywiadów udzielanych telewizji i radiu z wyższymi urzędnikami Pałacu Buckingham, którzy udzielali na nie zgody po konsultacji z królową. Elżbieta natychmiast zadzwoniła do Karola, przebywającego z oficjalną, pięciodniową wizytą w Niemczech, i zapytała go, czy wie cokolwiek na temat tego wywiadu. Książę nic nie wiedział. Elżbieta była zła nie tylko dlatego, że Diana udzieliła wywiadu po kryjomu, ale także dlatego, że BBC zgodziła się na żądanie Diany, aby utrzymać całą sprawę w tajemnicy, dopóki sama nie poinfor- muje królowej. Przecież prezesem BBC był Sir Marmaduke Hussey, którego żona Susan od ponad dwunastu lat pełniła rolę pierwszej damy dworu, przyjaciółki i doradczyni królowej. Wszyscy zauważyli, że na powiadomienie królowej i oficjalną zapowiedź programu przez BBC Diana wybrała dzień urodzin Karola. Zarówno jego pracownicy przebywający z nim w oficjalnej podróży, jak i pozostali w pałacu St. James byli zdruzgotani. Ściśle strzeżone więzienie dla przestępców z zaburzeniami psychicznymi. 257 Określenia „ta mała dziwka" i ,,ta żmija" były najmniej obraźliwymi komentarzami na temat mistrzowskiego planu Diany. Jednak Karol i jego personel nie powinni się skarżyć, gdyż on sam w czerwcu 1994 roku udzielił dwugodzinnego wywiadu telewizyjnego, w którym przyznał się do cudzołóstwa ze swoją długoletnią kochanką Camillą Parker Bowles. Został za to ostro skrytykowany przez królową, księcia Filipa i swoją siostrę, księż- niczkę Annę. Jednak przed wyrażeniem zgody na wystąpienie w telewizji omówił całą sprawę z matką. Rodzina uznała, że postępuje źle i powiedziała mu o tym. Szczególnie nie podobało się, że Karol chce odsłonić przed kamerami swoje prywatne życie. On zdecydował się jednak na wywiad. Potem wszyscy mówili, że zrobił głupstwo, przyznając się do zdrady. Diana wybrała jedyne możliwe dla siebie posunięcie. Musiała przyjąć taktykę trzymania wszystkiego w tajemnicy, gdyż tylko to dawało jej gwarancję, że wywiad zostanie nadany. Wiedziała, że gdyby sprawa wyszła na jaw wcześniej, to dom królewski i królowa osobiście oraz biuro Karola poruszyliby niebo i ziemię, aby nie dopuścić do emisji tego wywiadu. — Musiałam zrobić to po kryjomu — wyznała Diana. — W przeciw- nym wypadku zablokowaliby całą sprawę. W takiej sytuacji Sir Robert Fellowes odbył prywatną rozmowę z dyrektorem generalnym BBC, Sir Johnem Birtem, i zapytał go, czy propozycja przeprowadzenia tego wywiadu wyszła od księżnej Walii. Gdyby tak było, to dyrektor generalny powinien powiado- mić Pałac o umowie Diany z edytorami Panorama, a wtedy Pałac oznajmiłby, że taki wywiad ,,w tej chwili" nie jest rzeczą właściwą, a BBC, działające na podstawie edyktu królewskiego, byłoby zobowiązane do rezygnacji z emisji. W głębi serca Diana była przekonana, że Pałac zrobił wszystko, co w jego mocy, by po ogłoszeniu oficjalnej separacji utrzymywać ją w cieniu, aby cała uwaga skupiła się na obowiązkowym, od- powiedzialnym i ciężko pracującym księciu Karolu. Decyzja Diany o wycofaniu się z życia publicznego bardzo ucieszyła dostojników 258 dworskich, natomiast zamiar powrotu postrzegano jako katastrofę, gdyż media ponownie skupiłyby uwagę prawie wyłącznie na niej. Zdjęcia księżnej znów znalazłyby się na tytułowych stronach gazet, a operatorzy kamer telewizyjnych wykorzystywaliby każdą nada- rzającą się okazję. Karol zaś po raz kolejny zostałby skazany na pozorne zapomnienie. Diana bardzo dobrze znała jedną z osób, które określała mianem „wrogów". Był to komandor Marynarki Królewskiej, czterdziesto- trzyletni Richard Aylard, były koniuszy księżnej w latach 1985-1988. Przez trzy lata towarzyszył jej za każdym razem, gdy opuszczała pałac Kensington, aby pełnić funkcje reprezentacyjne członka rodziny królewskiej lub uczestniczyć w imprezach dob- roczynnych. A zdarzało się to bardzo często. Jednak gdy nadarzyła się sposobność zostania asystentem prywatnego sekretarza Karola, skwapliwie skorzystał z tej okazji. Był tak pilnym i gorliwym pracownikiem, że gdy w grudniu 1995 roku zwolniło się najwyższe stanowisko prywatnego sekretarza, właśnie on został na nie mianowany. Okazał się cennym nabytkiem i nawiązał bardzo dobre stosunki z Karolem, który zaczynał coraz bardziej polegać na jego radach. Planował rozkład zajęć księcia i był w głównej mierze inspiratorem programu telewizyjnego w lipcu 1994 roku, w którym Karol przyznał się do zdrady. Diana uważała, że to właśnie komandor Aylard jest przede wszystkim odpowiedzialny za zmaso- waną kampanię, mającą na celu podważenie jej wiarygodności i pozycji. On także ponosił odpowiedzialność za zmianę zasady wyznawa- nej przez księcia Walii i całą rodzinę królewską, która brzmiała ,,nigdy się nie skarżyć i nigdy niczego nie wyjaśniać" podczas kontaktów z czyhającymi na każde potknięcie środkami masowego przekazu. Nic dziwnego, że królowa, książę Filip oraz wielu dostojników dworskich uważają go za człowieka, który próbował zbyt szybko wprowadzić rodzinę królewską w XXI wiek i w kon- sekwencji skompromitował dom Windsorów. Diana słyszała, że chorobliwie ambitny, dwukrotnie żonaty 259 Aylard miał całkowicie zszarpane nerwy, a do jego zwyczajów należało zamykanie się we własnym biurze i unikanie rozmów z pracownikami, którzy czuli się od wszystkiego odsunięci. Przyczyną jego zmartwień był także widoczny wzrost zna- czenia osobistego kamerdynera Karola, trzydziestotrzyletniego Michaela Fawcetta, który zdaniem Aylarda zaczynał mieć co- raz większy wpływ na księcia. Fawcett został lokajem Karola w 1985 roku i zasłynął wśród służby dzięki swym nadzwyczaj pochlebnym wypowiedziom o księciu. Przez ten czas ugruntował swą pozycję do tego stopnia, że jego wpływ na Karola martwił nie tylko Aylarda, ale także wyższych rangą urzędników dwors- kich, którzy od wielu lat pracowali u księcia Walii. Faktem jest, że Karol najbardziej liczy się z Fawcettem — żonatym mężczyzną z dwójką dzieci — i zdaje się, że jego rady najbardziej bierze sobie do serca. W momencie gdy Diana postanowiła wycofać się z życia pub- licznego, wykreślono jej imię z programu wszystkich ceremonii dworskich i przestano wzywać ją, by reprezentowała królową, jak to zdarzało się w przeszłości. Oczywiście nadal była księżną Walii, ale teraz mogła ograniczyć swoją aktywność do własnych zaintereso- wań — stu dwudziestu kilku organizacji dobroczynnych, którym patronowała. W 1994 roku jedyną uroczystością na dworze, na którą za- proszono Dianę, były obchody pięćdziesiątej rocznicy inwazji na Normandię; gali, w której uczestniczyli wszyscy członkowie rodzi- ny królewskiej. W 1995 roku poproszono ją o udział w obchodach pięćdziesiątej rocznicy zakończenia wojny w Europie i pokonania Japonii. Diana była bardzo zadowolona, że nie musi już dłużej pełnić funkcji reprezentacyjnych, gdyż znaczyło to, iż będzie teraz miała czas, by skoncentrować się na działalności charytatywnej. Zyskała też przez to o wiele więcej wolności, gdyż nie musiała być gotowa na każde zawołanie Pałacu Buckingham. Im bardziej uświadamiała sobie, że zarówno Pałac Buckingham, jak i St. James są zdecydowane za wszelką cenę usunąć jej osobę ze 260 szpalt gazet i ekranów ogólnokrajowych stacji telewizyjnych, tym bardziej niepokoiła się o swoją przyszłość. Organizacje dobroczyn- ne bez przerwy zwracały się do niej z prośbą, aby odwiedziła ich biura poza granicami Wielkiej Brytanii. Wiele razy prosiła o po- zwolenie na podróż zagraniczną, ale Pałac zawsze znajdował jakieś wytłumaczenie odmowy. Czerwony Krzyż chciał, aby Diana odegrała znaczną rolę podczas zaplanowanych na cały rok 1995 obchodów 125-lecia istnienia tej organizacji, biorąc udział w wielu uroczystościach, które miały się odbywać na całym świecie. Zaledwie parę dni po opublikowaniu tej wiadomości dyskretna interwencja Pałacu Buckingham położyła kres owym planom. Dianę bardzo to zdenerwowało i wytrąciło z równowagi. Później padła kolejna propozycja, aby została przedstawicielką brytyjskiego Czerwonego Krzyża. Ale i ta prośba, gdy przekazano ją do Pałacu, została dyplomatycznie odrzucona. Księżna oczywiście znała powód. Jednak nadal do furii do- prowadzała ją myśl, że królowa i książę Filip wraz z wyższymi doradcami robili wszystko, co tylko możliwe, aby skazać na zapomnienie księżnę Walii. Przez cały rok 1995 Diana zastanawiała się, w jaki sposób przeciwstawić się tak wyrachowanej polityce, którą w jej przekona- niu prowadzono przy pełnej aprobacie zarówno księcia Karola, jak i Elżbiety. Wystarczyło, że była ulubienicą Brytyjczyków, od- suwając na plan dalszy wszystkich członków rodziny królewskiej, która za nic w świecie nie chciała dopuścić do tego, aby księżna Walii przyćmiła ją także poza granicami Anglii. Diana zaczęła zapraszać rzeczników prasowych, byłych mini- strów gabinetu i członków parlamentu, redaktorów gazet i pro- gramów telewizyjnych, znanych przemysłowców oraz specjalis- tów od marketingu na serię wystawnych obiadów. Prosiła, aby doradzili jej, jaki kierunek, ich zdaniem, powinna przybrać jej dalsza kariera. Powiedziała im o swoich problemach, których przyczyną było blokowanie jej ambicji przez wyższych rangą doradców dworskich. 261 Ws2ystkie te prominentne i wpływowe osobistości zapropono- wały jej pomoc, podsunęły pewne pomysły i postanowiły spróbo- wać znaleźć nowy sposób wykorzystania jej zdolności. Autora tej książki wraz z dwoma innymi pisarzami poproszono o nakreślenie szkicu scenariusza, który mógłby stanowić podstawę dla nowej roli Diany. Zadecydowaliśmy, że jednym z rozwiązań może być utworzenie instytucji dobroczynnej, której nazwa mogłaby brzmieć Fundacja imienia Księżnej Walii. Diana zostałaby prezesem tej instytucji, która miałaby też dyrektora, biuro i niezbyt duży stały personel. Organizacja powinna skupić się na dziedzinie wybranej przez księżną, na przykład na opiece nad bezdomnymi, inwalidami, bezrobotnymi, głuchymi, niewidomymi lub chorymi psychicznie. Bardzo ważne było, aby Diana aktywnie uczestniczyła w działalności Fundacji; mogła na przykład poświęcać dwa dni w tygodniu na pracę w biurze, dodawać splendoru akcjom dobroczynnym organizacji, wydawać obiady i przewodniczyć spotkaniom, podczas których nakłaniałaby liderów wszystkich grup brytyjskiego społeczeństwa do udzielenia wsparcia działaniom swej fundacji. Uznaliśmy jednak, że o wiele ważniejsze jest, aby pomóc księżnej znaleźć zajęcie, dzięki któremu odnajdzie cel w życiu, ukierunkuje energię i wykorzysta wszystkie swoje godne odnotowania zalety. Miesiąc po przedstawieniu jej tego planu Diana powiedziała, że zastanowi się nad projektem, który uznała „za niezwykle interesujący". Na następnym spotkaniu oznajmiła, że zdecydowała, iż w przy- szłości chce się skupić na pracy poza granicami kraju. Oznajmiła, iż rozważa możliwość zostania królewskim ambasadorem, który odwiedza organizacje dobroczynne