KEN McCLURE Zmowa Przeklad Tomasz Wilusz "KB" 1 Channing House, Kent Listopad 1990 Ksiezyc wylonil sie zza chmur, oswietlajac czarnego rovera, ktory wjezdzal w brame Channing House. Zachrzescil zwir i samochod sie zatrzymal. Kierowca wysiadl i pospiesznie otworzyl tylne drzwi. Z zatroskana mina patrzyl na pasazera, ktory opatulony w gruby plaszcz, nieporadnie wygramolil sie z wozu, sciskajac w reku ciezka teczke. Mezczyzna wyprostowal sie i kazal szoferowi zaczekac, po czym ruszyl chwiejnym krokiem ku schodom i frontowym drzwiom. Po szescdziesieciokilometrowej podrozy z Londynu nogi mial lekko zdretwiale.Drzwi otworzyl sluzacy. Poprosil mezczyzne o okazanie dowodu tozsamosci, choc najwyrazniej rozpoznal go od razu, bo zwracal sie do niego "sir James". Juz, juz - wymamrotal przybysz i zaczal grzebac w wewnetrznej kieszeni. - Nie przesadzajmy z formalnosciami, co? Ja tylko wykonuje polecenia pulkownika Warnera - wyjasnil sluzacy. Zamknal drzwi, wzial plaszcz od goscia i zaprowadzil go na gore. Otworzyl podwojne drzwi i oznajmil: - Sir James Gardiner. Wejdz, James - powiedzial mezczyzna o przystrzyzonych wasach i postawie oficera. - Dziekuje, ze przyjechales tak szybko. Po twojej wiadomosci nie mialem wyboru, Warner - odparl Gardiner. W pokoju bylo jeszcze trzech mezczyzn. Gardiner skinal im glowa i zajal miejsce przy stole. -Niestety, nie bylo innego wyjscia - powiedzial Warner. -Napisales, ze to wazne. I oby tak bylo. Mialem dzis jesc kolacje z krolowa i ministrem obrony. -Przykro mi, ale Crowe ma dla nas zle wiesci - powiedzial Warner. Znizyl glos i rzekl tonem przedsiebiorcy pogrzebowego rozmawiajacego z zalobnikami: - Zdarzyl sie wypadek, i to powazny. Nastepstwa moga byc katastrofalne. Gardiner spojrzal na Crowe'a. -Domyslam sie, ze skoro Crowe ma z tym cos wspolnego, sprawa musi miec zwiazek z Porton Down. Nie zlapiemy dzumy, ospy ani niczego takiego? -Nie, bron Boze - odparl Crowe. - Chodzi o szczepionke, ktora podajemy naszym zolnierzom przed wyjazdem w rejon Zatoki Perskiej. -A co to ma wspolnego z nami, do licha? Crowe, chorobliwie chudy czterdziestoparolatek o zrytej bruzdami twarzy i zoltawej cerze przypominajacej stary pergamin, spojrzal przez przyciemnione okulary na stol, jakby zbieral mysli. Podniosl wzrok. Szczepienia, odbywajace sie w szesciu etapach, maja zapewnic ochrone przed wieloma chorobami, zarowno tymi, ktore sa endemiczne w tamtych okolicach, jak i wywolanymi atakiem przy uzyciu broni biologicznej. Nadal nie rozumiem, co my mamy z tym wspolnego. Szczepionki zostaly skazone - powiedzial Crowe. Skazone - powtorzyl Gardiner, a nie doczekawszy sie dalszych wyjasnien, dodal: - Czym? Crowe wyjasnil. Gardinerowi opadla szczeka. Przez pol minuty wygladal jak zdechla ryba. Chyba zartujesz - powiedzial w koncu. Chcialbym. Ale jak to sie stalo, na litosc boska? Jeden z czlonkow mojego zespolu, doktor George Sebring, popelnil prosty blad, ktory mial przykre nastepstwa. Jak doskonale wiecie, dla dobra prowadzonych przez nas prac istnienie zespolu Beta musi zostac utrzymane w tajemnicy. Wlasciwy cel naszych badan jest znany tylko garstce osob, a ciekawskim naukowcom przedstawiamy oficjalna wersje: ze pracujemy nad nowa szczepionka. Jak na ironie, wlasnie z tego powodu poproszono nas o dostarczenie kompleksow genowych do wykorzystania w produkcji szczepionki dla wojska. Okazalo sie, ze producentom skonczyly sie, zapasy cytokin, ktore pobudzaja system immunologiczny i zwiekszaja skutecznosc szczepionek. Spytali nas wiec o alternatywne rozwiazania. Niestety, Sebring przekazal im nie to, co trzeba. Chyba nie zywego wirusa? Nie, sir James, to nie takie proste. Cholerny swiat - mruknal Gardiner i pokrecil glowa. - To nie do wiary. Wszystkim nam jest ogromnie przykro - powiedzial Crowe. Na litosc boska, przeciez ktorys z ludzi od szczepionek musial sprawdzic, co dostal? Niestety, srodki bezpieczenstwa wprowadzone przez wladze uderzyly takze w nas - wyjasnil Crowe. - Cztery skladniki szczepionki zostaly utajnione na mocy ustawy o tajemnicach panstwowych. Producentom nie wolno bylo o nie pytac ani ich badac. Nie mozemy wycofac tego cholerstwa? Niestety, jest juz za pozno. Szczepionka zostala uzyta. Dobry Boze - westchnal Gardiner. - Na ilu ludziach? - spytal z taka mina, jakby bal sie odpowiedzi. Crowe zajrzal do notatek. -Szacujemy, ze skazona szczepionke dostalo okolo pietnastu procent stanu osobowego wojsk sojuszniczych, wylaczajac Francuzow, ktorzy zrezygnowali ze szczepien. -Cholerny swiat! - krzyknal Gardiner. - To tysiace ludzi. Milczenie Crowe'a bylo az nadto wymowne. Gardiner wyjal duza biala chusteczke i otarl zroszone potem czolo. -Co proponujecie, naukowcy od siedmiu bolesci? - zapytal. Wszystkie oczy zwrocily sie na Crowe'a, ktory zachowywal kamienna twarz. Po pierwsze, chce zapewnic, ze ja i moj zespol bardzo zalujemy tego, co sie stalo - powiedzial. - Zwlaszcza doktor Sebring nie moze sie z tym pogodzic. Prosze odpowiedziec na pytanie - rzucil Gardiner lodowato. Byl wsciekly, ze Crowe znowu probuje zrzucic wine na kogos innego. To on byl szefem zespolu i odpowiadal za jego dzialania. Z uwagi na charakter naszej pracy jest to sprawa bez precedensu - rzekl Crowe. Gardiner zasepil sie. To znaczy, ze tak naprawde nie wiecie, jaki to wywrze skutek na naszych zolnierzach? - spytal. Dokladnie nie, ale mozemy... Sie domyslac? - wycedzil Gardiner tak, jakby to bylo przeklenstwo. Coz, przynajmniej na podstawie informacji, ktore mamy. - Crowe sprobowal sie usmiechnac, co nadalo jego twarzy jeszcze bardziej trupi wyglad. Gardiner spojrzal na niego obojetnym wzrokiem, w ktorym kryla sie pogarda. Po kolei - powiedzial cicho. - Czy to ich zabije? Na pewno nie - odparl Crowe. Obezwladni? Prawdopodobnie nie, choc trudno to stwierdzic z uwagi na brak szczegolowych badan... - Crowe urwal i zapadla niezreczna cisza. Gardiner znow popatrzyl na niego bez wyrazu, po czym odwrocil sie, zamyslony. Wreszcie rozejrzal sie po zgromadzonych i spytal;. -Czyli jesli nie padna trupem ani nie zaczna krztusic sie i rzygac, to co nam zostaje? Crowe wzruszyl ramionami. Jak mowilem, trudno powiedziec. Byc moze przez dluzszy czas beda wystepowac pewne objawy... Ale nie bedzie jednego, charakterystycznego, ktory wskazywalby na okreslony czynnik chorobotworczy? Nie sadze. Zadaniem zespolu bylo... Dziekuje, wszyscy wiemy, jakie mieliscie zadanie - przerwal mu Gardiner. - A teraz powiedzmy sobie jasno: twierdzisz, ze trudno bedzie znalezc jeden zewnetrzny czynnik odpowiedzialny za wszelkie choroby? Mozna tak to ujac - potwierdzil Crowe. - Rzecz jasna, to tez bylo czescia... zadania... co naturalnie juz wiecie. Dzieki Bogu chociaz za to - westchnal Gardiner. - Przynajmniej mamy jakies pole manewru. Kto z Porton o tym wie? Nikt - odparl Crowe. - Kazalem czlonkom zespolu milczec, az wszystko zalatwie. \ - To dobrze. Przynajmniej mamy szanse ograniczyc skale incydentu. Wszystkie spojrzenia zwrocily sie na niego. Wyczytal z nich wyrzut. Coz, skoro nikt nie umrze i nie wystapia objawy, ktore obciazylyby zespol Beta albo nas, pojawia sie wyjscie z sytuacji, zgodzicie sie ze mna? Zdaje sie, ze sugeruje pan, sir James, ze najlepszym rozwiazaniem jest siedziec cicho i nic nie robic - powiedzial milczacy do tej pory Rupert Everley, deweloper milioner i niedoszly polityk, majacy za soba trzy przegrane wybory do parlamentu. Ten przystojny, czterdziestoparoletni mezczyzna o chlopiecej urodzie i zaczesanych do tylu jasnych wlosach sprawial wrazenie, jakby bardziej dbal o swoj wyglad niz o to, co mowi. Pozostali uczestnicy spotkania nie uwazali go za tytana intelektu i dobrze znali repertuar jego min; miedzy soba mowili nawet, ze cwiczy je przed lustrem. W tej chwili jego twarz wyrazala szczere zatroskanie. -A masz lepszy pomysl, Everley? - powiedzial Gardiner. - Co, oglosisz publicznie, ze zolnierze dostali skazona szczepionke? I ze nie mamy pojecia, jak na nich zadziala? A potem ujawnisz, czym zostala skazona i skad to sie wzielo? Ciekawe, co media zrobilyby z taka informacja. Zapadla cisza. Everley naburmuszyl sie. Gardiner nie popuscil. A pomyslales, jak nasi zolnierze zareaguja na wiadomosc, ze w przeddzien wyjazdu na wojne zostali otruci? Chryste, czlowieku, rownie dobrze moglibysmy wyslac depesze z gratulacjami do Bagdadu i odwolac cala impreze. Masz racje, James - powiedzial Warner. - W takich chwilach trzeba zachowac zimna krew. Jesli tak na to spojrzec... - ustapil Everley. Inaczej sie nie da - powiedzial Gardiner. - Ten wypadek trzeba zachowac w tajemnicy. - Spojrzal w oczy wszystkim po kolei. - I zaraz ustalimy, jak to zrobic. Baza lotnicza Dhahran, Arabia Saudyjska 20 stycznia 1991 Kurde, i jak tu walczyc ramie w ramie z kims, kto tyle ryzykuje, majac tylko pare dwojek - powiedzial kapral Neil Anderson. Wylozyl karty na stol i zgarnal cala pule. Mial trojke. - To dowod braku zdrowego rozsadku. No, no, koles, zawahales sie, sam widzialem - odparowal kapral Co-lin Childs. - Prawie cie zalatwilem, sloneczko, a w ogole to pamietaj: kto nie ryzykuje, nie wygrywa. Dobra, dobra - rozesmial sie Anderson. Nie pieprz, tylko rozdawaj. Anderson potasowal karty i zaczal rozdawac. -Czuje moc - zazartowal. - Fortuna jest ze mna. I wlasnie sciagnela majtki. Childs juz mial cos odpowiedziec, kiedy zawyly syreny. Obaj zerwali sie od stolu i pobiegli przez pograzona w ciemnosciach baze na stanowiska bojowe. -Scud! - krzyknal Anderson i wskazal na niebo. -Gdzie te zasrane patrioty? - wsciekal sie Childs, usilujac jednoczesnie biec i rozgladac sie dookola. Jak na zawolanie, powietrze przecial swist amerykanskiej rakiety przechwytujacej typu Patriot odpalonej z baterii ustawionej na obrzezach bazy. Zolnierze wrzasneli z radosci. -Bierz skurwysyna, mala! - ryknal Anderson. -I wsadz go Saddamowi w dupe - dodal Childs. Cala baza rozbrzmiala wiwatami, kiedy patriot trafil nadlatujacego scuda, ktory zaczal spadac spiralnym torem czterysta metrow za ogrodzeniem. Anderson i Childs przypadli do ziemi i zatkali uszy w oczekiwaniu na huk eksplozji. Zapadla jednak niepokojaca cisza. Nagle rozleglo sie potepiencze wycie naiadow - wykrywaczy broni chemicznej i biologicznej - i rozpetal sie chaos. Nie wybuchla! To jakies pieprzone bakcyle! - Anderson zerwal sie na rowne nogi. Pobiegli do magazynu po kombinezony ochronne. Jezu, a jednak sie odwazyli - mruknal Anderson, wciskajac sie w kombinezon i podskakujac na jednej nodze. Slodki Jezu - powtarzal Childs, zmagajac sie z nieporecznymi zapieciami. Zoladek mial scisniety ze strachu, adrenalina krazyla mu w zylach. Setki razy przecwiczyli to, co mieli robic w takich sytuacjach, ale teraz to dzialo sie naprawde i, na Boga, nie tak to sobie wyobrazali. Przez dwadziescia minut siedzieli cicho. Przeszla im ochota na brawure i przechwalki, zreszta w maskach i tak nie mogli mowic. Zastanawiali sie, co jest grane. Nie mogli wiedziec, co wisi w powietrzu, byc moze tuz za szybka oslaniajaca ich oczy. Gaz trujacy? Wirus? Zarazki dzumy? A moze wszystko naraz? Anderson przypomnial sobie wyklady o rosyjskiej taktyce stosowania mieszanych ladunkow broni chemicznej i biologicznej, uniemozliwiajacej podjecie dzialan zapobiegawczych. Doskonale pamietal, jak instruktor mowil ze Rosjanie kumpluja sie z Saddamem. Odruchowo potarl ramie, w ktore-wstrzyknieto mu szczepionke. Zauwazyl, ze Childs ma zamkniete oczy. Pierwszy raz widzial, zeby jego kumpel sie modlil, ale coz, to byl dobry moment, by zaczac. Pomyslal o swojej zonie Jenny i o dwojce dzieci. Claire, mlodsza corka, urodzila sie miesiac przed terminem, na tydzien przed jego wyjazdem w rejon Zatoki. Musieli robic cesarskie ciecie. Claire byla taka mala, taka bezbronna... mniej wiecej tak samo Anderson czul sie w tej chwili. W upiorna cisze wdarl sie sygnal odwolujacy alarm. Andersonowi i Childsowi zrobilo sie slabo, kiedy miejsce adrenaliny zajela ulga. Powoli wstali i zaczeli zdejmowac kombinezony. Pewnie falszywy alarm - powiedzial Anderson. Ale moja sraczka jest prawdziwa - odparl Childs. - Chryste, nie cierpie nie widziec tego, z czym mam walczyc. Kiedy poszli zaniesc kombinezony do szafek, zobaczyli, ze ktos biegnie w ich strone. Facet w stroju ochronnym krzyczal cos i wymachiwal rekami, ale oslona na twarz tlumila glos. Dopiero gdy sie zblizyl, Anderson poznal Gusa Macleana, sierzanta i czlonka piecioosobowego zespolu obslugujacego wykrywacze broni biologicznej i chemicznej. -Wkladajcie to z powrotem! - krzyczal. - To nie koniec. Wszedzie tu pelno gazu. Jak znajde kretyna, ktory odwolal alarm, jaja mu urwe. Anderson i Childs wlozyli kombinezony. Po kilku minutach znow rozbrzmialy naiady. Przez nastepnych osiem godzin obowiazywal czarny stan zagrozenia NBC; innymi slowy, baza byla celem ataku chemicznego i biologicznego. Nastepnym razem zobaczyli Gusa Macleana dwa dni pozniej. Siedzial sam w kantynie i grzebal w jedzeniu, ktore wyraznie mu nie smakowalo. -No to co jest grane? - spytal Anderson, siadajac przy nim. Maclean wzruszyl ramionami, rozejrzal sie i odparl: Oficjalnie nikt nie potwierdza, ze baza zostala zaatakowana bronia chemiczna. - Polozyl nacisk na slowo "potwierdza". Myslalem, ze wy to potwierdziliscie - powiedzial Childs. Potwierdzaly to wszystkie zasrane wykrywacze, ale gora udaje, ze nic sie nie stalo. Po cholere nas tu sciagneli, skoro i tak nam nie wierza? Kto inny moze to "potwierdzic", jesli nie my, na litosc boska? O w morde - mruknal Childs. - Nie robisz sobie jaj? Dziadek opowiadal mi, jak armia dawala dupy w jego czasach - powiedzial Anderson. - Osly dowodzily lwami i tak dalej. Jak widac, nic sie nie zmienilo. -Acoz odwolaniem alarmu? - spytal Childs. -To juz inna historia - odparl Maclean. - Nikt sie do tego nie przyzna je. Setki naszych chlopakow niepotrzebnie wystawiono na dzialanie gazow trujacych i wszyscy zgrywaja niewiniatka. Jakby nic wielkiego sie nie stalo. -Nie dosc, ze musimy bic sie z Irakijczykami, to jeszcze nasi daja nam w dupe - podsumowal Childs. 32. Szpital Polowy, Wadi al Batin 23 stycznia 1991 Naczelny chirurg James Morton patrzyl na helikopter ladujacy w klebach kurzu. Boczne drzwi otworzyly sie i trzej sanitariusze podbiegli pochyleni do maszyny, by pomoc wyjac rannego. Byl to mechanik, ktoremu prawie urwalo prawa reke; pracowal przy gasienicy transportera opancerzonego, kiedy jego nieuwazny pomocnik, siedzacy za kierownica nagle zapalil silnik i ruszyl. Chlopak tracil tyle krwi, ze nie bylo czasu przewiezc go do normalnego szpitala. Wadi al Batin byl najblizsza placowka z odpowiednim wyposazeniem. Morton patrzyl na nieprzytomnego zolnierza i sluchal, jak jeden z sanitariuszy odczytuje wskazania przyrzadow, gdy pacjenta przenoszono z noszy na stol operacyjny. Mial nie wiecej niz dwadziescia lat. Cale zycie powinno byc przed nim. Krew? - spytal Morton. Juz niosa - odparl jeden z pielegniarzy. Zobaczmy - Morton ostroznie zdjal bandaze z reki pacjenta. - Jak sie nazywa? Jackson, panie doktorze. Szeregowy Robert Jackson. Coz, szeregowy Jackson - powiedzial Morton - obawiam sie, ze wiecej sobie nie powojujesz. I mam nadzieje, ze jestes mankutem, bo prawa reka na nic ci sie juz nie przyda. Przygotujcie sie do amputacji. Co z nim? Pytanie bylo adresowane do anestezjologa, mlodego porucznika sluzb medycznych, ktory stal za glowa pacjenta i podawal Mortonowi odczyty podlaczanych wlasnie monitorow. Kiepsko. Jest bardzo slaby. Nie mamy wyjscia - powiedzial Morton. Nie sadzi pan, ze mozna by sprobowac ustabilizowac j ego stan i przewiezc chlopaka na oddzial intensywnej terapii z prawdziwego zdarzenia? - spytal porucznik. Morton pokrecil glowa. Nie dam rady go ustabilizowac, dopoki to diabelstwo tkwi mu w ramieniu. Poza tym lada chwila moze sie wdac zakazenie. Amputacja to jego jedyna nadzieja, wiec bierzmy sie do rzeczy. Gdzie ta krew, do cholery? Juz jest - odparl jeden z pielegniarzy, kiedy pod szpitalem polowym zatrzymal sie samochod. Dwadziescia minut pozniej sanitariusze zawineli odcieta reke w gaze i wyniesli ja. Morton spytal o stan pacjenta, wzial dwa platy skory, ktore zostawil, by uformowac zgrabny kikut, po czym zaczal je zszywac. Nadal z nim kiepsko - powiedzial anestezjolog. Postaram sie jak najszybciej skonczyc. Nagle zawyly syreny i reka Mortona drgnela. Zaklal, gdy igla zadrapala skore pacjenta. Tylko tego brakowalo - mruknal anestezjolog. - Nalot. To scudy - powiedzial ktos inny. - Sluchajcie. Wsluchali sie w odglos nadlatujacego pocisku. Chyba przejdzie gora - powiedzial jakis optymista ulamek sekundy przed tym, gdy rozleglo sie donosne lupniecie. Wszyscy popatrzyli po sobie znad masek. Chryste, nie bylo eksplozji, to musi byc wybuch powietrzny - jeknal nawrocony optymista. Morton nie przerywal szycia, a wszyscy wokol niego nerwowo przebierali nogami i zerkali po sobie z niepokojem. Po chwili rozbrzmialy naiady i z glosnikow poplynal komunikat: -NBC czarny. To nie cwiczenia! - A potem slychac juz bylo tylko raz po razie powtarzane slowa: - To nie cwiczenia. -No dobra, ludzie, wiecie, co robic - powiedzial Morton, nie podnoszac oczu, wciaz skupiony na pracy. - Wskakujcie w kombinezony. Nikt nie zaprotestowal, ale anestezjolog stwierdzil: Nie moge go tak zostawic. Umrze. A jesli tego nie zrobisz, ty umrzesz. Pojde wtedy, kiedy pan. Morton usmiechnal sie pod maska. Niech ci bedzie. Zabieg skonczyl sie po siedmiu minutach, ktore wydawaly sie siedmioma godzinami. -Idz zalozyc kombinezon - powiedzial Morton, sciagajac rekawiczki. - I przynies respirator. Przypilnujesz go, kiedy bede sie przebieral. Na razie niech spi. Anestezjologowi nie trzeba bylo tego powtarzac. Trzy godziny pozniej, mimo wysilkow Mortona i jego zespolu, mechanik Robert Jackson zmarl, nie odzyskawszy przytomnosci. Po kolejnych dwoch godzinach Morton i anestezjolog poczuli sie zle. Mieli silne bole glowy i zoladka i przez cala noc wymiotowali. -Wiedza juz, co to bylo? - wystekal Morton w przerwie miedzy atakami torsji. Pytanie skierowal do wspolpracownika, ktory wlasnie ocieral mu twarz. Slonce wschodzilo nad baza. W biurze komendanta powiedzieli tylko, ze nieprzyjaciel uzyl niezidentyfikowanej broni chemicznej - odparl mlody lekarz. A co mowia ludzie z monitoringu? Ze to byl sarin, ale to jeszcze niepotwierdzone. Co o nim pisza w podrecznikach? Jedyne informacje, jakie zdobylem, pochodza z badan przeprowadzonych przed laty na ochotnikach. Wynika z nich, ze ma pan objawy wystawienia na gaz o niskim stezeniu. Wole nie wiedziec, co sie dzieje przy wysokim - jeknal Morton. - Wiadomo, jakie sa dlugofalowe nastepstwa? W podreczniku o tym nie pisza. Radza, zeby w ogole tego nie wdychac. Kto by pomyslal? - powiedzial Morton. Znow chwycily go skurcze zoladka. Kiedy bol zelzal, opadl na poduszke i zebrawszy sily, spytal: - Chyba robili jakies dalsze badania na tych ochotnikach? Na to wyglada. - No i? Nie uwierzy pan, ale ich wyniki zostaly utajnione. Uwierze - burknal Morton. - Wszystko tu to jeden wielki burdel. Nastepnego dnia Morton czul sie na tyle dobrze, ze mogl wziac udzial w oficjalnej odprawie dotyczacej incydentu ze scudem. Zebranych powiadomiono, ze nic nie wskazuje, by doszlo do ataku przy uzyciu broni chemicznej. Chmura zaobserwowana przez licznych swiadkow po zniszczeniu rakiety powstala w wyniku zaplonu paliwa. Personel nie powinien dawac posluchu plotkom. Nie ma najmniejszego powodu do niepokoju. Morton spojrzal na anestezjologa i lekarza, ktory opiekowal sie nim w nocy. Zza ich plecow dobiegl pomruk szkockiego mechanika: -Taa, jasne. 2 Baza lotnicza Dhahran, Arabia SaudyjskaLuty 1991 Podpulkownik James Blamire przyszedl do studia telewizyjnego wczesniej, zeby miec czas na rozmowe ze swoim amerykanskim odpowiednikiem, tak jak sie umawiali. Pulkownik marines Max Schumacher, nieco nizszy od tyczkowatego Blamire'a, ale szerszy w barach i ostrzyzony na jeza kontrastujacego z rzedniejacymi wlosami Anglika, wstal i podal mu reke. -Moze wyjdziemy? - zaproponowal z usmiechem. Wzial teczke z krzesla. Technicy robili duzo halasu, przygotowujac sprzet do konferencji prasowej. Blamire rzucil okiem po studiu, skrzywil sie i skinal glowa. Skierowali sie do bocznego wyjscia, przestepujac nad kablami i omijajac urzadzenia do transmisji satelitarnej; zapewnili kierownika planu - ktory w jednej rece sciskal tabliczke, a druga pokazywal cos specowi od oswietlenia - ze wroca przed rozpoczeciem konferencji. Podobno pewni dziennikarze zamierzaja zadac niewygodne pytania o bron biologiczna i chemiczna Saddama - powiedzial Blamire, gdy wyszli. Slyszalem o tym i wcale mnie to nie cieszy. Co wlasciwie wiedza? Niestety nie mam pojecia. Pytalem informatorow i nic. Miejmy nadzieje, ze slyszeli tylko jakies plotki, choc trzeba przyznac, ze krazy ich duzo. Przez chwile szli w milczeniu, ktore przerwal Schumacher. Wywiad wojskowy zameldowal o odnalezieniu sladow waglika w King Khalid City - powiedzial. - Pomyslalem, ze ta wiadomosc cie zainteresuje. Jedno z naszych laboratoriow polowych wykrylo zarazki dzumy w Wadi al Batin - odparl Blamire. Jezu. Ale oficjalne stanowisko sie nie zmienia - dodal Blamire. Czyli siedzimy okrakiem na drucie kolczastym - zauwazyl Schumacher. Powtarzamy te same bzdury jak papugi - mruknal Blamire i wyrecytowal: - "Nie ma dowodow na celowe uzycie przez Saddama broni chemicznej i biologicznej". Kluczem jest slowo "celowe" - prychnal Schumacher. - Bronia Irakijczykow jest dzuma, a nasza semantyka. Z drugiej strony, w niektorych ONZ-owskich kregach pewnie uznano by to za postep. Komitet Polaczonych Wywiadow sugeruje, ze jesli ktorys z tajnych raportow mimo wszystko trafi do mediow, mamy mowic, ze to, co sie stalo, jest skutkiem zbombardowania laboratoriow Saddama. Schumacher usmiechnal sie. -Niefortunny, ale nieunikniony wyciek rozniesiony przez pustynny wiatr? Otoz to. Te obiekty stanowily powazne zagrozenie dla cywilizowanego swiata i musialy zostac zniszczone. Wszelkie straty uboczne spowodowane przez uwolnione mikroorganizmy sa godne pozalowania. Myslisz, ze media to lykna? Chcialbym, zeby polkneli te bakcyle i dali mi spokoj. Dosc juz mam podlizywania sie swietoszkowatym pismakom tylko po to, zeby ludzie mogli sobie poogladac wojne. Rozumiem, co czujesz - przytaknal Schumacher. Niepokoi mnie jedno - powiedzial Blamire. - Nie wiem, dlaczego ciagle wmawiamy ludziom, ze Saddam nie uzywa broni chemicznej i biologicznej, skoro to robi. Schumacher spojrzal na niego z ukosa. -Naprawde nie wiesz? - Nie. To my sprzedalismy Saddamowi te bron, James. Wuj Sam dostarczyl mu bakcyle niecale szesc lat temu i George Bush uwaza, ze Amerykanow ta wiadomosc raczej srednio by ucieszyla, zwlaszcza gdyby nasi chlopcy zaczeli ginac od dzumy wymalowanej w nasze barwy narodowe. Szamoczemy sie we wlasnej sieci - westchnal Blamire. - Co wlasciwie mu daliscie? Z tego, co wiem, prawie wszystko, o co prosil. Waglik, dzume, jad kielbasiany, bruceloze, do wyboru, do koloru. Aha, i jeszcze sarin na dokladke. Chryste! A wiesz, co jest najlepsze? Amerykanska Narodowa Kolekcja Kultur Bakterii dostarczala mu te cholerstwa po cenie, jaka bierze od naszych krajowych laboratoriow. Niecale szescdziesiat dolarow za sztuke. Dobry Boze. Dran nawet nie zaplacil. Wiec teraz moze wyprodukowac tyle bakterii, ile zechce. Tak - potwierdzil Schumacher, - Na szczescie nie ma odpowiednich srodkow przenoszenia, bo mielibysmy jeszcze bardziej przechlapane. Rownie dobrze moglby zastapic stare scudy taczkami, skutki bylyby podobne. Dobrze choc, ze szczepionki okazaly sie skuteczne. Nie slyszalem o wybuchu zadnej epidemii. Fakt. Ale z gazem moga byc wieksze klopoty. Moglibysmy i to wyjasnic skutkami zniszczenia laboratoriow, gdyby nie swiadkowie, ktorzy widzieli kilka scudow wybuchajacych w powietrzu. Slyszalem o tym - powiedzial Schumacher. A w jednym przypadku odwolano alarm, zanim cholerstwo sie rozproszylo. Mozna by pomyslec, ze ktos chcial wystawic zolnierzy na jego dzialanie. Dobrze, ze o tym wspomniales. - Schumacher przystanal i zapalil papierosa. - Niepokoja mnie tabletki PB, ktore podaje sie zolnierzom. Wiesz, co w nich jest? Dla mnie to prochy jak kazde inne. - Blamire wzruszyl ramionami. - Nie znam sie na tym. Zdaje sie, ze maja przeciwdzialac skutkom uzycia gazow bojowych? Z pewnymi zastrzezeniami - odparl Schumacher. - Po pierwsze, substancja, ktora zawieraja, bromek pirydostygminy, jest sama w sobie trujaca, zwlaszcza w duzych dawkach. Wlasnie dlatego zolnierzom kaze sie lykac je tylko bezposrednio przed atakiem gazowym. Zgadza sie, ale nie bardzo wiem, jak mozna ustalic wlasciwy moment. Fakt. Trudno sie dziwic, ze chlopaki siegaja po te prochy, ile razy leci nad nimi samolot. A to moze byc niebezpieczne. Nie wiadomo, jakie sa dlugofalowe skutki przedawkowania PB. Widze, ze znasz sie na tym. Wystarczajaco - przyznal Schumacher. - Spedzilem troche czasu w Fort Dietrich. A wiesz, co jest w tym wszystkim najdziwniejsze? PB nie tylko nie chroni przed wszystkimi rodzajami gazow, ale w polaczeniu z jednym z nich powoduje nasilenie objawow. Zgadniesz, o ktory chodzi? Sarin? - Tak. Jedyny gaz, ktory Saddam ma na pewno? Wlasnie. PB jest skuteczny przeciwko somanowi i tabunowi, ale w polaczeniu z sarinem tworzy zabojcza mieszanke. Nawet przy malym stezeniu sarinu w powietrzu gosc, ktory bral PB, moze miec klopoty. Mowiles o tym komus? Zartujesz? Fajnie jest byc pulkownikiem. W mundurze szeregowca byloby mi nie do twarzy. Nikt nie moze wiedziec, ze dalismy Saddamowi sarin. Pamietasz? No tak, to bylo glupie pytanie - przyznal Blamire. - Wiec nasi wodzowie sa gotowi niepotrzebnie narazic zolnierzy tylko po to, zeby uniknac kompromitacji? Na to wychodzi. Staneli i popatrzyli na dzipy, ktore zatrzymaly sie trzysta metrow dalej, pod budynkiem studia. Wysiadlo z nich kilku wysokich ranga oficerow. Nawet z tej odleglosci w oczy rzucala sie zwalista sylwetka generala Normana Schwarzkopfa. Mam nadzieje, ze Norman szybko skonczy te zabawe i do konca miesiaca juz nas tam nie bedzie - powiedzial Schumacher. Ja tez - westchnal Blamire. - Wracajmy, zaraz zacznie sie show. Blamire i Schumacher zajeli miejsca na przeciwleglych koncach dlugiego stolu ustawionego przed rzedami skladanych krzesel dla dziennikarzy. Obiektywy kamer i swiatla reflektorow skierowaly sie na generala Schwarzkopfa, ktory stanal na srodku podium za lasem mikrofonow z logo stacji telewizyjnych i radiowych. Otaczali go amerykanscy i brytyjscy dowodcy, ale to do niego adresowane bylo pierwsze pytanie. Schwarzkopf jak zawsze emanowal pewnoscia siebie i poczuciem humoru, wiec dziennikarze reagowali na jego odpowiedzi smiechem, a nawet od czasu do czasu brawami. General, twardy i nieprzebierajacy w slowach, byl ulubiencem mediow; wlasnie takich ludzi chcieli ogladac widzowie - i to po obu stronach Atlantyku. Kiedy glos zabierali brytyjscy dowodcy, mialo sie wrazenie, ze swiatla gasna, a do mikrofonu przemawia robot. Blamire juz zaczynal myslec, ze niepotrzebnie bal sie pytan o bron chemiczna i biologiczna, gdy wstala drobna kobieta mowiaca z francuskim akcentem, ktora przedstawila sie jako dziennikarka francuskiej stacji radiowej. Spytala, czy prawdziwa jest plotka, ze laboratorium polowe wykrylo w Dhahranie zarazki waglika. Schwarzkopf zaczekal, az ucichnie tumult, po czym powiedzial: O niczym takim nie slyszalem, mloda damo. A ty, Max? Max Schumacher pokrecil glowa. Nie, panie generale. -A czy w Wadi al Batin wykryto zarazki dzumy? - ciagnela dzienni karka. Schumacher zerknal na Blamire'a, ten zas odpowiedzial: Nie wiadomo nam o zadnym przypadku zamierzonego uzycia jakichkolwiek mikroorganizmow przeciwko silom sojuszniczym. A co z przypadkami uzycia niezamierzonego? - spytala kobieta, kladac nacisk na ostatnie slowo, co wywolalo salwe smiechu pozostalych dziennikarzy. Jej akcent sprawil, ze slowo to zabrzmialo wrecz seksownie. -Wbrew pozorom, nie jest to glupie pytanie - odparl Blamire i, wykorzystujac znana sztuczka PR-owcow, usmiechnal sie rozbrajajaco, jakby chcial zdradzic sluchaczom jakas tajemnice. - Faktem jest, ze naszym lotnikom udalo sie zniszczyc kilka placowek badawczych, w ktorych Saddam prowadzil badania mikrobiologiczne. - Zawiesil glos, zeby dzienni karze sami domyslili sie dalszego ciagu. - Niestety, nie mozna wykluczyc, ze ze zniszczonych laboratoriow wydostala sie pewna ilosc niebezpiecznych zarazkow i choc rzecz jasna bardzo nam z tego powodu przykro, pozostaje faktem, ze nawet przy uzyciu ladunkow wybuchowych o duzej mocy nie da sie zniszczyc wszystkiego. Blamire mial nadzieje, ze jego odpowiedz zadowoli Francuzke, ona jednak nie dala sie zbyc. Wciaz stala prosto, wyraznie byla pewna swego, jakby wiedziala, ze jest na wlasciwym tropie. Wlosy miala spiete w konski ogon, a swiatla kamer odbijaly sie w jej okularach bez oprawek. Wiec co moze byc w powietrzu, ktorym oddychamy? - spytala. Akurat to nie jest powodem do niepokoju - odparl Blamire. - Przypuszczamy, ze wszelkie uwolnione organizmy ulegajarozproszeniu w odleglosci trzech kilometrow od zrodla. Jesli zas chodzi o ich identyfikacje, coz, tego oczywiscie nie jestesmy w stanie zrobic. Jest pan pewien, pulkowniku? - nie ustepowala dziennikarka. Blamire pomyslal, ze za chwile ta kobieta oskarzy ich o to, ze doskonale wiedza, do jakich organizmow Saddam mial dostep i skad je wzial. Na szczescie w tym momencie wstal jakis mezczyzna i powiedzial: -Tom Coogan, NBC News; moze i inni dziennikarze chca o cos spytac? Francuzka wreszcie dala za wygrana i usiadla. Coogan zapytal Schwarzkopfa, czy zamierza zajac Bagdad. -Jestem zolnierzem. Wykonuje rozkazy. Ide, gdzie mi kaza - odparl general i powrocila mila atmosfera. Po konferencji Blamire podszedl do Schumachera. -Tak dluzej nie mozna - powiedzial. - Ta Francuzka wie, co jest grane. Moze wkrotce problem sam sie rozwiaze - odparl Schumacher. - Bombowce zniszczyly Saddamowi tyle sprzetu, ze jak tak dalej pojdzie, to w marcu Irakijczycy beda mieli juz tylko katapulty. Moze nawet nie wytrzymaja do marca, jesli Schwarzkopf rozpocznie ofensywe ladowa. Wiele moze sie jeszcze zdarzyc - zauwazyl Blamire. - Mamy do czynienia z przypartym do muru megalomanem. Saddam moze zaatakowac Izrael bronia chemiczna albo biologiczna. Schumacher pokrecil glowa. -Izraelczycy rozumieja, ze musza trzymac sie z dala od wojny. Wiedza, ze nasi arabscy sojusznicy nie mogliby walczyc ramie w ramie z Izraelem przeciwko innemu krajowi arabskiemu. Gdybyjednak stalo sie najgorsze, nic na to nie poradzimy. Izraelczycy obroca Bagdad w kupke radioaktywnego pylu, nie ogladajac sie na innych. Blamire skrzywil sie na te mysl. -Norman skopie Saddamowi tylek - powiedzial Schumacher. - Glowa do gory. Na Wielkanoc bedziemy w domu. Ministerstwo Obrony, Londyn Wrzesien 1991 Bbc prosi, zebysmy przyslali kogos, kto odpowie na zarzuty, ze wielu naszych zolnierzy rozchorowalo sie po powrocie z Zatoki Perskiej. Co mam im powiedziec? Przeklete BBC! Po czyjej oni sa stronie? Wygrywamy wojne, a ci marudza, bo kilku chlopcow zlapalo grype. Gdzie sie podzial patriotyzm? Slyszalem, ze Amerykanie maja podobne klopoty, panie ministrze. - Nieszczesny sekretarz juz nieraz slyszal podobne tyrady. - Nazwali to "syndromem wojny w Zatoce". Nonsens - odparowal minister. - Stek bzdur i tyle. Na litosc boska, co sie z nami dzieje? W podrecznikach historii nie ma ani slowa o syndromie bitwy pod Agincourt, zgadza sie? Tak, panie ministrze. No wlasnie. Ani o syndromie Crecy czy Waterloo. W tamtych czasach nasi zolnierze byli prawdziwymi mezczyznami. -Tak, panie ministrze. Czyli mam splawic BBC? Minister pokrecil glowa. Nie, lepiej nie - westchnal. - Popros Jeffreya, zeby do nich zajrzal. Niech ich zapewni, ze trzymamy reke na pulsie i konsultujemy sie z najlepszymi specjalistami. Dobro naszych zolnierzy jest dla nas najwazniejsze i tak dalej. Jeffrey wie, co i jak. Tak jest, panie ministrze. Kiedy sekretarz wyszedl, minister wyjal z szuflady biurka teczke. Na okladce widnial napis Scisle tajne: Syndrom wojny w Zatoce Perskiej. Channing House, Kent, Anglia 18 wrzesnia 1991 Nie ma to jak Anglia jesienia, co, Warner? Nasza Anglia. Kto chcialby byc gdziekolwiek indziej? - Sir James Gardiner patrzyl przez wykuszowe okno na drzewa w ogrodzie. - Pora mgiel, dojrzalego urodzaju i tak dalej. Smutne to, nie sadzisz? Minal kolejny rok naszego zycia. Za to zwiencza go piekne requiem. Warner mruknal potakujaco. Gdyby tylko wiecej ludzi to zauwazalo. Moze wtedy nie siedzieliby z zalozonymi rekami, podczas gdy kraj schodzi na psy. Przy odrobinie szczescia nasze zwyciestwo w Zatoce Perskiej podniesie ich morale - powiedzial Gardiner. Ze stosu spalonych wczesnym popoludniem lisci wciaz unosily sie smuzki dymu. W powietrzu wisial swad spalenizny. -Chodzmy do pozostalych - powiedzial Gardiner. Jak zwykle na tego rodzaju spotkaniach, zajal miejsce u szczytu stolu. -Uznalem, ze powinnismy sie spotkac z uwagi na publikacje prasowe dotyczace przypadlosci, ktora nazwano "syndromem wojny w Zatoce Perskiej" - powiedzial. - Czy ma to cos wspolnego z tym, co w ubieglym roku zdarzylo sie w Porton? A jesli tak, jak powaznych klopotow moze my oczekiwac? Pytanie bylo skierowane do doktora Donalda Crowe'a, kierownika zespolu Beta z bazy w Porton Down. Musimy zakladac, ze zeszloroczny wypadek nie jest tu bez winy - powiedzial Crowe. - Trzeba jednak uwzglednic wiele innych czynnikow, ktore, smiem twierdzic, sa dla nas korzystne. Prosze jasniej. U weteranow wojny w Zatoce zaobserwowano roznorodne objawy. - Crowe zajrzal do notatek. - Chroniczne przemeczenie, powracajaca goraczka, pocenie nocne, bol glowy, wysypka, wzdecia, biegunka i tak dalej: lista praktycznie nie ma konca. Nie sposob przypisac wszystkich objawow jednej przypadlosci. Ale przyczyna ich wszystkich jest skazona szczepionka? - spytal Gardiner. Skadze znowu - zachnal sie Crowe. - Powinnismy podziekowac Saddamowi za nieudolne proby uzycia broni biologicznej i chemicznej. Niechcacy zapewnil nam oslone dymna. To mile z jego strony. Wiec niektore dolegliwosci mogly zostac spowodowane uzyciem tej broni, a nie naszego czynnika? -To prawie pewne. Gardiner lekko sie odprezyl, pozostali tez. Pomogli nam tez amerykanscy przyjaciele, bo nie mowili zbyt otwarcie o stosowaniu PB jako antidotum na atak gazowy 4 powiedzial Cecil Mowbray, elegancki mezczyzna po piecdziesiatce. Bystre, ale zimne oczy i sklonnosc do sluchania raczej niz mowienia czynily z niego naturalnego kandydata do pracy w wywiadzie. Zatrudnil sie w MI-5 przed dwudziestoma piecioma laty, zaraz po ukonczeniu filologii klasycznej. - Sporo zolnierzy go przedawkowalo, a niektorzy doswiadczyli polaczonych skutkow dzialania PB i sarinu. Zaslona dymna gestnieje - rzekl Warner. Szkoda tylko, ze nie mozna ujawnic opinii publicznej faktu uzycia przez Saddama broni chemicznej i biologicznej - powiedzial Crowe. Opinia publiczna niejedno ma oblicze - odparl Warner. - W rejonie Zatoki krazylo wiele plotek. Pojawilo sie tyle spiskowych teorii, ze nasi przyjaciele z mediow, ktorzy je uwielbiaja, beda sie uganiac za swoimi ogonami, zamiast weszyc wokol wlasnych domow. Za kilka lat wyjdzie na jaw, ze to Amerykanie dostarczyli Saddamowi te bron, ale wtedy wojna bedzie juz tylko mglistym wspomnieniem, wiec nikt sie tym za bardzo nie zainteresuje - powiedzial Mowbray. Sugerujesz, ze nie musimy sie obawiac zainteresowania prasy syndromem wojny w Zatoce? - spytal Gardiner. Takie jest moje zdanie - odparl Mowbray. Zgadzam sie - rzekl Crowe. Gratulacje bylyby niestosowne, Crowe, bo do takiej sytuacji w ogole nie powinno bylo dojsc, ale wyglada na to, ze sprawy mogly sie ulozyc znacznie gorzej. Zakladam, ze ta wpadka nie bedzie miala zadnych dlugofalowych nastepstw? Zapadla cisza. Po dluzszej chwili Crowe, ostroznie dobierajac slowa, powiedzial: Taka mamy nadzieje, sir James. To byla wczesna wersja czynnika, nad ktorym pracowalismy, wiec nie mielismy okazji dokladnie go przebadac, ale sadze, ze mozemy zapomniec o calej sprawie. Wszystko dobre, co sie dobrze konczy. Zakladam, ze nikt z Porton nie zadawal niewygodnych pytan, a wy, ze tak powiem, posprzataliscie po sobie? Crowe odkaszlnal, jakby zaskoczony pytaniem. -Prace nad projektem zostaly przerwane i wszystko zniszczylismy, tak jak pan kazal - zapewnil. - Nikt o nic nie pytal. A co z czlonkami panskiego zespolu? - spytal Gardiner. Doktorowi Sebringowi trudno bylo pogodzic sie z tym, co sie stalo. Czul sie odpowiedzialny. I slusznie. Gardiner na chwile odwrocil wzrok, by ukryc niesmak. Crowe wciaz bezczelnie probowal zrzucic wine na innych. Potrzebowal pomocy medycznej - ciagnal Crowe. - Poszedl na dlugi urlop zdrowotny, a po powrocie stwierdzil, ze nie chce kontynuowac badan i odszedl z instytutu. Tak chyba bylo najlepiej. A co z innymi? Odszedl jeszcze jeden pracownik; pozostalych dwoch przydzielilismy do pracy przy innych projektach. Rozumiem, ze wszyscy dobrze znaja ustawe o tajemnicy panstwowej? Crowe juz mial zapewnic, ze jak najbardziej, kiedy wtracil sie Mow-bray. Sadze, ze pod tym wzgledem nie mamy sie czego obawiac. Od rozpadu zespolu sa pod obserwacja, na razie wszystko wydaje sie w najlepszym porzadku. Sebring zostal wykladowca na uniwersytecie w Leice-ster. Michael D'Arcy pracuje w firmie farmaceutycznej tu, w hrabstwie Kent, a Lowry i Rawlings, rzecz jasna, nadal sa w Porton. Prowadza badania nad malaria - dodal Crowe. To dobrze - powiedzial Gardiner. Oczywiscie, jesli liczba chorych weteranow wzrosnie, moze to miec powazne konsekwencje dla budzetu panstwa - rzekl Rupert Everley z zatroskana mina. - To zas moze sprawic, ze syndrom wojny w Zatoce pozostanie w centrum zainteresowania. Chodzi ci o zadania odszkodowan? - spytal Gardiner. - Miejmy nadzieje, ze rzad zajmie twarde stanowisko. Dasz pieniadze jednemu, to zaraz zleca sie cale chmary nierobow. James, jestes za surowy - powiedzial Warner. - Po tym wszystkim, co dzialo sie w Zatoce, niektorzy rzeczywiscie sie rozchorowali, Panstwo troszczy sie o naprawde chorych - odparowal Gardiner. - Nie ma potrzeby poszerzania listy chorob, zwlaszcza o syndrom, ktory nie istnieje. Zaciagajac sie do wojska, podejmujesz ryzyko. Tak bylo, jest i bedzie. Ale tylko kiedy lataja kule, moj chlopcze, kiedy lataja kule - powiedzial Warner. - Co prawda - dodal, gladzac wasy kciukiem i palcem wskazujacym - zwykle musielismy walczyc tylko z wrogiem... Przeciez dopiero co zapewniono nas, ze to cholerstwo nie wywola zadnych dlugofalowych nastepstw - warknal Gardiner. -Gleboko w to wierze - powiedzial Crowe, uswiadamiajac sobie z niepokojem, ze to na jego zapewnienia powolywal sie Gardiner. - Ale nie mozemy byc tego w stu procentach pewni... 3 Downing Street, Londyn Luty 1997 Wojna w Zatoce skonczyla sie prawie szesc lat temu - stwierdzil premier z wyrazna irytacja - dlaczego wiec ciagle sie mowi o syndromie wojny w Zatoce. Dlaczego jeszcze nie rozwiazano tej kwestii?Z calym szacunkiem, panie premierze - odparl jeden z urzednikow ministerstwa zdrowia - ale sprawa jest bardziej zlozona, niz sie wydaje. Przez caly ten czas rzad oficjalnie zaprzeczal istnieniu syndromu, po szeroko zakrojonych konsultacjach ze specjalistami od medycyny, a mimo to coraz wiecej ludzi nie przyjmuje tego do wiadomosci i zada odszkodowan. "Wiecej" to znaczy ile? - spytal premier. Wedlug najnowszych szacunkow, okolo pietnastu procent powracajacych zolnierzy wojsk sojuszniczych uskarza sie na dolegliwosci, ktore przypisuja swojemu udzialowi w konflikcie - odparl urzednik. A ile to bedzie w liczbach bezwzglednych? Okolo cwierci miliona, panie premierze. Rozumiem, ze mowimy o zolnierzach wszystkich armii sojuszniczych? Tak jest, panie premierze. Ilu zmarlo? Dziesiec, moze nawet dwanascie tysiecy. Nastapila dluga chwila ciszy. Az tylu? - spytal premier cicho. Z calym szacunkiem, panie premierze - powiedzial minister obrony - ale tak duza liczbe nalezy przypisac ogolnej histerii. Niektorzy zolnierze zweszyli okazje na uzyskanie odszkodowania i chodza do lekarzy po przepustki do slodkiego, milego zycia. A zmarli? Tez symuluja? Jak sam pan raczyl zauwazyc, od zakonczenia wojny minelo szesc lat. Przez tyle czasu wiele moze sie zdarzyc, a ludzie umieraja z najprzerozniejszych powodow. Nie ulega watpliwosci, ze duza liczba objawow wykazanych w aktach medycznych wyklucza istnienie jednej przyczyny zachorowan. Mimo to weterani sa zdeterminowani jak nigdy - zauwazyl premier. - Czytalem pisma od ich stowarzyszen. Utworzyli dobrze zorganizowana i przekonujaca grupe nacisku. Ale fakty pozostaja faktami - nie ustepowal minister obrony. Chyba nie musze wam przypominac, ze za pare miesiecy wybory - powiedzial premier. - Mowiac wprost, nie mozemy pozwolic, by postrzegano nas jako dreczycieli chorych. Moze ministerstwo skarbu zlagodzi stanowisko w kwestii odszkodowan? - zasugerowal jeden z doradcow premiera. Urzednik z ministerstwa zdrowia potrzasnal glowa. Abstrahujac od liczby osob, ktorych mogloby to dotyczyc, potrzebna bylaby jakas metoda weryfikacji, czy przyczyna okreslonych dolegliwosci rzeczywiscie byl udzial w wojnie. Nie trzeba jasnowidza, zeby zauwazyc, ze bylby z tym duzy klopot, a co gorsza, ci, ktorym odmowiono by odszkodowania, poczuliby sie pokrzywdzeni, co zmusiloby nas do powolania komisji apelacyjnych i tak dalej. Moim zdaniem bylby to biurokratyczny koszmar. Ma pan racje - przyznal minister obrony. - Moim zdaniem prasa nie bedzie nas zbyt ostro atakowac. Za duzo jest tych wszystkich objawow. Nawet glupiec zauwazy, ze nie da sie ich przypisac jednej chorobie. Czyli sugerujesz, zebysmy nic nie robili i przeczekali burze, gdyby nadeszla? - spytal premier. Nie sadze, zeby nadeszla - odparl minister. - Opinia publiczna ma juz dosc tego tematu. W pismach od weteranow cos mnie zdziwilo - powiedzial premier. - Twierdza ze ich przypadlosc jest zakazna. Ze choruja ich zony i dzieci. Absurd - rzekl minister obrony. - To tylko potwierdza moje slowa. Ile razy jakis ciura budzi sie z kacem, zwala to na sluzbe w rejonie Zatoki Perskiej. O jakich chorobach wspominali, panie premierze? - spytal doradca. -Nie wyrazali sie zbyt precyzyjnie - odparl premier. - Chodzilo o chroniczne przemeczenie, zwiekszona podatnosc na przeziebienie i grype i tym podobne. Dobry Boze - prychnal minister obrony. - Tylko tego nam brakowalo, zakazna grypa japiszonska! Rzeczywiscie brzmi to raczej niewiarygodnie - przyznal premier. Brednie i tyle - skwitowal minister obrony. - Jesli jednak uwaza pan, ze stowarzyszenia weteranow moga naglosnic te sprawe w czasie kampanii wyborczej, mozemy podjac srodki zaradcze. Na przyklad dac do gazet przeciek, ze Saddam uzywal broni chemicznej i biologicznej. Kilka z nich juz o tym wspominalo - powiedzial premier. - Zwlaszcza jedna z nadzwyczajna luboscia wskazywala, skad Saddam te bron wzial. I, o ile sobie przypominam, nie wzbudzilo to wiekszego zainteresowania - rzekl minister obrony. Dzieki Bogu - przytaknal premier. Wczorajsze wiadomosci - dodal doradca. - Dzis mozna w nie co najwyzej ryby zawinac. Mimo wszystko - powiedzial minister obrony - dobrze by bylo poruszyc te kwestie, bo zdaje sie, ze stowarzyszeniom weteranow glownie o to chodzi. W zeszlym tygodniu hrabina Mar spytala w Izbie Lordow, czy ministerstwo obrony dysponuje dokumentami dowodzacymi uzycia broni chemicznej podczas wojny w Zatoce. Co powiedzial Howe? Ze badania przeprowadzone przez ministerstwo wskazuja, iz broni takiej nie uzyto. Wlasnie wtedy przyszlo mi do glowy, ze gdybysmy dali oficjalny przeciek, ze Saddam jednak ja zastosowal, prasa krajowa polknie haczyk, co w kluczowym momencie odwroci uwage opinii publicznej od rzadu - powiedzial minister obrony. Zwazywszy, ze Saddam od czasu zakonczenia wojny stara sie odbudowac swoj arsenal, nie jest to glupi pomysl. Gdyby znow uznano go za zagrozenie, mogloby to nam pomoc w czasie wyborow, biorac pod uwage nasze sukcesy na Falklandach i w Zatoce. To prawda, panie premierze - powiedzial doradca. - Gdyby Saddam zaczal szalec, wyborcy raczej nie chcieliby byc rzadzeni przez lewicowych mieczakow. Udzielajacych azylu i darmowych porad wszystkim, ktorzy sie napatocza - prychnal minister obrony. No to doszlismy do porozumienia - podsumowal premier. - Nie zmieniamy stanowiska odnosnie syndromu wojny w Zatoce i stosujac chwyty PR, nie dopuszczamy, zeby ta kwestia wyplynela podczas kampanii wyborczej. Moze napomknac, ze to Saddam powinien zaplacic chorym zolnierzom, skoro uzyl broni biologicznej i chemicznej? - zasugerowal doradca. Czemu nie - zgodzil sie premier. Channing House, Kent Marzec 1997 Spojrzmy prawdzie w oczy, Warner, wkrotce spelnia sie nasze najgorsze obawy - powiedzial sir James Gardiner do gospodarza, pulkownika Petera Warnera, kiedy po kolacji pili porto przy kominku. -Moze czesc wyborcow zmieni zdanie w ostatniej chwili? - zastana wial sie Warner. - Fakt, nie jestesmy swieci, ale przynajmniej wiedza, czego sie po nas spodziewac. Gardiner pokrecil glowa z kwasnym usmiechem. Nie licz na to. No, chyba zeby nagle sie okazalo, ze Blair i Brown sa kochankami czy cos w tym stylu. Tak, jak sie sprawy maja, zanosi sie na ich triumf. Boze, ale mnie to wkurza - mruknal Warner. - Wszystko przez brudasow z workami pieniedzy i slaboscia do dziwek, ktore nie potrafia trzymac geby na klodke. Skompromitowali nam partie. Nie chodzi tylko o partie - powiedzial Gardiner. - Trzeba myslec o kraju. Wkrotce ewolucja zacznie sie cofac. Zapamietaj moje slowa. Dobor naturalny stanie sie przezytkiem. Slabi i kulawi odziedzicza ziemie. Wszyscy beda zwyciezcami, bo nikomu nie bedzie wolno przegrywac. A co z nami? - spytal Warner. - Co zrobimy? A co mozemy zrobic? Zaczekamy, Warner. Bedziemy mieli oczy i uszy otwarte i zaczekamy na wlasciwy moment. Na razie naszym priorytetem jest dopilnowanie, zeby nieprzychylny nam rzad za bardzo sie nami nie interesowal. - ~ Zawsze ostroznie dobieralismy ludzi - powiedzial Warner. - Nie sadzisz chyba, ze cos nam grozi? Niepokoi mnie to zamieszanie w Porton - odparl Gardiner. Chodzi o te szczepionke? Myslalem, ze Crowe wszystko zalatwil. I to skutecznie. O Crowe'a sie nie martwie, jest jednym z nas. Chodzi raczej o ludzi, ktorzy pracowali przy projekcie, o zespol. Byli przekonani, ze pracuja na zlecenie rzadu, a w gruncie rzeczy tak nie bylo. Finansowanie zespolu odbywalo sie na dosc luznych zasadach, bo politykom nie chcialo sie dociekac, co dzieje sie w Porton. Pieniadze pochodzily ze srodkow na "projekty specjalne". Rozumiem. - Warner napelnil kieliszek Gardinera z krysztalowej karafki stojacej na stoliku przy krzesle. - Nowy minister obrony i nowi ludzie w Porton moga zaczac zadawac niewygodne pytania. Mowbray bedzie trzymal reke na pulsie, od czasu tej cholernej wpadki dyskretnie obserwuje czlonkow zespolu; gdyby ktoremus nagle zachcialo sie spisac pamietniki, musielibysmy cos z tym zrobic. Na razie sie na to nie zanosi, ale trzeba uwazac. Przeciez podpisali zobowiazanie do zachowania tajemnicy. Wiedzieli, ze wszystko, co robili w Porton, bylo scisle tajne - powiedzial Warner. Gardiner usmiechnal sie pod nosem. Zauwazylem, ze ostatnimi czasy ustawa o tajemnicy panstwowej nie robi juz takiego wrazenia jak kiedys. I za odpowiednia sume... To tez znak czasow, do diabla. Ale co wazniejsze, gdyby ci ludzie dowiedzieli sie, ze ich prace nie mialy oficjalnej aprobaty wladz i ze rzad Jej Wysokosci nie zostal poinformowany o klopotach ze szczepionka, Bog raczy wiedziec, co by sie stalo. Pamietaj, ze Sebring, ten naukowiec, na ktorego Crowe uporczywie zwalal wine, nie jest jednym z nas. Trzeba na niego uwazac. Co wiec twoim zdaniem powinnismy zrobic? - spytal Warner, patrzac na Gardinera znad kieliszka. Porozmawiam z Mowbrayem. Powiem mu o naszych obawach. Poprosze, zeby zwrocil szczegolna uwage na Sebringa, gdyby