Ingrid Trobisch Być kobietą Wprowadzenie do wydania polskiego Wielu ludzi - zarówno mężczyźni, jak i kobiety - nie akceptuje swej płci, nie cieszy się własną męskością lub kobiecością. Negatywne skutki takiego braku akceptacji siebie są bardzo rozległe. Ci, którzy stykają się z tym zjawiskiem od strony terapeutycznej, znają jego problemy i złożoność. Książkę Ingrid Trobisch odczytałem jako dobrą nowinę, która rozjaśnia mroki, wnosi otwartość i ciepło, odsłania urok i bogatą treść faktu, że jest kobietą. Autorka ukazuje miejsce kobiety w małżeństwie, które ma być "jednym ciałem", i czyni to w sposób komunikatywny, kompetentny i autentycznie szczery. Jest to książka zupełnie nietypowa: zadziwi tych, którzy "odkrywają" seksualizm "wyzwolony", zbuntowany, nieokiełznany, a tak naprawdę - przede wszystkim zdepresjonalizowany; z drugiej strony zgorszy tych, dla których ludzki seksualizm nie bardzo mieści się w sferze religii i przeżyć z nią związanych i nie wzbudza większego zaufania. I oto wbija się jak klin pomiędzy oba te nie do pogodzenia obozy książka pełna ufności i wesela, a jednocześnie świadoma niedostatków natury ludzkiej. Jakże bliski jest mi jej duch, właśnie mnie, który zmagałem się z sobą, pisząc w trwodze niektóre rozdziały pokrewnego dziełka pt.: "Miłość w spotkaniu płci". Czytelnik znający tę pracę zrozumie, skąd u mnie tyle radości ze spotkania z autorką książki tak pogodnej, prostej i... pokornej. We wstępie i na początku pierwszego rozdziału autorka wyjaśnia sama, skąd bierze się u niej inspiracja do takiego widzenia spraw płci. Chciałbym dopowiedzieć tylko jedno: tak otwarcie i zarazem tak czysto o przeżywaniu swej płci mogła napisać tylko osoba, która w swym życiu postawiła Boga na pierwszym miejscu.Jest to klucz do zrozumienia, jak w tej przepięknej książce doszło do ukazania najgłębszej prawdy o cele: że ono osłania, a zarazem odsłania ludzie ja. Autorka potrafiła oddać harmonię obu znaczeń ciała. Ingrid Trobisch urodziła się i wykształciła w Stanach Zjednoczonych. Była żoną ewangelickiego pastora z Europy. Walter Trobisch zmarł w 1979 r. Przez pierwsze trzy lata było to małżeństwo bezdzietne. Później urodziła i wychowała pięcioro dzieci. Przez dwanaście lat żyła w Afryce, by potem na stałe zamieszkać w Austrii. Przez dużą część roku podróżuje. Poznałem ją podczas jednej z takich podróży - na I Światowym Kongresie Federacji Rozwoju Rodziny w Kolumbii, latem 1977 r. Mówiliśmy wtedy również o tej świeżo napisanej książce. Odkryliśmy wspólny teren naszych życiowych zainteresowań: naturalne planowanie rodziny, naturalny poród i naturalne karmienie. Łączyła nas wdzięczność dla Pawła VI za wydanie Encykliki "Humenae vitae..." Postawę i światopogląd autorki charakteryzuje jedno z ostatnich zdań książki: "W czasie najbardziej kryzysowych momentów mego życia najlepiej pomagało mi wyznanie grzechów i otrzymanie udzielonego mi osobiście przebaczenia". Wiedza medyczna zawarta w tej książce pochodzi z dobrych źródeł i dobrze jest osadzona w całości dzieła. Nie wydaje mi się konieczne robienie odsyłaczy przy okazji poruszania takich spraw jak obecność męża przy porodzie czy nacinanie krocza. Czytelnik sam uświadomi sobie pewne różnice w traktowaniu tych spraw w różnych krajach. Niektóre stwierdzenia i opisy były przestarzałe, lub nieścisłe, pozwoliłem więc sobie przeprowadzić niezbędną korektę. Z książki tej wiele mogą się nauczyć także ginekolodzy i seksuolodzy. W moim odczuciu jest to najwartościowsza i najpożyteczniejsza książka wśród tych, jakie są mi na ten temat znane. Jestem za nią Autorce osobiście bardzo wdzięczny. Włodzimierz Fijałkowski Mojej "doula", która mnie nauczyła, że nim zacznę kochać, najpierw mnie ktoś musi pokochać. Wstęp ... I co może zrobić mężczyzna Jestem ogromnie rad, że mogę napisać krótki wstęp do książki mojej żony. Życzył bym mężom - im więcej ich będzie tym lepiej - żeby zadali sobie nieco trudu i przeczytali to, co napisała moja żona, gdyż w ten sposób każdy z nich niewątpliwie wzbogaci swe małżeństwo i da dowód, że kocha żonę, a więc kocha siebie. Apostoł Paweł powiada: "Kto miłuje żonę, siebie samego miłuje" (Ef 5,28). Ingrid omawia tu pokrótce podstawowe przeżycia kobiety zamężnej, spełnienie seksualne, płodność, ciążę, narodziny dziecka, karmienie go i pielęgnację, a wreszcie przekwitanie (menopauzę). W naszych czasach panuje tendencja, by poszczególni specjaliści rozpatrywali każdą z tych dziedzin oddzielnej, w oderwaniu od pozostałych. Moja żona stara się je w tej książce połączyć. Wykazuje, że te właśnie sfery naszych przeżyć wzajemnie na siebie wpływają i zazębiają się tak jak tryby precyzyjnej maszyny. Nie można ich podzielić, tak jak nie można podzielić osoby, która ich doznaje. Istota ludzka z natury jest niepodzielna - "jednostkowa". Jeśli więc chcemy jej pomóc, żeby osiągnęła i zachowała pełne człowieczeństwo, musimy rozważać wszystkie te aspekty razem. Moja żona w znacznej mierze opierała się na osiągnięciach specjalistów o światowej sławie; właściwie każdy rozdział powstał z inspiracji innego autorytetu. Doświadczenie czerpała też z własnych przeżyć jako żona trudnego męża i matka pięciorga dzieci, jak również z poufnych serdecznych rozmów z wieloma osobami, reprezentującymi różne kultury i różne kontynenty. Wiele z tych rozmów odbyliśmy wspólnie, jako małżeństwo zasięgając rady innych małżeństw, gdyż uważamy to za najbardziej skuteczną i przynoszącą najlepsze rezultaty metodę rozwiązywania różnych problemów. Plon tych rozmów, z punktu widzenia męża, zawarłem w moich książkach, a zwłaszcza w pracy "I Married You" (Poślubiłem Ciebie, wyd. Harper and Row), i rad jestem, że Ingrid - oczywiście z punktu widzenia żony - pisze o tym, czego się z tych dyskusji dowiedziała. Większość cieszących się wielką poczytnością podręczników seksualnych została napisana przez mężczyzn i dla mężczyzn, w wąskiej perspektywie ich zainteresowań. Ale, jak to ujęła Lillian Roxon, "ciepła i pełna miłości książka zostanie dopiero napisana przez ciepłą i pełną miłości kobietę". Sądzę, że można śmiało powiedzieć, iż treści, które w tej książce zawarła moja żona, nigdy dotąd nie zostały przekazane, w każdym razie nie w ten sposób i nie w tej formie. Walter Trobisch Do Czytelników - uwagi osobiste Cieszę się, że jestem kobietą. Choć muszę wyznać, że nie zawsze przychodziło mi to z łatwością. W każdym okresie mego życia musiałam uczyć się tego od nowa - najpierw jako osoba samotna, pracująca zawodowo do dwudziestego siódmego roku życia, potem jako żona, przez pierwsze trzy lata nie mająca dzieci, i wreszcie jako matka dwóch córek i trzech synów. Moje doświadczenia pochodzą z różnych kręgów kulturowych. Urodziłam się i kształciłam w Stanach Zjednoczonych. Potem przez dwanaście lat mieszkałam i pracowałam w Afryce. Od przeszło dziesięciu lat mój dom znajduje się w Europie. Na każdym kontynencie i w każdej fazie mego życia radość płynąca z faktu, że jestem kobietą, miała dla mnie odmienne znaczenie. Istnieją obecnie dwa rodzaje ruchów kobiecych: jeden - który chce usunąć różnicę dzielącą płci i skłonić kobiety do tego, żeby upodobniły się do mężczyzn, oraz drugi, który w pełni docenia, czym jest kobiecość. Moją książkę pragnę poświęcić tej drugiej grupie, gdyż chciałabym kobietom wyzwolonym dopomóc zachować ich własną odrębność. "Aimer ??e??tre femme! - to nasz pierwszy i niepodważalny obowiązek" - powiada Marie D??e??fossez w swojej książce "Vivre au f??e??mini" (Żyć po kobiecemu). Tak samo ważne jest, kiedy mężczyzna mówi z przekonaniem: "Cieszę się, że jestem mężczyzną". Gdyż bez emancypacji mężczyzn nigdy nie będzie emancypacji kobiet. I dlatego napisałam tę książkę zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet. Mam nadzieję, że znajdą się odważne małżeństwa, które po wspólnym jej przeczytaniu będą nad nią dyskutować i w ten sposób znajdą podstawy do dialogu opartego na "biblioterapii". A co z czytelnikiem samotnym? Mam wrażenie, że wszystko to, co powiedziałam o samoakceptacji, odnosi się do każdego z nas, czy ktoś zawarł związek małżeński, czy jeszcze nie, czy też jest samotny. Jak to napisał mój brat po przeczytaniu rękopisu: "Twoje twierdzenie: "Jeśli nie będę żyć w zgodzie z moim ciałem, nie będę żyć w zgodzie z moim Stwórcą" pełne jest głębokiej treści. Gdyby zarówno mężczyźni, jak i kobiety realizowali je w praktyce, to wszyscy lekarze mieliby co najmnie o 50 procent mniej pacjentów". Po przeczytaniu drugiego rozdziału rzekł: "Trzeba coś powiedzieć tym ludziom na świecie, którzy nigdy nie doświadczyli radości heteroseksualnej miłości..." Chciałabym wyrazić im swe współczucie, jak również tym mężom i żonom, którzy z powodu choroby czy innych przyczyn żyją w nie spełnianym małżeństwie - w każdym razie w dziedzinie seksualnej. Mężczyzna lub kobieta, którzy nie zaprzeczają swemu seksualizmowi, ale go przelewają na innych w formie miłości emanują radością. Patrząc na nich widzę zawsze Marię z Betanii, która wylała flakon cennego olejku na stopy Chrystusa i wytarła je swoimi włosami. (W kulturach afrykańskich dziewczyna, która ma wyjść za mąż, daje swemu narzeczonemu ozdobną tykwę w kształcie wazonu albo butelki, co jest symbolem jej kobiecej zmysłowości.) Wylanie przez Marię flakonu drogocennego olejku mogło symbolizować ten cenny dar. Fakt, że posłużyła się długimi włosami (symbol seksualny w kulturze żydowskiej), by wytrzeć stopy Jezusa, świadczy o tym, iż nie lękała się swej kobiecości. Każda kobieta w głębi serca pragnie miłości, piękna, poczucia bezpieczeństwa, ale żaden mężczyzna nie potrafi tego w pełni zaspokoić. Wierzę jednak, że zarówno człowiek, który zawarł związek małżeński, jak i samotny mogą żyć pełnią życia mimo nie spełnionych pragnień. Trzeba tylko zwrócić się do Tego, który mówi: "Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości" (J 10,10). Podziękowania Książka ta nigdy nie zostałaby napisana, gdyby nie pewna samotna kobieta, która uświadomiła mi, ile radości płynie z faktu, że jestem kobietą, która towarzyszyła mi duchowo zarówno podczas mojej pierwszej ciąży, jak i następnych, radując się narodzinami naszych dzieci, jakby to były jej własne. Była ona moją "doula", tą, która "matkuje matce". Gdy ją kiedyś spytałam: "W jaki sposób się nauczyłaś, jak kochać?", bez wahania odparła: "Dzięki temu, że najpierw inni mnie kochali". Ponieważ pokazała, że Bóg jest miłością, wierzę, że On mnie kocha i również akceptuje. Jestem bardzo wdzięczna wszystkim autorom wymienionym w bibliografii. Nieraz podczas lektury ich książek łapałam się na tym, że rozmawiam z nimi na temat każdego odkrycia, jakie w tym czasie zrobiłam. "Ależ on (ona) ma rację" - mówiłam nieraz. Zdobywanie wiedzy tą drogą sprawiało mi zawsze wiele radości. Pragnę też podziękować małżeństwom, które pozwoliły mi na cytowanie urywków ich prywatnych listów. Dziękuję również Dorocie Vosgerau, która podczas wielogodzinnych dyskusji nad treścią każdego rozdziału udzieliła mi wielu cennych rad. Obdarzona wybitnym talentem kierowniczym, potrafi przy tym czule matkować, nie przytłaczając swoją indywidualnością. Specjalne podziękowania należą się doktorom medycyny, którzy czytali rękopis i wyrazili swoje krytyczne uwagi, jak też dokonali niezbędnych poprawek: mojemu bratu Johnowi Hult, Marshowi Matthews, Josefowi R??o??tzerowi i Rudolfowi Vollmanowi. Wiele informacji wykorzystanych w rozdziale drugim pochodzi z listów zamieszczonych w biuletynach ruchu "Małżeństwo Pomaga Małżeństwu" i z osobistych kontaktów z tą organizacją we Francji, w USA i w Kanadzie. Za pozwolenie wykorzystania ilustracji z "Love and life" (Miłość i życie) na stronach 39, 43, 63 dziękuję instytucji Serena Inc. Ottawa (Kanada), a zwłaszcza Arturowi i Connie Johnsonom. Składam też wyrazy podziękowania dr Robertowi Bradley za zezwolenie na wykorzystanie ilustracji, pochodzącej z jego książki "Husband-Coached Childbirth" (Poród w obecności obznajmionego z nim męża). Pragnę również bardzo serdecznie podziękować tym dwom wspaniałym dziewczętom Elżbiecie Goldhor i Marii de Putron, które przebywały w naszej rodzinie cały ubiegły rok i pomogły mi skończyć i przepisać rękopis. Wreszcie na zakończenie chciałabym podziękować moim dzieciom. Dodawały mi zawsze odwagi i sprawiły - każde z nich na swój własny sposób - że moje życie jest pełne i bogate. Ich ojcu, który również jest ojcem tej książki, dziękuję z głębi serca - nie tylko za cierpliwość i pomoc przy realizacji moich planów, ale również za to, że przez wiele lat naszego małżeństwa akceptował mnie taką, jaka jestem, bez żadnych zastrzeżeń, i że pozwolił mi być sobą. Ingrid Trobisch. Cieszę się, że jestem kobietą ... I co może zrobić mężczyzna I. Samoakceptacja - kluczem Kobiety nigdy się nie wyzwolą, starając się upodobnić do mężczyzn. Niełatwa czeka je droga, jednak osiągnąć mogą bardzo wiele. Kluczem do tego jest akceptacja naszej kobiecości, uświadomienie sobie, że jest ona czymś wyjątkowym i niepowtarzalnym. W eseju "Akceptacja siebie" Romano Guardini pisze, co następuje: "U źródeł wszystkiego leży akt samoakceptacji. Muszę pogodzić się z faktem, że jestem tym, kim jestem. Muszę zaakceptować swoje uzdolnienia. Muszę zaakceptować nałożone mi ograniczenia. [...] Klarowność i odwaga tej akceptacji decydują o podstawach całego życia".(1) A więc samoakceptacja odnosi się zarówno do mężczyzn, jak i do kobiet. Wymaga z naszej strony poważnego wysiłku, gdyż się z nią nie rodzimy. Musimy się jej uczyć całe życie, ale proces ten nie jest łatwy. Każdy człowiek przekona się, jak to jest trudne, gdy zada sobie następujące pytania: Czy akceptując siebie zaakceptowałem swoje uzdolnienia? Ograniczenia? Obawy? Czy zaakceptowałem swój wiek, stan zdrowia, sytuację ekonomiczną? Swój wygląd? Czy odnoszę się pozytywnie do swego małżeństwa lub swojej samotności? Ale nade wszystko, czy zaakceptowałem swoją płeć? To, że jestem kobietą lub mężczyzną? Pewnemu mężczyźnie w sile wieku zadano pytanie: "Jaka jest tajemnica tego, że żyje pan w takiej zgodzie z samym sobą?" Odparł bez wahania: "Dlatego, że moja żona żyje w harmonii z samą sobą". Mąż może zaakceptować swoją męskość, jeśli żona zaakceptuje swoją kobiecość. Akceptacja własnej płci jest największym darem, jaki mogą sobie zaofiarować małżonkowie. Nie mogę zaakceptować mojego partnera, jeśli nie zaakceptowałam samej siebie. Nie mogę kochać swego partnera, jeśli nie kocham siebie. Jezus mówi wyraźnie o tej tajemnicy, kiedy każe nam kochać bliźniego zamiast siebie, ale jak siebie samego. W ten sposób kochanie siebie samego w sensie samoakceptacji czyni probierzem naszej postawy wobec bliźniego. Z drugiej strony możemy nauczyć się akceptowania siebie tylko wtedy, gdy akceptowani jesteśmy przez innych. Możemy zdobyć umiejętność miłowania siebie, jeśli pozwolimy na to, by inni nas kochali. A jeśli jest inaczej? Czy pozostajemy beznadziejnie osamotnieni, jeśli takiej miłości nie ma? Tutaj staje się jasne, że problem samoakceptacji jest w zasadzie problemem wiary. W liście do Rzymian apostoł Paweł pisze: "Z taką więc dobrocią przygarniajcie siebie nawzajem, z jaką Chrystus przygarnął was ku chwale Boga " (Rz 15,7). W Jezusie Chrystusie jesteśmy zaakceptowani bez żadnych zastrzeżeń kochani. On jest źródłem, z którego możemy czerpać, by uzupełnić wszelki niedobór miłości w naszym życiu. W nim jest źródło mocy, dzięki której możemy siebie kochać i akceptować - a tym samym swego bliźniego. Ta książka ma być moim osobistym świadectwem, że Jezus Chrystus mnie akceptuje. Mam nadzieję, że każda jej strona będzie tego dowodem. Tylko dlatego, iż wiem o tym, że Chrystus mnie akceptuje i kocha, mogę siebie całkowicie zaakceptować i powiedzieć z najgłębszym przekonaniem: "Cieszę się, że jestem kobietą". Akceptacja swego ciała Zarówno kobiety, jak i mężczyźni muszą pracować nad samoakceptacją. Sądzę jednak, że trudniej to przychodzi kobiecie niż mężczyźnie. Jedną z przyczyn jest świadoma lub podświadoma dyskryminacja kobiet w naszym społeczeństwie. Drugim powodem może być fakt, że kobieta jako osoba bardziej jest związana ze swym ciałem niż mężczyzna. Strona fizyczna jej życia jest bardziej skomplikowana niż mężczyzny, dla którego przeżycia seksualne są prostsze i bardziej bezpośrednie. Również funkcja prokreacji jest dla niego z pewnością mniej skomplikowana, niż dla niej poczęcie życia. Przeżycia związane z cyklem miesiączkowym, ciążą, urodzeniem dziecka, karmieniem piersią, nie są znane mężczyźnie, którego - wedle słów poety niemieckiego, Rainera Marii Rilkego - "ciężar owocu ciała nie wciąga pod powierzchnię życia". I dlatego dla kobiety samoakceptacja jest w znacznej mierze samoakceptacją fizyczną. Ale to, z czym ona musi się pogodzić, jest znacznie trudniejsze. Nawet kobiety, które wiedzą o tym, że Chrystus je akceptuje, też muszą o to walczyć. Jedną z przyczyn, dla której zwłaszcza chrześcijankom przychodzi trudno akceptacja swej cielesności, jest nadal zakorzenione mocno przekonanie, że duchowe i umysłowe dziedziny naszego życia są bliższe Bogu, bardziej mu się podobają i są bardziej "chrześcijańskie" niż fizyczne. Pismo święte, które nazywa ciało "przybytkiem Ducha Świętego" (1 Kor 6, 19), powiada coś wręcz przeciwnego: im bardziej autentyczna nasza wiara, tym bardziej możemy żyć w zgodzie z naszym ciałem. Im lepiej uda mi się zaakceptować siebie jako istotę fizyczną, tym łatwiej mi przyjdzie żyć w harmonii i pokoju z samą sobą. Rzutuje to również na moją postawę wobec Boga. Wierzę, że mój stosunek do mego ciała odbija się na moim stosunku do Boga. Jeśli nie żyję w zgodzie ze swoim ciałem, nie żyję w zgodzie ze Stwórcą. I dlatego doznania fizyczne kobiety będą zasadniczym tematem tej książki. Na podstawie licznych rozmów z kobietami z całego świata wiem, że to właśnie ciało utrudnia samoakceptację i pokochanie swojej kobiecości. Odnosi się to nie tylko do mężatek w rozkwicie życia, ale również do kobiet w trakcie i po przekwitaniu. Odnosi się to zarówno do kobiet samotnych, jak i do bardzo młodych dziewcząt. Każda kobieta w każdej fazie swego życia powinna rozumieć, co się, dzieje z jej ciałem pod względem biologicznym, i żyć w harmonii ze sobą. Dr Paul Tournier, Szwajcar, opowiada w swojej książce "A Place for You" (Miejsce dla ciebie) o pewnej pacjentce., która wchodząc do pokoju hotelowego albo zasłaniała wszystkie lustra, albo odwracała je do ściany. Nie mogła znieść własnego widoku, zwłaszcza gdy była naga. Nie zaakceptowała swego ciała, nie nauczyła się być wdzięczna za nie. Nie nauczyła się "objąć siebie samej ramionami". Przeciwieństwem tego jest pewien plakat, jaki kiedyś widziałam: mała golutka dziewczynka stoi z wyciągniętymi rączkami, nie tylko jakby chciała objąć siebie, ale cały świat. Stoi na brzegu oceanu, a pod spodem napis: "Nie chcę być nikim innym". Dobrze dziś wiemy, że duchowe konflikty mogą wpłynąć na stan fizyczny danej jednostka. Nie zawsze jednak wyciągamy odwrotny wniosek, mianowicie że konflikty fizyczne mogą zakłócić i przeszkodzić naszemu życiu duchowemu. I dlatego powtarzam raz jeszcze: właśnie z racji przyczyn duchowych chcę mówić w tej książce przede wszystkim o fizycznych aspektach kobiecości. Zgadzam się z tymi dzisiejszymi kobietami, które podkreślają fakt, że "wiedza o własnym ciele jest wiedzą zasadniczą. Nasze ciało jest fizyczną podstawą, z której wyruszamy w świat; ignorancja, niepewność i - co najgorsze - wstyd z powodują wyeliminowanie się z siebie, które uniemożliwia nam osiągnięcie pełni swego ja".(2) Przeżycia fizyczne, jakich doznaje kobieta, są wielowarstwowe, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę to wszystko, co dzieje się z nią podczas procesu reprodukcji. W porównaniu z mężczyzną - który zna tylko przeżycie zjednoczenia fizycznego - doznania kobiety złączone są ze sobą tak ściśle jak płatki róży. Przeżycia te omówione będą w następnych rozdziałach: II. Satysfakcja seksualna źródłem radości żony; III. Życie w harmonii z cyklem płodności; IV. Cudowny okres oczekiwania; V Narodziny - wielkie przeżycie dla męża; VI Karmienie piersią - sztuka matczyna; VII Klimakterium - szansa nowego początku. II. Satysfakcja seksualna źródłem radości żony Radość udziałem tylko męża? "... moje ciało... udręczone. Podczas pożaru naszego zjednoczenia tak rzadko me ciało osiąga cel - tak rzadko zaczyna wibrować! Choć pragnę tego z całego serca i chcę ze wszystkich sił, nic się nie dzieje. Zupełnie jak silnik, który nie chce zaskoczyć - albo kiedy zaskoczył, bez celu obraca się przez długi czas. Nienawidzę siebie. Zaczynam bać się tych nocy, które nie pozwalają nam się nawzajem odnaleźć! John sprawia wrażenie zaspokojonego. Czy tak jest naprawdę? Ukrywam przed nim swoje rozczarowanie, którego nie potrafi zaspokoić. Czy radość ma być wyłącznie udziałem męża? Jakiż sens ma radość, jeśli się jej z nikim nie dzieli? Narasta we mnie napięcie. Do jakiego końca zmierzam? Nie wiem".(1) Wiele kobiet na całym świecie przeżywa uczucia, które Ancelle, francuska pisarka, wyraża w swoim poemacie. Stara się ona oddać cierpienie i ukrytą torturę żony, która nie osiąga spełnienia seksualnego w małżeństwie. W literaturze światowej mamy wiele przykładów, mówiących o tym, że doświadcza tego większość kobiet. Wiem, że zarówno w Afryce, jak w innych częściach świata o odmiennej kulturze nie dopuszcza się myśli, że kobieta może znajdować radość spełnienia w stosunkach płciowych z mężem. Bardzo często przyjemność seksualną uważa się za coś przeznaczonego wyłącznie dla mężczyzny. Chociaż w naszej literaturze panuje odmienny pogląd, czasem się zastanawiam czy taka postawa podświadomie nie wpływa na nastawienie wielu osób. Biblia nie zgadza się z takim poglądem. Radość zmysłowa jest darem Boga przeznaczonym zarówno dla męża, jak i żony. Pragnę dodać otuchy tym żonom, które czają tak jak Ancelle, by nie traciły nadziei. Czyż nie mamy orędownika w Bogu, "który nam wszystkiego obficie dostarcza do używania"? (1 Tym 6, 17). Dlatego pragnę podzielić się pewnymi praktycznymi radami, które pomogły wielu kobietom. Znowu tajemnica leży w samoakceptacji kobiety, a zwłaszcza w tym, żeby powiedzieć "tak" swemu ciału, które w swoisty sposób doświadcza radości z życia. Muszę pokrótce zwrócić uwagę na niektóre różnice pomiędzy mężczyzną i kobietą, gdyż właśnie dzięki nim wyraża się bogactwo stworzenia. Bez żadnych zastrzeżeń powinniśmy przyjąć, że jesteśmy odmienni, gdyż tylko wtedy możemy uzupełniać się, oddać się sobie i naprawdę stać się jednością. Strzała i lustro Słowa i obraz tylko mogą musnąć tajemnicę osiągnięcia jedności przez dwoje ludzi, którzy zachowują się przy tym swą indywidualność. Żadne słowa nie oddadzą tego w pełni, żadne porównanie nie opisze należycie. Swego czasu mąż mój prowadził wykłady w Afryce na temat małżeństwa i jego znaczenia dla męża i żony, którym z racji ich odmienności, tak trudno stać się jedną osobą. Pamiętam, jak pewien afrykański pastor, starszy już człowiek, wstał w wypełnionej słuchaczami sali, i głosem uroczystym, drżącym ze wzruszenia spytał: "Jak to jest możliwe? Jak dwoje może stać się jedną osobą?" Odpowiedź nie jest prosta. I chyba nie można tego wyjaśnić, tylko doświadczyć w zdumieniu i podziwie. By dać pewne wyobrażenie, co ta jedność dwojga odrębnych ludzi znaczy, dr Bovet ze Szwajcarii proponuje, by męża uważać za głowę tej osobowości małżeńskiej, a żonę za serce. Oczywiście nie jest to wartościowanie w patriarchalnym sensie, ale mówi o roli, jaką każde z małżonków spełnia w małżeństwie, każde dzięki swym ściśle określonym zaletom. Mąż z racji swych cech zmierza raczej w kierunku myślenia niż czucia. Kiedy należy podjąć decyzję, zastanawia się, rozważa wszelkie za i przeciw, wreszcie powiada: "Jestem przekonany, że... Takie jest moje zdanie". Żona natomiast, obdarzona większą intuicją, zapewne powie: "Czuję, że to i to jest słuszne..." Oczywiście te przykłady są dalekie od ukazania absolutnej prawdy, raczej napomykają go czymś, co jest względne. Mężczyzna z pewnością potrafi "czuć", tak jak kobieta potrafi "myśleć". To samo odnosi się do innych porównań, których dr Bovet używa, żeby ukazać odmienność funkcji mężczyzny i kobiety. Mężczyznę porównuje do kapitana statku, podczas gdy żonę do osoby, która opiekuje się pasażerami. Mąż jest architektem i budowniczym domu, a jego żona dekoratorką wnętrza, to ona rozjaśnia wspólny dom swoją obecnością, przemienia go w zaciszne ognisko i w ten sposób wykorzystuje jeden ze swych specjalnych darów - stwarzania atmosfery. W medycynie symbolem mężczyzny jest koło ze strzałą, niegdyś używany jako znak planety Mars. Mężczyzna przypomina strzałę, jego zainteresowania są skierowane na zewnątrz w kierunku świata. Medycznym symbolem kobiety jest lustro, znak planety Wenus. Podoba mi się to porównanie, kobieta odzwierciedla bowiem miłość, jaką darzy ją mąż, i odpowiada na nią. Słomiany ogień i rozżarzony węgiel Różnice pomiędzy mężczyzną i kobietą są odzwierciedlone również w przeżyciu seksualnym. Biblia używa tu słowa "poznać" dla podkreślenia, że przeżycie to przekracza doznania fizyczne. Jest to wydarzenie, w którym biorą udział zarówno umysł, jak i duch. I właśnie dlatego koniecznie trzeba dogłębnie zrozumieć fizyczny proces współżycia