"Konrad Wallenrod. Powieœć poetycka z dziejów litewskich i pruskich". Adama Mickiewicza spis treœci analiza utworu str. 2 treœć str. 6 objaœnienia poety str. 43 "Konrad Wallenrod" jest poematem, który zapoczštkował w historii literatury okres, w którym: problematyka narodowa i sprawy zwišzane z walkš o niepodległoœć wysunęły się na plan pierwszy, literatura stała się narzędziem kształtowania uczuć patriotycznych i utrzymywania œwiadomoœci narodowej. Utwór ukazał się w Petersburgu w r. 1828. Mickiewicz przebywał w tym czasie (od 1824 r.) w Rosji na przymusowym wygnaniu. Przeżył powstanie dekabrystów (wœród których miał przyjaciół: Konratijewa Rylejewa, Aleksandra Bestużowa), którego klęska uœwiadomiła mu potęgę carskiej Rosji i błędnš ideologię szlachetnych rewolucjonistów, którzy tę potęgę próbowali złamać w samotnej, bo oderwanej od mas ludowych, walce. U Ÿródeł genezy poematu tkwiš trudne do rozstrzygnięcia problemy natury patriotycznej i moralnej: ( Jaka jest droga skutecznej walki z tyranem? ( Jak powinien się bronić niewielki naród zagrożony unicestwieniem? ( Jak się ma w takiej sytuacji zachować jednostka œwiadoma swoich obowišzków patriotycznych? ( Czy istnieje granica moralnoœci, której nie wolno przekroczyć w imię najwyższych wartoœci patriotycznych? Utwór poprzedza motto z dzieła włoskiego pisarza politycznego okresu odrodzenia, Niccolo Machiavellego, zat. "Ksišżę". W tłumaczeniu brzmi ono: "Musicie bowiem wiedzieć, że sš dwa sposoby walki... trzeba być lisem... i lwem". Orientuje ono w tematyce poematu: dwu dostępnych taktykach walki: "lisiej" - podstępnej, chytrej (tajne spiski) i "lwiej" - otwartej, bezpoœredniej. Obór orientacji "lisiej" ma charakter wyboru etycznego i zwišzany jest z zasadniczymi rozterkami moralnymi (chodziło nie tylko o metody działania, podstęp i kłamstwo, ale przede wszystkim o koniecznoœć złamania przysięgi składanej na wiernoœć carowi, który koronował się na króla Polski). Dla ukrycia przed cenzurš carskš politycznej aktualnoœci utworu już Przedmowie autor zapewnia czytelnika o zamierzchłej przeszłoœci opisanych wydarzeń. Rzeczywiœcie akcja dotyczy dziejów dawnej Litwy i jest opowieœciš o losach tajemniczego mistrza krzyżackiego, Konrada Wallenroda. Nie jest to jednak, sugerowana podtytułem, powieœć historyczna, w osobie tytułowego bohatera poeta skupił rysy kilku postaci (głównie dzieje autentycznego mistrza, przygodę rycerza Waltera von Stadion, który uprowadził córkę Kiejstuta i osiadł w Moguncji, historię Litwina Alfa wychowanego na dworze krzyżackim). Streszczenie Wstęp (w.1-52). Narrator szkicuje tło wydarzeń: ponad sto lat upłynęło od momentu podboju Prusów przez Krzyżaków 1 i odtšd "Niemen rozdziela Litwinów od wrogów", jego opis stanowiš w. 23-39. Tu również wspomnienie o dawnej zażyłoœci narodów pruskiego i litewskiego, którš "rozdzieliły boje" i zapowiedŸ nadchodzšcej wojny, która "Wszystko rozerwie; - lecz serca kochanków / Złšczš się znowu w pieœniach wajdeloty2".I. Obiór (w.1-133). Akcja poematu rozpoczyna się ok. 1391 r. Do Maryjenburga (Malborka) œpieszš komturowie, których zadaniem jest obór nowego mistrza. Głównym kandydatem na to stanowisko jest bohater tytułowy, cudzoziemiec wsławiony walkami z poganami, człowiek wyjštkowo skromny, wstrzemięŸliwy i tajemniczy. Ten samotnik ma jedynego powiernika, Halbana. On to jedynie jest w stanie uspokoić rycerza, kiedy ten, pod wpływem "goršcego napoju", popadał w dziwny stan, w czasie którego, przy wtórze lutni, w obcym języku œpiewał posępne pieœni. II. Wieczorna uroczystoœć otwarcia obrad kapituły3 ( modły, hymn), a o œwicie przechadzkę odbywa arcykomtur, który w towarzystwie Halbana "i celniejszych braci", dotarł nad odległe jezioro. Z narożnej wieży dochodzi głos pustelnicy. Tu (w.61-100) historia pojawienia się "pobożnej niewiasty". Kobieta rozmawiała z tajemniczym rycerzem, nazywajšc go imieniem Konrada. Uwagę przybyłych odwrócił jednak Halban wzywajšc do obrania mistrzem Wallenroda. Zebrani przyjęli to aplauzem i powrócili do zamku. Pozostały u stóp wieży Halban nuci pieœń o pięknej a nieszczęœliwej Litwince (w. 137-160). III (w.1-310): Scena przysięgi nowoobranego mistrza, którego zachowanie Niemcy odczytali jako dobrš wróżbę na spodziewanš, zwycięskš walkę z Litwš (w.1-18). Rok upłynšł od zaprzysiężenia a wielki mistrz miast prowadzić rycerzy do boju, pilnuje, by prowadzili cnotliwe życie. Bracia burzš się samowolš wroga, który choć nękany wewnętrznymi walkami poważa się podchodzić pod mury twierdzy. Œledzš poczynania Konrada często opuszczajšcego zamek i podšżajšcego pod wieżę pustelnicy. Tu dialog kochanków (w.67-292): Konrad zwleka z atakiem na Wilno, choć Halban "...dawniejsze przypomina œluby", bowiem nie chce rozstać się z ukochanš. Boleje nad zmarnowanš młodoœciš ("Jam miłoœć, szczęœcie, jam niebo za młodu / Umiał poœwięcić dla sprawy narodu") IV "Uczta" 23 kwietnia (dzień patrona zakonów, œw. Jerzego). Znudzony mistrz niechętnie wysłuchuje piosenek trubadurów, wreszcie pojawia się starzec - "...ostatni w Litwie wajdelota" Œpiewa wpierw pieœń ("Pieœń Wajdeloty, w. 151 - 246) słšwišcš rolę przekazów gminnych - ludowych w życiu narodu będšcego w niebezpieczeństwie lub w niewoli ("O wieœci gminna! ty arko przymierza / Między dawnymi i młodszymi laty: / W tobie lud składa broń swego rycerza, / Swych myœli przędzę i swych uczuć kwiaty") a następnie snuje historię Waltera Alfa, Litwina wychowanego wœród Krzyżaków ("Powieœć Wajdeloty" w. 255 - 595), czym wyrywa Konrada z marazmu i zmusza do działania (słowa mistrza potwierdzajš osšd Wajdeloty przypisujšcego opowieœciom ludowym ogromnš rolę: "Stało się, stało (...) / Wygrałeœ! wojna, tryumf dla poety!"). Pijany winem i opowieœciami Wallenrod œpiewa "Balladę. Alpuhara" (w. 646 - 717) opowiadajšcš o obrońcy Grenady, Almanzorze, który widzšc klęskę muzułmanów przenosi zarazę dżumy do obozu Hiszpanów mszczšc się tym samym na wrogach. V. "Wojna". Konrad uległ namowom rycerstwa i papieża, i ruszył na Litwę. Tam jednak tak długo odwlekał szturm na Wilno, że Witold zdołał zebrać rozproszone wojsko i pokonał Krzyżaków. Niedobitki ze wstydem i rozpaczš powróciły do Malborka. W podziemiach zamku obraduje trybunał (w. 126 - 199). Jeden z 12 zamaskowanych sędziów oskarża Konrada o zdradę, wyjawiajšc prawdziwe pochodzenie mistrza (przez 12 laty pojawił się u boku hr Wallenroda jako giermek, ruszył do Palestyny i tam zamordował rycerza. W Hiszpanii, podajšc się za zamordowanego, zdobył sławę rycerskš i przyjšœł œluby zakonne) pozostali jednogłoœnie wydajš wyrok: "Dwanaœcie mieczów podnieœli do góry, / Wszystkie zmierzone - w jednš pierœ Konrada". VI "Pożegnanie". Ranek (w. 1 - 191), Wallenrod po raz ostatni odwiedza ukochanš Aldonę - pustelnicę. Ta nazywa go prawdziwym imieniem Alfa. Konrad szczęœliwy z powodu dopełnienia œlubów ("Jam to uczynił, dopełnił przysięgi, / Starszniejszej zemsty nie wymyœli piekło.") marzy o powrocie z ukochanš na Litwę. Jednak Aldona nie chce złamać œlubów i prosi tylko, by częœciej jš odwiedzał. Zrozpaczony rycerz błšdzi bez celu po okolicy, domyœla się też kary jakš dlań przygotował tajny trybunał. Powraca pod wieżę pustelnicy i ostatecznie żegna ukochanš. Konrad z Halbanem w komnacie. Mistrz słyszšc zbliżajšcych się sędziów zażywa truciznę. Zrozpaczony starzec postanawia pozostać przy życiu, by rozgłosić na Litwie sławę umierajšcego, ("Z tej pieœni wstanie mœciciel naszych koœci"). Problematyka Dylematy moralne i tragizm postaci reprezentujšcej układ zbieżny z konfliktem etycznym współczesnego autorowi społeczeństwa (zmagania moralne spiskowców polskich i rosyjskich lat dwudziestych; stwierdzenie jednego z powstańców 1830 r.:"Słowo stało się ciałem, a Wallenrod - Belwederem"): miłoœć do ojczyzny wymagajšca koniecznoœci oboru nieetycznych dróg działania (starcie racji władcy z racjami poddanego; przysiega na wiernoœć a koniecznoœć jej złamania; legalizm a nielegalnoœć spisku) Bajronizm: typ bohatera, postaci dumnej i namiętnej, tajemniczej i wyniesionej ponad przeciętnoœć, jego wewnętrzne rozdarcie (dramatyczny konflikt pomiędzy obowišzkiem wobec ojczyzny a szczęœciem osobistym); forma poematu - powieœć poetycka (połšczenie epickoœci fabuły z lirykš, np. "Hymn", "Pieœń o Wilii" i scenami dramatycznymi, np. dialogi z Aldonš, scena uczty). Walterskotyzm: odtwarzanie piękna zamierzchłej przeszłoœci z jej lokalnym i historycznym kolorytem; tu jako metafora historyczna służšca wydobyciu głównych treœci poematu. Gotycyzm: tendencja upatrujšca w architekturze gotyckich zamków i w obyczajowoœci rycerskiej walorów estetycznych: elementy grozy, sentymentalna melancholia (wštek miłosny) Ludowoœć: koncepcja wajdeloty, pieœniarza-wieszcza Halbana, wyraziciela dšżeń i uczuć ludu; funkcja pieœni ludowej, utożsamianej z poezjš narodowš, skarbniczki historii narodu będšcego w niebezpieczeństwie albo w niewoli ("Powieœć Wajdeloty"). Wersyfikacja polski heksametr (przekształcenie iloczasowego wzorca antycznego na akcentowy) -( wers piętnastozgłoskowy o szeœciu akcentach (przypadajšcych na 1, 3, 6, 11 i 14 sylabę), ( tendencji do wyrównania w poszczególnych wersach liczby zestrojów akcentowych,. Np. w. 295 - 297 "Powieœci Wajdeloty": ((((((((((((((((((((((LatadzieciństwapłynęłyżyłemœródNiemcówja kNiemiec(((((((((((((((((((((MiałemimięWalteraAlfanazwiskoprzy dano(((((((((((((((((((((Imiębyłoniemieckieduszalitewskazostała 1 lata 1231-12812 wajdelota - w czasach przedchrzeœcijańskich na Litwie: wieszczek, œpiewak pełnišcy funkcje kapłana niższego rzędu, do którego obowišzków należało opiewać przed ludem historię przodków. 