doszlo do jakichs przetasowan w Porton albo Ministerstwo Obrony zaczelo zadawac niewygodne pytania o specjalne budzety. Warner skinal glowa. Myslisz, ze cale to gadanie o syndromie wojny w Zatoce moze byc dla nas zagrozeniem? - Wstal z krzesla i dorzucil do ognia. - Dzis rano znow mowili o tym w telewizji. Nasi ludzie z Ministerstwa Obrony powiedzieli mi w zaufaniu, ze rzad Jej Wysokosci nie zmieni stanowiska w tej sprawie. Mnie to wystarczy. Dla nich zaden syndrom nie istnieje. A co z mieczakami, ktorzy po wyborach obejma rzady? I ciagnacymi sie za nimi hordami pracownikow opieki spolecznej? Mieczaki do rzadu nie trafia - odparl Gardiner. - To robota dla politykow, a ci sa o wiele bardziej przewidywalni. Nie zaczna nagle rozdawac pieniedzy. Zaloze sie, ze utrzymaja nalozone przez torysow ograniczenia wydatkow, zeby mozna bylo za wszystko winic odchodzaca administracje. A weteranow z Zatoki Perskiej odesla do Brytyjskiego Stowarzyszenia Medycznego, ktore utrzymuje, ze syndrom wojny w Zatoce nie istnieje. Ale ci ludzie nie daja za wygrana, zadaja coraz to nowych dochodzen. -Moze i tak, mysle jednak, ze jestesmy w miare bezpieczni. Na szczescie w tej cholernej wojnie popelniono tyle bledow, ze nie trzeba podrzucac mediom tematow zastepczych, bo i tak co i rusz cos nowego wychodzi na jaw. Warner oparl glowe na skorzanej poduszce i spojrzal w plomienie. Piec lat w cieniu, niezbyt zachecajaca perspektywa. Na pieciu moze sie nie skonczyc - powiedzial Gardiner. Myslisz? Szkoda, ze Blair nie jest torysem. Jest zupelnym przeciwienstwem Majora. Major oczywiscie odejdzie przed nastepnymi wyborami, ale nie mam bladego pojecia, kto moglby zostac jego nastepca. To troche tak, jakby szukac dziewicy w burdelu - przytaknal Warner. - Wiec co bedziemy robic przez ten czas? - spytal, kiedy zegar na kominku wybil jedenasta. Czekac na wlasciwy moment. Znajdziemy jakies haki na nowa ekipe i wykorzystamy je, kiedy nadarzy sie okazja. Bedzie tego duzo, nie obawiaj sie. W koncu to politycy. Pomnik Nieznanego Zolnierza, Londyn Listopad 1997 Emerytowany sierzant Krolewskiego Korpusu Medycznego Angus Maclean oparl sie o stalowa barierke i patrzyl beznamietnie na gwardzistow powoli maszerujacych Whitehall przy wtorze posepnej muzyki Albinoniego. Szynele zolnierzy mialy taka sama barwe jak niebo. Wszystko bylo szare oprocz krwistoczerwonych makow. Kolory smutku, pomyslal Maclean. Mozni tego swiata mieli w imieniu narodu oddac hold poleglym na polu chwaly. Wystroja sie w galowe mundury i uroczyscie zasalutuja, a ich podwladni beda stac przed nimi na bacznosc i patrzec niewidzacym wzrokiem w dal. Na koniec oficjele zloza wience i pochyla glowy przed pomnikiem. Maclean przygotowal sie psychicznie na to, co musial zrobic. Dobrze, ze akurat dzis leje, bo czlowieka w plaszczu przeciwdeszczowym trudniej rozpoznac. No i latwiej to i owo ukryc. W przypadku Macleana byla to pollitrowa szklana butelka pelna krwi ze srodkiem przeciwkrzepliwym i zlozony transparent z haslem "Przekleci hipokryci! Zadamy sprawiedliwosci dla ofiar wojny w Zatoce". Od trzech godzin stal w upatrzonym miejscu, przy punkcie, w ktorym laczyly sie dwie barierki, bo nie chcial przeciskac sie przez tlum, kiedy nadejdzie wlasciwy moment. Niepotrzebnie sie martwil; zla pogoda i cynizm mlodego pokolenia sprawily, ze ludzi bylo mniej niz w poprzednich latach. Kiedy nowy premier Tony Blair pojdzie zlozyc wieniec, Maclean odsunie barierke, przesliznie sie przez powstala szpare i podbiegnie do pomnika. Rzuci butelke tak, zeby rozbila sie o granitowy postument i zachlapala go krwia, a potem rozwinie transparent przed kamerami. Bedzie niebezpiecznie. Moze zostac zastrzelony, nie przez zolnierzy, lecz przez cywili strzegacych Windsorow i ich nowego rzadu. Liczyl jednak na to, ze nawet oni w razie czego sie zawahaja i dadza mu dosc czasu, by zrobil swoje. W koncu Wielka Brytania to nie kraj kowbojow, na ogol nikt nie siega tu po bron bez namyslu. A nawet gdyby go zastrzelili, to i tak bez znaczenia. Nie liczylo sie juz nic poza tym, zeby pokazac tym draniom, ze on i jemu podobni maja dosc. Rozbrzmialy pierwsze, jak zawsze niepewne dzwieki dud i melodia "Over the Sea to Skye" napelnila wilgotne powietrze jeszcze wieksza melancholia; krople deszczu osiadaly na bermycach gwardzistow. Maclean zabral reke z barierki i wsunal ja pod plaszcz. Chwycil szyjke butelki wiszacej na sznurku przywiazanym do pasa. Transparent mial pod marynarka, wetkniety za pasek. Jego palce, mokre i zmarzniete od dlugiego sciskania barierki, zaczely nieporadnie odwiazywac butelke. Nagle zauwazyl, ze sciagnal na siebie podejrzliwe spojrzenia stojacej obok pary, a zwlaszcza kobiety, niskiej i pulchnej, o zle ufarbowanych na blond wlosach i ponurej minie. Wyraznie zaintrygowalo ja, czego szukal pod plaszczem. Moze sprawilo to zdenerwowanie wywolane podejrzliwym spojrzeniem kobiety, a moze palce mu zdretwialy od dlugiego stania na zimnie, ale gdy wreszcie zdolal odwiazac butelke, ta wysliznela mu sie z dloni i roztrzaskala na chodniku, tworzac duza czerwona kaluze. -O Boze, krew! - krzyknela kobieta, sciskajac ramie towarzysza i wskazujac na ziemie. Ludzie odsuneli sie od Macleana. Zaczelo krzyczec jeszcze kilka kobiet i ktos wezwal policje. Jakis mezczyzna ryknal z cockneyowskim akcentem: -Co jest, kurwa?! Gus wpatrywal sie w kaluze jak zahipnotyzowany. Jego plany legly w gruzach, mial zupelny metlik w glowie. Wokol widzial same nieprzyjazne twarze. Stracil rekwizyt, ktorym chcial zwrocic na siebie uwage, ale mial nadzieje, ze uda mu sie choc rozwinac transparent. Nie bedzie to mialo tak dramatycznego efektu jak zbryzganie krwia pomnika, ale moze przynajmniej czesc kamer uchwyci haslo. Goraczkowo szarpnal barierke, probujac powiekszyc szpare, ale okazalo sie to trudniejsze, niz przewidywal. Usilowal przecisnac sie przez mala luke, ktora udalo mu sie zrobic, ale utknal. Probowal sie uwolnic, gdy nagle zjawili sie dwaj barczysci policjanci, by blyskawicznie zazegnac incydent. Tlum rozstapil sie przed nimi, zeby nie musieli wyprowadzac Macleana za barierki, gdzie moglby odwrocic uwage od ceremonii, a nawet zostac sfotografowany. Wykrecili mu rece, tak ze musial isc pochylony i nie widzial otaczajacych go ludzi - tylko las nog - ale za to dobrze ich slyszal. Pieprzony swir. Chryste! Ostatnio wszedzie ich pelno. Krolowa chcial zabic, palant. Ktos kopnal go w noge i Maclean krzyknal z bolu. Mial pistolet - krzyknal ktos inny. Nie rozumiecie - wysapal Maclean. - Jestem jednym z was... bylem na wojnie... sluzylem ojczyznie... Nie dajcie sie oglupic... Te dranie maja gdzies... maja gdzies nas wszystkich... modlitwy, saluty... dla nich to szopka... Udaja, wszyscy tylko udaja. Nic ich nie obchodzi; nic a nic. W odpowiedzi policjanci jeszcze mocniej wykrecili mu rece. Jeknal z bolu, a oni wrzucili go do policyjnej furgonetki i dokads wywiezli. Ulzylo mu, kiedy zamknely sie za nim drzwi celi i znow zostal sam. Lepsze to niz znosic szturchance policjantow, ktorzy od poczatku traktowali go jak smiecia i uparcie nie chcieli go sluchac ani odpowiadac na jego pytania. Czul sie, jakby byl niewidzialny, a jego glos trafial w proznie. Polozyl sie na pryczy i wbil wzrok w sufit. Jego akcja pod pomnikiem Nieznanego Zolnierza nie powiodla sie i czul sie z tego powodu podle. Byl pewien, ze widok krwi zrobilby na ludziach niesamowite wrazenie. Ale z drugiej strony, moze teraz bedzie mial okazje otwarcie powiedziec w sadzie, co mu lezy na sercu. Zaczal ukladac w myslach mowe obroncza, ktora wyglosi w obecnosci sedziow i, jesli szczescie dopisze, przedstawicieli prasy. Zalosne napisy na scianach celi byly kiepskim zrodlem inspiracji. Godzine pozniej, przebadany przez lekarza policyjnego i uznany za zdrowego na umysle, zostal zabrany na przesluchanie. Wiec jak to bylo z ta krwia? - spytal na poczatek przesluchujacy go policjant. Byla konska - odpowiedzial Maclean. Konska - powtorzyl policjant, jakby probowal sie dogadac z wiejskim glupkiem. Uzywamy jej w laboratorium, w plytkach z agarem - wyjasnil Maclean. - Hoduje sie na nich bakterie - dodal, widzac mine policjanta. Ze tez sie nie domyslilem - mruknal policjant. - Moze zacznijmy od poczatku. Kim pan wlasciwie jest i o co w tym wszystkim chodzi? Nazywam sie Gus Maclean, jestem technikiem na oddziale bakteriologii szpitala w Glasgow. No, to juz cos. I co pan chcial zrobic z butelka krwi? Najchetniej wsadzilbym ja w dupe temu tlusciochowi Soamesowi, ale poki co, zamierzalem poprzestac na rozbiciu jej o pomnik w celu zwrocenia uwagi na ofiary syndromu wojny w Zatoce. Tlusciochowi Soamesowi? - powtorzyl policjant. Bylemu ministrowi obrony - wyjasnil jego wspolpracownik. Ma pan cos do ministerstwa obrony? Miedzy innymi. A co oni panu zrobili? Nie tylko mnie - odparl Maclean. - Jest nas tysiace. Wrocilismy z wojny w Zatoce chorzy, a ci dranie upieraja sie, ze nic nam nie jest. Walczyl pan w Zatoce? Bylem sierzantem w Pierwszej Jednostce Laboratoryjnej - odparl Maclean. - W tajnym zespole - dodal takim tonem, jakby uznal to za kiepski zart. Policjant podniosl oczy. W tajnym zespole? Jak to? Oficjalnie nie istnielismy - wyjasnil Maclean. - Nie figurujemy na zadnej liscie. Bylo nas czterdziestu, podzielonych na osiem piecioosobowych oddzialow. Nasza kwatera glowna bylo Porton Down. Ta baza wojskowa? Mozna i tak to nazwac - odparl Maclean sarkastycznie. - Wyslano nas w rejon Zatoki Perskiej, zebysmy wykrywali bron chemiczna i biologiczna i ja badali. Jesli to prawda, to czy powinien nam pan o tym mowic? - zapytal policjant. - Ustawa o tajemnicy panstwowej... Sram na ustawe o tajemnicy panstwowej - powiedzial Maclean. Po chwili namyslu policjant zwrocil sie do mundurowego stojacego pod drzwiami. -Odprowadz go do celi. Dwie godziny pozniej Maclean ponownie trafil do pokoju przesluchan. Bylo tam dwoch cywilow. Na ich zadanie policjanci wyszli. Jeden z cywilow spytal: Wie pan, kim jestesmy? Bezpieka - odparl Maclean. - Spodziewalem sie was. Zdaje pan sobie sprawe, ze przed dwiema godzinami zlamal pan ustawe o tajemnicy panstwowej? Owszem - odparl Maclean. - Postawcie mi zarzuty. Zebys mogl odstawic szopke w sadzie? Nie ma mowy. No to bede dalej lamal ustawe. Mowic to jedno, Maclean, a sprawic, zeby ludzie cie sluchali, to drugie. Popatrz na siebie, na litosc boska. W Londynie sa tysiace bezrobotnych Szkotow, ktorzy pala sie do opowiadania dziejow swojego zycia. Wszyscy maja ich gdzies. Nie jestem bezrobotny - powiedzial Maclean. - Wzialem urlop, bo jestem chory. Na glowe. Maclean wbil wzrok w podloge. Akurat z glowa mam wszystko w porzadku - wycedzil przez zeby. Twoja corka umarla na bialaczke trzy lata temu. Rok temu straciles zone, miala raka mozgu... To ja je zabilem. O czym ty mowisz? Zabilem je. A wlasciwie zabilo je to, co przywiozlem z Zatoki i przez co choruje. Bredzisz - powiedzial czlowiek z Wydzialu Specjalnego lagodniejszym tonem. - Umarly na rozne choroby. Miales pecha, stary. Nie twoja wina. Maclean spojrzal na niego roziskrzonymi oczami. -Zabilo je to, co nosze w sobie, a ci dranie z Porton doskonale wiedza, co to jest. Nie spoczne, dopoki wszystkiego nie powiedza. Oficer uznal, ze jego lagodnosc na nic sie nie zdala. Wracaj do Szkocji, Gus - powiedzial. - Wez sie w garsc. I przestan walczyc z wiatrakami, bo nie mozesz wygrac. Wierz mi; nie masz najmniejszych szans. Nie postawicie mi zarzutow? Jestes wolny, mozesz odejsc. 4 St James's Park, Londyn Kwiecien 2002 Wiesz, Warner, zwykle nie moglem sie doczekac wiosny, ale w tym roku jakos mnie nie cieszy - powiedzial sir James Gardiner. Spacerowal z Peterem Warnerem po parku skapanym w blasku popoludniowego slonca. - Dobrze wiem, ze sie starzeje, ale ostatnio coraz bardziej mnie to przygnebia.Wszyscy miewamy takie dni, Jimmy - odparl Warner. Mowie serio - ciagnal Gardiner. - Musialem stawic czola wlasnej smiertelnosci i pogodzic sie z faktem, ze nic z tego nie bedzie. Z czego? Z naszego marzenia, stary. Zeby uczynic z Anglii kraj, w ktorym mozna spokojnie zyc, gdzie rozum i inicjatywa sa wynagradzane, konkurencja jest mile widziana, a uprzejmosc i dobre maniery to standard. Nic z tego. W partii ciagle panuje chaos. Do cholery! Mieli piec lat, zeby wziac sie w garsc, a wszystko zawalili przez te wewnetrzne spory i gierki. Sa wiarygodni jak sprzedawcy uzywanych samochodow. Nie ma watpliwosci, czeka nas nastepne piec lat rzadow Blaira. Warner nie zaprzeczyl. Dla mnie to koniec - podjal Gardiner. - Jeszcze jedna-dwie kadencje i nasza przyszlosc znajdzie sie w rekach wyszczekanych absolwentow prowincjonalnych uczelni, w ktorych nawet czytac i pisac nie ucza. A ci beda tylko siedziec na tylkach i czekac, az wszyscy zaczna im nadskakiwac, bo do tego przywykli. Rozczaruja sie. Zapanuje anarchia i bedzie za pozno, zeby cokolwiek ocalic. Nowa Partia Pracy, patronka przecietnosci, strazniczka wszystkiego, co bezwartosciowe, plytkie i banalne, wy-szcza cale nasze dziedzictwo na mur. Taki pesymizm jest nie w twoim stylu. Pierwszy raz slysze, zebys mowil takie rzeczy. Nie przywyklem do porazek. Ale najgorsze, ze naszej Anglii juz nie ma, Warner, zostalo po niej tylko wspomnienie. Chce, zebys zwolal spotkanie. Rozwiaze grupe i organizacje. Przeszli kilka krokow w milczeniu. Przerwal je Warner. -Nie bede cie obrazal pytaniem, czy to przemyslales - rzekl - bo nie mam co do tego najmniejszych watpliwosci. Ale prosze cie, zebys jeszcze raz sie nad tym zastanowil. Dzis kraj potrzebuje takich ludzi jak my bardziej niz kiedykolwiek. Jestes zolnierzem, Warner, wiec wiesz lepiej niz inni, ze nie ma sensu toczyc bitew, ktorych nie mozna wygrac, a tej nie wygramy na pewno. Zebysmy mogli miec na cokolwiek wplyw, nasza partia musi byc u wladzy. Potrzebujemy przyjaznej infrastruktury, a na taka nie mamy co liczyc. Torysi wpadli do kibla i sami spuscili wode. Mozna by pomyslec, ze zycie im niemile. Co ich opetalo, zeby wybrac na szefa partii tego nierozgarnietego uczniaka? Facet po wyborach odejdzie i ster przejmie ktos bardziej wiarygodny. Mowi sie, ze Ken Clark. Jego Blair tak latwo nie przegada. Wtedy partia podzieli sie w kwestii integracji europejskiej. I wrocimy do punktu wyjscia. Nadal uwazam, ze powinienes to jeszcze raz przemyslec. Juz podjalem decyzje. Zwolaj spotkanie mozliwie jak najszybciej. Zakonczymy wszystkie niezalatwione sprawy i tyle. Co zrobisz potem? Mamy z Alice dom w Highlands w Szkocji, gdzie, chwala Bogu, wciaz mozna zyc, jak na cywilizowanych ludzi przystalo, bez ramp dla wozkow inwalidzkich i tablic w jezyku urdu. A pedaly sa tylko w rowerach - dodal Warner z usmiechem. Juz to, ze nazywali nas narodem sklepikarzy, bylo okropne - powiedzial Gardiner. - Ale teraz stalismy sie narodem zniewiescialych fryzjerow. Zorganizuj to spotkanie, dobrze? Skoro jestes pewien swojej decyzji, postaram sie sciagnac wszystkich w przyszly piatek. Szpital im. Ksiezniczki Luizy, Glasgow Kwiecien 2002 Creorge Drummond, szef laboratorium, podniosl glowe znad biurka i usmiechnal sie na widok Gusa Macleana. Gus mial na sobie te sama granatowa budrysowke, z ktora nie rozstawal sie od kilkunastu lat. Kiedy powiesil ja na wieszaku przy drzwiach, Drummond spytal: Jak minal weekend? Niezle - odparl Maclean, wkladajac kitel. - Ministerstwo Obrony zgodzilo sie zrewidowac stanowisko i sporzadzic przed koncem roku nowy raport. Dobra robota. Trzeba wam przyznac, nie poddajecie sie latwo. A zebys wiedzial - odparl Maclean z zarem, ktory nawet Drummonda, znajacego go od przeszlo dwudziestu lat, przyprawial o dreszcz niepokoju. Gusem zawladnela ta sama obsesja, ktorej ulegla czesc krewnych ofiar katastrofy w Lockerbie. Jakby czas sie dla nich zatrzymal. - Zapewnili nas, ze przeprowadza dochodzenie w sprawie tego, co dzialo sie w Porton tuz przed wybuchem wojny. -To dobrze - powiedzial Drummond nie do konca szczerze. Wolalby, zeby jego przyjaciel wreszcie pogodzil sie ze smiercia zony i corki i znow byl taki jak dawniej, kiedy co weekend chodzili razem po gorach; zeby wrocil Gus, ktory w szpitalnej pantomimie potrafil wspaniale wcielic sie w role staruchy, i z ktorym Drummond spedzil upojny wieczor kawalerski, zakonczony rozmowa z policjantami niemogacymi zrozumiec, co dorosly mezczyzna robi o czwartej rano w stroju pielegniarki, przywiazany do latarni. Ale po tamtym Gusie nie zostal nawet slad. Wciaz byli przyjaciolmi, lecz w zyciu Macleana nie bylo miejsca na zabawe. Po wojnie w Zatoce Perskiej zmienil sie nie do poznania. Teraz liczylo sie dla niego tylko stowarzyszenie weteranow, ktoremu przewodniczyl. Wyglada na to, ze George W. postanowil zalatwic Saddama na dobre - powiedzial Drummond. Fakt - odparl Maclean obojetnym tonem. - 1 chce pociagnac nas za soba, jesli wierzyc gazetom. Pies musi isc za swoim panem - skwitowal Maclean. Mniej wiecej to samo pisza w gazetach - rzekl Drummond. Pewnie w ministerstwie juz pracuja nad listami kondolencyjnymi - powiedzial Maclean z gorycza. - Syn panstwa nie polegl na prozno. Zginal w walce o demokracje, wolnosc, prawa czlowieka i inne gornolotnie brzmiace pierdoly, jakie im do glowy wpadna. Dranie. Pojecia nie maja, jak jest na wojnie. Tylko udajamadrych. I nie zrobili nic dla tysiecy chlopakow, ktorzy wrocili z ostatniej wojny okaleczeni. Drummond skinal glowa. Miejmy nadzieje, ze do tego nie dojdzie - powiedzial, chcac zmienic temat, zanim Maclean rozkreci sie na dobre. - Fachowcy twierdza, ze nie powinno sie nic robic bez zgody ONZ-etu. Dobra, dobra - mruknal Maclean tonem wskazujacym, ze nie darzy ONZ-etu wielkim szacunkiem. Mary dzwonila, ze jest chora - powiedzial Drummond. - Moglbys ja zastapic na serologii? Zerknij, czyjej ludzie wiedza, co maja robic. Nie ma sprawy. Aha, dzwonili tez z siodemki w sprawie meningokoka, ktorego wykryles w plynie mozgowo-rdzeniowym Robina Chestera. Wzywali cie tu w nocy? O trzeciej - odparl Maclean. - A juz prawie zasypialem. Takie jest zycie stwierdzil Drummond. Channing House, Kent 26 kwietnia 2002 Kiedy Gardiner oznajmil, ze zamierza rozwiazac grupe, przy stole zapadla cisza. Przerwal ja Peter Warner. Widze, ze wszyscy sa rownie zaskoczeni jak ja, gdy sir James powiedzial mi o tym w zeszlym tygodniu. Probowalem go przekonac do zmiany zdania, ale nic z tego. Musimy byc pragmatyczni, panowie - powiedzial Gardiner. - Jestesmy w przededniu wyborow, ktore zapewnia Partii Pracy kolejne piec lat u wladzy. Choas panujacy w naszej partii uniemozliwi nam stawienie czola laburzystom, jestesmy wiec zbedni. Nie ma co sie ludzic, w tych okolicznosciach nie zmienimy stanu rzeczy. Sir James. - Donald Crowe mowil uprzejmym tonem, ale jego twarz wyrazala gniew. - Wiem, ze zawsze traktowal pan naukowe aspekty naszej dzialalnosci ze sceptycyzmem graniczacym z pogarda i trzeba przyznac, ze po tym, co zaszlo w Porton, bylo to w pewnym stopniu uzasadnione, ale prosze, zeby mnie pan wysluchal. Nasza organizacja rozwija sie od przeszlo dziesieciu lat. Ludzie podzielajacy nasze przekonania sa niemal we wszystkich warstwach spolecznych. To nie jest stosowny moment, zeby to przekreslic. Byloby to rownoznaczne ze zdrada ich wszystkich i tego, w co wierzymy. Skoro nie mozemy zmienic stanu rzeczy w drodze wyborow, powinnismy chocby rozwazyc wykorzystanie innych srodkow. Zgadzam sie - powiedzial Mowbray. Ja tez - rzekl Rupert Everley i odkaszlnal, oniesmielony faktem, ze sprzeciwil sie niewatpliwie madrzejszemu od niego Gardinerowi. - Jestesmy potrzebni krajowi bardziej niz kiedykolwiek. Ktos musi walczyc z ta zgnilizna. Gardiner popatrzyl na nich z ponura mina. Jakie inne srodki macie na mysli? - spytal. Na razie zadnych konkretnych - odparl Crowe. - Ale powinnismy przeanalizowac nasza sytuacje na chlodno, moze nawet rozwazyc podjecie dzialan niekonwencjonalnych. Nie zaszkodziloby troche poczekac, James - powiedzial Warner. Trzeba rozpatrzyc wszystkie mozliwosci - dodal Mowbray. W obliczu jednomyslnosci pozostalych uczestnikow spotkania Gardiner oznajmil: -Dobrze. Wstrzymam sie na pol roku z rozwiazaniem grupy, ale na nastepnym spotkaniu mam nadzieje uslyszec propozycje konkretnych dzialan. Zgodnych z prawem. Gdy Donald Crowe wyszedl z domu, zobaczyl, ze przy jego samochodzie stoi Cecil Mowbray. -Musimy porozmawiac. Ruszyli sciezka prowadzaca do rozanego ogrodu. Nie przepadam za rozami - powiedzial Mowbray. - W porze kwitnienia sa piekne, ale przez reszte roku jest z nimi masa klopotow. Boze, niewiele brakowalo. Nie da sie ukryc - przyznal Crowe. - Gdyby teraz rozwiazac grupe, wszystko diabli by wzieli. Potrzeba nam jeszcze kilku miesiecy. Czynnik jest gotowy, ale do przeprowadzenia proby konieczna bedzie pomoc jed-nej-dwoch osob. Czy proba jest absolutnie niezbedna? - spytal Mowbray. Bez niej nie bedzie transakcji - odparl Crowe. - Chca zobaczyc, ze to dziala, zanim dadza pieniadze. Postawili jakies warunki? - Tak. Jakie? Crowe powiedzial. -Chyba zartujesz? - krzyknal Mowbray. Albo to zrobimy, albo mozemy sie pozegnac z dwunastoma latami pracy i dwudziestoma milionami dolarow. Czyli zgodziles sie. Bo to jest do zrobienia, tyle ze potrzeba nam sporo pieniedzy i godnych zaufania ludzi. Od pieniedzy jest Everley. Moze by go w to wciagnac? To kretyn - odparl Mowbray - ale prozny i przewidywalny. Jesli mu wmowimy, ze pomagajac nam, zdobedzie wymarzony mandat poselski, bez szemrania wybuli, ile trzeba. Ilu ludzi ci potrzeba? Niewielu, byle byli specjalistami. Wyszukam odpowiednich kandydatow w bazie danych grupy. Paru juz mam, trzeba ich tylko we wszystko wtajemniczyc, zanim Gardiner zwinie interes. Czas nagli. Mamy jeszcze jedno zmartwienie - powiedzial Mowbray. - Wywiad twierdzi, ze Bush jest zdecydowany wszczac nowa wojne w Zatoce Perskiej. Zachowa pozory wspolpracy z inspektorami rozbrojeniowymi i sprobuje uzyskac zgode ONZ-etu na interwencje zbrojna, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazuja, ze w razie czego jest gotow dzialac w pojedynke. - 1 co z tego? Blair go poprze i nas w to wciagnie. Nadal nie rozumiem, w czym problem. Planuje sie szczepienia wojsk przeciwko atakowi biologicznemu. Crowe'a przeszedl zimny dreszcz. Chca zastosowac te sama szczepionke? Zostalo dosc dawek dla pieciu tysiecy ludzi. Chca je zuzyc. To sie nazywa oszczednosc. Cholera! Na spotkaniu nic nie mowilem, bo James zaczalby nalegac, zebysmy wszystko ujawnili - powiedzial Mowbray. Doszli do stawu na koncu rozanego ogrodu. Odwrocili sie i spojrzeli na Channing House, ktorego swiatla odbijaly sie w stojacej wodzie. - Nie mozna jakos zniszczyc zapasow? - spytal Crowe. Bez dobrego uzasadnienia raczej nie - odparl Mowbray. Przeciez czesc twoich ludzi sympatyzuje z nami, a oni znaja sie na takich rzeczach. Akcje a la James Bond to dla nich normalka. Zaden nie wie o wypadku sprzed dwunastu lat. Nie bylo potrzeby mowic im o tym. Rozumiem - Crowe skinal glowa. Na razie wolalbym w nic ich nie mieszac - ciagnal Mowbray. - Moze wkrotce przydadza sie do innych celow. Rozumiem. - powtorzyl Crowe. - Ale musimy cos zrobic, zeby to cholerstwo nie zostalo uzyte. Wielu weteranow wojny w Zatoce utrzymuje, ze to szczepionka jest przyczyna ich dolegliwosci. Gdybysmy ujawnili, ze rzad Jej Wysokosci planuje podac zolnierzom stara szczepionke, wywola to ogolne oburzenie. Przy odrobinie szczescia rzad bedzie musial ustapic i zniszczyc zapasy. Crowe zadrzal z zimna, ktore wkradlo sie w nocne powietrze. To brzmi obiecujaco - powiedzial, ruszajac dalej. Powinno sie udac - rzekl Mowbray. - Znamy wszystkich szefow stowarzyszen weteranow wojny w Zatoce, wiec mozemy dac im cynk, co jest grane, i dopilnowac, zeby wiadomosc dostala sie do mediow. Ale jest jeden szkopul. Jak zwykle, pomyslal Crowe. -Kiedy o sprawie napisza gazety - ciagnal Mowbray - dawni czlonkowie zespolu Beta z Porton zaczna sie zastanawiac, dlaczego rzad chcial uzyc szczepionki, o ktorej wiedzial, ze jest skazona. A gdyby ktorys z nich odgadl, ze... -Ze rzad wcale tego nie wiedzial - dokonczyl Crowe. - No wlasnie. -Brakuje nam tylko skandalu wywolanego z powodu incydentu sprzed dwunastu lat. Poradzisz sobie? Chyba tak - odparl Mowbray. Crowe skinal glowa. To dobrze. - Zatarl dlonie. - Boze, zimno sie robi. Kiedy otworzyl drzwi samochodu, Mowbray powiedzial: Niedlugo znow porozmawiamy. 5 Lotnisko w Glasgow, Szkocja 3 czerwca 2002 Doktor Steven Dunbar, sledczy Inspektoratu Naukowo-Medycznego, rozsiadl sie wygodnie w fotelu w samolocie British Airways. Zapinajac pas, zauwazyl, ze prawie wszystkie miejsca sa zajete. Wsrod pasazerow rozpoznal dwoch poslow; jednego z nich widzial poprzedniego wieczora w telewizji, gdy udzielal wywiadu na temat potencjalnych kosztow kolejnej wojny w Zatoce Perskiej. Jak wiekszosc politykow, nie potrafil jasno odpowiedziec na zadne pytanie.Steven dostal wezwanie w Szkocji, gdzie spedzal - czy raczej mial nadzieje spedzic - dlugi weekend ze swoja corka Jenny, ktora mieszkala tam z wujostwem i ich dwojka dzieci. Opiekowali sie nia juz prawie cztery lata, od smierci zony Stevena, Lisy. Wezwanie przyszlo w postaci SMS-a przyslanego przez oficera dyzurnego. Tresc byla krotka: John Macmillan - szef inspektoratu - chcial jak najszybciej widziec Dunbara w Londynie. W poniedzialek rano Steven przejechal sto kilometrow dzielacych wioske Glenvane w Dumfriesshire, gdzie mieszkala Jenny, od Glasgow, i na lotnisku jakims cudem dostal bilet na pierwszy rejs do Londynu. -Jak weekend? Udany? - spytal roztaczajacy silna won plynu po goleniu pasazer, ktory usiadl obok. Byl to gruby mezczyzna o obwislych policzkach i rumianej cerze. Mial na sobie prazkowany garnitur, ktory byl na niego za ciasny, podobnie jak kolnierzyk koszuli w paski, spod ktorego wylewala sie tlusta szyja. Facet sam sie prosi o zawal, pomyslal Steven. Tak, dziekuje - odparl, nieco zaskoczony, ze zagaduje go obcy czlowiek, ale uznal, ze moze to normalne w samolocie pelnym Szkotow wracajacych do pracy w Londynie po weekendzie spedzonym w kraju. - A panski? Corka wziela slub - odparl mezczyzna. - Cholera, kosztowalo mnie to fortune. Ten jej maz niezbyt mi przypadl do gustu, ale co zrobic? Dzieciaki i tak nikogo nie sluchaja. Robia, co im sie zywnie podoba, cokolwiek im sie mowi. Czasy sie zmieniaja - powiedzial Steven. - 1 to jak. Gdybym odzywal sie do ojca tak, jak ona do mnie... Stara spiewka. Steven nie mial ochoty jej sluchac. Skinal glowa ze zrozumieniem i ostentacyjnie wsadzil nos w gazete. Czytal w spokoju przez nastepna godzine, do chwili, kiedy rozlegl sie choralny jek zawodu. Byla to reakcja na komunikat kapitana, ze samolot krazy nad lotniskiem, oczekujac zezwolenia na ladowanie. -Nieosiagalny wolny pas - westchnal grubas. - Swiety Graal lotniska Heathrow. Gdybym dostawal piataka za kazdy lot, w czasie ktorego krazylem nad Watford czy West Drayton, bylbym milionerem. Wyladowali z zaledwie dziesieciominutowym opoznieniem i Steven pojechal Heathrow Expressem na dworzec Paddington, a stamtad taksowka do swojego mieszkania, gdzie wzial prysznic i przebral sie. Do Szkocji wybral sie swobodnie ubrany - w skorzana bluze i drelichy - uznal wiec, ze przed wizyta u Macmillana powinien wlozyc "uniform". Wprawdzie John Macmillan nie przywiazywal do takich szczegolow wiekszej wagi, wyraznie jednak dawal do zrozumienia, ze przychyla sie do opinii, iz niechlujny stroj idzie w parze z niechlujnym umyslem. Ubrany w ciemnoniebieski garnitur i krawat pulku spadochronowego Steven wyjrzal przez okno, by sprawdzic, jaka jest pogoda. Jego mieszkanie na drugim pietrze nie bylo nad samym brzegiem rzeki - na takie nie byloby go stac - ale przez szpare miedzy budynkami stojacymi naprzeciwko widzial lodzie plynace Tamiza. Spojrzal na zegarek i wyszedl z domu. Dwie przecznice dalej, na glownej ulicy, zlapal taksowke i zamowil kurs do siedziby Ministerstwa Spraw Wewnetrznych. Czekajac, az Macmillan go przyjmie, zamienil kilka slow z jego sekretarka Rose Roberts. Rose, jak zwykle, spytala go o corke, a on ja o jej dokonania wokalne - spiewala w Poludniowolondynskim Chorze Bacha. Kiedy skonczyli wymieniac uprzejmosci, Rose wrocila do pracy, a Steven zajal sie wygladaniem przez okno, jak zawsze, gdy czekal na nowe zadanie. Zauwazyl, ze powrocilo dobrze mu znane uczucie - mieszanka niepokoju i podniecenia. Nie bylo to bynajmniej nieprzyjemne. Prawde mowiac, tego wlasnie poszukiwal przez wieksza czesc zycia. Po raz pierwszy poznal smak tego uczucia, kiedy w dziecinstwie chodzil po gorach Lake District - wychowywal sie w wiosce Glenridding nad Ullswater. Przez mlodziencza brawure i brak wyobrazni kilka razy znalazl sie w tarapatach, ale przynajmniej dzieki temu lepiej poznal siebie i swoich przyjaciol i rozsmakowal sie w haju, jaki wywolywalo poczucie zagrozenia. Wiele razy stykal sie z niebezpieczenstwem w czasie sluzby wojskowej i zauwazyl, ze mozna sie od niego uzaleznic jak od narkotyku - potwierdziloby to wielu pilotow mysliwcow i kierowcow wyscigowych. Kiedy czlowiek stoi na krawedzi katastrofy, jego zmysly sa wyostrzone jak nigdy. Jak to ujal jego znajomy z wojska: dopiero stojac w obliczu smierci, mozna poznac smak zycia. Ale gonitwa za tym "hajem" miala tez zle strony. Nawet jesli udawalo sie uniknac przedwczesnej smierci, konsekwencja czesto bywala niezdolnosc do prowadzenia "normalnego", szarego zycia. To z kolei moglo doprowadzic do klopotow w malzenstwie, a nawet do wejscia w konflikt z prawem, jak to bylo w przypadku wielu znajomych Stevena z SAS. On sam skonczyl studia medyczne, ale nie zostal lekarzem. Uznal, ze nie jest to jego powolaniem, a nie chcial brac sie za cos, do czego nie mial serca. Jak wielu mlodych ludzi wywodzacych sie z klasy sredniej, poszedl na medycyne, by zadowolic rodzicow i co poniektorych ambitnych nauczycieli - zawsze to dobrze wyglada, gdy absolwent szkoly zostaje lekarzem. Jednak w odroznieniu od wiekszosci bylych uczniow nie ugrzazl na dobre w fachu, ktory mu nie odpowiadal. Po studiach odpracowal roczny staz w szpitalu, po czym zaciagnal sie do wojska, gdzie po szkoleniu trafil do pulku spadochronowego, a potem zostal przeniesiony do sil specjalnych. Poniewaz byl wysoki, silny i wysportowany, w wojsku czul sie jak ryba w wodzie. Uwielbial wyzwania, odpowiadal mu panujacy w koszarach duch kolezenstwa. Podrozowal po calym swiecie i przy wielu okazjach jego umiejetnosci poddane zostaly najciezszym probom. Wiekszosc ludzi nigdy sie nie dowie, jak to jest. Choc nie zdaja sobie z tego sprawy, przezyja cale zycie i nie poznaja tak naprawde samych siebie. Moga sobie wyobrazac, ze sa bohaterami i snuc opowiesci o swoich wyczynach, ale dopoki nie zweryfikuja tego w rzeczywistosci, beda tylko sie oklamywac. W chwilach stresu bohaterami czesto okazywali sie ludzie, po ktorych nikt sie tego nie spodziewal, i odwrotnie: bywalo, ze mistrzowie sportowi zmieniali sie w podlych tchorzy, kiedy rywalizacja toczyla sie o najwyzsza mozliwa stawke. Steven odchodzil z wojska z duzym zalem - coz, sluzba w SAS trwala niewiele dluzej niz kariera zawodowego pilkarza. Zostal specjalista od medycyny polowej i zdobyl duzo umiejetnosci przydatnych w walce, ale niewiele takich, ktore ulatwilyby mu zycie w cywilu. Mial w reku tylko dyplom ukonczenia studiow medycznych. Juz wisiala nad nim perspektywa objecia funkcji lekarza zakladowego w jakiejs duzej firmie i nudnego, ustabilizowanego zycia, kiedy na ratunek przyszedl mu John Macmillan, proponujac prace sledczego w Inspektoracie Naukowo-Medycznym. Inspektorat byl pomyslem Macmillana; funkcjonowal jako mala niezalezna komorka w ramach Ministerstwa Spraw Wewnetrznych. W jego kompetencjach lezalo rozpoznawanie zagrozen i prowadzenie dochodzen w sprawie domniemanych przestepstw w swiecie nauki i medycyny, czyli w dziedzinach, w ktorych doswiadczenie policji bylo niewielkie badz zadne. Zreszta trudno ja za to winic. Te obszary wspolczesnego zycia staly sie zbyt skomplikowane dla laikow. Dlatego inspektorat werbowal absolwentow kierunkow scislych lub medycyny, ktorzy po studiach imali sie rozmaitych zajec - robili doktoraty na uniwersytecie zycia, jak to okreslil Macmillan. Od samego poczatku Steven swietnie sie czul w inspektoracie. Praca byla pelna wyzwan, ekscytujaca - czasem wrecz niebezpieczna - a doswiadczenia zebrane na pustyniach Iraku czy w dzunglach Ameryki Poludniowej bardzo mu sie przydaly i z czasem stal sie sledczym, do ktorego Macmillan mial najwieksze zaufanie. On z kolei zywil ogromny szacunek do Johna Macmillana, ktory czesto musial toczyc ciezkie boje o zachowanie niezaleznosci inspektoratu. Jego pracownicy od czasu do czasu odkrywali cos, co inne agencje rzadowe - czesto dysponujace o wiele wieksza wladza - wolalyby zachowac w tajemnicy, ale Macmillan nie ulegal. Wyznawal zasade, ze prawdy nie mozna zlozyc na oltarzu polityki. Byl tez bezgranicznie lojalny wobec swoich ludzi, za co Steven mial okazje podziekowac losowi przy kilku okazjach, kiedy zdarzylo mu sie wdepnac na odciski wysoko postawionym osobom. Choc Macmillan wygladal jak typowy urzednik z Whitehall, nie zachowywal sie tak - nie ulegl machiawelskiej filozofii, ktora na ogol wyznawali ludzie obcujacy na co dzien z polityka. Byl wysoki, wyprostowany, mial zaczesane do tylu siwe wlosy i gladka, pozbawiona zmarszczek twarz, co ujmowalo mu lat. Wybacz, ze kazalem ci czekac - powiedzial, odkladajac sluchawke, kiedy Steven wszedl do gabinetu. - Ministerstwo Zdrowia zawraca mi glowe. Wszystko przez to, ze twoj wspolpracownik Scott Jamieson ujawnil niekompetencje chirurgow ze szpitala w hrabstwie Kent. Nic dziwnego - odparl Steven. Dobry Boze, wystarczylo spojrzec na statystyki - westchnal Macmillan. - Slepy rzeznik ze scyzorykiem przeprowadzilby wiecej udanych operacji. Gdyby zarzad zajal sie tym pare lat temu, szpital nie mialby na glowie dziennikarzy, a na miejscowym cmentarzu byloby wiecej wolnych miejsc. Na litosc boska, dlaczego wspolpracownicy nic nie powiedzieli? Moze nie chcieli tego widziec - powiedzial Steven. - Tak czesto bywa. Poza tym donosicielstwo nie jest mile widziane wsrod lekarzy. Chyba ze ktos nie ma nic przeciwko pracy w Nowej Zelandii. Coz, w tej sytuacji taki konflikt nam nie grozi - rzekl Macmillan i pchnal w strone Stevena lezaca na biurku fotografie. Steven wzial odbitke formatu A4 i skrzywil sie na widok mezczyzny, ktory lezal z rozrzuconymi rekami i nogami, twarza do ziemi, przy kanale ze stojaca woda. Widoczna na zdjeciu zolta tasma wskazywala, ze zrobil je fotograf policyjny. Doktor George Sebring - powiedzial Macmillan. - Trzydziesci osiem lat, wykladowca biologii molekularnej na uniwersytecie w Leicester. Przed trzema dniami policja wyciagnela jego zwloki z kanalu. Znalazl go w trzcinach czlowiek, ktory wyprowadzal psa na spacer. Wiesz, czasem mysle sobie, ze gdyby ludzie przestali wyprowadzac psy, policja nie mialaby nic do roboty. Chyba nikt nie znajduje tylu cial co oni. Fakt - przyznal Steven. - Czemu interesujemy sie ta sprawa? Sebring byl na uczelni od dziesieciu lat. Wczesniej pracowal w Por-ton Down. Bazie wojskowej, gdzie prowadzone sa badania mikrobiologiczne. Mierzyl wysoko, ale na poczatku lat dziewiecdziesiatych przeszedl zalamanie nerwowe i musial odejsc. -Obrona kraju mu zbrzydla? - zazartowal Steven. Macmillan spojrzal na niego powaznie znad okularow. Mowi sie, ze w swiecie rzeczywistym ten, kto rzucilby sie na Goliata z proca, skonczylby z nia w tylku. Wsadzona bokiem. Rozumiem - powiedzial Steven. - Musimy byc tak zli jak nasi blizni. Zmieniaja sie tylko uzasadnienia tego stanu rzeczy. Czasem podziwiam twoj idealizm. Ale czesto... - Macmillan urwal, pozwalajac, by Steven dopowiedzial sobie reszta w duchu. Przepraszam - rzekl Steven. Poczatkowo policja z Leicester nie widziala w smierci Sebringa nic podejrzanego. Z uwagi na jego dawne klopoty uznali, ze popelnil samobojstwo, ale jego zona uparcie twierdzila, ze nie mial samobojczych sklonnosci, choc ostatnio rzeczywiscie wydawal sie czyms bardzo poruszony. Byla przekonana, ze to byl wypadek. - 1 kto mial racje? -Nikt - powiedzial Macmillan. - Policyjny patolog wyprowadzil ich z bledu. To mlody chlopak, nowy w tym fachu, i wrecz tryska energia. Steven mial klopot z dopasowaniem tego opisu do ktoregokolwiek z patologow, z jakimi mial okazje sie zetknac. Posepni, cyniczni, zapijaczeni czy wrecz dziwaczni, owszem, takich nie brakowalo, ale tryskajacy energia? -Ustalil, ze Sebring utonal - ciagnal Macmillan - tyle ze w plucach mial wode z kranu, nie z kanalu. -Czyli zostal zamordowany? Macmillan skinal glowa. Utopiony, prawdopodobnie w wannie, a potem wrzucony do kanalu, zeby upozorowac wypadek lub samobojstwo. Motyw? Nieznany. Studenci go lubili, wspolpracownicy szanowali. Nikt do niego nic nie mial. Oprocz czlowieka, ktory wsadzil mu glowe pod wode. Rzeczywiscie - powiedzial Macmillan tonem dajacym do zrozumienia, ze sam nie ujalby tego tak dosadnie. Zona mowila, co go tak poruszylo? - spytal Steven. Dobre pytanie - odparl Macmillan. - Zeznala, ze przed kilkoma tygodniami odwiedzil go mezczyzna, weteran wojny w Zatoce Perskiej. O ile pamieta, nazywal sie Maclean, ale nie jest tego w stu procentach pewna, w kazdym razie, sadzac po akcencie, byl Szkotem. Wyglada na to, ze znal Sebringa w czasach, kiedy ten pracowal w Porton Down. Co zolnierz robil w Porton Down? - zdziwil sie Steven. Tego juz ty musisz sie dowiedziec - rzekl Macmillan. - Pani Sebring mowila, ze Maclean byl zly z powodu czegos, co nazywal choroba wojny w Zatoce, i wydawal sie przekonany, ze jej maz ma jakies informacje, ktore moglyby mu pomoc. Sebring nic jej nie powiedzial, a ona go nie wypytywala, bo wiedziala, ze badania, ktore prowadzil w Porton, byly tajne, ale jest pewna, ze to po tej wizycie zachowanie meza sie zmienilo. Czyli mamy martwego naukowca, bylego zolnierza i cos, co byc moze zdarzylo sie w czasie wojny w Zatoce Perskiej - podsumowal Steven. - To bylo dawno temu. Zanosi sie na nastepna - zauwazyl Macmillan. Szkoda, ze poprzednio nie zalatwili wszystkiego, jak nalezy. O ile pamietam, sugestie, zeby ruszyc na Bagdad, wywolywaly ogolne oburzenie. Telewizyjni eksperci przy kazdej okazji przypominali, ze mandat sojusznikow przewidywal wyzwolenie Kuwejtu, nic wiecej. Pamietam - przytaknal Steven. - To co mam zrobic w sprawie Sebringa? Powesz troche. Policja de facto przyznaje, ze nie ma zadnego tropu, choc szuka tego tajemniczego Szkota Macleana. Jesli smierc Sebringa rzeczywiscie miala zwiazek z jego badaniami w Porton, to nikt im niczego nie powie. My mozemy im pomoc, posunac sledztwo krok naprzod. Rozejrzyj sie, moze cos znajdziesz. Panna Roberts da ci informacje o Sebringu, jakie mamy. Kiedy Steven wyszedl z gabinetu Macmillana, Rose Roberts podniosla glowe i podala mu cienka brazowa koperte. -Niestety, jest tego malo - powiedziala. - Badania prowadzone przez doktora Sebringa byly tajne i musimy prosic o informacje zwyklymi kanalami, a to, jak wiesz, zajmuje troche czasu. Gdybys uznal, ze to, co Sebring robil w Porton, jest istotne dla sledztwa, daj znac, postaram sie nadac sprawom szybszy bieg. Steven wzial koperte. Dziekuje, Rose. Mysle, ze dobrze by bylo od razu zaczac drazyc ten temat. Cos mi mowi, ze to moze byc wazne. Jeszcze dzis wysle wniosek do Ministerstwa Obrony i zaznacze, ze sprawa jest priorytetowa. Dam ci znac, kiedy cos dostaniemy, ale nie licz na zbyt wiele. Ci ludzie kochaja tajemnice. Steven postanowil spedzic reszte popoludnia w bibliotece. Musial troche poczytac o wojnie w Zatoce, zeby lepiej zrozumiec, o co w niej chodzilo. Na razie jego wiedza byla znikoma. Najpierw jednak przeczytal zebrane przez Rose Roberts informacje o Sebringu. George Sebring, syn pastora kosciola anglikanskiego, latem 1985 roku skonczyl z wyroznieniem studia medyczne na uniwersytecie w Edynburgu, po czym przeniosl sie do Oksfordu, gdzie przez nastepne trzy lata pracowal nad doktoratem na temat klonowania genow patogenezy wirusowej. W styczniu 1989 roku zostal asystentem w laboratorium w Porton Down, ale w czerwcu 1991 roku przezyl zalamanie nerwowe i odszedl. Probowal wrocic, ale wkrotce zrezygnowal na dobre. W pazdzierniku 1991 roku zostal wykladowca biologii molekularnej na uniwersytecie w Leicester. W maju 1994 roku ozenil sie z poznana rok wczesniej Jane Manson, nauczycielka. Nie mieli dzieci, choc niedawno zlozyli wniosek o adopcje. Steven zanotowal adresy domu i szkoly, w ktorej pracowala pani Sebring. Odlozyl koperte i zaczal czytac artykuly na temat wojny w Zatoce Perskiej. Dawno o niej nie myslal, choc slyszal o sporze rzadu z weteranami w kwestii tak zwanego syndromu wojny w Zatoce. Po parogodzinnej lekturze musial przyznac, ze rozumie stanowisko wladz. Zadna choroba nie mogla miec tylu roznych objawow. Z drugiej strony, zaskoczyla go ogromna liczba zolnierzy chorujacych po powrocie z rejonu Zatoki Perskiej - i to, jak wielu z nich zmarlo. Stwierdzil, ze prawda musi lezec posrodku. Przypuszczal, ze zolnierze byli wystawieni na dzialanie roznych szkodliwych czynnikow wywolujacych rozmaite przypadlosci, ktore chorzy polaczyli w jeden syndrom. Popoludnie spedzone w bibliotece nie przynioslo wyjasnienia zagadki, ale przynajmniej podsycilo apetyt Stevena. Postanowil kontynuowac poszukiwania w Internecie. O dziewiatej wieczorem pietrzyl sie przed nim stos wydrukow, ktorych lektura mogla mu zajac reszte wieczoru i caly nastepny dzien. Sciagnal dokumenty z rozmaitych zrodel, zarowno z oficjalnych stron Ministerstwa Obrony, jak i tych zalozonych przez stowarzyszenia weteranow oraz osoby, ktore uwazaly, ze maja cos do powiedzenia na ten temat: zwykle byly to wspomnienia z pobytu w rejonie Zatoki Perskiej. W wielu pojawialy sie skargi na zla opieke medyczna badz jej zupelny brak po powrocie do kraju. Czytajac, Steven robil notatki w nadziei, ze na ich podstawie lepiej zrozumie argumenty obu stron. Dopiero o czwartej nastepnego popoludnia byl w stanie wyciagnac nastepujace wnioski: W czasie wojny w Zatoce Saddam uzyl broni biologicznej i chemicznej przeciwko wojskom sojuszniczym. Bron te Irakowi dostarczyly Stany Zjednoczone - co wyjasnialo, dlaczego oficjalne zrodla uporczywie zaprzeczaly, jakoby kiedykolwiek doszlo do jej uzycia. Wielu zolnierzy skarzylo sie na skutki uboczne szczepionek. Ministerstwo Obrony nie palilo sie do ujawnienia ich skladu; oswiadczylo tylko, ze niektore skladniki sa "utajnione", ale wyraznie nie bylo zgody co do ich liczby. Zeznania naczelnego lekarza wojskowego admirala Revela przed parlamentarna Komisja Obrony Narodowej, byly sprzeczne z wypowiedziami przedstawicieli Ministerstwa Obrony. Zastosowanie bromku pirydostygminy jako antidotum na gaz trujacy bylo bledem, zwazywszy na fakt, ze Irakijczycy uzywali glownie sarinu. Zwiazek ten bowiem wzmagal dzialanie sarinu, zamiast mu przeciwdzialac. Co wiecej, sam w sobie byl szkodliwy i wielu zolnierzy go przedawkowalo, bo lykali pigulki przy kazdym alarmie. Opowiesci o bledach i nieporozumieniach, wskutek ktorych wojska zostaly wystawione na niepotrzebne ryzyko, bylo bez liku. Steven doszedl do wniosku, ze wielu zolnierzy sil sojuszniczych doswiadczylo skutkow dzialania sarinu i/lub antidotum przeciw niemu. Innym zaszkodzily szczepionki przeciwko wirusom i bakteriom. Jeszcze inni zostali zaatakowani przy uzyciu broni biologicznej. Wreszcie byli i tacy, ktorzy padli ofiara bledow popelnionych przez dowodcow i zostali niepotrzebnie wystawieni na dzialanie trujacych zwiazkow. Zadowolony z wynikow swojej pracy, Steven potarl oczy i przeciagnal sie. Zesztywnial od dlugiego siedzenia w jednej pozycji, a po wielogodzinnym patrzeniu w monitor czul sie, jakby mial piach w oczach, ale teraz juz lepiej rozumial, dlaczego rzad i weterani wojny w Zatoce skacza sobie do gardel. Jako bezstronny obserwator przypuszczal, ze nie mozna wykluczyc, ze obie strony maja racje. Nie istnialo cos takiego jak syndrom wojny w Zatoce Perskiej, ale z drugiej strony, wielu uczestniczacych w niej zolnierzy chorowalo. Tylko jedno wciaz pozostawalo zagadka: dlaczego George Sebring zostal zamordowany. 