HART MEGAN Zakon Pocieszenia HART MEGAN Trzy kobiety oddane misji zaspokajania zmyslow... Czlonkinie Zakonu Pocieszenia nosza imiona symbolizujace ekskluzywne uslugi, ktorych swiadczenienajlepiej odpowiada ich prawdziwemu powolaniu. Najwieksza przyjemnosc znajduja w zaspokajaniu zmyslow, potrzeb duszy i porywow ciala... Cisza... Jej zadaniem jest lagodzenie wyrzutow sumienia Edwarda, czlowieka potrzebujacego odkupienia po tym, jak szokujacy akt seksualny zniszczyl przyjazn i spowodowal tragedie, o ktorej mowi sie tylko szeptem. Edward potrzebuje milosci, a Ciszy tego wlasnie nie wolno mu ofiarowac. Jednak moze ona zapragnac zlamac reguly... Uczciwosc... Zbyt dlugo przebywa w zakonie, sluzy z coraz mniejszym zaangazowaniem. Jej ostatni klient to Cilian, ksiaze Firth, przystojny, czarujaco wybuchowy, pragnacy kobiety, ktora nagnie sie do kazdego jego kaprysu. Nieoczekiwanie jednak znajduje kobiete, z ktora rozpoczyna zuchwaly eksperyment, ktorego przedmiotem jest uczciwosc... Determinacja... Kiedy dostaje niecodziennego klienta w osobie Alaryka, mezczyzny coraz bardziej pograzajacego sie w zapomnieniu, moze mu przyniesc pocieche na wiele sposobow, nie tylko poprzez poddanie sie jego woli. Mina ma plan, jak doslownie batem uksztaltowac swojego mezczyzne... Podziekowania Moglabym pisac bez muzyki, ale ciesze sie, ze nie musze tego robic. Angel Sarah McLachlan Blue Dress Depeche Mode Breathe Me Sia Dragonfly M. Craft Ecrire I'amour Etienne Drapeau Gravity Sara Bareilles Hanky Panky Madonna Hide and Seek Imogen Heap I Will Be Here Steven Curtis Chapman Keep Breathing Ingrid Michaelson Little Fox Heidi Berry Never Alone Barlow Girl Pane Mihi Dominejaa Garbarek & The Hilliard Ensemble Trio fortepianowe E-dur Schubert Red Shoe Requiem George S. Clinton Set the Fire to the Third Bar Snow Patrol z Martha Wain-wright Speeding Cars Imogen Heap Touch Sarah McLachlan The Way I Am Ingrid Michaelson Piec regul Zakonu Pocieszenia 1. Nie ma wiekszej przyjemnosci niz dawanie pociechy. 2. Prawdziwa cierpliwosc jest nagroda sama w sobie. 3. Ciernie dodaja urody kwiatom. 4. Samolubne jest serce myslace tylko o sobie. 5. Zaczynamy jako kobiety i jako kobiety skonczymy. CISZA Rozdzial 1Po raz pierwszy Cisza Faine dostala zlecenie, by udac sie do domu tak skromnego, ze nie mial nawet nazwy. Kim byl ten Edward Delaw, piastujacy wysokie stanowisko na dworze Firth, a mieszkajacy w tak niepozornym miejscu? Przystanela z dlonia na ogrodzeniu i obejrzala dom, zanim weszla na wylozona kruszonymi muszlami sciezke wiodaca do drzwi. -Wszystko w porzadku, prosze pani? Odwrocila sie do dorozkarza, ktory przywiozl ja z dworca w Pevensie. -Tak, Tomaszu, dziekuje. Pan Delaw mnie oczekuje. Dorozkarz zmierzyl budynek pelnym powatpiewania spojrzeniem. -Na pewno? Gdyby czekal, to pewnie by kogos przyslal. -Mialam przybyc pozniej - odparla. - Snieg na przeleczy stopnial nieco wczesniej, niz oczekiwano, a podroz zajela mi mniej czasu, niz przewidywal Zakon. Poradze sobie. Zmierzyl ja wzrokiem. Zdawala sobie sprawe ze swojego wygladu: niska kobieta z ciemnoblond wlosami splecionymi w gruby, splywajacy na plecy warkocz. Miala na sobie ciemnofioletowa, skromna suknie podrozna z mocnego materialu. W jednej rece trzymala uchwyt kuferka na kolkach, a w drugiej plaszcz, za gruby na wczesna wiosne. Zastanawiala sie, czy byl rozczarowany jej powierzchownoscia. -W porzadku. - Znow kiwnal glowa i cmoknal na konie. - Coz, j^sli bedzie panienka potrzebowac transportu z powrotem, pojutrze tedy wracam. Ponownie zainteresowala sie domem. Po ceglanych scianach wspinal sie bluszcz obsypany swieza wiosenna zielenia, w dachu blyskaly okna przywodzace na mysl przytulne, zaciszne pokoje. Z kominow unosily sie w blekitne niebo szare smugi dymu. Pod jej stopami zachrzescily muszle; do drzwi wejsciowych bylo dziesiec krokow. Usmiechnela sie na widok kolatki - miedzianej twarzy chochlika z kolkiem przewleczonym przez nos. Mimo braku rozlozystych oficyn i ogrodu dbalosc o szczegoly swiadczyla o poczuciu humoru i guscie gospodarza. Stala chwile przed drzwiami, zanim zapukala. Do kazdego zadania trzeba bylo przygotowac sie psychicznie, ale mimo to podczas spotkania z nowym opiekunem za kazdym razem czula scisk zoladka. Wazne bylo to, zeby nie okazac wahania. Wszak czlowiek, ktory poslal po Sluzebnice do Zakonu, mial swoje oczekiwania. Wyrecytowala po cichu piec zasad Zakonu i poczula, ze powraca jej spokoj. Nie zdazyla dotknac kolatki, kiedy drzwi otworzyly sie nagle, omal nie pociagajac jej za soba. Wyszedl przez nie mezczyzna, przeciskajac sie obok niej. -Pozniej - rzucil przez ramie. - O, a co my tu mamy? Szybkim gestem przytrzymal ja, chroniac przed upadkiem. Palcami scisnal za ramie, a druga reka przytrzymal w talii, przywracajac rownowage. Nessa stanela pewnie na nogach. -Kim pani jest? - zapytal mezczyzna, zapewne Edward Delaw, jak uznala. Puscil ja. Nessa strzasnela faldy spodnicy wokol kostek i poprawila ja szybko. -Jestem panska Sluzebnica, lordzie Delaw. Poslal pan po mnie. -Mialas przyjechac dopiero za dwa tygodnie. -Podroz trwala krocej, niz przewidywalismy. Ufam, ze wczesniejszym przyjazdem nie sprawiam klopotu? -Wyjezdzam do Pevensie obejrzec najnowsze zabawki ksiecia Cilliana. Bede pozniej. Dopilnuj, zeby Margera pomogla ci sie urzadzic. - Spojrzal na sfatygowana walizke u jej stop. - To caly twoj bagaz? -Tak, moj panie, ja... -Ach tak. - Zacisnal usta, przy dobrej woli mozna bylo to uznac za usmiech. - Tak, Zakon poinformowal, ze mam zaopatrzyc cie we wszystko, czego potrzebujesz. Dobrze sie sklada, bede w miescie, pozalatwiam, co trzeba. Znow ruszyl sciezka do bramy, krzyczac do sluzacego, ktory zza domu wyprowadzil nerwowego karosza. -Zywo, Peter! Ruszze sie, chlopcze, spieszy mi sie! Mezczyzna wskoczyl na siodlo, na plecy zarzucil skorzana torbe podana przez Petera i popedzil konia. Z pewnoscia nie bylo to najbardziej serdecznie powitanie, jakiego doswiadczyla. -Dzien dobry! - zawolala, gdy Edward oddalal sie sciezka. Peter odwrocil sie i uniosl brwi. -Dzien dobry. Wybaczcie, panienko, ale... a, juz wiem. Musicie byc Sluzebnica. Dzieki Niewidzialnej Matce, ze juz przyjechaliscie. -Tak, to ja - odparla Nessa. Peter podszedl i schylil sie po walizke, po czym otworzyl jej drzwi. -Ale chyba musze zapytac... skad ta radosc z mojego przyjazdu? ^ Peter zachichotal i przepuscil ja przodem. -Bo lord Edward miewa paskudne humory i szczerze przyznam, ze oboje z mama obawiamy sie, ze jesli ktos go nie pocieszy, to biedak dostanie apopleksji. -Ach. - Odpowiedz jasna i nawet niezaskakujaca. - Zrobie, co w mojej mocy. -Mamo! Przyjechala! - Peter poprowadzil Nesse krotkim korytarzem na tyly domu. Zapach pieczonego chleba i innych smakolykow sprawil, ze slinka naplynela jej do ust. Zaburczalo jej tak glosno w brzuchu, ze az ja sama wprawilo to w zaklopotanie. Peter rozesmial sie. -Mama zadba o panienke, nakarmi. Zabiore walizke na gore, do pokoju. -Dziekuje, Peter. - Nessa usmiechnela sie do niego, on odpowiedzial przesadnym poklonem i mrugnieciem. -Mamo! Pulchna kobieta wyciagajaca cos z pieca wyprostowala sie; policzki miala zarumienione od goraca. -Na strzale Sindera, Peter, musisz drzec sie, jakby pasy z ciebie darli? Kto to jest? -To... - Peter przerwal w pol slowa. - Przepraszam panienke, nie doslyszalem imienia. -Cisza. - Nessa weszla do kuchni przywitac sie z gospodynia. - Cisza Faine. Margera prychnela. -Rodzice musieli byc na robaku, co? Nessa nie poczula sie urazona aluzja, ze jej rodzice nad- uzywali pelnego halucynogenow wina popularnego wsrod bogatych. -Cisza to imie, jakie otrzymalam po wstapieniu do Zakonu Pocieszenia. Moze pani mowic mi Nessa, jesli pani woli. Margera zmierzyla ja taksujacym spojrzeniem. -Jestem Margera. A ta przestraszona w kacie to Abbie. Abbie pisnela cicho, zawstydzona, ze skupila na sobie uwage, i cofnela sie jeszcze glebiej. -Dzien dobry, Abbie. - Nessa usmiechnela sie do niej. Dziewczynka nie odwzajemnila usmiechu, ale Nessy to nie urazilo. -Boi sie, ze ja panienka pogryzie. - Margera wskazala dziewczynke glowa. - Abbie sprzata tu, na dole. Powiedzialam jej, ze nie ma sie co bac, panienka na pewno nie gryzie. A przynajmniej nie ja. Abbie znow pisnela i wybiegla z kuchni. Margera pokrecila siwymi lokami, odprowadzajac ja spojrzeniem. -Drazliwa jakas dzisiaj, przysiegam na mleko Najswietszej Mateczki. Peter! Zostaw te buleczki w spokoju, bo, na strzale, poobcinam ci paluchy! Peter zamruczal pod nosem, zlapal garsc buleczek i wybiegl sladami Abbie. Margera odwrocila sie do Nessy. -Ten chlopak do grobu mnie wpedzi. Masz dzieci, panienko? _ Nie - to pytanie zawsze klulo, niezaleznie od uplywu czasu. -Pewnie glodna, co? Zjadlaby cos? -Bardzo chetnie, jesli mozna. Umieram z glodu. -Na kolczan, przyda sie panienke troche podkarmic - powiedziala Margera z wyrazna dezaprobata. -Pierwszy lepszy wiatr by cie zdmuchnal. Nessa rozesmiala sie. -Raczej nie. Moj poprzedni patron chcial, zebym byla szczupla. -Nasz pan nie lubi kobiet jak szczapy. Nessa przygladala sie, jak Margera kroi bochen razowca i rozklada kromki na talerzu, obok stawia maselniczke i dzban mleka. Dodala jeszcze pasztetu i gestem zaprosila Nesse do grubo ciosanego stolu. -Jesli moj opiekun wolalby mnie tezsza, postaram sie przytyc - powiedziala Nessa, czujac coraz wiekszy apetyt. -Oczekiwalam mocniejszego makijazu i swiecidelek - zauwazyla Margera, znow schylajac sie i wyciagajac z pieca kolejne bochenki. -Mam za soba dluga i daleka podroz. Chyba nie ma sensu stroic sie na droge, prawda? Margera pokrecila glowa i podala Nessie noz do masla. -Ano chyba nie. Nie fiokujesz sie i nie stroisz, ale dla mezczyzny jestes gotowa glodzic sie albo napychac? Po to, zeby inaczej wygladac? -Zrobie, co tylko moge, zeby zapewnic patronowi pocieche. - Nessa grubo smarowala kromke. -Wszystko, zeby zapewnic pocieche. Lacznie z uslugiwaniem w sypialni, co? -Jesli tego wymaga - odparla Nessa ze spokojem. Chleb byl wysmienity i od razu uspokoil burczacy zoladek. -W takim razie - Margera wydela wargi - czym sie roznisz od zwyklej dziwki? -Dziwkom placi sie za uslugi - odparla Nessa bez urazy. - A mnie wystarczy to, co daje. -A co to niby jest? -Pocieszenie oczywiscie - zakonczyla Nessa i znow zajela sie jedzeniem. Zapadla noc, kiedy wreszcie wrocil Edward, wykonczony, poirytowany i sfrustrowany. Na szczescie najwieksza wscieklosc juz mu przynajmniej minela pare godzin wczesniej, kiedy w koncu sam siebie przekonal, ze jedynym jej skutkiem bedzie bol glowy. Cillian Derouth byl chyba najmniej odpowiednim mlodym czlowiekiem, ktory kiedykolwiek nosil korone ksiecia Firth. Arogancki, prozny, nieodpowiedzialny, niemoralny i co najgorsze - inteligentny. Glupiego, nieodpowiedzialnego i niemoralnego gamonia daloby sie jakos usunac na boczny tor i przejac kontrole nad panstwem, ograniczajac jego aktywnosc do brylowania w kregu znajomych. Cillian jednak gorowal inteligencja nad niemal calym otoczeniem, lacznie z ojcem, krolem Allwynem, wszystkimi swoimi doradcami i kolezkami z arystokratycznych rodow. Przewyzszal nawet Edwarda, co ten z bolem przyznawal. I to wlasnie czynilo Cilliana tak niebezpiecznym. Tak jednak bylo od zawsze, nawet kiedy jeszcze chodzili razem do szkoly, chociaz wtedy byl radosniejszy. Czas i doswiadczenie zyciowe dodaly cechom Cilliana rysu szalenstwa, za co Edward czul sie w duzej mierze odpowiedzialny. A ciagle pilnowanie swego bylego kolegi szkolnego, zreszta na polecenie jego ojca, w zadnym stopniu nie umniejszalo jego poczucia winy. Zostawiwszy konia pod opieka Petera, Edward wszedl do domu. Mial ochote na drinka przed pojsciem do lozka. Jesli szczescie dopisze, moze noc uda sie przespac bez sennych koszmarow. Na widok smugi swiatla pod drzwiami zatrzymal sie zaskoczony i dopiero po chwili uswiadomil sobie, co ona oznacza. Przyjechala dzisiaj. Sluzebnica. Zapomnial o niej. Westchnal ciezko. Teraz bedzie musial porozmawiac z ta kobieta i zajac sie nia, chociaz marzyl jedynie o wygodnym lozku. Otworzyl drzwi i wszedl do srodka. Salon, nietkniety reka sluzacej od czasu, kiedy dwa miesiace temu ostatnia z nich odprawiono za niezdarnosc, zostal doprowadzony do ladu. Biurko, kominek, nawet biblioteczka i szafka lsnily, pozbawione zalegajacej je warstwy kurzu. Nie tylko posprzatala, na dywaniku przed kominkiem stal fotel oraz stolik, a na nim filizanka i im-bryk. Sama zas kleczala na dywaniku z rekami zlozonymi na kolanach dlonmi do gory. Przykurzona podrozna suknie zmienila na granatowa sukienke z wysokim kolnierzem, zapinana na rzad guzikow. Uniosla wzrok i usmiechnela sie na jego widok. -Lordzie Delaw. Czajnik zagwizdal. Sluzebnica jednym plynnym ruchem wstala i zdjela go z ognia. Nalala wrzatku do imbryka, nakryla go pokrowcem, a czajnik odwiesila na miejsce. Poruszala sie zgrabnie i sprawnie, bez niepotrzebnych ruchow. Wciaz usmiechajac sie, podeszla do niego. Zeby spojrzec mu w twarz, musiala podniesc glowe, bo byla sporo nizsza. Oczy miala koloru sukni. -Czy moge wziac twoj plaszcz? Edward znal obowiazki Sluzebnicy. Musial przeciez podpisac stos dokumentow potwierdzajacych, ze rozumie swoje zobowiazania wobec niej i wie, czego moze oczekiwac w zamian. Nie wynajal sobie wyrafinowanej panienki do sprzatania ani dziwki, byla nimi obiema i jednoczesnie zadna z nich. Znal jej obowiazki, ale widok tego usmiechu, sposobu, w jaki sie poruszala, klekala... to bylo wiecej, niz sie spodziewal. Uniosl dlon, jakby chcial ja odepchnac, chociaz ona nawet nie probowala go dotknac. -Chyba sam potrafie zdjac plaszcz, dziekuje. Z zaciekawiona mina przechylila glowe na bok. -Skoro wolisz, panie. Chociaz jestem tu po to, zeby panu sluzyc, a dbanie o panska wygode sprawia mi radosc. Edward przygladal sie jej przez chwile, studiujac luki jasnych brwi i rozowe usta. -Jestes ladniejsza, niz oczekiwalem. Usmiechnela sie odrobine szerzej. -Ciesze sie, ze sie panu podobam. Wydawala sie na cos czekac. -Zrobilas mi herbate? -Tak. -Po herbacie o tej porze nie bede mogl zasnac, a potrzebuje snu. -To specjalna mieszanka - odparla lagodnie. - Ziola ulatwiajace odprezenie i sen. Edward chrzaknal, starajac sie ukryc, jakie wywarla na nim wrazenie. -No dobrze. Kiedy siadal, stala jeszcze dwa kroki z tylu, jednak zanim zdazyl zalozyc noge na noge, jakims cudem zdolala znalezc sie przed nim. W milczeniu uklekla, nalala herbaty i podala mu. Kiedy odebral od niej filizanke, znow w ten dziwny sposob zlozyla dlonie na kolanach. Popijal herbate, w istocie przyjemnie pachnaca i slodkawa. -Dobra. Znow sie usmiechnela. -Przygotowalam ci, panie, goraca kapiel. Kiedy wypijesz, woda wystygnie akurat na tyle, zeby mozna bylo do niej wejsc. Edward zamarl z filizanka uniesiona do ust. -Jak ci sie to udalo? Herbata, kapiel... przeciez nie wiedzialas, kiedy wroce. -To racja, lecz moim zadaniem i moja przyjemnoscia jest wiedziec takie rzeczy - odparla. - Jaka bylaby ze mnie Sluzebnica, gdybym nie pomyslala o tak prostym rozwiazaniu, jak wygladanie panskiego powrotu przez okno. Przyjrzal sie jej uwaznie. -Jak masz na imie? - zapytal. -Cisza, moj panie. Uniosl brwi. -Niezwykly przydomek. Usmiechnela sie. -To imie otrzymalam przy wstapieniu do Zakonu. -Rozumiem. - Jednak tak naprawde tego nie pojmowal. Edward znal zalozenia Zakonu Pocieszenia, ale mial bardzo mgliste pojecie o jego wewnetrznych regulach. - Podoba ci sie? -Moje imie? -Tak. Cisza. Podoba ci sie? -Podoba - odparla po chwili. - Gdyz cisza to element pociechy, czyz nie? Cisza to spokoj, a jednak moze w sobie zawierac takze element dzialania, jesli sie dokona takiego wyboru. Miala slusznosc. Zadna z jego poprzednich sluzacych nie bylaby w stanie poczynic podobnej obserwacji. -Czy wszystkie Sluzebnice maja podobne przydomki? -Wstepujac do Zakonu, otrzymujemy imiona odpowiednie dla naszego powolania. Jesli chcesz, panie, mozesz na mnie mowic Nessa. -Nie chce. Cisza do ciebie pasuje. - Jej usmiech sprawil, ze zaczal sie dziwic, jak w ogole mogl uznac ja za pospolita. Przechylila glowe. -Dziekuje. A jak sie mam zwracac do ciebie? Zbila go z tropu. -A jak sie zwykle zwracasz do opiekunow? W niebieskich oczach pojawily sie iskierki przypominajace blyski swiatla na wodzie. -Jak sobie zycza. Lordzie, lady, sir, madame, moja pani, moj panie... _ Nie tak - odparl ostro, chociaz w jej ustach to slowo zabrzmialo mile i przywiodlo mu na mysl dawno zapomniane rozrywki. - Mozesz do mnie mowic Edward. Albo sir, jesli wolisz. Cisza na moment pochylila glowe. -To twoj wybor jest najwazniejszy, sir. Moze wspolnie odkryjemy, co najbardziej lubisz. W jej oczach znow zapalily sie iskierki, czego w ogole sie nie spodziewal. Poczucie humoru. Jej swoboda w jego obecnosci moze rowniez miala na celu odprezenie go, lecz nagle cala ta sytuacja wywolala zupelnie odwrotny skutek do zamierzonego. -Czy musisz kleczec? -To sie nazywa oczekiwaniem - odparla z mina kogos, kto wielokrotnie odpowiadal na to samo pytanie. - Wygodnie mi tak i latwo wytrzymac, kiedy czekam, by ci usluzyc. -Ale na pewno nie siedzisz tak, kiedy nie ma nikogo w poblizu. Cisza znow przechylila glowe, oczy jej zalsnily. -Czasami tak, sir, kiedy nie scieram kurzu, nie sprzatam albo nie robie herbaty. "Cholera". Smarkata byla rowniez wygadana. Rozejrzal sie wokol, chcac ukryc nagly blysk zainteresowania, jaki pojawil mu sie w oczach. -Niezle sobie poradzilas. Poprzednia dziewczyna wszystko mi poprzestawiala. Tobie udalo sie niczego nie ruszyc. Rozesmiala sie, odrzucajac glowe do tylu, jednak nie zmienila pozycji. Edward zafascynowany spogladal na gre swiatla na jej skorze i jasnych wlosach. -To nie bylo latwe zadanie, sir. Postawiles przede mna wyzwanie, podejrzewam jednak, ze bardzo niewielu ludzi potrafi naprawde znalezc spokoj w balaganie. Pokoj naprawde wygladal przyjemniej. Edward znow przesunal po nim spojrzeniem, potem rzucil okiem w strone szafki w rogu. Zrobiona byla z ciezkiego, rzezbionego drewna, wtapiala sie w boazerie, ale jednoczesnie stanowila centralny punkt pomieszczenia. Moze tylko dla niego, bo znal jej zawartosc. Cisza wypolerowala raczki drzwiczek do polysku. -Mozesz robic, co chcesz w pokojach - powiedzial jej. - Ale nie tykaj tamtej szafki. Rozumiesz? -Oczywiscie. Zakon wybral mnie dla ciebie na podstawie dokumentow, ktore wypelniales. Mam nadzieje, ze okaze sie godna ciebie, ale jesli jest cos, czego pragniesz lub czego bys nie chcial, musisz mi powiedziec. - Nie pytala, nawet nie spojrzala w strone szafki; po prostu przyjela jego polecenie, jakby nie do pomyslenia bylo cokolwiek innego. Ale przeciez wlasnie dlatego ja sprowadzil. Nie mogl zaprzeczyc, miala urok. Spokojny glos i zachowanie, skromna sukienka mimo wszystko podkreslajaca kazde zaokraglenie ciala, lsniacy w sloncu warkocz. Postawil filizanke na tacy. -Nabralem ochoty na kapiel. Kiwnela glowa i wstala; znow trzymala sie dwa kroki za nim, kiedy przez sypialnie poszedl do lazienki. Na lozku dostrzegl swieza posciel, zapraszajaco odchylona, napuszone poduszki skropione wyciagiem z lewkonii, ktorej zapach poczul juz od drzwi. Z wanny unosila sie para. Obok Cisza rozlozyla reczniki i mydlo. -Mozesz... - "wyjsc", chcial powiedziec, odwracajac sie, lecz jej palce juz rozpinaly mu guziki surduta. Czynila to rownie sprawnie, jak nalewala herbate, a jej szybkie i zgrabne ruchy sprawily, ze stal nieruchomo, w czasie gdy ona rozpinala guziki. -Odkad zalozylem dlugie spodnie, nikomu nie pozwalalem sie rozbierac - mruknal, patrzac nad jej pochylona glowa, podczas gdy ona zdjela surdut z jego ramion i odwiesila go starannie. Uniosla wzrok znad guzikow koszuli i tasiemek przy rekawach. -Jesli kiedykolwiek zrobie cos, na co nie bedziesz mial ochoty, wystarczy mi powiedziec, a natychmiast przestane. Doloze staran, by sluzyc ci jak najlepiej, zeby dopoki tu jestem, niczego ci nie brakowalo. Zdjela mu koszule; jej drobne zwinne rece wydawaly sie chlodne na jego torsie. Zsunela mu rekawy z ramion i odwiesila koszule obok surduta. Potem zaczela odpinac guziki w pasie, a Edward poczul, jak puls mu gwaltownie przyspiesza. Od wielu miesiecy kobieta nie dotykala go w takich miejscach. -Robisz to dlatego, ze wierzysz, iz przyspieszysz powrot Swietej Rodziny? - zapytal, wolac skupic sie na slowach niz na dotyku jej dloni na brzuchu i udach, kiedy przykleknela, zeby zdjac mu spodnie. -Tak, wierze w to. Na strzale, kleczala u jego stop, z twarza uniesiona do gory, i spogladala mu w oczy... pod bielizna poczul, ze czlonek mu twardnieje. Zbyt dobrze mogl sobie wyobrazic, jak gorace i wilgotne ma usta. A przeciez nie robila nic, by go poruszyc lub podniecic. Wstala. -A ty nie wierzysz? Mozliwosc dyskusji o filozofii, dzieki ktorej moglby zapomniec o nadchodzacej erekcji, sprawila, ze odpowiedzial obszerniej niz zwykle. -Opowiesc o Sinderze i Swietej Rodzinie stworzyli kaplani, zeby zapewnic sobie posluch i moc kontrolowac mezczyzn, nad ktorymi mozna panowac tylko strachem. Odwiazala sznurki na przodzie i zsunela z niego bielizne; delikatnymi dotknieciami dloni na lydkach dawala mu znak, by wyszedl z ubrania. Potem znow sie podniosla, nawet nie spogladajac na jego nagie cialo, ujela go za reke i zaprowadzila dwa kroki dalej, do drewnianej kratki w podlodze. -Tylko mezczyzn? - Zaczekala, az usiadzie na stolku kapielowym, potem siegnela po mydlo i cebrzyk wody. -Kobiety rzadko grabia i morduja. Ich domena to kradziez i oszustwo. Szybko umyla go i splukala, chwile czekajac, az wejdzie do wanny napelnionej woda o idealnej temperaturze. Delikatnie popchnela go w kierunku owalnej porcelanowej krawedzi; nie zdolal powstrzymac westchnienia, ktore wyrwalo mu sie mimo woli pod pieszczotliwym dotykiem wody. Jej palce powedrowaly do guzikow sukni. Pod nia miala cienka koszule, majaca w przeciwienstwie do dlugiej i wysoko zapinanej sukienki dekolt na tyle gleboki, by odslanial kuszaco jedrne piersi i gladka skore na ramionach. Rozciecie w koszuli odslanialo zas jedrne, jasne uda i zarys lokow nieco ciemniejszych niz wlosy na glowie. Uklekla obok wanny i uniosla myjke. -Czy moge ci pomoc? -Tak. - Czy to nie dlatego po nia poslal? Zeby mu sluzyla na wszelkie sposoby? Cisza usmiechnela sie i skropila szmatke olejkiem. Przesunela nia po jego ciele. Para z wanny skrecila kosmyki wlosow wymykajacych sie z warkocza. Z zarumienionymi policzkami pochylila sie nad woda. -Nikt... - Edward zamilkl na dzwiek wlasnego chrypliwego glosu. Nie przerywajac, powoli przesuwala dlonia po jego ciele. Juz go obmyla z brudu, teraz uspokajala. Kiwnela glowa, wpatrujac mu sie w oczy. -Nikt cie w taki sposob nie dotykal? - wymruczala. - Nikt nie dbal o ciebie w taki sposob? Przytaknal, gubiac sie w niebieskiej glebi jej oczu. Jej dlon przesunela sie w dol brzucha; chociaz go nie dotknela, czlonek naprezyl sie. Edward jeknal cicho. Gdyby tylko drgnely jej usta, natychmiast odprawilby ja, ale jej twarz nie zmienila wyrazu, a oczy nadal powaznie wpatrywaly sie w niego. -Lordzie Edwardzie, jestes caly spiety. Czy pozwolisz, ze cie rozluznie? Jej dlon zacisnela sie na jego czlonku; zamknal oczy i pchnal do gory, w jej reke. Gladzila go delikatnie od gory do dolu, zanurzajac dlon glebiej, by siegnac pieszczota do jader. Oczekiwal na to od chwili, kiedy ujrzal ja czekajaca na kolanach. Chcial poczuc na sobie jej dlon, zanurzyc sie w slodkich rozowych ustach, wsunac obolaly czlonek w jej sliskie cieplo i wypelnic ja. Chcial poczuc, jak sie pod nim wije, poczuc, jak jej pochwa zaciska sie wokol niego i dziewczyna krzyczy w ekstazie. Otworzyl oczy, spodziewajac sie ujrzec znudzona mine dziwki, lecz zamiast tego zobaczyl twarz kobiety calkowicie pochlonietej tym, co robi. Jej piersi unosily sie szybko w rytm oddechu. Pod koszula, przezroczysta, bo przesiaknieta para, uwidacznialy sie rozowe sutki. Usmiechnela sie. -Czy to cie zadowala? -Zdejmij... zdejmij koszule - powiedzial niskim, chrapliwym glosem. Sciagnela ubranie; usiadl i wyciagnal do niej rece. Natychmiast weszla do wody, usiadla na nim okrakiem; poprawil ja sobie na kolanach i wszedl w nia. Krzyknela lekko z zaskoczenia, moze wbil sie w nia zbyt nagle, ale nie protestowala. -Boli cie? -Nie. Tak jak sobie wyobrazal, jej pochwa byla goraca^ sliska i ciasna. Zanurzyl sie w jej ciele, czlonek zaczal mu pulsowac. Pchnal raz, drugi, chociaz byla to raczej automatyczna reakcja ciala niz swiadoma czynnosc; wymruczala cos niewyraznie. Opanowal sie i uspokoil. Chociaz cialo domagalo sie bezmyslnej kopulacji, umysl nie potrafil oderwac sie od tego, co go w tej chwili zajmowalo. Edward znow sie poruszyl, nie wychodzac z niej, az wokol nich zachlupotala woda. Piersi Nessy poruszaly sie kuszaco, ujal jej brodawki w palce i pociagnal. Znow cos powiedziala niewyraznie. Pchnal ponownie, dazac do szybkiego rozladowania. Palcami ugniatal jej brodawke. Westchnela slodko i tak doskonale, ze poczul, jak jadra mu sie sciskaja. Chcial ja pieprzyc, chwycic, scisnac, pociagnac... gryzc... dal sie uniesc ekstazie, przyciagnal ja blizej, dlonia poszukal jej karku tuz pod warkoczem i odsunal wlosy, odslaniajac cudowna szyje. Zebami siegnal do jej skory. Musial jej sprobowac. Wypelnic ja. Posuwac. Posiasc. Krzyknela glosniej; zmysly mu sie wyostrzyly. Pchal mocniej, z reka zaplatana w jej wlosy, ssac chciwie jej skore. Chwycil jej druga piers, ustami znalazl sutek i zaczal ssac, jeczac, chlonac jej smak zmieszanej soli i slodyczy. Mial wrazenie, ze zaraz wybuchnie. Napieral coraz mocniej, ich nogi i rece sie splotly. Kolanem uderzyl w sciane wanny. Woda pluskala wokol jak morskie fale uderzajace o skaly. Krzyknela glosniej, a jej glos sprowadzil go na ziemie. Byl zbyt brutalny, zbyt gwaltowny. Ale juz nie mogl sie powstrzymac. Cisza wydobyla z siebie ostatni drzacy krzyk. Edward poczul, jak wytryskuje z niego goracy plyn. Chcial sie poddac ekstazie i zapomnieniu, ale zachowal resztki kontroli, swiadom, ze moze calkowicie zatracic sie w namietnosci. Ciezko dyszac, puscil jej wlosy i sie odsunal. Na szyi Ciszy widnialy czerwonosine znaki po jego ustach. Zapewne w innych miejscach na ciele tez miala podobne pamiatki po jego namietnosci; przelknal poczucie winy. Wciaz zdyszany spojrzal na nia, oczekujac pelnego zalu oszolomienia lub przeblysku gniewu - takie uczucia malowaly sie na twarzach kobiet, ktore w przeszlosci bral do lozka. Usmiechala sie. -Sluzebnico. -Lordzie. -Odsun sie. Jej usmiech przygasl, lecz wykonala polecenie. Zawstydzony swoim postepkiem Edward wyszedl z wystyglej wody. Wytarl sie. W lustrze dojrzal swoja twarz: surowa i zarumieniona od wyrzutow sumienia. Odwrocil wzrok. Za nim woda wychlupala sie na podloge i rozlegl sie tupot mokrych stop. -Czy nie jestes ze mnie zadowolony? Spial sie, oczekujac dotyku, lecz to nie nastapilo. Fakt, ze zadaniem Ciszy bylo zapewnic mu calkowite pocieszenie, nie usprawiedliwial jego postepku. Mogl zaspokoic zadze, nie sprawiajac jej bolu. Bez slowa wyszedl z lazienki, zostawiajac ja sama. Rozdzial 2 Nessa, chociaz zaskoczona ta nagla zmiana jego zachowania, bez wahania podazyla za nim. Sukni nie zamoczyla, wiec nalozyla ja teraz i stapajac boso po posadzce, zapinala guziki. Zastala go przed kominkiem, juz nie nagiego, lecz w luznym jedwabnym szlafroku. Oczekiwanie - podstawowa regula Sluzebnic - obejmowalo piec pozycji. Nessa, niepewna, czym go urazila, usiadla na podwinietych nogach, po czym polozyla sie na podlodze z rekami obok glowy. To tez bylo oczekiwanie - skrucha. -Prosze o wybaczenie. Powiedz, czym cie urazilam... -Nie. Wstan. Uniosla na niego wzrok. -Jesli nie dopelnilam obowiazkow... Przyjrzal sie jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. -Co robisz? -Oczekuje. -Ale wczesniej siedzialas inaczej. -Oczekiwanie to piec pozycji - wyjasnila, wprawnym okiem wychwytujac jego spiete ramiona i ponuro wykrzywione usta. - To jest oczekiwanie skrucha, gdyz urazilam... -Nie urazilas! Wstan! Odwrocil sie od niej, oddychajac ciezko, z twarza wciaz zaczerwieniona mimo ulgi, jakiej doznal podczas kapieli. Po chwili przesunela sie cicho, by znalezc sie w jego polu widzenia. Gdyby nie chcial jej obok siebie, odprawilby ja. Umiejetnosci dobrej Sluzebnicy obejmowaly nie tylko wybor odpowiedniego momentu na podanie herbaty czy przygotowanie kapieli, nie tylko porzadkowanie zapuszczonego pokoju czy pomoc w rozbieraniu i ubieraniu. Celem Sluzebnicy bylo zapewnienie pociechy, gdyz kazda pocieszona dusza wysylala kolejna strzale do kolczana Sin-dera. Dopiero kiedy kolczan sie zapelni, on, jego zona i syn, czyli Swieta Rodzina, wroca i sprowadza pokoj. Niesienie pociechy oznaczalo nie tylko stworzenie fizycznego komfortu, lecz takze koniecznosc zapewnienia psychicznego; Sluzebnica musiala to umiec. Wymagalo to czasu, zdolnosci, instynktu i intuicji, a Nessa szczycila sie swoim talentem do odgadywania potrzeb patronow i zaspokajania ich. Jednak czego potrzebuje wlasnie ten? Poczatkowo myslala, ze chodzi mu o jej cialo i fizyczne rozladowanie napiecia. Jego pozniejsza reakcja zdziwila ja. Zawiodla. Powinna lepiej go zrozumiec. -To wymaga czasu - odezwala sie po chwili przyciszonym glosem. - Poznanie twoich potrzeb. Prosze o wybaczenie, jesli zawiodlam. -Nie zawiodlas - odparl Edward zimnym, obcym glosem, wciaz odwrocony do niej plecami. -Jestem tu po to, by ci sluzyc. Jednak wciaz jestem kobieta. Nie wrozka, nie umiem czytac w myslach. Odwrocil sie sztywno, stajac do niej bokiem. -W kapieli nie powinienem byl tak cie potraktowac. Zamilkla na chwile. -Nie chciales sie kochac? Nagly i krotki wybuch smiechu nie mial nic wspolnego z rozbawieniem. -To nie byla milosc. Przelecialem cie. Wygiela lekko usta. -Dobrze, zatem nie chciales mnie przeleciec? -Chcialem, naprawde - skrzywil sie niechetnie. -Nie rozumiem. Odwrocil sie do niej twarza i odpial guziki pod szyja, ktore zapinala w pospiechu. Dotknal nasady szyi tam, gdzie widnial slad po jego zebach. Czekala, az przemowi, ale kiedy to nie nastapilo, zaczela sie zastanawiac, co chcialby jej powiedziec. Musnela palcami ranke, ktora jeszcze teraz wywolywala w niej dreszcz na wspomnienie chwili, kiedy czula go w swoim ciele. -Martwisz sie tym? Sztywno kiwnal glowa. -To nie bylo konieczne. Odezwala sie ostroznie, starannie dobierajac slowa, gdyz wkraczala na bardzo niepewny teren. -Musialo byc potrzebne, inaczej bys tak nie postapil. Jej opiekun zapatrzyl sie w plomienie. -Nigdy nie ma potrzeby zadawac bolu dla wlasnej przyjemnosci. -To tylko mala ranka - zapewnila go pospiesznie, ale nie chcial jej sluchac. -Zadna rana nie jest mala, jesli zadana celowo! Nessa znow ukryla usmiech. -Zapewniam cie, nie zrobiles mi krzywdy. Spojrzal na nia. -Znaki na twojej szyi dowodza czegos przeciwnego. Odwazyla sie zblizyc o krok. -Sir... jestem twoja Sluzebnica, zobowiazana ci slu- zyc najlepiej, jak potrafie. W tym celu zrobie wszystko, co okaze sie potrzebne, czy oznacza to scieranie kurzu, czy oddanie ci mojego ciala. Taki jest moj cel, ale uwierz, jest to dla mnie takze przyjemnosc. Domyslala sie, ze jej nie uwierzyl, lecz poczula nagly przyplyw sympatii dla mezczyzny, ktorego sklonnosci tak wyraznie i mocno ciagnely w przeciwna strone. Postapila jeszcze krok blizej, starajac sie go oswoic, jak oswaja sie wiewiorke na trawniku. Na jego twarzy odbily sie sprzeczne emocje, w oczach przemknelo cos, czego nie zdolala odczytac, po czym znow stal sie sztywny i odwrocil sie do niej tylem. -Mozesz odejsc. Wstaje o swicie, mozesz mi uslugiwac. Nie mogla zaoponowac, wiec bez slowa protestu wyszla. -A to - powiedzial Cillian - mozna rozgrzac w ogniu. Z blyskiem zadowolenia w zielonych oczach ksiaze Firth pokazal mu dlugi cienki pret. Machnal nim, po czym odwiesil na haczyk w korytarzu. Cofnal sie o krok, podziwiajac swoja kolekcje, i odwrocil do Edwarda. -Uwielbiam zdobywac nowe zabawki. Prawie tak bardzo jak nowe dziewczyny w haremie. -Lordzie Cillianie - odparl Edward nieporuszony - mozna jedynie dziwic sie twoim... upodobaniom. Niezrazony jego dezaprobata Cillian rozesmial sie. -Edwardzie, moj drogi, nie mow mi, ze na ich widok nie twardnieje ci do bolu! -Na widok dziewczat czy zabawek? - Edward oparl sie o ciezki stol i przygladal towarzyszowi rozwiazujacemu fular. -Jednego i drugiego oczywiscie. - Cillian rzucil chustke nagiej kobiecie, ktora zlozyla ja rowno i czekala, az rzuci jej takze surdut. Wziela ubranie i podala ksieciu wstazke, ktora zwiazal dlugie rudozlote wlosy. -Masz wspanialy harem, ksiaze, ale co do kwestii zabawek... -Co do kwestii zabawek - warknal Cillian - znam cie lepiej niz ty sam, Edwardzie. Marzysz o tym, by zobaczyc przed soba kobiete na kolanach. Marzysz o tym, by widziec, jak na jej skorze pod twoim biczem pojawiaja sie czerwone pregi. Chcesz ja posuwac, kiedy jest goraca i mokra, slyszec, jak krzyczy twoje imie i krwawi pod twoja reka... -Nie - odparl Edward ostro. - Mylisz sie. Cillian przyjrzal mu sie uwaznie. -Chyba nie az tak bardzo. Edward nie odezwal sie, wiec Cillian wciagnal powietrze, zdjal biala koszule i rzucil ja niedbale nagiej sluzacej. -Sam mozesz przed soba ukrywac wlasna nature, ale wlasnego fiuta nie oszukasz. Tylko sprobuj zaprzeczac, ze nie staje ci na taki widok. Podbrodkiem wskazal naga kobiete na srodku pokoju. Nadgarstki miala przywiazane do krzyzaka z rozanego drewna. Jej rozpuszczone jasne wlosy splywaly na skore w odcieniu kawy z mlekiem. Nogi miala przywiazane za kostki i rozsuniete tak szeroko, ze Edward dostrzegl platanine ciemnych lokow miedzy nimi. -Nie przyszedlem tu omawiac moich sypialnianych igraszek. -Nie? - Cillian usmiechnal sie szeroko i zwazyl bicz w lewej dloni. Wierzchem prawej przesunal po cienkich rzemieniach. - To po co tu przyszedles? -Poniewaz jego wysokosc twoj ojciec pragnal omowic plany dotyczace twojej nominacji. -Minister Rady Mody. - Cillian zakolysal biczem. - W powietrzu trzaska niemal tak samo cudownie jak wtedy, kiedy uderza w jej skore, nie wydaje ci sie? -Czlonkostwo w Radzie Mody to stanowisko nie-ustepujace ranga innym. Cillian zatrzymal sie. -Oszczedz mi glaskania mojego ego, Edwardzie. Dano mi te posade, zebym zajal sie czyms poza orgiami, piciem i hazardem. Moze nie tak? A ze kochany ojczulek nie ufa mi na tyle, by powierzyc mi posade, ktora rzeczywiscie mialaby jakiekolwiek znaczenie dla ksiestwa Firth, zalatwil to w ten sposob, ze bede ustalal dlugosc spodni w najblizszym sezonie. -Nie wypada mi oceniac decyzji twojego ojca. Cillian rzucil mu spojrzenie tak pelne jadu, ze ktos mniej zahartowany bylby sie cofnal. Edward jednak po prostu przygotowal sie na potok klatw, ktore mialy nastapic. -Moj ojciec - odezwal sie ksiaze zaskakujaco spokojnie - placi ci za to, zebys byl moja nianka. Zebys mnie uglaskiwal i zaspokajal moje... irracjonalne porywy. Masz pilnowac, zebym nie przekroczyl granicy. Smagnal sie biczem po przedramieniu i mimo czerwonej pregi nawet nie mrugnal. -Czyz nie tak, Edwardzie? Edward musial przyznac mu racje, jednak jego zgoda nie sprawila Cillianowi radosci, co bylo widac po jego nagle zachmurzonej twarzy. -Ojciec ci placi, zebys dbal takze o moje szczescie, prawda? Czy to nie nalezy do twoich obowiazkow? -Nikt nie moze sprawic, by inny czlowiek poczul sie szczesliwy, moj ksiaze - odezwal sie Edward, kladac dlon na sercu i klaniajac sie lekko, by zlagodzic reprymende. -Taki jak zawsze. - Cillian strzelil palcami i podbiegla do nich kobieta z dzbanem robaka. Cillian upil spory lyk. - A jednak... nie ten sam. Edward nauczyl sie, ze w postepowaniu z ksieciem w pewnych sytuacjach najlepiej zachowac milczenie. Cillian usmiechnal sie do niego usmiechem czlowieka, ktory zebami chce zatrzymac potok. Wytarl usta wierzchem dloni i oddal dzbanek sluzacej. -Kiedy uznano mnie za wystarczajaco normalnego, zebym wrocil do spoleczenstwa - odezwal sie -to tylko pod warunkiem, ze nigdy nie odzyskam poprzedniej pozycji. Zaden monarcha nie odda corki szalencowi, nawet tak spektakularnie wyleczonemu. Cillian z grymasem rozejrzal sie po pokoju, muskajac sie po przedramieniu rzemieniami bata. Kiedy znow skierowal spojrzenie na Edwarda, oczy blyskaly mu gniewnie, lecz ton glosu sie nie zmienil. -Nie podobalo mu sie, ze byl do tego zmuszony. Nie ufal ci. Nigdy ci nie ufal, Edwardzie, nawet wtedy, kiedy razem bylismy jeszcze w szkole. To ci utrudnialo zycie, prawda? Nielaska krolewska i koniecznosc godzenia sie z kazdym poleceniem. Mogles poszukac innego zajecia, ale twoj ojciec marzyl dla ciebie o pozycji wyzszej, niz mial on sam. Kupiec korzenny, prawda? Miejsce na dworze zdobyl ciezka praca. Zgadza sie? -Wiesz, ze tak. - Edward trzymal sie prosto, a twarz mial pozbawiona wyrazu. -Tak przeciez postepuja ojcowie, prawda, Edwardzie? Maja nadzieje, ze synowie osiagna w zyciu wiecej niz oni. A jak myslisz, co sobie mysli o mnie moj ojciec? - smiech Cilliana zabrzmial jak dzwiek tluczonego szkla. - Nie, wcale cie nie chcial, moj drogi Edwardzie, ale ja sie uparlam. Moj stary szkolny przyjaciel na pewno zdola nade mna zapanowac. Nie chcial, zebys to byl ty, zwlaszcza po tym, co zaszlo... a obaj wiemy, co zaszlo... ale przeciez i tak ktos musial byc, prawda? Tak wiec masz ladny dom poza miastem, zawsze obficie zastawiony stol i garderobe pelna modnych ubran. W sumie wyszlo ci to na dobre, prawda, moj drogi? Ta opieka nade mna? Oczy Cilliana sciemnialy od natloku uczuc. -Tak, Cillianie - odparl Edward chlodno. - Wyszlo mi to na dobre. Przez kilka minut mierzyli sie wzrokiem w wiele mowiacym milczeniu. Edward przypomnial sobie, ze tego mezczyzne nazywal niegdys bratem. Ale Cillian postanowil przerwac milczenie. Smagnal rzemieniami po grzbiecie dloni. -Slodkie zadlo. Jestes na nie gotowa, moja droga? Przywiazana do drewnianego krzyza kobieta mruknela i poruszyla sie; blysnela rozowa szczelina miedzy jej nogami. Cillian, z szerokim usmiechem, jakby zapomnial o napieciu, ktore przed chwila miedzy nimi naroslo, spojrzal na Edwarda. -Rada Mody... interesuje mnie mniej niz pierdniecie dziewicy, Edwardzie. Mam gdzies roznice miedzy odcieniem morskim a blekitem paryskim czy tez cene welny, jedwabiu, szlaki handlowe czy inne tego typu bzdury. Pewnego dnia zostane krolem Firth, a do tego czasu bede sie zabawial, jak mi sie podoba. Chcesz poznac moje plany na nowa kadencje? A moze powinienem wydac rozporzadze- nie, ze kobiety maja nosic tylko obroze, a mezczyzni pierscionki na fiuty i listki figowe? -Hm, chyba mialbys problemy ze znalezieniem odpowiedniego poparcia dla takiego rozporzadzenia. Cillian znow parsknal. -Nie boj sie. Mozesz zapewnic ojca, ze otocze sie asystentkami, ktorym zalezy na pracy. Teraz jednak wybacz, ale juz mi staje, wiec jesli nie chcesz doprowadzic mnie do konca ustami, to moze odsun sie i przygladaj, a ja wybiczu-je te sliczna dupke. Edward nie mial zamiaru w ten sposob uslugiwac ksieciu, wiec odsunal sie kilka krokow. Cillian rozesmial sie i podszedl do dziewczyny. Zatrzymal sie tuz za nia i pieszczotliwie odsunal wlosy z jej nagich plecow. -To tylko male zadlo, moja mila - mruknal. Krzyknela, prezac sie gwaltownie po pierwszym uderzeniu; slyszac trzask bicza na skorze, Edward poczul, jak niezaleznie od jego woli narasta w nim podniecenie. W nozdrza uderzyl go slodki zapach kobiecego podniecenia. Cillian znow opuscil bicz. Edward najchetniej w ogole nie zagladalby do bawialni Cilliana, gdyby nie to, ze krol wyraznie go poprosil o towarzyszenie ksieciu wlasnie przy podobnych igraszkach; mial dopilnowac, by juz nigdy nie posunely sie za daleko. Byla to jednak prawdziwa tortura, ktora zwiekszaly jeszcze docinki Cilliana. Mial ochote wyjsc, ale widok przykul go do miejsca. Cillian byl mistrzem fizycznej dominacji. Bez wahania znaczyl sladami pejcza plecy kobiety, przerywajac w chwilach, kiedy zaczynala krzyczec tak, ze Edwardowi wydawalo sie, iz nie zniesie kolejnego smagniecia. Ksiaze wsunal dlon miedzy jej nogi, drazniac ja palcami; kobieta krzyknela, napierajac na niego mocno, na tyle, na ile pozwalaly jej wiezy. -Edwardzie, chodz. Edward podszedl poslusznie, gdyz chociaz jego umysl sie buntowal, to zmysly rwaly sie do takiej rozrywki. -Juz prawie doszla. Sciska mi reke jak piescia. Zaraz bedzie szczytowac. Dziewczyna jeknela, drzac na calym ciele. Pregi na plecach odbijaly sie na tle oliwkowej skory. Cillian wysunal spomiedzy jej nog dlon oslizgla od wilgoci i oblizal palce. -Slodka jak miod. Sprobuj. -Panie... -Lordzie Delaw, nie masz zony - przerwal mu ksiaze. - I z cala pewnoscia wiem, ze nie masz takze kochanki. Wiec nie wymyslaj mi powodow, dla ktorych nie moglbys sobie dogodzic z ta dziwka, ktora juz by cie o to blagala, gdyby nie byla zakneblowana. -Cillianie, nie chce... -Zrob to - rozkazal Cillian niskim, groznym glosem. - Zapomniales, moj drogi? Zapomniales, jak to wtedy jest? -Nie zapomnialem. Jak moglby zapomniec? Chociaz od tak dawna nie zabawial sie w taki sposob, nigdy nie zapomnial, jak smakuja takie rozrywki. Ani czym sie moga skonczyc. -Chodz, poprobuj jej - draznil sie z nim Cillian. Kusil go, pewien, ze Edward ulegnie. Edward przysunal sie; jego gniew podsycal zapach kobiety stojacej przed nim i jego wlasna zadza, ktora sprawiala, ze penis mimo jego woli unosil sie pod spodniami. -Skoro sobie tego zyczysz, panie. -Zycze sobie - syknal Cillian. - Dotknij jej. Edward wsunal dlon miedzy nogi dziewczyny, az jej uda zadrzaly. Przesunal palcami po faldach skory, tym latwiej, ze byly sliskie od wyciekajacej z niej wydzieliny. Pocieral ja palcami, potem wsunal je do pochwy. Byla tak wilgotna, nabrzmiala, goraca... Chociaz nosila na plecach slady bicza Cilliana, nie plakala, nie uchylala sie od bolu, lecz wychodzila mu na spotkanie. Kiedy ja gladzil, umysl zalala mu znajoma, pogardzana fala goraca. Mial ochote chwycic dziewczyne, zwiazac, gryzc, posiasc... jeknal, czujac, jak jej miesnie zaciskaja sie na jego palcach. Chciala tego, chciala czuc jego palce. -Posuwaj ja reka - mruknal Cillian. - A ja bede ja calowal biczem. Razem doprowadzimy ja do krzyku. Chcesz? Nie czekajac nawet na odpowiedz, zaczal uderzac biczem raz za razem, podczas gdy kobieta wila sie w wiezach. Edward poddal sie zadzy. Wsunal dwa palce w jej sliski otwor, przy kazdym uderzeniu pocierajac ja palcem. Oddychajac z trudem, czujac, jak czlonek mu twardnieje niczym drewno, do ktorego kobieta byla przywiazana, glaskal ja, az doszla do konca, w czasie gdy Cillian smagal ja batem po plecach. W koncu wyprezyla sie ostatni raz i opadla, tylko miesnie jej drgaly pod skora. -Tak jak kiedys - odezwal sie Cillian glosem ochryplym z wysilku. - Pamietasz? -Pamietam. -Ty, ja... - Cillian znow uderzyl, kobieta krzyknela, a jej biodra skoczyly do przodu pod dlonia Edwarda. - Potrafilismy rozgrzac kazda dziwke, ktora by nas chciala... a wszystkie nas chcialy, prawda? Edward nie patrzyl na Cilliana; wzrok utkwil w kobiecie. Cillian znow zamachnal sie biczem, kobieta sie skulila. Cillian powoli przesunal rzemieniami po jej plecach, potem pochylil sie i zaczal chuchac na sine pregi. -Powiedziec ci, co mi powtarzali w szpitalu wariatow? - Cillian przysunal sie do kobiety; mowil cicho, gladzac jej wlosy. - Porzadnemu facetowi nie staje na widok zgrabnych przegubow zwiazanych rzemieniem ani slodko zaokraglonych posladkow ze sladem po uderzeniu dloni. Edward czul, ze jego czlonek wciaz jest sztywny, ale teraz zaschlo mu w ustach. Cillian przesunal dlonia po skorze dziewczyny i zanim Edward zdazyl odskoczyc, chwycil go za rece i przejechal nimi wzdluz sladow na jej plecach; dziewczyna jeknela. -Pamietasz, jak wtedy bylo - szept Cilliana przeplynal w naladowanym zadza powietrzu niczym pajecza nic. Jego palce poprowadzily dlonie Edwarda po jej cudownie rozgoraczkowanej skorze, nad biodrem, gladkimi posladkami bez skazy, potem nizej, gladzac jej uda. - Gdzie sie podzial Edward, ktorego znalem? Ten, ktorego dziwki blagaly o to, zeby je zwiazal? Dlaczego mnie opusciles, moj drogi? Cillian zdjal dlonie Edwarda z rozgrzanej skory dziewczyny i wcisnal w nie sliska od potu raczke bata. -Tym razem - powiedzial - ty ja bij, a ja bede posuwal. Edward tak szybko cofnal reke, ze bat upadl mu pod nogi; odskoczyl, jakby to byl jadowity waz. -Posuwasz sie za daleko, Cillianie. - Slowa z trudem przechodzily mu przez gardlo, wiezly po drodze, mowil zduszonym glosem, a nie obojetnie, jak zamierzal. Cillian z blyskiem w oku pochylil sie i podniosl bat. -Ze wszystkich ludzi akurat ty, moj drogi, powinie- nes rozumiec, ze wiem, kiedy skonczyc, wiem, jak daleko moge sie posunac. To ty... -Do zobaczenia, ksiaze. - Edward przerwal mu przesadnie uprzejmym poluklonem. Cillian odwrocil sie z powrotem do swojej maskotki. -Wierzysz w to, czego usilowali mnie nauczyc? 0 tym, czego nie robia porzadni mezczyzni? Edward przystanal w drzwiach. -Tak. Cillian rozesmial sie ochryple. -A klamstwo, Edwardzie? Czy porzadni mezczyzni klamia? Na to Edward nie mial odpowiedzi. Wychodzac, znow uslyszal uderzenie bicza o skore i krzyk dziewczyny. Nie odwrocil sie. Nessa spedzila dzien, starajac sie jak najprzyjemniej urzadzic apartament Edwarda, co nie bylo trudne, gdyz umeblowano go z gustem i wygodnie. Niewiele dodala, sporo rzeczy poprawila i odkurzyla, po czym czekajac na jego powrot, zajela sie czytaniem jednej z jego ksiazek. Na widok Edwarda pedzacego podjazdem co kon wyskoczy Nessa odlozyla ksiazke. Wiszacy nad ogniem czajnik byl juz cieply, za pare minut woda zacznie sie gotowac, ale sadzac z kroku, jakim gospodarz wyszedl ze stajni i skierowal sie do domu, potrzebowal czegos mocniejszego od herbaty. Kiedy przygotowala whisky w krysztalowej szklance, drzwi otworzyly sie tak gwaltownie, ze uderzyly w sciane i odbily sie od niej. Z przepelnionej polki spadla ksiazka. Do pokoju wpadl Edward z rozwichrzonymi wlosami i ubraniem w nieladzie. Nessa w milczeniu podala mu szklanke; cokolwiek chcial powiedziec, ulotnilo sie natychmiast bez jednego slowa. Edward przyjal szklanke, wlal w siebie jej zawartosc, krzywiac sie, kiedy alkohol zaczal palic go w gardle. Oczy mu blyszczaly. Rzucil szklanke do kominka. A potem wzial Nesse. Oparl ja plecami o sciane, uniosl jej spodnice do ud, wsuwajac jedna dlon miedzy jej nogi, podczas gdy druga manewrowal przy guzikach rozporka. Ustami znalazl miekka skore na jej szyi i przesunal po niej jezykiem, po czym zaczal szczypac. Sila jego uscisku i ukaszenia wyzwolila w niej namietnosc, chociaz tego nie mogl wiedziec. Jego pocalunek wchlonal jej krzyk, dlonie rozchylily ja, a czlonek zatrzymal sie u wejscia. Otworzyla sie na niego, oparla dlonie na jego ramionach i uniosla cale cialo, wyginajac biodra, by ulatwic mu wejscie. Jednak chociaz plynely przez nia fale podniecenia, nie byla jeszcze wilgotna. Sprobowal dlonia, wsunal do wewnatrz palec, po czym wysunal go i przesunal nim po wzgorku lonowym. Wstrzasnela sie i wydala zduszony odglos. Edward wysunal dlon spomiedzy jej nog i uniosl ja. -Splun - polecil, a ona natychmiast wykonala polecenie. Mokrymi palcami od razu zaczal ja piescic, wygladzajac ja z wierzchu i od srodka, po czym chwycil czlonek i wsunal go. Jeknal, wypelniajac ja, przycisnal czolo do jej czola. Jego zalatujacy alkoholem oddech owional jej usta; otworzyla je, by go wdychac. Jego usta znow trafily na jej szyje i wessaly sie w nia chciwie, a ich dotyk sprawil, ze Nessa stanela w ogniu. Juz dawno odkryla w sobie potrzebe takiej wlasnie namietno- sci. Szybkiej, gwaltownej, bez milosierdzia, w ktorej kazdy cios wplata sie w caly kilim bolu i przyjemnosci. Owinela nogi wokol niego, cieszac sie, ze poprzedni opiekun wymagal od niej szczuplosci, dzieki czemu teraz Edward mogl ja bez trudu podniesc. Biblioteczka za jej plecami trzesla sie w rytm jego pchniec, ksiazki wbijaly sie jej w plecy, a ona wila sie z rozkoszy tak samo, jak jego czlonek w jej wnetrzu. Kiedy doszla do szczytu, krzyknela i odrzucila glowe do tylu. Wgryzl sie w nia mocniej. Brzuchem tarl o jej cialo, drazniac ja, juz wyjatkowo uwrazliwiona po orgazmie. Zaczela sie wic, lecz juz po chwili rozkosz zaczela narastac i Nessa znalazla sie na krawedzi kolejnego orgazmu. Edward kolysal sie i drzac, wbijal w nia. Przy ostatnim szarpnieciu naparl na Nesse tak mocno, ze polka pekla. Jego krzyk przejal ja najsilniejszym dreszczem rozkoszy; przylgnela do niego, dwa ciala zwarly sie i splotly w jedno. Trwali tak, poki ich oddechy nie uspokoily sie, wreszcie Edward postawil ja na ziemi. Spodnica znow opadla do kostek. Po udzie, laskoczac, splywal cieply strumyk jego nasienia i jej sokow. Usmiechnela sie. -Dobry wieczor, sir - odezwala sie wreszcie. Byly to pierwsze slowa, jakie zamienili od jego powrotu do domu. Edward opieral sie o biblioteczke, glowe mial spuszczona, jakby uciekla z niego cala energia. Nessa polozyla mu pomocna dlon na rece, po czym podciagnela spodnie do gory i delikatnie popchnela w strone krzesla. Przyjrzala mu sie z troska. -Dobrze sie czujesz? -Blagam o wybaczenie. - Edward wzial od niej kolejnego drinka. Taka reakcja zaskoczyla ja. Przycupnela u jego stop w pozycji oczekiwania. -Sir? Tym razem Edward popijal alkohol spokojniej, malymi lyczkami. -Nie powinienem byl tak cie wykorzystac. W pierwszej chwili Nessa nic nie odrzekla, zastanawiajac sie, co powiedziec. Nigdy jeszcze nie zdarzyl sie jej opiekun tak niechetnie korzystajacy z tego, co mogla mu zaofiarowac. Owszem, zdarzali sie tacy, ktorzy nie oczekiwali seksu, ale nigdy dotad zaden z nich nie przepraszal za to, ze poszukal u niej zaspokojenia. -Nie rozumiem. Edward potarl sobie czolo. -Nie jestes prostytutka. Zakon zapewnil mnie o tym zupelnie jednoznacznie. Zaczynala rozumiec powod jego rozgoryczenia. -Jestem tu po to, zeby zgodnie z zasadami mojego Zakonu zapewnic ci ukojenie. Potrzebowales mojego ciala, oddalam ci je. Nie ma potrzeby prosic o wybaczenie. Spojrzal na nia, wyciagnal dlon i lekko dotknal swiezych sladow na jej szyi. -Ciszo... -Tak, sir? Na jego pelnych ustach pojawil sie nikly usmiech. -Czy Sluzebnica powinna byc traktowana tak bezceremonialnie? Moze mialo to byc pytanie retoryczne, ale Nessa i tak dokladnie przemyslala odpowiedz. -Gdybym czula, ze uzywasz brutalnej sily niepotrzebnie i bezcelowo, tylko po to, zeby sprawic mi bol, musialabym ocenic, czy moj bol przynosi ci pocieche. Z zaciekawieniem spojrzal jej w oczy. -A gdyby tak sie stalo? -Za kazdego patrona, ktoremu przyniose doskonale pocieszenie, do kolczana Sindera trafia kolejna strzala. W to wierze i to cel mojej sluzby. Gdybym wiec uznala, ze szorstkie traktowanie mnie w jakis sposob przynosi ci ukojenie, znosilabym takie traktowanie, swiadoma, ze odgrywam swoja role w przyspieszeniu powrotu Swietej Rodziny. Jednakze - dodala, unoszac palec - gdybym uznala, ze wykorzystujesz mnie w zlych zamiarach i czysto egoistycznie, ze moj bol nie przynosi ci pociechy... wtedy odeszlabym, wrocilabym do Zakonu, a ty zostalbys obciazony karami za niedotrzymanie umowy. Nie jestem chlopcem do bicia. Edward ujal jej wyciagnieta dlon. -A co sadzisz o tym, jak traktowalem cie do tej pory? Nessa dotknela jego policzka. -Sadze, ze wciaz nie mozesz pogodzic sie ze soba. Przytrzymal przez chwile jej dlon na swoim policzku, po czym ujal za rece. -Naprawde jestem wdzieczny za to, ze tu jestes i dbasz o moje potrzeby. -Nie musisz sie bac. Nie jestem ze szkla, nie stluke sie. -Skad wiesz? Zaskoczyl ja wyzywajacy ton jego glosu. -Nauczylo mnie doswiadczenie. -Doswiadczenie z opiekunami? Zanim jeszcze odkryla swoje powolanie, znala granice, do ktorej siegala wytrzymalosc jej ciala. -Z niektorymi. -Czy tego was ucza w Zakonie? - wydawal sie po- ruszony i zaniepokojony. Nessa nie chciala, by zawladnely nim takie uczucia. -Wszystkie Sluzebnice ucza sie tego samego - odparla, majac nadzieje, ze jej spokoj udzieli sie i jemu. - Ale kazda z nas ma swoje wyjatkowe zainteresowania i zdolnosci. Niektore wyrozniaja sie cierpliwoscia, inne manierami... Chociaz celem wszystkich jest niesienie pocieszenia, mozna to robic na tyle sposobow, ile jest gwiazd na niebie. -Czy nigdy nie trafilas na opiekuna, ktoremu nie chcialas sluzyc? Usmiechnela sie. -To nie jest kwestia checi. Jesli otrzymam zadanie, sluze. -A jesli go nie lubilas? Nessa przez chwile zastanawiala sie nad najlepsza odpowiedzia. -Zakon Pocieszenia posiada piec regul. Ostatnia brzmi: "Zaczynamy jako kobiety i jako kobiety konczymy". Jestem kobieta, ale i Sluzebnica. Nauczylam sie byc jednoczesnie jedna i druga. -Odrzucasz czesc siebie, by zostac jedna lub druga. -Jesli to konieczne, tak. Z niepokojem zauwazyla, ze twarz znow mu sie sciaga. Jej slowa wytracily go z rownowagi, nie rozumiala, dlaczego tak sie stalo. Puscil jej dlonie; widziala, ze znow zamknal sie w sobie. -Mozesz mi teraz zrobic herbaty - powiedzial jedynie i wlasnie to zrobila. Rozdzial 3 -Na strzaly Sindera, czlowieku, chyba gonisz resztka sil. - Obcesowy komentarz Alaryka Dewana sprawil, ze Edward podniosl wzrok znad kubka grzanca, w ktorym zatopil wzrok, zapominajac o piciu. Alaryk opadl na kanape naprzeciwko Edwarda, wyciagnal przed siebie dlugie nogi i rozsiadl sie wygodnie, zakladajac rece za glowa o blond lokach. -Szczerze, Edwardzie, wygladasz, jakby cie ujezdzali cala noc i odstawili mokrego, jak mawia nasz drogi Cillian. -Zle sypiam. - Edward odchylil sie na oparcie, odstawiajac kubek z grzanym cydrem, na ktory i tak nie mial ochoty. Palacowa biblioteka o tej porze byla pusta, dlatego tu siedzial. Chcial oderwac sie od dworskiego gwaru i w spokoju pomyslec. Alaryk uniosl jasne brwi. -A co sie dzieje? Edward potarl podbrodek. Od paru dni nie zadawal sobie trudu, by zerknac w lusterko, jednak skoro Alaryk, znany z tego, ze zawsze rabal prawde prosto w oczy, stwierdzil, ze zle wyglada, na pewno tak bylo. -Mam o czym myslec - powiedzial tylko po chwili, raczej z uprzejmosci, nizby cokolwiek mu wyjasnic. -O? - Alaryk przechylil sie i siegnal po ciasto z tacy stojacej na niskim stoliku miedzy nimi. Zjadl je z tym samym nieukrywanym smakiem i przyjemnoscia, z jakimi podchodzil do calego zycia. - A o czym to? Pozwol, ze sprobuje zgadnac, co nie daje ci spac. Nasz drogi Cillian? Edward wzruszyl ramionami, nie mial bowiem ochoty rozmawiac o swoich stosunkach z ksieciem. Alaryk rozesmial sie. -Znow wystawia na probe cierpliwosc ojczulka, co? A przy okazji i twoja. Ale chodzi o cos jeszcze, prawda? Cos sie dzieje w domu? Edward zmarszczyl brwi, rozdrazniony, lecz nie zaskoczony przenikliwoscia przyjaciela. -Skad ci to przyszlo do glowy? Alaryk wzruszyl ramionami z oczywista przesada. -Kraza plotki, ze sprowadziles sobie Sluzebnice. Edward chrzaknal. -Jesli rozpuszczaja je dworzanie, to swiadczy tylko o tym, ze najwyrazniej brakuje im zajecia i maja za duzo wolnego czasu. -Wiec to prawda? Edwarda nie wzruszyly zmarszczone brwi Alaryka. -Nie mam czasu wciaz uczyc nowych sluzacych, jak sie porzadnie pierze i dba o pracodawce. Chcialem kogos juz wyszkolonego. Alaryk prychnal. -Czlowieku, Sluzebnica to nie sluzaca. -Wiem. - Edward zachmurzyl sie jeszcze bardziej. Alaryk naprawde nie przejmowal sie tym, ze pyta o zbyt osobiste sprawy. -I tylko dlatego po nia poslales? Zeby ci sprzatala i prasowala? Edward nic nie odpowiedzial na tak wyrazna aluzje. Alaryk dotknal koronki zwisajacej z rekawa przyjaciela. -Najwyrazniej zaniedbuje swoje obowiazki. Edward wyszarpnal rekaw ze zbyt zwinnych palcow Alaryka. -Od dwoch dni nie bylem w domu. Sypiam w moich apartamentach w palacu. -Dlaczego? - Alaryk wydawal sie szczerze zdziwiony. Zly, ze musi sie tlumaczyc, ale wiedzac, iz przyjaciel nie da sie zbyc i bedzie go przesladowal, poki nie uzyska odpowiedzi, Edward odparl: -Poniewaz Cillian mnie potrzebuje, a kiedy mieszkam tutaj, latwiej mi wypelniac obowiazki. Poniewaz powrot do domu, do Ciszy, oznaczalby poddanie sie instynktom, ktore narastaly w nim, gdy spedzal czas z Cillianem, folgujacym swoim fantazjom. Alaryk poprawil sie na kanapie i polozyl nogi na stoliku, nie przejmujac sie dzbankiem, ktory tracil butem. -Mimo ze masz w domu ciepla kobiete, gotowa spelnic wszystko, czego zapragniesz? Wydawaloby sie, ze powinienes gnac do niej w kazdej wolnej chwili. Nie mowiac juz o tym, ile cie to kosztuje... -Nie wiecej niz kochanka - warknal Edward. - Za to nie oczekuje ode mnie niczego wiecej niz to, co przewiduje umowa. -Masz na mysli: nie wymaga angazowania uczuc - dopowiedzial Alaryk cicho. Edward zaklal, zerwal sie na nogi i zaczal chodzic przed kominkiem w te i z powrotem. Wieloletnia przyjazn ma swoje wady, zwlaszcza kiedy przyjaciel zna twoja przeszlosc i wie, jak wplywa ona na terazniejszosc. -Nic zlego, jesli sie do tego przyznasz. Wszyscy wiedza, ze nie chcesz sie angazowac. _ W przeciwienstwie do ciebie - Edward odwrocil sie do niego - bo ty lamiesz serca na prawo i lewo. Tym razem Alaryk szczerze wzruszyl ramionami. -Owszem, podrywam i zaliczam, jak kazdy, ale moje kochanki ciesza sie z tego, co razem przezylismy, a nie placza. Poza tvm jest ogolnie wiadome, ze Alaryk Dewan to demon w lozku, ale tez potwor bez serca. Kazda, ktora przyjmuje moje zaloty, zdaje sobie sprawe, ze oprocz seksu nie moze liczyc na nic wiecej. -A tych, ktore maja nadzieje cie odmienic, po prostu unikasz? - pytanie bylo czysto retoryczne. -Zawsze wychodzi to na korzysc obu stronom - odparl Alaryk niezmieszany. - Moje kochanki wiedza, jaki jestem. Przynajmniej zachowuje sie wobec nich uczciwie, tak jak one wobec mnie. I jestesmy szczerzy wobec siebie, a to najwazniejsze. -Uwazasz, ze oklamuje samego siebie? - Po takich slowach ze strony kazdego innego mezczyzny doszloby do rekoczynow, ale Alaryk... Coz, Alaryk byl jego nieocenionym towarzyszem od tylu lat, ze mogl zadac szczerosci. -Chyba probujesz sie schowac przed soba samym, Edwardzie. Uciec przed przeszloscia. Edward zesztywnial, chociaz od poczatku wiedzial, dokad zmierza rozmowa. -To bylo dawno temu. -A owszem, na Proznie, wieki temu, a jednak ty nadal nie posuwasz sie dalej niz korzystanie z uslug przypadkowej prostytutki! - Alaryk jakby ze zdziwieniem pokrecil glowa. - Jestes przystojny, dobrze sie prezentujesz, masz pelna sakiewke i dobra pozycje na dworze. Skoro nie odpowiada ci szukanie sprzymierzencow poprzez malzenstwo, przeciez moglbys sobie znalezc kochanke? Edward zwrocil spojrzenie na plomien. -Nawet jesli kochanka poczatkowo twierdzi, ze za- dowoli sie tym, co jej oferuje, z czasem zacznie sie domagac czegos wiecej niz miesiecznej sumki. -W przeciwienstwie do Sluzebnicy, ktora musi sluzyc bez zadnych oczekiwan. Edward pokiwal glowa. Za plecami zaszuraly kroki, a po chwili poczul na ramieniu dlon Alaryka. Spojrzal na przyjaciela. -To nie byla twoja wina - odezwal sie Alaryk lagodnie. - Przestan wreszcie sie obwiniac. Same slowa w zaden sposob nie zlagodzily zastarzalego od lat poczucia winy. -Ja tez tam bylem, kiedy zmarla. Jestem tak samo winny jak Cillian. -Byles mlody - przekonywal Alaryk. - Wszyscy bylismy. To byla dziwka... _ To byla kobieta! - Edward poczul ucisk w zoladku na wspomnienie jej usmiechu, kiedy zapytal ja o imie, i tego, jak nie chciala go ujawnic. -Byla doswiadczona, wielu wykorzystywalo ja na rozne sposoby. Cillian zawsze lubil przekraczac granice. - Alaryk scisnal ramie Edwarda. - To byl wypadek. -Czy to zmniejsza moja wine? - Edward znow spojrzal na przyjaciela. - Chyba nie. Alaryka nie bylo z nimi tamtej nocy. Nie wiedzial, co sie stalo. Wiedzieli tylko Edward i Cillian; w rezultacie jeden z nich oszalal, a obaj zostali klamcami. -To tylko ty tak uwazasz. - Alaryk jeszcze raz scisnal go za ramie i odsunal sie. - Wracaj do domu, do swojej Sluzebnicy. Pozwol jej sluzyc sobie, wypelnic swoj obowiazek, chociazby dlatego, ze slono zaplaciles za prawo przyjmowania jej troskliwosci. Odpocznij. -Ale Cillian... -Z dobrego zrodla wiem, ze nasz drogi Cillian spil sie do nieprzytomnosci i odlecial na kolanach Persisa Denviela, tego palanta. Nawet jego ojciec nie oczekuje, ze bez przerwy bedziesz przy nim czuwal. Edward pokiwal glowa, odwrocil sie do przyjaciela i uscisnal mu reke; wiele chcial mu powiedziec, ale nie potrafil wyrazic tego slowami. -Masz racje. Alaryk usmiechnal sie szeroko. -A moze jutro do ciebie wpadne... obejrze sobie te Sluzebnice. Nigdy jeszcze zadnej nie widzialem. Jaka jest? -To kobieta - odparl Edward z namyslem. - Wyglada po prostu jak... kobieta. I chociaz ta odpowiedz chyba nie zadowolila Alaryka, nie potrafil mu powiedziec niczego wiecej. Minely dwa dni, a ona cierpliwie czekala, gdyz prawdziwa cierpliwosc jest sama w sobie nagroda. Jednak nie mogla zaprzeczyc, ze zrobilo sie jej milo, gdy w drzwiach ujrzala Edwarda. Nie zignorowal jej, ale takze nie podszedl blizej. -Zaniedbales sie - skarcila go, patrzac, jak walczy z tasiemkami przy mankietach. - Czy nikt sie toba nie zajmowal przez ten czas? Edward zaprzestal wysilkow i przygladal sie, jak ona rozwiazuje tasiemki. -Nie, w palacu nie mam lokaja, chyba ze przy oficjalnych okazjach. Nessa odwiazala tasiemke i zwinawszy ja starannie, odlozyla na toaletke, po czym zajela sie drugim rekawem. Momentalnie odwiazala pozostale tasiemki przy koszuli i pomogla mu ja zdjac. -Przygotuje ci kapiel - wymruczala na widok jego nieumytego ciala. - To bardzo mile. Uradowaly ja te slowa, gdyz zaczynala sie obawiac, ze nie potrafi go zadowolic. Pokiwala glowa i wyszla do lazienki. Miewala juz opiekunow wciaz niezadowolonych mimo jej wysilkow. Charakter nie pozwalal im nigdzie znalezc pociechy. Nie jest wstydem nie zaspokoic zadan takiej osoby, wstyd tylko nie starac sie z calych sil. Edward byl inny. Wydawalo sie, ze moze go ukoic, ale nie byla pewna, jak tego dokonac. On sam tego nie wiedzial. Bedzie musiala bardziej sie starac, to jedyne wyjscie, innego nie ma. Uniosla wzrok, kiedy wszedl do lazienki; ucieszyla sie, widzac, jak mimo nagosci swobodnie sie przy niej porusza. Odprezal sie w jej obecnosci. Zaczynal sie do niej przyzwyczajac. Zaczekala, az usadowi sie na stolku do mycia, po czym kleknela obok, z wiaderka zebrala pachnaca piane i zaczela nia myc jego geste ciemne wlosy. Splukala je ciepla woda i przeczesala palcami, by splywaly prosto na ramiona. Umyla go calego, a on przymknal oczy i rozluznial sie coraz bardziej. -Zasypiasz, panie? Uchylil powieke. -Obawiam sie, ze tak. -Zatem zamiast kapieli pojdziesz spac, skoro twoje cialo wlasnie tego potrzebuje. Jego niski chichot uradowal ja rownie mocno jak wczesniej pochwala. -Daleki jestem od tego, by spierac sie z moim cialem albo z kobieta. Wiem, ze moge stlumic potrzeby ciala, lecz nigdy nie przekonam kobiety, ktora juz podjela decyzje. Na dzwiek jego zartobliwego tonu usmiechnela sie. Kiedy wstawal, przytrzymala puszysty recznik, a gdy sie wycieral, poszla do pokoju i odkryla posciel. Edward wyszedl z lazienki i spojrzal na loze z czterema kolumnami siegajacymi sufitu. -Czy moglabys polozyc sie ze mna? Chcialbym poczuc obok siebie odrobine ciepla. Kiwnela glowa i szybko sie rozebrala; naga czula sie rownie swobodnie jak w ubraniu. Tak czesto przygladano sie jej rozebranej, ze, jak myslala, juz zadne spojrzenie nie moglo jej poruszyc... jednak jego wzrok tego dokonal. Spojrzenie Edwarda powedrowalo po jej twarzy w dol, po zagieciu szyi, ramionach, po rece do koniuszkow palcow, po biodrze, udzie i brzuchu. Na moment zatrzymalo sie na jej lonie, omiotlo jej kolana, palce u stop, po czym pobieglo w gore na spotkanie jej wzroku. Usmiechnal sie. -Kiedy cie pierwszy raz zobaczylem, wydalas mi sie absolutnie nijaka - powiedzial. - Niemadrze uznalem cie za mdla, zbyt symetryczna i nudna. Ani okropna, ani piekna. Inna kobieta zapewne obruszylaby sie na takie slowa, ale Nessa jedynie kiwnela glowa. -A co teraz o mnie myslisz? -Nie jestes zbyt symetryczna. Twoje kraglosci i sposob poruszania bardzo odrozniaja cie od reszty kobiet. - Dotknal palcem malej szkarlatnej plamki na jej lewym biodrze, z rodzaju tych, jakie polozne nazywaja pocalunkiem Kedalyi. - Dzieki twoim niedoskonalosciom jestes jedyna w swoim rodzaju. -Ciernie dodaja uroku kwiatom - powiedziala Nessa niskim, lekko zachrypnietym glosem. - Szczerze mowiac, panie, widzielismy sie zaledwie kilka razy, potem uciekles. To zbyt malo, bys mogl mnie w jakikolwiek sposob ocenic. Zasmial sie. -Racja. Polozmy sie, zmeczony jestem. Pokiwala glowa i przykrecila swiatlo lamp gazowych. Wyciagnal do niej dlonie, polozyl sie za nia i przytulil do jej plecow. Nessa ulozyla sie wygodnie w jego ramionach, a na szyi czula jego cieply oddech. Edward nie odzywal sie, wiec ona rowniez milczala. Jego oddech spowolnial. Reke polozyl na jej brzuchu, oczy zaczely mu sie przymykac. -Nie bylem na ciebie gotowy, Ciszo. - Zaczela sie odwracac, ale jego ramiona przytrzymaly ja w miejscu. - Oczywiscie przestudiowalem wszystkie informacje, ktore otrzymalem od Zakonu Pocieszenia, przejrzalem umowe... wszystko wydawalo sie jasne. Widzialem, do czego sie zobowiazuje i czego moge w zamian oczekiwac. A jednak nie bylem przygotowany. Polozyla dlon na jego dloni; jego kciuk glaskal jej skore. -Poniewaz nie jestem taka jak inne? -Poniewaz w glebi ducha nie wierzylem, ze bedziesz w stanie mi pomoc. Nessa dostosowala swoj oddech do poruszen jego klatki piersiowej, ktore czula na plecach. -A teraz? Milczal tak dlugo, ze zaczela sie zastanawiac, czy nie zasnal. Kiedy wreszcie sie odezwal, jego slowa owinely sie wokol niej, ciemne i glebokie jak sama noc. Jak dym. Piescily. -Teraz jestem przekonany, ze powinienem przynajmniej dac ci sprobowac. Usmiechnela sie i mocniej wtulila w niego. -Bardzo sie ciesze, ze dajesz mi szanse. Edward znow sie zasmial. -Mowisz to szczerze czy tylko po to, zeby sprawic mi przyjemnoscr -Chyba nie chcialbys uslyszec klamstwa? Dlatego jestem szczera. -Czy w przeszlosci czesto klamalas? -Niezaleznie od tego, jak bardzo staraja sie ubarwic rzeczywistosc, klamstwa czesciej prowadza do zalu niz radosci. Dlatego nie, mnie klamstwa nie byly potrzebne. -Ale zdarzalo ci sie? Jesli moglabys komus sprawic w ten sposob radosc? Nessa zastanawiala sie przez chwile, splatajac palce z jego palcami. -Byc moze nie zawsze zupelnie szczerze wyrazalam opinie w sprawach takich, jak na kims lezy nowy plaszcz czy jaki odcien rozu pasuje na policzki. Ale jesli pytano mnie, czy opiekun postepuje slusznie, czy nie, albo czy dokonal odpowiedniego wyboru, to chociaz moje klamstwo mogloby sprawic mu przyjemnosc, w ostatecznym rozrachunku zle by sie to skonczylo przede wszystkim dla niego samego. -Nie zdawalem sobie sprawy, ze twoje obowiazki sa tak bardzo skomplikowane i wymagaja takiego zaangazowania. - Ich zlaczonymi dlonmi powoli, kolistymi ruchami masowal jej brzuch. - Ile wysilku wkladasz w to, zeby je wypelniac. -Moim jedynym celem jest lagodzic i koic. Nie ma wiekszej przyjemnosci, niz zapewniac pelne pocieszenie. To dlatego wstapilam do Zakonu Pocieszenia. Musnal nosem jej szyje. -Jak dlugo jestes Sluzebnica? -Od siedmiu lat. Zaskoczylo go to. -Nie mozesz miec wiecej niz... -Mam dwadziescia osiem lat. -Dalbym ci jakies osiem lat mniej. Nessa zapatrzyla sie w otaczajaca ich ciemnosc i przysunela do siebie jego ramie. -Zakon nie okresla gornej granicy wieku dla kandydatek. Niektore odkrywaja swoje powolanie wiele lat pozniej niz ja. Zamilkli na chwile, jednak bez zaklopotania. -Dlaczego dokonalas takiego wyboru? -W wieku szesnastu lat poslubilam mezczyzne, ktorego wybrali dla mnie rodzice. Po roku urodzil nam sie syn. Kochalam mojego meza chociazby za ten cenny dar, jesli nawet nie byloby innych powodow. Zamilkla na moment, by poukladac w myslach to, co chciala powiedziec. -Kiedy moj synek mial dwa lata, zmarl na zakazna goraczke. Edward mocniej oplotl ja ramieniem. -Wspolczuje. -Rodzice zarazili sie ta sama goraczka i zmarli. Zgodnie z prawem naszego miasta wszystko, co posiadali, otrzymal moj maz, gdyz nie mialam braci, ktorzy mogliby dziedziczyc. W czasie kiedy powinnismy sie do siebie wyjatkowo zblizyc, kiedy powinnismy wspolnie pocieszac sie w zalobie, moj maz oddal sie piciu i ziolom. -A ty? - zapytal Edward lagodnie. -Ja... Ja przez jakis czas sie zagubilam. W moim zalu. - Nessa zamknela oczy, a pod jej powiekami zapadla ciemnosc gestsza od panujacej w sypialni. Przypomniala sobie noce spedzone w otepieniu wywolanym robakiem i rozpacza, o obcych dloniach, ktore trzymala w swoich. O miejscach, do ktorych szla, i rzeczach, ktore robila, by uciec od bolu, ktory nie dawal o sobie zapomniec. - Stwierdzilam, ze zadawanie sobie samej drobnego bolu pozwala mi oderwac sie od wiekszego cierpienia. Zaczelam niszczyc siebie sama. Nie uciekl, ale odrobine sie odsunal, poczula to. Jego palce niemal bolesnie zacisnely sie na jej dloni. -A Zakon? Jak do niego trafilas? -Maz roztrwonil nasz spadek, wiec znalazlam prace jako pomoc kuchenna. Pani domu przyjela Sluzebnice. Miala na imie Tranquilla Caden i byla pierwsza Sluzebnica, jaka poznalam. To od niej dowiedzialam sie o Zakonie i jego celu. Oczywiscie znalam juz wczesniej opowiesc o Swietej Rodzinie i o tym, jak Sinder szedl przez Proznie, a z jego krokow powstawaly gory. -A z jego oddechu powial wiatr. -No wlasnie. A potem spotkal w lesie Kedalye, zakochal sie w niej, a owocem ich milosci byl syn. -I tutaj opowiesci juz sie rozchodza. Pokiwala glowa. -Wlasnie. Niektorzy twierdza, ze Kedalya go zdradzila. Inni z kolei utrzymuja, ze to wskutek naszych klotni i wojen Swieta Rodzina wrocila do krainy na gorze, by tam oczekiwac na chwile, kiedy mezczyzni i kobiety przestana poddawac sie nienawisci. -Wszyscy jednak zgadzaja sie, ze kazda dusza, ktora na tym swiecie znajdzie calkowite pocieszenie, wysyla ko-58 lejna strzale do kolczana Sindera, a kiedy kolczan sie napelni, Swieta Rodzina powroci. Usmiechnela sie w ciemnosci, wciaz z zamknietymi oczami. -Naprawde w to wierze. I pomyslalam sobie, ze ofiarowanie innym pociechy i spokoju moze sie okazac najlepszym sposobem na ukojenie mojego bolu. Dlatego odeszlam od meza i wstapilam do Zakonu. Obrocil ja twarza do siebie. Otworzyla oczy. Teraz w swietle padajacym przez okno mogl dojrzec jej twarz. Przyciagnal ja do siebie i przytulil. Twarz mial powazna. -A teraz? - zapytal. - Jak sie czujesz teraz? -Juz sie nie niszcze - szepnela. - A moj bol nieco zelzal. Jednak nigdy nie zniknie. Pogladzil ja po wlosach i polozyl dlon na jej policzku. -Ciszo, zatem gdzie szukasz zapomnienia? Czy to slabszy bol pozwala ci zapomniec o silniejszym? -Tak. Westchnal przeciagle i przycisnal ja mocniej do piersi; caly drzal. Nessa wtulila sie w jego ramie. Glowe ulozyla akurat pod jego podbrodkiem. Edward gladzil ja po plecach, ale czula, ze jego spokoj ulecial, teraz caly byl spiety, drzal. Nie miala pojecia dlaczego. -Czym sie zdenerwowales? - Popatrzyla mu w oczy i dotknela dlonia jego policzka. -Tym, co mi opowiedzialas - szepnal. -Blagam o wybaczenie - odparla. - Gdybym wiedziala, ze tak cie to poruszy... -Csss... - uciszyl ja. - Dobrze zrobilas. I delikatnie, jak najprawdziwszy kochanek, pocalowal ja w czolo. W oczy. W kazdy policzek, w podbrodek, wreszcie przycisnal usta do jej ust. Jego lagodnosc na mo- ment ja rozbroila; lata nauki zawiodly i Nessa pozwolila sobie na wyjatkowy luksus przyjecia ukojenia od drugiej osoby. Edward znow musnal jej policzki. Kiedy ponownie ja pocalowal w mokre od lez usta, uchylila je, by przeprosic, ale nie dal jej dojsc do slowa. Calowal ja powoli, zmuszajac, by sie na niego otworzyla. Jeknela, czujac jego smak. Gleboko wsunal jezyk w jej usta, ona wybiegla mu na spotkanie swoim. Edward przytulil sie mocniej do niej; jego czlonek byl juz goretszy od samych pieszczot. Mruczac imie swego pana, Nessa wplotla dlonie w jedwabne wlosy na jego karku i zadrzala z radosci, czujac na skorze nacisk jego zebow. -A to... - wydusil cicho Edward, ssac jej skore - ten mniejszy bol to wlasnie to, czego szukasz? -Tak - odszepnela, a jej glos przeszedl w jek rozkoszy, kiedy jego ugryzienia nabraly sily. Obrocil sie i noga odrzucil koldre, po czym przyciagnal Nesse i posadzil ja na sobie; miedzy nimi unosil sie jego twardy czlonek. Przesunal ja do przodu, przyciskajac do siebie jej lechtaczke. -Co jeszcze robili dla ciebie opiekunowie? Wiazali ci rece? -Tak. - Na samo wspomnienie poczula dreszcz rozkoszy. -Opowiedz mi o chwilach, w ktorych czulas najwieksza przyjemnosc. Jeknela z rozkoszy; zabraklo jej slow, lecz Edward zlapal ja mocno i unieruchomil w uscisku. -Zadalem ci pytanie, Sluzebnico. -Mialam wielu opiekunow, panie, niektorzy byli bardziej wymagajacy... -Jej biodra zakolysaly sie do przo- du, lecz jego dlonie zacisnely sie znow, az zachlysnela sie pod jego ukluciem. -Odpowiedz mi. _ Przywiazala mnie za rece do slupkow przy lozku i rozdarla mi koszule od szyi do samego dolu. - Nessa czula, jak jej cialo reaguje na samo wspomnienie: sutki stwardnialy, a miedzy nogami poczula wilgoc. - A potem szpicruta smagala mnie po plecach. Edward zaczal oddychac chrapliwie, wsunal kciuk miedzy ich ciala i zaczal ja glaskac. -To byla kobieta? Ona cie bila? - Jego glos przypominal teraz pasy jedwabiu lub miekkie rzemienie bicza spadajace na jej skore. - I zostalo ci po niej najcenniejsze wspomnienie? _ Mezczyzni sa silniejsi - szepnela Nessa, czujac, jak sie napreza, lecz wciaz bedac nieporuszona, mimo ze jej cialo niemal oblakanczo chcialo sie wic i unosic. - Kobiety jednak potrafia byc bardziej okrutne. Edward jeknal. _ I okrucienstwo tej kobiety przynioslo ci spokoj? _ Pod jej wladza nie potrafilam myslec o niczym innym. Edward wyrzucil biodra do gory, kolyszac nia. -Opowiadaj i poloz mi reke tutaj. Nessa ujela jego czlonek i zaczela piescic, gladzac idealnie uformowana koncowke. Edward syknal, kiedy jej dlon przesunela sie w gore, drazniac jego krawedz. Przestal kciukiem zataczac kregi wokol jej lechtaczki i zaczal ja przyciskac w rytm uderzen serca. -Podarowalam jej luksus bycia okrutna. W