ROBIN HOBB Wyprawa skrytobojcy Tom III Przelozyla: Agnieszka Cieplowska 1. PROLOG OKRYTY NIEPAMIECIA Kazdego ranka dlonie mam uwalane inkaustem. Niekiedy budze sie z twarza na stok, pomiedzy zwojami i arkuszami papieru. Chlopiec, przynoszac jedzenie na tacy, osmiela sie czasem besztac mnie, ze wieczorem nie poszedlem do lozka. Bywa jednak, ze tylko na mnie spoglada z wyrzutem i milczy. Nie probuje sie przed nim tlumaczyc ze swoich uczynkow. Podobnego doswiadczenia nie sposob przekazac; kazdy musi je zdobyc sam.Czlowiekowi potrzebny jest w zyciu cel. Prawda to znana wszem wobec nie od dzisiaj. Minelo ladne kilka lat, nim ja pojalem, jednak raz wyuczywszy sie lekcji, nigdy juz jej nie zapomnialem. Znalazlem sobie, choc nie bez wahan i rozterek, pozyteczne zajecie na jesien zycia. Podjalem sie zadania, ktore dawno chcieli spelnic ksiezna Cierpliwa oraz nadworny skryba Koziej Twierdzy, Krzewiciel. Zaczalem mianowicie tworzyc kompletna historie Krolestwa Szesciu Ksiestw. Niestety, trudno mi sie dluzej skupic na jednym watku. Wciaz odchodze od tematu, pograzam sie w rozwazaniach o magii, roztrzasam uklady politycznych sil, snuje refleksje nad innymi kulturami. W chwilach gdy bol dokucza mi najmocniej, gdy nie potrafie sformulowac mysli dosc jasno, by je przelac na papier, pracuje nad tlumaczeniami albo probuje stworzyc czytelny zapis starych dokumentow. Daje zajecie dloniom w nadziei ofiarowania odpoczynku umyslowi. Pisanie mi sluzy, podobnie jak ksieciu Szczeremu rysowanie map. Trzeba sie skupic, trzeba byc starannym - stad niekiedy omal udaje mi sie zapomniec o samotnosci, o poswieceniu, o zadawnionym bolu. Mozna sie w takiej pracy zatracic. Mozna tez pojsc jeszcze dalej i utonac w powodzi wspomnien. Zbyt czesto porzucalem historie Krolestwa Szesciu Ksiestw, zbaczajac ku losom Bastarda Rycerskiego. Owe nawroty do przeszlosci bolesnie mi uswiadamiaja, kim bylem niegdys oraz kim sie stalem. Gdy czlowiek pograzy sie w rozpamietywaniu, zadziwiajaco wiele szczegolow odzywa mu w pamieci. Nie wszystkie wspomnienia sa bolesne. Mialem przeciez wiernych przyjaciol i przekonalem sie, ze darzyli mnie uczuciem glebszym, niz wolno mi bylo oczekiwac. Oprocz tragedii i zlego losu poznalem takze jasne strony zycia - mile chwile napelnialy serce odwaga, choc z moim losem zostalo zwiazane -jak przypuszczam - wiecej nieszczesc, niz mozna znalezc w przecietnym ludzkim zywocie; malo kto poznal smierc w lochu albo wnetrze trumny zagrzebanej w zmarznietej ziemi. Rozum wzdraga sie przed przywolaniem na pamiec szczegolow podobnych zdarzen. Co innego wiedziec, ze ksiaze Wladczy pozbawil mnie zycia, a co innego rozpamietywac, jak wlokly sie godziny, dni i noce, gdy morzyl mnie glodem albo kazal bic do nieprzytomnosci. Na mysl o tamtych wypadkach jeszcze dzisiaj - po tylu latach - obezwladniajacy strach sciska mi serce lodowata dlonia. Dobrze pamietam oczy czlowieka, ktory zlamal mi nos. Nigdy nie zapomne chrzestu miazdzonej kosci. W koszmarach sennych nadal robie wszystko co w mej mocy, by sie utrzymac na nogach, probuje nie myslec, ze zbieram sily do ostatecznego ataku na samozwanca. Wlasnie wtedy ksiaze Wladczy wymierzyl mi siarczysty policzek, gleboko rozdal napuchnieta skore. Do dzis pozostala w tym miejscu blizna. Nigdy sobie nie wybacze, ze pozwolilem mu triumfowac - ze polknalem trucizne i umarlem. Gorsze niz tamte wypadki jest wspomnienie utraconych na zawsze przyjaciol. Bastard Rycerski zostal zabity przez ksiecia Wladczego, totez nie mogl sie pojawic znowu. Nie odnowilem wiezi z mieszkancami Koziej Twierdzy, ktorzy znali mnie jeszcze jako szescioletniego chlopca. Nigdy wiecej nie zamieszkalem w krolewskim zamku, nie uslugiwalem ksieznej Cierpliwej, nie siadywalem na stopniu kominka u stop Ciernia. Tamto zycie sie skonczylo. Moi przyjaciele gineli albo laczyli sie w pary, jedne dzieci dorastaly, inne sie rodzily... ja zostalem z tych zdarzen na zawsze wylaczony. Jeszcze i teraz zyja ludzie niegdys mi bliscy. Niekiedy ogarnia mnie przemozna chec, by ich zobaczyc, by zamienic choc slowo... polozyc kres wiecznej samotnosci. Nie moge. Tamte lata stanowia zamkniety rozdzial. Niedostepne sa dla mnie takze przyszle losy dawnych przyjaciol. Mam tez za soba czas - wiecznosc, choc nie trwala nawet miesiaca - gdy pogrzebano mnie w lochach, potem w trumnie. Krol Roztropny zmarl mi na rekach, a nie uczestniczylem w jego pogrzebie. Nie bylem takze obecny na posiedzeniu Rady Krolestwa, ktora posmiertnie uznala mnie winnym uprawiania magii Rozumienia, a co za tym idzie, zaslugujacym na smierc, ktora juz stala sie moim udzialem. O cialo Bastarda Rycerskiego upomniala sie ksiezna Cierpliwa. Kobieta ekscentryczna, wdowa po moim ojcu, niegdys zywiaca wiele urazy, gdyz malzonek splodzil przed slubem bekarta. Ona wlasnie zabrala mnie z celi; z niewiadomego powodu oczyscila mi rany i starannie je opatrzyla, jakbym ciagle byl zywy. Wlasnymi rekoma obmyla zwloki, przygotowala je do pochowku, wyprostowala pod- kurczone konczyny, owinela trupa calunem. Kazala wykopac grob i dopilnowala zlozenia ciala w trumnie. Pochowaly mnie tylko we dwie: ksiezna oraz jej pokojowa, Lamowka. Wszyscy inni - ze strachu lub przeniknieci wstretem - opuscili mnie w ostatniej drodze. Ksiezna Cierpliwa nie wiedziala, ze kilka nocy pozniej Brus wraz z Cierniem, moim mistrzem w nauce skrytobojczego fachu, wykopal mnie spod sniegu, wydobyl spod zwalow zmarznietej ziemi przygniatajacych trumne. Tylko oni dwaj byli obecni, gdy Brus wylamal wieko drewnianej skrzyni i wyciagnal trupa, a potem - magia Rozumienia - wezwal wilka, ktoremu powierzylem dusze. Wtloczyli ja na powrot w zmaltretowane cialo. Podniesli mnie i w ludzkiej postaci poprowadzili do zycia, przypominajac jak to jest, gdy sie podlega krolowi i jest sie zwiazanym przysiega. Po dzis dzien nie mam pewnosci, czy jestem im za to wdzieczny. Mozliwe ze -jak twierdzi krolewski trefnis - nie mieli wyboru. Moze nie ma tu miejsca na wdziecznosc czy obwinianie, lecz tylko na probe poznania sil, ktore nami rzadza. 2. NARODZINY W GROBIE W Krainie Miedzi panuje ustroj niewolniczy. Ludzie pozostajacy wlasnoscia innych osob wykorzystywani sa do najciezszych prac: w kopalniach, przy wytopie stali, na galerach, przy uprzataniu i wywozeniu odpadkow, na polach albo w domach publicznych. Co zastanawiajace, pracuja takze jako opiekunowie i nauczyciele dzieci, kucharze, skryby czy rzemieslnicy. U podstaw imponujacych osiagniec cywilizacyjnych Krainy Miedzi - od wielkich bibliotek miasta Jep, po oslawione fontanny i laznie w Sinjonie - lezy trud niewolnikow.Miasto Wolnego Handlu jest najwiekszym rynkiem obrotu niewolnikami. Swego czasu znakomita ich wiekszosc byla rekrutowana sposrod jencow wojennych. Dzis utrzymuje sie oficjalnie, ze to jedyna droga pozyskiwania tego rodzaju sluzby, skadinad wiadomo jednak, iz w blizszych nam czasach wojny przestaly zaspokajac popyt na wyksztalconych niewolnikow, a poniewaz kupcy z Miasta Wolnego Handlu wykazuja wiele pomyslowosci, nie dziwota, iz w tym wlasnie kontekscie wspomina sie o pirackich napadach w okolicy Wysp Kupieckich. Nabywcy niewolnikow zazwyczaj nie wykazuja zainteresowania sposobami pozyskiwania zywego towaru dopoty, dopoki jest on w dobrym zdrowiu. W Krolestwie Szesciu Ksiestw niewolnictwo nigdy nie istnialo. Bywa, ze czlowiek skazany za przestepstwo sluzy temu, komu wyrzadzil krzywde, ale zawsze okresla sie czas trwania kary i nigdy nie odbiera skazancowi wolnosci. Jesli zbrodniarz popelni czyn zbyt ohydny, by go odkupic praca -placi zyciem. Nasze prawo nie zezwala tez na przywozenie niewolnikow z innych krajow i na wykorzystywanie ludzi w tej roli. Nic dziwnego zatem, ze wielu sluzacych z Krainy Miedzi, takim czy innym sposobem uzyskawszy wolnosc, wybiera na swoja nowa ojczyzne Krolestwo Szesciu Ksiestw. Wyzwolency od wiekow przywozili do nas pradawne tradycje oraz legendy swoich narodow. Jedno z zapamietanych przeze mnie podan traktowalo o dziewczynie "vecci", czyli - w jezyku mieszkancow Krolestwa Szesciu Ksiestw - skazonej Rozumieniem. Chciala opuscic dom rodzinny i udac sie za ukochanym, pragnela zostac jego zona. Zdaniem rodzicow kandydat nie byl wart ich corki, nie dali wiec mlodym swego przyzwolenia. Posluszna dziewczyna nie smiala zlamac zakazu, lecz kochala wybranka tak goraco, ze nie potrafila bez niego zyc. Zlegla w lozu i wkrotce umarla ze smutku. Rodzice, pograzeni w zalobie, pochowali ja, wyrzucajac sobie, ze nie pozwolili corce isc za glosem serca. Nie wiedzieli, iz byla ona zwiazana Rozumieniem z pewna niedzwiedzica. Zwierze zaopiekowalo sie dusza dziewczyny: nie pozwolilo jej uleciec z tego swiata i w trzecia noc po pogrzebie rozkopalo mogile, a wowczas duch powrocil do ciala. Z tych narodzin w grobie przyszla na swiat nowa osoba, nie skrepowana obowiazkiem posluszenstwa wobec rodzicow. Zakochana opuscila trumne i podazyla sladem swej jedynej prawdziwej milosci. Opowiesc ma smutne zakonczenie, gdyz jej bohaterka, bedac przez jakis czas niedzwiedzica, nigdy do konca nie stala sie na powrot czlowiekiem i ukochany juz jej nie chcial. Pamietajac o tej pradawnej legendzie, Brus powzial decyzje, by sprobowac uwolnic mnie z lochow ksiecia Wladczego za pomoca smiertelnej trucizny. * * * W izbie bylo za goraco. I za malo miejsca. Dyszenie juz nie pomagalo. Wstalem od stolu, podszedlem do stojacej w kacie beczki z woda. Zdjalem pokrywe, pociagnalem gleboki lyk.Serce Stada warknal. -Kubikiem, Bastardzie. Woda kapala mi z brody. Patrzylem na niego bez zmruzenia powieki. -Otrzyj twarz. - Serce Stada odwrocil wzrok, zajal sie praca. Wcieral tluszcz w skorzane paski. Wciagnalem nosem smakowita won, oblizalem wargi. -Jestem glodny - powiedzialem. -Usiadz i skoncz prace. Potem zjemy. Probowalem sobie przypomniec, czego ode mnie chcial. Wreszcie rozjasnilo mi sie w glowie. Na blacie stolu, od mojej strony, lezalo kilka skorzanych paskow. Podszedlem, usiadlem na twardym taborecie. -Jestem glodny teraz - wyjasnilem mu. Znowu popatrzyl na mnie w ten sposob. Zupelnie jakby warknal, choc przeciez nie pokazal zebow. Serce Stada potrafil warczec oczyma. Westchnalem. Loj pachnial wyjatkowo apetycznie. Przelknalem sline. Opuscilem wzrok. Przede mna lezaly skorzane paski i jakies drobne metalowe przedmioty. Przygladalem im sie, az Serce Stada przerwal prace, wytarl dlonie w szmate. -Tutaj masz. - Tracil palcem kawalek skory. - W tym miejscu naprawiales. - Stal nade mna, az wrocilem do przerwanego zajecia. Pochylilem sie, zeby powachac rzemien, a wtedy Serce Stada szturchnal mnie mocno w ramie. - Przestan! 6 Gorna warga sama mi sie uniosla, ale nie warknalem. Kiedy zdarzalo mi sie warknac, Serce Stada stawal sie bardzo zly. Jakis czas trzymalem paski w rekach, a potem moje dlonie przypomnialy sobie, co maja robic. Troche zdziwiony patrzylem na wlasne palce borykajace sie z rzemieniami. Gdy skonczylem, unioslem swoje dzielo i mocno pociagnalem na boki, by pokazac, ze nie pusci, nawet jesli kon zarzuci lbem.-Ale nie ma konia - zreflektowalem sie. - Wszystkie konie zniknely. "Bracie?" "Juz ide". - Podnioslem sie z taboretu i ruszylem do drzwi. -Wroc! - rozkazal Serce Stada. - Siadaj. "Slepun czeka" - powiedzialem i przypomnialem sobie, ze w ten sposob Serce Stada mnie nie slyszy. Bylem pewien, ze moglby, gdyby tylko sprobowal - ale nie chcial probowac. Wiedzialem tez, ze jesli znowu tak sie do niego odezwe, zostane ukarany. Nie pozwalal mi za czesto rozmawiac w ten sposob ze Slepunem. Ukaralby nawet Slepuna, gdyby wilk za duzo mowil do mnie. Wydawalo mi sie to niezrozumiale. -Slepun czeka - powiedzialem ustami. -Wiem. -Teraz jest dobry czas na polowanie. -Zostaniesz. Mamy jedzenie. -Slepun i ja mozemy znalezc nowe mieso. - Slinka naplynela mi do ust. Swiezo upolowany krolik. Wnetrznosci parujace w chlodzie zimowej nocy. Tego chcialem. -Slepun bedzie musial zapolowac sam - oznajmil Serce Stada. Podszedl do okna, uchylil okiennice. Do wnetrza wtargnelo chlodne powietrze. Poczulem zapach Slepuna, a gdzies dalej snieznego kota. Wilk zaskowyczal. - Odejdz - rozkazal mu Serce Stada. - Idz stad. Idz polowac, idz sie najesc. Naszego miesa nie wystarczy dla ciebie. Slepun odskoczyl przed swiatlem wylewajacym sie z okna. Nie uciekl daleko. Czekal na mnie, ale wiedzialem, ze nie bedzie czekal dlugo. On tez byl glodny. Serce Stada podszedl do ognia, odsunal kociolek od plomieni, zdjal pokrywe. Uniosla sie para, zapachnialo w calej izbie. Ziarno, korzenie, prawie rozgotowane mieso. Bylem glodny, wiec wachalem. Zaczalem popiskiwac, wtedy Serce Stada znowu warknal na mnie oczyma. Wrocilem na twardy stolek. Usiadlem. Czekalem. Dlugo to trwalo. Najpierw pozbieral ze stolu skorzane paski i odwiesil je na hak. Potem odsunal garnczek z lojem. Potem ustawil na stole goracy kociolek. Potem jeszcze dwie miski i dwa kubki. Do kubkow nalal wody. Polozyl noz i dwie lyzki. Z szafki przyniosl chleb i garnuszek konfitury. Postawil przede mna miske z gulaszem, ale wiedzialem, ze nie wolno mi go tknac. Musialem siedziec, a nie wolno mi bylo ruszac jedzenia; on ukroil chleb i podal mi kawalek. Moglem trzy- mac chleb, lecz nie wolno mi bylo go jesc, dopoki Serce Stada takze nie usiadzie, ze swoja miska, ze swoim gulaszem i ze swoim chlebem. -Wez lyzke - przypomnial mi. Wolno usiadl na stolku obok mnie. Trzymalem lyzke i chleb i czekalem, czekalem, czekalem. Nie spuszczalem z niego wzroku, ale nie potrafilem pohamowac ruchow szczeki. Rozgniewalo go to. Zacisnalem zeby. Wreszcie powiedzial: -Teraz bedziemy jedli. Na tym jednak nie koniec udreki. Wolno mi bylo ugryzc tylko raz. Potem musialem przezuc i polknac, zanim wsadzilem do ust nastepna porcje. W przeciwnym wypadku czekala mnie bura. Wolno mi bylo brac tylko tyle gulaszu, ile sie miescilo na lyzce. Podnioslem kubek. Napilem sie z niego. Serce Stada nagrodzil mnie usmiechem. -Dobry Bastard. Dobry. Ja tez sie usmiechnalem, ale zaraz odgryzlem zbyt duzy kes chleba i Serce Stada sciagnal brwi. Probowalem lykac wolno, lecz bylem strasznie glodny, a przede mna stalo jedzenie i nie rozumialem, dlaczego on mi nie pozwala zwyczajnie wszystkiego zjesc. Jedzenie na sposob ludzki zajmowalo bardzo duzo czasu. Serce Stada specjalnie robil gulasz o wiele za goracy, zebym sie sparzyl, jesli bede wkladal do ust za duzo naraz. Myslalem o tym przez chwile. -Specjalnie robisz za gorace jedzenie - powiedzialem. - Zebym sie sparzyl, jesli bede za szybko jadl. Tym razem usmiech wypelzl na jego twarz znacznie wolniej. Serce Stada pokiwal glowa. Mimo wszystko zawsze konczylem jako pierwszy. Musialem potem siedziec i czekac, az on skonczy. -Bastardzie, masz dzisiaj dobry dzien - odezwal sie w koncu. - Chlopcze? - Podnioslem na niego wzrok. - Powiedz cos. -Co? -Cokolwiek. -Cokolwiek. Zmarszczyl brwi, a ja mialem ochote warknac, bo przeciez zrobilem, co kazal. Po chwili wstal i przyniosl butelke. Nalal czegos do swojego kubka. Wyciagnal flaszke w moja strone. -Chcesz troche? Zapach klul w nozdrza. Odsunalem sie. -Odpowiedz - przypomnial mi. -Nie. Nie. To zla woda. -Nie. To podly trunek. Okowita z jezyn, najtansza. Kiedys jej nie znosilem, a ty uwielbiales. Wydmuchnalem z nosa drazniacy zapach. -Nigdy tego nie lubilismy. 8 Serce Stada wstal i podszedl do okna. Otworzyl je ponownie.-Kazalem ci isc polowac! Slepun poderwal sie i uciekl. Slepun boi sie Serca Stada tak samo jak ja. Kiedys rzucilem sie na Serce Stada. Bylem dlugo chory, a tamtego dnia poczulem sie lepiej i chcialem wyjsc, chcialem polowac, a on mi nie pozwolil. Stal pomiedzy mna a drzwiami, wiec na niego skoczylem. Uderzyl mnie piescia, a potem przycisnal do ziemi. Nie jest wiekszy ode mnie. Ale jest uparty i madrzejszy. Zna duzo sposobow, zeby wymusic posluch, a wiekszosc z nich sprawia bol. Przycisnal mnie do ziemi, lezalem na grzbiecie, mialem odsloniete gardlo i dlugi, bardzo dlugi czas czekalem na blysk jego zebow. Za kazdym razem, kiedy sie poruszylem, wymierzal mi mocnego szturchanca. Slepun warczal, ale nie za blisko drzwi - i nie probowal wejsc. Kiedy zaskowyczalem o litosc, Serce Stada uderzyl mnie jeszcze raz. -Cisza! - rozkazal. A kiedy ucichlem, powiedzial: -Ty jestes mlodszy. Ja jestem starszy i madrzejszy. Walcze lepiej niz ty i lepiej poluje. Bedziesz robil, co ci kaze. Zrozumiano? "Tak - odpowiedzialem. - Tak, to jest prawo stada, rozumiem, rozumiem". Znowu mnie uderzyl i przyciskal do ziemi, z odslonietym gardlem, dopoki nie powiedzialem ustami: -Tak, rozumiem. Serce Stada wrocil teraz do stolu, nalal okowity do mojego kubka. Postawil go przede mna; musialem wachac. Prychnalem. -Skosztuj - nastawal. - Odrobine. Kiedys to lubiles. Pijales ten trunek w miescie jeszcze w czasach, gdy nie pozwalalem ci samemu wloczyc sie po tawernach. A potem zules miete i sadziles, ze niczego nie podejrzewam. Pokrecilem glowa. -Nie zrobilbym czegos, czego mi zabroniles. Ja rozumiem. Wydal z siebie dziwny dzwiek. Ni to czkniecie, ni kichniecie. -O, czesto lamales zakazy. Bardzo czesto. Raz jeszcze pokrecilem glowa. -Nie pamietam. -Jeszcze nie. Przypomnisz sobie. - Znowu wskazal okowite. - No, sprobuj. Odrobine. Moze dobrze ci zrobi. Skoro kazal, sprobowalem. Plyn zapiekl mnie w ustach i w nosie, nie moglem sie pozbyc przykrego smaku. Niechcacy rozlalem resztke z kubka. -No tak. Ksiezna Cierpliwa bylaby uszczesliwiona. - Tylko tyle powiedzial. Kazal mi wziac szmate i zetrzec stol. A potem wyczyscic naczynia woda i na koniec wytrzec je do sucha. * * * Niekiedy sie trzaslem i zaraz przewracalem na ziemie. Bez zadnego powodu. Serce Stada probowal mnie przytrzymywac. Czasami trzaslem sie tak, ze az zasypialem. Kiedy sie pozniej budzilem, wszystko mnie bolalo. I brzuch, i grzbiet... Czasami przygryzalem sobie jezyk. Bardzo mi sie to nie podobalo. Slepun byl wystraszony.A czasem byl razem ze mna i ze Slepunem jeszcze jeden, ktory myslal z nami. Malutki, ale byl. Nie chcialem go tam. Nikogo tam nie chcialem miec znowu, oprocz siebie i Slepuna. On o tym wiedzial i robil sie taki malutki, ze wlasciwie prawie go nie bylo. * * * Pozniej ktos przyszedl.-Ktos idzie - powiedzialem Sercu Stada. Bylo ciemno, ogien w kominku przygasl. Najlepszy czas na polowanie juz minal. Zapadly calkowite ciemnosci. Wkrotce mielismy sie klasc spac. Serce Stada nie odpowiedzial. Zerwal sie cicho, chwycil wielki noz, ktory zawsze lezal na stole. Gestem rozkazal mi usunac sie z drogi, ukryc w kacie. Kocim krokiem podkradl sie do drzwi. Czekal. Slyszelismy kroki czlowieka brnacego przez snieg. Potem wyczulem jego zapach. -To szary - powiedzialem. - Ciern. Serce Stada predkim ruchem otworzyl drzwi; szary wszedl. Zakrecilo mnie w nosie od woni, ktore wniosl ze soba. Jak zawsze: pyl suszonych lisci i rozne rodzaje dymu. Szary byl wychudzony i stary, a przeciez Serce Stada zawsze zachowywal sie przy nim, jakby to on byl wazniejszy. Teraz dolozyl drew do ognia. W izbie zrobilo sie jasniej. I jeszcze gorecej. Szary zsunal z glowy kaptur. Przyjrzal mi sie jasnymi oczyma, jakby na cos czekal. Potem odezwal sie do Serca Stada: -Co z nim? Lepiej? Serce Stada wzruszyl ramionami. -Kiedy cie wyczul, wymienil twoje imie. Od tygodnia nie mial ataku. Trzy dni temu naprawil uprzaz. I zrobil to dobrze. -Nie probuje juz zjadac rzemieni? -W kazdym razie nie przy mnie. - Serce Stada rozesmial sie krotko. - Trzeba pamietac, ze zna swoja prace bardzo dobrze - dodal po chwili. - Moze 10 poruszyla w nim jakas strune. W najgorszym razie bedziemy zyc z naprawiania uprzezy.Szary stanal przy ogniu, wyciagnal rece nad plomieniami. Na dloniach mial mnostwo plamek. Serce Stada wyjal butelke okowity. Nalal trunku do kubkow i mnie tez podal jeden, z odrobina okowity na dnie, ale nie kazal pic. Rozmawiali dlugo, bardzo dlugo - o rzeczach, ktore nie mialy nic wspolnego zjedzeniem, spaniem ani polowaniem. Szary podobno slyszal cos waznego o jakiejs kobiecie. To mogl byc przelomowy, zwrotny moment w historii krolestwa. Serce Stada powiedzial: -Nie bede o tym rozmawial przy Bastardzie. Dalem mu slowo. Szary zapytal, czy jego zdaniem rozumiem, o czym rozmawiaja, a Serce Stada odpowiedzial, ze to nie ma znaczenia. Chcialem sie polozyc, ale kazali mi siedziec. Kiedy szary musial isc, Serce Stada powiedzial: -Duzo ryzykujesz przychodzac tutaj. W dodatku masz przed soba ladny kawalek drogi. Jak dasz rade wrocic? Szary sie usmiechnal. -Mam swoje sposoby, Brus. I ja sie usmiechnalem, przypominajac sobie, jak dumny byl zawsze ze swoich sekretow. * * * Jednego dnia Serce Stada wyszedl i zostawil mnie samego. Nie zwiazal mnie. Powiedzial tylko:-Jest troche owsa. Jesli zglodniejesz przed moim powrotem, bedziesz musial sobie przypomniec, jak ugotowac ziarno. Jesli wyjdziesz, jesli chociaz uchylisz drzwi albo okno, ja sie o tym dowiem. I bede cie tlukl, az zdechniesz. Zrozumiales? -Tak. Zdawal sie mocno rozgniewany, choc nie pamietalem, zebym zrobil cos, na co mi nie pozwalal. Otworzyl skrzynie i wyjal z niej rozne przedmioty. Wiekszosc byla okragla, z metalu. Monety. I jeszcze jedna rzecz, te pamietalem. Byla blyszczaca, zakrzywiona jak ksiezyc, a kiedy pierwszy raz mialem ja w rekach, pachniala krwia. Musialem o nia walczyc. Nie przypominalem sobie, zebym jej chcial, ale walczylem i wygralem. Serce Stada podniosl ja za lancuch, wsadzil do sakiewki. Zanim wrocil, zrobilem sie bardzo glodny. Gdy nareszcie sie zjawil, przyniosl na sobie pewien zapach... Zapach samicy. Nie bardzo silny i zmieszany z woniami laki. To byl dobry zapach. Kiedy wachalem, chcialo mi sie czegos... czegos, 11 ale nie jesc, nie pic i nie polowac. Zblizylem sie do Serca Stada, obwachalem go, ale tak by nic nie zauwazyl. Ugotowal owsianke i zjedlismy. Potem zwyczajnie siedzial przed ogniem i byl bardzo smutny. Przynioslem mu flaszke okowity. Razem z kubkiem. Wzial ode mnie jedno i drugie, lecz sie nie usmiechnal.-Moze jutro naucze cie uslugiwania - mruknal. - Pewnie do tego okazesz sie zdatny. Wypil wszystko z jednej flaszki, otworzyl nastepna. Siedzialem i na niego patrzylem. Kiedy zasnal, wzialem jego plaszcz, na ktorym byl ten zapach. Rozpostarlem go na podlodze i ulozylem sie na nim, wdychajac te won, az usnalem. Snilem, lecz snu nie rozumialem. Byla w nim samica, pachnaca jak plaszcz Brusa, i nie chcialem, zeby odeszla. To byla moja samica, ale kiedy odeszla, nie poszedlem za nia. Wiecej nie pamietam. Pamietanie nie jest dobre, tak samo jak glod albo pragnienie. * * * Kazal mi zostawac. Kazal mi zostawac na dlugi czas, choc bardzo chcialem wyjsc. Tamtego razu padal rzesisty deszcz, tak gesty, ze snieg prawie caly stopnial. Nagle zrobilo mi sie milo, ze nie wychodze.-Brus - powiedzialem, a on raptownie poderwal glowe. Myslalem, ze zaatakuje, tak gwaltownie sie poruszyl. Zdolalem sie nie skulic. Czasami go rozwscieczalo, jak sie kulilem. -Co takiego, Bastardzie? - zapytal, a glos mial lagodny. -Jestem glodny - powiedzialem. - Teraz. Dal mi kawal miesa. Ugotowanego, ale to byl duzy kawal. Zjadlem zbyt szybko, a on mi sie przygladal, lecz nic nie mowil ani mnie nie uderzyl. Wtedy nie. * * * Ciagle drapalem sie po twarzy. Po brodzie. Wreszcie podszedlem do Brusa. Stalem przed nim i sie drapalem.-Nie lubie tego - powiedzialem mu. Wygladal na zdziwionego, ale dal mi goraca wode, mydlo i bardzo ostry noz. Dal mi tez okragle szklo z czlowiekiem w srodku. Patrzylem w nie przez dlugi czas. Przechodzily mnie ciarki. Oczy tego czlowieka byly podobne do oczu Brusa - tak samo z bialkami dookola, tylko jeszcze ciemniejsze. To nie byly wilcze 12 oczy. Wlosie mial ten czlowiek ciemne, jak Brus, ale na brodzie nierowne i skoltunione. Dotknalem swojej brody i zobaczylem palce na twarzy tamtego. Dziwne.-Ogol sie, tylko ostroznie - powiedzial Brus. Prawie pamietalem, jak sie to robi. Zapach mydlin, goraca woda na twarzy. Tylko ten grozny, bardzo grozny noz ciagle mnie kaleczyl. Drobne ciecia, okropnie szczypiace. Na koniec obejrzalem czlowieka w okraglym szkle. "Bastard - pomyslalem. - Prawie jak Bastard". Krwawilem. -Wszedzie krew - powiedzialem Brusowi. Rozesmial sie. -Zawsze jestes pociety po goleniu. Niepotrzebnie sie spieszysz. - Wzial ode mnie grozny noz. - Nie ruszaj sie - rozkazal. - Ominales kilka miejsc. Siedzialem nieruchomo, a on mnie nie skaleczyl. Trudno bylo tkwic bez ruchu, kiedy podszedl tak blisko i patrzyl na mnie uwaznie. Po wszystkim wzial mnie pod brode. Podniosl mi glowe i dokladnie mnie obejrzal. Potem wbil wzrok w moje zrenice. -Bastard... - Pokrecil glowa i usmiech mu zblakl, bo ja tylko patrzylem. Podal mi szczotke. -Nie ma koni do szczotkowania - przypomnialem mu. Robil wrazenie zadowolonego. -Wyszczotkuj te strzeche - powiedzial, czochrajac mi wlosy. Kazal mi je czesac dotad, az wszystkie beda lezec plasko. Bolala mnie skora na glowie. Brus odebral mi szczotke i polecil stac spokojnie, ogladal skore pod wlosami. -Bekart! - warknal ochryple, a kiedy sie skulilem dodal: - Nie ty. - Poklepal mnie po ramieniu. - Za jakis czas przestanie bolec - oznajmil. Pokazal mi, jak sciagac wlosy do tylu i zwiazywac je skorzanym rzemieniem. Dlugosc mialy odpowiednia. - Tak lepiej - ocenil. - Znowu wygladasz jak czlowiek. * * * Zbudzilem sie z koszmaru skamlac i drzac ze strachu. Usiadlem raptownie i zaczalem krzyczec. Podskoczyl do mojego lozka.-Co ci jest, Bastardzie? Co sie dzieje? -Zabral mnie od matki! - poskarzylem sie. - Bylem o wiele za maly! -Wiem - odezwal sie lagodnie - Wiem. Ale to bylo dawno. Teraz jestes bezpieczny. - Chyba sie przestraszyl. -Napuscil dymu do nory - skamlalem. - Z moich braci i siostr zrobil skory! 13 Twarz mu sie zmienila, glos stracil lagodnosc.-Nie, Bastardzie, to nie byla twoja matka. To sen wilka. Slepuna. To sie zdarzylo Slepunowi. Nie tobie. -Tak, rzeczywiscie - powiedzialem. Nagle ogarnal mnie gniew. - Prawda, to sen Slepuna, ale moj tak samo. Zupelnie tak samo. Wyskoczylem z lozka i zaczalem krazyc po izbie. Chodzilem z kata w kat dlugi czas, az udalo mi sie przegnac tamto uczucie. On siedzial i tylko mi sie przygladal. W czasie gdy chodzilem, wypil duzo okowity. * * * Pewnego wiosennego dnia wygladalem przez okno. Swiat pachnial bardzo ladnie, zyciem i swiezoscia. Rozprostowalem ramiona, az zatrzeszczalo w stawach.-Ladny dzien na konna przejazdzke - powiedzialem. Brus mieszal owies w kociolku zawieszonym nad ogniem. Podszedl do mnie, stanal przy oknie. -W gorach jeszcze zima. Chcialbym wiedziec, czy ksiezna Ketriken dotarla bezpiecznie do domu. -Jesli nie, to na pewno nie z winy Sadzy - oznajmilem. Drgnela we mnie jakas bolesna struna, przez chwile az nie moglem zaczerpnac tchu. Co to bylo? Szybko minelo. Nie chcialem tego roztrzasac, choc wiedzialem, ze powinienem. Zupelnie jak z polowaniem na niedzwiedzia. Jesli sie podejdzie zbyt blisko, mozna wpasc w klopoty. A jednak cos kazalo mi chciec isc za tym bolesnym uczuciem. Otrzasnalem sie, odetchnalem gleboko. Wciagnalem powietrze jeszcze raz, w gardle utknal mi dziwny dzwiek. Brus byl tuz obok, cichy i nieruchomy. Czekal. "Bracie, jestes wilkiem. Wracaj, uciekaj, bo bedzie bolalo" - ostrzegl Slepun. Odskoczylem. Wtedy Brus jak burza ruszyl wokol izby, dlugo przeklinal na czym swiat stoi i w koncu przypalil owsianke. Musielismy ja zjesc mimo wszystko - nie bylo nic innego. * * * Nadszedl czas, gdy Brus zaczal mnie dreczyc. - Pamietasz? - powtarzal ciagle. 14 Nie chcial mnie zostawic w spokoju. Podpowiadal mi rozne imiona i kazal zgadywac, kogo oznaczaja. Czasami troche wiedzialem.-Kobieta - odpowiedzialem, gdy zapytal o ksiezne Cierpliwa. - W izbie z roslinami - probowalem dalej, ale ciagle byl niezadowolony. Jesli w nocy spalem, przychodzily sny. Obrazy o drzacym swietle, o blasku tanczacym na kamiennej scianie. I o oczach w malenkim okienku. Te sny mnie paralizowaly i pozbawialy oddechu. Gdybym potrafil krzyknac, moglbym sie obudzic. Czasami bardzo dlugo trwalo, zanim udalo mi sie nabrac tyle powietrza, ile trzeba, zeby zaczac krzyczec. Brus wtedy tez sie budzil i chwytal za dlugi noz ze stolu. -Co to? Co sie stalo? - pytal. Nie umialem mu wyjasnic. Bezpieczniej bylo spac na dworze, w swietle dnia, w soczystym zapachu trawy i ziemi. Sny kamiennych scian wtedy nie przychodzily. Zamiast nich pojawiala sie kobieta i slodko sie do mnie przytulala. Pachniala polnymi kwiatami, a jej usta smakowaly miodem. Bol tych snow przychodzil po obudzeniu; wiedzialem, ze odeszla na zawsze, zabrana przez innego. Nocami siedzialem i patrzylem w ogien. Probowalem nie myslec o zimnych kamiennych scianach, ciemnych oczach ani slodkich ustach, ciezkich od gorzkich slow. Nie spalem. Nie smialem sie nawet polozyc. A Brus mi nie kazal. * * * Pewnego dnia wrocil Ciern. Zapuscil dluga brode, na glowie mial kapelusz z szerokim rondem; wygladal na wedrownego handlarza, ale i tak go poznalem. Brusa nie bylo akurat w chacie, lecz wpuscilem Ciernia. Nie wiedzialem, dlaczego przyszedl.-Chcesz okowity? - zapytalem, sadzac, iz moze po to sie zjawil. Przyjrzal mi sie uwaznie, na dnie jego zrenic rozblysly iskierki usmiechu. -Witaj, Bastardzie. - Przekrzywil glowe, zajrzal mi w oczy. - Jak ci bylo? Nie znalem odpowiedzi na takie pytanie, wiec tylko patrzylem. Po dluzszej chwili Ciern zakrzatnal sie w izbie: nastawil wode, wyjal z tobolka rozne paczuszki - herbate, troche sera, wedzona rybe. I jeszcze wiazki ziol, ktore rzedem ulozyl na stole. Potem skorzany woreczek. W srodku byl zolty krysztal, wielki jak piesc. Na samym dnie tobolka znajdowala sie szeroka plytka misa, glazurowana wewnatrz na niebiesko. Postawil ja na stole, napelnil czysta woda. Wtedy wrocil Brus. Byl na rybach. Zlowil szesc, niezbyt duzych. To byly ryby z zatoki, nie z oceanu. Sliskie i polyskliwe. Juz je oczyscil. -Zostawiasz go samego? - zapytal Ciern, gdy sie przywitali. 15 -Musimy cos jesc.-Wiec masz do niego zaufanie? Brus uciekl wzrokiem. -Wytresowalem niejedno zwierze. Jest posluszny, ale wole mu nie ufac. Brus ugotowal ryby w rondlu, zjedlismy. Do ryb byl ser i herbata. Potem ja czyscilem naczynia, a oni rozmawiali. -Chce zaaplikowac kuracje ziolowa - oznajmil Ciern. - Moze zastosuje wode lub krysztal. Sam nie wiem. Chwytam sie wszystkiego. Zaczynam podejrzewac, ze on nie jest tak naprawde... z nami. -Daj mu troche czasu - uspokajal go Brus. - Kuracja ziolowa to chyba nie najlepszy pomysl. Zanim... zanim sie zmienil, za bardzo sie do ziol przyzwyczail. Pod koniec ciagle byl albo chory i obolaly, albo nienaturalnie pelen energii. Jesli nie pograzony w glebokim smutku, to wyczerpany po walce lub po dzieleniu sie energia z krolem Roztropnym czy ksieciem Szczerym. A potem, zamiast spokojnie odzyskiwac sily, wzmacnial sie ziolami. Zapomnial, jak sie odpoczywa, by pozwolic cialu wrocic do zdrowia. Nigdy nie czekal. Tamtej nocy... dales mu nasiona kopytnika, prawda? Naparstnica powiedziala, ze w zyciu nie widziala nikogo w podobnym stanie. Chyba wiecej ludzi przyszloby mu z pomoca, gdyby sie go nie przestraszyli. Biedny stary Brzeszczot wzial Bastarda za szalenca. Nie moze sobie wybaczyc, ze go powalil. Gdyby mogl teraz wiedziec, ze chlopak zyje... -Nie bylo czasu na przebieranie w srodkach. Dalem mu, co mialem pod reka. Nie wiedzialem, ze postrada zmysly od nasion kopytnika. -Mogles mu nic nie dawac - rzekl Brus cicho. -To by go nie powstrzymalo. Poszedlby wycienczony i zabiliby go na miejscu. Usiadlem przy palenisku. Polozylem sie, po jakims czasie przetoczylem na grzbiet. Tak dobrze. Zamknalem oczy, ogien grzal mnie w bok. -Podnies sie i usiadz na taborecie - rozkazal Brus. Westchnalem ciezko, lecz posluchalem. Brus podjal przerwany watek. -Chce zapewnic mu spokoj. Moim zdaniem potrzebuje czasu, zeby sobie z tym poradzic. On pamieta. Czasami. Chociaz ucieka przed wspomnieniami. Nie chce pamietac. Nie chce byc znowu Bastardem Rycerskim. Moze spodobalo mu sie zycie wilka. Moze spodobalo mu sie tak bardzo, ze juz nigdy nie bedzie soba. -Musi - oznajmil Ciern spokojnie. - Jest nam potrzebny. Brus, ktory do tej pory opieral stopy o zapas drewna przy kominku, teraz opuscil nogi na podloge. Pochylil sie do Ciernia. -Masz jakies wiesci? -Ja nie, ale ksiezna Cierpliwa chyba sie czegos dowiedziala. Irytujaca jest niekiedy rola zamkowego szczura. -Co uslyszales? 16 -Cierpliwa rozmawiala z Lamowka o welnie.-To wazne? -Szukaly delikatnej welny na wyjatkowo miekki kocyk. Dla malego dziecka. Mowily: "Urodzi sie w czas naszych zniw, a w gorach to juz poczatek zimy. Kocyk musi byc cieplutki". Moze dla dziecka Ketriken? Brus wygladal na zdumionego. -Ksiezna Cierpliwa ma wiesci od ksieznej Ketriken? Ciern sie rozesmial. -Trudno zyskac pewnosc. Kto by tam trafil za kobietami? Cierpliwa bardzo sie ostatnio zmienila. Faktycznie dowodzi zolnierzami Koziej Twierdzy, a przeciez ksiaze Zwawy nawet tego nie podejrzewa. Teraz wydaje mi sie, ze powinnismy byli wtajemniczyc ja w nasze plany, wlaczyc ja w nie od samego poczatku. Choc moze sie myle. -Byloby mi latwiej, gdybysmy sie na to zdecydowali - rzekl Brus. Ciern pokrecil glowa. -Naprawde mi przykro. Musiala wierzyc, ze opusciles Bastarda, ze sie go wyrzekles z powodu Rozumienia. Gdybys wystapil o jego cialo, ksiaze Wladczy nabralby podejrzen. A nie mogl pozostac nawet cien watpliwosci, ze tylko ona jedna gotowa jest pogrzebac Bastarda. -Ksiezna mnie nienawidzi. Kiedys powiedziala, ze nie wiem, co to wiernosc czy odwaga. - Brus opuscil wzrok na dlonie. - Przestala mnie kochac juz wiele lat temu, gdy oddala serce ksieciu Rycerskiemu. Pogodzilem sie z losem. Ksiaze byl wart jej milosci. Porzucilem ja, bo chcialem zyc obok, wiedzac, ze choc mnie nie kocha, to szanuje jako czlowieka. Teraz mna gardzi... - Pokrecil glowa, zacisnal powieki. Na dlugi czas zapadla martwa cisza. Wreszcie Brus wyprostowal sie wolno i odwrocil do Ciernia. Glos mial spokojny. - Sadzisz, ze ksiezna Cierpliwa wie o ucieczce ksieznej Ketriken? -Nie bylbym zdziwiony. Oficjalnie nic sie, rzecz jasna, na ten temat nie mowi. Wladczy wyslal umyslnych do krola Eyoda, zadajac informacji, czy Ketriken uciekla do niego, lecz wladca Krolestwa Gorskiego odpowiedzial jedynie, ze jego corka jest monarchinia Krolestwa Szesciu Ksiestw, a co za tym idzie, jej uczynki nie dotycza panstwa, ktorym rzadzi on. Ksiezna Cierpliwa ma zdumiewajaco duzo wiesci spoza murow twierdzy. Moze dochodza do niej takze sluchy, co sie dzieje w Krolestwie Gorskim. Ja sam bardzo chcialbym sie dowiedziec, jak zamierza wyslac tam kocyk. To dluga i niebezpieczna droga. Przez jakis czas Brus milczal. -Powinienem byl znalezc sposob, zeby pojechac z ksiezna Ketriken i z tref-nisiem - odezwal sie wreszcie cicho. - Niestety, byly tylko dwa konie i zapasy dla dwojga. Wiecej nie udalo mi sie zdobyc. W koncu wyruszyli sami. - Zapatrzyl sie w ogien. Wreszcie spytal: - Pewnie nie ma zadnych wiesci o nastepcy tronu, ksieciu Szczerym? 17 Ciern wolno pokrecil glowa.-O krolu Szczerym - przypomnial Brusowi spokojnie. - A jego malzonka jest teraz krolowa. Wiele bym dal, zeby byl tutaj... Gdyby wracal, powinien juz chyba dotrzec do domu. Jeszcze kilka rownie cieplych dni i bedziemy mieli szkarlatne okrety w kazdej zatoce. Juz nie wierze w powrot Szczerego. -Wiec ksiaze Wladczy jest prawdziwym krolem - stwierdzil Brus z gorycza. - Przynajmniej do czasu, gdy dziecko pani Ketriken przyjdzie na swiat i osiagnie odpowiedni wiek. A skoro tylko potomek wystapi o korone, czeka nas wojna domowa. Jesli Krolestwo Szesciu Ksiestw bedzie jeszcze istnialo. Ksiaze Szczery... Zaluje, ze wyruszyl na poszukiwanie Najstarszych. Dopoki zyl, mielismy jakas ochrone przed najezdzcami. Teraz, gdy go zabraklo, a wiosna nadchodzi wielkimi krokami, nic nie powstrzyma szkarlatnych okretow... Ksiaze Szczery. Zadrzalem. Odepchnalem od siebie chlod. Wrocil i odepchnalem go znowu. Trzymalem go od siebie z dala. Po dluzszej chwili wzialem gleboki oddech. -Wobec tego woda? - zapytal Ciern Brusa. Najwyrazniej przez jakis czas nie sluchalem rozmowy. Brus wzruszyl ramionami. -Prosze bardzo. Na pewno nie zaszkodzi. Zdarzalo sie, ze czytal z wody? -Nigdy nie sprawdzalem, ale zawsze podejrzewalem, ze moglby. Ma Rozumienie i Moc, moze potrafi cos jeszcze? -Nawet jesli ktos cos potrafi, nie oznacza jeszcze, ze to zrobi. Jakis czas mierzyli sie wzrokiem. Wreszcie Ciern wzruszyl ramionami. -Moze moj fach nie jest tak finezyjny jak twoj - stwierdzil oschle. Po dluzszej chwili Brus mruknal: -Zechciej mi wybaczyc. Wszyscy sluzylismy krolowi na miare swoich sil. Ciern pokiwal glowa. Wreszcie sie usmiechnal. Uprzatnal stol, zostawiajac na nim jedynie mise z woda oraz kilka swiec. -Chodz tutaj - rozkazal mi cicho, wiec zblizylem sie do stolu. Posadzil mnie na taborecie, ustawil przede mna mise. - Patrz w wode - polecil. - Mow, co widzisz. Widzialem wode w misie. Widzialem na dnie blekit. Zadna z tych odpowiedzi mu sie nie spodobala. Ciagle mi powtarzal, zebym spojrzal jeszcze raz, ale ja zawsze widzialem to samo. Kilka razy przestawial swiece i kazal mi patrzec znowu. -Przynajmniej odpowiada, kiedy sie do niego mowi - powiedzial w koncu do Brusa. Brus pokiwal glowa, ale wygladal na zniecheconego. -Moze innym razem sie uda - rzekl. Zorientowalem sie, ze juz ze mna skonczyli i moge odpoczac. 18 Ciern zapytal, czy moze u nas zostac na noc. Brus oczywiscie sie zgodzil i przyniosl okowite. Nalal do dwoch kubkow. Ciern przyciagnal moj taboret do stolu i usiadl. Ja tez usiadlem i czekalem, ale oni zaczeli rozmawiac.-A ja? - zapytalem po jakims czasie. Umilkli i popatrzyli na mnie ze zdziwieniem. -Co ty? - zapytal Brus. -Dostane okowity? Dluzsza chwile przygladali mi sie bez slowa. -Chcesz okowity? - zapytal Brus niepomiernie zdumiony. - Myslalem, ze nie lubisz. -Nie lubie. Nigdy nie lubilem. - Zastanowilem sie chwile. - Ale byla tania. Brus wybaluszyl na mnie oczy. Ciern usmiechnal sie lekko, spuscil powieki. Brus postawil jeszcze jeden kubek i nalal dla mnie. Po jakims czasie zaczeli znowu rozmawiac. Pociagnalem lyk okowity. Zapieklo mnie w ustach i w nosie, ale w brzuchu rozgrzalo. Nie chcialem wiecej. Potem pomyslalem, ze chce. Wypilem jeszcze. Juz nie bylo takie nieprzyjemne. Troche jak lekarstwo na kaszel, ktore wmuszala we mnie ksiezna Cierpliwa. Nie. Odsunalem od siebie to wspomnienie. Odstawilem kubek. Brus rozmawial z Cierniem. -Najlatwiej podejdziesz sarne udajac, ze jej nie widzisz. Bedzie tkwila w miejscu jak wykuta w kamieniu, bedzie cie obserwowala i nie drgnie nawet, poki nie spojrzysz na nia prosto. - Podniosl flaszke i nalal do mojego kubka. Prychnalem, podrazniony ostra wonia. Chyba cos sie poruszylo. Cudza mysl w mojej glowie. Siegnalem do wilka. "Slepunie?" "Bracie? Spie. To nie jest dobry czas na polowanie". Brus obrzucil mnie groznym spojrzeniem. Przestalem. Nie chcialem juz okowity. Ktos inny uwazal, ze chce. Kazal mi podniesc kubek; tylko wziac go w reke. Zakrecilem plynem. Ksiaze Szczery mial zwyczaj krecic winem w kielichu i spogladac w trunek. Zajrzalem do ciemnego naczynia. "Bastardzie". Odstawilem kubek. Wstalem i okrazylem izbe. Chcialem wyjsc, ale Brus nigdy nie pozwalal mi wychodzic samemu, zwlaszcza noca. Chodzilem wiec dookola izby, az wreszcie znowu usiadlem. Kubek z okowita stal na miejscu. Po jakims czasie podnioslem go, cudza mysl w mojej glowie kazala mi go podniesc. Ale gdy tylko wzialem naczynie do reki, ktos kazal mi myslec, ze chce wypic. Wypic szybko, smak nie bedzie trwal dlugo, a potem juz tylko cieple, mile uczucie w srodku. Wiedzialem, do czego zmierza. Zaczynalem byc zly. 19 "W takim razie tylko jeden lyk. - Uspokajajaco. Szeptem. - Latwiej po tym odpoczniesz, Bastardzie. Ogien grzeje, jedzenia masz w brod. Brus bedzie cie bronil. Ciern jest przy tobie. Nie musisz sie miec na bacznosci. Jeszcze jeden lyk. Tylko jeden"."Nie". "Jeden lyczek, malutki, wystarczy zwilzyc usta". Wypilem, zeby juz przestal mnie do tego naklaniac. Ale on nie umilkl, wiec wypilem znowu. Nabralem pelne usta okowity i przelknalem. Coraz trudniej mi bylo sie opierac. A Brus ciagle dolewal. "Bastardzie, powiedz: Szczery zyje. Tylko tyle. Powiedz". "Nie". "Okowita tak milo rozgrzewa. Tak ci dobrze. Wypij jeszcze troche". -Wiem, czego chcesz. Probujesz mnie upic. Zebym ci sie nie mogl sprzeciwic. Nic z tego. - Twarz mialem wilgotna od potu. Brus i Ciern spojrzeli na mnie obaj. -Nigdy dotad nie upijal sie na smutno - zauwazyl Brus. - W kazdym razie nie przy mnie. - Najwyrazniej obu ich zaciekawilo nowe zjawisko. "Powiedz to. Powiedz: Szczery zyje. Wtedy zostawie cie w spokoju. Przyrzekam. Tylko powiedz. Jeden raz. Chociaz szeptem. Powiedz to. Powiedz". -Szczery zyje - powiedzialem bardzo cicho. -Tak? - rzucil Brus od niechcenia. Zbyt szybko pochylil sie, by nalac mi wiecej okowity. Flaszka okazala sie pusta. Dolal z wlasnego kubka. Nagle chcialem sie napic. Ja sam tego chcialem. Podnioslem naczynie i wypilem wszystko. Potem wstalem. -Szczery zyje - powiedzialem. - Cierpi od mrozu, ale zyje. Nic wiecej nie mam do powiedzenia. - Podszedlem do drzwi, odsunalem rygiel i wyszedlem w noc. Nie probowali mnie zatrzymac. * * * Brus mial racje. Wszystko to bylo we mnie, jak piosenka niegdys slyszana zbyt czesto, melodia, ktorej nie sposob juz nigdy wyrzucic z pamieci. Wyzieralo to zza kazdej mojej mysli, barwilo kazdy sen. Wracalo, nie dawalo spokoju.Wiosna zmienila sie w lato. Dawniejsze wspomnienia zaczynaly wypelzac zza nowszych. Moje zycie zrastalo sie w calosc. Ciagle jeszcze znaczyly je dziury i biale plamy, ale coraz trudniej mi bylo nie wiedziec. Imiona przestaly byc pustymi dzwiekami, kojarzyly sie z twarzami. Ksiezna Cierpliwa, Lamowka, ksiezniczka Hoza, Sadza - nie byly juz tylko slowami; budzily silne emocje i wspomnienia. 20 -Sikorka - powiedzialem wreszcie na glos pewnego dnia.Gdy wymowilem to slowo, Brus nieomal upuscil sidla, ktore wlasnie trzymal w dloniach. Nabral tchu, jakby mial cos powiedziec, ale sie nie odezwal; czekal, co ja powiem. A ja milczalem. Zacisnalem powieki, ukrylem twarz w dloniach. Tesknilem za zapomnieniem. Pozniej wiele czasu spedzalem stojac przy oknie i wygladajac na lake. Nic tam nie bylo do ogladania. Brus mi nie przeszkadzal i nie kazal wracac do obowiazkow. Pewnego dnia, gdy patrzylem na soczysta trawe, przyszlo mi do glowy pytanie: -Co zrobimy, kiedy wroca pasterze? Gdzie bedziemy mieszkac? -Zastanow sie, co mowisz. - Brus kolkami przytwierdzil do podlogi krolicza skorke, czyscil ja z resztek miesa i z tluszczu. - Nikt. nie przyjdzie na letnie pastwiska, bo w okolicy nie ma bydla. Ksiaze Wladczy spladrowal Kozia Twierdze, zabral ze soba wszystko, co tylko dalo sie wywiezc, a kilka owiec pozostawionych w zamku na pewno przemienilo sie zima w pieczen barania. I wtedy cos mi rozblyslo w glowie, cos straszniejszego niz odzyskane dotad wspomnienia; pojawilo sie samo, wbrew mojej woli. Raptownie wrocilo wszystko, czego dotad jeszcze nie pamietalem, przestaly istniec pytania bez odpowiedzi. Wyszedlem z chaty - na lake, potem nad brzeg strumienia i dalej, az na bagniste rozlewisko, gdzie rosly palki wodne. Zebralem troche ich zielonych lisci, dzieki ktorym owsianka nabierala smaku. Od nowa znalem nazwy roslin. Mimo woli znowu wiedzialem, ktore zabijaja i jak je preparowac. Cala zapomniana wiedza w jednej chwili powrocila; zadala pamietania, czy chcialem, czy nie. Gdy znowu pojawilem sie w chacie, Brus gotowal ziarno. Polozylem liscie na stole, nalalem do kociolka wody z beczki. Obmylem je i przebralem. -Co sie dzialo tamtej nocy? - zapytalem wreszcie. Obrocil sie wolno, jakbym byl zwierzeciem, ktore latwo sploszyc zbyt gwaltownym ruchem. -Tamtej nocy? -Krol Roztropny mial uciec z ksiezna Ketriken. Dlaczego nie czekaly na nich konie ani lektyka? -A, wtedy. - Westchnal bolesnie. Odpowiedzial przyciszonym glosem, chyba sie bal mnie przestraszyc. - Bylismy sledzeni, Bastardzie. Przez caly czas. Ksiaze Wladczy znal kazdy nasz ruch, kazde zamierzenie. Nie moglem tego dnia przemycic ze stajni zdzbla slomy, a co dopiero trzech szkap, lektyki i mula. Nie smialem nawet pojsc cie uprzedzic. Wszedzie krecili sie straznicy z Ksiestwa Trzody. Udawali, ze ogladaja puste boksy. Doczekalem poczatku uroczystosci, a gdy ksiaze Wladczy obwolal sie krolem, wymknalem sie z twierdzy po jedyne konie, jakie moglem zdobyc. Po Sadze i Fircyka. Ukrylem je wczesniej u pewnego kowala, zeby najmlodszy krolewski syn ich nie sprzedal. Prowiantu tez mialem niewiele, tyle co podkradlem w zolnierskiej jadalni. Nic innego nie wymyslilem. 21 -Ksiezna Ketriken i trefnis. - Nie chcialem o nich myslec, nie chcialem ich sobie przypominac. Kiedy ostatnio widzialem blazna, szlochal zrozpaczony i oskarzal mnie o zamordowanie ukochanego wladcy. Kazalem mu uciekac z zamku, ratowac wlasne zycie. Nie bylo to najmilsze wspomnienie osoby, ktora niegdys nazywalem przyjacielem.Brus przeniosl kociolek z owsianka na stol. Trzeba bylo odczekac, az zgestnieje. -Trafili do mnie prowadzeni przez twojego wilka i Ciernia. Chcialem jechac z nimi, ale nie bylo sposobu. Opoznialbym ich w drodze. Moja noga... nie moglbym dlugo dotrzymac kroku koniom, a dwoch jezdzcow na jednym wierzchowcu w taka pogode to za duze obciazenie. Pozostalo mi tylko ich wyprawic. - Cisza. - Gdybym wiedzial, kto nas zdradzil przed ksieciem Wladczym... - warknal, grozniej niz wilk. -Ja. Spojrzal na mnie z przerazeniem i z niedowierzaniem. Spuscilem wzrok na dlonie. Zaczynaly drzec. -Wszystko to moja wina. Mojej glupoty. Ta pokojoweczka ksieznej, Rozyczka... zawsze w poblizu, zawsze pod reka... Szpiegowala dla ksiecia Wladczego. Przy niej prosilem ksiezne, by sie przygotowala do drogi, cieplo ubrala. Powiedzialem, ze wraz z nia wyruszy monarcha. Ksiaze Wladczy odgadl bez trudu, ze malzonka jego brata zamierza uciec z Koziej Twierdzy. Oczywiscie potrzebowala koni. - Wzialem gleboki oddech. - Moze mila pokojoweczka byla kims wiecej niz tylko szpiegiem? Moze zaniosla koszyk pelen zatrutych wiktualow pewnej starej kobiecie? Moze nasmarowala tluszczem stopien schodow, gdy jej pani miala wkrotce schodzic z wiezy? - Zmusilem sie do podniesienia wzroku znad lisci. Napotkalem zdumione spojrzenie Brusa. - A czego nie podsluchala Rozyczka, tego sie dowiedzieli Prawy i Pogodna. Zyli przyssani do umyslu krola Roztropnego jak pijawki. Pozbawiali go energii i znali kazda mysl przeslana do ksiecia Szczerego lub od niego otrzymana. Gdy tylko sie dowiedzieli, ze sluze monarsze jako czlowiek krola, zaczeli Moca szpiegowac rowniez mnie. Konsyliarz musial odkryc, jak tego dokonac, i przekazal te wiedze swoim uczniom. Pamietasz Stanowczego, syna Gospodarnego? Czlonka kregu Mocy? On byl najzdolniejszy. Potrafil sila sugestii sprawic, ze go nie widziales, choc stal o krok przed toba. Och, jakzebym chcial sie uwolnic od przerazajacych wspomnien! Niosly ze soba cienie lochow oraz szczegoly, ktorych nadal nie chcialem pamietac. Czy zabilem Stanowczego? Watpliwe. Zapewne nie udalo mi sie wmusic w niego dostatecznej ilosci trucizny. Podnioslem wzrok na Brusa. -Tamtej nocy krol w ostatniej chwili postanowil zostac - rzeklem cicho. - Dla mnie ksiaze Wladczy byl zdrajca, samozwancem, ktory przywlaszczyl sobie korone nalezna starszemu bratu, ale zapomnialem, iz monarcha zawsze widzial w nim najukochanszego syna. Nasz krol nie chcial zyc ze swiadomoscia, ze naj- 22 mlodszy ksiaze okazal sie zdolny do tak niewyobrazalnie podlych czynow. Poprosil mnie, bym mu ponownie sluzyl jako czlowiek krola, bym dal mu energie niezbedna do pozegnania sie, droga Mocy, z ksieciem Szczerym. Prawy i Pogodna tylko na to czekali. - Pograzylem sie w milczeniu, kolejne fragmenty ukladanki znajdowaly wlasciwe miejsca. - Powinienem byl sie czegos domyslic. Zbyt latwo mi szlo. Nie zastalem przy krolu ani jednego straznika. Dlaczego? Poniewaz nie byli potrzebni. Prawy i Pogodna, przyssani do umyslu monarchy, niecierpliwie czekali na moj nastepny krok. Ksiaze Wladczy skonczyl juz ze swoim ojcem - przeciez sie oglosil nastepca tronu! Wiecej od starca nie potrzebowal. Dlatego sludzy ksiecia odebrali krolowi resztki zyciowej energii. Samozwaniec kazal im zyskac pewnosc, ze wladca nie porozumie sie z prawowitym dziedzicem. Zamordowali monarche, nim zdolal pozegnac sie z drugim synem. Musialem zabic Prawego i Pogodna! Zabilem ich tak samo, jak oni mojego pana! Bez litosci! Bez szansy na obrone!-Spokojnie, spokojnie. - Brus podszedl, polozyl mi rece na ramionach, lekko mnie pchnal na taboret. - Trzesiesz sie jak przed atakiem. Spokojnie. Nie moglem wydobyc z siebie slowa. -Tego wlasnie nie potrafilismy z Cierniem rozwiklac - ciagnal Brus. - Kto zdradzil nasze plany? Podejrzewalismy kazdego. Nawet trefnisia. Balismy sie, ze ksiezna Ketriken ruszyla w droge w towarzystwie zdrajcy. -Jak mogliscie? Nikt nie kochal krola Roztropnego mocniej niz blazen. -Nikt inny nie znal wszystkich naszych planow - odparl Brus szczerze. -Nie karzel je wydal. To ja. Chyba wlasnie w tamtym momencie na powrot stalem sie calkowicie soba. Powiedzialem rzecz najbardziej niemozliwa do wymowienia, stawilem czolo prawdzie, ktorej uznac bylo nie sposob. Przyznalem na glos, ze to ja zawiodlem. -Ostrzegal mnie blazen. Powiedzial, ze jesli nie naucze sie pozostawiac spraw ich wlasnemu biegowi, stane sie smiercia krolow. Ostrzegal mnie Ciern. Probowal wymoc na mnie przyrzeczenie, ze nie bede sie samowolnie do niczego mieszal. Nie posluchalem. Wiele moich czynow zabilo krola. Gdybym nie pomagal mu w korzystaniu z Mocy, nie padlby tak latwo ofiara zabojcow. Uczynilem go bezbronnym, gdy siegalismy ku ksieciu Szczeremu. Zamiast ukochanego krolewskiego syna pojawily sie dwie pijawki. Sprowadzilem smierc na mego pana. Och, na tak wiele sposobow sprowadzilem na ciebie smierc, krolu Roztropny! Zaluje, moj panie. Tak bardzo zaluje. I po dzis dzien nie znam powodow, dla ktorych ksiaze Wladczy cie zabil. -Bastardzie - odezwal sie Brus - ksiaze Wladczy nie musial szukac powodu, zeby zabic ojca. Po prostu ustaly przyczyny, dla ktorych zalezalo mu na jego zyciu. Na to nie miales wplywu. - Pionowa zmarszczka przeciela mu czolo. - Dlaczego zabili go akurat wtedy? Dlaczego nie czekali, by dostac ksiezne Ketriken? 23 Usmiechnalem sie.-Ty ja ocaliles. Ksiaze Wladczy sadzil, ze ma ksiezne w garsci. Byl przekonany, ze zniweczyl nasze plany, gdy ci uniemozliwil wyprowadzenie koni ze stajni. Nawet sie tym przede mna chelpil, odwiedziwszy mnie w lochu. Mowil, ze ksiezna musiala wyruszyc pieszo. I bez cieplych ubran. Brus wyszczerzyl zeby w szerokim usmiechu. -Ksiezna z trefnisiem wzieli rzeczy przygotowane dla krola Roztropnego. A wyruszyli na dwoch sposrod najlepszych koni, jakie wyszly z zamkowych stajni w Koziej Twierdzy. Gotow jestem wlasna glowe dac w zaklad, chlopcze, ze dotarli bezpiecznie do celu. Sadza i Fircyk pasa sie teraz na gorskich pastwiskach. Nikla pociecha. Tej nocy wyszedlem z chaty i biegalem z wilkiem, a Brus mnie nie skarcil. Nie moglismy jednak biec tak szybko ani tak daleko, jak bym chcial, krew, przelana tej nocy, nie byla krwia, ktorej chcialbym utoczyc, a swieze gorace mieso nie moglo zaspokoic mojego laknienia. * * * Tak wiec przypomnialem sobie minione zycie. W miare uplywu czasu Brus zaczal znowu traktowac mnie jak przyjaciela, choc zrezygnowal z dyrygowania mna nie bez kpiacego zalu. Wspominalismy minione dni, dawne zabawy i sprzeczki, a kiedy wrocily stare nawyki, obaj zaczelismy - tym ostrzej - tesknic za wszystkim, co utracilismy.Brus sie nudzil. W Koziej Twierdzy cieszyl sie ogromnym autorytetem i mial zawsze pelne rece roboty, a teraz ledwie zabijal czas byle jakimi zajeciami. Bardzo mu brakowalo ukochanych zwierzat. I ja tesknilem za wartkim strumieniem zycia twierdzy, ale najciezej znosilem nieobecnosc Sikorki. W myslach prowadzilem z nia dlugie rozmowy. Za dnia zbieralem tawule i kwiatki lawendy, pachnace jak ona, a nocami lezalem bezsennie, wspominajac dotyk jej dloni na mojej twarzy. O tym nie rozmawialem z moim ostatnim przyjacielem. We dwoch staralismy sie ze strzepow dawnego istnienia poskladac jakas calosc. Dnie mijaly na lowieniu ryb i polowaniu, praniu i cerowaniu, wyprawianiu skor i noszeniu wody. Samo zycie. Raz Brus probowal mi wyjasnic, jak to bylo, kiedy z trucizna przyszedl do mnie do lochu. Jego rece, zajete praca, poruszaly sie miarowo, a on mowil, jak odchodzil, zostawiwszy mnie w celi. Nie moglem sluchac. -Chodzmy na ryby - zaproponowalem raptownie. Nabral gleboko powietrza i pokiwal glowa. Poszlismy nad rzeke i tego dnia juz nie rozmawialismy. 24 Nie zmienialo to jednak faktu, ze przeciez bylem i wieziony, i glodzony, i bity do nieprzytomnosci. Golac sie, starannie omijalem szrame na policzku. Nad brwia, w miejscu gdzie rozbito mi glowe, wyroslo pasmo siwych wlosow. O moich bliznach takze nigdy nie rozmawialismy. Nie chcialem o tym nawet myslec. Nikt nie mogl przejsc takich tortur nie zmieniony na duszy.Zaczalem nocami snic. Nawiedzaly mnie krotkie sny, do zludzenia przypominajace rzeczywistosc: zmrozone momenty ognia, przypalanie bolu, beznadziejne przerazenie. Budzilem sie zlany zimnym potem, ze zlepionymi wlosami, drzacy ze strachu. Nic nie zostawalo z tych snow, kiedy zrywalem sie w ciemnosciach, nawet najciensza nitka, dzieki ktorej moglbym je rozwiklac. Tylko uczucia: bol, strach, gniew i zawod. Lecz ponad wszystko strach. Przytlaczajacy strach. Trzaslem sie, z trudem chwytalem powietrze, oczy mi lzawily, w gardle dusila kwasna zolc. Za pierwszym razem, kiedy sie to stalo, za pierwszym razem, kiedy w srodku nocy poderwalem sie z bezglosnym krzykiem, Brus zeskoczyl z lozka, chwycil mnie za ramie i goraczkowym szeptem spytal, co sie stalo. Odepchnalem go tak gwaltownie, ze wpadl na stol i prawie go przewrocil. Strach i gniew wybuchly nagla furia, malo brakowalo, a bylbym zabil Brusa, tylko dlatego ze byl w zasiegu reki. W tamtej chwili gardzilem soba tak bardzo, ze pragnalem zniszczyc wszystko, co bylo mna albo mnie dotyczylo. Jak najmocniej odepchnalem caly zewnetrzny swiat, przesunalem wlasna swiadomosc. "Bracie, bracie, bracie!" - zawyl rozpaczliwie Slepun, ukryty gdzies w moim wnetrzu. Brus wydal z siebie jakis nieartykulowany okrzyk, zatoczyl sie do tylu. Po chwili odzyskalem glos. -To tylko zly sen - wydukalem. - Przepraszam. Myslalem, ze jeszcze snie. -Rozumiem - powiedzial Brus i jeszcze dodal po namysle: - Rozumiem. - Wrocil do lozka. Rozumial, ze nie moze mi pomoc, nic wiecej. Koszmary nie przychodzily co noc, lecz na tyle czesto, ze zaczalem sie bac snu. Brus udawal spiacego, ale w rzeczywistosci czuwal, podczas gdy ja samotnie toczylem nocne bitwy. Nie pamietam samych snow, tylko koszmarne przerazenie, jakie ze soba niosly. Znalem strach. Czesto go przezywalem. Balem sie, gdy walczylem z ofiarami kuznicy, balem sie w czasie bitew z Zawyspiarzami, balem sie podczas starcia z Pogodna. Znalem strach, ktory ostrzegal, ktory spinal ostroga, ktory kazal tonacemu chwytac sie brzytwy. Natomiast nocne koszmary byly nienazwanym przerazeniem, nadzieja na jak najszybsza smierc, ktora polozy im kres, poniewaz - zupelnie zlamany - wiedzialem, ze zrobie wszystko, byle wiecej nie musiec znosic bolu. 25 Nie ma sposobu na taki strach ani na wstyd, ktory sie po nim zjawia. Probowalem byc zly, probowalem nienawidzic. Strachu nie utopily lzy ani okowita. Penetrowal mnie jak niemila won, podbarwial kazde wspomnienie, zacienial moje pojecie o tym, kim niegdys bylem. Zadne ze wspomnien: radosci, namietnosci czy odwagi nie bylo juz tym czym onegdaj, gdyz moj umysl zawsze dodawal zdradziecko: "Tak, tak wlasnie bylo, niegdys, ale potem nastal tamten czas i oto jaki jestes teraz". Ten paralizujacy strach byl we mnie obecny stale. Wiedzialem z bolesna pewnoscia, ze niewiele trzeba, bym stal sie samym strachem. Nie bylem juz Bastardem Rycerskim. Bylem tym, co z niego zostalo, kiedy strach wygnal go z jego ciala. * * * Drugiego dnia po tym, jak Brusowi skonczyla sie okowita, powiedzialem:-Nic mi sie nie stanie, jesli pojdziesz do Koziej Twierdzy. -Nie mamy pieniedzy na zakupy i nie mamy juz co sprzedac - oznajmil glosem bez wyrazu i troche naburmuszony, jakby to byla moja wina. Siedzial przy ogniu. Zlozyl rece i scisnal je kolanami. Drzaly odrobine. - Zwierzyny w lesie dostatek. Jesli nie bedziemy potrafili sie wyzywic, zaslugujemy na glodowke. -Dasz sobie rade? - spytalem obojetnym tonem. Popatrzyl na mnie zmruzonymi oczyma. -Co masz na mysli? - zapytal. -Nie ma juz okowity. -I wydaje ci sie, ze bez niej nie potrafie zyc? - wzbieral w nim gniew. Nietrudno o to bylo, od kiedy zabraklo trunku. Bardzo leciutko wzruszylem ramionami. -Tylko spytalem. Nic wiecej. - Staralem sie na niego nie patrzec, majac nadzieje, ze nie wybuchnie. Odezwal sie dopiero po dluzszej chwili. -Chyba obaj bedziemy musieli sie czegos nauczyc - powiedzial bardzo cicho. Odczekalem dlugi czas. Potem zapytalem: -Co zrobimy? Popatrzyl na mnie rozdrazniony. -Powiedzialem ci juz: bedziemy polowac. Tyle chyba potrafisz zrozumiec. Ucieklem wzrokiem. -Rozumiem. Chodzilo mi o to, co zrobimy... pozniej. Nie jutro czy pojutrze. 26 -Na razie bedziemy polowac. Troche pomoze nam Ciern, jesli zdola. Zamek przeciez zlupiony. Moze bede musial na jakis czas przeniesc sie do Koziej Twierdzy, poszukac pracy. Na razie...-Nie o to mi chodzilo - przerwalem mu. - Nie mozemy ukrywac sie tutaj do konca zycia. Co bedziemy robic? -Chyba sie nad tym jeszcze nie zastanawialem. Z poczatku po prostu przynieslismy cie tutaj, zebys mial sie gdzie podziac, zanim wydobrzejesz. Potem wydawalo sie, ze nigdy... -Ale juz jestem soba. - Zamilklem na krotki moment. - Ksiezna Cierpliwa... -Jest pewna, ze nie zyjesz - ucial Brus, chyba ostrzej niz zamierzal. - Tylko Ciern i ja znamy prawde. Upewnilismy sie co do tego, jeszcze zanim wyciagnelismy cie z grobu. Co by bylo, gdyby dawka trucizny okazala sie za silna i umarlbys naprawde? Albo gdybys zamarzl pod ziemia? Poza tym widzialem, co z toba zrobili - przerwal. Wydawal sie zaklopotamy. Lekko pokrecil glowa. - Nie dawalem ci wielkich szans, a jeszcze i trucizna... Dlatego nikomu nie robilismy nadziei. A kiedy cie wykopalismy... - potrzasnal glowa gwaltowniej. - Byles nieludzko skatowany. Nie wiem, co opetalo ksiezne Cierpliwa, zeby opatrywac rany zmarlemu, ale gdyby tego nie zrobila... Potem znowu... nie byles soba. Po tych pierwszych kilku tygodniach nie moglem odzalowac, ze cie przywrocilismy do zycia. Mialem wrazenie, ze wtloczylismy w ludzkie cialo wilcza dusze. - Znowu podniosl na mnie wzrok, na jego twarzy odmalowal sie wyraz niedowierzania. - Ktoregos razu skoczyles mi do gardla! Tego dnia, gdy stanales na wlasnych nogach, chciales uciec. Zagrodzilem ci droge, a ty skoczyles mi do gardla. Nie moglbym pokazac ksieznej Cierpliwej tego warczacego, klapiacego zebami potwora, a co dopiero... -Czy Sikorka...? Odwrocil wzrok. -Prawdopodobnie slyszala o twojej smierci. - Zamilkl. Potem dodal z ociaganiem: - Ktos zapalil swiece na twoim grobie. Znalazlem resztke wosku, kiedy przyszedlem cie odkopac. -Jak pies po kosc. -Balem sie, ze nie zrozumiesz. -Nie zrozumialem. Zaufalem Slepunowi. Wtedy nie bylem w stanie zniesc wiecej. Probowalem zakonczyc rozmowe, niestety, Brus byl nieugiety. -Gdybys wrocil do Koziej Twierdzy, wszystko jedno, do miasta czy do zamku, dlugo bys nie pozyl. Ludzie powiesiliby cie nad woda i spalili twoje cialo. Albo je rozczlonkowali. Tym razem upewniliby sie, ze jestes martwy. -Az tak mnie nienawidza? 27 -Nienawidza? Nie. Lubili cie ci, ktorzy cie znali. Ale gdybys wrocil, baliby sie ciebie. Przeciez skonales i zostales pochowany. Nie sposob wykrecic sie zadna sztuczka. Ludzie nie pochwalaja Rozumienia. Skoro czlowiek oskarzany o uzywanie tej magii umiera i zostaje pogrzebany, musi pozostac martwy. Jesli zobacza cie zywego, zyskaja dowod, ze ksiaze Wladczy mial racje: uprawiasz zwierzeca magie i uzyles jej do zamordowania krola. Beda musieli cie zabic ponownie. Tym razem skutecznie. - Zerwal sie z miejsca, dwukrotnie okrazyl izbe. - Niech to... - wycedzil przez zeby - napilbym sie.-Ja tez - przyznalem cicho. * * * Dziesiec dni pozniej na drozce pojawil sie Ciern. Stary skrytobojca szedl wolno, podpierajac sie kijem, na plecach niosl spory tobol. Dzien byl goracy, wiec Ciern odrzucil kaptur. Dlugie siwe wlosy powiewaly na wietrze, broda zakrywala wieksza czesc twarzy. Na pierwszy rzut oka sprawial wrazenie wedrownego druciarza. Poznaczony bliznami stary czlowiek, ale nie Ospiarz. Twarz mu ogorzala od wiatru i slonca.Brus poszedl na ryby, wolal oddawac sie temu zajeciu w samotnosci. Pod jego nieobecnosc Slepun wygrzewal sie w sloncu na progu izby, ale pochwyciwszy pierwsza smuge zapachu Ciernia, umknal miedzy drzewa. Zostalem sam. Dluzsza chwile patrzylem, jak sie zbliza. Zima go postarzyla, zmarszczki mial glebsze, wlosy bardziej posiwiale. Poruszal sie jednak zwawiej niz zwykle, jak gdyby niedostatek go wzmocnil. W koncu ruszylem mu na spotkanie, przedziwnie zawstydzony i zaklopotany. Podniosl wzrok, przystanal w pol kroku. -Chlopcze? - zagadnal ostroznie. Udalo mi sie kiwnac glowa i rozciagnac kaciki ust na boki. Upokorzyl mnie blask usmiechu, ktory w odpowiedzi rozjasnil mu twarz. Ciern upuscil tobolek, chwycil mnie w objecia, gladzil po glowie, jak gdybym ciagle jeszcze byl dzieckiem. -Och Bastardzie! Bastardzie, moj chlopcze! - wykrzyknal z ulga. - Myslalem, ze cie stracilismy! Myslalem, ze lepiej bylo pozwolic ci umrzec. - Choc leciwy, obejmowal mnie mocno i pewnie. Bylem zyczliwy dla starego czlowieka. Nie powiedzialem mu, ze mial racje: powinien byl pozwolic mi umrzec. 3. ROZSTANIA Ksiaze Wladczy z rodu Przezornych, oglosiwszy sie monarcha Krolestwa Szesciu Ksiestw, opuscil krainy nadbrzezne, porzucajac je na pastwe losu. Ponadto ograbil z zapasow Ksiestwo Kozie oraz zlupil Kozia Twierdze. Powysprzedawal zamkowe konie i bydlo; najwspanialsze okazy przeniosl w glab ladu, do swej nowej rezydencji - Kupieckiego Brodu. Wywiozl zbiory biblioteczne i meble, w tym takze krolewski tron. Czesc zagrabionego mienia uswietnila nowa siedzibe krolewska, reszta zostala sprzedana lub rozdzielona pomiedzy wladcow oraz szlachte ksiestw srodladowych jako dowody laskawosci. Spichlerze, piwnice, zbrojownie Koziej Twierdzy opustoszaly - wszelkie dobra wywieziono w glab ladu.Ksiaze Wladczy poczynil owe spustoszenia pod pretekstem dzialania dla dobra krola Roztropnego. Zlozony bolescia monarcha oraz ksiezna Ketriken, ciezarna wdowa po nastepcy tronu, mieli dla wlasnego bezpieczenstwa zostac wywiezieni do Kupieckiego Brodu, z dala od wybrzeza nekanego przez szkarlatne okrety. Te same powody stanowily przykrywke dla pladrowania Koziej Twierdzy. Wraz ze smiercia krola Roztropnego oraz zniknieciem ksieznej Ketriken owe kruche pozory przestaly spelniac swa role. Pomimo wszystko ksiaze Wladczy wkrotce po koronacji opuscil stolice. Rada Krolestwa zakwestionowala jego decyzje. Nowy wladca odrzekl ponoc, iz ksiestwa nadbrzezne sa dla niego synonimem wojny oraz workiem bez dna; dodal, ze zawsze pasozytowaly na ksiestwach srodladowych, a na ostatek oznajmil, ze zyczy Zawyspiarzom powodzenia, jesli szczytem ich pragnien jest podboj kilku ponurych skal. W pozniejszym czasie ksiaze Wladczy zaprzeczal, jakoby uzyl podobnych sformulowan. Znalazl sie w sytuacji nie majacej precedensu w historii Krolestwa Szesciu Ksiestw. Nie narodzone dziecie ksieznej Ketriken bylo bez watpienia prawowitym dziedzicem korony i choc potomek moglby sie ubiegac o tytul dopiero po ukonczeniu szesnastego roku zycia, trudno sie dziwic podejrzeniom, iz ksiaze Wladczy przylozyl reke do tajemniczego znikniecia wdowy po nastepcy tronu. Najmlodszy syn krolewski pragnal jak najszybciej wlozyc monarsza korone, lecz zgodnie z panujacym prawem potrzebowal zgody wladcow wszystkich szesciu ksiestw. Kupil sobie tron licznymi ustepstwami wobec ksiestw nadbrzeznych. Najwiekszym z nich 29 bylo przyrzeczenie, iz Kozia Twierdza pozostanie obsadzona zbrojnymi i gotowa do obrony wybrzeza.Wladze w dawnej stolicy przejal najstarszy siostrzeniec nowego monarchy, dziedzic Ksiestwa Trzody, ksiaze Zwawy. W wieku dwudziestu pieciu lat nie mogl sie juz doczekac przejecia schedy po ojcu, totez z radoscia powital tytul wladcy Koziej Twierdzy oraz Ksiestwa Koziego. Osiadl w Koziej Twierdzy z grupa doborowych zbrojnych z Ksiestwa Trzody, lecz nie mial duzego doswiadczenia w sprawowaniu rzadow, a przy tym, jak wiesc niesie, nie dostal od samozwanca zadnych funduszy, wobec czego zmuszony byl szukac dochodow u kupcow oraz u chlopow i pasterzy, szykujacych sie do kolejnego roku walki z Zawyspiarzami. Nie istnieja przekazy swiadczace o jakichkolwiek zlosliwych postepkach mlodego wladcy wobec mieszkancow Ksiestwa Koziego lub innych ksiestw nadbrzeznych, lecz prozno tez szukac dowodow na godna pochwaly dbalosc o lud. Skoro baronowie musieli na swoich wlosciach przygotowywac obrone poddanych, oprocz nowego wladcy rezydowala w Koziej Twierdzy tylko garstka drobniejszej szlachty oraz ostatnia wysoko urodzona osoba pozostala w stolicy ksiestwa, ksiezna Cierpliwa -polowica nastepcy tronu, nim jej malzonek, ksiaze Rycerski, zrezygnowal z praw do korony na rzecz mlodszego brata, ksiecia Szczerego. Ona to zadbala o obsadzenie twierdzy zolnierzami z Ksiestwa Koziego: gwardia osobista ksieznej Ketriken, straza zamkowa oraz weteranami gwardii przybocznej krola Roztropnego. Ksiaze Zwawy sciagnal wlasna gwardie przyboczna i, co naturalne, faworyzowal swoich ludzi. Racje zywnosciowe byly skape, a pobory wyplacane nieregularnie, totez morale zolnierzy spadlo do zenujacego poziomu. Sytuacja komplikowala sie jeszcze bardziej z powodu niejasnej hierarchii zwierzchnosci. W teorii wojska Ksiestwa Koziego podlegaly kapitanowi Toporowi z Ksiestwa Trzody, zwierzchnikowi gwardii osobistej ksiecia Zwawego. W rzeczywistosci Naparstnica, kapitan gwardii przybocznej ksieznej Ketriken, Rebacz, dowodca strazy Koziej Twierdzy, oraz stary wiarus, Rudzielec, z gwardii przybocznej krola Roztropnego, trzymali sie razem i sluchali tylko wlasnych rad. Jesli w ogole komus skladali raporty, to wlasnie ksieznej Cierpliwej. W tamtym czasie zolnierze Ksiestwa Koziego mowili o niej: pani na Koziej Twierdzy. Samozwaniec od pierwszych chwil panowania obawial sie utraty tytulu monarchy. Na wszystkie strony swiata porozsylal umyslnych w poszukiwaniu ksieznej Ketriken noszacej pod sercem nie narodzonego dziedzica. Podejrzewajac, ze mogla ona znalezc schronienie u swego ojca, zazadal od wladcy Krolestwa Gorskiego wydania corki. Krol Eyod odpowiedzial, ze miejsce pobytu czlonka rodu panujacego Krolestwa Szesciu Ksiestw w najmniejszym stopniu nie dotyczy Krolestwa Gorskiego. W rewanzu ksiaze Wladczy wycofal sie z wszelkich umow handlowych zawartych z ojczyzna ksieznej Ketriken i probowal zniechecic do przekraczania granic nawet pospolitych podroznych. W tym samym czasie pojawily sie plotki - niemal na pewno rozpuszczone przez niego - ze dziecko ksieznej Ketriken nie zo- 30 stalo poczete przez ksiecia Szczerego, a co za tym idzie, nie ma zadnych praw do tronu Krolestwa Szesciu Ksiestw.Dla ludu Ksiestwa Koziego byl to czas wyjatkowo trudny. Poddani, opuszczeni przez krola, pod opieka nielicznych oddzialow zle zaopatrzonych zolnierzy, ledwie trwali, miotani wichrami dziejow niczym okret bez steru na wzburzonym morzu. Czego nie ukradli i nie zniszczyli najezdzcy, to zajal na podatki ksiaze Zwawy. Na drogach zaroilo sie od rozbojnikow, bo gdy czlowiek nie moze wyzyc z uczciwej pracy, zapomina o uczciwosci. Chlopi, porzuciwszy wszelka nadzieje, uciekali z wybrzeza, by zasilic szeregi zebrakow, zlodziei i dziewek w miastach srodladzia. Nawet handel zamarl, gdyz statki wyplywajace w morze nieczesto wracaly do portu. * * * Siedzialem z Cierniem na lawce przed chata i rozmawialismy. Nie o zdarzeniach ponurych, nie o nabrzmialych powaga wypadkach z przeszlosci ani o moim powrocie zza grobu czy o polityce. Rozmawialismy o sprawach drobnych, jakie sie omawia po powrocie z dlugiej podrozy. Cichosz zaczynal sie starzec: zima wkradla mu sie w stawy jakas sztywnosc i nawet nadejscie wiosny nie przynioslo poprawy. Nie wiadomo bylo, czy dozyje nastepnego roku. Cierniowi udalo sie wreszcie osuszyc liscie horagwia, nie dopuszczajac do plesnienia, ale okazalo sie, ze sproszkowana roslina nie ma tej mocy co swieza. Obaj tesknilismy za slynnymi pasztecikami nadwornej kucharki.W pewnym momencie Ciern spytal, czy chcialbym cos odzyskac ze swojej zamkowej komnaty. Przeszukano ja na rozkaz ksiecia Wladczego i zostal w niej straszny balagan, ale chyba nic nie zabrano. Zapytalem o gobelin przedstawiajacy krola Madrego przy spotkaniu z Najstarszym. Ciern go pamietal, ale ocenil, ze nie da rady przydzwigac. Spojrzalem tak zalosnie, ze natychmiast zmienil zdanie i podjal sie znalezc jakis sposob. Wyszczerzylem zeby w usmiechu. -Zartowalem. Ten gobelin przyprawial mnie o koszmarne sny. Nie, w mojej komnacie nie zostalo nic waznego. Stary skrytobojca obrzucil mnie smutnym spojrzeniem. -Zegnasz sie z dawnym zyciem, biorac tylko to co na grzbiecie i kolczyk? Niczego wiecej nie chcesz? Czy to nie dziwne? Czy dziwne? Zastanowilem sie. Co mialem? Miecz podarowany przez ksiecia Szczerego. Srebrny pierscien od krola Eyoda; wczesniej nalezal do jego syna, ksiecia Ruriska. Brosze od ksieznej Gracji. Fletnie Pana - mialem nadzieje, ze ksiezna Cierpliwa ja odzyskala. Farby i arkusze papieru. Skrzyneczke na trucizny 31 zrobiona wlasnymi rekoma. Od Sikorki nie mialem nic. Ona nie chciala ode mnie prezentow, a ja nigdy nie pomyslalem, zeby skrasc jej chociaz wstazke do wlosow. Gdybym...-Nie. Chyba lepiej skonczyc z tym calkowicie. Chociaz zapomniales o jeszcze jednym przedmiocie. - Odwrocilem kolnierz szorstkiej koszuli i pokazalem mu rubin osadzony w srebrze. - Klejnot ten dal mi krol Roztropny, gdy naznaczyl mnie jako swego. Ciagle go mam. - Ksiezna Cierpliwa spiela brosza moj calun. Mysl te zdecydowanie od siebie odsunalem. -Nie moge sie nadziwic, ze straznicy ksiecia Wladczego nie obrabowali twojego ciala. Najpewniej Rozumienie wzbudza taki strach, ze obawiali sie ciebie rownie mocno martwego jak zywego. Przesunalem palcem po grzbiecie nosa, tam gdzie zostal zlamany. -Raczej nie wygladalo na to, zeby sie mnie obawiali. Ciern usmiechnal sie krzywo. -Nos cie martwi? Moim zdaniem przydaje twojej twarzy wyrazistosci. -Naprawde? - Spojrzalem na niego, mruzac oczy przed sloncem. -Nie. Ale uprzejmosc wymagala takiego stwierdzenia. W rzeczywistosci nie jest bardzo zle. Chyba go ktos probowal nastawiac. Pojawil sie jakis strzepek wspomnienia. Zadrzalem. -Nie chce o tym myslec - wyznalem szczerze. Wspolczucie zachmurzylo mu twarz. Odwrocilem wzrok, niezdolny udzwignac jego litosci. Latwiej bylo zniesc wspomnienie pobicia, jesli moglem udawac, ze nikt inny o nim nie wiedzial. Czulem sie przez ksiecia Wladczego upokorzony. Oparlem glowe o nagrzana sloncem sciane chatynki. -Coz sie dzieje wsrod zywych? Ciern odchrzaknal, przystal na zmiane tematu. -A ile wiesz? -Niewiele. Wiem, ze ksiezna Ketriken i trefnis uciekli. Ze ksiezna Cierpliwa jakoby slyszala, iz ksiezna Ketriken dotarla bezpiecznie w gory. Ze ksiaze Wladczy jest wsciekly na krola Eyoda i odcial mu szlaki handlowe. Ze krol Szczery nadal zyje, ale nikt nie ma od niego wiesci. -Hola! Hola! - Ciern wyprostowal sie gwaltownie. - Plotki o Ketriken... przeciez ty to pamietasz z mojej rozmowy z Brusem! Odwrocilem wzrok. -Tak samo moglbym pamietac dawny sen. Rozmyte kolory, wypadki ulozone w przypadkowej kolejnosci. Wiem tylko, ze o tym rozmawialiscie. -A co ze Szczerym? - Nagle napiecie w glosie Ciernia przyprawilo mnie o zimne ciarki na grzbiecie. -Tamtej nocy siegnal do mnie Moca - rzeklem spokojnie. - Powiedzialem wam wtedy, ze ksiaze nadal zyje. 32 -Psiakrew!!! - Ciern skoczyl na rowne nogi. W zyciu nie widzialem go w podobnym stanie, totez gapilem sie na niego, unieruchomiony zdumieniem, a jednoczesnie przestrachem. - Mysmy ci nie uwierzyli! Och, tak, bylismy zadowoleni, ze to powiedziales, a kiedy wyszedles, Brus rzekl: "Dajmy chlopakowi spokoj, przypomnial sobie ukochanego ksiecia". Niczego wiecej nie podejrzewalismy! Psiakrew! Po stokroc psiakrew!!! - Wycelowal we mnie palcem. - Raportuj. Opowiadaj wszystko.Poszukalem w pamieci. Nielatwo mi bylo przebrnac przez wizje, zupelnie jakbym patrzyl wilczymi oczyma. -Byl zmarzniety. Ale zywy. Wycienczony lub ranny. Poruszal sie bardzo wolno. Probowal mnie dosiegnac, lecz ja go odpychalem, wiec narzucil mi chec wypicia okowity... Pewnie by pokonac moj opor... -Gdzie byl? -Nie wiem. W lesie. W sniegu. - Przywolywalem nawet najbardziej mgliste wspomnienia. - Chyba nie wiedzial, gdzie jest. Ciern swidrowal mnie wzrokiem. -Wyczuwasz go? Czujesz go w ogole? Mozesz mi powiedziec, czy nadal zyje? Potrzasnalem glowa. Serce zaczelo mi lomotac w piersiach. -Mozesz do niego siegnac Moca? Znowu potrzasnalem glowa. Ciern byl coraz bardziej zawiedziony. -Bastardzie, musisz! -Nie chce! - krzyknalem. Juz bylem na nogach. "Uciekaj! Uciekaj predko!" Tak zrobilem. Nagle wszystko bylo proste. Ucieklem od Ciernia i od chatki, jakby mnie gonily wszystkie demony Zawyspiarzy. Ciern wolal za mna, ale nie chcialem go slyszec. Bieglem, a gdy tylko znalazlem schronienie posrod drzew, u mojego boku zjawil sie Slepun. "Nie tam, tam jest Serce Stada" - ostrzegl mnie. Pognalismy w gore wzgorza, daleko od strumienia, w gaszcz jezyn zwisajacy z nasypu, pod ktorym Slepun chronil sie w burzliwe noce. -"Co sie stalo? Gdzie niebezpieczenstwo?" - spytal. "Chcial, zebym wrocil - odpowiedzialem po jakims czasie. Probowalem ujac to w mysli zrozumiale dla wilka. - Chcial, zebym, juz nigdy nie byl wilkiem". Zmrozilo mnie nagle uczucie chlodu. Wyjasniajac Slepunowi, sam stanalem z prawda twarza w twarz. Wybor byl prosty. Moglem byc wilkiem, bez przeszlosci, bez przyszlosci, zyjacym tylko dniem dzisiejszym, albo czlowiekiem, naznaczonym przez przeszlosc, czlowiekiem, ktorego serce wraz z krwia pompowalo strach. Moglem chodzic na dwoch nogach, znac wstyd i zgarbione plecy. Moglem biegac na czterech lapach i zapomniec o wszystkim do tego stopnia, ze nawet 33 Sikorka bedzie tylko wspomnieniem przyjemnego zapachu. Usiadlem pod jezynami, dlon wsparlem lekko na grzbiecie Slepuna, zapatrzylem sie w miejsce, ktore tylko ja moglem zobaczyc. Swiatlo z wolna odmienialo swoj blask i wieczor przeradzal sie w zmierzch. Decyzja dojrzewala we mnie powoli, lecz nieuchronnie, na podobienstwo podpelzajacych ciemnosci. Serce we mnie wylo sprzeciwem, lecz inne wyjscia byly nie do przyjecia. Umocnilem sie w postanowieniu.Kiedy wrocilem, bylo juz zupelnie ciemno. Z podkulonym ogonem podkra-dlem sie do chatki. Dziwnie bylo podchodzic do tego schroniska pod postacia wilka, czuc dym unoszacy sie z drewna jako rzecz ludzka i mrugac od oslepiajacego blasku wydobywajacego sie przez szpary w okiennicach. Niechetnie oddzielilem sie od Slepuna. "Nie wolalbys polowac ze mna?" - zapytal wilk. "Wolalbym. Ale dzis nie moge". "Dlaczego?" Tylko pokrecilem glowa. Decyzja byla tak swieza, tak jeszcze niepewna... nie smialem jej poddawac sprawdzianowi, ubierajac powody w slowa. Przystanalem na skraju lasu, strzepnalem z ubrania liscie i ziemie, przygladzilem wlosy, ponownie zwiazalem je w kucyk. Mialem nadzieje, ze nie pobrudzilem twarzy. Wyprostowalem ramiona, zmusilem sie, by podejsc do chatki i otworzyc drzwi. Czulem sie przerazajaco slaby. Oni dwaj znali omal wszystkie moje sekrety. Jak moglem oczekiwac, ze beda we mnie widzieli czlowieka? Nie moglem ich winic. Probowali mnie ocalic. Przede mna samym, to prawda, lecz jednak ocalic. Nie ich wina, ze ten, kogo uratowali, niewart byl zachodu. Siedzieli przy stole. Gdybym tak uciekl kilka tygodni temu, po powrocie Brus skoczylby do mnie, chwycil za kark, potrzasal gwaltownie, a moze by mi nawet przylozyl. Teraz juz tak mnie nie traktowal, ale same wspomnienia wystarczaly, zebym zachowal ostroznosc, ktorej nie potrafilem zataic. O dziwo, twarz Brusa wyrazala tylko ulge, a Ciern patrzyl na mnie ze wstydem i zatroskaniem. -Nie zamierzalem naciskac cie tak mocno - wyznal, nim zdazylem sie odezwac. -Po prostu dotknales bolesnego miejsca - rzeklem cicho. - Czasami czlowiek sam nie wie, jak gleboka jest rana. Przystawilem sobie taboret do stolu. Po dlugich tygodniach zywienia sie najprostszym jedzeniem widok sera, miodu oraz wina z bzu wywarl na mnie wstrzasajace wrazenie. Do tego jeszcze bochenek chleba, no i pstrag zlowiony przez Brusa. Przez jakis czas jedlismy, odzywajac sie niewiele, tylko w razie koniecznosci. Napiecie jakby zelzalo. Niestety, gdy posilek dobiegl konca, wrocilo. -Teraz rozumiem twoje pytanie - rzekl niespodziewanie Brus. Ciern i ja spojrzelismy na niego zdziwieni. - Kilka dni temu zapytales, co bedziemy robic. Widzisz, sadzilem, ze stracilismy krola Szczerego. Krolowa Ketriken nosi pod sercem jego dziedzica i jest bezpieczna w gorach. Nic nie moge dla niej uczynic. 34 Gdybym podjal jakiekolwiek dzialanie, zdradzilbym ja przed innymi. Najlepiej pozwolic jej pozostac w ukryciu pomiedzy ludem ojca. Do czasu gdy dziecko osiagnie wiek stosowny, by siegnac po tron... jesli nie bede jeszcze w grobie, zapewne bede mogl cos zrobic. Uznalem, ze na razie nie mam komu sluzyc. Dlatego sadzilem, ze pytasz tylko o nas obu.-A teraz? - zapytalem cicho. -Skoro krol Szczery zyje, to jego tron zagarnal samozwaniec. Przysiaglem sluzyc prawowitemu wladcy. Tak samo Ciern. Tak samo ty. - Obaj patrzyli na mnie bez drgnienia powiek. "Ucieknij znowu". "Nie moge". Brus drgnal. Czy gdybym teraz skoczyl do drzwi, rzucilby sie na mnie i probowal zatrzymac? Nie poruszyl sie, nie odezwal, czekal. -Ja nie - oznajmilem. - Bastard nie zyje - rzeklem bez ogrodek. Brus spojrzal na mnie, jakbym go uderzyl. A Ciern zapytal cicho: -Dlaczego wiec ciagle nosi brosze krola Roztropnego? Wypialem ja z kolnierza. Chcialem powiedziec: "Prosze bardzo. Wez ja i niech sie to wszystko skonczy. Ja mam dosyc. Zbraklo mi sil". Ale milczalem, obracajac klejnot w palcach. -Wina? - zapytal Ciern, ale nie mnie. -Zimny dzis wieczor - odparl Brus. - Zaparze herbaty. Ciern skinieniem glowy wyrazil aprobate. Ciagle sciskalem w reku srebrna brosze z czerwonym kamieniem. Pamietalem dlonie mojego krola, gdy przypinal mija do chlopiecej koszuli. "Masz - powiedzial. - Teraz nalezysz do mnie". Krol Roztropny juz nie zyl. Czy jego smierc zwalniala mnie z przysiegi? A co mi powiedzial w ostatniej chwili swego zycia? "Coz z ciebie uczynilem?" Znowu odepchnalem od siebie to pytanie. Wazniejsze, kim bylem teraz? Czy tym, kogo uczynil ze mnie ksiaze Wladczy? Czy moglem od tego uciec? -Ksiaze Wladczy powiedzial mi - odezwalem sie zamyslony - ze w jego oczach jestem bezimiennym chlopakiem od psow. - Podnioslem wzrok na Brusa. - Byloby dobrze zostac po prostu psiarczykiem. -Naprawde? Swego czasu miales odmienne zdanie na ten temat. Bastardzie, nie jestes czlowiekiem krola? To kim jestes? Dokad pojdziesz? Dokad bym poszedl, gdybym byl wolny? Serce mi sie rwalo do Sikorki. Potrzasnalem glowa, odrzucajac te mysl, nim zaczela mnie palic zywym ogniem. Nie. Stracilem Sikorke jeszcze przed smiercia. Zamyslilem sie nad swoja pusta, gorzka wolnoscia. Istnialo wiele miejsc, gdzie moglbym sie udac. Utwierdzilem sie w postanowieniu, podnioslem wzrok i odpowiedzialem Brusowi twardym spojrzeniem. 35 -Wyjade. Dokadkolwiek. Do Krainy Miedzi, do Miasta Wolnego Handlu. Umiem dbac o zwierzeta, jestem bieglym skryba. Jakos przezyje.-Bez watpienia. Ale przezyc, to nie znaczy zyc - zauwazyl Brus. -Co wobec tego jest zyciem? - zapytalem, niespodziewanie naprawde rozwscieczony. Dlaczego oni zawsze musza wszystko utrudniac? Slowa i mysli zaczely we mnie kipiec, trysnely jak trucizna z ropiejacej rany. - Kazesz mi poswiecic krolowi siebie i wszystko, na czym mi zalezy, podobnie jak to zrobiles ty. Twoj pan cie opuscil. I co? Przelknales to, bez slowa sprzeciwu wychowales jego bekarta. Wreszcie straciles wszystko: stajnie, konie, psy, podwladnych. Krolowie, ktorym wiernie sluzyles, nic ci nie zostawili, nawet dachu nad glowa. Co wtedy robisz? Poniewaz nie pozostalo ci nic innego, czepiasz sie mnie, wyciagasz z grobu i przymuszasz do zycia. Do zycia, ktorego nie chce, ktorego nienawidze! Patrzyl na mnie nieruchomy jak slup soli. Chcialem zamilknac, ale cos kazalo mi mowic dalej. Gniew mi pomagal, oczyszczal jak ogien. Zacisnalem piesci. -Dlaczego ciagle tu jestes? Dlaczego bez przerwy stawiasz mnie na nogi? Tylko po to, zeby wrog znowu mogl mnie pokonac? Po co to robisz? Zebym byl ci winien wdziecznosc? Zeby zyskac prawo do mojego zycia, bo nie masz odwagi sam zyc? Chcesz mnie uksztaltowac na swoje podobienstwo, chcesz ze mnie zrobic czlowieka pozbawionego wlasnego losu, czlowieka, ktory wszystko podporzadkowuje krolowi. Nie widzisz, ze mozna zyc inaczej, ze mozna zyc dla siebie? Hardo patrzylem mu w oczy, ale w koncu musialem odwrocic wzrok od bolesnego zdumienia, ktore w nich ujrzalem. -Nie - podjalem tepo, schwyciwszy oddech. - Nie widzisz. Nie wiesz. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazic, co mi odebrales. Powinienem byc martwy, ale ty nie pozwoliles mi umrzec. Przepelniony najlepszymi checiami, zawsze wierzysz, ze postepujesz wlasciwie, bez wzgledu na to, jak mnie przy tym ranisz. A kto ci dal prawo rzadzic moim zyciem? Kto ci pozwolil mi to zrobic? Ciern milczal ze skamieniala twarza. Brus probowal wziac sie w garsc. -Twoj ojciec zlecil mi to zadanie, Bastardzie - rzekl spokojnie, z duma i powaga. - Staralem sie z niego wywiazac jak najlepiej, chlopcze. Ostatnie slowa mego ksiecia brzmialy: "Wychowaj go dobrze". I ja... -Poswieciles dziesiec lat, wychowujac cudzego bekarta - ucialem z piekaca ironia. - Zajmowales sie mna, bo jedynie to naprawde potrafiles robic. Brus, ty zawsze istniales dla innych, stawiales kogos innego przed soba, poswieciles ostatni strzepek normalnego istnienia dla cudzych korzysci. - Mowilem coraz glosniej. - Oddany jak pies. Czy to jest zycie? Czy nigdy nie chciales sam o sobie decydowac? Czy moze strach kaze ci rezygnowac z wlasnego losu?! - krzyknalem. Zabraklo mi slow, z wscieklosci oddech wiazl mi w gardle. 36 Bedac jeszcze chlopcem, obiecywalem sobie nieraz, ze Brus zaplaci mi za kazdego szturchanca, ktorego od niego oberwalem, za kazdy boks, ktory musialem oczyscic z gnoju, choc bylem tak zmeczony, ze ledwie trzymalem sie na nogach. Obrzucajac go gniewnymi slowami, po wielekroc spelnilem obietnice nadasanego dziecka. Brus oczy mial szeroko otwarte, oniemial z bolu. Jego piers uniosla sie ciezko; z trudem zaczerpnal tchu, jakbym go uderzyl. Rownie dobrze moglbym niespodziewanie ugodzic go nozem.Nie bylem pewien, skad mi sie wziely podobne slowa, ale nie moglem ich juz cofnac. Powiedzenie "wybacz" tez by ich nie zniszczylo, w najmniejszym stopniu by ich nie odmienilo. Nagle ogarnela mnie nadzieja, ze Brus mnie uderzy, ze dla nas obu zrobi przynajmniej tyle. Podniosl sie niepewnie, zaszural taboretem po podlodze; niebacznie go przechylil i wywrocil z loskotem. Brus, ktory nawet pijany w sztok szedl zawsze pewnym krokiem, teraz chwiejnie ruszyl do drzwi i zniknal w ciemnosci. A ja siedzialem i czulem, jak cos we mnie zamiera. Mialem nadzieje, ze to serce. Przez jakis czas panowala cisza. Przez dlugi czas. Wreszcie Ciern westchnal. -Dlaczego? - zapytal cicho. -Nie wiem. - Tak dobrze potrafilem klamac. Sam mnie wyuczyl. Zapatrzylem sie w ogien i przez moment prawie zebralem sie w sobie, zeby mu wszystko wytlumaczyc. Zdecydowalem jednak, ze nie moge. Nim sie zorientowalem, juz mowilem co innego: - Moze musialem sie od niego uwolnic. Od wszystkiego, co dla mnie zrobil, nawet jesli nic od niego nie chcialem. Musi przestac wyswiadczac mi przyslugi, za ktore nigdy nie bede sie mogl odwdzieczyc. Dosc mam jego szlachetnych czynow, na ktore zaden czlowiek nie powinien sie zdobywac dla drugiego, poswiecenia, ktorego nie sposob splacic. Nie chce mu byc nic wiecej winien. Ciern siedzial z dlonmi na udach, spokojny, lecz jego zielone oczy nabraly zlotawego polysku. -Od powrotu z Krolestwa Gorskiego zachowywales sie, jakbys bez przerwy szukal zaczepki. Obojetne z kim. Kiedy jako dziecko byles ponury albo nadasa-ny, moglem to przypisac mlodzienczemu buntowi, chlopiecym humorom i rozczarowaniom. Z Krolestwa Gorskiego wrociles... pelen gniewu. Jakbys rzucal wyzwanie calemu swiatu, jakbys domagal sie smierci, jesli swiat zdola cie zabic. Nie mowie o tym, ze wchodziles w droge ksieciu Wladczemu, ze sie pakowales w najwieksze niebezpieczenstwa. Nie tylko Brus to dostrzegal. Popatrz uwaznie na miniony rok: gdziekolwiek sie obrocilem, widzialem Bastarda szydzacego ze swiata, uwiklanego w bijatyke, w wirze walki, omotanego bandazami, pijanego jak bela albo slabego niczym niemowle i kwilacego o kozlek. Kiedy miales czas na spokoj, na myslenie? Gdzie twoje radosci dzielone z przyjaciolmi? Kiedy czas na zwykla chwile spokoju? Jesli nie zadzierales z wrogiem, przepedzales przyj a- 37 ciol. Co sie wydarzylo miedzy toba a blaznem? Gdzie jest Sikorka? Przed chwila pozbyles sie Brusa. Kto bedzie nastepny?-Pewnie ty. - Slowa pojawily sie same, nieuchronnie. Nie chcialem ich wypowiedziec, ale nie moglem zatrzymac. Nadszedl czas. -Mowiac w ten sposob do Brusa, zrobiles juz duzy krok w tym kierunku. -Wiem - przyznalem szczerze. - Od dawna juz zaden moj czyn nie znalazl uznania w twoich oczach. Ani w oczach Brusa. Ani niczyich innych. Ostatnio chyba nie potrafie zachowywac sie madrze. -Nie przecze - zgodzil sie Ciern. I nagle znowu zar gniewu rozpalil sie we mnie jasnym plomieniem. -Moze stalo sie tak dlatego, ze nigdy nie dano mi szansy byc doroslym. Moze za dlugo bylem ciagle czyims "chlopcem". Chlopcem stajennym Brusa, twoim uczniem, pupilkiem ksiecia Szczerego, paziem ksieznej Cierpliwej. Kiedy mialem byc soba? - zapytalem gwaltownie. -A kiedy nie byles? - odparowal Ciern rownie zarliwie. - Od powrotu z Krolestwa Gorskiego robiles, co chciales. Poszedles do Szczerego i oznajmiles, ze masz dosyc roli skrytobojcy. Akurat wtedy, gdy dyskretna praca byla najbardziej potrzebna. Cierpliwa probowala cie przestrzegac, co bedzie, jesli sie zblizysz do Sikorki, ale ty wiedziales lepiej. Zrobiles z dziewczyny cel dla swoich wrogow. Wciagnales Cierpliwa w spisek, ktory i ja narazil na wielkie niebezpieczenstwo. Mimo ostrzezen Brusa zwiazales sie z wilkiem. Podwazales kazda moja decyzje w kwestii zdrowia Roztropnego. A jeden z ostatnich twoich pomyslow to uczestniczenie w rebelii przeciwko koronie. Od wiekow nie bylismy tak blisko wojny domowej. -A moj ostatni glupi pomysl? - zapytalem z ciekawoscia zabarwiona gorycza. -Zabicie Prawego i Pogodnej - odparl z beznamietnym oskarzeniem w glosie. -Oni zamordowali krola, o ile sobie przypominasz - zauwazylem lodowato. - Umarl na moich rekach. Co mialem zrobic? Wstal. Gorowal nade mna jak za dawnych czasow. -Po tylu latach szkolenia w fachu skrytobojcy biegasz po twierdzy z obnazonym ostrzem. Jednemu podrzynasz gardlo, a drugie zakluwasz na smierc w wielkiej sali biesiadnej przed zgromadzeniem szlachty... Moj ty uzdolniony czeladniku! Potrafiles wymyslic tylko jeden sposob wypelnienia zadania? -Bylem wsciekly! - ryknalem. -Wlasnie! - zagrzmial w odpowiedzi. - Ty byles wsciekly. Wiec zniszczyles nasza baze w Koziej Twierdzy. Cieszyles sie zaufaniem wladcow ksiestw nadbrzeznych, a wolales im sie objawic jako szaleniec! Odebrales im ostatnia iskre wiary w rod Przezornych! -Przed chwila miales mi za zle, ze cieszylem sie zaufaniem ksiazat. 38 -Nie. Mialem ci za zle, ze sie nad nich wynosiles. Nie powinienes byl nigdy dopuscic, zeby ci zaoferowali wladanie Kozia Twierdza. Gdybys wlasciwie wykonywal swoje obowiazki, nigdy by im to w glowach nie postalo. Ciagle na nowo zapominasz, gdzie twoje miejsce. Nie jestes ksieciem. Jestes skrytobojca. Nie jestes graczem, jestes pionkiem w grze. Rozgrywajac partie po swojemu, niszczysz strategie i narazasz na niebezpieczenstwo wszystkie inne kamienie na planszy!Nie potrafilem znalezc odpowiedzi, co nie znaczylo, ze zgadzam sie z jego slowami. Pod badawczym spojrzeniem Ciernia gniew raptownie we mnie wygasi, pozostawiajac jedynie gorycz. Moj sekretny podskorny prad strachu raz jeszcze wyplynal na powierzchnie. Opuscila mnie pewnosc siebie. Nie mialem dosc sily, by walczyc i z Cierniem, i z wlasna bojaznia. -Dobrze wiec - odezwalem sie ponuro. - Bardzo dobrze. Ty i Brus jak zwykle macie racje. Przyrzekam, ze wiecej nie bede myslal, bede zwyczajnie sluchal. Co mam robic? -Nie. -Co: nie? Wolno pokrecil glowa. -Jedno dzis nareszcie pojalem: nie wolno na tobie polegac. Nie bedziesz ode mnie dostawal polecen, nie bedziesz juz wtajemniczany w moje plany. To przeszlosc. - Nie potrafilem uchwycic w jego glosie zdecydowania. Odwrocil sie ode mnie, zapatrzyl w okno. - Kocham cie, chlopcze. Nigdy nie przestane cie kochac. Trzeba jednak pamietac, ze jestes niebezpieczny. A to, na co musimy sie powazyc, jest wystarczajaco trudne. -Co zamierzacie? - spytalem wbrew sobie. Wolno, milczaco pokrecil glowa. Zatrzymujac sekret dla siebie, zerwal laczace nas wiezi. Nagle poczulem sie jak lodz bez steru; pozostawiony sam sobie dryfowalem bez zadnego oparcia. Ciern siegnal po swoj tlumok i plaszcz. -Juz ciemno - przypomnialem mu. - Do Koziej Twierdzy daleko i droga trudna nawet za dnia. Ciern, zostan przynajmniej na noc. -Nie moge. Nie dalbys mi spokoju. Dosc juz ciezkich slow dzisiaj padlo. Najlepiej bedzie, jesli pojde zaraz. Jak powiedzial, tak zrobil. Zostalem zupelnie sam i patrzylem w dogasajacy ogien. Za daleko sie posunalem, o wiele dalej niz zamierzalem. Chcialem sie od nich uwolnic, a zamiast tego zatrulem kazde ich zwiazane ze mna wspomnienie. Stalo sie. Nie sposob tego naprawic. Wstalem i zaczalem pakowac swoje rzeczy. Zajelo mi to niewiele czasu. Zrobilem tobolek z zimowego plaszcza. Nie bylem pewien, czy kieruje mna dziecieca uraza, czy niespodziewana stanowczosc. Co za roznica? Znowu usiadlem przed kominkiem, tym razem sciskajac tobolek w dloniach. Chcialem, zeby Brus wrocil. Niechby zobaczyl, ze mi przykro... ze bylo mi przykro, kiedy odchodzilem. 39 Przemyslalem wszystko raz jeszcze. Potem rozpakowalem tobolek i polozylem sie na pledzie przed ogniem. Od czasu gdy Brus wyciagnal mnie z grobu, zawsze spal pomiedzy mna a drzwiami. Moze po to, zeby mnie w razie potrzeby zatrzymac. Zdarzaly sie noce, kiedy chyba tylko on stal pomiedzy mna a ciemnoscia. Teraz go nie bylo. Mimo scian chaty kulilem sie, bezbronny wobec swiata."Masz mnie". "Wiem. I ty masz mnie". Probowalem, ale nie potrafilem natchnac slow szczeroscia. Nie zostalo juz we mnie zadnych uczuc, bylem pusty. I taki zmeczony. A tyle musialem zrobic. "Szary rozmawia z Sercem Stada. Mam sluchac?" "Nie. Ich slowa naleza do nich". Cierpialem z zazdrosci, ze oni sa razem, a ja sam. Jednoczesnie bylo to dziwnie przyjemne uczucie. Moze Brus namowi Ciernia, zeby zostal do rana. Moze Ciern zdola odrobine oslabic trujacy jad slow, ktore wylalem na Brusa. Patrzylem w ogien. Nie mialem o sobie najlepszego mniemania. Istnieje taki martwy punkt nocy, ten najzimniejszy, najczarniejszy czas, kiedy swiat zapomina o zmierzchu, a brzask nie jest jeszcze nawet obietnica. Czas, kiedy za wczesnie, by wstac, a za pozno, by kladzenie sie do lozka mialo jakis sens. O takim czasie wrocil Brus. Nie spalem, ale sie nie poruszylem. Nie zmylilem go. -Ciern odszedl - oznajmil spokojnie. Postawil przewrocony taboret. Usiadl na nim i zaczal sciagac buty. Nie wyczuwalem od niego wrogosci ani urazy. Zupelnie jakby gniewne slowa nigdy nie padly. Albo jakby rana byla tak wielka, ze na gniew nie pozostalo juz miejsca i istnialo tylko odretwienie. -Za ciemno, zeby teraz ruszac w droge - odezwalem sie do plomieni. Ostroznie dobieralem slowa, nie chcialem zniszczyc cudu spokoju. -To prawda. Na szczescie ma ze soba latarenke. Powiedzial, ze bardziej obawia sie zostac, bo moglby nie dotrzymac postanowien powzietych wzgledem ciebie. Zamierza pozwolic ci odejsc. Wolnosc, za ktora jeszcze niedawno tak tesknilem, teraz zdala mi sie wygnaniem. Strach zachwial moja pewnoscia siebie. Usiadlem gwaltownie. -Brus, musisz wiedziec, ze bylem wsciekly... Ja... -Trafiles w dziesiatke. - Niby sie rozesmial, ale w jego glosie slyszalem wiele goryczy. -Wiem, zranilem cie mocno. Im lepiej sie zna czlowieka, tym latwiej go skrzywdzic... -Nie o tym mowie. Mowie, ze masz racje. Chyba naprawde jestem jak pies, ktory musi miec pana. - Te slowa pelne zalu gorsze byly niz wszystko, co ja mu nagadalem. Nie moglem wydobyc z siebie glosu. Brus popatrzyl na mnie spokojnie. -Nie chcialem, bys byl taki jak ja, Bastardzie. Nikomu bym tego nie zyczyl. Chcialem, zebys byl podobny do swojego ojca. Czasami wygladalo na to, ze co- 40 kolwiek bym robil, ty i tak wzorowales swoje zycie na moim. - Zapatrzyl sie na roztanczone iskry w palenisku.W koncu zaczal mowic znowu, glosem lagodnym i cichym. Zupelnie jakby opowiadal sennemu dziecku stara basn. -Urodzilem sie w Krainie Miedzi. W malym nadmorskim miasteczku. W porcie rybackim Aliaz matka byla praczka; utrzymywala z tego zajecia swoja matke i mnie. Ojciec zmarl, zanim przyszedlem na swiat. Zabralo go morze. Opiekowala sie mna babka, stara i schorowana. - Usmiechnal sie bolesnie. - Zywot niewolnicy nie sprzyja zdrowiu. Kochala mnie i wychowywala najlepiej, jak umiala. Nie nalezalem do chlopcow, ktorzy zajmuja sie spokojna zabawa w chacie, a ze w domu nie bylo silnego autorytetu, ktory by sie sprzeciwil mojej woli, juz jako dziecko zwiazalem sie z jedyna istota rodzaju meskiego wazna w moim swiecie. Z ulicznym kundlem. Sparszywialym. Pokrytym bliznami. Jego jedynym celem bylo przezycie, jedyna lojalnoscia - milosc do mnie. Podobnie i ja bylem wierny tylko jemu. Jego swiat, jego sposob zycia stal sie dla mnie wszystkim, wyznawalismy jedna filozofie: bierz, co chcesz, wtedy, gdy ci trzeba i nie martw sie, co bedzie dalej. Bez watpienia doskonale mnie rozumiesz. Sasiedzi mieli mnie za niemego. Matka uwazala, ze jestem niespelna rozumu. Babka podejrzewala prawde. Probowala mnie rozdzielic z psem, ale, podobnie jak ty, tak i ja mialem wlasne zdanie w tej sprawie. Skonczylem chyba osiem lat, kiedy pies stracil zycie pod konskimi kopytami. Wlasnie ukradl polec bekonu. - Brus wstal z krzesla, podszedl do lozka. Gdy odebral mi Gagatka, nie mialem nawet osmiu lat. Bylem przekonany, ze zabil szczeniaka. Teraz dowiedzialem sie, ze sam doswiadczyl rzeczywistej, gwaltownej smierci swego drugiego ja. Niewiele sie to uczucie rozni od prawdziwego umierania. -Co zrobiles? - zapytalem cicho. Slyszalem, jak scieli lozko. -Nauczylem sie mowic - odparl po chwili. - Przezylem smierc Ciosa, bo babka mnie do tego zmusila. W jakims sensie na nia przenioslem te wiez. Co nie oznacza, ze zapomnialem lekcje brane u mistrza. Zostalem zlodziejem, i to bardzo dobrym. Dzieki mojemu zajeciu zycie babki oraz matki stalo sie nieco lzejsze. Nawet nie podejrzewaly, czym sie trudnilem... Kilka lat pozniej przeszla przez Kraine Miedzi zaraza krwi. Wtedy spotkalem sie z ta choroba po raz pierwszy. Matka i babka zmarly, zostalem sam. Poszedlem na zolnierza. Sluchalem zdumiony. Zawsze znalem Brusa jako milczka. Nawet okowita nie rozwiazywala mu jezyka, przeciwnie, jeszcze mocniej sznurowala usta, a teraz slowa plynely z jego warg wartkim strumieniem, zmywajac lata moich zdziwien i podejrzen. Dlaczego nagle postanowil mowic ze mna tak otwarcie? -Najpierw walczylem dla Rzekto, jednego z pomniejszych wodzow Krainy Miedzi. Nie wiedzialem ani mnie obchodzilo, dlaczego walczymy, czy jest ku te- 41 mu sluszna lub chocby i wymyslona przyczyna. - Zasmial sie niewesolo. - Jak ci juz mowilem, przezyc nie - znaczy zyc, ale mnie bylo dobrze. Szybko zyskalem sobie opinie awanturnika. Nikt nie oczekuje, by mlody chlopak walczyl ze zwierzecym okrucienstwem i zajadloscia, lecz dla mnie byl to jedyny klucz do przezycia pomiedzy ludzmi, z ktorymi wtedy sluzylem. Pewnego dnia przegralismy starcie. Spedzilem kilka miesiecy... prawie rok, uczac sie nienawisci niewolnika do pana, ktora tak dobrze poznala moja babka. Gdy udalo mi sie zbiec, dokonalem tego, o czym ona zawsze marzyla: przedostalem sie do Krolestwa Szesciu Ksiestw, gdzie nie ma niewolnictwa ani niewolnikow. Wladca Ksiestwa Debow byl wowczas ksiaze Wrazliwy. Zaciagnalem sie u niego. Podobala mi sie sluzba. W porownaniu z zakapiorami Rzekto, ludzie ksiecia Wrazliwego byli rycerzami z prawdziwego zdarzenia. Mimo to nadal przedkladalem towarzystwo zwierzat nad kompanie ludzi. Po zakonczeniu wojny na Piaszczystych Kresach ksiaze Wrazliwy zabral mnie do siebie, do zamku i zatrudnil w stajniach. Zwiazalem sie tam z mlodym ogierem, Milosnikiem. Ksiaze Wrazliwy jezdzil na nim na polowania. Czasami uzywano Milosnika do krycia klaczy. Ksiaze nie byl czlowiekiem szczegolnie subtelnym; bywalo, ze dla wlasnej uciechy kazal mu walczyc o klacz z innymi ogierami, podobnie jak pospolici ludzie zabawiaja sie ogladaniem walk psow albo kogutow. Niech sie rania, niech sie zabijaja, niech zwyciezy najlepszy! A ja... ja bylem z Milosnikiem zwiazany Rozumieniem. Zylismy jednym zyciem. Mniej wiecej wtedy wszedlem w wiek meski. W kazdym razie moje cialo dojrzalo.Brus zamilkl. Nie musial mi nic wyjasniac. Po jakims czasie westchnal i podjal watek. -Ksiaze Wrazliwy sprzedal Milosnika oraz szesc klaczy, a ja powedrowalem razem z nimi wzdluz wybrzeza, do Ksiestwa Cypla. - Odchrzaknal. - Przez stajnie nowego wlasciciela przeszla jakas konska zaraza. Milosnik umarl w drugim dniu choroby. Udalo mi sie ocalic dwie klacze. Chyba tylko dzieki temu sam przetrwalem. Stracilem jednak chec do zycia. Potrafilem tylko pic. Do niczego innego sie nie nadawalem. Swoja droga, tak malo zwierzat ocalalo z pomoru, ze stajnie opustoszaly. Kazano mi odejsc. Ostatecznie znowu zostalem zolnierzem, tym razem pod wodza mlodego ksiecia imieniem Rycerski. Przybyl rozsadzic spor graniczny pomiedzy Ksiestwem Cypla a Ksiestwem Debow. Akurat trzy dni wczesniej skonczyly mi sie pieniadze, wiec bylem bolesnie trzezwy. Do dzis nie wiem, dlaczego sierzant mnie zaciagnal. To bylo doborowe wojsko, gwardia ksiazeca. Nie odpowiadalem ich wymogom jako czlowiek, a co dopiero zolnierz. W pierwszym miesiacu sluzby dla ksiecia Rycerskiego dwukrotnie stawalem do raportu z przyczyn dyscyplinarnych. Za bijatyki. Rozumujac jak pies albo jak ogier, sadzilem, ze to jedyny sposob ustalenia swego miejsca w grupie. Kiedy pierwszy raz zostalem postawiony przed obliczem ksiecia, bylem zakrwawiony i jeszcze sie rwalem do bitki. Przezylem wstrzas, gdy ujrzalem, ze wladca jest 42 moim rowiesnikiem. Niemal wszyscy gwardzisci byli starsi ode mnie, totez spodziewalem sie konfrontacji z czlowiekiem przynajmniej w srednim wieku. Stalem przed ksieciem i smialo patrzylem mu w oczy. Polaczylo nas wtedy szczegolne zrozumienie... kazdy z nas dostrzegl, kim moglby sie stac w odmiennych okolicznosciach. Co nie znaczy, ze ksiaze obszedl sie ze mna lagodnie. Zmniejszono mi zold, a dolozono obowiazkow. Za drugim razem wszyscy byli pewni, ze strace zajecie. Stalem przed ksieciem Rycerskim, gotow go nienawidzic, a on milczal tylko, przekrzywil glowe jak pies, kiedy nadsluchuje czegos z daleka. Znowu obcial mi place i narzucil jeszcze wiecej obowiazkow, ale zostalem w jego gwardii. Wszyscy powtarzali, ze powinien byl mnie wyrzucic. I wszyscy czekali, ze zdezerteruje. Sam nie wiem, dlaczego zostalem. Po co sluzyc w wojsku, jesli sie ma gore dodatkowych obowiazkow, a nie dostaje zoldu?Brus odchrzaknal ponownie. Zakopal sie glebiej w poslaniu. Przez jakis czas milczal. W koncu podjal znowu, prawie niechetnie. -Za trzecim razem zaciagneli mnie przed niego za burde w tawernie. Stanalem przed ksieciem zakrwawiony, pijany i zadny walki. W tamtych dniach moi kompani z druzyny nie chcieli juz miec ze mna nic wspolnego. Sierzant sie mnie brzydzil, posrod szeregowych zolnierzy tez nie mialem przyjaciol. Stad zajela sie mna straz miejska. Powiedzieli ksieciu Rycerskiemu, ze dwoch ludzi rozciagnalem na ziemi, a przed piecioma innymi bronilem sie kijem, poki nie zjawili sie oni i nie poradzili sobie ze mna na swoj sposob. Ksiaze zaplacil za szkody wyrzadzone w tawernie i odprawil straznikow. Siedzial za stolem, przed nim lezalo jakies nie dokonczone pisanie. Zmierzyl mnie wzrokiem. Potem bez slowa wstal i odepchnal stol w rog komnaty. Sciagnal koszule, z kata wzial pike. Myslalem, ze bedzie mnie tlukl az zdechne, a on rzucil mi druga. Rozkazal: "Pokaz mi, jak walczyles przeciwko pieciu", i ruszyl na mnie. - Brus odchrzaknal znowu. - Bylem pijany i wykonczony, ale nie zamierzalem sie poddawac. W koncu on wygral. Rozlozyl mnie na obie lopatki. Kiedy odzyskalem przytomnosc, pies znowu mial pana. Zupelnie innego rodzaju. Slyszales od ludzi, ze ksiaze Rycerski byl sztywny i przesadnie poprawny. Nieprawda. Byl taki, jaki jego zdaniem powinien byc czlowiek. Wiecej. Byl taki, jakim jego zdaniem czlowiek powinien chciec byc. Spotkal zlodziejaszka, nieokrzesanego lotra i... - Zamilkl, westchnal przeciagle. - Nastepnego dnia zerwal mnie z lozka przed switem. Cwiczylismy tak dlugo, az obaj ledwie trzymalismy sie na nogach. Do tamtej pory nigdy nie uczylem sie wladania bronia. Zwyczajnie dostawalem do reki pike i szedlem na wroga. On mnie musztrowal, uczyl wladania mieczem. Nie przepadal za toporem, ale ze lubilem to narzedzie, nauczyl mnie tyle, ile sam potrafil, a potem poslal na nauke do czlowieka bieglego we wladaniu ta bronia. Przez cale dnie trzymal mnie przy sobie. Jak psa. Nie wiem dlaczego. Moze brakowalo mu towarzystwa kogos w jego wieku. Moze tesknil za ksieciem Szczerym. Moze... nie wiem. Nauczyl mnie liczyc, potem czytac. Powierzyl mojej opiece konie. Pozniej psy i sokoly. 43 Potem juz wszystkie zwierzeta. Uczyl mnie wszystkiego. Czystosci. Uczciwosci. Przekonal do wartosci, ktore tak dawno temu probowaly mi wpoic matka i babka. Pokazal mi je jako cechy meskie, a nie tylko zwyczaje przestrzegane w domu, w ktorym kroluja kobiety. Nauczyl mnie byc mezczyzna, czlowiekiem, nie zwierzeciem w ludzkim ksztalcie. Pokazal mi, ze wazne jest cos wiecej niz reguly, wazny jest rodzaj posluszenstwa. Zycie, a nie przezycie.Podniosl sie, wzial ze stolu butelke wina zostawiona przez Ciernia. Kilkakrotnie obrocil ja w dloniach. I odstawil. Usiadl, zapatrzyl sie w ogien. -Ciern powiedzial, ze powinienem stad odejsc. Moim zdaniem, ma racje. Przygasajace plomienie rzucaly na twarz Brusa gleboki cien. Nie potrafilem odczytac wyrazu jego oczu. -Ciern mowi - podjal - ze za dlugo byles niedorostkiem. Moim chlopcem stajennym, jego czeladnikiem, paziem ksiecia Szczerego, chlopcem na posylki ksieznej Cierpliwej. Nie dawalismy ci dorosnac i krepowalismy cie nadmierna opieka. Zdaniem Ciernia, podejmowales meskie decyzje po chlopiecemu. Impulsywnie. Chciales sie za wszelka cene sprawdzic, miec racje. Same zamiary nie wystarczaja. -Wysylanie z rozkazem zabijania ludzi to robienie ze mnie dziecka? - nie dowierzalem wlasnym uszom. -Czy ty w ogole sluchales, co mowilem? Zabijalem jako mlody chlopak. Nie stalem sie przez to mezczyzna. -Wiec co mam robic? - spytalem wyzywajaco. - Wyruszyc na poszukiwanie ksiecia, ktory sie zajmie moja edukacja? -No wlasnie. Widzisz? Tak odpowiada nieopierzony mlodzik. Nie rozumiesz, wiec sie zloscisz. I stajesz sie zgryzliwy. Zadajesz mi pytanie, choc znasz odpowiedz. -To znaczy? -Poslucham rady Ciernia i nie bede ci podpowiadal, choc moim zdaniem nie jestes bardziej niedorosly niz ja w twoim wieku. Przyczyna niebezpieczenstwa lezy gdzie indziej: ty rozumujesz jak zwierze. Zawsze tkwisz w terazniejszosci, nie myslisz o przyszlosci ani nie pamietasz dnia wczorajszego. Doskonale wiesz, o czym mowie. Przestales sie zachowywac jak wilk, bo cie do tego zmusilem. Teraz nadszedl czas, zebys sam zdecydowal, jak chcesz zyc. Jak zwierze czy jak czlowiek. Rozumial zbyt wiele. Przerazala mnie mysl, ze mogl rzeczywiscie wiedziec, przed jakim stoje wyborem. Zaprzeczylem tej mozliwosci, odepchnalem ja od siebie. Odwrocilem sie do Brusa tylem, prawie majac nadzieje, ze znowu ogarnie mnie gniew. On milczal. W koncu podnioslem na niego wzrok. Patrzyl w ogien. Dlugo trwalo, nim przelknalem dume i zapytalem: -Co zrobisz? 44 -Powiedzialem ci juz. Jutro stad odejde. Jeszcze trudniej bylo zadac nastepne pytanie.-Dokad pojdziesz? Odchrzaknal, nagle jakby stracil pewnosc siebie. -Mam przyjaciolke. Jest zupelnie sama. Przyda sie jej mezczyzna do pomocy. Trzeba naprawic dach, znajdzie sie zajecie na roli... Zostane tam na jakis czas. -Twoja wybranka... - osmielilem sie uniesc brew. -Nic podobnego - odparl glosem bez wyrazu. - Po prostu przyjaciolka. Pewnie powiedzialbys, ze wzialem sobie kogos innego pod opieke. Moze i tak. Moze czas ofiarowac pomoc temu, komu jest naprawde potrzebna. Teraz ja zapatrzylem sie w ogien. -Brus, naprawde cie potrzebowalem. Zawrociles mnie znad krawedzi przepasci, dzieki tobie znowu jestem czlowiekiem. Prychnal. -Gdybym pokierowal toba wlasciwie, nigdy bys sie na krawedzi przepasci nie znalazl. -Pewnie. Raczej od razu w grobie. -Tak uwazasz? Ksiaze Wladczy nie moglby wysunac przeciw tobie oskarzen o uzywanie Rozumienia. -Znalazlby inny pretekst, zeby mnie zabic. Albo tylko okazje. On naprawde nie szuka usprawiedliwienia, by robic, co zechce. -Moze tak. Moze nie. Siedzielismy i patrzylismy w dogasajace plomienie. Siegnalem do ucha, wymacalem kolczyk. -Chce, zebys go wzial. -Wolalbym, zebys go zatrzymal. - To byla prawie prosba. Dziwnie sie poczulem. -Nie wiem, co on dla ciebie oznacza, ale z pewnoscia na niego nie zasluguje. Nie jestem go wart, nie mam do niego prawa. -Na to, co on dla mnie oznacza, nie sposob zasluzyc. Juz ci to ofiarowalem, zasluzenie czy nie. I bedziesz to mial, czy bedziesz go nosil, czy nie. Zostawilem kolczyk w uchu. Blekitny kamyk schwytany w cieniutka srebrna siatke. Niegdys Brus ofiarowal go memu ojcu. Ksiezna Cierpliwa, nieswiadoma prawdziwej wartosci klejnotu, podarowala kolczyk mnie. Nie wiedzialem, czy moj opiekun chce, bym nosil blekitny kamien z tego samego powodu, dla ktorego dal go mojemu ojcu. Nie zamierzal mi nic wyjasniac, a ja nie chcialem pytac. Po dlugim czasie Brus sie podniosl i wrocil do lozka. Czulem sie urazony, ze nie zadal mi bardzo waznego pytania. W koncu i tak na nie odpowiedzialem. 45 -Jeszcze nie wiem, co zrobie. Cale zycie dostawalem polecenia, mialem mistrzow, ktorzy mnie rozliczali z wykonania zadan, a teraz... dziwne uczucie.Myslalem, ze w ogole sie nie odezwie, lecz wreszcie rzekl: -To uczucie i ja poznalem. Spojrzalem w mrok. -Czesto mysle o Sikorce. Czy wiesz, dokad odeszla? -Tak. Poniewaz nie powiedzial nic wiecej, nie pytalem. -Sikorka wierzy, ze stracilem zycie. Oby jej wybranek zaopiekowal sie nia lepiej niz ja. Mam nadzieje, ze obdarzy ja goraca miloscia. Dobiegl mnie szelest kocow. -Co masz na mysli? - zapytal Brus ostroznie. Trudniej bylo to powiedziec, niz przypuszczalem. -Tamtego dnia, gdy ode mnie odeszla, powiedziala, ze w jej zyciu pojawil sie ktos inny. Ktos tak dla niej wazny, jak dla mnie krol Roztropny, wazniejszy niz wszyscy i wszystko inne. - Glos mi sie zalamal. Wzialem gleboki oddech, by troche sie uspokoic. - Ksiezna Cierpliwa miala racje - powiedzialem. -Tak. Miala racje - zgodzil sie Brus. -Moge winic wylacznie siebie. Powinienem byl zostawic Sikorke w spokoju, kiedy juz zyskalem pewnosc, ze jest bezpieczna. Zasluguje na mezczyzne, ktory bedzie mogl jej poswiecic caly swoj czas, cala uwage. -Tak, zasluguje - potwierdzil Brus bezwzglednie. - Wstyd, ze nie pomyslales o tym, zanim zrobiles z niej swoja naloznice. Co innego przyznac sie do potkniecia, a zupelnie co innego, kiedy przyjaciel nie tylko sie z toba zgadza, ale jeszcze wytyka ci blad. Nie zaprzeczylem jego slowom, nie zapytalem, skad wie. Jesli od Sikorki, nie chcialem wiedziec, co powiedziala mu jeszcze. Jezeli domyslil sie sam, nie chcialem otrzymac potwierdzenia, ze bylem az tak niedyskretny. Wezbrala we mnie gwaltowna zlosc, mialem ochote warknac na Brusa. Zagryzlem wargi i zmusilem sie do przemyslenia wlasnych emocji. Czulem sie winny, wstyd mi bylo, ze skrzywdzilem Sikorke. Gdy bylem juz pewien swego glosu, odezwalem sie cicho: -Nigdy nie zalowalem, ze pokochalem te dziewczyne. Zalowalem tylko, ze nie moglem z niej uczynic zony wobec wszystkich ludzi, skoro byla nia w moim sercu. Nic na to nie odpowiedzial. Po jakims czasie cisza zaczela dzwonic w uszach. Nie moglem przez nia spac. Wreszcie odezwalem sie znowu: -Jutro najpewniej kazdy z nas pojdzie swoja droga. -Najpewniej - przytaknal Brus. A po chwili dodal: - Powodzenia. - I zabrzmialo to szczerze. Jakby zdal sobie sprawe, ile szczescia bede potrzebowal. 46 Zamknalem oczy. Taki bylem zmeczony, taki zmeczony. Zmeczony krzywdzeniem ludzi, ktorych kochalem. Stalo sie. Jutro Brus odejdzie i bede wolny. Bede mogl isc za glosem serca i nikt mi nie przeszkodzi.Bede mogl pojsc do Kupieckiego Brodu i zabic ksiecia Wladczego. 4. WYPRAWA Moc jest tradycyjna magia krolewskiego rodu Przezornych. Zdaje sie plynac najsilniejszym strumieniem wraz z krwia blekitna, lecz nie tak rzadko daje sie obserwowac jej przejawy, choc w slabszej formie, u ludzi bardzo odlegle spokrewnionych z rodem Przezornych lub u tych, ktorzy posrod swoich przodkow maja zarowno Zawyspiarzy, jak i mieszkancow Krolestwa Szesciu Ksiestw. Moc jest magia umyslu, pozwalajaca czlowiekowi na porozumiewanie sie bez slow nawet na znaczne odleglosci. Mozliwosci jej wykorzystania jest wiele; w najprostszej postaci bywa uzywana do przesylania wiesci, do wplywania na mysli wrogow (lub przyjaciol), do powodowania uczynkami ludzi. Ujemne strony krolewskiej magii sa dwie: wymaga ona ogromnej energii, a przy czestym uzywaniu mami czlowieka utalentowanego nieprzepartym przyciaganiem, blednie nazwanym rozkosza. Przypomina ono raczej euforie, ktora przybiera na sile wraz z czasem oraz intensywnoscia uzywania Mocy. Moze spowodowac uzaleznienie, ktore niszczy fizyczne i umyslowe zdrowie czlowieka, az w koncu przemienia go w bezradne duze dziecko. * * * Brus odszedl rankiem. Kiedy sie zbudzilem, byl juz ubrany i krecil sie po izbie, pakujac rzeczy. Nie zabralo mu to duzo czasu. Wzial osobiste drobiazgi i niewiele wiecej. Zostawil mi lwia czesc zapasow jedzenia.Minionego wieczoru nie pilismy okowity, a jednak tego ranka obaj mowilismy cicho i poruszalismy sie ostroznie, niczym trapieni bolescia. Prawilismy sobie grzecznosci jak nigdy, az wreszcie wydalo mi sie to gorsze, niz gdybysmy sie do siebie w ogole nie odzywali. Chcialem go przepraszac, blagac, by jeszcze raz przemyslal decyzje, chcialem cos zrobic, cokolwiek, by nasza przyjazn nie zakonczyla sie w ten sposob. Jednoczesnie pragnalem, zeby juz odszedl, zeby juz bylo jutro. Niech wstanie nowy dzien, a ja bede sam. Trzymalem sie swego postanowienia jak tonacy brzytwy. Brusowi bylo chyba troche wstyd; od czasu do 48 czasu spogladal na mnie, jakby mial zaczac mowic, ale dzielilo nas zbyt wiele niedopowiedzen.W przerazajaco krotkim czasie byl gotow do drogi. Na ramiona zarzucil tlu-mok, w dlon ujal kostur stojacy obok drzwi. Dziwnie wygladal: Brus, zawsze koniarz - pieszo. Slonce wczesnego lata wlewalo sie przez drzwi szerokim strumieniem, ukazujac mezczyzne w poznych latach wieku sredniego. Biale pasemko wlosow, porastajace blizne, zapowiadalo siwizne, ktora juz zaczela tu i owdzie polyskiwac w brodzie. Byl silny i sprawny, ale dni jego mlodosci bezspornie nalezaly do przeszlosci. Mnie poswiecil najlepszy czas swego zycia. -Zegnaj, Bastardzie - odezwal sie mrukliwie. - I powodzenia. -Powodzenia, Brus. - Objalem go, nim zdazyl sie usunac. Oddal uscisk, omal nie miazdzac mi zeber, a potem odgarnal mi wlosy z twarzy. -Uczesz sie. Wygladasz jak dzikus. - Prawie sie usmiechnal. Odwrocil sie, wyszedl. Stalem w drzwiach i patrzylem. Sadzilem, ze sie nie obejrzy, ale na drugim koncu pastwiska odwrocil sie i uniosl dlon. Odpowiedzialem tym samym gestem. A potem zniknal, wchloniety przez las. Jakis czas siedzialem na progu, wpatrujac sie w miejsce, gdzie widzialem go po raz ostatni. Zapewne lata cale przemina, nim ujrze go ponownie. Jezeli w ogole kiedykolwiek jeszcze Brusa zobacze. Byl obecny w moim zyciu od czasu gdy skonczylem szesc lat, zawsze moglem na niego liczyc, nawet jesli nie chcialem. A teraz przestal dla mnie istniec. Podobnie jak Ciern, Sikorka, ksiaze Szczery, ksiezna Cierpliwa... Przemyslalem wszystko, co mu powiedzialem minionej nocy, i az sie wzdrygnalem zdjety obrzydzeniem do samego siebie. Owszem, chcialem, zeby odszedl. Tylko niepotrzebnie dalem ujscie zadawnionym urazom, ktore tak dlugo zatruwaly mi dusze. Nie mialem zamiaru poruszac dawnych spraw. Zamierzalem sklonic Brusa do odejscia, ale nie zranic do zywego. Podobnie jak Sikorka, teraz i on bedzie pelen zwatpienia. Na dodatek, probujac ocalic jego dume, zniszczylem resztki szacunku, jakim jeszcze darzyl mnie Ciern. Niczym dziecko zaczalem zywic iskierke nadziei, ze mimo wszystko ktoregos dnia znowu bede zyl miedzy nimi. Mrzonki. -To koniec - powiedzialem cicho. - Tamto zycie sie skonczylo i niech tak zostanie. Uwolnilem sie od nich obu. Od ich nakazow i ograniczen, od ich wyobrazen o honorze i obowiazku. Od ich oczekiwan. Nigdy juz wiecej nie bede musial zadnemu z nich patrzec w oczy i zdawac sprawy z wlasnych uczynkow. Uwolnilem sie, by dokonac jedynego czynu, do ktorego zostala mi chec i odwaga, jedynego, ktory mogl zakonczyc moje minione zycie. Zabije ksiecia Wladczego. Jedynie takie podsumowanie wydawalo sie sluszne, w koncu najpierw to on mnie pozbawil zycia. Owszem, przesladowalo mnie widmo obietnicy zlozonej 49 krolowi Roztropnemu, przysiegi, ze nie skrzywdze czlonka jego rodu, ale uspokoilem je przypomnieniem, iz Wladczy zabil czlowieka, ktory dal to slowo, a takze tego, ktoremu je zlozono. Tamten Bastard juz nie istnial. Nigdy wiecej nie stane przed starym krolem Roztropnym, by mu zdac raport z rezultatow mej misji, nie stane u boku ksiecia Szczerego, by uzyczyc mu energii jako czlowiek krola. Ksiezna Cierpliwa nigdy nie wysle mnie z tuzinem blahych zlecen, jej zdaniem najwazniejszych na swiecie. Dla niej bylem martwy. Dla Sikorki takze. Lzy za-kluly mnie pod powiekami, cos chwycilo za serce. Sikorka odeszla ode mnie, jeszcze zanim zginalem z reki Wladczego, ale obwinialem go takze i o te strate. Skoro nie pozostalo mi nic, chcialem przynajmniej zemsty. Przyrzeklem sobie, ze ksiaze Wladczy umrze wiedzac, ze to ja go zabilem. Nie bedzie to smierc zadana skrycie, nie bedzie to dzielo anonimowej trucizny. Sam wykonam wyrok. Uderze jak strzala, jak noz, cisniety prosto w cel. Nie krepowal mnie strach o bliskich. Moje dzialanie nikomu nie zaszkodzi. Jesli mi sie nie powiedzie... coz, przeciez i tak nie mialem juz po co zyc. Warto bedzie spotkac swoj kres, byle zabic ksiecia Wladczego. Bede dbal o wlasne istnienie tylko do czasu, gdy odbiore ostatnie tchnienie wrogowi. Co sie stanie pozniej - nie mialo dla mnie znaczenia.Gdzies w glebi mego umyslu poruszyl sie zaniepokojony Slepun. "A pomyslales, co bedzie ze mna, jesli ty umrzesz?" - zapytal. Na moment mocno zacisnalem powieki. Tak. Zastanawialem sie nad tym. "A jak by to bylo, gdybym zyl jako lup?" Zrozumial. "Jestesmy mysliwymi. Zaden z nas nie urodzil sie lupem". "Nie moge byc mysliwym, jesli sie ciagle obawiam, ze zostane lupem. Dlatego musze upolowac jego, zanim on upoluje mnie". Pogodzil sie z moimi planami zbyt spokojnie. Chcialem, zeby pojal wszystkie moje zamierzenia. Niech nie podaza za mna bezrozumnie. "Mam zamiar zabic ksiecia Wladczego. I czlonkow jego kregu Mocy. Zabije ich, bo oni zabili mnie". "Ksiaze Wladczy? Tego miesa nie da sie zjesc. Ludzie dziwnie poluja". Przywolalem na mysl obraz ksiecia Wladczego i polaczylem z wizerunkiem handlarza zwierzetami, ktory wiezil Slepuna w klatce i okladal go palka wybijana mosiadzem. Wilk przemyslal podpowiedz. "Jak tylko moglem, mialem tyle rozumu, zeby sie trzymac od niego z daleka. Polowanie na niego jest rownie madre jak polowanie na jezozwierza". "Slepunie, nie moge tego tak zostawic". "Rozumiem. Ze mna i z jezozwierzami jest tak samo". I tak pojal moja pomste na ksieciu Wladczym jako odpowiednik wlasnej slabosci do jezozwierzy. Ja podchodzilem do tego planu ze znacznie mniejszym spokojem. Raz podjawszy postanowienie, nie umialem sie juz skupic na niczym in- 50 nym. Gorzkim echem wrocily do mnie wlasne slowa wypowiedziane minionej nocy. Jak gornolotnie rozprawialem o niezaleznym zyciu! Coz, moze bede zyl dla siebie, jesli zakoncze dawne sprawy i przetrwam. Moglem zyc dla siebie. Nie moglem natomiast pogodzic sie z mysla, ze ksiaze Wladczy trwa w przekonaniu, iz mnie pokonal, a co wiecej, ze ukradl tron starszemu bratu. Pragnalem odwetu. Najzwyklejszej zemsty. Tego mi bylo trzeba. Jesli mialem kiedykolwiek rozliczyc sie z wlasnym strachem i wstydem, musialem wywrzec zemste na ksieciu Wladczym."Mozesz wejsc do srodka" - zaproponowalem. "Po co?" Nie musialem sie odwracac, by wiedziec, ze Slepun podszedl do chaty. Przycupnal obok mnie, po jakims czasie zajrzal przez drzwi. "Phi! W twojej norze strasznie cuchnie. Nic dziwnego, ze masz taki slaby wech". Ostroznie wkradl sie do srodka i zaczal ogladac wnetrze. Przygladalem mu sie od progu. Dawno juz nie patrzylem na niego inaczej niz jak na brata w Rozumieniu. Byl dorosly, w sile wieku. Ktos inny moglby powiedziec, ze to plowy wilk. Dla mnie mienil sie wszystkimi naleznymi wilkowi kolorami: prawie czarne oczy, ciemno podpalany pysk, zoltawa siersc u nasady uszu i na gardzieli, reszta przetykana czarnymi sztywnymi wlosami, zwlaszcza na barkach i na zadzie. Lapy mial prawdziwie potezne, ogon bardziej wymowny niz twarz niejednej kobiety, a biale zebiska w poteznych szczekach mogly bez trudnosci zmiazdzyc noge sarny. Poruszal sie ze skryta energia, charakterystyczna dla doskonale zdrowych zwierzat. Samo patrzenie na niego podnosilo czlowieka na duchu. Zaspokoiwszy z grubsza ciekawosc, usiadl przy mnie. Po kilku chwilach wyciagnal sie w slonecznej plamie, zamknal oczy. "Trzymasz warte?" -Bede cie strzegl - zapewnilem. Zastrzygl uszami, slyszac po ludzku wypowiedziane slowa. Wkrotce zapadl w przesiakniety slonecznym cieplem sen. Wolno sie podnioslem, wszedlem do izby. Bardzo niewiele czasu zajelo mi przejrzenie dobytku. Dwa koce i plaszcz. Drugie ubranie - cieple welniane rzeczy, wyjatkowo nieodpowiednie na czas letniej podrozy. Szczotka do wlosow. Noz i oselka. Krzemien. Proca. Kilka wyprawionych skorek drobnej zwierzyny. Nici ze sciegien. Siekiera. Lusterko Brusa. Kociolek i kilka lyzek, jedna wystrugana przez Brusa. Woreczek kaszy i drugi z maka. Resztka miodu. Butelka wina z bzu. Niewiele, jak na poczatek nowego zycia. Czekala mnie daleka droga do Kupieckiego Brodu. Przede wszystkim musialem przygotowac wedrowke, dopiero potem zaplanowac, jak ominac straznikow ksiecia Wladczego oraz jego krag Mocy, jak zabic wroga. Trudne zadanie. 51 Nie nadeszla jeszcze pelnia lata. Nastal najlepszy czas na zbieranie i suszenie ziol, na wedzenie ryb oraz miesa, na szykowanie prowiantu. Musialem sie jednak liczyc z tym, ze bede potrzebowal pieniedzy. Butnie oznajmilem Cierniowi i Brusowi, ze sam dam sobie rade, ze zarobie na zycie jako opiekun zwierzat albo skryba. Oby te umiejetnosci pozwolily mi dotrzec az do Kupieckiego Brodu.Byloby mi moze latwiej, gdybym mogl pozostac Bastardem Rycerskim. Znalem przewoznikow trudniacych sie handlem rzecznym i moglbym u nich praca zaplacic za podroz do palacu ksiecia Wladczego. Tylko ze tamten Bastard Rycerski zmarl. Nie mogl w dokach szukac pracy. Nie moglem w ogole sie tam pojawic, bo zostalbym rozpoznany. Unioslem dlon do twarzy, przypominajac sobie, co ukazalo mi lusterko Brusa. Siwe pasmo we wlosach znaczylo miejsce, gdzie zoldak ksiecia Wladczego rozcial mi glowe. Przesunalem palcami po nosie o zupelnie nowym ksztalcie. Na prawym policzku, pod okiem, tam gdzie ksiaze Wladczy rozcial mi skore, mialem slad po szyciu. Nikt nie znal Bastarda o takim obliczu. Zapuszcze brode, a takze, zwyczajem skrybow, zgole brwi. Watpliwe, zeby mnie ktos rozpoznal przy przypadkowym spotkaniu. Nie zamierzalem jednak rozmyslnie wchodzic pomiedzy ludzi, ktorzy znali Bastarda Rycerskiego. Bede podrozowal pieszo. Nigdy nie odbywalem dlugiej pieszej wedrowki. "Dlaczego nie mozemy zostac tutaj? - senne pytanie Slepuna. - W strumieniu pelno ryb, w lesie za chata mnostwo zwierzyny. Czego wiecej nam trzeba? Po co mamy stad ruszac?" "Musze isc. Zeby znowu naprawde byc czlowiekiem". "Na pewno chcesz byc czlowiekiem? - Czulem jego niedowierzanie, ale takze uznanie, ze sprobuje. Nie wstajac przeciagnal sie leniwie, rozcapierzyl paluchy przednich lap. - Dokad sie wybieramy?" "Do Kupieckiego Brodu. Do ksiecia Wladczego. Daleko w gore rzeki". "Sa tam wilki?" "W samym miescie na pewno nie, ale w Ksiestwie Trzody sa. W Ksiestwie Kozim takze, tylko nie tutaj". "Poza nami dwoma - poprawil mnie. A potem dodal: - Chcialbym spotkac inne wilki". Przekrecil sie na drugi bok i znowu zasnal. Wilcza natura. Nie bedzie sie martwil o podroz, poki nie ruszymy w droge, a potem zwyczajnie pojdzie za mna, ufny, ze jakos damy sobie rade. We mnie za duzo juz bylo cech ludzkich, abym mogl postepowac jak on. Od nastepnego dnia zaczalem gromadzic zapasy. Mimo protestow Slepuna codziennie zabijalem wiecej zwierzyny, niz potrzebowalismy do jedzenia, a wieczorami nie pozwalalem mu zrec do przesytu, lecz wedzilem mieso. Od Brusa nauczylem sie oporzadzac skore, a dzieki naprawianiu uprzezy nabralem wprawy, stad potrafilem sam uszyc sobie buty na lato. Dlugie buty zimowe natluscilem dobrze i schowalem. 52 Dniami, gdy Slepun drzemal w sloncu, zbieralem ziola. Zbieralem powszechnie znane ziola lecznicze, ktore chcialem miec pod reka: kore wierzby na goraczke, liscie malin na kaszel, bananowiec na zakazenie, pokrzywe na zla krew i tak dalej. Zbieralem tez inne ziola, nie tak zdrowe. Wyrzezbilem cedrowa szkatulke i napelnilem ja skarbami innego rodzaju. Zlozylem w niej trucizny, o ktorych uczyl mnie Ciern: cykute, muchomory, psianki, miazsz owocow czarnego bzu, wilcze jagody i czarne serce. Wybralem jedne dlatego, ze nie mialy smaku ani zapachu, inne, poniewaz mozna je bylo podac w postaci drobniutkiego proszku albo przejrzystego plynu. Zbieralem takze kozlek, silny srodek pobudzajacy, ktorego Ciern uzywal pomagajac ksieciu Szczeremu przetrwac dni wypelnione uzywaniem Mocy.Ksiaze Wladczy bedzie chroniony przez krag Mocy. Najbardziej obawialem sie Stanowczego, ale zadnego z czlonkow kregu nie moglem lekcewazyc. Mocarnego znalem niegdys jako wielkiego, krzepkiego chlopaka, a Bystry swego czasu odgrywal na dworze role bawidamka. Dawno jednak nie widzialem sie ani z Bystrym, ani z Mocarnym i trudno mi bylo snuc jakiekolwiek przypuszczenia na ich temat. Wszyscy czlonkowie kregu zostali solidnie wyuczeni poslugiwania sie Moca i choc moj wrodzony talent wydawal sie niegdys znacznie silniejszy niz uzdolnienia ktoregokolwiek z nich, doswiadczylem na wlasnej skorze, ze potrafili uzywac krolewskiej magii na rozne sposoby, jakich nie znal nawet stryj Szczery. Jesli sie zdarzy, ze zetre sie z nimi Moca i przezyje te bitwe, bede bardzo potrzebowal kozlka. Wyrzezbilem jeszcze druga skrzynke, na tyle duza, by w niej zmiescic szkatulke z truciznami, oznaczona insygniami skryby - chcialem stworzyc odpowiednie pozory. Miala ona tez pomagac mi zawierac przypadkowe znajomosci. Lotki do pior zyskalem ze schwytanej w zasadzke gesi. Niektore proszki do barwienia inkaustu potrafilem przyrzadzic, przygotowalem sobie do ich przechowywania kosciane tuby z zatyczkami. Slepun niechetnie uzyczyl mi siersci na szorstkie pedzelki. Delikatniejsze zrobilem z wlosia kroliczego, choc nie do konca spelnialy moje oczekiwania. Zaczynalem popadac w zniechecenie. Skryba z prawdziwego zdarzenia powinien byc solidnie wyposazony w atramenty, pedzle i piora, stosowne do uprawianego fachu. Niechetnie przyznalem, ze ksiezna Cierpliwa miala racje twierdzac, iz dysponuje lekka reka, ale nie moge sie uwazac za prawdziwego skrybe. Oby tylko moje zapasy wystarczyly na prace, jakie zdolam znalezc w drodze do Kupieckiego Brodu. Przyszedl czas, gdy bylem juz wyszykowany do drogi, i jesli mialem podrozowac latem, powinienem wyruszyc wkrotce. Marzyla mi sie zemsta, ale wcale nie chcialem opuszczac dotychczasowego schronienia, rezygnowac z wygodnego zycia. Odkad siegalem pamiecia, po raz pierwszy wstawalem dopiero wowczas, gdy sam sie obudzilem, i jadlem, kiedy bylem glodny. Nie mialem innych obowiazkow poza tymi, ktore sam na siebie nalozylem. Z pewnoscia nic by nie 53 zaszkodzilo, gdybym przeznaczyl troche czasu na polepszenie zdrowia. Choc siniaki zostawione przez zoldakow ksiecia Wladczego dawno juz zbladly i jedyna zewnetrzna oznaka moich obrazen pozostaly blizny, niekiedy rankiem czulem sie dziwnie zeszty wnialy, a od czasu do czasu wlasne cialo zaskakiwalo mnie niespodziewanym bolem, gdy sie raptowniej poruszylem albo zbyt szybko obrocilem glowe. Szczegolnie udane polowanie przyprawialo mnie o drzenie i przepelnialo obawa przed atakiem choroby. Zdecydowalem, ze nim rusze w podroz, madrzej bedzie wyzdrowiec do konca.Tak wiec odwlekalem moment opuszczenia chaty. Dni byly cieple, lowy obfite. Czas przeplywal obok, a ja doprowadzalem do porzadku wlasne cialo. Nie bylem juz silnym wojownikiem, jak poprzedniego lata, ale podczas nocnego polowania potrafilem dotrzymac kroku Slepunowi. Kiedy rzucalem sie na zwierzyne, poruszalem sie szybko i pewnie. Moje cialo zdrowialo; zostawialem za soba bolesna przeszlosc. Pamietalem cierpienia, ale juz nie byly moim udzialem. Koszmarne sny opadaly ze mnie, jak ze Slepuna ostatnie klaki zimowej szaty. Nie znalem dotad zycia tak prostego. W koncu doszedlem ze soba do ladu. Taki stan nigdy nie trwa dlugo. Wybil mnie z niego straszny sen. Tego dnia Slepun i ja wstalismy przed switem, polowalismy i zabilismy kilka tlustych krolikow na zboczu wzgorza podziurawionym norami. Szybko nalapalismy tyle, by napelnic zoladki, wiec potem lowy zmienily sie w zabawe, skakanie i rozkopywanie dziur. Nim skonczylismy, dawno minal swit. Rozlozylismy sie w cetkowanym cieniu brzozy, jeszcze raz podjedlismy i zapadlismy w drzemke. Wtedy wlasnie cos - moze nierowne swiatlo slonca na zamknietych powiekach? -wciagnelo mnie w ten sen. Znowu bylem w Koziej Twierdzy. W dawnej wartowni, rozciagniety na zimnej kamiennej podlodze, otoczony przez ludzi o okrutnych spojrzeniach. Posadzka pod moim policzkiem lepila sie od krwi. Dyszalem otwartymi ustami, a wtedy won i smak posoki wypelnial moje zmysly. Znowu do mnie szli. Nie tylko ten czlowiek o ogromnych piesciach w skorzanych rekawicach, ale takze Stanowczy -nieuchwytny, niewidzialny Stanowczy, zakradajacy sie do mego umyslu. -Czekajcie, czekajcie - prosilem. - Przestancie, blagam. Nie trzeba sie mnie bac, nie trzeba mnie nienawidzic. Jestem tylko wilkiem. Tylko wilkiem! Nie stanowie dla was zagrozenia. Nic wam nie zrobie, pozwolcie mi odejsc. Dla was jestem niczym. Nigdy wiecej nie bede wam sprawial klopotow. Jestem tylko wilkiem - unioslem pysk do nieba i zawylem. Obudzilo mnie wlasne wycie. Dzwignalem sie na kolana, otrzasnalem, potem wstalem na nogi. "To sen - powiedzialem sobie. - Jedynie sen". Spadl na mnie strach i wstyd. We snie blagalem o litosc, jak tego nie uczynilem w rzeczywistosci, bo nie bylem tchorzem. Czy rzeczywiscie? Ciagle jeszcze czulem w ustach smak krwi. 54 "Dokad idziesz?" - spytal leniwie Slepun. Lezal glebiej w cieniu, zadziwiajaco skutecznie ukryty."Do wody". Poszedlem do strumienia, zmylem z twarzy i z dloni lepka krolicza krew, a potem sie napilem. Obmylem twarz ponownie, wydrapalem krew z brody. Nagle poczulem, ze nie chce miec brody. I tak nie zamierzalem sie pokazywac w miejscach, gdzie moglem napotkac kogos, kto by mnie rozpoznal. Ruszylem do chaty, zeby sie ogolic. W drzwiach przywital mnie zapach plesni. Slepun mial racje. Spanie pod dachem przytepialo wech. Az trudno mi bylo uwierzyc, ze w ogole tu wytrzymywalem. Wszedlem do srodka niechetnie, prychaniem wypychajac z nosa czlowiecze zapachy. Dwie noce wczesniej padal deszcz. W suszone mieso wkradla sie wilgoc; czesc zdazyla sie nadpsuc. Posortowalem zywnosc, krzywiac nos z obrzydzenia. Miejscami zalegly sie robaki. Sprawdzajac pozostale zapasy, odpychalem od siebie dokuczliwe uczucie niepewnosci. Dopiero gdy siegnalem po noz i musialem oczyscic ostrze z grubej warstwy rdzy, poddalem sie i dopuscilem do siebie przykra mysl: Nie bylo mnie w tej chacie od ladnych paru dni. Raczej tygodni. Nie mialem pojecia o uplywie czasu. Popatrzylem na zepsute mieso, potoczylem wzrokiem po kurzu, ktory zalegal na moich rozrzuconych drobiazgach. Wsadzilem palce w brode, zaskoczony jej dlugoscia. Brus i Ciern odeszli stad cale tygodnie, a nie dni wczesniej. Stanalem na progu, wyjrzalem. Gdzie niegdys wydeptalismy na lace sciezki, teraz rosla wysoka trawa. Wiosenne kwiaty, zielone jagody na krzewach - dawno zniknely. Obejrzalem wlasne rece; brud na nadgarstkach, stara krew zaschnieta pod paznokciami. Kiedys jedzenie surowego miesa budzilo we mnie wstret. Teraz mysl o gotowaniu wydawala sie dziwna i obca. Nie mialem ochoty zastanawiac sie nad soba. -Moze pozniej - uslyszalem wlasny glos. - Jutro, kiedy indziej. Teraz poszukam Slepuna. "Jestes zmartwiony, bracie?" "Tak. - I dodalem z wysilkiem: - Nie mozesz mi pomoc. To czlowiecze zmartwienie, musze mu sprostac sam". "Lepiej badz wilkiem" - poradzil mi leniwie. Zbraklo mi sily, by odpowiedziec. Popatrzylem na siebie, na brudna koszule i spodnie. Ubranie mialem oblepione blotem i zaskorupiala krwia, na kolanach podarte w strzepy. Z drzeniem serca przypomnialem sobie nieszczesnikow dotknietych kuznica i okrywajace ich lachmany. Czy stalem sie taki jak oni? Sciagajac koszule, skrzywilem sie od smrodu. Wilki to czyste stworzenia. Slepun codziennie odprawial toalete. 55 -Wystarczylo, ze Brus zostawil mnie samego. Jestem gorszy niz zwierze - powiedzialem na glos, przez co slowa nabraly wiekszej mocy. - Niepomny mijajacego czasu, brudny, bez celu w zyciu, dbam tylko o jedzenie i spanie. Oto przed czym mnie ostrzegal przez dlugie lata. Postapilem wbrew jego naukom, potwierdzilem jego obawy.Pracowicie rozpalilem ogien w kominku. Wiele razy chodzilem po wode do strumienia, nim napelnilem ciezki kociol, w ktorym swego czasu pasterze wytapiali tluszcz. Gdy woda sie grzala, zbieralem mydlnice i skrzyp. Wreszcie napelnilem do polowy koryto ustawione przed chata. Nigdy w zyciu nie bylem taki brudny. Szorstkim skrzypem zeskrobalem z siebie kilka warstw naskorka i dlugo sie szorowalem, zaciskajac zeby, nim w koncu uznalem, ze jestem czysty. W wodzie plywalo mnostwo pchel. Odkrylem takze kleszcza na karku; przypalilem go rozzarzona galazka z kominka. Umylem wlosy, rozczesalem je i znowu zwiazalem w kucyk, na zolnierska modle. Ogolilem sie przed lusterkiem zostawionym przez Brusa, a potem dlugo ogladalem wlasna twarz. Opalone czolo, blada broda i policzki. Nim zagrzalem wiecej wody, namoczylem ubranie i z duzym trudem je upralem, zaczalem rozumiec fanatyczne upodobanie Brusa do czystosci. Jedynym sposobem ocalenia spodni okazalo sie obciecie ich na wysokosci kolan, a i tak nie wygladaly najlepiej. W nastepnej kolejnosci spralem splesnialy zapach z lozka i zimowych ubran. Czesc mojego cieplego plaszcza przydala sie na gniazdo jakiejs myszy. Zacerowalem dziure, najlepiej jak potrafilem. Gdy wkladalem wilgotne spodnie, podnioslem wzrok i dostrzeglem pod krzakiem Slepuna. "Znowu pachniesz jak czlowiek". "Dobrze czy zle?" "Nie tak dobrze jak wilk, ale wole to niz smrod zepsutego lupu. - Wstal, przeciagnal sie, jakby klaniajac przede mna: wysunal przednie lapy, wyciagnal szyje. Palce rozczapierzyl szeroko. - Wiec w koncu chcesz jednak byc czlowiekiem. Ruszamy niedlugo?" "Tak. Pojdziemy na zachod, w gore Rzeki Koziej". "Aha". - Kichnal, potem nagle przewrocil sie na bok, przetoczyl na grzbiet. Tarzal sie po ziemi, uszczesliwiony niczym szczeniak, wbijajac pyl w siersc, wreszcie zerwal sie na nogi i otrzasnal od nosa po czubek ogona. Tak spokojnie przyjal moja nagla decyzje, ze az zrobilo mi sie nieswojo. W co ja go wciagalem? O zmierzchu wszystkie ubrania i reszta mojego skromnego dobytku byly jesz-cze wilgotne. Wyslalem Slepuna na samotne lowy. Wiedzialem, ze niepredko wroci. Ksiezyc w pelni plynal po czystym niebie, zwierzyny bedzie w brod. Wrocilem do chaty, dorzucilem do ognia i upieklem ciasto. Do maki dostaly sie robaki, wiec lepiej bylo ja teraz zjesc, niz potem wyrzucic. Zwykle ciasto z resztka miodu smakowalo wybornie. Wiedzialem, ze powinienem zapewnic sobie do jedzenia 56 cos innego niz mieso i garsc jakiejs zieleniny. Zaparzylem herbate z dzikiej miety oraz kwiatow pokrzywy i ona takze mi smakowala.Rozpostarlem przed kominkiem koc, ktory juz prawie wysechl, ulozylem sie wygodnie. Troche drzemalem, troche patrzylem w ogien. Siegnalem ku Slepuno-wi Rozumieniem, proponujac, by przyszedl do mnie, ale z pogarda odrzucil moje towarzystwo, wybierajac swieze mieso i miekka trawe pod debem na przeciwleglym krancu laki. Bylem sam i po raz pierwszy od kilku dlugich miesiecy bylem czlowiekiem. Wrazenie troche dziwne, ale przyjemne. W pewnym momencie odwrocilem sie na drugi bok i wowczas dostrzeglem tobolek pozostawiony na stolku. Znalem na pamiec wszystkie, nawet najdrobniejsze przedmioty w izbie. Kiedy ostatnio stad wychodzilem, tego tobolka tutaj nie bylo. Podnioslem go, obwachalem, odkrylem na nim leciutka won Brusa i troche wlasnego zapachu. W chwile pozniej zorientowalem sie, co zrobilem i sam siebie zganilem. Powinienem zaczac sie zachowywac, jakby mnie caly czas ktos obserwowal, inaczej znowu zostane oskarzony o uzywanie Rozumienia i zabity. Nie byl to duzy tlumoczek. W srodku znajdowala sie jedna z moich koszul z zamkowej skrzyni, brazowa i miekka - moja ulubiona. Do niej para waskich spodni. W koszule zawiniety byl gliniany garnczek z mascia leczaca skaleczenia, oparzenia i siniaki, robiona przez Brusa. Procz tego solidny skorzany pas. I jeszcze cztery srebrne monety w sakiewce. Blazen wyhaftowal na niej kozla. Dluzszy czas wpatrywalem sie w ozdobe. Koziol mial glowe spuszczona nisko - przypominal herb Przezornych, ale szykowal sie do walki z wilkiem. Trudno nie zrozumiec. Ubralem sie w rzeczy z tobolka. Przykro mi bylo, ze nie spotkalem sie z Brusem, a jednoczesnie odetchnalem z ulga. Przypuszczam, ze on musial sie czuc podobnie, gdy dotarlszy tutaj, nikogo nie zastal. Czy przyniosl to piekne ubranie, bo chcial mnie przekonac, zebym z nim poszedl? Czy raczej zamierzal mi iycTyi szczesliwej drogi? Probowalem sie nie zastanawiac nad jego intencjami ani nad reakcja na widok opuszczonej chaty. Znowu odziany w czyste rzeczy czulem sie o wiele bardziej jak czlowiek. Zalozylem pas z przywieszonym nozem w pochwie oraz sakiewka. Przyciagnalem stolek do kominka, usiadlem. Zapatrzylem sie w ogien. W koncu pozwolilem sobie pomyslec o tamtym snie. Zelazna obrecz scisnela mi piers. Czy bylem tchorzem? Nie mialem co do tego pewnosci. Zamierzalem sie udac do Kupieckiego Brodu i zabic ksiecia Wladczego. Czy tchorz by sie podjal takiego zadania? "Moze tak - podszepnal mi moj zdradziecki umysl. - Moze tchorz by sie tego podjal, jesli byloby to latwiejsze niz poszukiwanie prawowitego wladcy". Odsunalem od siebie niewygodna mysl. Wrocila od razu. Czy zamiar zabicia ksiecia Wladczego byl koniecznoscia, czy tylko moim pragnieniem? Dlaczego mialoby to miec jakiekolwiek znaczenie? Chyba powinienem raczej odszukac krola Szczerego. 57 Podobne rozmyslania nie mialy najmniejszego sensu, dopoki nie zyskalem pewnosci, ze krol Szczery zyje. Gdybym zdolal siegnac ku niemu Moca, moglbym latwo rozwiazac ten problem. Niestety, nigdy nie umialem rozporzadzac wlasna Moca. Dopilnowal tego Konsyliarz, naznaczyl mnie pietnem, odebral mi sile wrodzonego talentu, przemienil go w zdolnosc kaprysna i zawodna. Czy moglem to jeszcze odwrocic? Skoro chcialem pokonac czlonkow kregu ksiecia Wladczego, musialem doskonale opanowac wladanie krolewska magia. Czy mozna tego dokonac samemu? Jak czlowiek moze sie czegos wyuczyc, skoro nawet nie zna pelnych mozliwosci wiedzy, ktora chcialby posiasc? Nie wiedzialem, czego Konsyliarz pozbawil mnie na zawsze, czym obciazyl mnie do konca zycia, czego krol Szczery nigdy nie mial czasu przede mna odslonic. Jak mialem sie tego wszystkiego nauczyc sam?Nie chcialem myslec o krolu Szczerym. Stad wlasnie wiedzialem, ze zdecydowanie powinienem. Spowinowacony z nim przez wiezy krwi i wiezy Mocy przywyklem, ze znam go jak nikogo innego. "Byc otwartym na Moc - powiedzial mi kiedys - to po prostu nie byc zamknietym". Prowadzona Moca walka z Zawy-spiarzami stala sie jego zyciem, odebrala mu mlodosc i sily. Nigdy nie mial czasu nauczyc mnie panowania nad talentem do korzystania ze starodawnej krolewskiej magii; udzielil mi jedynie kilku krotkich lekcji. Moc mial tak silna, ze potrafil narzucic mi wiez i byc ze mna przez cale dni, a nawet tygodnie. Pewnego razu, gdy siedzialem w jego pracowni, w jego krzesle, przed jego roboczym stolem, udalo mi sie ku niemu siegnac. Przede mna lezaly przyrzady uzywane przez niego do tworzenia map oraz osobiste drobiazgi. Myslalem wtedy o nim, pragnalem, zeby byl w domu, zeby wladal krolestwem - i zwyczajnie siegnalem ku niemu Moca. Latwo, bez zadnych przygotowan, wlasciwie bezwiednie. Probowalem teraz wprowadzic siebie w podobny stan. Nie bylo tutaj biurka krola Szczerego, nie bylo jego ulubionych przedmiotow, ale gdy zamknalem oczy, wyraznie stryja widzialem. Wzialem gleboki oddech i przywolalem znajomy wizerunek. Krol Szczery byl szerszy w ramionach ode mnie, chociaz odrobine nizszy. Mial podobnie jak ja ciemne oczy i wlosy rodu Przezornych, lecz jego oczy osadzone byly glebiej, a niesforne wlosy i brode przetykaly nitki srebra. Za moich chlopiecych czasow imponowal sila. Miecz albo pioro trzymal w dloni z rowna latwoscia. Mijajace lata zrobily swoje. Zbyt wiele czasu spedzal bez cwiczen fizycznych, Moca ochraniajac nasze wybrzeze przed najezdzcami. Kiedy jego muskuly wiotczaly, aura krolewskiej magii rosla w sile, az stojac przy nim czlowiek czul sie jak przy rozpalonym piecu. W obecnosci stryja znacznie bardziej bylem swiadom jego Mocy niz cielesnej powloki. Pachnial - pamietalem dobrze - ostrymi woniami barwnych inkaustow, ktorych uzywal do rysowania map, szlachetnym pergaminem, a pozniej w jego oddechu czesto odnajdywalem won kozlka. 58 -Stryj Szczery - powiedzialem miekko. Slowa odbily sie echem od murow obronnych wzniesionych w moim umysle.Otworzylem oczy. Nie moglem siegac Moca, poki nie zburzylem tych murow. Przypominanie sobie krola Szczerego nic nie da, poki nie otworze drogi dla Mocy, poki nie dam jemu dostepu do swego umyslu. Dobrze wiec. To przeciez latwe. Wystarczy sie zapomniec. Patrzylem w ogien, na wzlatujace w gore iskierki. Tanczace, plywajace w powietrzu iskierki. Uspic wlasna czujnosc. Nie pamietac, jak Stanowczy grzmocil Moca w te mury i omal ich nie rozbil. Nie pamietac, ze obrona tych scian byla dla mnie najwazniejsza, nawet wowczas, gdy katowali moje cialo. Nie pamietac tego przyprawiajacego o mdlosci uczucia zniewolenia, kiedy Prawy wtargnal do mojego umyslu. Nie pamietac, jak Konsyliarz okaleczyl i poznaczyl bliznami moj talent do korzystania z krolewskiej magii, kiedy naduzyl pozycji mistrza Mocy, by narzucic mi swoja wole. Wrocily do mnie w pamieci slowa stryja; brzmialy tak wyraznie, jakby stal tuz obok. "Konsyliarz cie okaleczyl. Otoczyles sie poteznymi murami, ktorych nie potrafie skruszyc, choc jestem silny we wladaniu Moca. Bedziesz musial je zburzyc sam, a to trudne przedsiewziecie". Slowa te zostaly wypowiedziane wiele lat temu, na dlugo przed atakiem Stanowczego. Usmiechnalem sie gorzko. Czy moi wrogowie wiedzieli, ze udalo im sie pozbawic mnie talentu do korzystania z krolewskiej magii? Prawdopodobnie niewiele ich to obchodzilo. Powinienem to zapisac dla potomnosci. Pewnego dnia jakis wladca moze skorzysta z mojego przekazu, wiedzac, ze jesli sie czlowieka obdarzonego Moca zrani dostatecznie mocno, mozna go zamknac w nim samym i calkowicie pozbawic magicznych zdolnosci. Krol Szczery nigdy nie znalazl czasu, by mnie nauczyc, jak burzyc wlasne mury obronne. O ironio, zdazyl mi pokazac, jak je umacniac, bym mogl przed nim chronic swe intymne marzenia. Moze bylem zbyt pojetnym uczniem? Czy kiedykolwiek znajde czas, aby odmienic ten stan rzeczy? "Miec czas, nie miec czasu, co za roznica? - przerwal mi Slepun, wyraznie znudzony. - Ludzie strasznie sie przejmuja czasem. Tyle o nim myslisz, ze az zaczyna mi sie krecic w glowie. Po co w ogole wracasz do dawnych sladow? Szukaj nowych, na koncu moze byc zdobycz. Jesli chcesz upolowac zwierzyne, musisz ja znalezc. To wszystko. Nie mozesz powiedziec: tropienie zabiera za duzo czasu, chce od razu jesc. To sie ze soba laczy. Tropienie oznacza poczatek jedzenia". "Nie rozumiesz - zbylem go znuzony. - Dzien ma okreslona liczbe godzin, a moje istnienie pewna liczbe dni". "Dlaczego dzielisz zycie na kawalki i nadajesz im nazwy? Godziny, dni... Jesli upoluje krolika, jem krolika. - Zaspane prychniecie pelne pogardy. - A kiedy ty upolujesz krolika, dzielisz go i nazywasz: kosci, mieso, futro, wnetrznosci. Dlatego nigdy nie masz dosyc". 