6 Nastepnego dnia Steven z samego rana pojechal do Leicester. Chcial sie dowiedziec od zony Sebringa, dlaczego uwazala, ze jej maz byl ostatnio "poruszony" i wypytac ja o Szkota, ktorego wizyta tak go zaniepokoila. Jane Sebring twierdzila wprawdzie, ze maz nigdy nie opowiadal jej o pracy w Porton, ale moze mowila tak tylko dla swietego spokoju. Jak kazda zona, na podstawie swoich wieloletnich spostrzezen musiala snuc jakies domysly.Steven postanowil, ze zanim zacznie wypytywac kogokolwiek o cokolwiek, zglosi sie na policje w Leicester, ktora prowadzila sledztwo w sprawie smierci Sebringa. Wiedzial z doswiadczenia, ze policjanci potrafia byc bardzo drazliwi, kiedy na ich terenie pojawia sie ktos z zewnatrz. Jesli teraz nie nawiaze z nimi dobrych kontaktow, pozniej bedzie musial stapac po kruchym lodzie, gdyby inspektorat uznal, ze warto dalej interesowac sie sprawa. Steven mial prawo oczekiwac - a nawet zadac - wspolpracy policji, ale wolal tego uniknac. Dopoki nie nabierze pewnosci, ze inspektorat powinien zajac sie sprawa Sebringa, bedzie sie podawal za obserwatora z Ministerstwa Spraw Wewnetrznych, sluzacego pomoca i rada. Gdy dotarl na przedmiescia Leicester, w radiu podali, ze wlasnie minela dziesiata. Pojechal prosto na komende. Nadkomisarz Glyn Norris, prowadzacy sledztwo w sprawie zabojstwa Sebringa, przywital go leniwym skinieniem glowy. Siadaj pan - powiedzial, oddajac Stevenowi dowod tozsamosci. - Od weekendu wroble cwierkaja, ze interesujecie sie ta sprawa. Nie mowia tylko, dlaczego. To zadna tajemnica - odparl Steven. - Sebring pracowal kiedys w Por-ton Down. Chcemy wiedziec, czyjego smierc miala cos wspolnego z tym faktem. Gdyby tak bylo, moglibyscie miec klopoty z dalszym prowadzeniem sledztwa. To znaczy nikt by nam nic nie mowil. Mniej wiecej. A pan chce nam pomoc? - Norris nie kryl niedowierzania. -W pewnym sensie - powiedzial Steven. Norris spojrzal na niego badawczo. Na jakiej podstawie sadzi pan, ze praca Sebringa w Porton Down ma zwiazek z jego smiercia? - spytal. Powod jest jeden: wizyta tajemniczego Szkota, o ktorej na pewno slyszeliscie - odparl Steven. - Zona Sebringa odniosla wrazenie, ze znali sie z Porton Down, a ze na razie nie ma innych podejrzanych... On juz nie jest podejrzany - wszedl mu w slowo Norris. Znalezliscie go? Bez trudu. Jest znany policji. To dzialacz stowarzyszenia weteranow wojny w Zatoce. Wykrecil kilka niezlych numerow, zeby nadac rozglos swojej sprawie. Sierzant w stanie spoczynku, mieszka w Glasgow, pracuje jako technik w laboratorium jednego ze szpitali. Ale nie jest podejrzany? W czasie, kiedy popelniono zabojstwo, byl w Glasgow. Moze to udowodnic ponad wszelka watpliwosc. Steven skinal glowa. -Pytal go pan, po co byl u Sebringa? Uwaza, ze spece z Porton wiedza o syndromie wojny w Zatoce wiecej, niz mowia. Ostatnio odwiedza ich wszystkich po kolei, bo ma nadzieje, ze skloni ktoregos, zeby to przyznal. Skad wzial ich nazwiska? Chyba nie chwalili sie swoimi badaniami. Twierdzi, ze podczas wojny w Zatoce sluzyl w czyms, co nazywalo sie Pierwsza Jednostka Laboratoryjna, i ze przeszli szkolenie w Porton Down. To wtedy mial poznac kilku pracujacych tam naukowcow. -Udalo sie to potwierdzic? Norris potrzasnal glowa. Ministerstwo Obrony twierdzi, ze nie slyszalo o Macleanie ani o Pierwszej Jednostce Laboratoryjnej. Czyli Maclean klamie? Ktos klamie na pewno - odparl Norris. - A Maclean nie ma watpliwosci co do tego, kto. "Bezczelni klamcy", tak ich okreslil. Zdaje sie, ze pan mu wierzy. Byl bardzo przekonujacy. Wyrecytowal nazwiska, daty, miejsca; twierdzil, ze bylo ich czterdziestu, podzielonych na piecioosobowe oddzialy, sami lekarze i technicy przeszkoleni w wykrywaniu dowodow ataku biologicznego i chemicznego. Po co ministerstwo mialoby temu zaprzeczac? Tak to juz jest z burzujami. W prywatnych szkolach ucza ich wszystkiemu zaprzeczac, zeby nie wyszlo na jaw, ze tak naprawde sa banda popieprzonych baranow. Widac robia to niezbyt skutecznie - skomentowal Steven. - Pan przejrzal ich na wylot. Norris nie byl pewien, jak odebrac te slowa. W koncu rzekl: Moj szwagier walczyl w wojnie w Zatoce. Byl dowodca czolgu. Pol roku po powrocie zostal zwolniony ze sluzby z powodow zdrowotnych. Przykro mi. Co mu sie stalo? Zupelnie nic, zdaniem Ministerstwa Obrony. Nie ma najmniejszego powodu, zeby moja siostra zostala jedyna zywicielka rodziny. Fakt, ze jej maz wazy dwadziescia piec kilo mniej niz przed wyjazdem i po zrobieniu dwoch krokow pada ze zmeczenia, to wedlug nich tylko urojenie. Ostatnio czytalem duzo podobnych historii - zauwazyl Steven. Mniejsza z tym - mruknal Norris. - W kazdym razie Maclean nie jest juz podejrzany. Kiedy popelniono zabojstwo, pelnil dyzur w szpitalu w Glasgow. Personel i pacjenci to potwierdzaja. No to jaki bedzie nastepny krok w sledztwie? Jesli nie okaze sie, ze Sebring prowadzil podwojne zycie, a miedzy nami mowiac, watpie w to, znajdziemy sie w slepym zaulku. To dla policji najgorszy mozliwy scenariusz: zabojstwo bez motywu, popelnione przez nieznajomego. Steven pokiwal glowa ze wspolczuciem. Nie zabiore panu juz wiecej czasu - powiedzial, wstajac. - Powodzenia. Wraca pan do Londynu? - Norris wyszedl zza biurka, zeby odprowadzic go do drzwi. Najpierw porozmawiam z zona Sebringa. Jest zajeta - powiedzial Norris. Steven spojrzal na niego pytajaco. Norris zerknal na zegarek. O dwunastej ma pogrzeb George'a. Cholera, powinienem byl to przewidziec. Przeciez dopiero co umarl. Na parkingu Steven wyjal kupiony na przydroznej stacji obslugi plan Leicester i sprawdzil, gdzie jest cmentarz. Dzielily go od niego niecale trzy kilometry. Byla za piec dwunasta. Uznal, ze pojedzie na cmentarz i zorientuje sie w sytuacji. Jesli wdowa bedzie wygladac na zrozpaczona, zostawi ja na razie w spokoju i wroci do Londynu. Dopiero gdy zaparkowal samochod i z rozgrzana sloncem twarza podszedl do bramy cmentarza, zauwazyl, jak piekny jest dzien. Chmury, ktore rano zasnuwaly niebo, zniknely bez sladu, ptaki spiewaly wsrod drzew. Ruszyl w strone skrzyzowania drog przecinajacych duzy, dobrze utrzymany gminny cmentarz. Rozejrzal sie, wypatrujac konduktu pogrzebowego. O tej porze roku drzewa byly porosniete zaslaniajacymi widok liscmi, wiec zszedl ze sciezki i wdrapal sie na oddalony o dwadziescia metrow trawiasty pagorek, zeby rozejrzec sie po okolicy. Orszak pogrzebowy byl po lewej stronie, jakies dwiescie metrow dalej. Steven wrocil na sciezke, by go dogonic. Nie chcial przeszkadzac, wiec zszedl na trawnik i okrazyl kepe cisow, za ktora wznosily sie duze granitowe nagrobki z innej - prawdopodobnie wiktorianskiej - epoki. Tam zaden z zalobnikow nie mogl go zauwazyc. Ze swojego punktu obserwacyjnego zobaczyl okolo piecdziesieciu osob zgromadzonych przy grobie, nad ktorym pastor odprawial nabozenstwo zalobne. Tak najlepiej rozstac sie z tym swiatem, pomyslal. Anglia nie sprawila George'owi Sebringowi zawodu. Blekit letniego nieba, bujna zielen swiezo skoszonej trawy, czern ubran zalobnikow, wierzby placzace - wszystko to tworzylo obraz idealnego pozegnania. Steven byl na wielu pogrzebach zepsutych przez paskudna pogode, kiedy ziemia pod nogami zmieniala sie w bloto, a mowa pozegnalna ginela na wietrze. Tym razem bylo inaczej; tak, jak byc powinno. Jane Sebring rzucala sie w oczy. Choc byla drobna i w czarnym kapeluszu z oslaniajaca twarz woalka, wyrozniala sie na tle pozostalych. Zaden z otaczajacych ja ludzi - prawdopodobnie krewnych - nie dotykal jej ani nie podtrzymywal, jakby wiedzieli, ze nie zyczy sobie takich gestow. Stala sama, ze splecionymi dlonmi i lekko pochylona glowa. Kiedy trumna spoczela w grobie, przyjela zolta roze od czlowieka stojacego u jej boku i rzucila ja na wieko. Zamienila kilka slow z pastorem, po czym pewnym krokiem ruszyla w strone oczekujacych samochodow. Pozostali zalobnicy poszli za nia. Steven podjal decyzje. Sprobuje z nia porozmawiac. Pojedzie za kawalkada samochodow, zobaczy, gdzie trafi, i na miejscu zastanowi sie, jak to rozegrac. Wlasnie wychodzil z cmentarza - jako ostatni - kiedy poczul na ramieniu czyjas dlon i uslyszal szorstki glos mowiacy "stoj". Odwrocil sie i zobaczyl krepego mezczyzne w jasnoszarym garniturze z zolta koszula i czarnym krawatem, tak krotkim i waskim, ze bylby w sam raz dla dziecka. Nieznajomy szukal czegos w wewnetrznej kieszeni marynarki. Steven poczul bijacy od niego zapach potu. Kim pan jest? - spytal mezczyzna. Moge zapytac pana o to samo - odparl Steven. Policja. Prosze odpowiedziec na pytanie. - Mezczyzna wreszcie znalazl legitymacje i pokazal ja Stevenowi. Steven wyjal swoja. Zachowanie mezczyzny od razu sie zmienilo. -Najmocniej przepraszam - powiedzial. - Mielismy sprawdzic, czy na pogrzeb Sebringa przyjdzie ktos obcy. Szef myslal, ze moze zjawi sie morderca. Podobno czasem tak robia. Steven skinal glowa bez przekonania. Zabojca musialby byc niespelna rozumu, zeby przyjsc na pogrzeb, skoro motyw ten pojawia sie w co drugim serialu kryminalnym. Zostawil policjanta i pobiegl do samochodu. Zauwazyl, ze wozy zalobnikow u wylotu ulicy skrecily w lewo. Mial nadzieje, ze ich nie zgubi. Nie bylo ruchu, wiec wcisnal gaz, minal brame cmentarza i odbil w lewo z piskiem opon. Zobaczyl pusta droge. -Cholera - mruknal i znow przyspieszyl. Na pierwszym skrzyzowaniu po lewej stronie zauwazyl ciemnoniebieska mazde skrecajaca w prawo. Przypomnial sobie, ze jeden z zalobnikow mial taki samochod. Dogonil go. Tak, to ten woz. Limuzyny byly kilka samochodow dalej. Kawalkada skrecila na urokliwa polkolista droge, przy ktorej staly duze domy z wykuszowymi oknami i scianami obrosnietymi dzikim winem. Steven doszedl do wniosku, ze jada do domu Jane Sebring, a nie jednego z miejscowych hoteli, ktore "z szacunkiem" obslugiwaly uczestnikow pogrzebow. To znaczylo, ze trudniej mu bedzie wmieszac sie w tlum zalobnikow. Musial zdecydowac: wejsc na stype bez zaproszenia czy odjechac i wrocic pozniej? Zaryzykowal i przylaczyl sie do zalobnikow; w podjeciu decyzji pomogl mu fakt, ze przyjechali prawie wszyscy, ktorzy byli na cmentarzu, wiec nie powinien za bardzo rzucac sie w oczy. Niemozliwe, zeby kazdy tu znal kazdego. Idac sciezka za grupa zalobnikow, zauwazyl, ze dom nazywa sie "Vermont". Jane Sebring okazala sie bardzo atrakcyjna kobieta. Wygladala na trzydziesci kilka lat, miala jasne wlosy, niebieskie, bystre oczy, z ktorych nic nie dalo sie wyczytac, i byla tak pelna godnosci i opanowana, ze Steven mimo woli probowal sobie wyobrazic, jaka jest, gdy zrzuca maske. Choc emanowal z niej smutek, wyraznie nie chciala obnosic sie z zaloba. Od razu zajela sie wypytywaniem starszych czlonkow rodziny o zdrowie, dziekowaniem gosciom za przybycie i pilnowaniem, by mieli co jesc i pic. Wiecie, stary George podobno byl szpiegiem - powiedzial jeden z mezczyzn z grupy, przy ktorej stanal Steven. Najprawdopodobniej byl to wspolpracownik Sebringa z uczelni i Steven z miejsca zaszufladkowal go jako typowego czlonka spolecznosci akademickiej. Ci niepozorni zawsze maja jakies tajemnice - ciagnal mezczyzna. - George niewiele mowil o tym, co robil przed przyjsciem do nas. Jak dla mnie, to wszystko wyjasnia. Fakt - przyznal ktos inny. - Byl bardzo skryty. To co, myslisz, ze zalatwilo go KGB? Albo inna podobna organizacja. Pamietacie tego faceta, ktory podpadl Bulgarom? Zabili go parasolem z zatrutym czubkiem. Na Jamesa Bonda to on nie wygladal - powiedzial inny mezczyzna. - Na litosc boska, spiewal w chorze uczelnianym. Steven odlaczyl sie od grupy dyskutantow i podszedl do starszej pani, ktora wygladala przez okno. Ladny ogrodek - powiedzial. George nie cierpial w nim pracowac - odparla kobieta, nie patrzac na niego. - To Jane o niego dba. Jest w tym dobra. Jak we wszystkim. Czy pracowal pan z George'em, panie...? Dunbar, Steven Dunbar, kiedys bylismy wspolpracownikami - sklamal Steven. - A pani? Jestem jego matka. Tak mi przykro, nie wiedzialem. - Stevenowi zrobilo sie glupio. - To straszna tragedia - powiedzial. - Zadna matka nie powinna ogladac pogrzebu syna. Kobieta odwrocila sie i pierwszy raz na niego spojrzala. Steven czul na sobie jej badawczy wzrok. To prawda - powiedziala wreszcie. - Prosze wybaczyc, ze pytam, ale domyslam sie, ze taki bol nie jest panu calkowicie obcy? Stracilem zone - odparl. - Miala raka. Bylismy malzenstwem zaledwie dwa lata. Wiec pan tez wiele wycierpial. Steven w milczeniu skinal glowa. To byl najgorszy okres w jego zyciu. Przed nawiazaniem rozmowy z matka Sebringa dyskretnie obserwowal Jane Sebring. Chcial trzymac sie od niej z dala do czasu, kiedy goscie zaczna wychodzic. Nawet nie zauwazyl, ze stracil ja z oczu, gdy nagle uslyszal za plecami mily glos. -Przyniesc wam cos? Odwrocil sie do Jane i od razu poczul, ze jej ciemnoniebieskie oczy przejrzaly go na wylot. Ja dziekuje - powiedzial. Caly czas mial w reku ten sam kieliszek sherry, ktory dostal po wejsciu. My chyba sie... - zaczela Jane. Pan Dunbar pracowal z George'em - powiedziala matka Sebringa, zanim Steven zdazyl sie odezwac. Milo, ze pan przyszedl, panie Dunbar - usmiechnela sie Jane. - A gdzie to bylo? W Porton Down - odparl. Ach, kolejny znajomy z tamtych czasow - powiedziala Jane, wzbudzajac niepokoj Stevena. - A zatem musi pan znac Donalda Crowe'a? Steven podazyl za jej wzrokiem ku wysokiemu, chudemu, trupio blademu mezczyznie, ktory w skupieniu ogladal tytuly ksiazek ustawionych na polkach po drugiej stronie pokoju. Nie sadze - odparl pospiesznie. - Musielismy sie rozminac. Rozumiem - powiedziala Jane Sebring. - Czyli nie jest pan tu, by pomoc mu sprawdzic, czy George nie zostawil za sobazadnych tajemnic. Bo Crowe tak naprawde tylko po to przyjechal. Odeszla, zanim Steven zdazyl zareagowac; jej slowa zupelnie zbily go z tropu. Matka Sebringa powiedziala: Jane to niezwykla kobieta. Tylko glupiec moze myslec, ze uda mu sie ja zwiesc. Nie watpie - mruknal Steven. Nie smial na nia spojrzec. Moze wyjdziemy do ogrodka? To grzech siedziec w domu w tak piekny dzien - zaproponowala matka Sebringa. Jest pani pewna, ze Jane nie bedzie miala nic przeciwko? Alez oczywiscie. Steven rozumial, ze Maud Sebring - bo tak sie nazywala - pragnie porozmawiac o zmarlym synu, wiec cierpliwie jej wysluchal. Poza tym z ogrodka mogl obserwowac przez drzwi balkonowe, co dzieje sie w srodku. Chcial widziec, kiedy goscie zaczna sie rozchodzic. Maud wlasnie opowiadala mu o rodzinnym pikniku sprzed lat, kiedy dostrzegl za szyba grupe osob szykujacych sie do wyjscia. Jane stanela przy drzwiach i wszyscy po kolei pocalowali ja w policzek. Po chwili instynkt stadny udzielil sie reszcie i zalobnicy zaczeli sie zbierac, skladajac na odchodnym ostatnie kondolencje. To tu sie schowalas, mamo - powiedziala Jane z usmiechem, kiedy wreszcie wyszla do ogrodka. Jest takie piekne slonce, moja droga - odparla Maud. - Wlasnie opowiadalam panu Dunbarowi, jak George postanowil, ze zamieszka na drzewie jak Tarzan i potem nie mogl zejsc. To rodzinna legenda, panie Dunbar - wyjasnila Jane i zwrocila sie do tesciowej. - Mamo, Jimmy moze cie odwiezc do domu, jesli jestes gotowa. Nie bedziesz musiala potem wzywac taksowki. To milo z jego strony - powiedziala Maud Sebring. Poszla do domu po plaszcz, zostawiajac ich samych w ogrodku. Jane spojrzala na Stevena. Wcale nie znal pan mojego meza, prawda, panie Dunbar? Skad pani wiedziala? Donald Crowe byl jego szefem w Porton; nadal tam pracuje. Nie moglby pan sie z nim nie zetknac, gdyby pracowal pan tam w tym samym czasie co George. Jest pani bardzo spostrzegawcza - rzekl Steven. - Przepraszam, ze pania oklamalem. -Kim pan jest? Steven wylegitymowal sie. Doktor Dunbar - powiedziala Jane. - Ani chybi z nastepnej organizacji rzadowej pelnej szpiegow i tajemnic, ktore nigdy nie zostana ujawnione. Na ogol dzialamy otwarcie - odparl Steven. - Pomagamy policji w sledztwach, ktore moga byc dla niej troche za trudne. A czemu tak mialoby byc w przypadku George'a? Smierc pani meza mogla miec zwiazek z jego praca w Porton Down. Wizyta tego Szkota, Macleana, zdaje sie to potwierdzac, choc policja jest innego zdania. Znalezli go? Okazuje sie, ze to znany dzialacz stowarzyszenia weteranow wojny w Zatoce Perskiej. W chwili smierci pani meza byl w Glasgow. Od wojny minelo tyle czasu - westchnela Jane. - Ale Maclean byl taki wsciekly, jakby to wszystko zdarzylo sie wczoraj. Czy odniosla pani wrazenie, ze maz go znal? - spytal Steven. O tak - odpowiedziala. - To dalo sie zauwazyc. -Klocili sie? Jane skinela glowa. Z tego, co slyszalam, Maclean byl przekonany, ze moj maz robil w Porton cos zdroznego. Nalegal, zeby sie do tego przyznal. George przekonywal go, ze cos sobie ubzdural, ale Maclean nawymyslal mu od klamcow. Czy maz potem rozmawial o tym z pania? Nie. W ogole nie chcial o tym mowic. Rozumiem, ze nie ma pani pojecia, nad czym George pracowal w Porton. Jak juz mowilam Crowe'owi, najmniejszego. -Dlaczego uwaza pani, ze Crowe przyjechal tu cos sprawdzic? Jane parsknela smiechem. Powiedzial mi to otwarcie - odparla. - Spytal, czy moze przejrzec papiery George'a, zeby sie upewnic, ze nie ma w nich zadnych dokumentow "o charakterze poufnym", jak to okreslil. Nie lubi pani Crowe'a. Ciarki mnie przechodza na jego widok. Mydlo ma w sobie wiecej czlowieczenstwa. Znalazl cos? Jane wzruszyla ramionami. -Nie mam pojecia. Powiedzialam tylko, ze jak chce, to niech szuka. -Mowila pani policji, ze maz zmienil sie po wizycie Macleana. Wydawal sie zaniepokojony? Rozgniewany? Jane usmiechnela sie blado. -George nie byl typem czlowieka, ktory wpada w zlosc. Byl wyjatkowo... zrownowazony. Steven wyczul, ze nieprzypadkowo uzyla wlasnie tego slowa, ale, uznal, ze moment nie jest odpowiedni, by o to pytac. -Czyli byl zaniepokojony? - 1 to bardzo - odparla. - Po wizycie Macleana nie mogl spac. Martwilam sie o niego, ale nie chcial nic powiedziec. Caly George. Spojrzala na Stevena, jakby bila sie z myslami. W koncu powiedziala: Zadzwonil do "Guardiana". Wiem, bo podsluchiwalam. Chcial rozmawiac z dziennikarzem, ktory duzo pisal o wojnie w Zatoce. Nazywa sie Martin Hendry. Slyszalem o nim. Nie zastal go, ale zostawil wiadomosc, ze ma dla niego wazne informacje i poprosil o telefon. Hendry oddzwonil po jakichs dwoch godzinach. Ja odebralam. Slyszalam, jak George umowil sie z nim na spotkanie nastepnego dnia. -A pani o tym nie powiedzial? Jane pokrecila glowa. -Nie. Steven zobaczyl w jej oczach bol. -Jak sama pani mowila, byl wtedy bardzo poruszony - powiedzial miekko. 7 W drodze powrotnej do Londynu Steven myslal o minionym dniu. Wiele sie wydarzylo od porannego spotkania z Norrisem. Zegnajac sie z nim, byl niemal pewien, ze skoro Maclean zostal skreslony z listy podejrzanych, smierc Sebringa nie miala nic wspolnego z jego praca w Por-ton Down, ale teraz, po rozmowie z Jane Sebring, zmienil zdanie. Jedyny trop wiodl do Martina Hendry'ego, dziennikarza "Guardiana", z ktorym skontaktowal sie Sebring. Westchnal. Sklonienie dziennikarza do ujawnienia zrodla informacji bedzie rownie trudne, jak zdobycie poufnych danych dotyczacych badan Sebringa. Bedzie musial powolac sie na swoje uprawnienia, wyjasnic, ze sprawa jest powazna, ze chodzi o zabojstwo.Kiedy zadzwonil do redakcji, telefonistka powiadomila go, ze Martina Hendry'ego nie ma w pracy, i spytala, czy chce zostawic wiadomosc. Odparl, ze nie, i poprosil o polaczenie z redaktorem naczelnym. Pokonal wszystkie przeszkody tradycyjnie stawiane przez telefonistow na drodze uciazliwych interesantow, az wreszcie udalo mu sie dotrzec do zastepcy naczelnego. Naprawde musze porozmawiac z Martinem Hendrym - powiedzial. Ja tez - odparl jego rozmowca. - Prosze mi wierzyc, to nie jest tak, ze on pana unika. Naprawde go nie ma. Wczoraj najpozniej do poludnia mial przyniesc artykul, ale sie nie zjawil, wiec jestem wkurzony nie mniej niz pan. Nie wie pan, gdzie on jest? - spytal Steven. Wiem, gdzie powinien byc. Powiedzial, ze jedzie do Szkocji pracowac nad artykulem. Mial porozmawiac z kims w Glasgow, zeby ustalic kilka szczegolow, a potem zaszyc sie w swoim domu w Highlands, by napisac ostateczna wersje. Ale jak mowilem, mial dostarczyc ja wczoraj, a tego nie zrobil. Byl pan tym zaskoczony? Nie. Czasem mam wrazenie, ze redagowanie gazety jest jak zongler-ka jedna reka. Wie pan, gdzie dokladnie w Highlands moze byc Hendry? Nie. Ma tam dom, w ktorym zszywa sie, kiedy chce sie odciac od trosk tego swiata. Nie chcial zdradzic, gdzie jest ten dom, pewnie z obawy, ze ktoregos dnia zapukamy do drzwi uzbrojeni w wedki i skrzynki piwa. Zartujemy w redakcji, ze to jego letnia rezydencja. O ile wiem, odziedziczyl ten dom po rodzicach. Mysle, ze to nic nadzwyczajnego, jakas chata wsrod wzgorz. Chyba ma komorke? Nie odbiera. Jesli pan chce, dam panu numer, ale pewnie ja wylaczyl, zeby mu nie przeszkadzala w pracy. Trudno o natchnienie, gdy czlowiek co dziesiec minut slyszy Dla Elizy. A wie pan cos o czlowieku, z ktorym mial spotkac sie w Glasgow? Niestety nie. Gdyby skontaktowal sie z panem, prosze mu przekazac, ze musze z nim porozmawiac? - powiedzial Steven. - To wazne. Oczywiscie, prosze zostawic swoj numer. Steven podal numer komorki i rozlaczyl sie. Zadzwonil do inspektoratu, zeby spytac, czy dostali juz cos z Ministerstwa Obrony. Na razie nic - odparla Rose Roberts. - Napisalam, ze to pilne, ale... Wiem - powiedzial Steven. - Nie dawaj za wygrana, Rose. Zdal sobie sprawe, ze jest glodny. Nie mial czasu na lunch, tylko u Jane Sebring udalo mu sie zjesc pare kanapek. W domu nie mial zadnych puszek ani zup w proszku, poszedl wiec do Jadeitowego Ogrodu, chinskiej restauracji, w ktorej bywal co najmniej raz w tygodniu, i zamowil jedzenie na wynos. Wrocil do domu i obejrzal wiadomosci, jedzac kurczaka ze smazonym ryzem. Dowiedzial sie, ze George W. Bush postanowil rozszerzyc wojne z terroryzmem i zaatakowac Irak, a Tony Blair wciaz w pelni popiera polityke amerykanska, mimo iz inne kraje maja watpliwosci, czy nowa inicjatywa antysaddamowska jest uzasadniona. Kiedy wejdzie w to ONZ, koniec z nadzieja na szybkie zalatwienie sprawy, pomyslal. Przypomnialo mu sie stare powiedzenie, ze wielblad to kon zaprojektowany przez komitet. Po wiadomosciach wylaczyl telewizor, nastawil plyte Stana Getza, "Jazz Samba" i zaczal sie zastanawiac, co robic w sprawie Sebringa. Jesli Sebring rzeczywiscie przekazal Martinowi Hendry'emu jakies istotne informacje o wojnie w Zatoce, a Hendry zaraz potem pojechal do Glasgow, to nie trzeba byc geniuszem, zeby domyslic sie, ze mial sie tam spotkac z Angusem Macleanem. Maclean pracowal jako technik laboratoryjny w szpitalu w Glasgow. Steven rozwazyl, czy warto tam jechac, by porozmawiac z Macleanem. W koncu uznal, ze nie ma nic do stracenia, a wiele do zyskania. Rano poleci do Glasgow, a przed wyjazdem zadzwoni do Norrisa, by dowiedziec sie czegos wiecej o Macleanie i jego miejscu pracy. Samolot wyladowal w Glasgow kilka minut po dziesiatej. Steven wzial taksowke i kazal sie zawiezc do Szpitala im. Ksiezniczki Louise. Lotnisko i szpital znajdowaly sie w jednej dzielnicy, wiec byl na miejscu juz po kwadransie. Poszedl labiryntem korytarzy za tablicami wskazujacymi droge do laboratorium mikrobiologii i stanal w kolejce do rejestracji za pielegniarka, ktora przyniosla probki z jednego z oddzialow. Chryste! - jeknal mlody technik. - Czy oni powariowali z tymi wymazami z nosa? - Patrzyl na kilkadziesiat plastikowych cewek lezacych przed nim na blacie. - To juz piata partia. Wszystko przez telewizje - wyjasnila pielegniarka. - Wczoraj pokazali reportaz o zakazeniach szpitalnych, wiec ci na gorze uznali, ze przydaloby sie pobrac wymazy od calego personelu, bo a nuz i tu przyleza dziennikarze. Wizerunek to podstawa. No to chyba odwolam urlop - powiedzial technik. - Co tam urlop, jak tak dalej pojdzie, nie wroce do domu przed Bozym Narodzeniem. Pielegniarka usmiechnela sie i odeszla. Steven spytal, czy moze porozmawiac z Angusem Macleanem. A kto pyta, jesli wolno wiedziec? Doktor Dunbar. Technik wcisnal guzik w interkomie. -Gosc do ciebie, Gus. Doktor Dunbar. Pierwsze slysze - dobiegl chrapliwy glos z glosnika. Technik byl wyraznie zmieszany. Nie zna mnie - powiedzial Steven i technik przekazal te informacje. Wpusc go - powiedzial glos. Technik otworzyl elektroniczny zamek w drzwiach prowadzacych do glownych laboratoriow. -Pokoj dziewiaty, po prawej stronie - poinstruowal Stevena. Steven wszedl i od razu poczul charakterystyczny zapach laboratorium, w ktorym opary organicznych rozpuszczalnikow i srodka odkazajacego mieszaly sie z jakimis paskudztwami, o ktorych wolal nie myslec. Zapukal w matowe szklane drzwi i zostal zaproszony do srodka krotkim "Uhm". Maclean, niski, szczuply mezczyzna ostrzyzony na niemodnego jezyka, siedzial plecami do drzwi, z okiem przylozonym do okularu mikroskopu. -Jedna chwile - mruknal. Steven zapewnil go, ze nie ma pospiechu, i rozejrzal sie. Na lewo od Macleana na blacie stal zapalony palnik Bunsena, o jego podstawe opierala sie eza. Obok lezala plastikowa plytka Petriego wypelniona pozywka, w ktorej Steven rozpoznal agar z krwia, a dalej bylo pudelko szkielek mikroskopowych i paczka szkiel nakrywkowych. Obiektem obserwacji Macleana musialy zatem byc kolonie bakteryjne. Maclean zdjal szkielko ze stolika mikroskopu, wrzucil je do zlewki ze srodkiem odkazajacym, po czym wpisal wyniki badan do lezacego obok formularza. Odwrocil sie i powiedzial: -W czym moge pomoc? Steven wylegitymowal sie. Prowadze sledztwo w sprawie smierci doktora George'a Sebringa - wyjasnil. - Zdaje sie, ze pan go znal? Myslalem, ze to policja zajmuje sie takimi rzeczami - odparl Maclean. - Powiedzialem im wszystko, co wiem. Nie mam pojecia, kto go zabil. Steven skinal glowa, starajac sie zachowac spokoj mimo niecheci okazywanej mu przez Macleana. Interesuja mnie nie tyle kryminalne, ile naukowe aspekty tej sprawy, zwlaszcza te, ktore moglyby wskazac motyw zabojstwa. To znaczy? - Maclean zmarszczyl brwi i spojrzal na Stevena znad okularow. Obaj wiemy, ze Sebring pracowal w bazie Porton Down. Probuje ustalic, czy ten fakt mial cos wspolnego z jego smiercia. To sie nazywa ironia losu - powiedzial Maclean z usmiechem, w ktorym nie bylo krzty wesolosci. - Pan docieka, czyjego badania mialy cos wspolnego z jego smiercia, a ja jestem pewien, ze to przez nie stracilem zone i corke. Jak to? - zdziwil sie Steven. Wlasnie tego usiluje sie dowiedziec od Bog wie ilu lat - odparl Maclean. - Przeklete Porton Down. Baza, tez cos. Skad pan tyle o niej wie? Kiedy bylem w wojsku, przechodzilem tam szkolenie - powiedzial Maclean. - Pierwsza Jednostka Laboratoryjna. Mowil pan o tym policji. Ministerstwo Obrony twierdzi, ze taka jednostka nie istnieje. Cholerni klamcy. Po co mieliby klamac? Nie mam pojecia. - Maclean rozlozyl rece. - Bog raczy wiedziec, po co w ogole japowolywali. Sciagneli nas z calego kraju, przeszkolili w monitorowaniu i wykrywaniu przypadkow uzycia broni chemicznej i biologicznej w roznych sytuacjach, a potem wyrzucili wszystkie nasze raporty do kosza. Teraz zaprzeczaja naszemu istnieniu. Dziwne - przyznal Steven. - Rozumiem, ze jest pan pewien, ze Saddam uzyl takiej broni? Chryste, czlowieku, ja tam bylem. Widzialem to na wlasne oczy. Przeprowadzilem badania. Wyizolowalem bakterie. Nie nazywam sie J.K. Rowling. Nie wymyslilem tego wszystkiego. Ani ja, ani zaden z nas. To dlaczego wini pan za to Porton? Przeciez za syndrom wojny w Zatoce odpowiedzialni sa Irakijczycy i bron biologiczna i chemiczna, ktorej wedlug pana uzywali. Za niektore dolegliwosci owszem - przyznal Maclean. - Ale dzialo sie tam cos jeszcze. Cos, co udalo sie ukryc dzieki temu, ze Saddam uzyl broni chemicznej i biologicznej, a nasi dowodcy popelnili mase bledow. - 1 mysli pan, ze stalo za tym Porton? Ja to wiem. Wyczytalem to z oczu Sebringa, kiedy z nim rozmawialem. Jego zona mowila, ze po panskiej wizycie byl bardzo zdenerwowany. Byl zdenerwowany juz wtedy, kiedy przyjechalem. A teraz nie zyje, jak cala moja rodzina.. Rozumiem panskie rozgoryczenie - powiedzial Steven. Naprawde? - warknal Maclean. - To niesamowite, jak wielu ludzi rozumie moje rozgoryczenie, choc guzik o tym wiedza. -Ja tez stracilem zone - rzekl Steven. - Miala raka. Maclean milczal przez chwile. Przykro mi - powiedzial wreszcie ale na pewno nie od pana go zlapala. A na jakiej podstawie sadzi pan, ze panska zona zarazila sie czyms od pana? Po prostu to wiem - odparl Maclean. Steven spojrzal na niego wyczekujaco, dajac do zrozumienia, ze taka odpowiedz nie wystarczy. Zaczelo sie ode mnie, zaraz po powrocie z Zatoki - podjal Maclean. - Lapalem wszystkie choroby po kolei: przeziebienie, grype, zapalenie oskrzeli, zatrucie pokarmowe, do wyboru, do koloru. A potem udzielilo sie to mojej zonie i corce, tyle ze one nie mialy tyle szczescia. Umarly, Boze swiec nad ich duszami, jedna na raka mozgu, druga na bialaczke i niech mi pan nie wmawia, ze to nie sa choroby zakazne albo ze to byl po prostu pech. Juz dosc sie tego nasluchalem. Ja wiem swoje. Prosze mi wierzyc; to ja bylem temu winien. Slyszal pan o czlowieku nazwiskiem Martin Hendry? - spytal Steven. To dziennikarz. Spotkalem sie z nim. Steven byl zadowolony, ze przeczucie go nie zawiodlo. - W jakiej sprawie? Przez chwile Maclean mial taka mine, jakby chcial powiedziec Steve-nowi, zeby pilnowal swojego nosa, ale potem jego twarz zlagodniala: Syndromu wojny w Zatoce - odparl. - Chcial sie dowiedziec, co o tym mysle. Najbardziej interesowaly go choroby zakazne, na ktore zapadaja weterani. Powiedzial, dlaczego? A cos pan podejrzewa? Czy wspomnial o George'u Sebringu? Nie, a powinien? Jego zona twierdzi, ze po panskiej wizycie Sebring skontaktowal sie z Hendrym i powiedzial mu, ze ma dla niego wazne informacje. Umowili sie na spotkanie. No prosze - mruknal Maclean i po raz pierwszy sie usmiechnal. Hendry interesuje sie wojna w Zatoce. Wiele o niej pisal. Wiem. Czytalem wszystkie jego artykuly. Duzo gadania o spolecznym sumieniu narodu, o moralnosci i tak dalej, malo o sprawach praktycznych. Jak to w "Guardianie". - Maclean zamyslil sie na chwile, po czym wyraznie sie ozywil. - Moze Sebring postanowil wszystko ujawnic? - powiedzial. - To wyjasnialoby pytania, ktore zadawal mi Hendry. Chcial wiedziec wszystko o objawach, ktore wystepowaly u mnie i mojej rodziny, z najdrobniejszymi szczegolami. Nie wie pan, kiedy ukaze sie ten artykul? Spytam Hendry'ego, kiedy go znajde - odparl Steven. - Na razie mam z tym klopoty. Moze wie pan, dokad pojechal po spotkaniu z panem? A owszem - powiedzial Maclean. - Jak wiekszosc pismakow, z ktorymi mam do czynienia, zaczal od niezobowiazujacej pogawedki, zeby zdobyc moje zaufanie i wyciagnac to, na czym mu zalezalo. Opowiadal, jak kocha Szkocje i ze przyjezdza tu, kiedy tylko moze. Powiedzial, ze ma dom w Highlands i zamierza tam pracowac nad artykulem. A mowil, gdzie dokladnie? O rzut kamieniem od Blair Atholl, tak to ujal. Nic wiecej? - Nie. Bardzo mi pan pomogl - powiedzial Steven i wstal. Nie ma sprawy. - Maclean przeniosl sie na stolek przy stole laboratoryjnym, zeby przygotowac nastepna probke do badania. Jest pan mikrobiologiem - powiedzial Steven, tkniety pewna mysla. -Probowal pan znalezc czynnik chorobotworczy, ktorym rzekomo zarazil pan swoja rodzine? Maclean spojrzal na Stevena tak, jakby zwatpil w jego inteligencje. No pewnie - odparl. Wysunal gorna szuflade stojacej pod stolem szafki z dokumentami i wyjal z niej niebieska teczke formatu A4. Podniosl ja prawa reka. - Badania plwociny, krwi, moczu, tresci zoladka, skory i tak dalej. Z punktu widzenia mikrobiologii jestem najpelniej opisanym czlowiekiem na ziemi. Przepraszam - powiedzial Steven. - Powinienem sie domyslic, ze sie pan przebadal. Rozumiem, ze nic pan nie znalazl? Nic chorobotworczego - odparl Maclean, chowajac teczke. - I od razu mowie, ze to nie sklonilo mnie do zmiany zdania. To znaczy tylko tyle, ze ci dranie z Porton byli cwani. Steven skinal glowa i ruszyl do wyjscia. Dziekuje za rozmowe - powiedzial. Da mi pan znac, kiedy ukaze sie artykul Hendry'ego? - spytal Maclean. Oczywiscie. Steven postanowil wynajac samochod i pojechac do Blair Atholl. Byl pewien, ze miejscowi wskaza mu droge do domu Hendry'ego, skoro, jak twierdzil zastepca naczelnego "Guardiana", wczesniej mieszkali tam jego rodzice. Zerknal na zegarek. Wpol do pierwszej. Jesli sie pospieszy, dotrze na miejsce przed pora zamkniecia sklepow. Dzieki opcji WAP w komorce zlokalizowal najblizsze przedstawicielstwo Hertza i pojechal tam taksowka. Ledwie wyrwal sie z zakorkowanych ulic Glasgow, zaczelo padac. Ruszyl na polnocny wschod, najpierw do Stirling, a stamtad na Perth. Kiedy zostawil za soba ostatnie z serii rond i wjechal na droge A9 prowadzaca do Pitlochry i Blair Atholl, lalo juz jak z cebra. Na dlugich odcinkach droga miala tylko dwa pasy i szybko zaczal zalowac, ze nie wzial swojego samochodu. Wynajety ford byl do niczego. Slyszac glosne trabienie ciezarowki, ktora nadjechala z naprzeciwka, gdy rozpaczliwie probowal wyprzedzic autobus, zrozumial, ze musi jechac tak ostroznie, jakby mial na holu transatlantyk. W pierwszych dwoch miejscach, ktore odwiedzil - na stacji benzynowej i w sklepiku z pamiatkami - nie dowiedzial sie nic. Postanowil wiec zajrzec do miejscowego hotelu, bo dziennikarze i alkohol to nieodlaczna para. W barze byl wiekszy tlok, niz sie spodziewal; to przez zla pogode. Wciaz lalo. Zaczekal, az stojacy przy kontuarze mezczyzna, sadzac po akcencie, z Yorkshire, zamowi cos dla calej rodziny. Zawsze tak tu leje, zlotko? - spytal Anglik na odchodnym. Na ogol - odparla mloda barmanka i zaczela nalewac piwo. Pewnie studentka, dorabia sobie w wakacje, pomyslal Steven. - Dzieki temu trawa jest zielona. Az dziw, ze wy, Szkoci, nie macie pletw. - Mezczyzna z Yorkshire wybuchnal smiechem i odwrocil sie do Stevena, szukajac poklasku. - I po co ja wiozlem przyczepe kempingowa? Powinienem byl wziac lodz! Steven usmiechnal sie. Moze jutro bedzie lepiej - powiedzial. Gadasz pan jak moja zona! - krzyknal Anglik. - Jutro wstanie slonce - zanucil, biorac tace z drinkami, po czym, pogwizdujac, poszedl do swojego stolika. Co podac? - spytala Stevena dziewczyna. Zamowil piwo Stella Artois i powiedzial: Szukam znajomego. Ma tu dom. Nazywa sie Martin Hendry. Pierwsze slysze - odparla barmanka. Jest dziennikarzem. -Moze Peter go zna - powiedziala. - Ja pracuje tu tylko w wakacje. Spytam go w wolnej chwili. - Spojrzala znaczaco na ustawiajaca sie za Stevenem kolejke. Znalazl wolne miejsce i saczac piwo, rozejrzal sie po barze. Bylo pare minut przed czwarta, ale palily sie swiatla, bo niebo zasnuly ciemne chmury, a mimo to wnetrze tonelo w mroku. W sali panowal halas, krzyki rozbrykanych dzieci mieszaly sie z dzwiekami elektronicznych automatow do gier. Dwa zamontowane wysoko na scianie telewizory byly wlaczone, ale bez fonii, w powietrzu unosil sie zapach przemoczonych ubran i smazonego oleju. Przy sasiednim stoliku dwaj Niemcy w skorzanych strojach motocyklistow siedzieli nad rozlozona mapa i planowali nastepny etap podrozy. Wybierali sie do Inverness, a stamtad nad Loch Ness. Steven zauwazyl, ze chwilowo przy barze nie ma kolejki. Pochwycil spojrzenie dziewczyny, by przypomniec jej o sobie. Usmiechnela siei zniknela na zapleczu. Wrocila z niskim lysym mezczyzna w fartuchu i oboje popatrzyli w strone Stevena. Wstal i podszedl do kontuaru. Slyszalem, ze szuka pan Martina Hendry'ego - powiedzial mezczyzna. Zna go pan? - spytal Steven. Czesto tu bywa - odparl mezczyzna. - Pracuje nad powiescia. Mowi, ze bedzie nastepnym Johnem Grishamem. O tym akurat Steven nie wiedzial, ale pomyslal, ze tego rodzaju ambicje nie sa u dziennikarzy niczym niezwyklym. A moze byly to tylko pijackie przechwalki. To tez normalne. Tak, o niego chodzi - potwierdzil. - Widzial go pan ostatnio? Byl tu dwa czy trzy dni temu. Czyli nadal jest w okolicy? O ile wiem, tak. Zwykle przed wyjazdem wpada sie pozegnac. Jak do niego trafic? Ma dom na Tulach Hill. Mezczyzna wyszedl zza kontuaru i zaprowadzil Stevena do mapy okolicy wiszacej na scianie. -To tu, na zachodzie - powiedzial. - Jego domu nie da sie nie zauwazyc. Nazywa sie "Garry Lodge". Innych na tym zboczu nie ma. Steven podziekowal i wyszedl. Przebiegl przez parking, chcac jak najszybciej schronic sie przed deszczem. Pojechal zgodnie ze wskazowkami mezczyzny z baru i zatrzymal sie u wylotu wyboistej drogi pnacej sie pod gore. Poczatkowo nie byl pewien, czy to ta wlasciwa - odchodzilo od niej wiele drog gruntowych - ale pozbyl sie watpliwosci, kiedy przez polkola zakreslane na przedniej szybie przez wycieraczki zobaczyl przybita do drzewa tabliczke z napisem Garry Lodge. Ruszyl pod gore. Kola forda niepewnie toczyly sie po mokrych kamieniach, az w koncu sposrod strug deszczu wylonil sie dom. Steven zauwazyl z ulga, ze swiatla sa zapalone, a z boku stoi samochod. Podjechal pod dom, zeby Hendry wiedzial, ze ma goscia. Przy odrobinie szczescia nie bedzie musial dlugo czekac na deszczu. Wbiegl po pieciu schodkach i zapukal do drzwi. Nikt nie otwieral. Podniosl kolnierz, by oslonic sie od deszczu, ale krople i tak sciekaly mu po karku. -Szybciej - mruknal, kiedy mijaly kolejne sekundy. Zapukal jeszcze raz, tym razem mocniej, ale nadal nie bylo reakcji. Nacisnal klamke. Drzwi byly otwarte. -Halo, jest tu kto? - zawolal Steven, przestepujac prog. Odpowiedzialo mu tylko bebnienie kropel w dach. Ruszyl przez dom, zagladajac po kolei do wszystkich pomieszczen. Nie trwalo to dlugo; byly tylko dwa pokoje i maly prysznic. Hendry, ubrany w drelichowe spodnie i dzinsowa koszule, lezal na lozku z pusta szklanka w prawej rece. Obok, na stoliku, stala oprozniona w dwoch trzecich butelka whisky. Steven, przekonany, ze Hendry zalal sie w trupa, juz mial zapukac do drzwi pokoju, kiedy zauwazyl lezaca obok whisky przewrocona ciemnobrazowa fiolke. Zrozumial, co sie stalo. -O cholera - mruknal, podchodzac do lozka. - Ciagnie cie na cmentarz, przyjacielu? Dotknal policzka Hendry'ego. Byl lodowaty. -No to tam trafisz. Sprawdzil puls, tylko dla formalnosci. Hendry nie zyl - i to od dluzszego czasu. Steven zauwazyl, ze dziennikarz byl jego rowiesnikiem. Poczul ucisk w gardle. Swego czasu kusilo go, by pojsc ta sama droga co on. Myslal, ze tylko tak moze usmierzyc bol po smierci Lisy. Powstrzymala go troska o Jenny, ale ledwo-ledwo. Nie wiedzial nic o zyciu Hendry'ego, ale jak widac, facet nie znalazl rownie mocnego punktu oparcia. -Nazywaja to najprostszym rozwiazaniem - powiedzial Steven cicho. - Ale obaj wiemy, ze to nieprawda. Wyjal telefon, by wezwac policje, bolesnie swiadom, ze tym samym uruchomi ciag wydarzen, ktory najblizszym Hendry'ego nie przyniesie nic procz bolu, smutku, zdumienia, a nawet zlosci. Tak bylo zawsze w przypadku samobojstwa. Budzil sie kompleks "gdyby tylko". Gdyby tylko cos powiedzial... Gdyby tylko ze mna porozmawial... Gdyby tylko poprosil o pomoc... Czy Hendry mial jakichs bliskich? Pewnie tak. Byl swietnym dziennikarzem, ktory zapracowal na szacunek kolegow po fachu. Musial miec wielu znajomych. Steven juz chcial wybrac numer, kiedy przypomnial sobie, po co przyjechal. Smierc Hendry'ego byla tragedia, ale trzeba podejsc do niej z dystansem. Martwy nie mogl mu nic powiedziec, wiec jak teraz sie dowie, co George Sebring tak bardzo chcial wyznac? Czy zgodnie z przypuszczeniami Gusa Macleana postanowil wyjawic jakas straszna tajemnice zwiazana z Porton Down? Hendry przyjechal do Szkocji pracowac nad artykulem, istnialo wiec duze prawdopodobienstwo, ze musi on byc gdzies w domu - albo wydrukowany, albo... Wzrok Stevena padl na laptopa lezacego na stole w pokoju, ktory pelnil funkcje salonu i kuchni. Tak, to najbardziej prawdopodobne. Wlaczyl komputer, zaczekal, az windowsy otworza sie z charakterystycznym dzinglem, i wszedl do listy dokumentow. Byla pusta. Wlaczyl explo-rera i przeszukal twardy dysk. Zadnego pliku. Zaklal pod nosem. Z twardego dysku usunieto wszystko oprocz systemu operacyjnego. Po co czlowiek, ktory chce sie zabic, mialby kasowac wszystkie pliki? Do laptopa podlaczona byla stacja zip. Steven wcisnal "eject", ale nie wyskoczyl z niej dysk. Dziwne. Zapasowa stacja byla bezuzyteczna bez dysku, a takowego nigdzie nie widzial. Dokladnie przeszukal dom - oproznil nawet kosz na smieci - ale dysku nie znalazl. Wrocil do laptopa i sprawdzil stacje dyskietek. Tez pusta. -Czyzby cos tu smierdzialo? - mruknal. Nie mogl wykluczyc, ze Hendry wykasowal wszystkie dane z komputera i zapasowego dysku, ale nie mial tego jak sprawdzic, bo dysk zniknal. Ktos tu byl. Ktos, kto zabral dysk ze stacji. Moze przy okazji skasowal tez dane z twardego dysku? A moze... Stevena ogarnely zle przeczucia. Wrocil do sypialni, zeby jeszcze raz obejrzec zwloki. Musial sie upewnic, czy Hendry rzeczywiscie popelnil samobojstwo. Na glowie i szyi nie bylo zadnych podejrzanych sladow. Mruczac pod nosem przeprosiny, Steven rozpial koszule zmarlego, by obejrzec tors. Znowu nic. Juz zaczynal myslec - a moze miec nadzieje - ze dal sie poniesc wyobrazni, kiedy odwinal mankiety dzinsowej koszuli i zobaczyl ledwo widoczne slady na nadgarstkach. Byly bardzo waskie - jakby uzyto cienkiego kabla - ale nie ulegalo watpliwosci, ze pozostawily je wiezy. Przy wtorze deszczu bebniacego w dach zadzwonil po policje. 8 W oczekiwaniu na przybycie policji Steven zamknal laptopa Martina Hendry'ego, poodlaczal kable, wlozyl komputer do skorzanej torby i zaniosl do samochodu. Jesli pliki zostaly skasowane, mozna je bedzie odzyskac, choc zapewne ten, kto to zrobil, zdawal sobie z tego sprawe i cos na nich zapisal. Mimo wszystko warto sprobowac. Gdy schowal komputer do bagaznika, zadzwonil do inspektoratu. Odebral oficer dyzurny.Chce oglosic czerwony kod w sprawie Sebringa - powiedzial Steven. Juz sie robi - odparl oficer. - Mam powiadomic pana Macmillana? Steven przytaknal. Ogloszenie czerwonego kodu bylo sygnalem, ze sprawa badana przez sledczych inspektoratu wymaga przeprowadzenia oficjalnego sledztwa. Decyzje te wolno im bylo podjac tylko w uzasadnionych przypadkach. Po uzyskaniu zgody przelozonych inspektorat informowal o tym stosowne wladze i prosil je o udzielenie wszelkich informacji i pomocy. Oprocz ulatwienia wspolpracy z lokalna policja zapewnial pelny zakres dodatkowych uslug, poczynajac od finansowych, poprzez wydanie dwoch kart kredytowych, po wydanie broni. Zgodnie z oczekiwaniami Stevena, John Macmillan oddzwonil po niecalej godzinie i spytal o szczegoly. Steven wyjasnil, gdzie jest, i przedstawil okolicznosci, ktore sklonily go do ogloszenia czerwonego kodu, kladac szczegolny nacisk na powiazania miedzy zmarlym dziennikarzem a George'em Sebringiem. -Nie domyslasz sie, co Sebring mu powiedzial? - zapytal Macmillan. -Wiem tylko, ze chodzilo o wojne w Zatoce. To za malo, zebysmy mogli zainteresowac sie sprawa - przypomnial mu Macmillan. Jestem pewien, ze praca Sebringa w Porton Down ma z tym zwiazek - odparl Steven. Powiedzial Macmillanowi, czego policja z Leicester dowiedziala sie o szkockim gosciu Sebringa, i o swojej rozmowie z Macleanem. - Mysle, ze Sebring mial wyrzuty sumienia w zwiazku z czyms, co robil w Porton. Zaloze sie, ze wyznal wszystko Martinowi Hendry'emu, i teraz obaj nie zyja. Rozumiem - powiedzial Macmillan takim tonem, jakby juz wybiegal mysla naprzod. - Co za... pech. Ci dwaj pewnie by sie z toba zgodzili. - Steven byl lekko zirytowany powsciagliwoscia Macmillana, typowa dla czlonkow establishmentu. Nie o to chodzi, po prostu sie zastanawiam, kto mogl chciec ich uciszyc - wyjasnil Macmillan i Steven pozalowal, ze nazbyt pochopnie go ocenil. Teraz juz rozumial, w czym rzecz. Tylko jednej instytucji moglo zalezec na milczeniu obu ofiar: rzadowi Jej Krolewskiej Mosci. Czy Ministerstwo Obrony sie odezwalo? - spytal. Nie - odparl Macmillan. - Ale jesli rzeczywiscie chcesz oglosic kod czerwony, osobiscie porozmawiam z sekretarzem obrony. Zreszta w tych okolicznosciach i tak dobrze by bylo... Nie mow mu, ze smierc Hendry'ego byla wynikiem zabojstwa. Policja jeszcze tego nie wie - powiedzial Steven. Dobrze. Cos jeszcze? Moglbys spytac sekretarza o cos, co nazywa sie Pierwsza Jednostka Laboratoryjna. A o co konkretnie? Czy taka jednostka istnieje. Kiedy zjawila sie policja - w osobach inspektora i sierzanta z Perth - Steven zeznal, ze chcial przesluchac Hendry'ego w zwiazku z prowadzonym sledztwem. Nie znal go osobiscie i nic o nim nie wiedzial oprocz tego, ze byl dziennikarzem. Znalazl go martwego i od razu wezwal policje. Nie wspomnial o sladach na nadgarstkach Hendry'ego. Niech lekarz sadowy je znajdzie. Jesli uznaja, ze to bylo samobojstwo, nie beda go dlugo zatrzymywac. Coz, inspektorze, jesli nie jestem juz panu potrzebny... - powiedzial Steven, zbierajac sie do wyjscia. Po co ludzie robia cos takiego? - zastanawial sie inspektor, niski, zazywny mezczyzna przypominajacy domoroslego filozofa. Stal przy lozku i studiowal etykiete na pustej fiolce. Steven pokrecil glowa. -Pewnie dobilo go to, ze Angole strasznie dostali w dupe na mistrzostwach swiata - mruknal sierzant. Spojrzal na Stevena i dodal: - Bez urazy. Steven zastanawial sie, czy nie zostac na noc w hotelu w Blair Atholl, ale doszedl do wniosku, ze jedynym tematem rozmow w barze bedzie smierc Hendry'ego, bo na wsi wiesci szybko sie rozchodza. Pojechal wiec na poludnie do Pitlochry i wynajal pokoj w malym hotelu, gdzie mogl zachowac anonimowosc. Po kilku dzinach z tonikiem wczesnie polozyl sie spac i spedzil niespokojna noc, nekany przez koszmary o przywiazanym do krzesla mezczyznie, w ktorego ktos wmuszal whisky i tabletki. Ucieszyl sie z nadejscia poranka. Wreszcie mogl pojechac na lotnisko w Glasgow i wrocic do Londynu. Zaraz po powrocie sprawdzil poczte elektroniczna. Dostal e-mail od Macmillana, ktory chcial go widziec o drugiej po poludniu, Jesli nie sprawi mu to klopotu". Usmiechnal sie; szef byl jak zawsze uprzejmy. Zadzwonil do Rose Roberts, zeby powiedziec, ze przyjdzie. W Londynie bylo tak ladnie, ze postanowil pojsc do ministerstwa pieszo. Na chodnikach bylo tloczno, ale jemu sie nie spieszylo, a poza tym przyjemnie bylo choc przez jakis czas rozkoszowac sie latem w stolicy. Robotnicy gwizdali z rusztowan na ladne dziewczyny, ktore ich wstydliwie ignorowaly, a turysci fotografowali i filmowali wszystko, jak leci. Policjanci chodzili w koszulach z krotkim rekawem, lody topily sie w rekach dzieci. John Macmillan byl zamyslony. Zaczekal, az Rose postawi na biurku tace z dwiema kawami i talerzykiem herbatnikow, po czym powiedzial: -Wczoraj rozmawialem z sekretarzem obrony. -I kazal ci przerwac sledztwo - domyslil sie Steven. - Tlumaczyl, ze wymaga tego interes narodowy? Macmillan milczal przez chwile. -Spytalbym, czemu jestes taki cyniczny wobec naszych mocodawcow, gdyby nie to, ze znam odpowiedz - rzekl wreszcie. Mial na mysli sledztwo w sprawie sporow dotyczacych genetycznie zmodyfikowanej kukurydzy. Steven otworzyl wtedy puszke Pandory i wszedl w konflikt z ciemna strona rzadu, o ktorej istnieniu nie wiedzial. Od tamtej pory nieufnie odnosil sie do establishmentu i chwilami watpil, czy na pewno sluzy slusznej sprawie. Nie bylo takiej prosby - ciagnal Macmillan. - A nawet gdyby, nie spelnilbym jej. Inspektorat jest i zawsze byl niezalezny, co, przypomne, drogo mnie kosztowalo. Przepraszam - powiedzial Steven szczerze. Doskonale wiedzial, jak czesto Macmillan toczyl w rzadzie boje o to, by inne urzedy nie mieszaly sie do dzialan inspektoratu. Ogolnie uwazano, ze wlasnie dlatego wciaz pozostawal "panem", a nie "sir Johnem". Minister udzielil mi informacji, o ktore prosilem - powiedzial Macmillan. - Podczas pobytu w Porton Down George Sebring zostal przydzielony do grupy badawczej, ktora prowadzila prace nad szczepionka przeciwko AIDS. Byl ekspertem od antygenowosci bialek wirusowych, cokolwiek to znaczy. -Antygeny stymuluja produkcje przeciwcial - wyjasnil Steven. - Gdyby dalo sie wyodrebnic z wirusa kilka kluczowych bialek, mozna by pobudzic organizm do wytwarzania zwalczajacych je przeciwcial, ktore nastepnie zaatakowalyby calego wirusa. Zastanawial sie chwile, po czym powiedzial: -Ale Sebring przeszedl zalamanie nerwowe. -I co z tego? - spytal Macmillan, widzac, ze Steven nie kwapi sie do udzielenia dalszych wyjasnien. Praca nad szczepionka przeciwko AIDS to powod do dumy - odparl Steven. - Mozna nawet liczyc na order i miejsce w pierwszym rzedzie w niebie. Czemu Sebring mialby przejsc zalamanie nerwowe, robiac cos tak szlachetnego? Dlaczego nagle stwierdzil, ze musi zwinac zagle i zmienic zajecie? Kto to moze wiedziec? - Macmillan wbil wzrok w biurko, jakby nie mogl sie z nim nie zgodzic, ale nie chcial tego przyznac. - Moze mial inne klopoty, o ktorych nie wiemy. -I nie mozemy go spytac, bo ktos go zabil, zeby zamknac mu usta. Nie wierze, zeby sekretarz obrony klamal - zachnal sie Macmillan. Nie twierdze, ze klamal - powiedzial Steven. - Ale mogl zostac zle poinformowany. Obaj wiemy, ze ministrowie o wszystkim dowiaduja sie od podleglych im urzednikow. Jest duzo rzeczy, o ktorych nie wiedza, albo - kiedy to dla nich korzystne - nie chca wiedziec. Macmillan nie zaprzeczyl. Co chcesz zrobic? - spytal. Domyslam sie, ze minister nie wymienil pozostalych czlonkow grupy Sebringa z Porton? Powiedzial tylko, ze ich szefem byl niejaki doktor Donald Crowe - odparl Macmillan. Kiedy zobaczyl usmiech na twarzy Stevena, dodal: - Powiedzialem cos smiesznego? Crowe byl na pogrzebie Sebringa - wyjasnil Steven. - Pani Sebring powiedziala mi, ze przyjechal sprawdzic, czyjej maz nie zostawil jakichs dokumentow z Porton. - Przerwal na chwile. - Nikt by nie chcial, zeby gdzies walaly sie wazne informacje o szczepionce... W porzadku, rozumiem, do czego zmierzasz. - Macmillan skinal glowa. Steven napil sie kawy i spytal: -Pytales o Pierwsza Jednostke Laboratoryjna? Nie istnieje - odparl Macmillan. Steven odstawil filizanke na talerzyk. Doprawdy? -Ale minister przyznal, ze istniala - ciagnal Macmillan. - Jej korzenie siegaja pierwszej wojny swiatowej; potem zostala rozwiazana i reaktywowana dopiero przed wojna w Zatoce. W jej sklad wchodzilo czterdziestu ludzi, podzielonych na piecioosobowe oddzialy majace monitorowac potencjalne przypadki uzycia broni chemicznej i biologicznej. Oficjalnie nazywano ja "Tajnym Zespolem". Wszyscy czlonkowie zostali zobowiazani do milczenia, a rzad nie zamierzal ani nie zamierza oficjalnie potwierdzic jej istnienia. Minister zapewne nie wyjasnil, dlaczego rzad ignorowal wszystkie raporty jednostki? Owszem, posrednio - odparl Macmillan. - Wspomnial, ze amerykanscy sojusznicy poddawali nas silnym naciskom. Ustalono wiec, ze uzycie przez Saddama broni chemicznej i biologicznej nie powinno byc naglasniane; chyba tak minister to ujal. Bo to Amerykanie dostarczyli Saddamowi te bron? Wstyd przyznac, ale tak. To by sie zgadzalo z tym, co slyszalem - powiedzial Steven. - Angus Maclean, Szkot, ktory odwiedzil Sebringa przed smiercia, twierdzi, ze sluzyl w tej jednostce, choc Ministerstwo Obrony, rzecz jasna, temu zaprzecza. Coz, to byla tajna organizacja - rzekl Macmillan. - Moglby zostac oskarzony o ujawnienie tajemnicy panstwowej. Chyba wlasnie dlatego tak to rozglasza - odparl Steven. - Chce stanac przed sadem i powiedziec publicznie, co ma do powiedzenia. Jest pewien, ze jego zona i corka umarly z powodu czegos, co dzialo sie w Por-ton i w czym uczestniczyl Sebring. I o czym byc moze Sebring powiedzial Martinowi Hendry'emu. Widze, ze jestes