czterech scianach sypialni mogla uwolnic gniew, ktorego, jako dama z towarzystwa, nie mogla okazywac publicznie. Edward przesunal dlonie z jej bioder na posladki i przy- ciagnal do siebie. Krzyknela z ulgi na to nieme pozwolenie i potarla swoim wzgorkiem o podstawe jego czlonka. -Podarowalas jej pocieche, gdyz swoj gniew, ktory czula do innych, mogla rozladowac na tobie. - Edward steknal, kiedy zacisnela dlon na jego czlonku i zaczela draznic posuwistymi ruchami. -Tak. -A tobie pocieche przynioslo cierpienie. Co jeszcze robila? -Bila mnie tak mocno, ze piekly mnie cale plecy, ale potem dawala mi chwile wytchnienia. Szczypala mnie w sutki, po kolei w kazdy, a kiedy juz nie moglam wytrzymac, dotykala mnie... -Gdzie? -Miedzy nogami. - Nessa krzyknela, kiedy palce Edwarda zacisnely sie na jej sutku. -Dlonia? -Tak, i... -Jezykiem? - zapytal glosem ochryplym i szorstkim jak krzaki malin. - Na strzaly, Ciszo, lizala cie? Smakowala cie? -Tak, tak, tak! - jeknela, odrzucajac glowe do tylu. Jego dlonie krecily jej sutkami, a jej lechtaczka drzala, tracana kostkami palcow, ktorymi go piescila. Edward wydal z siebie zduszony jek i przetoczyl sie na nia. Jedna dlonia przytrzymal jej rece nad glowa. -Chce sie posmakowac. Nim zdazyla zareagowac, jego glowa znalazla sie miedzy jej nogami. Kilka razy przesunal jezykiem po jej napietym ciele, po czym zacisnal usta na najwrazliwszym wystepie skory i zaczal go lagodnie ssac. Po dlugiej chwili oczekiwania taki bezposredni bodziec wyrwal jej z gardla pelen ekstazy krzyk. Zaczela rytmicznie wypinac biodra, ocierajac lechtaczke o jego usta. Wciaz drazniac ja jezykiem, Edward wsunal najpierw jeden palec, potem drugi, pieszczac ja od wewnatrz. Nessa jeknela, rozlozyla szeroko nogi i uniosla sie, oddajac sie jego pocalunkom. Calym cialem domagala sie rozladowania napiecia. Palce Edwarda poruszaly sie wewnatrz niej gleboko, uciskajac miejsce tak wrazliwe, ze drzala spazmatycznie. Zalala ja fala goraca. Oczekiwala szczytowania, ale chociaz jej lechtaczka drgala pod dotknieciami jego jezyka, nie czula znajomej eksplozji orgazmu. To bylo zupelnie nowe doznanie - powolne fale rozkoszy, ktore zamiast odplywac, stopniowo narastaly. Przedtem na ogol w takiej sytuacji szybko osiagala orgazm. Jednak Edward ustami, zebami, jezykiem i palcami tak zrecznie utrzymywal ja na krawedzi, nie pozwalajac dojsc do konca, ze mogla jedynie bezwolnie poddawac sie jego pieszczotom. -Sprawie, ze zapomnisz o calym swiecie - powiedzial. W odpowiedzi mogla jedynie jeknac. Piescil ja powoli, drazniac w srodku palcami, po czym rownie powoli wyjal je i rozsunal jej nogi. Poczula jego oddech na wrazliwym punkcie. Liznal ja, wsunal jezyk dalej, pieszczac jej wargi, po czym wrocil w dol. Wtedy to poczula. Do tej pory, zblizajac sie do orgazmu, zawsze reagowala naprezeniem wszystkich miesni. Teraz, pod wplywem pieszczot Edwarda, dotarla do punktu, w ktorym juz nie mogla utrzymac ciala w napieciu. Nie musiala sie prezyc, by osiagnac szczyt. Zamiast tego poczula sie tak, jakby ulatywala w gore i przebila sie przez chmury do czystego nieba. Plynela, leciala. Ekstaza przyszla sama, bez jej staran. Wszystko stalo sie... -Ciszo - szepnal Edward i pocalowal ja we wzgorek tak swobodnie i tak czule, jakby calowal ja w usta. Na moment, na godzine, na wiecznosc - juz nie wiedziala, jak dlugo - swiat zniknal. Nie obchodzilo jej to. Poddala sie chwili. Byla wspaniala. Wrazliwosc jej ciala, sposob reakcji na bodzce byly nieporownywalne z tym, z czym mial do czynienia do tej pory. Bardzo podobala mu sie jej uleglosc. Wiekszosci kobiet do osiagniecia ekstazy wystarczaly odpowiednio wyrafinowane pieszczoty. Reszta byla kwestia czasu. Bardzo nieliczne potrafily tak kompletnie zapomniec sie w jego ramionach. Przesunal sie do gory i wszedl w nia. Przed chwila mial ochote pieprzyc ja ostro, goraczkowo, lecz jej orgazm sprawil, ze przestal odczuwac potrzebe gwaltownego zaspokojenia. Tym razem nie bedzie sie spieszyl. Zaczal ja popychac; w jej sliskim wnetrzu bez oporu przesuwal sie w tyl i w przod. Smakowal jezykiem slodka miekkosc policzka i szyi, gryzl delikatnie. Jej zdyszany oddech przyprawial go o dreszcze rozkoszy przebiegajace po sam koniec czlonka. Przyspieszyl. Drapala go paznokciami po plecach, az wygial je w luk. Kolejnym pchnieciem wszedl w nia najdalej, do granicy mozliwosci. Krzyknela. -Nie skrzywdzisz mnie... jesli cie to zadowala, to pchaj mocniej. Edward przestal cokolwiek rozumiec. Wiele razy odmawial sobie przyjemnosci spelnienia z kobieta tylko dlatego, by miec pewnosc, ze jej nie skrzywdzil. Godzinami upra- wial milosne igraszki, doprowadzajac partnerke do kolejnych orgazmow, lecz odmawiajac sobie wlasnego. W koncu zrezygnowal i przestal brac kobiety do lozka - zadna nie mogla go zaspokoic. Az do tej pory. Cisza oddawala mu sie i reagowala na to, co jej dawal. Kobieta potrafi udawac przyjemnosc, moze nawet odgrywac skurcze orgazmu, ale zadna nie potrafilaby oddac rumienca autentycznej ekstazy, ktory oblal jej piersi i szyje. Nawet nie potrzebowal swiatla, zeby go dostrzec. Po prostu czul - fale goraca unoszaca sie znad jej piersi i szyi, ktora tak uwielbial calowac. Pchal coraz mocniej, przytrzymujac sie zaglowka, a ona, unoszac biodra, poddawala sie jego poruszeniom. Przed oczami pojawil mu sie obraz dziewczyny bitej przez Cilliana, az wygial sie i jeknal. Dziewczyna obrocila sie, by na niego spojrzec przez sine od razow ramie. To byla Cisza; bicz zamienil sie w szpicrute, a wymachiwal nia on sam. Krzyknal ochryple, a w chwili kiedy wyobrazil sobie, jak bicz spada na jej plecy, poczul przenikajaca go fale orgazmu. Jego cialo zesztywnialo, czlonek podskoczyl gwaltownie. Kazdy skurcz wytrysku czul jako osobny, wyjatkowy wybuch ekstazy, w ktorej wykrzykiwal jej imie. Przycisnela go dlonmi do siebie. Na chwile wtulil twarz w jej cialo, po czym stoczyl sie na bok. Wysechl na nim pot, zrobilo mu sie chlodno. Zanim zdazyl siegnac po koc, okryla ich oboje i skulila sie przy nim, grzejac go swoim cialem. I po raz pierwszy od wielu tygodni umysl Edwarda poddal sie potrzebom ciala i mezczyzna zasnal bez snow, poki nie obudzilo go pierwsze swiatlo dnia. Rozdzial 4 -Musisz dzisiaj jechac do miasta? - Cisza nalala Edwardowi filizanke herbaty i przysiadla u jego stop w pozycji oczekiwania. Pokrecil glowa. -Ksiaze spedza dzisiaj dzien z ojcem. -Bardzo zle sie sprawuje? - zapytala, smarujac mu kromke wiejskiego chleba. -Cillian? O tak, naprawde zle. Ale przeciez, odkad pamietam, zawsze tak bylo. Kiedy popijal herbate, przygladala mu sie uwaznie. Z jego slow i gestow starala sie jak najwiecej o nim wywnioskowac. Sztuka obserwacji to dziedzina delikatna, aczkolwiek konieczna, doswiadczenie moze jedynie pomoc. Zauwazyla, ze tego poranka Edward nie spieszyl sie z piciem herbaty. Nic go nie naglilo. Ona tez nie miala zamiaru. -Moze z tego wyrosnie - podsunela. - Z czasem nawet najdziksi mlodzi ludzie nabieraja manier. Edward rzucil jej dziwne spojrzenie. -Moze, ale watpie. Obawiam sie, ze poblazano mu zbyt dlugo, by umial teraz zmienic swoje zachowanie. Pokiwala lekko glowa. -W takim razie rodzice uczynili mu krzywde. -Nie. - Edward zacisnal usta. - Tego bym nie powiedzial. Jego matka umarla, kiedy byl dzieckiem, a ojciec nad czuly gest lub okazanie mu zainteresowania przedkladal rozpieszczanie go slodyczami i kucykami. -Kiedy byl dzieckiem? Ale... ale ja myslalam, ze wlasnie jest dzieckiem. Na te slowa Edward zasmial sie zaskoczony. -Cillian jest w moim wieku, Ciszo, chociaz czasami zdarza mu sie zachowywac jak maly chlopiec. -Prosze o wybaczenie, panie. Z tego, jak mowiles o tym, ze musisz sie nim opiekowac, wywnioskowalam... -Nie. - Przez jego twarz przebiegl cien. - Nie jest chlopcem. Ale i tak, jak widac, wymaga opieki. Ta rozmowa wyraznie go meczyla, dlatego zmienila temat. -Wypiles herbate? -Tak. Przygladal sie, jak sprzata po sniadaniu, a kiedy skonczyla, gestem przywolal ja do siebie. -Chodz tutaj. Ponownie, skladajac rece dlonmi do gory, przysiadla w oczekiwaniu u jego stop. Usmiechnela sie, czujac na sobie jego wzrok. Nie odpowiedzial usmiechem. Wyciagnal dlon i dotknal warkocza, ktory przerzucila przez ramie. -Przynies mi ksiazke z biurka. Posluchala go bez wahania, nawet nie zastanawiajac sie, dlaczego ja o to poprosil. Podala mu ksiazke, ale on jej nie wzial. -Odloz ja. Zrobila, jak kazal, gdyz posluszenstwo miala we krwi, a polecenie bylo tak banalne, ze nie wymagalo myslenia. Wracajac do niego, zauwazyla blysk w jego oku. Kiedy przykucnela w oczekiwaniu u jego stop, ow blysk sie wzmocnil. -Ciszo - odezwal sie Edward po chwili milczenia - czy zrobilabys wszystko, o co bym cie poprosil? Bez pytania? -W granicach rozsadku, tak. Choc oczywiscie celem mojej sluzby jest to, bys nie musial o nic prosic, gdyz wszelkie twoje potrzeby beda zaspokojone, zanim sie jeszcze pojawia. -Jak mozesz w ogole osiagnac cos podobnego? - Ta odpowiedz zdumiala go, ale ona juz slyszala takie pytania i miala gotowa odpowiedz. -Kwestia wprawy. Edward poprawil sie na krzesle. Nessa przechylila glowe, przygladajac sie mu. -Myslalam, ze to dla ciebie oczywiste - odezwala sie po kilku minutach milczenia. - To jest zawarte w umowie. -Tak, lecz czytanie umowy spisanej na pergaminie bardzo rozni sie od praktycznej obserwacji, jak jej postanowienia wypelniasz w rzeczywistosci. Nessa usmiechnela sie. -Matki Dyzurne staraja sie jak najlepiej dobrac nas do potrzeb opiekunow i ich oczekiwan. Przydzielono mnie tutaj, poniewaz uznano, ze najlepiej zadbam o twoje potrzeby. Jestem tu dla twojej pociechy i wygody. Jestem po to, by wiedziec, czego ci trzeba, zanim sam o tym pomyslisz. Jestem tu dla ciebie. Westchnal i na moment zakryl oczy rekami, po czym siegnal po jej dlon i zaczal kciukiem zakreslac w jej wnetrzu kolka. To byla typowa reakcja, ale i tak poczula wzruszenie. -Czy kiedykolwiek przydzielono cie do opiekuna, ktorym gardzilas? -Tylko raz. - Pozwolila sobie na chwilowe zachmurzenie, lecz nie mogla powiedziec mu nieprawdy. -Jednak mimo to mu sluzylas? -Oczywiscie. Edward delikatnie podciagnal ja do gory i posadzil obok siebie, chociaz ledwo miescili sie we dwojke na krzesle. -Udalo ci sie? _ Nie. Nie moglam go zadowolic ani obdarzyc pociecha. -Czy dlatego zaczelas nim gardzic? Wstrzasnieta obrocila sie, by na niego spojrzec. -Alez nie, skad! -Zatem moze zaczelas nim gardzic, bo nie bylas w stanie wykonac zadania? Na to pytanie nie bylo jej latwo odpowiedziec. Musiala sie chwile zastanowic. -Nie. Nawet gdyby mi na nim zalezalo, nie bylabym w stanie go zmienic. Zgorzknialy brutal, ktory uwazal, ze tragedia, jaka przezyl, daje mu prawo do uzywania piesci. Na chwile przestal przesuwac kciukiem po jej dloni. -Uderzyl cie? -Tak. -A jego okrucienstwo bylo nieuzasadnione i wynikalo z czystego egoizmu - powtorzyl jej wlasne slowa uslyszane nieco wczesniej. -Tak bylo. - Nawet teraz policzki ja palily na samo wspomnienie. Vander Decamden podbil jej oko i rozbil nos, zanim zdolala go odpedzic kopniakiem w ledzwie. Wyjechala nastepnego dnia, z blogoslawienstwem Zakonu. -Mezczyzna, ktory podniesie reke na kobiete... -Nie, panie - przerwala mu lagodnie. - Mezczyzna, ktory w gniewie traktuje kobiete piescia, to nie to samo co mezczyzna, ktory dotykiem daje jej rozkosz. Edward spojrzal na dlon, ktora gladzil. Nacisnal kciukiem mocniej - na skorze pojawil sie czerwony slad, ktory szybko zbladl. -Roznica polega na intencjach. Nie odpowiedziala, pozostawiajac mu inicjatywe. Mogla ofiarowac mu jedynie to, co potrafil przyjac. Przygladala mu sie bacznie, obserwujac, jak jego klatka unosi sie i opada, jak jezyk przesuwa sie po wargach, jak blask ognia odbija sie na skorze. -Lubisz... podoba ci sie... - powiedzial wreszcie ochryple, z wahaniem -...jak cie wiaza... -Czasami - szepnela mu do ucha, czujac, jak na sama mysl jej oddech przyspiesza. Jego kciuk podjal swoja wedrowke po jej dloni, a kiedy Edward na nia spojrzal, Nessa zamarla. -Przynies mi tasiemke z biurka. Te zdjeta z paczki, ktora wczoraj przyszla. Szybko przyniosla i podala mu sliska tasiemke. Edward przesunal ja w palcach, jakby sprawdzajac jej wytrzymalosc lub podziwiajac fakture - nie wiedziala, dlaczego to robil. W koncu uniosl ja, a miekka tkanina opadla w skretach. -Wyciagnij rece przed siebie. Uczynila, jak jej polecil. Edward omotal je tasiemka, luzno, nie wiazac koncowek. Przeciagnal palcem po wstazce, a potem po jej nadgarstku i dloni. -Mozesz sie zajac swoimi obowiazkami. -Panie? - Nessa zawahala sie, niepewna, czego sie od niej oczekuje. Edward usmiechnal sie. -Dopoki tasiemka nie zsunie ci sie z rak, bede zadowolony. Nie zycze sobie, zeby spadla. Poczula, jak przenika ja dreszcz. I to co najmniej z dwoch powodow. Pierwszym bylo to, ze takie rozporzadzanie jej osoba odpowiadalo tej czesci jej osobowosci, ktora pragnela poddac sie dyscyplinie. Drugi powod zwiazany byl z samym Edwardem - zdawalo sie, ze wreszcie gotow jest przyjac to, co chciala mu ofiarowac. -Jesli sprawi ci to przyjemnosc... -Zobaczymy, czy sprawi, dobrze? Praca z luzno zwiazanymi rekami nie byla szczegolnie uciazliwa, znacznie trudniej bylo utrzymac tasiemke na miejscu. Edward uwaznie obserwowal, jak robi herbate, podaje ja, a potem sprzata. Jak naprawia mu spodnie, prasuje fular... Wstazka rozluzniala sie, dajac jej coraz wieksza swobode ruchow, lecz caly czas trzymala sie na nadgarstkach. -Ciszo - odezwal sie wreszcie Edward - podaj mi tamta ksiazke. Wskazal tom wysoko na polce nad swoja glowa. -Te zielona? -Tak. Bedac tak blisko, czula jego zapach, ostry i meski. Mieszal sie z delikatna wonia ziol, ktora przylgnela do jego ubrania, i lzejszym zapachem jego ulubionego mydla. Herbata, ktora dla niego zrobila, dodala do tego jeszcze nute kuszacego ciepla. Cisza siegnela po ksiazke, wspinajac sie na palce, chociaz od razu widziala, ze nie zdola jej zdjac. Palcami musnela krawedz polki trzy poziomy nizej niz ta, na ktorej stala ksiazka. I w koncu tasiemka opadla z jej rak. -Dalem ci zadanie niemal niemozliwe do wykonania, przynajmniej taki mialem zamiar - mruknal Edward. - A jednak udawalo ci sie... Musialem specjalnie poprosic cie o te ksiazke, zeby ci sie nie udalo. Nie schylila sie po lezaca u jej stop tasiemke. -Tak bardzo ci na tym zalezalo? Edward przesunal dlonia po jej wlosach i sciagnal wstazke z warkocza. -Chyba tak. Stala bez ruchu, podczas gdy on palcami rozczesywal jej wlosy, by spadaly swobodnie na ramiona. -Dlaczego? Uniosl jej podbrodek, by spojrzec jej w oczy. -Poniewaz wtedy moglbym z czystym sumieniem okazac niezadowolenie. A jednak nawet nie wykonujac zadania, sprawilas mi przyjemnosc. Czuje sie zbity z tropu. Nessa usmiechnela sie. -Zatem mimo wszystko osiagnales cel? Jestes niezadowolony? -Niezwykle. - Przysunal sie do niej, pochylajac glowe, lecz nie pocalowal jej. Polozyl jej dlon na swoim rozporku, wypelnionym od srodka, twardym i cieplym. Przesunal jej palcami po swoich spodniach w dol i w gore. Ustami musnal jej wargi, ale wciaz nie calowal. -Zdejmij suknie - powiedzial ochryple. - Chce patrzec na ciebie. Jego chrapliwy oddech, kiedy wykonywala polecenie, byl chyba najpiekniejsza reakcja, jakiej mogla oczekiwac. Przygladajac sie jej, glaskal swoje cialo, a kiedy stanela przed nim naga, zsunal spodnie ponizej bioder. -Chodz tutaj. - Posadzil ja sobie na kolanach tak, ze jej kolana dotykaly oparcia krzesla, a miedzy nimi uwiazl jego czlonek. - Rozepnij mi koszule. Rozpiela guziki, odslaniajac skore. Przyciagnal ja do siebie, by ja pocalowac, a Nessa westchnela, kiedy jej lech- taczka wreszcie otrzymala porcje pieszczot, jakich sie domagala. Edward chwycil jej biodra i przyciagnal do siebie; teraz oboje dotykali sie brzuchami. Zaczela ocierac sie o podstawe jego naprezonego czlonka, az przeniknal ja dreszcz. Pomogl jej uniesc biodra i zakolysal nimi mocniej. Calowali sie powoli, leniwie, ale nie lagodnie. Edward wsunal jezyk w jej usta, zmuszajac ja do tego samego, a zebami co chwila przesuwal po jej szczece i szyi. -Unies sie. Wsunal sie w nia. Jekneli rownoczesnie. Glowa Nessy opadla do przodu, ich spragnione siebie usta spotkaly sie. Pocalunki rozpalily ja, jeszcze silniej dzialaly jego ugryzienia. Zeby Edwarda nieustannie draznily jej szyje, przytrzymujac jej skore i torturujac oczekiwaniem na bol. Przekonywal przedtem, ze to nie milosc, ale nie mozna bylo juz nazwac tego wylacznie seksem. Dwa ciala poruszaly sie w idealnej harmonii, zmierzajac do szczytu rozkoszy. -Dobrze? - zapytal. -Tak... - odparla i zachlysnela sie, kiedy mocniej zaczal zataczac kregi w jej wnetrzu. Nie mowil juz nic wiecej. Kolysali sie razem, kazde w oczekiwaniu na ekstaze spelnienia. Ona dotarla pierwsza; jej cialem wstrzasnal nagly wybuch rozkoszy przenikajacej od stop do glow. Wnetrze zaczelo pulsowac i w tej chwili poczula drgniecia jego czlonka i uslyszala krzyk, kiedy doszedl do konca. Oparla na nim glowe, a on otoczyl ja ramionami i przytulil do siebie. Wsluchiwala sie w jego oddech. Jego czlonek zmiekl, ale caly czas w niej tkwil. -Bedziesz musial bardziej sie postarac, panie - szepnela po jakims czasie. -O co? Usmiechnela sie wtulona w jego ramiona. -Jesli naprawe chcesz, zeby mi sie nie udalo. Edward westchnal i przytulil ja mocniej. -Wiem, Ciszo. Wiem. I wiecej o tym nie rozmawiali. -Czy to czarownica? Edward uniosl wzrok znad ksiazki. -Kto, Alaryku? Twoja nowa zdobycz? Podobno bywa dosc drazliwa, ale zaraz czarownica? Tak daleko bym sie nie posunal. Alaryk zmarszczyl brwi i opadl na wolne miejsce na sofie naprzeciw Edwarda, wyciagajac dlugie cialo. -Nie, nie Larissa, chociaz nazwanie jej drazliwa to duzy eufemizm. Nie. Chodzi mi o twoja Sluzebnice. Wiedzac, ze juz nie poczyta, Edward odlozyl ksiazke. -Dlaczego pytasz? -Bo chyba rzucila na ciebie urok. - Alaryk usmiechnal sie szeroko. - Zupelnie sie zmieniles. Wszystkie panie to zauwazyly i od plotek az huczy. Nawet nasz drogi Cil-lian wzial mnie na strone i zamienilismy kilka slow na twoj temat. Chcial sie dowiedziec, czy nie naduzywasz robaka albo ziol, bo ostatnio wciaz sie usmiechasz i wrecz promieniejesz. Edward pokrecil glowa -Mozesz mu przekazac, ze nic z tych rzeczy. Moj dobry nastroj wynika po prostu z jego spokojnego zachowania w ciagu ostatnich paru dni. -Nie uwierzy. - Alaryk siegnal do stojacej na lawie misy po kawalek melona. - Ale jesli mu to powtorze, to zaraz powroci do starych nawykow. -Racja - przyznal Edward, przygladajac sie, jak przyjaciel pochlania soczysty owoc. - Czy Larisse w lozku traktujesz w taki sam sposob, w jaki jesz tego melona? Nic dziwnego, ze jest drazliwa. Alaryk zatoczyl oczami. -Nikt tak nie traktuje lady Larissy, przyjacielu. Jesli juz dopisze ci szczescie i zostaniesz zaproszony do jej lozka, to ona traktuje w ten sposob ciebie, nigdy na odwrot. -W takim razie idealnie sie dobraliscie, Alaryku. - Edward niezbyt dobrze znal kobiete, o ktorej rozmawiali. - Ona odwala cala robote, a ty zgarniasz smietanke. Alaryk zajal sie wydlubywaniem wlokien melona spomiedzy zebow. -Ujezdza mnie jak kucyka... z bacikiem i calym przynaleznym sprzetem. Edward uniosl brwi, ale dalsza rozmowe przerwaly gwaltownie otwarte drzwi, przez ktore z rozmachem wkroczyl Cillian. Za nim podazala jego najnowsza maskotka, Persis Denviel. Obaj mieli w rekach dzbanki z robakiem i miseczki ziela. -Edwardzie! Edwardzie, moj drogi! - Blyszczace oczy Cilliana, rozszerzone zrenice i rumience na policzkach swiadczyly, ze lyknal juz sobie nieco. - Alaryku! Dolaczycie? -Nie, dziekuje. - Edward pokrecil glowa. - Musze jechac do domu, a nie mam ochoty przywiazywac sie do siodla, zeby kon mnie nie zgubil po drodze. Cillian zrobil zdziwiona mine. -Nie mozesz nas opuscic, Edwardzie. Co lepszego czeka cie w domu niz nasze towarzystwo i palacowe uciechy? Na te slowa Alaryk prychnal i sie wyprostowal. Cillian obrocil w jego strone zlotoruda glowe; polozyl reke na biodrze i podszedl blizej, zatapiajac w nim wzrok. -Ty wiesz - powiedzial, po czym rzucil spojrzenie na Edwarda. - Prawda? Wiesz, skad ten usmiech na przystojnym obliczu naszego drogiego Edwarda? Alaryk usmiechnal sie i sklonil z szacunkiem glowe przed mezczyzna pochylajacym sie nad nim jak sep. -Nie jestem upowazniony do udzielania wyjasnien. Bystrego umyslu Cilliana nie zmacilo wino; ksiaze ostro spojrzal w kierunku Edwarda. -Nowa kochanka? -W zadnym wypadku. Cillian podszedl blizej i uwaznie zlustrowal Edwarda. Przesunal spojrzeniem po jego sylwetce, po schludnie zawiazanym fularze, zapietej kamizelce i idealnie wyprasowanych spodniach. Po wypastowanych do polysku butach. Edward poruszyl sie niepewnie pod przenikliwym spojrzeniem blyszczacych oczu. Alaryk odwrocil wzrok. Persis podpalil ziola w miseczce i zatracil sie w aromatycznym dymie. -Wygladasz znacznie lepiej. Zawsze byl z ciebie dandys, Edwardzie, ale teraz... - Cillian pochylil sie i niuch-nal -...pachniesz tak, jakby ktos sie o ciebie troszczyl. Nie kochanka, powiadasz? Zona? Czyzbys znalazl sobie jakas szczesciare i ozenil sie z nia, moj drogi Edwardzie? -Wiesz, ze nie ozenilbym sie bez twojej wiedzy. - Edwarda zaniepokoil blysk szalenstwa w oczach Cilliana, swiadczacy, ze ksiaze nie spocznie, dopoki nie uzyska odpowiedzi na swoje pytanie. Cillian poglaskal wstazke wiazaca wlosy Edwarda na karku. -Sam tego nie zrobiles. Na ogol byle jak splatasz har-cap i przewiazujesz go wystrzepionym sznurkiem. Alaryk zachichotal. -Przejrzal cie, stary. Wygladasz po prostu schludnie! Edward rzucil mu wrogie spojrzenie. -Panie, mam... Cillian zacisnal palce na jego zwiazanych wlosach. -Nic nie mow. To zagadka, a ja uwielbiam zagadki. Daj mi chwile, sam zgadne. Pochylil sie nizej, szczerzac w usmiechu wszystkie zeby. Nadal trzymajac dlon na karku Edwarda, przesunal wzrokiem po jego twarzy, przeciagle spojrzenie utkwiwszy w jego oczach. Znow pociagnal nosem, powoli, dlugo wciagal powietrze, wreszcie jego usmiech zamienil sie w grymas zadowolenia. -Sprowadziles sobie Sluzebnice - orzekl. Tylko dzieki dlugiej wprawie w obcowaniu z wybuchowym i nieprzewidywalnym ksieciem Edward powstrzymal westchniecie. -Tak. Cillian klasnal w rece. -No prosze, prosze, moj panie! Jak ma na imie? -Cisza. - Edward staral sie zachowac jak najbardziej obojetny ton i wyraz twarzy, chociaz na widok reakcji ksiecia mial ochote sie wzdrygnac. -Cisza - szepnal Cillian, unoszac wzrok do gory. Wydawal sie zastanawiac. Wreszcie znow spojrzal na Edwarda. - Cisza jest dobrze wyszkolona. Bardzo sie posunales na drodze do osiagniecia pocieszenia. -Cilly - jeknal Persis rozwalony na krzesle przy kominku - miska sie nie pali. Cillian zerknal na niego zmruzonymi oczami. Edward znal to spojrzenie; gdyby Persis mial odrobine oleju w glowie, nie powtorzylby swoich slow drugi raz takim tonem. Jednak Persis chyba nie grzeszyl inteligencja. Cillian znowu zwrocil wzrok na Edwarda. -Moj chlopiec wydaje sie zyc w zludzeniu, ze jestem odpowiedzialny za pilnowanie ognia w jego zielu. -Cilly - jeknal znow Persis, miekkimi palcami unoszac miske, by wszyscy zobaczyli. - Nie paaaali sie... Edward w pore zlapal Cilliana za rekaw. -Moj panie! Cillian spojrzal na przytrzymujaca go dlon i na ulamek sekundy wywinal wargi. Zielone oczy rozblysly. Potem niespodziewanie znow sie usmiechnal i wyrwal rekaw z uscisku Edwarda. -Nie martw sie, drogi Edwardzie - powiedzial polglosem, rzucajac przez pokoj spojrzenie na Persisa, ktory niezdarnie usilowal zapalic ziele. - Nie zrobie mu krzywdy... zbyt duzej. Edward z westchnieniem usiadl. -Cillianie... Ten odwrocil sie i z blyskawiczna szybkoscia, ktora byla jedna z cech czyniacych go tak nieprzewidywalnym, stanal twarza w twarz z Edwardem. Musnal ustami jego policzek, szepczac jednoczesnie tak, by tylko Edward go uslyszal: -Persis idzie za mna rownie chetnie jak cala reszta, moj drogi. To, co musi znosic, nie jest dla niego przykre. Rozumiesz? -Rozumiem, panie - odparl zrezygnowany Edward. Cillian usmiechnal sie szeroko i odsunal od niego. -Na pewno nie chcesz do nas dolaczyc? Mamy mnostwo dobra. Edward jeszcze przed chwila nie byl pewien, czy pojedzie do domu, jednak zachowanie Cilliana wymoglo na nim koniecznosc zachowania zdrowego rozsadku. -Nie, dziekuje. Cillian kiwnal glowa i wyprostowawszy sie, wygladzil kamizelke. -Z przyjemnoscia poznam twoja Sluzebnice, Edwardzie. Moze zastanowie sie, czy nie sprowadzic sobie jakiejs... Chociaz z drugiej strony te same korzysci daja mi moi ulubiency, jednoczesnie znacznie mniej obciazajac kieszen. Edward usmiechnal sie sztywno. -Jak dobrze wiesz, nie jest zobowiazana sluzyc mi poza domem. Cillian przekrzywil glowe. -W takim razie moze powinienes urzadzic brannigan. Nie czekajac na odpowiedz, Cillian podszedl do Persisa i szarpnal go za fular, az temu miska wypadla z rak. Persis pojekiwal i wil sie w uscisku Cilliana, lecz nie przesadnie; wyraznie bylo widac, ze cieszy sie, bedac osrodkiem zainteresowania. Wciaz go rugajac, Cillian wywlokl go z biblioteki i trzasnal drzwiami. -Hm... - stwierdzil Alaryk, kiedy zostali sami - zdaje sie, ze urzadzasz przyjecie. Zaprosisz mnie? Edward westchnal i podrapal sie po twarzy. -Oczywiscie. Jestes moim najlepszym przyjacielem. -Naprawde? - odezwal sie Alaryk dziwnie tesknym glosem. Edward spojrzal na niego uwaznie, jednak dziwne wrazenie minelo tak szybko, ze uznal je za zludzenie. - Oczywiscie, ze jestem, palancie. Kto inny tak dlugo znosilby twoja arogancje? Edward rozesmial sie. -Mysle, ze z nas dwoch to ty osiagnales mistrzostwo w tej dziedzinie. Alaryk polerowal sobie paznokcie o surdut. -A, moze i masz racje. Ale co do branniganu... lepiej by bylo, gdyby Cillian jej nie poznal. - Rzucil mu chytre spojrzenie. - Na twoim miejscu zadbalbym o to. -Prawnie nie moze nic zrobic. Jest zobowiazana sluzyc tylko mnie a^z do rozwiazania naszej umowy. Jesli ja do czegokolwiek zmusi, zadrze z Zakonem Pocieszenia, a jego wplywy siegaja nawet tutaj, do Firth. -To i tak go nie przestraszy - stwierdzil Alaryk. - Juz zdarzylo mu sie popasc w konflikt z Ksiega Praw. -To nie jest nawet kwestia Ksiegi Praw, ale czegos wiecej. Chyba nawet Cillian nie mialby czelnosci sprobowac... Alaryk wzruszyl ramionami. -Znasz go lepiej niz ja. Ale fakt pozostaje faktem, jesli uprze sie, by ja poznac, bedzie ci bardzo trudno odwiesc go od tego. Edward pokiwal glowa. -Wiem. -A co ze mna? Czy ja ja poznam? - usmiechowi Alaryka trudno sie bylo oprzec. Edward rozesmial sie. -Jesli masz ochote... mozesz pojechac ze mna nawet dzisiaj. Margera zrobi nam kolacje. Zagramy sobie, jak dawniej. -Tesknilem za toba, Edwardzie. Za tamtymi czasami. Tak dlugo cie nie bylo, ciesze sie, ze wracasz -odpowiedzial Alaryk z nuta zalu. -Nie bylo mnie? - Edward zasmial sie nieszczerze. - Caly czas tu bylem. -Nie - odparl Alaryk. - Byles tylko cialem, nie dusza. Przez chwile mierzyli sie wzrokiem. -Wybacz, prosze - odezwal sie wreszcie Edward. Alaryk chwycil go za lokiec, ukladajac przedramie obok przedramienia Edwarda, jak to czesto kiedys czynili. -Wybaczam ci. Po prostu sie pogubiles. Ciesze sie, ze sie odnalazles. Edward w ten sam sposob chwycil lokiec Alaryka. -Tak, znalazlem sie. _ Patrz. - Alaryk odsunal sie z lobuzerskim usmiechem, ktory tak przyciagal do niego chetne partnerki. - Cillian zostawil robaka. Rozdzial 5 -Byl o wiele wiekszym lobuzem, niz moglabys przypuszczac. - Alaryk machnal reka w kierunku Edwarda. -Css... - Edward wzial od Nessy kolejny kieliszek i lekko polozyl dlon na jej glowie, podczas gdy ona siedziala w oczekiwaniu u jego stop. - Nie sluchaj go, Ciszo, on przesadza. Alaryk usmiechnal sie krzywo. Nessa polubila go od razu, a w miare jak uplywal wieczor, jej sympatia rosla. We trojke zjedli doskonala kolacje przygotowana przez Margere, lecz podana przez Nesse w apartamencie Edwarda. Przy butelce robaka, ktorego popijali mezczyzni, plynely coraz ciekawsze opowiesci. -Nie sluchaj go - licytowal sie Alaryk, podsuwajac jej kieliszek do napelnienia. - On juz na wpol oszalal. -Tylko na wpol? - Edward polozyl dlon na sercu. - Alaryku, twoje komplementy sprawiaja, ze serce przestaje mi bic z wrazenia. Nessa z ciekawoscia przygladala sie ich wzajemnym relacjom. W obecnosci Alaryka Edward odprezal sie tak, jak nigdy przy niej, mimo jej staran. Obserwowala ich spod opuszczonych rzes, nie odzywajac sie, dopoki nie zadano jej bezposrednio pytania. Kiedy Edward wyszedl na chwile, po raz pierwszy zostawiajac Nesse z Alarykiem, uczynnie nalala mu wina, zanim zdazyl poprosic. -Czy uslugujac mi, nie naruszasz umowy? - zapytal z lekka kpina, ale w jego pytaniu wyczula autentyczna ciekawosc. Nessa usmiechnela sie i przykleknela. -Zdaje mi sie, ze sprawiam Edwardowi przyjemnosc, od czasu do czasu napelniajac winem kieliszek jego przyjaciela, wiec chyba spelniam swoje obowiazki. A poza tym milo uslugiwac takze tobie. -Aha. - Alaryk wygodniej rozsiadl sie w fotelu. -Od jak dawna? - zapytala cicho. -Odkad go zobaczylem - odpowiedzial. Ucieszylo ja, ze Alaryk nie probowal udawac, ze nie zrozumial jej pytania. - A ty? -Nie az tak dlugo - odparla z lekkim usmiechem. Popijal malymi lykami. Z lazienki dobiegl glosny spiew; oboje odwrocili glowy, a potem rozesmiali sie i spojrzeli na siebie nawzajem. -Ale ty tez - podjal Alaryk - tez go kochasz. Prawda? Nessa lekko pokrecila glowa. -Jestem jego Sluzebnica. Chociaz moze sie wydawac, ze go kocham, zapewniam cie, ze spelniam jedynie moje obowiazki. Alaryk pochylil sie nad nia, jedna reke trzymajac na kolanie. -Nigdy nie kochasz swoich opiekunow? Albo... moze raczej kochasz ich wszystkich? -Gdyby potrzebowali tylko milosci, moje uslugi bylyby niepotrzebne. Ale tak, darze sympatia wszystkich tych, ktorym sluzylam. Nie jestem bezduszna. -Jednak to nie milosc. W milczeniu wpatrywali sie w siebie nawzajem, cieszac sie swoim towarzystwem, bez poczucia, ze sa rywalami, podczas gdy Nessa zastanawiala sie nad jego pytaniem. -W zyciu Sluzebnicy nie ma miejsca na milosc - powiedziala wreszcie. - Kochac kogos tylko po to, by zostac potem odeslana... i tak za kazdym razem... to byloby zbyt bolesne. -Dlaczego mialabys zostac odeslana? - Alaryk powoli popijal wino. Nagle Nessa odniosla wrazenie, ze jest znacznie mniej pijany, niz sie wydawalo. - Gdyby Sluzebnica zakochala sie w swoim opiekunie, a on w niej? Czy nie moglaby zostac? Czy to sie nigdy nie zdarza? Nessa zmarszczyla brwi. -Zdarza sie. -Nie pochwalasz tego? -Relacje miedzy Sluzebnica a jej opiekunem sa wyjatkowe. Moga uwalniac nieslychanie silne emocje po obu stronach. Ale nigdy nie wolno zapominac, ze to kontrakt. Ma swoj cel. Jesli chociaz na jeden dzien, na godzine, na chwile zapewnie opiekunowi absolutna pocieche, wtedy wiem, ze wypelnilam moje zobowiazania. Wowczas powinnam wrocic do Zakonu, do moich obowiazkow, ktorych sie podjelam, by przyspieszyc powrot Swietej Rodziny na ten swiat. -Nesso, nie odpowiedzialas na moje pytanie. A jesli zakochasz sie w swoim patronie, a on w tobie? Co wtedy? Twoja milosc da mu absolutne pocieszenie... a potem co, odejdziesz? Czy to nie oznacza zmarnowania twojego zamiaru? Co sie wtedy stanie? -Moim celem jest zapewnienie pociechy. Nawet Zakon nie twierdzi, ze taki stan mozna utrzymywac w nieskonczonosc. Spokoj i ukojenie moga trwac przelotna chwile lub nieco dluzej, ale nawet Zakon nie twierdzi, ze dla jakiegokolwiek czlowieka moga trwac wiecznie. Alaryk siegnal po miseczke ziela stojaca na stole. Nessa wyjela z ognia plonaca galazke. Patrzyl, jak przyklada patyk do wypelnionej miski, potem dlonia skierowal aromatyczny dym na swoja twarz, wdychajac gleboko, i rozsiadl sie wygodnie. -Chyba zbylas moje pytanie. Przyznaje, wypilem moze zbyt duzo, by zrozumiec... - rzekl. - Ale prowadzisz chyba bardzo samotne zycie? -Znam cel mojego zycia, dzieki temu jest ono znosne - odparla cicho. Alaryk pochylil sie do przodu i przesunal dlonia po jej wlosach, gladzac dlugi warkocz przerzucony przez ramie. -Tez chcialbym miec cel w zyciu - powiedzial cicho. - Moze pomogloby mi to zapomniec o tym, czego nigdy nie dostane. Zanim zdolala odpowiedziec, od strony lazienki dobiegl ich trzask. Porwala sie na rowne nogi, a Alaryk podazyl jej sladem, niemal nadeptujac jej na spodnice. Nessa poszla zbadac, skad dochodzi halas, i zastala Edwarda w oslupieniu wpatrzonego w krzeslo, ktore najwyrazniej kopnal, wychodzac z lazienki. _ A niech to... - powiedzial, podnoszac na nich wzrok. - Chyba rzucilo sie na mnie... Nessa podeszla do niego i wziela go pod ramie. -Panie, niepewnie stoisz na nogach. Moze lepiej zaprowadze cie do lozka. Rozesmiany Edward przyciagnal ja do siebie, objal i przesunal nosem po jej szyi. -Och, tak, to naprawde doskonaly pomysl. Nessa tez sie usmiechnela. Jeszcze nie widziala go tak rozochoconego. Otoczyla go ramieniem. -Oprzyj sie na mnie, panie. Edward stal nieruchomo, niepewny, czy moze zaryzykowac chocby krok, chociaz podtrzymywala go delikatnie. Rozesmial sie znowu, a Nessa mu zawtorowala. Oparty o framuge Alaryk dolaczyl do nich. -Wariacie, pozwol jej zaprowadzic sie do lozka - powiedzial - zanim zwalisz sie kompletnie i wyjdziesz na durnia. -Cisza nigdy nie uzna mnie za durnia, nawet w stanie upojenia - powiedzial Edward, z trudem artykulujac slowa. - Jest moja Sluzebnica, wiec wszystko, co robie, musi... musi przy-przyjmowac z okrzykami radosci. Nessa westchnela kpiaco i pokrecila glowa. -Panie, nieuwaznie przeczytales kontrakt. Nie jestem zobowiazana do niczego takiego. Edward rzucil jej urazone spojrzenie, czym przyprawil Alaryka o kolejny wybuch smiechu. -Nie? Nie uwazasz, ze wszystko, co robie, jest urocze? A kazde moje slowo to fontanna madrosci? A kazde moje... wszystko moje... eeee... cholera. Poloz mnie do lozka, zanim zrobie z siebie durnia. Nessa wiedziala, ze jej smiech jest niegodny damy, ale nie mogla sie powstrzymac. Moze opary ziela jednak nieco na nia podzialaly, chociaz go nie wdychala celowo. A moze to po prostu czysta radosc wypelniajaca pokoj, emanujaca z obu mezczyzn, tak bliskich przyjaciol. -No chodz, chodz, palancie, zlamiesz biedaczce kregoslup. No juz, ruszaj sie! - Alaryk podszedl do Edwarda z drugiej strony i przerzucil sobie jego ramie przez barki, w ten sposob zmniejszajac nieco ciezar dzwigany przez Nesse. - No juz, do lozka, zanim padniesz na nos. I rzeczywiscie kiedy zrobili dwa kroki, potkneli sie i pod ciezarem Edwarda padli razem na loze. Spletli sie w jeden klab rak, nog i poscieli, a pokoj znow wypelnily wybuchy smiechu. Nessa wyplatala sie z przescieradel i ramienia Edwarda, oparla sie na lokciu i spojrzala na niego. Po drugiej stronie lezal Alaryk, ktory przetoczyl sie na plecy. -Jestes kompletnie wykonczony - powiedziala Nessa do bezwladnie rozciagnietego na plecach gospodarza. Edward cichaczem uniosl ramie i polozyl dlon na jej karku, wplatajac palce we wlosy. -Rzeczywiscie. -Jutro bedzie cie bolala glowa - mruknela, kiedy przyciagnal ja do siebie. -To, co mam na karku, moze i bedzie bolalo, ale nie mam zamiaru dopuscic, zeby to samo spotkalo to... ponizej pasa. - Edward pociagnal ja w dol, muskajac ustami jej wargi. Zdjal jej dlon ze swojej piersi i polozyl na spodniach miedzy nogami. Poczula twarde wybrzuszenie. Nessa rzucila okiem na Alaryka, ktory lezal bez ruchu, z zamknietymi oczami, oddychajac powoli. -Panie, nie jestesmy sami. -Co? - Edward uniosl sie na lokciu i spojrzal w druga strone. - Na Proznie, Alaryku, czyzbys zasnal? Czyzbys tak bardzo sie postarzal? Alaryk otworzyl jedno oko i przekrecil glowe, by spojrzec na przyjaciela. -Gdybym wlasnie nie unosil sie w oblokach, za takie oskarzenie zarobilbys w ucho. -Sluzebnico - odezwal sie Edward - bylbym bardzo zadowolony, gdybys pomogla mi sie rozebrac. Nessa usmiechnela sie. -Naprawde, panie? Nie zamierzasz spac w ubraniu? Edward odpowiedzial jej usmiechem. -Dalem juz chyba do zrozumienia, ze nie zamierzam zasypiac. -Hmm. - Zerknela na Alaryka, ktory oparl sie na boku i przygladal im. - A twoj przyjaciel, panie? Edward spojrzal na Alaryka, a potem na Nesse. -Sluzebnico, bylbym bardzo niezadowolony, gdyby moj przyjaciel czul sie samotny. Z pewnoscia bede niepocieszony, jesli moj najdrozszy Alaryk zostanie zaniedbany. Nie mogla powstrzymac kolejnego chichotu. Spojrzala na Alaryka, ktory z glowa oparta na lokciu obserwowal ich z zaciekawieniem. Nie miala nic przeciwko temu, by dotykal ja ktos inny, lecz tutaj dzialo sie jeszcze cos waznego; chodzilo o emocjonalna wiez miedzy Alarykiem a Edwardem. Usiadla i przyjrzala sie im uwazniej. Alaryk byl zakochany w Edwardzie, ale ona nie byla zobowiazana do lojalnosci wobec Alaryka. Edward nie chcialby, zeby jego przyjaciel cierpial. Czy jednak Edward by sie cieszyl, gdyby tej nocy Alaryk ujawnil to, co do niego czuje? Robak i ziolo czesto rozwiazuja jezyk i sklaniaja ludzi do zwierzen. Czy jednak... -Sluzebnico! - Edward otoczyl dlonia jej piers. - Czy poprosilem cie o cos, czego nie mozesz dla mnie uczynic? Alaryk spojrzal na Edwarda, wciaz wpatrzonego w Nesse. -Przyjaznimy sie z Alarykiem od wielu lat. I nic nie zagrozi tej przyjazni. Ta odpowiedz na niezadane pytanie wystarczyla jej; pokiwala lekko glowa, kiedy Alaryk znow przechwycil jej spojrzenie. -W takim razie, Edwardzie, z wielka przyjemnoscia pomoge wam obu sie rozebrac. -Ach, Ciszo - odparl Edward - naprawde sprawiasz mi wielka przyjemnosc. Codziennie dziekuje Ksieciu Niebios za to, ze mi ciebie zeslal. Jej palce zaczely manewrowac przy guzikach jego kamizelki, a potem koszuli. Rozchyliwszy material, przesunela dlonia po jego skorze. -Usiadz, panie, rozbiore cie. Usiadl poslusznie. Alaryk nie czekajac na jej pomoc, sam juz zdejmowal koszule, po chwili rzucil ja na podloge. Zsunal tasiemke z wlosow, ktore rozsypaly sie zlotem na jego ramionach. Nessa zrobila to samo z wlosami Edwarda - i rzeka hebanu czarnego jak skrzydlo kruka stworzyla kontrast dla jasnych fal wlosow Alaryka. Gdy zsunela z niego koszule, objal ja i zaczal obsypywac coraz bardziej namietnymi pocalunkami. Wciaz miala na sobie suknie, podczas gdy oni byli juz rozebrani. Edward oderwal sie od niej i pokrecil glowa. -Tak nie moze byc. Alaryku, dobrze sobie radzisz z damami. Pomoz mojej Ciszy zdjac suknie. -Cala przyjemnosc po mojej stronie. - Alaryk rozpromienil sie. - Chodz tutaj, Nesso. Rozchylil jej przod sukni, poczula pieszczotliwy chlod na piersiach. Uniosl dlonia jej twarz i zaczal calowac, druga reka siegnal ramiaczka sukni i pozwolil jej opasc na podloge. Przywarl do jej ust i zaczal je draznic jezykiem. Przyklekla, a lozko ugielo sie pod jej ciezarem. Edward przycupnal za nia i zaczal kasac jej kark. Dlonmi objal jej piersi, poprzez material koszuli palcami podszczypywal sutki, nabrzmiale pod dotykiem. Nessa uklekla naga, z jednym mezczyzna przed soba, drugim za plecami. -Dotknij jej, Alaryku - polecil Edward. - Zobacz, jak bardzo jest goraca i wilgotna. Akryle wsunal dlon w jej kedziory i zaczal glaskac, a potem wsadzil palec do srodka. -Jest strasznie ciasna, Edwardzie. Jak mozesz choc raz porzadnie ja gchnac? Edward piescil ja po plecach. -Moze bardziej sprawdzam sie jako mezczyzna? Widzisz, jak wspaniale reaguje? - wymamrotal, nadal przesuwajac wargami po jej plecach. - Wloz w nia drugi palec. Alaryk posluchal. Nessa uswiadomila sobie, ze nie tylko kochal Edwarda, ale tez czerpal przyjemnosc z poddawania sie jego poleceniom. Edward rozsunal jej uda, po czym polozyl dlonie na jej brzuchu. Czujac palce Alaryka w sobie, a pieszczace ja dlonie Edwarda na skorze, Nessa nie zdolala powstrzymac cichego okrzyku. Krzyk przybral na sile, kiedy miekkie pocalunki Edwarda na jej ramionach zamienily sie w kasanie. -Lubi to - odezwal sie Alaryk. -Uwielbia. - Edward przesunal jezykiem po rance. - Pocaluj ja, Alaryku. Chce, zeby zaczela jeczec. Alaryk podniosl sie, siegajac do jej ust. Nessa nie musiala udawac, ze te pieszczoty dzialaja na nia: dwie pary ust, cztery dlonie, dwa sztywne czlonki ocierajace sie o jej cialo - reakcja przyszla sama, bezwiednie. Alaryk pocalunkiem zdusil jej krzyk. Edward chwycil ja za wlosy na karku, uniemozliwiajac jakikolwiek ruch, i przylgnal do jej ciala. -Alaryku, wez ja. Unoszona i obracana przez dwoch mezczyzn, Nessa calkowicie poddala sie ich inicjatywie. Idealnie zgrani, jakby napedzani wspolna mysla, Alaryk i Edward podsuneli sie blizej krawedzi lozka. Teraz Edward podtrzymywal ja od tylu, a Alaryk, wciaz w niej tkwiac, oparl sie stopami o podloge. -Gladko poszedl taniec - skomentowal Alaryk, krecac biodrami, by sie wygodniej ulozyc. Edward rozesmial sie; poczula na plecach jego goracy oddech, kiedy przysunal sie i objal nogami jej biodra. Jego czlonek ocieral sie o nia, dlonie powedrowaly do piersi i objely je. -Z tak goracymi partnerami nie moze byc inaczej, prawda? - powiedzial Edward. Alaryk zachichotal i znowu ja pchnal. Jeknela, odrzucila glowe do tylu i oparla ja o ramie Edwarda. Jego usta przywarly do jej skory, zeby kasaly, zadajac bol wywolujacy dreszcze rozkoszy. -Dobrze ci? - wydyszal jej w ucho. -Tak - odszepnela natychmiast. -A teraz? - Dlonia zaczal lekko szczypac jej lechtaczke. Nessa jedynie westchela, a on rozesmial sie lekko i draznil ja dalej. Jej pochwa w naglym skurczu zacisnela sie na czlonku Alaryka z taka sila, ze steknal i mocniej scisnal jej biodra. -Doprowadzimy ja do konca, Alaryku? - Glos Edwarda byl gleboki jak mroczny gesty las. - Czy kazemy jej czekac na siebie? -Im dluzsze oczekiwanie, tym wieksza rozkosz spelnienia. W lustrze na toaletce dostrzegla odbicie obu mezczyzn spogladajacych na siebie. I sama siebie, z zamglonymi od pozadania oczami, miedzy nimi. Zobaczyla, jak Edward zwraca na nia spojrzenie, poczula, jak odwraca jej glowe i caluje kacik wilgotnych ust. Ulotna chwila minela. -Niech dojdzie do konca, Alaryku - wymruczal Edward przy jej uchu. - Przeciez zdazymy jeszcze dogodzic i sobie. Ciszo, zrob to, dla nas obu. Posluchala go, a wlasciwie nie miala wyboru. Przekroczyla juz punkt, w ktorym mogla nad soba panowac. Krzyknela, wygiela sie i wpuscila Alaryka najglebiej, jak to mozliwe. Przed oczami zatanczyly jej ogniki, a wszystkie miesnie spiely sie i zadrzaly w ekstazie. Alaryk jeknal i zgubil rytm pchniec. -Na strzaly! -Czujesz kazdy dreszcz, prawda? Alaryk nie odpowiedzial, skupil sie na rytmicznych ruchach. Nessa powoli opadala z chmur, usmiechnela sie, czujac znow pocalunki Edwarda. Opadla w jego ramiona, cieszac sie rozkosza, jakiej im dostarczyla. -Sluzebnico, jestem bardzo zadowolony - powiedzial Edward. Podniosl wzrok na przyjaciela. - A teraz chcialbym wykorzystac twe usta. Alaryku, masz okazje, sprobuj, jak ona smakuje. Chyba ze wolisz dokonczyc w niej? Pytanie przyprawilo ja o dreszcz rozkoszy; spojrzala na Alaryka, ktory pokrecil glowa i wycofal sie z niej powoli, po czym ujal w dlon swoj sztywny czlonek. -Chetnie posmakuje - usmiechnal sie zadowolony. - Mowilem ci, ze moge dlugo... -O, czyzby zawody? - rozesmial sie Edward. - Zobaczymy. Nessa i Alaryk pospiesznie wypelnili jego nieco belkotliwe, jednak stanowcze polecenia. Tym razem Alaryk na plecach wsunal sie pod Nesse ustawiona nad nim na czworakach. Edward oparl sie o zaglowek i zblizyl czlonek do jej twarzy. Ujela go w usta. -Doskonale - odezwal sie Edward ochryple. Palcami odgarnial jej wlosy z twarzy, obserwujac, jak ssie. - Ciszo, moja Sluzebnico, jestes dobra, bardzo dobra dziewczyna. Gdyby nie mamrotanie i wylewne pochwaly, zapomnialaby, ze jest pijany. Mezczyzna, ktorego znala od dwoch tygodni, pod wplywem wina zupelnie sie odmienil. Byl teraz swobodny, bez skrepowania rozkazywal im, uzywal zebow i mowil, czego oczekuje. Nie wstydzil sie swoich pragnien. Zacisnieta dlonia pociagnal ja za wlosy, a ten drobny bol jeszcze bardziej zwiekszyl jej rozkosz. Zadygotala tak gwaltownie, ze zaglowek zatrzasl sie za jego plecami. Bez tchu, mrugajac w oszolomieniu, uniosla glowe, podczas gdy Alaryk wysunal sie spod niej i uklakl z tylu. Jekneli we troje, kiedy Alaryk wszedl w Nesse, ktora schylila glowe i znowu zaczela ssac czlonek Edwarda. Nie panowala juz nad swoim podnieceniem, jej cialo calkowicie uleglo obu mezczyznom. Marzyla o takim zapomnieniu, lecz dotychczas znajdowala je tylko w bolu. Nigdy dotad nie zdarzylo sie jej doznac takiej ekstazy bez pomocy pejcza. To, czego doswiadczala w objeciach obu mezczyzn, ich smak, zapach, dotyk rak na jej ciele, calkowicie wypelnilo jej mysli. Ich palce wplatane w jej wlosy, ciagnace je, gdy po policzkach splywaly jej lzy rozkoszy, mieszajac sie z ich smakiem. Dlonie na jej biodrach. Przyprawiajace o spazmatyczne krzyki palce poszczypujace i ugniatajace jej sutki... Obaj jednoczesnie spelnili sie w Nessie; Alaryk jeknal z ulga, Edward zas wytrysnal w jej ustach, szepczac tylko jej imie... Cisza. Przeszyl ja ostatni dreszcz. Potem, lezac wtulona miedzy dwoch zaspokojonych i zadowolonych z siebie mezczyzn, rozesmiala sie. -Bawimy ja - wymamrotal Edward. - Alaryku, chyba nie ma nas jeszcze dosc. -Daj mi zlapac oddech i zaraz znow rusze do boju - obiecal jej Alaryk z szerokim usmiechem. - Mam tylko nadzieje, ze Zako\i nie dobierze mi sie do skory. -Chyba jestes bezpieczny - zapewnil Edward, leniwie przeciagajac palcami po wlosach Nessy. - W koncu to ja ja o to poprosilem. Odpowiedzialo mu jedynie chrapniecie. Nessa i Edward rozesmiali sie tak szczerze, ze zatrzeslo sie pod nimi lozko. Lezeli przez jakis czas. Po czym Edward znowu wsunal sie w nia i sprawil, ze sciszonym glosem zaczela wolac jego imie. Rozdzial 6 -Gdybym nie stracil tyle czasu na poranna toalete - rozlegl sie w drzwiach leniwy glos - z przyjemnoscia dolaczylbym do was. Edward natychmiast otworzyl oczy. Lezal z Nessa, ktora wtulona w jego piers przygniatala go swym miekkim, cieplym ciezarem. Podnoszac sie, by usiasc w lozku, uswiadomil sobie, ze obok lezy ktos jeszcze... tego sie raczej nie spodziewal. -Nie wstawaj. Padam z glodu, wiec ide poszukac czegos do jedzenia, bo na to, ze zaproponujesz mi sniadanie, najwyrazniej nie moge liczyc - powiedzial z drwiacym usmieszkiem Cillian, stojac w progu i machajac niedbale rekawica. Edward mial ochote zazgrzytac zebami, ale nie mogl nie przyznac mu racji. Alaryk zakopal sie glebiej w posciel, a Cisza uniosla sie zaspana, odsuwajac wlosy z oczu. Edward, uwolniony od ciezaru, wygrzebal sie z lozka, nie przejmujac tym, ze jest kompletnie nagi. Cillian juz wielokrotnie widzial go bez ubrania. -Panie, nie spodziewalem sie twoich odwiedzin. -Widze. - Cillian spojrzal na sztywny od porannej erekcji czlonek Edwarda i uniosl brwi. - Nie bede przeszkadzal w porannym posuwanku. Chcialem tylko rzec, ze minelo juz poludnie, wiec spodziewalem sie raczej zastac cie ubranego i gotowego na przyjecie gosci. Poludnie? Edward zmierzwil reka wlosy i sie skrzywil. W gardle czul podejrzana suchosc. Powoli wracaly wspomnienia wczorajszego wesolego wieczoru. Popatrzyl na Cilliana i z najwiekszym spokojem, na jaki mogl sie zdobyc, odparl: -Zaraz zejde na dol, Margera w tym czasie przygotuje ci sniadanie. Daj mi chwile. Wybacz, ze sie nie przygotowalem. -Mowilem, Edwardzie, nie spiesz sie. Bede w kuchni. Postrasze twoja plocha pokojowke i usmiechne sie do tej herod-baby, ktora ci gotuje. Moze poczestuje mnie swiezymi rogalikami z cukrem. Uwielbiam je. Za plecami Edwarda rozlegl sie szelest; to Cisza szybko i sprawnie zarzucila mu szlafrok na ramiona i przewiazala paskiem. Sama, jesli nie liczyc splywajacych jej na ramiona i plecy wlosow, nadal byla naga. Cillian zmierzyl ja wzrokiem weza wpatrujacego sie w ofiare. -Sluzebnico - odezwal sie Edward sztywno - ubierz sie. Spojrzala na niego, a potem na Cilliana. -Jesli tego chcesz. Jej suknia lezala na podlodze. Edward zauwazyl, ze - co bylo dla niej nietypowe - wieczorem nie zlozyla jej starannie. Podniosla ja teraz i przemknela do lazienki. Cillian przesunal jezykiem po wargach. -Jest piekna. -Jest... wystarczajaco ladna. - Edward nie mial ochoty opisywac jemu Nessy. Cillian zywym spojrzeniem obrzucil lozko, na ktorym nadal chrapal Alaryk. -W takim razie zostawiam was - odezwal sie. - Bede w kuchni. Zamaszyscie zamiotl plaszczem i wyszedl z pokoju. Edward odprowadzil go wzrokiem. Czul ucisk w zoladku, bynajmniej nie od wypitego wczoraj wina. Wszedl do lazienki, w ktorej Cisza, juz ubrana i ze zwiazanymi wlosami, z myjka w dloni czekala na niego przy umywalce z zimna woda. Edward przycisnal do oczu sciereczke, ktora mu podala. Posadzila go obok wanny na krzesle z twardym oparciem i cieplymi dlonmi zaczela masowac ramiona. Jego cialo zaczelo odprezac sie pod jej dotykiem, jednak napiecie w glowie nie ustawalo. Przysiadla przed nim na pietach i wziela jego dlonie w swoje. -Moge ci przyniesc herbate i sniadanie, moge chodzic na palcach i mowic szeptem... ale nie moge zlikwidowac skutkow ziela i robaka. Spojrzal na nia, mial ochote warknac, ale jakos nie potrafil sie na to zdobyc. -Poprosilem cie, zebys poszla do lozka z nami oboma? -Nie pamietasz? - Kciukami zataczala kregi na jego dloniach, a potem przycisnela mocno miejsce tuz obok sciegien. Ku zaskoczeniu Edwarda pod tym naciskiem jego zoladek sie rozluznil. -Za duzo wczoraj wypilem i zachowalem sie jak glupiec. -Zrobilam to, o co prosiles, zeby sprawic ci przyjemnosc. Przyjrzal sie jej uwaznie. -A czy tobie sprawilo to przyjemnosc? Usmiechnela sie. -Wielka. Zapragnal ja pocalowac - i sam zdziwil sie takiemu przyplywowi czulosci. Ale w tej samej chwili chwiejnym krokiem wszedl Alaryk, drapiac sie po twarzy. Podszedl prosto do pisuaru i wysikal sie dlugim, mocnym strumieniem, ktory odbil sie echem od porcelany. -Hej - jeknal, ogladajac sie na nich przez ramie. - Na jaja Sindera, leb mi peka. -Zrobie herbaty. - Cisza wstala. - Dla was obu. Raz jeszcze uscisnela nadgarstki Edwarda, po czym wyszla z lazienki. Alaryk skonczyl, dwoma palcami strzas-nal resztki i lodowata woda z umywalki oplukal twarz i szyje. Wyprostowal sie, ociekajac woda i przeklinajac. -A jak ty sie czujesz, przyjacielu? Jesli mnie tak boli glowa, to tobie musi chyba pekac. Czy dobrze mi sie wydaje, ze slyszalem Cilliana? Edward pokiwal glowa. -Tak, przyjechal. Alaryk podszedl do malego okna i wyjrzal na zewnatrz, potem odwrocil sie do Edwarda. -I to nie sam. Jak sie wydaje, nasz ksiaze przywiozl caly orszak. Edward odsunal go i sam wyjrzal przez okno. -A niech go Proznia pochlonie! -Wyglada na to, ze zostales gospodarzem branniganu. -Jestes dzisiaj zdecydowanie zbyt wesoly. - Edward, parskajac, rowniez opryskal sie lodowata woda z umywalki. Alaryk podal mu recznik -A dlaczego mam nie byc wesoly po wczorajszym wieczorze? Edward wzial od niego recznik i podniosl wzrok - ich spojrzenia sie spotkaly. -Alaryku, wczorajszy wieczor pamietam bardzo mgliscie... Przyjaciel uciekl wzrokiem w bok, choc jego usmiech nie zmniejszyl sie ani odrobine. -Obaj kochalismy sie z ta piekna kobieta, ktora w tej chwili parzy herbate, by ulzyc naszym obolalym glowom. A ona kochala sie z nami. To wszystko. Edward kiwnal glowa. -Gdyby bylo cos wiecej... Alaryk uniosl brwi, ale nic nie powiedzial. Wzruszyl tylko ramionami i podszedl do umywalki. Pierwszy raz sie zdarzylo, ze jego przyjaciel nie skomentowal takiej uwagi, i Edward od razu zrozumial to milczenie. -Skoro mam gospodarzyc branniganowi, musze poprosic cie o pomoc - odezwal sie Edward. - Jestem raczej kiepski w tej dziedzinie. -Doloze wszelkich staran, by moje wybitne talenty w dziedzinie gier towarzyskich przydaly sie na cos. - Alaryk wyjrzal przez okno. - O, a niech mnie wydupcza za stajnia... Edward uniosl glowe, smiejac sie mimowolnie. -Co jest? -Lady Larissa - usmiechnal sie szeroko Alaryk. - Wlasnie wysiadla z powozu. Brannigan, czyli tygodniowa biesiade domowa, organizowano zwykle zima, kiedy podroz byla trudniejsza, a wizyty gosci i rozmaite gry urozmaicaly monotonie krotkich dni i dlugich wieczorow. Dla Cilliana Deroutha pora na urzadzenie brannigana byla najwyrazniej obojetna. -Bez problemu zadbam o menu i kwatery - zapowiedzial Edward wieczorem, wygodnie rozparty przed ko- minkiem, podczas gdy Cisza, kleczac przed nim, rozwiazywala mu buty. - Ale nie potrafie organizowac zabaw i zajec. Wzial od niej kubek grzanego wina i rozsiadl sie wygodniej, podczas gdy Nessa nalozyla mu na stopy miekkie pantofle. -Z pewnoscia Alaryk ci pomoze. - Nessa podniosla sie, pogrzebaczem poprawila drwa na kominku, po czym wrocila na swoje miejsce u jego stop. -Ach tak, Alaryk... -Mozesz mu wiec powierzyc organizacje zabaw. - Wydawalo sie to oczywiste. - Albo, jesli poprosisz, moze ktoras z dam, ktore dzisiaj przyjechaly, zgodzi sie czynic honory pani domu. Nie miala zamiaru czynic mu wyrzutow, ale w jego wzroku wyczytala, ze wlasnie tak to odebral. -Nie chce, zebys myslala, ze sie ciebie wstydze. -Wiem, ze sie mnie nie wstydzisz. To on sam siebie zawstydzil, ale na to nic nie mogla poradzic. Edward polozyl jej glowe na swoim udzie; poddala sie z westchnieniem zadowolenia. Zaczal powoli i zmyslowo gladzic dlonia jej wlosy. -Rozplec je. Wplotl palce w jej wlosy, wciaz jeszcze w warkoczu, i zaczal je rozplatac, rozkladajac na ramionach i na plecach. Nessa przymknela oczy i potarla policzkiem o gladki material jego spodni. Dlon na jej glowie gladzila i piescila, obojgu dajac przyjemnosc i pocieche. Milczala, oceniajac jego nastroj po napieciu miesni nogi. Ludzie szczesliwi nie zwracali sie o pomoc do Zakonu. Wszyscy jej patroni mieli jakas rane na duszy. Tak jak kie- dys ona sama. Czasami Nessie udawalo sie odkryc i usunac zrodlo ich cierpienia. Czasami nigdy nie poznala sekretow ich przeszlosci, lecz mimo to udawalo sie jej pomoc. Edward roznil sie od nich wszystkich. Byl zarazem dobry i okrutny, inteligentny i glupi, hojny i skapy. Docieral do takich zakamarkow jej duszy, gdzie nikogo do tej pory nie dopuszczala, i swiadomosc tego faktu przyprawila ja o nerwowy skurcz serca. Edward byl inny, gdyz... zaczynala sie w nim zakochiwac. Wzdrygnela sie lekko. Edward uspokajajaco polozyl dlon na jej glowie. -Co cie trapi? -To ja powinnam cie o to pytac, Edwardzie, a nie ty mnie. Podniosl jej twarz. -Chce poznac twoje sekrety. -Wszystkie przed toba odkrylam. - Podniosla sie na kolana i dotknela jego twarzy. - Czy odkryjesz przede mna swoje? Pokrecil przeczaco glowa. Podniosl jej dlon i dotknal cieplymi ustami. Nessa wstala, usiadla mu na kolanach, otoczyla ramieniem szyje i przywarla czolem do jego czola. -Edwardzie - wyszeptala - tak bardzo pragne, zebys byl szczesliwy. -Pragniesz tego, bo to twoj obowiazek? - Musnal ustami jej policzek, a potem spojrzal w oczy. -Nie tylko dlatego. - Pocalowala go w usta. W zalozeniu mial to byc niewinny pocalunek, ale nie dalo sie zignorowac nieustannie iskrzacej miedzy nimi namietnosci. Wplotl palce w jej wlosy na karku. -Czy zrozumiesz, co mam na mysli, jesli wyraze nadzieje, ze ci sie nie uda? Usmiechnela sie lekko, lecz w gardle poczula nagly i nieoczekiwany ucisk. -Czyzbym za duzo cie kosztowala? Chcesz odzyskac kwote, ktora musiales zaplacic Zakonowi? Pokrecil glowa. -Nie o to chodzi. Ale jesli ci sie uda, bedziesz musiala wyjechac. A ja nie chce, zebys wyjezdzala. Odetchnela dlugo i powoli. -Tak czy inaczej, bede musiala wyjechac. -Czy zawsze musisz zostawiac opiekunow, Nesso? -Tak. -A czy kiedykolwiek zdarzylo ci sie, ze tego nie chcialas? Ujela jego twarz w dlonie i pocalowala go w usta powoli, odrywajac sie tylko na sekunde, by szepnac przy jego ustach: -Tak, Edwardzie, zdarzylo sie. Zacisnal dlon na jej wlosach i przyciagnal do siebie jej glowe. Z jekiem przywarl ustami do jej warg. Ich jezyki zaczely sie piescic, az westchnela z pozadania. Nagle odsunal ja od siebie. -Za kazdym razem, kiedy wydaje mi sie, ze juz sie toba nasycilem, odkrywam, ze wciaz cie pragne. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek to minie. -Jestem szczesliwa, mogac ci sluzyc... -Nie - pokrecil glowa. - To cos wiecej. Powiedz, o co ci chodzi. Nessa zawahala sie. Nigdy nie potrafila zapomniec o naukach wpojonych przez Zakon, o celu, jakim bylo ukojenie. Gdyby teraz powiedziala mu to, co chcial uslyszec, na pewno przez moment bylby szczesliwy, jednak jedno nieopatrzne slowo moglo sprawic, ze ta chwila bylaby oku- piona bolem ich obojga. Stapala po bardzo niepewnym gruncie, a granica byla cienka. Pociagnal ja za wlosy, az wydala kolejne westchnienie. -Odpowiedz. -Sprawia mi przyjemnosc, jesli cie zadowalam. Ta odpowiedz, chociaz prawdziwa, chyba go jednak nie zadowolila. Zsunal ja z kolan, nie brutalnie, ale nie pozostawiajac watpliwosci co do swoich intencji. -Sprowadzilem cie, bo nie potrzebowalem kobiety, ktora bedzie uprawiac ze mna emocjonalne gierki, ale towarzyszki, ktora potrafi zdjac mi ciezar z serca, ktora sprawi, ze odnajde w domu bezpieczna przystan i oaze. -Czy to zrobilam? - Chciala ukleknac w postawie oczekiwania, ale nie pozwolil jej. -Nie klekaj. Tak, Ciszo, zrobilas to. Wnioslas do tych apartamentow cieplo i swiatlo zupelnie niezaleznie od robionej przez ciebie herbaty i wyczyszczonych podlog. I za to jestem ci wdzieczny. -Ciesze sie... Wstal, w tej pozycji gorowal nad nia. -To nie wszystko. Uspokoilas moje mysli, ale zaspokoilas takze cialo. Nie oczekiwalem tego, lecz to bardzo mily dar. Milczala, wpatrujac sie w niego. -Twoim celem jest ofiarowac mi cos, czego nie spodziewam sie osiagnac. -Absolutne pocieszenie. Chociazby przez chwile... wtedy wypelnie moj obowiazek. -I zrobisz wszystko, by osiagnac cel. Czy tak? Jego glos znow obnizyl sie niebezpiecznie, az poczula dreszcz oczekiwania. Kiwnela glowa. -Tak. -Powiedz mi zatem - rzekl, a jego glos brzmial jak jedwab rozdzierany o szorstka kore drzewa. - Powiedz mi, ze znacze dla ciebie... ze jestem dla ciebie kims wiecej niz tylko kolejnym opiekunem. Chciala, na strzaly, bardzo chciala to powiedziec. Ale w zyciu Sluzebnicy nie bylo miejsca na milosc. Takie wyznania nie prowadzilyby do niczego dobrego, a jej obowiazkiem bylo sluzyc jego sercu, nie wlasnemu. -Edwardzie, cenie kazdego z moich opiekunow - odezwala sie w koncu. - Kazdy z nich jest dla mnie wyjatkowy, kazdy zajmuje w moim sercu wlasne miejsce, na rowni z innymi. Edward uniosl jej glowe, a kiedy sie odezwal, w jego glosie nie pobrzmiewaly juz jedwabne tony. -Skoro znacze dla ciebie tyle, co inni, doloze staran, bys osiagnela cel. Pozwole ci zapewnic mi absolutna pocieche. Taka odpowiedz nie sprawila jej radosci, gdyz udzielil jej twardym, zimnym glosem. -Edwardzie... -Zdejmij suknie. Nigdy przedtem nie miala takich oporow przed spelnieniem rozkazu. Wahala sie, rozdarta miedzy sercem a umyslem. Do tej pory zawsze reagowala z wpojonym posluszenstwem, lecz w tej chwili nie mogla stlumic w sobie buntowniczego poczucia, ze pragnie, by widzial w niej nie tylko Sluzebnice Zakonu, ale takze Nesse. -Powiedzialem: zdejmij ubranie - powtorzyl Edward szorstko; zaskoczona Nessa uniosla dlonie do gornych guzikow. Spojrzenie Edwarda zalsnilo stala. Wydawal sie wiekszy, bardziej grozny. - Natychmiast. -Tak. -Tak, panie - poprawil ja. -Tak, panie. - Szybko porozpinala guziki, zsunela sukienke, wyszla z niej i zlozywszy starannie, odlozyla na podnozek. -Zaczekaj - powstrzymal ja, kiedy zaczela rozwiazywac sznurki przy dekolcie. - Przez chwile chce tak cie poogladac. Zamarla w bezruchu z mocno bijacym sercem. Szukala wzrokiem jego twarzy, lecz czuly mezczyzna, ktory ledwie kilka chwil temu przytulal ja do siebie, ktoremu siedziala na kolanach, znikl bez sladu. Jego miejsce zajal inny, bezwzgledny i twardy. Mezczyzna, ktorego znala, bywal surowy, ale i zyczliwy w swojej surowosci; wiedziala, ze umialby dac jej spokoj, ktorego tak pragnela, gdyby tylko potrafil znalezc spokoj w sobie. Zadrzala; sutki naprezyly sie jej pod koszula, przyciagajac jego wzrok. Miedzy nogami poczula pojedynczy skurcz, a on, jak gdyby i to dostrzegl, skierowal tam spojrzenie. _ W swietle kominka otacza cie czerwono-zlota poswiata. Przez material koszuli widze zarys twego ciala, kazda kraglosc. Twoje sutki czekajace, az je popieszcze jezykiem. Te slodka szpare miedzy twoimi nogami, ktora blaga, bym ja wypelnil. Przelknela z trudem, gdyz jej gardlo scisnelo odczucie, ktore tym razem potrafila nazwac: zadza. Czysta, gwaltowna zadza. Poprawila sie i nieco rozlozyla nogi. -Zdejmij koszule. Posluchala. -Rozstaw stopy, rozsun nogi. Posluchala rowniez; oddech zaczal jej przyspieszac, tak jak serce. Cieplo plomienia piescilo jej plecy, podczas gdy jego gorace spojrzenie grzalo ja od przodu. -Chce zobaczyc twoja perle. Pokaz mi ja. Nessa wsunela dlon miedzy nogi, palcami rozchylila kedziory i pokazala mu wnetrze. Pod wplywem dotyku rozchylila usta i powali, gleboko odetchnela. -Jestes mokra. - Edward wydawal sie zadowolony. - To cie podnieca... wykonywanie moich polecen. -Tak, panie. To prawda. -Dobrze tej perelce zrobi, gdy posmarujesz ja swoim nektarem. Zrob to. Z dreszczem zrobila, co kazal, zanurzajac palec w faldach skory i przesunela nim do przodu, nacierajac lechtaczke. Edward syknal na ten widok, biodra Nessy wypiely do przodu, poddajac sie poruszeniom dloni. -Twoje sutki tez czekaja. Lubisz, kiedy sa szczypane, prawda? Kiedy sa ugniatane... lubisz, kiedy zadaje ci sie odrobine bolu. - Jego glos brzmial ochryple. Spodnie w kroku wybrzuszyly sie od naprezonego czlonka, ktory Nessa chetnie zaczelaby piescic. Znow kiwnela glowa. -Tak, panie. Lubie. -Poniewaz bol pomaga ci zapomniec. -Tak, panie. Jej lechtaczka rosla pod dlonia, a uda zaczely drzec. Sutki rowniez nabrzmialy, tetniac i mrowiac, podobnie jak jej koralik. Nessa uniosla dlon na piers, przez moment nakrywajac nia obolale cialo, po czym jej palce zsunely sie i znow obie dlonie zaczely poruszac sie rytmicznie, gladzac i szczypiac. -Za chwile sama doprowadzilabys sie do orgazmu, prawda? - szepnal Edward, przygladajac sie jej. -Moglabys dojsc do konca, a ja bym sie tylko przygladal. -Jesli ci to sprawi przyjemnosc - wymruczala. -Nie sprawi - odparl Edward ostro. - Osiagniesz zaspokojenie, kiedy ja ci pozwole i ani chwili wczesniej. Rozumiesz? Przestala sie glaskac, chociaz jej cialo domagalo sie pieszczot. -Tak, panie. -Nieraz widzialem, jak lubisz spelnienie. Orgazm bedzie dla ciebie nagroda za sprawienie mi przyjemnosci. Rozumiesz? Kiwnela glowa, przygladajac sie mu. Patrzyl na nia uwaznie spod zmruzonych powiek. Potem spojrzal na szafke, ktorej nie wolno jej bylo otwierac. -W tamtej szafce na polce jest skrytka. Przynies mi szkatulke, ktora jest w srodku. Drzwi szafki skrzypnely, kiedy Nessa je otworzyla, lecz w srodku ujrzala tylko niepodpisane szufladki i skrytki. "O ktora chodzilo Edwardowi?". Zastanowila sie szybko, przywolujac wszystko, co o nim wiedziala, oczyszczajac umysl i skupiajac sie na nim. W koncu polozyla dlonie na pierwszej skrytce przed soba. W srodku znajdowala sie mala rzezbiona szkatulka. Przyniosla mu ja i przysiadla w oczekiwaniu u jego stop. -Podejdz tutaj. Poszla za nim do biurka, zastanawiajac sie, co tez moze zawierac szkatulka, ktora mu podala i ktora wlasnie otworzyl. Edward wyjal z niej dwa identyczne cienkie zlote lancuszki, kazdy z kamykiem na jednym koncu i mala zlota petelka na drugim. Uniosl je do swiatla, ktore zatanczylo i rozblyslo w klejnotach. -Wiesz, co to jest? -Kolczyki z wisiorkami? -Nie. - Polozyl dlon na jej piersi i wsunal petelke na sutek. - Nie na uszy. Wciagnela gleboko powietrze, czujac ucisk ciasno dopasowanej, ale nie sprawiajacej bolu petelki. W jednej chwili sutek przybral ciemnorozowa barwe, az przeniknal ja cudowny dreszcz. Uwieszony na lancuszku klejnot byl ciezki akurat na tyle, by czula kazde jego drgniecie i poruszenie. Kiedy Edward przyozdobil w ten sam sposob jej druga piers, wstrzymala oddech. -Bedziesz mi w nich uslugiwala dzisiejszego wieczoru - powiedzial i nie czekajac odpowiedzi, wyjal ze szkatulki kolejny lancuszek. Ten zamiast petelki mial na koncu zlota blaszke wygieta w podkowke i dwa krotsze lancuszki obciazone kamieniami. -Usiadz na brzegu biurka i rozloz nogi. Nessa posluchala, drzac w oczekiwaniu. Pod posladkami czula chlod gladkiego drewna. -Chwyc sie dlonmi krawedzi blatu. Nie wolno ci ich ruszyc, poki nie pozwole. Zacisnela palce na krawedzi biurka i szerzej rozlozyla nogi. Edward wsunal sie miedzy nie. Czekala bez tchu, lecz on przez kilka dlugich chwil patrzyl jedynie, nie dotykajac, podczas gdy jej lechtaczka pod jego badawczym spojrzeniem twardniala i rozgrzewala sie coraz bardziej. -Masz piekna szparke. Przyozdobiona, bedzie jeszcze piekniejsza. Wzial trzecia sztuke bizuterii, polozyl kciuk i palec wskazujacy po obu stronach lechtaczki. Krzyknela lekko, a biodra wygiely sie do przodu, lecz rekami nadal trzymala sie blatu, jak jej nakazal. Edward delikatnie ujal w dlonie jej pobudzony koralik i glaskal go tak, jak poprzednio ona glaskala go po czlonku. Nessa znow jeknela, tym razem z wlasnej woli rozkladajac nogi szerzej. Edward nasunal wygieta blaszke lancuszka na jej pobudzona lechtaczke. Gladki metal obciazyl jej obrzmiale cialo i przyprawil o dreszcz podniecenia. Edward odsunal dlon, zostawiajac metal, ktory nadal wywolywal uczucie, jakie wzbudzaly jego palce. Lancuszki piescily jej lechtaczke, klejnoty zas zwisaly, delikatnie obijajac sie o jej wargi i przyprawiajac o dreszcze. Edward spojrzal na nia. -W tym tez bedziesz mi dzisiaj uslugiwala. -Tak... - przelknela - tak, panie. -Mam jeszcze dwie ozdoby, chociaz nie sa tak ladne. - Siegnal do szkatulki i wyjal cos, co zabrzeczalo mu w rekach. Byly to dwa komplety drewnianych koralikow w ksztalcie perel, po cztery na kazdym sznurku. Jeden komplet byl trzy razy wiekszy od drugiego, ktorego koraliki mialy wielkosc paznokcia. Nietypowe wisiorki nie mialy zadnych zapiec, przynajmniej nic takiego nie dostrzegla, zreszta byly za krotkie, by objac jej szyje albo nawet nadgarstek. -Nie nosi sie ich na zewnatrz. - Edward jakby odgadl jej mysli. Wzial sznurek koralikow, wsunal reke pod jej posladki i powoli, pojedynczo zaczal wciskac wieksze koraliki do jej pochwy. Ostatni koralik zostawil na zewnatrz; utkwil akurat w samym wejsciu, tak ze kamien z lancuszka zapietego na jej lechtaczce obijal sie o niego. Pozostale trzy koraliki przesuwaly sie w niej, wypelnialy ja i przy kazdym poruszeniu czula w sobie ich dotyk. Edward zaczekal, az Nessa znow znieruchomieje, przytrzymujac ja za biodro. Spojrzala na niego; nagrodzil ja usmiechem. -Twoja reakcja jest zachwycajaca - zapewnil ja i podniosl drugi sznurek koralikow. Natychmiast odgadla, co chce z tym zrobic, i nieswiadomie spiela sie. Edward wyjal ze szkatulki ostatni przedmiot: maly flakonik, a kiedy go otworzyl i przechylil nad dlonia, wylala sie -z niego gesta ciecz, w powietrzu zas roz-szedl sie mocny, przyjemny zapach ziol. Edward zamknal flakonik, odlozyl go i szybko rozsmarowal plyn na koralikach. -Odwroc sie. Oprzyj o biurko - polecil. Nessa usluchala, chociaz kazde poruszenie przeszywalo jej cialo kolejnymi spazmami dreszczy. Edward przesunal nawilzonym palcem miedzy posladkami i delikatnie nacisnal jej tylne wejscie. Nessa jeknela pod wplywem nacisku. Z zadowolonym mruknieciem naciskal jej skore. W odpowiedzi wygiela sie w luk i uniosla posladki. Poczula od tylu chlodny dotyk koralikow i spiela sie podswiadomie. -Otworz sie dla mnie. Zamierzala to zrobic, ale kiedy drewniana perelka znow probowala wsunac sie do wewnatrz, spiela sie ponownie. Tym razem Edward siegnal do przodu i delikatnie pociagnal za zwisajacy lancuszek. Pociagniecie, nacisniecie koralika. Kolejne pociagniecie, kolejne nacisniecie, az w koncu Nessa wrecz wypychala posladki do tylu, by koraliki weszly jak najszybciej. Jeden koralik wsunal sie do wewnatrz, ale przy podnieceniu i dzieki masci, ktora Edward ja natarl, Nessa nie poczula bolu, jedynie przyjemny ucisk dzialajacy na kazdy punkt w jej ciele. Edward znow pociagnal za lancuszek, niemalze przyprawiajac o orgazm, lecz nie pozwalajac dojsc do konca, i wsunal jej kolejny koralik. A potem trzeci. Czwarty zostal przy wejsciu, uciskajac ja od zewnatrz. Wypelniona w ten sposob Nessa byla w stanie jedynie drzec i oddychac gleboko. Jej cialo wyrywalo sie do bliskiego orgazmu, lecz pamietajac jego slowa - miala to byc jej nagroda - nie dazyla sama do jego osiagniecia. Po dluzszej chwili Edward odsunal sie od niej. -Mam troche pracy. Bedziesz mi uslugiwac jak zwykle. Po czym poszedl do biurka i usiadl w fotelu, przysunal sobie wielka ksiege rachunkowa i wyjal pioro z kalamarza. Oslupiala, niepewna Nessa nie poruszyla sie, poki Edward nie spojrzal na nia i nie odezwal sie smiertelnie znudzonym glosem: -Zrob mi herbaty, Ciszo. Kiwnela glowa, niezdolna wydobyc glosu, i stala dalej. Palce zacisnela na krawedzi biurka tak mocno, ze poczula skurcz, wiec poruszyla nimi pare razy, by je rozluznic. Odwrocila sie od biurka, czujac, jak klejnoty na zewnatrz zaczynaja sie kiwac, a koraliki wewnatrz przesuwaja sie. Jeknela. Edward uniosl wzrok. -Rob te herbate. -Tak, panie. Wiele razy uslugiwala nago, ale nigdy przystrojona w ten sposob. Trzema krokami znalazla sie przy oparciu fotela stojacego przed kominkiem, a kiedy juz przy nim stanela, chwycila sie oparcia, bojac sie, ze upadnie, gdyz nadal meczyly ja cudowne dreszcze. Edward jednak zazadal herbaty, wiec nie bylo czasu na rozterki. Powtorzyla w myslach piec zasad Zakonu. Nie zdalo sie to na wiele, lecz pozwolilo przynajmniej zlapac oddech. Uslugiwala mu tak przez caly wieczor. Kazdy krok stanowil slodka torture, gdyz ozdoby ocieraly sie o jej skore w najbardziej wrazliwych miejscach, naciagajac ja i drazniac, jednak nie dopuszczajac do ulgi orgazmu. Edward mial znacznie wieksze niz zwykle wymagania, nie wstawal od biurka nawet eo ksiazke czy papiery, chociaz wczesniej zawsze to robil. Tego wieczoru musiala krazyc wokol niego znacznie czesciej niz zazwyczaj, a jej cialo co chwila pulsowalo z rozkoszy. Wszystkie zmysly miala wyostrzone. Powonienie, wzrok, sluch, smak... a zwlaszcza dotyk. Cale cialo, od czola po koniuszki palcow, uwrazliwilo sie rownie mocno jak lechtaczka i sutki. Powiew powietrza przy kazdym ruchu laskotal jej brzuch, posladki i sutki. Cieplo plomieni budzilo ogien pozadania miedzy udami. Kazdy oddech przyprawial o coraz silniejsze drzenie, az w koncu mogla juz tylko, trzesac sie cala, czekac na spelnienie. Wreszcie Edward wstal zza biurka i kazal jej znow podejsc. -Stan przodem do biurka i poloz rece plasko na blacie. Natychmiast go posluchala, bez rozkazu rozsuwajac nogi. Edward stanal za nia i przesunal palcem po jej plecach; ten dotyk sprawil, ze jeknela. Kiedy dotarl do zaglebienia miedzy posladkami, jej biodra podskoczyly. -Wspaniale sie dzisiaj spisalas, Sluzebnico - wymruczal jej do ucha. - Zrobilas wszystko, o co prosilem, bez narzekania. Nadszedl czas na twoja nagrode. Uwielbiala to - rozkazy, torture oczekiwania, drobne uklucia dajace przyjemnosc i rozkosz tak wielka, ze az sprawiajaca bol. Uwielbiala sluzyc, ulegle i bezwolnie poddajac sie dominacji, ktora zdejmowala z niej ciezar decyzji. Kochala to. Kochala Edwarda. Wciagnela powietrze tak gleboko, ze niemal zachlysnela sie nim jak szlochem. Edward polozyl dlon na jej karku, przytrzymujac ja w miejscu, podczas gdy druga przesunal do przodu i poruszyl klejnotami zwisajacymi z jej piersi. Pociagnal za nie, az podskoczyla cala. Zsunal najpierw jeden, potem drugi; zalana fala ogromnej ulgi, ale jednoczesnie rozczarowania Nessa nie mogla powstrzymac sie od krzyku. Delikatnie masowal i pociagal ja za sutki, a lancuszki odlozyl na biurko. Stanal za nia; uslyszala szelest materialu, kiedy rozpinal guziki spodni. Zamarla w oczekiwaniu, z bijacym mocno sercem. Z reka wciaz na jej karku, przytrzymujac, by stala spokojnie, Edward siegnal do przodu i pociagnal za zwisajacy tam lancuszek. Nessa znow krzyknela i pchnela biodrami do przodu. Ponownie pociagnal go delikatnie i zsunal z niej ozdobe. Ulga byla znow tak wielka, ze Nessa niemal natychmiast doszla do orgazmu. Oba jej wejscia zacisnely sie na koralikach wewnatrz, a lechtaczka uwolniona od ciezaru zaczela pulsowac gwaltownie. Orgazm mogl uderzyc w nia w kazdej sekundzie, jak fala zblizajaca sie do wybrzeza. Edward polozyl dlon na kolejnym koraliku opartym o jej wargi i wyciagnal drugi z jej wnetrza. Nessa oddychala glosno, wydajac krotkie, zdyszane sapniecia. Kolejny koralik wysunal sie na zewnatrz; bezradnie poruszyla biodrami. Przy ostatnim nie wiedziala juz, czy doszla do szczytu, czy unosi sie na jednej dlugiej fali ekstazy, ktora zdaje sie nie miec konca. Nie bylo przerwy, nie bylo odplywu, tylko kolejne coraz wyzsze szczyty. Edward wszedl w nia gwaltownie, lecz Nessa byla tak wilgotna, otwarta i gotowa, ze natychmiast przywarla do niego biodrami. Dlonie Edwarda przesuwaly sie po polerowanym drewnie, kiedy pchal ja tak mocno, ze niemal pod- skakiwala. Steknal i szarpnal ja za wlosy. Nessa ucichla nieco, gdyz najsilniejsza fala orgazmu juz minela. Okazalo sie jednak, ze tylko na chwile, gdyz natychmiast poczula, jak wyjmuje jej ostatnie ozdoby. Edward bral ja Wutalnie, jednoczesnie wyjmujac pierwszy koralik. Podwojne uczucie - wypelnienia i pustki jednoczesnie - sprawilo, ze braklo jej tchu nawet na krzyk. Mogla juz tylko lapac powietrze rozwartymi ustami. Orgazm uderzyl ja z cala sila i porwal ze soba. Jeszcze sie nie skonczyl, kiedy uniosla ja nowa fala ekstazy. Pchniecie, pociagniecie... pchniecia przyspieszaly i nabieraly sily i gwaltownosci, wypelniajac jej sliska szparke. Kiedy Edward wyjmowal ostatni koralik, Nessa z jekiem i drzeniem doszla do kolejnego szczytu. Edward krzyknal i pchnal jeszcze raz, tak mocno, ze przesunal biurko, a jej dlonie zeslizgnely sie po blacie. Puscil jej wlosy i znow dotknal karku. Poruszyl sie jeszcze kilka razy, coraz wolniej, w koncu nachylil sie i pocalowal w ramie. Jego koszula przesuwala sie gladko po jej