na całym świecie i osobiście spotyka się z ludźmi pokrzywdzonymi i upośledzonymi. Ujawniła też, że pragnienie zostania takim ambasadorem Królestwa, który podróżuje po całym świecie, odwiedzając instytucje dobroczynne, pomagając zbierać pieniądze na szlachetne cele oraz wspierając osoby odtrącone przez społeczeństwo, od wielu lat było jej 262 skrywaną ambicją i teraz postanowiła jak najszybciej urzeczywistnić swoje marzenia. W miarę dojrzewania tego planu, Diana zaczęła organizować nową serię obiadów i spotkań. Zapraszała na nie najbardziej znanych ludzi będących autorytetami w dziedzinach psychoterapii, tworzenia wizerunku, samooceny i znajomości mediów. Ich połą- czona wiedza i wpływy mogły zapewnić odpowiedni osąd, czy obrała właściwą drogę dalszej kariery. Wśród bliskich przyjaciół, którym zwierzyła się ze swoich planów, była Annabel Goidsmith - żona multimilionera Sir Jamesa Goidsmitha. Wydaje się, że ta dojrzała kobieta zastąpiła Dianie matkę, zajmując na wiele lat miejsce jej bliskiej przyjaciółki — Lucii Flecha de Lima, żony brazylijskiego ambasadora, która wraz z mężem przeniosła się do Waszyngtonu. Kolejną osobą była Angela Serota, żona dyrektora Tatę Gallery, Nicholasa Seroty, żyjąca z nim w separacji, od pięciu lat zaufana przyjaciółka Diany, z którą często wspólnie jadały obiady. Księżna omówiła szczegóło- wo swój plan również z kobietą, która była jej największą powierniczką, ze swoją psychoterapeutką Susie Orbach. Ta bogata, czterdziestodziewięcioletnia kobieta o wielkim ser- cu i wiecznie zmierzwionych włosach, jest jedyną osobą na świecie, która zna wszystkie sekrety księżnej. Od chwili, gdy w 1994 roku nawiązały bardzo bliskie stosunki, Susie Orbach miała największy wpływ na życie Diany, doradzając i kierując jej postępowaniem. Kluczem do zrozumienia tak bliskiej zażyłości między tymi dwiema kobietami są feministyczne poglądy Orbach. Jest ona ich gorącą propagatorką od chwili napisania swojej najlepiej sprzedają- cej się książki Fat Is a Feminisł Issue (,,Otyłość to feministyczny problem"), wydanej w 1978 roku. Orbach opisuje w niej obsesję na punkcie wagi, figury i jedzenia, z którą boryka się tak wiele kobiet na Zachodzie. Całą winą za to obarcza mężczyzn, którzy rządzą kobietami, nie stosując zasad partnerstwa. Napisała w niej: ,,Otyłość nie jest wynikiem braku opanowania 263 czy braku silnej woli. Na otyłość składają się obrona, seks, odżywianie, siła... Jest to odpowiedź na nierówność płci". Diana wiele razy wracała do książki, wypełnionej opisami, utrzymanymi w stylu używanym przez tygodniki kobiece, wielu przypadków kobiet cierpiących z powodu mężczyzn. Do Diany wychowanej w patriarchalnej rodzinie arystokratycznej, a następnie wydanej za mąż na zasadzie układu, aby powiła następców tronu, a potem cicho usunęła się w cień, wszystko, co pisała Orbach, bardzo przemawiało. Autorka sama miała kiedyś kłopoty związane z nadmiernym objadaniem się. Swoją „ewangelię" napisała na podstawie własnych doświadczeń. Nauczywszy się, że własne potrzeby kobiety nie są czymś zasługującym na pogardę, zdołała oprzeć się przygniatającym ją normom społecznym, a jej ciało stało się szczuplejsze. Wzorzec trzymania diety i folgowania sobie został przełamany. Po spotkaniu Susie i zapoznaniu się z jej teorią Diana miała wrażenie, jakby się przebudziła po długim śnie. Dla wyedukowa- nych kobiet teoria Orbach może być banalna, ale naiwna, słabo wykształcona Diana nareszcie znalazła kogoś, kto rozumiał jej nieodpartą potrzebę panowania nad ciałem i kto znał uczucie mdłości, o jakie przyprawiają czekolada i suche płatki. Co ważniejsze, Diana utożsamiała się z doświadczeniami Orbach i potrafiła przyjąć jej tok rozumowania oraz rady. Susie twierdzi, że jej stosunki z rodzicami, których małżeństwo nie należało do udanych, były pełne poczucia niepewności. Dorastając jako córka członka parlamentu z ramienia brytyjskiej Partii Pracy i matki nauczającej cudzoziemców języka angielskiego, miała poczucie odizolowania, tak samo jak Diana. W wieku piętnastu lat dokonała aborcji i została usunięta ze szkoły. Mając dwadzieścia jeden, po oblaniu egzaminów na Wydziale Języków Słowiańskich i Europy Wschodniej na Uniwersytecie Londyńskim, uciekła do Ameryki. Tam ,, odnalazła się" i uzyskała kwalifikacje terapeuty, a następnie wróciła do Londynu, gdzie została współzałożycielką Centrum Terapii Kobiet (Women's Therapy Center), które zyskało sławę, 264 gdyż uczyło kobiety wzajemnego wspierania się. Obecnie, po napisaniu sześciu książek, Orbach jest uważana za cieszącą się olbrzymią renomą, uczciwą terapeutkę. Diana stała się jej pilną uczennicą. Susie w młodości także przeżyła nieudane małżeństwo. W 1970 roku poślubiła pracującego na Manhattanie architekta Alana Feigenberga, ale po jedenastu miesiącach rozwiodła się z nim po nawrocie manii obżarstwa. Nigdy o tym nie wspomina. Ma na swoim koncie trwający dwadzieścia trzy lata związek z Josephem Schwartzem, fizykiem i profesorem psychologii, który poświęcił się psychoanalizie, ale z którym jednak nigdy nie wzięła ślubu. Jest on ojcem dwójki jej dzieci. Susie Orbach ma także swoich przeciwników, którzy zastanawia- ją się, czy rzeczywiście jest ona najlepszą osobą do udzielania rad księżnej Walii, w tak dużym stopniu odpowiedzialnej za wy- chowanie księcia Williama, przyszłego następcy tronu. Orbach jest znana ze swych lewicowych poglądów lekceważących tradycyjną rodzinę. W jednej ze swoich książek przepowiada narastający rozdźwięk pomiędzy płciami oraz powstanie świata, w którym tradycyjna rodzina może zostać z powodzeniem zastąpiona przez „alternatywny sposób życia". Twierdzi, że przyszłe pokolenia będą wychowywane według zupełnie innych wzorców i że życie w komunach zostanie zaakcep- towane jako norma, tak samo jak i samotne wychowywanie dzieci oraz pary homoseksualne. Kilku wybranym osobom Diana zwierzyła się, że jeśli rodzina królewska i establishment zastopują jej plany zostania ambasadorem Królestwa, to wtedy poważnie rozważy możliwość wyjazdu do Stanów Zjednoczonych i osiedlenia się tam na stałe. Opowiedziała im o rozmowach z wpływowymi Amerykanami, którzy oznajmili, że jej przeprowadzka za ocean zostanie bardzo życzliwie przyjęta oraz doradzili, aby znalazła sobie apartament w Nowym Jorku i dom na wsi. Mogłaby wtedy realizować swoje plany zostania ambasadorem Królestwa i podróżować po świecie, pracując na rzecz dowolnie 265 wielu organizacji dobroczynnych, które powitałyby ją z otwartymi ramionami. — Jestem śmiertelnie poważna. To nie są puste pogróżki; zdecydowałam się wykonywać pracę, do której — o czym jestem przekonana - mam wyjątkowe predyspozycje. I jeśli monarchia nie pozwoli mi prowadzić takiej działalności, to wyjadę i zamieszkam tam, gdzie będę to mogła robić - oświadczyła znajomym. Opowiedziała też, jak ułożyłaby sobie życie, gdyby przeniosła się do Nowego Jorku. W czasie roku szkolnego pozostawałaby w Stanach Zjednoczonych lub pracowała na rzecz organizacji charytatywnych w innych krajach, a wakacje spędzałaby w domu w Anglii ze swoimi synami. Wyjaśniła, że chłopcy chodzą do szkół z internatem, a w soboty o wiele częściej wolą rozgrywać mecze, niż siedzieć w domu, w wyniku czego jeszcze mniej czasu spędzają z rzadko widywanymi rodzicami. - A jeśli będą mnie potrzebować, to Londyn leży w zasięgu lotu Concorde'a. Mogę nawet wykupić bilet abonamentowy — dodała. Jednym z głównych doradców Diany i mężczyzną, na którym zaczęła bardzo polegać, był inteligentny, błyskotliwy, wszystko lekceważący, łysy i tęgi Australijczyk, prowadzący telewizyjne talk show - Clive Vivian Leopold James, znany wszystkim po prostu jako Clive James, mistrz riposty. Clive James, po ukończeniu uniwersytetu w Cambridge, zwrócił na siebie uwagę publiczności jako wyjątkowo grubiański recenzent dziennika „The Observer". Jednak wręcz rozpaczliwie pragnął sam pojawić się w ,,okienku". W końcu został odnoszącym wielkie sukcesy gospodarzem programu, głównie dzięki błyskotliwym wypowiedziom, bystrym ripostom, cynizmowi i napaściom na gości telewizyjnych. Jak na ironię, w czasie gdy Diana brała ślub z Karolem, napisał „satyrę" na ten temat, która nie zyskała przychylnych ocen. Przyjaciele uważali, że umierał z pragnienia, aby dostać zaproszenie na tę uroczystość, które jednak wcale nie nadeszło. Clive James nie ustawał w swoich wysiłkach i wreszcie, na początku lat osiemdziesiątych, spotkał się z Dianą - kobietą, którą 266 uwielbiał teraz o wiele bardziej niż przed dziesięciu laty. Nadszedł jego czas. Gdy Karol i Diana zdecydowali się na separację, Clive James napisał serię artykułów dla „The Spectator", w których usilnie nalegał, aby książę i księżna Walii nadal byli z sobą - tak jak myśliwce Spitfire i Hurricane w czasie wojny - aby chronić brytyjskie życie prywatne przed nazistami z popularnych gazet. Posunął się nawet dalej - wielu sądziło, że jego wywody były ohydne - gdyż porównał ochłodzenie stosunków pomiędzy Dianą a Karolem do Holocaustu, chociaż, jak sam przyznał, było to „zbyt trywialne". Pomagał Dianie w przygotowaniu do wystąpienia w telewizji; sam napisał niektóre kwestie, sprawdzał jej odpowiedzi na pytania, które mogły być zadane i doradzał, jak powinna zachowywać się przed kamerą - ma patrzeć wprost na rozmówcę i odpowiadać krótkimi zdaniami. Podpowiedział także, jak powinna się ubrać i zachowywać. Radził, by była pogodna, uśmiechała się i od czasu do czasu zażartowała w celu rozluźnienia atmosfery. Od chwili zostania powiernikiem Diany, Clive James stał się też bezgranicznie lojalny. - Prędzej dałbym się posiekać szablami, niż powiedział wam choć jedno słowo o moich małych tete-a-tete z Dianą... Gotów jestem raczej przepłynąć nago przez jezioro pełne krokodyli, niż powiedzieć wam cokolwiek na ten temat - stwierdził. Podczas obiadów z Dianą i innymi był jowialny oraz sypał żartami, wykorzystując swój słynny styl riposty i prześmiewcze okrucieństwo. Clive James jest człowiekiem bystrym; niektórzy twierdzą nawet, że może nawet zbyt bystrym, żeby mu to wyszło na dobre. Pomaga swoim współbiesiadnikom, śmiejąc się w od- powiednich momentach z własnych żartów, aby przypadkiem goście nie przegapili pointy któregoś z jego dowcipów. Jego poparcie miało dla Diany ogromne znaczenie. Mniej więcej latem 1995 roku zdecydowała, że jedynym sposobem, aby osiągnąć cel, będzie apel skierowany bezpośrednio do Brytyjczyków. Wie- działa, że taki cri de coeur musi mieć miejsce poza plecami królowej 267 i Karola oraz wszystkich ich zwolenników. Była absolutnie przeko- nana, że gdyby się o tym dowiedzieli, wykorzystaliby swoje nadzwyczajne, choć subtelne, środki nacisku, aby udaremnić jej plany. Uważała, że jedynie wystąpienie w telewizji umożliwi jej osiągnięcie celu, gdyż tylko w ten sposób mogła zdobyć tak masowe poparcie dla swoich