3 kapituła - tu: zgromadzenie władz zakonu krzyżackiego. Naród litewski, składajšcy się z pokoleń Litwinów Prusów i Lettów, nieliczny, osiadły w kraju nierozległym, nie dosyć żyznym, długo Europie nieznajomy, około trzynastego wieku najazdami sšsiadów wyzwany był do czynniejszego działania. Kiedy Prusowie ulegali orężowi Teutonów, Litwa, wyszedłszy ze swoich lasów i bagnisk, niszczyła mieczem i ogniem okoliczne państwa i stała się wkrótce strasznš na północy. Dzieje nie wyjaœniły jeszcze dostatecznie, jakim sposobem naród, tak słaby i tak długo obcym hołdujšcy, mógł od razu oprzeć się i zagrozić wszystkim swoim nieprzyjaciołom, z jednej strony prowadzšc cišgłš i morderczš z Zakonem krzyżowym wojnę, z drugiej łupišc Polskę, wybierajšc opłaty u Nowogroda Wielkiego i zapędzajšc się aż na brzegi Wołgi i Półwysep Krymski. Najœwietniejsza epoka Litwy przypada na czasy Olgierda i Witołda, których władza rozcišgała się od Bałtyckiego do Czarnego Morza. Ale to ogromne państwo, zbyt nagle wzrastajšc, nie zdołało wyrobić w sobie wewnętrznej siły, która by różnorodne jego częœci spajała i ożywiała. Narodowoœć litewska, rozlana po zbyt obszernych ziemiach, straciła swoję właœciwš barwę. Litwini ujarzmili wiele pokoleń ruskich i weszli w stosunki polityczne z Polskš. Sławianie, od dawna już chrzeœcijanie, stali na wyższym stopniu cywilizacji; a lubo pobici lub zagrożeni od Litwy, powolnym wpływem odzyskali moralnš przewagę nad silnym, ale barbarzyńskim ciemiężycielem i pochłonęli go, jak Chiny najezdców tatarskich. Jagiellonowie i możniejsi ich wasale stali się Polakami; wielu ksišżšt litewskich na Rusi przyjęło religiš, język i narodowoœć ruskš. Tym sposobem Wielkie Księstwo Litewskie przestało być litewskim, a właœciwy naród litewski ujrzał się w dawnych swoich granicach; jego mowa przestała być językiem dworu i możnych i zachowała się tylko między pospólstwem. Litwa przedstawia ciekawy widok ludu, który w ogromie swoich zdobyczy zniknšł, jak strumyk po zbytecznym wylewie opada i płynie węższym niżeli pierwej korytem. Kilka już wieków zakrywa wspomnione tu wydarzenia: zeszły ze sceny życia politycznego i Litwa, i najsroższy jej nieprzyjaciel, Zakon krzyżowy; stosunki narodów sšsiednich zmieniły się zupełnie: interes i namiętnoœci, które zapalały ówczesnš wojnę, już wygasły; nawet pamištek nie ocaliły pieœni gminne. Litwa jest już całkiem w przeszłoœci; jej dzieje przedstawiajš z tego względu szczęœliwy dla poezji zawód, że poeta, opiewajšcy ówczesne wypadki, samym tylko przedmiotem historycznym, zgłębieniem rzeczy i kunsztownym wydaniem zajmować się musi, nie przywołujšc na pomoc interesu, namiętnoœci lub mody czytelników. Takich właœnie przedmiotów kazał poszukiwać Szyller: Was unsterblich im Gesang soll leben, Muss im Leben untergehen. <>. Wstęp Sto lat mijało, jak Zakon krzyżowy We krwi pogaństwa północnego brodził; Już Prusak szyję uchylił w okowy Lub ziemię oddał, a z duszš uchodził; Niemiec za zbiegiem rozpuœcił gonitwy, Więził, mordował, aż do granic Litwy. Niemen rozdziela Litwinów od wrogów: Po jednej stronie błyszczš œwištyń szczyty I szumiš lasy, pomieszkania bogów; 10 Po drugiej stronie, na pagórku wbity Krzyż, godło Niemców, czoło kryje w niebie, GroŸne ku Litwie wycišga ramiona, Jak gdyby wszystkie ziemie Palemona Chciał z góry objšć i garnšć pod siebie. Z tej strony tłumy litewskiej młodzieży, W kołpakach rysich, w niedŸwiedziej odzieży, Z łukiem na plecach, z dłoniš pełnš grotów, Snujš się, œledzšc niemieckich obrotów. Po drugiej stronie, w szyszaku i zbroi, 20 Niemiec na koniu nieruchomy stoi; Oczy utkwiwszy w nieprzyjaciół szaniec, Nabija strzelbę i liczy różaniec. I ci, i owi pilnujš przeprawy. Tak Niemen, dawniej sławny z goœcinnoœci, Łšczšcy bratnich narodów dzierżawy, Już teraz dla nich był progiem wiecznoœci; I nikt, bez straty życia lub swobody, Nie mógł przestšpić zakazanej wady. Tylko gałšzka litewskiego chmielu, 30 Wdziękami pruskiej topoli nęcona, Pnšc się po wierzbach i, po wodnym zielu, Œmiałe, jak dawniej, wycišga ramiona I rzekę kraœnym przeskakujšc wiankiem, Na obcym brzegu łšczy się z kochankiem. Tylko słowiki kowieńskiej dšbrowy Z braciš swoimi zapuszczańskiej góry Wiodš, jak dawniej, litewskie rozmowy Lub, swobodnymi wymknšwszy się pióry, Latajš w goœci na spólne ostrowy. 40 A ludzie? - ludzi rozdzieliły boje! Dawna Prusaków i Litwy zażyłoœć Poszła w niepamięć; tylko czasem miłoœć I ludzi zbliża. - Znałem ludzi dwoje. O Niemnie! wkrótce runš do twych brodów Œmierć i pożogę niosšce szeregi, I twoje dotšd szanowane brzegi Topór z zielonych ogołoci wianków, Huk dział wystraszy słowiki z ogrodów. Co przyrodzenia zwišzał łańcuch złoty, 50 Wszystko rozerwie nienawiœć narodów; Wszystko rozerwie; - lecz serca kochanków Złšczš się znowu w pieœniach wajdeloty. Obiór Z Maryjenburskiej wieży zadzwoniono , Działa zagrzmiały, w bębny uderzono; Dzień uroczysty w krzyżowym Zakonie; Zewszšd komtury do stolicy œpieszš, Kędy, zebrani w kapituły gronie, Wezwawszy Ducha Œwiętego uradzš, Na czyich piersiach wielki krzyż zawieszš I w czyje ręce wielki miecz oddadzš. Na radach spłynšł dzień jeden i drugi, 10 Bo wielu mężów staje do zawodu, A wszyscy równie wysokiego rodu I wszystkich równe w Zakonie zasługi; Dotšd powszechna między braciš zgoda Nad wszystkich wyżej stawi Wallenroda. On cudzoziemiec, w Prusach nieznajomy, Sławš napełnił zagraniczne domy , Czy Maurów œcigał na kastylskich górach, Czy Otomana przez morskie odmęty, W bitwach na czele, pierwszy był na murach; 20 Pierwszy zahaczał pohańców okręty; I na turniejach, skora wstšpił w szranki, Jeżeli raczył przyłbicę odsłonić, Nikt się nie ważył na ostre z nim gonić Pierwsze mu zgodnie ustępujšc wianki Nie tylko między krzyżowymi roty Wsławił orężem młodociane lata, Zdobiš go wielkie chrzeœcijańskie cnoty. Ubóstwo, skromnoœć i pogarda œwiata. Konrad nie słynšł w przydwornym nacisku 30 Gładkoœciš mowy, składnoœciš ukłonów; Ani swej broni dla podłego zysku Nie przedał w służbę niezgodnych baronów. Klasztornym murom wiek poœwięcił młody. Wzgardził oklaski i górne urzędy; Nawet zacniejsze i słodsze nagrody: Minstrelów hymny i pięknoœci względy, Nie przemawiały do zimnego ducha. Wallenrod pochwał obojętnie słucha, Na kraœne lica poglšda z daleka, 40 Od czarujšcej rozmowy ucieka. Czy był nieczułym, dumnym z przyrodzenia, Czy stał się z wiekiem - bo choć jeszcze młody, Już włos miał siwy i zwiędłe jagody, Napiętnowane staroœciš cierpienia - Trudno odgadnšć: zdarzały się chwile, W których zabawy młodzieży podzielał, Nawet niewieœcich gwarów słuchał mile, Na żarty dworzan żartami odstrzelał I sypał damom grzecznych słówek krocie, 50 Z zimnym uœmiechem, jak dzieciom łakocie. Były to rzadkie chwile zapomnienia; I wkrótce, lada słówko obojętne, Które dla drugich nie miało znaczenia, W nim obudzało wzruszenia namiętne; Słowo: ojczyzna, powinnoœć, kochanka, O krucyjatach i o Litwie wzmianka, Nagle wesołoœć Wallenroda truły; Słyszšc je, znowu odwracał oblicze, Znowu na wszystko stawał się nieczuły 60 I pogršżał się w dumy tajemnicze. Może, wspomniawszy œwiętoœć powołania, Sam sobie ziemskich słodyczy zabrania. Jedne znał tylko przyjaŸni słodycze, Jednego tylko wybrał przyjaciela, Œwiętego cnotš i pobożnym stanem: Był to mnich siwy, zwano go Halbanem. On Wallenroda samotnoœć podziela; On był i duszy jego spowiednikiem, On był i serca jego powiernikiem. 