59 "Co wiec mam czynic, medrcze ty moj?""Przestan skamlec i rob swoje. Zebym wreszcie mogl sie przespac". Tracil mnie lekko mysla, jak kompan szturcha lokciem w bok drugiego, gdy ten na lawie w karczmie za bardzo sie przysunie. Nagle zdalem sobie sprawe, jak blisko bylismy przez ostatnie tygodnie. Swego czasu ja burczalem na niego, ze ciagle tkwil w moim umysle. Nie chcialem jego towarzystwa, kiedy bylem sam na sam z Sikorka, i probowalem mu wytlumaczyc, ze takie spotkania musza nalezec tylko do mnie. Teraz jego szturchaniec uswiadomil mi dobitnie, ze przywarlem do niego tak mocno, jak on do mnie, bedac szczeniakiem. Pohamowalem pierwszy impuls, by sie go kurczowo przytrzymac. Poprawilem sie na stolku i zapatrzylem w ogien. Obnizylem mury. Dlugi czas siedzialem bez ruchu, nawet nie oblizalem wyschnietych warg. Oczekiwalem ataku. Skoro nic sie nie stalo, ostroznie znowu opuscilem mury. Odrobine. Mieli mnie za zmarlego, przypomnialem sobie. Nie beda czatowali, zeby wciagnac w zasadzke trupa. Nadal jednak nie bylo mi latwo borykac sie z wlasna obrona. O wiele latwiej nie mruzyc oczu, kiedy sie patrzy na roziskrzona sloncem wode, albo stac nieruchomo w oczekiwaniu na cios. W koncu jednak mi sie powiodlo, poczulem Moc przeplywajaca przez wszystko dookola, obmywajaca mnie, jakbym byl kamieniem wystajacym z rwacej rzeki. Wystarczylo sie zanurzyc, by znalezc krola Szczerego. Albo Stanowczego, albo Mocarnego, albo Bystrego. Zadrzalem i rzeka sie cofnela. Wzialem sie w garsc, wrocilem do nurtu. Dlugi czas stalem niezdecydowany na brzegu, zbierajac sie na odwage. Trzeba by sprawdzic te rzeke. Wejsc, czy nie wejsc? Wejsc. Porwany przez wartki prad obracalem sie i obracalem, rozpadlem jak przegnila konopna lina. Poszczegolne nitki przerywaly sie i odkrecaly ode mnie, znikaly kolejne warstwy mojego jestestwa: wspomnienia, uczucia, najskrytsze, najwazniejsze mysli, odpryski poezji, ktora sie czuje, ktora uderza glebiej niz zrozumienie, pamiec powszednich dni... wszystko to odpadalo ode mnie w strzepach. Bylo mi tak dobrze. Wystarczylo nic nie robic. Lecz to by oznaczalo, ze Konsyliarz ocenil mnie wlasciwie. "Krolu Szczery!" Nie doczekalem sie odpowiedzi. Nie bylo go tutaj. Wrocilem. A wiec moglem to zrobic, potrafilem utrzymac sie w rwacej rzece Mocy. Dlaczego do tej pory bylo to takie trudne? Odsunalem na bok niewczesne pytanie i rozwazylem najgorsze. Zaledwie kilka miesiecy temu krol Szczery byl zywy. Mowil do mnie: "Powiedz im, ze Szczery zyje". Powiedzialem, ale oni nie zrozumieli i nie podjeli zadnego dzialania. A czymze byl ten przekaz, jesli nie wolaniem o pomoc? Moj krol wzywal ratunku i nie otrzymal zadnej odpowiedzi. Nagle zupelnie latwo: krzyk przeslany Moca, ktory wydobyl sie ze mnie, jak gdyby zycie wyprysnelo mi z piersi w tesknym, przestraszonym wolaniu. 60 "Krolu Szczery!!!""... Rycerski?" Cichy szept musnal moja swiadomosc, ledwie wyczuwalny, niczym cma uderzajaca w gruba okiennice. Nadeszla moja kolej, by siegnac, pochwycic i wydobyc na powierzchnie. Rzucilem sie w jego strone, odnalazlem. Jego obecnosc migotala niepewnie, jak plomien swiecy tonacy w kaluzy wosku. Wiedzialem, ze wkrotce zgasnie. Mialem tysiac pytan. Zadalem najwazniejsze. "Krolu Szczery, czy mozesz zaczerpnac mojej energii, nie dotykajac mnie?" "Bastardzie? - Pytanie jeszcze slabsze, jeszcze bardziej niepewne. - Myslalem, ze wrocil Rycerski... - Chwial sie na progu ciemnosci. - ... Ze zdejmie ze mnie ten ciezar..." "Krolu moj, pomysl i odpowiedz, czy mozesz zaczerpnac ze mnie energii? Czy mozesz to zrobic teraz?" "Nie... nie moge... siegnac. Bastardzie..." Przypomnialem sobie krola Roztropnego, ktory czerpal ze mnie energie, by siegnac Moca ku swemu synowi i pozegnac sie z nim na zawsze. I przypomnialem sobie, jak Prawy oraz Pogodna zaatakowali wladce, jak wyssali z niego cala sile -jak go zamordowali. Przypomnialem sobie jak zmarl, jak przestal istniec - na podobienstwo mydlanej banki. Jak gasnaca iskierka. "Krolu Szczery!!!" Rzucilem sie do niego, owinalem sie dookola, umocnilem go, tak samo jak on czesto czynil ze mna. "Wez moja energie, panie" - polecilem i otworzylem sie przed nim szeroko. Kazalem sobie uwierzyc, ze dotknal dlonia mego ramienia, probowalem sobie przypomniec, co czulem w chwilach, gdy on lub krol Roztropny brali ode mnie energie. Plomyk zycia krola Szczerego podskoczyl nagle w gore, a po chwili juz palil sie rowno i wysoko. "Dosyc - ostrzegl mnie, zaraz dodal silniej: - Uwazaj na siebie, chlopcze!" "Jestem mocny" - zapewnilem go i przeslalem nastepna porcje energii. "Dosyc!" - Odsunal sie ode mnie zdecydowanie. Odnioslem wrazenie, jakbysmy odstapili o krok jeden od drugiego. Nie widzialem jego ciala, lecz wyczuwalem ogromne znuzenie. Nie bylo to zdrowe zmeczenie, przychodzace po dlugim dniu pelnym zajec, ale wielkie oslabienie czlowieka, ktory dzien po dniu wykonywal ciezka, monotonna prace, nie majac wystarczajacej ilosci jedzenia, nie znajac odpoczynku. Dalem krolowi energie, lecz nie zdrowie, wiec szybko zuzyje sily zaczerpniete ode mnie, gdyz nie dawaly prawdziwego pokrzepienia, podobnie jak napar z kozlka nie zastapi pozywnego posilku. "Gdzie jestes, panie?" - spytalem. "W gorach - odparl z ociaganiem i dodal: - Nie moge zdradzic wiecej. Nie powinnismy uzywac Mocy. Sa tacy, ktorzy beda probowali nas podsluchac". 61 Przeciez jednak nie zerwal kontaktu, a ja wiedzialem, ze rownie goraco jak ja pragnie zadawac pytania. Co moglem mu powiedziec? Nie wyczuwalem w naszym strumieniu Mocy nikogo poza nami, ale nie bylem pewien, czybym sie zorientowal, gdyby nas ktos szpiegowal. Przez dlugi czas po prostu utrzymywalismy kontakt w formie zwyklej swiadomosci wzajemnego istnienia."Musisz byc ostrozniejszy - rzekl wreszcie krol Szczery. - Sciagniesz na siebie klopoty. Mimo wszystko ciesze sie, ze ku mnie siegnales. Dawno juz nie mialem obok siebie przyjaznej duszy". "Wobec tego warto bylo ryzykowac. - Po krotkim zastanowieniu zdecydowalem, ze nie zdolam tej mysli zatrzymac dla siebie: - Krolu, musze wykonac pewne zadanie. Natychmiast potem przyjde do ciebie". Cos od niego poczulem... Chyba wdziecznosc, tak wielka, ze az upokarzajaca. "Mam nadzieje, ze nadal tutaj bede. - Potem dodal bardziej surowo: - Nie wymieniaj imion, siegaj Moca, tylko kiedy jest to absolutnie konieczne. - I jeszcze kilka slow, lagodniej: - Uwazaj na siebie, chlopcze. Badz bardzo ostrozny. Oni nie znaja litosci". Zniknal. Calkowicie zerwal kontakt. Mialem nadzieje, ze gdziekolwiek jest, uzyje energii, ktorej mu uzyczylem, do znalezienia zywnosci oraz bezpiecznego schronienia. Wyczuwalem, ze zyje jak scigana zwierzyna, ze wiecznie jest ostrozny, zawsze glodny. Lup, podobnie jak ja. Odbieralem cos jeszcze. Byl ranny? Mial goraczke? Drzalem. Starczylo mi rozumu, zeby nie probowac wstawac. Zwykle sieganie Moca wymagalo ode mnie niemalego wysilku, a przeciez dodatkowo otwarlem sie na krola Szczerego i oddalem mu energie. Po kilku chwilach, gdy drzenie oslabnie, zaparze sobie kozlka, odzyskam sily. Na razie siedzialem, patrzylem w ogien i myslalem o ukochanym stryju. Opuscil Kozia Twierdze minionej jesieni. Zdawac sie moglo, ze od tamtego dnia uplynela wiecznosc. Gdy ruszal na wyprawe, krol Roztropny zyl jeszcze, a ksiezna Ketriken byla w odmiennym stanie. Szkarlatne okrety z Wysp Zewnetrznych napadaly wybrzeze kraju trzeci juz rok, a wszystkie nasze wysilki przegnania ich od granic spelzaly na niczym. Dlatego wlasnie ksiaze Szczery, nastepca tronu Krolestwa Szesciu Ksiestw, wypuscil sie w gory. Chcial odszukac naszych legendarnych sojusznikow, Najstarszych. Wedle dawnych przekazow, dziesiatki lat temu odnalazl ich krol Madry. Pomogli wowczas Krolestwu Szesciu Ksiestw pokonac wroga. Przyrzekli powrocic, gdybysmy jeszcze kiedykolwiek ich potrzebowali. I tak ksiaze Szczery zostawil tron, malzonke i krolestwo - i wyruszyl na poszukiwanie dawnych sprzymierzencow, by przypomniec im przyrzeczenie. Jego wiekowy ojciec, krol Roztropny, zostal w kraju. Zostal takze najmlodszy syn krolewski, ksiaze Wladczy. 62 Gdy tylko nastepca tronu opuscil stolice, ksiaze Wladczy powstal przeciwko niemu. Nadskakiwal ksiestwom srodladowym, a ignorowal potrzeby ksiestw nadbrzeznych. Podejrzewalem, ze byl takze zrodlem plotek, ktore z wyprawy ksiecia Szczerego czynily temat drwin, a samego nastepce tronu przedstawialy jako nieodpowiedzialnego glupca, jesli nie czlowieka szalonego. Krag Mocy, choc zaprzysiezony nastepcy tronu, od dawna pozostawal na uslugach ksiecia Wladczego. Najmlodszy krolewski syn wykorzystal ludzi utalentowanych do obwieszczenia, ze ksiaze Szczery w drodze stracil zycie. Nastepnie oglosil sie nastepca tronu. Nad schorowanym krolem Roztropnym mial wladze absolutna. Oznajmil ludowi, ze przeniesie dwor w glab ladu, pozostawiajac Kozia Twierdze na laske i nielaske szkarlatnych okretow. Gdy zdecydowal, ze krol Roztropny oraz ksiezna Ketri-ken maja wyruszyc wraz z nim, Ciern doszedl do wniosku, ze pora przystapic do dzialania. Wiedzielismy, iz zadnemu z tych dwojga ksiaze Wladczy nie pozwoli stanac na drodze do tronu. Dlatego tez ulozylismy plan, wedle ktorego oboje mieli zniknac w wieczor, gdy najmlodszy krolewski syn obwolal sie nastepca tronu.Nic nie poszlo zgodnie z planem. Najpierw wladcy ksiestw nadbrzeznych, bliscy buntu, probowali zwerbowac mnie dla swojej rebelii. Zgodzilem sie poprzec ich cele, w nadziei utrzymania Koziej Twierdzy jako warownego miasta wiernego ksieciu Szczeremu. Potem, nim zdolalismy krola wyprowadzic z zamku, dwoch czlonkow kregu Mocy odebralo mu zycie. Z Koziej Twierdzy uciekla tylko ksiezna Ketriken. Zabilem dwoje mordercow krola. Zostalem pochwycony. Bylem torturowany i obwiniony o uzywanie magii Rozumienia. Ksiezna Cierpliwa, malzonka mojego ojca, wstawiala sie za mna, ale bezskutecznie. Gdyby Brus nie zdolal przemycic do lochu trucizny, zostalbym powieszony nad woda i spalony. Moja dusza zamieszkala w Slepunie, a ksiezna Cierpliwa odebrala z wieziennej celi martwe cialo Bastarda i pochowala je w grobie. Nie wiedziala, ze wkrotce potem Ciern oraz Brus wydobyli mnie z mogily. Zamrugalem, odwrocilem wzrok od ognia. Plomienie przygasaly. Podobnie wygladalo teraz moje zycie - zostaly po nim tylko popioly. Nie mialem sposobu na odzyskanie ukochanej kobiety: Sikorka wierzyla, ze umarlem, i bez watpienia ze wstretem myslala o moim Rozumieniu. Zreszta odeszla ode mnie, zanim jeszcze zakonczylem zycie jako Bastard Rycerski. Znalem ja od dziecinstwa, razem dokazywalismy na ulicach i w dokach Koziej Twierdzy. Nazywala mnie wtedy Nowy, sadzila, ze bylem najpierw chlopcem stajennym, a potem paziem skryby. Pokochala mnie, nim sie dowiedziala, ze w rzeczywistosci jestem krolewskim potomkiem z nieprawego loza, ktorego ujawnienie zmusilo ksiecia Rycerskiego do rezygnacji z praw do tronu. Gdy poznala moje prawdziwe pochodzenie, omal jej nie stracilem. Cudem udalo mi sieja wowczas przekonac, by mi zaufala raz jeszcze. Przez rok z okladem bylismy razem, na przekor wszelkim przeciwnosciom losu. Musialem przedkladac obowiazki wobec krola ponad nasze wspolne pragnienia, ale ona znosila wszystko z niewiarygodna cierpliwo- 63 scia. Krol nie dal mi pozwolenia na malzenstwo - Sikorka przyjela to z cicha rezygnacja. Przeznaczyl mnie innej kobiecie - nawet z tym sie pogodzila. Byla straszona, nazywana dziewka Bastarda, cierpiala wzgarde, a ja nie potrafilem jej obronic. Przetrwala wszystko... az pewnego dnia mi powiedziala, ze pojawil sie w jej zyciu ktos inny, ktos, kogo darzy miloscia, kto jest dla niej najwazniejszy na swiecie, tak jak dla mnie krol. I wtedy ode mnie odeszla. Nie moglem jej za to winic. Moglem tylko tesknic.Zamknalem oczy. Bylem zmeczony, do cna wyczerpany. Krol Szczery zabronil mi uzywac Mocy, chyba ze w razie absolutnej koniecznosci. Z pewnoscia nikomu nie stanie sie krzywda, jesli sprobuje zerknac na Sikorke. Tylko na nia spojrze, tylko sprawdze, czy ma sie dobrze... Pewnie nawet mi sie nie uda, ale nikomu nic sie nie stanie, jezeli sprobuje. Powinno to byc latwe. Bez wysilku przypominalem ja sobie w najdrobniejszych szczegolach. Tak czesto wdychalem jej zapach - won ziol, ktorych uzywala do robienia pachnacych swiec, i ciepla jej skory. Znalem kazdy odcien glosu, wiedzialem, jak dzwieczal nizszymi tonami, kiedy sie smiala. Pamietalem zarys policzka, pamietalem, jak unosila brode, kiedy byla na mnie zla. Znalem polysk gestych brazowych wlosow i wyzywajace spojrzenie ciemnych oczu. Pamietalem, jak ujmowala moja twarz mocno w obie dlonie, kiedy mnie calowala... Podnioslem reke do twarzy, chcialem tam znalezc jej dlon, ktora moglbym schwycic i zatrzymac na zawsze. Zamiast niej poczulem nierowne zgrubienie blizny. Glupie lzy sparzyly mnie pod powiekami. Zamrugalem, przez chwile ogien byl zamglony, nim odzyskalem ostrosc widzenia. "Jestem zmeczony" - pomyslalem. Zbyt zmeczony, zeby szukac Sikorki krolewska magia. Powinienem sie przespac. Przez chwile zapragnalem sie uwolnic od tych zbyt trudnych emocji, ale przeciez sa nieodlaczna czescia ludzkiego zycia. Zgodzilem sie na nie, kiedy postanowilem byc znowu czlowiekiem. Moze rozsadniej bylo zostac wilkiem. Zwierzeta na pewno nie doswiadczaja podobnych rozterek. Gdzies daleko, w gestej ciszy nocy, samotny wilk uniosl pysk wysoko do nieba i zawyl przeciagle, slac ku gwiazdom rozpaczliwa samotnosc. 5. DROGA NADRZECZNA Linia brzegowa Ksiestwa Koziego, najstarszego posrod nalezacych do Krolestwa Szesciu Ksiestw, ciagnie sie od Wysokich Dokow daleko na poludnie az po ujscie Rzeki Koziej i Zatoke Kozia. Wyspa Rogowa takze nalezy do Ksiestwa Koziego. Zamoznosc tej ziemi ma dwa glowne zrodla: bogate obszary polowow, z ktorych korzysta lud zamieszkujacy nad samym brzegiem morza, oraz handel rzeczny rozkwitajacy wzdluz Rzeki Koziej, po ktorej do ksiestw srodladowych plyna najrozniejsze towary. Rzeka Kozia jest szeroka, bystra, wije sie meandrami, a wiosna czesto wylewa. Dzieki wartkiemu nurtowi pozostaje splawna przez okragly rok. W calej historii Ksiestwa Koziego zanotowano tylko cztery przypadki odstepstwa od tej reguly, a wszystkie w czasie wyjatkowo srogich zim. W gore rzeki odprawiane sa nie tylko ladunki z Ksiestwa Koziego wysylane do ksiestw srodladowych; jej wodami podrozuja wszelkie dobra z ksiestw Cypla oraz Debow, a takze, co oczywiste, egzotyczne wytwory z Krainy Miedzi i z samego Miasta Wolnego Handlu. W dol rzeki plynie wszystko, co maja do zaoferowania ksiestwa srodladowe, oraz wspaniale futra i bursztyny Krolestwa Gorskiego. * * * Obudzilem sie, bo Slepun szturchnal mnie zimnym nosem w policzek. Wlasciwie nie tyle sie obudzilem, ile odzyskalem mglista swiadomosc otoczenia. W glowie czulem lupanie, twarz mialem dziwnie zesztywniala. Kiedy dzwignalem sie i usiadlem na podlodze, odtoczyla sie ode mnie pusta flaszka po winie z bzu."Bardzo mocno spisz. Jestes chory?" "Nie, tylko glupi". "Nigdy dotad nie zauwazylem, zebys z tego powodu tak mocno spal". Znowu tracil mnie nosem, a ja go odsunalem. Zacisnalem powieki, po chwili otworzylem oczy. Nic nie pomoglo. Dorzucilem kilka patykow do zaru w kominku. -Juz rano? - spytalem nieprzytomnie. 65 "Swiatlo wlasnie zaczyna sie zmieniac. Powinnismy wracac do kroliczych nor"."Idz sam. Nie jestem glodny". "Jak wolisz". Ruszyl do drzwi, zatrzymal sie w progu. "Wiesz, co mysle? Ze to sypianie miedzy scianami nie wychodzi ci na zdrowie". - I zniknal. Szary cien za progiem. Polozylem sie wolno, zamknalem oczy. Musialem sie koniecznie zdrzemnac, chociaz kilka chwil. Gdy ponownie otworzylem oczy, przez otwarte na osciez drzwi wlewalo sie swiatlo dnia. Siegnawszy Rozumieniem, znalazlem sytego wilka, drzemiacego w cetkowanym cieniu pomiedzy wielkimi korzeniami debu. Dla Slepuna jasny sloneczny dzien mial niewielka wartosc. Dzisiaj wyjatkowo bylem sklonny sie z nim zgodzic, lecz mimo wszystko nie zrezygnowalem z powzietego wczoraj postanowienia. Zaczalem doprowadzac chate do porzadku. Po jakims czasie przyszlo mi do glowy, ze najprawdopodobniej nigdy tu nie wroce. Wiedziony nawykiem skonczylem zamiatanie, a na koniec jeszcze oproznilem palenisko z popiolow i przynioslem z lasu nowych drew na rozpalke. Moze do chaty zawita ktos szukajacy schronienia. Poskladalem wyprane, suche juz ubranie i ulozylem na stole wraz z innymi przedmiotami codziennego uzytku, ktore zamierzalem zabrac. Zalosnie malo, jesli sie na to patrzylo jak na caly moj majatek. Przerazajaco duzo, gdy sobie uzmyslowilem, ze bede musial wszystko dzwigac na wlasnych plecach. Zanim przystapilem do pakowania dobytku, ruszylem jeszcze nad strumien; chcialem sie napic i obmyc. Wracajac do chaty rozmyslalem o tym, ze Slepun bedzie niezadowolony z podrozy za dnia. Nagle spostrzeglem, ze z niewiadomej przyczyny zostawilem swiezo wyprane spodnie na progu. Podnioslem je, rzucilem na stol. Dopiero wtedy zdalem sobie sprawe, ze nie jestem sam. Powinienem byl sie wczesniej domyslic, ale dawno wyzbylem sie wszelkiej ostroznosci. Zdazylem juz zapomniec o czasach, gdy zylem w ciaglym niebezpieczenstwie. Zbyt polegalem teraz na zmysle Rozumienia, za mocno ufalem, ze da mi on znac, jezeli sie ktos pojawi. Nieszczesnikow dotknietych kuznica nie sposob wyczuc Rozumieniem. Z Mocy takze nie ma w ich wypadku zadnego pozytku. Pojawili sie we dwoch; obaj mlodzi i - sadzac z wygladu - stosunkowo niedawno okaleczeni straszna przypadloscia. Ubrania mieli w nie najgorszym stanie, a choc niezbyt czysci, nie byli obrosnieci brudem i wlosy mieli raczej potargane, niz splatane w koltuny, co zwyklem utozsamiac z ludzmi przekletymi kuznica. Nikomu nie udalo sie odkryc, jakiej czarnej magii uzywali najezdzcy przybywajacy na szkarlatnych okretach. Brali jencow, a po niedlugim czasie ich wypuszczali, zmienionych w istoty pozbawione odczuc. Wiedzielismy tylko, ze jedy- 66 nym lekarstwem na te chorobe byla milosierna smierc. Ludzie dotknieci kuznica stanowili najgorsze przeklenstwo w czas wojny z Zawyspiarzami. Jeszcze dlugo po tym, jak wraze okrety znikaly za horyzontem, w Krolestwie Szesciu Ksiestw toczyla sie bratobojcza walka. Nie wiadomo bylo, co gorsze: dniem i noca nie spuszczac krewniaka z oka, wiedzac, ze nie cofnie sie on przed kradzieza, morderstwem albo gwaltem, czy zabic go wlasnymi rekami.Do tej pory spotykalem podobnych nieszczesnikow zima, gdy byli oslabieni i wycienczeni. Do moich obowiazkow krolewskiego skrytobojcy nalezalo oczyszczanie z tych ludzi terenow wokol Koziej Twierdzy. Teraz przerwalem im grzebanie w moich rzeczach. Rece mieli pelne podsuszonego miesa i jedli. Zerkali podejrzliwie jeden na drugiego - ludzie dotknieci kuznica, choc niekiedy razem podrozuja, nie znaja lojalnosci. Moze towarzystwo innej istoty ludzkiej jest dla nich ledwie nawykiem. Widywalem, jak skakali sobie do gardel, skloceni o zagrabiony dobytek albo dlatego, ze byli glodni. Spojrzeli na mnie, zamarlem w bezruchu. Przez dluzsza chwile nikt nawet nie mrugnal. Zawladneli calym moim majatkiem. Nie mieli powodu mnie atakowac tak dlugo, jak dlugo nie rzucalem im wyzwania. Bardzo wolno zaczalem sie cofac. Poruszalem sie ostroznie, rece przezornie trzymalem opuszczone. Zachowywalem sie tak, jakbym sie niespodziewanie natknal na ucztujacego niedzwiedzia - nie patrzylem na nich prosto, udajac spokoj wycofywalem sie z ich terytorium. Bylem prawie w drzwiach, gdy jeden gniewnie ryknal: -Za glosno mysli! Obaj cisneli zdobycz i skoczyli do mnie. Obrocilem sie na piecie, rzucilem do ucieczki. W tej samej chwili wpadlem na trzeciego. Mial na sobie moja dopiero co wyprana koszule i chyba nic wiecej. Odruchowo zamknal mnie w uscisku. Nie wahalem sie ani przez mgnienie oka. Dobylem noza wiszacego u pasa. Wbilem go w brzuch napastnika przynajmniej dwa razy, zanim ode mnie odpadl. "Bracie!" - uslyszalem, i wiedzialem, ze Slepun nadciaga, ale byl za daleko, az na grzbiecie wzgorza. Ktorys wyrznal mnie w glowe; upadlem na ziemie. Wilem sie, uwieziony w stalowym uchwycie, wrzeszczalem ochryple, smiertelnie przerazony, bo nagle zbudzily sie we mnie wszystkie wspomnienia czasu spedzonego w lochu. Panika rozlewala sie po moim ciele niczym trucizna. Tonalem w koszmarze. Paralizowal mnie strach. Serce mi lomotalo, nie moglem zlapac tchu, rece mi zdretwialy, nie wiedzialem, czy jeszcze sciskam noz w dloni. Przeciwnik siegnal mi do gardla. Mlocilem ramionami na oslep, myslac tylko o ucieczce, o wyzwoleniu od miazdzacego uscisku. Uratowal mnie kompan napastnika. Chcial mi wymierzyc kopniaka, ale chybil: mnie ledwo musnal, za to towarzysza trafil z calej sily w zebra. Wtedy przetoczylem sie w bok, poderwalem na nogi i rzucilem do ucieczki. 67 Pedzilem, gnany strachem tak wielkim, ze az nie moglem myslec. Slyszalem jednego z nich tuz za soba, zdawalo mi sie, ze i drugi biegnie niedaleko. Znalem okoliczne wzgorza i pastwiska rownie dobrze jak wilk. Powiodlem moich przesladowcow na strome zbocze za chatka. Nim zdolali sie wspiac, zmienilem kierunek. Niedaleko sroga burza powalila minionej zimy dab, ktory splatanymi korzeniami podniosl sciane ziemi. Konarami przywalil mniejsze drzewa. Powstala wielka platanina galezi, a wokol niej spora sloneczna polana. Powalonego giganta zaczely obrastac jezyny. Padlem na ziemie tuz obok niego. Pelzajac miedzy ciernistymi pedami, skrylem sie w ciemnosciach przy debowym pniu i leglem bez ruchu.Slyszalem ich gniewne pokrzykiwania. W panice wysoko wznioslem mury obronne wokol umyslu. Ciern i stryj Szczery dawno podejrzewali, ze Moc przyciaga ludzi dotknietych kuznica. Moze przerysowanie doznan, jakie powodowalo korzystanie z krolewskiej magii, cos w nich poruszalo, moze przypominalo o utraconych zdolnosciach. I budzilo w nich pragnienie usmiercenia kazdego, kto jeszcze potrafil czuc. "Bracie..." To Slepun, zmieniony, z bardzo daleka. Osmielilem sie odrobine dla niego otworzyc. "Gdzie jestes?" "Tutaj. - Uslyszalem szelest i nagle byl tuz, lezal na brzuchu obok mnie. Tracil mnie nosem w policzek. - Zranili cie?" "Nie. Ucieklem". "Rozsadnie" - zauwazyl, a ja wyczulem, ze naprawde tak mysli. Wyczuwalem jednak takze, iz jest zdziwiony. Nigdy nie widzial mnie uciekajacego przed ludzmi dotknietymi kuznica. Dotad zawsze z nimi walczylem, a on stawal u mego boku. Tyle ze zazwyczaj bylem dobrze uzbrojony i syty, a oni wyglodzeni i cierpiacy od chlodu. Nie zamierzalem walczyc sam przeciw trzem, majac tylko noz u pasa, nawet jesli wilk nadciagal z pomoca. Nie bylo w tym zadnego tchorzostwa. Kazdy na moim miejscu zachowalby sie tak samo. Powtorzylem to sobie kilka razy. "Juz dobrze - uspokoil mnie wilk. Potem dodal: - Moze bysmy wyszli?" "Za chwile. Kiedy odejda na dobre" - tchnalem do niego. "Odeszli dawno - oswiadczyl. - Slonce bylo jeszcze wysoko". "Chce tylko byc pewien". "Ja jestem pewien, szedlem za nimi. Chodz, bracie". Pozwolilem mu sie wyprowadzic z jezyn. Rzeczywiscie, slonce chylilo sie juz ku zachodowi. Ile godzin spedzilem w ukryciu, z wygaszonymi zmyslami, jak slimak schowany w skorupie? Otrzepalem ziemie z ubrania, ktore jeszcze niedawno bylo czyste. Zobaczylem na nim krew, krew tamtego mlodego mezczyzny. Bede musial znowu zrobic pranie. Przez chwile zastanowilem sie, czyby od razu nie 68 przyniesc wody do zagrzania, lecz zdalem sobie sprawe, ze nigdy juz nie wejde do tej pulapki, jaka sie dla mnie stala pasterska chata.Tylko ze tam byl caly moj dobytek. A raczej to, czego nie zabrali nieszczesnicy dotknieci kuznica. Nim ksiezyc rozpoczal wedrowke po niebie, zdobylem sie na odwage, by podejsc do chatki. Miesiac w pelni osrebrzyl lake jasnym blaskiem. Jakis czas kucalem przyczajony na szczycie wzgorza, spogladajac w dol i czekajac na drgnienie posrod cieni. W wysokiej trawie, niedaleko drzwi lezal czlowiek. Patrzylem na niego dlugo, czekalem, by sie poruszyl. "Nie zyje. Powachaj" - podpowiedzial mi Slepun. To pewnie ten, ktorego spotkalem w drzwiach. Musialem go powaznie zranic; nie zaszedl daleko. Bardzo ostroznie podkradalem sie do niego w ciemnosciach, zupelnie jakbym podchodzil rannego niedzwiedzia. Wkrotce poczulem slodkawa won martwego ciala zostawionego caly dzien na sloncu. Lezal twarza do dolu. Nie odwrocilem go. Ominalem szerokim lukiem. Zajrzalem do chaty przez okno, przebijajac wzrokiem nieruchoma ciemnosc. "Nikogo tam nie ma" - przypomnial mi Slepun niecierpliwie. "Jestes pewien?" "Tak samo jak tego, ze mam wilczy nos, a nie bezuzyteczna bryle miedzy oczyma. Bracie..." Nie dokonczyl mysli, ale i tak wyczulem jego zaniepokojenie. Martwil sie o mnie, a ja gotow bylem sie z nim zgodzic. W zasadzie wiedzialem, ze nie ma sie czego bac, ze nieszczesnicy dotknieci kuznica zabrali, co chcieli, i odeszli. Z drugiej jednak strony nie potrafilem zapomniec ciezaru czlowieka przygniatajacego mnie do ziemi i sily kopniaka. Podobnie bylem powalony na kamienna podloge tam w lochach, unieruchomiony, okladany piesciami i kopany. Bezbronny. Teraz, kiedy znowu wrocilo tamto wspomnienie, nie wiedzialem, jak z nim zyc. W koncu wszedlem do chaty. Nawet zmusilem sie do zapalenia ognia, kiedy juz po omacku odnalazlem krzesiwo. Dlonie mi drzaly, gdy pospiesznie zbieralem resztki swego dobytku i upychalem w tlumok zawiazany z plaszcza. Otwarte drzwi za plecami kojarzyly mi sie z grozna czarna dziura, przez ktora oni mogli w kazdej chwili wrocic. Nie wolno mi bylo zamknac drzwi, bo wtedy bylbym w pulapce. Nawet Slepun, pelniacy warte na progu, mnie nie uspokajal. Wzieli tylko tyle, ile potrzebowali w tamtej chwili. Ludzie skazeni kuznica nie snuja planow na przyszlosc. Cale suszone mieso zjedli lub porozrzucali. Nie chcialem niczego, czego dotkneli. Otworzyli moja szkatulke skryby, ale predko ja porzucili, skoro nie znalezli w srodku nic do jedzenia. Mniejsza skrzyneczke, z truciznami i ziolami, wzieli najpewniej za skladzik garnczkow z kolorowymi inkaustami. Nawet jej nie ruszyli. Sposrod ubran stracilem tylko jedna koszule. Nie mialem najmniejszej ochoty jej odzyskiwac. Zreszta i tak byla juz dziurawa. 69 Zgarnalem pozostalosci mojego majatku i wyszedlem. Przecialem lake, wspialem sie na szczyt wzgorza, skad mialem doskonaly widok na wszystkie strony swiata. Tam usiadlem i drzacymi dlonmi zapakowalem to, co zostalo mi na podroz. Owinalem wszystko zimowym plaszczem, zwiazalem rzemieniami. Osobny pas pozwolil mi zarzucic tobolek na ramie. Gdybym mial wiecej swiatla, pewnie wymyslilbym cos lepszego.-Gotowy? - zapytalem Slepuna. "Chcesz teraz polowac?" "Nie. Ruszamy w droge. - Zawahalem sie. - Jestes glodny?" "Troche. Spieszno ci stad odejsc?" Nie musialem sie zastanawiac. -Tak. Bardzo. "No to nie przejmuj sie mna. Mozemy przeciez polowac w drodze". Pokiwalem glowa, spojrzalem w gore. Znalazlem na nocnym niebosklonie Rolnika i w nim poszukalem otuchy. -W tamta strone - powiedzialem, wskazujac odlegle gorskie pasmo. Wilk wstal i potruchtal ku gorom. Ruszylem za nim. Oczy i uszy mialem szeroko otwarte, wszystkie zmysly wyostrzone do granic mozliwosci. Czujnie sprawdzalem, czy cokolwiek sie ruszy posrod nocy. Szedlem cicho. Nic za nami nie podazalo. Nic, poza moim strachem. Podrozowanie noca weszlo nam w nawyk. Planowalem raczej maszerowac dniem, ale po tej pierwszej nocy, gdy truchtem przemierzalem lasy w slad za Sle-punem, tropiacym od czasu do czasu zwierzyne, ktorej slady prowadzily z grubsza we wlasciwym kierunku, zdecydowalem, ze w ten sposob bedzie lepiej. I tak nie moglem spac. Przez kilka pierwszych dni podrozy mialem klopoty z zasnieciem nawet przy dziennym swietle. Znajdowalem jakies schronienie i kladlem sie, pewien, ze padne z wyczerpania. Zwijalem sie w klebek, zamykalem oczy i lezalem, dreczony przez wlasne zmysly. Kazdy dzwiek mnie przerazal, kazdy zapach alarmowal, nie potrafilem odzyskac spokoju, poki nie wstalem i sie nie upewnilem, ze nie grozi mi zadne niebezpieczenstwo. Po jakims czasie nawet Slepun zaczal sie skarzyc na moja bezustanna czujnosc. Jesli w koncu udawalo mi sie zasnac, to co jakis czas budzilem sie drzacy i zlany potem. Przez brak snu coraz trudniej mi bylo dotrzymac Slepunowi kroku. A przeciez te dlugie bezsenne godziny, kiedy bieglem za wilkiem, z glowa tetniaca od bolu, nie byly stracone. Rosla we mnie wowczas nienawisc do ksiecia Wladczego i jego kregu Mocy. Oto co mi zrobil najmlodszy syn krola Roztropnego. Nie tylko odebral zycie i ukochana kobiete, nie tylko pozbawil towarzystwa przyjaciol i przepedzil z miejsc drogich memu sercu, nie tylko poznaczyl bliznami i zniszczyl zdrowie. Wszystko to malo. Jeszcze mnie przemienil w trzesacego sie ze strachu krolika. Nie mialem nawet odwagi przypomniec sobie dokladnie, co mi uczynil, wiedzialem tylko, ze gdy dojdzie co do czego, owe wspomnienia 70 obudza sie same i wyplyna na powierzchnie pamieci, by ponownie zabic we mnie czlowieka. Wspomnienia, ktorych nie moglem wezwac za dnia, noca torturowaly mnie pod postacia dzwiekow, kolorow i ksztaltow. Policzek pamietal dotyk kamienia sliskiego od grubej warstwy cieplej krwi. Blysk swiatla, ktory wybuchl mi w glowie, gdy jakis zolnierz piescia uderzyl mnie w skron. Gardlowe pomruki mezczyzn, gwizdy i ochryple okrzyki, ktore wydaja ludzie ogladajacy walke. Oto byly ostrza, ktore przecinaly nitki mego snu. Z piekacymi oczyma, caly rozdygotany, lezalem obok wilka i myslalem o ksieciu Wladczym. Niegdys kochalem kobiete i wierzylem, ze ta milosc pomoze mi przetrwac wszystko. Ksiaze Wladczy mija odebral. Teraz zylem potezna nienawiscia.Polowalismy w drodze. Postanowilem nie jadac surowego miesa, ale szybko okazalo sie to niemozliwe. Moze w jedna noc na trzy osmielalem sie rozpalac ogien, kiedy znalazlem jakies zaglebienie w ziemi, by blask nie przyciagnal niczyjej uwagi. Z drugiej strony nie pozwalalem sobie na popadniecie w stan gorszy od zezwierzecenia. Dbalem o czystosc i o ubranie, na ile sie dalo w tych prymitywnych warunkach. Plan podrozy byl prosty. Mielismy podazac przez Krolestwo Szesciu Ksiestw az do Rzeki Koziej. Wzdluz niej prowadzila droga do Jeziora Smolnego. Byl to uczeszczany trakt; mozliwe, ze nielatwo bedzie ukryc wilka, ale szybsza droga nie istniala. Od jeziora juz niedaleko do Kupieckiego Brodu nad Rzeka Winna. W Kupieckim Brodzie zabije ksiecia Wladczego. Na tym konczyl sie moj plan. Nie mialem ochoty rozwazac, jak go wprowadze w zycie. Nie chcialem sie rozwodzic nad wszystkimi niewiadomymi. Zamierzalem po prostu isc naprzod, dzien po dniu, az dotre do celu. Tyle sie nauczylem jako wilk. Wybrzeze naszego kraju poznalem owego lata, gdy wioslowalem na okrecie wojennym ksiecia Szczerego, "Rurisku", ale ziem w glebi Ksiestwa Koziego nie znalem wlasciwie wcale. Prawda, przemierzylem owe tereny raz, w drodze do Krolestwa Gorskiego, gdy mialem uczestniczyc w ceremonii, podczas ktorej ksiezna Ketriken byla zaslubiona ksieciu Szczeremu. Wowczas jechalem z karawana, na dobrym koniu, swietnie wyposazony. Teraz podrozowalem sam, pieszo i mialem czas zastanowic sie nad tym, co widze. Przemierzalismy dziki kraj, choc wielkie jego polacie byly niegdys letnimi pastwiskami dla stad bydla, owiec i koz. Co jakis czas mijalismy laki porosniete trawa siegajaca mi do piersi, na skraju spotykalismy pasterskie chaty, opustoszale od minionej jesieni. Czasami mijalismy jakies stada, ale nieliczne, zupelnie niepodobne do tych, jakie sobie przypominalem z zeszlego roku. Gdy zblizylismy sie do Rzeki Koziej, ujrzelismy pola uprawne - znacznie mniejsze niz sobie przypominalem; wielkie obszary nawet nie zaoranej ziemi porastala trawa. Niewiele z tego rozumialem. Widzialem juz podobne objawy zubozenia wzdluz wybrzeza, gdzie stada i zbiory byly stale dziesiatkowane przez najezdz- 71 cow na szkarlatnych okretach. W minionych latach czego nie zabrali Zawyspiarze lub ogien, pochlanialy podatki na budowe okretow wojennych oraz na zaplate dla zolnierzy, ktorzy ledwie dawali sobie rade z ich obrona. W gorze rzeki, poza zasiegiem szkarlatnych okretow, spodziewalem sie zastac Ksiestwo Kozie w lepszej kondycji. To, co widzialem, mocno mnie przygnebialo.Szybko dotarlismy do szlaku wiodacego wzdluz Rzeki Koziej. Ruch byl znacznie mniejszy niz dawniej - zarowno na ladzie, jak i na wodzie. Ludzie spotykani w drodze byli szorstcy i nieprzyjazni, nawet gdy Slepun trzymal sie poza zasiegiem wzroku. Raz przystanalem przy jakiejs zagrodzie i spytalem, czy moge zaczerpnac chlodnej wody ze studni. Zezwolono mi, ale nikt nie odwolal warczacych psow, a kiedy moj buklak byl juz pelen, jakas kobieta poradzila mi, bym ruszal w droge. Widac bylo, ze robi to nie po raz pierwszy. Im dalej szedlem, tym bylo gorzej. Nie spotykalem na drodze kupcow z wozami pelnymi towarow ani rolnikow wiozacych plody na targ, lecz cale rodziny w lachmanach; ich dobytek miescil sie na jednym, czasem na dwoch wozkach. Dorosli patrzyli twardo i nieprzyjaznie, spojrzenia dzieci byly najczesciej puste i nieobecne. Szybko porzucilem nadzieje na znalezienie pracy. Ludzie, ktorzy nadal mieli domy i ziemie, zazdrosnie chronili swa wlasnosc. Na podworzach groznie warczaly psy, a po zmroku rolnicy pilnie strzegli pol i sadow przed zlodziejami. Minelismy tez kilka "zebraczych miast"; zbiorowiska prowizorycznych chat i namiotow rozstawionych wzdluz drogi. Noca jasno plonely ogniska pod golym niebem, a ludzie trzymali warte z palkami i pikami w dloniach. Za dnia dzieci siedzialy na drodze i zebraly. Pojalem wtedy, dlaczego nieliczne wozy z towarami sa tak dobrze strzezone. Kilka nocy posuwalismy sie droga, mijajac bezszelestnie wiele siol, nim zblizylismy sie do jakiegos miasta. Dotarlismy do jego krancow o swicie. Gdy wyprzedzilo nas kilku wczesnych kupcow z drobiem w klatkach, pojelismy, ze czas sie skryc. Na jasne godziny dnia znalezlismy sobie miejsce na niewielkim wzniesieniu, z ktorego roztaczal sie widok na miasto, w polowie wyrosle na wodzie. Nie moglem spac, wiec siedzialem i patrzylem. W dokach cumowaly mniejsze i wieksze statki. Od czasu do czasu wiatr przynosil mi okrzyki zalog rozladowujacych towary. Raz nawet uslyszalem strzep piosenki. Ku wlasnemu zdumieniu stwierdzilem, ze ciagnie mnie do ludzi. Zostawilem spiacego Slepuna i poszedlem, ale tylko do strumienia u stop wzgorza. Zabralem sie do prania koszuli i spodni. "Powinnismy ominac to miejsce z daleka. Beda cie probowali zabic" - stwierdzil Slepun. Siedzial na brzegu obok mnie i patrzyl, jak sie myje. Nadciagal juz zmrok. Moje ubranie prawie wyschlo. Musialem sprobowac wytlumaczyc wilkowi, dlaczego chce isc do miasta, do gospody, a jemu kaze czekac. "Czemu mieliby mnie zabic?" "Jestesmy obcy, wchodzimy na ich terytorium. Czemu nie mieliby nas zabic?" 72 "Ludzie nie sa tacy" - wyjasnialem cierpliwie."Nie sa, masz racje. Raczej wsadza cie do klatki i beda bili". "Nie zrobia tego" - upieralem sie, zeby zamaskowac wlasny strach. "Juz raz zrobili. Nam obu. Twoje wlasne stado". Nie moglem zaprzeczyc. "Bede bardzo ostrozny - przyrzeklem. - Szybko wroce. Tylko poslucham, 0 czym rozmawiaja, co sie dzieje". "A czy nas obchodzi, co sie z nimi dzieje? Wazne, ze my nie polujemy, nie spimy ani nie wedrujemy. Oni nie sa dla nas stadem". "Chce sie wywiedziec, czego oczekiwac w dalszej wedrowce: czy duzo ludzi na drogach, czy dam rade znalezc jakas prace i zarobic pare groszy..." "Mozemy rownie dobrze ruszyc w droge i wszystkiego dowiedziec sie sami" - dowodzil Slepun uparcie. Naciagnalem ubranie na wilgotna skore. Wyzalem wlosy, zgarnalem do tylu 1 zwiazalem w zolnierski kucyk. Zaraz jednak przyszla refleksja: czy aby dobrze zrobilem? Planowalem przedstawiac sie jako wedrowny skryba. Wlosy mialem troche za dlugie. Skryba zazwyczaj obcina wlosy krotko, a z przodu nawet podga-la, zeby przy pracy kosmyki nie wpadaly w oczy. Coz, skoro mialem tez odrosnie-ta brode, moglem uchodzic za skrybe, ktory dluzszy czas pozostawal bez pracy. Niezbyt to dobra rekomendacja dla moich umiejetnosci, ale wziawszy pod uwage moj skromny stan posiadania, moze tak bylo i lepiej. Obciagnalem i wygladzilem koszule, zapialem pas, sprawdzajac, czy noz tkwi bezpiecznie w pochwie. Zwazylem w dloni licha sakiewke. Krzemien byl ciezszy niz cztery srebrne monety od Brusa. Kilka miesiecy temu uwazalbym, ze to smieszna suma. Teraz stanowila caly moj majatek. Postanowilem nie wydawac tych pieniedzy, poki nie bede musial. Poza nimi na cale moje bogactwo skladal sie kolczyk od Brusa i brosza od krola Roztropnego. Moja dlon sama powedrowala do ucha. Choc kolczyk przeszkadzal, kiedy z wilkiem uganialem sie po chaszczach za zwierzyna, zawsze dotkniecie go dodawalo mi pewnosci siebie. Podobnie bylo z brosza wpieta w koszule. Broszy nie bylo. Zdjalem koszule i obmacalem kolnierz, potem reszte tkaniny. Rozpalilem niewielki ogien - potrzebowalem swiatla. Rozwiazalem tobolek, systematycznie przeszukalem wszystko - nie raz, lecz dwa razy. Robilem to, mimo ze juz wiedzialem, gdzie jest brosza. Niewielki rubin osadzony w srebrze byl wpiety w kolnierz koszuli, ktora wlozyl na siebie czlowiek dotkniety kuznica, pozostawiony martwy przed chata pasterska. Bylem tego zupelnie pewien, a jednak nie potrafilem przyjac owego faktu do wiadomosci. Przez caly czas, gdy szukalem, Slepun krazyl wokol ognia, popiskujac niespokojnie - czul moje rozdraznienie, a go nie pojmowal. -Spokoj! - zgromilem go zirytowany. 73 Zmusilem sie do rozwazenia minionych wypadkow, jak gdybym mial skladac raport krolowi Roztropnemu.O ile pamietalem, mialem brosze tej nocy, gdy wypedzilem Brusa i Ciernia. Wypialem ja z kolnierza koszuli, obracalem w palcach. Nastepnie wpialem ja na miejsce. Nie przypominalem sobie, zebym jej pozniej dotykal. Nie odpialem jej od koszuli na czas prania. Powinienem byl wyczuc ja przy tym w dloniach, ale zazwyczaj wkluwalem ja gleboko w szew, zeby sie mocniej trzymala. Tak wydawalo mi sie bezpieczniej. Nie mialem pewnosci, czy jej gdzies nie zgubilem, polujac z wilkiem, czy nadal tkwila w koszuli na martwym nieszczesniku. Moze zostala na stole i ktorys z niespodziewanych gosci zainteresowal sie blyszczacym cacuszkiem? To tylko brosza. Brakowalo mi jej jednak, zalowalem, ze nie tkwi wetknieta w podszewke plaszcza albo ukryta w cholewie wysokiego buta. Ponownie sprawdzilem buty. Zwykla brosza, kawalek metalu z blyszczacym kamykiem. Podarunek, ktory krol Roztropny ofiarowal mi na znak, ze do niego naleze, kiedy zawarlismy umowe majaca zastapic wiezy krwi, do jakich nie mogl sie przyznac. Tylko brosza, a przeciez wszystko, co mi zostalo po moim krolu i dziadku. Slepun zaskowyczal znowu. Poczulem irracjonalna chec, zeby na niego warknac. Musial o tym wiedziec, a jednak podszedl, wetknal mi nos pod lokiec i dotad wwiercal sie pod pache, az potezny szary leb znalazl sie na mojej piersi. Ramieniem obejmowalem wilcze barki. Podrzucil pyskiem do gory i bolesnie trafil mnie w szczeke. Scisnalem go mocno, a on zaczal sie podgardlem ocierac o moja twarz. Najwspanialszy gest ufnosci u wilka. Odsloniecie gardla. Po chwili westchnalem gleboko, juz sie nieco oswoilem z utrata bezcennej pamiatki. "To byla tylko rzecz z wczoraj? - spytal Slepun niepewnie. - Rzecz, ktorej juz nie ma? Nie ciern w lapie ani bol w brzuchu?" -Tylko rzecz z wczoraj - musialem potaknac. Brosza podarowana chlopcu, ktory juz nie istnial, przez czlowieka, ktory juz nie zyl. Moze i dobrze sie stalo. Jedyna rzecz wiazaca mnie z Bastardem Rycerskim skazonym Rozumieniem. Rozczochralem futro na karku Slepuna, podrapalem go troche za uszami. Kiedy dlon mi opadla, usiadl i tracil mnie nosem, domagajac sie dalszych pieszczot. Drapalem go dalej, lecz nieobecny duchem. Moze powinienem zdjac kolczyk Brusa i schowac do sakiewki? Nie, wiedzialem, ze tego nie zrobie. Niech bedzie jedyna nicia laczaca minione zycie z obecnym. -Chce wstac - powiedzialem wilkowi. Niechetnie uwolnil mnie od swego ciezaru. Raz jeszcze spakowalem caly swoj dobytek w tobolek, zadeptalem watly ogien. 74 "Mam wrocic tutaj, czy spotkamy sie po drugiej stronie miasta?" - spytalem."Po drugiej stronie?" "Jesli ominiesz miasto, a potem zawrocisz w strone rzeki, natrafisz na te sama droge - wyjasnilem. - Mozemy sie tam spotkac?" "Dobrze. Im mniej czasu spedzimy w poblizu ludzkiej sfory, tym lepiej". "Odszukam cie przed switem". "Raczej ja odszukam ciebie, ty bezwechowcu. I to ja bede mial pelny brzuch". Musialem przyznac, ze bylo to bardzo prawdopodobne. "Uwazaj na psy" - przestrzeglem go, gdy znikal w krzakach. "Uwazaj na ludzi" - odwdzieczyl mi sie i przestal istniec dla wszystkich moich zmyslow procz Rozumienia. Zarzucilem tobolek na ramie, wyszedlem na trakt. Zapadla juz ciemnosc. Poprzednio zamierzalem dotrzec do miasta przed noca, zatrzymac sie w gospodzie, by nadstawic ucha i moze wysaczyc kufelek piwa, a potem ruszyc w droge. Chcialem sie przejsc po rynku i posluchac, o czym gadaja przekupki. Wszedlem do miasta juz prawie uspionego. Na rynku nie znalazlem zywej duszy, tylko kilka psow szukalo resztek posrod opustoszalych straganow. Skierowalem sie w strone rzeki. Tam gospod i tawern pobudowano bezliku; byly nieodlaczna czescia handlu rzecznego. Tu i owdzie plonela jakas pochodnia, ale w wiekszosci noc ledwie rozjasniala blada poswiata wydostajaca sie przez nieszczelne okiennice. Brukowane ulice byly zle utrzymane: kilka razy nie zauwazylem ciemnej dziury i omal sie nie przewrocilem. Zatrzymalem straznika miejskiego, zanim on zatrzymal mnie, i poprosilem, by mi polecil jakas nadbrzezna gospode. Powiedzial, ze w lokalu "Pod Rozwaga" zgodnie z nazwa uczciwie traktuje sie podroznych, a w dodatku latwo do niego trafic. Uprzedzil mnie takze, iz zebractwo jest w tym miescie niedozwolone i ze zlodziej moze mowic o szczesciu, jesli zostanie tylko pobity. Podziekowawszy mu za rady, ruszylem swoja droga. Istotnie, gospode "Pod Rozwaga" znalazlem bez trudu. Wnetrze jasnialo od swiatla, zza otwartych drzwi dochodzily glosy dwoch kobiet spiewajacych wesola piosenke. Nabralem ducha, slyszac te radosne dzwieki; wszedlem bez wahania. Znalazlem sie w wielkim pomieszczeniu o niskiej powale, zasnutym ciezka wonia pieczonego miesa, dymu i ludzi pracujacych na rzece. W przepastnej otchlani paleniska obracal sie na roznie sluszny kawal miesiwa. Goscie zgromadzili sie w przeciwnym koncu izby, korzystajac z ciepla letniego wieczoru. Dwie spiewajace w duecie kobiety siedzialy na zydlach ustawionych na blacie stolu. Ich siwowlosy kompan z harfa, najwyrazniej takze czlonek grupy minstreli, przy sasiednim stole mozolil sie nad zalozeniem nowej struny. Domyslilem sie w tej trojce rodziny wedrownych piesniarzy. Stalem, patrzylem, sluchalem i wrocilem wspomnieniami do Koziej Twierdzy oraz do czasow, gdy po raz ostatni slyszalem muzyke i widzialem zebranych razem ludzi. Nie zdawalem sobie sprawy, ze bezczelnie sie gapie, poki nie dostrzeglem, jak jedna z kobiet ukradkiem traca lok- 75 ciem druga i wskazuje mnie ledwie zauwazalnym gestem. Ta druga odpowiedziala mi twardym spojrzeniem. Spuscilem oczy, poczerwienialem. Przypuszczajac, ze zachowalem sie nieuprzejmie, odwrocilem wzrok.Stalem na skraju grupy ludzi. Po skonczonej piesni przylaczylem sie do oklaskow. W tym czasie mezczyzna z harfa byl juz gotow. Uraczyl sluchaczy spokojniejsza melodia, o rytmie przywodzacym na mysl uderzenia wiosel. Spiewajace kobiety siadly tym razem na brzegu stolu, plecami do siebie, ich dlugie czarne wlosy splywaly jedna fala. Goscie rozsiedli sie po gospodzie, pograzeni w cichej rozmowie. Sledzilem palce harfiarza tanczace po strunach, zdumiony ich zrecznoscia. Po krotkiej chwili wyrosl przede mna chlopiec o zaczerwienionych policzkach, pytajac, co zycze sobie zamowic. Poprosilem tylko o kufel piwa, a on wkrotce zjawil sie ponownie - z moim piwem oraz garscia miedziakow, stanowiacych reszte ze srebrnej monety. Wyszukalem sobie stol niedaleko minstreli, majac nadzieje, ze dosiadzie sie do mnie jakis ciekawski. Kilku mezczyzn, najwyrazniej stalych bywalcow, oszacowalo mnie wzrokiem, lecz niestety, zaden nie wydawal sie szczegolnie zainteresowany przybyszem. Piesniarze skonczyli wystep i zaczeli rozmawiac miedzy soba. Spojrzenie starszej z dwoch kobiet uswiadomilo mi, ze znowu sie na nich gapie. Utkwilem wzrok w blacie stolu. W polowie kufla zdalem sobie sprawe, ze nie jestem juz przyzwyczajony do picia piwa, zwlaszcza na pusty zoladek. Gestem przywolalem chlopaka i poprosilem o talerz jedzenia. Przyniosl mi plaster miesa swiezo uciety z pieczeni nad paleniskiem, do tego gotowane warzywa, a wszystko zalane rosolem. Owo danie oraz ponowne napelnienie kufla sprawilo, ze zniknela wiekszosc z pozostalych mi miedziakow. Gdy zaskoczony cena unioslem brwi, chlopak wydal sie urazony. -"Pod Reja" wzieliby dwa razy tyle, panie - obruszyl sie. - A mieso dostales, panie, soczyste, baranie, a nie koze, ktora zdechla ze starosci. Probowalem zalagodzic sprawe. -Coz, najwyrazniej srebro ma dzisiaj mniejsza wartosc niz kiedys. -Moze i tak, ale to przeciez nie moja wina - rzucil zuchwale i wrocil do kuchni. -W ten sposob pozbylem sie srebrnej monety szybciej, niz przypuszczalem - mruknalem do siebie. -Oto refren, ktory wszyscy dobrze znamy - zauwazyl harfiarz. Siedzial odwrocony plecami do swego stolu. Sprawial wrazenie, jakby mi sie przygladal. Jego dwie towarzyszki zajete byly roztrzasaniem jakiegos klopotu z fletnia Pana. Skinalem mu z usmiechem, a potem uzylem slow, gdyz dostrzeglem, ze jego oczy przeslania szarawa mgielka. -Jakis czas przebywalem z dala od rzecznych szlakow. Dluzszy czas... Pewnie to juz ze dwa lata. Dawniej strawa w oberzy nie byla tutaj tak kosztowna. -Zaloze sie, ze to samo mozna powiedziec w kazdym innym zakatku Krolestwa Szesciu Ksiestw... przynajmniej w ksiestwach nadbrzeznych. Ludzie ga- 76 daja, ze podatkow przybywa z kazda odmiana ksiezyca. - Powiodl wzrokiem dookola, zupelnie jakby mogl cos zobaczyc. Odgadlem z tego, ze slepcem jest od niedawna. - A inni gadaja tez, ze polowa podatkow idzie na swinie, ktore je zbieraja.-Rapsodzie! - zgromila go jedna z kobiet. Odwrocil sie do niej z usmiechem na ustach. -Delicjo, nie powiesz mi przeciez, ze choc jeden z tych wieprzy jest teraz w poblizu. Wyczuwam ich na sto krokow. -Czujesz takze, z kim rozmawiasz? - zapytala mloda kobieta z grymasem na twarzy. Delicja byla starsza z dwoch spiewaczek, chyba mniej wiecej w moim wieku. -To mlody czlowiek, od ktorego ostatnio odwrocila sie fortuna. Co za tym idzie - nie tlusty zoldak z Ksiestwa Trzody przybyly sciagac podatki. Zreszta rozpoznalem, ze nie jest poborca ksiecia Zwawego, od chwili gdy zaczal krecic nosem na cene jadla. Widzialyscie kiedys, zeby ktorys z nich placil w gospodzie czy w tawernie? Zdumialy mnie slowa harfiarza. Gdy na tronie zasiadal krol Roztropny, jego zolnierze i poborcy podatkowi niczego nie brali darmo. Najwyrazniej ksiaze Zwawy nie uznawal tego zwyczaju. Nagle uswiadomilem sobie, ze moje zachowanie pozostawia wiele do zyczenia. -Czy pozwolisz, harfiarzu, ugoscic sie kuflem piwa? I czy twoje towarzyszki nie odmowia mi tego zaszczytu? -Coz to za zwyczaje? - zdziwil sie starzec z usmiechem. - Najadlo dla siebie skapisz miedziakow, a nam chcesz napelniac kufle? -Niech sie wstydzi pan, ktory slucha wystepu piesniarzy, a pozwala, by zasychalo im w gardlach - odparlem pogodnie. Kobiety wymienily za plecami Rapsoda znaczace spojrzenia. -Kiedy to ostatnio byles panem, mlody czlowieku? - spytala Delicja kpiaco. -Tak sie tylko mowi - odparlem niezrecznie. - Nie bede zalowal grosza na wasze spiewanie, zwlaszcza jesli wraz z nim uraczycie mnie najnowszymi wiesciami. Podazam w gore rzeki. Czy moze za sprawa szczesliwego przypadku stamtad przychodzicie? -Nie, my takze zdazamy w gore rzeki - rzekla mlodsza z dwoch kobiet. Miala najwyzej czternascie lat, a oczy niebieskie i blyszczace. Druga uciszyla ja gestem. -Jak juz slyszales, dobry panie, oto jest harfiarz Rapsod. Ja mam na imie Delicja, a to moja kuzynka, Fletnia. Ty, panie, masz na imie...? Dwa bledy w jednej krotkiej rozmowie. Po pierwsze, przemawialem, jakbym ciagle rezydowal w Koziej Twierdzy i podejmowal tam podroznych minstreli. Po 77 drugie, nie wymyslilem sobie imienia. Zastanowilem sie i zaraz odpowiedzialem, jednak pauza i tak byla zbyt dluga.-Gruzel. I w tej samej chwili z drzeniem zapytalem samego siebie, dlaczego przybralem imie czlowieka, ktorego znalem i zabilem. -Aha... Gruzel. - Delicja uczynila przed imieniem taka sama pauze jak ja. - Moze bedziemy mieli dla ciebie garsc informacji i z przyjemnoscia czegos sie napijemy, bez wzgledu na to, czy byles ostatnio szlachetnym panem, czy nie. Powiedz tylko, co masz nadzieje uslyszec. Czy ktos cie szuka na drodze? -Nie rozumiem, o co ci chodzi - zdziwilem sie, unoszac pusty kufel, by przywolac chlopaka kuchennego. -Ojcze, on uciekl z terminu - oznajmila Delicja z wielka pewnoscia siebie. - Ma przywiazana do tobolka szkatulke skryby, ale wlosy mu odrosly, a na jego palcach prozno szukac chocby najmniejszej plamki inkaustu. - Rozesmiala sie na widok zmartwionego wyrazu mojej twarzy, choc zle odgadla przyczyne. - Daj spokoj... Gruzel, przeciez jestem piesniarka. Jesli nie spiewamy, bacznie obserwujemy, by znalezc temat kolejnej piesni. -Nie jestem zbieglym terminatorem - powiedzialem spokojnie, lecz nie mialem przygotowanego zadnego wiarygodnego wyjasnienia. Alez Ciern dalby mi po uszach za podobna niezdarnosc! -Nie dbamy, kim jestes, chlopcze - pocieszyl mnie Rapsod. - Tak czy inaczej, nie natknelismy sie na zadnego rozgniewanego skrybe poszukujacego zaginionego terminatora. W dzisiejszych ciezkich czasach wiekszosc mistrzow jest zapewne uszczesliwiona, jesli sie zdarzy, ze ktorys z uczniow ucieknie... jedna geba mniej do wyzywienia. -No a poza tym uczen skryby, skoro jest u cierpliwego mistrza, nieczesto miewa zlamany nos i twarz poznaczona bliznami - zauwazyla ze wspolczuciem Fletnia. - Wiec jesli nawet uciekles, trudno cie winic. Chlopak kuchenny pojawil sie w koncu, a minstrele okazali litosc dla mojej mizernej sakiewki, zamawiajac tylko po kuflu piwa. Najpierw Rapsod, a potem kobiety przesiedli sie do mojego stolu. Kuchcik musial zmienic zdanie na moj temat, gdy zobaczyl, ze dobrze traktuje wedrownych muzykow, bo kiedy przyniosl im napitek, moj kufel napelnil takze, a nie wzial zan zaplaty. Tak czy inaczej, zeby uregulowac naleznosc, musialem rozmienic na miedziaki druga srebrna monete. Postanowilem podejsc do sprawy filozoficznie i pamietac jeszcze, by wychodzac zostawic napiwek dla chlopca. -Jakie sa wiesci z dolnego biegu rzeki? - zagadnalem, gdy kuchcik sie oddalil. -Czyz ty sam nie podazasz z tamtej strony? - spytala Delicja zgryzliwie. 78 -Nie, pani. Przemierzalem kraj z dala od rzecznego szlaku, wracam od przyjaciol pasterzy - zaimprowizowalem. Zachowanie Delicji zaczynalo mnie draznic.-Pani - powtorzyla Delicja i wywrocila oczyma, a Fletnia zachichotala. -W dole rzeki jest podobnie jak tutaj, tylko jeszcze gorzej - rzekl Rapsod. - Ciezkie mamy czasy, a nadejda jeszcze ciezsze. Dobrym ziarnem placi sie podatki, ziarnem pod zasiewy zywi dzieci, wiec tylko resztkami obsiewa pola, a nigdy nie wyrosnie wiecej, gdy zasiewa sie mniej. To samo jest z bydlem i trzoda, w stadach pozostaja najmarniejsze sztuki. I prozno wypatrywac znaku, ze podatki zostana zmniejszone po tegorocznych zbiorach. Nawet gesiareczki, dziewuszki, ktore nie potrafia zliczyc wlasnych wiosen, wiedza, ze jesli oddadza wiecej, na stole zostanie tylko glod. Wzdluz morskiego brzegu jest jeszcze gorzej. Gdy czlowiek wyrusza na polow, ktoz wie, co sie wydarzy w domu pod jego nieobecnosc? Rolnik, obsiewajacy pole, ma pewnosc, ze nie wystarczy mu i na podatki, i dla rodziny, a jesli nadplyna szkarlatne okrety, nie zostanie mu nic. Jest nawet pewna madra piesn o rolniku, ktory mowi poborcy podatkow, ze szkarlatne okrety wykonaly juz jego zadanie. -Tyle ze madrzy minstrele jej nie spiewaja - przypomniala mu cierpko Delicja. -A wiec szkarlatne okrety wciaz nekaja wybrzeze Ksiestwa Koziego - szepnalem. Rapsod zasmial sie gorzko. -Koziego, Niedzwiedziego, Cypla, Debow... watpie, by sprawialo im jakas roznice, gdzie konczy sie jedno, a zaczyna drugie. Gdzie morze laczy sie z ladem, tam na nas napadaja. -A okrety wojenne? - zapytalem cicho. -Te, ktore nam odebrali Zawyspiarze, sa w doskonalym stanie. Te, ktore zostaly nam do obrony... coz, sa rownie skuteczne jak komary walczace z bykiem. -Czy nikt juz nie broni stolicy? - Uslyszalem w swym glosie nuty rozpaczy. -Broni jej pani na Koziej Twierdzy. Stanowczo i uparcie. Niektorzy gadaja, ze potrafi tylko krzyczec i lajac, ale inni wiedza, ze nie kaze ludziom robic tego, czego nie zrobilaby sama. - Harfiarz Rapsod przemawial, jakby mial wiesci z pierwszej reki. Bylem zdziwiony, ale nie chcialem okazac sie zbyt wielkim ignorantem. -Opowiedz o niej jeszcze. -Robi co w jej mocy. Nie nosi juz bizuterii. Wszystka sprzedala, a pieniadze przeznaczyla na oplacenie statkow patrolowych. Zamienila na brzeczaca monete wlasne majatki rodowe i oplacila najemnikow na obsadzenie wiez. Mowi sie, ze sprzedala naszyjnik otrzymany od ksiecia Rycerskiego - rubiny jego matki. Sprzedala je samemu krolowi Wladczemu, by kupic ziarno i drzewo dla wiosek Ksiestwa Koziego, na odbudowanie. 79 -Ksiezna Cierpliwa - szepnalem. Widzialem te rubiny jeden raz, dawno temu, gdy spotkalismy sie po raz pierwszy. Ksiezna uwazala je za zbyt cenne, by nimi ozdabiac swa szyje, ale pokazala mi naszyjnik i obiecala, ze pewnego dnia wlozy go moja oblubienica. Bylo to dawno temu. Odwrocilem twarz, opanowalem sie z wysilkiem.-Gdzies mieszkal przez ostatni rok, panie... Gruzel, ze o niczym nie wiesz? - odezwala sie Delicja. -Daleko - odparlem spokojnie. Udalo mi sie spojrzec jej w oczy. Mialem nadzieje, ze moja twarz nic juz nie wyraza. Mloda kobieta przechylila glowe na bok, usmiechnela sie do mnie. -Gdzie? - naciskala. Nie lubilem jej. -Zylem samotnie w lesie - powiedzialem w koncu. -Dlaczego? - usmiechnela sie jeszcze szerzej. Na pewno wiedziala, w jakiej niezrecznej stawia mnie sytuacji. -Taka mialem ochote - odparlem. Slowa zywcem wyjete z ust Brusa. Omal sie za nim nie obejrzalem. Sciagnela wargi w dziobek, pokrecila glowa, zupelnie nie speszona, ale harfiarz Rapsod odstawil kufel na stol bardzo zdecydowanym gestem. Nie powiedzial nic, a spojrzenie jego osleplych oczu bylo zaledwie przy gaszonym lsnieniem, lecz mloda kobieta nagle ucichla. Niczym skarcone dziecko zlozyla dlonie na brzegu stolu i przez jakas chwile zdawala sie przy gaszona - poki nie spojrzala na mnie spod rzes. Na jej usta wypelzl wyzywajacy usmieszek. Ucieklem wzrokiem, kompletnie skolowany. Czymze jej zawinilem? Zerknalem na Fletnie i przekonalem sie, ze tlumi smiech. Opuscilem wzrok na wlasne dlonie wsparte na blacie, nienawidzac rumienca, ktory zdradziecko okrasil mi twarz. Zdecydowany bylem na nowo rozpoczac rozmowe. -Sa jeszcze jakies wiesci z Ksiestwa Koziego? Harfiarz Rapsod prychnal krotkim smiechem. -Stara bieda. Wiesci ciagle te same, zmieniaja sie tylko nazwy wiosek i miast. Chociaz nie, jest jedna nowina. Powiadaja, ze krol Wladczy zamierza powiesic samego Ospiarza. Wlasnie przelykalem piwo. Zakrztusilem sie gwaltownie. -Co?! -Glupi zart - wtracila sie Delicja. - Krol Wladczy kazal rozglosic, ze wynagrodzi zlota moneta tego, kto wyda mu starca poznaczonego bliznami po ospie. Srebrna monete zarobi ten, kto dostarczy informacji, gdzie mozna go znalezc. -Starzec poznaczony bliznami po ospie? Czy to juz caly opis? - zapytalem ostroznie. -Ma byc chudy, siwowlosy, czasami przebiera sie za kobiete. - Rapsod zachichotal wesolo, nie domyslajac sie, jak zmrozily mnie jego slowa. - Jest winien 80 najwyzszej zdrady. Wiesc niesie, ze krol obarcza go wina za znikniecie wdowy po nastepcy tronu, ksieznej Ketriken. Niektorzy twierdza, ze jest on po prostu zmeczonym starym czlowiekiem, ktory utrzymuje, iz niegdys byl doradca krola Roztropnego i czul sie upowazniony do wystosowania odezwy do wladcow ksiestw nadbrzeznych, blagajac ich o dzielnosc, utrzymujac, ze ksiaze Szczery wroci, a jego potomek obejmie tron Przezornych. Inna znowu plotka, rownie prawdopodobna, glosi, ze krol Wladczy ma nadzieje przez powieszenie Ospiarza polozyc kres nieszczesciom Krolestwa Szesciu Ksiestw. - Zachichotal znowu, a ja zmusilem sie do glupiego usmiechu i jak byle prostak pokiwalem glowa.Ciern. Ksiaze Wladczy wpadl na jego slad. Skoro wiedzial, ze Ciern jest poznaczony bliznami po ospie, coz wiedzial jeszcze? Odkryl, ze moj mistrz pokazywal sie pod przebraniem wielmoznej pani Tymianek. Gdzie Ciern byl teraz? Czy nic mu sie nie stalo? Pozalowalem, ze nie znam jego planow, ze nie wiem, z jakiej intrygi mnie wykluczyl. Z naglym drzeniem serca przypomnialem sobie wlasne postepki. Czy odepchnalem od siebie Ciernia, by uchronic go przed skutkami wlasnych zamierzen, czy raczej opuscilem go, gdy potrzebowal pomocy czeladnika? -Jestes tu jeszcze? Gruzel! Zdaje mi sie, ze widze jakis cien, ale w miejscu, gdzie byles, przy stole zrobilo sie bardzo cicho. -Jestem, jestem, harfiarzu. - Probowalem tchnac nieco zycia w swoje slowa. - Zamyslilem sie nad tym, cos powiedzial, i tyle. -Sadzac z wyrazu jego twarzy, zastanawia sie, jakiego ospowatego starca sprzedac krolowi Wladczemu - przyciela mi Delicja. Niespodziewanie olsnilo mnie, ze uwazala nieustajace docinki za rodzaj flirtu. Szybko zdecydowalem, ze dosc juz mam na ten wieczor towarzystwa i rozmow. Wyszedlem z wprawy w obcowaniu z ludzmi. Czas sie zbierac. Niech raczej uwazaja zbieglego skrybe za nieuprzejmego dziwaka, nizby mieli sie zbyt nim interesowac. -Przyjmijcie moje podziekowania za piesni i rozmowe - rzeklem z wdziecznoscia. Wsunalem pod kufel miedziaka dla chlopca kuchennego. - Pora mi ruszac w droge. -Przeciez jest zupelnie ciemno! - wykrzyknela zdumiona Fletnia. Odstawila kufel, spojrzala na Delicje, rownie jak ona zaskoczona. -I chlodno, drogie panie - zauwazylem pogodnie. - Lepiej mi sie podrozuje noca. Ksiezyc nieomal w pelni, wiec swiatla nie zbraknie na tak szerokiej drodze. -Nie znasz strachu przed szalencami dotknietymi kuznica? - zapytal Rapsod z niedowierzaniem. Tym razem ja sie zdumialem. -Tak daleko od morza? 81 -Rzeczywiscie mieszkales w lesnej gluszy! - wykrzyknela Delicja. - Wszystkie drogi ich pelne. Niektorzy podrozni najmuja straznikow, lucznikow i szermierzy. Inni, jak my, staraja sie wedrowac grupami i wylacznie za dnia.-Czy patrole strazy nie potrafia odsunac zagrozenia od szlakow? -Patrole strazy? - Delicja prychnela pogardliwie. - Te uzbrojone bandy z Ksiestwa Trzody tyle samo warte co ofiary kuznicy. Jedni drugim nie przeszkadzaja. -Po co wiec patroluja drogi? -W poszukiwaniu przemytnikow - odparl Rapsod, zanim Delicja zdazyla sie odezwac. - Tak w kazdym razie twierdza. Nie nalezy do rzadkosci, ze zatrzymuja uczciwych kupcow i biora, co im sie zywnie podoba. Twierdza, ze to kontrabanda lub towary ukradzione w pobliskim miescie. Mozna odniesc wrazenie, ze ksiaze Zwawy nie placi im dobrze, stad pobieraja sobie zaplate sami. -A ksiaze... krol Wladczy nie robi nic? - Ani tytul, ani pytanie nie chcialy mi przejsc przez gardlo. -Jesli ci sie uda dotrzec az do Kupieckiego Brodu - rzekla ironicznie Delicja - bedziesz mogl przedstawic skarge samemu wladcy. Jestem pewna, ze cie wyslucha, podobnie jak dziesiatkow innych poslancow, ktorzy wybrali sie tam wczesniej. - Zamilkla, pograzyla sie w zamysleniu. - Choc slyszalam, ze jesli jakis nieszczesnik dotkniety kuznica zapusci sie gleboko w lad, krol potrafi sie z nim rozprawic. Czulem sie podle. Punktem honoru krola Roztropnego byla pewnosc, ze podrozny w Ksiestwie Kozim nie musi sie obawiac opryszkow, przynajmniej na glownych szlakach. Teraz uslyszalem, ze ci, ktorzy powinni strzec krolewskich traktow, sami rabowali niczym pospolici rozbojnicy. Jakby mi ktos wbil noz prosto w serce. Czy nie dosc, ze ksiaze Wladczy zagarnal tron i opuscil Kozia Twierdze? Nie stwarzal nawet pozorow sprawowania wladzy. Czy zamierzal ukarac cale Ksiestwo Kozie za to, ze niechetnie powitalo go na tronie? Bezpodstawne watpliwosci. Oczywiscie, ze tak. -Coz... Ofiary kuznicy czy patrole strazy... Czas mi ruszac w droge - oznajmilem. Dopilem piwo, odstawilem kufel. -Moze bys zaczekal choc do switu, chlopcze, a potem wyruszyl z nami? - zaproponowal niespodziewanie Rapsod. - Podroz dniem nie jest bardzo uciazliwa, zawsze powiewa bryza od rzeki. W dzisiejszych czasach czworo wedruje bezpieczniej niz troje. -Bardzo ci dziekuje... - zaczalem. -Nie dziekuj - przerwal Rapsod - bo nie byla to propozycja, lecz prosba. Jestem slepy... prawie slepy. Z pewnoscia zauwazyles, iz moje towarzyszki to urodziwe mlode kobiety, choc kiedy slysze, jak Delicja ci dokucza, domyslam sie, ze usmiechales sie czesciej do Fletni. 82 -Ojcze! - wykrzyknela Delicja oburzona, lecz Rapsod nie zwrocil na nia uwagi.-Nie ofiarowalem naszej ochrony tobie, ale prosilem ciebie, bys zechcial nam uzyczyc ramienia. Nie jestesmy bogaci. Nie mamy pieniedzy na wynajecie strazy. A podrozowac musimy, bez wzgledu na ofiary kuznicy. Rapsod wbil zamglone spojrzenie w moje zrenice. Dwie kobiety patrzyly na mnie z niema prosba w oczach. Ofiary kuznicy. Przygnieciony do ziemi, okladany piesciami. Spuscilem wzrok. -Nie walcze zbyt dobrze - wyznalem szczerze. -Przynajmniej widzisz, w ktora strone sie obrocic - nalegal harfiarz. - I na pewno dostrzezesz ich nadejscie wczesniej niz ja. Czy tak trudno byloby ci wedrowac przy blasku slonca choc przez kilka dni? -Ojcze, przestan go blagac! - rozgniewala sie Delicja. -Wole blagac jego, by z nami podrozowal, niz zabijakow dotknietych kuznica, zeby was nie krzywdzili! - odparl szorstko. Ponownie zwrocil ku mnie twarz. -Spotkalismy kilku dwa tygodnie temu. Dziewczeta mialy na tyle rozumu, zeby uciec, kiedy im kazalem, gdy nie moglem juz dac sobie rady z napastnikami. Zrabowali zapasy, uszkodzili harfe i... -I pobili ojca - dokonczyla Delicja cicho. - Poprzysiaglysmy sobie, Fletnia i ja, ze nastepnym razem nie uciekniemy, jesli wowczas bedziemy musialy zostawic tate. - Figlarnosc i przekora zniknely z jej glosu bez sladu. Mowila zupelnie powaznie. "Bede wedrowal wolniej - westchnalem do Slepuna. - Pilnuj sie mnie. Uwazaj, zeby cie nikt nie widzial". -Pojde z wami - przystalem. Nie moge stwierdzic, bym to uczynil z ochota. -Choc w walce nie radze sobie najlepiej. -Zastrzega sie, jakby czlowiek nie wiedzial o tym od pierwszego rzutu oka -zauwazyla Delicja, zwracajac sie do Fletni. Drwina znowu dzwieczala w jej glosie, lecz zapewne dziewczyna nie zdawala sobie sprawy, jak gleboko rani mnie tymi slowami. -Moge ci sie odwdzieczyc jedynie podziekowaniem, chlopcze. - Rapsod siegnal do mnie przez stol; uscisnalem jego dlonie w pradawnym gescie potwierdzenia zawartej umowy. Harfiarz odetchnal z wyrazna ulga. - Przyjmij wiec moje podziekowania i dziel z nami wszystko, co ludzie ofiaruja nam za muzykowanie. Dzis nie starczylo na wynajecie izby, ale gospodarz pozwolil nam spedzic noc w stodole. Nie tak dawniej bywalo, onegdaj minstrele zawsze mogli liczyc na izbe i posilek. Coz, mimo wszystko stodola ma przynajmniej drzwi, ktore oddziela nas od nocy. A wlasciciel gospody to czlowiek o zlotym sercu. Nie odmowi schronienia i tobie, jesli mu powiemy, ze podrozujesz z nami jako straznik. 83 -Od dawna juz nie spalem w tak wspanialych warunkach - rzeklem uprzejmie. Serce jednak mialem skute lodem strachu."W cos ty sie znowu wpakowal?" - dziwil sie Slepun. Ja takze sie nad tym zastanawialem. 6. KONFRONTACJA Czymze jest Rozumienie? Niektorzy nazywaja je perwersja, zboczeniem, uleganiem sklonnosciom, dzieki ktorym czlowiek zyskuje mozliwosc wladania jezykiem zwierzat oraz poznaje ich zycie do tego stopnia, ze w koncu sam staje sie nieledwie bestia. Moje studia nad ta magia oraz nad ludzmi ja praktykujacymi doprowadzily mnie do odmiennej konkluzji. Rozumienie wydaje sie forma umyslowego polaczenia, zazwyczaj z jednym zwierzeciem, pozwalajacego na pojmowanie jego mysli i uczuc. Nie daje ono, jak twierdza niektorzy, znajomosci mowy ptakow i zwierzat. Czlowiek dysponujacy Rozumieniem jest swiadom zycia we wszelkich jego przejawach, lacznie z istotami ludzkimi, a nawet z niektorymi potezniejszymi i starszymi posrod drzew. Nie moze jednak nawiazac " rozmowy" z przypadkowo napotkanym zwierzeciem. Wyczuje obecnosc zywej istoty, z duzym stopniem prawdopodobienstwa potrafi okreslic, czy jest ona sploszona, nastawiona wrogo czy zaciekawiona, ale nie ma wladzy nad zwierzetami ani nad ptakami, jak kaza wierzyc podania. Rozumienie moze byc ludzka akceptacja zwierzecej natury w samym czlowieku, a co za tym idzie, swiadomoscia istnienia pierwiastkow ludzkich w zwierzeciu. Legendarna wiernosc, charakteryzujaca zwierze zwiazane z czlowiekiem obdarzonym Rozumieniem, nie jest tym samym, czym wiernosc zwierzecia wobec pana. Jest to raczej odbicie uczuc, jakimi czlowiek obdarza zwierze, z ktorym jest zwiazany. * * * Nie spalem dobrze - nie dlatego ze sie odzwyczailem od sypiania w nocy, lecz najnowsze wiesci o ofiarach kuznicy napelnialy mnie przerazeniem.Minstrele wspieli sie na stryszek, ja natomiast znalazlem sobie kat, gdzie mialem sciane za plecami, a rownoczesnie dobry widok na drzwi. Dziwnie sie czulem noca we wnetrzu budynku. Stodola byla solidna, zbudowana z rzecznego kamienia spojonego zaprawa murarska, dach miala z grubych belek. Gospodarz trzymal w niej krowe i kilka kurczakow, procz nich byly jeszcze konie do wynajecia 85 i wierzchowce gosci. Znajome dzwieki, won siana, zapachy zwierzat nieodmiennie przywodzily mi na mysl stajnie w Koziej Twierdzy. Nagle zatesknilem za nimi, jak nigdy nie tesknilem za komnata w zamku.Co sie dzialo z Brusem? Czy wiedzial o poswieceniu ksieznej Cierpliwej? Kiedys sie kochali, ta milosc legla u podstaw jego poczucia obowiazku. Ksiezna poslubila mego ojca, czlowieka, ktoremu Brus poprzysiagl wiernosc po kres swoich dni. Czy kiedykolwiek myslal, by sie o ksiezne ubiegac ponownie, by ja odzyskac? Nie, wiedzialem to z absolutna pewnoscia. Duch ksiecia Rycerskiego pozostanie miedzy nimi na zawsze. A teraz takze i moj. Od takich rozmyslan niedaleko juz bylo do wspomnien o Sikorce. Sikorka mnie opuscila. Zdecydowala tak samo, jak swego czasu Brus. Uznala, ze moja niezachwiana wiernosc krolowi nie pozwoli nam nigdy nalezec do siebie naprawde. Znalazla kogos, kto okazal sie dla niej tak wazny, jak dla mnie stryj Szczery. Gdy znecano sie nade mna w lochach, nie mieszkala juz w Koziej Twierdzy, nie byla swiadkiem mego upadku i hanby. Nie potrafilem sie pogodzic z odejsciem ukochanej, ale staralem sie pamietac, ze dzieki temu ocalala. Niepewnie siegnalem ku niej Moca, lecz zaraz sie wycofalem. Czy naprawde chcialem ja zobaczyc szczesliwa w ramionach innego mezczyzny? Jako cudza zone? Cos mnie zaklulo w piersiach. Nie mialem prawa jej szpiegowac. Mimo wszystko myslalem o niej, gdy przysnalem, i beznadziejnie tesknilem za utracona miloscia. Przewrotny los przyniosl mi sen o Brusie. Wyrazny, przejrzysty - i pozbawiony sensu. Siedzielismy naprzeciw siebie, przy stole, w poblizu ognia, i zajmowalismy rece praca, jak to zwykle bywalo wieczorami. Tyle ze przed nim zamiast kubka z okowita stala herbata, a skora, ktora trzymal w dloniach, okazala sie nie uprzeza, lecz cieplym pantoflem, o wiele za malym na Brusa. Zbyt mocno wepchnal szydlo w miekka skorke, skaleczyl sie w palec. Zaklal szpetnie, a potem nagle podniosl wzrok i niezgrabnie poprosil o przebaczenie za uzywanie brzydkich slow w mojej obecnosci. Obudzilem sie skolowany i troszke rozbawiony. Brus czesto robil dla mnie buty, gdy jeszcze bylem maly, ale nie przypominalem sobie, by kiedykolwiek przepraszal za przeklinanie w mojej obecnosci, choc czesto mnie karal, jesli osmielilem sie przy nim uzywac wulgarnego jezyka. Rozsmieszyl mnie niemadry sen, sennosc uleciala. Delikatnie siegnalem umyslem wokol i znalazlem tylko zamglone marzenia spiacych zwierzat. Wszedzie spokoj, tylko nie we mnie. Dreczyly mnie mysli o Cierniu. Moj mistrz byl stary pod wieloma wzgledami. Za zycia krola Roztropnego korzystal z opieki monarchy, wiec zyl wzglednie bezpiecznie. Nieczesto sie wynurzal ze swej tajemnej komnaty, chyba tylko gdy mial do wykonania jakies wazne zadanie. Teraz byl skazany na wlasne sily, robil El jeden wie co, a jeszcze 86 tropily go hordy ksiecia Wladczego. Potarlem czolo. Niepokoj nie zdawal sie na nic, ale nie potrafilem go uciszyc.Uslyszalem lekkie kroki, a potem gluche stukniecie, kiedy ktos zeskoczyl z ostatniego stopnia drabiny. Pewnie ktoras z kobiet szla do wygodki. W nastepnej chwili uslyszalem szept Delicji: -Gruzel? -Tu jestem! Uslyszalem w ciemnosciach ciche stapanie. Czas spedzony z wilkiem wyostrzyl mi zmysly. Slabiutki promyk miesiaca, saczacy sie przez szpare w okiennicy, wystarczyl, bym dostrzegl zarys postaci mlodej kobiety. -Tutaj - podpowiedzialem, gdy sie zawahala. Drgnela, zaskoczona bliskoscia mego glosu. Po omacku dotarla do mojego kata, wreszcie usiadla obok na slomie. -Nie mam odwagi zasnac - szepnela. - Snia mi sie koszmary. -Wiem, jak to jest - przyznalem, zdumiony wlasnym wspolczuciem. - Wystarczy, ze zamkniesz oczy, a natychmiast toniesz. -No wlasnie. - Umilkla. Czekala. Tyle ze ja nie mialem juz nic do powiedzenia. Siedzialem bez slowa. -Jakie koszmary cie drecza? - zapytala cicho. -Paskudne - rzeklem oschle. Nie mialem zamiaru ich ozywiac opowiadaniem. -Ja snie, ze uciekam przed ofiarami kuznicy, a nogi przemienily mi sie w wode. Ciagle probuje, oni sa coraz blizej... -Straszne - przyznalem, choc wolalbym to, niz snic, ze jestem bity i bity, bez konca... Nie chcialem o tym myslec. -Czlowiek jest taki samotny, kiedy noca obudzi sie w strachu. "Ona chyba chce miec z toba mlode. Czy mozliwe, zeby tak latwo przyjeli cie do stada?" -Co takiego? - spytalem zaskoczony, ale odpowiedziala mi dziewczyna, nie Slepun. -Powiedzialam, ze czlowiek czuje sie bardzo samotny, kiedy musi sam walczyc z nocnym strachem. Teskni wtedy za poczuciem bezpieczenstwa. Za towarzystwem. -Nie znam lekarstwa na nocne koszmary - odparlem sztywno. Z calego serca pragnalem, zeby odeszla. -Czasami pomaga odrobina serdecznosci - odezwala sie cicho. Pogladzila mnie po dloni. Strzasnalem jej reke, zupelnie odruchowo. -Wstydzisz sie, terminatorze? -Stracilem bliska osobe - odparlem szczerze. - Ciagle jeszcze cierpie i nie chce sie z nikim wiazac. 87 -Rozumiem. - Wstala raptownie, otrzasnela slome ze spodnicy. - Przykro mi, ze ci przeszkodzilam.Byla raczej rozgniewana niz skruszona. Odeszla. Obrazilem ja, a przeciez nie czulem sie winny. Wolno wspinala sie na kolejne szczeble drabiny; przyszlo mi do glowy, ze czeka, az ja zawolam. Nie zawolalem. Zalowalem, ze w ogole wszedlem do miasta. "Polowanie takie sobie, za duzo tutaj ludzi. Dlugo jeszcze bedziesz z nimi?" "Obawiam sie, ze przez kilka dni. Przynajmniej do nastepnego miasta". "Nie chcesz miec z nia mlodych, wiec ona nie jest stadem. Dlaczego musisz isc z nimi?" Nie probowalem mu tlumaczyc. Potrafilbym przekazac tylko poczucie obowiazku, a on by nie pojal, dlaczego lojalnosc wobec krola Szczerego kaze mi pomoc wedrownym muzykantom. Los tych ludzi lezal mi na sercu, gdyz byli poddanymi mego wladcy. Nawet mnie owo wyjasnienie zdawalo sie naciagane, choc przeciez bylo prawdziwe. Zamierzalem bezpiecznie doprowadzic minstreli do najblizszego miasta. Zasnalem ponownie, ale nie spalem dobrze. Jakby slowa skierowane do De-licji otworzyly furtke nocnym zmorom. Doswiadczylem uczucia, ze jestem obserwowany. Skulilem sie w jakiejs norze, zanoszac modly o niewidzialnosc. Nie smialem drgnac. Zacisnalem mocno powieki jak dziecko, ktore wierzy, ze kiedy nie widzi, nie jest widziane. Oczy, ktore mnie wypatrywaly, mialy niezmiernie intensywne spojrzenie: to Stanowczy. Szukal mnie zupelnie tak samo, jakby obmacywal derke, pod ktora sie ukrylem. Byl bardzo blisko. Ogarnal mnie wielki strach. Nie moglem nabrac powietrza, nie moglem sie poruszyc. W panice ucieklem z siebie, odsunalem sie na bok, wslizgnalem w czyjs inny strach, w obcy koszmar. Tkwilem skulony za beczka z marynowanymi rybami, w skladzie starego Haka. Za drzwiami plomienie rozszczepialy ciemnosci, wznosily sie w niebo krzyki pojmanych i umierajacych. Powinienem uciekac. Wrogowie na pewno przyjda spladrowac i podpalic sklad. To nie byla dobra kryjowka, ale nie mialem sie gdzie schowac, a skonczylem dopiero jedenascie lat, nogi ze strachu zrobily mi sie calkiem miekkie, wiec i tak nie moglbym wstac, co dopiero uciekac. Gdzies tam, na zewnatrz, byl mistrz Hak. Gdy podniosly sie pierwsze krzyki, chwycil w dlonie stary miecz i ruszyl do drzwi. -Smoluch, pilnuj skladu! - zawolal przez ramie, zupelnie jakby sie wybieral na chwilke do piekarza. Usluchalem z radoscia. Wrzawa i zamieszanie dobiegaly z daleka, zrodzily sie gdzies u stop wzgorza, nad sama zatoka, a sklad wydawal sie solidny i bezpieczny. Tak bylo przed godzina. Teraz wiatr od przystani niosl zapach dymu, noc nie byla juz ciemna, lecz lsnila strasznym blaskiem wielkiego ognia. Plomienie i krzyki podchodzily coraz blizej. Mistrz Hak nie wracal. 88 "Uciekaj! - krzyczalem do chlopca, w ciele ktorego sie skrylem. - Uciekaj czym predzej! Ratuj siebie!"Nie slyszal. Podpelznalem do drzwi, ciagle otwartych na osciez, jak je zostawil mistrz Hak. Wyjrzalem ostroznie. Ulica biegl jakis czlowiek. Cofnalem sie, skulilem. Pewnie to jednak mieszkaniec miasta, a nie Zawyspiarz, bo biegl, nie ogladajac sie za siebie, wyraznie myslal tylko o tym, zeby sie znalezc jak najdalej stad. Zupelnie wyschlo mi w ustach. Jakos zdolalem podniesc sie na nogi, przywarlem do framugi. Spojrzalem w dol, na miasto i na przystan. Wiele domow stalo w ogniu. Ciepla letnia noc dusila sie od dymu i popiolu niesionego goracym wiatrem. W przystani palily sie statki. W swietle plomieni widzialem nieliczne postacie umykajace przed Zawyspiarzami. Ktos pojawil sie na rogu, kolo warsztatu garncarza. Niosl latarnie i szedl powoli, spacerkiem. Poczulem nagly przyplyw nadziei. Jesli byl tak spokojny, losy bitwy musialy sie odwrocic. Zaczalem wstawac, lecz natychmiast skulilem sie znowu - przechodzien rzucil latarnia o drewniany front sklepu. Lampa sie rozbila, nafta prysnela na wszystkie strony, ogien popedzil wesolo w gore po wyschnietym na wior drewnie. Oslonilem oczy przed jasnym blaskiem. Wiedzialem, ze ukrywanie sie nie jest bezpieczne, ze powinienem uciekac. Rozsadek dodal mi nieco odwagi, zdolalem skoczyc na rowne nogi i przemknac za rog skladu. Przez jedna chwile bylem znowu Bastardem. Chlopiec chyba w ogole mnie nie wyczuwal. Nasze polaczenie nie zostalo nawiazane dzieki mnie, to on siegnal jakims szczatkowym talentem krolewskiej magii. Nie mialem zadnej wladzy nad jego cialem, tylko uwiazlem w cudzych doznaniach. Bylem tym chlopcem, znalem jego mysli i odbieralem bodzce wysylane przez zmysly - bylem z nim polaczony jak niegdys stryj Szczery laczyl sie ze mna. Nie mialem czasu rozwazac, jak tego dokonalem ani dlaczego zostalem tak niespodziewanie zespolony z tym obcym czlowiekiem, gdyz szorstka dlon chwycila Smolucha za kolnierz. Chlopak zamarl, sparalizowany strachem, a kiedy podnieslismy wzrok, ujrzelismy brodata twarz usmiechnietego Zawyspiarza. U jego boku pojawil sie drugi, ktory szyderczo szczerzyl zeby. Smoluch zwiotczal w uscisku napastnika. Bezradnie patrzyl na noz, ostrze lsniace coraz blizej twarzy. Poznalem parzaco lodowaty bol, jaki zadaje stal podrzynajaca gardlo, przezylem meczarnie swiadomosci, ze oto moja wlasna ciepla krew splywa mi po piersiach, ze to juz koniec, juz za pozno, juz jestem martwy. Potem, gdy Smoluch, bez glowy, osunal sie w uliczny pyl, moja swiadomosc uwolnila sie od jego ciala. Unosilem sie nad tamtym miejscem. Przez jedna przerazajaca chwile wyczuwalem mysli Zawyspiarza. Slyszalem szorstkie, gardlowe dzwieki, jakie wydawal jego towarzysz, ktory tracil butem martwe cialo chlopca. Wiedzialem, ze karci morderce za zmarnowanie dobrego materialu na ofiare kuznicy. Ten prychnal pogardliwie i odpowiedzial cos, co oznaczalo, ze chlopak byl za mlody, przezyl za 89 malo, niewart byl czasu mistrza. Odczytalem takze z delikatnego zawirowania emocji, ze morderca pragnal dwoch rzeczy: okazac chlopakowi litosc i wlasnorecznie zabic.Zajrzalem w serce wroga. I nadal nie rozumialem. Podazalem za nimi, bezcielesny, niematerialny. Jeszcze chwile wczesniej miala mnie w mocy jakas nieprzeparta potrzeba. Teraz juz jej sobie nie przypominalem. Plynac na podobienstwo mgly, bylem swiadkiem upadku i pladrowania Srogich Blot w Ksiestwie Niedzwiedzim. Raz za razem cos mnie pociagalo w coraz to inna strone - ku ktoremus z mieszkancow miasta, bym sie stal swiadkiem walki, smierci lub watpliwego zwyciestwa ucieczki. Jeszcze dzis, gdy zamkne oczy, potrafie sobie dokladnie przypomniec tamta noc, dziesiatki przerazajacych momentow w zywotach, ktore na krotko poznalem. Wreszcie trafilem do jakiegos czlowieka z wielkim mieczem w dloni, stojacego przed plonacym domem. Zagradzal droge trzem Zawyspiarzom, a zona z corka probowaly uniesc rozzarzona belke i oswobodzic uwiezionego w pulapce chlopczyka. Zadne z nich nie chcialo opuscic pozostalych, a mezczyzna byl juz zmeczony. Zbyt zmeczony, za bardzo oslabiony przez uplyw krwi, zeby choc uniesc miecz, a co dopiero walczyc. Czulem tez, jak Zawyspiarze bawia sie jego kosztem, jak go zwodza, zeby w efekcie pojmac i zarazic kuznica cala rodzine. Czulem, jak tego czlowieka powoli ogarnia chlod smierci. Glowa zaczynala mu opadac na piersi. Nagle sie wyprostowal. Dziwnie znajome swiatlo rozblyslo w jego oczach. Chwycil miecz w obie dlonie i z rykiem skoczyl na wroga. Dwoch leglo od pierwszego wypadu; smierc nie zdazyla zetrzec z ich twarzy grymasu zaskoczenia. Trzeci podniosl miecz, ale nie potrafil zatrzymac furii atakujacego. Po lokciu mieszczanina splywala lepka krew, ktora przemoczyla koszule, ale jego miecz dzwieczaljak dzwon, gdy zderzal sie z ostrzem Zawyspiarza, gdy pokonywal jego obrone i gdy potem nagle zatanczyl leciutko niczym pioro, by wyrysowac czerwona linie w poprzek gardla. W mgnieniu oka obronca skoczyl do boku zony. Nie baczac na ogien, dzwignal plonaca belke i wydobyl syna z pulapki. Ostatni raz spojrzal ukochanej w oczy. -Uciekaj! - wychrypial. - Wez dzieci i uciekaj. Runal na ziemie. Byl martwy. Kobieta chwycila dzieci za rece i puscila sie biegiem, a ja poczulem, jak z ciala martwego mezczyzny unosi sie jakies widmo. "To przeciez ja" - pomyslalem, lecz juz wiedzialem, ze to nieprawda. Duch mnie wyczul, obrocil sie w moja strone. Jakbym spojrzal we wlasna twarz, tyle ze postarzala. Wstrzasnelo mna, ze krol Szczery nadal postrzegal siebie w taki sposob. "Ty tutaj? - Pokrecil glowa niezadowolony. - Chlopcze, to niebezpieczne. Nawet ja nie powinienem tego robic... Z drugiej strony, coz innego moge uczynic, 90 gdy wzywaja? - Patrzyl na mnie, oniemialego. - Kiedy zdolales zebrac sily? Kiedy sie nauczyles wedrowac Moca?"Nie odpowiedzialem. Nie mialem odpowiedzi, nie znalem wlasnych mysli. Czulem sie jak wilgotne przescieradlo trzepoczace na nocnym wietrze, nie bardziej materialny niz niesiony morska bryza lisc. "Bastardzie, to niebezpieczne dla nas obu. Wracaj. Pora na ciebie". Czy rzeczywiscie nazwanie czlowieka jego imieniem wyzwala dzialanie sil magicznych? Wiele pradawnych nauk utrzymuje, iz tak wlasnie sie dzieje. Nagle przypomnialem sobie, kim jestem i ze nie przebywam we wlasciwym miejscu. Nie wiedzialem jednak, jakim sposobem sie tam znalazlem, a co dopiero, jak wrocic do wlasnego ciala. Bezradnie wlepialem wzrok w krola Szczerego, niezdolny nawet ujac w slowa prosbe o pomoc. Domyslil sie. Wyciagnal w moja strone widmowa reke. Odnioslem wrazenie, ze wnetrzem dloni dotknal mego czola i lekko pchnal. Uderzylem glowa o sciane, az mi rozblysly przed oczyma tysiace jasnych gwiazd. Siedzialem w stodole, za gospoda "Pod Rozwaga". Otaczala mnie cisza i ciemnosc, spiace zwierzeta, klujaca sloma. Powoli przekrecilem sie na bok. Poczulem fale zawrotow glowy i nudnosci. Slabosc, ktora zwykle pojawiala sie po uzywaniu Mocy. Otworzylem usta, chcialem wykrzyczec prosbe o lyk wody, lecz spomiedzy spieczonych warg wydarl sie tylko ochryply skrzek. Zamknalem oczy, zapadlem w niebyt. Obudzilem sie tuz przed switem. Podpelzlem do swojego tobolka, znalazlem w nim, co mi bylo potrzebne, a potem wiecznosc cala brnalem do tylnych drzwi gospody, gdzie od kucharki wyblagalem kubek goracej wody. Patrzyla na mnie z niedowierzaniem, gdy kruszylem do wrzatku zasuszony kozlek. -To nic dobrego - przestrzegla mnie, patrzac w oslupieniu, jak pije parzacy, gorzki napar. - W Miescie Wolnego Handlu daja to niewolnikom. Mieszaja im ze strawa i napitkiem, zeby mieli wiecej sily do pracy, a tracili wole sprzeciwu. Ledwie jej sluchalem. Czekalem na skutki dzialania wywaru. Zbieralem mlode rosliny, wiec obawialem sie, czy mialy dostateczna moc. Mialy. Jakis czas uplynal, ale wreszcie po moim ciele rozlalo sie ozywcze cieplo, rece przestaly drzec, odzyskalem ostrosc widzenia. Podnioslem sie ze schodow, podziekowalem kucharce i oddalem kubek. -To bardzo zly nawyk, zwlaszcza u mlodego czlowieka - oznajmila zacna kobiecina i wrocila do gotowania. Gdy brzask zarozowil niebo nad wzgorzami, wyszedlem z gospody. Chcialem sie przejsc po ulicach miasta. Przez jakis czas podswiadomie czekalem widoku ludzi o pustym spojrzeniu, spalonych budynkow oraz wypatroszonych wnetrz domow. Szybko jednak nocny koszmar przegral z letnim porankiem i swiezym wiatrem znad rzeki. 91 W swietle dnia zly stan miasta bardziej rzucal sie w oczy. Odnioslem wrazenie, ze wiecej tu zebrakow niz w Koziej Twierdzy, ale nie wiedzialem, czy nie jest to naturalne w osadach nadrzecznych.Co sie ze mna dzialo tej nocy? Jak to w ogole bylo mozliwe? Postanowilem nigdy wiecej nie dopuscic do czegos podobnego. Dodawala mi otuchy swiadomosc, ze krol Szczery zyje, nawet jesli martwilo mnie, ze tak nierozwaznie marnotrawil energie niezbedna do korzystania z Mocy. Nie wiedzialem, gdzie jest tego ranka i czy - podobnie jak ja - stawia czolo nowemu dniu z gorzkim smakiem kozlka w ustach. Gdybym potrafil uzywac Mocy wedle uznania, nie musialbym sie nad tym zastanawiac. Nieszczegolnie pocieszajaca refleksja. Wrociwszy do gospody, znalazlem grupke minstreli gotowa do drogi. Wlasnie konczyli jesc owsianke. Przysiadlem sie do nich, a wtedy Rapsod wyznal otwarcie, ze obawiali sie, iz ruszylem bez nich. Delicja w ogole sie do mnie nie odzywala, a Fletnie kilka razy przylapalem na wyraznie szacujacym spojrzeniu. Bylo jeszcze wczesnie, gdy opuscilismy gospode. Choc nie maszerowalismy moze jak zolnierze, Rapsod narzucil forsowne tempo. Myslalem, ze trzeba go bedzie prowadzic, ale on ze swej laski uczynil przewodnika. Niekiedy rzeczywiscie szedl z reka na ramieniu Delicji lub Fletni, lecz wydawalo sie to gestem podyktowanym raczej potrzeba towarzystwa niz koniecznoscia wsparcia. Podroz nie byla takze nudna, gdyz harfiarz opowiadal historie mijanych ziem, kierujac slowa zwlaszcza do Fletni. Zadziwial mnie wszechstronnoscia wiedzy. Gdy slonce stanelo wysoko na niebie, zatrzymalismy sie na czas jakis i podzielilismy prostym jadlem. Czulem sie nikczemnie, korzystajac z ich zapasow i nie dajac nic w zamian, lecz przeciez nie mialem sposobu sie wymowic, zeby zapolowac z wilkiem. Od kiedy miasto na dobre zniknelo nam z oczu, Slepun podazal za nami jak wierny cien. Dobrze bylo wiedziec, ze jest w poblizu. Jednoczesnie zal mi bylo, ze nie podrozujemy tylko we dwoch. Kilkakrotnie tego dnia mijali nas inni wedrowcy, piesi, na koniach albo na mulach. Poprzez drzewa widzielismy niekiedy lodzie plynace w gore rzeki, uparcie walczace z pradem. Gdy minal ranek, zaczely nas wyprzedzac dobrze strzezone wozy. Za kazdym razem Rapsod wolal, proszac o podwiezienie. Dwukrotnie nam grzecznie odmowiono. Innymi razy nie odpowiadano w ogole. Piesi szli grupami, a w jednej z nich bylo kilku gburowatych mezczyzn w pospolitych szatach, zapewne najemnych straznikow. Popoludnie zeszlo nam na recytowaniu "Poswiecenia kregu Mocy baronowej Ognistej" - dlugiego poematu o kregu sluzacym krolowej Proroczej i o tym, jak jego czlonkowie oddali zycie, by pomoc wladczyni wygrac rozstrzygajaca bitwe. Slyszalem ten utwor juz kilkakrotnie w Koziej Twierdzy. Nim dzien poczal sie chylic ku wieczorowi, uslyszalem go jeszcze dwa razy. Rapsod z nieskonczona cierpliwoscia powtarzal kolejne wersy, by sie upewnic, ze Fletnia bedzie spiewala bez najmniejszej omylki. Wdzieczny bylem losowi za te recytacje bez konca, gdyz pozwalala uniknac rozmowy. 92 Zmierzch zastal nas daleko od jakiejkolwiek ludzkiej osady. W miare jak przygasalo swiatlo dnia, trojke minstreli ogarnial coraz wiekszy niepokoj. W koncu przejalem komende. Oznajmilem, ze przy najblizszym strumieniu musimy zejsc z drogi i poszukac miejsca na nocleg. Delicja z Fletnia szly z tylu, za mna i Rapsodem; slyszalem ich nerwowe szepty. Ja bylem spokojny - Slepun zapewnial, ze w poblizu nie ma innego podroznego. Poprowadzilem w gore strumienia i znalazlem miejsce pod wielkim cedrem, gdzie moglismy bezpiecznie wypoczac przez noc.Pod pozorem zalatwienia naturalnej potrzeby poszedlem do wilka. Dobrze spozytkowalismy czas spedzony razem, gdyz Slepun odkryl miejsce, gdzie wartki nurt podmyl brzeg - doskonale do lapania ryb. Patrzyl z duzym zainteresowaniem, gdy leglem na brzuchu, wsadzilem rece do wody i ostroznie przeczesywalem zaslone wodorostow. Juz przy pierwszej probie zyskalem spora, tlusta zdobycz. Kilka chwil pozniej - druga, nieco mniejsza. Kiedy w koncu uznalem, ze mamy ich dosyc, bylo juz prawie ciemno. Zabralem ze soba trzy ryby, dwie zostawiwszy Slepunowi. "Lowienie ryb i drapanie za uszami. Oto dwa powody, dla ktorych ludziom dano rece" - oznajmil wesolkowato, zabierajac sie do ucztowania. Wczesniej juz polknal wnetrznosci z moich trzech ryb. "Uwazaj na osci" - przypomnialem mu po raz kolejny. "Matka wychowala mnie na lososiach - przypomnial. - Osciami martwic sie nie musze". Zostawilem go sam na sam z lakomstwem i wrocilem do obozowiska. Min-strele rozpalili niewielki ogien. Slyszac moje kroki, wszyscy troje zerwali sie na rowne nogi i chwycili w dlonie kije, ktorymi podpierali sie w drodze. -To ja! - krzyknalem. Powinienem byl zrobic to wczesniej. -Chwala Edzie! - westchnal Rapsod i usiadl ciezko. -Dlugo cie nie bylo - odezwala sie Fletnia. Delicja tylko zmierzyla mnie wzrokiem. -Przynioslem kolacje. - Pokazalem im lup, nawleczony na wierzbowa witke. Delicja przyszykowala suchary oraz woreczek soli, ja w tym czasie wyszukalem spory plaski kamien. Owinalem ryby liscmi, ulozylem na kamieniu w zarze. Mialem nadzieje, ze smakowity zapach nie przyciagnie do naszego obozowiska zadnego nieszczesnika dotknietego kuznica. "Przeciez stoje na warcie" - przypomnial mi Slepun, a ja mu podziekowalem. Gdy pilnowalem ryb, Fletnia przepowiadala sobie pod nosem wersy "Poswiecenia kregu Mocy baronowej Ognistej". -"Milkliwy byl chromy, Oddany slepcem"... - poprawilem ja odruchowo, probujac jednoczesnie przewrocic rybe tak, zeby sie nie rozpadla. -Nieprawda! - obruszyla sie Fletnia. 93 -Racja jest po stronie Gruzla - odezwal sie slepy minstrel. - Milkliwy mial znieksztalcona stope, a Oddany byl niewidomy od urodzenia. Gruzel, potrafisz wymienic imiona pozostalej piatki? - Jakbym slyszal Krzewiciela w czasie dawnych lekcji.Sparzylem sie w palec; wsadzilem go do ust i dlatego dopiero po chwili zacytowalem: -"Plomienny kregowi Mocy przewodzil, a ci, co z nim razem wladali krolewska magia, jemu samemu podobni byli: na ciele ulomni, lecz o sercach goracych i rozumach wielkich. A zatem niechze mi bedzie dane wspomniec kolejno ich wszystkich. Milkliwy byl chromy, Oddany slepcem, Dybel zblakany mial umysl, Lacznik warge zajecza. Gluchy byl Mocny, a Ciemny, ktorego wrogowie na pewna smierc porzucili - bez rak byl i bez oczu. A jesli sadzicie, ze mozecie gardzic takimi jak oni, to pozwolcie mi rzec..." -Prosze, prosze! - wykrzyknal Rapsod zaskoczony. - Czy jako dziecko praktykowales u minstrela? Frazujesz bardzo dobrze i slowa znasz doskonale. Robisz moze zbyt wyraziste pauzy. -Nie uczylem sie u minstrela. Po prostu mam dobra pamiec. - Nielatwo bylo zachowac powage wobec jego pochwal, nawet jesli Delicja mierzyla mnie zjadliwym spojrzeniem. -Czyzbys potrafil wyrecytowac calosc? - spytal Rapsod wyzywajaco. -Sam nie wiem... - Potrafilbym. Zarowno Brus, jak i Ciern czesto cwiczyli mi pamiec, a poemat o poswieceniu kregu Mocy baronowej Ognistej slyszalem tyle razy, ze w ogole nie moglem go wyrzucic z mysli. -Wobec tego sprobuj, ale nie recytuj. Spiewaj. -Nie mam dobrego glosu. -Jesli mozesz mowic, mozesz spiewac. Zrob przyjemnosc staremu czlowiekowi. Moze posluszenstwo wobec starcow tkwilo zbyt gleboko w mej duszy? A moze to przez pelna szyderczego zwatpienia mine Delicji? Odchrzaknalem i zaczalem ballade, z poczatku cicho, az Rapsod gestem nakazal mi spiewac glosniej. Kiwal glowa z uznaniem, lecz takze kilka razy sie skrzywil, gdy falszywie wzialem nute. Mniej wiecej w polowie Delicja zauwazyla oschle: -Ryba sie przypala. Zapomnialem o piesni, rzucilem sie ratowac kolacje. Ogony rzeczywiscie przywarly do lisci, ale reszta upiekla sie doskonale. Podzielilismy danie miedzy siebie. Pochlonalem swoja czesc zbyt gwaltownie. Nawet dwukrotnie wieksza porcja nie napelnilaby mi zoladka, lecz przeciez musialem sie zadowolic tym, co mialem. Suchary byly zadziwiajaco smaczne. Na koniec Fletnia zaparzyla nam herbaty. Wreszcie ulozylismy sie wokol ognia na kocach. 94 -Gruzel, dobrze ci sie wiodlo jako skrybie? - zapytal niespodziewanie Rapsod.-Moglo byc lepiej - burknalem niechetnie - ale dalo sie przezyc-"Moglo byc lepiej" - mruknela Delicja do Fletni, przedrzezniajac moj ton. Rapsod udal, ze nie slyszy. -Jestes troche za stary na takie nauki, ale jeszcze nic straconego, moglbys zaczac spiewac. Glos masz nie najgorszy: spiewasz jak chlopiec, nie wiesz, ze masz meska glebie tonu i potezne pluca. Pamiec wymarzona. Grasz na jakims instrumencie? -Na fletni Pana. Niezbyt dobrze. -Moglbym cie douczyc. Gdybys do nas dolaczyl... -Ojcze! Ledwie go znamy! - zaprotestowala Delicja. -Moglem byc rownie oburzony, gdy minionej nocy zeszlas ze stryszku - zauwazyl Rapsod lagodnie. -Tylko rozmawialismy. - Rzucila mi miazdzace spojrzenie, pewna, ze ja zdradzilem. Jezyk stanal mi kolkiem w gebie. -Wiem - oznajmil Rapsod. - Slepota wyostrzyla mi sluch. Skoro jednak uznalas go za czlowieka, z ktorym mozna bezpiecznie rozmawiac w srodku nocy, to moze uszanujesz moje przekonanie, ze bezpiecznie jest mu zaoferowac nasze towarzystwo? Co ty na to, Gruzel? Pokrecilem wolno glowa. -Nie. Bardzo dziekuje. Doceniam propozycje, zwlaszcza ze jestem dla was obcy. Pojde z wami do najblizszego miasta, tam na pewno znajdziecie inne towarzystwo. Szczerze mowiac, wolalbym... -Straciles bliska osobe. Zrozumiale, ze nie garniesz sie do ludzi, ale zupelna samotnosc nikomu nie sluzy - rzekl Rapsod cicho. -Kogo straciles? - zapytala Fletnia, jak zwykle bez ogrodek. -Umarl moj dziad. Opuscila mnie zona - odparlem krotko. Chcialem, zeby mnie juz zostawili w spokoju. -Na kazdego przychodzi czas - odezwal sie cicho Rapsod. -To jest ta twoja utracona milosc? - wtracila sie obcesowo Delicja. - Co jestes winny kobiecie, ktora cie zostawila? Chyba ze dales jej do tego powod? -Zbraklo powodu, by chciala zostac - przyznalem niechetnie. - Nie chce o tym mowic - dodalem po chwili, wiedziony odruchem szczerosci. - Nie chce. Odprowadze was do miasta i stamtad pojde juz swoja droga. -Oto jasno postawiona sprawa - rzekl Rapsod, wyraznie rozzalony. Moze bylem nieuprzejmy, ale nie mialem ochoty zmienic zdania. Potem niewiele rozmawialismy, co bardzo mi odpowiadalo. Fletnia objela pierwsza warte, Delicja druga. Nie protestowalem, choc wiedzialem, ze Slepun bedzie przez cala noc grasowal w okolicy. Niewiele moglo ujsc jego uwagi. 95 Na swiezym powietrzu lepiej spalem. Przyszedl czas zmienic Delicje na warcie. Przeciagnalem sie, skinalem jej, ze juz moze isc spac. Poruszylem drwa w ognisku i usiadlem przy pelzajacych plomieniach. Delicja przysiadla obok.-Nie lubisz mnie, prawda? - spytala. -Nie znam cie - odparlem, najtaktowniej jak potrafilem. -I nie masz ochoty poznac - stwierdzila. Zmierzyla mnie zimnym spojrzeniem. - Ja natomiast chcialam cie poznac, od momentu gdy w gospodzie spiekles raka. Nic tak nie wyzwala mojej ciekawosci jak czerwieniejacy mezczyzna. Rzadko ktory rumieni sie tylko dlatego, ze go przylapano na przygladaniu sie kobiecie. -Glos jej nabral tonow niskich i gardlowych, pochylila sie ku mnie poufale. - Chcialabym wiedziec, o czym takim myslales, ze twarz miales niczym piwonia. -O tym, ze bylem niegrzeczny, gapiac sie bez umiaru - odparlem szczerze. Obdarzyla mnie zmyslowym usmiechem. -Ja myslalam o czyms zupelnie innym, patrzac na ciebie. - Zwilzyla wargi czubkiem jezyka, przysunela sie blizej. Nagle bolesnie zatesknilem za Sikorka. -Nie mam serca do takich zabaw. - Wstalem. - Przyniose wiecej drewna. -Chyba wiem, dlaczego zona cie porzucila - oznajmila Delicja jadowicie. -Mowisz, ze nie masz do tego serca? Moim zdaniem, zrodlo twoich klopotow tkwi nieco nizej. - Podniosla sie i wrocila na swoje poslanie. Nareszcie zostawila mnie w spokoju. Tak jak powiedzialem, poszedlem nazbierac opalu. Nastepnego ranka zapytalem Rapsoda: -Jak daleko do najblizszego miasta? -Jesli bedziemy szli w tym samym tempie co wczoraj, powinnismy dotrzec jutro okolo poludnia. Odwrocilem sie, bo nie moglem zniesc rozczarowania w jego glosie. Gdy wreszcie zarzucilismy tobolki na ramiona i ruszylismy w droge, naszla mnie gorzka refleksja, ze zrazilem do siebie ludzi, ktorych znalem i kochalem, wlasnie by uniknac takich sytuacji jak ta, w ktorej znalazlem sie teraz z powodu obcych. Czy mozna zyc miedzy ludzmi, a jednoczesnie nie byc krzywdzonym przez ich oczekiwania, przez wzajemne zaleznosci? Dzien nastal cieply, ale nie goracy. Gdybym podrozowal sam, pewnie bym z przyjemnoscia szedl lasem obok drogi, gdzie spiewnie nawolywaly sie ptaki na galeziach. Po drugiej stronie szlaku, przez rzadko rosnace drzewa przeswitywala woda; od czasu do czasu przesuwaly sie po niej barki niesione pradem albo lodzie wioslowe brnace z wysilkiem w gore rzeki. Rozmawialismy niewiele, a po jakims czasie harfiarz Rapsod kazal Fletni znowu powtarzac "Poswiecenie kregu Mocy baronowej Ognistej". Chociaz dziewczyna czesto sie mylila, milczalem. 96 Odbieglem myslami daleko. Jakze cudownie latwo bylo mi zyc dawniej, gdy nie musialem sie martwic o nastepny posilek ani o czysta koszule. Uwazalem siebie za przemyslnego, za bieglego w skrytobojczym fachu, a nie dostrzegalem, jak wazne bylo to, ze zawsze moglem liczyc na pomoc i rade Ciernia, ze mialem czas sie zastanowic, co powiem oraz jak sie zachowam. Zdany na wlasne sily, majac za caly majatek tyle, ile zdolalem uniesc na grzbiecie, nie bylem juz taki sprytny. Pozbawiony drobiazgow, z ktorych niegdys korzystalem zupelnie bezwiednie, zaczalem watpic nie tylko we wlasna odwage, lecz i w sens mojego istnienia. Skrytobojca, czlowiek krola, wojownik, mezczyzna... Czy dzisiaj zdolalbym sie sprawdzic w ktorejs z tych rol? Probowalem sobie przypomniec zuchwalego mlodzika, ktory wioslowal na okrecie wojennym ksiecia Szczerego, "Rurisku", nie znajac wahania rzucal sie z toporem w dloni w wir najzajadlejszej walki. Nie potrafilem pojac, ze on i ja to ta sama osoba.W poludnie Delicja rozdzielila pomiedzy nas resztke prowiantu. Nie bylo tego wiele. Potem dziewczeta szly pierwsze, rozmawiajac cicho, chrupiac suchary i popijajac je woda. Powiedzialem Rapsodowi, ze powinnismy troche wczesniej niz poprzedniego wieczoru rozlozyc sie obozem, zebym mial czas cos upolowac lub zlowic kilka ryb. -Jesli uczynimy zgodnie z twoja rada - rzekl harfiarz powaznie - nie dotrzemy do miasta przed poludniem. -Wystarczy, jesli zdazymy przed wieczorem - zapewnilem. Odwrocil do mnie glowe, pewnie by mnie lepiej slyszec, ale zasnutymi mgla oczyma zdawal sie zagladac mi do wnetrza duszy. Trudno bylo zniesc kryjace sie w nich wolanie, lecz nie odpowiedzialem. Gdy minal najwiekszy skwar, zaczalem sie rozgladac za miejscem na biwak. Slepun truchtal przodem. Nagle poczulem, ze siersc jezy mu sie na karku. "Tam sa ludzie, traci od nich padlina i nieczystosciami. Chwytam zapach, widze ich, ale poza tym nie czuje". Poplynelo ku mnie zaniepokojenie, jakie go ogarnialo zawsze w obecnosci ofiar kuznicy. Podzielalem je. Niegdys byli oni ludzmi, nosili w sobie iskierke Rozumienia, ukryta w kazdym zyjacym stworzeniu. Przechodzilo moje wyobrazenie, jak mogli sie poruszac, rozmawiac, jesc - skoro nie bylo od nich czuc zycia. Dla Slepuna byli kamieniami, ktore nie wiedziec jakim sposobem nasladowaly zachowanie zywych istot. "Ilu ich jest? Mlodzi? Starzy?" Jest ich wiecej niz nas i sa wieksi niz ty. - Wilczy sposob postrzegania rzeczywistosci. - Poluja na drodze. Tuz za zakretem". -Rozbijemy sie tutaj - oznajmilem nagle. Trzy glowy odwrocily sie w moja strone, trzy pary oczu spojrzaly na mnie ze zdziwieniem. "Za pozno. Zwachali was, juz nadciagaja". Za pozno, zeby sie ukryc, za pozno na wymyslenie jakiegos klamstwa. 97 -Przed nami sa ofiary kuznicy. Wiecej niz dwoch. Czatowali na drodze, teraz sie zblizaja. Badzcie gotowi.-Skad wiesz? - nastroszyla sie Delicja. -Uciekajmy! - krzyknela Fletnia. Jej nie obchodzilo, skad wiem. Oczy miala wielkie jak spodki, ze strachu drzala jak listek. -To na nic. Dopadna nas i zabija. Nawet gdybysmy zdolali uciec, i tak jutro bedziemy musieli ich ominac. - Rzucilem tlumok na droge, solidnym kopniakiem odtracilem na bok. Nie byl cenniejszy niz moje zycie. Jesli wygramy, wowczas go podniose. Jesli nie, znajda moj dobytek nastepni podrozni. Delicja, Fletnia i Rap sod byli jednak muzykantami. W tobolkach niesli instrumenty. Zadne z nich nie uczynilo gestu, by sie pozbyc ciezaru. Dziewczeta, wiedzione instynktem, stanely po bokach starca. Wszyscy troje zbyt kurczowo sciskali kostury. Moj pasowal do dloni jak ulal, gotow do uzycia. Czekalem. Na kilka chwil przestalem myslec. Moje rece zyly wlasnym zyciem i doskonale wiedzialy, co robic. -Gruzel, chlopcze, bron dziewczat. Mna sie nie przejmuj, nie pozwol tylko, zeby im stalo sie cos zlego - rozkazal Rapsod. Slowa harfiarza przerwaly jakas tame. Zatopila mnie fala przerazenia. Cialo stracilo gotowosc, w glowie mialem tylko jedno: porazka bedzie bolesna. Nade wszystko na swiecie pragnalem rzucic sie do ucieczki, nie myslac wcale o min-strelach. "Zblizaja sie od krzewow - ostrzegl Slepun. - Dwoch idzie szybko, jeden zostaje w tyle. Ten chyba bedzie moj". Slyszalem. Idac, lamali galazki krzewow. Poczulem smrod. W nastepnej chwili dostrzegla ich Fletnia. Krzyknela ostro, a oni ruszyli do ataku. Obaj byli wieksi ode mnie. Ubranie na nich cuchnelo, ale poza tym bylo w niezlym stanie. Najwyrazniej niedawno padli ofiarami kuznicy. Obaj uzbrojeni byli w maczugi. Wiecej nie zauwazylem, nie mialem czasu. Czlowiek dotkniety kuznica nie jest glupszy ani bardziej powolny niz zdrowy. Nie potrafi odbierac uczuc i emocji innych ludzi ani -jak mi sie wydaje - nie pamieta, do jakiej reakcji moze przeciwnika zmusic jego dzialanie. Dlatego tez ofiary kuznicy czesto zachowuja sie nieobliczalnie. Odmiana ducha nie odbiera im inteligencji, nie pomniejsza umiejetnosci wladania bronia. Wiecej: dzialaja oni pod przemozna presja zaspokojenia potrzeby, podobni w tym do zwierzat. Moga ukrasc konia pod wierzch, a nastepnego dnia go zjesc, tylko dlatego ze koniecznosc zaspokojenia glodu bedzie pilniejsza niz pragnienie wygodnego podrozowania. Ludzie ci nigdy nie wspoldzialaja. Nie ma miedzy nimi zadnej lojalnosci. Jesli walcza o zdobycz, rownie dobrze moga nekac wspolnego wroga, jak i zwrocic sie jeden przeciwko drugiemu. Moga razem podrozowac i razem atakowac, jednak nie jest to wspolny wysilek. Mimo wszystko w dazeniu do celu sa brutalni, przebiegli oraz bezlitosni. 98 Wiedzialem o tym wszystkim, totez nie bylem zaskoczony, gdy obaj mnie wymineli, atakujac slabszych. Zdumialo mnie natomiast wlasne uczucie ulgi. Tchorzylem. Ta swiadomosc sparalizowala mnie jak jeden z tak dobrze mi znajomych nocnych koszmarow. Pozwolilem napastnikom przebiec mimo.Delicja i Fletnia, rozwscieczone, a rownoczesnie przerazone, bronily sie co sil. Nie mialy do walki talentu, niewiele potrafily, nie mialy doswiadczenia w obronie jako zespol, nie potrafily sie nawet ustawic tak, zeby jedna nie skrzywdzila drugiej albo Rapsoda. Uczyly sie muzykowania, nie bicia. Rapsod stal posrodku, sciskal w dloniach kostur, lecz nie uderzal, by nie trafic Delicji albo Fletni. Jego twarz wykrzywiala wscieklosc. Moglem wtedy uciec. Moglem chwycic swoj tlumok i pobiec droga, nie ogladajac sie za siebie. Nieszczesnicy dotknieci kuznica na pewno by mnie nie gonili - zawsze zadowalali sie najlatwiejsza zdobycza. Nie zrobilem tego. Pozostal we mnie jeszcze jakis strzep odwagi, a moze dumy. Zostawilem Delicji i Fletni szamotanine z wiekszym przeciwnikiem, sam zaatakowalem mniejszego, bo wydawal sie bardziej zaprawiony w walce. Najpierw uderzylem w nogi. Chcialem go okaleczyc, chocby powalic. Zaryczal z bolu i ze strasznym grymasem na twarzy odwrocil sie do mnie, ale wcale nie poruszal sie wolniej. Dawno poczynilem pewna wazna obserwacje dotyczaca ofiar kuznicy: bol wywieral na nich znacznie mniejsze wrazenie niz na innych ludziach. Pamietalem, ze gdy bylem bity w zamkowych lochach, nie tylko zwyczajnie balem sie bolu, ale tez obawialem sie o swoje cialo. Dziwne to bylo uczucie, tak silnie sobie uzmyslowic zwiazek z wlasnymi czlonkami. Czlowiek czerpie dume ze swej cielesnej powloki. Gdy ulega ona uszkodzeniu, jest to cos wiecej niz tylko uraz fizyczny. Ksiaze Wladczy doskonale o tym wiedzial. Kazdy cios, zadany mi przez jego zoldakow, wraz z bolem przynosil strach, ze znowu sie przemienie w chorowitego slabeusza, drzacego po byle wysilku, targanego napadami choroby odbierajacej wladze nad cialem i nad umyslem. Ow strach okaleczyl mnie rownie mocno jak ciosy. Ofiary kuznicy chyba nie znaja tego rodzaju przerazenia. Moze jednoczesnie z utrata wszelkich uczuciowych wiezi traca tez przywiazanie do wlasnego ciala? Moj przeciwnik zamachnal sie gladko i uderzyl palka tak mocno, ze gdy sparowalem cios kosturem, zadygotaly mi ramiona. "To nic" - uzmyslowilem sobie. Moje cialo czekalo na wiecej. Uderzyl znowu i znowu zablokowalem cios. Od momentu gdy wdalem sie z nim w potyczke, nie bylo juz sposobu, zeby sie odwrocic i rzucic do ucieczki. Moj przeciwnik dobrze uzywal palki - prawdopodobnie byl swego czasu wojownikiem, i to zolnierzem wyuczonym w walce toporem. Rozpoznawalem charakterystyczne uderzenia. Blokowalem je, niekiedy udawalo mi sie uchylic. Balem sie przeciwnika, nie potrafilem zaatakowac. Lekalem sie odslonic choc- 99 by na mgnienie oka, zeby nie wykorzystal luki w obronie. Ustepowalem pola tak ochoczo, ze raz i drugi obejrzal sie przez ramie; pewnie rozwazal, czy nie lepiej zostawic mnie, a zajac sie kobietami. Gdy przypadkiem zdolalem niepewnie odpowiedziec na jeden z ciosow, cofnal sie ledwie pol kroku. Nie meczyl sie, nie zostawial mi miejsca na wykorzystanie przewagi, jaka dawala dluzsza bron. Nie rozpraszaly go krzyki walczacych o zycie minstreli. Zupelnie odwrotnie niz mnie.Gdzies spomiedzy drzew dobiegaly stlumione przeklenstwa i gardlowe powar-kiwanie. To Slepun podkradl sie do trzeciego napastnika i skoczyl, majac nadzieje go okaleczyc. Nie zdolal, wiec teraz zataczal wokol niego ciasne kregi, trzymajac sie ledwie poza zasiegiem miecza. "Nie jestem pewien, czy dam rade pokonac jego ostrze, bracie, ale chyba zdolam go troche zatrzymac. Nie osmieli sie odwrocic do mnie plecami, by ruszyc na ciebie". Nie odpowiedzialem, gdyz cala uwage musialem skupic na napastniku. Zasypywal mnie gradem ciosow i wkrotce zdalem sobie sprawe, ze przyklada sie w dwojnasob, wklada w ciosy wiecej sily. Uznal, ze nie musi sie obawiac ataku, stad cala energie przeznaczyl na przelamanie obrony. Kazde uderzenie zablokowane wedrownym kosturem odbijalo sie w moich ramionach bolesnym echem. Wstrzasy obudzily zapomniane cierpienia, odnowily zadawnione rany. Nie mialem juz takiej wytrzymalosci jak niegdys. Polowanie i chodzenie nie wzmacnia ciala i nie buduje muskulow w takim samym stopniu jak calodzienna praca przy wiosle. Zalala mnie fala zwatpienia, stracilem koncentracje. Pojawila sie pewnosc kleski, a zaraz za nia strach przed nieuniknionym bolem, ktory nadejdzie wraz z przegrana. Niezlomne postanowienie unikniecia krzywdy to zupelnie co innego niz wola zwyciestwa. Nadal probowalem dawac sobie rade z napastnikiem, zyskac pole do walki, ale napieral bezwzglednie. Zerknalem na minstreli. Rapsod stal posrodku drogi niczym skamienialy, kostur trzymal w dloniach, ale nie mial z kim walczyc. Delicja uciekala, utykajac i uchylajac sie przed palka, a Fletnia biegla za poteznym napastnikiem, bezskutecznie grzmocac go po ramionach niezbyt grubym kijem. On tylko sie przygarbil i z determinacja dazyl za ranna Delicja. Cos we mnie drgnelo. -Fletnio, po nogach! - krzyknalem. W tej samej chwili dostalem w bark. Odpowiedzialem kilkoma szybkimi ciosami, ktorym brakowalo sily i zdecydowania, odskoczylem od napastnika. Miecz cial mnie przez lopatke i zdarl cialo z zeber. Wrzasnalem z bolu, ze zdumienia. Omal nie upuscilem kija. W ostatniej chwili zdalem sobie sprawe, ze nie ja zostalem zraniony. Bardziej poczulem, niz uslyszalem skowyt Slepuna. I zaraz kopniecie w glowe. Oszolomiony, przyparty do muru. "Ratuj!" 100 Istnialy we mnie dawniejsze obrazy przeszlosci, glebiej ukryte, zagrzebane pod wspomnieniami pobicia przez zoldakow ksiecia Wladczego. Wiele lat wczesniej poznalem ciecia ostrzem i kopniecia w glowe. Nie na wlasnym ciele. Bylem wowczas zwiazany Rozumieniem z Kowalem, mlodym terierem. Pies zaatakowal czlowieka, ktory chcial zabic Brusa. Walczyl i zmarl od ran, a ja nie zdazylem nawet sie z nim pozegnac. Teraz nagle odkrylem, ze istnieje zagrozenie potezniejsze niz grozba wlasnej smierci.Strach o wlasne zycie zmienil sie w strach przed utrata Slepuna. Zrobilem to, co zrobic musialem. Stanalem pewniej, wyprostowalem sie - dzieki temu zyskalem wiekszy zasieg ramion. Od silnego uderzenia zdretwial mi bark, przez chwile nie czulem dloni. Skrocilem uchwyt, gwaltownie poderwalem do gory kostur, trafiajac przeciwnika w szczeke. Nie byl przygotowany na nagla zmiane taktyki. Glowa mu odskoczyla do tylu, ujrzalem przed soba odsloniete gardlo, wiec ostro wbilem kij w dolek u nasady szyi. Poczulem, jak lamia sie drobne kostki. Moj przeciwnik wrzasnal z bolu, zakrztusil sie krwia. Odskoczylem, poprawilem chwyt, zatoczylem kijem krag, trafilem nieszczesnika w czaszke. Upadl na ziemie, a ja pobieglem do lasu. Prowadzily mnie odglosy warkotu i jeki wysilku. Slepun lewa lape trzymal podciagnieta pod piers. Krew cieknaca z barku lsnila niczym rubiny rozsiane po siersci na calym boku. Wycofal sie gleboko w gaszcz jezynowych galezi. Klujace krzewy i nieprzebyta sciana rozlog, posrod ktorych szukal schronienia, otoczyly go ze wszystkich stron i zagrodzily droge ucieczki. Wepchnal sie pomiedzy nie jak najglebiej, kolce powbijaly mu sie w lapy. Szczesciem, te same kolce trzymaly napastnika na dystans, a geste zarosla braly na siebie czesc uderzen miecza. Widzac, ze nadciagam z odsiecza, Slepun zebral sie na odwage i obrocil raptownie; warknal glucho z glebi gardzieli. Czlowiek odwiodl reke do tylu, szykowal sie do ciosu, ktory mial przebic wilka na wylot. Kostur wedrowny zakonczony byl tepo, ale z dzikim okrzykiem wrazilem go w plecy przeciwnika z taka sila, ze przebilem cialo i dosiegnalem pluc. Mezczyzna zaryczal, rozwscieczony, plujac czerwonymi kropelkami. Probowal stanac ze mna twarza w twarz, lecz ja trzymalem kij mocno. Naciskalem z calych sil, wpychalem czlowieka w jezynowy gaszcz. Wyciagniete rece nie znalazly podpory. Przyszpililem go do klujacych krzewow calym swoim ciezarem, a Slepun skoczyl mu na plecy. Zacisnal szczeki na karku i szarpal dotad, az obu nas spryskala ciepla krew. Zdlawione krzyki napastnika zmienily sie stopniowo w charczenie. Zapomnialem calkiem o minstrelach. Nagle poderwal mnie na nogi glosny krzyk bolu. Chwycilem miecz upuszczony przez ofiare kuznicy i pobieglem z powrotem na trakt, zostawiajac wyczerpanego Slepuna, ktory osunal sie na ziemie i zaczal lizac rane. Gdy wypadlem spomiedzy drzew, moim oczom ukazal sie przerazajacy widok. Trzeci napastnik powalil Delicje i zadzieral jej spodnice. Opodal Fletnia kleczala w pyle drogi, przyciskajac do boku ramie. Glosno pla- 101 kala. Rapsod, brudny i obolaly, wlasnie zdolal sie podniesc na nogi. Pozbawiony kija, z wyciagnietymi rekoma, potykajac sie, brnal w strone Fletni.Kopniakiem zrzucilem napastnika z Delicji, zanurzylem w nim ostrze - prosto, z gory do dolu, trzymajac bron w obu rekach. Zaciekle walczyl o zycie, kopal i czepial sie mnie kurczowo, aleja leglem na rekojesci, wpychajac mu zelazo coraz glebiej w piersi. Miotal sie na ziemi, przebity ostrzem miecza - i powiekszal rane. Przeklinal mnie okrzykami bez slow, bryzgal z ust slina i krwia. Siegnal do mojej lydki, probowal mnie przewrocic. Ja tylko mocniej nacisnalem na miecz. Bardzo chcialem wyciagnac ostrze i zabic tego czlowieka szybko, ale byl wyjatkowo silny - nie smialem go oswobodzic nawet na chwile. Wreszcie Delicja polozyla kres tej meczarni; wbila mu w twarz koniec swojego kostura. Nagle znieruchomienie nieszczesnika bylo wybawieniem w rownej mierze dla niego, jak i dla mnie. Znalazlem jeszcze sile, zeby wyciagnac z niego ostrze, potem zatoczylem sie i usiadlem na srodku drogi. Wzrok mi sie zmacil. Fletnia wyla z bolu, ale jej biadanie bylo dla mnie odlegle niczym skargi mew krazacych daleko nad falami. Nagle czulem zbyt wiele. Bylem wszedzie. W lesie pod drzewami lizalem rane na barku, przesuwalem jezorem miedzy gesta sierscia, ostroznie badalem ciecie i pokrywalem je slina. Jednoczesnie siedzialem na sloncu, w zapachu kurzu, krwi, ekskrementow i wnetrznosci zaszlachtowanego czlowieka. Czulem kazdy cios, jaki otrzymalem i jaki zadalem, bylem wyczerpany i obolaly od uderzen palki. Gwaltowna smierc niespodziewanie nabrala zupelnie innego charakteru. Dowiedzialem sie, jak smakuje bol, ktory sam zadalem. Wiedzialem, co czuli ludzie przeze mnie powaleni i walczacy bez zadnej nadziei, ze swiadomoscia, ze smierc jest dla nich jedyna ucieczka od cierpienia. Moj mozg wibrowal rozciagniety pomiedzy krancowo roznymi odczuciami: z jednej strony ofiara, z drugiej zabojca. Bylem jednym i drugim. I bylem zupelnie sam. Nigdy dotad nie zaznalem takiej samotnosci. Zawsze do tej pory w podobnych sytuacjach mialem jakies oparcie. Towarzyszy z okretu u schylku bitwy czy Brusa, ktory pomagal mi sie pozbierac i ciagnal do domu po strasznym dniu. Mialem wtedy dom. Czekala mnie tez ksiezna Cierpliwa, wiecznie pelna wymowek, i Ciern, i stryj Szczery, zatroskany, ze o siebie nie dbam nalezycie. Sikorka - w ciszy i ciemnosci, delikatna i czula. Tym razem bitwa sie skonczyla, przezylem, ale nikogo procz wilka to nie obchodzilo. Kochalem go, lecz nagle zdalem sobie sprawe, ze potrzebna mi takze bliskosc czlowieka. Brakowalo mi czyjegos zainteresowania, zwyklej ludzkiej sympatii. Gdybym byl wilkiem, podnioslbym nos do nieba i zawyl. Poniewaz nie bylem, siegnalem umyslem na slepo, sam dobrze nie wiem jak. Nie Rozumieniem, nie Moca, ale jakims obrazoburczym polaczeniem obu tych magii, strasznym poszukiwaniem kogokolwiek, kogo mogloby obchodzic, ze przetrwalem, ze jestem zywy. Prawie cos poczulem. Czy rzeczywiscie Brus podniosl glowe znad pracy na roli, czy naprawde przez moment poczul zapach kurzu i krwi, a nie plodnej zie- 102 mi, ktora rozkopywal, zbierajac uprawne bulwy? Czy Sikorka wyprostowala sie nad balia z praniem, pomasowala bolacy krzyz i rozejrzala sie dookola, zdziwiona niespodziewanym wrazeniem beznadziejnej pustki? Czy przyciagnalem znuzona swiadomosc krola Szczerego? Czy przez chwilke przeszkodzilem ksieznej Cierpliwej w sortowaniu ziol rozlozonych do suszenia na tacach? Czy Ciern zmarszczyl brwi w zastanowieniu, odkladajac na bok papirusowy zwoj? Niczym cma bijaca w gruba okiennice kolatalem do ich umyslow. Tak bardzo chcialem znalezc w nich uczucie, ktore niegdys mialem za oczywiste. Nawet prawie ku nim siegnalem, po to tylko, by calkowicie wyczerpany zapasc sie w samego siebie, by samotnie siedziec w pyle drogi - pelen goryczy zwyciezca, umazany krwia trzech ofiar.Ktos kopnal na mnie zwirem i piachem. Podnioslem wzrok. Z poczatku Delicja byla tylko ciemna sylwetka na tle zachodzacego slonca. Kiedy zamrugalem, dostrzeglem na jej twarzy wscieklosc i odraze. Dziewczyna miala poszarpane ubranie, wlosy pelne kurzu. -Uciekles! - Krzyczala, rozpalona pogarda dla tchorza. - Uciekles, a on zlamal Fletni reke, obil mojego ojca i mnie probowal zhanbic. Co z ciebie za czlowiek? Jak mogles sie tak zachowac? Nawet nie myslalem nad odpowiedzia. Bylem tak pusty w duszy, ze rozmowa z Delicja nie miala czego ratowac. Z trudem dzwignalem sie na nogi. Czy to mozliwe, ze tak niedawno odtracilem tlumok od swoich stop? Podnioslem go i poszedlem do Rapsoda, ktory probowal dodawac Fletni otuchy. Delicja otworzyla bagaze minstreli. Z harfy zostala platanina strun i kawalkow drewna. Instrument Fletni ocalal, ale dziewczyna nie bedzie na nim grala, dopoki nie wyleczy reki, a to potrwa kilka tygodni. Tych faktow nie mozna juz bylo zmienic. Zrobilem wiec, co moglem, choc moglem niewiele. Na poboczu drogi rozpalilem ogien, przynioslem z rzeki wody, wstawilem ja do zagrzania. Znalazlem w bagazu ziola, ktore mialy uspokoic Fletnie i zlagodzic jej bol. Wyszukalem suche proste patyki, zrobilem z nich lupki. A tam, na zboczu wzgorza, w lesie? "Boli, bracie, ale nie gleboko. Tylko ze rana ciagle sie otwiera, kiedy probuje chodzic. No i kolcow tyle we mnie, co much na padlinie". "Zaraz przyjde i wszystkie ci powyciagam". "Nie trzeba. Dam sobie rade. Zajmij sie tamtymi. - Chwila milczenia. - Bracie, powinnismy byli uciec". "Wiem". Dlaczego tak trudno bylo podejsc do Delicji i zapytac spokojnie, czy ma ubrania, ktore mozna by podrzec na bandaze dla Fletni? Nawet nie raczyla mi odpowiedziec. Slepy Rapsod bez slowa podal mi miekka tkanine, w ktora niegdys owinieta byla jego harfa. Delicja mna gardzila, Rapsod zdawal sie oniemialy od wstrzasu, a Fletnia tak sie zatracila w bolu, ze prawie mnie nie zauwazala. Ja- 103 kos jednak udalo mi sie zgromadzic ich przy ogniu. Podprowadzilem tam Fletnie, napoilem pierwszym wywarem.-Moge nastawic kosci i unieruchomic w lupkach - powiedzialem bardziej do Rapsoda niz do niej. - Robilem to juz nieraz zolnierzom po bitwie. Nie jestem jednak medykiem. Kiedy dotrzemy do miasta, moze sie okazac, ze trzeba bedzie nastawic ramie jeszcze raz. Rapsod wolno pokiwal glowa. Obaj wiedzielismy, ze nie ma innego wyjscia. Uklakl za Fletnia i chwycil ja za ramiona, a Delicja przytrzymala mocno reke dziewczyny w lokciu. Zacisnalem zeby, oslonilem sie przed bolem Fletni i mocno pociagnalem za przedramie. Dziewczyna krzyknela, oczywiscie, bo byle wywar nie moze calkowicie usmierzyc takiego bolu, ale przeciez nie probowala sie wyrywac. Lzy plynely jej po twarzy i oddech sie rwal, kiedy usztywnialem i bandazowalem przedramie. Pokazalem, jak ma nosic reke czesciowo schowana w koszuli, zeby na inne czesci ciala rozlozyc ciezar chorej konczyny i uchronic ja od gwaltownych ruchow. Potem napoilem dziewczyne jeszcze jednym kubkiem wywaru i zajalem sie Rapsodem. Dostal kilka ciosow w glowe, ale pozostal przytomny. W jednym miejscu znalazlem opuchniecie, harfiarz skrzywil sie przy dotyku, lecz skora nie byla rozcieta. Przemylem mu glowe chlodna woda i poradzilem, by takze napil sie wywaru. Podziekowal mi, a ja, nie wiedziec czemu, poczulem wstyd. Wreszcie podnioslem wzrok na Delicje, ktora nad plomieniami przygladala mi sie zmruzonymi oczyma. -Jestes ranna? - zapytalem. -Na brodzie nabil mi siniaka wielkosci sliwki. Rozoral mi paznokciami szyje i piersi. Sama zajme sie swoimi obrazeniami, ale oczywiscie dziekuje ci... Gru-zel. Choc niewiele zrobiles, zebym w ogole przezyla. -Delicjo! - odezwal sie Rapsod. W jego glosie znac bylo znuzenie, ale i gniew. -Ojcze, on uciekl! Powalil jednego przeciwnika, a potem czmychnal w krzaki. Gdyby od razu przyszedl nam z pomoca, Fletnia nie mialaby zlamanej reki, a ty pogruchotanej harfy. On uciekl! -Ale wrocil. Wole sobie nie wyobrazac, co by sie stalo, gdyby tego nie zrobil. Rzeczywiscie, dostalo sie nam, ale powinnas mu podziekowac, ze zyjemy. -Nie bede mu za nic dziekowala - oznajmila zawziecie. - Nie zdobyl sie na odwage i dlatego nasze zycie leglo w gruzach. Co my teraz mamy? Harfiarza bez harfy i Fletnie, ktora nie moze utrzymac instrumentu. Wstalem i odszedlem. Nie mialem sily sluchac wyrzutow Delicji ani odwagi sie tlumaczyc. Poszedlem sciagnac z drogi dwa martwe ciala; zawloklem je na trawe na brzegu rzeki. Wrocilem do lasu i odnalazlem Slepuna. Poradzil juz sobie z wlasnymi ranami, lepiej niz ja bym to zrobil. Przeczesalem mu siersc palcami, strzasnalem z niej jeszcze jakies kolce i kawalki jezynowych rozlog. Jakis czas po prostu siedzialem obok niego. Polozyl sie, wsparl leb na moim kolanie, a ja dra- 104 palem go za uszami. Rozumielismy sie bez slow. Wreszcie wstalem, znalazlem trzecie cialo, chwycilem je pod ramiona i zaciagnalem w miejsce, gdzie zlozylem pozostale dwa. Bez najmniejszych wyrzutow sumienia przeszukalem sakiewki. Dwaj mieli tylko po garsci drobniakow, ale u tego z mieczem znalazlem dwanascie srebrnych monet. Zabralem wszystko, a takze zniszczony pas z pochwa. Z pylu drogi podnioslem miecz. Potem az do ciemnej nocy przynosilem kamienie znad rzeki. Ulozylem z nich kopczyk kryjacy ciala. Kiedy skonczylem, poszedlem na brzeg rzeki, obmylem dlonie, ramiona, spryskalem woda twarz. Zdjalem okrwawiona koszule, upralem ja i od razu wlozylem - mokra i chlodna. Przez chwile czulem ulge, potem z zimna zaczely mi sztywniec miesnie.Wrocilem do ogniska. Plomienie oswietlaly twarze siedzacych przy nim ludzi. Siegnalem po dlon Rapsoda, wlozylem w nia sakiewke. -Moze wystarczy, dopoki nie zdobedziesz nowej harfy - rzeklem. -Pieniedzmi ofiar chcesz uciszyc wyrzuty sumienia? - szydzila Delicja. Tego juz bylo za wiele. -Gdyby przezyli, to wedle prawa Ksiestwa Koziego, musieliby przynajmniej zaplacic odszkodowanie. Jesli wam te pieniadze niepotrzebne, mozecie je rzucic do rzeki. - Gardzilem ta kobieta znacznie bardziej niz ona mna. Choc bylem caly posiniaczony i obolaly, jeszcze obejrzalem zdobyczny pas. Slepun mial racje. Szermierz byl znacznie potezniejszy ode mnie. Ulozylem skore na kawalku drewna i nozem wywiercilem dodatkowa dziurke. Znowu poczulem u boku mily ciezar miecza. Wydobylem ostrze, obejrzalem je w swietle ognia. Nie bylo wyjatkowo piekne, ale praktyczne i solidnie wykonane. -Skad go masz? - zapytala Fletnia troche niewyraznie. -Od trzeciego, z lasu - odparlem krotko. Na powrot wsunalem miecz do pochwy. -Co takiego? - zapytal harfiarz Rapsod. -Miecz - rzekla Fletnia. Rapsod obrocil na mnie zamglone spojrzenie. -W lesie byl trzeci napastnik? Z mieczem? -Tak. -Zabiles go? -Tak. Pokiwal wolno glowa. -Kiedy podales mi reke, poznalem, ze to nie dlon skryby. Pioro nie zostawia podobnych stwardnien ani nie wyrabia takich muskulow na przedramieniu. Widzisz, Delicjo, on nie uciekl. On ruszyl... -Postapilby madrzej, gdyby najpierw zabil tego, ktory nas atakowal - upierala sie Delicja. Zawinalem sie w derke, polozylem przy ogniu. Bylem glodny, ale nic na to nie moglem poradzic. Bylem tez zmeczony i to moglem zmienic. 105 -Zamierzasz spac? - spytala Fletnia. Mimo narkotycznego otepienia byla przerazona.-Tak. -A jesli pojawia sie inni? -Wtedy Delicja zabije ich w kolejnosci, jaka uzna za stosowna - odrzeklem kwasno. Ukladalem sie na derce dotad, az miecz znalazl sie we wlasciwym miejscu, tuz pod reka, w kazdej chwili gotow do uzycia. Zamknalem oczy. Slyszalem, jak Delicja wolno sie podnosi i zaczyna szykowac poslanie dla pozostalych. -Gruzel... - odezwal sie cicho Rapsod. - Zostawiles sobie jakis grosz? -Nie potrzebuje pieniedzy - odpowiedzialem rownie cicho. Moglem dodac, ze nie zamierzam wiecej miec do czynienia z ludzmi, ale nie chcialem juz nikomu sie tlumaczyc. Nie obchodzilo mnie, czy zrozumial, czy nie. Znowu zamknalem oczy i siegnalem po omacku Rozumieniem, krotko dotknalem Slepuna. Podobnie jak ja, byl glodny, lecz wolal odpoczac. "Jutro wieczor znowu zapolujemy razem" - obiecalem. Westchnal zadowolony. Ukryl sie niedaleko. Ognisko widzial jak iskierke posrod drzew. Oparl pysk na przednich lapach. Bylem tak zmeczony, ze mysli poplynely swoja droga, stracily wyrazistosc. Zostawilem przykre sprawy i odplynalem, wolny, daleki od bolu przesladujacego moje cialo. "Sikorka - pomyslalem tesknie. - Sikorka". Nie znalazlem jej. Na sienniku przed paleniskiem spal Brus. Widzialem go zupelnie wyraznie, wrazenie bylo podobne do siegania Moca, tyle ze nie potrafilem utrzymac obrazu. Blask plomieni migotal na twarzy krolewskiego koniuszego: byla szczuplejsza, spalona sloncem - widac wiele czasu spedzal na polu. Wirujac oddalilem sie od niego. Moc brala mnie w swoje objecia, a ja nie potrafilem sie jej oprzec. Gdy moje sny dotknely ksieznej Cierpliwej, zastalem ja, ku swemu zdumieniu, w prywatnej komnacie ksiecia Zwawego. Wladca wygladal niczym zaszczute zwierze. Mloda kobieta w slicznej sukience byla najwyrazniej rownie zdumiona widokiem ksieznej Cierpliwej jak on. Ksiezna zas, uzbrojona w jakas mape, perorowala potoczyscie, odsuwajac na bok tace ze smakolykami oraz winem, zeby rozlozyc pergamin na stole. -Nie uwazam cie ani za glupca, ani za tchorza, ksiaze, a co za tym idzie, musze przyjac, iz pozostajesz w nieswiadomosci. Zamierzam zmienic ten stan rzeczy i dopilnowac, by twoja edukacja nie pozostawala dluzej tak karygodnie zaniedbana. Jak dowiedzie ci, ksiaze, ta oto mapa, sporzadzona przez ksiecia Szczerego na krotko przed wyruszeniem na wyprawe, jezeli wkrotce nie podejmiesz odpowiednich dzialan, wybrzeze Ksiestwa Koziego zostanie wydane na laske szkarlatnych okretow. A nasi wrogowie nie znaja laski. - Przewiercala ksiecia spojrzeniem. 106 Znalem je doskonale. Tak samo patrzyla na mnie, gdy sie domagala calkowitego posluszenstwa. Prawie bylo mi zal ksiecia Zwawego. Zaraz stracilem watly kontakt i z tym obrazem. Jak niesiony wiatrem lisc poszybowalem w dal.Nie wiem, czy unioslem sie wyzej, czy opadlem nizej, wiem jedynie, ze wiez z wlasnym cialem zmienila sie wiotka nitke. Obracalem sie i wirowalem w nurcie, ktory wciagal mnie i zachecal, by zapomniec o wszystkim innym. Gdzies daleko wilk zawyl przestraszony. Ledwie wyczuwalne palce czepialy sie mnie, jakby probowaly przyciagnac moja uwage. "Bastardzie. Ostroznie. Wracaj". Krol Szczery. Lecz jego siegniecie Moca nie bylo silniejsze niz tchnienie, choc kosztowalo go tak wiele wysilku. Cos nas rozdzielalo, jakas zimna mgla, ulotna, lecz nie do przebycia, oplatywala mnie, czepiala sie niczym kolczaste rozlogi. Chcialem, zeby mnie to obchodzilo, chcialem znalezc w sobie tyle strachu, zeby wrocic do ciala. Zupelnie jakbym schwytany w pulapke snu probowal sie obudzic. Nie potrafilem. Nie mialem w sobie woli, zeby probowac. "Prosze, prosze! Pojawil sie odorek psiej magii i popatrzmy, co tutaj mamy. - Stanowczy wbil we mnie szpony niczym kot w niebaczna ofiare, przyciagnal do siebie. - Witaj, bekarcie. - Jego glebokie zadowolenie obudzilo we mnie kazdy odcien strachu. - Obaj zyja. I Bastard ze swoja wypaczona magia, i Szczery, ksiaze uzurpator. No, no, no. Krol Wladczy bedzie zmartwiony, kiedy sie dowie, ze w rzeczywistosci nie odniosl druzgoczacego zwyciestwa. Tym razem dopilnuje, zeby wszystko potoczylo sie po jego mysli. Na moj sposob". Badal moje mury obronne. Poczulem zdradliwe macki, bardziej intymne niz pocalunek. Stanowczy szukal moich slabych punktow, jakby obracal cialo bezwolnej dziewki. Zwisalem w jego silnej dloni niczym schwytany krolik, czekajac tylko na skrecenie karku, ktore zakonczy moje zycie. Czulem, ze od czasu naszego ostatniego spotkania Stanowczy nabral sil i umiejetnosci. "Krolu Szczery!" - zawylem, ale moj wladca nie mogl mnie uslyszec ani odpowiedziec. Stanowczy zwazyl mnie w dloni. "Jaka dla ciebie korzysc z tej sily, nad ktora nigdy nie nauczyles sie panowac? Zadna. Lecz mnie doda skrzydel i pazurow. Mozesz mi dac tyle sily, ze odnajde Szczerego, obojetnie w jakiej dziurze sie skryje". Zaczela ze mnie wyciekac energia, zupelnie jak woda z przedziurawionego buklaka. Nie mialem pojecia, w jaki sposob Stanowczy pokonal moja obrone, i nie znalem sposobu, zeby sie od niego uwolnic. Wpil sie w moj umysl i wysysal energie. W taki sam sposob Prawy wraz z Pogodna zabili krola Roztropnego. Monarcha odszedl szybko, jakby pekla mydlana banka. Nie mialem sily ani ochoty walczyc, gdy Stanowczy wciskal do mego umyslu wlasne mysli, oral szponami po moich najglebszych wspomnieniach i caly czas pozbawial mnie energii. Nie wiedzial tylko, ze gdzies w moim wnetrzu czeka na niego wilk. 107 "Bracie!" - zawyl Slepun i skoczyl na niego z zebami i pazurami.Gdzies bardzo daleko Stanowczy wrzasnal z przerazenia. Niewazne, jak silny byl w uzywaniu Mocy - nie mial zadnego pojecia o Rozumieniu. Byl bezsilny wobec ataku Slepuna, tak samo jak ja bylem bezsilny wobec niego. Dawno temu, gdy padlem ofiara ataku Prawego, Slepun wybawil mnie z opresji. Widzialem na wlasne oczy, jak Prawy padl na podloge, zupelnie jakby rzeczywiscie zaatakowal go wilk. Stracil koncentracje i panowanie nad Moca, a wowczas ja zdolalem sie od niego uwolnic. Nie widzialem teraz, co dzieje sie ze Stanowczym, ale czulem, jak Slepun szarpie i gryzie. Odepchnela mnie sila przerazenia Stanowczego. Ucieklem, przerywajac polaczenie Moca tak gwaltownie, ze przez kilka chwil nie bylem pewien wlasnej tozsamosci. Potem znalazlem sie, zupelnie rozbudzony, we wlasnym ciele. Siedzialem na derce, po plecach splywaly mi strumienie zimnego potu. W panice bezladnie wznosilem znowu mury obronne. -Gruzel? - Rapsod usiadl gwaltownie, wyrwany ze snu. Delicja przygladala mi sie z drugiej strony ogniska, gdzie siedziala na derce, pelniac warte. Zdusilem szloch. -To tylko zly sen - wychrypialem. - Mialem zly sen. - Z ogromnym trudem dzwignalem sie na nogi. Bylem bardzo oslabiony. Swiat wokol mnie zawirowal. Ledwie stalem. Dodal mi sil strach przed wlasna slaboscia. Chwycilem kociolek i ruszylem nad rzeke. Potrzebowalem mocnego wywaru z kozlka. Z daleka okrazylem spietrzone kamienie, pod ktorymi pogrzebalem ciala ofiar kuznicy. Zanim dotarlem nad brzeg rzeki, Slepun byl przy mnie, kulejac na trzech lapach. Rzucilem kociolek i osunalem sie na ziemie obok wilka. Oplotlem go ramionami, pamietajac o ranie na barku, ukrylem twarz w gestej siersci. "Tak sie balem. Prawie umarlem". "Juz teraz wiem, dlaczego musimy ich pozabijac - oznajmil spokojnie. - Jesli tego nie zrobimy, nigdy nie bedziemy mieli spokoju. Musimy ich wytropic w ich wlasnym legowisku i zabic wszystkich". Jedynie takie pocieszenie potrafil mi ofiarowac. 7. MOC I ROZUMIENIE Wedrowni muzycy oraz skryby zajmuja w spolecznosci Krolestwa Szesciu Ksiestw miejsce szczegolne. Sa skarbnicami wiedzy - chronia od zapomnienia historie Krolestwa Szesciu Ksiestw, i to nie tylko te wielka, ktora wplywa na losy naszego panstwa, lecz takze dzieje miast, a nawet poszczegolnych rodow zakladajacych osady. Kazdy minstrel marzy, ze bedzie jedynym swiadkiem jakiegos wazkiego wydarzenia i zostanie autorem nowej sagi, ale tak naprawde ich rola polega na czyms innym - opowiadaja o codziennym ludzkim zyciu. Gdy pojawiaja sie spory w kwestiach dziedziczenia, przynaleznosci rodowej albo nawet dlugoterminowej umowy, wowczas wzywa sie minstreli, gdyz przypominaja szczegoly, ktore innym mogly uleciec z pamieci. Minstreli wspieraja, ale nie ruguja, wedrowni pisarze. Za niewielka oplata stworza zapis aktu slubu, narodzin czy przekazania ziemi, uwiecznia pod postacia liter wielkosc dziedzictwa albo przyrzeczonego posagu. Takie zapiski moga byc niekiedy dosc zawile, kazda bowiem z zainteresowanych stron musi zostac okreslona w sposob nie budzacy zadnych watpliwosci - nie tylko z imienia i fachu, ale takze przez pokrewienstwo, miejsce zamieszkania oraz z wygladu. Nie nalezy do rzadkosci wzywanie minstrela, by postawil swoj znak jako swiadek zapisu dokonanego przez skrybe, dlatego tez nikogo nie dziwi, jesli minstrel i pisarz podrozuja razem albo jesli jeden czlowiek jest biegly w obu tych rzemioslach. Minstrele i skryby sa dobrze traktowani w domach szlacheckich, gdzie znajduja schronienie na zime, a z czasem kat i miske na stare lata. Zaden mozny nie zyczy sobie byc zle wspominany w opowiesciach piesniarzy i skrybow, czy - co jeszcze gorsze - nie byc wspominany w ogole. Szczodrosc wobec tych ludzi jest pojmowana jako zwyczajowa grzecznosc. Jesli goscisz w twierdzy, w ktorej prozno szukac minstreli, wiesz, ze zasiadasz do stolu ze skapcem. * * * Nastepnego dnia po poludniu pozegnalem muzykantow w lichym miasteczku zwanym Kruczy Przesmyk. W zasadzie to pozegnalem sie z Rapsodem. Delicja 109 wmaszerowala do gospody, nawet nie rzuciwszy na mnie okiem. Fletnia sie obejrzala, ale spojrzenie miala tak nieodgadnione, ze trudno bylo z niego cokolwiek wyczytac. Zaraz poszla za Delicja. Razem z Rapsodem zostalem na ulicy. Stalismy jakis czas, nie zdjal reki z mojego ramienia.-Przed wejsciem jest schodek - uprzedzilem go cicho. Podziekowal skinieniem glowy. -Przyda sie nam pare cieplych kesow - zauwazyl i wskazal drzwi ruchem brody. Pokrecilem glowa i zaraz ubralem odmowe w slowa. -Dziekuje, ale nie ide z wami. Ruszam dalej. -Tak natychmiast? Przynajmniej wypij kufel piwa i cos przegryz. Wiem, Delicja jest czasem... trudna do zniesienia, ale chyba nie uwazasz, ze mowi w imieniu nas wszystkich. -Nie w tym rzecz. Po prostu mam cos do zrobienia. Odkladalem to juz bardzo dlugo. Wczoraj zdalem sobie sprawe, ze dopoki sie z tym nie uporam, nie zaznam spokoju. Rapsod westchnal ciezko. -Wczoraj byl zly dzien. Nie podejmowalbym na jego podstawie zyciowej decyzji. - Przekrzywil glowe, spojrzal mniej wiecej w moja strone. - Cos cie dreczy, Gruzel, ale z czasem bedzie lepiej. Czas jest dobrym lekarzem. -Zazwyczaj tak, ale niekiedy pomaga tylko... zalatwienie sprawy. W taki czy inny sposob. -Wobec tego powodzenia, chlopcze. - Uscisnal mi reke. - Cieszy mnie, ze ta dlon wojownika ma teraz miecz, ktory moze ujac. To nie moze byc dla ciebie zla wrozba. -Tu jest wejscie - powiedzialem i otworzylem przed nim drzwi. - I ja wam zycze powodzenia - dorzucilem, kiedy mnie mijal. Stanalem na ulicy, swobodny, jakbym w progu gospody zrzucil wielki ciezar. Znowu wolny. Niepredko wezme sobie na kark podobne brzemie. "Ide do ciebie - powiedzialem Slepunowi. - Dzis wieczor polujemy razem". "Bede sie za toba rozgladal". Poprawilem tlumok na ramieniu, chwycilem mocniej podrozny kostur i ruszylem ulica. Nic mnie nie trzymalo w Kruczym Przesmyku, a przeciez nogi same zaprowadzily mnie prosto na rynek. Przyzwyczajenie jest druga natura. Nadsluchiwalem tesknie okrzykow i biadan ludzi dobijajacych targu. Nabywcy narzekali na wysokie ceny, sprzedawcy odpowiadali, ze towary od ujscia rzeki nadplywaja coraz rzadziej, a te, ktore dotra az do Kruczego Przesmyku, sa bardzo kosztowne. Zapewniali tez, ze dalej w gore rzeki ceny sa jeszcze wyzsze. Nie dosc, ze wszyscy wyrzekali na drozyzne, niemalo bylo takich, ktorzy szukali towarow, jakich w ogole na rynku nie bylo. I to nie tylko ryb morskich czy grubych welnianych 110 tkanin z Ksiestwa Koziego. Stalo sie tak, jak przewidywal Ciern: brakowalo jedwabiu, okowity, bizuterii z Miasta Wolnego Handlu, nie bylo nic z ksiestw nadbrzeznych ani z krain rozciagajacych sie za nimi. Zablokowanie gorskich szlakow zagrodzilo droge handlarzom Krolestwa Gorskiego wiozacym kamienie szlachetne, futra i inne tamtejsze dobra. Kruczy Przesmyk byl miasteczkiem kupieckim. Teraz panowala w nim stagnacja, dusilo sie nadmiarem wlasnych towarow, ktorych nie bylo na co wymienic.Przynajmniej jeden powloczacy nogami pijaczyna wiedzial, kogo obarczyc wina za obecny stan rzeczy. Wlokl sie przez rynek na niepewnych nogach, obijal 0 stragany, zataczal miedzy towarami rozlozonymi na matach na ziemi. Dlugie czarne wlosy plataly mu sie z gesta broda. Idac spiewal, czy moze raczej ryczal, bo jego glos byl bardziej donosny niz spiewny. Melodia nie zostawala w pamieci, a i rytmu prozno by szukac w tej piosence, lecz sens pozostawal jasny. Gdy Krolestwem Szesciu Ksiestw wladal krol Roztropny, rzeki plynely mlekiem i miodem, a teraz, gdy ksiaze Wladczy nalozyl korone, wybrzeza splynely krwia. Druga zwrotka mowila o tym, ze lepiej placic podatki na walke ze szkarlatnymi okretami niz na krola, ktory sie tchorzliwie skrywa, ale te czesc przyspiewki przerwalo nadejscie strazy miejskiej. Straznikow bylo dwoch. Spodziewalem sie, ze zatrzymaja pijaka i uwolnia go od ostatnich groszy, by nimi oplacil kare za wszystkie przekroczone prawa. Powinna mnie byla zastanowic nagla cisza na rynku. Ruch zamarl, ludzie usuwali sie z drogi, przyciskali do straganow, by zrobic przejscie. Wkrotce straznicy dotarli do pijaka. Milczacy tlum, a wraz z nim ja, patrzyl, jak go pochwycili. Przerazony czleczyna powiodl po ludziach rozpaczliwym spojrzeniem, wzrokiem wzywajac pomocy. Jeden ze straznikow zamachnal sie solidnie i piescia w skorzanej grubej rekawicy wymierzyl biedakowi cios prosto w zoladek. Pijak z pewnoscia byl kiedys poteznie zbudowany, z wiekiem dopiero utyl 1 przybylo mu brzucha. Ktos slabszy bylby upadl na ziemie. On zgial sie wpol, powietrze ze swistem ucieklo mu przez usta. Gwaltownie zwymiotowal skwasnia-lym piwem. Straznicy z obrzydzeniem odstapili na bok, jeden kopnal go z calej sily i przewrocil na stragan. Spadly na ziemie dwa koszyki z jajkami. Wlasciciel towaru nie rzekl slowa, tylko glebiej schronil sie w polmrok kramu, jakby pragnal pozostac niezauwazony. Straznicy znowu podeszli do nieszczesnika. Jeden chwycil go z przodu za koszule, postawil na nogi i wymierzyl szybkie uderzenie prosto w twarz. Pijaczyna polecial prosto na drugiego straznika. Tak sie z nim zabawiali, bijac i kopiac na zmiane, az upadl na ziemie i nie mial juz sily wstac. Nie wiedzialem, ze ruszylem na pomoc, poki nie poczulem na ramieniu czyjejs dloni. Obejrzalem sie i spojrzalem prosto w pomarszczona twarz starej kobiety. -Spokojnie - szepnela. - Jesli nikt ich nie rozwscieczy, poprzestana na biciu. W przeciwnym wypadku go zabija. Albo, co gorsza, zabiora na krolewska arene. 111 Spuscila powieki, jakby zawstydzona, lecz nie zdjela reki z mojego ramienia. W koncu odwrocilem wzrok od bitego nieszczesnika i probowalem nie slyszec uderzen ani zduszonych krzykow ofiary.Dzien byl goracy, a straznicy mieli na sobie grube kolczugi - znacznie bardziej zabudowane niz zazwyczaj nosili czlonkowie strazy miejskiej. Moze dzieki temu pijaczyna ocalal. Nikt nie lubi sie pocic w zbroi. Spojrzalem na nich akurat w chwili, gdy jeden odcial nieszczesnikowi sakiewke, zwazyl ja w dloni i schowal do kieszeni. Drugi rozejrzal sie po tlumie. -Czarniak zostal ukarany za zdradziecki akt kpienia z milosciwie nam panujacego krola Wladczego - oznajmil. - Niech jego los bedzie dla innych przestroga. Zostawili go, lezacego w kurzu i odpadkach, ruszyli dalej na obchod. Na rynku nikt nawet nie drgnal, poki nie znikneli za rogiem. Potem stopniowo bazar wrocil do zycia. Staruszka cofnela dlon z mojego ramienia i wrocila do targowania sie o cene rzepy. Wlasciciel straconych koszykow okrazyl swoj kram i zaczal zbierac ocalale jajka. Nikt nie patrzyl na lezacego czlowieka. Jakis czas stalem bez ruchu, czekajac, az opusci mnie drzacy chlod. Dlaczego straz miejska w ogole obchodzily przyspiewki podchmielonego prostaka? Zdecydowalem, ze najwyzszy czas opuscic Kruczy Przesmyk. Poprawilem tobolek na ramieniu i ruszylem w strone drogi prowadzacej za miasto. Gdy zblizylem sie do jeczacego czlowieka, uderzyl mnie jego bol. Im blizej podchodzilem, tym lepiej go czulem, zupelnie jakby ktos wpychal moja reke coraz glebiej w piekace plomienie. Nieszczesnik uniosl chwiejnie glowe, spojrzal na mnie. Twarz mial umazana kurzem, przylgnietym do jego krwi i wymiotow. Chcialem isc dalej. "Pomoz". Odebralem te mysl jako kategoryczny rozkaz wlasnego umyslu. Zatrzymalem sie jak razony piorunem, niewiele brakowalo, zebym stracil rownowage. Ten niespodziewany rozkaz nie nadszedl od Slepuna. Pijak podparl sie reka, podciagnal odrobine wyzej. Zatopil w moich zrenicach spojrzenie przepelnione niemym blaganiem i przejmujacym smutkiem. Widzialem juz takie oczy. Tak patrzy ranne zwierze. "Czy nie powinnismy mu pomoc?" - zapytal Slepun niepewnie. "Ciii..." - uciszylem go. "Pomoz, tak trzeba" - prosba nabrala mocy i wyrazistosci. Pradawna krew blaga pradawna krew. Glos w mojej glowie brzmial wyrazniej, nie slowami, lecz obrazami. Wyczuwalem znaczenie Rozumieniem. Troche jak szyfr czlonkow jednego klanu. "Czy oni sa stadem z nami?" - zapytal Slepun. Wyczuwal moje zmieszanie, wiec nie odpowiedzialem. Czarniak zdolal sie podeprzec i usiasc. Bez slowa wyciagnal do mnie reke. Pomoglem mu wstac. Zachwial sie lekko. Nadal go trzymalem i pozwolilem, by 112 opierajac sie o mnie zlapal rownowage. Rownie niemy jak on, ofiarowalem mu swoj kostur wedrowca. Ujal go, ale nie puscil mojego ramienia. Wolnym krokiem wyszlismy z rynku. Stanowczo zbyt wielu ludzi ogladalo sie za nami z zaciekawieniem. Kiedy szlismy ulicami, ludzie spogladali na nas, a potem szybko odwracali wzrok. Pijany nie odezwal sie do mnie slowem. Wciaz oczekiwalem, ze mi wskaze, w ktora isc strone, zaprowadzi do jakiegos domu, ktory nazwie swoim - lecz nie mowil nic.Na przedmiesciach droga zblizyla sie do rzeki. Slonce przeswiecalo miedzy galeziami drzew, rzucajac na wode zlote blyski. Mielizna podchodzila az do trawiastego brzegu. Kilka osob z koszami z mokrym praniem wlasnie wybieralo sie z powrotem do domu. Pijaczyna tracil mnie lekko ramieniem, by wskazac, ze chce sie dostac nad sama wode. Tam opadl na kolana, pochylil sie i zanurzyl w rzece nie tylko twarz, ale cala glowe, a nawet szyje. Potem przetarl oczy rekoma i zanurzyl sie raz jeszcze. Otrzasnal sie energicznie, jak pies, rozpryskujac wode we wszystkie strony. Usiadl na pietach i popatrzyl na mnie lzawiacymi oczyma. -Mam na imie Czarniak - oznajmil glucho. - Jak juz pojde do miasta, to zawsze wypije za duzo Tylko pokiwalem glowa. -Dasz juz sobie rade? - zapytalem. Teraz on pokiwal glowa. Przesunal jezykiem po wewnetrznej stronie warg - sprawdzal, czy nie ma obluzowanych zebow. Wezbralo we mnie zadawnione wspomnienie bolu. Zapragnalem sie znalezc od tych obrazow jak najdalej. -No to powodzenia. - Nieco w gore rzeki napilem sie i napelnilem buklak. Podnioslem tobolek. Nagle uklucie Rozumienia kazalo mi odwrocic glowe w strone lasku. Jakis pien sie poruszyl i raptem przemienil w niedzwiedzia. Wyprostowane zwierze unioslo leb, kilkakrotnie pociagnelo nosem, po czym opadlo na cztery lapy i ruszylo w nasza strone. -Uwaga! - zawolalem cicho, cofajac sie powoli. - Niedzwiedz! -Ona jest ze mna - odparl spokojnie. - Nie trzeba sie jej bac. Stalem nieruchomo jak skala, a niedzwiedzica, szurajac lapami, wychynela spomiedzy drzew. Zblizywszy sie do Czarniaka, wydala z siebie niski dzwiek, dziwnie podobny do muczenia krowy wzywajacej cielaka. Potem tracila go wielkim lbem. Czarniak wstal, wspierajac sie na pochylych niedzwiedzich barkach. Czulem, ze rozmawiaja ze soba, ale nie wiedzialem o czym. Wreszcie niedzwiedzica uniosla leb i spojrzala na mnie badawczo. "Pradawna krew" - oznajmila wyraznie. Malutkie oczka osadzone byly gleboko. Slonce polyskiwalo w jej futrze. Nie smialem nawet drgnac. Gdy podeszli do mnie blisko, uniosla nos i zaczela gleboko wciagac powietrze. "Bracie?" - Slepun byl zaniepokojony. 113 "Chyba wszystko dobrze". - Ledwie tchnalem. Nigdy nie bylem tak blisko zywego niedzwiedzia.Leb miala wielkosci dwoch sporych wiader. Goracy oddech moczacy mi piers czuc bylo rybami. Wreszcie odstapila. Usiadla, kilka razy wciagnela powietrze pyskiem - nadal sprawdzala moj zapach. Wolno zakolysala lbem i wreszcie poszla do lasu. -Chodz! - Czarniak, przywolawszy mnie gestem, ruszyl za niedzwiedzica. - Starczy jedzenia dla wszystkich. Wilka tez zapraszamy. Posluchalem go. "Czy to rozsadne?" - Slepun byl juz niedaleko, lawirujac pedzil miedzy drzewami. "Chcialbym pojac, kim sa. Czy sa podobni do nas? Nigdy nie rozmawialem z nikim podobnym do nas". Szydercze prychniecie. "Opiekowal sie toba Serce Stada. On jest bardziej podobny do nas niz ci dwoje. Nie jestem pewien, czy chce byc tak blisko niedzwiedzia albo czlowieka, ktory mysli z niedzwiedziem". "Chce wiedziec wiecej - nalegalem. - Jak niedzwiedzica mnie pojmuje, jak ku mnie siegnela..." Mimo zaciekawienia trzymalem sie jednak w slusznej odleglosci za dziwna para. Czlowiek i niedzwiedz czlapali przodem. Kierowali sie na skros wierzbowych zarosli, nie wychodzili na droge. W miejscu gdzie po drugiej stronie szlaku gesty las podchodzil do samego traktu, przeszli pospiesznie. Ja za nimi. W glebokim cieniu wiekszych drzew wkrotce natrafilismy na sciezke lesnej zwierzyny. Slepuna wyczulem, zanim sie przy mnie pojawil. Dyszal z pospiechu. Serce mi sie krajalo, gdy patrzylem, jak biegnie na trzech lapach. Zbyt czesto odnosil rany w mojej obronie. Jakie mialem prawo tego zadac? "Nie jest tak zle, jak wyglada". Nie mial ochoty isc jako drugi, a sciezka byla za waska dla nas obu, wiec ustapilem mu miejsca, a sam szedlem obok, uchylajac sie przed galeziami, przeskakujac nad zwalonymi pniami i pilnujac przewodnikow. Zaden z nas nie czul sie swobodnie w obecnosci niedzwiedzia. Jeden cios lapy mogl okaleczyc albo i zabic, a choc o niedzwiedziach nie wiedzialem wiele, z pewnoscia nie mialy zrownowazonego charakteru. Marsz w strumieniu zapachu niedzwiedzicy sprawial, ze Slepunowi jezyla sie siersc na karku, a ja dostawalem gesiej skorki. Po jakims czasie doszlismy do skromnej chatki przycupnietej u stop wzgorza. Zbudowana byla z kamienia i drewnianych klod, uszczelniona ziemia oraz mchem. Drewniany dach oblozono dodatkowo darnia. Wyrosly na niej nawet niewielkie krzaczki. Drzwi do chatki byly niezwykle szerokie i na dodatek otwarte na osciez. Czlowiek oraz niedzwiedz weszli do wnetrza. Slepun zwolnil kroku, siersc mial nastroszona, uszy postawione, skierowane do przodu. 114 Czarniak wyjrzal przez drzwi.