zamiarów, że nawet establishment nie mógłby jej powstrzymać. W przeciwieństwie do Karola, Diana nie poprosiła BBC ani żadnej innej stacji telewizyjnej, aby przygotowały wywiad z nią, gdyż mogłoby to zostać delikatnie zastopowane przez Pałac Buckingham. Najważniejsze, choć bardzo trudne, było utrzymanie planów w tajemnicy. Nigdy wcześniej nie robiła czegoś takiego i nie wiedziała, czy jej się to uda. Jednak ludzie, którzy uczestniczyli w wydawanych przez nią obiadach, zgodzili się zrobić wszystko, co mogłoby jej pomóc, łącznie z przygotowaniem większości od- powiedzi na pytania, wcześniej uzgodnione z gospodarzem pro- gramu. Nigdy nie wyjawiła zapraszanym na obiady gościom praw- dziwego celu tych zaproszeń. Wszyscy oni opuszczali pałac Ken- sington w przekonaniu, że księżna Walii jest tyranizowana przez rodzinę królewską i że próbuje się przeciwstawić całkowicie niesprawiedliwej i niczym nie uzasadnionej kampanii, mającej udowodnić, że jest osobą ,,zmienną, psychicznie niezrównoważoną i cierpiącą na paranoję". Wszystkie te obiady, jeden lub dwa tygodniowo, od lata do jesieni 1995 roku, odbywały się w milej atmosferze, przeważnie przy małym, okrągłym stole. Każdorazowo Diana zapraszała dwoje lub czworo przyjaciół, była odprężona, czarująca i niezwykle gościnna. Uważała, że dzięki kameralności łatwiej jej będzie opowiedzieć o swoich problemach i uzyskać poparcie dla swych zamierzeń. Pod koniec każdego z tych obiadów Diana prosiła gości o radę. Mówiła, żeby zadzwonili do niej lub wpadli na kolejną pogawędkę, gdyby potrzebowali dodatkowych informacji, które mogłyby im pomóc w doradzaniu. Duże wrażenie wywierały na gościach jej 268 słowa: - Jedyną rzeczą, której pragnę, jest pomaganie ludziom. Czuję, że moim zadaniem jest niesienie pomocy inwalidom, bez- domnym, biedakom, kalekom. Będę wam szczerze wdzięczna, jeśli macie jakiś pomysł, jak mogłabym osiągnąć ten cel. Całkiem otwarcie określała wyższych urzędników i doradców Pałacu Buckingham i pałacu St. James, w którym znajdowało się oficjalne biuro Karola w Londynie, jako ,,wrogów" zdecydowa- nych na wszystko, aby uniemożliwić jej wykorzystanie siły płynącej z tytułu księżnej Walii. Niemal wszyscy goście opuszczali ją święcie przekonani, że mają do wypełnienia misję, której celem jest udzielenie pomocy osaczonej księżnej. Większość ulegała jej urokowi, który uważali za zniewala- jący. Wielu innym wydawało się, że zostali wybrani i wyjątkowo wyróżnieni, mogąc pomóc tej pięknej, przez nikogo nie rozumianej, boleśnie skrzywdzonej kobiecie znaleźć dla siebie miejsce. Jednak w efekcie końcowym większość z nich była rozczarowana, a nie- którzy czuli się wręcz oszukani. Jesienią 1995 roku Diana zaprosiła do pałacu Kensington jeszcze innych ludzi, terapeutów, którzy pomagali jej i służyli radami przez ostatnie dwanaście miesięcy, kiedy „wracała do życia". Mieli oni świadomość, że kłopoty Diany, jako członka królewskiego domu Windsorów, są jedyne w swoim rodzaju, gdyż rodzina panująca była postrzegana jako najgorzej funkcjonująca w kraju. Najważniejszą osobą spośród terapeutów Diany była Susie Orbach. Innym doradcą, który pomagał jej w zmianie sposobu myślenia, był amerykański guru motywacji, Anthony Robbins. Wśród pozostałych osób, dopuszczonych pod przysięgą za- chowania tajemnicy do sekretów księżnej, był Lord Attenborough, reżyser filmów Gandhi i Chaplin, który przed wywiadem telewizyj- nym udzielił Dianie wielu rad. Wśród zapraszanych znalazł się też producent filmowy, Sir David Puttman, który z Sir Gordonem Reece'em pomagał premier Margaret Thatcher ukształtować jej telewizyjny image. Jednak przez wszystkie te miesiące najważniejszą nauczycielką 269 księżnej była bez wątpienia Susie Orbach. Diana jeździła do jej wartego siedemset pięćdziesiąt tysięcy dolarów domu w Swiss Cottage, w północnej części Londynu, i dowiadywała się, jak powinna postępować z księciem Karolem, królową i urzędnikami dworu, którzy zarządzali Pałacem Buckingam i doradzali monar- chii. Susie bardziej niż ktokolwiek inny odpowiadała za przygoto- wanie Diany do czekającej ją ciężkiej próby. - Gdyby nie Susie Orbach, pomysł udzielenia wywiadu w telewi- zji nigdy by mi nawet nie przyszedł do głowy. Ona dała mi tak potrzebną siłę - mówiła Diana wielu ludziom po swoim wy- stąpieniu. We wrześniu 1995 roku Diana poczuła, że jest gotowa stanąć twarzą w twarz z dziennikarzem, który przeprowadzi wywiad. Bardzo dobrze wyuczyła się swojej roli; razem z terapeutami i doradcami ćwiczyła odpowiedzi na pytania, które mogłyby paść i była przekonana, że da sobie radę. Bardzo wielu prezenterów chciało przeprowadzić telewizyjny wywiad-rzekę z Dianą, wśród nich Barbara Walters, Sir David Frost i Oprah Winfrey. Księżna Walii uważała jednak, że są oni zbyt wielcy i wolała wybrać kogoś mniej znanego. Spotkała się z Martinem Bashirem, spokojnym i introspektywnym, lecz czarującym trzydziestodwuletnim repor- terem Panoramy, byłym sprawozdawcą sportowym, i uważała, że do chwili, aż nadejdzie „wielki dzień", dotrzyma on tajemnicy. Bashir spędził z Dianą trzy dni, czytając wszystkie pytania, po kolei jedno po drugim, linijka po linijce, obejmujące każdy okres jej życia, dopóki nie oswoiła się z nimi na tyle, że mogła skupić się na odpowiedziach. Diana postawiła tylko jeden warunek: żadnych pytań o jej związek z Willem Carlingiem. Tak jej doradzono, a ona ściśle zastosowała się do tej rady. Jej odpowiedzi były krótkie i rzeczowe. Odpowiadała ściśle na pytanie, bez wahania i bez uciekania od tematu. Nagranie wywiadu zabrało pięć godzin z wieloma przerwami, aby Diana mogła zapoznać się z następnym pytaniem i przygotować sobie odpowiedź. Niczego nie pozostawiła przypadkowi. 270 Wiadomość o wywiadzie wywołała zamieszanie nie tylko w pała- cach Buckingham i St. James i na Downing Street, ale też w redakcjach wszystkich gazet i stacji telewizyjnych w całej Wielkiej Brytanii. Zaskoczyła wszystkich, gdyż nikt nie spodziewał się, że Diana może być aż tak odważna, inteligentna i stanowcza, by zrealizować takie przedsięwzięcie. Niektóre gazety określiły to ukrywane w tajemnicy nagranie wywiadu jako ,,kłamliwe i fał- szywe". Inne posunęły się jeszcze dalej, a tytuł C^y ona ^wariowała? na pierwszej stronie „Daiły Mirror" sugerował, że księżna W^lii, udzielając wywiadu bez zgody królowej, dopuściła się zdrady stanu. BBC dokonało cięć w wywiadzie, ale gdy pokazano go w ponie- działkowy wieczór, 20 listopada 1995 roku, większość ludzi była zaskoczona jego treścią, świetnym przygotowaniem i szczerością odpowiedzi Diany. Ponad dwadzieścia trzy miliony ludzi obejrzało ten program, uważany przez wielu za najbardziej niezwykłe i przynoszące najwięcej szkody wystąpienie członka rodziny króle- wskiej od czasu abdykacji króla Edwarda VIII w 1957 roku. Diana wyglądała skromnie i poważnie, ubrana była w ciemny kostium i białą bluzkę, strój zupełnie inny od tych, w jakich większość ludzi ją widywała. Ciemny makijaż wokół oczu podkreś- lał powagę sytuacji. Już w pierwszych kilku minutach trwającego godzinę wywiadu pokazała, jak bardzo się zmieniła i dojrzała; była opanowana i doskonale dobierała słowa. W celnych, zgrabnych odpowiedziach nie było nawet śladu dawnej Diany; zniknęły rumieńce i zdenerwowanie, bezbarwny głos, trzęsące się ręce i niepewnie wypowiadane zdania. Nie zaskoczyło jej ani jedno pytanie i na żadne nie odpowiedziała wykrętnie. Jej szczerość była zdumiewająca, zwłaszcza gdy mówiła o swoich kłopotach z jedzeniem. Wyznała: - To prawda, że cierpiałam na bulimię. Przez wiele lat jadłam i wymiotowałam. To coś takiego jak wstydliwa choroba. Z rozpaczą czekałam, aż ktoś mi pomoże. Człowiek popada w bułimię wtedy, gdy bardzo nisko ocenia sam siebie, gdy wydaje mu się, że nie jest nic wart. Wtedy cztery lub pięć razy dziennie napycha sobie do pełna żołądek 271 - niektórzy nawet jeszcze częściej - i daje mu to poczucie komfortu. Zupełnie jakby go ktoś czule objął, ale tylko na chwilę. Potem taki przepełniony żołądek napełnia obrzydzeniem i wyrzuca się to z siebie - wyznała. Opowiedziała o swojej depresji poporodowej po urodzeniu Williama w 1992 roku i o tym, jak wpłynęła ona na jej małżeństwo. - Wszyscy mogli mi teraz przyklejać nową wspaniałą etykietkę „niestałej i psychicznie niezrównoważonej Diany". I na nieszczęście przylgnęła ona do mnie na wiele lat. Bashir zapytał ją o sprawę samookaleczeń. Księżna odpowie- działa: - Kiedy nikt cię nie słucha lub gdy tylko ma się wrażenie, że tak jest, wszystko może się zdarzyć. Na przykład, czuje się ból we wnętrzu, próbuje się coś zrobić i rani się siebie na zewnątrz, bo pragnie się pomocy, ale nie o taką pomoc chodzi. Ludzie traktują to jako fałszywy alarm, chęć zwrócenia na siebie uwagi; myślą, że jeśli ktoś bez przerwy pojawia się w mass mediach, to przyciąga wystarczająco dużo uwagi. Ale ja płakałam dlatego, że chciałam stać się lepsza, aby móc sprostać moim obowiązkom i roli żony, i matki, księżnej Walii. To prawda, zadawałam sobie rany. Nie lubiłam siebie i wstydziłam się tego, że nie byłam w stanie wytrzymać presji. Bashir: — Co takiego pani robiła? Diana:—Cóż... Raniłam ręce, nogi. Żyję w środowisku, w którym wiele kobiet robi podobne rzeczy i doskonale potrafię zrozumieć ich motywy. Opowiedziała o tym, jak bardzo ciężko przeżyła odnowienie przez Karola, w 1986 roku, związku z Camillą Parker Bowles. - Ratowałam się ucieczką w niepohamowaną bulimię, o ile można tak powiedzieć, po prostu czułam, że jestem zupełnie do niczego, że jestem bezużyteczna i beznadziejna, i że nic mi się nie udaje. Tylko dlatego, że wiedziałam, iż mój mąż kocha kogoś innego. Powiedziała, że wiedzę o cudzołóstwie Karola i jego miłości do Camilli zawdzięczała nie tylko swojej intuicji, ale też przyjaciołom, którzy martwili się o ich małżeństwo. Przez to stawało się ono coraz trudniejsze. - Przyjaciele mojego męża podkreślali, że znowu jestem chwiej- na, chora i powinnam zostać umieszczona w jakimś ośrodku, gdzie mogłabym dojść do siebie. Byłam traktowana niemal jak ktoś, kogo należy się wstydzić. Bashir: - A więc była pani izolowana? Diana: - Jak najbardziej. Bashir: — Czy uważa pani, że pani Camillą Parker Bowles była przyczyną rozpadu waszego małżeństwa? Diana: - Cóż, było nas troje w tym związku, a więc nieco za dużo. Przez większą część wywiadu Diana wyglądała na poważną i skoncentrowaną, chociaż starała się odpowiadać na pytania otwarcie i szczerze, wyraźnie pragnąc, aby wszystko stało się jasne. Czasem uśmiechała się, w niektórych momentach nawet śmiała się. Patrzyła Bashirowi prosto w oczy, tak jakby wywiady telewizyjne były dla niej chlebem powszednim. Została świetnie przygotowana i dało się to zauważyć. Przyznanie się Diany do trzyletniego romansu z kapitanem Jamesem Hewittem było dla wielu ludzi szokiem. Zapytana o ten