skorze; Nessa uswiadomila sobie, ze aby ja wziac, w ogole nie zdjal ubrania, jedynie rozpial spodnie. Z jakiegos powodu usmiechnela sie na te mysl. Po chwili nawet rozesmiala, chrypliwie, gdyz gardlo miala zdarte. Znow pocalowal ja w ramie i sie wycofal. Zaprotestowala bezslownie; nie byla pewna, czy jest w stanie sie ruszyc. Jednak nie musiala. Edward wzial ja delikatnie na rece i zaniosl do lozka. Otulona czysta, chlodna posciela, zasnela. Rozdzial 7 Edward dawno nie widzial Cilliana tak odprezonego. Ksiaze Firth rozlozyl sie na szezlongu w rozchelstanej koszuli, surdut bezceremonialnie rzucil w kat. Rozwiazal wlosy i fale w kolorze jesiennych lisci rozsypaly sie na jego ramionach, lsniac w swietle plomieni z kominka. Odsapnal z tak glebokim zadowoleniem, ze Edward sie rozesmial. Cillian spojrzal na niego. -Bawie cie? Edward pokrecil glowa. -Nigdy nie sadzilem, ze dozyje dnia, w ktorym ty, panie, znuzysz sie gra w karty. -Nie chodzi tylko o karty, moj drogi - poprawil go Cillian, sciagajac usta. - Lecz o gre z lady Larissa. To prawdziwa harpia. Edward zerknal przez otwarte drzwi do sasiedniego pokoju; dobiegaly z niego glosne wybuchy smiechu. To Alaryk i lordowie z orszaku Cilliana zabawiali Larisse, Marvine i Sentinell. -James i Persis je zabawiaja. - Edward pociagnal dlugi lyk grzanego cydru. - A Larissa calkiem szczerze smieje sie z Alaryka. Cillian wyprostowal sie i podazyl za wzrokiem Edwarda. -Przynajmniej wydaje sie zadowolony ze swojej roli, czego nie moge powiedziec o tobie. Edwardzie, kiedy do mnie wrocisz? Brakuje mi ciebie. -Nie odszedlem od ciebie, panie. -Przypomnij mi, ile to juz. - Cillian pociagnal nosem. -Szesc lat szkoly, potem piec... razem jedenascie. - Edward przygladal sie towarzystwu w pokoju obok. James i Persis odgrywali wlasnie scene z Powstania Glupkow, jak sie domyslil z zarzuconych na glowe aktorow serwet. -Za Kedalye! - zawolal Persis, zrzucajac serwetkowy welon i markujac cios sztyletem w Alaryka, ktory zrobil wstrzasnieta mine. - Powstancie, siostry! Larissa i jej towarzyszki rozchichotaly sie na dobre, na co Cillian sie skrzywil. Wstal, podszedl do podwojnych drzwi i zasunal je z trzaskiem. -Znasz mnie od jedenastu lat. Wydawaloby sie, ze po tylu latach powinienes mnie jeszcze bardziej uwielbiac. - Cillian rozparl sie wygodniej na lezance i oparl glowe na ramieniu. Edward starannie przemyslal odpowiedz. Kiedys bardzo mu zalezalo na siedzacym przed nim mezczyznie. Uganiali sie jak mlode wilczki po lesie, nic ich nie moglo powstrzymac. Teraz popijal cydr, szukajac wlasciwych slow. -Moj ksiaze, mozesz byc pewien mojej lojalnosci i zyczliwosci. Cillian westchnal i przewrocil oczami. -Kiedys sie kochalismy. Bylismy przyjaciolmi od serca. Wloczylismy sie po ulicach i teatrzykach. Wszyscy nam zazdroscili... tobie, mnie i Alarykowi. A teraz moj ojciec placi ci za to, zebys mnie nianczyl, zebym ja, zakala rodu, nie zhanbil go wiecej. -Masz moja przyjazn, Cillianie. - Edward wstal i zaczal chodzic wte i wewte przed kominkiem. - Tylko dlatego, ze nie chodze juz z toba na dziwki... -Kiedys byles tuz obok mnie - przerwal mu Cillian. - W kazdej chwili. Przy kazdym nowym pomysle. -Przy kazdym nowym wystepku, chciales rzec. - Edward odwrocil sie twarza do niego. Cillian nie zmieszal sie. Oczy mu plonely. -Przy kazdej nowej przygodzie. Przeciez jeszcze to pamietasz? Dreszcz towarzyszacy nauce nowych sztuczek, smak niezaznanej jeszcze perwersji...? Edward wciaz to pamietal, chociaz wolalby zapomniec. -To bylo dawno temu. Cillian wstal, podszedl do niego i wyjal mu z rak kubek cydru. Upil lyk i wsunal z powrotem w dlon towarzysza. -Nie na tyle dawno, zebys zapomnial, moj drogi. Widze to w twoich oczach, kiedy towarzyszysz mi w moim pokoju uciech. Widze to nawet w tej chwili. Edward nie usilowal sie wypierac. Nigdy nie byl w stanie niczego ukryc ani przed Alarykiem, ani przed Cillianem, swoimi dwoma najblizszymi przyjaciolmi. -Pamietam, rzecz jasna. -Czy dlatego wziales sobie Sluzebnice? Edward zaskoczony uderzyl kubkiem o kamienne nadproze kominka. -Nie! Cillian usmiechnal sie. -Czy aby na pewno? Edward pokrecil glowa, chociaz wciaz przed oczami mial obraz Ciszy, jej uroczych piersi i lona mieniacych sie od klejnotow. -To nie jest dziwka. Cillian uniosl doskonale wypielegnowane brwi. -Nigdy tak nie twierdzilem. Ale jest Sluzebnica, jej celem jest ofiarowac ci spokoj duszy, a obowiazkiem spelniac wszystkie twoje pragnienia. -Cisza nie ma nic wspolnego z zaspokajaniem pragnien, o ktorych myslisz. - Edward wychylil resztki cydru i odstawil kubek na stol. Odwrocil sie, slyszac ponowny wybuch smiechu w pokoju obok. - No i masz Persisa do swoich igraszek. Nie potrzebujesz mnie. Cillian nie zmienil wyrazu twarzy. -Persis to moj kochanek, Edwardzie, a nie przyjaciel. Ty i ja bylismy dla siebie czyms, czym nigdy nie stanie sie chlopaczek do lozka. Myslalem, ze o tym wiesz. Brakuje mi przyjazni. - Cillian przerwal na chwile i podjal ciszej: - Zawsze umiales mnie rozbawic. Wiesz o tym? Naprawde szczerze rozbawic. Ty i Alaryk byliscie jedynymi ludzmi, ktorzy nie padali na twarz przed moja korona. Edwardzie, byles dla mnie jak brat. Co mam zrobic, zeby cie odzyskac? Edward nie odezwal sie; sluchajac slow Cilliana, czul, jak cos sciska go za gardlo. Nie watpil juz w jego szczerosc. Jednak jedyne, co mogl zrobic, to odpowiedziec uczciwie: -Nic. To umarlo razem z dziewczyna. Po czym otworzyl podwojne drzwi i dolaczyl do reszty towarzystwa, zostawiajac Cilliana samego. Nessa w oknie oczekiwala powrotu Edwarda. Cale niewielkie towarzystwo zlozone z pieciu mezczyzn i trzech kobiet spedzilo dzien na pikniku w odleglym miejscu nad jeziorkiem, w ktorym mozna sie bylo ochlodzic. Nessa juz przygotowala kapiel i rozlozyla ubranie. Krzatajac sie po salonie, nucila cicho, uzmyslawiajac sobie, jak bardzo czeka na te pore dnia. Czas, kiedy Edward przychodzil do niej, chociazby tylko na godzine czy pol, zanim znow wracal do gosci. Noce lubila jeszcze bardziej, gdyz wtedy miala go dla siebie na dlugie godziny. Jej sluzba juz od dawna nie ograniczala sie tylko do podawania herbaty i przygotowywania kapieli. Usmiechnela sie. W nocy wkraczali w zupelnie inny swiat. -Juz wiem, dlaczego Edward trzyma cie z dala od nas. Jestes zbyt sliczna, zeby sie toba dzielic. Obrocila sie szybko na dzwiek slow, ktore dobiegly od drzwi. -Ksiaze, moj panie. Cillian rozesmial sie i wszedl do pokoju. -Nie jestem twoim panem, Sluzebnico. Prawda? Formalnie rzecz biorac, Nessa nie byla jego poddana, gdyz nie byla obywatelka Firth. Usmiechnela sie. -Bedac w goscinie, nalezy przestrzegac praw gospodarzy. Z niedbalym wdziekiem, tanecznym krokiem przeszedl przez pokoj. -Mozesz mi mowic Cillian. Nawet wolalbym to. Musiala obracac sie, by nadazac za jego krokami. Udawal zainteresowanie rzedami ksiazek, biurkiem, jak rowniez oknem, w koncu zwrocil spojrzenie na nia. Mial blyszczace zielone oczy koloru trawy w lecie. Nie byly bynajmniej lagodne; Nessa instynktownie cofnela sie, kiedy przyszpilil ja swoim spojrzeniem. -Lord Edward jeszcze nie wrocil. Oczekuje go w kazdej chwili. Czy chcialbys na niego poczekac, czy moze mam mu cos przekazac? Cillian podszedl do niej, mierzac ja przenikliwym wzrokiem. Nessa nie odsunela sie, chociaz stanal tak blisko, ze poczula jego oddech na twarzy. Byl nizszy i drobniejszy od Edwarda, lecz nie dala sie zwiesc pozorom i wiedziala, ze nie oznacza to mniejszej sily. Cillian Derouth budzil w niej czujnosc, lecz nie niepokoj. -Cillianie - odezwala sie spokojnie. - W goscinie... -Przestrzegaj praw gospodarza. Wiem. - Jego czarujacy usmiech dziwnie nie wspolgral z chlodnym spojrzeniem. - Ozdobil cie. Nie bylo to pytanie; zanim zdazyla odpowiedziec, wyciagnal dlon i przesunal kciukiem po materiale sukni tuz nad sutkiem. Naciagnieta skora natychmiast zareagowala. -Tutaj - mruknal i przesunal palcem po drugiej piersi. - I tutaj. Tak? Nie musiala przytakiwac, gdyz odpowiedz mial przed soba. Pod wplywem dotyku jej sutki zaplonely i uniosly sie, widoczne pod materialem ubrania. -Przypuszczam, ze w tej pieknej szparce tez sie cos kryje. Przez moment myslala, ze tam tez sprobuje jej dotknac, ale Cillian musnal ja miedzy nogami jedynie spojrzeniem. Mimo wszystko pod jego badawczym wzrokiem jeszcze wyrazniej odczula obecnosc lancuszka i wage kamienia poruszajacego sie przy kazdym kroku. -Wewnatrz tez cos nosisz? - znizyl glos do chrapliwego szeptu. Zmruzyl oczy i nachylil sie do niej. - To ja go nauczylem, jak sie tym poslugiwac - szepnal jej do ucha. Nie miala na to odpowiedzi, ale tez jej nie oczekiwal. Odsunal sie. -Ladnie pachniesz. To tez dla niego? -Wszystko, co robie, jest dla niego - zdolala odpowiedziec. Nie mogla odczytac wyrazu jego twarzy. Po chwili kiwnal lekko glowa, jakby takiej odpowiedzi sie spodzie- wal. Odsunal sie. Nessa wypuscila wstrzymywane dotad powietrze. -Przekaz Edwardowi, ze byloby mi milo widziec cie dzisiaj podczas kolacji. Cillian usmiechnal sie i sklonil przed nia nisko, po czym nie czekajac na jej odpowiedz, wyszedl. Odprowadzajac go wzrokiem, uswiadomila sobie, ze zapewne jest tak przyzwyczajony do posluszenstwa, iz nie musial czekac na jej odpowiedz. Edward wydawal sie niezadowolony, gdy przekazala mu zyczenie ksiecia. -Niech go Proznia pochlonie - mruknal. - Wie, ze Sluzebnica nie musi sluzyc nikomu oprocz swojego opiekuna. -Nie poprosil o to mnie, Edwardzie, lecz kazal mi poprosic ciebie. -Wiedzac, ze przeciez nie moge mu odmowic. Szczwany lis. -Jezeli nie chcialbys, zebym uczestniczyla w kolacji, nie pojde tam. - Jednak nie bylo to tak proste i Nessa zdawala sobie z tego sprawe. Edward rzucil jej spojrzenie. -Ale wtedy sprawie przykrosc ksieciu, ktory na nieposluszenstwo moglby zareagowac, powiedzmy... dosc niedyplomatycznie. -Nade mna ksiaze nie ma wladzy, ale nad toba owszem. Chociaz nie masz ochoty spelniac jego zadan, z pewnoscia jeszcze mniej chcialbys go rozgniewac. - Nessa spokojnie skladala jego ubranie i odwieszala je, przy okazji sprawdzajac, czy nie wymaga czyszczenia lub reperacji. -Chce mi uprzykrzyc zycie. Cillian potrafi byc zlosliwym draniem, jesli ma na to ochote, a najczesciej niestety ma. Ujela go za nadgarstek, uniosla jego dlon i pocalowala ja. -Edwardzie, uslugiwanie ci przy kolacji naprawde nie sprawi mi klopotu. Nie mam nic przeciwko temu. W jego oczach zamigotalo jakies uczucie, ktorego nie umiala odczytac. -Nie masz obowiazku wystawiac sie na pokaz jak na jarmarku, zeby kazdy gapil sie na ciebie jak na rzadki okaz rosliny... a tego wlasnie chce Cillian. -Chce cie wystawic na posmiewisko? -Nie. Nessa spojrzala na niego pytajaco. -Cillian i ja bylismy szkolnymi kolegami, Alaryk zreszta tez. Razem tworzylismy... mozesz to nazwac paczka przyjaciol. Razem rozrabialismy i pakowalismy sie w klopoty. W mlodosci bylem glupi, nie rozumialem, ze postepuje zle. Mogla sobie wyobrazic, co mial na mysli. Przesunela reka po piersi; sutki znow sie jej uniosly. -Powiedzial mi, ze to on nauczyl cie korzystac z tych ozdob. -Nauczyl mnie takze innych rzeczy. Pragnie, zebym byl wciaz tym samym smarkaczem co kiedys. A ja jestem juz dorosly. -A wasza przyjazn? -Jestem lojalny wobec ksiecia. Spelniam rozkazy jego ojca, naszego krola, i robie to najlepiej, jak potrafie. Ale nie jestem nic winien Cillianowi. -To go musi bardzo bolec - odezwala sie Nessa po chwili. Edward otworzyl szerzej oczy, po czym zmruzyl je. -Zawsze przyjaznilem sie z nim pomimo jego korony, a nie z jej powodu. Pod tym wzgledem nic sie nie zmienilo. Nie wiesz nic o tym, co miedzy nami zaszlo, Sluzebnico. Ale zapewniam cie, gdybys wiedziala, nie spieszylabys sie tak z obrona Cilliana! Koniec. Wyszlo. Trauma z przeszlosci. Tajemnica Edwarda. Powod, dla ktorego jej potrzebowal. Teraz nadszedl moment, by go lekko popchnac i sklonic do zwierzen, by rozdrapac zastarzala rane, z ktorej saczyla sie trucizna... lecz Nessa nie wykorzystala chwili. Nie chciala, zeby jego rana zaczela sie zablizniac. Po raz pierwszy w czasie tak dlugiej sluzby nie chciala, zeby sie jej udalo. -Blagam o wybaczenie - odezwala sie drzacym glosem, ktorego nie zdolala opanowac, i odwrocila twarz, by nie dostrzegl lez w jej oczach. -Bedziesz mi towarzyszyc przy kolacji, ale nie bedziesz mi uslugiwac. Usiadziesz z nami do stolu, jak wszyscy. Przynajmniej w ten sposob mu sie sprzeciwie. Spojrzala na niego. -Wiesz o tym, ze niezaleznie od tego, co mi polecisz, z radoscia spelnie wszystko. Odrobine zlagodnial, wyciagnal reke i dotknal jej policzka. -Wiem. I tylko z tego powodu na to pozwole. Uczucia zmacily jej wzrok i scisnely za gardlo. Edward objal ja. Poczula na glowie jego podbrodek, a na wlosach gleboki oddech. Jednak nie odezwal sie, wiec po chwili Nessa odsunela sie delikatnie i z mysla o kolacji zaczela szykowac dla niego ubranie. -Iscie ksiazeca uczta. - Alaryk glowa wskazal suto zastawiony stol. - Starczy dla nas wszystkich i jeszcze zostanie dla kilku glodnych. Edward odwrocil sie i spojrzal na przyjaciela. -Apetyt ci dopisuje, co? Alaryk blysnal zebami. -Nie narzekam. Trzeba podtrzymywac sily, jezeli chce sie korzystac z rozrywek branniganu. Edward rozesmial sie i wskazal reka na sinawy znak na szyi Alaryka, na pol zakryty fularem. -Jak sie zdaje, to nie zabawy w rzucanie pierscienia i wojne tak cie wyczerpuja. Alaryk rozesmial sie i zwinnie odsunal poza zasieg dloni Edwarda. -Nie smiem narzekac. Los przywiodl tutaj lady Larisse, a kimze ja jestem, by sprzeciwiac sie losowi? -Cillian ja przywiodl - poprawil go Edward. -Poniewaz wiedzial, ze ucieszy sie na moj widok, przyjacielu. A z zadowolona lady Larissa znacznie latwiej sobie poradzic niz lady Larissa w zlym humorze. -A z zadowolonym Alarykiem? - zapytal ciekawie Edward. -Rowniez znacznie z nim latwiej. - Usmiech Alaryka zlagodnial, a jego spojrzenie stracilo ostrosc i rozmarzylo sie. - Edwardzie, naprawde bardzo lubie jej towarzystwo. I naprawde jestem szczerze wdzieczny za te szanse udowodnienia mojej... lojalnosci. Edward wyszczerzyl w usmiechu zeby i klepnal go w ramie. -Chyba nie chcesz powiedziec... -Wlasnie. Oczywiscie jesli ona mnie zechce. - Alaryk sklonil sie lekko. - Bylbym wdzieczny, gdybys zechcial byc moim druzba. Alaryk mialby sie ozenic? I to na dodatek z lady Larissa? Gratulujac przyjacielowi i poklepujac go po plecach, Edward nie mogl sie pozbyc uczucia niemilego zaskoczenia i rozczarowania. Skoro nawet lekkoduch Alaryk zdolal znalezc sobie zone, to przeciez oznacza, ze on sam tez ma jeszcze szanse, prawda? -Alaryku - zabrzmial od drzwi slodki glos lady Larissy, ktora z godnoscia krolowej kiwnela glowa Edwardowi i wyciagnela dlon. Alaryk pochylil sie nad jej reka, musnal ustami grzbiet dloni i sie wyprostowal. -Czy moge cie odprowadzic na miejsce? Potem wszedl James, a zaraz za nim nadasany Persis, ktory rozwalil sie w fotelu. Sentinell i Marvina krygowaly sie i szczebiotaly; James dotrzymywal im towarzystwa. -Wybacz spoznienie, drogi Edwardzie. Na schodach znalazlem to sliczne stworzenie, niepewne, czy ma wejsc, wiec postanowilem sam ja przyprowadzic. - Leniwy glos Cilliana skierowal uwage Edwarda na drzwi, w ktorych stanal ksiaze z Cisza wsparta na jego ramieniu. Na jej widok Edward zapomnial jezyka w gebie. Nessa uparla sie, zeby zszedl na dol sam, gdyz, jak twierdzila, musi sie odpowiednio przygotowac na takie spotkanie towarzyskie. Spodziewal sie ujrzec ja w sukni, w jakiej zwykle wystepowala jako Sluzebnica - dlugiej do ziemi, zapietej az po szyje, z wysokim kolnierzem i dlugimi rekawami. Nie przypuszczal, ze moze wydac mu sie jeszcze piekniejsza, niz juz byla, lecz teraz doslownie wstrzymal oddech. Prosta sukienka, nieozdobiona piorami ani wstazkami, miala jednak modny kroj. Glebokie kwadratowe wyciecie odslanialo spory kawalek dekoltu. Od wysokiej talii tuz pod piersiami spodnica opadala prosto do stop. Upiete wysoko wlosy odslanialy ksztaltna szyje. Na widok drobnego sinego znaku na obojczyku, pozostalosci po jego ustach, wspomnial chwile, kiedy go jej zostawil, i poczul wybrzuszenie w spodniach. -Jak sie zdaje, olsnilas go, moja droga - rozesmial sie Cillian. - A widok naszego kochanego Edwarda oniemialego z podziwu to naprawde rzadka okazja. Edward sklonil sie lekko Cillianowi, a potem Ciszy. Pocalowal ja w reke, uscisnal delikatnie konce palcow i spojrzal w oczy. -Slicznie wygladasz - powiedzial jej. Cillian odkaszlnal i rowniez podsunal reke do pocalunku. -A ja to co, moj drogi? Nie wygladam slicznie? Caly pokoj wybuchnal smiechem. -Jak zawsze, moj ksiaze. - Edward uscisnal mu prawice. Cillian usmiechnal sie kokieteryjnie, potem wyszczerzyl zeby w szerokim usmiechu; wszyscy zajeli miejsca przy stole. Edward usiadl u szczytu, po jego obu stronach, naprzeciw siebie usiedli Cisza i Cillian. Kolacja pozornie nie roznila sie od innych spozywanych w tym towarzystwie od poczatku branniganu, lecz obecnosc Sluzebnicy sprawila, ze dla Edwarda byla wyjatkowa. Oczywiscie nie z powodu zachowania Nessy. Dziewczyna byla rownie serdeczna i poprawna w swoich manierach jak wtedy, kiedy byli tylko we dwoje. Wiedziala, jakich sztuccow uzyc i jak zlozyc serwetke. W gruncie rzeczy znala etykiete lepiej niz cala reszta towarzystwa. Jednak obserwujac ja, zauwazyl, ze co jakis czas popelnia drobne, nieznaczace faux pas, zeby nie zawstydzac siedzacej obok lady Marviny, ktorej maniery pozostawialy nieco do zyczenia. Napelnila go duma, co prawda nieuzasadniona, gdyz to nie on uczyl Cisze zachowania ani nie byl jej mezem. Jednak obserwowanie Nessy, ktora potrafila sprawic, by wszyscy wokol czuli sie dobrze, odpowiednio dawkujacej smiech, milo udzielajacej sie w konwersacji, nie wprawiajacej innych w zaklopotanie zbyt bogatym strojem, wymowa czy manierami... a jednoczesnie bedacej ucielesnieniem damy... Tak, Edward czul dume. Przygladal sie Alarykowi, ktory w subtelny sposob uslugiwal lady Larissie: pilnowal, zeby jej filizanka zawsze byl pelna, podawal szal na ramiona, zanim zdazyla poprosic. Zachowywal sie jak kazdy zakochany zalotnik, ale przenikliwy obserwator widzial w tym cos wiecej. Edward nie byl jedynym, ktory to zauwazyl, Cillian rowniez dostrzegl. Kiedy towarzystwo przenioslo sie do biblioteki na kawe i nalewki, Cillian odciagnal Edwarda za lokiec na bok. -Alaryk wpadl po uszy. Edward zerknal katem oka na Alaryka, siedzacego u stop swojej damy i wpatrzonego w nia z uwielbieniem. -To chyba dla niego dobra partia. -Tak myslisz? Dziwny ton Cilliana sprawil, ze Edward odwrocil glowe. -Tak mysle. A ty nie? Widac, ze ja uwielbia, a ona... -A ona go przezuje i wypluje - Cillian mowil z sympatia, a nawet podziwem. - To wredna wiedzma. Edward spojrzal na lady Larisse, ktora wlasnie schylila sie, by nakarmic Alaryka jakims smakolykiem ze swego talerza. Patrzyla na niego z lagodnym przywiazaniem; wspolnym smiechem skwitowali kakao wylane na jego podbrodek. -Panie, z calym szacunkiem, ale nie zgadzam sie. Miedzy dama a jej kawalerem panuje pelna harmonia, przynajmniej tak sie wydaje. Cillian prychnal i wyjal z kieszeni puszeczke z zielem. Skrecajac cygaro, mowil dalej: -Nie uwierze, ze naprawde cieszysz sie jego szczesciem. -Alez naprawde sie ciesze. - Edward wyjal srebrne pudelko na zapalki, by podpalic cygaro, ktore podsunal mu Cillian. Ksiaze chwycil go za przegub dloni. -To ode mnie je dostales. -Tak. - Edward wytrzymal jego spojrzenie. - Od ciebie. Cillian bez mrugniecia okiem wpatrywal sie w Edwarda. Po chwili pochylil glowe w kierunku plomienia na kominku. -Ona nie zechce sie nim dzielic. -Nawet tego nie oczekuje. - Edward, nie pytajac, siegnal po puszke i tez zaczal skrecac cygaro. - Ale przeciez nie zabroni mu kontaktowac sie z przyjaciolmi. -Moze to zrobic, jesli sie dowie, ze Alaryk jest w tobie zakochany. Edward spojrzal na przebiegle usmiechnietego Cilliana, a potem przeniosl wzrok na Alaryka, z zapalem opowiadajacego jakas dykteryjke, ilustrujac ja zamaszystymi gestami i wywolujac salwy smiechu zebranych. -Nie udawaj, ze nie zauwazyles. - Cillian wypuscil dym, ktory otulil twarz Edwarda. - Przeciez w zadnym razie nie mozna ci odmowic inteligencji. -Nie. - Edward pokrecil lekko glowa. - Daj spokoj, Cillian. Cillian obdarzyl go chytrym usmieszkiem. -Nie dziwie sie mu, Edwardzie. Naprawde wiele razy wyciagnales go z klopotow, w jakie popadal przez zbyt ostry jezyk. Ja sam nieomal jestem w tobie zakochany, a ty mnie nie cierpisz. Edward zaciagnal sie aromatycznym dymem i zatrzymal go w plucach, mierzac spojrzeniem Cilliana. Nie warto bylo sie klocic. Cillian i tak postapi, jak bedzie chcial, zawsze tak bylo. Zawsze bylo i bedzie. Poczekal, az oblok dymu, gesty jak tajemnice, zawisnie w powietrzu miedzy nimi. -Do czego zmierza twoja gierka? Cillian rzucil okiem w kierunku Ciszy. Bez slowa znow spojrzal na Edwarda. Wypuscil nosem kolejna chmure dymu. -Nie. Ksiaze uniosl brwi. -A jednak podzieliles sie nia z Alarykiem. Edward zachmurzyl sie; zalowal, ze nie starczylo mu umiejetnosci przewidywania, by zamknac drzwi sypialni na klucz. -Cillianie, nie dziele sie nia. W spojrzeniu Cilliana zamigotal blysk uczucia, ktorego Edward nie potrafil nazwac. Pomyslalby, ze to prawdziwe cierpienie i zal, gdyby nie to, ze uznawal Cilliana za niezdolnego do takich uczuc. -Chce jej. Chce kobiety, ktorej nie bede sie bal skrzywdzic, bo ona nie da sie skrzywdzic. Widze to po niej. Ona juz swoje przeszla, Edwardzie. Ma blizny. -Nie ma. - Edward ze scisnietym zoladkiem spojrzal na nia, na jego sliczna Cisze. -Moze nie na skorze. Ale to przeciez nie te zewnetrzne najbardziej bola, prawda? Edward odwrocil sie, rozwscieczony nonszalanckim tonem Cilliana. Ich twarze znalazly sie tuz przy sobie; gniewnie spojrzal przyjacielowi w oczy. Dolecial do niego zapach alkoholu i tytoniu wydychany przez Cilliana, w jego wzroku dojrzal triumf. Odsunal sie o krok. -Blagam o wybaczenie, ksiaze - odezwal sie chlodno. - Przekroczylem granice. -Kiedys robiles to bez przerwy - wycedzil Cillian przez zeby. - Kiedy bylismy przyjaciolmi. -Nie bede sie nia dzielil. -A kiedy cie zostawi, a ja ja wynajme, jak sie wtedy bedziesz czul? -Nie wybiera sie Sluzebnicy - wyrwalo sie Edwardowi, zanim zorientowal sie, ze Cillian z niego podrwiwa. -A jednak ona odejdzie, Edwardzie. Musi. Edward pokrecil glowa, wzrokiem przesuwajac po zakrzywieniu szyi Nessy, ktora smiala sie w tej chwili w odleglej czesci pokoju. -Nie jestesmy w szkole. Dlaczego zawsze musisz chciec tego, co mam? Ona nie jest koniem ani ubraniem, Cillianie! -Jest twoja Sluzebnica, moj drogi. - Cillian dopalil cygaro i zgniotl je w jednej z popielniczek stojacych na stole. - I pragnie tego, czego nie chcesz jej dac. Nie widzisz tego? Marzy o tym. Czyzbym sie mylil? Wscieklosc odebrala Edwardowi glos. Cillian zawsze umial go wypunktowac - siegal do najglebszych zakamarkow jego duszy i wydobywal wszystkie klucze, by go nakrecic. W zamian nie ofiarowal nic. -Ale z drugiej strony, zalozylbym sie, ze w ten sposob jeszcze jej nie wykorzystales. Prawda? - Ochryply od dymu glos Cilliana obnizyl sie. - Nie zerwales z niej ubra- nia i nie zwiazales jej rak. Jeszcze jej nie zbiles. Mimo ze zaczynasz drzec na sama mysl o tym, a twoj fiut staje deba. -Nie. - Jedno slowo, wypowiedziane z wielka niechecia, ale Edward i tak przeklal samego siebie. Cillian rozesmial sie cicho; jego smiech przebiegl po krzyzu Edwarda jak zimny palec przesuwajacy sie po kregoslupie. -Wiem, ze chcesz tego. Zawsze uwielbiales znaczyc im skore biczem. Ile razy dzialalismy wspolnie, Edwardzie? Ja pod spodem, lizac ja, a ty z tylu, posuwajac i jezdzac palcem po sladach twojego bicza? Ile dziewczyn tak wspolnie zaliczylismy? Zbyt wiele. I nie dosc wiele. Edward poczul, jak gardlo mu sie sciska, twarz zaczyna palic, a po chwili ogien dociera do zoladka. -Uwielbialy to, tak jak ty. Wciaz to uwielbiasz, moj drogi. Dlaczego nie pozwolisz sobie siegnac po to, czego pragniesz? Cillian dmuchnal Edwardowi dymem w twarz. Obszedl go i stanal za nim tak blisko, ze cialem przywieral do jego plecow. Reszta towarzystwa bawila sie doskonale, przekrzykujac nawzajem i wybuchajac smiechem, nie zwracajac uwagi na rozgrywajaca sie w kacie scene. Edward cieszyl sie z tego. -Edwardzie, ona moze przyjac to, co jej dasz, inaczej nie przyslaliby ci wlasnie jej. Zakon Pocieszenia nie popelnia bledow. -Co ja moge jej dac - podkreslil Edward, zaciskajac szczeki tak mocno, ze wymawianie slow sprawialo mu trudnosc. - A nie ty. Cillian rozesmial sie cicho, a policzek Edwarda omiotla kolejna fala zapachu ziela. -Chce sie nia tylko podzielic, kochany, a nie zabrac. Moze w ten sposob zdolam chociaz czesciowo cie odzyskac. -Cillian, ty intrygancie... - Edward obrzucal Cil-liana gorszymi wyzwiskami i z wiekszym uczuciem. Teraz wydawaly sie one puste i bez znaczenia. Nie mogl pozbyc sie z wyobrazni obrazu opisanego przez Cilliana: nagich plecow ze sladami razow bicza zadanych jego reka. -A kiedys byles moim przyjacielem - wyszeptal Cillian. - Oddaliles sie ode mnie, a ja chcialbym, zebys wrocil. -Nie mozemy wrocic do przeszlosci. Chyba jasno powiedzialem. Cillian pokiwal glowa; w jego spojrzeniu znow zablyslo cos jakby prawdziwy zal. -Wiec chociaz poudawajmy, Edwardzie. Daj mi te szanse. Przez wzglad na stare czasy. -Nie. Patrzac w oczy Cilliana, Edward od razu poznal odpowiedz. -Dasz mi to, czego chce, albo powiem lady Larissie, ze jej nowa maskotka pieprzyla twoja Sluzebnice w twoim wlasnym lozku na chwile przed jej przyjazdem na branni-gan. Myslisz, ze jej sie to spodoba? Myslisz, ze wciaz bedzie chciala wyjsc za Alaryka? - Rozesmial sie bez sladu wesolosci, unoszac wyzywajaco podbrodek. - I co? Wiesz, ze jestem do tego zdolny. -Wiem, ze jestes wystarczajaco wredny, zeby to zrobic. Ale po co ranic Alaryka, jaki w tym sens? Cillian spojrzal w kierunku oddalonego towarzystwa, wciaz rozbawionego. -Poniewaz raniac jego, ugodze ciebie. Poniewaz bardziej zalezy ci na nim niz na mnie. Poniewaz wiem, czego chce, i wiem, jak zdobyc to, czego pragne. -Jesli to uczynisz, nigdy nie bedziemy juz przyjaciolmi. -Przestan mnie obwiniac za to, ze pozwoliles mi zachowac sie szlachetnie. Przez chwile Edward mial ochote rzucic sie na Cilliana. Walnac z calej sily w te przystojna twarz ze zlym usmiechem, patrzec, jak z ust splywa struzka krwi. W przeszlosci bylby to zrobil, ale teraz... wiele sie zmienilo. Cillian zacisnal szczeki. -Przestan mnie nienawidzic za to, ze z milosci do ciebie chcialem cie ochronic. Dzis wieczorem. Jesli nie, to powiem lady Larissie prawde o jej kochanku. Juz nie jestem na tyle szlachetny, zeby klamac dla przyjaciela. Z tymi slowy odszedl sztywno i usiadl w kacie, gdzie po chwili dolaczyl do niego Persis. Podal mu wino i ziele, Cillian przyjal je. Edward rozluznil fular i poczul chec na zimnego drinka. I natychmiast drobne, miekkie palce wsunely mu w reke kubek. Zamrugal i spojrzal: Cisza, kobieta, ktora stala obok, by dac mu pocieszenie. -Wracaj do mojego pokoju - powiedzial. - I czekaj tam na mnie. Odeszla natychmiast, bez pytan, ktore zadalaby kazda inna kobieta. Edward spojrzal na Cilliana. Ksiaze nieznacznie kiwnal mu glowa. Stalo sie. Rozdzial 8 Cisza nie znala przyczyny napiecia miedzy Edwardem a Cillianem, jednak nie watpila, ze niedlugo ja pozna. Na razie szykowala pokoj na jego powrot. W kominku plonely polana skropione aromatycznymi olejkami, skrecone ziele bylo gotowe do palenia. Dzbanek robaka i kieliszki whisky staly w pogotowiu. Wlasnie wziela do reki czajnik, by zrobic herbate, kiedy drzwi sie otworzyly i wszedl Edward. Nie byl sam; kiedy zobaczyla, kto mu towarzyszyl, odwiesila czajnik na ogien. Wyprostowala sie. Edward, nachmurzony, podszedl do niej i wzial szklaneczke whisky. -Cillianie, moj panie - powitala go Cisza. - Edwardzie, moj panie. -Nie musisz nazywac go swoim panem, Ciszo, nie jest nim. - Edward jednym haustem przelknal alkohol i oddal jej szklaneczke. - Tylko ja nim jestem. Jak sie wydawalo, Cilliana raczej rozbawily jego slowa, chociaz tylko wzruszyl ramionami i kiwnal glowa. -Masz racje. Cisza przeniosla wzrok z jednego na drugiego. -Edwardzie? Znow sie przed nia zamknal, ukrywajac swoje emocje i mysli. -Jestes dobra Sluzebnica. -Dziekuje. - Spojrzala przelotnie na Cilliana, roz- walonego w fotelu, uderzajacego sie palcem po ustach i mierzacego ja wzrokiem. Edward rowniez spojrzal na ksiecia. -To twoj obowiazek... sluzyc opiekunom. -Tak. - Cisza nie rozumiala, do czego zmierza, ale mogla mu jedynie przytakiwac. -Wszyscy sa dla ciebie tacy sami. Wszyscy rowno. Cisza zastanowila sie przez chwile nad odpowiedzia, a przemowila dopiero wtedy, kiedy Edward wreszcie spojrzal na nia ciemnymi oczami. -W trakcie mojej sluzby kazdy opiekun jest dla mnie jedyny. Jednak po jej zakonczeniu wszyscy sa dla mnie rowni. Tak. Poruszyl barkami; wyciagnela rece, by go rozmasowac, ale sie odsunal. -Powiedz mi jeszcze raz, co przynosi ci ulge w bolu. Rzuciwszy spojrzenie na niego, a potem na jego towarzysza, Cisza natychmiast zrozumiala, ku czemu zmierzaly pytania Edwarda. -Bol cielesny pozwala mi zapomniec o bolu duszy - powiedziala cicho. Cillian lekko zaszural fotelem, poprawiajac sie w nim. Edward chwycil oponcze, garbiac sie. Cisza nie dotknela go. -Pragniesz bolu. - Glos Edwarda byl ochryply, ale nie z przerazenia. I nagle domyslila sie, jak moze mu najlepiej usluzyc i jak dac pocieche, ktora byla jej celem. Wiedziala, jak dac mu to, czego potrzebowal, a osuwajac sie przed nim na kolana w oczekiwaniu, poczula bol serca, chociaz jednoczesnie jej cialo zaczelo sie rozbudzac w oczekiwaniu. Oznaczalo to, ze w koncu bedzie musiala go zostawic. -Tak - odparla. - Bardzo go pragne. Poczula na wlosach jego dlon. Zadrzala. -Zatem go dostaniesz, Sluzebnico, gdyz sprawia mi radosc dawanie ci tego, czego pragniesz. Wiosna lod na rzekach peka i kruszy sie, az w koncu woda, ktora plynela pod spodem przez cala zime, moze wydostac sie na powierzchnie i zmyc resztki kry. Tak wlasnie widziala teraz Edwarda, kiedy postanowil ulec swoim pragnieniom. Byl dla niej jak strumien ogrzany sloncem na tyle, by moc uwolnic sie z pet lodu. Nie bylo to jego nowe oblicze, juz je wczesniej poznala. Umiejetnosc komenderowania ludzmi. Oczekiwanie posluszenstwa. Natomiast nie widziala jeszcze calej jego zdolnosci do dominacji, ale tez latwosci, z jaka potrafil nad soba zapanowac. Wykonywanie jego polecen, ton jego glosu, kiedy polecil jej zdjac suknie, pochwalny blysk w jego oku, kiedy mierzyl ja spojrzeniem - wszystko to przeszywalo ja dreszczem i budzilo laskotanie miedzy nogami. Cillian jeknal cicho, kiedy odslonila klejnoty zwisajace z jej sutek i lechtaczki. -Jest idealna. Cisza stala bez ruchu, podczas gdy Cillian krazyl wokol niej, a Edward przygladal sie im. Ksiaze podszedl do niej i nachylil sie nad nia. Jego oddech musnal jej nagie ramie. Nie dotknal jej. Zrozumiala cos jeszcze. Cillian mogl rozkazywac wszystkim, ale nie Edwardowi. Tu i teraz Edward byl panem. -Edwardzie, ona nosi te klejnoty jak krolowa. Obserwowala twarz swojego opiekuna, a na widok dumnego usmiechu na jego ustach poczula, jak fala goraca zalewa jej cialo. Jej lechtaczka zadrgala, a wiszacy przy niej klejnot zakolysal sie lekko. -Zgadzam sie. Dotknij jej skory. -Jak satyna - wymruczal Cillian, spelniajac polecenie Edwarda. Dlugie palce jego dloni, gladkiej dloni czlowieka, ktory nigdy nie pracowal, przesunely sie po jej biodrze i udzie. Pod tym prostym, zrecznym dotykiem jej sutki sie naprezyly. Cillian przesunal dlon miedzy jej udami i zaczal bawic sie jej miekkimi lokami, jednak naprawde poruszylo ja spojrzenie Edwarda. To on sprawial, ze jej cialo drgalo pod metalowym zapieciem. Dlonie Cilliana staly sie dlonmi jej patrona. -Chcesz sprobowac, jak smakuje, Cillianie? -Chce, moj drogi - szepnal Cillian prosto w jej ucho. Cokolwiek zaszlo miedzy Edwardem a Cillianem, w tej chwili zostalo odsuniete na bok. Przynajmniej chwilowo. -Wiec probuj. - Ten ton nie znosil sprzeciwu. Edward zaczal rozwiazywac fular i rozpinac guziki koszuli. Cillian przesunal ja pare krokow do tylu, az posladkami dotknela biurka i oparla sie o nie. Rozsunal jej nogi i zaczal sie przygladac. Podwojne podniecenie na widok ksiecia ogladajacego jej szparke oraz Edwarda wpatrzonego w jej twarz przyprawilo Cisze o zawrot glowy. -Czy po raz pierwszy ksiaze kleczy u twoich stop? - rozbawiony glos Cilliana sprawil, ze spojrzala w dol. -Nie - odparla, na co on sie rozesmial. Wciaz sie smiejac, zblizyl do niej zlotoruda glowe i zaczal ja lizac. Kiedy jego jezyk poruszyl delikatny lancuszek, a potem metalowy zamek, Cisza zaczerpnela gleboko powietrza. Odczucie jednoczesnie sprawialo rozkosz i torture, jednak po chwili Cillian zdjal wisiorek. Krzyknela na niespodziewane uczucie wyzwolenia, jej biodra zafalowaly, podstawiajac ja pod jego chetny do pieszczot jezyk. Cillian draznil ja i lizal, palcem naciskajac od wewnatrz. Edward przygladal sie im, jednoczesnie rozbierajac. -Ciszo, chod^tutaj. Cillian odsunal sie, a ona podeszla do Edwarda na drzacych nogach, juz rozbudzona pieszczotami. -Podejdz do tej sciany. Poloz na niej plasko rece rozlozone na szerokosc ramion. Rozstaw palce. Zacisnij je, jesli bedziesz chciala przestac. Rozumiesz? ' Kiwnela glowa. Niewielu jej opiekunow rozumialo wage takich znakow; jej nerwy znow sie rozognily na mysl o umiejetnosciach Edwarda. Tynk sciany byl chlodny pod dlonia. Oparla sie o mur, klejnoty zwisajace z jej piersi kolysaly sie swobodnie. Czekala, czujac, jak z kazda chwila narasta napiecie. Uslyszala trzask otwieranych, a potem zamykanych drzwi szafki. -Nie bedziesz jej wiazal? -Nie. - Na dzwiek ostrego tonu Edwarda Cisza sprezyla sie, ale nie ze strachu. - Nie trzeba jej wiazac, ona bedzie posluszna. Dobiegl ja odglos rzemienia przesuwanego w dloni. Szelest materialu. Jej umysl otworzyl sie i uspokoil, znajdujac juz poczatki wlasnej pociechy. -Bardzo ladne - doszly do niej pelne podziwu slowa Cilliana. - Pamietam to. Dwoch mezczyzn pograzylo sie w fachowej dyskusji o narzedziach pracy, jakby dwoch kowali rozmawialo o imadlach i mlotach, a nie biczach i szpicrutach. Czego uzyja dla niej? Czy lepiej sprawdzi sie palace, ale cienkie smagniecie rzemieniem, czy inny rodzaj bolu z uderzenia szpicruta? Po jej udach splynela wilgoc; byla gotowa. Czekala. Oddech jej zwolnil. -Jestes piekna. Chciala mu podziekowac, ale nie mogla znalezc slow. -Jestes gotowa? Kiwnela glowa. -Bedziesz liczyla. Rozumiesz? Na poczatek dam ci dziesiec. -Tak, panie - zdobyla sie na odpowiedz. Kazdy miesien drgal w niej z niecierpliwosci, ciezszej do zniesienia niz bol, ktory mial za chwile nastapic. Gleboko i powoli wciagnela powietrze, swiadomie probujac sie odprezyc, ale od bardzo dawna juz nie znalazla sie w podobnej sytuacji. Od bardzo dawna juz nie znalazl sie ktos, kto zrozumialby, jak podarowac jej nie cios piescia lub dlonia w chwili wscieklosci, tylko to, czego potrzebuje: starannie wymierzona kare stosowana z troska... i miloscia. Bez ostrzezenia smagnal ja biczem po ramionach. Bol rozkwitl w niej jak ciemny kwiat, rozchodzac sie od miejsca uderzenia po calym ciele. Kiedy dotarl do szpary pomiedzy udami, palace uczucie zamienilo sie w slodycz. Wciagnela powietrze. -Raz, panie. - I spadlo kolejne uderzenie. "Bicz" - pomyslala. We wprawnej dloni drugie uderzenie spadlo tuz ponizej pierwszego. -Dwa, panie... -Nie krzyczy - szept Cilliana polaskotal ja w ucho, chociaz sam ksiaze znajdowal sie poza zasiegiem jej wzroku. - Zmus ja do krzyku. -W swoim czasie. Podswiadomie sprezyla miesnie w oczekiwaniu na trzecie uderzenie; wywolalo ono jeszcze wiekszy ogien niz po- przednie. Jednak z jej ust wydobyl sie jedynie lekki jek. To bylo cudowne uczucie. Jej perla pulsowala, a biodra automatycznie wyrywaly sie do przodu, w daremnym poszukiwaniu przedmiotu, o ktory moglaby oprzec obrzmiale cialo. Bicz spadal raz za razem, az w koncu cale jej plecy plonely. Nie poruszyla jednak palcami. Przy kazdym uderzeniu liczyla glosno. Nie dotarla do dziesiatego, a juz wypowiadala kazde slowo ze szlochem. Zatrzymal sie, nie docierajac do jej wrazliwych posladkow. -Jeszcze dlugo nie bedzie miala dosc - orzekl Cillian autorytatywnie. - Edwardzie, ona zniesie znacznie wiecej. Poczula kolejna fale goraca na skorze, ktora juz palila zywym ogniem, a miedzy jej nogi wsunela sie od tylu czyjas dlon. Jeknela i wypiela sie w jej strone. Palce gladzily ja, znalazly najwrazliwszy punkt i uszczypnely go delikatnie, az Nessa podskoczyla gwaltownie. Czyjs oddech piescil jej kark. -To cie podnieca - szeptal Edward. - Jestes tak mokra, ze moglbym bez zadnego problemu wejsc w ciebie i dotrzec do samego konca. Zademonstrowal jej to palcami, wsuwajac je i wysuwajac lagodnie. Nessa drzala w falach rozkoszy poprzedzajacej orgazm. Za chwile moglaby dojsc do konca, gdyby tylko Edward przesunal palcem po dojrzalym paczku jej lechtaczki, ale on wiedzial, jak trzymac ja na krawedzi. -Cillian uwaza, ze zniesiesz jeszcze wiecej. Dasz rade, Ciszo? Czy mozesz przyjac ode mnie jeszcze troche bolu? Z zamknietymi oczami przesunela jezykiem po ustach. -Moge, Edwardzie. Czule wygladzil jej wlosy i przerzucil ciezki warkocz przez ramie na piers. Potem odsunal sie od niej, a zamiast ciepla jego oddechu poczula na plecach chlod. Przy nastepnym uderzeniu rzeczywiscie krzyknela, gdyz jej cialo w czasie krotkiej przerwy juz przyzwyczailo sie do bolu i teraz protestowalo przeciw kolejnym razom. Ten swiezy bol w polaczeniu z poprzednim byl znacznie bardziej dotkliwy i dlatego jeszcze wspanialszy. Czula w nim sol, lzy i pot, bol ogarnal jej plecy, a wewnatrz eksplodowala ekstaza budzona przez kolejne uderzenia nakladajace sie na poprzednie. Zaczela pograzac sie w zapomnieniu i chetnie poddala sie ciszy, od ktorej otrzymala tak dobrze dobrane imie. Wszystko zniklo z wyjatkiem swistu bicza w powietrzu, trzasku uderzen rzemienia o skore oraz rownych drgan jej miesni, kiedy jej cialo reagowalo na bol. Slyszala stekniecia Edwarda i niskie pomruki Cilliana, pelne aprobaty. Slyszala, jak o niej rozmawiaja, podziwiaja, chwala, dwa glosy wznoszace sie i opadajace w miare wznoszenia i opadania bicza, lecz nie zwracala uwagi na ich slowa. Byla swiadoma tego, ze liczy na glos, jak jej kazano, ale nie byla pewna, czy jej glos sie lamie, czy chrypi; wiedziala jedynie, ze za kazda przeszywajaca ja fala bolu pojawiala sie twarz Edwarda. Fale orgazmu przyplywaly i odplywaly, coraz silniejsze przy kazdym uderzeniu. Nie zacisnela dloni. Dochodzila do szczytu, przezywala go wciaz i wciaz gleboko, tam, gdzie wszystko zamienia sie w przyjemnosc. Juz zaspokojona slyszala niski, gardlowy smiech, poczula pizmowy zapach nasienia. To nie Edward. Zatem to Cillian skonczyl; jeknela, czekajac, az Edward wypelni ja, jak obiecal. -Porzadnie ja sprawiles, Edwardzie - ocenil Cillian rozbawionym glosem. - A teraz mozesz zerznac te dziwke, zanim zupelnie odleci... I nagle wszystko sie zawalilo. Tym razem trzask rzemienia na skorze nie wywolal bolu, a krzyk wyszedl nie z jej ust. Edward krzyczal cos z twarza sciagnieta z wscieklosci, Cillian cos mu odpowiedzial. Cisza uslyszala gluche uderzenie piesci i obrocila sie zaskoczona. Edward z klatka piersiowa lsniaca od potu po wysilku powalil Cilliana na podloge. Trzymal go piescia za kolnierz i bil po twarzy. Krew splywala ksieciu z ust, a na jego policzku widniala czerwona prega po biczu. -Edwardzie! - zawolala Cisza. Nie odwrocil sie. Cillian, wprawiony w obronie, zrecznym ruchem zrzucil z siebie Edwarda. Wciaz okladajac sie piesciami i krzyczac, mezczyzni przetoczyli sie po podlodze. Miala wrazenie, ze chca sie nawzajem pozabijac. -To ciebie trzeba sprawic, ty przebrzydly, oblesny gadzie! - wrzeszczal Edward, punktujac slowa ciosami piesci. - Nie bedziesz sie o niej tak wyrazal! Cillian nie tracil oddechu na wykrzykiwanie inwektyw. Unikal ciosow Edwarda i zadal kilka wlasnych. Cisza znow krzyknela na nich obu, ale zaden nie zwrocil na nia uwagi. Zostawila ich, przeszla do lazienki Edwarda, wziela miednice z woda i chlusnela na nich. Rozdzielili sie, przeklinajac i ociekajac woda. Cisza z glosnym brzekiem rzucila miske na podloge. Nagle zakrecilo sie jej w glowie i chwycila sie oparcia fotela. Mezczyzni wstali, mierzac sie gniewnymi spojrzeniami, z zacisnietymi piesciami, ale juz nie probowali sie na siebie rzucac. Cillian przesunal dlonia po ustach, rozmazujac krew na wargach. Wygladal teraz tak, jakby nalozyl na siebie za duzo kosmetykow. -Wybacz, Edwardzie. Nie wiedzialem... Jednak Edward nie dal sie ulagodzic. -Wystarczy, Cillianie! Juz na to nie pojde! Nie bede ci sluzyl, ulegal, nie bede zyl w twoim cieniu! Juz nie! -Nigdy tego od ciebie nie zadalem! - krzyknal Cillian glosem jak brzytwa. - Edwardzie, pragnalem jedynie twojej przyjazni, chcialem, zeby wszystko bylo tak jak kiedys... -Nigdy nie bedzie tak jak kiedys! Nie rozumiesz? Nie mozemy wrocic do tego, co bylo! A ja juz nie chce zyc w klamstwie, ulegac twoim kaprysom, ze strachu spelniac kazda twoja zachcianke! -Nie chce, zebys sie mnie bal! - W ciszy, jaka zapadla po tych slowach, kapanie wody wydawalo sie wyjatkowo glosne. - Nigdy tego nie chcialem! To moj ojciec kazal ci mnie pilnowac, moj ojciec ci grozil! Sklamalem dla ciebie, Edwardzie, bo byles dla mnie jak brat, kochalem cie. A ty znienawidziles mnie od tamtej chwili. Cisza nie wiedziala, co zrobic. Przeniosla spojrzenie ze swojego opiekuna na ksiecia i z powrotem, lecz widzac agresywna postawe Edwarda, nie podeszla do niego. Gdziekolwiek sie teraz znajdowal, nie mogla tam za nim pojsc. Cillian wyciagnal do niego reke, ale Edward odwrocil sie. Cillian zwrocil sie do Ciszy; jego zywe zielone oczy nabiegly krwia. Strumyk krwi z jego ust splynal po szyi i poplamil nieskazitelny kolnierzyk koszuli. Prega na policzku podbiegla krwia. -Blagam o wybaczenie, pani - powiedzial Cillian. -Sluz mu dobrze, gdyz on bardzo potrzebuje tego, co mozesz mu ofiarowac. Cisza bezradnie patrzyla, jak Cillian odchodzi, nie odwracajac sie za siebie. Edward przygarbil sie i nagle z przerazeniem zobaczyla, ze opada na kolana, chowa glowe w dloniach i zanosi sie szlochem. Podeszla do niego i przytulila, ignorujac bol w plecach, kiedy Edward przylgnal do niej z desperacja czlowieka, ktory zwatpil w osiagniecie spokoju. -Csss - uspokajala go, gladzac po wlosach. - Wszystko bedzie dobrze. -Bylismy mlodzi - powiedzial Edward, kiedy lezeli razem w lozku. - Alaryk i ja bylismy synami kupcow starajacych sie o szlachectwo, przyjaznilismy sie od dziecka, a Cillian oczywiscie byl synem krola. Od razu zwrocilem na niego uwage, nie mozna go bylo nie zauwazyc. Te wlosy, pewny siebie krok, jego poczucie, ze nalezy mu sie wszystko, co najlepsze. - Edward usmiechnal sie na to wspomnienie. - Wiekszosc chlopakow natychmiast zapalala do niego niechecia, chociaz nikt nie smial mu sie przeciwstawic. Byli tam inni bogacze, ale nie bylo drugiego ksiecia. Wielu go podziwialo. -Ale nie mial przyjaciela - wymruczala - dopoki sie nie spotkaliscie. -Ktoregos dnia zobaczylem, jak z grupka kolegow wysmiewa najlepszy plaszcz Alaryka, rzeczywiscie nieco podniszczony. Wtedy dalem mu w pysk za snobizm. Zachichotala; poczul na sobie jej cieply oddech. -I tak sie zaprzyjazniliscie? -Do tej pory nikt nie osmielil sie mu sprzeciwic. W kazdym razie w dniu, w ktorym rozwalilem mu nos, Cillian oglosil, ze ja i Alaryk jestesmy jego najlepszymi przyjaciolmi. Wkrotce wszyscy odkrylismy, ze laczy nas cos wiecej. -Wasze sklonnosci. - Jej dlon glaskala i gladzila, gladzila i glaskala. -Tak. Jeszcze przed naszymi osiemnastymi urodzinami odkrylismy urok tanich i latwych kobiet, ktore za kilka miedziakow chetnie sluzyly takim jak my. Czasami bralismy je razem. W ich swiatek wprowadzila nas kobieta zwana lady Gentia, w ktorej chyba wszyscy bylismy zakochani. A przynajmniej czulismy wobec niej respekt, gdyz dwukrotnie przewyzszala nas w barach i byla wyzsza od nas o glowe. Nessa znow zachichotala. -Kiedys Alaryk narazil sie jej, wiec potraktowala go biczem. A potem dostalo sie kazdemu z nas. -Jednak bardziej podobalo sie wam karanie niz znoszenie kary. Nawet teraz Edward poczul, jak tezeje w podnieceniu na wspomnienie tego pierwszego razu. Widok skory czerwieniejacej i rozgrzewajacej sie pod jego dlonia. Kobieta krzyczaca pod uderzeniami, ale nie proszaca, by przestal. Blagajaca o wiecej. I jak ona smakowala, kiedy wila sie pod nim. Jak miod. -Cillian i Alaryk zostali bracmi mojego serca, ale to Cillian najlepiej mnie rozumial. Alaryk dolaczal sie do naszych eskapad, ale mniej mu na nich zalezalo. Poza tym mial wiecej do roboty w szkole, gdyz mimo calej swojej inteligencji musial ciezej pracowac, zeby sobie poradzic. To Cillian namowil nas na smielsze proby, jednak nie oszukuje sie, bardzo chetnie za nim poszedlem. Nie cofalismy sie przed zadnym rodzajem rozpusty; przeciez dziewczyny lady Gentii byly dobrze przeszkolone i tak bardzo chetne. Serce mu podskoczylo na wspomnienie tamtych ekscesow. Noce pelne wyuzdanego seksu, sliskich cial, goracych ust, ciasnych, wilgotnych cipek. Wyczerpywal sily w jednej po drugiej, czesto z Cillianem u boku, kiedy ujezdzali kolejno po kilka dziwek. -To Cillian ja zwiazal i zalozyl jej tasme na szyje, ale to ja ja bralem, kiedy sie udusila i zmarla. Zamknal oczy pod naporem wspomnien. -Powiedziala, ze zmniejszony doplyw powietrza prowadzi do wiekszych orgazmow. Dala nam tasme i kazala sobie zawiazac na szyi, mowila Cillianowi, zeby zacisnal mocniej, podczas gdy ja ja pieprzylem. Myslelismy, ze byla... - zajaknal sie, czujac, jak na samo wspomnienie oblewa go zimny pot. - Nie wiedzielismy, ze posunelismy sie za daleko, poki nie bylo za pozno. Nawet nie poznalismy jej imienia. Wstrzasnal sie, ale znow dlonie Ciszy zaczely go gladzic i uspokajac. -Uwazalismy sie za mezczyzn. Bzdura. Mialo byc sledztwo. Kara za zabojstwo, nawet przypadkowe, to smierc przez powieszenie. Wymruczala cos niezrozumialego i pocalowala go w kark. Poglaskal ja po wlosach, czerpiac z niej sile. -Cillian wzial to zabojstwo na siebie. Twierdzil, ze nie mialem z tym nic wspolnego, bo wypilem za duzo i lezalem jak kloda. Wzial cala wine na siebie, a mnie uwolniono od zarzutow. -Ale nie powieszono go. -Nie. Wyslano do szpitala wariatow. Ojciec mial na tyle pieniedzy i wplywow, zeby to przeprowadzic - rozesmial sie gorzko, zawstydzony. - Sklamal, by mnie ocalic, a ja mu na to pozwolilem. Skonczylem nauke i wrocilem do domu zajac przyslugujace mi miejsce w towarzystwie, podczas gdy Cillian siedzial razem z wariatami. Wyszedl stamtad niemal oszalaly. Jego ojciec, ktory byc moze wiedzial wiecej, niz sie przyznawal, przydzielil mi miejsce na dworze. Mialem zostac strozem Cilliana i strzec go przed podobnymi wypadkami. Stalem sie za niego odpowiedzialny. On byl moim ciezarem. Przypominal mi o tym, co sie stalo, kiedy pozwolilismy poniesc sie zadzy. Nessa uniosla sie na lokciu i spojrzala mu w twarz. -Ale ty winiles siebie. -Tak, za smierc tej dziewczyny owszem. I na pewno za jego szalenstwo. A jednak nie moglem zrobic nic innego, niz, tak jak rozkazal jego ojciec, zostac jego aniolem strozem. I hamowac go. Kazde spojrzenie na niego przypominalo mi o przeszlosci i o tym, co mu zawdzieczam. Kraza pogloski, ze z powodu szalenstwa nie bedzie mogl objac tronu, bo zaden wladca nie odda corki w obawie, ze dzieci odziedzicza jego chorobe. -Jak myslisz, czy on ma do ciebie pretensje? - Na jej cicha sugestie pokrecil glowa. -Nigdy nie mial, palant. - Usmiechnal sie, spogladajac w jej twarz. - Zawsze byl tym samym Cillianem z naszej mlodosci, impulsywnym, bystrym i wciaz balansujacym na granicy ryzyka. To ja sie zmienilem. Schylila sie i delikatnie pocalowala go w usta. -Twoj zal nieco przygasl, lecz nigdy nie przestaniesz oplakiwac tamtej dziewczyny. Pokiwal glowa, z ulga zdajac sobie sprawe, ze wreszcie ktos go zrozumial. Ujela go za reke i polozyla sobie na piersi, jej sutki natychmiast ozyly. Pocalowala go mocniej, rozchylajac mu usta. -Jestesmy jak klodka i klucz - wyszeptala. - Po- trzebuje tego, co mozesz mi dac. Nigdy nie musisz sie przy mnie kryc, Edwardzie, gdy moge przyjac to, co chcesz mi ofiarowac. Siegnela dlonia do jego spodni, glaszczac penis, az zrobil sie sztywny. Edward westchnal, odpowiadajac na jej westchnienie, kiedy usiadla na nim i wsunela go w siebie. Pocalowala Edwarda bardziej gwaltownie, przyciskajac usta do ust, zeby do zebow i jezyk do jezyka. Wciagnal powietrze, ona je wypuscila. Jechala na nim najpierw powoli, pochylajac sie, by go pocalowac lub podawac mu sutki do ssania. Edward wsunal w nia kciuk i zaczal pocierac. W koncu wyprostowala sie, w ekstazie odrzucajac glowe do tylu, a jej wspaniale geste wlosy splynely na dol i przykryly ich. Zagubil sie w niej. Wzrok, dotyk, zapach i cos glebszego. Cos, czego nie mogl dotknac, zobaczyc ani wyczuc, cos w glebi niego. Otworzylo go to nagle, wciagnal powietrze, z rozkosznym bolem splynelo na niego olsnienie. -Kocham cie - wydusil, kiedy ich ciala wspolnie osiagnely szczyt. Cisza spojrzala na niego rozszerzonymi ciemnymi oczami i usmiechnela sie radosnie. -Tez cie kocham. Stalo sie. Chwila najwyzszej, doskonalej pociechy, ktora odnalazl w Ciszy. Wykrzyknal jej imie, odpowiedziala krzykiem, razem znalezli miejsce, gdzie ciernie bolu juz nie mogly ich zranic. Nie miala wiele do pakowania. Maly kuferek ubran i rzeczy osobistych. Dokumenty finansowe, potwierdzajace przelew jej osobistych zasobow do nowego miejsca zamieszkania. Zebranie wszystkiego zajelo jej ledwie pare chwil i Cisza rozejrzala sie po pokoju, ktory dotad byl jej domem; na mysl o czekajacej ja podrozy westchnela cicho. -Gotowa? Odwrocila sie na glos dobiegajacy spod drzwi i usmiechnela. -Tak, Edwardzie. Gotowa. Mezczyzna, ktorego kochala, odpowiedzial jej usmiechem i wyciagnal reke. -Powoz czeka. Podeszla do niego, ujela go za reke, smiejac sie, kiedy przyciagnal ja do siebie, zeby ja pocalowac. -Czy bedziesz zalowac, ze odchodzisz? - zapytal, odsuwajac sie i spogladajac na nia powaznie. Cisza ostatnim spojrzeniem obrzucila pokoj, przydzielony jej przez Zakon. Odwrocila sie i znow pocalowala Edwarda. -Nie - odparla, odsuwajac sie. - Nie, ukochany, nie zaluje, ze odchodze. Przeciez jade z toba do domu. -W takim razie chodzmy - powiedzial Edward. - Jedzmy do domu. -Jesli to ci sprawi radosc... - powiedziala Cisza. Edward ujal w dlon jej policzek. -Sprawi mi to wielka radosc. I rzeczywiscie sprawilo im radosc, uznala, kiedy wspolnie wyszli z pokoju, nie przejmujac sie zamykaniem drzwi. A to najlepsza pociecha, jaka mozna sobie wymarzyc. UCZCIWOSC Rozdzial 9Lampy swiecily, ogien byl rozpalony, wino nalane. Teraz pozostalo juz jedynie czekac. Cillian, w swiezych koronkach u dloni i szyi, w swojej najlepszej kamizelce, krazyl nerwowo po pokoju. -Na jaja Sindera - mruknal przez zacisniete zeby. - Gdzie ona sie podziewa? Alaryk uniosl wzrok z fotela, na ktorym sie rozlozyl z kieliszkiem wina i stopami opartymi niedbale na kanapie. -Na pewno juz jedzie. Moze jakies spoznienie pociagu... -Wyslalem sluzacego na te przekleta stacje. Gdyby jakis pociag sie spoznil, otrzymalbym wiadomosc o, tak szybko. - Cillian pstryknal palcami, demonstrujac swoja nieograniczona wladze. Alaryk uniosl brwi; nie starczylo mu inteligencji, by chociaz udac podziw. To jest zla strona tak bliskiej przyjazni, stwierdzil Cillian kwasno. Alaryk uwaza, ze nie musi mu schlebiac. Dzieki Swietej Rodzince ma mnostwo pochlebcow, inaczej nastroj pogorszylby mu sie jeszcze bardziej. Alaryk wstal, odstawil kieliszek i objawszy Cilliana, poglaskal go po karku pod spietymi wlosami. -Spokojnie... przyjedzie na pewno. Cillian rozluznil sie pod jego dotykiem, ale po chwili strzasnal dlon. Kazdy miesien w jego ciele stezal, a po calej skorze przebiegaly dreszcze oczekiwania. Minelo juz kilka tygodni, odkad dostal wiadomosc, ze jego podanie o przyslanie Sluzebnicy zostalo rozpatrzone pozytywnie. Pelne dwa tygodnie temu otrzymal list, ze przyjedzie ona ostatnim tego dnia pociagiem na dworzec Pevensie. "Trzeba bylo zazadac, by traktowano ten pociag w uprzywilejowany sposob" - pomyslal. Powinien byl to zrobic. Ale coz, nawet jego ojciec, krol, nie mogl wymagac zmiany rozkladu jazdy z takiego powodu. -Spoznia sie - odezwal sie niecierpliwie. - Bardzo mi sie to nie podoba. Alaryk, chociaz glupiec, byl jednak bardzo oddanym przyjacielem. Znow ukradkiem przysunal sie do Cilliana i zaczal masowac mu ramiona. Ksiaze pozwolil sie popchnac w kierunku fotela i wzial podany kubek slodkiego czerwonego wina, po czym Alaryk znow zajal sie rozbijaniem twardych guzow miesni na jego ramionach i karku. -Przyjedzie. Zakon potwierdzil, ze przyjedzie. One nie klamia. Cillian jeknal i przechylil glowe, by Alaryk mogl dotrzec do najbardziej bolesnych miejsc. -Na Proznie, Alaryku, to czekanie doprowadza mnie do szalu! Alaryk zachichotal cicho i pochyliwszy sie, cmoknal Cilliana w czubek glowy, po czym wrocil na swoj fotel i do swojego wina. -Ksiaze, wiele rzeczy doprowadza cie do szalu. Nie zrzucaj winy na czekanie. -Za takie slowa moglbym wtracic cie do wiezienia. Alarykowi oczy rozblysly, a Cillian znow zacisnal szczeki na widok jego nieposkromionego dobrego nastroju. Jednak nie mogl dlugo gniewac sie na Alaryka, nie teraz, kiedy ten fircyk zostal jego serdecznym przyjacielem. Jego jedynym serdecznym przyjacielem, gdyz Edward nie pojawial sie na dworze nawet na rozkaz krola. W ciagu ostatnich szesciu miesiecy calkowicie odwrocil sie od Cilliana. -Przyjedzie, Cilly. -Nie nazywaj mnie tak. Ten palant Persis wyobraza sobie, ze tymi glupimi zdrobnieniami zrobi ze mnie swoja maskotke. Alaryk rozumial go tylko w polowie tak dobrze, jak niegdys Edward, ale i to wystarczylo. -A ty nie jestes niczyja maskotka. -No wlasnie. Nalej jeszcze wina. Cillian wyciagnal reke z kubkiem, Alaryk napelnil go i popijali w milczeniu, kazdy zajety swoimi myslami. W koncu Cillian nie wytrzymal. Zerwal sie na rowne nogi, w porywie wscieklosci wychylil kubek do dna i rzucil do kominka. Cholerne naczynie nawet nie rozbilo sie w drobny mak, jedynie popekalo i sypnelo kroplami w ogien, az zasyczal. Nawet kubek rzucal mu wyzwanie? -Ksiaze panie. - W drzwiach stanal Bertram, lokaj Cilliana, przestepujac z nogi na noge. - Upraszam o wybaczenie, panie, ale wyszedlem na pociag, panie, ale jej nie bylo. Cillian chcial rzucic w powietrze stek przeklenstw, jednak nie zdobyl sie na wypowiedzenie ani slowa. Zamiast tego nagle opadl na kolana na zimna, twarda podloge i ukryl twarz w dloniach. Nie przyjechala. Znow nie przyjechala. -Wracaj i czekaj na nia, idioto - powiedzial cicho Alaryk do Bertrama i kleknal przy Cillianie. - Pozwol, poloze cie do lozka. -Nie. - Cillian pokrecil glowa. - Nie jestem pijany, Alaryku. Ja tylko... ja... -Wiem. - Alaryk objal go silnym usciskiem za ramiona. - Pragniesz. Wiem. Cillian uniosl glowe i spojrzal na Alaryka wsciekle. -Uwazasz, ze wiesz, czego pragne? -Uwazam, ze cie znam. - Alaryk puscil go i podniosl sie, po czym wyciagnal reke, ktora przyjaciel chwycil, i rowniez wstal. - No i wiem co nieco o pragnieniu. -Ale ty masz to, czego pragniesz. Mnie nie brak niczego, a jednak czuje niedosyt. - Cillian z trudem wydobywal slowa przez scisniete gardlo. Na prozno staral sie wyzbyc rozczarowania. Czekal dni i tygodnie, pewien, ze zaraz po przybyciu Sluzebnicy wszystko sie odmieni, ze przyniesie mu ona obiecane pocieszenie. W oczekiwaniu na nia poniechal nawet wizyt w swoim pokoju uciech. A jednak znow bedzie musial czekac kolejny dzien. Sytuacja nie do zniesienia! -Odejdz, Alaryku. Idz do swojej pani, bo jeszcze uzna, ze loze wystyglo i musi je ogrzac ktos inny. Zostaw mnie w spokoju. Alaryk westchnal i lekko, bez sladu drwiny sklonil sie Cillianowi. -Moja pani pozwolila mi zostac przy tobie tak dlugo, az przestaniesz mnie potrzebowac. Cillian uniosl brwi. Lady Larissa niechetnie rozdzielala uprzejmosci, ale kiedy juz ich udzielila, nie cofala slowa. -Lady Larissa kazala ci obsluzyc mnie zamiast uslugiwac jej? Alaryk ze swoja jasna cera i blond wlosami nie potrafil ukryc rumienca. -Nie... nie obsluzyc cie, Cillianie, nie w ten sposob. Cillian jeszcze wyzej podniosl brwi i skrzyzowal dlonie na piersi. -Naprawde? A co by sie stalo, gdybym faktycznie tego zazadal? Alaryk zarumienil sie, ale tym razem szybko odzyskal rezon i obdarzyl Cilliana swoim lobuzerskim, prowokujacym usmiechem. -Nie jestem w twoim typie, wiesz o tym. Cillian prychnal. -Nie wstyd ci tak mi docinac, chociaz jestes moim przyjacielem? -Nie docinam ci, naprawde. - Alaryk zrobil skruszona mine. - Ja tylko... no dobrze. Skoro Edward odszedl... -Nie wymawiaj przy mnie jego imienia! - Cillian polozyl dlon na sercu, tam, gdzie bol byl najdotkliwszy.- Jestem ksieciem Firth. Moich rozkazow musza sluchac wszyscy. Ale nie mam zamiaru zmuszac lorda Delawa do przybycia, jesli nie ma na to ochoty. Alaryk kiwnal glowa i znow sie sklonil. -Wiem. -Za duzo wiesz! - warknal Cillian i obrocil sie na piecie, rozpinajac kamizelke i dzwoniac na lokaja. - Wracaj do domu do kochanki albo zabawiaj sie sam, nie interesuje mnie to. Zostaw mnie, Alaryku. Alaryk wyszedl bez slowa. Cillian chodzil po pokoju, mamroczac przeklenstwa i czekajac na Renzella. Niezaleznie od konsekwencji sluzacemu nigdy sie nie spieszylo. "A wszystko dlatego, ze jestem dla niego zbyt poblazliwy" - pomyslal Cillian, zagryzajac wargi. "Moze gdyby raz czy dwa poczul bat na grzbiecie, szybciej przybiegalby na wezwanie". Nawet taka mysl nie poprawila mu nastroju. Wobec tego pocieszyl sie, rzucajac kieliszki w ogien, jeden po dru- gim; ich okruchy lsnily i blyszczaly w ogniu, ale nie topily sie. Wlasnie uniosl ostatni, kiedy wreszcie wkroczyl Renzell. -Panie - odezwal sie - jeszcze nie przyjechala, prawda? Czy w takim razie mam ci przygotowac nocny ubior, panie? Sluchajac beztroskiego, obojetnego paplania sluzacego, Cillian raz i drugi westchnal gleboko; w koncu odsunal od siebie pokuse wymuszenia batem na tym idiocie chocby minimum posluchu. Mogl sie zgodzic z opinia, ze jest porywczy i gwaltowny, nawet trudny. Ale na pewno nie uwazal sie za takiego potwora, za jakiego uznawal go Edward. -Przygotuj moje skorzane spodnie. Przez nastepnych kilka godzin bede w moim pokoju uciech. Renzell kiwnal glowa i zaczal sie krzatac, podczas gdy Cillian z trudem powstrzymal sie, by nie podjac wedrowki przed kominkiem. Lokaj pracowal szybko, ale bezladnie, wykonywal wiele ruchow tam, gdzie wystarczylby jeden. W koncu jednak udalo mu sie przygotowac ubranie i pomogl Cillianowi zdjac to, w ktorym oczekiwal Sluzebnicy. -Czy moj pan zyczy sobie, by sluzace przygotowaly kapiel? Cillian na moment zamknal oczy i ugryzl sie w jezyk, aby nie warknac. -Oczywiscie. Najbardziej pragnal tego, by nie musial wciaz zlecac rzeczy dla niego oczywistych. Chcialby wracac z pokoju uciech i zastawac wszystko gotowe. Tak naprawde z calej duszy marzyl o tym, by miec przy sobie kogos, kto odgadnie jego zyczenie, zanim on sam o nim pomysli. I kto uczyni wszystko, by je spelnic. -Posilek, panie? Renzell nie wybijal sie inteligencja wsrod jego sluzacych, lecz Cillian znow zmell w ustach przeklenstwo. Nie bylo Edwarda, ktory zauwazylby i docenil jego wysilki, ale jednak... Cillian i tak sie staral. -Tak, Renzellu. Posilek. Na pewno bede bardzo glodny. Sluzacy obdarzyl go promiennym, szerokim i absolutnie okropnym usmiechem. -Czy moj pan ksiaze zyczy sobie jeszcze czegos? Cillian stal z nagim torsem, ubrany tylko w czarne spodnie. Uszyte z miekkiej jak aksamit skory, odpornej na wilgoc i plamy, byly jednymi z niewielu, jakie nosil przez wzglad na ich walory praktyczne. Sam to przyznawal, wyjatkowo nie bardzo z tego dumny, raczej nieco zdegustowany swoim rozpustym charakterem. -Nie, to wszystko, Renzellu. Nie czekal, co jeszcze wybelkocze sluzacy; gdyby mu pozwolil, lokaj moglby zadawac bzdurne pytania w nieskonczonosc. Niezaleznie od tego, jak bardzo Cillian wrzeszczal na niego, grozil chlosta, facet nie umial zamilknac. Bardziej niewygodne byloby jednak co dwa tygodnie przyuczac nowego sluzacego; na to Cillian byl zbyt leniwy. Jednak kilka razy w tygodniu zdzieral sobie wrzaskiem gardlo, ktore musial pozniej kurowac herbata z miodem, a Renzell sluzyl mu nadal, ani odrobine nie zmieniajac sposobu bycia. Skoro Sluzebnica nie przybyla, bedzie musial mu wystarczyc pokoj uciech. Po tylu dniach dobrowolnej abstynencji krew w nim wrzala z niezaspokojonego napiecia. Cillian skierowal sie do schodow kuchennych. Byly to schody dla sluzby, drewniane, bez chodnika i ozdob. Sluzacy mieli przemykac nimi niewidoczni dla panstwa, trzy- majacego sie z dala od codziennych prozaicznych czynnosci: prania ich wykwintnych strojow czy oprozniania nocnikow. Te schody nie byly przeznaczone dla stop ksiecia, ale Cillian bardzo chetnie z nich korzystal. Ojciec dostalby apopleksji na wiesc, ze jego jedynak po nich stapa, ale z drugiej strony udawal rowniez, ze nic nie wie o istnieniu pokoju uciech. Jesli fakty sa niewygodne, po prostu nie istnieja. Drzwi na naoliwionych zawiasach otworzyly sie bezszelestnie. Gdy wszedl, sprowadzone dla niego kobiety odlozyly robotki i podniosly na niego wzrok. Mialy wszystko, czego potrzeba, by znalezc zajecie podczas jego nieobecnosci. Hafty, karty, origami... zajecia dam, nieznane im zupelnie do chwili, gdy tu trafily. Same kobiety, ale zadnej damy. Powital go chor slodkich, szczebiotliwych glosow, starajacych sie wywolac usmiech na jego twarzy. Cillian zamknal za soba drzwi i zaczerpnal gleboko powietrza. Aromaty drewna, olejku rozanego i balsamow, ktorymi natarly sie kobiety, pomieszane z zapachem pozadania stworzyly ostra mieszanke; uniosl glowe, by jak najglebiej wciagnac ja w pluca. Tutaj on byl panem, bynajmniej nie z powodu korony, ktora nosil, ale dzieki biczowi w rece. Tutaj bral wszystko bez koniecznosci rewanzu. Tutaj, w tym pokoju, przy tych kobietach, Cillian nie musial powsciagac temperamentu, gryzc sie w jezyk czy opuszczac uniesionej do uderzenia reki. Kazda z nich znalazla sie tu nie ze wzgledu na doskonalosc fizyczna - wrecz przeciwnie, wiele kobiet ksiecia nosilo na twarzy i ciele slady ciezkiego zycia - lecz z powodu innej cechy, znacznie dla niego atrakcyjniejszej: ich gotowosci sluzenia mu w kazdy sposob, jaki sobie zazyczyl, oraz ich nieukrywanej i nieslabnacej przyjemnosci, jaka z tego czerpaly. Tutaj mogl byc tylko mezczyzna, niezaleznie od tego, na ile ich posluszenstwo czynilo z niego ksiecia. _ No to co, slicznotki - odezwal sie, otwierajac do nich ramiona. - Ktora pierwsza? Pociag nie spoznil sie, po prostu wcale nie przyjechal. Dziesiec mil przed stacja Pevensie wagony zatrzymaly sie gwaltownie z drzeniem i piskiem kol. Do przedzialu, w ktorym siedziala Uczciwosc, dotarl odor przypalonej siersci; kobieta zakryla nos rekawem. Wspolpasazerowie zaczeli krecic glowami i mamrotac. _ To oden - orzekl starszy pan z westchnieniem i potrzasnal gazeta. - Odkad ksiaze uznal, ze futra z nich wyszly z mody, strasznie sie rozplenily, bo zaprzestano polowan. Wskakuja na tory, glupie bydleta. Pewnie ktores wpadlo pod pociag. Uczciwosc nigdy dotad nie slyszala o istnieniu takich zwierzat, nawet gdyby zyly w najbardziej odleglych prowincjach. W jej rodzinnej prowincji Bellora tory kolejowe ukladano na nasypach, by zapobiec takim wypadkom, ale nie powiedziala tego glosno. Od dawna nie byla w Bellorze. Do usuniecia wielkiego zwierza z torow konieczna okazala sie cala ekipa robotnikow, ktorzy bynajmniej nie spieszyli sie z usunieciem skutkow wypadku. Zdawalo sie, ze nikomu z pasazerow rowniez nie przeszkadza opoznienie. Uczciwosc jednak byla w podrozy juz od paru dni, a ostatni cieply posilek jadla wczoraj. Zreszta na ten obiad poprzedniego dnia skladal sie pasztecik pospiesznie przegryziony miedzy przesiadkami. _ Nie ma co sie denerwowac - pouczyl ja mezczyz- na, zerkajac znad gazety. - Pani stacja nie ucieknie, to pewne. Mial slusznosc, ale tez bynajmniej nie podniosl jej na duchu. Uczciwosc skupila sie na cichym powtarzaniu zasad Zakonu, starajac sie nie zwracac uwagi na fetor odena i zaciekawione spojrzenia, jakie sciagala jej suknia. Niezaleznie od tego, gdzie pojechala, zawsze znalazl sie ktos, kto nigdy dotad nie widzial prawdziwej Sluzebnicy i nie wierzyl, ze jest tak samo ludzka jak reszta swiata. W miare uplywu czasu, kiedy glod doskwieral coraz bardziej, znacznie trudniej przychodzilo jej przekonywanie samej siebie, ze cierpliwosc jest nagroda sama w sobie. Zanim pociag, juz bez nieproszonego pasazera, wtoczyl sie na stacje, mieli tyle godzin spoznienia, ze Uczciwosc zwatpila, by ktokolwiek jeszcze na nia czekal. Zbyt dobrze znala niecierpliwosc arystokratow. Kiedy wiec mezczyzna z glowa pochylona na piersi i twarza ukryta w cieniu kapelusza poruszyl sie na dzwiek hamujacego pociagu i wstal, Uczciwosc nie sadzila, zeby czekal na nia. -Panienko? Czujnie przycisnela do siebie swoj kuferek. Sluzebnice pozostawaly pod ochrona dlugiego ramienia Zakonu Pocieszenia, ale nigdy nie bylo do konca pewne, czy jakis idiota nie zechce sobie wziac tego, za co inni mezczyzni musieli placic. -Czeka panienka na powoz? - zapytal mezczyzna, kiedy Uczciwosc nie odpowiedziala. Okazalo sie, ze nie jest lubieznym prowincjonalnym przybleda o nieczystych intencjach, ale sluzacym ksiecia Firth, wyslanym po nia na dworzec. Zapakowal ja do powozu tak ozdobnego, ze poczula sie w nim jak w szkatulce na bizuterie. "Ja zas jestem tym klejnotem" - myslala so- bie, moszczac sie na czarnym aksamicie siedzenia i rozkladajac wygodnie spodnice. Nie zamierzala spac, ale zmoglo ja zmeczenie. Miala za soba kilka dni uciazliwej podrozy. Chociaz kazdej Sluzebnicy przyslugiwala kwatera w glownej siedzibie matki przelozonej w Neaku, domy siostr Zakonu Pocieszenia porozrzucane byly po wielu prowincjach. Po zakonczeniu poprzedniego zadania Uczciwosc ruszyla w dalsza podroz, nawet nie zagladajac po drodze do Neaku. Obudzila sie, kiedy powoz stanal, a Bertram otworzyl drzwi, wpuszczajac do wnetrza swieze nocne powietrze pachnace deszczem. Na niebie nie bylo sladu gwiazd ani ksiezyca; chociaz ich nie widziala, Uczciwosc czula nad soba chmury otulajace ja jak plaszczem, kiedy opierajac sie na dloni Bertrama, wyszla z powozu. Uniosla twarz i wciagnela wilgotne powietrze. -Zbliza sie burza. -Ach tak. Jakby pod wplywem zaklecia w oddali rozlegl sie huk grzmotu. Rozesmiala sie lagodnie pod taksujacym spojrzeniem Bertrama. -Lubie deszcz. -Pola tez go lubia, panienko - usmiechnal sie szeroko Bertram, ukazujac ostre biale zeby, kontrastujace z ukryta w cieniu twarza. - Lepiej juz chodzmy do srodka. Palac skrywal sie w mroku. Niewazne. Uczciwosci nie obchodzilo, ile ma wiez ani z jakich marmurow jest wykonany. Nie po to tu przyjechala. Ja interesowal wlasciciel, ktory ja tu wezwal. Cala reszta stanowila jedynie dodatek. O tak poznej porze po korytarzach snuli sie jedynie straznicy. "Straznicy i pijacy" - pomyslala, kiedy przez uchylone drewniane drzwi dojrzala grupe mlodych szlach- cicow. Ich glosy oraz zapach ziola dobiegaly az na korytarz. Uczciwosc przystanela, sadzac, ze moze wsrod biesiadnikow znajduje sie ksiaze, ale Bertram tylko pokrecil glowa. Grubym pakrem kiwnal na nia i poszli dalej kolejnymi, juz mniej reprezentacyjnymi korytarzami, po czym skrecili i znalezli sie w zakurzonym, zaniedbanym pomieszczeniu. -Jest tam - wskazal koniec sali. Czekala, ale sluzacy najwyrazniej nie mial zamiaru prowadzic jej dalej. Uczciwosc zamrugala i stlumila ziewniecie. Bertram pokiwal glowa i sie odsunal. Jak uznala, nie bylo sensu dalej czekac. Przeszla przez drzwi. Po kilku stopniach trafila na kolejne, ozdobione czarnymi metalowymi slimacznicami. Plomienie lamp gazowych przykrecone byly do polowy, wiec panowal polmrok. Uczciwosc zamrugala, by pozbyc sie sprzed oczu tanczacych pylkow. Pchnela drzwi. Nauczono ja oczekiwac od klientow wszystkiego. Zniesc wiele i przymykac oko na jeszcze wiecej. Mimo wszystko jednak skulila sie, kiedy przez otwarte drzwi uderzyl ja zapach potu, seksu i krwi. Ujrzala naga dziewczyne z rekami przywiazanymi do drewnianego krzyza; jej plecy poznaczone byly pregami bata. Jej glowa zwisala, a jasna skora blyszczala od potu. Ramiona unosily sie w rytm oddechu. Byly tam jeszcze inne dziewczeta, w wiekszosci nagie, chociaz kilka mialo na sobie przezroczyste nocne koszulki, ktore nic nie zakrywaly. Czyzby Bertram przyprowadzil ja w niewlasciwe miejsce? Na granicy pola widzenia zaczely sie jej przesuwac pasma czerwonej mgly. Nagle odczula skutki glodu i zme- czenia, wzmocnione duchota i atmosfera pomieszczenia. Uczciwosc wciagnela powietrze, sciskajac wargi, gdyz na ustach czula wrecz mocny zapach. Nie pomoglo. Przeciwnie, kazdy oddech wywolywal szum w uszach i wzmacnial oszolomienie. Wtedy go dojrzala. Stal do niej tylem, nagi do pasa. Dlugie, geste jasne wlosy splywaly mu na ramiona i na plecy. Bursztyn, zloto i miedz lsnily w swietle lampy. Sam widok jego wlosow sprawil, ze nabrala powietrza, gotowa westchnac z zachwytu, ale kiedy odwrocil sie do niej twarza... och, na Niewidzialna Matke. Byl piekny. Uniesiona dlon sciskala raczke bata, z ktorej zwisaly rzemienie. Po twarzy i ustach splywal mu pot, wiec zlizal go jezykiem. Opuscil dlon z batem. -Kim jestes? Jego glos, plynny i melodyjny, kojarzyl sie jej ze strumieniem w ogrodzie ojca, wlosy przypominaly jablka w jego sadzie. Poruszona wspomnieniem Uczciwosc cofnela sie o krok i polozyla dlon na sercu. Nie odezwala sie. -Niewidzialna Matko - wyszeptal ksiaze Firth. Upuscil bat i nie zwracajac na niego uwagi, przeszedl nad nim w jej kierunku. - To ty. I wtedy Uczciwosc upadla. -Witaly mnie juz trzepoczace rzesy i dworne dygniecia - mruknal Cillian - ale musze przyznac, ze do dzis dnia zadna kobieta na moj widok nie zemdlala. Ogarnelo ja zmieszanie; sprobowala usiasc. Koce, ktorymi opatulono ja ciasno w talii, pociagnely ja w dol, ksiaze zas, bo nie mogl to byc nikt inny, odsunal sie nieco z krzeslem, by zrobic jej miejsce. -Blagam o wybaczenie - odezwala sie zachryplym glosem. Ksiaze nalal wody z dzbanka i podal jej. -Bertranynial rozkaz, by przyprowadzic cie od razu do mnie. Gdybym wiedzial, ze moj widok cie powali, wydalbym mu inne polecenie. Uczciwosc popijala malymi lyczkami, a chlodna woda splywala jej w gardle, dajac czas na zebranie mysli. Chociaz miala sklonnosci do zawrotow glowy, kiedy za dlugo musiala sie obywac bez jedzenia, od wielu miesiecy nie zemdlala i wciaz jeszcze czula sie zdezorientowana. Gdyby miala wybor, polozylaby glowe na poduszce, jednak ksiaze wpatrywal sie w nia tak uporczywie, ze nie mogla tego uczynic. Niewazne byly jej pragnienia. "Samolubne jest serce, ktore dba tylko o wlasne potrzeby". Z latwoscia przypomniala sobie te mantre, ale sentencja jakos nie trafila jej do przekonania. Mial oczy zielone jak trawa, ale z bialymi cetkami, przypominajacymi biale grzywy piany na morzu. One tez przypominaly jej dom rodzinny. Sprobowala znow sie odezwac, ale na jezyk wciaz cisnely sie jej slowa zwiazane z poprzednim zyciem, nie na miejscu w obecnej sytuacji. Niesluzace niczemu. Nie przynioslyby nikomu przyjemnosci - ani jemu, ani na pewno jej samej. Ksiaze Cillian, ksiaze Firth. Jej patron. Z ciekawoscia pochylil sie w fotelu i sprobowal przechwycic jej spojrzenie. Spogladanie mu w oczy przypominalo patrzenie w morska dal kiedys, w dziecinstwie. Uczciwosc pomyslala sobie, ze gdyby na to pozwolila, latwo moglaby utonac w jego oczach. Odwrocila wzrok. -Blagam o wybaczenie. To z powodu przemeczenia podroza, a nie na twoj widok. Powinnam byla bardziej nad soba panowac. Uniosl dlon - by ja uderzyc czy poglaskac? Nie wiedziala. W ostatniej chwili cofnal reke. Wstal, wciaz nie nalozyl koszuli. Doskonale skrojone skorzane spodnie przylegaly do nog, jakby na skore wylano mu czarny atrament. -Zakon obiecal mi Sluzebnice, a tymczasem to ja siedze jak sluzacy, obmywajac ci rece i glowe. Powiedz mi - odezwal sie Cillian cicho, ale bynajmniej nie lagodnie - czy to Zakon nauczyl cie takiego zachowania? -Nie. Powiedzialam juz, blagam o wybaczenie. - Uczciwosc odrzucila koce. Sadzac po poscieli, polozono ja w lozku ksiecia. Zdjeto jej buty i ponczochy; na widok swoich golych stop poczula jeszcze wieksze wyrzuty sumienia. Przerzucila nogi przez krawedz lozka i zanim wstala, sprawdzila, czy zachowa rownowage. Nie byl wysoki, nie musiala odchylac glowy, by spojrzec mu w twarz. Mowila cicho, nie dlatego, ze lezalo to w jej naturze, ale tak ja nauczono. -Panie, wybacz. To zaniedbanie z mojej strony. Powinnam byla dopilnowac posilkow i godzin snu, tak by po przybyciu moc ci wlasciwie usluzyc. Zaluje, ze tego nie uczynilam. Co prawda nie dano jej nawet takiej szansy, gdyz natychmiast po opuszczeniu poprzedniej kwatery wezwano ja tutaj. Niezwykle, a nawet nieslychane bylo to, ze Sluzebnicy wyznaczono nowego opiekuna zaledwie pare godzin po opuszczeniu poprzedniego, jednak lady Valennda jeszcze nie owinela sie porzadnie calunem, kiedy Uczciwosc juz otrzymala kolejne zlecenie. Nie dano jej nawet mozliwosci protestu. -Zal nie przyniesie mi pociechy. - Glos Cilliana wbil sie w jej skore niczym klujacy ciern galazki maliny. -Zapewne nie. - Przechylila glowe i obdarzyla go usmiechem, ktorego nie odwzajemnil. -Oczekiwalem kogos innego. -Na ogol tak bywa. - Uczciwosc usmiechnela sie, starannie ukrywajac chec wymierzenia mu policzka za ton glosu. Kiedys byla w tym samym miejscu. Latami uczyla sie swojej sztuki. - Ale skoro niezaleznie od ostrzezen Zakonu wszyscy zawsze oczekuja kogos innego, juz sie przyzwyczailam. Uniosl brwi i polozywszy rece na biodrach, zmierzyl ja ostrym spojrzeniem. "Zaraz powie, ze spodziewal sie kogos ladniejszego", uznala