70 Szczęœliwa przyjaŸń! œwiętym jest na ziemi, Kto umiał przyjaŸń zabrać ze œwiętemi. Tak naczelnicy zakonnej obrady Rozpamiętujš Konrada przymioty; Ale miał wadę - bo któż jest bez wady? Konrad œwiatowej nie lubił pustoty, Konrad pijanej nie dzielił biesiady. Wszakże zamknięty w samotnym pokoju, Gdy go dręczyły nudy lub zgryzoty, Szukał pociechy w goršcym napoju; 80 I wtenczas zdał się wdziewać postać nowš, Wtenczas twarz jego, bladš i surowš, Jakiœ rumieniec chorowity krasił; I wielkie, niegdyœ błękitne Ÿrenice, Które czas nieco skaził i przygasił, Ciskały dawnych ogniów błyskawice; Z piersi żałoœnie westchnienie ucieka I łzš perłowš nabrzmiewa powieka, Dłoń lutni szuka, usta pieœni lejš, Pieœni nucone cudzoziemskš mowš, 90 Lecz je słuchaczów serca rozumiejš. Dosyć usłyszeć muzykę grobowš, Dosyć uważać na œpiewaka postać: W licach pamięci widać natężenie, Brwi podniesione, pochyłe wejrzenie, Chcšce z głębiny ziemnej coœ wydostać; Jakiż być może pieœni jego wštek? - Zapewne myœlš, w obłędnych pogoniach, Œciga swš młodoœć na przeszłoœci toniach. - Gdzież dusza jego? - W krainie pamištek. 100 Lecz nigdy ręka, w muzycznym zapędzie, Z lutni weselszych tonów nie dobędzie; I lica jego niewinnych uœmiechów Zdajš się lękać, jak œmiertelnych grzechów. Wszystkie uderza struny po kolei Prócz jednej struny - prócz struny wesela. Wszystkie uczucia słuchacz z nim podziela, Oprócz jednego uczucia - nadziei. Nieraz go bracia zeszli niespodzianie I nadzwyczajnej dziwili się zmianie. 110 Konrad zbudzony zżymał się i gniewał, Porzucał lutnię i pieœni nie œpiewał; Wymawiał głoœno bezbożne wyrazy, Cóœ Halbanowi szeptał po kryjomu, Krzyczał na wojska, wydawał rozkazy, Straszliwie grozi:, nie wiadomo komu. Trwożš się bracia, - stary Halban siada I wzrok zatapia w oblicze Konrada, Wzrok przenikliwy, chłodny i surowy, Pełen jakowejœ tajemnej wymowy. 120 Czy cóœ wspomina, czyli cóœ doradza, Czy trwogę w sercu Wallenroda budzi, Zaraz mu chmurne czoło wypogadza, Oczy przygasza i oblicze studzi. Tak na igrzysku, kiedy lwów dozorca, Sprosiwszy pany, damy i rycerze, Rozłamie kratę żelaznego dworca, Da hasło tršbš; wtem królewskie Ÿwierzę Grzmi z głębi piersi, strach na widzów pada; Jeden dozorca kroku nie poruszy, 130 Spokojnie ręce na piersiach zakłada I lwa potężnie uderzy - oczyma, Tym nieœmiertelnej talizmanem, duszy Moc bezrozumnš na uwięzi trzyma . II Z Maryjenburskiej wieży zadzwoniono, Z obradnej sali idš do kaplicy, Najpierwszy komtur, wielcy urzędnicy, Kapłani, bracia i rycerzy grono. Nieszpornych modłów kapituła słucha I œpiewa hymny do Œwiętego Ducha. HYMN Duchu, œwiatło boże! Gołšbko Syjonu! Dziœ chrzeœcijański œwiat, ziemne podnóże 10 Twojego tronu, Widomš oœwieć postaciš I roztocz skrzydła nad syjońskš braciš! Spod Twych skrzydeł niech wystrzeli Słonecznymi promień blaski, I kto najœwiętszej godniejszy łaski, Temu niech złotym wieńcem skronie rozweseli; A padniem na twarz, syny człowieka Temu, nad kim spoczywa Twych skrzydeł opieka. Synu Zbawicielu! 20 Skinieniem wszechmocnej ręki Naznacz, kto z wielu Najgodniejszy słynšć Œwiętym znakiem Twojej męki, Piotra mieczem hetmanić żołnierstwu Twej wiary I przed oczyma pogaństwa rozwinšć Królestwa Twego sztandary; A syn ziemi niech czoło i serce uniża Przed tym, na czyich piersiach błyœnie gwiazda krzyża. Po modłach wyszli. Arcykomtur zlecił, 30 Spoczšwszy nieco powracać do choru I znowu błagać, aby Bóg oœwiecił Kapłanów, braci i mężów obioru. Wyszli nocnymi orzeŸwić się chłody: Jedni zasiedli zamkowy krużganek, Drudzy przechodzš gaje i ogrody. Noc była cicha; majowej pogody; Z dala niepewny wyglšdał poranek; Księżyc, obiegłszy błonie safirowe, Z odmiennym licem, z różnym blaskiem w oku, 40 Drzemišcú to w ciemnym, to w srebrnym obłoku, Zniżał swš cichš i samotnš głowę; Jak dumajšcy w pustyni kochanek, Obiegłszy myœlš całe życia koło, Wszystkie nadzieje, słodycze, cierpienia, To łzy wylewa, to spójrzy wesoło, Wreœcie ku piersiom zmordowane czoło Skłania - i wpada w letarg zamyœlenia. Przechadzkš inni bawiš się rycerze, Lecz Arcykomtur chwil darmo nie traci, 50 Zaraz Halbana i celniejszych braci Wzywa do siebie i na stronę bierze, Aby z daleka od ciekawej rzeszy Zasięgnšć rady, udzielić przestrogi. Wychudzi z zamku, na równinę spieszy; Tak rozmawiajšc, nie pilnujšc drogi, Błšdzili kilka godzin w okolicy, Blisko spokojnych jeziora Wybrzeży. Już ranek, pora wracać do stolicy. Stajš, - głos jakiœ - skšd? - z narożnej wieży; 60 Słuchajš pilnie -- to głos pustelnicy. W tej wieży dawno, przed laty dziesięciu, Jakaœ nieznana, pobożna niewiasta , Z dala przybywszy do Maryi-miasta - Czy jš natchnęło niebo w przedsięwzięciu, Czy skażonego sumienia wyrzuty Pragnšc ukoić balsamem pokuty - Pustelniczego szukała ukrycia I tu znalazła grobowiec za życia. Długo nie chcieli zezwalać kapłani, 70 Wreœcie stałoœciš proœby przełamani Dali jej w wieży samotne schronienie. Ledwie stanęła za œwięconym progiem, Na próg zwalono cegły i kamienie, Zastała sama z myœlami i Bogiem; I bramę, co jš od żyjšcych dzieli, Chyba w dzień sšdny odemknš anieli. U góry małe okienko i krata, Kędy pobożny lud słał pożywienie, A niebo - wietrzyk i dzienne promienie. 80 Biedna grzesznico, czyż nienawiœć œwiata Do tyla umysł skołatała młody, Ze się obawiasz słońca i pogody? - Zaledwie w swoim zamknęła się grobie, Nikt jej nie widział przy okienku wieży Przyjmować w usta wiatru oddech œwieży, Oglšdać niebo w pogodnej ozdobie I miłe kwiaty na ziemnym obszarze, I stokroć milsze swoich bliŸnich twarze. Wiedziano tylko, że jest dotšd w życiu; 90 Bo nieraz jeszcze œwiętego pielgrzyma, Gdy nocš przy jej błška się ukryciu, Jakiœ dŸwięk miły na chwilę zatrzyma; DŸwięk to zapewne pobożnej piosenki. I z pruskich wiosek gdy zebrane dzieci Igrajš w wieczór u bliskiej dšbrowy, Natenczas z okna cóœ białego œwieci, Jak gdyby promyk wschodzšcej jutrzenki: Czy to jej włosa pukiel bursztynowy, Czyli to połysk drobnej, œnieżnej ręki, 100 Błogosławišcej niewiništek głowy? Komtur, tamtędy obróciwszy kroki, Słyszy, gdy wieżę narożnš pomijał: <>. Słucha rycerstwo - to głos pustelnicy, Spójrzš na kratę, zda się pochylona, Zda się ku ziemi wycišgać ramiona, Do kogoż? - pusto w całej okolicy. Z daleka tylko jakiœ blask uderza, Na kształt płomyka stalowej przyłbicy, I cień na ziemi - czy to płaszcz rycerza? Już znikło - pewnie złudzenie Ÿrenicy, Pewnie jutrzenki błysnšł wzrok rumiany, 120 Po ziemi ranne przemknęły tumany. <> - <> I poszli krzyczšc; długo po dolinie 130 Odgłos tryumfu i radoœci bije: <> Halban pozostał mocno zamyœlony, Na wołajšcych Okiem wzgardy rzucił, Spójrzał ku wieży i cichymi tony Takš piosenkę odchodzšc zanucił: [PIESŃ] Wilija, naszych strumieni rodzica, Dno ma złociste i niebieskie lica; Piękna Litwinka, co jej czerpa wody, 140 Czystsze ma serce, œliczniejsze jagody. Wilija gardzi doliny kwiatami, Œród tulipanów i narcyzów płynie; U nóg Litwinki kwiat naszych młodzianów, Od róż kraœniejszy i od tulipanów. Wilija gardzi doliny kwiatami, Bo szuka Niemna, swego oblubieńca; Litwince nudno między Litwinami, Bo ukochała cudzego młodzieńca. Niemen w gwałtowne pochwyci ramiona, 150 Niesie na skały i dzikie przestworza, Tuli kochankę do zimnego łona, I ginš razem w głębokoœciach morza. I ciebie równie przychodzień oddali Z ojczystych dolin, o Litwinko biedna! I ty utoniesz w zapomnienia fali, Ale smutniejsza, ale sama jedna. Serce i potok ostrzegać daremnie, Dziewica kocha i Wilija bieży; Wilija znikła w ukochanym Niemnie, 160 Dziewica płacze w pustelniczej wieży. III Gdy Mistrz praw œwiętych ucałował księgi, Skończył modlitwę i wzišł od komtura Miecz i krzyż wielki, znamiona potęgi, Wzniósł dumnie czoło, chociaż troski chmura Cišżyła nad nim; wkoło okiem strzelił, W którym się radoœć na pół z gniewem żarzy, I niewidziany goœć na jego twarzy, Uœmiech przeleciał, słaby i znikomy: Jak blask, co chmurę porannš rozdzielił, 10 Zwiastujšc razem wschód słońca i gromy. Ten zapał Mistrza, to groŸne oblicze, Napełnia serca otuchš, nadziejš; Widzš przed sobš bitwy i zdobycze I hojnie w myœli krew pogańskš lejš. Takiemu władcy któż dostoi kroku? Któż się nie zlęknie jego szabli, wzroku? - Drżyjcie, Litwini! już się chwila zbliża, Gdy z murów Wilna błyœnie znamię krzyża. Nadzieje próżne. - Ciekš dni, tygodnie, 20 Upłynšł cały długi rak w pokoju; Litwa zagraża, Wallenrod niegodnie Ani sam walczy, ani œle do boju; A gdy się zbudzi i cóœ działać zacznie, Stary porzšdek wywraca opacznie. Woła, że Zakon z œwiętych wyszedł karbów, Że bracia gwałcš przysiężone œluby; <> Narzuca posty, pokuty ciężary, 30 Uciech, wygody niewinnej zaprzecza; Lada grzech œciga najsroższymi kary Podziemnych lochów, wygnania i miecza. Tymczasem Litwin, co przed laty z dala Omijał bramy zakonnej stolicy, Teraz dokoła wsi co noc podpala I lud bezbronny chwyta z okolicy; Pod samym zamkiem dumnie się przechwala, Ze idzie na mszę do mistrza kaplicy; Pierwszy raz dzieci z rodziców swych progu 40 Drżały na straszny dŸwięk żmudzkiego rogu. Kiedyż być może czas lepszy do wojny? - Litwa szarpana wewnętrznš niezgodš; Stšd dzielny Rusin, stšd Lach niespokojny, Stšd krymskie chany lud potężny wiodš. Witołd, zepchnięty od Jagiełły z tronu, Przyjechał szukać opieki Zakonu; W nagrodę skarby i ziemie przyrzeka I wsparcia dotšd nadaremnie czeka. Szemrajš bracia, gromadzi się rada, 50 Mistrza nie widać; Halban stary bieży, W zamku, w kaplicy nie znalazł Konrada: Gdzież on? - zapewne u narożnej wieży. Œledzili bracia nocne jego kroki; Wszystkim wiadomo: każdego wieczora, Gdy ziemię grubsze osłaniajš mroki, On idzie błšdzić po brzegach jeziora; Albo klęczšcy, przyparty do muru, Okryty płaszczem aż do białej zorzy Œwieci z daleka, jak posšg z marmuru. 