związek, odpowiedziała; - Był wspaniałym przyjacielem i zawsze mnie wspierał. Byłam zupełnie zdruzgotana, gdy ukazała się ta książka, ponieważ ufałam mu... Bashir: - Czy była pani niewierna? Diana: — Tak, uwielbiałam go. Tak, byłam w nim zakochana. Księżna doceniła także Karola za to, że w przeprowadzonym z nim w lipcu 1994 roku wywiadzie telewizyjnym przyznał się do swojej zdrady. - Podziwiam jego odwagę, gdyż wiele potrzeba, żeby się na to zdobyć. Jednak najwięcej konsternacji w Pałacu Buckingham wywołały uwagi Diany na temat monarchii, księcia Karola i wrogości do niej samej. Czyniąc wojowniczą uwagę pod adresem tych, których określa jako establishment, Diana orzekła, że teraz kieruje się starym 272 273 przysłowiem: „Zawsze staraj się zmylić wroga", przy czym wro- giem jest tutaj personel księcia Karola. Najbardziej bolesne uwagi Diana zachowała, by dokuczyć Karo- lowi, mężowi, którego zaczęła nienawidzić i którego chciała za wszelką cenę zniszczyć. Odpowiedzi na pytania o niego ujawniły gorycz i niechęć graniczącą z nienawiścią. Bardzo subtelnie udało jej się zaszczepić w widzach przekonanie, że w rzeczywistości Karol nie nadaje się na króla. Osiągnęła to, nie mówiąc o nim ani jednego przykrego słowa. Doskonale wiedziała, że krytykowanie czyichś zdolności do pełnienia jego obowiązków, a zwłaszcza kogoś, kto przez całe życie był do nich przygotowywany, może mieć tragiczne skutki. Wiedziała także, że atak będzie bardziej skuteczny, jeśli zostanie przeprowadzony cichym, spokojnym głosem. Bashir: — Czy uważa pani, że książę Walii zostanie kiedyś królem? Diana: - Myślę, że nikt z nas nie zna odpowiedzi na to pytanie. Kto wie, co przyniesie los i co może się zdarzyć w określonych okolicznościach? Bashir: — Ale pani zna go o wiele lepiej niż większość ludzi. Czy uważa pani, że on pragnie zostać królem? Diana: - Rozmowy na ten temat zawsze doprowadzały do konfliktu i rozumiem jego przyczynę. Bycie księciem Walii jest bardzo wymagającą funkcją, ale o wiele więcej wymaga się od króla. Będąc księciem Walii, Karol ma o wiele więcej wolności, bycie królem zaś będzie nieco bardziej przytłaczające. A ponieważ znam jego charakter, to myślę, że ta najwyższa pozycja, jak ją nazywam, nałoży na niego wyjątkowe ograniczenia i nie wiem, czy będzie umiał się do nich przyzwyczaić. Bashir zapytał Dianę, czy lepiej byłoby, gdyby tytuł monarchy przeszedł bezpośrednio na księcia Williama, gdy osiągnie odpowie- dni wiek. — Moim życzeniem jest, aby mąż odnalazł spokój, a z tego wynikną dalsze posunięcia - odparła. I to jeszcze nie był koniec. Podczas tego wywiadu odważyła się na jeszcze większe ryzyko i krytykując zarówno królową, jak i mo- narchię, weszła w otwarty konflikt z teściową i swoimi „wro- 274 gami" z Pałacu. Spokojnie i wyraźnie, choć ze współczuciem w głosie, powiedziała: - Rozumiem, że zmiana napawa ludzi strachem, zwłaszcza jeśli nie ma się dokąd iść. Lepiej wtedy pozostać w tym miejscu, w którym się jest. Jestem jednak przekonana, że jest kilka rzeczy, które można zmienić, aby rozwiać te wątpliwości i poprawić skomplikowane stosunki pomiędzy monarchią i społe- czeństwem. - Chciałabym, aby monarchia zbliżyła się do swoich poddanych. I nie myślę tutaj o jeżdżeniu na rowerze lub tego typu rzeczach, ale rozumiem to szerzej. Mówiąc to, nie chcę krytykować obecnej monarchii, po prostu mówię o tym codziennie, widzę, czuję i słyszę, pełniąc rolę, jaką wybrałam dla siebie. Oglądając ten program, starsi doradcy w Pałacu byli oburzeni faktem, że Diana miała czelność czuć się na tyle doświadczoną i kompetentną, by pouczać królową. Pewien sześćdziesięcioletni dworski weteran powiedział później: - Niektórzy byli bliscy apopleksji, bo to, co widzieli w telewizji, oznaczało, że będą musieli podjąć jakieś decyzje i doradzić królowej, co robić. Inni myśleli, że Diana musiała postradać zdrowe zmysły, a niektórzy poczuli się zrezygnowani determinacją księżnej Walii, by zniszczyć swoje- go męża i zorganizować przyszłość monarchii opierając się na Williamie, sterowanym oczywiście przez matkę - księżnę Walii. Większość zachowała jednak zimną krew. Ale Dianie udało się mimo wszystko doprowadzić do tego, że kilku pałacowych mądrali poczuło zmieszanie. Wyznała bowiem, że uważa, iż nigdy nie zostanie królową, ponieważ podziały w inwentarzu królewskim zostały już dokonane, a ona nigdy nie będzie siedziała na tronie obok Karola, ponieważ nie ufa się jej, że zachowa spokojną wyniosłość, jakiej oczekuje się od królewskiej małżonki. Diana mówiła dalej: - Establishment zdecydował, że nie chcą mnie jako królowej, gdyż podchodzę do spraw inaczej, nie postępuję według podręcznikowych regułek i kieruję się sercem, a nie głową. Stwierdziła też kategorycznie, że nie chce rozwodu z Karolem. Wypowiadając to publicznie, zastawiła pułapkę na monarchię, 275 a szczególnie na księcia. Większość osób uważała, że ich separacja w grudniu 1995 roku odbyła się na prośbę, a nawet żądanie Diany. Ucięła te plotki, mówiąc ludziom, że decyzję o separacji podjął mąż. Diana wiedziała, że Karol nie chciałby, żeby Wills i Harry dowiedzieli się, że ojciec żąda rozwodu. Przypuszczała, że dzięki tej uwadze będzie mogła pozostać księżną Walii przez kilka następnych lat. Lecz królowa uznała, że synowa knuje intrygi i próbuje żyć własnym życiem, utrzymując jednocześnie tytuł i królewskie przy- wileje, nie przyjmując na siebie żadnych obowiązków i nie uczest- nicząc w żadnych dworskich ceremoniach. Postanowiła więc interweniować: stwierdziła, że Diana blefuje, i zażądała jak najszyb- szego rozwodu. Mówiąc o istotnych dla swojego życia sprawach, Diana odkryła swoje plany na przyszłość. Chciała zostać am- basadorem Wielkiej Brytanii, oferując swoje wyjątkowe talenty, by służyć poszkodowanym i upośledzonym na całym świecie. - Widzę siebie jako ambasadora swego kraju - powiedziała. A dalej wyjaśniła: - Przez piętnaście lat zajmowałam uprzywilejo- waną pozycję. Mam ogromną wiedzę o ludziach, o tym, jak się z nimi porozumiewać i chcę ją wykorzystać. Myślę, że Brytyjczycy potrzebują kogoś, kto wniesie w życie publiczne trochę uczucia, sprawi, że poczują się ważni, wesprze ich i zapali dla nich światełko w tunelu. Ja widzę to w jedynej formie. Użyjmy wiedzy, którą zdobyłam, żeby pomóc innym w nieszczęściu. Diana przedstawiła więcej szczegółów na temat planowanej działalności. Powiedziała: - Chciałabym być królową ludzkich serc. Ktoś musi się ruszyć i pokazać ludziom, że ich kocha... W ciągu ostatnich trzech lat odbierano mnie w sposób bardzo niejedno- znaczny, pełen emocji, a pod niektórymi względami ludzie zwątpili we mnie. Tych wszystkich, którzy w ciągu ostatnich piętnastu lat kochali mnie, chcę zapewnić, że ich nie zawiodę. To mój priorytet. Prosty człowiek z ulicy jest dla mnie najważniejszy. Oficjalne wizyty zagraniczne są zarezerwowane oczywiście dla królowej, księcia Filipa i Karola i zawsze przygotowywane we współpracy z ministerstwem spraw zagranicznych, którego rady 276 o zaakceptowaniu lub odrzuceniu zaproszenia rodzina królewska zawsze słucha. Przed separacją Diana towarzyszyła Karolowi, przyciągając dziesiątki tysięcy osób, a wizyty stanowiły dyplomaty- czny sukces. Obwieszczając swoje życzenie składania takich wizyt zagranicznych na własną rękę, Diana przyprawiłaby o niezły ból głowy Pałac i ministerstwo spraw zagranicznych, chyba że dotyczy- łyby one jedynie zaproszeń związanych z działalnością charytatyw- ną. Wtedy postrzegano by je raczej jako wizyty osoby prywatnej, a nie kogoś, kto reprezentuje Wielką Brytanię. W dalszym ciągu musiałaby uzgadniać ich program z ministerstwem spraw zagranicz- nych i Pałacem Buckingham, ale przynajmniej nie byłoby prob- lemów z protokołem dyplomatycznym i można byłoby uniknąć dyplomatycznego i politycznego zamieszania. Diana trzykrotnie przejrzała taśmę wideo, zanim zgodziła się na pokazanie jej w Panoramie. Uznała, że wywiad przebiegał dokładnie tak, jak sobie tego życzyła, a może nawet trochę lepiej. — Wspaniale — powtarzała. - Wspaniale. - Pogratulowała Bashirowi i jego edytorowi Steve'owi Hewlettowi świetnego „materiału dokumen- talnego". Tego wieczoru, kiedy wywiad ukazał się na ekranach, Diana znajdowała się poza domem. Była na oficjalnej kolacji w Londynie i uśmiechała się radośnie, a niektórzy mówili, że nawet triumfująco, do fotografów śledzących każdy jej krok. Wyglądała zachwycająco, ubrana w obcisłą czarną długą suknię z krótkim stanem i naszyj- nikiem z pereł. Wydawało się, że smutna, udręczona kobieta ukazana w wywiadzie jest zupełnie kimś innym niż ta szczęśliwa, uśmiechnięta i zadowolona, która tamtego wieczoru uczestniczyła w kolacji. Trochę wcześniej tego dnia Diana pokazała się w swoim klubie sportowym w obcisłych, bardzo seksownych szortach z łycry i podkoszulku. Rozsyłała czarujące uśmiechy do znajomych i do hord fotografów, przybyli tego zimnego listopadowego poranka, by zrobić jej ostatnie zdjęcia przed emisją programu. Wyglądała na bardzo zadowoloną z życia. 277 Początkowo ludzie uznali ten wywiad za wielki sukces. Nie było w nim ani złośliwych oskarżeń, ani nadmiernej krytyki Karola lub rodziny królewskiej. Diana pokazała tylko smutek i pokorę, mimo widocznego w tle gniewu i goryczy. Zapewniła, że kocha swój kraj i jego naród. Wystąpienie było wstrząsające, bez wątpienia najlepsze w jej życiu. Prosiła w nim ludzi, by ocenili dobrą, skłonną do wybaczania i wyrozumiałą kobietę. Po przejrzeniu w ciągu kilku minut gazet, które ukazały się następnego poranka, Diana zdała sobie sprawę, że wygrała najwięk- szą stawkę w życiu. Wywiad okazał się sukcesem. Przeczytała wszystkie krajowe gazety; cztery poważne dzienniki i pięć zaj- mujących się plotkami. Większość z nich podkreślała przyznanie się Diany do zdrady z Hewittem, które udało się przekazać tak, by brzmiało i smutno, i szczerze. Większość gazet zachwycało się jej „przerażającą szczerością". Niektórzy uważali, że ludzie mieli okazję „podsłuchiwać w konfesjonale i uczestniczyć w pogrzebie małżeństwa". Inni, znacznie liczniejsi, podkreślali determinację Diany, by „nie odejść po cichu". Czytała gazety z rosnącą satysfakcją, graniczącą z poczuciem triumfu. Kiedy znalazła jakąś pochwałę na swój temat, wznosiła w górę pięść. — Udało się, udało - powtarzała. Bukiety i gratulacje zalały pałac Kensington w ciągu dni, które nastąpiły po ukazaniu się wywiadu. ,,Cudowny", ,,wspaniały", ,,niesamowity", ,,fantastyczny", ,,gratulacje dla gwiazdy" - to typowe napisy na bilecikach od znajomych i popleczników. Bliscy przyjaciele dzwonili do niej przez cały dzień, gratulując śmiałego, odważnego i wspaniałego programu. Ankieta Gallupa przeprowa- dzona nazajutrz po programie wykazała, że popularność Diany gwałtownie wzrosła. 