dwojga ludzi i jego znaczenie. W przeciwnym razie nie można "poznać się" w pełnym sensie tego biblijnego określenia. Dla mężczyzny akt płciowy rozgrywa się w określonym czasie. Jego fizyczne pożądanie szybko narasta i równie szybko zostaje zaspokojone. Nie potrzebuje on długiego przygotowania. We względnie krótkim czasie osiąga kulminację i zaraz potem może zająć się innymi sprawami. Jak strzała zmierza prosto do celu. Krzywa jego przyjemności idzie ostro w górę, a kiedy osiągnie szczyt, prawie natychmiast spada do zera. U kobiety sprawa przedstawia się odmiennie. Jej potrzeba znacznie więcej czasu. Krzywa jej przyjemności idzie w górę łagodnie i stopniowo. Kulminacji doświadcza nie jakby z jednego punktu, ale raczej jakby z wyżyny. Z tej wyżyny schodzi powali i niechętnie. Jedna z moich afrykańskich sióstr, pani Ernestyna Banyolak, posłużyła się następującym przykładem, żeby zilustrować, jak różnie przedstawia się element czasu u mężczyzny i kobiety: przeżycia mężczyzny podobne są do ognia z zeschłych liści, który nagle bucha płomieniem i potem równie szybko gaśnie. Przeżycia kobiety natomiast porównać można do płonącego węgla. Jej mąż musi rozniecić ten ogień cierpliwie, z miłością. A kiedy buchnie jasnym płomieniem, będzie palił się intensywnie i promieniował ciepłem przez długi czas. I dlatego niełatwo jest zrozumieć kobiecie, że przeżycie mężczyzny ma określony początek i koniec. Dla niej akt miłosny, mówiąc ściśle, nie jest czynnością z określonym początkiem i zakończeniem. Dla niej atmosfera miłości w jakimś sensie zawsze trwa. Myślami i sercem jest przy mężu, nawet kiedy pracuje, przygotowuje posiłki, sprząta, pierze czy robi zakupy. Nie potrafi oddzielić ciała od duszy. To, co przeżywa wewnątrz, to samo wyraża na zewnątrz. Pragnienie miłości i zmysłowe pożądanie łączą się w jedno i przenikają całą jej istotę. Dlatego też zaspokojenie jej seksualnego pragnienia budzi w niej niezwykłe siły. Z łatwością daje sobie radę z drobnymi problemami codzienne życia. Spokój spełnienia nasyca ją promienną "zaraźliwą" radością życia. Mając właśnie na względzie tę radość życia, chcę mówić bardzo szczerze i rzeczowo o orgazmie i przeżyciach z nim związanych. Oczywiście nie twierdzę, że szczęście małżeństwa zależy wyłącznie od tego przeżycia, jak często powtarza się w taniej, popularnej literaturze. Wiem również, że każda kobieta ma odmienny sposób doznawania przeżyć seksualnych. Są to kobiety, które nigdy nie doświadczyły tego co zamierzam opisać - albo przynajmniej nie doświadczyły tego w ten sposób, a które mimo to żyją w harmonii ze sobą. W takich przypadkach żadna z nich nie powinna uważać siebie za kalekę pod względem seksualnym. Nie powinna też czynić wyrzutów swemu mężowi albo czuć się winna. Nie zamierzam pozbawiać ich wewnętrznego spokoju. Jednak może uda mi się niektórym małżeństwom ukazać nowe perspektywy wzajemnego poznania i jedności. Orgazm nie jest warunkiem udanego małżeństwa. Może jednak i często bywa owocem udanego małżeństwa. A jest to owoc wart zdobycia! Bóg chce dać ten owoc wszystkim parom - a te, które go nie zaznały, ponieważ są w dosłownym znaczeniu zbyt leniwe, żeby pracować nad swoim małżeństwem, i nie chce im się dowiedzieć, w jaki sposób zostały stworzone, niech siebie same o to obwiniają. Pragnę powiedzieć to głośno i dobitnie zwłaszcza tym chrześcijanom, którzy uważają siebie za zbyt "pobożnych", żeby studiować "przyziemne" sprawy. Chyba nie mówią poważnie słów wypowiadanych co niedziela w wyznaniu wiary: "Wierzę w Boga Ojca, Stworzyciela", który stworzył ich takimi, jakimi są. Płytki staw i jezioro górskie Jestem całkowicie pewna tego, że istnieje dwojaki sposób przeżywania przez kobietę przyjemności zmysłowych. Jeden sposób porównałabym do chlapania się dziecka w brodziku, co sprawia mu pewną przyjemność, choć nie umie jeszcze pływać. Drugi przypomina nurkowanie i pływanie w głębokich czystych wodach jeziora górskiego. Ten bardziej powierzchowy sposób polega na manipulowaniu łechtaczką. Łechtaczka leży w górnej części sromu ponad ujściem cewki moczowej, gdzie spotykają się fałdy skóry, zwane wargami mniejszymi. Łechtaczka kształtem przypomina penis, ale jest znacznie mniejsza. Zwykle ma długość 2 do 3 cm i jest bardzo wrażliwa na dotyk, gdyż ma wiele zakończeń nerwowych i dlatego daje przyjemność podczas fazy wstępnej. Jednak można osiągnąć orgazm przez pobudzanie łechtaczki. Kobiety opisują to jako powierzchowny nerwowy skurcz wynikający z ostrej kulminacji, która nie daje pełnego zadowolenia. Jest to odczucie powierzchowne, zewnętrzne, nie ogarniające całego ciała. Kobieta może je osiągnąć sama (mastrubacja) albo dzięki partnerowi, co się nazywa głęboką pieszczotą (deep petting). Jeśli dziewczyna w wyniku jednego z tych dwóch sposobów przywyknie do orgazmu łechtaczkowego, jej seksualizm może się ograniczyć do tej formy rozkoszy fizycznej i w przyszłości nieraz z trudnością przyjdzie jej dojrzeć do przeżyć pochwowych. Pozostanie w fazie autoerotycznej, bowiem głęboka pieszczota jest w rzeczywistości rodzajem wzajemnej masturbacji. Ponieważ nie nauczyła się posługiwać seksualizmem jako środkiem do nawiązania kontaktu, przywykła napięcie natychmiast przekształcać w przyjemność i traci energię, która jest jej potrzebna, by odnaleźć swoją prawdziwą kobiecość. W ten sposób powierzchowne, łechtaczkowe przeżycia zagrażają jej zdolności samoakceptacji. Nie można bowiem pływać w głębokim górskim jeziorze bez samoakceptacji. Dojrzewająca zmysłowość kobieca polega na przeniesieniu doznań z okolicy łechtaczki na pochwę. Kobiety, które przeszły od jednego doświadczenia do następnego, oceniają pierwsze jako dziecinne i niedojrzałe. "Po raz pierwszy poczułam się kobietą" - mówi każda z nich po przeżyciu orgazmu pochwowego. Opisują go jako bardzo głębokie przeżycie, które ogarnia całe ciało i daje kobiecie poczucie głębokiego odprężenia i satysfakcji. Master i Johnson próbowali dowieść metodami naukowymi, że nie ma różnicy pomiędzy orgazmem łechtaczkowym i pochwowym, jeśli idzie o czysto fizjologiczne objawy. Swymi metodami nie potrafili jednak zmierzyć piękna i tajemnej głębi doznań uczuciowych. Tak jak nie można oddać piękna symfonii zapisując dźwięk albo zmierzyć metodami naukowymi piękna wschodu słońca, oglądanego ze szczytu górskiego, tak samo nie można zmierzyć głębi radości, poczucia bezpieczeństwa i jedności, jakich doznaje żona w całkowitym zjednoczeniu - ciała, umysłu i ducha - ze swym mężem. W bardzo ciekawej pracy zamieszczonej w "Modern Woman" (Kobieta nowoczesna) dr Leah Schaefer dochodzi do tego samego wniosku. Stwierdza ona, że u kobiet przez nią badanych fizjologiczne doznanie orgazmu było takie samo, niezależnie od źródła stymulacji, ale uczuciowe doznania satysfakcji czy rozczarowania były bardzo różne. Jedna z kobiet powiedziała jej: "Dla mnie orgazm, który nastąpił w wyniku penetracji pochwowej, zaspokaja mnie o wiele bardziej... przenika mnie uczuciem całkowitego spełnienia... Zdaję sobie w pełni sprawę z tego, kiedy się orgazm zaczyna - uczucia tego nie można powstrzymać, trudno jednak je zlokalizować w określonym miejscu, gdyż wydaje się wibrować w całym ciele".(2) W zasadzie doznanie łechtaczkowe jest w swej istocie doświadczeniem męskim, gdyż łechtaczka byłaby penisem, gdyby zamiast dziewczynki urodził się chłopiec. Niektóre działaczki ruchu kobiecego zaprzeczają przeżyciom pochwowym, co idzie w parze z ich zaprzeczeniem kobiecości. Zresztą wytrwale i konsekwentnie zaprzeczają wszystkiemu, co naprawdę kobiece, i dlatego zachęcają kobiety do masturbacji, kiedy pożądają przyjemności seksualnej, po to by się uniezależnić od mężczyzn, a jednocześnie "wyemancypować się" do przeżyć męskich. Gdyby poznały głębsze przyjemności seksualne, doprowadziłoby to je do akceptowania i pokochania swej kobiecości. Uważam za bardzo pomocne to, co napisali lekarze J. i L. Bird w książce pt. The Freedom of Sexual Love (Wolność miłości zmysłowej). Używają słowa "totalny" dla określenia dojrzałego żeńskiego orgazmu. A oto ich opis: "... Może słowo "totalny" najlepiej odda istotę żeńskiego orgazmu. Jest to orgazm, który zaczyna się głęboko w ciele kobiety - subiektywnie biorąc, przynajmniej w pochwie - i w miarę zwiększania się jego intensywności ogarnia całe ciało, aż po czubki palców. U szczytu całe ciało kobiety wydaje się roztapiać i doświadcza ona wtedy nieopisanego uczucia spełnienia i transcendencji. Odczuwa zatarcie granic swego ja, kiedy jej cała istota stapia się z mężem. Jest to przeżycie o takiej głębi i takim znaczeniu, że nie istnieje żadne porównanie, które mogłaby to oddać; jest to doświadczenie, które przenika i wpływa na każdy aspekt jej stosunków z mężem; w porównaniu z tym przeżyciem męski orgazm wydaje się czymś bardzo niedoskonałym".(3) Mięsień Kegla Kiedy szukałam sposobu, jak pomóc kobietom, które bardzo cierpiały nad tym, że nigdy nie doświadczyły takiego orgazmu, spotkałam dr Arnolda Kegla z Los Angeles, profesora ginekologii klinicznej na University of Southern California School of Medicine. Na krótko przed swoją śmiercią poprosił mnie i męża, byśmy przekazali słuchaczom naszego Seminarium Życia Rodzinnego jego odkrycie, które może przydać się wielu osobom. Odkrycia tego dokonał w dziwny sposób. Jako chirurg często leczył kobiety, które cierpiały na nietrzymanie moczu z powodu złego stanu mięśni krocza, i opracował ćwiczenie, mające wzmocnić te mięśnie. Pacjentki, które przychodziły do niego na kontrolę po leczeniu wielokrotnie mówiły mu o nieoczekiwanym skutku tej terapii: po raz pierwszy doznały całkowitego orgazmu. Odkrycie to sprawiło, że dr Kegel resztę życia poświęcił badaniu mięśnia łonowo-guzicznego, który w literaturze medycznej często nosi nazwę mięśnia Kegla. Wiele jest kobiet, które są szczęśliwe w małżeństwie, które powiedziały "tak" swojej kobiecości, które posiadły tajemnicę samoakceptacji i które cieszą się prawdziwą miłością mężów, a które mimo to nie doznały tego, co Joseph i Lois Bird opisali jako "totalny" orgazm. Gdyby kobiety takie zostały poddane dokładnemu badaniu, lekarz zapewne powiedziałby im, że obręcz mięśniowa, która otacza ujście pęcherza, pochwy i odbytnicy jest zbyt słaba i wiotka. Dr Kegel odkrył, że największym źródłem doznań seksualnych jest górny brzeg tej obręczy. Wiele kobiet nie doznaje pełnej seksualnej satysfakcji, ponieważ górna część tego mięśnia nie jest dostatecznie rozwinięta. A właśnie tam znajdują się zakończenia nerwowe, powodujące skurcz brzegu mięśnia podczas orgazmu. Wyobraźcie sobie przekrój pochwy jako tarczę zegara, gdzie liczba 12 wskazuje kość łonową, a cyfra 6 kość guziczną. Miejsca najmocniejszych doznań seksualnych znajdują się po prawej i po lewej stronie, nieco poniżej środka, tam gdzie na tarczy zegara znajdowały się cyfry 4 i 8. Jest bezspornym faktem, że wiele kobiet - dr Kegel oceniał ich liczbę na dwie trzecie - doświadcza w bardzo niewielkim stopniu doznań pochwowych podczas stosunku płciowego, ponieważ mięsień łonowo-guziczny nie jest w pełni wykształcony. Bardzo proste ćwiczenie Dr Paul Popenoe, założyciel Amerykańskiego Instytutu Stosunków Rodzinnych w Los Angeles, bliski współpracownik dr Kegla, proponuje bardzo proste ćwiczenie, żeby wzmocnić ten ważny mięsień. Podaje on, że na przeszło tysiąc kobiet nie doznających satysfakcji seksualnej, które zwróciły się o pomoc lekarską, 65 procent odczuło poprawę, po prostu wykonując to ćwiczenie. (Wśród pozostałych 35 procent były przypadki głębokich zaburzeń w sferze uczuciowej, jak również przypadki poważnych chorób fizycznych.)(4) Dr Popenoe daje następujące rady: "Mięsień Kegla można wzmocnić "podciągając go" - jakby robiąc mocny wysiłek, by powstrzymać strumień moczu. Kobieta, która nie ma zadawalających przeżyć pochwowych, albo która nie jest w stanie doznawać orgazmu, powinna ćwiczyć to regularnie, trzymając przy tym lekka rozchylone nogi. Może to robić przez kilka minut wielokrotnie w ciągu dnia, nawet kiedy zajęta jest pracą domową. Albo może liczyć skurcze i zaplanować je powiedzmy na 300 dziennie dzieląc na jednorazowe serie po 50. Wzmacniany w ten sposób mięsień zwykle zwęża i wydłuża pochwę, w wyniku tego ćwiczenia macica również zwęża się i wydłuża, a narządy miednicy zostają podciągnięte do właściwej pozycji. Jeśli kobieta cierpi na bóle krzyża, które ustępują, kiedy się kładzie, albo ma tendencję do popuszczania moczu, kiedy robi wysiłek fizyczny, kicha albo nawet się śmieje, należy podejrzewać, że mięsień Kegla jest osłabiony i wyżej omówione ćwiczenie często przynosi poprawę".(5) Dr Kegel proponuje, by każde oddanie moczu stało się okazją do tego ćwiczenia. Podczas tej czynności kobieta powinna powstrzymać mocz i znowu go oddać, i czynność tę powtórzyć wielokrotnie. Pewna kobieta, by nie zapomnieć o tym ćwiczeniu, przygotowała sobie małe karteczki tylko z jednym słowem: "Pamiętaj!" i umieściła je w różnych miejscach mieszkania: sypialni, łazience, w salonie, a nawet nad zlewozmywakiem. Tylko jedno słowo: "Pamiętaj!" Pewnego dnia przyszła do niej sąsiadka, będąca właśnie w trakcie rozwodu, i koniecznie chciała się dowiedzieć, co znaczą te wszystkie karteczki. Wtedy została poinformowana, ona również zaczęła stosować to ćwiczenie. Do rozwodu nie doszło. "Rzadko się zdarza - mówi dr Popenoe - by kobieta nie mogła znacznie podnieść swej sprawności seksualnej poprzez zrozumienie mechanizmów fizjologicznych i naukę techniki współżycia płciowego. Informujemy o tym każdą kobietę, która zgłasza się do nas po poradę. Uważamy, iż jest to klucz do dobrego przystosowania się".(6) Mój mąż i ja udzieliliśmy wielu porad kobietom afrykańskim, które zostały pozbawione łechtaczki bądź jako niemowlęta, bądź w okresie pokwitania, co należy do ich obrzędów wtajemniczenia. Nazywa się to obrzezaniem żeńskim, podczas którego łechtaczka została usunięta całkowicie albo częściowo na skutek prymitywnego zabiegu, przeprowadzonego w bardzo złych warunkach sanitarnych. Zabieg taki bywa czasem katastrofalny, bowiem może wywołać krwotok, również okaleczona tkanka może w przyszłości spowodować komplikacje podczas porodu.Z punktu widzenia higieny jest to całkowicie zbyteczne. Jednak z własnego doświadczenia wiemy, że i kobiety, które zostały poddane tej okrutnej operacji, mogą osiągnąć orgazm pochwowy; wystarczy, że będą ćwiczyły mięsień Kegla świadome, jaka jest jego funkcja. Jeśli można dopomóc w takich przypadkach, czyż nie ma nadziei dla każdej zdrowej kobiety, niezależnie od jej wieku? Pewna sześćdziesięcioletnia pani, sama pracująca w poradni małżeńskiej, również nauczyła się tego ćwiczenia. W miesiąc później z radością zwierzyła się, że po raz pierwszy od czterdziestu lat doświadczyła pełnego orgazmu. Ten przykład świadczy również o tym, iż nie ma podstaw przypuszczać, że przeżywanie doznań seksualnych kończy się wraz z przekwitaniem. Jest sporo małżeństw, w których partnerzy liczą sobie po sześćdziesiąt lat i więcej, i które ze swych stosunków seksualnych czerpią dużo radości i satysfakcji. Marginesowo pragnę nadmienić, że wiele objawów świadczy o tym, iż istnieje związek pomiędzy stanem mięśnia Kegla a fizycznym i duchowym samopoczuciem każdej kobiety. W Anglii zbadano, że tak zwane opuszczenie lub wypadnięcie macicy występuje częściej u kobiet cierpiących na depresję. Stan mięśnia Kegla i mięśnia dna miednicy odzwierciedlają stosunek kobiet do życia. (Czasem te mięśnie bywają tak bardzo uszkodzone podczas "urazowego porodu", że dno miednicy dosłownie "wypada". Wspomniane ćwiczenie oczywiście nie zaszkodzi takiej kobiecie, ale dobry chirurg-ginekolog może skorygować te nieprawidłowości nawet w wiele lat później.) Dr J.P. Greenhill, profesor ginekologii w chicagowskiej Cook County School of Medicine i wydawca "Yearbook of Obstetrics and Gynecology" ("Rocznik Położnictwa i Ginekologii"), mówi: "Ze wszystkich relacji dotyczących zastosowania metody Kegla wynika, iż żadna z kobiet nie poniosła uszczerbku na zdrowiu. A zdumiewająco duża liczba pacjentek uzyskała dobre wyniki, zarówno pod względem seksualnym, jak i medycznym".(7) Spokój wypływający z głębokiej jedności Teraz muszę powiedzieć parę słów o mężu, inaczej można by mieć wrażenie, że tylko kobieta ponosi odpowiedzialność za pomyślny przebieg aktu seksualnego. Byłoby to równie mylne jak twierdzenie, że tylko mężczyzna ponosi odpowiedzialność za zaspokojenie seksualne swej żony, a jeżeli mu się to nie udaje, nie jest prawdziwym mężczyzną. Oczywiście współdziałanie obojga jest konieczne. Oboje ponoszą taką samą odpowiedzialność za to, co przeżywają podczas aktu miłosnego. Jeśli jej przeżycie przypomina żarzący się spokojnie węgiel, a jego doznania można przyrównać do szybko płonących suchych liści, to jego obowiązkiem jest przeciągać sam akt jak najdłużej. Badania prowadzone w Stanach Zjednoczonych wykazały, że przeciętna kobieta osiąga orgazm po pięciu minutach stosunku, a jakieś 12 procent potrzebuje co najmniej dziesięciu minut. Natomiast przeciętny mężczyzna osiąga orgazm w niecałe dwie minuty, a duża liczba mężczyzn kończy akt w niecałą minutę. Rzuca to znów światło na słowa Ancelle, przytaczane na początku tego rozdziału. Czy istnieje sposób, by mężczyzna potrafił kontrolować czas wystąpienia swego orgazmu? Gdyby to umiał, wyzwoliłby się od wielu napięć i obaw. Po pierwsze udzieliłabym każdemu mężowi takiej samej rady jak jego żonie. Powinien uprawiać identyczne ćwiczenie mięśniowe. Nikomu nie może ono zaszkodzić. (Przy okazji pragnę wspomnieć, że pediatrzy zalecają je dzieciom moczącym się w nocy. Im wcześniej zaczną, tym lepsze są rezultaty.) Dojrzały mężczyzna, który ma wyrobiony mięsień łonowo-guziczny, napinając go będzie w stanie opóźnić wytrysk. Przedwczesny wytrysk jest jedną z przyczyn, które uniemożliwiają żonie osiągnięcie pełnej satysfakcji. Druga pożyteczna metoda polega na tym, by mężczyzna pozostał bez ruchu po penetracji tak długo, dopóki nie opadnie pierwsza fala podniecenia. Takie pozostawanie w głębokiej jedności z żoną daje mężowi uczucie wielkiego spokoju. Powinien w pełni cieszyć się tą chwilą, a kochająca żona powinna mu z radością ten spokój ofiarować. Potem należy zacząć łagodne powolne ruchy i wtedy żona powinna być równie aktywna. Mając wyrobiony mięsień Kegla może obejmować członek męża swoją pochwą, jakby go chciała przytulić. Ważne jest wiedzieć, że to nie ruchy w przód i w tył dają kobiecie najwięcej, ale łagodny nacisk na boki w kierunku ścianek pochwy, gdzie znajduje się cyfra 4 i 8 na tarczy zegara, jak to zostało wcześniej opisane. Ronald Deutsch tak mówi: "Wiele małżeństw sądzi, że najlepszą techniką podczas aktu będzie energiczny ruch; może myślą tak dlatego, że jest to działanie instynktowne, kiedy zbliża się orgazm. Jednak tarcie boczne wzbogaca doznania kobiety i podnieca mężczyznę".(8) Spokojna łagodność pomaga obojgu partnerom. W ten sposób nie tylko kobieta znajduje głębsze spełnienie. Również dla męża otwiera się nowa dziedzina przeżyć. Z każdą chwilą, kiedy jest w stanie przedłużyć akt płciowy, nabiera coraz większej wiary w siebie. Jeśli nauczył się pozostawać "wewnątrz" żony, czuje się chroniony jak dziecko, które spoczywa w ramionach matki. Tak fizycznie przeżywany macierzyński uścisk żony pomaga mu odprężyć się w najtajniejszych cząstkach swego ja i może dodać mu sił, gdy ma trudności zawodowe, zwłaszcza że często więcej się od niego wymaga, niż może z siebie dać. Z drugiej strony kobieta, która ma tendencję do zatracania się w swych subiektywnych uczuciach, w tym panowaniu mężczyzny nad sobą, w tym czekaniu na nią doświadczy jakby ojcowskiej opieki, której może zawierzyć bez reszty. W ten sposób może mu się całkowicie oddać, gdyż wie, że mąż poprowadzi ją bezpiecznie przez zamęt uczuć. Im większa szansa na to, by żona osiągnęła całkowite spełnienie, tym mniejsza obawa męża, że był zbyt szybki lub postępował niezadowalająco. Jakże prawdziwe jest w tym przypadku powiedzenie: "Największym sukcesem jest sukces!" To dzięki żonie mąż zdobywa wiarę w swoją zdolność kochania, to ona dopomaga mu kochać siebie jako mężczyznę, tak jak on z kolei pomaga jej kochać siebie jako kobietę. Otulona i chroniona Tym stwierdzeniem podkreśliłam fakt, że sam aspekt fizyczny nie ma znaczenia, dopóki w grę nie wejdzie również aspekt psychologiczny. Opisując zjednoczenie płciowe, celowo zaczęłam od ciała, a nie od ducha, ponieważ jest to zgodne z Biblią. Biblia zaczyna od ciała - stworzenie - i kończy na ciele - na zmartwychwstaniu. Kiedy Biblia mówi o małżeństwie, powiada, że mąż i żona stają się jednym ciałem. Termin "jedno ciało" użyty jest wyłącznie w odniesieniu do małżeństwa. Oznacza przede wszystkim bardzo wyraźnie zjednoczenie płciowe. Ale oznacza też znacznie więcej. Oznacza całą istotę ludzką, a więc jej ciało, umysł i ducha. Określa całe istnienie osoby ludzkiej. Wspomniałam już, że wspólnota ciała i ducha znaczy dla kobiety o wiele więcej niż dla mężczyzny. Dlatego też kobiety są uważane za wrażliwsze od mężczyzn. Bardzo często mąż nie rozumie bliskiej współzależności obu tych sfer: ciała i ducha. Podczas gdy na ogół jego zdaniem duch tkwi w ciele, ona uważa, że jest wprost przeciwnie: duch otacza ciało. Dr Bovet przyrównuje miłość męża do ciepłego płaszcza. Dopóki kobieta czuje się otulona, okryta tym płaszczem, jest zdolna poddać się całkowicie i bezwarunkowo mężowi ciałem i duchem. Po to, by żona miała to poczucie bezpieczeństwa, mąż musi zrozumieć, że nie jest rzeczą niemęską wyrażać swoje uczucia. Jeśli jego słowa i pieszczoty są wyrazem potrzeby serca, utwierdzają ją w przekonaniu, że jest kochana. Ale nawet najmniejsza przykrość, wymówka, ostre albo nie przemyślane słowa mogą zrobić dziurę w tym płaszczu i pozbawić kobietę uczucia bezpieczeństwa, świadomości, że miłość męża ją chroni; wtedy nie będzie zdolna poddać mu się całkowicie. Milczenie nie reperuje tych dziur. Również bezcelowe będzie leczyć ranę serca "uprawianiem miłości". Jedynym sposobem, by ją naprawić, jest bezpośrednia, szczera rozmowa, wyjaśnienie sobie wzajemnych pretensji. Jeśli mąż uczyni wysiłek, by załatać dziury w płaszczu, przez które wdziera się zimno, żona odzyska to, co jest tak istotne dla jej zdolności poddania się, mianowicie podstawowe zaufanie. Tak jak ptak powierza się powietrzu, a ryba wodzie, tak samo ona powierza się mężowi. Ta zdolność całkowitego oddania się jest jej najgłębszą tajemnicą, ale by mogła to uczynić bez reszty, musi najpierw zaakceptować siebie i kochać, i być wdzięczna losowi, że jest kobietą. Simone de Beauvior powiedziała kiedyś: "Celem każdej kobiety jest zapomnieć siebie, oddać siebie. Ale jak ma to uczynić, skoro jeszcze nie wie, kim jest Wiara w siebie i całkowite zaufanie opiekuńczej miłości męża pomoże jej, mówiąc obrazowo, odważnie skoczyć ze skały, gdyż będzie pewna, że mąż nie dopuści do tego, by stała się jej krzywda, i chwyci ją w ramiona. Pamiętam, jak nasze dzieci uczyły się nurkować. Chłopcom nie sprawiało trudności wejście na trampolinę, odbicie się i danie nurka do głębokiej wody. Po pierwszym skoku chcieli stale to powtarzać. Dla mojej jedenastoletniej córeczki sprawa przedstawiała się inaczej. Za każdym razem, kiedy się znalazła na trampolinie, zamiast zrobić parę kroków i skoczyć jak jej bracia, po dłuższej chwili wahania cofała się. Chłopcy zachęcali ją wołając, żeby spróbowała, ale dopiero kiedy ojciec skoczył pierwszy i czekał na nią w wodzie, odważyła się wreszcie, odkrywając w ten sposób jeszcze jedną wielką przyjemność. Jest to dobra ilustracja tego, czego żona doświadcza w akcie miłosnym. Nie boi się, ponieważ wie, że kochający mąż czeka na nią z otwartymi ramionami. Uporanie się z seksualną frustracją "A co w przypadku, gdy kobieta jest gotowa skoczyć ale mąż nie czeka? Co wtedy?" - spytała mnie pewna młoda żona, kiedy z nią o tym rozmawiałam. Jako chrześcijanka jestem przekonana, że odpowiedzią jest przede wszystkim zaufanie Bogu. Potrafi On leczyć napięcia, można się schronić w Jego ramionach. Trzeba Mu zaufać, tak jak dziecko ufa ojcu. On nigdy nas nie zawiedzie, gdyż nam obiecał: "Pójdźcie do mnie wszyscy [...] Ja was pokrzepię" (Wt 11, 28j. "Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was" (1 P 5, 7). Bardzo lubię dwa słowa, które określają naszego Ojca Niebieskiego, a które często powtarzają się w Psalmach: "mocna miłość". Seksualne niepowodzenia często prowadzą do znienawidzenia siebie. Dopiero kiedy wiemy, że Bóg nas kocha, możemy odkryć na nowo to "podstawowe zaufanie", które umożliwia nam pokochanie siebie, a w wyniku tego pokochanie i zaakceptowanie innych. Musimy być także realistami i pamiętać o tym, że niekiedy osiągnięcie pełni seksualnego zadowolenia jest niemożliwe, choć kobieta oczekuje tego ciałem i duszą. Czasem mąż jest tak pochłonięty pracą, że wysuwa się ona na pierwszy plan. Czasem jest zmęczony fizycznie i psychicznie - my, żony, często zapominamy, że dla męża stosunek płciowy jest dużym wysiłkiem i jeśli mówi on, iż jest zmęczony, to tak prawdopodobnie jest. Francuskie badania wykazały, że poziom męskiego hormonu płciowego, testosteronu, najniższy jest o godzinie 23, a najwyższy o 8 rano. To również wiele tłumaczy. Może być też taki okres, kiedy mąż jest przejściowo impotentem. Zwykle spowodowane to jest złym stanem psychicznym, lękiem i napięciem. Dr Eric Berne mówi o tym w dowcipny sposób w swojej książce "Sex in Human Loving (Płeć w miłości ludzkiej): "Prawie wszystkie trudności z erekcją powstają z winy operatora, a nie mechanizmu - są błędem pilota, jak się mówi w kręgach lotniczych. Impulsy do penisa przesyłane są z mózgu, i można sobie wyobrazić, że siedzi tam mały człowieczek, który powinien przycisnąć guzik, gdy zapali się zielone światło, i wszystkie mechanizmy są gotowe. Jeśli jednak jest zmęczony, przerażony, roztargniony albo czymś przejęty, może słabo nacisnąć guzik albo w ogóle go nie nacisnąć, nawet wtedy, gdy zapali się zielone światło. [...] Jeśli mały człowieczek stchórzy, nie ma erekcji, nawet gdy wszystkie przewody są w porządku, a z zewnątrz dotarło wiele bodźców" (9) Szczera rozmowa z mężem na temat stanu uczuć może tu wiele pomóc. Jeśli chwilowo najtajniejsze pragnienia kobiety nie mogą być zaspokojone, swoją energię powinna skierować ku innym celom. Ciężka praca fizyczna, na przykład mycie podłogi czy praca w ogródku mogą okazać się wielce przydatne. Anne Lindbergh powiada, że kiedy nie może napisać poematu, piecze kruche ciasteczka i czuje się równie zadowolona. W "Markings" (Notatkach) Dag Hammarskj??o??ld pisze: "Zapewne wielka miłość nigdy nie zostaje odwzajemniona. Gdyby jednak otrzymała ciepło i schronienie od swej bliźniaczej siostry, może nie osiągnęłaby nigdy dojrzałości. Nic nam ona nie "daje..." Lecz w swym samotnym świecie prowadzi nas na szczyty z rozległym widokiem na własne, wewnętrzne "ja".