60 I przez noc całš sennoœć go nie zmorzy. Często na cichy odgłos pustelnicy Wstaje i ciche daje odpowiedzi; Brzmienia ich z dala ucho nie doœledzi, Lecz widać z blasku wstrzšœnionej przyłbicy, Ršk niespokojnych, podniesionej głowy, Że jakieœ ważne toczš się rozmowy. PIEŒŃ Z WIEŻY Któż me westchnienia, kto me łzy policzy? Czy już tak długie przepłakałam lata, Czy tyle w piersiach i oczach goryczy, Że od mych westchnień pordzawiała krata? - Gdzie łza upadnie, w zimny głaz przecieka Jak gdyby w serce dobrego człowieka. Jest wieczny ogień w zamku Swentoroga , Ten ogień żywiš pobożne kapłany; Jest wieczne Ÿródło na górze Mendoga, To Ÿródło żywiš œniegi i tumany; Nikt moich westchnień i łez nie podsyca, A dotšd boli serce i Ÿrenica. Pieszczoty ojca, matki uœciœnienia, 80 Zamek bogaty, kraina wesoła, Dni bez tęsknoty, nocy bez marzenia; Spokojnoœć na kształt cichego anioła, We dnie i w nocy, na polu i w domie Strzegła mię z bliska, chociaż niewidomie. Trzy piękne córki było nas u matki, A mnie najpierwej żšdano w zamęœcie; Szczęœliwa młodoœć, szczęœliwe dostatki, Któż mi powiedział, że jest inne szczęœcie? Piękny młodzieńcze! na coœ mi powiedział 90 To, o czym w Litwie nikt pierwej nie wiedział? - O Bogu wielkim, o jasnych aniołach, Kamiennych miastach, kędy wiara œwięta, Gdzie lud w bogatych modli się koœciołach I kędy dziewic słuchajš ksišżęta, Waleczni w boju, jak nasi rycerze, Czuli w miłoœci, jak nasi pasterze; Gdzie człowiek, ziemne złożywszy pokrycie, Z duszš ulata po rozkosznym niebie. Ach, ja wierzyłam, bo niebieskie życie 100 Już przeczuwałam, gdym słuchała ciebie! Ach, odtšd marzę, w dobrych i złych losach, Tylko o tobie, tylko o niebiosach. Krzyż na twych piersiach oczy me weselił, W nim oglšdałam przyszłe szczęœcia hasło, Niestety! z krzyża gdy piorun wystrzelił, Wszystko dokoła ucichło, zagasło! Nic nie żałuję, choć gorzkie łzy leję, Boœ wszystko odjšł, zostawił nadzieję. <> - cichym powtórzyły echem 110 Brzegi jeziora, doliny i knieje. Zbudził się Konrad i z dzikim uœmiechem: <> GŁOS Z WIEŻY <> KONRAD <> GŁOS Z WIEŻY <>. KONRAD 190 <> GŁOS (Z WIEŻY) <> KONRAD I cóż wypłaczemy? - Płakałem, pomnisz, kiedy się wydarłem Na wieki wieków z twojego objęcia, Gdy dobrowolnie dla szczęœcia umarłem, Ażeby krwawe spełnić przedsięwzięcia. 250 Już uwieńczone zbyt długie męczeństwo, Teraz stanšłem u życzeń mych celu, Mogę się zemœcić na nieprzyjacielu; A ty mi przyszłaœ wydzierać zwycięstwo. Odtšd jak znowu z okna twej wieżycy Spójrzałaœ na mnie, w całym kręgu œwiata Znowu nic nie ma dla mojej Ÿrenicy, Tylko jezioro i wieża, i krata. Wkoło mnie wszystko wre wojny rozruchem; Œród tršb odgłosu, œród oręża szczęku 260 Ja niecierpliwym, wytężonym uchem Szukam ust twoich anielskiego dŸwięku, I dzień mój cały jest oczekiwaniem, A gdy wieczornej doczekam się pory, Chcę jš przedłużyć rozpamiętywaniem; Ja życie moje liczę na wieczory. Tymczasem Zakon spoczynkowi łaje, O wojnę prosi, własnej żšda zguby, I mœciwy Halban wytchnšć mi nie daje: Albo dawniejsze przypomina œluby, 270 Wyrznięte sioła i zniszczone kraje; Albo gdy nie chcę skargi jego słuchać, Jednym westchnieniem, skinieniem, oczyma, Umie przygasłš chęć zemsty rozdmuchać. Wyrok mój zda się przybliżać do końca, Nic już Krzyżaków od wojny nie wstrzyma. Wczoraœmy z, Rzymu odebrali gońca, Z różnych stron œwiata niezliczone chmury Pobożny zapał w pole nagromadził, Wszyscy wołajš, abym ich prowadził 280 Z mieczem i krzyżem na wileńskie mury. A przecież - wyznam ze wstydem! w tej chwili, Kiedy się ważš narodów wyroki, Myœlę o tobie, wynajduję zwłoki, Żebyœmy jeszcze dzień jeden przeżyli. Młodoœci! jakże wielkie twe ofiary! Jam miłoœć, szczęœcie, jam niebo za młodu Umiał poœwięcić dla sprawy narodu, Z żalem, lecz z męstwem! a dzisiaj ja stary, Dzisiaj powinnoœć, rozpacz, wola boża 290 pędzš mię w pole! a ja siwej głowy Nie œmiem oderwać od tych œcian podnoża, Ażeby twojej nie stracić - rozmowy!>> Umilknšł; z wieży słychać tylko jęki; W milczeniu długie przeciekły gadziny, Noc rozrzedniała i promyk jutrzeńki Już zarumienił lica cichej wody; Pomiędzy liœciem drzemišcej krzewiny Ze szmerem ranne przewiewały chłody, Ptaszęta cichym ozwały się pieniem, 300 Umilkły znowu - i długim milczeniem Znać dajš, że się zbudziły za wczeœnie. Konrad powstaje, wzniósł ku wieży czoła, Długo na kratę poglšdał boleœnie; Słowik zanucił, Konrad naokoło Spojrzał: już ranek; - opuœcił przyłbicę, W szerokie zwoje płaszcza twarz obwinšł, Skinieniem ręki żegna pustelnicę I w krzakach zginšł. Tak duch piekielny od wrót pustelnika 310 Na odgłos dzwonu porannego znika. IV UTCZTA Był dzień patrona, uroczyste œwięto, Komtury z braćmi do stolicy jadš, Białe choršgwie na wieżach zatknięto. Konrad rycerzy ma uczcić biesiadš. Sto białych płaszczów powiewa za stołem, Na każdym płaszczu czerni się krzyż długi: To byli bracia, a za nimi kołem Młodzi giermkowie stajš dla posługi. Konrad na czele, po lewicy tronu 10 Wzišł miejsce Witołd ze swymi hetmany; Dawniej był wrogiem, dziœ goœciem Zakonu, Przeciwko Litwie sojuszem zwišzany. Już Mistrz powstawszy daje uczty hasło: <> - wnet puchary błysły, <> - tysišc głosów wrzasło, Srebra zabrzmiały, strugi wina trysły. Wallenrod usiadł i na łokciu wsparty Słuchał z pogardš nieprzystojnych gwarów; Umilkła wrzawa, ledwie ciche żarty 20 Gdzieniegdzie przerwš lekki dŸwięk pucharów. <>. Zarazem różni œpiewacy powstali: Tam Włoch otyły słowiczymi tony Konrada męstwo i pobożnoœć chwali; Ówdzie trubadur od brzegów Garony Opiewa dzieje miłoœnych pasterzy, Zaklętych dziewic i błędnych rycerzy. Wallenrod drzemał, piosenki ustały; 40 Nagle zbudzony przerwanym łoskotem, Cisnšł Włochowi trzos ładowny złotem: <> - <> - odpowiedział Sędziwy starzec, który u podwojów Między giermkami i paziami siedział, Prusak czy Litwin, jak widać ze strojów; Brodę miał gęstš, wiekiem ubielonš, Głowę obwiewa ostatek siwizny, Czoło i oczy zakryte zasłonš, W twarzy wyryte lat i cierpień blizny. W prawicy starš lutnię pruskš nosił, A lewš rękę wycišgnšł do stoła 70 I tym skinieniem posłuchania prosił. Ucichli wszyscy. - <>. Skończył i czekał Mistrza odpowiedzi, Czekajš wszyscy w milczeniu głębokiem, Konrad badawczym i szyderczym okiem Witołda liców i poruszeń œledzi. Postrzegli wszyscy, kiedy wajdelota Mówił o zdrajcach, jak się Witołd mienił, Zsiniał, pobladnšł, znowu się czerwienił, Dręczy go równie i gniew, i sromota. 120 Na koniec, szablę œciskajšc u boku, Idzie, zdziwionš gromadę roztršca, Spójrzał na starca, zahamował kroku, I chmura gniewu, nadú czołem wiszšca, Opada nagle w bystrym łez potoku; Powrócił, usiadł, płaszczem twarz zasłania I w tajemnicze utonšł dumania. A Niemcy z cicha: <> - 130 Takie odgłosy w biesiadniczym tłumie Coraz żywszymi przerywano œmiechy; Paziowie krzyczš œwistajšc w orzechy: <>. Wtem Konrad powstał: <> PIEŒŃ WAJDELOTY Kiedy zaraza Litwę ma uderzyć, Jej przyjœcie wieszcza odgadnie Ÿrenica; Bo jeœli słuszna wajdelotom wierzyć, Nieraz na pustych smętarzach i błoniach Staje widomie morowa dziewica , W bieliŸnie, z wiankiem ognistym na skroniach, Czołem przenosi białowieskie drzewa, A w ręku chustkš skrwawionš powiewa. Strażnicy zamków oczy pod hełm kryjš, 160 A psy wieœniaków, zarywszy pysk w ziemi, Kopiš, œmierć wietrzš i okropnie wyjš. Dziewica stšpa kroki złowieszczemi Na sioła, zamki i bogate miasta; A ile razy krwawš chustkš skinie, Tyle pałaców zmienia się w pustynie, Gdzie nogš stšpi, œwieży grób wyrasta. Zgubne zjawisko! - Ale więcej zguby Wróżył Litwinom od niemieckiej strony Szyszak błyszczšcy ze strusimi czuby 170 I płaszcz szeroki, krzyżem naczerniony. Gdzie przeszły stopy takiego widziadła, Niczym jest klęska wiosek albo grodów: Cała kraina w mogiłę zapadła. Ach! kto litewskš duszę mógł ochronić, PójdŸ do mnie, sišdziem na grobie narodów, Będziemy dumać, œpiewać i łzy ronić. O wieœci gminna! ty arko przymierza Między dawnymi i młodszymi laty: W tobie lud składa broń swego rycerza, 180 Swych myœli przędzę i