tytuł: "Vade - Mecum" autor: Cyprian Kamil Norwid OPRACOWAL : Marcin Sienko (simon@asia.aw.wsp.zgora.pl) ------------------------------------------------------------------------- TYM Z KTÓRYMI BŁOGO, POUFNIE I CZĘSTO ROZMAWIAŁEM, POŚWIĘCAM I POSYŁAM. C.N. Za wstęp Ogólniki 1 Gdy, z wiosną życia, duch Artysta Poi się jej tchem jak motyle, Wolno mu mówić tylko tyle: "Z i e m i a -- j e s t k r ą g ł a -- j e s t k u l i s t a !" 2 Lecz gdy późniejszych chłodów dreszcze Drzewem wzruszą, i kwiatki zlecą, Wtedy dodawać trzeba jeszcze: "U b i e g u n ó w -- s p ł a s z c z o n a n i e c o..." 3 Ponad wszystkie wasze uroki, Ty! Poezjo, i ty Wymowo, Jeden -- wiecznie będzie wysoki: * * * * * * * * * O d p o w i e d n i e d a ć r z e c z y -- s ł o w o! ` VADE ` MECUM ` I Klaskaniem mając obrzękłe prawice, Znudzony pieśnią lud wołał o czyny; Wzdychały jeszcze dorodne wawrzyny, Konary swemi wietrząc błyskawice. Było w Ojczyźnie laurowo i ciemno I już ni miejsca dawano, ni godzin Dla nieczekanych powić i narodzin, Gdy Boży-palec zaświtał nade mną: Nie zdając liczby z rzeczy, które czyni, Żyć mi rozkazał w żywota pustyni! * Dlatego od was’ -- o! laury -- nie wziąłem Listka jednego, ni ząbeczka w liściu, prócz może cieniu chłodnego nad czołem (Co nie należy wam, lecz -- słońca przyściu’). Nie wziąłem od was nic, o! wielkoludy, Prócz dróg zarosłych w piołun, mech i szalej, Prócz ziemi, klątwą spalonej, i nudy’ Samotny wszedłem i sam błądzę dalej. * Po-obracanych w przeszłość nie pojętę, A uwielbionę -- spotkałem niemało! W ostrogi rdzawe utrafiałem piętę W ścieżkach, gdzie zbitych kul sporo padało. Nieraz Obyczaj stary zawadziłem, Z wyszczerzonymi na jutrznię zębami, Odziewający się na głowie pyłem, By noc przedłużył, nie zerwał ze snami. * Niewiast, zaklętych w umarłe formuły, Spotkałem tysiąc -- i było mi smętno, Że wdzięków tyle widziałem -- nieczuły! -- Źrenicą na nie patrząc bez-namiętną. Tej, tamtej rękę tknąwszy marmurowę, Wzruszyłem fałdy ubrania kamienne, A motyl nocny wzleciał jej nad głowę, Zadrżał i upadł’ i odeszły, senne’ * I nic -- nie wziąłem od nich w serca wnętrze, Stawszy się ku nim, jak one, bezwładny, Tak samo grzeczny i zarówno ż a d n y, Że aż mi coraz szczęście niepojętsze! -- Czemu? Dlaczego? w przesytu-Niedzielę Przyszedłem witać i żegnać tak wiele?’ Nic nie uniósłszy na sercu, prócz szaty -- Pytać was -- nie chcę i nie raczę: k a t y !’ * Piszę -- ot! czasem’ piszę n a B a b i l o n D o J e r u z a l e m ! -- i dochodzą listy, To zaś mi mniejsza, czy bywam omylon Albo nie?’ piszę -- pamiętnik artysty, Ogryzmolony i w sobie pochylon -- Obłędny!’ ależ -- wielce rzeczywisty! . . . . . . . . . . . . * Syn -- minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku, Co znika dzisiaj (iż czytane pędem) Za panowania Panteizmu-druku, Pod ołowianej litery urzędem -- I, jak zdarzało się na rzymskim bruku, Mając pod stopy katakomb korytarz, Nad czołem słońce i jaw, ufny w błędzie, Tak znów odczyta o n , co ty dziś czytasz, Ale on spomni mnie’ bo mnie nie będzie! II. PRZESZŁOŚĆ 1 Nie Bóg stworzył p r z e s z ł o ś ć , i śmierć, i cierpienia, Lecz ów, co prawa rwie; Więc -- nieznośne mu dnie; Więc, czując złe, chciał odepchnąć s p o m n i e n i a ! 2 Acz nie byłże jak dziecko, co wozem leci, Powiadając: "O! dąb Ucieka!’ w lasu głąb’" -- Gdy dąb stoi, wóz z sobą unosi dzieci. 3 P r z e s z ł o ś ć -- jest to d z i ś, tylko cokolwiek dalej: Za kołami to wieś, Nie jakieś tam c o ś, g d z i e ś, G d z i e n i g d y l u d z i e n i e b y w a l i !’ III. SOCJALIZM 1 Ludzie, choć kształtem r a s napiętnowani, Z wykrzywianymi r ó ż n ą m o w ą wargi, Głoszą: że oto ź l i już i w y b r a n i, Że już h o s a n n a tylko, albo skargi’ -- Ze Pyton-stary zrzucon do otchłani: Grosz? -- że symbolem już; harmonią?’ -- targi! 2 Och! nie skończona jeszcze Dziejów praca -- Jak bryły w górę ciągnięcie ramieniem; Umknij -- a już ci znów na piersi wraca, Przysiądź -- a głowę zetrze ci brzemieniem’ -- O! nie skończona jeszcze Dziejów praca, Nie-prze-palony jeszcze glob, Sumieniem! IV. POSĄG I OBUWIE 1 Ateński szewc mówił do Rzeźbiarza, Rozprawiającego jakby Plato: "Myślenie nic przez się nie utwarza, Zabija czas!’" Rzeźbiarz jemu na to: 2 "O wieczności ja dlatego mówię, Że pod dłutem zwieńczają się chwile; Posąg zwykle trwa lat dwakroć tyle, Ile godzin trwa twoje obuwie!’" V. HARMONIA 1 I nerwów gra, i współ-zachwycenie, I tożsamość humoru -- Łączą ludzi bez sporu: Lecz b e z w a l k i nie łączy s u m i e n i e ! 2 Trudne z łatwym w przeciwne dwie strony Rozerwą wprzód człowieka, Nim harmoni doczeka -- Odepchną wprzód, gdzie zmarłych miliony. 3 W gwiazd harmonię poglądać weselej Przez wiele lat samotnych, Niż w źrenicach błyskotnych Wyczytać raz -- co? serca rozdzieli!’ VI. W WERONIE 1 Nad Kapuletich i Montekich domem, Spłukane deszczem, poruszone gromem, Łagodne oko błękitu -- 2 Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów, Na rozwalone bramy do ogrodów, I gwiazdę zrzuca ze szczytu -- 3 Cypsysy mówią, że to dla Julietty, Że dla Romea, ta łza znad planety Spada -- i groby przecieka; 4 A ludzie mówią, i mówią uczenie, Że to nie łzy są, ale że kamienie, I -- że nikt na nie nie czeka! VII. ADDIO! 1 "Jeśli ty mnie szukasz -- P r a w d a woła -- To z namiętnościami czasowemi Węzeł swój roztargnij, synu ziemi! Bo nie dojrzysz i cieniu mego zgoła’" 2 Silna na to zakrzyknie P o p u l a r n o ś ć : "Chodź! z namiętnościami czasowemi Złącz się, opieszały synu ziemi, Ja? nazywam się c z y n n o ś ć, Prawda?’ -- m a r n o ś ć!" 3 Bądźcież zdrowe, obiedwie -- do widzenia! Mnie wołają sny na mech cmentarny; Ani widzieć chcę tej Prawdy marnej, Ni tej Popularności, bez sumienia. VIII. LIRYKA I DRUK 1 Ty powiadasz: " Śpiewam miłosny rym’" Myślisz? że mnie oszukasz: Nie czuję strun, drżących pod palcem twym -- Jesteś poezji drukarz! 2 Liry -- nie zwij rzeczą w pieśni wtórą, Do przygrawek!’ nie -- ona Dlań jak żywemu orłu pióro: Aż z krwią nierozłączona! 3 Treść -- wypowiesz bez liry udziału, Lecz dać duchowi ducha, Myśli myśl -- to tylko ciało ciału. Cóż z tego? -- martwość głucha!’ 4 Handlarz także odda grosz zwierzony, Lecz nie odda wesela -- Nie uściśnie ręki zawściągnionej; Maszże w nim przyjaciela? 