46% ankietowanych więcej myślało o niej po wywiadzie niż przed nim; 74% uważało, że miała rację, zgadzając się na ten wywiad, a tylko 20% wyraziło opinię, że powinna zachować milczenie. Uzasadnienia były bardziej interesujące. Tylko 14% uważało, że zgodziła się na ten wywiad, by zemścić się na Karolu i rodzinie 278 królewskiej, a 17% uznało, że ten wywiad to wołanie o pomoc. Ogromna część, bo aż 77%, było zdania, że Diana chciała po prostu pokazać swoją wersję tej całej historii. Z ankiety wynikało, że większość ludzi uważa Dianę za silną, szczerą, kochająca i inteligent- ną kobietę. Uważają ją także za dobrą matkę. Obraz Diany nie był jednak tak zupełnie bez skazy, gdyż 30% uważało, że Diana zaprezentowała się jako osoba skoncentrowana na sobie, mściwa i skłonna do manipulacji. Niektórzy krytycy, chcąc natychmiast zdyskredytować tę audy- cję, zarzucili Dianie używanie czegoś, co określali jako „psychopa- planinę" ambicji. I rzeczywiście, wpływ psychoterapii można było dostrzec w trakcie całego wywiadu, gdy Diana mówiła pewnym tonem o samookaleczaniu się i bulimii, a potem o swoich mocnych stronach i ambicjach. W godzinę po ukazaniu się programu telewizyjnego księżna była przekonana, że tym razem osiągnęła więcej, niż udało jej się od czasu swego bajkowego wesela w lipcu 1981 roku. Po raz pierwszy zwróciła się do Brytyjczyków ponad głowami swego męża i innych członków rodziny królewskiej oraz establishmentu, zdobywając podziw i poparcie ludzi. Zburzyła także misternie budowane przez dostojników z Pałacu Buckingham plany odsunięcia jej na boczny tor, które starali się realizować od osiemnastu miesięcy. Byli przekonani, że Diana, przy wciąż zwiększającej się liczbie niefortun- nych znajomości, sprowadzających ją na manowce, podejmie decyzję o usunięciu się w cień i poświęceniu wyłącznie działalności charytatywnej, pozostawiając Karolowi wolną scenę, by pokazał narodowi, jakim dobrym będzie królem. Kilku bliskim przyjaciołom Diana otwarcie powiedziała, że zrobiła znacznie więcej, niż zwykli ludzie mogliby przypuszczać. Sprawiła, że jej teściowa, królowa, usiadła i robiła notatki w towa- rzystwie wszystkich wyższych doradców pracujących w Pałacu i biurze Karola. Świadomość tego ogrzała Dianie serce i sprawiła, że czuła się o wiele bezpieczniejsza niż kiedykolwiek od dnia ślubu. Jej przesłanie do establishmentu było jasne i proste. „Nie zdawaliście 279 sobie sprawy, jaką bystrą i twardą kobietą się stałam. Jeżeli chcecie mnie ignorować, to na własne ryzyko". Nie zdążyły upłynąć nawet dwadzieścia cztery godziny od wywiadu, a Pałac Buckingham poprzez wyższych rangą doradców złożył ofertę zawarcia pokoju stwierdzając, że ,,chcielibyśmy ustalić, w jaki sposób możemy pomóc określić jej przyszłą rolę i w dalszym ciągu udzielać poparcia jako członkini rodziny królewskiej". Oferta w swym zamyśle miała być szczodra, kon- struktywna oraz pomocna i nie zawierała w sobie ani cienia irytacji. Media skwitowały to tytułami typu: Diana: Pałac proponuje pokój. Wywiad pociągnął za sobą dwie ofiary. Pierwszą był czterdziesto- czteroletni Geoffrey Crouford, australijski dyplomata, który trzy lata wcześniej rozpoczął pracę w Pałacu jako rzecznik prasowy, a zakończył karierę na tym stanowisku dwadzieścia cztery godziny po emisji wywiadu. Księżna nie powiedziała mu dosłownie nic o programie Panorama. Crouford poczuł się poniżony przez trzy- manie go w nieświadomości. Nie miał innego wyboru, jak tylko podać się do dymisji, gdyż Diana pokazała, że nie ufa mu na tyle, żeby się zwierzyć lub poprosić o radę. Dyplomatycznie tak skomentował całą sprawę: - Bardzo dobrze pracowało mi się z księżną, będzie mi tego brakowało. Odbyliśmy wspólnie kilka fantastycznych podróży. Księżna jest wspaniała w tym, co robi, a przy tym bardzo naturalna. To znakomity ambasador Wielkiej Brytanii. Drugą ofiarą był Nicholas Soames, minister stanu do spraw armii, a jednocześnie bliski przyjaciel Karola od dziecka. W kilka minut po wywiadzie ten pełen pychy człowiek, wnuk Winstona Churchilla, powiedział w innej audycji telewizyjnej, że księżna zademon- strowała bardzo zaawansowane stadium paranoi. Następnie od- rzucił wizerunek Diany, przedstawiony przez nią samą, jako osoby odizolowanej przez przyjaciół i asystentów Karola i zasugerował, że „najbardziej skandalicznym" jej stwierdzeniem było zakwestiono- wanie gotowości swego męża do objęcia roli króla. 280 - Uważam, że jest to kluczem do tego całego wywiadu - powie- dział. - Myślę, że może to bardzo poważnie zaszkodzić pozycji księcia Walii i jestem przekonany, że wypowiedzenie tego stwier- dzenia było okropną rzeczą, ponieważ jest ono najzupełniej nie- prawdziwe. Następnego ranka premier John Major wezwał swego ministra l powiedział mu, że nie powinien udzielać żadnych dalszych komentarzy na tematu wywiadu, dając mu jednocześnie do zro- zumienia, iż jego interwencja nikomu nie wyszła na dobre, z księciem Walii włącznie. Diana była szczęśliwa, gdy przeczytała, że jej przyjaciel John Major tak ostro potraktował ministra, który śmiał ją skrytykować. Uzyskawszy poparcie dla swojego wystąpienia w telewizji, miała teraz nadzieję, że premier poprze jej ambicje zostania królewskim ambasadorem. Diana zdawała sobie sprawę, że wpływ Johna Majora może mieć decydujące znaczenie, by przekonać królową i dwór do wyrażenia zgody na jej nową rolę. ROZDZIAŁ XX Triumfująca Diana Dwa dni później Diana z poczuciem triumfu odleciała do Argenty- ny z wizytą związaną z działalnością charytatywną, zaplanowaną kilka miesięcy wcześniej. Podróż ta była dla niej sprawą najwyż- szej wagi. Swój wywiad zaplanowała tak, by odbył się kilka dni przed wyjazdem, żeby rozkochana w niej publiczność miała okazję ujrzeć ją w nowej roli, którą miała nadzieję odegrać. Wiedziała, że emisja programu przed podróżą zapewni jej później obecność wielu stacji telewizyjnych i innych środków masowego przekazu. Spokojnie i uprzejmie, z figlarnym uśmiechem na twarzy oznaj- miła zaprzyjaźnionemu przedsiębiorcy: - Pomyślałam sobie, że jeśli zorganizuję coś takiego, to establishment sam będzie mógł ocenić, czy ta wizyta okaże się sukcesem. Jeśli się uda, być może zezwolą mi na więcej takich podróży. Wizyta była wspaniałym osobistym osiągnięciem Diany. Podczas czterodniowej podróży do Argentyny towarzyszyło jej dziewięć- dziesięciu fotoreporterów prasowych, podczas gdy księciem Karo- lem, zaledwie tydzień wcześniej, podczas jego oficjalnej wizyty w Niemczech, zajmował się tylko jeden, bowiem żadne inne gazety ani magazyny nie potrzebowały informacji o jego podróży. Była to gorzka nauczka dla Karola, a olśniewające zwycięstwo Diany i jej przyszłych ambicji. I księżna dobrze o tym wiedziała. Poleciała do Argentyny z małą, licząca zaledwie pięć osób świtą. 282 Towarzyszyli jej Patrick Jephson - prywatny sekretarz, dama dworu, detektyw, garderobiana i fryzjer. Podczas takich cztero- dniowych wizyt zagranicznych, których program obejmuje obiad z głową państwa, królowej towarzyszy zazwyczaj orszak składający się co najmniej z dwudziestu osób. Diana z wyrachowaniem zdecydowała do minimum ograniczyć liczbę osób towarzyszących, gdyż chciała w ten sposób podkreślić, że współczesna monarchia nie jest „aż tak bardzo oderwana" od ludzi. Jej pierwsza wizyta w Buenos Aires, w centrum kierowanym przez Stowarzyszenie na Rzecz Zapobiegania Dziecięcemu Poraże- niu Mózgowemu, sparaliżowała życie wokół kliniki, gdyż tłumy ludzi, pragnących choćby przelotnie ujrzeć Dianę w powiewnej kremowej sukience, zablokowały ruch uliczny. Dyrektor kliniki, Susana Duranona de Vila, powiedziała później: — Dzieci były nią zachwycone i bardzo, ale to bardzo poruszone jej wizytą. Jest to czarująca i pełna zrozumienia osoba. Podobne sceny miały miejsce podczas odwiedzin w szpitalu dziecięcym Garrahan i w Centrum Rehabilitacji Inwalidów w Bue- nos Aires. Wydawało się, że wszyscy ją uwielbiali, chociaż więk- szość dzieci, z którymi rozmawiała lub które głaskała po głowach, nie miała zielonego pojęcia o tym, kim jest księżna Diana ani skąd przybywa. W szpitalu Casa Cuna poświęciła godzinę na rozmowę z maltretowanymi żonami, dziećmi dotkniętymi przemocą w domu rodzinnym oraz nastolatkami uzależnionymi od narkotyków i środ- ków chemicznych. Tego dnia księżna była u szczytu swojej formy, gdyż udało jej się uzyskać dwie rzeczy naraz: dawała pokrzyw- dzonym nadzieję i pociechę oraz cieszyła się adoracją podnoszących ją na duchu tłumów. Podczas trzech wypełnionych gorączkową pracą dni Diana odwiedziła siedem szpitali i klinik. Chociaż miejscowa ludność przejawiała dość umiarkowane zainteresowanie nią, gdy w po- śpiechu przejeżdżała ulicami stolicy, media nadały tym wizytom ogromny rozgłos. Po tej podróży - pierwszej od chwili ogłoszenia światu o swojej nowej roli ambasadora - wydawało się, że Dianie 283 będzie dość trudno udowodnić ludziom i politykom, że można ją poważnie traktować jako ambasadora Wielkiej Brytanii. Wszyscy komentatorzy argentyńscy postrzegali ją raczej jako gościa honoro- wego, a nie liczącą się reprezentantkę jej kraju. Prawdę mówiąc, Diana bezwzględnie nie chciała wypowiadać się na żadne tematy polityczne. Poza nie stwarzającym żadnego zagrożenia obiadem z jowialnym prezydentem Menem, zwanym w Argentynie „el-Jefe" (szef), księżna Walii przez całą wizytę konsekwentnie unikała angażowania się w sprawy polityki. Temat Wysp Falklandzkich, o które w roku 1982 wybuchła krótka wojna pomiędzy Anglią i Argentyną, w ogóle nie był poruszany. Diana na wszelki wypadek omijała centralny plac stolicy Plaża de Mayo, na którym matki tych, którzy ,,zniknęli" podczas tzw. Brudnej Wojny reżimów wojskowych w latach siedemdziesiątych, zorganizowały wiec. Diana została zaproszona do udziału, ale nie pojawiła się na wiecu. Księżna postępowała tak rozważnie i dyplomatycznie, że największa gazeta codzienna „La Nacion" nazwała ją ,,milczącą księżną". Wizyta w Argentynie była w 1995 roku trzecią poważną podróżą zagraniczną Diany. W lutym, tak samo jak poprzednio samolotem rejsowym, udała się do Tokio jako gość kilku organizacji do- broczynnych. Głównym celem były odwiedziny w Japońskim Narodowym Szpitalu Dziecięcym w Setagaya-Ku, współpracują- cym z londyńskim Great Ormond Street Hospital, którego Diana jest prezesem. Odwiedziła również inne szpitale i kliniki. Tym razem także nie chciała angażować się w żadne kwestie polityczne lub dyplomatyczne. Wizytę tę uznano za ogromny sukces. Diana podbiła serca japońskich terapeutów, lekarzy oraz zarządców ośrodków, z którymi się spotkała i rozmawiała. W czerwcu 1995 roku księżna Walii udała się w podróż do Moskwy, spędzając tam kilka godzin w dziecięcym szpitalu Tu- shinskaya. Do wizyty tej doszło w wyniku zaproszenia dyrekcji szpitala, skierowanego bezpośrednio do Diany z pytaniem, czy nie chciałaby odwiedzić stolicy Rosji i przy okazji spędzić kilku godzin 284 w szpitalu dziecięcym. Księżna