swych uczuć kwiaty. Arko! tyœ żadnym niezłamana ciosem, Póki cię własny twój lud nie znieważy; O pieœni gminna, ty stoisz na straży Narodowego pamištek koœcioła, Z archanielskimi skrzydłami i głosem - Ty czasem dzierżysz i miecz archanioła. Płomień rozgryzie malowane dzieje, Skarby mieczowi spustoszš złodzieje, Pieœń ujdzie cało, tłum ludzi obiega; 190 A jeœli podłe dusze nie umiejš Karmić jš żalem i poić nadziejš, Ucieka w góry, do gruzów przylega I stamtšd dawne opowiada czasy. Tak słowik z ogniem zajętego gmachu Wyleci, chwilę przysišdzie na dachu: Gdy dachy runš, on ucieka w lasy I brzmišcš piersiš nad zgliszcza i grody Nuci podróżnym piosenkę żałoby. Słuchałem piosnek - nieraz kmieć stoletni, 200 Tršcajšc koœci żelazem oraczem, Stanšł i zagrał na wierzbowej fletni Pacierz umarłych; lub rymowym płaczem Was głosił, wielcy ojcowie - bezdzietni. Echa mu wtórzš, ja słuchałem z dala, Tym mocniej widok i piosnka rozżala, Żem był jedynym widzem i słuchaczem. Jako w dzień sšdny z grobowca wywoła Umarłš przeszłoœć tršba archanioła, Tak na dŸwięk pieœni koœci spad mej stopy 210 W olbrzymie kształty zbiegły się i zrosły. Z gruzów powstajš kolumny i stropy, Jeziora puste brzmiš licznymi wiosły I widać zamków otwarte podwoje, Korony ksišżšt, wojowników zbroje, Œpiewajš wieszcze, tańczy dziewic grono - Marzyłem cudnie, srodze mię zbudzono! Zniknęły lasy i ojczyste góry. Myœl znużonymi ulatujšc pióry Spada, w domowš tuli się zaciszę; 220 Lutnia umilkła w otrętwiałym ręku, Sród żałosnego spółrodaków jęku Często przeszłoœci głosu nie dosłyszę! Lecz dotšd iskry młodego zapału Tlš w głębi piersi, nieraz ogień wzniecš, Duszę ożywiš i pamięć oœwiecš. Pamięć naówczas, jak lampa z kryształu Ubrana pędzlem w malowane obrazy, Chociaż jš zaćmi pył i liczne skazy, Jeżeli œwiecznik postawisz w jej serce, 230 Jeszcze œwieżoœciš barwy znęci oczy, Jeszcze na œcianach pałacu roztoczy Kraœne, acz nieco przyćmione kobierce. Gdybym był zdolny własne ognie przelać W piersi słuchaczów i wskrzesić postaci Zmarłej przeszłoœci; gdybym umiał strzelać Brzmišcymi słowy do serca spółbraci: Może by jeszcze w tej jedynej chwili, Kiedy ich piosnka ojczysta poruszy, Uczuli w sobie dawne serca bicie, 240 Uczuli w sobie dawnš wielkoœć duszy I chwilę jednę tak górnie przeżyli, Jak ich przodkowie niegdyœ całe życie. Lecz po co zbiegłe wywoływać wieki? - I swoich czasów œpiewak nie obwini, Bo jest mšż wielki, żywy, niedaleki, O nim zaœpiewam, uczcie się, Litwini! Umilknšł starzec i dokoła słucha, Czy Niemcy dalej pozwolš mu œpiewać; W sali dokoła była cichoœć głucha, 250 Ta zwykła wieszczów na nawo zagrzewać. Zaczšł więc piosnkę, ale innej treœci, Bo głos na spadki wolniejsze rozmierzał, Po strunach słabiej i rzadziej uderzał I z hymnu zstšpił do prostej powieœci. POWIEŒĆ WAJDELOTY Skšd Litwini wracali? - Z nocnej wracali wycieczki, WieŸli łupy bogate, w zamkach i cerkwiach zdobyte. Tłumy brańców niemieckich z powišzanymi rękami, Ze stryczkami na szyjach, biegš przy koniach zwyciężców; Poglšdajš ku Prusom i zalewajš się łzami, 260 Poglšdajš na Kowno - i polecajš się Bogu. W mieœcie Kownie poœrodku cišgnie się błonie Peruna, Tam ksišżęta litewscy, gdy po zwycięstwie wracajš, Zwykli rycerzy niemieckich palić na stosie ofiarnym. Dwaj rycerze pojmani jadš bez trwogi do Kowna, Jeden młody i piękny, drugi latami schylony. Oni sami œród bitwy hufce niemieckie rzuciwszy Między Litwinów uciekli; ksišżę Kiejstut ich przyjšł, Ale strażš otoczył, w zamek za sobš prowadził. Pyta, z jakiej krainy, w jakich zamiarach przybyli. 270 <>. Skończył młodzieniec; a Kiejstut słuchałúciekawie, słuchała Córa Kiejstuta, Aldona, młoda i piękna jak bóstwo. Jesień płynie, z jesieniš cišgnš się długie wieczory; 360 Kiejstutówna, jak zwykle, w sióstr i rówiennic orszaku Za kroœnami usiada albo się bawi przędziwem; A gdy igły migocš, toczš się chybkie wrzeciona, Walter stoi i prawi cuda a krajach niemieckich I o swojej młodoœci. Wszystko, co Walter powiadał, Łowi uchem dziewica, myœlš łakomš połyka; Wszystko umie na pamięć, nieraz i we œnie powtarza. Walter mówił, jak wielkie zamki i miasta za Niemnem, Jakie bogate ubiory, jakie wspaniałe zabawy, Jak na gonitwach waleczni kopije kruszš rycerze, 370 A dziewice z krużganków patrzš i wieńce przyznajš. Walter mówił o wielkim Bogu, co włada za Niemnem, I o niepokalanej Syna Bożego Rodzicy, Której postać anielskš w cudnym pokazał obrazku. Ten obrazek młodzieniec nosił pobożnie na piersiach: Dziœ Litwince darował, gdy jš do wiary nawracał, Gdy pacierze z niš mówił; chciał wszystkiego nauczyć, Co sam umiał; niestety, on jš i tego nauczył, Czego dotšd nie umiał: on nauczył jš kochać. I sam uczył się wiele; z jakim rozkosznym wzruszeniem 380 Słyszał z ust jej litewskie już zapomniane wyrazy. Z każdym wskrzeszonym wyrazem budzi się nowe uczucie Jako iskra z popiołu; były to słodkie imiona Pokrewieństwa, przyjaŸni, słodkiej przyjaŸni, i jeszcze Słodszy wyraz nad wszystko, wyraz miłoœci, któremu Nie masz równego na ziemi, oprócz wyrazu - ojczyzna. <> Walter pojšł Aldonę. - Niemcy, wy pewnie myœlicie, Że tu koniec powieœci: w waszych miłoœnych romansach Gdy się rycerze pożeniš, kończy trubadur piosenkę. Tylko dodaje, że żyli długo i byli szczęœliwi. Walter kochał swš żonę, lecz miał duszę œlachetnš; Szczęœcia w domu nie znalazł, bo go nie było w ojczyŸnie. 420 Ledwie œniegi ponikły, pierwszy zanucił skowronek, Innym krajom skowronek miłoœć i rozkosz obwieszcza, Biednej Litwie co roku wróży pożary i rzezie; Cišgnš szeregi krzyżowe niezliczonymi tłumami, Już od gór zaniemeńskich echo do Kowna zanosi Wojska mnogiego hałasy, chrzęst zbrój, rżenia rumaków. Jak mgła spuszcza się obóz, błonia szeroko zalega, Tu i ówdzie migocš straży naczelnych proporce Jak łyskania przed burzš. Niemcy stanęli na brzegu, Mosty po Niemnie rzucili. Kowno dokoła oblegli. 430 Dzień w dzień ad taranów walš się mury i baszty, Noc w noc miny burzšce kopiš się w ziemi jak krety, Pod niebiosami ognistym unosi się bomba polotem I jak sokół na ptaki z góry na dachy uderza. Kowno w gruzy runęło - Litwa do Kiejdan uchodzi; W gruzach runęły Kiejdany - Litwa po górach i lasach Broni się; Niemcy dalej cišgnš plšdrujšc i palšc. Kiejstut z Walterem pierwsi w bitwach, ostatni w odwrocie, Kiejstut zawsze spokojny; od dzieciństwa przywyknšł Bić się z nieprzyjacielem, wpadać, zwyciężać, uciekać. 440 Wiedział, że jego przodkowie zawsze z Niemcami walczyli, Idšc w œlady swych przodków bił się i nie dbał o przyszłoœć. Inne były Waltera myœli; schowany œród Niemców, Znał potęgę Zakonu; wiedział, że mistrza wezwanie Z całej Europy wycišga skarby, oręże i wojska. Prusy broniły się niegdyœ, starły Prusaków Teutony, Litwa pierwej czy póŸniej równej ulegnie kolei; Widział niedolę Prusaków, drżał nad przyszłoœciš Litwinów. <> - <>. - Tak rozmawiali po bitwie, Nim ich tršba ku nowym bitwom i klęskom wezwała. Kiejstut coraz smutniejszy, Walter jak mocno, zmieniony! Dawniej, chociaż nie bywał nigdy zbytecznie wesoły, W chwilach nawet szczęœliwych lekki mrok zamyœlenia Lice jego przysłaniał, ale w objęciach Aldony 460 Dawniej miewał pogodne czoło i lice spokojne, Zawsze jš witał uœmiechem, czułym pożegnał wejrzeniem. Teraz, zda się, że jakaœ skryta dręczyła go boleœć! Gały ranek przed domem, z założonymi rękami, Patrzy na dymy płonšcych z dala miasteczek i wiosek, Patrzy dzikimi oczyma; w nocy porywa się ze snu I przez okno krwawš łunę pożarów uważa. <> - pyta ze łzami Aldona. - Co mnie? będęż spokojnie drzemał, aż Niemcy napadnš I sennego zwišzawszy, w ręce katowskie oddadzš?