Uczciwosc, biorac sie w garsc i powsciagajac emocje. Z pustym zoladkiem i niewyspanej nielatwo bylo zachowac opanowanie i zdobyc sie na slodycz. Zreszta od dawna juz coraz trudniej bylo jej to osiagnac. -To niedorzeczne i bezsensowne. Przeciez powiedzieli ci o mnie wszystko, prawda? Pokiwala glowa. Opisano go na niezliczonych stronach dokumentow, ktore miala zamiar przeczytac w pociagu, ale ktore pozostaly na dnie kuferka. -Oczywiscie. -I tego sie spodziewalas? -Tak. - Uczciwosc odpowiedziala bez wahania, chociaz prawde mowiac, nie myslala o nim wcale, pomijajac fakt krolewskiego pochodzenia i tego, ze jego szczescie bylo w jej rekach. -Jak masz na imie? -Uczciwosc. Kaciki ust ksiecia drgnely. -I nic wiecej? Miala inne imie, lecz nie ujawniala go klientom. Wywolywalo zbyt wiele pytan o jej pochodzenie. -Tobie wystarczy tylko to. Pusty zoladek tylko chwilowo zaspokoil sie woda. Teraz zaburczal. Uczciwosc polozyla dlon na brzuchu, by go uciszyc. -Czy moglabym dostac cos do zjedzenia? Przez ostatnie kilka dni bylam w podrozy. Prosze o wybaczenie, ze nie jestem w stanie sluzyc ci natychmiast po przyjezdzie, ale po posilku poradze sobie znacznie lepiej. Jego blade policzki zarozowily sie. -Nie dosc, ze cie niancze, to jeszcze mam byc twoim kelnerem? Uczciwosc ugryzla sie w jezyk, powstrzymujac cisnaca sie na usta ostra replike; zamiast tego usmiechnela sie lagodnie i pochylila glowe. -Wyobrazam sobie, ze mezczyzna o takim statusie raczej nie musi sluzyc. Mozesz jednak przeciez zadzwonic po kogos, zeby przyniesiono mi owoce i ser, moze jakis herbatnik? Wpatrywal sie w nia tak dlugo, ze juz spodziewala sie odmowy. Czyzby mialo to byc najkrotsze w jej karierze zadanie? Rzeczywiscie nie byla w stanie sluzyc mu od razu po przyjezdzie, ale i tak mial obowiazek zapewnic jej pozywienie, mieszkanie i stroje odpowiednie do pory roku i zajec. Jesli odmowi jej posilku, bedzie mogla wyjsc, nie baczac na nic. Miala cicha nadzieje, ze tak wlasnie sie stanie. Jednak Cillian szybko kiwnal glowa. -Racja. Co prawda pora jest pozna, dochodzi juz pierwsza, wiec nie bedziesz miala duzego wyboru. Uczciwosc spojrzala na niego spod rzes. Respekt latwo bylo udawac, a zawsze robil dobre wrazenie. -Cokolwiek kuchnia przysle ksieciu o tej poznej porze, na pewno wystarczy i dla mnie. Przeczekala cztery, piec, szesc uderzen serca, zanim zaczal sie smiac. Byl piekny w chwilach dezaprobaty, ale w radosci jego twarz rozswietlala sie od wewnatrz i tak promieniala, az musiala odwrocic od niego wzrok. -Jestes inteligentna - stwierdzil. - Podoba mi sie to. -Twoja radosc to dla mnie przyjemnosc - odparla Uczciwosc, a jesli jej slowa nie do konca odpowiadaly jej imieniu, nie wiedzial o tym nikt oprocz niej samej. W oczekiwaniu na posilek skorzystala z jego lazienki i teraz siedziala przed nim z wilgotnymi wlosami i jasniejaca skora. Pachniala jego mydlem; ten zapach nigdy go nie poruszal, kiedy czul go na wlasnej skorze, ale nad nia unosil sie tak, ze ksiaze musial powstrzymywac chec obwachania jej, jakby byl psem gonczym. Miala na sobie prosta lniana sukienke, ktora jej dal, o takim samym kroju jak ta, w ktorej przyjechala, lecz delikatnie rozowa, a nie granatowa. Material oplywal jej kraglosci, uwydatnial zaglebienia i trojkat miedzy nogami, jednak Uczciwosc wydawala sie nie zauwazac tego, ze rownie dobrze moglaby byc naga. Albo moze nie przeszkadzalo jej to. Miala maniery arystokratki, jak zauwazyl Cillian, kiedy nozem nakladala sobie dzem jagodowy na lyzeczke i wkladala ja do ust. A jednak w nastepnej chwili jak wiesniaczka siegnela palcami po plaster zimnej pieczeni z kaczki. Jadla szybko, zgrabnie, nie ociagajac sie, nie wzdychajac nad jedzeniem, najlepszym, jakie kucharz mogl znalezc o tej porze. Cillian wzial sobie do serca jej komentarz o kuchni i chociaz rzadko zadal posilku po dziesiatej, chetnie sprawdzil, na co moglby liczyc o tej godzinie. W rezultacie stol w jego pokoju zastawiono wykwintna porcelana i srebrami na eleganckim obrusie. Nalano wina, maslo podano na osobnej miseczce, obok ustawiono polmiski artystycznie ulozonych mies na zimno. Calosc robila wrazenie. Sluzebnica znow lyknela wina i wytarla usta serwetka z koronki lepszej niz te na rekawach dworzan. -Wysmienite. -Jadlas jak wiesniaczka na polu - rzekl, choc nie byla to prawda. Jadla z apetytem, ale schludnie. Jej ciemne oczy rozblysly. -Bylam glodna. Proste, bezpretensjonalne stwierdzenie, ktore zbilo go z tropu znacznie skuteczniej niz wszelkie skomplikowane, acz niewiarygodne wymowki. -Bylas... glodna. -Oczywiscie. - Znow obdarzyla go tym przekletym usmiechem i znow w jej oczach zamigotalo cos, czego nie potrafil nazwac. - Dziekuje za posilek. A teraz, gdybys mogl pokazac mi, gdzie mam spac, na pewno oboje chetnie sie polozymy. Jak sam powiedziales, jest juz pozno. Przy tej dziewczynie niemal zapominal jezyka w gebie. Pokazac jej, gdzie ma spac? Jakby byl byle lokajem na jej uslugi! -Madame - Cillian podniosl sie od stolu i stal nad nia - jak mi sie wydaje, zapominasz sie. I czy skulila sie przestraszona? Czy padla na kolana? Nie, tylko uniosla na niego wzrok z kolejnym polusmiechem, od ktorego robily sie jej doleczki w policzkach. -Blagam o wybaczenie - odparla spokojnie. - Troche czasu zajmie mi nauczenie sie, co lubisz i w jaki sposob moge ci najlepiej usluzyc. Uznalam, ze dobrze bedzie zaczac rano, kiedy oboje bedziemy wypoczeci. Cillian ocwiczyl juz wiele kobiet, chociaz nigdy w gniewie. Mimo ze ludzie go o to posadzali, a nawet oskarzali o agresje, on nie wyprowadzal ich z bledu. Niech sobie wierza, w co chca. Teraz jednak, na widok jej lekkiego usmiechu, Cillian mial ochote potrzasnac nia tak, by zaszczekala zebami ze strachu. -Czyz na tym polegaja obowiazki Sluzebnicy? Masz oniesmielac mnie nawalem zadan i nie dawac nic w zamian? Myslalem, ze to ty masz mi zapewnic pocieche! - wyrzucil z siebie. - A jak dotychczas jakos jej nie odczulem! Uczciwosc wstala i, zanim zdazyl sie odsunac, miekka i ciepla dlonia ujela go za reke. -Zatem, panie, pozwol mi usluzyc sobie. Pociagnela go za soba od stolu w kierunku krzesla. Drobnymi dlonmi naklonila go, by usiadl. Ku swojemu zaskoczeniu, chociaz dla niej bylo to pewnie oczywiste, Cillian usluchal. -Twoje wlosy - wymruczala Uczciwosc - sa w oplakanym stanie. Jej slowa ukluly go niczym ciernie. -Raptem trzem mezczyznom takie slowa uszlyby na sucho, ale zadna kobieta nie smie odzywac sie tak do mnie. -Jak widac, przynajmniej jednej sie to udalo, gdyz wlasnie to powiedzialam. - Jej zreczne palce przebiegly po jego wlosach i zaplataly sie w nie, lekko je ciagnac. Cillian nie mial postury Edwarda ani wzrostu Alaryka, przez co wielu ludzi mylnie bralo go za slabeusza. Kiedy jednak zacisnal dlonie na jej nadgarstkach, Uczciwosc nie mogla popelnic tego bledu. Palce Cilliana przytrzymaly jej rece w zelaznym uscisku, ale ona nie skrzywila sie. -Twoje wlosy - wymruczala - sa potargane, a to ci nie przystoi. Pozwol, uczesze je. Katem oka Cillian dojrzal swoje odbicie w lustrze po drugiej stronie pokoju i zacisnal wargi. Zapuscil wlosy zdecydowanie za bardzo jako wyzwanie rzucone Radzie Mody, do ktorej przewodniczenia zmusil go ojciec. Tak dlugie wlosy znacznie trudniej bylo utrzymac w porzadku, na dodatek po wieczornych igraszkach byly cale przepocone. Odgarnal je z twarzy, ale kosmyki uciekly i zwisaly smetnie. Wygladal co najmniej na potarganego. Byly w oplakanym stanie, jak stwierdzila Uczciwosc. Ona zas podeszla do toaletki i znalazla szczotke. -Na pewno poczujesz sie lepiej, jak sie uczeszesz, a potem bedzie ci sie lepiej spalo. Wziela w dlon garsc jego wlosow i zaczela je powoli rozczesywac od nasady po same konce. Dopiero kiedy rozczesala cale pasmo, wziela sie do kolejnego. Pracowala rownie sprawnie, jak jadla. Przy czwartym pasmie wlosow Cillian zaczal poddawac sie jej dotykowi. Przez ostatnie kilka lat mial mnostwo kochanek i kochankow, zarowno ze swego haremu, jak i tych, ktorzy usilowali zrobic kariere przez lozko. Nikt jednak nie dotykal go w taki sposob. Nie pozwolilby na to. Zamknal oczy i pozwolil sie czesac, poddajac jej troskliwosci. -Prosze - odezwala sie w koncu i poglaskala go po ramieniu. - O wiele lepiej. Cillian otworzyl oczy i przesunal dlonia po wlosach, teraz gladkich i bez koltunow. Zaplotla je i na karku zwiazala miekka tasiemka. Reke wciaz trzymala na jego ramieniu. Usmiechala sie. -A teraz - powiedziala - do lozka. Rozdzial 10 Czasami poznawala opiekuna w ciagu godziny. Czasami zabieralo jej to dzien, tydzien lub miesiac. Nie wiecej. Uczciwosc jeszcze nie poznala Cilliana, ale nie watpila, ze wkrotce to nastapi. Jak sie jej wydawalo, nietrudno bylo go przejrzec. Zmeczeniu przypisala chwile slabosci, kiedy przesunela dlonia po jego cudownych dlugich wlosach. Nawet brudne i potargane przelewaly sie przez palce jak jedwabna pajeczyna. Poczuc je na swojej twarzy, na swoim ciele... -Do lozka - odezwal sie ochryple tonem, ktory bez trudu rozpoznala. Nawet gdyby suknia, ktora jej dal, nie sugerowala, czego oczekuje, moglaby sie tego domyslic po jego spojrzeniu. W brzuchu poczula dziwne, przyjemne cieplo. Moze to przez te wspaniale wlosy, te oczy, moze przez jego sprezyste cialo. Nie uprawiala seksu od ponad roku. Jesli ksiaze do odnalezienia pociechy bedzie potrzebowal jej uslug w lozku, przynajmniej jest na tyle atrakcyjny, ze chetnie spelni ten akt, nie poswiecajac mu glebszej mysli. -Gdzie mam spac? - zapytala. Lekko uniosl sie, a raczej odwinal na krzesle. -Myslalem, ze bedziesz umiala odgadnac kazde moje zyczenie. "Prawdziwa cierpliwosc - powtorzyla sobie w myslach - prawdziwa cierpliwosc jest nagroda sama w sobie". -Wszystko w swoim czasie, panie. Naprawde sie staram, jednak zeby cie poznac, musze zadawac pytania. Nie potrafie czytac w myslach. Cillian siegnal po warkocz, ktory miala przerzucony przez ramie, i owinal sobie wokol piesci, by przysunac ja blizej. Na twarzy poczula jego oddech, slodszy, niz oczekiwala. Jego cieplo przenikalo przez cienki material sukni. -Myslalem, ze bedziesz dzielic ze mna lozko. -Jesli tego sobie zyczysz. Cillian nie byl od niej wiele wyzszy. Gdyby przyciagnal ja jeszcze blizej, jej policzek znalazlby sie akurat w zaglebieniu jego szyi. -Hm, przynajmniej sie przekonamy, prawda? Powinna zaproponowac mu kapiel przed snem, ale teraz myslala jedynie o tym, by sie przespac. Posilek ja wzmocnil, ale nadal potrzebowala odpoczynku. Sadzac z jego wygladu, z sinych cieni pod oczami, on rowniez go potrzebowal. Kiedy ziewnela, zawtorowal jej. -No to chodzmy. - Polozyla reke na jego dloni zaplatanej w jej warkocz i lagodnie rozluznila jego palce. - Do lozka, zanim zasniemy na stojaco. Czy masz koszule nocna? -Sypiam nago. Zatem ona tez bedzie tak sypiac. Zsunela suknie i odlozyla ja starannie na krzeslo, potem, tlumiac ziewniecie, wprawnie i szybko rozwiazala mu spodnie. Ksiaze nie pomagal jej, ale i nie opieral sie. Pomogla mu zdjac spodnie; jak sie okazalo, pod nimi nie mial bielizny. Pod przypadkowym dotykiem jej dloni jego czlonek, otoczony gestwina wlosow nieco ciemniejszych niz na glowie, poruszyl sie lekko, lecz Uczciwosc udawala, ze tego nie zauwazyla. Kiedy spojrzala mu w twarz, jego nieukrywana dezorientacja nieco ja zmieszala. Po chwili zreszta dezorientacja znikla, zastapiona przez znany jej juz wyraz niezadowolenia. Czekala, czy skomentuje jej brak ostroznosci w obchodzeniu sie z nim, ale nie odezwal sie, wiec ujawszy go za reke, zaprowadzila do lozka, gdzie z westchnieniem nieukrywanej ulgi wsunela sie pod koldre. -Lozko sprawia ci przyjemnosc? - W jego pytaniu nie bylo sladu ironii. Uczciwosc wyciagnela do niego reke. -W moim poprzednim domu dostalam do spania wiazke slomy, a ostatnie dwa dni spalam na siedzaco w pociagu. To lozko jest dla mnie rajem. Poloz sie i oboje odnajdzmy w nim przyjemnosc. Patrzyla na jego twarz targana rozmaitymi emocjami. W koncu podal jej reke i wslizgnal sie do lozka obok niej. Okryla ich, po czym obrocila sie na bok, pozwalajac mu znalezc najwygodniejsza pozycje. -Dobranoc - wymruczala juz na pol spiaca. Lozko ugielo sie pod nim, kiedy sie poprawil; czekala, az przytuli sie do jej plecow i nakryje dlonia jej piersi, jednak Cillian jej nie dotknal. Ziewajac w poduszke, Uczciwosc juz nie mogla dluzej czekac. Zasnela. Cillian nie mogl spac. Niski, cichy oddech lezacej obok kobiety powinien go rozluznic i pomoc zasnac, ale juz od tak dawna nie dzielil z nikim loza, ze obecnosc drugiej osoby obok sprawila, iz gapil sie w sufit jeszcze dlugo po tym, jak Uczciwosc zasnela. Nie wiercila sie ani nie chrapala. Lezala obok niego nieruchomo jak kamien. Ona spala, a on nie mogl. Nic nie potoczylo sie tak, jak tego oczekiwal. Nie przy- jechala, kiedy na nia czekal. Nie zobaczyla go w odswietnym stroju ani nie docenila jego hojnosci, ktorej chcial dowiesc, przygotowujac dla niej ubrania i bizuterie. Za to zastala go w pokoju uciech, smierdzacego potem i innymi kobietami, a na jego widok zemdlala. W niczym nie przypominala Ciszy, Sluzebnicy Edwarda, ktora pragnela pocalunku jego bata tak samo namietnie, jak Edward pragnal jej go dac. Cillian oczekiwal... hm, na blogoslawione jaja, czego wlasciwie oczekiwal? Wyobrazal sobie, ze Sluzebnica w ciagu godziny od swojego przyjazdu zrzuci ubranie i podstawi sie pod jego bat, ze bedzie krzyczec w ekstazie, pozniej bedzie ja posuwal, az oboje opadna z sil, a potem... a potem, na Proznie, ona go pokocha. Tak jak Cisza pokochala Edwarda. A dalej co? Cillian skrzywil sie, wstal i zaczal chodzic po pokoju. Bylo zimno, ogien na kominku zgasl, wokol poniewieraly sie ubrania, ksiazki i opakowania po probkach towarow przysylanych przez kupcow majacych nadzieje na ksiazece zamowienia. Szykujac sie do przyjazdu Sluzebnicy, juz pare tygodni wczesniej odeslal pokojowki. W pokoju panowal balagan, ksiaze uderzyl sie bolesnie o jakis przedmiot na podlodze i, przeklinajac, zaczal podskakiwac. Salon w niczym nie przypominal apartamentu Edwarda, utrzymanego w nieskazitelnym ladzie, z zapachem herbaty i ciastek, trzaskiem ognia na kominku i kobieta czekajaca na kleczkach, gotowa spelnic kazde jego zyczenie. A ona, na Proznie, nawet nie przygotowala mu kapieli! Poszedl do lazienki. Nie mial cierpliwosci czekac, az woda sie zagrzeje, wiec jedynie obmyl sie gabka. Narzucil szlafrok z grubej miekkiej flaneli. Gdy wrocil do pokoju, Sluzebnica wciaz spala. Spala, kiedy rozgarnial popiol w kominku, by samemu rozpalic ogien. Spala, kiedy sam sobie przysunal polmisek z resztkami kolacji i jadl bez zapalu. Spala, kiedy usadowil sie w fotelu przy kominku, niezadowolony, rozczarowany, z silnym postanowieniem, ze poczeka w nim do rana. Przymknal oczy w ciemnosci, a kiedy je otworzyl, przez wysokie okna wpadalo zlociste swiatlo. Uczciwosc odsunela zaslony, a Cillian zakryl dlonia oczy. -Obudziles sie - powitala go rzesko. -Jak moglem sie obudzic, skoro nie spalem? -Alez spales - wytknela pogodnie, nieswiadoma tego, jak bliski byl wybuchu gniewu. - Chociaz zaloze sie, ze niezbyt wygodnie. -Niezbyt wygodnie, nie... - Cillian wstal i jeknal, czujac, jak odzywaja sie bolem wszystkie miesnie, nawet takie, o ktorych istnieniu nawet nie mial pojecia. - Wyobrazasz sobie, ze w ogole moglbym dobrze spac? Uczciwosc juz sie ubrala i wygladala niezwykle swiezo w jednej z sukienek, jakie od niego dostala. -Jak mi sie wydaje, w tym fotelu to raczej niemozliwe. Trzeba bylo zostac w lozku. Nawet w najlepszym nastroju Cillian nie zwykl powsciagac gniewu. Dobrze znal swoja porywczosc, wiedzial, ze budzi ona lek poddanych, lecz w ogole sie tym nie przejmowal. Tylko kilka osob mialo na tyle wysoka range, ze moglo oczekiwac od niego posluszenstwa, a jeszcze mniej powazal na tyle, by je traktowac z szacunkiem. -Staralem sie o Sluzebnice, a nie niezgrabna, slabowita sluzaca - oswiadczyl bez ogrodek. - Nie chce niezdary. Wysluchala jego wybuchu bez mrugniecia okiem. Kiedy skonczyl, wyprostowala sie cala i uniosla glowe z wyzy- wajaca mina, okazujac odwage, jakiej Cillian nigdy by sie po niej nie spodziewal. -Jeszcze cie nie zawiodlam. -Alez tak! - Cillian szeroko rozlozyl rece. - To nie tego chcialem! Jak chcesz zapewnic mi pocieche, skoro nie stac cie na cos tak prostego, jak spelnienie moich pragnien? Nie ugiela sie pod ciezarem oskarzen, a w jego gniewie przebijaly nutki podziwu dla jej odwagi. Teraz wrecz podeszla do niego, stajac w zasiegu reki, nie zwazajac na to, ze moze ja uderzyc. Zmierzyla go wzrokiem od stop do glow, a jej taksujace spojrzenie jeszcze podsycilo jego gniew. -Czekam na twoje polecenia - odezwala sie. Ale przeciez tego wlasnie nie chcial. Gdzie kobieta, ktora miala przed nim klekac i patrzec na niego z uwielbieniem? Ta, ktora bez pytania wiedziala, czego mu potrzeba? Cillian czul, jak glowa pulsuje mu z bolu promieniujacego od napietego karku i ramion. Jego wscieklosc jeszcze sie spotegowala. -Chce... herbaty. -Zrobie ci. Uczciwosc podeszla do kominka, ale nie znalazla w nim czajnika. Cillian nie przepadal za herbata. Spojrzala na niego przez ramie, ciezki warkocz zakolysal sie. Po chwili wyprostowala sie i wzruszyla ramionami z tym niezmacenie pogodnym usmiechem, ktory tak go draznil. Gestem wskazala kominek. -Jesli chcesz, zebym ci zrobila herbaty, musisz mi to umozliwic. W jej ustach brzmialo to jak rzecz oczywista. Cillian, rozdrazniony i w podlym nastroju, skrzyzowal ramiona na piersi i staral sie wzrokiem zmusic ja do uleglosci. Uczciwosc roznila sie jednak od kobiet z jego haremu, kto- re juz na samo gniewne spojrzenie zaczynaly drzec i rzucaly mu sie do stop. Odpowiedziala hardym spojrzeniem. -Nie powiedziales mi jeszcze, jak sie mam do ciebie zwracac. - Uczciwosc otrzepala rece z odrobiny sadzy, jaka na nich osiadla, po czym podeszla do sciany i pociagnela za sznurek dzwonka. - Przy okazji mozesz mi powiedziec, co chcesz na sniadanie, przekaze sluzacej, jak przyjdzie. Nic nie ukladalo sie tak, jak sobie wyobrazal. Narastal w nim gniew, chwytajac za gardlo i odbierajac glos. Spojrzala ponownie, z ciekawoscia, po czym na moment, prawie niedostrzegalny, zacisnela usta w waska linie. Czy moze tylko tak mu sie zdawalo. -Sam moglbym powiedziec to sluzacej - odezwal sie chlodno. - Ale kiedy placilem za Sluzebnice, oczekiwalem kogos, komu nie bede musial wszystkiego tlumaczyc. Na te slowa Uczciwosc zmierzyla go wzrokiem; Cilliana znow ogarnelo dziwne, nieprzyjemne uczucie, ze ona go ocenia. -Czy wezwales mnie po to, by miec sluzaca? Czy moze raczej naloznice? Jak sie zdaje, i jednych, i drugich masz pod dostatkiem i to duzo tanszych ode mnie, chociaz dla ciebie cena, zdaje sie, nie ma znaczenia. Cena nie grala zadnej roli. Firth bylo kraina mlekiem i miodem plynaca, a jego ojciec wyplacal mu bardzo hojna pensje. Po matce Cillian odziedziczyl ziemie i nieruchomosci, ktore przynosily mu niezalezny dochod. -To nie kwestia ceny. - Jesli ta dziewczyna mysli, ze przejmuje sie kosztami, to znaczy, ze jest po prostu glupia. Podeszla blizej, wciaz taksujac go spojrzeniem. -Zatem o co chodzi? Skoro nie mam byc twoja sluzaca ani naloznica, musze wiedziec, czego oczekujesz. Zanim bede w stanie spelnic twoje pragnienia, musisz dac mi szanse poznac je. Rozwiazal pasek szlafroka i rozlozyl poly, po czym zrzucil szlafrok i stanal przed nia nago. Jego czlonek, juz i tak na wpol uniesiony jak zwykle rano, pod jej spojrzeniem jeszcze bardziej stwardnial. Cillian przesunal dlonmi po swoim ciele. -Oto narzedzie, ktore stworzy ci mozliwosc zaspokojenia moich pragnien. -Bardzo ladne - mruknela Uczciwosc. Ta odpowiedz rozbroila go. Kiedy szybkimi, wprawnymi ruchami palcow Uczciwosc porozpinala guziki sukni od szyi do pasa, strzasnela z siebie ubranie i stanela przed nim naga, Cillian poczul, ze w ustach mu zasycha. Dotad niewiele zastanawial sie nad tym, jak bedzie wygladala jego Sluzebnica, interesowalo go przede wszystkim to, co bedzie mogl z nia zrobic. Teraz, zmuszony spojrzec na jej pelne, kragle piersi i zmyslowe krzywizny plecow, musial przyznac, ze jest doskonala. -Podoba ci sie? - Jej cichy glos splynal na niego jak plynny miod. -Nie. Nie podoba. Usmiechnela sie do niego i opadla na kolana. Rozwiazala tasiemke warkocza i palcami przeczesala wlosy, tak ze opadly jej luzno na ramiona i mleczne piersi z rozowymi sutkami, na plecy az do slodko zaokraglonych posladkow. -A teraz? Poczul narastajace napiecie w brzuchu i oblewajaca go fale goraca. Dziewczyna rozsunela nieco kolana, na tyle, ze mogl dojrzec rozowa kreske wsrod ciemnych wlosow. Jej sutki napiely sie w oczekiwaniu na dotyk jego ust. -Idz sobie - zdolal wymamrotac, chociaz cialo jednoczesnie zaprzeczylo jego slowom. - Idz. -Nie chcesz, zebym sobie poszla-odparla Uczciwosc. Po czym wziela go w usta i Cillian przepadl. Czego dowiedziala sie o nim oprocz tego, ze to czlowiek zzerany przez gniew? Czlowiek, ktory dzieki swojej pozycji mogl miec wszystko, o czym zamarzyl, ktorego jednak najmniejszy sprzeciw wprawial we wscieklosc. Doprowadzenie go do ukojenia moglo okazac sie rownie trudne jak okielznanie rozbrykanego rumaka. Bedzie wymagalo masy staran i dlugiego czasu. W przeszlosci Uczciwosc miewala juz zlecenia wymagajace dlugotrwalych staran, jednak teraz... teraz wszystko bylo inaczej, teraz chciala jedynie jak najszybciej doprowadzic tego rozkapryszonego mezczyzne do jakiejkolwiek pociechy, chociazby krotkotrwalej, i wrocic do domu matki przelozonej. Zakon uczyl, ze kazdy klient jest wyjatkowy, ale Uczciwosc miala juz do czynienia z mezczyznami pokroju Cilliana. Mozna ich bylo oblaskawic ulegloscia, zaglaskac, dostarczajac rozkoszy. Czasami jedynie to moglo oderwac ich mysli od ciaglego gniewu. Ale to nie dlatego wziela go do ust. Powod byl prozaiczny: chciala go posmakowac. Chciala uslyszec, jak krzyczy, poczuc, jak drza mu uda, poczuc jego rece chwytajace ja za wlosy, kiedy wyrzuca z siebie przyjemnosc prosto w jej usta. Chciala mu udowodnic, ze nie jest przedmiotem, tylko zywa istota. Jak uczyl Zakon: zaczelysmy jako kobiety i jako kobiety skonczymy. W tej chwili Uczciwosc byla tylko i wylacznie kobieta. Jeknal, kiedy wsunela sobie jego czlonek tak gleboko, ze wypelnil jej cale gardlo. Nucac pod nosem, wycofala sie lekko, zatrzymujac na glowce, ktora zaczela ssac i lizac, po czym znow posunela sie dalej. Gruby dywan pod jej kolanami oddzielal ja od twardej podlogi, mogla tak kleczec i godzine, jesli Cillian bedzie tego potrzebowal. -Na strzaly, twoje usta sa cudowne - odezwal sie cichym, pelnym napiecia glosem. Uczciwosc chwycila jego czlonek za podstawe i zaczela glaskac rozgoraczkowana skore, jeszcze sliska od jej ust. Niedaleko stal fotel, Cillianowi mogl sie przydac. -Usiadz, bedzie wygodniej. Cillian posluchal, a Uczciwosc uklekla miedzy jego nogami i znow wziela go w usta. Cillian chwycil dlonmi porecze i wygial biodra w gore. Jego chrapliwy, urywany oddech, skrzypienie skory i trzask drewna, towarzyszacy kazdemu jego poruszeniu w rytm jej lizania i ssania, brzmialy w jej uszach jak muzyka. Robila to dla niego, ale, na strzaly, takze dla siebie. Zatracila sie w slodkim zapomnieniu towarzyszacym dawaniu przyjemnosci. Minelo tyle czasu, ze nieomal zapomniala, jak sie to robi, ale w tej samej chwili, kiedy nieomylnym ruchem przesunela swoja dlon w dol brzucha i zaczela sie glaskac i draznic, jej usta tez przypomnialy sobie, jak powinny sie zachowac. Cillian krzyknal ochryple. Jego czlonek pulsowal na jej jezyku. Zataczajac kolka palcem, Uczciwosc zaczela drzec, juz na krawedzi orgazmu, ale zwolnila, nie pozwalajac Cillianowi dotrzec do konca. Dyszac, Cillian rzucil jej rozognione spojrzenie, gdy lapala powietrze. -Nie przerywaj! -Moglabym to przedluzyc - odparla. Jej palec zanurkowal do srodka, po czym wydobyl sie lsniacy i mokry. Uczciwosc otarla go o jego czlonek jako dowod jej wlasnego podniecenia, a na ten widok Cillian jeknal krotko i nisko. Jego dlonie zacisnely sie na miekkiej skorze oparcia fotela; zaklal znow. Uczciwosc otulila dlonia jego czlonek, Cillian wbijal sie w tunel jej palcow, ktorymi glaskala go po jadrach, a druga reka draznila siebie sama, utrzymujac sie na krawedzi, ale nie pozwalajac sobie na slodycz orgazmu. Potem jeszcze raz wziela go w usta, zonglujac przyjemnoscia swoja i Cilliana, az wreszcie nie mogla juz wytrzymac i poddala sie orgazmowi tak silnemu, ze wstrzasnal calym jej cialem. Cillian doszedl do konca w milczeniu. Zalal ja swoja ekstaza, a fotel zatrzasl sie, jakby mial sie rozpasc, lecz z ust mezczyzny nie wydobyl sie zaden dzwiek. Wciaz drzac od wlasnego orgazmu, Uczciwosc poczula jedynie leciutkie rozczarowanie, ze nie zdolala wydobyc z niego krzyku. Wyprostowala sie, z przyjemnoscia czujac jego smak na jezyku. Cillian siedzial z glowa odrzucona do tylu i przymknietymi oczami. Otworzyl je i spojrzal na nia. Uczciwosc wstala; jego spojrzenie przesuwajace sie po jej ciele i zatrzymujace sie na twarzy sprawilo jej niemala przyjemnosc. Wciaz naga podeszla do stolika i nalala chlodnej wody dla siebie i dla niego, podala mu kubek i dopiero wtedy napila sie sama. Cillian oproznil swoj kubek i upuscil go na podloge, gdzie naczynie odbilo sie od grubego dywanu. Wytarl usta dlonia i sie wyprostowal. Juz nie wygladal na rozzloszczonego. -Usmiechasz sie - powiedzial. - Czy to dlatego, ze sprawilas mi przyjemnosc, czy tez sama jej doznalas? Uczciwosc dopila wode i odstawila kubek, po czym siegnela po suknie i narzucila ja na siebie. Zaczela zaplatac wlosy. -Jedno i drugie - odparla. Schylila sie, podniosla jego szlafrok i podala mu. -Przygotuje ci kapiel. Czula na sobie jego wzrok, kiedy wychodzila z pokoju; usmiechnela sie przelotnie. Powoli sie go uczyla, ale i on musi nauczyc sie jej. Napelnila wanne goraca woda, wyjela z szafek mydlo, miekka myjke i wiaderko do polewania. Zanim skonczyla, Cillian stanal w drzwiach. -Chcesz mnie umyc? - odezwal sie czujnie. -A chcialbys? -Mam ci to mowic? Przyjrzala sie mu, swiadoma, ze jego oczekiwania i jej mozliwosci prawdopodobnie mocno sie rozchodza. -Tylko raz. Potem juz bede wiedziala. -A jesli zapomnisz? - Zrzucil byle gdzie szlafrok i nie przejmujac sie nim, usiadl na niskim krzesle kapielowym. Uczciwosc zmoczyla myjke i namydlila ja. -Jestem przekonana, ze nie zapomne. -Ale jesli jednak zapomnisz - upieral sie cicho, podczas gdy ona wprawnymi, pewnymi ruchami masowala myjka jego cialo - czy wtedy moge cie ukarac? Pomyslala o jego pokoju uciech; na mgnienie oka jej dlon przerwala namydlanie. -Czy ukaranie mnie sprawiloby ci przyjemnosc? -Mozliwe. Przesunela szmatka nizej, mydlac mu nogi i stopy. Uniosla je po kolei i umyla. Jego stopa drgnela w jej dloni i Uczciwosc ukryla usmiech. Cillian ma laskotki. -Bawi cie to? Spojrzala na niego; brwi mial znow zmarszczone w irytacji. Westchnela bezglosnie. "Niewidzialna Matko, wiem, ze prawdziwa cierpliwosc jest sama w sobie nagroda, ale do niego potrzeba mi jej naprawde duzo". -Absolutnie nie. Zatrzymal ja, chwytajac za nadgarstek; przysiadla na pietach i spojrzala na niego oczekujaco. -Nie odzywasz sie do mnie tak, jak sie spodziewalem. -A spodziewales sie poklonow? - Uczciwosc wwiercila sie spojrzeniem w jego twarz, szukajac potwierdzenia swoich slow. - Czolobitnosci? Siegnela po wiaderko i strumieniem wody splukala namydlone cialo. Wstala, podczas gdy on patrzyl na nia z dolu. Polala go ciepla woda, dokladnie splukujac mydlo, po czym odsunela sie, zeby mogl wejsc do wanny. Pomyslala o dziewczynie przywiazanej do drewnianego krzyza i biczu w jego dloni. Matka dyzurna, ktora poinformowala ja o tym zleceniu, nie wspominala nic o sklonnosciach ksiecia. Przypomnialy sie jej nieprzeczytane dokumenty spoczywajace w kuferku. -Gdybym czula, ze przyniesie ci to ukojenie, ofiarowalabym ci moje plecy pod bat. Ale wiem z cala pewnoscia, ze masz caly harem kobiet znacznie bardziej lubiacych takie zabawy niz ja. -Wiec nie pozwolisz mi zwiazac sobie rak? Nie pozwolisz sie zbic? - Poprawil sie w krzesle, ale nie probowal uciec przed jej spojrzeniem. -Przybylam, by dac ci pocieche, a nie sluzyc jako chlopiec do bicia. - Uczciwosc zdawala sobie sprawe, ze niektore z jej siostr sluzyly takze w taki sposob, jednak jej samej nigdy nie przydzielano do klientow o takich wymaganiach. Nigdy tez nie oczekiwala takiego przydzialu. Nie byl zadowolony. -Moj przyjaciel Edward otrzymal Sluzebnice, ktora spelnia wszystkie jego zachcianki, a na dodatek sprzata mu pokoj! Kaprysy to bylo cos, czego Uczciwosc nie znosila. -Nie jestem Sluzebnica twojego przyjaciela Edwarda, tylko twoja. Kazda z nas jest inna. Poza tym nie jestem dzinem z butelki ani kobieta z twojego haremu. Cillian nie poruszyl sie. -Wiec o co chodzilo przed chwila? Wydawalas sie calkiem zadowolona, kiedy mi obciagalas i jednoczesnie sama sie zaspokajalas. I nie przeszkadzalo ci, ze kleczysz przede mna. Tylu mezczyzn rozumowalo w podobny sposob, tyle razy musiala ugryzc sie w jezyk i zmuszac do usmiechu, by ich nie urazic. I tym razem nie powinna miec z tym problemu, ale szczerze mowiac, byla juz zmeczona ciaglym umizgi-waniem sie do opiekunow. "Do diabla z kolczanem Sinde-ra" - pomyslala, patrzac na kaprysnie wydete wargi siedzacego przed nia ksiecia. "Niech inni go napelniaja". -To, ze raz zdecydowalam sie przed toba ukleknac, nie daje ci nade mna zadnej wladzy - oswiadczyla. - Niezaleznie od tego, co sobie wyobrazasz. Cillian nadal siedzial na stolku, chociaz woda w wannie juz przestala parowac. -Kiedy napisalem do Zakonu, odpowiedziano mi, ze dasz mi to, czego potrzebuje. A nie dajesz tego, czego pragne. W ogole! Uczciwosc westchnela; nie interesowala jej jego blekitna krew, jego bogactwa ani piekne stroje. W tej chwili byl to jedynie nagi mezczyzna siedzacy na krzesle, podobny do wszystkich innych nagich mezczyzn, ktorym sluzyla. Tych, ktorzy krzywili sie, ze nie dostali tego, co chcieli. -Owszem, dostaniesz to, czego potrzebujesz - powiedziala chlodno, unoszac glowe. - Jednak chyba nie pojmujesz, ze nie jestem tu po to, by grac role twojej zabawki albo nianki. Mam zaspokoic twoje potrzeby. Potrzeba i zachcianka to zupelnie rozne rzeczy. Wiedziala, ze nawet gdyby wytatuowala mu te slowa wielkimi literami na skorze, bylo za wczesnie na to, by je zrozumial. Wyszla wiec z lazienki, zostawiajac go, by sam dokonczyl kapieli. Rozdzial 11 -Hm, stary, jak sie zdaje, ktos sie wreszcie za ciebie zabral. - Alaryk wyciagnal reke i pociagnal dlugi koronkowy zabot przy szyi Cilliana. Cillian odtracil jego reke. Nie widzial przyjaciela od czterech dni, a kazdy z nich przynosil kolejne rozczarowanie Sluzebnica. Caly czas byl w podlym nastroju, ktorego nie rozwiewaly nawet conocne wizyty w pokoju uciech. -No i jaka jest? - Alaryk byl zbyt rozpromieniony, by Cillian mial ochote na jego towarzystwo, ale byl tez jedyna osoba, przy ktorej ksiaze mogl zachowywac sie swobodnie, majac pewnosc, ze za chwile jego ojciec lub ministrowie nie beda miec dokladnego sprawozdania z rozmowy. -Jest... - Cillian zamilkl, zastanawiajac sie, ktore z cisnacych sie na usta wyrazow opisuje Uczciwosc, w koncu wybral tylko jedno. - Jest... uczciwa. -Uczciwa? To brzmi dobrze. Cillian pokrecil glowa. -Nie. Chcialem tego, co ma Edward, a nie uczciwosci. Alaryk rozsiadl sie na kanapie i oparl nogi na niskiej lawie. Biblioteka byla pusta, jak zwykle, gdyz lordowie ksiecia nie byli jedynymi, ktorzy woleli bilard od ksiazek. Dworzanie jego ojca rowniez rzadko z niej korzystali, dlatego bylo to idealne miejsce, by Cillian mogl wypalic z Alary-kiem miseczke ziela bez obawy, ze nagle ktos ich zaskoczy. -Jest zbyt uczciwa - kontynuowal, podczas gdy Alaryk podpalal zapalka ziele w miseczce. - Mowi mi dokladnie to, co wedlug niej powinienem uslyszec. Bynajmniej nie to, co chcialbym uslyszec - sprecyzowal - ale to, co powinienem. Alaryk skrzywil sie. -Wyobrazam sobie, ze nie za bardzo ci sie to podoba. Cillian przerwal wciaganie dymu w pluca i zmarszczyl brwi. -Nie musisz i ty dokladac sie do tego, co juz przezywam. -Blagam o wybaczenie, moj ksiaze - pospieszyl z przeprosinami Alaryk z ledwo wyczuwalnym sladem ironii w glosie. - Ale opowiedz mi wiecej, prosze. -Sprzata mi pokoj, ale znacznie gorzej niz zwykla pokojowka. Robi herbate, jednak tylko wtedy, kiedy sama tez ma ochote sie napic. Czyta moje ksiazki i podsuwa mi je... -Ksiazki? Sinderze, bron! - odrzekl Alaryk. Cillian rzucil w niego torebka ziela, ktora odbila sie i upadla na podloge. Alaryk zerknal na torebke, a potem na ksiecia. -Przykro mi, ze ci nie pasuje. Moze moglbys ja odeslac? Od dnia przyjazdu Sluzebnicy ta mysl codziennie przebiegala ksieciu przez glowe. A jednak... -Mowi, ze jesli bede chcial, odejdzie. Alaryk uniosl brwi. -No wiec? Skoro cie nie zadowala, mozesz zlozyc skarge i przysla ci inna, prawda? Cillian spedzil wiele godzin, wypelniajac papiery dla Zakonu Pocieszenia. Pelna karta zdrowia, opisy dziecin- stwa, pytania o jego ulubiona kuchnie i napoje. Kompletna historia zycia seksualnego. Nigdzie sie nie zawahal, nie sklamal. Niczego nie zatail. Byl... uczciwy. A oni przyslali mu te kobiete. Z wszystkich czlonkin Zakonu wybrali Uczciwosc. Cillian mial wrazenie, ze jesli ona nie przyniesie mu ukojenia, nikt inny tego nie dokona. -Nie moge jej odeslac, bo odejdzie. A nie chce innej. -Na krew, Cillianie, dlaczego nie? Skoro nie jestes z niej zadowolony? -Moze jej zadaniem nie jest sprawianie mi radosci? - wymamrotal Cillian. Alaryk, ktory potrafil symulowac gluchote, tym razem doslyszal. Wyjatkowo nie skorzystal z okazji do zartu, tylko klepnal Cilliana w ramie i uscisnal je delikatnie. -Nie jest twoja jedyna szansa. Cillian strzasnal jego dlon i podszedl do okna, by wyjrzec na zalany sloncem swiat. Na tym trawniku uczyl sie chodzic. Jako dziecko bawil sie tutaj. Nagi biegal po wodzie w fontannach, uciekajac goniacym go nianiom. Pewnej ksiezycowej letniej nocy na tej trawie stracil cnote z kuchenna poslugaczka. To wszystko wydawalo sie bardzo odlegle, jakby przydarzylo sie komus innemu. Nie mezczyznie, jakim sie stal. Cillian odwrocil sie z powrotem do przyjaciela. -Alaryku, ile razy czlowiek dostaje szanse? -Pytasz niewlasciwa osobe. Wiesz, ze nie wierze w to napelnianie kolczana Sindera. Szczerze mowiac, ciebie tez o to nie posadzalem. Cillian zostal namaszczony w Swiatyni tuz po urodzeniu i odtad nie postawil w niej stopy. -To chyba niewazne. Przeciez ona i tak bedzie probowac? -Jak najbardziej. To w koncu jej obowiazek. Ale sadzac z tego, co mowisz, chyba nie za bardzo jej wychodzi. -A jednak to ja mi przyslali... Jak myslisz, dlaczego? - Cillian podszedj. do stolu i wzial miseczke z zielem, ktore juz wygaslo. Zapalil je ponownie i gleboko zaciagnal sie dymem. Przytrzymal go chwile w plucach i wypuscil nosem dwie smuzki. Wydawalo sie, ze Alaryk jest pod wrazeniem. -Zawsze podobala mi sie ta sztuczka. -Czy to wlasnie tym jestem? Kuglarzem? Nie chcial, by zabrzmialo to tak szorstko, jednak Alaryk nie wydawal sie urazony. -Oczywiscie, ze nie. A jednak tak wlasnie sie czul. Jak lalkarz, za ktorego pociagnieciem naturalnej wielkosci marionetka ksiecia Cilliana zaczynala tanczyc nawet bez sznurkow. Jakby odgrywal role, do ktorej sie urodzil, ale bez mozliwosci nauczenia sie jej wczesniej. Farsa niemajaca zadnego celu. -Cillianie, wiesz, ze mozesz ze mna porozmawiac. O wszystkim. - Alaryk zamilkl. - Wiem, nie jestem Edwardem, ale tak jak on, jestem twoim przyjacielem. Nie jak Edward. Edward byl dla Cilliana jak brat serca, a Alaryk kochal Edwarda nawet bardziej niz brata; razem tworzyli trojkat, w ktorym Edward stanowil ich wspolny punkt. Alaryk zawsze bedzie przyjacielem ksiecia, ale nigdy nie bedzie to przyjazn taka, jaka laczyla Cilliana z Edwardem. -Nie chce jej odsylac, bo ona ma to w nosie - powiedzial Cillian. - Odeslalbym ja, gdyby wyjazd mial sprawic jej bol. Alaryk uniosl brwi, ale nie skomentowal tych slow. Cillian jeszcze raz zaciagnal sie zielem, ale nie poprawilo mu to humoru. Wykrztusil dym, ktory osiadl mu w plucach, i odstawil miske. -Ach, ksiaze Cillian! - Za mezczyzna, ktory zatrzymal sie w drzwiach, wplynela fala mocnych perfum ledwo maskujacych wyczuwalny fetor niemytego ciala. Jego blyszczace od pomady wlosy zwisaly tlustymi strakami na ramiona, czolo blyszczalo od potu. Chuda twarz znaczylo kilka dziobow po ospie, kilka innych plam krylo sie wsrod wlosow. Alaryk odwrocil sie i zrobil mine, po czym przewrocil oczami, zwracajac sie do Cilliana: -Musze isc. Czeka na mnie lady Larissa. Cillian nie czul sie zaskoczony, ze przyjaciel zostawia go na pastwe gledzenia lorda Devaina, ale i tak rzucil mu wrogie spojrzenie. Alaryk odpowiedzial szerokim usmiechem i sklonil sie lekko i calkowicie teatralnie, obrocil na piecie i podobnie powital lorda Devaina, ktory go zignorowal. Lord nie poswiecal uwagi synom kupieckim, niezaleznie od tego, jak wysoko sie wspieli. -Ksiaze Cillianie, jesli chodzi o te trasy dostaw... - zaczal Devain bez wstepu, lecz Cillian podniosl reke. -O takich sprawach rozmawiam w odpowiedniej chwili. To nie jest odpowiednia chwila. Devain zostal jednym z krolewskich ministrow, gdy Cillian przechodzil, jak to okreslal jego ojciec, "rekonwalescencje", chociaz nie bardzo bylo wiadomo po czym. Piastowal stanowisko gubernatora prowincji, w ktorej Cillian chodzil do szkoly, pozniej zostal wyznaczony do grupy tych, ktorzy decydowali o losie ksiecia po smierci prostytutki. To on zdecydowal, ze Cillian uniknie stryczka i zostanie wyslany na leczenie. Cillian przypuszczal, ze powinien byc mu wdzieczny. Devain podzielal te opinie. Lord rozejrzal sie po pustym pomieszczeniu i znaczaco spojrzal na czarke z zielem. -Czyzbys byl teraz zbyt zajety? Cillian ugryzl sie w jezyk, by nie powiedziec glosno tego, co mu sie od razu nasunelo. Lord byl obecny w chwili, kiedy zabierano go do celi, kiedy golono mu glowe i ubierano w lachmany. A gdy konsylium medykow debatowalo, czy syn krolewski, ksiaze Firth, moze juz wrocic do spoleczenstwa, Devain rowniez byl przy tym obecny. To on zadawal najbardziej podchwytliwe pytania o postepy poczynione przez ksiecia i budzil watpliwosci medykow. A kiedy Cillian wreszcie po dwoch latach w piekle wrocil do domu, Devain byl juz zausznikiem ojca. -Nie mowie, ze jestem zajety, tylko ze to niewlasciwa chwila. - Cillian uwazal, by nie podniesc glosu ani nie zdradzic sie spojrzeniem. Jak szakal, Devain czyhal na kazda oznake slabosci. - Jesli chcialbys sie ze mna spotkac, mozesz umowic sie na dworze, tak jak inni. Na twarzy Devaina blysnal zimny usmiech pozbawiony jakiejkolwiek wesolosci. -Jak sobie zyczysz, ksiaze. Po prostu myslalem, ze moze wolalbys poswiecic chwile na wysluchanie mojej propozycji na uboczu, gdzie nie rozprasza cie jazgot calego dworu. -Myslales, ze przedloze twoj interes nad interesy innych, bo uwazasz, ze jestes ponad protokolem, ktorego inni musza przestrzegac. Devain wyprostowal sie; gorowal nad Cillianem, ktory jednak nie zadal sobie trudu podniesienia glowy, by spojrzec mu w twarz. Devain wypuscil z sykiem powietrze. -Jak sie wydaje, latwo zapomniec, jak to bylo nosic lachmany szalenca i siedziec we wlasnym brudzie - powiedzial tonem, ktory mial zranic ksiecia do zywego. Cillian ugial sie, a nawet dal zlamac, z milosci. I bez wahania uczynilby to jeszcze raz. Jednak, na Proznie, nie dla Devaina. Zacisnal dlonie w piesci i prawie natychmiast je rozluznil, jednak Devain zauwazyl to. -Nie, lordzie - odparl Cillian glosem slodkim jak syrop - tego sie nie zapomina. Po czterech dniach pobytu u Cilliana Uczciwosc byla przekonana, ze ksiaze ja odprawi. Matki przelozone nie uciesza sie z takiego obrotu sprawy, jednak jej bardzo by to odpowiadalo. Wolala, zeby to Cillian ja odeslal, niz mialaby sama odejsc. Nie spodziewala sie, ze poczucie winy z powodu braku entuzjazmu do tego zadania bedzie tak male. W koncu sprawiala zawod nie tylko ksieciu, ale takze Zakonowi i Swietej Rodzinie. Takze sobie samej, gdyby chciala sie do tego przyznac. Przeciez slubowala jak najlepiej sluzyc opiekunom, a teraz naprawde nie miala na to ochoty. Westchnienie przebieglo przez nia cala, poczynajac od palcow u stop. Zapatrzyla sie w widok za oknem. Czula sie niemal jak w areszcie domowym, gdyz opiekun nie mial ochoty zabierac jej gdziekolwiek. Od jej przyjazdu codziennie kazdego ranka wychodzil po sniadaniu bez slowa wyjasnienia, nie mowiac, dokad idzie ani kiedy wroci. Noce byly interesujace. Cillian sypial w fotelu przed kominkiem, a ona w lozku, co wieczor czekajac na niego. Poza pierwsza noca ani razu nie polozyl sie kolo niej. Budzila sie wczesniej od niego, ale z rozmyslem pozostawala w lozku, dopoki on nie wstanie, czesto z jekiem protestu. Zapewne zdretwiale miesnie bardzo dawaly mu sie we zna- ki. Myl sie, ubieral i wychodzil, zostawiajac ja w pokoju. Sama. Do tej pory nie zdarzylo sie, by opiekun ja ignorowal. Zwlaszcza nie po tym, gdy pokazala mu, czego potrafi dokonac ustami. "Moze tu tkwi blad" - pomyslala, chociaz tak bardzo sie jej to podobalo. Cillian nie nalezal do najlagodniejszych mezczyzn, ale byl piekny. Mimo wszystko odnosila wrazenie, ze blednie go ocenila, i chociaz miala ochote rzucic swoje obowiazki i wyjechac z tego miejsca, czula sie nieco zawstydzona. Jej przymusowa samotnosc miala jeden dobry skutek: przekonala ja, ze apatia, jaka ostatnio odczuwala, nie byla stanem przejsciowym. Rzeczywiscie stracila serce do sluzby Zakonowi. Och, odgrywala swoja role od tak dawna, ze nosila ja teraz jak kostium, usmiech jak maske, a slowa pociechy wypowiadala jak kwestie w przedstawieniu wyuczona na pamiec tak dawno temu, ze juz nie musiala myslec o samej fabule. Teraz znala juz prawde, chociaz niechetnie sie do tego przed soba przyznawala. Chciala jechac do domu, a nie wracac do Zakonu. Nie chciala kolejnego zadania. Nie chciala juz zajmowac sie kolejnymi ludzmi tak uwiklanymi w sieci swoich wlasnych zalow i niezadowolenia, ze sami nie wiedzieli, czego trzeba, by odczuc ukojenie. Chciala jechac do domu, do Bellory, gdzie w przesyconym ostra, slodka wonia owocow sadzie ojca moglaby usiasc i rozpuscic wlosy, by splatal je wiatr. Chciala wrocic do miejsca, w ktorym najprawdopodobniej nie chciano jej. Nie mogla jednak wyjechac, nie wypelniwszy zadania. To oznaczaloby ucieczke, a w takim przypadku musialaby zaplacic Zakonowi kwote swojego wynagrodzenia. Mogla uciec od obowiazkow, ale nie od zobowiazan finansowych. Nie majac nic innego do roboty, sprzatala apartament ksiecia. Skoro Cillian, jak sie wydawalo, odeslal wszystkie sluzace, na nia spadlo slanie lozka, wycieranie kurzu i podsycanie ognia. Mogla dzwonic po posilki i korzystala z tego, kiedy byla glodna, potem ktos sprzatal naczynia, lecz poza tym cale dlugie dnie spedzala samotnie, czytajac i wygladajac przez okno. Oprocz trzech jeszcze nieprzeczytanych polknela wszystkie ksiazki z polki Cilliana, znala na pamiec kazde zdzblo trawy na trawniku pod oknem. Jesli ten stan rzeczy potrwa dalej, bedzie zmuszona isc go poszukac. Nie zdola przeciez przyniesc mu pociechy, jesli on unika jej towarzystwa, on tez nie moze jej odeslac. A jesli ani jej nie odesle, ani nie da szansy, by mogla ofiarowac mu to, czego potrzebuje, bedzie musiala sama podjac decyzje o odejsciu. A do tego jeszcze nie dojrzala. Byloby lepiej, chociaz bardziej tchorzliwie, gdyby to on dokonal wyboru. Porazka tutaj stanowilaby dobra okazje, by wrocic do domu matek przelozonych i przyznac sie, ze sie wypalila. Nikt nie bedzie jej obwinial za to, iz chce odejsc, skoro wyraznie widac, ze juz sie nie nadaje do sluzby. Nie, musi pokazac mu, ze jego oskarzenia wobec niej nie sa bezpodstawne. Musi go zawiesc. Ale, niech go Proznia pochlonie, nie moze go zawiesc, skoro on nie daje jej szansy. Uczciwosc odwrocila sie i postanowila wziac byka za rogi, kiedy drzwi pchniete gwaltownie otworzyly sie tak, ze trzasnely o sciane, az obrazy sie zatrzesly. Cillian kopniakiem przymknal je za soba. Stal tak, dyszac wsciekloscia, a oczy jarzyly mu sie w bladej od gniewu twarzy. Spojrzal na nia, otworzyl usta, ale jesli nawet chcial przemowic, to ugryzl sie w jezyk i odwrocil wzrok. To dotknelo ja mocniej, niz sklonna byla przypuszczac; przeciez nawet go nie znak. Podszedl do stolika obok kominka i do krysztalowej szklaneczki nalal whisky, natychmiast ja wypil i nalal kolejna. Stal tak przygarbiony, ze szklanka w dloni, jakby nawet ona mu ciazyla. To nie byl wlasciwy moment, by starac sie o porazke. Na usta cisnely sie jej dowcipne zaczepki, kpiny, ktore mialy go sprowokowac, ale kiedy sie odwrocil, zapomniala o drwinach. Juz na pierwszy rzut oka uznala go za atrakcyjnego mezczyzne, pieknego w chwilach radosci i podniecajacego w chwilach pozadania. Teraz jednak na widok jego pustego wzroku i ust zacisnietych w biala linie Uczciwosc poczula, ze serce jej peka. -Powiedz mi, co sie stalo - odezwala sie cicho. Niezliczeni inni mezczyzni brali to, co im ofiarowala, ale nie Cillian. Wrecz odsunal sie od niej, jakby jej dotyk zatruwal. Popijal powoli i odstawil w polowie oprozniona szklanke. Pokrecil glowa i bez slowa przecisnal sie obok niej. Poszedl do lazienki i zamknal drzwi. Nie chcial jej. Uczciwosc poszukala podpory, chwytajac oparcie krzesla. Z lazienki dobiegl pojedynczy, zduszony odglos... placzu? To nie mialo z nia nic wspolnego. Jakiekolwiek rany jatrzyly w duszy ksiecia Firth, nie jej zadaniem bylo je uleczyc. Nie nadawala sie juz do tego, by odgadywac na wy-przodki czyjes potrzeby. By pocieszac. Nie miala juz nic do ofiarowania, nedzne resztki sil starala sie zachowac dla siebie samej. A jednak nogi same zaniosly ja do drzwi; jej kroki stlumil miekki dywan i piekne domowe pantofle przyslane przez ksiecia. Jesli o to chodzi, byl hojny, strojac ja w ubrania godne... hm, jesli nie ksiezniczki, to przynajmniej ksiazecej malzonki. Od dawna nie miala na sobie tak wykwintnych strojow, uszytych z bogatych, miekkich materialow, o kroju podkreslajacym figure. Winna mu byla przynajmniej podziekowanie, jesli nie cos wiecej. Pukajac do drzwi lazienki i czekajac, az sie odezwie, mogla wmawiac sobie, ze wlasnie to chciala mu ofiarowac, jednak znala siebie zbyt dobrze, by w to uwierzyc. Nie mogla zignorowac ani oprzec sie jego spojrzeniu. Ten mezczyzna potrzebowal kogos tak desperacko, jak zapedzone w pulapke zwierze. Potrzebowal jej. Zapukala ponownie, a kiedy nie odpowiedzial, nacisnela klamke. Ksiaze na pol ubrany przykucnal na podlodze. Jego znow potargane geste zlocistorude wlosy opadaly na ramiona i nagie plecy. Zdjal koszule, ale pozostal w spodniach; siedzial skulony, z twarza wtulona w kolana, obejmujac je ciasno ramionami. Z glebi gardla wydobywal sie ten chrapliwy, urywany szloch. Byl tak pograzony w rozpaczy, ze nie zauwazyl jej wejscia. Moglaby sie odwrocic i odejsc, zostawic go tak, ale uklekla obok. Podskoczyl, kiedy dotknela jego ramienia; byl to odruch czlowieka spodziewajacego sie ciosu. Spojrzal na nia pustymi niewidzacymi oczami w czerwonych obwodkach. Znow go dotknela, tak jakby oblaskawiala narowistego konia. Powoli i lagodnie przesuwala koncowkami palcow od jego golego ramienia az do dloni. Zacisnal piesc, ale sie nie odsunal. -Zostaw mnie - odezwal sie. -Nie. -Chce, zebys mnie zostawila w spokoju - nalegal. Smutek w jego glosie uklul ja jak szpilka. Uczciwosc oplotla palcami jego piesc. -Nie. W gardle narastal mu kolejny szloch, ksiaze znow ukryl twarz w kolanach. -Czy przyslali cie tu po to, zebys mnie dreczyla? -Nie, chyba nie. - Poczula uklucie winy. To nie jego wina, lecz raczej pech, ze przyslano mu Sluzebnice, ktora chce zakonczyc sluzbe. - Pewno uznali, ze najlepiej spelniam twoje potrzeby. Opowiedz mi, co cie meczy. Pokrecil glowa. -Nie. Nie pomozesz mi. Chociaz czuc bylo od niego zielem, Uczciwosc nie przypuszczala, ze jest odurzony. Uscisnela jego dlon. -Moge chociaz sprobowac. Spojrzal na nia z tak zrezygnowana mina, ze zbieralo jej sie na placz. Wstrzasnal nim dreszcz; poczatkowo myslala, ze to dlatego ksiaze przysunal sie do niej, tak niezauwazalnie zmienil pozycje. Po chwili jednak poruszyl sie i znow przysunal, ledwie o wlos. Potrzebowal jej, a ona uswiadomila sobie, ze nie potrafi go odrzucic. -Chodz tutaj. Rozlozyla ramiona, a on wslizgnal sie w nie z jekiem. Oboje kleczeli, wiec jego twarz idealnie zmiescila sie w krzywiznie jej ramienia. Przytulila go do siebie, pod palcami czula jego rozgoraczkowane plecy. Jego oddech byl rowniez goracy i owiewal jej szyje. Trzymala go tak w objeciach, bez slow, az jego slabe dreszcze ustaly; wtedy zaczela gladzic go po wlosach. Pocalowala w glowe, a on mocniej oplotl ja ramionami. Po tylu latach w Zakonie wydawalo sie jej, ze klienci juz niczym jej nie zaskocza, ale jednak w tej chwili dowiedziala sie, ze sama siebie potrafi jeszcze zaskoczyc. Ujela go pod brode, uniosla jego glowe i pocalowala. Cillian w ostatniej sekundzie odwrocil glowe, wiec jej usta dotknely jedynie kacika jego ust. -Nie musisz tego robic. Dziwne slowa w ustach mezczyzny, ktoremu zrobila dobrze ustami. -Wiem. -Ja nie... nie mam... - Pokrecil glowa i probowal sie odsunac, ale Uczciwosc zatrzymala go, kladac mu dlonie na ramionach. Omijal wzrokiem jej twarz. -Csss... nie musisz nic mowic. - Znow go pocalowala. Rozchylil wargi. Polozyla mu dlon na karku i zbierala ustami smaki jego poprzednich zabaw, lecz jego usta byly i tak slodkie. Jezykiem glaskala go po jezyku, przyprawiajac o kolejne dreszcze. Calowal ja z zamknietymi oczami; bardzo przez to zyskal w jej oczach. Nie musieli klasc sie na podlodze, lozko stalo tuz obok, ale gruby dywan wcale nie byl mniej wygodny. Uczciwosc ulozyla Cilliana na plecach i podsunela mu ramie pod glowe. Ksiaze poddal sie jej, ale natychmiast pociagnal ja za soba. Lezala mu na piersi, ich nogi sie splotly. Jego pocalunki stawaly sie coraz gwaltowniejsze i silniejsze. Nagla namietnosc rozgrzala ja; jeknela cicho w jego ustach. Na ten dzwiek Cillian zatrzymal sie i odsunawszy, spojrzal jej w twarz. -Powiedzialem, ze nie musisz. -Wiem. - Pochylila sie, by znow go pocalowac, ale on ponownie odwrocil twarz. Tym razem nawet nie dotknela go ustami. Uczciwosc zamarla w bezruchu; bylo im niewygodnie, ale bardziej uwieralo napiecie miedzy nimi. -Naprawde tak trudno ci uwierzyc, ze chce? Delikatnie, ale stanowczo siegnal po jej ramiona i przeturlal ja na bok, by oboje mogli usiasc. Kiedy wstal i zaczal krazyc po pokoju, Uczciwosc przysiadla na podlodze i sledzila go wzrokiem. Przynajmniej juz nie wygladal jak ktos, kto stoi na krawedzi Prozni, szykujac sie do skoku. -Sama mowilas, ze nie jestes dziwka - mowil nadal przyciszonym glosem. -Nie jestem, to prawda. - Podczas gdy on nadal chodzil, Uczciwosc wstala rowniez. - Ale czy to wazne? Dziwka siebie sprzedaje, a ja ofiaruje. Znow zadrzal i podszedlszy do okna, wyjrzal przez nie. Przycisnal do szyby palce, a potem cale dlonie. W koncu oparl sie o nia czolem i zamknal oczy. Oddychal powoli, kontrolujac wdechy i wydechy, swiadomie coraz bardziej je spowalniajac. Dawanie pociechy wyplywalo z intuicji. Czasami, a nawet wielokrotnie z czystej zgadywanki. Co oznaczalo, ze zdarzalo sie jej popelniac bledy, chociaz nigdy bardzo powazne. Ludzie to ludzie, niektorzy bardziej poranieni od innych, ale wiekszosc z nich w gruncie rzeczy jest do siebie podobna. -Cillianie - wymruczala; poruszyl sie, ale spojrzal na nia. -Po raz pierwszy zwrocilas sie do mnie po imieniu. Od samego przyjazdu w myslach nazywala go po imieniu, ale rzeczywiscie mial racje. -Nie mielismy okazji naprawde porozmawiac. -Unikalem cie. Uczciwosc sprobowala skusic go usmiechem, ale on go nie odwzajemnil. -Zauwazylam. -Nie chce, zebys pragnela wyjechac. - Mezczyzna, ktory w tej chwili do niej mowil, nie przypomnial ksiecia... ale czyz wszyscy ksiazeta nie sa po prostu ludzmi? -Czy to dlatego mnie unikales? - Przysunela sie blizej, a on sie nie odsunal. Cillian znow powoli i gleboko wciagnal powietrze, po czym odwrocil sie od okna. -Powiedzialas, ze dasz mi to, czego potrzebuje. Nie to, czego pragne. -Taki mam cel, tak. - Przygladala mu sie uwaznie. -Ale to nie sprawia ci przyjemnosci, prawda? - Na jego ustach zamajaczyl cien usmiechu, jednak szybko zniknal. - Nie mozesz tego powiedziec, bo zadasz klam swemu imieniu. -Sluzenie patronom zawsze sprawialo mi przyjemnosc. - Nie bylo to klamstwo, a jednak ta polprawda spetala jej jezyk i nie pozwolila mowic dalej. Cillian znow zamknal oczy; ciemne rzesy niezwykle kontrastowaly z jasnymi wlosami rzucajacymi cien na blade policzki. Zacisnal usta, przelknal z trudem i polozyl dlon na sercu. Zaniepokojona Uczciwosc zlapala go za ramie, czujac, jakie jest rozognione. Spojrzal na nia, a w zielonych oczach migotalo tyle uczuc, ktorym nie potrafila sie oprzec. Jednak kiedy sprobowala go pocalowac, znow odwrocil glowe. Podeszla na palcach, by siegnac do jego ust, ale jej wargi zawisly nad jego policzkiem. Zamiast tego przycisnela je do jego szorstkiej, pokrytej szczecina szyi, rownie cieplej jak ramie. Otoczyla go ramieniem, czujac, jak jego cieplo przenika material jej sukni. Spalalo go od wewnatrz cos, co nie wygladalo na chorobe. -Nie chcesz mi pomoc - odezwal sie Cillian. Nie chodzilo bynajmniej o chec, ale Uczciwosc nie powiedziala mu tego. Istnialo wiele sposobow, by czlowieka rozluznic, a potem ofiarowac mu pocieche, ale jak dotad ona zawiodla go w wiekszosci przypadkow. Pozostal ten najbardziej podstawowy; wiedziala, ze na niego Cillian zareaguje. Jej dlon zeslizgnela sie do tasiemek jego spodni. -Moge sprobowac. Cillian pokrecil glowa i polozyl dlon na jej rece. Znow pocalowala go w szyje, potem w ramie i piers. Kiedy jezykiem muskala jego obojczyk, Cillian syknal. Mocno zacisnal dlon na jej palcach, ale nie odsunal jej. Kiedy przesunela usta nizej po jego slonawo-slodkiej skorze i pociagnela za brodawke, jego jek przeszyl ja jak fala goraca. -Smakowity jestes - szepnela i uniosla na niego wzrok. Otworzyl oczy zamglone zadza. Pod jej dlonia jego czlonek wyprezyl sie i uniosl pod spodniami. Serce walilo mu pod jej ustami, a kiedy odslonila zeby, ktore przycisnela potem do jego skory, skoczylo wyjatkowo mocno, przyprawiajac go o dreszcze. -To niczego nie rozwiaze - wycedzil przez zacisniete zeby. Znow przeciagnela po nim jezykiem, tym razem po zebrach. -Pssst... Kiedy uklekla i zaczela rozwiazywac mu spodnie, Cillian zaprzestal protestow. Zsunela ubranie po jego udach i bardzo umiesnionych lydkach, a kiedy opadly na podloge, wyszedl z nich i stanal przed nia nagi. Kiedy Uczciwosc ujela w dlon jego jadra i potarla jego czlonek, by potem zaczac go piescic jezykiem na calej dlugosci, Cillian wplotl palce w jej wlosy. Wziela go w usta, ale musnela jezykiem tylko kilka razy, po czym zaczela przesuwac go po calym swoim ciele. Nie probowala juz calowac Cilliana w usta, lecz odsunela sie, rozpiela suknie i strzasnela ja z siebie. Jego spojrzenie zawahalo sie, po czym spoczelo na jej ciele, pieszczac je. Oblizal wargi, podczas gdy ona sciagnela przez glowe koszule i rzucila ja na suknie. Jego czlonek uniosl sie; Uczciwosc poczula, jak jej oddech przyspiesza na widok jego reakcji. Cillian moze nie wierzyl, ze ona czerpie z tego taka sama przyjemnosc jak on, ale ona nie miala co do tego watpliwosci. Ujela w dlonie swoje piersi, podajac mu, ale chociaz jego oczy rozblysly jeszcze mocniej, nie poruszyl sie. Jego cialo mowilo za siebie, czlonek mu sie wyprezyl, ale ksiaze stal nieporuszony, chociaz Uczciwosc oblizala sobie palce i pociagnela za brodawki, az sie naprezyly. Nie ruszyl sie takze wtedy, kiedy znow wsunela do ust koniec palca, po czym przesunela nim w dol brzucha i rozgarnawszy sobie krecone wlosy, zaczela zataczac kolka. Cillan oddychal ciezko, przesunal jezykiem po wargach, zacisnal piesci, ale wciaz stal nieporuszony. Uczciwosc postapila krok do tylu, polozyla sie na lozku i pokiwala na niego palcem. -Cillianie, chodz do mnie. Zrobil krok i zatrzymal sie. Potem kolejny. Jeszcze jeden. Od lozka dzielily go jeszcze dwa kroki, ale przystanal, a Uczciwosci przypomnialy sie znow wysilki towarzyszace oblaskawianiu konia. Nie nalegala. Przesunela dlonmi po swoim ciele, wyszukujac wszystkie miejsca reagujace na dotyk. Uniosla w gore biodra, by latwiej siegnac do swojej cipki, juz sliskiej od pozadania. Wsunela do wewnatrz palec i wysunela go, po czym potarla sie nim. Wymknelo sie jej westchnienie, ktorego nie probowala powstrzymac. -Cillianie - wymruczala; jak zauwazyla, jego spojrzenie nabralo ognia na dzwiek jego imienia w jej ustach. Nie powiedziala nic wiecej, zadnych slow, ktore moglby odrzucic. Tylko lezala i pozwalala na siebie patrzec. Cillian obserwowal ja, w koncu siegnal dlonia do swojego czlonka i scisnal go tuz pod koncowka. Zacisnal usta, starajac sie powstrzymac narastajacy jek, ale ona i tak go uslyszala. Odpowiedziala podobnym jekiem, ktorego jak poprzednio nie probowala powstrzymywac. -Moglbym nawet uwierzyc, ze mnie pragniesz - stwierdzil. -Daj mi szanse pokazac, ze naprawde cie pragne. To byly chyba najbardziej niezreczne i sztywne zaloty, jakich kiedykolwiek doswiadczyla, a absurdalnosci dodawal im fakt, ze oboje byli nadzy. Jednak nawet jesli ktorekolwiek czulo sie nieswojo, Uczciwosc nie potrafila tego stwierdzic. Rownie dobrze mogliby siedziec w rozanym ogrodzie, ona mogla mu przeslac zaproszenie spod wachlarza, a on moglby dac jej w upominku bukiecik kwiatkow, a nie swojego fiuta. Za przeslona zadzy Uczciwosc widziala, ze miotaja nim sprzeczne emocje. Oblizal usta i przesunal dlonia po jej lydce. Zatrzymal reke na jej kolanie i delikatnie zacisnal na nim palce. I pocalowal je. Jej nienawykle do pieszczot cialo drgnelo pod miekkim, nieoczekiwanym dotykiem jego ust. Tym razem spontanicznie wyrwalo jej sie jego imie. Cillian muskal puszek na jej udzie i posuwal sie coraz wyzej, a ona rozsunela nogi na jego powitanie. Wsunal sie miedzy jej nogi na czworakach, ustami niemal jej dotykajac. Spiela sie, czekajac, az znow ja pocaluje. Albo polize. Nawet dotknie, zamiast tylko owiewac swoim oddechem. Jej poprzedni kochanek byl robotnikiem rolnym na polach lezacych obok domu matek przelozonych. Widywala go przez okno, gdy nagi do pasa, pocac sie w sloncu poznego lata, pielil grzadki melonow. Mial wlosy niemodnie krotkie, a kiedy przesuwal po nich brudnym rekami, sterczaly mu na wszystkie strony. Zeszla na dol przypatrzec sie, jak pracuje, a on podal jej melona swiezo zerwanego z grzadki, cierpkiego i przyprawiajacego o grymas. Wzial ja za reke i zaprowadzil za szope, gdzie polozyli sie na poslaniu z workow na ziarno. Byl ostatnim mezczyzna, ktory piescil ja jezykiem, ale tylko tak dlugo, poki nie byla na tyle wilgotna, by mogl w nia wejsc. Cillian zas sie nie spieszyl. Wsunal dlonie pod jej posladki i unioslszy sobie do ust, wreszcie dotknal jej wargami. Uczciwosc krzyknela, czujac jego jezyk na sobie. Lizal ja wokol, a ona wila sie, az w koncu przytrzymal ja dlonmi. -Prosze - odezwala sie. Spojrzal na nia; pod zaslona pozadania nadal byl nieodgadniony. Powoli, z namyslem przesunal jezykiem po jej goracej skorze i wsunawszy go glebiej, przycisnal. Potem powtorzyl to jeszcze raz w druga strone, podczas gdy ona wyginala sie i wila, na tyle, na ile pozwalaly jej jego dlonie. Czas zwolnil swoj bieg, kiedy Cillian ja dotykal, a ona calkowicie poddala sie jego pieszczotom. Przyjemnosc zalewala ja dlugimi falami; po omacku odnalazla jego miek- kie wlosy i zatopila w nich gleboko palce, kiedy wstrzasnal nia orgazm. Drzac, z lekkim krzykiem opadla na poduszki. Dopiero po kilku chwilach ^orientowala sie, ze Cillian lezy obok, ale kiedy uniosla powieki, wpatrywal sie w nia. Nie odsunal sie, kiedy usiadla i przyciagnela go do siebie, by go pocalowac. Tym razem to ona sie zawahala, a on chwycil wargami jej usta. Smak jej rozkoszy na jego jezyku przyprawil ja o kolejna fale pozadania. Nie przestajac go calowac, Uczciwosc polozyla sie i pociagnela go za soba. Staral sie nie obciazac jej calym swoim ciezarem, ale ona nie pozwolila mu na ostroznosc. Dla niej jeden orgazm to za malo, poza tym chciala, zeby on takze go przezyl. Gdzies po drodze stracila z oczu pierwotny cel swoich dzialan, czy to dlatego, ze w glebi egoistycznego serca myslala tylko o sobie, czy tez przez to, ze zaczela jako kobieta i jako kobieta zakonczy. Wiedziala jedynie, ze slodyczy jego ust nie potrafi odrzucic, ze goraco jego czlonka na jej brzuchu rozsuwa jej nogi. Chciala poczuc go na sobie, w sobie, niezaleznie od tego, czy mialo to przyniesc pocieche jemu czy jej. -Kochaj sie ze mna - wymruczala mu do ucha, a Cillian zadrzal wtulony w jej szyje. Tracil soba w jej wejscie; otworzyla sie dla niego. Oplotla go nogami i przyciagnela blizej. Kiedy on z jekiem wbijal sie glebiej, zatopila paznokcie w jego plecy. Kiedy ssal jej skore na szyi, krzyknela i uniosla biodra. Cillian posuwal ja rownie wprawnie, jak wczesniej piescil ustami. W kilka chwil znow doprowadzil ja niemal do szczytu. Uczciwosc krzyknela w ekstazie i przycisnela go mocniej pietami i palcami. Jej cialo oplotlo sie wokol nie- go, a Cillian znow wbil sie w nia, ochryplym krzykiem wyrazajac swoja przyjemnosc. Na chwile krotka jak uderzenie serca, jak oddech, przylgneli do siebie, po czym Cillian zsunal sie z niej. Jego wlosy rozsypaly sie na jej ramiona, ich glowy spoczely na tej samej poduszce. Wciaz rozleniwiona Uczciwosc przetoczyla sie na bok, twarza do niego, i poglaskala go po wlosach. -Masz takie cudowne wlosy. Rozesmial sie; byla to reakcja rownie nieoczekiwana, jak poprzednio pocalunek w kolano. Nie patrzyl na nia, lecz smial sie. Potem nakryl oczy dlonia, a jego smiech przeszedl w zduszony szloch. Slowa nie zawsze sa najlepszym srodkiem wyrazu. Uczciwosc siegnela po koce i otulila ich nimi, gdyz po ognistej jezdzie teraz obojgu zrobilo sie chlodno. Ziewajac, owinela sie kocem i czekala, az Cillian swoim zwyczajem odsunie ja i wstanie z lozka. On jednak rozluznial sie coraz bardziej, az w koncu po jego zwolnionym oddechu poznala, ze zasnal. Lezala, nie spiac, jeszcze bardzo dlugo. Rozdzial 12 -Ta fontanna jest piekna. - Uczciwosc wskazala wolna reka, gdyz druga miala uwieziona w dloni Cilliana. Wziela go za reke, kiedy szli; jej uwadze nie umknelo to, jak sie caly spial, zanim sie odprezyl. - Co to za kapliczka? -Nie wiem, nigdy nie pytalem. Chociaz niewiele wyzszy, robil dluzsze kroki, ale zwolnil, by mogla za nim nadazyc. W blasku slonca jego wlosy lsnily jak plomien. Uczciwosc zwiazala mu je na plecach ciemnozielona tasiemka wpleciona w warkocz, ale nawet ten skromny styl nie byl w stanie przycmic ich urody. Nie mogla sie powstrzymac, by ich nie musnac dlonia. Cillian poczul dotyk i spojrzal na nia. -Moge sie dowiedziec, jesli chcesz. -To nic waznego. - Tak naprawde nie obchodzilo jej to. Kiedy wyjedzie, przeciez juz nie wroci, by podziwiac kamienne rzezby aniolow, z ktorych ust tryskala woda. - Chodzmy do labiryntu z zywoplotu. Cillian skrzywil sie. -Tam? A po co? Jak wiele sie zmienilo, odkad zaciagnela go do lozka, pomyslala z lekkim usmiechem, pociagajac go za reke. Cillian nadal nie grzeszyl nadmiarem cierpliwosci, ale juz wydawal sie mniej sklonny do napadow zlosci i pogardy. Gdyby skromnosc nalezala do pieciu filarow Zakonu, Uczciwosc na pewno by jej nie dochowala, gdyz czula nie- mala dume na mysl, jak bardzo zmienil sie w ciagu ostatnich paru dni, i to dzieki niej. Przez chwile poczula w zoladku skurcz niepokoju. Niejako mimowolnie naprawde zmienila ksiecia. Moglaby go zmienic jeszcze bardziej, gdyby sie postarala... ale nie. Niewazne, ze jego dlonie i usta daja jej tak ogromna rozkosz. Powinna byla powiedziec mu prawde - ze nie ma juz serca do sluzby. Byc moze zdola przyniesc mu drobna pocieche, ale Cillian nie osiagnie prawdziwego ukojenia, jesli uwierzy, ze ona go do niego doprowadzi. Powinna byla wyjechac, ale wciaz nie mogla zebrac sie na odwage i podjac decyzji. -Poniewaz byloby naprawde zabawnie sprawdzic, ile czasu zajmie nam znalezienie drogi do srodka, a poza tym jestem ciekawa, czy to bardzo ustronny zakatek. - Odpedzajac od siebie czarne mysli, usmiechnela sie do niego promiennie i mrugnela znaczaco. Mimo calej pewnosci siebie i haremu pelnego nagich kobiet Cillian sie zaczerwienil. Rumieniec wyplynal mu wysoko na policzki, a na ten widok Uczciwosc poczula przebiegajaca przez jej cialo fale goraca. Ten mezczyzna... och, ten mezczyzna okazal sie zupelnie odmienny od jej przewidywan. -Nie bylem w srodku labiryntu - powiedzial Cillian, ale poszedl za nia. Jak para kochankow spacerem przeszli przez brame ze splecionych pnaczy przetykanych wstazkami i koralikami. Uczciwosc przystanela i zakolysala sznurkiem koralikow. -Co to? Cillian rozesmial sie. -Mowia na nie "koronki fanfarona". Uczciwosc poglaskala kolejna satynowa tasiemke ze szklanym paciorkiem na koncu. -A po co one tu sa? -Pozostawiaja je ci, ktorzy tu przychodza. Jesli para... hm... zblizyla sie do siebie w labiryncie, kawaler wyprasza u damy kawalek wstazki z koralikiem i wiesza ja tutaj. -W takim razie mamy pecha, ze nie mam przy sobie zadnych koralikow. - Przygladala sie mu, ciekawa, jak zareaguje na aluzje, a kiedy pod jej spojrzeniem sie zawahal, zatrzymala sie twarza w twarz. - U mojego ojca mielismy brame bardzo podobna do tej, prowadzila do sadu. Jednak nikt nie wieszal na niej wstazek ani koralikow. Nazywalismy ja brama pocalunkow, gdyz kiedy sie pod nia przechodzilo, nalezalo pocalowac sie w konce palcow i dotknac nimi pnaczy. Na szczescie. A kiedy przechodzilo sie tamtedy z druga osoba... -Nalezalo ja pocalowac? - rozesmial sie Cillian. Uczciwosc przechylila glowe i stulila usta. Nie pochylil sie do niej. Rozejrzal sie wokol, jakby sprawdzal, czy ktos ich nie widzi, co Uczciwosc odnotowala w pamieci, dokladajac do obserwacji poczynionych w ciagu ostatnich kilku dni. Cillian stanowil dla niej zagadke, ktora wciaz wbrew swojej woli pragnela rozwiazac. -Nalezalo ja pocalowac - odpowiedziala. - Na szczescie. -Nikt nie powie, ze jestem takim szczesciarzem, iz moge pozwolic sobie na odrzucenie takiej szansy. - Cillian zblizyl usta do jej warg. Pocalunek byl krotki i niemal niewinny, ale na razie jej wystarczyl. Pociagnela ksiecia za reke i zaprowadzila go do labiryntu, dobrze zaprojektowanego, z mnostwem sle- pych alejek i zakatkow idealnych do chwil intymnosci. Uczciwosc korzystala z tych, ktore udalo im sie odkryc, stwierdzajac, ze za kazdym razem, kiedy go calowala lub zachecala, by on pocalowal ja, Cillian miekl nieco, az w koncu, kiedy dotarli do srodka labiryntu, oboje oddychali szybko i usmiechali sie szeroko. Uczciwosc skierowala sie w strone niskiej kamiennej laweczki ustawionej przed mala ozdobna sadzawka. Cillian nie usiadl kolo niej, chociaz zrobila mu miejsce obok siebie. Przesunal dlonia po ustach, a potem po wlosach, ktore zaczely sie wymykac ze splecionego przez nia warkocza. Podszedl do sadzawki i ukleknal, by spojrzec w ton. -Pieknie tu - odezwal sie. -To prawda. Nigdy tu nie byles? - Uczciwosc przygladala sie, jak Cillian zanurza w wodzie dlonie i bez ceregieli wyciera je o nogawke spodni. Nie wyobrazala sobie, ze potrafi tak bezceremonialnie traktowac swoje ubranie. Pokrecil glowa. -Nie. To miejsce dla kochankow. -Ale przeciez... - Zamilkla na widok jego miny. - Przeciez miales kochanki. Wzruszyl ramionami i odwrocil wzrok. -Nie. Nie takie, ktore przyprowadza sie do labiryntu w ogrodzie. -Az trudno mi w to uwierzyc. Znow wzruszyl ramionami. -Naprawde? Po tym wszystkim, czego sie o mnie dowiedzialas? Dokumentacja dotyczaca Cilliana nadal czekala na przeczytanie, a Uczciwosc zabierala sie do tego z niechecia teraz juz nie tylko absurdalna, ale wrecz haniebna. Nie mogla mu sie przyznac, ze w pierwszej chwili uznala go za niegodnego wysilku. -Ale teraz^ przyprowadziles mnie tutaj. Cillian rozesmial sie i pokrecil glowa. -Jak sie zdaje, to ty mnie tu przyprowadzilas, a nie ja ciebie. -Niech ci bedzie. Zatem przyprowadzilam cie do srodka labiryntu. Czy tutaj wykorzystasz mnie, folgujac swojej zlej naturze? - Znow wskazala mu miejsce obok siebie i tym razem Cillian skorzystal z zaproszenia. Odsunela mu z policzka kosmyk wlosow. -Cillianie, nie mam wstazek ani koralikow, ale chyba chcialabym dac ci cos, czym moglbys sie pochwalic. -Tylko czy tego potrzebuje? Seksu z toba w trawie nad sadzawka? - Odwrocil glowe i pocalowal dlon, ktora glaskala go po wlosach. - Skad mozesz wiedziec, czego naprawde mi trzeba? Nie on pierwszy zadal jej to pytanie, a ona udzielila mu takiej samej odpowiedzi co innym. -Nie wszystkie moje decyzje wywodza sie z jakiegos uniwersalnego porzadku wszechswiata. Znow pocalowal ja w reke, ktora po tym zatrzymal w swoich dloniach. -Myslalem, ze wszystko, co robisz, ma na celu przyniesienie mi ukojenia. Myslalem, ze po prostu wypelniasz zadanie. Po to, bys mogla odejsc. -Ja... - Zabraklo jej slow, gdyz nie mogla mu przytaknac, a wszystko inne byloby klamstwem. -Wiem, ze tak jest. Bylem glupcem, wierzac, ze Sluzebnica rozni sie od zwyklej kobiety. Bylem... no coz, bylem szalony. - Cillian przycisnal jej dlon do swojego policzka. - Dziekuje ci jednak, ze zostalas. Naprawde majac cie przy sobie, czuje wiekszy spokoj. Na jej usta cisnela sie beztroska replika, ale z jakiegos powodu Uczciwosc nie wypowiedziala jej. Gdy ujrzala go pierwszy raz, zobaczyla mezczyzne biczujacego przywiazana do krzyza kobiete, w grupie innych nagich kobiet oczekujacych na swoja kolejke. Zlekcewazyla go. Postanowila zniechecic do siebie i niemal jej sie udalo. Przelknela uklucie winy powodujace gorycz w ustach. Nie moze tego zrobic. Uczciwosc odsunela od siebie chec wygloszenia ladnej przemowy, ktora na pewno sprawilaby ksieciu sporo przyjemnosci, a przeciez bylaby nadal klamstwem. -Chcialam cie zawiesc. Nawet sie nie zdziwil. -To zrozumiale. Zastalas mnie w pokoju uciech... no i moje nastroje... jak mi czesto mawiano, jestem nie do wytrzymania. Jestem dla ciebie zbyt trudnym zadaniem. Rozumiem. Uczciwosc pokrecila glowa. -Nie, Cillianie. Nie rozumiesz. Moja chec wyjazdu nie miala nic wspolnego z toba. Przeciez nawet cie nie znalam. Przysunal sie blizej i splecione dlonie polozyl na kolanach. Kiedy nie odpowiadal, Uczciwosc westchnela i powiedziala mu prawde. -Od dawna czuje, ze stracilam powolanie do tej sluzby. Za kazdym razem, kiedy pomagalam opiekunowi osiagnac pocieche, stawalam sie coraz bardziej pusta. Moja ostatnia klientka... byla bardzo chora. Myslalam, ze juz po kilku tygodniach przeniesie sie do wyzszego swiata, ale zajelo jej to miesiace. Mimo wysilkow nie zdolalam zapewnic jej pociechy, moglam jedynie spelniac przy niej najprostsze fizyczne poslugi, ale jestem Sluzebnica, a nie medykiem. Nie moglam nic dla niej zrobic, jednak wyjazd oznaczalby przydzial nowego opiekuna, i to takiego, ktory moglby miec wieksze wymagania od tych, jakie przywyklam zaspokajac. -Na przyklad takiego jak ja. -Tak, wlasnie takiego jak ty. - Pochylila sie i pocalowala go w usta. - Takiego, ktory naprawde by mnie potrzebowal. Cillian nie odezwal sie. Uczciwosc wyprostowala sie, ale nie wypuscila dloni Cilliana. -Wiedzialam, ze nie zdolam zapewnic ci tego, czego potrzebujesz, tak jak nie potrafilam zaspokoic potrzeb mojej poprzedniej klientki. Jedynie w przeciwienstwie do niej porazka mialaby zrodlo we mnie, a nie wynikala z okolicznosci, na ktore nie mialam wplywu. I po raz pierwszy od czasu, kiedy wstapilam do Zakonu, nie zalezalo mi. Blagam cie o wybaczenie. Nie powinnam byla przyjmowac tego zadania. -Jednak przyjelas. I zostalas. Pochylila glowe i rozesmiala sie. -Od dawna nie mialam partnera w lozku. Bylam... slaba. Cillian wydal cichy nieartykulowany dzwiek. -Oczekiwalem, ze przysla mi kogos, kto wszystko zmieni. Uczciwosc nie puszczala jego dloni; narastala w niej decyzja. -A tak sie nie stalo. Prosze cie o wybaczenie. Jeszcze mamy czas. Cillian rozesmial sie ponuro. -Zawsze jest inaczej, niz sobie wyobrazamy, prawda? -Sprawie, ze tak nie bedzie. - Przygladala sie mu, podczas gdy on delikatnie wysunal dlonie z jej rak, wstal z lawki i znow podszedlszy do sadzawki, zapatrzyl sie w wode. -Nigdy nie zalecalem sie do kobiety. Zreszta do mezczyzny tez. W Swieto Sindera nikomu nie przypinalem kwiatow, nigdy nawet nie chodzilem z nikim za reke ani nie cytowalem wierszy milosnych. Jako chlopak zawsze myslalem, ze jeszcze mam czas na takie sprawy, ze pewnego dnia ozenie sie, zaloze rodzine i przejme tron po ojcu. -A dlaczego teraz zmieniles zdanie? - Uczciwosc z zaciekawieniem obserwowala, jak chodzi tam i z powrotem, depczac trawnik swymi kosztownymi butami. -Z kim mialbym sie ozenic? Z toba? Uczciwosc przez kilka minut przygladala sie mu, zanim odpowiedziala: -Moze nie ze mna. Z ta po mnie, jesli wykonam zadanie, dla ktorego tu przybylam. Rozesmial sie cicho. -Nie powinienem byl po ciebie posylac. Powinienem cie odeslac, ale nie jestem do tego zdolny. Serce jej zalomotalo na te slowa. Siegnela po jego dlon. -W takim razie ja nie bede potrafila wyjechac. Cillian zawsze uwazal, ze jest tchorzem. Gdyby nim nie byl, juz dawno pokazalby lordowi Devainowi, gdzie jego miejsce. Zamiast tego przygladal sie, jak ten lajdak stara sie wkrasc w laski krola i zajac jego miejsce. Nie bylo to trudne. W twarzy syna krol Allwyn zawsze widzial rysy zmarlej zony, a chociaz rozpieszczajac Cilliana, zdolal sam siebie przekonac, ze go kocha, to nigdy nie przekonal o tym samego Cilliana. Teraz ksiaze przygladal sie, jak Devain szepcze krolowi do ucha. Cos zlosliwego, sadzac po tym, jak krol zakrztusil sie i gestem kazal podac sobie kolejny polmisek przekasek z dlugiego stolu postawionego dla dworzan. Cillian mial swoj wlasny polmisek, ktory przyniosla mu Uczciwosc. Napelnila go jego ulubionymi przekaskami, nawet nie pytajac, co lubi. Nie wiedzial, czy