5 O! żar słowa, i treści rozsądek, I niech sumienia berło -- W muzykalny łączą się porządek Słowem każdym jak perłą! 6 Poznam wtedy, przez drżące powietrze Pod gestem ręki próżnej, Że od widzialnych strun -- struny letsze Są -- i lir ordzaj różny’ IX. CIEMNOŚĆ 1 Ty, skarżysz się na ciemność mojej mowy, -- Czy też święcę zapalałeś s a m ? Czy sługa ci zawsze niósł pokojowy Światłość?’ patrz -- że ja cię lepiej znam. 2 Knot gdy obejmiesz iskrą, wkoło płonie, Grzeje wosk, a ten kulą wstawa, I w biegunie jej nagle tonie; Światłość jego jest mdła -- bladawa -- 3 Już-już mniemasz, że zgaśnie, skoro z dołu Ciecz rozgrzana światło pochłonie -- -- Wiary trzeba -- nie dość skry i popiołu’ Wiarę dałeś?’ patrz -- patrz, jak płonie!’ 4 Podobne są i słowa me, o! człeku, A Ty im skąpisz chwili marnej, Nim, rozgrzawszy pierwej zimnotę wieku, Płomień w niebo rzucą, ofiarny’ X. CZYNOWNIKI 1 C z y n o w n i k ó w ! -- o! -- czynowników Naspotykałem w życiu dużo; Nie pomnę liczby ich guzików, Ani ku czemu wszystkie służą? 2 To wiem tylko: że świat się zmienia, Wojen bronie i natarć szyki, Chorągwie ludów i natchnienia -- A oni zawsze c z y n o w n i k i ! 3 Zrywa się morze, jak słup solny, I huragan nim miota dziki, I sądnych trąb zagrzmiał hymn wolny: A oni?’ jeszcze czynowniki! 4 Zielenią strojne dawniej góry Zmienia nawałność w step Afryki, Warownie nikną’ i mundury!’ -- Oni?’ -- z d y m i s j ą c z y n o w n i k i. XI. PIELGRZYM 1 Nad stanami jest i s t a n ó w - s t a n, Jako wierza nad płaskie domy Stercząca, w chmury... 2 Wy myślicie, że i ja nie Pan. Dlatego że dom mój ruchomy Z wielbłądziej skóry’ 3 Przecież ja -- aż w nieba łonie trwam, Gdy ono duszę mą porywa, Jak piramidę! 4 Przecież i ja -- z i e m i t y l e m a m, I l e j e j s t o p a m a p o k r y w a, D o p o k ą d i d ę !’ XII. SZCZĘŚCIE Szczęsny! kto, będąc mężem znakomitym, Otrzyma order o późnej siwiźnie; Lecz szczęsny dwakroć, kto ma córki przy tym, Bo na cóż? zdadzą się wstążki -- mężczyźnie!’ Dlatego: byłby nad wszystkie zaszczytem Order p o d w i ą z k i , lub z ł o t e j - o s t r o g i, Gdyby!’ dawano oba -- w liczbie mnogiej.* *Dekoracje zdają się być zawsze dowodem b r a k u a l b o f a ł s z u j a w n o ś c i w s p o ł e c z e ń s t w i e; z tej to przyczyny najmniej ich w Anglii widać, a najwięcej w Rosji. XIII. LARWA 1 Na śliskim bruku w Londynie, W mgle, podksiężycowej, białej, Niejedna postać cię minie, Lecz ty ją spomnisz, struchlały. 2 Czoło ma w cierniu? czy w brudzie? -- Rozeznać tego nie można; Poszepty z Niebem o cudzie W wargach’ czy? piana bezbożna!’ 3 Rzekłbyś, że to Biblii księga Zataczająca się w błocie, Po któtą nikt już nie sięga, Iż nie czas myśleć o cnocie!’ 4 R o z p a c z i p i e n i ą d z -- dwa słowa -- Łyskają bielmem jej źrenic. Skąd idzie?’ -- sobie to chowa. Gdzie idzie?’ -- zapewne, gdzie n i c ! 5 Takiej to podobna jędzy Ludzkość, co płacze dziś i drwi; -- Jak historia?’ -- wie tylko: " k r w i!’" Jak społeczność?’ -- tylko: " p i e n i ę d z y !’" XIV. LITOŚĆ Gdy płyną ł z y, chustką je ocierają; Gdy k r e w płynie, z gąbkami pospieszają; Ale gdy d u c h wycieka pod uciskiem, Nie nadbiegną pierwej z ręką szczerą, Aż Bóg to otrze sam -- piorónów błyskiem: -- Wtenczas dopiero!’ XV. SFINKS [II] Zastąpił mi raz Sfinks u ciemnej skały, Gdzie jak zbójca, celnik lub człowiek biedny, " P r a w d !" -- wołając, wciąż prawd zgłodniały, Nie dawa gościom tchu. * -- "C z ł o w i e k ?’ -- j e s t t o k a p ł a n b e z - w i e d n y i n i e d o j r z a ł y ’" -- Odpowiedziałem mu. * Alić -- o! dziwy’ Sfinks się cofnął grzbietem do skały: -- Przemknąłem żywy! XVI. NARCYZ 1 N a r c y z, w siebi wpatrzon przyjemnie: "Zważ! -- wyzywał -- wszelki człowiecze: Cóż? nad Grecję (bo cóz -- nade mnie)." E c h o jemu przeto odrzecze: 2 "Te Nmfea i to jezioro, I safirowych głębie stoków, Nie same się z twej Grecji biorą, Lecz -- ze światła, chmur i obłoków’ 3 Postać twoja, zważ, ile? drżąca, Lubo pozierasz w wody czyste: -- Zwierciadlanność idzie aż z s ł o ń c a ! Dno jedynie -- stale - o j c z y s t e." XVII. WIEŚ I O! wsi, biała atłasem kwiatów jabłoni Jako oblubienica. U zwierciadeł księżyca, Wy-marzająca, coś, na ustroni O jutrze tajemniczym, O nieodgadnionym-niczym!’ II Twoja p r z e s z ł o ś ć ?’ to -- wczora; A p r z y s z ł o ś ć ?’ Ty nie łamiesz głową, Zawsze u ciebie p o r a : W-czasów krówlowo!’ III Zawsze Ty u s i e b i e, jak umysł zdrów: Czy w oliwnym kraju posuchy, Czy w brzóz zieleni -- złocie mchów -- Jak gajowe rozkoszna duchy. -- Tobie! zda się, iż wieków wydąża praca, Jak trzoda jałówce błędnej, Gdy ku tobie i sam pasterz nawraca Tłum nie-ogłędny’ IV Alić oto strach -- milczkiem nadbiega blisko’ W górach, kędyś, prysnęły lody, Stu chat zalane już ognisko: Jeziorami -- ogrody ! Brudne fale przez mur cmentarza Przerzucają trumny ciężkiemi, Pławią dęby wyrwane z ziemi’ Cisza -- dwakroć przeraża. V Lecz o górnych tam!’ któ? myślił lodach, Modre przecierając szyby; O czerwonych prędzej jagodach Lub gdzie? węźlą się grzyby -- . . . . . . . . . . . Ach!’ czy nie ma już miejsca na świecie Dla N i e w i n n o ś c i ? I kiedyż?’ zapomną o P o w i e c i e P l a g i l u d z k o ś c i ! XVIII. NATURALIA 1 Jeśli ogrodowych rośłin życie Ma sobie właściwą republikę, To s y m p a t i e tam są za krytykę, N o s t a l g i a za pieśń i lirykę, A kuchcika nóż lub gradobicie Całą reformują politykę! 2 Wszystko się więc dzieje n a t u r a l n i e I chemicznie wszystko się odbywa -- I rzeczpospolita jest szczęśliwa, Ni ościennych w pomoc sił przyzywa. -- Radość tam niewielka’ lecz i żal nie: Co dziś dojrzy?’ -- jutro kuchcik zrywa! XIX. STOLICA 1 O! ulico, ulico’ Miast, nad którymi k r z y ż ; Szyby twoje skrzą się i świecą Jak źrenice kota, łowiąc mysz. 2 Przechodniów tłum ożałobionych czarno (W b a r w i e s t o i k ó w*), Ale wydąża każdy, że aż parno Wśród omijań i krzyków. 3 Ruchy dwa, i gesty dwa tylko: Fabrykantów, ścigających c o ś z rozpaczą, I pokwitowanych z prac, przed chwilką, Co -- tryumfem się raczą’ 4 Konwulsje dwie, i dwa obrazy: -- Zakupionego z gory n i e b a , Lub -- fabrycznej e k s t a z y O -- kęs chleba. 5 Idzie Arab, z kapłańskim ruszeniem głowy, Wśród chmurnego promieniejąc tłoku; Biały, jak statua z kości słoniowej: Pojrzę nań’ -- wytchnę o k u ! 