>> - 470 <>. - <> - <> - <>. - <>. - 480 <> - <>. - <> - Na tę odpowiedŸ Aldona Pomieszana milczała; jej zdawało się dotšd, Że ojczyzna jak œwiat jest długa, szeroka bez końca; Pierwszy raz słyszy, że w Litwie całej nie było schronienia. Załamawszy ręce pyta Waltera, co poczšć? - <>. - Więcej nie chciał powiadać, próœb Aldony nie słuchał, Litwy tylko nieszczęœcia słyszał i widział przed sobš, Aż na koniec płomień zemsty, w milczeniu karmiony Klęsk i cierpień widokiem, wzdšł się i serce ogarnšł; Wszystkie wytrawił uczucia, nawet jedyne uczucie Dotšd mu żywot słodzšce, nawet uczucie miłoœci. Tak u białowieskiego dębu jeżeli myœliwi, 500 Ogień tajemny wznieciwszy rdzeń głęboko wypalš, Wkrótce lasów monarcha straci swe liœcie powiewne, Z wiatrem polecš gałęzie, nawet jedyna zielonoœć Dotšd mu czoło zdobišca, uschnie korona jemioły. Długo Litwini po zamkach, górach i lasach błšdzili, Napadajšc na Niemców lub napadani wzajemnie. Aż stoczyła się straszna bitwa na błoniach Rudawy, Gdzie kilkadziesišt tysięcy młodzi litewskiej poległo Obok tyluż tysięcy wodzów i braci krzyżowych. Niemcom wkrótce posiłki œwieże cišgnęły zza morza; 510 Kiejstut i Walter z garstkš mężów przebili się w góry, Z wyszczerbionymi szablami, z poršbanymi tarczami, Kurzem, posokš okryci, weszli posępni do domu. Walter nie spojrzał na żonę, słowa do niej nie wyrzekł, Po niemiecku z Kiejstutem i wajdelotš rozmawiał. Nie rozumiała Aldona, serce tylko wróżyło Jakieœ okropne wypadki; gdy zakończyli obradę, Wszyscy trzej ku Aldonie smutne zwrócili wejrzenie. Walter patrzał najdłużej z niemej wyrazem rozpaczy; Wtem gęstymi kroplami łzy mu rzuciły się z oczu. 520 Upadł do nóg Aldony, ręce jej cisnšł do serca I przepraszał za wszystko, co ucierpiała dla niego. <> - i nie œmiał dokończyć. Jaka radoœć Aldonie! zrazu myœli nieboga, Że się Walter odmieni, będzie spokojny, wesoły, Widzi go mniej zamyœlonym, w oczach więcej żywoœci, W licach dostrzega rumieniec. Walter u nóg Aldony Cały wieczór przepędził; Litwę, Krzyżaków i wojnę Rzucił na chwilę w niepamięć, mówił o czasach szczęœliwych Swego do Litwy przybycia, pierwszej z Aldonš rozmowy, Pierwszej w dolinie przechadzki, i o wszystkich dziecinnych, Ale sercu pamiętnych, pierwszej miłoœci zdarzeniach. 540 Za cóż tak lube rozmowy słowem <> przerywa? - I zamyœla się znowu, długo na żonę poglšda, Łzy mu się kręcš w oczach, chciałby coœ wyrzec i nie œmie. Czyliż dawne uczucia, szczęœcia dawnego pamištki Na to tylko wywołał, aby się z nimi pożegnać? Wszystkie rozmowy, wszystkie tego wieczora pieszczoty Czyliż będš ostatnim blaskiem œwiecznika miłoœci?... - Darmo się pytać, Aldona patrzy, czeka niepewna I wyszedłszy z komnaty jeszcze przez szpary poglšda. Walter wino nalewał, mnogie wychylał puchary 550 I wajdelotę starego na noc u siebie zatrzymał. Słońce ledwo wschodziło, tętniš po bruku kopyta, Dwaj rycerze z tumanem rannym spieszš się w góry. Wszystkie by straże zmylili, jednej nie magli omylić. Czujne sš oczy kochanki, zgadła ucieczkę Aldona! Drogę w dolinie zabiegła; smutne to było spotkanie. <>. Słucha w milczeniu Aldona, chociaż nie słyszy ni słowa. <> - krzyknęła i zatrwożyła się sama Słowem <>, to jedno sławo brzmiało w jej uchu; Nic nie myœliła, o niczym pomnieć nie mogła; jej myœli, Jej pamištki, jej przyszłoœć, wszystko splštało się tłumnie. Ale sercem odgadła, że niepodobna powracać, Że niepodobna zapomnieć; oczy zbłškane toczyła, Kilka razy Waltera dzikie spotkała wejrzenie; 580 W tym wejrzeniu już dawnej nie znajdowała pociechy I zdawała się szukać czegoœ nowego, i wkoło Oglšdała się znowu, wkoło pustynie i lasy; W œrodku lasu samotna błyszczy za Niemnem wieżyca, Był to klasztor zakonnic, chrzeœcijan smutna budowa. Na tej wieżycy spoczęły oczy i myœli Aldony, Jak gołšbek, porwany wiatrem œród morskiej topieli, Pada na maszty samotne nieznajomego okrętu. Walter zrozumiał Aldonę, udał się za niš w milczeniu, Opowiedział swój zamiar, taić przed œwiatem nakazał 590 I u bramy - niestety! straszne to było rozstanie... Alf z wajdelotš pojechał, dotšd nic o nich nie słychać. Biada, biada, jeżeli dotšd nie spełnił przysięgi; Jeœli zrzekłszy się szczęœcia, szczęœcie Aldony zatruwszy... Jeœli tyle poœwięcił i dla niczego poœwięcił... Przyszłoœć resztę pokaże. Niemcy, skończyłem piosenkę. <> - wielki szmer na sali - <> - słuchacze wołali; Mistrz tylko jeden œród szumnej drużyny 600 Siedział milczšcy z pochylonš głowš, Mocno wzruszony, porywa co chwila Puchary z winem i do dna wychyla. W jego postaci zmianę widać nowš, Różne uczucia w nagłych błyskawicach Po rozpalonych krzyżujš się licach. Coraz to groŸniej czoło mu się chmurzy, Usta drżš silnie, obłškane oczy Latajš niby jaskółki œród burzy, Wreszcie płaszcz zrzuca i na œrodek skoczy: 610 <> - Starzec musiał wrócić, Uderzył lutnię i głosem niepewnym Szedł za dzikimi tonami Konrada, 640 Jako niewolnik za swym panem gniewnym. Tymczasem œwiatła gasnęły na stole, Rycerzy długa uœpiła biesiada; Lecz Konrad œpiewa, budzš się na nowo, Stajš i w szczupłym œcisnšwszy się kole, Pilnie zważajš każde pieœni słowo. BALLADA ALPUHARA Już w gruzach leżš Maurów posady, Naród ich dŸwiga żelaza, Broniš się jeszcze twierdze Grenady, Ale w Grenadzie zaraza. 650 Broni się jeszcze z wież Alpuhary Almanzor z garstkš rycerzy, Hiszpan pod miastem zatknšł sztandary, Jutro do szturmu uderzy. O wschodzie słońca ryknęły spiże, Rwš się okopy, mur wali, Już z minaretów błysnęły krzyże, Hiszpanie zamku dostali. Jeden Almanzor, widzšc swe roty Zbite w upornej obranie, 660 przerznšł się między szable i groty, Uciekł i zmylił pagonie. Hiszpan na œwieżej zamku ruinie, Pomiędzy gruzy i trupy, Zastawia ucztę, kšpie się w winie, Rozdziela brańce i łupy. Wtem straż oddŸwierna wodzom donosi, Że rycerz z obcej krainy O posłuchanie co rychlej prosi, Ważne przywożšc nowiny. 670 Był to Almanzor, król muzułmanów, Rzucił bezpieczne ukrycie, Sam się oddaje w ręce Hiszpanów I tylko błaga o życie. <>. Hiszpanie męstwo cenić umiejš; Gdy Almanzora poznali, Wódz go uœcisnšł, inni kolejš Jak towarzysza witali. Almanzor wszystkich wzajemnie witał, Wodza najczulej uœcisnšł, Objšł za szyję, za ręce chwytał, Na ustach jego zawisnšł. 690 A wtem osłabnšł, padł na kolana, Ale rękami drżšcemi Wišżšc swój zawój do nóg Hiszpana, Cišgnšł się za nim po ziemi. Spójrzał dokoła, wszystkich zadziwił, Zbladłe, zsiniałe miał lice, Œmiechem okropnym usta wykrzywił, Krwiš mu nabiegły Ÿrenice. <> Rzuca się, krzyczy, œcišga ramiona, Chciałby uœciœnieniem wiecznym Wszystkich Hiszpanów przykuć do łona; Œmieje się - œmiechem serdecznym. 710 Œmiał się - już skonał - jeszcze powieki; Jeszcze się usta nie zwarły, I œmiech piekielny został na wieki Do zimnych liców przymarły. Hiszpanie trwożni z miasta uciekli, Dżuma za nimi w œlad biegła; Ż gór Alpuhary nim się wywlekli, Reszta ich wojska poległa. <> Rzekł i niepewnš powracajšc drogš Znalazł swe miejsce, na krzesło się rzucił, Jeszcze cóœ groził; uderzywszy nogš Stół z pucharami i winem wywrócił. Na koniec osłabł, głowa się schyliła Na poręcz krzesła; wzrok po chwili gasnšł 740 I drżšce usta piana mu okryła, I zasnšł. Rycerze chwilę w zadumieniu stali, Wiedzš o smutnym nałogu Konrada, Że gdy się winem zbytecznie zapali, W dzikie zapały, w bezprzytomnoœć wpada. Ale na uczcie! publiczna sromota! Przy obcych ludziach, w bezprzykładnym gniewie! Kto go podniecił? Gdzie ów wajdelota? - Wymknšł się z ciżby i nikt o nim nie wie. 750 Były powieœci, że Halban przebrany Litewskš piosnkę Konradawi œpiewał, Że tym sposobem znowu chrzeœcijany Przeciw pogaństwu do wojny zagrzewał. Ale skšd w Mistrzu tak nagłe odmiany? Za co się Witołd tak srodze rozgniewał? Co znaczy Mistrza dziwaczna ballada? - Każdy w domysłach nadaremnie bada. Wojna Wojna - już Konrad hamować nie zdoła Zapędów ludu i nalegań rady; Dawno już cały kraj o pomstę woła Za Litwy napaœć i Witołda zdrady. Witołd, co wsparcia u Zakonu żebrał Dla odzyskania wileńskiej stolicy, Teraz po uczcie, gdy wieœci odebrał, Że wkrótce ruszš w pole Krzyżownicy, Zmienił zamiary, nowš przyjaŸń zdradził 10 I swych rycerzy tajnie uprowadził. W zamki Teutonów, leżšce po drodze, Wszedł z wymyœlonym od Mistrza rozkazem, A potem, oręż wydarłszy załodze, Wszystko wyniszczył ogniem i żelazem. Zakon i wstydem, i gniewem zagrzany, Krzyżowš wojnę podniósł na pogany. Wychodzi bulla; morzem, lšdem płynš Nieprzeliczone wojowników roje, Możni ksišżęta, z wasalów drużynš, 20 Czerwonym krzyżem ozdabiajš zbroje; A każdy na to swe życie poœlubił, Aby pogaństwo ochrzcił - lub wygubił. Poszli ku Litwie; i cóż tam sprawili? - Jeœliœ ciekawy, wynidŸ na okopy, Spójrzyj ku Litwie, gdy się dzień nachyli; Zobaczysz łunę, co niebieskie stropy Krwawym płomieni ruczajem obleje - Oto sš wojen napaœniczych dzieje; Łacno je skreœlić: rzeŸ, grabież, pożoga 30 I blask, co głupie rozwesela zgraje, A w którym mędrzec z bojaŸniš uznaje Głos wołajšcy o pomstę do Boga. Wiatry pożogę coraz dalej niosły, Rycerze dalej w głšb Litwy zabiegli, Słychać, że Kowno, że Wilno oblegli; W końcu ustały i wieœci, i posły. Już w okolicy nie widać płomieni I niebo coraz dalej się czerwieni. Darmo Prusacy z podbitej krainy 40 Brańców i mnogich łupów wyglšdajš; Darmo œlš częstych gońców po nowiny, Œpieszš się gońce i - nie powracajš. Srogš niepewnoœć gdy każdy tłumaczy, Rad by doczekać chociażby rozpaczy. Minęła jesień, zimowe zamieci Huczš po górach, zawalajš drogi, I znowu z dala na niebiosach œwieci - Północne zorze? czy wojny pożogi? - Coraz widoczniej razi blask płomieni 50 I niebo coraz bliżej się czerwieni. Z Maryjenburga lud patrzy ku drodze, Już widać z dala: - kopie się przez œniegi Kilku podróżnych; - Konrad? nasi wodze? Jakże ich witać? zwyciężce? czy zbiegi? Gdzie reszta pułków? - Konrad wzniósł