tak trafnie odgadla, czy tez nauczyla sie jakiejs listy sposrod licznych dokumentow, ktore wypelnial dla Zakonu, ale to niewazne. Przyniosla mu polmisek, nawet nie musial jej o to prosic. Teraz siedziala z ksiazka na krzesle za jego plecami. Nie przy jego boku, gdyz to by bylo niewlasciwe, ale nie chowala sie. Nikt nie skomentowal ich przybycia razem, chociaz obecnosc kobiety wspartej na jego ramieniu przyciagnela kilka zaciekawionych spojrzen. Nie przedstawil jej ojcu, bo nie byli zareczeni. Jednak jest wyjatkowa, myslal, przygladajac sie, jak przewraca kartki ksiazki, ktora jego samego tak znudzila, ze przebrnal ledwie przez kilka pierwszych rozdzialow. Uczciwosc uniosla wzrok, przechwycila jego spojrzenie i sie usmiechnela. Odpowiedzial jej usmiechem. Naprawde wiedziala, czego mu potrzeba. Zaledwie kilka dni minelo od rozmowy w ogrodzie, a tyle sie zmienilo. Cillian byl wystarczajaco inteligentny, by nie upatrywac przyczyny wylacznie w seksie, jednak nie wiedzial, skad naprawde wziela sie ta odmiana. Uczciwosc okazywala mu cieplo, a on... coz... On jej ufal. Zakon ja przyslal, gdyz uznal, ze najlepiej do niego pa- suje. Zrobi dla niego, co w jej mocy, nie tylko dlatego, ze to jej zadanie. Zaczal wierzyc, ze ona sama czerpie z tego przyjemnosc. Uczciwosc nie jest Cisza, Cillian nie znalazl tego, co jego przyjaciel Edward, ale przeciez on nie jest Edwardem i nigdy nim nie bedzie. Poprosil ja, by mu dzisiaj towarzyszyla, gdyz stwierdzil, ze z nia przy boku nic nie jest w stanie naprawde wyprowadzic go z rownowagi, bez niej zas drazni go wszystko. Chociaz Uczciwosc nie spelniala kazdego jego kaprysu - nadal nie robila mu herbaty, a sprzatanie pokoju zostawila pokojowce, ktora znow zatrudnil - jednak najczesciej prosty, delikatny dotyk jej dloni lub usmiech sprowadzal na niego spokoj w chwilach, kiedy zaczynalo go ponosic. Uczciwosc zabierala go do ogrodu i sluchala uwaznie tego, co mowil, jakby kazde jego slowo mialo gleboki sens, a subtelnymi zartami pobudzala go do smiechu. Spala przy nim i budzila sie przy nim, a jego dzien naprawde zaczynal sie wtedy, kiedy widzial jej usmiech. Czekajacy na rozmowe z ksieciem mezczyzni zaczynali sie niecierpliwic, ale on kazal im jeszcze czekac, sadowiac sie za stolem na podwyzszeniu; to tam mieli do niego podchodzic i przedstawiac swoje prosby. Jako przewodniczacy Rady Mody nie mial wielkiego wplywu na decyzje ani zadnego interesu w tym, by faworyzowac jednych na rzecz innych. Ustalanie dlugosci spodni i glebokosci dekoltu, okreslenie, jakie klejnoty obowiazuja w danym sezonie, a jakie na pewno nie ozdobia stroju zadnej liczacej sie osobistosci, mialo dla niego mala wartosc oprocz tego, ze mogl kontrolowac tych, ktorzy drwili z niego za plecami. Cillian juz pare razy celowo narzucil styl malo pochlebny dla kogos, kto go irytowal, czyli w sumie liczac prawie wszystkich dworzan jego ojca. Teraz sluchal tych, ktorzy przyszli z rozmaitymi prosbami. Kupcy handlujacy aksamitem, klejnotami, skora. Przy kazdym udzielanym przywileju i przy kazdej rozmowie Cillian widzial, jak^ Devain skacze kolo jego ojca. Dworzanin zorientowal sie, ze ksiaze go obserwuje, chociaz krol chyba niczego nie zauwazyl, a kiedy ostatni kupiec odszedl, zostawil krola i podszedl do Cilliana. -Czy juz nadeszla odpowiednia chwila? -Wlasnie skonczylem. - Cillian przybral obojetny ton, ktory nie zmylil ani jego, ani Devaina. Devain postawil noge na stopniu podium, na kolanie oparl dlon, a na dloni podbrodek i spojrzal do gory na ksiecia. Rzucil w strone krola spojrzenie, ktorego Cillian nie mogl nie zauwazyc. -Wydaje mi sie, ze bedziesz mial czas, by mnie wysluchac. Chodzi mi o nowy transport koronek z Alyria-nu, na ktory czekam. -Alyrianskie koronki sa oblozone wysokim clem. - Byla to wieloletnia tradycja, a nie decyzja Cilliana, jednak on sam nigdy jej nie zmienil. -O tym wlasnie chcialem z toba porozmawiac. Cillian domyslil sie tego, wiec nie zdolal powstrzymac wydecia warg. -Nie jestem sklonny zmieniac podatku o tak dlugiej tradycji. To bardzo pewne zrodlo dochodu. Devain uniosl brwi. -Oczywiscie zdaje sobie z tego sprawe, sam wielokrotnie go placilem. Ale z pewnoscia widzisz, jakie... korzysci moglbys odniesc, wprowadzajac ulgi. -Dla ciebie, tak? I nikogo innego? Devain pochylil glowe; mialo to wygladac wdziecznie. -Jak powiedzialem, wprowadzenie ulg dla niekto- rych przyniosloby korzysci. I jestem przekonany, ze odmowa ich udzielenia moglaby miec oplakane konsekwencje. Cillian poczul, jak mu sie zoladek skreca. Devain nigdy dotad nie prosil go o przywileje, dopiero od niedawna zaczal sie amatorsko zajmowac moda. Krazyly plotki, ze jego dobra byly zle zarzadzane. Wedlug niektorych jego zona za namowa zarzadcy, swojego kochanka, podjela wiele niefortunnych decyzji dotyczacych upraw. Plotkarze twierdzili, ze Devaina bardziej zloscila jej nieumiejetnosc podejmowania decyzji finansowych niz to, ze do malzenskiego loza wpuscila obcego. Cillian bez trudu mogl w to uwierzyc. Mimo wszystko do tej pory Devain ze swoimi interesami trzymal sie z dala od Cilliana. Jego zabieganie o laski krola bylo subtelna zniewaga dostrzegana przez wszystkich, lecz nie komentowana, chyba ze plotkarze bardzo strzegli, by pogloski nie dotarly do uszu ksiecia, w co rowniez bez trudu moglby uwierzyc. -Moze zapytaj mojego ojca. Ostatnio bardzo sie zblizyliscie. - Nie zdolal calkowicie usunac z tonu pogardy, ale jesli nawet Devain poczul sie urazony, nie okazal tego. -Twoj ojciec - odparl lord gladko - jasno dal do zrozumienia, ze absolutnie nie chce sie mieszac w twoje kompetencje. Czuje, zapewne slusznie, ze jego syn i spadkobierca powinien wyreczyc go przynajmniej w jednej dziedzinie. Moze jednak Devain nie zblizyl sie do krola tak bardzo, jak zamierzal. Cillian usmiechnal sie i przechylil w tyl, na oparcie, chociaz krzeslo juz od dawna wydawalo sie bardzo niewygodne, i marzyl o tym, by wstac i rozprostowac nogi. -Jaki bylby ze mnie nastepca tronu, gdybym przedkladal interesy jednego z poddanych nad reszte? Devain rzucil spojrzenie w strone krola, ktory przesunal sie od polmiska z pasztecikami do kandyzowanych owocow. Potem znow zwrocil spojrzenie na Cilliana z usmiechem zmii przylepionym do ust. -Moze taki, ktory pozostaje w kolejce do tronu, zamiast dac sie zwiazac w kaftan bezpieczenstwa i zamknac? Cillian ugryzl sie w jezyk tak mocno, ze poczul krew. Na dnie oczu Devaina czaila sie grozba, ktorej przeczyl usmiech ukazywany reszcie swiata. -Czyzbys mi grozil? -Ja? Ksiaze panie, nigdy! - Devain sklonil sie lekko, niezgrabnie, a kiedy sie wyprostowal, jego spojrzenie powedrowalo nad ramieniem Cilliana gdzies do tylu. - Nigdy. Cillian odwrocil sie, ciekaw, co tak przyciagnelo uwage Devaina. Serce mu podskoczylo na widok znajomej ciemnej glowy i wlosow zwiazanych na karku jasnoniebieska wstazka. Edward nigdy nie nosil niebieskich tasiemek na wlosach, poki sie nie ozenil i zona nie zaczela go ubierac. Zreszta wlasnie stala obok niego w sukience wydetej brzuchem, w ktorym nosila dziecko Edwarda. Cillian wstrzymal oddech i nie mogl wydobyc glosu. Od bardzo dawna Edward nie odwiedzil dworu, a nigdy dotad nie przywiozl ze soba Ciszy. Zmienila sie, ubrana w stroj zony arystokraty, a nie Sluzebnicy. Ksiaze poczul uklucie zazdrosci na widok troski, z jaka Edward przez tlum prowadzil zone w strone krola, obejmujac ja lekko dlonia. Za pozno. Devain zauwazyl wyraz twarzy ksiecia. -Jak powiedzialem, moj panie. Sa dobre i zle strony. Cillian sie nie odezwal. Devain sklonil sie i odszedl. Wyszedl z pokoju, a jesli po drodze zatrzymal sie, by z kims porozmawiac, Cillian tego nie zauwazyl, gdyz jego uwaga byla calkowicie skupiona na przyjacielu. Poczul przy boku obecnosc Sluzebnicy, ale nie mogl oderwac wzroku od Edwarda podchodzacego do krola i przedstawiajacego mu Cisze. -Kto to? -To - odpowiedzial Cillian glosem znacznie bardziej zrownowazonym, niz uwazal to za mozliwe -to jest moj bliski przyjaciel Edward Delaw. Oraz jego zona Cisza. -Co robia? -Edward przedstawia zone mojemu ojcu. -To krol jeszcze jej nie poznal? -Nie. - Cillian przelknal sline z wrazeniem, ze polyka szklo. - Edward otrzymal pozwolenie na slub w domu i nie mial uroczystosci na dworze. Pierwszy raz przywiozl ja tutaj. Uczciwosc nie mogla wiedziec, jak bardzo uderzyl go widok Edwarda, niegdys najdrozszego przyjaciela, ale mocno trzymala go za reke. Przysunela sie blizej, co nie bylo zadnym naruszeniem etykiety; poczul jej cieplo. Przez ostatnie kilka dni poznala go znacznie lepiej. -Jak myslisz, dlaczego teraz ja przywiozl? Cillian przygladal sie, jak Edward rozesmial sie ze slow krola, a Cisza zlozyla wyjatkowo wdzieczny uklon. Zbyt dobrze pamietal jej smak, zalowal teraz, ze jak glupiec uparl sie, by sprobowac. Wtedy wydawalo mu sie, ze to go zblizy z Edwardem, ale stalo sie wrecz przeciwnie: tamto wydarzenie ostatecznie ich rozdzielilo. -Edward przedstawia ja mojemu ojcu, gdyz spodziewaja sie dziecka, a Edward chcialby przekazac mu tytul. -Czy dziecko nie odziedziczy tytulu automatycznie? -Ojciec Edwarda byl kupcem korzennym, ktory sam zapracowal na laske mojego ojca i zdobyl tytul. To nie jest rod arystokratyczny. Edward odziedziczyl tytul zdobyty przez ojca, ale skoro sam nie zrobil nic, by na niego zasluzyc, musi zwrocic sie do krola z prosba o taki sam przywilej dla syna. Albo moze zacznie plaszczyc sie przed moim ojcem, by samemu otrzymac tytul - dodal Cillian, krecac lekko glowa. - Ale znajac Edwarda, sadze, ze malo mu zalezy na wlasnej korzysci, za to bardzo dba o dobro dziecka. Oboje przygladali sie im w milczeniu. W koncu Uczciwosc odezwala sie: -Byl twoim przyjacielem. Wypowiedziala to jako twierdzenie. -Tak, kiedys. Taki wspolczujacy ton z ust kogokolwiek innego wywolalby najwyzej pogardliwe spojrzenie, ale Cillian obdarzyl ja usmiechem, uniosl jej dlon do ust i pocalowal w kostki palcow. Oficjalny dzien dworu juz sie zakonczyl, zaczela sie czesc rozrywkowa, a muzyka i tance pozwalaly porozmawiac bez obawy podsluchu. Uczciwosc usmiechnela sie, patrzac mu w oczy. Cillian znow pocalowal ja w reke, sprawialo mu to przyjemnosc. -Ten czlowiek... Devain - odezwala sie Uczciwosc cicho. - Czy grozil Edwardowi, zeby uderzyc w ciebie? -Devain postapil nieroztropnie, nie zwazajac na slowa w twojej obecnosci. -Mezczyzni jego pokroju nigdy nie zauwazaja kobiet takich jak ja, chyba ze chca je wykorzystac dla wlasnych celow. -Devain chetnie widzialby siebie na moim miejscu, jak mi sie zdaje - stwierdzil Cillian. -A twojemu ojcu nie zalezy? -Moj ojciec... - musial przerwac i przelknac, gdyz w gardle poczul nagly, ostry bol. - Moj ojciec widzi to, co chce widziec, a najczesciej nie jestem to ja. -Jestes jego synem. -Oraz jego dziedzicem. To sie nie liczy. - Pokrecil glowa. Wiedziala o nim wszystko, a jednak i tak zalala go fala ciepla, kiedy zobaczyl jej zaskoczenie na te slowa. Jego ojciec w otoczeniu grupki rozswiergotanych i upozowanych lordow i ministrow przesunal sie przez sale, nawet nie patrzac w ich strone. Cillian patrzyl, jak wychodzi. Edward i Cisza zaczekali, az krol wyjdzie, potem Edward usadzil zone na miekkim krzesle i poszedl do stolu nalozyc jej przekaski na talerz. -Patrz, jak sie wszystko zmienia - mruknal. - Edward nigdy nie nalezal do tych, ktorzy usluguja. Uczciwosc podazyla wzrokiem za jego spojrzeniem. -Jak sie wydaje, jest po uszy zakochany w zonie i bardzo sie o nia troszczy. Cillian wzruszyl ramionami, udajac obojetnosc, ale Uczciwosc nie pozwolila mu na uniki. Wsunela mu dlon w reke i lekko polozyla glowe na ramieniu. Cillian rowniez nie nalezal do ludzi, ktorzy usluguja innym, ale czujac palce Sluzebnicy wplecione w jego palce, poczul, ze moze to sie zmienic. -Chodz. - Pociagnela go, ale on stawil opor. -Co? Znow go pociagnela, wiec Cillian niechetnie zrobil krok w kierunku swego bylego najblizszego przyjaciela. -Chodz. To niedorzeczne. Wpatrujesz sie w niego jak glodujacy czlowiek w kromke chleba. Idz z nim porozmawiac. -Nie. - Zaparl sie butami; jego glosna odpowiedz sprawila, ze odwrocilo sie ku niemu kilka nieostroznych glow. Edward nie podniosl wzroku, ale Cisza tak. Uczciwosc nadal ciagnela ksiecia, chociaz udawalo sie jej robic to dyskretnie. Cillian nie mogl opierac sie dalej, nie robiac sceny, a poniewaz w zyciu zrobil ich mnostwo, dobrze wiedzial, jak sie do tego zabrac. -Nie - powtorzyl. - Nawet jesli wedlug ciebie potrzebuje tego. Przed nimi rozciagala sie cala dlugosc sali, ale to nie wystarczalo. Edward w koncu odwrocil glowe i zobaczyl Cil-liana. Nie mrugnal okiem. Nie usmiechnal sie ani nie zachmurzyl. Przesunal spojrzeniem po Cillianie, jakby ten nie istnial, a to bylo gorsze niz szyderstwo. Cisza wstala i odsunela talerz, ktory przyniosl jej maz. Strzepnieciem wygladzila faldy sukni i ruszyla w ich kierunku. Dopiero wtedy Edward zmienil wyraz twarzy i wyciagnal rece, zeby ja powstrzymac, ale poniewaz trzymal talerz, niewiele mogl zrobic, nawet jej nie zlapal. Cisza z pogodna twarza lekkim krokiem podeszla do Cilliana, nie zwracajac uwagi na podazajace za nia spojrzenia. -Moj ksiaze - odezwala sie swobodnie, dygajac przed nim. - Jak milo cie widziec. Uczciwosc skrecila palce w jego dloni. Cillian rzucil jej przelotne spojrzenie, ale jej twarz przybrala wyraz rownie nieodgadniony, jak jej siostry z Zakonu. -Ciebie tez. -Ciszo... - wtracil Edward tonem nieznoszacym sprzeciwu, lecz jego zona tylko sie do niego usmiechnela i zwrocila z powrotem do Cilliana. -Moj ksiaze, niestety minelo duzo czasu, odkad sie ostatnio widzielismy - powiedziala. Spojrzala na Uczciwosc i wyciagnela dlon o szczuplych palcach. - Dzien dobry, jestem Nessa Delaw. -Uczciwosc. Kobiety na wzor mezczyzn podaly sobie rece. Edward przystanal gwaltownie za plecami zony i rzucil Cillianowi gniewne spojrzenie, co bylo znacznie lepsze niz poprzednie lekcewazenie. Polozyl dlon na ramieniu zony, a ona przykryla ja swoja dlonia. -Ciszo, chodz. Czas na nas. -Za chwile, kochanie. - Cisza wskazala Cilliana i Uczciwosc. - Rozmawiam z ksieciem i jego towarzyszka. Chyba nie chcialbys, zebym potraktowala ich nieuprzejmie? -Nie, oczywiscie, ze nie. - Byloby nawet zabawnie widziec wolte Edwarda, gdyby nie sprawialo to Cillianowi takiego bolu. Edward sklonil sie, ale nie patrzyl ksieciu w twarz. Cisza westchnela tak glosno i tak dramatycznie, ze nie mogl udawac, iz jej nie slyszy. Spojrzala na Uczciwosc. -Z ogromna przyjemnoscia dowiedzialabym sie, co slychac w domu matek przelozonych i w Zakonie. Czy wyswiadczylibyscie nam zaszczyt i zjedli z nami kolacje jutro wieczorem u nas w domu? -Nie! - krzyknal Edward. Cillian wyrwal dlon z reki Uczciwosci i rzucil Ciszy spojrzenie, ktore mialo ja porzadnie przestraszyc. Nie zapomnial jednak, jak przyjela uderzenie bicza z reki Edwarda. Nawet spojrzenie ksiecia nie moglo sie z tym rownac. Edward jakby zawarczal gardlowo. -Nie. Na Proznie, nie. Cisza zwrocila spokojne spojrzenie na Cilliana. -Moj ksiaze, co na to powiesz? Czy zjesz z nami kolacje? Cillian juz sie szykowal do gniewnej repliki, ale ubiegla go Uczciwosc. -Oczywiscie, z wielka przyjemnoscia. Obaj mezczyzni odwrocili sie do niej i wlepili w nia wzrok. Kobiety usmiechnely sie do siebie nawzajem. Cillian wyszarpnal reke z uscisku Uczciwosci tak gwaltownie, ze jego cale cialo podskoczylo. -Nie mow za mnie... - zaczal. -Oczywiscie. - Uczciwosc zwrocila sie do Ciszy. - Z przyjemnoscia zjem z wami kolacje. -Nie! - zawolali jednoczesnie Edward i Cillian. Edward rzucil Cillianowi spojrzenie, ktorego ksiaze juz nie spodziewal sie u niego ujrzec - bylo w nim rozbawienie. -Jak sie wydaje, mamy rozne opinie - odezwal sie Edward. - Zdaje sie tez, moja zona nie jest tak dobrze ujeta w karby, jak myslalem. -Byc moze bedziesz mnie musial ukarac - odezwala sie pogodnie Cisza, najwyrazniej w ogole nieprzejeta taka perspektywa. -A ja nie jestem zona Cilliana - dodala Uczciwosc. -I nie wierze, ze powinnam byc mu slepo posluszna. -Moze powinnas za niego wyjsc - podsunela Cisza. Cillian poczul, jak serce mu opada do zoladka, a emocje dlawia za gardlo. -Edwardzie, twoja zona chyba sie zapomina. -Zgadzam sie - odparl Edward z westchnieniem. -Blagam o wybaczenie. Dawny Cillian bez namyslu wyladowalby caly gniew na tej kobiecie. I na przyjacielu. Nie zastanawiajac sie, rozwalilby pokoj w drobny mak. Ale teraz... teraz wypuscil tyl- ko powietrze w dlugim, powolnym wydechu i zalozyl dlonie na piersi. Cien usmiechu na twarzy Edwarda, chociaz ledwie widoczny, ulagodzil go. Uczciwosc stojaca obok odwrocila sie do niego twarza. -Cillianie, zgodz sie. Cillian spojrzal na Edwarda, ktory po raz pierwszy od bardzo dlugiego czasu nie odwrocil wzroku. -Nie bede narzucal sie z moim towarzystwem komus, kto nie ma na nie ochoty. -Nonsens - odparla Cisza. - Mamy ochote na twoje towarzystwo. -Nonsens - dodal Edward po chwili. - Narzucasz swoje towarzystwo, komu tylko zechcesz, zawsze tak robiles. I nadal bedziesz tak robil, jak mysle. Byla to obraza, a Cillianowi znow przypomnialy sie zniewagi, ktore byl gotow przyjac od tych, ktorych kochal. -Jak sie wydaje, malzenstwo ci sluzy, Edwardzie. Edward rzucil Ciszy spojrzenie tak pelne uczucia, ze bylo to niemal zenujace. -Tak, chyba masz racje. -Zatem do jutra. - Cisza rzucila Uczciwosci spojrzenie, ktorego znaczenia Cillian nawet nie probowal rozszyfrowac. I w ten prosty sposob sprawa zostala zalatwiona. Rozdzial 13 Nie przywiozla ze soba zadnych strojow na oficjalne okazje, nic, co nadawaloby sie na wykwintna kolacje, lecz Uczciwosc nie martwila sie tym. Cillian zaopatrzyl ja w mnostwo sukien, doskonale dobranych. Goraca kapiel z wonnymi olejkami i balsamami do ciala juz wprowadzila ja w odpowiedni nastroj, a teraz Uczciwosc przegladala stos eleganckich sukien, sprawdzajac, w ktorej bedzie jej najbardziej do twarzy. Uniosla zielona, w niej na pewno wygladalaby oszalamiajaco u boku Cilliana, gdyby ksiaze ubral sie w ten sam odcien. Postanowila namowic go do tego. Kiwnela glowa swemu odbiciu, odwracajac glowe, by obejrzec sie z kazdej strony. Ubiera sie dla niego, uswiadomila sobie nagle, wypuszczajac z palcow sukienke, ktora upadla u jej stop w bezladny tlumok. Wczesniej odeslala pokojowke, gdyz przywykla i wolala sama sie o siebie troszczyc, wiec teraz nie bylo nikogo, kto moglby wyprostowac zalamania materialu. Nikt nie poprowadzil jej do krzesla i nie podal szklanki chlodnej wody z dzbana, wiec Uczciwosc opadla na podloge obok sukienki. Widziala stad sufit, na ktorym wsrod metalowych ornamentow namalowano historie Sindera. Byc moze w zamierzeniu miala to byc scena milosna, cos, co rozgrzewaloby temperamenty mieszkancow sypialni, kiedy lezac w lozku, patrzyliby w gore, lecz dla niej malowidlo nie mialo w sobie ani odrobiny zmyslowosci. Sinder wyszedl z Prozni i stworzyl swiat, a potem w lesie napotkal Kedalye i zakochal sie w niej. To byl jego upadek. "Tydzien to za malo, zeby stracic serce" - pomyslala, chociaz od razu wiedziala, ze to nieprawda. Serce mozna stracic w ciagu jednego dnia. Godziny. Minuty. Z jednym spojrzeniem, westchnieniem. Z jednym oddechem. -Nie kocham go - wyszeptala. - Nie kocham go. Moze nie, ale jednak cos sie w niej poruszylo, cos wiecej niz zwykle emocje odczuwane wobec kazdego opiekuna. Uczciwosc siedziala w klebowisku szarf i koronkowych wykonczen. Kiedy sie to zaczelo? Moze wtedy, kiedy po raz pierwszy wziela go w usta. Albo kiedy pozwolil jej ujac sie za reke, albo kiedy usmiechnal sie, zamiast dac sie poniesc zlosci. Kiedy sprobowal jej odmowic i kiedy zobaczyla, jak bardzo moze zmienic jego zycie oraz jak bardzo on na to zasluguje. Znala cierpienia milosci, znala jej sile. Wiedziala, jak latwo milosc rzuca na kolana silnego mezczyzne i podnosi z kolan slaba kobiete. To, co czula do ksiecia Firth, nie bylo miloscia, ale z pewnoscia moglo sie w nia przerodzic. -Pani wybaczy! - Dobiegajacy od drzwi meski glos zaskoczyl ja. Zerwala sie na rowne nogi, otulila szlafrokiem, a zmieta sukienka lezala u jej stop. -Kim jestes? -Wybacz, pani. Jestem Alaryk, przyjaciel Cilliana. Szukam go, myslalem, ze moze jest tutaj. Mezczyzna w drzwiach wydawal sie rozpaczliwie potrzebowac opieki. Jego wlosy koloru masla zwisaly smet- nymi strakami na ramiona. Szyje przecinala czerwona szrama, a szczeke porastal kilkudniowy zarost. W niczym nie przypominal ksiazecego przyjaciela. Uczciwosc ciasniej otulila sie szlafrokiem. -Nie ma go tutaj. Wyszedl cos zalatwic do magazynu albo czegos w tym rodzaju. Powiedzial, ze nie bede mu potrzebna. -Jestes Sluzebnica. - Slowa zabrzmialy jak ocena, ale mezczyzna obrzucil ja jedynie przelotnym spojrzeniem. - Do magazynu? Nie do pokoju uciech? Na to przypuszczenie Uczciwosc uniosla glowe; dlaczego, wolala nie dociekac -Nie. Do magazynu. Tam, gdzie przechowuje sie tkaniny. -Ach, blagam o wybaczenie - powtorzyl Alaryk. - W tej chwili zmoglo mnie zmeczenie i nie potrafie jasno myslec. Slowa wyfruwaja mi z ust, zanim zdaze je przemyslec. Oczywiscie, nie poszedlby do pokoju uciech... -Usiadz - powiedziala Uczciwosc, widzac, jak Alaryk chwieje sie na nogach. - Zaraz upadniesz, panie. Jestes chory? -Nie. - Pokrecil glowa i polozyl reke na sercu. - W kazdym razie nie dolega mi nic, co moglby wyleczyc medyk. Prosze, powiedz, Cillianowi, ze wpadlem, przechodzac, i powiedz mu, prosze... powiedz mu... ze jestem... bez kolnierzyka. -Powinienes usiasc - powtorzyla, ale on zbyl ja machnieciem reki. -Nie. Naprawde nie moge. Nie moge zostac, nie z toba w pokoju. Przepraszam, bez obrazy - dodal jakby po namysle, co oznaczalo, ze prawdopodobnie powinna sie za to obrazic. -Powiem mu, ze byles. Alaryk, ktory bez cieni pod oczami i zoltawej cery moglby byc nawet przystojny, ukazal zeby w usmiechu, na widok ktorego Uczciwosc cofnela sie o krok. Jego spojrzenie przesunelo sie po stosie ubran na podlodze, a potem po niej. Nie po raz pierwszy patrzyl na nia mezczyzna, jednak nigdy dotad jego wzrok nie przesuwal sie po niej od stop do glow, nie zatrzymujac sie na moment. Alaryk patrzyl na nia, ale jej nie widzial. Chyba nic do niego nie docieralo. -Dziekuje - zakonczyl i sklonil sie niezgrabnie, wycofujac sie w strone drzwi. -Zaczekaj! - zawolala, ale on juz wyszedl. Uczciwosc podeszla do drzwi, zeby za nim wyjrzec. Szedl przez korytarz jak po pokladzie statku, kolyszac sie na boki, wyciagnieta reka przytrzymujac sie sciany. Przygladala mu sie, az zniknal za rogiem, wtedy wrocila do pokoju i zamknela drzwi. Bez trudu potrafila ocenic, czy ktos potrzebuje pomocy; nie sprawialo jej takze problemu zaakceptowanie faktu, ze byc moze to nie ona bedzie mogla ja zapewnic. Zanotowala sobie jednak w pamieci, zeby powiadomic Cilliana o tym, ze jego przyjaciel bardzo cierpi. Niebieska sukienka zamiast zielonej, postanowila, wpatrujac sie w podloge. Podkresli kolor jej oczu i tym bardziej upiekszy ja w oczach Cilliana. A chciala mu sie podobac, chciala byc dla niego kims wiecej niz Sluzebnica, za ktorej uslugi zaplacil. Dzisiaj wieczorem chciala byc dla niego kobieta, a w takiej sukience wlasnie mogla nia byc. Wlozyla suknie i ulozyla wlosy tak, ze opadaly jej na ramiona miekkimi, luznymi kedziorami, zamiast splatac je ciasno w warkocz, ktory najczesciej nosila. Na usta i oczy nalozyla kosmetyki. Nie miala ozdob, wiec przystroila sie kwiatem zerwanym z bukietu w wazonie w hallu. I usiadla w oczekiwaniu. Na kolanach, z jedna dlonia polozona w zaglebieniu drugiej. W przeszlosci mogla i potrafila wytrzymac tak dlugie godziny, bylo jej wygodnie jak na lozku, ale nie dlatego teraz tak usiadla. Wiedziala, ze jej widok oczekujacej na kolanach sprawi Cillianowi przyjemnosc. Nie zapomniala o tym, co zobaczyla w pokoju uciech. Cillian nigdy nie prosil, zeby tam z nim poszla, a z tego, co wiedziala, sam rowniez od jakiegos czasu tam nie bywal. Nie oznaczalo to jednak, ze stracil ochote na to, co tam wyprawial, wiec chociaz nie zdolala sie zmusic, by ofiarowac mu swoje uslugi w taki sposob, mogla zrobic przynajmniej to. Spojrzenie, jakim ja obdarzyl po powrocie, bylo warte wszelkich wysilkow, a widzac usta Cilliana rozchylone niewypowiedzianymi slowami, Uczciwosc poczula, ze serce bije jej szybciej. Gestem polecil jej wstac. Uczynila to, obracajac sie powoli, aby rabek sukni splynal lagodnie wokol kostek. -Podoba ci sie? -Jak najbardziej mi sie podoba. Kupilem ten material i dalem do uszycia z mysla o tobie. -A wydawaloby sie, ze dokladna znajomosc potrzeb drugiego czlowieka to moja dzialka - zazartowala. Spojrzenie Cilliana pojasnialo; ksiaze przesunal jezykiem po dolnej wardze. -Nie sadzilem, ze tak dobrze bedzie na tobie lezala, ale ciesze sie z tego. -A gdyby sie okazalo, ze mi nie pasuje? - zapytala z ciekawoscia. Na chwile odwrocil wzrok, po czym znow skierowal na nia przenikliwe spojrzenie. -I tak bys ja nosila, gdybym uznal to za stosowne. Tak? -Tak, oczywiscie. Gdybym uznala za konieczne spelnic twoja prosbe. - Uczciwosc przechylila glowe, mierzac go wzrokiem. - Ale to nie o to ci chodzi, prawda? -Nie - pokrecil glowa. Stanela na palcach, by jej oczy i usta znalazly sie na poziomie jego twarzy. -Na szczescie dla nas obojga lezy na mnie idealnie. Polozyl dlonie na jej biodrach i przytrzymal ja nieruchomo, nie gniotac jednak faldow sukni. -Czy wedlug ciebie wlasnie tego potrzebuje? Ustami musnela jego usta i sie odsunela. -Kazdy potrzebuje uczucia. Wydaje mi sie, ze brakuje ci go, Cillianie, mimo twego haremu. Rozesmial sie uszczypliwie. -Ktorego z twojej przyczyny nie odwiedzam od prawie dwoch tygodni. Uczciwosc pokazala doleczki w policzkach. -Czy to moja wina, ze w twoim wlasnym lozu jestes tak zajety, ze nie potrzebujesz szukac towarzystwa innych kobiet? W koncu nie jest to moje jedyne zadanie, ale i tak chetnie je wykonuje. I lubie je. Przygladala mu sie uwaznie, swiadoma swego lekkiego, kpiarskiego tonu, lecz czujac cala glebie kryjacych sie pod nim emocji. Cillian jednak o tym nie wiedzial i nie dowie sie, o ile ona bedzie miala cos do powiedzenia. Nie musi wiedziec, ze motywuje ja cos jeszcze poza obowiazkiem. Ksiaze polozyl dlon na jej karku i przyciagnal ja do siebie; ustami zawisl nad jej wargami, ale nie pocalowal jej. Zdziwiona gwaltownym poruszeniem, oddychala pospiesznie. Cillian przysunal ja blizej i oparl o siebie. -Nie podobalyby ci sie zabawy, ktorych pragne. Uczciwosc wstrzymala oddech i przymknela powieki. -Powiedzialam ci juz, jesli bede musiala zaofiarowac ci moje plecy... -Jesli uznasz, ze to jest mi potrzebne do osiagniecia pociechy. Jako czesc swoich obowiazkow, tak. Ale nie dlatego, ze tego chcesz. Nie dlatego, ze ukaszenie mojego bicza na skorze sprawia, ze cala wilgotniejesz. -Mimo wszystko jednak co wieczor przychodzisz do swojego lozka i kochasz sie ze mna. Od wielu dni nie byles w swoim haremie. - Jakis czas temu moze zdolalaby ukryc triumf w glosie, ale teraz nie. - Byc moze te zabawy, ktorych tak pragniesz, wcale nie sa az tak ci potrzebne. Jego palce poruszyly sie na jej skorze; cofnal dlonie z lekkim usmiechem. -Niektorzy rodza sie do upodoban, ktorych nabieraja dopiero z wiekiem. A niektorych mozna poprowadzic w tym kierunku. Serce podskoczylo jej w piersi na wspomnienie drewnianego krzyza. -Niektorzy nigdy nie naucza sie pozadac takich zabaw. -Wiem. - Pociagnal ja za kosmyk wlosow zwisajacy na ramie. - Dlatego nie zmuszalem cie, zebys poszla ze mna do tego pokoju. Jak powiedzialas na poczatku, kobiety w moim haremie zostaly wybrane, by mi tak sluzyc. Ale ty nie. Nie sprawia mi przyjemnosci zmuszanie kochanki do pocalunku innego rodzaju, niezaleznie od tego, co o mnie mowia. Nigdy nikogo do niczego nie zmuszalem. -Nie wierzylam w to - powiedziala cicho. Jej uwadze nie umknelo jego zamyslone spojrzenie. Napiecie narastalo miedzy nimi jak wstazka nawijana na palec. Mimo ubrania jej cialo czulo kazdy jego dotyk, jakby oboje byli nadzy. Uczciwosc niejednokrotnie czula pozadanie, ale to bylo cos znacznie glebszego. To bylo inne uczucie, chociazby sama chciala je przed soba ukrywac. -Kiedy bylam mloda - powiedziala, biorac jego dlon w swoje rece - zostalam poslubiona mezczyznie znacznie starszemu ode mnie. To bylo dla korzysci mojego ojca, nie mojej, ale wychowano mnie tak, ze tylko tego moglam oczekiwac. Cillian uscisnal jej palce. -Wiedzialem. Wiedzialem, ze jestes szlachetnie urodzona. Nie tylko szlachetnie urodzona, ale Uczciwosc nie wyprowadzala go z bledu. -Nie chcialam za niego wychodzic, chociaz kiedy powiedzialam o tym ojcu, bardzo mu sie to nie spodobalo. Ojciec mnie kochal, ale wymagal ode mnie bezwzglednego posluszenstwa. Moj maz byl czlowiekiem bardzo do niego podobnym, bez kochajacej dloni, ktora utemperowalaby jego zadze. Cillian wstrzymal oddech; w oczach rozblyslo mu podniecenie, czego Uczciwosc nie omieszkala zauwazyc. -Bil cie? -Nie, moj ksiaze, niezaleznie od tego, jak bardzo podniecalaby cie taka mysl. Nie podniosl na mnie reki w gniewie. Ani w wybuchu namietnosci - dodala. - Chociaz chetnie widzial mnie na kolanach, nie mial sie czym pochwalic. Nie wiem, jak chcial miec ze mna dziecko. Dla mnie to malzenstwo nie mialo zadnej wartosci. Wyjsc za maz i nigdy nie kochac sie z mezem albo kochac sie bez przyjemnosci? Cillian przesunal kciukiem po jej dloni, a jego miekki dotyk wywolal dreszcz na jej skorze. -W rzeczy samej. -W kazdym razie moja opowiesc, w przeciwienstwie do mojego malzenstwa, ma jakis sens. - Uczciwosc przelknela i zwilzyla wargi, ktore nagle wyschly. Spojrzala ksieciu w oczy i przelotnie zdziwila sie, jak takie czyste spojrzenie moze polaczyc dwoje ludzi tak malo znajacych swoje serca. -Chodzi mi o to, ze chociaz ten mezczyzna probowal ze wszystkich sil poddac mnie swojej woli, nie dalam sie ugiac. Gdyby jednak sprobowal poznac chociazby najmniejsza czastke mnie, ze wszystkich sil postaralabym sie nauczyc, co z kolei jemu sprawia przyjemnosc. -Wyszlas za niego. -Tak. -Chociaz go nie kochalas. Pokrecila glowa. -Nie, nie kochalam. Ale wiedzialam, ze to, co jest dobre dla mojego ojca, bedzie dobre takze dla mnie. Nie moglam zreszta i tak czekac na milosc. Musialam wyjsc za maz. Zamrugal i odsunal sie od niej. Po jej pozbawionych jego ciepla dloniach przemknal chlodny powiew. -Przeciez nie moglo to byc az takie istotne. To bylo najbardziej istotne, ale wyjawianie mu, ze kiedys nosila korone panstwa bogatszego niz Firth, niczemu nie sluzylo. -Cillianie, nie sluchasz mnie uwaznie. Sluchasz slow, ale ich nie rozumiesz. Odwrocil sie od okna i uniosl brwi. -Czyzby? Moze sprobuj wypowiadac sie jasniej. -Postaralabym sie sprawic mu przyjemnosc, a przeciez nie bylam wtedy Sluzebnica zobowiazana do sluzenia innym. Gdyby tylko sprobowal mnie poznac, na pewno ja tez bym sie postarala. -Powiedzialas, ze ugielabys sie i ofiarowala plecy dla moich rozrywek - wymruczal Cillian, przysuwajac sie. - Ale co masz teraz na mysli? -Moze nauczylabym sie kochac smagniecie batem, ale nie oznacza to, ze moglabym sie nauczyc regul twoich zabaw. Przeciez istnieja jeszcze inne wersje. - Zamilkla na chwile. - W czasie mojej sluzby duzo widzialam. I wiem, ze nie podobalby mi sie drewniany krzyz ani wierzch twojej dloni. Sa jednak inne przyjemnosci. Pewnie znasz je lepiej ode mnie. -I znow to ja musze sluzyc tobie. Czy to ma na tym polegac? - podniosl glos, ale nie w gniewie, chociaz jego slowa mogly na to wskazywac. - Czy to tego potrzebuje? Uniosla glowe i przesunela jezykiem po wargach, swiadoma jego spojrzenia podazajacego za jej jezykiem. -Tak mi sie wydaje. Moge dac ci to, czego pragniesz, zanim jeszcze tego zapragniesz, ale jesli nie czujesz sie wart daru, ktory otrzymujesz, moje wysilki pojda na marne. Cillianie, pozalecaj sie do mnie troche. Przekonaj mnie do siebie. Odsunal sie krok do tylu, niemal sie przy tym potykajac. Wpadl na lawke pod oknem i usiadl na niej ciezko. Reka zaslonil oczy. -W koncu doprowadzilabys do tego, ze zakochalbym sie w tobie. I co wtedy? Odejdziesz? Serce jej podskoczylo, ale glos pozostal spokojny. -Wydaje mi sie, ze milosc wyszlaby ci na dobre. -Cale zycie kochalem i wciaz mnie odrzucano - powiedzial jej Cillian. - Nie mam ochoty znow probowac. Przysunela sie do niego. -Nie chcialam wychodzic za tego mezczyzne, wiec zrobilam cos niewybaczalnego. Wzielam kochanka. Zhanbilam imie mojej rodziny i mojego ojca. Urodzilam syna, ktorego moj maz, zeby nie zrywac wiezi z moja rodzina, uznal za swojego, ale wygnano mnie z domu, jakbym umarla. Naprawde wierze, ze za milosc trzeba cierpiec. -Kochalas go? Ojca swojego dziecka? -O, tak. Kochalam go tak, jak mloda kobieta kocha pierwszego mezczyzne, ktory zdobedzie jej serce. Kochalam go na tyle, by urodzic jego dziecko, a nie pozbywac sie go z lona. I kochalam go na tyle, by nie ujawnic, ze to on jest ojcem, chociaz wszyscy o tym wiedzieli. Ujawniajac to, uratowalabym siebie i zgubila jego. -Wiec to dlatego wstapilas do Zakonu. -Tak. - Usmiechnela sie i jeszcze zblizyla. - I sluzylam w nim jakis czas. Dluzej, niz przypuszczalam na poczatku. Ale teraz... Jestem zmeczona, Cillianie. Chcialabym wrocic do domu. Zobaczyc moje dziecko, ktore nie zna matki. Chcialabym wypelnic moje zadanie wobec ciebie, jesli mi pozwolisz, nie zas poniesc porazke. Tym razem on przelknal i odwrocil wzrok; spojrzal na podloge. -Uczciwosci... chcialbym, zebys ofiarowala mi pocieche, przysiegam na strzale, chce tego. Poslalem po ciebie w nadziei... hm, w nadziei, ze mi ja dasz. Ale nie jestem pewien, czy potrafie dac tobie to, o co mnie prosisz. Mam swoje pragnienia, takie jak zawsze, ale to, ze nie chcesz im ulec, nie pomaga ich wypelnic. A to wszystko, co mi dajesz, twoj dobry nastroj, dotyk dloni, przyjemnosc, jaka czerpie z twojego ciala... -Jestes czlowiekiem zbyt pustym wewnetrznie, by wypelnila cie jedna osoba. Tak mi sie wydaje. - Zanim zdazyl cos wtracic, Uczciwosc ciagnela: - Pozwol mi jednak sprobowac. Dostaniesz to, czego potrzebujesz, a przy okazji ja spelnie moje pragnienia. -Zatem co mam zrobic? - usmiechnal sie lekko, a ona poczula sie swobodniej. -Jak powiedzialam, sa inne odmiany gier. - Ona rowniez sie usmiechnela. - I chyba nie sprawiloby ci przyjemnosci, gdybym to ja je nazwala, prawda? -A skad mam wiedziec, ze sie na nie zgadzasz? -Bedziemy musieli razem sie tego nauczyc - odparla Uczciwosc. - Opowiedz mi o swoim pokoju uciech. -Nie. - Znow pokrecil glowa, ale kiedy sprobowal sie odsunac, Uczciwosc przytrzymala go. -Opowiedz. Moze ci sie wydaje, ze mnie zszokujesz albo zniechecisz do siebie, ale to niemozliwe, Cillianie. Uwierz mi, widzialam i robilam wiecej, niz mozesz sobie wyobrazic. -Potrafie sobie calkiem sporo wyobrazic. Delikatnie przyciagnela go do siebie. -Jak sie wydaje, dobrze sie dobralismy. Pozwolil sie jej przyciagac, az przylgneli do siebie. Na policzku poczula jego pieszczotliwy oddech; wzial ja w ramiona. Jego twarz znalazla zaglebienie jej ramienia, cieple usta przycisnely sie do jej cieplej skory. -To pomaga - wyszeptal. - Pomaga zapomniec. Otoczyla go ramionami i mocno przytulila. -Zapomniec o czym? -O tym, o czym kaza mi pamietac. - Cillian zamknal powieki, ale po chwili otworzyl je i spojrzal jej gleboko w oczy. -Zatem jesli potrzebujesz zapomnienia, ofiaruje ci je. - Przycisnela jego palce do ust. -Coz - odparl Cillian z krzywym, niepewnym usmiechem - mozesz sprobowac. -Przestan sie wiercic. - Uczciwosc probowala poprawic Cillianowi fular, ale on odsunal jej reke. -Nie ma sprawy, sam sie ubieraj. Cillian wbil zachmurzony wzrok w lustro i pociagnal za luzno wiszacy skrawek materialu przy szyi. -Mezczyzna powinien umiec sam sie ubrac, a nie prosic o pomoc druga osobe, nawet jesli ma srodki pozwalajace mu na zatrudnienie sluzby. -Ogolnie rzecz biorac, zgadzam sie z toba. - Uczciwosc usadowila sie w okiennej wnece i przygladala jego wysilkom. - Ale palce ci sie placza, chcialam jedynie pomoc. -Czy pomagajac mi w nalozeniu ubrania, umiescisz kolejna strzale w kolczanie? - spytal. Mialo to zabrzmiec drwiaco. I tak zabrzmialo; Uczciwosc poczula sie urazona, nie okazala jednak tego. -Dzieki temu mozemy szybciej dostac kolacje, a poniewaz mam pusty zoladek, to mnie w tej chwili najbardziej obchodzi. Umiala doskonale rozproszyc jego gniew. Dotad udawalo mu sie uspokoic tylko w pokoju uciech, z batem w reku i slodka cipka o miodowej skorze, blagajaca go o pocalunek. Nie chodzil tam od kilku tygodni, chociaz nawet teraz mysl o mokrej od potu raczce rzemienia unosila mu spodnie w okolicy rozporka. Zdarzalo mu sie juz trzymac z daleka od przyjemnosci haremu nawet dluzej, ale to bylo bardzo dawno temu. Cillian szarpnal za miekki material i w koncu wyciagnal go na wierzch, a potem rzucil na podloge. Pojdzie bez miara. Podobnie postapil z koronkami przy mankietach, ktore dzisiejszego wieczoru wiazaly go zbyt mocno, przypominajac kajdanki. -Cillianie, rzucasz sie jak nieujarzmiony zrebak. Zatrzymaj sie i zlap oddech. Na pewno nie denerwujesz sie tym, ze zaproszono cie na kolacje do domu przyjaciela? Niezaleznie od tego, co zaszlo miedzy wami w przeszlosci, musi w koncu nadejsc chwila, w ktorej odlozycie uraze na bok. Nie chcial zlapac oddechu, moze wlasnie dlatego, ze go o to prosila. Wpatrywal sie w swoje odbicie w lustrze i zastanawial, czy mezczyzna, ktorego tam widzi, kiedykolwiek stanie sie taki, o jakim marzyl w dziecinstwie. -Cillianie, nieporozumienie nie moze rozdzielic przyjaciol takich jak wy. Nie byl typem czlowieka, ktory kurczowo trzymalby sie przeszlosci i czynil z niej wymowke pozwalajaca trzymac Edwarda na dystans. Uczepil sie jej kurczowo jako dowodu na jego milosc, ale prosze, do czego to doprowadzilo: zimnej celi, pogardy ojca i ciagnacej sie za nim zlej slawy szalenca. A jednak wciaz kochal w Edwardzie chlopca sprzed lat i mezczyzne, ktory z niego wyrosl, nawet jesli ich drogi sie rozeszly. Znow spojrzal w lustro i gestem wskazal Sluzebnicy koronke na podlodze, proszac o pomoc. Uczciwosc zakrzatnela sie wokol niego, wprawnie ulozyla zabot i odsunela sie krok do tylu, aby podziwiac swoje dzielo. Na jej ciche mrukniecie aprobaty Cillian spojrzal jej w twarz. -Kocham go. Zawsze go kochalem od dnia, w ktorym stlukl mnie za przesladowanie Alaryka. Uczciwosc przytaknela. -Czasami najblizszych przyjaciol poznajemy juz w dziecinstwie. -Nie bylismy dziecmi. -No to byliscie chlopcami. - Odsunela sie i zmie- rzyla go wzrokiem. - W porzadku. Wspaniale. Przystojniak z ciebie, Cillianie, ale przeciez dobrze o tym wiesz. -Mowi mi to lustro i inni ludzie. - Nie bylo sensu sie krygowac. Cillian odziedziczyl po rodzicach ich najwieksze atuty, a iia dodatek mial dobre jedzenie i medyka pod reka w przypadku dolegliwosci. Nawet jego zebow nie skazila najmniejsza dziura. -A ja potwierdzam. - Uczciwosc odwrocila go twarza do siebie i jeszcze raz wygladzila zabot pod szyja. Wspiela sie na palce i siegnela do jego ust. Ledwo go musnela, a on przygarnal ja do siebie. Jej cieplo wypelnilo jego ramiona. Przez material sukni przesunal palcem po zarysie jej piersi. Zadrzala, przymknela na chwile oczy i usmiechnela sie. -Nie klamiesz. -Nie. - Pokrecila glowa. Drzwi otworzyly sie i wszedl Bertram. -Ksiaze, powoz czeka. Cillian spojrzal na kobiete, ktora trzymal w ramionach, i wypusciwszy ja z objec, podal jej ramie. -Pani, czy pozwolisz mi odprowadzic sie na kolacje? Odpowiedziala mu usmiechem. Rozdzial 14 Edward Delaw podal posilek w skromnym stylu, co oznaczalo, ze nie musieli przejmowac sie dworska etykieta. Uczciwosc nawet sie z tego ucieszyla. Jedzenie bylo proste, lecz wysmienite i podane w saloniku, a nie bardziej oficjalnej jadalni, wino zas lalo sie strumieniami. Cillian posadzil Edwarda u szczytu stolu, czym chyba go zaskoczyl, chociaz Edward powstrzymal sie od komentarza. Zona Edwarda podjela i podtrzymywala rozmowe subtelnymi anegdotami z zycia w majatku oraz opowiesciami o przepisach, jakie kucharz wykorzystal przy przygotowaniu kolacji. Wszelkie neutralne tematy. Uczciwosc od razu wyczula, do czego zmierza jej siostra, gdyz jako pani domu postapilaby tak samo. Z kolei mezczyzni poczatkowo byli bardzo oszczedni w slowach, zwracajac sie glownie do kobiet, a nie do siebie nawzajem, az wreszcie Cisza z westchnieniem odsunela sie od stolu i pogladzila po zaokraglonym brzuchu. -Jesli zjem jeszcze kawalek, chyba pekne. Edward zmarszczyl brwi i pochylil sie do zony. -Kochanie, moze sie polozysz? Cisza spojrzala na niego czule, ale Uczciwosci rzucila znaczace spojrzenie. -Nie, kochanie. Jestem tylko najedzona i potrzebuje jakiejs rozrywki, ktora powstrzyma mnie od wziecia kolej- nej porcji tego doskonalego deseru. Bo mam ochote na wiecej, niestety. Edward rozesmial sie, ale zmarszczka miedzy jego brwiami nie znikla - "Byloby ciekawie mu sluzyc" -pomyslala Uczciwosc, obserwujac go, kiedy wstawal od stolu. Jest bardzo odmienny od Cilliana, a jednak rowniez podobny, chociaz pewnie nigdy by sie do tego nie przyznal. "Za to Cillian pewnie by to przyznal" - poprawila sie w myslach, widzac, jak Cillian rozognionym wzrokiem sledzi Edwarda w chwilach, kiedy tamten wydawal sie tego nie zauwazac. Cillian chcialby miec w nim brata, uznala, nie tylko brata serca, ale prawdziwego rodzonego brata. Kiedy Edward uniosl wzrok, ksiaze zamrugal i zapatrzyl sie w kieliszek wina przed soba. Uczciwosc poczula naplyw uczuc na widok jego zacisnietych ust i palcow. Cillian cierpial, ale na to nie mogla nic poradzic. -Moja zona musi odejsc od stolu. Dziekuje za wizyte - odezwal sie Edward sztywno do Cilliana, a Uczciwosc obdarzyl bardziej swobodnym usmiechem. - Takze tobie, pani. -Edwardzie! - Cisza byla wstrzasnieta. - Chyba nie odsylasz naszych gosci do domu? -Myslalem... -Mozemy jechac, jesli Edward sobie tego zyczy - powiedzial Cillian cicho, unoszac wzrok i szukajac spojrzenia Edwarda. - Nie chcemy naduzywac waszej goscinnosci. Po raz pierwszy od przyjazdu Edward spojrzal na Cilliana. Przez kilka uderzen serca obaj mezczyzni patrzyli na siebie, w koncu Edward raz, sztywno, kiwnal glowa. Przeniosl wzrok z Cilliana na Cisze, potem na Uczciwosc, ktorej przygladal sie przez dluga chwile, wreszcie znow spojrzal na bylego przyjaciela. -Jesli moja zona zyczy sobie, zebyscie zostali na popoludnie, absolutnie nie bede sie sprzeciwial jej pragnieniom. Zostan, Cillianie, jesli chcesz. Uczciwosc obserwowala te niema wymiane spojrzen i wsluchala sie w ton Edwarda. Spojrzala rowniez na Cisze, ktora pomimo wczesniejszej swobody usiadla na brzezku krzesla sztywno wyprostowana, jakby wbrew slowom meza oczekiwala, ze nie zgodzi sie on na jej prosbe. Przygladajac sie im, Uczciwosc odgadla to, co wiedzieli wszyscy oprocz niej. Cillian byl kiedys z Cisza. -Kochanie, poprosilam Margere, zeby przygotowala dla was te doskonala alyrianska brandy, ktora tak lubisz. Wez ksiecia do biblioteki i przygotuj karty. Chcialabym przez chwile porozmawiac z moja siostra sam na sam. - Jej slowa, ktore mogly zostac latwo odczytane jako rozkaz, zlagodzil usmiech, za ktory Edward najwyrazniej z checia zrobilby dla niej wszystko. Zmierzyl Cilliana spojrzeniem, ale uczynil uprzejmy gest. -Prosze, chodzmy. Moja zona chcialaby zostac z twoja Sluzebnica, pozwolimy paniom porozmawiac. Poza tym... chyba my tez mamy sobie sporo do powiedzenia. Przez twarz Cilliana przemknal wyraz ulgi, tak ulotny, ze ktos, kto nie znal ksiecia, moglby go nie zauwazyc. Jednak Edward go dojrzal, jak zauwazyla Uczciwosc. Cisza rowniez to widziala. Po raz pierwszy Uczciwosc zadala sobie pytanie, czy zna wszystkie powody, dla ktorych Edward zdecydowal sie porzucic dawnego przyjaciela, czy tez nie kryje sie za tym cos wiecej. Cisza zaczekala, az panowie wyjda, po czym z ciezkim westchnieniem znow usiadla na krzesle. Siegnela do tasie- mek sukni i rozwiazala je, odslaniajac piersi i brzuch pod koszula. Przesunela po nich dlonmi i znow westchnela. -Moj maz jest przekonany, ze przy gosciach powinnam byc przyzwoicie ubrana, ale przysiegam, mam wrazenie, ze zaraz rozsadze te suknie. Dziecko ma sie urodzic dopiero za kilka miesiecy, jednak juz teraz mam wrazenie, ze wkrotce bede mogla chodzic jedynie w samej koszuli. - Rozesmiala sie. Uczciwosc dopila ostatni lyk wina deserowego i oparla sie wygodniej. -Maz martwi sie o ciebie. Usmiech Ciszy zbladl. -Tak, wiem. -Podczas gdy ty bardziej troszczysz sie o samo dziecko, a mniej o swoje samopoczucie. - Uczciwosc pogrzebala widelczykiem w resztkach kruchego ciasta z owocami, uznala, ze nie oprze sie ostatniemu kesowi, i zjadla go. Cisza pokiwala glowa. -Masz trafne imie. Uczciwosc wzruszyla ramionami. -Jak my wszystkie. Kobiety przygladaly sie sobie nawzajem w milczeniu, ktore nie wymagalo slow. Niezaleznie od tego, jak dawno temu Sluzebnica porzucila Zakon lub jak krotko w nim sluzyla, nikt nie potrafilby zrozumiec, co naprawde oznacza zwiazanie z Zakonem oprocz tej, ktora znala to z wlasnego doswiadczenia. -Chetnie posluchalabym wiadomosci, jesli jakies masz. Od bardzo dawna nie bylam w domu matek przelozonych. -Ja tez nie - odparla Uczciwosc i opisala swoje poprzednie zadanie i szybka podroz do ksiecia Firth. Cisza wydawala sie zaskoczona. -Nietypowe, chociaz nie tak rzadkie, jak by sie wydawalo. Skoro tak szybko otrzymalas nowy przydzial, to twoj klient musial cie naprawde potrzebowac. -Lub byc naprawde bogaty - dodala Uczciwosc. -Zakon trzyma watki wielu tkanin - powiedziala Cisza po chwili. Spojrzala na dwuskrzydlowe suwane drzwi, za ktorymi znikneli mezczyzni. Przechylila glowe, jakby nasluchiwala smiechu... lub krzykow. -Z tego, co wiem, nasz ksiaze nie jest typem intryganta. Jak mowil mi Edward, zawsze unikal wiklania sie w niejasne rozgrywki. Uczciwosc slyszala o politycznym zaangazowaniu Zakonu, lecz byly to jedynie plotki i niesprawdzone pogloski. Nigdy nie miala powodu wierzyc, ze Zakon Pocieszenia ma inne cele oprocz religijnych. -Nie jestem u niego na tyle dlugo, by to zauwazyc, ale nie widzialam, by interesowal sie polityka bardziej, niz tego wymaga jego stanowisko. Cisza westchnela i pochyliwszy sie, siegnela nad wydatnym brzuszkiem po talerzyk, z ktorego z pomrukiem zadowolenia wyskrobala resztki syropu. -Mimo to bardzo mu pomoglas. -Znasz go na tyle dobrze, ze zauwazylas roznice? - odparla Uczciwosc ostrzej, niz zamierzala, ale Cisza nie wydawala sie urazona. Oblizala lyzeczke i przez chwile ogladala ja w skupieniu, zanim odlozyla na stol. -Ja nie. Ale znam Edwarda, a on widzi roznice w zachowaniu ksiecia, inaczej nie zgodzilby sie na te kolacje. Gdyby nic sie nie zmienilo, nie poszedlby teraz z Cillianem do biblioteki. Zza drzwi nadal nie dochodzil zaden dzwiek. Ale nawet jesli nie slychac bylo meskiego smiechu, to przynajmniej nie bylo tez slychac klotni. Chyba ze rozgrywala sie cicho, ale Uczciwosc nie wyobrazala sobie, zeby ktorykolwiek z nich potrafil spierac sie szeptem. -Co miedzy nimi zaszlo? Cisza na moment sciagnela brwi. -Nie wiesz? -Wiem, ze chodzili z Edwardem do jednej szkoly. Wiem, ze bardzo sie przyjaznili. Cillian go kochal. Czy... czy Edward uznal to za nieprzyzwoite? Czy Cillian zlozyl mu oferte, ktorej Edward nie mogl zaakceptowac? Cisza rozesmiala sie niezbyt glosno. -Chodzi ci o to, czy nasz ksiaze zalecal sie do mojego meza i dostal kosza? -Z tego powodu rozpadlo sie wiele przyjazni - odparla Uczciwosc obronnie. Cisza wbila wzrok w talerz; widelcem rysowala na nim wzorki, w koncu znow podniosla spojrzenie na Uczciwosc. -Czy przed przyslaniem cie tutaj nie przekazano ci historii klienta? Nie wyobrazam sobie, zeby Zakon przyslal cie bez jakiegos... ostrzezenia. Zabrzmialo to grozniej, niz sie Uczciwosc spodziewala. Niezwykla fala goraca przeplynela jej po szyi do twarzy, kiedy przypomniala sobie swoj kuferek i stos nieprzeczytanych do tej pory dokumentow. -Matka przelozona, ktora poinformowala mnie o nowym przydziale, przekazala mi tylko najpotrzebniejsze informacje. Otrzymalam jego dokumenty, ale... - nie bylo sensu klamac-...nie przeczytalam ich. Cisza otworzyla usta ze zdziwienia, ale szybko sie opanowala. -Ach, tak. No coz, siostro, chetnie podzielilabym sie z toba cala moja wiedza, ale nie wypada mi opowiadac o nim. Musisz zapytac Cilliana osobiscie. Albo przeczytac to, co ci dostarczono. Nie wyobrazam sobie... siostro, jak moglas miec nadzieje, ze przyniesiesz mu ukojenie, skoro nawet nie wiedzialas, dlaczego wlasciwie jestes mu potrzebna? Uczciwosc westchnela. -Nie chcialam. Jestem zmeczona. Chcialam po prostu... po prostu wrocic do domu. A kiedy zdecydowalam sie jednak zostac, wydawalo mi sie, ze juz go poznalam na tyle, ze niewiele dowiedzialabym sie z opisow jego wizyt u medyka, ktore i tak nie powiedza mi, jaki to czlowiek. Po chwili Cisza pokiwala glowa, jakby ja rozumiala. -Mimo wszystko nie opuscilas go. I naprawde sporo dla niego zrobilas. W dodatku zmienilas zdanie, przynajmniej na razie. -Tak. Z biblioteki wreszcie doszedl wybuch smiechu, stlumiony i niepewny, ale bardziej uspokajajacy niz poprzedni brak jakichkolwiek odglosow. Uczciwosc spojrzala na Cisze. -Zatem ich rozejscie nie mialo nic wspolnego z toba? Cisza znow sie rozesmiala i przekrzywila glowe. -Ojej. Coz, byc moze nieco sie przyczynilam. Jednak juz znacznie wczesniej Edward odsunal sie od Cilliana, chociaz na rozkaz krola podjal sie sprawowac nad nim opieke. -Jak nad dzieckiem? - Uczciwosc zmarszczyla brwi. - Cillian bywa uparty, ale na mnie nigdy nie sprawil wrazenia osoby potrzebujacej dozoru. W domu jej ojca byl czlowiek, ktorego kiedys kon kopnal w glowe. Chociaz jego organizm dojrzewal, umysl pozostal na tym samym poziomie. W pierwszej chwili mozna go bylo wziac za zdrowego czlowieka, jednak juz po kilku minutach rozmowy bylo wiadomo, ze nie wszystko z nim w porzadku. -Czy byl jakis wypadek? Czy to jest powod jego zmiennych nastrojow i wpadania w gniew? -Siostro - odezwala sie Cisza po chwili milczenia - powinnas przeczytac dokumenty, ktore przeslal ci Zakon, albo sama go o to zapytac. Oczywiscie, ze powinna to zrobic, i to juz dawno temu. Uczciwosc kiwnela glowa i podniosla sie zza stolu. -Bardzo dziekuje za goscine. Macie przepiekny dom. Wszystkiego najlepszego dla dziecka. Cisza westchnela i polozyla dlon na brzuchu. -Dziekuje. Czasami chcialabym, zeby juz sie urodzilo, a czasami najchetniej zostawilabym wszystko tak, jak jest, bo przynajmniej nie musze sie martwic o to, co dalej, kiedy juz przyjdzie na swiat. Uczciwosc czesto zastanawiala sie, co sie dzieje z jej wlasnym dzieckiem, wychowywanym przez innego mezczyzne, nieznajacym matki. -Ide zobaczyc, co slychac w bibliotece. Pojdziesz ze mna? -Za chwile, musze sie doprowadzic do porzadku. - Cisza wskazala przod sukienki. - Poza tym podnoszenie sie z krzesla tez zajmie mi troche czasu. Idz sama, siostro. Na pewno wszystko jest w porzadku. Potrzebowali tylko powodu, by sobie nawzajem wybaczyc. Uczciwosc miala szczera nadzieje, ze Cisza sie nie myli. Sadzac z twarzy Edwarda, pogodzenie moze sie okazac trudniejsze, ale kiedy dobiegl ja kolejny wybuch cichego smiechu, usmiechnela sie i poszla do pokoju obok. W bibliotece dwoch mezczyzn siedzialo naprzeciwko siebie z identycznymi szklaneczkami w dloniach. Chociaz stala miedzy nimi miseczka z zielem, Uczciwosc nie wyczula jego ostrego dymu. Przy niej Cillian rowniez sie smial. Takze okazywal jej czulosc, chociaz nigdy wylewnie. Ale nigdy tez nie widziala w jego wzroku takiego wyrazu, z jakim patrzyl teraz na Edwarda. W jego oczach lsnilo cos na ksztalt autentycznego szczescia. Uczciwosc poczula uklucie zazdrosci na tyle silne, ze kolana sie pod nia ugiely i musiala zlapac sie oparcia krzesla, by utrzymac rownowage. Jest rozpieszczona. Rozpieszczona latami sluzby w Zakonie i ofiarowania ludziom spokoju. Nie zasluguje na to, by Cillian spogladal na nia z takim uczuciem, gdyz nie zrobila wiele, by je w nim wzbudzic. Widzac teraz, z jaka przyjemnoscia patrzy na przyjaciela, zapragnela nagle, by i ja obdarzyl podobnym spojrzeniem. To byla naiwnosc najgorszego rodzaju. Uczciwosc zawsze wysmiewala opowiesci o Sluzebnicach, ktore zakochaly sie w swoich opiekunach, ale potem i tak byly odsylane, kiedy wypelnily zadanie i dostarczyly im pocieszenia. Niezbyt wiele konczylo jak Cisza, poslubiajac swoich opiekunow. Sama Uczciwosc nigdy nie pragnela takiego zakonczenia, malzenstwa opartego na tym, co w zwiazku naj- lepsze, bez zadnych zlych wspomnien. -Cillianie - odezwala sie troche zbyt glosno. Odwrocil sie do niej, ale dopiero po kilku sekundach oderwal wzrok od twarzy przyjaciela. -Uczciwosc. Wejdz. Edward opowiada mi o swoich planach zagospodarowania majatku. Chce zasadzic sad. Wyobrazasz sobie? Wyobrazala, zwlaszcza ze tak bardzo lubila sad swojego ojca. -Sad? Dla zysku? Edward pokrecil glowa. -Na poczatku planuje to jako czyste hobby. Uprawa specjalistyczna. Mozliwe nadwyzki pojda na jarmark lub do przyjaciol. Nic wiecej. -Na pewno doskonale mu sie wszystko uda. Edwardzie, krol z pewnoscia przyzna ci przywilej i ulge podatkowa. Jestem o tym przekonany. - Cillian mowil z podnieceniem i zarowno Edward, jak i Uczciwosc podniesli na niego wzrok. Miedzy nimi nie wszystko sie jeszcze poukladalo. Edward wciaz spogladal na Cilliana odrobine zbyt ostroznie, a ten pomimo widocznej radosci byl ciagle lekko usztywniony. Jednak Uczciwosc widziala, ze miedzy nimi bylo lepiej niz poprzednio i na zazdrosc nalozyla sie ulga ze wzgledu na Cilliana. -Chodz. - Cillian przywolal ja gestem. - Usiadz przy mnie. Edward juz niecierpliwie spogladal w kierunku drzwi, kiedy pojawila sie w nich Cisza. Pozawiazywala tasiemki sukni, ale wlosy zwisaly jej w luznych kosmykach przy twarzy. Spojrzenie szeroko otwartych oczu przesunela najpierw po mezu, potem po ksieciu i znow popatrzyla na meza. -Edwardzie... -Co sie dzieje? - Edward byl juz przy niej i objal ja w talii. - Cos z dzieckiem? -Nie, kochanie. Cos innego... Zanim zdazyla dokonczyc zdanie, za jej plecami zamajaczyla sylwetka czlowieka. Na widok szerokich barow i twarzy ukrytej w cieniu Edward drgnal i pociagnawszy zone za siebie, z lekkim okrzykiem stanal miedzy nia a gosciem. -Stoj! - powstrzymal go Cillian. - Edwardzie, czekaj, to moj czlowiek, Bertram! Bertram wszedl do pokoju, nie zaszczycajac Ciszy ani jednym spojrzeniem, a tylko przelotnie spojrzal na Edwarda. -Moj ksiaze... twoj ojciec zachorowal. W pokoju zapadla martwa cisza przerwana dopiero przez Cilliana. -Kiedy? -Godzine temu. Zachorowal przy kolacji i zostal zabrany do swoich apartamentow. Podobno nie wyzdrowieje. Ale musisz sie pospieszyc, ksiaze. - Bertram przysunal sie blizej. - Ida po ciebie. Cillian wyprostowal sie i uniosl glowe. -Jestem gotow. -Nie, moj ksiaze - poprawil go Bertram. - Nie przychodza po to, by wprowadzic cie na tron twojego ojca. -To po co? - zapytal Edward. Bertram chrzaknal z niesmakiem i odwrocil spojrzenie od Cilliana. -Ida cie aresztowac. Juz nie byl tchorzem. Cillian czekal na Devaina i jego ludzi w wejsciu do domu Edwarda. Zawahali sie na jego widok - stal dumnie wyprostowany, mocny i pewny siebie; przypomnial sobie, jak wielu z nich niezbyt dawno temu strzeglo jego kolyski. Devain wspial sie na szczyt, ale on nie znal tych ludzi tak dlugo, jak oni znali ksiecia, nawet z wszystkimi jego wadami. -Devainie - odezwal sie Cillian. Devain rowniez sie zawahal i przystanal na zwirowej sciezce prowadzacej na ganek, na ktorym stal Cillian. -Twoj ojciec umiera. -Coz za liczna eskorte mi sprowadzasz - ciagnal Cillian takim tonem, by wymusic na Devainie zgrzytanie zebami. - Nie potrzebuje takiej pompy, moge isc do ojca i bez niej. ^ -Panie, wybacz - odezwal sie Gentian, czlowiek krola od czasu, kiedy krol sam byl nastepca tronu -przyszlismy po ciebie. Cillian poczul, ze Uczciwosc przyciska sie do jego plecow i wsuwa chlodne palce w jego dlon. Nie patrzac na nia, wysunal dlon i postapil krok naprzod. Nie da Devainowi zadnej broni do reki. Niczego, czym moglby go trzymac w szachu. -Przywiezliscie lancuchy? - zapytal Devaina, z zadowoleniem zauwazajac, ze glos mu nie zadrzal ani ze strachu, ani z gniewu. Czul jedynie fale chlodu zamykajaca go w lodowej klatce. Ojciec umiera, ale nie poslal po niego; ojciec umiera, a Devain rozgrywa swoja wlasna gre o tron. Musi miec mocne argumenty, skoro zdobyl lojalnosc ludzi krola. -Oczywiscie - Devain obnazyl zeby - ale mam nadzieje, ze nie zajdzie potrzeba ich uzycia. Bylbym glupcem, gdybym sie nie przygotowal, zwazywszy na twoja... przeszlosc. -Mowisz do ksiecia Firth - wtracil Edward. - Zwazaj na slowa, ktorych uzywasz, zwracajac sie do przyszlego krola. Jego zapalczywosc nie przegnala ogarniajacego ksiecia chlodu; Cillian nie odwazyl sie na wiecej niz przelotne spojrzenie na przyjaciela. Devain juz niedwuznacznie dal do zrozumienia, ze chetnie skrzywdzilby Edwarda i jego rodzine. Cillian mial wiele na sumieniu, ale nie chcial brac na siebie takiego ciezaru. -Nie beda potrzebne - oswiadczyl i poszedl do przodu. -Cillianie, nie! - Edward tez wysunal sie naprzod, ale zatrzymal, kiedy Cillian odwrocil sie do niego. Ksiaze zmusil sie, by przybrac drwiacy ton, ktorego tak czesto uzywal. -Nie probuj grac mojego sluzacego, Edwardzie, to ci nie przystoi. Edward zamrugal i natychmiast sie wycofal. -Jak sobie zyczysz. Cillian spojrzal na Devaina z dumnie uniesiona glowa. -Jakie sa oskarzenia? - zapytal, nasycajac pogarda kazde slowo. -Rozpusta. Lubieznosc. Przymuszanie do lubiezno-sci. Perwersja. Szalenstwo. - Devain usmiechnal sie szeroko przy ostatnim slowie i sklonil sie szyderczo. - Oraz zdrada. Cillianie Derouth, oskarzono cie o niedopelnienie obowiazkow zwiazanych z twoja pozycja i uznano za niezdolnego do sprawowania rzadow. Ucho Cilliana wylowilo kilka gniewnych, chociaz stlumionych pomrukow wydanych przez niejednego z ludzi krola przy tych oskarzeniach. Mimo wewnetrznego chlodu wyprostowal sie jeszcze bardziej i przygwozdzil Devaina pewnym spojrzeniem. -Oskarzony nie znaczy osadzony, Devainie. Nawet ty nie masz takiej wladzy, by usunac mnie w niebyt bez prawa do obrony. Devain spochmurnial na przypomnienie tej prawdy. Wyprostowal sie. -Coz, zobaczymy, prawda? -On cie nie moze przeciez zabrac? - przemowila wreszcie Uczciwosc, chwytajac Cilliana za ramie. Cillian nie spuszczal wzroku z Devaina. -W pokoju uciech nigdy w zaden sposob nikogo nie zmuszalem i nie dzialalem wbrew woli tych, ktorzy mi tam sluzyli. To twoi^medycy uznali mnie za zdrowego i wypuscili ze szpitala, wiec to oskarzenie rowniez nie ma podstaw. Nie popelnilem zadnego czynu wbrew interesom mojego ojca, mojego kraju czy jego mieszkancow. A co do wymogow zwiazanych z moja pozycja, zawsze bylem posluszny ojcu we wszystkim, co rozkazywal mi czynic. -Nie we wszystkim - odparl Devain. - Chodz, juz czas. Cillian uslyszal, jak za jego plecami Uczciwosc wciaga powietrze. -Nie rozumiem. Cillian nie oderwalby wzroku od szykujacego sie do ataku weza i Devaina potraktowal tak samo. -Devain uznal mnie za zboczonego szalenca niezdolnego do objecia tronu. Za plecami Devaina znow rozlegl sie stlumiony pomruk. Cillian go doslyszal. Sadzac z gardlowego chrzakniecia Edwarda, on rowniez go uslyszal. Devain zignorowal te slaba oznake sprzeciwu, jesli w ogole ja zauwazyl. Edward spojrzal na niego. -Cillianie, to wszystko bzdury, wiesz o tym. Urodziles sie do rzadow i od dziecinstwa cie do nich przygotowywano. Zadne wydarzenia z przeszlosci nie maja na to wplywu i Devain o tym wie. Inaczej dlaczego tak bardzo staralby sie wkrasc w laski twojego ojca? Co zreszta i tak mu nie pomoglo, bo nie zostal wlaczony w kolejke do tronu. -Chodz - ponaglil go znow Devain. - Zwloka nie ma sensu. Uczciwosc znow chwycila Cilliana za reke; tym razem nie wyrwal dloni, chociaz nadal na nia nie patrzyl. -Jak on moze wygadywac takie rzeczy? Wreszcie spojrzal na nia i zobaczyl jej dezorientacje. -Bo to prawda. Uczciwosc zamrugala i sie cofnela. Edward zamruczal cos, wysunal sie naprzod i pokazal Devainowi obrazliwy gest, jednak ten, nie zwracajac na niego uwagi, skrzyzowal ramiona i stukal stopa o ziemie. To aresztowanie chyba bardzo go zawiodlo, gdyz nie okazalo sie ani troche dramatyczne czy spektakularne. Uczciwosc powoli pokrecila glowa, otwierajac usta, ale bez slowa. Teraz sie przekonal, ze nic nie wiedziala. Tyle tygodni u jego boku, jej uspokajajace slowa i delikatny dotyk, ich wspolne noce... z wszystkich obecnych ona znala go najkrocej, a jednak najlepiej poznala jego serce. Mimo to jednak w ogole go nie znala. Cillian po raz drugi wysunal dlon z jej reki. -Zwalniam cie. -Co? Nie... - Podeszla blizej, ale zatrzymala sie, nie dotykajac go. -Jedz do domu - powiedzial Cillian glosem zimnym jak lod, ktory dlawil go w gardle. - Zejdz mi z oczu. -Teraz potrzebujesz mnie bardziej niz kiedykolwiek - oswiadczyla z tym samym upartym grymasem ust, ktory tak dobrze poznal. Byl glupcem, skoro chcial kupic jej uczucie. Kupic spokoj. Ona go nie zna i nigdy nie znala, a teraz mial dodatkowo nadzieje, ze nigdy takze go nie pozna. Przynajmniej to mu zostanie: wspomnienie chwili, kiedy Uczciwosc ujela go za reke, myslac, ze jest kims zupelnie innym niz w rzeczywistosci. Wpatrywala sie w niego wzrokiem tak czulym jak nigdy przedtem. Cillian nie chcial jej litosci. Sila woli przywolal na usta i do oczu klamstwo, zmuszajac sie, by w nie uwierzyc, bo wtedy ona tez mu uwierzy. -Byc moze - powiedzial. - Ale juz cie nie chce. Krol jeszcze zyl, wiec ksiecia zamknieto w areszcie domowym, a Uczciwosc pod straza wyprowadzono z palacu, pozwalajac jej zabrac jedynie to, co miala na sobie, i kuferek, z ktorym przyjechala. Nie pozwolono jej sie z nim zobaczyc, ale udalo sie jej dostrzec z daleka jego piekne zlocistorude wlosy, kiedy prowadzono go jakims bocznym korytarzem. -Nie moga go wsadzic do wiezienia - odezwala sie do Bertrama, ktory otwieral jej drzwi powozu. -Jest ksieciem! I przeciez nie popelnil zbrodni, nie mozna go traktowac jak pospolitego przestepce! Byc moze sluzacy nie czul sie dobrze z tym, ze musi ja traktowac tak obcesowo, ale mial jednoznaczne rozkazy od nieuleczalnego glupca, Devaina. Sciskajac ja mocno palcami za ramie, Bertam pokrecil glowa. -Musi stanac nie tylko przed Rada Ksiegi, ktora zdecyduje, czy moze objac rzady po ojcu, ale takze przed kaplanami Swiatyni. Spojrzenie, jakim ja obrzucil, swiadczylo o tym, ze w jakis sposob ja o to obwinia, a chociaz wiedziala, ze nie ponosi za nic odpowiedzialnosci, poczula skurcz w zoladku. Wyzwolila sie z jego uscisku i przygarnela do siebie kuferek. Bertram juz go przeszukal, ale upokorzenie zwiazane z udowadnianiem, ze nie jest zlodziejka, bylo niczym w porownaniu z przezyciami Cilliana zmuszonego walczyc o tron, ktory mu sie z prawa nalezal. Bertram mial jeszcze tyle przyzwoitosci, ze zrobil zaklopotana mine. -Kaplani? Dlaczego? Bertram wzruszyl ramionami, spuscil wzrok i wskazal na powoz. -Prosze, pani, wsiadz. Mam cie zawiezc na pociag. Prosze, wsiadz. -Nie. Powiedz mi, co sie dzieje. Oczywiste jest, ze Devain od dawna chcial obalic ksiecia, a udalo mu sie go dopasc tylko z powodu choroby krola. Gdyby krol wyznaczyl innego nastepce, musialaby to rozpatrzyc rada, tak? Az do dzisiaj? Zatem Devain po prostu wykorzystuje chorobe krola, by wprowadzic zamet. Planowal to od dawna. Bertram chrzaknal. -Pani, nie moge sie wypowiadac na ten temat. Uczciwosc od bardzo dawna nie brala udzialu w intrygach, chociaz nauczyla sie ich od ojca jeszcze w dziecinstwie. Od bardzo dlugiego czasu nie musiala sie zastanawiac i na wszelkie sposoby przewidywac, co mozna zrobic i jak to moze wplynac na sytuacje. Od tak dawna skupiala sie na jednej osobie, wobec ktorej miala zobowiazania, ze teraz ulozenie wszystkich kawalkow ukladanki wymagalo wysilku. Zbyt wielu ich brakowalo. -Bertramie, dlaczego maja go przesluchiwac kaplani? Firth ma religie, ale nie jest ona zbyt silna. Od mojego przyjazdu nie slyszalam nawet swiatynnych dzwonow. Bertram westchnal ciezko. -Devainowi nie wystarczy, ze udowodni niezdolnosc ksiecia do rzadzenia, teraz ma dla niego ciezsze oskarzenia niz szalenstwo i rozpusta czy cokolwiek innego, co mu zarzuca. Skoro zawiodlas, pani... Poczula fale poczucia winy. -Nie zawiodlam go. Mezczyzna spojrzal na nia. -Skoro nasz ksiaze cie odeslal, skoro oswiadczyl, ze Sluzebnica nie moze mu pomoc, Devain natychmiast rozglosi, ze ksiaze nie moze dostapic prawdziwej pociechy. Nie jest zdolny do niczego oprocz tego, co mu zarzuca, stad wniosek, ze nie jest zdolny sprawowac rzadow. Devain ma mocne argumenty w garsci, udokumentowane poparcie samego krola oraz poparcie wielu wysoko postawionych dworzan. Pracuje nad tym juz od jakiegos czasu, podczas gdy, prosze wybaczyc smialosc, nasz ksiaze zabawial sie wszystkim, tylko nie tym, do czego zostal stworzony. Nic dziwnego, ze Devainowi tak latwo udalo sie wysadzic ksiecia z siodla. -Jeszcze go nie wysadzil - przypomniala Uczciwosc. -Nie. Ale to zrobi - odparl Bertram. - Nie ma innego wyjscia, pani. Nie da sie zmyc tego, co zrobil w przeszlosci i jak postepowal od tego czasu, jak nie da sie zaprzeczyc temu, ze nie wypelnil wymagania stawianego wszystkim naszym ksiazetom, zanim zostana krolami. -Czyli? - zawolala, bardziej niz kiedykolwiek zalujac, ze nie przeczytala papierow z kuferka w odpowiednim czasie. - Co, na strzale, powinien jeszcze zrobic, by zasluzyc na swoje miejsce? Bertram westchnal; chyba pogodzil sie z faktem, ze Uczciwosc nie spelni jego prosby, poki nie otrzyma od niego wyjasnien. -Nie ozenil sie, pani. Nawet nie jest zareczony, zreszta nigdy nie byl, a nikt nie przysle mu swojej corki. Pod wplywem jego slow cofnela sie o krok. -Ksiaze musi sie ozenic, zanim zostanie krolem? -Albo musi byc w jakis sposob zwiazany slowem. Jakzeby inaczej mogl sie doczekac dziedzica? - Bertram wzruszyl ramionami i potarl czolo. - Krol rozeslal wiadomosci do wielu wladcow, z ktorymi chetnie zawarlby sojusz. Z powodu tego, co sie stalo, nikt nie chce oddac ksieciu corki. -Co sie stalo, co sie stalo - powiedziala poirytowana. - Wszyscy odnosza sie do tego, co sie stalo, ale naprawde trudno mi wyobrazic sobie, co takiego moglo sie stac, ze wraca jeszcze po tylu latach! -Pani, ksiaze zabil i za to zostal zamkniety w szpitalu - powiedzial Bertram cicho, ze wstydem, lecz tak, ze nie sposob bylo zwatpic w prawdziwosc jego slow. Uczciwosc poczula, jak zoladek podchodzi jej do gardla. -Nie jest szalony. Bertram znaczaco spojrzal na otwarte drzwi. -Jestes, pani, jedna z niewielu, ktorzy tak mysla. -On nie... przeciez bym wiedziala. Nie jest szalencem, Bertramie. - Uczciwosc wsiadla do powozu i zgarnela suknie tak, by nie przytrzasnac jej drzwiami. -Rozni sa szalency, pani - odparl Bertram i zamknal drzwi tak szybko, ze trudno powiedziec, czy uslyszal jeszcze jakiekolwiek jej slowa. Po kilku chwilach powoz zaczal sie kolysac i wkrotce Uczciwosc znalazla sie w pociagu ruszajacym ze stacji i wywozacym ja z Firth. Nie zapytala, dokad ja odsylaja, uznala, ze do domu matek przelozonych. Wygladala przez okno na zapadajaca noc i zmieniajacy sie krajobraz. Wbijala wzrok w ciemnosc, az wreszcie na niebie znow pojawilo sie swiatlo. Wtedy wyjela kuferek i zaczela czytac. Rozdzial 15 Talerz z jedzeniem stal nietkniety na stole, przyciagajac muchy, ktorych Cillian nawet nie staral sie odgonic. Devain nie byl na tyle glupi, by probowac przetrzymywac krolewskiego syna w warunkach takich, w jakich trzymalby czlowieka nizszego stanu, ale chociaz pokoj wygladal przyzwoicie, wciaz byla to wiezienna cela, a jedzenie, choc rownie dobre jak zwykle podawane na ksiazecy stol, bylo jednak wiezienne. Cillian nie sprobowal nawet lekkiego piwa, ktore przyslal mu Devain. Najbardziej brakowalo mu kapieli i snu, ale od pieciu dni nie mial szansy sie umyc, a zasnac sie bal. Wiezniowi zabrania sie kapieli, by go zlamac i upodobnic do zwierzecia, do ktorego chce sie go przyrownac, ale to w czasie snu oprawcy przychodza, by go skrzywdzic. To byly lekcje wyuczone i dobrze zapamietane. Devain o tym wiedzial i na pewno bedzie szukal wszelkich oznak slabosci, by go zlamac. Cillian postanowil w ogole nie okazywac lotrowi, ze takie traktowanie ma na niego jakikolwiek wplyw; swoje nieswieze ubrania nosil jak najlepszy stroj na wielki bal, takze kladl sie na cienkim materacu skladanego lozka i z zamknietymi oczami lezal po pare godzin, chociaz nie mial odwagi zasnac. Mial wielu gosci, gdyz Devain nie odwazyl sie mu tego zabronic. Cillian przyjmowal ich tak jak na dworze, chociaz wiedzial, ze takie szumowiny jak Persis Denviel przy- chodza tylko po to, by pozniej przechwalac sie bliskimi stosunkami z ksieciem, a nie z prawdziwej troski. Odwiedzil go rowniez Alaryk; wygladal gorzej niz sam ksiaze - jego jasne wlosy stracily polysk i skoltunily sie, pod oczami mial cienie. Przyniosl jednak miseczke ziela i powtorzyl mu pogloski krazace wsrod ludzi na temat zdrowia krola i przyczyn upadku ksiecia, spekulacje, ze chodzi o cos wiecej niz jego uciechy, do ktorych od tak dawna sie przyzwyczail. Plotki, ze krol oficjalnie wyznaczyl Devaina na swojego nastepce i pozbawil Cilliana prawa do tronu, jakby mial taki przywilej. Glownie byly to nonsensy, ale i tak sprawily ksieciu satysfakcje. Poddani mogli krecic glowa nad ostatnimi wybrykami ksiecia, ale wiekszosc nie zapomniala, ze byl synem ich ukochanej krolowej Ingrid, po ktorej odziedziczyl kolor wlosow i rysy twarzy; nie zapomnieli, jak swietowali jego narodziny i pierwsze kroki, jakby byl ich wlasnym wymarzonym synem, a nie synem krolewskim. Edward rowniez go odwiedzil, z ponura mina, ale zdeterminowany. Powtorzyl mu to, co opowiadali dworscy notable, ktorzy mieli go sadzic, kiedy nadejdzie czas rozprawy. Devain bardzo sie spieszyl, zaczal dzialac natychmiast po tym, jak dowiedzial sie o chorobie krola, a poddani zaczeli w panice zastanawiac sie, kto obejmie po nim tron. Latwo mu bylo zebrac odpowiednia liczbe podpisow, by wydac nakaz aresztowania ksiecia na podstawie falszywych oskarzen, lecz przekonanie odpowiedniej liczby osob do postawienia go przed sadem trwalo dluzej, niz przypuszczal. -Mimo to jednak moze cie tu trzymac - powiedzial Edward przez zeby, z zacisnietymi piesciami chodzac po pokoju. - Dla twojego bezpieczenstwa, jak twierdzi. W obawie przed rewolta. Cillian rozesmial sie, co w obecnosci przyjaciela przyszlo mu bez trudu. -Zatem przytrzyma mnie jeszcze pare dni. A pozniej postawi przed sadem, Edwardzie. Ale co potem? Co mi udowodni? Jestem synem mojego ojca, tego nikt nie podwazy. A cala reszta to nieistotne drobiazgi. Edward odwrocil sie, krecac glowa. -Cillianie, Devain uparl sie, by objac tron. Pozada go i nie cofnie sie przed niczym, by go zdobyc. Na glownym placu miejskim odgrywa sie pantomimy zatytulowane "Szalony ksiaze". Jak myslisz, kto za tym stoi? W koncu na poparcie swoich roszczen moze powolac sie na prawdziwe wydarzenia. -Nie bede im zaprzeczal - odparl Cillian cicho. - Ale obaj wiemy, ze najgorsze moje wystepki nie sa tak zle jak zbrodnie popelniane przez innych krolow, jacy rzadzili tym krajem. Usmiech Edwarda pojawial sie powoli, ale kiedy juz wyplynal na jego twarz, rozjasnil caly pokoj. -Wydobyl z zapomnienia te stara zasade o slubie. Cillian polecil sluzacemu, by przyniosl mu stare kodeksy stanowiace prawo sukcesji. -Po objeciu tronu mam rok na ozenek. Byc moze wladcy nie spieszyli sie z wydawaniem corek za ksiecia o watpliwej reputacji, jednak jestem gleboko przekonany, moj drogi, ze korona krolewska i zamek sa wystarczajaca przyneta, by przynajmniej jedna ksiezniczke sklonic do poslubienia mnie pomimo mojego szalenstwa. A jedna mi w zupelnosci wystarczy. Edward mial watpliwosci. -Zamierza postawic cie rowniez przed kaplanami. Ich moze byc trudniej przekonac. -Zatem bede musial zlozyc nadzieje w Sinderze. Znam obowiazujace mnie swiete teksty, chociaz nie chadzam do Swiatyni. Moge je zacytowac, by sprawic przyjemnosc kaplanom. Jesli bedzie to potrzebne, moge obiecac im pieniadze. Kto wie. Moze nawet uda mi sie znalezc w sobie odrobine szczerej wiary. W koncu wielu potepionych odnalazlo droge do swiatla. -Masz odpowiedz na wszystko. - Edward podszedl blizej i polozyl dlon na ramieniu Cilliana. - Ale zawsze tak bylo. Pod dlonia Edwarda Cillian spial sie i naprezyl; maska, ktora przyoblekal na uzytek Devaina i wszystkich jego poplecznikow, opadla. Edward to na pewno dojrzal albo wyczul. Zbyt dlugo znal ksiecia, by przeoczyc taka zmiane. Scisnal go palcami za ramie, a po chwili otoczyl ramionami. Cillian odwzajemnil uscisk, czujac znajomy zapach i poddajac sie pocieszeniu ofiarowanemu przez przyjaciela. Zamknal oczy i poczul sie tak, jakby znow byli chlopcami i biegali razem, depczac sobie po pietach. Jakby byli mlodzi i jeszcze nic miedzy nimi nie zaszlo, nie pojawila sie zazdrosc, gniew... ani milosc. -Moge ci pomoc. - Oddech Edwarda laskotal ksiecia w ucho. - Wielu ludzi ucieszyloby sie, gdyby Devaina spotkal wypadek. Rzeczywistosc uderzyla jak obuchem. Cillian odsunal sie i spojrzal Edwardowi w oczy. -Nie. -Cillianie... Kolejny krok oddalil go jeszcze bardziej od ramion Edwarda. -Nie, Edwardzie. Masz zone i dziecko, musisz myslec o nich. Twoja propozycja jest zbyt niebezpieczna. Nie zgo- dze sie na cos takiego. Wielu z jego zwolennikow od razu zrzuciloby podejrzenia na ciebie, gdyby tylko cokolwiek mu sie przytrafilo. Nie zgodze sie na to, nie zgodze sie, zebys polozyl na szalj. cale swoje zycie. Na twarzy Edwarda odbila sie walka. Przemknal przez nia gniew i poczucie winy. Wiele lat temu Cillian kosztem wielkiej ofiary uratowal Edwarda, wiec ten teraz uwazal, niech go licho, ze powinien postapic tak samo. -Bylem ksieciem - odezwal sie Cillian cicho, nie spuszczajac wzroku z twarzy przyjaciela - i nie ryzykowalem nic oprocz wlasnej glowy. I kochalem cie. Edward zacisnal i rozluznil szczeki. -Wiem. -Nadal cie kocham. - Cillian poczul, jak cos sciska go za gardlo, nie pozwalajac mowic. - Tak