6 Idzie pogrzeb, w ulice spływa boczne Nie-pogwałconym krokiem; W ślad mu pójdę, g e s t e m wypocznę, Wypocznę -- o k i e m !’ 7 Lub -- nie patrząc na niedobliźnionych bliźnich lica, Utonę myślą wzwyż: -- Na lazurze balon się rozświeca; W obłokach?’ -- k r z y ż ! XX. SPECJALNOŚCI 1 Czemu? ten świat -- nie jako Eden, Czemu -- nie Ideałem? -- Słuchaj, d w ó c h ludzi znałem: Ach! z tych dwóch’ cóż byłby za j e d e n ! 2 Bo pierwszy z nich, choć zabił dziecię Niegodnym wychowaniem, Pił, kłął, żył w kości graniem -- "N a j l e p s z e s e r c e m i a ł n a ś w i e c i e !" 3 Bo drugi znów dobrego słowa Nie był wart -- lecz mówiono, Jak o pierwszym: "T o, p o n o, N a j l e p s z a w ś w i e c i e g ł o w a !" 4 Więc -- stąd to świat nie jest jak Eden! Ale będzie’ -- gdy głowy Wnijdą na swe tułowy. -- Choć nie zawsze z dwóch byłby choć jeden!’ [XXIII.] TYMCZASEM 1 Pokolenia przechodzą, Mając gdzie stawić nogę; Jeśli łany ogrodzą, Zostawują choć drogę! 2 Przechodzą i Epoki, A czas liczy się na nie -- Lecz moje dni -- to odwłoki, Lata moje -- czekanie’ 3 Cóż się już nie wracało, Odkąd na ten świat patrzę? -- Rzeczywistością całą Jestże entr'acte w teatrze? 4 Życie? -- czy zgonu chwilką! Młodość? -- czy dniem siwizny, A Ojczyzna? -- czy tylko Jest t r a g e d i ą - o j c z y z n y. XXIV. SIEROCTWO 1 Mówią, że Postęp nas bogaci co wiek; Bardzo mi to jest miło i przyjemnie: Niestety! co dnia mniej cieszę się ze mnie, Śmiertelny człowiek! 2 Cywilizacji dwie -- widzę ustawnie: Jedna -- chce wszystko o d k r y w a ć na serio, Druga -- chce wszystko p o k r y w a ć zabawnie Świetną liberią!’ 3 Odkrywająca?’ -- wciąż idzie do słońca: "C z e k a j c i e ! -- mówiąc pokoleniom -- b o w i e m, G d y s z e r e g o d k r y ć m y c h s p e ł n i ę d o k o ń c a,C o ś -- i w a m p o w i e m !’ 4 Zakrywająca?’ -- cieszy znów inaczej: Pokaż jej łez zdrój?’ -- ona odpowiada: "n i e t r z e b a z w a ż a ć n a t o ’ c o ? t o z n a c z y !’M o ż e -- d e s z c z p a d a." 5 Dwie, takie błogie, mając opiekunki, Ludzkość, w sieroctwie znikłaby głębokiem, Gdyby glob nie był ramieniem piastunki, Słońce?’ -- jej okiem! XXV. WAKACJE Spotykam Wodza -- pytam: "Jakie nowiny? I co? się dzieje’" On mi na to: "E p o k a z a m k n i ę ł a c z y n y W c z a s ó w k o l e j e; N i e r o b i s i ę n i c’" To usłyszawszy, zboczę, Szemrząc (nieśmiele), Że coś, widać, są Wodze na d n i r o b o c z e I -- na n i e d z i e l e! XXVI. CZEMU NIE W CHÓRZE? 1 Śpiewają wciąż wybrani, U żłobu, gdzie jest B ó g; Lecz milczą zadyszani, Wbiegając w próg’ 2 A cóz dopiero? owi, Co ledwo wbiegli w wieś -- Gdzie jeszcze ucho łowi -- N i e w i n n i ą t r z e ź !’ 3 Śpiewajcież, o! wybrani, U żłobu, gdzie jest Bóg; Mnie jeszcze ucho rani Pogoni róg’ 4 Śpiewajcież, w chór zebrani -- -- Ja? -- zmięszać mógłbym śpiew Triumfującej lianii: Jam widział k r e w !’ XXVII. MISTYCYZM 1 Mistyk? jest błędnym -- pewno! Więc i m i s t y c y z m nie istnieje? Tylko jest próżnią rzewną, Snem -- nim roz-dnieje!’ 2 Góral? na Alpów szczycie Jeżeli się zabłąka w chmurę -- Czy wątpi o jej bycie * * * * * * * * * Błądząc -- po wtóre? XXVIII. SATURNALIA Na Filozofię Moralność się gniewa, A na Moralność Filozofia -- niemniej Swarliwa -- ognie i wymy wyziewa: Te -- coraz jaśniej, owe -- coraz ciemniej. * "Ja? (Filozofia mówi) jestem, która Bez Moralności-praktyk się obchodzę." "Jak ja?’ bez ciebie!’" -- jej odwrzaśnie wtóra. * "Milczcie! -- zawoła ktoś -- kijem was zgodzę, Przeto iż wczora syn mi się narodził; Gdyby więc swar ów potrwać miał tak długo, Jak długo syn mój by od szkoły chodził, To -- minąłby się i z jedną,i z drugą!" * Tu -- Mąż (nazwany mężem poświęcenia) Zrobił uwagę, że p o s t ę p przed wszystkiem, Że więc nie ma co szczędzić pokolenia Lub, w braku z a s a d, wyprawić je z światkiem!! XXIX. OBOJĘTNOŚĆ 1 Jeśliś zdradzony w życiu k i l k a razy, Och! jakiż to wielki ból’ Współczuję skargę twą ponad wyrazy: Łez moich tyś Pan! tyś król! 2 Lecz skoro w roku zdradzili cię ludzie T r z y s t a - s z e ś ć d z i e s i ą t y - r a z ? ’ Serca mi nie stać i byłbym w obłudzie, Nie będąc głuchym, jak głaz. 3 I m m n i e j k t o z d r a d z a n , t y m s r o ż e j ] z d r a d z o n y !--Lecz kto nie doznał, jak zdrad, Męczeńskich nie dość mu palm i korony, Nad które -- cóż dawa świat’ XXX. FATUM 1 Jak dziki zwierz przyszło N i e s z c z e ń ś c i e do człowieka I zatopiło weń fatalne oczy’ -- Czeka -- -- Czy, człowiek, zboczy? 2 Lecz on odejrzał mu, jak gdy artysta Mierzy swojego kształt modelu; I spostrzegło, że on patrzy -- c o ? skorzysta Na swym nieprzyjacielu: I zachwiało się całą postaci wagą -- -- I nie ma go! XXXI. "RUSZAJ Z BOGIEM" 1 Przyszedł ktoś kiedyś i stanął pod progiem, Mówiąc: "Bez chleba dziś jestem!’" -- Lecz odzrzeczono mu słowem i gestem: "R u s z a j ż e z B o g i e m !’" 2 Więc dalej ruszył po takiej nauce, Westchnąwszy w sobie: "Zaprawdę, nie wiem, co teraz już zrobię, Tu zaś -- nie wrócę’" 3 I lata przeszły, chleb znowu był tanim -- Raz księdza w drodze spotyka, Który szedł z B o g i e m do paralityka; R u s z a on za nim. 4 Idzie -- z drogę wskazują im wprawni Ludzie (bo duża parafia), Aż oto patrzy, że w miejsce utrafia, Gdzie żebrał dawniej’ 5 Więc nie wszedł w dom ów, tylko kląkł na progu, Wołając: "Wszechmocny Panie! Zmiłuj się nad nim, może nie był w stanie: Któż równy Bogu?’ 6 Nie powiem dalej, bo może przelęknę -- To nadmienię tylko jeszcze, Że -- nie zmyślili sobie tego wieszcze, Bo -- zbyt jest piękne! XXXII. WIERNY - PORTRET Malarz skończywszy Tassa wizerunek Owinionego w aksamitnej szubie, Pyta -- co? w dziele oceniam i lubię. * "Lubię -- s p ł a c o n y r z e t e l n i e r a c h u n e k , I d e l i k a t n o ś ć A b r a h a m a s ł a w i ę , Ż e n i e t k n ą ł s z u b y , g d y j ą m i a ł w ] z a s t a w i e ’"* * Objaśnienie do powyższego wiersza, według autografu Torquata: "Io sottoscritto dichiaro d'aver debito col signior Abraham Levy, di venticinque lire per quali ritiene in pegno una giuba di mio padre, sei camice, quattro lenzoli e due tovaglie. A di 2 di marzo del 1570. Torquato Tasso" XXXV. IRONIA 1 Żeby to można arcydzieło Dłutem wyprowadzić z grubych brył -- I żeby dłuto nie zgrzytnęło, Ni młot je ustawnie bił a bił!’ 2 Żeby to tchem samym harmonii Można było kręcić wozów oś, I bez s-krzypnięcia wstecz ironii Żeby się udało zrobić coś’ 3 Och! jakże s p a ł b y s o b i e c z ł o w i e k , W y ż s z y nad skargi ustawiczne, Lecz cóż? -- gdy jeszcze i u powiek Roz-siędą się sny ironiczne!!’ 