-Wejdzcie, czujcie sie jak u siebie - zaprosil. Gdy spostrzegl moje wahanie, dodal: - Pradawna krew nie zwraca sie przeciw pradawnej krwi. Bardzo wolno wszedlem do wnetrza. Na srodku stal niski okragly stol zrobiony z pnia wielkiego drzewa, po dwoch jego stronach ustawiono lawy. W kacie pomiedzy dwoma szerokimi, wygodnymi krzeslami byl kominek, zbudowany z rzecznego kamienia. Drugie drzwi prowadzily do mniejszego pomieszczenia, pelniacego role sypialni. Czuc bylo niedzwiedzia nora: zjelczalym tluszczem i ziemia. W jednym z katow walaly sie rozrzucone kosci, na scianach znac bylo slady poteznych pazurow. Jakas kobieta zamiatala podloge, na nasz widok odstawila miotle. Ubrana byla w brazowy stroj, a jej krotkie, brazowe wlosy przylegaly do czaszki gladko, na podobienstwo miseczki zoledzia. Obrocila glowe szybkim ruchem i spojrzala na mnie brazowymi oczyma. Nie mrugala. Czarniak skinal w moja strone. -Jezyno, oto goscie, o ktorych wspominalem. -Jestem wdzieczny za zaproszenie - odezwalem sie grzecznie. Kobieta zdawala sie zdziwiona. -Pradawna krew zawsze chetnie wita pradawna krew - zapewnila. Zatopilem wzrok w lsniacej czerni oczu Czarniaka. -Nigdy dotad nie slyszalem o pradawnej krwi - przyznalem. -Ale wiesz, co to jest. - Usmiechnal sie, a mina ta przypominala grymas niedzwiedzia. Czarniak przypominal niedzwiedzia z postury, z rozkolysanego chodu. Kolebal glowa z boku na bok, jednakowo podnosil brode i patrzyl w dol, jakby mu nos miedzy oczyma zaslanial widok. Kobieta za jego plecami uniosla glowe, popatrzyla gdzies w gore. Poszedlem za jej spojrzeniem i ujrzalem sokola przycupnietego na krokwi. Swidrowal mnie wzrokiem. Belki byly biale od jego odchodow. -Mowisz o Rozumieniu? - zapytalem. -Nie. Tak nazywaja pradawna krew ci, ktorzy nie maja o niej pojecia. To nazwa pogardliwa. Ci, ktorzy maja w sobie pradawna krew, nie nazywaja jej w ten sposob. Z kredensu stojacego pod sciana zaczal wyjmowac jedzenie. Dlugie, solidne platy wedzonego lososia. Bochen slodkiego chleba, ciezki od zapieczonych w ciescie orzechow i owocow. Niedzwiedzica podniosla sie na zadnie lapy, z uznaniem pociagajac nosem. Obrocila leb bokiem i sciagnela ze stolu kawal ryby. W jej szczekach wygladal niepozornie. Ciezko stapajac poszla w swoj kat, odwrocila sie do nas tylem i zaczela jesc. Kobieta w milczeniu przysiadla na krzesle, z ktorego mogla obserwowac cale wnetrze. Kiedy na nia spojrzalem, gestem zaprosila 115 mnie do stolu, i zaraz ponownie zastygla w bezruchu, obserwujac otoczenie bez mrugniecia powieka.Na widok jedzenia slina zaczela mi cieknac z ust. Dawno juz nie zaznalem sytosci, a przez ostatnie dwa dni nie jadlem prawie nic. Cichy skowyt od drzwi chatki przypomnial mi, ze Slepun tez jest glodny. -Nie ma sera ani masla - stwierdzil smetnie Czarniak. - Straz miejska zabrala mi pieniadze, zanim zdazylem kupic. Za to ryb i chleba mamy ile dusza zapragnie, jest tez miod w plastrach. Mozna jesc do woli. Mimowolnie zerknalem w strone drzwi. -Mowie do was obu - rzekl. - Pomiedzy nami, z pradawna krwia w zylach, para jest traktowana jak jedno. Zawsze. -Sniezek i ja takze witamy was z radoscia - dodala cicho kobieta, Jezyna. Gestem podziekowalem za zaproszenie. "Slepunie? - siegnalem ku wilkowi. - Wejdziesz?" "Tylko na prog". W nastepnej chwili pojawil sie szary cien. Zniknal jeszcze, poszedl sprawdzic najblizsze otoczenie chaty, poznajac zapachy, ciagle na nowo odnajdujac niedzwiedzia. Podszedl do drzwi, zajrzal do wnetrza, potem znowu okrazyl chate. Niedaleko odkryl czesciowo pozarta padline jakiejs plowej zwierzyny, przysypana liscmi i ziemia. Typowa spizarnia niedzwiedzia. Nie musialem go przestrzegac, zeby zostawil ja w spokoju. Wreszcie podszedl do drzwi, usiadl na progu, caly czas w gotowosci. -Zanies mu jedzenie, jesli nie chce wejsc - podpowiedzial Czarniak. - Nie nalezy walczyc z naturalnymi instynktami - dodal. -Dziekuje - odpowiedzialem odrobine niezrecznie. Nie wiedzialem, jakie zwyczaje obowiazuja w tym domu. Wzialem ze stolu plat lososia. Rzucilem Slepunowi, schwytal go w locie. Siedzial i trzymal lakomy kasek w zebach. Nie mogl rownoczesnie jesc i pozostac czujnym. Z pyska zaczely mu splywac dlugie strumienie sliny. "Jedz - poradzilem. - Nie zycza nam zle". Nie potrzebowal dalszej zachety. Upuscil rybe, przycisnal ja do ziemi przednia lapa i oddarl sluszny kes. Polknal go, prawie nie przezuwajac. Zdalem sobie sprawe, ze sam zjadlbym konia z kopytami. Czarniak ukroil dla mnie gruby plaster chleba i suto posmarowal miodem. Sobie nalal kubas pitnego miodu. Napitek dla mnie juz stal obok talerza. -Jedz, nie czekaj na mnie - zachecal Czarniak. Spojrzalem pytajaco na kobiete. -Zapraszam - rzekla cicho. Podeszla do stolu, wziela talerz, ale nalozyla nan tylko odrobine ryby i kawaleczek slodkiego chleba. Czulem, ze zrobila to, by mnie osmielic, z uprzejmosci. - Czujemy wasz glod. - Usmiechnela sie. - Smacznego. - Nie zostala z nami przy stole, usiadla na krzesle przy kominku. 116 Posluchalem jej z ochota. Wykazalem sie podobnym brakiem dobrego wychowania jak Slepun. On byl przy trzecim placie lososia, a ja konczylem trzeci kawal chleba i druga porcje ryby, zanim przypomnialem sobie o gospodarzu. Czarniak dolal mi miodu.-Kiedys probowalem trzymac koze. Na mleko, ser, sam rozumiesz. Nic z tego nie wyszlo. Nie mogla sie przyzwyczaic do Potyczki. Biedne zwierze, zawsze bylo tak zdenerwowane, ze nie dawalo mleka. Wobec tego pijamy miod. Potyczka ma do niego niezlego nosa, totez w ten napoj mozemy sie zaopatrzyc sami. -Wspanialy - westchnalem. Odstawilem kubek, w cwierci juz oprozniony. Jeszcze nie skonczylem jedzenia, ale zaspokoilem pierwszy glod. Czarniak mimochodem wzial ze stolu kawal ryby i rzucil Potyczce. Zlapala go w zeby oraz pazury i odwrocila sie od nas, zeby zjesc w spokoju. Gospodarz rzucil drugi kawal Slepunowi, ktory stracil juz cala nieufnosc. Skoczyl po smakolyk, a potem rozlozyl sie wygodnie, z lososiem pomiedzy lapami. Obrocil leb, tylnymi zebami odgryzal kawaly i lykal. Jezyna dziobala swoja porcje: odrywala paseczki suszonej ryby, a wkladajac je do ust, szybkim ruchem pochylala glowe. Gdy spogladalem w jej strone, okazywalo sie za kazdym razem, ze patrzy na mnie ptasimi brazowymi oczyma o przenikliwym spojrzeniu. -Jak to sie stalo, ze zwiazales sie z niedzwiedzica? - zapytalem Czarnia-ka. - Nie chce byc niegrzeczny. Po prostu nigdy nie spotkalem kogos, kto jest zwiazany z jakims zwierzeciem i otwarcie sie do tego przyznaje. Czarniak rozsiadl sie wygodniej, rece oparl na brzuchu. -Nie przyznaje sie do tego przed byle kim. Uwazalem, ze o mnie wiecie, bo Potyczka i ja zawsze rozpoznajemy innych pradawnej krwi. A wracajac do twojego pytania... moja matka byla z pradawnej krwi i dwoje jej dzieci te ceche odziedziczylo. Wyczuwala ja w nas, rzecz jasna, i wychowywala w odpowiedni sposob. Gdy osiagnalem wiek meski, udalem sie na poszukiwanie. Niewiele rozumialem. Pokrecil glowa, litosciwy usmiech dotknal jego warg. -Wyruszylem samotnie w swiat na spotkanie z moim zwierzeciem od pary. Niektorzy szukaja w miastach, inni w lesie, slyszalem nawet o takich, ktorzy wyruszaja na morze. Mnie ciagnelo do lasu. Poszedlem zupelnie sam, szeroko otworzywszy zmysly, poszczac, pijac tylko wode i zazywajac ziola, ktore zwiekszaja moc pradawnej krwi. Tutaj, gdzie jestesmy teraz, usiadlem pomiedzy korzeniami starego drzewa i czekalem. Po jakims czasie przyszla Potyczka, ktora szukala towarzysza, podobnie jak ja. Sprawdzilismy sie nawzajem, zyskalismy swoje zaufanie i tak to juz minelo siedem lat. - Popatrzyl na Potyczke z taka miloscia, jakby byla jego ukochana zona. -Szukales zwierzecia, z ktorym sie miales polaczyc? - powtorzylem zdumiony. 117 "Mysle, ze ty takze mnie szukales i ze ja wolalem ciebie, chociaz wtedy zaden z nas o tym nie wiedzial" - dumal Slepun, spogladajac w nowym swietle na dzien, gdy go wybawilem z rak handlarza."Trudno uwierzyc - odparlem nie bez zalu. - Przed toba juz dwukrotnie bylem zwiazany z psami i zbyt dobrze poznalem bol utraty towarzysza. Postanowilem nigdy wiecej nie wiazac sie z zadnym zwierzeciem". Czarniak byl zdziwiony, nieomal przerazony. -Jeszcze przed wilkiem byles zwiazany z dwoma psami? I straciles obu towarzyszy? - Potrzasnal glowa, nie potrafil tego pojac. - Jestes bardzo mlody, nawet na pierwsza wiez. Wzruszylem ramionami. -Bylem jeszcze dzieckiem, gdy polaczyla mnie wiez z Gagatkiem. Zabral go ode mnie czlowiek, ktory wiedzial o tym porozumieniu i uwazal, ze nie jest wlasciwe dla zadnego z nas. Pozniej jeszcze spotkalem tego psa, ale bylo to juz u schylku jego dni. A drugi szczeniak, z ktorym sie zwiazalem... Czarniak popatrzyl na mnie z niesmakiem, jaki czesto widzialem na obliczu Brusa. Jezyna w milczeniu krecila glowa. -Zadzierzgnales wiez jako dziecko? Wybacz mi, ale to wynaturzenie. Podobnie mozna by pozwolic malej dziewczynce poslubic dojrzalego mezczyzne. Dziecko nie jest gotowe dzielic zycia zwierzecia. Wszyscy rodzice pradawnej krwi, jakich znam, najstaranniej chronia swe potomstwo przed takim zwiazkiem. - Na jego twarzy pojawilo sie wspolczucie. - Dla twego towarzysza rozlaka musiala byc tragedia. Ten, kto do niej doprowadzil, zrobil rzecz wlasciwa, bez wzgledu na to, jakie nim kierowaly racje. - Przyjrzal mi sie uwazniej. - Dziwne, ze przezyles, skoro nic nie wiesz o pradawnej krwi. -W moich rodzinnych stronach niewiele sie o tym mowi. A jesli juz, nazywa sie to Rozumieniem i uwaza za hanbiace. -Nawet rodzice tak ci mowili? Wiem, ze ludzie zle sie odnosza do pradawnej krwi, znam klamstwa, jakie sie o niej opowiada, ale przeciez rodzice z pewnoscia powiedzieli ci prawde. Rodzice nas miluja i z nadejsciem odpowiedniego czasu pomagaja znalezc wlasciwych towarzyszy, by pradawna krew nie utracila mocy. Spuscilem wzrok. -Nie znalem swoich rodzicow. - Slowa te nie przychodzily mi latwo. - Matka oddala mnie rodzinie ojca, kiedy mialem szesc lat. A ojciec... w ogole mnie nie znal. Podejrzewam, ze pradawna krew odziedziczylem po matce. Nie wiem nic o niej ani o jej rodzinie. -Miales szesc lat, powiadasz? I nie pamietasz nic? Przeciez chyba matka czegos cie nauczyla, zanim oddala ojcu? Powiedziala ci, jak sie bronic... Westchnalem ciezko. 118 -W ogole jej nie pamietam. - Od dawna mialem dosyc uwag, ze musze cos pamietac, ze wiekszosc ludzi ma wspomnienia siegajace trzeciego roku zycia, a nawet wczesniejsze.Czarniak wydal z siebie dziwny gardlowy dzwiek, ni to warkniecie, ni westchnienie. -Ktos cie przeciez czegos nauczyl. -Nie - odparlem obojetnie, zmeczony ta bezowocna wymiana zdan. Chcialem polozyc jej kres, totez wybralem stara sprawdzona metode, ktora pomagala mi odwrocic uwage ludzi, gdy zadawali mi zbyt wiele pytan. - Opowiedz mi o sobie - poprosilem. - Czego nauczyla cie matka? W jaki sposob? Usmiechnal sie, tluste policzki zwezily mu oczy w szparki. -Zajelo jej to dwadziescia lat. Masz tyle czasu na sluchanie? - Widzac moja mine, podjal: - Wiem, ze zapytales tylko dla podtrzymania rozmowy, ale oferuje ci to, czego moim zdaniem bardzo potrzebujesz. Zostancie z nami jakis czas. Nauczymy was, co obaj powinniscie wiedziec. Nie pojmiecie tego w godzine ani w jeden dzien. Zajmie to kilka miesiecy. Moze rok. Niespodziewanie z kata dobiegl cichy glos Jezyny. -Moglibysmy mu znalezc partnerke. Pasowalby do corki Oliwki. Jest od niego starsza, wiec bylaby mu podpora... Czarniak usmiechnal sie szeroko. -Prawdziwa kobieta! Ledwie cie poznala, a juz swata! -Dola jest zwiazana z krukiem. - Jezyna mowila tylko do mnie. Jej usta okrasil cieply usmiech. - Dobrze byloby wam polowac we czworke. Zostan z nami. Poznasz ja i polubisz. Pradawna krew powinna sie laczyc z pradawna krwia. "Odmow uprzejmie - wtracil sie do rozmowy Slepun. - Niedobrze jest mieszkac z ludzmi, a jesli jeszcze bedziesz sypial przy niedzwiedziach, zaczniesz tak cuchnac, ze juz nigdy nie bedziemy mogli razem polowac. Poza tym nie mam zamiaru dzielic sie zdobycza z krukiem. - Umilkl. - A moze znaja jakas kobiete zwiazana z wadera?" Czarniak usmiechnal sie kacikiem ust. Odnioslem wrazenie, ze slyszy z naszej rozmowy wiecej, niz daje poznac, i przekazalem to Slepunowi. -Tego tez moglbym was nauczyc, gdybyscie zdecydowali sie zostac - rzekl Czarniak. - Kiedy rozmawiacie miedzy soba, wasze slowa sa dla innej istoty pradawnej krwi tak wyrazne, jakbyscie przekrzykiwali woz druciarza. A przeciez nie trzeba wolac tak glosno. Zwracasz sie do jednego wilka, nie do calego wilczego rodu. Moim zdaniem, slysza was wszystkie stworzenia miesozerne. Powiedzcie mi, kiedy ostatnio widzieliscie wieksze zwierze miesozerne? "Niedawno gonily mnie psy" - powiedzial Slepun. -Psy bronia swojego terytorium - zauwazyl Czarniak. - Chodzi mi o dzikie zwierze. 119 -Chyba nie widzialem zadnego od czasu, gdy sie zwiazalismy - przyznalem z ociaganiem.-Unikaja was z rowna latwoscia, z jaka podazaja za wami ofiary kuznicy - oznajmil Czarniak spokojnie. Mrowki przeszly mi po krzyzu. -Ofiary kuznicy? Przeciez ofiary kuznicy nie maja Rozumienia. Nie wyczuwam ich Rozumieniem, musze uzywac oczu, nosa albo... -Wszystkie zywe istoty wydzielaja cieplo pokrewienstwa, ktore odbierasz dzieki pradawnej krwi. Wszystkie procz ofiar kuznicy. Prawda? Pokiwalem glowa. -Istoty dotkniete kuznica utracily to cieplo - mowil dalej Czarniak. - Nie wiem w jaki sposob, ale taki wlasnie jest skutek zarazenia kuznica. W tych nieszczesnych istotach zostaje tylko pustka. Tyle wiadomo pomiedzy nami, polaczonymi pradawna krwia. Wiemy takze, iz jestesmy najbardziej ze wszystkich narazeni na ataki ze strony ofiar kuznicy. Zwlaszcza jesli korzystamy z naszych talentow zbyt beztrosko. Dlaczego tak sie dzieje, nikt nie wie. Jest to jeszcze jeden powod, dla ktorego musimy zachowac szczegolna ostroznosc. -Chcesz powiedziec, ze Slepun i ja powinnismy przestac uzywac Rozumienia? -Chce powiedziec, ze powinniscie zostac tu na jakis czas i nauczyc sie panowac nad talentem pradawnej krwi. W przeciwnym wypadku stoczysz wiecej takich walk jak wczorajsza. - Pozwolil sobie na nikly usmiech. -Nie wspominalem wam o wczorajszym ataku - powiedzialem cicho. -Nie musiales. Jestem pewien, ze w tej okolicy kazda istota pradawnej krwi slyszala was, gdy walczyliscie o zycie. Dopoki obaj nie nauczycie sie rozmawiac tylko we dwoch, nic pomiedzy wami nie pozostanie tylko wasze. - Zastanawial sie przez chwile. - Nigdy nie wydalo ci sie dziwne, ze ofiary kuznicy traca czas na atakowanie wilka, skoro nic na tym nie zyskaja? Zauwazaja go wylacznie dlatego, ze jest zwiazany z toba. Spojrzalem na Slepuna przepraszajaco. -Dziekuje za troske - odezwalem sie do Czarniaka - ale czeka nas zadanie nie cierpiace zwloki. Podejrzewam, ze im dalej zajdziemy w glab kraju, tym mniej ofiar kuznicy bedziemy spotykac. Powinnismy dac sobie rade. -Rzeczywiscie. Zwlaszcza ze nieszczesnicy dotknieci kuznica, ktorzy zapedza sie zbyt daleko, maja do czynienia z krolem. Mimo wszystko beda do was sciagali. Jesli nawet jednak nie spotkacie juz ofiar kuznicy, najpewniej natkniecie sie straze krolewskie. Ostatnimi czasy straznicy sa szczegolnie zainteresowani ludzmi pradawnej krwi. Wielu sposrod nas wydali w rece krola zawistni sasiedzi, a nawet rodzina. Krol placi szczerym zlotem i nie wymaga niezbitych dowodow. Od wielu juz lat nie bylismy tak mocno przesladowani. 120 Czulem sie fatalnie. Doskonale wiedzialem, dlaczego ksiaze Wladczy nienawidzi ludzi obdarzonych Rozumieniem. Jego krag Mocy podsycal w nim te nienawisc. Zrobilo mi sie niedobrze, gdy pomyslalem o niewinnych ludziach sprzedawanych samozwancowi, zeby mogl sie na nich mscic za mnie. Ze wszystkich sil probowalem maskowac gniew.Potyczka zblizyla sie do stolu, ujela w przednie lapy garniec z plastrami miodu. Chwiejnym krokiem odeszla na swoje miejsce w kacie i zaczela starannie wylizywac naczynie. Jezyna patrzyla na mnie nieustannie, ale nie potrafilem nic wyczytac z jej twarzy. Czarniak podrapal sie w brode i skrzywil sie z bolu, gdy natrafil na bolace miejsce. Usmiechnal sie do mnie smutno, niepewnie. -Moge sprzyjac twojemu pragnieniu zabicia krola Wladczego, ale jestes naiwny myslac, ze bedzie to proste zadanie. Milczalem, lecz Slepun warknal cicho z glebi gardzieli. Potyczka stanela na dwoch lapach, garniec potoczyl sie po podlodze. Czarniak ja uspokoil. Nie ma chyba nic bardziej przerazajacego niz wsciekle spojrzenie niedzwiedzia. Nie smialem drgnac. Jezyna wyprostowala sie w krzesle, ale nie zrobila nic wiecej. Nad naszymi glowami, na krokwi, Sniezek nastroszyl piora. -Jesli na caly glos pomstujecie na krzywdy i ujadacie o swoich planach do nocnego ksiezyca - ciagnal Czarniak - nie mozecie sie dziwic, ze inni o nich wiedza. Nie przypuszczam, zebyscie spotkali istoty pradawnej krwi przychylne krolowi Wladczemu... Wielu chetnie by wam pomoglo, gdybyscie poprosili. Nadal jednak dyskrecja jest przy podobnych zamierzeniach najrozsadniejsza. -Sadzac po twojej przyspiewce, ktorej mialem okazje posluchac w miescie, moge sie domyslac, ze podzielasz moje uczucia - rzeklem spokojnie. - Dziekuje za ostrzezenie. Nieraz juz musielismy ze Slepunem pilnowac wlasnych slow, wiec teraz, gdy wiemy, ze mozna nas podsluchac, jakos damy sobie rade. Chcialbym cie jeszcze o cos zapytac. Dlaczego straz miejska w Kruczym Przesmyku interesuje sie czlowiekiem, ktory po kilku piwach spiewa kpiaca piosenke o... krolu? - Nielatwo mi bylo wymowic ostatnie slowo. -Straz miejska to nie mieszkancy Kruczego Przesmyku ani zadnego innego z pobliskich miast nadrzecznych. To ludzie krola. Paraduja w barwach strazy miejskiej, oplacani sa z miejskiej kasy, ale to ludzie krola. Wladczy byl na tronie nie dluzej niz dwa miesiace, gdy wydal dekret w tej sprawie. Uznal, ze prawo bedzie egzekwowane skuteczniej, jesli zolnierze ze strazy miejskich zostana zaprzysiezeni krolowi, a prawa ogolne Krolestwa Szesciu Ksiestw beda wazniejsze niz wszelkie inne. Jak zolnierze niosa te sprawiedliwosc miedzy lud, sam widziales... Ograbiaja kazdego biednego opoja, ktory nadepnie krolowi na odcisk. A slyszalem, ze straz miejska w Kruczym Przesmyku nie jest jeszcze taka zla. Podobno w Piaszczystym Zakolu rabusie i grabiezcy maja zlote zycie, jesli tyl- 121 ko dziela sie lupem z kim trzeba. Wladze miasta sa bezsilne. Nie moga odprawic ludzi wyznaczonych przez krola. Nie moga tez dolaczyc do tych sluzb wlasnych zolnierzy.Tego mozna sie bylo spodziewac po ksieciu Wladczym. Jak daleko mogl sie posunac? Czy bedzie tez kazal szpiegowac wlasnych szpicli? Moze juz sie tak dzialo? Nie wrozylo to dobrze Krolestwu Szesciu Ksiestw. Czarniak wyrwal mnie z zamyslenia. -Teraz ja chcialbym zadac pytanie tobie. -Pytaj, prosze - zgodzilem sie skwapliwie, ale nie uprzedzilem, ze tylko ode mnie bedzie zalezalo, ile mu zdradze w odpowiedzi. -Zeszlej nocy, juz pozno... po walce z ofiarami kuznicy, zaatakowal cie ktos jeszcze. Nie wiem, kto to byl, wiem tylko, ze wilk cie obronil, ze jakims sposobem gdzies... sie przeniosl. Ze cisnal swoja sile w tunel, ktorego istnienia nie potrafie pojac, ktorym nie potrafie podazyc. Wiem tylko, ze wilk i ty odniesliscie zwyciestwo. Kogo pokonaliscie? -Krolewskiego sluge - odparlem krotko. Nie chcialem odmawiac odpowiedzi, a tyle pewnie sam wiedzial. -Wykorzystales w tej walce magie, ktora zwa Moca, nie myle sie, prawda? - Poniewaz nie odpowiadalem, ciagnal dalej: - Wielu posrod nas chcialoby sie dowiedziec, jak tego dokonales. W przeszlosci ludzie obdarzeni Moca tepili nas jak robactwo. Nie ma jednego pradawnej krwi, ktorego rodzina by nie ucierpiala za ich sprawa. Teraz powracaja te straszne czasy. Jesli istnieje sposob wykorzystania magii pradawnej krwi przeciwko tym, ktorzy nosza w sobie Moc rodu Przezornych, wiedza o nim jest dla nas wiele warta. Jezyna wychynela ze swojego kata, stanela za Czarniakiem i zerkala na mnie znad jego ramienia. Wiedzialem, ze moja odpowiedz jest dla nich bardzo wazna. -Nie potrafie was tego nauczyc - odparlem zgodnie z prawda. Nie uwierzyli. -Dzisiejszego wieczoru dwukrotnie zaofiarowalem ci nauke wszystkiego, co sam wiem o pradawnej krwi, obiecalem, ze otworze przed toba wszystkie drzwi, ktore pozostaja dla ciebie zamkniete tylko z powodu niewiedzy. Odmowiles mi, lecz, na Ede, przeciez ci to dawalem, nie zadajac nic w zamian. Teraz prosze tylko o jedno, o odpowiedz na jedno jedyne pytanie, dzieki ktorej mozna by ocalic wiele istnien pradawnej krwi, a ty mi mowisz, ze nie mozesz mnie nauczyc? Zerknalem na Potyczke. Oczy miala lsniace jak paciorki. Czarniak najpewniej nie zdawal sobie sprawy, jak jego postura i mimika odzwierciedla zachowanie niedzwiedzicy. Zmierzylem wzrokiem odleglosc od drzwi. Slepun juz stal, gotow do ucieczki. Jezyna przygladala mi sie, przekrzywiwszy glowe. Spod powaly obserwowal nas sokol. Zmusilem sie do zachowania spokoju, ktorego nie czulem. Rozluznilem ramiona, wyciszylem mysli. Nauczylem sie takiego postepowania od Brusa i stosowalem zawsze przy cierpiacym zwierzeciu. 122 -Powiedzialem ci prawde - rzeklem ostroznie. - Nie moge cie nauczyc czegos, czego dzialania sam nie pojmuje. - Podnioslem na Czarniaka spokojne spojrzenie, swiadom, ze jestem szczery. Nie wspomnialem tylko, iz w moich zylach plynie krew rodu Przezornych.Zyskalem wlasnie pewnosc czegos, co do tej pory jedynie podejrzewalem. Mozna bylo uzyc Rozumienia do zaatakowania czlowieka obdarzonego Moca, jesli trwalo polaczenie krolewska magia. Nawet gdybym zdolal opisac, czego wraz ze Slepunem dokonalem, nikt nie potrafilby tego powtorzyc, gdyz aby pokonac Rozumieniem czlowieka obdarzonego Moca, trzeba miec w sobie i jedna magie, i druga. Potyczka opadla znowu na cztery lapy i zaczela weszyc za rozlanym miodem, Czarniak wolno rozprostowal przygarbione plecy. -Gdybys jakis czas zostal z nami - nastawal z uporem - i nauczyl sie ode mnie wszystkiego, co moge ci przekazac, zaczalbys rozumiec wlasne czyny. Wowczas moglbys przekazac mi te wazna wiedze. Co o tym sadzisz? -Byles swiadkiem, jak zeszlej nocy zaatakowal mnie jeden ze slugusow krola. Sadzisz, ze scierpia, zebym sie tutaj uczyl lepiej przed nimi bronic? Nie. Moja jedyna szansa jest odnalezc ich i zniszczyc, zanim przyjda po mnie. - Zawahalem sie, potem dodalem: - Choc nie potrafie cie nauczyc tego, co sam robie, moge cie zapewnic, ze bede tej sily uzywal przeciwko wrogom pradawnej krwi. Takie rozumowanie w koncu mogl pojac. W zamysleniu kilka razy pociagnal nosem. Zaniepokoilem sie, czyja sam mam tyle wilczych odruchow, co on niedzwiedzich, a Jezyna sokolich. -Zostaniecie przynajmniej na noc? - zapytal nagle. -Lepiej nam sie podrozuje noca - odparlem przepraszajaco. - To dla nas obu najwygodniejszy czas. Pokiwal glowa ze zrozumieniem. -Coz moge powiedziec? Zycze wam szerokiej drogi i powodzenia. Jesli zechcecie, odpocznijcie z nami do wschodu ksiezyca. Porozumialem sie ze Slepunem i z wdziecznoscia przyjelismy zaproszenie. Sprawdzilem jeszcze ciecie na wilczym barku. Nie wygladalo dobrze. Posmarowalem je mascia, a potem rozciagnelismy sie w cieniu drzewa i przespalismy cale popoludnie. Obu nam dobrze zrobila drzemka w miejscu, gdzie bylismy pewni, iz ktos dba o nasze bezpieczenstwo. Po raz pierwszy od rozpoczecia podrozy spalismy tak dobrze. Kiedy wstalismy, okazalo sie, ze Czarniak przygotowal dla nas na droge ryby, miod i slodki chleb. Sokola nie widzialem. Najpewniej przysnal na krokwi. Jezyna stala w mroku tuz obok domu i ziewala. -Wedrujcie ostroznie i po cichu - poradzil nam Czarniak, gdy podziekowalismy za podarunki i spakowalismy je do tobolka. - Niech was Eda prowadzi. - Zamilkl, jakby czekal na odpowiedz. Najwyrazniej odprawial jakis nie znany mi rytual. 123 -Powodzenia - odpowiedzialem po prostu. Przyjal zyczenie skinieniem glowy.-Wrocisz tutaj - powiedzial. -Raczej nie. Dziekuje za wszystko. -Wrocisz. Wiesz o tym. Niewazne, czy chcesz sie czegos ode mnie nauczyc, bedziesz tego potrzebowal. Nie jestes zwyklym czlowiekiem. Ludzie zazwyczaj uwazaja, ze maja prawo panowac nad zwierzetami: ze maja prawo na nie polowac, zjadac je, podporzadkowywac sobie i rzadzic ich zyciem. Ty wiesz, ze nie masz takiej wladzy. Kon, ktory cie niesie, robi to dlatego, ze chce, wilk tez poluje z toba z wlasnej woli. Masz glebsze poczucie wlasnego istnienia posrod innych stworzen. Wiesz, ze nie masz prawa rzadzic swiatem, lecz musisz zyc w zgodzie z jego prawami. Bywasz drapieznikiem lub ofiara. Nie wstyd byc zadnym z nich. Wraz z uplywem czasu przekonasz sie, ze nurtuja cie wazkie pytania. Co zrobic, gdy twoj towarzysz zechce odejsc z wilcza wataha? A wiedz, ten czas nadejdzie. Co ma uczynic on, jesli sie ozenisz i bedziesz mial dziecko? A gdy dla jednego z was nadejdzie kres jego dni - tak przeciez stac sie musi - jak ten, ktory pozostanie, ma odzyskac spokoj i dalej zyc bez bratniej duszy? W swoim czasie zatesknisz za innymi istotami pradawnej krwi. Bedziesz musial wiedziec, jak je wyczuwac, jak odnajdywac. Na wszystkie te pytania sa odpowiedzi, odpowiedzi pradawnej krwi, odpowiedzi, ktore moge ci podac, a dzieki mnie poznasz w jeden dzien tyle, ile sam nie pojalbys przez tydzien. Wrocisz. Wbilem wzrok w udeptana ziemie lesnej sciezki. Stracilem pewnosc siebie. -Wierze w slusznosc twoich decyzji - z mroku odezwala sie Jezyna. - Zycze ci powodzenia i pomoge, jesli zdolam. - Zerknela na Czarniaka. Odnioslem wrazenie, ze o tym dyskutowali, lecz nie osiagneli porozumienia. - Jesli bedziesz w potrzebie, krzycz glosno, jak krzyczysz do Slepuna, wolaj, zeby kazda istota pradawnej krwi przeslala wiesc do Jezyny i Sniezka z Kruczego Przesmyku. Kto uslyszy, sprobuje przyjsc ci z pomoca. Jesli nawet tego nie uczyni, zawiadomi mnie, a ja zrobie co w mojej mocy. Czarniak prychnal poirytowany. -Zrobimy co w naszej mocy - poprawil jej slowa. - Ale madrzej by bylo, gdybys zostal i nauczyl sie lepiej chronic. Pochylilem glowe przed jego madroscia, lecz w duszy poprzysiaglem sobie zadnego z nich nie angazowac w moja zemste na ksieciu Wladczym. Czarniak usmiechnal sie do mnie krzywo i wzruszyl ramionami. -Ruszajcie wiec. Ale badzcie ostrozni. Nim zajdzie ksiezyc, opuscicie Ksiestwo Kozie i znajdziecie sie w Ksiestwie Trzody. Jesli wam sie wydaje, ze krol Wladczy rzadzi tutaj zelazna reka, poczekajcie, az znajdziecie sie na ziemiach, gdzie ludzie uwazaja, ze wladca ma do tego prawo. Ponuro skinalem glowa i wraz ze Slepunem ponownie ruszylem w droge. 8. KSIESTWO TRZODY Ksiezna Cierpliwa - w czasie wojny ze szkarlatnymi okretami ochrzczona mianem pani na Koziej Twierdzy - zyskala wladze w sposob niepowszedni.Urodzila sie w rodzinie szlacheckiej, jako baronowna. Niespodziewane malzenstwo z ksieciem Rycerskim, najstarszym synem krolewskim, wynioslo ja do rangi malzonki nastepcy tronu. Nigdy nie wykorzystywala swojej pozycji dla pozyskania wladzy. Dopiero gdy zostala sama, przez wszystkich opuszczona - ekscentryczna ksiezna Cierpliwa zaczela przejmowac wladze. Robila to, podobnie jak wszystko w calym swoim zyciu, niby od niechcenia, w sposob osobliwy, nie praktykowany przez inne kobiety. Nie powolywala sie na powiazania wyplywajace ze szlachetnego urodzenia, nie opierala na wplywach, jakie dawala jej pozycja zmarlego meza. Zamiast tego zdobyla zaufanie ludzi pod bronia, wsrod ktorych wiele bylo kobiet. Zaczela od zolnierzy gwardii osobistej krola Roztropnego oraz strazy przybocznej ksieznej Ketriken - oddzialow znajdujacych sie w szczegolnej sytuacji straznikow, ktorzy nie mieli kogo strzec. W podobnym polozeniu byli wartownicy Koziej Twierdzy, wyrugowani ze swoich obowiazkow przez wojska ksiecia Zwawego sprowadzone z Ksiestwa Trzody i oddelegowani do mniej waznych zadan - do utrzymywania porzadku w miescie oraz naprawiania umocnien. Zold otrzymywali nieregularnie, tracili szacunek w oczach innych i zbyt czesto nie mieli pracy lub obciazani byli obowiazkami niegodnymi ich statusu. Ksiezna Cierpliwa poczela dla nich wynajdywac rozne zajecia. Najpierw, calkowicie niespodziewanie, zaczela sie wypuszczac na konne przejazdzki na swojej wiekowej klaczy, Aksamitce. Rzecz jasna, potrzebowala wowczas asysty. Stopniowo krotkie przejazdzki przeksztalcily sie w calodzienne wypady, a potem w dluzsze wizyty polaczone z noclegiem w osadach napadnietych przez Zawyspiarzy. Ksiezna wraz z pokojowa, Lamowka, opatrywaly rannych, tworzyly zapisy o pomordowanych lub skazonych kuznica, a zolnierze pomagali przy uprzataniu ruin i wznoszeniu tymczasowego schronienia dla ludzi, ktorzy stracili dach nad glowa. Chociaz pracom tym daleko bylo do prawdziwego zolnierskiego rzemiosla, dzieki nim wojacy zyskiwali ludzka wdziecznosc, ktora dawala im poczucie godnosci i umacniala ich jednosc. Niewielkie oddzialy stacjonujace w osadach, ktore uniknely napasci, byly widomym znakiem, ze rod 125 Przezornych dba o poddanych. Kilka osad i miasteczek otoczono prowizorycznymi palisadami, za ktorymi mieszkancy mogli sie schronic przed najezdzcami i zyskac jakas szanse obrony.Nie istnieja zadne zapiski swiadczace o stosunku ksiecia Zwawego do wypadow ksieznej Cierpliwej. Ona sama nigdy nie nadawala tym ekspedycjom charakteru oficjalnego. Nazywala je wycieczkami, a towarzyszyli jej wylacznie zolnierze, ktorzy ochotniczo zgadzali sie asystowac ksieznej w drodze i wykonywac powierzone zadania. Niektorzy, zyskawszy jej zaufanie, dostepowali zaszczytu wyprawiania " na posylki". Owe posylki obejmowaly dalekie wyprawy do zamkow w Ksiestwie Cypla, Niedzwiedzim, a nawet w Ksiestwie Debow. Poslancy niesli prosby o wiadomosci, w jakim polozeniu znajduja sie miasta nadbrzezne, oraz rozpowszechniali informacje o kondycji Koziej Twierdzy. Przemierzali okupowane ziemie, gdzie drogi roily sie od niebezpieczenstw. Czesto jako znak rozpoznawczy dla odbierajacego wiadomosc i pomoc otrzymywali od ksieznej galazke bluszczu. O bluszczowych - bo tak nazwano zaufanych wyslannikow ksieznej Cierpliwej - powstawaly ballady wyslawiajace ich mestwo oraz pomyslowosc i przypominajace, ze nawet najpotezniejsze mury musza sie z biegiem czasu poddac upartemu bluszczowi. Najbardziej chyba znanym bohaterskim wyczynem bylo dokonanie Stokrotki, najmlodszej posrod poslancow. Miala jedenascie lat, a przebyla dluga droge do Ksiestwa Niedzwiedziego - az do Lodowych Jaskin, w ktorych sie schronila wladczyni tych ziem. Dziewczynka zaniosla jej wiesci, gdzie i kiedy przybije do brzegu lodz z pomoca. Czesc drogi Stokrotka pokonala na wozie Zawyspiarzy, ukryta miedzy workami ziarna. Uciekla z nieprzyjacielskiego obozu, ale przedtem jeszcze podlozyla ogien pod namiot dowodcy - w zemscie za skazonych kuznica rodzicow. Stokrotka nie dozyla trzynastego roku zycia, lecz jej czyny pozostana w ludzkiej pamieci na zawsze. Inni pomagali ksieznej Cierpliwej wymieniac kosztownosci i ziemie rodowe na brzeczaca monete, ktora ona nastepnie uzywala "wedle swych potrzeb i wlasnego uznania", jak poinformowala ksiecia Zwawego. Kupowala w ksiestwach srodladowych ziarno oraz owce, a wowczas znowu wkraczali do akcji ochotnicy, ktorzy pilnowali przewozu i podzialu dobr. Niewielkie lodzie niosly na swych pokladach nadzieje obroncom szykujacym sie do boju. Ksiezna placila kamieniarzom i cieslom odbudowujacym spustoszone osady. Z tych samych pieniedzy oplacala takze, nie bardzo sowicie, lecz ze szczerego serca, zolnierzy, ktorzy jej sluzyli. Symbol bluszczu stal sie powszechny posrod strazy w Koziej Twierdzy. Ksiezna Cierpliwa miala swoje wojsko. Zolnierze zold dostawali tylko od niej, ona ich leczyla, gdy odniesli rany, ona ich bronila swym cietym jezykiem przed kazdym, kto sie o wojsku wypowiadal nieprzychylnie lub z lekcewazeniem. Takie byly podstawy wplywow ksieznej Cierpliwej oraz zrodlo jej sily. " Wieza nieczesto sie kruszy od fundamentow" - mawiala ksiezna. Podobno bylo to powiedzenie ksiecia Rycerskiego. 126 * * * Z pelnymi brzuchami spalismy doskonale. Poniewaz nie musielismy polowac, podrozowalismy cala noc. Trzymalismy sie obok drogi i bylismy znacznie bardziej ostrozni niz do tej pory. Nie napotkalismy zadnych ofiar kuznicy. Wielki jasny ksiezyc srebrzyl nam szlak miedzy drzewami. Poruszalismy sie jak jedno istnienie, nawet do siebie nie myslelismy, jedynie czasem porownywalismy intrygujace zapachy i zaslyszane dzwieki. Moja niezlomna determinacja udzielila sie Slepunowi. Nie mialem zamiaru obwieszczac wilkowi swych intencji, ale wyczuwalismy je wspolnie, nawet nie skupiajac sie na nich szczegolnie. Byl to jakby inny rodzaj instynktu mysliwskiego, powodowany glodem odmiennego rodzaju. Tamtej nocy pokonalismy dluga droge.Kierowalem sie jakas zolnierska logika, strategia, ktora pochwalilby krol Szczery. Stanowczy wiedzial, ze zyje. Czy zdradzil swoje odkrycie innym czlonkom kregu Mocy? Czy podzielil sie nim ze swoim panem? Raczej nie. Prawdopodobnie pragnal sam pozbawic mnie energii Mocy w taki sam sposob, w jaki Prawy i Pogodna wyssali ja z krola Roztropnego. Domyslalem sie przewrotnej ekstazy w tym wysysaniu sil zywotnych, przypuszczalem, ze Stanowczy bedzie chcial ja smakowac w samotnosci. Na pewno bedzie mnie szukal, bedzie chcial mnie odnalezc za wszelka cene. Wiedzial, ze sie go boje. Nie bedzie sie spodziewal, ze rusze prosto do niego, zdecydowany zabic nie tylko kazdego czlonka kregu Mocy, ale takze samego ksiecia Wladczego. Szybki marsz w strone Kupieckiego Brodu mogl sie okazac najlepsza bronia. Mowi sie, ze Ksiestwo Trzody jest tak plaskie i pustynne, jak Ksiestwo Kozie gorzyste i zalesione. Swit zastal nas w dziwnym lesie, mniej mrocznym i skladajacym sie glownie z drzew lisciastych. Ulozylismy sie do snu w brzozowym zagajniku, na niewielkim wzgorzu ponad rozleglymi pastwiskami. Po raz pierwszy od dnia walki z ofiarami kuznicy zdjalem koszule i w swietle dnia obejrzalem ramie, gdzie napastnik trafil mnie palka. Poznaczone bylo czarnymi i fioletowymi plamami, bolalo, gdy probowalem podniesc je nad glowe, ale to wszystko. Trzy lata temu uznalbym takie obrazenia za powazne. Przemywalbym ramie chlodna woda i okladalbym ziolami. Teraz zostawilem je wlasnemu losowi. Slepun do swojego ciecia przez lopatke nie mial tyle cierpliwosci. Rana zaczynala sie zrastac. Ktoregos razu, gdy odsuwalem siersc od brzegow ciecia, nagle obrocil leb i chwycil mnie zebami za nadgarstek. Nie bardzo mocno, ale zdecydowanie. "Zostaw. Samo sie zagoi". "W ranie jest brud". Pociagnal nosem, przejechal po cieciu jezorem. "Nie tak duzo". 127 "Daj mi obejrzec"."Zawsze dotykasz, kiedy ogladasz". "Wiec siedz spokojnie i pozwol mi dotykac". Zgodzil sie, lecz niechetnie. W ranie ugrzezly zdzbla trawy; trzeba je bylo powyjmowac. Jeszcze kilkakrotnie wilk chwycil mnie zebami, az wreszcie burknal grozniej, nie pozostawiajac watpliwosci, ze ma juz serdecznie dosc. Ja jednak nie bylem zadowolony z efektow. Slepun ledwie mi zezwolil posmarowac bark mascia Brusa. "Za bardzo sie martwisz drobiazgami" - oznajmil poirytowany. "Trudno mi sie pogodzic z mysla, ze jestes ranny z mojego powodu. To niesprawiedliwe. Nie takie zycie powinien prowadzic wilk. Nie powinienes byc sam, nie powinienes ciagle wedrowac z miejsca na miejsce. Powinienes byc z wataha, polowac na wlasnym terytorium, moze kiedys znalazlbys sobie wadere do pary". "Kiedys moze tak bedzie, a moze nie. Ludzka rzecz martwic sie o to, co moze sie nigdy nie zdarzyc. Nie sposob zjesc miesa, zanim sieje upoluje. Poza tym nie jestem sam. Jestesmy razem". "To prawda. Jestesmy razem". Ulozylismy sie do snu. Przyszla mi na mysl Sikorka. Zdecydowanie postanowilem o niej zapomniec i probowalem zasnac. Nic z tego. Wiercilem sie, przewracalem z boku na bok, az Slepun warknal niezadowolony, wstal, odszedl kilka krokow i tam sie polozyl. Jakis czas siedzialem zapatrzony na lesista doline. Wiedzialem, ze jestem bliski szalonej decyzji. Nie mialem zamiaru roztrzasac, jak bardzo byla szalona i nierozwazna. Wciagnalem gleboko powietrze, zamknalem oczy i siegnalem ku Sikorce. Obawialem sie znalezc ja w ramionach innego mezczyzny. Obawialem sie uslyszec, jak mowi o mnie ze smiechem. A nie znalazlem jej wcale. Raz i drugi skupilem mysli, zebralem wszystkie sily, siegnalem... Wreszcie zostalem nagrodzony obrazem Brusa pokrywajacego strzecha dach jakiejs chatynki. Byl bez koszuli, letnie slonce spalilo mu skore na kolor drewna wiazu. Spojrzal na kogos stojacego nizej i na jego twarzy pojawil sie wyraz irytacji. -Wiem, mozesz to zrobic sama, ale mam dosyc zmartwien i bez obawy o to, ze oboje spadniecie. Gdzies daleko dyszalem z wysilku i nagle znowu odzyskalem swiadomosc wlasnego ciala. Odepchnalem sie od niego i siegnalem do Brusa. Przynajmniej dam mu znac, ze zyje. Chcialem do niego dotrzec, ale widzialem go jak przez mgle. "Brus! - zawolalem. - Brus, to ja, Bastard!" Jego umysl pozostal dla mnie zamkniety na cztery spusty. Nie moglem nawet zerknac na jego mysli. Przeklalem swa zawodna umiejetnosc wladania Moca i siegnalem ponownie w klebiace sie opary. 128 Przede mna stal krol Szczery. Rece zalozyl na piersi, krecil glowa z dezaprobata. Ledwie go widzialem, a przeciez czulem, ze sieganie ku mnie wiele go kosztuje."Nie rob tego, chlopcze - ostrzegl mnie cicho. - To cie tylko zrani". Nagle znalazlem sie w zupelnie innej rzeczywistosci. Krol oparl sie plecami o wielka plyte czarnego kamienia, na jego twarzy malowalo sie znuzenie. Potarl skronie, jakby chcial z nich wygonic bol. "Ja takze nie powinienem tego robic. Czasami jednak tak bardzo tesknie... Ach, niewazne. Jedno wiedz: czasami lepiej o czyms nie wiedziec, a uzywanie Mocy wiaze sie teraz ze zbyt wielkim ryzykiem. Skoro ja cie wyczuwam i potrafie znalezc, moze to uczynic takze kto inny. Zaatakuje cie wszystkimi silami. Nie ujawniaj swych bliskich. Bez najmniejszych skrupulow wykorzysta ich przeciwko tobie. Zapomnij o nich. Tylko w ten sposob mozesz ich ochronic. - Niespodziewanie wydal sie odrobine silniejszy. Usmiechnal sie gorzko. - Wiem, co oznacza zapomniec, zeby chronic. Tak uczynil twoj ojciec. Ciebie tez na to stac. Zapomnij o nich, chlopcze. Przyjdz do mnie. Jesli nadal masz taki zamiar. Przyjdz do mnie, a ja ci pokaze, co mozna zrobic". Obudzilem sie w poludnie. Lezalem w pelnym sloncu, bolala mnie glowa i bylem rozdygotany. Rozpalilem niewielki ogien. Musialem naparzyc kozlka. Postanowilem oszczedzac zapasy - uzylem tylko troche ziela i dodalem sporo pokrzywy. Nie przypuszczalem, ze bede potrzebowal pokrzepienia tak czesto, a podejrzewalem, ze pozniej, po spotkaniu z kregiem Mocy ksiecia Wladczego, kozlek bedzie mi bardziej potrzebny. Ta mysl nie nastrajala mnie radosnie. Slepun otworzyl oczy, popatrzyl na mnie, zasnal znowu. Siedzialem, siorbiac gorzki wywar i wodzac wzrokiem po dolinie. Po tym dziwnym snie zatesknilem za domem, za czasem, gdy kogos obchodzil moj los. Wszystko to zostalo juz za mna. Chociaz nie, nie do konca. Polozylem reke wilkowi na grzbiecie. Przeszedl go dreszcz. "Spij nareszcie" - rzucil gderliwie. "Jestes dla mnie wszystkim" - oznajmilem, przepelniony melancholia. "I niczego wiecej ci nie trzeba. Spij. Spanie to powazna sprawa". - Ziewnal szeroko. Wyciagnalem sie obok, obejmujac go ramieniem. Byl szczesliwy: mial pelny brzuch i spal w cieplym sloncu. Racja. Do takich spraw warto podchodzic powaznie. Zamknalem oczy i spalem bez zadnych snow az do wieczora. Wedrowalismy, a krajobraz sie zmienial. Geste lasy sie przerzedzily, w koncu ustapily rozleglym lakom. Miasta otaczaly sady i lany zboza. Raz juz podrozowalem przez Ksiestwo Trzody, dawno temu. Wowczas podazylem wraz z karawana w poprzek tych ziem, a nie wzdluz rzeki. Bylem wtedy zadufanym mlodym skrytobojca, zdazajacym dopelnic waznego morderstwa. Podroz zakonczyla sie pierwszym starciem z ksieciem Wladczym. Ledwie je prze- 129 zylem. Teraz znowu przemierzalem ziemie Ksiestwa Trzody, majac za cel u kresu podrozy morderstwo. Tym razem jednak sam ciagnalem w gore rzeki, czlowiek, ktorego zamierzalem zabic, byl moim wujem, a zabojstwo mialem popelnic z wlasnej woli. Niekiedy odnajdywalem w tym gleboka satysfakcje. Innymi razy czulem strach.Dotrzymalem danego sobie slowa i bacznie unikalem towarzystwa ludzi. Posuwalismy sie wzdluz rzeki i rownolegle do drogi, ale gdy na naszym szlaku pojawialy sie miasta czy osady, starannie je omijalismy. W tej krainie, tak otwartej i odslonietej, bylo to nielatwe. Co innego okrazac jakis przysiolek wcisniety w luk koryta Rzeki Koziej i otoczony gestym lasem, a co innego przemknac przez uprawne pola albo sie skradac przez sady i nie zaalarmowac przy tym psow. Czasem udawalo mi sieje przekonac, ze nie mamy zlych zamiarow. Jesli byly sklonne mi wierzyc. Wiekszosc z nich jednak tak bardzo obawia sie wilkow, ze nie sposob ich uspokoic. A starsze psy podejrzliwie patrza na czlowieka podrozujacego w towarzystwie wilka. Niejeden raz bylismy przepedzani. Rozumienie dawalo mi mozliwosc porozumienia sie z niektorymi zwierzetami, ale nie gwarantowalo, ze beda mnie chcialy sluchac albo zechca uwierzyc. Psy nie sa glupie. Polowanie takze wygladalo calkiem odmiennie. Drobna zwierzyna zyla w norach, stadami, a wieksze zwierzeta zwyczajnie nas przescigaly na otwartych przestrzeniach. Czas przeznaczony na polowanie byl czasem nie wykorzystanym na podroz. Zdarzalo sie, ze natrafialismy na nie strzezone kurniki, a wtedy podkradalem sie bezszelestnie i wybieralem jajka spod spiacego drobiu. Bez skrupulow czestowalem sie sliwkami i wisniami w mijanych sadach. Nasza najwieksza, choc zupelnie przypadkowa zdobycza byl glupiutki mlody haragar - zwierze wielkosci swini, hodowane przez niektore ludy koczownicze na mieso. Skad przyblakal sie ten jeden, nie pytalismy. Klami i mieczem dalismy sobie z nim rade. Tej nocy pozwolilem Slepunowi nazrec sie bez opamietania, a potem sie z nim draznilem, tnac reszte miesa na pasy do suszenia i wedzenia. Minal prawie caly dzien, nim zapasy byly w odpowiednim stanie, ale dzieki temu przez jakis czas wedrowalismy szybciej. Jesli zwierzyna wchodzila nam w droge, polowalismy, ale gdy jej nie bylo, mielismy wedzonego haragara. Zdazalismy na polnocny zachod wzdluz Rzeki Koziej. Zblizywszy sie do jednego z wiekszych miast nad Jeziorem Smolnym, ominelismy je szerokim lukiem i przez jakis czas kierowalismy sie tylko polozeniem gwiazd. Slepun byl zachwycony wedrowka przez szerokie otwarte rowniny pokryte kobiercem turzycy. Czesto widywalismy w oddali stada owiec, bydla i gesi, a takze, rzadziej, haragarow. Moje kontakty z wedrownymi ludami wypasajacymi te stada byly bardzo ograniczone: czasem dostrzeglem czlowieka na koniu, kiedy indziej stozkowate namioty na horyzoncie i blysk ognisk - to wszystko. 130 W te dlugie noce znowu bylismy wilkami. Odmienilem sie raz jeszcze, lecz teraz bylem odmiany swiadomy i uwazalem, ze dopoki tak jest, w niczym mi ona nie zaszkodzi. Wlasciwie chyba mi nawet pomagala. Gdybym podrozowal z innym czlowiekiem, zycie byloby bardziej skomplikowane. Musielibysmy omawiac marszrute, uwzgledniac kwestie zapasow oraz uzgadniac, co poczniemy po przybyciu do Kupieckiego Brodu. Wilk i ja po prostu bieglismy przed siebie. Laczyla nas coraz glebsza przyjazn.Slowa Czarniaka zapadly mi gleboko w pamiec. Do tej pory w pewnym sensie traktowalem wiez miedzy wilkiem i mna jako sprawe niekwestionowana. Niegdys byl szczeniakiem, teraz wyrosl na mojego rowiesnika. I przyjaciela. Ludzie mysla o psach czy koniach w taki sposob, jakby wszystkie byly jednakowe. Pewien zolnierz traktowal wierzchowca, ktorego mial od siedmiu lat, jak przedmiot, jak krzeslo. Nigdy tego nie pojmowalem. Nie trzeba miec Rozumienia, zeby pojmowac przyjazn zwierzecia i wiedziec, iz jest rownie bogata jak uczucie laczace mezczyzne i kobiete. Gagatek byl przyjacielskim, wscibskim psiakiem. Kowal - twardy i agresywny, nastawiony na tyranizowanie kazdego, kto by mu na to pozwolil, a do tego mial przyciezkie poczucie humoru. Slepun nie przypominal zadnego z nich, podobnie jak nie przypominal Brusa ani Ciernia. I nie uwlacze nikomu, jesli powiem, ze on jest mi najblizszy. Nie potrafi liczyc. Ale umie wychwycic zapach zwierzyny i ocenic, czy to koziol, czy lania. Nie potrafi snuc planow poza dzien jutrzejszy, aleja nie mam tej nieprawdopodobnej koncentracji przy podchodzeniu zwierzyny. Sa miedzy nami roznice, lecz zaden z nas sie nie wywyzsza. Zaden nie wydaje drugiemu rozkazow ani nie oczekuje bezmyslnego posluszenstwa. Ja mam dlonie, niezastapione przy wyciaganiu kolcow jezozwierza czy drapaniu swedzacych, a trudno dostepnych miejsc na wilczym grzbiecie. Wzrost daje mi pewna przewage w dostrzeganiu zwierzyny i rozgladaniu sie po okolicy. Wiec nawet jesli wilk uzala sie nade mna z powodu moich "krowich zebow" albo slabego wzroku noca, a moj nos porownuje do guza pomiedzy oczyma, nie traktuje mnie z wyzszoscia. Obaj zdajemy sobie sprawe, ze glownie dzieki niemu mamy co jesc. A przeciez nigdy nie odmowil mi rownego podzialu. Nawet nie marze, by taka wielkodusznosc okazal mi czlowiek. Ktoregos razu nalegal, zebysmy upolowali jezozwierza, i w koncu dopial swego. On go wytropil, ja zabilem palka, a potem obdzieralem ze skory, bardzo uwazajac na kolce. Slepun nie mogl sie juz doczekac miesa, krecil sie i przeszkadzal, wtykal mi nos pod rece, malo brakowalo, zebysmy w koncu obaj zostali solidnie pokluci. -Siad! - rozkazalem wtedy zartem. Przycupnal na pietach, drzac z niecierpliwosci. "Dlaczego ludzie mowia w ten sposob?" - zapytal, gdy ostroznie ciagnalem kolczasta skore. -W jaki sposob? 131 "Rozkazujaco. Co daje czlowiekowi prawo rozkazywac psu, jesli nie sa stadem?"-Zazwyczaj sa stadem. Hm... prawie - zastanawialem sie na glos. Ciagnalem skore rowno naprezona, trzymalem ja za futrzasty brzeg wyciety z brzucha, gdzie nie bylo kolcow, i stopniowo podcinalem przy tlustym miesie. Wydawala dziwny dzwiek, przypominajacy prucie szwow. - Niektorzy ludzie sadza, ze maja do tego prawo - podjalem po chwili. "Dlaczego?" - naciskal Slepun. Dziwne, ale nigdy wczesniej sie nad tym nie zastanawialem. -Niektorzy ludzie uwazaja sie za lepszych od zwierzat - powiedzialem z namyslem. "Czy ty tez tak uwazasz?" Nie odpowiedzialem wprost. Przesuwalem ostrze pomiedzy tluszczem a naciagnieta skora, zdejmujac ja z lopatki. Dosiadalem konia niejeden raz, prawda? Tak, jesli tylko mialem okazje. Czy jestem lepszy od konia i dlatego naginalem zwierze do swojej woli? Uzywalem do polowania psow, a niekiedy takze sokolow. Jakie mialem prawo im rozkazywac? I oto siedzialem, obdzierajac ze skory jezozwierza, ktorego mialem zamiar zjesc. -Czy jestesmy lepsi od tego jezozwierza, ktorego za chwile zjemy? - odezwalem sie wolno. - Czy po prostu akurat dzisiaj jestesmy gora? Slepun przekrzywil leb, obserwowal noz i moje dlonie obnazajace dla niego soczyste mieso. "Chyba jestem madrzejszy od jezozwierza. Ale nie lepszy. Moze zabijamy i zjadamy dlatego, ze mozemy. - Slina lala mu sie z pyska lepkim strumieniem. -Ha, mam dobrze ulozonego czlowieka, ktory mi to kolczaste zwierze obedrze ze skory, zebym mogl sie najesc". - Wywalil ozor i usmiechnal sie od ucha do ucha. Obaj wiedzielismy, ze to tylko czesc odpowiedzi. Przeciagnalem nozem po grzbiecie jezozwierza i w koncu odpadla cala skora. -Powinienem upiec mieso nad ogniem, by wyciekl tluszcz - rozwazalem. -Inaczej sie rozchoruje. "Ze swoja czescia rob, co ci sie podoba, a moja dawaj, dawaj juz!" - niecierpliwil sie Slepun. Przejechalem nozem wokol zadnich lap, wylamalem kosci ze stawow. Dla mnie miesa az nadto. Polozylem je na skorze. Slepun odciagnal swoja czesc na bok. Rozpalilem niewielki ogien i ponabijalem lapy na patyki, zeby je upiec. On z apetytem chrupal kosci. -Nie uwazam, zebym byl lepszy od ciebie - rzeklem cicho. - Nie jestem lepszy od zadnego zwierzecia. Chociaz, jak sam zauwazyles, od niektorych jestem madrzejszy. "Na przyklad od jezozwierza" - przyznal laskawie. 132 Znalismy sie na wylot. Czasami najwieksza rozkosz sprawialo nam polowanie, podchodzenie zwierzyny i zabijanie - wtedy gnalismy przez swiat niebezpieczni i niepowstrzymani. Kiedy indziej tarmosilismy sie niczym szczeniaki, spychalismy z udeptanej sciezki, podszczypywalismy sie i podgryzalismy, ploszac zwierzyne. Bywaly dni, gdy drzemalismy poznym popoludniem, by potem ruszyc na polowanie i w dalsza droge. Slonce grzalo nas w brzuchy i w plecy, owady brzeczaly sennie. W takich chwilach potezny wilk mogl sie przetoczyc na grzbiet niczym psiak, blagajac mnie o skrobanie po brzuchu, o wyjmowanie kolcow powbijanych w skore za uszami, o iskanie z pchel albo zwyczajnie o drapanie po gardle i po calej szyi. W chlodne mgliste poranki przytulalismy sie do siebie, szukajac ciepla przed snem. Czasami budzilo mnie gwaltowne tracenie zimnym nosem w policzek, a kiedy probowalem usiasc, odkrywalem, ze wilk rozmyslnie stanal na moich wlosach, przyszpilajac mi glowe do ziemi. Pewnego razu obudzilem sie i zobaczylem Slepuna siedzacego w pewnym oddaleniu, zapatrzonego w dal - czarny cien na tle zachodzacego slonca. Wyczuwalem w nim samotnosc, na ktora nie potrafilem nic zaradzic. Zawstydzalo mnie to, wiec zostawilem go tak, nawet nie siegajac ku niemu Rozumieniem. Dla niego, w pewnym sensie, bylem gorszy od wilka.Okrazywszy Jezioro Smolne wraz z otaczajacymi je miastami, skierowalismy sie znowu na polnoc, ku Rzece Winnej. Rozni sie ona od Rzeki Koziej tak jak krowa od ogiera. Jest szara i plaska, plynie miedzy bezkresnymi polami, zakrecajac to w prawo, to w lewo, wiedziona szerokim korytem. Po naszej stronie rzeki wiodl trakt, ale korzystaly z niego glownie gesi i bydlo. Zawsze slyszelismy, kiedy zblizaly sie do nas stada i z latwoscia ich unikalismy. Rzeka Winna nie jest tak splawna jak Kozia, poniewaz jest plytsza i gesto poznaczona piaszczystymi wysepkami, lecz mimo wszystko dal sie na niej dostrzec pewien ruch. Po drugiej stronie, przez ziemie nalezace do Ksiestwa Rolnego, wiodla gesto uczeszczana droga, laczaca wiele osad i miast. Widywalismy barki ciagniete przez muly - przeprawiano je w ten sposob przez plycizny. Po naszej stronie rzeki rzadko widywalismy zabudowania - czasem przystan promowa, czasem jakis kram z towarami dla koczownikow, gospode i kilka domow. Omijalismy osady z daleka, choc o tej porze roku byly wyludnione, gdyz pasterze wygnali stada na niziny srodkowej czesci ksiestwa, wedrujac przez ziemie porosnieta soczysta trawa od jednego wodopoju do nastepnego. Koczownicze ludy mieszkaly w czasie cieplejszych miesiecy w namiotach. Waskie uliczki oraz sciany domow porastala teraz trawa. W opuszczonych wioskach panowal spokoj, a przeciez ich pustka ciagle przypominala mi osady najechane przez wroga. Nigdy nie wchodzilismy do ludzkich siedlisk. Obaj wyszczuplelismy, a jednoczesnie nabralismy krzepy. Zdarlem buty, wiec w koncu musialem je latac niewyprawna skora. Spodnie mi sie wystrzepily, trzeba je bylo cerowac na kolanach. Dosyc mialem ciaglego prania koszuli - wciaz od 133 nowa plamilem ja krwia zdobyczy, wiec w koncu caly przod i mankiety pokryly sie brazowymi cetkami. Byla rownie postrzepiona i polatana jak koszula byle zebraka, a ze sie nierowno odbarwila, wygladala jeszcze bardziej zalosnie. Pewnego dnia wsadzilem ja do tlumoka i dalej szedlem z nagim torsem. Dnie byly cieple, wiec mi jej nie brakowalo, a w nocy bylismy przeciez w ruchu, wowczas moje cialo ogrzewalo sie samo. Slonce spalilo mnie na ciemny braz. Nie bylem tak silny jak wowczas, gdy pracowalem przy wiosle i walczylem, nie bylem tak muskularny, ale czulem sie zdrowy, zwinny i sprawny. Moglem przez cala noc biec u boku wilka bez zadyszki. Przemienilem sie w szybkie i podstepne zwierze i ciagle od nowa udowadnialem sobie, ze potrafie przetrwac. W duzym stopniu odzyskalem wiare w siebie, ktorej pozbawil mnie ksiaze Wladczy. Nie oznacza to jednak, ze zapomnialem albo mu przebaczylem bestialskie uczynki, lecz przywyklem do blizn. Prawie nie wracalem do wspomnien o lochu. Nie pozwalalem, zeby mroczna cela kladla sie cieniem na te zlote dni. Slepun i ja, zawsze we dwoch parlismy naprzod, polowalismy, spalismy i znowu parlismy naprzod. Tak prosta byla ta egzystencja i tak cudowna, ze nie pomyslalem, iz powinienem ja cenic.Dopoki jej nie utracilem. Pewnego wieczoru, ktory juz zmienial sie w noc, podeszlismy do rzeki. Chcielismy sie dobrze napic przed droga. Nagle Slepun przywarowal, uszy postawil na sztorc. Ja tez sie przyczailem, nawet moj malo wrazliwy nos pochwycil nieznana won. "Co to i gdzie?" - spytalem. Zobaczylem, zanim odpowiedzial. Zwierze podobne do sarny, szczuple i wiotkie, z gracja kroczylo drozka ku wodzie. Za nim pojawily sie nastepne. Byly niewiele wyzsze od Slepuna, na glowach mialy rogi podobne do kozlich, blyszczace w swietle kraglego miesiaca lsniaca czernia. Znalem takie zwierzeta jedynie ze starych podan, ktore czytywalem u Ciernia. Nie przypominalem sobie nazwy tych stworzen. "Jedzenie" - okreslil je Slepun zwiezle. Zgodzilem sie bez dyskusji. Szlak mial zaprowadzic zwierzeta w nasze poblize. Wystarczylo skoczyc. Obaj ze Slepunem czyhalismy cierpliwie. Zwierzyna podeszla blizej, stadko liczylo jakies dziesiec sztuk. Niefrasobliwe stworzenia, spieszace do chlodnej wody. Juz ja czuly. Przepuscilismy przewodnika, czekalismy na mlode sztuki, idace w stadzie. I akurat, gdy wilk sprezyl sie do skoku, noc przecielo dlugie, przejmujace wycie. Slepun usiadl, pisnal niespokojnie. Nasza niedoszla zdobycz rozprysnela sie na boki w chmarze kopyt i rogow, uciekajac co sil, choc nikt nie gonil. Obaj bylismy zbyt zajeci czym innym. W mgnieniu oka po naszym posilku zostal tylko lekki tupot w oddali. Slepun chyba w ogole nie zwrocil na to uwagi. 134 Wydawal z siebie dziwny dzwiek, podobny do wycia, lecz podszyty zawodzeniem. Szczeki mu drzaly, jakby probowal sobie przypomniec wymawianie dawno porzuconych slow. Byl wstrzasniety) dalekie wycie wilka odebralo mu spokoj. Serce zadrzalo mi w piersi. Gdyby nagle z nocnych ciemnosci zawolala mnie wlasna matka, nie bylbym poruszony mocniej. Z niewielkiego wzniesienia na polnoc od nas wybuchla odpowiedz w postaci poszczekiwan i skowytow. Dolaczyl do niej glos pierwszego wilka. Slepun zapiszczal cicho, zakolysal sie w przod i w tyl. Nagle poderwal leb i zawyl glosno, na niska nute. Po tej deklaracji zapadla cisza. Minal jakis czas, nim stado na wzgorzu odezwalo sie znowu. Tym razem nie byl to zew mysliwych, lecz oznajmienie istnienia.Slepun rzucil mi przepraszajace spojrzenie i ruszyl biegiem. Patrzylem z niedowierzaniem, jak mknie w strone wzgorza. Po chwili minelo pierwsze zaskoczenie; zerwalem sie na nogi i pognalem za nim. Byl juz dosc daleko, ale kiedy zdal sobie sprawe, ze go gonie, zwolnil, wreszcie sie do mnie odwrocil. "Musze isc sam - oznajmil z moca. - Zaczekaj na mnie tutaj". - Obrocil sie i ruszyl dalej. Przerazilem sie. "Zaraz! Nie mozesz isc sam! Oni nie sa twoim stadem. Jestesmy dla nich obcy, oni cie napadna! Lepiej tam nie isc!" "Musze!" Nic nie moglo zmienic jego decyzji. Odbiegl klusem. Rzucilem sie za nim. "Slepunie!" - Balem sie o niego, balem sie, ze jak opetany pcha sie prosto w lwia paszcze. Przystanal, znowu na mnie spojrzal, zajrzal mi prosto w oczy, a jak na wilka bylo to spojrzenie bardzo dlugie. "Przeciez rozumiesz. Teraz ty mi zaufasz, tak jak ja zaufalem tobie. Musze do nich isc. I musze isc sam". "A jesli nie wrocisz?" - spytalem zrozpaczony. "Ty wrociles z miasta. I ja wroce do ciebie. Idz dalej razem z rzeka. Odszukam cie. Idz juz. Wracaj". Stanalem. On pobiegl dalej. "Badz ostrozny!" - rzucilem za nim blagalnie. To byl moj skowyt wycelowany w rozgwiezdzone niebo. Potem stalem i patrzylem, jak wilk gna po rowninie; potezne miesnie falujace pod gestym futrem, ogon wyciagniety prosto na znak niezlomnego postanowienia. Z trudem sie powstrzymalem przed krzykiem, wolaniem, blaganiem, zeby wracal, zeby mnie nie zostawial. Dyszac ciezko, patrzylem, jak znika w oddali. Tak mocno chcial spelnic swe pragnienie, ze poczulem sie zupelnie niewazny. Po raz pierwszy doswiadczylem zazdrosci i oburzenia, ktore on poznal w czasie moich nauk z ksieciem 135 Szczerym albo gdy bylem sam z Sikorka i kazalem mu sie trzymac z dala od moich mysli.W doroslym zyciu Slepuna byl to pierwszy kontakt z osobnikami tego samego gatunku. Rozumialem, ze musi sie spotkac z nimi, przekonac, jacy sa, nawet jesli mieliby go zaatakowac i przegonic. Mial racje. Tylko ze az wylem w duszy ze strachu o niego, chcialem biec za nim, byc przy jego boku, byc przynajmniej niedaleko, na wszelki wypadek. Prosil mnie, zebym tego nie robil. Nie. On nie prosil. On mi zabronil isc z soba. Zabronil mi, korzystajac z tego samego przywileju natury, z jakiego i ja skorzystalem swego czasu. Ze scisnietym sercem odwrocilem sie i ruszylem z powrotem nad rzeke. Nagle poczulem sie jak slepy. Brakowalo mi wilka klusujacego obok lub przodem, brakowalo mi wszystkich jego odczuc, ktorymi uzupelnial moje, mniej wrazliwe zmysly. Teraz wyczuwalem gdzies w oddali jego drzenie oczekiwania, niepokoj i ciekawosc. W tej chwili zbyt byl zajety wlasnym zyciem, zeby sie dzielic wrazeniami ze mna. Nagle zastanowilem sie, czy bylo to pokrewne z uczuciem, jakie mial ksiaze Szczery, gdy ja wioslowalem na pokladzie "Ruriska", gdy walczylem z Za-wyspiarzami, a on musial siedziec w wiezy i zadowalac sie naplywajacymi ode mnie szczatkowymi wiesciami. Dawalem mu znacznie pelniejszy obraz zdarzen, swiadomie staralem sie kierowac ku niemu strumien informacji, a przeciez, mimo wszystko, musial odczuwac cos podobnego do tego bolesnego odtracenia. Dotarlem do brzegu rzeki. Zatrzymalem sie tam, usiadlem i czekalem. Powiedzial, ze wroci. Wpatrywalem sie w horyzont ponad ciemna woda. Zycie we mnie przygaslo. Powoli zwrocilem wzrok w strone zrodel rzeki. Nie mialem ochoty polowac. Coz to bylyby za lowy bez Slepuna... Siedzialem i czekalem bardzo dlugo. Wreszcie wstalem i ruszylem przez noc, niewielka uwage poswiecajac sobie i otoczeniu. Szedlem w ciszy piaszczystym brzegiem, towarzyszyl mi tylko szept drobnych fal. Gdzies w oddali Slepun wyczul inne wilki, znalazl ich zapach niewatpliwy i silny, tak wyrazny, ze wiedzial, ile ich jest i jakiej sa plci. Gdzies tam w dali pokazal sie im: nie chcial ich straszyc, nie wchodzil pomiedzy watahe, zwyczajnie dal znac, ze jest. Jakis czas go obserwowaly. Wielki samiec, przewodnik stada, podszedl nieco blizej, uniosl tylna lape i zaznaczyl kepke trawy. Potem sypnal na nia ziemia, drac sciolke pazurami, zostawiajac na ziemi grube bruzdy. Jakas samica wstala, przeciagnela sie i ziewnela, potem usiadla, patrzac na mojego wilka zielonymi slepiami. Dwa podrosniete szczeniaki, obgryzajace sobie wzajemnie lapy, zrobily przerwe w zabawie. Jeden ruszyl w strone obcego, ale niski warkot z glebi gardzieli matki natychmiast go zawrocil. Ponownie zajal sie podgryzaniem brata. Slepun usiadl, mocno, na tylnych lapach, co bylo oznaka pokojowych zamiarow. Pozwolil sie ogladac. Jakas chuda mloda wilczyca zaskowyczal bez wiekszego przekonania, przerwala kichnieciem. 136 Po jakims czasie wiekszosc wilkow zaczela wstawac i wyraznie sie gromadzic. Polowanie. Koscista wadera zostala ze szczeniakami. Slepun wahal sie chwile, wreszcie w dyskretnej odleglosci ruszyl za stadem. Od czasu do czasu ogladal sie na niego ktorys z wilkow. Przewodnik zatrzymywal sie czesto, zaznaczajac teren, a potem przysypujac mocz ziemia.Ja zas szedlem brzegiem rzeki coraz czarniejsza noca. Ksiezyc wolno wedrowal po niebie. Wyjalem z tlumoka pasek wedzonego miesa i zulem go w drodze, zatrzymawszy sie tylko raz, by zaczerpnac wody. Rzeka w zwirowym korycie zblizyla sie do mnie. Bylem zmuszony wedrowac po trawiastym wale wznoszacym sie nad brzegiem. Kiedy swit utworzyl horyzont, znalazlem sobie miejsce do spania. Ulozylem sie na wyzszym fragmencie walu i zwinalem w klebek posrod szorstkiej trawy. Trzeba by mnie prawie nadepnac, zeby znalezc. Bylem rownie bezpieczny tutaj, jak gdzie indziej. Czulem sie bardzo samotny. Nie spalem dobrze. Jakas czesc mnie obserwowala inne wilki, ciagle z dystansu. Nie zaakceptowaly mnie, ale tez nie przeganialy. Nie podszedlem na tyle blisko, zeby je zmuszac do podjecia decyzji. Upolowaly kozla. Nie znalem takiego zwierzecia. Chyba bylo za male dla wszystkich. Chcialem jesc, ale jeszcze nie az tak, zebym sam musial polowac. Ciekawosc okazala sie silniejsza niz glod. Siedzialem i patrzylem, jak ukladali sie do snu. Moje sny odplynely od Slepuna. Znowu poczulem rozdwojona jazn, ktora snilem, lecz nie umialem sie obudzic. Cos mnie wzywalo, ciagnelo z przerazajaca sila. Odpowiedzialem na to wezwanie, niechetnie, lecz nie potrafiac odmowic. Znalazlem gdzies inny dzien i ten obrzydliwie znajomy dym, te straszne krzyki wznoszace sie do blekitnego nieba nad oceanem. Kolejna osada w Ksiestwie Niedzwiedzim walczyla z Zawyspiarzami. Kolejna osada im ulegla. Raz jeszcze zostalem wezwany na swiadka. W tamtym snie, a potem prawie w kazdym nastepnym, wracala do mnie, wbrew mojej woli, wojna ze szkarlatnymi okretami. Tamta bitwa i kazda nastepna zostaly wyryte w moim sercu, w najdrobniejszych okrutnych szczegolach. Wszystkiego doznalem wechem, sluchem i dotykiem. Za kazdym razem gdy zapadalem w sen, cos ciagnelo mnie bezlitosnie tam, gdzie walczyl lud Krolestwa Szesciu Ksiestw, gdzie umieral za swoja ziemie. Mialem doswiadczyc wiecej klesk Ksiestwa Niedzwiedziego niz kazdy z jego mieszkancow, bo dzien po dniu, gdy tylko zasypialem, natychmiast bylem powolywany na swiadka. Nie widzialem w tych wezwaniach zadnego logicznego powodu. Moze sklonnosc do Mocy drzemala w wielu mieszkancach Krolestwa Szesciu Ksiestw? W obliczu smierci i bolu krzyczeli do ksiecia Szczerego i do mnie glosami, ktorych istnienia nawet nie podejrzewali. Niejeden raz wyczuwalem krola Szczerego kroczacego po tej samej rujnowanej osadzie, choc nigdy juz nie ujrzalem go tak wyraznie jak za pierwszym razem. Kiedys przypomnial mi sie sen dzielony z krolem Roztropnym, gdy monarcha, podobnie jak ja teraz, zo- 137 stal wezwany, by swiadczyc upadkowi Wodnej Osady. Zastanawialem sie od tego czasu, jak czesto dreczyly go podobne doswiadczenia.W jakims sensie wiedzialem, ze spie na brzegu Rzeki Winnej, daleko od zgielku bitwy, otoczony wysoka trawa, muskany przez lekki wietrzyk. Niewazne. Wazna byla tylko walka Krolestwa Szesciu Ksiestw z Zawyspiarzami. Ta malenka bezimienna osada w Ksiestwie Niedzwiedzim nie miala najpewniej zadnego znaczenia strategicznego, lecz padla na moich oczach -jeszcze jedna cegla wybita z muru. Z chwila gdy szkarlatne okrety zdobeda wybrzeze Ksiestwa Niedzwiedziego, Krolestwo Szesciu Ksiestw nigdy sie od nich nie uwolni. Najezdzcy zajmowali coraz wieksza czesc naszego kraju: miasto za miastem, wioske za wioska. Krol zas rezydowal w Kupieckim Brodzie. Dawno temu, gdy pchalem wioslo na okrecie wojennym, wojna byla bliska i grozna. Przez kilka ostatnich miesiecy zapomnialem o ludziach, ktorzy nia zyli na co dzien. Bylem rownie nieczuly jak ksiaze Wladczy. Wieczor zaczal wykradac kolory z rzeki i rowniny. Wreszcie sie zbudzilem. Nie bylem wypoczety, a przeciez przywitalem jawe z prawdziwa ulga. Usiadlem, rozejrzalem sie dookola. Slepuna nie bylo. Siegnalem ku niemu krotko. "Bracie" - odpowiedzial. Czulem jednak, ze mu przeszkadzam, ze go irytuje. Obserwowal dwa tarmoszace sie szczeniaki. Znuzony wrocilem do wlasnego umyslu. Kontrast pomiedzy nami dwoma nagle stal sie trudny do zniesienia. Najezdzcy na szkarlatnych okretach, kuznica, knowania ksiecia Wladczego, nawet moj plan zabicia samo-zwanczego krola - wydaly sie nagle wstretne i tak bardzo ludzkie. Jakie mialem prawo kalac zycie wilka? Teraz byl na wlasciwym miejscu. Choc bardzo mi sie to nie podobalo, wykonanie zadania nalezalo wylacznie do mnie. Probowalem o wilku zapomniec. Zawsze jednak zostawala uparta iskierka nadziei. Powiedzial, ze wroci. Postanowilem, ze jesli to zrobi, musi to byc tylko jego decyzja. Nie bede go do siebie wzywal. Wstalem i ruszylem w droge. Powiedzialem sobie, ze jesli Slepun zechce do mnie wrocic, odnajdzie mnie bez trudnosci. Wilk jest niezmordowany w truchcie. Na dodatek ja bez Slepuna nie podazalem tak szybko. Bardzo mi brakowalo jego wzroku noca. Doszedlem do miejsca, gdzie brzeg rzeki obnizyl sie do poziomu wody i przeksztalcil w trzesawisko. Nie moglem sie z poczatku zdecydowac, czy wedrowac na przelaj, czy raczej probowac je okrazyc. Moglo sie ciagnac bardzo daleko. W koncu postanowilem trzymac sie mozliwie najblizej rzeki. Przezylem fatalna noc, chlostany sitowiem i palkami wodnymi, potykalem sie o splatane korzenie, nogi mialem czesciej mokre niz suche, a komary obsiadaly mnie calymi chmarami. Jakimz trzeba byc glupcem, zeby wedrowac w ciemnosciach przez nieznany, bagnisty teren? Duzo mialem szczescia, ze sie nie utopilem w jakims grzaskim bajorze. Nade mna byly tylko gwiazdy, a wokol niezmiennie sciany palek wod- 138 nych. Po prawej przeblyskiwala niekiedy szeroka, ciemna wstega wody. Uparcie dazylem w gore rzeki. Swit zastal mnie w drodze. Buty i spodnie zalepione mialem rzesa wodna, klatke piersiowa czerwona od ukaszen insektow. Idac, posililem sie odrobina suszonego miesa. Nie mialem gdzie odpoczac, wiec szedlem. Postanowiwszy odniesc jakies korzysci z tej podrozy, zebralem troche palek wodnych, kiedy sie przez nie z trudem przedzieralem. Minelo poludnie, nim rzeka na powrot odzyskala suchy, twardy brzeg, a ja szedlem jeszcze godzine, zeby uciec przed komarami i moskitami. Potem zmylem rzese, bagnisty szlam oraz bloto ze spodni, z butow i ze skory, nim wreszcie rzucilem sie na ziemie i zasnalem.Gdzies tam Slepun stal nieruchomo, wstrzymujac oddech, gdy koscista samica podeszla do niego nieco blizej. Wtedy polozyl sie na brzuchu, przetoczyl na grzbiet i odslonil gardlo. Samica podeszla jeszcze blizej, za kazdym razem tylko 0 krok. W pewnej chwili sie zatrzymala, usiadla. Slepun zaskamlal cicho. Skulila uszy, odslonila zeby, warknela, odwrocila sie i odeszla. Po jakims czasie Slepun wstal i ruszyl polowac na myszy polne. Wydawal sie zadowolony. I znowu jego obecnosc odplynela ode mnie w niebyt, zostalem wezwany do Ksiestwa Niedzwiedziego. Plonela nastepna osada. Obudzilem sie zniechecony. Zamiast ruszyc w droge, rozpalilem z drzewa wyrzuconego przez rzeke nieduzy ogien. Nastawilem w kociolku wode, pocialem czesc wedzonego miesa na mniejsze kawalki. Ugotowalem je z dodatkiem korzeni, odrobina cennej soli oraz jakas zielenina. Niestety, okazalo sie, ze w efekcie dominowal kredowy smak rzecznej wody. Napelniwszy zoladek, wydobylem z tlumoka zimowy plaszcz, owinalem sie nim, chroniac przed nocnymi owadami, 1 ponownie zapadlem w drzemke. Slepun stal naprzeciwko przewodnika stada. Na tyle daleko, by nie rzucac wyzwania, ale ogon trzymal luzno opuszczony. Przewodnik byl smuklej szy i mial czarna siersc. Nie byl tak dobrze odzywiony, a jego cialo znaczyly blizny - slady walk i pamiatki z polowan. Byl pewny siebie. Slepun stal bez ruchu. Po jakims czasie ten drugi zrobil kilka krokow w bok, podniosl tylna lape. Potem odszedl, nie ogladajac sie za siebie. Slepun usiadl, posluszny najstarszemu prawu. Obudziwszy sie nastepnego ranka, ruszylem w droge. Slepun zostawil mnie dwa dni temu. Tylko dwa dni, a przeciez dla mnie minela wiecznosc samotnosci. Jak on mierzyl czas naszego rozstania? Nie dniami i nocami. Odszedl, by znalezc odpowiedzi na pytania, i kiedy osiagnie cel, nastanie dla niego czas powrotu. Czego tak naprawde chcial sie dowiedziec? Czy tego, jak to jest byc wilkiem pomiedzy wilkami, czlonkiem stada? Jesli go zaakceptuja, co dalej? Czy zostanie z nimi, na dzien, na tydzien, na rok? Jak dlugo potrwa, nim zatre sie w jego pamieci wraz z jednym z niezliczonych "wczoraj"? Po co mialby chciec do mnie wracac, jesli wataha go przyjmie? Minal jakis czas, nim sobie uswiadomilem, ze jestem strapiony, czuje sie zraniony tak samo, jakby przyjaciel czlowiek porzucil mnie dla towarzystwa innych 139 ludzi. Chcialo mi sie wyc, pragnalem siegac ku Slepunowi swoja tesknota. Powstrzymywalem sie od tego najwyzszym wysilkiem woli. Slepun nie byl psim szczeniakiem, nie przybiegnie na gwizdniecie. Byl moim przyjacielem; spedzilismy razem wiele czasu. Jakie mialem prawo go prosic, zeby dla mnie zrezygnowal z szansy znalezienia partnerki, z prawdziwej wiezi we wlasnym stadzie wylacznie po to, zeby zyc u mojego boku? Zadnego. Absolutnie zadnego.W poludnie dotarlem do szlaku wiodacego wzdluz brzegu rzeki. Pod wieczor minalem kilka niewielkich zagrod. Na polach dominowaly melony i zboze. Ziemia pocieta byla siecia rowow nawadniajacych. Chaty kryte darnia postawiono w slusznej odleglosci od rzeki, najpewniej w obawie przed zalaniem. Zostalem obszczekany przez psy i pogoniony przez stada tlustych bialych gesi, ale ludzi nie widzialem. Szlak przemienil sie w szersza droge z glebokimi koleinami wyrytymi przez kola wozow. Slonce prazylo mnie w plecy. Gdzies wysoko w przestworzach uslyszalem sokola - szybowal po niebie z szeroko rozpostartymi skrzydlami. Krzyknal raz jeszcze, zwinal skrzydla i zanurkowal. Traf chcial, ze dostrzeglszy na polu jakiegos gryzonia, spadal prosto na mnie. Dopiero w ostatniej chwili zdalem sobie sprawe, ze ja jestem jego celem. Zaslonilem twarz przedramieniem, akurat gdy on ponownie rozlozyl skrzydla. Wyhamowal, rzucajac mi wiatr w oczy. Jak na ptaka tych rozmiarow, lekko wyladowal mi na reku. Scisnal mnie bolesnie pazurami. Pomyslalem, ze to czyjs ptak - niegdys ulozony, a nastepnie zdziczaly, teraz zobaczywszy mnie, zdecydowal sie wrocic do czlowieka. Strzepek skory na jego lapce mogl byc pozostaloscia po obraczce. Ptak, wspanialy pod kazdym wzgledem, siedzial na moim ramieniu, mrugajac z rzadka. Dostrzeglem pod skorzana obraczka na nodze malutki zwoj pergaminu. -Czy niesiesz komus wiadomosc? - zapytalem. Obrocil glowe i jedno blyszczace oko spojrzalo prosto na mnie. To byl Sniezek. "Pradawna krew". Wiecej nie pojalem z jego mysli, ale i to wystarczylo. W Koziej Twierdzy nie radzilem sobie z sokolami. Brus kazal mi w koncu zostawic je w spokoju, bo moja obecnosc zawsze je draznila. Pomimo to teraz siegnalem leciutko do ptasiego umyslu, jasnego niczym plomien. Wydawal sie spokojny. Udalo mi sie oswobodzic pergamin. Sokol poprawil sie na moim ramieniu, wbijajac szpony w cialo. Nagle bez ostrzezenia rozlozyl skrzydla i frunal w gore. Zatoczyl kolo, nabierajac wysokosci, jeszcze raz krzyknal cos po swojemu i skosnym lotem zniknal na niebosklonie. Po reku ciekla mi krew, a w jednym uchu dzwonilo od bicia jego skrzydel. Zerknalem przelotnie na czerwone uklucia, lecz ciekawosc kazala mi zaraz zajac sie pergaminem. Przeciez do roznoszenia poczty uklada sie golebie, nie sokoly. 140 Litery byly zwarte, prowadzone cienka kreska i w mysl dawnej mody splatane niczym pajeczyna. W blasku slonca trudno bylo je rozszyfrowac. Usiadlem, ocienilem pergamin dlonia. Po pierwszych slowach serce zamarlo mi w piersiach."Pradawna krew ostrzega pradawna krew". Dalszy ciag trudniej bylo odczytac. Pergamin byl wystrzepiony, pisownia osobliwa, zdania oszczedne. Ostrzezenie pochodzilo od Jezyny, choc podejrzewalem, ze Czarniak je przelal na papier. Krol Wladczy przesladowal wszelkie istoty pradawnej krwi. Schwytanym ofiarowywal brzeczaca monete za pomoc w odnalezieniu szczegolnej pary: mlodego mezczyzny z wilkiem. W przypadku odmowy grozil smiercia. Rozszyfrowalem jeszcze cos, o podawaniu mojego tropu innym istotom pradawnej krwi i o prosbie, by mi pomogly, jesli zdolaja. Dalsza czesc zwoju byla zbyt postrzepiona, nic juz nie dalo sie odczytac. Ukrylem go w pasie. Slonce nadal swiecilo, a mnie sie zdalo, ze jasny dzien spochmurnial. Stanowczy zdradzil ksieciu Wladczemu, ze zyje. A ksiaze Wladczy sie mnie boi, wiec wprawil w ruch kola machiny. Moze i dobrze sie stalo, ze Slepun i ja rozstalismy sie na jakis czas. Z nastaniem zmroku wszedlem na niewielkie wzniesienie. Przede mna wtulone w zakole ciemnej wody blyszczaly swiatla. Najpewniej kolejna osada kupiecka albo przystan promu, dzieki ktoremu chlopi i pasterze mogli latwo przekraczac rzeke. Poszedlem ku swiatlom. Mialem nadzieje wsrod nich znalezc ciepla strawe i schronienie na noc. Jeslibym nabral ochoty, moglem sie tam zatrzymac i zasiegnac jezyka. Zostalo mi troche pieniedzy. I nie bylo wilka, ktory by mi bez ustanku zadawal pytania, nie bylo Slepuna, ktory by sie czail w poblizu, majac nadzieje, ze zaden pies nie pochwyci jego zapachu. Nie musialem sie martwic o nikogo poza soba samym. Moze nadszedl czas, zeby sie soba zajac. Moze rzeczywiscie powinienem tam zejsc, wypic kufelek i zamienic z kims kilka slow. Moze powinienem sie zorientowac, jak daleko do Kupieckiego Brodu, i posluchac plotek. Moze juz czas zaczac kreslic prawdziwy plan rozliczenia z ksieciem Wladczym. Zaczalem polegac tylko na sobie. 9. KUPIECKI BROD Gdy lato mialo sie ku koncowi, Zawyspiarze zdwoili wysilki, by przed nastaniem zimowych sztormow zagarnac jak najwieksza czesc wybrzeza Ksiestwa Niedzwiedziego. Od kiedy zajeli glowne porty, mogli wedle uznania uderzac wzdluz calego wybrzeza Krolestwa Szesciu Ksiestw. Totez, choc w ciagu lata nekali nasz kraj az po Ksiestwo Debow, gdy upalne dni stawaly sie coraz krotsze, skupili wysilki na opanowaniu wybrzeza Ksiestwa Niedzwiedziego.Taktyke obrali szczegolna. Nie probowali zajmowac miast ani podbijac ziem. Nie pozostawiali po sobie kamienia na kamieniu. Osady, ktore wpadly im w rece, palili az do fundamentow, mieszkancow wyrzynali lub brali w niewole. Jencow zmuszali do pracy nad sily, traktowali gorzej niz bydlo, a nastepnie - gdy ludzie ci nie byli im juz potrzebni albo tylko dla rozrywki - zarazali ich kuznica. Na podbitych terenach wznosili wlasne, prymitywne schronienia, gardzac budynkami, w ktorych mogli przeciez zamieszkac, zamiast rownac je z ziemia. Nie zakladali stalych siedzisk, jedynie obsadzali wojskiem najlepsze porty, chcac zyskac pewnosc, ze nie zostana odbite. Ksiestwa Cypla oraz Debow wspomagaly Ksiestwo Niedzwiedzie, lecz musialy bronic takze wlasnych wybrzezy, a ciezko bylo wszystkim, jednakowo. Ksiestwo Kozie radzilo sobie, jak moglo. Ksiaze Zwawy dostrzegl nareszcie, jak wiele zalezy od jego dzialan, lecz wowczas bylo juz pozno na bronienie calego wybrzeza. Zaangazowal zatem ludzi i srodki w umocnienie samej Koziej Twierdzy. W ten sposob ostatnim bastionem, chroniacym Ksiestwo Kozie przed Zawyspiarzami, okazalo sie wojsko podlegle ksieznej Cierpliwej, wspierane przez prosty lud. Ksiestwo Niedzwiedzie nie moglo wiele oczekiwac z tej strony, lecz z wdziecznoscia przyjmowalo kazda pomoc docierajaca pod znakiem bluszczu. Wladca Ksiestwa Niedzwiedziego, ksiaze Krzepki, dawno juz mial za soba najlepsze lata, a jednak w potrzebie stanal do walki, dzierzac w dloni ostrze, siwe jak jego wlosy i broda. Poswiecenie ksiecia godne bylo podziwu. Bez wahania oproznil skarbiec, dla obrony swej ziemi nucil na szale zycie wlasne oraz najblizszych. Spotkal swoj kres broniac rodzinnego zamku w Wysokiej Fali. Po smierci ksiecia i po upadku twierdzy dwie jego corki nadal stawialy opor najezdzcy. 142 * * * Moja koszula, dlugi czas noszona w tlumoku, nabrala dziwnego ksztaltu. Tak czy inaczej, wlozylem ja, krzywiac sie lekko od woni plesni. Materia tracila tez zastarzalym dymem z ogniska. Pocieszalem sie, ze na powietrzu smrodek wkrotce wywietrzeje. Poprawilem wlosy i brode - sciagnalem wlosy w kucyk, a brode przeczesalem palcami. Nie lubilem nosic zarostu, ale tez nie chcialem codziennie marnowac czasu na golenie. Zostawilem za soba brzeg rzeki, nad ktorym dokonalem krotkich ablucji, i ruszylem w strone swiatel. Tym razem bylem lepiej przygotowany niz poprzednio. Wybralem sobie imie Wesolek. Bylem wojownikiem, mialem pewne doswiadczenie z konmi oraz z piorem, po napadzie Zawyspiarzy stracilem dach nad glowa. Udawalem sie do Kupieckiego Brodu, gdzie chcialem rozpoczac zycie na nowo. Taka role moglem odegrac przekonywajaco.Gdy gasly ostatnie blaski dnia, w nadrzecznej osadzie rozblyslo wiecej lamp i wowczas zdalem sobie sprawe, ze zle ocenilem jej rozmiary. Miasto rozciagalo sie daleko w gore rzeki. Poczulem drzenie niepewnosci, ale zaraz sobie wytlumaczylem, ze przechodzac przez nie strace mniej czasu, niz gdybym mial je okrazac. Skoro nie bylo ze mna Slepuna, trudno szukac powodu, by nadkladac drogi i marnowac czas. Unioslem wyzej glowe i pewnym krokiem ruszylem przed siebie. Mimo poznej pory miasto bylo ozywione, panowal swiateczny nastroj. Ludzie tlumnie zdazali na rynek. Drzwi domow ozdobiono kwiatami. Po jakims czasie wyszedlem na jasno oswietlony plac. Plonely tu dziesiatki pochodni, wokol rozbrzmiewaly smiechy i muzyka, artysci w jaskrawych strojach rozweselali gapiow, na spragnionych czekaly pelne beczulki, a stoly sie uginaly od chleba i owocow. Slinka nabiegla mi do ust na widok tych pysznosci, zwlaszcza chleb pachnial wyjatkowo cudownie dla kogos, kto tak dawno go nie probowal. Trzymalem sie na uboczu i nadstawialem ucha. Wkrotce sie dowiedzialem, ze tutejszy koronarz celebruje wlasnie swoje zaslubiny. Najwyrazniej koronarz byl w Ksiestwie Trzody tytulem szlacheckim, a ten pan, dzieki swej szczodrosci, cieszyl sie miloscia i szacunkiem poddanych. Jakas staruszeczka wetknela mi w dlon trzy miedziane monety. -Idz do stolu, najedz sie, mlody czlowieku - rzekla. - Koronarz Rozsadny rozkazal, by w dniu jego slubu wszyscy sie wraz z nim weselili. Dzis jedzenia nie zbraknie dla nikogo. Nic sie nie wstydz, pij i jedz do syta. - Poklepala mnie po ramieniu, a zeby to zrobic, musiala sie wspiac na palce. Wziela mnie za zebraka. Mialem tyle przytomnosci umyslu, zeby nie wyprowadzac kobieciny z bledu. Skoro wygladalem jak zebrak, powinienem odgrywac jego role. Mimo wszystko czulem sie winny - mialem wrazenie, ze wyludzilem ten wdowi grosz. W koncu posluchalem rady. Podszedlem do jednego ze stolow i ustawilem sie w kolejce po chleb, owoce oraz mieso. 143 Nakladaniem jadla trudnilo sie kilka mlodych kobiet. Jedna z nich przygotowala dla mnie talerz i podala mi go przez stol pospiesznie, zupelnie jakby chciala sie mnie czym predzej pozbyc. Podziekowalem grzecznie, a wowczas pozostale zaczely chichotac, ta jedna natomiast zrobila mine tak urazona, jakbym ja omylkowo wzial za uliczna dziewke. Odszedlem stamtad czym predzej. Znalazlem sobie miejsce przy rogu stolu. Wkrotce spostrzeglem, ze nikt nie siadal blisko mnie. Tylko mlody chlopak, ktory rozstawial kubki i napelnial je piwem, zaciekawil sie, skad przybywam. Powiedzialem mu, ze wedruje za praca w gore rzeki, i zapytalem, czy zna kogos, kto potrzebuje najemnika.-Jesli chcesz dobrze zarobic, idz do Kupieckiego Brodu - poradzil jak czlowiek dobrze obeznany ze sprawa. - To niecaly dzien drogi. O tej porze roku mozesz sie najac do pracy przy zniwach. A jesli nie, to zawsze jest budowa wielkiej krolewskiej areny. Najma kazdego. Byles potrafil uniesc kamien albo wbic w ziemie lopate. -Wielka krolewska arena? - powtorzylem. Chlopak przekrzywil glowe i spojrzal na mnie z niedowierzaniem. -Tam ludzie beda mogli ogladac wymierzanie krolewskiej sprawiedliwosci. Ktos podniosl kufel, zadajac piwa, wiec chlopak zostawil mnie samego. Jadlem i rozmyslalem. "Najma kazdego". Innymi slowy, wygladalem dziwacznie i podle. Trudno, nic nie moglem na to poradzic. Jedzenie smakowalo wprost niewiarygodnie. Zupelnie juz zapomnialem, co to pszenny chleb, jak pachnie i jaka chrupiaca ma skorke. Zgarnalem nim gesty sos z talerza i nagle przypomniala mi sie kucharka z Koziej Twierdzy. Gotowala wybornie i nigdy mi nie skapila jadla. Gdzies tam, w Kupieckim Brodzie, zagniatala teraz ciasto na paszteciki, a moze nacierala przyprawami pieczen z dziczyzny. Wlozy ja do jednego z ciezkich czarnych kotlow, zamknie ciezka pokrywa. Bedzie dusila mieso na wolnym ogniu przez cala noc. Tak, a w stajniach ksiecia Wladczego Pomocnik wlasnie robil wieczorny obchod, podobnie jak Brus czynil to swego czasu w stajniach Koziej Twierdzy, sprawdzajac, czy kazde zwierze ma swieza, czysta wode do picia i czy kazdy boks jest zamkniety. Inni chlopcy stajenni z Koziej Twierdzy rowniez tam byli; znalem dobrze ich twarze i serca, bo lata cale spedzilismy pod wladaniem Brusa w jego malym krolestwie. Sluzbe domowa ksiaze Wladczy takze wywiozl ze soba. Bedzie zapewne w Kupieckim Brodzie mistrzyni Sciegu - Chyzosc, a takze Gasior i Podlec, i... Znienacka spadla na mnie samotnosc. Tak dobrze byloby sie z nimi zobaczyc, oprzec sie na stole i sluchac nieskonczonych kuchennych plotek albo z Pomocnikiem wyciagnac sie na sianie na strychu i udawac, ze wierze w jego skandaliczne opowiesci o kobietach, ktorym zlamal serce. Sprobowalem sobie wyobrazic reakcje mistrzyni Sciegu na widok mojego ubrania, mimowolnie usmiechnalem sie do siebie. Bylaby niewatpliwie zgorszona i oburzona. 144 Siedzialem tak, pograzony w zadumie, gdy nagle ktos zaczal jak szalony miotac bluznierstwa. W Ksiestwie Kozim nawet kompletnie pijany marynarz nie smialby tak sprofanowac uczty weselnej. Na moment ucichly wszelkie rozmowy.Po drugiej stronie rynku, na krawedzi mroku, poza zasiegiem blasku pochodni, stal szczuply zastep zolnierzy oraz woz. Na nim osadzono wielka klatke z trzema nieszczesnikami dotknietymi kuznica. Dla mego zmyslu Rozumienia w ogole nie istnieli. Z kozla zeskoczyla kobieta z maczuga w reku. Uderzyla mocno w prety klatki, kazala wiezniom byc cicho, a potem odwrocila sie do dwoch mlodych ludzi, stojacych tuz za wozem, ktorzy zanosili sie smiechem. -Zostawcie ich w spokoju, nicponie! - krzyknela. - Na krolewskiej arenie znajda sprawiedliwosc lub milosierdzie, jak zechce los, a teraz maja miec spokoj, zrozumiano? Lilia! Lilia, przynies kosci z pieczeni, rzuc tym nieszczesnikom. A wy, juz wam powiedzialam, trzymajcie sie od wiezniow z daleka! Nie draznic mi ich! Dwaj mlodzi ludzie cofneli sie ze smiechem przed grozna maczuga. -Dlaczego nam nie wolno sie zabawic? - postawil sie wyzszy. - Slyszalem, ze w Zbiegogrodzie buduja wlasna arene. Nizszy chlopak naprezyl muskuly na ramieniu. -Ja sam sie wybieram na krolewska arene. -Jako as czy pojmany? - zakpil ktos i obaj mlodzi ludzie rykneli smiechem, szturchajac sie zartobliwie lokciami. Udalo mi sie zostac na miejscu. Naroslo we mnie straszne przeczucie. Krolewska arena. Asy, a przeciw nim pojmani - skazeni kuznica. Przypomnialo mi sie, jakim glodnym wzrokiem patrzyl ksiaze Wladczy, gdy jego ludzie mnie bili - bezbronnego, bezradnego. Kobieta o imieniu Lilia przepchnela sie przez tlum i cisnela wiezniom sterte kosci. Spadli na nie jak zaglodzeni padlinozercy, bili sie i gryzli, kazdy chcial zdobyc jak najwiecej. Spory tlumek zgromadzil sie wokol wozu, rozesmiani gapie wytykali nieszczesnikow palcami, dogadywali im, kpili, zartowali. Nie miescilo mi sie to w glowie. Czyz nie pojmowali, ze ci ludzie za kratami zostali dotknieci kuznica? Nie popelnili zadnej zbrodni! Byli rybakami i rolnikami, mieszkancami Krolestwa Szesciu Ksiestw, a zawinili tylko w tym, ze dali sie schwytac Zawy-spiarzom. Nie potrafie zliczyc, ilu nieszczesnikow dotknietych kuznica sam zabilem. Z trudem znosilem ich widok, to prawda, ale podobne uczucia budzila tez we mnie konczyna objeta gangrena albo pies tak udreczony przez parchy, ze nie bylo dla niego ratunku. Zabijanie ofiar kuznicy nie mialo nic wspolnego z nienawiscia, z kara, z wymierzaniem sprawiedliwosci. Smierc to jedyne lekarstwo na te straszna chorobe, zabijac trzeba jak najszybciej, w imie milosierdzia dla czlonkow rodziny, ktorzy tych nieszczesnych kochali. Ci dwaj mlodziency rozprawiali 145 0 ofiarach kuznicy, jakby zabijanie tych ludzi bylo rodzajem cwiczen. Patrzylem na klatke z coraz wieksza zgroza.Usiadlem powoli. Na moim talerzu w dalszym ciagu lezalo jedzenie, ale jakos stracilem apetyt. Zdrowy rozsadek podpowiadal mi, ze powinienem napelnic zoladek, skoro mam okazje. Przez chwile tylko patrzylem najadlo. Wreszcie zmusilem sie do przelkniecia kolejnego kesa. Podnioslszy wzrok, ujrzalem, ze przygladaja mi sie ci sami dwaj mlodziency, ktorzy rozjuszali wiezniow. Przypomnialem sobie, jaka role odgrywam, i spuscilem oczy. Najwyrazniej ich rozbawilem, bo podeszli do mnie rozkolysanym krokiem i usiedli - jeden po przeciwnej stronie stolu, drugi niebezpiecznie blisko mnie. Ten zaczal marszczyc nos i zakrywac go dlonia, wkrotce doprowadzajac swego towarzysza do smiechu. -Dobry wieczor - zwrocilem sie do obu. -Dla ciebie moze i dobry, zebraczyno. Pewnie dawno tak nie podjadles? - W te slowa odezwal sie siedzacy naprzeciwko. Blondyn, prostaczek, z piegami na twarzy. -To prawda, jestem wdzieczny koronarzowi za szczodrosc - odrzeklem. Szukalem sposobu, zeby sie uwolnic od niewygodnego towarzystwa. -Co cie sprowadza do Jablonek? - spytal drugi. Byl wyzszy od towarzysza 1 mocniejszy. -Ide za praca. Powiedziano mi, ze latwo znalezc zajecie w Kupieckim Brodzie. -A w czym ty jestes biegly, zebraku? Moze nadalbys sie jako strach na wroble? A moze smrodem tepisz szczury? - Oparl lokiec na stole, za blisko mnie, a potem zgial reke, jakby chcial sie pochwalic muskulami. Wzialem gleboki oddech, potem drugi. Rodzil sie we mnie lek, ktorego dawno juz nie zaznalem. Bylem na krawedzi strachu i owego niewidzialnego drzenia, ktore ogarnia czlowieka, gdy jest prowokowany. Niekiedy takie drzenie zapowiadalo atak choroby. Rownoczesnie narastalo we mnie jeszcze inne uczucie; prawie zapomnialem, ze ono w ogole istnieje. To byla wscieklosc. Nie, nie wscieklosc. Furia. Bezrozumna gwaltowna furia, ktora dawala mi sile, bym podniosl topor i odcial wrogowi ramie albo rzucil sie na przeciwnika i dusil, nie baczac, ze bolesnie oklada mnie piesciami. Z niejakim przestrachem powitalem powrot tego uczucia; nie wiedzialem, co je obudzilo. Czy wspomnienie utraconych na zawsze przyjaciol, czy tak czesto mnie ostatnio przesladujace sceny bitew, niesione snami Mocy? Niewazne. Czulem ciezar miecza przytroczonego do pasa. Watpliwe, by ktorys z tych glupkow w ogole zauwazyl bron albo sie domyslal, ze potrafie nia wladac. Pewnie nigdy nie mieli w dloni ostrza innego niz kosa, nie wachali ludzkiej krwi. Nigdy obudzeni szczekaniem psa w srodku nocy nie zastanawiali sie, czy nadciagaja Zawyspia-rze, nigdy nie wracali po calym dniu na morzu, modlac sie, zeby po okrazeniu 146 przyladka ujrzec rodzima osade. Blogo nieswiadomi zycia rolnicy, z zaczatkami tluszczyku od wygodnego zycia w krainie leniwej rzeki, z dala od walczacego wybrzeza, nie potrafili inaczej udowodnic swojej wartosci niz przez dreczenie obcego albo uraganie nieszczesnikom uwiezionym w klatce."Gdybyz wszyscy mlodziency Krolestwa Szesciu Ksiestw byli tak nieswiadomi!" Drgnalem, jakby krol Szczery polozyl mi reke na ramieniu. Niewiele brakowalo, zebym zerknal przez ramie, ale udalo mi sie opanowac ten odruch. Chcialem umyslem odszukac krola, lecz nie znalazlem nic. Zupelnie nic. Nie moglbym przysiac, ze mysl pochodzila od niego. Moze byla moja wlasna, choc tak dla niego charakterystyczna. Wscieklosc opuscila mnie rownie nagle, jak sie pojawila. Popatrzylem na mlodzikow z niejakim zdziwieniem, ze jeszcze tu sa. Toz to zaledwie chlopcy, wyrosnieci chlopcy, spragnieni potwierdzenia swego mestwa. Nieswiadomi i gruboskorni, jak to mlodzi ludzie. Coz, nie bede dla nich srogim wychowawca, nie bede przelewal ich krwi w kurzu na uczcie weselnej ich koronarza. -Zasiedzialem sie - rzeklem powaznie i wstalem od stolu. Dosyc juz zjadlem, a pozostale pol kubka piwa nie bylo mi niezbedne do szczescia. Chlopcy nie spuszczali ze mnie wzroku. Osilek sie uniosl, jakby chcial mi zagrodzic droge, ale jego przyjaciel, ktory zobaczyl u mego boku miecz, ledwie dostrzegalnie pokrecil glowa. Przeciez szanse wygladaly teraz zupelnie inaczej. Atleta przepuscil mnie, szyderczo usmiechniety, cofajac sie, jakby w strachu, ze go pobrudze. Zadziwiajaco latwo przyszlo mi zignorowac obraze. Odwrocilem sie i odszedlem w ciemnosc, z dala od wesolych tancow i muzyki. Nikt za mna nie poszedl. Przecialem miasto w poprzek, skierowalem sie ku rzece. W miare jak do niej podchodzilem, utrwalalo sie we mnie niezlomne postanowienie. Musialem sie przygotowac na z dawna wyczekiwane spotkanie. Postanowilem wziac na noc pokoj w gospodzie, i to w gospodzie z laznia, zebym sie mogl porzadnie wykapac oraz ogolic. Niech samozwaniec ujrzy mnie w calej krasie, niech widzi blizny, jakimi mnie poznaczyl, niech wie, kto go zabil. Co dalej? Jesli przezyje, jesli bedzie dla mnie jakies "potem" i jesli ktos mnie rozpozna, niech sie co chce dzieje. Niech pojdzie miedzy ludzi wiesc, ze Bastard wrocil zza grobu, by na samozwan-cu wywrzec sprawiedliwosc. Pierwsze dwie gospody minalem. Z jednej dochodzily okrzyki, ktore albo byly swiadectwem burdy, albo nadmiernego bratania - z pewnoscia tam nie moglbym spac. Drugi zajazd mial rozlatujacy sie ganek i drzwi krzywo wiszace na zawiasach. Zdecydowalem, ze taki widok nie wrozy dobrego stanu lozek. Wybralem w koncu karczme, ktora w godle miala kociol, a nad wejsciem pochodnie, prowadzaca podroznych wprost do drzwi. 147 Jak wiekszosc duzych budynkow w jablonkach, tak i ta gospoda wzniesiona zostala z rzecznego kamienia spojonego zaprawa murarska. W przeciwleglym koncu izby znajdowalo sie spore palenisko, ale ogien plonal na nim niewielki, ledwie taki, zeby obiecany godlem gulasz byl cieply. Duszone mieso zapachnialo mi bardzo apetycznie, choc przeciez niedawno jadlem. Przy stolach bylo pusto, widac klientele przyciagnely uroczystosci slubne koronarza. Gospodarz wygladal na czlowieka przyjaznie nastawionego do swiata, ale na moj widok sie nasrozyl. Zeby rozwiac jego watpliwosci, pokazalem srebrna monete.-Chcialbym pokoj na jedna noc i kapiel. Z powatpiewaniem zmierzyl mnie wzrokiem. -Najpierw mycie - oznajmil krotko. Wyszczerzylem do niego zeby w szerokim usmiechu. -Z rozkosza, drogi panie. Przy okazji upiore ubrania. Nie musisz sie obawiac, ze naniose robactwa do poscieli. Niezbyt chetnie, ale sie zgodzil. Poslal chlopaka do kuchni po goraca wode. -Daleka masz droge za soba? - zapytal uprzejmie, prowadzac mnie do lazni za gospoda. -Daleka i nie zawsze traktem. Ale juz blisko. W Kupieckim Brodzie czeka mnie praca. Chce zrobic dobre wrazenie. - Usmiechnalem sie zadowolony, ze nie musze klamac. -Aha. Praca. No tak. Lepiej jak czlowiek sie stawi czysty l wypoczety. Tam w rogu jest garnczek z mydlem. Nie zaluj sobie, nie zaluj. Zanim wyszedl, poprosilem go jeszcze o pozyczenie brzytwy, bo dostrzeglem, ze w lazni jest lustro. Chetnie przychylil sie do mojej prosby. Brzytwe przyniosl chlopak razem z pierwszym wiadrem goracej wody. Zanim skonczyl napelniac wanne, obcialem brode krotko, zeby sie nadawala do golenia. Chlopak zaproponowal, ze za miedziaka wypierze mi ubranie, a ja przystalem z ochota. Wyniosl moje rzeczy, wykrecajac nos w dziesiata strone, z czego sie domyslilem, ze cuchnalem gorzej, niz podejrzewalem. Pewnie w wyniku przeprawy przez trzesawisko. Dlugi czas spedzilem w balii z goraca woda, szczodrze uzywajac mydla, potem wyszorowalem sie bardzo solidnie, wreszcie splukalem. Wlosy mylem trzykrotnie, nim piana pozostala biala, nie szara. Woda w balii zrobila sie gesciej sza niz kredowe fale rzeki. Potem sie ogolilem - na tyle wolno, ze zacialem sie tylko dwa razy. Gdy zgarnalem wlosy do tylu i zwiazalem je w kucyk na zolnierska modle, spojrzalem w lustro. Ujrzalem w nim prawie obca twarz. Ladne pare miesiecy minelo od czasu, gdy ostatni raz widzialem siebie, a i wowczas ogladalem sie w malym lusterku Brusa. Twarz, ktora teraz na mnie spogladala, byla szczupla, z zarysu kosci policzkowych przypominala ksiecia Rycerskiego na portrecie wiszacym w Koziej Twierdzy. Biale pasmo wlosow nad brwia dodawalo mi lat i przywodzilo na mysl umaszczenie rosomaka. Czolo oraz gorna czesc policzkow mialem spalone letnim sloncem, a reszta twarzy, dotad 148 ukryta pod zarostem, byla znacznie bledsza, totez dolna czesc blizny na policzku wydawala sie znacznie bardziej jaskrawa niz gorna. Zeber mialem jakby wiecej niz zwykle. Byly pokryte miesniami, to prawda, ale tluszczu zostalo na nich ledwie tyle co na blache, jak by powiedziala nasza kucharka z Koziej Twierdzy. Zycie w ciaglej podrozy i miesna dieta odmienily mnie nie do poznania.Krzywo usmiechniety odwrocilem sie od lustra. Porzucilem obawy, ze moglbym zostac rozpoznany przez kogos, kto znal mnie jako chlopca. Ledwie rozpoznawalem sie sam. Na czas drogi na pietro, do izby sypialnej, przebralem sie w zimowe rzeczy. Chlopak obiecal, ze powiesi moje mokre ubrania przy palenisku i zadba, by do rana byly suche. Odprowadzil mnie do izby, zyczyl dobrej nocy, zostawil swiece i wyszedl. Sypialnia okazala sie skromnie umeblowana, ale czysta. Staly w niej cztery lozka, lecz tej nocy bylem jedynym gosciem, co wyjatkowo mi odpowiadalo. Okno, nie zasloniete, z otwartymi okiennicami, zapraszalo do wnetrza letnia noc, wspierana chlodnym wietrzykiem znad rzeki. Dostrzegalem swiatla Kupieckiego Brodu. Jasne plamki pochodni cetkowaly tez droge pomiedzy Jablonkami a miastem. Stalo sie oczywiste, ze jestem w krainie zamieszkanej przez ludy osiadle. Tym lepiej, ze podrozowalem samotnie. Odepchnalem uczucie straty, ktore powracalo do mnie za kazdym razem, gdy pomyslalem o Slepunie. Wrzucilem tlu-mok pod lozko. Derki byly szorstkie, ale pachnialy czystoscia, podobnie jak wypchany sloma materac. Po miesiacach spania na ziemi wydal mi sie on nieomal tak miekki jak piernaty w Koziej Twierdzy. Zdmuchnalem swiece i polozylem sie, przekonany, ze zasne natychmiast. Lezalem i wpatrywalem sie w pociemnialy sufit. Gdzies z oddali dobiegal gwar, ludzie swietowali. Z bliska natomiast docieraly do mnie obce teraz skrzypienia i pojekiwania domu, szmer glosow ludzi w sasiednich izbach. Przeszkadzaly mi one tak, jak nigdy nie przeszkadzal wiatr szepczacy w galeziach drzew albo plusk rzecznych fal tuz obok miejsca, gdzie zlozylem do snu glowe. Bardziej balem sie wlasnego gatunku niz jakiejkolwiek grozby natury. Moje mysli pobiegly ku Slepunowi. Co tez mogl teraz porabiac, czy byl bezpieczny? Zaczalem siegac ku niemu Rozumieniem, lecz zaraz sie powstrzymalem. Jutro bede w Kupieckim Brodzie, a zdazam tam, by dokonac czynu, w ktorym on nic mi nie pomoze. Co wiecej, tutaj, gdzie bylem, nie mogl do mnie bezpiecznie dolaczyc. Jesli jutro mi sie powiedzie, jesli przezyje i rusze w gory szukac krola Szczerego, bede wowczas mogl zywic nadzieje, ze jesli wilk mnie nie zapomni, to kiedys odnajdzie. Lecz gdybym jutro stracil zycie, lepiej niech zostanie, gdzie jest, uczac sie zycia w stadzie istot wlasnego gatunku. Dojscie do tego wniosku i uznanie decyzji za wlasciwa bylo bardzo latwe. Pozostanie przy postanowieniu okazalo sie znacznie trudniejsze. Nie powinienem byl placic za lozko, ale spedzic noc w marszu - w ten sposob bardziej bym 149 odpoczal. Chyba nigdy w zyciu nie czulem sie tak samotny. Nawet w lochach ksiecia Wladczego, w obliczu smierci, moglem siegnac ku memu bratu wilkowi. Teraz, tej nocy, zostalem zupelnie sam, medytujac nad morderstwem, ktorego nie potrafilem zaplanowac, obawiajac sie, ze ksiaze Wladczy bedzie strzezony przez krag Mocy zlozony z adeptow, ktorych talentu moglem sie tylko domyslac. Kiedy o tym myslalem, to mimo cieplej letniej nocy czulem zimne dreszcze. Nigdy sie nie zachwialem w postanowieniu zabicia ksiecia Wladczego, jedynie w wierze, ze mi sie powiedzie. Do tej pory nie najlepiej dawalem sobie rade sam. Nazajutrz mialem zasluzyc na uznanie Ciernia, mego mistrza.Gdy myslalem o kregu Mocy, lek sciskal mi serce. Czy dotarlem az tutaj z wlasnej woli, czy tez w wyniku subtelnego rozkazu przeslanego przez Stanowczego, ktory mnie przekonal, ze najbezpieczniej bedzie jak najszybciej biec wprost do jaskini niedzwiedzia? Stanowczy potrafil sie poslugiwac Moca bardzo dyskretnie. Tak podstepny byl jego dotyk, ze prawie niewyczuwalny. Nagle zapragnalem sprobowac siegnac krolewska magia, sprawdzic, moze potrafie sie zorientowac, czy jestem sledzony. Zaraz jednak nabralem pewnosci, ze ten impuls powstal wlasnie za sprawa Stanowczego, probujacego dotrzec do mego umyslu. I tak bilem sie z myslami mi, coraz bardziej skolowany, az prawie poczulem rozbawienie obserwujacego mnie wroga. Dopiero po polnocy udalo mi sie uspokoic mysli i zapadlem w sen jak nurek w gleboka wode. Zbyt pozno rozpoznalem przyczyne, dla ktorej tak sie stalo. Gdybym potrafil sobie przypomniec, jak z nia walczyc, uczynilbym to na pewno. Niestety, zaraz ujrzalem wokol siebie draperie i trofea zdobiace sale biesiadna twierdzy w Wysokiej Fali - najwiekszego zamku Ksiestwa Niedzwiedziego. Potezne debowe odrzwia zwisaly na wielkich zawiasach - ustapily przed taranem, ktory po spelnieniu strasznego zadania legl w progu. Sztandary, pamiatki dawnych zwyciestw, spowijal dym. Wiele cial lezalo tam, gdzie obroncy probowali odeprzec nawale Zawyspiarzy. Kilka krokow za tym miejscem rzezi z trudem utrzymywala sie jeszcze grupa zolnierzy Ksiestwa Niedzwiedziego. W srodku niewielkiej grupki stal ksiaze Krzepki, a po obu jego stronach - mlodsze corki, ksiezniczki Hoza i Wierna. Obie na prozno staraly sie mieczami oslonic ojca przed nieprzyjacielem. Walczyly z wprawa i okrucienstwem, jakich sie po nich nie spodziewalem. Niczym para drapieznych ptakow. Twarze mialy obramowane krotkimi wlosami, lsniacymi granatowa czernia, blekitne oczy zmruzyly nienawistnie. Ksiaze Krzepki nie chcial byc chroniony, nie zamierzal ustepowac przed morderczym naporem Zawyspiarzy. Stal na lekko ugietych nogach, spryskany krwia, w obu dloniach trzymal topor wojenny. U jego stop lezalo cialo jego najstarszej corki i dziedziczki. Miecz wdarl sie gleboko pomiedzy ramie a szyje, rozlupujac obojczyk, nim siegnal klatki piersiowej. Ksiezniczka byla martwa, rozpaczliwie martwa, lecz ksiaze Krzepki nie zamierzal odstapic od jej ciala. Lzy pomieszane z krwia ciekly mu po twarzy. Plu- 150 ca pracowaly ciezko i glosno jak miechy, przez porozcinana koszule widac bylo twarde wezly miesni. Trzymal na dystans dwoch przeciwnikow z mieczami: mlodego, ktory cale serce wkladal w walke, i starszego, o wezowych ruchach, ktory trzymal sie nieco na uboczu. Ten dzierzyl w dloniach dlugi miecz, gotow wykorzystac okazje, jaka moglby stworzyc mlodszy.Ujrzalem ta scene w jednym okamgnieniu, wiedzialem tez, ze ksiaze Krzepki nie wytrwa dlugo. Juz teraz trudno mu bylo utrzymac sliskie od krwi drzewce topora, kazdy oddech wciagniety przez suche gardlo stanowil niebagatelne zwyciestwo. Ksiaze byl juz czlowiekiem leciwym, a na dodatek wiedzial, ze nawet jesli przezyje te bitwe, Ksiestwo Niedzwiedzie i tak juz padlo ofiara szkarlatnych okretow. Serce mi krwawilo nad jego niedola. Ksiaze postapil ten jeden jeszcze, niemozliwy do uczynienia krok, opuscil topor i zakonczyl zycie mlodego Zawyspia-rza. W tej samej chwili starszy napastnik skoczyl naprzod, wykorzystujac krotsza niz tchnienie luke w obronie. Jego ostrze zatanczylo w przod i w tyl, przebijajac piers ksieciu Krzepkiemu. Stary wladca padl na zakrwawione kamienie. Ksiezniczka Hoza, uwiklana w walke z innym Zawyspiarzem, obrocila sie, slyszac rozpaczliwy krzyk siostry. Przeciwnik wykorzystal szanse. Wywinal mlynka ciezkim mieczem, wybil jej lzejsze ostrze z dloni. Dziewczyna odskoczyla i wtedy wlasnie ujrzala, jak morderca jej ojca chwyta ksiecia Krzepkiego za wlosy, chcac wziac trofeum, chcac odciac pokonanemu wladcy glowe. Tego juz bylo zbyt wiele. Rzucilem sie po topor upuszczony przez ksiecia Krzepkiego, chwycilem sliskie od krwi stylisko, jakbym chwytal dlon starego przyjaciela. Bron wydala mi sie dziwnie ciezka, ale wznioslem ja lukiem do gory, zablokowalem wrazy miecz, a potem, stosujac taka kombinacje, ze Brus bylby ze mnie dumny, ze zdwojona sila rabnalem ostrzem w twarz Zawyspiarza. Zadrzalem slyszac dzwiek kraszonych kosci. Wyprysnalem do przodu i z wielka moca cialem w dol, oddzielajac ramie czlowieka, ktory chcial ojcu obciac glowe. Topor zadzwieczal o kamienna posadzke, reka zdretwiala mi z wysilku. Trysnal na mnie strumien cieplej krwi. To ksiezniczka Wierna rozorala ramie przeciwnikowi. Stal dokladnie nade mna. Przetoczylem sie, zerwalem blyskawicznie na nogi i zamachnalem toporem, rozcinajac mu brzuch. Upuscil miecz, a upadajac, sciskal wylewajace sie wnetrznosci. Nastal przedziwny moment calkowitego bezruchu w kipieli walki. Ksiezniczka Wierna spojrzala na mnie wzrokiem pelnym zdumienia, ktore wkrotce przerodzilo sie w triumf, a zaraz potem w krystaliczna wscieklosc. -Nie oddamy poleglych! - zawolala. Podniosla wysoko glowe, krotkie wlosy pofrunely niczym grzywa walczacego ogiera. - Zolnierze! Do mnie! - krzyknela, a w jej glosie dzwieczala wladcza nuta. Jeszcze przez chwile patrzylem na ksiezniczke Wierna. Obraz tracil ostrosc, zanikal. 151 -Niech zyje Ksiestwo Niedzwiedzie! - krzyknela oszolomiona ksiezniczka Hoza.Wymienily spojrzenia, ktore mi zdradzily, ze zadna z nich nie spodziewala sie dozyc jutrzejszego dnia. Wtedy przedarla sie do nich grupka zolnierzy. -Zabierzcie ciala mego ojca i siostry - rozkazala dwom ksiezniczka Wierna. -Reszta do mnie! - Ksiezniczka Hoza z niejakim zdumieniem spojrzala na ciezki topor, schylila sie, by go zastapic znajomym mieczem. -Tam jestesmy potrzebni - wskazala ksiezniczka Wierna, a siostra podazyla za nia, by wzmocnic linie obrony, pomoc w odwrocie. Patrzylem na ksiezniczke Hoza, ktorej nigdy nie kochalem, lecz ktora zawsze podziwialem. Calym sercem pragnalem z nia podazyc, lecz wszystko zasnuwal mi dym, przeslanialy cienie. Ktos mnie pochwycil i odciagnal. "Niemadre to bylo". Glos w mojej glowie byl jednak zadowolony. "Stanowczy!" - przerazilem sie. Serce zamarlo mi w piersi. "Nie. Ale moglby to byc on. Nie najlepiej strzezesz swego umyslu, Bastardzie. Nie powinienes ulegac. Obojetne, jak glosno wolaja, musisz zachowac ostroznosc". - Krol Szczery pchnal i poczulem, ze na powrot przyjmuje mnie moje wlasne cialo. "Przeciez ty to robisz, krolu" - zaprotestowalem, ale juz bylem sam. Otworzylem oczy. W pustej izbie panowala ciemnosc. Nie potrafilem okreslic, czy lezalem w tym lozku chwile, czy dlugie godziny. Opanowalo mnie straszliwe znuzenie i zasnalem kamiennym snem. * * * Nastepnego ranka obudzilem sie zdezorientowany. Bardzo dawno juz nie spalem w prawdziwym lozku, nie mowiac o tym, ze na dodatek bylem czysty. Z niemalym trudem skupilem wzrok na seku w belce w powale nade mna. Po jakims czasie przypomniala mi sie gospoda, uswiadomilem tez sobie, ze jestem niedaleko Kupieckiego Brodu oraz blisko ksiecia Wladczego. Niemal w tej samej chwili przypomnialem sobie smierc ksiecia Krzepkiego. Serce zaciazylo mi w piersi. Zacisnalem powieki, odcinajac sie od wspomnienia obrazu bitwy. W glowie mi dudnilo, rodzil sie bol. Przez jeden moment irracjonalnie obciazylem wina ksiecia Wladczego. To przeciez on byl przyczyna tej tragedii, ktora ranila mi serce, a cialo przyprawila o drzenie slabosci. Akurat tego ranka, gdy mialem nadzieje zbudzic sie silny i swiezy, gotow dokonac zabojstwa, ledwie znalazlem sile, zeby przewrocic sie na drugi bok. 152 Po jakims czasie zjawil sie chlopak z moimi ubraniami. Dalem mu jeszcze dwa miedziaki. Wkrotce wrocil, niosac tace. Widok miski, zapach owsianki przyprawil mnie o mdlosci. Nagle zrozumialem niechec do jedzenia okazywana przez stryja Szczerego zawsze latem, gdy Moca trzymal Zawyspiarzy z dala od naszych wybrzezy. Zainteresowal mnie tylko kubek oraz czajniczek z goraca woda. Wygrzebalem sie z poscieli i siegnalem pod lozko po swoj tobolek. Iskry zatanczyly mi przed oczyma. Zanim udalo mi sie rozpakowac tlumok i znalezc potrzebne ziolo, dyszalem jak po forsownym wyscigu. Poganiany narastajacym bolem glowy, zwiekszylem ilosc kozlka. Niedlugo bede zazywal tyle, ile Ciern podawal ksieciu Szczeremu. Od kiedy wilk mnie opuscil, dreczyly mnie sny przekazywane Moca. Obojetne, jak wysoko wznosilem mury chroniace umysl, nie moglem sie obronic. Ten z minionej nocy byl najgorszy, bo wszedlem do snu, dzialalem poprzez ksiezniczke Hoza. Owe sny przerazliwie wyczerpywaly zarowno moje sily, jak i zapasy kozlka. Obserwowalem niecierpliwie, jak ziolo oddaje swa moc goracej wodzie. Gdy tylko przestalem widziec dno kubka, zaczalem pic, choc sie zakrztusilem od goryczy. Wreszcie zalalem fusy druga porcja goracej wody.Slabszy wywar wypilem juz wolniej, siedzac na brzegu lozka i patrzac za okno. Mialem wspanialy widok na nizinna kraine przecieta rzeka. Pola uprawne, mleczne krowy na ogrodzonych pastwiskach tuz za Jablonkami, a dalej smuzki dymu unoszace sie z przydroznych chalup. Nie bylo juz miedzy mna a ksieciem Wladczym zadnych bagien ani dziczy. Od tej pory bede musial podrozowac jak czlowiek. Bol glowy nieco zelzal. Ignorujac grozby zoladka, zmusilem sie do zjedzenia zimnej owsianki. Po pierwsze, zaplacilem za sniadanie, a po drugie, przed koncem dnia bede potrzebowal wszystkich swoich sil. Przebralem sie we wczorajsze ubranie. Bylo rzeczywiscie czyste, ale nic wiecej dobrego nie dalo sie o nim powiedziec. Koszula zupelnie stracila ksztalt, a i kolor, dawniej jednolity, teraz prezentowal pelna palete brazow. Spodnie na kolanach oraz na siedzeniu byly prawie na wylot przetarte, a do tego za krotkie. Kiedy wepchnalem stopy w buty, ktore sam sobie uszylem, na nowo zdalem sobie sprawe z ich zalosnego wygladu. Tak dawno juz sie nie zastanawialem, jak musze wygladac w oczach innych ludzi, ze az sie zdziwilem, doszedlszy do wniosku, iz ubrany jestem gorzej niz najbiedniejszy zebrak w Koziej Twierdzy. Nic dziwnego zatem, ze zeszlego wieczoru wzbudzilem litosc i odraze. Swego czasu czulbym to samo na widok tak odzianego czlowieka. Niemila mi byla mysl, ze zejde na dol w tym stroju, ale jakiez mialem wyjscie? Wlozyc cieple, welniane rzeczy, przeznaczone na zime, prazyc sie i pocic w nich przez calutki dzien? Nie, zdrowy rozsadek zwyciezyl, ale czulem sie wystawiony na posmiewisko, najchetniej wymknalbym sie z gospody niepostrzezenie. Zwawo spakowalem tobolek. Gdy w pewnej chwili zorientowalem sie, ile kozlka zazylem na jeden raz, az sie przestraszylem. Rok temu po zazyciu podob- 153 nej ilosci ziela powiesilbym sie na krokwi. Powiedzialem sobie stanowczo, ze to podobnie jak z tym zeszmaconym ubraniem. Nie mialem w tej kwestii zadnego wyboru. Sny nadchodzace Moca na pewno nie przestana mnie nawiedzac, a nie mialem czasu pozwolic memu cialu wydobrzec samodzielnie, nie mowiac juz o pieniadzach na oplacenie gospody i wiktu. A jednak, gdy zarzucilem tobolek na ramie i ruszylem po schodach, naszla mnie refleksja, ze nie najlepszy to poczatek dnia. Ksiaze Krzepki zginal, Ksiestwo Niedzwiedzie padlo ofiara najezdzcow, ja wygladalem jak strach na wroble i poruszalem sie o wlasnych silach tylko dzieki kozikowi. Wszystko to nie nastrajalo optymistycznie.Czy mialem jakakolwiek szanse przedostac sie przez mury oraz straze strzegace ksiecia Wladczego i polozyc kres jego zyciu? Brus powiedzial kiedys, ze jednym ze skutkow zazywania kozlka jest fatalny nastroj. Racja. Pozegnalem sie z gospodarzem, a on zyczyl mi powodzenia. Slonce stalo wysoko na niebie. Zapowiadal sie kolejny piekny dzien. Zdecydowanym krokiem ruszylem z Jablonek do Kupieckiego Brodu. Gdy dotarlem do przedmiesc, ujrzalem dwie szubienice, a na kazdej wisielca. Juz samo to wystarczylo, zeby pozbawic czlowieka odwagi, ale staly tam jeszcze slup do biczowania oraz dyby. Drewno nie zdazylo posrebrzec w sloncu, nie byly stare, a jednak, sadzac po ich wygladzie - czesto uzywane. Czym predzej minalem szubienice. Pamietalem, jak malo brakowalo, bym sam skonczyl jako wisielec. Ocalila mnie krolewska krew bekarta i pradawne prawo, ze czlonkow krolewskiego rodu nie wolno wieszac. Pamietalem takze oczywista przyjemnosc ksiecia Wladczego, gdy sie przygladal, jak mnie bito. I zaraz z drzeniem serca zastanowilem sie, gdzie jest teraz Ciern. Jesli zoldakom ksiecia Wladczego udalo sie go pochwycic, z pewnoscia samozwaniec szybko z nim skonczyl. Probowalem sobie nie wyobrazac Ciernia, jak stoi - wysoki, szczuply, szary - pod palacymi promieniami slonca na szafocie. A moze ksiaze Wladczy pragnal dla niego powolnej smierci? Potrzasnalem glowa, chcac sie wyzbyc ponurych mysli, i szedlem dalej - obok powieszonych skazancow, pozostawionych na sloncu niczym zapomniane pranie. Jakies wisielcze poczucie humoru kazalo mi zauwazyc, ze nawet oni odziani byli lepiej niz ja. Tego dnia czesto ustepowalem drogi wozom i stadom bydla. Najwyrazniej wymiana handlowa pomiedzy dwoma miastami kwitla. Zostawiwszy za soba Jablonki, wedrowalem jakis czas obok zamoznych wiesniaczych chat wzniesionych pomiedzy polem a sadem. Jeszcze nieco dalej pojawily sie majatki ziemskie, z pelnymi przepychu domami z kamienia, stawianymi pomiedzy cienistymi drzewami. W ogrodach przy solidnych stodolach rosly warzywa, na pastwiskach widzialem tez konie do zaprzegu i do polowania. Niejeden raz rozpoznalem okazy ze stadniny w Koziej Twierdzy. Po jakims czasie majatki ziemskie ustapily miejsca rozle- 154 glym polom, w wiekszosci obsianym lnem i konopiami. W koncu zaczalem mijac bardziej nowoczesne dzierzawy, a wreszcie dotarlem do przedmiesc Kupieckiego Brodu.Poznym popoludniem znalazlem sie w centrum miasta, na ulicy brukowanej kamieniami, posrodku tlumu ludzi pedzacych w najrozniejszych kierunkach, zaprzatnietych wlasnymi sprawami. Rozgladalem sie wokol, zadziwiony. W zyciu nie widzialem podobnego miasta. Sklep tuz obok sklepu, gospody, tawerny i stajnie na kazda kieszen, a wszystko to rozciagalo sie daleko jak okiem siegnac. Zadne miasto w Ksiestwie Kozim nie bylo tak wielkie i ludne. Wszedlem na teren, gdzie krolowaly ogrody, fontanny, swiatynie, teatry, szkoly. W ogrodach wytyczono sciezki wysypane kamykami oraz wylozone brukiem podjazdy, wijace sie pomiedzy krzewami, statuami i drzewami. Ludzie spacerujacy po parku, pieszo lub w powozach, poubierani byli tak strojnie, ze mogliby bez wahania wziac udzial w najokazalszym swiecie w Koziej Twierdzy. Niektorzy mieli na sobie szaty w barwach Ksiestwa Trzody - zlocie i brazie - a przeciez nawet ci sluzacy byli bardziej wystrojeni niz ja kiedykolwiek w zyciu. Oto gdzie ksiaze Wladczy spedzal kazde lato swego dziecinstwa. Zawsze gardzil Kozia Twierdza, traktowal stolice jak byle miescine. Probowalem sobie wyobrazic chlopca wyjezdzajacego stad jesienia, wracajacego do zimnego, pelnego przeciagow zamku na morskim klifie chlostanym deszczami i wstrzasanym przez sztormy, wzniesionego nad brudnym portowym miasteczkiem. Nic dziwnego, ze gdy tylko mogl zdecydowac, wraz ze dworem przeniosl sie tutaj. Zaczynalem rozumiec ksiecia Wladczego. Rozzloscilo mnie to, bo powinno sie dobrze znac czlowieka, ktorego zamierza sie zabic, ale nie wolno go rozumiec. Przypomnialem sobie, ze zabil wlasnego ojca, mojego krola, i umocnilem sie w postanowieniu osiagniecia celu. Wedrujac po bogatych dzielnicach, przyciagnalem niejedno wspolczujace spojrzenie. Gdybym byl zdecydowany prowadzic zywot zebraczy, tutaj by mi sie dobrze wiodlo. Ja jednak szukalem skromniejszych miejsc, gdzie moglbym uslyszec cos o ksieciu Wladczym, o tym jak jest zorganizowana i obsadzona obrona palacu. Ruszylem ku brzegowi rzeki; mialem nadzieje, ze nad woda bede sie czul swobodniej. Znalazlem prawdziwa przyczyne istnienia Kupieckiego Brodu. Rzeka zmieniala sie tutaj w potezne plycizny wysypane zwirem na skalnym podlozu. Rozlewala sie tak szeroko, ze przeciwlegly brzeg niknal we mgle, a wody zdawaly sie siegac horyzontu. Widzialem, jak cale stada bydla i owiec przeprawialy sie brodem przez Rzeke Winna. Nieco w dol biegu plaskodenne barki na linach korzystaly z glebszej wody, by przeprawiac nieprzerwany lancuch najrozniejszych towarow. W tym wlasnie miejscu Ksiestwo Trzody handlowalo z Ksiestwem Rolnym; tutaj wyladowywano dobra plynace w gore rzeki z Ksiestwa Koziego lub Niedzwiedziego oraz z dalekich ladow zamorskich, przeznaczone dla bogaczy, 155 ktorzy mogli sobie na nie pozwolic. W lepszych czasach do Kupieckiego Brodu docieraly towary z Krolestwa Gorskiego i z krain lezacych jeszcze dalej. Tutaj takze sprowadzano len, by tkac z niego slynne delikatne plotna, tutaj z konopi wyrabiano wlokna na liny i zagle.Zaoferowano mi prace przy wyladowaniu workow z ziarnem z malej barki i zaladunku na woz. Przyjalem ja bardziej dla sposobnosci rozmowy niz tych kilku miedziakow. Niewiele sie dowiedzialem. Nikt nie wspominal o szkarlatnych okretach ani o wojnie toczacej sie na wybrzezu inaczej, niz w formie zalow: z wybrzeza docieraly towary zlej jakosci, drogie i na dodatek bylo ich malo. Niewiele mowiono o samozwancu, tylko pochwaly, ze swietnie sobie radzi z kobietami, a i glowe ma mocna do uzywek. Ku memu zdumieniu mowilo sie o ksieciu Wladczym jako o krolu z rodu Podnioslych, to jest z linii jego matki. Wreszcie zdecydowalem, ze dla mnie lepiej, iz nie nazywal siebie Przezornym. Niech nic mnie z nim nie laczy. Uslyszalem za to wiele o krolewskiej arenie, a to, co dotarlo do moich uszu, budzilo obrzydzenie. Idea walki w obronie wlasnych slow jest w Krolestwie Szesciu Ksiestw znana od zarania dziejow. W Koziej Twierdzy odbywalo sie to przy wielkich kolumnach Kamieni Swiadkow. Wszyscy wiedza, ze gdy dwoch ludzi tam sie spotka, by dowiesc swych racji w pojedynku, najpotezniejsi bogowie, El oraz Eda, jako swiadkowie takiego spotkania pilnuja, by zwyciezyla prawda. Same kamienie oraz zwyczaj takiego rozstrzygania sporow sa bardzo stare. W Koziej Twierdzy, mowiac o krolewskiej sprawiedliwosci, czesto ma sie na mysli dyskretna prace, jaka wykonywal Ciern dla krola Roztropnego. Bywa, ze ktos podczas publicznego posluchania prosi samego krola o decyzje i poddaje sie jego woli, ale zdarzaly sie tez wypadki, gdy wiesci o jakiejs niesprawiedliwosci docieraly do krola okrezna droga, a wowczas mogl on wyslac Ciernia lub mnie, by ukarac przestepce. W imie krolewskiej sprawiedliwosci zdarzylo mi sie niesc zgon szybki i litosciwy, a takze powolne konanie w meczarniach. Powinienem sie byl juz przyzwyczaic do smierci. Krolewska arena ksiecia Wladczego wiecej miala wspolnego z rozrywka niz sprawiedliwoscia. Wysylano na nia ludzi, ktorzy zdaniem krola zasluzyli na kare lub smierc. Czekaly ich wyglodzone bestie rozdraznione do szalenstwa albo wojownicy, zwani krolewskimi asami. Zdarzalo sie, ze jesli przestepca walczyl dzielnie i zachwycil publicznosc, zyskiwal ulaskawienie, a mogl nawet zostac krolewskim asem. Nieszczesnicy dotknieci kuznica nie mieli takiej szansy. Byli rzucani bestiom na pozarcie albo glodzeni i wypuszczani na innych przestepcow. Nowe oblicze sprawiedliwosci szybko zyskiwalo zwolennikow, tlumy sciagaly na okragly rynek Kupieckiego Brodu. Dlatego wlasnie ksiaze Wladczy budowal specjalna arene. Usytuowana byla wygodnie, w poblizu krolewskiego palacu, przewidziano cele i grube mury, mialy byc lawki dla widzow, ktorzy przyjda ogladac 156 spektakl wymierzania sprawiedliwosci. Budowa krolewskiej areny dawala prace mieszkancom Kupieckiego Brodu i ozywiala miasto. Jego mieszkancy chwalili zamysl wladcy, zwlaszcza ze przeciez zamarl handel z Krolestwem Gorskim. Nie uslyszalem ani jednego krytycznego slowa.Skonczywszy ladowanie wozu, odebralem zaplate i poszedlem z innymi robotnikami portowymi do pobliskiej tawerny. Moglem tam oprocz piwa nabyc garsc ziol i kadzielnice z porcja suta. Powietrze bylo geste od dymu, a ze w Koziej Twierdzy nie gustowano w tej uzywce, szybko odczulem skutki dzialania oparow: zaczely mi lzawic oczy, w gardle nieznosnie drapalo. Nikomu innemu najwyrazniej dym nie szkodzil. Pieniedzy starczylo mi na miesna potrawke z miodem oraz na kubek naprawde gorzkiego piwa, ktore tracilo mulista rzeczna woda. Zapytalem moich towarzyszy, czy to prawda, ze w krolewskich stajniach trzeba pomocnikow. Byli zdumieni, iz mierze tak wysoko, ale poniewaz przy wyladunku barki robilem wrazenie ociezalego na umysle, poprzestali na niewybrednych zartach, ktore przyjalem z dobrotliwym usmiechem. Jeden hulaka poradzil mi w koncu, zebym sie udal prosto do krola, a co za tym idzie, opisal mi droge do krolewskiego palacu. Podziekowalem, dokonczylem piwo i wyszedlem. Chyba spodziewalem sie ujrzec kamienny zamek warowny z grubymi murami i umocnieniami. Tego szukalem oddalajac sie od rzeki. Ostatecznie wszedlem na lagodne wzgorze, niewysokie, lecz pozwalajace uzyskac widok na rzeke. Stalem na ruchliwej ulicy u stop pagorka i jak sroka w gnat gapilem sie na cud. Budowla nie miala nic z obronnego charakteru Koziej Twierdzy. Przed moimi oczyma wily sie wysypane bialymi kamykami podjazdy prowadzace przez pyszne ogrody, ktore otaczaly dom zarowno wyniosly, jak i goscinny. Palac w Kupieckim Brodzie, zbytkowny i pelen przepychu, nigdy nie pelnil roli twierdzy ani fortecy. Na kamiennych scianach wyryto regularne wzory, wejscia zdobily luki pelne gracji. Byly tam wieze, owszem, ale nie mialy waskich wysokich okienek strzelniczych. Zostaly wzniesione, by z nich podziwiac jeszcze piekniejsze widoki, a nie bronic okolicznych ziem przed wrogiem. Byly i mury, a jakze; odgradzaly zatloczona droge publiczna od palacu - niskie, grube kamienne sciany, pokryte mchem i porosniete bluszczem; we wnekach i niszach ustrojonych kwietnymi pnaczami staly rzezby. Szeroki podjazd prowadzil prosto do palacu. Inne, wezsze drozki i sciezki zapraszaly do odwiedzenia stawow pokrytych liliami, do ogladania wymyslnie poprzycinanych drzew owocowych albo w spokojne, ocienione przejscia. Jakis przewidujacy ogrodnik zasadzil tutaj deby i wierzby przynajmniej sto lat temu; teraz drzewa te wyrosly wysoko, dawaly cien i szeptaly swe tajemnice wietrzykowi znad rzeki. Piekne ogrody zajmowaly obszar wiekszy niz przyzwoitych rozmiarow gospodarstwo. Probowalem sobie wyobrazic wladce, ktory mial czas i srodki na zbudowanie takiego domu. 157 Czy to wlasnie mozna osiagnac, jesli sie nie musi budowac okretow wojennych ani utrzymywac armii? Czy ksiezna Cierpliwa znala te zachwycajaca harmonie barw i ksztaltow z domu swych rodzicow? Czy to wlasnie probowal odzyskac krolewski trefnis, ustawiajac w swojej komnacie delikatne wazy pelne kwiatow oraz mise ze srebrna ryba? Czulem sie brudny i niezgrabny, i to nie z powodu ubioru. Nagle pojalem, ze tak rzeczywiscie powinien zyc krol. W otoczeniu sztuki, muzyki i wszelkiego piekna, podziwiany przez swoj lud. Dostrzeglem wlasna ignorancje i, co gorsza, brzydote czlowieka, ktorego wyuczono tylko zabijania. Wezbrala we mnie wscieklosc, ze nie nauczono mnie zyc tak pieknie. Czy ksiaze Wladczy ze swoja matka takze przylozyli do tego reki? Owszem, dopilnowali, by krolewski bekart zostal na swoim miejscu. Uformowano ze mnie brzydkie, funkcjonalne narzedzie, tak samo jak jalowa, stroma i skalista Kozia Twierdza byla warownia, a nie palacem.Ilez jednak tego piekna przetrwa, jesli Kozia Twierdza nie bedzie stala na strazy, niczym warczacy pies u ujscia Rzeki Koziej? Mysl ta podzialala na mnie jak zimny prysznic. Przeciez taka byla prawda. Czyz nie dlatego wzniesiono Kozia Twierdze, by zapanowac nad handlem rzecznym? Jesli wpadnie ona w rece Zawyspiarzy, te szerokie wody przemienia sie w drogi dla okretow wroga. Najezdzcy wejda w glab krolestwa latwo, jak noz w maslo. Ci leniwi szlachcice i prozni synowie zamoznych gospodarzy obudza sie noca, zerwani na rowne nogi krzykami i ogniem, a nie beda mieli zamku, w ktorym mozna sie schronic, nie bedzie strazy, ktora by ich bronila. Zanim umra, moze zrozumieja, co przeszli inni, aby zapewnic im bezpieczenstwo. Zanim umra, moze przeklna wladce, ktory opuscil fortece, ukryl sie w glebi ladu i zapomnial o obowiazkach monarchy. Ja postanowilem, ze krol umrze pierwszy. Poszedlem wokol palacu. Musialem zaplanowac zamach, znalezc zloty srodek pomiedzy sposobem najlatwiejszym a najdyskretniejszym; musialem tez zaplanowac droge ucieczki. 10. SKRYTOBOJCA Ostatnim mistrzem Mocy z prawdziwego zdarzenia, uczacym krolewskich potomkow w Koziej Twierdzy, nie byl Konsyliarz, jak czesto mylnie podaja zapisy, lecz jego poprzedniczka, Troskliwa. Zwlekala ona, moze zbyt dlugo, z wyborem terminatora. Nim wyroznila Konsyliarza, cierpiala juz na kaszel, ktory zakonczyl jej zycie. Niektorzy twierdza, ze uczynila ten krok w desperacji, wiedzac, ze umiera. Inni - ze otrzymala polecenie od krolowej Skwapliwej, ktora zyczyla sobie, by jej faworyt zdobyl wazkie stanowisko na dworze krolewskim. Jakkolwiek bylo, Konsyliarz zostal terminatorem u mistrzyni Troskliwej ledwie na dwa lata przed jej smiercia. Poniewaz kazdy poprzedni mistrz Mocy sluzyl w terminie lat siedem, nim uzyskal status czeladnika, trudno zaprzeczyc, iz Konsyliarz nieco przedwczesnie deklarowal sie mistrzem Mocy od razu po smierci mistrzyni Troskliwej. Nie sposob oczekiwac, ze poznal cala wiedze o Mocy i o wszystkich mozliwosciach krolewskiej magii w tak krotkim czasie. Z drugiej strony nikt nie podwazyl jego deklaracji. Jako byly asystent mistrzyni Troskliwej w nauczaniu dwoch ksiazat, Szczerego i Rycerskiego, zaraz po jej smierci obwiescil, ze nauka szlachetnych mlodziencow zostala juz zakonczona. Od tego czasu opieral sie sugestiom, by wyuczyc jeszcze kogos w sztuce wladania Moca, az do czasu wojny ze szkarlatnymi okretami, kiedy to w koncu ulegl zadaniom krola Roztropnego i utworzyl swoj pierwszy, a zarazem jedyny krag Mocy.W przeciwienstwie do tradycyjnych kregow Mocy, wszystkich czlonkow wybral spomiedzy swych uczniow sam Konsyliarz i do konca zycia sprawowal nad nimi wladze nieomal absolutna. Ksiaze Dostojny, nominalnie najwazniejszy czlonek tego kregu Mocy, podczas pelnienia misji w Krolestwie Gorskim nieszczesliwym zbiegiem wypadkow utracil zdolnosc do wladania krolewska magia. Pogodna, ktora jako nastepna, juz po smierci Konsyliarza, przyjela funkcje kluczowego czlonka kregu Mocy, poniosla smierc wraz z drugim czlonkiem kregu, Prawym, podczas zamieszek, jakie nastapily po zamordowaniu krola Roztropnego. Wowczas najwazniejszym czlonkiem grupy znanej jako krag Mocy Konsyliarza zostal Stanowczy. W tym czasie krag liczyl juz tylko trzech czlonkow: Stanowczego, Mocarnego i Bystrego. Wydaje sie prawdopodobne, ze Konsyliarz wpoil im niezachwiana lo- 159 jednosc w stosunku do ksiecia Wladczego; nie zapobieglo to jednak rywalizacji o wzgledy najmlodszego krolewskiego syna. * * * Nim zapadl zmierzch, zdazylem wzglednie dokladnie zbadac okolice wokol krolewskiego palacu. Najpierw odkrylem, ze poza nizsze mury kazdy moze przechodzic do woli; kazdemu wolno sycic oczy widokiem fontann, przechadzac sie po ogrodach, bladzic w cisowych labiryntach i odpoczywac pod kasztanowcami. Kilka osob, odzianych w piekne ubrania, oddawalo sie takim wlasnie zajeciom. Patrzyli na mnie z surowa dezaprobata, niektorzy z litoscia, a jeden ze straznikow w liberii upomnial mnie srogo, ze zebranie w ogrodach krolewskich jest surowo wzbronione. Zapewnilem go, ze przyszedlem tu jedynie podziwiac cuda, o ktorych tak czesto slyszalem. Wowczas odpowiedzial, ze dla takiego jak ja opowiesci to az nazbyt wiele i wskazal mi najkrotsza droge do wyjscia. Podziekowalem mu jak najpokorniej i odszedlem. Patrzyl za mna, poki nie skrecilem za rog zywoplotu i nie zniknalem mu z oczu.Nastepny moj wypad byl znacznie bardziej dyskretny. Krotko rozmyslalem, czyby sie nie zasadzic na ktoregos z mlodych szlachcicow spacerujacych pomiedzy kwietnymi cudami, zeby sie przebrac w jego szaty, ale odrzucilem ten pomysl. Niewielkie mialem szanse znalezc kogos tak szczuplego, zeby jego rzeczy na mnie pasowaly, a na dodatek modny stroj trzeba bylo w wielu miejscach sznurowac barwnymi wstazkami. Watpliwe, bym zdolal sie ubrac bez pomocy kamerdynera, nie mowiac juz o sciagnieciu takiego stroju z nieprzytomnego czlowieka. Zreszta i tak dzwieczace srebrne ozdobki powszy wane w koronke na rekawach nie sprzyjaly cichej pracy skrytobojcy. W koncu postanowilem skorzystac z oslony, jaka dawaly gesto sadzone krzewy, i stopniowo podazac w strone szczytu wzgorza. W pewnej chwili natknalem sie na mur z gladko ciosanego kamienia. Nie byl trudny do pokonania ani szczegolnie wysoki. Chyba nie mial stanowic powaznej przeszkody. Nie byl obrosniety, ale pniaki i korzenie zdradzaly, ze niegdys takze i ta sciana pokryta byla krzewami oraz winorosla. Czy rozkazal je wyciac ksiaze Wladczy? Nad murem widzialem czubki drzew, wiec osmielilem sie miec nadzieje, ze po drugiej stronie znajde jakas kryjowke. Wiele czasu zajelo mi okrazenie tego muru. Znalazlem kilka bram. Przy jednej z nich, wyraznie glownej, straznicy w galowych mundurach oddawali honory wjezdzajacym i wyjezdzajacym powozom. Sadzac z liczby pojazdow, na dzisiejszy wieczor szykowalo sie jakies swietowanie. Jeden ze straznikow rozesmial sie ochryple. W tym samym momencie ja oblalem sie zimnym potem. Skamienialem, skulony w swojej kryjowce. Chyba znalem tego czlowieka. Trudno mi bylo 160 z tej odleglosci zyskac pewnosc, ale samo podejrzenie wystarczylo, by obudzic we mnie strach i gniew."Ksiaze Wladczy - napomnialem siebie srogo. - Celem jest ksiaze Wladczy". Ruszylem dalej. Wartownicy przy kilku posledniejszych wejsciach, przeznaczonych dla sluzby i dostawcow, mieli wyraznie mniej koronek przy rekawach. Skrupulatnie wypytywali kazdego wchodzacego i wychodzacego. Gdybym byl lepiej ubrany, zaryzykowalbym i udal sluzacego, ale w tym zebraczym przyodziewku nie smialem. Kryjac sie przed wartownikami, zaczalem zebrac. Nie mowilem nic, jedynie ulozywszy dlonie w ksztalt czarki, a na twarz przyobleklszy blagalny wyraz, podchodzilem do ludzi. Zwykle mnie ignorowali i dalej prowadzili rozmowe. Podsluchalem, ze zbliza sie wlasnie noc szkarlatnego balu, ze sciagala do palacu dodatkowa sluzba i muzycy, ze zaproszono sztukmistrzow i kuglarzy, ze w kadzielnicach bedzie sie spalalo ulubione przez wladce ziele i ze krol rozgniewal sie na Festona, ktory smial dostarczyc zolty jedwab niewlasciwej jakosci, a rozgniewal sie tak, ze zagrozil mu chlosta. Bal mial byc rownoczesnie pozegnaniem krola, ktory nastepnego ranka zamierzal ruszyc z wizyta do swej drogiej przyjaciolki, baronowej Boskiej w Bursztynowym Palacu nad Rzeka Winna. Uslyszalem znacznie wiecej, ale niewiele z tego zwiazane bylo z celem, do ktorego dazylem. Zyskalem takze garsc miedziakow. Wrocilem do miasta. Odszukalem ulice krawcow i na tylach sklepu Festona znalazlem zamiatajacego ucznia. Dalem mu kilka miedziakow za troche skrawkow zoltego jedwabiu w roznych odcieniach. Potem w najskromniejszym sklepie w poblizu zostawilem wszystkie pieniadze, do ostatniego grosza, a i to ledwie starczylo na luzne spodnie, kitel, buty oraz chustke na glowe, jaka nosza czeladnicy. Przebralem sie w sklepie, wlosy zaplotlem w warkocz i schowalem pod chusta. Wyszedlem jako inny czlowiek. Miecz mialem teraz schowany w nogawce. Nie bylo to specjalnie wygodne, ale przynajmniej bron nie rzucala sie w oczy, jesli nie probowalem biec albo skakac. Swoje zniszczone ubranie i caly tlumok, poza zestawem trucizn i innymi stosownymi narzedziami, ukrylem w pokrzywach na tylach wyjatkowo cuchnacej wygodki na podworzu tawerny. Teraz moglem wracac do palacu. Nie pozwolilem sobie na zadne niezdecydowanie. Poszedlem prosto do bramy dla kupcow i stanalem w kolejce razem z innymi oczekujacymi na wpuszczenie. Serce tluklo mi sie w piersi jak oszalale, ale na pozor udalo mi sie zachowac spokoj. Czekajac, przygladalem sie palacowi widocznemu spomiedzy drzew. Byl ogromny. Wczesniej dziwilem sie, ze tyle ornej ziemi przeznaczono na ozdobne ogrody, piekne trawniki i alejki spacerowe. Teraz ujrzalem, ze owe ogrody byly tylko tlem dla siedziby wzniesionej w calkowicie obcym mi stylu. W ogole nie przypominala twierdzy ani fortecy - byla tylko wygodna i piekna. 161 Gdy nadeszla moja kolej, pokazalem wartownikowi probki jedwabiu i powiedzialem, ze przyszedlem z przeprosinami od mistrza Festona oraz z kilkoma probkami, ktore, mistrz ma nadzieje, znajda uznanie w oczach naszego pana. Jeden z gburowatych wartownikow zauwazyl, ze Feston zazwyczaj zjawial sie osobiscie, na co ja odparlem, cokolwiek nadasany, ze zdaniem mojego mistrza, jesli te probki rowniez sie monarsze nie spodobaja, baty beda odpowiedniejsze dla moich niz dla jego plecow. Wartownicy wymienili krzywe usmiechy i mnie przepuscili.Spieszylem drozka, poki nie dogonilem grupy muzykantow. Podazajac za nimi, trafilem do jednego z tylnych wejsc do palacu. Gdy oni pytali, w ktora strone powinni sie udac, ja uklaklem, by poprawic rozwiazane sznurowadlo, a wstalem akurat na czas, zeby ruszyc razem z nimi. Znalazlem sie w dosyc waskim przejsciu, chlodnym i prawie ciemnym, w porownaniu z goracem i blaskiem popoludniowego slonca. Szedlem za muzykami jeszcze jakis czas. Rozmawiali i smiali sie zadowoleni. Stopniowo zwalnialem kroku, az zostalem w tyle. Skrecilem do pustej izby. Zamknalem drzwi za soba, odetchnalem gleboko i rozejrzalem sie dookola. Sadzac po umeblowaniu, nedznym i zle dobranym, pomieszczenie to bylo przeznaczone dla sluzby albo przychodnych rzemieslnikow. Nie moglem miec nadziei, ze bede tutaj sam przez dluzszy czas. Wzdluz scian staly obszerne szafy. Wybralem jedna, niewidoczna bezposrednio od wejscia, na wypadek gdyby nagle ktos sie pojawil, i pospiesznie poprzekladalem jej zawartosc, robiac miejsce dla siebie. Ukrylem sie w niej, zostawiajac lekko uchylone drzwi, zeby miec troche swiatla - i przystapilem do pracy. Posegregowalem zwitki z truciznami. Zatrulem ostrze noza i miecza, a nastepnie oba ostroznie wsunalem w pochwy. Tym razem miecz przypasalem na spodniach. Gotowy do dzialania, rozsiadlem sie wygodnie i zaczalem czekac. Zdawac sie moglo, ze dni cale minely, nim zmierzch przerodzil sie w ciemna noc. Do izby dwukrotnie wchodzili ludzie; z ich rozmow zrozumialem, ze cala sluzba jest zajeta przygotowaniami do dzisiejszej zabawy. Zabijalem czas wyobrazajac sobie, jak ksiaze Wladczy zada mi smierc, jezeli mnie schwyta. Kilkakrotnie omal stracilem odwage. Za kazdym razem przypominalem sobie wowczas, ze jesli teraz uciekne, jesli zrezygnuje, bede sie bal do konca zycia. Probowalem sie mozliwie najlepiej przygotowac. Skoro ksiaze Wladczy byl tutaj, krag Mocy musial znajdowac sie w poblizu. Starannie wykonalem wszystkie cwiczenia, jakich mnie nauczyl stryj Szczery, bym mogl chronic swoj umysl przed innymi znajacymi krolewska magie. Bardzo pragnalem siegnac Moca, chocby najdelikatniej, sprawdzic, czy potrafie wyczuc czlonkow kregu Mocy. Powstrzymalem sie. Watpilem, bym potrafil ich znalezc, nie zdradzajac rownoczesnie siebie. A nawet jesliby mi sie udalo ich wykryc, coz by mi to powiedzialo, czego jeszcze nie wiedzialem? Lepiej bylo sie skupic na obronie. Nie moglem sobie pozwolic na myslenie o tym, co zamierzam uczynic, gdyz mialem obawy, ze mogliby pochwycic slad moich mysli. 162 Gdy nareszcie niebo za oknem roziskrzylo sie gwiazdami, wyszedlem z kryjowki i zapuscilem sie na korytarz.Noc rozbrzmiewala muzyka. Ksiaze Wladczy i jego goscie swietowali. Przez jakis czas nadsluchiwalem cichych dzwiekow znajomej piesni o dwoch siostrach, z ktorych jedna utopila druga. Zawsze dziwilo mnie w owej piesni nie to, ze jakoby harfa grala sama, lecz ten minstrel, ktory znalazlszy cialo kobiety, uczynil harfe z jej klatki piersiowej. Wyrzucilem z mysli te rozterke i skupilem sie na czekajacym mnie zadaniu. Stalem w waskim korytarzu o kamiennej posadzce i scianach wykladanych drewnem, oswietlonym pochodniami osadzonymi w sporych odstepach. Znajdowalem sie najwyrazniej w czesci palacu przeznaczonej dla sluzby - nie byl to korytarz wystarczajaco wspanialy dla ksiecia Wladczego i jego przyjaciol. Tak czy inaczej nie bylem tu bezpieczny. Musialem znalezc schody i dostac sie na pietro. Przemykalem sie od drzwi do drzwi, pod kazdymi nasluchujac krotko. Dwukrotnie uslyszalem cos z wnetrza: raz rozmawialy jakies kobiety, z innego pokoju dochodzil stukot warsztatu tkackiego. Jesli za drzwiami panowala cisza, uchylalem je na chwile. W wiekszosci trafialem na rozne pracownie, najczesciej tkackie i krawieckie. W jednej z nich lezala na stole delikatna blekitna materia, pocieta na czesci przygotowane do zszycia. Ksiaze Wladczy najwyrazniej w dalszym ciagu lubowal sie w bogatych strojach. Na koncu korytarza wyjrzalem ostroznie zza rogu. Nastepny korytarz. Znacznie szerszy i wspanialszy. Tynkowany sufit zostal ozdobiony plaskorzezbami w ksztalcie lisci paproci. Tutaj takze przemykalem od drzwi do drzwi, nadsluchujac uwaznie i ostroznie zagladajac do wnetrza niektorych pomieszczen. "Zblizam sie" - ocenilem. Znalazlem biblioteke, przebogata w pergaminowe ksiegi i zwoje. Zatrzymalem sie w komnacie, gdzie w wymyslnych klatkach na zerdkach drzemaly jaskrawo ubarwione ptaki. W marmurowych basenach plywaly smukle ryby oraz lilie wodne. Wokol stolikow do gry ustawiono wyscielane krzesla i lawy. Na innych stolikach - z wisniowego drewna - porozstawiano kadzielnice. Przedziwna komnata. Wreszcie wyszedlem na obszerny korytarz o scianach obwieszonych portretami w zloconych ramach oraz posadzce z kamiennych plytek, czarnych i blyszczacych. Cofnalem sie, bo dostrzeglem straznika. Stalem w alkowie wstrzymujac dech, poki nie minely mnie jego znudzone kroki. Wtedy przemknalem obok wszystkich tych szlachetnie urodzonych panow na koniach oraz sztucznie usmiechnietych dam we wspanialych strojach. Zabladzilem do poczekalni. Tutaj ze scian zwieszaly sie draperie, na podwyzszeniach staly rzezby oraz wazony pelne kwiatow. Nawet uchwyty na pochodnie byly bardziej ozdobne. Po obu stronach kominka z wyjatkowo bogatym gzymsem wisialy portreciki w zlotych ramach. Miekkie krzesla ustawiono w grupie, da- 163 jac mozliwosc poufnej rozmowy. Muzyka docierala glosniej, slyszalem tez glosy i smiechy. Mimo poznej pory wesola zabawa trwala w najlepsze. W przeciwleglej scianie widnialy wysokie rzezbione podwoje. Prowadzily do sali, gdzie ksiaze Wladczy oraz szlachta smiali sie i tanczyli.W odleglych drzwiach po lewej stronie pojawilo sie dwoch sluzacych w liberiach. Obaj niesli tace pelne kadzielnic najrozniejszych ksztaltow. Prawdopodobnie mieli wymienic puste naczynia na sali balowej. Ukrylem sie za rogiem, sluchalem ich krokow i rozmowy. Otworzyli wysokie podwoje, wowczas muzyka harfy zabrzmiala glosniej, a zniewalajacy dym suta wylal sie do poczekalni. Wkrotce drzwi sie zamknely. Odwazylem sie wyjrzec ponownie. Przede mna nie bylo zywego ducha, ale za plecami... -Czego tu szukasz? Serce uwiezlo mi w gardle; przywolalem na twarz glupawy usmieszek i odwrocilem sie do straznika, ktory wszedl do poczekalni. -Panie, zgubilem sie w tym labiryncie... -Czyzby? To nie tlumaczy, dlaczego nosisz miecz w palacu krolewskim. Wszystkim wiadomo, ze bron dozwolona jest tylko strazy krolewskiej. Widzialem, jak sie tu chowales. Wyobrazasz sobie, ze przy okazji swieta mozesz tu sobie szperac i ladowac do kieszeni, co tylko zapragniesz, zlodziejaszku? Stalem skamienialy z przerazenia, a on podchodzil coraz blizej. Na pewno uwierzyl, ze przejrzal mnie na wylot. Sam bym uwierzyl, patrzac na siebie. Wygladalem jak razony gromem. Ten zolnierz, Werdykt, na pewno nie bylby tak swobodny, gdyby mu przeszlo przez mysl, ze zbliza sie do czlowieka, ktorego niegdys katowal w lochach Koziej Twierdzy. Dlon wsparl niedbale na rekojesci miecza, na twarzy mial zadufany usmiech. Byl przystojnym mezczyzna, bardzo wysokim i jasnowlosym, jak wiekszosc mieszkancow Ksiestwa Trzody. Na mundurze naszyte mial godlo: zlota jablon rodu Podnioslych z przeskakujacym ja kozlem Przezornych. Wiec ksiaze Wladczy zmienil herb. Szkoda, ze zostawil na nim kozla. Spostrzeglem te szczegoly mimochodem, gdyz z najwyzszym trudem odsuwalem od siebie koszmar: zdawalo mi sie, ze szorstkie dlonie chwytaja mnie za koszule, podnosza i zaraz znowu zwijam sie z bolu na posadzce. Ten zolnierz to nie byl Piorun, nie on zlamal mi nos. Nie, Werdykt nastal pozniej, bil mnie juz po tym, jak Piorun zostawil mnie zbyt slabego, zebym choc stal o wlasnych silach. Wtedy wznosil sie nade mna jak gora, a ja kurczylem sie i cofalem, prozno staralem sie od niego odczolgac po lodowatych kamieniach posadzki zbryzganej moja krwia. Pamietalem przeklenstwa, jakimi obrzucal mnie ze smiechem za kazdym razem, gdy dzwigal mnie na nogi, zeby moc uderzyc jeszcze raz. -A niech to Eda! - mruknalem pod nosem i nagle opuscil mnie strach. -Pokaz no mi, co tam masz w sakiewce - zazadal straznik. 164 Nie moglem wykonac tego polecenia. Nie bylo sposobu, zeby sie wytlumaczyc z posiadania takiej ilosci trucizn. Najgladsze klamstwo nie pozwoliloby mi sie uwolnic od tego czlowieka. Musialem go zabic.Wszystko stalo sie niewyobrazalnie latwe. Znajdowalismy sie o wiele za blisko sali balowej. Obawialem sie, ze moglyby kogos zaalarmowac niepokojace dzwieki, totez odsuwalem sie od zolnierza powoli, krok po kroku, zataczajac szeroki luk, prowadzacy do korytarza, z ktorego wlasnie wyszedlem. Portrety przygladaly nam sie z namyslem, a ja sie cofalem przed poteznym straznikiem. -Stoj! - rozkazal. Potrzasnalem gwaltownie glowa, mialem nadzieje, ze przekonujaco gralem role przerazonego zloczyncy. -Stoj, ladaco! Obejrzalem sie przez ramie rozpaczliwie, jakbym probowal znalezc w sobie odwage, by rzucic sie do ucieczki. Wtedy na mnie skoczyl. Na to liczylem. Usunalem sie i z calej sily wyrznalem go lokciem w plecy. Polecial do przodu, glucho stuknal kolanami o kamienna posadzke. Wyrwal mu sie ochryply ryk bez slow - wyraz wscieklosci i bolu. Poniosla go furia, bo oto niepozorny zlodziejaszek odwazyl sie uderzyc. Kopnalem go w brode, dolna szczeka klapnela o gorna, ryk urwal sie jak uciety nozem. Dobrze, ze kupilem solidne buty. Zanim Werdykt zdazyl wydac jeszcze jakis dzwiek, wydobylem sztylet i przejechalem mu ostrzem po gardle. Zabulgotal cos, niepomiernie zdumiony i podniosl obie rece, prozno chcac powstrzymac tryskanie cieplej krwi. Stanalem nad nim, zajrzalem mu w oczy. -Bastard Rycerski - powiedzialem. - Bastard Rycerski. Wybaluszyl oczy, gdy przerazony pojal prawde, i zaraz ucieklo z niego zycie. Nagle przemienil sie w nieruchomosc i nicosc. Dla mojego zmyslu Rozumienia zniknal. Tak szybko sie to stalo. Zemsta. Czekalem na uczucie triumfu albo ulgi, a moze satysfakcji. Nie czulem nic. Mialem tylko wrazenie, ze jestem tak samo stracony dla zycia jak on. Nie byl nawet miesem, ktore moglbym zjesc. Zbyt pozno sobie uswiadomilem, ze byla moze gdzies kobieta, ktora kochala tego przystojnego mezczyzne, moze jakies jasnowlose dzieci dzieki jego zoldowi mialy co wlozyc do buzi. Niedobrze jest, jesli skrytobojce nachodza podobne mysli; nigdy dotad mnie nie przesladowaly, gdy nioslem krolewska sprawiedliwosc w imieniu krola Roztropnego. Na ziemi urosla wielka kaluza krwi. Uciszylem zolnierza szybko, ale nie bylem przygotowany na wielkie sprzatanie. Werdykt byl poteznie zbudowanym mezczyzna. Moje mysli galopowaly jak oszalale. Co robic? Czy tracic czas na ukrycie 165 ciala, czy pozwolic, by zostalo wkrotce znalezione przez innych straznikow i wykorzystac zamieszanie?W koncu sciagnalem z siebie kitel i na ile sie dalo starlem krew z posadzki, nastepnie rzucilem go na piers trupa, a dlonie wytarlem w jego koszule. Dzwignalem straznika pod ramiona i pociagnalem korytarzem z portretami na scianach, drzac z wysilku i wytezajac zmysly, by w pore sie zorientowac, gdyby ktos nadchodzil. Buty mi sie slizgaly, bicie serca dudnilo w uszach. Krew zostawala za nami blyszczaca czerwona smuga. Pod drzwiami komnaty z ptakami nasluchiwalem, wstrzymujac oddech. Nie bylo tam nikogo. Pchnalem ramieniem drzwi i wciagnalem Werdykta do srodka. Tam z niemalym trudem wepchnalem go do jednego z marmurowych basenow. Ryby rozpierzchly sie w poplochu, a przezroczysta wode zabarwila czerwona struga. Pospiesznie oplukalem rece w sasiednim basenie, obmylem z krwi piers i wyszedlem innymi drzwiami, niz wszedlem. Ktos trafi do tej ptaszarni krwawym sladem. Mialem nadzieje, ze jakis czas bedzie sie dziwil, dlaczego zabojca zaciagnal swoja ofiare az tutaj i porzucil ja w kamiennym stawie. Znalazlem sie w nie znanej mi komnacie. Jednym spojrzeniem ogarnalem sklepiony sufit i wylozone drewnem sciany. W drugim koncu pomieszczenia na podwyzszeniu stalo imponujace, miekko wyscielane krzeslo. Bylem wiec w jakiejs sali posluchan. Nagle zamarlem przerazony. Rzezbione podwoje po mojej prawej stronie rozwarly sie, pchniete od zewnatrz. Uslyszalem smiech, ciche pytanie i rozchichotana odpowiedz. Nie mialem czasu sie ukryc, nie bylo gdzie sie schronic. Przylgnalem do sciany za jedna z zaslon i znieruchomialem. Do komnaty weszla rozesmiana grupka krolewskich gosci, a belkotliwa nuta w glosach tych ludzi zdradzila mi, ze sa albo pijani, albo oszolomieni dymem. Przeszli tuz obok mnie: dwaj mezczyzni rywalizujacy o wzgledy kobiety, ktora glupawo usmiechnieta chichotala za strojnym wachlarzem. Wszyscy troje spowici byli od stop do glow w rozne odcienie czerwieni, a jeden z mezczyzn mial dzwieczace srebrne ozdobki wszyte nie tylko w koronke przy mankietach, ale az do lokci, do polowy luznych rekawow. Drugi niosl niewielka kadzielnice na zdobionym precie, prawie jak berlo. Kiwal nia w przod i w tyl, tak ze wszyscy troje owiani byli caly czas slodkawymi oparami. Watpliwe, czyby mnie dostrzegli, nawet gdybym wyskoczyl tuz przed nimi, toczac kolo od wozu. Ksiaze Wladczy przejal od matki upodobanie do uzywek i przeksztalcil je w dworska mode. Stalem jak kamienny posag, az weszli do komnaty z basenami i wolierami. Ciekaw bylem, czy zauwaza Werdykta. Watpliwe. Przekradlem sie do drzwi, ktorymi weszlo wesole towarzystwo. Za nimi byl wielki hol wylozony marmurem. Az sie zachnalem na mysl, ile musialo kosztowac sprowadzenie takiej ilosci kamienia do Kupieckiego Brodu. Wysoki bialy sufit pokryty byl plaskorzezbami przedstawiajacymi ogromne kwiaty i liscie. W scianach widnialy lukowate okna z witrazami, teraz okryte ciemnoscia nocy. Pomiedzy ni- 166 mi wisialy draperie lsniace tak soczystymi kolorami, ze okna zdawaly sie z innego swiata i innego czasu. Wszystko oswietlaly kandelabry, obwieszone iskrzacymi krysztalami, mocowane na ciezkich zlotych lancuchach. Plonely w nich setki swiec. Wokol calego pomieszczenia w regularnych odstepach rozstawiono na piedestalach statuetki, w wiekszosci, jak przypuszczalem, przedstawiajace przodkow ksiecia Wladczego po kadzieli. Choc grozilo mi niebezpieczenstwo, nie moglem sie oprzec pokusie i przez moment sycilem sie wspanialoscia tego wnetrza. Potem podnioslem wzrok i ujrzalem szerokie schody. To byly glowne schody tego palacu, nie boczne schody dla sluzby, jakich szukalem. Dziesieciu mezczyzn idacych ramie w ramie zmiesciloby sie na nich z latwoscia. Balustrady byly ciemne i bogato rzezbione, a przeciez lsnily glebokim blaskiem. Przez srodek, niczym blekitna kaskada, splywal miekki kobierzec.W holu nie bylo nikogo, takze na schodach zywego ducha. Bez wahania przecialem ogromne wnetrze i cicho ruszylem po schodach. Bylem w polowie drogi, gdy uslyszalem krzyk. Najwyrazniej jednak zauwazyli Werdykta. Juz na podescie uslyszalem podniesione glosy; gdzies z prawej ktos nadbiegal. Rzucilem sie w lewo. Trafilem na jakies drzwi, przycisnalem do nich ucho, nic nie uslyszalem, wiec wslizgnalem sie do srodka, a wszystko to szybciej niz trwa opowiadanie. Serce walilo mi w piersi; dziekowalem Edzie, Elowi i wszystkim innym bogom, jacy moze istnieli, ze drzwi nie sa zamkniete na klucz. Stalem w ciemnosciach i probowalem doslyszec cos poza dudnieniem wlasnego serca. Dotarly do mnie krzyki z holu, potem ktos w ciezkich butach zbiegl po schodach. Ktos gromko zaczal wydawac rozkazy. Ukrylem sie w miejscu, gdzie otwierajace sie drzwi przynajmniej na jakis czas dalyby mi schronienie, i czekalem, wyciszajac oddech, zaciskajac drzace dlonie. Strach omotal mnie jak nagle ciemnosci, mogl mna zawladnac calkowicie. Ziemia zakolysala mi sie pod noga-mi; kucnalem, zeby nie upasc, jezeli zemdleje. Swiat zawirowal. Skulilem ramiona, zacisnalem powieki, jakbym dzieki temu mogl sie latwiej ukryc. Zalala mnie druga fala strachu. Przewrocilem sie na bok, niewiele brakowalo, zebym zaczal skamlec. Zwinalem sie w klebek, cos mnie bolesnie sciskalo w piersiach. Umieralem. Umieralem i mialem juz nigdy nie zobaczyc Sikorki, Brusa ani mojego krola. Chcialem krzyczec i szlochac, bo nagle bylem zupelnie pewien, ze nie uda mi sie uciec, ze zostane schwytany i poddany torturom. Znajda mnie i zamecza na smierc. Ogarnela mnie przemozna ochota, zeby skoczyc i uciekac, wybiec z komnaty, wyciagnac miecz, stanac przeciw straznikom, zmusic ich, zeby zabili mnie szybko. "Spokojnie. Probuja cie zmusic, zebys sie zdradzil". - Przeslanie Moca od krola Szczerego lzejsze bylo niz musniecie babiego lata. Gwaltownie wciagnalem powietrze, ale starczylo mi rozumu, zeby nie ruszyc sie z miejsca. 