zdeterminowany - stwierdzil Macmillan. Kod czerwony? - spytal Steven. Zielony - odparl Macmillan. - Uwazaj na siebie i informuj mnie o wszystkim na biezaco. Steven wyszedl z ministerstwa i skierowal kroki nad rzeke, by nacieszyc sie slonecznym popoludniem. Byl zadowolony, ze uzyskal pozwolenie Macmillana, ale poniewaz Sebring i Hendry nie zyli, nie byl pewien, co wlasciwie powinien zrobic. Mial jedno nazwisko, Donalda Crowe'a, szefa grupy Sebringa w Porton. Trudno jednak bylo sie spodziewac, ze Crowe przyzna sie do jakichkolwiek nielegalnych czy kompromitujacych dzialan, skoro na pogrzeb Sebringa przyjechal tylko po to, by sprawdzic, czy nie zostaly po nim jakies dokumenty. Istniala jeszcze mozliwosc, ze Jane Sebring wie wiecej, niz twierdzi, a Martin Hendry zostawil gdzies kopie artykulu czy chocby notatki, z ktorych korzystal przy jego pisaniu - moze w swoim domu w Manchesterze? Z innych czlonkow zespolu Sebringa pewnie daloby sie wyciagnac wiecej niz z Crowe'a, ale trzeba pamietac, ze wciaz obowiazywala ich ustawa o tajemnicy panstwowej. Zreszta, Steven nie znal ich nazwisk, a Crowe nie bedzie sie palil do ich ujawnienia. No i gdyby zwrocil sie do niego, sciagnalby na siebie uwage establishmentu, a w tych okolicznosciach nalezalo tego unikac. Przyszlo mu do glowy, ze Gus Maclean mogl znac pozostalych czlonkow grupy. Moze nawet z nimi rozmawial, kiedy prowadzil swoje prywatne sledztwo. Maclean nie mial powiazan z wladzami i na pewno z nimi nie sympatyzowal, mogl wiec okazac sie dobrym zrodlem informacji. Trzeba bedzie z nim pogadac. Steven postanowil podzielic podroz na polnoc na trzy etapy. Najpierw zlozy wizyte Jane Sebring. Juz raz mu pomogla, naprowadzajac na trop Martina Hendry'ego; poza tym obiecal, ze bedzie ja informowal na biezaco o postepach w sledztwie. Jesli pani Sebring nie powie mu nic nowego, pojedzie do Manchesteru, zeby dowiedziec sie czegos wiecej o Martinie Hendry'em. Poprosi inspektorat, by ustalil jego adres i zalatwil u miejscowej policji nakaz rewizji. Jesli to tez nic nie da, pojedzie do Glasgow i jeszcze raz porozmawia z Gusem Macleanem. Zatrzymal sie i spojrzal na Tamize. Pelna turystow lodz wycieczkowa prula dziobem spieniona wode. Stojace na rufie trzy dziewczyny w letnich sukienkach i slomianych kapeluszach pomachaly do niego. Gdy odpowiedzial tym samym gestem, zachichotaly. Wydawaly sie tak szczesliwe i beztroskie, ze az im zazdroscil. On sam od smierci Lisy nie mogl w niczym znalezc zadowolenia. Przypominal sobie o tym w najdziwniejszych chwilach - kiedy obserwowal innych ludzi, ba, nawet gdy patrzyl na dziewczyny plynace lodzia. Ale czy naprawde sprawila to smierc Lisy?, zastanawial sie, wpatrzony w zamulona wode. Gdyby byl ze soba szczery, musialby przyznac, ze jest jednym z tych ludzi, ktorzy nigdzie nie moga zagrzac miejsca. Czas spedzony z Lisa przyniosl mu chwile wytchnienia, bo byl z nia autentycznie szczesliwy, ale nawet wtedy siedzial w nim niespokojny duch. Po jej smierci znow sie ocknal. Bez zadnego okreslonego powodu; po prostu taka mial nature. Fakt, ze wiele razy cudem zdolal uniknac smierci, nauczyl go, ze trzeba zyc z dnia na dzien, a nie snuc dlugofalowe plany; z czasem jednak uznal, ze to raczej wymowka niz filozofia zyciowa. Powtarzanie "jakos to bedzie" nie zalatwialo wszystkiego, a on musial pamietac, ze ma corke. Wlasnie ze wzgledu na nia dobrze sie zastanawial, nim narazal sie na niebezpieczenstwo; rozumial, ze Jenny bedzie miala wiekszy pozytek z zyjacego ojca niz martwego bohatera. Dzwonil do Jenny dwa razy w tygodniu i staral sie jak najczesciej jezdzic do Szkocji, by spedzac z nia czas. Mimo to w glebi duszy wiedzial, ze za prawdziwych rodzicow uwaza jego szwagierke Sue i jej meza Richarda. Tlumaczyl sobie, ze to nic zlego, bo Jenny jest z nimi szczesliwa, ale ogarnial go zal na mysl o tym, co stracil. Dosc tej samoanalizy, uznal. Teraz potrzeba mu piwa. Strzeli sobie Guinnessa w nadrzecznym pubie i zacznie myslec o bardziej przyziemnych sprawach. Redford Mansions, South Kensington Londyn Myslalem, ze nie przyjdziesz - powiedzial Donald Crowe. - Juz prawie polnoc. Jestem po prostu ostrozny - odparl Cecil Mowbray. - Moze to skrzywienie zawodowe, ale wychodzac z domu, mialem wrazenie, ze ktos mnie sledzi. Crowe wygladal na zaniepokojonego, ale Mowbray niedbale machnal reka. Za dlugo robie w tej branzy - powiedzial. - Grzesze nadmiarem ostroznosci. Jezdzilem po miescie, zmieniajac taksowki, az nabralem pewnosci, ze wszystko gra. A po co ktos mialby cie sledzic? Nie mam pojecia. - Mowbray spojrzal Crowe'owi w oczy. - A moze ty cos wiesz? Nikomu nic nie powiedzialem - odparl Crowe, ktory odebral slowa Mowbraya jako zarzut pod swoim adresem. Ale? - spytal Mowbray, wyczuwajac lekkie wahanie w glosie rozmowcy. Na pogrzebie George'a Sebringa byl niejaki Steven Dunbar. Znam go. To sledczy Inspektoratu Naukowo-Medycznego. Przysylal do Porton preparaty do analizy, a nawet pare razy prosil o rady, chociaz nie mnie osobiscie. Nie powinnismy wyciagac zbyt daleko idacych wnioskow - powiedzial Mowbray. - Komputer inspektoratu musial powiazac ze soba fakty: Sebring zostal zamordowany, a kiedys pracowal w Porton Down. Inna sprawa, ze mielismy pecha z tym orzeczeniem o zabojstwie. Kazdy inny patolog uznalby to za samobojstwo. A co z rozmowa Sebringa z tym dziennikarzem? - spytal Crowe. Przypuszczam, ze inspektorat nic o tym nie wie - odparl Mowbray. A skad ty sie o tym dowiedziales? Z podsluchu zalozonego na jego telefon. Mamy na oku caly zespol Beta od czasu, kiedy w gazetach pojawily sie informacje, ze rzad planuje zuzyc stara szczepionke. Inspektorat pytal Ministerstwo Obrony o prace Sebringa w Porton - powiedzial Crowe. - Ministerstwo skontaktowalo sie z naszym szefem; poprosil, zebym to ja udzielil im informacji. I slusznie - odparl Mowbray z usmiechem. - Rozumiem, ze powiedziales, ze pracowal nad szczepionka przeciw AIDS? Crowe skinal glowa. - Oczywiscie. No to nie ma sie czym martwic - orzekl Mowbray. - Wczoraj jadlem lunch z Everleyem. Zaczyna sie denerwowac, mysli, ze nie mowimy mu wszystkiego. Nadal nie jestem pewien, czy dobrze zrobilismy, zwracajac sie do niego - powiedzial Crowe. Potrzebowalismy jego pieniedzy - przypomnial mu Mowbray. - Ale doskonale cie rozumiem. Moim zdaniem, nie bedzie z nim klopotow. Znam takich jak on. Zarobil kupe forsy, a potem odkryl, ze to nie wystarczy; chce miec wladze, byc popularny. Zakochal sie w sobie bez pamieci i chce, zeby inni tez go kochali. Oddalby wszystko, byle zostac poslem, a za stanowisko ministra pewnie dalby sobie jaja uciac. Mysli, ze z nasza pomoca osiagnie swoj cel. A czemu do tej pory przegrywal? Ile to bylo, trzy razy? Partia wyznaczala go do kandydowania w okregach, w ktorych nie mial szans - wyjasnil Mowbray. - Mysle, ze tez mieli do niego pewne zastrzezenia, ale skusily ich jego pieniadze. Tak jak nas. Tym razem bedzie oczekiwal, ze inwestycja sie zwroci - zauwazyl Crowe. Fakt - przytaknal Mowbray. - Zrobilem, co moglem, zeby go przekonac, ze zostanie poslem z takiego czy innego okregu, ale jesli zacznie sprawiac nam klopoty, ma w szafie wiecej trupow niz akademia medyczna. A ja mam negatywy. Masz na niego teczke? Co za pytanie - prychnal Mowbray. - Na multimilionera z ambicjami politycznymi? Mamy wrecz powiesc. Jak widac, pomyslales o wszystkim. A co u ciebie? Jestem w kontakcie z paroma ludzmi z bazy danych grupy. Dostalem od nich informacje niezbedne do przygotowania ostatecznych planow. Wyglada to niezle. Doskonale. Pewnie nie ogladales "Wiadomosci"? - spytal Crowe. Bylem w taksowce - przypomnial mu Mowbray. - A co? Pod naciskiem opinii publicznej rzad zgodzil sie zniszczyc zapasy starej szczepionki. Zolnierze dostana nowa. - 1 dobrze - rzekl Mowbray z usmiechem. 9 Steven zadzwonil z domu do Jane Sebring i spytal, czy moglby jutro do niej wpasc.Widzial sie pan z Martinem Hendrym? - Tak. Powiedzial cos? Nie mogl. Nie zyje. O moj Boze. Jak to? Co sie stalo? Wyglada na to, ze popelnil samobojstwo - odparl Steven. Wlasciwie nie klamal. To naprawde wygladalo jak samobojstwo, a szkocka policja jeszcze nie oglosila, ze Hendry zostal zamordowany. Poza tym, gdyby powiedzial Jane Sebring, ze juz druga osoba zginela z powodu czegos, w co zamieszany byl jej maz, moglaby sie wystraszyc i nic wiecej by z niej nie wyciagnal. Wiec nadal pan nie wie, kto zabil George'a i dlaczego? - spytala. Niestety nie. To po co chce sie pan ze mna zobaczyc? Pomyslalem, ze jesli chwile porozmawiamy, moze przypomni pani sobie cos, co wczesniej nie wydawalo sie pani istotne - wyjasnil. Przyjedzie pan z Londynu? - Tak. To zapraszam na lunch. Steven podziekowal i zgodzil sie przyjsc o pierwszej. Odkladajac sluchawke, zdal sobie sprawe, ze nie moze doczekac sie spotkania z Jane Sebring. Gdy Steven widzial ja ostatnio, byla w czerni i emanowala spokojem i godnoscia. Teraz otworzyla mu w dzinsach, sandalach i bluzce z odkrytymi plecami. Odgarniajac z twarzy rozpuszczone jasne wlosy, powiedziala: -Cholerny kot zarzygal podloge. Prosze wejsc i nalac sobie drinka. Zaraz do pana przyjde. Steven zostal sam w pokoju, ktory pamietal ze stypy po pogrzebie Sebringa. Teraz, kiedy nie bylo w nim zalobnikow i pachnial skora i srodkiem do pielegnacji mebli, a nie odurzajaca mieszanka perfum i kwiatow, wydawal sie o wiele wiekszy. Na orzechowym kredensie stala taca z butelkami. Nalal sobie dzinu z tonikiem. Pomyslal, ze powinien spytac gospodynie, czy tez ma ochote sie napic, ale poniewaz jej nie slyszal, uznal, ze ona tez go pewnie nie uslyszy. Wzial solidny lyk i wyjrzal na ogrodek, w ktorym rozmawial z matka Sebringa. Prosze wybaczyc - powiedziala Jane, wchodzac do pokoju. - Od tej pory bedzie dostawal tylko suchy pokarm. Niech sobie kreci nosem, ja nie ustapie. Ciesze sie, ze pana widze. Ja rowniez - powiedzial Steven i uscisnal jej dlon. Moglibysmy zjesc na dworze - zaproponowala. - Szkoda byloby stracic taki ladny dzien. Co pan na to? Jestem za - odparl Steven. Moze pan zaczekac tutaj albo pomoc mi w kuchni. Co pan woli? Chetnie pomoge, ale uprzedzam, ze nie znam sie na gotowaniu. - Poszedl za Jane do jasnej, nowoczesnej kuchni. Zjemy lasagne z salatka - powiedziala Jane. - Pan moze zrobic sos. Nie wiem, od czego zaczac. W szafce nad zlewem jest mala miska - Jane machnela reka, wyraznie przyzwyczajona do wydawania polecen. - A gdzies wsrod tych butelek jest ocet balsamiczny i oliwa. Co teraz? - spytal Steven, kiedy juz wszystko znalazl. Wlac do miski dwie lyzeczki jednego i drugiego i dokladnie wymieszac. Potem skropic salatke. - Pchnela w jego strone duza salaterke. - To wszystko. Latwizna, co? Pewnie - przytaknal Steven, zadowolony, ze nauczyl sie czegos nowego. Prosze zabrac salatke a ja wezme lasagne. - Jane wlozyla rekawice kuchenne i schylila sie, by otworzyc piekarnik. Steven wyniosl salaterke na taras i postawil ja na srodku okraglego drewnianego stolu. -Beda nam potrzebne noze i widelce - krzyknela Jane z kuchni. - Trzecia szuflada z lewej, patrzac od wejscia. Znow machnela rekaw nieokreslonym kierunku. Steven zabral sztucce i poszedl nakryc do stolu. Dobra robota - powiedziala Jane z usmiechem, niosac lasagne. Dziekuje za uznanie. Pewnie strasznie sie szarogesze, co? - spytala. Tak - odparl Steven powaznym tonem. Przepraszam - powiedziala z szerokim usmiechem. Nie ma sprawy - Steven odwzajemnil usmiech. Jestem nauczycielka - wyjasnila Jane. - Traktuje wszystkich jak czwarta "b". Czego pani uczy? Angielskiego. A propos, sos jest doskonaly. - Jane wziela do reki listek salaty i wlozyla go do ust. - Jest pan urodzonym kucharzem. Steven rozesmial sie i powiedzial, ze tylko wymieszal skladnik A ze skladnikiem B, zgodnie z instrukcja. W dzisiejszych czasach to wystarczy, by dostac wlasny program w telewizji. Czemu nie nauczyl sie pan gotowac? Moja rodzina byla tradycyjna - odparl. - Gotowala mama. Na studiach probowalem cos pichcic, ale za kazdym razem konczylo sie to kleska. A potem zaciagnalem sie do wojska i gotowaniem znow zajal sie ktos inny. Byl pan lekarzem wojskowym? W pewnym sensie. To znaczy? Zajmowalem sie medycyna polowa. Rozumiem - skinela glowa. - Bral pan udzial w akcjach, o ktorych nie moze mi nic powiedziec. Zgadza sie? Mozna tak to ujac. Dlaczego ciagle spotykam facetow, ktorzy maja jakies tajemnice? Wszyscy je maja. Wie pan, co mam na mysli. Takie prawdziwe tajemnice, rzadowe, wojskowe. Widze, ze trudno bylo pani zyc z czlowiekiem o tajemniczej przeszlosci. Nie wiem, czy "trudno" to wlasciwe slowo. Ale rzeczywiscie to zawsze stalo miedzy nami. Widzialam, jak psul mu sie nastroj, i nie wiedzialam, dlaczego, bo myslal wtedy o czyms, o co nie moglam spytac, bo nawet gdybym spytala, on nie moglby mi nic powiedziec. Moze powinien. Widac, ze pan go nie znal. To prawda - przyznal Steven. - Prosze mi o nim opowiedziec. George we wszystkim scisle trzymal sie regul. Przepisy to byla dla niego podstawa. Ze swieca szukac drugiego tak uczciwego, godnego zaufania, lojalnego i sumiennego pracownika. Gdyby przelozeni powiedzieli mu, ze cos jest tajne, zabralby te tajemnice do grobu. - Skrzywila sie, jakby przypomniala sobie, ze tak wlasnie sie stalo. Steven nie chcial, zeby zmienila temat, wiec zapytal: Ale w koncu postanowil porozmawiac z Martinem Hendrym? Tak - odparla. - Po tylu latach, po tym wszystkim, co przecierpielismy przez jego cholerna przeszlosc, postanowil zwierzyc sie obcemu czlowiekowi. To zakrawa na ironie, nie sadzi pan? - Napelnila jego kieliszek i wlala sobie reszte rieslinga. - Deser? - spytala. Chetnie - powiedzial Steven, zaskoczony jej nagla przemiana z rozzalonej wdowy w troskliwa gospodynie. Zrobilam cytrynowa tarte i, nie chwalac sie, jest znakomita. - Jane wstala od stolu i zniknela w kuchni. Wrocila z dwiema duzymi porcjami tarty i dzbankiem smietany. Jest przepyszna! - krzyknal Steven, wziawszy pierwszy kes. -A nie mowilam? Steven usmiechnal sie. Kiedy skonczyli jesc, zasugerowala, ze wygodniej im bedzie na ogrodowej hustawce - przykrytej perkalem kanapie pod daszkiem z tego samego materialu, ustawionej miedzy dwiema brzozami. Lunch byl palce lizac - powiedzial Steven, siadajac. Ciesze sie, ze panu smakowal - odparla Jane, siadajac kolo niego. - Boze, ale ladna pogoda. Odchylila sie i zamknela oczy. - Oby tak czesciej. Kupilismy te hustawke dwa lata temu, a bujalismy sie na niej moze cztery razy. Dzieki temu moze ja pani lepiej docenic - powiedzial Steven. - Znudziloby sie pani bujanie, gdyby robila to co dzien. Naprawde pan tak sadzi? Nie - odparl i wybuchneli smiechem. Mowila pani, ze duzo przecierpieliscie z powodu tajemnic George'a - powiedzial Steven lagodnie. - Co pani miala na mysli? Milczala przez dluzsza chwile, nie otwierajac oczu. Steven patrzyl na promienie slonca, ktore tanczyly na jej powiekach, kiedy hustawka kolysala sie lekko. Przypuszczal, ze Jane zastanawia sie, czy odpowiedziec szczerze. Kiedy poznalam George'a, powiedzial mi, ze kilka lat wczesniej pracowal w Porton Down: wtedy pierwszy raz uslyszalam te nazwe. I ze przeszedl zalamanie nerwowe. Twierdzil, ze juz sie wyleczyl, ale ze miewa ataki depresji. Myslalam, ze to zaden problem. Jak wszystkie zakochane kobiety, wierzylam, ze go uszczesliwie i wszystko bedzie dobrze. Ale to byly tylko pobozne zyczenia. George mial napady zlego humoru i nocne koszmary. Nie mogl, albo nie chcial mi powiedziec, co mu sie snilo, wiec uznalam, ze ma to cos wspolnego z jego przeszloscia. Stopniowo stracil zainteresowanie... coz, intymna strona malzenstwa i w koncu zaczelismy spac w osobnych pokojach. No tak - powiedzial Steven. Prosze mnie zle nie zrozumiec, George byl dobry i czuly, kiedy byl soba, i kochalismy sie... jak brat z siostra, przynajmniej przez ostatnich kilka lat. Chcieliscie adoptowac dziecko. Myslelismy... myslalam, ze to pomoze. Ze to zrekompensuje brak wlasnego dziecka? Moze i tak. Denerwujace bylo to, ze fizycznie z George'em bylo wszystko w porzadku. Jego problemy mialy podloze psychiczne. Ciagle dreczyly go wyrzuty sumienia. Nie mogl odprezyc sie na tyle, by... Kochac sie z toba? - powiedzial cicho. Jane otworzyla oczy i spojrzala na niego. Tak - szepnela. W tej chwili myslal tylko o tym, ze pragnie ja pocalowac. I zrobil to, bardzo delikatnie. Bylo tak cudownie, jak oczekiwal. Jej wargi, miekkie i cieple, odwzajemnily pocalunek. -Zawsze mowilam, ze nie nalezy pic do lunchu - powiedziala, kiedy odsuneli sie od siebie. Steven pocalowal ja w szyje. To bez sensu - szepnela. - Dopiero cie poznalam... a George nie zyje od zaledwie... Kilku lat, sadzac z tego, co mowilas. Byl po prostu samolubny. Nie powinien byl cie obarczac swoimi wyrzutami sumienia. Jestes piekna kobieta, mamy piekny letni dzien, a moja jedyna tajemnica jest to, ze chce sie z toba kochac. A naprawde okropne jest to - szepnela, kiedy przesunal jezykiem po jej uchu-ze ja tez. Idziemy na gore? Po chwili wahania wziela go za reke i zaprowadzila do sypialni. Promienie slonca wpadaly przez otwarte okno, w powietrzu unosil sie zapach swiezej poscieli i skoszonej trawy. Jane polozyla sie na lozku i spojrzala na Stevena zachecajaco. Usiadl przy niej, sciagnal jej dzinsy i top, po czym sam sie rozebral i polozyl. Przesunal dlonmi po jej ksztaltnym ciele, ustami szukajac jej ust. Rozpial jej stanik i zaczal piescic sutki, coraz bardziej podniecony wydawanymi przez nia jekami rozkoszy. Wyciagnela dlon i chwycila jego twardego penisa. Pochylila sie, wziela go do ust i tym razem to Steven jeknal. Chcial, zeby minuty przeciagnely sie w godziny. Jane puscila go i usiadla na nim okrakiem. Ostrzegalam, ze lubie rzadzic - powiedziala. Zobaczymy - wychrypial. Scisnal jej posladki i pociagnal ja do siebie. Zasmiala sie, wziela jego czlonka w obie dlonie, podczas gdy on piescil jej piersi. Jestes taka piekna - mruknal. Dzieki, moj mily panie - szepnela. Posadzil ja sobie na piersi. Wciaz byla w majtkach, wiec odsunal je na bok i jezykiem odszukal lechtaczke. -O slodki Jezu - szepnela i wyciagnela rece, by oprzec sie o sciane. - To... to... cudowne. Po dlugiej chwili, z twarza ociekajaca potem, oddychajac ciezko, spojrzala na Stevena. -Twoj jezyk dokonuje cudow, ale mam ochote na cos bardziej tresci wego. Przewrocila sie na bok i rozlozyla nogi, po czym chwycila go za penisa i wprowadzila w siebie. Steven polozyl sie na niej. -O, jak dobrze - szepnela, gdy ja napelnil. - Cudownie. - 1 to jak - mruknal Steven, poruszajac sie rownym, niespiesznym rytmem. Alez bede miala wyrzuty sumienia... Pieprzyc wyrzuty sumienia - szepnal. Nie... pieprzyc mnie - wy dyszala. Po pewnym czasie, nie wychodzac z niej, Steven uniosl jej lewa noge tak, by Jane przewrocila sie na prawy bok. Co robisz? - zachichotala. Zawsze tak postepuje z kobietami, ktore sie szarogesza - odparl. - Rzne je z boku. Parsknela smiechem. Lezeli razem przy akompaniamencie dochodzacego z ogrodu spiewu ptakow i szumu lisci poruszanych wiatrem igrajacym z zaslonami. -Tak nie uchodzi - szepnela Jane. Bylo az tak zle? - spytal Steven. Nie udawaj durnia. - Jane szturchnela go w bok. - Dobrze wiesz, ze nie. Ale teraz przyszla pora na wyrzuty sumienia. Nie powinnismy byli tego robic. Nie patrz przed siebie, nie patrz w tyl. Bierz to, co zycie przynosi. Filozof - mruknela. Raczej rozczarowany realista - odparl. Jane przewrocila sie na brzuch i zaczela kreslic palcem kolka na jego piersi. No i jak, doktorze Dunbar, przesluchanie zakonczone? A chcesz tego? Nie - powiedziala cicho. No to wezmy prysznic, ubierzmy sie, chodzmy na spacer i poszukajmy nad rzeka knajpki, w ktorej podadza nam truskawki ze smietana. Najlepiej w cieniu wierzby placzacej. Spojrzala na jego usmiechnieta twarz i wyrecytowala ze smutkiem: -Gdy wszedl, juz tam byla. Gdy spojrzala na niego, usmiechnal sie. Swiatla pelgaly w fali czasu, co o brzeg wiecznosci sie rozbijala... Steven przeczesal palcami jej wlosy. -Zaloze sie, ze nie wiesz, kto to napisal? - powiedziala. Spojrzal na nia, jakby mial przytaknac, i recytowal dalej: -I ona kryla w sobie otchlanie, czasem przebywal je, stawal na drugim brzegu i nie byl odtracany. -Dobry Jezu! - zawolala Jane, kladac glowe na jego piersi. - Oczytany kochanek. Teraz juz wiem, ze Bog istnieje. Wyszla spod prysznica owinieta bialym recznikiem podkreslajacym jej gladkie, opalone ramiona. Rzucila Stevenowi drugi recznik. -Twoja kolej. Kiedy wrocil, miala na sobie letnia sukienke i przymierzala kapelusz od slonca z szerokim rondem. Przypominala kobiete z impresjonistycznego obrazu. Co ty na to? - spytala. - Czy to nie przesada? Wygladasz pieknie - podszedl do niej i objal ja. To juz odbebnilismy - powiedziala, podnoszac rece. - Jesli znow zaczniemy, nigdy stad nie wyjdziemy. Czy to zle? - spytal. Nie - mruknela. - Ale ja naprawde uwielbiam truskawki... Wrocili po szostej. -To bylo cudowne popoludnie. - Jane opadla na krzeslo i zrzucila buty. - I to jak. - Steven usiadl naprzeciwko niej i usmiechnal sie, widzac jej swobodna poze. - Szkoda, ze czwarta "b" cienie widzi... Chrzanic czwarta "b" - odparla, patrzac w sufit. - Co teraz, krolewiczu z bajki? Posiedzimy w ogrodzie z zamknietymi oczami i posluchamy ptakow obwieszczajacych koniec dnia, potem wezmiemy prysznic, przebierzemy sie i pojdziemy na kolacje do dobrej restauracji, ktora wybierzesz ty. Bedziemy pic schlodzone wino z krysztalowych kieliszkow i mowic sobie rzeczy, ktorych jeszcze nigdy nikomu nie mowilismy. Zanim twoj pulk wymaszeruje o swicie... - powiedziala. Nie ma zadnego pulku. O dniu, ktoregom ukochala... Nastepny ranek bylo pochmurny i zanosilo sie na deszcz. Pogoda odzwierciedlala nastroj panujacy przy sniadaniu. Spojrzenia, ktore wymieniali, mowily wiecej od slow. Jak zamierzasz sie dowiedziec, nad czym George pracowal w Por-ton? - spytala Jane. To juz wiem - odparl. - A przynajmniej znam oficjalna wersje. Tak? - Jane byla wyraznie zaskoczona. Jego zespol pracowal nad szczepionka przeciwko HIV. Moj szef dowiedzial sie tego w Ministerstwie Obrony. Nad szczepionka? - zdziwila sie Jane. - Jak mozna miec koszmary z powodu pracy nad szczepionka? Pomyslalem to samo - odparl. Czyli nie wierzysz im?, Ani troche. A co mozesz zrobic? - spytala. Wiem, ze twoim zdaniem to wizyta Gusa Macleana wyprowadzila George'a z rownowagi i ze wlasnie wtedy postanowil skontaktowac sie z prasa, ale Maclean powiedzial mi, ze juz kiedy przyjechal, George wydawal sie jakis spiety. Potwierdza, ze jego wizyta mogla pogorszyc sytuacje, ale nie sadzi, by to on byl wszystkiemu winien. Pamietam tylko, ze to byl okropny dzien - powiedziala Jane. - Moze Maclean ma racje. Moze George po prostu mial zly humor. To bardzo wazne - rzekl Steven. - Sprobuj sobie przypomniec, czy zdarzylo sie wtedy cos jeszcze, co zdenerwowalo twojego meza. Nie pamietam niczego takiego - powiedziala po chwili namyslu. - Caly dzien siedzial w domu, a przed Macleanem nie mielismy zadnych innych gosci. Nikt nie dzwonil? O ile sobie przypominam, nie. Dostal jakiegos maila? Z Internetu korzystal w swoim gabinecie na uczelni, a listonosz przyniosl chyba tylko kilka rachunkow. Przy sniadaniu George zachowywal sie najzupelniej normalnie, to pamietam. Zamierzal caly dzien siedziec w domu i sprawdzac prace studentow. Ja mialam wolne, bo w poprzedni weekend bylam na szkolnej wycieczce, wiec postanowilismy pojsc na lunch do pubu. Pamietam, ze gdy dostarczono prase, zazartowal, ze poczyta o faktach, zanim zabierze sie za fikcje. Kiedy wychodzilam na zakupy, siedzial przy stole w kuchni, pil kawe i czytal gazete. Czyli wyszlas? Tylko na jakies dziesiec minut - odparla i dodala po namysle: - Ale masz racje. Teraz pamietam. Kiedy wrocilam, cos bylo z nim nie tak. Spytalam, czy dobrze sie czuje, bo byl strasznie blady, ale on powiedzial, ze to nic takiego i zajal sie sprawdzaniem prac. A potem poszliscie na lunch? Wlasnie sobie przypomnialam, ze nie. Kiedy go o to spytalam, powiedzial, ze sie rozmyslil i nie ma ochoty. To przez gazete. Gazete? Zdenerwowalo go cos, co w niej przeczytal. Mowilas, ze kiedy wychodzilas, czytal gazete. Ale co to moglo byc? Pamietasz, ktory to byl dzien? Zaraz... poniedzialek, dwudziestego osmego. Trzeba skoczyc do biblioteki - powiedzial Steven. - Co prenumerowaliscie? "Guardiana". Idziesz ze mna? No jasne, to fascynujace. Wskazala Stevenowi droge i pojechali do najblizszej biblioteki publicznej. Tam, korzystajac z komputera, Steven wszedl do bazy starych numerow "Guardiana" i otworzyl ten z dwudziestego osmego czerwca. To musi byc to - powiedzial po chwili i odczytal tytul: - "Weterani wojny w Zatoce krytykuja plan wykorzystania starych zapasow szczepionki". - Przeczytal caly artykul, po czym rzekl: - Rzad planowal podac stare szczepionki zolnierzom przygotowywanym do wyjazdu na nowa wojne w Zatoce Perskiej. Stowarzyszenia weteranow zaprotestowaly, twierdzac, ze ze szczepionkami bylo cos nie tak. Myslisz, ze wsrod nich mogla byc szczepionka, nad ktora niby pracowal George? - spytala Jane. Steven zaprzeczyl. Nie bylo potrzeby szczepienia zolnierzy przeciwko AIDS. Poza tym taka szczepionka jeszcze nie istnieje. Zolnierze mieli dostac szczepionki zalecane przez WHO dla osob udajacych sie w tamten rejon, a oprocz tego srodki chroniace przed bakteriami i wirusami, ktore moglyby zostac wykorzystane jako bron: waglikiem, dzuma i tym podobnymi. To dlaczego artykul o wykorzystaniu starych zapasow szczepionki mialby sklonic George'a, zeby po dwunastu latach milczenia poszedl do gazet? Dobre pytanie - mruknal Steven. - Ale jestem prawie pewien, ze tak wlasnie bylo. To by tlumaczylo telefony, jakie George wykonal zaraz po wizycie Macleana - powiedziala Jane. - Wypytywal ludzi, do ktorych dzwonil, dlaczego rzad robi cos, czego jego zdaniem robic nie powinien. Z kazda chwila byl coraz bardziej wkurzony. To bylo, zanim zadzwonil do Martina Hendry'ego? - Tak. Czyli George uwazal, ze stosowanie starej szczepionki to zly pomysl. To musialo byc cos gorszego, skoro polecial z tym do gazet. Bardzo zly pomysl? - zasugerowal Steven. Ale dlaczego? - zastanawiala sie Jane. No wlasnie, dlaczego? 10 N o i co o tym myslisz? - spytala Jane w drodze powrotnej.Ze stowarzyszenia weteranow mialy racje. Ze szczepionka cos bylo nie tak i George o tym wiedzial. Ale dlaczego w takim razie rzad zamierzal jej znowu uzyc? Bo o tym nie wiedzial? Twoj maz i Donald Crowe wiedzieli, a rzad nie? Przeciez byli czlonkami zespolu badawczego; nie decydowali o tym, co podaje sie zolnierzom. Moze rzeczywiscie pracowali nad nowa szczepionka i chcieli ja na nich wyprobowac? - podsunela Jane. Mieliby podac zolnierzom nieprzetestowana szczepionke? To byloby wysoce nieetyczne. Ale wyjasnialoby, skad wziely sie koszmary George'a - powiedziala Jane, kiedy skrecili na podjazd. - Zwlaszcza jesli ze szczepionka bylo cos nie tak. Steven potrzasnal glowa. Nawet gdyby rzeczywiscie tak bylo, gdyby prowadzili eksperymenty z nowa szczepionka, nie zrobiliby tego samego dwanascie lat pozniej, wiec czemu George'a tak zaniepokoil ten artykul? Cos musialo byc nie w porzadku z jedna z pozostalych szczepionek - powiedziala Jane. - 1 wiedzieli o tym tylko George i jego zespol badawczy? - dodal Steven. -Tak - potwierdzila. Po chwili namyslu Steven znow pokrecil glowa. Nie, to nie to. Watpliwosci co do szczepionek podawanych zolnierzom pojawialy sie regularnie. Poddano je drobiazgowym badaniom i nie znaleziono nic podejrzanego. - Z drugiej strony... - Steven pomyslal o Gusie Macleanie i prowadzonych przezen poszukiwaniach przyczyny jego choroby i tego, co spowodowalo smierc jego zony i corki. Choc nic nie znalazl, uparcie nie dawal za wygrana. - Ciekawe - mruknal. Zaczynasz miec watpliwosci? - spytala Jane. Tak tylko pomyslalem, ze nie ma dowodow na istnienie zycia poza Ukladem Slonecznym, ale to nie znaczy... Ze ono nie istnieje - dokonczyla Jane. No wlasnie. To znaczy tylko tyle, ze go nie znalezlismy. Myslisz wiec, ze cos moglo byc nie tak ze szczepionka, ale jak dotad nie stwierdzono, co? Musze zadzwonic do inspektoratu. -Zrobie kawe - powiedziala Jane i zostawila Stevena samego. Zadzwonil z komorki i musial chwile zaczekac, nim polaczono go z oficerem administracyjnym przydzielonym do jego sprawy. -Mam nowe wiadomosci - powiedziala z irlandzkim akcentem kobieta, ktora przedstawila sie jako Maureen Kelly. - Ktos przeformatowal twardy dysk w laptopie, ktory nam pan zostawil. Niestety, plikow nie udalo sie odzyskac. Tego sie obawialem - odparl Steven. - A jest juz raport z sekcji zwlok Martina Hendry'ego? O dziwo, szkocka policja nadal traktuje jego smierc jako samobojstwo. - Jest pan pewien, ze to bylo morderstwo? Hendry mial na nadgarstkach slady wskazujace, ze byl zwiazany - odparl Steven. Moze patolog uznal, ze powstaly w inny sposob? Albo ulegl naciskom - powiedzial Steven. Czy znalazl pan w domu Hendry'ego jakies programy na laptopa? Nie, a dlaczego pani pyta? Kiedy zabojca przeformatowal dysk, musial usunac wszystko, lacznie ze standardowym oprogramowaniem, a mimo to na komputerze byly zainstalowane Windows XP i Microsoft Office, jakby to byl normalny laptop, ktorego po prostu ostatnio nie uzywano. Steven domyslil sie, do czego Kelly zmierza. To znaczy, ze zabojca przeinstalowal oprogramowanie, by zataic, ze dysk zostal sformatowany, i tym samym ukryc motyw zabojstwa? A potem zabral dyski z oprogramowaniem i dysk zip, o ktorym pan wspominal. Jesli to sie na cos przyda, mozemy okreslic dokladny termin ponownej instalacji. Moze policja sie tym zainteresuje. - Z jej slow bila cierpka ironia. Na razie prosze nic im nie mowic - odparl Steven. - Lepiej, zeby moi przeciwnicy mysleli, ze wiem mniej, niz wiem naprawde. Decyzja nalezy do pana. -Macie informacje o Hendrym, o ktore prosilem? Kelly podala mu adres Hendry'ego w Manchesterze. Mieszka... mieszkal z dziewczyna, Lesley Holland. Policja z Manchesteru zostala powiadomiona o naszym zainteresowaniu sprawa. Gdyby byla taka potrzeba, zalatwia nakaz rewizji. Cos jeszcze? Musze porozmawiac z kims z Porton Down o szczepionkach podawanych zolnierzom wyjezdzajacym w rejon Zatoki Perskiej. Poprzednio czy teraz? Poprzednio. I nie chodzi mi o jakiegos PR-owca; chce rozmawiac z kims, kto zna sie na rzeczy. Poszedl do kuchni. Jane siedziala przy stole. Usiadl naprzeciwko, a ona nalala mu kawy. Spytal, dlaczego milczy. -Tak sobie mysle... - zaczela z wahaniem. - Jesli George zostal zamordowany, bo chcial powiedziec wszystko o tej szczepionce, wynikalo by z tego, ze... - zawiesila glos, jakby slowa nie mogly przejsc jej przez gardlo. - Ze to rzad odpowiada za jego smierc. Az strach pomyslec - rzekl Steven. Myslalam, ze powiesz: "Nie, Jane, nie gadaj glupstw". Nie, Jane, nie gadaj glupstw - wyrecytowal bezbarwnym tonem. Spojrzala na niego i spytala cicho: Ale to nie sa glupstwa, prawda? Istnieje szczebel administracji, ktory funkcjonuje bez wiedzy rzadu - odparl Steven. A coz to niby znaczy? Odkrylem to pare lat temu, kiedy sam mialem z nim do czynienia. Probowali cie zabic? Tak. Nie wiem, kim byli. Moge tylko snuc domysly. Nie rozumiem. Zaraz ci wyjasnie. Wyglada to mniej wiecej tak. Pan A, zajmujacy wysokie stanowisko, mowi panu B, podwladnemu, ze ma taki czy inny klopot. Pan B przekazuje to panu C, a ten mowi, ze zobaczy, co sie da zrobic. Pan C wspomina o tym panu D, ktory z kolei wynajmuje pana E. Oczywiscie pozostali go nie znaja ani on ich. Pan E ma rozwiazac problem, przy czym jest swiadom, ze jesli nawali, zostanie sam. Robi swoje i dostaje za to pieniadze z lewej kasy. Problem znika i pan A jest zadowolony, ale rzecz jasna nie wie, jak to sie stalo. Jane byla wstrzasnieta.. - Przeciez to niemoralne! - krzyknela. Moralnosc rzadko idzie w parze z wladza - powiedzial Steven. Czyli uwazasz, ze George'a zabil jakis pan E? Mozliwe - odparl. - Ale mogl to tez zrobic zgorzknialy weteran szukajacy zemsty. Wielu jest takich. - Nie wspomnial, ze zabojstwo Martina Hendry'ego praktycznie wykluczalo te ewentualnosc. Jane zadrzala. -Wiem, ze zabrzmi to glupio, ale boje sie. Naprawde. Chce, zeby towszystko sie skonczylo. Chce zyc normalnie. Niech ten koszmar juz mi nie. Steven ujal jej dlonie i scisnal delikatnie. -Czy to znaczy, ze mam odejsc? - spytal. Jane wygladala, jakby toczyla walke z sama soba. Wreszcie powiedziala: -Jestes czescia tego... koszmaru. Ale nie, jesli mam wybor, to nie chce cie stracic. Steven pocalowal jej dlonie. -To dobrze - rzekl cicho. - Bo dobrowolnie nie odejde. Lza splynela jej po policzku. Jane otarla ja ze zloscia, jakby uwazala placz za oznake slabosci. -Obiecaj, ze nie bedziesz mnie oklamywal - poprosila. - Obiecaj, ze bedziesz mi mowil, co robisz i w ogole co sie dzieje. Steven milczal. -Obiecujesz? -Jesli naprawde tego chcesz. Skinela glowa. -Dobrze - odparl. - Martin Hendry nie popelnil samobojstwa. Policja jeszcze tego nie wie, ale zostal zamordowany. Z jego komputera usunieto wszystkie slady artykulu, nad ktorym pracowal, i mysle, ze wlasnie z powodu tego artykulu zginal. Jane przez chwile wygladala, jakby tego juz bylo dla niej za wiele, ale opanowala sie. Znowu pan E? - zapytala. Na to wyglada. Jak go znajdziesz? Przede wszystkim chce go powstrzymac - odparl Steven. - A zeby to zrobic, musze sie dowiedziec, cojego mocodawcy chca zatuszowac. Wtedy gra bedzie skonczona. Policja niech szuka malpy; ja zajme sie kataryniarzem. Pojade do Manchesteru sprawdzic, czy Hendry zostawil w domu cos, co wskazywaloby, nad czym pracowal. Prosze, uwazaj na siebie. Zadzwonie. Steven byl w Manchesterze o trzeciej. Przed wyjazdem zadzwonil od Jane na tamtejsza policja, zeby uprzedzic o swoim przybyciu i poprosic o nakaz rewizji mieszkania Hendry'ego. Pojechal prosto na komenda, gdzie spotkal sie z policjantem, ktory przedstawil sie jako komisarz Lawrence. Pewnie nie powie mi pan, czego wlasciwie szuka? - rzekl Lawrence. Wszystkiego, co mogloby mi pomoc w sledztwie - odparl Steven. Niech panu bedzie. - Lawrence usmiechnal sie. Rozumiem, ze Hendry mieszkal z dziewczyna? - powiedzial Steven. To ja musialem powiadomic ja o jego smierci - odparl Lawrence ze smutkiem. - Takie mile dziecko. Dalej tam mieszka? O ile wiem, tak. Nie mielismy okazji drugi raz tam zajrzec. Steven wzial nakaz i podziekowal. Przydzielic panu mundurowych? - spytal Lawrence. -Nie trzeba. Kiedy zapukal do mieszkania Hendry'ego na drugim pietrze nowego bloku kilka kilometrow od centrum, nikt nie odpowiedzial. Za trzecim razem otworzyly sie sasiednie drzwi i stanela w nich starsza kobieta. -Tam nikt nie mieszka - powiedziala. - Pan Hendry niedawno umarl. Steven odwrocil sie do niej. Tak, slyszalem o tym. Bardzo smutna historia. Wlasciwie to szukam Lesley. Chyba sie wyprowadzila. Nie bylo jej, kiedy przyszli z gazowni. Z gazowni? Mowili, ze gaz sie ulatnia i ze musza wejsc - wyjasnila kobieta. Tylko w tym mieszkaniu? - spytal Steven. Tak - potwierdzila kobieta. - Cos sie stalo? Nie, nie - powiedzial Steven, nie chcac jej sploszyc. - A jak tam weszli, skoro Lesley nie bylo w domu? Mieli klucz - odparla kobieta. - Mowili, ze gazownia ma zapasowe na wszelki wypadek. Byli bardzo mili, nie to, co dzisiejsza mlodziez. Znalezli zrodlo przecieku? O, tak. Przyszli i powiedzieli mi, ze nie ma sie czym martwic. Znalezli usterke i ja naprawili. To doskonale - rzekl Steven. - Wie pani moze, gdzie moglbym znalezc Lesley? Niestety nie - kobieta pokrecila glowa. - Wiem, ze jest nauczycielka. Uczy w podstawowce na Green Street, moze to panu cos da. Chodzi tam moja wnuczka, mowi, ze Lesley jest bardzo mila. To wazne, zeby dzieci lubily swoich nauczycieli, zgodzi sie pan? Steven przytaknal i podziekowal kobiecie za pomoc. Zaczekal, az zamkna sie za nia drzwi, po czym zadzwonil do Lawrence'a. -Mundurowi jednak sie przydadza - powiedzial. - Trzeba bedzie wywazyc drzwi. Ku zaskoczeniu Stevena, z mundurowymi przyszedl Lawrence. -Przyjmijmy, ze jestem zainteresowanym obserwatorem - powiedzial. - Wlasciwie w czym tkwi problem? Steven powiedzial mu o rzekomej wizycie pracownikow gazowni. -Jesli to byli gazownicy, to ja jestem ufoludkiem. Mieli klucz, a sasiadka, z ktora rozmawialem, juz dawno nie widziala dziewczyny Hendry'ego. Lawrence skinal na dwoch mundurowych, a ci bez problemu dostali sie do srodka. Slyszac trzask pekajacego drewna, sasiadka znow wyszla na klatke i Steven musial ja zapewnic, ze nie ma powodu do obaw. -Myslalam, ze policja tez ma klucze - powiedziala. - ' Podejrzewamy, ze panowie, ktorych pani widziala, nie byli gazownikami - odparl Steven. - Policja chce sprawdzic, czy wszystko jest w porzadku. Dziwnie sie do tego zabieraja - odparla kobieta, patrzac z niepokojem na wylamane drzwi. Prosze sie nie obawiac - powiedzial Lawrence. - Wszystko naprawimy. Ja mysle - burknela kobieta, wracajac do mieszkania. - Juz wolalam tych gazownikow. Po wejsciu do srodka Steven zobaczyl to, czego sie spodziewal. "Gazownicy" dokladnie przetrzasneli mieszkanie. Zawartosc wszystkich szuflad i szafek walala sie po podlodze, tu i owdzie widac bylo nawet zerwane klepki. Ci dzisiejsi fachowcy... - zazartowal Lawrence. - Wyglada na to, ze ktos pana uprzedzil. Niestety tak - przyznal Steven. - Niepokoi mnie, skad wzieli klucz. Skoro od jakiegos czasu nikt nie widzial dziewczyny Hendry'ego... O rany - westchnal Lawrence. - Mysli pan, ze?... Lepiej to sprawdzmy - powiedzial Steven. - Sasiadka mowila, ze Lesley uczy w szkole podstawowej na Green Street. Lawrence spojrzal na zegarek. -Sa wakacje. Sprobuja zdobyc jej adres w kuratorium. Gdy komisarz rozmawial przez telefon, Steven przeszukiwal mieszkanie. Nie lubil, kiedy okolicznosci zmuszaly go do wlazenia z butami w czyjes zycie. Bez przekonania przetrzasnal wszystko, swiadom, ze nic nie znajdzie. Lawrence podszedl do niego i powiedzial: -W kuratorium maja tylko adres tego mieszkania, ale udalo mi sie skontaktowac z dyrektorka szkoly. Powiedziala, ze po smierci Martina Hendry'ego Lesley zamieszkala z rodzicami. Sprawdzimy to? Steven przytaknal i komisarz powiedzial mundurowym, ze jada na 21 Paxton Avenue. Kazal im pilnowac mieszkania, dopoki nie zostanie zabezpieczone. Steven i Lawrence wylegitymowali sie mezczyznie, ktory pracowal w ogrodku przed ladnym parterowym domkiem na Paxton Avenue. Wygladal poczciwie - niski, pulchny, lysy, w okularach - wiec jego agresywna reakcja byla dla nich zaskoczeniem. -Czy moja corka nie dosc juz przez was wycierpiala, dranie? - burknal. - Nie ma pojecia, co Martin robil ani dlaczego sie zabil. Czy to, co sie stalo, nie jest dla niej wystarczajaco duzym ciezarem, na litosc boska? -Przykro mi z powodu tego, co ja spotkalo, panie Holland - powiedzial Steven - ale naprawde musimy z nia porozmawiac. Nie potrwa to dlugo i obiecuje, ze bedziemy taktowni. Holland mruknal cos o psach uganiajacych sie za wlasnymi ogonami, po czym sciagnal gumiaki i wszedl do domu w skarpetach w romby. Kto przyszedl, Sam? - spytal kobiecy glos. Znowu policja do naszej Lesley - odparl Holland. - Nic dziwnego, ze bandytow nie lapia. Po chwili wrocil z drobna dziewczyna o piegowatej twarzy i jasnych wlosach zwiazanych rozowa wstazka. Wygladala, jakby od dawna nie spala. Z jej oczu wyzieralo uczucie, ktorego nie mozna bylo pomylic z zadnym innym - strach. -Doktor Steven Dunbar - przedstawil sie Steven. - A to komisarz Lawrence. Moglibysmy porozmawiac na osobnosci? Po twarzy Lesley Holland przebiegl cien rezygnacji i zaprosila ich gestem do srodka. Nie wiem, o czym Martin pisal. Tyle razy juz wam to mowilam - powiedziala, siadajac na brzegu krzesla. - Mozecie mi grozic do woli, ale i tak nie powiem wam czegos, czego nie wiem. Kto pani grozil? - spytal Steven. Dwaj oficerowie z Wydzialu Specjalnego. Mowili, ze dobrze wiedza, co Martin knul i ze na pewno wszystko mi powiedzial. I jesli wszystkiego im nie powiem, grozi mi czternascie lat wiezienia. Ale nie moglam nic powiedziec, bo nic nie wiedzialam. Martin robil to, co zawsze, pracowal nad artykulem. Nic mi o nim nie mowil, ale oni nie wierzyli. W kolko powtarzali to samo... -Dala im pani klucze do mieszkania? - spytal Steven. Skinela glowa. Zmusili mnie. Od smierci Martina mieszkam u rodzicow. Powiedzieli, ze przeszukaja mieszkanie i kiedy znajda to, czego szukaja, wroca, zeby oficjalnie przedstawic mi zarzuty. Mialam nigdzie sie nie ruszac. Ale nie wrocili? -Nie. Myslalam, ze moze wlasnie dlatego przyjechaliscie. - Spojrzala blagalnie na Stevena. - Nic nie wiem. Nic nie zrobilam. -Wiem, panno Holland, i przykro mi, ze musiala pani przez to wszystko przejsc. Nikt pani o nic nie oskarzy. Przepraszam za zachowanie moich wspolpracownikow. Niestety, narobili balaganu w pani mieszkaniu, ale juz nie wroca. Przykro mi z powodu smierci pani przyjaciela. Teraz juz zostawimy pania w spokoju. Kiedy wyszli, Lawrence powiedzial: Czyli ci gazownicy byli z Wydzialu Specjalnego? Nie bylbym tego taki pewien - odparl Steven. - Rozumiem, ze nie dostaliscie informacji o dzialaniach Wydzialu Specjalnego na waszym terenie? -Ani slowa. Nadal nie powie mi pan, o co w tym wszystkim chodzi? -Niestety, nie moge. Steven wyjechal z Manchesteru z poczuciem, ze tylko stracil czas. Zabojcy Martina Hendry'ego tez doszli do wniosku, ze kopia artykulu moze byc w jego mieszkaniu, ale byli szybsi. Coz, przynajmniej nie zabili Lesley Holland, prawdopodobnie dlatego, ze bylo oczywiste, iz nie wiedziala, nad czym pracowal Hendry. Skoro wizyta w Manchesterze nic nie dala, Steven zamierzal pojechac do Glasgow, ale na mysl o Jane zmienil zdanie. Zadzwonil do niej i spytal, czy moze u niej przenocowac. Dlaczego? - spytala. Bo chce. To sie nazywa wyczerpujace wyjasnienie - mruknela. - Ale chodzilo mi o to, dlaczego wracasz do Leicester, skoro miales jechac do Glasgow? Pojade jutro - powiedzial. 