z chęcią przystała na tę propozycję, gdyż właśnie uświadomiła sobie, jak powinna wyglądać jej przy- szłość jako ambasadora królewskiego. We wrześniu poleciała do Paryża, aby zebrać 250 ooo funtów na dziecięcy szpital Great Ormond Street i zyskała tam ogromne uznanie za swój styl i elegancję. Przy okazji spotkała się z prezy- dentem Chirakiem, który wykorzystał okazję, by zostać sfoto- grafowanym u boku pięknej księżny Walii na stopniach Pałacu Elizejskiego. Potrzebował wszelkiego rodzaju przychylnych wzmianek w prasie, gdyż jego rząd był właśnie ostro krytykowany przez cały świat za przeprowadzane na południowym Pacyfiku próby nuklearne. Determinacja, z jaką Diana tworzy swój nowy wizerunek, chcąc stać się najważniejszą w świecie osobą walczącą o dobro, nie zna granic. Jest przekonana, że ma pełne poparcie brytyjskiego społe- czeństwa, i to nie tylko w wyzwaniu rzuconym królowej, jej mężowi Filipowi i księciu Karolowi oraz wprowadzeniu brytyjskiej monar- chii w XXI wiek, ale wyczuwa także, że posiada dar zdobywania serc inwalidów i ofiar współczesnego społeczeństwa, których pełne są miasta na całym świecie. Jednym z powodów, dla których Diana zgodziła się na wywiad dla Panorama, było też przyjęcie zaproszenia na grudzień 1995 roku do Nowego Jorku, na uroczystość przyznania jej tytułu ,,Filantropa Roku" podczas kolacji z udziałem ponad dziewięciuset gości, w tym wielu gwiazd. Wstęp na przyjęcie kosztował tysiąc dolarów od osoby, zaś zebrane fundusze miały być przekazane nowojorskiej fundacji zajmującej się osobami z porażeniem mózgowym. Wśród gości znajdowali się między innymi: dr Henry Kissinger, generał Colin Powell, Donald i Maria Trump, Randolph Hearst, Rupert Murdoch oraz najsłynniejszy i najbardziej postępowy seksuolog amerykański, drobniutki dr Roth Westheimer. Diana zyskała sobie uznanie nowojorskich znawców mody za swoją długą do ziemi, ozdobioną paciorkami suknię bez rękawów. Dla niej jednak ważniejsze było to, że zobaczono ją w otoczeniu bogatych i wpływo- 285 wych osób, co miało świadczyć o zaakceptowaniu jej jako królews- kiego ambasadora. Niektórzy zastanawiali się, czy przypadkiem o wiele bardziej nie zależało jej, by potraktowano ją jako ambasadora stylu „swank" (szpan) — ulubionego słowa nowojorskiego światka mody w zimie 1995 roku. Diana zdawała sobie sprawę, że ruch postfeministyczny szybko zyskiwał sobie popularność na wschodnim wybrzeżu USA, wrócił „szyk" i nawet sprzedaż futer wzrosła o dwadzieścia procent. Dlatego tez zdecydowała się na mocniejszy niż zazwyczaj makijaż i bardziej kosztowną biżuterię oraz o wiele śmielszy dekolt. Wydaje się, że nowojorska elita doceniła zarówno suknię z podwójnej jedwabnej żorżety według projektu Jacquesa Azagury'ego, jak i pełne powabu krągłości, które odsłaniała. Duże wrażenie zrobiła wyszywana cekinami góra kreacji, uszyta specjalnie na miarę Diany (36B). Chcąc sprawić, aby dekolt (który, jak Diana miała nadzieję, spotka się w Nowym Jorku z uznaniem) przyciągał wzrok, górę kreacji uszyto z kawałków jedwabiu i podszyto warstwą bawełny, dzięki czefnu była świetnie dopasowana i podkreślała figurę. Cały sekret krył się w czterech plastikowych wzmocnieniach wszytych pomiędzy jedwab i podszewkę, po dwa z tyłu i dwa z przodu. Przednie, ręcznie wygięte do pożądanego kształtu, pełniły funkcję biustonosza, unosząc do góry i uwypuklając piersi. Dr Kissinger, były sekretarz stanu USA, powitał Dianę ukłonem i dwoma pocałunkami, nie bardzo wiedząc, na czym zatrzymać wzrok. Nie skąpił pochwał dla jej „wspaniałej osobowości" i powiedział: - Przybyła tutaj jako członek rodziny królewskiej, ale witamy księżnę dla niej samej, jako osobę, która postanowiła być razem z chorymi, cierpiącymi i odrzuconymi. Jednak entuzjazm i mocne poczucie odniesionego sukcesu, jakiego doznawała Diana pod koniec 1995 roku, zostały poważnie naruszone podczas następnych miesięcy. Wraz z upływem dni i tygodni narastała wobec niej fala krytycyzmu, a potem i wątpliwo- ści, wyrażanych nie tylko przez zagorzałych zwolenników monar- 286 chii i przyjaciół księcia Karola, ale również przez ogół społeczeń- stwa, które miało dość czasu, aby drobiazgowo przeanalizować i omówić udzielony przez nią wywiad. Pierwszym pismem, które otwarcie zaatakowało Dianę, była biblia establishmentu, ulubiony magazyn ziemiaństwa ,,Country Life". Potępił on jej wystąpienie telewizyjne jako ,,godny ubolewa- nia program". Zdumiewający artykuł wstępny, czytany głównie przez tych, którzy polują, łowią ryby i zajmują się strzelectwem, nazwał jej sugestię, że być może Karol wcale nie chce zostać królem, ,,niedorzeczną" i „godną pożałowania". Pretensje Diany do zo- stania ,,królową ludzkich serc" określił jako ,,impertynencję" i porównał ją do Heleny trojańskiej, która także była ,,piękną, lecz destruktywną kobietą". Inni podkreślali, że problemy osobiste ujawnione przez Dianę w Panoramie świadczą o rozpaczy, impulsywności, poczuciu osamo- tnienia i bycia nieszczęśliwą w połączeniu z ogromną potrzebą bycia kochaną. Wywiad odsłonił także jej godną odnotowania obsesję na własnym punkcie, brak wyczucia i skrupułów oraz ogromną determinację w osiąganiu własnych celów, bez względu na konsek- wencje, jakie mogą wyniknąć z tego dla innych. Szczególnie potępiano ją za to, że przygotowała ten ,,bezlitosny wywiad", jak określali go niektórzy, aby zaszkodzić własnym synom dla osobistych korzyści. Rewelacje o kaleczeniu sobie rąk i nóg, obżarstwie i wymiotach, o kochaniu się z Hewittem we własnym łóżku uznano za odrażające dla W^illiama (15 lat) i Har- ry'ego (ii lat), będących w wieku, gdy chłopcy są tak bardzo wrażliwi. Jeden z felietonistów określił to w ten sposób: „Dała śmiertelną broń do rąk szkolnych byczków, którzy teraz z pewnoś- cią będą się wyśmiewać z obu chłopców". Niektórzy zadawali pytanie, jakie skutki wynikną z takiego wywlekania problemów małżeńskich na widok publiczny i drobiaz- gowego omawiania ich, nawet z najbardziej szokującymi szczegóła- mi, dla dwóch młodych chłopców. Inni dowodzili, że publiczne przyznanie się Diany do samookaleczania z pewnością wytrąci 287 chłopców z równowagi lub może im nawet zaszkodzić. Pytano też, jaki efekt wywrze na dzieciach jej wyznanie o cudzołóstwie. Wszyscy uważali, że ujawnienie tego trzyletniego związku nie przyniesie nic dobrego, tylko zaszkodzi chłopcom. Dowodzono, że Diana powinna raczej zachować milczenie, niż ryzykować, że wyrządzi krzywdę synom. Wysuwano argumenty, że żaden na- stolatek za nic w świecie nie chciałby usłyszeć, jak jego matka wyznaje w telewizji, że przez trzy lata miała szalony romans z oficerem, który zwrócił się później przeciwko niej i sprzedał wydawcom opowieść o ich miłości. Tymczasem Diana, księżna Walii, osoba utrzymująca, że najbardziej ze wszystkiego chce troszczyć się o dobro innych, zaryzykowała wyrządzenie krzywdy swoim synom, o których publicznie mówiła, że są najważniejszymi osobami w jej życiu. W przypadku Williama niektórzy komentatorzy zadawali pyta- nie, czy Diana postąpiła rozsądnie, próbując w tak otwarty sposób nastawić go przeciwko własnemu ojcu jako przyszłemu konkuren- towi do objęcia tronu. Obawiali się, że taki jawny dowód niechęci Diany do Karola może z łatwością doprowadzić do rodzinnej wendety, która mogłaby się ciągnąć nawet przez dwadzieścia lat lub do końca panowania królowej Elżbiety. Wywiad wywołał lawinę różnorodnych ocen i sądów, niemal dzieląc naród na dwa przeciwne obozy: jedni stali po stronie Diany, drudzy byli jej przeciwni. Obrończynie spraw kobiet niewzruszenie utrzymywały, iż naj- ważniejszym skutkiem wywiadu Diany było to, że przemawiała ona w imieniu niezliczonych rzesz milczących kobiet, a jej pełna bólu wypowiedź dała nadzieję tysiącom ofiar. Księżna nigdy nie po- strzegała siebie jako rewolucjonistki, ale też nigdy wcześniej żadna kobieta zajmująca tak wysoką pozycję nie mówiła tak otwarcie o osobistym bólu. W efekcie natychmiast zyskała armię osób gotowych ją poprzeć. Publicznie opowiedziała o swojej samotności w małżeństwie i rodzinie królewskiej oraz wyjaśniła, że bulimia była dla niej czymś w rodzaju pocieszenia w tym krytycznym stanie 288 osamotnienia, tak dobrze znanym dziesiątkom innych ofiar tej choroby. Ponad wszystko kobiety te podziwiały siłę, z jaką przeciwstawiała się zdecydowanym wysiłkom rodziny królewskiej, aby przedstawić jej bunt jako szaleństwo. Przyjaciele Karola przykleili jej etykietkę osoby „niezrównoważonej" i „nie przestrzegającej żadnych reguł", skłonnej do zatrważających ataków depresji i aktów samozagłady. Jednak w efekcie tego wywiadu ich argumenty zostały odrzucone przez przytłaczającą część kobiet, które potrafiły zrozumieć jej ból. Uwierzyły one w ten publiczny protest Diany, gdyż wiedziały, że oprócz niej są tysiące innych kobiet, które skazano na odosobnienie i samotność. Uważały również, że establishment od wieków niesłusznie trzymał kobiety w zamknięciu. Ale księżna Walii zdecydowała, że nie odejdzie po cichu. Przełamała zmowę milczenia, która była tajną bronią establishmen- tu. Lecz tym razem, chcąc się rozliczyć z nim, a co ważniejsze z rodziną królewską, Diana nie wykorzystała swej urody, lecz siłę charakteru i wytrwałość. Wyniki ankiet i innych badań wskazywały, że społeczeństwo w przytłaczającej mierze stanęło po stronie Diany, ale różnice w rodzaju udzielonego poparcia zależały od statusu społecznego, dochodów, płci, wieku i temperamentu. Ogólnie rzecz biorąc, poparła Dianę większość robotników. Przynależność do danej klasy społecznej jest nadal bardzo ważnym wyróżnikiem w Wielkiej Brytanii, choć wiele osób uważa, że nie odgrywa już zbyt wielkiej roli. Oficerowie biorą stronę księcia Karola; wojskowi niższych stopni, szeregowi żołnierze i cywile popierają Dianę. Klasa średnia, do której przynależy obecnie około 65% angielskiej ludności, jest podzielona. Starsi obywatele popierają monarchię, bez względu na to, co się dzieje, większość zaś osób młodszych, które rozumieją księżnę Walii i jej żądania o „więcej przestrzeni", popiera Dianę. W całej Wielkiej Brytanii trudno jest znaleźć osobę, która nie zajęłaby w tej sprawie żadnego stanowiska. Debaty na ten temat 289 toczą się w pubach, kawiarniach, przy stołach obiadowych i w klu- bach. Ten spór przyciąga uwagę wszystkich ludzi, absorbuje myśli i prowokuje do dyskusji. Zdaje się jednak, że na rozwiązanie przyjdzie jeszcze długo poczekać. Przez całe tygodnie po wywiadzie udzielonym przez Dianę członkowie establishmentu kiwali ze smutkiem głowami i sugero- wali, że rola księżnej Walii jako oficjalnego ambasadora Królestwa powinna zostać ,,ograniczona", gdyż obawiali się, między innymi, że Diana mogłaby uwikłać się w kontrowersyjne problemy polityki zagranicznej. Cieszący się złą sławą brytyjski system grup nacisku (lobby system), w którym