(10) W naszych sercach istnieć zawsze będzie zakątek, którego żadna istota ludzka nie wypełni, bowiem, jak powiada św. Augustyn, "niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie, Panie, nie spocznie". A więc biegnijmy w kochające wieczne ramiona naszego Ojca i niech nas otuli Jego mocna miłość. Mężczyzna na ogoł znacznie łatwiej osiąga zaspokojenie seksualne. Jest spragniony, pije wodę i gasi to pragnienie. Kobieta także jest spragniona, ale w chwili gdy chce się napić, szklanka upada i rozbija się - z powodu nieżyczliwego słowa, rozczarowania - i zostaje sama ze swym pragnieniem. I co wtedy? Przychodzi pokusa - może inny partner zaspokoi lepiej to pragnienie? A może powinna spróbować masturbacji i na tej drodze szukać zadowolenia? Sposób ten zostawi jej często smak popiołu w ustach i uczucie pustki. Nie ma mostu przerzuconego do partnera, nie ma łączności duchowej. Każdy partner staje się fortecą, a most zwodzony nad fosą został podniesiony. Dr Seymour Fisher tak pisze na podstawie badań nad masturbacją: "Stwarza ona sytuację oderwaną od rzeczywistości, nie tylko pozwalając na ucieczkę od normalnej intymności aktu płciowego dwojga ludzi, ale powodując przy tym rozszczepienie osobowości danej jednostki, która odgrywa wtedy równocześnie dwie role: dostarcza podniety i ją przyjmuje".(11) Najlepiej gdy kobieta zaplanuje sobie dokładnie swój rozkład dnia i nie pominie przy tym drobnych przyjemności życiowych. Nawet purytanie powiadali: "Oprócz zdrowej dyscypliny naucz się łagodności wobec samego siebie". Można uważać dzień za stracony, jeśli co najmniej przez pół godziny nie robiło się czegoś, co sprawia naprawdę przyjemność. Litowanie się nad sobą zatruwa i nie wyprowadzi z impasu. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, nawet jeśli był to cenny nektar zbierany kropla po kropli. Trzeba patrzeć w przyszłość. Bóg jest większy niż nasze serca i obiecał nam otrzeć każdą łzę. Cierpienie zbliża nas do innych ludzi i pozwala zrozumieć ich problemy. Nikt nie może żądać miłości, gdyż jest ona cennym darem. Co dzień możemy dziękować za miłe drobiazgi i uczyć się na swoich błędach. Przebaczyć, a potem zapomnieć - najlepszym sposobem, by pokonać zło, jest zapomnieć o nim. Żal i pretensja nigdy nie będą zadośćuczynieniem. Złóżmy nasze rozczarowania w ręce Boga. Czasem trzeba złożyć dojrzały owoc naszej miłości w ręce Stwórcy - może wykorzysta ją w ten sposób, że da owoc innym. Jak czuje mężczyzna? Mężczyzna pragnie zdobyć swoją żonę i wziąć ją w ramiona, ona ze swej strony pragnie być zdobyta i mu się poddać. Ale ten akt podboju jest tylko na krótko przywilejem męża. Kiedy kobieta została przez niego zdobyta, ona z kolei może go zdobyć i przejąć inicjatywę. Im bardziej dojrzałe małżeństwo, tym częściej ma miejsce odwrócenie ról. Żeby to zrozumieć, musimy pamiętać, że mężowi również potrzebne jest poczucie bezpieczeństwa. Utwierdza go w tym żona, starając się go zrozumieć, a zwłaszcza dzielić trudności związane z jego pracą. Jeśli tak postępuje, zawsze znajdzie w jego pracy zawodowej coś godnego pochwały, co powinna wyrazić słowami. Niewiele kobiet zdaje sobie sprawę, jak bardzo mężczyźnie zależy na afirmacji i uznaniu z ich strony. Nic bardziej go nie "podbije" niż pochwała żony. A gdy inna kobieta bardziej go chwali niż własna żona, może to być pierwszym krokiem w kierunku niewierności. Z drugiej strony kpiny i negatywny krytycyzm są trucizną dla męskiego ja, które często bywa znacznie wrażliwsze od kobiecego. Kiedy mąż po całym dniu trudności i niepowodzeń zmordowany wraca do domu, właśnie wtedy najbardziej pragnie afirmacji ze strony żony. Jej uznanie znowu przywróci mu dobre samopoczucie. Marabell Morgan w swej książce "The Total Woman" (Pełna kobieta) proponuje, by kobiety ćwiczyły cztery A wobec mężów: akceptowały, adaptowały się, admirowały i afirmowały. Tego rodzaju pomocy potrzebuje on również w dziedzinie zbliżeń płciowych. Zwłaszcza gdy nie udało mu się zaspokoić żony w pełni, z łatwością może poczuć się "winny", uważać, że poniósł "klęskę", i obawiać się następnego razu. Właśnie wtedy jest bardzo ważne, żeby kobieta w sposób naturalny, bezpośredni wyraziła mu swą wdzięczność, powiedziała coś miłego i podeszła do sytuacji z odrobiną humoru. Krytycyzm i szyderstwo mogą mieć fatalny skutek. Wyzwolona kobieta potrzebuje wyzwolonego mężczyzny. Nigdy nie wywyższy się poniżając mężczyznę. Znam wiele kobiet, które nie doświadczyły jeszcze pełnego orgazmu. Mimo to akt płciowy jest dla nich źródłem radości i dziękują za to swoim mężom. Po wytrysku mąż doznaje uczucia nasycenia, a nawet wyczerpania. Zużył swoje siły fizyczne. Chce jak najszybciej zasnąć. Jego żona powinna to zrozumieć. Mąż zaś powinien zrozumieć uczucia żony, która nie tylko potrzebuje dłuższego czasu, by osiągnąć szczyt seksualny, stopniowo zbliża się do niego, ale i po orgazmie reaguje podobnie. To tak jakby po osiągnięciu szczytu górskiego znalazła się na płaskowyżu. Pragnęłaby pozostać tam jak najdłużej i nie ma ochoty schodzić. Jeśli mąż wysuwa się z jej uścisku, odwraca się do niej plecami i natychmiast zasypia, często może chrapiąc, czar tej chwili - nawet zachwycenie - pryska nagle. Zupełnie jakby zgasło światło, a żona zostaje z uczuciem pustki i cichego rozczarowania. W tym momencie pragnie, by mąż ją przytulił mocno, potrzebna jej jest jego siła i podtrzymanie, potrzebne są pieszczoty i słowa zapewniające o miłości. Mężowi trudno się wczuć w jej pragnienia, ponieważ boi się, że zbyt często powtarzane słowa mogą utracić wartość. Fakt jednak pozostaje faktem: żona nigdy nie znudzi się słuchaniem tego, że mąż ją kocha. I dlatego nie tylko pieszczoty są ważne ale i słowa, gdyż tak już jest, że uszy są tymi drzwiami, przez które trafiają do jej serca zapewnienia o miłości. Przecież serce jest jej najbardziej erogennym obszarem. W swoim "Handbook to Marriage" (Podręczniku małżeństwa.) dr Bovet tak opisuje wzajemne uczucia małżonków w tym momencie: "Po burzy namiętności dwoje kochanków otwiera swoje dusze. Szczęścia, jakiego doświadczyli, przepełnia ich nie tylko głęboką wdzięcznością wobec siebie nawzajem ale i wobec Bog. Mogą teraz powiedzieć i odkryć sobie rzeczy, których w innym momencie nie potrafiliby wyrazić bez słów, zostają rozwiązane trudne problemy i oboje doświadczają tego, co oznacza pełne zjednoczenie".(12) Muszę krótko tu nadmienić, że jakość przeżycia seksualnego wymaga pewnej dozy inteligencji i dobrego smaku. Wszyscy dobrze wiemy, na czym polega różnica pomiędzy szybkim połknięciem hamburgera i szklanki coca-coli, a zjedzoną powoli, w romantycznym otoczeniu przy świecach kolacją. W obu przypadkach został zaspokojony głód, ale co za różnica! Miłość potrzebuje nie tylko przestrzeni, ale i czasu. Jedności ciała i ducha nie można osiągnąć w jeden dzień. Miłość jest jak małe drzewko, które tylko wtedy się rośnie, jeśli zostało mocno osadzone na gruncie małżeństwa. Podobnie jak drzewo, miłość jest czymś, co żyje i co nie może pozostać bez ruchu. Trzeba jej czasu, by wzrosła i wydała swoje najlepsze owoce, takie choćby jak harmonia w stosunkach płciowych. Mąż i żona nie powinni się zrażać, jeśli nie zaznali całkowitego spełnienia podczas pierwszych miesięcy, a nawet lat małżeństwa. Nie powinni też tracić nadziei. Pamiętam, jak z mężem zwróciliśmy się do naszego doradcy małżeńskiego z pewnym problemem, którego nie byliśmy w stanie rozwiązać sami. Podczas rozmowy rozpłakałam się. Wtedy padło pytanie, jak długo jesteśmy po ślubie. "Już osiem lat" - odparłam szlochając. Starszy pan uśmiechnął się łagodnie mówiąc: "Jesteście jeszcze niemowlętami w małżeństwie". Potem powiedział nam, że są z żoną po ślubie czterdzieści trzy lata i że jako doktor medycyny studiował problematykę małżeńską i napisał w tym czasie wiele książek na ten temat. I dodał: "Wydaje mi się, że dopiero teraz wiem tyle, że mógłbym mądrze rozpocząć pożycie małżeńskie". Małżeństwo nie jest celem, lecz podróżą. Jeśli mąż i żona podróżują razem, razem wzrastając, dojrzewając i ucząc się, jak kochać, osiągną harmonię seksualną - dojrzały owoc swego małżeństwa. Modlenie się naszymi ciałami Bóg towarzyszy nam w tej podróży. Jest obecny zawsze i wszędzie - również w zjednoczeniu fizycznym. Teolog luterański, dr William Hulme, powiada: "W akcie miłosnym dziedzina natury i dziedzina ducha sprzymierzają się - zostają złączone w chrześcijańskim przeżyciu - ponieważ najpierw zostały zjednoczone w Chrystusie... Odkupiony przez Chrystusa akt miłosny jest daną przez Boga radością miłości małżeńskiej - zarówno kobietom, jak i mężczyznom... Boga, którego znamy w Chrystusie, nie trzeba w tę radość wprowadzać. - On jest w niej".(13) Są małżeństwa, które modlą się wspólnie co wieczór, z wyjątkiem tych dni, kiedy się łączą w akcie płciowym. Jakby miały nieczyste sumienie, doznając radości seksualnej. Życie seksualne oddzieliły od życia duchowego. A przecież takie oddzielenie jest całkowicie niezgodne z Biblią. Bóg Biblii, Ojciec Jezusa Chrystusa, który stał się ciałem, jest Panem wszystkich dziedzin życia, łącznie z seksem. W piątym rozdziale swego Listu do Efezjan apostoł Paweł potwierdza jedność dziedziny płci i dziedziny duchowej w sposób wręcz szokujący. Powiada: "... i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to jest wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i Kościoła" (Ef 5, 31-32). Radość seksualna może mieć również pozytywny wpływ na nasze życie duchowe. Dla małżeństw, które wierzą w Boga, zjednoczenie fizyczne staje się przeżyciem duchowym. Ponieważ Bóg jest ośrodkiem ich małżeństwa, akt miłosny staje się pełną wdzięczności drogą otwarcia na Boga. Nie znam lepszych słów, które by mogły to wyrazić, niż modlitwa Josepha i Lois Bird, którą znalazłam w ich książce "Love is All: Conversations of a Husband nad Wife with God (Miłość jest wszystkim: Rozmowy męża i żony z Bogiem): Ostatniej nocy kochaliśmy się, a dziś jest nowe, zupełnie nowe i pełne życia... Kochaliśmy się i wszystko zostało stworzone na nowo... Rozmawialiśmy, śmialiśmy się a modliliśmy się wspólnie naszymi ciałami. A Ty byłeś tak bardzo obecny. Bowiem jest tak, że Ty zawsze jesteś, a zwłaszcza wtedy. Nasza wzajemna bliskość rośnie i sprawia, że staje się żywsza nasza bliskość z Tobą... A dziś rano? Dziś rano wstało słońce i wszystko rośnie, i z radością czekamy na to, co będzie. Dziś jest nowe, całkiem nowe i żywe, a spirala naszej miłości idzie w górę, ku Tobie nas porywając.(14) III. Życie w harmonii z cyklem i płodnością Rozkwitanie ogrodu "Mamusiu - mówi jedenastoletnia dziewczynka - muszę ci coś powiedzieć." Matka siedzi na łóżku córeczki, ciekawa, co ona jej powie. Wreszcie mała zwierza się: "Nie mogę doczekać się, kiedy będę miała pierwsze jajeczkowanie". Cieszyła się na to jak na urodziny. Ciekawe, że dziewczynka nie mówiła o pierwszej miesiączce, ale o pierwszym jajeczkowaniu. To świadczy o tym, że matka prowadziła z nią rozmowy we właściwym kierunku. Podkreśliła doniosłość jajeczkowania, a nie miesiączki. W sposób zdecydowany pomogła córce, by w przyszłości zaakceptowała siebie jako kobietę. Jest coś tajemniczego w jajeczkowaniu. Śmiem twierdzić, że uświadomienie tej tajemnicy jest niezbędne, jeśli kobieta ma siebie akceptować. Wiedza ta nie tylko pomoże jej postępować odpowiedzialnie i zgodnie z płodnością, ale dopomoże jej również lepiej zrozumieć swoje dobre i złe nastroje. Kiedyś pewien mężczyzna spytał mnie: "Dlaczego moja żona nigdy nie jest przez dwa dni z rzędu taka sama?" Gdyby zadał sobie trud zrozumienia, co dzieje się w organizmie żony podczas miesięcznego cyklu, znałby odpowiedź. I dlatego tak ważne jest, by ten rozdział przeczytały nie tylko kobiety, ale i mężczyzni. Również dla kobiety samotnej, która chce siebie zrozumieć i zaakceptować, konieczne jest, by nauczyła się żyć świadomie w zgodzie ze swym cyklem. Każda kobieta powinna wiedzieć to, co ta jedenastoletnia dziewczynka wiedziała przed swoim pierwszym jajeczkowaniem. Dawniej sądzono, że macica odgrywa zasadniczą rolę w cyklu kobiecym. Uważano ten organ za najważniejszy. Starożytni Grecy wierzyli, że nastroje kobiety wywodzą się z macicy (w języku greckim macica nazywa się "hystera", z czego wywodzi się nasze słowo "histeryczny"). Macicę przyrównywano do ogrodu, a w dniach, kiedy kobieta miesiączkowała, do kwitnącego ogrodu. I dlatego sądzono, że dnie tuż przed menstruacją i zaraz po niej są najbardziej płodne. Afrykańczycy uważają menstruację za coś w rodzaju "podlania ogrodu" i panuje powszechna opinia, że w okresie najbliższym tej "pory deszczowej" kobieta najłatwiej może począć dziecko. My wiemy teraz, że to nieprawda. A jednak u podstaw tej nienaukowej idei mieści się ziarno prawdy. Prawdą jest, że pora kwitnienia, pora deszczowa sprzyja poczęciu, ale czasem "kwitnienia", czasem "deszczu" nie jest menstruacja, lecz jajeczkowanie. Nie macica, ale jajniki odgrywają decydującą rolę w funkcjach rozrodczych kobiety, bowiem tylko w czasie owulacji może ona zajść w ciążę. Jeśli chce ona kierować swoją rozrodczością, kluczem do tego będzie znajomość procesu owulacji. Będzie to również niezbędne, jeśli chce siebie poznać, zaakceptować i kochać. Dlatego też opiszę pokrótce zjawiska, jakie zachodzą co miesiąc w organizmie kobiety Symfonia Gra hormonalna, regulująca procesy ustrojowe, przypomina koncert bez dyrygenta. Rolę inspiratora spełnia ośrodek mózgowy, zwany podwzgórzem. Stąd bodźce przenoszą się na mały gruczoł, będący jakby wypustką mózgu - przysadką. Gruczoł ten uśpiony, kiedy dziewczynka jest mała, wytwarza hormony pobudzające, których działanie z kolei inicjuje rozwój płciowy dziewczynki. Bezpośrednim sprawcą tego rozwoju są jajniki. Wytwarzane przez nie hormony powodują wykształcenie się piersi, bioder, owłosienia łonowego i innych cech charakterystycznych, pod względem fizycznym przemieniających dziewczynkę w kobietę. Mieszczące się po obu stronach macicy jajniki są wielkości małej śliwki. Od każdego jajnika prowadzi do macicy przewód zwany jajowodem. Dawne książki etiopskie słusznie porównują kształt organów rozrodczych kobiety do głowy byka (Ia tete de boeuf) gdyż z łatwością można tu dostrzec pewne podobieństwo. (Zarys głowy byka od przoda odpowiada zarysowi macicy, rogi kształtem i umiejscowieniem przypominają jajowody (przyp. W. Fijałkowski). Kiedy mój brat uczył chłopców z szóstej klasy o narządach rozrodczych kobiety, szkic ich narysował na tablicy. Jeden z chłopców zawołał wtedy: "To zupełnie przypomina łeb łosia!" Jajniki wypełnione są maleńkimi jajeczkami (jest ich przeszło 100 000), które znajdują się tam już w momencie urodzin. Kiedy dziewczynka zaczyna miesiączkować, w każdym cyklu jedno z tych jajeczek dojrzewa. (Jest ono bardzo małe - nie większe niż główka od szpilki i ledwie widoczne gołym okiem.) A jednak jest to największa komórka w ludzkim organizmie. Jajo wydalone przez jajnik zostaje pochwycone przez wypustki otwartego końca jajowodu, który prowadzi je do macicy. Jeśli jajo podczas swej wędrówki przez jajowód nie napotyka nasienia, po dwóch tygodniach dochodzi do menstruacji. Jak kiedyś powiedział pewien znany lekarz: "Miesiączkowanie to nic innego jak płacz rozczarowanej macicy". Wraz z pierwszym dniem krwawienia miesięcznego zaczyna się nowy cykl owulacyjny. Hormony i uczucia Jajniki produkują płciowe hormony kobiece, przy czym dwa z nich są najważniejsze: estrogen, który nazwałabym tu po prostu hormonem kobiecości, i progesteron, który nazwałabym hormonem macierzyństwa. Podczas cyklu następuje zmiana w wydzielaniu obu tych hormonów. Hormon kobiecości {estrogen) jest bardziej aktywny podczas pierwszej części cyklu i osiąga swój szczyt akurat w czasie owulacji. Hormon macierzyństwa (progesteron) jest bardziej czynny podczas drugiej części cyklu. Progesteron pomaga przygotować wyściółkę macicy na przyjęcie zapłodnionego jaja. To tłumaczy, dlaczego kobieta po owulacji ma podwyższoną temperaturę. Progesteron również przygotowuje piersi do wytwarzania mleka, tak że stają się one większe i bardziej wrażliwe podczas ostatnich dni cyklu, jak też w czasie ciąży. Podczas drugiej części cyklu kobieta zatrzymuje więcej płynów w organizmie i dlatego waży nieco więcej, kiedy hormon macierzyństwa odgrywa dominującą rolę, podczas drugiej fazy cyklu występuje także zwiększona wrażliwość nie tylko fizyczna, ale i psychiczna, zwłaszcza w czasie dni poprzedzających miesiączkę. Kobieta często ma wrażenie, że jest wtedy mniej sprawna. Łatwiej zapada na zdrowiu, trudniej przychodzi jej uporanie się z codziennymi obowiązkami, często bywa przygnębiona i zdenerwowana. Drobne trudności codzienne wydają się jej nie do pokonania. Badania statystyczne wykazują, że kobiety prowadzące samochód rzadziej powodują wypadki niż mężczyzni. Jednak kobietom wypadki te zdarzają się częściej właśnie podczas dni przedmiesiączkowego napięcia. z początkiem nowego cyklu hormon kobiecości, estrogen, znowu bierze górę i kobieta zaczyna się czuć "normalnie", czuje się znowu sobą, jej skóra oczyszcza się. Łatwo daje sobie radę z przeciwnościami, wychodzi naprzeciw trudnościom, jest weselsza i nastawiona bardziej optymistycznie. Kobiety uprawiające sport osiągają w tym okresie najlepsze wyniki. Nawet uczennice czy studentki w tej fazie cyklu lepiej zdają egzaminy. Jeśli kobieta chce akceptować swoją kobiecość, musi żyć w zgodzie ze swym cyklem, a nie przeciw niemu. I dlatego znajomość siebie jest istotną częścią samoakceptacji. Jest to tak samo ważne dla kobiety samotnej, jak i dla mężatki. Kobieta świadoma swego cyklu potrafi przewidywać, co ją czeka, i jest na to przygotowana. Nasz lęk maleje, gdy wiemy, co sprawia trudności. Nawet codzienny tryb życia w pewnym stopniu może być przystosowany do cyklu. Starajmy się unikać wiosennych porządków, organizowania dużego przyjęcia czy wyjazdu podczas dni przedmiesiączkowego napięcia. Mąż, który pomaga swej żonie w tym planowaniu, tym samym pomaga jej żyć w zgodzie ze swym cyklem. Ale możliwe to jest tylko wtedy, gdy wie on, jak to wszystko przebiega. Wtedy zrozumie także, czemu jego żona bywa smutna bez powodu albo zdenerwowana bez wiadomej przyczyny. Wie, że nie jest to wina jej charakteru, ale wpływ hormonów. W ten sposób widzi wszystko we właściwych proporcjach, co pozwala mu zareagować w odpowiedni sposób, a nie z gryzącą ironią: "Oto typowo kobiece postępowanie - nieobliczalne i nielogiczne". Zamiast tego potrzebna jest pogodna czułość, dobre słowo albo po prostu pełne zrozumienia milczenie. Mój mąż twierdzi, że mężczyźni również przeżywają coś w rodzaju cyklu i ulegają czasem pewnym nastrojom. Jak dotąd, nie udało się tego dowieść, ale jest faktem, że mężczyźni często bardziej reagują na cykl swojej żony, niż to sobie uświadamiają. Specjaliści pracujący w poradniach i lekarze, którzy mają do czynienia z mężczyznami skarżącymi się na pewne zakłócenia, które powracają okresowo, zauważają, że jest to podświadoma reakcja na spowodowane hormonami przeżycia emocjonalne ich żon - reakcja ta występuje również czasem u dzieci. Dowodzi to raz jeszcze, jak bardzo żona i mąż są "jednym ciałem", nawet w dziedzinie swoich reakcji. Nadal pozostaje kwestią otwartą, czy zmiany w wydzielaniu hormonów u kobiety wpływają na jej pożądanie seksualne. Faktem jest, że nie można udowodnić metodami naukowymi nasilenia się pożądania podczas okresu owulacji - to znaczy podczas dni płodnych - chociaż często słyszy się takie twierdzenie. Wręcz przeciwnie, naukowcy w Ameryce i Holandii powiadają, że większe pożądanie występuje w dniach na krótko przed menstruacją albo zaraz potem. (1) Francuskie badania prowadzone przez CLER (Centre de Liaisoa des Equipes de Recherche) w Paryżu dały analogiczne wyniki. Całkowitego spełnienia seksualnego doświadcza kobieta najczęściej podczas dni poprzedzających miesiączkowanie. W tym okresie dziewczęta najbardziej są skłonne do masturbacji. Co powinno się wiedzieć o jajeczkowaniu Tutaj dochodzę do sprawy, którą celowo opuściłam w poprzednim rozdziale: lęk przed niechcianą ciążą może w znacznym stopniu zmniejszyć radość wypływającą z doznań seksualnych. Żeby zwalczyć ten lęk, małżeństwo musi nauczyć się kierować swoją płodnością. U większości kobiet druga część cyklu trwa tak długo jak pierwsza, to znaczy około dwu tygodni. Druga część cyklu - jeśli owulacja z pewnością miała miejsce i ciepłota ciała była przez trzy dni podwyższona - to faza, kiedy kobieta jest niepłodna. Nie ma przykładu w światowej literaturze medycznej, by po skończonej owulacji nastąpiła druga, z wyjątkiem owulacji, która pojawia się w dwadzieścia cztery godziny po pierwszej i w wypadku której mogą zostać poczęte bliźnięta dwujajowe. Długość pierwszej fazy cyklu zmienia się z cyklu na cykl i u każdej kobiety jest inna. Większość kobiet zależnie od długości cyklu ma kilka dni niepłodnych także w czasie pierwszej części cyklu. Można dokładnie określić czas jajeczkowania. Istnieją określone objawy albo znaki, które o tym świadczą. Owulacja zwykle rozpoczyna się tuż przed podwyższeniem temperatury. Wyższa temperatura świadczy o tym, że progesteron, hormon macierzyństwa, doszedł teraz do głosu. Następnym objawem dokonanej owulacji jest zanik śluzu wydzielanego z szyjki macicy w fazie poprzedzającej jajeczkowanie. Określenie czasu owulacji nie należy mylić z metodą rytmu czyli kalendarza, jak również z tzw. zasadą dziesięciu dni. Te metody opierają się na zasadzie rachunku prawdopodobieństwa i nie są godne zaufania, ponieważ długość cyklu zmienia się, czego nie można przewidzieć. Metoda, którą pragnę przedstawić, jest całkiem odmienna. Nie opiera się na arytmetyce czy na rachunku prawdopodobieństwa, ale na dokładnej obserwacji objawów, które nie zależą od długości cyklu. Metoda ta nazywa się objawowo-termiczna. Ale zanim ją opiszę, chciałabym opowiedzieć, jak się jej wraz z moim mężem nauczyliśmy. Pomoc dla busza Jak już wspomniałam, przez kilka lat mieszkaliśmy w Afryce, w Kamerunie, wśród bardzo biednej ludności. Co roku wezbrana rzeka na sześć miesięcy odcinała nasze ambulatorium od świata zewnętrznego. Najbliższy szpital znajdował się w odległości dwustu mil. Problem regulacji poczęć wyłonił się dla dwóch powodów. Z jednej strony przekonaliśmy się, że w okolicy jest nieoczekiwanie duża liczba małżeństw bezdzietnych. Ta bezpłodność spowodowana była nie tylko chorobami wenerycznymi, ale także tradycyjnymi - a mylnymi - informacjami na temat dni płodnych. Dla tych małżeństw staraliśmy się znaleźć sposób, żeby określić te dnie z większą pewnością. Z drugiej strony ograniczenie przyrostu naturalnego staje się w Afryce coraz bardziej palącą koniecznością. Choćby dla tej przyczyny, że wykształcenie, jakie afrykańscy rodzice chcieliby zapewnić swoim dzieciom, jest bardzo kosztowne. Dlatego więc szukaliśmy metody regulacji poczęć, która by spełniała następujące warunki: a) była pewna; b) niedroga; c) jej zastosowanie nie zagrażałoby zdrowiu; d) nie potrzebna byłaby pomoc czy dozór lekarski; e) byłaby dostępna i do zastosowania dla każdego małżeństwa, nawet w afrykańskim buszu. Żadna z metod, które wówczas znaliśmy, nie spełniała tych warunków. Poza tym mieliśmy następujące trudności. Afrykańczycy czują na ogół instynktowną odrazę do wszystkich sztucznych środków kontroli urodzeń - czy będą to środki mechaniczne, czy chemiczne. Również wiele rządów afrykańskich bardzo sceptycznie i podejrzliwie podchodzi do tych metod. Znalazło to swój wyraz w akcji podjętej przez Konferencję Ludnościową Świata Narodów Zjednoczonych, która odbyła się w sierpniu 1974 roku. W wielu państwach afrykańskich planowanie