mocno jak kiedys. Ale nie zrobisz tego. Jesli Devainowi stanie sie jakakolwiek krzywda, bedziesz pierwszym podejrzanym, a ja, sam wiezien, nie bede w stanie cie uratowac. -Bylbys krolem - zauwazyl Edward. -Ale twoj postepek nadal bylby zly - wytknal Cillian. Zapadla cisza. Edward wypuscil powietrze, po czym sie odwrocil. Cillian przelknal z trudem i usiadl, gdyz nogi sie pod nim ugiely z braku snu i zmartwienia. Serce mu walilo, nie pozwalajac oddychac. Poluznil fular. -Byloby to zle - wymruczal do odwroconego plecami Edwarda. - Nie moge pozwolic, bys wykierowal sie na czlowieka, ktorym nie jestes. -Nie jestem? - odparl Edward zduszonym glosem. - Przeciez jestem, Cillianie. Zapomniales? -Wypadek w chwili uniesienia to nie to samo, co zaplanowany z premedytacja. - Cillian nie wypowiedzial slowa "morderstwo", gdyz milczenie straznikow Devaina mozna bylo kupic, ale uzycie tego slowa podniosloby cene. Chociaz zdarzalo mu sie wyobrazac sobie Edwarda u swoich stop, Cillian nigdy nie oczekiwal, ze jego wyobrazenia sie ziszcza. Trzema dlugimi krokami Edward przeszedl pokoj i uklakl z dlonmi na kolanach Cilliana i czolem opartym o dlonie. Nawet przez gruby aksamit spodni Cillian czul ich cieplo, ale z zaskoczenia tylko polozyl dlon na glowie Edwarda. Palce wsunal gleboko w jego wlosy, grube i sztywne, chociaz ich dotyk piescil go jak dotyk jedwabiu. -Edwardzie, kochany - wyszeptal - nie. -Blagam o wybaczenie - odezwal sie Edward, nie unoszac glowy. - Cillianie, na strzale, blagam cie. Ile razy wyobrazal sobie te chwile. Czasami w nocy, kiedy szczury podgryzaly konce koca, a ciemnosc cisnela w oczy, nie umial myslec o niczym innym. Edward, jego najdrozszy, jego przyjaciel. Czasami myslal o nim z nieco zawstydzonym pozadaniem pomieszanym z checia zemsty, zwlaszcza w nieskonczenie dlugie dni, kiedy Cillian umieral po kawalku pod opieka ludzi, ktorych lekarstwo bylo gorsze niz sama choroba, a Edward nie przychodzil go odwiedzic. Nigdy nie przypuszczal, ze widok Edwarda na kolanach wywola w nim tylko czulosc i czysta milosc niezaklocona innymi uczuciami. Mial ochote zaplakac, ale lzy wyplakal juz w tamtych ciemnosciach ze szczurami, wiec teraz mogl tylko mrugac piekacymi oczami. -Edwardzie, juz dawno ci przebaczylem. Jak mogles o tym nie wiedziec? - Cillian glaskal ciemne wlosy i warkoczyk na karku przyjaciela. - Wstan, moj drogi. Nie musisz tego robic. Edward znow westchnal i uniosl twarz; wtedy Cillian zobaczyl, ze jego przyjaciel wciaz umie plakac. Podal mu chusteczke z kieszeni, lecz Edward nie wstydzac sie lez, otarl je reka. Nie wstawal z kolan. -Cillianie, zostaniesz krolem i wtedy zegne przed toba kolano - powiedzial z tak niezachwiana pewnoscia i tak stanowczo, ze Cillian tez mu uwierzyl. - Bedziesz doskonalym krolem, nawet lepszym od ojca. Jestem o tym przekonany. Blokady gleboko w duszy ksiecia puscily, jak przezarte rdza trybiki, ktore znow zaczynaja sie krecic. Cos drgnelo w jego sercu i glowie, jak rozkwitajacy kwiat albo pierwsze promienie slonca przebijajace sie przez burzowe chmury lub kurtyna unoszaca sie przed dlugo zapowiadanym i oczekiwanym przedstawieniem. Cillian otworzyl sie. -Wstan, moj drogi - wymruczal z usmiechem - bo jeszcze pomysle, ze chcialbys godzine spedzic na kolanach, sluzac mi w inny sposob. Edward blysnal zebami w usmiechu. -Gdybym mial sluzyc ci w taki sposob, moj ksiaze, zajeloby mi to na pewno mniej niz godzine. Cillian polozyl dlon na karku przyjaciela i przyciagnal go do siebie. Pocalowal go w usta zamknietymi wargami i z otwartymi oczami; trwalo to tylko sekunde. Potem jeszcze raz, delikatniej. I puscil Edwarda. -Zawsze byles moim najdrozszym przyjacielem - odezwal sie Cillian. - A ja jestem wdzieczny za to, ze nim zawsze bedziesz. -Zatem pozwol sobie pomoc - odarl Edward, wciaz kleczac. -Czy podpisales petycje Devaina z zadaniem postawienia mnie przed sadem? Edward zerwal sie na rowne nogi. -No wiesz! Oczywiscie, ze nie! Na Proznie, Cillianie, jak mozesz nawet o to pytac? -Podpisz ja - powiedzial Cillian spokojnie. - Niech podpisze ja Alaryk. I Persis, chociaz jego nie jestem pewien, moze bardziej zaszkodzic, niz pomoc. Niech podpisza ja wszyscy lordowie, ktorzy mnie popieraja. -Oszalales? - zawolal wstrzasniety Edward. Cillian rozesmial sie szczerze i wstal. -No coz, niektorzy tak twierdza. -Jesli podpiszemy petycje Devaina, staniesz przed sadem! -A wszyscy, ktorzy ja podpisza, zasiada w komisji glosujacej, czy odebrac mi tron, Edwardzie. Potrzebuje miec w niej wiekszosc, zeby glosowanie wypadlo na moja korzysc. Jak myslisz, co bardziej mi sie przyda - mala grupka mezczyzn przekonanych o tym, ze dopiero rozprawa dowiedzie mojej wartosci jako nastepcy tronu, czy tez duza gromada zwolennikow przekonanych juz o moim prawie do rzadow? Edward przystanal i zaczal w podziwie krecic glowa. -Genialnie proste. -Nie wszystkie intrygi musza byc skomplikowane - odparl Cillian. Edward byl pod wrazeniem. -Devain chyba nie wpadl na to, ze mozemy go pobic jego wlasna bronia. -Nawet jesli wpadl, nie moze zabronic wam podpisania petycji. -Moj ksiaze, jestes niesamowity. -Nie tylko przystojny, to chciales powiedziec? - Cillian wzruszyl ramionami. - Niemal od urodzenia przygotowywano mnie do rzadow, Edwardzie. Devain o tym zapomnial. -Tak jak ja. Cillian znow wzruszyl ramionami. -Dobrze w takim razie, ze ja zawsze o tym pamietalem, prawda? Edward podszedl do niego i klepnal w ramie. -Ide i zaczynam dzialac. Damy mu popalic, pokazemy temu szczurowi, gdzie jego miejsce. -I dowiedz sie czegos o moim ojcu, dobrze? - poprosil cicho Cillian; cieszyla go reakcja Edwarda, ale nie potrafil zapomniec, ze wszystko sie powiedzie tylko wtedy, jesli jego ojciec umrze. -Tak, oczywiscie. Uscisneli sie krotko i Edward poszedl do drzwi. -Pozdrowienia dla zony - powiedzial jeszcze Cillian ze znaczacym usmieszkiem. Niektore sprawy nigdy sie nie zmienia. Edward nie dal sie sprowokowac. Uczynil wulgarny gest. -Chyba bede jej musial najpierw przypomniec, kim jestes. Zapomina imiona wszystkich innych mezczyzn. Cillian wybuchnal tak glosnym i dlugim smiechem, ze az straznik otworzyl drzwi. Edward usmiechnal sie i wyszedl. Wiezien zamowil swiezy posilek i dzban wina; straznik wydawal sie zdumiony, ale kiwnal glowa i zamknal drzwi. Cillian usmiechnal sie pod nosem, zadowolony po raz pierwszy od chwili, kiedy Devain pojawil sie przed domem Edwarda. Straznik przyniosl jedzenie i przyprowadzil kolejnych gosci. Przyszedl Alaryk, znow Edward, a takze kilku kupcow sukienniczych z prosbami o przywileje, chociaz uwieziony Cillian niewiele mogl dla nich zrobic. Odwiedzali go zarowno przyjaciele, jak i wrogowie, ale Uczciwosc sie nie pojawila. Ale w koncu, zastanawial sie, czy to wazne? Znalazl ukojenie w wybaczeniu, w dawaniu i przyjmowaniu jednoczesnie. Zaden znak drogowy nie znaczyl granicy prowincji i nie informowal podroznego, ze juz ja przekroczyl, jednak Uczciwosc wciagnela powietrze, rozkoszujac sie morskim zapachem, i sciagnela wodze koniowi. Przed soba widziala gory wznoszace sie nad Morzem Belloranskim. Do domu ojca miala jeszcze dwie godziny jazdy w tamtym kierunku, a chociaz jechali juz od dwoch tygodni, Uczciwosc ani razu nie pogonila wierzchowca. Trzymala go teraz krotko i wpatrywala sie w droge przed soba, tutaj, daleko od miasta, dobrze oznaczona, ale bez bruku. O tej porze roku rodzice beda raczej w swojej wiejskiej rezydencji, a nie w oficjalnej siedzibie wladcy w stolicy. Cieszyla sie z tego, z mozliwosci spotkania sie z rodzina w sadzie, a nie w budynku i halasie. Cieszyla sie, gdyz dalo jej to wymowke do jazdy wierzchem, a nie pociagiem. Mogla wrocic do domu tak, jak z niego wyjechala, w tym, co miala na grzbiecie, i checia zmiany. - Pani? Zakon przydzielil jej sluzacego, gdyz nie chronil jej juz stroj Sluzebnicy, ktory zrzucila. Gilbert okazal sie doskonalym towarzyszem podrozy, niezbyt gadatliwym, ale dbajacym o to, by jak najbardziej ulatwic jej podroz. Oczywiscie mogla sama zalatwiac sobie noclegi, targowac sie o ceny w gospodach i szukac posilkow, jednak niezmiernie sie cieszyla, ze Gilbert robi to za nia. -Za chwileczke, Gilbercie, prosze. Juz niemal jestesmy na miejscu. Spojrzal zza jej plecow na rozciagajace sie w oddali gory. -Za nimi jest morze, prawda? Nigdy nie widzialem morza. -W takim razie moze wracaj do domu okrezna droga - podsunela. - Szkoda byloby stracic okazje, skoro jestes tak blisko. Rozesmial sie, az w kacikach oczu pokazaly mu sie zmarszczki. -To chyba dobry pomysl. Pojechali w milczeniu, utrzymujac stale tempo, zeby nie zmeczyc koni, a chociaz Uczciwosc liczyla, ze za dwie godziny dojada na miejsce, zajelo im to dwa razy tyle. Na dziedziniec wjechali w rozowym swietle zachodzacego slonca. Gilbert zabral konie do stajni. Uczciwosc poszla w kierunku palacu. Wlosy jej urosly od wyjazdu, zeszczuplala w talii. Jak u Gilberta, jej oczy tez swiadczyly o bagazu doswiadczen. Nie byla juz tamta dziewczyna o swiezej twarzy, nie byla dzieckiem. A jednak kolana jej drzaly, kiedy otwierala drzwi wejsciowe, niestrzezone, chociaz ojca i matki na pewno caly czas ktos pilnuje. Wielki hol sie nie zmienil. Poza te chwile nie wybiegala w swoich wyobrazeniach, nie zaplanowala, dokad pojdzie i co powie. Nikt jej nie wital, wiec Uczciwosc nie wiedziala, co ze soba zrobic. Zrobila wiec to, co zrobilaby po przybyciu do opiekuna, gdyby nikt nie wyszedl jej na spotkanie - poszla do kuchni. -Dino. Starsza kobieta uniosla wzrok znad blachy rogalikow, ktore przed wlozeniem do pieca smarowala maslem. Zmarszczyla brwi. Cofnela sie, kladac na sercu umaczona reke; na czarnej sukni zostala jasna plama. -Matko Swieta, Erista! -To ja. -Erista... - Dina w zadziwieniu krecila glowa. - Na kolczan, dziecko, co ty tu robisz? Erista. Dziwnie zabrzmialo w jej uszach to imie, ktore nosila przez tyle lat, a jednak wydalo sie zupelnie obce. Nie byla pewna, czy nadal czuje sie Erista, mimo absolutnej pewnosci, ze juz nie jest Uczciwoscia. -Przyjechalam do domu - prosta odpowiedz na proste pytanie, ale Dina nadal krecila glowa. Nie ma takich powrotow. -Och, dziecko. - Dina wytarla dlonie w fartuch, podeszla do Eristy, otoczyla ramionami i przytulila. - Dziecko, jak ty wyroslas. A od twojego wyjazdu tyle sie zmienilo... Poczula uklucie niepokoju przeszywajace ja cala, a ucisk w zoladku jeszcze sie nasilil. -Co to znaczy? Czy rodzice sa zdrowi? Gdyby zachorowali lub zmarli, na pewno by sie o tym dowiedziala. Dina westchnela, unoszac ramiona, po czym wrocila do rogalikow, jakby mimo jej slow Erista wrocila po paru dniach nieobecnosci. Ale w koncu rozmowa moze poczekac, a ciasto nie. Przed wyjazdem Erista tego nie wiedziala, ale lata w Zakonie nauczyly ja odrozniac sprawy, ktorym w danej chwili nalezy od razu poswiecic uwage. -Maja sie jak zawsze swietnie, dziecko, przynajmniej wtedy, kiedy ich widuje. Juz niezbyt czesto tu przyjezdzaja. Twoja matka woli miejskie rozrywki Bellory, a ojciec spelnia jej zyczenia. Teraz najczesciej zagladaja tu goscie, ktorzy przyjezdzaja nad morze. - Dina spojrzala na nia, poruszyla ustami, jakby chciala cos powiedziec, ale ugryzla sie w jezyk. -A chlopiec? -Chlopiec... - odparla Dina. - To juz prawie mezczyzna. Ma niemal czternascie lat, prawie mezczyzna, jak powiedziala Dina, ale Erista nie rozpoznalaby go, nawet gdyby nadal byl niemowleciem. Zostawila go, kiedy jeszcze ssal piers. -A lady Bevins? Dina spojrzala na nia zdziwiona. -Caspar Bevins nie ozenil sie. Erista poczula gwaltowne bicie serca. -On nie ma matki? Ale powiedzieli mi... obiecali... Obiecali jej, ze jesli zrezygnuje ze swojej pozycji i wyjedzie, Bevins wychowa chlopca jak wlasnego syna, w kolejce do tronu nastepnego po jej dwoch starszych braciach. Bevins mial sie ozenic ze starannie wybrana arystokratka z bocznej linii dynastycznej, wiec mimo nieprawego pochodzenia syn Eristy mial miec oboje rodzicow i zostac wychowany na szlachcica. Kazali jej go zostawic, bo tylko wtedy da mu szanse na najlepsze zycie, wiec posluchala tych, ktorzy ja przekonywali. -Ale wychowali go jako szlachcica, tak? Przynajmniej to? -A, to tak. Dostal nazwisko twojego ojca i wszystko, czego sobie zazyczyl. -Zaraz... nazwisko mojego ojca? Dina posmutniala, jak sie wydaje, od dlugo skrywanego cierpienia. -Moja droga, zostal spadkobierca twojego ojca. -A co sie stalo z Eynanem i Egartem? - To byli jej bracia, obaj o tyle starsi, ze traktowala ich jak wujkow. Jej serce zabilo gwaltownie. - Obaj... obu nie ma? -Eynana zabrala goraczka. Egart zginal w wypadku na polowaniu. Twojemu ojcu nie zostalo zadne z dzieci. Dlatego, jak powiedzialam, dal chlopcu wlasne nazwisko. I wszystko, czego tylko maly potrzebowal. -Oprocz matki. Na Proznie... - Erista zacisnela palce na materiale sukni, ktora dostala od Cilliana, najwspanialszej, jaka kiedykolwiek miala po wyjezdzie z domu. Dina znow wydawala sie zdezorientowana. -Ma matke, oczywiscie. -Powiedzialas przeciez, ze Bevins sie nie ozenil... - Erista czula, jak jej mysli maca sie, skupiajac glownie na smierci braci. - Nikt mnie nie zawiadomil. Nie wiedzialam. Oczywiscie, ze nikt jej nie zawiadomil. Zostala odeslana i uznana przez rodzicow za zmarla, gdyz mieli przeciez jeszcze dwoch synow, bardziej liczacych sie niz corka, ktorej nie mogli odpowiednio korzystnie wydac za maz. Powiedzieli jej, ze to dla niej najlepsze wyjscie, a ona im uwierzyla. -A tu nagle wracasz... Nie to, ze sie nie ciesze na twoj widok, dziecko, ale naprawde mnie zaskoczylas. Bylam przekonana, ze juz nie wrocisz. Niewielu wraca. Erista rozejrzala sie po kuchni, mniejszej, niz ja pamietala, ale rownie imponujacej jak te, ktore widywala podczas swoich wedrowek. Spojrzala na Dine. -Najwyzej wsadza mnie do wiezienia, prawda? Po moim wyjezdzie nie uznano mnie za zdrajczynie? Nie wytoczono mi zaocznie sprawy o zdrade stanu? -Nie, chyba nie! - Dina wydawala sie wstrzasnieta, a potem zajela sie blacha rogalikow i wkladaniem ich do pieca. - Na strzale, chyba nie. -Chyba pojde teraz do taty i mamy. Wiesz, gdzie ich moge znalezc? -Moze w ogrodzie - odpowiedziala Dina niechetnie. - Masz zamiar spasc na nich bez uprzedzenia, tak jak na mnie? -Przyjechalam do domu - powtorzyla Erista. - Nie ma sensu kryc sie po katach czy czekac, az mnie zaprosza na audiencje. O ile dobrze pamietam, nie jestem ich corka, wiec mozna mnie uznac za goscia. Byloby niegrzecznoscia nie przywitac sie z gospodarzami. Na to Dina nie miala juz odpowiedzi, tak jak przypuszczala Erista. Dina byla uzdolniona kucharka, a gospodarstwo prowadzila zelazna reka jak w armii, lecz mimo wszystkich swych zalet byla prosta kobieta. Erista zostawila ja i powedrowala do ogrodu poszukac rodzicow. Sa juz starzy. Sa starzy od wielu lat, uswiadomila sobie, zauwazajac siwe nitki w brodzie ojca i srebrzyste odblaski w zlotych wlosach matki. Siedzieli w strojach sielskich pasterzy, wykonanych z najlepszych tkanin i przeznaczonych do dworskich przebieranek. Jej matka zawsze lubila udawac wiesniaczke przy okazji wizyt w wiejskiej rezydencji. Pod tym wzgledem sie nie zmienila. -Matko... - odezwala sie Erista, zaskoczona tym, ze jej glos sie zalamal. Matka obrocila sie, usmiech zniknal z jej ust. Skoczyla na rowne nogi, uniosla spodnice i pobiegla do Eristy, ktora zamarla w bezruchu, niepewna jej intencji. Kiedy matka z zaplakana twarza objela ja, Erista tez sie rozplakala. Ojciec byl bardziej opanowany. Teraz poruszal sie o lasce i powoli, ale kiwnal jej glowa, jakby od ich rozstania minely ledwie dni, a nie lata. -Corko. -Wrocilas, och, wrocilas! Powiedzieli nam, ze nie mozna sie z toba skontaktowac, ze wstapilas do Zakonu i tylko od twojej decyzji zalezy, czy sie z nami skontaktujesz, jesli bedziesz miala ochote... Nie mielismy zadnej mozliwosci! - mowila matka szybko i bezladnie, na przemian przyciskajac Eriste do siebie i odsuwajac na odleglosc ramienia, by sie jej przyjrzec. - Nie bylo sposobu, by dowiedziec sie, gdzie przebywasz, jak ci sie powodzi, czy jestes zdrowa... czy w ogole jeszcze cie zobaczymy! Erista mocno usciskala matke, ale patrzyla przy tym w oczy ojca. -Nie wiedzialam, ze spotka mnie az tak mile powitanie. -Gdybys wiedziala, czy wrocilabys wczesniej? - Ojciec zawsze znal ja lepiej niz matka. -Nie, ojcze, chybabym nie wrocila. - Przygladala mu sie uwaznie. To on uczyl ja rzadzenia krajem, chociaz nie zakladal, ze kiedykolwiek bedzie jej to potrzebne. -Dlaczego wrocilas? -Eslanie, daj spokoj. Wrocila. Wrocila, mamy tyle do zrobienia i omowienia, tyle lat minelo. Nie zaczynaj znow tych... nonsensow. Wlasnie, nonsensow - powiedziala matka i wziela Eriste pod reke. -Wrocila do domu, tylko to sie liczy. -Przykro mi, zono, ale nie tylko to sie liczy i ona o tym wie. Prawda, dziewczyno? - Ojciec wskazal ja glowa. -Nie jestem juz dziewczyna - odparla Erista, cie- szac sie z dlugich lat szkolenia z opanowania, jakie przeszla w Zakonie. -No tak, chyba masz racje. - Ojciec rozlozyl ramiona, a ona w nie wpadla. Kiedys siegala mu akurat do podbrodka, a jego ramiona oznaczaly bezpieczenstwo. Ale juz nie teraz. Spojrzal na nia z gory, a ona odsunela sie. -Witaj w domu, Eristo. -To wszystko? Nic wiecej? - Usmiechnela sie do nich jeszcze czujnie. - Witacie mnie z otwartymi ramionami i sercami, bez powrotu do przeszlosci? Matka zmarszczyla brwi i spojrzala na ojca. -Bardzo chcielismy, zebys wrocila. -Odeslaliscie mnie w gniewie. Jak moglam sie spodziewac, ze zyczycie sobie mojego powrotu? No i jeszcze... sprawa chlopca... - Erista zmusila sie, by mowic spokojnie. Ojciec i matka znow wymienili spojrzenia. -Zdrow jak ryba - powiedzial ojciec. - Mozesz byc z niego dumna. -Nie mam prawa do dumy - odparla cicho. - Nie wychowalam go. Matka zamrugala. -Moglabys udawac, Eristo. Erista - to imie wciaz dziwnie brzmialo w jej uszach, jak przyciasne ubranie - wzruszyla ramionami. -Wstepujac do Zakonu, przybralam imie Uczciwosc. Wybrano je dla mnie. I chyba, mamo, nauczylam sie zyc zgodnie z nim. Nie chce was urazic, ale nie moge przypisywac sobie zaslugi za to, na jakiego czlowieka wyrosl moj syn. Bolaly ja te slowa, gdyz pamietala miekkosc jego skory i slodki zapach niemowlecia. Malenkie raczki i nozki. Uczucie, kiedy go karmila. -Nie wrocilam, zeby go zabrac - powiedziala. - Wiem, ze nie mam prawa. Ja tylko... I nagle wszystko ja przytloczylo. Podroz, Cillian, odejscie z Zakonu. Erista opadla w miekka trawe. Zamarla w oczekiwaniu, w pozycji, ktora przez tyle lat stanowila jedna z podstawowych w jej zyciu i ktora dawala jej teraz spokoj. Przylozyla twarz do trawy w pozycji oczekiwania i skruchy. -Chcialam po prostu wrocic do domu - wyszeptala w trawe. - Potrzebowalam miejsca, do ktorego moglabym pojsc. -Podniescie ja - uslyszala glos ojca. - Zanim ktos zobaczy. Nie zauwazyla wokol zadnej sluzby, ale zapomniala, ze rodzice nigdy nie oddalali sie od ludzi, ktorzy im uslugiwali. Czyjes rece podniosly ja lagodnie. Potrzasnela glowa. -Nic mi nie jest. -Wejdz do domu i wez ciepla kapiel - powiedziala matka. - I nowe ubrania. I przespij sie. Erista nie sprzeciwila sie. -Powiedzieliscie, ze musze wyjechac. Ze to dla niego najlepsze. I dla mnie. Nie daliscie mi wyboru. -Eristo - odparl ojciec - mylilismy sie. Rozdzial 16 Sala szumiala od gwaru rozmow, ale Cillian mial wrazenie, ze panuje w niej cisza. Nic nie slyszal. Nic nie widzial i nic nie czul. Sam sie o to postaral. Glowa uniesiona wysoko, oczy utkwione w przestrzeni, twarz zastygla w kamienna maske. Mial na sobie najlepszy stroj, a w rece niosl Swieta Ksiege w skorzanej oprawie i przewiazana wstazka. W drugiej rece trzymal monete z wizerunkiem ojca. Ksiega byla na pokaz, moneta miala go wspierac. Trzech kaplanow Swiatyni o ogolonych glowach i natluszczonych twarzach, w czerwonych tunikach odbijajacych sie jaskrawo od bialych scian, siedzialo nieruchomo w kacie. Po drugiej stronie pod sciana stal dlugi stol, a za nim zasiedli lordowie, ktorzy podpisali petycje zadajaca postawienia Cilliana przed sadem. Devain kulil sie na srodkowym krzesle, jakby byl pajakiem czatujacym w swojej sieci, a Cillian soczysta mucha, ktora chce zlowic na kolacje. Edward tez tam byl, jak rowniez Persis i kilku innych zwolennikow ksiecia. Alaryk nie przyszedl, chyba ze skryl sie za wielkim brzuchem lorda Bealsa Defentainea. Reszte obecnych Cillian znal jako ludzi ojca, a teraz Devaina. Jesli dojdzie do glosowania, to moze byc remis, bylo jeden do jednego. Albo moze zostac zdetronizowany, jeszcze zanim dotrze do czekajacego na niego pustego krzesla. Cillian dumnie uniosl glowe. -Devainie, proces powinien sie juz zaczac. Od dawna nie dopuszcza sie mnie do ojca, chcialbym go jak najszybciej zobaczyc. Nie chcial okazac po sobie ani przyjaciolom, ani wrogom, ze wie, iz nie mogl usiasc przy lozu ojca, gdyz to krol uznal za stosowne nie dopuszczac go do siebie. Edward, ktoremu rowniez nie udalo sie spotkac z krolem, przekazal Cillianowi relacje medyka. Wedlug niego ojciec ksiecia nie byl w stanie mowic, ale byl przytomny i mogl pisac proste polecenia. Puszczano mu krew i noszono do lazni, pojono wywarami i nacierano balsamami, lecz nic nie pomagalo. Podobno krol slabl coraz bardziej, a Cillian musial go zobaczyc przed smiercia, chociazby mial wywazyc drzwi jego komnaty. Swiatynni kaplani pomruczeli miedzy soba i poruszyli sie, lecz Devain nie zwrocil na nich uwagi. Czy ich przekupil, czy i tak oczekiwal pomyslnego wyroku, w tej chwili najbardziej bila z niego radosc z przewodzenia procesowi. Cillian bez zmruzenia oka wpatrywal sie w Devaina, nie osmielajac sie chocby przelotnie spojrzec na Edwarda. Nie da Devainowi tej satysfakcji. Przez caly czas aresztu przerazenie ciazylo mu kamieniem na zoladku, lecz zniklo natychmiast po wejsciu do sali sadowej. Devain nie mogl mu juz zrobic nic gorszego niz to, co uczynil. Cillian przezyje utrate pozycji, bogactwa, a nawet smierc ojca, kiedy przyjdzie na niego czas, pod warunkiem ze nie odbiora mu wolnosci. Jesli Devain jakims niezwyklym zbiegiem okolicznosci zdola dopiac celu i wszystko zniszczyc, Cillian predzej odbierze sobie zycie, niz pozwoli sie znow odeslac do szpitala wariatow czy innego podobnego miejsca. Devain wstal i odczytal liste zarzutow, jeden po drugim, tak dluga, ze musial kilka razy przerywac, by zaczerpnac tchu. Nie bylo sensu, by Cillian oswiadczal, iz jest niewinny, chociaz Devain przerwal na chwile i dal mu szanse. Czujac na sobie spojrzenia wszystkich obecnych i ich oddechy wstrzymane w oczekiwaniu na jego slowa, Cillian scisnal monete w dloni. Metal byl juz tak cieply jak jego skora. - Tak, uczynilem to wszystko. Ale zaprzeczam, by ktorekolwiek z moich uczynkow swiadczyly o mojej niezdolnosci do objecia tronu Firth. I tak sie zaczelo. Komentarz byl bardzo wyczerpujacy. Wszyscy notable, ktorzy podpisali petycje, mieli prawo zabrac glos, oskarzajac Cilliana lub go broniac, kazdy z nich dodatkowo mogl powolac trzech swiadkow na poparcie swoich argumentow. Devain przygladal sie im chciwym, zarlocznym wzrokiem, chociaz w miare jak godziny uplywaly na kolejnych niekonczacych sie zeznaniach, widownia na sali zaczynala sie przerzedzac. Cillian nie mogl przemawiac we wlasnym imieniu, ale musial wysluchiwac ludzi, ktorzy jeszcze kilka tygodni temu byli niemal gotowi zjesc strawione przez niego sniadanie, a teraz nazywajacych go lubieznikiem i otepialym umyslowo kretynem. Szalencem. Chcialby nawet czuc sie obrazony, ale bawilo go to wszystko. Im bardziej sie usmiechal, tym mocniej Devain marszczyl brwi. Oskarzenia o rozwiazlosc i deprawacje wkrotce stracily caly ciezar. Zbyt wielu mezczyzn znajdowalo przyjemnosc w zadawaniu lub przyjmowaniu razow bata, by mozna bylo podtrzymac je przeciwko Cillianowi, tym bardziej ze wszystkie dziewczeta z jego haremu stwierdzily, ze z tych igraszek czerpaly jedynie przyjemnosc. Jedna z ich, drobna brunetka o oliwkowej skorze, ktora przyjechala do Firth z daleka i nigdy nie przemowila wiecej niz kilka slow naraz, rzucila sie Cillianowi do stop i blagala, by przywrocil ja do swojej sluzby. -Nie, moja piekna - odparl, podajac jej dlon i pomagajac wstac. - Przykro mi, slicznotko, ale nie moge. Devain bardzo sie staral, by w jak najgorszym swietle przedstawic intencje ksiecia, jednak mu sie nie udalo. Zaciskajac dlonie w piesci, zwrocil sie do zgromadzonych w sali. -Mezczyzna nie porzuca swoich sklonnosci do zadawania bolu jak rozrywki, ktora mu sie znudzila. -Nie - odparl Cillian, myslac o Uczciwosci. - Ale czasami przestaje ich potrzebowac. O zmierzchu zarzadzono glosowanie. Glosowano w nowoczesny sposob, naciskajac dzwignie maszyny liczacej, ktora zapisywala kazdy glos, oddzielnie liczac glosy za i przeciw. Cillian przygladal sie glosujacym, az w koncu przymknal oczy i opuscil glowe. Nie chcial widziec, kto jest przeciw niemu. -Moj ksiaze - przemowil Devain glosem zduszonym z wscieklosci, az Cillian uniosl glowe. - Jak sie wydaje, udalo ci sie zdobyc poparcie wystarczajacej liczby obecnych, by jeszcze przez jakis czas utrzymac swoja pozycje. Cillian nawet nie mial sily, by poczuc ulge; poddanie sie radosci otworzyloby droge calej reszcie emocji, ktore usilowal tak mocno stlumic. Byl wykonczony od sztywnego siedzenia, wstal wiec i rozluznil szczeki zacisniete od tylu godzin. Poczatkowo nie mogl wydobyc z siebie glosu i musial odchrzaknac, ale kiedy przemowil, jego slowa dotarly do najdalszych katow sali. Niejeden z siedzacych wzdrygnal sie. -Teraz chce zobaczyc ojca. Devain zacisna] usta i zdjal dlon z maszyny liczacej. -Nie zapominajmy o byc moze najwazniejszym oskarzeniu. Nie masz zony ani szans na malzenstwo. -Mam jeszcze rok, by ja sobie znalezc. Jesli pod koniec roku wciaz bede kawalerem, mozesz jeszcze raz sprobowac odebrac mi korone, Devainie. Ale przedtem chce zobaczyc ojca. - Cillian zszedl ze swojego miejsca; czul, jak bola go wszystkie stawy, lecz byl lekki od narastajacej w nim radosci. -Zaczekaj. - Wstal najwyzszy kaplan. - Pozostala jeszcze kwestia twojej wiary. Mimo poprzedniego zmeczenia Cillian poczul sie lepiej po krotkiej chwili odpoczynku. -Co z moja wiara? Kaplani oczekiwali innej odpowiedzi. Najwyzszy z nich znow przemowil spokojnie: -Wierzysz w cos? Devain rzucil im gniewne spojrzenie i zacial usta. Cillian pomyslal, ze Devain byc moze narazil sie czyms Swiatyni. -Udowodniono, ze ksiaze nie uczestniczy w uroczystosciach Swiatyni oprocz najwiekszych swiat. -To niedorzeczne! - wybuchnal Edward z grupy klebiacych sie w poblizu notabli niecierpliwie czekajacych na kolacje. - Wszystkim wiadomo, ze sam krol nigdy nie postawil nogi w Swiatyni, a wszak od wielu lat nam panuje! Devainie, masz swoj wyrok, przyjmij przegrana i pozwol mu zobaczyc ojca, zanim bedzie za pozno! Cillian w koncu spojrzal Edwardowi w oczy. Poczatko- wo Edward nie odpowiedzial usmiechem na usmiech ksiecia, wciaz spiety i gotow do ataku w imieniu przyjaciela. W koncu Cillianowi udalo sie go sklonic do usmiechu, lekkiego, ale szczerego. Tak jak kiedys w klasie szkolnej, kiedy powinni byli uwazac na lekcji, lecz planowali, jak wydadza pieniadze brzeczace w kieszeniach. Kaplan przeszedl od Cilliana do Devaina. -Czlowiek moze wierzyc, nawet jesli nigdy nie byl na nabozenstwie, moze tez codziennie sie modlic, a jednak w ogole nie miec wiary. Lecz krol bez wiary nie moze panowac w Firth. Jeszcze nie jest z nami tak zle, bysmy nie mogli temu zapobiec. To Swiatynia ostatecznie akceptuje kazda nominacje. Nawet jesli moi bracia do tej pory nie podwazyli zadnej kandydatury, to nie znaczy, ze nie moga tego zrobic. Przeczytaj Ksiege Praw, a przekonasz sie, ze mowie prawde. Devain znow usmiechnal sie od ucha do ucha, upodabniajac do potwora. Dlonmi wykonal drobny ruch, jakby juz sciagal z glowy Cilliana niewidzialna korone. Kaplan jednak, skupiony na ksieciu, nie zwracal na dostojnika najmniejszej uwagi. -Zatem pytam raz jeszcze, ksiaze panie. Czy masz wiare? Na tak postawione pytanie nie bylo latwej odpowiedzi, wiec Cillian nawet nie probowal jej znalezc. -Przyslano ci Sluzebnice. Zakon nie przydziela Sluzebnic tym, ktorych uzna za niegodnych. - Kaplan wyliczal na palcach, a jego wspolbracia przysluchiwali sie w milczeniu. - Ale co za czlowiek nie jest w stanie znalezc pocieszenia, kiedy towarzyszy mu czlonkini Zakonu? -Taki, ktory nie jest godzien tronu - wtracil Devain, ale kaplan uciszyl go uniesiona dlonia. Cillian stal przed kaplanem, starajac sie poskladac odpowiedz ze slow kolaczacych mu sie po glowie. Moglby przytoczyc wiele powodow, dla ktorych Uczciwosc nie zdolala wypelnic gadania. Dla ktorych odeslal ja do domu, zanim miala szanse je dokonczyc. I dlaczego nie zasluzyl na to, by chociaz sprobowala mu pomoc. Mial wiele odpowiedzi dla kaplana, czekajacego z przechylona glowa, az ksiaze przemowi. Cillian wciaz jednak nie wiedzial, co ma powiedziec, chociaz juz otwieral usta. W tej chwili w drzwiach stanal Bertram. -Panie, twoj ojciec... zmarl. I Cillian uznal, ze nie musi nic mowic. -Nie musisz jechac - ojciec Eristy oparl sie ciezko na lasce, z trudem lapiac oddech. Duma nie pozwalala mu prosic, zeby corka zwolnila czy zatrzymala sie, lecz Erista i tak przystanela. -Usiadzmy, tato. Zebrala faldy sukni i zrobila ojcu miejsce obok siebie na kamiennej laweczce. Stad, z koncowki sciezki widzieli nieskoszona lake ponizej, gdzie Eslan z nauczycielem cwiczyl sie w szermierce. Byl od niej wyzszy o pol glowy, w odziedziczonej po ojcu twarzy mial jej oczy. Zaskoczyl ja, kiedy go pierwszy raz ujrzala, gdyz zapomniala juz, jak wygladal jej pierwszy ukochany. Chociaz o tym nie wiedzial, Eslan laczyl w sobie najlepsze cechy ich obojga. -Nie musisz - powtorzyl ojciec. -Alez musze - odparla Erista spokojnym glosem. Obserwowala, jak jej syn uczy sie byc mezczyzna. - Jak mozesz tam patrzec, widziec to samo, co ja widze, i nie rozumiec? -Moglibysmy powiedziec mu prawde. Odwrocila sie i spojrzala na ojca. -Teraz? Po tylu latach? Wychowales go jak wlasnego syna, a nie jak wnuka. Powiedziales mu, ze jego rodzenstwo zmarlo. Uwaza mnie za daleka kuzynke, ktora przyjechala w odwiedziny, nie wie, ze jestem wasza corka, ktora wstala z grobu. Przez cale zycie chlopca karmiono klamstwem. Jaki bylby cel w tym, zeby wlasnie teraz powiedziec mu prawde? Ojciec westchnal ciezko i sie zgarbil. -Starzeje sie. Twoja matka rowniez. Co sie stanie, jesli umre, zanim on bedzie gotowy? Znalazla w sercu kolejne poklady litosci. W koncu ojciec stracil juz dwoch synow wskutek wypadku i choroby. Nie potrafila mu jednak zapomniec, ze corke stracil z wlasnego wyboru. -Nawet jesli pozostalam wam tylko ja jedna, to nie powod, bym spelniala wasze zyczenia. -No to moze z litosci? - Ojciec spojrzal na nia powaznie i przenikliwie. Nie odpowiedziala. Po tak dlugim czasie potrafila rodzicom wiele wybaczyc, ale miedzy nimi na zawsze zostanie pewien dystans. -Ale Eris to... szaleniec? Odwrocila glowe, slyszac cierpienie w glosie ojca. -Cillian nie jest szalencem. Ojciec pokrecil glowa. -Tylko szaleniec oglasza nabor na posade zony, jakby szukal gospodyni. Musi to robic, pomyslala Erista. Ma tylko rok na znalezienie zony, bo inaczej zostanie zdetronizowany bez zadnego wysilku ze strony Devaina. -Mnostwo kobiet przejdzie do porzadku dziennego nad jego przeszloscia w zamian za miejsce, jakie im oferuje. -Ale zeby rozsylac zaproszenia do wszystkich szlachetnie urodzonych rodzin w promieniu stu mil! To pachnie co najmniej desperacja. I niskimi manierami. Jakiej kobiety on w ogole szuka, co za kobieta odpowie na takie ogloszenie? Kobieta taka jak ona, miala nadzieje Erista. Nigdy nie powiedziala Cillianowi, gdzie mieszka. Ani kim jest. Oczywiscie nie wolno jej naiwnie przypuszczac, ze ksiaze szuka wlasnie jej, ale juz zdarzalo sie jej byc naiwna. Eslan z szerokim usmiechem uniosl szpade i odwrocil sie do nich. Jego twarz oswietlilo slonce. Erista wiedziala, ze za nic nie zetrze z jego twarzy tego usmiechu. Do tej pory uczciwosc dobrze jej sluzyla, ale nie tym razem. -Moglabys znalezc rownie piekne krolestwo tu w okolicy - odezwal sie ojciec. Pochylila sie i pogladzila go po dloni, potem znow spojrzala na Eslana, ktory wrocil do szermierki z nauczycielem. Rozejrzala sie po ogrodzie i polach, na ktorych kiedys rosl sad. Nigdy nie bedzie zalowac powrotu, ale to juz nie jest jej dom. -To nie jego krolestwa pragne - powiedziala, a na to jej ojciec juz nie znalazl odpowiedzi. -Ksiezniczka Erista Bellor! - oglosil lokaj, zacinajac sie lekko przy jej nazwisku. - Poprzednio z Bellory. Zwrocily sie na nia spojrzenia wszystkich obecnych na sali. Erista wyprostowala sie. Wiele razy skupiala na sobie uwage innych, ale zawsze latwiej jej bylo to zniesc w sukniach Sluzebnicy. Patrzac na suknie, ludzie widzieli jej funkcje. Teraz, w modnym odzieniu, widzieli w niej kobiete. "Jako kobieta zaczelam i jako kobieta skoncze". Uniosla glowe, by stawic im czolo. Dwor Cilliana roznil sie od dworu jej ojca. Pozwalano przebywac na nim kobietom. Ile z nich przyjechalo w tym samym celu? Ile mialo zamiar ubiegac sie o miejsce przy jego boku? Erista wyprostowala sie jeszcze bardziej. -Prosze podejsc do krola i przedstawic sie - poinstruowal ja lokaj, jakby codziennie zjawialy sie tu drzace, przejete kobiety, ktorym trzeba przypominac o etykiecie. Moze i tak bylo. Erista w miekkich pantoflach udala sie do przodu, przesuwajac ostroznie w kierunku podwyzszenia na koncu sali. Na dzwiek jej imienia Cillian nawet nie odwrocil glowy. Rozmawial leniwie z mezczyzna stojacym obok. Jak zauwazyla, byl to Edward Delaw. Przyjemnie jej bylo widziec, jak swobodnie obaj rozmawiaja i smieja sie. Cillian uniosl wzrok dopiero wtedy, kiedy dygnela przed nim w niskim uklonie i pochylila glowe. Kiedy ja podniosla, zobaczyla, jak na jego twarzy nuda zamienia sie w zaskoczenie, a potem w czujnosc. Nie pojawila sie na niej radosc, na ktora miala nadzieje. Gwar rozmow wokol stopniowo cichl, a Cillian wpatrywal sie w nia. Erista pozostala w uklonie dluzej, niz tego wymagala etykieta, ze spojrzeniem utkwionym w jego oczach. W glowie sie jej zakrecilo na jego widok. Zlocisto-rude wlosy nosil krotsze, splywajace na ramiona. Nadal byl piekny. -Jestes - odezwal sie w koncu. Dlugo wstrzymywane napiecie ulecialo w glebokim westchnieniu. -Jestem. Cillian wstal i ujal ja za reke. -Przejdzmy sie. Nie zwracajac uwagi na nowo wybuchly gwar rozmow za plecami, poszla za nim przez szklane drzwi do ogrodu. Rzucila szybkie spojrzenie za siebie - do szyby przyciskalo sie mnostwo twarzy. Mieli widownie. -Nie zwracaj na nich uwagi - powiedzial Cillian. - Uwielbiaja mnie ogladac jak zwierze w menazerii. Poprowadzil ja wysypana zwirem alejka do bardziej oslonietego zakatka za kwitnacymi krzewami. Odwrocil sie i odsunal nieco, robiac jej miejsce. -Przyjechalas - odezwal sie. - Nie wiedzialem, czy przyjedziesz. A nawet... nie spodziewalem sie. -A czy miales nadzieje? - Wpijala sie w niego chciwym wzrokiem, nie starajac sie nawet ukryc tego, ze go ocenia. Cillian powaznie pokiwal glowa. -Tak. -Wiele kobiet przyjechalo? -Och, znacznie wiecej, niz moglbym kiedykolwiek przypuszczac - odparl ze znajomym sarkastycznym usmieszkiem, ale szybko spowaznial. - Naprawde zabawnie jest patrzec, ile z tych kobiet, ktore do niedawna nie pozwolilyby mi zaprosic sie do tanca, teraz mi nadskakuje, zeby balowac ze mna w lozku. Poczula uklucie zazdrosci. -Wierze. -A jednak zadna z nich to nie ty - powiedzial, jakby sam pomysl wydawal mu sie niewiarygodny. -Wszystkie umieja snuc opowiesci, doskonale wyuczyly sie sztuki konwersacji, by moc spelnic wszystkie moje wymagania, a jed- nak zadna z nich nie jest dla mnie realna, przypominaja wlasne bajki. -Przeciez niektore sa uczciwe. -Ale zadna z nich nie jest toba - powtorzyl i podszedl blizej niej. - Zadna nie jest Uczciwoscia. Rozesmiala sie, czujac ogarniajaca ja fale ciepla na widok wyrazu jego twarzy i na wspomnienie jego smaku na jezyku. -Juz nie nosze tego imienia. -Odeszlas z Zakonu. -Tak. - Gestem wskazala sukienke. - Znow nosze cywilne ubrania. -Pasuja ci. - Zblizyl sie o kolejny krok. Ona tez podeszla blizej. -Zatem nie obsadziles jeszcze pozycji? -Moja droga, od tak dawna nie zajmowalem zadnej pozycji, ze za chwile mnie rozsadzi. Smiech Eristy przeszedl w stlumiony szloch. Przyciagnela go do siebie i uniosla glowe do jego twarzy. -Blagam o wybaczenie. Chcialam cie zawiesc i udalo sie mi. Cillian pokrecil glowa. -Nie, kochana, nie zawiodlas. Odeszlas i zostawilas mnie. -Czyli zawiodlam cie podwojnie. - Glos jej sie zalamal pod kolejna fala zalu. - Nie powinnam byla... Przerwal jej, muskajac ustami jej usta. -Pogodzilem sie z Edwardem. Bylem wtedy sam, a on byl obok. Gdybym mial cie przy sobie i mogl sie na tobie oprzec, nigdy bym sie na to nie zdobyl, wciaz bylibysmy daleko od siebie. Odnalazlem pocieszenie, ktore trwa dluzej niz jedna krotka chwila. Znow poczula uklucie zazdrosci, lecz krotkie i innego rodzaju. -Ciesze sie ze wzgledu na ciebie. Ze wzgledu na was obu. -No i jestes tu teraz. - Zielone oczy zalsnily. - To o czyms swiadczy, prawda? Usmiechnela sie, chociaz za gardlo scisnely ja emocje. -Cillianie, nie obiecuje, ze sprawdze sie lepiej jako zona niz jako Sluzebnica. Na jego twarzy pojawil sie usmiech. -Jestem przekonany, ze jako maz okaze sie rownie nieodpowiedzialny jak wtedy, kiedy bylem opiekunem. Dobrze sie dobralismy. Przebiegl ja dreszcz. -Tak myslisz? -Mozemy chociaz sprobowac sie nauczyc. - Pocalowal ja w reke. Pomyslala o jego pokoju zabaw i palacym uderzeniu rzemienia na plecach. Znow zadrzala, ale spojrzala mu prosto w oczy. -Jako Sluzebnica bylam gotowa poddac ci plecy, gdyby sprawilo ci to przyjemnosc. Jako zona... nie jestem pewna, czy zdobede sie na to. W jego oczach rozblyslo podniecenie, ale gleboko na dnie, nie przerazila jej ta reakcja. -Jak juz kiedys powiedzialas, oprocz bata istnieja jeszcze inne przyjemnosci. Przyjrzala mu sie uwaznie, szukajac oznak nieszczero-sci, chociazby w najlepszej wierze. Nie doszukala sie niczego. Wydawal sie inny niz wczesniej, stwierdzila, wyciagajac dlon, by odsunac mu wlosy z twarzy. Cillian, ktorego znala, nosil swoja osobowosc jak teatralny ko- stium. Mezczyzna stojacy przed nia dobrze sie czul w swojej skorze. -W takim razie pobierzemy sie? - zapytala. - Ludzie pobieraja sie z gorszych powodow i o wiele slabiej sie znajac niz my. -Masz racje, chociaz mam nadzieje, ze nasze malzenstwo okaze sie jednak lepsze. - Kaciki ust Cilliana uniosly sie w usmiechu. - A co do znajomosci, mam jeszcze ponad pol roku do wyznaczonego mi terminu slubu. Erista uniosla brwi. -Tak? Cillian siegnal do kieszeni i wyjal kawalek jedwabistej bialej tasiemki; zwisla mu kuszaco splatana z palcow. Rzucil okiem na sciezke w kierunku wejscia do labiryntu i altany udekorowanej tasiemkami fanfaronow. Erista poczula dreszcz oczekiwania biegnacy po kregoslupie, napinajacy sutki i rozgrzewajacy ja miedzy nogami. W rece innego mezczyzny wstazka nic by nie znaczyla, jednak w dloni Cilliana przypomniala jej, jak to bylo, kiedy wiazalo ja jego pragnienie. -Mialem nadzieje, ze bede mial czas, by sie do ciebie pozalecac - odezwal sie Cillian. Wziela od niego wstazke i owinela sobie nia nadgarstek. Jego oczy rozblysly, a jezyk zwilzyl srodek dolnej wargi. -Zatem proponuje, bysmy znalezli srodek labiryntu - powiedziala mu, juz cofajac sie w tamtym kierunku i patrzac, czy idzie za nia. - A moze bedziemy mieli okazje, by przy wyjsciu zawiesic ja na galezi. Zakochala sie w nim, kiedy jej potrzebowal, ale stojac przed nim teraz, Erista odkryla, o ile lepiej dla niego, kiedy zamiast tego po prostu jej pragnie. DETERMINACJA Rozdzial 17-To wbrew regulom. - Matka przelozona, Wspolczucie, spojrzala sponad okularow na Mine, potem postukala w gruby plik papierow lezacy przed nia na biurku. Jej pioro, jak zwykle, nie zostawilo najmniejszego kleksa. -To chyba nie do mnie nalezy wydawanie opinii w takich sprawach. Jesli matki kaza mi isc, ide. - Mina wzruszyla ramionami. Wspolczucie westchnela i zlozyla dlonie jak do modlitwy, opierajac na nich brode. -Determinacjo droga, wiem, ze nie martwisz sie tym zadaniem, ale ja owszem. To naprawde sprzeczne z regulami, drazni mnie, ze nawet podstawowe zasady sa lamane dla pieniedzy. Zakon nie tak powinien dzialac. Mina siegnela po papier lezacy na wierzchu, chwycila go i przesunela po nim palcem. -Wydaje sie osoba warta zainteresowania, matko. A formularz zgloszenia zostal dokladnie wypelniony. Compassiona pokrecila glowa. -Ale to nie on je wypelnil, Determinacjo. Niezaleznie od tego, czy cie potrzebuje, to nie on poprosil o ciebie. Nie podoba mi sie to wszystko, ale kim jestem, by wywyzszac sie nad inne matki przelozone, ktore postanowily dopuscic taki wyjatek? Wedlug nich ten czlowiek na to zasluguje, ty tez tak twierdzisz, ale mimo wszystko obawiam sie, ze kieruja nimi powody mniej szczytne. I z wielka przy- kroscia zauwazam... - Urwala i znow pokrecila glowa. - Ale zapomnijmy o tym. To nie twoje zmartwienie. Mina usmiechnela sie do starszej kobiety, ktora znala, odkad tamta byla siostra Sluzebnica jak ona sama. -Mowilam ci, nie przeszkadza mi to. Nawet bardziej, niz nie przeszkadzalo. Przypadek tego mezczyzny zaintrygowal ja na tyle, ze niezaleznie od nietypowej procedury akceptacji tego klienta Zakonu byla gotowa przyjac jego zlecenie. Od bardzo dawna nie przydzielono jej zadnego opiekuna. Mina uwaznie przyjrzala sie matce przelozonej. Wspolczucie nigdy nie byla osoba, ktora przejmuje sie nieistotnymi szczegolami, jednak cos w jej twarzy sklonilo Mine do impulsywnego pytania: -Czy podano w watpliwosc moja zdolnosc do sluzby? Zastanawiala sie nad tym, kiedy mijaly miesiace, a ona siedziala na miejscu, podczas gdy inne siostry wyjezdzaly i wracaly. Zastanawiala sie, czy jest jakis powod, ktorego nie zna. Matki przelozone rzadko sie z czegokolwiek tlumaczyly. Wiekszosc siostr nie interesowala sie tym, gdyz na ogol miedzy jednym a drugim opiekunem mialy niewiele czasu na odpoczynek. Czasem pare tygodni, czasem miesiac. Bylo ich na tyle malo, ze zapotrzebowanie zawsze przewyzszalo mozliwosci. Wiekszosc siostr marzyla o dluzszej przerwie w sluzbie, a Mina od ponad roku po zakonczeniu poprzedniego zadania nie otrzymala nowego. Wspolczucie byla zdumiona. -Nie, oczywiscie, ze nie. Inne matki jednoglosnie zgodzily sie, ze najlepiej nadajesz sie dla tego klienta. Mina sila utrwalonego nawyku stala wyprostowana, a jej twarz nie zdradzala zadnych emocji. Znaly sie z matka od wielu lat. Jesli ktokolwiek w Zakonie umialby zrozumiec Mine, to chyba tylko siedzaca przed nia kobieta. A jednak Mina czesto odnosila wrazenie, ze jej dlugoletnia siostra w ogole jej nie rozumie. Ze malo kto ja rozumie. Roznila sie od reszty. Byla tak samo uzdolniona i oddana sluzbie. Jak wskazywalo jej imie, byla tez rownie zdeterminowana. -Inne matki? Ale ty nie? Sporo trudu i zdobywania doswiadczen kosztowalo Wspolczucie zdobycie pozycji matki. Teraz oparla brode na dloni i przez szerokosc biurka swidrowala wzrokiem Mine. -Och, na pewno doskonale bedziesz mu pasowac. Co do tego nie mam zadnych watpliwosci. Ale czy on bedzie odpowiadal tobie? -Czy to kiedykolwiek bylo wazne? Czyzbys we mnie zwatpila? - Mina zapanowala nad drzeniem glosu, jednak Wspolczucie rowniez nosila odpowiednie dla siebie imie i umiala wyczuc zaniepokojenie, nawet nie widzac jego oznak. -Nigdy w ciebie nie watpilam. Natomiast wielokrotnie martwilam sie o ciebie. Mina wstala z krzesla i podszedlszy do okna, zajela sie wygladaniem na trawnik. W oddali widziala nagie pola. -Niepotrzebnie. Ale jesli podano w watpliwosc moje powolanie... Zawiesila glos, by zdanie nie zabrzmialo zbyt wyzywajaco. Wspolczucie westchnela. Przez dluzsza chwile panowala cisza. To wystarczylo, by Mina pograzyla sie w myslach. "Ciernie dodaja kwiatom urody" - pomyslala. "Ale co z cierniami? Czy to nie uroda kwiatow pomaga latwiej zniesc ich uklucia?". Ona zawsze myslala o sobie raczej jako o cierniu niz kwiecie. -Jak mi sie wydaje, nie mozna podac w watpliwosc zadnych twoich czynow, siostro. Mina odwrocila sie i spojrzala w oczy matce. -Czyzbys sugerowala, ze uwazam, iz sama potrafie lepiej ocenic moje dzialania niz matki przelozone? -Nie. Wiem, ze doskonale zdajesz sobie sprawe, gdzie jest twoje miejsce. Chcialabym tylko, bys byla pewna, ze chcesz przyjac to zlecenie. Mozesz odmowic. Zawsze mozesz odmowic. -Ale uznano, ze akurat ja bede najlepsza dla niego, prawda? Wspolczucie westchnela. -Tak. -W takim razie pojade. -Skoro jestes tego pewna... - powiedziala z powatpiewaniem Wspolczucie, po czym sie rozesmiala. - Co ja wygaduje! Oczywiscie, ze jestes pewna, Mino. Nigdy nie widzialam cie niepewnej. Ale nieczesto zglasza sie do nas osoba z takimi... potrzebami. Jak sie wydaje, potrzebuje on twoich wyjatkowych zdolnosci. Palce Miny drgnely na te mysl. -Mam nadzieje. Wspolczucie odchrzaknela i przerzucila dokumenty. -Zatem wszystko przygotowane. Zapewne rano wyjezdzasz? Nie chciala czekac az tak dlugo. -Wlasciwie planuje wyjechac dzisiaj po poludniu. Zaskoczyla tym Wspolczucie, ale tylko na chwile. -Ach... Mina wzruszyla ramionami. -Od dawna juz nie mialam okazji sprawdzic mojego powolania, matko. Nie lubie poczucia, ze jestem bezuzyteczna. Wspolczucie zmarszczyla brwi. -Zadna siostra nie jest bezuzyteczna, niezaleznie od tego, czy sluzy klientom, czy pomaga tutaj, na miejscu. -W takim razie znudzona. Zmeczona. Niespelniona. Czy to lepszy opis? - Mina usmiechnela sie do drugiej siostry, a ta odwzajemnila usmiech. - Nie lubie czuc sie niespelniona. -W takim razie nie moge sie sprzeciwiac. Jedz. I niech sama Niewidzialna Matka ma cie w opiece - powiedziala Wspolczucie. -Ciebie tez. - Mina chwycila papiery, poskladala je razem i wlozyla pod ramie. Juz usmiechnieta poszla do pokoju zakonczyc przygotowania. Czekala ja dluga podroz, ale nie miala wiele do pakowania. Juz nie mogla sie doczekac popoludniowego dylizansu. Ale oczywiscie nie mogla przyspieszyc jego przyjazdu. Nie mogla usiedziec w miejscu i chciala jak najpredzej wyjechac. W czasie lat sluzby mieszkala w kilku domach siostr rozrzuconych po Siedmiu Prowincjach, a raz przez kilka cudownych miesiecy nawet nad morzem, w domu polozonym rownie pieknie jak najdrozsze hotele. Formalnie rzecz biorac, kazdy dom byl jej domem od chwili, kiedy przekroczyla brame, jednak w tamtym przebywala najdluzej. Na tyle dlugo, by na scianie celi zawiesic obraz i zapelnic szuflady ubraniami kupionymi przez siebie, a nie otrzymanymi od opiekuna. Na tyle dlugo, ze wydeptala slad na dywanie w miejscu pod oknem, gdzie chodzila wte i wewte, czytajac tomik poezji, ktory teraz spakowala do torby. Na tyle dlugo, ze nadszedl czas, by opuscic ten pokoj, ten dom, te prowincje, wrecz wyjechac z gor i uciec od znajomego zapachu kwiatow. Moze wroci do tego akurat domu i tej celi, ale w czasie jej nieobecnosci zostanie ona sprzatnieta, odmalowana, odnowiona, wiec po powrocie juz nie bedzie sie w^ niej czula jak u siebie. Wiele z jej siostr nie wytrzymywalo takich zmian, lecz nieliczne pozostawaly w jednym miejscu na tyle dlugo, by poczuc sie w jakimkolwiek pokoju jak we wlasnym. Siostry takie jak Mina, o specjalnosciach rzadziej poszukiwanych, mialy wieksze szanse pozostac dluzej w jednym miejscu i odcisnac na nim swoj slad. Ona nie zostawiala po sobie zadnych celowych sladow i cieszyla sie, ze po jej wyjezdzie z pokoju zostana usuniete wszelkie pozostalosci po lokatorce. Do kuferka podroznego wlozyla suknie taka sama jak ta, ktora miala na sobie, i dodatkowo pare mocnych skorzanych pantofli. Miala na sobie buty podrozne i podrozna sukienke; juz samo wlozenie tej odziezy wywolalo w niej fale ciepla. Spakowala tez wypolerowana do polysku szkatulke z twardego drewna, w ktorej trzymala zestaw herbat. Niektore pila dla przyjemnosci, niektore dla zdrowia. Mieszanki, ktore wszystkie Sluzebnice pijaly codziennie nie tylko po to, by zapobiec ciazy, ale tez po to, by powstrzymac comiesieczne krwawienia, mozna bylo sporzadzic ze skladnikow znajdujacych sie w kazdym gospodarstwie, ale ona i tak zabrala ze soba spory zapasik. Potem dodala jeszcze male pudelko wypelnione balsamami i masciami sporzadzonymi przez siebie, z dodatkiem olejku lewkonii wyhodowanej na jej wlasnej grzadce. Wspolczucie powiedziala, ze zadna z siostr nie jest bezuzyteczna, jednak Mina byla innego zdania. Odkad wrocila od poprzedniego opiekuna, czula sie bardzo zaniedbana. Zbyt wiele czasu spedzila na zajeciach takich jak podlewa- nie kwiatow i ucieranie ziol w mozdzierzu. Oczywiscie to tez bylo potrzebne, zreszta nawet lubila sie tym zajmowac, ale przeciez nie po to wstapila do Zakonu. Zawsze jest mnostwo do nauki, Mina nie byla wyjatkiem, niezaleznie od tego, jak dlugo przebywala w Zakonie i jak wysoko cenila swoje kwalifikacje. Szkolila wiec nowe siostry oraz zaczela sie uczyc gry na harfie po prostu dlatego, ze opanowanie tego instrumentu wymaga dlugiego czasu, a ona mogla akurat poswiecic na nauke wiele godzin dziennie. Czula sie bezuzyteczna i niedoceniona, co juz zaczelo ja meczyc. Byla gotowa do wyjazdu od chwili, w ktorej wezwala ja Wspolczucie, a teraz, juz spakowana, nadal musiala czekac. Wydeptywala stara sciezke po oknem; szelest sukni i stukot butow na drewnianej podlodze przynosil jej ulge-Dylizans nie nadjezdzal. Kiedy w koncu nie mogla zniesc dluzszego czekania, poszla kilkoma korytarzami do schodow, a potem do duzej sali przy wejsciu. Masywne dwuskrzydlowe drzwi, po zmierzchu zamkniete, nielatwo ustapily pod naciskiem dloni. Plyty posadzki odzywaly sie echem, kiedy wychodzila na ganek, by spojrzec na podjazd i ciagnaca sie za nim droge. -Pani? Odwrocila sie, slyszac niski meski glos. Mezczyzna w drzwiach byl od niej o glowe wyzszy, ale spojrzenie mial spuszczone i unikal jej wzroku. -Stephanie? -Wyjezdza pani? -Owszem, o ile dylizans przyjedzie. - Mina znow spojrzala na droge. Stephan zrobil krok w jej strone. -Moze cos przyniesc? Cos do jedzenia albo picia? Moze pani jeszcze dlugo czekac. Nie byla pani na obiedzie... a juz sie sciemnia. Chociaz gesto rosnace drzewa zaczynaly sie tuz za przycietym trawnikiem, Mina nie bala sie lasu ani nadciagajacej nocy. W lasach zyly dzikie zwierzeta, ale rzadko zblizaly sie do skupisk ludzkich. Mimo to obdarzyla mezczyzne usmiechem. -Nie boje sie. - Nie oczekiwal nic wiecej, dlatego kiedys mu to dala. - Dziekuje. Popatrzyl na nia; duzy mezczyzna o pospolitej twarzy i wielkich spracowanych dloniach. Do sluzby domowej przeszedl z pracy w polu i nigdy nie przyzwyczail sie do nowej funkcji. Usmiechnal sie, a ona bez trudu przypomniala sobie smak jego ust. -Nie ma sprawy. -Poczekam z pania - odezwal sie Stephan. - Dopoki pani nie pojedzie. Oczywiscie nie musial tego robic, a ona nawet nie byla pewna, czy ma ochote na towarzystwo. Jednak nie odmowila mu tej drobnej przyslugi, bardziej zreszta dla jego dobra niz dla siebie samej. Razem czekali w milczeniu, a zmierzch poglebial sie, w koncu zapadla ciemnosc, a nadzieja, ze dylizans przyjedzie, nikla coraz bardziej. Plaszcz Miny lezal na kuferku i teraz nocny wiatr, ktory poruszyl galeziami drzew, sprawil, ze zaczela drzec z zimna. Stephan natychmiast zarzucil jej plaszcz na ramiona i znow sie odsunal. Otulila szyje miekkim materialem i spojrzala na niego. -Nie musisz isc do srodka? -Wole byc tutaj. - Wielka dlonia zmierzwil sobie wlosy. Mina dobrze go rozumiala. Wewnatrz wrzalo zwykle wieczorne zycie Zakonu. Po korytarzach biegaly zaaferowane kobiety, a rozchichotane dziewczeta podobne do niej samej w przeszlosci wystawilyby na probe cierpliwosc swietego, a co dopiero Stephana, ktory nigdy do konca nie przyzwyczail sie do tego gwaru i ruchu. Na zewnatrz byla ciemnosc i wiatr, zapach ziemi dolatujacy z pol, z ktorych zwieziono juz plony. Nie miala mu nic do powiedzenia, ale Stephana nie trzeba bylo zabawiac rozmowa. To jej sie w nim podobalo. Od strony drogi dobiegl stukot konskich kopyt; Mina spojrzala przed siebie. -Wreszcie. Kiedy dylizans w koncu podjechal, Stephan pomogl jej wsiasc i podal jej maly kuferek, jej jedyny bagaz. Pocalowal ja w reke. Mina czekala na wiecej, ale Stephan odsunal sie od drzwi i dal woznicy sygnal do odjazdu. Gdy pojazd ruszyl, wyjrzala przez okno. Stephan uniosl dlon w pozegnaniu, ale ona nie odwzajemnila gestu. Ciemnosc przeciela smuga swiatla, wiec Alaryk odruchowo zaslonil oczy. Z daleka, dalej niz zrodlo swiatla, do jego uszu dobiegl jek. Jak sie zdaje, jego wlasny, co stwierdzil, czujac jego smak na jezyku, zanim przebrzmial. Przypuszczal, ze cos mamrocze, ale czy z jego ust wydobywaja sie sensowne slowa czy tylko nieskladne sylaby, nie umial powiedziec. -Na Proznie, jak on smierdzi. -Caly pokoj smierdzi. Cos go tracilo i znow zablysnelo oslepiajace swiatlo. Alaryk zakopal sie glebiej w miekkosc swojej wlasnej jaski- ni, szukajac w niej ucieczki. Przy nastepnym potrzasnieciu krzyknal i machnal na oslep reka na niewidzialnego przesladowce. Jego reka trafila w proznie; zamilkl. Nasluchiwal. Rozpoznal te glosy. Edward i Cillian. Czyzby spiskowali przeciwko niemu? Co oznaczaja slowa "podniesc go, wrzucic go tam"? Jakas ostatnia przytomna czastka umyslu starala sie to rozgryzc, ale jego mozg wzdragal sie przed praca, nie chcial sie otrzasac z cudownej mgly wywolanej przez ziola, wino i jakies inne specyfiki, ktore Alaryk zdobywal, juz sam nie pamietal skad. I z zapomnienia, ktorego zrodlo znal tak dobrze. Czul je w kazdym oddechu, slyszal, jak szepcze mu do ucha. Ile czasu minelo od ostatniej dawki? Zbyt wiele... Lodowata woda zamknela sie nad jego glowa, wiedzial, ze powinien wynurzyc sie, prychajac, ale chociaz zeby natychmiast zaczely mu szczekac, poddal sie i zaczal bezwladnie opadac na dno. Zimno i ciemnosc nierozproszona zadnym swiatlem. Tego wlasnie pragnal. Tego sobie zyczyl. Zimna, nieprzenikniona ciemnosc. Dwie pary rak zlapaly go pod ramiona i wywindowaly do gory. Ktos walil go po plecach. Ktos inny przytrzymal mu glowe nad wiadrem, podczas gdy jego wnetrznosci wykrecaly sie na druga strone, wyrzucajac z siebie wszystko, zostawiajac w nim pustke. "Przeciez ja juz jestem pusty" - pomyslal, kiedy umysl zbyt mocno mu sie oczyscil. Znow sie zakolysal. I zapadl sie w czarna czelusc. Minie bylo do twarzy w czarnym. Nie przepadala za tym kolorem, wolala czerwien. Jednak czern pasowala do niej rownie dobrze, a z wielu powodow byla bardziej odpo- wiednia; nadawala wyglad, na ktorym jej zalezalo. Chociaz nigdy nie powiedzialaby tego glosno, w opinii Miny Sluzebnica w czerwieni wygladala jak dziwka. Byc moze pewnego dnia znow zalozy czerwona sukienke, ale nie dzis. Teraz ma zadanie do wykonania i czern bardzo dobrze to podkresla. Przesunela dlonmi po doskonalym materiale sukni podroznej, podziwiajac jej surowy kroj. Wysoki kolnierz. Dlugie rekawy. Kazala doszyc do niej czarne guziki z drewna, lekko polyskujace, biegnace od szyi do dolnej listwy, ktore teraz rowniez podziwiala. Ani jedna nitka sie nie snula, ani jeden szew nie skrzywil. Zaden wlos nie smial sie wysunac z warkocza, w ktory je zaplotla. Przerzucony przez ramie znow odrzucila na plecy, zeby ukladal sie prosto i rowno. Wprowadzono ja do pokoju, w ktorym zapraszajaco czekal fotel z miekkimi poduchami, ale nie skorzystala. Po dlugiej podrozy i wyboistej drodze dobrze bylo troche postac. Znow wygladzila suknie i poprawila rekawy. Gdzie sie podziewaja, na Proznie? Poslali po nia, wiedza, ze przyjechala, ale nikt nie wyszedl jej powitac. Niedopuszczalne grubianstwo. Mina westchnela, lecz mimo zniecierpliwienia nie zaczela przestepowac z nogi na noge. Stala nieruchomo i surowo, chociaz miala wielka ochote pochodzic. I tak juz dlugo czekala na kolejnego klienta. Podroz tez trwala wiele godzin. Dlaczego jeszcze teraz kazano jej czekac? Kiedy wreszcie drzwi sie otworzyly, zdazyla juz kilka razy obejsc pokoj. Wyjrzala przez okno. Przejrzala niewielka kolekcje podniszczonych ksiazek na polce. To byl gabinet reprezentacyjny, a nie do pracy, jednak sporo jej powiedzial o jego wlascicielu, krolu Cillianie. Nie spedzal tu zbyt wiele czasu, co prowadzilo do kolejnych interesu- jacych wnioskow, mianowicie: gdzie pracowal, skoro nie w gabinecie. -Wasza Wysokosc. - Mina powitala go najwytworniejszym dygiem, jak nalezalo sie krolowi. Nieznajomego mezczyzne idacego tuz za nim obdarzyla nieco mniej oficjalnym uklonem. -Och, przekazano mi, ze tu jestes, ale nie oczekiwalem... - Zmierzyl ja spojrzeniem i zaczal sie powoli usmiechac. Tracil lokciem mezczyzne stojacego obok. - Edwardzie, jak sadzisz? Jego towarzysz zmierzyl ja rownie taksujacym spojrzeniem. -Doskonalosc. -Nie - odparla. - Determinacja. Doskonalosci nie przyslano do tego domu. Zaden z nich sie nie rozesmial; na widok zmieszanych spojrzen, jakie miedzy soba wymienili, westchnela bezglosnie. -Panowie, jestem Determinacja, najczesciej zwana Mina. Lub lady. Lub czasami, jesli uznam to za stosowne, pania. Dokumenty, ktore przeczytala, dostarczyly jej mnostwa szczegolowych informacji o mezczyznie, ktorym miala sie zajac, jednak prawie nie wspominaly o tych, ktorzy wystapili z prosba o przyslanie Sluzebnicy. Wiedziala tyle, ze jeden z nich jest krolem. Jego przyjaciel zas to jakis szlachcic, jak widac, dlugoletni towarzysz krola, polaczony z nim wiezami glebszymi niz tylko przyjacielskie. Krol Firth dopiero niedawno wstapil na tron i plotki o nim nie dotarly jeszcze do domu matek przelozonych. Mezczyzna zwany Edwardem pierwszy odzyskal kontenans, sklonil sie lekko i pochylil glowe. -Lady, jestem Edward Delaw. -Cillian Derouth - powiedzial krol, nie uzywajac tytulu. W jego wzroku zablysnal podziw. - Na strzale, naprawde postawisz go na nogi, prawda? -Rozumiem, ze "on" oznacza mojego opiekuna. Ala-ryk Dewan, tak? Wasz przyjaciel. Zastanawiam sie, panowie - zwrocila sie do nich swobodnie - jacy z was przyjaciele, skoro poslaliscie po Sluzebnice za jego plecami? On sam jest niezdolny lub niezainteresowany tym, by osobiscie sie o nia postarac? -Niezdolny - odparl Edward. -Niezainteresowany - dodal Cillian. - Co nie oznacza, ze jej nie potrzebuje. Potrzebuje i to bardzo. Mezczyzni znow wymienili spojrzenia, ktorych nie umiala rozszyfrowac. Mina zdjela z sukni ledwie widoczny pylek. -Zakon musial sie zgodzic, inaczej by mnie tu nie bylo. Ale chyba to ja zdecyduje ostatecznie, czy patron na to zasluguje. Obaj wpatrzyli sie w nia ze szczerym podziwem, ale to Cillian sie odezwal. -Oczywiscie. Zabrali ja do apartamentow, ktore bylyby imponujace, gdyby nie przepelniajacy je odor nieswiezego oddechu, wyziewy uzywek i panujacy w nich mrok. Mina rozejrzala sie po pierwszym pomieszczeniu, niewielkim, lecz umeblowanym z niezwyklym smakiem i za duze pieniadze. Przesunela palcem po polce nad kominkiem pokrytej gruba warstwa kurzu. Alaryk Dewan, syn kupca rolnego, jeszcze przed koronacja Cilliana zdobyl jego laske jako jeden z przyjaciol. A jednak, jak wynikalo z dostarczonych przez Zakon dokumentow, nie piastowal na dworze zadnego liczacego sie stanowiska. -Kto za to wszystko placi? - Gestem wskazala umeblowanie, ksiazki, akcesoria niezbedne dzentelmenowi do codziennego zycia. Edward i Cillian wymienili kolejne spojrzenie, jednak to Edward odpowiedzial: -Alaryk nie placi za mieszkanie w palacu. Od dawna jest przyjacielem Cilliana. -Od czasow szkolnych, wiem. Ale kto placi za reszte? - Uniosla narecze czegos, co na pierwszy rzut oka przypominalo zniszczone szmaty, lecz przy blizszym spojrzeniu okazalo sie satyna i aksamitem. - To drogie stroje, tak jak whisky w tamtej karafce na oknie, jesli faktycznie nalano ja z butelki, ktora wypatrzylam pod krzeslem. Ksiazki sa dobrze wydane i przeczytane, nie sluza na pokaz, lecz do lektury. Meble to solidna robota. -Alaryk ma dochody z dobr po ojcu. Jak sie wydaje, reszta w wiekszosci pochodzi... z darow - odparl Cillian. -Dary milosne... - To mialo sens. W pokoju czuc bylo reke kobiety. - Kobieta o wyrafinowanym guscie, tak? Edward wydal wargi. -Tak, kobieta. O jej guscie mozna by pewnie dyskutowac. Z przyleglego pokoju dobiegl szelest materialu i chrapliwy jek. Edward i Cillian odwrocili sie, ale Mina stanela na ich drodze do drzwi. -Mozecie isc. -Powinnismy cie przedstawic - zaoponowal Cillian. -Chyba nie. - Mina zlagodzila slowa usmiechem. W koncu to krol, nie ma sensu traktowac go nieuprzejmie. -Ale on nie jest soba - zaprotestowal Edward. -A ja mysle, ze jest bardziej soba niz kiedykolwiek wczesniej, inaczej by mnie nie potrzebowal. - Spojrzala w strone polotwartych drzwi, lecz juz nie szla w ich kierunku. Cillian rowniez patrzyl na drzwi. -Nie czuje sie dobrze, to moj przyjaciel mial na mysli. Ale pomozesz mu, prawda? Bardzo potrzebuje pocieszenia. -Nie on pierwszy. Wiem, co robie, mozecie isc. Z pokoju obok znow doszedl jek. Mina zmarszczyla nos. Niezaleznie od rodzaju pomocy, jaka zapewnili mu przyjaciele, nie byla to ta pomoc, jaka ona zamierzala mu zapewnic. -Edwardzie - odezwal sie Cillian po niespelna minucie. - Ona ma racje. Chodzmy. Edward juz nie protestowal. Rzucil spojrzenie w strone drzwi, ale kiwnal glowa i uklonil sie jej lekko. -Nie powinnismy w ciebie watpic, pani. Prosze o wybaczenie. Mina przygladala sie im ze spokojem, a jej mysli juz pobiegly w kierunku niewidocznego na razie opiekuna, probujac go rozgryzc. Wiele do nauki i jeszcze wiecej do zrobienia. Usmiechnela sie. -Czasami - powiedziala - tak mnie tez nazywaja. Kiedy sobie poszli, Mina jeszcze raz rozejrzala sie po pokoju. Nawet niewprawny obserwator z latwoscia moglby zauwazyc, ze pomimo zewnetrznego zbytku brak w nim bylo prawdziwego szczescia. Kiedys prawdopodobnie w tym pokoju mozna bylo znalezc odpoczynek i spokoj, lecz ktos -zapewne jej opiekun - zrobil, co mogl, by wywrocic do gory nogami wszystko to, co mogloby zapewniac chocby odrobine komfortu. Rozumiala jego odczucia. Jednakze jej wlasna przeszlosc liczyla sie tylko o tyle, o ile odnosila sie do jego terazniejszosci; ja obchodzila jego przyszlosc. Postawiono przed nia zadanie: przyniesc mu pocieszenie, czy to na chwile, czy na dluzszy czas, cos, na czym bedzie mogl zbudowac nowe zycie. Nigdy nie wiedziala wczesniej, jaki rodzaj pociechy bedzie w stanie ofiarowac opiekunowi, lecz nie miala watpliwosci, ze podczas swojego pobytu potrafi mu zapewnic i jedno, i drugie. Szperajac w biurku przesunietym najwyrazniej przypadkowo do kata, znalazla pudelko doskonalej papeterii. Kolejne przeszukanie szuflad ujawnilo kalamarz i pioro z obsadka z rzezbionego drewna, ktorego stalowka wygladala na praktycznie nieuzywana. Zatem nie jest to zapalony korespondent ani autor. Coz, ona nie wymaga listow ani wierszy milosnych, a listy spraw i rzeczy to ona bedzie ukladac, nie on. Mina przesunela biurko tak, by stanelo rowno pod oknem, potem sprzed kominka przyciagnela krzeslo z wysokim oparciem i postawila je za biurkiem. Nie bylo nic wiecej do sprzatania. Z tego, co wyczytala w dokumentach, Alaryk Dewan mial mnostwo wolnego czasu. Kilka kwitkow, plik listow pisanych meska reka i przewiazanych sznurkiem. Zadnych ksiag rachunkowych, nic, co wskazywaloby na jakakolwiek ciezsza prace. Przynajmniej nie ten rodzaj pracy, jaki wykonywalo wielu znanych jej dzentelmenow, polegajacej na dlugich rozmowach i bardzo niewielkim wysilku fizycznym. Mina byla zaprzysiegla wyznawczynia teorii o dobroczynnych skutkach wysilku fizycznego. Kiedy biurko zostalo na tyle uprzatniete, by spelnic jej wymagania, a lista sporzadzona, Mina wstala i otrzepala rece. Pociagnela za sznur dzwonka i czekala niewiarygod- nie dlugo, az wreszcie do drzwi zapukala pyzata pokojowka. Dziewczyna szeroko otwartymi oczami rozejrzala sie po pokoju, zapominajac nawet o tym, zeby dygnac przed Mina. Sluzebnica nie tracila czasu na ruganie dziewczyny. Nie do niej nalezalo szkolenie nie swojej sluzby. Odezwala sie do niej powoli i wyraznie, tak by sluzaca zrozumiala dobrze, o co jej chodzi. -Potrzebuje dzbanka kakao i koszyka wczorajszego chleba. Jesli nie macie wczorajszego, moze byc dzisiejszy, ale musi byc chrupiacy. Potrzebuje rowniez dzbanka mleka oraz wszystkiego, co tu napisane. Dziewczyna wziela kartke do reki i spojrzala na nia, ale pokrecila glowa. -Nie wiem, co tu stoi, panienko. Na strzale, co to za miejsce? -Dziewczyno, zanies to do gospodyni. Przynies mi wszystko, co jest na tej kartce, zanim wybije piata. Dziewczyna wybaluszyla oczy i zagapila sie na dluga ciemna suknie Miny. Jesli miala w ogole jakiekolwiek pojecie, co Mina tu robi, nie okazala tego. -Tak... dobrze, psze pani. Czy bedzie pani potrzebowac jeszcze czegos? Lord Dewan od bardzo dawna nie wpuszczal nikogo do pokojow. Przydaloby sie im porzadne sprzatanie. -W rzeczy samej, ale nie bedziemy do tego nikogo potrzebowac. Dziekuje ci. Dziewczyna ponownie rozejrzala sie po pokoju i otworzyla usta, jakby chciala cos powiedziec, ale spojrzenie Miny uniemozliwilo to. -Dobrze, psze pani. Kiedy sluzaca wyszla, Mina ostatni raz omiotla wzro- kiem pokoj, po czym wsunela sie przez drzwi do sypialni. Ciemne zaslony blokowaly dostep swiatla. Tobolek skulony w rogu lozka nawet nie byl nakryty kocem, ktory zsunal sie na podloge. W pokoju unosil sie fetor, moze nie najmocniejszy, z jakim sie w zyciu zetknela, ale i tak obrazal nie tylko jej nos, ale i poczucie przyzwoitosci. Pierwsza rzecza, jaka zrobila, bylo odsloniecie okien. W swietle dnia ujrzala wszystkie zalosne detale otoczenia, jak rowniez skulona na lozku postac. Mina zacisnela wargi. Odrazajace, zeby mezczyzna doprowadzil sie do takiego upadku. I to z jakiego powodu? Z milosci? Nie poruszyl sie. Nawet tego nie oczekiwala. Cichy, nieregularny oddech podpowiedzial jej, ze nie jest swiadom tego, co sie dzieje. Samo swiatlo nie wystarczy, zeby go docucic. Przeszla z powrotem przez gabinet do lazienki, gdzie nalala wody do dzbanka. Przez chwile przygladala sie mu, trzymajac dzban w rekach. Bedzie krzyczal? Rzucal sie? Czy moze bedzie musiala obudzic go jeszcze w jakis mocniejszy sposob? Na te mysl lekki usmiech przemknal jej po wargach. -Obudz sie - powiedziala i wylala zawartosc dzbanka na glowe Alaryka. Wymamrotal cos, rece i nogi poruszyly sie na brudnym przescieradle, ale nie wstal. Powieki uniosly sie i znow zamknely, usta nie drgnely. Woda rozlala sie ciemna plama na poscieli. Mina uwaznie postawila dzbanek na pobliskim stoliku. Rownie ostroznie podeszla do lozka, pochylila sie i dokladnie przyjrzala mezczyznie. Pod warstwa brudu i rozpaczy Alaryk Dewan byl przystojnym mezczyzna, ale nawet gdyby wygladal jak troll, i tak by sie to nie liczylo. Wstrzymala oddech nie na widok jego ksztaltnych ust czy szero- kich ramion, lecz czegos bardziej niewymiernego. Czegos... ledwo uchwytnego. I jak zawsze przy pierwszym spotkaniu z nowym opiekunem Mina zastanawiala sie, czy znajdzie ten nieuchwytny, ledwo widoczny znak, ktorego tak pragnela. Posluszenstwo. Ujela go palcami za ucho, wbijajac paznokcie w miekkie cialo - i scisnela. Alaryk jeknal, zaskoczony naglym bolem, i szeroko otworzyl oczy. Byly niebieskie, co zanotowala, nie puszczajac jego ucha. Piekny jasnoblekitny kolor. Mezczyzna zaczal sie wic, ale nie mogl sie jej wyrwac; trzymala go tak pewnie, jakby zwiazala go sznurem. Pociagnela. Poruszyl sie. -Obudz sie - powtorzyla spokojnie. -Na Proznie! - zaklal ochryple i zamachal na oslep ramionami, jakby chcial ja odepchnac. Mina odsunela sie na bok i jednoczesnie puscila, wiec zwalil sie bezwladnie na podloge. Upadl najpierw na twarz, wiec nawet gruby dywan nie zlagodzil trzasniecia, kiedy nosem uderzyl w posadzke. Alaryk wyrzucil z siebie wiazke niezrozumialych przeklenstw i ukryl twarz w ramionach, pollezac z rozlozonymi nogami. Mina przygladala mu sie spokojnie, ale tylko przez chwile, na tyle, by mogl odetchnac gleboko kilka razy. -Wstawaj. Spojrzal na nia; z nosa ciekla mu krew. Splunal na bok. -Na niewidzialne cycki Matki, kim jestes? -Jestem twoja pocieszycielka i laska - odparla bez sladu ironii w glosie. - A teraz wstawaj. Kiedy odliczyla trzy oddechy, a on nadal sie nie ruszal, Mina znow chwycila go za ucho. Pociagnela. Alaryk wstal, chociaz z trudem, zataczajac sie, przeklinajac i machajac na oslep ramionami. W koncu postawila go na nogach. Kiedy wstal, okazal sie wyzszy od niej, ale to nie bylo wazne. Trzymala go mocno za bardzo wrazliwa czesc ciala, a on byl wciaz zbyt otepialy, by sie jej wyrwac. Krok za krokiem Mina doprowadzila go do pokoju laziebnego, gdzie go w koncu puscila. Ze stlumionym okrzykiem osunal sie na wilgotna podloge obok odplywu wody. -Ty wredna suko - wydusil z siebie przez krew plynaca z nosa. -Smiale slowa w ustach mezczyzny w tej chwili czolgajacego sie po ziemi - odparla Mina nieporuszona. Tracila go czubkiem skorzanego buta, a Alaryk skulil sie. - Jestes rownie brudny jak twoje slowa. Trzeba cie natychmiast oczyscic. Z otwartymi ustami wpatrywal sie w wanne, ale nie ruszyl sie, poki nie siegnela znow po jego ucho. Wtedy zebral sie na nogi szybciej, niz wydawaloby sie to mozliwe jeszcze kilka chwil temu. Mina starannie jednak ukryla usmiech. Alaryk chcial oprzec sie o nia reka; cofnela sie. Podeszla do kranu ze stojacym pod nim wiaderkiem i przesunela dzwignie; poleciala woda. Nawet nie czekala, az sie zagrzeje. Otworzyla szafke obok w poszukiwaniu mydla, szczotki czy myjki i olejkow kapielowych. Znalazla po trochu wszystkiego; byly to rzeczy dobrej jakosci i zapewne bardzo kosztowne. Kiedy sie odwrocila z odkorkowanym flakonikiem w jednej rece i myjka w drugiej, Ala-ryk znow stal z szeroko otwartymi ustami. -Na Proznie, kim ty jestes? -Mowilam ci. Twoja pocieszycielka i twoja laska. Rozbieraj sie. Zacisnal palce na przodzie koszuli i pokrecil glowa. -Ja nie... Wylala na niego pelen cebrzyk zimnej wody. Alaryk zakrztusil sie i machnal dlonia, jakby chcial go zlapac, jednak Mina byla szybsza. Nie siegnal, dlonmi uderzyl w podloge z tak glosnym plasnieciem, ze chyba naprawde musialo go to zabolec. Jeknal slabo. -Moze bys tak zostawila mnie w spokoju? -Zostawiono cie w spokoju. Nie wyszlo ci to na dobre, jak widac. - Znow podstawila wiaderko pod kran i nalala do niego zimnej wody. - Rozbieraj sie albo sama cie rozbiore. Podwojna dawka zimnej wody chyba go nieco ozywila, a moze to cos, czego sie nalykal, zaczelo sie ulatniac z organizmu, w kazdym razie Alaryk spojrzal na nia znacznie przytomniej i zaczal ja taksowac od stop do glow. W jego wzroku zaswitalo zrozumienie. -Nie poslalem po ktorakolwiek z was. Mina pozwolila sobie na bardzo lekki usmiech. -Nie jestem ktorakolwiek. -Nie posylalem po ciebie! -Nie. Ale tu jestem. A teraz, Alaryku Dewan, rozbierzesz sie sam czy zmusisz mnie do tego, bym cie rozebrala jak male dziecko i przelozyla przez kolano, zebys wreszcie zaczal mnie sluchac? Z pewnoscia musial zdawac sobie sprawe, ze Mina naprawde nie jest w stanie wprowadzic w czyn swojej grozby. Byl od niej wiekszy; ona nie byla drobna, ale i tak nie dorownywala mu postura. Przez jego twarz jakby przelecialo jakies uczucie, ktore w koncu usadowilo sie w kacikach ust, wykrzywiajac je w dol. W jego oczach takze zablysla uraza, ale i ogniki zycia, jeszcze przed chwila nieobecne. Mina uniosla wiaderko. Alaryk drzacymi palcami rozpial biala koszule. Przemoczony material przylgnal do skory, co jeszcze utrudnialo zdjecie ubrania, ale udalo mu sie jakos. Nastepne byly spodnie, ktore z cichym plasnieciem spadly na podloge. Pod spodem nie mial niczego, nawet najmniejszego kawalka materialu, a poniewaz zdejmujac spodnie, musial wstac, Mina mogla obejrzec go sobie w calej okazalosci. Szeroka, dobrze zbudowana klatka piersiowa i ramiona, waskie biodra, plaski brzuch. Umiesnione uda. Kiedys byl okazem zdrowia, o ciele uksztaltowanym przez jazde konna, polowania i sport. Jednak chyba od dawna nie siedzial w siodle. Pod jej spojrzeniem jego otoczony gestwina zlocistych wlosow czlonek poruszyl sie. Przynajmniej jeszcze dziala. Mezczyzne mozna prowadzic na smyczy na wiele sposobow, ale najpewniej chwycic go za fiuta. Mina podziwiala go otwarcie przez chwile, a potem uniosla wzrok. Alaryk zacisnal piesci i szczeki, ale wytrzymal jej spojrzenie. -Siadaj. - Glowa wskazala niski troj nozny stolek. Usiadl. Czujac na sobie jego wzrok, Mina rozpiela guziki sukni i odwiesila ja starannie. Podciagnela koszule do ud i podpiela ja na biodrach. Nie chciala zamoczyc ubrania. Znow napelnila wiaderko i zanurzyla w nim myjke, po czym namydlila ja kostka mydla znaleziona w szafce. Kiedy pokazala sie gesta, kremowa piana, odwrocila sie do mezczyzny. I zaczela go myc. Jego skora juz po pierwszym dotknieciu pokryla sie gesia skorka. Zanim dotarla sciereczka do jego piersi i ramion, Alaryk trzasl sie tak, ze zeby mu szczekaly. Jednak nie odezwal sie, pozwalajac jej nacierac sie namydlona myjka. Nie odezwal sie nawet wtedy, kiedy zjechala myjka po jego udach na koncowke unoszacego sie czlonka. Mina mruczala do niego polecenia, kazac mu niesc ramiona, przesunac sie w lewo, rozsunac uda, zeby dotrzec do miejsc z tylu nog. Juz nie usilowal z nia walczyc. Wrecz nie przypominala sobie tak uleglego opiekuna; robil wszystko, co mu polecila, reagujac co najwyzej dreszczem na jej polecenia. Splukala go i ponownie namydlila. Dokladnie umyla mu wlosy, poswiecajac sporo czasu na rozczesanie kosmykow, tak zeby go nie szarpac. Jeknal, kiedy zanurzyla palce w jego czupryne i potem, kiedy trafila na najbardziej spiete miesnie na karku i ramionach. Od dluzszego czasu bardzo sie nie szanowal, a jego organizm juz za to placil. Gdy jej sliskie od mydla palce natrafily na podstawe jego czlonka, teraz juz w pelni uniesionego, Alaryk jeknal glosno. Oparl sie rekami o stolek i wypchnal biodra do gory, by glebiej wsunac sie w jej dlon, ale unieruchomila go reka Miny na ramieniu. Otworzyl oczy i o kilka cali nad soba ujrzal jej oczy. Nie odrywajac od niego wzroku, przesunela