167 Wiecznosc chyba minela, ale wreszcie zdolalem pokonac slepe przerazenie. Gdy uslyszalem kroki, a potem glosy po drugiej stronie drzwi, strach natychmiast powrocil, ale zmusilem sie do pozostania w bezruchu i tylko sluchalem.-Bylem tego pewien - oznajmil jakis mezczyzna. -Niemozliwe. Dawno uciekl. Na pewno nie ma go tutaj. Nikt nie dalby rady oprzec sie nam obu. Gdyby nadal byl w palacu, na pewno bysmy go wyciagneli z kryjowki. -Mowie ci, ze cos poczulem. -Niemozliwe - upieral sie ten drugi z niejakim zniecierpliwieniem. - Ja nic nie czulem. -Sprawdz jeszcze raz. -Strata czasu. Musiales sie pomylic. -Mam nadzieje, ale obawiam sie, ze nie. Jesli racja jest po mojej stronie, damy Stanowczemu upragniony dowod. - W tym glosie takze brzmiala irytacja, lecz obok niej jeszcze i skowyczaca litosc nad samym soba. -Dowod? Jemu nie potrzeba dowodow. Obsmarowuje nas przed krolem przy kazdej okazji. Sadzac z jego slow, mozna by pomyslec, ze tylko on poniosl jakies ofiary w sluzbie krola Wladczego. Pokojowka powiedziala mi wczoraj, ze zrezygnowal z wszelkiej finezji. Szydzi z twojej tuszy, a mnie obwinia o wszelkie czlowiecze slabosci ciala. -Nie mam postawy zolnierza, bo zolnierzem nie jestem. Nie cialem sluze memu krolowi, lecz umyslem. Zanim bedzie spotwarzal nas, powinien najpierw przyjrzec sie sobie tym swoim jedynym okiem. "To Mocarny - uswiadomilem sobie nagle. - Mocarny rozmawia z Bystrym". -Przynajmniej mam te satysfakcje, ze dzis w nocy nie moze nas winic. Tutaj nikogo nie ma. A ty przez niego widzisz duchy w kazdym kacie i podskakujesz ze strachu na widok cienia. Uspokoj sie. Teraz to juz sprawa dla straznikow, nie dla nas. Prawdopodobnie okaze sie, ze zamordowal go zazdrosny maz albo inny wartownik. Slyszalem, ze Werdykt podejrzanie czesto wygrywal w kosci. Moze dlatego zostawiono go w komnacie gier. A teraz, jesli zechcesz mi wybaczyc, wroce do weselszego towarzystwa, z ktorego mnie wyrwales. -Idz, idz, nie potrafisz o niczym innym myslec - rzekl placzliwie Mocarny. - Ale jak bedziesz mial wolna chwile, to moze dobrze byloby sie naradzic. - I dodal po chwili: - Mialbym ochote pojsc z ta sprawa do niego. Niech on sie o to klopocze. -Zrobisz z siebie glupca. Nie mozesz sie tak przejmowac, bo wtedy sam sie od niego uzalezniasz. Niech ostrzega, niech przepowiada, niech cale zycie trwa w pogotowiu. Wedle tego, co sam utrzymuje, jego czujnosc calkowicie wystarczy dla bezpieczenstwa krola. Niczego wiecej nie pragnie, tylko zasiac w nas ten 168 strach. Twoje biadolenie daje mu prawdopodobnie niemala satysfakcje. Strzez podobnych mysli.Jeden z nich oddalil sie zwawym krokiem. Huk w moich uszach zelzal odrobine. Po jakims czasie uslyszalem, ze odchodzi drugi. Szedl ciezej, mamrotal cos do siebie. Kiedy przestalem slyszec jego kroki, poczulem sie, jakby ktos ze mnie zdjal niewyobrazalny ciezar. Z wielkim trudem przelknalem sline, a potem zamyslilem sie nad nastepnym posunieciem. Przez wysokie okna wpadala odrobina przycmionego swiatla. Odroznialem w ciemnosciach loze z odwinietymi kocami, spod ktorych wyzieralo biale plotno przescieradel. Obok wypatrzylem stojak z miednica i dzbanem, w rogu majaczyl ciemniejszy ksztalt szafy. Cicho wstalem. Musialem znalezc sypialnie ksiecia Wladczego. Podejrzewalem, ze znajdowala sie na tym samym pietrze, gdyz wyzej musialy sie juz miescic tylko kwatery sluzby. Az tutaj dotarlem ukradkiem, lecz teraz nastal chyba czas na dzialania bardziej zuchwale. Otworzylem szafe. Znowu mialem szczescie: mieszkancem tej komnaty byl mezczyzna. Przebieralem w jego strojach po omacku, szukajac odpowiedniego dla mnie ubrania. Musialem sie spieszyc, bo bralem pod uwage, ze mieszkaniec komnaty znajdowal sie pomiedzy swietujacymi goscmi i mogl w kazdej chwili tu wejsc. Znalazlem jakas jasna koszule, zbyt obfita w okolicach rekawow i kolnierza, ale prawie dobra rozmiarem. Wciagnalem na siebie pare ciemniejszych od niej, waskich spodni, odrobine na mnie za luznych. Sciagnalem je pasem, majac nadzieje, ze nie beda wygladaly bardzo dziwnie. Znalazlem tez garnczek z perfumowana pomada. Przeciagnalem po wlosach pachnidlem i zwiazalem je w kucyk, rezygnujac z chustki. Wiekszosc palacowych gosci preferowala utrefione loki, wzorowane na fryzurze ksiecia Wladczego, ale widzialem tez kilku mlodszych mezczyzn z wlosami zwiazanymi na karku. Przeszukalem po omacku kilka szuflad. Znalazlem jakis medalion na lancuchu, potem pierscien, za duzy, ale to akurat nie mialo znaczenia. Na pierwszy rzut oka nie wyroznialem sie zbytnio, a wiecej nie bylo mi trzeba. Beda szukali polnagiego mezczyzny w zgrzebnych spodniach pasujacych do zakrwawionego kitla znalezionego na trupie. Mialem nadzieje, ze poszukiwania mordercy skupia sie poza murami palacu. Wreszcie wzialem gleboki oddech i wolno otworzylem drzwi. W holu nie bylo nikogo. Wyszedlem. W jasnym swietle zorientowalem sie, ze spodnie sa ciemnozielone, a koszula zolta jak maslo. Stroj nie byl bardziej jaskrawy niz ubrania innych swietujacych, ale nielatwo byloby mi wmieszac sie pomiedzy gosci dzisiejszego szkarlatnego balu. Trudno. Ruszylem korytarzem, szukajac drzwi szerszych i bardziej zdobnych niz pozostale. Pierwsze, ktore zuchwale pchnalem ramieniem, okazaly sie nie zamkniete na klucz. Wszedlem do srodka i stanalem w komnacie, w ktorej poczesne miejsce zajmowala ogromna harfa, a obok niej jeszcze kilka innych instrumentow usta- 169 wionych tak, jakby czekaly na muzykow. Sale wypelnialy wyscielane krzesla i fotele. Wszystkie obrazy przedstawialy spiewajace ptaki. Pokrecilem glowa, zbity z tropu nieprzebranym bogactwem. Podjalem poszukiwania.Bylem tak zdenerwowany, ze odnosilem wrazenie, iz korytarz ciagnie sie przede mna w nieskonczonosc. Zmuszalem sie do utrzymania niespiesznego kroku. Mijalem drzwi za drzwiami, ostroznie naciskajac niektore klamki. Doszedlem do wniosku, ze po lewej stronie znajdowaly sie sypialnie, a po prawej wieksze komnaty: biblioteki, salony, bawialnie. Korytarz oswietlony byl nie pochodniami, ale ukrytymi za szklem swiecami. Draperie na scianach lsnily bogactwem kolorow, a w niszach rozmieszczonych w regularnych odstepach ustawiono wazony pelne kwiatow oraz ozdobne statuetki. Nie moglem sie powstrzymac od porownywania tego przepychu z kamiennymi scianami zamku w Koziej Twierdzy. Ilez okretow wojennych mozna by wybudowac i obsadzic ludzmi za pieniadze, ktore wydano na zdobienie tego domostwa! Gniew dodawal mi skrzydel. Musialem znalezc komnaty ksiecia Wladczego. Minalem jeszcze troje drzwi, wreszcie zobaczylem imponujace podwoje wykonane z debu i ozdobione zlota inkrustacja przedstawiajaca jablon, symbol Ksiestwa Trzody. Na krotko przylozylem do nich ucho; nic nie uslyszalem. Ostroznie sprobowalem przekrecic wypolerowana klamke - drzwi okazaly sie zamkniete na klucz. Dlugo pracowalem nozem, zanim zdolalem pokonac zamek. Pot splywal mi po plecach, moczac zolta koszule. Wreszcie wezowym ruchem wslizgnalem sie do wnetrza. To byla z cala pewnoscia komnata ksiecia Wladczego. Nie sypialnia, niestety, ale jedna z jego prywatnych komnat. Staly tu cztery wysokie szafy - po dwie na kazdej z bocznych scian. Posrodku kazdej pary zawieszono lustro, oba oswietlone nareczami swiec, teraz przygasajacymi. Ozdobnie rzezbione drzwi jednej z szaf sie nie domykaly, odepchniete przez kipiace ze srodka stroje. W komnacie tej wszedzie pelno bylo ubran: porozwieszanych na wieszakach, udrapowanych na stojakach, porozrzucanych na krzeslach. Szuflady toaletki kryly najpewniej bizuterie. Przed jeszcze jednym lustrem stalo wygodne krzeslo. Za nim, odrobine z boku, ustawiono stolik z imponujacym wyborem szczotek, grzebieni, pomad oraz fiolek z perfumami. Po obu bokach ustawiono kadzielnice. Z jednej unosila sie jeszcze waska smuzka szarego dymu. Zmarszczylem nos, poczuwszy slodka-wa won, i przystapilem do pracy. "Bastardzie, co czynisz?" - cichutenkie pytanie krola Szczerego. "Sprawiedliwosc" - tchnalem. Ogarnely mnie niespodziewane watpliwosci, nie bylem pewien: moje czy krola Szczerego. Odsunalem je na bok i wrocilem do swego zadania. Niestety, niewielkie mialem mozliwosci skutecznego rozmieszczenia swoich specyfikow. Moglem zatruc pomade, ale bardziej prawdopodobne bylo, ze zabije osobe, ktora ukladala ksieciu Wladczemu wlosy, niz jego samego. W kadzielni- 170 cach zostal glownie popiol. Cokolwiek bym do nich wsypal, zostaloby wyrzucone z popiolem. Kominek w kacie zostal na lato wymieciony do czysta, nie bylo tez zapasu drew."Cierpliwosci" - nakazalem sobie. Sypialnia ksiecia Wladczego nie mogla byc daleko, a tam znajde lepsza sposobnosc. Na razie jednym z najsilniejszych srodkow potraktowalem konce szczotki do wlosow, a tym, co zostalo, umazalem jak najwiecej kolczykow. Ostatnie krople dodalem do fiolek z pachnidlami, nikla jednak mialem nadzieje, ze ksiaze uzyje perfum tyle, by sprowadzily na niego smierc. Na pachnace chusteczki do nosa, poskladane w jednej z szuflad, mialem bialy proszek z zarodnikow aniola smierci, muchomora, ktory omami ostatnie godziny zycia uzurpatora halucynacjami. Najwieksza przyjemnosc sprawilo mi wysypanie wnetrza czterech par rekawic proszkiem z korzenia smierci. Te trucizne zadal mi ksiaze Wladczy w Krolestwie Gorskim i wlasnie ona byla najbardziej prawdopodobnym zrodlem atakow drgawek, ktore sporadycznie przesladuja mnie do dzisiaj. Ciekawe, czy wlasna choroba wyda sie ksieciu Wladczemu rownie zabawna jak moja. Wybralem trzy koszule, wyjatkowo strojne, i potraktowalem trucizna ich kolnierze oraz mankiety. Mialem tez srodek, ktory swietnie dawal sie mieszac z pozostalosciami popiolu i sadzy. Pokropilem nim szczodrze kominek z nadzieja, ze kiedy ktos rozpali tam ogien, opary dosiegna nozdrzy ksiecia Wladczego. Chowalem juz narzedzia do sakiewki, gdy uslyszalem zgrzyt klucza obracanego w zamku. Ukrylem sie za rogiem jednej z szaf i zamarlem w bezruchu. W dloni sciskalem obnazony noz. Splynal na mnie smiertelny spokoj. Nie, to nie byl ksiaze Wladczy, ale straznik, bardzo zirytowany. -Drzwi byly zamkniete. Nikogo tu nie ma - rzekl zniecierpliwiony. Czekalem na odpowiedz, ale najwyrazniej straznik byl sam. Przez chwile stal niezdecydowany, potem westchnal ciezko i podszedl do otwartej szafy. -Wariactwo. Trace tu czas, a on ucieka - mruczal do siebie, ale rownoczesnie wyciagnal miecz i sumiennie dzgal pomiedzy ubraniami. Kiedy sie pochylil, by siegnac dalej w glab szafy, w lustrze naprzeciwko dostrzeglem jego twarz. Serce zamarlo mi w piersiach a potem zajelo sie plomieniem nienawisci. Nie znalem imienia tego czlowieka, ale jego drwiaca twarz na zawsze wryla mi sie w pamiec. Byl on gwardzista ksiecia Wladczego i swiadkiem mojej smierci. Chyba zobaczyl moje odbicie w zwierciadle. Nie dalem mu czasu na reakcje, zwlaszcza ze miecz mial zaplatany w stroje ksiecia Wladczego. Skoczylem od tylu, chwycilem go przedramieniem za szyje, wbilem noz nisko w brzuch i pociagnalem do gory, patroszac go jak rybe. Otworzyl usta, chcial krzyczec, wiec puscilem noz, zeby dlonia zaslonic mu usta. Wnetrznosci wylewaly mu sie z brzucha. Kiedy go puscilem, osunal sie na ziemie. Nie wypuscil miecza, wiec nastapilem 171 mu na dlon, lamiac rekojescia palce. Przetoczyl sie odrobine na bok, spojrzal na mnie wzrokiem juz zamglonym. Przykleknalem, pochylilem sie nizej.-Bastard Rycerski - szepnalem, patrzac mu prosto w oczy, chcac zyskac pewnosc, ze mnie pozna. - Bastard Rycerski. Po raz drugi tej nocy poderznalem gardlo, choc juz nie musialem tego czynic. Gdy skonal, wytarlem noz o rekaw jego koszuli. Wstalem. Bylem rozczarowany, ze umarl tak szybko. I czulem w sobie dziwna pustke, jakby ktos zerwal strune harfy, ktora wydala dzwiek, bardziej wyczuwalny, niz slyszalny. W nastepnej chwili zagarnela mnie fala Mocy zniewalajace przerazeniem, ale tym razem rozpoznalem ja od razu i odgadlem jej zrodlo. Oparlem sie stanowczo, gotow do obrony. Uderzyla, rozdzielila sie i oplynela mnie z obu stron. Wiedzialem. Ktos gdzie; tez o tym wiedzial. Stanowczy probowal sie orientowac w rozmiarach mojej obrony. Uslyszalem echo jego triumfu. Zmrozila mnie panika, zakrecilo mi sie w glowie, ale tylko na moment. Wlozylem noz do pochwy, wstalem. Korytarz nadal byl pusty. Niewiele mialem czasu na znalezienie innej kryjowki. Stanowczy pojawil sie wraz ze swiadomoscia straznika, widzial komnate tak samo wyraz nie, jak ten umierajacy czlowiek. Na podobienstwo grania rogu na polowaniu docieralo do mnie jego trabienie Moca, gdy wzywa straze, jakby szczul psy na tropie lisa. Przez caly czas, gdy uciekalem, mialem przekonanie, ze jestem juz martwy. Moglem sie ukryc na jakis czas, ale Stanowczy wiedzial ze jestem w murach palacu. Wystarczylo, zeby zablokowal wszystkie wyjscia i rozpoczal systematyczne poszukiwania. Skonczyl sie korytarz, skrecilem za rog, pobieglem schodami w gore. Mury obronne Mocy mialem wzniesione wysoko i plan, ktory juz ukladalem chronilem zazdrosnie niczym najdrozszy klejnot. Musialem znalezc sypialnie ksiecia Wladczego i wszystko tam zatruc. Potem po szukam samego ksiecia Wladczego. Jezeli wczesniej straznicy znajda mnie, beda mieli zabawe w polowanie. Nie zdolaja mnie zabic. Mialem przy sobie zbyt duzo trucizny. Sam odbiore sobie zycie Nie cieszyla mnie ta mozliwosc, ale zdecydowalem sie nie poddac Totez bieglem, mijalem kolejne podwoje, kolejne statuetek i kolejne bukiety kwiatow. Wszystkie drzwi byly zamkniete. Minalem nastepny rog i niespodziewanie znalazlem sie na szczycie schodow. Poczulem sie skolowany i zdezorientowany. Gdzies w glebi mojego umyslu podnosila sie czarna fala przerazenia. Zdusilem ja czym predzej. Bylem przy tych samych schodach. Niemozliwe. Za malo razy skrecalem za rog, zebym do nich wrocil. Minalem schody, ruszylem biegiem korytarzem obok kolejnego rzedu drzwi Gdzies ponizej slyszalem okrzyki straznikow. Zaczynalem rozumiec Moj umysl opanowal Stanowczy. Lekkie oszolomienie i ucisk za oczyma. Raz jeszcze umocnilem mury obronne. Obrocilem sie blyskawicznie, obraz rozmazal mi sie na chwile. Czyzby sut? Mialem slaba glowe do uzywek, tak lubianych przez ksiecia Wladczego. Ten ro- 172 dzaj odurzenia wydawal mi sie jednak inny niz zawroty glowy po sucie albo podchmielenie po radosnych pakach.Moc w rekach mistrza jest poteznym narzedziem. Bylem ze stryjem Szczerym, gdy jej uzywal przeciw szkarlatnym okretom, gdy potrafil zmylic sternika tak, ze ten wprowadzal statek prosto na skaly, gdy przekonal nawigatora, ze nie mineli jeszcze przyladka, ktory zostal daleko za nimi, gdy w sercu kapitana zasiewal przed bitwa strach i zwatpienie albo przesylal zalodze taka smialosc, ze szalenczo stawiala zagle w srodku burzy. Jak dlugo Stanowczy kierowal moimi krokami? Czy sprowadzil mnie tutaj celowo, przekonujac niepostrzezenie, ze wcale sie mnie nie spodziewa? Zmusilem sie do zatrzymania przy nastepnych drzwiach. Wiedziony niezachwianym postanowieniem chwycilem klamke. Drzwi ustapily. Wpadlem do komnaty. Na stole lezaly kawalki blekitnej materii, przygotowane do zszycia. Bylem tu wczesniej. Odczulem ulge, ale zaraz znowu mialem sie na bacznosci. Niemozliwe. Tamto pomieszczenie znajdowalo sie na parterze. Ja bylem wyzej. Czy aby na pewno? Podszedlem do okna, stanalem przy nim z boku, zerknalem na zewnatrz. Daleko w dole blyszczaly pochodnie rozjasniajace krolewskie ogrody. Widzialem tez biala wstege wielkiego podjazdu lsniaca w czerni nocy. Podjezdzaly coraz to nowe powozy, sluzba sie uwijala. Damy i panowie w wymyslnych czerwonych strojach gromadnie opuszczali dwor. A wiec smierc Werdykta polozyla kres przyjeciu ksiecia Wladczego. Wszystko to ogarnalem jednym rzutem oka i w tym samym momencie zdalem sobie sprawe, ze jestem znacznie wyzej, niz przypuszczalem. A przeciez mialem pewnosc, ze ten stol z blekitna tkanina, czekajaca na zszycie, znajdowal sie w skrzydle dla sluzby na parterze. Coz, bylo dosc prawdopodobne, ze ksiaze Wladczy zyczyl sobie miec dwa niebieskie stroje. Nie mialem czasu sie nad tym zastanawiac; musialem znalezc jego sypialnie. Nie wiedziec czemu dumny z siebie, zupelnie jak po dobrym polowaniu, wyprysnalem z komnaty. Niech mnie zlapia, jesli potrafia. Nagle znalazlem sie u konca korytarza o ksztalcie litery T. Chwile stalem zdezorientowany. Nie pasowal mi do rozkladu budynku, a przeciez dokladnie ogladalem palac od zewnatrz. Spojrzalem w lewo, potem w prawo. Po prawej korytarz byl zdecydowanie wiekszy i zakonczony wysokimi podwojami ozdobionymi herbem zlotej jabloni Ksiestwa Trzody. Z ktorejs komnaty po lewej doszedl mnie pomruk gniewnych glosow. Jak spiety ostroga ruszylem w prawo, w biegu wydobywszy noz. Lekko polozylem dlon na klamce, przypuszczajac, ze bede musial forsowac zamek. Drzwi jednak poddaly sie latwo; cicho ustapily od pierwszego pchniecia. Za dobrze mi szlo. Odsunalem na bok obawy i z nozem w dloni wszedlem do komnaty. W srodku panowaly ciemnosci rozjasniane tylko przez dwie swiece w srebrnym lichtarzu na kominku. Bylem najwyrazniej w salonie ksiecia Wladczego. 173 Kolejne drzwi staly otworem, ukazujac rog swietnego loza, przeslonietego dra-periami. W tyle zobaczylem kominek wypelniony drewnem gotowym do podpalenia. Wszedlem glebiej. Na niskim stoliku stala karafka z winem, obok niej dwie szklanice oczekiwaly powrotu ksiecia Wladczego, podobnie talerz pelen lakoci. Kadzielnica byla pelna sproszkowanego suta, wystarczyla iskra, zeby zaczal sie z niej saczyc dym. Marzenie skrytobojcy. Mialem trudnosci z powzieciem decyzji, od czego powinienem zaczac.-Wlasnie tak sie uzywa Mocy - uslyszalem z tylu. Obrocilem sie i zmartwialem. W dobrze oswietlonym, lecz skromnie umeblowanym pokoju Stanowczy rozpieral sie w fotelu. W zasiegu reki, na stoliku, czekal kielich bialego wina. Po bokach siedzieli Mocarny oraz Bystry, wyraznie podenerwowani i zbici z tropu. -Wreszcie sie znalazles, Bastardzie. Czy wiesz, gdzie jestes? Obejrzalem sie wokol z niedowierzaniem. Zniknelo wszystko. Zniknelo. I krolewski salon, i loze z draperiami, i karafka z winem - wszystko. Znajdowalem sie w prostej izbie przeznaczonej prawdopodobnie dla kilku pokojowek. Szesciu wartownikow w barwach ksiecia Wladczego stalo w pogotowiu, z obnazonymi mieczami. -Moi towarzysze zdaja sie uwazac, ze grozba znajdzie dostep do kazdego czlowieka. Nie poznali jednak twojej sily woli tak doglebnie jak ja. Docenisz, mam nadzieje, finezje, dzieki ktorej upewnilem cie, ze widzisz dokladnie to, co chciales zobaczyc. Potrafisz chronic swoj umysl, ale mur, ktory oprze sie taranom, moze ulec bluszczowi. Byles godnym przeciwnikiem, chociaz w swej zarozumialosci mnie nie doceniales. Nie wypowiedzialem slowa. Przepelniajaca mnie nienawisc wzmacniala mury obronne mego umyslu. Wszyscy trzej zmienili sie bardzo od czasu, gdy ich ostatnio widzialem. Po Mocarnym, niegdys krzepkim jak ciesla, znac bylo skutki dobrego apetytu i braku ruchu. Bystry odziany byl tak strojnie, ze ubior go przycmiewal. Wstazki i srebrne ozdobki oblepialy go niczym kwiaty sliwe na wiosne. Stanowczy, ubrany caly w granat, zdawal sie wystrojony bardziej niz Bystry, tak wyrafinowany byl kroj jego odzienia. Niewiele nosil ozdob - pojedynczy srebrny lancuch na szyi, srebrny pierscien na palcu oraz srebrne kolczyki. Kiedys mial dwoje ciemnych oczu o przeszywajacym spojrzeniu - zostalo mu tylko jedno. Drugie zapadlo sie gleboko w oczodol. -Pamiatka po naszym ostatnim spotkaniu - rzekl, czyniac gest w strone oczodolu. -Przykro mi - powiedzialem zupelnie szczerze. - Zamierzalem zabic ksiecia Wladczego, a nie pozbawic cie oka. Stanowczy westchnal z zadowoleniem. -Kolejne przyznanie sie do zdrady. Jakbysmy go jeszcze potrzebowali. Coz, tym razem bedziemy dzialac bardziej skutecznie. Najpierw, oczywiscie, poswie- 174 cimy nieco czasu na odkrycie, jak uniknales smierci. To nie bedzie trwalo dlugo. A potem, dopoki bedziesz sie krolowi Wladczemu wydawal zabawny, jestes nasz. Tym razem niepotrzebny pospiech ani dyskrecja. - Ledwie dostrzegalnie kiwnal glowa straznikom za moimi plecami.Usmiechnalem sie do niego i przylozylem zatrute ostrze do swego lewego ramienia. Zacisnalem zeby i przeciagnalem nozem po skorze. Nie gleboko, tylko tyle, zeby rozciac skore i pozwolic truciznie dostac sie do krwi. Stanowczy zerwal sie na rowne nogi, Bystry z Mocarnym zdawali sie przerazeni i przejeci wstretem. Przelozylem noz do lewej reki, prawa dobylem miecza. -Umieram - oznajmilem z usmiechem. - To nie potrwa dlugo. Nie mam czasu do stracenia. Nie mam nic do stracenia. A jednak to on mial racje. Nigdy go nie docenialem. Sam nie wiem, jak to sie stalo, ze mialem przed soba nie czlonkow kregu Mocy, ale szesciu wartownikow z wyciagnietymi mieczami. Zabic siebie to nie to samo, co zostac posiekanym na oczach wrogow, na ktorych pragnelo sie wywrzec zemste. Obrocilem sie, lecz mialem wrazenie, ze obraca sie pokoj, a nie ja. Podnioslem oczy i ponownie ujrzalem przed soba straznikow. Odwracalem sie raz za razem, a mialem wrazenie, jakbym sie bujal na hustawce. Cienka czerwona linia na moim ramieniu zaczela parzyc. Im wiecej trucizny przesaczalo mi sie do krwi, tym mniejsze mialem szanse zaatakowania Stanowczego, Mocarnego i Bystrego. Straznicy zblizali sie niespiesznie, osaczali mnie jak zagubiona owieczke. Cofnalem sie, zerknalem przez ramie na czlonkow kregu Mocy. Stanowczy wstal rozdrazniony. Przyszedlem tutaj w nadziei zabicia ksiecia Wladczego. Udalo mi sie zaledwie rozzloscic jego sluge swoim samobojstwem. "Samobojstwo?" - Krol Szczery gdzies w glebi mnie byl wstrzasniety. "Lepsze niz tortury". - Mysl Moca lzejsza byla niz babie lato, a przeciez, przysiegam, Stanowczy probowal ja chwycic. "Chlopcze, porzuc to szalenstwo! Uciekaj stamtad. Chodz do mnie". "Nie moge. Za pozno. Nie ma juz dla mnie ucieczki. Zostaw mnie samego, krolu, nie narazaj siebie". "Ja narazam siebie?!" - zagrzmialo mi nagle w glowie, glos krola spadl na mnie jak piorun z jasnego nieba, wstrzasnal mna, niczym morskie balwany bijace o klif. Widzialem to juz przedtem. Rozwscieczony krol Szczery gotow byl w jeden wysilek wlozyc caly swoj zapas energii Mocy, nie dbajac, co sie z nim stanie potem. Stanowczy zawahal sie, lecz zaraz skoczyl w strumien magii, siegajac ku krolowi Szczeremu, probujac sie do niego przyssac. "Masz, posmakuj, ty podle nasienie!" - Krol Szczery wybuchnal gniewem. Jego Moc stala sie cyklonem energii, jakiego dotad nigdy nie spotkalem. Nie byla skierowana na mnie, a przeciez padlem na kolana. Uslyszalem krzyk Bystrego i Mocarnego. Krzyczeli z glebi trzewi, smiertelnie przerazeni. Na jedna chwile rozjasnilo mi sie w glowie, ujrzalem ten pokoj, jaki byl w rzeczywistosci, 175 ujrzalem tez straznikow pomiedzy mna a czlonkami kregu Mocy. Stanowczy lezal bez przytomnosci na podlodze. Chyba tylko ja jeden wiedzialem, ile kosztuje krola Szczerego przyjscie mi z odsiecza. Straznicy chwiali sie na nogach, gasli jak swiece przy sloncu. Ujrzalem, ze drzwi wejsciowe otwieraja sie, wpuszczajac nastepnych zolnierzy. Trzema krokami dotarlem do okna."Chodz do mnie!" Ten rozkaz nie pozostawial mi wyboru. Wyryl sie w moim mozgu plonacymi zgloskami. Musialem isc. Krol Szczery rozkazywal mi, a jednoczesnie blagal. Stryj poswiecil sily, by mnie uratowac. Na oknie wisialy ciezkie zaslony, sam otwor chronilo grube szklo. Nic mnie nie zatrzymalo. Skoczylem, majac nadzieje, ze znajda sie na dole jakies krzewy, ktore zlagodza upadek. Uderzylem o ziemie w powodzi odlamkow szkla. Bylem przygotowany na upadek z duzej wysokosci, tymczasem wyskoczylem z okna na parterze. Przez mgnienie oka oddalem hold Stanowczemu; rzeczywiscie zwiodl mnie calkowicie. Zaraz zerwalem sie na nogi i, nadal sciskajac w dloniach noz oraz miecz, ruszylem biegiem. Park pod oknami skrzydla dla sluzby nie byl oswietlony. Podziekowalem wszystkim bogom za ciemnosc i bieglem dalej. Za plecami slyszalem bezladne krzyki, potem Mocarny zaczal wydawac rozkazy. Lada chwila puszcza sie w pogon. Nie uciekne pieszo. Skrecilem ku stajniom. Ucieczka balowych gosci postawila stajnie na nogi. Chlopcy stajenni mieli pelne rece roboty. Wrota stajni byly otwarte na osciez w te ciepla letnia noc, w srodku palily sie latarnie. Wpadlem tam, omal nie zderzajac sie z jakas dziewuszka. Mogla miec moze dziesiec lat, byla chuda i piegowata. Odskoczyla i na widok mojej obnazonej broni zaczela przerazliwie krzyczec. -Chce tylko konia - uspokoilem ja. - Nic ci nie zrobie. - Schowalem do pochwy miecz, potem noz. Dziewczynka cofala sie powoli. W pewnym momencie odkrecila sie do mnie plecami i ruszyla biegiem, wrzeszczac wnieboglosy: -Pomocnik! Pomocnik! Zniknela mi z oczu. Nie mialem czasu sie nia przejmowac. Trzy boksy dalej ujrzalem karosza ksiecia Wladczego, przygladajacego mi sie ciekawie znad zlobu. Podszedlem do niego spokojnie, pogladzilem po chrapach i przypomnialem mu siebie. Coz z tego, ze minelo osiem miesiecy, od kiedy widzielismy sie ostatnio skoro znalem go od zrebaka. Skubnal mnie za kolnierz, tracil chrapami w szyje. -Chodz, Strzalo. Rozruszamy sie troche. Jak za dawnych dobrych czasow, co przyjacielu? - otworzylem jego boks, ujalem kantar i wyprowadzilem konia ze stajni. Nie wiem, gdzie sie podziala krzyczaca dziewczynka, ale juz jej nie slyszalem. Strzala byl wysoki i nie przyzwyczajony, zeby go dosiadac bez siodla. Boczyl sie troche, kiedy sie wspinalem na jego sliski grzbiet. A ja, nawet w chwili 176 zagrozenia, nie moglem nie odczuc najczystszej przyjemnosci dosiadania konia. Scisnalem go kolanami chwycilem sie grzywy. Zrobil trzy kroki i zaraz stanal, bo jakis czlowiek zastapil mu droge. Spojrzalem w dol i ujrzalem pelna niedowierzania twarz Pomocnika. Nie wytrzymalem, usmiechnalem sie szeroko.-Tak, to ja. Pozyczam konia, bo inaczej mnie zabija. Znowu. Chyba oczekiwalem, ze sie rozesmieje, ze mi pomacha na pozegnanie. A on tylko na mnie patrzyl, coraz bledszy i bledszy, az myslalem, ze padnie bez zmyslow. -To ja, Bastard! Wypusc mnie. Odstapil. -Na Ede! - wykrzyknal. Juz myslalem, ze odrzuci glowe do tylu i wybuchnie smiechem, a on syknal: - Zwierzeca magia! - Po czym odwrocil sie na piecie i wybiegl w noc, wrzeszczac ile sil: - Straze! Straze! Az zdretwialem caly; nie zaznalem tego uczucia od czasu, gdy odeszla ode mnie Sikorka. Lata przyjazni, dlugie dni wspolnej pracy w stajniach... wszystko zapomniane w jednej chwili zabobonnego przerazenia. To niesprawiedliwe! To jawna zdrada! Ogarnal mnie lodowaty chlod. Szturchnalem Strzale pietami i zanurzylem sie w ciemnosci. Strzala mi ufal. To byl dobry kon, swietnie przez Brusa ulozony. Pokierowalem go z dala od blasku pochodni, daleko od opustoszalych alejek; uciekalismy pomiedzy kwietnymi klombami az wreszcie pognalismy obok skupiska strazy przy jednej z bram dla dostawcow. Pilnowali sciezek, a Strzala i ja przecielismy trawnik i wpadlismy w brame jak burza. Wartownikow nie minie jutro chlosta. Gnalismy przez park. Za nami narastaly odglosy pogoni. Strzala, jak na konia przywyklego do rzedu, doskonale spelnial polecenia wydawane kolanami i ciezarem ciala. Przekonalem go, zeby sie przecisnal przez zywoplot i wydostal na boczna droge. Krolewskie ogrody zostaly za nami, a my galopowalismy brukowanymi ulicami. Wkrotce skonczyly sie zamozne domy. Niczym grzmot przelecielismy obok zajazdow, wciaz jeszcze oswietlonych dla wygody gosci, obok sklepow, ciemnych, z zamknietymi na noc okiennicami. Kopyta Strzaly tetnily na pustym glinianym trakcie. Mknelismy niepowstrzymani niczym wiatr. Pozwolilem mu zwolnic, gdy dotarlismy do biedniejszej czesci miasta. Tutaj uliczne pochodnie zatknieto rzadziej, niektore juz sie wypalily. Strzala wyczuwal moj pospiech i z wlasnej woli utrzymywal wyciagniety krok. Raz uslyszalem innego pedzacego konia i nie moglem sie oprzec wrazeniu, ze odnalazla nas pogon. Zaraz jednak minal nas poslaniec zdazajacy w przeciwna strone. Caly czas spodziewalem sie uslyszec za soba odglosy pogoni, podswiadomie czekalem dzwieku rogow. Akurat gdy zaczalem wierzyc, ze udalo mi sie uciec, odkrylem, iz Kupiecki Brod mial dla mnie jeszcze jedna okropnosc w zapasie. Wjechalem na okragly 177 plac. Przed wieloma laty byl tu wielki targ, gdzie handlowano towarami z najdalszych zakatkow swiata.Teraz plac przeksztalcony zostal w krolewska arene. Strzala parsknal, sploszony zapachem starej krwi zakrzeplej na bruku. Szubienice i pregierze, wzniesione dla uciechy gawiedzi, ciagle tu jeszcze staly wraz z innymi mechanicznymi urzadzeniami, ktorych przeznaczenia nawet nie chcialem znac. Bez watpienia te, ktore zostana pobudowane na nowej krolewskiej arenie, beda jeszcze wymysl-niejsze i bardziej okrutne. Scisnalem Strzale kolanami. Minalem to miejsce kazni z drzeniem serca. Nagle cyklon emocji zawirowal i schwytal moje mysli. Przez czas jednego uderzenia serca sadzilem, ze Stanowczy dosiegnal mnie Moca i postanowil doprowadzic do szalenstwa. Jednak nie, mury obronne, kamienne sciany, ktore sam wznioslem, staly wciaz na strazy mego umyslu. Zreszta watpilem, by po ataku krola Szczerego ktorys z czlonkow kregu Mocy byl w bliskim czasie zdolny korzystac z krolewskiej magii. Nie. To bylo gorsze. Pochodzilo z glebszego, bardziej pierwotnego zrodla, zdradliwe jak skazona trucizna czysta woda. Zalalo mnie nienawiscia i bolem, dusznoscia ciasnego uwiezienia i glodem, a wszystko to owiniete bylo przemozna tesknota za wolnoscia oraz pragnieniem zemsty. Obudzilo we mnie najgoretsze przeklenstwa z lochow ksiecia Wladczego. Dobiegalo z klatek, tuz przy placu, skad rozchodzil sie przerazliwy smrod odchodow, zainfekowanych ran i rozkladajacego sie miesa. W klatkach trzymano zwierzeta, szczute potem na przestepcow i ofiary kuznicy. Byl tam niedzwiedz, mimo krat skrepowany jeszcze metalowym kagancem. Dwa wielkie dzikie koty, jakich nigdy dotad nie widzialem, polamaly sobie na pretach zeby i pazury, lecz nadal uparcie walczyly z wiezieniem. Byl tez potezny czarny byk z wielkimi rogami. W cialo mial powbijane groty strzal zdobne wstazeczkami. Rany gnily, po bokach zwierzecia splywala ropa. Niedola tych stworzen walila w moj mozg, wolala o zmilowanie, ale coz moglem poczac wobec ciezkich lancuchow i rygli zamykajacych klatki. Gdybym mial czas i narzedzia, moglbym probowac pokonac zamki. Gdybym mial mieso albo ziarno, moglbym uwolnic nieszczesne stworzenia, dajac im smierc. Minalem klatki i pogalopowalem dalej, a fala szalenstwa i meczarni dogonila mnie, zalala i zatopila. Wstrzymalem konia. Nie moglem ich tak zostawic. "Chodz do mnie!" Ten sam rozkaz. Wyryty Moca. Nie bylo sposobu mu sie przeciwstawic. Szturchnalem zdenerwowanego Strzale pietami i zostawilem za soba nieszczesne istoty, doliczajac ich los do rachunku, jaki pewnego dnia zaplaci mi ksiaze Wladczy. Brzask zastal nas na krancach miasta. Nie mialem pojecia, ze Kupiecki Brod jest az tak wielki. Natrafilismy na szeroki strumien, wolno toczacy sie do rze- 178 ki. Wjechalem w wode, zsiadlem i powiodlem Strzale do przeciwleglego brzegu. Pozwolilem mu sie napic, potem prowadzalem przez chwile i znowu napoilem.Mysli klebily mi sie w glowie. Prawdopodobnie poszukiwali mnie na drogach prowadzacych na poludnie; ksiaze Wladczy bedzie przypuszczal, ze uciekam z powrotem do Ksiestwa Koziego. Zyskalem nad pogonia spora przewage: dopoki bylem w ruchu, mialem szanse uciec. Przypomnial mi sie tlumok, tak przemyslnie ukryty. Zostaly w nim zimowe ubrania, derka, plaszcz - wszystko stracone. Czy ksiaze Wladczy obarczy Pomocnika wina za kradziez konia? Nie moglem zapomniec wyrazu oczu mego druha. Zaczynalem sie cieszyc, ze odparlem pokuse odnalezienia Sikorki. Wystarczajaco ciezko mi bylo zniesc przerazenie i odraze na twarzy przyjaciela. Nigdy nie chcialbym zobaczyc tego samego w oczach ukochanej. Przypomnialem sobie niema udreke wiezionych zwierzat, poznana za sprawa Rozumienia. Gorzej, ze wszystkie moje wysilki zdazajace do zamordowania ksiecia Wladczego spelzly na niczym. Czy sluzba odkryje trucizny zostawione w ksiazecej garderobie? Czy moze jednak uda mi sie go zabic? Najwazniejszy byl jednak rozkaz krola Szczerego: "Chodz do mnie". Wciaz slyszalem te slowa, popedzaly mnie, nawet teraz, bym nie tracil czasu na myslenie, na odpoczynek. Mam wsiadac znowu na konia i ruszac do krola Szczerego, ktory mnie potrzebuje, ktory mi rozkazuje. Bylem spragniony. Pochylilem sie ku wodzie i wlasnie wtedy uswiadomilem sobie, ze nie umarlem. Zmoczylem rekaw zoltej koszuli, delikatnie oddzielilem od barku tkanine przesiaknieta krwia. Skaleczenie bylo plytkie, ot, dosc dlugie naciecie skory. Wygladalo zalosnie, ale nie wydawalo sie zatrute. Dopiero teraz przypomnialem sobie, ze nim przesunalem ostrzem po wlasnym ciele, uzylem noza dwukrotnie i przynajmniej raz je wytarlem. Pewnie nie zostalo na nim sladu trucizny. Na podobienstwo porannego brzasku zjawila sie nadzieja. Przesladowcy zaczna szukac przy drodze mojego ciala albo rozgladac sie za dogorywajacym czlowiekiem ukrytym gdzies w miescie, zbyt slabym juz, zeby dosiadac konia. Wszyscy trzej czlonkowie kregu Mocy widzieli, jak sie zranilem. Musieli wyczuwac moja wiare w rychla smierc. Czy przekonaja ksiecia Wladczego, ze jestem umierajacy? Moglem miec nadzieje. Wsiadlem znowu na Strzale i ruszylem. Mijalismy zagrody, pola uprawne i ogrody. Mijalismy rolnikow na wozach, wiozacych plony do miasta. Jechalem wtedy wolno, z ramieniem przycisnietym do piersi, z nieprzytomnym wzrokiem utkwionym w dal. Ktos przeciez wpadnie na pomysl, zeby wypytywac ludzi przybylych do miasta. Musialem grac swoja role. Wreszcie zaczelismy przemierzac polacie ziemi przeznaczonej na wielkie pastwiska dla owiec albo haragarow. Wczesnym popoludniem przy brzegu strumienia zsunalem sie z konskiego grzbietu na ziemie, pozwolilem sie Strzale napic, a potem odwrocilem go lbem w strone Kupieckiego Brodu. 179 -Wracaj do stajni, przyjacielu - powiedzialem. Nie ruszyl sie, wiec klepnalem go w bok otwarta dlonia. - Wracaj do Pomocnika. Powiedz mu, ze leze gdzies niezywy. - Przeslalem mu obraz zlobu pelnego owsa. - Wracaj, Strzala, smigaj.Parsknal niezadowolony, ale odszedl kawalek. Zaraz jednak przystanal, oczekujac, ze podejde, ze jeszcze go zatrzymam. -Wracaj do stajni! Podskoczyl lekko i wreszcie ruszyl klusem, wysoko podnoszac nogi, zarzucajac lbem. Wysmienity kon, nie byl nawet zmeczony. Nie sposob bylo dyskretnie podrozowac przez Ksiestwo Trzody na krolewskim rumaku. Skoro wroci do stajni bez jezdzca, moze uwierza w moja smierc. Moze strawia czas na szukanie ciala, zamiast mnie gonic. Tetent kopyt ucichl w oddali. Czy kiedykolwiek jeszcze dosiade tak wspanialego wierzchowca? Czy kiedys jeszcze bede mial wlasnego konia? Watpliwe. "Chodz do mnie!" -Ide, ide - mruknalem pod nosem. - Tylko upoluje cos do zjedzenia i troche sie przespie. Zszedlem z drogi w geste zarosla. Mialem tylko to, co na grzbiecie, czekala mnie dluga droga. 11. TARG NAJEMNIKOW Niewolnictwo jest w Krainie Miedzi gleboko zakorzenione i lezy u podstaw dobrobytu tego kraju. Jego wladze utrzymuja, zeglownym zrodlem pozyskiwania niewolnikow sa jency wojenni, ale wielu zbiegow opowiada, ze zostali porwani w trakcie pirackich napadow na ich rodzinne ziemie. Kraina Miedzi utrzymuje oficjalne stanowisko, ze takie napady nie maja miejsca, ale takze nie przyznaje sie do tego, iz patrzy przez palce na pirackie napasci w okolicach Wysp Kupieckich. Jedno z drugim wiele ma wspolnego.W Krolestwie Szesciu Ksiestw niewolnictwo nigdy nie zostalo powszechnie zaakceptowane. Wiele dawniejszych konfliktow granicznych pomiedzy Kraina Miedzi a Ksiestwem Debow mialo wiecej wspolnego z niewolnictwem wlasnie, niz z faktycznymi rozbieznosciami w kwestiach granic. Mieszkancy Ksiestwa Debow nigdy sie nie pogodzili ze zwyczajem stanowiacym, iz zolnierze pojmani podczas bitwy sa na reszte zycia skazani na niewole. Po kazdej bitwie przegranej przez Ksiestwo Debow niemal natychmiast przypuszczano zaciety atak, majacy na celu odbicie jencow. Tym sposobem Ksiestwo Debow stopniowo weszlo w posiadanie znacznych terytoriow nalezacych pierwotnie do Krainy Miedzi, a pokoj w tamtej okolicy zawsze wisi na wlosku. Kraina Miedzi stale wnosi skargi, ze lud Ksiestwa Debow nie tylko ukrywa zbieglych niewolnikow, ale takze zacheca innych do ucieczki. Zaden z monarchow Krolestwa Szesciu Ksiestw nie zaprzeczyl prawdzie zawartej w tych slowach. * * * Jedynym moim celem bylo teraz dotarcie do krola Szczerego, przebywajacego gdzies na ziemiach rozciagajacych sie za Krolestwem Gorskim. Najpierw musialem przemierzyc Ksiestwo Trzody. Nielatwe zadanie. Im dalej od spokojnych wod Rzeki Winnej, tym bardziej jalowy stawal sie kraj. Ziemie uprawne przemienialy sie w pola lnu i konopi, a za nimi rozciagaly sie juz tylko bezludne nieuzytki. Wnetrze Ksiestwa Trzody nie bylo rzeczywista pustynia, ale plaska i sucha kra- 181 ina, gdzie zyly tylko plemiona koczownicze, wedrujace przez nieurodzajne ziemie w poszukiwaniu paszy. Nawet nomadzi jednak porzucali niegoscinne strony, gdy mijal "czas zieleni" - przyjazna im pora roku; skupiali sie wowczas w prowizorycznych osadach rozrzuconych na brzegach rzek albo w poblizu innych wodopojow. Po ucieczce z palacu w Kupieckim Brodzie niejeden raz przyszlo mi sie dziwic, dlaczego krolowi Bitnemu zalezalo na opanowaniu tych ziem, a co dopiero przylaczeniu ich do krolestwa.Musialem opuscic szlak wiodacy wzdluz Rzeki Winnej, podazyc na poludniowy zachod, w strone Jeziora Blekitnego, przedostac sie na jego druga strone, a potem brzegiem rzeki Chlod dotrzec na podgorze. W taka wedrowke nie powinno sie ruszac samotnie. Ja, bez Slepuna, bylem sam. Nie ma w glebi Ksiestwa Trzody miast z prawdziwego zdarzenia, chociaz mozna natrafic na wieksze osady, zamieszkane przez okragly rok, wyrosle przy zbiornikach wody. Wiekszosc z tych skupisk ludzkich egzystuje dzieki karawanom kupieckim. Handel pomiedzy ludem mieszkajacym nad Rzeka Winna a plemionami osiadlymi nad brzegiem Jeziora Blekitnego, choc malo ozywiony, istnieje od bardzo dawna. Ta sama droga docieraja do mieszkancow Krolestwa Szesciu Ksiestw dobra z Krolestwa Gorskiego. Musialem sie przylaczyc do jednej z karawan, co nie bylo wcale latwe. Wchodzac w granice Kupieckiego Brodu, wygladalem na najbiedniejszego posrod biednych zebrakow. Opuszczalem to miasto w wymyslnym stroju, na grzbiecie krolewskiego wierzchowca. Szybko pojalem powage swego polozenia. Mialem na sobie kradzione ubranie dworaka, do niego dlugie skorzane buty, pas i sakiewke, noz oraz miecz, a jeszcze pierscien i medalion na lancuchu. W sakiewce ani jednej monety, tylko drobiazgi potrzebne do rozpalania ognia, ostrzalke oraz doskonaly wybor trucizn. Wilk nie powinien polowac sam. Slepun tak kiedys powiedzial, a teraz, nim dzien sie skonczyl, mialem doswiadczyc madrosci owego stwierdzenia. Moj posilek tego dnia skladal sie z korzeni lilii ryzowych oraz kilku orzechow, ukrytych przez wiewiorke w miejscu zbyt oczywistym. Chetnie bym zjadl i wiewiorke, ktora uragala mi nad glowa, gdy pladrowalem jej zapasy, ale siedziala na zbyt wysokiej galezi. Kiedy tak kamieniem rozbijalem kolejne orzechy, zorientowalem sie, ze zostalem juz doszczetnie odarty ze zludzen na wlasny temat. Mialem sie niegdys za czlowieka madrego i samowystarczalnego. Dumny bylem ze swych umiejetnosci skrytobojcy, a nawet - naiwny glupiec - wierzylem, ze choc nie do konca panuje nad wlasna Moca, to wielkoscia talentu moge sie rownac z kazdym czlonkiem kregu Mocy Konsyliarza. W chwili jednak, gdy zabraklo mi szczodrosci krola Roztropnego oraz umiejetnosci lowieckich wilka, sekretnych wiesci od Ciernia, a w Mocy wsparcia stryja, co zostalo? Glodujacy biedak w skradzionym ubraniu, w polowie drogi pomiedzy Kozia Twierdza a Krolestwem Gorskim, z niewielkimi szansami na dotarcie do jednego lub drugiego. 182 Tak wiec mysli mialem ponure, a jeszcze wciaz nie dawalo mi spokoju wezwanie krola Szczerego."Chodz do mnie!" Czy krol celowo wypalil mi w mozgu slowa rozkazu? Watpliwe. Najpewniej mial zamiar powstrzymac mnie przed zabiciem ksiecia Wladczego i przed samobojstwem. Przymus dreczyl jednak, na podobienstwo grotu strzaly w ranie, zatruwajac niepokojem nawet sny. Nie porzucilem zamiaru zabicia najmlodszego krolewskiego syna; codziennie dziesiatki razy obmyslalem plany, szukalem sposobow, by powrocic do Kupieckiego Brodu i niespodziewanie zaatakowac. Wszystkie te rozmyslania zaczynaly sie zawsze od zalozenia "gdy juz dotre do krola Szczerego..." Stalo sie dla mnie nie do pomyslenia, by istnialo na swiecie cokolwiek wazniejszego. Po kilku dniach wedrowki o samej wodzie dotarlem do miasta nazwanego Pomost. Nie moglo sie rownac z Kupieckim Brodem, ale polozone bylo w zdrowej okolicy, a do tego slynelo z dobrych wyrobow skorzanych, i to nie tylko ze skory bydlecej, lecz takze z twardej skory haragarow. Poza tym wyrabiano tutaj przedmioty z bialej gliny wydobywanej nad brzegiem rzeki. Wiele drobiazgow codziennego uzytku, gdzie indziej robionych z drewna, szkla lub metalu, w Pomoscie wytwarzalo sie ze skory lub z gliny. Mieszkancy mieli skorzane buty i rekawiczki, ale takze kapelusze oraz inne czesci ubrania, siedzenia krzesel, nawet dachy i sciany straganow. Na wystawach sklepow widzialem stolnice i swieczniki, a takze wiadra zrobione z pieknie glazurowanej gliny, cale pokryte napisami lub rysunkami, w setkach wzorow i kolorow. Znalazlem takze bazarek, na ktorym bez zbednych pytan mozna bylo sprzedac i kupic wszystko, czego dusza zapragnie. Wymienilem piekne ubrania na zbyt luzne spodnie i bluze robotnika oraz pare ponczoch. Moglbym dobic lepszego targu, ale kupujacy zauwazyl kilka brazowawych plamek na rekawach zoltej koszuli i mial watpliwosci, czy zejda w praniu. Waskie spodnie, ktore byly na mnie zle dopasowane, rozciagnely sie odrobine i kupiec nie chcial uwierzyc, ze po praniu odzyskaja pierwotny ksztalt... Zadowolony bylem z wymiany. Przynajmniej nie mialem juz na sobie rzeczy, w ktorych z palacu uciekl morderca. W jakims sklepie o kilka krokow dalej rozstalem sie z pierscieniem oraz medalionem na lancuchu - w zamian za siedem srebrnych monet i siedem miedziakow. Sklep ten znajdowal sie dosc daleko od miejsca, gdzie zbierali sie uczestnicy karawan podazajacych w gory, ale wlasnie tutaj dostalem za bizuterie najlepsza cene, zapytawszy uprzednio u szesciu innych kupcow. Juz mialem wychodzic, gdy pucolowata niska kobiecina, ktora kupila te ozdoby, niesmialo dotknela mojej reki. -Nie pytalabym, gdybym nie widziala, ze jestes, panie, w ogromnej potrzebie - zaczela niezdecydowanie - wiec prosze, bys sie moja oferta nie poczul urazony... 183 -A o co chodzi? - Podejrzewalem, ze chce kupic miecz. Zdecydowalem juz, ze go nie sprzedam. Nie dostalbym za niego tyle, zeby mi sie oplacalo zostac bez broni.Oszczednym gestem wskazala moje ucho. -O kolczyk wyzwolenca. Mam klienta, ktory zbiera takie rarytasy. Ten jest symbolem rodu Butranow, nie myle sie, prawda? - Pytala tak niepewnie, jakby sie spodziewala, ze w kazdej chwili moge wybuchnac gniewem. -Nie wiem - odparlem szczerze. - To prezent od przyjaciela i nie zamienie go na srebro. Usmiechnela sie porozumiewawczo, z chwili na chwile bardziej pewna swego. -Ach, oczywiscie, za takie skarby placi sie zlotem. Nie obrazalabym pana oferta w srebrze. -Zlotem? - spytalem z niedowierzaniem. Dotknalem blyskotki zwisajacej mi z ucha. - Za to? -Oczywiscie - zgodzila sie bez wahania, przekonana, ze zamierzam podbic cene. - Zawsze poznam reke mistrza. A rod Butranow taka wlasnie cieszy sie opinia. No i to cacuszko bardzo rzadko spotykane. Rod Butranow nieczesto zwraca niewolnikom wolnosc. Wiadomo o tym nawet na ziemiach oddalonych od Krainy Miedzi. Jesli ktos raz juz zostanie naznaczony tatuazem Butranow... Niewiele jej bylo trzeba, zeby sie dac wciagnac w rozmowe o handlu niewolnikami, niewolniczych pietnach i wyzwolenczych kolczykach. Wkrotce stalo sie oczywiste, ze nie pragnela kupic kolczyka Brusa dla zadnego z klientow, lecz dla siebie. Jednemu z jej przodkow udalo sie wyzwolic. Ciagle miala kolczyk, ktory otrzymal od swego wlasciciela jako widomy znak, ze nie jest juz niewolnikiem. Skoro wyzwoleniec mial sie swobodnie poruszac po Krainie Miedzi, nie mowiac juz o opuszczeniu tego kraju, musial miec kolczyk, dokladnie odpowiadajacy rodowemu herbowi ostatniego wlasciciela wytatuowanemu na policzku. Latwo bylo poznac klopotliwego niewolnika - po liczbie tatuazy na jego obliczu, obrazujacych historie zmian kolejnych wlascicieli. Dlatego "mapa twarzy" stala sie synonimem niewolnika, ktory czesto przechodzil z rak do rak, intryganta zdatnego tylko na galery albo do kopalni. Wlascicielka sklepiku ublagala mnie, bym zdjal kolczyk i pozwolil z bliska sie przyjrzec delikatnej srebrnej siatce, w ktora schwytano szafir. -Niewolnik musial nie tylko zasluzyc sobie na wolnosc - wyjasniala mi, zachwycajac sie srebrnym drobiazgiem - ale tez zwrocic swemu panu wartosc kolczyka. Inaczej jego wolnosc przybierala tylko forme dluzszej smyczy. Gdziekolwiek sie oddalil, byl zatrzymywany w punktach nadzoru, nie mogl dostac zadnej pracy bez pisemnego zaswiadczenia swego bylego wlasciciela. Ten nie odpowiadal juz za zapewnienie bylemu niewolnikowi wyzywienia i schronienia, za to wyzwoleniec byl nadal zalezny od swego dawnego pana. 184 Bez wahania zaproponowala mi trzy sztuki zlota. Wiecej niz wynosila oplata za podroz z karawana. Moglbym sobie kupic konia - dobrego konia - i nie tylko dolaczyc do karawany, ale podrozowac wygodnie. Opuscilem sklep, nim wlascicielka zaczela mnie kusic wyzsza cena. Za jednego miedziaka kupilem torbe sucharow i zjadlem je w poblizu dokow. Wiele mnie dziwilo. Kolczyk nalezal prawdopodobnie do babki Brusa, krolewski koniuszy sam mi kiedys wspomnial, ze byla niewolnica, ale wysluzyla sobie wolnosc. Dlaczego kolczyk nabral dla Brusa tak wielkiego znaczenia, ze ofiarowal go memu ojcu, i dlaczego byl dla mego ojca tak wazny, ze go zatrzymal? Czy ksiezna Cierpliwa wiedziala cos o tym, kiedy mi ofiarowala ow srebrny drobiazg?Jestem tylko czlowiekiem. Potrzebowalem zlota. Wiedzialem, ze gdyby Brus znal moja sytuacje, kazalby mi sprzedac ten kolczyk, powiedzialby, ze moje zycie i bezpieczenstwo znacza dla niego wiecej niz srebrna siatka z szafirem. Moglem kupic konia, dojechac do gor, znalezc krola Szczerego i uwolnic sie wreszcie od rozkazu wypalonego w moim mozgu zarem Mocy, ktory wciaz mnie dreczyl. Dlugo wpatrywalem sie w rzeke i wreszcie dotarlo do mnie, jaki szmat drogi jeszcze przede mna. Musialem najpierw przebyc pustynne ziemie, zeby sie dostac nad Jezioro Blekitne. Nie mialem pojecia, jak pokonam samo jezioro. Na jego drugim brzegu lesne trakty, wijace sie u stop wzgorz, prowadzily do urwistych sciezek Krolestwa Gorskiego. Musialem dotrzec do Stromego, stolicy naszych sasiadow, i zdobyc kopie mapy, z ktora ruszyl w podroz stryj Szczery. Zostala ona stworzona na podstawie dawnych zapiskow pochodzacych z tamtejszej biblioteki. Moze oryginal ciagle jeszcze tam przechowywano. Tylko w ten sposob mialem szanse trafic do krola, wolajacego mnie gdzies z nieznanych ziem poza granicami Krolestwa Gorskiego. Bede potrzebowal kazdego grosza, jaki mi sie uda zdobyc. Mimo wszystko zdecydowalem sie zatrzymac kolczyk. Nie dlatego ze mial szczegolna wartosc dla Brusa, ale dlatego ze byl wazny dla mnie. Stanowil moja jedyna lacznosc z przeszloscia, z moim poprzednim wcieleniem, z czlowiekiem, ktory mnie wychowywal, a nawet z ojcem, ktory sam niegdys go nosil. Odpialem delikatny zameczek, przytrzymujacy kolczyk w uchu. Ciagle jeszcze mialem przy sobie skrawki zoltego jedwabiu wykorzystane do oszukania wartownikow. Wyszukalem najmniejszy, owinalem nim kolczyk starannie, zawiazalem i ukrylem w sakiewce przy pasie. Kobieta w sklepie byla tym drobiazgiem stanowczo zbyt zywo zainteresowana i zbyt dobrze go obejrzala. Jesli ksiaze Wladczy zdecyduje sie szukac Bastarda, kolczyk moze naprowadzic pogon na moj trop. Pospacerowalem po miescie, sluchajac ludzkiego gadania i probujac sie jak najwiecej wywiedziec bez zadawania pytan. Jakis czas wloczylem sie po targu, wedrujac leniwie od straganu do straganu. Pozwolilem sobie na wydanie zawrotnej sumy czterech miedziakow na luksusy: torebke herbaty, suszone owoce, kawalek lusterka, garnczek do gotowania i kubek. Spytalem w kilku straganach o ko-zlek, lecz albo go tu nie znali, albo w Ksiestwie Trzody nazywal sie inaczej. Po- 185 cieszylem sie, ze zadna to niedogodnosc, gdyz w najblizszym czasie nie bede musial sie uciekac do jego pomocy. Z niejakim powatpiewaniem nabylem natomiast nasiona rosliny nazywanej promecznik, gdyz zapewniono mnie, ze dzieki nim czlowiek moze dowolnie dlugo obchodzic sie bez snu.U kobiety sprzedajacej stare lachy, ktora pozwolila mi przetrzasnac zawartosc swojego wozka, zostawilem jeszcze dwa miedziaki, bo znalazlem cuchnacy, ale w calkiem dobrym stanie plaszcz oraz pare waskich spodni, rownie klujacych jak cieplych. Scinki jedwabiu wymienilem u niej na turban. Nauczyla mnie, jak go wiazac na glowie, nie kryjac podejrzliwosci. Tak jak poprzednio zrobilem z plaszcza tobolek, w ktory zawinalem caly swoj majatek, a potem poszedlem do dzielnicy rzeznickiej na wschodzie miasta. Nigdy w zyciu nie wachalem takiego smrodu jak tam. Jedna za druga ciagnely sie zagrody pelne prawdziwych gor odchodow, w powietrzu unosil sie zapach krwi i odor odpadkow dochodzacy z jatek oraz ostry smrod z garbarni. Jakby udreka mojego nosa nie wystarczala, uszy bolaly od beczenia owiec, kwiku haragarow, bzyczenia wielkich much i krzykow ludzi przepedzajacych zwierzeta z zagrody do zagrody albo ciagnacych je do rzezni. Choc usilowalem, nie moglem sie odizolowac od niedoli i slepego przerazenia zwierzat oczekujacych na smierc. Nie wiedzialy, co im zgotowal los, ale won swiezej krwi i rozpaczliwe wolania zarzynanych owiec rodzily w nich przerazenie rowne temu, jakie czulem ja, rozciagniety na posadzce lochu. Niestety, musialem tu byc, bo wlasnie tutaj jedne karawany konczyly trase, a inne ja rozpoczynaly. Kupcy, ktorzy przybyli sprzedac trzode, beda sie wybierali do domu. Na pewno kupia inne towary, zeby nie wracac na pusto. Mialem nadzieje znalezc jakas prace i w ten sposob zabrac sie z ktoras karawana przynajmniej do Jeziora Blekitnego. Wkrotce sie zorientowalem, ze nie ja jeden mialem podobne oczekiwania. Natrafilem na pewne miejsce pomiedzy dwoma tawernami, naprzeciw bydlecych zagrod, gdzie gromadzily sie wszelkie szumowiny szukajace zajecia. Niektorzy byli poganiaczami bydla, przybylymi tu znad Jeziora Blekitnego ze stadem. W Pomoscie wydali zarobek, a teraz, bez grosza przy duszy, szukali sposobu na powrot. Dla niektorych byly to zwyczajne koleje zycia. Znalazlo sie tez kilku mlodych, wyraznie spragnionych podrozy, przygody, sprawdzenia wlasnych sil. Byly tez prawdziwe mety z miasta, ludzie, ktorzy nie potrafili utrzymac sie w jednej pracy ani zyc dlugo w jednym miejscu. Nie pasowalem do zadnej z tych grup, ale w koncu przystalem do poganiaczy. Wymyslilem sobie przekonywajaca historyjke: odumarla mnie matka, zostawiajac caly majatek starszej corce, ktora niewiele miala ze mnie pozytku. Ruszylem wiec w droge do wuja, mieszkajacego za Jeziorem Blekitnym, ale pieniedzy starczylo mi tylko do Pomostu. Nie, nigdy wczesniej nie bylem poganiaczem bydla, ale pochodze z zamoznej rodziny, hodowalismy konie, bydlo i owce, stad 186 wiem, jak sie nimi zajmowac, a poza tym mam, jak to sie mowi, dobra reke do zwierzat.Tego dnia nie znalazlem zajecia. Nielicznych spotkalo to szczescie, wiec na noc wiekszosc z nas ulozyla sie do snu tam, gdzie stala przez caly dzien. Uczen piekarza przeszedl miedzy nami z taca wypiekow pozostalych po dniu handlu. Rozstalem sie z nastepnym miedziakiem, w zamian dostalem dlugi bochen czarnego chleba z calymi ziarnami. Podzielilem sie nim z poteznym kompanem, ktoremu ciagle wymykaly sie spod turbana jasne wlosy. W rewanzu Chucherko poczestowal mnie suszonym miesem i kwasnym winem oraz fura plotek. Byl czlowiekiem gadatliwym, jednym z tych, ktorzy przy kazdym temacie reprezentuja nieprzejednana postawe i nie potrafia wymieniac opinii, lecz zawsze sie kloca z rozmowca. Poniewaz ja mialem do powiedzenia niewiele, Chucherko wkrotce innych wciagnal w spor na temat aktualnej polityki w Ksiestwie Trzody. Ktos rozpalil niewielki ogien, bardziej dla swiatla niz z potrzeby ciepla, zaczely krazyc buklaki. Lezalem na plecach, glowe wsparlem na swoim tlumoczku. Udawalem, ze drzemie. Nie uslyszalem zadnej wzmianki o szkarlatnych okretach, ani slowa o wojnie pustoszacej wybrzeze. Zrozumialem nagle, jak bardzo ludzie ci nienawidza podatkow przeznaczonych na wojska chroniace nadmorskie kraje, ktorych nigdy nie widzieli na oczy, na okrety plywajace po oceanie, ktorego nie potrafili sobie nawet wyobrazic. Spieczone rowniny miedzy Pomostem a Jeziorem Blekitnym byly ich oceanem. Krolestwo Szesciu Ksiestw nie zostalo przez nature stworzone jako calosc; istnialo jako krolestwo tylko z woli wladcow, ktorzy utrzymywali szesc ksiestw razem, otoczone jedna granica i nazywali je jednym panstwem. Gdyby wszystkie ksiestwa nadbrzezne padly lupem szkarlatnych okretow, dla tych ludzi nie mialoby to wiekszego znaczenia. Nadal pedziliby bydlo na sprzedaz i piliby obrzydliwe wino; nadal istnialaby trawa i rzeka, i to miasto. Logiczna koleja rzeczy zaczalem sie zastanawiac, jakie mielismy prawo my, mieszkancy wybrzeza, zmuszac tych ludzi do placenia na wojne toczaca sie tak daleko od ich domow. Ksiestwo Rolne i Trzody zostaly podbite i dolaczone do ksiestw nadbrzeznych; nie prosily o przyjecie pod skrzydla rzadzacych monarchow, by zyskac ochrone wojskowa badz korzysci handlowe. Owszem, zyskali na polaczeniu - zostali wyzwoleni od chciwosci drobnych szlachciurow, otworzyl sie przed nimi ogromny obszar glodny miesa, skory i lin. Ile zaglowego plotna, ile zwojow dobrej liny sprzedali, zanim stali sie czescia Krolestwa Szesciu Ksiestw? Ciagle jednak mialem wrazenie, ze placa zbyt wysoka cene. Znuzyly mnie te trudne mysli. W opowiesciach poganiaczy, niczym refren w piosence, powracaly skargi na zakaz handlu z Krolestwem Gorskim. Zaczalem drzemac naprawde, gdy obilo mi sie o uszy slowo "Ospiarz". Rozwarlem powieki, unioslem lekko glowe. 187 Ktos wypowiedzial to slowo, uzywajac go tradycyjnie jako zwiastuna nieszczescia, twierdzac, ze wszystkie owce Kuraka go widzialy, bo pozdychaly w zagrodzie, nim biedak zdazyl je sprzedac. Zmarszczylem brwi, wyobrazajac sobie, co sie musi dziac, jesli w ktorejs z tak blisko siebie pobudowanych zagrod pojawi sie zaraza. Inny rozmowca zasmial sie tylko i rzekl, ze po dekrecie krola Wladczego warto ujrzec Ospiarza. To juz nie pech, ale najwieksze szczescie.-Jakbym spotkal tego starego zebraka, to bym nie bladl i nie uciekal, tylko go zawlokl prosto do samego krola. Krol obiecal zaplacic sto zlotych monet temu, kto mu przyprowadzi Ospiarza z Ksiestwa Koziego. -Piecdziesiat, tylko piecdziesiat zlotych monet, nie sto - zaprotestowal Chucherko. Pociagnal jeszcze lyk z buklaka. - Co za gadanie! Sto zlotych monet za jakiegos starucha! -Nieprawda, sto za niego samego i drugie sto za czlowieka z wilkiem. Slyszalem, rozglaszali to dzisiaj po poludniu. Ci dwaj zakradli sie do krolewskiego palacu w Kupieckim Brodzie i zwierzeca magia pomordowali straznikow. Wartownicy mieli porozdzierane gardla, zeby wilk mogl sie napic krwi. Teraz wszyscy maja szukac czlowieka z wilkiem. Jest ubrany jak wielki pan, ma pierscien, srebrny medalion na lancuchu i srebrny kolczyk w uchu. A na wlosach siwe pasmo od dawniejszego starcia z naszym krolem i jeszcze na pamiatke po tamtym spotkaniu ma blizne na twarzy i zlamany nos. Tak, a do tego na ramieniu ciecie od miecza, ktore zadal mu krol tym razem. Rozlegl sie szmer podziwu. Nawet ja musialem podziwiac smialosc ksiecia Wladczego. Ukrylem twarz na powrot w tobolku i udawalem, ze spie. Moi towarzysze gadali dalej. -Ludzie mowia, ze jest skazony Rozumieniem i przy ksiezycu zamienia sie w wilka. Obaj spia za dnia, a noca grasuja. Slyszalem, ze takie przeklenstwo rzucila na krola ta obca krolowa, przepedzona z Ksiestwa Koziego, bo probowala ukrasc korone. A Ospiarz to wcielenie ducha starego krola Roztropnego. Walesa sie po drogach i goscincach po calym Krolestwie Szesciu Ksiestw, niesie ze soba nieszczescie i ma twarz starego krola. -Duby smalone - oznajmil Chucherko ze wstretem. Pociagnal kolejny lyk. Nie wszyscy sadzili tak samo. Niektorym spodobala sie ta niedorzeczna opowiesc, dopraszali sie o dalszy ciag. -Slyszalem jeszcze - podjal opowiadajacy - ze wcielenie ducha krola, ten Ospiarz, nie moze zaznac spoczynku, poki gorska krolowa, ktora go otrula, sama nie znajdzie sie w grobie. -Wiec jesli Ospiarz jest duchem krola Roztropnego, dlaczego krol Wladczy daje za niego sto zlotych monet? - zapytal Chucherko kwasno. -Nie duchem, tylko wcieleniem ducha. Ukradl czesc duszy krola, kiedy nasz wladca umieral, i dlatego krol Roztropny nie moze zaznac spokoju, dopoki nie umrze Ospiarz, by tylko wtedy odzyska druga czesc duszy. A jeszcze slyszalem 188 -sciszyl glos - ze Bastard nie zostal zabity do konca i ze chodzi znowu, tylko jako wilkolak. On, tak samo jak Ospiarz, chce sie zemscic na krolu Wladczym, chce zniszczyc krolestwo, skoro nie mogl ukrasc tronu. Bo mial zostac mezem wiedzmy z gor, po rozprawieniu sie z krolem Roztropnym.Doskonala to byla noc na podobne opowiesci. Ksiezyc, napuchniety i pomaranczowy, wisial nisko na niebie, a wiatr przynosil nam zalobne ryczenie zwierzat zamknietych w zagrodach, pomieszane ze smrodem psujacej sie krwi i garbowanej skory. Postrzepione chmury przeslanialy od czasu do czasu twarz miesiaca. Tylko czekalem, az ktos traci mnie noga i wykrzyknie: "Hej, popatrzcie na niego!" Nikt tego nie zrobil. Ton opowiesci kazal sluchaczom szukac wilczych oczu w cieniach nocy, a nie zmeczonego pastucha spiacego miedzy innymi poganiaczami. Mimo wszystko serce tluklo mi sie w piersi niczym oszalale. Jakie zostawilem po sobie slady? Krawiec, ktory kupil ubranie dworaka, latwo rozpozna mnie z opisu. Rozpozna tez sklepikarka, ktora zwrocila uwage na kolczyk, a nawet ta starucha od lachmanow, ktora pomagala mi zawiazywac turban. W kazdej chwili ktos mogl mnie zdradzic. Historia nie miala konca, wzbogacana o coraz to nowe, dramatyczne szczegoly. Dowiedzialem sie o zadzy wladzy pani Ketriken, o tym, jak cudzolozyla ze mna, by poczac dziecko, dzieki ktoremu moglaby roscic pretensje do tronu. Gdy pastuch prawil o gorskiej wiedzmie, w jego glosie brzmiala zywa niechec. Nikt nie szydzil z jego slow. Nawet Chucherko, rozciagniety u mego boku, nie protestowal wcale, jakby te dziwaczne plotki byly niepodwazalnymi faktami. -Tez mi nowiny! - wtracil, potwierdzajac moje najgorsze obawy. - Przeciez wszyscy wiedza, ze sprawca jej wielkiego brzuszyska nie byl ksiaze Szczery, tylko Bastard skazony Rozumieniem. Gdyby krol Wladczy nie odprawil gorskiej dziewki, mielibysmy pewnie w kolejce do tronu drugiego takiego jak ksiaze Sro-katy. Rozlegl sie szmer potakujacych glosow. Zamknalem oczy, pozornie znudzony, choc kipial we mnie gniew. Naciagnalem turban glebiej na wlosy. Jaki mial cel ksiaze Wladczy w rozpuszczaniu podobnych plotek? Nie ufalem wlasnemu glosowi, nie moglbym zadac pytania ani tez nie chcialem okazac sie ignorantem w sprawach najwyrazniej powszechnie znanych. Tak wiec lezalem tylko i sluchalem. Pojalem, ze wszyscy wiedza, iz krolowa Ketriken wrocila w gory, choc byla to stosunkowo niedawna wiadomosc. Mowilo sie takze, iz z winy Krolestwa Gorskiego przejscia gorskie pozostawaly zamkniete dla uczciwych kupcow Ksiestw Rolnego i Trzody. Jeden z poganiaczy osmielil sie nawet powiedziec, ze teraz, gdy handel z wybrzezem zamarl, Krolestwo Gorskie dostrzeglo okazje, by ograniczyc wplywy ksiestw srodladowych i narzucic im wlasne warunki, grozac odcieciem od wszelkich szlakow handlowych. Inny opowiedzial o tym, jak zwykla kara- 189 wana, eskortowana przez zolnierzy Krolestwa Szesciu Ksiestw w barwach krola Wladczego, zostala zawrocona z granicy krainy gor.Dla mnie podobne domysly byly zwyczajnie glupie. Nie ulegalo watpliwosci, ze Krolestwo Gorskie potrzebowalo wymiany handlowej z Ksiestwami Rolnym i Trzody. Ziarno bylo dla ludu gorali znacznie wazniejsze niz drewniany budulec oraz futra z gor dla mieszkancow nizin. Umozliwienie wolnego handlu pomiedzy naszymi dwoma krajami bylo powodem, dla ktorego na oblubienice ksiecia Szczerego wybrano wlasnie gorska dziedziczke. Nawet jesli pani Ketriken uciekla do swej pierwotnej ojczyzny, na pewno sie nie sprzeniewierzyla zadnemu sposrod wczesniejszych ustalen. Za mocno byla zwiazana z obydwoma krajami, za bardzo chciala byc Poswieceniem. Skoro istnial, jak slyszalem, zakaz handlu z Krolestwem Gorskim, z pewnoscia wzial on swoj poczatek w zamysle ksiecia Wladczego. Tyle ze ludzie dookola mnie pomstowali na gorska wiedzme, a nie na samozwanca. Czyzby ksiaze Wladczy dazyl do wojny z Krolestwem Gorskim? Czy probowal tam wysylac wojska pod pretekstem obrony kupcow? Szalona mysl. Dawno temu moj ojciec zostal wyslany do Krolestwa Gorskiego z poleceniem ostatecznego ustalenia granic i zawarcia porozumien handlowych, co mialo zakonczyc dlugie lata przygranicznych potyczek i napadow. Owe lata nieustannych bitew nauczyly krola Roztropnego, ze nikt nie przejmie sila i nie utrzyma wbrew woli tamtejszego ludu gorskich przejsc oraz szlakow. Niechetnie podazylem za ta mysla. To ksiaze Wladczy wybral ksiezne Ketriken na narzeczona dla swego starszego brata. To wlasnie on, w zastepstwie ksiecia Szczerego, uderzal w konkury. Potem, gdy zblizyl sie czas ozenku, probowal zabic nastepce tronu, chcial sam poslubic gorska ksiezniczke. Jego plany i knowania staly sie wiadome nielicznym, lecz wszystkie spodziewane korzysci, w tym takze korona Krolestwa Gorskiego, ktora miala kiedys odziedziczyc ksiezniczka Ketriken, wymknely mu sie z rak. Przypomnialem sobie rozmowe pomiedzy ksieciem Wladczym a zdradzieckim Konsyliarzem. Byli przekonani, ze Ksiestwo Rolne oraz Ksiestwo Trzody wzrosna w sile, jesli beda mogly sprawowac nadzor nad obszarem gor i gorskimi przejsciami. Czyzby ksiaze Wladczy planowal teraz przemoca osiagnac to, czego mu sie nie udalo uzyskac przez malzenstwo? Czy sadzil, ze zdola wzbudzic wystarczajaco duzo zlej woli przeciw pani Ketriken, by jego zwolennicy uwierzyli, ze przystepuja do wojny sprawiedliwej, w imie zemsty na gorskiej wiedzmie, w celu odzyskania gorskich szlakow handlowych? Ksiaze Wladczy, odurzony narkotykami, z glowa ciezka od suta, bez watpienia sam juz uznawal za prawde wlasne historie wyssane z palca. Sto zlotych monet za Ciernia i druga setka za mnie. Wiedzialem doskonale, czego sam ostatnio dokonalem, by zasluzyc na te cene, ale dreczylo mnie pytanie, czym narazil sie Ciern. Zawsze byl bezimienny i nie rzucal sie w oczy. Nadal nie mial imienia, ale wszyscy doskonale wiedzieli, jak wyglada - ze skore ma poznaczona bliznami 190 i ze przypomina swego starszego brata. Co oznaczalo, ze ktos go kiedys widzial. Pozostawalo mi trwac przy nadziei, ze byl w dobrym zdrowiu i bezpieczny, bez wzgledu na to, gdzie sie znajdowal. Bardzo pragnalem wrocic do Ksiestwa Koziego i podazyc za mistrzem."Chodz do mnie!" Niewazne, co chcialem zrobic, niewazne, co czulem, wiedzialem, ze najpierw musze pojsc do krola Szczerego. Przyrzeklem to sobie wiele razy, nim w koncu zdolalem zapasc w niespokojna drzemke. Snilem, lecz sny byly niewyrazne, ledwie musniete Moca, ulotne i wirujace, jakby niesione jesiennym wiatrem. Moj umysl zdawal sie chwytac mysli ludzi, za ktorymi tesknilem. Snilem o Cierniu pijacym herbatke w towarzystwie ksieznej Cierpliwej oraz Lamowki. Ubrany byl w przedziwny stroj z czerwonego jedwabiu, zdobiony wzorem gwiazd, skrojony wedle bardzo dawnej mody. Stary skrytobojca usmiechal sie czarujaco do obu kobiet i zdawal sie rozjasniac usmiechem nawet oczy ksieznej Cierpliwej, choc wygladala na dziwnie znuzona. Potem snilem o Sikorce, wygladajacej zza drzwi chatki za Brusem, ktory owinal sie mocniej plaszczem, szarpanym przez wiatr. Mowil jej, zeby sie nie martwila, starala sie przebywac w cieple, dbala o siebie, a z wszelkimi ciezszymi pracami na niego czekala. Snilem nawet o ksiezniczce Hozej, o tym, ze schronila sie w oslawionych Lodowych Jaskiniach w Lodowcu Glodowym w Ksiestwie Niedzwiedzim. Ukrywala sie tam z resztka wojska oraz z wieloma ludzmi, ktorzy stracili domy podczas wojny z Zawyspiarzami. Snilem, ze opiekowala sie swoja siostra, ksiezniczka Wierna, ktora lezala cierpiaca od goraczki i ropiejacej rany. Snilem tez, na koniec, o krolewskim trefnisiu, o jego bladej twarzy jak rzezbionej w kosci, gdy siedzial przy kominku zapatrzony w ogien. Nie bylo dla niego nadziei. Czulem, ze miedzy plomieniami widzi mnie, patrzacego mu gleboko w oczy. Gdzies w poblizu, ale nie calkiem blisko, krolowa Ketriken szlochala beznadziejnie. Sny te zwiedly w mym umysle, a wowczas snilem jeszcze o polujacych wilkach, biegnacych za jeleniem; byly to dzikie wilki i jesli Slepun byl z nimi, nalezal juz do nich, nie do mnie. Obudzilem sie ze strasznym bolem glowy, a na dodatek jeszcze z bolacym krzyzem od spania na kamieniu. Slonce zaczelo wysylac na niebo dopiero pierwsze promyki, ale wstalem; musialem isc do studni, wyciagnac sobie wode do mycia. Mialem tez zamiar wypic jej, ile zdolam, gdyz od Brusa nauczylem sie kiedys, ze duza iloscia wody mozna oszukac glod. Dzis zamierzalem sprawdzic te teorie w praktyce. Jakis czas rozwazalem, czyby sie nie ogolic, i w koncu odrzucilem te mysl. Lepiej jak najszybciej zapuscic brode zakrywajaca blizne. Potarlem niechetnie szorstki zarost, ktory juz mnie irytowal, i wrocilem do kompanow. Wszyscy jeszcze spali. Wlasnie zaczynal sie poranny ruch, gdy nadszedl niski grubas, wolajacy glosno, ze wynajmie pomocnika do przepedzenia owiec z jednej zagrody do drugiej. Byla to praca tylko na ranek, wiec wiekszosc poganiaczy krecila odmownie glo- 191 wami. Woleli zostac tutaj i czekac na zajecie az do Jeziora Blekitnego. Grubas omal blagal, powtarzal, ze musi przepedzic owce ulicami miasta, totez trzeba to zrobic, nim sie rozpocznie codzienny ruch. W koncu dorzucil do zaplaty sniadanie i chyba dlatego skinalem glowa. Zwal sie Szkopul i mowil przez cala droge, machajac rekoma, niepotrzebnie wyjasniajac mi, co mam robic z owcami. Mial piekne stado, nawet wyjatkowo piekne, i nie zyczyl sobie, zeby jaka sztuka zrobila sobie krzywde albo sie chociaz sploszyla. Powoli i spokojnie - to najlepszy sposob na przepedzanie owiec. Bez slowa kiwalem glowa i szedlem za nim az do zagrody na ulicy rzeznikow.Wkrotce stalo sie jasne, dlaczego tak mu sie spieszylo. Sasiednia zagroda nalezala wyraznie do nieszczesnego Kuraka. Kilka owiec jeszcze beczalo, ale wiekszosc z nich lezala martwa. Smrod zarazy dodawal nowa podla nute do innych przykrych zapachow unoszacych sie w powietrzu. Kilku ludzi obdzieralo ze skor zdechle zwierzeta, zeby choc tyle ocalic. Wykonywali swoja prace, ulewajac duzo krwi i brudzac wszystko dookola, zostawiali obdarte ze skory zwierzeta tam, gdzie padly, tuz obok innych, umierajacych. Przypominalo mi to w jakims sensie pole bitwy z szabrownikami buszujacymi miedzy poleglymi. Odwrocilem oczy od tego strasznego widoku i zajalem sie pomaganiem Szkopulowi w skupieniu stada. Uzywanie Rozumienia w stosunku do owcy to wlasciwie strata czasu. Owce sa bardzo ploche. Na szczescie szybko zapominaja, o czym myslaly. Trzeba z nimi postepowac tak jak psy pasterskie: przekonywac, ze chca isc tam, gdzie nalezy, i stale je do tego zachecac. Zabawialem sie krotko rozmyslaniem, jak Slepun zbilby w stado i prowadzil te glupiatka, ale przez moje rozwazania o wilku kilka owieczek zatrzymalo sie raptownie i zaczelo ze strachem popatrywac na boki. Podszepnalem im, ze powinny ruszyc za innymi, nim sie zgubia, i zaraz podreptaly, jakby lekko zdziwione ta uwaga - wkrotce zmieszaly sie z reszta stada. Szkopul dal mi ogolne wskazowki, dokad zmierzamy, oraz wyposazyl mnie w dlugi kostur. Pilnowalem bokow i tylu stada. Musialem sie niezle nabiegac, wkrotce dyszalem jak zziajany pies. Szkopul prowadzil i od swojej strony pilnowal, zeby stado nie probowalo wbiegac w kazda poprzeczna uliczke. Wyszlismy az na przedmiescia i tam wprowadzilismy stado do rozklekotanej zagrody. W sasiedniej byl piekny rdzawy byk, a w kolejnej - szesc koni. Kiedy zlapalismy oddech, Szkopul wyjasnil mi, ze nastepnego dnia wyrusza stad karawana do Jeziora Blekitnego. Owce kupil wczoraj, zamierzal je zabrac do domu, by powiekszyc wlasne stada. Zapytalem go, czy potrzebuje pomocnika do poganiania owiec, na co on zmierzyl mnie uwaznym spojrzeniem, ale nie odpowiedzial. Dotrzymal slowa i zafundowal mi sniadanie. Dostalismy owsianke na mleku - jedzenie proste, a smakowalo wysmienicie. Podala nam je kobieta, ktora mieszkala w domu przy zagrodach i zyla z pilnowania zwierzat oczekujacych na podroz. Czasami dawala jedzenie i miejsce do spania ludziom, ktorzy o nie dbali. Po sniadaniu Szkopul podzielil sie ze mna watpliwosciami. Owszem, szukal po- 192 mocnika do pedzenia owiec, wlasciwie nawet dwoch, ale po moim stroju osadzil, ze niewielkie mam pojecie o tej pracy. Tego ranka mnie wzial, bo bylem jedynym chetnym. Ja z kolei opowiedzialem mu swoja historyjke o siostrze bez serca i zapewnilem, ze doskonale znam sie na owcach, bydle oraz koniach. Po dlugich wahaniach wreszcie mnie najal. Obiecal wyzywienie przez czas podrozy, a na koniec dziesiec sztuk srebra. Kazal mi isc po rzeczy i pozegnac sie ze znajomymi, ale wrocic na wieczor, bo w przeciwnym razie poszuka kogos innego.-Nie mam wiecej rzeczy i nie mam sie z kim zegnac - rzeklem. Niemadrze byloby wracac do miasta, gdzie kazdy wiedzial, ze jestem wart sto zlotych monet. Zalowalem, ze karawana nie wyrusza natychmiast. Przez moment Szkopul wydawal sie zaskoczony, zaraz jednak zdecydowal, ze mu sie to podoba. -W takim razie zostaniesz tutaj i zajmiesz sie stadem. Trzeba przyniesc wody ze studni. W miescie latwiej, bo jest pompa, ale nie moglem zostawic owiec tak blisko chorych zwierzat. Naniesiesz im wody, a ja przysle czlowieka z wozem paszy. Musisz dopatrzyc, zeby sie wszystkie dobrze najadly. Uwazaj, bede cie ocenial po dzisiejszej pracy... - i tak dalej, i tak dalej, az po najdrobniejsze szczegoly wyjasnil mi, jak mam napoic zwierzeta i jak podac siano, by zyskac pewnosc, iz kazda owieczka dostala odpowiednia porcje. Chyba powinienem byl sie tego spodziewac. Nie wygladalem na pasterza. Zatesknilem za Brusem i za jego spokojna pewnoscia siebie. Szkopul byl juz dosc daleko, gdy nagle sie odwrocil i zawolal: -A jak masz na imie, chlopcze?! -Mily - odparlem prawie bez wahania. Kiedys ksiezna Cierpliwa ochrzcila mnie tym imieniem, jeszcze nim przywyklem do miana Bastarda Rycerskiego. Refleksja ta przypomniala mi zdanie rzucone niegdys przez ksiecia Wladczego: "Ty, ktory przybrales sobie imie Bastard Rycerski Przezorny, w rzeczywistosci jestes tylko bezimiennym psiarczykiem". Watpliwe, by Mily, pasterz, byl duzo wazniejszy od bezimiennego psiarczyka. W pewnej odleglosci od zagrod byla studnia. Wiadro zaczepiono na koncu bardzo dlugiej liny. Pracujac bez wytchnienia, zdolalem w koncu wyciagnac tyle wody, zeby napelnic poidla. Wlasciwie napelnialem je kilkakrotnie, zanim owce ugasily pragnienie i woda zostala w korycie. Mniej wiecej w tym czasie nadjechal woz z sianem. Starannie uformowalem cztery oddzielne stogi w rogach zagrody. I tym razem trzeba mi bylo niemalej cierpliwosci, bo owce od razu rzucaly sie na pasze i nie dawaly mi jej wlasciwie ulozyc. Dopiero kiedy tylko najslabsze pozostaly nie nasycone, moglem nalezycie ustawic wiazki w rogach zagrody. Reszte popoludnia spedzilem na uzupelnianiu wody w korycie. Gdy wreszcie sie z tym uporalem, pozyczylem od gospodyni kociolek i zagrzawszy sobie w nim wody, zmylem z siebie trudy podrozy. Ramie goilo sie dobrze. Jak na smiertelna 193 rane wygladalo calkiem niezgorzej. Mialem nadzieje, ze Ciern nigdy sie nie dowie o mojej nieudolnosci. Alez by sie ze mnie nasmiewal!Gdy bylem juz czysty, zagrzalem wiecej wody i wypralem ubrania, kupione od staruchy z lachmanami. Plaszcz okazal sie znacznie jasniejszy, niz przypuszczalem. Nie udalo mi sie go doprac calkowicie, ale gdy sechl, juz tracil tylko wilgotna welna, a nie poprzednim wlascicielem. Szkopul nie zostawil mi pieniedzy najedzenie, lecz kobieta obiecala dac obiad, jesli naciagne wody dla byka i dla koni, poniewaz przez ostatnie cztery dni to zajecie najbardziej sie jej uprzykrzylo. Zarobilem w ten sposob na miske parujacego gulaszu oraz suchary, a do splukania jedzenia dostalem kubek piwa. Najadlszy sie, zajrzalem do stada. Owce byly spokojne. Nawyk kazal mi podejsc jeszcze do byka i koni. Wsparty na plocie obserwowalem zwierzeta i myslalem, jak by to bylo, gdyby tak wygladalo moje zycie. Nie byloby zle, pod warunkiem ze jakas kobieta, podobna do Sikorki, czekalaby na moj wieczorny powrot do domu. Siwa klacz na smuklych nogach podeszla, potarla nosem o moja koszule, domagajac sie pieszczot. Pogladzilem ja po chrapach. Tesknila za piegowata dziewczyna, corka jakiegos chlopa, ktora przynosila jej marchewki i nazwala Ksiezniczka. Czy komus dane bylo zyc, tak jak chcial? Moze udalo sie Slepunowi. Naprawde mu tego zyczylem, ale mialem w sobie tez tyle egoizmu, by zywic nadzieje, ze czasami odczuje brak mojego towarzystwa. Nagle przyszlo mi do glowy, ze moze wlasnie dlatego krol Szczery nie wrocil do stolicy. Moze mial dosc walki o tron, o utrzymanie korony, o zaszczyty, o wladze. Moze postanowil sie od tego wszystkiego uwolnic. Nie, to nieprawda. Wyruszyl w gory, by pozyskac dla Krolestwa Szesciu Ksiestw wsparcie Najstarszych. Jezeli mu sie to nie udalo, wymyslil jakis inny sposob ratowania ojczyzny. I wzywal mnie na pomoc. 12. PASTERZ Ciern Spadajaca Gwiazda, doradca krola Roztropnego, wiernie sluzyl wladcy. W swoim czasie tylko nieliczni wiedzieli o jego istnieniu. Byl z tego rad, gdyz nie pragnal chwaly ani rozglosu. Poswiecil swe zycie monarsze z rodu Przezornych, z oddaniem przerastajacym dbalosc o samego siebie oraz wszelkie inne wzgledy, jakimi kieruja sie ludzie. Przysiege, zlozona rodowi Przezornych, traktowal najpowazniej. Po smierci krola Roztropnego czynil wszystko, by korona spoczela na skroniach prawowitego dziedzica. Poniewaz otwarcie zaprzeczal prawomocnosci objecia tytulu monarchy Krolestwa Szesciu Ksiestw przez ksiecia Wladczego, byl scigany jako wyjety spod prawa. Po latach zycia w ukryciu ujawnil sie, rozsylajac do wladcow ksiestw oraz do samego uzurpatora pisma, w ktorych okreslil siebie jako wiernego stronnika krola Szczerego i przysiagl, iz nie bedzie popieral nikogo innego, dopoki prawowity monarcha zyje, i nie da sie zwiesc pogloskom o jego smierci. Ksiaze Wladczy wyznaczyl nagrode za schwytanie lub usmiercenie rebe-lianta i zdrajcy. Ciern Spadajaca Gwiazda przemyslnie umykal lowcom. Podnosil obroncow ksiestw nadbrzeznych na duchu, umacniajac ich w wierze, ze prawowity krol zyje i powroci, by poprowadzic swoj lud do zwyciestwa nad szkarlatnymi okretami. Drobniejsza szlachta, pozbawiona nadziei na jakakolwiek pomoc od "krola" Wladczego, chciwie chlonela owe slowa pocieszenia. Niczym grzyby po deszczu pojawialy sie pokrzepiajace piesni i nawet pospolity lud powtarzal z nadzieja, ze krol, obdarzony talentem Mocy, powroci, by ocalic poddanych, a wraz z nim przybeda Najstarsi. * * * Poznym popoludniem zaczeli sie zbierac uczestnicy karawany. Byk i konie nalezaly do malzenstwa, ktore nadjechalo wozem ciagnietym przez pare wolow. We dwoje rozpalili wlasny ogien, osobno ugotowali strawe i wydawali sie zadowoleni z wlasnego towarzystwa. Moj pracodawca przybyl znacznie pozniej, nieco podchmielony wytezal wzrok, zeby dojrzec, czy dobrze zadbalem o stado. 195 Przyjechal na wozie o wysokich kolach, ciagnietym przez silna klaczke o imieniu Grzechotka, ktora natychmiast powierzyl mojej opiece. Oznajmil mi, ze najal jeszcze jednego pastucha, zwanego Chucherko. Mialem zaczekac na jego przybycie i pokazac mu, gdzie sa owce. Westchnalem ciezko na mysl o dlugiej podrozy w towarzystwie gaduly, ale nie zamierzalem sie skarzyc.W nastepnej kolejnosci przybylo weselsze towarzystwo - trupa wedrownych aktorow kukielkowych, podrozujaca w barwnym wozie ciagnionym przez pare tarantowatych koni. W jednym boku wozu wycieto okno, ktore mozna bylo wykorzystywac jako scene. Mistrz marionetek mial na imie Jar. Bylo z nim troje uczniow, jeden czeladnik oraz piesniarka, ktora dolaczyla do teatralnej trupy na czas podrozy. Nie rozpalili wlasnego ognia. Nocowali w domku wlascicielki zagrod; wkrotce ozywili go swoja obecnoscia - spiewem i klekotem drewnianych lalek - oprozniajac liczne kufle piwa. Potem zjawilo sie dwoch woznicow na wozach zaladowanych starannie opakowana porcelana i wreszcie przewodnik karawany - kobieta o wlosach przyproszonych siwizna, przytrzymanych skorzana, zdobiona paciorkami opaska. Wyglad przewodniczki od razu budzil zaufanie, gdyz Opoka byla kobieta naprawde poteznie zbudowana. Towarzyszylo jej czterech pomocnikow, dwoje bylo chyba jej dziecmi. Owa piatka miala za zadanie nie tylko poprowadzic nas przez pustynie. Doskonale znali polozenie wodopojow, wiedzieli, ktora woda jest czysta, a ktora kryje w sobie niebezpieczenstwo choroby, mieli nas bronic przed bandytami, wiezli zapasowa wode oraz zywnosc, dobijali targu z ludami koczowniczymi, przez ktorych pastwiska mielismy podazac. Ostatnia kwestia byla rownie wazna jak wszystkie inne, gdyz podrozni pedzacy bydlo i owce, wyjadajace pasze niezbedna miejscowym stadom, nie byli na tej ziemi mile widziani. Przed wieczorem Opoka zebrala nas i powiedziala o tym wszystkim, a na koniec przypomniala, ze ona i jej pomocnicy sa w czasie podrozy najwyzsza wladza. Wymagaja porzadku i spokoju, nie toleruja zlodziejstwa. Przewodniczka dokonuje wszelkich ustalen przy wodopojach oraz uklada sie z koczownikami. Jej decyzje sa jedynym obowiazujacym prawem. Razem z innymi podroznymi zgodnie wymamrotalem przyrzeczenie, ze bede przestrzegal tych zasad. Opoka wraz z pomocnikami sprawdzila, czy wozy nadaja sie do podrozy, czy zwierzeta sa zdrowe oraz czy wszyscy maja odpowiednia ilosc wody i pozywienia. Nasza trasa prowadzila zygzakiem od jednego wodopoju do nastepnego. Na wozie przewodniczki dostrzeglem kilka debowych beczek na wode, lecz mimo to Opoka nalegala, zeby kazdy mial zapasy na wlasne potrzeby. Chucherko pojawil sie o zachodzie slonca, gdy Szkopul spal juz snem sprawiedliwego. Sumiennie pokazalem mu owce i wysluchalem narzekan, ze Szkopul nie wykupil nam miejsca w izbie. Noc byla pogodna i ciepla, powiewal tylko lekki wietrzyk, wiec naprawde nie widzialem powodu do niezadowolenia. Nie mowilem nic, pozwolilem pastuchowi skarzyc sie tak dlugo, az sie tym zmeczyl. 196 Ulozylem sie do snu tuz obok zagrody z owcami, na wszelki wypadek, gdyby podszedl jakis drapieznik. Chucherko natomiast poszedl draznic swa skwaszona mina trupe teatralna.Nie wiem, jak dlugo spalem. Po jakims czasie sny rozsunely sie na boki, niczym zdmuchniete przez wiatr kotary. Obudzil mnie glos szepczacy moje imie. Zdawal sie dochodzic z bardzo daleka, lecz, zniewolony czarem, nie moglem mu sie oprzec. Jak bledna cma, dostrzeglszy plomien, podazylem ku zgubnemu blaskowi. Cztery swiece, ustawione na zwyklym drewnianym stole, plonely jasno, ich zmieszane wonie balsamem kladly sie na zmysly. Dwie wysokie pachnialy wawrzynem. Dwie mniejsze roztaczaly won slodka i wiosenna. "Fiolki - pomyslalem. - i cos jeszcze". Pochylala sie ku nim jakas kobieta, wdychajac gleboko rozkoszne zapachy. Oczy miala zamkniete, twarz zroszona potem. Sikorka. Znow wyszeptala moje imie. -Bastardzie, och, Bastardzie... Dlaczego umarles, dlaczego mnie opusciles? Nie tak mialo byc... Miales mnie tu odnalezc, zebym ci mogla wybaczyc. Ty powinienes zapalic dla mnie te swiece. Nie powinnam byc teraz sama. Wciagnela gwaltownie powietrze, jakby ja chwycil skurcz, jakby glebokim oddechem probowala splukac bol i strach. -Wszystko bedzie dobrze - szepnela. - Wszystko bedzie dobrze. Tak wlasnie powinno to wygladac. Chyba tak... Choc byla to tylko mrzonka niesiona Moca, moje serce wstrzymalo rytm. Patrzylem na Sikorke w ubogiej chatce. Za sciana szalala jesienna burza. Sikorka sciskala krawedz blatu, dziwnie przykurczona, wpol lezala na stole. Ubrana byla tylko w nocna koszule, wlosy miala mokre od potu. Z trudem chwycila oddech, niczym ryba wyrzucona z wody, a potem krzyknela, ale nie byl to krzyk glosny, tylko cienki pisk -jakby na wiecej nie miala sily. Minela dluzsza chwila, nim sie troche podniosla. Miekko polozyla dlonie na brzuchu. Zakrecilo mi sie w glowie. Sikorka byla brzemienna. Doznalem niespodziewanego olsnienia. Pojalem kazde slowo ukochanej wypowiedziane w czasie naszego rozstania, przypomnialem sobie dzien, gdy mnie zapytala, co bym zrobil, gdyby sie okazalo, ze nosi pod sercem moje dziecko. To o dziecku wlasnie mowila, gdy ode mnie odchodzila, to dla niego mnie zostawila, to ono stalo sie w jej zyciu najwazniejsze. Ono, nie inny mezczyzna. Nasze dziecko. Odeszla ode mnie, zeby je ochronic. I nie powiedziala mi o nim, bo sie bala, ze z nia nie pojde. Lepiej nie prosic, niz uslyszec odmowe. Slusznie uczynila. Nie poszedlbym z nia. Zbyt wiele sie dzialo w Koziej Twierdzy, zbyt wiele mialem zobowiazan wobec krola. To dla niej charakterystyczne - odejsc i z wlasnego wyboru samotnie stawic czolo wszelkim trudom. Glupie to bylo, ale tak dla niej znamienne, ze zapragnalem ja uscisnac. 197 Pragnalem tez nia solidnie potrzasnac.Nagle znowu kurczowo chwycila sie stolu, zacisnela powieki, zabraklo jej glosu. Byla sama. Przekonana, ze ja nie zyje. Zdana na wlasne sily, rodzila dziecko w tej marnej, rozchwianej na wietrze, zagubionej gdzies w swiecie chatynce. Siegnalem ku niej. "Sikorko! Sikorko!" - krzyknalem. Ona, skupiona na swoim wnetrzu, sluchala tylko wlasnego ciala. W tamtej chwili pojalem uczucie bezsily stryja Szczerego w tych razach, gdy nie mogl sie mnie dowolac, a ze wszech sil probowal mnie dosiegnac. Drzwi odskoczyly raptownie, wdarl sie przez nie dmacy wicher i fala lodowatego deszczu. Sikorka, zdyszana, podniosla wzrok. -Brus?! - krzyknela bez tchu. W jej glosie dzwieczala nadzieja. Raz jeszcze zalala mnie fala zdumienia, lecz zatonela we wdziecznosci i uldze Sikorki, gdy przy framudze ukazala sie ciemna twarz Brusa. -Tak, tak, to tylko ja, przemoczony jestem do nitki. Nie dostalem suszonych jablek, za zadna cene. Sklepy w miescie zupelnie ogolocone. Mam nadzieje, ze maka nie zawilgotniala. Wrocilbym wczesniej, ale ta burza... - Mowiac wszedl do izby, jak wchodzi mezczyzna wracajacy do domu. -Juz czas, juz sie zaczelo - wyrzucila z siebie Sikorka. Brus zdjal worek z ramienia, z niejakim wysilkiem przyciagnal drzwi, zamknal je glosno, na koniec zaryglowal. -Co takiego? - zapytal, ocierajac z oczu krople deszczu i odsuwajac z twarzy wilgotne wlosy. -Dziecko sie rodzi. - Teraz Sikorka zdawala sie dziwnie spokojna. Brus dluzsza chwile gapil sie na nia tepym wzrokiem. -Niemozliwe - wykrztusil nareszcie. - Liczylismy przeciez... sama liczylas. Jeszcze nie czas. - Wydawal sie prawie rozgniewany, tak bardzo chcial miec racje. - Jeszcze dwa tygodnie, moze i dluzej. Rozmawialem dzisiaj z aku-szerka, przyjdzie do ciebie za kilka dni... Slowa zamarly mu na ustach, bo Sikorka znowu scisnela krawedz stolu. Wargi rozciagnely jej sie na boki, odslonila zeby, z wysilku cala spieta. Brus stal jak zamieniony w slup soli. Nigdy nie widzialem go tak pobladlego. -Moze po nia wroce? - zapytal niepewnie. Z mokrego plaszcza splywala woda. Slychac bylo krople stukajace o drewniana podloge. Wiecznosc minela, nim Sikorka zlapala oddech. -, -Chyba za pozno. Brus nadal stal jak skamienialy. Nie uczynil najmniejszego ruchu, jakby sie znalazl w obliczu groznego zwierzecia. -Moze lepiej sie poloz? -Probowalam. Na lezaco boli tak, ze musze krzyczec. 198 Pokiwal glowa jak marionetka.-No to chyba musisz stac. Na pewno musisz stac. - Nadal tkwil w miejscu. Podniosla na niego blagalne spojrzenie. -Brus... chyba z cielakiem albo ze zrebieciem - dyszala ciezko - musi byc jakos podobnie... Oczy mu sie tak rozszerzyly, ze nawet nad zrenicami dojrzalem bialka. W milczeniu krecil glowa. -Brus... nie ma mi kto pomoc. Jestem... - Slowa zmienily sie w zduszony jek. Sikorka pochylila sie nad stolem, wsparla czolo o krawedz blatu. Wydarl jej sie niski ochryply krzyk, pelen bolu i przerazenia. Strach jest potezna sila. Brus otrzasnal sie z oslupienia. -Masz racje. Musi byc podobnie. Musi. Robilem to setki razy. Jestem pewien, ze wszystko dzieje sie tak samo. No dobrze, damy sobie rade. Zaczekaj, tylko... hm... - Zrzucil z ramion plaszcz, pozwolil mu upasc na podloge. Znowu odgarnal z twarzy wilgotne wlosy, wreszcie podszedl do Sikorki i przykleknal obok. - Bede musial przycisnac ci brzuch - uprzedzil. Polozyl jej na brzuchu wielkie dlonie, naciskajac delikatnie, lecz zdecydowanie. Widzialem to wiele razy, gdy klacz cierpiala przy porodzie i chcial jej pomoc, przyspieszyc porod. -Juz niedlugo, juz zaraz - zawyrokowal z przekonaniem. - Juz sie opuscilo. - Nagle krolewski koniuszy przemienil sie w uosobienie pewnosci siebie. Sikorka czerpala z jego slow otuche. Przy nastepnym skurczu pomagal jej dalej. -Dobrze, wlasnie tak - setki razy slyszalem, jak powtarzal te same slowa w stajniach Koziej Twierdzy. W przerwach pomiedzy skurczami podtrzymywal Sikorke, staral sie uspokajac, przemawial lagodnie, nazywal dobra dziewczynka, grzeczna, dziewczynka, dzielna dziewczynka, ktora powije sliczne dzieciatko. Watpie, zeby ktores z nich przywiazywalo wage do sensu jego slow. Najwazniejszy byl ton. W pewnej chwili Brus wstal, przyniosl koc i ulozyl go obok siebie na ziemi. Bez niepotrzebnych, niezgrabnych slow, uniosl do gory koszule Sikorki; przemawial ciagle lagodnie, dodawal Sikorce odwagi, a ona sciskala krawedz stolu. Sikorka krzyknela ostro. -Jeszcze troszke, jeszcze troszeczke - mowil Brus -juz prawie po wszystkim, jeszcze odrobinke, no prosze, jak ladnie, kogo my tu mamy, kto sie nam tutaj pojawil? Mial w rekach dziecko; jedna stwardniala dlonia przykrywal glowke, na drugiej polozyl malenkie skulone cialko i nagle usiadl na podlodze, a wygladal na tak zdumionego, jakby nigdy przedtem nie widzial zadnych narodzin. Zdarzalo mi sie slyszec kobiece plotki o porodach; po nich sadzac, oczekiwalem dlugich godzin krzykow w meczarniach, a potem jeziora krwi. A tu - odrobina czerwonej mazi na dziecku, ktore sie przygladalo Brusowi spokojnymi 199 blekitnymi oczyma. Sinawy sznur wyciagniety z brzucha wygladal na gruby i potezny w porownaniu z drobnymi raczkami i stopkami. Cisze macil tylko ciezki oddech Sikorki.-Nic mu nie jest? - zapytala. Glos jej drzal. - Cos mu sie stalo? Dlaczego nie krzyczy? -Nic jej nie jest - odrzekl Brus cicho. - Nic jej sie nie stalo. Nie krzyczy, bo urodziwa dama nie ma o co urzadzac awantur. - Niechetnie odlozyl malenka istotke na koc, delikatnie przykryl rogiem. - Jeszcze zostalo ci troche roboty, dziewuszko - zwrocil sie do Sikorki ochryplym glosem. Nie potrwalo dlugo, a Sikorka mogla juz spoczac przy kominku, otulona cieplym kocem. Brus po chwili wahania przecial sinawy sznur nozem, opatulil dziecine w czyste powijaki i podal Sikorce. Ona natychmiast rozwinela coreczke, ogladala ja dokladnie: gladkie czarne wloski, malenkie paluszki o doskonalych paznokietkach, delikatne uszka, podkurczone nozki. Brus sprzatnal izbe, a potem sam zajal sie ogledzinami noworodka, odwrocony do Sikorki plecami, zeby mogla zmienic przesiaknieta potem nocna koszule. Nigdy nie widzialem, zeby zrebie, cielatko lub szczeniaka ogladal rownie uwaznie jak te drobna istotke. -Bedziesz miala brew ksiecia Rycerskiego - rzekl do dziecka czule. Podal je matce i przykucnal obok, gdy przystawila dziecko do piersi. Musialo kilka razy sprobowac, nim udalo mu sie znalezc i uchwycic brodawke, a wtedy Brus odetchnal gleboko. Bez watpienia ze strachu dlugo wstrzymywal oddech. Sikorka widziala juz tylko swa coreczke, aleja zauwazylem, ze Brus przetarl dlonmi twarz, a potem oczy, i ze dlonie mu drzaly. Usmiechal sie za to od ucha do ucha. Sikorka zwrocila na niego wzrok, jasniala promiennym blaskiem. -Czy moglbys mi zaparzyc herbate? - spytala cichutko, a Brus zgodzil sie ochoczo. Sen skonczyl sie nad ranem, lecz ja z poczatku wcale o tym nie wiedzialem. W pewnej chwili zdalem sobie sprawe, ze mam otwarte oczy i patrze na ksiezyc. Nie sposob opisac, co czulem w tamtej chwili. Powoli moje mysli nabieraly ksztaltu, zaczynalem rozumiec poprzednie sny dyktowane Moca, zwlaszcza te, ktore dotyczyly Brusa. Wiele wyjasnialy. Widzialem Brusa oczyma Sikorki. Byl tam, w tej chatynce, byl przez caly czas, byl z nia, z moja Sikorka. On sie nia opiekowal. To ona byla ta przyjaciolka, ta kobieta, ktora potrzebowala jego pomocy. Poczulem nagly gniew. Nie powiedzial mi, ze Sikorka nosi pod sercem dziecko. Gniew szybko przygasl, gdy zdalem sobie sprawe, ze zapewne probowal. Pewnego dnia cos go przeciez przywiodlo z powrotem do pasterskiej chatki. Co pomyslal, gdy zastal ja pusta? Ze sprawdzily sie jego najgorsze obawy? Ze zdziczalem i nigdy nie wroce? Ja jednak wroce. Jakby ktos otworzyl przede mna drzwi, nagle zrozumialem, ze moge to zrobic. Nic nie stalo pomiedzy mna a Sikorka. Nie bylo w jej zyciu innego mezczyzny; bylo nasze dziecko. Owladnela mna radosc. Nie pozwole, by 200 nas rozdzielil taki drobiazg jak moja smierc. Czymze byla smierc w porownaniu z zyciem dziecka? Pojde do Sikorki i wszystko jej wytlumacze, powiem jej tym razem cala prawde i tym razem ona mnie zrozumie, tym razem mi wybaczy, bo juz nigdy nie bedzie miedzy nami zadnych tajemnic.Nie znalem wahania. Usiadlem w ciemnosciach, zgarnalem tlumok, ktory mialem pod glowa zamiast poduszki, i ruszylem. W dol rzeki latwiej bylo podrozowac niz w gore. Mialem kilka srebrnych monet, moglem sobie wykupic miejsce na lodzi, a gdy zbraknie pieniedzy, zaplace praca. Rzeka Winna plynela wolno, ale gdy tylko mine Jezioro Smolne, Kozia poniesie mnie wartkim strumieniem. Wracam. Do domu, do Sikorki. I do naszej corki. "Chodz do mnie!" Stanalem. To nie krol Szczery ku mnie siegnal. To wyszlo z mego wnetrza, ten znak wypalony mi w mozgu naglym, poteznym zrywem Mocy. Bylem pewien, ze gdyby stryj wiedzial, dlaczego musze wracac do domu, kazalby mi ruszac jak najszybciej, nie martwic sie o niego, bo on da sobie rade. Wszystko bedzie dobrze. Szedlem droga tonaca w ksiezycu. "Chodz do mnie! Chodz do mnie!" "Nie moge" - blagalem. - "Nie pojde!" - buntowalem sie. Probowalem myslec tylko o Sikorce, tylko o mojej malenkiej coreczce. Trzeba bedzie nadac jej imie. Czy Sikorka nada jej imie, zanim do nich dotre? "Chodz do mnie!" Bedziemy musieli sie szybko pobrac. Znalezc jakiegos minstrela albo skrybe z pobliskiej twierdzy. Brus zaswiadczy, ze jestem podrzutkiem, nie mam rodzicow, ktorych imiona mozna by zapisac w pamieci. Powiem, ze mam na imie Nowy. Dziwne imie, ale slyszalem dziwniejsze; z radoscia bede je nosil do konca zycia. Imiona... dawniej tak dla mnie istotne, nie mialy juz znaczenia. Moga mnie wolac Kozi Bobek, bylem mogl zyc z Sikorka i z coreczka. "Chodz do mnie!" Bede musial znalezc jakas prace, wszystko jedno jaka. Nagle zdecydowalem, ze srebro ukryte w sakiewce jest zbyt wazne, zeby je wydac na podroz. Zarobie praca na cala droge do domu. A kiedy juz sie tam znajde, co bede robil, zeby zarabiac na zycie? Co potrafie? Rozzloscilem sie na te watpliwosci. Cos sobie wynajde. Bede dobrym mezem, bede dobrym ojcem. Czego jeszcze mi trzeba? "Chodz do mnie!" Nogi same zwalnialy, az stanalem na niewielkim wzniesieniu, patrzac na droge wijaca sie przede mna. W nadrzecznym miescie ciagle jeszcze palily sie swiatla. Musialem tam zejsc i znalezc barke plynaca w dol rzeki, ugodzic sie, zeby zechcieli zabrac ze soba niewprawnego pomocnika. I tyle. Po prostu isc. Nie potrafilem pojac, dlaczego zatem isc nie moglem. Zrobilem krok, potknalem sie, swiat zawirowal, upadlem na kolana. 201 Nie moglem wracac. Musialem isc dalej w gore rzeki, do krola Szczerego. Po dzis dzien tego nie rozumiem, nie potrafie wyjasnic. Kleczalem na wzniesieniu, patrzylem na miasto i wiedzialem z absolutna pewnoscia, czego pragne calym sercem, a przeciez nie moglem tego uczynic. Nikt mnie nie trzymal, nikt nie zagradzal drogi. Tylko cichy natarczywy rozkaz brzmial gdzies w glebi umyslu:"Chodz do mnie! Chodz do mnie! Chodz do mnie!" Nie moglem postapic inaczej. Nie moglem swemu sercu nakazac sie zatrzymac, nie moglem przestac oddychac i umrzec. I nie moglem zignorowac wezwania. Stalem na wzgorzu, osamotniony, schwytany w pulapke, przytloczony wola innego czlowieka. Gdzies w glebi tluklo mi sie trzezwe spostrzezenie: widzisz, tak wlasnie czuja oni. Stanowczy i pozostali czlonkowie kregu Mocy, napietnowani przez Konsyliarza lojalnoscia wobec ksiecia Wladczego. Wiedza, ze sluza samozwancowi, wiedza, ze zle czynia, ale nie maja wyboru. Gdyby cofnac czas o pokolenie, w takiej samej sytuacji znalazl sie Konsyliarz, zmuszony do bezkrytycznego uwielbienia dla mojego ojca. Stryj Szczery zdradzil mi kiedys, ze uczucie to zostalo Konsyliarzowi narzucone Moca przez mojego ojca, jeszcze gdy obaj byli nieledwie dziecmi. Narzucone w gniewie, w odwecie za jakies okrucienstwo Konsyliarza wobec ksiecia Szczerego. Starszy brat zemscil sie za skrzywdzenie mlodszego. Uczucie narzucone w zlosci i w niewiedzy, nawet bez swiadomosci, ze cos takiego jest mozliwe. Stryj Szczery twierdzil, ze ojciec zalowal swego czynu i chetnie by odwrocil jego dzialanie, gdyby tylko wiedzial jak. Czy Konsyliarz kiedykolwiek doszedl, co zostalo mu uczynione? Czy podsycalo to jego nienawisc do mnie? Czy przelal na mnie gniew, ktorego nie mogl czuc do ksiecia Rycerskiego, do mojego ojca? Chcialem wstac, lecz nie zdolalem. Wolno osunalem sie w pyl na srodku drogi skapanej w swietle ksiezyca. Potem usiadlem bezradnie. Niewazne. Nic nie bylo wazne procz tego, ze mialem swoja ukochana i dziecko, a nie wolno mi bylo do nich pojsc. Rownie dobrze moglbym probowac sie wspiac na nocne niebo i siegnac po ksiezyc. Patrzylem na rzeke, polyskujaca czarno w blasku miesiaca, pomarszczona niczym czarny lupek. Na rzeke, ktora nie zaniesie mnie do domu, poniewaz moja wola nie wystarcza, by zlamac nakaz wypalony w mozgu. Podnioslem wzrok do ksiezyca. -Brus - odezwalem sie glosno, zupelnie jakby mogl mnie uslyszec. - Opiekuj sie nimi, dbaj, zeby im sie nie stala krzywda, pilnuj ich jak wlasnej rodziny. Poki nie wroce. Nie przypominam sobie drogi powrotnej do zagrod ani jak polozylem sie spac, ale gdy rankiem otworzylem oczy, wlasnie tam sie znajdowalem. Patrzylem w odlegle blekitne niebo, nienawidzac wlasnego zycia. Pomiedzy niebem a mna zjawil sie Chucherko. -Pora wstawac. - Przyjrzal mi sie dokladniej. - Masz zaczerwienione oczy. Nie podzieliles sie flaszka? 202 -Nie mam nic do podzialu - odparlem zwiezle.Wstalem z ledwoscia. W glowie mi huczalo. Jakie imie nada jej Sikorka? Pewnie od jakiegos kwiatu. Lilia. Roza. Marge-rytka. Jak ja bym ja nazwal? To akurat nie mialo znaczenia. Przestalem myslec. W ciagu nastepnych kilku dni robilem, co mi kazano. Robilem to dobrze i solidnie, nie rozpraszany myslami. Gdzies w glebi mej duszy wrzalo szalenstwo, ale nie chcialem nic o tym wiedziec. Zajmowalem sie owcami. Jadlem rano i jadlem wieczorem. Kladlem sie na noc i o poranku wstawalem. I zajmowalem sie owcami. Szedlem za nimi, w pyle podnoszonym przez wozy, konie i same owce, w pyle, ktory zlepial mi rzesy, gruba warstwa pokrywal skore, powlekal gardlo. Nie myslalem o niczym. Nie musialem myslec, zeby wiedziec, ze kazdy krok przybliza mnie do krola Szczerego. Odzywalem sie tak rzadko, iz nawet Chucherko, skoro nie potrafil sprowokowac mnie do klotni, zmeczyl sie moim towarzystwem. Zajmowalem sie owcami z tak calkowitym oddaniem, jakbym byl najlepszym psem pasterskim na swiecie. Nie mialem nawet snow. Dla pozostalych uczestnikow karawany zycie toczylo sie utarta koleja. Opoka prowadzila nas wprawnie, wiec podroz przebiegala szczesliwie bez zadnych przygod. Co prawda dokuczal nam pyl, mielismy malo wody i uboga pasze dla zwierzat, ale na te niedogodnosci bylismy przygotowani. Wieczorami, gdy juz zdazylismy zatroszczyc sie o owce, przygotowac wieczorny posilek i zjesc, rozpoczynaly sie proby trupy teatralnej. Aktorzy cwiczyli wystawianie trzech sztuk; najwyrazniej chcieli doprowadzic je do perfekcji, zanim dotrzemy do miasta. Z rzadka tylko poruszali marionetkami, wyglaszajac ich kwestie, ale niekiedy dawali pelne przedstawienie - przy blasku pochodni, na scenie, z kurtyna; ubierali sie wowczas w czyste biale stroje, ktore mialy oznaczac, ze sa niewidzialni, i przedstawiali caly repertuar. Mistrz lalkarzy nalezal do wymagajacych nauczycieli, czesto uzywal rzemienia; nawet czeladnikom nie szczedzil batow, jesli uznal, ze zasluzyli. Wystarczyl jeden niewlasciwie zaakcentowany wers, jedno drgniecie marionetki nie przewidziane przez mistrza Jara, a juz wpadal pomiedzy aktorow, wymachujac biczem. Coraz czesciej zdarzalo sie, ze gdy inni ogladali przedstawienia, ja zostawalem przy owcach. Piesniarka, urodziwa kobieta imieniem Wilga, nierzadko siadywala wowczas ze mna. Watpie, by jej postepowanie wynikalo z potrzeby przebywania w moim towarzystwie, raczej mialo zrodlo j w tym, ze z dala od obozu, z dala od ciaglych powtorek aktorskich i szlochu karconych uczniow, mogla cwiczyc spiewanie i gre na harfie. Oboje bylismy z Ksiestwa Koziego i pojmowalem, za czym tesknila, gdy cicho wspominala krzyczace mewy i blekitne po sztormie i niebo nad falami. Miala ciemne wlosy i ciemne oczy, a siegala mi ledwie do ramienia. Ubrana byla prosto, w niebieskie waskie spodnie oraz zwyczajna tunike. W uszach miala dziurki, ale nie nosila kolczykow, pierscieni takze nie. Tracala struny harfy i spiewala. Dobrze bylo znowu slyszec znajome piesni ksiestw nadbrzeznych. 203 Nie rozmawialismy. Czasami Wilga mowila do siebie samej, a ja tylko przypadkiem slyszalem jej slowa. Niektorzy ludzie rozmawiaja w ten sposob z ulubionym psem. Tak sie dowiedzialem, ze wraz z innymi minstrelami zyla swego czasu w jednym z zamkow Ksiestwa Koziego, jednym z pomniejszych, nalezacym do jakiegos szlachetki, ktorego nie znalem nawet z imienia. Zamek i jego pan przestali istniec, zmieceni z powierzchni ziemi przez Zawyspiarzy. Wilga przezyla, ale nie miala gdzie sie podziac ani dla kogo spiewac. Wyruszyla w droge, postanowiwszy udac sie daleko w glab ladu, zeby juz nigdy w zyciu nie zobaczyc okretu, obojetne w jakim kolorze. Rozumialem ja. Odchodzac zachowala Ksiestwo Kozie we wspomnieniach takie, jakie bylo niegdys.Kostucha przeszla na tyle blisko Wilgi, ze omiotla ja swym oddechem, stad piesniarka postanowila, ze nie umrze jako zwykly minstrel u jakiegos drobnego szlachcica. Nie, zrobi wszystko, zeby jej imie zostalo zapamietane: ulozy piesn o jakims wielkim wydarzeniu, ktora bedzie spiewana przez wieki. Zyska w ten sposob niesmiertelnosc - pamietana bedzie tak dlugo, jak dlugo ludzie beda spiewali jej piesn. Wydawalo mi sie, ze lepsza sposobnosc zostania swiadkiem wiekopomnego wydarzenia mialaby na wybrzezu szarpanym wojna, ale jakby w odpowiedzi na moje nie wypowiedziane mysli Wilga zapewnila mnie, ze bedzie swiadkiem wydarzenia, ktorego uczestnicy pozostana zywi. Zreszta jesli sie widzialo jedna bitwe, to tak jakby sie widzialo wszystkie. Nie potrafila dostrzec nic poetyckiego w rozlanej krwi. Z tym zgodzilem sie w milczeniu. -Moim zdaniem wygladasz bardziej na wojownika niz pasterza. Owce nie lamia czlowiekowi nosa ani nie zostawiaja blizn. -Zdarza sie, jesli czlowiek spadnie z klifu, szukajac we mgle zaginionego jagniecia - odparlem zimno i odwrocilem twarz. Przez dlugi czas bylo to w moim zyciu zdarzenie najbardziej przypominajace rozmowe. Nasza karawana szla swoja droga, w tempie odpowiednim dla wyladowanych wozow oraz stada owiec. Dni plynely podobne do siebie jak dwie krople wody. Krajobraz takze byl ciagle taki sam. Niewiele sie dzialo. Czasami przy wodopoju spotykalismy oboz innych podroznych. Jednego razu zawitalismy do miejsca, gdzie postawiono cos na ksztalt tawerny; tam Opoka zostawila kilka beczulek okowity. Innym razem przez pol dnia jechali za nami konno ludzie, ktorych mozna bylo wziac za zbojcow. Po poludniu skrecili i zjechali ze szlaku; moze nasze drogi sie rozeszly, a moze doszli do wniosku, ze nasz majatek nie jest wart zachodu. Niekiedy mijali nas inni wedrowcy: poslancy albo koczownicy nie opozniani w drodze przez wozy i owce. Raz byl to oddzial zolnierzy w barwach Ksiestwa Trzody; przemknal obok nas jak burza. Czulem sie nieswojo, jakby jakies zwierze wslizgnelo sie miedzy mury chroniace moj mozg. Czy jechal z nimi ktos obdarzony talentem Mocy? Moze Bystry albo Mocarny? Moze sam Stanowczy? 204 Probowalem przekonac samego siebie, ze odebral mi odwage po prostu widok zloto-brazowych mundurow.Innego dnia zostalismy zatrzymani przez trzech koczownikow, na ktorych terytorium sie znajdowalismy. Podjechali do nas na kucach, ktore za caly rzad mialy uzdy, a wlasciwie kantary. Dwie postawne kobiety i chlopiec - wszyscy jasnowlosi, o skorze spalonej sloncem. Chlopiec mial wytatuowane na twarzy kocie pregi. Karawana stanela. Opoka rozstawila stol, nakryla go obrusem i zaparzyla specjalna herbate, ktora podala z kandyzowanymi owocami oraz lukrowanymi ciasteczkami. Nie widzialem, zeby przeszly z rak do rak jakies pieniadze. Sadzac po zachowaniu przewodniczki, przypuszczalem, ze napotkani to starzy znajomi Opoki, a chlopak jest wlasnie przygotowywany do opanowania trudnej sztuki negocjowania umow. Podroz uplywala w rytmie nuzacej rutyny. Wstawalismy, jedlismy, szlismy. Zatrzymywalismy sie, jedlismy, kladlismy sie spac. Pewnego dnia pochwycilem sie na rozmyslaniach, czy Sikorka nauczy coreczke robic swiece i hodowac pszczoly. "A czego ja moglbym ja nauczyc? - zastanowilem sie zgorzknialy. - Preparowania trucizn oraz najdoskonalszych sposobow duszenia? Nie. Nauczy sie ode mnie pisac, czytac i liczyc. Gdy wroce do domu, bedzie akurat w odpowiednim wieku. Naucze ja tez wszystkiego, czego sie dowiedzialem od Brusa - o koniach i o psach". Zdalem sobie sprawe, ze znowu patrze w przyszlosc, ze planuje swoje zycie po odnalezieniu krola Szczerego i sprowadzeniu go bezpiecznie do ojczystego ksiestwa. Moja coreczka byla niemowleciem przy piersi i patrzyla na swiat szeroko otwartymi, zdumionymi oczyma. Byla jeszcze za mala, zeby sobie zdawac sprawe, ze nie ma przy niej ojca. Wroce wkrotce; zanim sie nauczy mowic "tata". Bede patrzyl, jak stawia pierwsze kroki. Owo niezlomne postanowienie cos we mnie odmienilo. Nigdy jeszcze niczego nie wygladalem z podobnym utesknieniem. Tym razem nie dazylem do popelnienia mordu. Nie, tym razem wyczekiwalem na powrot do zycia. Moja mala coreczka, sliczna i madra, pokocha ojca, nie wiedzac nic o jego ponurej przeszlosci. Nie pamieta mojej gladkiej twarzy ani zgrabnego nosa. Bedzie mnie znala takiego, jaki jestem teraz. Az sie dziwilem, ze to takie wazne. Musialem pojsc do krola Szczerego, poniewaz nie moglem postapic inaczej, poniewaz byl moim krolem i mnie potrzebowal, lecz odnalezienie go nie kladlo kresu mojej wedrowce, tylko oznaczalo jej poczatek. Gdy odnajde krola Szczerego, bede mogl wrocic do domu. Na jakis czas zapomnialem o ksieciu Wladczym. Tak wlasnie rozmyslalem niekiedy, a gdy szedlem za stadem owiec, w chmurze pylu i smrodu, usmiechalem sie leciutko, ukryty za rogiem turbana oslaniajacym twarz. Innymi razy, lezac samotnie noca, potrafilem myslec jedynie o cieplym ciele kobiety, o domu i o moim dziecku. Chyba czulem bolesnie kazda roz- 205 dzielajaca nas piedz ziemi. Samotnosc powala czlowieka. Pragnalem znac kazda chwile ich zycia. Kazdej nocy, w kazdym momencie ciszy musialem walczyc z pokusa, by siegnac ku nim Moca. Teraz jednak rozumialem doskonale ostrzezenie krola Szczerego. Gdybym ku nim siegnal, wowczas ktorys z czlonkow kregu Mocy na uslugach ksiecia Wladczego moglby z latwoscia odnalezc ich oraz mnie. Ksiaze Wladczy nie zawahalby sie przed wykorzystaniem mojej rodziny, byle tylko mi zaszkodzic w kazdy mozliwy sposob. Dlatego tez, choc spalalem sie w pragnieniu poznania codziennego zycia Sikorki i mojej coreczki, nie osmielilem sie probowac zaspokoic tego pragnienia.Pewnego razu dotarlismy do miasta, ktore omal zaslugiwalo na te nazwe. Na podobienstwo kolonii grzybow wyroslo wokol zrodla glebinowego. Byla tutaj gospoda, tawerna, nawet kilka sklepow. Miejscowosc zyla z podroznych. Dotarlismy do niej w poludnie. Opoka oznajmila, ze mozemy odpoczac, wyruszymy dopiero nastepnego ranka. Nikt sie nie sprzeciwil. Napoiwszy zwierzeta, wyszlismy na przedmiescia. Trupa teatralna zdecydowala sie skorzystac z okazji i obwiescila w gospodzie oraz w tawernie, ze beda dawac przedstawienie dla calego miasta, datki pieniezne mile widziane. Wilga znalazla sobie w tawernie wlasny kat i zaraz zaczela zapoznawac to miasto Ksiestwa Trzody z balladami Ksiestwa Koziego. Ja chetnie zostalem z owcami na przedmiesciu. Wkrotce bylem jedynym czlowiekiem w obozie. Nie mialem nic przeciwko temu. Wlascicielka koni zaproponowala mi miedziaka, zebym mial na nie oko. Pilnowanie ich nie wymagalo zadnego wysilku, gdyz byly spetane. Byk, przywiazany do pala, szukal trawy na skapym pastwisku. Wszystkie zwierzeta z wdziecznoscia przyjely przerwe w podrozy. Byl jakis przedziwny spokoj w moim bezruchu i samotnosci. Uczylem sie kultywowac pustke w duszy. Moglbym teraz pokonywac bezkresne rowniny, nie myslac o niczym w szczegolnosci. Dzieki temu oczekiwanie mniej bolalo. Siedzialem na dyszlu wozu Szkopula, bezmyslnym wzrokiem wodzilem po zwierzetach i po lekko falujacej rowninie, tu i owdzie znaczonej kepka zarosli. Nie trwalo to dlugo. Poznym popoludniem z wielkim halasem zjawil sie w obozie woz trupy teatralnej. Przyjechal nim tylko mistrz Jar z najmlodsza uczennica. Inni bawili sie w miescie. Wrzaski mistrza nie pozostawialy watpliwosci, ze dziewczyna popadla w nielaske za sprawa zapomnianego wersu i falszywego ruchu. Za kare musiala zostac w obozie. Dodatkowo dostalo jej sie kilka razy batem. Zarowno swist rzemienia, jak i krzyki dziewczyny niosly sie daleko w ciszy nocy. Przy drugim uderzeniu skrzywilem sie szkaradnie, przy trzecim bylem na nogach. Nie wiem, co zamierzalem zrobic, wiec z prawdziwa ulga ujrzalem, jak mistrz opuszcza woz i piechota udaje sie z powrotem do miasta. Dziewczyna zabrala sie do wyprzegania koni, potem przywiazala je do palikow, caly czas placzac glosno. Zwrocilem na nia uwage wczesniej. Byla najmlodsza posrod aktorow, nie miala wiecej niz szesnascie lat. Chyba najczesciej karano ja batem. Podobna kara to 206 wlasciwie nic szczegolnego. Bylo powszechnie przyjete, ze mistrz biczem przekonuje uczniow, by sie pilniej przykladali do swoich zadan. Mnie Brus ani Ciern nigdy nie traktowali rzemieniem, ale przeciez otrzymalem swoja porcje szturchan-cow i kuksancow, a od czasu do czasu zapoznalem sie blizej z butem Brusa, jesli zdaniem mistrza ruszalem sie zbyt slamazarnie. Lalkarz nie byl gorszy od wielu innych nauczycieli, a od niektorych lagodniejszy. Wszyscy jego podopieczni byli syci i dobrze ubrani. Irytowalo mnie w nim chyba to, ze jeden raz zadany biczem nigdy mu nie wystarczal. Zawsze wymierzal trzy, czasem piec albo i wiecej, jesli byl nie w humorze.Wieczorny spokoj prysl niczym banka mydlana. Jeszcze dlugo po tym, jak dziewczyna wypuscila konie na pastwisko, slyszalem jej rozdzierajace szlochanie. W koncu nie moglem juz tego zniesc. Poszedlem do wozu lalkarzy i zastukalem w drzwiczki. Szloch ucichl, zakonczony pociagnieciem nosem. -Kto tam? - zapytala dziewczyna ochryple. -To ja, Mily. Nic ci nie jest? Mialem nadzieje, ze uslysze "nic" i zostane odprawiony, ale drzwiczki otwarly sie po chwili i stanela w nich dziewczyna, spogladajac na mnie spod oka. Z brody kapala jej krew. Od razu pojalem, co sie wydarzylo. Koniuszek bata musial sie zawinac nad ramieniem i zaciac dziewczyne w policzek. Nie watpilem, ze skaleczenie bylo bolesne, ale pewnie krew okazala sie bardziej przerazajaca. Zobaczylem ustawione na stoliku lusterko, a obok niego zakrwawiona szmatke. -Zeszpecil mnie! - zalkala dziewczyna. Nie wiedzialem, co powiedziec. Wszedlem wiec do wozu, wzialem dziewczyne za ramiona. Zorientowalem sie, ze ocierala twarz z krwi suchym galgankiem. Czy ona w ogole nie miala rozumu? Wyszedlem z wozu. Zmoczylem galganek, wrocilem, otarlem dziewczynie krew z twarzy. Tak jak podejrzewalem, rozciecie nie bylo duze, tyle ze obficie krwawilo, jak to czesto bywa ze skaleczeniami twarzy lub glowy. -Przytrzymaj szmatke. Przyciskaj lekko i nie ruszaj. Niedlugo wroce. - Spojrzalem jej w oczy utkwione w moja blizne na policzku i dojrzalem wzbierajace lzy. - Na jasnej cerze, takiej jak twoja, rzadko powstaja wyrazne blizny. Nawet jesli zostanie jakis znak, nie bedzie duzy. Znowu zaszlochala, wiec zrozumialem, ze powiedzialem calkiem nie to, co bylo trzeba. Wyszedlem z wozu, zly na siebie, ze w ogole sie mieszalem w nie swoje sprawy. Wszystkie ziola lecznicze oraz garnczek z mascia od Brusa stracilem razem z reszta dobytku w Kupieckim Brodzie. W poblizu miejsca, gdzie pasly sie owce, zauwazylem kwiatki przypominajace odrobine skarlowaciale zlote rozgi, a procz nich kilka roslin z tego samego gatunku co pieciornik kurze ziele. Zerwalem jedna, ale pachniala nie tak jak trzeba, a sok z lisci byl bardziej klejacy niz galaretowaty. Umylem rece i przyjrzalem sie z bliska skarlowacialym zlotym rozgom. 207 Pachnialy wlasciwie. Wzruszylem ramionami. Najpierw nazrywalem tylko garsc lisci, ale potem doszedlem do wniosku, ze skoro juz je zbieram, moge choc w niewielkiej czesci odbudowac zapasy. Chyba mialem w reku te sama rosline, tylko mniejsza i bardziej plozaca na tej skalistej ziemi. Rozlozylem zbiory na dyszlu, posortowalem. Grubsze liscie zostawilem do wyschniecia. Drobniejsze zmiazdzylem pomiedzy dwoma oczyszczonymi kamieniami. Powstala maz zanioslem na jednym z kamieni do wozu trupy teatralnej. Dziewczyna obrzucila medykament spojrzeniem pelnym zwatpienia.-Dzieki temu ustanie krwawienie - wyjasnilem. - Im szybciej skora sie zablizni, tym mniejszy zostanie znak. Odsunela szmatke od twarzy. Ranka prawie juz przestala krwawic, lecz mimo wszystko pokrylem ja lekiem. Dziewczyna siedziala spokojnie. Nagle zmiekly pode mna kolana, bo uswiadomilem sobie, ze nie dotykalem kobiecej twarzy od czasu, gdy ostatnio widzialem sie z Sikorka. Ta dziewczyna miala blekitne oczy, szeroko otwarte. Chcialem uciec przed tym powaznym spojrzeniem. -Gotowe. Teraz juz tego nie ruszaj. Nie przecieraj, nie dotykaj palcami, nie myj. Kiedy zrobi sie strupek, postaraj sie go nie zdrapywac. -Dziekuje - odezwala sie slabym glosem. -Nie ma za co. - Odwrocilem sie do wyjscia. -Mam na imie Czarka - uslyszalem za plecami. -Wiem. Slyszalem, jak twoj mistrz grzmial na ciebie. - Zaczalem schodzic po schodkach. -On jest okropny. Nienawidze go! Ucieklabym, gdybym tylko mogla. -Rzeczywiscie trudno znosic baty, kiedy czlowiek sie stara dobrze pracowac ze wszystkich sil, ale... tak to juz jest. Gdybys uciekla, nie mialabys co jesc ani gdzie spac, ubrania na zmiane... to byloby duzo gorsze. Staraj sie lepiej, to nie bedzie uzywal bata. - Tak slabo wierzylem w to, co mowilem, ze z trudnoscia ubieralem mysli w slowa. Mimo wszystko taka odpowiedz wydawala sie lepsza niz rada "uciekaj". Dziewczyna sama nie przezylaby w tej krainie nawet jednego dnia. -Ja nie chce sie starac - odzyskala nieco werwy. - Nie chce w ogole byc aktorka. Mistrz Jar dobrze o tym wiedzial, kiedy bral mnie na nauke. Ruszylem w strone owiec, a dziewczyna zeszla ze schodkow i poszla za mna. -Pokochalam mezczyzne z naszej osady. Chcial mnie wziac za zone, ale akurat nie mial pieniedzy. Zaden rolnik nie ma pieniedzy na wiosne. Powiedzial mojej matce, ze zaplaci za mnie w porze zbiorow, ale ona odrzekla: "Jesli sam nie ma co do garnka wlozyc, to co zrobi, jak beda dwie geby do wyzywienia? A potem wiecej?" No i oddala mnie do lalkarza, za polowe tego, co normalnie placi sie za ucznia, bo nie chcialam do niego isc. -W moich stronach wyglada to zupelnie inaczej - zauwazylem niezrecznie. Nie do konca rozumialem, co mowila. - Rodzice placa mistrzowi, zeby zechcial 208 przyjac ich dziecko do nauki, w nadziei ze tym sposobem zapewnia mu lepsza przyszlosc.Odgarnela z twarzy wlosy. Jasnobrazowe, cale w loczkach. -Slyszalam o tym. I u nas czasem sie tak zdarza, ale rzadko. Zwykle mistrz kupuje ucznia, zazwyczaj chetnego do nauki. Jesli nie bedzie dostatecznie zdolny, zawsze mozna go sprzedac jako popychadlo. Wtedy taki uczen jest przez szesc lat niewiele lepszy od niewolnika. - Pociagnela nosem. - Niektorzy mowia, ze uczen bardziej sie stara, jesli wie, ze w przeciwnym razie skonczy przy najgorszych robotach kuchennych albo przy miechach u jakiegos kowala. -Coz, w takim razie lepiej chyba nauczyc sie sztuki lalkarskiej. - Siedzialem na dyszlu wozu mojego pracodawcy i spogladalem na stado. Dziewczyna usiadla obok. -Moge jeszcze miec nadzieje, ze ktos mnie wykupi - westchnela ze zniecheceniem. -Mowisz jak niewolnica - zauwazylem z ociaganiem. - A przeciez nie jest tak zle, prawda? -Nie jest tak zle? Jesli dzien w dzien musisz zyc czyms, co uwazasz za beznadziejnie glupie? I jestes bity, kiedy nie wykonujesz tego doskonale? To ma byc lepsze niz niewolnictwo? -Przynajmniej masz co jesc, ubranie i dach nad glowa. I szanse czegos sie nauczyc. Zdobyc fach, ktory pozwoli ci zjezdzic krolestwo wzdluz i wszerz, pod warunkiem ze biegle opanujesz sztuke. Mozesz ktoregos dnia dawac przedstawienie nawet na krolewskim dworze w Koziej Twierdzy. Popatrzyla na mnie dziwnie. -Chciales powiedziec: w Kupieckim Brodzie. - Westchnela i przysunela sie blizej. - Taka jestem samotna. Oni wszyscy chca byc aktorami. Kiedy sie myle, zloszcza sie na mnie i mowia, ze jestem leniwa. Nie chca ze mna rozmawiac, jesli uwazaja, ze zepsulam przedstawienie. Nikt nie jest dla mnie mily, nikt nie przejalby sie moja rana na twarzy tak jak ty. Nie znalazlem na to odpowiedzi. Nie znalem innych na tyle, zeby przytaknac lub zaprzeczyc. Wobec tego nie powiedzialem nic - i tak siedzielismy, patrzac na owce. Nadciagal zmrok, a cisza sie przedluzala. Przyszlo mi do glowy, ze powinienem wkrotce rozpalic ogien. -Jak to sie stalo, ze zostales pasterzem? - spytala Czarka. -Moi rodzice zmarli. Siostra odziedziczyla wszystko. Nie darzyla mnie szczegolna sympatia. -Co za wiedzma! Zaczerpnalem tchu, zeby bronic swej wymyslonej siostry, lecz zaraz zdalem sobie sprawe, ze tylko podtrzymalbym rozmowe. Probowalem wymyslic jakis powod, zeby sie ruszyc z miejsca, ale owce i inne zwierzeta tuz przed naszymi oczyma pasly sie spokojnie. Prozna nadzieja na szybki powrot innych. W miescie ta- 209 wema i nowe twarze - niebagatelna rozrywka po dlugiej podrozy, nieustannie w tym samym gronie.W koncu znalazlem wymowke. Powiedzialem, ze jestem glodny, i poszedlem po kamienie, suche lajno na opal oraz patyczki na rozpalke. Czarka nalegala, bym jej pozwolil ugotowac posilek. Nie bylem glodny naprawde, ale milo bylo siedziec i patrzec, jak dziewczyna przygotowuje strawe, a potem ona jadla z wilczym apetytem i podsuwala mi przysmaki z zapasow trupy teatralnej. Pozniej jeszcze zaparzyla herbate i wreszcie, najedzeni, siedzielismy przy ognisku, popijajac wywar nalany do ciezkich kubkow z czerwonej gliny. Moje milczenie stawalo sie coraz bardziej przyjazne. Z poczatku Czarka paplala jak najeta, pytala mnie, czy lubie takie a takie potrawy, czy pijam mocna herbate i o tysiac innych spraw, ale nie oczekiwala odpowiedzi. Najwyrazniej traktowala moje milczenie jako zgode. Stopniowo mowila o coraz bardziej osobistych sprawach. Z nutka rozpaczy w glosie wspominala dni spedzone na nauce i cwiczeniach fachu, ktorego nie chciala sie uczyc ani wykonywac. Z niechetnym podziwem wspominala o poswieceniu nauce innych lalkarzy i o ich entuzjazmie, ktorego nie podzielala. W koncu ucichla jakos i podniosla na mnie zalosne spojrzenie. Nie musiala mi tlumaczyc swojej samotnosci. Zaraz skierowala rozmowe na lzejsze tematy, opowiadala o irytujacych blahostkach, o tym, ze aktorzy jadali potrawy, ktore jej nie smakowaly, ze jednego z nich zawsze czuc potem, a ta aktorka, ktora przypominala jej, ze czas wyglosic wyuczona kwestie, zawsze ja przy tym szczypala. Nawet skargi tej dziewczyny byly w dziwny sposob przyjemne; zajmowala mnie trywialnymi sprawami, wiec nie moglem sie skupic na wlasnych, powazniejszych problemach. Przebywanie z nia podobne bylo do przebywania z wilkiem. Czarka byla skupiona na terazniejszosci: na tym posilku, na tej nocy - niewiele uwagi poswiecala czemukolwiek innemu. Po tym spostrzezeniu moje mysli powedrowaly ku Slepunowi. Siegnalem ku niemu miekko. Wyczuwalem go, byl gdzies, zywy, ale niewiele wiecej potrafilem odgadnac. Moze dzielila nas zbyt duza odleglosc, moze byl za bardzo zajety swoim nowym zyciem - mysli wilka nie byly dla mnie czytelne jak niegdys. Moze po prostu zaczynal sie dostrajac do stada. Bardzo chcialem czuc sie szczesliwy, ze odnalazl swoje miejsce w zyciu, ze mial przyjaciol, moze samice. -O czym myslisz? - spytala Czarka. Odezwala sie tak cicho, ze odparlem bez zastanowienia, nadal patrzac w plomienie. -Tak mi przyszlo do glowy, ze czlowiek jest jeszcze bardziej samotny, jesli wie, ze gdzies tam w swiecie dobrze sie wiedzie bez niego przyjaciolom i rodzinie. Wzruszyla ramionami. -Ja probuje o nich nie myslec. Moj narzeczony pewnie sobie znalazl jakas inna dziewczyne, ktorej rodzice zechcieli zaczekac na zaplate do jesieni. A mat- 210 ce pewnie lepiej beze mnie. Nie jest jeszcze stara, pewnie zlapala sobie jakiego chlopa. - Przeciagnela sie dziwnym, kocim ruchem, potem spojrzala mi prosto w twarz i dodala: - Nie ma sensu myslec o tym, co daleko i czego nie mozna dostac. Przez to czlowiek tylko czuje sie nieszczesliwy. Trzeba sie cieszyc tym, co jest.Bylem kompletnie zaskoczony. Na pewno dobrzeja zrozumialem. Nachylila sie do mnie. Polozyla dlon na moim policzku. Delikatnie. Zsunela mi turban z wlosow, zajrzala w oczy, koniuszkiem jezyka zwilzyla wargi. Przesunela mi dlonmi po policzkach, po szyi, do ramion. Siedzialem jak zahipnotyzowany, jak mysz zniewolona wzrokiem przez weza. Czarka pocalowala mnie, rozchylajac usta. Pachniala jak slodkie kadzidlo. Zapragnalem jej z oszalamiajaca moca. Nie samej Czarki, lecz kobiety, delikatnosci i miekkosci. Ogarnelo mnie pozadanie, dziwnie podobne do glodu Mocy, ktory trawi czlowieka, zadajac zblizenia i calkowitego zjednoczenia ze swiatem. Bylem nieprawdopodobnie wyczerpany samotnoscia. Przygarnalem dziewczyne do siebie nagle, gwaltownie pocalowalem, jakbym chcial ja pozrec i jakbym przez to mogl oszukac samotnosc. Znalezlismy sie na ziemi, dziewczyna wydawala z siebie ciche mile dzwieki. Raptownie pchnela mnie w piers. -Zaczekaj chwile - syknela. - Zaczekaj. Jakis kamien mnie uwiera. I nie moge zniszczyc ubrania, daj plaszcz... Patrzylem niecierpliwie, jak rozklada moj plaszcz na ziemi przy ognisku. Polozyla sie na nim i poklepala miejsce obok siebie. -Wracasz? - zapytala kokieteryjnie. - Chodz, pokaze ci, co potrafie - dodala nieskromnie. Przesunela dlonmi po piersiach, obiecujac moim rekom to samo. Gdyby nie powiedziala nic, gdybysmy w ogole sie nie zatrzymali, gdyby tylko popatrzyla na mnie z tego plaszcza... ale jej zachowanie okazalo sie od poczatku do konca chybione. Zludzenie delikatnosci i bliskosci prysnelo, a jego miejsce zajelo wyzwanie; podobne moglby mi rzucic przeciwnik na dziedzincu cwiczebnym, trzymajac w reku drag. Nie jestem lepszy od innych mezczyzn. Nie chcialem myslec, nie chcialem niczego rozwazac. Chcialem po i prostu rzucic sie na nia i ugasic zadze, ale uslyszalem, ze mowie: -A jesli potem bedziesz brzemienna? Rozesmiala sie lekko, jakby nigdy nie brala takiej ewentualnosci pod uwage. -To sie ze mna ozenisz i wykupisz mnie od mistrza Jara. Albo nie - dodala, widzac odmiane na mojej twarzy. - Nie tak trudno sie pozbyc dziecka, jak sie mezczyznom wydaje. Kilka srebrnych monet na odpowiednie ziola... Nie trzeba myslec o tym teraz. Po co sie martwic o cos, co sie moze nigdy nie wydarzyc? Rzeczywiscie, po co? Patrzylem na nia, pragnac jej z calym pozadaniem dlugich miesiecy samotnego zycia i wstrzemiezliwosci. Niestety, wiedzialem tez, ze tego prawdziwego glodu, braku bliskosci i zrozumienia nie zdolam zaspokoic 211 z Czarka pelniej, niz kazdy mezczyzna moze to uczynic wlasna dlonia. Dziewczyna usmiechnela sie kuszaco, wyciagnela do mnie reke.-Nie - szepnalem. Spojrzala na mnie tak niebotycznie zdumiona, ze malo sie nie rozesmialem. - Nie powinnismy tego robic. - Uslyszawszy wlasne slowa, zyskalem pewnosc, ze byly wlasciwe. Nie bylo w tym nic z wywyzszania sie, zadnych mysli o dozgonnej wiernosci wobec Sikorki ani wstydu, ze juz jedna kobiete obarczylem ciezarem samotnego macierzynstwa. Znalem te uczucia, ale nie one przywiodly mnie do powziecia tej decyzji. Czulem w sobie pustke, ktora mogla tylko zogromniec, gdybym sie kochal z ta obca dziewczyna. - Nic nie zawinilas - powiedzialem, widzac, ze jej policzki czerwienieja gwaltownie. - To moja, tylko moja wina. - Probowalem tchnac w swoj glos mozliwie najwiecej otuchy. Na prozno. Zerwala sie na nogi. -Wiem, glupcze - wycedzila zjadliwie. - Chcialam tylko byc dla ciebie mila. - Wsciekla odmaszerowala od ognia, rychlo niknac wsrod cieni nocy. Uslyszalem jeszcze trzasniecie drzwiczek wozu. Schylilem sie wolno, podnioslem plaszcz i otrzepalem go z ziemi. A ze nagle zerwal sie wiatr i noc przejela mnie chlodem, zarzucilem okrycie na ramiona. Potem usiadlem przy ognisku i zapatrzylem sie w plomienie. 13. PODEJRZENIA Uzywanie Mocy wiedzie do nalogu. Wszyscy uczacy sie poslugiwania krolew-ska magia sa o tym uprzedzani od samego poczatku. Fascynacja ta sila wciaga czlowieka utalentowanego, kuszac go, by korzystal z magii coraz czesciej. W miare jak rosnie jego sila i umiejetnosci, rosnie tez pokusa Mocy. Oczarowanie krolewska magia zacmiewa inne zainteresowania i zwiazki. Ogromnie trudno jest opisac owo przyciaganie komus, kto sam nie doswiadczyl zetkniecia z Moca. Stado bazantow zrywajace sie do lotu rzeskim jesiennym porankiem, doskonale pochwycenie wiatru w zagle, pierwszy kes smakowitego gulaszu po chlodnym dniu o samej wodzie - to odczucia, ktore trwaja tylko chwile. Moc podtrzymuje takie wrazenie tak dlugo, jak dlugo uzywajacemu wystarcza sil. * * * Nim uczestnicy karawany wrocili do obozu, zrobilo sie bardzo pozno. Moj pracodawca, Szkopul, byl pijany i poufale wspieral sie na Chucherku, tez pijanym, przesiaknietym dymem i cokolwiek rozdraznionym. Sciagneli z wozu koce, owineli sie nimi i ulozyli do snu. Zaden nie zaproponowal, ze zwolni mnie z warty. Westchnalem ciezko, bo watpilem, bym zyskal okazje zdrzemnac sie choc odrobine przed nastepnym wieczorem.O swicie jak zwykle Opoka bezlitosnie postawila na nogi uczestnikow karawany, nalegajac, by wkrotce byli gotowi do drogi. Moim zdaniem postapila madrze. Gdyby pozwolila wszystkim wyspac sie do woli, ci o mocniejszych glowach wrociliby do miasta, a wowczas trzeba by pol dnia strawic na formowaniu karawany. Ranek byl fatalny. Jedynie Opoka, jej pomocnicy oraz piesniarka Wilga wiedzieli poprzedniego wieczoru, kiedy przestac pic. Podczas gdy my jedlismy sniadanie, pozostali chorem jeczeli i zalili sie na bol glowy. Zauwazylem, ze wspolne picie, zwlaszcza do przesady, stwarza wiezi pomiedzy ludzmi. Kiedy wiec Szkopul zdecydowal, ze glowa boli go zanadto, zeby mogl powozic, zlecil to zadanie Chucherku. Potem Szkopul spal w wozie, Chucherko 213 drzemal na kozle, a kucyk szedl za innymi wozami. Barana z dzwonkiem, prowadzacego stado, przywiazali z tylu wozu, totez stado rowniez podazalo we wlasciwa strone. Na mnie spadl obowiazek maszerowania w pyle bezdrozy i utrzymywania owiec w jakim takim porzadku. Niebo bylo blekitne, ale dzien pozostal chlodny, chwilami zrywal sie wiatr, ktory zabieral podnoszony przez nas pyl. Po bezsennej nocy wkrotce i mnie zaczela bolec glowa.W poludnie Opoka zarzadzila krotki postoj. Wiekszosc uczestnikow karawany wydobrzala na tyle, ze nabrala apetytu. Napilem sie z beczki nawozie Opoki, potem zwilzylem turban i otarlem nieco pyl z twarzy. Wlasnie probowalem wymyc z oczu piasek, gdy podeszla Wilga. Odsunalem sie, przekonany, ze przyszla po wode. -Na twoim miejscu zalozylabym turban - odezwala sie cicho. Wyzalem go i ponownie zawiazalem na glowie. -Nie sposob sie pozbyc pylu z oczu - zauwazylem. Popatrzyla na mnie obojetnie. -Nie o oczy powinienes sie martwic, tylko o siwe pasmo wlosow. Wieczorem powinienes je poczernic popiolem, jesli znajdziesz chwile na osobnosci. Spojrzalem na nia pytajaco. Probowalem nie dac nic po sobie poznac. Usmiechnela sie lobuzersko. -W miescie nad woda nocowal kilka dni przed nami oddzial strazy krolewskiej. Powiedzieli ludziom, ze zdaniem krola przez Ksiestwo Trzody wedruje Ospiarz. A ty wraz z nim. - Urwala, czekala, ze cos powiem. Poniewaz milczalem, usmiechnela sie szerzej. - Albo moze jakis inny mezczyzna ze zlamanym nosem, blizna na policzku, siwym pasem we wlosach i... - uczynila gest w strone mojej reki - swieza rana od ciecia mieczem na przedramieniu. Odzyskalem nareszcie mowe i panowanie nad soba. Podciagnalem rekaw, podsunalem jej ramie przed oczy. -Ciecie mieczem? Zadrapalem sie gwozdziem w drzwiach tawerny. Wychodzilem, niezupelnie z wlasnej woli. Zobacz sama. Juz prawie sie zagoilo. -Ach tak, rzeczywiscie - stwierdzila uprzejmie. - Musialam sie pomylic. Jednak - znowu spojrzala mi w oczy - na twoim miejscu i tak bym nie zdejmowala turbana. Zeby przypadkiem kto inny nie popelnil takiej samej pomylki. - Przekrzywila glowe. - Widzisz, ja jestem minstrelem. Wole obserwowac historie, niz ja tworzyc albo zmieniac. Ale nie wszyscy w tej karawanie maja takie samo podejscie do zycia. Odeszla, pogwizdujac. Napilem sie jeszcze, a potem wrocilem do owiec. Chucherko jakos zebral sie do pracy i do wieczora pomagal mi w miare sil. Mimo wszystko czas dluzyl sie niepomiernie i byl to dla mnie szczegolnie meczacy dzien. Darmo szukac przyczyn w charakterze mojego zajecia - wyjatkowo nieskomplikowanego. Doszedlem do wniosku, ze przyczyna lezy w tym, iz znowu zaczalem myslec. Pozwolilem, zeby tesknota za Sikorka oraz naszym dzieckiem 214 przeslonila mi wlasne bezpieczenstwo. Przestalem sie pilnowac, przestalem sie bac o siebie. Uswiadomilem sobie teraz, ze jesli strazom ksiecia Wladczego uda sie mnie odnalezc, z pewnoscia zgine. Wowczas nie zobacze juz ani Sikorki, ani coreczki. A to wydawalo mi sie znacznie gorsze niz grozba utraty zycia.Podczas wieczerzy usiadlem dalej od ognia niz zwykle, choc przez to musialem szczelniej owinac sie plaszczem w obronie przed chlodem. Do mojego milczenia wszyscy sie juz przyzwyczaili. Inni rozmawiali, nawet wiecej niz zazwyczaj; dyskutowali na temat poprzedniego wieczoru, spedzonego w miescie. Dowiedzialem sie, ze piwo bylo dobre, wino slabe, a miejscowy minstrel nieco oburzony, ze Wilga grala i spiewala dla jego publicznosci. Czlonkowie karawany odebrali najwyrazniej jako osobiste zwyciestwo fakt, ze piesni Wilgi zostaly cieplo przyjete przez mieszkancow miasteczka. -Dobrze spiewasz, mimo ze znasz tylko ballady z Ksiestwa Koziego - przyznal wspanialomyslnie Chucherko. Jak co wieczor, po posilku Wilga wyjela harfe z pokrowca. Mistrz Jar wyjatkowo dal swojej trupie wieczor wolny od prob, z czego wywnioskowalem, ze byl zadowolony z aktorow - pominawszy najmlodsza uczennice. Czarka nawet na mnie nie spojrzala, za to krazyla wokol jednego z pomocnikow Opoki, chichoczac na kazde jego slowo. Ranka na policzku niewiele byla wieksza od zadrapania, lekko tylko podsiniala. Na pewno sie zagoi bez sladu. Chucherko objal nocna warte przy owcach. Ja rozciagnalem sie na plaszczu, tuz poza zasiegiem blasku ogniska. Spodziewalem sie, ze inni takze wkrotce uloza sie do snu. Szmer ich rozmowy dzialal usypiajaco, podobnie jak leniwa melodia saczaca sie spod palcow Wilgi. Stopniowo melodia obrosla w rytm, do wtoru zabrzmial glos. Juz prawie spalem, gdy dotarly do mnie slowa "wieza straznicza Wyspy Rogowej". Wilga spiewala o bitwie z zeszlego lata, o pierwszym prawdziwym starciu "Ruriska" w wojnie z Zawyspiarzami. Pamietalem z tamtego dnia jednoczesnie zbyt wiele i za malo. Jak niejeden raz zauwazyl stryj Szczery, mimo starannych lekcji udzielanych przez Czernidlo wciaz po chojracku rwalem sie do walki. Uzywalem topora z zacietoscia, jakiej u siebie nie podejrzewalem. Po bitwie powiedziano mi, ze zabilem wodza wrogiej druzyny. Nigdy sie nie dowiedzialem, czy to byla prawda. W piesni spiewanej przez Wilge z pewnoscia tak bylo. Malo mi serce nie stanelo w piersi, gdy uslyszalem "Syn ksiecia Rycerskiego, ogien ma w zrenicach, a w jego zylach plynie Przezornych krew, choc Bastard nie nosi ojcowego imienia". Dalej nastapil dziesiatek opisow zadanych przeze mnie nieprawdopodobnych ciosow oraz charakterystyki wojownikow, ktorych powalilem. Dziwnie bylem zawstydzony, sluchajac o wlasnych czynach: heroicznych, szlachetnych i prawie juz legendarnych. Wielu zolnierzy marzylo o piesni slawiacej ich bohaterstwo. Mnie wydala sie ona krepujaca. Nie przypominalem sobie, zeby slonce 215 zapalalo promienie na ostrzu mego topora albo zebym sie bil tak walecznie jak koziol na mojej piersi. Pamietalem za to lepki smrod krwi i sliskie wnetrznosci czlowieka, ktory skrecal sie z bolu i ciagle jeczal. Cale piwo Koziej Twierdzy nie wystarczylo tamtej nocy, zeby mi przywrocic spokoj. Nareszcie piesn dobiegla konca.-Tej ballady nie mialas odwagi zaspiewac wczoraj w miescie, co? - prych-nal jeden z pomocnikow Opoki. Wilga rozesmiala sie beztrosko. -Watpliwe, zeby sie komus spodobala. Za ballady o synu ksiecia Rycerskiego nie zaplaciliby tam zlamanego grosza. -Dziwna piesn - zauwazyl mistrz Jar. - Krol Wladczy oferuje zloto za glowe Bastarda, straze mowia wszystkim: strzezcie sie, Bastard jest skazony Rozumieniem, podstepnie zabija. A w twojej piesni to bohater. -Ballada powstala w Ksiestwie Kozim, a tam go ceniono... jakis czas temu - wyjasnila Wilga. -Teraz juz nie, ide o zaklad. Chyba ze jako sto zlotych monet, ktore czlowiek dostanie, jesli go wyda krolewskim strazom - zauwazyl drugi pomocnik Opoki. -Moze i tak - zgodzila sie Wilga od razu. - Chociaz w Ksiestwie Kozim sa ludzie, ktorzy powiedza, ze historia Bastarda jeszcze nie jest skonczona i ze nie byl on takim potworem, jak to sie ostatnio utrzymuje. -Nie rozumiem - oznajmila Opoka. - Myslalam, ze Bastard zostal stracony za zamordowanie krola Roztropnego magia Rozumienia. -Niektorzy tak mowia. Prawda jest, ze umarl w lochach i zostal pogrzebany, a nie spalony. Ludzie gadaja tez - tutaj Wilga znizyla glos - ze z nastaniem wiosny na jego grobie nie wyroslo nawet zdzblo trawy, a to znak, iz w kosciach zmarlego ciagle drzemie magia Rozumienia. Moze po nia siegnac smialek, ktory sie odwazy wyrwac trupowi zab. Mowila mi o tym pewna madra starucha. W noc pelni ksiezyca poszla na mogile, wziawszy ze soba chlopa z lopata. Kazala mu rozkopac grob, ale on, ledwie wbil lopate, natrafil na potrzaskane wieko. - Wilga zrobila dramatyczna pauze. W ciszy slychac bylo tylko trzask plomieni. - Trumna byla, oczywiscie, pusta. Ci, ktorzy ja widzieli, twierdza, ze zostala rozbita od srodka. A jeden z nich mi powiedzial, ze na drzazdze dostrzegl szorstkie wlosy szarej wilczej siersci. Jeszcze dlugi czas trwala glucha cisza. -E... to nieprawda - odezwala sie wreszcie Opoka. Wilga lekko tracila palcami struny harfy. -Tak ludzie opowiadaja w Ksiestwie Kozim. Ale slyszalam tez, ze ksiezna Cierpliwa, ktora go pochowala, nazywa to wszystko bzdurnym bajaniem. Mowi, ze jego cialo bylo zupelnie zimne i sztywne, kiedy je myla i owijala calunem. A o Ospiarzu, ktorego krol Wladczy tak sie obawia, mowi, ze to tylko stary doradca krola Roztropnego, samotnik o twarzy poznaczonej bliznami, ktory opuscil 216 swa pustelnie, by podtrzymywac miedzy ludzmi wiare w powrot krola Szczerego i dodawac otuchy tym, ktorzy musza walczyc ze szkarlatnymi okretami. Sami zdecydujcie, w co wolicie wierzyc.Melodia, jedna z aktorek, udala, ze drzy. -Brrr! Zaspiewaj nam teraz cos dla rozweselenia. Nie chce przed snem slyszec juz wiecej opowiesci o duchach. Wilga chetnie zaintonowala stara ballade milosna z zabawnym refrenem, przy ktorym wtorowaly jej Melodia i Opoka. Ja zas lezalem w ciemnosciach i rozmyslalem. Mialem nieprzyjemna swiadomosc, ze Wilga chciala, bym uslyszal jej slowa. Zastanawialem sie, czy jej zdaniem wyswiadczala mi przysluge, czy tez zwyczajnie chciala sie przekonac, kto mnie podejrzewa. Sto zlotych monet za moja glowe. Majatek wystarczajacy, by obudzic chciwosc w ksieciu, a co dopiero w wedrownym minstrelu. Choc bylem bardzo zmeczony, duzo czasu minelo, nim zasnalem tej nocy. Nastepny dzien byl niemal przyjemny w swej monotonii. Szedlem obok stada i probowalem nie myslec. Nie bylo to takie latwe jak dotychczas. Skoro tylko zwracalem mysli ku wlasnym klopotom, meczacym echem powracal mi w glowie glos krola Szczerego: "Chodz do mnie!" Rozbilismy oboz na brzegu wielkiego otworu odplywowego w skale, w srodku ktorego stala woda. Rozmowa przy ogniu sie nie kleila. Chyba wszyscy bylismy juz zmeczeni wolnym tempem podrozy i tesknilismy za wybrzezem Jeziora Blekitnego. Bardzo chcialem spac, ale mialem pierwsza warte przy stadzie. Wspialem sie nieco wyzej na wzgorze i usiadlem w miejscu, skad dobrze widzialem owce. Gigantyczna skalna misa miescila cala nasza karawane; niewielkie ognisko rozpalone tuz przy wodzie wygladalo jak gwiazda odbijajaca sie w studni. Najmniejszy podmuch wiatru tu nie docieral. Panowal spokoj. Czarka byla zapewne przekonana, ze podchodzi mnie ukradkiem. Zblizala sie chylkiem, zasloniwszy plaszczem wlosy i twarz. Zrobila duze kolo, jakby chciala mnie obejsc. Nie patrzylem za nia, tylko sluchalem jej krokow, kiedy wspinala sie na wzgorze, a potem schodzila za moimi plecami. Wyczulem jej zapach i nagle zorientowalem sie, ze bezwiednie jej oczekuje. Nie mialem pewnosci, czy znajde w sobie sile, a takze chec, zeby odmowic jej po raz drugi. Moze to bedzie blad, ale moje cialo bardzo pragnelo popelnic te omylke. Kiedy byla jakies dziesiec krokow ode mnie, odwrocilem sie w jej strone. Podskoczyla przestraszona. -Wiem, ze to ty, Czarka - odezwalem sie cicho. Chwile pozniej stanela tuz kolo mnie. Odsunela kaptur z twarzy, spojrzala na mnie wyzywajaco. Postawe takze miala zaczepna. -Ciebie szukaja, prawda? - W glosie dziewczyny pobrzmiewala ledwie doslyszalna nutka strachu. Nie to spodziewalem sie uslyszec. Nie musialem udawac zdziwienia. 217 -Ktos mnie szuka? Moze ty?-Nie, nie. Ty jestes Bastard skazony Rozumieniem, ten, ktorego szukaja krolewskie straze. Tamtej nocy, gdy Wilga snula opowiesc, pomocnik Opoki Na-ginacz powiedzial mi, co oglaszali w miescie. -Naginacz powiedzial ci, ze jestem Bastardem? - mowilem wolno, jakby zbity z tropu. Przerazajacy strach podpelzal mi do serca. -Nie - w glosie dziewczyny pojawil sie slad gniewu. - Naginacz powtorzyl mi, co mowili o Bastardzie zolnierze krola. Ma zlamany nos, blizne na policzku i biale pasmo we wlosach. Widzialam twoje wlosy. -W miejscu uderzenia w glowe czesto ma sie biale pasmo. A blizna jest stara. - Przyjrzalem sie Czarce z uwaga. - Dobrze ci sie goi policzek. -To ty jestes Bastard, prawda? - rozzloscila sie, bo probowalem zmienic temat. -Oczywiscie, ze nie. Posluchaj. On ma ciecie po mieczu na ramieniu, prawda? Popatrz tylko. - Odslonilem prawe ramie. Slad po nozu nosilem na lewym. Dziewczyna z pewnoscia wie, iz rana otrzymana w walce powinna byc na reku trzymajacym miecz. Ledwie zerknela. -Masz jakies pieniadze? - zapytala nagle. -Gdybym mial, to bym nie siedzial w obozie, kiedy inni poszli do miasta. A po co ci pieniadze? -Mnie po nic, ale tobie by sie przydaly, by kupic moje milczenie. W przeciwnym razie moglabym pojsc ze swoimi podejrzeniami do Opoki albo do jej pomocnikow. - Uniosla wyzywajaco brode. -Wowczas oni obejrzeliby moje ramie, tak jak ty to zrobilas - rzeklem znuzony. - Gluptasku, jakies niestworzone opowiesci zmacily ci w glowie. Najlepiej idz spac - chcialem ja zawstydzic. -Masz zadrapanie na lewym ramieniu. Widzialam. Ktos moglby uznac, ze to ciecie mieczem. -Pewnie taka madrala jak ty - odparowalem drwiaco. -Nie kpij sobie ze mnie! - ostrzegla. - Nie daruje ci tego! -No to nie gadaj glupstw. O co ci chodzi? Chcesz sie na mnie zemscic? Jestes wsciekla, ze sie z toba nie polozylem? Powiedzialem ci, to nie twoja wina. Jestes sliczna i na pewno przyjemnie byloby sie z toba popiescic. Splunela na ziemie tuz kolo mnie. -Nigdy bym ci nie pozwolila. Bawilam sie toba, pastuchu. Nic wiecej. - Prychnela. - Ach, mezczyzni! Uwazasz, ze mi zawrociles w glowie? Cuchniesz owcami, jestes strasznie chudy, a twarz masz, jakbys przegral kazda bijatyke, w ktora sie wplatales. - Juz miala odejsc, kiedy nagle przypomniala sobie, po co przyszla. - Nikomu nie powiem. Na razie. Ale kiedy dotrzemy do Jeziora Ble- 218 kitnego, dostaniesz jakies pieniadze za prace przy bydle. Masz mi to przyniesc, bo inaczej cale miasto bedzie cie szukac. Westchnalem ciezko.-Na pewno zrobisz, co zechcesz. Mieszaj, ile ci sie spodoba. A jak sie skonczy na ludzkim smiechu, to mistrz Jar bedzie mial jeszcze jeden powod, zeby cie wysmagac batem. Ostroznie ruszyla w dol zbocza. W niepewnym swietle ksiezyca zle postawila stope i omal sie nie przewrocila. Odzyskala jednak rownowage; rzucila mi mordercze spojrzenie, czekajac, czy osmiele sie rozesmiac. A ja serce mialem w gardle. Sto zlotych monet. Wystarczy, ze glupia dziewczyna wskaze mnie palcem i zacznie sie nagonka. Po mojej smierci prawdopodobnie dojda do wniosku, ze nie bylem poszukiwanym Bastardem. Zastanowilem sie nad przebyciem reszty Ksiestwa Trzody samotnie. Moglem wyruszyc zaraz, jak tylko Chucherko zmieni mnie na warcie. Moglem pojsc do wozu, cicho wziac swoje rzeczy i umknac w noc. Swoja droga, jak daleko bylo jeszcze do Jeziora Blekitnego? Zastanawialem sie nad tym, obserwujac druga postac idaca w moja strone. Wilga pojawila sie cicho, lecz nie ukradkiem. Uniosla dlon w gescie pozdrowienia i usiadla obok. -Mam nadzieje, ze nie dales jej pieniedzy. Mruknalem cos niewyraznie. -Jestes co najmniej trzeci - ciagnela - ktory podobno zmajstrowal jej dziecko w czasie tej podrozy. Twoj pracodawca dostapil zaszczytu i byl pierwszym obwinionym. Drugim byl syn Opoki. Nie mam pewnosci, ilu jeszcze ojcow wybrala. -Miedzy nami do niczego nie doszlo, wiec nie moze mnie oskarzac - oznajmilem. -Tak? No to jestes chyba jedynym wyjatkiem posrod mezczyzn tej karawany. Troche mnie to poruszylo. Ciekawe, czy kiedykolwiek osiagne stan, gdy przestane sie dowiadywac, jaki bylem naiwny. -Jest brzemienna i szuka mezczyzny, ktory wykupi ja od mistrza? Wilga parsknela cichym smiechem. -Watpie, zeby byla brzemienna. Nie szuka meza, tylko zada pieniedzy na odpowiednie ziola. Chyba syn Opoki dal jej troche. Czarka szuka okazji, zeby sie troche posciskac, a potem wyludzic pieniadze. - Odsunela jakis kamien. - Skoro nie zmajstrowales jej dziecka, to co jej zrobiles? -Nic. -Aha. To tlumaczy, dlaczego tak zle o tobie mowi. Chociaz dopiero od wczoraj, nie dluzej, wiec przypuszczam, ze "nicnales" ja tej nocy, kiedy my wszyscy bylismy w miescie. 219 Nasrozylem sie, a ona uniosla dlon w pojednawczym gescie.