rodziny przy zastosowaniu sztucznych metod jest zakazane. Po naszym powrocie do Europy nie przestaliśmy szukać rozwiązania. W numerze pewnego austriackiego czasopisma medycznego, poświęconym kontroli urodzeń i antykoncepcji, przeczytaliśmy artykuł dr. Josefa R??o??tzera. Z podanego tam adresu zorientowaliśmy się, że autor mieszka zaledwie o parę mil od naszego domu. Ingerencja Boga bywa czasem zaskakująca i nieoczekiwana. Nasze spotkanie z dr. Arnoldem Keglem w Los Angeles, co opisałam w poprzednim rozdziale, było dowodem takiej niezwykłej ingerencji. Również nasze spotkanie z dr R??o??tzerem było niezwykłe. Podobnie jak dr Kegel poświęcił całe życie badaniu mięśnia łonowo-guzicznego, tak dr R??o??tzer pracował przeszło dwadzieścia lat nad zagadnieniem jak naukowo określić płodne dni kobiety. Przebadał dziesiątki tysięcy cykli kobiecych. Wiele z tego, co przekazuję w tym rozdziale, zawdzięczam właśnie współpracy z nim. Gdy lepiej poznaliśmy wyniki jego badań, przekonaliśmy się, że metoda, jaką proponuje, spełnia dokładnie wszystkie warunki konieczne dla naszej pracy w Afryce. Nie tylko była pewna, nie wymagała ani pieniędzy, ani wizyt u lekarza, nie tylko była w zgodzie z afrykańskimi poglądami na sztuczne metody i nie stała w sprzeczności z rozporządzeniami odpowiednich rządów - była również łatwa do zastosowania, nawet wśród ludności niepiśmiennej. Podczas naszego objazdu z odczytami po Afryce przekonaliśmy się, że obserwacja śluzu wydzielanego z szyjki macicy nie jest niczym nowym dla kobiet afrykańskich, z których wiele znało te objawy, ale nie wiedziało, jaki to ma związek z ich płodnością. Poza tym owa metoda miała ten plus, że pomogła nam osiągnąć jeden z głównych celów naszej pracy na rzecz organizacji Życie Rodzinne w Afryce (Family Life): dopomogła w nawiązaniu dialogu pomiędzy kobietą a mężczyzną. Czy pomoc tylko dla buszu? Kiedy rozmawialiśmy z małżeństwami w Europie i Afryce, przekonaliśmy się, że wiele z nich bardzo negatywnie odnosi się do oferowanych im antykoncepcyjnych metod. I tutaj napotkaliśmy pewne wahania i opory - i to nie tylko u małżeństw katolickich. Ani w Ameryce, ani w Europie nie znaleziono prawdziwego rozwiązania, o czym świadczy najlepiej wzrastająca ilość sztucznych poronień. Gdyby proponowane metody antykoncepcji były tak pewne i zadowalające w zastosowaniu, jak się często twierdzi, problem nie chcianej ciąży przestałby obecnie istnieć. Brak wewnętrznej dyscypliny, jak również informacji odgrywają tutaj znaczną rolę Dr R??o??tzer powiada: "Chemiczne albo mechaniczne metody są całkowicie pewne tylko podczas niepłodnych dni cyklu". (A więc są i tak zbędne). Dla wielu małżeństw nie są zadowalające również dlatego, że zakłócają im pełnię przeżyć. Takie małżeństwa muszą wybierać pomiędzy rezygnacją z radości zjednoczenia seksualnego a ryzykiem nie chcianej ciąży. Dlatego uważamy, że metoda ta nie tylko odpowiada krajom Trzeciego Świata, ale również Ameryce i Europie. Nic więc dziwnego, że staje się ona coraz bardziej znana. A ja pokrótce ją tutaj opiszę. Opis metody objawowo-termicznej Metoda objawowo-termiczna opiera się na dwóch naukowo stwierdzonych faktach: a) w fazie owulacji można zaobserwować pewne fizyczne objawy; b) po owulacji wzrasta podstawowa temperatura ciała. Kobieta może zajść w ciążę tylko wtedy, kiedy szyjka macicy wydziela pewną ilość śluzowatego płynu. Podczas większości dni cyklu menstruacyjnego ujście macicy zablokowane jest czopem gęstego śluzu, który nie dopuszcza do przeniknięcia nasienia do macicy. Kiedy zbliża się czas owulacji, szyjka macicy otwiera się szerzej i staje się bardziej miękka. Wówczas czop śluzowy staje się cieńszy i bardziej płynny. Śluzu tego jest tak wiele, że spływa z szyjki do pochwy, co stwarza warunki sprzyjające przetrwaniu plemników, bowiem umożliwia to szybkie ich przeniknięcie z pochwy do szyjki macicy i dostanie się do wnętrza jej jamy. Owulację można rozpoznać po pięciu objawach: 1. Uczucie wilgotności u wejścia do pochwy jest pierwszym objawem zbliżającego się jajeczkowania. Większość kobiet ma lekką wydzielinę podczas wszystkich dni cyklu, ale ta różni się tym, że jest wyraźnie wilgotna. Kiedy dzień owulacji się zbliża, wydzielina z pochwy staje się jaśniejsza, nawet bardziej przejrzysta, śliska, podobna do surowego białka. Jeśli kobieta obejrzy ją na kawałku ligniny czy papieru toaletowego, zauważy, że jest rozciągliwa. Medyczny termin niemiecki brzmi Spinnbarkeit (taka, z której można zrobić nić). Tak jak każda kobieta potrafi określić dnie, kiedy ma miesiączkę, podobnie zdrowa kobieta może nauczyć się określać dnie tuż przed i w trakcie owulacji, kiedy wydziela się śluz z szyjki macicy. Obecność tego śluzu nie jest bynajmniej objawem choroby, jak się obawiają niektóre kobiety (nawet zasięgają wtedy porady lekarskiej); jego celem jest przyjęcie nasienia męża i dopomożenie plemnikom w wędrówce do macicy. Trzeba tu jednak zwrócić uwagę, że zastosowanie dopochwowych sprayów i irygacji może przeszkodzić obserwacji śluzu szyjkowego. Zresztą większość ginekologów jest przeciwna tym środkom. 2. Innym objawem albo zwiastunem owulacji, znanym wielu kobietom, jest ostry ból w dolnej części brzucha, zwykle z jednej lub z drugiej strony, przypominający dźgnięcie nożem. Jest to tak zwany Mittelschmerz, czyli "ból śródcykliczny". Odczuwa się go w związku z przekrwieniem jajnika, który jest gotów do owulacji. Podczas jednego cyklu ból ten może być odczuty po lewej stronie, a w następnym cyklu po prawej. Kiedy niedawno jedliśmy obiad z pewnym młodym małżeństwem, które dobrze zorientowane było w zagadnieniach związanych z płodnością i które umiało rozpoznać owe objawy, zauważyłam, że młoda kobieta skrzywiła się, siadając do stołu. Jej mąż mrugnął do mnie i powiedział: "To ból śródcykliczny". Dobrze znał się na objawach owulacji, chociaż nie był lekarzem, lecz inżynierem. 3. Niektóre kobiety podczas tych dni dostrzegają małą ilość różowej krwi u wejścia do pochwy. Zapewne przyczyną tego jest spadek estrogenu po osiągniętym szczycie przypadającym na czas owulacji, co z kolei spowodowało, że niewielka ilość krwi pochodzącej ze ścianek macicy zmieszała się z wydzieliną pochwową. Rozmawiałam z wieloma młodymi kobietami, które biorą te objawy za miesięczne krwawienie i uważają, że mają bardzo nieregularne cykle. 4. Niektóre kobiety w dniach poprzedzających jajeczkowanie czują kłucie i jakby pieczenie w piersiach, które różni się wyraźnie od ociężałości i bolesności, jakie występują przed miesiączką. 5. By się upewnić i mieć dodatkowy dowód, można zmierzyć temperaturę po przebudzeniu. Po owulacji następuje wzrost podstawowej temperatury ciała i utrzymuje się on aż do końca cyklu. Zmiana temperatury spowodowana jest wydzielaniem się progesteronu, który również nie dopuszcza do ponownego wydostania się jeszcze jednego jaja z jajnika. Progesteron jest wydzielany przez ciałko żółte (corpus luteum), które wytwarza się w jajniku po owulacji. Tak więc stale podwyższony poziom temperatury wskazuje wyraźnie, że jajeczkowanie miało miejsce któregoś dnia przed wzrostem ciepłoty. Temperaturę można zmierzyć zwykłym termometrem. Powinien on zostać strząśnięty poprzedniego wieczoru i leżeć pod ręką na nocnym stoliku. Temperaturę należy mierzyć przez pięć minut w odbytnicy albo w pochwie natychmiast po przebudzeniu się. Każdy sposób jest skuteczny. Mierzenie temperatury pod pachą jest zawodne. Najbardziej miarodajne jest mierzenie w odbytnicy. Temperaturę zmierzoną zaraz po przebudzeniu należy codziennie zapisać. Temperatura pomiędzy menstruacją a jajeczkowaniem powinna być niższa. Potem czasem podnosi się nagle albo stopniowo, podczas dwóch do czterech dni, o 0,4 do 0,6 stopnia Celsjusza czy nawet więcej. Na tym podwyższonym poziomie utrzymuje się około dwunastu dni, potem opada tuż przed następną monstruacją. Jeśli doszło do zapłodnienia, temperatura utrzyma się nadal na wyższym poziomie. Jeżeli pozostaję podwyższona przez więcej niż dziewiętnaście dni, świadczy o zajściu w ciążę. Po to, by mieć miarodajne parametry temperatury po obudzeniu się, konieczne jest, żeby kobieta miała co najmniej godzinę odpoczynku przed jej zmierzeniem. To znaczy, że nawet jeśli matka musi wstawać kilka razy w nocy do chorego dziecka, po przebudzeniu może zmierzyć z dobrym skutkiem temperaturę. Nawet kobiety, które pracują na nocnej zmianie i muszą spać w dzień, mogą zmierzyć temperaturę po przebudzeniu. Ważne jest, by została zmierzona w przybliżeniu o tej samej porze dnia i po godzinnym co najmniej odpoczynku. Jeśli kobieta ma gorączkę spowodowaną chorobą, temperatura podniesie się ostro do góry, tak że z łatwością będzie można ją odróżnić od wzrostu temperatury związanego z jajeczkowaniem. Wiele kobiet odnosi się z powątpiewaniem do tej metody uważając, że w ich przypadku nie można jej zastosować, gdyż mają bardzo nieregularny cykl. Oznacza to jednak, że nie zrozumiały jeszcze głównej jej zasady. Metoda ta jest właśnie szczególnie pożyteczna w przypadkach nieregularnego cyklu, ponieważ opiera się na objawach, które występują niezależnie od długości cyklu. Poza tym metoda ta pomaga zrozumieć małżeństwu, dlaczego, mimo że tak bardzo pragną mieć dziecko, kobieta nie zachodzi w ciążę. Jeśli temperatura utrzymuje się na niskim poziomie od jednej menstruacji do drugiej, może to być objawem. że w czasie tego cyklu nie było owulacji. Jeśli czas trwania podwyższonej temperatury jest zbyt krótki - wynosi mniej niż siedem dni - zapłodnione jajo nie może zagnieździć się w wyściółce macicy i zostaje wydalone podczas menstruacji. W obu przypadkach dobre wyniki może dać leczenie. Jeśli małżeństwo prowadzi zapis obserwacji cyklu, z łatwością potrafi określić dni płodne. Szpitalna karta temperatury nie nadaje się do prowadzenia zapisu ciepłoty ciała po przebudzeniu. Po owulacji jajo żyje najwyżej dwadzieścia cztery godziny i tylko w tym czasie może zostać zapłodnione. Plemniki żyją dłużej i zdolne są zapłodnić jajo przez parę dni. Dlatego zgodnie z zasadą, jaką sformułował dr R??o??tzer po wielu latach badań i doświadczeń z tysiącami małżeństw, czas, kiedy może być poczęte dziecko, ogranicza się zwykle do sześciu dni przed podwyższeniem się temperatury i po upływie trzech dni podwyższonej temperatury, licząc od dnia kiedy przestał się wydzielać śluz. Te trzy pomiary można nazwać "trzema gorącymi punktami". Ponieważ żywotność plemników zależy od liczby dni wydzielania śluzu, zapłodnienie może nastąpić w zupełnie wyjątkowych przypadkach nawet wcześniej niż w ciągu sześciu dni przed podwyższeniem się temperatury. Może się także zdarzyć, że płodny okres zacznie się nie wcześniej niż na trzy dni przed podwyższeniem się temperatury. Obserwowanie śluzu szyjkowego, pozwalające z góry określić zbliżanie się owulacji, oraz obserwowanie podwyższenia się temperatury dają najwyższą możliwą pewność określenia płodności i niepłodności. Zalety i metody 1. Pomoc w samoakceptacji: W pierwszym rozdziale podkreśliłam, jak bardzo ważną rzeczą dla każdej z nas jest samoakceptacja po to, żeby pokochać siebie jako kobietę, i jak akceptacja własnego ciała jest tego nieodłączną częścią. Znajomość swego organizmu i samoobserwacja, do czego wdraża nas metoda objawowo-termiczna, będą niezwykle pomocne w tej fizycznej samoakceptacji. I dlatego młoda dziewczyna, czy zamierza wyjść za mąż w najbliższej przyszłości, czy nie, powinna żyć w świadomej harmonii ze swoim cyklem i zdawać sobie sprawę z własnych objawów fizycznych i stanów emocjonalnych. 2. Pogłębienie zjednoczenia: Dzięki tej metodzie mężatki mogą doświadczyć większego zjednoczenia z mężem, gdyż zmusza ona oboje do wspólnych rozmów na ten temat i zakłada, że ów dialog będzie nadal prowadzony w przyszłości. Nie można jej stosować, jeśli mąż nie bierze udziału w fizycznych doznaniach żony i nie kocha jej jak własnego ciała (por. Ef 5, 8). Dzięki tej metodzie rodzi się nowego rodzaju szacunek dla partnera jako stworzenia Bożego, a więc równocześnie wzajemny szacunek. Małżeństwo zaczyna nowe życie. Mówiąc praktycznie, oznacza to, że mąż od czasu do czasu zajmie się dziećmi, podczas gdy żona mierzy po obudzeniu temperaturę. Czasowe odstąpienie od stosunków płciowych poczytywane jest nie za stratę, lecz zysk. Pewne francuskie małżeństwo wyraziło to w sposób następujący: "Pomogło nam to zagrać na innych rejestrach miłości i odkryć, że istnieją nowe, nie znane nam dotąd, formy wydania owocu". Ci, którzy wyśmiewają się z "miłości według rozkładu", nigdy nie doświadczyli, co to znaczy być jednym ciałem, przecież nie ma na to dowodu, iż kobieta jest bardziej spragniona podczas dni płodnych. Gdyby tak nawet było, zapewne wypływałoby to raczej z psychologicznych niż biologicznych przesłanek - można by tu użyć porównania z praktykującymi katolikami, którzy w piątek, kiedy powinni pościć, właśnie mają największy apetyt na mięso. Znowu przytoczę zdanie pewnego małżeństwa: "Ponieważ ta okresowa abstynencja wymaga wysiłku, wzbogaciła naszą miłość o nowe wartości i uchroniła nas od monotonii... Kiedy pragnęliśmy mieć dziecko, a więc częściej obcowaliśmy ze sobą, nie mieliśmy tak bogatych przeżyć. W okresach, kiedy niepotrzebna jest ta dyscyplina, na przykład w okresie ciąży, kiedy nie ma miesiączki ani owulacji, po prostu czegoś nam brak". Kobieta, która wie, że jest pożądana w okresie, kiedy nie może dojść do zbliżenia, nabiera większej pewności siebie. W tym samym okresie wzrasta też szacunek, jaki czuje dla męża, ponieważ wyrzeka się on pożycia płciowego z powodu miłości. W imieniu pewnego amerykańskiego małżeństwa, zapytanego przez grupę młodych kobiet i mężczyzna, czy taka abstynencja w określonych dniach miesiąca nie jest trudna, mąż odpowiedział: "Wręcz przeciwnie, to zupełnie jakby co miesiąc wrócił okres zalotów, a potem była podróż poślubna. W ten sposób miłość pozostaje stale świeża". Ta wspólna dyscyplina rzuca nowe światło na radę apostoła Pawła dla małżeństw: "Poddani będziecie sobie wzajemnie w bojaźni Chrystusowej" (Ef 5, 21). 3. Świadomość płodności: Dzięki metodzie objawowo-termicznej małżeństwo może zaplanować poczęcie dziecka, kiedy czuje do tego natchnienie Boże, i nie musi zdawać się na los szczęścia. Kiedyś bardzo pobożna Niemka, żona pastora, w rozmowie ze mną wyraziła przekonanie, że uważa metodę kalendarza albo rytmu za jedyną do przyjęcia dla chrześcijan, ponieważ są one zawodne i dlatego dają Panu Bogu jakąś szansę. Pomieszała tutaj Boga z przypadkiem. Nie powinniśmy być wystawieni na działanie przypadku jak piłka rzucana tam i z powrotem, bowiem jesteśmy dziećmi Ojca niebieskiego, prowadzonymi przez Ducha (por. Rz 8,14). Około 10 do 15 procent wszystkich małżeństw jest bezdzietnych, choć często bardzo pragną one dziecka. Jedną z przyczyn jest niepłodność męża. Ale w wielu wypadkach takim bezdzietnym małżeństwom można pomóc, jeśli zna się okres najbardziej sprzyjający poczęciu. Niekiedy może to być tylko kilka godzin w trakcie cyklu żony, ale zwykle u kobiety okres ten nie trwa dłużej niż cztery dni, w zależności od występowania śluzu. Studiowanie przez kobietę swego wzorca płodności po urodzeniu pierwszego dziecka jest raczej spóźnione. Młoda dziewczyna, która nauczyła się tego na długo przed ślubem, wniesie tę wiedzę jako określoną wartość w swoje pożycie małżeńskie. Należy jednak pamiętać, że nie da się wymusić poczęcia. Bowiem nawet podczas płodnych dni istnieje 40 procent prawdopodobieństwa, że kobieta nie zajdzie w ciążę. Nie jest to coś, czym możemy manipulować. Znajomość zasad płodności nie jest sprawą Boga, lecz człowieka. W tych czasach, kiedy to rodziny są mniej liczne, wiele małżeństw chciałoby zaplanować płeć swego dziecka. Płeć dziecka zależy od ojca, który ma plemniki dwojakiego rodzaju - typu X i typu Y. Plemniki X powodują urodzenie się dziewczynki, plemniki Y - chłopca. Płeć dziecka określona zostaje w momencie poczęcia, w zależności czy plemnik X, czy Y dotarł pierwszy i wniknął do jaja. Ostatnio naukowcy dokonali interesującego odkrycia, że te dwa typy plemników mają odmienny kształt. Plemniki będące nośnikami płci męskiej mają okrągłe główki i są mniejsze, jest ich więcej i są w stanie szybciej się poruszać. Plemniki będące nosicielami płci żeńskiej są większe, owalne i żyją dłużej. Znaczy to, że małżeństwo, które ma stosunek, zanim jajo zostało wydalone, ma więcej szans na córkę, niż gdyby mieli stosunek akurat w okresie owulacji, kiedy jajo już opuściło jajnik i czeka na zapłodnienie. Plemnik z chromosomem Y porusza się szybciej, wcześniej dostaje się do jajowodu i dzięki temu zapładnia jajo, jeśli się ono tam znajduje. Jeśli go tam nie ma, obumiera, a dłużej żyjący plemnik X przybędzie na spotkanie z jajem. Jeśli małżeństwo chce mieć syna, powinno planować jego poczęcie na dzień owulacji albo na krótko przed nią. Informacja ta może się przydać wielu małżeństwom. Pewna matka która nie uważa się za związaną z żadną grupą wyznaniową, tak napisała do minie: "Powód, dla którego jestem taką entuzjastką naturalnej metody planowania rodziny i dlatego będę z niej korzystała, wyłączając całkowicie wszelkie sztuczne środki antykoncepcyjne, wcale nie jest natury religijnej ani moralnej, lecz po prostu zdrowotnej. Sztuczna antykoncepcja to jeszcze jedna forma skażenia. Zanieczyszcza ciało tak samo jak miasto zanieczyszcza powietrze i wodę, jak środki chemiczne prowadzą do skażenia naszej żywności, a sztuczny pokarm szkodzi niemowlętom. Trzeba zdać sobie sprawę, że wraz z rozwijającą się ekologią coraz więcej ludzi interesuje się życiem nie skażonym w każdej dziedzinie. Kontrola urodzin nie będzie tu wyjątkiem. Miejmy nadzieję, że naturalna metoda planowania rodziny będzie stosowana przez wszystkich zainteresowanych zdrowiem własnym i przyszłych pokoleń".(2) 4. Niezależność małżeństwa: Małżeństwo wyzwala się nie od Boga, lecz od lekarzy. Najbardziej skuteczne środki antykoncepcyjne, zwłaszcza tak zwana pigułka, wymagają badań lekarskich i wystawienia recept. Należy jednak zadać sobie pytanie: Dlaczego zdrowa, normalna kobieta musi stać się pacjentką, kiedy chce sama pokierować swoją płodnością? Metoda objawowo-termiczna sprawia, że małżeństwo samo dla siebie jest autorytetem i uniezależnia się od lekarza w sprawach związanych z płodnością. Metoda ta również pomaga im zachować ludzką godność. Trzeba tu dodać kilka słów wyjaśnienia, dlaczego - wielu lekarzy nie zna tej metody albo podchodzi do niej sceptycznie. Nie jest to ich wina, bowiem choć o wielu biologicznych zjawiskach wyżej wspomnianych uczono ich podczas studiów i omawiano je w podręcznikach medycznych, nie ukazano im jednak ich faktycznego związku z planowaniem rodziny. I tak, kiedy moja przyjaciółka zaniepokojona wydzielaniem się śluzu szyjkowego zapytała o to ginekologa, ten odparł tylko: "Nie ma powodów do niepokoju". Otrzymała równie skąpą informację jak kobiety w afrykańskim buszu. Małżeństwo i problemy z nim związane nie znalazły się jeszcze na pierwszym planie szkolenia medycznego. Lekarz zapisując lekarstwo często nie bierze pod uwagę tego, jaki mieć może ono wpływ na małżeństwo jako całość, ponieważ jego interesuje pacjentka wyłącznie jako jednostka. Przykładem tego jest nowy typ nerwicy powodującej impotencję, za co Christa Meves, psycholog niemiecki, winą obarcza "kobietę pigułkową", która często ma nadmierne wymagania seksualne wobec męża. Czytelnik może zadać następujące pytanie: Czy objawowo-termiczna metoda jest na tyle godna zaufania, żeby się wyzbyć wszelkiego lęku przed nie chcianą ciążą? Otóż jej niezawodność można tu podać jako piątą zaletę. Wolę odpowiedzieć na to ważne pytanie szczegółowo i, chciałabym przytoczyć tu porównanie tej naturalnej metody ze sztucznymi. Antykoncepcja Dr Christopher Tietze z Nowego Jorku, światowej sławy specjalista od planowania rodziny w swoich ostatnich doniesieniach dzieli teoretyczną skuteczność różnych metod antykoncepcyjnych na cztery grupy: 1. najbardziej skuteczne, 2. wysoce skuteczne, 3. średnio skuteczne, 4. najmniej skuteczne. W pierwszej grupie najbardziej skutecznych metod pojawia się pigułka. Drugą metodą wymienioną w tej grupie jest metoda oparta na dokładnym mierzeniu temperatury. Jeśli dodać do tego obserwację śluzu szyjkowego, wtedy praktyczna skuteczność jest nawet większa niż w przypadku pigułki. Jeśli - powiedzmy - sto małżeństw stosuje jedną z wymienionych poniżej metod antykoncepcyjnych przez jeden rok, muszą się one liczyć z następującą liczbą nie chcianych ciąż (jeśli nie będą zastosowane żadne środki antykoncepcyjne, co najmniej sześćdziesiąt z tych kobiet zajdzie w ciążę): Stosunek przerywany (wycofanie się) 10 - 38 Irygacja pochwy 21 - 36 Krążek gumowy z maścią 4 - 36 Maść albo tylko galaretka 7 - 42 prezerwatywa 6 - 19 Kalendarz 6 - 14 Środki wewnątrzmaciczne 3 - 5 Tylko mierzenie temperatury 0,5 - 1,3 Objawowo-termiczna - 0,7 Pigułka 0,7 - 1 Kiedy zaleca się którąś z metod antykoncepcyjnych, często nie mówi się o możliwości niepowodzenia. Dr R???o??tzer pisze: "Żadna z tych metod nie gwarantuje absolutnej pewności uniknięcia ciąży... Przyczyną tej zawodności jest kilka płodnych dni kobiety. Oczywiście podczas tych kilku płodnych dni istnieją najbardziej korzystne warunki dla plemników, żeby przez pochwę i szyjkę macicy trafiły do jaja. Nawet mimo technicznych osiągnięć drugiej połowy XX wieku nie wynaleziono metody, która stanowiłaby dla nasienia przeszkodę nie do pokonania. Znaczy to, że znajomość dni płodnych jest niezwykle ważna dla wszystkich małżeństw, niezależnie od tego, jakie metody antykoncepcyjne stosują. W czasie tych kilku dni sposoby te są w dużej mierze skazane na niepowodzenie" (4) Jest oczywiste, że metoda wycofania się czy stosunku przerywanego, jak również stosowanie prezerwatywy zmniejszają radość aktu miłosnego. Uwagę zwraca duża liczba niepowodzeń przy zastosowaniu prezerwatywy. Dzieje się tak dlatego, że choć ona nie ulega pęknięciu, podczas stosunku nieco nasienia może się przelać przez górny jej brzeg. Istnieje również niebezpieczeństwo, że ześliźnie się podczas ustąpienia erekcji. Środki wewnątrzmaciczne, które zakładane są, żeby nie dopuścić do zagnieżdżenia się zapłodnionego jaja (co oznacza, że przeszkadzają rozwinąć się już poczętej żywej istocie i dlatego wywołują swego rodzaju wczesne poronienie), są obcymi ciałami w bardzo wrażliwym organie. Mogą spowodować przewlekłe chroniczne zapalenie śluzówki macicy i nie wszystkie kobiety je tolerują. Środki te również powodują zwiększone krwawienie miesięczne. Oprócz tego istnieje niebezpieczeństwo, że taki środek można zgubić nie zauważywszy tego. Przez pewien czas uważano, że środki wewnątrzmaciczne zaspokoją potrzeby Trzeciego Świata, na przykład Indii. Jednak stosujące je Hinduski, które cierpią na ogół na chroniczną anemię, traciły zbyt wiele krwi podczas menstruacji, co zagrażało ich zdrowiu. Nawet sterylizacja kobiety nie daje absolutnej pewności. A poza tym w takim przypadku nie można wykluczyć powikłań pooperacyjnych. Po zabiegu wiele kobiet odczuwa wielkie obciążenie psychiczne. Oto typowa wypowiedź matki dwojga dzieci, kobiety trzydziestoparoletniej: "Rok temu urodziło się nasze drugie dziecko. Wkrótce potem podwiązano mi jajowody. Nie mogę się z tym pogodzić, straciłam wewnętrzny spokój. Nigdy bym nie uwierzyła, że będę odczuwać to jako wielki ciężar". Wiele osób uważa, że podwiązanie nasieniowodu u mężczyzny rozwiąże wszelkie problemy płodności. Fakt, że w Stanach Zjednoczonych trzy miliony mężczyzn poddało się temu zabiegowi, jest widomym świadectwem jego popularności. Zabieg ten jest znacznie prostszy niż podwiązanie jajowodów u kobiety. Oto kilka faktów, które małżeństwa powinny wziąć pod uwagę, zastanawiając się nad tym: Przede wszystkim zabieg tego rodzaju nie rozwiąże podstawowych problemów małżeńskich. Jeśli małżeństwo nie potrafi ze sobą rozmawiać i nie może się porozumieć, nie rozwiąże to problemu braku wzajemnej więzi. Tylko mąż odporny psychicznie jest w stanie znieść tę operację bez szkody dla swojej osobowości. Należy pamiętać, że w Stanach Zjednoczonych 6 do 10 % mężczyzn z podwiązanymi nasieniowodami prosi o przywrócenie stanu pierwotnego z powodu rozwodu albo ponownego małżeństwa. A nie jest to zabieg prosty. "Nasze małżeństwo było przedtem dobre, ale teraz nie wiem wcale, czy mogę być pewna wierności mego męża" - powtarzały mi wielokrotnie żony wojskowych, którzy poddali się temu zabiegowi podczas pobytu w Wietnamie. Jestem takiego samego zdania jak John i Nancy Ball w swojej nie opublikowanej pracy Conjugal Love and Conacious Parenthood (Miłość małżeńska i świadome ojcostwo): "Zamiast eliminować swoją płodność małżeństwo powinno żyć z nią świadomie... Nie kwestionujemy motywów ani szczerości małżeństw, które zdecydowały się na takie środki. Niektóre z nich uważały, że nie ma dla nich innego wyjścia". A teraz parę słów o pigułce, która zawiera estrogen i progestageny. Są to syntetyczne hormony wyprodukowane w laboratorium i przypominające naturalne hormony wydzielone przez jajnik w czasie cyklu. Odpowiednia ich dawka nie dopuszcza do wydalenia jaja, imitując w ten sposób ciążę. Wiadomo, jak wielkie znaczenie dla całego organizmu kobiecego ma owulacja, nie