11 Restauracja Chevalier, ChelseaLondyn Cecil Mowbray oddal plaszcz kelnerowi, nie patrzac na niego, i usiadl. -Co sie stalo? - spytal. Donald Crowe zaczekal, az kelner odejdzie, po czym nachylil sie do Mowbraya. Inspektorat Naukowo-Medyczny zainteresowal sie szczepionkami dla zolnierzy - powiedzial. - Poprosili o spotkanie z dyrekcja Porton. To Dunbar za tym stoi. Musi cos wiedziec. Spokojnie - odparl Mowbray. - Stare zapasy szczepionki zostaly zniszczone pod presja stowarzyszen weteranow. Nie mozna badac czegos, co nie istnieje. Zgadza sie? Crowe skinal glowa. Ale co do jednego masz racje - ciagnal Mowbray. - Wszystko przez Dunbara. Rzeczywiscie wie wiecej, niz myslelismy. Wie, ze Sebring przed smiercia kontaktowal sie z tym dziennikarzem Martinem Hendrym. Skad? Kilka dni po pogrzebie odwiedzil zone Sebringa. To ona musiala mu o tym powiedziec. Przeciez rozmawialem z nia przed pogrzebem. Nic nie mowila. Pewnie Dunbar ma wiekszy dar przekonywania niz ty. Co wiecej, zdaje sie, ze weszla z nim w, ze tak powiem, zazyle stosunki. Dobry Boze, jej maz nie zyje raptem od paru tygodni. Na czym ten swiat stoi? Tania zdzira. Nie nam ja osadzac. Chryste Panie, czlowieku, to znaczy, ze mogla klamac, kiedy mowila, ze Sebring nie opowiadal jej o swojej przeszlosci! Moze powiedzial jej wszystko, a ona wyspiewala to Dunbarowi! - goraczkowal sie Crowe. To mozliwe, ale malo prawdopodobne - odparl Mowbray spokojnie. - Dunbar byl w mieszkaniu Hendry'ego w Manchesterze, rozmawial tez z jego dziewczyna. Ale moi ludzie dopilnowali, zeby w mieszkaniu nie bylo nic, co mogloby nas obciazyc, i upewnili sie, ze ta mala nic nie wie. Nie musialby tam jechac, gdyby juz wszystko wiedzial, nie? Moze i masz racje - przyznal Crowe. - Ale nie wiemy, co zrobi teraz, i to mnie martwi. Pojedzie do Glasgow porozmawiac z Angusem Macleanem, weteranem wojny w Zatoce - odparl Mowbray. A skad wiesz? Wciaz mamy telefon Sebringa na podsluchu. Dzieki Bogu - rzekl Crowe. - Przynajmniej to daje nam lekka przewage. Co ten Maclean moze mu powiedziec? Mowbray wzruszyl ramionami. -Nic. Maclean to znany dzialacz stowarzyszenia weteranow. Robi duzo szumu, rozglasza szalone teorie, ale nie ma nic na ich poparcie. Taki Don Kichot. Maclean... gdzies slyszalem to nazwisko. Przeszedl szkolenie w Porton. Byl w naszym tajnym zespole podczas wojny w Zatoce. Moze wtedy go poznales. Nie pamietam go, ale jesli to prawda, to moze wie wiecej, niz sadzisz? Mowbray pokrecil glowa. -Od lat mamy go na oku. Podzielil los wszystkich wiecznych buntownikow: stal sie czescia establishmentu. Jeszcze troche i dadza mu medal. -Skoro tak twierdzisz... -Nie zawracaj sobie tym glowy. Wszystko gra. Skup sie na tym, co jest do zrobienia. Jakies nowe wiesci? Ostatnia odprawa za dwa tygodnie. Jestes pewien, ze dobrze robimy, zachowujac wszystko w tajemnicy do ostatniej chwili? Tak - odparl Crowe. - Twoi ludzie maja niewiele do roboty. Sprawa jest prosta. A co z Everleyem? Juz tam jest, zawiera znajomosci. Przynajmniej nie peta sie pod nogami. To dobrze. Leicester Bylo juz po jedenastej, kiedy Steven przyjechal do Jane. Byl wykonczony po ciezkim dniu, ale zmeczenie zniknelo bez sladu, kiedy zobaczyl ja w drzwiach. Ciesze sie, ze wrociles - powiedziala. Wzial ja w ramiona i pocalowal. Pieknie wygladasz - szepnal. -Pomyslalam, ze moglibysmy zjesc pozna kolacje. - Skinela glowa w lewo. Steven odwrocil sie i zobaczyl zastawiony stol. Stala na nim butelka wina w wiaderku z lodem i zapalone swiece. Doskonaly pomysl - mruknal, dobierajac sie do szyi Jane. - Ale po kolei. Czyzby mial pan inne priorytety, panie doktorze? - szepnela. No prosze, w dodatku czyta mi w myslach - powiedzial i poprowadzil ja do schodow. Jane chciala pierwsza wejsc na gore, ale Steven, rozochocony widokiem jej posladkow, przyciagnal ja do siebie i polozyl dlonie na jej piersiach. Zaczela ocierac sie o niego i zachichotala, kiedy poczula, jak bardzo jest podniecony. Obawiam sie - mruknela - ze w tym tempie nie dotrzemy do sypialni. Nie mozna... tego wykluczyc. - Steven podniosl jej sukienke i wsunal dlon pod majtki. Byla mokra. - Boze, pragne cie. Nigdy bym sie nie domyslila - powiedziala, uwalniajac go ze spodni. - Do rozstrzygniecia pozostaje tylko kwestia... geografii. Tu i teraz - wychrypial. Jane pochylila sie i oparla o schody, a Steven zdjal jej majtki i wszedl w nia od tylu. -Widze, ze nie zartowales - wydyszala. Kiedy skonczyl, polozyl sie przy niej na schodach. Jego twarz byla mokra od potu. O kurcze - sapnal. Jane usmiechnela sie. Nie o takiej przystawce myslalam - szepnela. - Ale... byla dobra. Steven pocalowal ja delikatnie w czolo. Ubostwiam cie. Jane polozyla mu palec na ustach. -Ledwo mnie znasz - powiedziala. - Wez prysznic, a ja podam do stolu. Pozniej, kiedy rozmawiali przy kawie, Jane spojrzala na zegar. -Ale ten czas leci. Juz pierwsza. Jesli chcesz rano jechac... Chodzmy do ogrodu - zaproponowal. - Co? Noc jest ciepla. Posiedzmy troche na dworze. Miala taka mine, jakby szukala kontrargumentow, ale zaden nie przyszedl jej do glowy. No dobrze - zgodzila sie. - Jeszcze nikt w srodku nocy nie zapraszal mnie do ogrodu. Nie ma to jak letnie noce w Anglii - powiedzial Steven. Usiedli na hustawce. W powietrzu unosil sie zapach kapryfolium, niebo bylo usiane migoczacymi gwiazdami. Zobacz, widac sztylet w pasie Oriona - szepnela. Idealna noc - powiedzial Steven. - Zeby tak mozna bylo zatrzymac czas. Lato w krotka dzierzawe dostajemy jedynie... Lecz wieczne twe lato nigdy nie przeminie* - dokonczyl Steven i scisnal jej dlon. Oby - powiedziala. Rano Steven juz mial wyjezdzac do Glasgow, kiedy zadzwonila jego komorka. Po krotkiej rozmowie odwrocil sie do Jane i powiedzial: -Zmiana planow. Dzwonili z inspektoratu. Ci z Porton zgodzili sie na rozmowe o szczepionkach. Spotkanie w Ministerstwie Spraw Wewnetrznych dzis po poludniu. Musze wracac do Londynu. Ministerstwo Spraw Wewnetrznych, Londyn Steven spoznil sie na spotkanie. Przeprosil i wyjasnil, ze na autostradzie byl korek, bo droge zablokowala ciezarowka, z ktorej wysypal sie ladunek. Macmillan przedstawil go wszystkim. -Steven, to doktor Robert De Fries. Pelnil funkcje lacznika miedzy wladzami Porton a wojskowymi sluzbami medycznymi w sprawie szczepien zolnierzy przed wojna w Zatoce Perskiej. Steven uscisnal dlon posepnemu mezczyznie, ktory nawet nie raczyl sie usmiechnac. -A to doktor Jonathan Sked, zastepca dyrektora bazy w Porton Down - Macmillan wskazal wysokiego, chudego mezczyzne o siwiejacej brodzie, ktory nie unikal spojrzenia Stevena, a jego mocny uscisk dloni budzil zaufanie. Steven usiadl obok Macmillana, naprzeciwko ludzi z Porton, ktorzy tez siedzieli ramie w ramie. U ich stop staly teczki. Dziekujemy, ze zgodziliscie sie panowie tak szybko z nami spotkac - powiedzial Macmillan. To prawda - zawtorowal mu Steven. Zawsze dobrze jest zaczac od pochlebstw. -W czym wlasciwie mozemy pomoc? - spytal Sked. Macmillan skinal glowa na Stevena, ktory powiedzial: Jak zapewne panowie wiecie, prowadzimy dochodzenie w sprawie smierci doktora George'a Sebringa, waszego bylego pracownika. Choc policja poczatkowo orzekla samobojstwo, tak naprawde zostal zamordowany, a z naszego sledztwa wynika, ze smierc Sebringa mogla miec cos wspolnego z jego praca w bazie. Powiedzieliscie nam, ze byl czlonkiem zespolu pracujacego nad szczepionka przeciwko AIDS, ale podejrzewamy, ze istnieje zwiazek miedzy jego badaniami a rzekomymi problemami ze szczepionkami podawanymi zolnierzom. Bylibysmy wdzieczni, gdyby panowie pomogli nam zrozumiec, na czym ten zwiazek polega. Myli sie pan, doktorze - rzekl Sked. - Doktor Sebring nie mogl miec nic wspolnego z rutynowymi szczepieniami zolnierzy. Byl zatrudniony jako specjalista od wirusowych bialek. Potwierdza to doktor Crowe, ktory byl wowczas jego bezposrednim przelozonym. Sprawdzilem to, kiedy pierwszy raz zwrociliscie sie do nas w tej sprawie. Z calym szacunkiem, doktorze, ale moim zdaniem szczepienia zolnierzy nie byly tak rutynowe, jak zdaje sie to pan sugerowac - odparl Steven. - Wiemy, ze byly ogromne trudnosci z uzyskaniem w Porton jakichkolwiek informacji na temat tego, co wlasciwie podano zolnierzom. Sked rozlozyl rece w gescie kapitulacji. Przyznaje, wynikly pewne klopoty spowodowane tym, ze niektore skladniki szczepionki byly tajne. Fakt ten dal poczatek plotkom, a sami panowie wiecie, jak trudno nad nimi zapanowac. Moze Sebring pracowal nad jakims tajnym skladnikiem, ktorego nie mozecie ujawnic? - zasugerowal Steven. Nie - odparl Sked zdecydowanym tonem. - Niczego nie ukrywamy. Jak juz mowilem, konsultowalem sie z doktorem Crowe'em, -Czy te skladniki nadal sa utajnione? Sked potrzasnal glowa. Wszystkie szczepionki zostaly odtajnione przez Ministerstwo Obrony pod koniec tysiac dziewiecset dziewiecdziesiatego szostego. A ktorych sklad byl utajniony? Trzech: przeciw waglikowi, kokluszowi i dzumie. W tamtym czasie ministerstwo twierdzilo, ze takich szczepionek jest szesc - powiedzial Steven, zerkajac do notatek. Zaszlo pewne nieporozumienie - odezwal sie De Fries, przerywajac coraz bardziej niezreczne milczenie. - Ale moge rzucic na te sprawe nieco swiatla. Z naszych dokumentow wynika, ze do szczepionek podawanych zolnierzom wprowadzano cytokiny. Byl to pierwszy przypadek zastosowania tej technologii. Sadzono, ze w ten sposob wywola sie silniejsza reakcje systemu immunologicznego i zapewni zolnierzom skuteczniejsza ochrone. W pewnym momencie, kiedy producenci zglosili, ze koncza sie zapasy cytokin, poproszono zespol doktora Crowe'a o dostarczenie kompleksow genowych HIV, ktore mialy zostac wykorzystane jako substytut. Uwazano, ze wywolaja rownie silna reakcje systemu immunologicznego. Tego doktor Crowe mi nie powiedzial - stwierdzil Sked z irytacja. Pewnie zapomnial - lagodzil De Fries. - To nie bylo wazne. Wiec znalezlismy brakujace ogniwo - stwierdzil Steven. Tak bym tego nie nazwal - odparl De Fries. Nie jestem ekspertem - powiedzial Steven - ale czy wykorzystanie kompleksow genowych HIV nie wskazuje na podjecie proby zapewnienia ochrony przeciwko wirusowi? Moze na pierwszy rzut oka - wyjasnil De Fries - ale nie to bylo celem. W tym przypadku chodzilo o wywolanie silnej reakcji systemu immunologicznego. O ile wiemy, jeszcze nikt nie rozwazal wykorzystania HIV jako broni biologicznej - dodal Sked. Jasne - mruknal Steven ironicznie. Macmillan zgromil go wzrokiem i powiedzial uprzejmie: -Musza przyznac, ze ja tez nie bardzo rozumiem, po co wykorzystano te kompleksy genowe. Jesli, jak ustalilismy, doktor Crowe i jego ludzie pracowali nad szczepionka przeciw AIDS, to chyba mozna powiedziec, ze mieli osobisty interes w tym, by poznac skutki uzycia na zolnierzach tych kompleksow genowych? Sked wyraznie sie zjezyl. Zeby nie bylo watpliwosci: nie ma mowy, by ktokolwiek z Porton prowadzil eksperymenty na zolnierzach. Oczywiscie - zgodzil sie Macmillan. - Coz, bedziemy musieli gdzie indziej szukac powodu, dla ktorego George Sebring przeszedl zalamanie nerwowe i do konca zycia mial wyrzuty sumienia. Na to wyglada - powiedzial De Fries. - Nic, nad czym pracowal w Porton, nie mogloby wywolac takich nastepstw. A co z pozostalymi czlonkami zespolu doktora Crowe'a? - spytal Steven. To znaczy? Jak sobie radza? Doktor Crowe nie wyglada na czlowieka, ktory ma klopoty ze snem - odparl Sked. - Zreszta nie ma po temu powodow. Z Lowrym i Rawlingsem tez wszystko w porzadku - dodal De Fries. Steven przypomnial sobie, ze w dokumentach dostarczonych przez Porton byla mowa o pieciu naukowcach. Sked i De Fries wymienili tylko cztery nazwiska: Crowe'a, Lowry'ego, Rawlingsa i Sebringa. Juz mial zapytac, kogo pomineli, ale sie rozmyslil. Moze bylo to zwykle przeoczenie, a moze nie, lepiej wiec bedzie zdobyc te informacje z innego zrodla. Czy mieliby panowie cos przeciw temu, zeby oddac szczepionki, nad ktorymi pracowal zespol Crowe'a, do niezaleznej analizy? - spytal. Niestety, to niemozliwe - odparl Sked chlodno. - Musielismy zniszczyc zapasy z powodu histerii rozpetanej przez prase i protestow... Weteranow wojny w Zatoce - dokonczyl De Fries. Rzad Jej Wysokosci nie mogl pozostac obojetny na ich obawy - powiedzial Sked. - Ale nie znaczy to, ze ze szczepionkami bylo cokolwiek nie w porzadku. Oczywiscie - przyznal Macmillan. Nie zostala nawet jedna czy dwie fiolki? - spytal Steven. Wszystko zostalo zniszczone - zapewnil De Fries. - Z calym szacunkiem, doktorze, ale te szczepionki zostaly poddane wielu niezaleznym badaniom. Zadne nie wykazalo nic niepokojacego. Ja tylko glosno mysle - odparl Steven. No i co ty na to? - spytal go Macmillan, kiedy pracownicy Porton wyszli. Jedno juz wiemy - powiedzial Steven. - Zespol Crowe'a musial rzeczywiscie pracowac nad HIV; w przeciwnym razie nie moglby dostarczyc kompleksow genowych wirusa. Czyli twoje watpliwosci byly nieuzasadnione? Watpilem, czy naprawde chodzilo o uzyskanie szczepionki przeciw HIV - odparl Steven. Chyba nie sugerujesz, ze probowali zaprojektowac oparta na nim bron? Slyszales, co mowil Sked. Tak - odparl Steven. - Moze rzad nie przyznawal otwarcie, ze widzi w HIV potencjalna bron, ale nie bylby to pierwszy przypadek, kiedy grupa naukowcow dostaje wolna reke w badaniach, by zobaczyc, co wykaza. Rzecz jasna, wszystko odbywa sie nieoficjalnie. -I myslisz, ze taki zespol dzialal w Porton? -A ty nie? -Chyba bede musial zasiegnac jezyka - odpowiedzial Macmillan. Po powrocie do domu Steven zrzucil buty, nalal sobie piwa i padl na swoj ulubiony fotel przy oknie. Polozyl nogi na parapecie i wpatrzony w chmury rozwiazal krawat. Zrobil postepy, ale nadal czegos mu brakowalo. Nawet gdyby sie okazalo, ze Sebring rzeczywiscie uczestniczyl w pracach nad wykorzystaniem wirusa AIDS jako broni, grozba ujawnienia tego faktu nie byla wystarczajacym motywem zabojstwa. Nie mialoby to sensu. Cyniczna opinia publiczna uznalaby, ze kolejny sfrustrowany pracownik sluzb publicznych wyciagnal na swiatlo dzienne nastepna afere. Akurat w tej chwili ogromna popularnoscia cieszyly sie publikowane w prasie opowiesci bylego oficera MI-5 o niekompetencji sluzb wywiadowczych; mrozaca krew w zylach historia o badaniach nad bronia biologiczna nie zrobilaby wiekszego wrazenia. Nastepny po ospie i dzumie wirus, ktorym trzeba sie martwic, ale przynajmniej tym razem to nasi nad nim pracowali... "A teraz zapraszamy na sport i prognoze pogody". Musialo sie w tym kryc cos wiecej. Jesli Sebringa uznano za tak duze zagrozenie, musial wiedziec cos jeszcze. Ale co to moglo byc?... Steven zauwazyl, ze wrocil do punktu wyjscia, co bylo oznaka, ze powinien zrobic przerwe. Spojrzal na zegarek. Jenny pewnie juz wrocila ze szkoly. Wykrecil numer. Odebrala jego szwagierka. Czesc, Sue, co slychac? Jest super! Powaznie? - spytal Steven, troche zaskoczony jej entuzjastyczna reakcja. Wreszcie szkola po dwoch miesiacach z tymi trzema potworkami - wyjasnila Sue. - Wakacje sa w porzadku, ale to cudownie miec dzieci z glowy - dodala ze smiechem. - Wreszcie wszystko wrocilo do normy. Bylam na zakupach, u fryzjera, na kawie z kolezankami. Czuje sie jak nowo narodzona. Mam wyrzuty sumienia - powiedzial Steven. Tylko zartuje, przeciez wiesz - odparla Sue. - Pewnie chcesz porozmawiac ze swoim potworkiem. Zaraz ja zawolam. Czesc, tatusiu - uslyszal w sluchawce glos Jenny. - Mam nowa nauczycielke. Tak, Orzeszku? To fajnie. Nazywa sie Campbell i ma wielkie zeby. Jenny, nie badz zlosliwa. Kiedy to prawda. Mowi, ze niedlugo bedzie wojna. Powaznie? Mowi, ze taki jeden lobuz nazbieral duzo broni i chce napasc na Zachod, to znaczy na nas. Bedziesz musial walczyc, tatusiu? Nie, Jenny. To dobrze. Ciocia Sue mowi, ze wujek Richard tez nie, bo jest za stary i za gruby. Teraz juz wiem, skad sie bierze ta twoja zlosliwosc - rozesmial sie Steven. - Miejmy nadzieje, ze nikt z nikim nie bedzie musial walczyc i wszyscy znajdziemy sobie cos ciekawszego do roboty. Przyjedziesz w ten weekend? Chyba mi sie nie uda, Orzeszku - odpowiedzial. - Jestem bardzo zajety. Moze w nastepny? Dobrze, tatusiu. Pa. Cholera - mruknal Steven, kiedy uslyszal trzask odkladanej sluchawki. Ciekawe, co Jenny sobie pomyslala. Ze ma to gdzies? Ze jej nie kocha? Ze sie dla niego nie liczy? - Cholera, cholera, cholera. Steven odszukal w notesie numer telefonu laboratorium szpitalnego, w ktorym pracowal Gus Maclean. Zadzwonil tam, ale powiedziano mu, ze Macleana dzis nie ma. Rano zglosil, ze jest chory. Steven spytal o jego numer domowy, ale uslyszal, ze nie moga mu go podac. Poprosil do telefonu kierownika. Kiedy uslyszal w sluchawce glos George'a Drum-monda, przedstawil sie i poprosil o pomoc w skontaktowaniu sie z Macleanem. Chodzi o cos zwiazanego z Zatoka Perska? - spytal Drummond. Owszem - przytaknal Steven. Moge co najwyzej zadzwonic do Gusa i zapytac, czy zgadza sie, zebym podal panu jego numer - powiedzial Drummond. Bylbym zobowiazany. Drummond oddzwonil po pieciu minutach i podyktowal Stevenowi numer Macleana. Steven podziekowal, rozlaczyl sie i nie odkladajac sluchawki, wybral numer. Gus, chcialbym jeszcze raz z toba porozmawiac. O czym? - spytal Maclean chrapliwym glosem. O tym samym co ostatnio. Nie wiem, czy slyszales, ale dziennikarz, z ktorym rozmawial George Sebring, nie zyje. Jezu, co sie stalo? Popelnil samobojstwo. A co z artykulem? Zniknal. O cholera. To co, moge wpasc? 21 Brandon Street, przy Dumbarton Road. Pierwsza klatka, ostatnie pietro. Jutro rano? Bede w domu. Wieczorem Steven zadzwonil do Jane i powiedzial, ze rano jedzie do Glasgow. Jak poszlo z ludzmi z Porton? - spytala. Obstaja przy oficjalnej wersji, ze George i jego wspolpracownicy prowadzili badania nad szczepionka przeciw AIDS. Ale okazalo sie, ze jego zespol dostarczyl jeden ze skladnikow szczepionki podanej zolnierzom. Mozna wiec powiedziec, ze zrobilismy krok naprzod. To juz cos. Klopot w tym, ze niedawno zniszczyli cale zapasy starej szczepionki, wiec nie mozemy przeprowadzic nowych badan. -Krok do przodu, dwa kroki w tyl. - Jak zawsze. 12 Steven pojechal na Brandon Street taksowka. Padal deszcz, wnetrze samochodu pachnialo wilgocia i stechlym tytoniem. Co gorsza, kierowca uwazal sie za tytana intelektu.Podobno Saddam nie chce wpuscic inspektorow rozbrojeniowych - powiedzial. Nie wiedzialem - odparl Steven. A czego sie spodziewali? - ciagnal kierowca. - Tez bym nie wpuscil policji, jakbym mial w domu kradziony sprzet. To oczywiste. Moze. Powinni go byli zalatwic poprzednio, ale nie, to by bylo za proste. Liberaly postawily na swoim i teraz wszystko zaczyna sie od nowa. Rzygac sie chce. A jak widze tych uchodzcow... Steven mruknal cos na znak, ze slucha. Wreszcie dotarli na miejsce. Wysiadl na rogu Brandon Street i Dumbarton Road. Szedl w deszczu wzdluz czerwonych kamienic z fasadami z piaskowca, az znalazl numer 21. Wdrapal sie po wydeptanych kamiennych schodach na ostatnie pietro. Otworzyl Maclean. Byl w szlafroku. -W szpitalu mowili, ze zle sie czujesz - powiedzial Steven. Maclean zaprowadzil go do salonu, wskazal krzeslo, a sam opadl na sasiednie, trzymajac sie za serce, jakby wlasnie przebiegl maraton. Pamiatka po wojnie? - spytal Steven. Maclean skinal glowa. Co jakis czas daje o sobie znac. Co moge dla ciebie zrobic? Mowiles, ze pojechales do George'a Sebringa, bo chciales sie dowiedziec, nad czym pracowal w Porton. Zgadza sie.Na policji powiedzieli mi, ze szukales kontaktu z innymi naukowcami stamtad. Udalo ci sie z ktoryms porozmawiac? Ciezko bylo. Zdobylem tylko trzy adresy: Sebringa, faceta nazwiskiem Lowry i Michaela D'Arcy'ego. Steven ucieszyl sie, slyszac nieznane nazwisko. Rozmawiales z ktoryms? Z obydwoma - odparl Maclean. - Lowry kazal mi spadac, bo zawola policje. Wtedy jeszcze pracowal w tej wspanialej bazie. Nie wiem, czy nadal tam jest. Nie byl zadowolony, ze udalo mi sie go namierzyc. Rozmawialem za to z D'Arcym. Robil wrazenie przyzwoitego czlowieka, ot, typowy angielski mieszczuch, ale bal sie otworzyc usta, zeby bron Boze nie powiedziec jednego slowa za duzo. W kolko powtarzal, ze musi przestrzegac przepisow ustawy o tajemnicy panstwowej, az zaczelo to brzmiec jak zdarta plyta. Kim wlasciwie byl ten D'Arcy? Kumplem Sebringa. Pracowali razem w wydziale prowadzonym przez niejakiego Crowe'a. Z tego to dopiero byl kawal kutasa. Zimny dran, wydlubalby ci prawe oko i wrocil po lewe. Z nami, zolnierzami, mial niewiele do czynienia. Pewnie uwazal, ze to nie przystoi czlowiekowi na jego stanowisku. Chcialbym pogadac z D'Arcym. Masz jego adres? Troche czasu minelo, odkad ostatnio go widzialem. Co najmniej pare lat. Wtedy mieszkal w Kent, pracowal w jakiejs firmie farmaceutycznej, chyba u Pfizera. Klusownik stal sie straznikiem lasu, mozna powiedziec. Maclean wstal ciezko i powlokl sie do biurka. Jedna reka oparl sie o blat, a druga przerzucil pietrzacy sie na nim stos papierow. Wygladal, jakby od ostatniego spotkania przybylo mu dziesiec lat. Mial zapadniete policzki, zyly wystapily mu na szyi jak postronki. Moze pomoc? - zaproponowal Steven, poruszony. Juz mam. - Maclean wzial maly notes, zaznaczyl odpowiednia strone kciukiem i usiadl. - Doktor Michael D'Arcy, Beach Mansions, mieszkania dwanascie, Ramsgate. Teraz sobie przypominam; pracowal w Sand-wich w fabryce Pfizera, ale zamieszkal w Ramsgate, bo mial stamtad mile wspomnienia z dziecinstwa. Rodzice zabierali go tam na wakacje. Nabralem do niego sympatii, kiedy to powiedzial. Ja tez mam ulubiona miescine, nazywa sie Rothesay. Jak bylem maly, jezdzilismy tam co rok. Wsiadalismy na parowiec w Gourock i plynelismy rzeka Clyde do zatoki Rothesay. Zabieralismy ze soba sasiadow z Govan, Grantow. Moja mama przyjaznila sie z Effy Grant. Pakowala tyle rzeczy, jakbysmy wybierali sie na rejs po Karaibach. Steven usmiechnal sie, widzac wzruszenie Macleana. Zabieralem tam moja mala i patrzylem, jak sie bawi w tym samym piachu co ja trzydziesci lat wczesniej. Ale na tym tradycja sie skonczyla. Ona swoich dzieci tam nie zabierze. Los nie dal jej szansy. Przykro mi - mruknal Steven. Odwrocil sie, a Maclean, skrepowany, szybkim ruchem reki otarl lze z policzka, po czym odkaszlnal i powiedzial: Jak mowilem, D'Arcy byl w porzadku. Nie byl zupelnie bez serca. Pewnie dlatego do niczego nie doszedl. Steven spojrzal na niego pytajaco. Dobry czlowiek wysoko nie zajdzie - wyjasnil Maclean. - Dobroc przeszkadza. Tylko palanty dostaja sie na szczyt. Zadeptuja wszystkich w polu widzenia, a potem, kiedy juz osiagna sukces, udaja swietych. Powiedzialbym, ze jestes cynikiem, gdybym nie wiedzial, ze masz racje - stwierdzil Steven, wstajac. - Dzieki za pomoc. Moze skoczymy na piwo? - spytal Maclean. Zartujesz - Steven nie spodziewal sie takiej propozycji od powaznie chorego czlowieka. A skad. Nie pozwole, zeby to cholerstwo mnie rozlozylo. Poczekaj, ubiore sie tylko i idziemy. Pub jest za rogiem. Skoro tak... Maclean wrocil w bialym t-shircie, czarnych levisach, czarnej skorzanej kurtce i jasnobrazowych pantoflach. Wciaz wygladal jak kosciotrup, ale gdy zobaczyl, jak Steven na niego patrzy, zdobyl sie na usmiech. -Ty stawiasz - powiedzial. - Idziemy. W pubie bylo kilkanascie osob, a Maclean chyba wszystkich znal. Steven w duchu podzielil ich na dwie kategorie: emeryci i bezrobotni. Kilku starszych panow spytalo Macleana o zdrowie, podobnie jak barman, ktory bez pytania zaczal napelniac mu szklanke. -Dla mnie to samo - powiedzial Steven. Usiedli przy stoliku w polowie drogi miedzy tarcza do rzutkow a stolem bilardowym. Okrywajace stol zielone sukno bylo rozdarte. -Czemu uwazasz, ze wyciagniesz z D'Arcy'ego wiecej niz ja? - spytal Maclean, grzebiac po kieszeniach kurtki. Steven pomyslal, ze zaraz wyjmie papierosy, on jednak wyciagnal inhalator, odchylil glowe i psiknal sobie dwa razy do ust. Wcale tak nie uwazam - powiedzial Steven - ale nic innego nie przychodzi mi do glowy. Ustalilem, ze istnieje zwiazek miedzy pracami zespolu Sebringa a szczepionkami podanymi zolnierzom, ale zeby to udowodnic, ktorys z czlonkow zespolu musi zaczac mowic. Jaki zwiazek? - spytal Maclean. Zespol Crowe'a oficjalnie pracowal nad szczepionka przeciw AIDS. W ktoryms momencie poproszono ich o dostarczenie tak zwanych kompleksow genowych HIV do wykorzystania w programie szczepien zolnierzy. Po kiego grzyba? - wycharczal Maclean. Producenci szczepionki stosowali cytokiny w celu wywolania silniejszej reakcji obronnej organizmu; wtedy byla to nowatorska technika, ale ich zapasy zaczely sie wyczerpywac. Naukowcy uznali, ze kompleksy genowe HIV beda mialy podobne dzialanie. Gus Maclean dlugo wpatrywal sie w piwo. Wiesz - powiedzial wreszcie - kiedys nawet myslalem, ze dranie uzyli przeciwko nam HIV. Czemu? Bo chlopaki lapaly tyle chorob - odparl Maclean. - Rzad tlumaczyl, ze to dowodzi, ze nie istnieje cos takiego jak syndrom wojny w Zatoce, a ten tluscioch Soames sugerowal nawet, ze jestesmy banda chorowitych leni, ktorzy chca sie oblowic, aleja mialem wrazenie, ze cos sie spieprzylo w naszych ukladach immunologicznych. - 1 zrobiliscie sie podatni na infekcje. Wlasnie. Jak system immunologiczny padnie, czlowiek staje sie wesolym miasteczkiem dla mikrobow. Mowiles o tym publicznie? - spytal Steven. Pare razy - odparl Maclean z kwasnym usmiechem. - Wielu chlopakow uwazalo, ze posuwam sie za daleko. Poza tym niezbyt przychylnie zareagowali na sugestie, ze moga miec AIDS. Krotko mowiac, nikt nie byl zachwycony moim pomyslem, no i trzeba dodac, ze wszystkie testy na obecnosc HIV daly wynik negatywny. Chcialem, zeby szczepionki zbadalo niezalezne laboratorium, ale okazalo sie, ze wszystkie zostaly zniszczone po waszych protestach przeciwko ich ponownemu uzyciu. Z tym to dziwna sprawa - powiedzial Maclean. - Dostalismy anonimowa informacje, ze planuje sie podac stare szczepionki chlopcom szykujacym sie do wyjazdu w rejon Zatoki. Kiedy spytalismy o to w Ministerstwie Obrony, nikt nie zaprzeczyl, co jest zupelnie nie w ich stylu. Zwykle zaprzeczaja, ze po poniedzialku jest wtorek, dopoki nie pokaze sie im niezbitych dowodow. Potem, gdy skontaktowalismy sie z prasa, dowiedzielismy sie, ze tez dostali te informacje. Zupelnie jakby ktos z rzadu chcial, zeby sprawa wyszla na jaw i doszlo do protestow. Pamietam, ze mialem wrazenie, ze wykorzystuja nas jak szczury laboratoryjne, zebysmy odwalili za nich jakas robote. Na przyklad dali im pretekst do zniszczenia starych zapasow - powiedzial Steven, myslac na glos. Bo mieli cos do ukrycia? - podjal Maclean. - Podstepne dranie. Wyglada na to, ze uszlo im to na sucho. Jak zwykle - mruknal Maclean ze zloscia. -Chyba ze... - powiedzial Steven, tkniety pewna mysla. Maclean spojrzal na niego wyczekujaco. -Mowiles, ze zrobiles sobie badania mikrobiologiczne. Jakie dokladnie? -Wszystkie, ktore robi sie w szpitalnych laboratoriach w celu ustalenia przyczyny choroby - odparl Maclean. - Pobralem wymazy i probki, skad tylko sie dalo. Mozna by powiedziec, ze nie pominalem zadnego otworu. -I nic? Zadnych patogenow. A poza tym? Wszystkie typowe nieszkodliwe bakterie, ktore zyja w ludzkim organizmie. Zidentyfikowalem je co do jednej, wyhodowalem podkultury i porownalem z innymi. Steven usmiechnal sie. Wlasnie uslyszal to, co chcial uslyszec. Nachylil sie nad stolikiem i powiedzial: Nie wiem, czy dobrze zrozumialem. Masz podkultury wszystkich organizmow, ktore wykryles u siebie w trakcie choroby? Tak - odparl Maclean. - Ale to bylo tylko cwiczenie akademickie; to zwyczajne, nieszkodliwe zyjatka, ktore wszyscy w sobie nosimy. Nie znalazlem nic podejrzanego. W kazdym razie nic, co moglyby wykazac standardowe testy mikrobiologiczne i serologiczne. Nie rozumiem. Do czego zmierzasz? Chyba do tego, ze nie wszystko musi byc takie, jakie sie wydaje - odparl Steven. - Jedna z owieczek moze sie okazac wilkiem w owczej skorze. Jezu, mowisz o inzynierii genetycznej. - Maclean byl pod wrazeniem. - O wprowadzaniu obcych genow. To jest jakas mysl - powiedzial Steven. - Przeciez wiemy, ze Rosjanie zmodyfikowali genetycznie wirusa ospy tak, zeby byl jeszcze bardziej zabojczy, wiec pewnie nie oni jedni igrali z ogniem. Ale tu w gre wchodziloby cos wiecej niz podrasowanie istniejacego patogenu. Fakt. To musialby byc zwyczajny bakcyl, ktory uzyskal nowe wlasciwosci. Nowa osobowosc, ze tak powiem. Patogen, ktory wyglada nieszkodliwie i nie jest traktowany jako bron masowego razenia? Tylko Brytyjczycy mogli wpasc na cos takiego - powiedzial Maclean z gorycza. - To traci wlasciwa nam hipokryzja, za ktora reszta swiata tak nas kocha. Coz, co do jednego masz racje: rutynowe badania laboratoryjne nie pozwolilyby wykryc czegos takiego. Co wiec proponujesz? Trzeba by zrobic analize DNA - odparl Steven. Nie jestem ekspertem, ale wiem, ze to wymaga znajomosci biologii molekularnej i ze sekwencjonowanie genomu jednej bakterii moze ciagnac sie latami - powiedzial Maclean. - ? A ja mam kolekcje trzydziestu kilku kultur. Racja. To dla nas zbyt skomplikowane. Musze poradzic sie eksperta. Najlepiej byloby sklonic Michaela D'Arcy'ego, zeby powiedzial, co on i jego kumple knuli w Porton. To oszczedziloby nam mase czasu i klopotow. A co z kolekcja bakterii? W jakiej jest postaci? - spytal Steven. Jest ich trzydziesci kilka, wszystkie w szklanych fiolkach z agarem. Kazda fiolka ma okolo dwu i pol centymetra dlugosci i pol centymetra srednicy. Mieszcza sie w skrzynce wielkosci zeszytu A4, a waza pewnie mniej. Trzymasz je w szpitalu? W lodowce w laboratorium. Na razie niech tam zostana. Przynajmniej dopoki nie porozmawiam z paroma osobami. Rozumiem, ze masz ich liste? Sa ponumerowane, skatalogowane i zidentyfikowane w oparciu o Podrecznik bakteriologii determinatywnej, lacznie ze szczegolowymi informacjami o tym, kiedy i skad zostaly pobrane. Gdybys chcial, mam w domu kopie. Steven stwierdzil, ze rzeczywiscie moglaby sie przydac. Wrocil z Mac-leanem do jego mieszkania. Najdluzej trwalo wchodzenie po schodach. Na kazdym polpietrze Maclean robil przerwe dla zlapania tchu; jedna reka trzymal sie poreczy, a druga opieral o kolano, patrzac niewidzacym wzrokiem na stopnie. Nie chcial jednak przyjac pomocy Stevena. -To moj klopot. Poradze sobie. Po wejsciu do mieszkania usiadl na kilka minut, po czym podszedl do biurka. Otworzyl mala szuflade i wyjal z teczki dyskietke. Dal ja Steve-nowi. -Prosze, oto pelna lista flory i fauny zyjacej w Angusie Macleanie. Kanal Discovery niech sie schowa. Steven usmiechnal sie i schowal dyskietke do kieszeni. Mam nadzieje, ze szybko dojdziesz do siebie - powiedzial. Pewnie - odparl Maclean. - Za pare dni wroce do pracy i wszystko bedzie dobrze do nastepnego razu. Tak to juz jest. Od dwunastu lat. Steven pojechal taksowka na lotnisko i czekajac na samolot, zadzwonil do Jane, Co robisz? - spytal. Przygotowuje sie do lekcji na przyszly tydzien - odparla. - Zaczyna sie nowe polrocze. Gdzie jestes? Na lotnisku w Glasgow. Rano rozmawialem z Gusem Macleanem. Dowiedziales sie czegos? Podal mi jedno nazwisko: Michael D'Arcy. Mowi ci to cos? A owszem. To stary znajomy George'a. Co roku przysylal nam kartke na Boze Narodzenie, ale nie pamietam, zebym poznala go osobiscie. Pracowal z George'em w Porton - wyjasnil Steven. - Z tego, co mowil Gus, byli w jednym zespole. Nie musze pytac, dokad teraz pojedziesz - stwierdzila Jane. Brawo, dostajesz pierwsza nagrode. Po powrocie do Londynu skocze tylko po samochod. Przy odrobinie szczescia moze uda mi sie jeszcze dzis zlapac D'Arcy'ego, o ile sie nie wyprowadzil. Nie uprzedzisz go o swoim przyjezdzie? 4 Nie - odparl Steven. - Nie bedzie mial czasu dzwonic po ludziach i pytac, czy spotkanie ze mna to dobry pomysl. Coz, czlowiek ciagle sie uczy - powiedziala Jane. - Kiedy znow sie zobaczymy? Jutro rano musze zajrzec do ministerstwa. Potem moge przyjechac do Leicester. A moze ty wpadniesz do Londynu? Jak bedzie wygodniej? Ty przyjedz - odparla. - Mam mase rzeczy do przejrzenia na poniedzialek, kazda chwila jest cenna. Steven powiedzial, ze bedzie poznym popoludniem i zaproponowal, zeby poszli gdzies na kolacje. Chetnie. To do jutra - zakonczyl Steven. Kiedy schowal telefon, uslyszal wezwanie do wejscia na poklad. Zachodzace slonce zalewalo katedre w Canterbury jasnopomaranczowym blaskiem, kiedy Steven jechal przez Kent do nadmorskiej miesciny Ramsgate. Samolot z Glasgow wyladowal o czasie, z dojazdem do miasta nie bylo klopotow. Po powrocie do domu wzial prysznic, przebral sie i znow ruszyl w droge. Jazda obwodnica M25 byla prawdziwym koszmarem. Trwajace roboty drogowe sprawily, ze ruch odbywal sie w zolwim tempie, Steven nie mial wiec szans na unikniecie wieczornych korkow na drogach prowadzacych na poludniowe wybrzeze. Gdy dotarl na obrzeza Ramsgate, byla prawie osma. Zatrzymal sie, zeby spytac o droge do Beach Mansions. Pierwsze dwie napotkane osoby okazaly sie turystami i nie potrafily mu nic powiedziec; dopiero za trzecim razem trafil na tubylca, ktory udzielil, jak sie okazalo, blednych instrukcji, ale przynajmniej Steven dotarl na tyle blisko celu, ze udalo mu sie znalezc kogos, kto wskazal wlasciwa droge. Beach Mansions spodobal mu sie. Styl i budulec - kamien - wskazywaly, ze dom pochodzil z konca dziewietnastego wieku, ale byl dobrze utrzymany i robil solidne wrazenie. Typowa rezydencja klasy sredniej. Dlugi, niski budynek z lukiem prowadzacym na wewnetrzny dziedziniec stal na wzniesieniu, wiec z wykuszowych okien mieszkan od frontu roztaczal sie widok na morze. Co najmniej w dwoch z nich tkwily teleskopy, przez ktore mieszkancy mogli ogladac promy plywajace po kanale La Manche. Steven zaparkowal na miejscu oznakowanym bialym napisem "goscie", wysiadl i ruszyl w prawo za strzalka wskazujaca numery mieszkan od 18 do 36. Siedzacy za biurkiem umundurowany straznik podniosl glowe znad gazety. -Tak? -Ja do doktora Michaela D'Arcy'ego - powiedzial Steven. - Numer mieszkania 21. Mezczyzna starannie zlozyl gazete, po czym podniosl sluchawke i wcisnal guzik w konsoli na biurku. Doktora D'Arcy'ego nie ma w domu - powiedzial po dluzszej chwili. Nie wie pan, kiedy wroci? - spytal Steven. Czesto pracuje do pozna. To ja zaczekam. Moze zaraz przyjedzie. Jaki ma samochod? Zielona toyote, jak moj syn Gordon. Z wgnieceniem z tylu. W poniedzialek jakas babina stuknela go na swiatlach w Sandwich. Gordona czy D'Arcy'ego? Doktora D'Arcy'ego - odparl mezczyzna, patrzac na Stevena jak na glupka. - Gordon pracuje w Newcastle. Bylo juz prawie calkiem ciemno. Steven spojrzal na,widoczne w oddali swiatla miasta, po czym wsiadl do wozu i wlaczyl radio. Przez nastepna godzine przez parking przewinelo sie kilka samochodow, az wreszcie pojawila sie zielona toyota. Kiedy zatrzymala sie naprzeciwko Stevena, zobaczyl, ze ma wgniecenie z tylu. Wysiadl, ale zanim mogl do niej podejsc, musial przepuscic nadjezdzajacy woz. Ciemnoniebieski range rover wlokl sie w zolwim tempie; Steven zauwazyl, ze kierowca patrzy na toyote. W pierwszej chwili pomyslal, ze to pewnie sasiad, ktory chce zagadnac D' Arcy'ego - jakby na potwierdzenie, szyba od strony kierowcy zaczela sie opuszczac - nagle jednak w dloni mezczyzny blysnal pistolet. Wszystko wydarzylo sie w ulamku sekundy. D'Arcy, ktory wysiadl z samochodu i wlasnie zamykal drzwi, odwrocil sie do range rovera, a wtedy jego kierowca podniosl pistolet. -Padnij! - krzyknal Steven. Pistolet z tlumikiem wypalil, D'Arcy polecial do tylu i padl na ziemie z rozrzuconymi rekami i nogami. Kierowca range rovera spojrzal na Ste-vena, ktorego dopiero teraz zauwazyl. Ten rzucil sie biegiem przez parking w strone zywoplotu; tylko tam mogl sie schronic. Uslyszal dwa gluche trzaski. Pierwszy pocisk rozlupal pobliska galaz, drugi wyrwal mu spod nog kawalki asfaltu. Jeden z nich rozcial mu lewy policzek. Steven przeturlal sie pod krzak i obejrzal sie; w tym samym momencie kierowca range rovera wlaczyl swiatla drogowe i dodal gazu. Steven poczul sie, jakby stal na zalanej blaskiem reflektorow scenie. Napastnik ruszyl z piskiem opon prosto na niego. Steven musial podjac decyzje: odskoczyc w lewo czy w prawo. Pomyslal, ze to wszystko jedno, najwazniejsze to wybrac wlasciwy moment. Musial zaczekac do ostatniej chwili, zeby kierowca nie mial czasu skrecic. Oslepiajace swiatla pedzily ku niemu, a on stal jak matador bez plachty, az nadeszla chwila prawdy. Rzucil sie w lewo. Range rover przemknal obok i wpadl w zywoplot. Tysiace cierni podrapaly Stevena po twarzy i dloniach. Prawe tylne kolo range rovera urwalo rekaw jego kurtki, uswiadamiajac mu, jak blisko byl smierci. Steven wygramolil sie z krzakow, zeby kierowca, ktory wrzucil wsteczny, nie mogl zaatakowac go po raz drugi. W calym budynku rozblysly swiatla i mieszkancy wylegli na dwor zobaczyc, co sie dzieje. To sprawilo, ze kierowca dal za wygrana. Steven opadl na kolana, a range rover zawrocil z piskiem opon, skierowal sie ku wyjazdowi z parkingu i zniknal w ciemnosciach. 13 Steven jedna reka otarl twarz z krwi, a druga siegnal po komorke. Wystukal numer pogotowia, po czym pobiegl w strone lezacego na ziemi D'Arcy'ego.-Przyslijcie karetke - powiedzial. - Beach Mansions, Ramsgate, powazna rana postrzalowa. D'Arcy byl nieprzytomny i stracil duzo krwi, ale puls wciaz byl wyczuwalny, wiec na oczach gapiow Steven sprobowal udzielic mu pierwszej pomocy. D'Arcy nie padl na ziemie w reakcji na jego ostrzezenie - malo kto by tak zrobil - ale dzieki temu, ze odwrocil sie do niego, kula nie trafila go w serce. Weszla pod malym katem i skierowala sie ku gorze, gdzie roztrzaskala lewy obojczyk i wyrwala duza, poszarpana rane. Moze to sie przyda - uslyszal czyjs glos. Odwrocil sie i zobaczyl siwowlosa kobiete, ktora kucnela i podala mu trzy rolki czystego bandaza. Tak, dziekuje - odparl. Jestem emerytowana pielegniarka - powiedziala. - Moge jakos pomoc? Niech pani skombinuje kilka kocow i mi poswieci - odparl. - Musze zatamowac krwotok, inaczej wykrwawi sie na smierc. Juz sie robi. - Kobieta podeszla do grupki gapiow i Steven uslyszal, jak mowi: - To doktor D'Arcy, jest ciezko ranny. Potrzebne sa koce i latarka. ~ Kiedy zaczeli wypytywac, co sie stalo, rzucila krotko: - Juz! Przyniesiono koce i emerytowana pielegniarka przykryla D'Arcy'ego, po czym oswietlila latarka rane. Steven przylozyl do duzej, poszarpanej dziury w ramieniu D'Arcy'ego gruby opatrunek z bandaza, ale po kilku sekundach bialy zwitek byl juz caly czerwony. Sam ucisk nic nie da - powiedzial. Moze zalozyc opaske? - spytala pielegniarka. Nie ma jak jej zawiazac. Krew nie plynie z ramienia. Szybko! Potrzebne mi beda spinacze i kleszcze... albo peseta. Tak, moze byc peseta. No, ruszcie sie - powiedziala pielegniarka do gapiow. - Slyszeliscie, czego chce doktor. Jeden z mieszkancow parteru przyniosl pudelko spinaczy, dwaj inni wrocili z pesetami. Wiekszosc odwrocila sie z obrzydzeniem, kiedy Ste-ven zaczal grzebac gola reka w ranie D'Arcy'ego. Zerknal na pielegniarke i dostrzegl na jej twarzy dezaprobate. Jesli tego nie zrobie, on umrze - powiedzial. To o pana sie martwie. - Spojrzala znaczaco na pokryte krwia rece Stevena. Wreszcie znalazl przecieta arterie. Kiedy wyjal ja kciukiem i palcem wskazujacym, wciaz tryskala z niej krew; na ten widok nieliczni gapie, ktorzy odwazyli sie patrzec, co sie dzieje, krzykneli z przerazenia. -Spinacz - powiedzial Steven i wyciagnal reke. Pielegniarka polozyla mu go na dloni i po kilku nieudanych probach skwitowanych stlumionymi przeklenstwami, zdolal spiac odslonieta tetnice. Strasznie sie przy tym umazal, ale krew przestala tryskac. Steven odpoczal chwile, po czym przylozyl do rany nowy opatrunek i obwiazal go bandazem rozwijanym przez pielegniarke. - Dziekuje, swietnie sie pani spisala - powiedzial, kiedy wycie syren zapowiedzialo niecierpliwie oczekiwane przybycie pogotowia. Steven wiedzial, ze wkrotce zjawi sie policja, bo przez telefon wspomnial, ze chodzi o rane postrzalowa. Zaraz po karetce i dwoch radiowozach zjawili sie antyterrorysci. Dwaj sanitariusze wysluchali jego wyjasnien i zajeli sie D'Arcym. Steven wstal i potarl zesztywniale kolana, po czym odwrocil sie i zobaczyl uzbrojonych w bron automatyczna policjantow w kamizelkach kuloodpornych, ktorzy wysiedli z furgonetki i rozstawili sie na parkingu. Szkoda czasu - powiedzial do ich dowodcy. - Sprawca zbiegl. - Wylegitymowal sie i dodal: - Jesli pojedzie pan ze mna do szpitala, wszystko wyjasnie na tyle, na ile moge. Nigdzie pan nie pojedzie - burknal oficer, zazywny mezczyzna po czterdziestce z wasikiem podkreslajacym okragly ksztalt twarzy. - Nie obchodzi mnie, kim pan jest. Nie mozna ot tak odejsc z miejsca zbrodni. Jade z rannym - powiedzial Steven. - Musze z nim porozmawiac, jak tylko odzyska przytomnosc. Jesli to pana interesuje, padly trzy strzaly, jeden do ofiary, dwa do mnie. Sprawca odjechal niebieskim range roverem. Luski znajdzie pan na parkingu. To wszystko, czego pan sie tu dowie. Trzeba przestrzegac przepisow - nie ustepowal oficer. No to niech pan to robi - odburknal Steven. Widac trafil na sluzbiste pozbawionego zdrowego rozsadku. - Co z nim? - spytal, patrzac na D'Ar-cy'ego, ktorego sanitariusze ostroznie wnosili do karetki. Jest bardzo slaby - odparl ciemnoskory sanitariusz, ktory wsiadl, by zajac sie rannym. - Dobrze sie pan spisal jak na lekarza pierwszego kontaktu. Steven usmiechnal sie, wsiadajac. Drzwi zamknely sie za nim. Nie jestem lekarzem pierwszego kontaktu - wyjasnil. Wiedzial, ze na miejscu wypadku z sanitariuszy jest wiekszy pozytek niz z lekarzy, choc przekonania tego nie podzielalo Stowarzyszenie Lekarzy Brytyjskich, najbardziej konserwatywna z organizacji. To pan jest z pogotowia? - spytal mezczyzna. Nie, z wojska. Medycyna polowa. O w morde - mruknal sanitariusz. - Aniol stroz czuwa nad gosciem. Trzeba miec szczescie, zeby dostac kulke akurat wtedy, kiedy w poblizu jest lekarz wojskowy. Pielegniarka oczyscila skaleczenia i otarcia Stevena, a personel oddzialu naglych wypadkow zajal sie D'Arcym. Inspektor, ktory przyjechal za karetka, byl wsciekly. I nic dziwnego; Steven nie potrafil podac mu ani rysopisu napastnika, ani numeru rejestracyjnego range rovera. Jestes zawodowcem. Co ty, myslales o niebieskich migdalach? - marudzil policjant. Probowalem ratowac tylek - odparl Steven przez zacisniete zeby. - Bylo ciemno, uzbrojony typ chcial mnie zabic. Mimo to... - zaczal policjant. Nie dopial swego - przerwal mu Steven. - Trzeba pilnowac D'Ar-cy'ego, dopoki nie bedzie mozna go przeniesc. O co w tym wszystkim chodzi? - warknal policjant. - Jesli myslisz, ze mozesz urzadzac strzelaniny na moim terenie i poniewierac... Opanuj sie! - warknal Steven. - Rozumiem, ze jestes wkurzony, ale doskonale wiem, co moge, a czego nie, i lepiej dla ciebie, zebys tez sie tego dowiedzial. Jesli masz watpliwosci, zadzwon do Ministerstwa Spraw Wewnetrznych. A na razie postaw przy D'Arcym uzbrojonego straznika i przestan marudzic. Cyrk, normalnie cyrk - wymamrotal policjant i wyszedl. Co z D'Arcym? - spytal Steven, widzac, ze lekarz cofa sie od stolu zabiegowego i zdejmuje rekawice. Stan stabilny, ale na razie trudno powiedziec, czy z tego wyjdzie. Przygotowuja sale. Bez operacji sie nie obejdzie - odparl konsultant pogotowia. - Jest pan jego znajomym? Krewnym? Ani jedno, ani drugie - odparl Steven. No to kim? Steven wylegitymowal sie. -Aha, lekarzem. To pan zalozyl ten spinacz? Steven skinal glowa. Jesli przezyje, to tylko dzieki temu. Moze mi pan powiedziec, o co w tym wszystkim chodzi? Sam nie wiem - odparl Steven. - Mialem go przesluchac, kiedy jakis facet postanowil przerwac nasza rozmowe, zanim sie zaczela. Musze pana ostrzec, ze moze dojsc do kolejnego zamachu. Poprosilem policje, zeby go pilnowali. Co to za jeden? Jakis przestepca? Wrecz przeciwnie - odparl Steven. - Zdolny naukowiec, ktory z tego, co slyszalem, muchy by nie skrzywdzil. To dlaczego ktos chcial go zabic? Zamierzam go o to spytac, kiedy odzyska przytomnosc - odparl Steven. - Musze przy nim zostac. Jest pan lekarzem - powiedzial konsultant - wiec daruje sobie gadanie, ze najwazniejsze jest dobro pacjenta, i nie wywale pana za drzwi, jak to robia w serialach, ale sam pan wie, jak z nim krucho. Niech pan uwaza. Dzieki. - Steven wyszedl i zadzwonil z komorki do inspektoratu. W czasie rozmowy z dyzurnym obserwowal przez szybe w drzwiach, co dzieje sie w sali. Mam obudzic pana Macmillana? - spytal dyzurny. Tak - odparl Steven. Macmillan oddzwonil po pieciu minutach. - Zyje? Ledwo, ledwo - odparl Steven. - Zostane z nim, ale chcialbym, zeby przeniesiono go najszybciej, jak to mozliwe. Myslisz, ze moga sprobowac znowu? Tak podpowiada zdrowy rozsadek. Moze mysla, ze nie przezyl, Zbyt wielu sasiadow widzialo, ze zyl, kiedy zabierala go karetka. Dobrze, zalatwie to. Musimy porozmawiac. Mam nowe wiadomosci. Jak tylko D'Arcy bedzie bezpieczny - powiedzial Steven. O trzeciej w nocy D'Arcy zostal przewieziony z sali operacyjnej na oddzial intensywnej terapii. Steven rozmawial z chirurgiem, gdy pielegniarki podlaczaly sprzet monitorujacy. - 1 co pan sadzi? -Wygladalo to fatalnie, ale jesli nie bedzie komplikacji, powinien z tego wyjsc. Ale w pilke reczna to juz raczej nie zagra. -I tak nie gral - zapewnil go Steven z usmiechem. Przyniesli ten spinacz. Kiedys bedzie go mogl pokazac wnukom. Kiedy odzyska przytomnosc? - spytal Steven. Nie wczesniej niz za trzy godziny - odparl chirurg. - Moze nawet pozniej. Panu tez przydaloby sie troche odpoczynku. Steven przypomnial dwom uzbrojonym policjantom pilnujacym wejscia na oddzial, ze bez jego zgody maja nikogo nie wpuszczac, po czym usiadl na krzesle przy lozku D'Arcy'ego i zdrzemnal sie. Duchota i przycmione swiatlo sprawily, ze zasnal bez trudu. Wylegiwal sie na zalanej sloncem plazy. Jane sypala mu piasek na plecy, a Jenny bawila sie w pobliskich skalach, kiedy nagle cos tracilo go w ramie i sen pierzchnal. Pielegniarka, wystraszona jego gwaltowna reakcja, cofnela sie o krok i zakryla usta dlonia. -Przepraszam, ze niepokoje - wykrztusila. - Chcialam tylko powiedziec, ze doktor D'Arcy odzyskuje przytomnosc. Steven przeprosil ja. Czesto bywal w sytuacjach, kiedy szybka reakcja na niespodziewany dzwiek lub dotyk mogla ocalic mu zycie, trudno wyzbyc sie starych nawykow. D'Arcy zadawal pielegniarce pytania, jakie zadaje kazdy pacjent po odzyskaniu przytomnosci, a ona doskonale wiedziala, jak na nie odpowiadac. Zapewnila go lagodnym, cieplym glosem, ze jest w szpitalu, nic mu nie grozi i nie ma sie czym martwic. Chce wiedziec... - wymamrotal D'Arcy. Wszystko w swoim czasie - uspokajala go pielegniarka. - Musi pan odpoczac. Strzelano do ciebie, chlopie - powiedzial Steven, sciagajac na siebie pelne wyrzutu spojrzenie pielegniarki. - Operowano cie, wyjdziesz z tego. -Strzelano? Ale kto...? Steven poslal pielegniarce uspokajajace spojrzenie - przynajmniej mial nadzieje, ze tak to wygladalo - na znak, ze nie bedzie meczyl D'Arcy'ego. Kobieta wyszla, patrzac na niego nieufnie. Steven przedstawil sie D'Arcy'emu i zaczekal na reakcje. Inspektorat... Naukowo-Medyczny... Slyszalem o was. To dobrze. Wiem, ze trudno ci bedzie to wszystko pojac, chlopie, ale musze ci wyjasnic, co sie dzieje. D'Arcy mruknal potakujaco. -W zeszlym miesiacu ci sami ludzie, ktorzy wczoraj probowali zabic ciebie, zamordowali twojego bylego wspolpracownika George'a Sebringa. Nie chcieli dopuscic, zebys komukolwiek opowiedzial o czyms, co stalo sie przed wieloma laty, kiedy pracowaliscie w Porton Down. -To... obled... Cos sie stalo - ciagnal Steven. - Cos, co zostalo zachowane w tajemnicy, cos, o czym nie powiadomiono nawet rzadu. Doktor Crowe... powiadomil. Wcale nie. Rzad nic o tym nie wiedzial. Cos bylo nie tak ze szczepionka, zgadza sie? D'Arcy lekko skinal glowa. -Chcieli genow HIV... George... popelnil... blad... Steven czul, jak wzbiera w nim podniecenie. Musial sie skoncentrowac, zeby zachowac spokojny ton. Jaki blad, Michael? Dal im wczesna wersje... czynnika, nad ktorym pracowalismy. Jakiego czynnika? Nastapila dluga przerwa, po czym D'Arcy powiedzial: Projekt specjalny; mielismy zaprojektowac nowy czynnik biologiczny... Nie szczepionke przeciw AIDS. Nie... to byla tylko przykrywka... Rzad chcial czynnika, ktory nie zabijalby... tylko oslabial i niszczyl morale... Zakaznego, ale niewykrywalnego... Musial tez byc uleczalny. - 1 wlasnie to dostalo sie do szczepionki? Tak... Ale Crowe mowil, ze to zaden... klopot. Zaden klopot - powtorzyl Steven, myslac o weteranach. Chcial spytac o przyczyny syndromu wojny w Zatoce, ale uznal, ze D'Arcy przyjal oficjalna wersje wydarzen. Tak by wynikalo z tego, co o nim mowil Maclean. Czy po wypadku dalej pracowaliscie nad tym czynnikiem? - spytal cicho. D'Arcy pokrecil glowa. Nie, prace zostaly wstrzymane. Zaraz potem odszedlem z Porton. W swoich pracach wykorzystywaliscie inzynierie genetyczna, zgadza sie? Skinienie glowy. Co dokladnie zrobiliscie? Zmeczony... - szepnal D'Arcy. - Bardzo zmeczony... Wiem, Michael - powiedzial Steven. - Powiedz tylko, ktore geny zmodyfikowaliscie, a potem bedziesz mogl spac. -M... Jak na skinienie czarodziejskiej rozdzki, u boku Stevena wyrosla pielegniarka. -Juz wystarczy - powiedziala. - Musi odpoczac, dobrze pan o tym wie. Steven przyjal jej slowa z pokora. Miala racje. Jako lekarz zdawal sobie sprawe, ze D'Arcy potrzebuje odpoczynku. Ale na Boga, tak niewiele brakowalo, zeby wyciagnal z niego informacje, na ktorej mu zalezalo. Nie mogl powstrzymac przeklenstwa, ktore cisnelo mu sie na usta. Wyszedl i zadzwonil do inspektoratu spytac o przygotowania do przeniesienia D'Arcy'ego. -Trzeba go umiescic na intensywnej terapii, wiec mamy ograniczone pole manewru - powiedzial dyzurny. - Standardowe kryjowki nie wchodza w gre, wiec pan Macmillan wynajal prywatny pokoj w Szpitalu Swietego Tomasza, nie mowiac nikomu, kim jest chory. Kiedy chce go pan przeniesc? Decyzja nie nalezy do mnie - odparl Steven. - Ale mysle, ze wczesnym popoludniem dostaniemy zgode. Wyslac karetke i obstawe? Chcialbym zalatwic wszystko dyskretnie. Uzbrojona ochrona w cywilu, nieoznakowane wozy policyjne. Tuz po jedenastej chirurg skonczyl badanie i dal zgode na przeniesienie pacjenta. Steven zapewnil, ze zabierze D'Arcy'ego na oddzial intensywnej terapii, ale nie powiedzial, gdzie dokladnie. Chirurg oddal mu karte pacjenta. Nie moge powiedziec, ze bedzie mi was brakowalo - mruknal, patrzac na uzbrojonych policjantow stojacych pod drzwiami. Trudno sie dziwic - odparl Steven. - Dzieki za wszystko, co pan dla niego zrobil. Spinacz zrobil wiecej - rzekl chirurg z usmiechem. - Powodzenia. Transport odbyl sie bez zadnych incydentow. D'Arcy byl pod dzialaniem srodkow usypiajacych, wiec Steven postanowil skorzystac z okazji i zajrzec do ministerstwa, zeby porozmawiac z Macmillanem. Najpierw jednak zadzwonil do Jane i uprzedzil, ze nie przyjedzie. Powiedzial jej, co sie stalo. O Boze - westchnela. - Co za koszmar. Jestes w Kent? Nie, uznalismy, ze lepiej go tam nie zostawiac. Przewiezlismy go pod nazwiskiem Jones do prywatnego pokoju w Szpitalu Swietego Tomasza w Londynie. Odzyskal przytomnosc? W nocy duzo mi powiedzial, ale jeszcze nie wszystko. Mam nadzieje, ze porozmawiam z nim po wizycie u Macmillana. Ale wiesz juz mniej wiecej, nad czym pracowali w Porton? Historyjka ze szczepionka przeciw AIDS to przykrywka - odparl Steven. - Chcieli uzyskac nowy czynnik biologiczny, ktory obezwladnialby i demoralizowal zamiast zabijac. Po co? Pewnie chodzilo o kontrolowanie ludnosci. Ale to jeszcze nie wszystko. Prototyp czynnika przez przeoczenie dostal sie do szczepionki dla wojsk. Z winy George'a. Boze wszechmogacy. To dlatego tak sie wystraszyl na wiesc o planach jej ponownego uzycia. Zgadza sie. Wyglada na to, ze rzad nie wiedzial, co sie stalo. Ani wtedy, ani teraz. Inaczej taki pomysl w ogole by sie nie pojawil. Ale teraz mozesz to ujawnic? Musze dowiedziec sie od D'Arcy'ego czegos wiecej o tym czynniku i sposobie jego uzyskania. Mial byc niewykrywalny. Na jakim my swiecie zyjemy - powiedziala Jane. - Nic dziwnego, ze George mial koszmary. Zasluzyl na to! -Nie oceniaj go zbyt surowo. Ludzie na ogol bez szemrania wykonuja polecenia przelozonych. George pewnie myslal, ze robi, co do niego nalezy. Gdyby wszyscy zolnierze po uslyszeniu rozkazu "ognia!" zastanawiali sie nad konsekwencjami swoich czynow, nie mielibysmy armii. Wiekszosc pociaga za cyngiel i zyje dalej. -Moze i tak - odparla Jane bez przekonania. - Zadzwon, kiedy bedziesz mogl. Macmillan siedzial za biurkiem z glowa oparta na dloniach. Byl wyraznie zaniepokojony. Co z D'Arcym? - spytal Stevena. Lekarze twierdza, ze wyjdzie z tego. Transport mu nie zaszkodzil, a tego obawialem sie najbardziej. Za kilka godzin powinien sie obudzic i wtedy bede mogl z nim znow porozmawiac. Co za burdel - westchnal Macmillan. - Cholerny burdel. -Mowiles, ze masz dla mnie jakies wiadomosci? - powiedzial Steven. Macmillan spojrzal na niego w zamysleniu. -Po naszej ostatniej rozmowie spytalem wysoko postawionego znajomego o zespoly prowadzace specjalne projekty w Porton. -I teraz zalujesz? -Cos w tym stylu - odparl Macmillan. - Miales racje. Wszystko zaczelo sie dawno temu, dokladnie w czasie drugiej wojny swiatowej. Po proszono grupe naukowcow o zbadanie mozliwosci skazenia waglikiem karmy dla bydla, ktora nastepnie zrzucono by na niemieckie laki. Nazwa no ich zespolem Beta i przyznano specjalny budzet, niepodlegajacy standardowym procedurom weryfikacyjnym. Ostatecznie wyniki ich prac nie zostaly wykorzystane, ale infrastruktury nie rozwiazano... Steven domyslil sie, ze to nie wszystko. Mow dalej - powiedzial cicho. Moj informator twierdzi, ze w latach osiemdziesiatych zespol Beta zostal reaktywowany. Oddano mu do dyspozycji konta, z ktorych mogl korzystac na starych zasadach, i pieniadze poplynely szerokim strumieniem. Wiec ci z Porton chcieli sobie dorobic? To nie takie proste. Wyglada na to, ze Porton, to znaczy dyrektor z calym zarzadem, nic o tym nie wiedzieli. Cholerny swiat - mruknal Steven. Moj informator nie skonczyl jeszcze w tym grzebac, ale wyglada na to, ze ktos, kto wiedzial o istnieniu budzetu zespolu Beta, postanowil zwerbowac ludzi w Porton i kazac im pracowac nad czyms, o czym nie wiedzial nikt oprocz nich. -Nad czynnikiem, o ktorym powiedzial mi D'Arcy - domyslil sie Steven. - Zespol Crowe'a byl wspolczesnym odpowiednikiem zespolu Beta. Macmillan skinal glowa. Nasuwaja sie pewne niewygodne pytania... Przede wszystkim, czy rzad wiedzial o tym projekcie? - powiedzial Steven. - Moze go nawet zainicjowal? Nastepna puszka Pandory - zauwazyl Macmillan. Ale wyglada na to, ze o wypadku w Porton nie wiedzial, w przeciwnym razie nie rozwazalby mozliwosci wykorzystania starych zapasow szczepionki. Z drugiej strony, minelo dwanascie lat, rzady sie zmienialy. Nie mozna wykluczyc, ze to bylo zwykle przeoczenie. Racja. Na szczescie nie jestesmy sami. Moj wysoko postawiony znajomy, ktorego nazwiska nie moge wymienic, takze jest mocno zaniepokojony. Skontaktuje sie ze mna, jak tylko ustali, czy byla to inicjatywa owczesnych wladz, czy swego rodzaju... prywatne przedsiewziecie. Sam nie wiem, co byloby lepsze. - Steven wzruszyl ramionami. - Tymczasem postaram sie wyciagnac jak najwiecej z D'Arcy'ego. Zadzwonil telefon. Macmillan odebral i burknal do sluchawki, ze przeciez prosil, by mu nie przeszkadzac. Steven slyszal, jak Rose Roberts cos mu tlumaczy uspokajajacym glosem. -Daj go - powiedzial Macmillan. Przez chwile sluchal w milczeniu, coraz bardziej blednac. Wrecz starzal sie w oczach. -Dziekuje za informacje - powiedzial w koncu. Spojrzal na Stevena. - D'Arcy nie zyje. Steven zmartwial. Jak to?! Jego stan byl stabilny, lezal na intensywnej terapii. "Lekarz", ktorego personel wzial za jednego z naszych, a nasi za pracownika szpitala, dostal sie do D'Arcy'ego i wstrzyknal mu trucizne. Steven byl wstrzasniety i zarazem wsciekly. Skad on mogl wiedziec, gdzie go szukac? Dobre pytanie - odparl Macmillan. 