-Nie powiem juz slowa o tym, czego jej nie zrobiles. Ani jednego. Zreszta nie o tym chcialam z toba porozmawiac. Co zamierzasz czynic po dotarciu nad Jezioro Blekitne? Zerknalem na nia z ukosa. -Odebrac wyplate. Napic sie piwa i podjesc solidnie, wykapac sie w goracej wodzie i przynajmniej jedna noc przespac w czystym lozku. A ty? -Myslalam, ze moglabym isc dalej, w gory. - Obrzucila mnie szybkim spojrzeniem. -Chcesz tam szukac wiekopomnych zdarzen? - spytalem niedbale. -Tematu na piesn lepiej szukac w drodze, niz w miejscu - zauwazyla. - Moze ty tez pojdziesz w gory? Moglibysmy wedrowac razem. -Ciagle uwazasz niemadrze, ze jestem Bastardem - rzeklem glosem bez wyrazu. Usmiechnela sie szeroko. -Bastard. Skazony Rozumieniem. Tak. -Mylisz sie - oznajmilem tak samo obojetnie. - Ale po co mialabys isc za Bastardem w gory? Ja na twoim miejscu wykorzystalbym szanse na wieksza korzysc i sprzedal go krolewskiej strazy. Kto by sobie zawracal glowe ukladaniem piesni, majac sto zlotych monet? -Masz znacznie wiecej doswiadczen ze straza krolewska niz ja - stwierdzila Wilga z odraza. - Tego jestem pewna. Ale nawet ja wiem, ze minstrel, ktory by probowal odebrac te nagrode, zostanie wkrotce wylowiony z rzeki. A w tym samym czasie kilku straznikow nieoczekiwanie sie wzbogaci. Nie, dziekuje. Powiedzialam ci juz, nie chce zlota, Bastardzie. Chce piesni. -Nie nazywaj mnie tak! Zapatrzyla sie w noc. Po krotkiej chwili wzruszyla ramionami i spojrzala na mnie. -Aha! Juz wiem! Tym wlasnie straszyla cie Czarka, prawda? Zadala pieniedzy za milczenie. Nie odpowiedzialem. -Dobrze, ze odmowiles. Gdybys jej cokolwiek dal, pomyslalaby, ze ma racje. Jesli naprawde zobaczy w tobie Bastarda, utrzyma to w sekrecie tylko po to, zeby cie sprzedac strazy krolewskiej. A poniewaz nie ma z nimi doswiadczenia, moze uwierzyc, ze zdola zachowac zloto. - Wilga wstala, przeciagnela sie leniwie. - No, wracam sie przespac, poki jeszcze czas. Pomysl o mojej propozycji. Watpie, zebys dostal lepsza. - Szerokim, teatralnym gestem zamiotla plaszczem ziemie, a potem sklonila sie przede mna, jakbym byl samym krolem. Odeszla po zboczu, stapajac lekko i pewnie niczym kozica. Przez mgnienie oka przypominala mi Sikorke. 220 Moze powinienem sie wymknac z obozu i dotrzec do Jeziora Blekitnego o wlasnych silach. Nie. Gdybym tak postapil, Czarka oraz Wilga nabralyby pewnosci, ze odgadly wlasciwie. Wilga moglaby probowac mnie odnalezc. Czarka tez by mnie szukala, chcac zdobyc nagrode. Zadna z tych ewentualnosci mi sie nie podobala. Lepiej bylo wlec sie dalej jako Mily, poganiacz bydla.Wznioslem oczy ku niebu. Rozciagalo sie nade mna zimne i czyste. Gluche nocne godziny niosly juz ze soba przenikliwy chlod. Nim dotre w gory, nadejdzie prawdziwa zima. Gdybym nie strwonil wczesnych miesiecy lata przeobrazajac sie w wilka, bylbym juz w Krolestwie Gorskim. Kolejna bezuzyteczna mysl. Gwiazdy swiecily tej nocy jasno tuz nad glowa. Swiat wydawal sie mniejszy, skoro bylo do nich tak niedaleko. Gdybym teraz, siegnal ku ksieciu Szczeremu, znalazlbym go na wyciagniecie reki. Nagle zawladnelo mna poczucie zupelnego osamotnienia. Sikorka i Brus byli blisko, wystarczylo zamknac powieki. Moglem do nich isc, moglem zamienic glod niewiedzy na bol niemoznosci dotkniecia. Mury wzniesione Moca, podtrzymywane tak starannie w kazdej chwili podrozy od opuszczenia Kupieckiego Brodu, teraz mnie bardziej dusily niz chronily. Spuscilem glowe, zamknalem sie przed zimna pustka nocy. Po jakims czasie tesknota minela. Powiodlem wzrokiem po spokojnych owcach, po wozach i obozie pograzonym w bezruchu. Spojrzenie na ksiezyc powiedzialo mi, ze moja warta dawno sie skonczyla. Chucherko nigdy nie budzil sie na czas. Wstalem, rozprostowalem kosci i poszedlem wypedzic go spod cieplych kocow. Minely kolejne trzy dni. Robilo sie coraz zimniej, poteznial wiatr. Wieczorem, akurat kiedy rozbilismy sie na noc, a ja trzymalem warte, ujrzalem kurzawe na horyzoncie. Z poczatku nie poswiecilem jej wiele uwagi. Znajdowalismy sie na gesto uczeszczanym szlaku, stanelismy przy wodzie. Byl tutaj juz woz druciarza z rodzina. Przyjalem, ze ten, kto sie zbliza, takze szuka miejsca nad woda, by rozbic nocny biwak. Siedzialem wiec i patrzylem, jak chmura rosnie, a wieczor ciemnieje. Wreszcie dostrzeglem ludzi na koniach, jadacych w szyku. Im byli blizej, tym wieksza zyskiwalem pewnosc. Straz krolewska. Za malo zostalo swiatla, zebym dostrzegl zlote i brazowe barwy wojsk ksiecia Wladczego, ale i tak wiedzialem. Nie mialem gdzie uciec. Na rozleglej rowninie nie znalazlbym zadnej kryjowki. Zimna logika podpowiadala, ze ucieczka jedynie przyciagne ich uwage. Na dodatek zarowno Czarka, jak i Wilga utwierdza sie w swoich podejrzeniach. Tak wiec zacisnalem zeby i pozostalem na miejscu. Siedzialem z kijem pasterskim przelozonym przez kolana, obserwowalem stado. Jezdzcy mineli mnie, mineli owce i podjechali prosto do wody. Rozpoznalem jablkowitego konia. Kiedy byl zrebakiem, Brus powiedzial, ze wyrosnie na doskonalego wierzchowca. Przypomnialem sobie zbyt zywo, jak ksiaze Wladczy pladrowal Kozia Twierdze, nim 221 zostawil ja wlasnemu losowi. Zapalila sie we mnie iskierka gniewu; dzieki temu latwiej mi bylo siedziec i wyczekiwac na odpowiednia chwile.Po pewnym czasie doszedlem do wniosku, ze zolnierze sa zwyczajnie w drodze, podobnie jak my, i po prostu zjechali na noc nad wode. Wlasnie wtedy przy-wlokl sie do mnie Chucherko. -Masz isc do obozu - powiedzial ze zle skrywana irytacja. Chucherko zawsze kladl sie spac zaraz po jedzeniu. Spytalem, skad zmiana kolejnosci warty. -Przez straz krolewska - odparl rozdrazniony. - Wszedzie ich pelno, chca zobaczyc wszystkich podroznych. I przeszukali wozy. -A czego szukaja? - zapytalem bez wiekszego zainteresowania. -Niech mnie licho, jesli wiem. I nie zamierzam pytac. Jeszcze mi zycie mile. Ale ty mozesz zapytac, skoro masz ochote. Zabralem kij i wrocilem do obozu. Miecz nadal mialem u pasa. Nie zamierzalem go ukrywac. Kazdemu wolno nosic miecz, a moze bede musial go uzyc. W obozie wrzalo jak w ulu. Opoka i jej ludzie przygladali sie temu odrobine bojazliwie, ale i ze zloscia. Straznicy nekali akurat druciarza. Kobieta w barwach samozwanczego krola kopnela sterte garnkow, a potem krzyknela, ze moze szukac, czego chce i jak jej sie podoba. Druciarz milczal, kulac ramiona. Wygladal, jakby tez juz zakosztowal kopniakow. Dwoch zolnierzy przytrzymywalo jego zone i corke za wykrecone do tylu rece. Matka, choc z nosa ciekla jej struzka krwi, nadal sie wyklocala, gotowa do walki. Stanalem obok Szkopula, jakbym tam tkwil od poczatku swiata. Zaden z nas sie nie odezwal. Kapitan strazy skonczyl z wozem druciarza. Nagle ciarki przeszly mi po plecach. Znalem go. To byl Piorun, faworyt ksiecia Wladczego, ceniony za umiejetne poslugiwanie sie piesciami. Ostatnim razem widzialem go w lochach. To on zlamal mi nos. Serce zabilo mi szybciej, krew pulsowala w uszach. Zaczelo mi ciemniec przed oczyma. Usilowalem oddychac spokojnie. Kapitan wyszedl na srodek obozu. -To wszyscy - bardziej stwierdzil, niz zapytal. Zgodnie pokiwalismy glowami. Przesunal po nas wzrokiem. Spuscilem oczy. Z najwyzszym wysilkiem powstrzymywalem dlonie od siegniecia po noz lub po miecz. Wiele mnie kosztowalo, zeby stac swobodnie. -Zalosna banda wloczegow. - Bylismy dla niego godni pogardy. - Przewodnik! Bylismy w drodze caly dzien. Kaz chlopakowi zajac sie naszymi konmi. Przygotuj cos do jedzenia. Potrzebujemy wiecej opalu. I cieplej wody do mycia. - Znowu na nas zerknal. - Nie szemrac mi tam, dobrze radze! Czlowieka, ktorego szukamy, nie ma miedzy wami, nic wiecej nas nie obchodzi. Robcie, co trzeba, a nie bedziecie mieli klopotow. Mozecie sie zajac swoimi sprawami. Dal sie slyszec lekki szmerek przytakiwan, ale wiekszosc sluchajacych przyjela przemowe cisza. Kapitan prychnal pogardliwie, potem zwrocil sie do podwladnych i cos do nich powiedzial. Chociaz rozkazy im sie nie spodobaly, ci dwaj, 222 ktorzy niepokoili zone druciarza, staneli na bacznosc. Zajeli miejsce przy ognisku rozpalonym przez Opoke, zmuszajac czlonkow naszej karawany do odejscia. Opoka zamienila kilka slow ze swoimi pomocnikami, po czym dwoch odeszlo zajac sie konmi straznikow, a trzeci naniesc wode. Ona sama ruszyla ciezko po zapasy zywnosci.Do obozu powrocil kruchy spokoj. Wilga rozpalila drugi, mniejszy ogien. Usiadla przy nim wraz z trupa aktorska i pomocnikami Opoki. Wlascicielka koni oraz jej maz polozyli sie spac. -Chyba juz nic sie nie bedzie dzialo - zauwazyl Szkopul, ale jednoczesnie nerwowo wykrecal palce. - Musze sie wyspac. Ty sie z Chucherkiem umawiaj, ktory kiedy ma warte. Ruszylem z powrotem do owiec. Zatrzymalem sie po drodze i spojrzalem na oboz. Straznicy rysowali sie jako czarne sylwetki wokol ognia; proznowali gawedzac, tylko jeden stal na uboczu, trzymajac warte. Patrzyl w strone drugiego ogniska. Poszedlem za jego wzrokiem. Nie potrafilem zdecydowac, czy Czarka patrzy tylko na niego, czy tez na nich wszystkich. Tak czy inaczej, nietrudno bylo odgadnac, co jej sie kluje w glowie. Skrecilem i wrocilem do wozu Opoki. Wyjmowala z workow soczewice; odmierzala ziarna do kociolka na zupe. Dotknalem lekko jej ramienia. Podskoczyla. -Przepraszam. Moze przyda sie pomoc? Uniosla brew, zdziwiona. -Do czego? Spuscilem wzrok na swoje stopy, starannie wybralem klamstwo. -Nie podobalo mi sie, jak patrzyli na zone druciarza. -Potrafie sobie radzic z nieokrzesanymi mezczyznami. Inaczej nie moglabym byc przewodnikiem karawany. - Wsypala do kociolka sol, potem garsc przypraw. Pokiwalem glowa i nie powiedzialem nic. Byla to prawda zbyt oczywista, zeby ja kwestionowac. Mimo wszystko nie odszedlem, wiec po kilku chwilach Opoka podala mi wiaderko, zebym przyniosl wody na zupe. Usluchalem jej chetnie. Potem stalem jej za plecami, az napomniala mnie szorstko, zebym przestal zawadzac. Przeprosilem i wycofalem sie, przewracajac przy tym wiaderko. Wobec tego jeszcze raz przynioslem swiezej wody. Wzialem koc z wozu Szkopula i szczelnie sie wen zawinalem. Kilka godzin lezalem pod wozem, ale nie spalem. Obserwowalem Wilge i Czarke. Zauwazylem, ze piesniarka nie wyjela harfy tego wieczoru, jak gdyby nie chciala na siebie zwracac uwagi. Jakos mnie to uspokoilo co do jej zamiarow. Mogla przeciez przy-siasc sie do ognia straznikow z harfa w dloniach, zyskac ich przychylnosc kilkoma piesniami, a potem zaproponowac korzystna transakcje. Ona jednak zdawala sie zajeta, podobnie jak ja, obserwacja Czarki. Dziewczyna jeden raz podniosla sie z miejsca przy ogniu. Nie slyszalem, co powiedziala Wilga, ale Czarka spojrza- 223 la na nia wsciekla, a mistrz Jar gniewnym glosem nakazal dziewczynie wracac na miejsce. On z cala pewnoscia nie chcial miec ze straznikami nic do czynienia. Nawet kiedy wszyscy polozyli sie spac, ja nie zaznalem spokoju. Nadszedl czas, by zluzowac Chucherko; poszedlem niechetnie, gdyz nie mialem zadnej pewnosci, czy Czarka nie wykorzysta godzin nocnych na odwiedziny u straznikow.Chucherko na warcie spal jak zabity; musialem go obudzic, zeby wyslac do wozu. Okrylem ramiona kocem i zatopilem sie w rozmyslaniach o szesciu straznikach spiacych przy ogniu. Jakzez nienawidzilem jednego z nich! Przypominalem go sobie scena po scenie - glupio usmiechniety nakladal skorzane rekawice, szykujac sie do bicia; nadasany, gdy ksiaze Wladczy udzielal mu reprymendy za to, ze zlamal mi nos, przez co prezentowalbym sie nie najlepiej, gdyby ksiazeta mieli zyczenie mnie zobaczyc. Pamietalem, z jaka nonszalancja wypelnial zlecone przez ksiecia Wladczego zadanie, jak latwo pokonal moja obrone, gdy ze wszech sil bronilem sie przed Moca Stanowczego. Piorun mnie nie rozpoznal. Przesunal po mnie wzrokiem obojetnie, nie poznal dziela wlasnych rak. Siedzialem i myslalem o tym jakis czas. Chyba rzeczywiscie bardzo sie zmienilem. Nie tylko z powodu blizn. Nie tylko z powodu brody i stroju pastucha, nie tylko z powodu chudosci i pokrywajacego mnie brudu. Bastard Rycerski zapewne nie stalby cicho, czekajac, az rodzina druciarza sobie sama poradzi, nie spuscilby glowy pod spojrzeniem Pioruna. Bastard Rycerski moze nie otrulby szesciu ludzi po to, zeby zabic jednego. Zmadrzalem, czy bylem juz zmeczony? Pewnie jedno i drugie. Nie bylem z siebie dumny. Dzieki zmyslowi Rozumienia wyczuwam obecnosc innych zywych istot w poblizu. Wszystkich istot zywych. Nieczesto sie zdarza, zeby ktos zdolal mnie zaskoczyc. Oni tez mnie nie zaskoczyli. Wlasnie swit zaczal bielic smoliste niebo, gdy przyszli po mnie zolnierze Pioruna. Siedzialem nieruchomo. Najpierw ich wyczulem, a potem uslyszalem ostrozne kroki. Piorun poslal do tego zadania cala piatke. Ze wzrastajacym przerazeniem zastanawialem sie, co zrobilem zle, dlaczego trucizna nie zadzialala. Czy stracila moc w czasie dlugiej podrozy? Czy moze nie powinna byc gotowana w zupie? Przysiegam, w tamtej chwili myslalem tylko o tym, ze Ciern nie popelnilby takiego bledu. Powiodlem wzrokiem po lekko falujacej rowninie. Krzewy i kilka skal. Nie bylo gdzie sie ukryc. Gdybym sie rzucil do ucieczki, zapewne na jakis czas zgubilbym ich w ciemnosciach. W koncu by jednak wygrali. Musialbym wrocic do wody. Pewnie by nawet mnie nie scigali, wystarczylo siedziec nad woda i czekac. Zreszta ucieczka oznaczalaby przyznanie, ze jestem Bastardem Rycerskim. Poganiacz Mily nie mial powodu uciekac. Podnioslem wzrok, drgnalem przestraszony, ale - mam nadzieje - nie zdradzilem, ze serce z przerazenia malo nie rozsadzilo mi piersi. Wstalem, gdy jeden 224 z zoldakow chwycil mnie za ramie. Nie bronilem sie. Patrzylem na niego z niedowierzaniem. Inny podszedl z drugiej strony, odebral mi miecz oraz noz.-Chodz do ognia - rozkazal gburowato. - Kapitan chce na ciebie rzucic okiem. Szedlem wolno, prawie powloczac nogami, a kiedy stanelismy przy ognisku, przeskakiwalem przestraszonym wzrokiem z jednej twarzy na druga, pamietajac, zeby nie wyrozniac Pioruna. Nie mialem pewnosci, czy zdolalbym niczego po sobie nie dac poznac. Kapitan wstal, kopniakiem rozniecil przygasajace plomienie. Przez jakis czas tylko mi sie przygladal. Wreszcie wydal wargi, obrzucil swoich zolnierzy wzrokiem pelnym obrzydzenia. Lekko pokrecil glowa, dajac im znac, ze nie jestem tym, kogo szukal. Odwazylem sie wziac glebszy oddech. Katem oka ujrzalem blada twarz Czarki wygladajaca zza rogu wozu trupy teatralnej. -Jak sie nazywasz? - zapytal mnie ostrym tonem. Zezowalem na niego poprzez ogien. -Mily, panie. Jestem pasterzem. Nie zrobilem nic zlego. -Naprawde? Wobec tego jestes jedynym takim okazem na swiecie. Sadzac po twojej mowie, pochodzisz z Ksiestwa Koziego, Mily. Zdejmij turban. -Jestem z Ksiestwa Koziego, panie. Ale czasy tam ciezkie. - Pospiesznie sciagnalem turban i stalem, mnac go w dloniach. Nie posluchalem rady Wilgi i nie poczernilem wlosow. Przy blizszych ogledzinach nic by to nie dalo. Wyskubalem biale wlosy. Nie wszystkie, ale teraz wygladaly bardziej na poczatki siwizny niz srebrny kosmyk nad brwia. Piorun obszedl ognisko, chwycil mnie za wlosy i odchylil mi glowe do tylu, zeby zajrzec w twarz. Byl wielki i silny. Nagle wrocily wszystkie straszne wspomnienia. Przysiegam, pamietalem nawet jego zapach. Nie stawialem oporu, kiedy mnie ogladal. Nie patrzylem mu w oczy. Zerkalem na niego i uciekalem wzrokiem, jakby szukajac ratunku. Zauwazylem, ze Opoka stanela opodal, skrzyzowawszy rece na piersi. -Go ja tu widze? Blizna na policzku! - odezwal sie Piorun. -Tak, panie. Mam ja od dziecka. Spadlem z drzewa, zahaczylem o galaz... -Nos tez wtedy zlamales? -Nie, panie, to w bojce, w tawernie, jakos przeszlego roku... -Sciagaj koszule! - rozkazal. Dlugo gmeralem przy kolnierzyku, wreszcie pociagnalem tkanine do gory i zsunalem ja przez glowe. Sadzilem, ze chcial obejrzec moje przedramiona i przygotowalem swoja historie z gwozdziem. A on pochylil sie, zeby obejrzec miejsce na karku, gdzie podczas dawno zapomnianego starcia jeden z nieszczesnikow dotknietych kuznica wygryzl mi kawal ciala. Zdretwialem. Piorun spojrzal na gru-zlowata blizne. Odrzucil glowe do tylu i rozesmial sie glosno. -A niech mnie! Nie przypuszczalem, ze to ty, bekarcie. Bylem pewien, ze to nie ty. Ale ten znak pamietam. Zobaczylem go, gdy pierwszy raz powalilem cie na podloge. - Potoczyl wzrokiem po otaczajacych nas ludziach. Na jego twarzy 225 malowalo sie zaskoczenie i radosc. - To on! Mamy go! Krol kazal czarownikom Mocy szukac go od morza po gory, a on wpadl nam w rece jak dojrzaly owoc. - Oblizal wargi, popatrzyl na mnie glodnym wzrokiem. Bilo od niego dziwne pragnienie, przerazajace. Chwycil mnie za gardlo, podniosl, ledwie dotykalem ziemi czubkami palcow. - Sluchaj, chlystku - wysyczal. - Werdykt byl moim przyjacielem. Rad zabilbym cie na miejscu, a powstrzymuje mnie wcale nie sto zlotych monet, obiecane za dostarczenie cie zywego, tylko wiara, ze krol zrobi to znacznie ciekawiej niz ja. Znowu bedziesz moj, tym razem w kregu areny. A przedtem jeszcze czeka cie spotkanie z krolem.Odepchnal mnie mocno, prosto w plomienie. Potykajac sie ucieklem z ogniska i po drugiej stronie zostalem natychmiast schwytany przez dwoch zolnierzy. Obrzucilem jednego i drugiego dzikim wzrokiem. -To pomylka! - krzyknalem. - Straszna pomylka! -Zakuc go - rozkazal Piorun ochryple. Nagle wystapila Opoka. -Jestes pewien, ze to czlowiek, ktorego szukasz? Spojrzal jej prosto w oczy - dowodca dowodcy. -Jestem pewien. To Bastard skazony Rozumieniem. Przez twarz Opoki przemknal wyraz obrzydzenia. -Bierzcie go wiec i robcie z nim, co chcecie. - Odwrocila sie na piecie i odeszla. Moi straznicy sluchali tej wymiany zdan, nie dosc uwaznie pilnowali dygoczacego nieszczesnika. Zaryzykowalem. Szarpnalem sie w strone ognia, wyrwalem ramiona z niedbalego uscisku. Odepchnalem zaskoczonego Pioruna na bok i puscilem sie biegiem, kilkoma susami pokonalem oboz, minalem woz druciarza i juz mialem przed oczyma tylko rozlegla rownine. Swit powlokl ja szaroscia, wygladala jak bezksztaltny zgnieciony koc. Zadnej kryjowki, zadnego celu. Bieglem, byle dalej. Spodziewalem sie pogoni, pieszej albo konnej. Nie spodziewalem sie procy. Pierwszy kamien uderzyl mnie w lopatke; stracilem czucie w ramieniu. Bieglem dalej. Z poczatku bylem przekonany, ze dosiegla mnie strzala. Nastepny kamien trafil w glowe. Gdy odzyskalem przytomnosc, lezalem skrepowany. Lewe ramie pulsowalo bolem, ale nie tak bardzo, jak wielki guz na glowie. Udalo mi sie usiasc. Nikt nie zwracal na mnie uwagi. Od klodki przy dloniach dwa dlugie lancuchy prowadzily do dwoch obreczy na kostkach nog, polaczonych w kajdany trzecim lancuchem, tak krotkim, ze nie pozwalalby na zrobienie swobodnego kroku, gdybym zdolal wstac. Nic nie powiedzialem, nic nie zrobilem. Nie mialem zadnych szans przeciwko szostce uzbrojonych ludzi. Nie chcialem im dac najmniejszego pretekstu do brutalnego postepowania. Mimo wszystko wiele mnie kosztowalo, zeby siedziec 226 spokojnie. Lancuchy mi ciazyly, zimny metal kasal cialo. Siedzialem ze spuszczona glowa. Piorun zauwazyl, ze wrocilem do przytomnosci. Podszedl, stanal nade mna. Patrzylem na jego stopy, nie wyzej.-Powiedz cos, petaku! - zazadal nagle. -Pojmaliscie nie tego czlowieka, panie - odezwalem sie niesmialo. Wiedzialem, ze nie mam szans go przekonac, ale moze zasieje zwatpienie w jego ludziach. Piorun ryknal smiechem. Wyciagnal sie przy ogniu. -No to masz pecha. Ale wydaje mi sie, ze probujesz nas oszukac. Bastardzie, jakzes to zrobil, ze ozyles? -Nie rozumiem, o czym mowisz, panie. Zerwal sie jak blyskawica i doskoczyl do mnie. Probowalem wstac, lecz nie bylo przed nim ucieczki. Chwycil za lancuch, poderwal mnie do gory, wymierzyl mi piekacy policzek wierzchem dloni. -Patrz na mnie! - rozkazal. Wlepilem w niego barani wzrok. -Dlaczego nie umarles, Bastardzie? -Panie, to nie ja... Nie jestem Bastardem... Uderzyl po raz drugi. Ciern powiedzial mi kiedys, ze podczas tortur nalezy skupic sie na tym, co mozna mowic, a nie na tym, czego powiedziec nie wolno. Wiedzialem, ze glupio jest upierac sie przy swoim. Piorun znal prawde. Skoro jednak juz obralem te taktyke, trzymalem sie jej kurczowo. Gdy uderzyl mnie po raz piaty, uslyszalem zza plecow glos jednego z zolnierzy. -Kapitanie... Piorun obrzucil go wscieklym spojrzeniem. -Co jest? Zolnierz zwilzyl wargi. -Pojmany mial byc zywy, kapitanie. Jesli ma byc wart ceny w zlocie. Widzialem glod w jego zrenicach, nieopanowane pozadanie, podobne do tego, jakie trawilo dawniej krola Szczerego, gdy uzywal Mocy. Ten czlowiek lubil zadawac bol. Lubil zabijac powoli. Poniewaz nie mogl tego zrobic, nienawidzil mnie jeszcze bardziej. -Wiem - odparl szorstko. Wzial zamach, a ja nie mialem sie jak uchylic. 227 * * * Gdy znowu odzyskalem przytomnosc, dzien wstal na dobre. Bol. Przez jakis czas bylo to jedyne doznanie. Straszny bol w ramieniu i nizej, w zebrach po tej samej stronie. Z pewnoscia zostalem skopany. Dlaczego bol zawsze bardziej daje sie we znaki, kiedy czlowiekowi jest zimno? Dziwnie malo mnie obchodzilo moje polozenie. Nie chcialem otwierac oczu. Karawana szykowala sie do drogi. Czarka zawodzila wnieboglosy, ze wedle prawa jej sie te pieniadze naleza. Mistrz Jar kazal dziewczynie wsiadac do wozu. Po chwili jednak uslyszalem skrzypienie jej krokow na suchej ziemi, coraz blizej. Odezwala sie do Pioruna:-Przeciez mialam racje. Pan nie chcial mi wierzyc, ale ja mialam racje - lamentowala. - Znalazlam go wam. Gdyby nie ja, pojechalibyscie dalej, chociaz mieliscie go pod samym nosem. Mnie sie nalezy zloto. Ale dam wam polowe. To uczciwa propozycja, musicie przyznac. -Wsiadaj do wozu - odparl Piorun chlodno. - Bo inaczej, gdy twoj mistrz odjedzie i my ruszymy w droge, bedziesz miala przed soba dlugi spacer. Wystarczylo jej rozumu, zeby nie dyskutowac, ale wracajac do wozu lalkarzy, klela pod nosem jak szewc. Uslyszalem jeszcze, jak mistrz Jar zlorzeczyl, ze same przez nia klopoty i ze z radoscia sie jej pozbedzie, jak tylko dotra nad Jezioro Blekitne. -Okruszyna, postaw go na nogi - rozkazal komus Piorun. Zostalem oblany woda. Strazniczka chwycila krepujacy mnie lancuch i pociagnela. Wszystko mnie zabolalo. -Wstawaj! - polecila. Zdolalem skinac glowa. Jeden zab mialem obluzowany. Widzialem tylko na jedno oko. Chcialem podniesc rece do twarzy, zeby sie zorientowac, jak bardzo jest opuchnieta, ale Okruszyna znowu szarpnela lancuchy. -Bedzie szedl, czy jechal? - spytala. Prostowalem sie z ogromnym wysilkiem. -Najchetniej bym go pociagnal za koniem, ale by nas opoznial. Niech jedzie. Ty usiadziesz z Lucznikiem, a jego wsadz na swojego konia, przy wiaz do siodla i dobrze trzymaj wodze. Udaje teraz glupiego, ale jest przebiegly i sprytny. Nie wiem, czy potrafi robic wszystko, co ludzie o nim opowiadaja, ale nie chce tego sprawdzac na wlasnej skorze. Dlatego pamietaj, mocno trzymaj wodze. A gdzie jest Lucznik? -Skoczyl w krzaki, kapitanie. Jakies klopoty z zoladkiem. Cala noc nie zmruzyl oka. -Zawolaj go. - Ton glosu Pioruna nie pozostawial watpliwosci, ze kapitan nie jest zainteresowany klopotami swoich ludzi. Strazniczka pospieszyla wykonac rozkaz, zostawiajac mnie, ledwie stojacego na wlasnych nogach. Podnioslem 228 dlonie do twarzy. Zanim stracilem przytomnosc, Piorun uderzyl mnie tylko raz, ale najwyrazniej pozniej nastapily kolejne ciosy."Przetrwaj - nakazalem sobie surowo. - Przezyj i czekaj na okazje". Piorun przypatrywal mi sie badawczo. -Wody... - poprosilem belkotliwie. Nie spodziewalem sie, ze dostane, a jednak odwrocil sie do jednego z zolnierzy i wydal rozkaz oszczednym gestem. Kilka chwil pozniej przyniesiono mi kubek wody i dwa suchary. Najpierw sie napilem, potem spryskalem twarz. Suchary byly twarde, a ja mialem pokaleczone i obolale usta, lecz mimo wszystko staralem sie zjesc jak najwiecej. Wtedy zauwazylem, ze zniknela moja sakiewka. Pewnie Piorun ja sobie przywlaszczyl, gdy bylem nieprzytomny. Serce mi zadrzalo na mysl, ze stracilem kolczyk Brusa. Gryzac ostroznie suchar, zastanawialem sie, co kapitan pomyslal o znalezionych w sakiewce proszkach. Kazal nam wsiadac na konie, jeszcze nim karawana ruszyla w droge. Dostrzeglem raz Wilge, ale nie potrafilem odczytac wyrazu jej twarzy. Chucherko oraz moj pracodawca udawali, ze jestem dla nich zupelnie obcy. Posadzono mnie na roslej klaczy. Dlonie przywiazano mi do kuli u siodla; nie moglbym jechac wygodnie ani nawet znosnie, nawet gdybym sie nie czul jak worek polamanych kosci. Nie zdjeto mi kajdan, usunieto tylko krotki lancuch z nog. Dluzsze, laczace stopy z nadgarstkami, zostaly zahaczone na siodle. Metal obcie-ral mi bolesnie cialo. Nie mialem pojecia, co sie stalo z moja koszula, lecz bardzo mi jej brakowalo. Cieplo bijace od konia i ruch mialy mnie troche rozgrzac, ale zadna to wygoda. Kiedy wreszcie bardzo blady Lucznik wdrapal sie na siodlo za plecami Okruszyny, ruszylismy - z powrotem do Kupieckiego Brodu. A wiec moja trucizna spowodowala zaledwie rozstroj zoladka u jednego z zolnierzy. Takim bylem skrytobojca. "Chodz do mnie!" "Gdybym tylko mogl - pomyslalem rozzalony, trzesac sie na koniu. - Gdybym tylko mogl..." Kazdy krok wierzchowca budzil we mnie bezlitosny bol. Nie wiedzialem, czy ramie mam zlamane, czy tylko wywichniete ze stawu. Zastanawiajace bylo przedziwne uczucie dystansu do wszystkiego, co mnie dotyczylo. Nie potrafilem sobie wyobrazic, jak mialbym sie uwolnic z lancuchow, a co dopiero uciec i ukrywac sie na tej rowninie. Drzalem od chlodu niesionego wiatrem. Siegnalem do umyslu klaczy, ale tylko dalem jej znac o moim bolu. Nie chciala sluchac skarg, w dodatku nie byla zachwycona, ze czuc mnie owcami. Gdy drugi raz sie zatrzymalismy, zeby Lucznik mogl odejsc na strone, podjechal do mnie Piorun. -Jak to zrobiles, Bastardzie? Widzialem twoje cialo; byles martwy. Potrafie poznac trupa. Jak to sie stalo, ze znowu zyjesz? 229 Mialem tak pokaleczone usta, ze nie potrafilbym wydobyc slowa, nawet gdybym chcial. Po dluzszej chwili Piorun prychnal niecierpliwie.-Nie licz, ze to sie powtorzy. Tym razem osobiscie cie pocwiartuje. Mam w domu psa. Bestia zre wszystko. Pomoze mi sie pozbyc twojego serca i watroby. Co ty na to, Bastardzie? Wspolczulem jego psu, ale nie powiedzialem nic. Kiedy Lucznik niepewnym krokiem podszedl do konia, Kruszyna pomogla mu wspiac sie na siodlo. Piorun spial wierzchowca ostrogami i wrocil na czolo oddzialu. Ruszylismy. Wkrotce Lucznik spowodowal trzeci postoj. Zsunal sie z konskiego grzbietu, niepewnie uczynil kilka krokow i zwymiotowal. Nagle upadl twarza w mialki pyl. Jeden z zolnierzy rozesmial sie glosno, lecz gdy Lucznik tylko przetoczyl sie na bok i lezal, jeczac glucho, Piorun rozkazal sprawdzic, co mu dolega. Okruszyna zsiadla z konia. Podala Lucznikowi wode, ale nie mogl uchwycic buklaka, wiec przytknela mu go do ust. Woda tylko poplynela po brodzie. Okruszyna podniosla wzrok; oczy miala okragle ze zdumienia. -Kapitanie, on nie zyje - rzekla lekko drzacym glosem. Wygrzebali plytki grob, naznosili na niego kamieni. Zanim pogrzeb sie skonczyl, dwoch zolnierzy zaczelo wymiotowac. Wszyscy zgodnie doszli do wniosku, ze przyczyna byla zla woda. Tylko Piorun przygladal mi sie zmruzonymi oczyma. Nikt sie nie pofatygowal, zeby mnie zdjac z konia. Przygarbilem sie, jakby mnie bolal brzuch, i ani razu nie podnioslem wzroku. Wcale nie bylo mi trudno udawac chorego. Piorun kazal ludziom dosiasc koni i ruszylismy. Do poludnia stalo sie jasne, ze nikt nie czuje sie dobrze. Najmlodszy zolnierz niebezpiecznie kiwal sie w siodle. Piorun zatrzymal nas na krotki odpoczynek, ktory znacznie sie przeciagnal. Skoro tylko jeden z zolnierzy przestawal wymiotowac, zaraz zaczynal drugi. Wreszcie Piorun, nie baczac na jekliwe sprzeciwy, kazal wszystkim wracac na konie. Ruszylismy znowu, tyle ze wolniej. Od kobiety prowadzacej niosaca mnie klacz dolatywala kwasna won potu i wymiotow. Bylismy akurat na niewielkim wzniesieniu, kiedy Okruszyna spadla z siodla. Wbilem piety w boki klaczy, ale ona tylko zrobila kilka krokow bokiem i polozyla po sobie uszy - zbyt dobrze ulozona, zeby galopowac z wodzami wiszacymi luzno u wedzidla. Piorun zatrzymal oddzial; wszyscy natychmiast zsiedli, jedni jeszcze wymiotowali, inni legli na ziemi obok koni. -Rozbic oboz - rozkazal Piorun, choc godzina byla wczesna. Odszedl na bok, przez jakis czas wstrzasaly nim gwaltowne torsje. Okruszyna nie wstala. W koncu Piorun podszedl do mnie i przecial sznury, ktorymi przywiazano mi nadgarstki do kuli u siodla. Pociagnal za lancuch, a ja spadlem prosto na niego. Chwiejnym krokiem odszedlem kawalek, potem osunalem sie na ziemie, sciskajac 230 brzuch rekoma. Przykucnal obok. Chwycil mnie za kark, scisnal mocno. Czulem jednak, ze nie jest juz silny jak niegdys.-Jak ci sie zdaje, Bastardzie? - wychrypial. - Czy to zla woda? Czy moze cos innego? - Jego oddech i cale cialo cuchnelo rzygowinami. Wydalem z siebie zdlawiony bulgot i pochylilem sie ku niemu, jakbym mial wymiotowac. Odsunal sie ode mnie znuzony. Tylko dwoch zolnierzy zdolalo rozsiodlac swoje wierzchowce. Inni lezeli na suchej ziemi, skreceni z bolu. Piorun chodzil pomiedzy nimi, przeklinajac soczyscie. Jeden z silniejszych zolnierzy zaczal w koncu zbierac opal na ognisko, drugi powlokl sie do koni. Niewiele przy nich zrobil, tyle ze rozpial popregi i sciagnal siodla z grzbietow. Piorun przytwierdzil mi krotki lancuch u kostek. Tego wieczoru umarlo jeszcze dwoch zolnierzy. Piorun sam odciagnal ich ciala na bok, ale nie mial sily na nic wiecej. Ognisko, ktore udalo sie rozpalic, wkrotce zagaslo. Noc nastala ciemna i zimna. Slyszalem jeki zolnierzy. Nerwowo krecily sie nie napojone konie. Tesknilem za woda i cieplem. Bolalo mnie cale cialo. Nadgarstki mialem obtarte do krwi. Bolaly mniej niz ramie, ale bez przerwy - nie sposob bylo o nich zapomniec. Kosc lopatki mialem pewnie peknieta. Podszedl do mnie Piorun. Slanial sie na nogach, oczy mial zaropiale, policzki zapadniete. Chwycil mnie za wlosy. Jeknalem. -Umierasz, Bastardzie? - wychrypial. Jeknalem ponownie, slabo sprobowalem sie wyswobodzic. Najwyrazniej polepszyl mu sie humor. - To dobrze. Bardzo dobrze. Niektorzy gadaja, ze rzuciles na nas czar Rozumienia. Ale zla woda moze zabic kazdego, skazonego czy nie skazonego Rozumieniem. Mimo wszystko tym razem chce miec pewnosc. Dobyl mojego noza. Pociagnal mnie za wlosy, zeby odslonic gardlo. Poderwalem do gory skute dlonie, lupnalem go w twarz ciezkim lancuchem. Jednoczesnie odepchnalem go cala sila Rozumienia, jaka udalo mi sie zebrac. Odpadl ode mnie. Odczolgal sie kilka krokow, przewrocil na bok. Oddychal ciezko. Po jakims czasie ucichl zupelnie. Zamknalem oczy, wsluchujac sie w te cisze. Jego smierc powitalem rownie radosnie jak promienie slonca na twarzy. Dzien byl juz w pelni, gdy zdolalem otworzyc oko. Jeszcze trudniej bylo pod-pelznac do ciala Pioruna. Zesztywnialem i przy kazdym ruchu wszystko mnie bolalo. Przeszukalem trupa dokladnie. W sakiewce znalazlem kolczyk Brusa. Moze to dziwne, lecz od razu wlozylem go w ucho, zeby nie zgubic. Razem z kolczykiem znalazlem tez trucizny. Nie bylo tam tylko klucza do moich kajdan. Chcialem powybierac swoje rzeczy, ale slonce zaczelo mi strasznie dokuczac, wiec przytroczylem sakiewke Pioruna u swego pasa. Cokolwiek w niej mial, teraz nalezalo do mnie. Naszla mnie refleksja, ze jesli juz otrulem czlowieka, rownie dobrze moge go obrabowac. Poczucie godnosci najwyrazniej przestalo znaczyc dla mnie wiele. 231 Klucz mial najprawdopodobniej ten, kto mnie zakul. Podpelzlem do nastepnego ciala, ale w sakiewce znalazlem tylko troche suta. Usiadlem, bo uslyszalem na suchej ziemi szelest niepewnych krokow. Podnioslem wzrok, zmruzylem oczy przed sloncem. Chlopak szedl wolno, chwiejnie. W jednej dloni trzymal buklak. W drugiej klucz.Jakies dziesiec krokow ode mnie stanal. -Twoje zycie za moje - wychrypial. Ledwie sie trzymal na nogach. Nie odpowiedzialem. -Woda i klucz do kajdan - odezwal sie ponownie. - I kon. Ktorego zechcesz. Nie bede probowal cie zatrzymac. Tylko zdejmij ze mnie przeklenstwo Rozumienia. Taki byl mlody i taki zalosny. -Prosze cie -jeknal. Pokrecilem wolno glowa. -To trucizna - powiedzialem. - Nie moge nic poradzic. Przygladal mi sie z gorycza, z niedowierzaniem. -Musze umrzec? Dzisiaj? - Wyszeptal suchymi wargami. Pokiwalem glowa. -Niech cie szlag! - wrzasnal resztka sil. - Wiec i ty umrzesz. Umrzesz niechybnie! - Rzucil klucz w pustynie, najdalej jak mogl, a potem niezdarnie pobiegl do koni. Wierzchowce przez noc, a potem caly ranek czekaly na ziarno i wode. Byly swietnie ulozone, lecz zmeczyly je trudy podrozy, niepokoila won choroby i smierci. Gdy mlodzik krzyknal nagle, a potem upadl twarza do ziemi, wielki deresz podrzucil lbem i parsknal z przestrachem. Wyslalem do niego uspokajajace mysli, ale nie sluchal. Ruszyl z kopyta, a za nim reszta koni. Tetent kopyt nie przypominal grzmotu burzy; raczej cichnace stukanie kropel deszczu, ktory odchodzac zabieral nadzieje na zycie. Chlopiec wiecej sie nie podniosl, ale nie umarl od razu. Szukajac klucza, musialem sluchac jego gasnacych jekow. Bardzo pragnalem pojsc po wode, ale obawialem sie, ze jesli raz sie odwroce, nigdy juz nie bede potrafil zdecydowac, ktora bezkresna polac piachu skrywa klucz od mych kajdan. I tak pelzalem na czworakach, zakuty w lancuchy, slepiac w ziemie zdrowym okiem. Choc oddalilem sie od chlopca, choc w koncu wyzional ducha, ciagle slyszalem jego jeki. Niekiedy i dzis je slysze. Jeszcze jedno mlode zycie przerwane bez potrzeby, bez pozytku, jako skutek zemsty ksiecia Wladczego. A moze mojej. W koncu znalazlem klucz, akurat gdy nabralem przekonania, ze zachodzace slonce ukryje go na zawsze. Byl slabo obrobiony i ciezko obracal sie w zamku, ale zadzialal. Sciagnalem kajdany. Lewa stope mialem zimna, jak obumarla. Po kilku minutach ozyla bolem. 232 Szukalem wody. Zolnierze wysuszyli buklaki, gdy trucizna pozbawila ich wnetrznosci wszelkich plynow. W tym, ktory niosl chlopiec, zostalo ledwie kilka lykow. Jak najdluzej przetrzymywalem wode w ustach, nim ja polknalem. Przy siodle Pioruna znalazlem flaszke okowity. Pociagnalem raz, potem ja zatkalem. Do wody mialem troche ponad dzien drogi. Dam rade. Bede musial.Przeszukalem zmarlych i wzialem wszystko, co uznalem za potrzebne. Przejrzalem zawartosc skorzanych toreb przy siodlach oraz tobolkow. Znalazlem niebieska koszule, ktora pasowala na mnie w ramionach, choc siegala mi prawie do kolan. Mialem suszone mieso i ziarno, soczewice i fasole, odzyskalem miecz. Wzialem noz Pioruna, lusterko, kociolek, kubek oraz lyzke. Rozpostarlem koc i wszystko to na nim ulozylem. Dodalem jeszcze zmiane ubrania, troche na mnie przyduzego, lecz lepsze to niz nic. Plaszcz Pioruna byl za dlugi, ale dobrze uszyty, wiec tez go wzialem. Jeden z zolnierzy mial troche plotna na bandaze i kilka masci. Wzialem i to, dorzucilem pusty buklak i znaleziona u Pioruna flaszke okowity. Moglem poszukac jeszcze pieniedzy i klejnotow. Moglem dzwigac dziesiatki przedmiotow, ktore pewnie by mi sie przydaly, ale pragnalem jak najszybciej sie oddalic od smrodu wzdetych cial. Zwinalem ciasny tlumok, zwiazalem skorzanymi pasami z uprzezy. Kiedy zarzucilem go na zdrowe ramie, i tak wydawal sie za ciezki. "Bracie?" Pytanie brzmialo niepewnie, slabo, nie tylko z powodu odleglosci. Czlowiek moglby w ten sposob wymowic slowo w jezyku, ktorego nie slyszal od wielu lat. "Zyje, Slepunie. Zostan ze stadem". "Nie potrzebujesz mnie?" - Czul sie winny. "Zawsze chce wiedziec, ze jestes wolny i zywy". Wyczulem lekkie potakniecie, niewiele wiecej. Po jakims czasie zastanowilem sie, czy ta rozmowa nie byla tylko wytworem mojej wyobrazni. Przeciez jednak czulem sie dziwnie wzmocniony, gdy zaglebilem sie w coraz czarniejsza noc. 14. BLEKITNE Rzeka Chlod konczy swoj bieg w Jeziorze Blekitnym. Dalo ono imie najwiekszemu miastu na swoich brzegach. We wczesnych latach panowania krola Roztropnego ziemie okalajace poludniowo-wschodnia strone jeziora znane byly z zyznych pol i sadow. Z wyjatkowo slodkich winogron tloczono wino, z ktorego bukietem zadne nie moglo rywalizowac. Wino "Blekitne" znane bylo w calym Krolestwie Szesciu Ksiestw, a dzieki karawanom docieralo nawet do Miasta Wolnego Handlu. Potem nastaly posuchy, za nimi przyszly bezlitosne pozogi. Wlasciciele winnic nigdy nie odbudowali dawnej swietnosci. Blekitne poczelo z wolna polegac bardziej na handlu niz rolnictwie. Dzisiaj to miasto jest osrodkiem handlowym, gdzie spotykaja sie karawany z Ksiestwa Trzody oraz z calej Krainy Miedzi, by wymienic dobra z ludem Krolestwa Gorskiego. W miesiacach letnich po spokojnych wodach jeziora plywaja ogromne barki, lecz zima burze schodzace z gor spedzaja zeglarzy na brzeg i klada kres handlowi na wodzie. * * * Ogromny pomaranczowy ksiezyc wisial nisko na czystym niebie. Gwiazdy swiecily jasno. Pod tymi samymi gwiazdami wracalem swego czasu do Koziej Twierdzy. Teraz mialy mnie poprowadzic znowu do Krolestwa Gorskiego.Szedlem cala noc. Z wolna i nie w jednym tempie, lecz nie ustawalem. Musialem szybko dotrzec do wody, bym calkiem nie opadl z sil. Otarlem twarz bandazem zwilzonym w okowicie i obejrzalem sie w lusterku. Bez watpienia kazdy by poznal, ze przegralem jeszcze jedna walke. Twarz mialem obrzmiala, posiniaczona. Nie zanosilo sie na nowe blizny. Liczne obtarcia piekly od okowity, ale tez udalo mi sie usunac niektore strupy - wreszcie otwarcie ust nie powodowalo az tak potwornego bolu. Bylem glodny, lecz nie chcialem jesc slonego suszonego miesa, zeby nie wywolac jeszcze wiekszego pragnienia. Nad wielka rownina Ksiestwa Trzody wzeszlo slonce, poprzedzone feeria barw. Nocny chlod zelzal, totez rozpialem plaszcz Pioruna. Szedlem. W miare jak 234 robilo sie widniej, z nadzieja przygladalem sie ziemi. Moze ktorys z koni wrocil do wodopoju? Niestety, nie dostrzeglem swiezych tropow, jedynie wczorajsze slady kopyt, juz zatarte przez wiatr.Dzien byl jeszcze mlody, gdy dotarlem nad wode. Zblizalem sie ostroznie, ale nos i oczy powiedzialy mi, ze na szczescie nikogo tam nie ma, Nie moglem liczyc, ze taki stan potrwa dlugo. Bylo to przeciez stale miejsce postoju karawan. Przede wszystkim ugasilem pragnienie. Potem rozpalilem niewielki ogien. Zagrzalem kociolek wody, wrzucilem do niego troche soczewicy, kaszy oraz suszonego miesa. Postawilem na kamieniu tuz przy ogniu i gdy zupa sie gotowala, rozebralem sie i porzadnie umylem. Wybralem miejsce, gdzie woda byla plytka, wiec slonce zdazylo ja podgrzac. Lopatka bolala mnie przy kazdym ruchu, bolaly obtarte przeguby i kostki u nog, guz na glowie, cala twarz... Nie bylo sensu sporzadzac rejestru wszystkich urazow. Zaden nie byl smiertelny. Coz wiecej sie liczylo? Drzacy od chlodu wysuszylem sie na sloncu, strzepnalem ubranie i rozwiesilem na krzakach. Owiniety plaszczem Pioruna, pilem okowite i mieszalem zupe. Musialem dodac wiecej wody, wiec wydawalo mi sie, ze lata caly uplynely, nim kasza i soczewica zaczely mieknac. Siedzialem przy ogniu, od czasu do czasu dorzucalem kilka galazek albo troche wyschnietego lajna. Na krotko nawet sie zdrzemnalem, choc staralem sie byc caly czas czujny. Zjadlem zupe, wypilem jeszcze troche okowity. Niewiele jej zostalo. Choc nieludzko zmeczony, jednak umylem kociolek i zagrzalem jeszcze troche wody. Oczyscilem najpowazniejsze ciecia, posmarowalem je mascia, owinalem bandazami te, ktore sie dalo owinac. Lewa kostka u nogi wygladala brzydko. Nie moglem sobie teraz pozwolic na zakazenie. Kiedy podnioslem wzrok, swiatlo dnia juz przygasalo. Tak szybko odeszlo. Ostatkiem sil zagasilem ogien, zebralem swoj skromny majatek i odszedlem od wody. Potrzebowalem snu, a nie moglem ryzykowac, ze natkna sie na mnie inni podrozni. Znalazlem niewielkie wglebienie osloniete od wiatru przez krzewy; nie przeszkadzalo mi, ze czuc tam smola. Rozlozylem na ziemi derke, przykrylem sie plaszczem Pioruna i zapadlem w sen. Przez jakis czas na pewno spalem bez marzen. Potem nawiedzil mnie jeden z tych niespokojnych snow, w ktorym ktos wolal moje imie, a ja nie potrafilem odgadnac kto. Wial wiatr i padal deszcz. Nienawidzilem tego samotnego wycia wichru. Otworzyly sie drzwi i stanal w nich Brus. Byl pijany. Czulem jednoczesnie ulge l rozdraznienie. Czekalem na jego powrot od wczoraj, a on zjawil sie pijany. Jak smial! Przeszedl mnie dreszcz, prawie sie obudzilem. To byly uczucia Sikorki. O niej snilem Moca. Nie powinienem tego robic, ale w tym stanie sennej bezswiadomo-sci bylem pozbawiony woli. Sikorka wstala ostroznie. Nasza corka spala w jej ramionach. Przez mgnienie oka dostrzeglem drobna twarzyczke, rozowa i okraglutka, a nie pomarszczona, czerwona twarz noworodka, jaka widzialem za pierw- 235 szym razem. Alez sie zmienila! Sikorka zaniosla ja do lozka, ulozyla delikatnie i przykryla rogiem koca. Nie odwracajac sie, powiedziala cicho.-Martwilam sie o ciebie. Miales wrocic wczoraj. -Wiem. Przepraszam - rzekl Brus ochryple. - Nie powinienem byl, ale... - byl jakis przy gaszony. -Mimo wszystko zostales w miescie i sie upiles - dokonczyla Sikorka chlodno. -Ja... Tak. Upilem sie. - Zamknal za soba drzwi. Podszedl do ognia, wyciagnal ku plomieniom zmarzniete, czerwone dlonie. Z plaszcza i z wlosow kapala mu woda. Wyraznie nie zadal sobie trudu, zeby zalozyc kaptur. Zsunal worek z ramienia, polozyl go na podlodze. Zdjal przemoczony plaszcz i ciezko opadl na krzeslo przy kominku. Pochylil sie, potarl chore kolano. -Nie przychodz tu, kiedy jestes pijany - rzekla Sikorka glosem bez wyrazu. -Pijany bylem wczoraj. Dzisiaj wypilem troche, ale pijany nie jestem. Teraz jestem tylko... zmeczony. Bardzo zmeczony. - Zgarbil sie, ukryl twarz w dloniach. -Nie mozesz prosto siedziec - w glosie Sikorki narastal gniew - Nawet nie wiesz, kiedy jestes pijany. Brus podniosl na nia znuzony wzrok. -Moze i masz racje - zaskoczyl mnie. Westchnal ciezko. - Ide - oznajmil. Podniosl sie, skrzywil przenoszac ciezar na chora noge. Sikorka targnely wyrzuty sumienia. Nawet sie nie ogrzal, a szopa, w ktorej nocowal, byla zawilgocona i zimna. Trudno, sam sobie winien. Doskonale znal jej nastawienie do pijakow. Kazdy moze wypic piwo czy dwa, nie ma w tym nic zlego, ona sama od czasu do czasu potrafila pociagnac lyczek, ale wracac do domu zygzakiem i jeszcze probowac jej wmawiac... -Moge zobaczyc malenka? - Brus zatrzymal sie przy drzwiach. Dostrzeglem cos w jego oczach... cos, czego Sikorka, nie znajac go tak dobrze jak ja, nie mogla rozpoznac. Zmartwialem. Brus byl pograzony w zalobie. -Lezy na lozku - rzekla Sikorka. - Wlasnie ja uspilam - dodala. -Moge ja potrzymac? Choc przez chwilke... -Nie. Jestes pijany i przemarzniety. Tylko bys ja rozbudzil. Brus jakos skurczyl sie wewnetrznie. -Bo Bastard nie zyje, a ona jest wszystkim, co mi zostalo po nim i po jego ojcu - rzekl ochryple. - Czasami... - Szorstka dlonia przetarl twarz. - Czasami mysle, ze to wszystko moja wina. Nie powinienem byl pozwolic go sobie odebrac, kiedy kazali mu sie przeprowadzic do zamku. Gdybym wtedy wsiadl na konia, posadzil go przed soba i zabral do ksiecia Rycerskiego, moze obaj by zyli. Myslalem wtedy o tym. Widzisz, on nie chcial ode mnie odejsc, a ja mu kazalem. Malo brakowalo, zebym go zawiozl do ksiecia Rycerskiego. Nie zrobilem tego. Pozwolilem im go zabrac i wykorzystac. 236 Sikorka zadrzala. Lzy zakluly ja pod powiekami. Obronila sie gniewem.-Co mi tu opowiadasz! On nie zyje od miesiecy! Nie probuj mnie nabierac na pijackie zale. -Nie zyje - powtorzyl Brus. - Nie zyje. Wiem. - Zaczerpnal gleboko powietrza, wyprostowal sie dawnym zwyczajem. Slabosc i bol ukryl na dnie serca. Pragnalem siegnac ku niemu, uspokoic, ale to chcialem zrobic ja, a nie Sikorka. Brus ruszyl do drzwi, jeszcze sie zatrzymal. - Aha, cos przynioslem. Wlozyl reke za koszule. - To nalezalo do niego. Wzialem... wzialem, kiedy juz umarl. Powinnas to zatrzymac dla niej, zeby miala cos po ojcu. Dostal to od krola Roztropnego. Wyciagnal reke, a we mnie dusza zamarla. Oto na dloni Brusa ujrzalem swoja brosze, rubin w srebrze. Sikorka ledwie na nia zerknela. Wargi miala zacisniete w waska linie. Ze wszystkich sil starala sie opanowac uczucia. Starala sie tak bardzo, ze sama dobrze nie wiedziala, co przed Brusem ukrywa. Ostroznie polozyl brosze na stole. W mgnieniu oka pojalem wszystko. Brus poszedl do pasterskiej chatki, pewnie chcial mi powiedziec, ze mam corke. I coz tam znalazl? Rozkladajace sie cialo - do tej pory zostalo zen zapewne niewiele poza koscmi - obciagniete moja koszula z brosza nadal tkwiaca w kolnierzu. Tamten nieszczesnik dotkniety kuznica mial ciemne wlosy, byl mniej wiecej mojego wzrostu i w podobnym wieku. Brus sadzil, ze nie zyje. Prawdziwie i nieodwracalnie. Byl pograzony w zalobie po mnie. "Brus! Brus, prosze cie, uslysz moje wolanie. Brus!" Kolatalem, dobijalem sie do niego i naciskalem, wsciekly, cala energia Mocy, lecz -jak zwykle - nie moglem go dosiegnac. Obudzilem sie drzacy i skulony, z przedziwnym uczuciem, ze przemienilem sie w ducha. Brus prawdopodobnie byl juz u Ciernia. Obaj mieli mnie za zmarlego. Na te mysl przepelnil mnie dziwny lek. Bylo cos przerazajacego w swiadomosci, ze w moja smierc wierzyli wszyscy przyjaciele. Potarlem skronie; zblizal sie nieunikniony bol glowy. W nastepnej chwili zdalem sobie sprawe, ze brak murow obronnych wokol mego umyslu, ze opuscilem je, siegajac goraczkowo do Brusa. Wznioslem je blyskawicznie, zatrzasnalem wszelkie furty i bramy, a potem dlugo lezalem w pustynnym pyle skulony i drzacy. Tym razem Stanowczy nie wtargnal w moje jestestwo, ale nie moglem sobie pozwolic na podobna beztroske. Nawet jesli przyjaciele uwierzyli w moja smierc, wrogowie wiedzieli lepiej. Musialem podtrzymywac chroniace mnie mury, nie wolno mi bylo dac Stanowczemu okazji do wtargniecia w moje mysli. Zaczelo mnie lupac w czaszce, ale bylem za bardzo zmeczony, zeby wstawac i parzyc wywar. Zreszta nie mialem kozlka, tylko nie sprawdzone ziola, ktore nabylem w Kupieckim Brodzie. Wypilem reszte okowity i znowu pograzylem sie we snie. Na granicy swiadomosci snilem o biegnacych wilkach. 237 "Ja wiem, ze zyjesz. Przybede, jesli mnie potrzebujesz. Wystarczy zawolac".Obietnica niewyrazna, lecz szczera. Przywarlem do tej mysli jak do przyjaznej dloni i odplynalem w sen. Przez nastepne dni szedlem do Jeziora Blekitnego. Szedlem przez wiatr niosacy pyl, ktory wciskal sie wszedzie - do oczu, ust, nosa, pod ubranie. Szedlem przez rownine poznaczona skalami, piaszczystymi piargami, suchymi krzewami 0 skorzastych lisciach i miesistymi, plozacymi sukulentami, a w oddali przede mna rozposcieralo sie ogromne jezioro. Z poczatku szlak byl tylko rysunkiem na skorupie rowniny, sladem kopyt i koleinami wyrytymi przez kola wozow, wygladzanymi przez nieustanny wiatr oraz siekacy deszcz, ktory przeinaczal mnie do nitki. Nigdy nie bylem zupelnie suchy. Probowalem unikac kontaktu z innymi podroznikami. Nie sposob bylo sie ukryc przed nimi na tej plaskiej rowninie, ale robilem co w mojej mocy, zeby nie wzbudzac zainteresowania i szybko ulatywac z pamieci. Mijali mnie czasem poslancy w pelnym galopie; niektorzy pedzili w strone Blekitnego, inni do Kupieckiego Brodu. Zaden sie przy mnie nie zatrzymal, ale niewielkie to bylo pocieszenie. Wczesniej czy pozniej ktos odnajdzie piec cial krolewskich zolnierzy 1 zastanowi sie, dlaczego nie zostaly pochowane. W dodatku Chucherko i Wilga z pewnoscia nie odmowia sobie przyjemnosci rozpowiadania, jak to na ich oczach zostal pojmany Bastard skazony Rozumieniem. Im bardziej zblizalem sie do Blekitnego, tym wiecej ludzi spotykalem na szlaku. Na terenach bogatszych w pastwiska zaczely sie pojawiac pojedyncze chatki, a nawet niewielkie osady. Ziemia byla juz bardziej wilgotna, a chaszcze ustepowaly miejsca krzewom i drzewom. Wkrotce zaczalem mijac sady, krowy na pastwiskach oraz kury grzebiace w pyle na poboczu drogi. Wreszcie doszedlem do miasta, ktore dzielilo nazwe z jeziorem. Za Jeziorem Blekitnym rozciagala sie jeszcze jedna rownina, a potem pasmo wzgorz. Dalej zaczynalo sie juz Krolestwo Gorskie. A gdzies za rozleglym Krolestwem Gorskim byl krol Szczery. Troche podupadlem na duchu, kiedy sie zorientowalem, jak wiele czasu zajelo mi dotarcie do Blekitnego pieszo, w porownaniu z poprzednia wyprawa, gdy podrozowalem z krolewska karawana, by byc swiadkiem przysiegi malzenskiej skladanej ksieciu Szczeremu przez ksiezne Ketriken. Na wybrzezu lato juz sie skonczylo i zimowe sztormy zaczely chlostac lad. Nawet tutaj mialy wkrotce nastac chlody srodladowej zimy. W gorach snieg zapewne zaczal juz padac. Bedzie gleboki, nim dotre do Krolestwa Gorskiego, a nie wiedzialem, w jakich warunkach przyjdzie mi wedrowac po odleglejszej krainie, gdzie sie musialem zapuscic w poszukiwaniu krola Szczerego. Tak naprawde nie mialem nawet pewnosci, czy stryj jeszcze zyje - tyle energii stracil pomagajac mi uciec z palacu ksiecia Wladczego... Przeciez jednak jego wezwanie odzywalo sie echem wraz z kazdym uderzeniem mego serca; niekiedy nawet szedlem w jego rytm. Znajde krola 238 Szczerego. Znajde jego lub jego kosci. Dopoki tego nie dokonam, nie bede panem samego siebie.Miasto Blekitne rozlozylo sie na znacznej przestrzeni. Widzialem tam ledwie kilka budynkow mierzacych ponad dwie kondygnacje. Do wiekszosci domow doklejano poszczegolne skrzydla, w miare jak rodziny sie rozrastaly. Po drugiej stronie Jeziora Blekitnego nie braklo drewnianego budulca, totez biedniejsze domy wznoszono z cegly suszonej na sloncu, a domostwa kupcow i rybakow - z cedrowych desek i kryto szerokimi gontami. Budynki malowano na jasne kolory. Wiele z nich mialo w oknach szyby z wachlarzowato ulozonego, grubego szkla. Minalem te czesc miasta i poszedlem tam, gdzie czulem sie bardziej swojsko. Brzeg jeziora byl rownoczesnie podobny i niepodobny do morskiego portu. Poniewaz nie zdarzaly sie tu przyplywy i odplywy, wiele domow i sklepow czy warsztatow pobudowano na palach wychodzacych daleko w jezioro. Rybacy mogli cumowac doslownie na progu wlasnego domu, a polow dostarczac wprost pod tylne drzwi sklepow. Dziwny wydawal mi sie niesiony wiatrem zapach wody, pozbawiony woni soli czy jodu - moim zdaniem jezioro czuc bylo wodorostami i torfem. Mewy takze wygladaly inaczej, gdyz czubki skrzydel mialy poczernione, ale pod kazdym innym wzgledem przypominaly swoje morskie siostry: byly rownie przebiegle i zarloczne. Zauwazylem takze, jak na moj gust, o wiele za duzo zolnierzy. Ubrani w brazowo-zlote mundury Ksiestwa Trzody, krazyli po miescie niczym dzikie koty. Nie zagladalem im w twarze, nie dawalem im powodu, zeby zwrocili na mnie uwage. Mialem przy sobie pietnascie srebrnych monet i dwanascie miedziakow - pieniadze moje oraz znalezione w sakiewce Pioruna. Niektorych monet nie znalem, ale sadzac po wadze, mialy spora wartosc. Przypuszczalem, ze zostana tu zaakceptowane. Musialy mi wystarczyc nie tylko na pokrycie kosztow podrozy do Krolestwa Gorskiego, ale jeszcze do zabrania do domu, dla Sikorki. Mialy wiec dla mnie podwojna wartosc i nie zamierzalem nimi szastac. Nie bylem jednak szalencem, by choc rozwazac podroz w gory bez odpowiedniego zaopatrzenia i cieplejszych ubran. Tak wiec czesc pieniedzy musialem wydac, ale tez mialem nadzieje odpracowac przeprawe przez Jezioro Blekitne, a moze i dalsza podroz. W kazdym miescie istnieja biedniejsze dzielnice, gdzie mozna kupic rzeczy uzywane. Jakis czas bladzilem po Blekitnym; nie oddalalem sie od brzegu jeziora, gdyz tutaj kwitl handel, az w koncu trafilem na ulice, gdzie wiekszosc sklepow wzniesiono z suszonej cegly, nawet jesli dachy mialy z gontow. Tam znalazlem znudzonego druciarza sprzedajacego naprawiane kociolki, a nieopodal szmaciarza z zaladowanymi wozkami oraz sklepy oferujace porcelane i inne niezwyklosci. Wiedzialem, ze teraz moj bagaz bedzie coraz ciezszy, lecz nie moglem temu zaradzic. Najpierw kupilem solidny trzcinowy kosz z pasami umozliwiajacymi noszenie go na plecach. Wlozylem do niego moj tlumok. Zanim dzien sie skonczyl, dolozylem do bagazu ocieplane spodnie, pikowana kurtke uszyta na gorska 239 modle oraz pare dlugich butow przypominajacych skorzane skarpety. Mialy rzemienie umozliwiajace dokladne przymocowanie ich do nogi. Kupilem takze kilka welnianych ponczoch; byly grube i cieple, choc kazda innego koloru. Na innym wozku znalazlem ciepla czapke i szal. Kupilem pare rekawic, o wiele za duzych, najwyrazniej wydzierganych dla meza przez jakas goralke.W malenkim straganiku z ziolami udalo mi sie znalezc kozlek. Na pobliskim targu kupilem pocieta w pasy wedzona rybe, suszone jablka i plaskie bochny bardzo twardego chleba. Sprzedawca zapewnial, ze moge z nim wedrowac daleko. Probowalem umowic sie na przeprawe barka. Poszedlem na plac nad samym brzegiem, gdzie najmowano robotnikow, majac nadzieje, ze uda mi sie praca zaplacic za podroz. Szybko sie zorientowalem, ze nikt nie najmowal ludzi na barki. -Sluchaj, przyjacielu - oznajmil mi wyniosle jakis trzynastolatek - kazdy wie, ze o tej porze roku barki nie kursuja, chyba ze za zloto. A w tym roku nie ma po co. Gorska wiedzma nie daje handlowac z gorami. Jak nie ma czym handlowac, to i nie warto ryzykowac. Proste. Zreszta nawet gdyby handel szedl normalnie, to zima i tak malo kto plywa na druga strone. Latem tak. Wiatry moga byc kaprysne, ale dobra zaloga poprowadzi barke, zaglem czy na wioslach, i w jedna, i w druga. O tej porze roku to tylko strata czasu. Co piec dni sztorm, a w pozostale wiatr wieje tylko w jedna strone; barki albo sa pelne wody, albo oblepione lodem i sniegiem. To dobry czas, zeby plynac z gor do Blekitnego, jesli ci nie przeszkadza, ze jestes mokry, zmarzniety i cala droge odrabujesz lod z takielunku. Ale az do wiosny nie znajdziesz zadnej kursowej barki do gor. Mniejsze lodzie biora ludzi, ale chca drogo. Jesli wynajmujesz taka lodz, placisz zlotem, a skoro szyper popelni blad, to i zyciem. Nie wygladasz, jakbys mial brzeczaca monete, przyjacielu. Byl jeszcze bardzo mlody, owszem, lecz doskonale wiedzial, o czym mowi. Przysluchujac sie przypadkowym rozmowom, wciaz slyszalem to samo. Gorska wiedzma zamknela gorskie przejscia; niewinni podrozni byli napadani i rabowani przez gorskich bandytow. Podroznych i kupcow dla ich wlasnego dobra zawracano z granicy. Wojna wisiala na wlosku. Tym bardziej utwierdzalem sie w przekonaniu, ze musze dotrzec do krola Szczerego. Gdy jednak upieralem sie, ze musze przeplynac na przeciwlegly brzeg, i to jak najszybciej, poradzono mi, bym znalazl piec zlotych monet, a do tego lut szczescia. W ktoryms momencie jakis czlowiek napomknal, ze slyszal o pewnym zajeciu, nie do konca zgodnym z prawem, dzieki ktoremu moglbym w ciagu miesiaca albo nawet szybciej uzyskac potrzebna sume. Nie bylem zainteresowany. Dosyc juz mialem klopotow. "Chodz do mnie!" Wiedzialem, ze jakos dojde. Wyszukalem bardzo tani zajazd, walacy sie i odrapany, pelen przeciagow, wiec przynajmniej nie cuchnacy zbytnio sutem. Zreszta klientela nie mogla sobie na niego pozwolic. Dostalem siennik na poddaszu nad izba goscinna. Powiesiwszy plaszcz oraz reszte ubrania na krzesle obok siennika, zdolalem wreszcie, po raz 240 pierwszy od wielu dni, wysuszyc odzienie. Mojej pierwszej probie zasniecia wtorowaly dobiegajace z dolu spiewy i rozmowy, jedne halasliwe, inne przyciszone. Jakiekolwiek odosobnienie bylo niemozliwe. Wreszcie wstalem i piec domow dalej znalazlem laznie, w ktorej zafundowalem sobie od dawna upragniona goraca kapiel. Przyjemnie mi bylo myslec, ze tej nocy bede spal w cieple i pod dachem, choc pewnie niezbyt spokojnie.Calkiem niespodziewanie okazalo sie, ze skromne warunki w zajezdzie stworzyly mi doskonala okazje do posluchania plotek. Pierwszej spedzonej tam nocy dowiedzialem sie znacznie wiecej, nizbym sobie zyczyl, o pewnym mlodym szlachcicu, ktory nie u jednej, ale u dwoch panien sluzacych spowodowal stan odmienny. Poznalem tez intymne szczegoly najwiekszej burdy w tawernie dwie ulice dalej, w trakcie ktorej Szyk Czerwononosy zostal przez skrybe Garbusa jednym cieciem noza pozbawiony czesci ciala, od ktorej zyskal przydomek. Drugiej nocy uslyszalem pogloski, ze pol dnia drogi za Zyciodajnym Zrodlem znaleziono dwunastu zolnierzy gwardii krolewskiej zarznietych przez bandytow. Kolejnej nocy ktos polaczyl fakty i opowiadano juz historie o tym, ze ciala zostaly zbezczeszczone przez dzika bestie. W rzeczywistosci prawdopodobnie ucztowali na nich padlinozercy, ale w mysl zlowieszczych historii nie sposob bylo zywic watpliwosci, ze to robota Bastarda skazonego Rozumieniem, ktory przemienil sie w wilka, wyswobodzil z zelaznych kajdanow, a potem, przy swietle pelni ksiezyca, spadl na oddzial zolnierzy jak furia. Jeslibym sie mial kierowac opisem zbrodniarza, jaki uslyszalem od jednego z gosci zajazdu, moglem sie nie obawiac, ze zostane rozpoznany. Oczy nie lsnily mi czerwonym blaskiem, kly nie wystawaly z ust. Zdawalem sobie sprawe z istnienia innych, bardziej prozaicznych rysopisow. Od ksiecia Wladczego dostalem na pamiatke kolekcje blizn trudnych do ukrycia. Zaczynalem pojmowac, jak trudno bylo Cierniowi spelniac swoja role, skoro mial twarz pocetkowana ospowatymi dziobami. Broda, ktora niegdys tak mocno mnie irytowala, teraz wydawala mi sie zupelnie naturalna. Zarastala mi twarz sztywnymi lokami, ktore przywodzily na pamiec zarost krola Szczerego i byly podobnie nieokielznane. Rany i guzy, nabyte po ostatnim spotkaniu z Piorunem, w wiekszosci juz sie zagoily, choc w zimniejsze dni nadal bolalo mnie ramie. Wilgotne chlodne powietrze zaczerwienilo mi skore na kosciach policzkowych, dzieki czemu krawedz blizny znacznie mniej rzucala sie w oczy. Znak po cieciu na przedramieniu dawno juz zniknal; niestety, na zlamany nos niewiele moglem poradzic. Tyle ze juz nie wzdrygalem sie na jego widok, gdy spogladalem w lusterko. Trzeciego wieczoru w zajezdzie uslyszalem plotke, ktora zmrozila mnie do szpiku kosci. -To byl sam krol, a z nim ten najwazniejszy czarownik Mocy. Mieli plaszcze ze szlachetnej welny, a na kolnierzach i przy kapturach tyle futra, ze ledwie im bylo widac twarze. Jechali na karych koniach, w zlotych siodlach, piekni ze az 241 strach, a za nimi caly tlum brazowo-zlotych. Straznicy przepedzili z rynku wszystkich gapiow. No to mowie do jednego takiego, co stoi obok mnie: hej, wiesz, co tu sie dzieje? A on mi na to, ze sam krol Wladczy przyjechal do miasta, by na wlasne uszy uslyszec, co ta gorska wiedzma nam robi, i polozyc temu kres. Ale na tym nie koniec. Powiedzial jeszcze, ze krol przyjechal wytropic Ospiarza i Ba-starda skazonego Rozumieniem, bo przeciez wszyscy wiedza, ze oni dzialaja reka w reke z gorska wiedzma.Poslyszalem te historie z ust zebraka o kaprawych oczkach, ktoremu udalo sie zarobic na kubek cieplego jablecznika. Rozkoszowal sie nim w poblizu paleniska. Za najnowsza plotke zarobil jeszcze jedna kolejke, a w tym czasie gospodarz powtorzyl kolejny raz swoja historie o Bastardzie skazonym Rozumieniem, ktory zamordowal tuzin krolewskich gwardzistow, a potem poil sie ich krwia, by umocnic swa zwierzeca magie. Zalala mnie fala mieszanych uczuc. Rozczarowanie, ze moje trucizny najwyrazniej nie zaszkodzily ksieciu Wladczemu. Strach, ze moge zostac przez niego odkryty. I gleboka nadzieja, ze moze trafi mi sie jeszcze jedna szansa, nim znajde sposob dotarcia do krola Szczerego. Prawie nie musialem zadawac pytan. Nastepnego dnia w Blekitnym wrzalo jak w ulu. Wiele lat minelo od poprzedniej wizyty koronowanej glowy w tym miescie, totez kazdy kupiec i pomniejszy szlachcic chcial skorzystac na tej okazji. Ksiaze Wladczy zajal najwiekszy i najwspanialszy zajazd w miescie, rozkazal zwolnic wszystkie pokoje dla niego oraz swity. Slyszalem pogloski, ze wlasciciel czul sie rownoczesnie wyrozniony i zaskoczony zaszczytem, gdyz z jednej strony z pewnoscia wzrosl prestiz jego zajazdu, lecz z drugiej nie padlo ani slowo na temat zaplaty; dostal tylko dluga liste wiktualow oraz win, ktorych krol raczy sobie zyczyc. Ubralem sie w nowy cieply przyodziewek, nacisnalem welniana czape na uszy i ruszylem. Zajazd znalazlem bez trudnosci. Zaden inny w Blekitnym nie mial dwoch pieter wysokosci, zaden tez nie mogl sie pochwalic taka liczba okien i balkonow. Na ulicy przed zajazdem gesto bylo od szlachcicow usilujacych zaprezentowac sie krolowi Wladczemu, nierzadko w towarzystwie urodziwych corek. Pomiedzy nimi przepychali sie minstrele i kuglarze, kupcy gotowi probki najlepszych towarow ofiarowac w upominku oraz dostawcy miesa, piwa, wina, chleba, sera i lakoci. Nie probowalem dostac sie do srodka, sluchalem, co ludzie gadaja. Na dole roilo sie od gwardzistow. Przeklinali miejscowe piwo i dziewki, jakby w Kupieckim Brodzie lepiej im sie wiodlo. Krol Wladczy tego dnia nie udzielal audiencji, lecz nie czul sie zle, jedynie zmeczony po spiesznej podrozy; poslal po najlepsze zapasy radosnych pakow. -Tak, wieczorem bedzie przyjecie, huczne i wystawne, o tak, tylko najwybitniejsze rody zostaly zaproszone. A jego widzieliscie? Z tym jednym okiem, co wyglada jak zdechla ryba? Ciarki czlowiekowi przechodza po grzbiecie. Gdy- 242 bym to ja byl krolem, to bym sobie znalazl jakiegos bardziej urodziwego doradce, wszystko jedno: z Moca czy bez.Takie rozmowy slyszalem w tlumie oblegajacym gospode od frontu i od tylu. Sluchalem ich chciwie, a jednoczesnie karbowalem sobie w pamieci, ktore okna gospody sa zasloniete przed mizernym swiatlem dnia. Odpoczywal? Moglem mu w tym pomoc. Oto jednak pojawila sie rozterka. Jeszcze kilka tygodni temu zwyczajnie wslizgnalbym sie do srodka i uczynil co w mej mocy, by nozem dosiegnac piersi ksiecia Wladczego, za nic majac konsekwencje. Teraz nie tylko parzyla mnie osadzona Moca komenda krola Szczerego, ale tez wiedzialem, ze jesli przezyje, moge wrocic do swej ukochanej i dziecka. Nie mialem juz checi oddawac swego zycia w zamian za zycie samozwanca. Tym razem musialem opracowac plan. Zmierzch zastal mnie na dachu gospody. Byl to dach cedrowy, z ostrymi szpicami, bardzo sliski od szronu. Do glownego budynku dostawiono kilka skrzydel; lezalem w miejscu polaczenia dwoch segmentow. Wdzieczny bylem ksieciu Wladczemu za wybranie najwiekszej i najwspanialszej gospody w miescie, gdyz dzieki temu znajdowalem sie ponad wszystkimi sasiednimi budynkami. Nikt nie mogl mnie dostrzec przypadkiem. Mimo wszystko zaczekalem na calkowite ciemnosci i dopiero wtedy na wpol zeslizgnalem sie, a na wpol spuscilem nad krawedz okapu. Jakis czas tkwilem tam bez ruchu, uspokajajac bicie serca. Okap byl szeroki, wystawal nad balkon, ale nie mialem sie czego przytrzymac. Musialem, zjezdzajac w dol, uchwycic krawedz dachu, bujnac sie do sciany i zeskoczyc na balkon. W przeciwnym razie czekal mnie upadek z drugiego pietra. Balem sie tez, ze zawisne na poreczy wykonczonej ozdobnymi szpikulcami. Zaplanowalem wszystko doskonale. Wiedzialem, w ktorym pokoju ma ksiaze Wladczy sypialnie, a w ktorym salon, wiedzialem, o ktorej godzinie bedzie ucztowal w towarzystwie zaproszonych gosci. Zbadalem zamkniecia drzwi i okien w kilku budynkach, nie znajdujac nic zaskakujacego. Zaopatrzylem sie w kilka niezbednych narzedzi oraz lekka line, ktora miala mi umozliwic odwrot. Zamierzalem po wykonaniu zadania zniknac bez sladu. Trucizny czekaly gotowe w sakiewce przy pasie. Dwa szydla kupione wczesniej u szewca zapewnialy mi oparcie dla dloni. Wbijalem je nie w twarde gonty, lecz pomiedzy nimi, tak ze zaczepialy sie o gonty pod spodem. Najgorsza okazala sie chwila, gdy czesciowo zwisalem juz poza krawedz dachu, a nie widzialem, co sie pode mna dzieje. W przelomowym momencie rozhustalem nogi i przygotowalem sie do skoku. "Pu-lap-ka". Zmartwialem. Nogi mialem podciagniete pod okap, a gorna polowa ciala wisialem na dwoch szydlach wbitych w gonty dachu. Nie smialem nawet odetchnac. To nie Slepun. "Nie. Mala Lasica. Pu-lap-ka. Uciekaj. Pu-lap-ka". 243 "Wchodze w pulapke?""Pu-lap-ka na Bastarda Wilka. Pradawna krew zna, powiedziala Wielka Lasica, idz tam, idz tam, ostrzez Bastarda Wilka. Czarniak Niedzwiedz zna twoj zapach. Pu-lap-ka. Uciekaj". Malo nie wrzasnalem, kiedy cieple cialko nagle tracilo mnie w noge, a potem wdrapalo mi sie po ubraniu. W nastepnej chwili wasata mordka lasicy pojawila sie tuz kolo mojej twarzy. "Pu-lap-ka - naciskalo zwierzatko. - Uciekaj, uciekaj". Podciagniecie sie z powrotem na dach bylo znacznie trudniejsze niz droga w dol. W pewnym momencie zaczepilem pasem o krawedz okapu. Po chwili sie oswobodzilem i wolno wciagnalem z powrotem na gore. Przez jakis czas lezalem bez ruchu, lapiac oddech, a lasica siedziala mi na ramieniu, powtarzajac w kolko: "Pu-lap-ka. Pu-lap-ka". W malutkim mozdzku drapieznika wyczuwalem wielki gniew. Ja nie wybralbym sobie na towarzysza zycia takiego zwierzecia, ale przeciez ktos to uczynil. Ktos, kogo juz nie bylo. "Wielka Lasica zraniona na smierc. Mowila Malej Lasicy: Idz tam, idz tam. Znajdz zapach. Ostrzez Bastarda Wilka. Pu-lap-ka". Tak wiele pytan pragnalem zadac. Najwyrazniej Czarniak wstawil sie za mna u kogos z pradawnej krwi. Od czasu gdy opuscilem Kupiecki Brod, zylem w strachu, ze kazdy czlowiek obdarzony Rozumieniem bedzie przeciwko mnie. A tu ktos wyslal te istotke, by mnie ostrzegla, i ona spelnila zadanie, choc czlowiek, z ktorym byla zwiazana, juz nie zyl. Probowalem sie o nim dowiedziec jeszcze czegos, ale w malym rozumku nie bylo wiele wiecej. Tylko wielka rana i gniew, pozostale po utracie partnera. Determinacja, zeby mnie ostrzec. Nigdy sie nie dowiem, kto byl Wielka Lasica, jak odkryl zasadzke ani jak to stworzonko zdolalo sie ukryc w bagazach Stanowczego. Bo jego wlasnie ukazalo mi, czekajacego w pokoju pod nami. Jednooki. Pu-lap-ka. "Zabrac cie ze soba?" - zaproponowalem. Lasica, choc zawzieta, wydawala sie, mimo wszystko, malutka i osamotniona. Dotkniecie jej umyslu przypominalo spojrzenie na zwierze rozdarte na dwoje. Procz zdecydowania, ze wykona najwazniejsze zadanie, pozostal w nim tylko wszechobecny bol. "Nie. Idz tam. Idz tam. Ukryj sie w rzeczach jednookiego Ostrzez Bastarda Wilka. Idz tam. Idz tam. Znajdz nienawistnika pradawnej krwi. Schowaj sie. Schowaj. Czekaj, czekaj. Nienawistnik pradawnej krwi spi, Mala Lasica zabija". Zwierzatko z takim malutkim umyslem, a przeciez obraz ksiecia Wladczego - nienawistnika pradawnej krwi - wyryty byl w nim na zawsze. Ile czasu zajelo Wielkiej Lasicy wszczepienie tego nakazu tak, by sie utrzymal przez tygodnie? I juz wiedzialem: bylo to zyczenie umierajacego. Ta istotka omal nie oszalala po 244 smierci czlowieka, z ktorym byla zwiazana Rozumieniem. A to bylo jego ostatnie zyczenie. Nie moglo go spelnic to malutkie stworzonko."Chodz ze mna - podsunalem delikatnie. - Przeciez Mala Lasica nie da rady zabic nienawistnika pradawnej krwi". Blyskawicznie skoczyla mi do gardla. Ostre zeby dotknely tetnicy. "Ciach-ciach, kiedy spi. Pic krew jak z krolika. Nie ma Wielkiej Lasicy, nie ma nor, nie ma krolikow. Tylko nienawistnik pradawnej krwi. Ciach-ciach. - Wsunela mi sie pod koszule. - Cieplo". - Drobne lapki z zakrzywionymi pazurkami miala lodowate. Wyciagnalem z kieszeni pasek suszonego miesa. Lezalem na dachu i karmilem mojego kompana skrytobojce. Gdybym mogl, przekonalbym go, zeby wycofal sie ze mna, ale czulem, ze nie moze zmienic zdania, podobnie jak ja nie moglem nie dazyc do krola Szczerego. Nic wiecej nie pozostalo mu po Wielkiej Lasicy, tylko bol i sen o zemscie. "Schowac sie, schowac. Isc z jednookim. Wy wachac nienawistnika pradawnej krwi. Czekac, az zasnie. Wtedy ciach-ciach. Pic krew jak z krolika". Jedyny cel w zyciu. "Tak, tak. Polowanie. Bastard Wilk, pu-lap-ka. Uciekaj, uciekaj". Posluchalem rady. Ktos wiele zrobil, zeby mi przyslac tego poslanca. Za wszelka cene pragnalem uniknac konfrontacji ze Stanowczym. Choc z calego serca pragnalem go zabic, mialem pewnosc, ze nie dorownuje mu we wladaniu Moca. Nie chcialem takze przekreslac szans Malej Lasicy. Skrytobojcy darza sie swego rodzaju szacunkiem. Dobrze bylo wiedziec, ze nie we mnie jedynym ma ksiaze Wladczy wroga. Bezglosnie niczym sama ciemnosc wycofalem sie z dachu zajazdu i przedostalem na ulice obok stajni. Wrocilem do rozchwierutanego zajazdu, zaplacilem miedziaka i zajalem miejsce przy stole, pomiedzy dwoma innymi mezczyznami. Dostalismy miejscowa specjalnosc: kartoflanke z cebula. Gdy czyjas dlon opadla mi na ramie, ledwie drgnalem. Wiedzialem, ze ktos za mna stoi, nie spodziewalem sie tylko, ze mnie zaczepi. Bezwiednie opuscilem reke do pasa, gdzie mialem przytroczony noz. Moi sasiedzi nie przerwali jedzenia, jeden z nich siorbal niemilosiernie. W tym zajezdzie ludzie zajmowali sie tylko wlasnymi klopotami. Obrocilem sie i ujrzalem usmiechnieta Wilge. -Mily! - powitala mnie jowialnie. Na jej prosbe jeden z moich sasiadow bez slowa przesunal sie na bok, ciagnac miske po poplamionym blacie. Minela jeszcze chwila, nim puscilem rekojesc i polozylem dlon na stole. Wilga krotkim skinieniem glowy zaaprobowala moja decyzje. Ubrana byla w czarny plaszcz z grubej dobrej welny, wykonczony na brzegach zoltym haftem. Uszy jej zdobily niewielkie srebrne kolczyki. Nie odezwalem sie slowem, tylko na nia patrzylem. Wskazala moja miske. 245 -Nie przeszkadzaj sobie, prosze. Nie chcialam ci przerwac jedzenia. Wygladasz na bardzo glodnego. Pewnie w ostatnich dniach rzadko kiedy miales co wlozyc do ust.-Tak - przyznalem cicho. Poniewaz wiecej sie nie odezwala, skonczylem zupe, a na koniec wytarlem drewniana miske ostatnimi dwoma kawalkami ciemnego chleba. Do tego czasu Wilga sciagnela na siebie uwage uslugujacej dziewczyny i zamowila dla nas dwa kufle piwa. Pociagnela ze swojego dlugi lyk, skrzywila sie, odstawila naczynie na stol. Napilem sie i ja. Piwo nie bylo gorsze niz woda z jeziora, a tylko to mozna bylo wybrac w zamian. -Czego chcesz? - zapytalem w koncu, bo Wilga ciagle milczala. Z usmiechem na ustach gladzila palcami ucho kufla. -Wiesz, czego chce. Chce piesni. Piesni, ktora mnie przezyje. - Rozejrzala sie dookola, szczegolnie uwaznie przyjrzala sie mojemu glosno jedzacemu sasiadowi. - Masz tu pokoj? - spytala. Pokrecilem glowa. -Dostalem siennik na poddaszu. Wilgo, nic ci nie zaspiewam. Leciutko wzruszyla ramionami. -Ja tez na razie nic ci nie zaspiewam, ale mam wiesci, ktore dla ciebie moga byc ciekawe. Mam tez pokoj. W oberzy niedaleko stad. Chodz ze mna, porozmawiamy. Jak wychodzilam, akurat dopiekala sie cwiartka wieprza. Powinna byc gotowa na nasz powrot. Na wzmianke o miesie slinka naplynela mi do ust. -Nie stac mnie - przyznalem otwarcie. -Mnie stac. Mozemy zamieszkac razem - zaproponowala laskawie. -A jesli nie skorzystam? Znowu lekkie wzruszenie ramion. -Decyzja nalezy do ciebie. - Patrzyla mi prosto w oczy. Nie potrafilem zdecydowac, czy jest w jej usmieszku grozba, czy nie. Wreszcie sie podnioslem i poszedlem na strych. Znioslem na dol swoje rzeczy. Wilga czekala obok drabiny. -Ladny plaszcz - zauwazyla sucho. - Czyja go juz gdzies nie widzialam? -Mozliwe - odparlem spokojnie. - Chcesz zobaczyc noz od kompletu? Wilga tylko sie usmiechnela i ruszyla przed siebie, nie sprawdzajac, czy za nia ide. Znowu ta interesujaca mieszanina zaufania i wyzwania. Poszedlem. Ostry wiatr pedzacy po ulicach niosl wilgoc znad jeziora. Chociaz nie padalo, woda szybko zaczela sie perlic kropelkami na moim ubraniu i ciele. Natychmiast rozbolalo mnie ramie. W zasiegu wzroku nie plonela ani jedna pochodnia, za cale oswietlenie sluzylo skape swiatlo przesaczajace sie zza okiennic oraz znad progow. Mimo to Wilga szla pewnie i bez wahania, a ja podazalem za nia, szybko przyzwyczaiwszy oczy do ciemnosci. 246 Poprowadzila mnie z dala od brzegu, od biedniejszych dzielnic miasta, na ulice kupcow. Niedaleko oberzy, w ktorej krol Wladczy w rzeczywistosci wcale nie rezydowal. Otworzyla drzwi oznaczone lbem niedzwiedzia z rozwarta groznie paszcza i gestem zaprosila mnie do srodka. Wszedlem, ale ostroznie, rozejrzawszy sie najpierw bacznie. Choc nie dostrzeglem ani jednego zolnierza, nadal nie bylem pewien, czy przypadkiem nie wkladam glowy w petle.W tej oberzy bylo jasno i cieplo, jej okna chronily nie tylko okiennice, ale i szyby. Stoly lsnily czystoscia, ziola na posadzce rozlozono niedawno, a w powietrzu plynela cudowna won pieczeni wieprzowej. Uslugujacy chlopak podszedl do nas z taca pelna kubkow. Spojrzal na mnie, a potem na Wilge, unoszac jedna brew. Najwyrazniej kwestionowal jej gust. Wilga byla bardzo zadowolona z siebie, chyba przekonana, ze juz mnie ma w garsci. -Najpierw zjedzmy, potem porozmawiamy, dobrze? - Usiadla, wskazujac mi stolek naprzeciwko. Kiedy obrocilem go tak, zeby miec za plecami sciane i zyskac widok na cale wnetrze, kaciki jej ust powedrowaly do gory, a w czarnych oczach zatanczyly iskierki rozbawienia. - Zapewniam cie, nie masz sie czego obawiac. Przeciwnie, to ja wiele ryzykowalam, szukajac ciebie. Zawolala do chlopaka - mial na imie Debczak - o dwie porcje pieczeni, swiezy chleb i maslo, a do popicia cydr. Chlopak uwinal sie w mgnieniu oka. Podawal do stolu z wdziekiem i staraniem swiadczacym o zainteresowaniu Wilga. Nawet pogawedzil z nia troche. Mnie prawie nie zauwazal. Skrzywil sie tylko z obrzydzeniem, kiedy obchodzil moj wilgotny kosz. Wkrotce odszedl, wezwany przez innego goscia. Od paru dni nie mialem w ustach swiezego miesa, skwierczacy tluszcz oszalamial mnie zapachem. Chleb byl puszysty, maslo slodkie. Od czasow Koziej Twierdzy nie jadlem tak smakowicie. Na kilka chwil zatracilem sie w rozkoszach podniebienia, potem smak jablecznika raptownie przywiodl mi na pamiec Ruriska, ktory zmarl otruty przyprawionym winem. Odstawilem puchar na stol. -Wspomnialas, ze mnie szukalas. -Nielatwo cie bylo odnalezc, zwlaszcza ze nie wypytywalam. Mam nadzieje, ze to doceniasz. Kiwnalem glowa bez przekonania. -A skoro juz mnie znalazlas, czego chcesz? Pieniedzy za milczenie? Jesli tak, bedziesz musiala sie zadowolic kilkoma miedziakami. -Nie. - Pociagnela lyk wina. - Mowilam ci, chce piesni. Zdaje sie, ze jedna juz stracilam, bo nie podazylam za toba, kiedy... opusciles nasze towarzystwo. Pozostaje mi nadzieja, ze zaszczycisz mnie szczegolowa opowiescia o tym, jak ci sie udalo przezyc. - Nachylila sie do mnie i ciagnela szeptem: - Trudno ubrac w slowa, z jaka radoscia uslyszalam o znalezieniu martwych zolnierzy. Bo widzisz, juz zaczelam sadzic, ze sie co do ciebie pomylilam. Uwierzylam, ze 247 powlekli ze soba biednego pasterza, zrobili z niego kozla ofiarnego. Mowilam sobie: syn ksiecia Rycerskiego nie poddalby sie bez walki. Dlatego za toba nie ruszylam. Kiedy jednak uslyszalam najnowsze wiesci, krew zaczela mi zywiej krazyc. "To jednak byl on - wyrzucalam sobie. - To byl Bastard, a ja patrzylam na jego pojmanie i nawet nie kiwnelam palcem". Mozesz sobie wyobrazic, jak siebie przeklinalam, ze zwatpilam we wlasna intuicje. Wreszcie wzielam sie w garsc i zaczelam myslec. Doszlam do wniosku, ze skoro przezyles, dotrzesz tutaj. Bo przeciez idziesz w gory, prawda?Patrzylem na nia bez slowa. Patrzylem tym spojrzeniem, ktore przerazalo chlopcow stajennych w Koziej Twierdzy i nieraz starlo usmiech z twarzy wartownika. Tyle ze Wilga byla piesniarka. Minstrela nielatwo speszyc. Jadla najspokojniej w swiecie, czekajac na moja odpowiedz. -Dlaczego mialbym isc w gory? - spytalem cicho. -Nie wiem - stwierdzila z usmiechem. - Moze z pomoca ksieznej Ketri-ken? Bez wzgledu na przyczyne, pewnie sie znajdzie temat do piesni, prawda? Jeszcze rok temu zawojowalby mnie jej wdziek i czar usmiechu. Rok temu chcialbym wierzyc, chcialbym w niej miec przyjaciela. Dzisiaj mnie meczyla. Stanowila utrudnienie, przeszkode. Nie odpowiedzialem na pytanie. -Trzeba szalenca, zeby probowac sie dostac w gory o tej porze roku. Wiatry wieja w przeciwna strone, az do wiosny nie poplynie tam zadna barka. Zreszta krol Wladczy zakazal wszelkich kontaktow z Krolestwem Gorskim. Nikt sie w gory nie wybiera. -Wiem, ze dwa tygodnie temu gwardia krolewska zarekwirowala dwie barki i zmusila zalogi do proby przeplyniecia jeziora. Woda wyrzucila na brzeg ciala z jednej z nich. Nikt nie wie, czy tym z drugiej barki sie udalo. A ja... - usmiechnela sie triumfalnie, przychylila do mnie blizej i sciszyla glos: -... ja wiem, kto mimo wszystko wyprawia sie w gory. -Kto? Chwile kazala mi czekac. -Przemytnicy - szepnela. Rzeczywiscie, to bylo logiczne. Im ostrzejsze ograniczenia w handlu, tym wieksze zyski dla tych, ktorzy je omina. Zawsze znajda sie ludzie sklonni ryzykowac zycie dla pieniedzy. -Tak. Bastardzie, wlasciwie nie z tego powodu cie szukalam. Na pewno slyszales, ze do Blekitnego przybyl krol Wladczy. Nieprawda. To pulapka zastawiona na ciebie. Nie mozesz do niego isc. -Wiem o tym - rzeklem spokojnie. -Jak to? - Zapytala dosc spokojnie, ale byla rozczarowana, ze jej wiesc nie zrobila na mnie wrazenia. 248 -Moze powiedzial mi o tym jakis maly ptaszek - zbylem ja wyniosle. - Wiesz, jak to jest, przeciez ludzie skazeni Rozumieniem znaja jezyk wszystkich zywych stworzen.-Naprawde? - Latwowierna jak dziecko. Unioslem jedna brew. -Bardziej mnie interesuje, skad ty o tym wiesz. -Krolewscy gwardzisci odszukali w miescie uczestnikow karawany prowadzonej przez Opoke. Chcieli nas wypytac. -I...? -Zaluj, zes nie slyszal, jakie niestworzone bajdy opowiadalismy! Wedle Chucherka zniknelo w czasie drogi kilka owiec - noca, zupelnie bezszelestnie. A Czarka twierdzila, ze probowales ja zniewolic. Podobno wowczas dostrzegla, ze paznokcie miales czarne niczym wilcze szpony, a twoje oczy swiecily w ciemnosciach. -Nigdy jej nie napastowalem! - wykrzyknalem i zaraz ucichlem, bo chlopak obslugujacy gosci zwrocil sie w nasza strone pytajaco. Wilga odchylila sie na oparcie krzesla. -A ja dzieki tej bajeczce poplakalam sie ze smiechu. Czarka pokazala czarownikowi znak na policzku, gdzie zadrapales ja pazurem. Stwierdzila, ze uciekla ci tylko dzieki temu, ze przypadkiem tuz obok rosl zmorowilk. -Jesli szukasz piesni, nie powinnas Czarki odstepowac na krok - mruknalem. -Ach, ale moja historia byla jeszcze lepsza. - Potrzasnela glowa w odpowiedzi na nieme pytanie chlopaka. Odsunela od siebie pusty talerz, potoczyla wzrokiem po wnetrzu gospody. Zaczynalo przybywac gosci. - Chodzmy na gore. Bedziemy mogli spokojnie porozmawiac. Dzieki temu drugiemu posilkowi wreszcie zaspokoilem glod. I bylo mi cieplo. Powinienem byl sie miec na bacznosci, lecz syty i ogrzany zrobilem sie spiacy. Probowalem zebrac mysli. Kimkolwiek byli ci przemytnicy, dla mnie stanowili szanse dotarcia w gory. Jedyna nadzieje. Kiwnalem glowa. Wilga wstala, a ja za nia, dzwignawszy swoj kosz. W pokoju na gorze tez bylo cieplo i czysto. Na lozku lezal piernat, na nim czysty welniany koc. Na stojaku przygotowano ceramiczny dzban z woda oraz miednice. Wilga zapalila kilka swiec, rozstawila je po pokoju, przepedzajac z katow cienie. Wowczas dopiero zaprosila mnie do srodka. Kiedy ryglowala za nami drzwi, usiadlem na krzesle. Dziwne, lecz ten skromny czysty pokoj wydal mi sie szczytem luksusu. Wilga usiadla na lozku. -O ile pamietam, twierdzilas, ze masz nie wiecej pieniedzy niz ja - zauwazylem. -Wtedy nie mialam. Od przybycia do Blekitnego mam szalone powodzenie. Od czasu gdy znaleziono trupy zolnierzy, jeszcze wieksze. 249 -Jak to?-Jestem minstrelem - odparla. - I swiadkiem pojmania Bastarda skazonego Rozumieniem. Jak sadzisz, czy moja opowiesc o tych wydarzeniach warta jest paru miedziakow? -Takze wedlug ciebie mam swiecace czerwone oczy i wystajace kly? -Oczywiscie, ze nie! - Prychnela pogardliwie. - To dobre dla jakiegos ulicznego wierszoklety. - Zamilkla, prawie sie do siebie usmiechnela. - Przyznaje sie jednak do pewnych ubarwien. W mojej wersji wydarzen nieprawy syn ksiecia Rycerskiego, poteznie zbudowany mlody mezczyzna, walczyl niczym koziol, choc prawe ramie nosilo glebokie slady po cieciu miecza krola Wladczego. A nad lewym okiem mial pasmo bialych wlosow, szerokie na dlon mezczyzny. Trzech zolnierzy nie zdolalo go obezwladnic, nie zaprzestal walki nawet wowczas, gdy kapitan oddzialu uderzyl go tak mocno, ze wybil mu przedni gorny zab. -Umilkla i czekala na moja reakcje. Poniewaz sie nie odzywalem, odchrzaknela i dokonczyla: - Mozesz mi byc wdzieczny, bo dzieki mnie jest znacznie mniej prawdopodobne, ze ktos cie rozpozna na ulicy. -Chyba tak. Jak to przyjeli Chucherko i Czarka? -Caly czas mi przytakiwali. Dzieki mojej historii ich bajdy zyskiwaly na wartosci. -Rozumiem. Nadal mi nie wyjasnilas, skad wiesz o pulapce. -Chcieli, zebysmy cie sprzedali. Gdyby ktores z nas przypadkiem sie z toba zetknelo. Chucherko chcial wiedziec, na ile moze liczyc. Zostalismy zaprowadzeni ni mniej, ni wiecej, tylko do salonu krola. Pewnie po to, zebysmy sie czuli wazniejsi. Powiedziano nam, ze krol nie doszedl do siebie po dlugiej podrozy i wypoczywa w sasiednim pokoju. Akurat tak sie zdarzylo, ze sluzacy wynosil stamtad krolewski plaszcz i dlugie buty, do oczyszczenia z blota. - Wilga usmiechnela sie znaczaco. - Buty byly na ogromna noge. -A ty znasz rozmiar krolewskiej stopy? - Przeciez jednak miala racje. Ksiaze Wladczy mial drobne rece i stopy, pysznil sie tym bardziej niz niejedna dworska dama. -Nigdy nie bylam na krolewskim dworze, ale niektorzy szlachetnie urodzeni z naszego zamku bywali w Koziej Twierdzy. Wiele mowili o przystojnym najmlodszym ksieciu, o jego nienagannych manierach i czarnych lokach. A takze o jego drobnych stopkach i o tym, jak zgrabnie na nich tanczy. - Pokrecila glowa. -Wiedzialam, ze nie ma w tamtym pokoju krola Wladczego. Reszty domyslilam sie bez trudu. Krolewska swita znalazla sie w Blekitnym zbyt szybko po smierci gwardzistow. Oni przyjechali po ciebie. -Mozliwe - zgodzilem sie. Zaczynalem miec lepsze mniemanie o rozumie Wilgi. - Powiedz mi wiecej o przemytnikach. Jak to sie stalo, ze o nich uslyszalas? Z usmiechem pokrecila glowa. 250 -Jesli zawrzesz z nimi umowe, to tylko za moim posrednictwem. I zabieram sie z wami.-Jak docieraja do Krolestwa Gorskiego? -Gdybys byl przemytnikiem, rozpowiadalbys na prawo i lewo, z jakiej drogi korzystasz? - Wzruszyla ramionami. - Slyszalam, ze przemytnicy znaja stare przejscie przez rzeke. Kiedys istniala droga dla karawan kupieckich, prowadzaca w gore rzeki i na jej drugi brzeg. Ludzie przestali z niej korzystac, gdy po fali pozarow lasow rzeka zaczela wylewac co roku. Skoro ciagle wystepowala z brzegow, kupcy woleli polegac na statkach niz na moscie. Swego czasu most stal gdzies w gorze rzeki, ale gdy zostal zmyty czwarty rok z rzedu, nikt juz nie mial serca go odbudowywac. Slyszalam tez, ze latem ludzie przeprawiali sie promem, a zima po lodzie, jezeli rzeka zamarzla. Moze maja nadzieje, ze w tym roku takze zamarznie. Moim zdaniem, jesli handel konczy sie w jednym miejscu, to zaczyna w innym. Ludzie zawsze znajda jakis sposob. Zmarszczylem czolo w zamysleniu. -Musi byc jakas inna droga w gory. Wilga zdawala sie urazona, ze watpie w jej slowa. -Mozesz sam popytac, jesli wolisz. Masz pewnie ochote na spotkanie z gwardia krolewska, nad brzegiem az sie od nich roi. Wiekszosc ludzi bedzie ci radzila czekac do wiosny. Niektorzy dodadza, ze jesli chcesz tam dotrzec zima, powinienes wyruszyc z innego miejsca. Mozesz isc na poludnie, okrazyc cale Jezioro Blekitne. Po drugiej stronie, jak sadze, niejedna droga prowadzi do Krolestwa Gorskiego, nawet zima. -Zanim tam dojde, bedzie wiosna. Rownie dobrze moge poczekac tutaj. -To tez mi powiedziano - stwierdzila Wilga z zadowolona mina. Pochylilem sie, ukrylem twarz w dloniach. "Chodz do mnie!" -Czy nie istnieje jakas szybka i latwa droga przez to przeklete jezioro? -Nie. Gdyby istniala, nie byloby juz roju gwardzistow na brzegu. Najwyrazniej nie mialem wyboru. -Gdzie znajde przemytnikow? Wilga usmiechnela sie szeroko. -Jutro cie do nich zaprowadze - obiecala. Wstala, przeciagnela sie. - Dzisiaj musze zajrzec do oberzy "Pod Zlota Beczulka". Tam jeszcze nie spiewalam, a zostalam wczoraj zaproszona. Slyszalam, ze tamtejsza klientela bywa bardzo szczodra dla wedrownych minstreli. - Schylila sie po starannie owinieta harfe. I ja sie podnioslem, gdy siegnela po ciagle wilgotny plaszcz. -Pora na mnie - zauwazylem grzecznosciowo. -Moze bys sie przespal tutaj? - zaproponowala. - Mniejsze szanse, ze beda cie szukac w drogim zajezdzie. I znacznie mniej tu robactwa. - Na widok mojej niepewnej miny wybuchnela smiechem. - Gdybym chciala cie sprze- 251 dac krolewskim gwardzistom, juz dawno bym to zrobila. Bastardzie Rycerski, nie sposob byc tak samotnym. Musisz komus zaufac.Kiedy nazwala mnie pelnym imieniem, cos we mnie peklo. Jednak jeszcze sie opieralem. -Dlaczego? - zapytalem cicho. - Dlaczego mi pomagasz? I nie mow mi, ze w nadziei na piesn, ktorej moze nigdy nie byc. -Oto i dowod, jak malo znasz minstreli - rzekla. - Nie ma dla nas wiekszej pokusy. Wydaje mi sie jednak, ze rzeczywiscie jest w tym cos jeszcze. Wlasciwie... jestem tego pewna. Widzisz, mialam mlodszego brata, Szczygla. Pelnil sluzbe w wiezy strazniczej na Wyspie Rogowej. Spotkal cie w dniu, gdy pojawili sie tam Zawyspiarze. - Parsknela smiechem. - A wlasciwie przeszedles nad nim. Zatopiles topor w najezdzcy, ktory go wlasnie powalil. I przedzierales sie dalej przez wir walki, nawet Szczygla nie zauwazyles. - Zerknela na mnie z ukosa. - Dlatego spiewam "Napasc na Wyspe Rogowa" nieco inaczej niz kazdy inny minstrel. Nazywam cie w piesni tak jak moj brat: Bastard Rycerski, bohater. Ocaliles mu zycie. - Raptownie odwrocila wzrok. - Przynajmniej na jakis czas. Umarl walczac za Ksiestwo Kozie. Ale zyl dluzej dzieki twojemu toporowi. - Zamilkla. Zarzucila plaszcz na ramiona. - Zostan - poprosila. - Odpocznij. Ja wroce pozno. Mozesz spac w lozku, jesli chcesz. I juz jej nie bylo. Nie zaczekala na odpowiedz. Ha. Bastard Rycerski. Bohater. Tylko slowa. A przeciez jakby mi lala miod do serca, jakby odsaczyla troche trawiacej mnie trucizny. Teraz moglem zaczac zdrowiec. Przedziwne uczucie. "Idz spac" - poradzilem sobie. Tego wlasnie bylo mi trzeba. 15. PRZEMYTNICY Niewiele jest istot tak wolnych jak wedrowni minstrele w Krolestwie Szesciu Ksiestw. Utalentowany piesniarz moze lamac nieomal wszelkie reguly obowiazujace innych ludzi. Minstrelom wolno zadawac najbardziej drazliwe pytania. Wszedzie moga liczyc na goscinnosc: od krolewskiego zamku po najbiedniejsza ziemianke. Nieczesto wstepuja w zwiazki malzenskie za miodu, choc nierzadko maja dzieci. Potomstwo ich, wolne od pietna bekartow, czesto wychowywane jest w szlacheckich zamkach na nowe pokolenie minstreli. Piesniarze moga sobie wybrac za partnera rownie dobrze wyrzutka wyjetego spod prawa czy rebelianta, jak i szlachcica czy kupca. Ich powinnoscia jest przekazywanie nowin, rozsiewanie wiesci oraz przechowywanie w pamieci ustalen i przyrzeczen. Tak sie dzieje w czasach pokoju i dobrobytu. * * * Wilga wrocila tak pozna noca, ze Brus uznalby te pore raczej za wczesny ranek. Obudzilem sie w tej samej chwili, gdy dotknela klamki. Zerwalem sie z lozka, owinalem szczelnie plaszczem i polozylem na podlodze.-Witaj, Bastardzie Rycerski. - Wyczulem od niej wino. Przykryla mnie swoim plaszczem. Zamknalem oczy. Zrzucila wierzchnie ubranie na podloge, calkowicie lekcewazac moja obecnosc. Slyszalem, jak moscila sie w lozku. -Ach, jeszcze cieple... - mruknela. - Czuje sie winna, ze ci to odbieram. Poczucie winy nie moglo byc jednak szczegolnie dokuczliwe, gdyz po kilku chwilach oddychala juz rowno i gleboko. Spala jak kamien. Poszedlem za jej przykladem. Obudzilem sie wczesnie i wyszedlem z oberzy. Wilga nawet nie drgnela. Znalazlem najblizsza laznie. O tej porze nie bylo jeszcze chetnych; musialem czekac na zagrzanie wody. Wreszcie zrzucilem ubranie i ostroznie sie zanurzylem w ba- 253 lii. W goracej kapieli zelzal bol ramienia. Umylem sie dokladnie, a potem lezalem w goracej wodzie, posrod ciszy, i myslalem.Nie mialem ochoty ukladac sie z przemytnikami. Nie chcialem miec do czynienia z Wilga. Nie potrafilem znalezc innej mozliwosci. Mialem malo pieniedzy. Kolczyk Brusa? Nie chcialem tego nawet rozwazac. Przez dlugi czas lezalem zanurzony w wodzie po brode i nie chcialem myslec. "Chodz do mnie!" Znajde inny sposob. Znajde. Przypomnialo mi sie, co czulem w Kupieckim Brodzie, kiedy krol Szczery mnie ocalil. Potezny wybuch Mocy musial stryja pozostawic bez sil. Nie znalem jego polozenia, wiedzialem tylko, ze nie zawahal sie dla mojego dobra zuzyc calej swej energii. Jesli musialbym sprzedac kolczyk Brusa, zeby dotrzec do krola Szczerego, nie mialbym wyboru. Nie dlatego ze wzywal mnie Moca, nawet nie z powodu przysiegi zlozonej jego ojcu. Dla niego samego. Wstalem i poczekalem, az obcieknie ze mnie woda. Wytarlem sie, stracilem kilka chwil na proznych staraniach przyciecia brody, az wreszcie zrezygnowalem z bezowocnych prob i wrocilem do gospody "Pod Niedzwiedzim Lbem". W drodze przezylem jeden straszny moment. Minal mnie woz mistrza Jara, lalkarza. Szedlem niezmiennie zwawym krokiem i mlody czeladnik siedzacy na kozle nie dal znaku, ze mnie poznal. Mimo wszystko z ulga sie skrylem we wnetrzu gospo-dy. Znalazlem sobie miejsce przy stole w rogu, nieopodal kominka. Chlopak przyniosl mi dzbanek herbaty i bochenek porannego chleba. Chleb, jak to w Ksiestwie Trzody, pelen byl nasion, orzechow i kawalkow owocow. Jadlem wolno, czekalem na Wilge. Z jednej strony niecierpliwilem sie, kiedy wyjde na spotkanie z przemytnikami, z drugiej niechetnie myslalem o uzaleznieniu sie od piesniarki. Godziny poranka mijaly, obslugujacy gosci chlopak raz, a potem drugi obrzucil mnie zaciekawionym spojrzeniem. Za trzecim razem odpowiedzialem mu twardym wzrokiem i patrzylem tak dlugo, az spiekl raka i spuscil powieki. Jednym slowem, wlasciwie odgadlem przyczyne jego zainteresowania. Spedzilem przeciez noc w pokoju Wilgi, a on najwyrazniej nie mogl wyjsc z zadziwienia, co ja opetalo, by dzielic loze z takim wloczega. Mimo wszystko czulem sie niepewnie. Zreszta i tak dochodzilo poludnie. Wstalem, poszedlem na gore. Zapukalem cicho i czekalem. Musialem zapukac jeszcze raz, glosniej, nim uslyszalem niewyrazna odpowiedz. Po dluzszej chwili Wilga uchylila drzwi, ziewnela szeroko i gestem zaprosila mnie do srodka. Ubrana byla tylko w waskie spodnie i tunike. Ciemne krecone wlosy burzyly sie wokol jej twarzy. Usiadla ciezko na brzegu lozka, mruzac oczy, a ja zamknalem za soba drzwi. -O, wykapales sie - zauwazyla i ziewnela znowu. -Tak bardzo sie to rzuca w oczy? - spytalem z uraza. Uprzejmie skinela glowa. 254 -Obudzilam sie jakis czas temu na chwile i przyszlo mi do glowy, ze odszedles. Nie przejelam sie specjalnie. Wiedzialam, ze i tak bys ich beze mnie nie znalazl. - Przetarla oczy, potem przyjrzala mi sie krytycznie.-Co sie stalo z twoja broda? -Probowalem ja przyciac. Bez wiekszego powodzenia. Zgodzila sie ze mna w milczeniu. -Ale pomysl byl niezly - pocieszyla mnie. - Nie bedziesz wygladal na takiego strasznego dzikusa. Poza tym wtedy ani Chucherko, ani Czarka, ani nikt inny z karawany cie nie pozna. Pomoge ci. Chodz, usiadz na krzesle. Aha, i otworz okiennice, przyda sie troche swiatla. Wykonalem jej polecenia bez wielkiego entuzjazmu. Wilga wstala z lozka, przeciagnela sie, znowu przetarla oczy. Ledwie kilka chwil zajelo jej spryskanie twarzy woda, spiecie wlosow kilkoma grzebykami, przewiazanie tuniki paskiem... i juz wygladala zupelnie inaczej. Wziela mnie pod brode i bez zadnego skrepowania pokrecila moja glowa, ustawiajac ja do swiatla. Nie potrafilbym zachowywac sie rownie nonszalancko jak ona. -Zawsze tak latwo sie czerwienisz? - zapytala ze smiechem. - Rzadko sie spotyka mezczyzne z Ksiestwa Koziego, ktory by sie tak plonil. Twoja matka musiala miec jasna karnacje. Nie znalazlem na to zadnej odpowiedzi, wiec siedzialem cicho, gdy ona szperala w swoich rzeczach. Wkrotce znalazla niewielkie nozyczki. Poslugiwala sie nimi szybko i zrecznie. -Swego czasu obcinalam wlosy braciom - wyjasnila. - A po smierci matki takze ojcu strzyglam wlosy i brode. Masz ladny ksztalt szczeki, tyle ze pod tym krzaczastym zarostem nic nie widac. Cos ty zrobil z ta broda, pozwoliles jej rosnac ot tak? Nic nie przystrzygales? -W zasadzie tak - wymamrotalem nerwowo. Nozyczki polyskiwaly tuz pod moim nosem. Wilga energicznie otarla mi twarz. Pokazna porcja kreconych czarnych wlosow spadla na podloge. - Nie chce, zeby bylo widac blizne - zaznaczylem. -Nie bedzie widac - zapewnila mnie spokojnie. - Za to przynajmniej bedziesz mial usta w miejsce dziury w wasach. Podnies brode. No prosze! Masz jakies ostrze do golenia? -Tylko noz - stwierdzilem niepewnie. -Wystarczy - pocieszyla mnie. Otworzyla energicznie drzwi i korzystajac z calej sily pluc minstrela, ryknela na chlopaka, zeby jej przyniosl ciepla wode. I herbate. I chleb, i kilka plastrow bekonu. Wrociwszy do pokoju, przyjrzala mi sie krytycznym wzrokiem. - Moze bysmy tez podcieli wlosy? Zdejmij turban. Reagowalem za wolno jak na jej oczekiwania. Stanela za mna, sciagnela mi turban i rzemien, ktorym zwiazalem wlosy. Uwolnione kosmyki opadly mi na ramiona. Wyjela grzebien z wlasnych wlosow i sczesala moja strzeche do przodu. 255 -Chyba tak - mruczala, a ja zagryzalem wargi, niemilosiernie ciagniety za wlosy.Kazda swa decyzje Wilga rychlo wcielala w zycie. Zgarnela mi wlosy na twarz i obciela je prosto nad brwiami, reszte skrocila tak, ze ledwie zakrywaly platek ucha. -Teraz wygladasz troche jak kupiec z Ksiestwa Trzody - oznajmila. - Do tej pory na pierwszy rzut oka mozna bylo w tobie poznac mieszkanca Ksiestwa Koziego. Karnacji nie mozesz zmienic, ale przynajmniej ubranie i fryzure masz tutejsze. Dopoki sie nie odezwiesz, ludzie nie beda pewni, skad pochodzisz. - Niedlugi czas przygladala mi sie z namyslem, potem wrocila do pracy. Wkrotce zakrzatnela sie, podala mi lusterko. - Siwe pasmo bedzie teraz mniej widoczne. Miala racje. Wyciela prawie wszystkie jasne wlosy i nagarnela na nie czarne. Niechetnym skinieniem glowy musialem wyrazic uznanie. Ktos zapukal. -Zostaw przed drzwiami! - krzyknela Wilga. Odczekala kilka chwil, po czym wniosla do pokoju sniadanie oraz goraca wode. Umyla sie, a potem zaproponowala, bym naostrzyl noz w czasie, gdy ona bedzie jadla. Zajalem sie ostrzeniem, pograzony w rozwazaniu, czy fakt, ze zechciala sie mna zajac, bardziej mi schlebial, czy irytowal. Zaczynala mi przypominac ksiezne Cierpliwa. Skonczyla jesc, wyjela mi noz z dloni. -Poprawie ci troche ksztalt brody. Bedziesz musial go utrzymywac. Nie bede cie codziennie golila. Namocz twarz porzadnie. Wiele nerwow stracilem, kiedy zaczela kolo mnie wywijac nozem, zwlaszcza gdy przesuwala mi ostrze po gardle. Musze jednak przyznac, ze spojrzawszy na koniec w lustro, zdumialem sie zmianami, jakie zaszly w moim wygladzie. Wilga zostawila tylko wasy oraz zarost na szczece i policzkach. Kwadratowo przyciete wlosy zaslanialy mi czolo az po brwi, przez co oczy nabieraly glebszego wyrazu. Blizna na policzku nadal byla widoczna, ale mniej, bo stanowila przedluzenie linii wasow. -Spora zmiana - ocenilem. -Jest o wiele lepiej - uznala Wilga. - Watpliwe, zeby cie rozpoznal Chu-cherko albo Jar. Jeszcze tylko sie tego pozbedziemy. - Zebrala wlosy z podlogi, otworzyla okno i rzucila kedziory na wiatr. Potem zamknela okiennice i otrzepala dlonie. -Dziekuje ci - odezwalem sie, lekko zaklopotany. -Prosze bardzo - odrzekla. Rozejrzala sie po pokoju i westchnela cicho. - Lozka bedzie mi brakowalo - stwierdzila. Zabrala sie do pakowania. Szybko i skutecznie. Pochwycila moje zaskoczone spojrzenie. - Jesli jestes wedrownym minstrelem, musisz umiec pakowac sie szybko i dobrze. - Dorzucila na stosik ostatnie drobiazgi, zawiazala tobolek, przerzucila go przez ramie. - Zaczekaj na mnie na dole, przy tylnych schodach. Pojde uregulowac rachunek. 256 Czekalem na zimnie znacznie dluzej, niz sie spodziewalem. Wreszcie przyszla, zarozowiona i gotowa przyjac wyzwanie nowego dnia. Przeciagnela sie jak kotka.-Tedy - wskazala droge. Przypuszczalem, ze bede musial przystosowac do niej tempo marszu, a tu sie okazalo, ze ona z latwoscia dotrzymuje mi kroku. Poprowadzila mnie z dzielnicy kupieckiej na polnoc, ku przedmiesciom. -Wygladasz dzis inaczej - poinformowala mnie. - Rzecz nie tylko w nowej fryzurze. Powziales jakas decyzje. -Rzeczywiscie. -To dobrze - ucieszyla sie i przyjacielskim gestem ujela mnie pod ramie. - Mam nadzieje, ze wlasnie zdecydowales sie mi zaufac. Nic nie powiedzialem. Rozesmiala sie. Nie puscila mojego ramienia. Drewniane chodniki dzielnicy kupieckiej wkrotce zniknely. Szlismy wzdluz domow przytulonych do siebie ciasno, jakby szukaly ochrony przed chlodem. Zimny wiatr wial nam w oczy, gdy kroczylismy brukowanymi ulicami, ktore wkrotce ustapily miejsca drogom z udeptanej ziemi, prowadzacym obok niewielkich posiadlosci. Prowadzily nas blotniste koleiny. Mielismy szczescie, ze wreszcie przestal padac deszcz, choc porywisty wiatr byl bardzo zimny. -Daleko jeszcze? - zapytalem wreszcie. -Nie jestem pewna. Ide wedlug opisu. Wypatruj trzech wielkich glazow na poboczu drogi. -Co ty tak naprawde wiesz o tych przemytnikach? Wzruszyla ramionami, nieco zbyt obojetnie. -Wiem, ze chadzaja w gory, kiedy juz nikt inny tego nie robi. I wiem, ze zabieraja ze soba pielgrzymow. -Pielgrzymow? -Jak zwal, tak zwal. Ludzi, ktorzy ida do swiatyni Edy w Krolestwie Gorskim. Wczesniej, jeszcze latem, zaplacili za przeprawe na barce, ale potem gwardia krolewska zajela wszystkie barki do wlasnych celow i zamknela granice z Krolestwem Gorskim. Pielgrzymi, ktorzy utkneli w Blekitnym, probowali znalezc sposob na dostanie sie w gory. Dotarlismy do trzech glazow oraz do zachwaszczonej drozki wijacej sie poprzez pastwisko otoczone ogrodzeniem z zerdzi i kamieni. Paslo sie na nim kilka liniejacych koni. Zauwazylem, ze sa to nieduze zwierzeta rasy gorskiej. Domek stal z dala od drogi. Zbudowano go z kamienia rzecznego laczonego zaprawa, przykryto dachem z darni. Niewielka przybudowka idealnie do niego pasowala. Z komina unosila sie waska smuzka dymu, szybko porywana wiatrem. Na ogrodzeniu siedzial jakis czlowiek, cos strugal. Podniosl na nas oczy i najwyrazniej zdecydowal, ze nie stanowimy dla niego zagrozenia. Nie probowal nas zaczepiac, wiec spokojnie go minelismy i podeszlismy do drzwi chatki. Tuz przed 257 jej progiem stadko dumnych tlustych golebi gruchalo przed golebnikiem. Wilga zapukala, ale odpowiedz nie przyszla ze srodka. Zza rogu wylonil sie mezczyzna ubrany jak rolnik. Mial rozczochrane brazowe wlosy i niebieskie oczy. Niosl parujace wiadro pelne cieplego mleka.-Wy do kogo? - zapytal. -Do Szelmy - odparla piesniarka. -Nie znam zadnego Szelmy - odparl mezczyzna. Otworzyl drzwi i wszedl do domu. Wilga bez wahania podazyla za nim, ja takze, choc z mniejsza ufnoscia. Miecz u pasa dodawal mi pewnosci siebie. Na kominku plonal ogien. Dym - choc nie caly - uchodzil przez komin. Jakis chlopak i laciate kozle lezeli na wiechciu slomy w kacie. Chlopak spojrzal na nas wielkimi blekitnymi oczyma, ale nie odezwal sie slowem. Z niskich krokwi zwisaly wedzone szynki. Rolnik postawil mleko na stole, gdzie kobieta siekala grube zolte korzenie. Odwrocil sie do nas. -Pewnie trafiliscie nie do tego domu. Sprobujcie kawalek dalej. Nie w nastepnym domu, bo tam mieszka Majetnosc. Moze w ktoryms nastepnym. -Bardzo dziekujemy. - Wilga wszystkich obdarzyla usmiechem i odwrocila sie do drzwi. - Mily, idziesz? Sklonilem sie mieszkancom i poszedlem za nia. Ruszylismy drozka. Kiedy juz oddalilismy sie nieco, spytalem: -Co teraz? -Nie jestem do konca pewna. Jak udalo mi sie podsluchac, powinnismy isc do domu Majetnosci i zapytac o Szelme. -Udalo ci sie podsluchac? -Nie sadzisz chyba, ze znam osobiscie jakiegos przemytnika? Bylam w lazni i tam podsluchalam rozmowe dwoch kobiet. Pielgrzymowaly do Krolestwa Gorskiego. Jedna powiedziala, ze na jakis czas maja ostatnia szanse kapieli, a druga, ze jest jej to obojetne, jesli tylko w koncu opuszcza Blekitne. Wtedy pierwsza opowiedziala drugiej, gdzie maja sie spotkac z przemytnikami. Nie powiedzialem nic. Chyba wyraz mojej twarzy wystarczyl za slowa, bo Wilga wyraznie sie oburzyla: -Masz jakis lepszy pomysl? Uda sie albo nie. -Mozemy skonczyc z poderznietymi gardlami. -No to wracaj do miasta i sprobuj wymyslic cos lepszego. -Aha, a wowczas czlowiek, ktory nas sledzi dojdzie do wniosku, ze jestesmy szpiegami, i zdecyduje sie dzialac. Chodzmy do Majetnosci, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Nie, nie ogladaj sie za siebie. Wrocilismy na droge i ruszylismy do nastepnego domu. Wiatr przybral na sile, gnajac sniegowe chmury. Jesli nie znajdziemy Szelmy wkrotce, bedziemy mieli przed soba dluga i ciezka droge powrotna do miasta. 258 Niegdys bylo to zadbane gospodarstwo. Niegdys rzedy srebrnych brzoz rosly po obu stronach podjazdu. Teraz zostaly po nich lamliwe kikuty z nagimi galeziami, z ktorych wiatr obdzieral kore. Kilka ocalalych drzew plakalo zoltymi monetami lisci. Rozleglych pastwisk strzegly ogrodzenia, lecz bydla na nich od dawna nie bylo zadnego. Zachwaszczone pola lezaly odlogiem.-Co sie tutaj stalo? - spytalem, gdy mijalismy opuszczona ziemie. -Lata suszy. A potem jeden rok pozarow. Dalej, za tymi posiadlosciami, brzeg rzeki byl kiedys porosniety debowymi lasami, pokryty pastwiskami. Tutaj byly wielkie hodowle mlecznych krow, tam rolnicy wypasali na trawie kozy, a ich haragary zywily sie w lesie zoledziami. Slyszalam tez, ze byly to doskonale tereny lowieckie. Potem przyszedl ogien. Ludzie mowia, ze plonal cale miesiace, ze nie dalo sie oddychac, ze rzeka pokryla sie czarnym popiolem. W ogniu stanely nie tylko lasy i laki, ale tez domy i pastwiska - zajmowaly sie od iskier jak pochodnie. Przed ogniem nie bylo ucieczki. Po latach suszy z rzeki zostal ospaly strumyk. A gdy wygasly pozary, znowu nastaly gorace, suche dni. Wiatr niosl kurz i popiol. Dusil nimi mniejsze potoki i strugi. Tej jesieni nadeszly deszcze. Wszystka woda, 0 ktora ludzie blagali bogow od lat, spadla z nieba w jednej porze roku. Rzeki cale. Sam widzisz, co zostalo. Wymyta, zwirowata gleba. -Cos o tym slyszalem. Przypomniala mi sie jakas dawna rozmowa. Ktos - moze Ciern? - mowil mi, ze lud obwinia krola o wszystko, nawet o susze i pozary. Dla mnie wowczas niewielkie to mialo znaczenie. Dla tych rolnikow musial nastapic koniec swiata. Sam dom takze pamietal lepsze czasy. Byl to drewniany budynek pietrowy. Farba dawno wyblakla. Na pietrze okiennice zamknieto szczelnie. Na kazdym z koncow domu celowal w niebo komin, ale z jednego poodpadaly kamienie. Z drugiego unosil sie dym. Przed drzwiami stala mloda dziewczyna. Na jej dloni przycupnal tlusty szary golab: gladzila go leciutko. -Dzien dobry - powitala nas milym, niskim glosem. Ubrana byla w kremowa luzna koszule z welny, a na nia narzucila skorzana tunike. Do tego skorzane spodnie i dlugie buty. Dalbym jej jakies dwanascie lat 1 powiedzialbym tez, sadzac po oczach i wlosach, ze jest krewna mieszkancow sasiedniego domu. -Dzien dobry - odpowiedziala Wilga. - Szukamy Szelmy. Dziewczyna pokrecila glowa. -Zle trafiliscie. Tutaj nie mieszka zaden Szelma. Moze powinniscie sprawdzic dalej. - Byla lekko tylko zdziwiona. Wilga rzucila mi niepewne spojrzenie. -Pewnie zle nas skierowano. - Ujalem ja pod ramie. - Chodz, wrocimy do miasta i sprobujemy od nowa. - Marzylem tylko o tym, zeby sie wyplatac z fatalnej sytuacji. -Ale przeciez... - usilowala protestowac. Nagle doznalem olsnienia. 259 -Ciii... Ostrzegano nas, ze do tych ludzi nielatwo trafic. Ptak musial zbladzic, a moze dopadl go sokol. Nic tu juz dzisiaj po nas.-Ptak? - zacwierkala nagle dziewczyna. -Zwykly golab. Zyczymy ci dobrego dnia. - Objalem Wilge ramieniem i obrocilem. - Przykro nam, ze cie niepokoilismy. -Czyj golab? Krotka chwile patrzylem jej prosto w oczy. -Przyjaciela Szelmy, ale to naprawde niewazne. Chodz, Wilga. -Czekajcie! - zawolala dziewczyna. - W domu jest moj brat. Moze on zna tego Szelme. -Nie chcielibysmy mu przeszkadzac. -Nie ma o czym mowic. - Machnela dlonia, ptak zatrzepotal skrzydlami. - Wejdzcie, ogrzejecie sie troche. -Zimno dzisiaj - przyznalem. Odwrocilem sie akurat w chwili, gdy czlowiek, ktory cos strugal na ogrodzeniu, wylonil sie z rzedu brzoz. - Moze wejdzmy wszyscy. Dziewczyna wyszczerzyla zeby w szerokim usmiechu, widzac, ze moja towarzyszka, kompletnie zbita z tropu, nie bardzo wie, co ze soba zrobic. Zaraz za glownymi drzwiami otwierala sie pusta sien. Piekne drewno na posadzce, od jakiegos czasu nie natluszczane, wytarte bylo i porysowane. Jasniejsze plamy na scianach zdradzaly, gdzie niegdys wisialy obrazy i gobeliny. Na pietro prowadzily nagie schody. Jedyne swiatlo przesaczalo sie przez grube okiennice. Choc nie wial tu wiatr, nie bylo duzo cieplej niz na zewnatrz. -Zaczekajcie. - Dziewczyna weszla do pokoju po prawej stronie. Wilga stala troche za blisko mnie. Mezczyzna, ktory przyszedl tu za nami, przygladal sie nam beznamietnie. Wilga zaczerpnela tchu. -Ciii... - powiedzialem, zanim zdazyla sie odezwac. Wziela mnie pod ramie. Kucnalem, udajac, ze poprawiam but, a gdy sie wyprostowalem, stanalem w ten sposob, ze mialem ja po lewej stronie. Natychmiast przywarla mi do ramienia. Zdawalo sie, ze uplynelo duzo czasu, nim w drzwiach ukazal sie wysoki mlody mezczyzna o brazowych wlosach i blekitnych oczach. Podobnie jak dziewczyna ubrany byl w skory. U pasa przytroczony mial dlugi noz. Dziewczyna szla tuz za nim, wygladala na rozdrazniona. Najwyrazniej dostala bure. -O co chodzi? - zapytal mlody mezczyzna srogo. -Zechciej wybaczyc, panie - odezwalem sie spiesznie. - Szukalismy czlowieka o imieniu Szelma, lecz najwyrazniej trafilismy do niewlasciwego domu. Nie zamierzalismy sie naprzykrzac. -Mam przyjaciela - odezwal sie z ociaganiem - ktorego kuzyn ma na imie Szelma. Moze moglbym mu przekazac od was wiadomosc. 260 Scisnalem Wilge za reke, kazac byc cicho.-Nie, nie. Nie chcemy sprawiac klopotu. Chyba ze... moglbys nam, panie, podpowiedziec, gdzie szukac Szelmy. -Zostawcie wiadomosc, przekaze - powtorzyl. Nie byla to jednak rzeczywista propozycja. Podrapalem sie w brode, zastanowilem chwile. -Mam przyjaciela, ktorego kuzyn chcial przeslac cos przez rzeke. Slyszal on, ze Szelma moglby znac kogos, kto zechcialby to dla niego wziac. Przyrzekl kuzynowi mojego przyjaciela, ze wysle do Szelmy ptaka z wiadomoscia o naszej wizycie. Za oplata, oczywiscie. Ot i wszystko, marna sprawa. Wolno skinal glowa. -Slyszalem, ze sa w okolicy ludzie, ktorzy zajmuja sie takimi sprawami. To niebezpieczne zajecie, a przy tym zdradliwe. W razie schwytania przez gwardie krolewska mozna zaplacic glowa. -To prawda - przytaknalem zgodnie. - Watpie jednak, by kuzyn mojego przyjaciela robil interesy z ludzmi, ktorzy mogliby dac sie zlapac. Dlatego chcial rozmawiac z Szelma. -A kto wam kazal tutaj szukac Szelmy? -Zapomnialem - odparlem chlodno. - Nie mam pamieci do imion. -Doprawdy? - zastanowil sie mezczyzna. Spojrzal na siostre i lekko skinal glowa. - Zechcecie wypic ze mna lyczek okowity? -Z najwieksza przyjemnoscia - przystalem. Zdolalem uwolnic ramie od Wilgi. Gdy weszlismy do pokoju, piesniarka az westchnela, mile zaskoczona. To wnetrze bylo tak bogate, jak poprzednie ubogie. Posadzke zascielaly dywaniki, sciany zdobily gobeliny. Na ciezkim debowym stole zapalono biale swiece. W ogromnym kominku buzowal ogien, przed nim ustawiono w polkolu wygodne krzesla. Tam wlasnie poprowadzil nas gospodarz. Przechodzac obok stolu, wzial szklana karafke z gorzalka. -Przynies kubki - rozkazal dziewczynie. Nie wydala sie obrazona. Starsi bracia nie sa najuprzejmiejszymi bohaterami swiata. Podala golebia mezczyznie, ktory przyszedl za nami z poprzedniego domu, i zanim poszla po kubki, wyprosila go gestem. -Mowiliscie zatem... - zaczal, kiedy juz usiedlismy przed kominkiem. -Wlasciwie to ty mowiles, panie - rzeklem wymijajaco. Milczal. Jego siostra wrocila z kubkami i wszyscy czworo unieslismy naczynia w toascie. -Za krola Wladczego - zaproponowal. -Za krola - podsunalem uprzejmie i wypilem. Okowita byla dobrego gatunku, Brusowi by smakowala. -Krol Wladczy chetnie widzialby ludzi takich jak nasz przyjaciel Szelma na szubienicy - zagail mlody mezczyzna. 261 -A jeszcze chetniej na arenie - poprawilem go. Westchnalem lekko. - Oto dylemat. Z jednej strony krol Wladczy zagraza zyciu Szelmy. Z drugiej, gdyby nie zakaz kontaktow z Krolestwem Gorskim, jaki zywot wiodlby Szelma? Slyszalem, ze wszystkie ziemskie posiadlosci jego rodziny przemienily sie w kamieniste pustkowie.Mlody mezczyzna wspolczujaco pokiwal glowa. -Biedny Szelma. Czlowiek musi z czegos zyc. -To prawda - przytaknalem. - Czasami, zeby przezyc, ludzie musza przekroczyc rzeke, nawet jesli krol tego wzbrania. -Ludzie? - powtorzyl gospodarz. - To nie to samo co przewiezienie przez rzeke towaru. -Prawie to samo - zbagatelizowalem. - Jesli Szelma jest dobry w swoim fachu, nie powinno mu to sprawiac roznicy. A slyszalem, ze jest dobry. -Najlepszy - podkreslila dziewczyna z duma. Brat poslal jej ostrzegawcze spojrzenie. -Co ten czlowiek oferowalby w zamian za przeprawe? - zapytal cicho. -O tym bedzie rozmawial z samym Szelma - oznajmilem spokojnie. Przez czas potrzebny na kilka oddechow mlody mezczyzna siedzial w milczeniu, zapatrzony w ogien. Wreszcie wstal i wyciagnal do mnie reke. -Szelma z Frantow. Moja siostra, Majetnosc. -Mily - powiedzialem. -Wilga. Gospodarz ponownie uniosl swoj kubek. -Za przyszla umowe - zaproponowal i wypilismy znowu. Usiadl. - Czy mozemy rozmawiac otwarcie? - zapytal. Skinalem glowa. -Mozliwie jak najszczerzej. Slyszalem, ze zabierasz grupy pielgrzymow przez rzeke i dalej, az za granice Krolestwa Gorskiego. Chcemy zamowic te sama usluge. -Za te sama cene - wtracila sie Wilga gladko. -Szelma, to mi sie nie podoba - przerwala nagle Majetnosc. - Ktos musial rozpuscic jezyk. Nie powinnismy sie byli zgodzic na pierwsza umowe. Skad mamy wiedziec... -Cisza. Ja podejmuje ryzyko, wiec to ja decyduje, co zrobie, a czego nie. Ty nie masz nic do roboty tylko czekac tutaj i pilnowac domu pod moja nieobecnosc. I trzymac jezyk za zebami. - Zwrocil sie znowu do mnie: - Kazde z was placi zlotem. Jedna moneta teraz, nastepna po drugiej stronie rzeki i trzecia na granicy Krolestwa Gorskiego. Cena byla szokujaca. -Nie mozemy... - Nagle Wilga wbila mi paznokcie w nadgarstek. Zamknalem usta. 262 -W zyciu mnie nie przekonasz, ze tyle placa pielgrzymi - rzekla spokojnie.-Oni maja wlasne konie i wozy. Wlasne zapasy zywnosci. - Szelma przekrzywil glowe. - Wy wygladacie na takich, co caly swoj dobytek maja na grzbiecie. -Dzieki temu o wiele latwiej nas ukryc niz wozy i konie. Damy ci jedna sztuke zlota teraz i jedna na granicy Krolestwa Gorskiego. Za nas oboje - zaproponowala Wilga. Gospodarz sie zadumal. Wreszcie polal nam wszystkim okowity. -To za malo - stwierdzil z zalem. - Podejrzewam, ze wiecej nie macie? Ja mialem o wiele mniej. Pozostawala nadzieja, ze Wilga byla bogatsza. -Wiec za te cene przeprowadz nas przez rzeke - zaproponowalem. - Dalej bedziemy sie martwili o siebie sami. Wilga kopnela mnie dyskretnie w kostke. -Innych przeprowadza az za gorska granice - odezwala sie niby tylko do mnie. - Nas tez moze zabrac z nimi. - Ponownie zwrocila sie do Szelmy. - Za te cene doprowadzisz nas do Krolestwa Gorskiego. Gospodarz pociagnal okowity. Westchnal ciezko. -Bez urazy, ale zanim zawrzemy umowe, chcialbym zobaczyc gotowke. Wilga i ja wymienilismy spojrzenia. -Musimy porozmawiac na osobnosci - rzucila piesniarka gladko. - Bez urazy. - Podniosla sie, ujela mnie za reke i poprowadzila w rog pokoju. - Czys ty sie nigdy w zyciu nie targowal? - wyszeptala. - Za duzo proponujesz i za szybko. Ile tak naprawde masz pieniedzy? Zamiast odpowiedzi unioslem sakiewke. Wybrala zawartosc wprawnie jak sroka kradnaca ziarno. Zwazyla monety w dloni z mina specjalisty. -Za malo. Myslalam, ze masz wiecej. Co to takiego? - natrafila palcami na kolczyk Brusa. Zamknalem klejnot w reku, nim zdazyla go chwycic. -Cos bardzo dla mnie waznego. -Wazniejszego niz zycie? -Niezupelnie - przyznalem. - Ale prawie. Jakis czas byl wlasnoscia mego ojca. Pozniej mi go podarowal jego bliski przyjaciel. -Jesli trzeba bedzie go sprzedac, dopilnuje, zeby zyskal dobra cene. - Wrocila do Szelmy. Zajela swoje poprzednie miejsce, wychylila resztke okowity i siedziala, czekajac na mnie. Usiadlem i ja. -Damy ci wszystkie pieniadze, jakie mamy przy sobie - oznajmila. - Jest tego mniej, niz zadasz. Na granicy Krolestwa Gorskiego doloze ci cala swoja bizuterie. Kolczyki, pierscionki, wszystko. Co ty na to? Wolno pokrecil glowa. -Za taka cene nie zaryzykuje smierci przez powieszenie. 263 -A gdzie tu ryzyko? - zdziwila sie Wilga. - Jesli cie zlapia z pielgrzymami, bedziesz wisial. Za to ryzyko juz oni ci zaplacili. Prowadzac nas wsrod pielgrzymow, ryzyka nie powiekszasz, musisz tylko powiekszyc zapasy zywnosci. Za tyle starania to z pewnoscia uczciwa cena.Omal niechetnie, jednak pokrecil glowa. Wilga wyciagnela do mnie otwarta dlon. -Pokaz mu - rzekla cicho. Czulem sie jak chory, gdy otwieralem sakiewke i wyluskiwalem z niej kolczyk. -Moze na pierwszy rzut oka nie robi wrazenia cennego - powiedzialem - ale czlowiek znajacy sie na rzeczy doceni jego wartosc. Jaja znam. Wiem, ze ten klejnot wart jest twojego wysilku. Otworzylem dlon, zalsnila delikatna srebrna siateczka ze schwytanym w nia szafirem. Podnioslem kolczyk za zapiecie, a wowczas zatanczyl na nim blask plomieni. -To nie jest tylko srebro z szafirem. To wspaniale dzielo zdolnego rzemieslnika. Zauwaz, jak wyjatkowa jest srebrna siatka, jak delikatne laczenia. Piesniarka tracila klejnot palcem. -Ongis stanowil wlasnosc nastepcy tronu, ksiecia Rycerskiego - podkreslila z szacunkiem. -Gotowka jest lepsza. Latwiej nia placic - zauwazyl Szelma. Wzruszylem ramionami. -Racja, jesli ktos pragnie tylko wydawac pieniadze. Sa jednak ludzie, ktorzy w posiadaniu szczegolnego przedmiotu znajduja przyjemnosc wieksza, nizby im dala gotowka w kieszeni. Gdybym probowal sprzedac ten wyjatkowy drobiazg teraz, w pospiechu, zyskalbym jedynie drobna czesc jego rzeczywistej wartosci. Czlowiek z twoimi powiazaniami, dysponujac czasem i mozliwoscia negocjowania umowy, otrzyma zan dobrze ponad cztery sztuki zlota. Jesli sobie jednak zazyczysz, wroce do miasta i... Oczy rozblysly mu chciwoscia. -Wezme go - zgodzil sie. -Po drugiej stronie rzeki - uscislilem. Wlozylem kolczyk w ucho. Niech go widzi za kazdym razem, kiedy na mnie spojrzy. Przystapilem do formalnego zawarcia umowy: - Zobowiazujesz sie przeprawic nas oboje bezpiecznie na drugi brzeg rzeki. Tam kolczyk jest twoj. -Jako twoje jedyne wynagrodzenie - dodala Wilga spokojnie. - Do tego czasu jako zabezpieczenie bedziesz mial wszystkie nasze pieniadze. -Zgoda. Oto moja reka - przystal Szelma. Uscisnelismy sobie dlonie. -Kiedy ruszamy? - zapytalem. -Jak bedzie odpowiednia pogoda - odparl. 264 -Wolalbym jutro. Podniosl sie wolno.-Jesli jutro bedzie odpowiednia pogoda, wyruszymy jutro. Wybaczcie mi teraz, mam kilka spraw do zalatwienia. Majetnosc zostanie do waszej dyspozycji. Spodziewalem sie, ze bedziemy wracac na noc do miasta, ale Wilga ulozyla sie z Majetnoscia: za kilka piesni mielismy dostac posilek i nocleg. Posilek nie byl moze tak smaczny jak jadlo serwowane w oberzy, w ktorej mieszkala Wilga, lecz duzo lepszy od kartoflanki z cebula. Dostalismy grube plastry pieczonej szynki, duszone jablka, ciasto z owocami i orzechami, pachnace od przypraw, oraz piwo. Majetnosc usiadla z nami przy stole i prowadzila spokojna, niezobowiazujaca rozmowe. Po jedzeniu Wilga zagrala dziewczynie kilka piesni. Mnie oczy same sie zamykaly. Poprosilem Majetnosc, zeby mi pokazala droge do pokoju, a wtedy Wilga stwierdzila, ze takze jest juz zmeczona. Dziewczyna zaprowadzila nas do pokoju nad wystawnym salonem. Niegdys to wnetrze bylo wspaniale, ale przez ostatnie lata nikt tutaj nie mieszkal. Rozpalila ogien w kominku, lecz chlod i stechlizna nie daly sie przepedzic tak latwo. Pod poszarzalymi kotarami stalo wielkie loze z piernatem. Wilga krytycznie pociagnela nosem i zaraz po wyjsciu Majetnosci powiesila wszystkie przykrycia na lawie przysunietej do ognia. -Troche sie przewietrza, a przy okazji ogrzeja - oznajmila tonem czlowieka, ktory wie, co mowi. Sprawdzilem rygle na oknach i okiennicach. Wygladaly solidnie. Jakos nie mialem sily odpowiadac. To chyba przez okowite popita piwem. Jednym z krzesel zabarykadowalem drzwi. Wilga przygladala mi sie ze zdziwieniem. Wreszcie podszedlem do kominka, opadlem na oblozona kocami lawe i wyciagnalem nogi do ciepla. Palcami stop sciagnalem buty. Jutro bede w drodze do Krolestwa Gorskiego. Wilga usiadla obok. Jakis czas milczala. W pewnej chwili tracila kolczyk w moim uchu. -Rzeczywiscie nalezal do ksiecia Rycerskiego? - spytala. -Jakis czas. -Oddajesz go za przeprawe w gory. Co on by na to powiedzial? -Nie wiem. Nigdy go nie poznalem. - Westchnalem. - O ile wiem, bardzo kochal swego mlodszego brata. Chyba nie bylby przeciwny, ze place jego klejnotem za podroz do krola Szczerego. -Wiec naprawde chcesz odnalezc krola. -Oczywiscie. - Nie bylo sensu zaprzeczac. Na prozno usilowalem opanowac ziewanie. - Nie jestem pewien, czy rozsadnie zrobilas, wspominajac przemytnikowi o ksieciu Rycerskim. Moze powziac podejrzenia. - Odwrocilem sie do Wilgi. Jej twarz byla za blisko. Widzialem ja niewyraznie. - Za spiacy jestem, zeby sie tym teraz przejmowac - dorzucilem. 265 -Nie masz glowy do radosnych pakow - zasmiala sie Wilga.-Dzis przeciez nikt nie uzywal kadzielnic. -Paki byly w ciescie. Majetnosc mowila, ze jest przyprawione. -I to znaczylo, ze sa w nim radosne paki? -W Ksiestwie Trzody - tak. -Aha. W Ksiestwie Kozim oznacza to, ze dodaje sie cynamonu. Albo skorki cytrynowej. -Wiem. - Oparla sie o mnie i westchnela. - Nie ufasz tym ludziom. -Oczywiscie, ze nie. Oni nam takze nie ufaja. Gdybysmy im ufali, nie czuliby wobec nas respektu. Mieliby nas za naiwnych glupcow, a tacy ludzie czesto przysparzaja przemytnikom klopotow, poniewaz nie potrafia utrzymac jezyka za zebami. -Ale przeciez uscisnales Szelmie dlon. -I wierze, ze dotrzyma slowa. W kwestiach dotyczacych umowy. Oboje umilklismy, pograzeni w zamysleniu. Po jakims czasie przecknalem sie z drzemki. Wilga usiadla prosto. -Ide spac - oznajmila. -Ja tez. - Zaczalem ukladac koc przed kominkiem. -Nie badz smieszny - zachnela sie. - W lozku jest miejsca dla czworga. Korzystaj, poki mozesz, bo daje w zaklad wlasna glowe, ze niepredko bedziesz mial nastepna okazje spac tak wygodnie. Nie musiala mnie dlugo przekonywac. Piernat byl miekki i tylko odrobine czuc go bylo wilgocia. Kazde z nas dostalo swoje koce. Mialem swiadomosc, ze powinienem zachowac ostroznosc, ale okowita, piwo i do tego jeszcze radosne paki oslabily moja wole. Zapadlem w gleboki sen. Raz przebudzilem sie nad ranem. Ogien w kominku zagasl i zrobilo sie zimno. Wilga przez sen przysunela sie do mnie, objela ramieniem. W pierwszej chwili zamierzalem sie od niej uwolnic, ale byla taka ciepla i tak ufnie przytulona... Oddechem grzala mi kark, pachniala kobieta. Zamknalem oczy i lezalem bez ruchu. Sikorka. Ogarnela mnie rozpaczliwa, bolesna tesknota. Zacisnalem zeby. Zmusilem sie, zeby znowu zasnac. Popelnilem blad. Dziecko plakalo. Plakalo i plakalo. Sikorka, ubrana w nocna koszule, z pledem narzuconym na ramiona, wymizerowana i zmeczona siedziala przy ogniu, kolyszac coreczke w ramionach. Spiewala jakas piosenke, w kolko te sama, ale melodia dawno juz gdzies sie zagubila. Slyszac otwieranie drzwi, podniosla wzrok. -Moge wejsc? - zapytal cicho Brus. Kiwnela glowa. -Dlaczego nie spisz o tej godzinie? - spytala glosem pelnym znuzenia. -Slysze, jak mala placze. Jest chora? - Podszedl do ognia, poprawil drwa. Dorzucil jeszcze jedno, wreszcie pochylil sie i spojrzal w twarzyczke dziecka. 266 -Nie wiem. Placze i placze. Nawet nie chce ssac. Nie wiem, co jej jest. - Taka zalosc w glosie Sikorki. Nie miala juz lez.-Daj mija potrzymac - rzekl Brus. - Poloz sie i sprobuj odpoczac, inaczej obie bedziecie chore. Nie sposob tego tak ciagnac noc za noca. -Chcesz sie nia zajac? - zapytala Sikorka, nic nie rozumiejac. -Co mi szkodzi. - Brus usmiechnal sie pod nosem. - I tak nie moge spac. Sikorka podniosla sie sztywno, jakby j a bolaly plecy. -Najpierw sie ogrzej. Zaparze herbaty. Zamiast odpowiedziec, odebral dziecko z jej ramion. -Idz, poloz sie na chwile. Nie ma sensu, zebysmy wszyscy nie spali. Sikorka wyraznie miala trudnosci ze zrozumieniem. -Jak to, mam wrocic do lozka, a ty... -Tak. Poloz sie, odpocznij, my damy sobie rade. - Otulil dziecko, ulozyl je sobie w ramionach. W jego sniadych dloniach malenka dziewuszka zdawala sie jeszcze drobniejsza. Sikorka wolno przeszla przez izbe. Obejrzala sie na Brusa, ktory zagladal dziecku w twarz. - Cichutko juz - szepnal. - Cichutenko. Sikorka weszla na lozko, owinela sie kocem. Brus nadal stal przy ogniu, kolyszac sie na pietach i leciutko poklepujac dziecko po pleckach. -Brus - odezwala sie Sikorka cicho. -Tak? - spytal, nie patrzac na nia. -Nie ma sensu, zebys przy tej pogodzie spal w szopie. Powinienes na zime przeprowadzic sie tutaj i spac przy kominku. -Tam nie jest tak znowu zimno. Juz sie przyzwyczailem. Na jakis czas zapadla cisza. -Brus... czulabym sie bezpieczniej, gdybys byl blizej. -To moze rzeczywiscie sie przeniose. A dzisiaj nie masz sie czego obawiac. Spij juz. Obie spijcie. - Wargami musnal glowke dziecka. Bardzo cichutko zaczal tej kruchej istotce spiewac. Probowalem odroznic slowa, ale spiewal w nie znanym mi jezyku. Dziecko plakalo mniej rozpaczliwie. Brus zaczal wolno przechadzac sie przed kominkiem. W te i z powrotem. Bylem z Sikorka i patrzylem jej oczyma, poki i ona nie usnela, ukojona glosem Brusa. Potem snilem juz tylko o samotnym wilku, ktory biegl i biegl bez konca. Samotny jak ja. 16. PUSTKA Krolowa Ketriken, uciekajac przed nastepca tronu, ksieciem Wladczym, do pierwszej swej ojczyzny, Krolestwa Gorskiego, nosila pod sercem dziecie. Niektorzy krytykowali jej decyzje, twierdzac, ze gdyby pozostala w Ksiestwie Kozim i nagieta ksiecia Wladczego do swej woli, jej dziecko bezpiecznie przyszloby na swiat w stolicy Krolestwa Szesciu Ksiestw. Moze wowczas Kozia Twierdza pozostalaby w jej wladaniu, moze cale Ksiestwo Kozie skuteczniej stawialoby opor najezdzcy. Moze ksiestwa nadbrzezne walczylyby bardziej zaciekle, gdyby krolowa zostala w stolicy. Niektorzy twierdza, ze tak.Ludzie, ktorzy w Koziej Twierdzy w owym czasie mieszkali i byli dobrze zorientowani w polityce wewnetrznej tyczacej sie regencji w rodzie Przezornych, maja na ten temat zdanie diametralnie odmienne. Bez jednego wyjatku sa przekonani, ze zarowno krolowa Ketriken, jak i jej nie narodzone dziecko w stolicy Krolestwa Szesciu Ksiestw nie byliby odpowiednio traktowani. Trudno temu przeczyc, gdyz nawet po ucieczce pani Ketriken z zamku poplecznicy ksiecia Wladczego nie szczedzili sil, by ja kompromitowac, posuwajac sie az do twierdzenia, ze dziecko w jej lonie nie jest potomkiem ksiecia Szczerego, lecz zostalo splodzone przez nieslubne dziecko jego brata - Bastarda Rycerskiego. Wszelkie domniemywania, co mogloby sie wydarzyc, gdyby krolowa Ketriken pozostala w Koziej Twierdzy, sa dzisiaj pozbawionymi sensu spekulacjami. Pozostaje natomiast historycznym faktem, ze zdaniem krolowej, potomek Przezornych mial najwieksza szanse przezycia, rodzac sie w jej ukochanym Krolestwie Gorskim. Wrocila do dawnej ojczyzny takze wiedziona nadzieja, iz zdola odnalezc malzonka i pomoc mu odzyskac wladze. Poszukiwania przyniosly jej tylko rozpacz, odnalazla bowiem miejsce starcia towarzyszy swego meza z tajemniczymi napastnikami. Gdy padlinozercy zakonczyli ucztowanie, z cial poleglych pozostaly tylko kosci oraz strzepy ubran, a pomiedzy nimi blekitny plaszcz, ktory krol Szczery mial na sobie, gdy malzonka widziala go po raz ostatni. Takze jego noz. Pani Ketriken powrocila do krolewskiej rezydencji w Stromym i pograzyla sie w zalobie. Jeszcze przez wiele nastepnych miesiecy otrzymywala od mieszkancow Krolestwa Gorskiego raporty o napotykanych w gorach, za Stromym, ludziach odzianych w stroje gwardii Szczerego. Owi samotni zolnierze niechetnie wdawali sie 268 w rozmowy z wiesniakami i choc wszyscy byli w stanie godnym pozalowania, czesto odmawiali przyjecia pomocy. Od czasu do czasu trafiali do Stromego. Nie potrafili logicznie odpowiedziec napytania krolowej dotyczace malzonka oraz historii wyprawy. Nie przypominali sobie nawet, kiedy ani w jakich okolicznosciach sie z nim rozstali. Wszyscy, bez wyjatku, wydawali sie opetani obsesja powrotu do Koziej Twierdzy.Po pewnym czasie pani Ketriken nabrala przekonania, ze krol Szczery wraz ze swoja gwardia zostal zaatakowany nie tylko zbrojnie, lecz takze krolewska magia. Strzala i mieczem z zasadzki, a rownoczesnie w umyslach -przez przewrotny krag Mocy, pozostajacy, jak sie domyslala, na uslugach mlodszego brata jej malzonka, ksiecia Wladczego. Stad wlasnie narodzilo sie przemozne uprzedzenie krolowej Ketriken wobec szwagra. * * * Obudzilo mnie walenie do drzwi. Odkrzyknalem cos i usiadlem w ciemnosci, zmarzniety i kompletnie zdezorientowany.-Za godzine ruszamy! - uslyszalem w odpowiedzi. Wydobylem sie spod kocow oraz z bezwladnego objecia Wilgi. Odszukalem buty, wlozylem plaszcz. Owinalem sie nim szczelnie, bo w pokoju bylo bardzo zimno. Wilga poruszyla sie tylko po to, zeby sie wsunac na moje miejsce. Pochylilem sie nad lozkiem. -Wilga? - Poniewaz nie doczekalem sie odpowiedzi, lekko potrzasnalem piesniarke za ramie. - Wilga! Za niecala godzine ruszamy. Wstawaj! Wydala z siebie rozdzierajace westchnienie. -Idz sobie. - Zagrzebala sie glebiej w kocach. Wzruszylem ramionami i zostawilem ja w spokoju. Na dole, w kuchni, Majetnosc skonczyla piec placki na kuchennej blasze. Podsunela mi na talerzu sluszna porcje z maslem i miodem, a ja chetnie skorzystalem. Dom, tak spokojny i pusty dnia poprzedniego, dzisiaj pekal w szwach. Sadzac po ogromnym podobienstwie rysow twarzy ludzi, ktorzy byli wyraznie zorientowani w sprawie, Szelma pracowal z rodzina. Chlopak z laciatym kozleciem siedzial na taborecie przy stole, karmiac ulubienca kawalkami plackow. Od czasu do czasu przylapywalem go, jak sie na mnie gapil. Gdy odpowiedzialem mu usmiechem, oczy zaokraglily mu sie jak spodki. Z powazna mina podniosl sie i wyszedl, zabierajac ze soba talerz oraz podskakujacego koziolka. Do kuchni wkroczyl Szelma. Ubrany byl w szeroki czarny plaszcz z grubej welny, siegajacy dobrze za kolana i upstrzony platkami sniegu. -Gotow do drogi? - spytal, rzuciwszy na mnie okiem. 269 Skinalem glowa.-Dobrze. Ubierz sie cieplo. To dopiero poczatek burzy. Dla nas doskonala pogoda na droge. Gdy skonczylem sniadanie, pojawila sie Wilga. Zdumiala mnie. Spodziewalem sie, ze bedzie zaspana, a zobaczylem osobe zwawa, calkowicie rozbudzona, z zarozowionymi policzkami i rozesmiana twarza. Po drodze odbyla szermierke slowna z jakims mezczyzna i najwyrazniej wygrala te zartobliwa potyczke. Przy stole nalozyla sobie hojnie wszystkiego po kolei. Po krotkim czasie, podnioslszy wzrok znad pustego talerza, dostrzegla moja zdumiona mine. -Minstrele ucza sie jesc do syta, gdy tylko moga - rzekla i podala mi swoj kubek. Dolalem jej piwa z dzbana. Wlasnie odstawila kubek, gdy do kuchni wpadl Szelma. Wygladal niczym chmura gradowa. Gdy jego wzrok padl na mnie, zatrzymal sie w pol kroku. -O! Mily. Umiesz powozic? -Oczywiscie. -Dobrze? -Dosyc dobrze - rzeklem ostroznie. -W takim razie mozemy ruszac. Mial powozic Motek, moj kuzyn, ale od samego rana ledwie dycha, zlapal w nocy jakis kaszel. Zona nie chce go puscic. Skoro ty potrafisz powozic... -Musisz zmniejszyc mu oplate - wtracila sie Wilga. - Jesli Mily bedzie powozil, oszczedzasz na koniu dla niego i najedzeniu dla kuzyna. Szelma na kilka chwil stracil glos. Wodzil tylko wzrokiem od Wilgi do mnie i na powrot. -Co prawda, to prawda - zauwazylem ze spokojem. -Niech tak bedzie - zgodzil sie i wypadl z kuchni. Po krotkiej chwili byl z powrotem. - Chodz - przywolal mnie gestem. - Starowina chce sprawdzic, jak sobie radzisz. Rozumiesz, kon i wozek naleza do niej. Na zewnatrz panowaly jeszcze ciemnosci. Ognie pochodni rwaly sie na wietrze i sniegu. Ludzie poruszali sie spiesznie, kapturami oslaniali twarze, owijali sie szczelnie plaszczami. Wyruszalismy w cztery konne wozy. Jeden wiozl kilkunastu ludzi. Zbili sie w gromadke, bagaze trzymali na kolanach, pochylili glowy skuleni od zimna. Jakas kobieta obrzucila mnie przelotnym spojrzeniem. Bala sie. Do jej boku tulilo sie dziecko. Skad pochodzili? Dwoch mezczyzn zaladowalo na ostatni woz jeszcze jedna beczke, a potem caly ladunek przykrylo grubym plotnem. Obok wozu z pasazerami stal mniejszy, dwukolowy. Na kozle siedziala wyprostowana stara kobieta ubrana cala na czarno. Byla dobrze omotana plaszczem, kapturem i szalem, a jeszcze nogi przykryla ciepla derka. Obrzucila mnie uwaznym spojrzeniem bystrych czarnych oczu. Pstrokatej klaczy nie podobala sie pogoda, na dodatek pila ja stwardniala skora uprzezy. Poprawilem rzemienie, przekonujac jednoczesnie klacz, by mi zaufala. 270 Gdy uporalem sie z uprzeza, zorientowalem sie, ze staruszka przyglada mi sie uwaznie. Czarne pasmo wlosow, ktore sie jej wyslizgnelo spod kaptura, lsnilo srebrnymi nitkami siwizny. Kobieta wydela lekko wargi, lecz nie odezwala sie slowem, nawet gdy wepchnalem swoj tlumok pod siedzenie.-Dzien dobry - powiedzialem, wspialem sie na koziol obok niej i ujalem cugle. - Zdaje sie, ze bede dla pani powozil - rzeklem wesolkowato. -Zdaje sie? Nie na pewno? - Przyszpilila mnie lodowatym wzrokiem. -Motek sie rozchorowal. Szelma poprosil, zebym ja dla pani powozil. Nazywam sie Mily. -Nie lubie zmian - oznajmila. - Zwlaszcza w ostatniej chwili. Dowodza, ze nie wszystko od poczatku bylo zrobione tak, jak trzeba, a w efekcie jest jeszcze gorzej. Zaczynalem podejrzewac, ze znam przyczyny, dla ktorych Motek nagle zle sie poczul. -Nazywam sie Mily - przedstawilem sie ponownie. -Juz mowiles - prychnela staruszka. Zapatrzyla sie w platki sniegu. - Cala ta wycieczka to chybiony pomysl - rzekla glosno, choc nie do mnie. - Nic z tego nie wyniknie dobrego. Teraz wiem juz na pewno. - Zatarla dlonie ukryte w rekawiczkach. - Nieszczesne stare kosci - westchnela do spadajacych platkow. - Gdyby nie te stare kosci, nie potrzebowalabym twojej pomocy. Niczyjej pomocy. Nie potrafilem wymyslic zadnej odpowiedzi, na szczescie wyratowala mnie Wilga. Podjechala do wozka i zatrzymala konia tuz obok. -Popatrz tylko, co oni mi dali pod siodlo! - zawolala. Jej wierzchowiec potrzasnal czarna grzywa i wywrocil slepiami, jakby mnie wzywal, bym spojrzal, kogo mu kazali niesc na grzbiecie. -Moim zdaniem wyglada zupelnie przyzwoicie. Ta klaczka to gorski kuc. Innych tam nie ma. Bedzie cie bez wysilku niosla caly dzien, a charakter ma zapewne lagodny. Wilga sie zachmurzyla. -Spodziewalam sie prawdziwego konia. W tej wlasnie chwili minal nas Szelma. Jego wierzchowiec nie byl wiekszy od klaczy Wilgi. Przemytnik spojrzal na piesniarke i zaraz uciekl wzrokiem, jakby sie bal jej cietego jezyka. -Jedziemy - odezwal sie do wszystkich. - Lepiej nie rozmawiac w drodze i trzeba sie trzymac blisko poprzedniego wozu. W taka burze latwo sie zgubic. Choc mowil nieglosno, jego polecenie zostalo wykonane natychmiast. Nie bylo zadnych glosnych rozkazow ani krzykow na pozegnanie. Wozy przed nami odtoczyly sie cichutko. Strzepnalem cuglami i cmoknalem. Klacz prychnela niezadowolona, ale poslusznie ruszyla. Jechalismy w niemal calkowitej ciszy przez gesta kurtyne sniegu. Kuc Wilgi niespokojnie zarzucal lbem, poki piesniarka nie 271 popuscila mu wodzy. Wtedy natychmiast poklusowal do innych koni na czele pochodu. Zostalem sam z milczaca stara kobieta.Wkrotce sie przekonalem, ze ostrzezenie Szelmy nie bylo bezzasadne. Choc wzeszlo slonce, snieg tak gesto padal, zajechalismy jakby w chmurze. Na dodatek wirujace platki polyskiwaly perlowo, przez co meczyly oko i przyprawialy o bol glowy. Odnosilem wrazenie, ze jedziemy bezkresnym tunelem bieli, a moim jedynym przewodnikiem byl tyl poprzedniego wozu. Szelma nie poprowadzil nas droga -jechalismy przez zamarzniete pola. Grube platki szybko zasypywaly koleiny i w krotkim czasie nie zostawalo po naszym przejsciu zadnego sladu. Brnelismy tak, az minelo poludnie. Gdy docieralismy do granicy kolejnego majatku, ludzie jadacy wierzchem zsiadali, zdejmowali belki tworzace ogrodzenie, a po naszym przejsciu zakladali je z powrotem. Raz ujrzalem poprzez wirujace platki jakis dom, ale okna mial ciemne. Wkrotce minelismy ostatnie ogrodzenie. Kruszac zmarzniety snieg i podrygujac na nierownosciach, wydostalismy sie na dawno nie uzywana droge, ktora wkrotce zmienila sie w ledwie widoczny szlak. Jedynym na niej sladem byl ten, ktory zostawialismy my, a i on szybko znikal. Przez cala droge moja towarzyszka byla obojetna i milczaca. Od czasu do czasu zerkalem na nia katem oka. Patrzyla prosto przed siebie, kolysala sie w rytm podrygow wozka. Bez przerwy rozcierala rece, jakby ja bolaly. Poniewaz nie mialem nic szczegolnego do roboty, zabawialem sie domyslami na jej temat. Na pewno pochodzila z Ksiestwa Koziego. Rozpoznalem dobrze mi znany akcent, choc zatarl sie w ciagu wielu lat podrozy po swiecie. Szal, ktory zarzucila na glowe, zostal utkany przez tkaczki w Krainie Miedzi, ale haft wzdluz brzegow plaszcza, czarny na czarnym tle, byl mi zupelnie obcy. -Daleko cie zanioslo od Ksiestwa Koziego, chlopcze - zauwazyla nagle. Nie wiem dlaczego, ale usiadlem prosciej. -Podobnie jak pania - odrzeklem. Odwrocila sie do mnie. Nie bylem pewien, czy dojrzalem w jej oczach blysk rozbawienia, czy zlosci. -Rzeczywiscie. Przebylam dluga droge. - Umilkla na jakis czas. - Po co jedziesz w gory? -Chce odszukac wuja - odparlem zgodnie z prawda. Prychnela pogardliwie. -Chlopak z Ksiestwa Koziego ma wuja w Krolestwie Gorskim? I na dodatek tak bardzo pragniesz go odszukac, ze ryzykujesz zycie? Popatrzylem na nia. -To moj ukochany wujek - oznajmilem. - Pani pielgrzymuje do swiatyni Edy? 272 -Nie. Jestem za stara, zeby sie modlic o urodzaj. Chce odszukac pewnego proroka. - I zanim zdazylem sie odezwac, dodala: - To moj ukochany prorok. - Prawie sie usmiechnela.-Dlaczego nie podrozuje pani z innymi pielgrzymami? Zmrozila mnie lodowatym spojrzeniem. -Zadaja za duzo pytan - odparla. -A! - Usmiechnalem sie szeroko, przyjawszy docinek. Po kilku chwilach odezwala sie znowu. -Od bardzo dawna jestem zalezna tylko od siebie. Lubie chodzic wlasnymi drogami, sluchac wlasnych rad i sama decydowac, co zjem na kolacje. Tamci sa sympatyczni, ale zachowuja sie jak stadko papug. Gdyby ich zostawic samym sobie, zadne nie zdolaloby pokonac tej drogi. Wszyscy potrzebuja przytakiwania, utwierdzania w slusznosci, przekonywania, ze sprawa jest warta zachodu. A kiedy wreszcie powezma decyzje, przerasta ona ich wszystkich. Zadne nie daloby sobie rady samo. - Pokrecila glowa. Przytaknalem w zamysleniu. Staruszka umilkla i nie odzywala sie przez dlugi czas. Szlak doprowadzil nas do rzeki. Ledwie ja dostrzegalem poprzez snieg, ale slyszalem szum rwacej wody. Przez rzadkie krzewy i bardzo mlode drzewka podazalismy w strone zrodel. Jak daleko bedziemy jechac, nim sprobujemy ja przekroczyc? Po chwili usmiechnalem sie do siebie. Kiedy dzis wieczorem porozmawiam z Wilga, na pewno bedzie wszystko wiedziala. Ciekaw bylem, czy Szelme cieszy jej towarzystwo. -Masz jakis szczegolny powod do radosci? - zapytala staruszka. -Myslalem o mojej przyjaciolce piesniarce. O Wildze. -Zawsze sie usmiechasz, kiedy o niej myslisz? -Czasami. -Ty tez jestes minstrelem? -Nie, tylko pasterzem. -Rozumiem. Rozmowa znowu sie urwala. W ktoryms momencie, gdy zaczal juz nadciagac zmrok, staruszka powiedziala: -Mozesz mnie nazywac Pustka. -Ja mam na imie Mily - odrzeklem. -Powtarzasz to trzeci raz - stwierdzila. Spodziewalem sie, ze staniemy obozem o zmroku, ale Szelma prowadzil nas dalej. Zatrzymalismy sie na krotko, wtedy zapalil dwie latarnie i zawiesil je na dwoch wozach. -Jedz za swiatlem - poinstruowal mnie zwiezle. Tak zrobilem. 273 Woz jadacy przed nami skrecil ze szlaku i wjechal w przecinke miedzy drzewami rosnacymi nad rzeka. Swiatlo zniknelo mi z oczu. Skierowalem klacz w odpowiednia strone. Zsunelismy sie z drogi z takim podskokiem, ze Pustka az zaklela. Bylem pelen szczerego uznania: niewielu straznikow w Koziej Twierdzy potrafiloby sie wyrazic bardziej dosadnie.Po krotkim czasie stanelismy. Siedzialem na miejscu, troche zdziwiony, bo nie widzialem zadnej przyczyny postoju. Rzeka plynela czarna potega gdzies po naszej lewej stronie. Wiatr znad wody dodawal do zimna nute wilgoci. Pielgrzymi w wozie przed nami zaczeli sie niespokojnie wiercic i rozmawiac szeptem. Slyszalem tez glos Szelmy, a po chwili zobaczylem, jak jeden z jego ludzi prowadzi obok nas jego konia. Przechodzac zabral latarnie z wozu przed nami. Ruszylem w slad za nia. Wkrotce czlowiek i kon zatrzymali sie przed dlugim niskim budynkiem, zupelnie niewidocznym w ciemnosci. -Zsiadajcie i wchodzcie - poinstruowal nas Szelma. - Tutaj nocujemy. Zsiadlem z kozia, zaczekalem, az Pustka sie zbierze, i podalem jej reke. Wygladala na zaskoczona. -Wielkie dzieki, mily panie - rzekla cicho. -Uprzejmie prosze, pani - odparlem. Ujela mnie pod ramie i tak poprowadzilem ja do budynku. -Dworne masz maniery jak na pasterza, Mily - zauwazyla zupelnie innym tonem. Rozesmiala sie krotko i weszla, zostawiajac mi wyprzezenie klaczy. Pokrecilem glowa, niespecjalnie uszczesliwiony, ale przeciez musialem sie usmiechnac. Polubilem te dziwaczna staruszke. Zarzucilem sobie tlumok na ramie i poprowadzilem klacz do srodka. Zdjalem jej uprzaz, a potem rozejrzalem sie dookola. Budynek zbudowany z rzecznego kamienia byl przysadzisty, mial niska powale i gliniana podloge. Wnetrza nie podzielono na czesc stajenna i mieszkalna. W jednym koncu na kominku plonal ogien. Konie stloczyly sie przy zlobie pelnym siana. Akurat gdy skierowalem klacz Pustki w tamta strone, jeden z ludzi Szelmy przyniosl zwierzetom wode. Ilosc nawozu swiadczyla, ze przemytnicy czesto korzystali z tego schronienia. -Co tu bylo wczesniej? - zapytalem Szelme, dolaczywszy do innych podroznych przy kominku. -Pastwiska dla owiec - odparl. - A tutaj schronienie dla wczesnych jagniat. Latem mylismy owce w rzece i je strzyglismy... - Zapatrzyl sie blekitnymi oczyma w dal. Po chwili rozesmial sie ochryple. - To bylo dawno. Teraz paszy nie starczy nawet dla kozy, a co dopiero dla przyzwoitego stada. - Wskazal reka palenisko. - Najedz sie i spij, poki mozesz. Dla nas dzien wstaje wczesnie. Odnioslem wrazenie, ze dluzej zatrzymal wzrok na moim kolczyku. Jedzenie bylo niewyszukane - ot, ciemny chleb i wedzona ryba. Do tego goraca owsianka i herbata. Wiekszosc jadla pochodzila z zapasow pielgrzymow, lecz Szelma dolozyl do tego tyle, iz nie mogli miec pretensji, ze zywia jego ludzi 274 oraz Wilge i mnie. Pustka posilala sie osobno, korzystajac z wlasnych zapasow, a nawet sama zaparzyla sobie herbate. Pielgrzymi odnosili sie do niej uprzejmie i odpowiadala grzecznoscia, lecz nie sposob bylo miec watpliwosci, ze nie laczy ich nic poza wspolnym miejscem przeznaczenia. Tylko trojka dzieci zdawala sie ze staruszka zaprzyjazniona: wyludzaly od niej suszone jablka i blagaly o opowiadanie historyjek. Wreszcie odprawila je, przestrzegajac, ze jesli dalej tak pojdzie, pochoruja sie z przejedzenia.Wkrotce zrobilo sie cieplo od zaru plomieni oraz oddechow zwierzat i ludzi. Drzwi i okiennice byly szczelnie zamkniete, zeby swiatlo, cieplo ani halasy nie przedostawaly sie na zewnatrz. Mimo szalejacej burzy, mimo braku innych podroznych Szelma nie ryzykowal. To mi sie w nim podobalo. Przy posilku zyskalem pierwsza okazje, by przyjrzec sie innym uczestnikom wyprawy. Pietnastu pielgrzymow, w roznym wieku, roznej plci, a procz nich jeszcze Pustka. Jakis tuzin przemytnikow. Szescioro tak przypominalo Szelme i Majetnosc, ze bez watpienia bylo przynajmniej ich kuzynami. Pozostali stanowili urozmaicone grono, lecz rzucalo sie w oczy, ze znaja swoj fach i sa czujni. Przez caly czas przynajmniej trzech stalo na warcie. Mowili niewiele i znali swoje obowiazki na tyle dobrze, ze Szelma tylko z rzadka im rozkazywal. Zaczalem wierzyc, ze zobacze przynajmniej drugi brzeg rzeki, a prawdopodobnie i granice Krolestwa Gorskiego. Dawno juz nie bylem tak optymistycznie nastawiony. Wilga korzystala z towarzystwa. Zaraz po jedzeniu wydobyla harfe. Choc Szelma czesto nas napominal, zebysmy rozmawiali cicho, nie zabronil Wildze spiewac. Dla przemytnikow przypomniala stara ballade o Trzonku, rozbojniku z Ksiestwa Koziego, ktory w awanturach nie mial sobie rownego. Nawet Szelma usmiechal sie, sluchajac raznej piesni, a Wilga rzucala mu zalotne spojrzenia. Pielgrzymom zaspiewala o drodze wijacej sie wzdluz rzeki, prowadzacej ludzi do domu, a zakonczyla kolysanka dla trojki dzieci. Do tego czasu juz nie tylko dzieci ulozyly sie do spania. Pustka apodyktycznie wyslala mnie po swoje koce, ktore zostaly w wozku. Kiedy to ja awansowalem z woznicy na sluzacego? Chyba mialem w sobie cos, co sprawialo, ze wszyscy starsi ludzie byli przekonani, iz moga dowolnie mna rozporzadzac. Rozlozylem wlasne koce obok poslania Pustki i polozylem sie, gotow spac. Wiekszosc podroznych juz pochrapywala. Pustka skulila sie pod kocami jak wiewiorka w dziupli. Nietrudno mi bylo sobie wyobrazic, jak bardzo musialo ja od chlodu lamac w kosciach, ale nie moglem jej pomoc. Wilga siedziala jeszcze przy ogniu i rozmawiala z Szelma. Od czasu do czasu leciutko tracala struny, a wtedy srebrne nuty mieszaly sie z niskim glosem. Kilka razy Szelma sie rozesmial. Juz prawie zasnalem. "Bracie!" Drgnalem zaskoczony. Byl blisko. "Slepun?" 