należy się więc dziwić ujemnym wpływom, jakie pigułka wywołuje w psychice kobiet, które skarżą się nie tylko na zaburzenia żołądkowe, wymioty, bóle głowy, ale również na oziębłość, depresję i zdenerwowanie. Gdy próbuje się ograniczyć te niepożądane uboczne skutki, zmieniając skład pigułki, równocześnie zmniejsza się niezawodność. Jeszcze jednym czynnikiem, który ogranicza skuteczność tego środka, jest po prostu to, że kobiety zapominają go zażywać. Wystarczy nie wziąć jej przez kilka dni, żeby nastąpiło jajeczkowanie i ewentualnie doszło do poczęcia. Przy nieregularnym zażywaniu pigułki miesiączka może się opóźniać. Trzeba nieraz kilku miesięcy, a nawet lat, żeby cykl wrócił do swego naturalnego rytmu. Kiedy to nie następuje konieczna bywa skomplikowana kuracja, nie zawsze skuteczna. Dr R??o??tzer nazywa pigułkę "biologiczną bombą atomową". Każda młoda dziewczyna, która bierze pigułkę, powinna zasięgnąć porady lekarskiej na temat możliwych działań ubocznych. Dr Rudolf Vollman, amerykański ginekolog, całe życie poświęcił badaniom cyklu menstruacyjnego. Wyniki jego badań ukazały się w książce pt. From Menarche to Menopause, Biostatistics of Women's Reproductive Physiology (Od miesiączki do menopauzy, biostatystyka reprodukcyjnej fizjologii kobiet). Cykl porównuje on do odcisku palca kobiety i mówi, że stosowanie pigułki przypomina założenie organizmowi kobiecemu kaftana bezpieczeństwa. Po raz pierwszy w dziejach ludzkości posłużono się medycyną, żeby do takiego stopnia zniszczyć proces fizjologiczny. Żeby ukazać, jak dalekosiężne są skutki pigułki, przytoczę urywek z książki dr. R??o??tzera: "Problem, który jeszcze nie został całkiem wyjaśniony, to możliwe uszkodzenia przyszłych pokoleń. Najstarsze dzieci matek, które przyjmowały pigułkę przez dłuższy czas przed poczęciem, mają teraz od 15 do 18 lat. Jak dotąd, nie zaobserwowano żadnych wad wrodzonych. Jednak badając w ostatnich latach tkanki pochodzące z poronionych płodów kobiet, które przedtem brały pigułkę, stwierdzono wzrost dziedzicznych uszkodzeń. Chodzi tu o samoistne poronienia niezdolnych do życia płodów, uszkodzonych w swej genetycznej substancji. Na podstawie tego można co najmniej przypuszczać, że pigułka uszkodziła tę substancję. Genetycy zwracają naszą uwagę na możliwość istnienia ukrytych dziedzicznych uszkodzeń u dzieci pozornie zdrowych. Dzieci poczęte po dłuższym okresie zażywania pigułki przez ich matki mogą mieć zmienione albo uszkodzone geny. Małżeństwo dwojga takich osobników może mieć katastrofalny skutek. Dlatego z największą ostrożnością należy przepisywać pigułkę kobietom, które nie mają jeszcze zaplanowanej liczby dzieci. A przynajmniej zalecanie jej powinno ograniczać się do pewnego określonego czasu i być uważane za rozwiązanie przejściowe. (Jakkolwiek byśmy ocenili intencje dr. R??o??tzera zmierzające do ograniczenia stosowania "pigułki antykoncepcyjnej", nie można pominąć faktu, że jej zalecanie stoi w całkowitej sprzeczności z zasadami naturalnej regulacji poczęć (przyp. W. Fijałkowskiego)). Zgodnie z obecnym stanem wiedzy przepisywanie pigułki tej samej pacjentce przez wiele lat dowodzi całkowitego braku odpowiedzialności." (5) Dla kobiety przed i po klimakterium, kiedy ciąża nie jest zalecana i dlatego nie trzeba się liczyć z wyrządzeniem szkody przyszłym pokoleniom, zapisanie pigułki należy rozpatrzyć z innego punktu widzenia. Jednak dla dwudziestoszścioletniej kobiety, która ma tyle dzieci, ile chciała, a przed sobą około dwudziestu lat płodności, pigułka nie jest rozwiązaniem na dłuższą metę. Chciałabym tu skierować kilka słów specjalnie do młodych dziewcząt. Pragnę je tylko ostrzec przed zażywaniem pigułki, ponieważ zakłóci to ich cały fizyczny rozwój. A nawet mogą na zawsze pozostać niepłodne. Po stosowaniu pigułki przez dłuższy czas miesiączkowanie może zupełnie ustać i stosować wiedy trzeba skomplikowane leczenie. W naszych czasach istnieje pewien związek pomiędzy dostępnością pigułki i powszechną pogonią za satysfakcją seksualną. Alarmujący wzrost chorób wenerycznych spowodowany nadmierną swobodą płciową, przejawiającą się w ustawicznej zmianie partnerów - z pewnością związany jest z używaniem pigułki. Nie zapewnia ona takiej ochrony przed infekcją, jaką dawało stosowanie prezerwatyw. Jeżli się uwzględni wszystkie te obserwacje, można dojść do jednego tylko wniosku, mianowicie że masowe stosowanie sztucznych metod okazało się nieskuteczne. A dzieje się tak oczywiście dlatego, że sztuczne metody nie odpowiadają naturze ludzkiej istoty, stworzonej przez Boga. Ciało, które zostało stworzone zgodnie z pewnymi zasadami, buntuje się. Naturalne środki kontroli urodzeń bardziej odpowiadają godności istoty ludzkiej. "Natura ma ostateczny głos." I dlatego tak ważne jest, by wybitni specjaliści w dziedzinie nauczania naturalnych metod spotykali się i dzielili swymi spostrzeżeniami. Z radością napisałabym relację z takiej konferencji. Międzynarodowe sympozjum W czerwcu 1974 roku zostało zorganizowane przez Human Life Foundation w Waszyngtonie Międzynarodowe Sympozjum Naturalnego Planowania Rodziny. Przybyli delegaci z Kanady, Południowej i Północnej Ameryki Australii, Korei, Tajwanu, Indii, Indonezji i Filipin, jak również z Francji, Austrii, Holandii i Włoch. W wyniku ich spotkania powstała nowa organizacja pod nazwą Międzynarodowa Federacja dla Poparcia Rozwoju Życia Rodzinnego. (Jej podstawowe zasady - patrz Dodatek.) W sympozjum tym wzięłam udział wraz z mężem oraz dr. R??o??tzerem. Podczas obrad panowała atmosfera powagi i skupienia. Uczestnikami były w większości małżeństwa, które dzieliły się z zebranymi swoimi doświadczeniami. Na przykład Francois i Michele Guy (Francja), którzy przebywali przez pewien czas na wyspie Mauritius, mówili o swoich doświadczeniach z niepiśmienną ludnością. Doktorzy John i Evelyn Billing z Australii metodę obserwacji śluzu szyjkowego rozwinęli do tego stopnia, że uważają mierzenie temperatury dla określenia owulacji za zbędne. Prostota tej metody przez wielu uczestników uważana jest za niezwykle obiecujący przełom dla narodów Trzeciego Świata. Państwo Billing mówią o "wilgotnych dniach", kiedy kobieta jest płodna, i o "suchych dniach", kiedy nie jest płodna. Jednak dr R??o??tzer wątpi, czy aż takie uproszczenie tej metody jest możliwe, na przykład w Austrii i Niemczech, w tych tak zwanych rozwiniętych krajach, gdzie samoobserwacja i znajomość własnego organizmu są nadal nierozwinięte. Najlepiej zorganizowanym i o najszerszym zasięgu stowarzyszeniem jest SERENA w Kanadzie, prowadzone przez grupę małżeństw (skrót nazwy od francuskiego Service de Regulation des Naissances - Służba Regulacji Urodzeń.) Stowarzyszenie to wyszkoliło ponad 250 nauczających małżeństw, które odwiedzają inne małżeństwa i uczą je tej metody na podstawie własnych doświadczeń. Pouczono w ten sposób ponad 150 000 osób. Moim zdaniem otwiera to nowy rodzaj poradnictwa małżeńskiego w przyszłości. W czasie tego sympozjum stało się dla nas jasne, że Naturalne Planowanie Rodziny nie propaguje sposobu antykoncepcji o większych czy mniejszych zaletach. Proponuje ono nowy styl życia, oparty na odmiennym obrazie człowieka. Manipulowanie czy nauczanie? W naszej stechnicyzowanej epoce istnieje tendencja podporządkowywania wszystkiego ludzkiej kontroli, chęć kierowania i manipulowania wszystkim. Powszechnie panuje złudne przekonanie, że by umożliwić człowiekowi rozwiązanie najtrudniejszych problemów, wystarczy tylko wyprodukować właściwy i dostępny mu przedmiot, jak na przykład prezerwatywę, antykoncepcyjny środek domaciczny czy pigułkę. Na pierwszy rzut oka można by sądzić, że został odniesiony pewien sukces, ale ujemne skutki, jakie te wszystkie "przedmiotowe" metody spowodowały - zwłaszcza w krajach nie rozwiniętych - dowodzą, że ograniczenia się do technologicznego uniku na dłuższą metę zawodzi. Sztuczne poronienie jako środek kontroli urodzeń jest ostatnią konsekwencją tej wiary w ludzkie manipulacje. Kiedy nie traktuje się człowieka jako istoty stworzonej przez Boga, zniszczenie ludzkiego życia jest tego logiczną konsekwencją. Oczywiście jeśli lekarz zastosuje ten technologiczny unik i zapisze "rzeczy", zamiast uczyć małżeństwo, będzie to o wiele łatwiejsze i wymagać będzie znacznie mniej czasu. Powstaje jednak pytanie: Czy naprawdę przysłużył się temu małżeństwu jako całości? Czy przysłużył się ich człowieczeństwu? Naturalne Planowanie Rodziny proponuje drogę uczenia samego siebie. Prawda, że jest to droga dłuższa i wymagająca więcej wysiłku, przynajmniej podczas okresu nauczania, ale też dająca najlepsze rezultaty. Pomaga małżeństwu wyjść poza etap przedszkola i wspólnie dojrzeć, pomaga małżeństwu żyć w harmonii z rytmem płodności, jakim Stwórca obdarzył kobietę. Liczy się z faktem, że między innymi człowiek tym różni się od zwierzęcia, iż nie ma okresu rui, lecz jest w stanie powziąć swobodną i odpowiedzialną decyzję co do poczęcia nowego życia. Ten wolny wybór jest istotną cechą naszego człowieczeństwa. Naturalne Planowanie Rodziny odpowiada biblijnemu obrazowi człowieka. Kończę ten rozdział bardzo osobistym zwierzeniem pewnego francuskiego małżeństwa: "Co mamy powiedzieć po dziesięciu latach małżeństwa? Metoda objawowo-termiczna zmieniła nasz styl życia i dopomogła wzrosnąć naszej miłości. Czasowa abstynencja możliwa jest tylko wtedy, gdy wypływa z prawdziwej miłości i jednocześnie tę miłość pogłębia. Świadomość własnego ja i samoakceptacja sprzyjają rozwojowi osobowości. Jakże cudowną rzeczą jest powołać do życia dziecko, kiedy nadszedł właściwy czas! ...Jesteśmy przekonani, że dla Boga ludzki seksualizm ma doniosłe znaczenie, i to sprawia, że stajemy w podziwie przed wielkością istoty ludzkiej. Jeśli nawet nie czujemy jego podziwu przez cały czas i jeśli wielu ludzi nie odczuwa go nigdy, wierzymy, że jest to głęboka prawda. Metoda objawowo-termiczna pomaga nam codziennie doświadczać szacunku i podziwu dla cudu stworzenia istoty ludzkiej". (6) IV. Cudowny okres oczekiwania Pewność O, jak bardzo ciąża przypomina akt miłosny. Gdy noszę w sobie jego i jego miłość, Przedłuża się czas miłości naszych ciał, A szczyt naszego kochania w całym swym bogactwie i spełnieniu trwa przez pełnych dziewięć miesięcy.(1) Wiele kobiet mogą oburzyć te słowa albo mogą się one z nimi nie zgodzić. Znam jednak i takie, łącznie ze mną samą, dla których są one piękne i prawdziwe. Cud noszenia w sobie nowego życia i świadomość jedności z mężem nie dadzą się opisać. Moja matka powiedziała mi kiedyś, że bezpowrotnie skończył się dla niej okres noszenia w swym łonie dzieci. I znowu muszę wspomnieć o moich afrykańskich siostrach. Najlepiej się czują i najbardziej kochają swą kobiecość, kiedy są w ciąży. Jest to dla nich najłatwiejsza forma samoakceptacji. Kobieta wtedy zaczyna się radować oczekiwaniem na dziecko, gdy jest pewna, że zaszła w ciążę. Im wcześniej zdobędzie tę pewność, tym dłuższa będzie radość oczekiwania. Kobiety, które stosują metodę opisywaną w poprzednim rozdziale, będą miały tę pewność najwcześniej. Proszę porównać następujące trzy cykle trzech kobiet przytoczone poniżej: Pani A oczekuje miesiączki 37 dnia. Ze swego zapisu temperatury pani A wie, że miała owulację około 22 dnia. Nie miała stosunków płciowych podczas płodnych dni. Pani B wie, że jest w ciąży. Pani B zaobserwowała u siebie owulację 13 dnia. Jej temperatura pozostała podwyższona w okresie poowulacyjnym ponad 20 dni. Pani C nic nie wie. Nie obserwuje objawów owulacji. Nie wie, czy jest w ciąży, czy też jej cykl jest niezwykle długi. Pani B chciała mieć dziecko i zaplanowała to, a teraz może być od razu pewna, że jest w ciąży. Jakaż to radość dla przyszłej matki podzielić się tą wiadomością z mężem. Wspólna radość - wspólna odpowiedzialność Rozdział ten pragnęłabym poświęcić zwłaszcza mężom, którzy na tyle kochają swoje żony, że starają się zrozumieć ich przeżycia podczas ciąży. "Stworzenie", fresk Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej, znane jest na całym świecie. Mistrz malował Boga Ojca z wyciągniętą prawicą, jak palcem dotyka Adama i daje mu życie. Lewą ręką Stwórca otacza Ewę, matkę wszelkiego życia, jakby chciał powiedzieć: "Oto moja pomocnica współpracownica w tajemnicy stworzenia". Mąż, który traktować będzie swoją ciężarną żonę jako współpracownicę Boga w dziele stworzenia, darzyć ją będzie wielkim szacunkiem i zawsze będzie przy niej, pragnąc ją chronić; a gdy nadejdzie jej czas, pomoże w wydaniu na świat nowego życia. Dr Margaret Liley z Nowej Zelandii tak pisze w swojej książce "Modern Motherhood" (Nowoczesne macierzyństwo): "Ciąża jest wspólnie dzieloną odpowiedzialnością i jednym z najbardziej wspólnie przeżywanych etapów życia. W czasie ciąży kobiecie tak samo potrzebna jest opieka męża, jak dziecku opieka matczyna".(2) Ciąża łączy męża i żonę w nowy sposób. Dziecko jest największym spełnieniem ich małżeńskiej miłości, najwspanialszym jej owocem. Kiedy kobieta wie, że będzie matką, przepełniona jest podziwem i zachwytem. Maryja, matka Jezusa, tak odpowiedziała Aniołowi, który powiadomił ją, że będzie miała syna: "Oto ja sługa Pańska, niech mi się stanie według twego słowa" (Łk 1, 38). Żona głęboko przeżywająca tego rodzaju zachwyt i podziw powinna mówić o tym swemu mężowi, gdyż i w nim rozbudzą się podobne uczucia, co ułatwi, mu wzięcie na swe barki własnej części odpowiedzialności i zaakceptowania siebie jako ojca. Jeśli ojciec otacza miłością swą żonę, będzie to najpiękniejszy dar dla ich dziecka, i to nie tylko w okresie po narodzinach i podczas lat wzrostu, ale nade wszystko w okresie ciąży. Jak zaczyna się życie? Życie dziecka zaczyna się od jednej komórki mniejszej niż kropka na końcu tego zdania. Komórka ta powstała ze złączenia żeńskiej komórki jajowej, czyli jaja, i męskiej komórki - plemnika. Jajo żeńskie jest jasnożółte i okrągłe jak piłka. Normalnie tylko jedno jajo dojrzewa co miesiąc, w jednym z jajników matki. Dojrzałe jajo "wypada" z jajnika (niektóre kobiety odczuwają to jak dźgnięcie nożem w dolnej części brzucha) i "wpada" w otwór w kształcie trąbki wydrążonego przewodu długości okoła 10 cm, zwanego jajowodem. Światło rurki nie jest szersze niż włos. Są dwie rurki, a każda z nich prowadzi z jednego jajnika do łona matki - macicy. Maleńkie, jajeczko nie może poruszać się samo, ale wciągane jest do jajowodów za pomocą rzęsek, które wraz ze skurczami mięśnia przesuwają je w kierunku macicy. Działają one podobnie jak rzęski w nosie. Jajo żyje bardzo krótko - zaledwie dwanaście do dwudziestu czterech godzin. Jeśli w tym czasie nie spotka plemnika, wkrótce umrze i w dwa tygodnie później kobieta będzie miała miesiączkę. Męskie komórki powstają w jądrach ojca. Są one o wiele mniejsze niż jajo - 2500 plemników pokryłoby kropkę na końcu tego zdania. Pod mikroskopem plemniki wyglądają jak kijanki, ponieważ każda z nich ma głowę, ogon i może pływać. Wędrówka przez macicę do jajowodu trwa godzinę. Plemnik może żyć od 24 do 72 godzin po opuszczeniu jądra aż do znalezienia się u ujścia macicy. Pozostaje żywe i płodne pod warunkiem, że obecny jest niezbędny śluz szyjkowy. W przeciwnym razie zginie w bardzo krótkim czasie. Bóg jest niezwykle szczodry w dziele swego stworzenia. Podczas aktu płciowego wydziela się aż 500 milionów plemników, ale tylko 1 milion jest zdolny dotrzeć do jaja i zapłodnić je. Pofałdowane wewnątrz ścianki macicy są jak wielkie góry dla malutkich plemników i wiele z nich ginie. Do jajowodu docierają najsilniejsze. Kiedy są blisko jaja, bardzo się ożywiają, ich ogonki ruszają się szybko i następuje wyścig, który plemnik będzie pierwszy. Ten, któremu się to udało, wyciąga głowę naprzód, żeby przeniknąć przez warstwę ochronną jaja. Kiedy plemnik już tam wtargnął, żaden inny nie może przez nią przeniknąć. Teraz dąży on do tego, by znaleźć się w środku jaja. Tu łączy się plemnik z jajem całkowicie i na tym polega największa tajemnica połączenia się mężczyzny i kobiety w jedno ciało. W czasie tego pół godziny trwającego połączenia w maleńkim jajeczku zostają określone cechy dziecka - czy będzie to dziewczynka, czy chłopiec, czy będzie ono wysokie, czy niskie, bardziej podobne do matki czy do ojca. Każde nowo poczęte dziecko jest niepowtarzalną indywidualnością, nigdy całkowicie niepodobną do któregoś z rodziców czy przodków. W trzy godziny później jajo zaczyna się dzielić na więcej komórek i posuwając się w kierunku macicy, nadal rozwija się. Pozostaje wolne w macicy przez 5 albo 6 dni, ale kiedy jego cały pokarm zostaje zużyty, po to, żeby przeżyć, musi się zagnieździć. Przez ten czas ścianki macicy stały się bardzo miękkie i pulchne, tak że jajeczko ma teraz znakomite podłoże. Jajnik natomiast produkuje hormon progesteron, który jest sprzymierzeńcem jajeczka, gdyż: 1. zapobiega skurczom macicy w normalnym czasie miesiączki, które mogłyby usunąć jajo; 2. przeciwdziała rozwinięciu się innych jaj w jajnikach. Dlatego nie ma owulacji podczas ciąży. Jeden raz na osiemdziesiąt rodzą się bliźnięta. Istnieją dwie przyczyny ciąży bliźniaczej. Albo zapłodnione jajo dzieli się na dwie części, co powoduje, że zaczyna się rozwijać dwoje dzieci zamiast jednego, albo dwa oddzielne jaja zostały wydalone w okresie owulacji i oba zostały zapłodnione przez dwa różne plemniki. Bliźnięta jednojajowe zawsze są tej samej płci i są niemal identyczne. Bratnie bliźnięta z dwu różnych jaj są do siebie tak podobne, jak na ogół bywa podobne rodzeństwo. Jedno na dziesięć jaj zapłodnionych bywa uszkodzone i macica je usuwa. Takie "spontaniczne" poronienia mają zwykle miejsce w drugim lub trzecim miesiącu ciąży. Nie jest to wina ani ojca, ani matki, i są wszelkie dane na to, że następna ciąża będzie normalna. Pierwsze miesiące ciąży Jest to okres przystosowania się matki do dziecka i dziecka do matki. Cały organizm matki ulega przestawieniu. Często bywa ona bardzo senna i dlatego potrzebuje więcej wypoczynku niż zazwyczaj. Często też jest nerwowa, pobudliwa i płacze bez powodu. W tym czasie żona potrzebuje po prostu zrozumienia. Mąż musi zdawać sobie sprawę, że jej nieoczekiwane reakcje nie są wynikiem kaprysów ani braku opanowania, lecz są wywołane przyczynami biologicznymi. Doda jej otuchy, jeśli będzie często powtarzał, że ją rozumie, i nie będzie robić wyrzutów. Dzięki temu również łatwiej zaakceptuje ona siebie w tej nowej fazie życia. Często pierwszymi oznakami ciąży bywa kłucie w piersiach, które powiększają się też nieco i wydzielają nieraz białawą lepką substancję. Nazywa się ona siarą i jest przygotowaniem do karmienia dziecka. Młoda matka zauważy również, że częściej musi oddawać mocz. Przyczyną tego jest nacisk powiększającej się macicy na pęcherz. Macica, normalnie wielkości dwóch dużych kciuków razem złożonych, pod koniec trzeciego miesiąca ciąży powiększa się do rozmiaru dwóch złożonych razem pięści. Największym problemem kobiety w tym okresie są mdłości, które może odczuwać zwłaszcza rano. Dzieje się tak dlatego, że nie jadła przez wiele godzin, podczas gdy dziecko ustawicznie czerpało pokarm z jej ciała, w ten sposób powodując obniżenie poziomu cukru we krwi. Jeśli będzie się starała, żeby jej żołądek nie był całkowicie pusty, przyniesie jej to z pewnością ulgę. Nie powinna jeść dużo, ale za to częściej i mniejsze ilości. Bardzo może jej tu pomóc mąż, podając rano, nim wstanie ona z łóżka, osłodzoną herbatę z grzanką lub sucharkiem. Czynniki psychologiczne również mogą odgrywać pewną rolę w porannych mdłościach. Jest to pora, kiedy matka sama potrzebuje matczynej troskliwości. W czasie tych pierwszych miesięcy może też mieć apetyt na bardzo dziwne potrawy. Mądry mąż nie będzie reagował na jej zachcianki ironicznymi uwagami, ale powinien starać się pełnić je, nawet gdyby musiał zadać sobie nieco nieco trudu. Nic bardziej nie sprzyja podsyceniu miłości żony niż drobiazgi, które świadczą o tym, że mąż się przejmuje jej samopoczuciem. Oczywiście jest to potrzebne zawsze, ale staje się niezbędne zwłaszcza wtedy, kiedy oczekuje ona dziecka. Ciąża szybko minie, ale w jej sercu pozostaną dobre wspomnienia o dowodach mężowskiej troskliwości. A choć kosztowało to nieraz sporo zachodu, a nawet pieniędzy, stokrotnie się opłaci. Nieprawdą jest, że oczekująca dziecka kobieta musi jeść za dwoje, jednak po to, by ciąża przebiegała prawidłowo, musi pić za dwoje. Powinna to robić dla wielu powodów. Po pierwsze traci więcej płynu z ciała, ponieważ szybciej oddycha. (Wydychane powietrze zawiera wodę, a więc w ten sposób traci się płyn z organizmu.) Poza tym kobiecie podczas ciąży jest zwykle cieplej, ponieważ dziecko działa jak system ogrzewczy i dlatego matka więcej się poci, co powoduje również utratę płynu, zwłaszcza podczas upałów. A wreszcie lekarze dlatego radzą przyszłej matce pić od 6 do 8 szklanek wody dziennie, że to przyspiesza usunięcie zarówno własnych produktów przemiany materii, jak i dziecka. Jeśli się to zaniedba, niepotrzebne substancje mogą zgromadzić się w organizmie matki i zagrozić zdrowiu obojga, bowiem procesy fizjologiczne, które zachodzą w jej ciele, mają również wpływ na dziecko. Po pierwszym miesiącu zarodek, jak określa się dziecko w tej fazie, ma około 7 mm długości. Jego serce zaczęło już bić i bić będzie aż do śmierci. Pod koniec drugiego miesiąca formuje się twarz dziecka, jak również ramiona i nogi z zaczątkiem palców. Również formuje się kręgosłup. Malutkie jajeczko osiągnęło teraz wielkość jaja kurzego, a dziecko ma długości około 2,5 cm. Po ukończeniu trzech miesięcy tworzą się zawiązki zębów i można rozpoznać płeć dziecka. Od tego czasu o dziecku nie mówi się już zarodek, ale płód. W przypadku sztucznego poronienia zostaje zabity określony chłopiec albo określona dziewczynka. Zabieg taki wpływa również na matkę. Pewna mądra kobieta powiedziała mi: "Przypomina to zerwanie zielonego jabłka. Kiedy się to robi, wyrywa się jednocześnie kawałek drzewa". Miłe środkowe miesiące ciąży Są to najmilsze miesiące - czas akceptacji i harmonii dla matki i dla dziecka. Matki w tym czasie czują się zwykle znakomicie i zaczynają układać pIany związane z dzieckiem. Pomiędzy czwartym i piątym miesiącem matka czuje pierwsze podobne do ruchu motyla ruchy swego dziecka. Tak jak u atlety rosną mięśnie, podobnie rozrasta się i rozciąga mięsień macicy, stając się bardziej elastycznym. Pod koniec czwartego miesiąca płód ma 10-15 cm długości i waży około 30 dkg. Jest to okres najszybszego wzrostu. Pod koniec piątego miesiąca dziecko podwaja swoją wagę, ma 20-25 cm długości i waży około 1 kg. Można słyszeć teraz wyraźnie bicie jego serca. Rosną mu brwi i rzęsy, jak również włosy, rozwijają się mięśnie. Ważne jest, by kobieta w ciąży zwracała uwagę na swoją postawę. Tutaj także mąż bywa bardzo pomocny. Powinien pilnować, żeby żona miała właściwą postawę. Musi chodzić jak królowa, wysoko trzymając ramiona i nie garbiąc się. Jeśli mąż chwali jej wysiłki, może ją to zachęcić do pracy nad zachowaniem odpowiedniej postawy. Oczekująca matka musi dbać o postawę, w przeciwnym bowiem razie jej ciało nie będzie miało równowagi, ponieważ kościec jest nieprawidłowo obciążony. Przyda jej się bardzo, jeśli wyobrazi sobie dziecko jako jajko w skorupie, stojące ostrym końcem do góry. Kobiety afrykańskie robią to znacznie lepiej niż ich europejskie czy amerykańskie siostry, ponieważ znają sekret utrzymywania w równowadze ciężaru na głowie. Nie udaje się to, jeśli kobieta nie chodzi wyprostowana. Kiedy kobieta podnosi coś z ziemi albo schyla się do małego dziecka, powinna zawsze przykucnąć, mając wyprostowane plecy i zgięte nagi. Jeśli pochyli się bez przykucnięcia, obciąży w ten sposób nadmiernie kręgosłup i pod koniec dnia odczuwać będzie silne bóle krzyża. Polecam ćwiczenie, które należy robić codziennie wieczór przed położeniem się spać. Młoda matka powinna uklęknąć na małym dywaniku, kładąc przed sobą na podłodze dłonie na płask. W tej pozycji musi następnie wysunąć grzbiet tak jak kot i opuszczać głowę. Potem opuszczać grzbiet i podnosić głowę. Powtarzać to 20 razy, oddychając przy tym regularnie. Mąż powinien liczyć i nie pozwolić jej pójść do łóżka, dopóki nie wykona tego ćwiczenia, które przyniesie ulgę jej kręgosłupowi, uchroni ją od żylaków i poprawi ogólne samopoczucie. Pewne przysłowie powiada, że matka staje się coraz piękniejsza z każdym dzieckiem, które nosi w swoim łonie. Jest to prawdziwe, zwłaszcza wtedy, gdy czuje, że jest otoczona miłością męża, który dumny jest z jej wyglądu i uważa ją za atrakcyjną nie tylko jako żonę, ale i matkę. W czasie ciąży można mieć stosunki płciowe. Bynajmniej nie szkodzi to dziecku, gdyż rozwija się ono w podobnym do balona worku, zwanym pęcherzem płodowym, wypełnionym słonawym płynem, chroniącym dziecko od wstrząsów i zmian temperatury. Nawet jeśli matka upadnie albo zostanie uderzona, dziecko bardzo rzadko ponosi szkodę. Dodatkowym zabezpieczeniem jest śluzowy czop, który zamyka szyjkę macicy i nie dopuszcza do niej bakterii. Jeśli kobieta kilkakrotnie poroniła w pierwszych trzech miesiącach ciąży, lepiej będzie jeśli powstrzyma się od stosunków w tych dniach, kiedy normalnie przypadałoby krwawienie miesięczne. Ogólnie jednak można powiedzieć, że to wszystko, co sprawia