dlon w dol. Poczula puls naplywajacej krwi, ale nie spojrzala w dol nawet wtedy, kiedy owinela dlon wokol jego koncowki i znow zsunela ja w dol az do jego jader. Kiedy rozchylil usta, pozwolila sobie na leciutkie zmarszczenie czola, po czym miedzy jej brwiami pojawila sie bruzda. Wiedziala, ze on tez ja zauwazyl. Jesli nawet Alaryk chcial cos powiedziec, zrezygnowal i milczal. Mina znow go poglaskala. Jego stolek drzal w rytm dreszczy ciala. Puscila czlonek i znow przesunela namydlona dlon w dol, by zwazyc jego klejnoty w dloni. Zamknal oczy. Uda mu nabrzmialy, stopy wparly sie w posadzke, a kazdy miesien spial. Jej cialo odpowiedzialo na widok jego podniecenia. Nie byla w stanie kontrolowac swojej reakcji; widok mezczyzny odpowiadajacego na jej dotyk byl dla niej slodszy niz pieszczota kochanka. A jeszcze slodsze bylo posluszenstwo mezczyzny wobec jej polecen. Puscila go i odsunawszy sie, zanurzyla dlonie w czystej wodzie. -Oplucz sie - odezwala sie zmyslowym, mruczacym glosem. - Bede czekala w pokoju obok. I zostawila go z otwartymi ustami i wciaz uniesionym czlonkiem. Rozdzial 18 Lodowata woda uczynila niewiele dla zmniejszenia jego erekcji, chociaz i tak sie jej wstydzil. Alaryk oplukal sie kilkoma wiadrami wody. W glowie mu sie rozjasnilo, chociaz bolalo go cale cialo, a w ustach czul jakby stara skarpete. Odsunal z twarzy mokre wlosy i dluzej niz zwykle plukal usta aromatycznym plynem do zebow. Owinal sie recznikiem i poszedl do sypialni, gdzie miala czekac, jak obiecala. Ta kobieta. Ta... Sluzebnica" - pomyslal z dreszczem. To Sluzebnica, ale nie przypomina zadnej innej, jaka znal chociazby ze slyszenia. Co ona tu robi? Czyzby w stanie otepienia wyslal prosbe o jej przyjazd, nawet nie zdajac sobie z tego sprawy? Jak to mozliwe? Poza tym on jej nie chce, powiedzial sobie, mocno przytrzymujac recznik w talii. Nawet kiedy odwracajac sie od szafy, w ktorej czegos szukala, zmierzyla go spojrzeniem, nawet kiedy jej wzrok przyprawil go o dreszcz na calym ciele, Alaryk powtorzyl sobie jeszcze raz: nie chce jej. Nie chce juz nigdy innej kobiety. Skoro nie moze miec ukochanej, umrze w samotnosci. Im szybciej, tym lepiej. -Ubieraj sie. - Kobieta wskazala cos rozlozonego na krzesle pod oknem. Alaryk spojrzal na stos ubran, a potem na nia. -To nie moje. -Teraz juz tak. Dotknal palcem zwyklych spodni o prostym kroju, uszytych z grubo tkanego materialu. Koszuli nie bylo. Uniosl je; rozmiar wydawal sie wlasciwy, ale byl to stroj dla sluzacego. Nie dla dzentelmena czy szlachcica w sluzbie ksiecia. Rzucil je. -Ten stroj mi nie przystoi. Mina spojrzala na spodnie, lecz nie schylila sie, by je podniesc. Zblizyla sie o krok do niego, a Alaryk, chociaz szczupla kobieta o surowej twarzy nie byla dla niego zadnym zagrozeniem, cofnal sie. -Przystoja czlowiekowi, ktory nie umie docenic tego, co ma. A beda sie nadawaly do pracy, ktora cie czeka; szkoda by bylo do niej twoich swietnych szlacheckich strojow. Z wyjatkowym przekasem wymowila slowo "szlachecki"; Alaryk zesztywnial. Recznik z niego spadl, ale on nie zwracal na to uwagi i stal nagi z mocno bijacym sercem. Mina zmierzyla go wzrokiem od stop do glow, nie zatrzymujac nigdzie spojrzenia i nie okazujac zadnego znaku podniecenia czy oniesmielenia. Alaryk przylozyl spodnie do nog; skora mu scierpla od dotyku szorstkiego materialu. Nie pamietal, czy kiedykolwiek w zyciu mial na sobie cos tak podlej jakosci - moze wiele lat temu, a moze nigdy w zyciu. Zmial w palcach material, czujac gesia skorke na mysl o wlozeniu ich na siebie. Kobieta przygladala mu sie spokojnie, a kiedy sie odezwala, jej glos brzmial stanowczo, lecz przyjaznie. -Chyba lepiej je wlozyc, niz chodzic nago, a na pewno nie chcialbys zniszczyc swoich drogich pieknych strojow. Wierz lub nie, ale to naprawde przyniesie ci korzysc. Poczul nienawisc do siebie samego za dreszcz, ktory przeszyl go na dzwiek tych prostych slow i tego tonu. Uniosl spodnie do gory. -Mam wlozyc tylko to? Bez koszuli? Czy dla mojej korzysci mam biegac na pol nagi w ubraniu wiesniaka? -Och, nie - odparla z cieniem szatanskiego usmieszku na ustach. - To akurat jest dla mojej korzysci. Wyciagnela reke i dotknela jego sutka, ktory zdradzil go, naprezajac sie. Alaryk zdlawil dzwiek wydobywajacy mu sie z gardla, ale udalo sie to polowicznie. Mina doslyszala go i usmiech pojawil sie na jej ustach, na tych pelnych ustach, o kacikach uniesionych do gory, czego nie zdolal przeoczyc. Zauwazyla, ze przeszyl go dreszcz. -Nie boj sie mnie. -Nie boje. Usmiechnela sie. -To dobrze. A teraz... W pokoju obok stoi taca. Zjesz cos, poczujesz sie lepiej po pozywnym posilku, a nie tym, czym sie ostatnio karmiles. I napijesz sie. Musisz sie odzywic. Oczywiscie, ze musial, jesli chcial zyc dalej. -A potem - dodala z naglym blyskiem w oku - zabierzesz sie do pracy. -Jakiej pracy? - Alaryk potrzasnal glowa, gdyz mysli wciaz mu sie plataly i nie byl pewien, czy dobrze ja rozumie. -Odeslales pokojowki, a zreszta wedlug mnie pokojowka i tak niewiele by poradzila na balagan, jakiego narobiles. Doprowadziles swoj apartament do pozalowania godnego stanu, Alaryku. Obraza cie noszenie wiejskich ubran, ale nie miales nic przeciwko mieszkaniu w pokoju, ktory zamieniles w nore. -Chyba nie oczekujesz, ze bede... sprzatal? Przyjrzala mu sie uwaznie. -Nie polamales sobie rak ani nog, ani nawet kregoslupa, przynajmniej tak mi sie wydaje. Jestes w stanie pracowac, a skoro sam narobiles balaganu, nie widze powodu, dla ktorego sam nie mialbys sie z nim uporac. W kazdym razie ja nie zamierzam mieszkac w czyms takim, a skoro masz mi zapewnic ubranie, wyzywienie i zakwaterowanie, proponuje, zebys zaczal od zaraz. -Kim jestes? - wyszeptal. -Twoja pocieszycielka i twoja laska. Jestem twoja Sluzebnica, Alaryku. Poslali po mnie Edward i Cillian, co, jak musze ci powiedziec, jest bardzo rzadkim przypadkiem. Musieli naprawde bardzo sie za toba wstawiac lub hojnie sypneli zlotem. Smiem nawet twierdzic, ze zaplacili bajonskie sumy, skoro przekonali Zakon, by przychylil sie do prosby wystosowanej przez nich, a nie osobiscie przez ciebie. Edward i Cillian, oczywiscie. Alaryk zacisnal usta i naciagnal spodnie, nie dlatego, ze uwierzyl w slowa Miny, ale dlatego, ze nie chcial stac przed nia nawet bez tej mizernej oslony, jaka dawal tani material. -Nie powinni byli tego robic. -Ale zrobili. I przyjechalam. Musza cie bardzo kochac, skoro w twoim imieniu zdobyli sie na taki wysilek. Zacisnal dlonie w piesci. -A ty? Sluzebnica uniosla ksztaltne brwi. -Co ja? Osobiste doswiadczenie Alaryka z Siostrami Pocieszycielkami bylo ograniczone do dwoch: Cisza i Uczciwosc zostaly przyslane, by pomoc jego przyjaciolom, i obie zostaly. Jesli jego przyjaciele mieli nadzieje na podobny rozwoj wypadkow w jego przypadku, on nie chcial miec z tym nic wspolnego. -Milosc! - prychnal i wyprostowal sie na pelna wysokosc, tak ze musiala podniesc glowe, by spojrzec mu w oczy. Nie mogla wiec patrzec na niego z gory. - Czy o to ci chodzi? Rozbudzic we mnie milosc do ciebie, zebym odnalazl spokoj ducha i pomogl ci napelnic ten przeklety Swiety Kolczan? Chcesz, zebym ci pomogl wypelnic jakies glupie proroctwo? I oczywiscie uczynisz wszystko, zeby osiagnac cel, prawda? - dodal, nie dajac jej szansy na odpowiedz. - Wiem, jak pracujecie. Alaryk zachwial sie pod ciezarem wlasnych slow, pomimo zimnej kapieli wciaz niepewny na nogach. Wnetrznosci go palily, a glowa pulsowala przyprawiajacym o mdlosci bolem w rytmie uderzen serca. Na jezyku czul smak ziela, pod nim robaka, a jeszcze glebiej, bardziej przerazajacy i cudowny, zapach i smak zapomnienia czepiajacy sie zmyslow, jakby wniknal w krwiobieg. Zgiete palce podrapaly brzuch, gdzie budzil sie spiacy smok. Pragnal wiecej. To zlagodzi swedzenie, bol i zaniesie go w ciemnosc sprawniej niz jakakolwiek kobieta. -Nigdy cie nie pokocham - wyrzucil z siebie. - Mozesz robic, co tylko zechcesz. Z jej twarzy zniklo cale nikle rozbawienie, a z tonu uciekl slad ciepla. -Alaryku, nie robie tego z milosci. Robie to, poniewaz to moj obowiazek i moj cel, czasami takze przyjemnosc, ale nie ma to nic wspolnego z miloscia. -Powinnas sobie isc - wymamrotal, przecierajac oczy. -Niestety dla nas obojga jestem zobowiazana zostac, poki nie wypelnie mojego obowiazku lub nie zostane zwolniona. -No to ja cie zwalniam - odparl natychmiast. Pokrecila glowa. -Nie ty mnie zatrudniles. Wpatrywali sie w siebie, a chociaz Mina rzeczywiscie musiala podniesc glowe, zeby spojrzec mu w oczy, Alaryk nie mogl sie pozbyc wrazenia, ze to spojrzenie rzucilo jej go do stop. -Nigdy nie przyjme ani twojego pocieszenia, ani laski. Nie pozwoli jej na to. Zaciela usta. -Na strzale, co za uparty osiol z ciebie. Oferuje ci szanse na cos, na co niewielu mezczyzn ma nadzieje, nawet nie musisz sie wysilac, bo podaje ci to prosto do reki. Pozadanie i glod rozpalily mu wnetrznosci. Alaryk przelknal gorzki smak w ustach. -Idz sobie. Potrzebuje... -Nie ma. -Co? - Nie potrafil sie zdobyc na bardziej inteligentna odpowiedz. -Nie ma juz zapasow narkotyku. - Wskazala szafe. - I nie dostaniesz wiecej. Jak sie zdaje, zaczynasz odczuwac objawy glodu, ale to wkrotce minie. Dluzej bedziesz musial znosic bol, slyszalam, ze potrafi dac sie we znaki, ale pomoge ci go przetrwac. Alaryk nigdy dotad nie podniosl reki na kobiete, ale teraz odepchnal ja na bok tak brutalnie, ze zachwiala sie i krzyknela. Ledwo ja uslyszal, gdyz przede wszystkim chcial sprawdzic, czy mowila prawde. Z rozmachem otworzyl szafe i przekopal sie przez nieporzadne stosy ubran, ale nic nie znalazl. Ani porcelanowej szkatulki, ani flakonika z korkiem, ani lyzeczki czy igly. W gardle go pieklo, jakby mial zwymiotowac, ale led- wie to czul. Obrociwszy sie, zlapal ja za suknie na piersiach, ale palce zeslizgnely sie po materiale, a guziki pociely go w palce. Krzyknal, chwycil ja za ramiona i potrzasnal tak mocno, ze zeby jej zaszczekaly. -Niech cie Proznia pochlonie! - wrzasnal jej prosto w twarz, az kropelki sliny zostaly jej na policzkach. Ramiona Miny, chociaz szczuple, byly umiesnione, ale mogl je calkowicie otoczyc palcami i to zrobil, po czym scisnal mocno. Kiedy nie zareagowala, wzmocnil uscisk. - Niech cie Proznia pochlonie, ty glupia, szpetna dziwko! Jak moglas? Ogarnela go fala mdlosci, goraca i dreszczy. Odslonil zeby, zeby ja przestraszyc. Nie wykonala zadnego ruchu, by sie od niego uwolnic, nawet kiedy ponownie nia potrzasnal. Ani kiedy wrzasnal, ani wtedy, kiedy klapnal zebami tak blisko jej szyi, ze poczul zapach jej mydla. Pod jej spojrzeniem zamienial sie w psa - tym wlasnie zostal. Tym byl. -Zyjesz w barlogu! - rzucila mu w twarz, a kiedy ja puscil, przemowila ciszej: - Cokolwiek miales pieknego, jest teraz zepsute lub brudne, a ty tarzasz sie w smieciach jak nierozumne zwierze. Jednak ty przeciez masz rozum, Alaryku. Skamlasz mi tu o milosci, ale z tego, co widze, nie masz o niej bladego pojecia. Znasz jedynie egotyzm i uzalanie sie nad soba. Nie wiem, jakim mezczyzna byles, ale nie mam ochoty poznawac blizej tego, ktory stoi przede mna. Puscil ja i sie odsunal. Zmierzyla go wzrokiem z szyderczym grymasem na twarzy. -Nic dziwnego, ze cie zostawila. Slowa trafily go jak strzala z luku; opadl na kolana. Czolem dotknal podlogi. Poczul bol, ale bylo to nic w porownaniu z cierpieniem rozrywajacym jego cialo. Kiedy uniosl wzrok, Sluzebnicy nie bylo. Nie umial powiedziec, czy minela godzina czy caly dzien. Przez okno wpadalo swiatlo slonca i oswietlalo to samo miejsce na dywanie, co zawsze, ale nic mu to nie mowilo. Oparl glowe na dloniach, a gdy odsunal reke, byla pokryta zaschla krwia. Mdlosci minely, przynajmniej na razie, chociaz miesnie nadal unieruchamial silny bol. Zoladek skurczyl mu sie z glodu. "Nic dziwnego, ze cie zostawila". Ale przeciez ona go nie zostawila. Gdyby go zostawila, juz by jej tu nie bylo. Nie musialby jej widziec ani slyszec jej smiechu z drugiego konca pokoju czy jej imienia wymawianego przez obce usta. Nie musialby cierpiec ze swiadomoscia, ze go odeslala. Podniosl sie, czujac bol w kazdym miesniu, ale zdlawil jek. Stawy mu trzeszczaly, jakby postarzal sie gwaltownie i znacznie przed czasem. Zoladek juz mu nie podchodzil do gardla, lecz mdlosci byly niewiele gorsze od tego ciaglego, meczacego bolu odzywajacego sie przy kazdym kroku. Podszedl do drzwi wyjsciowych, lecz nie zdolal ich otworzyc. Czyzby zamknieto go na klucz? Jak pospolitego wieznia? Alaryk kopal drzwi, nie zwazajac na nic, az przeszywajacy bol uswiadomil mu, ze jest bosy. Upadl na dywan i walil piesciami w podloge, ale jedyne, co osiagnal, to siniaki na piesciach. Drzwi sie nie otworzyly. Sluzebnica tez nie przyszla. Zwinal sie w klebek na podlodze i lezal tak dluga chwile, w koncu jednak wstal na nogi. Rozejrzal sie po pokoju, ktory wrecz rozplywal mu sie przed oczami. Mruganiem przepedzil czerwona mgle i oddychal gleboko tak dlugo, az poczul, ze pewnie trzyma sie na nogach. Przystanal, kiedy bosa stopa natrafil na resztki pudelka z lamiglowka z wypolerowanego na gladko drewna. Kiedys jej kawalki pasowaly do siebie tak idealnie, ze wydawaly sie jedna caloscia, lecz w ciagu ostatnich paru tygodni ktoregos dnia porozrywal je i poniszczyl laczace je delikatne sprezynki. To, co wydawalo sie tak solidne, okazalo sie kruche i tak latwe do zniszczenia. Juz wysunal noge, by kopnieciem usunac resztki, ale jednak sie powstrzymal. Schylil sie, by podniesc polamana ramke, z ktorej smetnie zwisaly resztki drewna. Przez minute lub dwie trzymal ja w dloniach. To Larissa dala mu te lamiglowke. Ktos na tyle inteligentny, by ja rozwiazac, mogl zobaczyc w srodku jej miniaturowy portret. Alaryk szukal go teraz wzrokiem, swiadom, ze jej widok przyniesie mu bol. Odwrocil spojrzenie. Nie bylo jej tam. Jednak nie odrzucil pudelka. Wlozyl je do koszyka z drewnem opalowym obok kominka. Spali sie jak inne polana. Odwrocil sie - przy czym do reszty dolegliwosci dolaczyl teraz bol w stopie - i rozejrzal po pokoju. Nigdy nie zalezalo mu za bardzo na tych drogich sprzetach, ktorych tak pragnal Cillian. Nigdy nie zwracal uwagi na to, co wisi na scianie czy jaki stolarz zrobil jego krzesla. Ale liczylo sie to dla jego damy, a to ona wybrala prawie wszystko, co znajdowalo sie w pokoju. Z przyjemnoscia wydawala swoje i jego pieniadze na urzadzenie apartamentu, a Alarykowi nigdy to nie przeszkadzalo, niezaleznie od kosztow; w razie potrzeby byl nawet gotow sie zadluzyc. Z prostego dworskiego mieszkania Larissa stworzyla luksusowy apartament. Teraz, zrujnowany, w niczym nie przypominal raju. Alaryk odsunal stos papierow, ktore musial kiedys zrzucic na podloge, ale nawet tego nie pamietal. Pod nimi stal kalamarz; jego zawartosc wylala sie na dywan, na ktorym pewnego razu przez cale popoludnie kochal sie z Larissa. Wciaz czul jej smak, a na samo wspomnienie palce mechanicznie uniosly si^ do ust. Stal tak z zamknietymi oczami na srodku pokoju i skupial sie na tym, by zaczerpnac powietrza. Potem jeszcze raz. I jeszcze. Za kazdym wdechem czul sie tak, jakby pluca napelnial mu ogien. Kiedy otworzyl oczy, przekonal sie, ze nic sie nie zmienilo. Nie stala przed nim zadna kobieta, ktora przyzywalaby go kusicielskim gestem. Nie znalazl sie nagle w slonecznym pokoju pelnym smiechu, ze stolem zastawionym posilkiem dla dwojga. Odeslala go, a smiech, ktory tak go kiedys radowal, teraz brzmial szyderczo. Znow rozejrzal sie wokolo i gleboko wciagnal powietrze, lecz nie poczul nawet sladu jej perfum. Zamiast tego wyczul smrod zepsutego pozywienia i delikatny odor brudu. Sam by nim przesiakl, gdyby ta... kobieta... nie umyla go. Na to wspomnienie czlonek jeszcze teraz sie poruszyl; Alaryk przeklal swoje glupie cialo. Glupie i nielojalne. Dotykala go bardzo lagodnie, ale przeciez umiala byc i szorstka, nie zapomnial tego. Nawet nie zapytal, jak ma na imie. Czy to wazne? Nie poslal po nia i nie chce jej, niezaleznie od zachowania zdradzieckiego fiuta. Siegnal pod wiazane sznurkiem spodnie i uszczypnal sie mocno w udo; lzy naplynely mu do oczu, a z gardla wyrwal sie jek. Uszczypnal jeszcze raz, tak mocno, ze pewnie zostanie mu siniak. Biurko juz sprzatnieto. To pewnie ona. Poczul tepy gniew i podszedl blizej z zamiarem rozrzucenia schludnych stosikow, w ktore ulozyla dokumenty, jednak w ostatniej chwili powstrzymal reke na widok tacy z mlekiem i chlebem, o ktorej wczesniej wspomniala. W zoladku mu zaburczalo; polozyl dlon na brzuchu. Czerstwy chleb i mleko jeszcze niedawno przyprawilyby go o wymioty, ale teraz wydawaly sie najwspanialszym posilkiem w zyciu. Rzucil sie na jedzenie, zapominajac o dobrych manierach i wycierajac usta wierzchem dloni. Zjadl niewiele, kiedy zoladek zaprotestowal i Alaryk musial stlumic czkniecie. Zatrzymal sie na moment, by sprawdzic, czy za chwile nie zwroci pospiesznej kolacji, lecz w ustach poczul jedynie kwasny smak, ale zadnych mdlosci. Wciaz pragnal zapomnienia. Rece juz mu drzaly z braku narkotyku. "Za kilka godzin bedzie bardzo zle" - pomyslal. Ale nie bedzie to najgorsze przezycie, jakie znal. Moze nawet dalby rade przez to przejsc, gdyby musial. Gdyby chcial. Rozgladajac sie znow po pokoju, Alaryk pomyslal o delikatnym dotyku Sluzebnicy i jej chlodnym spojrzeniu. Nie zna go wcale i jesli o niego chodzi, to nigdy nie pozna. Jednak nie sprawi jej tej przyjemnosci, by dowiesc, ze nie mylila sie co do niego. Nie jest zwierzeciem skazanym na zycie w barlogu. Jego dama go nie zostawila, a chociaz go odeslala, nie stalo sie to z powodu jego stylu zycia, strojow lub braku dbalosci o apartament. Ta Sluzebnica sie myli. Wypadl z lask swojej damy nie przez cos, co zrobil... Alaryk przystanal, uswiadamiajac sobie, ze schyla sie po ksiazki porzucone w nieladzie na podlodze, by odlozyc je z powrotem na polke. Plecy go zabolaly; przytrzymal sie polki, sciskajac w rece jeden cienki tomik. Przez dluga chwile wpatrywal sie w niego, po czym wsunal na polke i wyrownal do innych. A potem kolejne. Nie zrobil nic, przez co jego pani moglaby go rzucic. Wrecz przeciwnie, spelnial kazde jej zyczenie, niezaleznie od tego, jak bardzo go naciskala. Niezaleznie od tego, czego sobie zyczyla. Mogla go upokarzac na wszelkie mozliwe sposoby, znosil wszystkie kary, jakie mu zadala. Miala ciezka reke i ostry jezyk, zawsze umiala dostosowac swoje sadystyczne sklonnosci do ofiary. Zawsze wiedziala, gdzie go ukluc, tak by poleciala krew, i gdzie uszczypnac, by zostaly siniaki. A on dawal jej wszystko, czego zazadala. W koncu rozesmiala mu sie w twarz i odeszla z innym. Alaryk nawet go nie znal, byl to jakis pomniejszy szlachcic z odleglej prowincji, ktory przyjechal do stolicy w niemodnych butach i zbyt krotkich wlosach. Jednak patrzyl na nia z podziwem, jak zawsze Alaryk, a ona odwzajemnila jego spojrzenie. Nie powinno go to zaskoczyc. Przeciez ja znal. Lady Larissa miala wyrobiona reputacje. Tak jak kiedys nie marzyl, ze obdarzy go swoja laska, to kiedy juz sie to stalo, nawet mu sie nie snilo, ze odbierze mu swoje uczucie. Wpadl w przepasc, nie przejmujac sie, jak gleboko spadnie. Stala sie jego swiatlem i ciemnoscia, byla dla niego wszystkim. Wszystko, co posiadal, oddal jej do dyspozycji i cieszyl sie z tego. Mial przeciez mnostwo kochanek, niektorym zlamal serce, chociaz nigdy nie ukrywal przed nimi prawdy o swoich chwilowych kaprysach. Jesli jego ostrzezenia nie wystarczaly, zawsze zakladal, ze to ich wina, jesli za bardzo sie zaangazowaly. Jakze inaczej wygladalo to teraz, kiedy ktos inny rozdawal karty. Kochal ja, a ona juz go nie kochala, o ile w ogole kiedykolwiek darzyla go uczuciem. A spogladajac wstecz, Alaryk zaczynal dostrzegac, ze niezaleznie od tego, co mowila, nie kochala go chyba nigdy. Przesunal palcem po skorzanych okladkach i poodkladal ksiazki na miejsca, myslac, jak latwo w gruncie rzeczy je uporzadkowac. Posprzatanie reszty pokoju trwalo nieco dluzej, gdyz niewiele dalo sie ocalic z ruiny, w jaka obrocil swoje mieszkanie. Wszystko, co bylo podarte lub zbyt zniszczone, odkladal na jeden stos, z przeznaczeniem dla przytulku. Wszystko, co bylo jeszcze w dobrym stanie, odlozyl na miejsce, ale chociaz czesto musial przerywac, by zlapac oddech albo dac odpoczac obolalym miesniom, zanim skonczyl, zapadla noc. Wlasnie dzwonil po pokojowke, kiedy drzwi sie otworzyly. Weszla Sluzebnica z nareczem czystych przescieradel i poscieli, a za nia pokojowka z taca wypelniona jedzeniem. W zoladku mu zaburczalo; od razu zrobil krok do przodu, ale powstrzymalo go spojrzenie Sluzebnicy. Pokojowka rowniez bez slowa postawila tace i wyszla. Sluzebnica znikla w sypialni, do ktorej jeszcze nie wchodzil. Wyszla po chwili, otrzepujac rece. Rozejrzala sie po pokoju. -Dobra robota, Alaryku. Wyprostowal sie na tak familiarne slowa badz co badz obcej osoby. -Bylem przekonany, ze poszlas sobie na dobre. Spojrzala na niego zmruzonymi oczami. Pokrecila glowa. -Nie, nie poszlam sobie. Zalala go niespodziewana ulga, ktora przeklal rownie mocno, jak poprzednio reakcje swojego ciala. Nie chcial robic na niej wrazenia, niezaleznie od tego, jak milo zabrzmiala w jego uszach jej pochwala. Jego spojrzenie padlo na kilka przedmiotow, ktore jeszcze pozostaly do uprzat- niecia. Wsrod nich byl portret Larissy; dotad nie wymyslil, co z nim zrobic. Larissa zawsze pragnela tego, czego nie mogla miec. Nie cofala sie przed odbiciem kochanka lub wyludzaniem od innych prezentow, jesli uznala, ze jej pasuje bardziej niz partnerowi. Trzymala Alaryka dluzej niz innych zalotnikow i przyjela jego oswiadczyny, lecz nie zostala jego zona. A jak by sie poczula, gdyby zobaczyla go klekajacego przed inna kobieta? Przeciez z trudem znosila widok swojego ulubionego konia pod stajennym albo swoich znoszonych sukien na sluzacych. Jak by sie poczula, widzac Alaryka sklaniajacego sie ku innej kobiecie, chociazby nawet specjalnie w tym celu zatrudnionej? A moze zwlaszcza takiej kobiecie? Alaryk spojrzal Sluzebnicy w oczy. -Blagam o wybaczenie za moje wczesniejsze zachowanie. Bylo niewybaczalne. -Bylo wybaczalne - odparla cicho. - Moze niezbyt mile, ale miales swoje powody. Jednak mam nadzieje, ze nigdy juz nie bedziemy musieli przechodzic takiej rozmowy. Na Proznie, on ja uderzyl, prawda? A jesli nawet nie uderzyl, to potrzasnal. W jego pamieci zablyslo wspomnienie; bez namyslu, pod wplywem palacego wstydu, osunal sie na kolana. -Blagam o wybaczenie - wymamrotal. - Nigdy nie powinienem cie potraktowac w taki sposob. Po chwili dlugiej jak wiecznosc poczul na glowie dotyk miekkiej dloni. Uniosl glowe, by spojrzec na nia. Sluzebnica, ktorej imienia nadal nie znal, patrzyla na niego z tak serdecznym wspolczuciem, ze zebralo mu sie na placz. -Wybaczam ci. Ale niech sie to nie powtorzy, Alaryku. Nie liczy sie to, co zrobiles, tylko to, co masz do zrobienia. -A... co mam do zrobienia? - zapytal. Usmiechnela sie. -Och, oczywiscie to wszystko, co ci kaze. Milosc. Alaryk oswiadczyl, ze nie da jej nawet najmniejszej nadziei na milosc, a jego slowa otworzyly w Minie rane, ktorej starala sie na ogol nie dostrzegac. Nie dlatego, ze marzyla o takim uczuciu z jego strony, na Swieta Rodzine, nie. Mina byla kobieta wiary: wierzyla w wiele rzeczy, ktorych nie mogla zobaczyc, uslyszec, dotknac... lecz nie wierzyla w milosc. Oczywiscie znala jej moc, gdyz niejeden mezczyzna wyznawal jej milosc na kolanach. Przyjmowala ja jako nalezny trybut lub jako konieczny element na ich drodze do pocieszenia, ktore miala im zapewnic. Mezczyzni blagali, by z nimi zostala, ale ona odchodzila. Zawsze odchodzila. Ale zawsze przyjemniej byc obiektem pozadania niz pogardy. Co bylo dalszym dowodem na to, iz zbyt dawno nie miala opiekuna - pozwalala emocjom zaklocac ustalony plan, ktory musial byc wykonany. "Samolubne jest serce, ktore mysli tylko o sobie" - powiedziala sobie Mina i znow skupila sie na Alaryku. Nie uczyl sie na pokojowke, garderobiana czy inna sluzaca i Minie nie bardzo podobalo sie stawianie mu takich wymagan. Nie chodzilo o sprzatanie. Chciala zmusic go do posluszenstwa. Z umyslem zajetym ukladaniem ksiazek i zamiataniem podlogi Alaryk mniej sie bedzie skupial na bolu wywolanym glodem narkotycznym. Wiedziala, ze juz go do- padl, a bedzie sie nasilal. Miala raczej skromne doswiadczenie z nalogowcami, chociaz przywiozla caly swoj zestaw naparow leczniczych. Niektore mu pomoga, niektore nie. Na razie jednak jego agresja, wywolana czesciowo narkotykiem, a czesciowo bolem, oslabla. Po powrocie Mina dostrzegla blysk w jego oku; wiedziala, co on oznacza. Bylaby bardziej zdziwiona, gdyby powital ja na kolanach i ze schylona glowa. Gdyby dotarl az tak daleko, juz by jej prawie nie potrzebowal. Nie, dokadkolwiek zabrala go jego poprzednia pani, Mina nie zamierzala tam podazyc. W odpowiednim czasie zabierze go w swoje miejsca. -Alaryku - odezwala sie cicho z krzesla przy kominku, skad obserwowala jego postepy w wykonywaniu zadanych przez nia prac. Odwrocil sie, a proste spodnie zsunely mu sie nisko na biodra. Nie zapalili zadnych lamp, a zlotoczerwony odblask ognia odbijal sie w jego spoconej klatce piersiowej. W miare jak slonce znizalo sie nad horyzontem, a potem znikalo, Alaryk pracowal coraz bardziej goraczkowo. Chyba zadne z nich nie wierzylo, ze chodzi mu tylko o zadowolenie Miny. Zamrugal i przelknal z trudem, po czym wierzchem dloni przetarl usta. Jego piers unosila sie w oddechu. Brodawki mu stwardnialy, chociaz trudno jej bylo stwierdzic, czy z pobudzenia, czy od goraczki. -Odpocznij juz. Pokrecil glowa. -Nie, ja... mialas racje. Narobilem balaganu i musialem go posprzatac. To balagan nie do wytrzymania. Nie pasuje do ciebie... Nie pasuje do mnie... Zachrypl i zamilkl, kiedy glos go zawiodl. Machnal reka. Zamknal oczy i zagryzl warge. Nagle krzyknal i opadl na kolano, reka chwytajac sie najblizszego krzesla, ktore przewrocilo sie z trzaskiem. Mina zerwala sie na rowne nogi. -Alaryku, musisz odpoczac. Pokrecil glowa; jego jasne wlosy zlepil pot. Pochylil glowe, wiec nie widac bylo jego twarzy. Mina podeszla do niego. -Chodz. Ujela jego reke wciaz przytrzymujaca sie krzesla i pomogla mu wstac. Zaprowadzila go do lozka, ktore oblekla w swieza posciel, kiedy on sprzatal. Polozyla go; pozwolil na to, nie protestujac, gdyz juz go chwycily silne dreszcze. Zdjela z niego spodnie, po czym sama rozebrala sie szybko i wslizgnela do lozka obok niego; oboje lezeli nadzy jak nowo narodzeni. Jego czlonek uniosl sie, chociaz Mina watpila, czy Alaryk w ogole mysli o uprawianiu milosci. Skulila sie za jego plecami i kiedy jego miesnie kurczyly sie spazmatycznie, glaskala go. Kiedy mamrotal i krzyczal, nucila mu bez slow. Kiedy przepocil przescieradlo, wstala i wymienila je na swieze. Przez cala noc dbala o niego i jak mogla, starala sie mu ulzyc. Nie bylo to wiele, ale nic wiecej nie mogla zrobic. Z nadejsciem switu goraczka opadla i Alaryk sie uspokoil. Kiedy zrobilo mu sie niedobrze, poszla za nim do lazienki. Obmyla go bez chwili wahania. Kiedy blagal ja o narkotyk, dala mu herbaty z ziolami. Kiedy chcial wyjsc i stwierdzil, ze drzwi sa wciaz zamkniete na klucz, sprobowal krzykiem wymusic na niej klucz. Wyzwal ja od najgorszych i obrzucil najwymyslniejszymi grozbami, ale jej nic nie ruszylo. Gdy w koncu opadl na mokra, zimna posadzke lazienki, okryla go i zadzwonila po sniadanie. Wziela tace od pokojowki, kiedy ta sie zjawila, i odeslala ja z liscikiem do Cilliana i Edwarda. Potem szybko sie umyla i nalozyla swieza suknie, identyczna jak ta, ktora miala na sobie dzien wczesniej. Wygladzila material na ramionach, staniku i na brzuchu. Uczesala sie i umyla zeby. Przez caly ten czas Alaryk jeczal i rzucal sie na podlodze w niespokojnym snie. A kiedy sie obudzil, przyniosla mu miske goracego rosolu i nakarmila lyzka po lyzce. Umyla go chlodnym recznikiem i zaprowadzila z powrotem do lozka na nowo poscielonego przez nia czystymi przescieradlami. Siedziala przy nim, poki znow nie zasnal, tym razem bez dreszczy i podrygiwania, a moze takze bez snow. Ona tez zasnela, a kiedy sie przebudzila, ujrzala Alaryka siedzacego na lozku i patrzacego na nia. Mial cienie pod oczami, ale spojrzenie przytomne. Ubral sie w luzne lniane spodnie tego samego kroju co wiesniacze spodnie, ktore mu dala dzien wczesniej, lecz czyste. Uczesal sie takze i zwiazal tasiemka wlosy na karku. Mina usiadla. -Widze, ze juz jestes na nogach. Alaryk kiwnal glowa. -Ja... tak. -Jak sie czujesz? -Jakby stratowalo mnie stado dzikow. Usiadla i przeciagnela sie, swiadoma, ze spala w ubraniu. -Az tak dobrze? Alaryk pochylil glowe. Jego smiech, jakkolwiek slaby, ucieszyl ja. -To byla dluga noc. -Owszem. Jadles cos? - Przygladala mu sie uwaznie. Wygladal na zmeczonego, ale nie chorego, a miesnie juz mu nie drgaly z glodu. -Tak, dziekuje. -A probowales otworzyc drzwi? - Usmiechnela sie na widok jego uciekajacego spojrzenia. Alaryk znow pochylil glowe i takze sie usmiechnal. Mial mnostwo uroku, jak sie zdaje, raczej niewymuszonego. Mogla z nim wytrzymac. -Gdybym zaprzeczyl, poznalabys, ze klamie? -Tak. -I co bys zrobila? - Przekrzywil glowe i spojrzal na nia spod oka. Mina przysunela sie do brzegu lozka i spuscila nogi na podloge. Wstajac, spojrzala na niego przez ramie. -Chcesz mnie zmusic do przyznania, ze bym cie ukarala? -A zrobilabys to? Stanela przed nim. -Alaryku, co wiesz o Sluzebnicach? -Z tego, co wiem, to wierzycie, ze kazda osoba, ktorej przyniesiecie pocieche, oznacza wlozenie kolejnej strzaly do kolczana Sindera. A kiedy kolczan sie napelni, Swieta Rodzina powroci. Uczycie sie, by przynosic pocieche opiekunom. Ale przyznaje, znam tylko dwie Sluzebnice, a... zadna z nich nie byla tak... smiala jak ty. Uniosla brwi. -Moze ich opiekunowie nie wymagali od nich takiej smialosci. -Chyba tak - przyznal po krotkiej chwili. - Mysle, ze Sluzebnica Edwarda lub Cilliana nie potrzebowalaby tego. Mina wygladzila sukienke. -Pewnie niewiele wiesz o mnie lub moich siostrach, Alaryku, ale w zadnym wypadku nie jestes moim pierw- szym patronem. I nie ty pierwszy zadajesz mi to pytanie. Powiem ci wiec to samo, co mowilam innym. Gdybym uznala, ze kara zblizy cie do osiagniecia pocieszenia, zrobilabym to. Jednak nie chce grac roli twojej matki ani niani, dlatego mam nadzieje, ze kary nie beda potrzebne. Alaryk kiwnal glowa. -Ale... ale ty mnie znasz. Opowiedzieli ci o mnie, inaczej nie bylabys taka... -Smiala? - usmiechnela sie. - Moj drogi, alez to moj naturalny sposob bycia. Myslisz, ze to wszystko tylko ze wzgledu na ciebie? -A nie? Niech go Sinder ma w swojej opiece, jego dezorientacja, chociaz slodka, bynajmniej jej nie zaskoczyla. -To prawda, ze wybrano mnie, biorac pod uwage twoje cechy i rowniez to, ze potrafie nagiac sie do potrzeb patrona, jesli to konieczne. Na tym polega moje zadanie. Lecz Zakon nie wysyla mnie do osob, ktore nie potrzebuja moich konkretnych zdolnosci. Przez caly czas jestem soba, nie udaje kogos innego tylko dlatego, ze tego potrzebujesz. Zamrugal, a w jego oczach pojawilo sie plynace z glebi duszy zrozumienie. -Ale jestes wlasnie tym, czego potrzebuje? -Mam taka nadzieje. -Przynajmniej przez krotka chwile, tak? - Wstal. Nie zapomniala slow, ktore wywrzaskiwal poprzedniego dnia, ani tego, jak ja potraktowal w chwili furii. To byl wystarczajacy powod, by wyjechac, nawet jesli dzialal pod wplywem narkotyku. Ale przeprosil. I wierzyla, ze zrobil to szczerze. Byla jeszcze nadzieja, nawet jesli nie na milosc. -Tak, to moj cel. Zblizyl sie na odleglosc ramienia, ale nie dotknal jej. -Cala noc siedzialas przy mnie. -Oczywiscie. Jestem twoja pocieszycielka i twoja laska - odparla cicho. - Mowilam ci. Jestem twoja Sluzebnica. -Moja... pani... lady Larissa nigdy by tego nie zrobila. Mina odsunela kosmyk zlocistych wlosow i na chwile zatrzymala palce na jego policzku. -W takim razie nie byla prawdziwa kochanka. Uchylil sie przed jej dotykiem, co, chociaz spodziewane, jednak nieco urazilo jej dume. Przez kilka chwil wpatrywali sie w siebie. Alaryk pierwszy odwrocil wzrok. -Jesli sie porzadnie umyjesz - odezwala sie wreszcie - chyba mozesz mnie oprowadzic po ogrodach. Podobno sa piekne. Rozdzial 19 Ujela go pod ramie, jakby byla to najzwyklejsza rzecz pod sloncem. Szli obok siebie, czujac sie bardzo swobodnie; Alaryk zwolnil kroku, by nie wyprzedzac Miny. Jej glowa siegala mu ledwie do ramienia; zawstydzil sie na wspomnienie tego, jaka krucha wydawala sie w jego dloniach. Mogl ja skrzywdzic, lecz teraz szla obok niego tak naturalnie, jakby znali sie od lat. -Nawet nie wiem, jak masz na imie - odezwal sie nagle, zaskoczony, ze do tej pory o tym nie pomyslal. -Mam na imie Determinacja. Zatrzymal sie tak nagle, ze butami zaryl w trawe. -Naprawde? -Nie klamie. Alaryk zastanawial sie chwile. -Mysle, ze to imie do ciebie pasuje. -I tak ma byc. Imiona nadawane przez Zakon maja swoja wage. Ale nie musisz zwracac sie do mnie w ten sposob - dodala z usmiechem. -To jak mam cie nazywac? - Zoladek skrecil mu sie z niepewnosci. Teraz kaze sie nazywac pania albo lady. A on nie moze jej tak nazywac. Nie w taki sposob, w jaki ona by chciala. Spojrzala na niego i puscila jego ramie. Wiatr rozwial jej kilka kosmykow wlosow. Na twarz padalo swiatlo slonca, odrobine zbyt mocne. W pokoju myslal, ze Mina ma ciem- ne oczy, ale teraz w swietle dnia widzial, ze sa zielone. I szczere, pomyslal, kiedy przygladali sie sobie nawzajem. Latwo uwierzyc, ze ona nie klamie. -Mozesz mi mowic Mina. Alaryk przygladal sie, jak jej twarz przeslania na chwile cien przeplywajacej chmury. -Mina? -To tez moje imie. - Znow ujela go pod ramie i ruszyla dalej. Jej spodnica z szelestem przesuwala sie po krotko przycietej trawie. -A nie chcialabys, zebym zwracal sie do ciebie bardziej oficjalnie? Zatrzymala sie i odwrocila do niego. -Na przyklad moja pani? Alaryk wstrzasnal sie. -Nie. Tak nie. Tak wlasnie nazywal Larisse, jego jedyna prawdziwa pania. Mina - troche potrwa, zanim przyzwyczai sie do myslenia o niej w ten sposob, gdyz Determinacja tak dobrze do niej pasowala - obserwowala go zmruzonymi oczami, jakby to pojmowala. I, pomyslal, byc moze rozumie lepiej niz ktokolwiek inny. -Nazywanie mnie tym imieniem nie stanowi jakiegos szczegolnego przywileju, ktorego udzielam nielicznym. Kazdy moze sie tak do mnie zwracac i wielu tak czyni. Liczy sie nie to, jak mnie nazywasz, ale jak mnie traktujesz. Nie przypominala innych znanych mu kobiet, z ktorych wiekszosc mizdrzyla sie i flirtowala zza wachlarzy. Nie przypominala Larissy, ktora zniosla jego spojrzenie, ale potem machala nagroda nad jego glowa jak kielbasa dla psa, ktory ma skakac. Na to wspomnienie Alaryk poczul skurcz zoladka, a potem nagly atak glodu narkotycznego. Zauwazyla to. -Przejdzmy sie. Zmusil sie, by utrzymac rowny krok, tak jak ona, chociaz teraz slonce go bardzo razilo, a wiatr chlodzil. Ile czasu uplynelo od ostatniego zastrzyku zapomnienia? Zbyt duzo. Skrzypienie zwiru pod nogami razilo jego uszy, lecz mimo to trzymal glowe wysoko. Mina mocniej scisnela jego ramie. -Powiedz mi, jak sie nazywaja tamte kwiaty. Spojrzal w kierunku, ktory pokazywala. Podeszli blizej. Czerwone kwiaty tanczyly na wietrze; ten widok przyprawil go o jeszcze zimniejszy dreszcz na kregoslupie. Obok krzew z ostrymi zielonymi liscmi kwitl na zolto. -Matczyne pantofle. -A te zolte? -Cos z guzikami. Guziki kapitana. -Znasz sie na kwiatach. To mile. - Nie powinien czuc jej dotyku, ale kazda pieszczota jej palcow parzyla go przez plaszcz i koszule. - A te niebieskie tam obok? Szli dalej. Z daleka zobaczyl kwiaty, o ktorych mowila Mina. Otworzyl usta, zeby jej odpowiedziec, ale ktos z tylu zawolal go po imieniu. Alaryk odwrocil sie. -Cillian. Jak zawsze ubrany zgodnie z najnowsza moda, Cillian szedl sciezka w ich strone. -Alaryk! I... lady Determinacja! Alaryk nigdy nie widzial, zeby Cillianowi zabraklo jezyka w gebie. Teraz jego przyjaciel przenosil spojrzenie z niego na Mine i bez slowa szeroko rozlozyl ramiona. Alaryk poczul kolejny skurcz zoladka na mysl o tym, jak nisko musial upasc, ze przyjaciele sami zdecydowali, zeby pomoc mu, wzywajac dla niego Sluzebnice. Poskromil niemile uczucie i podziekowal kolczanowi, ze nie ma tu na dodatek Edwarda. Jemu chyba nie moglby stawic czola. Jeszcze nie. -Wlasnie dostalem radosny list - oznajmil Cillian. - Od Edwarda. Jego zona powila, Alaryku. Nasz drogi przyjaciel zostal tatusiem. Alaryk poczul, ze ziemia usuwa mu sie spod nog, chociaz nie mial pojecia, dlaczego tak mialaby nim wstrzasnac wiadomosc o tym, ze przyjaciel zostal ojcem. Widzial go przeciez z Cisza. Wiedzial, jak bardzo Edward ja kocha. Ale jednak wtedy, kiedy mial wlasna dame, ktora go podtrzymywala na duchu, ta swiadomosc dzialala na niego zupelnie inaczej. -Prosze, przeslij moje gratulacje - powiedzial zdretwialymi ustami. Cillian spojrzal na niego z ukosa. -Mozesz mu pogratulowac osobiscie. Jeszcze nie przyjmuja gosci, ale za kilka dni wybieram sie do nich. Pojedz ze mna. Alaryk nie odpowiedzial; Cillian patrzyl na niego w milczeniu. Mina zacisnela palce na jego ramieniu. -Alaryku - odezwala sie - chcialabym poznac nazwe tych niebieskich kwiatow. Idz do nich i poczekaj tam na mnie. Mial ochote sie sprzeciwic, w koncu kim ona jest, zeby nim tak rzadzic? Jednak nie zaszedl jeszcze tak daleko, by nie pojac jej zamiarow. Chciala mu dac swobode, ktorej bardzo potrzebowal. Troche czasu. Kiwnal glowa i sklonil sie lekko Cillianowi, ktory z zaskoczona mina cofnal sie o krok. Kiedy obejrzal sie przez ramie, zobaczyl Cilliana i Mine pograzonych w powaznej rozmowie. Cillian marszczyl brwi i krzyzowal ramiona ze znajomym wyrazem twarzy mowiacym "ja tak chce". Mina jednak nie wygladala na osobe gotowa sie nagiac do jego propozycji. Przez twarz Alaryka przemknal usmiech. Zna ja dopiero jeden dzien, ale juz wie, ze jest godna przeciwniczka nawet dla krola Firth. Na koncu sciezki przystanal i zapatrzyl sie na niebieskie kwiaty. Nie znal ich nazwy. Nigdy go to nie interesowalo. Teraz tez nie, ale ona go zapytala, a bardziej naturalne bylo dla niego odpowiedziec jej na pytanie, niz je zlekcewazyc. -Panie - zza krzaka dobiegl go szorstki glos. Alaryk wzdrygnal sie. Nigdy nie poznal imienia tego mezczyzny, chociaz raz Larissa dla swojej przyjemnosci kazala mu ssac fajke Alaryka, a sama sie temu przygladala. Alaryk wstrzasnal sie na samo wspomnienie, a potem drugi raz na widok jego twarzy. Mezczyzna mial ciemne, leniwe oczy, ktorych nie ocieplal usmiech na ustach. To on dal Alarykowi pierwsza dawke zapomnienia. -Panie - powtorzyl mezczyzna - ostatnio nie bylo cie widac. Nie pojawiales sie nawet na dworze. Ani w komnatach swojej pani. Ach, blagam o wybaczenie, moj blad. To juz nie jest... -Obys sie zadlawil - zgrzytnal zebami Alaryk. Obcy uniosl brwi, wydal usta i zakolysal biodrem, chociaz wydawal sie mniej swobodny, niz chcial sie okazac. Spojrzal w dal nad ramieniem Alaryka. -Twoj pan w koncu doprowadzi sie do apopleksji przez to, co wygaduje ta dziewczyna. Alaryk nie odwrocil sie. -Mowisz o krolu z takim brakiem szacunku? Zwazaj na jezyk. -Hm... co do jezyka, to mozesz go wziac. - Obcy przesunal jezykiem po zebach. Alaryk nie mial najmniejszego zamiaru korzystac z tej propozycji, jednak przemagajac wstret, pochylil sie do obcego. -Wciaz jej sluzysz? Mezczyzna uniosl brwi. -Jak zawsze. Oczywiscie. I zawsze bede jej sluzyl. Odsunela od siebie Alaryka, ale nie tego gada. Ta swiadomosc tylko powiekszyla kamien ciazacy mu na zoladku. Alaryk splunal na bok. Mezczyzna usmiechnal sie i znow przesunal jezykiem po zebach. -Nie powinienes az tak sie tym przejmowac. Bez obawy ci przyznam, ze trzyma mnie przy sobie tylko dlatego, ze nic jej nie kosztuje, za to przynosze duze korzysci. Nie twoja wina, ze dopuscila cie zbyt blisko siebie. Alaryk nie odpowiedzial, lecz odwrocil sie i skupil uwage na niebieskich kwiatach. -A jednak cie to meczy, prawda? - Goracy oddech nieznajomego omiotl kark Alaryka. - Nie tylko ona. Ale i ta druga, prawda? Wiem. Wiem, jak to jest, bracie. Ale dlaczego masz cierpiec? Moze moglbym ci pomoc uporac sie z tym? Alaryk spojrzal w dol, na pudelko w dloni mezczyzny. Niegdys zapewne bylo to kosztowne cacko, ale teraz biala porcelana miala wzarta warstwe brudu, a z wieczka ubylo kilka klejnotow. Zloty zamek byl zepsuty. Puzderko otworzylo sie, ukazujac splowiala wysciolke i flakonik z przezroczystego szkla, w ktorym migotal zolty plyn. Juz po niego siegal, kiedy uslyszal za plecami skrzypienie zwiru. Ktos nadchodzil sciezka. Mezczyzna odwrocil sie z falszywym usmiechem. Alaryka swierzbily palce, jednak cofnal je, nie dotykajac pudelka. -Kwiaty, Alaryku - odezwala sie Mina, przesuwajac spojrzenie z jednego mezczyzny na drugiego. -Pytalam cie o ich nazwe. -Zycze milego dnia - pozegnal sie nieznajomy i odszedl. Alaryk przygladal sie, jak odchodzi, a nawet zrobil krok w jego kierunku^ ale sie powstrzymal. Wiedzial, ze jego potrzeba jest sztucznie wytworzona i ze potrafi ja pokonac. Zapomnienie kusilo, lecz skoro ten mezczyzna tak doskonale wiedzial o jego pragnieniu narkotyku, to Larissa rowniez musi o tym wiedziec. A chociaz nie przeszkadzalo mu, ze Cillian, Edward czy nawet Mina wiedza o tym, ze poddal sie pokusie ciemnosci, nagle bardzo mu zaczelo przeszkadzac, ze jego byla dama tez o tym wie. Na pewno rozesmiala sie zza wachlarza, kiedy przyniesiono jej te wiadomosc. Szydzila z niego. Widzial ja poprzednio w takich sytuacjach przy okazji wczesniej porzuconych kochankow. Jeden z nich chcial sie zabic i skoczyl z mostu. Przezyl, ale, jak przypuszczal Alaryk, pewnie zalowal, ze jednak nie zginal. Larissa poszla odwiedzic biedaka i wrocila promieniejaca, z rozpalonymi policzkami i oczami blyszczacymi z ozywienia, po czym zebrala swoje kolko znajomych i zabawiala ich opowiesciami o tym, jak to nieszczesnik przylgnal do jej dloni i nie chcial jej puscic mimo polamanych palcow. -Kwiaty, Alaryku. -Niebieskie... niebieskie... - Alaryk zajaknal sie, szukajac goraczkowo slowa, ale czul pustke w glowie. Zacisnal piesci. Spojrzal na nia. -Wez gleboki oddech i pomysl - polecila Mina. -Nie znam go! Nie znam tego twojego cholernego kwiatka! - Zerwal kwiat z krzewu i obral z platkow. Nieporuszone spojrzenie Miny sprawilo, ze poczul sie jak skonczony glupiec. -Poprosze o nazwe, moj panie, i bez dyskusji. -A co zrobisz, jesli nie umiem ci jej podac? Patrzyla na niego bez slowa. Alaryk znow splunal, by pozbyc sie smaku zapomnienia cisnacego sie na jezyk. Jesli nawet nie spodobalo sie jej to, nic po sobie nie okazala. Nie spuszczala z niego wzroku. Gdyby chciala wymoc jego posluszenstwo grozbami czy szyderstwem, czy tez gdyby chociaz najmniejszym gestem dala mu poznac, ze ma o nim zle zdanie, gdyz nie umie odpowiedziec na jej pytania, Alaryk odwrocilby sie na piecie i odszedl. Ale Mina po prostu przygladala mu sie bez slowa. Nie wypominala mu tego, jak sie nim opiekowala w nocy, ani nie przypominala o celu, dla jakiego sie tu znalazla. Czekala. -Niebieskie... czepki - powiedzial wreszcie. - Nie. Niebieskie pantofle. Nie. Nie. Niebieskie plaszcze! Nazywaja sie niebieskie plaszcze. Splynela na niego fala ulgi. Smak zapomnienia nie znikl, ale zoladek sie uspokoil. Podszedl do kolejnego krzewu w rzedzie. -Roze. Nazwane imieniem matki krola, Ingrid. To tez roze. Nie wiem, jaka odmiana, ale kwitna na bialo i rozowo. Odwrocil sie do niej z triumfem na twarzy. Mina z usmiechem wyciagnela do niego reke. Wzial ja. Byla sliczna, a usmiech jeszcze dodawal jej urody. I czy chcial, czy nie chcial, byla jego. A on byl jej, jak przypuszczal, przynajmniej na razie. Alaryk uniosl jej dlon do ust i ucalowal, natychmiast poddajac sie bez walki checi wywolania kolejnego usmiechu na jej twarzy. Udalo mu sie. Westchnal. -Dziekuje. -Nie ma za co - odpowiedziala. Rozdzial 20 Od jej przyjazdu minely trzy dni i najciezsze objawy glodu u Alaryka rowniez przeszly. Przetrwal dreszcze, mdlosci, wahania nastroju, ale w ogolnym rozrachunku, jak sie wydawalo Minie, to nie narkotyk doprowadzil go do tak pozalowania godnego stanu. Alaryk cierpial z powodu zawodu milosnego, a nie narkotyku. Zapomnienie przynosilo mu ulge w bolu, a potem stalo sie wygodna wymowka do staczania sie po rowni pochylej. Mina pomogla mu przetrwac pierwsze objawy odstawienia narkotyku, teraz nadszedl czas zajac sie rana serca. Nabral nawyku spelniania jej prostych polecen latwiej niz jakikolwiek inny jej opiekun. Latwiej niz jakikolwiek inny mezczyzna, musiala przyznac, przygladajac sie, jak Alaryk zatrzymuje sie na chwile w pracy, spojrzeniem sprawdza, czy jej szklanka nie jest juz pusta, po czym wraca do papierow na biurku. Zagonila go do porzadkowania rachunkow i rozliczania dlugow, gdyz tak jak zadna dusza nie znajdzie pociechy w balaganie, tak tez nikt nie znajdzie spokoju, jesli do drzwi dobijaja sie wierzyciele. "O ile w ogole ktos sie dobija" - pomyslala, przewracajac kartki powiesci, chociaz tylko udawala, ze czyta. Skoro przyjaciele Alaryka nie zalowali grosza, by sciagnac ja do niego, z pewnoscia zadbali tez o to, by wierzyciele nie zaklocali mu spokoju. Ktos czuwal, by nikt im nie przeszkadzal, wiedziala o tym, gdyz oprocz pokojowek przy- noszacych posilki i zabierajacych talerze nikt inny nie pukal do drzwi. Jesli czul sie osamotniony, Alaryk sie do tego nie przyznawal. Wydawal sie raczej zadowolony z tego uwiazania w apartamencie z Mina, z ktorego wychodzili tylko na codzienny spacer po ogrodach. Chociaz Edward przyslal zaproszenie, a Cillian zostawil liscik zachecajacy Alaryka, by dolaczyl do niego i kilku innych mlodych szlachcicow w wieczornych rozrywkach, Alaryk odmowil. Nie wspominal rowniez o uczestnictwie w dworskich spotkaniach, chociaz Mina wiedziala, ze w przeszlosci byl czestym bywalcem tych wieczorow. Mina celowo dopila swoja chlodna herbate z miodem i zwrocila wzrok na zadrukowana strone. Po chwili stal przy niej Alaryk z dzbankiem, chociaz nie dolal jej herbaty, zanim nie uniosla wzroku i nie kiwnela glowa. Mial naturalna sklonnosc do sluzenia innym, lagodzona brakiem przekonania, ze wie dokladnie, czego jej potrzeba. Zawsze byl przy niej, zeby napelnic jej szklanke lub odsunac krzeslo czy podac najlepsze kawalki miesa, ale sie nie narzucal. Przygladala sie, jak napelnia jej szklanke i odstawia dzbanek, czujac nagle tetnienie w skroniach i gleboko w gardle. I miedzy udami. Codziennie spali w jednym lozku, nago, ale on ani razu jej nie dotknal. - Alaryku. Zatrzymal sie na dzwiek jej gardlowego, niskiego glosu. Otworzyl oczy nieco szerzej. Kiedy wychodzili, ubieral sie jak dzentelmen, gdyz nie podobaloby sie jej, a jemu by nie pomoglo, gdyby pokazywal sie w innych ubraniach. Jednak w zaciszu domowym nie nosil koszuli, spodnie mial nisko spuszczone, poniewaz powiedziala mu, ze tak sie jej po- doba. Mina dojrzala zyle na jego szyi pulsujaca tak samo jak jej wlasna przed chwila. Odlozyla lekture. Alaryk powiodl spojrzeniem za ksiazka, potem wrocil^do jej dloni. Kiedy jego jezyk wysunal sie spomiedzy warg, Mina wstrzymala oddech. -Przez tych kilka dni twoje zachowanie naprawde mnie zadowolilo - powiedziala mu. Pochylil glowe. -Dziekuje. -Myslalam, ze bedziesz sie mocniej opieral - dodala. Usmiechnal sie. -Ja tez tak myslalem. -Jednak nie walczyles. - Nie przypominala mu pierwszego dnia, chociaz oboje go pamietali. - Robiles dokladnie to, co ci polecilam, starajac sie w miare swoich mozliwosci. -Poniewaz chyba wiesz, co jest dla mnie najlepsze - odparl z lekka niechecia. - Nie musze byc wielkim uczonym, zeby to zauwazyc. -Jednak sama swiadomosc nie oznacza, ze jestes gotow to przyjac, i to tak szybko. -A inni twoi klienci nie byli do tego gotowi? - zapytal raczej z ciekawoscia niz zazdroscia. Przypomniala sobie opiekunow, ktorzy mniej chetnie naginali sie do jej kaprysow lub akceptowali taka potrzebe. Kilku wrecz odrzucilo ja jako swoja pania, lecz wedlug Miny byla to ich wlasna strata. Jak powiedziala Alarykowi, potrafila nawet potraktowac mezczyzne batem, jesli uznala, ze w ten sposob spelni swoje zadanie i przyniesie mu spokoj, ale nie lubila uciekac sie do tego srodka w zadnym innym celu. Do tej pory Alaryk robil to, co mu kazala, gdyz jak powiedzial, sam widzial, ze czyni to w jego interesie. To swiadczylo o jego inteligencji, a te ceche podziwiala u kazdego czlowieka, lecz najbardziej cenila u opiekuna. I u kochanka. -Powiedz mi, ze nie jestem twoim najtrudniejszym klientem - powiedzial z nutka kpiny w glosie. To tez sie jej podobalo. Podniecal ja widok mezczyzny na kolanach, ale nie wtedy, kiedy ow mezczyzna nie umial sie podniesc. -Zapewniam cie, ze nie jestes najtrudniejszy. -Ale zapewne i nie najlepszy. - Doslyszala w jego glosie ow szczegolny ton, ktory dobrze znala. Chwycil ja nagly zal; jednak Alaryk jest taki jak inni mezczyzni. Nie moze oczekiwac, ze sie od nich rozni. Musi pamietac, ze w jej zyciu moze byc wielu opiekunow, ze jest tylko Sluzebnica. -Nie zwracaj na to uwagi - odezwal sie Alaryk. - Wiem, ze obiecalas mnie nie oklamywac. Nie powinienem byl zadawac tego pytania tylko po to, by zaspokoic moja proznosc. -Dla mnie kazdy patron jest inny i niepowtarzalny - odparla Mina. Alaryk odetchnal powoli; przygladala sie grze miesni na jego ramionach i klatce piersiowej, czujac wypelniajacy ja zar. Spojrzeniem popchnela go na podloge u swoich stop. -Chcialabym, zebys mnie jeszcze bardziej zadowolil. Poczul fale napiecia. -Chetnie. -Jak bys mnie zadowolil? - odezwala sie ledwie doslyszalnie. Alaryk opadl przed nia na kolana, nie dotykajac jej. Ob- serwowala go, czujac, jak jej oddech przyspiesza. Sutki jej sie napiely. Pierwszego dnia chwycila go za czlonek i piescila, ale nigdy nie dotknela go namietnie. -Chcialbym sprobowac, jak smakujesz - wymruczal, schodzac spojrzeniem w dol, na jej lono, aby nie miala watpliwosci, o co mu chodzi. Znow podniosl wzrok i spojrzal jej w oczy. - Jesli moge. Zamiast odpowiedzi Mina uniosla suknie do kostek. Alaryk usiadl na pietach i przygladal sie jej. Polozyl dlonie na jej kostkach i podazal za jej suknia, ktora ona unosila coraz wyzej. Zanim siegnal jej ud, palce mu drzaly, a oddech przyspieszyl. Ona tez oddychala szybko i nierowno. Juz od zbyt dawna nie miala opiekuna, ktoremu pozwolilaby sie dotknac. Wiekszosc z nich, chociazby sie z tym nie zgodzili, nie potrzebowala seksu z nia, a calkiem pokazna liczba klientow poczulaby sie raczej oniesmielona. Mina od dawna nie miala rowniez kochanka, a Alaryk dotykal ustami wewnetrznej strony jej ud wlasnie z czuloscia kochanka. Mina rozumowo znala roznice, lecz jej zdradzieckie cialo nie. -Ach - westchnela, kiedy jego usta piescily gladka skore. - Ach! - powtorzyla, kiedy jezyk wysunal sie i rowniez zaczal ja piescic. Palcami chwycila suknie i zwinela ja, zeby czegos sie przytrzymac. Alaryk przysunal sie blizej. Do jej ciala dotarl jego goracy oddech, a potem rozpalony jezyk. Sprobowal jej smaku, o tak, ustami, jezykiem i delikatnymi pocalunkami, pod ktorymi jej biodra prawie natychmiast same zaczely sie kolysac. Zdjela dlon z faldu spodnicy i polozyla na jego glowie. Wplotla palce w jego wlosy i pociagnela. Alaryk jeknal, a Mina podskoczyla na ten dzwiek. Przylgnal ustami do jej lechtaczki i ssal delikatnie. Palce wsunal do wnetrza, naciskajac i glaskajac, sprawiajac, ze unosila sie coraz wyzej. Przyjemnosc w niej narastala i zalewala ja, wypelniajac wszelkie miejsca, ktore tak czesto wydawaly sie rozpaczliwie puste. Zakolysala sie pod jego ustami. Spojrzala na kleczacego przed nia mezczyzne. Patrzyla, jak miesnie na jego ramionach naprezaja sie i przesuwaja, kiedy ja tak piesci. Widziala, ze jemu kochanie sie z nia ustami tez sprawia rozkosz. W tej chwili wiekszosc mezczyzn trzymalaby dlon na swoim czlonku, ale Alaryk skupil sie bez reszty na niej. To tym doprowadzil ja do szczytu jeszcze pewniej niz zwinnymi ustami czy dlonmi - swoim niezmiennym oddaniem jej, jej przyjemnosci, bez ogladania sie na korzysci dla siebie. Doszla do szczytu z nieskrepowanym okrzykiem. On tez krzyknal, moze dlatego, ze pociagnela go mocno za wlosy. Potem nastepne kilka minut spedzil z glowa miedzy jej nogami, wreszcie uniosl twarz i sie usmiechnal. Mina odetchnela powoli, po czym polozyla mu dlon na ramieniu i pociagnela do gory. Uniosl sie chetnie, lekko niepewny, o co jej chodzi. Pocalowala go w usta; odsunal sie z czujnym spojrzeniem. Nie protestowal, ale najwyrazniej nie oczekiwal, ze go obejmie. Na moment zatrzymala dlon na jego policzku, po czym znow przyciagnela go do siebie i pocalowala. Tym razem jego usta zmiekly i wargi rozchylily sie pod jej naciskiem. Objal ja w talii i przytrzymal delikatnie. Przerwal pocalunek i ukryl glowe na jej ramieniu, przyciagajac ja do siebie. Mina trzymala go w ramionach, obejmujac ciasno nogami. Krzeslo niezbyt nadawalo sie do takiego siedzenia, wiedziala, ze pewnie juz go porzadnie rozbolaly kolana, ale nie odpychala go. Glaskala Alaryka po nagich plecach, czujac wypuklosci kregow. Czula poruszenia jego warg na swojej szyi, ale Alaryk sie nie odzywal. Czekala. Wiekszosc Sluzebnic czekala na kolanach w roznych pozycjach, lecz Mina nigdy nie byla typem klekajacym z powodu innego niz dla wlasnej wygody. Wciagnela powietrze, wypuscila je i policzyla gwiazdy w nieskonczonosci umyslu. Otworzyla sie na Proznie i poplynela w nia. Jej cialo bylo nasycone, a to pomagalo. Ofiarowala mu komfort ciszy i obejmujacych go ramion. -To niedobrze, ze jestem tak wdzieczny za twoja obecnosc - wyszeptal w koncu. - Wiem, ze mezczyzna powinien byc niezalezny i sam decydowac o tym, jaka pojdzie droga. Wiem. I zawsze tak postepowalem. Ale... Mina obrocila sie i przycisnela usta do jego ramienia. Smakowal potem i ledwie wyczuwalnie resztkami zapomnienia wciaz ulatniajacymi sie z porow skory. Nucila cicho, bez slow. Wcisnal sie w nia jeszcze mocniej. -Czasami bardzo wielka ulge przynosi swiadomosc, ze nie musisz wciaz zgadywac, czego inni od ciebie oczekuja. Tak? Pokiwal glowa, wstal i zaczal chodzic przed nia tam i z powrotem. Mina zsunela suknie do kostek i obserwowala go. Jego spodnie wciaz byly wybrzuszoneu z przodu, ale Alaryk chyba nie myslal o swoim podnieceniu. Przesunal dlonia po wlosach; palce zaplataly mu sie i utknely. -Tak, to ulga. Od mezczyzny tyle sie wymaga... mamy skonczyc szkoly, zdobyc dobra pozycje... ozenic sie. - Rozesmial sie gorzko, nie patrzac na nia. - Tylko niestety ja nigdy nie mialem glowy do nauki, a pozycje na dworze zawdzieczam dobrej woli mojego przyjaciela, a nie wlasnym zdolnosciom. I moge sie z tym pogodzic, gdyz moi rodzice sa szczesliwi, ze ich syn zaszedl wyzej, niz mogli przewidziec, biorac pod uwage to, co mogli mi zapewnic. Co nadal mi zapewniaja ze swoich dochodow. Podszedl do okna i wyjrzal na dwor, wyciagajac nad glowa dlugie ramie. -A w przeciwienstwie do wielu mnie nie przeszkadza, ze nie jestem inteligentny czy zdolny i ze nigdy nie zdobede fortuny dzieki moim zdolnosciom. Mina chetnie spieralaby sie ze stwierdzeniem o braku inteligencji czy zdolnosci Alaryka, ale tylko sluchala. Alaryk odwrocil sie z dlonia rozpostarta na brzuchu. -Zawsze bede tylko soba, nikim innym. -Jak kazdy z nas - odparla Mina. -Bylem takim glupcem... - powiedzial Alaryk. Mina wstala i podala mu reke do ucalowania. -Css... Wiekszosc bledow da sie naprawic. -Nie musi, jesli nie jest w stanie. - Cillian pokrecil glowa i zmarszczyl brwi. - Jesli zle sie czuje. -Alaryk nie jest chory - poprawila go Mina. Edward poprawil sie w krzesle, na ktorym siedzial z noga zalozona na noge. Pod oczami mial cienie i kilka razy ziewnal dyskretnie, prawdopodobnie byl to skutek pojawienia sie dziecka w rodzinie. -Moze w takim razie nie nadaje sie do tego. Mina uniosla brwi, by mu pokazac, co na ten temat mysli, a Edward wzruszyl ramionami. Cillian postukal piorem w blat stolu, rozpryskujac atrament po ubraniu, rekach i papierach. Mina westchnela, wstala i podala mu bibulke, ktora przyjal z zaskoczeniem. -On nie jest chory i wedlug mnie nadaje sie do wszel- kich zadan, jakie przed nim postawicie. W kazdym razie na pewno ma odpowiednie zdolnosci. W koncu ty tez to robiles - dodala, odbijajac pileczke do Cilliana. Krol, szeroko znany z gwaltownosci temperamentu, nie dal sie sprowokowac. Zmarszczyl brwi i zagryzl dolna warge. -Nie znosilem posady ministra mody. Uwazalem, ze dla mojego ojca byla to tylko wymowka, zeby trzymac mnie z dala od siebie. -Czy to dlatego przekazales ja Alarykowi? Cillian i Edward wymienili spojrzenia; Cillian przytaknal. -Byl... niewazne. Ale mimo wszystko chcialem go miec w rzadzie. Rozumiesz. Nie rozumiala, gdyz jej wiedza o mechanizmach rzadzenia ograniczala sie do spraw podstawowych. Wzruszyla ramionami i przewiercila go dlugim spojrzeniem. Nie zdziwilo jej, kiedy Cillian uciekl wzrokiem. -Dales mu stanowisko, lecz nie dopilnowales, by wywiazywal sie z obowiazkow. Z tego, co widzialam w dokumentach, Alaryk nie tknal pracy. Zajal sie biadoleniem nad soba i usprawiedliwianiem swojego nalogu. Jak wy, jego przyjaciele, mogliscie mu pozwolic upasc tak nisko? Znow wymienili spojrzenia; byli to dorosli ludzie i notable, ale zachowywali sie jak chlopcy. Mina skryla usmiech na widok ich zawstydzonych twarzy. Ci dwaj mezczyzni rzadzili w swoich dobrach - jeden z nich rzadzil calym krajem, na litosc Sindera! A jednak zaden nie umial spojrzec jej w oczy. -Pewnie uznaliscie, ze to takie proste - zastanawiala sie glosno. - Przyjade i posprzatam, co? Byloby o tyle latwiej i tak by was uspokoilo... ta swiadomosc, ze zrobiliscie dla niego, co w waszej mocy. Edward, juz niezdradzajacy sladu ospalosci, zmarszczyl brwi. -Powinnas uwazac, jakim tonem mowisz. -Powinnam? - Mina wyprostowala sie i uniosla glowe, luzno puszczajac rece po bokach i otwierajac dlonie. Nie umknely jej ich spojrzenia taksujace ja od stop do glow ani to, ze jej surowy stroj mimo wszystko wywieral na nich wrazenie, chociaz starali sie to ukryc. Na pewno w niczym nie przypominala ich idealu kobiety, widziala to, ale jednak ja szanowali. -Powinnas chociazby z litosci. - Cichy glos Cilliana sprawil, ze odwrocila sie do niego. -Powinnam okazac wam litosc za co? Za wiedze, ze zle postapiliscie, czy za to, ze tak daliscie sie pochlonac wlasnym sprawom, iz zaniedbaliscie przyjaciela? - Mina lekko wydela wargi. Wystarczylo. -Nie chcielismy, zeby tak sie to potoczylo. Czy nigdy nie zdarzylo ci sie tak mocno skupic na sobie, ze zapomnialas o wszystkim innym? - Edward pochylil sie w krzesle. -Jestem Sluzebnica. Nie zapominam o wszystkich innych, skupiajac sie na sobie. Cillian pokiwal glowa. -I jestes tutaj po to, zeby mu pomoc, prawda? Zatem pomoz mu. Chcemy z powrotem naszego przyjaciela, to wszystko. Takiego jak kiedys. -Nie takiego jak kiedys - poprawil go Edward cicho. - Nikt z nas nie jest taki jak kiedys. Ale tak, chcielibysmy go odzyskac. Zagubil sie i zbyt dlugo to juz trwa. A zanim znow nas osadzisz, powiem ci, ze biore na siebie odpowiedzialnosc. Wiem, jaka role odegralem w tym wszystkim. Ale czuje sie bezradny, nie moge zrobic wiecej, niz zrobilem. Mina uwierzyla mu. Uwierzyla im obu, gdyz obaj szczerze mowili o przywiazaniu do przyjaciela. -Jesli go kochacie, jak twierdzicie, musicie go zmusic, zeby wrocil do pracy. Dajcie mu nawet najprostsze zadania, jak pilnowanie ksiag rachunkowych, jesli uwazacie, ze nie czas jeszcze na obarczanie go tworzeniem nowych podatkow czy innymi odpowiedzialnymi sprawami. W ministerstwie mody sa tez inni, prawda? Pracuja teraz zamiast Alaryka? -Alaryk jest moim ministrem, ma prawo mianowac podwladnych, by zasiadali w radzie, ale tego nie zrobil. Wszyscy ci, ktorzy sluzyli mnie, nadal tam pracuja - wyjasnil Cillian. -Co mozna zrobic bez urzedujacego ministra? Cillian usmiechnal sie z zalem. -Nie za duzo, sporo jest do nadrobienia. Kiedys uwazalem te prace za synekure, ale zmienilem zdanie. -Czyli faktycznie potrzebujesz go w urzedzie. Nie jest to tylko ochlap rzucony przyjacielowi. -Niektorzy moga tak to postrzegac - mruknal Edward, a Cillian rzucil mu szybkie spojrzenie. Mina nie znala pozycji Edwarda w gabinecie Cilliana, nie wiedziala nawet, czy pelni jakakolwiek funkcje oprocz tego, ze jest doradca i przyjacielem. Jednak wydawalo sie oczywiste, ze poradzilby sobie z kazdym zadaniem. Alaryk tez taki bedzie, czula to, o ile tylko da sie przekonac, ze trzeba. -Moge wiele z nim zrobic, panowie, ale nie zdolam go zmusic do przyjecia obowiazkow wobec was. -Nie? - Cillian wygial brwi w luk. - Wydawalo mi sie, ze potrafisz zmusic go do zajecia sie wszystkim, co tylko wymyslisz. Usmiechnela sie. -Wiesz, ze to nieprawda. Edward takze sie usmiechnal. -Moze Cillian tylko sobie wmawia dla poprawy samopoczucia. Cillian odpowiedzial mu wulgarnym gestem, na co Edward tylko usmiechnal sie z czuloscia. Przygladajac sie im, Mina z cala sila odczula, jak obaj sa sobie bliscy. Edward mial zone, a Cillian byl wlasnie w trakcie dlugiego korowodu zwiazanego z politycznymi zareczynami, ale patrzac na nich, nie mozna bylo sie nie domyslic, ze sa zwiazani. Nie znaczylo to, ze posadzala ich o niewiernosc, tylko to, ze rzadko zdarzalo sie jej widziec tak bliskich przyjaciol wsrod mezczyzn. -Wasza trojka - powiedziala, przygladajac sie im jeszcze uwazniej - byliscie bliskimi przyjaciolmi, tak? -Najlepszymi - odparl Cillian natychmiast i stanowczo. -Nie bylismy. Jestesmy - dodal Edward z rownym przekonaniem. -Lecz cos sie zdarzylo. Nie jestescie sobie tak bliscy jak kiedys. - Chyba dotknela niewidocznej rany, gdyz obaj mezczyzni uciekli spojrzeniami. - Nie sadzicie, ze problemy Alaryka maja korzenie glebsze niz tylko tak okrutne porzucenie przez kobiete? -Chyba faktycznie mozna stwierdzic, ze Alaryk pragnal czegos... wiecej - odezwal sie Edward niechetnie. Czyli pragnal tego od Edwarda. Nie od Cilliana, ktory zmarszczyl sie i stopa w modnym bucie kopal w podloge. Mina uwaznie przyjrzala sie ciemnowlosemu mezczyznie, nie rozumiejac, co w nim zrodzilo tak wielka milosc i oddanie nie jednego, lecz dwoch mezczyzn... i na dodatek bylej siostry. Owszem, jest przystojny, zapewne potrafi okazac serdecznosc, ale jesli o nia chodzi, to na razie uwazala go za bardzo przecenionego. -A powiedziales mu, ze to niemozliwe? Edward powoli pokrecil glowa i spojrzal jej w oczy. -Zalozylem, ze to zrozumial. -Na pewno. Jednak przez to wcale nie bylo mu latwiej zniesc odrzucenia. A potem tak bezwarunkowo oddal sie tej kobiecie, przynajmniej z tego, co mowiliscie... Nic dziwnego, ze wpadl w rozpacz. - Mina nie pogrozila im palcem, wiedzac, ze to tylko mezczyzni i nie nalezy oczekiwac od nich zbyt wiele. - Nie wszystko zdolam naprawic sama. Zrobie, co w mojej mocy, ale... jestem kobieta od poczatku do konca. Nie cudotworczynia. -Nikt nie oczekuje od ciebie cudow! - zawolal oburzony Cillian. Mina wwiercila sie w niego wzrokiem, az po dlugiej chwili na jego policzki wyplynal rumieniec. -Bylbys zaskoczony, gdybym ci powiedziala, ilu ludzi tego wlasnie oczekuje. Kiedy do pokoju wszedl Edward, Alaryk podniosl wzrok; jego reka zamarla na biurku. Zacisnal palce na scierce do kurzu. Najchetniej odrzucilby ja na bok, ale sciskal ja mocno w garsci. Uniosl glowe, czekajac na slowa Edwarda. Edward wydawal sie zmeczony... i wymiety. -Alaryku. Odlozyl scierke i otrzepal rece. -Gdzie jest Mina? Edward zbyt rzadko przy nim klamal, by Alaryk mogl stwierdzic, czy teraz mowi prawde, ale watpil w to. -Nie wiem. Myslalem... myslalem, ze jest tutaj z toba? -Nie. Poszla gdzies i zostawila mnie tutaj. - Zostawila go ze scislymi instrukcjami dotyczacymi tego, co ma zrobic podczas jej nieobecnosci, ale nie mowiac mu, dokad idzie ani kiedy wroci. Znal juz reguly gry i przy kazdej okazji, kiedy sie zastanawial, czy po powrocie bedzie zadowolona, czul nowa erekcje. Edward wydawal sie zaklopotany, jakby naszedl Alaryka w kompromitujacej sytuacji, a nie polerujacego blat biurka. Przestapil z nogi na noge i rzucal spojrzenia po calym pokoju, unikajac wzroku przyjaciela, wreszcie jednak Alaryk stanal za biurkiem na wprost niego. -Co cie meczy? Edward wciaz unikal jego wzroku. -Przyszedlem zobaczyc, jak sie czujesz. Alaryk rozejrzal sie po pokoju, ktory wlasnymi rekami wysprzatal i uporzadkowal wedlug scislych wskazowek Miny. Mieszkal tu juz tak dlugo, ze przyzwyczail sie do apartamentu, ale nigdy nie czul sie tu do konca u siebie. To Larissa wybrala pokoje i zachecila go, zeby poprosil o nie krola, to ona urzadzila je wedlug wlasnego gustu. Edward rzadko tu przychodzil, a jego widok w tej chwili jeszcze wzmocnil poczucie Alaryka, ze tak naprawde nie jest to jego dom. -Dziekuje, lepiej. - Wiedzial, ze uwadze Edwarda nie umknely jego luzne spodnie i nagi tors. Dlaczego Edward nagle spiekl raka? Skad to jego sploszone spojrzenie i przestepowanie z nogi na noge? Alaryk podazyl wzrokiem za spojrzeniem przyjaciela, ktory uparcie go unikal. -Dobrze. To dobrze. Cillian przesyla pozdrowienia. Alaryk czekal na ciag dalszy, ale Edward podszedl do okna i wyjrzal; milczenie chyba mu odpowiadalo. -Wygladasz na zmeczonego. Wydawaloby sie, ze zona lepiej o ciebie zadba. Przynajmniej dbala kiedys. Edward rozesmial sie cicho. -W tej chwih' zajmuje sie glownie opieka nad naszym synem, ktory jest znacznie bardziej wymagajacy, niz ja kiedykolwiek osmielilem sie byc. Alaryk na smierc zapomnial o synu Edwarda. -Wybacz, Edwardzie. Powinienem byl przeslac gratulacje. Powinienem was odwiedzic. Cillian powiedzial, ze przyjmujecie gosci witajacych dziecko. Edward odwrocil sie ze zmarszczonymi brwiami. -Nie mam pretensji. Nie czules sie najlepiej. Przyjedziesz go zobaczyc, jak tylko... bedziesz w stanie. Jego wahanie i staranny dobor slow ranily Alaryka bardziej niz glod narkotyczny. Kiedys, a nawet nie tak dawno temu, obaj umieli dzielic sie wszystkim, potrafili nawet dzielic sie myslami bez potrzeby uzywania slow. Na niebieskie jaja Sindera, przeciez dzielili sie nawet niejedna kobieta, ostatnio ta, ktora teraz byla zona Edwarda. Czym on sie martwi? Tym, ze Alaryk moglby ich odwiedzic, by pogratulowac zonie i obejrzec dziecko, lecz niewczesnymi zalotami naduzylby prawa goscinnosci? Sama mysl, ze Edward moglby go o to posadzac, scisnela mu zoladek i rozgniewala. Podszedl do przyjaciela stojacego w oknie, opartego ramieniem o futryne i wpatrzonego w zapadajaca noc. Edward nie odsunal sie, ale spial caly. Nie odrywal wzroku od scenerii za szyba, nawet kiedy Alaryk pochylil sie ku niemu. -Edwardzie, na Proznie, co sie z toba dzieje? Edward pocalowal go. Dlugo, mocno i niespodziewanie. Alaryk stracil oddech, czul, ze sie dusi. Przez wszystkie lata, kiedy marzyl o czyms podobnym, nigdy nie czul sie tak jak teraz. Chyba zachlysnal sie ze zdziwienia, gdyz w nastepnej chwili poczul jezyk Edwarda, jego dlon na swoim karku przyciagajaca go blizej. Oszolomiony Alaryk nie potrafil zdobyc sie na sprzeciw. Zamknal oczy i unioslszy reke, oparl ja o piers przyjaciela. Przy kolejnym oddechu odzyskal jasnosc myslenia i odepchnal Edwarda. -Co ty... dlaczego... co ty wyprawiasz? Alaryk dotknal swoich ust, mial wrazenie, jakby go ktos uderzyl. Edward oddychajac z trudem, znow sprobowal go pocalowac. Alaryk odepchnal go i instynktownie spojrzal w kierunku drzwi z nadzieja, ze nie zobaczy w nich przygladajacej sie im Miny. Edward odetchnal powoli, z trudem. -Alaryku, ja zawsze bylem... my zawsze... ja jestem... Tak rzadko widzialo sie Edwarda z takim trudem dobierajacego slowa, ze Alaryk mogl tylko przygladac mu sie oslupialy; w koncu zdjela go litosc. Uciszyl go, kladac mu dlon na ustach. Edward zamilkl, po czym polozyl reke na dloni Alaryka i zdjal ja sobie z ust, ale nie puscil jej. -Alaryku, wybacz. -Za co? - Przed kilkoma minutami serce bilo mu jak oszalale, teraz zamilklo i ciazylo w piersi jak kamien. Edward odetchnal ochryple. -Za to, ze nigdy nie przyznalem, ze wiem, co do mnie czujesz. Przez umysl Alaryka przebieglo nagle okropne wspomnienie ze szkoly. Cofnal sie chwiejnie o pol kroku. Kryl sie wtedy, dyszac, pod koldra z reka na czlonku i zamknietymi oczami, wyobrazajac sobie Edwarda tak, jak widzial go ledwie chwile wczesniej, z nagim torsem i wilgotnego po kapieli. Rozesmianego, ze zbyt dlugimi wlosami opadajacymi na oczy, ktore odsuwal jedna reka, podczas gdy Cillian recznikiem smagnal go w posladek. W jego marzeniach Edward wyciagal do niego reke i przyciagal go do siebie. W marzeniach pocalunek Edwarda nigdy nie wywolywal w Alaryku takich uczuc jak teraz. Wpatrywali sie w siebie przez chwile, w koncu Edward odwrocil wzrok. Chociaz w pokoju bylo cieplo od ognia plonacego na kominku, Alaryk poczul dreszcz na golej skorze. Wiele razy juz stal bez ubrania przed Edwardem, i to bardziej nagi niz teraz, nagle poczul sie jednak calkowicie obnazony. Zlapal koszule z krzesla i narzucil na siebie, sztywnymi palcami zapinajac guziki. -Jestes moim przyjacielem - odezwal sie Alaryk, kiedy cisza zaczynala ich juz dlawic. - Nigdy nie watpilem, ze o tym wiesz. Edward przylozyl dlon do jego policzka, po czym opuscil ja bezwladnie, az oparla sie na jego ramieniu. Nie powinna tak mu ciazyc, jednak Alaryk nie mogl sie zmusic, by ja zdjac. Edward zawsze byl idealem. Wyzszy. Silniejszy. Bardziej inteligentny, przystojny, bogatszy. Bardziej kochany. Zdarzalo sie, ze w porownaniu z Cillianem i Edwardem Alaryk czul sie tak, jakby biegl trzy kroki za nimi. To jednak bylo w szkole, kiedy byli chlopcami, a potem mlodymi mezczyznami. Chociaz uplynelo niewiele lat, nic nie bylo juz takie samo. Na sama mysl Alaryk cofnal sie o krok. Wiele sie zmienilo. Pomiedzy nimi i w nim samym. Edward najwyrazniej zle odczytal jego wycofanie i przysunawszy sie, zlapal go za nadgarstek. -Bylem wobec ciebie niesprawiedliwy, Alaryku. Alaryk nigdy nie przypuszczal, ze bedzie tak stal, a Edward bedzie sie w niego wpatrywal zamglonym wzrokiem. Nigdy nie przypuszczal, ze nie bedzie chcial trzymac w dloni reki przyjaciela czy tez ze twarz Edwarda, zawsze obecna w jego myslach, w koncu zostanie zastapiona przez inne rysy. Nawet na podlodze u stop Larissy, odgrywajac role jej pieska i spelniajac kazde zyczenie, Alaryk czasami widywal przed soba w ciemnosci twarz Edwarda, jakby mu przypominala, ze istnieje cos wiecej. Naprawde wiele sie zmienilo. -Nie, Edwardzie - odezwal sie Alaryk. - Nie byles. W ciemnych oczach Edwarda w naglym przeblysku wspomnienia zobaczyl lozko i splatane konczyny. Jasne rozpuszczone wlosy kobiety. I wlasna wykrzywiona namietnoscia twarz. Oczywiscie byl to wytwor jego wlasnego umyslu, wyobraznie mial nadal zywa jak zawsze, ale wydawalo mu sie, ze Edward mysli o tej samej chwili. -Nie wiem, dlaczego to bylem ja. Ty i Cillian zawsze... Zawsze byliscie moimi najblizszymi przyjaciolmi. Nawet w tej chwili Alaryk oczekiwal uklucia zazdrosci, ktore zawsze sie pojawialo, kiedy tylko Edward wspominal Cilliana. -Tak jak wy dla mnie. Edward puscil reke Alaryka. -Czy zostawilismy cie z tylu? Na takie ujecie sprawy Alaryk mogl tylko przelknac natlok emocji. Glownie gniewu i zazdrosci, ale tez w duzej mierze zalu. -Tak. Zostawiliscie. Edward zgarbil sie i znow odwrocil, by oprzec sie o fu- tryne okna. Dlonia zakryl sobie oczy. Alaryk przygladal mu sie przez chwile, swiat miedzy nimi wirowal, jednak gdy kiedys on sam rowniez wirowal wraz z nim, teraz stal nieruchomo. -Ale czy miales czekac na mnie? Zamiast isc naprzod, znalezc pocieszenie z twoja zona, czy miales czekac, az cie dogonie? - Alaryk pokrecil glowa. - Czy Cillian mial na mnie czekac? - Rozesmial sie. - A czy w ogole mogl? Widzialem was obu z tymi kobietami, nie wierze, ze to mozliwe. Nie, Edwardzie. -Ale to wszystko... Glos Alaryka nabral twardosci. -To wszystko to moje dzielo. I nie moge za to winic nikogo oprocz siebie samego. Edward wpatrywal sie w niego; w koncu na jego ustach pojawil sie nikly usmiech. -To jej dzielo, prawda? To ona tak cie zmienila. W pierwszej chwili Alaryk sadzil, ze Edward ma na mysli Larisse, ze to ona popchnela go w dol po rowni pochylej rozpaczy i narkotykow, co zreszta w znacznej mierze odpowiadalo rzeczywistosci. Jednak pozostala czesc byla jego dzielem i niezaleznie od przyczyny na pewno on bylby za to odpowiedzialny. To on sam wybral tarzanie sie w bolu zamiast walki z nim. Znow rozejrzal sie po pokoju; zamieciona podloga, ksiazki postawiane porzadnie na polkach, ulozone i plonace drwa na kominku - i uswiadomil sobie, o kim mowi Edward. -Mina? Tak, chyba to ona. Edward rozesmial sie i znow przetarl oczy; wygladal na bardzo zmeczonego. -Na strzale, one naprawde dokonuja cudow. Alaryk tak by tego nie nazwal. Nie wierzyl w takie rzeczy. -Idz do domu i poloz sie, zanim padniesz na nos. Edward ziewnal tak szeroko, ze az szczeka mu chrupnela. Podrapal sie po policzku. -Powinienem tak zrobic. Moja zona jest cierpliwa, ale jednak teskni za mna. Z daleka dobiegl slaby dzwiek zegara. Od czasu wyjscia Miny zabrzmial juz kilka razy, a chociaz Sluzebnica nie zagrozila zadna kara, jesli Alaryk nie wykona calej pracy, jaka mu zadala, czul jednak lekki niepokoj na mysl o tym, ile jeszcze zostalo mu do zrobienia. Zdawal sobie sprawe, ze ten niepokoj rodzil sie w nim samym, a nie wynikal z jej slow, jednak coraz czesciej zerkal w kierunku drzwi, a nie na przyjaciela. -Jestes szczesliwy? Pytanie Edwarda, tak niespotykane w ustach mezczyzny, wbilo Alaryka w ziemie. Odwrocil sie, zastanawiajac nad odpowiedzia. Znal szczescie, byl przeciez kiedys naprawde szczesliwy, a przynajmniej tak mu sie wydawalo. Mina dala mu cel w codziennym zyciu, ale to jednak nie to samo. -Moglbym byc - odparl ostroznie. -Ma przyniesc ci pocieche - odezwal sie Edward cicho. - One to potrafia. -Ale to nie to samo co szczescie, Edwardzie. -Wiem - rozesmial sie Edward. Alaryk po chwili tez sie rozesmial. -Ty i Cillian znalezliscie swoje szczescie. Zakon umie wypelniac swoje