opinie premiera i ministrów są codziennie przekazywane dziennikarzom zajmującym się polityką na zasadzie przypisania do określonej frakcji politycznej — zaczął zgrzytać. Premier John Major, otwarcie popierający Dianę, podczas swoich cotygodniowych czwartkowych spotkań wieczornych roz- mawiał z królową o ewentualnym przyznaniu Dianie tytułu am- basadora. Zgodził się jednak z królową, że byłoby „nieuczciwie" ofiarowywać księżnej stanowisko, na którym musiałaby się wypo- wiadać publicznie w imieniu Wielkiej Brytanii na delikatne politycz- nie tematy. Jeden z ministrów posunął się tak daleko, że zachowując anonimowość powiedział: - W kwestiach politycznych nie możemy jej ufać. A tymczasem na jaw zaczęły wypływać kolejne ,,fakty", na pozór zupełnie przypadkowe. Informacje o nich ukazywały się w gazetach i czasopismach. Gdyby ktoś zechciał przejrzeć doniesienia brytyjs- kich mass mediów z okresu ostatnich dziesięciu lat, okazałoby się, że księżna Diana była właściwie jedyną osobą z rodziny królewskiej, która odwiedzała szpitale, uczestniczyła w otwarciach domów opieki, gawędziła z chorymi, bezdomnymi i odtrąconymi przez społeczeństwo. Nagle gazety i czasopisma establishmentu zaczęły zwracać baczną uwagę, przy każdej nadarzającej się okazji, na zajęcia pozostałych członków rodziny panującej, odsuwając działalność Diany na dalszy plan. 290 W tych wszystkich rozważaniach nad przyszłością księżnej w oczach opinii publicznej utrzymywał się obraz zdecydowanej i pełnej poświęcenia kobiety, przedzierającej się przez labirynty protokołu w swojej walce z establishmentem o szansę na miłość, podczas gdy niechętna jej rodzina męża samolubnie zajmowała się własnymi sprawami za murami Pałacu Buckingham. W wywiadzie dla Panoramy Diana powiedziała narodowi, że społeczeństwo potrzebuje „kogoś, kto wniesie w życie publicz- ne nieco uczucia i sprawi, że ludzie poczują się ważni; kto będzie ich wspierać i pokaże im światełko u wylotu ciemnego tu- nelu". Członkowie rodziny królewskiej zgadzają się z tymi ar- gumentami, gdyż każdego roku wykonują tysiące publicznych zobowiązań, z których wiele wiąże się bezpośrednio z działalnością dobroczynną. Różnica polegała na tym, że urok i naturalny wdzięk Diany sprawiały, że każde jej pojawienie się w szpitalu miejskim przyciąga- ło uwagę fotoreporterów i największych dzienników krajowych, podczas gdy księżna Kentu mogła mówić o olbrzymim szczęściu, jeśli wzmiankę o jej wizycie w tym samym miejscu zamieszczono w lokalnej gazecie. Tego samego dnia, w którym ukazał się głośny na cały świat wywiad Diany w Panoramie, królowa, książę Filip i książę Karol gościli władców Jordanii, króla Husseina wraz z królową Noor; księżniczka Małgorzata uczestniczyła w otwarciu szkockiego muze- um latarń morskich; książę i księżna Gloucester składali oficjalną wizytę w Meksyku; książę Kentu wizytował jednostki Devonshire i Dorset w Niemczech; księżniczka Alexandra odwiedziła Królew- ski Instytut Badań nad Rakiem; księżniczka Anna — wiekiem i oddaniem sprawom dobroczynności najbardziej podobna do Diany - przebywała w Szkocji jako przewodnicząca Princes Royal Trust for Carers, organizacji dobroczynnej realizującej w całym kraju programy wartości piętnastu milionów dolarów. Oczywiście żadnemu z tych zdarzeń nie poświęcono więcej niż krótką wzmiankę w gazetach krajowych. 291 Diany wcale to nie zmartwiło. Odłożyła na bok swoje ambicje i jest absolutnie zdecydowana, bez względu na wszystko, zostać ambasadorem Królestwa odwiedzającym instytucje charytatywne na całym świecie, troszczącym się o ludzi na swój wspaniały, godny naśladowania sposób. Dzięki tej pracy zyska sobie w pełni zasłużone uznanie, a co ważniejsze, znajdzie w końcu ceł w życiu. Przez kilka dni po telewizyjnym wystąpieniu przechwalała się otwarcie niektórym towarzyszącym jej w podróży do Argentyny dziennikarzom: — Wierzę, że dzięki temu wywiadowi zdobyłam w końcu niezależność. Inni nie byli tego aż tak bardzo pewni. Może się okazać, że chcąc osiągnąć swój cel, księżna Walii będzie musiała opuścić Anglię i żyć w innym kraju. Bliscy przyjaciele zastanawiają się, czy Diana naprawdę chciałaby zamieszkać tysiące mil od dwóch najważniej- szych osób w jej życiu, od synów. Byłby to wybór rozdzierający serce. Ale trzydzieści lat temu jej matka stanęła przed takim samym dylematem i jednak wyjechała. w ROZDZIAŁ XXI Nawet bogowie hy ^ałkali Księżna Diana z lękiem spogląda w przyszłość. Nie wie, co los trzyma dla niej w zanadrzu. Dlatego jest pełna obaw i nie może podjąć decyzji, jak pokierować swym życiem osobistym. Wie, że potrzebuje nowego wyzwania i zajęcia; wierzy, że rola ambasadora Królestwa zapewni jej nie tylko dogodny start w nowe życie, ale da też poczucie przynależności i świadomość, że jest potrzebna. Jednak żal, jaki pozostał po nieudanym małżeństwie, ciągle ją dręczy, a rany nadal są otwarte, choć od chwili, gdy drogi jej i Karola rozeszły się, minęło już prawie dziesięć lat. Nauczyła się dawać sobie radę żyjąc samotnie, gdyż wciąż jeszcze jest księżną Walii i matką następców tronu. Zdołała pokonać bulimię i może szczycić się naprawdę szczupłą sylwetką i zdrowiem; wzbudza zachwyty tłumów, przyciąga uwagę mężczyzn i pojawia się na okładkach najpoczytniejszych czasopism całego świata. Jednak wystąpienie Karola o separację, której nigdy nie chciała, zraniło ją o wiele bardziej, niż przypuszczała. Lecz nawet to okazało się drobiazgiem w porównaniu z druzgocącym ciosem, jaki spadł na nią, gdy w grudniu 1995 roku otworzyła list od Elżbiety, wzywający ją do jak najszybszego przeprowadzenia rozwodu. Diana, nie będąc przygotowana na takie żądanie, doszła do wniosku, że życie ją przerasta. Była załamana, nie mogła po- 293 wstrzymać łez, które zaczynały płynąć z jej oczu z byle powodu, czasem nawet — ku jej ogromnemu zakłopotaniu — przy ludziach. Pewnej nocy na początku stycznia 1996 roku Diana opuściła dom Susie Orbach po godzinnej sesji terapeutycznej i skierowała się do swojego samochodu. Zauważyła fotoreporterów i zastanawiała się, kto doniósł im o miejscu jej pobytu. Zazwyczaj ta najczęściej fotografowana na świecie kobieta w ogóle nie przejmowała się obecnością fotografów i błyskających fleszów, ale tym razem poczuła się skrępowana; nie chciała, by ciągle ją niepokoili. Próbowała się uśmiechnąć, lecz nie dała rady. Raptem uświadomiła sobie, że za chwilę wybuchnie płaczem i uniosła książkę, aby skryć za nią twarz przed kamerami. Pragnąc uciec, zaczęła biec do samochodu, ale reporterzy rzucili się za nią. Mieli wielką ochotę przyłapać księżnę Walii w chwili słabości, z twarzą zalaną łzami. Nagle poczuła się jak osaczone ze wszystkich stron dzikie zwierzę, które nie ma gdzie się skryć ani dokąd uciec. Gdy dobiegła do auta, rozpłakała się na dobre; łzy strumieniami spływały po jej policzkach. Nie miała dość sił, by wsiąść do wozu; przez minutę stała oparta o karoserię, a jej ramionami wstrząsał szloch. Czuła się wyczerpana, zrozpaczona i bardzo, ale to bardzo samotna. Miała nadzieję, że fotoreporterzy wyłączą terkoczące kamery i dadzą się jej spokojnie wypłakać. Udręka jednak trwała aż do chwili, gdy w końcu zebrała na tyle siły, by móc otworzyć drzwi samochodu, wsiąść do środka i odjechać w noc. Był to jeden z najbardziej bolesnych momentów, kiedy księżna publicznie ujawniła swoje emocje. Tamtej nocy Diana poczuła się zdradzona przez kogoś, kto poinformował paparazzich, że po raz trzeci od Bożego Narodzenia 1995 roku ma zamiar odwiedzić Susie Orbach. Od kilku lat przypuszczała, że jedna lub dwie osoby spośród jej personelu maczały palce w ujawnianiu jej rozkładu zajęć. Podczas obiadów, na które w 1995 roku zapraszała wydawców i redaktorów brytyjskiej prasy oraz przedstawicieli mass mediów, 294 Diana wyznała, że podejrzewa, iż ktoś z pracowników informuje redakcje gazet o jej planach. Prosiła gości, aby powiedzieli, czy znają nazwisko tego informatora. Mówiła: - Nie macie pojęcia, jak okropnie czuje się człowiek całkowicie pozbawiony prywatności. Musicie zrozumieć, jak straszne jest to dla mnie i moich synów. Mogę was tylko błagać, byście przestali to robić. Większość z nich kiwała potakująco głowami i mówiła, że rozumieją jej kłopotliwe położenie. Jednak telefony informatora nie ustały i dziennikarze nadal znali każdą minutę rozkładu jej dnia. Próbowała zahamować te przecieki, ale na nic się to zdało. Zrozpaczona Diana tak opowiedziała o tym zaprzyjaźnionemu londyńskiemu bankierowi: — Miałam nadzieję, że wydawcy pomogą mi, ale chyba byłam zbyt naiwna. Problem polega na tym, że ich jedynym celem jest sprzedawanie gazet. Jednak pragnę, aby czasem dali mi chwilę wytchnienia. W pierwszych miesiącach 1996 roku musiała uporać się z jeszcze jednym, o wiele poważniejszym problemem — rozwodem. Po pierwsze zdecydowała, że w najmniejszym stopniu nie przejmie się żądaniem królowej, aby rozwód nastąpił jak najszybciej, lecz odda sprawę w ręce swojego adwokata, Anthony'ego Juliusa ofMischon De Reya. Nie spieszyło się jej. Wolała poczekać i przekonać się, czy królowa wyrazi zgodę, by została ambasadorem królewskim. Przypuszczała, że jednym z powodów, dla których Elżbieta wydała oświadczenie prawie natychmiast po tym, jak synowa publicznie zażądała przyznania jej tego stanowiska, było dostrzeżenie okazji do wymuszenia rozwodu w zamian za zgodę na to, by Diana została kimś w rodzaju międzynarodowego działacza charytatywnego najwyższej rangi. - Pewnie myślą, że jestem głupia - powiedziała księżna. - Ale przejrzałam ich grę. Wszystko jest jasne jak słońce. Dobrze, jeśli aż tak bardzo chcą mnie usunąć ze swojej drogi, muszą za to drogo zapłacić. Lecz gra zaczynała być ostra. Diana zauważyła, że jej skłonność 295 do zmiennych nastrojów znów się nasiliła i teraz są one rzeczą niemal codzienną. Potrafiła, bez żadnych ku temu powodów, zalać się łzami lub nakrzyczeć z wściekłością na kogoś ze służby. Spostrzegła także, że bez przerwy zmienia zdanie. Jednego dnia, rozmawiając ze swoim lojalnym sekretarzem, Patrickiem Jeph- sonem, beztrosko oznajmia, że ma zamiar zrobić wszystko, co jest konieczne do przeprowadzenia rozwodu, tak żeby załatwić to jak najszybciej, a następnego wycofuje się ze swojej decyzji, mówiąc mu, żeby nic nie robił w tej sprawie, a nawet każe mu nie odpowiadać na listy jej własnego adwokata. Takie zmiany decyzji zdarzały się nie tylko w przypadku Jephsona, ale stały się też udziałem większości jej personelu, dość często w sprawach tak mało istotnych, jak wybór ubioru lub potraw na obiad. W pewnym momencie Jephson stwierdził, że sytuacja jest tak dziwaczna, że wręcz uniemożliwia jego dalszą pracę w pałacu. Chciał nadal być sekretarzem Diany, gdyż wiedział, że jego rady i pomoc będą jej potrzebne, a właśnie ustalano warunki rozwodu, ale zaczął uświadamiać sobie, że księżna nie bierze