4 Uczucie zwiedza bez ironii Szlaki b i t e c u d z y m c i e r p i e n i e m, Lecz kto był PIERWEJ TAM, wie o niej, Że jest -- koniecznym bytu cieniem. 5 Ty myśłisz może, że wiek złoty Bez walk, sam, przyjdzie do ludzkości -- A gdzież?’ powiodą pierw t e c n o t y, O d k t ó r y c h c o f a s t r a c h ś m i e s z n o ś c i!’ XXXVI. POWIEŚĆ 1 Opiszę najprzód mego bohatera, Jak wchodzi do szkół i chłostę pobiera: Z zadowoleniem wielkim czytelników, Przeczuwających p o w i e ś ć - n a r o d o w ą, Pełną cybuchów, facecyj i krzyków (Nie dokończoną wciąż, więc zawsze nową!) 2 Gdzieniegdzie f a r s ę dwuznaczną, francuską, Przebiorę w kontusz; indziej -- p r z y p o w i a s t k ę G b u r n ą osłonię wełnianą krakuską: Rozegżę starców i spłonę niewiastkę -- Tymczasem h e r o s wnijdzie w armię ruską I już dobiegnie rangi oficera (Gdy młodszy jego brat -- chłostę pobiera!’) 3 Tu -- zrobię małe, lecz rzewne zboczenie, Wracając na wieś mego bohatera; Opiszę kuchnię -- sosy i korzenie -- I jak się złoty hydromel podbiera; Pannę ośpiewam, gdy swe łzy ociera, Potem znów ucztę i zmów rozrzewienie! 4 Końca takowej nie ma odysei, Przeprowadzonej krwią przez pokolenia; Wiersz każdy z wierszem, jak krańce alei, W perspektywiczne z-wieją się odcienia, Lipowym z góry osypując kwiatem Przechadzające tam i sam istnienia -- Cichość’ gdzieniegdzie śmiech -- lub groźba batem. 5 I -- jako w Danta piekle narodowym (Więcej toskańskim niż sama Florencja), Tak w mojej pieśni, zamiotem wirowym, Zbierze się cała poezji esencja -- Czytelnik kichnie?’ -- niechaj będzie zdrowym! (Z tego jest respekt starszych i atencja’) 6 Lecz! -- pod stopami drżą mi sarkofagi, Wzdryga się niebo i piorun rozlega -- Że pióro więcej miałoby powagi, Bielejąc martwo gdzieś u stawu brzega! Tam -- podjąłby je d z i k i c h ł o p i e c n a g i, Nie -- u k s z t a ł c o n y l i t e r a t ’ kolega!’ XXXVII. SYBERIE 1 Pod-biegunowi! na dziejów-odłogu, Gdzie całe dnie Niebo się zdaje przypominać Bogu: "Zimno i mnie!’" 2 Wrócicież kiedy? -- i którzy? i jacy? -- Z śmiertelnych prób, W drugą Syberię: pieniędzy i pracy, Gdzie wolnym -- grób! 3 Lub pierw, czy? obie takowe Syberie, Niewoli dwóch, Odepchnie nogą, jak stare liberie, Wielki-Pan’ Duch! * * * * * * * * * * XXXVIII. ZAWODY 1 Bydło zjada kwiatów pąk młody, Nie myśląc o owocu stracie: -- Uskarżacie się na zawody: Na bydło się nie uskarżacie!’ 2 Zawodów treść w naturze leży: Serce dotrzymać lubi więcej, Więcej zawsze, niż się należy -- Niźli przyrzekło najgoręcej! 3 Uszanujcież ten kwiat sercowy, Tę szlachetność, co chce być zbytkiem, Lub obietnic przyjmijcie połowy -- A zawód sam -- będzie nabytkiem! 4 Tego ja nie zwę ogrodnikiem, Co w pośpiechu otrząsnął kwiaty, By z jesienią stał się nędznikiem I klął ogród, że niebogaty. 5 Tego -- zowię ja rozpustnikiem, Choćby w progu ubogiej chaty Nie podzielał się ucztą z nikim: -- Bo i j a b ł o ń - C n ó t ma swe kwiaty! XXXIX. CENTAURY Dla cnót, dla zasług, dla czynów powszednich Niebo ma nagród mnóstwo odpowiednich, A innnym każda dyjademem świeci; Nawet i cacka różne są dla dzieci! -- Lecz pokolenia na wyspach zdziczałe, Gdzie umysł twardym skamieniał odłogiem, Wszystko, co nie jest, jak poziom ich, małe, Umieją tylko zwać P a n e m! zwać B o g i e m! Różniec tam nie ma’ zaś ludzi się ceni, Czy d o ś c i g n i e n i ? ? -- albo: p r z e ś c i g n i e n i ? ? XL. CENZOR - KRYTYK 1 Noszą pióra na głowach dzicy -- Takie też jest i twoje pióro, Skoro nie wiesz nawet różnicy Między K r y t y k ą a C e n z u r ą. 2 Drugiej niwa, czy złą, czy żyzną -- Nigdy własną!’ lecz pierwszej siły Są jej własne, są jej spuścizną Po tych, co dzieła ich przeżyły! 3 Skądże zaś? moc twoja się wzięła, Rajco! efemerycznych sporów: A u t o r ó w -- s ą d z ą i c h d z i e ł a, Nie -- a u t o r z y a u t o r ó w! 4 Bo i różnica by zginęła, Co? gościnny druh, a co? szynkarz: Pamfletami byłyby dzieła, Krytykiem?’ -- byłby pojednynkarz! XLI. KRÓLESTWO 1 Na probierczy kamień dość przeszłości; Było jej dość, by sprawdzić co? boli -- Więc nie słuchaj, co dziś o w o l n o ś c i Mówią -- co dziś mówią o n i e w o l i. 2 Kto czyniłby to przez całe życie, Co sam tylko dla siebie uchwalał, Nie dopiąłby on nic należycie, Lecz gryzłby się jak Neron, i szalał. 3 Kto zaś nigdy nic po woli własnej Nie spełniłby -- nic o własnym skrzydle: W widnokrążek coraz więcej ciasny Zakląłby się i spętał, jak bydlę! 4 Lecz ten z wszystkich nieudolny lekarz, Kto, nie wiedząc, z chorób leczyć którą? Pomięsz dwie -- nie m ę d r z e c ! -- a p t e k a r z ! --Prawda? -- nie jest p r z e c i w e ń s t w m i k s t u r ą’ 5 Orzeł? -- nie jest pół-żółwiem, pół-gromem. Słońce? -- nie jest pół-dniem a pół-nocą. Spokój? -- nie jest pół-trumną, pół-domem. Łzy? -- nie deszcz są, choć jak deszcz wilgocą. 6 Nie niewola ni wolność są w stanie Uszczęśliwić cię’ nie! -- tyś osobą: Udziałem twym -- więcej!’ -- p a n o w a n i e N a d w s z y s t k i m n a ś w i e c i e , i n a d s o b ą. XLII. IDEE I PRAWDA I Na wysokościach myślenia jest sfera, Skąd widok stromy -- -- Mąci się w głowie i na zawrót zbiera; W chmurach -- na gromy. -- Płakałbyś może, lecz łzę wiatr ociera Pierw, nim błysnęła -- -- Po cóż się wdzierać, gdzie światy są zera, Pył -- arcydzieła?!’ II Zły anioł jednak uniósł ECCE-HOMO Na opok szczyty, Gdzie, stojąc jeden i patrzając stromo, Człek -- gardzi byty. -- Jakoby wyrwał się z jawu, kryjomo, Skrzydły nikłemi, I mierzyć chciał się, sam, z swoją widomą Wagą, na ziemi. III I ściągałby go magnetyzm globowy W sfery dotkliwe, Gdzie nie doświadzcza nic zawrotów głowy -- Nic!’ co szczęśliwe. -- Aż wielki smętek lub kamień grobowy Z tych sfer, bezpiecznych, Wypchnie znów na szczyt myślenia budowy, W obłęd dróg mlecznych. IV Bo w górze -- g r ó b j e s t I d e o m człowieka, W dole -- g r ó b c i a ł u; I nieraz s z c z y t n e wczorajszego wieka Dziś -- tyczy kału’ * * * * * * * * * Prawda się r a z e m d o c h o d z i i c z e k a ! XLII. PURYTANIZM (Z LISTU DO M. S. ) Na p u r y t a n i z m , jak na rzecz obrzydłą, Czemu? się gniewam (pytasz). Primo: wcale Że się nie gniewam na najczystsze mydło Którego p i a n ę, to jest: w a r t o ś ć, chwalę -- Pozwól mi tylko gęsim skreślić piórem (Które pluskało się przez żywot cały), Że mydło -- nie jest rzeziebnym marmurem: Dobre na bańki, nie -- na i d e a ł y ! * Zaś -- ideały są wryte jak czyny, Cokolwiek o nich trzyma gmin obecny, Robiąc swych w i e l k i c h m ę ż ó w z s t e a r y n y. * ( S p o s ó b d o ś ć t a n i , a l e b a r d z i e j n i e - c n y .) * Słowem -- że w mydło wierzę niezachwianie, Lecz gdyby kto chciał, abym przez to samo Wziął się do pracy: stawić z nim mieszkanie Bogów, gościnne tryumfalną bramą, Z tak niesłychanie przeczystej materii, Jak p u r y t a n i z m, to’ zrobiłbym może Nie kościół, ale -- utrapienie Boże, Alabastrowe jak śniegi Syberii! * I -- byłbym biały jak owa dziewica Biała, w szelestnej sukni atłasowej, Mająca perły i jaśmin u lica, Bez przyganienia od stopy do głowy. Lecz -- skąd? te perły’ -- d l a n i e j t a j e m n i c a ( B o j e s t n i e w i n n ą, i o tym -- ni mowy!), Pokąd się perły nie rozpłaczą gradem, Pozostowując cierniowy dyjadem. * Ergo: uważam za istne prawidło (W którego kole zaklętym się kręcę), Że marmur -- marmur, zaś mydło jest mydło, Że -- r o b i ć z m y d ł a , t o -- u m y w a ć r ę c e ! * Lubo -- gdy wspomnę praczki polskie, które Ponad stawami coś klepią, jak chmurę Ociężałego wilgocią i mrokiem -- Aż poprawują fartucha pod bokiem I amazonne ręce swoje błocą’ (Z czego ktoś piękny zrobiłby obrazek. Ile że stawy te się słońcem złocą) -- Dwakroć oceniam m y d ł a - w y n a l a z e k ! XLIV. COŚ 1 Z intencji rodzisię wszelki uczynek -- Ty! -- będąc c z y n u - c z ł o w i e k i e m -- Gardzisz intencją? -- uwielb pojedynek I głoś: żeś na równi z wiekiem! 2 Mniejsza -- czy senat pobłądził? czy rynek? Bo czyjakolwiek bądź wina, Najlepszym sędzią -- zawsze pojedynek: Garść prochu -- butelka wina! 3 Ani kłopoczmy się’ cedr? czy barwinek? Na grobie urośnie?’ po co?’ Wszelaką trudność kończy pojedynek (Zwłaszcza -- nie w Dziejach, i nocą!). 4 W Azji częstokroć lichy mandarynek, Gdy okradł kasę, podpala -- Pożar się szerzy!’ on wpada na rynek -- Wołają: " M i a s t o o c a l a!’" 5 Tak -- hałas strzałów, tak -- gorzałki kminek, Kroków odmierzania żwawsze Czynią -- że, końcem końców, pojedynek Jest to C o ś’ i o c o ś zawsze. L. BLISCY 1 Tu, gdzie im krótszy czas, tym lepiej skrywa Szybkość swą, ważność i miarę, A człowiek ledwo rzec może, że bywa Zdrowych lat kilka’ lub parę -- 2 Ludzie? -- znikomość tę? -- czy mieli siły Wziąść za coś więcej niż plagę’ Choć krzyż sam, waląc się na grobie, zgniły, Razem traci kształt i wagę! 3 Jakby się nieme rzeczy też siliły Nieustannymi jękami Przedłużać nicość swą i zlepiać pyły Łzą -- aż i łza się wyplami. 4 Więc gdy na chustki ostatniej już brzegu Łzy ślad spełznie swym ostatkiem; Więc gdy ostatni z przyjaciół szeregu Wspomni Cię j u ż, j u ż, przypadkiem -- 5 Wtedy -- o! wtedy -- myśl i życia wątek, I ślad dramatyczny bytu Twego, w swój wtóry wnikłszy o d - p o c z ą t e k, Zbudzi się T o b ą do sytu. 6 Bo teraz wszędzie jeszcze Twoje n i e j a Obejmać musisz sumieniem; I nie Twój jesteś rozum i nadzieja, I jesteś Twoim zwątpieniem! 7 Lecz i tu ludzi trzy widziałem sfery, Trzy obcowania ich strony: J e d n i, co znają Cię, jak się litery Zna - pókiś ku nim zwrócony’ 8 I póki twarzą w twarz przestajesz z niemi, Zaś - ani chwilę już potem: Tak kły pszeniczne ruszają się z ziemi, Wyzieleniając za grzmotem’ 9 D r u d z y - mniej rządni oblicz i gestu, Mniej osobistej poręki, Bo całe życie pamiętni, jak Chrzestu, Tych, których dotknęli ręki. 10 I t r z e c i wreszcie - - rzadcy niesłychanie, Co, choćbyś umarł od wieku, Weszli w poufne z Tobą obcowanie, Jak - siedzący człek przy człeku. 11 - - A którzy znikną z Elektrą Twej siły Lub znajdą się w życia składni, A których czekać u swojej mogiły Będziesz? - - - ja, nie chcę’ s a m z g a d n i j’ LI. MORALNOŚCI I Kochający - koniecznie bywa artystą, Choćby nago jak Herkules stał; I m o r a l n o ś ć nie tylko jest osobistą: Jest i wtóra - m o r a l n o ś ć - z b i o r o w y c h - c i a ł. II Dwie było tablic - dwie! - prawowitego cudu: Jedna - władnie do dziś wszech-sumieniem, Druga - całym pękła kamieniem O twardość ludu. III Z pierwszej?’ - mamy zarys i siłę mamy Od niesienia rąk w dzieło zaczęte, Ale - drugiej odłamy Między Ludów Ludami Jak menhiry* stoją rozpierzchnięte! IV Wobec pierwszej?’ każdy a każdy - r z e s z ą ! Lecz - by d r u g ą od-calić, Czoła się nam mojżeszą I zaczynają się lica blaskiem palić. - Wiatr ogromny, jak na Synai szczycie, Tętnią echa i gromy z błyskawicami; Dłonią czujesz, że tknąłeś ż y c i e’ Podejmując prawa odłamy. V Aż przyjdzie dzień’ gdy g n i e w , c o z b i ł t a b l i c e, Stanie się z a p a ł e m , k t ó r y t w o r z y : Rozniepodziane złoży I pogodne odkryje lice. * M e n h i r - wysoki głaz druidyczny. LII. TAJEMNICA " T a j e m n i c a !’ wielka to tajemnica!’" C h ó r "Czego? durzyć szlachcica’" * * * Jak umysł chciwy wiedzy wyższej od polemik, Przechadzał się, przez cichy laurów bujnych szpaler, Słynny pisarz (niejakich orderów kawaler, Portretowany, ile zwykł być akademik) I dumał: "Skąd? pochodzi, że za dni Augusta, Gdy retoryka kwitła tak prozą, jak rymem, Gdy więc szukano prawdy tak rymem, jak prozą, Nikt nie widział i nie znał niczego za Rzymem: Co? Judea głosiła światu złotousta - Co? śpiewał Dawid z chwałą lub Jeremias z zgrozą - Co? Ezechiel’ bylo im nie znane tak bardzo, Tak bezbrzmiące dla uszów w swej zatyłych dumie’" - Jak gdy się czyje umysły umyślnie zatwardzą, Lub’ jak kiedy s i ę k o c h a ć L u d z k o ś c i n i e u m i e ! LIII. ZAGADKA Z wszelakich kajdan, czy? te są Powrozowe, złote czy stalne?’ Przesiąkłymi najbardziej krwią i łzą - N i e w i d z i a l n e !’ . . . . . . . . . LIV. JAK... Jak gdy kto ciśnie w oczy człowiekowi Garścią fijołków i nic mu nie powie’ * Jak gdy akacja zwolna zakołysze, By woń, podobna jutrzennemu ranu. Z kwiaty białymi na białe klawisze Otworzonego padła fortepianu’ * Jak gdy osobie stojącej na ganku Daleki księżyc wpląta się we włosy, Na pałającym układając wianku Czoło - lub w srebrne ubiera je kłosy’ * Jak z nią rozmowa, gdy nic nie znacząca, Bywa podobną do jaskółek lotu, Który ma cel swój, acz o wszystko trąca, Przyjście letniego prorokując grzmotu, Nim błyskawica uprzedziła tętno - Tak’ ’lecz nie rzeknę nic - bo mi jest smętno. LV. KÓŁKO Jak niewielu jest ludzi i jak nie ma prawie Pragnących się o b j a w i ć !’ - Przechodzą - przechodzą -Odpychają się, tańcząc z sobą lub w zabawie Poufnej, kłamią płynnie, serdecznie się zwodzą: Ni w s p ó ł c z e ś n i, ni bliscy, ani sobie znani, Ręce imając, śliniąc się szczelnym uściskiem. Głebia pomiędzy nimi wre i oceani A na jej pianach - oni; bliscy czym?’ - nazwiskiem! Świat zaś mówi: "T o - s w o i, t o - k ó ł k o d o m o w e, T o n a s i !" szczerzej Niebo łączy lazurowe Tysiąc ludów, co rżną się przez wieki, bo szczerzej Z każdego aby jeden w spólne Niebo wierzy. - Oni zaś tańczą: łonem zbliżeni do łona, Polarnie nieświadomi siebie i osobni; Dość, że nad nimi jedna lampa zapalona I moda jedna wszystkich wzajemnie podobni. - "T o n a s i !" - M a p ę - ż y c i a gdyby ktoś z wysoka Kreślił jak m a p ę - g l o b u ?’ góry i pustynie Przeniosły by się w krótkie jedno mgnienie oka, Ocean by zaś przepadł, gdzie łza drobna płynie! LVI. CZUŁOŚĆ Czułość - bywa jak pełny wojen krzyk, I jak szemrzących źródeł prąd, I jako wtór pogrzeby’ * I jak plecionka długa z włosów blond, Na której wdowiec nosić zwykł Zegarek srebrny - - - LVII. NIEBO I ZIEMIA "Rzeczywistym bądź! - co? ci się wciąż o n i e b i e troi Podczas gdy grób, prądami nieustannemi, Kości twoich, prochów twych porząda!" * - Och! tak, wszelako, gdziekolwiek człowiek stoi O w i e l o k r o ć w i ę c e j n i e b i o s o g l ą d a, N i ż e l i z i e m i ’ LX. JĘZYK OJCZYSTY "Gromem bądźmy pierw niźli grzmotem, Oto tętnią i rżą konie stepowe; Górą c z y n y !’ - a słowa? a myśli?’ - potem!’ Wróg pokalał już i ojców mowę -" Energumen tak krzyczał do Lirnika I uderzał w tarcz, aż się wygięła. Lirnik na to: . . . . . . . . . . " Nie miecz, nie tarcz - bronią Języka Lecz - arcydzieła!" - LXI. BOGOWIE I CZŁOWIEK 1 Dziś autorowie są jak Bóg: Dość już, że tchną, wnet arcydzieło wstawa; W skrzydlany lot posuwa ciężki pług, Trud jest jakoby zabawa! 2 Nie samo już słońce rzuca cień Wawrzynów - skłania je i wiatr życzliwy; Dwadzieścia lat sławy za jeden dzień Dając - za dzień jeden szczęśliwy! 3 I od Wirgiliusza kształtnych pień Zalatują jeszcze l u d z k i e natchnienia’ On! dwadzieścia lat pracy dał za dzień, Za jeden dzień stworzenia! LXII. ZAPAŁ Powiadają - że piękne były one wieki, Gdy o g i e ń - ś w i ę t y wznosił się złotym filarem, A Rzym od białych dziewic wyglądał opieki, Dziewic zasiadających, jak Senat, z Cezarem. Wtedy i Drujd, i horda Litwy tajemnicza Klęła kozła swojego pod grzechów ciężarem, A czoła jej ozłacał żywy płomień Z n i c z a. Lecz z świętym-ogniem stało się jak z niebios darem: Po legendowych wiekach - przyszły historyczne, Ogień-boski za-przestał być dziejów skazówką. (Natomiast - tanie mamy z a p a ł k i - c h e m i c z n e, Które gdy zręcznie ujmiesz - obrócisz w dół główką I o obuwie potrzesz?’ płomyk wraz wybucha, A Turki palą fajkę z długiego cybucha!’) LXIII. PRAC - CZOŁO " P r a c o w a ć m u s i s z" - głos ogromny woła - Nie z potem dłoni lub twojego grzbietu (I ż p r a c - p o c z ą t e k, doprawdy, że nie tu), Pracować musisz z potem twego czoła! - Bądź sobie, jak tam chcesz? - r e a l n y m c z ł e k i e m: Nic nie poradzisz!’ każde twoje dzieło, Choćby się z trudów herkulejskich wszczęło, Niedopełnionem będzie i kalekiem’ - Pokąd pojęcia-pracy korzeń jeden Nie trwa? - dopóty wszystkie tracą zgoła; Głos grzmi nad tobą: "P o s t r a d a ł e ś E d e n !" Grzmi dookoła: " P r a c u j z p o t e m c z o ł a !" * Najprostszy cieśla, co robi toporem, Choćby on nie wiem jak był pracowity - I choćby cieśli tyryjskich był wzorem - Jeżeli w duszy smutem ma ukryty Lub trumnę ciosze, gdy dławi go żałość, Łzy własne widząc w żelaza połysku, Wyrobić musi pierw: u m y s ł u - s t a ł o ś ć - Bez której nie ma sił, ciągu ni zysku. Więc prac początek, pierwsza prac litera, Nie tam, gdzie wasza dzoś r e a l n a - s z k o ł a Uczy - zarówno płytka, jak nieszczera: Pracować musisz zawsze z p o t e m - CZOŁA! * Reformatorów zbierz wszystkich i nagle Spytaj ich, co jest pracy abecadłem? Zacząć mam z czego? gdy na skały wpadłem Lub wiatr ustąpił, zerwawszy pierw żagle - Od czego zacząć? czy - od d ł o n i - p o t u ? Lub r a m i o n - p o t u ?’ gdy brak i narzędzi, Gdy wkoło otchłań, a ty - na krawędzi: Zacznij: b y w g ł o w i e n i e b y ł o z a w r o t u -Więc głos ogromny znów jak pierwej woła: "Musisz pracować z p o t e m t w e g o c z o ł a !" * Spustoszałemu powiedz Narodowi: Niech się zbogaci jak może najprędzej, A mając p o s a g, resztę postanowi, Do-rychtowawszy [do onych pieniędzy] [końca brak] [LXIV.] CO SŁYCHAĆ? Jeżeli ten list wierszem piszę, to z przyczyny Prozaiczniejszej niźli prozą-gadaniny - I czynię jak ów doktor, wolny od pustoty, Co wtedy tylko tańczył, gdy miał brać na poty. - Wkrótce albowiem wszystko Ludzkość z-użyteczni, Ludzie będą, dla wprawy w gimnastykę, grzeczni: Jak kichnie kto?’ będzie to hasłem dla sąsiada, Że Bursa stoi słabo i że renta spada - Jak poprawi krawatę, prosty z tego wniosek, Że wiele jest o cenach bawełny pogłosek. "J a k s i ę m a s z ?" - będzie stawką, a "b ą d ź z d r ó w " - wykrętem, Panny będą rachować fijołki z procentem. Arbuzy pójdą w górę. Kapusta Czerwona Zburczy Różę Stolistną, że nioceniona, I każe jej do Chwastów wdzięczyć się za płotem; Niezapominkę zmięsz z błotem, jak nic-potem! Z Słonecznikiem, choć ten jest osobą stateczną, Zajdzie w ulotną sprzeczkę, ale niebezpieczną, Którą on zniesie, patrząc w niebo jak astronom. Na Hijacynty gorzej wpadnie niż ekonom I nie wstrzyma jej kuzyn Pasternak, ni Czosnek, Sławny z rozsądku, błahych nieprzyjaciel piosnek - On, co jeszcze na puszczy, z Cebulą do współki, Ledwo że nie zbuntował Mojżeszowe pułki, Padząc, by lud w nim uznał rzecz nad wolność starszą I wrócił wielbić Czosnek z amnestią monarszą. - - - - - - - - - - Lecz Ogrodnik cóż na to?’ - p o s k r o b i e s i ę w g ł o w ę I u d a, ż e n i e s ł y s z y, b o m a w d o m u k r o w ę. Pisałem w Paryżu w 1865 [LXVII.] KRZYŻ I DZIECKO 1 - Ojcze mój! twa łódź Wprost na most płynie - Maszt uderzy!’ wróć’ Lub wszystko zginie. 2 Patrz! jaki tam krzyż, Krzyż niebezpieczny - Maszt się niesie w z-wyż, Most mu poprzeczny - 3 - Synku! trwogi zbądź: To- znak-zbawienia; Płyńmy! bądź co bądź - Patrz, jak? się zmienia’ * Oto - wszerz i w z-wyż Wszystko toż samo. * - Gdzież się podział k r z y ż ?’ * - Stał się nam b r a m ą. 1866 LXIX. POCZĄTEK BROSZURY POLITYCZNEJ... Nie trzeba robić z pokoleń ofiary, Iż one nie są tylko: d a l s z y m c i ą g i e m; Strona jest, z której człek rodzi się stary, Choć kształtowanym urasta posągiem. Przenosić w drugich swą własną zawziętość Godzi się t y l e’ ile czcisz ich świętość. Lecz jeśli mniemasz, że T y - t w o r z y s z c z ł e k a, J a k B ó g, n a o b r a z T w ó j ?’ - to rad bym wiedział, Czemu jest czasów i pokoleń przedział?’ Skąd postęp? czemu? się go w dali czeka’ * Nie trzeba robić się karykaturą Twórcy - mniemając o naszym planecie, Że on wszech-świata środkiem, albo górą; Gród zaś ojczysty, że - najpierwszym w świecie, A w grodzie jeszcze, że nad geniusz wszelki - Sąsiad, z którym się wypienia butelki. * Nie trzeba s i e b i e, wciąż s i e b i e, mieć środkiem, By, mimowiednie, się nie stać wyrodkiem - Nie trzeba myśleć, że jest podobieństwo Być demokratą - bez Boga i wiary (Czego jak świat ten nie bywało stary!) Ni bez wyznania że bywa męczeństwo. * Nie trzeba kłaniać się Okolicznościom, A Prawdom kazać, by za drzwiami stały; Przedawać laury starym znajomościom, Myśląc, że dziejów-rytm zgłuszą tymbały! * Nie trzeba s t y l u nastrajać ulicznie Ni Ewangelii brać przez rękawiczkę; Być zacnym ckliwo, być podłym praktycznie, Zapełniać p r ó ż n i ę - s e n s u przez p o t y c z k ę. I rejterować’ lubo - heroicznie!’ LXX. LAUR DOJRZAŁY 1 Nikt nie zna dróg do potomności, Jedno - po samodzielnych bojach; Wszakże w Świątyni jej nie gości W tych, które on wybrał pokojach. 2 Ni swoimi wstępuje drzwiami, Lecz które jemu odemknięto - A co? w życiu było s k r z y d ł a m i, Nieraz w dziejach jest ledwo p i ę t ą !’ 3 Rozwrzaskliwe czasów przechwałki, Co, mniemałbyś, że są trąb graniem? - To - padające w urnę gałki’ Gdy cisza jest g ł o s ó w - z b i e r a n i e m. LXXI. CZAS I PRAWDA Iluż? ja świerzych książek widziałem skonanie - W samej wiośnie ich życia!’ a nie były tanie’ I kiedy je składano, czekał świat, by wyszły, Przewidując wzruszenie, albo oklask przyszły; I kiedy je sznurówką zejmano w poszyty, Świat szeptał, jak w alkowach przed balem kobiety. A gdy wyszły?’ - zostały porwane - a potem Chwila cieniu i ciszy, jak bywa przed grzmotem, Lecz czułeś, że znienacka światło się rozpostrze, I wiew kart, i jak po nich biegło noża ostrze, Czułeś - - a w dni niewiele słyszałeś, co chwila, W rozmowach sąd, i w którą się stronę przechyla, I jak przerwany bywa wniesieniem herbaty; N a w s i ? - przejażdżką, w m i e ś c i e ? - kupnem nowej szaty; A w tydzień już się same okładki tych książek Odchylają, jak krańce używanych wstążek, Gdzieniegdzie i pył leci, jak w p o p i e l n ą - ś r o d ę, Na niebotyczny u s t ę p, na skrzydlatą o d ę, I słychać’ że ktoś chyłkiem wzmiankował niechcący O pewnej innej książce, wyjść wkrótce mającej. - Tak jest dziś tu i owdzie’ lecz u n a s ?’ wychodzą K s i ą ż k i ?’ - za późno, c z y n y ?’ za wcześnie się rodzą. Co jeśli potrwa?’ Męże będą mieli s i ł y Nienarodzonych wnuków, a rozum?’ - mogiły! * Towarzystwo-uczonych niebawem w tej mierze Gdzieś - kiedyś - się zgromadzi, skoro s k ł a d k i zbierze, I dnia tego feuilleton zaświta w Poznaniu, P o ś w i ę c o n y onemu rzeczy sprawozdaniu, A który czytać będzie dobry Obywatel: Także - przez p o ś w i ę c e n i e’ (nie dla czczych bagatel!). Wtedy - sam Długosz wyjdzie; "Kurierek" zamieści: "Z B e r l i n a. Słychać’ krążą niewątpliwe wieści, Jakkolwiek owym wieściom Męże-zaufania Przeczą - i rozdzielone są krążące zdania." - Lecz nie śpi korespondent- "Czasu_ ’ ten wymaca Grunt prawdy i firmament przekreśli jak raca, Po o b ł o k a c h - t ł u m a c z e ń pozłoci rzęsisto, By wszystkimi orzeknąć języki myśl - czystą! * W każdym kraju inaczej Prawda się udziela, Lubo wszędzie jednego ma nieprzyjaciela, A tym jest k ł a m s t w o, tudzież l e n i s t w o i p y c h a, I n e r w ó w - w s t r ę t, co, aby mieć pokój, ucicha, Mało dbając (choć prawie to wiedzy zarodkiem), Że bywa słowo pierwej c e l e m niźli ś r o d k i e m, I że dziś Język kształcąc, nie zgadujem wcale. Jakie? głosić nim będą wesela i żale Za sto lat’ - że więc r a d o ś ć, że b o l e ś ć, że m o d ł a Dlatego się w Lakonizm zawrzeć nie umieją, Iż wzdychają za p r z y s z ł y c h, łkając jako źródła, Do których inni przyjdą, w dzbany swe naleją I będą pić, ochłodę wyczerpując z dzbana; Lub - nie znalazłszy źródeł, pójdzie im z ust - piana! LXXIII. GRZECZNOŚĆ 1 Znalazłem się był raz w wielkim Chrześcijan natłoku, Gdzie jest biuro lasek, płaszczów i m a r e k; - Każdy za swój chwytał się zegarek, Nie ufając bliźniej ręce i oku!’ 2 Jeden tylko Mąż zwrócił moją uwagę: Z przezornością albowiem szczególniejszą Łączył wdzięk i względność, i powagę, W niczym od chrześcijańskiej nie zimniejszą - 3 "Któż jest? - pytam - tyle uprzejmy dla gości Wśród podejrzewających się bliźnich owych?" * * * * * * * * (Był to strażnik f i g u r w o s k o w y c h Z pobliskiego M u z e u m - c i e k a w o ś c i !’) LXXIV. BOHATER 1 Czy już nie wróci czas siły-zupełnej Ani ma jeszcze zasłynąć Wiek, gdy po R u n o ważono się płynąć Ze z ł o t e j u w i t e w e ł n y ?’ 2 Lec na kolchidzkiej tkaniny kobierce Niktże już więcej nie pragnie? - Lub, bohaterów czuli spadkobierce, Woląż się u j ą ć z a j a g n i ę ?’ 3 Smoka czy wielki łeb dziś wyzwie kogo, Rykiem otrębując turniej; Lub jestże, kto by rad go potrzeć nogą, I wynieść się nadeń górniej?’ 4 Czy ramion marmur - czy muszkułów granie I cało-strojność budowy, Nie ma już więcej nic za powołanie Nad strawność dobrą? byt zdrowy? 5 Bohaterowie wszak od wieków w wieki Kraj zdobywają z a k l ę t y - I od Achilla mniej bywa kaleki, Kto nie wyzuł z ostróg pięty!’ 6 Miałażby słodycz chrześcijańska, nowa, Zawistnym byź Męstwa druhem? - Gdy ona raczej jako białogłowa Wierna - współ-zwycięża duchem! 