radość matce, służy również dziecku. W czasie tych miłych środkowych miesięcy, matka jest najbardziej odprężona i dlatego specjalnie wrażliwa na wszelkie przejawy czułości, zwłaszcza podczas miłosnego zjednoczenia. Zapewne jest to spowodowane zwiększoną wrażliwością pochwy i warg sromowych. Dlatego jeśli mówi, że potrzebna jest jej tkliwość i serdeczność, jest tak w rzeczywistości, i mąż powinien to rozumieć. Jest przecież ojcem dziecka, a ona w ten sposób chciałaby okazać mu swą wdzięczność. Również mąż podlega przemianom w okresie ciąży żony. Uświadamia sobie narastanie odpowiedzialności. Nieraz słyszy się żarty, że łatwiej stać się ojcem niż być nim; moim zdaniem i jedno, i drugie jest trudne. Uczucie, że został odsunięty na bok, może być dla niego przykre i utrudnić mu akceptacje siebie jako oczekującego ojca. Żony nie powinny o tym zapominać. Ostatnie trzy miesiące ciąży Dla matki to jeden z najbardziej podniecających okresów życia. Trudno jej spać, myśleć trzeźwo i często rozmawia o tym z mężem. Po dziewięciu miesiącach noszenia dziecka pełna jest oczekiwania, gdyż wie, że je wkrótce zobaczy. W siódmym miesiącu dziecko otwiera oczy, jest pomarszczone i na tyle duże i mocne, że mogłoby już żyć poza ciałem matki. W ósmym miesiącu dziecko staje się ładniejsze, ponieważ dzięki tkance tłuszczowej, która się rozwija pod jego skórą, przestaje być pomarszczone. Pomiędzy siódmym a ósmym miesiącem zmienia ono położenie, tak że jego główka znajduje się w dole. Obecnie stoi na głowie aż do chwili urodzenia. Czasem to nie następuje (3 razy ma 100) i wtedy dziecko rodzi się pośladkami. W czasie ostatnich tygodni ciąży dziecko znajduje się nisko w miednicy, co powoduje, że matka musi często oddawać mocz. Może również cierpieć na zaparcia. Nieraz czuje, że dziecko ma czkawkę. Organizm matki przygotowuje się teraz do poradu, a więc tkanki mięśniowe macicy, pochwy i miednicy stają się bardziej rozpulchnione i rozciągliwe. Często kobieta zauważa, że macica twardnieje, ponieważ kurczy się. Są to tak zwane skurcze Braxtona-Hicksta i są to jakby ćwiczenia przygotowujące macicę do porodu. Matka oczekująca dziecka powinna jeść dużo białka, świeżych owoców i jarzyn. Jedno jajko codziennie jest rzeczą znakomitą w jadłospisie. Powinna przeprowadzać regularnie badania moczu i krwi, zwłaszcza podczas ostatnich tygodni ciąży. Kiedy dziecko jest gotowe do opuszczenia macicy, następuje poród. Przeciętna ciąża, licząc od pierwszego dnia ostatniej miesiączki, trwa 280 dni. Na przykład jeśli ostatnia miesiączka zaczęła się 15 lutego, należy policzyć dziewięć miesięcy i dodać siedem dni, a więc termin porodu przypada na 22 listopada. Jest rzeczą normalną, że dziecko może urodzić się dwa tygodnie wcześniej lub dwa tygodnie później od tej daty. Ma na to zapewne wpływ data poczęcia i długość cyklu miesiączkowego oraz czas owulacji. Tak bogaty w przeżycia okres oczekiwania może niezwykle pogłębić więź łączącą rodziców. Modlitwa napisana przez afrykańską matkę wyraża to w sposób niezwykle piękny: Kochany Ojcze niebieski, wszechmocny i wieczny Boże, Stwórco nas wszystkich, Dziękuję Ci za to nowe życie, które jest we mnie, Dziękuję Ci, żeś się mną posłużył w swym dziele stworzenia. Zachowaj mnie i to dziecko w zdrowiu podczas miesięcy oczekiwania. Myślę często o Jezusie, który urodził się tak samo, jak urodzi się moje dziecko. Dopomóż memu dziecku rosnąć, jak rósł Jezus, żeby było mądre i kochające i wiedziało, że Ty jesteś jego Ojcem w niebie. Dopomóż mi, jak dopomogłeś Maryi, powierzyć mnie samą, mego męża i moje dzieci Twoim rękom, Wierzę z całego serca, że uczynisz dla nas wszystko to, co najlepsze. V. Narodziny - wielkie przeżycie dla męża Należy słuchać matek Nadworny lekarz holenderskiej rodziny królewskiej zapytany, co sądzi o obecności męża podczas porodu, dał zdumiewającą odpowiedź: "A gdzież indziej miałby się znajdować w tym czasie?" Istotnie, gdzie indziej? Zawsze jest mi żal mężczyzn, że nigdy nie będą mogli poznać radości urodzenia dziecka. I dlatego tak ważne jest, by ojciec brał jak największy udział w porodzie, który w ten sposób i dla niego stanie się wielkim przeżyciem. Kiedy dziecko przychodzi na świat, wraz z nim rodzi się ojciec. Mąż najlepiej wczuje się w ojcostwo i je zaakceptuje, jeśli będzie odgrywał istotną rolę w przygotowaniu do porodu i w trakcie samego porodu. Z kolei obecność męża podczas tej życiowej próby pomoże kobiecie zaakceptować swoje macierzyństwo. Bowiem nauczy się teraz kochać siebie nie tylko jako kobietę, ale i matkę. Lecz kto słucha nas, matek? Nikt nie chce słuchać naszego zdania na temat opieki nad rodzącą kobietą. Administratorzy i specjaliści, którzy nigdy nie przeżywali radości macierzyństwa, nie czuli ruchów powstającego w sobie nowego życia, podejmują decyzje nie licząc się z nami. Rozmyślają, jak powinny być zbudowane nowe szpitale i jakie regulaminy powinny tam obowiązywać. Sfera uczuciowa wcale się dla nich nie liczy, podczas gdy dla nowej matki jest to czynnik decydujący. Tłumi się ten cudowny dar matek - wrażliwość na fizyczne i psychiczne potrzeby bliźnich - który w efekcie przeradza się w kompleks niepewności i niższości. Przepisy wymyślone przez administrację szpitalną często skierowane są przeciwko matkom, co w rezultacie powoduje, że to niezwykłe przeżycie, jakim jest poród, zamiast wzmocnić więzy małżeńskie, wprost przeciwnie - osłabia je. Traktowane niesprawiedliwie matki czują się "niczym", jak ujęła to jedna z nich, i wyładowują swój gniew i rozczarowanie na mężach i dzieciach. Lekceważenie tej najgłębszej potrzeby matki jest dyskryminacją, co, jak sądzę, jest bezpośrednim rezultatem dyskryminacji kobiet w naszym społeczeństwie w ogóle. Emancypacja kobiet to również emancypacja matek. Tak jak wyzwolony mężczyzna należy do wyzwolonej kobiety, tak wyzwolony ojciec należy do wyzwolonej matki. A wyzwolony ojciec, jeśli nie ma istotnych przeszkód, powinien być obecny podczas narodzin swych dzieci! Wyzwolony mąż jako ojciec W czasie swego wykładu w roku 1972 dla Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego prof. dr Niles Newton powiedziała: "Przepisy szpitalne zwykle nie pozwalają ojcom patrzeć na narodziny własnego dziecka, a tym samym pomóc uczuciowo jego żonie w ostatniej fazie porodu, mimo faktu, że zespół medyczny tak się spieszy, iż nie ma czasu na przyjazne rozmowy z rodzącą. Człowiek, doświadczając sytuacji kryzysowej, ma szczególną skłonność do nawiązywania silnych więzi uczuciowych z tymi, którzy go otaczają. Jeśli mąż nie asystuje podczas porodu i narodzin dziecka, wiele kobiet szuka oparcia w swoich lekarzach-położnikach".(1) Potwierdza to znany położnik amerykański dr Robert Bradley, który odebrał ponad osiem tysięcy dzieci w obecności ich ojców. Mówi on, że często matki po pomyślnym rozwiązaniu w porywie spontanicznej radości chciały go całować. I dodaje: "I zostałbym pocałowany, gdyby nie było przy tym męża". W przywiązaniu do tradycji Afryce ta propozycja może się wydawać jeszcze bardziej niezwykła niż u nas. A jednak przekonałem się, że Afrykańczycy odnoszą się bardzo przychylnie do tej idei. Kiedy rozmawiałam ostatnio na ten temat z afrykańskimi studentami teologii, jeden z nich powiedział: "Całkowicie zgadzam się z panią. Chcielibyśmy być przy naszych żonach, kiedy rodzą. Ale stare kobiety, które się nimi wtedy opiekują, nie pozwalają na to. Twierdzą, że to przywilej wyłącznie kobiet i mężczyźni nie mają wtedy nic do roboty". Czy ta reakcja jest tylko typowa dla Afryki? Czy nie spotykamy się z nią również w Ameryce? Czasem wyczuwam nastrój niechęci, nawet wrogości wobec mężów ze strony pielęgniarek, położnych i lekarzy-położników. Ciekawa jestem, co się kryje za tymi uczuciami? Czy zazdrość, czy podobnie jak w Afryce chęć dominacji na scenie? A może to po prostu dążenie do tego, by wykonać konkretną pracę w sposób najbardziej sprawny? Albo, ujmując rzecz inaczej, może to chęć odcięcia męża od drogi prowadzącej do wyzwolenia? Oto relacja żony, której mąż został wpuszczony na salę porodową: "Tony dostał biały fartuch i pozwolono mu przyjść do mnie. Ale po kilku minutach poproszono, żeby wyszedł i oddał fartuch, ponieważ siostra oddziałowa nie może znieść jego obecności. Musieliśmy więc zaczekać na lekarza. Tony modlił się na korytarzu, a ja na sali, żeby doktor dał pozwolenie. Kiedy lekarz przyszedł, Tony z powrotem dostał fartuch i pozwolono mu wrócić na salę porodową. Z niezmierną radością patrzył, jak rodzi się jego syn. Ale potem siostra oddziałowa zagroziła złożeniem rezygnacji, jeśli w regulaminie szpitalnym nie zostanie wyraźnie powiedziane, że w przyszłości żaden mąż nie ma prawa wstępu na salę porodową". Oczywiście zdaję sobie sprawę, że taka postawa spowodowana jest nie tylko wrogością i uporem. Różne okoliczności często uniemożliwiają obecność ojca, na przykład w tych szpitalach, gdzie na sali porodowej odbywa się kilka porodów jednocześnie. Nasuwa się tu zasadnicze pytanie: Dlaczego w ten sposób zbudowano te szpitale? Jeśli mąż musi opuścić żonę w decydującym momencie, może potem trudniej przyjdzie mu zaakceptować siebie jako ojca. Konflikt ten znalazł wyraz w liście, jaki skierował do mnie pewien bawarski farmer: "Ponieważ skurcze powtarzały się regularnie, zawiozłem żonę do szpitala i byłem z nią, aż została zabrana na salę porodową. Wtedy pielęgniarka powiedziała rozkazującym tonem: "Teraz mąż wraca do domu". Co posłusznie zrobiłem. Czułem się jednak takim podlecem, takim tchórzem. Wstyd mi było samego siebie i miałem uczucie, że zdradziłem żonę. Ale potem pomyślałem, że nie mogę przecież nic na to poradzić". Oto inna relacja. W tym przypadku mąż nalegał, żeby być podczas porodu. Jego żona pisze: "Nikt się nie przejmował, co się dzieje w mojej głowie - wszyscy byli zainteresowani fizjologicznym przebiegiem porodu. Tylko mój mąż pytał mnie, jak się czuję, i to było dla mnie czymś niezwykle cennym. Informował mnie, co mnie jeszcze czeka, rozmawiał ze mną, dodawał odwagi. Moje przeżycia bardzo nas zbliżyły, ponieważ dotyczyły nas obojga. A potem - co za radość, kiedy urodziło się dziecko! Oczywiście lekarz i pielęgniarki gratulowali mi, ale czymże to było w porównaniu z radością malującą się w oczach mego męża! To myśmy razem wydali naszego syna na świat. Świadomie piszę razem... ponieważ dzięki pomocy męża cierpiałam znacznie mniej. Wspólne przeżywanie tych pierwszych momentów po urodzeniu się dziecka jest cudowne, wspaniałe! Nie byłam sama podczas porodu, a kiedy urodziło się dziecko, nie byłam osamotniona w radości! Bardzo to związało naszą rodzinę. Jakże cudowna była świadomość, że ktoś tuż obok modli się za mnie, ponieważ wie, co się ze mną dzieje. Wprost nie mogę sobie wyobrazić porodu bez męża, czułabym się okropnie osamotniona". A oto jak mąż jej opisał to w liście do mnie: "Siedząc przy głowie żony mogłem śledzić poród. Widok naszego dziecka i jego pierwszy krzyk przepełniły mnie nieopisaną radością. Teraz jest dla mnie jasne, dlaczego Pani nalegała, żebyśmy razem byli podczas porodu. Było to istotnie kulminacyjne przeżycie naszego małżeństwa. Nieskończenie długo może trwać dziesięć minut skurczów dla kobiety! Czułbym się zbrodniarzem, gdybym wtedy zostawił żonę samą. Jakże było dla mnie ważne, że mogłem być przy niej, ocierać pot z czoła i szeptać jej słowa pociechy. Trzymała mnie za rękę i wiedziała, że się za nią modlę. Rozmawialiśmy o przeróżnych rzeczach. Za każdym razem, kiedy przychodził skurcz, przypominałem jej, jak ma prawidłowo oddychać, tak jak to ćwiczyliśmy w domu, i pomagałem jej również rozluźnić się w przerwie międzyskurczowej. Ćwiczeniami przed porodem powinna interesować się nie tylko żona, ale i mąż, w każdym razie powinien wiedzieć, na czym one polegają pod względem fizjologicznym i jak należy je wykonywać. Moja obecność podczas porodu nie tylko dla mnie miała wielkie znaczenie, ale jednocześnie pomogła mojej żonie oderwać myśli od bólu i skoncentrować się na przychodzącym na świat dziecku. Nie rozumiem, dlaczego mąż miałby być wyłączony z tego przeżycia". Wielu lekarzy zdaje się nie doceniać psychologicznej strony procesu narodzin i roli męża podczas porodu. Przecież mąż obiecał żonie zawsze jej pomagać i ją chronić. Dlaczego więc ten najbliższy człowiek miałby ją zostawić w tym przełomowym momencie? Kobieta, która czuje się wtedy opuszczona przez męża, często zaczyna się do niego odnosić wrogo. Ta nowa jedność mąż-żona może dopiero wtedy stać się rzeczywistością, jeśli mąż towarzyszy żonie podczas wszystkich etapów, w czasie których ona staje się matką, a on ojcem. Uważam oczywiście, że powinien być dobrze pouczony o przebiegu porodu i o towarzyszących mu objawach. Dlatego jestem niezwykle wdzięczna dr. Bradleyowi za jego książkę "Husband-Coached Childbirth (Poród w obecności obznajmionego z nim męża). Kierowanie i nauka Tak, mąż musi być pouczony, a właściwie muszą oboje być pouczeni. Poród przypomina daleką podróż do nieznanego kraju, w którą udać się powinni oboje, mąż i żona. Oboje badają drogę, jaka ich czeka. Im lepiej mąż jest poinformowany o tym wszystkim, co czeka żonę, tym będzie dla niej lepszym przewodnikiem w nieznanej krainie narodzin. Dr Bradley powiada, że mąż powinien być kimś w rodzaju trenera czy korepetytora, ponieważ podróż wymagać będzie wielkiego wysiłku. Urodzenie dziecka przyrównuje do wyczynu sportowego. Jeśli zawodnik chce mieć dobrą formę podczas spotkania, musi trenować. Matka również musi być przygotowana do porodu i mąż w tym wypadku jest najlepszym trenerem. Oczywiście, jeśli chce nim być, musi wiedzieć, jakie mięśnie należy wzmocnić, które ćwiczenia należy wykonywać, żeby jego żona dotarła do celu podróży jak najmniej cierpiąc. Dlatego stara się zrozumieć trudności, jakie napotka ona podczas niektórych etapów i pomoże je pokonać. Taki mąż nie sprawi lekarzowi dodatkowego kłopotu, będzie natomiast nieocenionym sojusznikiem i pośrednikiem pomiędzy żoną a tymi, którzy pomagają jej rodzić. Dr Pierre Vellay, francuski ginekolog o światowej sławie, który asystuje przy ponad setce porodów miesięcznie, powiedział mi, że woli takie pacjentki, których mężowie wyrażają chęć wzięcia udziału w przedporodowym kursie szkoleniowym. Kiedy powiedziałam dr Vellay, że inni lekarze oświadczyli mi, iż nie mają czasu na uczenie mężów, odparł: "Nie mam czasu na nieuczenie ich, ponieważ poród może trwać wiele godzin, ale jest o połowę krótszy, kiedy przygotowani odpowiednio mąż i żona współpracują razem przy urodzeniu swego dziecka". Oto, co mówi Sheila Kitzinger, angielski socjolog i pedagog w dziedzinie nauczania przedporodowego, w swojej książce "Giving Birth" (Wydając na świat): "Mąż jest zwykle znakomitym sojusznikiem, który podtrzymuje na duchu rodzącą, chociaż wielu z nich z początku wzdraga się przed tym. Przecież właśnie on najlepiej zna reakcje żony (a jeśli ich nie rozumie, może to właśnie odpowiednia chwila, żeby je poznał). On pierwszy wie, kiedy powstaje w niej napięcie, wie, jak ją pocieszyć i uspokoić, jakich słów użyć, żeby dodać jej na nowo odwagi i wiary we własne siły... Kiedy mąż jest obecny podczas porodu, bardzo ważne jest, żeby miał istotną rolę do odegrania, a nie był tylko "widzem" i "kibicem". Musi wiedzieć, że ma określone zadanie do wykonania, i nigdy nie powinien być sprowadzony do roli obserwatora"(2) Chciałabym teraz dopomóc mężowi i żonie w zaznajomieniu się z trasą ich przyszłej wspólnej podróży. Powinni poznać ją zawczasu, tak by narodziny ich dziecka stały się naprawdę szczęśliwym i uszlachetniającym ich oboje przeżyciem. Dr Vellay często powtarza: "Jest to godzina największej godności kobiety". Brak wiedzy i niepewność powodują, że kobieta jest napięta i przerażona. Jeśli jednak wie, co ją czeka, może opanować lęk. Mąż potrafi dodać jej odwagi i wzmocnić siłę woli, co pomoże jej spojrzeć w przyszłość z ufnością, uwierzyć, że łatwo urodzi. Każde dziecko ma prawo do pomyślnych narodzin, zwłaszcza że daje mu to szansę na zdrowe życie. Trzeba jednak pamiętać o tym, że Bóg nie zawsze planuje szczęśliwe, owocne zakończenie, że czasem wytycza odmienną trasę od tej wymarzonej przez nas. Jeśli tak się dzieje, oczekujący rodzice mogą doświadczyć całkiem innego rodzaju błogosławieństwa, jedności i wzrostu. Zwłaszcza kiedy są jakieś poważne kłopoty z dzieckiem, matka tym więcej potrzebuje miłości i podtrzymania ze strony męża. Mój brat tak napisał: "Byłem świadkiem wielu trudnych, skomplikowanych i przedwczesnych porodów, które tak zbliżyły rodziców, że było budujące na to patrzeć". Cel podróży - poród bez bólu Naprawdę? Czy to możliwe, żeby nie cierpieć podczas porodu? Spotkałam wiele pobożnych kobiet, które całkiem szczerze twierdziły, że byłoby grzechem starać się unikać bólu podczas poradu. Czyż Biblia nie mówi: "W bólu rodzić będziesz?" Czyż kobieta nie próbowałaby uciec w ten sposób od przekleństwa, rzuconego na nią, gdyby się starała uniknąć bólu? Po pierwsze Bóg nie przeklął kobiet. Przeklął węża (por. Rz. 3, 14) i ziemię (por. Rdz 3, 17), ale nie przeklął ani Ewy, ani Adama. Hebrajskie słowo, które często bywa tłumaczone jako "ból", w rzeczywistości znaczy "wysiłek", "trud", "ciężka praca" i to samo słowo zostało użyte wobec Adama w Księdze Rodzaju (3, 17). "W trudzie" Ewa wydawać będzie na świat swoje dzieci i "w trudzie" Adam będzie zdobywać owoce ziemi przez wszystkie dni swego życia. Wydawanie na świat dzieci w trudzie nie oznacza wcale wielkiego bólu fizycznego. Oznacza tylko, że urodzenie dziecka wymaga dużego wysiłku fizycznego. Dla mnie osoba Ewy usunięta jest w cień przez Maryję, która powiada po prostu, kiedy Anioł zwiastuje Jej, że będzie matką Jezusa: "Oto ja sługa Pańska, niech mi się stanie według twego słowa" (Łk 1, 38). Maryja wyrażając całkowite podporządkowanie się Bogu nie zaprzecza temu, że jej udziałem będą wielkie trudności, wie jednak, że czeka ją wielka radość, i śpiewa pieśń pochwalną (por. Łk, 1, 46-55). Jezus sam podkreśla dziwne połączenie cierpienia i radości: "Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Jednak gdy urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat" (J 16, 21). Dlatego jestem przekonana, że kobieta oczekująca narodzin dziecka może patrzeć w przyszłość z radością. Wydanie na świat nowej istoty, co tak bardzo łączy kobietę ze Stwórcą, jest pięknym przeżyciem zarówno duchowym, jak i fizycznym, dającym matce nową godność i pogłębiającym jej samoakceptację. Pierwszy etap wspinaczki Po to, by przeżyć porad w miarę możności bez bólu i strachu, trzeba się nauczyć dwóch rzeczy: właściwego sposobu oddychania i właściwego sposobu odpoczywania. Poród jest bardzo wyczerpujący, przypomina wspinanie się na górę. Niektóre partie tej wspinaczki są łatwe, inne bardzo strome. Przez cały czas niezmiernie ważne jest, żeby rodząca miała wystarczającą ilość tlenu. Zwłaszcza ważne to dla nie narodzonego jeszcze dziecka. Niezbędny dla życia tlen usuwa toksyczne substancje zawarte we krwi. Bez tlenu komórki ciała umierają. Zwłaszcza mózg potrzebuje dużych jego ilości. Dlatego tak ważną rzeczą w trakcie porodu jest właściwy sposób oddychania. Przez cały czas ciąży matka powinna uczyć się oddychać torem przeponowym, czyli brzusznym. Dopomóc jej w tym może mąż, licząc do trzech, kiedy żona wciąga powoli powietrze przez nos. Potem powinna zatrzymać powietrze na jedną sekundę. A następnie wydychać powietrze przez nos, podczas gdy on znowu liczy: jeden, dwa, trzy. To ćwiczenie należy powtarzać wielokrotnie, aż będzie wykonywane bez wysiłku. Czas wdychania i wydychania powinien być stopniowo przedłużany, aż matka będzie w stanie wdychać powietrze przez 10 sekund, zatrzymać je na 4 sekundy i następnie wydychać przez 10 sekund. Kiedy już kobieta nauczyła się sztuki oddychania przeponowego, może ono być z łatwością zastosowane do różnej długości skurczów. Odprężania również trzeba się nauczyć. Należy to robić w sposób następujący: Kobieta powinna leżeć na dywaniku z małą poduszeczką pod głową i drugą pod zgiętymi kolanami. (Nogi nie powinny leżeć płasko, gdyż to powoduje kurcze.) Plecy wyprostowane, łokcie nieco odstawione od ciała, dłonie otwarte. Najpierw powinna rozluźnić mięśnie twarzy, potem szyi, ramion, brzucha, pośladków, nóg i stóp - każdy kolejno napinając, a patem kolejno rozluźniając. Kobieta pozostaje teraz rozluźniona, oddycha spokojnie i regularnie. Mówi sobie: "Jestem całkowicie rozluźniona". Mąż powinien podnieść jej prawą rękę, następnie pozwolić jej opaść, potem to samo zrobić z lewą ręką. W ten świadomy sposób powinna odpoczywać dwa razy dziennie przez 10 minut, a kiedy będzie rodzić, zrobi to z łatwością w czasie porodu, w przerwach międzyskurczowych. Po każdym takim odpoczynku powinna obrócić się na bok i wstać powoli, żeby uniknąć zawrotu głowy. Chciałabym znowu podkreślić, jak ważne jest ćwiczenie mięśnia Kegla, o czym pisałam w rozdziale drugim. To ćwiczenie jest równie ważne przed porodem, jak i po, gdyż otwiera i zamyka kanał rodny, a także ujście cewki moczowej i odbytnicy. Kobieta może to ćwiczyć w sposób następujący: napiąć ten mięsień, jakby chciała powstrzymać oddawanie moczu, równocześnie wciągając pępek i licząc do trzech, potem bardzo powoli rozluźniać mięśnie. Sheila Kitzinger proponuje, żeby kobieta w ciąży myślała o mięśniu Kegla jako o windzie w swoim ciele, którą podciąga do piątego piętra. Napinając powoli mięśnie, powinna mówić: pierwsze piętro..., drugie piętro..., trzecie... jeszcze wyżej... czwarte... piąte. Teraz stop! A może jeszcze piętro wyżej? Znowu stop przez kilka sekund! A teraz zjazd powoli w dół. Ćwiczenia te powinna wykonywać 12 do 20 razy przynajmniej dwa razy dziennie. Może to robić rano w łóżku, zanim wstanie, albo kiedy siedzi czy nawet stoi. Jest to bardzo pomocne w przygotowaniu mięśni dna miednicy do porodu, jak również pomaga im wrócić do normalnego stanu po porodzie. Kiedy matka czuje lekki ból krzyża i rozpoczynające się skurcze macicy, wie, że poród wkrótce nastąpi. Najpierw skurcze mogą występować co pół godziny i odczuwalność ich trwa zaledwie 30 sekund. Ale stopniowo stają się regularne, nie rzadsze niż co 10 minut, i w odczuciu dłuższe. Trzeba jechać do szpitala. Wspinaczka pod górę zaczęła się na dobre. Matka wie, że droga będzie bardzo trudna, że należy zmobilizować wszystkie siły. W tym momencie może oddać się w ręce Ojca niebieskiego i modlić się jak ta afrykańska matka: Pan jest moim pasterzem I dlatego niczego mi nie brak... Miłosierny Boże, Bądź teraz blisko, Zabierz mój lęk, Daj mi siły i cierpliwość. Pomóż mi wierzyć w Twą doskonałą miłość i opiekę. Obdarz mądrością tych, którzy mi pomagają, Daj życie memu dziecku i radość nam wszystkim Amen. Pod górę Skończyło się wchodzenie na względnie płaską równinę. Ścieżka stała się bardziej stroma. Wspinania pod górę nie można zacząć od płytkiego oddechu i napięcia. Matka musi zastosować teraz w praktyce wszystko to, czego nauczyła się o oddychaniu przeponowym i o rozluźnianiu się. Należy unikać wszystkiego, co by przeszkadzało jej czy odwracało uwagę od skoncentrowania się na celu, do którego zmierza. Co się dzieje w organizmie matki podczas tej wspinaczki? Pomoże nam tu wyobrażenie sobie dolnej części macicy jako lejka. Zanim dziecko jest gotowe do wyjścia na świat, szyjka macicy jest długa, wąska i zamknięta czopem śluzowym. Kiedy dziecko ma się wkrótce urodzić, zbudowana z bardzo silnych mięśni górna część macicy zaczyna się kurczyć. Przy każdym takim skurczu główka dziecka jest wciskana w wąskie ujście szyjki macicy. Jest to najdłuższy etap porodu i nazywa się okresem rozwierania. Zwykle trwa on dłużej u matki rodzącej pierwsze dziecko niż u matki, która już rodziła, średnio 8-10 godzin. Na początku okresu rozwierania matka może zauważyć gęsty śluz lekko zabarwiony krwią. Kiedy to spostrzeże, wie, że szyjka macicy zaczyna się rozwierać. Dopóki skurcze powodujące rozwarcie szyjki macicznej są słabe i powtarzają się co 10-5 minut, matka może chodzić i nawet wykonywać lekkie prace, ale kiedy skurcze stają się coraz częstsze, będzie miała ochotę odpoczywać. Teraz oddychanie przeponowe staje się bardzo ważne. Każdy skurcz jest jak fala na oceanie. Na początku skurczu, kiedy matka czuje, że macica twardnieje, powinna wciągnąć powietrze nosem, zatrzymać je przez 1 sekundę i potem wypuścić - nazywa się to oddechem oczyszczającym. Na szczycie skurczu oddechy stają się krótsze i częstsze, potem znowu wolniejsze i dłuższe. W ten sposób uczy się ona jechać na grzbiecie fali nie dając się w nią wciągnąć. Kiedy skurcz się skończył, ona znowu wciąga powietrze i wydycha je mocno, wracając do normalnego oddychania. W ten sposób matka może wspinać się długo pod górę bez zmęczenia. Zwykle pod koniec okresu rozwierania pęka pęcherz zawierający wody płodowe. Zachodzi wówczas jedna z dwu ewentualności: albo nagle wydobywa się duża ilość płynu, albo sączy się on powoli. Potocznie mówi się, że "wody odchodzą". Najwyższy czas, żeby się znaleźć tam, gdzie planowane jest rozwiązanie. Od tego momentu zachowanie czystości jest bardzo ważne, gdyż przez pęknięty pęcherz płodowy mogą dostać się bakterie do macicy, co zwiększa możliwość zakażenia. Ostra wspinaczka Podczas tej wspinaczki mąż wiele może pomóc