275 "Oczywiscie! - Rozbawienie. - Chyba ze masz teraz innego brata?""Za nic w swiecie! Tylko ciebie, przyjacielu. Gdzie jestes?" "Gdzie jestem? Za drzwiami. Wyjdz do mnie". Zerwalem sie natychmiast, wlozylem plaszcz. Mezczyzna pilnujacy drzwi zmarszczyl brwi, ale nie zadawal pytan. Wszedlem w ciemnosci za ustawionymi w rzad wozami. Snieg przestal padac, wiatr odslonil skrawek rozgwiezdzonego nieba. Zmarznieta biel posrebrzyla galezie krzewow i drzew. Jak grom z jasnego nieba potezny ciezar spadl mi na plecy. Przewrocilem sie i bylbym krzyknal, gdyby nie to, ze nagle usta mialem pelne sniegu. Udalo mi sie obrocic twarza do gory, a wtedy zostalem zdeptany przez rozradowanego wilka. "Skad wiedziales, gdzie mnie szukac?" "Skad wiesz, gdzie sie podrapac, kiedy swedzi?" Niespodziewanie pojalem istote jego mysli. Nie zawsze bylem swiadom naszej wiezi, ale teraz znalezienie wilka nie bylo trudniejsze niz zlozenie rak w ciemnosci. Oczywiscie, ze wiedzialem, gdzie jest. Byl przeciez czescia mnie. "Pachniesz samica. Wziales sobie nowa?" "Nie. Oczywiscie, ze nie". "Ale dzielisz z nia nore?" "Podrozujemy razem, stadem. Tak jest bezpieczniej". "Wiem". Jakis czas siedzielismy bez ruchu i bez zadnej mysli, przyzwyczajajac sie tylko do fizycznej obecnosci tego drugiego. Nareszcie odzyskalem spokoj. Nie bylem swiadom, ze tak sie martwilem o wilka, poki go nie zobaczylem. On tez czul to samo. Wiedzial, ze samotnie stawialem czolo niebezpieczenstwom i trudom. Obawial sie, ze moge nie przezyc. Tesknil za mna. Brakowalo mu mojego sposobu myslenia, moich pomyslow oraz rozmow, jakich wilki nigdy nie tocza pomiedzy soba. "Czy dlatego do mnie wrociles?" Wstal i otrzasnal sie caly. "Nadszedl czas, zeby wrocic - odparl wymijajaco. Potem dodal: - Bylem z nimi. W koncu pozwolili mi sie przylaczyc do stada. Polowalismy razem, zabijalismy razem, dzielilismy sie miesem. To wszystko bylo bardzo dobre". "No i...?" "Chcialem byc przewodnikiem. - Spojrzal na mnie przez ramie, wywalil ozor. - Sam rozumiesz, jestem do tego przyzwyczajony". "Czyzby? Rozumiem, ze reszta byla odmiennego zdania?" "Czarny wilk jest potezny. I szybki. Ja jestem od niego silniejszy, tak sadze, ale on zna wiecej sztuczek. Przypomnij sobie, jak ty walczyles z Sercem Stada". Zasmialem sie cicho. Skoczyl na mnie, odslonil kly w pozorowanej grozbie. -Daj spokoj! - Odsunalem go od siebie. - Opowiedz mi, co sie stalo. Uwalil sie obok mnie. 276 "Nadal jest przewodnikiem stada. Nadal ma samice i nore. - Zastanowil sie, wyczuwalem, ze walczy z pojeciem przyszlosci. - Nastepnym razem moze byc inaczej".-Wszystko jest mozliwe - zgodzilem sie i podrapalem go delikatnie za uchem, a on rozplaszczyl sie na sniegu. - Wrocisz do nich kiedys? Trudno mu bylo sie skupic na slowach, kiedy go drapalem za uszami. Przerwalem pieszczote i powtorzylem pytanie. Przekrzywil leb, popatrzyl na mnie z rozbawieniem. "Zapytaj mnie kiedys, wtedy ci odpowiem". "Wazne jest dzisiaj - zgodzilem sie. - Ciesze sie, ze tu jestes. Chociaz dalej nie rozumiem, dlaczego wrociles. Mogles zostac ze stadem". Popatrzyl na mnie, a wzrok mial, mimo ciemnosci, przeszywajacy. "Jestes wzywany, prawda? Twoj krol wyje "Chodz do mnie!" - czy tak?" Niechetnie pokiwalem glowa. "Jestem wzywany". Wstal, otrzasnal sie ze sniegu. Zapatrzyl sie w noc. "Jesli ty jestes wolany, to ja takze". - Nie wyznal tego ochoczo. "Nie musisz byc ze mna. Wolanie mojego krola nie wiaze ciebie, lecz mnie". "Mylisz sie. Co wiaze ciebie, wiaze mnie". "Nie rozumiem" - rzeklem ostroznie. "Ani ja, ale tak wlasnie jest. "Chodz do mnie!" On wola do nas obu. Jakis czas moglem nie sluchac. Teraz juz nie moge". "Przykro mi. - Szukalem sposobu, zeby to wyrazic. - On nie ma do ciebie zadnego prawa. Jestem tego pewien. Nie zamierzal cie wzywac. Chyba nie chcial zobowiazywac nawet mnie, ale skoro juz tak sie stalo, musze do niego isc". Wstalem, strzepnalem z siebie snieg, ktory zaczynal topniec. Czulem sie zawstydzony. Stryj Szczery, czlowiek, ktoremu ufalem, zrobil mi cos takiego. To bylo zle. A na dodatek za moim posrednictwem narzucil swoja wole wilkowi. Krol Szczery nie mial prawa niczego zadac od Slepuna. Ja takze nie mialem prawa narzucac wilkowi swojej woli. Cokolwiek robilismy razem, zawsze opieralo sie na wolnej woli obu stron, bez zadnych zobowiazan. A teraz, za moim posrednictwem, Slepun zostal pozbawiony wlasnej woli rownie skutecznie, jakbym go wsadzil do klatki. "Wobec tego siedzimy w niej razem". "Zaluje, ze tak sie stalo. Zaluje, ze nie potrafie cie od tego oswobodzic. Niestety, nie umiem nawet uwolnic siebie samego. Nie wiem, jak to w ogole mozliwe. Ciebie i mnie laczy Rozumienie. Krola Szczerego ze mna - Moc. Jak to sie stalo, ze jego przeslanie Moca skierowane do mnie dosieglo ciebie? Nawet cie ze mna nie bylo wowczas, gdy mnie wezwal". Slepun siedzial w bezruchu. Skads nadlecial wietrzyk i w bladym swietle gwiazd ujrzalem, jak mierzwi mu siersc. 277 "Zawsze jestem z toba, bracie. Nie zawsze o tym myslisz i nie zawsze wiesz, aleja zawsze jestem z toba. Jestesmy jednym"."Wiele nas laczy" - przyznalem. Poczulem niepokoj. "Nie. - Spojrzal mi prosto w oczy. Zaden dziki wilk by tego nie uczynil. - Nie jestesmy polaczeni. Jestesmy jednym. Ja juz nie jestem wilkiem, a ty nie jestes czlowiekiem. Nie umiem nazwac tego, czym jestesmy razem. Moze ten, ktory mowil nam o pradawnej krwi, potrafilby to wyjasnic. - Zamilkl. - Sam zobacz, jak bardzo jestem czlowiekiem, skoro mowie o szukaniu slowa na okreslenie mysli. Nie potrzeba slowa. Istniejemy. I jestesmy tym, czym jestesmy". "Uwolnilbym cie, gdybym mogl". "Doprawdy? Nie zostawilbym cie". "Nie o to mi chodzi. Chcialbym, zebys mial wlasne zycie". Przeciagnal sie, ziewnal. "Bedziemy mieli wlasne zycie. Razem damy sobie rade. Wiec jak? Biegniemy noca czy dniem?" "Podrozujemy za dnia". Zrozumial, o czym mowie. "Chcesz zostac ze stadem? Lepiej sie od niego uwolnij i biegnij ze mna. Szybciej by sie nam szlo". Pokrecilem glowa. "To nie takie proste. Zeby dotrzec tam, dokad zdazamy, bede potrzebowal roznych rzeczy, a nic swojego nie mam. Musze byc ze stadem, zeby przezyc przy tej pogodzie". Dlugie pol godziny tlumaczylem mu, ze potrzebuje pomocy innych uczestnikow wyprawy, by dotrzec do Krolestwa Gorskiego. Gdybym mial konia i wlasne zapasy, nie wahalbym sie zawierzyc fortunie i ruszyc w droge z wilkiem. Ale pieszo i tylko z tym, co sam moglem uniesc, wobec glebokich sniegow i przeszywajacego zimna gor, nie mowiac juz o pokonaniu rzeki? Nie bylem az tak szalony. Slepun nalegal. Przekonywal, ze bedziemy polowac. Na noc mozemy sie zakopac w snieznej norze. On bedzie sie mna opiekowal, jak czynil to zawsze. Wreszcie jednak udalo mi sie go przekonac. "Wiec bede sie musial skradac za tymi ludzmi jak zblakany pies?" -Mily? Mily, jestes tam? - W glosie Szelmy brzmiala irytacja i niepokoj. -Jestem! - wyszedlem z krzakow. -Cos ty tam robil? - spytal podejrzliwie. -Poszedlem za potrzeba - odpowiedzialem. I nagle podjalem decyzje. - Moj pies sie tu przyplatal. Zostawilem go u przyjaciol w miescie, ale musial przegryzc linke. Slepun, chodz do mnie, do nogi! "Poodgryzam ci piety" - zagrozil Slepun wsciekly, ale stawil sie u mojego boku i razem ze mna wyszedl na podworze. 278 -Duzy ten pies - zauwazyl Szelma. Przyjrzal sie Slepunowi uwazniej. - Wyglada prawie na wilka.-Juz to slyszalem w Ksiestwie Trzody. To rasa z Ksiestwa Koziego. Uzywamy takich psow do pilnowania owiec. "Zaplacisz mi za to. Przysiegam". W odpowiedzi poklepalem go po boku, a potem podrapalem za uszami. "Pomachaj ogonem, Slepunie". -To stary, wierny pies. Powinienem byl wiedziec, ze nie bedzie chcial zostac beze mnie. "Czego ja dla ciebie nie robie". - Machnal ogonem. Jeden raz. -Hm... Lepiej juz wracaj i przespij sie troche. A nastepnym razem nie wychodz, poki mi sie nie opowiesz. Nawet w krzaki. Moi ludzie sa nerwowi. Moga ci poderznac gardlo, zanim cie rozpoznaja. -Rozumiem. "Minalem dwoch. Prawie sie o nich otarlem". -Szelmo, mam nadzieje, ze pies nie bedzie przeszkadzal? - Usilowalem wygladac na zmieszanego. - Nie musi wchodzic do srodka. To bardzo czujny stroz. -Na pewno nie bede go zywil - burknal Szelma. - I nie chce miec przez niego zadnych klopotow. -Na pewno bedzie grzeczny, co, Slepun? Ten wlasnie moment wybrala Wilga, zeby pojawic sie w drzwiach. -Szelma! Mily! -Tu jestesmy. Mialas racje, wyszedl za potrzeba - rzekl spokojnie Szelma. Ujal Wilge pod ramie. -Co to takiego? - zapytala piesniarka. W jej glosie dzwieczal strach. Musialem zaufac jej rozumowi i sile naszej przyjazni. -To moj pies - odezwalem sie szybko. - Slepun. Musial przegryzc linke. Mowilem Chucherkowi, zeby go pilnowal, ze bedzie probowal mnie dogonic, ale Chucherko nigdy nie slucha, no i prosze. Teraz chyba musze zabrac go w gory. Wilga patrzyla na wilka. Oczy miala wielkie, czarne jak niebo nad naszymi glowami. Szelma pociagnal ja za ramie, wiec nareszcie obrocila sie z powrotem do drzwi. -Pewnie tak - przytaknela slabo. Podziekowalem w myslach Edzie i wszelkim innym bogom, ktorzy mogli mnie slyszec. -Zostan, pilnuj - odezwalem sie do Slepuna. "Baw sie, poki mozesz, bracie". - Slepun przywarowal obok wozu. Nie mialem watpliwosci, ze bedzie tu lezal nie dluzej niz przez czas kilku uderzen serca. Wszedlem do domu. Szelma dokladnie zamknal i zaryglowal drzwi. 279 Sciagnalem buty, otrzasnalem zasniezony plaszcz, a potem zawinalem sie w koce. Slepun wrocil. Co za ulga! Czulem sie bezpieczny, bo za drzwiami byl wilk."Slepunie, ciesze sie, ze jestes". "Dziwnie to okazujesz" - odparl, ale byl bardziej rozbawiony niz zirytowany. "Czarniak przeslal mi wiadomosc. Ksiaze Wladczy chce obrocic przeciwko nam istoty pradawnej krwi. W zamian za wydanie nas ofiarowuje im zloto. Nie powinnismy zbyt czesto rozmawiac". "Zloto. Coz znaczy zloto dla takich jak my? Nie obawiaj sie, bracie. Bede sie toba opiekowal. Znowu jestem przy tobie". Zamknalem oczy i zapadlem w gleboki, spokojny sen. Przez chwile, jeszcze gdy kolysalem sie na krawedzi jawy, zastanowilem sie, czemu Wilga nie rozlozyla kocow obok. Siedziala po drugiej stronie paleniska. Przy Szelmie. Z pochylonymi ku sobie glowami rozmawiali o czyms po cichu. Rozesmiala sie. Nie slyszalem jej slow, ale ton rzucal kpiace wyzwanie. Poczulem uklucie zazdrosci. Bez najmniejszego sensu. Przeciez Wilga byla dla mnie tylko towarzyszka podrozy, nikim wiecej. Coz mnie obchodzilo, jak spedza noce? Wczoraj spala ze mna w jednym lozku. Dzis nie bedzie spala obok mnie. Zapewne z powodu wilka. Nie potrafila sie pogodzic z bliskoscia magii Rozumienia. Nie ona pierwsza. Miec swiadomosc, ze jestem skazony Rozumieniem, to nie to samo, co spotkac oko w oko zwierze, z ktorym bylem zwiazany. Trudno. Widac taki moj los. Usnalem. Gdzies w ciemnosciach wyczulem niepewny dotyk. Najlzejsze tchnienie Mocy w moim umysle. Lezalem nieruchomo, lecz czujny. Czekalem. Nic. Czyzby wyobraznia? Moze sen? Potem przyszla mi do glowy mysl mrozaca krew w zylach. Moze to krol Szczery, zbyt slaby, zeby ku mnie siegnac naprawde? A moze Stanowczy? Lezalem bez ruchu. Pragnalem siegnac Moca, a jednoczesnie ogromnie sie tego obawialem. Tak bardzo chcialem wiedziec, czy krol Szczery jest zdrow; od czasu gdy tamtej nocy uderzyl w krag Mocy ksiecia Wladczego, nic od niego nie czulem. "Chodz do mnie!" - nakazal mi wowczas. A jesli to bylo ostatnie zyczenie umierajacego? Jesli cala moja wyprawa zakonczy sie odnalezieniem jego szczatkow? Odpedzilem od siebie strach i sprobowalem sie otworzyc na dotkniecie Mocy. To uzywal Mocy ksiaze Wladczy. Nigdy nie siegalem Moca ku ksieciu Wladczemu, jedynie podejrzewalem, ze i on powinien dysponowac talentem do korzystania z krolewskiej magii. Mimo wszystko nie dowierzalem wlasnym zmyslom. Sila, z jaka ksiaze Wladczy uzywal Mocy, wydawala sie odpowiednia raczej dla Stanowczego, ale uczucia i mysli nalezaly do samozwanca. "I kobiety tez jeszcze nie znalazles?" 280 Pytanie nie bylo skierowane do mnie. Ksiaze Wladczy siegal ku komus innemu. Nabralem smialosci, zblizylem sie odrobine. Probowalem otworzyc sie na sluchanie, nie dotykajac rozmawiajacych."Jeszcze nie, wasza wysokosc". - To byl Mocarny. Skrywal drzenie za oficjalna poza. Ksiaze Wladczy z pewnoscia odbieral jego strach rownie wyraznie jak ja. Wiedzialem nawet, ze sie nim rozkoszuje. Najmlodszy syn krolewski nigdy nie potrafil uchwycic roznicy pomiedzy strachem a respektem. Nie wierzyl w ludzki szacunek, poki nie byl on naznaczony lekiem. Nie przypuszczalem, ze w ten sam sposob podchodzi do wlasnego kregu Mocy. Ciekawe, jaka grozba wisiala nad glowami utalentowanych. "I o Bastardzie takze nic nie wiesz?" - zapytal ksiaze Wladczy. Teraz juz nie mialem watpliwosci. Siegal Moca, korzystajac z energii Stanowczego. Czyzby to oznaczalo, ze nie potrafi tego dokonac sam? Mocarny zebral sie w sobie. "Wasza wysokosc, nie ma po nim znaku zycia. Wierze, ze tym razem jest rzeczywiscie martwy. Zranil sie zatrutym ostrzem. Byl prawdziwie zdeterminowany. Nikt nie potrafilby tak udawac". "Wobec tego gdzie jest cialo?" "Krolu moj, po prostu gwardzisci jeszcze nie odnalezli trupa". - Tym razem odezwal sie Bystry. Ukrywal przerazenie nawet przed samym soba, udajac, ze to gniew. Rozumialem jego potrzebe podobnego manewru, lecz watpilem, czy postepuje madrze. Zakwestionowal wypowiedz ksiecia Wladczego. Ksiaze Wladczy nie uznawal ludzi, ktorzy wypowiadali sie zbyt otwarcie. "Moze powinienem ciebie wyslac na poszukiwanie ciala - zastanowil sie ksiaze Wladczy z usmiechem. - Przy okazji moze bys znalazl czlowieka, ktory zabil Pioruna i jego patrol". "Panie moj i krolu"... - zaczal Bystry. "Cisza!!! - ryknal ksiaze Wladczy. Do woli korzystal z energii Stanowczego. Przeciez jego samego wysilek nic nie kosztowal. - Raz juz mialem go za niezywego i wiara w cudze slowo omal kosztowala mnie zycie. Teraz nie spoczne, poki go nie zobacze pocwiartowanego. Zalosne proby Stanowczego majace doprowadzic do tego, zeby Bastard sie zdradzil, spelzly na niczym". "Moze dlatego ze Bastard juz nie zyje" - podsunal Bystry z odwaga szalenca. Wowczas stalem sie swiadkiem czegos nieslychanego. Ksiaze Wladczy przebil Bystrego igla bolu - ostra, parzaca zywym ogniem. Dostrzeglem nareszcie, co sie dzialo. Ksiaze Wladczy pedzil na energii Stanowczego, lecz nie jak czlowiek na wierzchowcu, ktory moze go zrzucic w gniewie, ale jak kleszcz lub pijawka wzarta w swa ofiare i wysysajaca z niej zycie. Na jawie czy we snie zawsze byl ze swoim sluga, zawsze mial dostep do jego sily. A teraz ciskal nia zjadliwie, nie baczac, ile za jego czyny bedzie musial zaplacic Stanowczy. Nie wiedzialem do tej pory, ze sama Moca mozna zadawac bol. Znalem sile ogluszajacego ciosu, jaki 281 zadal tym ludziom krol Szczery, ale tym razem poznalem cos zupelnie innego. Nie byl to przekaz sily czy gniewu, lecz obraz najczystszej msciwosci. Gdzies tam Bystry upadl na podloge i wil sie w bezglosnej meczarni. Stanowczy oraz Mocarny takze musieli odczuc cien owej tortury. Nie potrafilem pojac, jak jeden czlonek kregu Mocy moze podobna rzecz uczynic drugiemu. A potem przyszla refleksja: przeciez nie Stanowczy zadawal bol, tylko ksiaze Wladczy.Wreszcie sie skonczylo. Moze w rzeczywistosci trwalo krotka chwile. Dla Bystrego z pewnoscia bardzo dlugo. Odbieralem od niego slabe kwilenie gdzies z glebi umyslu. Nie stac go bylo na nic innego. "Nie wierze w smierc Bastarda. Nie uwierze, poki nie zobacze jego ciala. Ktos zabil Pioruna i jego ludzi. Znajdzcie Bastarda i przywiezcie go do mnie zywego lub martwego. Mocarny, zostaniesz tam, gdzie jestes, i podwoisz wysilki. Jestem pewien, ze Bastard zdaza w tamta strone. Nikt nie moze sie przemknac nie zauwazony. Bystry, dolaczysz do Mocarnego. Leniwy tryb zycia najwyrazniej nie idzie w parze z twoim temperamentem. Wyruszasz jutro. Nie ociagaj sie w drodze. Mysl o wypelnieniu zadania. Wiemy, ze Szczery zyje; dowiodl wam tego jak najskuteczniej. Bastard bedzie probowal do niego dotrzec. Musi zostac schwytany, zanim mu sie to uda. Potem nalezy usunac mojego brata. On tez stanowi zagrozenie. Niczego wiecej od was nie chce. Nie potraficie sie z tym uporac? Zastanawialiscie sie kiedys, co sie z nami stanie, jesli Szczery osiagnie cel? Szukajcie Bastarda na wszystkie mozliwe sposoby. Nie dajcie ludziom zapomniec, co oferuje za jego schwytanie. Nie pozwolcie zapomniec, jaka kara czeka za udzielenie mu pomocy. Czy zostalem zrozumiany?" "Oczywiscie, wasza wysokosc. Doloze wszelkich staran" - pospieszyl z odpowiedzia Mocarny. "Panie moj i krolu, zrobie wszystko, co kazesz. Wszystko. Zywego czy umarlego, odnajde go dla ciebie, panie. Odnajde". Bez jednego wiecej slowa ksiaze Wladczy oraz Stanowczy znikneli. Bystry stracil przytomnosc. Mocarny jeszcze chwile siegal Moca. Czy nadsluchiwal? Czy szukal mojej obecnosci? Pozwolilem myslom plynac swobodnie, pozwolilem im sie rozproszyc. Potem dlugo lezalem wpatrujac sie w sufit i myslalem. Nadchodzily mdlosci i zawroty glowy - skutki uzywania Mocy. "Jestem z toba, bracie" - zapewnil mnie Slepun. Odwrocilem sie na bok i zaczalem szukac snu. 17. USTRONIE W licznych legendach i podaniach traktujacych o Rozumieniu utrzymuje sie, ze czlowiek korzystajacy z tej magii ostatecznie przejmuje wiele cech charakterystycznych zwierzecia, z ktorym jest zwiazany. Najbardziej przerazajace historie traktuja o tym, ze czlowiek dotkniety magia Rozumienia zdolny jest przybrac postac zwierzecia. Ci, ktorzy na sobie poznali wplyw tej magii, zapewniali mnie, ze to nieprawda. Rzeczywiscie, czlowiek uzywajacy Rozumienia moze bezwiednie przyjac niektore zachowania zwierzecia, ale czlowiekowi zwiazanemu z orlem nie zaczna rosnac skrzydla ani ten, ktory zyje w parze z koniem, nie zacznie rzec. Wraz z uplywem czasu coraz lepiej rozumie bliskie sobie zwierze, a im dluzej sa razem, tym wieksze jest podobienstwo ich zachowan. Z rownym prawdopodobienstwem zwierze przyjmuje cechy i zachowania ludzkie, jak czlowiek zwierzece. Trzeba jednak pamietac, ze zdarza sie to jedynie w wypadku dlugiego i bardzo scislego kontaktu. * * * Szelma mial podobne jak Brus pojecie o tym, kiedy zaczyna sie ranek. Obudzilo mnie wyprowadzanie koni. Zimny wiatr wtargnal przez otwarte drzwi. Wokol mnie w ciemnosciach poruszali sie niemrawo inni podrozni. Jedno z dzieci plakalo, matka je uciszala."Sikorka" - pomyslalem z bolesna tesknota. Sikorka gdzies daleko uspokajala moje dziecko. "Jak to?" "Moja samica sie oszczenila. Daleko stad". Natychmiast troska: "Kto dla nich poluje, kto im przynosi mieso? Nie powinnismy do niej wrocic?" "Serce Stada sie nia zajmuje". "Oczywiscie. On wie, co to stado, chociaz zawsze zaprzecza. W takim razie wszystko jest dobrze". 283 Wstajac i skladajac poslanie, nie moglem sie pozbyc zalu, ze nie potrafie zaakceptowac istniejacego stanu rownie pogodnie jak on. Wiedzialem, ze Brus zadba o moich najblizszych. Taka mial nature. Wspominalem lata dziecinstwa, kiedy o mnie sie troszczyl. Wtedy czesto czulem do niego nienawisc. Teraz uwazalem go za najodpowiedniejsza osobe, ktora moglaby sie opiekowac Sikorka i moim dzieckiem. Poza mna samym, oczywiscie. Co ja bym dal, zebym to ja czuwal nad nimi, nawet kolysal placzace dziecko w srodku nocy... Na razie jednak pielgrzymujaca kobieta szukala sposobu, zeby uspokoic dziecko. Ja zas placilem za nocne szpiegowanie Moca potwornym bolem glowy.Mala dziewczynke uciszylo jedzenie. Kiedy dostala pajde chleba i kawalek plastra mlodu, wkrotce sie uspokoila. Wszyscy zjedlismy pospieszne sniadanie, a jedynym jego cieplym skladnikiem byla herbata. Zwrocilem uwage, ze Pustka porusza sie bardzo sztywno. Zrobilo mi sie jej zal. Przynioslem kubek goracej herbaty, zeby mogla rozgrzac powykrecane palce o cieple scianki naczynia. Nigdy w zyciu nie widzialem rak tak zdeformowanych reumatyzmem. Przypominaly ptasie szpony. -Jeden moj przyjaciel twierdzi, ze na takie bolace rece pomagaja pokrzywy - rzeklem, pakujac bagaze Pustki. -Jesli znajdziesz mi pod tym sniegiem pokrzywy, wyprobuje ich zbawcza moc, chlopcze - odparla zirytowana. Mimo wszystko po chwili zaproponowala mi ze swych skromnych zapasow suszone jablko. Przyjalem je z wdziecznoscia. Zaladowalem nasze rzeczy do wozka i zaprzaglem klacz, a staruszka w tym czasie skonczyla herbate. Rozgladalem sie bacznie dookola, ale nie dojrzalem ani sladu Slepuna. "Na lowach" - nadeszla odpowiedz. "Szkoda, ze nie moge byc z toba. Powodzenia". "Zdawalo mi sie, ze mielismy tyle nie gadac, zeby ksiaze Wladczy nas nie podsluchal". Nic na to nie odparlem. Ranek byl zimny i czysty, niemal niewiarygodnie jasny po wczorajszym sniegu. Bylo zimniej niz poprzedniego dnia. Wiatr znad rzeki przewiewal mi ubranie na wylot, bez trudu odnajdujac otwory rekawow i przy kolnierzu, wtykajac w kazda szpare lodowate paluchy. Pomoglem Pustce wejsc na wozek, a potem otulilem ja kocem. -Twoja matka dobrze cie wyuczyla, Mily - rzekla staruszka ze szczera zyczliwoscia. Przywolalem na twarz krzywy usmiech. Wilga i Szelma stali razem i rozmawiali, az wszyscy inni przygotowali sie do drogi. Wreszcie piesniarka wsiadla na gorskiego kucyka i zajela miejsce obok Szelmy na czele pochodu. Zrozumialem z tego, ze Szelma z Frantow moze sie 284 stac lepszym tematem ballady niz Bastard Rycerski. Jesli zdolaja przekonac, by z nim zawrocila na granicy gor, tym lepiej dla mnie.Nie mialem wiele do roboty, tylko pilnowac, zeby klacz zdazala za wozem pielgrzymow. Mialem czas rozejrzec sie po okolicy. Wrocilismy na rzadko uzywana droge, ktora jechalismy poprzedniego dnia, i dalej podazalismy w gore rzeki. Brzeg porastaly gdzieniegdzie drzewa; a im dalej od wody, tym bardziej zdecydowanie ustepowaly miejsca krzewom. Nasz szlak przecinaly wawozy i kanaly wyzlobione przez wode. Najwyrazniej niekiedy bywalo tu bardzo mokro, moze na wiosne. Teraz ziemia byla sucha, tylko krystaliczny snieg, podobny do piasku, zamiatal ja, niesiony wiatrem. -Wczoraj usmiechales sie na mysl o piesniarce. Skad ten dzisiejszy mars na czole? - zapytala cicho Pustka. -Przeraza mnie, co sie stalo z ta bogata kraina. -Doprawdy? -Prosze mi opowiedziec o swoim proroku. - Wolalem zmienic temat. -Jaki on tam moj - zachnela sie. Zlagodniala po chwili. - Najpewniej jade na prozno. Tego, ktorego szukam, moze nawet tam nie byc, ale jakiz zrobic lepszy uzytek z ostatnich lat zycia, jesli nie puscic sie w pogon za mrzonka? Milczalem. Zaczynalem pojmowac, ze staruszka najlatwiej odpowiada wlasnie na tak zadane pytania. -Czy wiesz, co wioze w tym wozku, chlopcze? Ksiazki. Zwoje i zapiski. Zbieralam je dlugie lata. Szukalam ich w roznych krajach, nauczylam sie wielu jezykow. W wielu miejscach znajdowalam wzmianki o bialych prorokach. Zdaja sie oni budowac miejsca zwrotne w historii, zdaja sieja ksztaltowac. Niektorzy twierdza, ze biali prorocy pojawiaja sie, by wepchnac kolo historii we wlasciwa koleine. Sa tacy, ktorzy wierza, iz caly istniejacy czas jest okregiem, cala historia - wielkim kolem obracajacym sie bez przerwy. Tak jak pory roku przychodza i odchodza, tak jak ksiezyc bez konca rozpoczyna swoj cykl na niebiosach, tak samo dzieje sie z czasem. Wybuchaja te same wojny, te same plagi nekaja ludzkosc, te same ludy kolejno wzrastaja w potege. Ludzkosc uwieziona jest w tym kregu, skazana na wieczne powtarzanie tych samych bledow, ktore juz niegdys popelnila. Dopoki nie zjawi sie ktos, kto odmieni los. Daleko na poludniu zyje lud, ktory wierzy, iz dla kazdego pokolenia gdzies na swiecie rodzi sie bialy prorok lub prorokini. Jesli ludzie sluchaja rad, cykl czasu obiera korzystniejszy kierunek. Jesli rady bialego proroka sa lekcewazone, caly czas wtacza sie na mroczniej sza sciezke. - Zamilkla, jakby oczekiwala, ze cos powiem. -Pierwszy raz o tym slysze - mruknalem. -Niczego innego nie oczekiwalam. Ja po raz pierwszy uslyszalam te wersje historii dziejow bardzo daleko stad. W tamtej odleglej krainie ludzie utrzymywali, ze jesli kolejnym prorokom sie nie wiedzie, losy swiata staja sie coraz bardziej 285 zlowieszcze, az w koncu caly cykl czasu, setki tysiecy lat, staje sie epoka niedoli i zla.-A jesli ludzie sluchaja prorokow? -Za kazdym razem, gdy jednemu z nich sie powiedzie, nastepnemu jest latwiej. A kiedy nastapi caly cykl, w ktorym kazdemu prorokowi sie powiedzie, czas sie nareszcie zatrzyma. -Wobec tego prorocy chca nadejscia konca swiata? -Nie konca swiata, chlopcze. Konca czasu. Daza do wyzwolenia ludzkosci od czasu. Poniewaz czas jest naszym najwiekszym ciemiezca. Czas nas postarza, czas nas ogranicza. Pomysl tylko, jak czesto zalowales, ze nie miales wiecej czasu? Jak czesto pragnales cofnac czas, wrocic do ktoregos dnia i uczynic cos inaczej? Gdyby ludzkosc zostala wyzwolona od czasu, mozna by naprawic dawne zlo, zanim jeszcze zostalo wyrzadzone. - Westchnela. - Wierze, ze nadeszla chwila proroka. A moje badania kaza mi sadzic, iz bialy prorok naszego pokolenia objawi sie w Krolestwie Gorskim. -Dlaczego podazasz na te wyprawe sama? Czy nikt inny sie z toba nie zgadza? -Och, wielu, tylko malo kto wyrusza na poszukiwanie bialego proroka. Jego rad musi sluchac lud, posrod ktorego sie objawil. Innym nie wolno sie mieszac, gdyz moga wypaczyc czas na zawsze. Staruszka ucichla, a ja dlugo rozmyslalem nad jej slowami. Miedzy uszami klaczy patrzylem w dal i rozmyslalem. Cofnac czas. Byc szczerym wobec Sikorki. Zostac czeladnikiem u Krzewiciela, zamkowego skryby, a nie u skrytobojcy... Pustka dala mi do myslenia. Rozmowa zamarla na dluzszy czas. Slepun zjawil sie wkrotce po poludniu. Nadbiegl wilczym truchtem, wynurzyl sie sposrod drzew i zajal miejsce obok wozka. Klacz rzucila w jego strone kilka niepewnych spojrzen, probujac pogodzic wyglad wilka z zachowaniem psa. Siegnalem ku niej uspokajajaco. Minal jakis czas, nim wilka dostrzegla moja towarzyszka. Przechylila sie, zeby go dokladniej obejrzec, po chwili znowu sie wyprostowala. -Obok wozka biegnie wilk - zauwazyla. -To moj pies - przyznalem beznamietnie. - Ma w sobie troche wilczej krwi. Pustka przechylila sie ponownie, obejrzala Slepuna dokladniej. Zerknela w moja pozbawiona wyrazu twarz. -Jednym slowem, w Ksiestwie Kozim dzis owiec pilnuja wilki - stwierdzila i juz wiecej nie poruszyla tego tematu. Przez reszte dnia jechalismy bez przerwy. Nie spotkalismy nikogo, minelismy z daleka tylko jeden dom, z ktorego komina unosila sie smuzka dymu. Ciagle dal mrozny wicher; z uplywem czasu wcale nie latwiej bylo to znosic. Twarze piel- 286 grzymow podrozujacych na wozie zrobily sie bledsze, nosy czerwiensze, jedna z kobiet miala prawie fioletowe wargi. Siedzieli scisnieci jak sledzie w beczce, lecz nawet ta bliskosc nie chronila ich przed zimnem.Poruszalem nogami w butach, zeby utrzymac krazenie w palcach, i co jakis czas przekladalem cugle do jednej reki, a druga grzalem za pazucha. Glowa mnie bolala, ramieniem bol szarpal tak mocno, ze dretwialy mi palce. Wargi mialem wyschniete, ale nie odwazylem sie ich oblizac, zeby nie popekaly. Niewiele jest gorszych przykrosci spowodowanych przez mroz niz popekane wargi. Pustka z pewnoscia przechodzila tortury. Nie skarzyla sie, ale coraz bardziej kulila sie pod kocem. Jej milczenie zdawalo sie jeszcze jednym dowodem cierpienia. Zmrok jeszcze nie zaczal zapadac, kiedy Szelma sprowadzil nas z drogi i powiodl dlugim szlakiem, niemal zupelnie zasypanym przez snieg. Ja prawie go nie dostrzegalem; jedyna jego oznaka bylo to, ze w pewnych miejscach wystawalo ze sniegu mniej trawy. Szelma najwyrazniej dobrze znal droge. Przemytnicy jadacy na koniach wierzchem przecierali szlak dla wozow. Mimo wszystko klacz Pustki ciagnela wozek z duzym trudem. Gdy obejrzalem sie za siebie, dostrzeglem, ze wiatr zatarl juz nasze slady tak, iz zostala tylko zmarszczka na bialej rowninie. Kraina, ktora mijalismy, zdawala sie pozbawiona punktow charakterystycznych, jedynie lekko falowala. Wspielismy sie na dlugie wzniesienie i spojrzelismy w dol na grupke budynkow, niewidoczna z drogi. Wlasnie nadciagal zmierzch. W oknie plonelo samotne swiatelko. Gdy skierowalismy sie ku niemu, zapalono nastepne swiece, a Slepun zlapal zapach dymu. Czekano na nas. Budynki nie byly jeszcze stare, wlasciwie wygladaly, jakby zostaly postawione calkiem niedawno. Wozy i konie sprowadzilismy w dol, do obszernej stodoly, ktora - podobnie jak inne zabudowania - byla na wpol wkopana w ziemie. Bez watpienia zbudowano je w ten sposob po to, by nie bylo ich widac z drogi. Jesli ktos nie wiedzial, gdzie szukac tego miejsca, nigdy by go nie znalazl. Wykopana ziemia oblozono sciany od zewnatrz. Po zamknieciu drzwi w srodku nie bylo nawet slychac wiatru. Zdjelismy z koni uprzeze, wprowadzilismy je do boksow. W jednym stala mleczna krowa. W zlobach czekalo siano, sloma i czysta woda. Pielgrzymi zsuneli sie z wozu, ja pomoglem zejsc Pustce. Wtedy drzwi stodoly otwarly sie ponownie. Do wnetrza wpadla jak burza drobna mloda kobieta, z masa rudych wlosow upietych wysoko na glowie. Wziela sie zadziornie pod boki. -Co to za ludzie?! - krzyknela do Szelmy. - Po cos ich tu sprowadzil? Co za korzysc z ustronia, o ktorym wiedza wszyscy wokol? Szelma przekazal konia jednemu ze swoich ludzi. Bez slowa chwycil kobiete wpol i zamknal jej usta pocalunkiem. -Co ty... - odepchnela go. 287 -Dobrze zaplacili. Maja wlasne zapasy jedzenia i moga przenocowac w stodole. Jutro z samego rana ruszamy dalej w gory. Tam juz nikogo nie obchodzi, co robimy. Nie ma zadnego niebezpieczenstwa, Mowka, nie zamartwiaj sie tak.-Musze sie martwic za dwoje, skoro ty nie masz rozumu. Przygotowalam jedzenie, ale nie starczy dla wszystkich. Dlaczego nie wyslales ptaka z wiadomoscia? -Wyslalem. Nie dolecial? Moze burza go opoznila. -Zawsze mowisz to samo, kiedy zapomnisz uprzedzic. -Chodz, dziewczyno. Mam dla ciebie wiesci. Wracajmy do domu i porozmawiajmy. - Objal ruda kobiete i wyszli. Do jego ludzi nalezalo teraz urzadzenie nas w stodole. Byla sloma do spania i mnostwo wolnego miejsca. W jednym koncu stodoly znajdowalo sie niewielkie palenisko. Komin dymil straszliwie, lecz udalo sie przyrzadzic posilek. Nie bylo zbyt cieplo, ale i tak lepiej niz na wietrze. Nikt sie nie skarzyl. Slepun wolal zostac na zewnatrz. "Maja tu kurnik pelen kur - poinformowal mnie. - I golebnik". "Trzymaj sie od nich z daleka" - ostrzeglem. Wilga ruszyla z ludzmi Szelmy, kiedy wychodzili do domu, ale zawrocili ja w drzwiach. -Szelma mowil, byscie dzisiaj wszyscy zostali w jednym miejscu. - Poslal mi znaczace spojrzenie. I dodal glosniej, zeby wszyscy slyszeli: - Jesli ktos chce wody, trzeba jej naciagnac teraz, bo wychodzimy i zamykamy drzwi. Bedzie cieplej. Nikt nie dal sie zwiesc jego wyjasnieniom, ale zaden z podroznych nie dyskutowal. Naturalnie przemytnicy uwazali, ze im mniej bedziemy wiedzieli o ich kryjowce, tym lepiej. Zrozumiale. Wzielismy sie do noszenia wody. Z przyzwyczajenia zaczalem napelniac poidlo i dopiero przy piatym wiadrze zastanowilem sie, czy kiedykolwiek wyzbede sie nawyku, zeby najpierw zadbac o zwierzeta. Pielgrzymi zajeli sie soba. Wkrotce poczulem zapach jedzenia. Co tam, mialem przeciez swoje suszone mieso i suchary. Wystarczy mi tyle. "Moglbys ze mna zapolowac. Zwierzyny w brod. Mieli tu latem ogrod i kroliki do tej pory przychodza po badyle". Rozlozyl sie w sniegu, osloniety od wiatru kurnikiem, krwawe szczatki krolika rzucil miedzy przednie lapy. Nawet jedzac zerkal jednym okiem na pokryta sniegiem ogrodowa sciezke, czatowal na nastepna zdobycz. Ponuro zulem pasek suchego miesa i zgarnialem slome na poslanie dla Pustki w boksie obok klaczki. Wlasnie rozkladalem jej koc, gdy wrocila od paleniska, niosac czajniczek. -Kto ci kazal zajmowac sie moim poslaniem? - zapytala. Gdy nabieralem powietrza, zeby odpowiedziec, dorzucila: - Jesli masz kubek, napij sie herbaty. Moj kubek zostal w bagazu, na wozku. Jest tam tez troche sera i suszonych jablek. Przynies to wszystko, chlopcze. 288 Akurat kiedy wykonalem polecenie, uslyszalem glos Wilgi, wspierany dzwiekami harfy. Bez watpienia wyspiewywala sobie kolacje. Coz, tak wlasnie zyja minstrele. Watpliwe, zeby miala glodowac. Przynioslem Pustce bagaz, a ona wydzielila mi hojna reka kazdego przysmaku. Sama potrzebowala niewiele. Siedzielismy na kocach i jedlismy.-Masz w twarzy jakis znajomy rys, Mily - zauwazyla, przygladajac mi sie uwaznie. - Mowiles, ze z jakiej czesci Ksiestwa Koziego pochodzisz? -Z Koziej Twierdzy - odparlem bez namyslu. -Aha. A jak miala na imie twoja matka? Zawahalem sie na mgnienie oka. -Fladra. - Miala tyle dzieci, ze prawdopodobnie ktores moglo zostac nazwane Mily. -Tak? A jak to sie stalo, ze syn rybakow zostal pasterzem? -Moj ojciec pasal owce, nie tylko lowil ryby - improwizowalem. - Dzieki temu nie najgorzej nam sie wiodlo. -Rozumiem. I rodzice nauczyli cie grzecznosci wobec starych kobiet. I masz wuja w gorach. Co za rodzina. -Wuj w mlodym wieku ruszyl na wedrowke i w koncu osiadl w gorach. - Zaczynalem sie pocic. Chyba to zauwazyla. - Mowilas, ze z jakiej czesci Ksiestwa Koziego pochodzi twoja rodzina? - zapytalem. -Nie mowilam - odparla z usmieszkiem. Niespodziewanie przed boksem pojawila sie Wilga. Wyjrzala znad krawedzi. -Szelma twierdzi, ze jeszcze dwa dni do przekroczenia rzeki - rzucila. Niedbale opuscila swoj tobolek obok mojego, potem usiadla, trzymajac harfe na kolanach. - Zostaly dwie pary przy palenisku, kloca sie i wadza. Woda im sie dostala do chleba i nie potrafia teraz mowic o niczym innym, tylko roztrzasac, czyja to wina. A jedno z dzieci jest chore i wymiotuje. Biedactwo. Ten mezczyzna, ktory jest zly z powodu zmoczonego chleba, ciagle powtarza, ze to marnotrawstwo dawac chlopcu jesc, skoro i tak wszystko zwraca. -To musi byc Zartownis. Najbardziej oszczedny czlowiek, jakiego kiedykolwiek widzialam - zauwazyla Pustka uprzejmie. - A chlopak to Aksamit. Chorowal juz, kiedy wyruszylismy z Krainy Miedzi. Pewnie i wczesniej. Jego matka uwaza chyba, ze wizyta w swiatyni Edy pomoze mu ozdrowiec. Chwyta sie najmniejszej szansy, ale tez stacja na to. W kazdym razie bylo ja stac. I tak zaczely plotkowac. Ja ulozylem sie w kacie, sluchalem nieuwaznie i po-drzemywalem. Dwa dni do przejscia przez rzeke. A jak daleko jeszcze do gor? Wtracilem sie do rozmowy, zeby Wilge o to zapytac. -Szelma mowi, ze trudno przewidziec, wszystko zalezy od pogody. Ale powiedzial tez, zeby sie o to nie martwic. - Leniwie tracila struny harfy. Niemal natychmiast w wejsciu do boksu pojawila sie dwojka dzieci. 289 -Bedziesz jeszcze spiewala? - spytala dziewczynka. Byla watla i miala na sobie bardzo zniszczone ubranie. Z wlosow wy stawaly j ej zdzbla slomy.-Chcialabys? Zamiast odpowiedzi dzieci wpadly do boksu i obsiadly ja z obu stron. Spodziewalem sie, ze Pustka bedzie sie skarzyc na to wtargniecie, ale nie zaprotestowala slowem, nawet kiedy dziewczynka wygodnie sie o nia oparla. Zaczela swymi powykrecanymi palcami wyciagac jej slome z wlosow. Dziewuszka miala ciemne oczy i sciskala w raczkach przytulanke z wyhaftowanymi oczami i ustami. Gdy obdarzyla Pustke promiennym usmiechem, nabralem pewnosci, ze nie sa zupelnie sobie obce. -Zaspiewaj o starej gospodyni i swini - poprosil chlopiec. Wstalem i zabralem swoj tlumok. -Potrzeba mi snu - wytlumaczylem sie. Prawda byla taka, ze nagle nie moglem zniesc kolo siebie obecnosci dzieci. Znalazlem pusty boks blizej drzwi stajni i tam sie polozylem. Docieraly do mnie glosy pielgrzymow siedzacych przy palenisku. Nadal sie klocili. Wilga zaspiewala o starej gospodyni, kolowrocie i swini, a potem jeszcze o jablonce. Przychodzili inni ludzie, zeby posluchac spiewu. Wolalem spac. Zamknalem oczy. Zapadla juz cisza i calkowita ciemnosc, kiedy do mnie przyszla. Nadepnela mi na reke i omal nie upuscila tobolka na glowe. Udawalem, ze nadal spie, nawet kiedy polozyla sie tuz obok. Przykryla swoimi kocami nas oboje, a potem wiercila sie dotad, az wcisnela sie takze pod moj. Lezalem bez ruchu. W pewnym momencie lekko dotknela mojej twarzy. -Bastardzie? - odezwala sie cicho w ciemnosciach. - Na ile ufasz Szelmie? -Mowilem ci juz. W ogole mu nie ufam, ale sadze, ze doprowadzi nas do Krolestwa Gorskiego. Chociazby przez wzglad na wlasny honor. - Usmiechnalem sie lekko. - Przemytnik musi dbac o swa opinie. Doprowadzi nas na miejsce. -Byles na mnie dzisiaj zly? - Poniewaz sie nie odzywalem, dodala: - Rano patrzyles na mnie tak surowo. -Wilk cie niepokoi? - zapytalem. -Wobec tego... to prawda? - odezwala sie cicho. -Dotad watpilas? -Tak... W historie o Rozumieniu. Mialam ja za podle klamstwo. Zeby ksiazecy syn byl skazony Rozumieniem... Nie wygladales na czlowieka, ktory by dzielil zycie ze zwierzeciem. - Ton glosu Wilgi nie pozostawial mi watpliwosci, jaki miala stosunek do podobnych zwyczajow. -Coz, tak wlasnie jest. - Rozjarzyla sie we mnie iskierka gniewu. - On jest dla mnie wszystkim. Wszystkim. Nigdy nie mialem przyjaciela bardziej szczerego, ktory by bez wahania oddal za mnie zycie. Nawet wiecej. Co innego umrzec za 290 kogos. Inna rzecz poswiecic mu swoje cale zycie. A on wlasnie to robi. Obdarza mnie taka sama lojalnoscia, jakaja darze mojego krola.Umilklem zamyslony. Nigdy przedtem nie patrzylem na nasz zwiazek w taki sposob. -Krol i wilk - rzekla Wilga powoli. I ciszej dodala: - Masz jeszcze kogos bliskiego? -Sikorke. -Sikorke? -Zostala w domu. W Ksiestwie Kozim. To moja zona. - Dziwne drzenie dumy przebieglo mnie, gdy wypowiedzialem te slowa. Moja zona. Wilga usiadla raptownie, zimne powietrze wtargnelo pod koce. Na prozno usilowalem sciagnac w dol przykrycie. -Zona? Ty masz zone? -I dziecko. Coreczke. - Mimo zimna i ciemnosci usta same rozciagnely mi sie w usmiechu. - Mam coreczke - powiedzialem cicho, po prostu po to, zeby uslyszec dzwiek tych slow. - Mam dom, zone i coreczke. Wilga rzucila sie na slome obok mnie. -Nieprawda! - zaprzeczyla dobitnym szeptem. - Bastardzie, ja jestem minstrelem. Gdyby krolewski Bastard wstapil w zwiazek malzenski, wiesc o tym poszlaby w swiat lotem blyskawicy. Rzeczywiscie, slyszalam pogloski, ze miales pojac za zone ksiezniczke Hoza, corke ksiecia Krzepkiego. -Sikorka jest moja zona. -Ach tak, rozumiem. W ogole nie jestes zonaty! Masz kobiete i tyle. Zranily mnie jej slowa. -Sikorka jest moja zona - oznajmilem zdecydowanie. - Z mojego punktu widzenia jest moja zona. -A z jej punktu widzenia? - zapytala Wilga cicho. - I co z dzieckiem? Zaczerpnalem gleboko powietrza. -Jak tylko wroce, tym przede wszystkim sie zajme. Mam na to slowo samego krola Szczerego. Obiecal mi, ze gdy zasiadzie na tronie, bede mogl pojac za zone wybranke swego serca. - Bylem troche przerazony, ze tak swobodnie z nia mowie. Lecz coz w tym zlego? Tak dobrze bylo moc z kims porozmawiac otwarcie. -Wiec chcesz odszukac krola Szczerego? -Chce sluzyc krolowi. Chce w miare moich sil wesprzec krolowa Ketriken i jej potomka. Chce podazyc poza Krolestwo Gorskie, odnalezc monarche i pomoc mu odzyskac wladze. Wtedy przegna szkarlatne okrety od wybrzezy Krolestwa Szesciu Ksiestw, abysmy mogli znowu zyc w pokoju. Przez jakis czas slychac bylo tylko wycie wiatru. -Wykonaj polowe tych zamierzen, a bede miala swoja ballade o bohaterze. 291 -Nie chce byc bohaterem. Chce tylko zrobic to, co musze, zeby byc wolnym i moc zyc po swojemu.-Biedny Bastard. Nikt nie moze robic, co mu sie podoba. -Ty wydajesz sie zupelnie wolna. -Naprawde? Mam wrazenie, jakbym sie z kazdym krokiem zaglebiala w bagno, a im zacieklej walcze, tym bardziej sie pograzam. -Jak to? Zdusila niewesoly smiech. -Rozejrzyj sie. Oto spie na slomie i spiewam za kolacje, nie wiedzac, czy mi sie uda przedostac na drugi brzeg rzeki i dotrzec do Krolestwa Gorskiego. Jesli nawet, to czy osiagne swoj cel? Nie. Nadal bede musiala deptac ci po pietach, poki nie dokonasz czynu wartego piesni. -Naprawde nie musisz tego robic - zapewnilem ja, przerazony podobna perspektywa. - Mozesz isc swoja droga i prowadzic zycie wedrownego minstre-la. Chyba radzisz z tym sobie dosyc dobrze. -Dosyc dobrze. Dosyc dobrze, jak na wedrownego minstrela. Slyszales moj spiew, Bastardzie. Mam niezgorszy glos i zwinne palce, ale nie jestem wyjatkowa, a tylko tacy moga zostac minstrelem w ksiazecym, a nawet krolewskim zamku. Zakladajac oczywiscie, ze za pare lat beda tu jeszcze jakies zamki. Nie zamierzam spiewac dla zawyspiarskiej publiki. Przez jakis czas oboje milczelismy, pograzeni w zamysleniu. -Widzisz - podjela w koncu - ja nie mam nikogo bliskiego. Stracilam rodzicow i brata. Moj stary mistrz nie zyje, kasztelana Miedzianego, ktory mial do mnie slabosc, przede wszystkim przez wzglad na mojego mistrza - tez juz nie ma na swiecie. Wszyscy zgineli w twierdzy. Gdyby nie to, ze Zawyspiarze wzieli mnie za martwa, tez bym nie zyla. - Pierwszy raz uslyszalem w jej glosie echo dawnego strachu. Zamilkla na jakis czas, rozmyslajac o wszystkim, o czym nie chciala mowic. - Moge polegac wylacznie na sobie. Teraz, zawsze. Tylko na sobie. Musze pamietac, ze dla kazdego minstrela konczy sie czas, gdy moze zarabiac spiewaniem w oberzach. Musze miec naprawde wielka piesn, Bastardzie. Mam na jej znalezienie coraz mniej czasu. - Znizyla glos, owial mnie jej cieply oddech. - Dlatego pojde za toba. Wokol ciebie skupiaja sie przelomowe wydarzenia. -Przelomowe wydarzenia? -A tak. - Przysunela sie blizej. - Przelomowe wydarzenia. Rezygnacja ksiecia Rycerskiego z praw do tronu. Zwyciestwo nad szkarlatnymi okretami na Wyspie Rogowej. Czy to nie ty ocaliles pania Ketriken napadnieta przez ofiary kuznicy, w dzien przed wyprawa Lisiej Krolowej? Ach, zaluje, ze nie ja stworzylam piesn o tamtym wydarzeniu. Aha, i jeszcze wywolanie rozruchow w noc, kiedy ksiaze Wladczy przejal sukcesje. Co dalej? Powstanie z martwych, proba zamachu na ksiecia Wladczego przeprowadzona w palacu w Kupieckim Brodzie i udana ucieczka. Usmiercenie szesciu gwardzistow jedna reka i na dodatek w kaj- 292 danach... Powinnam byla za toba pojsc tamtego dnia. Chyba jednak uda mi sie byc swiadkiem czegos godnego piesni, jesli teraz juz bede sie ciebie trzymala.Nigdy nie patrzylem na te wszystkie wypadki jak na liste zdarzen, ktore spowodowalem. Chcialem zaprotestowac, ze do zadnego z nich sie nie przyczynilem, ze zaledwie zostalem schwytany w miazdzace kola historii. Tylko westchnalem. -Chce wrocic do domu. Do Sikorki i do naszej coreczki. -Ona prawdopodobnie tez o tym marzy. Nielatwe musi byc dla niej czekanie. Nie wie przeciez, kiedy wrocisz, nie ma pewnosci, czy w ogole ci sie uda. -Nie czeka. Ma mnie za zmarlego. Odezwala sie dopiero po dluzszej chwili. -Bastardzie, jesli ona sadzi, ze nie zyjesz, skad przypuszczenie, ze bedzie czekala na twoj powrot, ze nie znajdzie sobie kogos innego? Straszne obrazy pojawily mi sie przed oczyma. Moglo sie zdarzyc, ze wkrotce strace zycie. Jesli nawet uda mi sie wrocic, Sikorka moze mnie odtracic jako klamce i nikczemnika skazonego Rozumieniem. Moze tez brzydzic sie moich blizn. Z pewnoscia bedzie na mnie zla, ze nie dalem znaku zycia. Z drugiej strony bylem przeciez kiedys przekonany, ze znalazla sobie innego i jest z nim szczesliwa... Sikorka zrozumie i wybaczy. W koncu to przeciez ona mnie zostawila, nie odwrotnie. Jakos nigdy nie przyszlo mi do glowy, ze moglbym po powrocie zastac na moim miejscu innego mezczyzne. Glupiec. Jak moglem nie przewidziec, ze moze sie to stac zwyczajnie dlatego, ze juz nic gorszego nie moglo mnie spotkac? -Chyba powinienem jej przeslac wiadomosc - odezwalem sie, bardziej do siebie niz do Wilgi. - Tylko ze... nie wiem dokladnie, gdzie ona jest. I nie mam komu powierzyc takiej wiesci. -Dawno od niej odszedles? -Od Sikorki? Wkrotce minie rok. -Rok?! Ach, mezczyzni! - mruknela do siebie Wilga. - Odchodzicie, zeby walczyc albo poznac swiat, i spodziewacie sie, ze zycie zaczeka do waszego powrotu. Oczekujecie, ze pozostawiona sama sobie kobieta bedzie uprawiala pole, wychowywala dzieci, naprawi dach i zajmie sie krowa, a wy po powrocie macie zastac swoje krzeslo przy ogniu i swiezy chleb na stole. Ach, i jeszcze ciepla chetna zoneczke w poscieli. - W jej glosie pojawily sie gniewne nuty. - Ile dni temu zostawiles ja sama? Tyle wlasnie dni musiala sobie radzic bez ciebie. Czas sie dla niej nie zatrzymal tylko dlatego, ze ty odszedles. Kiedy o niej myslisz, jak ja widzisz? Kolyszaca dziecko przy cieplym kominku? Tak? A moze bys sobie wyobrazil cos innego? Dziecko lezy w lozku, zostawione samo i placze wnieboglosy, a ona, chlostana wiatrem i ulewa, probuje narabac drew, bo trzeba rozpalic ogien, ktory zagasl, gdy musiala isc do mlyna po make i kasze. No, jak ci sie podoba taka scena? Przegonilem sprzed oczu ten obraz. Nie. Brus do tego nie dopusci. 293 -Widze ja w myslach na rozne sposoby. Nie tylko w dobrych czasach - bronilem sie. - Nie jest zupelnie sama. Opiekuje sie nia moj przyjaciel.-Ach, oczywiscie, przyjaciel - zgodzila sie Wilga gladko. - Czy jest na tyle przystojny, porywajacy i smialy, zeby skrasc kobiece serce? -Nic podobnego! Jest od niej duzo starszy. To dziwak, uparcie trwajacy w bezzennym stanie. Ale jest tez godzien zaufania, silny i madry. Zawsze dobrze traktuje kobiety. Grzecznie i uprzejmie. On dba o Sikorke i dziecko. - Usmiechnalem sie do siebie, wiedzac, ze to prawda. - Zabilby kazdego, kto by chociaz sprawial wrazenie, ze moglby byc dla nich grozny. -Silny, uprzejmy, madry? Dobrze traktuje kobiety? Czy wiesz, jaka rzadkoscia jest taki mezczyzna? Powiedz mi, kim jest, a wezme go dla siebie. Jesli twoja Sikorka go pusci. Wyznam, ze mialem moment niepewnosci. Przypomnial mi sie dzien, gdy Sikorka draznila sie ze mna, mowiac, ze jestem najlepszym przychowkiem krolewskich stajni od czasow Brusa. Gdy sceptycznie sie odnioslem do jej stwierdzenia, powiedziala, ze krolewski koniuszy cieszy sie wsrod dam uznaniem, poniewaz jest dyskretny i obyczaje ma dworne. Czy Sikorka kiedykolwiek patrzyla na Brusa w ten sposob? Nie. Ze mna dzielila intymnosc tamtego dnia, do mnie sie tulila, choc wiedziala, ze nie moze na razie zostac moja zona. -Ona kocha mnie. Tylko mnie. Nie zamierzalem powiedziec tych slow glosno. Cos w brzmieniu mojego glosu musialo dotknac jakiegos wrazliwszego punktu w naturze Wilgi. -W takim razie - ustapila nareszcie - chyba rzeczywiscie powinienes jej przeslac wiadomosc. Zeby nadzieja dodawala jej sil. -Zrobie to - przyrzeklem sobie. Jak tylko dotre do Stromego. Ksiezna Ketriken znajdzie sposob, zeby przekazac wiadomosc Brusowi. Moge przeslac krotki list, niezbyt jasny, na wypadek gdyby zostal przechwycony. Brus powie Sikorce, ze zyje i do niej wroce. Tylko jak mialem mu dostarczyc te wiadomosc? Lezalem w ciemnosciach i myslalem. Nie wiedzialem nawet, gdzie mieszka Sikorka. Prawdopodobnie wiedziala Lamowka, ale nie moglem przez nia przeslac wiadomosci, bo dowiedzialaby sie ksiezna Cierpliwa. Nie. Nikt inny nie mogl sie dowiedziec. Musial to byc ktos, kogo obaj znalismy i komu obaj ufalismy. Nie Ciern. Moglem mu ufac, ale nikt nie wiedzial, gdzie go szukac, nawet posrod tych, ktorzy go znali pod prawdziwym imieniem. Ktorys kon tracil kopytem scianke boksu. -Nic sie nie odzywasz - szepnela Wilga. -Mysle. -Nie chcialam cie rozzloscic. -Nie rozzloscilas. Dalas mi do myslenia. -Aha. - Pauza. - Strasznie zmarzlam. 294 -Ja tez. Ale na zewnatrz jest jeszcze zimniej.-Wcale nie jest mi dzieki temu cieplej. Obejmij mnie. To nie byla prosba. Wilga przytulila mi sie do piersi, wetknela glowe pod moja brode. Milo pachniala. Jak kobiety to robia, ze zawsze ladnie pachna? Niezgrabnie otoczylem ja ramionami, wdzieczny za cieplo, ale przejety niepokojem z powodu zbytniej bliskosci. -Tak lepiej - westchnela Wilga. - Mam nadzieje, ze niedlugo bedziemy mogli sie wykapac - dorzucila. -Ja tez. -Nie zrozum mnie zle. Nie chcialam przez to powiedziec, ze az tak cuchniesz. -Dziekuje bardzo - odrzeklem troche skwaszony. - Nie masz nic przeciwko temu, zebysmy juz poszli spac? -Pewnie ze nie. - Polozyla mi dlon na biodrze. - Jesli tylko na to masz ochote - dodala. Udalo mi sie zlapac oddech. Wilga byla taka ciepla, lezala tak blisko i pachniala tak slodko. I przy jej sposobie zycia taka propozycja nie oznaczala nic szczegolnego. A dla Sikorki i dla mnie? -Powiedzialem ci juz, jestem zonaty. - Slowa przyszly z ogromnym trudem. -I ona cie kocha, i ty, oczywiscie, kochasz ja. Ale teraz i tutaj jestesmy my dwoje, zmarznieci. Jezeli ona kocha cie tak bardzo, to czy mialaby ci za zle, gdybys zakosztowal troche ciepla i przyjemnosci w taka mrozna noc? Nielatwo mi to przyszlo, ale zmusilem sie, zeby pomyslec; w koncu usmiechnalem sie do siebie w ciemnosciach. -Nie tylko mialaby mi za zle. Po prostu by mnie zabila. -Aha! - Wilga rozesmiala sie cicho, z twarza ukryta na mojej piersi. - Rozumiem. - Delikatnie odsunela sie ode mnie. Ze wszystkich sil pragnalem przyciagnac ja do siebie z powrotem. - Moze rzeczywiscie najlepiej bedzie, jesli pojdziesz spac. Dobrej nocy, Bastardzie. Posluchalem jej rady, choc nie moge powiedziec, ze nie zalowalem. Noc przyniosla nam silniejszy wiatr i kiedy rano otwarto drzwi stodoly, powitala nas swieza warstwa sniegu. Obawialem sie, ze jesli bedzie jeszcze glebszy, zaczniemy miec powazne problemy z wozami. Szelma jednak wydawal sie pewny siebie i wesoly. Zapakowal nas na wozy, pozegnal sie czule ze swoja pania i ruszylismy w droge. Poprowadzil nas teraz innym szlakiem niz ten, ktorym tu przybylismy. Trakt byl bardziej wyboisty, a snieg miejscami tak gleboki, ze wozy zapadaly sie az po osie i szorowaly po nim skrzyniami. Wilga jechala obok nas, poki Szelma nie przyslal jednego ze swoich ludzi z pytaniem, czy zechcialaby do nich dolaczyc. Podziekowala za zaproszenie i od razu chetnie z niego skorzystala. 295 Wczesnym popoludniem wrocilismy na droge. Wydalo mi sie, ze niewiele posunelismy sie naprzod przez ten dlugi czas, bez watpienia jednak Szelma mial jakies powody, by tak nas prowadzic. Moze po prostu nie chcial stworzyc ubitego szlaku wiodacego do kryjowki. Tego wieczoru rozlozylismy sie na noc w jakichs walacych sie chatach niedaleko od rzeki. Strzechy byly nieszczelne, totez na podlodze miejscami lezaly pasma sniegu, a pod drzwiami powstala prawdziwa zaspa. Konie musialy sie zadowolic ochrona, jaka dawaly im ustawione od wiatru wozy. Napoilismy zwierzeta w rzece, a potem kazdy musial je nakarmic swoim ziarnem, bo tutaj nie czekalo siano w zlobach.Trzeba bylo nazbierac drewna na opal, bo przygotowano go dosc tylko na rozpalenie ognia i ugotowanie posilku, ale na pewno nie na cala noc. Slepun wybral sie ze mna. Ruszylismy nad brzeg rzeki, zeby sie rozejrzec za galeziami wyrzuconymi przez wode. Zdumiewajace, jak wiele sie miedzy nami zmienilo. Rozmawialismy mniej, a mimo to mialem ostrzejsza swiadomosc jego obecnosci niz kiedykolwiek do tej pory. Moze wlasnie dlatego mielismy mniejsza potrzebe rozmawiania. Obaj sie zmienilismy w czasie, gdy nie bylismy razem. Spogladajac teraz na Slepuna, momentami najpierw widzialem wilka, a potem dopiero mojego towarzysza. "Pewnie nareszcie zaczales mnie szanowac, tak jak na to zasluguje". - Byla w tej wypowiedzi kpina, ale tez i niezaprzeczalna prawda. Pojawil sie nagle w kepce zarosli na brzegu rzeki, po mojej lewej stronie. Kilkoma susami pokonal zawiana sniegiem droge i cudem jakims zniknal w nastepnej kepie nagich krzakow. "Wydoroslales". "Obaj wydoroslelismy. Obaj dowiedzielismy sie o tym w czasie tej podrozy. Nie myslisz juz o sobie jak o chlopcu". W milczeniu brnalem przez snieg i rozmyslalem nad jego slowami. Nie wiedzialem, kiedy wlasciwie zdecydowalem, ze jestem mezczyzna, a nie chlopcem, ale Slepun mial racje. Dziwne, lecz przez chwile zrobilo mi sie przykro, ze odszedl na zawsze ten chlopak o gladkiej twarzy i szalenczej odwadze. "Chyba lepiej mi szlo jako chlopcu niz mezczyznie" - przyznalem smutno. "Chyba powinienes jeszcze poczekac z wnioskami" - zauwazyl Slepun. Droga miala szerokosc wozu zaledwie, a widoczna byla jako sniezna smuga, z ktorej nie wystawaly galezie krzewow. Wokol pietrzyly sie zaspy. Szedlem pod wiatr, wiec czolo i nos wkrotce zaczely mi plonac od jego szorstkich pocalunkow. Okolica niewiele sie roznila od tej, jaka jechalismy od kilku dni, ale spacer w ciszy i tylko z wilkiem u boku przenosil mnie w inny swiat. Wreszcie dotarlismy do wody. Stanalem na wysokim brzegu. Miejscami lod posrebrzyl brzegi, a plynace drewno od czasu do czasu nioslo na sobie brzemie brudnego sniegu. Sadzac po predkosci, z jaka dryfowalo, prad byl bystry. Jakos nie moglem sobie wyobrazic, 296 ze ta rzeka kiedykolwiek zamarza. Po drugiej stronie grzmiacej wody wznosily sie wzgorza, gesto porosniete lasami iglastymi, ktore ustepowaly miejsca debom i wierzbom schodzacym nad sama wode. Prawdopodobnie ogien zatrzymal sie po naszej stronie rzeki."Tylko popatrz" - westchnal Slepun tesknie. Czulem zar jego laknienia. Po drugiej stronie potezny jelen zszedl do wodopoju. Wyczuwszy nas, uniosl zwienczony porozem leb, ale patrzyl na nas spokojnie, wiedzac, ze jest bezpieczny. Od wilczych mysli o swiezym miesie slinka naplynela mi do ust. "Po drugiej stronie lowy beda obfitsze". "Mam nadzieje". Slepun w kilku susach zsunal sie ze skarpy na zasypany sniegiem brzeg i ruszyl w gore rzeki. Poszedlem za jego przykladem, odrobine mniej zwinnie, czepiajac sie po drodze suchych patykow. Na dole trudniej bylo isc, wiatr byl ostrzejszy, niosl wiecej lodowatego chlodu. Ale tez szlo sie ciekawiej; wiecej sie tu dzialo. Slepun biegl przodem. Nawet poruszal sie inaczej niz niegdys. Stracil szczenieca ciekawosc. Czaszka jakiegos rogacza, ktora niegdys wymagalaby dokladnego obwachania, teraz zaslugiwala tylko na jedno pociagniecie nosem, by sie upewnic, ze faktycznie nie zostalo na niej ani skrawka miesa. Wilk z wprawa sprawdzil splatane galezie drzewa wyrzuconego na brzeg: moze ukryla sie tam jakas zwierzyna? Obwachal tez podmyte skarpy. W pewnej chwili wystrzelil naprzod, klapnal szczekami i pozarl jakiegos malego gryzonia, ktory odwazyl sie opuscic norke. Potem rozkopal brzeg nory, wetknal tam nos i kilkakrotnie gleboko wciagnal powietrze. Upewniwszy sie, ze nie bylo w niej wiecej mieszkancow, potruchtal dalej. Zlapalem sie na tym, ze idac za nim obserwuje rzeke. Im dluzej sie jej przygladalem, tym wydawala sie straszniejsza. Byla gleboka i miala silny prad, co poznalem nieomylnie, patrzac na ogromne klody z sekatymi konarami, ktore obracaly sie i podrygiwaly z wartkim nurtem. Nie wiedzialem, czy te olbrzymy trafily w fale powalone porywistym wiatrem, czy tez nurt cierpliwie podmywal im korzenie, az zwalily sie do wody. Slepun caly czas biegl przede mna. Dwukrotnie jeszcze dostrzeglem, jak skokiem dopada gryzonia. Nie widzialem dotad takich stworzen - troche przypominaly szczury, ale sadzac po gladkiej siersci, w wodzie musialy sie czuc jak w domu. "Mieso nie potrzebuje imienia" - zauwazyl Slepun lekcewazaco, a ja bylem zmuszony sie z nim zgodzic. Podrzucil zdobycz wysoko w powietrze i zlapal ja, nie pozwalajac spasc na ziemie. Kasal krotkimi chapnieciami, zaraz podrzucil znowu i zatanczyl na zadnich lapach. Jego pierwotna radosc byla zarazliwa. Cieszyl sie z udanego polowania, w brzuchu mu nie burczalo i mial czas, zeby spokojnie zjesc. 297 Tym razem lup przelecial nad moja glowa. Podbieglem, chwycilem bezwladne cialko i podrzucilem wyzej. Wyskoczyl po nie wysoko w gore, oderwal od ziemi wszystkie cztery lapy. Dosiegna! latwo, a potem przycupnal, pokazujac mi je, wyzywajac, zebym sprobowal go zlapac. Rzucilem uzbierane drewno i podskoczylem ku niemu. Umknal z latwoscia i zaraz byl tuz obok, z kpiacym blyskiem w oku minal mnie na wyciagniecie reki.-Hej! Porzucilismy zabawe. Podnioslem sie wolno. Na skarpie stal jeden z ludzi Szelmy. Mial ze soba luk. -Wez drewno i wracaj - nakazal. Rozejrzalem sie dookola, ale nie dostrzeglem zadnej przyczyny nerwowosci w jego glosie. Mimo wszystko zebralem porzucone kilka chwil temu drewno i skierowalem sie z powrotem do chatek. Pustka siedziala przy samym ogniu i, ignorujac tych, ktorzy probowali cos ugotowac, czytala z zacieciem jakis zwoj. -Co czytasz? - zapytalem. -Zapiski Watka Bialego. Proroka i jasnowidza z czasow Kimoalana. Wzruszylem lekko ramionami. Nic mi te imiona nie mowily. -Dzieki jego radom podpisano traktat, ktory polozyl koniec wojnie trwajacej setki lat. Umozliwil on trzem ludom polaczenie sie w jeden narod. Ich madrosc powedrowala w swiat. Wiele jadalnych roslin, niegdys rosnacych tylko w poludniowych dolinach Kimoali, weszlo do powszechnego uzytku. Na przyklad imbir. Albo tamtejsza odmiana owsa. -Dokonal tego jeden czlowiek? -Jeden czlowiek. Moze dwoch, jesli policzysz generala, ktorego przekonal do bezkrwawego podboju. O, ten fragment jest o nim. "DarAles byl katalizatorem zmian swoich czasow, odmienial ludziom losy i serca. Pojawil sie nie po to, by wypelniac proroctwa, lecz aby otworzyc drzwi do nowej przyszlosci. Takie jest zawsze zadanie katalizatora". Wczesniej bylo napisane, ze kazdy z nas jest katalizatorem w swoim czasie. Co o tym myslisz, Mily? -Gdybym mial wybierac, wolalbym zostac pasterzem - odpowiedzialem zgodnie z prawda. Slowo "katalizator" nie bylo moim ulubionym. Tej nocy Slepun spal u mego boku. Pustka nieopodal pochrapywala leciutko, a pielgrzymi zbili sie pod jedna sciana chatki. Wilga wolala spac w innej chacie, z Szelma i jego ludzmi. Przez jakis czas porywy wiatru nieregularnie przynosily mi dzwiek harfy j jej glos. Zamknalem oczy i probowalem snic o Sikorce. Zamiast tego ujrzalem plonaca osade w Ksiestwie Kozim, z ktorej juz wyplywali Zawyspiarze. Z jakims mlodym chlopakiem, ktory wypuscil sie za nimi w ciemnosciach, podplynalem na plaskim czolnie do burty szkarlatnego okretu. Chlopak rzucil na poklad plonaca latarnie, a w slad za nia kubelek taniego rybiego tranu, jakiego ubodzy ludzie uzywaja do 298 lamp. Zagiel zaplonal niczym pochodnia. Gdy chlopak uciekal z kursu okretu, za nim wraz z plomieniami niosly sie ku niebu przeklenstwa oraz wrzaski plonacych ludzi. Bylem z nim tej nocy i czulem jego triumf zaprawiony gorycza. Nic mu juz nie zostalo: ani rodzina, ani dom, ale za to przelal krew tych, ktorzy wymordowali jego bliskich. Az nazbyt dobrze rozumialem lzy splywajace po twarzy wykrzywionej gorzkim usmiechem. 18. PRZEPRAWA PRZEZ RZEKE Zawyspiarzy zawsze wyrazali sie o mieszkancach Krolestwa Szesciu Ksiestw lekcewazaco, twierdzac, ze jestesmy niewolnikami ziemi - chlopami zdolnymi tylko harowac w brudzie i kurzu. Eda, bogini, ktorej dziekujemy za bogate zbiory i pomnazanie stad, jest u Zawyspiarzy w pogardzie, jako bostwo ludow osiadlych, ktore utracily ducha wojownikow. Mieszkancy Wysp Zewnetrznych czcili wylacznie Ela, boga morza. Temu bostwu nie sklada sie darow w podziece, na jego imie sklada sie przysiegi. Jedynymi darami, jakie zsyla swoim wyznawcom, sa burze i przeciwienstwa losu, dzieki ktorym ludzie staja sie silniejsi.Zawyspiarzy zle oceniali mieszkancow Krolestwa Szesciu Ksiestw. Wierzyli, ze lud, ktory zyje z uprawy ziemi i hodowli bydla, musi miec mniej odwagi niz owca. Pojawili sie wsrod nas, burzac i mordujac. Omylkowo przyjeli nasza troske 0 poddanych za slabosc. Tamtej zimy mieszkancy ksiestw nadbrzeznych: Koziego 1 Niedzwiedziego, Debow i Cypla, rybacy i pasterze, gesiarki i swiniarczyki przystapili do wojny, ktora nasi skloceni szlachcice i rozrzucone wojska rozgrywaly tak nieskutecznie. Prosty lud mozna uciskac dopoty, dopoki nie powstanie on we wlasnej obronie, czy to przeciwko obcym, czy przeciw wlasnemu niesprawiedliwemu wladcy. * * * Rano wszyscy narzekali na zimno i pospiech. Tesknie wspominali placki oraz ciepla owsianke. Dostalismy goraca wode, ale poza nia nie bylo czym rozgrzac zoladkow. Napelnilem herbata kubek Pustki, a potem wrocilem po wrzatek dla siebie. Zaciskajac z bolu powieki, wyszukalem w tobolku kozlek lekarski. Po snie narzuconym Moca bylem slaby i roztrzesiony. Sama mysl o jedzeniu przyprawiala mnie o mdlosci.Pustka siorbala herbate i przygladala sie, jak wrzucam ziola do kubka. Z ledwoscia doczekalem, az sie zaparza. Wreszcie znajoma gorycz rozlala mi sie 300 w ustach, zelzal bol glowy. Starowina siegnela nagle szponiasta dlonia i wyjela mi z palcow odrobine ziela. Obejrzala ja, powachala.-Kozlek! - wykrzyknela. Popatrzyla na mnie strasznym wzrokiem. - To zdradliwe ziolo, mlody czlowieku. -Pomaga mi na bole glowy - odparlem. Zaczerpnalem dlugi, uspokajajacy oddech, wypilem reszte wywaru. Kawalki ziela zostaly mi na jezyku. Zmusilem sie do ich przelkniecia, wreszcie wytarlem kubek i zapakowalem go do tobolka. Gdy wyciagnalem reke, Pustka, choc niechetnie, oddala mi lek. Obrzucila mnie przy tym bardzo dziwnym spojrzeniem. -Nigdy nie widzialam, zeby ktos to tak po prostu pil. Wiesz, do czego sie wykorzystuje to ziele w Krainie Miedzi? -Slyszalem, ze daja je niewolnikom na galerach, zeby mieli wiecej sily do pracy. -Wiecej sily i mniej nadziei. Czlowiek pod wplywem tej rosliny szybko upada na duchu. Latwiej nim wowczas powodowac. Moze kozlek usmierza bol, ale rownoczesnie otumania umysl. Uwazaj, mlodziencze. Wzruszylem lekko ramionami. -Uzywam go od lat- stwierdzilem, chowajac reszte zapasu do tobolka. -Tym bardziej powinienes przestac - odparla cierpko. Podala mi swoj bagaz, zebym go zaniosl do wozka. * * * Poznym popoludniem Szelma rozkazal zatrzymac wozy. Wraz z dwoma towarzyszami pojechal naprzod. Jego ludzie uspokajali nas, ze pojechal przygotowac przeprawe przez rzeke.Nie musialem nawet spojrzec na Slepuna. Niedostrzegalnie podazyl za Szelma. Skulilem sie, otulilem plaszczem, bo ziab byl wielki. -Ej, ty! Zawolaj swojego psa! - rozkazal mi nagle jeden z przemytnikow. Wyprostowalem sie i z wielka uwaga rozejrzalem za Slepunem. Oczywiscie nie bylo go w poblizu. -Pewnie sie wypuscil za krolikiem. Zaraz wroci. Zawsze trzyma sie przy mnie. -Przywolaj psa! - Tym razem w glosie przemytnika pobrzmiewala grozba. Stanalem na kozle i zawolalem Slepuna. Nie przyszedl. Rozlozylem bezradnie rece i usiadlem z powrotem. Czlowiek Szelmy przygladal mi sie jeszcze jakis czas, aleja go ignorowalem. Dzien byl jasny i zimny, wial ostry wiatr. Pustka, skulona zalosnie, niewiele sie odzywala. Mnie tez nie posluzylo spanie na ziemi: znowu powrocil bol w ramie- 301 niu. Nawet nie probowalem sobie wyobrazac, jak ona musiala sie czuc. Staralem sie raczej myslec o tym, ze wkrotce przeprawimy sie przez rzeke, a stamtad niedaleko juz do gor. Moze w Krolestwie Gorskim przestane sie wreszcie obawiac kregu Mocy ksiecia Wladczego."Ludzie ciagna liny przez wode". Zamknalem oczy i skupilem sie na ogladaniu tego, co widzi Slepun. Nie bylo to latwe, gdyz on patrzyl na samych ludzi, podczas gdy ja wolalbym raczej przesledzic ich poczynania. Po chwili spostrzeglem, ze za pomoca cienkiej linki przeciagaja przez rzeke gruby sznur. Na przeciwleglym brzegu, w miejscu gdzie skarpa tworzyla zaglebienie, dwoch mezczyzn rozkopywalo stos drzewa wyrzuconego przez rzeke; wkrotce wylonila sie spod niego barka, a ludzie zaczeli odlu-py wac z niej lod. -Pobudka! - zirytowana Pustka szturchnela mnie w bok. Rzeczywiscie, woz przed nami juz odjechal. Ruszylismy za nim. Po pokonaniu niedlugiego kawalka nadrzecznej drogi skrecilismy na otwarty brzeg. Stalo tam kilka spalonych chat. Wygladaly na nie zamieszkane od lat. Dostrzeglem prymitywny drewniany pomost, zniszczony i zaniedbany, a takze do polowy zatopiony, pokryty lodem wrak starego promu. Gdzieniegdzie wystawaly spod niego kepki suchej trawy. Od dawna nie byl uzywany. Chaty po drugiej stronie rzeki nie byly w lepszym stanie niz te na naszym brzegu, mialy zapadniete dachy. Dalej wznosily sie lagodne wzgorza porosniete jodlami, a na horyzoncie strzelaly w niebo szczyty gor Krolestwa Gorskiego. Dwoch ludzi na przeciwleglym brzegu przyczepilo barke do liny. Juz plynela w nasza strone. Choc byla solidnie przytwierdzona, gniewna rzeka szarpala nia, probujac porwac i uniesc z pradem. Barka byla nieduza. Miejsca na niej starczalo na woz z para koni. Miala z boku porecz, ale zadnych innych zabezpieczen. Na naszym brzegu trzy kuce zostaly zaprzegniete do ciagniecia liny, a po drugiej stronie para cierpliwych mulow cofala sie wolno w strone wody. Barka zblizala sie, targana rwacym pradem. Woda sie pienila i rozbijala o boki, niekiedy przelewala wierzchem. Nie bedzie to przeprawa sucha stopa. Zaniepokojeni pielgrzymi cos miedzy soba mamrotali; w pewnej chwili wybil sie jeden meski glos: -Coz innego mamy do wyboru? Wtedy zapadla cisza. Wszyscy z przestrachem obserwowali zblizajaca sie barke. Pierwszy mial pokonac rzeke woz Szelmy. Moze przemytnik chcial w ten sposob dodac pielgrzymom odwagi? Barka podplynela na spokojniejszy fragment wody pod oslona starego pomostu. Choc dla koni Szelmy taka przeprawa nie byla pierwszyzna, i tak sie sploszyly. Przemytnik sam wprowadzil zwierzeta na poklad i trzymal za uzdy, podczas gdy dwoch jego ludzi przywiazalo woz. Gdy skonczyli, zszedl z barki, powierzajac opieke nad konmi towarzyszom. Dal znak do odply- 302 niecia. Na drugim brzegu para mulow ruszyla ospale pod gore. Barka drgnela, wysunela sie na rzeke. Obciazona pograzala sie glebiej w wodzie, ale tez nie podrygiwala gwaltownie jak wowczas, kiedy byla pusta. Dwukrotnie dziob uniosl sie na fali tak wysoko, ze zeslizgnawszy sie z niej, nabral wody. Po naszej stronie zapadla cisza jak makiem zasial. Wreszcie barka dotarla na drugi brzeg, zostala przycumowana, odwiazano woz, ktos odprowadzil go za wzgorze.-Widzicie sami - odezwal sie Szelma. - Nie ma sie czego bac. - Usmiechnal sie szeroko, ale watpilem, czy wierzy we wlasne slowa. Powrotnym kursem ruszylo dwoch ludzi. Nie wydawali sie szczegolnie uszczesliwieni. Przylgneli do barierki i krzywili sie, gdy pryskala na nich woda. Rzeczywiscie, zanim barka dotarla do naszego brzegu, obaj byli przemoczeni do nitki. Odwolali Szelme na bok i zaczeli z nim rozmawiac gniewnym tonem, lecz przemytnik tylko poklepal ich po ramionach i rozesmial sie glosno, jakby opowiadali swietne zarty. Wyciagnal reke i dostal niewielka sakiewke. Zwazyl ja w dloni z uznaniem, a potem przywiesil u pasa. -Ja dotrzymuje slowa - przypomnial im i stawiajac dlugie kroki wrocil do naszej grupki. Nastepni ruszali przez rzeke pielgrzymi. Niektorzy chcieli przeprawiac sie na wozie, ale Szelma cierpliwie im wytlumaczyl, ze im ciezszy ladunek, tym glebiej barka pograza sie w rzece. Wprowadzil ich na poklad i upewnil sie, ze kazdy ma sie czego trzymac. -Wy tez! - zawolal, machajac na Pustke i Wilge. -Ja jade ze swoim wozkiem - oznajmila Pustka, ale Szelma pokrecil glowa. -Klacz bedzie niespokojna, jesli sie sploszy, nie powinnas byc na barce. Zaufaj mi. Wiem, co robie. - Spojrzal na mnie. - Mily, przytrzymasz klaczke Pustki? Niezle sobie z nia radzisz. Kiwnalem glowa, a Szelma zwrocil sie do staruszki: -Mily przypilnuje klaczki, mozesz wsiadac. Pustka byla nachmurzona, ale rozumiala, ze to rozsadne wyjscie. Pomoglem jej zsiasc z wozka, a Wilga ujela staruszke pod ramie i poprowadzila na barke. Szelma takze na nia wszedl, w krotkich slowach nakazal pielgrzymom trzymac sie mocno i niczego nie obawiac. Na poklad weszlo jeszcze trzech jego ludzi. Jeden nalegal, ze bedzie trzymal najmniejsze dziecko. -Wiem, czego sie spodziewac - tlumaczyl zaniepokojonej matce. - Dopilnuje, zeby dziecku sie nic nie stalo. Ty musisz sama mocno sie trzymac. Dziewuszka wybuchnela placzem i jej przenikliwe zawodzenie bylo slychac nawet przez ryk wody, gdy barka ruszyla juz w droge. Szelma stal obok mnie. -Wszystko bedzie w porzadku - powiedzial bardziej do siebie niz do mnie. Wyszczerzyl zeby w usmiechu. - No, Mily, jeszcze pare kursow i twoja blyskotka bedzie nalezala do mnie. 303 W milczeniu skinalem glowa. Zamierzalem dotrzymac slowa, ale nie bylem z tego powodu uszczesliwiony.Mimo dziarskich slow Szelma odetchnal z wyrazna ulga, gdy barka dotarla do brzegu. Przemoczeni pielgrzymi uciekali z niej juz w czasie cumowania. Wilga pomogla Pustce, a potem kilku ludzi Szelmy poprowadzilo je spiesznie w gore skarpy, pod oslone drzew. Potem barka ponownie ruszyla w nasza strone, niosac jeszcze dwoch mezczyzn. W nastepnej kolejnosci zostal przeprawiony pusty woz pielgrzymow zaprzezony w pare koni oraz dwa kuce. Wystraszonym koniom w zaprzegu trzeba bylo zaslonic oczy, a i tak trzech mezczyzn wciagalo kazdego na poklad. Uwiazane, niespokojnie dreptaly w miejscu, parskaly i rzucaly lbami. Gdy wreszcie barka dotarla na drugi brzeg, nie trzeba ich bylo zachecac do wyjscia na lad. Jakis czlowiek ujal cugle i woz szybko zniknal za szczytem wzgorza. Dwaj ludzie, ktorzy tym razem zabrali sie na nasza strone, mieli najgorsza przeprawe. Byli wlasnie w polowie drogi, gdy pojawil sie ogromny pien plynacy wprost na barke. Szponiaste korzenie niczym monstrualna dlon podrygiwaly w rwacym pradzie. Szelma krzyknal na kuce, wszyscy skoczylismy ciagnac line, ale i tak pien zawadzil o barke. Ludzie na rzece krzykneli glosno, impet uderzenia wyrwal im z rak barierke, jeden omal nie wlecial do wody; w ostatniej chwili uchwycil sie drugiego slupka i uratowal zycie. Obaj dotarli do brzegu cali i zdrowi, ale kleli wsciekle, jakby podejrzewali, ze wypadek zostal spowodowany rozmyslnie. Szelma przycumowal barke i sam sprawdzil mocowania do glownej liny. W wyniku zderzenia obluzowal sie jeden ze slupkow poreczy. Przemytnik z niezadowoleniem pokrecil glowa i uprzedzil o tym swoich ludzi, ktorzy juz ladowali na poklad ostatni woz. Ten pokonal rzeke nie gorzej niz poprzednie. Przygladalem mu sie z niejakim drzeniem, wiedzac, iz jestem nastepny z kolei. "Jak tam, Slepun, masz ochote na kapiel?" "Warto by sie i przekapac, jesli po drugiej stronie bedzie na co polowac" - odparl dziarsko, ale byl rownie zdenerwowany jak ja. Patrzac na cumowanie barki przy pomoscie, probowalem tchnac odrobine spokoju w klaczke Pustki. Przemawialem do niej lagodnie, sprowadzajac nad sama wode, robilem co w mojej mocy, zeby ja upewnic, iz wszystko pojdzie jak po masle. Uwierzyla mi, weszla na poranione klody pokladu. Prowadzilem ja wolno, wyjasniajac po drodze, co sie bedzie dzialo. Stala spokojnie, gdy przywiazywalem ja do kola przytwierdzonego do pokladu. Dwoch ludzi Szelmy przywiazalo wozek. Slepun wskoczyl na niego i przywarowal, wpijajac sie pazurami w deski. Nie podobalo mu sie, jak rzeka chciwie pociaga barke. Szczerze mowiac, ja takze troche sie obawialem. Po chwili odwazyl sie skulic obok mnie, na przykurczonych lapach. 304 -Wyjedziecie z Milym i z tym wozkiem - polecil Szelma przemoczonym ludziom, ktorzy raz juz przebyli rzeke. - Ja z chlopakami przeprawimy konie ostatnim kursem. Trzymajcie sie z daleka od klaczy. Moze kopac.Ostroznie weszli na poklad, rzucajac na Slepuna nieufne spojrzenia i odsuwajac sie byle dalej od klaczy. Zostali przy tyle wozka, uchwycili sie poreczy. Slepun i ja stalismy na przodzie. Mialem nadzieje, ze w razie czego bedziemy poza zasiegiem konskich kopyt. -Poplyne z wami - zdecydowal Szelma w ostatnim momencie. Wskoczyl na barke, dal znak, ze mozna ruszac. Para mulow na drugim brzegu podjela swoja prace. Obserwowac cos, to jedna rzecz, a przezyc to samo - zupelnie inna. Kiedy spryskala mnie pierwsza fala, az sie zachlysnalem. Nagle stalismy sie zabawka w szponach przerazajacego zywiolu. Rzeka gnala z kazdej strony, targajac barka, grzmiaca i wsciekla. Huk byl ogluszajacy. W pewnym momencie barka dygnela glebiej. Fala przelala sie przez poklad; scisnalem porecz z calej sily, woda chwytala mnie za kostki. Za drugim razem natarcie poszlo od przodu, zostalem zmoczony od stop do glow. Klacz zarzala przerazona, probowala stanac deba. Puscilem porecz, by przytrzymac kuca za oglowie. Ci dwaj z tylu najwyrazniej zamierzali mi pomoc. Zblizali sie, czepiajac wozu. Machnalem im, ze dam sobie rade sam, i zajalem sie klacza. Nigdy nie bede wiedzial, co ten czlowiek chcial zrobic. Moze zamierzal mnie uderzyc rekojescia noza. Pochwycilem ruch katem oka i odwrocilem sie do niego akurat w momencie, gdy barka ponownie poszla w dol. Chybil i zatoczyl sie do przodu, na klacz. Ona, juz sploszona, zaczela szalenczo kopac. Zarzucila gwaltownie lbem, trafila mnie, az sie zatoczylem. Prawie stracilem rownowage, a w tej samej chwili tamten czlowiek zaatakowal jeszcze raz. Na drugim koncu barki, za wozem Szelma walczyl z drugim pasazerem. Wykrzykiwal cos o danym slowie i o honorze. Uchylilem sie przed ciosem, a w tej samej chwili od przodu wdarla sie na poklad kolejna fala. Zmyla mnie na srodek barki. Uchwycilem sie kola i przywarlem do niego, dyszac ciezko. Udalo mi sie do polowy wyciagnac miecz, ale w tym momencie ktos chwycil mnie za kark. Od przodu zblizal sie pierwszy napastnik - tym razem trzymal noz ostrzem w moja strone. Nagle smignelo kolo mnie cielsko w wilgotnym futrze. Slepun skoczyl napastnikowi na piers, pchnal go na porecz. Uslyszalem trzask nadwerezonego slupka. Wolno, dziwnie wolno, wilk, czlowiek oraz porecz przechylali sie w strone wody. Rzucilem sie za nimi, zdolalem schwycic jedna reka strzaskane szczatki slupka, a druga ogon Slepuna. Miecz porwala woda. Mialem w dloni ledwie koniuszek wilczej kity, ale trzymalem mocno. Slepun wystawil leb, przednimi lapami skrobal goraczkowo o burte. Zaczal sie wspinac na poklad. 305 W tej samej chwili kopniak niemal zmiazdzyl mi ramie. Eksplodowalo tepym bolem. Nastepny kopniak trafil w bok glowy. Patrzylem, jak palce mi sie otwieraja, jak prad odrywa Slepuna od barki, jak rzeka obraca, zabiera wilka.-Bracie! - krzyknalem zrozpaczony. Woda polknela moje slowa. Przelewajac sie przez poklad, zatkala mi nos i usta. Gdy splynela w dol, sprobowalem sie podniesc. Czlowiek, ktory mnie kopal, teraz kleczal obok. Czulem na gardle ostrze noza. -Ani drgnij - warknal. Odwrocil sie i wrzasnal do Szelmy: - Ja to zrobie po swojemu! Nie obchodzily mnie jego slowa. Goraczkowo siegalem Rozumieniem, cala sile wkladalem w polaczenie z wilkiem. Barka pode mna podskakiwala, rzeka pedzila z rykiem, raz po raz rozbryzgiwaly sie o mnie kolejne fale. Zimno. Mokro. Woda w ustach i w nosie. Dlawi. Nie potrafilem ocenic, gdzie konczylem sieja, a zaczynal Slepun. Jesli jeszcze zyl. Niespodziewanie barka dobila do drugiego brzegu. Ktos niezgrabnie dzwignal mnie na nogi. Ten, ktory przystawial mi noz do gardla, odsunal ostrze, zanim inny chwycil mnie za wlosy. Zaczalem sie wyrywac, bronic, walczyc, nie obchodzilo mnie, co moga mi zrobic. Bila ode mnie wscieklosc i nienawisc tak silna, ze zarazilem przerazone konie. Jeden z czekajacych na brzegu podszedl na tyle blisko do klaczy, ze zdolala go trafic kopytem w zebra. Zostalo mi jeszcze dwoch przeciwnikow. Jednego wepchnalem do rzeki. Udalo mu sie uchwycic barki; przylgnal do niej kurczowo, a ja w tym czasie dusilem jego kompana. Szelma krzyknal cos, co zabrzmialo jak ostrzezenie. Nadal dusilem wroga i walilem jego glowa o poklad, gdy spadli na mnie inni. Ci nie skrywali brazowo-zlotych mundurow. Robilem co w mojej mocy, zeby mnie zabili, lecz nie dopialem swego. Gdzies dalej, ze wzgorza dobiegaly mnie inne krzyki; chyba rozpoznalem rozwscieczony glos Wilgi. Jakis czas pozniej lezalem w sniegu na brzegu rzeki, mocno skrepowany. Nade mna stal zolnierz z obnazonym mieczem. Nie wiem, czy mial pilnowac, zebym ja nie zrobil komus krzywdy, czy nie dopuscic, zeby pozostali mnie zabili. Stali szerokim kregiem i patrzyli na mnie chciwie, jak stado wilkow, ktore wlasnie upolowalo jelenia. Niewazne. Znowu siegalem Rozumieniem, obojetny na wlasny los. Wyczuwalem, ze gdzies tam Slepun zmaga sie z zywiolem. Wychwytywalem go coraz slabiej, bo ze wszystkich sil walczyl o zycie. Nagle obok mnie rzucono Szelme. Jedno oko zaczynalo mu puchnac, a kiedy sie do mnie usmiechnal, zobaczylem, ze zeby ma poczerwieniale od krwi. -No, Mily, jestesmy po drugiej stronie rzeki. Obiecalem, ze cie tu doprowadze. Teraz, zgodnie z umowa, zabieram twoj kolczyk. Moj straznik kopnal go w bok. -Zamknij sie - warknal. 306 -Tego nie bylo w umowie - zaperzyl sie Szelma, kiedy juz zlapal oddech. Potoczyl wzrokiem po zolnierzach, probujac zdecydowac, z kim rozmawiac. - Mialem umowe z waszym kapitanem. Powiedzialem mu, ze przyprowadze tego czlowieka, a w zamian obiecal mi zloto i swobodne przejscie dla mnie, dla moich ludzi i pielgrzymow.Sierzant rozesmial sie chrapliwie. -To pewnie nie pierwsza umowa kapitana Znaka. Dziwne. Ej, chlopaki, dlaczego zaden z dowodcow nigdy sie z nami nie dzieli? Sluchaj, przemytniku, kapitan Znak jest juz dobry kawal drogi w dol rzeki, wiec naprawde trudno sprawdzic, co ci przyrzekl. On zawsze byl hojny w obietnicach. Wiecej juz nikogo nie oszuka. Ja wiem tylko, jakie dostalem rozkazy: mam aresztowac przemytnikow i doprowadzic ich do Ksiezycowego Oka. Jestem dobrym zolnierzem. Sierzant pochylil sie i uwolnil Szelme od mieszka ze zlotem, a takze od jego wlasnej sakiewki. Przemytnik probowal walczyc, wiec znowu stracil troche krwi. Nie chcialo mi sie nawet na niego patrzec. Sprzedal mnie gwardzistom ksiecia Wladczego. Skad wiedzial, kim jestem? Pewnie dzieki wieczornym rozmowom z Wilga. Znowu komus zaufalem i znowu skutek byl taki jak zwykle. Nie odwrocilem glowy, kiedy go odciagali. Mialem tylko jednego prawdziwego przyjaciela i stracilem go, bo zachowalem sie bezmyslnie i glupio. Znowu. Patrzylem w niebo i siegalem poza swoje cialo, rozposcieralem zmysly jak najdalej, siegalem i siegalem. Znalazlem go. Gdzies szorowal pazurami po stromym oblodzonym brzegu. Gesta siersc przesiaknieta woda, niemozliwie ciezka, sciagala go pod powierzchnie; z trudem wystawial leb. Zeslizgnal sie, znowu porwala go rzeka, znowu w niej zatonal. Pograzyl sie w otchlani. Gdy nagle kaprysny prad wyrzucil go do gory, powietrze, ktore udalo mu sie wciagnac w pluca, zmieszane bylo z woda. Nie mial juz sil. "Walcz! - rozkazalem mu. - Nie wolno ci sie poddac!" Nurt znowu rzucil nim o brzeg, tym razem w platanine zwisajacych korzeni. Slepun wrazil w nie pazury, dzwigal sie w gore, skrobal, czolgal sie, krztusil i ciezko chwytal powietrze. Pluca pracowaly mu jak miechy. "Wychodz! Otrzasnij sie!" Nie odpowiadal, ale czulem, ze wydobywa sie z wody. Wolniutko, z ogromnym wysilkiem zdobywal zarosniety krzakami brzeg. Czolgal sie, nisko na brzuchu, jak szczeniak. Woda sciekala z niego, znaczac przebyta droge podluzna kaluza. Byl przerazliwie zmarzniety. Siersc na nosie i uszach juz mroz zaczynal scinac lodem. Wstal i probowal sie otrzasnac. Upadl. Z ogromnym wysilkiem oddalil sie od rzeki jeszcze o kilka krokow. Zatoczyl sie, tym razem udalo mu sie otrzasnac, woda poleciala dookola lodowatymi kroplami. Zrobilo mu sie lzej, siersc odsta-wala od ciala. Stal z pochylonym lbem i wymiotowal rzeczna woda. "Znajdz kryjowke. Ogrzej sie" - podpowiedzialem. Nie potrafil teraz sam myslec. Iskierka jego zycia omal nie zagasla. 307 Kichnal kilka razy, rozejrzal sie wokol."Tam - ponaglilem go. - Pod tamtym drzewem. - Snieg przygial iglaste galezie prawie do samej ziemi. Zostala niewielka luka, grubo wyscielana iglami. Jesli sie tam wczolga, moze zdola sie rozgrzac. - Idz - przypomnialem mu. - Dasz rade. Idz". -Chyba za mocno go kopnales. Nic, tylko gapi sie w niebo. -Widziales, co ta kobieta zrobila Ukosnikowi? Chlopak krwawi jak zarzynana swinia. Ale odwdzieczyl jej sie tez niezle. -A stara gdzie? Znalazl ja juz kto? -Nie ma sie czym przejmowac, w tym sniegu daleko nie ucieknie. Kaz temu wstac. -Patrz, nawet nie mruga. Prawie nie oddycha. -Co za roznica. Zaprowadz go do czarownika i tyle. Dalej to juz nie nasza sprawa. Postawili mnie na nogi i powlekli na wzgorze, ale nie zwracalem uwagi na to, co sie dzieje z tym cialem. Najpierw otrzasnalem sie porzadnie, a potem wpelzlem pod drzewo. Akurat tyle miejsca, zeby sie ciasno zwinac. Zakrylem nos ogonem. Strzepnalem kilka razy uszami, zeby sie z nich pozbyc resztek wody. "Teraz spij. Juz wszystko dobrze. Spij". - Zamknalem dla niego oczy. Ciagle jeszcze sie trzasl, ale zaczelo go juz ogarniac niesmiale cieplo. Wycofalem sie delikatnie. Podnioslem glowe i rozejrzalem sie wlasnymi oczyma. Szedlem sciezka wiodaca na wzgorze, prowadzony pomiedzy dwoma dorodnymi zolnierzami z Ksiestwa Trzody. Nie musialem sie ogladac, by wiedziec, ze pozostali szli za nami. Przed soba ujrzalem wozy Szelmy ustawione pod drzewami. Jego ludzie siedzieli na ziemi, rece mieli powiazane za plecami. Pielgrzymi, ciagle jeszcze ociekajacy woda, stloczyli sie wokol ognia. Ich takze pilnowalo kilku straznikow. Nie dostrzeglem Wilgi ani Pustki. Jedna z kobiet tulila do siebie synka i glosno szlochala. Chlopczyk sie nie poruszal. Jakis mezczyzna spojrzal na mnie, po czym splunal. -Wszystko przez tego Bastarda skazonego Rozumieniem. Przeklety przez Ede! Zbezczescil nasza pielgrzymke! Poprowadzili mnie do luksusowego namiotu rozbitego pod oslona wielkich drzew. Zostalem wepchniety do srodka i rzucony na kolana na owcza skore przykrywajaca drewniana podloge. Jeden ze straznikow trzymal mnie mocno za wlosy. -Oto on, panie - oznajmil sierzant. - Wilk dopadl kapitana Znaka, ale jego mamy. Pekaty piecyk weglowy dawal przyjemne cieplo. Niespodziewane goraco mnie otumanilo. Od wielu dni nie bylem w pomieszczeniu tak dobrze ogrzanym jak wnetrze tego namiotu, a jednak Mocarny najwyrazniej marzl. Siedzial tuz przy piecyku, nogi wyciagnal w jego strone. Na glowie mial kaptur, byl grubo ubrany, 308 a na dodatek jeszcze przykryty futrami. Zawsze byl poteznie zbudowany, teraz zrobil sie tlusty. Ciemne wlosy mial ufryzowane na modle ksiecia Wladczego. W oczach blyszczala mu irytacja.-Jak to sie stalo, ze jestes zywy? - zapytal mnie. Nie istniala wlasciwa odpowiedz na to pytanie, totez tylko patrzylem na niego nie widzacym wzrokiem, pilnujac murow obronnych swego umyslu. Nagle twarz zaplonela mu czerwienia, policzki jakby napuchly od wscieklosci. -Raportuj - odezwal sie zwiezle do sierzanta. Zanim zolnierz zaczal mowic, dorzucil gniewnie: - Wilka pusciliscie wolno? -Nie, panie, w zadnym razie. Skoczyl na kapitana. Razem z kapitanem Znakiem wpadl do rzeki, prad ich porwal. Woda jest zimna, nurt bystry, zaden z nich na pewno nie przezyl. Ale i tak wyslalem kilku ludzi w dol rzeki, zeby szukali ciala kapitana. -Chce miec tez scierwo wilka, jesli woda je wyrzuci. Upewnij sie, zeby twoi ludzie o tym pamietali. -Tak, panie. -Macie przemytnika? Tego Szelme? Czy moze on takze uciekl? - Nie sposob bylo nie dostrzec zjadliwej ironii. -Nie uciekl, panie. Mamy przemytnika i jego ludzi. Mamy tez tych, ktorzy z nim podrozowali, chociaz bronili sie zaciekle. Niektorzy uciekli do lasu, ale juz ich schwytalismy. Twierdza, ze sa pielgrzymami zdazajacymi do swiatyni Edy w Krolestwie Gorskim. -To nie ma najmniejszego znaczenia. Co za roznica, z jakiego powodu zlamali krolewskie prawo? Odzyskales zloto, ktore kapitan zaplacil przemytnikowi? Sierzant wygladal na niebotycznie zdumionego. -Zloto? Nie, panie. Przemytnik nie mial przy sobie zlota. Moze poplynelo rzeka razem z kapitanem Znakiem. Pewnie go nie dal... -Nie jestem glupcem. Wiem o wiele wiecej, niz ci sie wydaje. Znajdz to zloto i przynies. Cale. Zlapaliscie wszystkich przemytnikow? Sierzant zaczerpnal gleboko powietrza i zdecydowal sie powiedziec prawde. -Kilku zostalo na tamtym brzegu z para kucy. Kiedy pojmalismy Szelme, zdazyli odjechac, zanim... -Mniejsza z nimi. Gdzie jest konfrater Bastarda? Sierzant gapil sie na Mocarnego oniemialy, jestem przekonany, ze nie zrozumial slowa. -Zlapaliscie minstrela? Te Wilge? - zapytal Mocarny. Sierzant zdawal sie nieswoj. -Mielismy z nia troche klopotow, panie. Kiedy poszlismy po Bastarda, rzucila sie na straznika i zlamala mu nos. Jakis czas potrwalo, zanim ja... poskromilismy. -Zyje? - Mocarny nie kryl pogardy dla niekompetencji zolnierzy. 309 Sierzantowi krew naplynela do twarzy.-Tak, panie. Tylko... Mocarny uciszyl go spojrzeniem. -Gdyby wasz kapitan jeszcze zyl, najgorecej pragnalby smierci. Nie masz pojecia, jak raportowac ani jak opanowac sytuacje. Powinniscie byli natychmiast przyslac do mnie czlowieka z wiesciami. Piesniarka nie powinna w ogole widziec, co sie wydarzylo, powinna zostac natychmiast skrepowana i odosobniona. I tylko ostatni glupiec mogl probowac pojmac czlowieka na barce, na srodku rwacej rzeki, skoro wystarczylo zaczekac, az doplynie do brzegu. Mialby tu pod rozkazami tuzin mieczy. A jesli chodzi o lapowke dla przemytnika, ma zostac mi zwrocona, w przeciwnym wypadku nie bedziecie dostawac zoldu, az wyrownam rachunek. Co to, macie mnie za durnia? - Rozejrzal sie po wszystkich obecnych w namiocie. - Cala akcja zostala wykonana nieudolnie. Nic was nie usprawiedliwia. - Zacisnal wargi. - Wynoscie sie - syknal w koncu. - Wszyscy. -Tak jest, panie. A pojmany? -Zostawcie go tu. Chce z nim porozmawiac w cztery oczy. Na zewnatrz niech stanie dwoch straznikow z obnazonymi mieczami. Sierzant sklonil sie i pospieszyl wykonac rozkazy. Za nim podazyli jego ludzie. Podnioslem wzrok na Mocarnego. Rece mialem zwiazane za plecami, ale nikt juz nie zmuszal mnie do kleczenia, wiec wstalem i popatrzylem na niego z gory. -Powtorze tobie to, co powiedzialem sierzantowi - odezwal sie spokojnym, cichym glosem, przez co jego slowa zdawaly sie grozniejsze. - Nie jestem durniem. Nie mam watpliwosci, ze zdolales juz obmyslic plan ucieczki. Prawdopodobnie obejmuje on moja smierc. Ja takze mam plan, plan, ktory obejmuje moje przetrwanie. Zamierzam ci go zdradzic. To prosty plan, Bastardzie. Jezeli zaczniesz sprawiac klopoty, bede musial kazac cie zabic. Krol Wladczy zyczy sobie dostac cie zywego, lecz nie mysl, ze to mnie powstrzyma przed zabiciem ciebie, jesli nie bede mial innego wyjscia. Nie radze ci korzystac z Mocy, dobrze chronie swoj umysl. Jesli chocby nabiore podejrzen, ze probujesz zawladnac moimi myslami, bedziesz musial przeciwstawic swoja Moc mieczom zolnierzy. W kwestii Rozumienia... coz, wydaje sie, ze ten problem zostal juz rozwiazany. Gdyby jednak twoj wilk sie objawil, to przeciez takze nie jest odporny na ciosy miecza. Milczalem. -Rozumiesz mnie? Skinalem glowa. -Bardzo dobrze. Sluchaj dalej. Jesli mnie nie rozgniewasz, mozesz sie spodziewac nalezytego traktowania. Podobnie inni. Ale w przeciwnym razie oni takze poniosa konsekwencje. Nadal sie rozumiemy? Przyszpilil mnie wzrokiem, zadajac odpowiedzi. 310 Odezwalem sie tak samo spokojnym tonem jak on.-Naprawde uwazasz, ze obchodzi mnie, czy przelejesz krew czlowieka, ktory ci mnie sprzedal? Usmiechnal sie. Zmrozil mnie ten usmiech, gdyz niegdys nalezal do wesolego czeladnika ciesli. Teraz zupelnie inny Mocarny mieszkal w jego skorze. -Jestes przebiegly, Bastardzie; byles taki, od kiedy cie znam. Masz jednak te sama slabosc, ktora kalala twego ojca. Wierzysz, ze zycie kazdego z tych maluczkich jest warte tyle co twoje. Jesli bedziesz mi utrudnial wykonanie zadania, zaplaca wszyscy, do ostatniej kropli krwi. Rozumiesz mnie? Nawet Szelma. Mial racje. Nie chcialem sobie nawet wyobrazac, ze pielgrzymi mieliby ponosic konsekwencje moich czynow. -A jesli bede posluszny? - zapytalem cicho. - Co wowczas sie z nimi stanie? Pokrecil glowa, zdumiony moja glupota. -Trzy lata niewoli. Gdybym nie byl tak litosciwym czlowiekiem, odjalbym kazdemu dlon, jako ze podejmujac probe przeprawy na drugi brzeg tej rzeki, sprzeciwili sie rozkazom krola i zasluzyli na miano zdrajcow. Dla przemytnikow po dziesiec lat. Wiedzialem, ze niewielu z nich przezyloby te kare. -A co z piesniarka? Nie wiem, dlaczego odpowiedzial na moje pytanie, ale to zrobil. -Umrze. Nie mozesz przeciez miec zludzen. Wiedziala, kim jestes, kiedy Stanowczy przesluchiwal ja w Blekitnym. Wolala ci pomagac, choc mogla sluzyc krolowi. Jest zdrajczynia. Beznamietne slowa obudzily we mnie iskre gniewu. -Pomagajac mi, sluzyla prawdziwemu krolowi. A kiedy krol Szczery powroci, poznasz jego gniew. Nikt juz nie obroni ciebie ani reszty falszywego kregu Mocy. Dluzsza chwile Mocarny tylko na mnie patrzyl. Odzyskalem panowanie nad soba. Zalowalem, ze zachowalem sie jak chlopczyk, ktory straszy towarzysza zabaw starszym bratem. Gniewne slowa byly niepotrzebne. -Straz! - Mocarny nawet nie krzyknal. Wystarczylo, ze odrobine podniosl glos, a natychmiast dwoch wartownikow wpadlo do namiotu i przystawilo mi miecze do szyi. Mocarny zachowywal sie, jakby nie dostrzegal obnazonych brzeszczotow. -Przyprowadzic piesniarke. A dobrze jej teraz pilnowac! - Poniewaz nadal stali, niezdecydowani, pokrecil glowa i westchnal. - No, idzcie juz. Obaj. I przyslijcie mi tu sierzanta. - Kiedy wyszli, spojrzal na mnie niezadowolony. - Sam widzisz, kogo dostalem pod rozkazy. Do Ksiezycowego Oka zawsze przysylaja najgorszych zolnierzy. Mam tu tchorzow, glupcow, leniow. Partacza kazde polecenie, a ja musze za nich odpowiadac przed krolem. 311 Chyba naprawde spodziewal sie po mnie wspolczucia.-Ksiaze Wladczy i ciebie tu do nich przyslal - zauwazylem. Mocarny usmiechnal sie dziwnie. -Podobnie jak krol Roztropny przyslal tu twojego ojca, a potem ksiecia Szczerego. Prawda. Wbilem wzrok w gruba owcza skore na podlodze. Woda ze mnie ska-pywala. Rozgrzewany piecykiem zaczynalem drzec, jakby moje cialo oddawalo zgromadzony chlod. Na kilka chwil siegnalem ku Slepunowi. Spal i bylo mu cieplej niz mnie. Mocarny wyciagnal reke po dzban. Nalal sobie parujacego bulionu i popijal drobnymi lyczkami. Docieral do mnie zapach rosolu. Po jakims czasie Mocarny westchnal. -Daleka droge przeszlismy, prawda? - Wydawal sie niemal skruszony. Pochylilem glowe. Mocarny byl ostroznym czlowiekiem i nie watpilem, ze spelni swoje grozby. Widzialem, jak ksztaltowala sie jego Moc, i widzialem takze, jak Konsyliarz wykrzywil ja i uksztaltowal w narzedzie dla ksiecia Wladczego. Dawny ciesla musial byc lojalny wobec samozwanca, gdyz mistrz Mocy narzucil mu to oddanie krolewska magia. Mocarny nie mogl oddzielic lojalnosci wobec ksiecia Wladczego od swojego talentu do korzystania z Mocy. Pragnal wladzy i kochal wygodne zycie - a to dawala mu Moc. Nie mial juz muskulow, pod tunika sterczalo pokazne brzuszysko, a tluste policzki obwisly. Wygladal na dziesiec lat starszego ode mnie. Mimo wszystko chcial zachowac swoja pozycje i zamierzal jej bronic przed najmniejszym zagrozeniem. Bronic zaciekle. Jako pierwszy zjawil sie w namiocie sierzant i zaraz dwoch straznikow wprowadzilo Wilge. Weszla do namiotu dostojnym krokiem, choc miala posiniaczona twarz i opuchniete usta. Z lodowatym spokojem stanela wyprostowana dumnie przed Mocarnym, bez slowa powitania. Mozliwe, ze tylko ja zdawalem sobie sprawe z kipiacej w niej furii. Strachu nie bylo po niej znac w ogole. Mocarny wycelowal w Wilge palec. -Mialas swiadomosc, ze ten czlowiek to Bastard Rycerski, Bastard skazony Rozumieniem. - To nie bylo pytanie. Nie odpowiedziala. -Stanowczy, czlonek kregu Mocy Konsyliarza, sluga krola Wladczego, oferowal ci w Blekitnym zloto, prawdziwe szczere zloto za pomoc w wytropieniu tego czlowieka. Zaprzeczylas, jakobys wiedziala, gdzie on sie znajduje. - Czekal na odpowiedz. Milczala. - A tu znajdujemy cie podrozujaca znowu w jego towarzystwie. - Westchnal gleboko. - W dodatku on mi teraz opowiada, ze pomagajac jemu, sluzysz uzurpatorowi Szczeremu. I jeszcze grozi mi gniewem Szczerego. Zanim sie odniose do jego slow, powiedz mi, czy mowi prawde? Czy tez klamie w twojej sprawie? 312 Wszyscy troje wiedzielismy, ze Mocarny daje jej szanse. Mialem nadzieje, ze Wilga bedzie miala na tyle rozsadku, zeby z niej skorzystac. Przelknela z wysilkiem. Nie patrzyla na mnie.-Nie potrzebuje, zeby ktokolwiek przemawial w mojej sprawie, panie - odezwala sie ze spokojem. - Nie jestem tez niczyja sluzaca. Nie pomagam Ba-stardowi Rycerskiemu. - Zamilkla, a ja poczulem oszalamiajaca ulge. A wtedy ona nabrala tchu i dokonczyla: - Jesli jednak ksiaze Szczery z rodu Przezornych zyje, wowczas on jest prawowitym wladca krolestwa. Nie watpie, ze wszyscy, ktorzy twierdza inaczej, poznaja jego gniew. Skoro tylko wroci. Mocarny z zalem pokrecil glowa. Gestem wybral jednego ze straznikow. -Ty. Zlam jej palec. Obojetne ktory. -Jestem minstrelem! - krzyknela Wilga przerazona. Patrzyla na Mocarnego z niedowierzaniem. Nie ona jedna. Zdarzalo sie, ze na minstrela wydawano wyrok smierci za zdrade. Owszem, mozna zabic minstrela, ale nie wolno go okaleczyc. -Nie slyszales mnie? - zapytal Mocarny skamienialego straznika. -Panie, ona jest minstrelem. - Zolnierz nie mogl sie otrzasnac z zaskoczenia. - Zranienie minstrela przynosi pecha. Mocarny odwrocil glowe w strone sierzanta. -Piec batow dla tego zolnierza. Piec. I ma byc widac piec osobnych preg na jego plecach. -Tak jest, panie - odezwal sie sierzant slabo. Mocarny zwrocil sie z powrotem do zolnierza. -Zlam jej palec. Obojetne ktory. - Powtorzyl rozkaz w taki sposob, jakby nigdy wczesniej nie wymawial tych slow. Zolnierz podszedl do Wilgi jak pograzony w lunatycznym snie. Mial zamiar wykonac rozkaz, a Mocarny nie mial zamiaru go cofnac. -Zabije cie - obiecalem Mocarnemu z glebi serca. Usmiechnal sie do mnie promiennie. -Zolnierzu, niech to beda dwa palce. Obojetne ktore. Sierzant blyskawicznie wyciagnal noz i stanal za moimi plecami. Przylozyl mi ostrze do gardla, pchnal mnie na kolana. Patrzylem na Wilge. Rece miala, podobnie jak ja, zwiazane za plecami. Stala bez slowa i bez ruchu, tylko bladla coraz bardziej. Gdy zolnierz chwycil ja za nadgarstki, krzyknela. To byl ochryply, gardlowy dzwiek. Potem krzyknela jeszcze raz, ale krzyk nie zagluszyl dwoch cichych trzaskow palcow wylamanych ze stawow. -Pokaz - rozkazal Mocarny. Zolnierz, jakby rozgniewany na Wilge, ze musial ja skrzywdzic, rzucil ja na posadzke. Padla twarza w dol na baranice, pod stopy Mocarnego. Nie wydala z siebie zadnego dzwieku. Dwa palce lewej dloni odstawaly od innych. Mocarny z zadowoleniem skinal glowa. 313 -Wyprowadz ja. Ma byc dobrze pilnowana. Potem zglos sie do sierzanta. Jak z toba skonczy, przyjdziesz do mnie.Straznik chwycil Wilge za kolnierz i szarpnieciem postawil na nogi. Wygladal na zlego i rozgniewanego. Wyprowadzil piesniarke z namiotu. Mocarny skinal na sierzanta. -Postaw go. Stalem i choc spogladal na mnie z dolu, nie mialem juz najmniejszych watpliwosci, kto jest gora. -Powiedziales wczesniej, ze mnie rozumiesz - odezwal sie spokojnie. - Teraz wiem, ze tak jest rzeczywiscie. Droga do Ksiezycowego Oka moze byc dla ciebie szybka i latwa, Bastardzie Rycerski. Podobnie jak dla innych. Moze tez byc inaczej. A wszystko zalezy od ciebie. Nie odpowiedzialem. Niepotrzebna byla odpowiedz. Mocarny skinal na drugiego wartownika. Straznik wyprowadzil mnie do namiotu. Mieszkalo w nim czterech zolnierzy. Dal mi chleb, mieso i kubek wody. Zachowywalem sie zupelnie spokojnie, gdy rozwiazal mi rece i skrepowal je z przodu, zebym mogl zjesc. Potem wskazal poslanie w kacie, a ja poszedlem tam jak posluszny pies. Znowu zwiazali mi rece z tylu, a takze spetali nogi. Piecyk grzal cala noc i bez przerwy pilnowalo mnie przynajmniej dwoch zolnierzy. Niewazne. Odwrocilem sie od nich, twarza do sciany. Zamknalem oczy, lecz nie spalem. Poszedlem do wilka. Siersc mial juz prawie sucha, ale nadal spal. Lodowate zimno i walka z rwaca rzeka wyczerpaly go do cna. Dodawalem sobie otuchy. Slepun zyl, spal. Po ktorej stronie rzeki? 19. KSIEZYCOWE OKO Ksiezycowe Oko jest niewielkim, lecz ufortyfikowanym miasteczkiem lezacym na granicy pomiedzy Krolestwem Szesciu Ksiestw a Krolestwem Gorskim. Tutaj tradycyjnie zatrzymywaly sie karawany kupieckie podazajace szlakiem Cheliha do przejscia Szeroka Dolina i dalej do ladow za Krolestwem Gorskim. Wlasnie w Ksiezycowym Oku ksiaze Rycerski wynegocjowal swoj ostatni wielki traktat z ksieciem Runskiem, krolewskim synem panstwa gor. W trakcie finalizowania tej umowy nadeszla wiadomosc, ze ksiaze Rycerski jest ojcem syna z nieprawego loza, zrodzonego przez kobiete z gor, majacego juz szesc lat. Nastepca tronu ksiaze Rycerski dokonczyl negocjacji i natychmiast wrocil do Koziej Twierdzy, gdzie swoja malzonke, ojca i poddanych poprosil o wybaczenie bledu mlodosci, a nastepnie zrezygnowal z praw do korony, by uniknac przyszlych niejasnosci w kwestii dziedziczenia. * * * Mocarny dotrzymal slowa. Za dnia szedlem prowadzony przez straznikow, rece mialem skrepowane za plecami. Nocowalem w namiocie; na czas posilku uwalniano mi dlonie. Nikt sie nade mna nie znecal. Nie wiem, czy Mocarny rozkazal, zeby mnie izolowac od innych, czy tez rozeszlo sie tyle opowiesci o okrutnym Bastardzie skazonym Rozumieniem, ze nikt nie smial mi sie naprzykrzac, w kazdym razie niewygody podczas podrozy do Ksiezycowego Oka ograniczaly sie do fatalnej pogody i skapo wydzielanego prowiantu. Nie mialem stycznosci z pielgrzymami, wiec nie wiedzialem nic o warunkach, w jakich podrozowala Pustka, Wilga i inni. Straznicy nie rozmawiali przy mnie, wiec nie mialem nawet mozliwosci domyslac sie czegokolwiek z obozowych plotek. Nie smialem o nikogo pytac. Sama mysl o Wildze i o tym, co jej zrobili, przyprawiala mnie o bezsilny gniew. Czy ktokolwiek sie nad nia zlitowal? Czy ktos jej nastawil i opatrzyl palce? Nie wiedzialem nawet, czy Mocarny by na to pozwolil. Zdumiewalo mnie, jak czesto martwil mnie los Pustki i dzieci pielgrzymow. 315 Mialem Slepuna. Drugiej nocy pod opieka Mocarnego, po spiesznym posilku skladajacym sie z chleba i sera, zostawiono mnie w kacie namiotu, w ktorym oprocz mnie bylo szesciu zbrojnych mezczyzn. Rece i nogi mialem skrepowane solidnie, ale bez szczegolnego okrucienstwa. Przykryto mnie kocem. Moi wartownicy wkrotce zajeli sie gra w kosci; wnetrze namiotu rozjasniala swieca. Byl to namiot z dobrej koziej skory i mial drewniana podloge, wiec niespecjalnie cierpialem od zimna. Bylem obolaly i zmeczony, a ze zjadlem, zaczynalem byc senny. Nie chcialem jednak spac. Siegnalem do Slepuna, niemal obawiajac sie, co moge znalezc. Od kiedy kazalem mu spac, znajdowalem w umysle tylko ledwie wyczuwalne slady jego istnienia. Teraz, gdy do niego siegnalem, omal nie krzyknalem zaskoczony, ze jest tak blisko. Ukazal mi sie, jakby wyszedl zza zaslony. Rozbawilo go moje zdziwienie."Dawno sie nauczyles tej sztuczki?" - zapytalem. "Jakis czas temu. Myslalem troche o tym, co nam mowil czlowiek z niedzwiedziem. A kiedy bylismy osobno, zrozumialem, ze mam wlasne zycie. Wiec znalazlem wlasne miejsce w swoim umysle". Wyczuwalem jego niepewnosc, jakby sie spodziewal, ze go skarce. Oczywiscie tego nie zrobilem; przygarnalem go, otulajac cieplymi uczuciami. "Balem sie, ze stracisz zycie". "Teraz ja sie boje o ciebie. Ja zyje - stwierdzil niemal pokornie. - No i przynajmniej jeden z nas jest wolny, wiec moze uratowac drugiego". "Dobrze, ze jestes bezpieczny. Obawiam sie, ze na razie niewiele mozesz dla mnie zrobic. A jesli cie spostrzega, nie spoczna, poki cie nie zabija". "Wobec tego mnie nie spostrzega" - rzucil lekko. Tej nocy zabral mnie ze soba na polowanie. Nastepnego dnia spadla na nas burza. Z najwyzszym trudem utrzymywalem sie na nogach. Mimo zasniezonej drogi oraz wyjacego wiatru, ktory bezustannie uderzal w nas lodowatymi podmuchami, utrzymywalismy tempo marszowe. Skoro tylko oddalilismy sie od rzeki i wspielismy wyzej na wzgorza, podszycie stalo sie gesciejsze. Slyszelismy wiatr wysoko w konarach drzew, ale mniej go odczuwalismy. Jedzenia dostawalem tyle, zebym nie umarl z glodu i mial sile isc. Mocarny jechal na czele, za nim podazala gwardia konna. Dalej szedlem ja, otoczony przez straznikow. Za nimi pielgrzymi, pomiedzy dwoma rzedami zolnierzy. Na samym koncu jechaly wozy z bagazami. Na koniec kazdego dnia marszu wprowadzano mnie do szybko rozstawionego namiotu, dawano mi jedzenie, a potem zapominano o mnie az do nastepnego ranka. Odzywalem sie tylko dziekujac za posilek. Nocami rozmawialem w myslach ze Slepunem. Lowy po tej stronie rzeki byly sama przyjemnoscia. Zwierzyne znajdowal nieomal bez wysilku i niewiele juz mu brakowalo do odzyskania pelni sil. 316 Z latwoscia dotrzymywal nam kroku, choc przeciez musial znalezc czas na polowanie. Czwartej nocy niespodziewanie podniosl leb i pochwycil wiatr w nozdrza."Co sie dzieje?" "Lowcy. Podkradaja sie". Zostawil mieso, wstal. Znajdowal sie na zboczu nad obozem Mocarnego. Widzial przynajmniej dwudziestu ludzi, skradajacych sie w dol, przemykajacych od drzewa do drzewa. Uzbrojeni byli w luki. Dwoch przykucnelo pod oslona gaszczu. Po kilku chwilach Slepun wyczul dym. Blysnal nikly ogienek. Ci dwaj dawali sygnal innym, ktorzy sie rozbiegli bezszelestnie niczym cienie. Podzielili sie - czesc stanela wsrod drzew z napietymi lukami, pozostali zeslizgneli sie do obozu i do uwiazanych koni. Teraz juz na wlasne uszy slyszalem ostrozne kroki za namiotem. Slepun poczul zapach palonej zywicy. W nastepnej chwili dwie plonace strzaly ze swistem poszybowaly przez noc. Trafily w namiot Mocarnego. Jeszcze moment i podniosl sie wielki krzyk. Gdy rozespani zolnierze wypadli z namiotow, by biec w strone pozaru, lucznicy rozstawieni na zboczu wzgorza robili swoje. Mocarny, omotany kocami, wypadl z plonacego namiotu. -Glupcy! - wrzeszczal. - Oni przyszli po Bastarda! Strzec go za wszelka cene! Jakas strzala utknela w zmarznietej ziemi tuz obok jego stop. Mocarny krzyknal i rzucil sie na plask za wozem. Ledwie zdazyl, bo juz w deski wbily sie nastepne dwie strzaly. Zolnierze w moim namiocie zerwali sie na rowne nogi na pierwszy halas. Zignorowalem ich zupelnie, poniewaz wolalem obserwowac przebieg wypadkow oczyma Slepuna. Wreszcie jednak do namiotu wpadl sierzant. -Wyciagnac go na zewnatrz, przed plonacy namiot. Ma lezec na ziemi. Jesli przyjda po niego, poderznac mu gardlo! Rozkaz zostal wypelniony bardzo doslownie. Jeden z zolnierzy uklakl mi na plecach, przylozywszy do gardla obnazony noz. Szesciu innych utworzylo krag dookola nas. W ciemnosciach rozlegaly sie bezladne krzyki, panowal chaos. Drugi namiot stanal w ogniu. Plomienie strzelaly wysoko w gore i dobrze oswietlaly tamten koniec obozu. Gdy sprobowalem podniesc glowe, zeby zobaczyc, co sie dzieje, mlody zolnierz energicznie wcisnal mi twarz w zmarznieta ziemie. Zrezygnowalem z prob patrzenia wlasnymi oczyma i spogladalem wilczymi. Gdyby zolnierze Mocarnego nie byli tak zajeci pilnowaniem mnie oraz ochrona czlonka kregu Mocy, moze by zauwazyli, ze zaden z nas nie byl celem tego napadu. Podczas gdy wokol Mocarnego oraz plonacego namiotu padaly strzaly, w ciemnym koncu obozu cisi przybysze oswobadzali przemytnikow, pielgrzymow i kuce. Slepun pokazal mi, ze lucznik, ktory podpalil namiot Mocarnego, mial rysy twarzy rodziny Frantow, podobny byl do Szelmy jak rodzony brat. Przemytnicy przyszli odbic swoich. Podczas gdy zolnierze pilnowali Mocarnego i mnie, jency wysypali sie z obozu niczym ziarno z dziurawego worka. 317 Mocarny mial racje co do swoich podwladnych. Niejeden z nich przeczekal napad ukryty w cieniu namiotu albo wozu. Bez watpienia kazdy z nich bronilby sie zaciekle, gdyby zostal bezposrednio zaatakowany, ale nikt sie nie palil do poprowadzenia wypadu na lucznikow przyczajonych na wzgorzu. Nasuwalo sie podejrzenie, ze kapitan Znak nie byl jedynym, ktory ukladal sie z przemytnikami. Strzaly wysylane w strone napastnikow chybialy celu, bo jasno plonace namioty nie pozwalaly nic dostrzec w ciemnosciach, a nikt nie ryzykowal obrony, bo na tle ognia bylby wyraznie widoczny.Wkrotce wszystko sie skonczylo. Lucznicy na wzgorzu jeszcze wycofujac sie zasypywali nas gradem strzal, zajmujac uwage zolnierzy. Gdy deszcz pociskow urwal sie nagle, Mocarny zagrzmial do sierzanta, zadajac odpowiedzi, czy udalo sie mnie zatrzymac. Sierzant zerknal ostrzegawczo na swoich ludzi, a potem odkrzyknal, ze nadal jestem pojmany. Reszte tej nocy spedzilem lezac w sniegu, twarza do dolu, podczas gdy nie do konca ubrany Mocarny, sypiac iskrami z oczu, krazyl wokol mnie. Razem z namiotem splonela wiekszosc jego osobistych rzeczy. Odkrycie ucieczki przemytnikow oraz pielgrzymow zdawalo sie mniej wazne niz fakt, ze najwyrazniej nikt w obozie nie uzywal ubran rozmiaru pasujacego na Mocarnego. W sumie splonely cztery namioty. Wraz z kucami przemytnikow uprowadzono wierzchowca Mocarnego. Choc czlonek kregu Mocy ryczal i grozil straszliwa zemsta, nie staral sie zorganizowac pogoni. Zadowolilo go wymierzenie mi kilku kopniakow. Swit mial juz wkrotce rozjasnic niebo, gdy przyszlo mu do glowy spytac, czy piesniarka takze zostala uwolniona. Gdy uzyskal odpowiedz twierdzaca, oznajmil, ze to jeszcze jeden dowod, iz to ja bylem prawdziwym celem napadu. Potroil straze wokol mnie na te noc oraz na ostatnie dwa dni podrozy do Ksiezycowego Oka. Nie zobaczylismy juz wiecej napastnikow. I nic dziwnego. Zabrali wszystko, co wziac chcieli, i znikneli na wzgorzach. Szelma mial bez watpienia kryjowki takze po tej stronie rzeki. Jakos nie moglem znalezc w sobie zadnych cieplejszych uczuc wobec czlowieka, ktory mnie sprzedal, ale musialem przyznac, choc z niechecia, ze uczynil honorowo uciekajac wraz z pielgrzymami. Moze Wilga ulozy o tych wydarzeniach piesn. Ksiezycowe Oko bylo miasteczkiem ukrytym w dolinie pomiedzy gorskimi pasmami. Otaczalo je kilka gospodarstw. Brukowane ulice zaczynaly sie raptownie tuz przed drewniana palisada. Straz na wiezy zatrzymala nas przed brama. Dopiero po wejsciu za mury zorientowalem sie, jak bogate jest to miasto. Pamietalem z lekcji Krzewiciela, ze Ksiezycowe Oko, zanim stalo sie miejscem postoju karawan kupieckich zdazajacych na druga strone gor, bylo wysunieta placowka wojskowa Krolestwa Szesciu Ksiestw. W latach po zawarciu przez mojego ojca traktatu, gwarantujacego wolne przejscia przez gory, handlarze bursztynem, futrami oraz rzezbiona koscia sloniowa regularnie podrozowali przez Ksiezycowe Oko i wzbogacali miasto. 318 W ostatnich czasach wrogie posuniecia ksiecia Wladczego wszystko odmienily. Ksiezycowe Oko na nowo przeksztalcilo sie w placowke wojskowa, jaka bylo za czasow mego dziada. Zolnierze widoczni na ulicach nosili brazowo-zlote mundury zamiast blekitnych uniformow Krolestwa Szesciu Ksiestw. Nasz przemarsz przez ulice przyciagal uwage mieszkancow, ale ludzie skrywali ciekawosc. Najwyrazniej zbytnie zainteresowanie sprawami krola przynosilo nieszczescie.Mimo zmeczenia przygladalem sie miastu z zainteresowaniem. To tutaj dziadek przyprowadzil mnie do stryja Szczerego, tutaj stryj Szczery oddal pod opieke Brusowi. Zawsze sie zastanawialem, czy lud, z ktorego pochodzila matka, zamieszkiwal w poblizu Ksiezycowego Oka, czy tez podrozowalismy daleko, zeby znalezc mojego ojca. Na prozno jednak rozgladalem sie za jakims obrazem, ktory by obudzil wspomnienia utraconego dziecinstwa. Ksiezycowe Oko zdawalo mi sie jednoczesnie obce i znajome, jak kazde male miasteczko, do ktorego zdarzylo mi sie trafic. Roilo sie tu od zolnierzy. Namioty i prowizoryczne zadaszenia wyrosly prawie pod kazda sciana. Wygladalo to, jakby w ostatnim czasie raptownie przybylo miastu mieszkancow. Znalezlismy sie na dziedzincu, ktory zwierzeta zaprzezone do wozow z bagazami rozpoznaly jako swoj dom. Straz odprowadzila mnie do kwadratowego drewnianego budynku, dosc ponurego i pozbawionego okien. We wnetrzu, w obszernej izbie, jakis starzec siedzial na niskim taborecie przy wielkim kominku, gdzie wesolo plonal ogien. Mniej przyjemne wrazenie robilo troje drzwi z malymi zakratowanymi okienkami. Wprowadzono mnie do pomieszczenia za jednymi z nich, przecieto mi wiezy, a potem zostalem sam. Znajdowalem sie w najwygodniejszym ze znanych mi wiezien. Zlapalem sie na tej mysli i usmiechnalem niewesolo. Pod sciana stala prycza z siennikiem. Mialem do dyspozycji nocnik. Przez zakratowane okienko wpadalo troche swiatla i nieco ciepla. Zadnego zbyt wiele, lecz i tak bylo tu znacznie cieplej niz na zewnatrz. To pomieszczenie nie mialo surowosci prawdziwych kazamatow. Domyslilem sie, ze bylo przeznaczone dla pijanych lub niesubordynowanych zolnierzy. Dziwnie sie czulem, zdejmujac plaszcz i rekawice. Usiadlem na brzegu pryczy i czekalem. Jedynym wydarzeniem godnym uwagi tego wieczoru byl posilek: dostalem mieso, chleb, a nawet kubek piwa. Stary straznik, zeby podac mi jedzenie, otworzyl drzwi. Wrociwszy po kubek, przyniosl dwa koce. Kiedy mu podziekowalem, wydal sie poruszony. -Masz nie tylko oczy swego ojca, ale i jego glos - oznajmil ku memu zdziwieniu. I zaraz, dosc pospiesznie, zatrzasnal drzwi. Nikt wiecej sie juz do mnie nie odezwal. Slyszalem przeklenstwa i kpiny przy grze w kosci. Po glosach domyslilem sie, ze w izbie, oprocz starego klucznika, jest jeszcze trzech mlodszych zolnierzy. 319 Poznym wieczorem porzucili kosci dla cichej rozmowy. Niewiele slyszalem, bo ich slowa zagluszalo wycie wichru. Podnioslem sie bezszelestnie z pryczy i podszedlem do drzwi. Kiedy wyjrzalem przez zakratowane okienko, ujrzalem trzech straznikow. Starzec spal na lozku w kacie, ale tych trzech, w brazowo-zlo-tych mundurach ksiecia Wladczego, powaznie traktowalo swoje obowiazki. Jeden zapewne nie skonczyl czternastu lat, jeszcze sie nie golil. Pozostali dwaj to byli prawdziwi zolnierze. Pierwszy mial twarz gesciej poznaczona bliznami niz ja - typowy awanturnik. Drugi nosil starannie przystrzyzona brode. Najwyrazniej on dowodzil. Zaden nie byl senny. Awanturnik draznil sie z mlodym chlopakiem. Ten mial naburmuszona twarz. Przynajmniej tych dwoch nie przepadalo za soba. Awanturnik zaczal sie uskarzac na Ksiezycowe Oko. Trunki smakowaly tu podle, za malo bylo kobiet, a te, ktore juz tu trafialy, przypominaly zimne glazy. Nie mogl sie doczekac, kiedy krol spusci wojska ze smyczy i pozwoli podrzynac gardla. Nie mial watpliwosci, ze przebicie sie do Stromego i zajecie tego drzewnego fortu zajeloby najwyzej kilka dni. Jaki sens mialo czekanie? I tak w kolko. Pozostali kiwali glowami, jakby sluchali dobrze znanej litanii. Cichutko jak myszka wrocilem na prycze."Sympatyczna klatka". "Przynajmniej podjadlem nie najgorzej". "Nie tak dobrze jak ja. Przydaloby ci sie troche cieplego krwistego miesa. Uciekamy niedlugo?" "Natychmiast, gdy tylko wymysle jak". Jakis czas spedzilem na dokladnych ogledzinach celi. Sciany i podloga z grubo ciosanych klocow, starych i twardych jak zelazo. Podobnie sufit, ktorego ledwie siegalem czubkami palcow. I jeszcze drewniane drzwi z zakratowanym okienkiem. -Moglbym dostac wody? - zawolalem z cicha. Najmlodszy drgnal przestraszony, awanturnik zasmial sie z niego. Trzeci popatrzyl na mnie, potem bez slowa nabral wody z beczki w kacie. Podal mi miske przez kraty, pozwolil sie napic, a nastepnie zabral naczynie i odszedl. -Jak dlugo beda mnie tu trzymac? - zawolalem za nim. -Do smierci - odparl awanturnik z przekonaniem. -Mamy z nim nie rozmawiac - przypomnial mu chlopiec. -Cisza! - warknal sierzant. Rozkaz dotyczyl takze mnie. Stalem przy drzwiach, trzymalem sie zelaznych pretow i patrzylem na zolnierzy. Chlopak zaczal sie denerwowac, ale awanturnik patrzyl na mnie z chciwa uwaga krazacego rekina. Latwo moglem go sprowokowac. Zastanowilem sie, co by mi to dalo. Dosyc juz mialem zbierania razow, choc wydawalo sie, ze tylko to ostatnio dobrze mi wychodzi. Zdecydowalem odrobine nacisnac, sprawdzic, co sie wtedy stanie. -Dlaczego nie wolno wam ze mna rozmawiac? - spytalem zaciekawiony. 320 Wymienili spojrzenia.-Odejdz od drzwi i zamknij gebe - rozkazal mi sierzant. -Tylko zadalem pytanie - zaprotestowalem bez wiekszego przekonania. - Co moze byc zlego w rozmowie? Sierzant wstal, a ja w tej samej chwili cofnalem sie poslusznie. -Jestem zamkniety w celi, a was jest trzech. Nudze sie, i tyle. Moze przynajmniej mi powiedzcie, czy wiecie, co sie ze mna stanie? -Zrobia z toba to, co powinni byli zrobic, kiedy zabili cie za pierwszym razem - odpowiedzial awanturnik. - Zostaniesz powieszony nad woda, pocwiartowany i spalony. Sierzant odwrocil sie do niego. -Przestan gadac. Celowo sie z toba drazni, glupcze. Zaden z was wiecej sie do niego nie odezwie, nawet slowem. Wlasnie w ten sposob ludzie skazeni Rozumieniem podporzadkowuja sobie innych. Wciagajac ich w rozmowe. Wlasnie tak Bastard zabil Pioruna i jego oddzial. - Sierzant cisnal we mnie wscieklym spojrzeniem, po czym takim samym wzrokiem obrzucil swoich ludzi. Jeszcze tylko awanturnik usmiechnal sie do mnie szyderczo. -Nie wiem, co wam o mnie nagadali, ale to nieprawda - rzeklem. Nikt nie odpowiedzial. - Sluchajcie, jestem taki sam jak wy. Gdybym mial jakas wielka magiczna sile, to dalbym sie tak zamknac? Oczywiscie, ze nie. Jestem tylko kozlem ofiarnym, to wszystko. Wszyscy wiecie, jak to bywa. Jesli cos pojdzie zle, trzeba znalezc winnego. I padlo akurat na mnie. Znalem Pioruna, kiedy stacjonowal w Koziej Twierdzy. Popatrzcie na mnie. Czyja pasuje do tych bajd, ktorych wam naopowiadano? Czy ja wygladam na takiego, ktory by pokonal Pioruna? - i tak dalej, do konca ich warty. Raczej nie mialem szansy ich przekonac o swojej niewinnosci, ale moglem im udowodnic, ze moje gadanie ani ich odpowiedzi nie groza niczym strasznym. Opowiadalem o przesladujacym mnie pechu, historyjki z wlasnego minionego zycia, pewny, ze zostana rozniesione po calym obozie. Nie wiedzialem tylko, co by mi to mialo dac. Mimo wszystko stalem przy drzwiach, sciskalem prety i bardzo drobnymi ruchami probowalem je obluzowac. W przod i w tyl. Ciagle na nowo pchalem i ciagnalem. Zaden nawet nie drgnal. Nastepny dzien byl dla mnie meczarnia. Z kazda mijajaca godzina smierc podchodzila coraz blizej. Mocarny sie nie zjawil. Czekal na kogos, kto przejmie mnie z jego rak. Obawialem sie, ze to bedzie Stanowczy. Nie przypuszczalem, by ksiaze Wladczy powierzyl mnie na czas podrozy komukolwiek innemu. Nie chcialem sie spotkac ze Stanowczym. Przypuszczalem, ze nie starczy mi sily na obrone. Przez caly dzien pracowalem nad pretami i obserwowalem straznikow. Pod wieczor bylem gotow podjac ryzyko. Zjadlszy posilek skladajacy sie z sera i owsianki, ulozylem sie na pryczy i przygotowalem do uzywania Mocy. Ostroznie opuscilem mury strzegace mego umyslu, obawiajac sie, ze tuz za nimi moze sie czaic Mocarny. Siegnalem - i nic. Skupilem sie, sprobowalem 321 jeszcze raz - z tym samym skutkiem. Otworzylem oczy, wbilem wzrok w ciemnosci. To niesprawiedliwe. Tak bardzo niesprawiedliwe, ze az chcialo mi sie wyc. Sny narzucane Moca nawiedzaly mnie niezaleznie od mojej woli, a kiedy szukalem wejscia do czarnej rzeki krolewskiej magii - nie potrafilem w ogole jej odnalezc. Sprobowalem jeszcze dwa razy, nim pulsujacy bol glowy kazal mi sie poddac. Moc nie zamierzala mi ulatwic ucieczki."Co oznacza, ze pozostaje nam Rozumienie" - zauwazyl Slepun. Byl bardzo blisko. "Nie wiem, jak mialoby mi pomoc" - przyznalem. "Ani ja. Ale wykopalem dziure pod ogrodzeniem, na wypadek gdybys zdolal sie wydostac z klatki. Nie bylo to latwe, bo ziemia jest zamarznieta, a pale wkopane gleboko. Jesli jednak zdolasz wyjsc z klatki, wyprowadze cie z miasta". "Madre posuniecie" - pochwalilem go. Przynajmniej jeden z nas cos robil. "Wiesz, gdzie bede dzisiaj spal?" - tlumiona wesolosc w tej mysli. "Gdzie?" - spytalem poslusznie. "Pod twoimi nogami. Miejsca tu w sam raz". "Slepunie, to szalone zuchwalstwo. Ktos mogl cie zobaczyc!" "Byl tu przede mna z tuzin psow. Nikt nie zwroci uwagi, ze wchodze albo wychodze. Przez caly wieczor rozgladalem sie po tej ludzkiej krolikami. Wszystkie domy maja miejsce pod spodem. Bardzo latwo sie przemykac od jednego do drugiego". "Badz ostrozny" - przestrzeglem go. Nie moglem jednak zaprzeczyc, ze dobrze bylo wiedziec, iz jest tak blisko. Noc minela mi niespokojnie. Wszyscy trzej straznicy bardzo dbali, zeby zawsze oddzielaly mnie od nich drzwi. Rankiem sprobowalem pozyskac sobie klucznika, kiedy podawal mi kubek herbaty i dwa suchary. -Znales mojego ojca - zagadnalem, gdy przekladal jedzenie miedzy pretami. - Ja nigdy go nie spotkalem. -Tym lepiej dla ciebie - odparl z przekonaniem. - Trudno bylo polubic ksiecia Rycerskiego. Sztywny jakby kij polknal. Nam kladl do glowy prawa i rozkazy, a sam plodzil bastardy. Tak... znalem twojego ojca. Znalem go lepiej, nizbym chcial. - Odwrocil sie od krat, odbierajac mi nadzieje, ze zdolam z niego uczynic sprzymierzenca. Usiadlem na pryczy, trzymajac w dloniach suchary i zapatrzylem sie tepo w sciane. Tak minal jeszcze jeden beznadziejny dzien. Innymi slowy, Stanowczy byl o jeden dzien blizej. Jeden dzien mniej dzielil mnie od Kupieckiego Brodu. I jeden dzien mniej zostal mi do smierci. Ciemna i zimna noca obudzil mnie Slepun. "Dym. Duzo". Usiadlem na pryczy. Podszedlem do okienka w drzwiach i wyjrzalem. Stary spal w swoim kacie. Chlopak i awanturnik grali w kosci, sierzant obcinal sobie nozem paznokcie. Panowal spokoj. 322 "Skad ten dym?""Mam pojsc zobaczyc?" "Tak, prosze. Tylko badz ostrozny". "Czy ja kiedy nie jestem ostrozny?" Przez jakis czas stalem obok drzwi mojej celi i obserwowalem straznikow. Wreszcie Slepun siegnal ku mnie znowu. "To duzy dom, pachnie ziarnem. Pali sie w dwoch miejscach". "Nikt nie wola na alarm?" "Nikt. Ulice sa puste i ciemne. Wszyscy spia". Zamknalem oczy, popatrzylem przez Slepuna. Palil sie spichlerz. W dwoch miejscach ktos podlozyl ogien. W jednym tylko sie dymilo, ale w drugim plomienie juz lakomie oblizywaly sucha drewniana sciane. "Wracaj. Moze nam sie uda wykorzystac sytuacje". "Ide". Ruszyl ulica, chylkiem, od domu do domu. Za nami sciany spichlerza zaczely juz trzaskac w coraz silniejszym ogniu. Wilk przystanal, wciagnal w nos powietrze i zmienil kierunek. Wkrotce mial przed oczyma jeszcze jeden pozar. Ten zarlocznie pochlanial przykryty stog slomy na tylach jakiejs stodoly. Dym pelznal leniwie w nocne niebo. Nagle z poteznym sykiem wystrzelil czerwony plomien i caly stog zajal sie zywym ogniem. Iskry strzelaly wysoko w czarna noc. Kilka spadlo na dachy sasiednich domow. "Ktos podlozyl ogien celowo. Zawracaj!" Slepun wrocil lotem blyskawicy. W drodze dostrzegl jeszcze jeden ogien, lizacy klab natluszczonych szmat, podlozony pod rog jednego z wojskowych barakow. Wiatr rozdmuchiwal plomienie; szybko zaczely sie wspinac po slupie wspierajacym budynek, zwinely sie pod deskami podlogi. Zimowe mrozy wysuszyly drewno rownie dokladnie, jak to czynia letnie upaly. Wszelkie przerwy miedzy budynkami zapelnialy namioty i inne prowizoryczne schronienia. Jesli jeszcze jakis czas nikt nie zauwazy plomieni, Ksiezycowe Oko do rana zmieni sie w popielisko. I ja razem z nim, jesli pozostane zamkniety w celi. "Ilu cie strzeze?" "Czterech. Oraz zaryglowane drzwi". "Jeden z nich ma klucz". "Czekaj. Moze szanse sie zmienia. Moga tez otworzyc drzwi, zeby mnie wyprowadzic". Gdzies w miescie podniosl sie alarmujacy krzyk. Dostrzezono pierwszy ogien. Stalem w celi, lecz sluchalem uszami Slepuna. Stopniowo krzyki przybieraly na sile, wreszcie nawet moi straznicy podniesli sie, pytajac jeden drugiego: -Co to? -Co sie dzieje? 323 Awanturnik otworzyl drzwi wejsciowe. Do izby wdarlo sie zimno wraz z zapachem dymu.-Wyglada na spory pozar na drugim koncu miasta - oznajmil. W nastepnej chwili pozostali dwaj takze wychylali sie przez drzwi. Rozmawiali podnieceni, podniesionymi glosami. Obudzil sie stary i takze podszedl do wyjscia. Ktos przebiegl ulica. -Pali sie! - krzyczal. - Spichlerze plona! Dawac wiadra! Chlopiec zerknal na oficera. -Mam sprawdzic, co sie dzieje? Przez jeden moment sierzant przezywal rozterke, lecz pokusa okazala sie zbyt wielka do przezwyciezenia. -Nie. Ty zostajesz, ja sprawdze. Miejcie sie na bacznosci. Zlapal plaszcz i zniknal w mroku. Chlopak, zawiedziony, odprowadzal go wzrokiem. Dlugo stal w drzwiach. -Patrzcie! - krzyknal nagle. - Drugi pozar! Tam! Awanturnik zaklal, chwycil plaszcz. -Ide rzucic okiem. -Mielismy pilnowac Bastarda! -Pilnuj! Zaraz wroce, chce tylko sprawdzic, co sie dzieje. - Ostatnie slowa rzucil juz przez ramie. Chlopak i staruch wymienili spojrzenia. Klucznik wrocil na prycze, ale chlopaka ciagle nioslo do drzwi. Widzialem z celi fragment ulicy. Dojrzalem biegnacych mezczyzn, zaraz ktos przejechal wozem zaprzezonym w dwa konie - wszyscy ciagneli do pozaru. -Jest bardzo zle? - zapytalem. -Niewiele stad widac. Tylko ogien za stajniami. Strasznie duzo iskier. - Chlopak byl wyraznie rozczarowany, ze jest tak daleko od dramatycznych wydarzen. Nagle przypomnial sobie, z kim rozmawia. Z rozmachem zatrzasnal drzwi. - Nie odzywaj sie do mnie! Usiadl na krzesle, odwrocony plecami. -Daleko stad do spichlerzy? - zapytalem. Nawet na mnie nie spojrzal. Siedzial ze wzrokiem wbitym w sciane. -Pytam dlatego - podjalem swobodnym tonem - ze chcialbym wiedziec, co zrobicie, jesli ogien zdola tu dotrzec. Nie chcialbym sie spalic zywcem. Macie klucze? Chlopak spojrzal na starego. Ten odruchowo przesunal dlon w strone woreczka przywieszonego u pasa, jakby chcial sprawdzic, czy na pewno tam jest. Zaden sie nie odezwal. Stalem przy okienku i patrzylem na klucznika. Po jakims czasie chlopak podszedl do drzwi i znowu je otworzyl. Widzialem, jak zaciska szczeki. Stary wyjrzal mu nad ramieniem. -Szerzy sie? Ogien zima to straszna rzecz. Wszystko suche jak pieprz. 324 Chlopak nie odpowiedzial, lecz zerknal na mnie. Reka starego powedrowala do woreczka.-Zwiazcie mi rece i wyprowadzcie mnie stad - prosilem. - Zaden z nas przeciez nie chce tu spotkac sie z ogniem. Chlopiec znowu na mnie zerknal. -Nie jestem taki glupi - oznajmil. - Nie zamierzam umierac za to, ze pozwolilem ci uciec. -Dla mnie mozesz splonac zywcem, Bastardzie - dorzucil stary i dalej wygladal za drzwi. Nawet ja uslyszalem glosny szum plomieni. Wiatr niosl teraz gesta won dymu. Chlopak byl coraz bardziej przestraszony. Widzialem biegnacych ludzi, krzyczeli cos o bijatyce na rynku. Potem juz tlum walil ulica; slyszalem brzek mieczy i chrzest lekkiej zbroi. Do wnetrza izby wpadaly drobiny popiolu, a ogien huczeniem zagluszal nawet wiatr. Na ulicy zrobilo sie szaro od dymu. Nagle chlopiec i stary wpadli do izby. Za nimi ukazal sie Slepun. Wyszczerzywszy wszystkie zeby, stanal w progu, odcinajac droge ucieczki. Warkot wydobywajacy sie z jego gardzieli byl glosniejszy niz huk ognia. -Otworzcie drzwi celi, a nic wam nie zrobi! - zawolalem. Niespodziewanie chlopak dobyl miecza. Byl dobrym szermierzem. Nie czekal, az wilk na niego skoczy, sam natarl z opuszczona bronia, chcial go wyprzec za drzwi. Slepun bez trudu wywinal sie przed ostrzem, lecz aby tego dokonac, musial umknac z chaty. Chlopak wykorzystal okazje, pomknal za wilkiem w ciemnosc. W tej samej chwili stary zatrzasnal drzwi. -Zamierzasz tu zostac i razem ze mna splonac zywcem? - spytalem tonem towarzyskiej pogawedki. Nie zastanawial sie dlugo. -Pal sie sam! - rzucil. Szarpnal drzwi i juz go nie bylo. "Slepunie! Ten stary ma klucz!" "Dopadne go". Zostalem w wiezieniu sam. Przypuszczalem, ze chlopak wroci, ale sie pomylilem. Uchwycilem prety i z calej sily zatrzaslem drzwiami. Ledwie drgnely, lecz jeden pret obluzowal sie odrobine. Zaczalem go szarpac, opieralem sie stopami 0 drzwi, zeby zawisnac na nim calym ciezarem. Wiecznosc minela, nim udalo mi sie wyrwac jeden koniec. Wygialem pret do dolu, a potem szarpalem w przod 1 w tyl, az zostal mi w reku. Niestety, gdyby nawet udalo mi sie wyrwac wszystkie, i tak bym sie nie przecisnal przez okienko. Pret byl za gruby, zeby go wykorzystac jako lom. Dym wokol mnie zgestnial. Ogien podszedl blisko. Probowalem wywazyc drzwi ramieniem - nadaremnie. Wystawilem reke przez okienko, wymacalem ciezka metalowa sztabe. Przesunalem po niej palcami, az znalazlem klodke. Siegalem do niej tylko czubkami palcow. Nie mialem pewnosci, ale chyba zaczynalo sie robic cieplej. 325 Wlasnie walilem na oslep zelaznym pretem w klodke i w skobel, kiedy otworzyly sie zewnetrzne drzwi. Do izby wkroczyl czlowiek odziany w braz i zloto gwardii ksiecia Wladczego.-Przybywam po Bastarda! W tej samej chwili gwardzista dostrzegl, ze nie ma tu nikogo oprocz mnie. Odsunal kaptur i zobaczylem Wilge. Nie wierzylem wlasnym oczom. -Udalo sie nadspodziewanie latwo - stwierdzila. Twarz miala posiniaczona i opuchnieta, ale bila z niej duma. -Nie do konca sie udalo - rzeklem. - Cela jest zamknieta. Przerazila sie. -Ten budynek juz zajal sie ogniem. Chwycila wyrwany przeze mnie pret reka wolna od bandazy. Uniosla dlon, by rozbic skobel, i wtedy wpadl Slepun. Rzucil na podloge skrwawiony woreczek starego. Spojrzalem na wilka, nagle przerazony. -Zabiles go? "Wzialem od niego, co ci potrzebne. Spiesz sie. Ta klatka plonie". Zmartwialem. Przeze mnie Slepun zatracil swa dzika czystosc. Wilga patrzyla to na niego, to na mnie, to na woreczek lezacy na podlodze. Bala sie zrobic chocby krok. "Ty za to straciles czesc czlowieczenstwa. Nie ma teraz czasu na rozmyslania, bracie. Ty nie zabilbys wilka, zeby mi uratowac zycie?" Nie musialem odpowiadac. -W woreczku jest klucz - odezwalem sie do Wilgi. Jeszcze przez moment tylko stala i patrzyla z obawa na wilka. Potem sie schylila, wydobyla ze skorzanej sakiewki ciezki klucz. Wlozyla go w zamek, a ja modlilem sie do wszystkich bogow, przestraszony, ze moglem uszkodzic mechanizm. Wilga obrocila klucz, wyrwala klodke, podniosla rygiel. -Wez koce - poradzila mi. - Na zewnatrz siarczysty mroz. Czulem goraco promieniujace od tylnej sciany celi. Zlapalem koce, plaszcz i rekawice. Miedzy deskami saczyl sie dym. Rzucilismy sie do ucieczki. Nikt nie zwracal na nas uwagi. Nikt juz nie walczyl z ogniem. Pozoga zalala miasto. Ludzie, ktorych mijalismy, zajeci byli ratowaniem dobytku i zycia. Jakis czlowiek za nami pchal na taczkach napredce spakowane rzeczy - ciekawe, czy nalezaly do niego. Ledwie rzucil nam ostrzegawcze spojrzenie. Ujrzelismy stajnie w ogniu. Chlopcy stajenni zwijali sie jak w ukropie, wyprowadzali konie z boksow, ale ciagle dobiegaly przerazone kwiki zwierzat uwiezionych we wnetrzu; mrozily bardziej niz lodowaty wiatr. Dom po drugiej stronie ulicy runal ze strasznym trzaskiem, rzucajac w nas huragan parzacych iskier. Ksiezycowe Oko ginelo w ogniu. Plomienie przeskakiwaly z domu na dom, wiatr niosl iskry poza mury 326 miasta, az do lasu. Nie mialem pewnosci, czy nawet gleboki snieg powstrzyma zywiol.-Predzej! - krzyknela Wilga rozzloszczona. Dopiero wtedy zdalem sobie sprawe, ze stoje bez ruchu i gapie sie na plonace miasto. Ruszylem za nia bez slowa. Kretymi uliczkami bieglismy co sil. Wilga chyba znala droge. Dotarlismy do jakiegos skrzyzowania. Musiala sie tu rozegrac walka, bo na ziemi lezaly cztery trupy, wszystkie w barwach Ksiestwa Trzody. Zatrzymalem sie, pochylilem nad jedna z kobiet. Wzialem jej noz i sakiewke. Zblizalismy sie do rogatek. Nagle tuz obok zadudnily kola wozu. Dwa ciagnace go konie byly zupelnie do siebie nie dopasowane, a w dodatku spienione z wysilku. -Wsiadac! - krzyknal ktos. Wilga bez wahania wskoczyla na wozek. -Pustka? - zdumialem sie niebotycznie. -Szybciej! - krzyknela staruszka. Wskoczylem, wilk jednym susem znalazl sie obok mnie. Pustka nie czekala, az sie usadowimy. Ruszylismy z kopyta, wozek z gwaltownym szarpnieciem wyrwal do przodu. Ujrzelismy bramy miasta. Otwarte na osciez i bez strazy, bujaly sie na zawiasach, popychane goracym wiatrem. Pustka nawet nie zwolnila. Katem oka dostrzeglem rozciagniete na ziemi cialo. Minelismy mury miejskie i nie ogladajac sie za siebie, pognalismy ciemna droga, doganiajac innych uciekinierow, ktorzy uratowali z pozogi wozy i taczki. Zdazali najwyrazniej do przysiolkow otaczajacych miasto, w poszukiwaniu schronienia na noc. Pustka bez ustanku poganiala konie. Noc wokol nas zgestniala i pociemniala, ludzi spotykalismy coraz rzadziej. Zauwazylem, ze Wilga oglada sie za siebie. -A mialo to byc tylko odwrocenie uwagi - rzekla zalekniona. I ja spojrzalem do tylu. Wielka pomaranczowa luna malowala tlo dla czarnych murow obronnych Ksiezycowego Oka. Iskry wzlatywaly w niebo niczym roje pszczol. Ryk plomieni przypominal wycie sztormu. Na naszych oczach zawalil sie kolejny dom, jeszcze jeden snop iskier wzbil sie do gory. -Odwrocenie uwagi? - nie dowierzalem. - Wyscie to zrobily? Zeby mnie uwolnic? Wilga obrzucila mnie pelnym zdumienia spojrzeniem. -Przykro mi, ale musze cie rozczarowac. Pustka i ja przyjechalysmy po ciebie, ale nie my wzniecilysmy pozar. To robota rodziny Frantow. Zemsta na wiarolomnych sojusznikach. Przyszli tutaj, zeby ich znalezc i zabic. Potem odeszli. - Pokrecila glowa. - Zbyt skomplikowane, zeby teraz wyjasniac, nawet gdybym 327 sama rozumiala. Najwyrazniej gwardia krolewska w Ksiezycowym Oku byla dobrze oplacana od dawna, zeby nie widziec i nie slyszec przemytnikow z rodziny Szelmy. A przemytnicy dbali, zeby zolnierze zsylani na ten posterunek mieli troche radosci z zycia. Domyslam sie, ze kapitan Znak zgarnial wiekszosc korzysci dla siebie. Nie byl osamotniony, ale tez niechetnie sie dzielil. - Westchnela. - Potem przybyl Mocarny. Nic nie wiedzial o miejscowych ustaleniach. Wraz z nim pojawila sie spora grupa nowych zolnierzy, ktorzy probowali tu zaprowadzic wojskowa dyscypline. Szelma sprzedal cie kapitanowi Znakowi, ale w tym samym czasie ktos ujrzal szanse sprzedania kapitana Znaka i jego tajemnicy Mocarnemu. Mocarny dostrzegl w tym nadzieje pojmania ciebie, a jednoczesnie pozbycia sie szajki przemytnikow. Tyle ze Szelma oraz reszta rodziny Frantow dobrze zaplacili za bezpieczne przejscie pielgrzymow. Gdy zolnierze zlamali dane slowo, honor Szelmy doznal uszczerbku. - Zamilkla, a po chwili podjela ze scisnietym gardlem. - Zolnierze zniewolili kilka kobiet. Jedno dziecko zmarlo od mrozu. Jeden czlowiek, ktory probowal bronic zony, nigdy juz nie bedzie chodzil. - Jakis czas slychac bylo tylko chrzest kol toczacych sie po pokrytej sniegiem drodze, a w oddali huczacy ryk pozogi. - Slyszales o honorze przemytnika? Oto Szelma i jego ludzie pomscili zniewage.Patrzylem na plonace miasto. Nie dbalem o Mocarnego ani jego ludzi, ale w tych domach mieszkali kupcy z rodzinami. Pozoga strawila do cna ich mienie. A zolnierze Krolestwa Szesciu Ksiestw zachowywali sie w stosunku do pojma-nych jak wyjeci spod prawa zboje, a nie jak gwardia krolewska. Nie jak wojsko Krolestwa Szesciu Ksiestw sluzace sprawiedliwemu wladcy. Pokrecilem glowa. -Krol Roztropny kazalby ich wszystkich powywieszac. -Nie win siebie - rzekla Wilga. - Ja juz dawno sie nauczylam nie winic siebie za zlo, ktore mi ktos wyrzadzil. To nie moja wina. To nawet nie twoja wina. Ty byles tylko katalizatorem, ktory zapoczatkowal lancuch wydarzen. -Nie nazywaj mnie tak - wyrwalo mi sie blagalnie. Wozek Pustki, turkoczac glosno, uwozil nas w noc. 20. POGON Pokojowe stosunki miedzy Krolestwem Szesciu Ksiestw a Krolestwem Gorskim, istniejace za czasow panowania krola Roztropnego, nie mialy dlugiej tradycji. Krolestwo Gorskie od dziesiatkow lat decydowalo o przeplywie towarow przez gorskie przejscia -podobnie jak Krolestwo Szesciu Ksiestw stanowilo o przewozie dobr rzekami Chlodem i Kozia. Cala wymiana handlowa oraz kwestie graniczne zalezaly od kaprysnych decyzji obu stron, z uszczerbkiem dla wzajemnych stosunkow. Wreszcie, za panowania krola Roztropnego, doszlo do zawarcia traktatow handlowych, podpisanych przez nastepce tronu ksiecia Rycerskiego jako reprezentanta Krolestwa Szesciu Ksiestw oraz przez ksiecia Ruriska, ze strony Krolestwa Gorskiego, ktore legly u podstaw stalego pokoju miedzy dwoma panstwami. Zyskaly one na znaczeniu, gdy po uplywie z gora dziesieciu lat narzeczona nastepcy tronu Krolestwa Szesciu Ksiestw, ksiecia Szczerego, zostala gorska ksiezniczka Ketriken. W nastepstwie przedwczesnej smierci jej starszego brata, ksiecia Ruriska, ktory zakonczyl zycie w przeddzien ceremonii slubnej, ksiezniczka Ketriken zostala jedyna dziedziczka korony Krolestwa Gorskiego. Wydawalo sie, ze oba kraje beda w swoim czasie rzadzone przez jeden rod krolewski i ostatecznie stana sie jednym panstwem.Niestety, dalsze wydarzenia zaprzepascily wszelkie nadzieje. Krolestwo Szesciu Ksiestw padlo ofiara niespodziewanych najazdow Zawyspiarzy, a rownoczesnie oslabily je wewnetrzne wasnie, ktore poroznily czlonkow rodu panujacego. Nastepca tronu, ksiaze Szczery, puscil sie na wyprawe w poszukiwaniu Najstarszych, krol Roztropny padl ofiara mordu, a wowczas ksiaze Wladczy zagarnal tron. Obdarzal ksiezne Ketriken tak wielka nienawiscia, ze malzonka prawowitego dziedzica musiala, przez wzglad na dobro noszonego pod sercem dziecka, salwowac sie ucieczka do rodzinnych gor. Samozwanczy krol Wladczy odczytal ten gest rozpaczy jako zerwanie uzgodnien dotyczacych przyszlego polaczenia panstw i podjal starania zmierzajace do wprowadzenia swych wojsk na terytorium Krolestwa Gorskiego -pod pozorem strazy dla karawan kupieckich. Skoro lud gorski oparl sie tym probom, samozwaniec postanowil zamknac granice dla wymiany handlowej. Poniewaz i tych zamiarow nie udalo mu sie do konca zrealizowac, podjal zdecydowane kroki zmierzajace do skompromitowania pani Ke- 329 triken, a rownoczesnie, wykorzystujac uczucia patriotyczne, budowal w ludziach wrogosc w stosunku do Krolestwa Gorskiego. Cel tych dzialan wydawal sie jasny: przylaczyc -jesli sie to okaze konieczne, nawet sila - ziemie Krolestwa Gorskiego jako prowincje Krolestwa Szesciu Ksiestw. Czas byl dla podobnych dzialan jak najgorszy. Nasz kraj zmagal sie z wrogiem, z ktorym samozwaniec nie chcial lub nie potrafil sobie poradzic. W calej historii Krolestwa Gorskiego nikomu nie udalo sie zawojowac tej krainy srodkami militarnymi, a krol Wladczy najwyrazniej wlasnie do tego dazyl. Pytanie, dlaczego tak desperacko pragnal przejac terytorium owego panstwa, poczatkowo uchodzilo powszechnej uwadze. * * * Noc byla mrozna. W jasnym blasku ksiezyca dobrze widzielismy droge, ale niewiele wiecej. Przez jakis czas sluchalem skrzypienia konskich kopyt na sniegu i probowalem ogarnac umyslem ogrom zdarzen.Wilga strzepnela zabrane z celi koce, podala mi jeden, drugim sama owinela nogi. Siedziala skulona, z dala ode mnie, wzrok wbila w przestrzen za wozkiem. Czulem, ze chciala byc sam na sam z myslami. Pomaranczowa luna, znaczaca miejsce, gdzie niedawno wznosilo sie Ksiezycowe Oko, nikla w oddali. -Pustka! - zawolalem przez ramie. - Dokad jedziemy? -Jak najdalej od Ksiezycowego Oka - odpowiedziala. Slyszalem w jej glosie znuzenie. Wilga ocknela sie z zadumy. -Myslalysmy, ze ty bedziesz wiedzial, co robic. -Dokad pojechali przemytnicy? Bardziej sie domyslilem, niz zobaczylem, ze wzruszyla ramionami. -Nie chcieli nam zdradzic. Powiedzieli, ze jesli idziemy po ciebie, to musimy sie od nich oddzielic, bo Mocarny wysle za toba wojsko. Pokiwalem glowa, bardziej do siebie niz do niej. -Wysle. Obwini mnie za zniszczenie miasta. Bedzie sie mowilo, ze napastnicy to zolnierze Krolestwa Gorskiego, wyslani, zeby mnie odbic. - Wyswobodzilem sie z koca. - A kiedy nas zlapia, zabija was obie. -Nie zamierzamy dac sie zlapac - zauwazyla Pustka. -Nic wam sie nie stanie - obiecalem - jesli bedziemy dzialac madrze. Zatrzymaj wozek. Pustka nie musiala szarpac cugli. Konie juz od dluzszego czasu wlokly sie noga za noga. Zarzucilem swoj koc na Wilge i obszedlem zaprzeg. Zza wozka wylonil sie zaciekawiony Slepun. 330 -Co robisz? - spytala Pustka, gdy odpieta uprzaz spadla na zasniezona ziemie.-Szykuje wam wierzchowce. Nie mamy siodel. Potrafisz jechac wierzchem bez siodla? - Nozem zabitej kobiety przecinalem rzemienie. -Chyba bede musiala - zauwazyla gderliwie, zlazac z wozka. - Tyle ze we trojke na dwoch koniach nie zajedziemy ani daleko, ani szybko. -Dla ciebie i Wilgi dwa beda w sam raz. Dacie sobie rade - zapewnilem. - Wystarczy jechac przed siebie. Wilga stala na wozie i wpatrywala sie we mnie z uwaga. Nie potrzebowalem swiatla ksiezyca, by dostrzec na jej twarzy niedowierzanie. -Zostawiasz nas? Chociaz po ciebie wrocilysmy? Ja widzialem to inaczej. -Wy mnie zostawiacie - poprawilem. - Jesli bedziecie jechaly caly czas w strone Krolestwa Gorskiego, musicie natrafic na Strome. To jedyne wieksze skupisko ludzkie w tej krainie. Nie jedzcie prosto do Stromego, bo spodziewaja sie, ze tak wlasnie postapicie. Znajdzcie jakas mniejsza osade i ukryjcie sie w niej na pewien czas. Lud gorski jest goscinny. Gdy ucichna wiesci o pogoni, wtedy ruszajcie do Stromego. Dzis w nocy starajcie sie dotrzec jak najdalej, zanim poprosicie o schronienie czy zywnosc. -A co ty zamierzasz? - spytala Wilga cicho. -Slepun i ja ruszamy wlasna droga. Powinnismy byli tak uczynic juz dawno. Najszybciej podrozujemy we dwoch. -Wrocilam po ciebie - rzekla Wilga lamiacym sie glosem. Byla zdruzgotana. - Chociaz tyle wycierpialam. I reka, i... i wszystko... -Zamierza ich sprowadzic z naszego sladu - odezwala sie nagle Pustka. -Trzeba ci pomoc wsiasc? - spytalem cicho. -Nie potrzebujemy od ciebie zadnej pomocy! - oswiadczyla Wilga rozgniewana - Jak sobie przypomne, co przezylam, zeby isc z toba... Jak ponure, czego dokonalysmy, zeby cie uwolnic... Gdyby nie ja, zywcem bys sie spalil! -Wiem. - Nie mialem czasu na wyjasnienia. - Do widzenia - odezwalem sie nieglosno. I zostawilem je tam, odszedlem w las. Slepun szedl obok. Wokol nas zamknely sie drzewa i wkrotce stracilismy obie kobiety z oczu. Pustka pojela moj plan. Jak tylko Mocarny opanuje ogien, a moze nawet wczesniej, przypomni sobie o mnie. Znajda starego, zabitego przez wilka, i nie uwierza, ze zginalem w celi. Wysla pogon. Rozesla konnych po wszystkich drogach w Krolestwie Gorskim i wkrotce schwytaja Wilge oraz Pustke. Chyba ze poscig znajdzie inny slad, trudniejszy. Trop wiodacy na przelaj przez gorska kraine, prosto do Stromego. Na zachod. Nie bedzie to latwe. Nie wiedzialem dokladnie, co sie znajduje pomiedzy mna a stolica Krolestwa Gorskiego. Prawdopodobnie nie bylo miast, gdyz gorska kraina nie miala wielu mieszkancow. Zyli tu glownie koczownicy, mysliwi 331 oraz rolnicy hodujacy owce i kozy, skupiajacy sie w odosobnionych siolach lub malych miasteczkach otoczonych przez tereny nie zamieszkane dostatecznie duze, by wszyscy mogli sie wyzywic. Niewielka mialem szanse, ze trafi sie okazja, by wyprosic lub ukrasc zywnosc czy ubranie. Najbardziej martwilo mnie jednak, ze moglem sie znalezc u stop gory, na ktora nie sposob sie wspiac, albo na brzegu jednej z licznych rwacych, lodowatych rzek, ktore pedzily wawozami i waskimi dolinami."Nie ma sensu sie martwic na zapas - zauwazyl Slepun. - Jesli tak sie zdarzy, znajdziemy sposob ominiecia przeszkody i moze dotrzemy na miejsce nieco pozniej, ale jesli bedziemy stac i sie zamartwiac, nie dotrzemy nigdy". Maszerowalismy cala noc. Gdy wychodzilismy spod drzew, patrzylem w gwiazdy i ustalalem droge na zachod. Rozmyslnie wybieralem szlaki latwiejsze dla piechura i wilka niz czlowieka na koniu. Zostawialismy slady na porosnietych krzewami zboczach oraz pod splatanymi galeziami w waskich przeleczach. Brnac przez geste zarosla pokrzepialem sie nadzieja, ze dzieki mnie Pustka i Wilga zyskuja czas na ucieczke. Probowalem nie myslec o tym, ze Mocarny mogl wyslac tylu tropicieli, by zdolali podazac wszystkimi tropami. Musialem sie szybko oddalic, a potem rzucic Mocarnemu przynete, by za mna wyslal wszystkie sily. Zamierzalem sie objawic jako zagrozenie dla ksiecia Wladczego. Smiertelne zagrozenie, ktore nalezy zlikwidowac natychmiast. Podnioslem oczy na szczyt. Rosla tam kepa wielkich cedrow. Mialem zamiar zatrzymac sie pod ich oslona, rozpalic niewielki ogien i sprobowac siegnac Moca. Nie mialem kozlka, totez musialem sobie przynajmniej zapewnic warunki do odpoczynku. "Bede cie strzegl" - zapewnil Slepun. Cedry byly rzeczywiscie ogromne, a korony mialy tak geste, ze nie przedostala sie przez nie ani odrobina sniegu. Ziemie zascielal gruby kobierzec pachnacych igiel. Usypalem sobie z nich poslanie, potem zebralem solidny zapas chrustu. Po raz pierwszy zajrzalem do skradzionej sakiewki. Znalazlem tam krzesiwo. Oprocz niego szesc monet, kilka kosci do gry, zlamana bransolete oraz zawiniety w strzep tkaniny pukiel jasnych wlosow. Wiele mozna bylo z tych drobiazgow wywnioskowac o zolnierskim zywocie. Oderwalem kawalek sciolki i pogrzebalem pod nia kosci, kosmyk wlosow oraz bransolete. Wolalem nie dociekac, kogo zostawila ta kobieta: dziecko, czy moze kochanka. Nie ja ja zabilem. Tylko gdzies w glebi mysli rozbrzmiewal mi zlosliwy szept: "katalizator". Przeciez mogla nadal zyc. Czulem sie stary, chory i zmeczony. Z wysilkiem odsunalem od siebie wspolczucie dla tej kobiety i zal do wlasnego losu. Rozpalilem ogien, reszte chrustu zebralem w sterte blisko, pod reka. Owinalem sie plaszczem i polozylem na pachnacym lozu z cedrowych igiel. Wzialem gleboki oddech, zamknalem oczy i przywolalem Moc. 332 Jakbym wpadl do rwacej rzeki. Nie bylem przygotowany na tak latwe dotarcie do celu, omal nie dalem sie porwac. Tutaj rzeka Mocy zdawala sie glebsza, bardziej dzika. Nie wiedzialem, co bylo powodem: wieksza bieglosc w sztuce, czy moze cos innego? Odnalazlem siebie i zdecydowanie uzbroilem przeciwko pokusom krolewskiej magii. Nie chcialem rozwazac, ze stad moglem z latwoscia dotrzec myslami do Sikorki i naszego dziecka, moglem ujrzec, niczym na wlasne oczy, jak malenka rosnie, jak obie sobie radza. Nie siegnalem tez ku krolowi Szczeremu, choc bardzo tego pragnalem. Nie watpilem, ze znalazlbym go bez trudu. Nie po to sie tu znalazlem. Przybylem, by wyzwac wroga, i musialem sie miec na bacznosci. Obwarowalem sie na wszelkie znane mi sposoby, ktore nie zamykaly przede mna siegania Moca, i zwrocilem swa wole ku Mocarnemu.Rozciagalem sie, szukalem go ostroznie, gotow w razie ataku natychmiast schronic sie za murami. Znalazlem go bez trudu. Zdumiewajace, ze nic nie wiedzial o mojej obecnosci. Wtedy przeszyl mnie jego bol. Czmychnalem szybciej niz przestraszony krolik do nory. Sam siebie zdziwilem otwierajac oczy i patrzac w cedrowe konary, ciezkie od sniegu. Pot zwilzyl mi twarz i plecy. "Co to bylo?" - zapytal Slepun. "Tyle wiesz, co ja". To byl najczystszy bol. Bol niezalezny od cierpien ciala, bol, ktory nie mial nic wspolnego ze smutkiem lub strachem. Wszechogarniajacy bol, jak gdyby kazdy skrawek ciala plonal zywym ogniem. Powodowali go ksiaze Wladczy ze Stanowczym. Lezalem, rozdygotany nie od uzywania Mocy, lecz od bolu Mocarnego. Potwornosc to byla wieksza, niz mogl pojac moj mozg. Probowalem uporzadkowac swoje odczucia z tego krotkiego momentu. Stanowczy, a moze tez jakis cien Mocy Bystrego, ubezwlasnowolnial Mocarnego. Od Bystrego wyczuwalem zle skrywane przerazenie i odraze, ze zostal zmuszony do wykonania takiego zadania. Pewnie obawial sie, iz ktoregos dnia moze znowu zajac miejsce karanego. U Stanowczego najsilniejszym uczuciem byl gniew, ze Mocarny mial mnie w reku i pozwolil mi uciec. Spod gniewu przebijala fascynacja tym, co czyni ksiaze Wladczy. Chociaz Stanowczy nie czerpal z tego przyjemnosci. Jeszcze nie. W przeciwienstwie do ksiecia Wladczego. Byl czas, gdy znalem ksiecia Wladczego. Nigdy nie znalem go dobrze, to prawda. Najpierw byl dla mnie po prostu mlodszym ze stryjow, tym, ktory mnie nie lubil. Dawal temu wyraz po mlodzienczemu: poszturchiwal mnie i szczypal, drwil i dogadywal. Nie lubilem go, ale rozumialem. Powodowala nim zwykla zawisc, ze za sprawa faworyzowanego najstarszego syna pojawil jeszcze jeden rywal absorbujacy czas i uwage krola Roztropnego. Niegdys ksiaze Wladczy byl roz- 333 pieszczonym mlodziencem, zazdrosnym, ze starsi bracia stoja przed nim w linii sukcesji, kaprysnym i samolubnym.Byl czlowiekiem pelnym wad, ale mimo wszystko czlowiekiem. To, co z niego emanowalo teraz, przekraczalo moje pojecie okrucienstwa i bylo niepojete. Nieszczesnicy dotknieci kuznica tracili ludzka nature, lecz w pustce ich duszy pozostawal cien dawnego czlowieczenstwa. Gdyby ksiaze Wladczy otworzyl przede mna klatke piersiowa i pokazal mi gniazdo zmij, nie bylbym bardziej wstrzasniety, niz poznawszy odmiane jego duszy. On nie utracil czlowieczenstwa, on je zamienil na cos innego, mrocznego i strasznego. Jego Krolestwo Szesciu Ksiestw nazywalo teraz krolem. On wysle pogon sladem Wilgi i Pustki. -Wracam - uprzedzilem Slepuna. Nie dalem mu czasu na sprzeciw. Zamknalem oczy i skoczylem w rzeke Mocy. Otworzylem sie na nia szeroko, wciagnalem w siebie jej zimna sile, nie zwazajac, ze zbyt wiele energii moze mnie zniszczyc. W tej samej chwili, gdy Stanowczy zdal sobie sprawe z mojej obecnosci, przemowilem: -Zginiesz z mojej reki, ksiaze Wladczy. Mozesz byc tego rownie pewien jak powrotu krola Szczerego, ktory wreszcie zasiadzie na tronie. - I cisnalem w nich zebrana sila. Bardzo latwo, jakbym zaciskal piesc. Nic podobnego nie planowalem; zupelnie niespodziewanie pojalem, iz wlasnie to uczynil im krol Szczery w Kupieckim Brodzie. Prozno by szukac w tym przeslaniu jakichs wiesci - nie bylo w nim nic procz wscieklego pchniecia energia. Otworzylem sie przed nimi szeroko i ukazalem wyraznie, a gdy sie ku mnie obrocili, sila woli uderzylem w nich cala moja Moca. Podobnie jak krol Szczery wowczas, tak teraz ja nie zatrzymalem dla siebie nic. Gdybym mial jednego przeciwnika, przypuszczalnie pozbawilbym go talentu do wladania Moca. We dwoch oparli sie atakowi. Nigdy sie nie dowiem, jaki skutek przyniosla moja napasc Mocarnemu; moze ja przyjal z wdziecznoscia, gdyz zniszczylem koncentracje Stanowczego i w ten sposob Mocarny zostal uwolniony od wyrafinowanej tortury. Bystry wrzasnal przerazony i przerwal polaczenie Moca. Stanowczy chyba mogl odpowiedziec na moje wyzwanie, gdyby nie ksiaze Wladczy, ktory rozkazal mu slabo: "Uciekaj, glupcze! Jak smiesz mnie narazac w imie swojej zemsty!" Znikneli w mgnieniu oka. Nim odzyskalem przytomnosc, slonce bylo juz wysoko na niebie. Slepun lezal prawie na mnie, siersc mial splamiona krwia. Pchnalem go slabo. Zerwal sie natychmiast, obwachal moja twarz. Razem z nim poczulem zapach wlasnej krwi. Usiadlem gwaltownie - swiat wokol mnie zawirowal. Powoli zaczalem rozumiec jego halasliwe mysli. "Co sie z toba dzieje? Trzasles sie i zaczales krwawic z nosa. Nie bylo cie tutaj, w ogole cie nie slyszalem!" -Juz dobrze - zapewnilem go ochryple. - Dziekuje, ze mnie ogrzewales. 