14 -Powiedzialem Jane Sebring - wyznal Steven.-Rozumiem - odparl Macmillan. Pytanie "dlaczego" zawislo w powietrzu, ale nie zostalo zadane. Zamiast tego Macmillan spytal cicho: - Czy nie pomyla sie, jesli powiem, ze ta kobieta cos dla ciebie znaczy? Steven skinal glowa. - 1 to duzo. -Mezczyzna, ktory nie zrobil z siebie glupca z powodu kobiety, jest bez serca - powiedzial Macmillan. Steven docenil jego takt i usmiechnal sie, ale zaraz spowaznial. -Co nie zmienia faktu, ze Michael D'Arcy nie zyje. Musial zmierzyc sie z innym pytaniem, ktorego do tej pory unikal. Dlaczego zamach na D'Arcy'ego nastapil tego samego dnia, kiedy zamierzal go przesluchac? Ten czlowiek znal tajne informacje od prawie dwunastu lat, czemu wiec akurat teraz uznano go za zagrozenie? Zbieg okolicznosci? A moze ktos dostal cynk o jego planowanej wizycie? Wiedziala o niej tylko jedna osoba - Jane. Steven zamknal oczy, by ukryc to, co sie w nich krylo, przed badawczym spojrzeniem Macmillana. Straszne podejrzenie zaczelo trawic jego serce. -Byc moze wyciagamy pochopne wnioski - powiedzial Macmillan. - Jestes calkiem pewien? Steven odparl, ze tylko Jane znala jego wczorajsze plany. -Moze ktos was podsluchal? Powiedzialem jej o tym przez telefon. Macmillan spochmurnial. Komorkowy? Tak... ale dzwonilem na jej stacjonarny. - Steven ozywil sie, bo dotarlo do niego, do czego zmierza Macmillan. - Tak samo bylo, kiedy powiedzialem jej o przenosinach D'Arcy'ego! Pewnie od lat maja telefon Sebringa na podsluchu - powiedzial Macmillan. Steven poczul gleboka ulge, ale zaraz opadly go wyrzuty sumienia z powodu podejrzen, jakie zywil jeszcze przed chwila. O moj Boze - westchnal. Pamietaj, ze nie wiemy tego na pewno - przestrzegl go Macmillan. - Ale moim zdaniem to najbardziej prawdopodobne. Steven skinal glowa. A skoro tak - ciagnal Macmillan - musza znac tresc wszystkich waszych rozmow telefonicznych. W jakiej to nas stawia sytuacji? Musze pomyslec. Mowiles jej, co D'Arcy powiedzial ci o tym czynniku? Steven przytaknal. W takim razie moga dojsc do wniosku, ze pani Sebring za duzo wie... Wie tyle, co my - powiedzial Steven. - Nie ma sensu robic jej krzywdy. Chyba zeby sie bali, ze pojdzie do gazet i wsadzi kij w mrowisko. Boze, musze tam pojechac. -Ma komorke? Steven potrzasnal glowa. Nawet rozmawialismy na ten temat. Jane nie znosi, kiedy w czasie lekcji dzwonia telefony jej uczniow. Zeby nie wiadomo co, nie kupi sobie komorki. Musze ja ostrzec. Na stacjonarny nie mozesz zadzwonic, to zbyt ryzykowne - zauwazyl Macmillan. Wiem, wiem - Steven zabebnil palcami w blat biurka, szukajac natchnienia, r Moze poprosisz policje z Leicester, zeby wyslali tam kogos pod byle pretekstem? Niech zabiora ja na komisariat i zatrzymaja, dopoki nie przyjade. Juz sie robi - obiecal Macmillan. A Rose niech poszuka dla niej jakiejs kryjowki. Pozniej zadzwonie, to obgadamy szczegoly. - Steven wstal i ruszyl do drzwi. Macmillan podniosl sluchawke, ale dal mu znac, zeby jeszcze nie wychodzil. Wolna reka otworzyl dolna szuflade biurka i wyjal pistolet w kaburze. -Wiesz, co sadze o broni - powiedzial. - Ale po tym, co spotkalo D'Arcy'ego, poprosilem Rose, zeby zamowila to dla ciebie. Twoja ulubiona marka. Przed wyjsciem pokwituj odbior. Steven zdjal marynarke, zapial kabure Burns Martin, sprawdzil magazynek, po czym schowal bron i wlozyl marynarke z powrotem. Bez slowa wsunal do kieszeni trzy pudelka nabojow. Tak jak Macmillan, byl przeciwnikiem swobodnego dostepu do broni, ale docenial jej przydatnosc w niektorych sytuacjach: na przyklad takich jak ta. Wyszedl do sekretariatu i pokwitowal odbior pistoletu. -Tylko go nie zgub, bo zaplacisz z wlasnej kieszeni - ostrzegla Rose z usmiechem, ale ani w jej oczach, ani w usmiechu, jakim odpowiedzial jej Steven, nie bylo wesolosci. Wrocil do gabinetu szefa. Wszystko gra? - spytal. Juz tam jada - odparl Macmillan. - Zadzwonia do ciebie, jak tylko sie dowiem, ze jest bezpieczna. A ty po drodze zastanow sie, jak zdobyc wiecej informacji o tym czynniku. Musimy wiedziec wiecej, zeby zaczac robic szum. Mam pewien pomysl, ale musze porozmawiac z biologiem molekularnym. - Steven powiedzial Macmillanowi o kolekcji kultur bakteryjnych Macleana. - Jestem pewien, ze ten czynnik gdzies tam siedzi, ale zamaskowany tak dobrze, ze czeka nas szukanie igly w stogu siana. Mam nadzieje, ze jest szybszy sposob na wykrycie zmian w DNA niz sekwencjonowanie genomow wszystkich bakterii. Sprobuje cos zalatwic - obiecal Macmillan. Czterdziesci minut po wyjezdzie z Londynu zadzwonila komorka Stevena. Zwolnil, zeby uslyszec glos rozmowcy przez warkot silnika. To byl Macmillan; powiedzial, ze Jane jest juz na komendzie i wscieka sie, bo nikt nie chce jej wyjasnic, o co chodzi. To w jej stylu - odparl Steven. - A co z kryjowka? Zalatwione - powiedzial Macmillan. - Rose przesle ci szczegoly SMS-em. O co tu chodzi, do licha? - rzucila Jane, kiedy Steven wszedl do pokoju przesluchan. - Dlaczego mnie tu trzymaja? Nikt nie chce mi nic powiedziec. Steven uniosl dlonie w pojednawczym gescie. -Przepraszam. Poprosilem ich, zeby cie tu przywiezli. To dla twojego bezpieczenstwa. -Dla mojego bezpieczenstwa - powtorzyla. - Co to znaczy? Steven usiadl i wzial ja za rece. -Michael D'Arcy zostal zamordowany w Szpitalu Swietego Tomasza - powiedzial. Jane patrzyla mu w oczy, szukajac zwiazku miedzy ta wiadomoscia a tym, co ja spotkalo. To straszne - szepnela. Rozumiem, ze nie mowilas nikomu, ze tam lezy? Oczywiscie, ze nie - zapewnila Jane. - Niby komu mialabym powiedziec? Bylas jedyna osoba spoza inspektoratu, ktora o tym wiedziala. Spojrzala na niego, jakby nie wierzyla wlasnym uszom. Nie rozumiem. Do czego zmierzasz? Twoj telefon jest na podsluchu - odparl Steven. Widzac jej reakcje, wyzbyl sie resztek watpliwosci. - Ktos slyszal wszystkie nasze rozmowy. O Boze - jeknela Jane. Chcialas, zebym ci wszystko mowil. Jane pokiwala glowa, ale bardziej z lekiem niz przekonaniem. Powiedzialem ci przez telefon, ze jade do D'Arcy'ego. Oni byli pierwsi. Powiedzialem ci, gdzie go ukryjemy, a oni dostali sie do niego i skonczyli, co zaczeli. Powiedzialem ci o czynniku, nad ktorym pracowal George. No i? - spytala. Nie mozna wykluczyc, ze uwazaja cie za zagrozenie... To znaczy, ze ktos moze chciec mnie zabic? - spytala ledwo slyszalnym szeptem. Jest taka mozliwosc - powiedzial. - Moze niewielka, ale nie wolno ryzykowac. Przeciez wiem tylko to, co ty i twoja organizacja - zaprotestowala slabo. Tez tak pomyslalem. Ale John Macmillan uwaza, ze moga sie bac, ze pojdziesz z tym do gazet. Ma racje. A kto by mi uwierzyl? Jestes zona zamordowanego naukowca z Porton Down. Gazety moglyby opublikowac twoje rewelacje chocby po to, zeby zobaczyc, co sie stanie. A co stanie sie teraz? - spytala z irytacja. Mysle, ze na jakis czas powinnas gdzies sie zaszyc. Dopoki wszystkiego nie wyjasnimy. Zaszyc sie - powtorzyla takim tonem, jakby uslyszala wyrok smierci. - Porzucic dom, przyjaciol, prace... i gdzies sie ukrywac? Steven obszedl stol i polozyl rece na jej ramionach. -Rozumiem cie - szepnal. - Bardzo mi przykro, ze cie w to wciagnalem. Zrobilbym wszystko, zeby cofnac czas i pozwolic ci zyc jak dawniej, ale na razie to niemozliwe. Nie poddawaj sie, a wszystko bedzie dobrze. Lepsze jutro - mruknela Jane. - 0 ile go doczekam. Nie dopuszcze, zeby cokolwiek ci sie stalo - zapewnil Steven. Podniosl ja i mocno przytulil. Odwzajemniajac uscisk, wyczula bron pod jego lewa pacha. -O Boze - szepnela. - Gdybym byla odwazniej sza, rzucilabym jakis sprosny zart, ale boje sie jak diabli. Steven pocalowal ja w czubek glowy. Chodzmy - powiedzial. Mam nadzieje, ze pozwolisz mi zabrac z domu pare rzeczy? - spytala, wsiadajac do jego samochodu. Jasne - odparl. Wcale nie mial ochoty tam jechac, ale po tym, co przeszla, nie mogl jej odmowic. Rozumial, ze osobiste drobiazgi beda mialy dla niej duze znaczenie, nie tylko praktyczne. Zawrocil i zaparkowal na ulicy, bo nie zamierzal zostac tu dlugo. Czekal na dole, wygladajac przez okno, podczas gdy Jane pakowala sie w sypialni. To obled - dobiegl z gory jej glos. - Co pomysla znajomi, kiedy nagle znikne? Co ze szkola? Z moimi lekcjami? Nie, ja tak nie moge. Wszystko bedzie dobrze - odparl. - Zalatwie ci komorke i bedziesz mogla dzwonic do znajomych. Tylko im nie mow, gdzie naprawde jestes. Powiedz, ze pojechalas do chorego wujka w Yorkshire. Widze, ze masz w tym wprawe. Nie bardzo - odparl Steven, obserwujac samochod za oknem. Identyczny przejezdzal tamtedy pare minut wczesniej. Krew zastygla mu w zylach. To byl niebieski range rover. Jane - zawolal. - Co? Zejdz na dol, dobrze? - Jeszcze nie skon... Zejdz, prosze. Uslyszala niepokoj w jego glosie, wiec poslusznie zeszla. Co sie stalo? - spytala, wchodzac do pokoju. Chyba bedziemy mieli towarzystwo - odparl, nie odwracajac sie od okna. To znaczy, ze sie spoznilismy? W ciagu ostatnich pieciu minut dwa razy przejezdzal tedy niebieski range rover. Mozliwe, ze to ten sam, ktorego widzialem na parkingu w Ramsgate. Co mam robic? - zapytala spokojnie. Widzac jej opanowanie, pokiwal glowa z aprobata. Sprawdz, czy drzwi i okna sa pozamykane - odparl. Range rover minal dom po raz trzeci, tym razem wolniej. Steven zauwazyl, ze siedzialo nim dwoch mezczyzn. Wszystkie zamkniete - powiedziala Jane. Pewnie beda chcieli wejsc od frontu - stwierdzil. - Moga nie wiedziec, ze tu jestem. Samochod zostawilem na ulicy. Co mam zrobic? - powtorzyla Jane. Graj na zwloke. Jak zapukaja, krzyknij, ze zaraz otworzysz, i czekaj na moj sygnal. Jane skinela glowa. Zaczeli obserwowac podjazd. Wydawalo sie, ze minela cala wiecznosc, nim wreszcie pojawil sie na nim mezczyzna w eleganckim garniturze z teczka w prawej dloni. Pod lewa pacha trzymal podkladke do pisania. Postawil teczke na ziemi i spojrzal na podkladke, jakby sprawdzal adres. -Cholera - mruknal Steven. - Gdzie ten drugi? W samochodzie bylo dwoch. Sprawdze tylne drzwi. Miej go na oku. Mow, co sie dzieje. Przeszedl do kuchni, schylony, zeby nie bylo go widac przez okno; dopiero pod przeciwlegla sciana wyprostowal sie i dyskretnie wyjrzal na zewnatrz. W ogrodku mignal jakis cien. Steven znow sie schylil. Juz wiedzial, co jest grane. Mezczyzna z teczka mial odwrocic uwage Jane, a w tym czasie jego partner mial dostac sie do domu od tylu. Steven przywarl do sciany i patrzyl, jak nieznajomy kresli kolo na szybie przy tylnych drzwiach. Sadzac po towarzyszacym temu zgrzycie, uzywal markera z diamentowym czubkiem. Zrobil to wprawnie, jednym ruchem, co wskazywalo, ze intruzi byli profesjonalistami. Okleil kolo tasma, zastukal w nie lekko i wyjal, zostawiajac kilkunastocentymetrowy otwor. Rozlegl sie dzwonek do drzwi. -Chwileczke! - krzyknela Jane. Meska reka wsunela sie przez otwor i siegnela do zamka. Steven zaczekal, az intruz otworzy drzwi i wejdzie do srodka; dopiero wtedy uderzyl go rekojescia pistoletu w skron. Wyciagnal rece, by go zlapac, zanim upadnie z hukiem. Polozyl nieprzytomnego mezczyzne na podlodze i ob-szukal go. Znaleziony pistolet schowal do kieszeni marynarki. Znow zabrzeczal dzwonek. -Chwile, chwile, juz ide - zawolala Jane. Steven przykucnal obok niej za kanapa i scisnal za ramie, by dodac jej otuchy. -Na moj sygnal otworzysz - szepnal. - Wysluchaj, co bedzie mial do powiedzenia, i wpusc go. Ustawil sie za drzwiami z pistoletem gotowym do strzalu i skinal glowa na Jane. Podeszla do drzwi i otworzyla. Przepraszam - powiedziala - ale wlasnie rozmawialam przez telefon. Pani Sebring? Pozwoli pani, ze sie przedstawie. Nazywam sie John Deveron. Jestem przedstawicielem... Podjazdow Paveright. Steven pomyslal, ze nie tylko Jane tu improwizuje. Deveron pewnie sie zastanawial, gdzie podzial sie jego partner. Zauwazylem, ze ma pani podjazd z kruszywa - powiedzial Deveron. - Nie myslala pani, zeby zastapic je cegla? Rzeczywiscie, przyszlo mi to do glowy, panie Deveron - odparla Jane uprzejmie. - Moze pan wejdzie, to porozmawiamy. Deveron zrobil krok naprzod i Steven przystawil mu pistolet do skroni. Przeszukal go, zabral mu bron, po czym kazal polozyc sie na podlodze z rekami na karku. Cos ty za jeden? - spytal. Popelniasz duzy blad, przyjacielu - wysapal mezczyzna, kiedy Steven przeszukiwal mu kieszenie, ani na chwile nie cofajac pistoletu. - Legitymacja jest w lewej wewnetrznej - powiedzial. Steven wyjal legitymacje i westchnal gleboko. Wkopales sie, co? - mruknal lezacy mezczyzna. Co sie stalo, Steven? - spytala Jane. Przynies cos, czym mozna by ich zwiazac - odparl, udajac, ze nie uslyszal pytania. Moze byc sznur do bielizny? Jak najbardziej. Jane poszla po sznur, a Steven wyjal swoja legitymacje i pokazal ja mezczyznie na podlodze. Inspektorat Naukowo-Medyczny? A ty co tu robisz, do cholery? Roznica miedzy nami polega na tym - odparl Steven - ze ja wiem, co wy tu robicie. Teraz mow, kto was przyslal? Przeciez wiesz, ze nie moge tego powiedziec. - Mezczyzna steknal, bo Steven znow przygniotl mu glowe do podlogi. Jasne - mruknal Steven. - To pozostanie nasza tajemnica. Na litosc boska, czlowieku - powiedzial mezczyzna. - Jest jasne, ze doszlo do jakiegos nieporozumienia. Moze mnie puscisz, to sobie wszystko wyjasnimy? Jane wrocila do pokoju ze sznurem i malym nozem do obierania warzyw. Steven skrepowal intruza, a potem zajal sie jego nieprzytomnym wspolnikiem lezacym w kuchni. Jaki to wszystko ma sens? - spytal mezczyzna po jego powrocie. - Dlaczego nie mozemy dogadac sie jak cywilizowani ludzie? Twoj koles, ktory tam spi, wlamal sie do tego domu - odparl Steven. - Oddam was w rece policji. Jezu - prychnal mezczyzna. - A jak myslisz, co zrobia gliny na widok naszych legitymacji? Nie zobacza ich. Zabieram je, razem z waszymi pistoletami. Jesli to z ktoregos z nich strzelano do Michaela D'Arcy'ego, z policja z Kent tez bedziecie mieli do czynienia. Po czyjej jestes stronie, Dunbar? Wiesz, sam sie czasem zastanawiam - rzekl Steven w zamysleniu i spojrzal na mezczyzne jak na zwierze w zoo. Podniosl sluchawke telefonu, ale po chwili ja odlozyl. - Lepiej nie - mruknal i zadzwonil na policje ze swojej komorki. Gotowa? - spytal, zwracajac sie do Jane. Odpowiedziala skinieniem glowy. Na litosc boska, Dunbar, to absurd - poskarzyl sie mezczyzna lezacy na podlodze. - 1 to jaki - powiedzial Steven. Wyprowadzil Jane z domu i zamknal za nimi drzwi. Jane nie odzywala sie az do chwili, gdy wsiedli do samochodu. Polozyla dlon na dloni Stevena, ktory wlasnie chcial wrzucic bieg. -Co jest grane, do cholery? - spytala. - Wygladalo to, jakbys znal tych ludzi albo oni ciebie. Zanim gdziekolwiek z toba pojade, chce wiedziec, co sie wlasciwie dzieje. Jesli ich legitymacje nie sa lewe, to sa z MI-5 - powiedzial Steven. Jane popatrzyla na niego badawczo. Wybacz, ale czy to nie znaczy, ze powinni byc po naszej stronie? Tez tak myslalem. Naprawde uwazasz, ze MI-5 probowalo mnie zabic? - zapytala Jane z niedowierzaniem. Na to wyglada. Nie "pan E"? Musi byc jakies logiczne wytlumaczenie. Czy dozyje chwili, kiedy je znajdziesz? Poznam cala prawde. Obiecuje. 15 O osmej wieczorem na parkingu przy autostradzie Ml bylo wzglednie pusto. Donald Crowe bez problemu znalazl wolne miejsce z dala od pozostalych samochodow. Wcisnal guzik pilota i sprawdzil, czy drzwi sa zamkniete, po czym poszedl do hotelu Travel Lodge i powiedzial recepcjonistce, ze zarezerwowal na dwudziesta pietnascie mala sale konferencyjna.-Tak, prosze pana, to Salisbury Room. Wejdzie pan w te drzwi, a dalej w lewo. Kierujac sie jej instrukcjami, Crowe znalazl wlasciwy pokoj. Tabliczka pod drzwiami z matowego szkla informowala, ze zostal zarezerwowany przez Mercury Graphics; pod ta nazwa wynajal go Crowe. Wszedl do srodka, polozyl teczke na stole i zaczal sie rozgladac po pokoju. Przy stole stalo dwanascie krzesel, na drugim koncu byl projektor, zainstalowano tez kilka gniazdek do komputerow. Przed kazdym krzeslem lezaly notesy i dlugopisy z logo hotelu. Idealnie, pomyslal Crowe. Bedzie ich tylko szesciu, ot, kolejna grupka anonimowych przedstawicieli handlowych dyskutujacych o wynikach sprzedazy i marketingu. Podszedl do okna i lekko uchylil zaluzje akurat w pore, by zobaczyc toyote land cruiser zatrzymujaca sie przy jego wozie. Wysiadl z niej Ce-cil Mowbray. Towarzyszylo mu czterech mezczyzn. Wszyscy mieli ciemne garnitury i teczki, zgodnie z ustaleniami. Crowe spojrzal na zegarek. Co za punktualnosc. Teraz juz wiem, jak to jest byc komiwojazerem - powiedzial Cecil Mowbray, wchodzac na czele grupy. Najwazniejsze, zeby tak to wygladalo - odparl Crowe. Za bardzo sie stresujesz - rzekl Mowbray. Przedstawil towarzyszacych mu mezczyzn jako panow Brazowego, Czarnego, Szarego i Zielonego. - Wszyscy sa bylymi komandosami i weteranami walk na Czarnym Ladzie. Innymi slowy, najemnikami. Crowe skinal im glowa, otworzyl teczke i wyjal cztery koperty, po jednej dla kazdego. -Polowa honorarium, jak ustalilismy - powiedzial. Gdy mezczyzni zajeli sie sprawdzaniem zawartosci kopert, rozlozyl na stole mape. - W przyszly wtorek wezmiecie udzial w cwiczeniu wojskowym. Odegra cie role terrorystow; waszymi przeciwnikami beda ochotnicy z Obrony Cywilnej, ktorzy zrobia, co w ich mocy, zeby przeszkodzic wam w osiagnieciu celu. Ooo, bedzie ciezko - westchnal jeden z mezczyzn, ku rozbawieniu pozostalych. Mowbray tez pozwolil sobie na usmiech. Crowe zachowal kamienna twarz. Oto teren dzialan - ciagnal. - Wasz cel jest tu, w glebi lasu. To wodociag. Ochotnicy zostana poinformowani, ze w okolicy przebywaja trzej grozni terrorysci, i ich zadaniem bedzie schwytanie was. Oprocz tego czesc z nich bedzie pilnowac wodociagu. Terrorysci dadza sie zlapac, a kiedy, zaraz powiem. Mezczyzni popatrzyli po sobie ze zdumieniem. -Srodki bezpieczenstwa na obszarze dzialan zostaly zawieszone na czas cwiczenia - powiedzial Crowe. - Kiedy bedziecie wychodzic, dam wam cztery pojemniki. W dniu cwiczenia terrorysci beda mieli ze soba te oznakowane na niebiesko. Oprocz tego bedzie jeszcze jeden pojemnik oznakowany na czerwono. -I co z nimi zrobimy? - spytal pan Zielony. -Zaraz do tego dojde - odparl Crowe. Kiedy skonczyl mowic, jeden z mezczyzn stwierdzil: Sprytne. Co bedzie, kiedy nas zlapia? Cwiczenie skonczy sie po schwytaniu trzeciego terrorysty. Wtedy zostaniecie zwolnieni. - 1 nikt niczego sie nie dowie - powiedzial pan Brazowy. Bedzie tak, jakby nic sie nie stalo - dodal jeden z pozostalych. - Triumf Obrony Cywilnej. Otoz to - skinal glowa Crowe. Zwrocil sie do mapy. - Sugeruje, zebyscie zostawili woz tutaj i dalej poszli pieszo. Reszte zostawiam wam. Slyszalem, ze jestescie najlepsi. - Podniosl sluchawke wewnetrznego telefonu i powiedzial: - Poprosimy kawe. Po kwadransie wyszli z sali; przechodzac obok recepcji glosno rozmawiali o kluczowych klientach i grafice komputerowej. Powoli skierowali sie przez parking do samochodow i przeniesli izolowany plastikowy pojemnik - podobny do tych, w ktorych wedkarze chlodza piwo - z wozu Crowe'a na tylne siedzenie land cruisera. Crowe i Mowbray pozegnali sie z czterema mezczyznami i odjechali razem samochodem Crowe'a.. -Poszlo jak po masle - powiedzial Mowbray, kiedy wyjechali z parkingu na autostrade. - Rozumiem, ze zaplaciles im z pieniedzy Everleya? Crowe przytaknal. -Dzwonil dzisiaj - powiedzial Mowbray. - Cos podejrzewa. Co wlasciwie? Marudzi, ze miejscowi torysi nie traktuja powaznie jego zapewnien o szykujacej sie zmianie klimatu politycznego. Jego zdaniem, nie robia dostatecznie duzo, zeby to wykorzystac. Brawo, Rupert, co za spostrzegawczosc - mruknal Crowe. Jakie sa ustalenia co do zaplaty? - spytal Mowbray. Polowa kwoty wplynie na nasze konta w Zurychu, gdy w gazetach pojawia sie wzmianki o nowej chorobie, a reszta, kiedy wybuchnie epidemia i ludzie zaczna sie burzyc. A co bedzie, kiedy Rupert zorientuje sie, ze na tym nie skorzysta? Bedzie sie musial z tym pogodzic - odparl Mowbray. - To nie pierwsza jego porazka. Poza tym trudno, zeby poskarzyl sie policji. Fakt - przytaknal Crowe. Zadzwonila komorka Mowbraya. Odebral natychmiast. Slyszac niepokoj w jego glosie, Crowe zorientowal sie, ze cos jest nie tak. Co sie stalo? - spytal, kiedy Mowbray skonczyl rozmawiac. Zjedz na pobocze. Jestesmy na autostradzie. Zatrzymaj woz. Crowe zjechal na utwardzone pobocze i zgasil silnik. Co sie dzieje, na litosc boska? Policja z Leicester ma dwoch moich agentow. Kazalem im zajac sie zona Sebringa. Nie chcialem, zeby poszla do gazet. Okazuje sie, ze zastali u niej Dunbara. Przechytrzyl ich i wezwal policje. Cholerny swiat - mruknal Crowe. - 1 co zrobimy? Mysle, ze mozemy sie z tego wywinac, ale przede wszystkim musimy zachowac zimna krew - odparl Mowbray. - Czy w laboratorium zostalo cos, co mogloby cie powiazac z czynnikiem? Nie, dopilnowalem tego. Czyli niczego nam nie udowodnia. Prace zostaly wstrzymane w dziewiecdziesiatym pierwszym. Wypadek ze szczepionka trzeba bylo zachowac w tajemnicy z uwagi na bezpieczenstwo narodowe. Jesli bedziemy sie trzymac tej wersji, nic nam nie zrobia. Zgoda? Zgoda. Ale uwazaj... beda probowac. Crowe zerknal w lusterko wsteczne. Cholera! Policja. Radiowoz zjechal z jezdni i zatrzymal sie pod katem przed samochodem Crowe'a. Wysiedli z niego dwaj policjanci. Crowe opuscil szybe. Jakies klopoty, panowie? - spytal policjant. Wlasciwie nie, panie wladzo - odparl Crowe, silac sie na spokoj. - Dostalem skurczu w prawej nodze i pomyslalem, ze lepiej pare minut odpoczne. Wlasnie mialem ruszac, kiedy panowie przyjechaliscie. No to nie zatrzymujemy - powiedzial policjant z usmiechem. Steven spedzil noc z Jane w mieszkaniu w Kensington, ktore zalatwila jej Rose Roberts. Malo spali - Jane, bo wciaz nie mogla pogodzic sie z tym, co sie stalo, a Steven, bo nie byl pewien, komu moze ufac. Na kazdy najlzejszy dzwiek jego oczy wedrowaly do pistoletu w kaburze wiszacej w nogach lozka. Jeszcze nigdy tak sie nie ucieszyl z nadejscia switu. Przy sniadaniu milczeli, posylajac sobie od czasu do czasu pokrzepiajace usmiechy. Poprzestali na soku i kawie, choc lodowka byla pelna. Postaram sie wrocic jak najszybciej - powiedzial Steven, kiedy przed wyjsciem do ministerstwa przytulil Jane. Nie musisz sie spieszyc - odparla, probujac sie usmiechnac. - Bylebys wreszcie wyjasnil te sprawe. -Nie odbie... Uniosla dlonie. -Wiem, co i jak. Wierz mi. Macmillan skrzywil sie na widok dwoch legitymacji, ktore Steven polozyl na jego biurku. -Boze, to nie do wiary - mruknal. Obok legitymacji Steven polozyl dwa pistolety w plastikowych woreczkach. Zaloze sie o duze pieniadze, ze z jednego z nich strzelano do D'Ar-cy'ego - powiedzial. Bede musial poruszyc te sprawe na najwyzszym szczeblu - stwierdzil Macmillan. - Nie moge uwierzyc, ze cos takiego dzieje sie za przyzwoleniem rzadu. Ci dwaj musieli zalatwiac wlasne interesy. Ten, z ktorym rozmawialem, zachowywal sie, jakby robil, co mu kazano. Byl pewny, ze legitymacja go obroni. Co znaczy, ze zrodlo problemu moze tkwic na wyzszym szczeblu - skonstatowal Macmillan. - Niezbyt to budujace. Zaczyna mi to przypominac sytuacje w Porton - powiedzial Steven. - Wszyscy zakladaja, ze wszystko dzieje sie za aprobata wladz. Akurat w tej sprawie sa postepy - odparl Macmillan. - Informator podal mi nazwisko czlowieka odpowiedzialnego za budzet zespolu Beta. To sir James Gardiner. Steven pokrecil glowa. Niestety, nic mi to nie mowi. Prawicowy torys, najglosniej o nim bylo w latach osiemdziesiatych, bardzo wplywowy. To on na nowo uaktywnil budzet eksperymentalnego zespolu z Porton Down i zatail jego istnienie przed wscibskimi. - 1 zwerbowal ludzi? Moj czlowiek tego nie wie, ale trzeba zalozyc, ze Gardiner nie bez powodu siegnal do tych funduszy. Czy mial upowaznienie, to juz bardziej watpliwe. W tamtym czasie pomagal zalozyc prawicowy instytut badawczy przy wspolpracy niejakiego pulkownika Petera Warnera i paru innych osob, o ktorych niewiele wiemy, choc kraza plotki, ze finansowal ich Rupert Everley, potentat w handlu nieruchomosciami. No to kasy im nie brakowalo - skwitowal Steven. - Czym wlasciwie sie zajmowali? Poza tym, ze podsylali mediom plotki o politykach Partii Pracy i wspierali prawicowe organizacje, nie wiemy - odparl Macmillan. - Krazyly pogloski, ze maja powiazania z Frontem Narodowym, ale to samo mowi sie o wszystkich grupach tego rodzaju. Nie bylo nic konkretnego. Mozliwe, ze to plotki rozpuszczane przez przeciwnikow. Skoro Donald Crowe byl szefem zespolu Beta w Porton, to moze i on byl czlonkiem tej grupy? Bardzo mozliwe. George Sebring i Michael D'Arcy byli przekonani, ze pracowali dla rzadu. Moze ci dwaj - Steven siegnal po legitymacje, zeby sprawdzic nazwiska - tez tak mysla? Macmillan zmarszczyl brwi. Ide z tym do ministra spraw wewnetrznych - powiedzial. - Nie ma co ryzykowac rozmowy z kims nizszym ranga. Oby tylko nie okazalo sie, ze on tez jest kumplem Gardinera. Nie ta partia - zauwazyl Macmillan. Ostatnio trudno je od siebie odroznic. Na poczatek powiem mu, by poprosil policje z Leicester, zeby nie zwalniala tych dwoch, dopoki nie dowiemy sie, na czyich sa rozkazach. Macmillan wlaczyl interkom i poprosil Rose Roberts, zeby polaczyla go z ministrem spraw wewnetrznych w pilnej sprawie. A ty czym sie zajmiesz? - spytal Stevena. Czy Rose znalazla jakiegos biologa molekularnego? Macmillan wysunal szuflade i wyjal z niej wizytowke, ktora podal Ste-venowi. Profesor William Rees z laboratorium biologii molekularnej Rady Badan Medycznych w Cambridge. Czeka na telefon od ciebie. Dzis i jutro ma byc w Londynie, w siedzibie glownej Rady w Park Crescent. Powiedzial, ze moze sie z toba tam spotkac. Zyskamy na czasie - powiedzial Steven. - Zadzwonie do niego i sprobuje sie umowic na dzis po poludniu. A potem spotkamy sie u mnie i wymienimy informacjami - zaproponowal Macmillan. Steven skinal glowa. Umowili sie na szosta. Z Reesem natomiast ustalil, ze przyjdzie o drugiej. Wczesniej postanowil sprawdzic, co u Jane. Do zakonspirowanego mieszkania pojechal okrezna trasa, autobusem i dwiema taksowkami, na wypadek gdyby ktos go sledzil. Nie sadzil, zeby tak bylo, ale mimo to, wolal nie ryzykowac. Powiedzial Jane, ze Macmillan wybiera sie do ministra spraw wewnetrznych. Ciagle trudno mi w to uwierzyc - odparla Jane. - Wszystko, w co wierzylam, nagle usunelo mi sie spod nog, czuje sie, jakbym unosila sie w morzu podejrzen. Przykro mi - szepnal Steven, biorac ja w ramiona. - Wiem, jak ci ciezko. Jestes pewien? Tak - odparl. - Czulem sie tak samo, kiedy pierwszy raz starlem sie z establishmentem i przekonalem sie, do czego ci ludzie sa zdolni. Swiat nagle przestal byc czarno-bialy. Granice miedzy dobrem a zlem zatarly sie, zostaly tylko odcienie szarosci. - 1 jak sobie z tym radzisz? Staje po stronie jasniejszych odcieni - powiedzial Steven z usmiechem. - Staram sie robic to, co uwazam za sluszne, choc to o wiele trudniejsze, niz mogloby sie wydawac. To, co sluszne, nie zawsze jest madre, bezpieczne czy chocby zgodne z prawem. To trudna droga. Skoro tak mowisz... - powiedziala. - Co teraz? Dzis porozmawiam z pewnym naukowcem o tym, jak zidentyfikowac czynnik, nad ktorym pracowal twoj maz i Michael D'Arcy, a potem jeszcze raz spotkam sie z Macmillanem, zeby dowiedziec sie, co sie dzieje. A ja w tym czasie bede z zapartym tchem gapic sie w telewizor. To nie potrwa dlugo - zapewnil. -Oby. Nie wiem, co gorsze, kula w leb czy opery mydlane. Steven usmiechnal sie i pocalowal ja w policzek. -Musze juz isc. Steven zostal zaprowadzony do jednej z sal obrad w siedzibie glownej Rady Badan Medycznych. Usiadl za dlugim debowym stolem wsrod portretow bylych sekretarzy Rady patrzacych na niego ze scian. Niezbyt wesola gromadka, pomyslal i siegnal do sterty pism lezacych na polce przy stylowym kominku. Same naukowe i medyczne. Trudno sie dziwic. Przewertowal "Nature" i "Molecular Microbiology". Wreszcie otworzyly sie drzwi i do pokoju wszedl niski, tegi, ciemnowlosy mezczyzna w tweedowej marynarce. Rees - przedstawil sie. - Przepraszam za spoznienie. Alez nie ma za co, dziekuje, ze zgodzil sie pan ze mna tak szybko spotkac - odparl Steven. Wyznaje zasade: co masz zrobic jutro, zrob dzisiaj - powiedzial Rees. - Inna sprawa, ze jest tu wielu takich, ktorzy robia kariery, choc umieja tylko zadac wyjasnien i odwlekac decyzje dotad, az sprawa umrze smiercia naturalna. Domyslam sie, ze przyjechal pan prosic o fundusze - rzekl Steven z usmiechem. Na nowa komorke badawcza - potwierdzil Rees. Czyli o duze fundusze. Zanim postawimy fundamenty, Amerykanie juz beda prowadzic proby w terenie. Pewne rzeczy nigdy sie nie zmieniaja. - Rees potrzasnal glowa i wbil wzrok w podloge. Potem spojrzal na Stevena i usmiechnal sie szeroko. - Co moge dla pana zrobic? Steven wyjasnil, w czym rzecz. Coz, na pewno nie trzeba sekwencjonowac calego genomu - stwierdzil Rees. Kamien spadl mi z serca - odparl Steven. Jesli zgodnie z panskimi podejrzeniami obce geny rzeczywiscie pochodza z HIV, mozemy skonstruowac sonde i szukac homologii w DNA chorego. Czy to bardzo skomplikowane? Latwo na pewno nie bedzie, ale lepsze to niz sekwencjonowanie calego chromosomu; do tego nie byloby sie co zabierac. Mowil pan, ze ma trzydziesci kilka tych kultur? Zdaniem osoby, ktora je wyizolowala, wszystko to zwykle drobnoustroje zyjace w organizmie. Zadnych patogenow. Ta osoba to lekarz? - spytal Rees. Technik medyczny - odparl Steven. Moglbym rzucic okiem na ich liste? Dobrze by bylo ograniczyc liczbe podejrzanych, o ile to w ogole mozliwe. Domyslilem sie, ze bedzie pan chcial ja zobaczyc. Mam ja na dyskietce. Swietnie - powiedzial Rees. - Mam laptopa. Zerknijmy na nia, dobrze? Wlaczyl komputer, a Steven podal mu dyskietke. Rees wyjal z kieszeni marynarki okulary polowki. Zsunal je na czubek nosa, lecz mimo to musial lekko odchylic glowe, zeby przeczytac liste bakterii, ktore Maclean wyizolowal z wlasnego organizmu. Patogenow nie ma, fakt - mruknal. - Ale... Znalazl pan cos? - spytal Steven podekscytowany. Nie jestem pewien - odparl Rees. - To rzadko sie zdarza... trzy rozne izolaty w jednym organizmie... Przepraszam, nie nadazam - powiedzial Steven, zagladajac mu przez ramie. Chodzi o te Mycoplasma. - Rees wskazal liste. - Dziwne skubance... ani to bakterie, ani wirusy. Nie maja sciany komorkowej, wiec sa bardzo kruche, trudno je wyhodowac w laboratorium, ale w razie potrzeby mozna je zwalczac antybiotykami, jak wirusy. Czyli moga wywolywac choroby? Wiele szczepow powoduje dolegliwosci u zwierzat, natomiast u czlowieka tylko jeden, Mycoplasmapneumoniae. Moze spowodowac paskudne zapalenie pluc. Tyle ze akurat jego na tej liscie nie ma. Od jakiegos czasu przypuszcza sie, ze te drobnoustroje w jakims stopniu odpowiadaja za reumatoidalne zapalenie stawow, ale to jeszcze nic pewnego. W gruncie rzeczy uchodza za nieszkodliwe, mozna je znalezc w gornych drogach oddechowych zdrowego czlowieka. Ale u tego pacjenta mamy trzy rozne szczepy. Tego akurat bym sie nie spodziewal. Jest to jakis punkt wyjscia? Mozliwe. Gdyby mogl pan przyniesc mi te kultury, przyjrzelibysmy sie tym trzem potworkom. Przeprowadzilibysmy standardowe badania, potem wyizolowalibysmy ich DNA i sprawdzili je seria sond HIV. To biore sie do roboty - powiedzial Steven. Pojutrze bede w Cambridge - poinformowal go Rees. Po wyjsciu z siedziby Rady Badan Medycznych Steven skierowal sie do pobliskiego Regents Parku i zadzwonil do Macleana. Kiedy dowiedzial sie, ze Gus wrocil do pracy, spytal go o zdrowie, po czym powiedzial: Potrzebna mi twoja kolekcja kultur. Czas poszukac igly w stogu siana? - spytal Maclean. Moze nie bedzie az tak zle - odparl Steven. - Rada Badan Medycznych z Cambridge rzuci na nia okiem. No, lepszych specow nie znajdziesz - stwierdzil Maclean. - Jak to zorganizujemy? Wysle do ciebie kuriera, jesli nie masz nic przeciwko - zasugerowal Steven. Bede czekal - powiedzial Maclean. - Dasz mi znac, jesli cokolwiek znajda? Oczywiscie - zapewnil Steven i niemal od razu tego pozalowal. Niewykluczone, ze nawet jesli Rees cos wykryje, nie bedzie mozna o tym powiedziec Macleanowi. Co wiecej, moze cala prawda nigdy nie zostanie ujawniona z uwagi na "dobro publiczne", wyswiechtany termin co i rusz przywolywany przez wladze. Nawet on - zagorzaly zwolennik jawnosci - zdawal sobie sprawe, ze powiadomienie spoleczenstwa, iz zolnierze dostali szczepionke skazona bronia biologiczna, nie jest najrozsadniejszym posunieciem w przededniu wyslania ich na nastepna wojne. Nie dosc, ze ucierpi na tym morale, to jeszcze prawnicy z calego kraju zwietrza latwy lup i rzuca sie na panstwowa kase - propublico bono - nie robiac sobie przy tym najmniejszej krzywdy. Z drugiej strony, Steven nie chcial, zeby ludzie, ktorym ten blad przysporzyl autentycznych cierpien - jak Gus Maclean - nadal spotykali sie z obojetnoscia wladz. Kiedy szedl przez park, zastanawiajac sie, jak mozna by im to wynagrodzic, przypomnial sobie, co Michael D'Arcy mowil o czynniku, ktory on i jego wspolpracownicy mieli opracowac. Mial byc niezabojczy, ale obezwladniajacy, niewykrywalny i... uleczalny. Do tej pory nie przywiazywal wiekszej wagi do tego trzeciego warunku, teraz jednak wydal mu sie on bardzo interesujacy. Gdyby Reesowi udalo sie znalezc ten czynnik w kolekcji Gusa Mac-leana, dowodziloby to, ze spelniony zostal pierwszy z trzech warunkow wymienionych przez D'Arcy'ego. Fakt, ze obecnosci czynnika nie wykazalo zadne konwencjonalne badania mikrobiologiczne, swiadczyl o spelnieniu drugiego wymogu - niewykrywalnosci. A co z trzecim kryterium - uleczalnosci? Ta intrygujaca mysl nie dawala mu spokoju. Czy to mozliwe, zeby syndrom wojny w Zatoce byl uleczalny? 16 Steven wszedl do gabinetu Johna Macmillana pare minut po szostej.To bylo pracowite popoludnie na najwyzszych szczeblach wladzy - oznajmil Macmillan ponurym glosem. - Kiedy powiedzialem ministrowi spraw wewnetrznych o naszych dwoch przyjaciolach z Leicester, od razu skontaktowal sie z szefem MI-5 i zazadal wyjasnien. Ten z kolei sprawdzil, co i jak, i okazalo sie, ze miales racje. Ci ludzie naprawde byli przekonani, ze wykonuja polecenia rzadu. Wydane przez kogo? - spytal Steven. Szefa ich wydzialu, niejakiego Cecila Mowbraya. Zostal zawieszony i zatrzymany przez Wydzial Specjalny. Utrzymuje, ze... Niech zgadne - przerwal Steven. - Ze tylko wykonywal rozkazy? Cos w tym stylu - odparl Macmillan. - Twierdzi, ze na swoim stanowisku nie musi dostawac bezposrednich rozkazow, ale oczekuje sie od niego, ze chroniac interesy rzadu, wykaze sie inicjatywa. Prace w Porton mialy aprobate wladz i byly scisle tajne, a jego zadaniem bylo utrzymanie tego stanu rzeczy. Mowi, ze pomyslodawca projektu byl sir James Gardiner. Znow ten Gardiner - mruknal Steven. Wlasnie. - Macmillan pokiwal glowa. - Jest na urlopie. Pojechal z zona na Madere, mieszkaja w hotelu Reid's. Jutro maja wrocic. Wydzial Specjalny wysle po niego ludzi na lotnisko. Na razie rozmawiali z Donaldem Crowe'em, ktory powtarza te sama spiewke co Mowbray. Twierdzi, ze badania zespolu Beta byly prowadzone za zgoda rzadu. A co z samym czynnikiem? Wiemy cos wiecej? Choc po wypadku w Porton prace zostaly wstrzymane, zespol, jak twierdzi Crowe, chcial ujawnic, co sie stalo, nie mogl jednak tego zrobic z obawy przed wplywem, jaki wywarloby to na wojska wysylane w rejon Zatoki. To sie nazywa obywatelska postawa. - Steven usmiechnal sie krzywo. - Podal jakies szczegoly? Tylko tyle, ze byli na wczesnym etapie prac nad czynnikiem zamowionym przez owczesne wladze. Zadnych danych technicznych? Nie powiedzial, na czym byl oparty? Mowil bardzo niejasno. Twierdzil, ze tylko wyprobowywali kilka pomyslow. Steven westchnal. Mam przeczucie, ze ujdzie im to na sucho. Nie wykluczam tego - przytaknal Macmillan. A co z tymi dwoma z MI-5? Byli przekonani, ze wykonuja rozkazy, wiec oficjalnie nie zrobili nic zlego. Zabili George'a Sebringa i Michaela D'Arcy'ego. To trudna sprawa - rzekl Macmillan. - Sebring i D'Arcy przez swoje niedopatrzenie byli odpowiedzialni za choroby i smierc wielu zolnierzy pelniacych sluzbe w rejonie Zatoki Perskiej. - 1 wszyscy tylko wykonywali rozkazy - podsumowal Steven. Moze Gardinera to nie dotyczy - powiedzial Macmillan. Chcialbym byc przy jego zatrzymaniu. Zaden klopot. Minister spraw wewnetrznych zgodzil sie informowac nas o wszystkim na biezaco. Poprosze Rose, zeby powiadomila Scotland Yard o twoim zainteresowaniu sprawa. Wysle ci SMS-em informacje o porze planowanego przyjazdu Gardinera. Jak ci poszlo z profesorem Reesem? Sympatyczny facet - odparl Steven. - Uwaza, ze jesli interesujacy nas czynnik jest w kulturach Gusa Macleana, to da sie go zidentyfikowac. Zalatwilem, zeby dostarczono mu je do Cambridge. To chyba nie ma juz wiekszego sensu - powiedzial Macmillan. - Wiemy, co robili w Porton i co stalo sie ze szczepionka. Mimo to chcialbym, zeby sie tym zajal - powiedzial Steven. Po co? Dobrze miec niezalezna opinie, na wypadek gdyby Crowe i Mowbray cos pomineli. Co na przyklad? Cokolwiek. W porzadku - zgodzil sie Macmillan. - Miejmy nadzieje, ze nie zrobi nam to zbyt duzej dziury w naszym budzecie. Rozumiem, ze Jane Sebring moze bezpiecznie wrocic do domu, a MI-5 da jej spokoj? - spytal Steven. Mowbray zostal zawieszony w czynnosciach do czasu wyjasnienia sprawy, a tym dwom agentom wyjasniono, jak wyglada sytuacja. To musiala byc dla nich piekna chwila - mruknal Steven. - Przykro nam, chlopaki, ale tak naprawde nie mieliscie licencji na zabijanie. Daj jutro znac, jak wam poszlo z Gardinerem - powiedzial Macmillan. Steven zabral Jane na kolacje do Alfredo's, jego ulubionej wloskiej restauracji przy uliczce odchodzacej od Strand. Czesto tam bywal i personel zawsze wychodzil ze skory, zeby towarzyszace mu osoby czuly sie wyjatkowo mile widziane. Alfredo - niski, zazywny mezczyzna z krzaczastymi wasami, ktory szczycil sie, ze pochodzi z Neapolu, choc bardziej przypominal Turka niz Wlocha - osobiscie zatroszczyl sie, by Jane byla ze wszystkiego zadowolona. Poza tym co i rusz powtarzal, ze w zylach tak pieknej kobiety musi plynac wloska krew. Jane byla usmiechnieta i odprezona. Mila odmiana po tym, co przeszla w ostatnich dniach. Alfredo ma racje - powiedzial Steven, kiedy kelner zapalil swiece na stoliku. - Jestes naprawde piekna. Dlaczego mi sie podlizujesz? - odparla Jane ze smiechem. - Przygotowujesz mnie na jakas niemila wiadomosc? -No wiesz! - rzucil Steven z udawanym oburzeniem. Podziekowal Alfredo, ktory przyniosl aperitif na koszt firmy, po czym powiedzial: Uzgodnilismy, ze bede mowic ci o wszystkim, co sie dzieje. Coz, ma to swoje zle strony. Dlaczego? - spytala. Pewne sprawy musza pozostac tajemnica - odparl. To mnie nie dziwi. Chodzi o sprawy, ktore twoim zdaniem powinny zostac ujawnione. Na przyklad jakie? Jest bardzo prawdopodobne, ze zabojcow George'a nie uda sie postawic przed sadem. Jane zmarszczyla brwi. Jak to? Byli przekonani, ze wykonuja rozkazy rzadu - wyjasnil. Ci sami ludzie, ktorzy probowali zabic mnie? Steven skinal glowa. Przeciez to nieprawda - powiedziala Jane. Ale oni o tym nie wiedzieli. Ktorys z ich przelozonych dzialal na wlasna reke. No to jego mozna postawic przed sadem. Niby tak. Ale przeciez nie bedzie mozna go oskarzyc, nie stawiajac zarzutow zabojcom...iw tym caly problem. Czyli beda utrzymywac, ze robili tylko to, co do nich nalezy. Tak. Jane milczala przez chwile. Coz, George dostal to, na co zasluzyl - rzekla wreszcie. - Przeciez nikt mu nie kazal pakowac sie w cos takiego. A poza tym nic nie przywroci mu zycia. Mialem nadzieje, ze tak do tego podejdziesz - powiedzial Steven. Steven trzymal sie na uboczu, kiedy funkcjonariusze Wydzialu Specjalnego podeszli do Jamesa Gardinera na lotnisku Heathrow. Zrobili to, gdy panstwo Gardiner oddali paszporty do kontroli. Gardiner zareagowal tak, jak Steven sie spodziewal. Najpierw usmiechal sie wyniosle, jakby uwazal, ze pomylono go z jakims zwyklym smiertelnikiem, a kiedy policjanci nie dawali za wygrana, uniosl sie oburzeniem i zaczal wypytywac, czy aby wiedza, z kim maja do czynienia. Wreszcie dwaj doswiadczeni oficerowie, ktorzy byli swiadkami wielu podobnych scen, przekonali go, zeby sie uspokoil; dostal zgode na krotka rozmowe z zona, po czym zostal zaprowadzony do pokoju przesluchan, gdzie po chwili przyszedl Steven. Drzwi zamknely sie i przez chwile panowala cisza. Dzwiekoszczelne sciany tlumily halasy lotniska, tylko wyczuwalne co kilka minut wibracje przypominaly, ze w niebo wzbijaja sie kolejne samoloty. -A ten to kto? - spytal Gardiner na widok Stevena. Steven pokazal mu legitymacje. Gardiner obejrzal ja z taka sama pogarda, jaka okazywal pracownikom Wydzialu Specjalnego, po czym skinal reka na znak, ze Steven moze ja zabrac. O co w tym wszystkim chodzi, u licha? - spytal. Chcemy, zeby odpowiedzial nam pan na kilka pytan, sir James. Dotyczacych czego? Mojego urlopu na Maderze? Badamy okolicznosci smierci dwoch naukowcow pracujacych kiedys dla rzadu, doktora George'a Sebringa i doktora Michaela D'Arcy'ego. Sadzimy, ze moze nam pan pomoc. Gardiner przelknal sline, ale nie stracil zimnej krwi. Pierwsze slysze - sklamal. Prosze nam opowiedziec o zespole Beta z Porton Down - rzekl Steven. Gardiner wbil w niego wzrok. - Nie rozumiem, o czym pan mowi. -Wiemy, ze to pan byl odpowiedzialny za jego reaktywacje w osiem dziesiatym dziewiatym - ciagnal Steven. - Szkoda czasu na zaprzeczanie faktom. W osiemdziesiatym dziewiatym? - prychnal Gardiner. - Odpowiadalem wtedy za wiele spraw - odchylil sie na oparcie krzesla i spojrzal w dal, jakby opadly go mile wspomnienia. - Pewnie cos tam podpisalem. Nie pamietam. Czlonkami tego zespolu byli doktor Sebring i doktor D'Arcy - powiedzial jeden z pracownikow Wydzialu Specjalnego. Nadal nie mam pojecia, o czym panowie mowicie - odparl Gardiner. Donald Crowe zostal zatrzymany - powiedzial Steven. - Wiemy o wypadku. Jakim wypadku? Tym, w wyniku ktorego doszlo do skazenia szczepionek podanych zolnierzom w dziewiecdziesiatym roku, przed wojna w Zatoce Perskiej - rzucil Steven ostro. Gardiner nagle jakby sie skurczyl. Buta i arogancja zniknely bez sladu. Czyli juz wiecie? Cecil Mowbray tez zostal zatrzymany - powiedzial Steven. - Oczywiscie, akurat on nie byl czlonkiem zespolu Beta. Gardiner spojrzal na niego z niepokojem. Ale byl czlonkiem innego zespolu, prowadzonego przez pana - ciagnal Steven. - Utworzonego mniej wiecej wtedy co zespol Beta... Z pulkownikiem Peterem Warnerem, Rupertem Everleyem i paroma innymi osobami. No prosze, widze, ze dobrze sie pan przygotowal. - Gardiner zdobyl sie na usmiech, ale Steven widzial, ze goraczkowo zastanawia sie, jak z tego wybrnac. - Inna sprawa, ze to nie wymagalo wiele wysilku - rzekl. - Nie mielismy nic do ukrycia. O ile wiem, nie ma prawa zabraniajacego podobnie myslacym osobom wspolpracy dla dobra kraju, no, chyba ze laburzysci wprowadzili takowe w czasie mojej nieobecnosci, co wcale by mnie nie zdziwilo. To zalezy, czym te "podobnie myslace osoby" sie zajmuja - powiedzial jeden z oficerow Wydzialu Specjalnego. - Na zabojstwo prawo raczej nie pozwala. -Nic nie wiem o zadnym zabojstwie. - Gardiner zgromil oficera wzrokiem. Sebring i D'Arcy byli celami akcji bezposredniej sluzb wywiadowczych - powiedzial Steven. Rozmyslnie uzyl eufemizmu, by go nie sploszyc. No to z nimi rozmawiajcie - odparl Gardiner. Mowbray twierdzi, ze dzialal w interesie kraju - powiedzial Steven. Crowe tez - dodal jeden z agentow. Jak my wszyscy - powiedzial Gardiner, ale w jego glosie brzmiala nuta niepewnosci. Czy kazal pan zabic tych ludzi, zeby wypadek w Porton nie wyszedl na jaw? - spytal agent Wydzialu Specjalnego. Gardiner spojrzal na niego z ukosa. Niech pan nie opowiada bzdur. Od lat nie sprawuje wladzy. Sugestie, ze moglbym wydawac polecenia sluzbom specjalnym czy chocby naukowcom pracujacym dla rzadu, zostalyby wysmiane w sadzie, gdyby w ogole doszlo do rozprawy. Nie, gdyby wykazano, ze reaktywowal pan zespol Beta dla wlasnych celow i dal jego czlonkom do zrozumienia, ze ich prace maja aprobate rzadu... Oczywiscie, ze mialy - zapewnil Gardiner. Przynajmniej tyle pan sobie przypomnial - powiedzial Steven. Moze pan udowodnic, ze pracowaliscie za przyzwoleniem rzadu? - spytal agent Wydzialu Specjalnego. Gardiner usmiechnal sie. A czy wy mozecie mi udowodnic, ze tak nie bylo? Postaramy sie - odparl oficer. Steven zdal sobie sprawe, ze Gardiner ma racje. Prawdopodobnie nie da sie udowodnic, ze nie uzyskal chocby milczacego przyzwolenia na utworzenie zespolu Beta. Wszyscy zamieszani w sprawe stwierdza, ze tylko wykonywali rozkazy, i zabojcy George'a Sebringa, Michaela D'Arcy'ego i Martina Hendry'ego pozostana na wolnosci. Postanowil podjac jeszcze jedna probe zastraszenia tego bufona. -Daj spokoj, Gardiner - warknal. - To ty i twoi faszystowscy kolesie zalozyliscie zespol Beta, zgadza sie? W oczach Gardinera blysnal gniew, ale powsciagnal nerwy. Pewnie dla pana faszysta jest kazdy, kto umie czytac i pisac i ma do powiedzenia cos wiecej niz tylko "Tak, panie premierze" - odparl spokojnie. Nie, to kazdy, kto narzuca swoje przekonania innym, wykorzystujac w tym celu wszelkie metody, nawet morderstwa - powiedzial Steven. Ile razy mam powtarzac, ze nic nie wiem o zadnym morderstwie? - wycedzil Gardiner przez zeby. Ale udzial panskiej grupy... - zaczal jeden z agentow. Zawsze dzialalismy zgodnie z prawem! - przerwal mu Gardiner. - Rzady prawa to dla nas podstawa. To fundament, na ktorym chcielismy odbudowac nasz kraj, zeby odebrac go smieciom, ktorzy rozpanoszyli sie w nim w ostatnich latach. Adolf byl wielkim zwolennikiem prawa i porzadku - mruknal jeden z agentow. Saddam tez - dodal jego partner. Wypraszam sobie! - zawolal Gardiner. Niech pan opowie o tym wypadku -~ rzekl Steven. Nie jestem naukowcem - odparl