prawicę, Pokazał dalej ciżbę rozproszonš; Ach! sam ich widok zdradził tajemnicę. Biegš bezładnie, w zaspach œniegu tonš, Walš się, depcš, jak podłe owady 60 W ciasnym naczyniu ginšce pospołu; Pnš się po trupach, nim nowe gromady DŸwignionych znowu potršcš do dołu. Ci jeszcze wlekš. otrętwiałe nogi, Ci w biegu nagle przystygli do drogi; Lecz ręce wznoszš i, stojšce trupy, Wskazujš w miasto jak podróżne słupy. Lud wybiegł z miasta strwożony, ciekawy, Lękał się zgadnšć i o nic nie pytał, Bo całe dzieje nieszczęsnej wyprawy 70 W oczach i twarzach rycerzy wyczytał. Nad ich oczyma mroŸna œmierć wisiała, Harpija głodu ich lica wyssała. Tu słychać tršby litewskiej pogoni, Tam wicher toczy kłšb œniegu po błoni; Opodal wyje chuda psów gromada, A nad głowami kršżš kruków stada. Wszystko zginęło, Konrad wszystkich zgubił; On, co z oręża takiej nabył chwały, On, co się dawniej roztropnoœciš chlubił: 80 W ostatniej wojnie lękliwy; niedbały, Witołda chytrych sideł nie dostrzegał, A oszukany, chęciš zemsty œlepy, Zagnawszy wojsko na litewskie stepy, Wilno tak długo, tak gnuœnie oblegał. Kiedy strawiono dobytki i plony, Gdy głód niemieckie nawiedzał obozy, A nieprzyjaciel, wkoło rozproszony, Niszczył posiłki; przecinał dowozy, Codziennie z nędzy marły Niemców krocie: 90 Czas było szturmem położyć kres wojny Albo o rychłym zamyœlać odwrocie; Wtenczas Wallenrod ufny i spokojny JeŸdził na łowy, albo w swym namiocie Zamknięty knował tajemne układy I wodzów nie chciał przypuszczać do rady. I tak w zapale wojennym ostygnšł, Ze ludu swego nie wzruszony łzami, Miecza na jego obronę nie dŸwignšł; Z założonymi na piersiach rękami 100 Cały dzień dumał lub z Halbanem gadał. Tymczasem zima nawaliła œniegi I Witołd œwieże zebrawszy szeregi Oblegał wojsko, na obóz napadał; O hańbo w dziejach mężnego Zakonu! Wielki Mistrz pierwszy uciekł z pola bitwy. Zamiast wawrzynów i sutego plonu Przywiózł wiadomoœć o zwycięstwach Litwy. Czyœcie widzieli, gdy z tego pogromu Wojsko upiorów prowadził do domu? - 110 Ponury smutek czoło jego mroczy, Robak boleœci wywijał się z lica; I Konrad cierpiał - ale spójrzyj w oczy: Ta wielka, na pół otwarta Ÿrenica Jasne z ukosa miotała pociski, Niby kometa grożšcy wojnami, Co chwila zmienna, jak nocne połyski, Którymi szatan podróżnego mami;. Wœciekłoœć i radoœć połšczajšc razem, Błyszczała jakimœ szatańskim wyrazem. 120 Drżał lud i szemrał, Konrad nie dbał o to; Zwołał na radę niechętnych rycerzy, Spójrzał, przemówił, skinšł - o sromoto! Słuchajš pilnie i każdy mu wierzy; W błędach człowieka widzš sšdy Boga, Bo kogoż z ludzi nie przekona - trwoga? Stój, dumny władco! jest sšd i na ciebie. W Maryjenburgu wiem ja loch podziemny; Tam, gdy noc miasto w ciemnoœciach zagrzebie, Schodzi na radę trybunał tajemny . 130 Tam jedna lampa na podniebiu sali I w dzień, i w nocy się pali; Dwanaœcie krzeseł koło tronu stoi, Na tronie ustaw księga tajemnicza; Dwunastu sędziów, każdy w czarnej zbroi, Wszystkich maskami zamknięte oblicza, W lochach od gminnej ukryli się zgrai, A larwš jeden przed drugim się tai. Wszyscy przysięgli dobrowolnie, zgodnie, Karać potężnych swoich władców zbrodnie, 140 Nazbyt gorszšce lub ukryte œwiatu. Skoro ostatnia uchwała zapadnie, I rodzonemu nie przepuszczš bratu; Każdy powinien, gwałtownie lub zdradnie, Na potępianym dopełnić wyroku: Sztylety w ręku, rapiery u boku. Jeden z maskowych zbliżył się do tronu I stojšc z mieczem przed księgš zakonu, Rzekł: <>.- Tu oskarżyciel przed zakonu księgš 180 Uklškł i wsparłszy na krucyfiks rękę, Prawdę doniesień zatwierdził przysięgš Na Boga i na Zbawiciela mękę. Umilkł. Sędziowie sprawę roztrzšsajš; Lecz nie ma głosów ni cichej rozmowy, Ledwie rzut oka lub skinienie głowy Jakšœ głębokš, groŸnš myœl wydajš. Każdy z kolei zbliżał się do tronu, Ostrzem sztyletu na księdze zakonu Karty przerzucał, prawa cicho czytał, 190 O zdanie tylko sumnienia zapytał, Osšdził, rękę do serca przykłada, I wszyscy zgodnie zawołali: - <> I trzykroć echem powtórzyły mury: <> - W tym jednym, jednym tylko słowie Jest cały wyrok; - pojęli sędziowie, Dwanaœcie mieczów podnieœli do góry, Wszystkie zmierzone - w jednš pierœ Konrada. Wyszli w milczeniu,- a jeszcze raz mury Echem za nimi powtórzyły: - <> VI Pożegnanie Zimowy ranek - wichrzy się i œnieży; Wallenrod leci œród wichrów i œniegów, Zaledwie stanšł u jeziora brzegów, Woła i mieczem bije w œciany wieży. <>. PUSTELNICA <> - KONRAD <> - Milczała Aldona, Konrad umilknšł, czekał odpowiedzi. Wtem krwawa jutrznia błysnęła na niebie: <> - wołał, drżał z niecierpliwoœci, 80 Głosu nie stało, błagał jš oczyma I załamane ręce wzniósł do góry, Padł na kolana i żebrzšc litoœci, Objšł, całował zimnej wieży mury. <>. Alf już nie słyszał, on po dzikim brzegu Błšdził bez celu, bez myœli, bez chęci. Tam góra lodu, tam puszcza go nęci, W dzikich widokach i w naglonym biegu 140 Znajdował jakšœ ulgę - utrudzenie. Ciężko mu, duszno œród zimowej słoty; Zerwał płaszcz, pancerz, roztargał odzienie I z piersi zrzucił wszystko - prócz zgryzoty. Już rankiem trafił na miejskie okopy, Ujrzał cień jakiœ, zatrzymał się, bada... Cień kršży dalej i z cichymi stopy Wionšł po œniegu, w okapach przepada, Głos tylko słychać: - <> Alf na ten odgłos zbudził się i zdumiał, 150 Pomyœlił chwilę - i wszystko zrozumiał. Dobywa miecza i na różne strony Zwraca się, œledzi niespokojnym okiem; Pusto dokoła, tylko przez zagony Œnieg leciał kłębem, wiatr północny szumiał; Spójrzy ku brzegom, staje rozrzewniony; Na koniec wolnym, chwiejšcym się krokiem Wraca się znowu pod wieżę Aldony. Dostrzegł jš z dala; jeszcze w oknie była. <> - ALDONA <>. ALF <> - Odszedł i zniknšł. Aldona Jeszcze poglšda, zwieszona u kraty; Ranek przeminšł, słońce zachodziło, A długo jeszcze w oknie widać było 190 Jej białe, z wiatrem igrajšce szaty I wycišgnięte ku ziemi ramiona. <> - rzekł Alf do Halbana, Wskazujšc słońce z okna swej strzelnicy, W której zamknięty od samego rana Siedział patrzajšc w okno pustelnicy. - <>. <> - trzykroć odŸwierny zawołał. <> - krzyknęło kilka dzikich głosów; 210 Widać, że strażnik oprzeć się nie zdołał I brama tęgich nie wstrzymała ciosów. Już orszak dolne krużganki przebiega, Już przez żelazne pokręcone wschody, Do Wallenroda wiodšce gospody, Łoskot stóp zbrojnych raz w raz się rozlega; Alf, zawaliwszy wrzecišdzem podwoje, Dobywa szablę, wzišł czarę ze stoła, Poszedł ku oknu: - <> - zawoła, Nalał i wypił: - <> 220 Halban pobladnšł, chciał skinieniem ręki Wytršcić napój, wstrzymuje się; myœli; Słychać za drzwiami coraz bliższe dŸwięki, Opuszcza rękę: - to oni; już przyœli. <>. Halban poglšdał w milczeniu rozpaczy. <> Na poręcz okna Alf ze łzami pada I długo, długa ku wieży poglšdał, 240 Jak gdyby jeszcze napatrzyć się żšdał Miłym widokom; które wnet postrada. Objšł Halbana, westchnienia zmieszali W ostatnim, długim, długim uœciœnieniu. Już u wrzecišdzów słychać łoskot stali, Wchodzš, wołajš Alfa po imieniu: <>. 250 Z dobytym mieczem Alf czekał spotkania, Lecz coraz blednie, pochyla się, słania; Wsparł się na oknie i toczšc wzrok hardy, Zrywa płaszcz, mistrza znak na ziemię miota, Depce nogami z uœmiechem pogardy: <> Rzekł, spójrzał w okno i bez czucia pada, Ale nim upadł, lampę z okna ciska; 270 Ta trzykroć, kołem obiegajšc, błyska, Na koniec legła przed czołem Konrada; W rozlanym płynie tleje rdzeń ogniska. Lecz coraz głębiej topi się i mroczy, Wreszcie, jak gdyby dajšc skonu hasło, Ostatni, wielki kršg œwiatła roztoczy, I przy tym blasku widać Alfa oczy, Już pobielały - i œwiatło zagasło. I w tejże chwili przebił wieży œciany Krzyk nagły, mocny, przecišgły, urwany, - 280 Z czyjej to piersi? - wy się domyœlicie; A kto by słyszał, odgadnšłby snadnie, Ze piersi, z których taki jęk wypadnie, Już nigdy więcej nie wydadzš głosu: W tym głosie całe ozwało się życie. Tak struny lutni od tęgiego ciosu Zabrzmiš i pęknš; zmieszanymi dŸwięki Zdajš się głosić poczštek piosenki, Ale jej końca nikt się nie spodziewa. Taka pieœń moja o Aldony losach; 290 Niechaj jš anioł harmonii w niebiosach, A czuły słuchacz w duszy swej doœpiewa. Objaœnienia [Poety] I w. 1: Z Maryjenburskiej wieży zadzwoniono. Marienburg, po polsku Malborg, miasto obronne, niegdyœ stołeczne Krzyżaków, za Kazimierza Jagiellona przyłšczone do Rzeczypospolitej Polskiej, póŸniej oddane w zastaw margrabiom brandenburskim, przeszło na koniec w posiadłoœć królów pruskich. W sklepach a zamku były groby wielkich mistrzów; niektóre dotšd ocalały. Voigt, profesor królewiecki, wydał przed kilku laty historiš Marienburga, dzieło ważne dla historii Prus i Litwy. w. 7-8: Wielki krzyż... i wielki miecz. Insygnia wielkich mistrzów. w. 16: Domy. Tak nazywały się klasztory, albo