334 Z ogniska zostaly ledwie rozzarzone wegielki. Dorzucilem troche chrustu. Odnioslem wrazenie, ze rece sa bardzo daleko ode mnie. Ogrzalem sie przy ogniu, potem wstalem i uczynilem kilka krokow - do miejsca, gdzie zaczynal sie snieg. Przetarlem nim twarz, zeby sie pozbyc smaku i zapachu krwi. Odrobine sniegu wzialem do ust, bo jezyk mialem spuchniety i zeszty wnialy."Potrzebujesz odpoczynku? Jedzenia?" - Slepun byl bardzo zaniepokojony. Potrzebowalem jednego i drugiego. Przede wszystkim jednak musielismy uciekac. Bez watpienia sludzy ksiecia Wladczego rzuca sie w pogon ze zdwojona energia. Zrobilem, co chcialem - choc nie planowalem swego dzialania, wykonalem zamiar. Mieli teraz powod sie mnie bac. Nie spoczna, dopoki mnie nie zabija. Pokazalem im dokladnie, gdzie jestem: wiedzieli juz, dokad wyslac ludzi. Nie powinienem tu byc, gdy sie zjawia. Wrocilem do ognia, kilkoma kopnieciami pogrzebalem plomienie pod ziemia. Jeszcze je zadeptalem, by zyskac pewnosc, ze nie zostanie nawet iskra. Potem zaczelismy uciekac. Przemierzalismy zasniezona okolice jak najszybciej. Slepun oczywiscie prowadzil. Od czasu do czasu spogladal na mnie ze wspolczuciem, gdy po pas pograzony w sniegu wspinalem sie mozolnie na kolejny szczyt, podczas gdy on, rozczapierzywszy pazury, przemykal lekko wierzchem po bialej pokrywie. Niejeden raz, spragniony odpoczynku, kladlem sie pod drzewem, a on robil zwiad, by wybrac najlepsza trase. Z nadejsciem zmroku opuszczaly mnie sily; rozpalalem ogien, a Slepun znikal, by powrocic z miesem dla nas obu. Najczesciej byl to bialy sniezny zajac, ale raz udalo mu sie upolowac tlustego bobra, ktory zawedrowal niebezpiecznie daleko od zamarznietego stawu. Udawalem przed samym soba, ze przyrzadzam mieso, ale w rzeczywistosci ledwo je opiekalem nad ogniem. Bylem o wiele za bardzo zmeczony i glodny, zeby robic cos wiecej. Niewiele spalem, gdyz musialem czesto dorzucac do ognia, zeby nie zamarznac, oraz kilkakrotnie w ciagu nocy przytupywac, zeby przywrocic czucie w stopach. Na miesnej diecie nie przybywalo mi ciala, ale dawalo sie przezyc i dazyc naprzod. O to chodzilo. Choc mury chroniace przed naporem Mocy wznioslem wysoko, czulem, jak Stanowczy wali w nie taranem. Wydawalo mi sie, ze nie da rady mnie pokonac, dopoki mam sie na bacznosci, ale nie bylem calkowicie pewien swego. Ciagle napiecie takze mnie wyczerpywalo. Zdarzaly sie noce, gdy pragnalem pozwolic wrogowi wtargnac do mego umyslu i skonczyc ze soba na zawsze. W takich razach wystarczylo, ze przypomnialem sobie, czego potrafil dokonac ksiaze Wladczy. Ogarnialo mnie takie przerazenie, ze zaczynalem z calych sil pragnac powiekszyc dzielaca nas odleglosc. Obudziwszy sie czwartego ranka podrozy, zyskalem pewnosc, ze zaszlismy daleko w glab Krolestwa Gorskiego. Ani razu nie dostrzeglem sladow pogoni. Tutaj, w sercu ojczyzny krolowej Ketriken, bylismy bezpieczni. "Jak daleko stad do Stromego i co zrobimy, kiedy tam dotrzemy?" "Jak daleko? Nie wiem. I nie wiem, co zrobimy". 335 Do tej pory nie pozwalalem sobie o tym myslec. Wlasciwie nie mialem zadnej pewnosci, co sie dzialo z krolowa Ketriken od czasu, gdy ja wyprawilem noca, by uciekala do swego kraju rodzinnego. Nie miala zadnych wiesci ode mnie ani0 mnie. Najpewniej powila dziecie. Bylo mniej wiecej w wieku mojej coreczki. Czy bede mogl je wziac w ramiona? Podobnie bym sie czul, tulac moje dziecko. Tyle ze krolowa Ketriken miala mnie za zmarlego. Wedle jej wiedzy, zostalem zabity przez ksiecia Wladczego i dawno pochowany. Byla moja wladczynia i malzonka krola Szczerego, totez z pewnoscia moglem jej zdradzic, jak przezylem. Niestety, powiedzenie jej prawdy przypominaloby rzucenie kamykiem w spokojne wody stawu. Musialo pociagnac za soba daleko idace konsekwencje. W przeciwienstwie do Wilgi, Pustki czy innych ludzi, ktorzy sie domyslili, kim jestem, pani Ketriken znala mnie przed moja smiercia. Dla niej nie bylem postacia z plotek albo legend, nie bylem bohaterem brawurowych opowiesci snutych przez kogos, kto raz kiedys rzucil na mnie okiem. Dla niej bylem prawdziwy. Krolowa mogla powiedziec innym, ktorzy niegdys mnie znali: "Tak, widzialam go, on naprawde zyje. Jak to mozliwe? Oczywiscie za sprawa magii Rozumienia". Brnalem za Slepunem przez snieg i mroz i myslalem o tym, co by czula ksiezna Cierpliwa, otrzymawszy taka wiadomosc. Wstyd, radosc? Czy bylaby dotknieta, ze przed nia ukrywalem zdolnosci do zwierzecej magii? Przez krolowa Ketriken mozna by przeslac wiesci tym, ktorych niegdys znalem. Dotarlyby w koncu do Sikorki i Brusa. Co by czula moja ukochana, gdyby sie w ten sposob dowiedziala, ze nie leze w grobie, a do niej nie wrocilem... ze jestem skazony Rozumieniem? Zranila mnie do zywego, zatajajac, iz nosi pod sercem nasze dziecko, lecz wtedy nareszcie pojalem, jak bardzo sie czula zdradzona 1 skrzywdzona moimi wiecznymi tajemnicami. Gdybym jeszcze i te ostatnia rzucil jej w twarz, moglaby stracic dla mnie resztke cieplych uczuc. Szanse na odbudowanie wspolnego zycia i tak juz mialem niewielkie. Nie moglem ich stracic. A inni ludzie? Chlopcy stajenni, z ktorymi pracowalem, zolnierze, z ktorymi sie klocilem, z ktorymi ramie w ramie bronilem naszego kraju? Oni takze musieliby sie dowiedziec. Niewazne, jak ja sam traktowalem magie Rozumienia. Widzialem juz odraze w oczach jednego przyjaciela. Rozumienie zmienilo wobec mnie nastawienie Wilgi. Co ludzie pomysla o Brusie, jesli sie dowiedza, ze mial u siebie w stajniach czlowieka splamionego zwierzeca magia i ze go nie przepedzil, nie zabil? Czy on sam takze zostanie zdemaskowany? Zacisnalem zeby. Powinienem byl pozostac martwy. Moze lepiej ominac Strome i dazyc od razu do krola Szczerego? Tyle ze bez zapasow mialem na to takie same szanse jak Slepun na przemiane w pieska salonowego. I jeszcze jeden drobiazg. Mapa. Krol Szczery wyruszal z Koziej Twierdzy, zamierzajac posluzyc sie pewna mapa. Kopia znaleziona przez pania Ketriken gdzies w zbiorach Koziej Twierdzy 336 byla stara i wyblakla, nakreslona w czasach krola Madrego, ktory jako pierwszy odnalazl Najstarszych i wezwal ich na pomoc Krolestwu Szesciu Ksiestw. Szczegoly dawno sie zatarly, lecz zarowno pani Ketriken, jak i jej malzonek byli przekonani, ze przynajmniej jeden z zaznaczonych szlakow prowadzi do miejsca, w ktorym krol Madry po raz pierwszy napotkal mityczne istoty. Krol Szczery opuscil Kozia Twierdze, zdecydowany wedlug wskazowek wyrysowanych na mapie podazyc na ziemie rozciagajace sie poza Krolestwem Gorskim. Zabral ze soba swiezo sporzadzona kopie. Nie mialem pojecia, gdzie sie podziala poprzednia - prawdopodobnie zostala wywieziona do Kupieckiego Brodu, gdy ksiaze Wladczy zlupil biblioteke Koziej Twierdzy. Sadzac po sposobie jej wyrysowania oraz po szczegolnym zdobieniu, dawno juz podejrzewalem, ze zostala skopiowana z jeszcze starszej mapy. Motyw dekoracyjny przywodzil mi na mysl styl Krolestwa Gorskiego. Jesli oryginal mapy jeszcze w ogole istnial, byl w bibliotekach Stromego. Mialem do nich dostep przez kilka miesiecy rekonwalescencji. Wiedzialem, ze ksiegozbior byl bogaty, doskonale utrzymany i uporzadkowany. Nawet jesli nie udaloby mi sie znalezc oryginalu tej mapy, prawdopodobnie natrafilbym na inne, dotyczace tego samego obszaru.Gdy przebywalem w gorach, trudno mi bylo uwierzyc, jak ufny lud zamieszkuje te ziemie. Rzadkoscia byly klodki, a strazy, jaka mielismy w Koziej Twierdzy, nie napotkalem w ogole. Bez trudu moglem sie dostac do krolewskiej rezydencji. Nawet jesli miejscowe zwyczaje sie zmienily i wystawiano straze, sciany palacu zrobione byly z cieniutkich warstw kory posklejanych glina i pomalowanych. Mialem pewnosc, ze tak czy inaczej uda mi sie dostac do srodka. Potem nie bede potrzebowal duzo czasu, zeby ukrasc z biblioteki potrzebne zwoje. A takze zdobyc zaopatrzenie na droge. Zostalo mi jeszcze tyle przyzwoitosci, zeby mnie ten pomysl zawstydzil. Jednoczesnie wiedzialem, ze w razie potrzeby wstyd nie powstrzyma mnie przed wykonaniem zamyslu. Znowu nie mialem wyboru. Wdrapywalem sie mozolnie na kolejna gore, a serce bilo mi w rytm tego jednego zdania. Nie mam wyboru. Nie mam wyboru. Nie mam wyboru. Nigdy nie mam zadnego wyboru. Los uczynil ze mnie skrytobojce, klamce i zlodzieja. Nie moglem sie uwolnic od tych rol. Slepun byl zaniepokojony moim fatalnym nastrojem. Tak sie pograzylismy w troskach, ze po wejsciu na kolejny szczyt dluzsza chwile stalismy bez ruchu, doskonale widoczni dla oddzialu konnych na drodze u stop wzgorza. Braz i zloto mundurow wyraznie odcinaly sie od sniegu. Skamienialem, jak przerazony jelen. Nawet wtedy jeszcze moglibysmy ujsc nie zauwazeni, gdyby nie stado psow. Ogarnalem je jednym spojrzeniem. Szesc psow gonczych, szczesciem nie wilczarze, tylko psy na kroliki - na krotkich lapach, nie przystosowane do takiej pogody ani takiego terenu. I jeden mieszaniec: wysoki, chudy jak tyka, z krecona sierscia. On oraz jego pan trzymali sie osobno. 337 Kundel podrzucil lbem i zaszczekal. W mgnieniu oka sfora podjela ton, zaklebila sie, rozlegl sie krzyk, gdy psy pochwycily nasz zapach. Czlowiek pilnujacy sfory podniosl dlon i wskazal na nas akurat w chwili, gdy rzucilismy sie do ucieczki. Kundel i jego pan juz biegli w nasza strone.-Nie wiedzialem nawet, ze tam jest droga - przepraszalem zadyszany, gnajac na dol. Mielismy bardzo nieznaczna przewage. Pedzilismy zboczem w dol, po wlasnych sladach, a psy i konni z poscigu musieli sie wspinac przez dziewiczy snieg. Mialem nadzieje, ze zanim dotra na szczyt, z ktorego wlasnie uciekalismy, zdolamy im zniknac z oczu w krzaczastym jarze. Slepun biegl za mna; bal sie, zebym nie zostal z tylu. Slyszalem ujadanie psow, slyszalem podniecone glosy ludzi goniacych za zwierzyna. "Uciekaj!" - rozkazalem Slepunowi. "Nie zostawie cie". "Sam nie mam szans - przyznalem. Myslalem goraczkowo. - Ruszaj na dno jaru. Zostaw jak najwiecej falszywych tropow, zmyl pogon, potem biegnij z pradem potoku. Moze ich to troche zatrzyma. Ja od tamtego miejsca zaczne sie wspinac". "Lisie sztuczki!" - prychnal z pogarda, a potem minal mnie, podobny do szarej blyskawicy i zniknal w gestych krzewach porastajacych jar. Usilowalem brnac przez snieg jeszcze szybciej. Tuz przed zaroslami obejrzalem sie za siebie. Psy i konni wlasnie staneli tyraliera na szczycie. Zanurkowalem pod oslone pokrytych sniegiem krzewow i zaczalem spelzac po stromej scianie jaru. Slepun zostawil tyle sladow, ze starczyloby za cala wilcza watahe. Nawet gdy zatrzymalem sie, aby schwycic oddech, przebiegl obok mnie, zmierzajac w jeszcze inna strone. "Wynosmy sie stad!" Nie czekalem na jego odpowiedz, ile sil w nogach ruszylem w gore jaru. Na dnie snieg byl plytszy, bo wiekszosc zatrzymaly zwisajace galezie drzew i krzewow. Bieglem pochylony, wiedzac, ze jesli zaczepie o galezie, zrzuca na mnie swoje zimne brzemie. Zawodzenie psow nioslo sie daleko w mroznej ciszy gor. Bieglem i sluchalem. Gdy podniecenie w ich glosach ustapilo zawiedzionemu psiemu pojekiwaniu, wiedzialem, ze pogon dotarla do zagmatwanego tropu na dnie jaru. Za wczesnie. Gwardzisci byli za blisko i nadciagali zbyt szybko. "Slepun!" "Cicho! Psy cie uslysza! I ten inny". Az mi serce zamarlo w piersiach. Jak moglem byc tak glupi!? Torowalem sobie droge przez obsypane sniegiem zarosla, sluchajac, co sie dzieje za naszymi plecami. Gwardzisci skierowali psy na tropy zostawione przez Slepuna. Za duzo bylo konnych jak na ten waski jar. Wchodzili jeden drugiemu w parade i prawdopodobnie zadeptywali nasz slad. Zyskalismy troche czasu, choc niewiele. Nagle uslyszalem alarmujace krzyki i przerazliwe zawodzenie psow. Pochwyci- 338 lem mieszanine nieskladnych psich mysli. Na stado spadl wilk: przemknal przez sam srodek, tnac klami na wszystkie strony, wreszcie umknal spod samych kopyt pierwszego konia. Jezdziec wypadl z siodla, nie radzil sobie z okielznaniem przerazonego wierzchowca. Jeden z psow stracil ucho; wyl przerazony. Probowalem odizolowac sie od jego bolu. Biedne stworzenie. Nogi mialem jak z olowiu, w ustach sucho, ale nadal brnalem jak najszybciej, by dobrze wykorzystac czas, ktory Slepun zyskal kosztem tak wielkiego ryzyka. Chcialem zawolac, zeby juz ich zostawil, zeby uciekal ze mna, ale nie smialem zdradzic przed sfora kierunku ucieczki. Naprzod. Naprzod! Predzej!Jar stopniowo stawal sie glebszy i wezszy. Jakies pnace rosliny, jezyny i inne krzewy zwieszaly sie z coraz bardziej stromych scian. Podejrzewalem, ze szedlem juz po zamarznietym zima strumieniu. Zaczalem sie rozgladac za jakas droga wyjscia. Gdzies za mna znowu zawyly psy, poszczekujac jeden do drugiego, ze teraz znalazly wlasciwy slad - pedzic za wilkiem, za wilkiem, za wilkiem! Pojalem wowczas, ze Slepun pokazal im sie raz jeszcze i rozmyslnie odciagal ode mnie poscig. "Biegnij, biegnij!" - rzucil mi w locie mysl, nie przejmujac sie, ze psy ja pochwyca. Kipiala z niego dzika radosc, mysli mial histerycznie oglupiale. Przypominal mi mnie samego tej nocy, gdy korytarzami Koziej Twierdzy gonilem Prawego, by w koncu go zarznac w wielkiej sali biesiadnej, wobec wszystkich gosci przybylych na ceremonie ogloszenia ksiecia Wladczego nastepca tronu. Slepun byl jak szalony - przekroczyl prog strachu o wlasne zycie. Brnalem naprzod, a serce mialem w gardle - ze strachu o niego. Walczylem ze lzami, ktore kluly mnie w kacikach oczu. Jar sie skonczyl. Przede mna blyszczala kaskada lodu, wspomnienie gorskiego strumienia, ktory wyrzezbil ten parow podczas letnich miesiecy. Lod w ksztalcie dlugich pomarszczonych sopli zaslanial szczeline w skale, w ktorej polyskiwala niemrawo szemrzaca woda. Snieg pod soplami byl krysztalowo przejrzysty. Przystanalem, obawiajac sie glebszej sadzawki, ktora moglbym nieopatrznie znalezc pod zbyt cienkim lodem. Podnioslem oczy. Sciany jaru byly tutaj podciete od dolu, skapo obrosniete. Gdzieniegdzie przez draperie sniegu przeswiecala naga skala. Karlowate mlode drzewka rosly tu i owdzie, wychylajac sie do slonca. Zadne nie wygladalo na tyle solidnie, bym zechcial sie go przytrzymac przy wspinaniu. Zaczalem zawracac, lecz w tym samym momencie uslyszalem pojedynczy skowyt. Ani pies ze stada, ani wilk - to musial byc wielki kundel. Jakis ton w jego zawolaniu przekonal mnie, ze jest na wlasciwym tropie. Uslyszalem zachecajace pokrzykiwanie czlowieka i pies zawyl raz jeszcze, blizej. Wrocilem pod sciane parowu i zaczalem sie wspinac. Wlasciciel kundla wzywal innych - gwizdal i wolal: tu sa slady czlowieka, zapomnijcie o wilku, to tylko sztuczka Rozumienia. W oddali odmienilo sie brzmienie stadnego ujadania. W tej samej chwili pojalem, 339 ze ksiaze Wladczy znalazl wreszcie, czego szukal: poszczul na mnie czlowieka skazonego magia Rozumienia. Kupil pradawna krew.Skoczylem i chwycilem sie mlodego drzewka wyrastajacego ze sciany parowu. Podciagnalem sie, oparlem na nim stopami, stanalem. Zlapalem rownowage, siegnalem do nastepnego. Tu okazalem sie za ciezki. Wyrwalem korzenie ze skalistego gruntu. Spadlem, ale zdolalem sie czegos uchwycic. Znowu do gory. Szybko, goraczkowo. Stanalem, uslyszalem trzask drewna. Rozpaczliwie siegnalem po zwisajace galazki krzewow rosnacych pod nawisem, staralem sie wspinac jak najszybciej, obciazac kazde drzewko lub krzaczek nie dluzej niz kilka chwil. Galazki, chwytane garsciami, pekaly mi w dloniach, wyrywalem kepy zeschnietej trawy; posuwalem sie po scianie jaru, owszem, ale nie w gore. Uslyszalem za soba okrzyk i obejrzalem sie mimowolnie. Na dnie jaru ujrzalem czlowieka i psa. Kundel ujadal wsciekle, a czlowiek wydobyl z kolczanu strzale i naciagnal luk. Wisialem nad nimi bezradny - wymarzony cel. -Blagam! - uslyszalem wlasny szept. Zaspiewala cieciwa, swisnela strzala. Uderzyla mnie w plecy jak piesc, jakby mnie za dawnych czasow uderzyl ksiaze Wladczy. Potem rozlal sie we mnie goracy bol. Jedna dlon odmowila mi posluszenstwa; rozluznila uchwyt. Wisialem tylko na prawej rece. Slyszalem skomlenie psa, ktory zwachal moja krew. Slyszalem szelest, gdy czlowiek wyciagal z kolczanu druga strzale. Znowu bol, w prawym nadgarstku. Krzyknalem, gdy rozwarly mi sie palce. Odruchowo zaczalem przebierac nogami, mlocac po wiotkich krzewach rosnacych na nawisie. Cudem jakims podjezdzalem do gory, szorujac twarza po zaskorupialym sniegu. Zdolalem zmusic do dzialania lewa reke i pomagalem sobie, poruszajac nia nieporadnie, troche jakbym plywal. "Nogi do gory" - rozkazal mi Slepun. Nie wydal z siebie zadnego dzwieku, bo zeby zatopil gleboko w moim prawym przedramieniu. Nadzieja dodala mi sil. Machajac energicznie nogami, posuwalem sie do gory, az wreszcie poczulem skale pod brzuchem. Lewa dlonia wczepilem sie w kamienie i podciagalem dalej, wyzej, probujac zapomniec o bolu, ktory zaczynal sie w plecach, ale promieniowal szerokimi czerwonymi falami na cale cialo. Gdybym nie wiedzial, ze trafila mnie strzala, bylbym przysiag!, ze z plecow sterczy mi drag, gruby niczym dyszel od wozu. "Wyzej, wyzej! Musimy uciekac!" Nie pamietam, jakim sposobem stanalem na nogi. Slyszalem za soba psy. Sle-pun zaczekal na nie w poblizu krawedzi stoku. Kilkoma klapnieciami poteznych szczek rozdarl je i rzucil w dol, na reszte sfory. Gdy spadl na dol kundel o kreconej siersci, skowyty na dole przycichly. Obaj odczuwalismy jego meczarnie i slyszelismy krzyki czlowieka, gdy jego towarzysz w Rozumieniu wykrwawial sie na smierc w glebokim sniegu. Inny mysliwy odwolywal psy, gniewnie tlumaczac innym, ze nie ma sensu wysylac ich na rzez. Slyszalem, jak ludzie przeklinali, za- 340 wracajac zmeczone konie, zeby sprobowac znalezc wyjscie z jaru, odszukac nasz trop i znowu podazyc za nami."Biegnij!" - poganial mnie Slepun. Nie sposob roztrzasac, co sie wydarzylo. Po plecach splywalo mi straszne goraco podszyte mrozem. Przylozylem dlon do piersi, przekonany, ze znajde tam grot, a nawet wystajace ze mnie drzewce. Nie, ale strzala ugrzezla gleboko. Zataczajac sie ruszylem za Slepunem. Nie do konca wiedzialem, co robie, rozdarty zbyt wieloma rodzajami bolu. Koszula i plaszcz przy kazdym ruchu naciskaly od gory na drzewce, przez co grot takze sie poruszal - gleboko w moim ciele. Ile dalszych szkod powodowal? Niejeden raz dobijalem zraniona z luku zwierzyne; cialo wokol rany po strzale bylo czarne, obrzmiale. Czy mialem przebite pluco? Sarna trafiona w pluco nie ucieka daleko. Czy czulem smak krwi w gardle...? "Nie mysl o tym! - wsciekl sie Slepun. - Oslabiasz nas obu. Po prostu idz, nie przestawaj isc". Jednym slowem, wiedzial rownie dobrze jak ja, ze nie moge biec. Szedlem i on szedl u mego boku. Przez jakis czas. Potem szedlem po omacku przez ciemnosc, niebaczny nawet dokad ide, a jego przy mnie nie bylo. Siegnalem Rozumieniem, ale Slepuna nie znalazlem. Gdzies w oddali ponownie uslyszalem wycie psow. Szedlem. Zbladzilem miedzy drzewa. Galezie chlostaly mnie po twarzy, lecz to nic, bo twarz mialem bez czucia. Koszula na moim grzbiecie przemienila sie w grzaski strzep zamarzajacej krwi, tracy po skorze. Zimno. Probowalem ciasniej owinac sie plaszczem, ale nagly bol omal nie rzucil mnie na kolana. No pewnie. Zapomnialem, ze tkanina pociagnie za drzewce strzaly. No pewnie. Trzeba isc dalej. Szedlem. Wpadlem na jakies drzewo. Obsypalo mnie sniegiem. Wybrnalem z zaspy, poszedlem dalej. Dlugo szedlem. Potem siedzialem w sniegu i robilo mi sie coraz zimniej. Musialem wstac. Musialem isc. Znowu szedlem. Chyba nie bardzo dlugo. W ukryciu pod jakimis wielkimi drzewami, gdzie snieg byl plytszy, osunalem sie na kolana. -Blagam - wyszeptalem. Nie mialem sily szlochac. - Blagam. - Nie wiedzialem, kogo blagam. Zobaczylem jame pomiedzy dwoma grubymi korzeniami. Sosnowe igly grubym kobiercem pokryly ziemie. Skulilem sie tam. Nie moglem sie polozyc, bo z plecow sterczalo mi drzewce strzaly. Ale moglem oprzec czolo o przyjazne drzewo. Zrobilem sie malutki, podciagnalem pod siebie nogi, wtopilem sie w dziure miedzy korzeniami. Byloby mi zimno, gdybym nie byl taki zmeczony. Zapadlem w sen. Kiedy sie obudze, rozpale ogien i wtedy sie ogrzeje. Czulem juz, jak mi bedzie cieplo, prawie to czulem. "Bracie!" "Jestem - odpowiedzialem spokojnie. - Tutaj". 341 Siegnalem Rozumieniem, dotknalem go uspokajajaco. Przyszedl. Siersc wokol gardla mial sztywna od zamarznietej sliny wrogow, ale zaden pies ze sfory nie siegnal celu. Mial jedno ciecie z boku nosa, lecz nie wygladalo zle. Wodzil ich po manowcach, a na koniec skoczyl od tylu na konie i wreszcie zostawil pogon w ciemnosciach, na zasypanych sniegiem moczarach. Tylko dwa psy pozostaly przy zyciu, jeden z koni utykal tak mocno, ze jezdziec musial wspolnie z innym wsiasc na drugiego.Teraz Slepun przyszedl do mnie, niczym szara fala latwo pokonujac sniezne zaspy. Byl zmeczony, to prawda, ale promieniowala z niego energia, jaka daje triumf. Noc byla mrozna i czysta. Pochwycil zapach, a potem blysk oka zajaca, ktory przycupnal pod krzaczkiem, w nadziei ze wilk go nie zauwazy. Nic z tego. Wystarczyl jeden raptowny skret, i juz mielismy zdobycz w zebach. Chwycilismy za koscista glowke, jednym potrzasnieciem zlamalismy kregoslup. Teraz wilczym truchtem naprzod; mieso, rozkoszny ciezar dyndajacy w szczekach. Podjemy do syta. Nocny las dookola lsnil srebrem w czerni. "Przestan. Bracie, nie rob tego". "Czego?" "Kocham cie, ale nie chce byc toba". Zawislem w miejscu. Jego pluca pracowaly tak mocno. Wciagaly mrozne powietrze, omiatajace glowe zajaca w zacisnietych zebach. Ciecie na nosie troche szczypalo, mocne lapy tak dobrze niosly szczuple, silne cialo. "Ty tez nie chcesz byc mna, Odmiencu. Moze teraz nie wiesz, ale nie chcesz". Nie bylem pewien, czy mial racje. Jego oczyma ogladalem, jego nosem wachalem siebie. Zaklinowalem sie w dziurze pomiedzy korzeniami wielkiego drzewa i skulilem jak zagubiony szczeniak. Zapach mojej krwi niosl sie daleko. Potem zamrugalem i spojrzalem w ciemnosc w zgieciu lokcia. Wolno, bolesnie unioslem glowe. Wszystko mnie bolalo i caly bol wracal do tej strzaly na srodku plecow. Poczulem zapach wnetrznosci zajaca i jego krwi. Obok Slepun, przytrzymujac zdobycz przednimi lapami, otworzyl jej brzuch. "Jedz poki cieple". "Nie wiem, czy zdolam". "Przezuc ci?" Nie zartowal. Mysl o jedzeniu byla mi wstretna, ale istnialo cos jeszcze gorszego: jedzenie zwroconego miesa. Zdolalem leciutko pokrecic glowa. Palce mialem prawie bez czucia, lecz widzialem, ze moja dlon uchwycila watrobke i podniosla ja do ust. Kasek cieply i pelen krwi. Nagle pojalem, ze Slepun ma racje. Musze jesc, by przezyc. Rozdarl zajaca na dwoje. Podnioslem czesc i wbilem zeby w cieple mieso. Bylo twarde, aleja zulem uparcie. Kilka chwil wczesniej omal nie opuscilem swej cielesnej powloki, omal nie wszedlem do Slepuna, omal nie umoscilem sobie miejsca w jego doskonalym ciele zdrowego wilka, a wszystko to bez najmniejszego wysilku. Zrobilem to raz, 342 dawno temu, za jego zgoda. Teraz obaj bylismy madrzejsi. Bedziemy sie wszystkim dzielic, ale nie staniemy sie jednym. Gdyz wowczas zaginelibysmy obaj.Bardzo wolno usiadlem. Miesnie znowu poruszyly strzale. Wystarczylo, ze wyobrazilem sobie, jak drzewce sterczy mi z plecow, a omal nie zwrocilem wszystkiego, co zjadlem. Zmusilem sie do zachowania spokoju, ktorego wcale nie czulem. Nagle pojawil mi sie przed oczyma Brus. Ten kamienny wyraz jego twarzy, kiedy zginal kolano i patrzyl na otwierajaca sie rane. Wolno wygialem reke do tylu. Przesunalem palcami po kregoslupie. Miesnie plecow przesunely drzewce. Wreszcie dosieglem lepkiego drewna. Chociaz tak delikatne, dotkniecie wyzwolilo nowy gejzer bolu. Niezgrabnie objalem drzewce palcami, zamknalem oczy i sprobowalem pociagnac. Nawet gdyby nie bolalo, i tak byloby bardzo trudne. Swiat zawirowal, a kiedy stanal w miejscu, zorientowalem sie, ze klecze, podparty rekoma, ze zwieszona glowa. "Mam sprobowac?" Zaprzeczylem, nie zmieniajac pozycji. Probowalem myslec. Gdyby Slepun wyciagnal mi strzale, na pewno bym zemdlal. Nie mialem jak zatamowac krwawienia. Nie. Lepiej zostawic strzale w spokoju. Zebralem cala odwage. "Mozesz ulamac?" Podszedl blizej. Obrocil leb, tylnymi zebami przymierzyl sie do drzewca. Zacisnal szczeki. Rozlegl sie trzask, jakby ogrodnik przycinal mlode drzewko. Zalala mnie fala zupelnie nowego bolu. Znow zakrecilo mi sie w glowie. Sam nie wiem, jak siegnalem do tylu i odczepilem przesiaknieta krwia koszule od resztki drzewca. Owinalem sie ciasniej plaszczem. Drzalem na calym ciele. Zamknalem oczy. "Nie. Najpierw rozpal ogien". Z wysilkiem dzwignalem powieki. Zgarnalem lezace w poblizu patyczki. Sle-pun probowal pomagac, przynosil mi suche galezie, ale wiecznosc cala minela, nim zatanczyl cienki plomyk. Powoli dodawalem patyki. Wreszcie ognisko zaplonelo. Zdalem sobie sprawe, ze wstaje swit. Czas w droge. Zostalismy tylko tyle, zeby skonczyc jedzenie krolika i zebym rozgrzal rece oraz stopy. Potem znowu ruszylismy. Slepun bezlitosnie prowadzil mnie naprzod. 21. STROME Strome, stolica Krolestwa Gorskiego, jest starsze od Koziej Twierdzy, podobnie jak rod panujacy Krolestwa Gorskiego starszy jest niz dynastia przezornych. Miasto odbiega od wszelkich wyobrazen o zbrojnej twierdzy tak dalece, jak dalece monarchowie z rodu Przezornych roznia sie od filozofow, przewodnikow ludzkiej mysli, potomkow linii Poswiecenia, rzadzacych w gorach.Niewiele mozna w Stromym znalezc stalych budynkow. Wzdluz starannie rozplanowanych i obrzezonych ogrodami drog znajduja sie wolne miejsca, gdzie moga sie rozkladac wedrowne ludy gor. Istnieje miejsce przeznaczone na targ, lecz straganiarze zmieniaja sie wraz z porami roku. Zdarza sie, ze noca wyrasta pole namiotow, a ich mieszkancy na tydzien lub na miesiac pozostaja w Stromym, by zniknac bez sladu, gdy minie dla nich czas na odwiedziny i wymiane towarow. Strome jest miastem wiecznych zmian, miastem namiotow, zamieszkanych przez krzepki, kochajacy wolnosc lud gorali. Domy rodziny panujacej oraz jej towarzyszy, ktorzy zdecydowali sie z nimi zamieszkac w miescie, nie przypominaja naszych zamkow ani palacow. Kazdy dom wznosi sie wokol wielkiego drzewa. Pnie i galezie cierpliwie ksztaltuje sie w odpowiedni sposob przez wiele dlugich lat, by uzyskac szkielet. Owa zywa struktura jest nastepnie laczona scianami z lekkiej materii tkanej z wlokien uzyskiwanych z kory drzewa, a nastepnie wzmacniana konstrukcja kratowa. Takie sciany daja jajowaty ksztalt paka tulipana. Na warstwy tkaniny naklada sie specjalna glinke, a te pokrywa blyszczacymi zywicznymi farbami w jaskrawych barwach, gdyz w takich gustuje lud gorski. Niektore domy dekoruje sie dziwacznymi rzezbami lub wzorami, ale wiekszosc pozostaje gladka. Dominuje fiolet oraz zolc, totez droga przez miasto rosnace w cieniu wielkich drzew przypomina spacer sciezka wsrod rozkwitlych wiosna krokusow. Wokol domow oraz na skrzyzowaniach drog wyrastaja ogrody. Kazdy jest inny, wyjatkowy. Jeden moze otaczac niezwykle uksztaltowany pniak, drugi - uklad kamieni lub wdziecznie przyciety kawalek drewna. Bywaja w nich pachnace ziola albo kwiaty o jasnych barwach czy inne rosliny, zupelnie dowolnie laczone. Pewien ogrod, szczegolnie godzien zauwazenia, otacza gorace zrodlo. Mozna w nim znalezc rosliny o grubych lisciach oraz egzotycznie pachnace kwiaty - sa to 344 mieszkancy cieplejszego klimatu, sprowadzeni tutaj, by zadziwiac mieszkancow gor swa tajemniczoscia. Zdarza sie, ze goscie odjezdzajac zostawiaja w ogrodach podarunki: drewniana rzezbe czy urodziwy garniec, a czasem tylko wzor ulozony z barwnych kamykow. Ogrody nie maja wlascicieli; opiekuja sie nimi wszyscy.W Stromym wystepuja gorace zrodla. Jedne parzace, inne zaledwie cieple. Wiekszosc z nich zostala obudowana i jest wykorzystywana czy to w lazniach publicznych, czy do ogrzania mniejszych budynkow. W kazdym domu, w kazdym ogrodzie, co krok przybysz napotyka surowe piekno barwy i naturalnosc formy, ktore sa gorskim idealem. Wynosi sie stad ogolne wrazenie spokojnego i radosnego zycia w zgodzie z natura. Wyrafinowana prostota tutejszego zycia moze zaprowadzic przybysza ku rozmyslaniom na temat wlasnych ambicji. * * * Byla noc. Przypominam sobie jedynie, iz nastapila po dlugich dniach wypelnionych bolem. Przesunalem kij i zrobilem jeszcze jeden krok. Znowu przesunalem kij. Niezbyt szybko szlismy. Geste biale platki oslepialy bardziej niz ciemnosc. Nie mialem sie gdzie skryc przed pedzacym je wiatrem. Slepun krazyl, kierujac moimi niepewnymi krokami, jakby to moglo mnie pospieszyc. Od czasu do czasu popiskiwal niespokojnie. Poruszal sie troche sztywno, znuzony i przestraszony. Zwachal kozy, dym z drzewa..."... nie zdradzam cie, bracie. Chce ci pomoc. Pamietaj o tym. Potrzebny ci ktos z rekoma. Jesli tylko sprobuja ci zrobic cos zlego, wystarczy, ze zawolasz, zjawie sie natychmiast. Bede niedaleko..." Nie bylo sposobu, zebym sie skupil na jego myslach. Czulem jego rozgoryczenie, ze nie potrafi mi pomoc, i strach, ze moze prowadzi mnie w pulapke. Chyba sie sprzeczalismy, ale nie pamietalem nawet, przy czym sie upieralem. Tak czy inaczej, Slepun wygral. Poslizgnalem sie na ubitym sniegu drogi i padlem na kolana. Slepun usiadl obok. Czekal. Probowalem sie polozyc. Chwycil mnie zebami za nadgarstek. Pociagnal delikatnie, ale strzala w moich plecach buchnela zywym ogniem. Jeknalem. "Prosze, bracie, prosze. Przed nami sa chaty, w nich swiatla. Ogien i cieplo. I ktos z rekoma, kto ci oczysci zlosliwa rane na grzbiecie. Prosze, bracie, wstan. Juz ostatni raz". Unioslem zwieszona glowe. Przed nami na drodze cos bylo, cos, przed czym droga sie rozwidlala, co okrazala. Srebrny ksiezyc polyskiwal na tym, ale nie potrafilem odgadnac, co to takiego. Mrugnalem ciezko, a wtedy to cos stalo sie rzezbionym kamieniem, wyzszym od czlowieka. Nie mial sluzyc zadnym prak- 345 tycznym celom; byl po prostu ozdoba. U jego podnoza rosl krzew, teraz bezlistny. Dalej widzialem nieregularny murek z mniejszych kamieni. Wszystko przysypane sniegiem. Jakos mi sie to kojarzylo z krolowa Ketriken. Probowalem sie podniesc, lecz nie moglem. Slepun zawyl udreczony. Nie potrafilem uksztaltowac mysli, choc bardzo chcialem go uspokoic. Wszystkie sily zabieralo mi pozostanie na kleczkach.Nie slyszalem krokow; wyczulem tylko, ze Slepun nagle stezal. Jeszcze raz dzwignalem glowe. Daleko przede mna, za ogrodem, ktos szedl przez noc. Smukly, odziany w ciezka draperie, z kapturem naciagnietym tak gleboko na oczy, ze nie widac bylo twarzy. "Smierc" - pomyslalem. Tylko smierc mogla sie zblizac tak cicho przez te mrozna noc. "Uciekaj - szepnalem do Slepuna. - Nie zabierze nas obu. Uciekaj". Ku memu zdumieniu posluchal; zniknal bezglosnie. Gdy obrocilem glowe, juz go nie widzialem, choc wiedzialem, ze jest niedaleko. Jego sila opuscila mnie, jakbym zsunal z ramion cieply plaszcz. Chcialem isc z nim, przywrzec do wilka i byc wilkiem. Chcialem zostawic to wyniszczone, udreczone cialo. "Jesli naprawde musisz, bracie, jesli naprawde musisz, ja cie nie odrzuce". Wolalbym, zeby tego nie powiedzial. Wcale nie bylo mi latwiej oprzec sie pokusie. Przyrzeklem sobie, ze mu tego nie zrobie, ze jesli musze umrzec, umre i zostawie go, by mogl wolny wiesc wlasne zycie. A przeciez, im blizej byl moment ostateczny, tym wiecej sie ujawnialo slusznych powodow, by zapomniec o obietnicy. Kusilo mnie zdrowe cialo dzikiego zwierzecia, wolalo nieskomplikowane zycie, zawsze w terazniejszosci. Postac zblizala sie wolno. Wstrzasnal mna straszny dreszcz zimna i bolu. Moglbym wejsc w wilka. Zebralem resztki sil, zeby sobie tego wzbronic. -Tutaj! - zaskrzeczalem do smierci. - Tutaj jestem. Chodz i wez mnie, niech sie to nareszcie skonczy. Uslyszala mnie. Zatrzymala sie i stala sztywno, jakby sie miala na bacznosci. I zaraz pospieszyla ku mnie, bialy plaszcz zawirowal na wietrze. Stanela przy mnie: wysoka, smukla i milczaca. -Przyszedlem do ciebie - wyszeptalem. Nagle przykleknela. Objela mnie ramionami, podniosla i zabrala. Bol w plecach, w miejscu gdzie podtrzymywala mnie ramieniem, zadal mi cios ostatni. Stracilem przytomnosc. 346 * * * Wsaczalo sie we mnie cieplo, niosac ze soba bol. Lezalem na boku, w jakims wnetrzu, bo wiatr bylo slychac jak ocean zza sciany. Czulem zapach herbaty i kadzidla, farby i wiorow z drewna, i welnianego dywanika, na ktorym lezalem. Twarz mi plonela. Nie moglem powstrzymac dreszczy, choc kazda ich fala budzila palacy bol w plecach. W dloniach i stopach czulem mrowienie.-Wezly przy plaszczu masz zamarzniete. Musze je przeciac. Lez nieruchomo. - Glos byl zadziwiajaco delikatny, jakby nie nawykly do takiego tonu. Ledwie zdolalem rozewrzec jedno oko. Lezalem na podlodze, twarza obrocony w strone kominka, na ktorym plonal ogien. Ktos sie nade mna pochylil. Ujrzalem blysk ostrza tuz przy gardle, ale i tak nie moglem sie ruszyc. Czulem przecinanie, lecz nie potrafilem stwierdzic, czy noz dotknal mojego ciala. Podniesiono plaszcz. -Przymarzl ci do koszuli - mruknal ktos. Odnioslem wrazenie, jakbym znal ten glos. Gwaltownie wciagnal powietrze. -To krew! Wszystko to zamarznieta krew. Moj plaszcz wydal dziwny dzwiek w czasie odrywania. Potem ten ktos usiadl na podlodze obok mnie. Wolno spojrzalem w gore, ale nie dalem rady podniesc glowy, zeby zobaczyc jego twarz. Widzialem tylko szczupla postac, odziana w miekka koszule z bialej welny. Dlonie koloru starej kosci sloniowej podciagnely rekawy. Palce byly dlugie i szczuple, nadgarstki kosciste. Wstal, pewnie zeby cos wziac. Zostalem sam. Zamknalem oczy. Poczulem zapach wierzby i jesionu gorskiego. Odemknalem powieki i zobaczylem parujace naczynie z niebieskiej gliny stojace obok mojej glowy. -Wszystko bedzie dobrze - odezwal sie glos, a rece uspokajajaco dotknely mojego ramienia. Potem poczulem na plecach cieplo. -Znow krwawie - szepnalem do siebie. -Nie. Odmaczam ci koszule. - Ponownie glos wydal mi sie znajomy. Zamknalem oczy. Wtem omiotl mnie podmuch zimnego powietrza. Czlowiek za mna znieruchomial. -Moglabys zapukac - odezwal sie z udawana surowoscia. Znowu poczulem na plecach cieply strumyk wody. - Nawet ja miewam czasem gosci. Zblizyly sie ku mnie spieszne kroki. Ktos lekko przycupnal obok na podlodze, odgarnal mi wlosy z twarzy. Widzialem faldy spodnicy tkanej gorskim splotem. -Kto to jest? Swiety przybysz? 347 -Wyglada ci na swietego? - w glosie brzmial cierpki humor. - Nie mam pojecia, kto to jest. Spojrz, jaka ma dziure w plecach.-To wszystko jego krew? Jakim cudem on jeszcze zyje? Trzeba go ogrzac i umyc. - Sciagnela mi rekawiczki. - Patrz na palce! - krzyknela z przerazeniem. - Az czarne na koncach! Tego nie chcialem widziec. Jakis czas chyba znowu bylem wilkiem. Przekradalem sie przez nieznajome miasto, uwazajac na psy i wszelki inny ruch, lecz wszystko tutaj bylo biala cisza i sniegiem sypiacym ciemna noca. Znalazlem chate, ktorej szukalem. Nosilo mnie wokol niej w te i z powrotem, ale nie smialem wejsc. Po jakims czasie uznalem wreszcie, ze uczynilem wszystko, co moglem, wiec pobieglem na polowanie. Zabilem, zjadlem, zasnalem. Kiedy znowu otworzylem oczy, pokoj byl skapany w bladym swietle dnia. Sciany mial zakrzywione. Z poczatku myslalem, ze wzrok plata mi figle, potem rozpoznalem ksztalt gorskich domow. Powoli zaczynalem dostrzegac szczegoly. Gruby welniany dywanik na podlodze, zwykle meble z drewna, okno zamkniete natluszczona skora. Na polce dwie lalki opieraly sie o siebie glowami, obok nich stal drewniany konik i malutki powozik. W kacie wisiala marionetka. Na stole lezaly jaskrawo pomalowane kawalki drewna. Docieral do mnie zapach swiezych wiorow i farby. "Lalki - pomyslalem. - Ktos robi lalki". Lezalem w lozku, ulozony na brzuchu i przykryty kocem. Bylo mi cieplo, skora na twarzy, stopach i dloniach piekla nieprzyjemnie, ogromny ciezar bolu w plecach utrudnial oddychanie. W ustach nie mialem juz tak sucho. Czyzbym cos pil? Chyba sobie przypominalem jakis cieply wywar, jednak niczego nie bylem pewien. Do lozka zblizyly sie stopy obute w kapcie ze skory i welny. Ktos sie nade mna pochylil i podniosl koc. Chlodne powietrze omiotlo mi skore. Zreczne dlonie przesunely sie po moim ciele, dotykajac okolic rany. -Jaki on chudy - odezwal sie smutno glos starej kobiety. - Gdyby mial na sobie troche ciala, dalabym mu wieksze szanse. -Bedzie mu trzeba odjac palce rak i nog? - Tym razem glos mlodej kobiety. Gdzies bardzo blisko. Ta druga pochylila sie nade mna. Ujela w dlon moja reke, zaczela zginac mi palce i szczypac opuszki. Skrzywilem sie, uczynilem slaby wysilek, by odsunac reke. - Nie. Jesli przezyje, to i palce bedzie mial - ocenila stara bez emocji. - Beda jakis czas bardzo tkliwe, bo musi odrosnac odmrozona skora, ale nie wygladaja najgorzej. Zabic go moze rana na plecach. Nie dosc, ze zakazona, to jeszcze tkwi w niej grot i kawalek drzewca. -Mozesz to wyjac? - zapytal gospodarz o dloniach z kosci sloniowej. Glos dobiegal gdzies z dalszej czesci izby. 348 -Z latwoscia - odparla kobieta. Zdalem sobie sprawe, ze mowi jezykiem Krolestwa Szesciu Ksiestw, z akcentem Krolestwa Gorskiego. - Tylko ze to sie skonczy krwawieniem, a stracil tyle krwi, ze kazda kropla jest na wage zlota. Poza tym wtedy zakazenie mogloby sie rozszerzyc. - Westchnela. - Szkoda, ze Jonki nie zyje. Ona sobie doskonale radzila z takimi przypadkami. Przeciez nie kto inny, tylko ona wydobyla strzale, ktora przebila piers ksiecia Ruriska. Nie jestem takim dobrym medykiem jak ona, ale zrobie wszystko, co lezy w mojej mocy. Przysle ci tu ucznia z mascia na jego palce i twarz. Trzeba go nia codziennie porzadnie nacierac. I nie przeraz sie, kiedy zacznie schodzic skora. Trzeba mu robic oklady na plecy, zeby jak najlepiej wyciagnac trucizne. Musisz go karmic i poic, powinien jesc i pic jak najwiecej. I niech odpoczywa. Za jakis tydzien wyjmiemy strzale. Mam nadzieje, ze odzyska sily na tyle, zeby to przezyc. Jofron, znasz jakies kompresy oczyszczajace?-Tak. Na przyklad otreby z gesim tluszczem. -Przyrzadz je, beda dobre. Zaluje, ze nie moge zostac przy nim, ale czekaja mnie obowiazki. Zeszlej nocy zaatakowano Cedrowy Pagorek. Pojawil sie ptak z wiadomoscia, ze zanim zolnierze przybyli na pomoc, wielu ludzi odnioslo rany. Musze im niesc pomoc, a tego zostawic w twoich rekach. -I w moim lozku - dokonczyl gospodarz. Za starsza kobieta zamknely sie drzwi. Wzialem glebszy oddech, ale nie znalazlem sil, zeby sie odezwac. Docieraly do mnie odglosy nalewanej wody i przestawianych naczyn. Leciutko poruszylem glowa na poduszce. -Chyba odzyskal przytomnosc - odezwala sie Jofron cicho. -Daj mu to, niech sprobuje wypic, ile da rade. Potem niech odpoczywa. Pojde po otreby i gesi tluszcz. I sprobuje sobie znalezc cos na poslanie, bo on pewnie nie ruszy sie z lozka jakis czas. Przed oczyma pojawila mi sie taca z miska oraz kubkiem. Jofron usiadla obok mnie. Nie moglem odwrocic glowy tak, zeby ja zobaczyc. Nabrala na lyzke odrobine czegos z miski i podsunela mi pod usta. Siorbnalem ostroznie. Jakis bulion. Z kubka unosila sie won rumianku i waleriany. Ktos otworzyl i zamknal drzwi. Przez izbe wionela fala chlodnego powietrza. Druga lyzka bulionu. Trzecia. -... gdzie? - udalo mi sie wychrypiec. -Co? - Nachylila sie nade mna nisko. Przysunela do mnie twarz. Niebieskie oczy. Za blisko moich. - Mowiles cos? Nie chcialem nastepnej lyzki. Nagle jedzenie stalo sie zbyt wielkim wysilkiem. Izba wydala sie ciemniejsza. Gdy obudzilem sie nastepnym razem, panowala ciemna noc. Trzaskal ogien na kominku. W kaprysnym swietle plomieni ogladalem wnetrze. Mialem chyba goraczke. Czulem sie bardzo slaby i ogromnie chcialo mi sie pic. Na niskim stoliczku, tuz przy lozku stal kubek wody. Sprobowalem po niego siegnac, ale bol 349 w plecach mi to uniemozliwil. Cale plecy mialem odretwiale od napuchnietej rany. Najmniejszy ruch budzil koszmarny bol.-Wody! - zawolalem, ale przez wyschniete usta wydarl sie ledwie szept. Nikt nie przyszedl. Gospodarz urzadzil sobie poslanie przy kominku. Spal jak kot: rozluzniony, ale otoczony aura nieustannej ostroznosci. Glowe wsparl na wyciagnietym ramieniu, ogien powlekl go lagodnym swiatem. Serce zamarlo mi w piersiach. Wlosy, zaczesane gladko, sciagniete w warkocz, odslanialy twarz - nieruchoma, pozbawiona wyrazu, przywodzaca na mysl rzezbiona maske. Zniknely z niej ostatnie slady mlodzienczej beztroski; policzki byly gladkie, czolo wysokie, nos prosty. Wargi mial ciensze, brode mocniej zarysowana niz dawniej. Tanczace plomienie przydawaly mu wiecej koloru, barwiac skore na bursztynowo. Przez ten czas, gdy sie nie widzielismy, blazen urosl. Nie byl juz karlem. Zmienil sie bardzo, a przeciez minal raptem jeden rok. Otworzyl oczy powoli, jakbym do niego przemowil. Dluzsza chwile i on przygladal mi sie bez slowa. Potem zmarszczyl brwi. Usiadl pomalu. Wowczas zobaczylem, ze naprawde nabral barwy kosci sloniowej, a wlosy ma koloru swiezo zmielonej maki. Jego oczy sprawily, ze zamarlo we mnie serce. Gdy padl na nie blask plomieni, pojalem, ze sa zolte, jak u kota. Wreszcie odzyskalem mowe. -Blaznie - tchnalem smutno. - Co ci sie stalo? - spieczone usta opornie ksztaltowaly slowa. Wyciagnalem do niego reke, ale gdy poruszyly sie miesnie na plecach, rana otwarla sie znowu. Swiat wokol mnie zawirowal, zapadlem sie w nicosc. Bezpieczenstwo. Takie bylo moje pierwsze swiadome odczucie. Wyplywalo z miekkiego ciepla czystego lozka, z pachnacej ziolami poduszki pod glowa. Cos cieplego i lekko wilgotnego przyciskalo lekko rane na plecach. Bezpieczenstwo otulalo mnie delikatnie, jak chlodne rece, ktore trzymaly moje odmrozone dlonie. Otworzylem oczy i ujrzalem izbe rozswietlona cieplym blaskiem promieni slonca. Siedzial przy lozku na taborecie. Troche spiety. Wzrok mial wbity gdzies w mroczny kat. Ubrany byl w biala welniana tunike z okraglym kolnierzem. Zawsze ogladalem go w pstrokatym stroju trefnisia i teraz widok tak prostego ubioru wywarl na mnie wstrzasajace wrazenie. Jakbym ujrzal marionetke, dawniej jaskrawo pomalowana, teraz odarta z farby. Samotna srebrna lza splynela, znaczac slad obok smuklego nosa. Zdumialem sie. -Blaznie? - rym razem moj glos brzmial jak skrzeczenie ropuchy. Opadl przy lozku na kolana. Chwycil kubek z woda i przytknal mi do ust. Ujal moja bezwladna dlon. I mowil cicho, bardziej do siebie niz do mnie. -Co mi sie stalo, Bastardzie? O bogowie, co sie stalo tobie, skad masz takie straszne blizny? Co sie ze mna stalo, ze cie nie poznalem, choc nioslem na wlasnych rekach? - Chlodnymi palcami przesunal niesmialo po mojej twarzy, 350 odnajdujac szrame i zlamany nos. Pochylil sie nagle, wsparl czolem o moje. - Kiedy sobie przypomne, jaki byles piekny... - szepnal lamiacym sie glosem, a potem umilkl. Ciepla kropla jego lzy parzyla mi twarz.Nagle siadl prosto, odchrzaknal. Otarl oczy rekawem, takim dziecinnym gestem, ktory mi jeszcze bardziej odebral odwage. Wzialem gleboki oddech, zebralem sie w sobie. -Zmieniles sie - zdolalem powiedziec. -Zmienilem sie? Rzeczywiscie. Jak moglem pozostac taki sam? Sadzilem, ze nie zyjesz, ze cale moje zycie na nic. A teraz w jednej chwili odzyskalem i ciebie, i wlasne istnienie... Otworzylem oczy, zobaczylem ciebie i pomyslalem, ze w koncu oszalalem. A wtedy ty sie odezwales. Mowisz, ze sie zmienilem? Bardziej niz mozesz sobie wyobrazic, chyba przynajmniej tak samo jak i ty. Dzis w nocy ledwie poznaje sam siebie. - Troszke przypominalo to jego zwykla paplanine. Zaczerpnal tchu. - Bastardzie, przez rok bylem przekonany, ze nie zyjesz. Przez caly dlugi rok. Nadal trzymal mnie za reke, wiec i mna poruszylo drzenie, ktore nim wstrzasnelo. Wstal raptownie. -Obu nam sie przyda kropelka czegos mocniejszego - oznajmil. Oddalil sie gdzies w mroczna izbe. Czy naprawde az tak bardzo urosl? Jego cialo stracilo dziecinne proporcje. Byl smukly i szczuply, jak zawsze, prezny niczym akrobata. Przyniosl z kredensu flaszke oraz dwa zwykle kubki. Wyjal korek. Poczulem zapach okowity, nim zaczal nalewac. Wrocil na taboret przy lozku, podal mi kubek. Zdolalem, mimo poczernialych palcow, objac naczynie dlonia. On chyba nieco sie opanowal. Przygladal mi sie znad krawedzi swojego naczynia. Unioslem glowe, wlalem odrobine plynu do ust. Polowa splynela mi po brodzie, a na koniec zachlysnalem sie, jakbym nigdy dotad nie pil okowity. Wreszcie poczulem cieplo w zoladku. Blazen pokrecil glowa i delikatnie otarl mi twarz. -Powinienem byl wierzyc we wlasne sny. Bez przerwy snilo mi sie, ze nadchodzisz. Ciagle mi powtarzales we snie: "ide". A ja tak mocno bylem przekonany, ze zawiodlem, ze katalizator jest martwy. -Blaznie... - odezwalem sie cicho. Chcialem, zeby przestal mowic. Chcialem tylko czuc sie bezpieczny i nie myslec o niczym. Niestety, nie zrozumial. Popatrzyl na mnie i wykrzywil twarz w dawnym blazensko chytrym usmieszku. -Nie rozumiesz, tak? Gdy dotarla do nas wiesc, ze umarles... ze ksiaze Wladczy cie zabil... moje zycie stracilo sens. Zrobilo sie jeszcze gorzej, gdy zaczeli tu przybywac pielgrzymi, by mnie powitac jako bialego proroka. Wiedzialem, ze jestem bialym prorokiem. Wiedzialem o tym od dziecka, wiedzieli o tym ci, ktorzy mnie wychowywali. Dorastalem ze swiadomoscia, ze pewnego dnia wyrusze na polnoc, by znalezc ciebie, i ze we dwoch pchniemy czas na wlasciwe tory. Przez cale zycie wiedzialem, co do mnie nalezy. Ledwie wyroslem z lat dzie- 351 cinnych, gdy ruszylem w swiat. Samotnie pokonalem droge do Koziej Twierdzy w poszukiwaniu katalizatora, ktorego tylko ja moglem rozpoznac. Znalazlem ciebie. Nie wiedziales, kim jestes. Bylem swiadom zadziwiajacych wypadkow, kiedy ty bezwiednie zmieniales losy swiata jak kamyk na drodze wytracajacy kolo czasu z dawnej koleiny. Probowalem ci to powiedziec, ale ty nie chciales o niczym slyszec. Katalizator? Nie, to nie ty, ach, skadze! - Rozesmial sie, prawie czule. Wychylil reszte okowity, podetknal mi moje naczynie. Pociagnalem lyk.Wstal, jakis czas krazyl po izbie, wreszcie usiadl i ponownie napelnil swoj kubek. -Widzialem, ze swiat dazy ku zagladzie. Byles jednak jeszcze ty, atut nigdy dotad nie wykorzystany w grze. Po smierci krola pozostal dziedzic rodu Przezornych, a i byl jeszcze Bastard Rycerski, katalizator, ktory mial wszystko zmieniac tak, zeby na tronie zasiadl prawowity dziedzic. - Przelknal lyk okowity, wraz jego oddechem dotarl do mnie zapach trunku. - Ucieklem. Ucieklem z pania Ketriken i nie narodzonym dzieckiem, pograzony w zalobie, a przeciez ufny, ze losy swiata potocza sie wlasciwa koleja. Gdyz ty jestes katalizatorem. Lecz dotarla do mnie wiesc o twojej smierci... - Urwal raptownie, a gdy sie znowu odezwal, glos mial dziwnie gruby, pozbawiony dzwiecznych nut. - Uczynila ze mnie oszusta. Jak moglem byc bialym prorokiem, jesli katalizator stracil zycie? Coz moglem przepowiadac? Zmiany, jakie moglyby zajsc, gdybys zyl? Kimze bylbym, jesli nie ponurym swiadkiem, obserwujacym schylek swiata? Nie mialem juz celu. Widzisz, twoje zycie bylo dla mnie warte wiecej niz moje. Istnialem tylko jako dopelnienie twoich uczynkow. Gorzej: zaczalem sie zastanawiac, czy moj swiat rzeczywiscie jest taki, jak sadzilem. Czy w ogole bylem prorokiem? Czy moze raczej oblakanym, moze sam sie oszukiwalem? Trwalo to rok, Bastardzie. Przez caly rok bylem pograzony w zalobie po stracie przyjaciela i oplakiwalem swiat, ktorego nie potrafilem uratowac. Moja wina. A gdy dziecie pani Ketriken przyszlo na swiat sine i bez zycia... -Nie! - krzyknalem z sila, ktorej w sobie nie podejrzewalem. Blazen cofnal sie, jakbym go uderzyl. -Ogromnie mi przykro - powiedzial z prostota, znowu delikatnie ujmujac moja reke. - Powinienem byl sie domyslic, ze o tym nie wiedziales. Krolowa ledwie przezyla te strate. Ja takze. Potomek rodu Przezornych. Moja ostatnia nadzieja. Wszystko stracone. Do tamtej chwili trwalem dzieki przekonaniu, ze gdy to dziecie zasiadzie na tronie, moze jego obecnosc wystarczy, by zapobiec katastrofie. Lecz kiedy krolowa, w nagrode za porodowa meke, zostala w lozu z martwym dziecieciem... cale moje zycie zamienilo sie w farse, w oszustwo, w niesmaczny zart, ktorym zakpil sobie ze mnie czas. Teraz... - przymknal oczy na chwile. - Teraz dowiaduje sie, ze zyjesz. Wiec zyje i ja. I znowu, nagle znowu jestem pelen wiary. Znowu wiem, kim jestem. - Rozesmial sie glosno, nieswiadomy, jak gleboko jego slowa zmrozily mi krew w zylach. - Stracilem wiare. 352 Ja, bialy prorok, nie wierzylem we wlasne przepowiednie! A przeciez jestes tu, Bastardzie. Wszystko teraz potoczy sie wyznaczona koleja.Raz jeszcze napelnil swoj kubek. Trunek wylewajacy sie z flaszki mial kolor jego oczu. Blazen spostrzegl, ze mu sie przygladam, usmiechnal sie szeroko. -Coz, bialy prorok nie jest juz bialy? Przypuszczam, ze to cecha mojej rasy. Najpewniej z uplywem lat nabiore wiecej koloru. - Machnal reka. - Niewazne. Za duzo gadam. Ty mow, Bastardzie. Powiedz mi wszystko. Jak ci sie udalo przezyc? Skad sie tutaj wziales? -Krol Szczery mnie wzywa. Musze do niego isc. -Wiec krol Szczery zyje! O chwala! - Wybuchnal radoscia. - Opowiedz wypadki po kolei. Dlugo czekalem na te slowa. Musze wiedziec wszystko. Staralem sie, jak moglem. Nie mialem wiele sily i niekiedy odnosilem wrazenie, jakbym sie spalal w goraczce; wtedy slowa gdzies uciekaly i nie moglem sobie przypomniec, w ktorym miejscu przerwalem opowiesc o minionym roku. Dotarlem do czasow, gdy zostalem uwieziony w lochu ksiecia Wladczego, a wtedy potrafilem powiedziec tylko: -Glodzil mnie i bil. Blazen zerknal na moja znieksztalcona twarz i odwrocil wzrok. Zrozumial. On takze poznal ksiecia Wladczego zbyt dobrze. Czekal, ale ja tylko pokrecilem glowa. Usmiechnal sie po chwili. -Dobrze, Bastardzie. Jestes bardzo zmeczony. Najwazniejsze juz mi opowiedziales. Reszta moze poczekac. Teraz ja ci opowiem, jak minal mi ten rok. Probowalem sluchac, wychwytywac najwazniejsze slowa, skladajac je w sercu. Dawno chcialem poznac te wiesci. Ksiaze Wladczy podejrzewal ucieczke. Pani Ketriken, wrociwszy do swych komnat, przekonala sie, ze jej starannie wybrane i spakowane bagaze zniknely, ukradzione przez szpiegow najmlodszego krolewskiego syna. Opuscila zamek, zabierajac ze soba jedynie stroj, ktory miala na sobie, oraz spiesznie chwycony plaszcz. Tej nocy, gdy blazen z ksiezna wymkneli sie z Koziej Twierdzy, pogoda byla fatalna. Ksiezna jechala na mojej Sadzy, a blazen cala droge przez scisniete lodowata dlonia zimy Krolestwo Szesciu Ksiestw walczyl z upartym Fircykiem. Nad Jezioro Blekitne dotarli, gdy ustaly zimowe sztormy. Trefnis utrzymywal ich oboje i zarabial na podroz statkiem przez szeroko rozlane wody jeziora: pomalowal twarz, pofarbowal wlosy i pokazywal na ulicach zonglerskie sztuczki. Na jaki kolor pomalowal skore? Na bialo, oczywiscie. Najlepszy sposob ukrycia zupelnie bialej twarzy, ktorej szukali szpiedzy ksiecia Wladczego. Pokonali jezioro bez wiekszych przygod, mineli Ksiezycowe Oko i wjechali do Krolestwa Gorskiego. Pani Ketriken natychmiast poprosila ojca o pomoc w zdobyciu wiesci dotyczacych krola Szczerego. Okazalo sie, iz rzeczywiscie dotarl do stolicy, ale od kiedy opuscil Strome, nikt juz o nim nie slyszal. Krolowa 353 wyslala konnych sladem malzonka, nawet sama z nimi wyruszyla. Niestety, jej nadzieja przemienila sie w zalobe, gdy daleko w gorach odnaleziono miejsce potyczki. Zima i padlinozercy zatarli slady. Nie sposob bylo zidentyfikowac zadnego z poleglych, lecz znaleziono sztandar krola Szczerego z wyhaftowanym kozlem. Pozostale na ziemi strzaly oraz ludzkie szczatki, ktore mialy zebra wyraznie przeciete mieczem, wykluczaly napasc zwierzat. Znaleziono mniej czaszek niz cial, a ze kosci zostaly rozwleczone, nie sposob bylo dokladnie oszacowac liczby poleglych. Pani Ketriken zywila nadzieje, ze nie znajdowal sie miedzy nimi jej malzonek, do czasu gdy znaleziono plaszcz, ktory mu podarowala. Wlasnymi rekoma wyszyla godlo kozla na piersi. Pod plaszczem zostaly butwiejace kosci i strzepy przyodziewku. Krolowa Ketriken pograzyla sie w zalobie.Wrocila do Stromego rozdarta pomiedzy rozpacz a kipiaca nienawisc wobec ksiecia Wladczego. Furia zaowocowala niezlomnym postanowieniem, ze potomek krola Szczerego zasiadzie na tronie Krolestwa Szesciu Ksiestw, ze ludem bedzie rzadzil prawowity wladca. Plany owe dodawaly jej sil do dnia, gdy urodzila martwe dziecko. Od tamtej pory blazen rzadko ja widywal. W nieskonczonosc przemierzala swoje sciete lodem ogrody, majac twarz biala i nieruchoma jak snieg okrywajacy rabaty. Wiele bylo innych, wazniejszych i mniej waznych szczegolow w opowiesci trefnisia. Sadza oraz Fircyk, dzielne wierzchowce zyly i mialy sie doskonale. Sadza, mimo podeszlego wieku, spodziewala sie zrebaka. Slyszac to, pokrecilem glowa, niezbyt zadowolony. Ksiaze Wladczy staral sie wywolac wojne. Podejrzewano, ze bandy rabusiow nekajace mieszkancow gor byly wspierane z jego kiesy. Statki z ziarnem, oplacone juz wiosna, nigdy nie dotarly do miejsca przeznaczenia, a kupcom gorskim nie pozwalano wwozic towarow na teren Krolestwa Szesciu Ksiestw. Kilka przygranicznych miasteczek padlo ofiara napasci - spladrowano je i zlupiono, nie pozostal nikt zywy. Krol Eyod, zazwyczaj spokojny, teraz kipial gniewem. Krolestwo Gorskie nie mialo regularnej armii, lecz nie bylo w nim mieszkanca, ktory by nie chwycil za bron na wezwanie Poswiecenia. Wojna wisiala na wlosku. Blazen mial tez wiesci o ksieznej Cierpliwej, pani na Koziej Twierdzy, ktore docieraly od czasu do czasu za posrednictwem kupcow i przemytnikow. Ksiezna ze wszystkich sil wspomagala obrone wybrzeza Krolestwa Szesciu Ksiestw. Pieniedzy brakowalo coraz dotkliwiej, lecz mieszkancy stolicy wspomagali wdowe po najstarszym krolewskim synu tak zwanym podatkiem kobiecym, jakim sie dobrowolnie oblozyli, a ona utrzymywala z tego zolnierzy i marynarzy. Kozia Twierdza jeszcze nie upadla, choc Zawyspiarze mieli juz obozy w gore i w dol calej linii wybrzeza Krolestwa Szesciu Ksiestw. Zima wojna przycichla, lecz wiosna ponownie skapie kraj we krwi. W niektorych mniejszych twierdzach przebakiwano o paktowaniu ze szkarlatnymi okretami. Inne otwarcie placily haracz w nadziei unikniecia kuznicy. 354 Krolestwo Szesciu Ksiestw nie przetrwa najblizszego lata. Tak twierdzil Ciern. Nie odezwalem sie slowem, gdy blazen mowil o moim mistrzu. U schylku minionego lata przybyl on do Stromego sekretnie, przebrany za wedrownego handlarza, lecz zaraz dal sie poznac krolowej. Wlasnie wtedy ujrzal go blazen.-Wojna dobrze staremu robi - zauwazyl. - Porusza sie, jakby mial lat najwyzej dwadziescia. Nosi przy boku miecz, a oczy mu blyszcza. Lubil patrzec na brzuch krolowej, wzdety potomkiem rodu Przezornych, i wraz z nia snul smiale plany osadzenia dziedzica krola Szczerego na tronie. No, ale to bylo poznym latem. - Westchnal. - Niedawno slyszalem, ze wrocil. Prawdopodobnie dostal od krolowej wiadomosc o urodzeniu martwego dziecka. Jeszcze go nie widzialem. Nie wiem, jaka moglby nam dac nadzieje. - Pokrecil glowa. - Musi istniec potomek rodu Przezornych - oznajmil z przekonaniem. - Krol Szczery musi miec nastepce. W przeciwnym razie... - rozlozyl bezradnie dlonie. -A ksiaze Wladczy? Jego dziecko nie wystarczy? -Nie. - Blazen zatopil wzrok w oddali. - Nie. Moge ci to powiedziec z calkowita pewnoscia, choc nie potrafie wyjasnic dlaczego. Wiem tylko, ze we wszystkich formach przyszlosci ksiaze Wladczy pozostaje bezdzietny. Nie ma nawet bekarta. We wszystkich wersjach przyszlych dziejow umiera bezpotomnie. Wstrzasnal mna dreszcz. Trefnis taki byl obcy, gdy mowil o podobnych sprawach. A jego dziwne slowa przypomnialy mi o jeszcze jednej trosce. -Spotkalem w drodze dwie kobiety: piesniarke Wilge i pielgrzymujaca staruszke, Pustke. Zdazaly do Stromego. Pustka twierdzila, ze szuka bialego proroka. Nie sadzilem, ze to mozesz byc ty. Slyszales cos o ktorejs z nich? Dotarly do miasta? Wolno pokrecil glowa. -Od poczatku zimy nie pojawil sie nikt szukajacy bialego proroka. - Zamilkl, widzac na mojej twarzy obawe. - Oczywiscie, nie wiem o wszystkich, ktorzy tu przybywaja. Mozliwe, ze dotarly do Stromego, tylko ja o nich nie slyszalem. - Po namysle dodal: - Rozbojnicy grasuja na drogach. Moze... przybeda troche pozniej? Moze sa martwe. Wrocily po mnie, a ja zostawilem je same. -Bastardzie? -Nic, nic. Blaznie, wyswiadczysz mi przysluge? -Juz sam ton mi sie nie podoba. O co chodzi? -Nie mow nikomu, ze tu jestem. Nie mow nikomu, ze zyje. Westchnal ciezko. -Nawet krolowej Ketriken? A moge powiedziec, ze jej malzonek zyje? -Blaznie, musze wykonac swoje zadanie sam. Nie chce budzic w krolowej plonnej nadziei. Raz juz oplakala smierc krola Szczerego. Jesli zdolam go tutaj przyprowadzic, bedzie czas na prawdziwa radosc. Wiem, ze prosze o wiele, ale pozwol mi dzialac samotnie. Pozniej moze bede potrzebowal twojej pomocy, by 355 wydobyc z biblioteki pewna stara mape. Zalezy mi jednak, zebym wyruszyl sam. Te misje najlepiej spelnic dyskretnie. - Odwrocilem od niego wzrok i dodalem:-Niech Bastard Rycerski pozostanie martwy. Tak bedzie lepiej. -Nie zobaczysz sie nawet z Cierniem? - spytal z niedowierzaniem. -On takze nie powinien wiedziec, ze zyje. - Urwalem, zastanawiajac sie, co by bardziej rozgniewalo starego mistrza: ze powazylem sie targnac na zycie ksiecia Wladczego, choc zawsze mi tego zabranial, czy ze tak mizernie wykonalem zadanie. - Na te wyprawe musze ruszyc sam. - Powrocilem wzrokiem do twarzy trefnisia i ujrzalem na niej niechetna zgode. -Nie powiem, zebym przystawal z ochota, ale nie zdradze cie przed nikim. -Westchnal znowu. Rozmowa zamarla. We flaszce pojawilo sie dno. Siedzielismy w milczeniu. Palila mnie goraczka i trunek. Mialem tyle do przemyslenia, tak niewiele moglem zrobic. Jesli lezalem nieruchomo, bol w plecach tylko pulsowal. Dotrzymywal kroku biciu mego serca. -Szkoda, ze nie udalo ci sie zabic ksiecia Wladczego - zauwazyl nagle blazen. -Wiem. Probowalem. Jako spiskowiec i skrytobojca jestem do niczego. Wzruszyl ramionami. -Nigdy nie byles w tym dobry. Masz w sobie dziecieca naiwnosc, ktorej nie moze splamic zadna brzydota swiata, jakbys nigdy naprawde nie uwierzyl w istnienie zla. To mi sie zawsze w tobie najbardziej podobalo. - Blazen zachwial sie lekko na taborecie, ale odzyskal rownowage. - Tego mi najbardziej brakowalo, kiedy byles niezywy. Usmiechnalem sie glupio. -A sadzilem, ze raczej mojej niepowszedniej urody. Przez jakis czas blazen tylko na mnie patrzyl. Potem odwrocil wzrok i odezwal sie cicho: -Jestes niesprawiedliwy. - Lekko pokrecil glowa. - Och, Bastardzie, twoj wdziek zdawal sie tym wiekszy, ze byles go nieswiadomy - rzekl bez zwyklego szyderstwa. - Przeciwnie niz ksiaze Wladczy. On jest pieknym mezczyzna, lecz wie o tym zbyt dobrze. Nigdy go nie zobaczysz z potarganymi wlosami albo policzkami zaczerwienionymi od wiatru. Czulem sie dziwnie niewyraznie. -Ani ze strzala w plecach, co gorsza - odezwalem sie po jakims czasie i obaj wybuchnelismy pijackim smiechem. Natychmiast zaatakowal mnie bol, juz w nastepnej chwili walczylem o oddech. Blazen wstal; mimo wypitej okowity niezle trzymal sie na nogach. Zdjal mi z plecow jakis cieknacy woreczek i zastapil go drugim, niemal nieprzyjemnie cieplym, wyjetym z garnczka stojacego na palenisku. Gdy skonczyl, przycupnal obok mnie. Spojrzal mi prosto w twarz. Z jego zoltych oczu rownie trudno bylo 356 cokolwiek wyczytac, jak przedtem z bezbarwnych. Polozyl smukla chlodna dlon na moim policzku, a potem delikatnie odgarnal mi wlosy z oczu.-Jutro znowu kazdy z nas bedzie soba - rzekl powaznie. - Blazen i Ba-stard. Albo bialy prorok i katalizator, jesli wolisz. Bedziemy musieli podzwignac los, choc niewiele nas on obchodzi, i odgrywac role, jakie nam przypisal. Ale teraz, tutaj, kiedy jestesmy sami, kiedy ty jestes soba i ja soba, chce ci powiedziec szczerze: ciesze sie, ze zyjesz. Kazdy twoj oddech jest moim. Skoro moj los musi byc zwiazany z jakims czlowiekiem, ciesze sie, ze to jestes ty. Na jedna chwile przycisnal czolo do mojego. Potem westchnal ciezko i odsunal sie ode mnie. -Spij, chlopcze - rzekl, udatnie imitujac glos Ciernia. - Wkrotce nadejdzie jutro. Czeka nas praca. - Zasmial sie nieglosno. - Musimy przeciez ocalic swiat. 22. TRUDNE SPOTKANIA Dyplomacja moze byc rozumiana jako sztuka poslugiwania sie tajemnicami. Czymze bylaby negocjacja, gdyby nie istnialy sekretne atuty? Potrzebne sa jednakowo w ustalaniu warunkow malzenstwa i przy zawieraniu uzgodnien handlowych pomiedzy krolestwami. Kazda strona rozmow jest swiadoma, na ile ma mozliwosc ustapic, by czynic zadosc swym pragnieniom; w szermowaniu niewiadomymi kryje sie sukces najtrudniejszego ukladu. Nie ma w zyciu czlowieka zadnego dzialania wolnego od wplywu tajemnic: czy to w grze kar danej, czy w sprzedazy krowy. Korzysc odnosi zawsze ten, kto lepiej przewidzi, ktora niewiadoma ujawnic i kiedy. Krol Roztropny lubil mawiac, ze nie ma wiekszej korzysci, niz znac sekrety nieprzyjaciela, gdy on wierzy, iz jest przeciwnie. Moze jest to najcenniejsza ze wszystkich tajemnic. * * * Nastepnych dni prawie nie pamietam. Albo krotka rozmowa z blaznem wyczerpala resztki moich sil, albo poczulem sie na tyle bezpieczny, by sie poddac chorobie. Zapewne jedno i drugie. Lezalem w lozku, otumaniony goraczka, bardziej lub mniej nieprzytomny, ale ciagle, niczym na werblu wybijajacym rytm bolu, pulsowalo we mnie wezwanie ksiecia Szczerego."Chodz do mnie. Chodz do mnie!" Inne glosy docieraly do mnie czasem, a ten trwal bez ustanku. * * * -Jest przekonana, ze wlasnie o ciebie jej chodzi. I ja jej wierze. Chyba powinienes sie z nia zobaczyc. Przebyla dluga i trudna droge, szukajac bialego proroka - mowila Jofron cicho. 358 Uslyszalem, jak blazen energicznie odklada tarnik.-Powiedz jej wobec tego, ze sie omylila. Powiedz jej, ze jestem bialym lalkarzem. Powiedz jej, ze bialy prorok mieszka kawalek dalej na tej ulicy, piate drzwi po lewej. -Nie bede z niej kpila - odparla Jofron powaznie. - Przybyla z bardzo daleka, specjalnie do ciebie. W drodze omal nie stracila zycia. Zgodz sie, swiety przybyszu. Czeka przed chata. Porozmawiaj z nia chociaz przez chwile. -Swiety przybyszu! - prychnal blazen z pogarda. - Naczytalas sie za duzo starych zwojow. Podobnie ona. Nie, Jofron, nic z tego. - Westchnal. - Powiedz jej, ze porozmawiam z nia za dwa dni - dodal lagodniejszym tonem. - Nie dzisiaj. -Skoro tak chcesz... - Jofron najwyrazniej nie aprobowala decyzji trefni-sia. - Jest z nia jeszcze jedna. Piesniarka. Tej nie tak latwo sie pozbyc. Chyba szuka twego podopiecznego. -O nie, poki nie wyzdrowieje, musi miec spokoj. Czemu piesniarka szuka go w mojej chacie? Nikt nie wie, ze on tutaj jest. Nikt oprocz ciebie, mnie i medyczki. Poruszylem ustami. Probowalem powiedziec, ze chcialbym zobaczyc Wilge, ze nie chce jej odprawiac. -Wiem. Medyczka jest zreszta nadal w Cedrowym Pagorku. Tylko ze ta piesniarka to madra kobieta. Wypytala dzieci o obcego. A dzieci, jak zwykle, wiedza wszystko. -I powiedza wszystko - dokonczyl blazen ponuro. Rozzloszczony rzucil jakies narzedzie. - Widze, ze nie mam wyboru. -Zobaczysz sie z nimi? Parsknal jakby smiechem. -Oczywiscie, ze nie. Mialem na mysli, ze bede musial je oklamac. * * * Popoludniowe slonce skosnymi promieniami kladlo mi sie na powiekach. Obudzily mnie podniesione glosy.-Chce go tylko zobaczyc - upierala sie rozzloszczona kobieta. - Wiem, ze on tutaj jest. -Ach, wobec tego musze chyba przyznac racje. Niestety, akurat spi - odparl blazen ze spokojem, ktory mogl doprowadzic do furii. -Nie szkodzi. Nadal chce go zobaczyc - oznajmila Wilga. Trefnis westchnal z glebi serca. -Moglbym cie wpuscic, zebys go zobaczyla. Zapewne jednak pragnelabys wowczas go dotknac. Dotknawszy go, chcialabys zaczekac, az sie obudzi. Docze- 359 kawszy tego momentu, zdecydowalabys, ze chcesz z nim porozmawiac. I tak bez konca. A ja mam dzisiaj duzo pracy. Lalkarz nie jest panem samego siebie.-Nie jestes lalkarzem. Wiem, kim jestes. I wiem, kim on jest naprawde. Bylo mi zimno. Skulilem sie pod kocami. Bardzo chcialem, zeby zamkneli drzwi. -Tak, tak. Ty i Pustka znacie nasz wielki sekret. Ja jestem bialym prorokiem, a on to pasterz o imieniu Mily. Dzisiaj jestem zbyt zajety: przepowiedzialem, ze do jutra skoncze kilka lalek. Poki on spi, liczac owce przez sen. -Nie o tym mowie. - Wilga znizyla glos, ale i tak dobrze ja slyszalem. - On jest Bastardem Rycerskim, synem ksiecia Rycerskiego, ktory abdykowal. A ty jestes nadwornym blaznem. -Kiedys, dawno temu, bylem blaznem. W Stromym to zadna tajemnica. Teraz jednak jestem lalkarzem, a drugiego tytulu nie uzywam, wiec mozesz go odniesc do siebie, jesli taka twoja wola. Jesli zas chodzi o Milego, w tych dniach nalezy mu sie tytul pastucha poduchy. -Pojde z tym do krolowej Ketriken. -Sluszna decyzja. Jesli chcesz zostac jej blaznem, z pewnoscia wlasnie do niej powinnas sie udac. Pozwol, ze cos ci pokaze. Nie, nie, musisz sie cofnac, zebys dobrze ogarnela calosc. Oto prosze - uslyszalem trzasniecie drzwi i zgrzyt rygla - zewnetrzna strona moich drzwi - obwiescil trefnis pogodnie. - Sam je pomalowalem. Ladnie? Dotarl do mnie lomot, jakby kopniecie, a potem jeszcze kilka. Blazen, mruczac cos pod nosem, wrocil do pracy. Ujal drewniana glowke lalki i pedzelek. Spojrzal na mnie. -Spij. Nie da rady tak latwo zobaczyc sie z krolowa. Wladczyni ostatnio rzadko przyjmuje gosci. Jesli nawet tej upartej kobiecie uda sie stanac przed obliczem monarchini, nikt jej nie uwierzy. Na razie nic lepszego nie mozemy zdzialac. Zbieraj sily. Obawiam sie, ze bedziesz ich potrzebowal. * * * Slepiami wilka widzialem swiatlo dnia na snieznej bieli. Brzuch przycisniety do sniegu, miedzy drzewami, coz widac tam w dole? Mlode istoty ludzkie w zabawie podskakuja, gonia sie i popychaja, tocza po sniegu. Nie roznia sie zbytnio od szczeniakow. Tylko im zazdroscic. Dorastajac, nie mielismy wokol innych szczeniakow, z ktorymi mozna by sie bawic. Ach, zbiec na dol i przylaczyc sie do zabawy. Przestrasza sie, wiemy o tym dobrze. Wolno jedynie patrzec. Przenikliwe krzyki slychac z daleka. Warkoczyki tej malej podskakuja, kiedy gania po sniegu... 360 -Bastardzie, obudz sie. Musze z toba porozmawiac.Cos sprawia, ze glos blazna przebija sie przez otumanienie i bol. Otworzylem oczy, zaraz zmruzylem je bolesnie. W izbie bylo mroczno, ale on ustawil garsc swiec na podlodze przy lozku. Usiadl obok, zagladajac mi w twarz powaznie. Zdawalo mi sie, ze nadzieja blyszczy mu w oczach i blaka sie w kacikach ust, ale tez robil wrazenie, jakby mi przynosil zle wiesci. -Sluchasz? Slyszysz mnie? -Tak - udalo mi sie wykrztusic ochryple. Chyba nie ja nabieralem sil, zeby medyczka mogla wyciagnac mi strzale z plecow, raczej rana miala sie coraz lepiej. Kazdego dnia powiekszal sie obszar bolu. Myslalem o nim bezustannie, trudno mi bylo sie skupic na czymkolwiek innym. -Jadlem u krolowej obiad z Cierniem. Ma dla nas wiesci. - Przekrzywil glowe i uwaznie obserwowal moja twarz. - Ciern twierdzi, ze w Ksiestwie Kozim zyje potomek rodu Przezornych. To jeszcze dziecko i w dodatku bekart, ale z tej samej linii co krol Szczery i ksiaze Rycerski. Ciern powtorzyl te slowa pod przysiega. Zamknalem oczy. -Bastardzie. Bastardzie! Obudz sie i sluchaj. To dziewczynka. Ciern chce przekonac krolowa Ketriken, zeby uznala to dziecko. By oznajmila, ze jest potomkiem jej i krola Szczerego, a o martwych narodzinach rozgloszono tylko w obronie przed skrytobojcami albo ze jest to nieprawa corka krola Szczerego, ale krolowa Ketriken zdecydowala sieja uznac i przyjac jako swoja. Nie moglem sie ruszyc. Nie moglem oddychac. Moja coreczka. Otaczana opieka, chowana, pilnowana przez Brusa. Zabrana na tron. Odebrana Sikorce i oddana krolowej. Moja malutka dziewuszka; nie znalem nawet jej imienia. Zabrana, by zostac ksiezniczka, a w przyszlosci krolowa. Odebrana mi na zawsze. -Bastardzie! - Blazen polozyl mi dlon na ramieniu, scisnal lekko. Otworzylem oczy. -Nie masz mi nic do powiedzenia? - zapytal ostroznie. -Pic. W czasie gdy poszedl po wode, jakos sie opanowalem. Zanim odjal mi kubek od ust, zdecydowalem, jakie pytanie bedzie najbardziej przekonywajace. -Co powiedziala krolowa Ketriken na wiesc, ze krol Szczery ma dziecko z nieprawego loza? Watpie, by ja ta wiadomosc ucieszyla. Niepewnosc odmalowala sie na twarzy blazna. -Dziecko urodzilo sie przy koncu czasu zbiorow. Za pozno, zeby krol Szczery zdazyl je splodzic przed wyruszeniem na wyprawe. Krolowa zorientowala sie wczesniej niz ja. To ty musisz byc ojcem - dodal nieomal czule. - Kiedy krolowa Ketriken zapytala o to Ciernia wprost, wlasciwie przyznal jej racje. - Przygladal mi sie z uwaga. - Nie wiedziales? 361 Wolno pokrecilem glowa. Czymze byl honor dla kogos takiego jak ja? Ba-stard i skrytobojca, jakie mialem prawo do szlachetnosci duszy? Wypowiedzialem klamstwo, przez ktore zawsze bede soba gardzil.-Nie moge byc ojcem dziecka zrodzonego w czas zbiorow. Sikorka odsunela mnie od swego loza kilka miesiecy przed wyjazdem z Koziej Twierdzy. Jesli matka jest Sikorka i utrzymuje, ze dziecko jest moje, klamie. Przykro mi, blaznie -dodalem, starajac sie, zeby moje slowa brzmialy szczerze. - Nie splodzilem dla ciebie potomka rodu Przezornych ani nie zamierzam tego uczynic. - Pozwolilem, by glos mi sie zalamal, a lzy przeslonily oczy. - Dziwne, ze to moze przyniesc tyle bolu. Ze Sikorka mogla chciec przedstawic cudze dziecko jako moje. -Zamknalem oczy. -Jak slyszalem - odezwal sie trefnis cicho - Sikorka nic nie mowila o dziecku. Jestem przekonany, ze nie zna planow Ciernia. -Powinienem chyba zobaczyc sie z Cierniem i krolowa Ketriken. Odslonic przed nimi prawde. Zrobie to, gdy tylko nabiore sil. Teraz, blaznie, zostaw mnie samego - poprosilem. Nie chcialem widziec jego wspolczucia ani zdumienia. Modlilem sie, zeby uwierzyl w moje klamstwo, choc gardzilem soba, ze tak podle szkalowalem Sikorke. Lezalem z zamknietymi oczyma, a on zabral swiece i odszedl. Jakis czas w ciemnosciach pograzalem sie w nienawisci do samego siebie. Probowalem sie utwierdzic w przekonaniu, ze postapilem slusznie. Jesli kiedykolwiek do niej wroce, wszystko jej wytlumacze. A jesli nie, przynajmniej nie zabiora jej dziecka. Mimo wszystko czulem sie zdrajca. * * * Snilem sen jednoczesnie wyrazny i niejasny. Lupalem czarny kamien. Tylko o tym byl sen, bezkresny w swojej monotonii. Jako dluta uzywalem sztyletu, jako mlotka - odlamka skaly. Dlonie mialem cale w strupach, bo kamien wiele razy zeslizgiwal sie z rekojesci. Nic nie moglo mnie powstrzymac. Lupalem czarny kamien. I czekalem, zeby ktos przyszedl mi pomoc. * * * Pewnego dnia, obudziwszy sie, ujrzalem Pustke siedzaca przy moim lozku. Mgliste swiatlo zimowego dnia, wsaczajace sie przez okno, padalo na jej twarz. Spostrzegla, ze nie spie. Pokrecila glowa. 362 -Powinnam sie byla domyslic. Taki byles dziwaczny. Jestes zwiazany z samym bialym prorokiem. - Przysunela sie blizej, znizyla glos do szeptu. - Nie chce pozwolic Wildze z toba porozmawiac. Mowi, ze jestes za slaby na tak zwawego goscia. I ze nie chcesz na razie zdradzac swojej obecnosci. Moge jej przekazac wiadomosc, jesli chcesz.Zamknalem oczy. * * * Jaskrawy poranek i pukanie do drzwi. Nie moglem spac ani czuwac, bo palila mnie goraczka. Pilem herbate z wierzby. Pilem i pilem, az brzuch mi pecznial. Caly czas sie pocilem albo drzalem z chlodu. Znowu pukanie, glosniejsze. Pustka odstawila kubek, ktorym mnie dreczyla. Trefnis siedzial przy stole, zajety praca. Odlozyl jakies narzedzie, ale Pustka zawolala:-Ja otworze! Wilga wpadla do srodka tak gwaltownie, ze staruszka krzyknela zaskoczona. Piesniarka strzasnela snieg z kaptura i plaszcza. Obrzucila blazna triumfujacym spojrzeniem. On tylko serdecznie do niej pomachal, zupelnie jakby jej oczekiwal, i bez slowa wrocil do rzezbienia w drewnie. W oczach Wilgi rozgorzaly jasne iskry gniewu, jednoczesnie wyczulem, ze jest z czegos wyjatkowo zadowolona. Usiadla na podlodze obok lozka, skrzyzowala nogi. -Witaj, Bastardzie. Ciesze sie, ze w koncu znowu cie widze. Pustka powiedziala mi, ze jestes ranny. Przyszlabym wczesniej, ale mnie nie wpuszczono. Jak sie czujesz? Probowalem zebrac mysli. Wolalbym, zeby mowila ciszej. -Zimno mi - poskarzylem sie zirytowany. - I zgubilem kolczyk. - Odkrylem strate nie dalej jak tego ranka. Bardzo mnie to rozdraznilo. Nie pamietalem, dlaczego kolczyk jest taki wazny, ale nie moglem przestac o nim myslec. Wilga sciagnela rekawiczki. Jedna dlon nadal spowijaly bandaze. Dotknela mojego czola druga reka, cudownie chlodna. -Przeciez on plonie z goraczki! - wykrzyknela oskarzycielsko do blazna. - Nie pomyslales, zeby mu dac herbaty wierzbowej? Blazen zdjal jeszcze jeden wiorek z kawalka drewna. -Uwazaj, zebys nie przewrocila garnczka z herbata wierzbowa, ktory stoi tuz przy twoim kolanie. Jezeli zdolasz wmusic w niego jeszcze troche wywaru, okazesz sie lepsza ode mnie. - Nastepny wiorek. -To akurat nic trudnego - odparowala Wilga slodkim glosikiem. - Nie zgubiles kolczyka - zwrocila sie do mnie lagodniejszym tonem. - Popatrz. - Wyjela klejnocik z sakwy przy pasie. 363 Bylem na tyle przytomny, ze zauwazylem, iz jest cieplo odziana w gorskie ubranie. Rece miala chlodne i troche szorstkie. Czulem to, gdy wkladala mi kolczyk w ucho.-Skad go masz? -Poprosilam Pustke, zeby mi przyniosla - przyznala bez ogrodek. - Lal-karz nie pozwalal mi sie z toba zobaczyc, a musialam miec jakis dowod dla krolowej Ketriken, ze moja opowiesc jest prawdziwa. Nie dalej jak dzisiaj udalo mi sie porozmawiac z nia sama i z jej doradca. Na moment oprzytomnialem zupelnie. -Bylas u krolowej Ketriken? Cos ty narobila?! - krzyknalem przerazony. - Co jej powiedzialas? -Jak to co? - Wilga byla wyraznie poruszona. - Wszystko co musiala wiedziec, zeby ci pomoc przygotowac wyprawe. Ze zyjesz. Ze krol Szczery nie umarl i wyruszasz na jego poszukiwanie. Ze trzeba poslac wiadomosc o tobie Sikorce, by nie podupadala na duchu i jakos dala sobie rade z twoim dzieckiem, poki nie wrocisz. Ze... -Zaufalem ci! - krzyknalem w rozpaczy. - Powierzylem ci swoje tajemnice, a ty mnie zdradzilas! Alez ze mnie glupiec! -Nieprawda, to ja jestem glupiec - wtracil trefnis. Wolno podszedl do lozka. - Wierzylem, iz darzysz mnie zaufaniem. Twoje dziecko... Potomek rodu Przezornych... Wiesz, co dla mnie oznacza ta wiadomosc. Dlaczego mnie oklamales? Dlaczego? Nie wiedzialem, co bylo gorsze: bol w oczach blazna czy triumf w spojrzeniu, jakim obrzucila go Wilga. -Musialem klamac, zeby ja chronic! To moje dziecko, a nie potomek Przezornych! Moje i Sikorki! Dziecko, ktore bedzie roslo kochane i wolne, nie zadne krolewiatko. I nie chce, by ktokolwiek powiedzial Sikorce, ze zyje! Sam musze jej to powiedziec! Wilgo, jak moglas mi to zrobic? Co za duren ze mnie! Jak moglem w ogole mowic o tych sprawach? Teraz Wilga wygladala na rownie dotknieta jak blazen. Podniosla sie sztywno. -Chcialam ci pomoc. Ta kobieta ma prawo wiedziec, ze jej maz zyje. Wiatr powial od drzwi. -O ktorej kobiecie mowisz? - odezwal sie jeszcze jeden lodowaty glos. Ku memu zaskoczeniu, do izby wkroczyla krolowa Ketriken, a tuz za nia Ciern. Ona spojrzala na mnie, a twarz miala przerazajaca. Zaloba wyzlobila glebokie zmarszczki wokol ust, wychudzila policzki. Teraz jeszcze gniew rozpalil oczy. Powiew lodowatego wiatru, ktory dostal sie do izby, zmrozil mnie do szpiku kosci. Wreszcie drzwi zostaly zamkniete, a ja przesuwalem wzrok od jednej znajomej twarzy do drugiej. Bylo ich tyle, a kazda mierzyla mnie zimnym wzrokiem. Zamrugalem. Tak wiele ich bylo, i tak blisko, i wszystkie patrzyly na mnie. Zadna sie nie usmiechala. Zadna nie cieszyla, zadna nie witala. Wyrazaly tylko tlumione 364 emocje, jakie obudzily w nich wszystkie spowodowane przeze mnie zmiany. Tak witano katalizatora. Na zadnej z twarzy nie ujrzalem wyrazu, jaki mialem nadzieje zobaczyc.Na zadnej, procz twarzy Ciernia. Postapil dwa dlugie kroki, w drodze sciagnal rekawice do konnej jazdy. Gdy odrzucil kaptur zimowego plaszcza, spostrzeglem, ze wlosy mial zwiazane z tylu, jak to czynia wojownicy. Na czole nosil skorzana przepaske ze srebrnym medalionem posrodku. Na nim widnial koziol z rogami opuszczonymi do ataku. Godlo, ktore dla mnie wybral krol Szczery. Wilga spiesznie usunela sie Cierniowi z drogi. On nawet jej nie zauwazyl. Usiadl na podlodze przy lozku, ujal moja reke w dlonie. Przymruzyl oczy, bolesnie zraniony widokiem odmrozen. -Och, chlopcze, moj chlopcze, a ja wierzylem, ze jestes martwy. Kiedy Brus przeslal wiesc, ze znalazl twoje cialo, myslalem, ze mi serce peknie. Rozstalismy sie skloceni... ale zyjesz, chociaz niezdrow - zyjesz! Pochylil sie i ucalowal mnie serdecznie. Pogladzil mnie po policzku stwardniala dlonia, na ktorej ledwie bylo znac slady blizn. Zajrzalem mu w oczy i ujrzalem w nich radosc. Lzy przeslonily mi widok. -Czy naprawde zamierzasz odebrac mi corke, by ja osadzic na tronie? - zapytalem. - Kolejny nieprawy potomek rodu Przezornych... Pozwolisz, zeby stala sie narzedziem, jakie i z nas uczyniono? Zacisnal usta, niezlomny w swym postanowieniu. -Zrobie, co bede musial, by na tronie Krolestwa Szesciu Ksiestw zasiadl prawowity wladca z dynastii Przezornych. Jestem zwiazany przysiega. I ty takze. - Popatrzyl mi prosto w oczy. Odwrocilem wzrok, przerazony. Kochal mnie. Gorzej, wierzyl we mnie. Wierzyl, ze mam sile, ze chce poswiecic sie obowiazkom, ktore byly fundamentem jego zycia. I ta wiara mogl mi utrudnic dzialanie bardziej niz ksiaze Wladczy, powodowany nienawiscia. Jego wiara we mnie byla tak gleboka, ze nie wahal sie rzucic mnie w wir walki, spodziewal sie po mnie kazdego poswiecenia. Wstrzasnal mna suchy szloch, poruszyl strzale w plecach. -To nie ma konca! - krzyknalem. - Powinnosc bedzie mnie przesladowala do smierci. Lepiej niechbym umarl! Pozwolcie mi umrzec! - Wyrwalem reke z dloni Ciernia, nie obchodzilo mnie, jak bardzo go zranil ten gest. - Zostaw mnie w spokoju! Ciern nawet nie drgnal. -On plonie z goraczki - zwrocil sie oskarzycielsko do blazna. - Nie wie, co mowi. Powinienes byl dac mu herbaty wierzbowej. Usta trefnisia wykrzywil straszny usmiech. Zanim zdazyl wypowiedziec choc slowo, rozlegl sie przeszywajacy dzwiek. W rozdartej skorze okna pojawil sie szary leb z wyszczerzonymi lsniacymi zebami. Wkrotce we wnetrzu znalazl sie caly wilk, przewracajac polke z garnczkami pelnymi ziol na stojak ze zwojami. 365 Slepun skoczyl jak sprezyna, wbil pazury w drewniana podloge, az wyhamowal miedzy mna a spiesznie wstajacym Cierniem. Caly czas warczal."Jesli kazesz, zabije wszystkich". Opuscilem glowe na poduszke. Moj wilk. Oto co zrobilem z nie znajacego zla, niewinnego dzikiego stworzenia. Czy cos lepszego, niz Ciern uczynil ze mnie? Potoczylem po nich wzrokiem. Kazda z otaczajacych mnie twarzy odzwierciedlala gleboki wstrzas, smutek i rozczarowanie, za ktore ponosilem wine. Ogarnela mnie rozpacz, dreczyla goraczka. -Przepraszam - rzeklem slabo. - Nigdy nie bylem taki, jak mysleliscie. Nigdy. Cisza. Tylko strzelil ogien na palenisku. Przytulilem twarz do poduszki, zamknalem oczy. Wypowiedzialem slowa, ktore musialem wymowic. -Odszukam krola Szczerego. Jakos go znajde i przyprowadze. Nie dlatego ze jestem taki, jak wam sie wydawalo - dodalem, wolno podnoszac glowe. Na twarzy Ciernia ujrzalem nadzieje. - Zrobie to, bo nie mam wyboru. Nigdy nie mialem wyboru. -Ty naprawde wierzysz, ze Szczery zyje! - krzyknela krolowa Ketriken jasnym glosem. Kiwnalem glowa. -Tak - udalo mi sie powiedziec. - Tak. Wierze, ze zyje. Czuje go bardzo wyraznie. - Twarz krolowej byla tak blisko, taka ogromna. Zamrugalem, nie moglem skupic wzroku. -Dlaczego wiec do tej pory nie wrocil? Czy zgubil droge? Moze jest ranny? Czy nie dba o tych, ktorych pozostawil? Zarzucila mnie pytaniami, a ja nie potrafilem juz myslec, nie umialem mowic. Zamknalem oczy. Sluchalem dlugiej ciszy. Slepun zaskomlal, potem warknal z glebi gardla. -Wyjdzmy - zaproponowala niepewnie Wilga. - Bastard nie czuje sie najlepiej. -Mozesz wyjsc - zgodzil sie blazen wielkodusznie. - Ja, niestety, nadal tutaj mieszkam. * * * Na polowanie. Czas na polowanie. Patrze tam, ktoredy wszedlem, ale bezwon-ny zagrodzil droge, zakryl dziure inna skora. Ide do drzwi, skamle cicho i szturcham je nosem. Uchwyt grzechoce niczym pulapka, ktora ma sie zamknac. Bez-wonny podchodzi; stawia kroki lekko, ostroznie. Przechyla sie nade mna, kladzie 366 blada lape na drzwiach i otwiera je dla mnie. Wyslizguje sie w czarny swiat mroznej nocy. Dobrze jest rozprostowac kosci, uciec od bolu i z dusznej chaty, porzucic zle dzialajace cialo dla tej pierwotnej swiatyni z miesni i futra. Noc mnie wola, prowadzi na polowanie. * * * Byla inna noc, inny czas. Wczesniej czy pozniej? Nie wiem. Wszystkie moje dni podobne byly jeden do drugiego niczym krople wody. Ktos podniosl cieply kompres z mego czola, zastapil chlodniejszym.-Wybacz mi, blaznie - powiedzialem. - Przepraszam. -Trzydziesci dwa - uslyszalem znuzony glos. - Pij - dodal cieplej. Chlodne rece uniosly mi glowe. Z kubka polala sie do ust jakas ciecz. Przelknalem z wysilkiem. Herbata wierzbowa. Odwrocilem twarz z obrzydzeniem. Blazen otarl mi usta i usiadl przy lozku. Obrocil w strone swiatla jakis zwoj, zatopil sie w lekturze. Byl srodek nocy. Probowalem znowu usnac. Mysli klebily mi sie wokol spraw, w ktorych zawiodlem. -Wybacz mi - powiedzialem. -Trzydziesci trzy - rzekl blazen, nie podnoszac wzroku. -Trzydziesci trzy? - zapytalem. Spojrzal na mnie zdziwiony. -O! Naprawde sie obudziles? -Tak. Co trzydziesci trzy? -Trzydziesty trzeci raz poprosiles o wybaczenie. Przepraszales roznych ludzi, czesto mnie. Siedemnascie razy Brusa. Obawiam sie, ze stracilem rachube, ile razy przepraszales Sikorke. Aha, i szescdziesiat dwa razy zapewniales: Juz ide, krolu Szczery. -Pewnie mozna bylo od tego oszalec. Przepraszam. -Trzydziesci cztery. Nic nie szkodzi. Po prostu majaczyles z goraczki. -Pewnie tak. Blazen wrocil do czytania. -Strasznie jestem zmeczony lezeniem na brzuchu - poskarzylem sie. -Pomoc ci przekrecic sie na plecy? - Skrzywil sie w usmiechu. -Nie, tylko nie to! -Daj mi znac, jesli zmienisz zdanie. - Znowu wzial sie do czytania. -Ciern wiecej nie przyszedl? - zapytalem. Blazen westchnal, odlozyl zwoj. -Nikt nie przyszedl. Medyczka nawymyslala nam wszystkim, ze cie niepokoimy. Maja cie zostawic w spokoju, poki nie wyciagnie ci strzaly, co zamierza 367 uczynic jutro. Swoja droga, Ciern i krolowa maja o czym rozprawiac. Odkrycie, ze i ty i krol Szczery jestescie zywi, wiele dla nich znaczy.-Dawniej wlaczyliby do tych dyskusji takze mnie. - Wiedzialem, ze zaczynam sie uzalac nad soba, ale nie umialem zamilknac. - Na pewno uwazaja, ze nie mozna mi juz ufac. Trudno ich za to winic. Wszyscy mnie teraz nienawidza. Za to, ze mialem przed nimi tyle sekretow. Za to, ze zawiodlem na tyle sposobow. -O nie, nie mozesz mowic, ze wszyscy cie nienawidza - zbesztal mnie blazen delikatnie. - Tak naprawde nienawidze cie tylko ja. Utkwilem wzrok w jego twarzy. Uspokoilem sie, dostrzeglszy cyniczny usmiech. -Sekrety. - Westchnal. - Ktoregos dnia napisze dluga rozprawe filozoficzna o sile tajemnic skrywanych i ujawnionych. -Masz jeszcze okowite? -Znowu spragniony? Prosze, zechciej skosztowac jeszcze herbaty wierzbowej - zaproponowal z wyszukana galanteria. - Jest jej mnostwo, wiesz przeciez. Cale wiadra. Wszystko dla ciebie. -Mysle, ze goraczka troche mi spadla - przyznalem pokornie. Dotknal mojego czola. -Rzeczywiscie. Mimo wszystko medyczka pewnie by nie byla zachwycona, gdybys sie znowu upil. -Nie ma jej tutaj - zauwazylem znaczaco. Uniosl wysoko jedna blada brew. -Brus bylby z ciebie bardzo dumny. Podniosl sie z gracja i podszedl do debowego kredensu. Ostroznie ominal Sle-puna, rozciagnietego przy kominku, pograzonego w przesiaknietym cieplem snie. Ci dwaj musieli zawrzec jakies porozumienie. Slepun spal tak gleboko, ze nawet nie snil. W dodatku mial pelen brzuch. Gdy siegnalem ku niemu, zadrgaly mu lapy, wiec sie wycofalem. Blazen ustawil na tacy kubki oraz flaszke okowity. Wydawal sie jakis przy gaszony. -Chcialbym, zebys mi wybaczyl - odezwalem sie. - Przepraszani cie. -Trzydziesci piec i trzydziesci szesc. -Powinienem byl ci zaufac i powiedziec o mojej coreczce. - Nic, ani goraczka, ani strzala w plecach nie mogly powstrzymac mojego usmiechu, gdy wymawialem slowa: moja coreczka. Postanowilem teraz mowic tylko prawde. Zaklopotalo mnie, ze odebralem to jako nowe doswiadczenie. - Nigdy jej nie widzialem. Tylko dzieki Mocy, a to nie to samo. Chce, zeby pozostala moja. Moja i Sikorki. Nie chce, zeby to dziecko nalezalo do krolestwa, zeby roslo z brzemieniem przytlaczajacej odpowiedzialnosci. Niech bedzie zwykla mala dziewczynka, zrywajaca kwiatki, robiaca swiece razem z matka, robiaca... - zacialem sie - wszystko, co normalnie robia dzieci - dokonczylem. - Jesli Ciern odbierze ja Sikorce, wowczas nic z tego. Od chwili gdy ktos na nia wskaze i powie: "Oto 368 dziecko, ktore moze byc dziedzicem dynastii Przezornych", moja coreczka znajdzie sie w niebezpieczenstwie. Bedzie musiala byc strzezona, bedzie musiala sie nauczyc zyc w strachu, wazyc kazde slowo i uczynek. W imie czego? Nie jest przeciez krolewska dziedziczka. Jest bekartem bekarta. - Wymowilem te szorstkie slowa z ogromnym trudem, przysiegajac sobie, ze nikt nigdy nie rzuci ich mojej corce w twarz. - W imie czego wystawiac ja na takie niebezpieczenstwo? Co innego, gdyby sie urodzila w palacu, gdzie strzeglyby ja setki zolnierzy, ale przeciez ona ma tylko Sikorke i Brusa.-Jest z nimi Brus? Ach, Ciern wybral Brusa do tej roli, bo uwaza go za rownego setce straznikow. A przy tym Brus jest o wiele bardziej dyskretny - zauwazyl trefnis. Czy wiedzial, jak mnie to dotknelo? Nalal trunku. Udalo mi sie podniesc kubek. -Za twoja coreczke - wzniosl toast. - Twoja i Sikorki. Wypilismy. Okowita palila mnie w gardlo. -Jednym slowem - podjalem - Ciern, wiedzac o wszystkim, wyslal do Sikorki Brusa. Obaj sie dowiedzieli przede mna. - Dlaczego mialem uczucie, jakby mi cos ukradli? -Podejrzewam, ze tak bylo, ale pewnosci nie mam. - Trefnis zamilkl, jakby sie zastanawial, czy powinien mi cos powiedziec. W koncu powzial decyzje. - Staralem sie poskladac wszystko w jakas sensowna calosc i bardzo dokladnie liczylem czas. Mysle, ze ksiezna Cierpliwa czegos sie domyslala. Moim zdaniem dlatego wlasnie zaczela posylac Sikorke do opieki nad Brusem, kiedy lezal ze zraniona noga. Nie potrzebowal az takiej dbalosci i wiedzial o tym rownie dobrze jak ksiezna. Jest dobrym sluchaczem, glownie dlatego ze sam tak malo sie odzywa. Sikorka pewnie miala potrzebe sie zwierzyc komus, kto kiedys sam wychowywal bekarta. Tamtego dnia, gdy siedzielismy w jego izbie... Pamietasz? Wyslales mnie, zeby Brus sprawdzil, co moze zaradzic na moje obite ramie... Wtedy, kiedy przytrzymales ksiecia Wladczego przed komnatami krola i uchroniles naszego monarche... - Zaraz sie otrzasnal ze wspomnien. - Poszedlem na gore, do izdebki Brusa i uslyszalem, ze kloci sie z Sikorka. W zasadzie Sikorka klocila sie z Brusem, a Brus milczal, co, jak wiadomo, jest w takiej sytuacji bardzo irytujace. Skorzystalem z okazji i podsluchalem - przyznal szczerze. - Nie udalo mi sie wiele uslyszec. Dziewczyna nalegala, zeby Brus zdobyl dla niej szczegolne ziola. Nie chcial. Wreszcie przyrzekl, ze nikomu o niczym nie powie, i wymogl na dziewczynie obietnice, ze wszystko przemysli raz jeszcze i postapi tak, jak jej podyktuje serce, a nie rozum. Potem nikt sie juz nie odzywal, wiec wszedlem. Sikorka wkrotce wyszla. W niedlugim czasie pojawiles sie ty i powiedziales, ze cie zostawila. - Przerwal. - Patrzac na to teraz, widze, ze bylem rownie slepy jak ty, skoro niczego sie nie domyslilem. -Bardzo ci dziekuje - odezwalem sie oschle. 369 -Nie ma za co. Musze nas jednak troche usprawiedliwic. Trzeba przyznac, ze w tamtym czasie sporo mielismy na glowie.-Oddalbym wszystko, zeby sie moc cofnac w czasie i powiedziec jej, ze nasze dziecko bedzie dla mnie najwazniejsze w swiecie. Wazniejsze niz monarcha i krolestwo. -Aha. Czyli opuscilbys tamtego dnia Kozia Twierdze i podazyl za wybranka swego serca nawet na kraj swiata. - Blazen przymruzyl oko. Milczalem jakis czas. -Nie moglbym tak postapic - przyznalem wreszcie. Dlawily mnie w gardle te slowa, wiec je splukalem okowita. -Wiem. I rozumiem. Widzisz, zaden z nas nie moze uciec przed swoim losem, dopoki jestesmy schwytani w pulapke czasu. I zadne dziecko - dodal ciszej - nie uniknie przyszlosci zgotowanej mu przez przeznaczenie. Ani blazen, ani bekart. Ani corka bekarta. Przeszedl mnie dreszcz. Mimo calej niewiary, przeciez sie balem. -Chcesz powiedziec, ze wiesz cos o jej przyszlosci? Westchnal, pokiwal glowa. Potem sie usmiechnal, pokrecil glowa przeczaco. -Widzisz, tak to wlasnie u mnie wyglada. Wiem cos o potomku rodu Przezornych. Jesli proroctwo jej dotyczy, bez watpienia za jakis czas przeczytam ktoras stara przepowiednie i powiem: "Ach, oczywiscie, przeciez wszystko to zostalo przewidziane". Nikt tak naprawde nie pojmuje proroctwa, dopoki sie ono nie spelni. Podobnie jak z podkowami. Kowal pokazuje ci kawalek zelaza, a ty jestes pewien, ze ten zlom do niczego sie nie nadaje, lecz po wlozeniu do ognia i wykuciu pasuje doskonale do kopyta. -Z tego wynika, ze prorocy glosza przepowiednie, ktore okazuja sie prawdziwe dopiero po fakcie. -Dobry prorok, jak dobry kowal, pokazuje ci, ze pasuja doskonale. - Wyjal pusty kubek z mojej dloni. - Powinienes sie teraz przespac. Jutro medyczka wyciagnie ci strzale. Musisz byc silny. Nagle poczulem, ze ciaza mi powieki. * * * Ciern mocno trzymal mnie za nadgarstki. Przyciskali mnie do twardej drewnianej lawy. Blazen stal w rozkroku nad moimi nogami i z calej sily naciskal mi na biodra. Nawet Pustka brala w tym udzial - dociskala mi do lawy obnazone ramiona. Czulem sie jak swiniak unieruchomiony w kratownicy rzeznika. Wilga stala tuz obok plotna opatrunkowego i misy z goraca woda. Gdy Ciern wyciagnal mi rece do przodu, odnioslem wrazenie, ze moje cialo zostalo rozdarte na pol, po- 370 czynajac od gnijacej rany na plecach. Medyczka kucnela przy moim boku. Katem oka dojrzalem w jej dloni cegi. Z czarnego zelaza. Pewnie pozyczone od kowala.-Gotowi? - zapytala. -Nie - wymamrotalem. Nie zwrocili na mnie uwagi. Nie do mnie bylo skierowane pytanie. Przez caly ranek medyczka mnie ugniatala, wyciskala cuchnace jady gangreny z moich plecow, az zaczalem sie wic z bolu i pomstowac. Ignorowali moje przeklenstwa wszyscy procz trefnisia, ktory podsuwal mi znaczne w nich ulepszenia. Znowu byl soba. Przekonal Slepuna, zeby wyszedl z chaty. Wyczuwalem wilka krazacego przy drzwiach. Probowalem go upewnic, ze to, co mi robia, jest konieczne. Wyciagnalem z niego wystarczajaco duzo kolcow, by mial niejakie pojecie o bolu nie do unikniecia. Mimo wszystko podzielal moj strach. -Zaczynaj - odezwal sie Ciern do medyczki. Pochylil glowe blisko mojej, jego broda drapala mnie w ogolony policzek. - Spokojnie, chlopcze - tchnal mi w ucho. Zimne szczeki kleszczy dotknely mego rozpalonego ciala. -Przestan dyszec. Nie ruszaj sie - pouczyla mnie medyczka surowo. Probowalem. Odnioslem wrazenie, ze zanurzyla narzedzie w moich plecach, szukajac najlepszego miejsca do uchwycenia. Minela wiecznosc naszpikowana probami, nim powiedziala: -Trzymajcie go. Zwarly sie metalowe szczeki. Szarpnela, wyrywajac mi z ciala kregoslup. Tak to w kazdym razie poczulem. Przy pierwszym otarciu metalu o kosc zapomnialem, ze postanowilem nie krzyczec. Zawylem z bolu i stracilem przytomnosc. Wpadlem w otchlan, dokad nie siega sen ani czuwanie. Zaznajomilem sie z nia az nazbyt dobrze przez wiele dni choroby i goraczki. * * * Rzeka Mocy. Znalazlem sie w niej, a ona przeze mnie przeplywala. Pojalem, ze zawsze byla o krok ode mnie. Tylko o krok. Wyzwolenie od bolu i samotnosci. Predka i slodka. Rozpadalem sie w niej na strzepy. Znikalem. Bol takze znikal."Nie wolno - wzbronil mi krol Szczery. - Wracaj, Bastardzie!" Tak samo przeganialby male dziecko od ognia. Wrocilem. 371 * * * Jak nurek spod powierzchni wrocilem na twarda lawe. Ktos krzyknal cos0 krwi i zawolal o plotno ze sniegiem. Przycisnieto mi je do plecow, a rozmo-czony czerwony galgan spadl na dywanik blazna. Plama rozlala sie po welnie 1 ja plynalem wraz z nia. Rozplywalem sie, a jasno oswietlona izba pelna byla czarnych plamek. Medyczka robila cos przy ogniu. Wyciagnela z plomieni inne narzedzie kowala. Blyszczalo, a ona z nim do mnie podeszla. -Czekaj! - krzyknalem przerazony i prawie udalo mi sie uciec z lawy, tyle ze Ciern chwycil mnie za ramiona. -Tak trzeba - rzucil ochryple i przytrzymal mnie w zelaznym uscisku. Podeszla blizej. Z poczatku poczulem tylko ucisk. Dotarl do mnie swad palonego ciala. Zdazylem pomyslec, ze nic mnie to nie obchodzi, bol szarpnal mna mocniej niz petla kata. Zagarnela mnie czern. "Powieszony nad woda i spalony!" - krzyknalem w rozpaczy. Wilk zaskowyczal. * * * Wynurzenie. Swiatlo coraz blizej. Nurkowalem gleboko w wodzie cieplej i pelnej snow. Zakosztowalem krawedzi swiadomosci, zaczerpnalem oddechu przebudzenia.Ciern. -... mogles mi przynajmniej powiedziec, ze jest zyw i ze przyszedl do ciebie. Na Ede i Ela, blaznie, jak czesto powierzalem ci swoje najwieksze sekrety? -Prawie tak czesto, jak tego nie robiles - odparl cierpko trefnis. - Bastard prosil, zebym utrzymal jego obecnosc w tajemnicy. I tak bylo, dopoki ta piesniarka sie nie wmieszala. Co to komu szkodzilo, zeby mial spokoj do czasu wyjecia strzaly? Slyszales, jak majaczyl. Czy to sa majaki czlowieka, ktory zyje w zgodzie z samym soba? Ciern westchnal. -Mimo wszystko mogles mi powiedziec. Wiesz, ile dla mnie znaczy swiadomosc, ze on zyje. -Wiesz, ile dla mnie znaczy swiadomosc, ze istnieje potomek rodu Przezornych - odparowal blazen. -Powiedzialem ci w tym samym czasie co krolowej. 372 -Aha. A od jak dawna wiedziales o dziecku? Kiedy wyslales Brusa, zeby chronil Sikorke? Gdy byles tu ostatnio, wiedziales, ze Sikorka nosi pod sercem dziecko Bastarda, a nic mi nie powiedziales.Ciern az sie zatchnal. -Tych imion nie powinno sie wymawiac i tutaj - ostrzegl. - Nawet wobec krolowej ich nie wymienilem. Musisz zrozumiec, blaznie, ze im wiecej ludzi wie o dziecku, tym wieksze dla niego ryzyko. Nigdy bym nie ujawnil jego istnienia, gdyby nie zmarlo dziecko krolowej w czasie, gdy uwazalismy Szczerego za straconego. -Porzuc nadzieje utrzymania tajemnicy. Piesniarka zna imie Sikorki, a min-strele nie dochowuja sekretow. - Dala sie w glosie trefnisia slyszec wyrazna niechec do Wilgi. - Co zamierzasz uczynic? - odezwal sie chlodniejszym tonem. - Zastapic mala dziecko krola Szczerego? Porwac corke Sikorki i oddac krolowej, by ja wychowywala jako wlasna? - Glos blazna ociekal jadowita slodycza. -Ja... czasy sa ciezkie, a potrzeba wielka, ale... nie, nie porwalbym jej, co to, to nie. Brus by zrozumial, on by dziewczyne przekonal. Zreszta co ona moze temu dziecku ofiarowac? Potrafi tylko robic swiece, zyje bez grosza przy duszy... jak ma zadbac o corke? Dziecko zasluguje na lepszy los. Matka tez... dopilnuje, zeby zostala wynagrodzona. Tak czy inaczej, dziecka nie mozna z nia zostawic. Sam pomysl, blaznie. Gdy tylko ludzie sie dowiedza, ze dziewczynka jest potomkiem linii Przezornych, bedzie bezpieczna wylacznie na tronie albo jako dziedziczka korony. Matka dziewczynki poslucha Brusa. On potrafi jej wszystko wytlumaczyc. -Nie jestem taki pewien, czy Brus to zrozumie. Juz jedno dziecko oddal w sluzbe krolewskich powinnosci. Za drugim razem moze dojsc do wniosku, ze nie nalezy tak dziecka krzywdzic. -Czasami kazda decyzja jest zla, a czlowiek i tak musi wybrac. Chyba wydalem z siebie jakis dzwiek, bo obaj szybko sie ku mnie zwrocili. -Chlopcze? - odezwal sie Ciern zaniepokojony. - Zbudziles sie, chlopcze? Uchylilem jedno oko. Noc. Swiatlo z kominka i kilku swiec. Ciern, trefnis, flaszka okowity. I ja. Cierpialem jak dawniej. Goraczka nie spadla. Zanim zdolalem chocby sprobowac poprosic, blazen przytknal mi do ust pelen kubek. Przekleta herbata wierzbowa. Bylem tak spragniony, ze wypilem wszystko. W drugim kubku byl jakis miesny rosol, cudownie slony. -Pic - udalo mi sie powiedziec, gdy w kubku nic juz nie bylo. Usta mialem odretwiale z pragnienia, napuchniete. -Straciles duzo krwi - wyjasnil Ciern niepotrzebnie. -Chcesz jeszcze rosolu? - zapytal blazen. 373 Zdolalem leciutko skinac glowa. Blazen podszedl do kominka. Ciern pochylil sie nade mna i wyszeptal, dziwnie spiesznie:-Bastardzie, powiedz mi jedno. Czy ty mnie, chlopcze, nienawidzisz? Jakas chwile zwyczajnie nie wiedzialem. Wkrotce jednak sie przekonalem, ze nie potrafie odczuc nienawisci w stosunku do Ciernia. Bardzo niewielu ludziom zyjacym na tym swiecie na mnie zalezalo. Nie moglem nienawidzic chocby jednego z ich szczuplego grona. Leciutenko, ostroznie pokrecilem glowa. -Tylko nie zabieraj mi dziecka - poprosilem, z trudem poruszajac obrzmialymi wargami. -Nie obawiaj sie - rzekl cieplo. Starcza dlonia odgarnal mi wlosy z twarzy. - Jesli Szczery zyje, nie bedzie takiej potrzeby. Na razie twoja coreczka najbezpieczniejsza jest przy matce. A gdy Szczery wroci i zasiadzie na tronie, beda mieli z Ketriken jeszcze duzo dzieci. -Przysiegasz? - blagalem. Zatopil spojrzenie w moich oczach. Blazen wrocil z rosolem i Ciern sie odsunal, by zrobic dla niego miejsce. Ta porcja wywaru byla cieplejsza. Wracalo we mnie zycie. Moglem mowic wyrazniej. -Ciern... Stal przy kominku i patrzyl w plomienie. Teraz wrocil do mnie. -Nie przysiagles - przypomnialem mu. -Nie - potwierdzil powaznie. - Nie przysiaglem. Czasy sa zbyt niepewne na taka przysiege. Dlugo blagalem go wzrokiem. Wreszcie ledwie widocznie pokrecil glowa i odwrocil twarz. Nie mogl mi patrzec w oczy. Ale tez nie chcial mnie oklamywac. Wiec wszystko zalezalo ode mnie. -Zrobie co w mojej mocy, by sprowadzic krola Szczerego na tron - powiedzialem spokojnie. - Badz panem mojej smierci, jesli tak trzeba. Wiecej, badz panem mojego zycia. Ale nie odbieraj mi dziecka. Nie zabieraj mojej corki. Spojrzal mi prosto w oczy i wolno pokrecil glowa. * * * Wracalem do zdrowia powoli. Zdawalo mi sie, ze powinienem sie cieszyc kazdym dniem w miekkim lozku, kazda lyzka strawy, kazda chwila bezpiecznego snu. Nic z tego. Z odmrozonych palcow dloni i stop schodzila mi skora i zawadzala o wszystko, a nowy naskorek byl niewyobrazalnie delikatny. Medyczka przychodzila co dzien. Utrzymywala, ze rana musi pozostac otwarta i cieknaca. Nie moglem juz zniesc smrodu bandazy, ktore ze mnie zdejmowano, a jeszcze bardziej 374 dosyc mialem wiecznego gmerania w ranie, zeby sie nie zamknela za szybko. Ta kobieta przypominala mi kruka dziobiacego ciezko ranne zwierze, lecz gdy nietaktownie powiedzialem jej o tym pewnego dnia, smiala sie do rozpuku.Po jakims czasie zaczalem bardzo ostroznie wstawac. Kazdy krok, kazdy ruch reki musial byc uczyniony z wielka rozwaga. Nauczylem sie trzymac lokcie przy sobie, zeby zmniejszyc ciagnienie miesni plecow, nauczylem sie chodzic, jakbym niosl na glowie koszyk pelen jaj. Meczylem sie szybko, a jesli pozwolilem sobie na zbyt forsowna przechadzke, noca wracala goraczka. Codziennie chodzilem do lazni. Cieple kapiele przywracaly mi zdrowie i sily, ale jednoczesnie przypominalem sobie, jak ksiaze Wladczy probowal mnie utopic w lazni, a Brus lezal powalony ciosem palki. Wtedy glosniej odzywalo sie w mojej glowie bezustanne wezwanie: "Chodz do mnie! Chodz do mnie!" i wkrotce myslalem juz tylko o krolu Szczerym. Nie sprzyjalo to uspokojeniu umyslu. Lapalem sie na tym, ze goraczkowo planuje najdrobniejsze szczegoly nowej wyprawy. Ukladalem sobie w pamieci liste ekwipunku, jaki musialem wyblagac u krolowej Ketriken, i dlugo rozwazalem, czy powinienem wyruszyc konno. W koncu zdecydowalem, ze nie. W drodze nie bylo pozywienia dla wierzchowca, a ja nie bylem juz zdolny do bezmyslnego okrucienstwa. Nie zamierzalem skazywac konia czy kuca na pewna smierc. Wiedzialem tez, ze wkrotce musze sie wybrac do bibliotek w poszukiwaniu pierwowzoru mapy, z ktora wyruszyl krol Szczery. Obawialem sie stawic przed krolowa Ketriken, bo mnie nie wzywala. Kazdy dzien przypominal mi o tych sprawach i kazdego dnia odkladalem je na jutro. Na razie nie moglem jeszcze przejsc chocby przez Strome bez odpoczynku. Sumiennie zmuszalem sie do jedzenia coraz wiekszych porcji i do wysilku fizycznego po granice mozliwosci. Blazen czesto dotrzymywal mi towarzystwa w czasie spacerow. Wiedzialem, ze nienawidzi zimna, ale tez zbyt mi zalezalo na jego milczacej obecnosci, zebym prosil go o pozostanie w cieplej chacie. Zaprowadzil mnie raz do Sadzy; klacz powitala mnie z taka radoscia, ze od tej pory zagladalem do niej codziennie. Tyla juz w oczach - zrebie mialo przyjsc na swiat wczesna wiosna. Choc wydawala sie zupelnie zdrowa, troche sie o nia obawialem. Wizyty u starej klaczy zadziwiajaco dodawaly mi otuchy. Musialem sobie niezle naciagac plecy, zeby ja wy szczotkowac, lecz nie szczedzilem pieszczot jej ani Fir-cykowi. Pelen werwy mlody kon potrzebowal wiecej ruchu. Robilem w tej mierze, co moglem, a w kazdej chwili brakowalo mi Brusa. Wilk pojawial sie i znikal, kiedy mu sie podobalo. Chodzil na spacery razem z blaznem i ze mna. Troche mnie trapilo, ze az tak szybko sie dostosowal do ludzkiego zycia. Blazen co prawda wspominal cos burkliwie o sladach pazurow na drzwiach i klakach z futra na dywaniku, ale dosyc sie ze Slepunem lubili. Z klockow drewna na stole blazna zaczela sie powoli wylaniac figurka wilka. Slepun zagustowal w pewnego rodzaju ciescie, ulubionym smakolyku trefnisia. Za kazdym razem, gdy blazen bral sie do jedzenia, wilk wlepial w niego slepia, z pyska 375 plynely mu strumienie sliny - tak dlugo, az blazen sie poddal i dal lakomczuchowi kawalek. Besztalem obu, przypominajac, jaki wplyw maja slodycze na wilcze zeby oraz futro, ale obaj jednakowo mnie nie sluchali. Chyba bylem zazdrosny, ze Slepun tak latwo zaufal blaznowi, dopoki wilk nie zauwazyl pewnego dnia:"Dlaczego mialbym mu nie ufac, skoro sie cieszy twoim zaufaniem?" Na to nie znalazlem odpowiedzi. -Jak to sie stalo, ze zostales lalkarzem? - spytalem blazna pewnego dnia. Wilk, rozciagniety pod stolem, spal smacznie. Przygladalem sie, jak trefnis przyczepia glowe i konczyny pajaca do szkieletu. -Gdy przybylem tutaj, wkrotce pojalem, ze na dworze krola Eyoda nie ma miejsca dla blazna. - Westchnal krotko. - Zreszta nie mialem ochoty pelnic roli trefnisia u boku monarchy innego niz krol Roztropny. Wobec tego musialem sie rozejrzec za jakims sposobem zapracowania na chleb. Pewnego wieczoru, dosyc pijany, zapytalem siebie, co potrafie najlepiej. "Jak to, pajacowac" - odpowiedzialem sobie. Tancze, jak mi los zagra, a gdy przestaje byc potrzebny, laduje na smietniku. Doszedlszy do tego wniosku, zdecydowalem, ze nie bede juz marionetka, ze teraz ja bede pociagal za sznurki. Nastepnego dnia uczynilem probe. Wkrotce wyszlo na jaw, ze idzie mi niezgorzej. Najprostsze zabawki, posrod ktorych wyrastalem, oraz takie, jakie widzialem w Ksiestwie Kozim, wydaja sie dzieciom z Krolestwa Gorskiego przecudownie dziwaczne. Zorientowalem sie, ze potrafie tez dogadac sie z doroslymi. Tutejsze dzieci bardzo wczesnie zaczynaja sie uczyc polowac, lowic ryby, tkac i pomagac przy zniwach. Co zbiora, stanowi ich wlasnosc. Z nimi przeprowadzalem pierwsze wymiany handlowe. Dzieci znacznie latwiej niz dorosli akceptuja zjawiska niezwykle. Niewiadome budzi w nich ciekawosc, a nie pogarde. - Blazen zawiazal staranny wezel, podniosl nowego pajaca i kazal mu dla mnie zatanczyc. Patrzylem na radosne podrygi i zalowalem, ze sam nigdy nie mialem takich zabawek - w jaskrawych kolorach i o starannie wygladzonych brzegach. -Chce, zeby moja corka zyla wsrod pieknych przedmiotow - powiedzialem. - Zeby miala piekne zabawki, miekkie, barwne koszulki i kolorowe wstazeczki we wlosach, i lalki do przytulania. -Bedzie miala - oznajmil blazen powaznie. - Bedzie miala. * * * Dnie mijaly powoli. Moje dlonie znowu zaczely wygladac normalnie, gdzieniegdzie nawet pojawily sie na nich stwardnienia. Medyczka wreszcie zrezygnowala z opatrywania rany. Nie potrafilem usiedziec na miejscu, lecz jednoczesnie wiedzialem, ze nadal nie mam sil ruszac w droge. Moj niepokoj zaczal sie udzie- 376 lac blaznowi. Nie zdawalem sobie sprawy, ze ciagle kraze po chacie, az jednego wieczoru trefnis podniosl sie od pracy i przesunal stol oraz krzeslo, blokujac mi droge, zebym musial zmienic kierunek marszu. Obaj sie rozesmialismy, ale napiecie pozostalo. Zaczynalem wierzyc, ze niszcze spokoj wszedzie, gdzie sie pojawiam.Pustka zagladala czesto i doprowadzala mnie do szalenstwa naukami plynacymi ze zwojow traktujacych o bialych prorokach. Zbyt czesto wspominano w nich o katalizatorze. Niekiedy i blazen dawal sie wciagnac w dyskusje. Czesciej ograniczal sie do wydawania nieokreslonych dzwiekow, a staruszka niezmordowanie probowala wdrozyc mnie w tajniki dawnej wiedzy. Po trochu tesknilem za jej dawna sroga malomownoscia. Wyznam tez, ze im wiecej mowila, tym bardziej sie dziwilem, jakim sposobem osoba urodzona w Ksiestwie Kozim zdolala zawedrowac tak daleko, by poswiecic sie naukom odleglych krain, ktore w koncu sprowadzily ja z powrotem do rodzimego kraju. Kiedy jednak zadawalem chytre, w moim przekonaniu, pytania, uchylala sie od odpowiedzi jak dawniej. Przychodzila i Wilga, choc nie tak czesto jak Pustka i zazwyczaj wowczas, gdy blazen wychodzil w swoich sprawach. Wygladalo na to, ze tych dwoje nie moze byc rownoczesnie w jednym pomieszczeniu, bo inaczej skakali sobie do oczu. Skoro tylko zaczalem sie znowu jako tako ruszac, Wilga zachecala mnie do spacerow, glownie zapewne po to, by uniknac spotkan z trefnisiem. Przypuszczam, ze te przechadzki wychodzily mi na zdrowie, chociaz nie radowaly serca. Dosyc juz mialem mroznej zimy, a rozmowy z Wilga zazwyczaj mnie rozdraznialy. Czesto wspominala wojne w Ksiestwie Kozim, niekiedy przynosila strzepki wiesci podsluchanych u Ciernia i krolowej Ketriken, gdyz czesto przebywala w ich towarzystwie. Grywala dla nich wieczorami na pozyczonej harfie; choc wylamane palce nie mogly juz tracac strun i nie zachwycala biegloscia jak niegdys. Zamieszkala w wielkiej sali krolewskiej rezydencji. Zycie dworskie zdawalo sie jej odpowiadac. Czesto bywala ozywiona, pelna entuzjazmu. Jasne barwy gorskiego stroju pasowaly do jej ciemnych wlosow i oczu, a mroz malowal kolory na jej twarzy. Wygladalo na to, ze otrzasnela sie z nieszczesc, odzyla. Ciern pomogl jej kupic drewno na nowa harfe. Zawstydzalo mnie, ze wobec optymizmu Wilgi czulem sie tylko starszy, slabszy i bardziej znuzony. Godzina czy dwie spedzone w jej towarzystwie meczyly mnie bardziej, niz gdybym w tym czasie trenowal uparta zrebice. Ciagle oczekiwala, ze bede podzielal jej zdanie. A czesto nie moglem. -On mnie denerwuje - oswiadczyla ktoregos razu, w czasie jednej z czestych, a gwaltownych oracji przeciwko blaznowi. - Nie chodzi nawet o jego wyglad, tylko o sposob bycia. Nigdy nikomu nie powie dobrego slowa, nawet dzieciom, ktore kupuja od niego zabawki. Zauwazyles, jak sie z nich wysmiewa? Jak z nich drwi? -Lubi dzieci i one go lubia - odparlem ze znuzeniem. - Nie drazni sie z nimi okrutnie. Zartuje, a dzieciom sie to podoba. - Krotki spacer bardzo mnie 377 zmeczyl, a nie chcialem sie do tego przyznac. Poza tym nudno bylo bez przerwy bronic trefnisia przed Wilga.Nie odpowiedziala. Zauwazylem, ze Slepun nas sledzi. Przemknal od grupy drzew do kepy osniezonych krzewow w jednym z ogrodow. Cieszylem sie, ze nie paraduje otwarcie ulica. Cieszylem sie, ze jest blisko. Sprobowalem zmienic temat. -Dawno juz nie widzialem Ciernia. - Nie lubilem dopraszac sie nowin o moim starym mistrzu, niestety on nie zagladal do mnie, a ja nie mialem zamiaru chodzic do niego. Nie moge powiedziec, zebym go darzyl niechecia, ale nie moglem zapomniec, jakie mial plany wobec mojego dziecka. -Spiewalam dla niego wczoraj. - Usmiechnela sie do wspomnienia. - Byl w doskonalej formie, wyjatkowo dowcipny. Potrafi nawet na twarz krolowej sprowadzic usmiech. Trudno uwierzyc, ze tyle lat zyl w odosobnieniu. Ludzie lgna do niego jak pszczoly do miodu. Czarujacy. Jest niezrownany w okazywaniu wzgledow kobiecie i... -Czarujacy? - powtorzylem z niedowierzaniem. - Ciern? -Oczywiscie! Co w tym dziwnego? - zdumiala sie Wilga. - Jesli tylko czas mu pozwala, zachowuje sie niczym szlachetny pan. Ktoregos wieczoru, gdy spiewalam dla niego i dla krolowej Ketriken, okazal sie w swej podziece bardzo laskawy. Potrafi nawet przemawiac jezykiem pochlebcy. Pojalem, ze cokolwiek Ciern wtedy rzekl, pozostanie na zawsze zywe w jej wdziecznej pamieci. No, takiego go nie znalem. Zadziwiony bez reszty, nie przeszkadzalem Wildze w milej zadumie. Po jakims czasie odezwala sie niespodziewanie. -Ach, wiesz, Ciern z nami nie pojedzie. -Kto? Gdzie? - Nie bylem pewien, czy po dlugotrwalej goraczce mam klopoty z kojarzeniem, czy tez piesniarka bez zwiazku przeskoczyla z tematu na temat. Poklepala mnie po ramieniu. -Zmeczyles sie, lepiej wracajmy. Zawsze wiem, kiedy jestes zmeczony, bo wtedy zadajesz niemadre pytania. - Wrocila do tematu. - Ciern nie ruszy z nami na poszukiwanie krola Szczerego. Musi wracac do Ksiestwa Koziego, rozpuscic wiesci o wyprawie, dodac ludowi otuchy. Oczywiscie, uszanuje twoje zyczenie, zeby o tobie nie wspominac. Bedzie rozglaszal, ze krolowa ruszyla, by odnalezc krola i przywrocic go na tron. - Po dluzszej chwili ciagnela, niby to obojetnie: - Prosil mnie o wymyslenie kilku latwo wpadajacych w ucho piosenek na melodie starych ballad, zeby ludzie mogli je latwo zapamietac. - Bardzo byla zadowolona, ze Ciern wlasnie ja poprosil o te przysluge. - Beda spiewane w przydroznych tawernach i gospodach. Maja to byc jak najprostsze piosenki mowiace o tym, ze krol Szczery wroci, zaprowadzi porzadek i potomek rodu Przezornych zasiadzie 378 na tronie Krolestwa Szesciu Ksiestw, jednoczac je w pokoju pod sztandarem zwyciestwa. Powiedzial, ze najwazniejsze, by ludzie nie tracili ducha, zeby wierzyli w powrot krola Szczerego.Uporzadkowalem mysli, obralem je z paplaniny o piesniach i przepowiedniach. -My? To znaczy kto? I dokad ruszamy? Spiesznie sciagnela rekawice, przylozyla mi dlon do czola. -Znowu masz goraczke? Moze rzeczywiscie troche ci podskoczyla. - Gdy wracalismy spokojnymi ulicami, podjela cierpliwie: - My, czyli ty, ja i krolowa, ruszamy na poszukiwanie krola Szczerego. Zapomniales, ze wlasnie po to przybyles w gory? Krolowa Ketriken mowi, ze droga nie bedzie latwa. Do miejsca bitwy nie jest najgorzej, ale jesli krol poszedl dalej, to znaczy, ze podazyl jednym z pradawnych szlakow zaznaczonych na starej mapie, a do dzisiejszych czasow mogly z nich pozostac najwyzej sciezynki. Ojciec krolowej jest przeciwny wyprawie. Mysli tylko o szykowaniu sie do wojny z ksieciem Wladczym. "W czasie gdy ty bedziesz szukala malzonka, twoj zdradliwy szwagier przemieni nasz lud w niewolnikow!" Tak jej powiedzial. Dlatego krolowa musi zebrac zapasy i udac sie w droge w towarzystwie ludzi, ktorzy wola ruszac z nia, niz zostac i walczyc z ksieciem Wladczym. Nie ma ich tak znowu wielu i... -Chce do blazna! - jeknalem slabo. Krecilo mi sie w glowie. Zapomnialem juz, jak to bylo na dworze krola Roztropnego. Dlaczego spodziewalem sie, ze tutaj powinno byc inaczej? Ktos cos zaplanuje, ktos przeprowadzi przygotowania, w koncu powiedza mi, co mam zrobic, a ja to zrobie. Czy nie na tym zawsze polegala moja rola? Udac sie we wskazane miejsce, zabic okreslonego czlowieka, ktorego w zyciu nie widzialem na oczy, a wszystko dlatego ze ktos mi kazal... Sam nie wiedzialem, czemu nagle wstrzasnelo mna odkrycie, ze ich wazne zamysly zostaly powziete bez jednego slowa z mojej strony, jakbym byl koniem - wystarczy osiodlac, wsiasc i poprowadzic na polowanie. Coz, w koncu przeciez wlasnie to ofiarowalem Cierniowi, by moje dziecko zostawil w spokoju. Dlaczego wiec bylem zaskoczony? Dlaczego w ogole sie tym przejmowalem? Wroce do chaty trefnisia, bede jadl, spal i zbieral sily, az mnie zawolaja... -Dobrze sie czujesz? - spytala Wilga, nagle zaniepokojona. - Strasznie jestes blady. -Czuje sie dobrze - zapewnilem tepo. - Myslalem wlasnie, ze chyba przez jakis czas pomoge blaznowi robic zabawki. Znowu zmarszczyla brwi. -Zupelnie nie rozumiem, co ty w nim widzisz. Dlaczego wolisz mieszkac u niego zamiast w palacu, przy krolowej Ketriken i blisko mnie? Nie potrzebujesz juz teraz opieki. Czas, zebys zajal nalezne ci miejsce u boku krolowej. 379 -Pojde, gdy krolowa mnie wezwie - rzeklem pomny swych obowiazkow. - Zawsze zdaze. 23. DECYZJA Ciern Spadajaca Gwiazda zajmuje szczegolne miejsce w historii Krolestwa Szesciu Ksiestw. Choc nigdy nie zostal oficjalnie uznany potomkiem rodu krolewskiego, jego uderzajace podobienstwo do czlonkow dynastii Przezornych zdaje sie potwierdzac istnienie wiezow krwi, laczacych go z Unia panujacych. Kwestia jego pochodzenia ma niewielkie znaczenie. Niektorzy twierdza, ze przez wiele lat przed wojna ze szkarlatnymi okretami odgrywal role szpiega pracujacego dla krola Roztropnego. Inni lacza jego imie z postacia wielmoznej pani Tymianek, ktora nieomal na pewno byla trucicielem na uslugach rodziny krolewskiej. Podobne przekonania nigdy nie znalazly potwierdzenia w dowodach.Mozna natomiast stwierdzic bez cienia watpliwosci, iz Ciern Spadajaca Gwiazda pojawil, sie na arenie zyda publicznego po zlupieniu Koziej Twierdzy przez ksiecia Wladczego z rodu Przezornych. Oddal sie na uslugi ksieznej Cierpliwej. Mogla dzieki niemu korzystac z siatki ludzi rozsianych po calym Krolestwie Szesciu Ksiestw, by zbierac informacje, a takze by przesylac srodki na pomoc dla obrony wybrzeza. Wiele jest dowodow potwierdzajacych, iz z poczatku Ciern Spadajaca Gwiazda probowal pozostac osoba nie znana powszechnie. Jego powierzchownosc uniemozliwila realizowanie tego postanowienia. Stal sie bohaterem ludowych opowiesci. Mowa w nich o pelnym werwy starcu, podrozujacym stale od jednej tawerny do drugiej, umykajacym stale ludziom ksiecia Wladczego z latwoscia uragajaca ich staraniom, niosacym wiesci i przewozacym fundusze na obrone ksiestw nadbrzeznych. Bohaterskie czyny zyskaly mu powszechne uwielbienie. Zawsze dodawal ducha mieszkancom Krolestwa Szesciu Ksiestw i przepowiadal, ze krol Szczery oraz krolowa Ketriken powroca, by zdjac z ich barkow ciezar podatkow oraz przeklenstwo wojny. O jego czynach skomponowano niejedna piesn, lecz najdokladniejszy jest cykl ballad "Dokonania Ciernia Spadajacej Gwiazdy", przypisywany minstrelowi krolowej Ketriken, Wildze Slowiczej. 381 * * * Moja pamiec burzy sie przeciwko odslanianiu tych ostatnich dni spedzonych w Stromym. Zylem pograzony w przygnebieniu, nie potrafili mnie rozchmurzyc przyjaciele ani okowita. Nie umialem znalezc w sobie checi do niczego, nie przybywalo mi sil.-Jesli los jest wielka fala, ktora ma mna cisnac o skalista sciane, niezaleznie od moich czynow, wobec tego lepiej nie robic nic. Poddac sie przeznaczeniu - dowodzilem ktoregos wieczoru przed blaznem, pijany w sztok. Nie odparl nic. Spokojnie pokrywal kudlami marionetke wilka. Slepun nie spal, lezal pod stolem, tuz przy stopach trefnisia. Gdy bylem pijany, chronil przede mna swoj umysl, a wstret wyrazal, ignorujac mnie calkowicie. Pustka przy kominku robila na drutach. Na przemian wygladala na rozczarowana albo zdegustowana. Naprzeciw mnie siedzial sztywno Ciern. Jego ciemne oczy byly zimne jak lod. Pilem sam, trzecia noc z rzedu. Sprawdzalem w ten sposob teorie Brusa, ze choc gorzalka zadnego problemu nie rozwiaze, to pomaga zniesc rzeczy nie do zniesienia. Jak dotad - nie skutkowalo. Im wiecej pilem, tym gorsza wydawala mi sie sytuacja. I tym przykrzejszy stawalem sie dla przyjaciol. Tamtego dnia zrzucono na mnie brzemie wieksze, niz bylem w stanie udzwignac. Ciern pojawil sie w koncu, by oznajmic, ze krolowa Ketriken zyczy sobie mnie widziec nazajutrz. Pogodzilem sie z losem. Ugialem sie tez pod presja Ciernia i przyrzeklem, ze bede sie dobrze prezentowal: umyty, ogolony, czysto odziany i trzezwy, czyli zupelnie odmiennie niz w tej chwili. Nie byl to najlepszy czas na potyczki slowne z moim mistrzem, ale uwazalem, ze nie zaszkodzi sprobowac. Zadawalem mu zaczepne i oskarzycielskie pytania. On na wszystkie spokojnie odpowiadal. Tak, podejrzewal, ze Sikorka nosi pod sercem moje dziecko. Tak, nastawal, by Brus przyjal na siebie role jej opiekuna. Brus zadbal, zeby miala pieniadze na zycie i dach nad glowa; nie chcial z Sikorka mieszkac, ale kiedy Ciern wykazal, jakie niebezpieczenstwa moga grozic i jej i dziecku, przystal i na to. Nie, rzeczywiscie nikt mi o niczym nie powiedzial. Dlaczego? Poniewaz Sikorka zmusila Brusa do zlozenia przysiegi, ze nie powie mi o jej odmiennym stanie, a Brus w zamian za zgode na chronienie dziewczyny postawil warunek, ze stary skrytobojca takze bedzie sie czul zwiazany jego przyrzeczeniem. Z poczatku mieli nadzieje, ze sam sie domysle, dlaczego Sikorka zniknela. Brus wyznal Cierniowi, iz po narodzinach dzieciecia bedzie sie czul zwolniony ze slowa i powie mi - nie o tym, ze Sikorka byla brzemienna, lecz ze zostalem ojcem. Nawet pijany jak bela pojmowalem, iz jak na Brusa, bylo to przerazliwe kretactwo, zapewne najwieksze w jego zyciu. Docenialem jego poswiecenie dla naszej przyjazni. Tyle ze powrociwszy z wiescia o dziecku, znalazl dowody mojej smierci. 382 Poszedl prosto do Koziej Twierdzy, zostawil wiadomosc u tamtejszego kamieniarza, ktory ja przekazal innemu czlowiekowi i tak dalej, az dotarla do Ciernia. Spotkali sie w dokach rybackich. Obaj nie potrafili uwierzyc, ze naprawde nie zyje.-Brus nie dopuszczal mysli o twojej smierci. Ja nie pojmowalem, dlaczego tak dlugo zostales w pasterskiej chacie. Rzucilem slowko swoim obserwatorom rozsianym w gore i w dol nadrzecznej drogi, gdyz bylem pewien, ze nie bedziesz sie wybieral do Kupieckiego Brodu, lecz natychmiast ruszysz w gory. Bylem calkowicie pewien, ze mimo wszystkich przejsc masz szczere serce. Tak tez powiedzialem wczesniej Brusowi: ze musimy zostawic cie samego, bys sie sam przekonal, czy jestes wierny i prawy. Gotow bylem robic z Brusem zaklady, ze jesli zostawimy ci zupelna swobode, podazysz prosto do Szczerego niczym strzala wystrzelona z luku. I chyba najbardziej wstrzasnelo nami obydwoma, ze umarles tam, a nie w drodze do krola. -No i obaj sie pomyliliscie - oznajmilem z pijackim ukontentowaniem. - Tacy byliscie pewni, ze mnie swietnie znacie. Obaj sadziliscie, ze uczyniliscie ze mnie narzedzie doskonale, ze nie moge dzialac inaczej, niz dla waszych celow. A ja tam nie umarlem! I nie poszedlem szukac krola. Poszedlem zabic ksiecia Wladczego. Bo tak chcialem. - Odchylilem sie na oparcie, zalozylem rece na piersi. I jak oparzony pochylilem sie do przodu, bo rana na plecach zaplonela zywym ogniem. - Bo tak chcialem! - powtorzylem. - Nie zrobilem tego dla krola, dla Ksiestwa Koziego ani dla zadnego innego z ksiestw. Poszedlem zabic ksiecia Wladczego, bo sam chcialem. Bo chcialem. Z kata przy kominku, gdzie Pustka siedziala na bujanym fotelu, dobiegl starczy glos, zdradzajacy wyrazne zadowolenie. -Biale pisma swiete mowia: "Zapragnie krwi wlasnego rodu, a jego pragnienie nie bedzie ugaszone. Bedzie tesknil do domostwa i potomstwa na prozno, gdyz jego dziecie stanie sie innego, a innego dziecie jego..." -Nikt mnie nie zmusi do wypelniania zadnych przepowiedni! - zagrzmialem. - Zreszta czyje to slowa... Odpowiedzial mi trefnis. Odezwal sie cicho, nie odrywajac wzroku od pracy. -Moje. Jeszcze z dziecinstwa, z dni snienia. Z czasow kiedy znalem cie tylko z marzen. -Jestes skazany na wypelnienie proroctwa - szepnela Pustka. Huknalem kubkiem w stol. -Nic z tego! - ryknalem. Nikt sie nie przestraszyl, nikt nie odpowiedzial. W ciagu jednej przerazajacej chwili krystalicznej przejrzystosci pamieci ujrzalem pijanego ojca Sikorki, ublizajacego corce. Sikorka zawsze go ignorowala. Wiedziala, ze nie ma po co z nim dyskutowac. -Sikorka... - wymamrotalem, ukrylem twarz w dloniach i zaplakalem. 383 Po jakims czasie Ciern poklepal mnie po ramieniu.-Daj spokoj, chlopcze, to nic nie da. Idz do lozka. Jutro musisz stanac przed krolowa. - Nie zaslugiwalem na tyle cierpliwosci. Nagle pojalem ogrom mego grubianstwa. Przetarlem twarz rekawem, zdolalem podniesc glowe. Nie opieralem sie, kiedy pomogl mi wstac i pokierowal w strone pryczy w kacie izby. Usiadlem na brzezku. -Wiedzieliscie - powiedzialem cicho. - Caly czas wiedzieliscie o katalizatorze i bialym proroku. -Wiedzialem o zapiskach na ten temat - przyznal Ciern. - Pamietaj, ze przed abdykacji twojego ojca w kraju panowal pokoj i dostatek. Na dlugie lata wycofalem sie do wiezy, a w tym czasie krol nie potrzebowal moich uslug przez cale miesiace. Mialem duzo czasu na czytanie i dostep do wielu zwojow. Totez poznalem kilka opowiesci i zapiski traktujace o katalizatorze oraz o bialym proroku. - Glos mu zlagodnial, jakby Ciern zapomnial o moim gniewie. - Nie zwrocilem na nie szczegolnej uwagi. Dopiero gdy w Koziej Twierdzy pojawil sie blazen, a ja odkrylem, ze przejawial wyjatkowe zainteresowanie tymi zapiskami, sam zaczalem sie im przygladac blizej. Ty sam wspomniales mi kiedys, ze trefnis nazwal cie katalizatorem. Wtedy zaczalem sie zastanawiac... mimo wszystko nie daje wielkiej wiary proroctwom. Polozylem sie ostroznie. Juz prawie moglem spac na plecach. Zrzucilem z nog buty i naciagnalem na siebie koc. -Bastardzie? -Co? - burknalem. -Ketriken jest na ciebie rozgniewana. Nie oczekuj od niej wyrozumienia. Pamietaj, ze jest nie tylko nasza krolowa. Jest takze kobieta, ktora stracila dziecko, ktora przez rok z okladem trwala w niepewnosci co do losu meza, ktora musiala uciekac z wlasnego krolestwa, a przesladowcy podazyli za nia do kraju jej dziecinstwa. Ojciec krolowej jest rozgoryczony, to zrozumiale. Patrzy na Krolestwo Szesciu Ksiestw oraz Wladczego i nie ma czasu ruszac na poszukiwania brata swego wroga. Ketriken jest samotna, rozpaczliwie samotna. Znajdz w sobie zrozumienie dla kobiety. I szacunek dla krolowej. Jutro zachowaj sie godnie. Ja nie zdolam ci pomoc. Chyba mowil cos dalej, ale przestalem sluchac. Zasnalem. Od jakiegos czasu nie dreczyly mnie sny narzucone Moca. Nie wiem, czy bylem tak oslabiony, ze w koncu pozbylem sie koszmarow o bitwach, czy tez mury wzniesione w obronie przed kregiem Mocy ksiecia Wladczego uchronily mnie takze przed nimi. Tej nocy krotka przerwa dobiegla konca. Sen przyniesiony Moca spadl z taka sila, jakby jakas niewidzialna dlon zacisnela sie na moim sercu. Nagle znalazlem sie w jakims miescie. Wokol bylo mnostwo ludzi, lecz nie przypominali zadnej znanej mi rasy. Nigdy tez nie widzialem podobnej zabudowy. 384 Domy spiralami wznosily sie niewiarygodnie wysoko. Kamienne sciany zdawaly sie naturalnie wypietrzone, a nie wzniesione ludzka reka. Katem oka dostrzegalem azurowe mosty i przepiekne ogrody - jedne spadaly kaskadami, inne piely sie po budynkach w gore. Byly tam i fontanny: jedne tanczyly, inne tworzyly ciche sadzawki. Gdziekolwiek spojrzalem, widzialem jasno odzianych ludzi, a bylo ich tak wielu, ze przywodzili mi na mysl mrowki w mrowisku.Tylko ze wszystko bylo ciche i spokojne. Wyczuwalem przeplywajacy obok tlum, szemrzace fontanny, cudowne wonie pakow rozkwitajacych w ogrodach. Kiedy jednak sie obracalem, by cos obejrzec dokladniej - znikalo. Bylem pewien istnienia delikatnej siateczki mostu, ale oko widzialo jedynie opadly pyl. Freski wiatr odarl z tynku az do zywego kamienia. Ledwie obrocilem glowe, a juz radosna fontanna zmienila sie w wyschle wodorosty w potluczonym zbiorniku. Tlum na targu przemawial tylko glosem wiatru ciezkiego od zadlacych drobinek piasku. Szedlem przez to miasto duchow, bezcielesny, nie potrafiac rozszyfrowac, dlaczego sie tu znalazlem. Nie bylo tu ciemno ani jasno, zimno ani cieplo. "Jestem poza czasem" - pomyslalem. Albo widzialem ostateczne pieklo z filozofii blazna, albo calkowite wyswobodzenie z tyranii przeznaczenia. W koncu ujrzalem daleko przede mna jakas figurke stapajaca ciezko jedna z przestronnych ulic. Glowe mial ten czlowiek pochylona, kulil sie przed wiatrem, zaslanial plaszczem usta i nos przed zacinajacym piaskiem. On nie byl czescia tego widmowego tlumu, on posuwal sie naprzod, okrazajac miejsca, gdzie ziemia sie zapadla lub spietrzyla chodniki. Odgadlem w nim krola Szczerego. Poznalem to po drgnieniu zycia w mojej piersi i domyslilem sie, ze przyciagnela mnie tutaj wlasnie jego Moc. Czulem takze, iz stryj znajduje sie w ogromnym niebezpieczenstwie, choc przeciez nie dostrzegalem zadnego zagrozenia. Byl ode mnie daleko, widzialem go przez mgliste cienie budynkow, przeslonietego tlumem duchow zgromadzonych na rynku w dzien targowy. Z trudem brnal naprzod, osamotniony w widmowym miescie, a zarazem w jakis sposob z nim zespolony. Nic nie widzialem groznego, lecz niebezpieczenstwo pograzalo go w mroku niczym cien olbrzyma. Znalazlem sie przy nim w mgnieniu oka. -To ty, Bastardzie - powital mnie. - Nareszcie jestes. Ciesze sie, ze cie widze. - Ani sie nie zatrzymal, ani nie obrocil glowy, a ja i tak poczulem cieplo, jakby podal mi reke. Jego oczyma widzialem przynete i niebezpieczenstwo. Przed nami plynela rzeka. Dziwna rzeka - woda to czy plynny lsniacy kamien? Przecinala miasto niczym blyszczace ostrze, zeslizgujac sie z rozlupanej gory za naszymi plecami i odplywajac w dal. Niczym poklad wegla albo zyla zlotego kruszcu, lezala rozciagnieta na ciele ziemi. To byla magia. Najczystsza starodawna magia, niepojeta, nieublagana. Rzeka Mocy byla w porownaniu z ta magia tym, czym jest bukiet wina w porownaniu z samym winem. To, co dostrze- 385 glem oczyma krola Szczerego, istnialo fizycznie, rownie prawdziwie jak ja. Cos mnie tam ciagnelo, jak plomien swiecy przyciaga cme.Nie bylo to tylko piekno tej lsniacej rzeki. Kazdy zmysl krola wypelniala magia. Szmer fal brzmial jak najpiekniejsza muzyka, biegnace nuty kazaly czekac i sluchac, dajac pewnosc, ze kazdy dzwiek cos tworzy. Wiatr niosl zapach rzeki, nieuchwytny i zmienny, w jednej chwili przypominajacy kwiat cytryny, w nastepnej - ciezka zmyslowosc korzennych przypraw. Smakowalem go kazdym oddechem i pragnalem sie w nim zanurzyc. Nagle mialem pewnosc, ze moglaby ta rzeka ugasic kazde moje pragnienie, spelnic wszystkie marzenia, zaspokoic tesknoty duszy. Krol Szczery przystanal, zaczerpnal gleboko powietrza, ciezkiego od Mocy. Poczulem na jezyku goracy metaliczny posmak. Bezmierna tesknota stala sie wowczas wszechogarniajacym pozadaniem. Pragnieniem nie do zniesienia. Ach, upasc na kolana i pic do syta! Krol Szczery napelnilby sie swiadomoscia calego swiata, sam stalby sie swiatem calym. Nareszcie poznalby skonczonosc wszech-rzeczy. Tylko przestalby istniec jako krol Szczery. Cofnalem sie, zafascynowany i zalekniony. Nie ma chyba nic bardziej przerazajacego niz wola samounicestwienia. Choc rzeka i mnie pociagala, obudzila gniew. Nie byla warta krola Szczerego. Znalem go przeciez, nie bylby zdolny do tak tchorzliwego aktu. Popatrzylem na niego, jakbym go nigdy wczesniej nie widzial. I zdalem sobie sprawe, ze wiele czasu uplynelo od naszego ostatniego spotkania. Jego oczy stracily blask. Plaszcz, szarpany przez wiatr, byl postrzepiony i pelen dziur. Skorzane buty dawno popekaly, rozeszly sie w szwach. Krol Szczery szedl niepewnie, stawiajac chwiejne kroki. Usta mial blade i spekane, a skora nabrala szarawego odcienia, jakby w ciele nie pozostala mu ani kropla krwi. Bywaly lata, gdy stryj uzywal Mocy przeciwko szkarlatnym okretom tak intensywnie, ze opuszczaly go sily fizyczne, zostawala z niego tylko skora i kosci. Teraz wygladal podobnie. Byl uosobieniem znuzenia. Tylko wola trzymala go na nogach i nakazywala mu isc naprzod. W strone magicznej rzeki. Nie wiem, jakim cudem zdolalem sie jej oprzec. Zobaczylem, ile straci swiat, jesli krol Szczery zatraci sie w magii. Rzucilem sie w poprzek drogi, ale on przeszedl przeze mnie. Mnie tam nie bylo. -Krolu, blagam, zatrzymaj sie, zaczekaj! - krzyknalem i skoczylem niczym piorko na wietrze. Nic sie nie stalo. Nawet nie zwolnil. -Ktos musi to zrobic - odrzekl spokojnie. - Przez jakis czas mialem nadzieje, ze to nie ja. Zatem kto? - Spojrzal na mnie wypalonymi na popiol oczyma. - Nie przyszla nigdy zadna odpowiedz. To musze byc ja. 386 -Krolu, zatrzymaj sie - prosilem, ale szedl dalej. Nie spieszyl sie ani ociagal, po prostu szedl jak czlowiek, ktory wie, ile przed nim drogi i ile musi na nia znalezc sil. Wytrzyma, jesli bedzie szedl bez ustanku.Przez chwile obawialem sie, ze go strace, ze zostane wciagniety z powrotem w swoje spiace cialo. Potem zdalem sobie sprawe z innego, rownie wielkiego zagrozenia. Skoro bylismy tak mocno zwiazani, moglem pograzyc sie w rzece magii z nim razem. Blagajac krola, by przystanal i posluchal moich slow, zakotwiczylem siebie w jedyny sposob, jaki potrafilem wymyslic: siegnalem Moca ku wszystkim zywotom, jakie sie splotly z moim - Sikorki, mojej coreczki, Ciernia i blazna, Brusa i Ketriken. Nie mialem prawdziwych wiezi Moca z zadnym z nich, wiec ten uchwyt byl w najlepszym razie wiotki, oslabiony jeszcze moim szalenczym strachem, ze w kazdej chwili moze sobie uswiadomic moja obecnosc Stanowczy, Bystry, a chocby i Mocarny. Odnioslem wrazenie, ze odrobine zwolnilem krok krola Szczerego. -Panie moj, zaczekaj, prosze - powtorzylem. -Nie moge - odrzekl cicho. - Nie probuj mnie odwiesc od moich zamiarow. Musze to zrobic. * * * Nigdy w zyciu nawet nie pomyslalem o zmierzeniu sie Moca z krolem Szczerym. Nigdy sobie nie wyobrazalem, ze moglibysmy sie tak poroznic. Teraz, przeciwstawiajac mu sie, odnosilem wrazenie, ze jestem dzieckiem, ktore kopie i krzyczy, gdy ojciec spokojnie niesie je do lozka. Krol Szczery nie tylko zignorowal moj atak; wyczuwalem, ze pochloniety jest czyms zupelnie innym. Brnal nieugiecie w strone czarnej rzeki, a ze soba niosl moja swiadomosc. Z nowym przyplywem szalonej energii podjalem walke z krolem. Odpychalem go i odciagalem - na prozno.Moja walka byla przedziwnie dwoista. Chcialem, zeby krol wygral. Zeby nade mna zapanowal i pociagnal za soba, zebym nie musial brac za niego odpowiedzialnosci. Chcialem pic z tej rzeki, pozwolic, by ugasila moje pragnienie. Bylby to koniec moich meczarni, ostateczne wyzwolenie. Tak bardzo juz bylem zmeczony watpliwosciami, poczuciem winy, obowiazkami i dlugami nie do splacenia. Jesli krol Szczery zabierze mnie ze soba w nurt Mocy, bede sie mogl poddac, unikne hanby. Nadszedl moment, gdy stanelismy na brzegu tej opalizujacej sily. Patrzylem oczyma krola. Brzeg urywal sie gwaltownie - w pewnym miejscu ziemia zmieniala sie w plynaca innosc. Patrzylem i widzialem ja jako rzecz obca dla naszego swiata, zawirowanie sedna jego natury. Krol Szczery ciezko opuscil sie na kolana. 387 Zatopil wzrok w czarnej, zimnej poswiacie. Nie wiedzialem, czy sie zatrzymal, by pozegnac nasz swiat, czy zeby zebrac wole do samozaglady. Nie mialem juz sil sie opierac. Oto stalismy u wrot odmiennosci, jakiej nie potrafilem sobie wyobrazic. Nieprzeparta ciekawosc i pragnienie poznania przyciagnely nas blizej brzegu.Wowczas krol Szczery zanurzyl w magii dlonie i przedramiona. Dzielilem z nim owo obce odczucie. Dlatego krzyknalem razem z nim. Nurt palil me rece. Przysiegam, kwas przezeral do kosci moje palce, nadgarstki, przedramiona. Czulem bol. A przeciez na twarzy krola widzialem usmiech pelen uniesienia. Wiez z krolem nagle oslabia, nie pozwalala odebrac pelni jego wrazen. Pragnalem byc przy nim, obnazyc wlasne cialo przed magiczna rzeka. Ustaloby wszelkie cierpienie, gdyby tylko sie poddal i caly pograzyl w rzece. To takie proste. Wystarczylo sie tylko jeszcze odrobine pochylic, a potem nie robic juz nic. Tkwil nad czarna tafla, pot splywal mu po twarzy, a kazda kropla, gdy tylko dotknela powierzchni magii, znikala, przemieniona w malutenki obloczek pary. Krol kleczal z pochylona glowa, oddychal ciezko. I nagle poprosil slabym glosem: -Pomoz mi. Wspolnie mielismy dosc sily, by przezwyciezyc pokuse. Krol wydobyl rece z nurtu magii, choc mialem przy tym wrazenie, jakby je wyrywal z litego kamienia. Rzeka uwolnila go niechetnie, a kiedy zatoczyl sie do tylu, przez jedno mgnienie oka w pelni dzielilem jego doznania. Tam plynela jednosc calego swiata, na podobienstwo slodkiej czystej nuty. Nie piesn ludzkosci, lecz starsza i wspanialsza piesn bezmiernej rownowagi i nieskazonego istnienia. Gdyby sie poddal, zakonczylaby wszystkie jego udreki. On jednak zdolal sie odwrocic. Stawiajac chwiejne kroki, szedl z wyciagnietymi przed siebie dlonmi, jakby prosil o jalmuzne. Jego rece okazaly sie nie zmienione w ksztalcie, lecz teraz przedramiona i dlonie lsnily srebrem, od magii, ktora naznaczyla go rzeka. Oddalal sie od nurtu z tym samym uporem, z jakim tutaj zdazal. Rece od lokci po czubki palcow palily go jak odmrozone. -Nie rozumiem - powiedzialem. -Nie chce, zebys rozumial. Jeszcze nie. Wyczuwalem w krolu przedziwne rozdwojenie. Moc palila go jak nieznosne goraco ognia w kuzni, ale starczalo mu sily tylko na to, zeby isc. Bez wysilku chronil moj umysl przed przyciaganiem rzeki, lecz z wielkim trudem nakazywal sobie podazac obrana droga. -Bastardzie, chodz do mnie. Prosze cie. - Tym razem nie byl to rozkaz wyslany Moca, nawet nie polecenie monarchy, tylko prosba czlowieka. - Nie mam kregu Mocy, Bastardzie. Tylko ciebie jednego. Gdyby krag Mocy, stworzony przez Konsyliarza, byl wobec mnie lojalny, mialbym wiecej wiary, ze to, czego musze dokonac, jest mozliwe. A oni nie tylko mnie zdradzili, lecz pragna unicestwic. Szarpia mnie niczym kruki zdychajacego kozla. Chyba mnie nie pokonaja, ale moze oslabia tak, ze nie zdolam wykonac zadania albo, co gorsza, odsuna 388 mnie i sami dopna celu. Nie mozemy do tego dopuscic, chlopcze. Tylko ty i ja stoimy pomiedzy nimi a ich zwyciestwem. Ty i ja. Przezorni.Uniosl jedna z przerazajaco lsniacych dloni, by polozyc mija na twarzy. Wstrzas byl potezny, jakbym dostal piescia od wojownika, ale nie poczulem bolu. Zjawila sie swiadomosc. Niczym promien slonca, ktory przedarl sie przez chmury i oswietlil karczowisko w lesie. Wszystko nagle stanelo przede mna bez obslonek, ujrzalem ukryte przyczyny naszego postepowania i zrozumialem, z bolesna przejrzystoscia naglego olsnienia, dlaczego musze pojsc wyznaczona mi droga. I zaraz wszystko zniknelo, stoczylo sie w ciemnosci. Nie wiadomo gdzie podzial sie krol Szczery, a wraz z nim moje zrozumienie. Przez jedna chwile zerknalem na skonczonosc wszechrzeczy, a potem znowu stalem sie soba, drobina istnienia. Z drugiego konca swiata uslyszalem przestraszony okrzyk Wilgi: -Co mu jest!? I mrukliwa odpowiedz Ciernia: -To tylko atak choroby. Miewa je od czasu do czasu. Blaznie, przytrzymaj mu glowe, bo wytrzesie sobie mozg. Zapadlem w ciemnosci. Wydobylem sie z nich - na chwile - jakis czas pozniej. Niewiele pamietam. Blazen podpieral mnie, Ciern przystawial mi kubek do warg. Znajoma gorycz kozlka palila w ustach. Katem oka zauwazylem Pustke; wargi mocno zacisnela w wyrazie dezaprobaty. Wilga stala nieco dalej, oczy miala wielkie, wygladala jak osaczone zwierze. -Powinno mu pomoc - uslyszalem Ciernia, zapadajac w gleboki sen. Mimo lupania w glowie wstalem wczesnie. Wyszedlem z chaty tak cicho, ze blazen sie nie obudzil, tylko Slepun, niczym duch, ruszyl za mna. "Gdzie byles w nocy?" - zapytal. Nie mialem dla niego odpowiedzi. Wyczul moja niechec do myslenia o tej wyprawie. "Ide na polowanie - poinformowal mnie cierpko. - Radzilbym ci dzisiaj pic tylko wode". Pokornie przyznalem mu racje. Zostawil mnie u wejscia do lazni. Wewnatrz unosil sie przykry odor mineralnych goracych zrodel. Mieszkancy gor obudowywali je i rurami prowadzili wode do zbiornikow. Kazdy mogl sobie wybrac basen wlasciwej glebokosci z woda o odpowiedniej temperaturze. Umylem sie najpierw w balii, potem zanurzylem w najgoretszej wodzie, jaka moglem wytrzymac, i probowalem nie myslec o oparzeniach Mocy na ramionach krola Szczerego. Wyszedlem z basenu czerwony niczym rak. W chlodniejszym koncu budynku lazni znajdowalo sie kilka luster. Golac sie, probowalem nie patrzec na wlasna twarz. Zbyt zywo przypominala mi oblicze krola Szczerego. Przytylem odrobine w ciagu ostatnich dni, ale pasmo bialych wlosow odroslo i jeszcze wyrazniej odbijalo sie od pozostalych, gdy zawiazalem kucyk na zolnierska mo- 389 dle. Nie zdziwilby mnie widok odcisku dloni krola Szczerego na twarzy, nawet gdyby sie okazalo, ze blizna zniknela, a nos sie wyprostowal - taka byla sila tego dotkniecia. Niestety, pamiatka po ksieciu Wladczym nadal odcinala sie biela od mojej zaczerwienionej twarzy. Nic tez nie zmienilo zlamanego nosa. Nie zostal zaden widoczny znak po spotkaniu zeszlej nocy. Moj umysl powracal ciagle do tamtego momentu, do tamtego dotkniecia najczystszej magii. Staralem sie go sobie przypomniec i prawie mi sie to udawalo, ale pelnia doznan, jak bol albo rozkosz, nie moze w pelni odzyc w pamieci. Wiedzialem, ze doswiadczylem czegos wyjatkowego. Rozkosz uzywania Mocy, przed ktora ostrzegani sa wszyscy utalentowani, byla niczym zarzacy sie wegielek w porownaniu z ogniem swiadomosci, odczuwania, istnienia, jakiego doznalem minionej nocy.Zmienilem sie. Wygasl we mnie gniew na krolowa Ketriken i Ciernia. Mysl o nich nadal budzila we mnie emocje, ale nie moglem rozognic tych uczuc. W tamtym krotkim momencie ujrzalem cala zlozonosc naszych losow, z wszystkich mozliwych punktow widzenia. Nie bylo zlej woli w zamiarach moich przyjaciol, nawet egoizmu. Wierzyli w slusznosc wlasnych uczynkow. Ja nie wierzylem, ale nie moglem dluzej zaprzeczac, ze ich plany mialy sens. Czulem sie, jakbym mial serce z kamienia. Zamierzali mi odebrac dziecko, ale nie potrafilem na nich skupic gniewu. Pokrecilem glowa, wrocilem do chwili obecnej. Popatrzylem na siebie w lustrze, zastanawiajac sie, jakiego zobaczy mnie krolowa Ketriken. Czy rozpozna mlodego czlowieka, ktory nie odstepowal ksiecia Szczerego i czesto uslugiwal jej na dworze? Czy moze spojrzy na moja poznaczona bliznami twarz i pomysli, ze jestem dla niej zupelnie obcy, ze Bastard, ktorego znala, zniknal na zawsze? Wiedziala juz, skad mam blizny. Nie powinna byc zaskoczona. Obrocilem sie tylem do lustra, spojrzalem przez ramie. Srodek rany na plecach przypominal czerwona rozgwiazde wessana w cialo. Dookola niej skora byla twarda i blyszczaca. Zgarbilem ramiona i obserwowalem, jak naciaga sie blizna. Wyprostowalem prawa reke, reke sluzaca do trzymania miecza. Wyczulem lekkie napiecie. Och, wszystko jedno. Nie bylo sensu teraz sobie tym zawracac glowy. Naciagnalem koszule na grzbiet. Wrocilem do chaty, zeby sie przebrac. Ku swemu zaskoczeniu zastalem blazna gotowego do drogi. Na mojej pryczy lezalo przygotowane ubranie: biala ciepla koszula z miekkiej welny i ciemne waskie spodnie z ciezszej tkaniny. Do tego krotka oponcza w kolorze spodni. Trefnis powiedzial mi, ze ubranie przyniosl Ciern. Bylo proste i wygodne. -Ladnie ci w tym - zauwazyl blazen. On sam ubral sie wlasciwie tak samo jak na co dzien - w welniana tunike, tyle ze ta miala ciemnoniebieski haft przy szyi, wzdluz dolnego brzegu i przy koncach rekawow. Przypominala stroje mieszkancow gor. Blekitny szal podkreslal bladosc trefnisia. 390 -Ciebie chyba krolowa Ketriken nie wzywala - zauwazylem.