jego opinii pod uwagę. Miał wrażenie, że konsultuje się z innymi doradcami. Pod koniec stycznia 1996 roku stracił cierpliwość. Podczas rozmowy wyjaśnił, że nie widzi możliwości kontynuowania swojej pracy, gdyż księżna nie jest w stanie na nic się zdecydować i bezustannie zmienia podjęte wcześniej decyzje. Nie zdążył przedstawić wszyst- kich powodów, gdyż Diana przerwała mu i oznajmiła, że może natychmiast zrezygnować z pełnienia swoich obowiązków. Odwróciła się i bez słowa wyszła z pokoju. Jephson, były oficer Marynarki Królewskiej, zawsze zachowują- cy się jak dżentelmen, wydał następujące oświadczenie: ,,Praca dla księżnej Walii była dla mnie wielkim zaszczytem. Zadania, które stały przede mną przez ostatnie osiem lat, dostarczyły mi wiele satysfakcji. Jednakże teraz, gdy moja rodzina powiększyła się (ma dwoje małych dzieci), czuję, że muszę mieć swobodę, aby za- stanowić się nad dalszą karierą". Dodał także, że już wcześniej 296 planował swoje odejście właśnie na rok 1996. Jednakże większość obserwatorów życia na dworze zauważyła, że Jephson nie miał innej pracy, do której mógłby odejść. Czterdzieści osiem godzin później trzydziestodwuletnia panna Nicki Cockell, najstarsza z trzech sekretarek Diany, także złożyła rezygnację. Do jej obowiązków należało prowadzenie najważniej- szej korespondencji księżnej Walii oraz kierowanie pracami niewiel- kiego biura mieszczącego się w Court of St. James, dwieście jardów od pałacu Buckingham. Jak na ironię, mieści się ono tuż obok pomieszczeń zajmowanych przez personel księcia Karola. Pensje wszystkich pracowników Diany są opłacane z dochodów należące- go do Karola Księstwa Kornwalii, uzyskiwanych z budownictwa, wynajmu nieruchomości, dzierżawy ziemi i rolnictwa. Co prawda nie wydano żadnego oświadczenie, ale rzecznicy prasowi Pałacu Buckingham sugerowali, że panna Cockell stwier- dziła, że po rezygnacji Patricka Jephsona nie może dłużej pełnić swoich obowiązków. Kilka godzin później kolejna osoba opuściła zmniejszający się zespół pracowników Diany. Trzydziestodwuletni Steve Davis, przystojny szofer pracujący dla niej od dwóch lat, złożył wymówie- nie. Davis wyjawił, że od dłuższego czasu zastanawiał się nad swoją posadą i negocjował odprawę. Diany wcale nie zmartwiła jego decyzja, gdyż przez ostatnie dwanaście miesięcy stosunki pomiędzy nimi były dość napięte. Davis stwierdził, że w ciągu ostatniego roku czuł się absolutnie zbyteczny, gdyż w Londynie Diana zazwyczaj sama prowadziła samochód, a on był potrzebny tylko podczas robienia zakupów lub przy okazjach związanych z charytatywną działalnością księżnej. Zanim Diana w grudniu 1993 roku oznajmiła, że wycofuje się z życia publicznego, zespół jej pracowników składał się z prywat- nego sekretarza, koniuszego, dwóch detektywów, trzech sekre- tarek, kamerdynera, gospodyni, kucharza, szofera, garderobianej i wielu dam dworu. Pod koniec stycznia 1996 roku zatrudniała już tylko dwie 297 sekretarki, Angelę Horden i Victorię Mendham, oraz Paula Burrella jako kamerdynera, gospodynię, kucharza - Darrena McGrady'ego, nazywanego „Shady", i garderobianą Helen Walsh. Przy tak nielicznych wystąpieniach publicznych dama dworu proszona jest o udział tylko w niektórych spotkaniach oficjalnych. - To tylko jeszcze jedna zmiana warty — odpowiadała Diana na pytania, dlaczego wszyscy ją opuszczają. Jednak pod tą wymijającą odpowiedzią ta zmartwiona kobieta starała się skryć dręczący ją niepokój, że ona sama jest odpowiedzialna za przerzedzenie w szeregach personelu. Wszystko to sprawiło, że czuła się jeszcze bardziej samotna i niekochana. Od chwili, gdy królowa zażądała szybkiego rozwodu, minął miesiąc, więc Diana zdążyła już się zastanowić nad swoimi rosz- czeniami. Była zdecydowana zatrzymać tytuł księżnej i chociaż zdawała sobie sprawę, że nie będzie już mogła używać tytułu „Jej Królewska Wysokość, księżna Walii", to na pewno chciała, aby zwracano się do niej „Jej Królewska Wysokość Księżna Diana". Królowa, która nie chce pozwolić Dianie na zatrzymanie tytułu „Jej Królewska Wysokość", prawdopodobnie przeciwstawi się temu żądaniu. Diana zażąda także okazałego domu w Londynie, wartego 5 ooo ooo dolarów, i drugiego na prowincji, z przyległymi gruntami zapewniającymi dyskrecję, wartego 2 ooo ooo dolarów. Będzie też domagać się rocznej pensji w wysokości i ooo ooo do- larów z zastrzeżeniem, że koszty utrzymania domów i wyna- grodzenia nielicznego personelu będą pokrywane z dochodów Księstwa Kornwalii należącego do Karola. Zażąda też, aby Karol opłacał kształcenie synów oraz pokrywał wszelkie inne wydatki z nimi związane. A co najważniejsze, chce, aby ustalenia te obowiązywały do końca jej życia, bez względu na to, czy wyjdzie ponownie za mąż, czy też nie. Poważnym problemem jest także kwestia Williama i Harry'ego, 298 którzy są następcami tronu. Diana zdaje sobie sprawę, że nie może wywieźć ich z kraju, o ile nie uzyska na to wyraźnej zgody królowej, a po jej śmierci - króla Karola. Wie, że nigdy nie będzie mogła na stałe zamieszkać z synami poza granicami Anglii. Oczywiście będzie utrzymywać z nimi nie ograniczony w żaden sposób kontakt, gdyż warunki ugody zawartej w momencie separacji w grudniu 1992 roku prawdopodobnie będą nadal obowiązywać. Zarówno Karol, jak i jego matka wiedzą, że najważniejsze jest, aby nie wdawać się w przeciągające się dyskusje, tylko jak najszybciej osiągnąć porozumienie, żeby Diana przestała w końcu należeć do rodziny Windsorów, a monarchia mogła rozpocząć tak bardzo jej potrzebną odbudowę swojego wizerunku. Oczywiście jest kilka warunków, których spełnienia królowa będzie się domagać. Jeden z nich to wymóg, aby Diana zachowała absolutne milczenie na temat swojego małżeństwa, rodziny, spraw monarchii i domu Windsorów. Elżbieta na pewno nie chce, aby synowa udzieliła kolejnego wywiadu dla BBC. Nigdy. Królowa wraz z doradcami pragnie odsunąć księżną od wszelkich oficjalnych funkcji dworskich i Diana z pewnością nigdy już nie będzie pełnić obowiązków reprezentacyjnych członka rodziny królewskiej. Prawdopodobnie bardzo ją to ucieszy, gdyż większości z nich serdecznie nienawidziła. Królowa i Karol doceniają oczywiście nadzwyczajną popular- ność Diany wśród przeważającej części brytyjskiego społeczeństwa, które chce, aby księżna Walii uzyskała rozwód na sprawiedliwych warunkach. Diana zaś zdaje sobie sprawę z tego, że nie może okazać się zbyt chciwa. Jest oczywiste, że oficjalnie wszystkie warunki rozwodu zostaną zachowane w tajemnicy, ale większość z nich szybko stanie się powszechnie znana, gdy tylko ludzie zobaczą, gdzie Diana mieszka i jakie życie prowadzi. Królowa i jej doradcy mają nadzieję, że gdy w końcu rozwód dojdzie do skutku, skończą się wreszcie wszelkie kłopoty z Dianą, nękające Koronę przez ponad siedem lat, i powolny proces 299 odzyskiwania przez monarchię szacunku i miłości narodu będzie mógł się rozpocząć. Diana opuszcza rodzinę Windsorów, aby rozpocząć życie na własną rękę, a badania opinii publicznej wykazują, że wyrządziła ona poważne szkody brytyjskiej monarchii. Obecnie jedna trzecia osób ankietowanych uważa, że instytucja ta jest przeżytkiem, a ponad 50% chce, aby wiązało się z nią mniej pompy i ceremonii, a tryb życia członków rodziny królewskiej nie był aż tak wystawny. Przez szesnaście lat Diana jako księżna Walii wzbudziła wiele gwałtownych emocji w rodzinie swego męża. Poważnie też nad- werężyła reputację następcy tronu i królowej Elżbiety, a oni sami, szkodząc jej, zaszkodzili także sobie. Przez swoją próżność księżna Diana, najbardziej popularna spośród całej rodziny królewskiej, stała się najsamotniejszą z kobiet. Koniec legendy? Dzieje burzliwego „małżeństwa stulecia" Nicolas Davies do- prowadza do wiosny br. Co zaszło później między księciem Karolem i księżną Dianą? Niedobrani małżonkowie, będący od paru lat w separacji, wznowili targi na temat warunków ostatecznego rozstania się. W połowie lipca 1996 roku monarchia brytyjska przeżyła kolejny wstrząs obyczajowy: sąd londyński wydał wstępne orzeczenie o rozwodzie, który nabrał mocy prawnej 28 sierpnia. ,,Rozwód stulecia" oznacza, iż po piętnastu latach małżeństwa z następcą tronu „lady Di" przestała być częścią królewskiej rodziny, choć - wedle oświadczenia Pałacu Buckingham - „będzie nadal za takową uważana". Diana otrzymała sowite odszkodowa- nie, apartament w pałacu Kensington i prawo sprawowania, wraz z księciem, opieki nad dziećmi. Wprawdzie zachowała godność księżnej Walii, ale musiała pożegnać się z tytułem Jej Królewskiej Wysokości, a o wszelkich jej podróżach zagranicznych (poza prywatnymi) decyduje królowa oraz ministerstwo spraw zagranicz- nych. Diana nie zostanie więc królową, mimo iż była tak blisko tronu. W ciągu wielu lat biła rekordy popularności w Wielkiej Brytanii i poza nią. Świat został dotknięty „dianamanią"; księżna określała kanony mody, ekscytowała kobiety i pociągała mężczyzn. Była dziwną mieszanką siły i słabości, uosobieniem szczęścia i rozpaczy. 301 Stała się żywym mitem, bohaterką historii zawieszoną między tragedią i operą mydlaną. Czy nastaje kres jej legendy? Za wcześnie na jednoznaczną odpowiedź. W sierpniu podano, że 100 tysięcy czytelników „Daiły Mirror" napisało do Elżbiety II listy z prośbą, by zechciała przywrócić Dianie tytuł Jej Królewskiej Wysokości. „Samotna księżna" ma dopiero 35 lat i wciąż jest atrakcyjną kobietą. Wciąż jednak pozostaje pod ostrzałem wścibskich paparaz- zich. Czy mimo to znajdzie się mężczyzna, który zechce związać z nią swój los? W przeciwnym razie księżna będzie musiała już tylko czekać na koronację starszego syna, który po objęciu tronu zostanie Williamem V. Wtedy, jako Królowa Matka, znów znajdzie się w centrum powszechnego zainteresowania. Ale to daleka przy- szłość, w której jeszcze niejedno może się zdarzyć... Tadeus^ Pasierbiński Spis treści Od autora - 7 Rozdział I. Smutne Bo^e Narodzenie - 9 Rozdział II. C^y jestem jęd^ą? - 27 Rozdział III. Sytuacja wymyka się spod kontroli — 40 Rozdział IV. Ktoś, kogo mo^na pokochać — 5 3 Rozdział V. Złośliwe telefony — 65 Rozdział VI. ,,Zakochana księżna": Diana i kapitan Gwardii - Rozdział VII. Książęca ^drada — 92 Rozdział VIII. Diana i ,,ta dziwka" - 104 Rozdział IX. Karol - król w kawalerskim stanie - 120 Rozdział X. Książęcy dylemat - królestwo albo syna - 137 Rozdział XI. Niania Tigsy - 143 Rozdział XII. Kacyątko przemienia się w {abędyja —155 Rozdział XIII. Diana i mistr^ rugby - 169 Rozdział XIV. Bur°ycielka małżeństw — 190 Rozdział XV. Aniol nadziei - 208 Rozdział XVI. ,,C^uję się prs^e^ nich jak trędowata" — 226 Rozdział XVII. Samotna księsya — 232 Rozdział XVIII. Prywatny świat Diany - 241 Rozdział XIX. ^yykowna rozgrywka Diany — 256 Rozdział XX. Triumfująca Diana - 282 Rozdział XXI. Nawet bogowie by ^alkali - 293 Koniec legendy^ - 301