żonie, na przykład przypomnieć jej wtedy, jak ma prawidłowo oddychać. Powinien też dopilnować tego, żeby pomiędzy dwoma skurczami zupełnie się rozluźniła i zachowała siły na okres przechodzenia główki dziecka przez ujście szyjki macicy, co nastąpi pod koniec okresu rozwierania. Okres przejścia jest najtrudniejszy w całym przebiegu porodu. Chociaż zwykle trwa krótko, jest najbardziej stromą częścią wspinaczki. Teraz zwłaszcza potrzebne są słowa otuchy ze strony męża, gdyż często w tym momencie żona traci odwagę i uważa, że dłużej nie wytrzyma. Rzeczowe stwierdzenie męża, że cel jest blisko, że pokonała najcięższy odcinek wspinaczki, przyniesie jej wielką ulgę. Powinien jej wtedy powiedzieć, w co ona może nawet nie uwierzy, że najbardziej stroma część ścieżki jest bardzo krótka i że zaraz potem dziecko przyjdzie na świat. Okres przejścia ma miejsce w momencie, gdy główka dziecka przechodzi przez niezbyt szeroką przestrzeń pomiędzy kręgosłupem, a kością łonową z macicy do pochwy. Jest to najtrudniejszy moment porodu, ale cel już jest blisko. Często matka wtedy ma dreszcze i nie chce, żeby rozpraszano jej uwagę, potrzebuje spokoju. Przyspieszone oddychanie przynosi ulgę. Nie nadszedł jeszcze czas parcia. Matka tylko traciłaby siły, gdyż główka dziecka nie przekroczyła jeszcze ujścia macicy. Byłoby to tak samo nierozsądne, jak próba wyjechania z garażu, który ma zamknięte drzwi. Podczas okresu przejścia zawsze bardzo mi pomagało myślenie o tym, że wkrótce będę trzymać nasze dziecko w ramionach. Moja siostra Veda, która przyjęła setki dzieci jako pielęgniarka w Tanzanii i która była obecna podczas urodzenia się jednego z naszych synów, powiedziała wtedy: "To najkrótsze, ale najbardziej niebezpieczne safari w całym jego życiu". Równina Najbardziej stroma część góry została pokonana. Tuż przed szczytem rozciąga się równina. Matka zaczęła teraz drugi etap porodu, to znaczy wypychanie. Jeśli mąż powie jej teraz: "Masz za sobą najtrudniejszy etap", przestanie się obawiać, że nie da sobie rady i wzmocni to jej siły, potrzebne do następnych decydujących skurczów. Ostateczna wspinaczka na szczyt Skurcze są teraz bardzo częste, następują co 1-2 minuty. Jeśli pęcherz płodowy dotąd nie pękł, pęknie teraz i ukaże się główka. Za każdym razem, kiedy zaczyna się skurcz, matka musi. nabrać dużo powietrza, wypuścić je, znowu odetchnąć głęboko i zatrzymać powietrze, kiedy prze. Wie instynktownie, że przyszedł czas parcia, gdyż dziecko jest gotowe, aby się urodzić. Teraz skurcze macicy wypychają je, a matka współdziała w tym radośnie. Często właśnie w tym momencie asystujący lekarz-położnik robi nacięcie krocza. Zdarza się, że w trakcie tego zabiegu zostaje uszkodzony mięsień Kegla, zwłaszcza jeśli nacięcie zostanie wykonane niewłaściwie, co może doprowadzić do niewydolności płciowej. W związku z tą tak rozpowszechnioną praktyką dr Niles Newton, żona lekarza-położnika, zadaje następujące pytanie: "Dlaczego rutynowo nacinamy krocze pod koniec drugiego okresu porodu, kiedy dziecko schodzi do kanału rodnego? Z łatwością można by uniknąć pęknięć, gdyby kobiety były ustawiane właściwie z niezbyt szeroko rozstawionymi nogami i parły w sposób kontrolowany, zgodne ze wskazówkami. W wielu krajach, które pochwalić się mogą dobrymi statystykami dotyczącymi zdrowia zarówno matki jak i dziecka, poród prowadzony jest w ten sposób, żeby uniknąć pęknięcia i nacięcia krocza u jak największej liczby kobiet. Nie uszkodzone krocze jest powodem dumy dla lekarza-położnika, a matkom oszczędza się bolesnego zakładania szwów. Nie znam ani jednej pracy naukowej opartej na dobrze skontrolowanych badaniach, która dowiodłaby pożytku z nacinania krocza, kiedy poród przebiega normalnie. Nie wiem, czy przypadkiem ten obyczaj nie opiera się na pseudofilozoficznej zasadzie "im szybciej, tym lepiej...""(3) Szczyt Matka może czuć chwilę, gdy dziecko się wyślizguje, ale nie jest to bolesne. Powinna teraz dyszeć, robiąc krótkie wdechy i wydechy, po to, żeby uniknąć pchania, kiedy główka wysuwa się łagodnie na zewnątrz. Jest to najwspanialsza chwila dla małżeństwa, gdy mąż i żona po raz pierwszy oglądają nową istotę ludzką, jaką stworzyła ich miłość. Radość ta może być wręcz przeżyciem seksualnym, o ile matka nie jest pod wpływem silnych środków znieczulających. W swojej książce "Natural Childbirth and the Famili" (Naturalny poród i rodzina) Helen Wessel przytacza następującą relację matki, która urodziła czterokilogramowe dziecko: "...to było ekstatyczne, cudowne, wstrząsające!... Usłyszałam, że... jęczę, ale z radości, a nie z bólu! Nie odczuwałam żadnego cierpienia, tylko coś jakby uniesienie seksualne. Położna patrząc na moją minę, sądziła, że bardzo cierpię, a zaczęła zakładać mi na twarz maskę. Jakież to okropne! W środku parcia zdołałam wyszeptać: "Nie trzeba! Nie boli!"" Zdawało mi się, że mam tyle sił, że mogłabym objąć ramionami cały świat - wszystko było takie radosne. Pomiędzy skurczami zawołałam: "To cudowne! Mój mąż chce mieć dwoje dzieci, ale ja chciałabym mieć ich tysiąc"".(4) Zejście Trzecim etapem porodu jest wydalenie łożyska. Dziecko się urodziło, ale musi jeszcze wyjść łożysko. Dzieje się to w czasie kilku lub kilkunastu minut po urodzeniu dziecka. Macica kurczy się jak w czasie wypychania dziecka i w ten sposób usuwa łożysko. Lekarz musi się upewnić, czy łożysko wyszło w całości, żeby uniknąć nadmiernego krwawienia. Kiedy dziecko jest już na świecie, nabiera powietrza w płuca, wciągając je albo krzycząc. Pępowina została podwiązana albo zaciśnięta szczypczykami, tak że maleństwo zostało całkowicie odłączone od matki. Pępowinę przeciąć trzeba sterylnymi nożyczkami, żeby nie dopuścić do infekcji. Noworodka teraz można przystawić do piersi matki. Chociaż nie ma ona jeszcze mleka, ma trochę bardzo dobrej dla niego siary. Ssanie dziecka powoduje skurcze macicy matki, co zapobiega nadmiernemu krwawieniu. Dziecku nie należy dać innego pokarmu, gdyż ma w swym organizmie dosyć pożywienia, tak że spokojnie doczeka chwili, gdy na drugi lub trzeci dzień matka będzie miała pokarm. W czasie następnych dwudziestu czterech godzin matka potrzebuje odpoczynku i starannej opieki. Maria Veit, Niemka, tak opisuje swe uczucia po urodzeniu dziecka. "Mam dziecko, moje dziecko... nie, nasze dziecko! Jestem pełna wdzięczności i bezgranicznie zmęczona. To zmęczenie przewala się we mnie jak fale oceanu, tak jak moja wdzięczność i jak inne myśli, które zapadają we mnie głęboko..." Zakończenie Ruth Heil, dyplomowana położna, pisze: "Mój mąż był obecny podczas narodzin naszego dziecka. Cóż za cudowne przeżycie te godziny wspólnie spędzone, a potem pierwszy krzyk dziecka! Z czym mogę porównać te chwile? Po prostu to był szczyt naszego wspólnego życia, kiedy w całej pełni odczuliśmy potęgę Stwórcy, kiedy doświadczyliśmy Jego wszechmocy i pojęliśmy Jego miłość, przez kilka chwil obezwładnieni Jego potęgą. A przeżywaliśmy to wszystko razem! Jaki to impuls dla naszego małżeństwa! To, o czym marzyliśmy przy każdym uderzeniu naszych serc, stało się rzeczywistością: rozumieliśmy się całkowicie i byliśmy jedną duszą i jednym ciałem". Świadome współdziałanie podczas porodu zwiększa szacunek kobiety dla siebie samej. Nie trzeba jej mówić, kim jest, nie potrzebuje rozglądać się i szukać swej prawdziwej osobowości. Sama ją zna. Nie mogłabym napisać tego rozdziału, gdybym nie przeżyła macierzyństwa. Wszystkie nasze dzieci z wyjątkiem jednego urodziły się w Afryce. Mój mąż należał do "zespołu porodowego" wraz z żoną naszego doktora-misjonarza, Alice Eastwold, której jestem bardzo wdzięczna za podzielenie się ze mną własnymi doświadczeniami związanymi z naturalnym porodem. Wspólne przeżycie z mężem porodu i narodzin każdego dziecka to najpiękniejsze chwile naszego małżeństwa, a nasze dzieci bez końca mogą słuchać opisów, jak bardzo się cieszyliśmy podczas ich narodzin. VI. Karmienie piersią - sztuka matczyna Karmienie piersią daje wielką radość Kiedy dziś patrzę wstecz na moje życie, te miesiące (razem dodane utworzyłyby lata), kiedy karmiłam sama nasze dzieci, należały do najpiękniejszych i dających największe zadowolenie. Jak mówi Karen Pryor: "Wszystkie matki karmiące dzieci piersią patrzą z politowaniem na matki karmiące swoje dzieci butelką - podobnie kobiety znajdujące satysfakcję w pożyciu małżeńskim patrzą na kobiety zimne. One nie wiedzą, co tracą".(1) Pewna Austriaczka pisze: "Moim zdaniem karmienie piersią jest jednym z cenniejszych darów, jakie Bóg dał kobiecie. Dla mnie najpiękniejsze jest w tym to, że mogę dawać, że czuję się potrzebna. Dietrich Bonhoeffer kiedyś powiedział: "Największe szczęście daje nam świadomość, że jesteśmy naprawdę komuś potrzebni". Właśnie to czuję, kiedy karmię któreś z moich dzieci. I wiem, że daję memu dziecku poczucie bezpieczeństwa, czego nikt poza mną nie może mu dać. W języku niemieckim karmienie piersią określa słowo "stillen" - co znaczy dosłownie, że matka zaspokaja zewnętrzne i wewnętrzne potrzeby swego dziecka w całym tego słowa znaczeniu. Najbardziej intymna jedność między mną a dzieckiem to coś niepowtarzalnego". W tym rozdziale pragnęłabym zachęcić i pocieszyć te matki, które uważają, że nie mogą karmić piersią. Chciałabym dopomóc im, by przeżyły to samo, co matka, której słowa cytuję powyżej. (Pragnę tu dodać, że dobrze nauczyła się karmić dopiero przy trzecim dziecku.) Równocześnie chciałabym je zachęcić, by zaakceptowały swoje macierzyństwo i doprowadziły je do dojrzałości - gdyż karmienie piersią jest umiejętnością kobiety dojrzałej. Podkreśla to również dr G??u??nther Clauser w "Die moderne Elternschule" (Nowoczesna szkoła rodziców): "Karmienie piersią jest kontynuacją matczynego odżywiania dziecka w łonie i jest tak samo naturalnym zjawiskiem jak ciąża... Wewnętrzne nastawienie matki jest tu równie ważne jak mleko, ponieważ wpływa na podstawowe reakcje dziecka, z którymi stanie ono potem twarzą w twarz. Ci, którzy nie znaleźli ukojenia przy matczynej piersi, bez zaufania będą patrzeć na ten świat".(2) Niekarmienie piersią - zubożenie matki Matka wiele traci, jeśli nie karmi piersią. Jakże prawdziwe jest to, co powiedział Chrystus w Ewangelii św. Łukasza (6, 38): "Dajcie, a będzie wam dane: miarę dobrą, natłoczoną, utrzęsioną i opływającą wsypią w zanadrze wasze. Bo taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą". Im więcej matka daje, tym więcej otrzyma. Im bardziej promienieje macierzyństwem i spokojem, tym większą radością odpowie dziecko. Im bardziej akceptuje dziecko, tym bardziej będzie w stanie zaakceptować siebie. Jeśli nie karmi piersią, traci wiele z tych bogactw. Jest to prawdziwe nawet w dziedzinie fizycznej. Jeśli nie chce dawać mleka, nie będzie miała mleka. Możliwość karmienia piersią wzrasta z chęcią karmienia. Jakże prawdziwe są słowa Ewangelii św. Mateusza (13, 12): "Bo kto ma - temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma". Słowa te można również odnieść i do karmienia piersią. To zubożenie wpłynie na całe samopoczucie matki. Kobieta karmiąca piersią szybciej przychodzi do siebie po trudach porodu. Hormony wydzielają się lepiej, co przyczynia się do jej wewnętrznego spokoju i odprężenia. Dzięki ssaniu piersi macica się obkurcza i wraca szybko do normalnych rozmiarów. Przez kilka miesięcy nie ma menstruacji. Podwyższa się poziom hemoglobiny. Kobieta czuje się wewnętrznie zaspokojona. Niestety nie wszystkie matki wiedzą, że im więcej dziecko ssie, tym więcej wytwarza się mleka. Karmienie piersią powinno zacząć się w ciągu pierwszej doby po porodzie. W pierwszych dniach po urodzeniu dziecko ssie słabo, a wtedy i mleko matki płynie słabo i przejściowo jego ilość może się zmniejszyć. W "Nowoczesnym macierzyństwie" dr Liley mówi: "Obecnie karmienie piersią jest tak intymną częścią ludzkiej egzystencji, że nasza reakcja na to odzwierciedla nasze podejście do życia. Liczba kobiet, które karmią piersią swoje dzieci, nie tyle jest miarą naszego poziomu ekonomicznego czy wykształcenia, ale miarą naszego zaufania i radości z macierzyństwa".(3) Lekarskie małżeństwo M. i N. Newtonowie stwierdzają w "New England Journal of Medicine": "...Karmiące matki nie tylko odczuwają podniecenie seksualne, gdy dziecko ssie, ale pragną możliwie jak najszybciej wrócić do aktywnych stosunków z mężem"(4) Sheila Kitzinger podkreśla to również: "Karmienie piersią jest formą doznań seksualnych (jedną z przyczyn zapewne, dlaczego niektóre kobiety tak tego nie lubią) i częścią bardzo szerokiej skali seksualizmu w życiu kobiety, który przejawia się zarówno w jej wyobrażeniu samej siebie jako kobiety, zarówno w akcie miłosnym, jak i w procesie rodzenia, w jej postawie wobec dorastania synów i córek, jak i wobec miesiączkowania i przekwitania"(5) Niekarmienie piersią - krzywda dla dziecka Nie tylko matka pozbawia się wspaniałych przeżyć, również dziecko zostaje zubożone. Dr Dick Read powiedział: "Nowo urodzone dziecko pragnie tylko trzech rzeczy: ciepła w ramionach matki, pokarmu z jej piersi i poczucia bezpieczeństwa wypływającego z jej obecności. Karmienie piersią zaspokaja wszystkie te trzy życzenia". Chciałabym dodać, że niekarmienie piersią może pozbawić dziecko tego wszystkiego. Zwłaszcza pod względem fizycznym mleko matczyne jest znakomite dla dziecka i pomaga mu prawidłowo się rozwijać. Pierwszym pokarmem z piersi matki jest siara, żółtawy płyn, znakomity dla noworodka, który może ją łatwo strawić; siara chroni też go od choroby i ma właściwości przeczyszczające, usuwające smółkę - ciemną, zielonkawą, lepką substancję, pierwszą zawartość jelit dziecka. Pokarm matki spełnia wszystkie potrzeby dziecka. Jej mleko jest sterylne i ma odpowiednią temperaturę. Zawiera pewną ilość białek i witamin, które są niezbędne dla rozwoju mózgu i ciała niemowlęcia. Jest dobre dla niego w każdej fazie wzrostu. Matka karmiąca piersią nie ma kłopotów z trawieniem dziecka. Dzieci, które są wyłącznie karmione piersią, nigdy nie mają zaparcia, nawet jeśli nie oddają stolca przez trzy, cztery dni. Poza tym luźne stolce są charakterystyczne dla tych dzieci, ale matka nie musi się martwić, że zachorują na biegunkę. Może być pewna, że dopóki karmi piersią, wszystko jest w porządku. Pewien lekarz słusznie powiada: "Mleko ludzkie jest dla ludzkiego dziecka. Mleko krowy jest dla cielaka". Procent śmiertelności u dzieci karmionych butelką jest znacznie wyższy niż u dzieci karmionych piersią. W tropikach dziecko karmione piersią ma sześć razy większe szanse przeżycia niż karmione butelką. Również dzieci karmione piersią są zdrowsze i mniej skłonne do alergii. "Dr Rabbins Kimball zaobserwował, że w okresie pierwszych dziesięciu lat życia dzieci karmione piersią są zdrowsze i bardziej odporne na zakażenie niż karmione butelką. Karmione butelką zapadają 4 razy częściej na infekcje dróg oddechowych, 20 razy na biegunkę, 22 razy na różnego rodzaju zakażenia, 8 razy na egzemę, 21 razy na astmę, 27 razy na katar sienny, 11 razy częściej wykonuje się u nich zabiegi usunięcia migdałków i 4 razy częściej zapadają na zapalenie ucha".(6) Dziecko pozbawiane pokarmu matki nie tylko pozbawione jest zdrowia fizycznego, ale również psychicznego. Dziecku potrzebne jest uczucie zadowolenia, jakie mu sprawia ssanie piersi, a co w znacznie mniejszym stopniu daje mu ssanie z butelki. W Afryce, gdzie dzieci są karmione piersią do drugiego roku życia, występuje zdumiewające zjawisko: wśród ludności jest znacznie mniej nerwic. Afrykański psycholog, dr Lamba z Nigerii mówi: "Noworodek pielęgnowany przez wierzącą w siebie matkę bez wysiłku doświadcza niezmąconego zadowolenia... Satysfakcja wynikająca ze ssania powoduje wyraźny optymizm i pewność siebie, które mogą przetrwać przez całe życie". Bez wątpienia istnieje związek pomiędzy niekarmieniem piersią "ustnymi" nałogami naszych czasów, takimi jak przejadanie się, picie i nawet palenie. Nałogowi palacze nie są męscy, jak również nie są kobiece kobiety, które próbują ich naśladować. Podobnie jak dzieci ssą papierosy, żeby skompensować to, czego im odmówiono, kiedy byli niemowlętami. Sposób karmienia dziecka ważny jest nie tylko dla niego i dla rodziców, ale dla jego przyszłej postawy wobec życia. Niemiecki psycholog Christa Meves podkreśla te prawdy: "Pokarm wyssany wprost z piersi matki stwarza podstawę pod przyszłe uzdolnienia do pracy i miłości. Czy uświadomiliśmy sobie kiedy, co znaczy dla rozwoju emocjonalnego dziecka, jeśli zamiast ciepłej piersi matki dostaje do buzi gumowy smoczek?"(7) Niekarmienie to niebezpieczeństwo dla społeczeństwa Wychowawcy przekonali się, że dzieci karmione piersią łatwiej się przystosowują i są bardziej niezależne. W Japonii, kiedy dziecko ma zacząć naukę szkolną, zadaje się matce pytanie, czy dziecko było karmione piersią. Nauczyciele zauważyli, że takie dzieci są bardziej niezależne i szybciej adaptują się do nowego życia. To, co dziecko otrzymuje w czasie tego bliskiego i wyłącznego kontaktu z matką, niczym się nie da już zastąpić. Dlatego dzieci, które zostały oddzielone od matek we wczesnych latach życia i przechodziły z rąk do rąk, mogą cierpieć później na brak zdolności do podejmowania zobowiązań, do rozwijania takich cech jak wierność i odpowiedzialność. Trudno im będzie nauczyć się tego od tych, którzy tę umiejętność posiadają. Christa Meves pisze również: "Jeśli dziecko otrzymuje zawczasu łatwo przyswajalne jedzenie zamiast miłości macierzyńskiej i poświęcenia, telewizję zamiast pobudzających rozwój zabawek, jeśli wożone jest nie wiadomo gdzie na tylnym siedzeniu samochodu, zamiast w czułym uścisku, może to spowodować uformowanie się młodej istoty dzikiej, wrogiej każdemu wysiłkowi twórczej pracy. A to może się przekształcić w epidemię, która zagrozi zachodniemu światu".(8) Jeśli tak jest, to najwyższy czas, żeby się spytać, czy oddziały położnicze naszych szpitali sprzyjają czy przeszkadzają szerzeniu się tej epidemii. Karmienie noworodka zgodnie ze ścisłym rozkładem dnia szpitalnego często powoduje, że wyczerpane krzykiem maleństwo, przyniesione do matki, nie może ssać i fatalne koło od razu zaczyna się kręcić. Matka obarcza siebie całą winą i popada w depresję. W rezultacie traci pokarm i z kolei pozbawia dziecko tego niepowtarzalnego przeżycia. Przesądy Niekarmienie piersią wynika nie tylko ze złych zasad, ale również z przesądów. Nieprawdą jest, że: - ilość mleka zależy od wielkości piersi; - karmienie psuje figurę (ważną rzeczą jest nosić dobre staniki i pilnować wagi); - niezdolność do karmienia piersią jest dziedziczna; - nie można karmić piersią po cesarskim cięciu; - bliźnięta nie otrzymają wystarczającej ilości pokarmu, jeśli karmione są piersią; - miesiączka przeszkadza karmieniu; - nerwowość hamuje produkcję mleka (zatrzymany może być tylko odruch wypływania); - matka zaziębiona albo chora na grypę nie może karmić; - występuje czasem alergia na mleko matki (wręcz przeciwnie, jeśli dziecko zachoruje, tym więcej potrzebne mu jest mleko matki, ponieważ jest to jedyny pokarm, jaki może znieść i przyswoić); - karmienie piersią psuje dziecko (wręcz przeciwnie, dopiero wtedy, gdy oszczędza mu się wysiłku ssania, dziecko będzie zepsute). Jeśli traktujemy dziecko jak dziecko, dopóki jest dzieckiem, nie będziemy musieli go traktować jak dziecko, gdy dorośnie. Rady dla tych kobiet, które chcą nauczyć się karmić piersią Sheila Kitzinger pięknie to wyraziła: "Młoda matka, żeby nauczyć się, jak karmić piersią, powinna mieć takie warunki, jakie na ogół sprzyjają uprawianiu miłości, a więc: wygodne ciepłe łóżko, spokój, odosobnienie, atmosferę rozluźnienia i odpoczynku, gdzie czas nie odgrywa roli. I tak jak w akcie miłosnym pierwsze próby nie zawsze przynoszą zachwyt albo pełnię zadowolenia, na które się liczyło, podobnie matka karmiąca i dziecko, jak małżeństwo uprawiające miłość, stopniowo uczą się wzajemnego zrozumienia i zaspokojenia potrzeb; bowiem karmienie piersią, a właściwie całe macierzyństwo i ojcostwo, jest jak każda forma miłości procesem odkrywczym".(9) Tak jak ciało kobiety przygotowane jest do ciąży, tak trzeba przygotować piersi do karmienia. Przed urodzeniem się dziecka należy zahartować skórę sutków i piersi, myjąc je zimną wodą i masując ostrym włochatym ręcznikiem. Nie należy używać do tego mydła, alkoholu czy preparatów antyseptycznych, gdyż mogą niepotrzebnie wysuszyć skórę. Matka powinna zawsze zaspokoić głód albo pragnienie i musi się dobrze odżywiać. Zaleca się również wypicie czegoś przed karmieniem. Jeśli matka ma uczucie, że ilość mleka jest niewystarczająca, powinna zrobić dwie rzeczy: 1. Częściej przystawiać dziecko do piersi. W pierwszych miesiącach niemowlę potrzebuje karmienia 6-10 razy dziennie. Pobudzanie piersi częstym karmieniem pomaga wytworzeniu się odpowiedniej ilości mleka. Jeśli jednak da się dziecku butelkę, z której może pić bez wysiłku, będzie ono coraz mniej ssało z piersi matczynej i ilość mleka się zmniejszy. 2. Podczas karmienia matka powinna być sama z dzieckiem. Czasem mleko nie płynie tak jak powinno, ponieważ nie jest rozluźniona. Odruch, który powoduje napływ mleka może ulec zahamowaniu, kiedy matka jest napięta albo roztargniona. Tutaj znów ojciec może wiele pomóc. Jeśli jest w domu, powinien zająć się innymi dziećmi i chronić żonę przed nadmierną ilością wizyt życzliwych osób, tak by mogła być sama z dzieckiem. Jeśli jest skupiona i rozluźniona, mleko będzie płynąć swobodnie. Pewna matka przyszła do pediatry, skarżąc się na to, że jej dziecko dusi się za każdym razem, kiedy próbuje mu dać pierś. Lekarz poradził, żeby udała się do laryngologa celem sprawdzenia uszu, gardła i nosa niemowlęcia. Jednak specjalista stwierdził, że wszystko jest w porządku. Po prostu matka karmiąc maleństwo zatykała mu nos i nie mogło ono oddychać! Powinna albo siedzieć wygodnie, albo leżeć na boku tak ułożywszy dziecko, by mogło chwycić brodawkę, a następnie powinna łagodnie nacisnąć pierś, by umożliwić dziecku oddychanie. Nigdy nie należy gwałtownie wyrywać brodawki z ust dziecka, gdyż może to skaleczyć brodawkę i sprawić ból matce. Wystarczy włożyć mały palec do ust maleństwa koło brodawki, a wtedy dziecko natychmiast ją wypuszcza. W przypadku bolesności piersi nie należy ograniczać czasu karmienia. Ból jest najmocniejszy podczas pierwszych kilku pociągnięć i rzadko trwa dłużej niż kilka sekund. Zwykle mija to w ciągu dwóch, trzech dni. Matka przed odsłonięciem piersi powinna zawsze umyć ręce mydłem. Zwłaszcza w ciągu pierwszych tygodni po porodzie brodawki muszą być czyste i suche, inaczej łatwo o zakażenie piersi. Jeśli do tego doszło, należy najpierw karmić z bolesnej piersi, tak by nie stała się ona zbyt pełna. Dobra maść i ułatwienie dostępu powietrza do brodawki po nakarmieniu dziecka również wydatnie pomagają. Z własnego doświadczenia wiem, że najlepszą pomocą, żeby się nauczyć dobrze karmić piersią, jest rada i zachęta innej kobiety, najlepiej w tym samym wieku, która karmiła z dobrymi rezultatami. Równie ważną rzeczą jest chcieć się tego nauczyć. Niektóre kobiety uczą się karmić stopniowo, z każdym dzieckiem coraz lepiej. Pewna Niemka, która niedawno przysłała mi list, tak pisze: "Dopiero kiedy moje piąte dziecko miało cztery tygodnie, udało mi się dobrze je nakarmić i teraz jesteśmy oboje szczęśliwą parą". Czytając książkę dr Damy Raphael zatytułowaną "The Tender Gift: Breast-feeding" (Tkliwy dar: karmienie piersią) przekonałam się, że słowo "doula" (pochodzi ono z greckiego i w czasach Arystotelesa oznaczało niewolnicę), którego tam używa, jest bardzo pożyteczne. "Doula" to osoba, która otacza matkę matczyną opieką. "Sama jej obecność sprawia, że matka zachowuje spokój i maże lepiej karmić swoje dziecko... Nieważne, co robi, najważniejszą rzeczą jest to, że jest obecna. Również mężczyzna może być doula - tym, kto choć niedoświadczony, okazuje chęć podtrzymywania na duchu". Karmienie piersią jest tak cudownie radosnym przeżyciem, że nieraz zachęca do tego, by mieć więcej dzieci. Często dziś można spotkać rodziców, którzy mają kompleks niższości, ponieważ ich rodzina nie odpowiada powszechnemu w naszym społeczeństwie standardowi dwojga dzieci. Lepiej jednak, żeby niektóre małżeństwa w ogóle nie miały dzieci, niż żeby je miały niechętnie. Za to inne obdarzone talentem macierzyńskim powinny mieć ich z pół tuzina. Oczywiście dziecko, które nie było karmione piersią, nie jest z góry skazane na klęskę. Po prostu może trudniej mu przyjdzie przystosować się do różnych sytuacji życiowych. Dzieci, które nie mogą być karmione piersią, potrzebują ustawicznej bliskości matki i tym ściślejszego z nią kontaktu, powinny też być trzymane blisko piersi, nawet kiedy są karmione butelką. Odstawienie od piersi również sztuką O czasie odstawienia od piersi decyduje dziecko, a nie rodzina. Może to nastąpić po dziewięciu miesiącach, a nawet później, jak się o tym przekonało wiele współczesnych matek. Dr Ashley Montagu jest zdania, że dziecko ludzkie rodzi się o dziewięć miesięcy za wcześnie, ale jego mózg rośnie tak szybko, że później główka jego nie przeszłaby przez kanał rodny. Dopiero w dziewięć miesięcy po urodzeniu, czyli w osiemnaście miesięcy od poczęcia, dziecko jest w pełni dojrzałe. Okres ten odpowiada okresowi karmienia piersią. Po skończeniu dziewięciu miesięcy niemowlęta stają się bardziej niezależne, potrafią już pić z kubka i tracą zainteresowanie piersią. W wieku tym karmienie piersią jest przede wszystkim ważne z przyczyn psychologicznych. Dziecko potrzebuje bardziej poczucia bliskości matki i bezpieczeństwa w jej ramionach niż nawet samego pożywienia. Należy dziecko odstawiać od piersi stopniowo, by nie spowodować jakichś zaburzeń emocjonalnych. Mądra matka około szóstego miesiąca życia, a nawet wcześniej, zaczyna codziennie dawać dziecku kilka łyżeczek płatków zbożowych. We wczesnych miesiącach może mu dawać soki owocowe i dojrzałego rozgniecionego banana. Kiedy ma rok, może jeść wiele potraw "dorosłych", jak również pić z kubka. Dziecko otrzymujące wystarczającą ilość innego pożywienia może być karmione piersią, wtedy gdy wyraźnie ukaże na to chęć (zwykle przed pójściem spać albo w czasie choroby, albo kiedy potrzebuje pociechy z jakiegoś innego powodu). Gdy matka widzi, że powinna zacząć odstawianie od piersi, pod żadnym pozorem nie powinna robić tego gwałtownie. Jest to bowiem jakby proces ponownych narodzin w sensie drugiego oddzielenia się od matki. To drugie oddzielenie się może być nawet trudniejsze niż pierwsze podczas porodu. Trzeba pamiętać, że jest to jeden z najtrudniejszych okresów życia dziecka, kiedy potrzebuje ono specjalnej miłości i zrozumienia, zarówno ze strony matki, jak i ojca. Dziecko samo wie, kiedy przerwać ssanie piersi. "Karmiący" ojciec Chciałabym w tym miejscu powiedzieć kilka słów o ojcu. Z pewnością nie jest wtedy dla niego łatwa podwójna rola męża swojej żony i ojca swego dziecka, zwłaszcza że często może czuć się jak intruz, a mimo to zarówno matka, jak i dziecko bardzo go potrzebują. On także może karmić! Nie w sensie fizycznym oczywiście, ale psychicznym. Dla maleństwa jest niezmiernie ważne, żeby ojciec był obecny, żeby go mogło widzieć, słyszeć, czuć. "Jeśli mężczyzna umie tkliwie postępować z kobietą, będzie także umiał postępować z maleńkim dzieckiem. Kobieta zawsze powinna pamiętać o tym, ile przyjemności dawał jej mąż; wtedy uświadomi sobie, iż ma on swoistą wrażliwość i łagodność" - mówi Sheila Kitzinger.