raczej zamki, po różnych krajach Europy rozrzucone. w. 23: Gonić na ostre. Dawne wyrażenie polskie; cambattre  outrance. w. 132-133: Tym nieœmiertelnej talizmanem duszy Moc bezrozumnš na uwięzi trzyma. Wzrok człowieka - powiada Cooper - jeœli jaœnieje wyrazem odwagi i rozumu, sprawia mocne wrażenie nawet na dzikich zwierzętach. Przytaczamy z tej okolicznoœci prawdziwe zdarzenie amerykańskiego strzelca, który skradajšc się do kaczek usłyszał szelest, podniósł się i ujrzał z przestrachem ogromnego, tuż leżšcego lwa. Zwierz zdawał się być równie zdziwiony nagłym widokiem człowieka atletycznej postawy. Strzelec nie œmiał dać ognia, majšc strzelbę œrutem nabitš. Stał więc nieruchomy, oczyma tylko grożšc nieprzyjacielowi. Lew ze swojej strony, siedzšc spokojnie; nie spuszczał oczu ze strzelca: po kilku sekundach odwrócił głowę i oddalił się: powoli, ale zaledwie uszedł kilka naœcie kroków, zatrzymał się i znowu powrócił. Znalazł na miejscu nieruchomego strzelca, spotkał się znowu z nim oko w oko i na koniec, jak gdyby uznawał wyższoœć człowieka, spuœcił oczy i odszedł: Biblioth‚que Universelle, 1827 f‚vrier: Voyage du capitaine Head. II w. 29: Arcykomtur. Grosskomthur, najpierwszy urzędnik po wielkim mistrzu. w. 62: Jakaœ nieznana, pobożna niewiasta. Kroniki owych czasów piszš o wiejskiej dziewicy, która przybywszy do Maryjenburga żšdała, aby jš zamurowano w osobnej celi, i tam życia dokonała. Grób jej słynšł cudami. w. 123 i nast.: Ufajmy wieszczym pustelnicy głosom... Konrad dzielnego imię Wallenroda... On mistrzem naszym. W czasie obioru, jeœli zdania były podzielone lub niepewne zdarzenia podobne, brane za wieszczbę, wpływały, na obrady, kapituły: I tak Winrych Kniprode pozyskał, wszystkie úgłosy, ponieważ kilku braci słyszało jakoby w grobach mistrzów wołanie trzykrotne: <> <>. III w. 73: Zamek Swentoroga. Zamek wileński, gdzie był niegdyœ utrzymywany znicz, to jest ogień Wieczny. w. 14: <> Hasło uczt zakonnych owego wieku. przed w. 151: Pieœń Wajdeloty. Obacz Grażyna, przyp.[is] l9, gdzie opisane jest podobne zdarzenie za mistrzostwa Dusener von Arfberg. w. 155: Staje widomie morowa dziewica. Lud prosty w Litwie wyobraża morowe powietrze w postaci dziewicy, której zjawienie się, opisane tu według powieœci gminnej, poprzedza straszliwš chorobę Przytoczę, w treœci przynajmniej, słyszanš niegdyœ w Litwie balladę: <>. Chustka owa miała być zachowanš w koœciele, nie pomnę jakiego miasteczka. Na Wschodzie przed zjawieniem się dżumy ma się pokazywać widmo na skrzydłach nietoperza i palcami wytykać wskazanych na œmierć. Zdaje się, że imaginacja gminna w podobnych obrazach przedstawić chciała to przeczucie tajemne tę dziwnš trwogę, która zwykła poprzedzać wielkie nieszczęœcia lub zgon, a którš nie tylko pojedyncze osoby, ale całe narody częstokroć podzielajš. Tak w Grecji przeczuwano długie trwanie i okropne skutki wojny peloponeskiej, w państwie rzymskim upadek monarchii, w Ameryce przybycie Hiszpanów itd. w. 129: Miałem imię Waltera. Walter von Stadion, rycerz niemiecki, wzięty w niewolš od Litwinów, zaœlubił córkę Kiejstuta i z niš potajemnie ujechał z Litwy. Często się zdarzało, że Prusacy i Litwini, dziećmi porwani i wychowani w Niemczech, powracali do ojczyzny i stawali się najsroższymi Niemców nieprzyjaciółmi. Takim był pamiętny w dziejach Zakonu Prusak Herkus Monte. [Pieœń V, tytuł:] Wojna. Obraz tej wojny skreœlony podług historii. w. 129: Trybunał tajemny W wiekach œrednich, kiedy możni dukowie i baroni dopuszczali się częstokroć wszelkich zbrodni, kiedy powaga zwyczajnych trybunałów była za słaba na ich poskromienie, zawišzało się bractwo tajemne, którego członkowie, nie znajšc się między sobš, obowišzywali się przysięgš karać winnych, nie przepuszczajšc własnym przyjaciołom lub krewnym. Skoro sędziowie tajemni wydali wyrok œmierci, uwiadamiano potępionego, wołajšc nań pod oknami lub gdziekolwiek w jego obecnoœci: <> <> To trzykroć powtórzone słowo było ostrzeżeniem; kto je usłyszał, gotował się na œmierć, którš niechybnie a niespodziewanie miał z ręki niewiadomej odebrać Sšd tajemny nazywał się jeszcze trybunałem femicznym (Vemgericht) albo westfalskim. Trudno oznaczyć, kiedy wzišł poczštek; podług niektórych miał być ustanowiony przez Karola Wielkiego. Zrazu potrzebny, dał następnie powód do różnych nadużyć, i rzšdy zmuszone były srożyć się nieraz przeciwko samymże sędziom, nim tę instytucjš całkiem obalono. Nazwaliœmy powieœć naszę historycznš, bo charaktery działajšcych osób i wszystkie ważniejsze wspomnione w niej zdarzenia skreœlone sš podług historii. Ówczesne kroniki, w czšstkowych rozerwanych spisach, nieraz odgadywane tylko i domysłami dopełniane być muszš, by z nich jakš całoœć historycznš utworzyć. Lubo w dziejach Wallenroda pozwoliłem sobie domysłów, mam nadzieję usprawiedliwić je podobieństwem da prawdy. Podług kronik Konrad Wallenrod nie pochodził ze sławnej w Niemczech rodziny Wallenrodów, chociaż udawał się za jej członka. Miał być czyimœ synem z nieprawego łoża. Kronika królewiecka (biblioteki Wallenroda), powiada: <>. O charakterze tego dziwnego człowieka różne i sprzeczne czytamy podania. Większa częœć kronikarzy wyrzuca mu dumę, okrucieństwo, pijaństwo, srogoœć dla podwładnych, małš gorliwoœć o wiarę i nawet nienawiœć ku duchownym: <> (Kronika biblioteki Wallenroda). <> (Dawid Lucas). <>. Z drugiej strony przyznajš mu ówczeœni pisarze wielkoœć umysłu, męstwo, szlachetnoœć i moc charakteru; jakoż bez rzadkich przymiotów nie mógłby władzy swojej utrzymać œród powszechnej nienawiœci i klęsk, które na Zakon sprowadził. Przypomnijmy teraz postępowanie Wallenroda. Kiedy objšł rzšdy Zakonu, sposobna zdarzała się pora wojowania z Litwš; bo Witołd przyrzekał sam Niemców na Wilno prowadzić i hojnie im posiłki wynagrodzić. Wallenrod jednak zwlekał wojnę, co gorsza, zraził Witołda i tak mu niebacznie zaufał, że ten ksišżę, pogodziwszy się tajemnie z Jagiełłš, nie tylko z Prus uszedł, ale po drodze wchodzšc do zamków niemieckich jak przyjaciel, palił je i załogi wycinał. W tak niepomyœlnej zmianie okolicznoœci należało wojnę zaniechać albo bardzo ostrożnie przedsiębrać. Wielki mistrz ogłasza krucjatę, wysypuje skarby Zakonu na przygotowania (5 000 000 Mark, około miliona złotych węgierskich, suma na owe czasy niezmierna), cišgnie do Litwy. Mógłby Wilno zdobyć, gdyby czasu na ucztach i oczekiwaniach posiłków nie zmarnował. Nadeszła jesień; Wallenrod, zostawiwszy obóz bez żywnoœci i w największym bezładzie, uchodzi do Prus. Kronikarze i póŸniejsi historycy nie mogš zgadnšć przyczyny tak nagłego odjazdu i nie znajdujš w ówczesnych okolicznoœciach żadnego doń powodu. Niektórzy przypisywali ucieczkę Wallenroda pomieszaniu rozumu. Wszystkie tu wymienione sprzecznoœci w charakterze i następowaniu naszego bohatera dajš się pogodzić, jeœli przypuœcimy, że był Litwinem i że wszedł do Zakonu, aby się nad nim zemœcił. Takoż panowanie jego zadało najsroższy cios potędze Krzyżaków. Przypuszczamy, że Wallenrod był owym Walterem Stadionem, skracajšc tylko o lat kilkanaœcie czas ubiegły między odjazdem Waltera z Litwy i ukazaniem się Konrada w Maryjenburgu. Wallenrod umarł w r. 1394 œmierciš nagłš; dziwne wypadki miały towarzyszyć jego zgonowi. <>. Halban, czyli jak go zowiš kronikarze: doktor Leander von Albanus, mnich, jedyny i nieodstępny towarzysz Wallenroda, lubo udawał pobożnoœć, był podług kronikarzy heretykiem, poganinem, a może czarownikiem. O zgonie Halbana nie ma pewnych wiadomoœci. Niektórzy piszš, że utonšł, inni, że uszedł tajemnie lub od szatana porwany został. Kroniki przywodziliœmy po większej częœci z dzieła Kotzebue: Preussens Geschichte, <>. Hartknoch, nazywajšc Wallenroda <>, bardzo krótkš daje o nim wiadomoœć. Lubo rodzaj wiersza użyty w Powieœci Wajdeloty mało jest znany, nie chcemy wykładać powodów, które nas do tej nowoœci skłoniły, aby nie uprzedzać zdania czytelników. Za miarę zgłosek uważaliœmy akcent, zachowujšcy się w wymawianiu; radziliœmy się też uwag zawartych w ważnym dziele Królikowskiego. Wprawdzie w kilku miejscach odstšpiliœmy od podanych przezeń prawideł, tłumaczyć się tu jednak z tego względu nie poczytujemy za rzecz stosownš i potrzebnš. Oto jest kilku wierszy skandowanie. Skšd Li | twini wra | cajš? | z nocnej wra | cajš wy | cieczki. Wiozš | łupy bo | gate, | w zamkach i | cerkwiach zdo | byte.. Sama nie | widzi, co | robi, | wszyscy mi | to powia | dajš. W budowie wiersza naœladowano heksametr grecki, z tš różnicš, że w miejscu spondeów używano najczęœciej trocheów. W dwóch lub trzech miejscach daktyle zastšpione sš przez antibacchius, którego œrednia zgłoska nie jest wyraŸnie długš, np.: krzyk mojej | matki.