Gardiner. - Wiem tylko to, co mi wowczas powiedziano. Ktos z zespolu Beta dal wspolpracownikom nie to, co trzeba. Czyli czynnik, nad ktorym zespol pracowal. - Tak. Prosze nam o nim opowiedziec. Jak mowilem, nie jestem naukowcem. Ale znal pan jego podstawowe wlasciwosci - nie ustepowal Steven. My... to znaczy owczesne wladze - powiedzial Gardiner z duma - uznalismy, ze warto rozwazyc mozliwosc uzyskania czynnika biologicznego, ktory zamiast zabijac, bylby wektorem pozwalajacym na kontrole ludnosci we wrogim otoczeniu. Czemu? - spytal Steven. Nauka osiagnela etap rozwoju umozliwiajacy cos wiecej niz tylko tworzenie smiercionosnych substancji. Warto bylo wziac to pod uwage. -Prosze jasniej. -Zadaniem zespolu bylo opracowanie czynnika, ktory by unieszkodliwial, a nie zabijal, byl niewykrywalny konwencjonalnymi metodami, a skutki jego dzialania bylyby uleczalne. Znow to trzecie kryterium, pomyslal Steven. Na czym oparty byl ten czynnik? - spytal. Jak to? Zakladam, ze nie zazadano od naukowcow stworzenia nowej formy zycia z powietrza. Jaka bakterie lub wirus potraktowano jako punkt wyjscia do dalszych badan? Nie mam pojecia - odparl Gardiner. - To nie moja dzialka. Mowi pan, ze skutki dzialania czynnika mialy byc uleczalne. Czy to nie mijalo sie z celem? Mysle, ze chodzilo o cos wiecej. Ale nie wiem, o co. Powtarzam raz jeszcze, nie jestem naukowcem. Zreszta jakie to ma teraz znaczenie? Cale przedsiewziecie zostalo zarzucone po wypadku ze szczepionka. Steven skinal glowa agentom Wydzialu Specjalnego na znak, ze nie ma wiecej pytan. Moge juz isc? - spytal Gardiner. Niestety nie, sir James - odparl jeden z agentow. - Bedziemy musieli pana zatrzymac celem uzyskania dalszych wyjasnien. Prosze z nami... Steven popatrzyl za agentami wyprowadzajacymi Gardinera. Slowa "kontrola ludnosci we wrogim otoczeniu" nie dawaly mu spokoju. Czy inicjatywa rzadowa rzeczywiscie mogla miec taki cel? I czy uwierzylby w to sad? Odpowiedz na oba pytania byla twierdzaca. Tego rodzaju technologia mogly sie interesowac organizacje wywrotowe lub terrorystyczne, ale twierdzenie Gardinera, ze za projektem stal rzad, zostaloby przyjete za dobra monete - rzecz jasna, gdyby doszlo do procesu, a raczej nie dojdzie. Cala sprawa najpewniej nie ujrzy swiatla dziennego. Jadac do miasta, Steven zastanawial sie, czy kultury Gusa Macleana bezpiecznie dotarly do laboratorium w Cambridge i czy Rees zaczal juz nad nimi pracowac. Nagle przyszlo mu do glowy, ze moze nie trzeba zaczynac od zera. Chociaz nikt nie ukrywal celu prac zespolu Beta, nie wyszedl na jaw ani jeden szczegol dotyczacy budowy tajemniczego czynnika. D'Arcy zginal, zanim zdazyl dostarczyc te informacje, Crowe wymijajaco odpowiadal na pytania Johna Macmillana, a Gardiner twierdzil, ze nie zna sie na sprawach naukowych. Nie mozna wykluczyc, ze Macmillan, ktory przeciez nie byl lekarzem, nie zadal wlasciwych pytan. Gdyby wiec udalo sie sklonic Crowe'a do udzielenia kilku prostych technicznych odpowiedzi, oszczedziloby to Reesowi klopotow i czasu. Steven postanowil z samego rana porozmawiac z Crowe'em. Zadzwonil do inspektoratu, zeby to zalatwili. -Udany dzien? - spytala Jane, gdy wszedl do jej zakonspirowanego mieszkania. -Bywaly gorsze - odparl z usmiechem. - Mam dobre i zle wiesci. - Opowiedzial jej o reakcji Gardinera na postawione mu zarzuty. Wiec jemu tez ujdzie to na sucho? Nie da sie udowodnic ponad wszelka watpliwosc, ze nie mial przyzwolenia rzadu - powiedzial Steven. A dobre wiesci? - spytala. Jutro mozesz wrocic do domu. Jane usmiechnela sie smutno. To dobrze. Tyle ze nic juz nie bedzie takie, jak dawniej. Zapominamy o bolu, taka juz mamy nature. Inaczej mowiac, czas uleczy rany - powiedziala. Mozna i tak to ujac - przytaknal. - Chodzmy gdzies na kolacje. -Czy jest cos, co chcesz mi powiedziec? - spytala Jane przy kolacji, widzac, ze Steven jest zamyslony. Usmiechnal sie. -Przepraszam, to nic waznego - odparl. - A jedyne, co chce ci powiedziec, to to, ze ciesze sie, ze cie poznalem. Twarz Jane wyrazala powatpiewanie. No to w czym rzecz? W calej tej sprawie jest cos, co nie daje mi spokoju. Nie chodzi tylko o to, ze zabojca George'a nie stanie przed sadem. Nie potrafie tego okreslic. Moze jestes jedna z osob, ktore nie potrafia sobie odpuscic? Z tych "wkurzajacych" osob, chcialas powiedziec? - odparl z usmiechem. Jane odwzajemnila usmiech. Jedziesz ze mna jutro do Leicester? Nie. Chce przesluchac Donalda Crowe'a. Wciaz nie wiadomo, jak uzyskano czynnik, nad ktorym pracowal zespol Beta. Crowe na pewno wie wszystko - powiedziala Jane. - W koncu to on kierowal tym bajzlem. Okropny czlowiek. Na pewno - przyznal. - Ale w czasie pierwszego przesluchania wykrecil sie od odpowiedzi. Dziwne. Coz, minelo duzo czasu. Hm - mruknal. -Widzisz w tym cos podejrzanego? Steven wzruszyl ramionami. Moze tak, moze nie. Trudno zrozumiec, dlaczego milczy na ten temat, skoro wiadomo juz, co sie stalo. Trudno zrozumiec, dlaczego zabili mojego meza i innych ludzi, zeby zachowac w tajemnicy wypadek sprzed dwunastu lat. Juz mial powiedziec, ze moze chodzilo o unikniecie wyplaty odszkodowan weteranom wojny w Zatoce, kiedy nagle przyszlo mu do glowy inne wytlumaczenie. Slodki Jezu - szepnal. Co sie stalo? - spytala Jane. - Wygladasz, jakbys zobaczyl ducha. Nie zrezygnowali - powiedzial. Z czego? Z wytworzenia tego czynnika. - Steven ledwo nadazal za wlasnymi myslami. - Zakladalem, ze chcieli utrzymac w tajemnicy wypadek, zeby uniknac wydatkow, ale wcale nie o to chodzilo. Chca zachowac w tajemnicy istnienie tego czynnika. Nie zrezygnowali z prac! Mam nadzieje, ze sie mylisz. Im wiecej o tym mysle, tym bardziej wydaje sie to logiczne. Unieszkodliwiajacy, niewykrywalny, uleczalny. Udalo im sie! Dlatego chca zachowac tajemnice. Nie wiesz tego na pewno. Moze ponosi cie wyobraznia. Boze, oby tak bylo! -Nie ma sensu sie ludzic. Jesli jutro Crowe nie wyspiewa wszystkiego, bedzie to dla mnie wystarczajacym dowodem. Kolejne intrygi rzadowe? - spytala Jane. Mysle, ze wprost przeciwnie - odparl Steven. - Prywatne przedsiewziecie. -Gardinera i jego ludzi? Steven skinal glowa. Gardiner duzo mowil o tym, ze jego grupa zawsze dziala zgodnie z prawem. W pewnej chwili stwierdzil nawet, ze rozwazal jej rozwiazanie, bo mial wrazenie, ze juz niczego nie osiagnie. Jakie cele sobie stawiali? Marzyli, zeby Anglia znow byla tylko dla Anglikow, by wrocily czasy, kiedy piwo bylo cieple, w krykieta gralo sie na skwerach, policjanci robili swoje, dzieci nie sprawialy problemow, a domow nie trzeba bylo zamykac na klucz. Brzmi pieknie - powiedziala Jane. - Gdyby jeszcze sprawili, zeby swiety Mikolaj naprawde istnial, a zlota rybka oplacala rachunki, moze bym sie do nich przylaczyla. Steven wciaz byl pograzony w myslach. -Mowisz powaznie? - spytala Jane. Jego mina wystarczyla jej za odpowiedz. -Moze inni czlonkowie grupy dazyli do osiagniecia celow innymi metodami - rozwazal. Jane otworzyla szeroko oczy. To znaczy, ze mogliby uzyc tego czynnika? Ale jak? Jak mozna uzyc czegos takiego? Trzeba by zarazic duza czesc populacji - wyjasnil Steven. - Projektowanie systemow przenoszenia broni biologicznej jest rownie trudne, jak projektowanie samej broni. Nie mozna zarazic jednej osoby i liczyc na to, ze choroba przejdzie na innych. Trzeba zainfekowac rownoczesnie duza grupe osob. Saddam uzywal rakiet z niewybuchowymi glowicami, zeby wywolac powietrzne eksplozje nad celami. Podobnie mozna wykorzystac samoloty do opryskiwania pol, tyle ze z czynnikami chorobotworczymi w postaci aerozolu czy chocby proszku jest masa klopotow. Nawet najbardziej smiercionosne szybko gina w niesprzyjajacym srodowisku. Do tego dochodza ograniczenia spowodowane zmiennoscia pogody. Wystarczy, ze wiatr zmieni kierunek, i mozna zarazic wlasne wojska. Niedobrze mi sie robi na sama mysl - mruknela Jane. Oburzeniem sie przed nimi nie obronisz. A czym? Najwazniejsze to wiedziec, jaki srodek zostal zastosowany. Wtedy mozna sie zaszczepic przeciwko wirusom albo wziac antybiotyki przeciwko bakteriom. Ale jesli nie wiesz, co ci grozi... To masz duze klopoty. Szczepienie po fakcie na nic sie nie zda, antybiotyki tez nie pomoga, zakladajac, ze w ogole da sie odpowiednie znalezc. Bron biologiczna najczesciej projektuje sie tak, zeby byla na nie odporna. Jesli ten nowy czynnik rzeczywiscie istnieje i wpadl w czyjes rece... Musimy sie dowiedziec, z czego sie sklada, jak go wykrywac, co nie bedzie latwe, skoro z zalozenia mial byc niewykrywalny, no i jak z nim walczyc. Jego skutki mialy byc uleczalne... - dodal w zamysleniu. Ze ospa czy dzuma moga byc wykorzystane jako bron, to rozumiem - powiedziala Jane. - Ludzie beda sie bac, wielu umrze... Ale tego nowego wynalazku jakos nie moge pojac. Ten pomysl zrodzil sie kilkanascie lat temu na miedzynarodowej konferencji dotyczacej biotechnologii - wyjasnil Steven. - Gdyby stworzyc warunki, w ktorych wiekszosc danej populacji choruje albo po prostu czuje sie zle, w koncu dojdzie do buntu przeciwko istniejacej strukturze spolecznej. Ludzie beda obwiniac wladze za swoj zly los i z radoscia przyjma wszelkie obietnice radykalnych zmian. To wspolczesna wersja prania mozgu. W ten sposob mozna zmienic sposob myslenia spoleczenstwa. Na ile trwala bylaby taka zmiana? - zastanawiala sie Jane. - Moze ludziom chodziloby tylko o to, zeby uciec przesladowcom. Steven potrzasnal glowa. Nie, w takiej sytuacji naprawde uwierzyliby we wszystko. Podobne zjawisko mozna zaobserwowac na masowych zgromadzeniach religijnych. Ludzie daja sie poniesc sztucznie wytwarzanym emocjom. Niektorzy, ci najbardziej wrazliwi, traca orientacje do tego stopnia, ze staja sie az do przesady otwarci na przedstawiane idee i doznaja "cudownego" nawrocenia. Zstepuje na nich Duch Swiety - powiedziala Jane. -Wlasnie, ale tak naprawde sa ofiarami prania mozgu - odparl Steven. - Tyle ze nie zdaja sobie z tego sprawy. 17 Chyb a dlugo ich nie potrzymamy - powiedzial oficer Wydzialu Specjalnego.Steven odparl, ze tez doszedl do takiego wniosku, ale chcialby jeszcze raz porozmawiac z Crowe'em, a potem moze z Mowbrayem. -Zaden klopot. Crowe, zgodnie z oczekiwaniami Stevena, nie zdradzal zadnych oznak zdenerwowania. Zacisniete waskie wargi i oczy schowane za przyciemnianymi szklami skutecznie skrywaly wszelkie uczucia. Z pietyzmem wysunal krzeslo, usiadl i niespiesznie zalozyl noge na noge. Slyszalem, ze ma pan dzis zostac zwolniony - powiedzial Steven. Najwyzszy czas - odparl Crowe. - To wszystko bylo bardzo przykre i calkiem niepotrzebne. Sprawy nie powinny posunac sie tak daleko. Robil pan tylko to, co do niego nalezalo - mruknal Steven z sarkazmem. Ma pan jakies watpliwosci? - spytal Crowe beznamietnie. Alez skad - zapewnil Steven. - Rzad poprosil was o przygotowanie czynnika biologicznego, wiec wzieliscie sie do roboty. Takie mieliscie zadanie. Nie mozna was winic za jakiekolwiek wypadki przy pracy czy ich nastepstwa. Otoz to. Na czym oparty byl ten czynnik? Czy to wazne? To bylo tak dawno. Po prostu jestem ciekaw. Nawet nie wiem, czy bylbym w stanie sobie przypomniec - rzekl Crowe. - Rozwazano wiele wariantow... A na czym oparta byla wczesna postac czynnika, ta, ktora dostala sie do szczepionki? - spytal Steven, nachylajac sie ku niemu. Naprawde nie moge sobie przypomniec - powiedzial Crowe. Nie moze pan czy nie chce? Crowe probowal sie usmiechnac, ale mu nie wyszlo. -Nie moge - odparl. - Coz, starosc nie radosc. -Nie wierze panu - powiedzial Steven. Crowe popatrzyl na niego spode lba. -No i co z tym fantem zrobimy? Steven odchylil sie na oparcie: -Panskim zadaniem bylo opracowanie czynnika spelniajacego trzy kryteria. Mial unieszkodliwiac, a nie zabijac, mial byc niewykrywalny konwencjonalnymi metodami i wreszcie mial byc uleczalny. Prosze powiedziec, co zamierzal pan zrobic, zeby czynnik byl uleczalny, a zarazem mogl zostac wykorzystany jako bron biologiczna? -Tego tez nie pamietam, przykro mi - odparl Crowe. Steven zdal sobie sprawe, ze nic z niego nie wyciagnie. Jak pan sobie zyczy, doktorze - powiedzial. - Zloze wniosek, zeby Porton przewrocilo panskie laboratorium do gory nogami. To przykre - zmartwil sie Crowe. - Mozna wiedziec, dlaczego? Doskonale pan wie - odparl Steven. -Niestety, troche sie w tym wszystkim pogubilem. A idz, zgub sie na dnie bagna, pomyslal Steven. -Podejrzewam, ze prace nad czynnikiem nie zostaly wstrzymane - powiedzial. - Mysle, ze je kontynuowano i ze czynnik istnieje. Crowe popatrzyl na Stevena zza przyciemnianych szkiel. -Ciekawy, ale zupelnie niedorzeczny pomysl - odparl. - To byloby niezgodne z prawem. Prace zostaly wstrzymane po gafie Sebringa. Koniec, kropka. Steven skinal glowa policjantowi stojacemu pod drzwiami na znak, ze moze wyprowadzic Crowe'a. Zastanawial sie, czy w tej sytuacji jest sens rozmawiac z Mowbrayem. Uznal, ze tak. Jesli Mowbray tez bedzie unikal odpowiedzi, dowiedzie tym samym, ze byl w zmowie z Crowe'em. Po zachowaniu Mowbraya widac bylo, ze niezbyt ucieszyla go perspektywa kolejnego przesluchania. Steven wyjal legitymacje, ale Mowbray nie chcial jej ogladac. Doskonale wiem, kim pan jest. Chce wyjasnic kilka drobnych szczegolow, panie Mowbray - powiedzial Steven. Nadal cieszy sie pan ze swoich pieciu minut slawy, co, Dunbar? Pan i ta panska smieszna organizacyjka. Robimy, co mozemy - odparl Steven uprzejmym tonem. - Mimo ze jestesmy heteroseksualni i zaden z nas nie studiowal w Cambridge, co, zdaje sie, nie pomaga w robieniu kariery w sluzbach specjalnych. Bardzo zabawne. Prosze mi opowiedziec o czynniku biologicznym, dla ktorego uznal pan, ze warto zabic - powiedzial Steven. Mowbray byl nieporuszony. Nie wszyscy mozemy nosic biale kapelusze i bawic sie w kowbojow, Dunbar - rzekl. - W odroznieniu od Johnny'ego Macmillana i jego policji naukowej niektorzy z nas, zawodowcy, musza dzialac w swiecie rzeczywistym i wykonywac brudna robote. Nawet pan jest w stanie przyznac, ze pewne sprawy musza pozostac tajemnica, bez wzgledu na konsekwencje. Na przyklad czynnik opracowany przez zespol Beta? Chodzi mi o wypadek z jego udzialem - uscislil Mowbray. Nie o sam czynnik? - spytal Steven. Obserwowal jego reakcje, ale niewiele z niej wyczytal. To byl wczesny prototyp - powiedzial Mowbray. - Prace nad nim zostaly zarzucone. Steven patrzyl na niego w milczeniu. Czy aby na pewno? - zapytal wreszcie. Oczywiscie. Na jakim organizmie oparty byl ten czynnik? Nie jestem naukowcem. Wiec nie bylo o tym mowy na zadnym ze spotkan, ktore odbyl pan po wypadku w laboratorium? Nie wspominano o tym w kontekscie potencjalnego zagrozenia zolnierzy? Byc moze - odparl Mowbray. - Ale mnie to by i tak nic nie mowilo. Jak naukowcy zamierzali sprawic, zeby byl niewykrywalny? Nie mam pojecia. Pewnie chcieli puscic przez niego prad podczas burzy. Nie znam sie na tym. Jak zamierzali sprawic, zeby byl uleczalny a zarazem nadawal sie na bron biologiczna? W tym tez panu nie pomoge. Na pewno mieli jakis sposob, ale dla mnie to byl tylko naukowy belkot. Steven skinal glowa z usmiechem. -Dziekuje, panie Mowbray - powiedzial. - Bardzo mi pan pomogl. -To wszystko? - Tak. Steven poszedl prosto do Ministerstwa Spraw Wewnetrznych, zeby podzielic sie swoimi obawami z Macmillanem. -Nie masz zadnych dowodow - orzekl Macmillan. -Ale wszystko wskazuje na to, ze mam racje - odparl Steven. - Jestem pewien, ze wlasnie dlatego Sebrmg, D'Arcy i Hendry zostali zamordowani. Chodzilo o to, by zachowac w tajemnicy pochodzenie tego czynnika, a nie o wypadek z jego udzialem. Dlatego unikaja odpowiedzi na pytania dotyczace jego skladu. Prace nad nim byly kontynuowane po wypadku. W koncu im sie udalo. Ale po co? - zastanawial sie Macmillan. - Co zamierzajaz nim zrobic? - . Bog raczy wiedziec - westchnal Steven. Co chcesz, zebym zrobil? -Niech dyrektor Porton Down zamknie laboratorium Crowe'a, a specjalisci niech zbadaja wszystkie materialy, jakie tam znajda. Trzeba poddac analizie zawartosc kazdej probowki. Niech dokladnie przejrza dokumenty, moze bedzie w nich jakis dowod, ze prace zespolu Beta byly kontynuowane. -A jesli cos znajda? Wtedy ci dwaj nie beda mogli dluzej nam wmawiac, ze dzialali za przyzwoleniem rzadu. Przeciez zeznali, ze po wypadku nakazano im przerwac prace. Mozna by ich oskarzyc o zlamanie ustawy o zapobieganiu terroryzmowi. Sprawiedliwosci staloby sie zadosc - powiedzial Macmillan. Nie mozemy ich zatrzymac troche dluzej? - spytal Steven. - Do czasu zakonczenia rewizji w laboratorium Crowe'a? Moge porozmawiac z ministrem - odparl Macmillan - ale nie sadze, zeby to pomoglo. Ci dwaj maja swietnych prawnikow. Jestes pewien, ze przeszukanie laboratorium Crowe'a cos da? Nawet nie mrugnal okiem, kiedy o tym wspomnialem - przyznal Steven. - Z drugiej strony, trudno byloby ukryc wszystkie slady badan prowadzonych w laboratorium. -Chyba zeby w ogole ich nie prowadzono - powiedzial Macmillan. Steven wzruszyl ramionami. Nie mial wiecej argumentow. Bede naciskal na przeprowadzenie rewizji, ale prawdopodobnie nie uda sie przedluzyc aresztu Crowe'owi i Mowbrayowi - powiedzial Macmillan. Decyzja nalezy do ciebie. - Steven zdawal sobie sprawe, w jak trudnej sytuacji znalazl sie jego szef. Jesli nie znajda zadnych dowodow, inspektorat dlugo bedzie mial przechlapane. Zadzwonie, jak bede cos wiedzial - obiecal Macmillan. Steven wrocil do mieszkania. Wzial dlugi, goracy prysznic, zalozyl bialy szlafrok frotte i usiadlszy w swoim ulubionym fotelu przy oknie, zadzwonil do Jane. Spytal, jak jej minal dzien. Milo znow byc w domu - powiedziala. - Zadzwonilam do szkoly, ze jutro wracam... Boze, fatalnie sie czulam, kiedy opowiadalam im bajki o chorym krewnym w Yorkshire. Teraz bede musiala przejsc przez to samo ze znajomymi. Wkrotce to wszystko sie skonczy - zapewnil Steven. - Nie liczac mnie, mam nadzieje. Powiedzial to zartobliwym tonem, ale cisza, ktora zapadla w sluchawce, byla az zanadto wymowna. Poczul sie jak czlowiek, ktory rano na biurku znajduje pozegnalny list, i zrobilo mu sie ciezko na sercu. Steven - zaczela Jane z ociaganiem - kiedy wrocilam do domu, uswiadomilam sobie, ze do tej pory mialam calkiem fajne zycie: szkola, wycieczki, znajomi, wszystko to traktowalam jako cos oczywistego. Mysle, ze potrzeba mi troche swobody, troche czasu. Tego wszystkiego bylo dla mnie troche za wiele. Lepiej, jesli przez jakis czas nie bedziemy sie spotykac... przynajmniej dopoki nie zlapie starego rytmu i nie poczuje sie pewniej. Jesli tego naprawde chcesz... Wiem, mowilam, ze chce, zebys mnie o wszystkim informowal, ale w tej sprawie tez zmienilam zdanie. Juz nie chce wiedziec, co robisz. To nie dla mnie. Moze zadzwonisz, kiedy bedzie po wszystkim? Polaczenie zostalo przerwane i Steven mruknal: -A doline nakryje cisza i snieg. - Wstal i podszedl do schowka z alkoholem, podjawszy decyzje, jak spedzi reszte wieczoru. Dzin Gordon's mial w nim odegrac glowna role. Obudzil sie o czwartej nad ranem, bylo mu zimno i niewygodnie. Zasnal w fotelu i teraz bolala go szyja. Zmarzl, bo ogrzewanie wylaczylo sie o jedenastej. Na dworze lalo i zimny wschodni wiatr wdmuchiwal krople deszczu przez okno, ktore Steven otworzyl przed zasnieciem, zeby przewietrzyc mieszkanie. Lewy bok koszuli mial caly mokry. Steknal, kiedy siegajac do okna, poczul uklucie w szyi. Potarl ja dlonia i powoli ruszajac glowa na boki, przeszedl przez kuchnie, zeby zaparzyc sobie kawe. Przy okazji wlaczyl ogrzewanie. Wzmocniony kawa i wieksza dawka aspiryny od zalecanej na etykietce poszedl do lozka, by troche sie przespac. Trudno powiedziec, czy zasnal, czy tez stracil swiadomosc, w kazdym razie byl nieprzytomny az do wpol do dziesiatej, kiedy obudzil go telefon. Dzwonek wydawal sie glosniejszy niz zwykle. Dunbar - wychrypial. Przeziebil sie pan? - spytal William Rees. Troche boli mnie gardlo - sklamal Steven i odkaszlnal. - Co moge dla pana zrobic? Nie wybiera sie pan do Cambridge? - zapytal Rees. - Chyba mam tu cos, co mogloby pana zainteresowac. Z checia - powiedzial Steven. - Wyjade za jakies pol godziny. W drodze do Cambridge Steven myslal o Jane. Mial mieszane uczucia. Chcial wzbudzic w sobie rozgoryczenie, ale jakos nie mogl. Jane wiodla ustabilizowane zycie, zanim go poznala. Pewnie przywykla do poczucia bezpieczenstwa i dobrobytu, moze nawet nie zdajac sobie z tego sprawy, a on odebral jej to w ciagu kilku dni. Przez niego poznala smak strachu i niepewnosci, ba, nawet probowano ja zabic. Nie mogl miec jej za zle, ze chce wrocic do dawnego zycia. Zachowywala sie jak zwykla kobieta. Coz, bedzie musial sobie poszukac niezwyklej. Taka byla Lisa, przypomnial sobie z usmiechem. Zanim ja poznal, wydala wojne establishmentowi medycznemu w Glasgow, by ujawnic panujace tam niesprawiedliwe stosunki. W rezultacie byla przesladowana, a wreszcie stracila prace, i to w najgorszym mozliwym okresie, kiedy musiala opiekowac sie chora matka. To wymagalo ogromnej odwagi, takiej, na jaka stac tylko niezwykla kobiete. -Ciagle mi cie brak, kochanie - szepnal. Zignorowal znak Tylko za zezwoleniem i zaparkowal na jedynym wolnym miejscu pod laboratorium Rady Badan Medycznych. Wylegitymowal sie recepcjoniscie, ten gdzies zadzwonil i po chwili Steven zostal zaprowadzony na pietro do gabinetu Reesa. Byl to jasny, przestronny pokoj zalany swiatlem wpadajacym przez trzy duze okna. Rees siedzial za sosnowym biurkiem ustawionym do nich pod katem prostym. Byl w koszuli, marynarka wisiala na oparciu krzesla obrotowego. Sciana za jego plecami zastawiona byla regalami z podrecznikami i czasopismami naukowymi. Jak gardlo? - spytal Rees. W porzadku - powiedzial Steven i zakaszlal lekko. Mial nadzieje, ze nie wyglada tak fatalnie, jak sie czul. - Ale przydalyby sie jakies dobre wiadomosci. No to przyszedl pan we wlasciwe miejsce. - Rees sie usmiechnal. - Pamieta pan, troche mnie zdziwilo to, ze w kolekcji Macleana byl wiecej niz jeden szczep Mycoplasmal Steven skinal glowa. Dokladnie trzy. Zaczalem od wyhodowania poszczegolnych szczepow i przeprowadzenia rutynowych badan mikrobiologicznych. Wydawalo sie, ze to calkiem nieszkodliwe bakterie... -Ale? -Sprawdzilem ich podatnosc na dzialanie antybiotykow. Jeden ze szczepow okazal sie pod tym wzgledem niezwykly. Byl odporny na wszystkie znane antybiotyki. -Jak to mozliwe? - spytal Steven. Rees nachylil sie nad biurkiem i odparl: Moze to wybryk natury, ale najprostsze wyjasnienie jest takie, ze ktos tak zmodyfikowal bakterie, zeby nie dalo sie ich zniszczyc antybiotykami. Zmodyfikowali genetycznie nieszkodliwa bakterie? Znalazl pan igle w stogu siana! Skromnosc nie pozwala mi tego skomentowac - rzekl Rees z lobuzerskim usmiechem. Steven polubil go jeszcze bardziej. Trudno jest zrobic cos takiego? - zapytal. Nie ma nic prostszego niz uodpornic bakterie na leki - odparl Rees. - Wybiera sie zmutowane bakterie, obecne w kazdej populacji. Wystarczy umiescic duza ich liczbe na pozywce zawierajacej antybiotyk i reszte zostawic naturze. Przezyc i rozwinac sie moze tylko bakteria-mutant, odporna na antybiotyk. Potem hoduje sieja i powtarza ten sam proces z zastosowaniem innego antybiotyku, az w koncu uzyskuje sie szczep odporny na wszystkie znane leki. A na pierwszy rzut oka to wciaz nieszkodliwa bakteria? Tak - potwierdzil Rees. - Co jest w jej DNA, to juz inna sprawa, ale mysle, ze mamy juz glownego podejrzanego. Teraz przeprowadze badanie przy uzyciu sondy HIV. Steven zastukal paznokciem kciuka w zeby. Cos pana gryzie - powiedzial Rees. Zastanawiam sie - odparl Steven - czy jesli ma pan racje i ta Mycoplasma okaze sie czynnikiem, ktorego szukamy, to znaczy, ze nie mozna jej zniszczyc lekami? Tak zwykle jest z bronia biologiczna - rzekl Rees. - W czym problem? Ludzie, ktorzy to cos zaprojektowali, mieli sprawic, zeby bylo uleczalne. Byl to jeden z przedstawionych im wymogow. Czy to nie mijaloby sie z celem? Tak by sie wydawalo - przyznal Steven. - Ale, jak mowie, bylo to jedno z podstawowych zalozen. Rees zdjal okulary i odchylil sie na krzesle. Dziwne - powiedzial - ale ciekawe. Gra pan w szachy, doktorze? Kiepsko - odparl Steven. - . Moja taktyka opiera sie na wymianie wszystkich mocnych figur zgodnie z zalozeniem, ze moj przeciwnik moglby je wykorzystac lepiej niz ja. Sprytne - skomentowal Rees. - Akceptuje pan swoje slabosci i stara sie zniwelowac przewage przeciwnika. Sprowadza go pan do swojego poziomu. Mozna i tak to ujac - odparl Steven z usmiechem. Ale kiedy nie istnieje taka mozliwosc, nie mamy innego wyjscia, jak tylko zastanowic sie, co przeciwnik moze zrobic z silnymi figurami, ktore wciaz sa na szachownicy. Na przyklad z tym czynnikiem - powiedzial Steven. Jest to genetycznie zmodyfikowany szczep Mycoplasma. Jesli zgodnie z naszymi podejrzeniami wprowadzono do niego geny wirusa HIV, to mamy niewinnie wygladajacy organizm, ktory moze powaznie uszkodzic ludzki uklad immunologiczny, narazajac ofiare na liczne dolegliwosci i choroby; nie jest tak smiercionosny, jak sam wirus, ale mimo to grozny. Co wiecej, odporny na antybiotyki, a zatem niezniszczalny. Ogolnie rzecz biorac, mamy silnie dzialajacy czynnik biologiczny umozliwiajacy kontrole ludnosci, zgadza sie? Tak sie wydaje - przyznal Steven. Po co wiec ktos mialby wprowadzac do niego slabe punkty? - spytal Rees. Steven wzruszyl ramionami. -To bez sensu - orzekl Rees. - Ale moze nie dosc uwaznie sledzimy rozgrywke. Bledem jest patrzenie wstecz, gdy tak naprawde powinno sie myslec o tym, co moze sie zdarzyc. Trzeba rozwazyc, co zamierzaja zrobic z tak silna figura na szachownicy, a nie, co mogli z nia zrobic kiedys. 18 Slonce przetoczylo sie po niebie i teraz jego promienie wpadaly prosto do pokoju. Rees przymknal zaluzje, jego lewy policzek przeciely poziome smugi swiatla.-No, arcymistrzu - powiedzial Steven. - Co by pan zrobil? Rees usmiechnal sie. Kontrolowac to ja by chcial tylko moje wnuki, kiedy w niedziele szaleja mi w ogrodzie. Tyle ze uzycie broni biologicznej byloby lekka przesada. Albo j a sprzedadza, albo uzyj a - rzekl Steven. - To jedyne mozliwosci. Naprawde sadzi pan, ze ktos moglby uzyc takiej broni w tym kraju? Wie pan rownie dobrze jak ja, jak bardzo jestesmy znienawidzeni w pewnych kregach - powiedzial Steven. - Romans z Ameryka raczej nam nie pomaga. Rees skinal glowa. Ma pan na mysli islamskie organizacje terrorystyczne. Moim zdaniem nie polaszczylyby sie na cos takiego. Nie maja dosc czasu ani odpowiedniej infrastruktury, zeby to wykorzystac. Terrorysci zabijaja i uciekaja, podkladaja bomby i zaklocaja funkcjonowanie spoleczenstwa. Wytwarzaja atmosfere strachu i niepewnosci, by wymusic spelnienie swoich zadan. Zarazanie ludzi nie mialoby sensu, chyba zeby ci wiedzieli, ze zostali zaatakowani i dlaczego choruja. A w przypadku tego czynnika to raczej niemozliwe z uwagi na jego sposob dzialania. On mial pozostac tajemnica. Czyli sprzedaz mozemy wykluczyc? - powiedzial Steven. Sprzedaz grupom terrorystycznym - uscislil Rees. To zaweza krag podejrzanych. Ale w jakim zakresie, sam pan musi ocenic. Ja musze zaszyc sie w mojej wygodnej wiezy z kosci sloniowej i wrocic w okowy swiata akademickiego. W drodze powrotnej do Londynu Steven nie byl w szczegolnie optymistycznym nastroju. Wiedzial, ze nie powinien uprzedzac wynikow badan Reesa, ale przypuszczenie, ze zmodyfikowano genetycznie jedna z nieszkodliwych bakterii, ktore Maclean znalazl w swoim organizmie, brzmialo rozsadnie, a on musial wybiegac mysla naprzod. Crowe byl odpowiedzialny za stworzenie tego czynnika, a Mowbray dopilnowal, zeby jego istnienie pozostalo tajemnica, ale kto zamierzal go wykorzystac? Obaj byli czlonkami grupy Gardinera - ktora Steven do tej pory traktowal jako grupke prawicowych marzycieli, choc z drugiej strony, istniala juz dwanascie lat, miala wiec dosc czasu, by stworzyc mocna infrastrukture. Trudno bylo stwierdzic, jak rozlegla byla to siatka i jak gleboko spenetrowala brytyjskie zycie publiczne - kto byl jej czlonkiem, kto nie. Naturalnym srodowiskiem prawicy byly przedmiescia, kraina domkow jednorodzinnych, roz i forsycji, gdzie milczaca wiekszosc nigdy nie wyrazala otwarcie swoich pogladow, tylko zajmowala sie zakupami, pielegnowaniem ogrodkow i ogolnie starala sie nie wychylac, w duchu przeklinajac bardziej krzykliwa lewice. Doszedl do wniosku, ze Gardiner nie klamal, mowiac o swojej wierze w rzady prawa, ale co do Crowe'a i Mowbraya nie byl taki pewien. Moze ci dwaj i Bog wie, kto jeszcze, wkroczyli do akcji i przejeli wladze. Wiedzial, ze nic z nich nie wyciagnie, pozostawalo wiec zwrocic sie do dwoch innych czlonkow grupy, ktorych nazwiska znal: pulkownika Petera Warnera, emerytowanego zolnierza, i Ruperta Everleya niedoszlego polityka. Steven postanowil rzucic okiem na ich akta, zanim zdecyduje, z ktorym porozmawiac najpierw. Musial znalezc piete achillesowa, zeby poczynic postepy. Po powrocie do domu zadzwonil do Macmillana i powiedzial mu o odkryciu Reesa. Dopiero za kilka dni bedzie pewny w stu procentach, ale wyglada na to, ze jest na wlasciwym tropie. Profesor dobrze sie spisal - orzekl Macmillan. - Ostatnia czesc tajemnicy dluzej tajemnica nie bedzie. Przekaze te wiadomosc ministrowi. Co z Crowe'em i Mowbrayem? - spytal Steven. Zostana zwolnieni - powiedzial Macmillan. - Ale minister zgodzil sie na rewizje w laboratorium Crowe'a. Juz sie zaczela. To dobrze - odparl Steven. Nie musze chyba dodawac, ze jesli nic nie znajda, sprawa prawdopodobnie zostanie zamknieta - rzekl Macmillan. - Nie ma zadnych dowodow, ze po wypadku w dziewiecdziesiatym roku prace nad czynnikiem byly kontynuowane. Ale ja wiem, ze byly - upieral sie Steven. - A jesli ci ludzie dwanascie lat pozniej byli gotowi zabic, by utrzymac jego istnienie w tajemnicy, to znaczy, ze maja wobec niego jakies plany, plany, ktore musza wiele dla nich znaczyc. Mam nadzieje, ze sie mylisz - powiedzial Macmillan. Ja tez - odparl Steven. - Ale obawiam sie, ze nie. Na BBC2 skonczyly sie wieczorne wiadomosci. Steven dopil dzin z tonikiem i wylaczyl telewizor. Cisza przyniosla mu ulge, ale wraz z nia wrocily mysli o minionym dniu i rozmowie z Reesem. Choc ustalili, ze nie byloby sensu projektowac broni z wrodzona wada, jaka byla uleczalnosc, a Rees stwierdzil, ze badany organizm takiej slabosci nie mial, D'Arcy wyraznie mowil, ze jednym z postawionych naukowcom warunkow byla uleczalnosc skutkow dzialania czynnika. To niepokoilo Stevena, bo nie widzial w tym sensu, a brak zrozumienia byl rownoznaczny ze slaboscia. Zgodnie z nakazami logiki, nie wprowadzano by rozmyslnie slabego punktu... dlatego... musial to byc mocny punkt... To, co uwazali za slabosc, musialo dawac tworcom organizmu jakas korzysc. Ale jesli nieprzyjaciel mogl uleczyc wywolana nim chorobe, to co to za korzysc?... Nagle Steven doznal olsnienia. Nie mogl! Tylko tworcy czynnika mogli go zwalczyc! To dlatego uczynili go odpornym na wszystkie pozostale antybiotyki. Chodzilo o to, by przeciwnik nie mogl wyleczyc choroby. Tak jak sam zarazek, lekarstwo tez bylo tajemnica. Steven spojrzal na zegarek. Wlasnie minela polnoc, ale on nie mogl czekac do rana. Zadzwonil na domowy numer Reesa. -Chwile - mruknal Rees na dzwiek glosu Stevena. - Mnie juz pan obudzil, ale zona niech sobie spi. Steven zaczekal, az Rees przejdzie do swojego gabinetu. No dobrze - powiedzial naukowiec. - Teraz moze mi pan wyjasnic, po co zrywa mnie z lozka o tak nieludzkiej porze. Wlasnie myslalem o tym czynniku - zaczal Steven. - Podejrzewam, ze rzeczywiscie jest uleczalny, ale nie konwencjonalnymi metodami. To znaczy, ze lekarstwo tez jest tajemnica. Tajemnica - powtorzyl Rees. To mialoby sens - powiedzial Steven z rosnacym entuzjazmem. - Wlasciwie to bardzo sprytne. Mozna wyleczyc tych, ktorych sie chce. Podazajac dalej tym tokiem rozumowania: wykorzystujemy czynnik, by oslabic ludzi i ich kontrolowac, a potem leczymy tylko tych, ktorzy podzielaja nasz punkt widzenia. Wniosek? Nowa filozofia polityczna to najkrotsza droga do zdrowia i szczescia. Przyjmuje ja wiec coraz wiecej osob. Nauka jest wspaniala - mruknal Rees, ale byl wyraznie zaintrygowany. Zaraz powie mi pan, ze to wszystko science fiction? Nie - odparl Rees w zamysleniu. - Skadze znowu. Czyli mysli pan, ze to mozliwe? Wynalezc nowy antybiotyk, o ktorym nikt nic nie wie? Oczywiscie, firmy farmaceutyczne bezustannie takiego szukaja. Inna sprawa, ze wiekszosc nowych antybiotykow do niczego sie nie nadaje. Niektorzy nawet uwazaja, ze wynalezlismy juz wszystkie, ktore sa przydatne, ale... Ale co? Wszyscy szukaja antybiotykow, ktore zwalczaja zarazki wywolujace choroby. Nikt nie szuka lekow niszczacych nieszkodliwe potworki. Jak to sie robi? - spytal Steven. Antybiotyki wystepuja w naturalnym srodowisku - wyjasnil Rees. - Wiele bakterii i grzybow wytwarza je we wlasnej obronie. Najczesciej spotykane to Streptomyces i Bacillus. -Czyli nie jest to trudne? -Nie. Czy panskim zdaniem nalezaloby sie tym zajac po zmodyfikowaniu bakterii czy przed? Przed, to oczywiste. W przeciwnym razie nie byloby gwarancji, ze uda sie znalezc lek. Caly wysilek poszedlby na marne. To bardzo wazne - powiedzial Steven. Upewnijmy sie, czy dobrze zrozumialem. Kolejnosc wydarzen bylaby taka: bierzemy nieszkodliwy szczep Mycoplasma i szukamy zwalczajacego go antybiotyku, potem uodparniamy go na wszystkie znane antybiotyki, a na koniec wprowadzamy do niego geny HIV, zeby wyrzadzil jak najwiecej szkod? Zgadza sie - potwierdzil Rees. Dranie - mruknal Steven. - Juz dawno mogli to wyleczyc, ale ani slowem sie nie zajakneli. Przepraszam, nie rozumiem - powiedzial Rees. Jesli zaczeli od znalezienia antybiotyku, to w kazdej chwili mogli wyleczyc syndrom wojny w Zatoce - wyjasnil Steven. Nadal nie rozumiem. Nawet najwczesniejsze wersje czynnika musialy byc uleczalne, takze ta, ktora dostala sie do szczepionki. Mogli wyleczyc wszystkich chorych, udostepniajac nowy antybiotyk, ale milczeli. Bo gdyby wszyscy sie o tym dowiedzieli, czynnik nie nadawalby sie do wykorzystania jako bron biologiczna - dokonczyl Rees. Milczeli od dwunastu lat. O Chryste - westchnal Rees. - Co za ludzie. Jaka jest szansa znalezienia innego antybiotyku, ktory zwalczalby to paskudztwo? - spytal Steven. Szukac mozna - powiedzial Rees - ale ludzie, ktorzy to wymyslili, nie sa glupi. Zaloze sie, ze wybrali szczep naturalnie odporny na wiele czynnikow antybakteryjnych, moze w wyniku jakiejs aberracji blony komorkowej czy czegos w tym stylu. Istnieja tysiace zwiazkow antybakteryjnych, wiec trzeba by badac je kolejno, do czasu, az znajdziemy taki, ktory okaze sie skuteczny. Trzeba by tez sprawdzic toksycznosc potencjalnego leku. Wiele antybiotykow jest tak toksycznych, ze nie mozna ich uzywac, by nie zabic pacjenta. Ile mamy czasu? -Nie wiem - odparl Steven. Rano Steven przyszedl do ministerstwa tuz przed Rose Roberts. Ranny z ciebie ptaszek - powiedziala. Potrzebuje informacji o dwoch glistach - odparl Steven. - Peterze Warnerze i Rupercie Everleyu. Masz szczescie. Wczoraj skompletowalam ich akta. Pan Macmillan jeszcze ich nie widzial. Nie sadze, zeby mial cos przeciwko temu, bym je obejrzal - rzekl Steven, widzac jej pytajace spojrzenie. - Jest cos ciekawego? Nic, czego bysmy juz nie wiedzieli - odparla Rose i dala mu teczki. - Skad to nagle zainteresowanie? Chce z nimi porozmawiac - wyjasnil Steven. Everley od miesiaca jest w Szkocji - powiedziala Rose. - Ale Warner powinien byc w swoim domu w Kent. To zaczniemy od niego. - Steven otworzyl pierwsza teczke. Wlasnie skonczyl przegladac zawartosc drugiej, kiedy przyszedl John Macmillan. Przed chwila rozmawialem z ministrem - powiedzial. - Grupa sledczych cala noc przeszukiwala laboratorium Crowe'a. Jak dotad, nie znalezli nic podejrzanego. Szkoda - stwierdzil Steven. Wszedl za Macmillanem do jego gabinetu i opowiedzial mu o swojej nocnej rozmowie z Reesem. Nie dosc, ze ci dranie przez caly czas wiedzieli o przyczynach syndromu wojny w Zatoce, to jeszcze mogli go w kazdej chwili wyleczyc, gdyby tylko chcieli. - Steven wyjasnil, ze pierwszym krokiem w tworzeniu czynnika bylo wyizolowanie niszczacego go antybiotyku. - Nawet wczesne wersje czynnika musialy byc uleczalne. Fakt, ze o tym nie wspomnieli... Musi oznaczac, ze maja istotny powod, by zachowac to w tajemnicy - dokonczyl Macmillan. Jego wzrok powedrowal ku teczkom. Pomyslalem, ze sprobuje cos wyciagnac z Warnera lub Everleya - powiedzial Steven. Pytales Reesa, czy mozna znalezc nowy lek? Steven skinal glowa. To moze potrwac miesiac, nawet rok - odparl. - Trudno powiedziec. Minister spraw wewnetrznych ma sie dzis rano spotkac z premierem, zeby przekazac mu najswiezsze informacje. Jak oceniasz zagrozenie? Jako nieznane - powiedzial Steven. Bedzie zachwycony - westchnal Macmillan. - Z kim spotkasz sie najpierw? -Z Warnerem. Everley jest w Szkocji. -I co robi? Caluje torysow w tylki, sadzac z tego, co tu mamy - odparl Steven, podnoszac teczke. - Nie chcieli go w zadnym angielskim okregu wyborczym, w ktorym mial chocby cien szansy na zwyciestwo, wiec postanowil poszukac szczescia na polnoc od granicy. Prowadzi tam kampanie. Myslalem, ze po skandalu z poglownym w Szkocji nie zostal ani jeden torys - powiedzial Macmillan. - Wydawaloby sie, ze tam ma jeszcze mniejsze szanse. Na pewno sam to zauwazy, w koncu ma glowe na karku... Chyba ze o czyms nie wiemy - rzekl Macmillan. Steven szedl po schodach do Channing House, kiedy uslyszal dochodzacy z ogrodu spiew. Przystanal i zaczal nasluchiwac. -Wczesnego ranka, o slonca wschodzie... Choc spiew na ogol maskuje akcent, Steven nie sadzil, by ten glos nalezal do ogrodnika. Cofnal sie i podszedl do wiklinowej furtki po prawej stronie domu. Zobaczyl mezczyzne o posturze wojskowego, w tweedowym ubraniu, przycinajacego sekatorem galezie duzego berberysu. Pulkownik Warner? - spytal. A kogo to interesuje? - odburknal Warner, pokrywajac wsciekloscia zaskoczenie. Steven wszedl do ogrodu i wylegitymowal sie. James Gardiner uprzedzal mnie, ze moze sie pan tu zjawic - powiedzial Warner. - Nie mam do powiedzenia nic wiecej niz on. To, co zdarzylo sie przed laty, to byl wypadek. Nie moglismy nic na to poradzic. Nie calkiem - rzekl Steven, kiedy Warner wrocil do strzyzenia krzakow. - Wiele osob zostalo inwalidami z powodu tego wypadku. Upraszcza pan - mruknal Warner. Och, wiem, ze w gre wchodzilo wiele innych czynnikow, ktore zaciemnily obraz i zapewnily wam zaslone dymna - powiedzial Steven. - Ale czynnik z Porton odgrywal najwazniejsza role. Byloby mi przykro, gdyby sie okazalo, ze to prawda - odparl Warner. Ci wszyscy ludzie nie musieliby cierpiec, gdyby w tamtym czasie prawda wyszla na jaw - ciagnal Steven. Nie rozumiem. - Warner wbil wzrok w galaz berberysa, jakby nagle ogromnie go zainteresowala. Od samego poczatku istnialo lekarstwo zwalczajace ten czynnik - powiedzial Steven. - Gdyby udostepniono je w chwili, kiedy zaczely sie problemy zdrowotne zolnierzy, nie byloby sprawy syndromu wojny w Zatoce. Warner przestal przycinac galezie. Wygladal na lekko zszokowanego. O czym pan, do diabla, mowi?! - zawolal. - Jak moze istniec lek? To byl dopiero prototyp. Kiedy tylko Crowe i jego ludzie zdecydowali, na jakiej bakterii opra swoj czynnik, zajeli sie poszukiwaniami antybiotyku mogacego go zwalczyc - wyjasnil Steven. - Dzieki temu nawet pierwsze prototypy byly uleczalne. Panie, nauka to dla mnie czarna magia - powiedzial Warner. - Jesli ma pan racje, jesli rzeczywiscie znali sposob na usuniecie skutkow wypadku, to czy nie zrobiliby tego? Jakies bajki pan opowiada. .- Zamierzali kontynuowac prace nad czynnikiem - odparl Steven, bacznie przypatrujac sie Warnerowi. - Lek musial pozostac tajemnica, w przeciwnym razie czynnik bylby nieprzydatny jako bron. Przeciez prace zostaly wstrzymane po wypadku. Nie sadze. Mysli pan, ze Crowe...? Mam powody, by sadzic, ze kontynuowal prace i udalo mu sie opracowac bron biologiczna, ktora spelniala kryteria, w oparciu o ktore ja przygotowywano. Dobry Boze. - Warner byl wyraznie zaskoczony. - Wlasciwie, nigdy za nim nie przepadalem, bylo w nim cos takiego... Skoro juz to ma, co zamierza z tym zrobic? Mialem nadzieje, ze pan mi to powie. Warner nie posiadal sie ze zdumienia. Myslal pan, ze ja... -1 James Gardiner, i inni czlonkowie waszej grupy... Moment! James uprzedzal, ze bede musial wysluchiwac takich bzdur. To, ze kochamy ojczyzne i nie chcemy, by wpadla w rece smierdzieli, jakich ostatnio wszedzie pelno, nie oznacza, ze jestesmy terrorystami. Zawsze dzialalismy zgodnie z prawem. Nawet kiedy rozpoczeliscie prace nad tym czynnikiem? Robilismy to na zlecenie rzadu. Na pewno? James tak twierdzil. Crowe byl czlonkiem waszej grupy. Warner westchnal gleboko. James powtarzal, ze w naszej grupie powinni byc podobnie myslacy ludzie ze wszystkich srodowisk. Byl przekonany, ze Crowe sie nadaje. Tak jak Mowbray? Tak - twierdzil Warner ze wzrokiem wbitym w ziemie. -Potrzebny wam byl ktos taki jak on? Warner skinal glowa. Pewnie. Zimna ryba, ale... punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia, jak to sie mowi. A Everley? Warner prychnal pogardliwie. To bufon - powiedzial. - Nadety blazen. Za to bogaty - odparl Steven. Fakt, przydaly sie jego pieniadze - przyznal Warner. Jak duza jest wasza organizacja? - Steven mial nadzieje, ze to kluczowe pytanie zabrzmi niewinnie, ale Warner od razu przejrzal jego intencje. Jest nas tylko czterech ~ odpowiedzial, wracajac do strzyzenia krzakow. Nie o grupe pytam - rzekl Steven - tylko o organizacje, na ktorej czele stala. Mysle, ze Crowe i Mowbray mogli ja wykorzystywac do wlasnych celow. Naprawde nie wiem, o czym pan mowi - zapewnil Warner. -I pan twierdzi, ze kocha ojczyzne? - powiedzial Steven. - Chce pan, by rzadzili nia tacy ludzie jak Crowe i Mowbray? Warner przestal przycinac galezie i odwrocil sie do Stevena. Pan mowi powaznie, prawda? - spytal. Tak - odparl Steven. Bede musial porozmawiac z Jamesem. 