(10) Dr Bradley powiada, że dobrze karmić może tylko taka kobieta, którą mąż opiekuje się troskliwie. Jeśli jednak jest zazdrosny, głosząc powszechnie panującą opinię, że piersi są tylko dla męża, a nie dla dziecka, albo jeśli przyłączył się do tych, którzy starają się przekonać matkę, że ma zbyt mało pokarmu i "po prostu nie może karmić", wtedy mleko istotnie zatrzyma się. Z drugiej strony, jeśli naprawdę wierzy w swoją żonę i zachęca ją do opanowania sztuki karmienia piersią, jeśli chroni ją przed kłopotami, podnieceniem i wizytami, jeśli pilnuje pozostałe dzieci i uczy je tego, by przejęły nieco obowiązków matczynych, jeśli mówi swojej żonie, że jest piękna, kiedy karmi piersią, wtedy mleka będzie dużo i w rezultacie ojciec opiekując się matką będzie "karmić" dziecko. Niestety, niektóre młode i niedoświadczone matki często zniechęcają ojców, którzy chcą "karmić". Powinny jednak pamiętać o tym, że jeśli dziecko staje się ośrodkiem ich życia, odsunięty na dalszy plan mąż czuje się zaniedbany, zazdrosny i nieraz szuka pociechy i zrozumienia w ramionach innej kobiety. Zupełnie jak ten ojciec, który skarżył się: "Moja żona znacznie lepiej traktuje dziecko niż własnego męża". Pomimo całej miłości, jaką się otacza dziecko, nie powinno ono zajmować naczelnego miejsca w rodzinie. Jeśli mówię afrykańskim matkom, że nie wolno zapominać im o tym, że mąż nadal musi być na pierwszym planie, cmokają językiem, żeby wyrazić swoją krytykę. Nie zważając na to pani Ernestyna Banyolak z Kamerunu miała odwagę powiedzieć swoim afrykańskim siostrom: "Dzieci są gośćmi w rodzinie. Przychodzą, pozostają pewien czas i potem znowu odchodzą. Natomiast mąż i żona pozostają razem". Świadomość tego, że matka i ojciec należą do siebie, odgrywa w życiu małego dziecka bardzo ważną rolę, bowiem swe przygotowanie do małżeństwa dziecko zaczyna w drugim miesiącu życia. I dlatego ojciec powinien być obecny w polu jego widzenia od samego początku. O tej prawdzie zdają się zapominać ci, którzy twierdzą, że kobieta samotna, nie mająca męża również ma prawo mieć dziecko. Jednak dziecko ma znacznie większe prawo mieć ojca. Krótko mówiąc, jeśli żona chce, by w okresie karmienia jej mąż traktował ją jak "królową" i opiekował się nią troskliwie, ona z kolei musi traktować go jak króla i opiekować się nim równie troskliwie. W związku z tym nasuwa mi się sprawa stosunków płciowych podczas karmienia. Po porodzie większość lekarzy zaleca wyłączenie zbliżeń od sześciu do ośmiu tygodni. Jest to bowiem okres potrzebny na to, by macica kobiety wróciła do normalnego stanu i by całkowicie zagoiło się krocze, o ile było cięte. W pierwszych tygodniach utrzymują się, zanikając stopniowo, odchody połogowe. Nasilają się one podczas karmienia. Jest to dobry objaw, gdyż wskazuje, że macica obkurcza się. Z czasem ta wydzielina staje się jaśniejsza i wreszcie ustaje. Jeśli matka zauważy, że odchody stają się znowu krwiste jak w pierwszych dniach po porodzie, oznacza to, że jest przepracowana. W takim wypadku powinna więcej odpoczywać i często karmić dziecko, co powoduje obkurczanie się macicy i zanik odchodów. W sześć do ośmiu tygodni po normalnym porodzie matka karmiąca piersią może mieć stosunek płciowy, chyba że się pojawił śluz wskazujący na dni płodności. Nie będzie to miało wpływu na ilość i jakość pokarmu. Nasienie ojca nie może przedostać się do mleka i spowodować choroby dziecka, jak się wierzy nadal w wielu rejonach świata. Wręcz przeciwnie, jak to już przedtem podkreślałam, najlepszym sposobem okazywania dziecku miłości przez ojca będzie okazywanie miłości jego matce. Prawdą jest, że kobiety, które karmią piersią, bardziej są skłonne powrócić do aktywnych stosunków niż te, które nie karmią. Wiele z nich w ten sposób objawia ojcu dziecka miłość i wdzięczność. A jednocześnie wraz z dzieckiem doświadczają ojcowskiej tkliwości. Z kolei zaś mąż dbając troskliwie o żonę sam jest przez nią "karmiony", co przynosi mu wewnętrzny spokój, tak że nie jest zazdrosny o dziecko. To wspólne przeżywanie karmienia jest może najgłębszym przejawem jedności obojga małżonków w tym okresie. Karmienie piersią a możliwość ponownego zajścia w ciążę Jest to jedno z najtrudniejszych pytań i nie została na nie znaleziona jednoznaczna odpowiedź. Ci, którzy prowadzą badania medyczne w tej dziedzinie, potrzebują pomocy karmiących matek. Na ogół czynność ssania przez dziecko z matczynej piersi przeciwdziała nawrotowi owulacji. Dopóki nie ma jajeczkowania, nie jest możliwe poczęcie. Sprawdza się to tak długo, jak długo matka karmi dziecko wyłącznie piersią, to znaczy daje mu pierś sześć do ośmiu razy dziennie wedle potrzeb dziecka i nie daje mu innych stałych pokarmów. Poza tym nie należy dziecku dawać smoczka, ponieważ będzie ssało mniej z piersi. W tych warunkach 86 procent kobiet nie ma owulacji w czasie trzech pierwszych miesięcy po porodzie. Normalnie pierwsza miesiączka u matek karmiących jest krwawieniem nie poprzedzonym owulacją. Ma to miejsce w przypadku 95 procent matek wyłącznie karmiących piersią. Afrykańskie kobiety, które zgodnie ze swym tradycyjnym obyczajem podejmują współżycie z mężem po pierwszej miesiączce, często mówiły mi: "Miałam period tylko raz po tym, jak dziecko zaczęło chodzić, i znowu zaszłam w ciążę". Co się stało? Powstrzymywały się od stosunków płciowych akurat w czasie tych miesięcy, kiedy były niepłodne, ponieważ wyłącznie karmiły piersią i nie miały ani miesiączki, ani owulacji. Innymi słowy, zachowywały wstrzemięźliwość płciową przez cały czas, kiedy nie mogły zajść w ciążę, natomiast w okresie, kiedy wystąpiła pierwsza owulacja, miały stosunek z mężem i znowu zaszły w ciążę. Badania przeprowadzone nad plemieniem Yoruba w Nigerii wykazały, że u kobiet, które wyłącznie karmiły piersią, przeciętny okres, nim wystąpiła pierwsza po porodzie miesiączka, wynosił szesnaście miesięcy. Uzupełniając to, co powiedziałam w rozdziale drugim, chciałabym podzielić się następującymi wskazówkami: Kobieta, która nie karmi dziecka wyłącznie piersią, musi liczyć się z możliwością zajścia w ciążę, poczynając od czwartego tygodnia po porodzie. Od tego czasu powinna zacząć obserwację śluzu, ewentualnie mierzyć temperaturę poranną, nie czekając na pierwszą miesiączkę. Matka, która wyłącznie karmi piersią, powinna zacząć mierzenie temperatury w osiem tygodni po porodzie i obserwować objawy owulacji - śluz szyjkowy i ból owulacyjny. Ponieważ z początku cykl może być nieregularny i często bezowulacyjny, obserwacja tych objawów jest tym ważniejsza. Dopiero kiedy te objawy ustąpiły (przestał się pojawiać śluz szyjkowy) i temperatura jest podwyższona co najmniej przez trzy dni, i taka będzie dalej się utrzymywać, może być pewna, że zaczęły się dni niepłodności. Niewiele wiadomo na temat okresu przed owulacją po pierwszej miesiączce, kiedy matka karmi. J. i L. Billingowie, lekarze z Australii, odkryli, że tak zwane suche dni przed owulacją są niepłodne. Bliższe dane na ten temat można znaleźć w pożytecznej książce Sheili Kippley: Breastfeeding and Natural Child Spacing: The Ecology of Natural Mothering (Karmienie piersią a możliwość zajścia w ciążę: ekologia naturalnego macierzyństwa). Karmienie piersią i praca Z tego wszystkiego, co powiedziałam, wynika, że karmienie piersią i praca w pełnym wymiarze godzin nie są łatwe do pogodzenia. Wielu kobietom wydaje się, że czas, jaki spędzają opiekując się dzieckiem, jest czasem straconym, i nie mogą się doczekać chwili, kiedy pozbędą się tych "przykrych" obowiązków po to, by robić coś bez porównania ważniejszego. Dziecko odczuwa to. Potrzebuje niepodzielnej uwagi i ustawicznej obecności matki, której nie może zastąpić nikt inny - najdroższa nawet ciocia czy babcia. Żadna kobieta nie powinna się wstydzić tego, że jest "tylko panią domu czy matką. Przeciwnie, powinna być dumna i wiedzieć, że wyrzekając się pracy poza domem, kiedy jej dzieci są małe, oddaje bezcenną przysługę im i społeczeństwu. Powinna również pamiętać, że ten okres, kiedy wyłącznie poświęca się dziecku, jest względnie krótki, a poza tym jest on niezwykle ważny dla przyszłości dziecka. A kiedy spojrzy wstecz, przekona się, że okres karmienia, tej wielkiej symbiozy z dzieckiem, należy do najpiękniejszych chwil jej życia, kiedy była najszczęśliwsza i najbardziej zadowolona. Jeśli ludzie powiadają jej, że inne rzeczy są znacznie ważniejsze, powinna słuchać swego instynktu macierzyńskiego, który mówi jej, co jest słuszne. Nie jest słuszne powierzanie bezbronnej istoty obcej osobie, gdyż w takim wypadku w dziecku nigdy mogą się nie rozwinąć takie wartości jak miłość, wdzięczność, odpowiedzialność. Dowodzą tego w pełni życiorysy młodocianych przestępców. Wręcz przeciwnie, jeśli się spojrzy na dzieciństwo i młodość ludzi, którzy wnieśli trwały wkład w dzieje ludzkości, można się przekonać, że u podstaw ich życia była troskliwa opieka matki. Wiele matek amerykańskich coraz lepiej sobie to uświadamia. Przykładem może tu być działalność stowarzyszenia La Leche League. Założyły je w roku 1956 w Stanach Zjednoczonych dwie matki; obecnie jest 1919 grup z 5997 aktywnymi działaczkami w trzydziestu dwóch krajach. Ich hasło brzmi: "Na całym świecie dobre macierzyństwo przez dobre karmienie piersią". Członkinie tych grup odkryły prawdę, znaną dobrze wszystkim matkom afrykańskim: matka, która nie karmi piersią, nie może kochać siebie jako kobiety. Oczywiście najbardziej nawet rozsądne i przekonujące argumenty natury psychologicznej czy biologicznej na nic się nie zdadzą, jeśli nie wyjdą naprzeciw temu instynktownemu przekonaniu kobiety i nie ukażą jej horyzontów, jakie daje kobiecość. Bo przecież sztuka karmienia piersią ma swoje korzenie w tym pokoju, jaki matka znajduje u Boga. Jakże znamienne, że w Psalmach pokój Boży ilustrowany jest spokojem, jaki dziecko znajduje u matczynej piersi: ...wprowadziłem ład i pokój do mojej duszy. Jak dziecko na łonie swej matki, jak dziecko - tak we mnie jest moja dusza. (Ps 130, 2) VII. Klimakterium - szansa nowego początku Przekwitanie - tak wielka zmiana w życiu - nie oznacza bynajmniej, że się utraciło kobiecość, oznacza coś wręcz przeciwnego: że kobiecość została ponownie odzyskana i odkryta. Raz jeszcze życie kobiety, która cieszy się ze swej kobiecości, zostało wzbogacone niejako o nowy wymiar. Zmiana w życiu nie jest końcem życia. A wiele kobiet jest skłonnych tak myśleć. Z lękiem czekają na okres, kiedy pojawią się pierwsze objawy klimakterium i wtedy tracą wszelką nadzieję. Poddają się, o czym nawet świadczy ich wygląd zewnętrzny. Mówiąc bez osłonek, starzeją się zamiast dojrzewać. Istnieją tylko te dwie możliwości. Ale po to, by dojrzeć, musimy ponownie stanąć wobec konieczności samoakceptacji i samoafirmacji. Świadomie kochać siebie jako kobietę w okresie pełnej dojrzałości życiowej jest rzeczą ważniejszą niż dotychczas. Jak to ujęła dr Marion Hilliard: "Zmiana może się już zacząć około czterdziestego piątego roku życia, ale życie zaczyna się po pięćdziesiątce." Dr Bovet w cytowanym wcześniej Podręczniku małżeństwa opowiada wzruszająco o swojej towarzyszce życia po wielu latach małżeństwa. Kiedyś patrząc na uśpioną żonę zauważył przeróżne linie na jej twarzy. Nie była stara, ale miała już zmarszczki. Te małe nad brwiami pojawiały się, ilekroć zadawała dowcipne pytanie. A kiedy była zamyślona, marszczyła miejsce między brwiami, tak że się robiły pionowe kreseczki. Głębokie, równoległe bruzdy na czole utworzyły się, kiedy była poważnie chora i martwiła się, co będzie z jej rodziną. Zauważył zmarszczki w kącikach oczu, które promieniowały miłością, ilekroć patrzyła na ich dziecko. W kącikach ust były malutkie zmarszczki, które pojawiały się, kiedy spoglądała na jakieś zabawne zwierzę. Mówiła wtedy ze śmiechem: "Pan Bóg z pewnością ma poczucie humoru, jeśli stworzył takiego komicznego zwierzaka". Im uważniej się przyglądał, tym więcej ogarniało go wspomnień z lat wspólnie spędzonych. Ta ukochana twarz była stenogramem całej przeszłości. Tak jak każdy etap życia, również okres, kiedy ustało miesiączkowanie, ma swój specjalny urok. "Ależ pani jest piękna!" - powiedział pewien młody człowiek do siwowłosej starszej pani. "A dlaczego nie mam być piękna? - spytała. - Ostatecznie mam zaledwie siedemdziesiąt trzy lata!" Po pierwsze musimy zrozumieć, co się dzieje z kobietą pod względem biologicznym. Produkcja żeńskiego hormonu, estrogenu, maleje, a hormonu macierzyńskiego, progesteronu, ustaje prawie całkowicie. Z drugiej strony, następuje wzrost wydzielania się innych hormonów płciowych, co prowadzi do zwiększonej wrażliwości seksualnej. Okres ten następuje przeważnie około pięćdziesiątego roku życia. Na ogół kobiety - zapewne dwie trzecie - niczego nie spostrzegają, pozostałe w mniejszym czy większym stopniu cierpią na depresję, brak snu, bóle głowy i zmiany na skórze. Mają luki w pamięci, a ich reakcje emocjonalne mogą być bardziej krańcowe niż dotychczas. Wiele kobiet odczuwa często duże zmęczenie. Są trzy okresy życia, kiedy kobieta jest bardzo zmęczona: w okresie dojrzewania, podczas pierwszych trzech miesięcy ciąży i w okresie menopauzalnym. Menopauza nie jest stratą i dlatego nie należy wpadać w depresję. "Wszystko jest tak samo jak było - powiedziała mi kiedyś moja znajoma - tylko przyjemniej, bo po klimakterium nie ma miesiączki." Do przeżyć, które mogą nabrać walorów, należy zaliczyć współżycie małżeńskie. Ustanie wydzielania pewnych hormonów nie ma nic wspólnego z pożądaniem seksualnym, które może być, jak to zostało powiedziane wyżej, bardziej intensywne. Wiele kobiet swój szczyt osiąga dopiero po przekwitaniu. Oczywiście radość nie tylko z pożycia małżeńskiego, ale z życia w ogóle zależy w dużym stopniu od postawy kobiety wobec samej siebie w czasie po i klimakterium. Większość kobiet musi nad tym popracować. Najmniej jest teraz potrzebna kobiecie litość, a zwłaszcza litowanie się nad samą sobą. Potrzeba jej dużo humoru, pogody ducha, przyda się też zdolność żartowania nawet z samej siebie. Powinna wiedzieć, że właśnie w tym okresie może osiągnąć nie spotykaną dotąd stałość i trwałość, co pozwoli jej zawierzyć własnemu ciału, sile woli i uczuciom. Ta praca nad swoją postawą oznacza, że kobieta nie pozwala sobie pofolgować, lecz "bierze się w garść". To znaczy, że ubiera się starannie i zachowuje dystans wobec siebie. Anne Marrow Lindbangh powiada w książce "Gift from the Sea" (Dar z morza): "Dopiero w średnim wieku, bo chyba nie wcześniej, można być całkowicie sobą! I cóż to będzie za cudowne uwolnienie!"(1) Kobieta specjalnie powinna dbać teraz o swoją wagę. Zależy to od trzech czynników: budowy, odżywiania się i ćwiczeń fizycznych. Pokusa, by mniej się ruszać, a więcej jeść, jest teraz szczególnie duża. Codzienne pływanie i spacer będą dla niej znacznie lepsze niż połykanie hormonalnych tabletek. Powinna jednak mieć na uwadze to, że się łatwiej męczy, więcej wypoczywać i dłużej spać, nawet jeśli nadal pracuje. Musi zdać sobie sprawę, że przeżywa teraz jakby okres dojrzewania w odwrotnym kierunku, kiedy to ma do dyspozycji tylko dwie trzecie swojej zwykłej energii. W walce pomiędzy ochoczym duchem, który stawia sobie ambitne cele, i wyczerpanym ciałem, ciało zawsze zwycięży, chyba to będzie cudowne uwolnienie!"(1) Tę potrzebę może zaspokoić nie tylko sen, lecz także od czasu do czasu wolny dzień i całkowity wypoczynek, będzie to może fińska sauna, nowe uczesanie, spokojnie wypita filiżanka kawy w zacisznej kawiarni czy restauracji, wieczór spędzony z przyjaciółmi albo koncert. Nie wolno nie doceniać tych drobnych na pozór rzeczy. Kobieta pracująca specjalnie starannie powinna planować swój niedzielny wypoczynek. Największą pomocą będzie jednak cel, któremu poświęci się całkowicie i który da jej świadomość wzrostu i tego, że jest potrzebna. Może na przykład stać się doula, co dr Dana Raphael określiła w swojej książce "Tkliwy dar... jako matkowanie młodszym matkom". W tym samym duchu apostoł Paweł pisze do Tytusa (2, 3-4): "Podobnie starsze kobiety winny być w zewnętrznym ułożeniu jak najskromniejsze, winny unikać plotek i oszczerstw, nie upijać się winem, a uczyć innych dobrego. Niech pouczają młode kobiety, jak mają kochać mężów, dzieci...". Jej serce i oczy muszą być otwarte na to, co ją otacza, i powinna wiedzieć, że im jest starsza, tym bardziej ważni są ci, którzy ją otaczają, gdyż są jej wielkim podtrzymaniem w batalii o to, by nie litowała się nad sobą. Jeśli pogodzi się z tym, co nieuniknione, słowo "przekwitania" straci swój przykry sens. Stanie się możliwością nowego początku i wzmocni wrażliwość na wszelkie zjawiska życia, na które jest teraz w stanie patrzeć bardziej trzeźwo, bardziej realistycznie, nie przeceniając ich ani nie wymagając od siebie zbyt wiele. W artykule zatytułowanym "Zmiana życia" dr Agata Burki ze Szwajcarii mówi: "Kryzys jest przejściem, zmianą, narodzinami nowego. Przyszłość, którą Bóg przed nami otwiera, trzeba realizować stopniowo. Czeka nas coś nowego, ale trzeba za to zapłacić: trzeba się pogodzić z odejściem tego, co stare. Nie można żyć tak rozlegle jak dawniej, ale głębiej. Do głosu dochodzą inne wartości". Żeby te cele osiągnąć dr Burki udziela następujących praktycznych rad: - Zmień swoje nawyki. Oto czas, żeby usunąć stare meble albo chociaż ustawić je inaczej. Być przygotowanym na coś nowego nie znaczy tylko pogodzić się z tym, ale także wyjść temu naprzeciw. - Zrób porządek w swoich rzeczach. Pozbądź się starych książek, pamiątek, listów, które straciły swe znaczenie. Miejsce po niepotrzebnych rupieciach przeznacz na nowe rzeczy. Tylko to powinno zastać, co wytrzymało próbę czasu i przestrzeni. - Jeśli masz jakieś nie spełnione marzenie, zrealizuj je teraz. Jeśli warunki na to pozwalają, jedź w podróż, o jakiej marzyłaś przez całe życie. Może jest jakieś ukryte pragnienie z dzieciństwa, które powinno być spełnione po to, byś z niego wyrosła i mogła o nim zapomnieć. Może się w ten sposób przekonasz, że nieraz takie dawne pragnienie z czasem wietrzeje. Niektóre marzenia sprawiają nam radość, wprawiają w dobry nastrój, ale są również takie, które są dla nas źródłem ustawicznego niezadowolenia - i te powinno się stopniowo eliminować. - Odnów dawne przyjaźnie, podtrzymuj je, nawiąż nowe. Często podczas pierwszych lat pracy zapomina się o przyjaciołach. A jednak przyjaciele są potrzebni po to, żeby dawać i otrzymywać. Kościół, do jakiego należysz i gdzie każdy może się nauczyć dawać i otrzymywać, okaże się tu bardzo przydatny. - Naucz się być sama. Tylko ten, kto potrafi być sam, może być dobrym przyjacielem dla innych i może coś osiągnąć wspólnie z bliźnimi. Czasem niełatwo być samemu. Czytaj dużo, postaraj się mieć jakieś hobby, słuchaj muzyki, haftuj, szyj, maluj. Ten czas można również wykorzystać na czytanie Biblii: studiuj ją i rozmawiaj w samotności z Bogiem. - Wreszcie po latach cierpień i borykania się z przeciwnościami może się okazać, że pewne problemy pozostały nie rozwiązane. W tym punkcie zwrotnym życia nadszedł czas, żeby znaleźć kogoś, komu możesz zwierzyć wszystko, co ukryte, kto dopomoże ci odnaleźć wolność i ład. Kończąc tę książkę chciałabym poprzeć to ostatnie stwierdzenie własnym przykładem. W czasie najbardziej kryzysowych momentów mego życia najlepiej pomagało mi wyznanie grzechów i otrzymanie udzielonego mi osobiście przebaczenia. Wierząc w obietnicę Boga, którą wyraził Chrystus: "Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię", za każdym razem mogłam zaakceptować i kochać siebie jako kobietę. Posłowie Po przeczytaniu tej książki niektóre osoby mogą mieć uczucie, że zostały wyrzucone na brzeg po rozbiciu statku. Tym, którzy tak czują, powiem dwie rzeczy: Po pierwsze, dlatego mogłam napisać tę książkę, że sama wiele razy byłam rozbitkiem. Po drugie, wiemy, że Chrystus odkupił nas. To posłanie odnosi się zwłaszcza do tych, którzy czują, że im się nie udało i że są rozbitkami. Nie możemy sami się odkupić poprzez nasze próby i usilne starania. Możemy jednak otworzyć nasze puste ręce i wyciągnąć je w górę. Puste ręce tylko Bóg może napełnić. Hilde Domin tak to subtelnie wyraziła: "Wyciągnij ręce jak do ptaka, powoli, niedostrzegalnie, a otrzymasz coś niezwykłego - cud". Dodatek A Międzynarodowa federacja dla poparcia życia rodzinnego Zasady (Dla otrzymania bliższych informacji należy pisać pod adresem Human Life Foundation, 1776 K Street, N. W., Washington, D. C. 20 006.) Na barkach człowieka współczesnego spoczywa wielka osobista i społeczna odpowiedzialność. Żeby sprostać jej dojrzale i swobodnie, potrzebuje informacji i wykształcenia. Obecny wzrost ludności świata stawia na pierwszym planie odpowiedzialność człowieka w dziedzinie seksualizmu. Kontrola płodności nie jest jedynym rozwiązaniem tego problemu. Reformy społeczne, rozwój ekonomiczny i podnoszenie się standardu życia również odgrywają ważną, jeśli nie pierwszorzędną rolę. Nasza organizacja opiera się na przekonaniu, że człowiek potrzebuje wykształcenia, po to by dorósł do wolności, samopoznania i stał się odpowiedzialny za pełnię swych możliwości jako ludzka istota. Następujące zasady wyrażają to przekonanie: 1. Jednostka rodzinna, tak istotna dla rozwoju społeczeństwa, składa się z trzech zasadniczych elementów: z mężczyzny jako osoby, męża, ojca; z kobiety jako osoby, żony, matki; z dziecka istniejącego rzeczywiście albo potencjalnie, które od chwili poczęcia powinno być uważane za osobę. 2. Wzrastanie osoby to stopniowy i stale trwający proces. Pokonywanie trudności jest nieodzowną częścią tego procesu. Odnosi się to do wszystkich aspektów, każdej osoby, łącznie z seksualizmem. 3. Komponenty ludzkiego seksualizmu, zarówno fizyczne jak i psychologiczne, duchowe czy prokreacyjne muszą być rozumiane i integrowane przez człowieka na każdym etapie życia. W tym kontekście ludzki seksualizm wyraża się najlepiej w interpersonalnych opartych na miłości stosunkach. 4. Wzajemna pełna miłość, szlachetność, wierność i stałość zapewniają małżeństwu bezpieczeństwo jako osobom jak również ich dzieciom. Związkowi dwojga ludzi sprzyja znajomość siebie i drugiej osoby. Odpowiedzialna kontrola poczęć jest nieodłączną częścią takiego związku. 5. Proces nauczania należy rozumieć jako wymianę informacji opierającej się na dialogu, który jest równocześnie słuchaniem i wzajemną akceptacją na zasadach równości (osoba z osobą, małżeństwo z małżeństwem). W ten sposób małżeństwo staje się odpowiedzialne nie tylko za stosowanie sposobu sterowania płodnością, ale i za styl życia dobrowolnie wybrany. 6. W tym kontekście planowanie rodziny można określić jako dialog prowadzący do odpowiedzialnego rodzicielstwa opartego na świadomej wiedzy i przyjęciu cyklicznych faz płodności i niepłodności, podstawą zaś tego dialogu będzie pełna miłości wstrzemięźliwość w pożyciu małżeńskim. 7. Nasza organizacja szanuje i przyjmuje wartości duchowe - niezależnie od tego, z jakiego pochodziłyby źródła - które mogą pogłębić zrozumienie i mogą podtrzymać cel osoby albo małżeństwa. 1 / 1