zadania. Mina na pewno zrobi, co do niej nalezy. Nie oczekuje jednak az tak swietnych rezultatow, jakie osiagneliscie ty i Cillian. -Nie, chyba nie powinienes sie tego spodziewac. - Edward znow ziewnal. - Wybacz, prosze. Musze isc. Ale jeszcze jedno, zanim sobie pojde. Cillian prosil, zebym ci to oddal. Koperta zapieczetowana czerwonym woskiem i opatrzona pieczecia Cilliana byla zbyt ciezka, by zawierac tylko zaproszenie, a znajac dobrze przyjaciela, Alaryk watpil, by byl to list prywatny. -Co to jest? -Myslisz, ze znam sprawy krola? Alaryk usmiechnal sie. -Mysle, ze czasami znasz je lepiej niz on sam. -Chce, zebys wrocil do obowiazkow ministra. Alaryk zamrugal i postukal palcem w koperte, po czym odlozyl ja na stol. -Naprawde? W takim razie to jest oficjalne zawiadomienie? -Pieczec oznacza, ze tak. Cillian prosi cie o to nie tylko jako krol, ale takze jako przyjaciel. -Mogl po prostu przyjsc i poprosic o to osobiscie. - Alaryk wiedzial, ze szuka dziury w calym i czepia sie nieistotnych szczegolow, ale poruszyla go mysl o powrocie na dwor, o stawieniu czola wszystkim tym ludziom, o robieniu czegos nie pod cudze dyktando, lecz samodzielnie. Edward zmarszczyl brwi. -Alaryku... -Niewazne. - Alaryk machnal reka. - Przeczytam ten list. Dziekuje, ze mi go przyniosles. Edward kiwnal glowa; wydawalo sie, ze chce jeszcze cos dodac, ale jesli nawet jakies slowa cisnely mu sie na usta, zdlawilo je kolejne ziewniecie. Alaryk nigdy nie byl typem szukajacym powodow do klotni. Zanim Edward znow ziewnal, Alaryk odetchnal gleboko i zastanowil sie, dlaczego wlasciwie zaczepia przyjaciela - by dac sobie samemu powod do zlosci. -Idz do domu - odezwal sie w koncu, delikatnie popychajac przyjaciela w kierunku drzwi. - Idz. Drzwi otworzyly sie akurat w chwili, kiedy do nich doszli. Mina byla o glowe nizsza od Alaryka, jednak swoja osobowoscia wypelnila caly pokoj bez reszty. A przynajmniej tak mu sie wydawalo. Byc moze Edward mial odmienne zdanie w tej kwestii, jednak sklonil sie jej lekko i wymruczal powitanie. Mina usmiechnela sie do niego i kiwnela glowa, lecz nie podala mu reki. Odsunela sie na bok, robiac im miejsce, i dopiero kiedy za Edwardem zamknely sie drzwi, odwrocila sie do Alaryka. Nie odezwala sie ani slowem. Nie musiala. Nie tak bylo z Larissa. Larissa starala sie zawsze wzbudzic w nim pozadanie, a on chetnie sie jej poddawal. Draznila sie z nim, doprowadzajac do goraczki, gdyz sprawialo jej przyjemnosc pociaganie za sznurki i manipulowanie nim. Alaryk zreszta pozwalal jej na to, gdyz nie pamietal, kiedy ostatnio byl wolny od tych dwoch uczuc. Zmienial sie jedynie ich obiekt. Swoje pragnienie Edwarda i w mniejszym stopniu Cilliana, a przynajmniej bliskosc z Edwardem, Alaryk wymienil na Larisse. A co ja teraz zastapilo? -Powiedz mi, kochany, nad czym sie tak gleboko zastanawiasz? - Mina przywolala go do siebie spojrzeniem, a nie wladczym kiwnieciem palcem. Usiadla i przechylila glowe, spogladajac na niego. Jesli przed nia nie ukleknie, ona nie bedzie z niego szy- dzic. Dlatego tym bardziej mial ochote to zrobic, jednak powstrzymal sie i stal dalej. -Prawie skonczylem wszystko, co mi zadalas. W jej ciemnych oczach odbil sie blask ognia. -Prawie? Kiwnal glowa. Mina rozejrzala sie po pokoju i znow spojrzala na niego; w jej wzroku nie bylo sladu szyderstwa. Ani gniewu. -Czy postarales sie, jak mogles najbardziej? Na to pytanie mogl odpowiedziec calkowicie szczerze. -Tak. -To mi wystarczy. Po raz pierwszy od bardzo dlugiego czasu zrobienie tego, co mial zrobic, jak umial najlepiej, wystarczylo - i nawet on nie zadal nic wiecej. Rozdzial 21 Mina nie miala w zwyczaju popelniac bledow. Nie znaczy to, ze uwazala sie za nieomylna, gdyz takie myslenie byloby bledem samym w sobie. Jednak na ogol nie popelniala bledow, wiec kiedy juz sie zdarzyly, nie zawsze umiala poradzic sobie z jego skutkami. Przygladajac sie Alarykowi pograzonemu we snie u jej boku, Mina zastanawiala sie, czy nie posunela sie za daleko. Ujela go mocno w karby, zgadza sie, a Alaryk poddal sie jej, ale nie na tym polegal jej blad. Polegal on na tym, ze tak bardzo sie jej to podobalo. "Nie ma wiekszej przyjemnosci niz dawanie absolutnego pocieszenia". Zasady swojej wiary Mina miala wyryte w pamieci, co wiecej jednak, tak bardzo wrosly one w kazda jej mysl, ze staly sie czyms stalym jak kolor oczu. Rzadko musiala myslec o nich lub o ich znaczeniu czy tez przypominac je sobie w trakcie podejmowania decyzji. Byla Sluzebnica do szpiku kosci. Mimo to jedna z pieciu zasad uderzala ja teraz wyjatkowo, rozbrzmiewajac w jej myslach tak glosno, ze w koncu Mina wstala z lozka. W swietle ksiezyca podeszla naga do siedzenia pod oknem, nakrytego miekka czysta tkanina. Alaryk odwrocil poduszki, by ukryc plamy i rozdarcia, wiec usiadla na nich bez obawy. Wyjrzala przez szybe. Pokoje Alaryka wychodzily na maly kamienny dziedzi- niec i dalej na trawniki. Nie byly to ogrody, gdzie pozwolila mu zaprowadzic sie na spacer, chociaz znala ich polozenie. Rozlegle lagodne skarpy, ktore latem beda sie zielenily w sloncu, ale teraz w poswiacie jesiennego ksiezyca mienily sie srebrzyscie. "Samolubne jest serce, ktore mysli tylko o sobie". Mina od dawna wiedziala, co to oznacza, ale uwazala, ze jej to nie dotyczy, ze ona jest ponad takie pokusy. Moze to dowod pychy, ale i prawda. Przynajmniej byla to prawda do chwili jej przyjazdu tutaj. Z sypialni dobiegl ja cichy oddech. Alaryk spal spokojnie, nie rzucajac sie i nie krecac, a jesli nawet snil, to po cichu. Przynajmniej tyle mu dala. A jesli przyznanie tego oznaczalo dume, wiedziala, ze tutaj nie popelnila bledu. Jednak nie da sie zaprzeczyc, ze okazala rowniez egoizm. Od chwili kiedy Alaryk opadl przed nia na kolana i piescil ja ustami, myslala glownie o sobie. Myslala o tym, jak go wynagrodzic za posluszenstwo, tak by znow mogl przed nia ukleknac. Jej wyplywajaca z glebi duszy swiadomosc, ze on sam korzystal z takiego sposobu zaspokajania jej jeszcze bardziej niz ona, nie zmieniala faktu, ze Mina juz nie dzialala, majac na wzgledzie tylko i jedynie jego dobro. Nawet teraz na wspomnienie jego ust na swoim ciele Mina poruszyla sie na siedzeniu. Poczula fale goraca na skorze, sutki jej nabrzmialy. Jego sztuka milosci byla wyrafinowana i doskonala, jakby uczyl sie tego, jak i gdzie dotknac, by sprawic jej mozliwie najwieksza rozkosz. Mina odrzucila do tylu glowe i zamknawszy oczy, objela dlonmi piersi, a potem przesunela rece po brzuchu. I po udach. Po miekkich lokach miedzy nogami, po swojej szparce i lechtaczce w srodku. -Mina? Mina usmiechnela sie, nie otwierajac oczu. -Alaryk. Kochany. Powinienes spac. -Ty tez. Uslyszala miekkie kroki bosych stop na dywanie i poczula na skorze lagodny powiew powietrza ogrzanego jego cieplem. Otworzyla oczy. Ksiezyc oblal go srebrna poswiata, jak wszystko w pokoju, lecz Alarykowi jego miekkie promienie jakby przydawaly dodatkowego blasku. Nawet jego wlosy ze zlotych zrobily sie srebrne. -Obudzilem sie, a ciebie nie bylo. Myslalem, ze moze... -Nigdy bym nie odeszla bez uprzedzenia - powiedziala Mina. Wyciagnela do niego dlon, Alaryk podszedl blizej, by ja ujac. Miekki dotyk jego ust na jej kostkach przyprawil ja o dreszcz. -Czy dlatego, ze to sie sprzeciwia zasadom Zakonu? -Dlatego, ze niepotrzebnie sprawilabym ci bol - odparl Mina cicho. I szczerze. Oczy mu zablysly. -Wrocisz do lozka? -Za chwile. Mam ochote posiedziec tutaj. - Mimo miekkich poduszek i cieplych kocow Mina nie mogla zasnac. Usmiechnela sie. - Zmiescisz sie tutaj, jest miejsce dla dwojga. Alaryk znow pocalowal ja w reke, poszedl i sciagnal z lozka koc, ktory przyniosl do niej. Usiadl na poduszce, opierajac sie plecami o sciane, i nakryl ich oboje kocem, gdyz w pokoju panowal chlod. Nie zorientowala sie nawet, jak i kiedy Alaryk usadzil ja sobie miedzy nogami, tak ze opierala mu sie plecami o klatke piersiowa, a on trzymal dlonie na jej biodrach. Tak usadowiona Mina nie mogla powstrzymac westchnienia przyjemnosci. Wiekszosc znanych jej mezczyzn nie przepadala za dlugimi rozmowami jednak z Alarykiem nawet milczenie nabieralo nowego znaczenia. Uwazala, ze milczy nie dlatego, ze nie ma nic do powiedzenia lub zatapia sie w swoich myslach, probujac znalezc najlepszy sposob wyciagniecia od niej tego, czego chce. Alaryk milczal, gdyz ona milczala. Poniewaz noc wymaga ciszy. Poniewaz... on rozumial. -Krol mnie wezwal. Oczywiscie wiedziala o tym. Polozywszy dlonie na jego rekach, podsunela je wyzej, na swoje piersi. Poczula za soba jego twardniejacy czlonek i usmiechnela sie. -Bylabym zaskoczona, gdyby tego nie zrobil. Jest twoim bliskim przyjacielem. Alaryk prychnal lekko i potarl podbrodkiem o jej skron. -To nie jest wezwanie towarzyskie. Chce, zebym dla niego pracowal. -Nie chcesz pracowac? Wymruczal cos cicho w jej wlosy. -Przeciez przez ostatnie kilka dni tez nie proznowalem. Rozesmiala sie. -Kochanie, wiesz dobrze, to nie sa zajecia, ktore pozwola ci nadal nosic jedwabie i aksamit. -A jesli nie zalezy mi na jedwabiach i aksamicie? Przesunela jego dlonie po swoich piersiach i brzuchu. Po udach. Jego czlonek stwardnial. Miedzy nimi zaczely splywac struzki potu. Wsunela jego dlon miedzy swoje uda. -Alaryku, powinienes zainteresowac sie swiatem na zewnatrz. Poza tym apartamentem i ogrodem. To nie jest cale twoje zycie. Alaryk nie odpowiedzial, a ona nie naciskala. Jego palce natrafily na jej wlosy lonowe i rozsunawszy je, zaczely glaskac jej lechtaczke. Mina rozsunela kolana, tworzac z koca namiot. Wygiela sie lekko, przechylila glowe i podala mu usta do pocalunku. Alaryk wsunal jezyk miedzy jej wargi; zaczela go ssac, jeknal, a jego palce zaczely poruszac sie szybciej. Wsunal je do wewnatrz, wyjal sliskie od jej sokow i znow zaczal pocierac o jej lechtaczke. -Lubie ten pokoj... kiedy ty w nim jestes. Pozwolila sobie na lekki jek, by go zachecic. -Zle wypelnilabym moje obowiazki, gdybym dopuscila, zebys zostal pustelnikiem. Znow ja pocalowal i wymruczal jej do ucha: -Zatem nie powinienem stawac naprzeciw twoim zamiarom? -Nie powinienes. Mina uniosla biodra i zakolysala nimi pod jego pieszczota, a druga jego dlon polozyla sobie na piersi. Kciuk i palec wskazujacy zacisnela na sutku, zachecajac go, by ja masowal, az powiekszy sie i stwardnieje. Nauczyl sie jej ciala tak dokladnie, ze wlasciwie nie musiala go prowadzic, lecz powiekszalo to jej przyjemnosc... tak jak i jego, widziala to. Oddech Alaryka przyspieszyl, brzmial teraz bardziej chrapliwie w jej uchu. Przyciskala sie do niego, pot sciekajacy z ich cial nawilzyl jego czlonek, ktory wbijal sie jej w kregoslup. Palcami naciskal jej lechtaczke w tym samym rytmie, w jakim masowal jej sutek, jak mu pokazala. Nagle i nieoczekiwane doznanie wyrwalo z niej krzyk, a ten dowod braku kontroli byl naladowany erotycznie tak samo jak jego dotyk i pocalunek. Zaskoczyl ja, gdyz bral to, czego go uczyla, i wykorzystywal, by dostarczyc jej tym wiekszej przyjemnosci, w dodatku bez jej polecenia. Mina przestala myslec rozsadnie, ale nawet gdyby byla w stanie, nie potrafilaby przypomniec sobie ostatniego opiekuna, ktory poznal ja tak dobrze jak ona jego. Albo w ogole jakiegokolwiek mezczyzne, ktory zadal sobie ten trud. Znow uszczypnal jej sutek i zaczal jeszcze szybciej piescic ja palcem gleboko w ciele, po czym wysunal go na zewnatrz i zaczal uciskac jej lechtaczke, az Mina zachlysnela sie i krzyknela glosno. Jeknal, lecz nie zgubil rytmu. Jego czlonek uniosl sie za jej plecami; teraz poruszali sie wspolnie. Mina poczula przewalajaca sie przez nia fale orgazmu i poddala sie jej calkowicie. Kiedy jej oddech nieco sie uspokoil, zlizala slony pot z ust i przesunela sie, by znow pocalowac Alaryka. Miedzy nimi wznosil sie dumnie jego sztywny czlonek, lecz Mina go nie dotknela. Jego oczy lsnily w blasku ksiezyca, ktory zaczynal juz blednac i rozplywac sie w ciemnosci. Pochylil sie do niej po kolejny pocalunek. Mina odsunela sie w koncu. Alaryk usmiechnal sie. Odpowiedziala mu usmiechem. Wstala z lawki i sciagnela z nich koc, zostawiajac Alaryka drzacego w nagle ochlodzonym powietrzu. -A teraz chodz do lozka. Niedlugo swit, masz prace. Alaryk bezwladnie oparl glowe o drewniana framuge i jeknal. W ciemnosci widac bylo jego wciaz uniesiony czlonek. Mina stlumila usmiech i opadla na lozko, po czym poczolgala sie do poduszek. W nastepnej chwili lozko ugielo sie i Alaryk polozyl sie obok niej. Lezal na plecach, nie dotykajac jej. Mina skryla usmiech za dlonia, chociaz i tak go nie widzial. -Mozesz sie przysunac nieco blizej, kochany. -Jesli chcesz, zebym zasnal, to chyba lepiej bedzie, jak zostane tutaj. -Faktycznie - powiedziala Mina, jednoczesnie ziewajac szeroko, gdyz nie mogla sie juz powstrzymac. - Chyba powiedzialam, ze potrzebujesz snu. Rano masz prace do zrobienia. -Ale nie te prace, ktora wykonywalem dla ciebie - powiedzial z ociaganiem, ale po chwili uslyszala cichy i niechetny chichot. Mina odwrocila sie i przytulila do niego, przerzucajac ramie przez jego piers i zarzucajac noge na jego uda. Pocalowala go w ramie. -Mysle, kochany, ze sam sie przekonasz, iz praca dla krola przyniesie ci korzysci, jakich nawet nie oczekiwales. I po kolejnym szerokim ziewnieciu Mina zasnela. Alaryk mial racje, twierdzac, ze nie ma glowy do nauki. Jego pozycja na dworze krola Allwyna zostala mu przyznana w uznaniu zaslug jego ojca i z powodu przyjazni Alaryka z Cillianem. Kiedy Cillian objal tron, Alaryk otrzymal teke ministra, z ktora jednak nic nie zrobil. Teraz przesuwal dlonia po wlosach i studiowal plik dokumentow rozrzuconych na biurku. Dodawal liczby, ktore faktycznie mialy sens. Znow posprawdzal liczby dotyczace transportu tkanin i koronek -i znow sumy w obu kolumnach sie zgadzaly. -Na strzale - powiedzial. - Udalo mi sie. -Oczywiscie, ze ci sie udalo. - Mina uniosla wzrok znad malego kwadratu haftu. Bylo to zajecie stosowne dla damy i jej delikatne palce stworzyly ladny widoczek splatanych kwiatow na tle bialego plotna. Pracowala nad nimi od paru godzin, uswiadomil sobie, widzac, jak niewiele jej zostalo do skonczenia. Co oznaczalo, ze on takze pracuje od paru godzin. -To zadne wielkie wyzwanie. Minister mody. - Alaryk znow spojrzal na stronice dokumentow, oczekujac, ze za chwile liczby zaczna mu sie rozplywac przed oczami, jak zwykle bywalo w szkole. One jednak nie ruszaly sie z miejsca. Nawet rozumial pozycje w tabelach, lut tego, barylka tamtego. -Przed smiercia ojca to krol piastowal to stanowisko, prawda? -Skad wiesz? - Odlozyl pioro i usmiechnal sie do niej. Mina odpowiedziala lekkim tajemniczym usmiechem i wzruszyla ramionami. -Alaryku, na niebiosa, chyba nie przypuszczasz, ze przyjechalam tu kompletnie nieswiadoma. -Naprawde? - Ulozyl rowno dokumenty i przeciagnal sie, przy okazji zauwazajac plamy atramentu na palcach, wiec siegnal po szkatulke z piaskiem, by je wyczyscic. -Do moich zadan nalezy zapoznanie sie ze wszystkim, co moze sie okazac potrzebne w pracy z opiekunem. Oprocz informacji przekazanych przez Zakon mam takze swoje zrodla. Trudno mu bylo uwierzyc, iz znaja sie zaledwie od tygodnia, gdyz znal na pamiec rysy jej twarzy i ton glosu. Znow pochylila sie nad haftem, a on przygladal sie przez chwile jej pewnym ruchom, kiedy wbijala igle w material i wyciagala ja po drugiej stronie. Potem spojrzal z powrotem na swoja prace. Mina tylko delikatnie, lecz tonem nieznoszacym sprzeciwu, zachecila go do zajecia sie dokumen- tami, lecz nie mial watpliwosci, ze to dzieki niej zdolal przez nie przebrnac. Matka wychowala Alaryka tak, by sluzyl obecnej w pokoju damie najpierw, a dopiero potem zajal sie wlasna wygoda, poza tym taka sluzba lezala w jego charakterze. Gdyby mial wynotowac to, co zawdzieczal Minie w ciagu tych siedmiu dni, nie bylby w stanie wynotowac tego wszystkiego w punktach, jak wypisano ladunki i uslugi w ksiegach, ktore musial sprawdzac w ramach swoich obowiazkow ministra. Mina codziennie potrafila zrecznie sklonic go do sluzby. -Dziekuje - powiedzial na glos. Uniosla wzrok, mocno trzymajac igle w szczuplych palcach. -Nie ma za co. Podobalo mu sie, ze nie usiluje grac przy nim niesmialej. Znala swoje miejsce i pomogla mu zaakceptowac jego miejsce przy niej. Kiedy tak na nia patrzyl, nagle uklula sie igla w palec i krzyknela lekko. Skoczyl na rowne nogi, zanim jeszcze zdazyla wlozyc palec w usta, by wyssac zbierajaca sie na koncu czerwona krople. Ujal ja za reke i przyciagnal do ust, by scalowac metaliczny posmak krwi. Pobiegl do niej, nie zastanawiajac sie, co sie stanie dalej, lecz kleczac przed nia, poczul narastajace podniecenie. Nie zapomnial jej dotyku i tego, jak go piescila pierwszego wieczoru. Snil o tym nocami i budzil sie z czlonkiem sztywnym i domagajacym sie rozladowania. Jednak Mina nie zaproponowala mu tego, a Alaryk nie prosil o pozwolenie. Zadowalal sie dostarczaniem rozkoszy Minie, godzinami doprowadzal ja jezykiem do orgazmu, kochajac sie z nia calym cialem oprocz czlonka. Nie przypuszczal, ze pobudzi go jeszcze dotyk kobiety, jednak wystarczylo jedno spojrzenie Miny, by zmienil zdanie. Possal delikatnie koniec jej palca i wysunal go z ust. Oczy Miny rozbh/sly, oddech przyspieszyl. Wymruczala cicho jego imie. -Skonczyles prace? - zapytala, kiedy nadal nie puszczal jej dloni. -Tak. Z przesadzonym namyslem rozejrzala sie wokol. -I zobacz, jaki przytulny zrobil sie ten pokoj. Rozesmial sie. -Wszystko dla mojej pani. Jej oczy rozblysly mocniej na te slowa i Alaryk puscil jej dlon. Nazwal ja tak, jak zwykle nazywal Larisse, slowa wymknely mu sie, zanim zdazyl sie zastanowic. Czy przekroczyl granice? -Idz do sypialni - polecila Mina. Na moment poczul na gardle zimny uscisk strachu. -Wybacz. -Alaryku, powiedzialam: idz do sypialni. Zdejmij ubranie i poczekaj na mnie. Juz. Oczywiscie mogl odmowic. Przeciez nie mogla go zmusic. Jednak od razu podniosl sie i kiwnal glowa, czujac w spodniach powiekszajacy sie czlonek pomimo goracej fali poczucia winy oblewajacej mu szyje i policzki. Nie chcial sie jej sprzeciwiac, nawet jesli miala zamiar go ukarac. W sypialni zdjal spodnie i odwiesil je starannie, pamietajac, jaka wage Mina przyklada do porzadku. Alaryk od dawna zdawal sobie sprawe ze swojej odmiennosci. Kiedy koledzy sarkali na surowe zasady nauczycieli, on wiercil sie w krzesle, wyobrazajac sobie, jak lamie je tylko po to, by zostac ukaranym. Podniecal go nie bol, lecz swiadomosc, ze sprawil komus przyjemnosc, ze to on sam i nikt inny byl za nia odpowiedzialny. Pozniej, kiedy we trojke zaczeli swoje eskapady, na ktore mogli sobie pozwolic tylko mlodzi mezczyzni z pieniedzmi i odpowiednimi przywilejami, poszli raz do prostytutki. Sypali zlotem, wiec byli przyzwyczajeni otrzymywac wszystko, czego zadali. Zapewne ja rozbawili, wiec przyjela ich. Kazala im sie rozebrac, a kiedy wszyscy trzej staneli przed nia z fujarkami na bacznosc, spuscila im lanie, az im posladki poczerwienialy. Cillianowi i Edwardowi jej dotyk sprawial bol, ale Alaryk czul sie tak, jakby spadl na niego grom z jasnego nieba. Kiedy juz przyjaciele poszli dalej w poszukiwaniu nowych dziwek i nowych odkryc, on wiele radosnych godzin spedzil, pobierajac nauki u tej pierwszej kochanki. Przyjaciele w koncu zagubili sie, jeden zdlawil swoje sklonnosci, a drugi z kolei rozdmuchal je tak mocno, ze ich zar omal go w koncu nie spalil. Jedynie Alaryk szedl nadal ta sama sciezka, niczego nie zalujac, ale i nie starajac sie zagubic w swoich zadzach. "Az do Larissy" - pomyslal. Z drugiego pokoju dobiegly go miekkie kroki Miny; sprezyl sie, czekajac na jej wejscie, ale nie wchodzila. Uslyszal, jak ciagnie za sznur dzwonka. Otworzyly sie drzwi, uslyszal glos pokojowki, ale nie zrozumial slow. Alaryk od dawna kochal Edwarda, chociaz Cillian byl z nim mocniej zwiazany. Kiedy ich przyjazn sie rozpadla, Cillian oszalal, a Edward zamknal sie w stworzonym przez siebie wiezieniu poczucia winy, wtedy wlasnie zwrocil sie do Alaryka. On zas, glupi, puscil wodze fantazji i pozwolil sobie... coz, to juz niewazne. Larissa miala zlagodzic bol. A potem tego samego mialo dokonac zapomnienie. A teraz Mina. Znow uslyszal pokojowke i przyciszony glos Miny. Drzwi wyjsciowe zamknely sie. W koncu jej suknia zaszelescila w drzwiach. -Ukleknij na lozku. Twarza do sciany, na czworakach. Nie odwazyl sie na nia patrzec w obawie, ze dojdzie od razu pod wplywem naglej i gwaltownej fali pozadania. Od czasu kiedy faktycznie doznal orgazmu, minely dni, nie, tygodnie - nie pamietal nawet, kiedy to bylo. Usluchal jej, jak zawsze w takich przypadkach ze swiadomoscia, jak smiesznie musi wygladac, kiedy tak sie jej poddaje. Jednoczesnie jednak wiedzial, ze nawet jesli ktokolwiek tak pomysli, i tak nie ma to znaczenia. Szelest materialu ostrzegl go, ze Mina sie prawdopodobnie rozbiera, lecz kiedy przycisnela nagi brzuch do jego posladkow, i tak nie mogl powstrzymac sie od jeku. Kiedy rozwiazala wstazke na jego wlosach, ktore rozsypaly sie wokol jego twarzy, znow jeknal cicho. Czlonek mial tak twardy, ze moglby nim wiercic dziury w scianie. -Uwielbiam te twoje odglosy - wymruczala Mina, klekajac tuz za nim. Jej brzuch znow przycisnal sie do jego posladkow. Rece polozyla na jego biodrach. - Powiedz mi, kochany, boisz sie? -Wielu rzeczy sie boje - przyznal, kleczac bez ruchu, chociaz juz mial ochote wbic czlonek nawet w powietrze, by sobie ulzyc chocby w ten sposob. Jej cichy, gardlowy chichot splynal po jego skorze, przyprawiajac go o kolejny dreszcz podniecenia. -Uwielbiam tez twoja prawdomownosc. -Obawiam sie, ze nie bedziesz mogla... zrobic... tego dla mnie. Tego, co powinnas. - Slowa palily w gardlo, ale musial je powiedziec. -Css... - uciszyla go nie jak matka krnabrne dziecko, lecz jak kochanka odsuwajaca prozne obawy. -Minal juz tydzien. Jej rece mocniej przytrzymaly go za biodra, jej brzuch mocniej przycisnal sie do niego, czlonek mu stwardnial. Ugial lokcie i oparl czolo o posciel. Znow pomyslal o tym, jak niedorzecznie musi wygladac na czworakach, z kobieta stojaca nad nim. Nie obchodzilo go to jednak. W tej chwili liczyl sie tylko napor jej ciala i dzwiek jej glosu. -Doceniam twoje zaufanie, ale zapewniam cie, Alaryku, czasami to trwa dluzej. Mowimy o osiagnieciu absolutnej pociechy, a nie kilku minutach ekstazy. Nie ma znaczenia, nawet jesli myslisz, ze na nia nie zaslugujesz, czy tez ze swoimi slowami albo uczynkami zniecheciles mnie do tego, zeby jak najlepiej ci sluzyc. Westchnal lekko, urywanie. -Przeciez to nie ty sluzysz. -Jesli myslisz - odparla, chwytajac jego czlonek - ze sluzyc mozna tylko na kolanach, to nie wiesz nic o sluzbie. Krzyknal, kiedy sucha dlonia zaczela gladzic jego usztywniony czlonek. Znow go uciszyla i zaczela glaskac koncowke czlonka, az biodra mu skoczyly do przodu. Poglaskala go znow i sie cofnela. Obejrzal sie przez ramie. Mina uniosla flakonik, odkorkowala go i wylala troche plynu na dlon. W powietrzu rozszedl sie zapach aromatycznego olejku. Natarla sobie nim sutki, podczas gdy Alaryk sie jej przygladal, po czym wsunela palec w kedziory miedzy nogami. Powieki zaczely je sennie opadac. Zapach jej ciala stal sie dla niego tak samo znajomy jak glos czy twarz. Jej sterczace piersi, mieszczace sie idealnie w jego dloniach. Jej rozowe brodawki. Krzywizne jej brzucha i gestwe ciemnych wlosow lonowych. Teraz odkrywala swoje cialo na jego spojrzenia znacznie bardziej dumnie niz kiedykolwiek wczesniej, lecz kiedy Alaryk sprobowal sie podniesc, pokrecila glowa. -Nie ruszaj sie. Alaryk zlozyl czolo w dloniach i zamknal oczy. Dlon Miny, teraz sliska od olejku, wslizgnela sie pod niego i zaczela go glaskac. Pomny jej wyraznie wyrazonego podziwu dla dzwiekow, jakie wydawal, nie staral sie ukryc jeku. -Piekny jestes - szepnela mu do ucha. - Cudowny. Byl mezczyzna i chociaz znal wielu takich, ktorzy uwazali go za urodziwego, nigdy nie okreslilby sie jako piekny. Jednak dzieki slowom Miny naprawde stal sie piekny, przy czym to slowo w ogole nie brzmialo smiesznie. Wciagnal powietrze; poczul jej zapach. Zapach olejku na jej dloniach. Mina przesunela dlonia po jego orezu. Druga gladzila go po jadrach. Szczuply palec zsuwal sie wzdluz krocza; Alaryk sprezyl sie, kiedy delikatnie dotknal jego odbytu. Powietrze ucieklo mu z pluc w postaci westchnienia. Mina znow nacisnela palcem do rytmu, w jakim go gladzila. Zadna kobieta nigdy go tam nie dotykala. Nawet Larissa, ktora przeciez lubila sie przygladac, jak jej zabawki pieprza sie miedzy soba, nigdy nie odkrywala jego ciala w taki sposob. Dotyk Miny nie byl niesmialy, nie byl brutalny, a slodki ucisk rowno z kazdym posunieciem jej dloni rozognil go w ciagu kilku chwil. Zatrzymala sie na chwile i cofnela, a Alaryk zadrzal mimowolnie. Wymruczala jakies czule slowa. Uslyszal glu- chy odglos odskakujacego korka, poczul kolejna fale zapachu olejku i znow sie sprezyl w oczekiwaniu. Mina przeciagnela ja, te slodka dluga chwile przed kolejnym dotykiem. Tym razem chwycila go mocniej i zamiast tylko naciskac odpowiedni krag miesni, weszla w niego. Byl pewien, ze wrzasnie z calej sily, gdyz wydawalo sie, ze nie zdola inaczej wyrazic swojej reakcji, jednak z jego ust wydobylo sie tylko westchnienie. -Alaryku, nigdy nie uczynie niczego, co mogloby cie skrzywdzic. Jesli nie mozesz czegos zniesc, musisz mi koniecznie powiedziec. Nie interesuje mnie bol sam w sobie, lecz w wielu przypadkach to, co jedni nazywaja przyjemnoscia, jest nie do zniesienia dla innych. - Jej palec wsunal sie glebiej, gladzac ukryty punkt, przyprawiajac go o spazmatyczne dreszcze pozadania. - Powiedz mi koniecznie, jesli wymagam zbyt wiele. Nigdy dotad nikt go tak nie posuwal. On rowniez nigdy nikogo tak nie pieprzyl, chociaz mlodzi lordowie skupieni wokol Cilliana dosc czesto zabawiali sie w ten sposob. Nieraz doznawal przyjemnosci z mezczyznami, ale to... to bylo cos tak zupelnie innego i nieoczekiwanego, ze mogl jedynie gryzc przescieradlo pod soba i pchac biodrami w jej dlon. Zamknal oczy i zatracil sie w jej dotyku. Mina piescila go jednoczesnie obiema rekami; lozko ugielo sie pod nia, kiedy znow uklekla za nim. Przy kazdym pchnieciu czul jej brzuch przy swoich posladkach, czul jej poruszenia wewnatrz i obok niego. Zajela w lozku miejsce mezczyzny, ale jej dzialania w zadnym wypadku nie czynily go mniej meskim. Nigdy nie czul sie bardziej mezczyzna niz teraz, oddajac wszystko na jej prosbe. Alaryk byl przekonany, ze wytrysnie w jej dlon niemal od razu, jak chlopiec przy pierwszej kobiecie w zyciu, jednak Mina wiedziala, jak przeciagnac chwile jego rozkoszy, jak przytrzymac go na krawedzi spelnienia tak dlugo, ze zatracil poczucie czasu. Swiat skurczyl sie do jej mruczenia i jej dotyku. Jego cialo zamienilo sie w instrument, na ktorym Mina grala z niewyslowiona wirtuozeria. Pod jej dotykiem zatracil sie w pozadaniu. Z jego ust sypaly sie niezrozumiale, niespojne slowa. Komplementy, potem przeklenstwa, w koncu blaganie o to, by go wyzwolila. Za kazdym razem, kiedy czul, ze juz dluzej nie wytrzyma, zmieniala rytm pieszczoty, by przytrzymac go jeszcze chwile. -Prosze - wydyszal w koncu chrypliwie, z trudem lapiac oddech. Po tych slowach wystarczyly jej dwa ruchy, by doprowadzic go do konca. Wstrzasnal sie konwulsyjnie i wytrysnal w jej dlon. Pod zamknietymi powiekami zobaczyl blyskajace iskry i calkiem nowe swiaty. Stracil oddech i znow go zlapal. Kompletnie wykonczony padl plasko na lozko. Kilka chwil pozniej pod dotykiem jej dloni na ramieniu przewrocil sie na plecy. Mina z usmiechem przyniosla recznik i miske cieplej wody. Wymyla go dokladnie i odlozyla miske i recznik, po czym wyciagnela sie nago obok niego. Wydawalo mu sie, ze powinien cos powiedziec, ale wypowiedzial juz za duzo niekontrolowanych slow. Teraz mial na ustach jedynie cisze. Mina znow go uciszyla, jakby wiedzac, ze chce przemowic, wiec na jakis czas przestal sie starac. -Czy to jest absolutne pocieszenie? - zapytal, kiedy nieco wrocily mu zmysly. Mina rozesmiala sie prosto w jego ucho. -Gdyby zaspokojenie seksualne wystarczylo do osiag- niecia absolutnej pociechy, nie sadzisz, ze juz bym ci go dostarczyla i wyjechala? Sprobowal sie podniesc i usiasc, lecz caly roztrzesiony i zaspokojony zdolal jedynie przyciagnac ja blizej i pocalowac w skron. -Skad ta pewnosc? Moze jestem takim prostaczkiem, ze mnie to wystarczy. -Nastepnym razem, kiedy nazwiesz sie prostaczkiem, Alaryku, ukarze cie i to w sposob, ktory na pewno nie przypadnie ci do gustu. Nie mial co do tego watpliwosci. -Ale... ale jak poznasz? Jak poznasz, ze juz to nastapilo? -Absolutna pociecha to nie jest jakas mistyczna, magiczna chwila - wyjasnila mu Mina. - Nie jest to nagle objawienie ani zaden blysk. Fakt, ze mnie pytasz, czy jej dostapiles, swiadczy najlepiej o tym, ze jeszcze nie, to wszystko. A kiedy to nastapi, bedziesz wiedzial. Ja tez bede wiedziala. -A czy kiedykolwiek sie pomylilas? -Nie. -Ani razu? Nie zdziwilby sie, gdyby na jego pytanie skrzywila sie, lecz Mina jedynie delikatnie odsunela mu wlosy z twarzy. -Nie, Alaryku. -A czy kiedykolwiek... ponioslas porazke? - On sam przegral tyle razy, ze nie ocenialby jej na tej podstawie. -Niezbyt czesto. Ale tak, oczywiscie. Niektorzy zadali moich uslug z niewlasciwych powodow. Oszukiwali samych siebie, wiec sila rzeczy oszukiwali takze mnie. A ja nie jestem przeciez ani wrozka, ani czarodziejka. Nie jestem tez doskonala. -Ze znanych mi dam jestes najblizsza doskonalosci - powiedzial szczerze. Znow dotknela jego twarzy. -Uwazam falszywa skromnosc za wade, wiec nie bede sie klocic, poza tym, ze zgadzam sie z opinia, ze praktycznie rzecz biorac, jestem doskonala, nawet jesli nie jest to pelna doskonalosc. Jego czlonek lezal miekko na udzie; Alaryk dotknal go przelotnie. -A jednak musial byc jakis poczatek. -Mmm... - wymruczala Mina, a on nie wiedzial, czy zgadzajac sie z nim, czy zaprzeczajac. -W kazdym razie dziekuje ci za niego. Znow sie rozesmiala i pocalowala go w ramie. -Uwazales, ze pozwole ci dawac mi tyle rozkoszy, nie odplacajac niczym? -Moglas tak zrobic - odparl, przypominajac sobie Larisse. Smiech Miny zamienil sie w westchnienie. -Byl juz czas. Sen go kusil, ale jeszcze nim nie owladnal. Alaryk zdolal jeszcze nakryc ich oboje kocem, zeby nie zmarzli w chlodnym powietrzu. Z Mina w ramionach mial nadzieje spac dobrze po raz pierwszy od wielu miesiecy. -Jutro idziesz na dwor i spotkasz sie z krolem... pokazesz mu wyniki swoich wysilkow. Usiadl juz, gotow jej odmowic. Na widok wyrazu jej twarzy ugryzl sie jednak w jezyk. Od zbyt dawna juz nie goscil na dworze i nie wykonywal obowiazkow zwiazanych z jego pozycja, chociazby tych niewielu, jakie mial. -Powinienes to zrobic chocby po to, by uciszyc wrogow krola, ktorzy podwazali jego dobor ministra -dodala. -Kto sie sprzeciwia Cillianowi? - Alaryk podejrzewal, ze juz wie. Devain od dawna podwazal autorytet krola, jeszcze zanim ten objal tron po ojcu, a chociaz teraz przebywal w wiezieniu za probe obalenia prawowitego nastepcy, mial przeciez wielu zwolennikow. - I jak ty... zreszta niewazne. Juz sie nauczyl, ze nie ma sensu pytac o to, skad Mina czerpie swoja wiedze. -Nie powinien byl mianowac mnie ministrem. -Tradycja nadawania stanowisk na podstawie przyjazni, a nie kwalifikacji, jest rownie stara jak sama monarchia, Alaryku. Skrzywil sie z irytacja. -Zgadzasz sie z tym? A jednak uciszasz mnie, kiedy twierdze, ze jestem niedouczony. -Nie jestes - odparla Mina. - I nie powiedzialam, ze sie z toba zgadzam. Mowie tylko, ze musisz isc na dwor po to, by udowodnic, jak myla sie ci, ktorzy podwazaja decyzje twojego przyjaciela. Jestes mu to winny po tym, co dla ciebie zrobil. Do tej pory nie zawstydzila go zadnym swoim postepkiem, lecz te slowa sprawily, ze poczul wstyd. -Czy cierpial z mojego powodu? -Cierpial? Twoj przyjaciel jest ponad to, by cierpiec z powodu zlosliwych komentarzy za plecami, ale wydaje mi sie, ze boli go twoja ciagla nieobecnosc. Martwi sie o ciebie, tak jak Edward, ktorego rowniez zaniedbales. A Edward ma przeciez jeszcze nowo narodzonego syna, ktorym musi sie zajac. Nie mowila mu nic nowego, lecz skoro juz to wypowiedziala, nie mogl tych slow puscic mimo uszu. -Masz racje. -Oczywiscie, ze mam. Polozyl sie znow, a ona skulila sie tuz obok niego. Jego oddech uspokajal sie powoli, w koncu zrownal sie z jej powolnym oddechem. Tym razem sen nie wydawal sie juz tak kuszacy. Pomyslal o mezczyznie z wysadzana klejnotami szkatulka i po raz pierwszy od paru dni obudzilo sie w nim pragnienie zapomnienia. -Jesli pojde na dwor, powinienem rowniez pokazac sie na wieczornych przyjeciach. -No to bedziemy sie dobrze bawic - wymamrotala sennie. -Ale tam beda ludzie, ktorych nie chce widziec. Mina przerzucila przez niego noge i pocalowala go w ramie. -Bede przy tobie. Ta swiadomosc rzeczywiscie ulzyla mu nieco. A jej kolejne slowa do reszty rozproszyly zmartwienia. -Milo mi bylo slyszec, ze nazywasz mnie swoja pania - powiedziala Mina. I wtedy Alaryk wreszcie mogl zasnac. Rozdzial 22 Zawsze ktos sie bedzie gapil, pomyslala Mina, nawet mrugnieciem nie zdradzajac, ze zwaza na odwracajace sie za nia glowy. Jej zapieta pod szyje suknia o dlugich rekawach z guzikami biegnacymi od samego dolu wyrozniala sie sposrod strojnych sukienek z satyny i koronek. Kiedy doda sie do tego fakt, ze jej stroj byl nie tylko niemodny, lecz wyraznie zdradzal wykonywana profesje, nie dziwilo jej, ze zwraca powszechna uwage. Zreszta zawsze, jak sobie pomyslala, znajda sie tacy, ktorzy wola otwarcie powiedziec niemile slowo, niz zachowac milczenie. Jednak dla nich miala w odpowiedzi absolutny brak zainteresowania. Nie potrzebowala tytulu ani pochodzenia, zeby ich przycmic. Byla Sluzebnica, ponad ich maloduszne komentarze. Alaryk okreslil ja jako bardziej smiala niz inne siostry, ktore poznal wczesniej, lecz w duzej grupie Mina nie byla przesadnie smiala. Juz. samym wejsciem sciagnela na siebie spojrzenia; nie uzyska nic, zachowujac sie w sposob, ktory jeszcze bardziej przyciagnie uwage. A nie przysluzy sie opiekunowi, robiac sceny, niezaleznie od tego, ile zlosliwych, chociaz powiedzianych szeptem uwag dojdzie do jej uszu. Alaryk doskonale poradzil sobie wczesniej na formalnej audiencji. Wszyscy, ktorzy doszukiwali sie bledow w jego sprawozdaniu na temat wlasnie tworzonego nowego pra- wa importowego i eksportowego, czynili tak z czystej zlosliwosci, gdyz kazda jego uwaga byla sensowna i poparta cala masa dokumentow. Nawet Cillian byl pod wrazeniem, gdyz klepal go po ramieniu i w groznym usmiechu pokazywal zeby tym notablom, ktorzy usilowali sie sprzeciwiac. Mina oczywiscie nie zabierala glosu w trakcie posiedzenia, lecz siedziala niedaleko, czujna na kazde spojrzenie Alaryka. W miare jak mijaly godziny, coraz rzadziej na nia spogladal. Coraz mniej jej potrzebowal. "I tak wlasnie powinno byc" - pomyslala teraz, kiedy dworzanie rozproszyli sie po sali, a kawalerowie i damy, ktorzy zostali na chwile plotek, szykowali sie do wyjscia. Miala przeciez pomoc mu stanac na wlasnych nogach. Niewazne, jak bardzo polubili swoje towarzystwo, wiadomo bylo, ze tak nie bedzie zawsze. Alaryk, zarumieniony i rozesmiany, pochylil sie do Cilliana i pograzyl w rozmowie. Sciagali na siebie zazdrosne spojrzenia, a Mina doslyszala kilka komentarzy o faworyzowaniu swoich, lecz wielu uczestnikow wychodzilo, chwalac to, co osiagnieto na dzisiejszym posiedzeniu. Oczywiscie jest jeszcze duzo do zrobienia, ale Mine niewiele to obchodzilo, gdyz nie interesowala sie polityka i pracami rzadu. Nauczyla sie tyle, ile bylo jej potrzebne, to wszystko. Mimo to z przyjemnoscia spogladala na te pare - zlota i bursztynowa glowe obok siebie - rozmawiajaca z takim ozywieniem. Powrot w objecia najblizszych przyjaciol wyjdzie Alarykowi tylko na dobre. "Moze nawet bardziej niz orgazm" - pomyslala z lekkim usmiechem. -Patrzcie tylko, jak sie wdzieczy, jakby oprocz starego kumpla ktokolwiek jeszcze zwracal na niego uwage. Mina nie odwrocila glowy, kiedy obok niej rozlegl sie zlosliwy kobiecy glos. Nie musiala widziec twarzy, by odgadnac, jak wyglada ta kobieta. Na pewno ma zacisniete usta i blisko osadzone oczy. Zbyt zgorzkniala i pewna swojej wartosci, by probowac ukryc swoja zlosliwosc. -Mozna by wrecz uwierzyc, ze faktycznie zdolal sie nauczyc, o co w tym chodzi - mowila dalej kobieta. Mina odwrocila sie. Poznala lady Larisse, chociaz portret pokazywal ja wyidealizowana bardziej, niz na to zaslugiwala. W rzeczywistosci wykroj ust i grzbiet nosa bardzo zaostrzaly jej rysy i urode. Jej fryzura pasowalaby raczej znacznie mlodszej kobiecie, a suknia, chociaz kosztowna i dobrze uszyta, rowniez tracila pretensjonalnoscia. Chociaz, jak upomniala siebie sama Mina, jej opinia moze byc nieobiektywna, gdyz powstala pod wplywem tego, czego dowiedziala sie o tej damie. -Chyba sie nie znamy. - Kobiety nie podawaly sobie rak jak mezczyzni, wiec Larissa tylko machnela wachlarzem w kierunku Miny. - Jestes pani Sluzebnica. "Zaczynam jako kobieta i jako kobieta skoncze" - powtorzyla sobie Mina. To stwierdzenie zyskiwalo szczegolny wydzwiek wtedy, kiedy spotykalo sie inna kobiete w rywalizacji o mezczyzne. -Jestem. A pani...? Prawdopodobnie niewielu osmielalo sie pokazac Larissie, gdzie jej miejsce, gdyz dama zamrugala szybko, a na jej upudrowane policzki wyplynal rumieniec. Znow machnela wachlarzem. "Zalosne" - pomyslala Mina. "Wachlarza uzywa sie wieczorem i przy upale, teraz nie ma potrzeby go wyciagac". -Jestem Larissa Darshan. Mina nie odezwala sie. Nad ramieniem Larissy dojrzala Alaryka; zatrzymal go ten sam mezczyzna o twarzy szczura, ktory dwa tygodnie temu nagabywal go w ogrodach. Wspolnie pochylili sie nad czyms, czego Mina nie mogla dojrzec. Larissa przesunela sie tak, by zaslonic Minie widok. -Myslisz, ze go zdobylas - parsknela - ale mylisz sie. W kazdej chwili moge go zazadac z powrotem. Mina zawsze ze wspolczuciem traktowala zazdrosne kochanki i kochankow, gdyz nielatwo im bylo zniesc swiadomosc, ze zawiedli kogos, kogo kochali. Jednak wobec Larissy czula jedynie pogarde, ktorej nawet nie starala sie ukryc. Najwyrazniej kobieta nie przywykla do takiego traktowania, gdyz odsunela sie o krok i z trzaskiem zamknela wachlarz. -Jestem Sluzebnica - oznajmila Mina. - Nie musze sie spierac o laske mojego opiekuna z kims takim jak ty. Larissa zachwiala sie jak uderzona. Polozyla dlon na sercu, a na policzki wyplynal jej ogien. Na ten widok Mina poczula niebezpieczna przyjemnosc. -A nawet jesli zechcesz go odebrac - dodala - nie dasz rady. Metalowa puszka spoczywala oparta o skore na brzuchu Alaryka. Drapala go przy kazdym poruszeniu. Wciaz o niej myslal. Od wielu dni nie czul dolegliwosci zwiazanych z glodem, zbyt byl zajety zadaniami, jakie stawiala przed nim Mina, a potem Cillian. Dowiedzial sie takze sporo o sobie samym; chociazby to, ze wcale nie jest az taki slaby w pracy z liczbami, jak przypuszczal. Polubil swoja prace w ministerstwie mody i zycie prywatne w roli patrona Miny; byla to dla niego zupelnie nowa rola, niepodobna do zadnej innej, jaka kiedykolwiek odgrywal. -Tylko jedna porcyjka - kusil nieznajomy, podajac mu puszke. - Nie musisz przeciez przesadzac, panie. Potrafisz sie powstrzymac, prawda? I rzeczywiscie potrafil. Ziele, robak, wino... to byly rozrywki szlachcicow nieuznawane za wielkie wady. Wiele godzin spedzil w dawanym przez nie slodkim odurzeniu. Potrafi przeciez zniesc jedna mala dawke zapomnienia. Bedzie slodko, wiedzial. Najpierw smak splynie mu po jezyku, potem goraco poplynie zylami. Juz po krotkiej chwili czy dwoch wyprostuje sie, bedzie szedl bardziej prosto, rozmawial z blyskotliwoscia, na ktora zwykle jego umysl nie potrafil sie zdobyc. Tylko jedna dawka. A potem, kiedy minie efekt dzialania narkotyku, wroci glod i to jeszcze bardziej gwaltowny niz przedtem. Jedyny sposob, by mu zapobiec, to wziac kolejna dawke. I kolejna. Na razie zaspokoil sie kieliszkiem doskonalego wina Cilliana. Drugi kieliszek zaniosl Minie, ktora oswiadczyla wczesniej, ze zwykle nie tanczy, przynajmniej nie publicznie, chyba ze ze wzgledu na opiekuna. Nie zdolal jej przekonac, ze koleczko wokol sali balowej zrobi mu bardzo dobrze, zamiast tego Mina poslala go po wino. Nie zmartwil sie tym, chociaz lubil taniec. Dwor krola Allwyna byl spokojniejszy niz Cilliana, gdyz mlody krol urzadzal zabawy co wieczor. Od powrotu na dwor, czyli od siedmiu dni, Alaryk z Mina pojawiali sie na nich regularnie. -Twoje wino, pani. -Dziekuje. - Wziela od niego kieliszek i upila lyk. Nie tanczyla, ale butem postukiwala w podloge do skocz- nego rytmu muzyki, a na policzkach zakwitly delikatne rumience pasujace do rozjasnionych oczu. Byla najpiekniejsza kobieta w sali pelnej eleganckich dam; kiedy sie usmiechnela, mogl tylko gapic sie na nia oszolomiony jak wol na malowane wrota. -Alaryku? Zaniepokoil ja. Ta wiedza sprawila, ze poczul sie jeszcze cieplej niz po jej usmiechu. Usiadl na krzesle obok niej. -Nie przypominasz zadnej innej kobiety na sali. Rozesmiala sie. -Tak sie wyrozniam? -Dla mnie tak. Dotknela dlonia jego policzka. -Jestes naprawde slodki. Orkiestra zmienila styl z prostej wiejskiej melodii na nowszy i modny taniec wprowadzony przez Cilliana. Alaryk jeszcze sie go nie nauczyl, ale i tak patrzyl z ciekawoscia na parkiet. -Czy na pewno nie dasz sie przekonac? Nie dasz sie zaprosic do tanca? Mina poglaskala go. -Na pewno. Ale ty idz. Jest tu sporo dam bez towarzystwa, widac, ze bardzo chetnie by zatanczyly. Zaskoczyla go ta propozycja. -A ty... nie masz nic przeciw temu? -Dlaczego mialabym miec, kochany? - Mina uniosla brwi. - Przeciez w Firth, jak i w innych prowincjach, przyjete jest, ze kobiety i mezczyzni tancza ze soba, nawet jesli nie sa zareczeni albo poslubieni? W ten sposob przypomniala mu, ze oni tez nie sa zareczeni ani poslubieni. -Tak, ale... -To idz sie baw - poradzila. Nie bedzie zazdrosna, to chciala zapewne powiedziec, jednak ta swiadomosc nieco mu doskwierala. Przypominala mu, ze Mina jest z nim dla wypelnienia okreslonego zadania, a nie z czystego pozadania. Alaryk zmarszczyl brwi. -Nie krzyw sie - dociela mu Mina. - Idz tanczyc. -To twoje polecenie? Jej twarz zmierzchla, a w oczach zamigotal cien. -Czyzbys popychal mnie do tego tutaj, na oczach twoich znajomych? -A jesli tak? -W takim razie jest znacznie wiecej innych polecen, ktore moglabym ci wydac i ktore bardziej mi odpowiadaja, niz zmuszanie cie do tanca z innymi kobietami. Ta mysl - swiadomosc, ze tak przywykl do spelniania jej polecen nawet w obecnosci ludzi - podniecila go. Mina to odgadla, widzial to w jej przyspieszonym oddechu i jezyku, ktory przesunal sie po wargach. -Ale te polecenia wydam pozniej - tchnela mu w ucho. - A teraz idz. Poszedl wiec, chociazby po to, by udowodnic im obojgu, jak bardzo jest posluszny. Alaryk dolaczyl do tancerzy ustawiajacych sie w dwa szeregi twarzami do siebie; stanal naprzeciw dziewczyny o milej twarzy, ktora wydawala mu sie znajoma, chociaz nie mogl tego stwierdzic na pewno, gdyz dziewczyna uparcie wbijala wzrok w podloge. Jej chichot rowniez rozpoznawal, ale moze tak mu sie wydawalo, gdyz przypominal smiechy wielu innych obecnych na sali kobiet. Czy kiedys sie do niej zalecal? Dotyk jej dloni w rekawiczce nic mu nie przypominal, jak rowniez jej ukradkowy usmiech, ktory mu rzucila, kiedy w rytmie muzyki obrocili sie i poszli wzdluz szeregu az do jego konca. Trzepotala do niego powiekami, lecz nie usilowala nawet wszczynac rozmowy, chociaz spora czesc tanca poswiecano zwykle na rozmowe z partnerem czy partnerka. Jednak w tym tancu czesto ich zmieniano i przy kolejnym takcie Alaryk stanal twarza w twarz z zupelnie inna kobieta. Te znal bez dwoch zdan. Ta nie tracila czasu na kokieterie. Podala mu jednak dlon. -Szczeniaczek - wymruczala Larissa, kiedy zblizyli sie do siebie, a potem oddalili. - Co za przyjemnosc. Wiedzial, jak by zareagowal jeszcze tydzien temu; moze zrobilby z siebie widowisko juz na parkiecie tanecznym. A ona by sie tym napawala, odgadywal to z blysku jej oczu. Napawalaby sie widokiem tego, jak odgrywa przed nia blazna; jak przed wszystkimi zgromadzonymi robi z siebie glupca. W przeciwienstwie do Miny, ktora mogla poprosic go o wszystko z przekonaniem, ze zrobi, co w jego mocy, by spelnic jej prosbe, ale ktora nie poprosi o nic, co mogloby uczynic z niego glupca Larissa uwielbiala wyszukiwac sobie powody do tego, by traktowac ludzi z wyzszoscia, a jeszcze bardziej lubila znajdowac powody do zlosci. Zapewne spodziewala sie po nim innej reakcji. W przeszlosci zawsze bardzo dobitnie okazywala mu swoje uczucia, teraz jednak tylko sie w niego wpatrywala. Sklonili sie sobie i okrazyli jedno drugie. Larissa mierzyla go wzrokiem. -Wygladasz... inaczej. -A ty z kolei nic sie nie zmienilas - mruknal, biorac ja za reke, by pojsc wzdluz szeregu. Jeszcze nie nadeszla chwila zmiany partnerow, chociaz Alaryk moze chetnie by uciekl. Larissa uscisnela jego palce i przyciagnela go blizej, niz wymagala figura tanca. Alaryk pozwolil jej na to tylko dlatego, ze po przeciwnej stronie sali widzial Mine. Pewnie jakis czas temu zrobilby widowisko, ale teraz nie mial takiej potrzeby. Larissa zadnymi zlosliwosciami nie zdolala go sprowokowac. Nawet wtedy, kiedy przyciagnela go do siebie, wciskajac mu przy okazji puszke w brzuch. -Twoja pani trzyma cie na dosc dlugiej smyczy. -Wie, ze wroce do niej, wiec nie musi za nia ciagnac. W tej chwili melodia sie skonczyla, a zanim tancerze zaczeli sie ustawiac do nastepnego tanca, tlum rozdzielil sie i zgestnial wokol nich. Larissa poprowadzila Alaryka pod sciane. Metalowe pudelko uwieralo coraz bardziej. Pochylila sie do niego i przylozyla mu dlon do brzucha. Pudelko wcisnelo sie w niego, drapiac go w skore. -Prosze, prosze... wiec moj czlowiek cie odwiedzil? Nie sadzilam, ze jeszcze... sobie pozwalasz. Mowiono, ze juz z tym skonczyles. Alaryk przelknal ostra replike. Larissa przygladala mu sie uwaznie. Naprawde uwaznie, tym razem nie omiatala go wzrokiem od stop do glow, by dac mu do zrozumienia, ze czegos mu brakuje. -Kiedy byles ze mna, nigdy nie brales tego swinstwa. Alaryk wsunal dlon za pazuche i wyjal puszeczke. Miescila sie akurat w jego dloni. Zagrzechotala jej zawartosc. -Nie, Larisso, kiedy bylem z toba, nigdy tego nie bralem, niezaleznie od tego, jak namolnie twoj czlowiek mi to wciskal. Przesunela jezykiem po wargach, co kiedys tak go fascynowalo, ale teraz nie obudzilo w nim zadnych glebszych uczuc. -Podobno gleboko w to wpadles, szczeniaczku. Wielka szkoda. -Zyczylbym sobie, zebys mnie tak nie nazywala. -Gdyby zyczenia mialy siodla, nie potrzebowalabym konia. - Rozesmiala sie dzwiecznie i melodyjnie jak szklane dzwoneczki. Uniosla brwi i z rozmyslem spojrzala na Mine. - Mogles bardziej o nia zadbac, szczeniaczku. Mogles przynajmniej ubrac ja porzadnie. W koncu to twoim obowiazkiem jest zaopatrzenie ja w garderobe, wiesz o tym? Tlum wokol zrzednial, zaczal sie kolejny taniec. Alaryk nie dolaczyl, Larissa tez nie. Przesunela palcem po jego koronkach i mankietach. -Jak widze, zadbala o ciebie. Ale przeciez zawsze byles dobry w sprzataniu. Szkoda, ze nie pomyslales, ze wypadaloby sie jej odwdzieczyc tym samym. Zanim zdazyl odpowiedziec, rozesmiala mu sie w twarz. -Nie masz pojecia, o co mi chodzi, prawda? Och, na strzale, naprawde znacznie bardziej mnie bawisz, kiedy nie musze codziennie znosic twojej tepej mozgownicy. Jej slowa ukluly go, ale tylko sie usmiechnal. Smiech uwiazl Larissie w gardle. -To Sluzebnica. Twoja. Masz obowiazek zaopatrzyc ja we wszystko, czego potrzebuje. Ubrania odpowiednie do pory roku i zajec. Pozywienie. Dach nad glowa. Czegokolwiek zazada, masz jej dac. A ty przyprowadzasz ja tutaj w tej znoszonej sukni, ktora nosi niemal codziennie od przyjazdu. Jak sie zdaje, ma tylko dwie, prawda? Alaryk pobiegl wzrokiem do Miny, teraz gawedzacej z narzeczona Cilliana. W istocie miala na sobie te sama suknie, lecz tak sie do niej przyzwyczail, ze juz nie zauwazal, iz wciaz nosi jeden stroj. Larissa znow sie rozesmiala. -Slabo jej sluzysz. Nawet gorzej niz mnie. -Sluzylem ci wszystkim, co mialem! - zawolal, wreszcie wyprowadzony z rownowagi. Larissa zamrugala i wyciagnawszy reke, przerzucila jego zabot. -Oho, szczeniaczek pokazuje zeby. -Zerwalas nasz zwiazek po tym, jak przyjelas moj pierscionek. To byla twoja decyzja, Larisso, nie moja. Zgodzilas sie zostac moja zona i... - Nie mogl mowic dalej, jesli nie chcial podnosic glosu i sciagac na siebie powszechnej uwagi. -Niczego sie nie nauczyles - odparla. - Nie wiesz, ze nie ma zadnej zabawy w zadaniu posluszenstwa od mezczyzny, ktory nigdy, przenigdy sie nie odgryza? -Nigdy nie chcialem cie gryzc - odparl Alaryk. - Kochalem cie. Larissa byla zimna i potrafila byc okrutna, ale teraz spojrzala na niego z uczuciem, ktorego juz nie spodziewal sie zobaczyc w jej wzroku. -Gdybys kochal mnie mniej, ja kochalabym cie bardziej. Mysli mu zawirowaly, lecz nie odezwal sie ani slowem. Poczul na policzku musniecie jej dloni, lecz dlon znikla, zanim zdazyl zareagowac. Larissa westchnela i pokrecila glowa. -Zadbaj o nia lepiej - poradzila mu. - Odpowiedzialnosc obowiazuje obie strony, Alaryku. Spedz na kolanach przed nia tyle czasu, ile tylko pragniesz, ale nie zapomnij takze zadbac o jej potrzeby. Muzyka zabrzmiala glosniej i Larissa zostawila go, lecz w przeciwienstwie do poprzedniego odejscia teraz Alaryk wciaz stal na nogach. Rozdzial 23 -Opowiedz mi o sobie. Mina spojrzala w usmiechnieta twarz Alaryka i rozlozyla sie na poduszkach. Wczesniej spedzili leniwa godzine w kapieli, po ktorej Alaryk natarl jej skore aromatycznymi olejkami i zaniosl do lozka. Teraz karmil ja winogronami. Wyglupiali sie, owszem, Alaryk odgrywal role chlopca z haremu, ale obojgu sie ta zabawa podobala i przeciez nikomu nie szkodzila. -Hmm... - zastanowila sie przez chwile. - Co chcialbys wiedziec? Nie miala problemow z mowieniem o przeszlosci. W przeciwienstwie do wielu z jej siostr, ktore wolaly pokazywac sie opiekunom jako niezapisana karta, Mina zawsze uwazala, ze powolanie wymaga od niej oddawania siebie calej klientowi, a zamykanie sie przed nim tylko to utrudnialo. -Cokolwiek. Wszystko. - Ozywiony Alaryk uklakl przed nia na lozku. -Co w ciebie wstapilo? Na Niewidzialna Matke, jesli nie przestaniesz sie wiercic, oboje spadniemy z lozka. - Przyjrzala mu sie uwaznie, szukajac sladow narkotyku w oczach i na skorze, lecz nie znalazla zadnego. Pochylil sie i przesunawszy dlonia po jej boku, zatrzymal reke na biodrze. Kiedy Mina uniosla glowe, pocalowal ja. -Po prostu chcialbym cie poznac, Mino. Rozesmiala sie z ustami przy jego ustach. -Och, Alaryku... a czego chcialbys sie dowiedziec? Jego usta przesunely sie po jej ustach i policzku, w dol szyi, przez koncowki piersi. Calowal ja az do brzucha i oparl na nim glowe. -Cos, czego nigdy nikomu nie powiedzialas. Zamilkla. Dotknela jego miekkich wlosow, lecz nie poglaskala go. -Skoro nikomu nie powiedzialam, skad zalozenie, ze powiem tobie? -Bo niedlugo wyjedziesz. A ja jestem bezpieczny. Jego oddech owional jej skore i ogrzal ja. Tak jak jego dotyk. Nie mogla zaprzeczyc slusznosci jego slow, chociaz nie wiedziala, jak to odgadl. -Zapewnie okaze sie mniej interesujaca, niz przypuszczasz, ale niech bedzie. Cos, czego nigdy nikomu nie powiedzialam... chwileczke. Pocalowal ja w brzuch i otoczyl ramieniem. Nucil cos z ustami przy jej skorze. Polaskotana rozesmiala sie i zaczela ciagnac go za wlosy, az w koncu przestal i unioslszy glowe, spojrzal na nia z lobuzerskim usmiechem. -Przy wstepowaniu do Zakonu podalam falszywy wiek. Najwyrazniej Alaryk spodziewal sie czegos zupelnie innego. Usiadl prosto i otworzyl oczy. -A czy kiedykolwiek sie dowiedzieli? -Gdyby sie dowiedzieli, kochany, czy uwazasz, ze bylby to sekret, ktorego nikomu nie zdradzilam? -W rzeczywistosci podejrzewala, iz kilka matek przelozonych domyslalo sie, ze jest mlodsza, niz im podala, ale nikt nie podal jej wieku w watpliwosc. Rozesmial sie rozczarowany. -Chyba nie. Alaryk oparl sie o nia, a Mina zadowolila sie przeczesywaniem mu palcami wlosow. Byly tak miekkie, koloru zlota albo masla... nie, koloru promieni slonca, uznala. Letniego slonca. Rozbawiona swoimi myslami westchnela, a potem sie rozesmiala. Znow uniosl na nia wzrok. -Dlaczego sklamalas? -Poniewaz bardzo mi zalezalo, zeby zostac Sluzebnica. Szkolenie trwa bardzo dlugo, ale w przeciwienstwie do innych zawodow, do ktorych trzeba miec powolanie, Zakon nie przyjmuje dziewczat ponizej szesnastego roku zycia. Alaryk znow zaczal nucic cicho z ustami tuz przy jej skorze i przesunal dlon po jej udzie. Wciskal sie w nia, jakby chcial sie z nia calkowicie zespolic. "Podoba mi sie to" - pomyslala Mina, gladzac go rytmicznie po glowie. Ta bliskosc. -Dlaczego tak bardzo ci na tym zalezalo? -Poniewaz nikt nie wierzyl, ze trzynastolatka moze juz wiedziec, czego w zyciu chce. Moglabym zostac zareczona, a nawet wydana za maz, gdyby moi rodzice tego chcieli. Moglam urodzic dziecko. Ale rzadzic wlasnym zyciem? Nigdy. - Mina poprawila sie; zacisnela palce i sciszyla glos. - A rzadzic kims innym? Nie do pomyslenia. Wyciagnal sie obok niej, nie starajac sie uwalniac wlosow z jej wplatanych w nie palcow, lecz wtulajac sie w jej objecia. -Wiedzialas, czego chcesz, juz w tak mlodym wieku? -Och, kochany, od poczatku wiedzialam, ze jestem stworzona do kontrolowania innych, a nie poddawania sie cudzej kontroli. Zdawalam sobie z tego sprawe juz wtedy, kiedy trzymalam sie spodnicy mamy, zdawalam sobie sprawe, kiedy moje cialo zaczelo sie zmieniac i przyciagac glodne spojrzenia przyjaciol mojego ojca. Wiedzialam o tym, jeszcze zanim pierwszy raz kleknal przede mna mezczyzna. Nie umknal jej cichy jek Alaryka. Usmiechnela sie i zsunela jego glowe nizej. Posluchal natychmiast, zsuwajac sie na przescieradlo miedzy jej nogami. Rozsunela uda, jednoczesnie wyginajac plecy, by podac mu cialo pod gorace, wilgotne usta. -Jednak nikt mi nie wierzyl, bo mialam dopiero trzynascie lat. Dlatego wynioslam sie z domu, poszlam do Zakonu i... - Westchnela, gdyz w tej chwili jego jezyk wniknal miedzy jej wargi. Slowa rozproszyly sie, ulecialy niepotrzebne, a z jej ust padaly juz tylko niezrozumiale dzwieki. Pod ustami Alaryka doprowadzajacymi jej cialo do ekstazy Mina uleciala myslami do chwili, kiedy po raz pierwszy poczula taka przyjemnosc. Matki przelozone przyjmujace ja do Zakonu nie wypytywaly jej zbyt dociekliwie o wiek, ale szkolily ja na tyle dlugo, ze w koncu jej wiek przy wstapieniu przestal miec znaczenie. Lata mijaly, a ona sie uczyla. Trwalo to dluzej niz w przypadku wiekszosci siostr, lecz z drugiej strony sklonnosci samej Miny wiodly ja trudniejszymi sciezkami. Stephan, mezczyzna, ktorego przeniesiono z pracy w polu do domu, zostal wybrany, by odegrac role jej pierwszego klienta. Mina nigdy nie pytala, ile mlodych kobiet pomagal wprowadzac w role Sluzebnicy, lecz wiedziala na pewno, ze byla pierwsza kobieta, ktora wziela jego, a nie na odwrot. Alaryk poruszyl sie i zaczal ja piescic palcami wewnatrz. Mina z jekiem wypowiedziala jego imie, ponaglajac go do dalszych pieszczot. Jego jezyk poruszal sie w rytmie pal- cow, szybko doprowadzajac ja do krawedzi ekstazy, lecz przytrzymujac w ostatniej chwili, tak ze wciaz plonela. -Nauczylam sie sklaniac ludzi do dawania mi tego, czego chcialam, ale w sposob, ktory zadowalal nas oboje. - Wciagnela powietrze i przesunela jezykiem po wargach, czujac slony posmak. Zakolysali sie oboje. Pozwolila mu porwac sie dotykiem i dotykiem sprowadzic sie z powrotem. Kiedy uderzyla w nia fala spelnienia, wykrzyknela jego imie, majac wrazenie, ze w takiej chwili nie moze powiedziec nic innego. Kiedy przesunal sie wyzej, by wslizgnac sie w nia, jego pocalunki smakowaly jej pozadaniem, wywolujac w niej kolejny dreszcz podniecenia. Jej rece znalazly twarde miesnie jego plecow i posladkow; przycisnela go do siebie, by wszedl w nia glebiej. Mocniej. Alaryk dal jej to, czego chciala. Uniosl sie na rekach i wszedl tak gleboko, ze do przyjemnosci dolaczyl rozkoszny bol. Mina znow krzyknela, kiedy jej cialo spielo sie tuz przed kolejnym orgazmem, ktory przetoczyl sie przez nia po chwili. Owinela nogi Alarykowi wokol pasa, przytrzymujac go blisko, a on polozyl sie i rownie mocno ja przytulil. Calowali sie. Oddychali. Alaryk zadrzal i przylozyl twarz do jej szyi; czula w sobie jego puls. Przez kilka chwil lezeli nieruchomo, w koncu Alaryk przetoczyl sie na przescieradlo i wyciagnal obok niej. -Ja tez zawsze wiedzialem. Przysypiajaca i nasycona Mina dotknela ustami jego skroni. -Wiedziales? -Tak. -W takim razie dobralismy sie chyba? Przekrecil glowe na bok; wlosy na czole zlepione mial potem od wysilku. -Chyba tak. Mina tez tak uwazala. -Wiesz, to, co wczesniej mowilem... - odezwal sie Alaryk po kilku chwilach ciszy -...tego pierwszego dnia... _ Tak? - odparla sennie Mina, ktorej nie chcialo sie do tego wracac. -Nie myslalem tak. -Kochanie, gdybym uwierzyla, ze tak wlasnie myslales, wyjechalabym tego samego dnia. Czasami mezczyzni mowia rozne rzeczy, zwlaszcza kiedy najbardziej potrzebuja pocieszenia albo kiedy sa pograzeni w najwiekszym zalu. Wtedy przeciez nawet mnie nie znales. A w opinii wielu Sluzebnice to praktycznie prostytutki. Uniosl sie i oparl na lokciu, by spojrzec jej w oczy. -Tego tez nie powinienem byl mowic, ale teraz mialem na mysli cos innego. W zoladku poczula lod. Rowniez sie podniosla i usiadlszy, odsunela sie od niego odrobine, swiadoma, jak wielka egoistka sie okazuje. -Nie mow nic, Alaryku. -Kiedy powiedzialem, ze nigdy... -Prosilam cie, nie mow nic! - Pokrecila glowa. Posluchal jej. Znow ulozyla sie na poduszkach, a po kilku minutach Alaryk poszedl za jej przykladem. Jego rowny oddech wskazywal na to, ze zasnal, wiec Mina znow wyslizgnela sie z lozka. Tym razem nie po to, by posiedziec przy oknie, ale by pojsc do lazienki. Tam odkrecila najbardziej goraca wode, jaka mogla zniesc, po czym zmyla z siebie dokladnie wszystko, co przypominalo jej o jego dotyku. Jego smaku. Weszla do wanny, wypelnionej po brzegi woda, i zanurzyla sie cala, wystawiajac z wody tylko usta i koniuszek nosa. Slyszala bicie swego serca, ktore rozlegalo sie w jej uszach rowne i miarowe. Slyszala kazdy swoj oddech, powietrze przeplywajace nosem, gardlem, napelniajace pluca. Zamknela oczy i odplynela. Nie zasnela. Przed stworzeniem swiata Sinder sam przemierzal Proznie. Teksty nie precyzowaly, jak dlugo to trwalo, kaplani i uczeni spierali sie o liczbe lat, odkad teksty staly sie przedmiotem badan, a nie tylko wiary. Przeszedl przez Proznie, stworzyl swiat i w lesie napotkal Kedalye - nikt nigdy zadowalajaco nie wyjasnil Minie, w jaki sposob Kedalya sie tam znalazla, skoro Sinder stworzyl wszystko, ale tak sie wlasnie stalo wedlug Ksiegi, wiec w to wierzyla. Sinder ujrzal Kedalye i zakochal sie w niej. Mieli syna. Swieta Rodzina. I odtad wersje opowiesci roznily sie. Wedlug jednych Kedalya zgrzeszyla z dzieckiem, inne z kolei winily Sindera za porzucenie zony i syna. Niewazne z jakiego powodu, jednak Swieta Rodzina rozpadla sie, tutaj wszystkie wersje sie zgadzaly. Odeszli, a wrocic mieli dopiero wtedy, kiedy kolczan Sindera napelni sie strzalami. Cala wiara Miny opierala sie na milosci i jej utracie. Zanurzyla sie cala pod woda, wstrzymujac oddech, ciekawa, jak dlugo wytrzyma, zanim bedzie musiala sie wynurzyc. Goraco uspokajalo, podobnie jak pograzenie sie w toni wodnej. Mina nie bala sie utoniecia. Nigdy w zyciu niczego sie nie bala, lecz teraz czula strach, serce w niej zamieralo, a palce rak i nog lodowacialy mimo cieplej wody. Mina szczerze wierzyla w zasady Zakonu. Pojmowala je tak doglebnie, ze nie musiala nawet zastanawiac sie nad ich znaczeniem; po prostu nimi zyla. Umiala znalezc piekno w niedoskonalosci i myslec przede wszystkim o potrzebach drugiej osoby po to, by obojgu przyniesc jak najwiecej przyjemnosci. Wierzyla bez zastrzezen w to, ze zaczela jako kobieta i jako kobieta skonczy oraz w to, ze ostateczna pociecha jest nie tylko mozliwa do osiagniecia, ale powinna byc celem dla kazdego czlowieka na tym padole lez. Cale swoje dorosle zycie spedzila, starajac sie jak najlepiej osiagac ten cel, a teraz, tutaj, po raz pierwszy zdjal ja strach, ze nie uda sie jej wypelnic zadania. Dotad tylko kilka razy poniosla porazke i to nie z wlasnej winy; Alaryk jednakze byl inny niz wszyscy klienci lub mezczyzni, ktorych znala. Jesli nie doprowadzi go do pocieszenia, to wina bedzie lezala po jej stronie, nie jego. Milosc zawsze wydawala sie jej slaboscia. Tylu o niej opowiadalo, oferowalo jej jak nagrode, ktora w ogole jej nie interesowala. Nie miala watpliwosci, ze zasluguje na milosc, gdyz zawsze zyla tak, jak trzeba. Byla ladna i zgrabna. Zgadzala sie z powodami, dla ktorych mezczyzni twierdzili, ze ja kochaja. Jednak kochac czlowieka za same rysy twarzy wydawalo sie Minie niedorzecznoscia. Rownie niedorzeczne wydawalo sie kochac kogos tylko za to, ze zginal przed nia kolano, gdyz z wszystkich znanych jej mezczyzn, nawet ci, ktorzy rzekomo pragneli jej sluzyc, czynili to w nadziei, ze ostatecznie to ona bedzie sluzyc im. Jak mozna wymagac od niej, zeby kogokolwiek pokochala, skoro nawet Stworca swiata i Niewidzialna Matka nie zdolali utrzymac swojej milosci? Bylo latwiej, kiedy twierdzil, ze nigdy jej nie pokocha. Kiedy wierzyla, ze naprawde tak mysli. Teraz cos sie mie- dzy nimi napielo, cos niewidocznego, nieslyszalnego, cos bez smaku i zapachu. A jednak dawalo sie to odczuc. -I pamietaj, zeby uzywac najpiekniejszych szwow. Zadnych niedorobek - zapowiedzial Alaryk, podajac krawcowej liste z wymiarami i instrukcjami, po czym obserwowal jej twarz, gdy ja przegladala. Stanowisko ministra mody pociagalo za soba pewne korzysci, ktorych dotad nigdy nie bral pod uwage, pomyslal, wychodzac z usmiechem ze sklepu i zmierzajac ulica w strone sklepu ze slodyczami. Mina wspomniala kiedys, ze mialaby ochote na pewien rodzaj toffi rzadko spotykany w Firth, Alaryk zas wiedzial, gdzie go szukac. Zamowil funt cukierkow, chociaz byly importowane, wiec drogie, dodal do nich kilka innych slodkosci i umowil sie na dostawe. Wyszedl znow na ulice; uniosl twarz, wdychajac zapach sniegu unoszacy sie w powietrzu i zastanawiajac sie, ile minut zajmie mu podroz powozem do palacu. Nie patrzyl przed siebie, wiec nic dziwnego, ze nastapil na suknie damy, ktora wychodzila ze sklepu pasmanteryjnego. Chwycil ja za ramie, by nie potoczyla sie dalej, ale natychmiast puscil, kiedy dojrzal jej twarz. -Blagam o wybaczenie - powiedzial. Szeroki kapelusz Larissy nie byl ostatnim krzykiem mody, ale na niej tak wygladal. Ocienial jej oczy. Czy byly mocniej podkrazone niz wtedy, kiedy widzieli sie poprzednio? -Jestes sam - odparla. - Wypuszcza cie z domu samego. -Larisso, ona nie jest moja wlascicielka. -A jednak gdyby chciala, pozwolilbys jej na to. - Larissa spojrzala na ulice. - Byles u krawcowej? -Tak. - Rowniez spojrzal na ulice i odsunal sie od Larissy. - Do widzenia. -Alaryku, zaczekaj. Zatrzymal sie, ale nie odwrocil. Dopiero kiedy zawolala go po raz drugi, Alaryk zlagodnial i sie odwrocil. Larissa przywolala go gestem. Podszedl. -Dobrze wygladasz - stwierdzila. -Dobrze sie czuje, dziekuje. Pamietal, ze kiedys pragnal tej kobiety, ale juz nie pamietal tego, jak sie czul, pozadajac jej. Teraz wpatrywal sie w jej ladna twarz, doskonale ubranie - i nie czul nic. Rownie dobrze moglaby byc stara znajoma sprzed lat, nie wzbudzala w nim zadnych emocji. Larissa nie byla glupia. Widzial, ze zauwazyla brak emocji na jego twarzy, na ktorej uwidacznialy sie natychmiast wszystkie uczucia. Zamrugala szybko; Alaryk dostrzegl w jej oczach blyszczace lzy. _ Niedlugo cie zostawi. Bedzie musiala. Juz teraz widze, jak bardzo ci sie polepszylo. Przelknal slowa, ktore jak zolc podchodzily mu do gardla. Nie sprawi jej tej satysfakcji, pokazujac taka reakcje. Jednak kiedy dluzej przygladal sie Larissie, zastanawial sie, na jaka reakcje miala nadzieje. _ A kiedy odejdzie... - Larissa nie zblizyla sie do niego. Juz nawet na niego nie patrzyla. Rozpoznal ten nawyk spogladania w bok, by odwrocic uwage od tego, czego chciala. -Do widzenia, Larisso. Wtedy na niego spojrzala; samo spojrzenie blyszczacych niebieskich oczu wciaz bylo mu znajome w przeciwienstwie do calej osoby. -Alaryku, ona cie zostawi. Tak ma byc. A kiedy sobie pojdzie, co ze soba zrobisz? Wrocisz do zapomnienia? Mowie ci, nie musisz tego robic. Mozesz wrocic do mnie. Kon, suknia, ksiazka. Pokoje. Sluzacy. Larissa pragnela tego, czego nie mogla miec, a po raz pierwszy zamiast gniewu lub zalu Alaryk poczul dla niej litosc. Miala bogactwo i urode oraz milosc wielu ludzi, ale to wszystko jej nie wystarczalo. Nigdy nie bedzie miala dosc. -Nie chce wracac do ciebie - powiedzial dosc lagodnie. Znow zamrugala i Alaryk pomyslal, ze blysk lez mogl byc jednak prawdziwy. -Alez chcesz. Oczywiscie, ze chcesz. -Nie. Naprawde nie chce. Ale... dziekuje, Larisso. Odsunela sie o krok, unoszac dlon do szyi, jakby Alaryk chcial za nia chwycic. -Za co? -Za to, ze mnie nie kochalas. Jej usta poruszyly sie bezglosnie. Alaryk sklonil sie. Pocalowalby ja w reke ten ostatni raz, gdyby Larissa nie cofnela jej do boku i nie odsunela sie o kolejny krok. Jej buty zgrzytnely na zwirze, a z ust wyrwaly sie slowa: -Nie powinienes mi za to dziekowac! -Ale dziekuje - odparl Alaryk. - Gdyby tak sie nie stalo, szarpalibysmy oboje wiezami, ktore by nas polaczyly, i nigdy nie bylibysmy szczesliwi. Wciagnela powietrze i wydela wargi, lecz sie nie odezwala. Moze nie miala nic do powiedzenia. Alaryk w trady- cyjnym gescie pozegnania dotknal palcami serca, czola i w koncu ust. -A teraz wybacz - zakonczyl - musze wracac do mojej pani. Nie probowal nawet doslyszec odpowiedzi Larissy. Ktos zapukal do drzwi wejsciowych, lecz Mina sie nie ruszyla. To Alaryk zareagowal, wyskakujac z lozka jak wystrzelony z procy. Owinal sie cieniutkim jedwabnym szlafrokiem, odslaniajacym jednak klatke piersiowa. Spojrzenie, ktore jej rzucil przez ramie, wychodzac z sypialni, sprawilo, ze Mina uniosla sie na lokciu i zmarszczyla brwi. Co on wyprawia? O tej popoludniowej godzinie lezenie w lozku bylo szczytem lenistwa, lecz Mina podejrzewala, ze nie sa pierwsza para, ktora kocha sie godzinami. Ani nawet pierwsza, ktora spedzila w ten sposob caly tydzien, jak oni. Ulozyla sie znow na poduszkach, wciaz nasluchujac dzwiekow swiadczacych o tym, kto mogl ich odwiedzic, majac nadzieje - tu tok mysli przerwalo ziewniecie, ktore stlumila wierzchem dloni - ze nie bedzie musiala opuszczac wygodnego lozka Alaryka. Uslyszala szmer glosow, ale sie nie podniosla. Skulila sie i wtulila w poduszke, ktora pachniala Alarykiem. Wdychala zapach z zamknietymi oczami, myslac, jak szybko nauczyla sie go rozpoznawac. Przysypiala, a glosy to podnosily sie, to sciszaly. Obudzil ja trzask zamykanych drzwi, lecz nie na tyle, by sklonic ja do wyjscia spod koldry. Czekala na powrot Alaryka, a kiedy to nie nastapilo, usiadla i zawolala go. Stanal w drzwiach. -Mino... -Mmm? -Chodz obejrzec. Ziewnela i zamrugala, po czym wbila w niego wzrok, ktory mial go naklonic do powrotu do lozka... chociaz delikatnie. Alaryk sie nie poddal. Usmiechnal sie i wskazal reka, a wyraz jego oczu sprawil, ze Mina uniosla sie i spuscila nogi na podloge. -O co chodzi? -Chodz - powtorzyl. - Prosze. Potrafila spelniac prosby, zwlaszcza wypowiedziane w tak mily sposob, wiec chociaz w tej chwili miekkie lozko wydawalo sie najbardziej kuszaca rzecza, Mina wstala. -Masz dla mnie jakas niespodzianke? Nie odpowiedzial nic, tylko wzial ja za reke i zaprowadzil do pokoju. Mina przeszla przez prog i zatrzymala sie, razona widokiem. Odwrocila sie do Alaryka z mnostwem pytan cisnacych sie na usta, jednak wiazacych jej jezyk. Alaryk kazal przyniesc do pokoju przenosny wieszak z rzedem sukien w kazdym kolorze. Pod nimi z kolei stal rzad butow, pantofli i ciezszych botkow do kompletu. Obok na specjalnym stojaku szkatulka z bizuteria. Pudla z kapeluszami, rekawiczkami... w oko wpadl jej plaszcz, podeszla blizej i przesunela mieciutkim aksamitem po nagiej skorze. -Co... co to jest? - Spojrzala na Alaryka; jak stwierdzila, rozplywal sie pod jej wzrokiem. Alaryk zatroskany podszedl blizej. -Nie placz... Czyzby polecialy jej lzy? Mina wytarla policzki i mruganiem starala sie przywrocic sobie ostrosc widzenia. -Co ty zrobiles? -Co powinienem byl zrobic od razu, tylko nie bylem w stanie myslec. Dbam o twoje potrzeby. Ubrania odpowiednie do pory i zajec. - Pociagnal ja za reke do stojaka. -Nalezalo sie tym zajac od razu, wybacz, ze cie zawiodlem. -Nie zawiodles. Zawsze wolalam moje wlasne suknie od tych, ktore dostawalam od patronow... Och! - Zatrzymala sie na widok niebieskiej sukienki z listwa obszyta zlotymi koralikami. Podobne koraliki ozdabialy krotkie bufiaste rekawy oraz szeroka wstazke, ktora bieglaby akurat pod biustem Miny. To byla sukienka najmodniejsza i z najlepszego materialu. Dotknela jej, czujac przyspieszone bicie serca i marzac o tym, by ja przymierzyc. -Bedziesz w niej wygladac przepieknie. Zreszta zawsze pieknie wygladasz - odezwal sie Alaryk zza jej plecow. -Ile ich jest! Zachichotal. -Mam przeciez jakies wplywy w swiecie mody. Odwrocila sie twarza do niego. -To za duzo. -Wcale nie. Moim obowiazkiem jest dbac o ciebie. -Spojrzal na ubrania i znow na nia. - To takze moja przyjemnosc, Mino. -Zadanie i przyjemnosc - powiedziala z gardlem zdlawionym emocjami. Ile razy slyszala te slowa... ile razy wymagano, by w nie uwierzyla. -Tak. Zadanie i przyjemnosc, oba. - Alaryk przysunal sie, ujal ja za reke i uniosl do ust. - Czy to ci sie nie podoba? -Bynajmniej. - Mina przytulila sie do niego, oparla policzek o jego piers, po czym odsunela sie i znow przyjrzala rozlozonym przed nia skarbom. Nosila ubrania po to, by tworzyc swoj okreslony wizerunek, ale przeciez nie zagubila tesknoty za pieknem dla samego piekna. - Wrecz przeciwnie. -Przymierz je. Wydawal sie tak zarliwie czekac, ze nie mogla mu odmowic, uparla sie jedynie, by najpierw szybko sie wykapac. Nie miala do pomocy pokojowki, ktora by ja ubrala, gdyby faktycznie Mina byla tak wielka dama, jak na to wskazywaly suknie, lecz Alaryk rownie sprawnie zawiazywal tasiemki, jak je rozwiazywal. -Trening czyni mistrza - powiedzial jej z pozbawionym skrepowania usmiechem. Miala wiele sukni do wyboru, lecz marzyla, by przymierzyc przede wszystkim jedna z nich. O prostym kroju, bez koronki i falban, suknia bylaby zwykla, gdyby nie kolor. Purpurowy jedwab ze zlotym obszyciem. To na pewno nie byla suknia dla Sluzebnicy. Byla to jednak suknia dla kobiety. Kiedy stanela przed nim w tej sukni, do ktorej idealnie pasowaly buty na wysokich obcasach i rekawiczki siegajace tuz nad lokcie, pomyslala sobie, ze nie potrzebuje lepszego lustra niz oczy Alaryka. Wczesniej mezczyzni patrzyli na nia z podziwem, nawet z uwielbieniem, ale zaden z nich nie spogladal na nia z tak wyraznym zadowoleniem. Stala przed nim nowa jak swiezo stworzona. -Ta suknia... pasuje jak ulal. - Do tej pory zaden stroj otrzymany od opiekuna tak na niej nie lezal. Wszystkie albo sie ciagnely, albo byly ciasne i potrzebowaly przerobek. Wiele z nich mialo nietwarzowy kolor, ktory lubil klient, chociaz Minie on nie pasowal. Ta sukienka jednak lezala na niej jak druga skora. Mina powoli okrecila sie, by rozkloszowac spodnice. -Jak ty to zrobiles? Alaryk wydawal sie zdezorientowany. -Co? -Skad tak dobrze wiedziales, co najbardziej lubie? Jak udalo ci sie sprawic, ze tak idealnie na mnie lezy? -Dalem krawcowej miare. - Zmarszczyl brwi, jakby jej pytanie nie mialo sensu. - A co do wyboru tego, co lubisz... po prostu... no coz, po prostu sie zastanowilem. Wygladzila material i spojrzala po sobie. Taka prosta rzecz, a tak pelna znaczenia. -Ale skad znales moja miare? Wzruszyl ramionami i uniosl lekko rozsuniete dlonie. -Pokazalem im. Powiedzialem: to jest szerokosc bioder, to rozmiar biustu, a oni wymierzyli. Powiedzialem tez, zeby szwaczki szyly najpiekniejszymi nicmi, bo moja pani zasluguje na wszystko najlepsze. Oczywiscie byl to jego obowiazek, czesc wymagan stawianych przez Zakon, ale przeciez uczynil znacznie wiecej. Mina znow zamrugala, by pozbyc sie wilgoci z oczu, i przelknela. Alaryk stal przed nia w spodniach wiesniaka, w ktorych tak go lubila. -To nie byl jakis wyjatkowy wysilek - odparl. - Poznalem cie. Miala opiekunow, ktorzy sie do niej naginali, gdyz to pomagalo im osiagnac pocieszenie. Inni sluchali jej i spelniali jej wymagania. Nigdy jednak nie miala opiekuna, ktory po prostu stal sie wszystkim, czego potrzebowala, bez proszenia z jej strony. -Naprawde mnie znasz - wyszeptala. - Och, znasz mnie. Stalo sie. Jak mowila Mina, nie bylo to nic magicznego ani mistycznego - chwila znalezienia pociechy. Ona prze- ciez nie byla zadna wrozka ani mistyczka. A jednak kiedy przeszlo to miedzy nimi, nagle jak chmura zaslaniajaca slonce albo fala lizaca morski brzeg, poczula. Poczuli to oboje. Ale nie b^ylo to pocieszenie Alaryka. To bylo pocieszenie dla niej. Mina nie zarejestrowala, kiedy Alaryk przed nia kleknal, dojrzala go juz na podlodze. Alaryk sklonil glowe nad jej dlonmi. Kiedy znow ja podniosl, jego oczy blyszczaly, a usta byly wilgotne. -Jak przez tyle lat moglam zyc z poczuciem, ze mam wszystko, czego potrzebuje? - zapytala go Mina. - Kiedy w rzeczywistosci wciaz na to czekalam? Alaryk usmiechnal sie i wstal. -Pozwol, ze ci to ofiaruje. -Kochanie - odparla Mina - juz mi to ofiarowales. Zadanie i przyjemnosc. Obojgu im przynioslo pocieszenie. Zadne z nich nie musialo juz pytac, czy to sie stalo. Oboje wiedzieli. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2011-02-26 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/