19 Steven wrocil do Londynu, uzyskawszy zapewnienie Warnera, ze zadzwoni, gdy tylko porozmawia z Jamesem Gardinerem. Tuz po szostej zadzwonil sam Gardiner.Powinnismy sie spotkac. Gdzie i kiedy? - spytal Steven. Jestesmy z zona w trakcie przeprowadzki, ale w miescie mam male mieszkanko. Bedzie pan tam o osmej? Steven zapisal adres i obiecal, ze przyjdzie. "Mieszkanko" Gardinera okazalo sie dwa razy wieksze od mieszkania Stevena, skromnie, acz luksusowo umeblowane, z wychodzacym na poludniowy zachod tarasem, z ktorego roztaczal sie piekny widok na rzeke. Wieczor byl cieply, wiec drzwi na taras byly otwarte na osciez. Napije sie pan? - spytal Gardiner. Chetnie. Poprosze dzin z tonikiem. Steven wyszedl na taras podziwiac widok. Gardiner dolaczyl do niego i podal mu drinka. Czyli jest pan zmeczony Londynem? - zapytal Steven. A tym samym zyciem - usmiechnal sie Gardiner. - Nie, nie sadze. Przenosimy sie z Alice do Szkocji, by zaczac nowe zycie z dala od... innych. Sartre mial racje? Z calym szacunkiem dla Sartre'a, pieklo to nie inni ludzie; pieklo to inni ludzie u wladzy. Myslalem, ze to nazywa sie demokracja. Przereklamowana idea - odparl Gardiner. Nie wierzy pan w wole ludu? Tak zwana wola ludu nader czesto okazuje sie pochwala ignorancji i przecietnosci. Gdyby demokratycznie wybrac jedna gazete dla calego kraju, zostalby nam tylko "Sun", bo ma najwiekszy naklad. Chyba nie musze nic dodawac? Demokracja ma swoje wady, ale lepszego systemu nie wymyslono. Wiem - odparl Gardiner, wpatrujac sie w rzeke. - Moze wlasnie to jest najsmutniejsze. Warner mowil, ze panskim zdaniem Crowe i Mow-bray mogli dzialac na wlasna reke. Steven powiedzial mu, co wie. To dlaczego ich nie aresztujecie? Zrobilismy to, ale zostali zwolnieni. Nie mamy dowodow - wyjasnil Steven. Oczywiscie moze sie pan mylic? Wszystko wskazuje na to, ze Crowe kontynuowal prace nad czynnikiem - powiedzial Steven. - Fakt, ze w ciagu ostatnich paru miesiecy on i Mowbray kazali zabic trzech ludzi, by zachowac to w tajemnicy, oznacza, ze zamierzaja go uzyc. Czego wlasciwie oczekuje pan ode mnie? - spytal Gardiner. Szczegolowych informacji o strukturze panskiej organizacji - odparl Steven. - Niewykluczone, ze Crowe i Mowbray z niej korzystaja. Chce pan dostac nazwiska i adresy? Jesli zamierzaja uzyc tego czynnika, musze miec pojecie o liczebnosci i charakterze organizacji, ktora maja do dyspozycji. Moze udziele panu tych informacji, nie podajac danych osobowych? - zaproponowal Gardiner. Odpowiedz wyczytal z oczu Stevena. Widze, ze to nie wchodzi w gre. Ale zanim rozwaze ten krok, chce uzyskac od pana pewne gwarancje. Ci ludzie nie maja sie czego obawiac, jesli nie zrobili nic zlego - powiedzial Steven. - Daje panu moje slowo. Rzady prawa to fundamentalna zasada dla nas wszystkich - rzekl Gardiner. Okolicznosci mogly sie zmienic - odparl Steven. Ci ludzie to nie bezmyslne automaty - powiedzial Gardiner. - Potrafia myslec samodzielnie. I naprawde pragna dobra Wielkiej Brytanii. Zdziwilby sie pan, do czego sa zdolni inteligentni ludzie, jesli wierza, ze maja poparcie wladz. Musze uzyskac pewne gwarancje. Nie mam takich uprawnien. No to nie mamy o czym rozmawiac. Steven spojrzal na zachodzace slonce. Mogl nie isc na zadne kompromisy i zdac sie na grozby, ale wiedzial, ze to nic nie da. Z drugiej strony, mogl zaryzykowac i dostac to, na czym mu zalezalo, ale narazic wlasna kariere. -W porzadku - powiedzial. - Daje slowo, ze zniszcze wszystkie przekazane mi informacje, gdy tylko znajde to, czego szukam. Gardiner odwrocil sie na piecie i wszedl do pokoju. Po chwili przyniosl dyskietke. -Baza danych - powiedzial. Po powrocie do domu Steven wlozyl dyskietke do laptopa, zrobil sobie drinka i wzial sie do roboty. Na liscie bylo okolo czterech tysiecy nazwisk; przy kazdym widnial adres, wiek i wykonywany zawod. Steven szybko zdal sobie sprawe, ze w gruncie rzeczy nie wie, czego szuka. Jesli liczyl na znalezienie niezbitych dowodow istnienia zorganizowanego spisku, to sie srodze rozczarowal. Ci ludzie byli rozrzuceni po calym kraju i wykonywali wszelkie mozliwe zawody - no, najczesciej te dobrze platne, poprawil sie w duchu. Wzial lyk drinka i zaczal sie zastanawiac, co dalej. Baza danych zostala wyposazona w narzedzia analityczne, wiec zadal pytanie o sredni wiek czlonkow organizacji. Wyszlo 45. -Cholera - szepnal pod nosem. To nie byli zadni rewolucjonisci, tylko wyborcy w srednim wieku, o srednich dochodach, zyjacy w domkach na przedmiesciach. Jak tacy ludzie mogli popierac zmiany spoleczne, ktore nastapilyby po zamachu przy uzyciu czynnika Crowe'a? To po prostu nie trzymalo sie kupy. Steven nie mogl sobie wyobrazic, zeby Crowe i Mowbray utworzyli nowa organizacje, ktora tuz po powstaniu bylaby zdolna do przeprowadzenia akcji zakrojonej na tak szeroka skale; oznaczalo to wiec, ze nie zamierzali uzyc tego czynnika, tylko go sprzedac. Chociaz byla niedziela i minela juz dziesiata wieczorem, zadzwonil do dyzurnego z inspektoratu i poprosil o sprawdzenie osobistych kont Crowe i Mowbraya. Nie obchodzi mnie, kogo bedziecie musieli obudzic - dodal. Jaki okres pana interesuje? - spytal dyzurny. Na poczatek ostatnie dwa lata. Steven wrocil do nazwisk w bazie danych. Z czystej ciekawosci kazal komputerowi wyszukac wszystkich urzednikow panstwowych. Na ekranie pojawila sie lista prawie trzystu nazwisk. Potem sprawdzil lekarzy; bylo ich trzydziestu trzech. Wpadl mu do glowy inny pomysl. Zeby zawezic pole poszukiwan, wpisal "patolodzy"; zostaly tylko trzy nazwiska, w tym doktor Melvyn Street, lekarz sadowy wspolpracujacy z policja z Perthshire. -No prosze - mruknal Steven. - Teraz juz wiem, dlaczego nie zauwazyles sladow na nadgarstkach Martina Hendry'ego. O pierwszej w nocy Stevenowi znudzily sie bezowocne poszukiwania. Wylaczyl komputer, wlaczyl telewizor i nastawil kanal nadajacy wiadomosci przez cala dobe. Jego uwage przykulo nazwisko Ruperta Everleya, wymienione w materiale zatytulowanym "Konflikt w lonie szkockich torysow". Przywodca szkockich konserwatystow David McLetchie toczyl zajadly spor ze znanym angielskim deweloperem i zwolennikiem tory-sow Rupertem Everleyem. McLetchie, zirytowany, ze Everley za jego plecami spotyka sie z lokalnymi kolami Szkockiej Partii Konserwatywnej, zarzucil mu, ze wciska ludziom "bajki", probuje podwazyc jego autorytet i podkupic elektorat. Everley w odpowiedzi nazwal McLetchie'ego krotkowzrocznym, niechetnym zmianom politykiem. Wypytywany przez dziennikarza, zarliwie przekonywal, ze szkoccy konserwatysci moga wrocic do wladzy, jesli tylko przyjma w swoje szeregi "nowych ludzi z nowymi pomyslami na zmiane istniejacego stanu rzeczy". -Takimi jak twoje, Rupert? - mruknal Steven. Siegnal po pilota, ale zamarl, kiedy do glowy wpadla mu przerazajaca mysl. Rose Roberts mowila, ze Everley jest w Szkocji od miesiaca. Chyba nie chodzilo o przygotowanie gruntu pod polityczny triumf wywolany uzyciem czynnika Crowe'a? Nie, to absurd, uznal Steven. Szkoccy wyborcy musieliby nacpac sie po uszy, zeby zaglosowac na kogos takiego jak Rupert Everley. Rownie dobrze mozna by wystawic w wyborach najgorsza szuje. Po co wiec Everley tam pojechal? Moze nie wiedzial, ze jego misja jest skazana na kleske? Nadeci glupcy nie potrafia widziec siebie oczami innych. Dlatego wlasnie wystepuja w teleturniejach. Nie zdaja sobie sprawy, ze sa tam po to, by widownia miala sie z kogo posmiac. Ale Everley sam nie wpadlby na ten pomysl, ktos musial go do tego naklonic. Moze Crowe, Mowbray albo obaj razem... bo... potrzebne im byly jego pieniadze?... Ale po co?... Zeby sfinansowac zamach w Szkocji - to bylo jedyne wyjasnienie, jakie przychodzilo Stevenowi do glowy. Chcieli zaatakowac jakis cel w Szkocji. Ale jaki? I po co? -Zwolnijmy troche - mruknal Steven, przekonany, ze daje sie poniesc wyobrazni. - Po co przeprowadzac zamach, skoro nie ma sie odpowiedniej infrastruktury, by wykorzystac sytuacje? To bez sensu. Steven poczul ulge na te mysl. Troche sie uspokoil. Taki atak nic by nie dal... no, chyba tylko to, ze mozna by sie przekonac, czy czynnik jest skuteczny. Spokoj zniknal. Crowe z Mowbrayem mogli planowac probny atak. Ale po co?... Zeby zaimponowac potencjalnemu kupcowi! Tak, musialo o to chodzic. Byla to przerazajaca perspektywa, ale teraz wszystko nabralo sensu... o trzeciej nad ranem. Steven rozwazal, czy nie przespac sie z ta mysla, ale uznal, ze nie moze ryzykowac. Zadzwonil do dyzurnego z inspektoratu i oglosil podwojny czerwony kod. -Robi sie - powiedzial dyzurny. - To pierwszy raz, odkad tu jestem. Teraz dyzurni zadzwonia do ekspertow pomagajacych inspektoratowi w sytuacjach kryzysowych. Gdy tylko ci zdaza sie ubrac, radiowozy zabiora ich z domow i przywioza do ministerstwa. Steven byl na miejscu po kwadransie. John Macmillan zjawil sie piec minut pozniej. Steven pierwszy raz widzial szefa nieogolonego. Opowiedzial mu o swoich podejrzeniach. -To genialne albo absurdalne - odparl Macmillan. - 1 nie wiadomo, jak to ustalic - rzekl Steven. - Uznalem, ze nie moge ryzykowac. - 1 slusznie - powiedzial Macmillan. - Gdzie Rose trzyma kawe? Steven znalazl w jednej z szafek plastikowa torebke z mielona kawa. Dal ja Macmillanowi i razem zajeli sie obsluga ekspresu, zeby osoby, ktore wkrotce przyjada, mogly napic sie kawy, by nie zasnac. John Hamilton, specjalista od komputerow, dotarl ostatni, dwadziescia po czwartej, mial bowiem do przejechania najdluzsza droge. Macmillan poprosil Stevena, by wyjasnil piatce ekspertow - czterem mezczyznom i jednej kobiecie - po co zostali wezwani. Kiedy Steven skonczyl mowic, zapadla grobowa cisza. -Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumialem - powiedzial w koncu Hamilton. - Podsumujmy: uwaza pan, ze przeprowadzony zostanie atak biologiczny na cel w Szkocji? Steven skinal glowa i wzial lyk kawy. Ale nie wie pan, gdzie ani kiedy? Zgadza sie. Za to wie pan, jaki czynnik zostanie wykorzystany? Tak sadze. Ale nie wie pan, w jaki sposob zamach zostanie przeprowadzony? Niestety nie. O cholera - zaklal Hamilton. - Przydalby sie jasnowidz. Jezeli zamach ma przeprowadzic mala grupa ludzi nieznajacych terenu, a w tym przypadku sytuacja tak wyglada - powiedziala Dorothy Jordan, specjalistka od mikrobiologii medycznej - pozostaje im uzyc aerozoli, jesli w gre wchodzi maly cel, lub zanieczyscic zrodla wody pitnej, jesli cel ma byc wiekszy. Tego wlasnie nam trzeba - powiedzial Macmillan, zerkajac z ukosa na Hamiltona. - Pozytywnego wkladu w dyskusje. Gdyby mial to byc zamach przy uzyciu aerozoli, prawdopodobnie dokonano by go na zamknietej przestrzeni, na przyklad w klimatyzowanym budynku lub na stacji metra. Dlaczego klimatyzowanym? - spytal Macmillan. Bo okna bylyby zamkniete - odparla Jordan. Co podpowiada pani instynkt? Osobiscie wolalabym skazic wode. To prostsze. Do zbiornikow wody latwiej uzyskac dostep niz do celow na terenie miast. Minusy? Duze rozproszenie zastosowanego srodka, jesli planuje sie skazenie zbiornika bakteriami lub wirusami. Lepiej byloby zastosowac silna trucizne. Jest pan pewien, ze uzyja zarazkow? Tak - odparl Steven. No to beda musieli ich miec od cholery i troche - powiedziala Jordan i polozyla dlugopis na notesie na znak, ze nie ma juz nic do dodania. Nie wiemy, kto moze byc w to zamieszany? - spytal Charles Bristow, psycholog kliniczny i specjalista od portretow psychologicznych. Steven pokazal mu dyskietke od Gardinera. Cztery tysiace nazwisk - powiedzial. - Wsrod nich moze byc kilka osob, ktore pomagaja sprawcom, prawdopodobnie nie znajac celu ich dzialania. Rzucmy na to okiem - rzekl Hamilton. - Pomozesz mi? - zwrocil sie do psychologa. Wiemy, dlaczego chca to zrobic? - zapytal Alan Deans, ekspert Ministerstwa Spraw Wewnetrznych od walki z terroryzmem. Nie z pobudek politycznych - odparl Steven. - Zdaje sie, ze chca zademonstrowac dzialanie czynnika potencjalnemu nabywcy. Cele komercyjne, nie polityczne - powiedzial Deans z usmiechem. - Cos nowego. Rozleglo sie pukanie i do gabinetu wszedl oficer dyzurny. Informacje o kontach, o ktore pan prosil. - Podal Stevenowi kilka kartek. - Nawiasem mowiac - ciagnal - ludzie, ktorzy je zdobyli, uznali, ze prosba o wyciagi z kont w srodku nocy to dowod na to, ze biurokratom kompletnie odbilo. Dziekuje - powiedzial Steven ze spokojem. W odpowiedzi na pytajace spojrzenie Macmillana wyjasnil: - Wyciagi z kont Crowe'a i Mowbraya. Pomyslalem, ze warto sprawdzic, z kim robia interesy, jesli naprawde zamierzaja sprzedac czynnik. -Dobry pomysl - mruknal Macmillan. - To moze zaparze jeszcze kawy... Steven zaczal od konta Mowbraya. W ciagu ostatnich dwu lat wplywaly na nie pieniadze od wielu instytucji, ktorych nazwy nic mu nie mowily i ktorych na pierwszy rzut oka nic ze soba nie laczylo. Zajal sie wiec wyciagiem Crowe'a. Zaczal od ostatnich wplat i przesuwal wzrok w gore listy. Zauwazyl, ze co kwartal na konto wplywala kwota przeliczana z obcej waluty na funty szterlingi; bylo tego troche ponad piec tysiecy funtow. Platnikiem byl W. Corp 5771. Zaliczka - krzyknal Steven. Podniosl sluchawke wewnetrznego telefonu i powiedzial do dyzurnego: - Zadzwon do tych ludzi z banku, dobrze? Jak najszybciej. Beda zachwyceni... - mruknal dyzurny. Masz cos? - spytal Macmillan. Wyglada na to, ze Crowe dostawal zaliczki - odparl Steven. - Dwadziescia tysiecy rocznie. Niezle. Moze to oplaty za konsultacje. Albo lut szczescia - powiedzial Steven. - Szybciej, szybciej - powtarzal, wpatrzony w milczacy telefon. Zadzwonil dopiero po dziesieciu minutach. Macmillan usmiechnal sie, kiedy uslyszal, jak Steven mowi: - Tak, jestem pewien, ze to konieczne, a teraz prosze mi podac szczegolowe informacje na temat cokwartalnej wplaty na konto doktora Donalda Crowe'a, numer 00449547288. Wedlug wyciagu wplaty dokonuje W. Corp 5771 w obcej walucie. Macmillan i Dorothy Jordan patrzyli, jak Steven zapisuje szczegoly i z usmiechem odklada sluchawke. Pieniadze przekazywala amerykanska firma o nazwie Wallenberg Corporation. Wplaty byly dokonywane w dolarach. Co wiemy o Wallenberg Corporation? - spytal Macmillan. Slyszalam o nich - powiedziala Dorothy. - O ile pamietam, zajmuja sie biotechnologia. Doktorze Hamilton, jest nam pan potrzebny - zwrocil sie Macmillan do Hamiltona, wciaz zajetego przegladaniem zawartosci dyskietki Gardinera. - Moze pan poszukac informacji o amerykanskiej firmie Wallenberg Corporation? Robi sie - odparl Hamilton. - Tymczasem Charles przedstawi wszystko, co do tej pory udalo nam sie znalezc. Charles Bristow podszedl do stolu i polozyl na nim notatki. -Niewiele tego, niestety - powiedzial, siadajac. - Wyodrebnilismy tych, ktorzy mieszkaja w Szkocji, ale jest ich przeszlo czterystu i sa rozrzuceni po calym kraju. Probowalismy ich rozbic na mniejsze grupy, szukalismy ludzi, ktorzy maja umiejetnosci i informacje mogace sie przydac organizatorom zamachu, ale jeszcze nie wytypowalismy glownych podejrzanych. Steven skinal glowa. Jak mowilem, nie sadze, by ktorykolwiek z nich bral w tym bezposredni udzial. To jeszcze bardziej utrudnia nam zadanie. Eureka! - krzyknal Hamilton. Wszyscy podeszli do niego. Dorothy miala racje. Wallenberg to duza firma biotechnologiczna, wspolpracujaca z rzadem amerykanskim. Kraza pogloski, ze uczestniczy w programie prac nad bronia biologiczna, ale nie to jest najciekawsze. Posluchajcie. W dziewiecdziesiatym siodmym zostala ukarana wysoka grzywna za przeprowadzenie eksperymentu w Chicago. Chcieli sprawdzic zasieg dzialania czynnika biologicznego w wielkim miescie. Uzyli niegroznych bakterii, ale wladze byly oburzone i zagrozily powaznymi reperkusjami, gdyby cos takiego sie powtorzylo. Trafiony, zatopiony - powiedzial Steven. Wiec to Amerykanie chca dostac ten czynnik - powiedzial Macmillan. - Nic dziwnego, bardziej przyda sie armii dokonujacej inwazji niz malej grupie terrorystycznej. Nasi najblizsi sojusznicy planuja jakas inwazje? - spytal Hamilton. Taka bron moglaby sie przydac w Afganistanie - stwierdzil Steven. - A nastepny w kolejce jest Irak. Dobra robota - powiedzial Macmillan. - Znalezlismy tajemniczego kupca. -I wiemy, czemu sami nie moga przeprowadzac prob w terenie - dodal Hamilton. -No wlasnie - powiedzial Steven. - Teraz musimy tylko sie dowiedziec, kiedy i gdzie to zrobia. 20 N a dworze zrobilo sie jasno. Steven zerknal na zegarek. Bylo juz prawie wpol do osmej. Wszyscy po kolei probowali wydobyc uzyteczne informacje z bazy danych Gardinera, ale bez wiekszych efektow, i zaczynali dochodzic do wniosku, ze zabrneli w slepy zaulek. Steven wstal i podszedl do okna. Wyjrzal na szary, drobny deszczyk siapiacy w porannej mgle. Ulica przejechal autobus z reklama firmy oferujacej dostep do Internetu. Ten widok nasunal mu pewna mysl.-Jest cos, co moglibysmy zrobic - powiedzial. Wszystkie oczy zwrocily sie na niego. Odwrocil sie od okna. Jesli Crowe i Mowbray rzeczywiscie skorzystali z pomocy ludzi z bazy danych - powiedzial musieli niedawno sie z nimi kontaktowac. Pewnie uzyli serwera grupy, zeby wygladalo to bardziej oficjalnie. Brzmi rozsadnie - przyznala Dorothy Jordan. No i? - spytal Hamilton. Jesli Gardiner rozwazal rozwiazanie organizacji, pewnie od dluzszego czasu nie mial powodow, by oficjalnie kontaktowac sie z ktorymkolwiek z jej czlonkow. Gdyby udalo sie go namowic, zeby dzis rozeslal oficjalna prosbe, by osoby, z ktorymi kontaktowano sie w ciagu powiedzmy ostatniego miesiaca, napisaly do niego osobiscie... Moglby wyjasnic, ze wystapily jakies problemy z dostarczaniem e-maili. Warto sprobowac - uznal Macmillan. - Bez dwoch zdan - przytaknela Dorothy. Wszystko, byle zawezic liste podejrzanych - powiedzial Hamilton. Macmillan spojrzal na zegarek. Pewnie wszyscy jeszcze spia. Moze zrobimy sobie przerwe, wezmiemy prysznic, zjemy sniadanie, i spotkamy sie tu o dziewiatej? Mam nadzieje, ze Gardiner jeszcze jest w Londynie - powiedzial Steven, gdy eksperci wyszli. - Przeprowadza sie z zona do Szkocji. To bylaby dopiero ironia losu, gdyby wyladowal w samym srodku zaatakowanego obszaru - odparl Macmillan. - Moze zadzwon do niego od razu, na wypadek gdyby okazalo sie, ze juz wyjechal? Steven zadzwonil z komorki na numer mieszkania Gardinera. Usmiechnal sie z ulga, kiedy uslyszal glos Gardinera, dopytujacego sie, kto, u licha, zawraca mu glowe o tej porze. -Mowi Steven Dunbar - powiedzial. - Potrzebuje panskiej pomocy. Kraj potrzebuje panskiej pomocy. Macmillan pokiwal glowa na znak aprobaty. To nie jest rozmowa na telefon - ciagnal Steven. - Moglbym do pana przyjechac? Mozliwie najszybciej? Potrzebuje troche czasu, zeby sie ubrac - burknal Gardiner. Pol godziny wystarczy? Czterdziesci minut. Lepiej, zeby to bylo cos waznego. Po przyjezdzie Steven zobaczyl wychodzaca z budynku elegancka mloda Murzynke z torba podrozna. Wsiadla do taksowki. Nie, to niemozliwe, pomyslal, ale gdy Gardiner wpuscil go do mieszkania, nie mogl oprzec sie pokusie, by poszukac sladow jej obecnosci. Sir James byl sam. Lady Gardiner jest juz w Szkocji? - spytal Steven. Tak - odparl Gardiner. Mial na sobie szlafrok w krate i kapcie z owczej skory. - Zostawila mnie tu samego na kilka dni. Kawy? Steven powiedzial, ze chetnie sie napije. Gardiner napelnil dwie filizanki i postawil je na stoliku przy drzwiach prowadzacych na taras. Podchodzac do niego, Steven zauwazyl szminke lezaca na podlodze. Mam nadzieje, ze w najblizszym czasie nie bedzie potrzebna panskiej zonie. - Podniosl szminke i polozyl na stoliku. Dobry Boze, wszedzie jej szukala. - Gardiner siegnal po szminke i schowal ja do kieszeni szlafroka. Ladny kolor - powiedzial Steven. Byla fioletowa. Czego pan chce? Steven wyjasnil, w czym rzecz, teraz juz prawie pewien, ze Gardiner chetnie mu pomoze. -Co mam napisac? - spytal sir James. Steven powiedzial mu. -Bedziemy musieli wylaczyc z listy mailingowej grupy Crowe'a i Mowbraya, zeby nie dostali panskiej wiadomosci i nie zorientowali sie, co jest grane - dodal. - Chcialbym tez, zeby wszystkie odpowiedzi zostaly auto matycznie przeslane do mnie. Gardiner machnal reka w trudnym do zinterpretowania gescie. -Mam nadzieje, ze zna sie pan na tym. Ja mam klopoty nawet z wlaczeniem tego cholerstwa. -Prosze wszystko zostawic mnie - powiedzial Steven. Wiadomosc zostala wyslana o osmej czterdziesci piec. Steven podziekowal Gardinerowi za wspolprace. Mam nadzieje, ze nie bede musial wiecej zawracac panu glowy, sir James - rzekl, kierujac sie do wyjscia. Zawsze chetnie pomagam krajowi - odparl Gardiner z niepewnym usmiechem. Do dziesiatej nie przyszla zadna odpowiedz. Wszystkim zaczynaly juz puszczac nerwy, kiedy nagle komputer Stevena zapikal na znak, ze odebrano nowa wiadomosc. Nadawca byl niejaki Erie Pope. Steven przeczytal nazwisko na glos, by pozostali mogli sprawdzic je w bazie danych. Wiadomosc brzmiala: Obawiam sie, ze moglem nie dostac niektorych maili. Ostatni, z 2 wrzesnia, potwierdzal termin cwiczenia. Czy sa jakies klopoty? -Pracuje w szkockich wodociagach - oznajmila Dorothy Jordan, ktora pierwsza znalazla szczegolowe informacje o Popie. Przez chwile patrzyli po sobie w milczeniu. Cholerny swiat - mruknal Hamilton. Kaze sprawdzic tego Pope'a - powiedzial Macmillan i wyszedl, by wydac polecenia pracownikom inspektoratu. Nastepna wiadomosc przyszla dwadziescia minut pozniej. -Od Davida Innesa - Steven odczytal nazwisko nadawcy. Wiadomosc brzmiala: Rozumiem, ze cwiczenie odbedzie sie zgodnie z planem z 2 wrzesnia. Prosze o informacje o ewentualnych zmianach. Jakie cwiczenie? - mruknal Steven. Jesli o to spytamy, moga zaczac cos podejrzewac - odparl Alan Deans. Innes pracuje w Panstwowej Kasie Mieszkaniowej - powiedzial Charles Bristow. W kasie mieszkaniowej? - zawolali Dorothy Jordan i Alan Deans unisono. Nic nie rozumiem - powiedzial Steven i spojrzal na ekran, bo komputer znow zapikal. Tym razem przyszedl e-mail od Johna Curtisa. Dorothy zjechala kursorem w dol listy. -Agencja Ochrony Diamond - powiedziala. - Kierownik szkockiego oddzialu. Wiadomosc brzmiala: Ostatnia wiadomosc dostalem 2 wrzesnia, z prosba o zawieszenie w godzinach 8-18, w dniu cwiczenia. Prosze o potwierdzenie. Wrocil Macmillan. Pope jest kierownikiem sredniego szczebla. Szkoci nie sprywatyzowali jeszcze wodociagow, wiec nie da sie bardziej zawezic obszaru poszukiwan. Niech to diabli - mruknal Steven. - No i co z tym fantem zrobic? Mamy kierownika z przedsiebiorstwa wodociagowego, pracownika kasy mieszkaniowej i szefa firmy ochroniarskiej. Moze chodzi o zamach na kase mieszkaniowa? - zasugerowal Hamilton bez przekonania. Niepokojaca sprawa z tymi wodociagami - powiedziala Dorothy Jordan. Fakt - przyznal Steven. - Choc mowila pani, ze zarazki w wodzie ulegaja rozproszeniu. Ci ludzie oczekuja odpowiedzi - przypomnial im Deans. Mozesz sie tym zajac? - spytal Hamiltona Macmillan. - Wystarczy krotkie potwierdzenie. Na tym etapie nie mozemy ryzykowac zadawania pytan. Hamilton skinal glowa i zastapil Stevena przy komputerze. Do pokoju weszla mloda kobieta i podala Macmillanowi jakas kartke. Macmillan przeczytal wiadomosc i powiedzial: Ten czlowiek z kasy mieszkaniowej, Innes, to tak naprawde major David Innes, oficer Sluzby Obrony Kraju. Zaczynam rozumiec, skad wzielo sie slowo "cwiczenie" - rzekl Steven. Curtis wspominal w mailu o "zawieszeniu" - powiedzial Bristow. - Moze chodzic o zawieszenie srodkow bezpieczenstwa zapewnianych przez jego firme... ...na czas trwania cwiczenia prowadzonego przez Innesa i jego ludzi - wszedl mu w slowo Steven. Na terenie zwiazanym w jakis sposob ze szkockimi wodociagami, jesli Pope jest w to zamieszany - dodal Macmillan. Zaloze sie, ze Innes zorganizowal to tak, by wygladalo na prawdziwe cwiczenie wojskowe - powiedzial Steven po dluzszym namysle. - Musial wiec poinformowac o tym przelozonych. Tak to jest w wojsku. Mozna to sprawdzic - odparl Macmillan i wyszedl z pokoju. Wyslalem potwierdzenia - powiedzial Hamilton, wstajac od komputera. Jest pan pewien, ze uznaja te wiadomosci za pochodzace z tego samego zrodla co poprzednie? - spytal Steven. Prosze mi zaufac - odparl Hamilton z usmiechem. - Boze, jestem padniety. - Przeciagnal sie i ziewnal. Jego znuzenie udzielilo sie pozostalym. Chyba tydzien nie wstane z lozka - Dorothy tarla kark. Dobrze sie spisaliscie - powiedzial Steven. - Juz prawie wszystko wiemy. Moze zrobcie sobie przerwe, dopoki John nie dostanie informacji z Ministerstwa Obrony. Ja bede mial oko na komputer na wypadek, gdyby przyszly jeszcze jakies wiadomosci. Pan tez musi byc zmeczony - powiedziala Dorothy. Jesli wszystko diabli wezma, bedzie na mnie - odparl. - To mnie mobilizuje. Zostal sam w pokoju. Obrocil sie na krzesle i polozyl nogi na stole. Juz wczesniej zdjal krawat i rozpial koszule. Zaczynala go swedziec nieogolona broda, marzyl o prysznicu. Na razie zadowolil sie czarna kawa i czekal, czy odezwie sie jeszcze ktos z bazy danych. Oczy zaczynaly mu sie kleic, kiedy wrocil Macmillan. -Rzadko sie zdarza, zeby Ministerstwo Obrony dzialalo tak sprawnie - powiedzial. - Masz. - Machnal plikiem kartek. - Podsumowanie przebiegu cwiczenia. Gdzie sa wszyscy? -Zaproponowalem im, zeby zrobili sobie przerwe - odparl Steven. -Slusznie. Ale teraz ich zawolaj. Na szczescie tylko Dorothy Jordan wyszla na dwor. Steven znalazl ja przed budynkiem; zamyslona, chodzila w te i z powrotem, ze wzrokiem wbitym w chodnik. Powiedzial jej, ze Macmillan prosi wszystkich do siebie. Skinela glowa, jakby nie miala sily odpowiedziec, i weszla za Steve-nem do srodka. -Cwiczenie, o ktorym tyle slyszelismy, ma sie odbyc w lesie nad Loch Ard w Szkocji - oznajmil Macmillan. - Przydalyby sie mapy... Hamilton usiadl przed komputerem i zaczal wpisywac komendy. Loch Ard i otaczajace je lasy - ciagnal Macmillan - wchodza w sklad Parku Krolowej Elzbiety, obejmujacego okolo piecdziesieciu tysiecy akrow gor, jezior, lasow i rownin. Celem cwiczenia jest schwytanie trzech uzbrojonych terrorystow, ktorzy ukrywaja sie na tym terenie i zamierzaja uszkodzic okoliczne wodociagi. Mapy dla wszystkich - powiedzial Hamilton. Wzial kilka arkuszy ze stojacej przy komputerze drukarki i rozdal je. Czy Loch Ard jest wykorzystywane jako rezerwuar? - spytal Deans po chwili. Wydaje sie za male - odparl Macmillan. - Ale sprawdzimy to. Moze wlasnie dlatego nadaloby sie do przeprowadzenia eksperymentu - powiedziala Dorothy Jordan. - Zarazki nie uleglyby rozcienczeniu. Dziwne - zauwazyl Steven. - Na mapie zaznaczony jest akwedukt, ale sadzac po jego umiejscowieniu wzgledem poziomic, nie przenosi wody z Loch Ard. Na polnoc od niego nie ma zrodel wody, w dodatku jest tam dosc stromo, a kawalek dalej, na polnoc od Aberfoyle, zaczynaja sie wzgorza. -O Boze! - zawolala Dorothy Jordan. - Chyba juz wiem, co to jest. Zapadla cisza. Przerwal ja Hamilton, ktory wrocil od komputera i po wiedzial: -Loch Ard nie jest wykorzystywane jako rezerwuar... Co sie stalo? Kto zobaczyl ducha? Wszystkie oczy byly utkwione w Dorothy Jordan. -Czytalam o tym w jakims czasopismie medycznym - powiedziala. - Akwedukt, ktory zauwazyl Steven, jest czescia sieci wodociagow zbudowanych w epoce wiktorianskiej przez czlowieka nazwiskiem Baleman, o ile dobrze pamietam. Plynie nim woda z Loch Katrine, ktore jest rezerwuarem i, jak widac na mapie, znajduje sie na polnoc od interesujacego nas obszaru. Woda jest przenoszona na poludnie rurami schowanymi pod ziemia; tylko tu, na krotkim odcinku, plynie w odkrytym akwedukcie, po czym znow znika pod ziemia. Dokad plynie? - spytal Hamilton. Do Glasgow - odparla Dorothy. - To zrodlo wody dla Glasgow! Planuja zamach na cale miasto! - krzyknal Hamilton. Co za ironia losu - powiedziala Dorothy Jordan. - Wlasnie ten wodociag pod koniec dziewietnastego wieku pomogl zwalczyc cholere w Glasgow. W ten sposob chca zapobiec rozcienczeniu czynnika - mruknal Steven, wpatrzony w mape. - Zamiast zanieczyscic caly rezerwuar, a Loch Katrine ma jakies pietnascie kilometrow dlugosci, chca skazic wode, ktora juz jest w drodze do kranow mieszkancow miasta. Sprytne. Bardzo. Owszem, to sprytne - powiedzial Macmillan - ale wy okazaliscie sie sprytniejsi. Teraz mozecie wrocic do domu i odpoczac, zasluzyliscie na to. A my nadamy sprawie bieg i postaramy sie pokrzyzowac ich plany. Po wyjsciu ostatniego czlonka zespolu Steven spytal szefa: Kiedy ma sie odbyc to cwiczenie? Osmego wrzesnia - odparl Macmillan takim tonem, jakby myslami byl juz gdzie indziej. To juz jutro! - krzyknal Steven. Zgadza sie - powiedzial Macmillan. - Ale nie wpadajmy w panike. Ustalmy, co trzeba zrobic. Przede wszystkim, musimy dopilnowac, zeby czynnik nie dostal sie do wodociagu. Mozemy wyslac tam mase ludzi, aby do tego nie dopuscili. Co jeszcze trzeba wziac pod uwage? Chcemy dostac ten czynnik - odparl Steven. - Rees pracuje nad jego wczesna wersja i w koncu dopnie swego, ale lepiej byloby wiedziec, jak wyglada gotowy produkt. Jesli wyslemy tam setki policjantow i zolnierzy, odstraszymy przeciwnikow i wrocimy do punktu wyjscia. Czyli chcemy czynnika - mruknal Macmillan, jakby w myslach odhaczal pozycje na liscie. Warto by tez wziac zywcem trzech "terrorystow", zeby mozna ich bylo przesluchac i ustalic, co laczy ich z Crowe'em i Mowbrayem. Nie sadze, zeby obrona cywilna chciala ich zastrzelic. Zostawisz wszystko w rekach ochotnikow? Jesli zajace zobacza, ze zastepujemy psy goncze komandosami, poczuja, ze cos smierdzi - odparl Macmillan. - Pomyslalem, ze moglibysmy kazac zawodowcom pilnowac samego akweduktu. Zadzwonie do Hereford, a obrona cywilna niech poluje na terrorystow, zgodnie z planem. -Dobry pomysl - przyznal Steven. - Na wszelki wypadek przydaloby sie miec mozliwosc zablokowania wodociagu. Musimy zalozyc, ze ci trzej beda dobrzy. ~ Pewnie sami kiedys sluzyli w Hereford. - Macmillan po raz drugi wspomnial o siedzibie SAS. - To moze byc niemozliwe, jesli woda wplywa do podziemnych rur - dodal. - Ale spytac mozna. Cos jeszcze? Chcialbym przy tym byc - powiedzial Steven. Jestes pewien, ze to rozsadne? Chce to doprowadzic do konca - nalegal Steven. Decyzja nalezy do ciebie - odparl Macmillan. - Ale musisz odpoczac. Idz do domu i przyjdz tu po poludniu. Wtedy porozmawiamy. Ty tez zarwales noc - powiedzial Steven. Gdy tylko puszcze sprawy w ruch, zdrzemne sie troche. Steven wzial prysznic, nastawil budzik na trzecia po poludniu i polozyl sie do lozka. Byl potwornie zmeczony, ale dreczace go pytania i watpliwosci nie pozwalaly mu zasnac. Nie mogl zrozumiec, po co w ogole organizowano te cwiczenia. Prosciej byloby napasc na ochroniarzy pilnujacych akweduktu. W koncu trzej byli komandosi bez trudu wymkneliby sie ochotnikom albo obezwladnili wystawionego przez nich straznika. Chyba ze... chcieli, aby skazenie nie wyszlo na jaw! Steven potrzasnal glowa, nie otwierajac oczu, i powiedzial sobie, ze powinien wczesniej sie tego domyslic. Urzadzenie szopki z cwiczeniem wojskowym pozwoli nieprzyjacielowi skazic wode tak, by nikt sie nie zorientowal, co sie naprawde stalo. Musial byc naprawde zmeczony, skoro od razu na to nie wpadl. Kiedy wrocil do ministerstwa, zauwazyl, ze Macmillan nawet sie nie przebral. W ogole nie spales, zgadza sie? - spytal. Macmillan wyjal z szuflady biurka szklana fiolke. Amfetamina - powiedzial. - Dzieki niej jakos wytrzymam. Steven skinal glowa. Wiedzial, ze srodki pobudzajace pozwola Macmillanowi zachowac przytomnosc umyslu tak dlugo, jak bedzie je bral, ale potem zaplaci za to slona cene. -Co nowego? - zapytal. Macmillan wskazal lezaca na biurku mape. -Nad rurociagiem na poludnie od akweduktu jest sporo otworow wentylacyjnych - powiedzial. - Poprosilem komandosow z Arbroath, zeby uzyskali dostep do jednego z nich i zablokowali przeplyw wody na czas cwiczenia. Szesciu zolnierzy SAS pomoze ci w pilnowaniu akweduktu, jesli nadal chcesz tam byc? Steven przytaknal. W takim razie musze dac im znac. Poleca tam smiglowcem. Odbiora cie z lotniska o szostej. Nie spoznij sie. Wole, zeby nie zadawano im niewygodnych pytan. Bede o czasie ~- obiecal Steven. No to ruszaj - powiedzial Macmillan i spojrzal na niego tak, jakby chcial zyczyc mu powodzenia. 21 Steven biegl pochylony do helikoptera. Ogarnelo go przyjemne poczucie deja vu.Jak za starych dobrych czasow - zawolal, kiedy drzwi smiglowca sie zamknely i maszyna uniosla sie w powietrze. Slyszelismy, ze sluzyl pan u nas - powiedzial jeden z siedzacych w kabinie szesciu mezczyzn w mundurach bojowych, ale bez odznak ani dystynkcji. - Jestem Mick. To bylo dawno - odparl Steven. Mick przedstawil swoich kolegow. Terry, Jonesey, Popeye, Cluedo i Walsh. Steven skinal glowa. Powiedziano wam, o co chodzi? - zapytal. Trzy godziny temu - odparl Mick. - O szczegoly kazali pytac pana. Steven znow skinal glowa. Dokad lecimy? -Daleko od terenu dzialan - odpowiedzial Mick. - Wyladujemy na zachodnim brzegu Loch Lomond i poplyniemy lodzia na poludnie od Inversnaid. Stamtad ruszymy na przelaj do lasu nad Loch Ard, omijajac Loch Chon od dolu, i przejdziemy lasem wzdluz poludniowego brzegu Loch Ard do akweduktu. Da pan sobie rade? -Coz, nie tego sie spodziewalem - mruknal Steven. p Spacer dobra rzecz - odparl Mick z usmiechem. Steven odwzajemnil usmiech. Halas silnikow utrudnial zbedne rozmowy, wiec przez reszte podrozy raczej ich unikali. Steven poczul ucisk w dolku, kiedy smiglowiec wzbil sie w ciemne niebo, zostawiajac ich kilkaset metrow od zachodniego brzegu Loch Lomond. Zajal sie swoim rynsztunkiem, pozostali przygotowali ponton. Na szczescie noc byla pogodna, gwiazdy swiecily na bezchmurnym niebie, a w powietrzu unosil sie zapach igliwia. Gotow? - spytal Mick, gdy Steven dzwignal plecak, do ktorego wczesniej schowal swoje ubranie. Jak nigdy. W czasie przeprawy przez jezioro bujalo pontonem, ale nie bylo tak zle, jak Steven sie spodziewal. Kiedy wyciagali lodz na wschodni brzeg i szukali miejsca, w ktorym mozna by ja schowac, byl wrecz podekscytowany. To byla mila odmiana od tego, co zwykle robil w poniedzialkowe wieczory, wiec czul sie pelen zycia. Poczul sie jeszcze lepiej, gdy Mick powiedzial: -Jest tu przecinka prowadzaca w glab ladu. Pojdziemy nia. Ruszyli przed siebie. Rozmawiali wlasnie o kodach i kanalach radiowych, z ktorych beda korzystac, kiedy idacy przodem Walsh uniosl reke i dal znac, by sie schowali. Steven i Mick padli na ziemie, a Walsh zniknal w ciemnosciach. Po chwili wyrosl u boku Micka i szepnal: Dwoch gosci w namiocie. Wygladaja na urzednikow. Mick skinal glowa. Przebiega tedy szlak turystyczny - powiedzial. - Ominiemy ich. Odbili na polnoc, by ominac turystow, ktorzy nawet nie zauwazyli ich obecnosci, i kawalek dalej wrocili na przecinke. Byla zryta koleinami przez wozy sluzby lesnej, ale w porownaniu z tym, czego Steven oczekiwal, szlo sie nia bardzo wygodnie. Pamietal swoje dawne wedrowki po Highlands, kiedy przedzieral sie przez siegajace kolan zarosla i ze zmeczenia odechciewalo mu sie zyc. Wkrotce znowu doznal tego uczucia, bo na poludnie od Loch Ard Mick kazal im zejsc z drogi. O trzeciej nad ranem znalezli sie juz w punkcie, z ktorego doskonale widac bylo akwedukt. -Przespij sie pare godzin - powiedzial Mick do Stevena. - Obudze cie, gdyby cos sie dzialo. Stevenowi nie trzeba bylo tego powtarzac. O szostej ze snu wyrwal go trzask radia. -Marines zajeli stanowisko przy otworze wentylacyjnym poltora kilometra na poludnie od nas - powiedzial Mick. Steven wzial od niego lornetke i dokladnie obejrzal akwedukt i jego okolice. Na dole stala biala furgonetka z napisem "Agencja Ochrony Diamond". -Podejdziemy blizej, jak tylko cywile zrobia sobie wolne - powiedzial Mick. - Tymczasem napijemy sie herbaty... zgadza sie, Terry? -Tak jest, szefie - odparl Terry i wzial sie do parzenia herbaty. Mick przedstawil plan pilnowania akweduktu. Rozstawia sie tak, zeby widziec kazdego, kto sie do niego zblizy; Steven zostanie z Mickiem, by w razie potrzeby rozstrzygnac wszelkie watpliwosci. -Jak grozne jest to cholerstwo? - spytal jeden z komandosow. Zabic nie zabije - odparl Steven - ale kto wie, czy nie lepiej zginac, niz sie zarazic. Najlepiej byloby zabrac tym trzem pojemnik, w ktorym beda to trzymac, zanim zdaza go otworzyc. Tylko nie zafunduj sobie lyka, Cluedo - powiedzial Mick. - Zebys nie mial przykrej niespodzianki. Ten zart rozladowal narastajace napiecie. O wpol do osmej ustawili radia na kanal uzywany przez Sluzbe Obrony Kraju, zeby wiedziec, co sie dzieje. Kwadrans pozniej zaczelo padac, a po kolejnych dziesieciu minutach Walsh, ktory obserwowal akwedukt, zameldowal: -Cywile sie zwijaja, szefie. W tym samym momencie radio obudzilo sie do zycia i wszyscy uslyszeli, jak major David Innes prosi oddzialy o podanie pozycji. Mick zaznaczyl je na mapie. Nie ma sie do czego przyczepic - mruknal. Akcja rozpoczeta, panowie - powiedzial Innes. - Powodzenia. Szesciu ochotnikow przy akwedukcie, szefie - zameldowal Walsh. Ruszamy - powiedzial Mick. - Jak ktoregos zobacza ochotnicy, osobiscie skopie mu dupe. Komandosi zyczyli sobie powodzenia i wyruszyli w dziesieciosekun-dowych odstepach. Steven i Mick skierowali sie na poludniowy wschod od akweduktu. Zrobili sobie kryjowke w malym zaglebieniu w ziemi, ktore dodatkowo zamaskowali galeziami i liscmi. Co sie stanie z tymi pojemnikami? - spytal Mick. Na wschod od Aberfoyle czeka laboratorium polowe - odparl Ste-ven. - Oni sie nimi zajma. Na sama mysl o broni biologicznej przechodza mnie ciarki - wyznal Mick. Tez nie jestem jej milosnikiem - powiedzial Steven. Przez nastepne trzy godziny panowala cisza w eterze, a tematy rozmow szybko sie wyczerpaly. Wreszcie Mick zaczal sie niecierpliwic: -No, dawac - mruknal. Spojrzal na zegarek i zmarszczyl brwi, ale dopiero pol godziny pozniej zalozyl na uszy sluchawki, ktore do tej pory wisialy mu na szyi. -Maja jednego - powiedzial do Stevena. - Zdjal sluchawki i zaznaczyl punkt na mapie. - Dobra robota, ochotnicy. Zlapali jednego z terrorystow i zabezpieczyli pojemnik. Steven tez byl pod wrazeniem. Kiedy o wpol do drugiej ochotnicy schwytali drugiego terroryste, wrecz nie posiadal sie ze zdumienia. A pojemnik maja? - spytal. Tak, w jednym kawalku. Kto by pomyslal... - odparl Mick. - Sa naprawde dobrzy. Cofam wszystko, co o nich myslalem. Swietnie sobie radza. O czwartej Mick i Steven mieli nerwy napiete jak postronki. Steven zaczal nawet podejrzewac, ze trzeci terrorysta mogl sie wycofac, gdy dowiedzial sie o zlapaniu obu jego wspolnikow. Juz mial powiedziec o tym Mickowi, kiedy radio znow zatrzeszczalo i po chwili Mick z szerokim usmiechem przekazal wiadomosc o zlapaniu trzeciego intruza. -Cholerny swiat - mruknal. - Niepotrzebnie zajmowalismy stanowi sko. Ochotnicy wszystkich drapneli. Wlaczyl glosnik i Steven uslyszal, jak Innes mowi swoim ludziom, ze akcja zostala zakonczona. Zlapali wszystkich trzech terrorystow i przejeli "bron biologiczna". Dobra robota, panowie - pochwalil ich major, po czym przekazal wspolrzedne miejsca zbiorki. Pora im pogratulowac - powiedzial Steven i wstal. - Rozumiem, ze macie jakas przykrywke? Jestesmy obserwatorami z Ministerstwa Obrony - odparl Mick z usmiechem. Zolnierze SAS zebrali sie i razem poszli na miejsce zbiorki wskazane przez Innesa. Powitaly ich zdziwione spojrzenia ochotnikow. Steven odszukal majora, wylegitymowal sie i przedstawil Micka i jego ludzi jako obserwatorow z Ministerstwa Obrony przyslanych w celu obserwacji cwiczenia. Innes promienial z dumy, kiedy Steven pogratulowal mu sukcesu. -Staramy sie, jak mozemy - powiedzial skromnie, niczym kapitan zwycieskiej druzyny szkolnej. Steven zapytal o pojemniki, ktore mieli przy sobie terrorysci. -Zostana dostarczone razem z jencami - odparl Innes. - Powinni tu byc lada moment. Steven siegnal po komorke i poprosil o polaczenie go z laboratorium polowym czekajacym pod Aberfoyle. Powiedzial, zeby dotarli na miejsce zbiorki. Kiedy skonczyl rozmawiac, podszedl do niego Mick i spytal, czy marines moga juz puscic wode w wodociagu. Tak - odparl Steven. O, sa - powiedzial Innes, kiedy spomiedzy drzew wylonil sie dlugi land rover. Wysiedli z niego trzej zolnierze. Innes spytal, gdzie jency. Mowil pan, ze akcja zostala zakonczona, panie majorze - odparl szofer, kapral. - Poprosili, zeby ich zostawic kilometr stad. Mowili, ze schowali samochod w lesie. Tak jest rozsadniej, niz gdyby przyjechali tu z nami, a potem musieli szukac kogos, kto zawiozlby ich z powrotem. Fakt - przyznal Innes. Steven i Mick wymienili zaniepokojone spojrzenia. A co z pojemnikami, ktore mieli przy sobie? - zapytal Steven. Sa tu. - Kapral poszedl do land rovera i wrocil z trzema metalowymi pojemnikami. Plomby wygladaly na nienaruszone. Jest pan pewien, ze to wszystko, co mieli? - spytal Steven. W stu procentach - odparl kapral. Cos nie tak? - Innes byl wyraznie zdezorientowany zachowaniem Stevena. Nie, skadze - odrzekl Steven. No to pora skoczyc na piwko do Aberfoyle - obwiescil Innes tubalnym glosem, wywolujac entuzjastyczna reakcje podkomendnych. - Bedziemy zaszczyceni, jesli zgodzicie sie nam towarzyszyc. Dziekuje, majorze - powiedzial Steven. - Niedlugo do was dolaczymy. Na wszelki wypadek zostawie tu jeden z moich wozow - zaproponowal Innes, przepelniony duma z odniesionego sukcesu. Wszystko w porzadku, Steve? - spytal Mick, kiedy Innes zarzadzil wymarsz ochotnikow. -Nie jestem pewien - odparl Steven. - Cos mi tu nie pasuje... Nadjechalo laboratorium polowe. Steven wzial pojemniki, podszedl do samochodu i zaczekal, az drzwi sie otworza. W srodku byli dwaj mezczyzni w bialych kombinezonach ochronnych. Nie mieli tylko kapturow z maskami. -Ma pan cos dla nas - powiedzial jeden z nich. Steven oddal im zaplombowane pojemniki. -Wiem, ze macie je tylko przewiezc na poludnie... - zawiesil glos. - Moze to zabrzmi idiotycznie, ale czy moglibyscie stwierdzic juz teraz, czy te pojemniki zawieraja zywy material biologiczny? -Ma pan co do tego watpliwosci? -Tak. - Nie damy rady zidentyfikowac jakiegokolwiek zarazka czy wirusa - powiedzial mezczyzna. - Ale jesli chodzi o proste stwierdzenie faktu, jest to mozliwe. Czy to naprawde wazne? Steven widzial, ze mezczyzna nie ma ochoty otwierac pojemnikow, ale skinal glowa. Mezczyzna wzruszyl ramionami. -Dobra, niech pan zaczeka jakies dziesiec minut. Mezczyzni zalozyli kaptury, sprawdzili zapiecia kombinezonow, po czym zamkneli tylne drzwi wozu. Steven poczul, ze musi zostac sam. Poszedl na linie drzew i spojrzal pustym wzrokiem w glab doliny. Na dzwiek otwieranych drzwi laboratorium odwrocil sie i podbiegl do wozu. No i? - spytal mezczyzne, ktory pierwszy zdjal kaptur. Z tego, co bylismy w stanie stwierdzic - odparl mezczyzna - pojemniki zawieraja czerwona farbe... Kurwa - zaklal Steven. To rzeczywiscie bylo najzwyklejsze w swiecie cwiczenie z udzialem trzech niby-terrorystow probujacych skazic wode czerwona farba, ktorym szyki pokrzyzowali dzielni ochotnicy ze Sluzby Obrony Kraju! Komandosi, widzac irytacje Stevena, na wszelki wypadek, trzymali sie z dala od niego, gdy wrocil na swoj punkt obserwacyjny nad dolina i wbil wzrok w dal. Po co organizowac cos takiego za posrednictwem grupy Gardinera?, zastanawial sie. Po co korzystac z pomocy tych ludzi, zeby zalatwic zawieszenie ochrony wodociagu od osmej do osiemnastej w dniu cwiczenia? Od osmej do osiemnastej w dniu cwiczenia... Spojrzal na zegarek. Bylo wpol do szostej. Kto pilnuje akweduktu? Nikt. Wszystko zaczelo ukladac sie w logiczna calosc. Co Mick powiedzial, gdy ochotnicy zlapali drugiego terroryste? "Kto by pomyslal..." Kto by pomyslal? Ty kretynie! oni mieli ich zlapac! - wrzasnal glos w jego glowie. -A niech to szlag! - krzyknal. - Jest ich wiecej! - Pobiegl do landrovera, ktorego zostawil Innes, i szarpnal rozrusznik. Komandosi wcisneli sie na tyl wozu, a Mick wskoczyl na przednie siedzenie. Steven ruszyl z piskiem opon. Akwedukt nie bedzie pilnowany do szostej - ryknal, przekrzykujac warkot silnika pracujacego na wysokich obrotach. - Trzeci terrorysta mial dac sie zlapac odpowiednio wczesniej. Wodociag zostal otwarty - zawolal Mick. Alez ze mnie kretyn! - krzyknal Steven. Byl na siebie wsciekly. - Wlasnie o to im chodzilo! Oficjalnie cwiczenie zakonczylo sie sukcesem, wojacy triumfuja, bo terrorystom nie udalo sie zblizyc do wodociagu. Zamierzali wrzucic czynnik do wody po zakonczeniu cwiczenia, zeby nikt nie mogl potem stwierdzic, co dalo poczatek chorobie. Nastepna pieprzona tajemnica! Tam stoi woz ochrony - powiedzial Mick, kiedy w oddali pojawil sie akwedukt. Niemozliwe - odparl Steven. - Cywile nie zaczynaja roboty przed czasem. Chryste, ktos jest na akwedukcie! - zawolal jeden z komandosow. Na gorze mignela sylwetka ubranego na czarno czlowieka. Skontaktujcie sie z marines. Moze da sie ponownie zablokowac wodociag - rzucil Steven. Walsh wlaczyl nadajnik. Co mamy zrobic? - spytal Mick. Zabic go, jesli bedziecie mieli okazje - odparl Steven. Sa pol kilometra stad - Walsh podal pozycje komandosow. Niech wracaja jak najszybciej - rozkazal Steven. - To sprawa zycia i smierci. Walsh przekazal wiadomosc, a Steven przyhamowal, podjezdzajac do podstawy akweduktu. -Ruszamy! - wrzasnal Mick, wyskakujac z samochodu. Pozostali pobiegli za nim, z wyjatkiem Walsha, ktory nadal rozmawial z komandosami. -Kurwa, jeszcze was tam nie ma? - goraczkowal sie. - Co za mendy! Steven uslyszal rownie niecenzuralna odpowiedz. Zatrzymal woz, wysiadl i spojrzal w gore. Czlowiek w czerni zniknal bez sladu, ale musial gdzies tam byc. Nie mial dokad uciec. Steven wspial sie po stromym trawiastym zboczu do akweduktu i stanal na krotkiej barierce broniacej dostepu do rury, z ktorej woda wlewala sie do odkrytego kanalu. Spojrzal przed siebie, spodziewajac sie, ze zobaczy ukrywajacego sie tam czlowieka. Ale zobaczyl tylko wartko plynaca wode. -Gdzie on sie podzial, do kurwy nedzy? - wymamrotal zdezorientowany. - Nie ma gdzie... zupelnie... Wiec jak...? O malo nie fiknal kozla do tylu, kiedy jakies dwadziescia metrow od niego z wody, niczym Posejdon, wychynal czlowiek. W dloni, zamiast trojzeba, trzymal metalowy pojemnik. Steven zaczekal, az nieznajomy zaczerpnie tchu i woda splynie mu z twarzy. -To koniec, mozesz mi to oddac. - Wyciagnal reke. Mezczyzna, ktory wczesniej lezal na plecach pod woda, usiadl. -Cos mi mowi, ze to ja nadal mam wszystkie atuty - powiedzial i lekko poruszyl pojemnikiem. Steven rzucil sie w jego strone, ale mezczyzna blyskawicznie przelozyl pojemnik do drugiej reki i zaczal odkrecac zakretke. -Na litosc boska, czlowieku! - krzyknal Steven. - Zdajesz sobie sprawe, co chcesz zrobic? Mezczyzna potrzasnal glowa. Nie - odparl. - Jestem zolnierzem. Dostaje rozkazy i wykonuje je. Za to mi placa. Nic wiecej nie musze wiedziec. Nie obchodzi cie... - zaczal Steven. Szkoda czasu na gadanie - przerwal mu mezczyzna. - Walczylem na calym swiecie. Widzialem, do czego zdolni sa ludzie. Juz dawno przestalo mnie to obchodzic. Steven wiedzial, ze musi grac na zwloke, by komandosi zdazyli zamknac wodociag. Czul jednak, ze ma male szanse. Mezczyzna nie mial ochoty na dyskusje. -Nawet jesli chodzi ci tylko o forse, to przeciez na pewno juz ci zaplacili - powiedzial. Czesc. Reszta po wykonaniu zadania trafi na konto, ktore zalozylem dla Miriam i malego. Jesli chodzi tylko o pieniadze... I o honor. - Mezczyzna usmiechnal sie szeroko. - Nie wiedziales, ze najemnicy maja swoj honor? No to teraz juz wiesz. Zeby zostac najemnikiem, musisz byc dobry, a brytyjscy najemnicy sa najlepsi; dlatego najlepiej nam placa. Prosty, uczciwy uklad. Zadnego pieprzenia, zadnego wymachiwania flagami, zadnych gierek. - Wstal i wyszedl zza barierki. Nawet jesli to prawda... Rozlegl sie huk wystrzalu. Mezczyzna zrobil zaskoczona mine i zwalil sie twarza do wody. Steven wszedl do kanalu i zaczal brnac w jego strone. Nie mogl pozwolic, zeby woda porwala cialo. Musial odzyskac pojemnik. Stanal okrakiem nad nieznajomym i wsunal dlon pod wode. Mezczyzna nadal trzymal pojemnik i - o zgrozo! - probowal odkrecic zakretke! Steven wyrwal mu pojemnik z rak. Tymczasem Mick i dwaj jego ludzie weszli na gore. Wyciagneli mezczyzne z wody. Nie dawal juz znaku zycia, wiec przewiesili cialo przez krawedz akweduktu. Spadlo na ziemie z gluchym lomotem. W porzadku? - spytal Mick, widzac, ze Steven sprawdza, czy cos wydostalo sie z pojemnika. Plomba byla zerwana. Nie wiem - odparl Steven. - Czy komandosi zdazyli zablokowac wodociag? Mick pokrecil bezradnie glowa. Czyli pozostaje nam tylko czekac - powiedzial Steven. Zeszli trawiastym zboczem na dol. Napilbym sie czegos - wydyszal Steven, kompletnie wyczerpany. -Wyglada na to, ze zrobilismy swoje - powiedzial Mick. - Wezwe smiglowiec. Steven, w eleganckim garniturze i ciemnym krawacie, stal przy oknie w swoim mieszkaniu i patrzyl na rzeke skapana w promieniach slonca. Zwykle ten widok cieszyl jego serce, ale nie tym razem. Za czterdziesci piec minut mial sie stawic w Ministerstwie Spraw Wewnetrznych, a wcale nie palil sie, by tam isc. Wiedzial, co go czeka. Establishment nie dopusci, by prawda wyszla na jaw, pozostawalo wiec pogodzic sie z mysla, ze sprawa zostanie zatuszowana. Kwestia bylo tylko, w jakim stopniu, i ile Steven bedzie w stanie zniesc, zanim straci zimna krew. Usmiechnal sie lekko, kiedy przypomnial sobie, co mowila Lisa, ilekroc czula, ze ponosza go nerwy. Oddychaj gleboko, Dunbar, oddychaj gleboko... Steven zastal u Macmillana ministra spraw wewnetrznych. Obaj, wyraznie odprezeni, usmiechneli sie do niego. Milo cie znow widziec - powiedzial Macmillan. Milo znow tu byc - odparl Steven. Uznalem, ze powinienem panu osobiscie pogratulowac. Doskonale pan sie spisal, doktorze Dunbar - powiedzial minister. -Dziekuje, ale jeszcze za wczesnie na gratulacje - odparl Steven. - Nie mozna wykluczyc, ze woda dostarczana do Glasgow zostala skazona. -Traktujemy to zagrozenie z pelna powaga - zapewnil minister. Gada jak typowy polityk, pomyslal Steven. -Jestesmy w kontakcie ze szkockimi wladzami, z rada miejska Glasgow i ze szkockimi wodociagami. Wydano komunikat, ze woda z Loch Katrine mogla ulec skazeniu odchodami owiec. Dopoki nie upewnimy sie, ze zagrozenie minelo, mieszkancom miasta bedzie dostarczana woda w butelkach. Steven skinal glowa. Rozumiem, ze marzysz o tym, by troche odpoczac? - powiedzial Macmillan. - Zasluzyles na to. Mialem raczej nadzieje dowiedziec sie, co dzieje sie tutaj - odparl Steven. Macmillan i minister wymienili niepewne spojrzenia. - Chodzi mi o Crowe'a i Mowbraya - uscislil. To trudna sprawa - zaczal Macmillan. Zaczyna sie, pomyslal Steven. Poczul, ze twarz mu tezeje, a dlonie zaczynaja sie zaciskac. Oczywiscie wiedza, ze proba uzycia ich biologicznego czynnika zakonczyla sie kompletnym fiaskiem i nie maja co liczyc na pieniadze z zagranicy... Ale? Minister odkaszlnal. Macmillan odwrocil wzrok. Krotko mowiac, zaproponowali nam uklad - powiedzial minister. - Przekaza nam antybiotyk, ktory moze zabic to ich cholerstwo. I szczegolowe informacje o jego skladzie i sposobie wytwarzania. W zamian za unikniecie kary? - domyslil sie Steven. Jestesmy w bardzo trudnej sytuacji - powiedzial Macmillan. Profesor Rees moze samodzielnie opracowac skuteczny antybiotyk - nie ustepowal Steven. To nie jest pewne, a poza tym moze bardzo dlugo trwac - odparl Macmillan. Chyba nie musimy panu tlumaczyc, jak wielkie znaczenie ma to, ze wreszcie, po tylu latach, mozemy wyleczyc syndrom wojny w Zatoce - powiedzial minister. Czyli ten syndrom jednak istnieje? - mruknal Steven. Dostrzegl gniewny blysk w oczach ministra, ktory jednak nie odezwal sie ani slowem. Macmillan probowal ratowac sytuacje. Rozumiemy, co czujesz, Dunbar, wierz mi. I w znacznym stopniu podzielamy twoje rozgoryczenie. Rzecz w tym, ze musimy widziec sprawy w szerszej perspektywie... dla dobra ogolu - dodal minister. - Nie mozemy sobie pozwolic na luksus... Prawdy, szczerosci i przyzwoitosci, pomyslal Steven, ale ugryzl sie w jezyk. ...indywidualnego traktowania wszystkich przypadkow - dokonczyl minister. Wiec ujdzie im to na sucho? Za to ich zycie nie bedzie lekkie, latwe i przyjemne - powiedzial Macmillan. - Nie stana przed sadem, ale juz nigdy nie beda pracowac w swoim zawodzie, no i czeka ich... Na usta Stevena cisnely sie slowa "smierc towarzyska", ale i tym razem sie nie odezwal. - ...ogolny ostracyzm - dokonczyl Macmillan. Steven uslyszal glos Lisy: "Oddychaj gleboko, Dunbar, oddychaj gleboko..." Twarz mu zlagodniala. Macmillan i minister uznali to za oznake kapitulacji. Jestem pewien - powiedzial minister - ze po glebszym namysle dojdzie pan do wniosku, ze w tych okolicznosciach rzad Jej Krolewskiej Mosci nie ma innego wyjscia. Oczywiscie, panie ministrze, szersza perspektywa jest najwazniejsza - odparl Steven. Minister spojrzal na niego pytajaco, ale znow w pore wtracil sie Macmillan. A co do tego urlopu? Bardzo by sie przydal - odparl Steven. Jak go wykorzystasz? Najpierw pojade do Glasgow. Potem spedze troche czasu z corka. Do Glasgow? Mozna to nazwac... wezsza perspektywa - wyjasnil Steven. - I przydaloby mi sie troche tego antybiotyku, ktory Crowe i Mowbray zgodzili sie wam przekazac. Nie jestem pewien, czy... - zaczal minister, ale Macmillan, widzac groznie zmarszczone brwi Stevena, poslal mu ostrzegawcze spojrzenie. -Chodzi o Macleana? - spytal. Steven skinal glowa. -Jestem pewien, ze w tej sytuacji nie bedzie z tym klopotu - powiedzial Macmillan. Steven usmiechnal sie. Panowie racza wybaczyc, ale... Jeszcze raz dziekuje - powiedzial minister. Steven zatrzymal sie przy wejsciu do ministerstwa, by spojrzec w niebo i rozkoszowac sie swiezym powietrzem. Oddychaj gleboko, Dunbar, oddychaj gleboko... "KB" This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2009-11-30 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/