7 Miałażby włosów srebrność księżycowa Wyzwalać z D z i e j ó w - z a c i ą g u ? - Lecz starość, w czas swój, bywa więcej zdrowa Od bark greckiego posągu. 8 Mojżesz - wiek blisko przeżywszy, powstawa Wyswobodzicielem ludu - Heroizm czysty wcześnie nie dostawa, I nie dostawa - bez c u d u ! 9 Owszem - śmierć sama i jej piekieł-krater Cóż są?’ - rzecz wielka lub licha: W miarę do tego, jak? jaki bohater? Dopełnił swego kielicha - 10 Niechże więc Kolchów wiek sobie nie wraca, Współczesność w równej mam cenie: H e r o i z m będzie trwał, dopóki p r a c a; Praca? - dopóki stworzenie!’ LXVIII. STYL NIJAKI S z k o ł a - s t y l u kłóciła się z s z k o ł ą - n a t c h n i e n i a, Zarzucając jej dziką niepoprawność. - Ale!’ P o t o m n i nie są tylko grobami z kamienia, Ciosanymi cierpliwym dłutem doskonale: Są oni pierw W s p ó ł c z e ś n i, których przeznaczenia Od d o - r a ź n e g o w chwili że zależą słowa; Przestawa być wymową s p ó ź n i o n a w y m o w a ! LXXIX. RÓŻNOŚĆ ZDAł (POD WIZERUNKIEM ALFREDA DE MUSSET) Jedni twierdzą, że M u s s e t mistrza nie ma, Nowe wniósłszy sztuki prawidło; Drudzy - że naśladowcą jest B e r g h e m a (Który - malował ślicznie’ bydło!’). LXXX. WIELKIE SŁOWA 1 Czy też o jedną rzecz zapytaliście, O jedną tylko, jakkolwiek nie nowa! To jest: g d z i e ? p a p i e r p r z e p a d a j a k l i ś c i e. Pozostawując same w i e l k i e s ł o w a’ 2 Gdzie? tych słów wielkich jest wspólna kraina, Jedna dla ludzi wszystkich i taż sama, Która nie kończy się, lecz wciąż zaczyna - Dla nas Ojczyzna dziś, jak dla Adama! 3 Sfera s ł ó w w i e l k i c h, jakich nieraz parę Przez zgasły wieków przelata dziesiątek I wpierw uderza cię, niż dajesz wiarę, Godząc - jak strzały ordzewionej szczątek - - 4 Ktoś je lat temu wypowiedział tysiąc, Lecz one dzisiaj grzmią - - i ty, za stosem Ksiąg drukowanych, gotów byłbyś przysiąc, Że - bliższe ciebie dą myślą i głosem! 5 Czy wy spytaliście tylko o tyle - Tylko o jedną tę ksiąg tajemnicę, Z trupimi głowy na skrzydłach motyle, Którym w ruiny stawię żółtą świecę?’ 6 Czy zapytaliście czemu C i c e r o ? P a w e ł ? lub S o k r a t ? tych słów rzekłszy parę, Żyją’ do dzisiaj cię za piersi bierą. A ty, choć im nierad, dawasz wiarę. 7 Księgi zaś Twoje, mimo złote wargi Kart z pergaminu, i twoje dzienniczki Z elektrycznymi okrzyki lub skargi Gasną - jak ckliwe o południu świeczki. 8 I wrzeszczysz: " D z i s i a j !" - ty, gdy twa korona Dzisiaj jest w rękach, co z dawna umarły: Jak gałąź, włosy wziąwszy Absalona, Skrzypiąca jemu i hufcowi: "K a r ł y !" LXXXI. KOLEBKA PIEŚNI (DO SPÓŁCZESNYCH LUDOWYCH PIEŚNIARZY) I Gdzie t o n i m i a r a równe są przedmiotowi, Gdzie przedmiot się harmonią dostraja, Tam jest i pieśń, i rym - jak kto je powie - Tam z - s i e d m i a się brzmienie i tam się z - t r a j a, I spadkuje się same ku końcowi’ II - Umiej słowom wyrazić ich w y g ł o s - p i e r w s z y -To jest całą wrażeń tajemnicą: Rym?’ - we wnętrzu leży, nie w końcach wierszy, Jak i gwiazdy nie tam są, gdzie świecą! * III Podobnież i pieśń gminna to nie jest t o, Co wy dziś zrobiliście z niej - - Płynność słów? - to - oko błysłe łzą, To - ciepły dech, nie zawołanie: "Tchnij!’" Tak - wywęźla się kwiatu pąk i tak ptaszę Coraz bystrzej i pełniej widzi dzień, Nim nad rozpękłą wzleci czaszę - Wrażenia pierw mając przez s w ó j - r d z e ń ! IV Stąd to nie są n a s z e - p i e ś n i - n a s z e, Lecz boskiego coś bierą w się; Stąd, choć ja śpię’ nie ja to śnię c o? śnię: Ludzkości-pół na globie współ-śni ze mną; Dopomaga mnie - i c i c h o, i g ł ę b o k o, I u r o c z y ś c i e, i c i e m n o: Jak - wszech-oko!’ V Tam to wszczęła się pieśń gminna, jakby z dna Uspokojonej na skroś głębi Czerpiąc tok swój i jęk gołębi; A Bóg ją sam zna!’ LXXXII. ŚMIERĆ 1 Skoro usłyszysz, jak czerw gałąź wierci, Piosenkę zanuć lub zadzwoń w tymbały; Nie myśl, że formy gdzieś podojrzewały; Nie myśł - o śmierci’ 2 Przed-chrześcijański to i błogi sposób Tworzenia sobie l e k k i c h rekreacji, Lecz c i ę ż k i e j wiary, że śmierć: t y k a o s ó b, N i e s y t u a c j i - - 3 A jednak ona, gdziekolwiek dotknęła, T ł o - nie istotę, c o n a t l e rozdarłszy, Prócz chwili, w której wzięła - nic nie wzięła: - Człek od niej starszy! LXXXIII. SENS-ŚWIATA 1 Do uczty gdy z gwarem siadano za stół, Mnie jednemu zbrakło siedzenia - Tłumaczy to zwyczaj, bym za złe nie wziął, Wróżąc: iż taki traf - o ż e n i a ! 2 Więc - toast podniosłem, lecz stało się znów, Że wlano mi ostatek wina. (Co zwyczaj wykłada z f a w o r u wdów, Lub, że możesz mieć wkrótce syna!’) 3 Płynąłem za morze’ skąd puścił ktoś wieść, Że się rozbił okręt w podróży - - Wiele stąd tłumaczeń, lecz spólna ich treść Długi i błogi żywot wróży. 4 Sens z tego, że dziwnie przewrotnym jest świat: Bo gdy nie masz miejsca, to cię żenią, A skoro pogrzebiąm dodają sto lat, A gdy zapominają - cenią! LXXXIV. CZEMU Próżno się będziesz przeklinał i zwodził, I wiarołomił zawzięciu własnemu- Powrócisz do niej - będziesz w progi wchodził I drżał, że może nie zastaniesz?... c z e m u!... * Sam sobie będziesz słówkiem jednym szkodził, Nie powierzonym, prócz tobie jednemu. Będziesz się b e z n i e j z n i ą kłócił - i godził, I wrócisz wątpiąc czy zastaniesz?... c z e m u!... * Szczęśliwi przyjdą, jak na domiar złemu: Kołem osiędą ją - chwilki nie będzie, By westchnąć szczerze...ach! czemu i czemu Przyszli szczęśliwi? rozparli się wszędzie, Wszędzie usiedli z czołem rozjaśnionem- Dom napełnili - stali się Legionem!... * Przeczekasz wszystkich?... to - d w ó c h ci zostanie, A j e d e n w progu jeszcze ma pytanie I choć, na zegar pojrzawszy, się sroży, Ty - nawyknąłeś już nie ufać jemu: Wróci i znowu kapelusz położy, I rękawiczki zdejmie jeszcze-- c z e m u? * Aż chwila przyjdzie, gdy w y j ś ć ? - lepiej znaczy, Niżeli zostać po obojętnemu; Wstaniesz-i pójdziesz, kamienny z rozpaczy, I nie zatrzymasz się, precz idąc-- c z e m u? * A księżyc będzie, jak od wieków niemy, Gwiazda się żadna z miejsca nie poruszy- Patrząc na ciebie oczyma szklistemi, Jakby nie było w Niebie żywej duszy: Jakby nie mówił nikt Niewidzialnemu , Że trochę niżej - tak wiele katuszy! I nikt, przed Bogiem, nie pomyślał: czemu? KONIEC