-Jeszcze jeden powod, zeby sie przed nia stawic - odparl ponuro. - Ciern przyszedl tu dzis rano i byl zatroskany, ze cie nie zastal. Moim zdaniem obawial sie, ze znowu uciekles z wilkiem. Zostawil ci wiadomosc. Poza tymi, ktorzy bywali w tej chacie, nikt w Stromym nie zna twojego prawdziwego imienia. Az dziwne, ze piesniarka wykazala sie taka dyskrecja. Nawet medyczka nie wie, kogo leczyla. Pamietaj, jestes pasterz Mily, poki krolowa Ketriken nie uzna, ze moze z toba mowic otwarcie. Rozumiesz? Westchnalem ciezko. Rozumialem az nazbyt dobrze. -Nigdy nie przypuszczalem, ze w Stromym tez sie snuje intrygi - zauwazylem. Blazen zachichotal. -Byles tu z wizyta tylko raz, i to krotko. Uwierz mi, Strome zyje intrygami rownie przemyslnymi jak te rodem z Koziej Twierdzy. Poniewaz jestesmy tutaj obcy, najmadrzej postapimy, ze wszech sil trzymajac sie od nich z daleka. -Chyba ze uknujemy je sami - dopowiedzialem, a on usmiechnal sie gorzko i pokiwal glowa. Dzien byl jasny i mrozny. Niebo przeblyskiwalo nad naszymi glowami posrod galezi wiecznie zielonych drzew - nieskonczony blekit. Owional nas lekki wiaterek, zadzwonil snieznymi krysztalkami o zamarzniete zaspy. Suchy snieg skrzypial nam pod nogami, mroz szczypal mnie w swiezo ogolone policzki. Gdzies z miasta dobiegaly krzyki bawiacych sie dzieci. Slepun nastawil uszy, ale dalej w ukryciu szedl za nami. Cienkie glosiki w oddali przypominaly krzyki morskich ptakow. Nagle zatesknilem za wybrzezem Ksiestwa Koziego. -W nocy miales atak - powiedzial trefnis cicho. -Wiem - odparlem krotko. -Pustka bardzo sie zmartwila. Wypytala Ciernia o ziola, jakie ci przygotowywal, a gdy nie daly pozadanego skutku, wycofala sie do swojego kata. Przesiedziala tam wieksza czesc nocy, pobrzekujac drutami i raz po raz obrzucajac go potepiajacym spojrzeniem. Odczulem ogromna ulge, gdy wreszcie wszyscy wyszli. Ciekaw bylem, czy Wilga wyszla jako ostatnia, ale nie spytalem. Nie chcialem nawet wiedziec, dlaczego mialo to dla mnie znaczenie. -Kim jest Pustka? - zapytal nagle blazen. -Kim jest Pustka? - powtorzylem zdziwiony. -Odnosze wrazenie, ze wlasnie o to zapytalem. -Pustka jest... - Rzeczywiscie, wydawalo sie dziwne, iz niewiele wiem o kims, z kim przebylem tak daleka droge. - Wydaje mi sie, ze wyrastala w Ksiestwie Kozim, a potem podrozowala, studiowala zwoje oraz przepowiednie, a w koncu wrocila odszukac bialego proroka. - Wzruszylem ramionami. -Powiedz mi, czy nie wydaje ci sie... zlowieszcza? 391 -Co takiego?-Nie odnosisz wrazenia, ze jest jakas... - potrzasnal glowa rozzloszczony. Po raz pierwszy w zyciu bylem swiadkiem sytuacji, gdy trefnisiowi zabraklo slow. - Czasami wydaje mi sie, ze ona jest bardzo wazna. Ze jest zwiazana z nami. Kiedy indziej znowu robi na mnie wrazenie zwyklej wscibskiej staruszki, ktora nieszczesliwie dobiera sobie towarzystwo. -Masz na mysli mnie - rozesmialem sie. -Nie. Mam na mysli te natretna piesniarke. -Dlaczego ty i Wilga tak sie nie lubicie? - zapytalem. -Nie tak to wyglada, Bastardzie. Z mojej strony to zwykly brak zainteresowania. Nieszczesciem, ona nie moze zniesc mezczyzny, ktory patrzy na nia obojetnie. Odbiera to jako obraze i w odwecie usiluje ubrac w ksztalt jakiegos mankamentu lub udowodnic mi wine. Mam jej za zle zaborcze zainteresowanie toba. Nie darzy cie prawdziwym uczuciem, chce tylko moc rozpowiadac, ze znala Bastarda Rycerskiego. Milczalem, obawiajac sie, ze blazen ma racje. I tak doszlismy do palacu. Roznil sie on od zamku w Koziej Twierdzy pod kazdym wzgledem. Budynki w Stromym budowano na podobienstwo namiotow w ksztalcie kopul, do tej pory uzywanych przez niektore wedrowne plemiona. Mniejsze rzeczywiscie przypominaly namioty, lecz palac wladcy budzil we mnie niesamowite odczucia. Centralne drzewo krolewskiej siedziby wznosilo sie nad nami az do samego nieba. Inne, mniejsze, rosnace w okregu byly cierpliwie ksztaltowane przez dlugie lata tak, by stworzyly szkielet scian. Gdy zywa konstrukcja zostala ukonczona, oblozono ja matami z kory, ksztaltujac lagodnie zakrzywione sciany. Nastepnie oblepiono glinka, a w koncu pomalowano na jasne kolory. Gorskie domy zawsze beda mi przypominaly paki tulipanow lub kapturki muchomorow. Mimo wielkich rozmiarow, palac sprawial wrazenie zywego organizmu, wyroslego z zyznej ziemi pradawnego lasu. Ten budynek byl palacem tylko dzieki niespotykanym rozmiarom. Nie bylo po temu zadnych innych widocznych znakow: zadnych flag ani strazy przy drzwiach. Nikt nie zamierzal bronic nam wejscia. Blazen otworzyl przede mna rzezbione drewniane podwoje. Poszedlem przez labirynt rozrzuconych swobodnie pokojow na parterze. Kolejne znajdowaly sie nad naszymi glowami; do mniejszych wchodzilo sie po drabinkach, a do najbardziej okazalych - po drewnianych schodkach. Sciany wszystkich pomieszczen byly cienkie, a niektore pokoje oddzielaly od reszty tylko gobeliny z kory, rozciagniete na drewnianych stelazach. W palacu bylo tylko odrobine cieplej niz w lesie. Poszczegolne pokoje ogrzewano piecykami. Poszedlem za blaznem do pomieszczenia, ktorego sciany zostaly od zewnatrz ozdobione podobiznami ptakow wodnych, oddanymi delikatna kreska. Ten pokoj zostal zbudowany na dluzej, mial przesuwane drewniane drzwi, rzezbione takze 392 w ptaki. Z wnetrza dobiegaly mnie dzwieki harfy nalezacej do Wilgi oraz szmer przyciszonych glosow. Trefnis zastukal, odczekal chwile, a potem odsunal drzwi na bok i wszedl. Ujrzalem krolowa Ketriken, przyjaciolke trefnisia - Jofron, a takze innych, nie znanych mi ludzi. Wilga siedziala z boku, na niskiej lawie, grajac cicho na harfie, a krolowa Ketriken, wraz z innymi, wyszywala koldre rozciagnieta na ramie, ledwie mieszczacej sie w tym pomieszczeniu. Spod zrecznych dloni hafciarzy wylanial sie kwietny ogrod. Ciern siedzial obok Wilgi. Ubrany byl w biala koszule i ciemne waskie spodnie, do tego dluga kamizele ozdobiona kolorowym wzorem. Wlosy mial sciagniete do tylu, jak zolnierz, a na czole skorzana przepaske z godlem kozla. Wygladal duzo mlodziej niz w Koziej Twierdzy. Wszyscy zebrani rozmawiali cicho, nie zagluszajac muzyki.Krolowa Ketriken, z igla w dloni, podniosla wzrok i powitala nas spokojnie. Przedstawila mnie innym jako Milego i uprzejmie spytala, czy wy dobrzalem. Odpowiedzialem twierdzaco, a wowczas poprosila, bym usiadl i nieco odpoczal. Blazen okrazyl rame, przyjaznie zagadal Jofron, a ona zaprosila go, by zajal przy niej miejsce. On takze wzial igle, nawlokl na nia barwny jedwab i zaczal w jednym z rogow przykrycia budzic do zycia kolorowe motyle, cicho rozmawiajac z Jofron o ogrodach. Czulem sie zbyteczny, siedzac tak bezczynnie w pomieszczeniu pelnym ludzi oddajacych sie swoim zajeciom. Czekalem, az krolowa Ketriken do mnie przemowi, ale oddala sie pracy. Wilga spojrzala na mnie raz i raz sie do mnie usmiechnela, lecz cokolwiek chlodno. Ciern unikal mojego wzroku, jakbysmy sie nie znali. Rozmowy ograniczaly sie glownie do prosb o podanie motka jedwabiu czy komentowania pracy. Wilga grala stare ballady z Ksiestwa Koziego, ale nie spiewala. Nikt sie do mnie nie odzywal, nikt nie zwracal na mnie uwagi. Czekalem. Zaczalem sie zastanawiac, czy nie jest to jakas subtelna forma kary. Narastalo we mnie napiecie. Co chwila musialem sobie przypominac, zeby nie zaciskac zebow i rozluznic ramiona. Troche potrwalo, nim dostrzeglem podobny niepokoj w krolowej Ketriken. Spedzilem wiele czasu, uslugujac mojej pani w zamku Koziej Twierdzy, wkrotce po jej przybyciu na nasz dwor. Widzialem ja roztargniona przy kobiecych zajeciach i ozywiona w ogrodzie, a teraz wyszywala z takim zacieciem, jakby od skonczenia tej pracy zalezal los Krolestwa Szesciu Ksiestw. Byla zbyt szczupla, miala wychudla twarz. Wlosy, rok temu obciete na znak zaloby, ciagle byly za krotkie. Jasne pasma nadal spadaly na policzki. Pojawily sie zmarszczki wokol oczu oraz ust, krolowa czesto zagryzala wargi - nie widzialem, zeby robila to dawniej. Ranek wlokl sie w nieskonczonosc, az wreszcie ktorys z mlodych mezczyzn wyprostowal sie, potem przeciagnal i oznajmil, ze oczy mu sie zmeczyly i nie moze dzisiaj wiecej wyszywac. Zapytal kobiete siedzaca obok, czy sie z nim wybierze na polowanie, a ona chetnie przystala. Jak na dany sygnal, inni takze zaczeli sie podnosic i zegnac z krolowa Ketriken. Uderzyla mnie ich poufalosc 393 w stosunku do wladczyni, lecz wkrotce sobie przypomnialem, ze tutaj nie postrzegano jej jako krolowej, lecz Poswiecenie dla gorskiego ludu. Nigdy nie bedzie wsrod mieszkancow gor odgrywala roli monarchini; bedzie dla nich przewodnikiem i doradca. Teraz Poswieceniem byl jej ojciec, w razie potrzeby spodziewano sie po nim wszelkiej pomocy. Osoba pelniaca te role miala o wiele mniej wladzy niz monarcha w Krolestwie Szesciu Ksiestw, a jednoczesnie cieszyla sie o wiele wieksza miloscia poddanych. Rozmyslalem o tym, czy krol Szczery nie wolalby przeprowadzic sie tutaj i byc po prostu malzonkiem krolowej Ketriken, gdy...-Bastardzie Rycerski. Podnioslem wzrok na krolowa Ketriken. Zostala tylko ona, Wilga, Ciern i tref-nis. Niewiele brakowalo, a spojrzalbym blagalnie na Ciernia, oczekujac wskazowek, ale w pore sobie przypomnialem, ze caly czas unikal mego wzroku. Bylem zdany na wlasne sily. Ton krolowej powiedzial mi, ze bedziemy rozmawiali bardzo oficjalnie. Stanalem prosto, a potem sklonilem sie, odrobine sztywno. -Krolowo, wzywalas mnie. -Wytlumacz sie. Lodowaty wicher za scianami cieplejszy byl niz ten glos. Spojrzalem jej w oczy. Blekitny lod. Opuscilem wzrok. -Czy mam zdac raport, krolowo? -Jesli to wytlumaczy twoje zaniedbania. Wstrzasnely mna jej slowa. Choc nasze spojrzenia sie spotkaly, nie znalezlismy porozumienia. Nie byla juz mloda dziewczyna, ktora kiedys tutaj poznalem. Krolowa Ketriken siedziala przede mna niczym wladca i sedzia, nie przyjaciel. Nie przypuszczalem, ze odczuje to tak dotkliwie. Wiedzialem, ze postepuje niemadrze, lecz odezwalem sie chlodnym tonem: -Poddam sie w tej materii osadowi mojej krolowej. Byla bezlitosna. Kazala mi zaczac nawet nie od mojej wlasnej smierci, ale wiele dni wczesniej, gdy po raz pierwszy zaczelismy przemysliwac o wywiezieniu krola Roztropnego z Koziej Twierdzy, poza zasieg wplywow ksiecia Wladczego. Stalem przed nia i musialem glosno przyznac, ze wladcy ksiestw nadbrzeznych woleliby mnie widziec jako nastepce tronu. Co gorsza, musialem opowiedziec, ze choc im odmowilem, przyrzeklem przyjac dowodzenie zamkiem w Koziej Twierdzy oraz obrona wybrzeza Ksiestwa Koziego. Ciern uswiadomil mi niegdys, ze byla to umowa tak bliska zdrady, iz prawie nie bylo miedzy nia a prawdziwa zdrada roznicy. Jednak bylem juz zmeczony skrywaniem tajemnic, wiec odslanialem je bezwzglednie. W czasie zdawania raportu zalowalem, ze Wilga takze znajduje sie w pokoju, gdyz obawialem sie uslyszec wlasne slowa ubrane w melodie i przeksztalcone w ballade wyjawiajaca moje najskrytsze sekrety. Skoro jednak krolowa uwazala piesniarke za osobe godna zaufania, nie mnie bylo temu zaprzeczac. I tak brnalem trudnym szlakiem przeszlosci. Po raz pierwszy ode mnie krolowa uslyszala, jak krol umarl mi na rekach i jak popedzilem zabic Pogodna, 394 a potem, w wielkiej sali biesiadnej, Prawego - na oczach wszystkich zgromadzonych. Gdy dotarlem do uwiezienia w lochach, takze nie miala dla mnie litosci.-Ksiaze Wladczy kazal glodzic mnie i bic. Zginalbym, gdybym nie udal martwego - powiedzialem. To jej nie wystarczylo. Nikt, nawet Brus nie znal pelnej historii tamtych dni. Opowiadalem i opowiadalem. Glos zaczal mi drzec, wreszcie slowa zamarly na ustach. Wbilem wzrok w sciane za krolowa, nabralem tchu i mowilem dalej. Spojrzalem na krolowa raz. Byla biala jak snieg. Przestalem wtedy myslec o wypadkach, ktore sie skrywaly za moja relacja. Slyszalem wlasny glos, beznamietnie raportujacy o kolejnych zdarzeniach. Raz krolowa gwaltownie wciagnela powietrze - gdy powiedzialem, jak w celi siegnalem Moca ku krolowi Szczeremu. Poza tym panowala calkowita cisza. Raz spojrzalem na Ciernia. Siedzial w bezruchu, z zacisnietymi szczekami, jakby sam przezywal meki. Zaglebialem sie w opowiesc, wspominajac bez wydawania sadow o wlasnym zmartwychwstaniu, w ktorym pomogli mi Brus i Ciern, o magii Rozumienia, dzieki ktorej stalo sie to mozliwe, o dniach, ktore nastapily potem. Opowiedzialem 0 naszym gniewnym rozstaniu, o podrozy, o chwilach, kiedy wyczuwalem krola Szczerego, o zamachu na zycie ksiecia Wladczego, a nawet o tym, jak krol Szczery wszczepil mi do umyslu nakaz przybycia. Dalej i dalej zaglebialem sie w opowiesc, chwilami musialem wytezac glos, bo od mowienia zaschlo mi w gardle 1 w ustach. Nie przerwalem, poki nie doszedlem do opowiadania o ostatnim, najciezszym odcinku podrozy do Stromego. A kiedy nareszcie skonczylem, stalem milczacy, znuzony. Ludzie mowia, ze jesli czlowiek podzieli sie swymi troskami i klopotami, moze znalezc ulge. Ja tylko wydobylem jak spod ziemi gnijace szczatki wspomnien, rozdrapalem ropiejace rany. Po pewnym czasie znalazlem w sobie tyle okrucienstwa, by zapytac: -Czy wydarzenia, o ktorych wspomnialem w raporcie, usprawiedliwiaja moje zaniedbania, krolowo? Jezeli chcialem jej uchybic, i tu mi sie nie powiodlo. -Nie wspomniales o swojej corce, Bastardzie Rycerski. Rzeczywiscie. Nie wspomnialem o Sikorce ani o naszej coreczce. Strach dotknal mnie niczym zimne ostrze. -Nie uwazam, by nalezalo ja uwzglednic w moim raporcie. -Jednak nalezy - rzekla krolowa Ketriken nieprzejednanie. Zlozyla rece na kolanach. Czy probowala ukryc ich drzenie? Czy czula wyrzuty sumienia z powodu swoich nastepnych slow? -Biorac pod uwage jej pochodzenie, powinna byc tutaj, bysmy mogli zadbac o bezpieczenstwo dziedziczki rodu Przezornych. Nakazalem sobie spokoj. 395 -Krolowo, popelniasz blad. Ani ona, ani ja nie mamy zadnych praw do tronu. Oboje jestesmy potomkami z nieprawego loza.Krolowa Ketriken pokrecila glowa. -Nie rozwazamy, co jest, a czego nie ma pomiedzy toba a jej matka. Zajmujemy sie tylko jej pochodzeniem. Niezaleznie od tego, czego ty zadasz dla niej, rod krolewski ma swoje prawa. Na tronie musi zasiasc potomek dynastii Przezornych. Ja jestem bezdzietna. - Poki nie uslyszalem tych slow wypowiedzianych glosno, nie pojmowalem otchlani bolu, w jakiej pograzona byla krolowa. Kilka chwil wczesniej osadzilem, ze ma serce z kamienia. Teraz nie mialem pewnosci, czy jest przy zdrowych zmyslach. Tyle zalosci i rozpaczy zawieralo w sobie to jedno slowo. - Ciern przekonal mnie, ze sama nie zdolam poprowadzic ludu do obrony. Ciagle jestem obca dla mieszkancow Krolestwa Szesciu Ksiestw. Jednak bez wzgledu na to, jak mnie widza, jestem ich krolowa. Ciaza na mnie zwiazane z tym obowiazki. Musze znalezc sposob zjednoczenia krolestwa i odparcia wroga od naszych wybrzezy. Ludzie musza miec przywodce. Myslalam, by tobie powierzyc te role, ale Ciern powiedzial, ze ciebie takze ludzie nie zaakceptuja. Korzystanie ze zwierzecej magii jest zbyt wielka przeszkoda. Wobec tego z linii Przezornych pozostaje tylko twoje dziecko. Ksiaze Wladczy okazal sie zdrajca wobec wlasnej rodziny. W tej sytuacji twoja corka musi byc Poswieceniem dla ludu. Dla niej poderwa sie do walki. -To tylko dziecko, krolowo - osmielilem sie wtracic. - Jak mozliwe... -Ona jest symbolem. Teraz ludziom wystarczy swiadomosc, ze istnieje. W stosownym czasie zostanie ich prawdziwa wladczynia. Odnioslem wrazenie, jakby mnie ktos zdzielil palka po glowie. -Zamierzam wyslac po nia Ciernia - ciagnela krolowa. - Tutaj bedzie bezpieczna, a z czasem odbierze wlasciwa edukacje. Chcialabym, zeby jej matka byla z nia, niestety, trzeba bedzie utrzymywac, ze dziecko jest moje. - Westchnela. - Jak ja nienawidze klamstwa! Ciern przekonal mnie o slusznosci takiego postepowania. Mam nadzieje, ze bedzie potrafil przekonac takze matke twojej corki. Bedziemy twierdzic - dodala, mowiac bardziej do siebie niz do ktoregos z nas - ze rozpuszczono pogloske, iz dziecko narodzilo sie martwe, by ksiaze Wladczy uwierzyl, ze nie istnieje dziedzic, ktory by stanowil dla niego zagrozenie. Lud nigdy sie nie dowie, ze urodzilam syna. To tez forma poswiecenia. Zdalem sobie sprawe, ze w krolowej Ketriken niewiele zostalo z ksieznej, jaka znalem w Koziej Twierdzy. Jej slowa doprowadzaly mnie do bialej goraczki. Mimo wszystko zapytalem lagodnym tonem: -Dlaczego uwazasz, ze to wszystko jest konieczne, krolowo? Krol Szczery zyje. Odnajde go i uczynie wszystko, bys go odzyskala. Bedziecie we dwoje rzadzic krolestwem, a po was na tron wstapia wasze dzieci. -Moze sie zdarzyc i tak, Bastardzie Rycerski. Jednak zbyt dlugo wierzylam, ze sprawy przyjma pozadany obrot. Nie stane sie ponownie ofiara uludy. Niekiedy 396 trzeba sie decydowac na konieczne dzialania, zanim bedzie mozna podjac dalsze ryzyko. Trzeba zapewnic ciaglosc dynastii Przezornych. - Spokojnie odpowiedziala na moje spojrzenie. - Sporzadzilam deklaracje, w ktorej oswiadczam, ze twoje dziecko jest dziedzicem dynastii Przezornych, Bastardzie Rycerski. Jedna kopie ma Ciern, druga zostala zlozona w bezpiecznym miejscu.Do tej chwili w mej duszy tlila sie malenka iskierka nadziei. Przez dlugie miesiace obiecywalem sobie, ze kiedy wszystko sie skonczy, bede mogl wrocic do Sikorki, odzyskac jej milosc, bede mogl nazwac coreczke swoim dzieckiem. Inni ludzie marza o zaszczytach, bogactwie lub bohaterskich czynach wartych ballady. Ja chcialem wracac o zmroku do chatki, siadywac na krzesle przy ogniu, chcialem, zeby mnie plecy bolaly po calym dniu pracy, chcialem miec rece szorstkie od narzedzi, chcialem trzymac na kolanach dziewczynke, a wtedy kobieta, ktora by mnie darzyla miloscia, opowiadalaby mi, jak spedzila dzien. To marzenie bylo mi najdrozsze. Czy i od niego mialem odstapic z powodu szlachectwa krwi plynacej w moich zylach? Czy musialem na zawsze pozostac dla Sikorki czlowiekiem, ktory ja oklamywal, ktory opuscil ja brzemienna i nigdy do niej nie wrocil, za sprawa ktorego pozbawiono ja dziecka? Nie zamierzalem tego powiedziec glosno. Nie zdawalem sobie sprawy, ze to uczynilem, poki krolowa nie odpowiedziala: -Na tym wlasnie polega poswiecenie, Bastardzie Rycerski. -Nie uznani jej - oznajmilem. Slowa palily mi jezyk. - Nie przyznam, ze to moje dziecko. -Nie bedziesz musial, gdyz ja przedstawie je jako wlasne. Bez watpienia dziewczynka bedzie miala rysy rodu Przezornych. Twoja krew jest silna. Dla naszych celow wystarczy, bym ja wiedziala, ze dziecko jest twoje. Juz przyznales to przed Wilga. Powiedziales jej, ze jestes ojcem dziecka Sikorki z Koziej Twierdzy. W najdalszych zakatkach Krolestwa Szesciu Ksiestw swiadectwo minstrela uznawane jest za prawo. Piesniarka juz sie podpisala pod dokumentem, skladajac przysiege, ze dziecko jest potomkiem dynastii Przezornych... Bastardzie Rycerski - podjela po chwili krolowa glosem niemal lagodnym, choc w moich uszach brzmial on niczym grzmot. - Nikt nie moze uniknac swego losu. Ani ty, ani twoja corka. Spojrzyj na to z innej strony, zastanow sie, dlaczego przyszla na swiat. Gdy wszystkie okolicznosci zdawaly sie przeczyc istnieniu dziedzica tronu, potomka rodu Przezornych, pojawila sie ona. Twoja corka. Pogodz sie z przeznaczeniem. To nie byly wlasciwe slowa. Ona moze zostala nauczona pokory, ale mnie mowiono, ze walka nie jest skonczona, dopoki nie zostanie wygrana. Potoczylem wzrokiem po obecnych. Nie wiem, co zobaczyli na mojej twarzy, ale ich oblicza zastygly w nieprzeniknione maski. -Potrafie odnalezc krola Szczerego - rzeklem spokojnie. - I odnajde. Cisza. 397 -Chcesz, pani, odzyskac malzonka - zwrocilem sie do krolowej Ketriken. Zaczekalem, az dojrzalem w jej oczach potwierdzenie. - Ja tez chce byc z osoba przeze mnie ukochana, chce wychowywac nasze dziecko. - Popatrzylem jej prosto w oczy. - Powiedz mi, ze bede to mial. Niczego wiecej nigdy nie pragnalem.Odpowiedziala mi twardym spojrzeniem. -Nie moge ci zlozyc takiej obietnicy, Bastardzie Rycerski. Twoja corka jest zbyt wazna, zeby mozna z niej bylo zrezygnowac dajac pierwszenstwo prawu milosci. Te slowa byly absurdalne, a jednak prawdziwe. Sklonilem glowe, lecz nie wyrazalem zgody. Wpatrywalem sie w szczeline w podlodze i szukalem innego wyjscia, innego rozwiazania. -Wiem, co teraz powiesz - odezwala sie krolowa Ketriken z gorycza w glosie. - Ze jesli poswiece twoje dziecko dla krolestwa, nie pomozesz mi odszukac Szczerego. Myslalam nad tym dlugo, rozwazalam z kazdej strony, wiedzac, ze pozbawiam sie twojej pomocy. Jestem gotowa wyruszyc sama. Mam mape. Jakos bede... -Krolowo - przerwalem jej. Drgnela. - Nie rozumiesz mnie. Gdyby Sikorka stala tutaj, przede mna, z nasza coreczka w ramionach, i tak musialbym ruszyc na poszukiwanie mego krola. Obojetne, co sie bedzie ze mna dzialo. Obojetne, jak mocno zostane skrzywdzony, musze odnalezc krola Szczerego. Twarze obecnych w pokoju ulegly dziwnej przemianie. Ciern podniosl glowe i spojrzal na mnie z duma. Krolowa Ketriken odwrocila wzrok, mruganiem probowala przepedzic lzy spod powiek. Chyba czula wstyd. Dla blazna znowu bylem jego katalizatorem. W Wildze zaplonela nadzieja, ze moze jednak jestem wart legendy. A we mnie tkwilo nieprzezwyciezone pragnienie skonczono sci wszechrzeczy. Pokazal mija krol Szczery, odslonil przede mna jej czysta fizyczna postac. Zamierzalem odpowiedziec na przeslane Moca wezwanie mego pana i sluzyc mu, jak przysiegalem. Teraz jednak wzywalo mnie jeszcze jedno wolanie. Wolanie Mocy. 24. KROLESTWO GORSKIE Mozna by przypuszczac, iz Krolestwo Gorskie, skladajace sie z rzadko rozsianych wiosek i liczace niewielu mieszkancow, bylo panstwem stosunkowo mlodym, istniejacym od niedawna. W rzeczywistosci jego historia siega daleko poza pisemne przekazy Krolestwa Szesciu Ksiestw. Mylne jest takze nazywanie tego regionu krolestwem. W dawnych czasach mysliwi, pasterze oraz rolnicy stopniowo deklarowali posluszenstwo sedziemu, kobiecie wielkiej madrosci, ktora mieszkala w Stromym. Choc poza gorami jej nastepcow nazywano krolem lub krolowa, to przez mieszkancow Krolestwa Gorskiego ludzie ci byli zawsze okreslani mianem Poswiecenia, a gotowi byli oddac z wlasnej woli wszystko, nawet zycie, dla dobra tych, ktorymi wladali. Owa pierwsza kobieta, zyjaca w Stromym jako Poswiecenie, jest dzis postacia legendarna, a jej czyny znamy tylko z ballad, jakie do tej pory spiewaja mieszkancy gor.Choc piesni te sa bardzo stare, istnieja jeszcze starsze opowiesci o wczesniejszych wladcach gor i o innej stolicy. Krolestwo Gorskie, w ksztalcie znanym nam dzisiaj, zamieszkiwane jest niemal wylacznie przez plemiona koczownicze oraz nieliczne ludy osiadle przy wschodniej granicy gor. Poza szerokim pasmem szczytow rozciaga sie lodowe wybrzeze, graniczace z Morzem Bialym. Kilka szlakow kupieckich nadal wije sie posrod ostrych grzbietow, prowadzac do miejsca, gdzie na tym zasypanym sniegiem skrawku swiata zyje lud lowcow. Na poludnie od gor znajduja sie nie poznane puszcze Deszczowych Ostepow, a gdzies wsrod nich zrodlo Rzeki Deszczowej, stanowiacej granice z Kraina Miedzi. Z dawna znamy legendy o innej jeszcze krainie, zagubionej pomiedzy szczytami za Krolestwem Gorskim. Jesli sie wedrowiec zaglebi w gory, poza granice ziem zamieszkiwanych przez ludy podlegle Stromemu, trafia w kraine jeszcze bardziej surowa i nieprzystepna. Z wyzszych szczytow snieg nie znika nigdy, a w niektorych dolinach napotkac mozna tylko lodowce. Podobno gdzieniegdzie ze szczelin w gorach bucha para i dym, a ziemia drzy i niekiedy podnosi sie wstrzasana gwaltownymi drgawkami. Trudno znalezc powod, by podazac do tego krolestwa lodu i skal. Polowanie latwiejsze jest i owocniejsze na zielonych stokach. W tamtej krainie prozno by tez szukac paszy dla stada. 399 Istnieja o tej ziemi opowiesci zwyczajne, jak to o dalekich ladach: o smokach i gigantach, o zburzonych miastach, zdziczalych jednorozcach, zapomnianych skarbach i tajemniczych mapach, ulicach brukowanych zlotem, dolinach, w ktorych wiecznie kroluje wiosna, gdzie ciepla para wodna wydobywa sie z ziemi, gdzie niebezpieczni czarnoksieznicy tkwia zamknieci czarem w jaskiniach pelnych drogocennych klejnotow oraz o pradawnym zlu, uspionym w ziemi. Wszystkie te dziwy maja sie znajdowac w prastarej, bezimiennej krainie za granicami Krolestwa Gorskiego. * * * Krolowa Ketriken naprawde przypuszczala, ze odmowie jej pomocy w poszukiwaniach krola Szczerego. W dniach mojej rekonwalescencji zdecydowala, ze zorganizuje wyprawe o wlasnych silach; poszukiwala zapasow na droge i zwierzat jucznych. W Krolestwie Szesciu Ksiestw wladczyni moglaby do woli czerpac z krolewskiego skarbca, a takze oczekiwac hojnych gestow od szlachty. W Krolestwie Gorskim sprawy wygladaly zgola inaczej. Tutaj, dopoki zyl krol Eyod, krolowa Ketriken byla tylko mlodsza krewna Poswiecenia. Oczekiwano po niej, ze w swoim czasie przejmie sukcesje po ojcu, ale nie dawalo jej to zadnych praw do rozporzadzania majatkiem innych ludzi. W zasadzie, nawet gdyby sama byla Poswieceniem, nie mialaby takiego prawa. Wladca Krolestwa Gorskiego i jego najblizsza rodzina prowadzili w scianach pieknego palacu zycie bardzo skromne. Podobnie jak cala stolica, jak ogrody, fontanny czy laznie, tak i palac nalezal do wszystkich mieszkancow krolestwa. Wladcy niczego nie brakowalo, ale tez nie oplywal w dostatki.Z tych wlasnie przyczyn krolowa Ketriken zwrocila sie o pomoc nie do krolewskiego skarbu ani do szlachty, ale do przyjaciol i rodziny. Rozmawiala z ojcem, lecz on odpowiedzial jej - zdecydowanie, choc ze smutkiem - ze poszukiwanie wladcy Krolestwa Szesciu Ksiestw nie jest sprawa Krolestwa Gorskiego. I choc wraz z corka ubolewal nad zniknieciem czlowieka, ktorego pokochala, nie mogl wybierac pomiedzy zaopatrzeniem wyprawy corki a obrona panstwa przed wojskami ksiecia Wladczego z Krolestwa Szesciu Ksiestw. Ojca i corke laczyla tak gleboka wiez, ze krolowa przyjela odmowe z pelnym zrozumieniem. Wstyd mi bylo, iz prawowita wladczyni mojego kraju musi prosic o wsparcie krewnych i przyjaciol. Krolowa Ketriken organizowala wyprawe, kierujac sie wlasnymi opiniami. Niewiele sposrod jej decyzji odpowiadalo moim oczekiwaniom. Na kilka dni przed wyznaczona data wymarszu raczyla zasiegnac mojej opinii w kilku sprawach, lecz rady nie przypadly jej do serca. Zachowywalismy sie oboje nienagan- 400 nie, rozmawialismy bez gniewu, ale tez bez przyjaznego ciepla. W wielu sprawach sie nie zgadzalismy, a wowczas krolowa robila to, co uwazala za stosowne. Nie powiedziala nigdy glosno, lecz dawala mi odczuc, ze moje decyzje podejmowane w przeszlosci zbyt czesto okazywaly sie chybione.Nie chcialem zabierac w gory zwierzat jucznych. Obojetne, jak bardzo tamowalem wrazenia odbierane magia Rozumienia, i tak nie moglem pozostac obojetny na ich cierpienie. Natomiast krolowa Ketriken postanowila zabrac w podroz kilka przedziwnych stworzen, ktore jej zdaniem nie cierpialy od zimna, a jadaly chetniej galazki niz trawe. Zwierzeta te - laziaki - wywodzily sie z bardziej odleglych czesci Krolestwa Gorskiego. Przypominaly mi dlugoszyje kozy z pazurami zamiast kopyt. Nie potrafilem uwierzyc, by zdolaly uniesc tyle, by warto bylo zapewniac im pozywienie. Krolowa Ketriken oznajmila mi tylko spokojnie, ze wkrotce sie do nich przyzwyczaje. "Najwazniejsze, zeby smakowaly" - podsumowal Slepun filozoficznie. Sklonny bylem sie z nim zgodzic. Wybor czlonkow ekspedycji, dokonany przez krolowa, irytowal mnie jeszcze bardziej. Nie widzialem powodu, by miala ryzykowac wlasne zycie, ale posluchalem glosu rozsadku i nie dyskutowalem. Nie podobalo mi sie wlaczenie do wyprawy Wilgi, zwlaszcza od kiedy odkrylem, ze jej uczestnictwo bylo wynikiem specyficznej umowy. Poniewaz szukala piesni, dzieki ktorej zyskalaby slawe, kupila sobie miejsce w naszej grupie w wyniku niepisanej umowy, ze tylko pod tym warunkiem dokona pisemnego potwierdzenia, iz jestem ojcem dziecka Sikorki. Wybierali sie z nami jeszcze trzej kuzyni krolowej, wszyscy wysocy i potezni, zaprawieni w gorskich podrozach. I to koniec. Krolowa Ketriken zapewnila mnie, ze jesli do odnalezienia krola Szczerego nie wystarczy nas szesciorga, wowczas i szesc setek nic nie wskora. Zgadzalem sie z nia, ze latwiej wyposazyc niewielka grupe ludzi, a i podrozuje ona znacznie szybciej niz liczny oddzial. Ciern nie szedl z nami. Wracal do Ksiestwa Koziego, by zawiezc ksieznej Cierpliwej nowine, ze pani Ketriken wyrusza na poszukiwanie krola Szczerego. Po drodze mial rozsiewac wiesci, ze jest na swiecie dziedzic tronu Krolestwa Szesciu Ksiestw. Zamierzal sie tez zobaczyc z Brusem i Sikorka, by porozmawiac 0 dziecku. Zaproponowal mi, ze wyjawi Sikorce, ksieznej Cierpliwej oraz Brusowi, iz zyje. Uczynil to z wielkim zaklopotaniem, gdyz doskonale zdawal sobie sprawe, ze mialem do niego zal o udzial w planach majacych uczynic z mojej corki dziedziczke tronu. Jakos przelknalem gniew; mowilem z nim uprzejmie i zostalem nagrodzony solennym przyrzeczeniem, iz przed nikim mnie nie zdradzi. Wowczas taka decyzja wydala mi sie najrozsadniejsza. Czulem, ze tylko ja sam potrafilbym naprawde wytlumaczyc Sikorce wlasne postepki. Juz raz oplakiwala mnie jako zmarlego. Nie bedzie cierpiala, jesli nie przezyje tej wyprawy. W noc wyjazdu do Ksiestwa Koziego Ciern przyszedl sie ze mna pozegnac 1 zyczyc szczesliwej drogi. Z poczatku obaj probowalismy udawac, ze wszystko 401 miedzy nami jest jak dawniej. Rozmawialismy o drobnych sprawach, ktore kiedys byly dla nas wazne. Ogromna przykrosc sprawila mi wiadomosc o smierci Cicho-sza. Probowalem Ciernia namowic, by Fircyka oraz Sadze zabral ze soba i oddal pod opieke Brusa. Fircyk potrzebowal mocnej reki, a dla Brusa bylby nieoceniony nie tylko jako wierzchowiec, ale tez jako ogier. Sadza takze przedstawiala niemala wartosc - miala wkrotce wydac na swiat szlachetnego zrebaka. Ciern pokrecil glowa. Powiedzial, ze musi podrozowac szybko i nie zwracac na siebie uwagi. Jeden podrozny z trzema konmi w najlepszym razie stanowi doskonaly cel dla bandytow. Widzialem jego wierzchowca. Maly zjadliwy walach, choc mial paskudny charakter, byl mocny i zwinny, a takze, o czym zapewnil mnie Ciern, doskonale umykal przed poscigiem w trudnej okolicy. Mowiac to, stary skrytobojca wyszczerzyl zeby w szerokim usmiechu, stad wiedzialem, ze ta szczegolna zaleta wierzchowca zostala juz nieraz potwierdzona. Trefnis mial racje. Wojna oraz intrygi odmladzaly mojego mistrza. Patrzylem na niego, odzianego w szeroki plaszcz i wysokie buty, na kozla wspinajacego sie na tylne kopyta, ktorego tak otwarcie nosil na czole nad zielonymi oczyma, i probowalem porownac go ze starcem o delikatnych dloniach, nauczajacym mnie, jak zabijac ludzi. Mial swoje lata, ale inaczej je dzwigal. Niekiedy zastanawialem sie, jakimi ziolami dodawal sobie energii.Choc wygladal zupelnie inaczej niz w Koziej Twierdzy, nadal pozostal Cierniem. Bardzo pragnalem z nim szczerze rozmawiac, przekonac sie, iz nadal istnieje miedzy nami dawna bliskosc - jakos nie potrafilem. Nie rozumialem samego siebie. Jak mogly jego sady wciaz tyle dla mnie znaczyc, skoro wiedzialem, ze chcial mi odebrac dziecko i szczescie w imie dobra monarchii Przezornych? Czulem sie slaby, gdyz nie potrafilem wzbudzic w sobie nienawisci. Probowalem go znienawidzic, ale znajdowalem w sobie tylko mlodziencze nadasanie, ktore powstrzymywalo mnie przed podaniem mu reki i zyczeniem powodzenia. Udal, ze nie zauwaza mojej gburowatosci, przez co poczulem sie jeszcze bardziej dziecinny. Po jego odjezdzie trefnis dal mi skorzana torbe podrozna, ktora Ciern dla mnie zostawil. Wewnatrz znajdowal sie bardzo praktyczny noz w pochwie, sakiewka z pieniedzmi, a takze wybor trucizn i ziol leczniczych, w tym obfity zapas kozl-ka. Znalazlem tez nasiona kopytnika - zapakowane w malutki papierowy rozek i opatrzone starannie wykaligrafowanym napisem, gloszacym, by uzywac ich tylko w razie wielkiej potrzeby i z najwyzsza ostroznoscia. I jeszcze byl tam prostej roboty, lecz bardzo praktyczny krotki miecz w skorzanej pochwie. Ogarnal mnie trudny do wytlumaczenia gniew. -Caly Ciern! - wykrzyknalem i rzucilem torbe na stol. - Ostrze i trucizna. Tak mnie widzi. Zawsze tylko przez pryzmat smierci. 402 -Watpie, by oczekiwal, ze bedziesz sie trul - zauwazyl trefnis lagodnie. Odsunal sztylet od marionetki, do ktorej wlasnie przywiazywal sznurki. - Pewnie raczej przypuszczal, ze moglbys ich uzyc w swojej obronie.-Ty naprawde nic nie rozumiesz? To sa podarunki dla chlopca, z ktorego Ciern uczynil skrytobojce. Nie dostrzega, ze juz nim nie jestem. Nie moze mi wybaczyc, ze chcialem zyc po swojemu. -Podobnie jak ty nie mozesz mu wybaczyc, ze nie jest juz twoim laskawym i poblazliwym wychowawca - odparl sucho. Przywiazywal sznurki do konczyn marionetki. - Troche to przerazajace, patrzec jak kroczy niczym wojownik, jak rzuca sie w wir niebezpieczenstw w obronie slusznej sprawy, jak flirtuje z kobietami i w ogole... zachowuje sie, jakby zyl po swojemu. Prawda? Slowa blazna podzialaly na mnie niczym zimny prysznic. Malo brakowalo, a bylbym sie glosno przyznal, ze jestem zazdrosny, bo Cierniowi udalo sie osiagnac cel, ktory mnie stale umykal. -Nie o to chodzi! - warknalem. Marionetka pogrozila mi palcem. Byla niepokojaco podobna do szczurka z dawnego blazenskiego berla. Trefnis tylko usmiechal sie glupio nad jej glowa. -Zauwazylem - podjal od niechcenia - ze Ciern nie nosi na czole godla krola Szczerego. Zamiast niego wolal inne... Czy nie to, ktore krol Szczery wybral dla naturalnego syna swego brata? Zauwazyles podobienstwo? Jakis czas milczalem. -I co z tego? - mruknalem w koncu. Marionetka zeskoczyla na podloge, wzruszyla koscistymi ramionami. -Ani smierc krola Roztropnego, ani wiesci o smierci krola Szczerego nie wykurzyly starego z kryjowki. Dopiero gdy sie dowiedzial, ze ty zostales zabity, zaplonal w nim gniew tak goracy, ze odrzucil wszystkie srodki ostroznosci i postanowil dopilnowac, by na tronie zasiadl prawdziwy Przezorny. - Lalka znowu pogrozila mi palcem. -Czyli on to robi dla mnie? Dla mojego dobra? Choc nigdy w zyciu sie nie zgodze, by moja corka zasiadla na tronie? Pajac zalozyl rece na piersiach i w zamysleniu pokiwal glowa. -Wydaje mi sie, ze Ciern zawsze robil to, co uwazal za najlepsze dla ciebie. Obojetne, czy sie z tym zgadzales, czy nie. Moze w ten sam sposob traktuje twoja corke. W koncu jest przeciez wnuczka jego bratanka i ostatnim zyjacym czlonkiem jego rodu. Nie liczac, oczywiscie, ksiecia Wladczego oraz ciebie. - Lalka uczynila kilka tanecznych krokow. - Jak inaczej czlowiek w jego wieku moglby pomoc malutkiemu dziecku? Przeciez Ciern nie zamierza zyc wiecznie. Moze doszedl do wniosku, ze dziewczynka bedzie bezpieczniejsza tutaj niz pod wladaniem kogos, kto chcialby zagarnac tron. Odwrocilem sie od blazna i udawalem, ze zbieram brudne rzeczy do prania. Potrzebowalem sporo czasu na przemyslenie jego slow. 403 * * * Musialem przyznac, ze krolowa Ketriken wybrala na wyprawe doskonale namioty oraz odziez. Mialem tez tyle przyzwoitosci, by okazac wdziecznosc, ze uwazala za stosowne zaopatrzyc takze mnie. Nie moglbym jej winic, gdyby mnie calkowicie wykluczyla ze swoich planow, ale przyslala do mnie Jofron ze sterta ubran i pledow oraz z prosba o zmierzenie stop, zeby mozna mi bylo uszyc dlugie miekkie buty, jakie nosza ludzie gor, podobne do skorzanych woreczkow. W chacie zrobilo sie weselej, bo Jofron z blaznem przekomarzali sie nieustannie. Trefnis znal miejscowy jezyk znacznie lepiej niz ja, totez chwilami trudno mi bylo sledzic rozmowe, a gra slow czesto mi umykala. Co naprawde bylo pomiedzy tymi dwojgiem? Z poczatku odnosilem wrazenie, ze Jofron zostala w pewnym sensie uczniem blazna. Teraz ciekaw bylem, czy dziewczyna nie wykazywala zainteresowania jego zajeciem po to, zeby byc blisko niego. Zanim wyszla, zmierzyla stopy takze trefnisiowi i wypytala go, w jakich kolorach chcialby miec ozdoby.-Nowe buty? - zdziwilem sie glosno, gdy Jofron zamknela za soba drzwi. - Nie sa ci potrzebne. Tak rzadko wychodzisz z chaty... Trefnis obrzucil mnie spokojnym spojrzeniem. Niedawna wesolosc gdzies sie ulotnila. -Wiesz przeciez, ze musze isc z toba - oznajmil cicho. Usmiechnal sie dziwnie. - Inaczej po co bysmy sie spotkali na tym zasniezonym odludziu? Tylko dzieki wspolnemu dzialaniu katalizatora i bialego proroka wypadki naszych czasow zostana zawrocone na wlasciwa droge. Wierze, ze jesli nam sie uda, szkarlatne okrety uwolnia wybrzeze Krolestwa Szesciu Ksiestw, a dynastia Przezornych na dlugie lata zasiadzie na tronie. -To sie zgadza z wiekszoscia przepowiedni - wtracila Pustka ze swojego kata przy kominku. Konczyla wlasnie ostatni rzadek grubych rekawic. - Jesli plaga "bezrozumnych zlaknionych" to nieszczesnicy dotknieci kuznica, a wasze dzialanie ja powstrzyma, spelni sie jeszcze jedno proroctwo. Zaczynalo mnie irytowac jej wieczne dopasowywanie przepowiedni do rzeczywistosci. -A co na to krolowa Ketriken? - zapytalem trefnisia. - Zgadza sie na twoje towarzystwo? -Jeszcze z nia o tym nie rozmawialem - odparl pogodnie. - Ja nie ide z nia, Bastardzie. Ja ide z toba. Od dziecka wiedzialem, ze powinnismy tego dokonac we dwoch. W ogole sie nie zastanawialem, czy isc z toba, czy nie. Przygotowywalem sie do drogi od dnia, kiedy sie tutaj zjawiles. -Podobnie jak ja - dodala Pustka beznamietnym tonem. Obaj spojrzelismy na nia zdumieni. Zdawala sie tego nie zauwazac. Przymierzyla rekawice, zadowolona, ze doskonale pasuja. 404 -Nie ma mowy - oznajmilem stanowczo. Wystarczylo, ze bede musial patrzec na smierc zwierzat jucznych. Nie zamierzalem zostac swiadkiem smierci jeszcze jednej przyjaznej duszy. Nie ulegalo watpliwosci, ze Pustka jest za stara na taka podroz.-Mozesz zamieszkac w mojej chacie. - Blazen zachowal sie o wiele delikatniej. - Opalu starczy ci na reszte zimy, jest zapas miesa i... -Spodziewam sie zakonczyc zycie w czasie tej wyprawy. - Sciagnela rekawice, zlozyla je razem. Od niechcenia sprawdzila, ile welny zostalo w motku. Znowu zaczela pobrzekiwac drutami. Welniana nitka snula sie miedzy jej palcami zwawo. - Zanim to nastapi, nie musicie sie o mnie martwic. Przygotowalam sie do drogi. Mam wlasne zapasy. Jedzenie, odziez, wszystko co potrzebne. - Zerknela na mnie znad robotki. - Mam zamiar dotrzec do celu - oznajmila spokojnie. Musialem uszanowac jej niewzruszone postanowienie, ze bedzie pania swego losu, ze bedzie robila, co uzna za stosowne. Potem zastanowilem sie, kiedy to zaczalem o niej myslec jako o bezradnej staruszce, wymagajacej opieki. Spuscila wzrok na robotke. Zupelnie niepotrzebnie, bo jej palce robily swoje, czy patrzyla, czy nie. -Widze, ze mnie rozumiesz - rzekla. Tak wlasnie bylo. Nigdy nie slyszalem, zeby jakas wyprawa rozpoczela sie zgodnie z planem. Zazwyczaj im wiecej ludzi rusza w droge, tym wiecej sie pietrzy trudnosci. I tym razem nie bylo wyjatku. W dniu poprzedzajacym ustalona date wymarszu zostalem raptownie wyrwany ze snu o bladym swicie. -Wstawaj, Bastardzie, musimy ruszac natychmiast - oznajmila szorstko krolowa Ketriken. Usiadlem powoli. Obudzilem sie od razu, ale zdrowiejace plecy ciagle odbieraly mi odwage do szybszych ruchow. Blazen siedzial na brzegu swojego lozka i wygladal na bardzo zaniepokojonego. -Co sie dzieje? - spytalem. -Wladczy. - Nigdy nie slyszalem tyle nienawisci w jednym slowie. Krolowa Ketriken miala twarz bardzo blada, stala sztywno, z opuszczonymi rekoma i bezwiednie zaciskala piesci. - Pod sztandarem rozejmu przyslal do mojego ojca kuriera z oskarzeniem, ze dajemy schronienie zdrajcy Krolestwa Szesciu Ksiestw. Jesli mu ciebie wydamy, odczyta to jako gest dobrej woli i nie bedzie w nas widzial wrogow. W przeciwnym wypadku wysle na nas wojska stacjonujace na granicy, gdyz bedzie wiedzial, iz spiskujemy przeciwko niemu do spolki z jego wrogami. - Umilkla. - Moj ojciec rozwaza, co powinien uczynic. -Krolowo, przeciez ja jestem tylko pretekstem - zaprotestowalem. Serce walilo mi jak oszalale. Slepun zaskomlal niespokojnie. - Musisz przeciez wiedziec, pani, ze zgromadzenie tych wojsk zajelo mu dlugie miesiace. Nie czynil 405 tak dlatego, ze ja bylem tutaj. Od dawna planuje zaatakowac Krolestwo Gorskie. Znasz, pani, ksiecia Wladczego. Chce sie przekonac, czy da rade cie zmusic do ustepstw. Jesli sie poddasz, znajdzie inny pretekst do ataku.-Nie jestem glupcem - rzekla zimno. - Nasi obserwatorzy donosza o naplywie wrazych wojsk juz od dawna. Jestesmy ostrzezeni, szykujemy sie do wojny. Zazwyczaj gory byly nasza najsilniejsza bronia, ale nigdy dotad nie musielismy stawiac czola wrogowi w takiej liczbie. Moj ojciec jest Poswieceniem, Ba-stardzie. Podejmie decyzje najkorzystniejsza dla Krolestwa Gorskiego. Dlatego wlasnie musi rozwazyc, czy wydajac ciebie zyska szanse negocjowania z ksieciem Wladczym. Nie mysl, ze moj ojciec jest na tyle pozbawiony rozumu, by mu wierzyc. Tylko im bardziej zdola odsunac chwile ataku, tym lepiej bedziemy przygotowani. -Wyglada na to, ze nie ma sie nad czym zastanawiac - skonstatowalem gorzko. -Nie wiem, czemu ojciec mi wyjawil slowa poslannika. - W czarnych oczach krolowej Ketriken dostrzeglem cien dawnej przyjazni. - Moze ofiarowuje mi w ten sposob szanse, bym wywiodla cie stad i nie musiala sie sprzeciwic jego rozkazowi. Moze zamierza powiedziec ksieciu Wladczemu, ze uciekles i ze bedzie cie scigal. Blazen juz wciagal spodnie, schowany pod nocna koszula. -Bedzie nam trudniej, niz przypuszczalam - wyznala krolowa. - Nie moge wciagac w to nikogo sposrod mieszkancow gor. Jedziemy sami, ty, ja i Wilga. Ruszamy za godzine. -Bede gotow - obiecalem. -Spotkamy sie za szopa Josa - dorzucila i wyszla. Popatrzylem na trefnisia. -Mowimy Pustce? -Dlaczego mnie o to pytasz? Lekko wzruszylem ramionami. Wstalem i zaczalem sie spiesznie ubierac. Przychodzily mi do glowy tysiace drobiazgow, ktorymi powinienem byl zajac sie przed droga, ale z latwoscia przekonywalem siebie, ze to sprawy zupelnie blahe. Nie minelo wiele czasu, gdy obaj z blaznem zarzucilismy tobolki na ramiona. Slepun wstal, wyciagnal sie na cala dlugosc i pierwszy podszedl do drzwi. "Bedzie mi brakowalo kominka. Za to lowy beda latwe i obfite". Do wszystkiego podchodzil z takim spokojem. Trefnis jeszcze potoczyl po wnetrzu chaty uwaznym spojrzeniem, a potem zamknal za nami drzwi. -To moj pierwszy wlasny dom - zauwazyl. Poszlismy przez miasto. -Z tylu rzeczy rezygnujesz, ruszajac na te wyprawe - odezwalem sie niezgrabnie, myslac o jego narzedziach, do polowy skonczonych marionetkach, 406 o kwiatach na okiennym parapecie. Mimo woli czulem sie za jego decyzje odpowiedzialny. I tak bardzo sie radowalem, iz nie musze podrozowac sam. Zerknal na mnie z ukosa, wzruszyl ramionami.-Siebie zabierani ze soba. Niczego wiecej mi tak naprawde nie trzeba. - Obejrzal sie przez ramie na drzwi, ktore sam pomalowal. - Jofron sie o wszystko zatroszczy. I o Pustke tez. Czy zostawial tu wiecej, niz sadzilem? Zblizalismy sie juz do szopy, gdy ujrzalem gromadke dzieci zbiegajaca waska sciezka. -Jest! Tutaj! - krzyknelo jedno z nich i wskazalo nas palcem. Zerknalem przestraszony na trefnisia, nie bardzo wiedzialem, na co mam sie przygotowac. Jak mam sie bronic przed dziecmi? Czekalem ataku, rozdarty na dwoje. Wilk nie czekal. Przywarowal nisko, brzuchem przywarl do sniegu, nawet ogon przyplaszczyl do ziemi. I juz w nastepnej chwili, gdy dzieci byly odrobine blizej, wyprysnal, jak kamien z procy, prosto na kilkuletniego chlopca. -Nie!!! - ryknalem przerazony, ale nie zwrocil na mnie uwagi. Przewrocil chlopaka w snieg. Niczym blyskawica puscil sie za innymi, ktorzy uciekali, piszczac z uciechy i smiejac sie w glos. Dogonil ich i powalil. Zanim dopadl ostatniego dziecka, pierwszy chlopiec juz wstal i puscil sie w pogon, prozno starajac sie pochwycic wilcza kite. Slepun wywalil ozor - i szalal. Poprzewracal dzieci po raz drugi, i jeszcze, i znowu, zataczal kola, petle, robil uniki, znowu napadal, odskakiwal na boki, az wreszcie przystanal, potoczyl wzrokiem po szkrabach, gramolacych sie z zasp, i zerknal na mnie przez ramie. Speszony przyplaszczyl uszy. Odwrocil leb w strone dzieciakow. Koniuszek jego ogona kiwal sie lekko na boki. Jakas dziewczynka wyciagala z kieszeni smakolyk, inna rozwijala gruby rzemien, zachecajac Slepuna do zabawy w przeciaganie liny. Udawalem, ze nie widze. "Dogonie was pozniej" - rzucil Slepun. "Niewatpliwie". Blazen i ja poszlismy dalej. Raz jeszcze spojrzalem za wilkiem. Zaryl sie w snieg wszystkimi czterema lapami, a w szczekach sciskal rzemien, ktorego drugi koniec z calej sily ciagneli dwaj chlopcy. A wiec wlasnie sie dowiedzialem, jak wilk spedzal w Stromym popoludnia. I chyba poczulem uklucie zazdrosci. Krolowa Ketriken juz czekala. Przyprowadzila na postronku szesc obladowanych laziakow. Zalowalem, ze nie znalazlem czasu, by sie czegos o tych zwierzetach dowiedziec; dotad przyjmowalem, ze bedzie o nie dbal kto inny. -Zabieramy wszystkie szesc? - spytalem troche przestraszony. -Nie bylo czasu przepakowac bagazy. W odpowiedniej chwili mozemy sie pozbyc niepotrzebnych laziakow i czesci zapasow. Na razie musimy ruszac jak najszybciej. 407 -Ruszajmy wiec - zaproponowalem. Krolowa Ketriken spojrzala na trefnisia.-Co ty tu robisz? Zegnasz sie z Bastardem? -Gdzie on, tam i ja - oznajmil blazen z niewzruszona pewnoscia siebie. -Blaznie, bedziemy musieli znosic chlod - rzekla krolowa dziwnie miekko. - Pamietam, jak cierpiales przez cala droge z Ksiestwa Koziego w gory. Tam, dokad teraz sie wybieramy, zima sprawuje swoje srogie rzady jeszcze dlugo po tym, jak tutaj przychodzi wiosna. -Gdzie on, tam i ja - powtorzyl blazen spokojnie. Krolowa Ketriken wolno pokrecila glowa. Potem rozlozyla rece. Podeszla do pierwszego laziaka i strzelila palcami. Zwierze zastrzyglo wlochatymi uszami, ruszylo za nia, a jego sladem podazyly wszystkie pozostale. Ich posluszenstwo zrobilo na mnie wrazenie. Siegnawszy krotko do ich umyslow, znalazlem nieprawdopodobnie silny instynkt stadny. Te stworzenia prawie nie odroznialy swojej odrebnosci. We wszystkim nasladowaly przewodnika stada. Krolowa Ketriken poprowadzila nas szlakiem niewiele szerszym niz byle sciezka. Wil sie pomiedzy rzadko rozrzuconymi chatami, w ktorych zyli zimowi mieszkancy Stromego. W krotkim czasie zostawilismy za soba ostatnie domostwo i weszlismy w pradawna knieje. Blazen i ja szlismy za rzedem laziakow. Mialy szerokie, plaskie stopy, rozczapierzajace sie na sniegu, podobnie jak lapy wilka. Choc dobrze wyciagalismy nogi, dla tych zwierzat bylo to najwyrazniej tempo spokojnego spaceru. Nie zaszlismy daleko, gdy za nami rozbrzmial okrzyk. Az podskoczylem, obejrzalem sie przez ramie. To biegla Wilga, tlumok podskakiwal jej na ramieniu. Wkrotce nas dogonila. -Ruszyliscie beze mnie! - krzyknela oskarzycielsko. Blazen wyszczerzyl zeby w usmiechu. Ja wzruszylem ramionami. -Wyruszylismy na rozkaz krolowej - odparlem. Zmierzyla nas spojrzeniem, a potem ominela, brnac przez nie udeptany snieg obok szlaku. Wyprzedzila laziaki, dotarla do krolowej. W lesnej gluszy glos niosl wyraznie i daleko. -Powiedzialam ci, ze ruszamy natychmiast - odrzekla zwiezle wladczyni. Ku memu zdumieniu Wilga miala tyle rozumu, by zachowac milczenie. Przez jakis czas torowala sobie droge w sniegu obok krolowej. Potem stopniowo zaczela zostawac z tylu, przepuszczajac najpierw laziaki, potem trefnisia i mnie. Za mna weszla na szlak. Wiedzialem, ze trudno jej bedzie nadazac za nami, i zrobilo mi sie jej zal. Potem pomyslalem o coreczce i przestalo mnie w ogole interesowac, czy Wilga zdola dotrzymac nam kroku. Zaczal sie dlugi, nudny dzien. Drozka wiodla stale pod gore, nigdy stromo, ale mozna bylo sie zmeczyc. Krolowa Ketriken prowadzila nas w jednolitym, dosc szybkim tempie. Nie rozmawialismy prawie wcale. Ja bylem zbyt zajety proba 408 zignorowania stopniowo narastajacego bolu w plecach. Rana po strzale juz sie zabliznila, ale miesnie nadal nie byly w najlepszym stanie.Nad nami strzelaly wysoko w niebo olbrzymie drzewa. Wiekszosc z nich pochodzila z gatunkow iglastych, wiecznie zielonych; niektorych z nich nie widzialem nigdy dotad. Przemienialy one szarowke zimowego dnia w nieustanny zmrok. Przed naszymi oczyma ciagnely sie nierowne rzedy kolosalnych pni, zwienczonych gestymi koronami. Nizsze galezie stopniowo usychaly i spadaly na ziemie, wraz z suchymi kolkami tworzac gruba warstwe sciolki. Od czasu do czasu mijalismy zagajniki drzew lisciastych wyroslych w miejscu powalonego wiatrem lub czasem giganta. Trakt byl dobrze ubity, ale waski, wiec jesli sie nie zachowywalo ostroznosci, latwo bylo zboczyc ze sciezki i zapasc sie zadziwiajaco gleboko w puszysty snieg. Dzien nastal - jak na gory - dosyc cieply. Wkrotce przekonalem sie na wlasnej skorze, ze ubranie, ktore otrzymalem od krolowej, grzalo solidnie. Rozwiazalem plaszcz pod szyja, potem koszule. Blazen odrzucil do tylu obramowany futrem kaptur, a wowczas ujrzalem, ze mial na glowie jeszcze kolorowa welniana czapeczke. Pomponik na czubku kolysal sie w rytm jego krokow. Nie wiem, czy trefnisiowi dokuczalo szybkie tempo marszu. Nawet jesli tak, nie poskarzyl sie slowem. Mozliwe, ze podobnie jak mnie, zwyczajnie brakowalo mu tchu. Wkrotce po poludniu dolaczyl do nas Slepun. -Dobry piesek! - powitalem go glosno. "Taka obelga to nic w porownaniu z tym, jakimi wyrazami ciebie nazywa Pustka - odparowal z zadowolona mina. - Wszystkim wam bede wspolczul, gdy starucha was dogoni. Ma kostur". "Idzie za nami?" "Dobrze tropi jak na stworzenie bez wechu". Slepun poruszal sie po glebokim sniegu z latwoscia. Odnioslem wrazenie, ze cieszy go niepokoj laziakow, ktore pochwycily wilczy zapach. Minal je, wyprzedzil krolowa. Znalazlszy sie na przodzie, pobiegl dalej smialo, zupelnie jakby sie orientowal, dokad zdazamy. Wkrotce stracilem go z oczu, ale wiedzialem, ze bedzie czesto zawracal, by sprawdzic, czy nie zmienilismy kierunku marszu. -Pustka idzie za nami - powiedzialem blaznowi. Obrzucil mnie pytajacym spojrzeniem. -Slepun twierdzi, ze jest na nas wsciekla - dodalem. Jego ramiona uniosly sie i opadly, poruszone plytkim westchnieniem. -Ma prawo robic, co uwaza za stosowne - wymamrotal pod nosem. - Ciagle nieswojo sie czuje, gdy sobie uswiadamiam wiez miedzy toba a wilkiem. -Sprawia ci przykrosc moje Rozumienie? -Sprawia ci przykrosc patrzenie mi prosto w oczy? - odparowal. Nie musial mowic nic wiecej. Dalej szlismy w milczeniu. 409 Krolowa Ketriken utrzymywala rowne tempo az do zmroku. Na noc zatrzymalismy sie w miejscu wyznaczonym na obozowisko, pod baldachimem galezi kilku ogromnych drzew. Krolowa gestem wskazala Wildze sterte suchych patykow, chronionych przed sniegiem przez grube plotno.-Stamtad mozesz wziac drewno na rozpalke, ale potem uzupelnij zapas, przynajmniej o tyle, ile zuzyjemy. Wielu podroznych zatrzymuje sie tutaj w drodze, nierzadko przy bardzo zlej pogodzie, a wtedy od tego, czy beda mieli ogien, moze zalezec ich zycie. Nastepnie krolowa wyznaczyla blaznowi i mnie zadania przy urzadzaniu noclegu. Po jakims czasie udalo nam sie rozstawic namiot w ksztalcie kapelusza muchomora. Wtedy musielismy przygotowac miejsca do spania, zdjac bagaze z la-ziakow, przywiazac przewodnika stada do palika i stopic snieg na wode. Krolowa takze nie uchylala sie od pracy. Z nieklamanym podziwem obserwowalem, jak szybko i skutecznie zorganizowala rozbicie obozu. Z bolesnym ukluciem w sercu zdalem sobie nagle sprawe, ze przypominala mi krola Szczerego. Bylaby dobrym zolnierzem. W pewnym momencie trefnis spojrzal na mnie znaczaco. Pora wspomniec o Pustce. Poszedlem do krolowej, ktora sprawdzala, czy laziakom czegos jeszcze nie trzeba. Juz ogryzaly kore i czubki mniejszych drzewek, rosnacych nieopodal. -Przypuszczam, ze idzie za nami Pustka - powiedzialem. - Czy powinienem wyjsc jej naprzeciw? -W jakim celu? - Pytanie wydalo sie gruboskorne. - Jesli do nas dotrze, podzielimy sie z nia wszystkim, co mamy. Podejrzewam jednak, ze wczesniej zmeczy sie i zawroci do Stromego. Moze juz sie tak stalo. "Mozliwe tez, ze osunela sie gdzies wyczerpana i lezy przy drodze" - pomyslalem. Nie wrocilem po nia. Odnalazlem w slowach krolowej Ketriken szorstka prak-tycznosc gorskiego ludu. Krolowa szanowala decyzje Pustki. Pamietalem, ze na tych ziemiach czesto starzy ludzie odchodzili dobrowolnie w wysokie gory, gdzie zimno moglo polozyc kres wszystkim slabosciom. A jednak wyslalem Slepuna z powrotem naszym szlakiem, by sprawdzil, czy staruszka nadal wedruje w nasza strone. Chcialem sadzic, ze gest ten byl spowodowany tylko ciekawoscia. Slepun wlasnie zjawil sie w obozie z zakrwawionym bialym zajacem w zebach. Na moja prosbe wstal od jedzenia. Przeciagnal sie i nakazal mi ponuro: "Popilnuj miesa". Zaraz zniknal w gestniejacych ciemnosciach. Wlasnie konczylismy przygotowywac placki owsiane na wieczorny posilek, gdy do obozu dotarla Pustka. Podeszla do ognia i wyciagnela dlonie do cieplych plomieni. Zmierzyla wzrokiem blazna i mnie. Trefnis spojrzal na mnie, ja na niego. Czulismy sie winni. Podalem Pustce kubek herbaty, ktora wlasnie sobie na- 410 lalem. Wziela go ode mnie, pociagnela lyk goracego naparu i dopiero wtedy sie odezwala:-Ruszyliscie beze mnie. -Hm, tak - przyznalem. - Krolowa zbudzila nas przed switem i powiedziala, ze ruszamy natychmiast, wiec my... -Tak czy inaczej, jestem - oznajmila triumfalnie, ucinajac moje niezgrabne tlumaczenia. - i zamierzam isc z wami. -My uciekamy - odezwala sie spokojnie krolowa Ketriken. - Nie mozemy dla ciebie zwalniac tempa. W oczach Pustki zapalily sie niebezpieczne blyski. -Nie przypominam sobie, zebym o to prosila - rzekla cierpko. Krolowa Ketriken leciutenko wzruszyla ramionami. -Chcialam uniknac niedomowien - odpowiedziala ze spokojem. -Rozumiem - stwierdzila Pustka rownie spokojnie. I na tym stanelo. Przygladalem sie tej potyczce z pewnego rodzaju podziwem. Krolowa Ketriken, wladczyni Krolestwa Szesciu Ksiestw, nie poczytala sobie slow Pustki za obraze. Odpowiedziala jej zwyczajnie, z szacunkiem. Raz jeszcze ujrzalem prawdziwy charakter krolowej i stwierdzilem, ze nie moglem jej nie podziwiac. Pani Ketriken napelnila nieduzy grzejnik zarem z ogniska, dzieki czemu w namiocie zrobilo sie zadziwiajaco przytulnie. Ustalila warty, wliczajac rowniez Pustke i siebie. Jakis czas lezalem nie spiac. Znowu bylem w drodze do krola Szczerego. Rozkaz narzucony mi Moca odrobine zelzal. Niestety, rownoczesnie bylem w drodze do rzeki, gdzie krol zanurzyl rece w czystej Mocy. Ten kuszacy obraz tkwil przyczajony na krawedzi swiadomosci. Wypychalem z umyslu pokuse, lecz tej nocy moje sny jej sie nie oparly. Zwinelismy oboz wczesnym rankiem i zanim na dobre wstal dzien, bylismy juz w drodze. Krolowa Ketriken zdecydowala sie zostawic w miejscu postoju starannie zapakowany drugi namiot, zabrany z bagazami przygotowanymi dla wiekszej grupy, by inny podrozny mogl w nim zamieszkac w razie potrzeby. Na wolnego laziaka zaladowalismy tlumoki, ktore do tej pory nieslismy sami. Bardzo bylem z tego zadowolony, bo pulsujacy bol w plecach nie opuszczal mnie teraz juz ani na chwile. Przez cztery nastepne dni zylismy w tym samym rytmie. Krolowa nigdy nie stwierdzila otwarcie, czy spodziewa sie pogoni. Ja nie pytalem. Zreszta nie bylo przez ten czas zadnej okazji do rozmowy w cztery oczy. Pani Ketriken zawsze prowadzila nasza grupe, za nia szly laziaki, dalej blazen i ja, Wilga, a wreszcie, w pewnej odleglosci, Pustka. Krolowa nie zwalniala tempa marszu, Pustka sie nie skarzyla. Kazdego wieczoru docierala do miejsca obozu duzo pozniej niz my, zazwyczaj w towarzystwie Slepuna. Czesto zdazala akurat na posilek. Rankiem 411 wstawala od razu na sygnal dany przez krolowa i z jej ust nie padlo nigdy slowo skargi.Czwartego wieczoru, gdy wszyscy juz ukladalismy sie do spania, nagle odezwala sie do mnie krolowa: -Bastardzie Rycerski, chcialabym cie prosic o chwile rozmowy. Usiadlem, zaintrygowany oficjalna forma. -Jestem do twojej dyspozycji, pani. Blazen skulony nieopodal zdusil chichot. Prawdopodobnie oboje wygladalismy troche dziwacznie, omotani w koce i futra, zwracajac sie do siebie tak formalnie. Krolowa Ketriken dorzucila do grzejnika troche suchego drewna, a gdy w namiocie zrobilo sie jasniej, wydobyla z bagazu emaliowany walec, zdjela pokrywe i wyjela ze srodka arkusz pergaminu. Gdy go delikatnie rozwinela, rozpoznalem mape, ktora natchnela stryja mysla o wyprawie. Dziwnie bylo teraz patrzec na ten wyblakly szkic. Przypominal o znacznie bezpieczniejszym okresie mego zycia, gdy gorace posilki uwazalem za rzecz pewna, ubrania mialem szyte na miare i wiedzialem, gdzie spedze nastepna noc. Wydawalo mi sie niesprawiedliwe, ze moj swiat tak krancowo sie odmienil od czasu, gdy ostatni raz widzialem te mape, ona natomiast pozostala nie zmieniona - starzejacy sie pergamin z zatartymi sladami linii. Krolowa Ketriken rozlozyla ja na kolanach i wskazala palcem miejsce. -Mniej wiecej tutaj sie znajdujemy. - Potem wskazala inne miejsce, rowniez niczym szczegolnym nie oznaczone. - W tej okolicy napotkalismy slady walki. Tam odnalazlam plaszcz Szczerego i... kosci. - Podniosla nagle wzrok i zajrzala mi w oczy, tak jak nie patrzyla od czasow Koziej Twierdzy. - Widzisz, Bastardzie, to dla mnie bardzo trudne. Bylam przekonana, ze to szczatki mego malzonka. Przez tak dlugi czas bylam pewna jego smierci. Teraz, polegajac wylacznie na twoim slowie opartym na magii, ktorej nie znam i nie rozumiem, probuje uwierzyc, ze Szczery zyje. Ze ciagle jest nadzieja. Jednak... trzymalam w rekach te szczatki. Moje dlonie nie potrafia zapomniec ich ciezaru i chlodnego dotyku, pamietam tez zapach... -Pani moja, on zyje - upewnilem ja. Znowu westchnela. -Nie o tym chcialam rozmawiac. Czy powinnismy od razu podazac prosto w strone szlakow zaznaczonych na tej mapie, do drog, ktorymi mial podrozowac Szczery? Czy raczej powinnam cie najpierw zaprowadzic na miejsce potyczki? Zamyslilem sie. -Jestem pewien, pani, ze zabralas stamtad wszystko. Czas plynie bez ustanku, minela od tamtej pory czesc lata, jesien i polowa zimy. Nie przychodzi mi do glowy, co mialbym tam odszukac, czego nie znalezli twoi ludzie, pani, gdy ziemi jeszcze nie przykrywal snieg. Twoj malzonek zyje, krolowo, tam go nie ma. Nie szukajmy go wiec na miejscu dawnej bitwy, ale tam, dokad podazyl. 412 Wolno kiwala glowa, lecz jesli dzieki moim slowom nabrala otuchy, nie bylo tego po niej widac. Ponownie stuknela palcem w mape.-Ta droga jest znana ludowi gorskiemu. Niegdys pelnila role szlaku handlowego, a i dzisiaj, choc nikt sobie nie przypomina, dokad prowadzi, nadal jest uzywana. Mieszkancy dalekich osad i samotni mysliwi docieraja do niej swoimi sciezkami, a potem podazaja nia do Stromego. I my moglismy nia isc od poczatku, ale uznalam, ze to zbyt uczeszczany trakt. Do tej pory podrozowalismy szlakiem trudniejszym, lecz szybszym, ale jutro bedziemy musieli wejsc na te droge i podazyc w gory. - Przesunela palcem po mapie. - Nigdy nie bylam w tej czesci Krolestwa Gorskiego - przyznala otwarcie. - Malo kto tam bywa, tylko najodwazniejsi mysliwi albo ludzie spragnieni przygod, ktorzy chca sie przekonac, ile jest prawdy w dawnych opowiesciach. Po powrocie zazwyczaj prawia historie jeszcze dziwniejsze niz te, dla ktorych sprawdzenia ruszyli w droge. Krolowa powoli wodzila palcem po mapie. Blada linia starej drogi rozdzielila sie na trzy szlaki dazace w rozne strony. Cokolwiek bylo niegdys zaznaczone na koncach tych linii, wyblaklo i zniknelo. Zadne z nas nie mialo sposobu na odgadniecie, ktora z drog obral krol Szczery. Odstepy miedzy nimi mogly oznaczac dlugie dni lub nawet tygodnie drogi. Bralem tez pod uwage, ze tak stara mapa moze miec niewlasciwa skale. -Dokad idziemy najpierw? - zapytalem krolowa. Zawahala sie krotko, potem wskazala jedna z drog. -Tutaj. Chyba bedzie najblizej. -Wobec tego to rozsadny wybor. Znowu spojrzala mi w oczy. -Bastardzie, czy nie moglbys po prostu siegnac ku niemu Moca i zapytac, gdzie jest? Albo poprosic, zeby do nas wrocil? Albo przynajmniej zapytac, dlaczego nie przybyl z powrotem? Z kazdym moim przeczacym ruchem glowy jej oczy rozpalal wiekszy plomien gniewu. -Dlaczego? - zapytala drzacym glosem. - Czy ta wspaniala i tajemnicza magia rodu Przezornych nie mozna go zawezwac nawet w tak wielkiej potrzebie? Nie spuscilem wzroku, ale zalowalem, ze nie jestesmy sami. Choc krolowa Ketriken wiedziala o mnie wszystko, nadal nieswojo sie czulem, rozmawiajac o Mocy z kimkolwiek innym poza krolem Szczerym. -Siegajac ku niemu Moca - zaczalem, starannie dobierajac slowa - moglbym go narazic na niebezpieczenstwo albo na nas sciagnac klopoty. -Jakim sposobem? Sluchal nas blazen, sluchala Pustka i Wilga. Trudno mi bylo samemu sobie wytlumaczyc dlaczego, ale cos mnie hamowalo przed otwartym mowieniem o magii, ktora byla pilnie strzezonym sekretem od tak wielu pokolen. Z drugiej strony krolowa Ketriken byla moja wladczynia i zadala mi pytanie. 413 -Krag Mocy stworzony przez Konsyliarza - zaczalem cicho - nigdy nie byl lojalny wobec prawowitego wladcy. Ani wobec krola Roztropnego, ani krola Szczerego. Ta grupa ludzi od poczatku stanowila narzedzie zdrajcy, uzywane do siania watpliwosci i podwazenia przekonania, ze prawowity krol zdolny jest obronic krolestwo.Pustka wstrzymala oddech, a niebieskie oczy krolowej zaszly stalowa szaroscia. -Nawet teraz - podjalem - gdybym otwarcie siegnal Moca ku krolowi Szczeremu, mogliby znalezc sposob na podsluchanie rozmowy. Mogliby odnalezc krola. Albo nas. Sa bardzo silni w Mocy i poznali sposoby jej uzywania, o jakich ja nigdy nie slyszalem. Szpieguja innych ludzi uzywajacych krolewskiej magii. Potrafia zadawac bol i stwarzac iluzje. Obawiam sie siegac Moca do twojego malzonka, krolowo. Skoro on nie siegnal ku mnie, wierze, ze i ja nie powinienem tego czynic. Krolowa Ketriken, rozmyslajac nad moimi slowami, pobielala jak wosk. -Krag Mocy nigdy nie byl lojalny wobec prawowitego wladcy? - powtorzyla. - Powiedz jasno, Bastardzie. Czy ci ludzie w ogole nie pomagali w obronie Krolestwa Szesciu Ksiestw? Dobrze zwazylem swoje slowa, jakbym zdawal raport samemu krolowi Szczeremu. -Nie mam na to dowodow, pani, ale odgaduje, ze wiesci o szkarlatnych okretach czesto byly rozmyslnie opozniane, a niekiedy nie docieraly wcale. Przypuszczam, ze rozkazy, ktore stryj wydawal czlonkom kregu Mocy wartujacym na wiezach strazniczych, nie byly przekazywane do twierdz. Ludzie ci byli posluszni mu na tyle, by nie mogl im otwarcie zarzucic zdrady. Tak czy inaczej, w oczach szlachty jego wysilki zdawaly sie bezsensowne, strategia obrony chybiona lub szalona. - Zamilklem, widzac rumieniec gniewu wykwitly na twarzy krolowej. -Ile to kosztowalo? - zapytala ochryple. - Ile ludzkich zywotow? Ile miast? Ilu zmarlych albo, co gorsza, dotknietych kuznica? I wszystko to przez zlosliwe ksiazatko, przez rozpuszczonego mlodzika, ktoremu zachcialo sie tronu? Bastardzie! Jak to mozliwe? Jak on mogl pozwolic na smierc tylu ludzi tylko po to, by jego brat zyskal opinie szalenca i czlowieka niewiarygodnego? Nie potrafilem na to pytanie odpowiedziec. -Moze nie myslal o ludziach i miastach - odparlem cicho. - Moze dla niego to tylko pionki w grze. Wlasnosc starszego brata, ktora trzeba zniszczyc, jesli sie nie da odebrac. Krolowa Ketriken zamknela oczy. -To niewybaczalne - rzekla spokojnie, jakby do siebie. Wygladala na chora. - Bedziesz musial go zabic, Bastardzie Rycerski. Nieprawdopodobne, ze w koncu dostalem ten krolewski rozkaz. -Wiem o tym, pani. Wiedzialem, kiedy probowalem tego dokonac. 414 -Niezupelnie - sprzeciwila sie. - Ostatnim razem chciales to zrobic dla siebie. Nie wiedziales, ze mnie to rozgniewalo? Tym razem mowie, ze musisz go zabic dla dobra Krolestwa Szesciu Ksiestw. - Pokrecila glowa, niebotycznie zdumiona. - Jedynie w ten sposob bedzie mogl zostac Poswieceniem dla swego ludu. Gdy straci zycie i nie bedzie mogl wiecej krzywdzic poddanych. - Po-toczyla wzrokiem po grupce milczacych ludzi, otulonych kocami. - Spijcie - powiedziala, jakby sie zwracala do niesfornych dzieci. - Rano musimy wstac bardzo wczesnie i maszerowac szybko. Spijcie, poki mozna.Wilga pozostala na warcie. Inni sie polozyli, wkrotce swiatlo z piecyka przygaslo, namiot pograzyl sie w mroku i wszyscy posneli. Ja, choc zmeczony, nie moglem usnac. Lezalem z otwartymi oczyma. Sluchalem oddechow spiacych ludzi, sluchalem wiatru kolyszacego koronami drzew. Gdybym siegnal Rozumieniem, wyczulbym Slepuna grasujacego w poblizu, czujnego i gotowego schwytac nieuwazna mysz. Spokoj i cisza zimowego lasu. Nikt poza mna nie slyszal rwacego potoku mojego glodu Mocy, z dnia na dzien coraz silniejszego. Nie powiedzialem krolowej Ketriken o jeszcze jednym moim strachu: ze gdybym siegnal Moca ku jej malzonkowi, moglbym nigdy nie wrocic. Moglbym sie pograzyc w czarnej rzece magii. Unioslaby mnie na zawsze. Sama mysl o takiej pokusie wiodla mnie, drzacego, na krawedz przyzwolenia. Goraczkowo wznosilem wszelkie znane mi mury, stawialem geste zasieki pomiedzy soba a Moca. Tej nocy budowalem umocnienia nie tylko w obronie przed ksieciem Wladczym i jego kregiem Mocy, takze by sobie nie pozwolic odejsc za daleko. 25. DROGA MOCY Skad sie bierze magia? Niektorzy mowia, ze dziedziczy sieja wraz z krwia, podobnie jak psy przejmuja okreslone cechy rasy: te rodza sie z doskonalym wechem, tamte sa niedoscignione w pilnowaniu stada. Inni prawia, ze kazdy, komu wystarczy zdecydowania, zdolny jest sie jej wyuczyc. A moze rozne magie przyrodzone sa kamieniom, wodom i roznym ladom swiata, by dziecko wchlanialo sklonnosci do magii wraz z woda, ktora pije, lub z powietrzem, ktorym oddycha? Gdybysmy znali zrodlo magii, to czy mozna by rozmyslnie stworzyc czarownika o wielkiej mocy? Czy mozna by czlowieka do magii przystosowac, jak sie hoduje konia silnego lub szybkiego? A moze mozna by wybrac dziecko i zaczac jego nauke magii, zanim jeszcze nawet zacznie mowic? Lub zbudowac dom w miejscu, gdzie plynie zrodlo magii, gdzie ziemia jest w nia najbogatsza? Pytania te przerazaja mnie tak bardzo, ze nie cha szukac odpowiedzi, tyk ze jesli ja tego nie uczynie, moze tego dokonac ktos inny. * * * Wczesnym popoludniem dotarlismy do traktu zaznaczonego na mapie. Nasza waska sciezka dolaczyla do niego jak strumyk do rzeki. Mielismy teraz nim isc przez kilka najblizszych dni. Czasami wiodl nieopodal miasteczek ukrytych w faldach gor, ale krolowa Ketriken prowadzila nas spiesznie i nie pozwalala sie zatrzymac. Mijalismy tez innych podroznych; tych krolowa Ketriken pozdrawiala uprzejmie, lecz szybko zbywala wszelkie proby nawiazania rozmowy. Jesli nawet ktos rozpoznal w niej corke krola Eyoda, nie dal tego po sobie poznac. Nadszedl w koncu dzien, gdy nie spotkalismy nikogo, nie minelismy zadnej osady czy chocby samotnej chatki. Szlak sie zwezil, a jedyne widoczne na nim slady byly stare, przysypane swiezym sniegiem. Gdy ruszylismy nastepnego dnia, wkrotce przemienil sie w drozke niewiele szersza od wijacej sie miedzy drzewami sciezki zwierzyny. Krolowa Ketriken kilkakrotnie przystawala i rozgladala sie wokol, 416 a raz kazala nam kawalek zawrocic i obrala nowy kierunek. Znaki, ktorymi sie kierowala, byly dla mnie niedostrzegalne.Tej nocy, gdy rozbilismy oboz, ponownie wyciagnela mape i przestudiowala ja z uwaga. Wyraznie byla w rozterce, wiec po jakims czasie usiadlem obok. O nic nie pytalem i nic nie radzilem. Przygladalem sie tylko razem z nia wytartym oznaczeniom. Wreszcie krolowa podniosla na mnie wzrok. -Sadze, ze jestesmy tutaj. - Palcem wskazala koniec drogi, ktora podazalismy. - Gdzies na polnoc stad powinnismy natrafic na te druga droge. Mialam nadzieje, ze znajdziemy jakies dawne polaczenie tych szlakow, bo ta stara droga powinna sie jakos laczyc z druga, jeszcze bardziej zapomniana. Teraz jednak... - Westchnela. - Jutro chyba bedziemy musieli troche pobladzic i liczyc na szczescie. Jej slowa nie dodaly otuchy zadnemu z nas. Nastepnego dnia ruszylismy dalej. Posuwalismy sie stale na polnoc, przez las, ktory zdawal sie nie tkniety ludzka reka. Galezie drzew splataly sie gesto nad naszymi glowami, a wieloletnie poklady igliwia tworzyly gruby kobierzec przysypany nierowno sniegiem. Dla mojego zmyslu Rozumienia drzewa zdradzaly objawy zycia prawie tak silnego jak zwierzeta, zupelnie jak gdyby staly sie swiadome dzieki swej dlugowiecznosci. W przeciwienstwie do zwierzat, drzewa promieniowaly swiadomoscia wiekszego swiata - swiata jasnosci i wilgoci, ziemi i powietrza. Coz dla nich znaczyli ludzie! Nie moglem sie oprzec wrazeniu, ze jestem mniej wazny od mrowki. Nigdy nie sadzilem, ze mozna sie poczuc pogardzanym przez drzewo. Gdy tak mijala godzina za godzina, na pewno nie tylko ja zachodzilem w glowe, czy aby nie zabladzilismy. Tak potezna knieja mogla zdusic kazda droge wiele lat temu. Korzenie z latwoscia unioslyby bruk, igliwie przykryloby go bez trudu. Poszukiwana przez nas droga mogla dzis istniec juz tylko jako wyblakla linia na mapie. Biegnacy daleko przed nami wilk odnalazl ja pierwszy. "Wcale mi sie to nie podoba" - oznajmil. -Droga jest tam! - zawolalem do krolowej Ketriken. Moj slabowity ludzki glos przypominal brzeczenie muchy w wielkiej sali balowej. Az sie zdumialem, ze krolowa mnie uslyszala i obejrzala sie przez ramie. Spojrzala na moja wyciagnieta reke, a potem poprowadzila laziaki nieco bardziej na zachod. Zajelo nam jeszcze troche czasu, nim ujrzalem prosta jak wyrabana siekiera wyrwe w gestej dziczy. Tam konczyly sie splatane galezie drzew i swiatlo swobodnie docieralo do samej ziemi. Krolowa Ketriken poprowadzila juczne zwierzeta prosto w strone szerokiej, rownej powierzchni. "Co cie niepokoi?" Slepun otrzasnal sie, jakby sie chcial pozbyc wody z siersci. "Za duzo tu ludzkosci. Jak ogien do miesa". 417 "Nie rozumiem".Polozyl uszy po sobie. "Jak wielka sila zmniejszona i nagieta do ludzkiej woli. Ogien zawsze szuka ucieczki. Ta droga tez". Jego odpowiedz nie miala dla mnie zadnego sensu. Wlasnie dotarlismy do drogi. Weszla na nia krolowa, potem laziaki. Szeroka, rowna, biegla prosto miedzy drzewami. Ciagnela sie nieco nizej niz lesna sciolka, przypominala troche rowek pozostawiony przez dziecko ciagnace kij po piasku. Drzewa obrastaly ja po bokach i pochylaly sie nad nia, ale zadne nie zapuscilo korzeni pomiedzy kostkami bruku, nie rozrastaly sie tam zadne krzewinki. Snieg zalegajacy droge byl dziewiczy, nie dostrzeglem na nim nawet ptasich sladow. Nie bylo tez dawniejszych tropow, przykrytych bialym puchem. Nikt tedy nie szedl, od kiedy spadly zimowe sniegi. Nie widac bylo nawet tropow zwierzyny. Zszedlem na droge. Jakbym brnal przez kamienna mgle, na plecach mial lodowa bryle, a potem wszedl do goracej kuchni z lodowatego wiatru. Fizyczne doznanie zaatakowalo mnie ostro, a bylo rownie trudne do opisania jak wrazenie "sucho" albo "mokro". Zatrzymalem sie w pol kroku. Tylko ja. Wszyscy pozostali bez wahania wkroczyli na droge. Wilga stwierdzila, ze snieg jest na drodze plytszy, wiec bedzie sie latwiej szlo. Nawet nie zadala sobie pytania, dlaczego na drodze sniegu jest mniej, tylko pospieszyla za laziakami. Ciagle stalem, niczym wrosniety w ziemie, gdy kilka minut pozniej sposrod drzew wylonila sie Pustka i zeszla na droge. Ona takze stanela. Przez chwile zdawala mi sie przestraszona, a moze wstrzasnieta? Mruknela cos pod nosem. -Powiedzialas "droga Mocy?" - zapytalem. Drgnela, jakby dopiero teraz zobaczyla mnie, stojacego tuz przed nia. -Powiedzialam "Eda, pomocy" - oznajmila. - Malo nie skrecilam nogi przy tym skoku. Te gorskie buty miekkie sa jak skarpety. - Odwrocila sie ode mnie i podazyla za innymi. Ja za nia. Nie wiem dlaczego, ale czulem sie, jakbym brnal przez gleboka wode, choc nie czulem jej oporu. Trudno opisac to uczucie. Jakby cos wokol mnie plynelo pod gore i prowadzilo mnie z pradem. "Szuka ucieczki" - powtorzyl wilk. Podnioslem wzrok i ujrzalem, ze truchta rownolegle ze mna, ale lasem, a nie gladka droga. "Rozsadniej bys zrobil idac tedy, kolo mnie" - stwierdzil. Zastanowilem sie nad tym. "Czuje sie dobrze. Tedy latwiej isc. Gladsza droga". "Aha. Ogien daje mile cieplo. Poki sie nie sparzysz". Szedlem obok Pustki. Po tylu dlugich dniach marszu waskim szlakiem droga wydawala sie latwa i przyjemna. Szlismy nia az do zmroku. Wspinala sie ciagle wyzej, ale wijac sie po zboczu gory tak, ze nigdy nie prowadzila zbyt stromo. Nic 418 nie znaczylo gladkiego sniegu, tylko niezbyt czesto napotykane martwe galezie. Nigdzie nie dostrzeglem zadnych sladow zwierzyny, chocby przecinajacych droge w poprzek."Nie ma nawet myszy - skarzyl sie Slepun. - Dzis w nocy bede musial poszukac miesa gdzies dalej". "Mozesz juz ruszac". "Nie zostawie cie samego na tej drodze" - oznajmil zdecydowanie. "Nic mi tu nie grozi. Zreszta tuz obok jest Pustka, wiec nie bede sam". "Z nia jest tak samo zle jak z toba" - upieral sie Slepun. Choc pytalem, nie potrafil wyjasnic, co ma na mysli. Zapadal wieczor, a ja zaczynalem sam dostrzegac to i owo. Co jakis czas lapalem sie na tym, ze snie na jawie; tak sie pograzalem w rozmyslaniach, ze wyjscie z nich przypominalo niemile przebudzenie. I podobnie jak wiekszosc snow, rozmyslania owe znikaly niczym banki mydlane, nie pozostawiajac wlasciwie zadnych wspomnien. Ksiezna Cierpliwa wydawala rozkazy wojskom, jakby byla wladczynia Krolestwa Szesciu Ksiestw. Brus kapal dziecine, pomrukujac cos przy tym. Dwoch nie znanych mi mezczyzn ukladalo czarne kamienie, odbudowujac dom. Sceny te pojawialy mi sie przed oczyma w formie jaskrawych, calkiem zwariowanych obrazow, ale tak wyraznych, ze malo brakowalo, a uwierzylbym wlasnym rojeniom. Mimo woli przyspieszylem kroku, jakby unosil mnie niewidoczny nurt. Nie moglem jednak isc bardzo szybko, gdyz Pustka podazala ze mna przez cale popoludnie. Czesto mnie rozpraszala, zadajac trywialne pytania, zaprzatajac moja uwage a to ptakiem nad naszymi glowami, a to okazujac troske, czy nie dokuczaja mi plecy. Staralem sie jej odpowiadac, ale juz w nastepnej chwili nie potrafilem sobie przypomniec, o czym rozmawiamy. Trudno sie dziwic, ze patrzyla na mnie z marsem na czole; rzeczywiscie, bardzo bylem rozkojarzony, ale tez nie potrafilem odnalezc lekarstwa na ow dziwny stan. Minelismy pien zwalony na droge. Cos mnie zastanowilo i nawet mialem o tym wspomniec Pustce, ale mysl uleciala, zanim ubralem ja w slowa. Tak bylem zajety niczym, ze kiedy blazen mnie zawolal, az podskoczylem. Spojrzalem przed siebie, lecz nie dostrzeglem nawet laziakow. -Bastardzie! - krzyknal trefnis ponownie, a wtedy stwierdzilem zdumiony, ze minalem cala nasza grupke. Pustka u mego boku, mruczac cos pod nosem, takze zawrocila. Pozostali zajeci byli zdejmowaniem bagazy. -Chyba nie macie zamiaru rozbijac namiotu na srodku drogi? - spytala Pustka, wyraznie poruszona. Wilga i blazen podniesli wzrok znad koziej skory naszego schronienia. -Obawiasz sie tlumu i wozow? - ironizowal trefnis. -Jest plasko i rowno. Zeszlej nocy mialam pod plecami jakis korzen albo kamien - dodala Wilga. 419 Pustka, nie zwracajac na nich uwagi, odezwala sie do krolowej:-Bedziemy widoczni z daleka dla kazdego, kto nadejdzie tym szlakiem. Moim zdaniem powinnismy rozbic oboz miedzy drzewami. Krolowa Ketriken rozejrzala sie dookola. -Pustko, juz prawie ciemno. Nie sadze, zebysmy sie teraz musieli obawiac pogoni. W dodatku... Drgnalem. To blazen wzial mnie pod ramie i poprowadzil na krawedz drogi. Stanalem na lesnej sciolce i w tej samej chwili ziewnalem, uszy mi sie odetkaly. Prawie natychmiast poczulem sie bardziej rzeski. Zerknalem na droge, gdzie Wilga i krolowa Ketriken na powrot skladaly namiot. Pustka juz sciagala zerdzie z drogi. -Czyli obozujemy w lesie - zauwazylem niemadrze. -Dobrze sie czujesz? - spytal trefnis zaniepokojony. -Jak najbardziej. Nie boli mnie bardziej niz zazwyczaj - dodalem, sadzac, ze ma na mysli rane od strzaly. -Stales, patrzyles na droge i nie zwracales na nikogo uwagi. Pustka twierdzi, ze zachowujesz sie w podobny sposob przez cale popoludnie. -Troche jestem oszolomiony - przyznalem. Zdjalem rekawice, dotknalem twarzy. - Raczej nie mam goraczki, ale czulem sie troche, jakbym... mial zwidy. -Zdaniem Pustki to sprawka drogi. Podobno powiedziales, ze to droga Mocy. -Ja to powiedzialem? Nie. Zdawalo mi sie, ze ona to powiedziala, zaraz jak tylko zeszlismy na droge. -Co to znaczy, droga Mocy? - spytal blazen. -Uksztaltowana Moca. Tak mi sie wydaje. Nigdy nie slyszalem o uzywaniu Mocy do tworzenia lub budowania czegokolwiek. - Spojrzalem na droge, troche zdziwiony. Tak gladko plynela przez las, czysta biala wstega, ginaca w dali pod drzewami. Przyciagala oko, niewiele brakowalo, a moglbym dojrzec, co jest za nastepnym zakretem. -Bastardzie! Skupilem sie na zaniepokojonym trefnisiu. -Co takiego? Drzal. -Od kiedy cie zostawilem, stoisz i gapisz sie na droge. Myslalem, ze poszedles po drzewo na opal, a ty ciagle tu stoisz. Co sie dzieje? Wolno mrugnalem. Wedrowalem po jakims miescie, ogladajac jaskrawozol-te i czerwone owoce spietrzone na straganach. Kiedy wyciagnalem po nie reke, zniknely, pozostawiajac w moich myslach jedynie mozaike kolorow i zapachow. -Nie wiem. Moze zaczynam majaczyc. A moze po prostu jestem zmeczony. Pojde po drzewo. -Ide z toba - oznajmil blazen. 420 Przy mojej nodze niespokojnie zaskomlal Slepun. Spojrzalem na niego.-O co chodzi? - zapytalem na glos. Podniosl na mnie wzrok pelen obawy. "Nie slyszysz mnie. A twoje mysli... nie sa myslami". "Wszystko bedzie dobrze. Blazen jest ze mna. Idz polowac. Czuje twoj glod". "I ja czuje twoj" - odparl zlowieszczo. Potem odszedl, choc niechetnie. Ja ruszylem za blaznem miedzy drzewa, ale bylem mu malo przydatny. Glownie nioslem patyki, ktore mi podawal. Czulem sie jakby nie do konca obudzony. -Czy zdarzylo ci sie kiedys zajac czyms wyjatkowo interesujacym tak, ze kiedy wreszcie zwrociles uwage na cos innego, okazywalo sie, iz minely cale godziny? Tak wlasnie sie teraz czuje. Blazen podal mi kolejny patyk. -Boje sie o ciebie - rzekl cicho. - Twoje slowa przypominaja mi krola Roztropnego w dniach, gdy opuszczalo go zdrowie. -Przyjmowal wtedy silne srodki przeciwbolowe - zauwazylem. - A ja nie. -To wlasnie mnie przeraza. Wrocilismy do obozu. Tyle czasu zajelo nam przyniesienie opalu, ze Pustka wraz z Wilga same zadbaly o drewno i juz rozpalily niewielkie ognisko. Nikly blask oswietlal namiot i ludzkie sylwetki krzatajace sie wokol. Pasace sie laziaki przypominaly czworonozne cienie. Gdy zrzucilismy drewno przy ogniu, Pustka podniosla wzrok znad kociolka. -Jak sie czujesz? - zapytala mnie. -Lepiej. Rozejrzalem sie za jakims zajeciem, lecz tego wieczoru rozbito oboz bez mojej pomocy. We wnetrzu namiotu krolowa Ketriken przy blasku swiecy pochylala sie nad mapa. Pustka mieszala zupe, a Wilga - dziwne, lecz prawdziwe - rozmawiala przyciszonym glosem z trefnisiem. Stalem bez ruchu, probujac sobie przypomniec, co mialem zrobic, co wlasciwie robilem. Droga. Chcialem jeszcze raz na nia spojrzec. Obrocilem sie i ruszylem w jej strone. -Bastardzie Rycerski! - rozlegl sie ostry krzyk Pustki. Az podskoczylem. -Co sie stalo? -Dokad idziesz? - Zamilkla, jakby zdziwiona wlasnym pytaniem. - Idziesz do Slepuna? Nie widze go od jakiegos czasu. -Poluje. Wroci niebawem. - Znowu ruszylem na droge. -Normalnie by juz wrocil - ciagnela. Zatrzymalem sie. -Powiedzial, ze przy drodze jest malo zwierzyny. Musial pojsc dalej. - Ruszylem. 421 -Dziwne. Nie ma na tej drodze zadnych sladow czlowieka, a jednak zwierzeta ja omijaja. Przeciez zwierzyna zazwyczaj obiera najlatwiejsza sciezke, prawda?-Niektore zwierzeta tak. Inne wola pozostac w ukryciu. -Biegnij, dziewczyno! - rozkazala komus Pustka. - Zlap go i przyprowadz! -Bastardzie! - uslyszalem Wilge, ale to blazen chwycil mnie za ramie. -Wracaj. - Ciagnal mnie ze soba. -Chce tylko zerknac na droge. -Juz ciemno. Nic nie zobaczysz. Zaczekaj do rana, wtedy znowu bedziemy nia szli. Teraz wracaj. Poszedlem z nim, ale bylem niezadowolony. -To ty sie dziwnie zachowujesz, blaznie. -Nie powiedzialbys tego, gdybys widzial swoj wyraz twarzy chwile temu. Wieczorny posilek przypominal wszystkie poprzednie, od kiedy opuscilismy Strome: owsianka z posiekanymi suszonymi jablkami, troche wedzonego miesa i herbata. Potrawy sycace, lecz niewyszukane. Inni caly czas nie spuszczali ze mnie oka. Odstawilem kubek z herbata i zapytalem: -O co chodzi? Z poczatku nikt mi nie odpowiedzial. Wreszcie odezwala sie krolowa: -Bastardzie, dzis w nocy nie bedziesz mial warty. Chce, zebys zostal w namiocie i spal przez cala noc. -Nic mi nie jest. Moge pelnic warte... - zaczalem, ale w odpowiedzi uslyszalem rozkaz krolowej: -Powiedzialam, ze dzisiejszej nocy zostaniesz w namiocie. Dluzsza chwile musialem walczyc ze soba, by nie zaprotestowac. Wreszcie pochylilem glowe. -Jak kazesz, pani. Moze rzeczywiscie jestem przemeczony. -Nie. To cos wiecej, Bastardzie Rycerski. Prawie nic nie jesz, a jesli ktores z nas nie zmusza cie do mowienia, tylko patrzysz w dal. Co tam widzisz? Probowalem znalezc odpowiedz. -Nie wiem. Nie jestem pewien. Trudno to wytlumaczyc. - Slychac bylo jedynie trzask plomieni. Wszyscy na mnie patrzyli. - Czlowiek uczony korzystania z Mocy - podjalem wolniej - zyskuje swiadomosc niebezpieczenstwa, jakie niesie ze soba uzywanie tej magii. Trzeba sie mocno skupic na zamierzonym efekcie i nie dac sie rozproszyc przyciaganiu Mocy. Jesli czlowiek uzywajacy krolewskiej magii straci to skupienie, jesli podda sie dzialaniu samej Mocy, moze sie w niej zatracic. Moze zostac przez nia wchloniety. - Przesunalem spojrzeniem po otaczajacych mnie twarzach. Wszyscy siedzieli bez ruchu, wszyscy z wyjatkiem Pustki, ktora leciutenko kiwala glowa. - Dzisiaj, od kiedy weszlismy na droge, czulem cos podobnego do przyciagania Mocy. Nie probowalem uzywac krolewskiej magii... Wlasciwie od pewnego czasu ze wszystkich sil bronie sie 422 przed dostepem Mocy, gdyz obawiam sie, ze krag ksiecia Wladczego moze probowac opanowac moj umysl. A jednak czulem, jakby mnie przyciagala pokusa Mocy. Na podobienstwo muzyki, ktora prawie moge uslyszec, albo bardzo slabego zapachu zwierzyny. Lapie sie na tym, ze sie wsluchuje, probuje rozpoznac, co mnie wzywa... - Spojrzalem na Pustke, dostrzeglem w jej oczach dziwne nienasycenie. - Czy to naprawde droga Mocy?Staruszka spuscila wzrok na dlonie zlozone na kolanach. Westchnela zirytowana. -Mozliwe. Stare podania traktuja, ze rzecz utworzona Moca moze byc dla niektorych niebezpieczna. Nie dla zwyklych ludzi, lecz dla tych, ktorzy maja zdolnosci do korzystania z Mocy, a nie zostali odpowiednio wyszkoleni. Albo dla tych, ktorzy nie sa odpowiednio zaawansowani w nauce, ktorzy nie wiedza, jak sie strzec przed pokusa. -Nigdy nie slyszalem o rzeczach tworzonych Moca. - Odwrocilem sie do Wilgi i trefnisia. - A wy? Oboje wolno pokrecili glowami. -Odnosze wrazenie - zwrocilem sie do Pustki - ze ktos tak oczytany jak blazen powinien trafic na ktoras z legend. A juz na pewno kazdy minstrel powinien cos o tym uslyszec. - Patrzylem na Pustke bez zmruzenia powieki. Zalozyla rece na piersiach. -Nie zamierzam ich obwiniac za to, czego nie przeczytali lub nie uslyszeli - odparla sztywno. - Powtarzam tylko, co slyszalam dawno temu. -Jak dawno? - naciskalem. Krolowa Ketriken, siedzaca naprzeciw mnie, zmarszczyla brew, ale mi nie przeszkodzila. -Bardzo dawno - odparowala Pustka zimno. - W czasach kiedy mlodzi szanowali starszych. Twarz blazna rozjasnil szeroki usmiech. Pustka najwyrazniej zyskala uczucie, ze wygrala, bo glosno wstawila kubek w miske po zupie. -Twoja kolej czyscic naczynia - oznajmila mi srogo. Podniosla sie i poszla do namiotu. Gdy wolno zbieralem pozostale statki, by wytrzec je czystym sniegiem, stanela przy mnie krolowa Ketriken. -Co podejrzewasz? - spytala otwarcie, jak to miala w zwyczaju. - Sadzisz, ze jest szpiegiem? Naszym wrogiem? -Nie. Moim zdaniem nie jest wrogiem. Jest... sam nie wiem. Nie jest zwykla stara kobieta zainteresowana proroctwami o blaznie. Jest kims wiecej. -Ale nie wiesz kim? -Nie, nie wiem. Zauwazylem tylko, ze o Mocy wie duzo wiecej, nizbym sie po niej spodziewal. Trzeba jednak pamietac, ze starzy ludzie mieli duzo czasu na 423 zdobywanie najrozniejszej wiedzy. Moze to wszystko tlumaczy. - Podnioslem wzrok na wierzcholki drzew poruszane wiatrem. - Chyba spadnie snieg.-Prawie na pewno. Bedziemy mieli szczescie, jesli do rana przestanie sypac. Trzeba zebrac wiecej opalu i zgromadzic go przy wejsciu do namiotu. Nie, ty nie. Ty wroc do srodka. Jesli gdzies odejdziesz w tych ciemnosciach, nigdy cie nie znajdziemy. Zamierzalem protestowac, ale krolowa powstrzymala mnie pytaniem: -Czy moj malzonek jest lepiej wyuczony w uzywaniu Mocy niz ty? -Tak, pani. -Jak sadzisz, czy ta droga wzywala go tak samo, jak wzywa ciebie? -Prawie na pewno. On jednak byl znacznie silniejszy ode mnie. Zarowno w korzystaniu z Mocy, jak i w upartej walce z pokusa. Smutny usmiech wykrzywil jej usta. -Tak. Uparty jest, rzeczywiscie. - Westchnela ciezko. - Gdybysmy byli zwyklymi ludzmi i mogli zyc z daleka od gor i od morza... Wszystko byloby dla nas o tyle prostsze. -Ja mam podobne marzenia - rzeklem cicho. - Snia mi sie swiece Sikorki rozjasniajace nasz dom. -Mam nadzieje, ze twoje sny sie spelnia, Bastardzie - rzekla krolowa Ke-triken. - Naprawde. Niestety, do tego jeszcze daleka droga. -Daleka - zgodzilem sie. Zapanowal miedzy nami niespotykany spokoj. Nie watpilem, ze jesli okolicznosci beda tego wymagaly, krolowa odbierze mi corke, by ja osadzic na tronie, ale nie mogla przeciez odmienic swej duszy, dazenia do sluzenia swemu ludowi, tak samo jak nie mogla zmienic swej krwi ani kosci. Taka wlasnie byla. Nie pragnela odbierac mi dziecka dla wlasnego kaprysu. Musialem bezpiecznie sprowadzic jej meza, by zatrzymac corke. Tej nocy poszlismy spac pozniej niz zazwyczaj. Wszyscy bylismy bardzo zmeczeni. Blazen przyjal pierwsza warte, choc znuzenie wyzlobilo na jego twarzy glebokie bruzdy. Nowy odcien skory, zoltawy, nadawal mu przerazajacy wyglad; kiedy byl zmarzniety, upodabnial go do posagu niedoli wyrzezbionego w starej kosci. My nie odczuwalismy zimna tak mocno w ciagu dnia, bedac w ruchu, ale blaznowi pewnie nigdy nie bylo calkiem cieplo. Mimo wszystko narzucil oponcze i bez slowa poszedl trzymac warte w coraz silniejszym wietrze. Pozostali ulozyli sie do snu. Burza z poczatku pojawila sie gdzies nad nami, posrod wierzcholkow drzew. Suche kolki zagrzechotaly o namiot. Gdy nabrala rozmachu, spadly na nas mniejsze galazki, a od czasu do czasu patyna zlodowacialego sniegu. Robilo sie coraz zimniej, wreszcie chlod wkradal sie w kazda szczeline w kocu czy w ubraniu. W polowie warty Wilgi krolowa Ketriken zawolala piesniarke do srodka, stwierdzajac, ze burza bedzie strozowala za nas. Razem z Wilga i wilk wsunal sie do 424 namiotu. Ku mojej uldze, nikt sie temu nie sprzeciwil. Gdy Wilga zauwazyla, ze przyniosl na siersci snieg, blazen zreplikowal, ze ona wniosla go na butach znacznie wiecej. Slepun przesunal sie natychmiast do naszej czesci namiotu i legl przy blaznie. Polozyl mu swoj wielki leb na piersiach, westchnal gleboko i zamknal slepia. Niewiele brakowalo, a bylbym zazdrosny."Jemu jest zimniej niz tobie. O wiele zimniej. A w miescie, gdzie lowy byly takie ubogie, czesto dzielil sie ze mna jedzeniem". "Rozumiem. Wobec tego nalezy do stada?" - zapytalem odrobine rozbawiony. "Ty mi to powiedz - zaperzyl sie Slepun. - Ocalil ci zycie, karmil cie, dzielil z toba wlasna nore. To nalezy do stada czy nie?" "Raczej tak" - przyznalem po chwili zastanowienia. Nigdy przedtem nie rozwazalem tych spraw w takim swietle. Przysunalem poslanie troche blizej blazna. -Zimno ci? - spytalem. -Dopoki sie trzese, nie jest tak zle - odparl zalosnie. - Cieplej mi, kiedy wilk odgradza mnie od sciany - dodal. - On to dopiero grzeje. -Jest ci wdzieczny, ze w Stromym dawales mu jedzenie. Blazen zerknal na mnie poprzez mrok. -Naprawde? Nie przypuszczalem, ze zwierzeta maja taka dobra pamiec. Zamyslilem sie nad tym przez chwile. -Zazwyczaj nie maja, ale Slepun dzis w nocy pamieta o tym, ze go karmiles, i jest ci wdzieczny. Blazen uniosl dlon i ostroznie podrapal Slepuna za uszami. Wilk wydal z siebie pomruk zadowolonego szczeniaka i uszczesliwiony przysunal sie blizej do trefnisia. Raz jeszcze zadumalem sie nad przemianami, jakie w nim zaszly. Coraz czesciej jego zachowanie i mysli stanowily mieszanine wilczych i czlowieczych. Za bardzo bylem zmeczony, zeby sie dlugo zastanawiac. Zamknalem oczy i zaczalem zapadac w sen. Po jakims czasie zdalem sobie sprawe, ze powieki mam szczelnie zamkniete, szczeki zacisniete i nie jestem ani o krok blizej snu niz za dnia. Chcialem zwyczajnie oddalic sie od swiadomosci, tak bylem zmeczony, ale Moc przyciagala mnie i kusila z taka sila, ze obawialem sie zasnac. Wiercilem sie, probujac znalezc najwygodniejsza pozycje, az wreszcie Pustka spytala mnie kasliwie, czy przypadkiem nie mam pchel. Postanowilem juz lezec spokojnie. Wpatrywalem sie w ciemnosc pod dachem namiotu, wsluchiwalem w szum wichru i w spokojne oddechy towarzyszy. Zamknalem oczy, rozluznilem miesnie, staralem sie, zeby chociaz cialo nabralo sil w czasie nocnego odpoczynku. Tak bardzo pragnalem zasnac. Niestety, sny narzucone Moca bez ustanku czepialy sie mego umyslu niczym drobne, ostre haczyki. Chwilami mialem ochote wyc. Wiekszosc z tych snow byla przerazajaca. W jakiejs nadmorskiej osadzie odbywal sie przedziwny obrzed. W glebokim dole plonal wielki ogien. Zawyspiarze, drwiac 425 i szydzac, zaciagali na krawedz kolejnych pojmanych, dajac im wybor: skok prosto w plomienie lub skazenie kuznica. Dzieci patrzyly...Uspokoilem oddech. Sen. W ciemnej komnacie Koziej Twierdzy Lamowka ostroznie rozpruwala stara suknie slubna. Usta miala zacisniete w wyrazie dezaprobaty, przecinala cieniutkie nitki, ktorymi przyszyta byla misterna koronka. -Warte niemalo - rzekla ksiezna Cierpliwa. - Moze wystarczy na zaopatrzenie wiez strazniczych na nastepny miesiac. On by zrozumial, ze musimy to zrobic dla ojczyzny. - Trzymala glowe prosto w jej czarnych wlosach przybylo srebrnych pasemek. Odpruwala od dekoltu sukni sznur perelek. Biala niegdys szata nabrala z czasem koscianej barwy. Suta spodnica splywala kaskadami z kolan obu kobiet. Ksiezna Cierpliwa nagle przekrzywila glowe, jakby nadsluchiwala, na jej twarzy pojawil sie wyraz zdziwienia. Ucieklem. Cala sila woli walczylem z opadajacymi powiekami. Ogien w malym grzejniku przygasal, rozsiewal czerwonawy blask. Przygladalem sie zerdziom podtrzymujacym naprezone sciany. Nie smialem myslec o niczym, co mogloby mnie wywabic z wlasnego zycia: o Sikorce, o Brusie, o krolu Szczerym. Probowalem wy-rysowac sobie przed oczyma jakas obojetna scene. Przywolalem na pamiec jakis krajobraz. Gladka rownina pokryta sniegiem, spokojne nocne niebo, blogoslawiona cisza... Wpadlem w nia niczym w miekkie puchowe loze. Zblizal sie jezdziec. Gnal na zlamanie karku, pochylony nisko, przywarl do konskiej szyi. Bylo jakies nieokreslone piekno w prostocie tego obrazu: pedzacy kon i czlowiek w plaszczu, powtarzajacym ruchy plynacego w powietrzu konskiego ogona. Jakis czas nie bylo nic wiecej; tylko ciemny rumak i jezdziec na jego grzbiecie, przecinajacy zasniezona rownine pod niebem zalanym blaskiem ksiezyca. Kon biegl lekko, bez wysilku, a jezdziec dosiadal go swobodnie, prawie jakby jechal nad nim, a nie na jego grzbiecie. Ksiezyc osrebrzyl czolo czlowieka, obudzil blaski na godle w ksztalcie szarzujacego kozla. Ciern. Znikad pojawilo sie trzech innych jezdzcow. Dwoch podazalo za Cierniem, ale jechali ciezko, byli zmeczeni. Watpliwe, zeby go dogonili. Trzeci przesladowca przecial rownine pod katem do pozostalych. Srokacz gnal zapamietale, niepomny glebokiego sniegu zapadajacego sie pod kopytami. Jezdziec, czlowiek niski, siedzial wysoko i trzymal sie w siodle doskonale. To byla kobieta lub mlody mezczyzna. Ksiezyc zamigotal na obnazonym ostrzu. Mlody jezdziec zamierzal chyba odciac Cierniowi droge, lecz stary skrytobojca dostrzegl go w pore. Powiedzial cos do konia, a wowczas walach wyprysnal naprzod z niewyobrazalna predkoscia. Dwoch goniacych zostawil daleko za soba, ale srokacz dotarl teraz do ubitego szlaku i pedzil za Cierniem co sil. Jeszcze mialem nadzieje, ze moj mistrz umknie przed poscigiem, lecz srokacz byl wypoczety. Walach nie mogl dlugo gnac jak oszalaly. Srokacz zblizal sie wolno, lecz bezwzglednie. Juz biegl tuz, tuz. Walach zwolnil, Ciern odwrocil sie w siodle i podniosl ramie na powita- 426 nie. Kobieta na srokaczu krzyknela do niego, jej czysty glos poniosl sie daleko po zasniezonej rowninie.-Za krola Szczerego, za prawego wladce! Rzucila Cierniowi jakis woreczek, a on jej zawiniatko. Nagle sie rozdzielili, oba konie zboczyly z ubitego szlaku w przeciwne strony. Tetent kopyt zamarl w ciszy. Zmeczone wierzchowce scigajacych byly spienione i mokre, buchala z nich para. Jezdzcy sciagneli wodze. Dotarlszy do miejsca rozdzielenia sladow, zaczeli klac na czym swiat stoi. Strzepki rozmow mieszaly sie z wulgarnymi slowami. -Przekleci partyzanci! Potem: -I u ktorego teraz tego szukac? Wreszcie: -Ja nie wracam. Niemila mi chlosta. Najwyrazniej osiagneli porozumienie, bo pozwolili koniom odetchnac, a potem ruszyli spokojnie ubitym szlakiem, w kierunku przeciwnym niz ten, z ktorego przybyli. Na krotko odnalazlem siebie. Dziwne, lecz sie usmiechalem, choc pot zraszal mi twarz. Polaczenie Moca bylo prawdziwe i silne. Z wysilku oddychalem gleboko. Probowalem sie wycofac, ale nie potrafilem odeprzec pokusy poznania. Rozochocila mnie ucieczka Ciernia, ekscytowala swiadomosc, ze istnieja partyzanci, ktorzy dzialaja dla dobra krola Szczerego. Swiat otwieral sie przede mna niezmierzony, kuszacy niczym taca slodkich ciasteczek. Nie wahalem sie ani chwili. Serce nie sluga. * * * Dziecko kwililo zalosnie, nieskonczenie. Tak potrafia plakac tylko malutkie dzieci. Moja coreczka. Lezala na lozku, owinieta kocem mokrym od deszczu. Twarzyczke miala czerwona i napuchnieta.-Cicho! - syknela Sikorka z hamowana wsciekloscia. - Badzze wreszcie cicho! -Nie zlosc sie na nia - odezwal sie Brus surowym i znuzonym glosem. - To tylko dziecko. Pewnie jest glodna. Sikorka stala bez ruchu, z rekoma zalozonymi na piersiach, z wargami zacisnietymi w waska linie. Policzki miala zaczerwienione, wlosy zlepione w wilgotne pasma. Brus powiesil na kolku swoj plaszcz ociekajacy woda. Najwyrazniej byli gdzies we dwoje i wlasnie wrocili. Ogien w kominku zagasl, w chacie panowal chlod. Brus podszedl do paleniska, przykleknal niezgrabnie, oszczedzajac 427 bolace kolano, i zaczal wybierac podpalke. Wyczuwalem w nim napiecie i wiedzialem, ze duzo go kosztuje zachowanie spokoju.-Zajmij sie dzieckiem - podpowiedzial Sikorce. - Ja rozpale ogien i przyniose wody. Sikorka zdjela plaszcz i starannie odwiesila obok okrycia Brusa. Nienawidzila, kiedy jej sie mowilo, co ma robic. Dziecko dalej plakalo zalosnie, zawodzilo nieskonczenie jak wiatr za oknami. -Jestem zmarznieta, zmeczona, glodna i zmoknieta. Bedzie musiala sie nauczyc, ze czasem trzeba zaczekac. Brus pochylil sie, dmuchnal na iskierke, zaklal cicho, gdy drewno sie nie zajelo. -Ona tez jest zmarznieta, zmeczona, glodna i zmoknieta - odezwal sie bardziej stanowczo. - Na dodatek jest za mala, zeby cokolwiek na to poradzic. Dlatego placze. Nie chce cie dreczyc, ale prosi o pomoc. Tak samo zachowuje sie szczeniak albo piskle. - Z kazdym zdaniem mowil coraz glosniej. -Mam tego dosyc! - oznajmila Sikorka, gotowa walczyc. - Trudno, bedzie musiala sie wykrzyczec. Jestem za bardzo zmeczona, zeby sie nia zajmowac. Zaczyna byc rozpieszczona. Ciagle krzyczy, zada brania na rece. Nie mam dla siebie jednej wolnej chwili. Nie pamietam, kiedy przespalam cala noc. Nakarmic dziecko, umyc dziecko, przewinac dziecko, pokolysac dziecko - wyliczala gniewnie. - W ogole juz nie mam wlasnego zycia. Taki blysk w oku widywalem, gdy przeciwstawiala sie ojcu; spodziewala sie, ze Brus wstanie i natrze na nia, ale on dalej kleczal przy kominku. Udalo mu sie zbudzic mizerny plomyczek. Zamruczal zadowolony, gdy waski jezyczek ognia liznal wstazke brzozowej kory. Nawet nie spojrzal na Sikorke czy na placzace dziecko. Dokladal do niesmialego ogienka galazke za galazka, a ja nie moglem wyjsc z zadziwienia, ze umie sie tak skupic na tym zadaniu, choc za jego plecami Sikorka kipi z wscieklosci. Ja bym nie potrafil, gdyby stala za mna i miala taka mine. Dopiero gdy ogien porzadnie sie rozpalil, Brus wstal. Nie podszedl jednak do Sikorki, ale do dziecka. Minal dziewczyne, jakby jej w ogole nie bylo. Nie wiedzialem, czy zauwazyl, jak sie przygotowala do odparcia oczekiwanego ciosu. Az mi sie serce krajalo na widok tego odruchu, pozostalego po latach spedzonych z ojcem. Brus pochylil sie nad dzieckiem, przemowil cos uspokajajacym glosem i zaczal je odwijac z koca. Z niejakim przestrachem przygladalem sie, jak z wielka wprawa zmienial pieluszke. Rozejrzal sie, zdjal z oparcia krzesla swoja welniana koszule i owinal nia malenstwo. Moja coreczka ciagle plakala, lecz jakos inaczej. Brus polozyl ja sobie na lewym przedramieniu, a potem, uzywajac wolnej reki, napelnil woda kociolek i postawil go na ogniu. Zaczal odmierzac ziarno. Gdy sie przekonal, ze woda nie zaczela jeszcze wrzec, usiadl, przytulil dziecko do siebie i zaczal je rytmicznie poklepywac po pleckach. Zachowywal sie, jakby poza nim 428 i dzieckiem nikogo w chacie nie bylo. Zawodzenie stalo sie mniej rozpaczliwe, chyba malenstwo zmeczylo sie placzem. Sikorka pobladla, oczy miala ogromne.-Daj mi mala - powiedziala. - Trzeba ja nakarmic. Brus wolno podniosl wzrok. Twarz mial bez wyrazu. -Najpierw sie uspokoj. Jak bedziesz naprawde chciala ja przytulic, wtedy ci ja dam. -Teraz mija dasz! To moje dziecko! - warknela Sikorka i wyciagnela rece. Brus zatrzymal ja spojrzeniem. Odstapila. - Chcesz mnie zawstydzic? To moje dziecko. - Glos odmowil jej posluszenstwa, zmienil sie w piskliwy skrzek. - Mam prawo ja wychowywac, jak uznam za stosowne. Nie powinna byc ciagle noszona na rekach. -To prawda - zgodzil sie Brus uprzejmie, lecz nie uczynil zadnego gestu, by oddac dziecko Sikorce. -Uwazasz, ze jestem zla matka. A co ty wiesz o dzieciach, zeby mi wytykac bledy? Brus wstal, uczynil pol kroku, niepewnie wspierajac sie na chorej nodze, odzyskal rownowage. Nabral miarke ziarna i wsypal je na wrzatek, potem zamieszal. Zakryl szczelnie kociolek i zsunal troche z ognia. Przez caly czas trzymal dziecko w zgieciu lewej reki. -O dzieciach wlasciwie niewiele - odparl zamyslony - ale sporo wiem o innych mlodych istotach. O zrebakach, szczenietach, cieletach i prosietach. Nawet o kocietach. Jesli czlowiek chce, zeby mu ufaly, musi ich czesto dotykac. Delikatnie, lecz pewnie, zeby zyskaly wiare w jego sile. Slyszalem te nauki setki razy, zazwyczaj kiedy wkladal je w glowy niecierpliwych chlopcow stajennych. -Nie wolno na nie krzyczec ani poruszac sie gwaltownie, bo tego sie boja. Trzeba im dawac dobre jedzenie i swieza wode, dbac o ich czystosc i pilnowac, by mialy schronienie na czas zlej pogody. Nie wolno - podniosl glos oskarzycielsko - wyladowywac na nich zlego humoru ani mylic karania z wychowaniem. Sikorka az sie zatchnela. -Dobre wychowanie osiaga sie karaniem. Dziecko uczy sie dyscypliny, kiedy dostaje kare za niewlasciwe zachowanie. Brus pokrecil glowa. -Chetnie bym ukaral czlowieka, ktory ci to wbil do glowy - rzekl, a w jego glos wkradl sie slad dawnej latwej zlosci. - Czego sie nauczylas od ojca, ktory wyladowywal na tobie zlosc po pijanemu? Ze okazywanie swemu dziecku czulosci to slabosc? Ze przytulenie dziecka, gdy placze, bo potrzebuje twojej bliskosci, to cos niepowaznego? -Nie chce rozmawiac o ojcu - oznajmila nagle Sikorka, lecz bez zdecydowania. Siegnela po coreczke, jakby odbierala ulubiona zabawke, a Brus oddal jej 429 dziecko. Usiadla przy palenisku, rozwiazala bluzke. Niemowle chciwie schwycilo piers usteczkami i natychmiast zamilklo. Przez jakis czas slychac bylo jedynie wiatr szeleszczacy w lesie, bulgotanie z kociolka i ciche strzelanie patyczkow, ktore Brus lamal i wrzucal do ognia. - Nie zawsze miales cierpliwosc do Bastarda - rzekla Sikorka z nagana w glosie. Brus prychnal krotkim smiechem.-Do niego chyba nikomu nie starczalo cierpliwosci. Mial piec, moze szesc lat, kiedy do mnie trafil. Nic o nim wtedy nie wiedzialem. Bylem mlody, ciagnely mnie rozne sprawy. Mozna na jakis czas zamknac zrebca na wybiegu, a psa uwiazac przy budzie. Z dzieckiem tak sie nie da. Nie sposob zapomniec nawet na chwile, ze sie ma dziecko. - Wzruszyl bezradnie ramionami. - Zanim sie zorientowalem, stal sie najwazniejszy w moim zyciu. Potem zabrali go ode mnie, a ja na to pozwolilem... i teraz jest martwy. Cisza. Tak bardzo chcialem siegnac do nich obojga, powiedziec im, ze zyje. Nie moglem. Slyszalem ich, widzialem, ale nie moglem do nich siegnac. Jak wiatr za oknami chatki, grzmialem i walilem piesciami w sciany - na prozno. -Co ja mam robic? Co z nami bedzie? - zapytala nagle Sikorka, kierujac pytanie gdzies w przestrzen. Jej rozpacz rozdzierala mi serce. - Nie mam meza, mam dziecko i nie potrafie dac sobie rady na swiecie. Wydalam juz wszystkie oszczednosci. Taka bylam glupia... Zawsze wierzylam, ze on po mnie przyjdzie, ze sie ze mna ozeni. Nie przyszedl. I juz nigdy nie przyjdzie. - Zaczela sie kolysac, przyciskajac do siebie dziecine. Po jej policzkach splynely dwie lzy. - Niech ci sie nie wydaje, ze nie slyszalam, co mowil ten stary. Ten, ktory powiedzial, ze widzial mnie w Koziej Twierdzy i ze jestem dziewka Bastarda skazonego Rozumieniem. Niedlugo bedzie plotkowac cala Kapelinowa Plaza. Nie osmiele sie juz isc do miasta, nie spojrze ludziom w oczy. Cos sie w Brusie zlamalo na te slowa. Pochylil sie, wsparl lokcie na kolanach, ukryl twarz w dloniach. -Myslalem, ze nie slyszalas. Gdyby nie byl prawie tak stary jak bog, kazalbym mu odpowiedziec za te slowa. -Nie mozesz wyzywac czlowieka za to, ze mowi prawde. Brus poderwal glowe. -Nie jestes dziewka! - wykrzyknal zarliwie. - Bylas zona Bastarda. Nie twoja wina, ze nie wszyscy o tym wiedzieli. -Zona - powtorzyla Sikorka ironicznie. - Nie bylam jego zona, Brus. Nigdy sie ze mna nie ozenil. -Ale kiedy mi o tobie mowil, to tylko tymi slowami. Gdyby nie umarl, wrocilby do ciebie. Na pewno. Zawsze chcial uczynic z ciebie swoja zone. -O tak, mial wiele dobrych intencji. I czesto klamal. Zamiary to nie czyny. Gdyby kazda kobieta, ktora uslyszala od mezczyzny przyrzeczenie malzenstwa, 430 byla zona... na swiat przychodziloby o wiele mniej bekartow. - Wyprostowala sie, znuzonym, a jednak zdecydowanym gestem otarla z oczu lzy.Brus milczal. Opuscila wzrok na malenka twarzyczke, nareszcie spokojna. Niemowle usnelo. Wsunela maly palec w usteczka dzieciny, zeby uwolnic piers. Zawiazujac bluzke, usmiechnela sie slabo. -Chyba wychodzi jej zabek. Moze dlatego taka marudna. -Zabek?! - wykrzyknal Brus. - Pokaz! - zerwal sie, pochylil nad dzieckiem, a Sikorka ostroznie odsunela dolna warge drobnych usteczek, odslaniajac malenki bialy polksiezyc w dziaselku. Moja coreczka przesunela sie odrobine i zmarszczyla brewki przez sen. Brus ostroznie wzial ja z rak Sikorki i zaniosl do lozka. Ulozyl na nim dziecko, wciaz owiniete we wlasna koszule. Sikorka zdjela pokrywe z kociolka i zamieszala ziarno. -Ja sie zajme wami obiema - oznajmil Brus niezgrabnie. Wzrok wbil w twarzyczke dziecka. - Nie jestem taki stary, nadaje sie jeszcze do pracy. Dopoki zdolam uniesc siekiere, mozemy sprzedawac opal w miescie. Jakos damy sobie rade. -Wcale nie jestes stary - poprawila go Sikorka, myslami bladzac gdzie indziej. Wsypala do zupy odrobine soli. Wrocila na krzeslo, opadla na nie ciezko. Z koszyka przy nogach wyjela ubrania do naprawy i obracala je w rekach. - Mam wrazenie, jakbys sie codziennie rano rodzil na nowo. Spojrz tylko na te koszule. Rozdarty szew na ramieniu, jaku mlodego chlopaka, ktory jeszcze rosnie. Wydaje mi sie, ze jestes z kazdym dniem mlodszy. A ja czuje sie starsza z kazda mijajaca godzina. Nie moge wiecznie zyc na twojej lasce, Brus. Musze sama jakos zarobic na zycie. Tylko na razie nie potrafie wymyslic, od czego powinnam zaczac. -Wiec na razie sie o to nie martw. - Brus stanal za krzeslem, na ktorym siedziala, podniosl rece, jakby mial zamiar polozyc jej dlonie na ramionach, ale zrezygnowal. - Wkrotce wiosna. Zalozymy ogrodek, znowu beda ryby. Moze znajde jakies zajecie w Kapelinowej Plazy. Zobaczysz, damy sobie rade. Jego optymizm byl zarazliwy. -Powinnam zrobic ze slomy kilka uli. Moze mi sie uda sprowadzic do nich roj. -Znam kwietne laki na wzgorzach, latem az gesto tam od pszczol. Myslisz, ze beda chcialy przyjsc tutaj do ula? Sikorka usmiechnela sie do siebie. -Nie sa takie glupie jak ptaki. Przenosza sie do nowego ula tylko wtedy, gdy w starym jest ich za duzo. Moglibysmy sprowadzic roj, ale dopiero poznym latem a nawet jesienia. Na wiosne, kiedy pszczoly zaczynaja sie budzic, trzeba znalezc barc. Kiedys, gdy bylam mala, pomagalam ojcu sprowadzac pszczoly, poki sie nie nauczylam, jak je przetrzymac przez zime. Zeby je przyciagnac, wystawia sie talerz z podgrzanym miodem. Najpierw przyleci jedna, potem nastepne. Jesli 431 czlowiek ma do tego smykalke, a ja mam, potrafi ich sladem podazyc do barci. To oczywiscie dopiero poczatek. Dalej trzeba wywabic roj z kryjowki i wprowadzic do ula. Czasami, jesli barc jest w nieduzym drzewie, wystarczy je zwyczajnie sciac i barc zabrac ze soba.-A nie beda zadlic? - spytal Brus z niedowierzaniem. -Jesli zrobisz wszystko jak trzeba, to nie - odparla spokojnie. -Musisz mnie tego nauczyc - stwierdzil pokornie. Sikorka obrocila sie na krzesle, podniosla na niego wzrok. Usmiechnela sie, ale to nie byl jej dawny, promienny usmiech. To byl usmiech, ktory dawal znac, ze oboje udaja, iz wszystko potoczy sie zgodnie z planem. Teraz Sikorka wiedziala juz az nazbyt dobrze, ze zadnej nadziei nie mozna zawierzyc do konca. -W zamian za to nauczysz mnie pisac. Lamowka i ksiezna Cierpliwa udzielily mi pierwszych lekcji i umiem troche rozpoznawac litery, ale pisanie przychodzi mi z wieksza trudnoscia. -Naucze cie, a potem ty nauczysz Pokrzywe. Pokrzywe. Dala mojej corce na imie Pokrzywa, po zielu, ktore kochala, choc jego liscie parzyly w dlonie. Czy takim samym uczuciem darzyla nasza coreczke? Czy malenstwo przynioslo jej bol, choc takze i radosc? Przykra byla dla mnie ta mysl. Cos odciagalo moja uwage, ale przywieralem do drogiego mi obrazu. Tylko w ten sposob moglem sie zblizyc do Sikorki i nie zamierzalem z tego rezygnowac. "Nie - sprzeciwil sie zdecydowanie krol Szczery. - Wracaj. Narazasz ich na niebezpieczenstwo. Sadzisz, ze wrogowie beda mieli skrupuly, jesli uznaja, ze niszczac tych troje, zdolaja ciebie oslabic lub zranic?" Nagle bylem z krolem Szczerym. Znajdowal sie w jakims miejscu zimnym, wietrznym i ciemnym. Probowalem dostrzec cos wiecej z jego otoczenia, ale on przeslanial mi widok. Tak bez wysilku zamknal przede mna tamta wizje. Potega jego Mocy byla przerazajaca. A przeciez czulem, ze jest zmeczony, prawie smiertelnie znuzony, mimo tej ogromnej sily. Moc przypominala ognistego ogiera, a krol Szczery byl petajaca go lina, coraz mocniej poprzecierana. Ogier napieral bez ustanku, krol zas ciagle mu sie przeciwstawial. "Idziemy do ciebie, krolu" - powiedzialem niepotrzebnie. "Wiem. Spieszcie sie. Wiecej o nich nie mysl. I nie przywoluj na pamiec imion tych, ktorzy chca naszej krzywdy. Tutaj szept jest krzykiem. Dysponuja potega, jakiej sobie nie wyobrazasz. Sila, ktorej nie mozesz sie przeciwstawic. Gdzie mozesz dotrzec ty, moga sie za toba pojawic twoi wrogowie. Lepiej wiec nie zostawiaj sladow". "Gdzie jestes, krolu?" - spytalem, kiedy juz mnie od siebie odpychal. "Odszukaj mnie!" - rozkazal, po czym zatrzasnal mnie na powrot w moim wlasnym ciele i zyciu. 432 * * * Siedzialem omotany kocami, konwulsyjnie chwytalem oddech. Przypominalo mi to chwile, gdy zrzucony przez konia spadlem plasko na plecy. Przez chwile wydawalem z siebie zduszone dzwieki, probujac wtloczyc powietrze do pluc. Wreszcie udalo mi sie wziac gleboki oddech. Potoczylem wzrokiem dookola. W namiocie panowaly ciemnosci. Na zewnatrz szalala burza sniezna. Piecyk przygasl, w bladej czerwonawej poswiacie widzialem niezbyt wyraznie tylko lezaca najblizej krolowa Ketriken.-Dobrze sie czujesz? - zapytal blazen cicho. -Nie - odparlem z ciezkim westchnieniem. Na powrot polozylem sie obok niego. Nie chcialo mi sie nawet myslec, nie mialem sily powiedziec wiecej ani slowa. Pot na moim ciele stygl, zaczynalem dygotac. Zdziwilem sie, gdy blazen objal mnie ramieniem. Wdzieczny za ofiarowane cieplo, przysunalem sie blizej. Wilk owinal mnie wspolczuciem. Czekalem, zeby trefnis powiedzial cos pocieszajacego, ale byl na to za madry. Zasnalem, teskniac za zyczliwym slowem. 26. STRATEGIA Szesciu Czarownikow zjechalo do Stromego, Wspieli sie na gore wysoka pod niebo. Znalezli przeznaczenie, utracili skory, Na kamiennych skrzydlach ulecieli w chmury.Pieciu Czarownikow zjechalo do Stromego, Poszlo nie w dol i nie w gore - lecz pod niebo. Rozpadli sie na czesci, potem zespolili, A zadania swego i tak nie wypelnili. Czterech Czarownikow zjechalo do Stromego, Rozmawiali slowami bez dzwieku zadnego. Wy blagali pozwolenie na marsz u krolowej, Lecz nikt juz nie pamieta o wyprawie owej. Wnet trzech Czarownikow zjechalo do Stromego, Probowali wspiac sie na gore, pod niebo. Pomogli krolowi zatrzymac korone, Ale spadli na dol - i wszystko stracone. I dwoch Czarownikow zjechalo do Stromego. Znalezli kobiety - coz jest wspanialszego? Zapomnieli o misji i w milosci zyli. Czyzby od poprzednikow swych madrzejsi byli? Jeden tylko czarownik zjechal do Stromego, Zostawil krolowa, korone - dlatego Wykonal zadanie, zapadl w odretwienie, Jego cialo i kosci przejety kamienie. A3A Juz zaden czarownik nie zjechal do Stromego, By wejsc tam na gore az pod samo niebo. Kto we wlasnym domu zlu sie przeciwstawi, Da dowod modrosci i wielkiej odwagi.J * * * -Bastardzie? Juz nie spisz? - Blazen pochylal sie nisko nade mna. Wydawal sie zaniepokojony.-Chyba nie. - Zamknalem oczy. W glowie klebily mi sie mysli i obrazy. Nie moglem zdecydowac, ktore nalezaly do mnie. Probowalem sobie przypomniec, czy koniecznie powinienem to wiedziec. -Bastardzie! - krolowa Ketriken potrzasnela mnie za ramie. -Moze by go posadzic? - zastanowila sie Wilga. Krolowa Ketriken chwycila mnie za koszule i posadzila. Zakrecilo mi sie w glowie. Nie rozumialem, dlaczego uparli sie mnie budzic w srodku nocy. Powiedzialem to. -Jest poludnie - sprostowala krolowa Ketriken. - Od wczoraj wieczor szaleje burza sniezna. - Przyjrzala mi sie blizej. - Jestes glodny? Chcesz herbaty? Zanim udalo mi sie zdecydowac, czego chce, zapomnialem, o co pytala. Tylu ludzi wokol mnie rozmawialo przyciszonymi glosami, ze nie potrafilem skupic mysli. -Zechciej mi wybaczyc, pani - odezwalem sie grzecznie do tej kobiety. - 0 co pytalas? -Bastardzie! - syknal blady mezczyzna z irytacja. Siegnal gdzies za mnie 1 przyciagnal do siebie jakis tobolek. - Ma tu kozlek na wywar. Wypije i dojdzie do siebie. -Tego mu nie potrzeba - zaskrzeczala wladczo jakas stara kobieta. Podpel-zla blizej i uszczypnela mocno w ucho. -Aj! - wrzasnalem. - Pustka, przestan! - Probowalem sie wyrwac, ale nie puszczala. -Obudz sie! - nakazala surowo. - Natychmiast! -Przeciez nie spie! - zapewnilem. Wreszcie puscila ucho. Podczas gdy ja rozgladalem sie dookola, nieco zdezorientowany, ona mruczala pod nosem, wyraznie niezadowolona: - Za blisko jestesmy tej nieszczesnej drogi. LWszystkie wiersze przelozyl Marek Rosjan 435 -Burza jeszcze nie przeszla? - zapytalem oszolomiony.-Pytales o to juz kilka razy - prychnela Wilga, ale za jej szorstkimi slowami czaila sie obawa. -Cos mi sie snilo... Nie spalem dobrze. - Przyjrzalem sie ludziom przycupnietym wokol nieduzego grzejnika. Ktos odwazyl sie wyjsc mimo wichury i uzupelnic opal. Na trojnogu nad piecykiem wisial kociolek pelen topniejacego sniegu. - Gdzie Slepun? - zapytalem w tej samej chwili, w ktorej za nim zatesknilem. -Na polowaniu - odpowiedziala krolowa Ketriken. "Niezbyt szczesliwym - dotarlo do mnie niczym echo ze zbocza wznoszacej sie nad nami gory. Wial wiatr. Slepun polozyl uszy. - Wszystko sie pochowalo przed burza. Sam nie wiem, po co sie fatyguje". "Wracaj do ciepla" - zaproponowalem. W tej samej chwili Pustka bolesnie uszczypnela mnie w ramie. Szarpnalem sie do tylu, krzyknalem glosno. -Sluchaj, co sie do ciebie mowi! - huknela. -Co my tu robimy? - zapytalem, rozcierajac ramie. Nikt sie dzisiaj nie zachowywal rozsadnie. -Czekamy, az minie burza - poinformowala mnie Wilga. Przysunela sie blizej, zajrzala mi w twarz. - Bastardzie, co z toba? Nie moge sie oprzec wrazeniu, ze stale bladzisz gdzies myslami. -Sam nie wiem - przyznalem. - Mam uczucie, jakbym ciagle snil. Jesli sie nie staram obudzic, zaraz znowu zapadam w sen. -No to sie staraj - poradzila mi Pustka szorstko. Nie moglem pojac, dlaczego wydawala sie na mnie rozgniewana. -A moze powinien sie przespac? - zastanowil sie blazen. - Wyglada na zmeczonego, a sadzac po tym, jak sie rzucal i gadal przez sen, pewnie w nocy nie odpoczal. -Lepiej odpocznie, jesli nie bedzie spal, niz wracajac do tamtych snow - oznajmila Pustka bezlitosnie. Szturchnela mnie w bok. - Mow cos, Bastardzie. -Co? Krolowa Ketriken natychmiast przystapila do ataku. -Czy sniles o Szczerym? Czy dlatego jestes dzisiaj taki nieprzytomny, ze w nocy siegales Moca? Westchnalem ciezko. Nie odpowiada sie klamstwem na bezposrednie pytanie zadane przez monarchinie. -Tak - przyznalem, lecz kiedy oczy jej zaplonely, musialem dodac: - ale to byl sen, ktory niewiele da ci pociechy, pani. Krol Szczery zyje, przebywa w jakims zimnym, wietrznym miejscu. Nie pozwolil mi sie dowiedziec niczego wiecej, a kiedy zapytalem, gdzie jest, nakazal mi siebie znalezc. 436 -Dlaczego tak postepuje? - Krolowa Ketriken miala taki wyraz twarzy, jakby malzonek ja odepchnal.-Ostrzegal mnie przed uzywaniem Mocy... patrzylem na Sikorke i Brusa. - Nielatwo bylo sie do tego przyznac, bo nie chcialem mowic, co widzialem. - Krol Szczery zabral mnie stamtad i ostrzegl, ze nasi wrogowie moga przeze mnie odnalezc tych dwoje i wyrzadzic im krzywde. Jestem przekonany, iz z tego samego powodu ukryl przede mna swoje otoczenie. Obawial sie, ze jesli je poznam, ksiaze Wladczy oraz jego krag Mocy rowniez beda wiedzieli. -Szczery obawia sie, ze oni szukaja takze jego? - zapytala krolowa Ketriken zdziwiona. -Takie odnioslem wrazenie. Chociaz nie czulem ich obecnosci, krol byl najwyrazniej przekonany, ze beda go szukali. -Dlaczego ksiaze Wladczy mialby sie tym klopotac, skoro wszyscy uwierzyli, iz Szczery nie zyje? Wzruszylem ramionami. -Moze po to, by sie upewnic, ze nigdy nie wroci. Nie wiem tego na pewno, krolowo. Krol wiele przede mna ukrywa. Ostrzegl mnie, iz krag Mocy jest silny i potrafi wiele. -Jednak Szczery jest przeciez przynajmniej tak samo silny? - w glosie krolowej brzmiala niezmacona wiara naiwnego dziecka. -Ma ogromna Moc, pani. Nigdy nie widzialem czlowieka rownie szczodrze obdarzonego talentem krolewskiej magii. Niestety, wiele go kosztuje utrzymanie tego daru w ryzach. -Cale korzystanie z Mocy to tylko pozory - mruknela Pustka do siebie. - Uluda dla nierozwaznych. -Krola Szczerego trudno nazwac nierozwaznym, Pustko! - odparowala gniewnie krolowa Ketriken. -Rzeczywiscie - wtracilem pojednawczym tonem. - A slowa nalezaly do mnie, nie do stryja... krola Szczerego, krolowo. Pragnalem jedynie, bys zrozumiala, ze jego postepowanie jest dla mnie niemozliwe do pojecia. Moge jedynie ufac, ze wie, co robi. I byc posluszny jego rozkazom. -Rozkazal ci, bys go odnalazl - zgodzila sie krolowa. Westchnela. - Szkoda, ze nie mozemy ruszac natychmiast. Nie sposob walczyc z ta sniezyca. -Dopoki tu pozostaniemy, Bastard Rycerski bedzie w ciaglym niebezpieczenstwie - oznajmila Pustka. Wszystkie oczy zwrocily sie na nia. -Na jakiej podstawie tak twierdzisz? - zapytala krolowa Ketriken. Pustka milczala dluzsza chwile. -Przeciez to widac golym okiem - odparla wreszcie. - Jesli nie zmusza sie go do mowienia, zaraz bladzi gdzies myslami, wzrok wbija w dal. Nie moze spac, bo pograza sie w snach Mocy. Zupelnie jasne, ze przyczyna jest droga. 437 -Rzeczywiscie, Bastard zachowuje sie dziwacznie, ale dla mnie nie jest pewne, ze przyczyna tkwi w drodze. Moze to nawrot goraczki po ranie od strzaly, a moze...-Nie - odwazylem sie przerwac wladczyni. - To droga. Nie mam goraczki. I nie czulem sie w ten sposob, dopoki szlismy lasem. -Wytlumacz mi to zjawisko - zazadala krolowa Ketriken. -Sam go nie rozumiem. Moge sie tylko domyslac, ze droga zostala zbudowana przy uzyciu Mocy. Biegnie wyjatkowo prosto, jest niespotykanie rowna i gladka. Zadna roslina nie smie na nia wtargnac, choc jest rzadko uzywana. Nie widac na niej tropow zwierzyny. Czy zwrocilas uwage, pani, na zwalony pien, ktory mijalismy wczoraj? Mniejsze galazki, sterczace w powietrze, byly prawie zywe... a te czesci drzewa, ktore dotykaly drogi, calkowicie zmurszaly. W tej drodze tkwi jakas sila, ktora strzeze ja przed zniszczeniem. Cokolwiek to jest, moim zdaniem ma silne powiazanie z Moca. Krolowa Ketriken zastanawiala sie przez jakis czas nad moimi slowami. -Co radzisz poczac? - spytala w koncu. -Na razie nic szczegolnego. Namiot jest rozbity w doskonalym miejscu... trzeba szalenca, zeby go przenosic przy tej pogodzie. Po prostu musze uwazac na siebie. A gdy wicher przycichnie i ruszymy dalej, bede szedl obok drogi. -Niewiele ci to pomoze - burknela Pustka. -Skoro jednak droga prowadzi nas do krola Szczerego, niedorzecznoscia byloby szukac innego szlaku. On przetrwal te droge, a szedl sam. - Przerwalem. Przyszlo mi na mysl, ze teraz nieco lepiej rozumialem szczatkowe sny Mocy, w ktorych widzialem stryja. - Jakos dam sobie rade - dokonczylem. Krag twarzy pelnych zwatpienia nie podnosil mnie na duchu. -Chyba bedziesz musial - podsumowala krolowa Ketriken smutno. - Jesli mozemy ci jakos pomoc, Bastardzie Rycerski... -Nie widze takiej mozliwosci - przyznalem. -Trzeba mu pomoc zajmowac mysli - oznajmila Pustka. - Nie moze zatapiac sie w rozmyslaniach, nie wolno mu za duzo spac. Wilga, masz przeciez harfe, prawda? Moze bys nam cos zagrala i zaspiewala? -Mam - przytaknela Wilga z kwasna mina - choc w porownaniu z instrumentem, ktory mi odebrano w Ksiezycowym Oku, to straszne byle co. - Na chwile twarz jej sie sciagnela, wzrok powedrowal w dal. Mozliwe, ze ja wygladalem podobnie, gdy wolala mnie Moc. Pustka wspolczujaco poklepala piesniarke po kolanie, Wilga drgnela, obudzona z zamyslenia. - Zagram, jesli uwazacie, ze to cos da. - Siegnela za siebie, do tlumoczka i wydobyla z niego zawiniety w miekka tkanine instrument - zwykla trojkatna rame z surowego drewna, z rozpietymi na niej strunami. Tyle sie mial do dawnej harfy Wilgi, co ostrze cwiczebne do prawdziwego miecza: owszem, zdatny do uzytku, ale nic wiecej. Wilga opar- 438 la harfe o kolana i zaczela stroic. Ledwie zaintonowala stara ballade z Ksiestwa Koziego, gdy w wejscie do namiotu wepchnal sie kosmaty, zasniezony nos.-Slepun! - powital go trefnis. "Mam mieso do podzialu. - Stwierdzenie przepelnione duma. - Wiecej niz dosyc". Nie przesadzil. Wypelznawszy na zewnatrz, ujrzalem jego zdobycz - zwierze podobne do dzika. Mialo identyczne kly i futro, ale wieksze uszy, a umaszczone bylo w bialo-czarne cetki. Wkrotce z namiotu wyszla krolowa Ketriken. Krzyknela z zachwytu i wyjasnila, ze zwierzeta te sa bardzo zlosliwe i przebiegle, mysliwi wola je zostawiac w spokoju. Podrapala wilka za uchem, pochwalila wylewnie za dzielnosc i zrecznosc, az w koncu Slepun przewrocil sie w snieg, niewatpliwie powalony wlasna duma. Patrzylem, jak sie tarza w bialym puchu, i nie moglem powstrzymac szerokiego usmiechu. W tej samej chwili skoczyl, zlosliwie uszczypnal mnie w noge i zazadal, bym dla niego otworzyl brzuch zdobyczy. Mieso bylo tluste i soczyste. Podzialem na porcje zajela sie krolowa Ketriken przy mojej pomocy, gdyz dla trefnisia i Pustki mroz byl bezlitosny, a Wilga prosila o zwolnienie z tego obowiazku ze wzgledu na delikatne dlonie. Zimno i wilgoc nie sluzyly jej zdrowiejacym palcom. Ja nie mialem nic przeciwko temu. Skoro trudzilem sie przy dzieleniu miesa, nie zbaczalem myslami w strone Mocy, a przyjemnie bylo razem z krolowa Ketriken oddawac sie podobnie przyziemnemu zajeciu. Oboje zapomnielismy o swojej pozycji oraz o przeszlosci i stalismy sie dwojka zwyklych ludzi, z radoscia dzielacych smakowite mieso. Najpierw odcielismy dlugie pasy, ktore nabite na szpikulce mialy sie szybko upiec nad piecykiem, bysmy sie wszyscy najedli do syta. Slepun zawladnal wnetrznosciami, wyprawil sobie prawdziwa biesiade, a potem zabral sie do przedniej lapy, glosno miazdzac kosci. Z tym smakowitym kaskiem schowal sie w namiocie i ucztowal z rozkosza. Nikt go nie wyrzucal, nikomu nie przeszkadzalo, ze zasniezony i umazany krwia wilk rozciagnal sie pod sciana - przeciwnie, wszyscy go chwalili i zasypywali pieszczotami. Uwazalem, ze zrobil sie nieznosnie nadety i nie omieszkalem sie z nim podzielic ta opinia, a w zamian uslyszalem tylko, ze ja nigdy nie upolowalem podobnie trudnej zwierzyny sam, a co dopiero mowic o tym, zebym cala przyciagnal do podzialu. Przez ten czas blazen drapal Slepuna za uszami. Wkrotce rozszedl sie zapach pieczonego miesiwa. Od kilku juz dni nie jedlismy swiezej dziczyzny, a w dodatku marzlismy nieustannie, wiec rozkoszna won necila niezwykle. Podniosla nas na duchu tak bardzo, ze prawie udalo nam sie zapomniec o wichurze wyjacej za cienka sciana i lodowatym zimnie, ktore bezlitosnie wdzieralo sie do naszego schronienia. Gdy w koncu wszyscy usiedlismy wokol piecyka, kazdy ze swoja porcja cieplego jadla, Pustka zaparzyla wszystkim herbaty. Nie znam nic bardziej rozgrzewajacego niz pieczone mieso popite goraca herbata w przyjaznym towarzystwie. "To stado" - zauwazyl szczesliwy Slepun ze swojego kata. 439 Moglem sie z nim tylko zgodzic.Wilga wytarla palce z tluszczu i wziela harfe od blazna, ktory ja ogladal. Ku memu zdumieniu, pochylili sie nad instrumentem oboje. -Gdybym mial odpowiednie narzedzia, zdjalbym troche drewna tutaj i tutaj i wygladzilbym kat, o tak, wzdluz tego boku - mowil trefnis, przesuwajac po ramie bladym paznokciem. - Wtedy wygodniej byloby ja trzymac. Wilga patrzyla na niego bez slowa, weszac jakis podstep. Szukala w jego oczach blysku kpiny, lecz nie znalazla. -Moj mistrz - odezwala sie, jakby do nas wszystkich, a nie do samego tref-nisia - robil piekne harfy. Probowal mnie nauczyc tej sztuki, pojelam podstawy, ale nie mogl zniesc, ze kalecze dobre drewno i partacze robote, wiec nigdy sie nie wyuczylam bardziej wyszukanych ksztaltow ramy. A teraz jeszcze z ta reka... -Jak wrocimy do Stromego, pozwole ci kaleczyc i partaczyc do woli. Tylko cwiczenie czyni mistrza. Wiesz... mysle, ze nawet teraz, zwyklym nozem, moglbym sprobowac nadac temu drewnu bardziej wdzieczny ksztalt - zaproponowal blazen. -Sprobuj - przystala Wilga spokojnie. Kiedyz to tych dwoje zapomnialo o wzajemnej wrogosci? Od kilku dni nie zwracalem wielkiej uwagi na towarzyszy podrozy. Co prawda, Wilga - moim zdaniem - pragnela jedynie byc w poblizu, gdy uda mi sie dokonac wiekopomnego czynu, wiec nie zamierzalem sie z nia zaprzyjaznic. Jesli chodzi o krolowa Ketriken, to zarowno jej pozycja, jak i gleboki smutek wzniosly pomiedzy nami mur, ktorego nie probowalem obalac. Natomiast Pustka tak sie wystrzegala mowienia o sobie, ze trudno bylo z nia w ogole rozmawiac. Nie potrafilem tylko wytlumaczyc sie przed soba z zaniedbywania trefnisia oraz wilka. "Jak wznosisz mury przed tymi, ktorzy by mogli przeciwko tobie uzywac Mocy, to sam sie robisz niedostepny bardziej niz twoja magia" - zauwazyl Slepun. Zastanowilem sie nad jego slowami. Odnosilem wrazenie, ze moje zdolnosci do Rozumienia oraz wiezi z innymi ludzmi jakos ostatnio przyblakly. Moze moi towarzysze mieli racje. -Nie zamyslaj sie! - Pustka szturchnela mnie mocno. -Zastanawialem sie tylko - probowalem sie bronic. -Zastanawiaj sie na glos. -Nie przychodzi mi do glowy nic wartego mowienia. Pustka obrzucila mnie groznym spojrzeniem, niezadowolona, ze nie wykazuje ochoty do wspolpracy. -Wobec tego cos wyrecytuj - rzucil trefnis. - Albo zaspiewaj. Cokolwiek. Byles nie bladzil myslami. -Dobry pomysl - przyklasnela Pustka. Tym razem ja rzucilem grozne spojrzenie - blaznowi. Nic to nie dalo, oczy wszystkich byly skierowane na mnie. Nabralem tchu, probowalem sobie przypo- 440 mniec cos, co moglbym wyrecytowac. Prawie kazdy zna na pamiec jakas ulubiona historie lub fragment poezji, ale wiekszosc tego, co utkwilo w mojej glowie, mialo zbyt wiele wspolnego z trujacymi ziolami albo z roznymi dziedzinami sztuki skrytobojczej.-Znam taka jedna piesn - zdecydowalem w koncu. - Ma tytul "Poswiecenie kregu Mocy baronowej Ognistej". Teraz znowu Pustka zrobila nachmurzona mine, lecz Wilga juz uderzyla w struny, wyraznie rozbawiona. Wystartowalem dosc falszywie, ale gdy juz zaczalem spiewac, poszlo mi niezgorzej, chociaz kilka razy widzialem, jak Wilga skrzywila sie, slyszac niewlasciwy ton. Nie wiedziec czemu, moj wybor nie przypadl do gustu Pustce, ktora przez cala piesn siedziala ponura i patrzyla na mnie wyzywajaco. Gdy skonczylem, przyszla kolej na krolowa Ketriken, ktora zaspiewala gorska ballade lowiecka. Potem trefnis rozweselil nas pieprzna spiewka ludowa o zalecankach do mleczarki. Wydawalo mi sie, ze na twarzy Wilgi ujrzalem niechetne uznanie dla tego wystepu. Zostala juz tylko Pustka. Przypuszczalem, ze bedzie sie chciala wylamac, ale ona bez proszenia zaspiewala stara dziecinna wyliczanke "Szesciu czarownikow zjechalo do Stromego", przez caly czas spogladajac na mnie, jakby kazde slowo wypowiedziane jej zdartym glosem bylo kalamburem specjalnie dla mnie przeznaczonym. Jesli jednak kryla sie w tej piosence jakas obrazaja jej nie pojalem, podobnie jak nie rozumialem, dlaczego staruszka mialaby byc do mnie nieprzychylnie nastawiona. "Wilki spiewaja razem" - zauwazyl Slepun. -Zagraj cos, co znamy wszyscy - zaproponowala w tej samej chwili krolowa Ketriken. - Cos, co nas podniesie na duchu. I tak Wilga zagrala pradawna piesn o zbieraniu kwiatow dla ukochanej. Spiewalismy z nia, jedni z wiekszym uczuciem, inni z mniejszym. Nareszcie wybrzmiala ostatnia nuta. -Wiatr przycicha - rzekla Pustka. Zaczelismy nadsluchiwac, potem krolowa Ketriken wypelzla z namiotuja zaraz za nia. Stanelismy, milczacy i nieruchomi w zamierajacym wietrze. Zmierzch wykradl swiatu kolory. Jeden z ostatnich porywow wiatru przyniosl nam grube platki sniegu. -Burza sie skonczyla - rzekla krolowa Ketriken. - Jutro mozemy ruszac w droge. -Im szybciej, tym lepiej - powiedzialem. Z kazdym uderzeniem mojego serca bezwzglednie powracal rozkaz krola Szczerego: "Chodz do mnie. Chodz do mnie!" - Bez konca. Gdzies tam, w dalekich ziemiach Krolestwa Gorskiego, a moze nawet poza jego granicami, czekal na mnie umilowany wladca. 441 Oraz rzeka Mocy.-Bardzo zaluje - odezwala sie cicho krolowa Ketriken - ze nie posluchalam serca rok temu i nie poszlam szukac Szczerego u krancow mapy. Przekonywalam siebie, ze to pozbawione sensu, gdyz i tak niczego nie uczynilabym lepiej niz on. Przy tym jeszcze obawialam sie narazac dziecko... Stracilam je tak czy inaczej i w ten sposob zawiodlam go w obu sprawach. -Jak mozesz tak myslec, pani! - wykrzyknalem wzburzony. - Zawiodlas go dlatego, ze stracilas dziecko?! -Stracilam jego dziecko, nie upilnowalam korony, porzucilam krolestwo. Dopuscilam do smierci jego ojca. Czy widzisz choc jedno powierzone mi przez niego zadanie, ktoremu udalo mi sie sprostac, Bastardzie Rycerski? Choc teraz ide mu na spotkanie, nie jestem pewna, jak zdolam spojrzec memu panu w oczy. -Krolowo, zapewniam cie, jestes w wielkim bledzie! Twoj malzonek nie bedzie cie obwinial, bedzie raczej oskarzal siebie, ze zostawil cie sama w wielkim niebezpieczenstwie. -Uczynil, co musial. Nie mial wyboru - rzekla krolowa cicho. - Och, Bastardzie - poskarzyla sie -jak mozesz mi opowiadac o jego uczuciach, skoro nawet nie wiesz, gdzie go szukac? -Miejsce jego pobytu, krolowo, to tylko kropka na mapie, a uczucia, jego uczucia do ciebie, pani... sa jak jego oddech. Gdy jestesmy zwiazani Moca, gdy nasze umysly lacza sie w jeden, wiem niemal o wszystkim, czy tego chce, czy nie. - Przypomnialo mi sie, jak przy innych okazjach bywalem mimowolnie wtajemniczany w uczucia stryja Szczerego wzgledem jego pani i ucieszylem sie, ze noc skrywala moje oblicze przed wzrokiem krolowej. -Gdybym sie mogla nauczyc Mocy... Czy wiesz, jak czesto czulam przez ciebie gniew i zlosc, gdyz ty mogles siegnac mysla do Szczerego, jesli za nim zateskniles, i tak latwo poznac jego mysli i serce? Zazdrosc to brzydkie uczucie, wiec zawsze sie staralam je od siebie odsunac, ale czasami wydawalo mi sie potwornie niesprawiedliwe, ze ty jestes z nim polaczony magia, a ja nie. Nigdy nie przyszlo mi do glowy, iz krolowa Ketriken mogla w taki sposob odbierac wiez laczaca mnie z jej malzonkiem. -Moc jest bardziej przeklenstwem niz blogoslawienstwem, pani - rzeklem niezgrabnie. - Nawet gdybym mogl cie nia obdarowac... Nie takim podarunkiem chcialbym ucieszyc przyjaciela. -Tak bym chciala poczuc jego obecnosc, jego milosc... chociaz przez chwile. Bastardzie, gotowa bylabym zaplacic cene kazdego przeklenstwa. Zeby znowu czuc dotyk jego dloni... Potrafisz sobie wyobrazic, jak za nim tesknie? -Tak, pani - wyszeptalem. Sikorka... Jakby lodowata dlon scisnela mnie za serce. 442 Siekala twarda, zimowa rzepe. Noz sie juz stepil, miala zamiar poprosic Brusa, zeby go naostrzyl, jesli w ogole kiedys wroci z tego deszczu. Scinal drzewo, by je sprzedac jutro w miasteczku. Za duzo pracowal. W nocy bedzie go bolala noga.-Bastardzie? Bastardzie Rycerski! Krolowa Ketriken potrzasala mnie za ramiona. -Przepraszam. - Obtarlem oczy i rozesmialem sie niewesolo. - Coz za ironia. Przez cale zycie bardzo trudno mi bylo korzystac z Mocy. Talent pojawial sie i znikal, niczym kaprysny wiatr w zaglach. Teraz, tutaj siegniecie Moca jest latwe jak oddychanie. I jak oddychanie niezbedne do zycia. Chce wiedziec, jak tocza sie losy ludzi, ktorych kocham. Krol Szczery ostrzegl mnie, ze nie powinienem tego czynic, a ja mu wierze. -Ja takze musze mu wierzyc - przytaknela smutno. Stalismy jeszcze jakis czas w polmroku. Musialem zwalczyc nagla chec, by objac krolowa i powiedziec jej, ze wszystko bedzie dobrze, ze odzyska swego malzonka. Przez krotka chwile wydala mi sie ta wysoka smukla dziewczyna, ktora wyruszyla z Krolestwa Gorskiego, by zostac zona ksiecia Szczerego. Teraz byla juz wladczynia Krolestwa Szesciu Ksiestw i niejeden raz mialem sposobnosc przekonac sie o jej sile. Z pewnoscia nie potrzebowala ode mnie pocieszenia. Ucielismy jeszcze kilka platow miesa z zamarzajacego odynca i wrocilismy do namiotu. Slepun, obzarty wrecz nieprzyzwoicie, spal jak zabity. Trefnis, z nozem w dloni, poprawial ksztalt harfy. Wilga siedziala obok, probujac nie okazywac, jak bardzo jest zaniepokojona. Pustka zdjela z szyi skorzany woreczek i wydobyla z niego garsc wypolerowanych kamieni. Kiedy krolowa Ketriken i ja rozpalilismy wiekszy ogien w piecyku i przygotowalismy mieso do gotowania, staruszka uparla sie, ze nauczy mnie nowej gry. Dluzszy czas objasniala mi reguly, w koncu musiala sie poddac. -Dosc tego! - krzyknela zniecierpliwiona. - Pojmiesz wszystko, jak kilka razy przegrasz. Przegralem znacznie wiecej niz kilka razy. Po jedzeniu gralismy jeszcze przez ladne pare godzin. Trefnis nadal zajmowal sie harfa Wilgi, robiac dlugie pauzy na ostrzenie noza. Krolowa Ketriken byla cicha, prawie melancholijna, poki blazen nie spostrzegl jej ponurego nastroju i nie zaczal opowiadac anegdot z zycia Koziej Twierdzy, jeszcze sprzed przybycia nowej krolowej. Sluchalem go jednym uchem, lecz wkrotce takze mnie wciagnely opowiadania o dawnych czasach, gdy szkarlatne okrety nalezaly do historii, a ja wiodlem zywot bezpieczny, choc moze nie do konca szczesliwy. Rozmowa zeszla na minstreli koncertujacych w stolicy, slawnych i bardziej poslednich, a wowczas Wilga zasypala trefnisia pytaniami na ich temat. Mnie za to wciagnela nowa gra. Dziwnie byla uspokajajaca. Gralo sie czerwonymi, czarnymi i bialymi kamieniami, gladkimi i milymi w dotyku. Kazdy gracz losowo ciagnal kamienie z woreczka i ustawial je na skrzyzowaniach linii na wzorzystym kawalku tkaniny. Gra byla jednoczesnie prosta i skomplikowana. 443 Za kazdym razem, gdy udalo mi sie wygrac, Pustka natychmiast wprowadzala mnie w kolejny stopien wtajemniczenia. W koncu gra pochlonela mnie calkowicie, uwalniajac moj umysl od wspomnien i rozwazan. Gdy wreszcie wszyscy pozostali dawno juz posneli, Pustka rozstawila kamienie na planszy i kazala mi zapamietac uklad.-Mozna te partie wygrac jednym ruchem czarnego kamienia - oznajmila. - Nielatwo znalezc rozwiazanie. Jakis czas przygladalem sie pionom, wreszcie pokrecilem glowa. -Dlugo uczylas sie w to grac? -Bylam bystrym dzieckiem - odrzekla z usmiechem. - Musze jednak przyznac, ze ty jestes bardziej pojetny. -Sadzilem, ze ta gra pochodzi z dalekich krajow. -Nie. To stara gra z Ksiestwa Koziego. -Nigdy dotad o niej nie slyszalem. -Za czasow mojego dziecinstwa byla dosyc znana, lecz nie kazdego jej uczono. Ech, niewazne. Przyjrzyj sie kamieniom. Rano podasz mi rozwiazanie. Zostawila rozlozona plansze przy grzejniku. Przydaly mi sie cwiczenia pamieci zadawane przez Ciernia. Ulozywszy sie do snu, wciaz mialem przed oczyma rozstawione piony i glowilem sie nad tym, jak wygrac partie jednym ruchem czarnego. Istnialo wiele mozliwych posuniec, jako ze czarny kamien mogl zajac miejsce ktoregos z czerwonych albo go zmusic do przesuniecia sie na inne skrzyzowanie, a kazdy czerwony mial podobna wladze nad bialymi. Zamknalem oczy, lecz ciagle rozmyslalem o grze, probujac roznych ruchow czarnym kamieniem, az w koncu zapadlem w sen. Snilem albo o grze, albo o niczym. Uniknalem tej nocy snow narzuconych Moca, tyle ze nie znalazlem rozwiazania. Zbudzilem sie jako pierwszy. Wypelzlem z namiotu i po chwili wrocilem z kociolkiem pelnym sniegu do stopienia na poranna herbate. Na zewnatrz bylo zdecydowanie cieplej niz w ciagu ostatnich dni. Rozgrzalo mi to serce, choc jednoczesnie z zalem wspomnialem, ze na nizinach o tej porze roku panowala juz prawdziwa wiosna. Zanim zdazylem zbladzic gdzies myslami, wrocilem do glowienia sie nad gra. Kiedy tak siedzialem przed piecykiem, Slepun polozyl mi leb na ramieniu. "Juz mi sie znudzily twoje sny o kamieniach. Podnies glowe i spojrz z wysoka, bracie. To polujace stado, a nie poszczegolni mysliwi. Popatrz na tego. Przesun czarnego tutaj, a czerwonemu nie kaz przeganiac bialego, ale postaw go tu, zeby zamknac pulapke. I po wszystkim". Zdumiewalem sie nad cudowna prostota rozwiazania podsunietego przez Sle-puna az do chwili, gdy zbudzila sie Pustka. Z szerokim usmiechem zapytala mnie, czy mam rozwiazanie. Ja, zamiast odpowiedzi, wyjalem z woreczka czarny kamien i wykonalem ruchy, ktore mi podpowiedzial wilk. Pustka zaniemowila ze zdumienia. Wreszcie podniosla na mnie wzrok pelen podziwu. 444 -Nikt jeszcze dotad nie rozwiazal tej zagadki tak szybko - rzekla.-Mialem pomocnika - przyznalem niepewnie. - Wlasciwie to wilk znalazl rozwiazanie, nie ja. Pustce zaokraglily sie oczy. -Stroisz sobie zarty ze starej kobiety - zbesztala mnie lagodnie. -Nie zartuje z ciebie - odrzeklem zarliwie, gdyz nie mialem watpliwosci, ze czula sie zraniona. - Myslalem nad tym dlugo, przypuszczam, ze nawet snilem o grze, a kiedy sie obudzilem, Slepun podsunal mi rozwiazanie. Przez jakis czas milczala. -Myslalam, ze Slepun jest... madrym zwierzeciem. Ze odbiera twoje komendy, nawet kiedy ich nie wypowiadasz na glos. A ty mi mowisz, ze on rozumie, na czym polega ta gra. Czy powiesz takze, ze rozumie kazde moje slowo? Wilga, rozlozona po drugiej stronie namiotu, podparla sie na lokciu, wyraznie zainteresowana rozmowa. Zwalczylem chec zatajenia prawdy. Wyprostowalem ramiona, jakbym zdawal raport samemu krolowi Szczeremu, i przemowilem wyraznie: -Jestesmy zwiazani Rozumieniem. Wszystko, co slysze i rozumiem ja, slyszy i pojmuje takze on. Jesli go cos zainteresuje, stara sie zapamietac. Nie twierdze, ze potrafilby przeczytac zwoj lub nauczyc sie piesni, ale jesli go cos zaintryguje, mysli o tym, rozwaza na swoj sposob. Zazwyczaj podchodzi do wszystkiego jak wilk, ale czasami prawie jak czlowiek... - Nielatwo bylo ujac w slowa cos, czego sam dobrze nie pojmowalem. - Jego zdaniem ta gra przypomina zachowanie stada polujacych wilkow. On nie widzi czarnych, czerwonych i bialych kamieni, lecz planuje, dokad powinien pojsc, gdyby polowal z tym stadem, zeby osaczenie zdobyczy bylo najbardziej prawdopodobne. Przypuszczam, ze ja niekiedy patrze na rozne sprawy tak... jakby je widzial on. Chyba nic w tym zlego. Jest to tylko inny sposob postrzegania swiata. Pustka przeniosla na spiacego wilka wzrok naznaczony zabobonnym lekiem. Ten wlasnie moment wybral Slepun, by machnac ogonem, dajac znac, ze doskonale zdaje sobie sprawe, iz o nim rozmawiamy. Pustke przeszedl dreszcz. -Czy to, co jest miedzy wami, to jak polaczenie Moca, tylko miedzy czlowiekiem a zwierzeciem? Pokrecilem przeczaco glowa, ale zaraz wzruszylem ramionami. -Rozumienie zaczyna sie raczej jako wspolne odczuwanie. Dla mnie bardzo silne, zwlaszcza gdy bylem dzieckiem. Wspolne podazanie za zapachem, pogon za kurczakiem dlatego, ze ucieka, dzielenie przyjemnosci jedzenia. Jesli sie jest razem tak dlugo jak Slepun i ja, Rozumienie przeksztalca sie w cos innego. Wykracza poza odczucia... ale nie zmienia sie w slowa. Jestem bardziej swiadom zwierzecia, w ktorym zyje moj umysl. Ono jest bardziej swiadome... 445 "Myslenia. Tego, co bylo, zanim sie zdecyduje, co robic; i tego, co bedzie, kiedy sie juz to zrobi. Trzeba wiedziec, ze mozna dokonac wyboru, i rozwazyc, ktore wyjscie jest najlepsze".Powtorzylem jego slowa na glos. Zanim skonczylem, Slepun usiadl. Przeciagnal sie ostentacyjnie, a potem usiadl i popatrzyl na Pustke, przechyliwszy leb na bok. -Rozumiem - odezwala sie wreszcie staruszka slabo. - Rozumiem. - Po czym wstala i wyszla z namiotu. Wilga usiadla, ziewnela szeroko. -Daje to zupelnie inny punkt widzenia na kwestie drapania go za uszami - zauwazyla. Trefnis parsknal smiechem. On takze usiadl na swoim poslaniu i natychmiast wyciagnal dlon, by popiescic Slepuna. Wilk osunal sie przed nim na bok, calkowicie uszczesliwiony. Ja zburczalem ich obu i wrocilem do przygotowywania herbaty. Nie tak szybko sie tego dnia spakowalismy i ruszylismy w droge. Wszystko dookola pokrywala gruba warstwa wilgotnego sniegu, utrudniajaca skladanie obozu. Podzielilismy mieso do reszty i wsadzilismy zapasy do bagazu; laziaki mimo burzy snieznej nie odeszly daleko. To tajemnicze zachowanie wytlumaczyc mozna bylo torba ze slodzonym ziarnem, ktora krolowa Ketriken zwabila przewodnika stada. Gdy w koncu sie zapakowalismy, Pustka oznajmila, iz nie mozna mi pozwolic isc droga, a na dodatek ktos powinien stale dotrzymywac mi towarzystwa. Nastroszylem sie i probowalem protestowac, lecz nikt mnie nie sluchal. Trefnis szybko zglosil sie na pierwsza warte u mego boku. Wilga obrzucila go dziwnym spojrzeniem, usmiechnela sie znaczaco i pokrecila glowa. Ja sie nada-salem, ale na to takze nikt nie zwrocil uwagi. W krotkim czasie kobiety z laziakami ruszyly wygodnie droga, a trefnis i ja zaczelismy brnac skrajem lasu. Pustka obejrzala sie przez ramie, pogrozila nam kosturem. -Zabierz go dalej od drogi! - upomniala blazna. - No juz, nie ma co zwlekac! Poslusznie zaglebilismy sie miedzy drzewa. Gdy tylko zniknelismy pozostalym z oczu, trefnis spytal podekscytowany: -Kim jest Pustka? -Tyle wiesz, co i ja - odparlem krotko. - Co sie dzieje pomiedzy toba a Wilga? - zadalem pytanie, ktore mnie nurtowalo od jakiegos czasu. Trefnis uniosl brwi, potem kokieteryjnie zamrugal oczyma. -Mocno watpie - odparlem. -Och, nie wszyscy sa tak nieczuli na moje wdzieki jak ty, Bastardzie. Coz mam ci powiedziec? Dziewuszka usycha z milosci, teskni za mna w glebi duszy, ale nie wie, jak ma mi to okazac, biedactwo. 446 Dalsze wypytywanie nie mialo sensu. Wrocilem do jego rozterek.-Co miales na mysli, pytajac mnie, kim jest Pustka? Obrzucil mnie spojrzeniem pelnym politowania. -To nie jest takie znowu skomplikowane pytanie, ksiazatko ty moje. Kim jest ta kobieta? Tak duzo wie o twoich klopotach, nosi przy sobie zapomniana gre, o ktorej raz jeden jedyny napotkalem wzmianke w pewnym bardzo starym zwoju, spiewa "Szesciu czarownikow" z dwiema dodatkowymi strofami, jakich nigdy dotad nie slyszalem. Kim, o swiatlo ty jedyne mojego zycia, jest Pustka? Dlaczego osoba tak posunieta w latach woli spedzac ostatnie dni zycia wloczac sie z nami po gorach? -Jestes dzis od rana w doskonalym humorze - zauwazylem kwasno. -Prawda? - przytaknal. - Ty natomiast prawie osiagnales doskonalosc w unikaniu odpowiedzi na moje pytania. Przeciez jednak z pewnoscia masz jakies przemyslenia dotyczace tego drazliwego tematu, ktorymi zechcialbys sie podzielic z nieszczesliwym trefnisiem? -Pustka mowi o sobie tak rzadko i tak niewiele, ze doprawdy trudno znalezc podstawy do jakichkolwiek domyslow. -Wobec tego zastanowmy sie razem. Co mozemy wnioskowac na temat osoby, ktora tak troskliwie pilnuje wlasnego jezyka? Ktora na dodatek wie to i owo na temat Mocy? I ktora zna bardzo dawne gry z Ksiestwa Koziego, a takze zapomniana poezje? Jak sadzisz, ile Pustka ma lat? -Czyja wiem?... Nie podobalo jej sie moje spiewanie o kregu Mocy baronowej Ognistej - przypomnialem sobie nagle. -Prosze, prosze. Nietrudno jednak uznac, ze moglo jej chodzic o twoj spiew raczej, niz o temat. Nie dzielmy tutaj wlosa na czworo. Usmiechnalem sie wbrew sobie. -Tak dawno juz sobie ze mnie nie pokpiwales, ze prawic z ulga witam na nowo twoj ciety jezyk. -Gdybym wiedzial, ze ci tego brakuje, bylbym dla ciebie nie grzeczny juz od dawna. - Usmiechnal sie szeroko. Potem spowaznial. - Bastardzie Rycerski, tajemnice otaczaja te kobiete niczym... wielkie muchy rozlane piwo. Na kazda okazje wyciaga jak z rekawa odpowiedni omen, proroctwo lub przepowiednie. Moim zdaniem najwyzszy czas, zeby ktorys z nas zadal jej kilka bezposrednich pytan. - Obdarzyl mnie slodkim usmiechem. - Proponuje, bys zaryzykowal dzisiaj, gdy bedzie cie strzegla przed zboczeniem na droge. Oczywiscie, postaraj sie byc subtelny. Zapytaj ja, kto byl krolem w czasach jej dziecinstwa. I dlaczego zostala wygnana. -Wygnana? - Rozesmialem sie glosno. - To czysty wytwor wyobrazni. -Tak sadzisz? Zapytaj ja o to. I upewnij sie, ze bedziesz mi potem potrafil powtorzyc, czego nie powiedziala. 447 -A w zamian za moje wysilki ty mi powiesz, co naprawde jest pomiedzy toba a Wilga?Obrzucil mnie spojrzeniem z ukosa. -Jestes pewien, ze chcesz wiedziec? Ostatnim razem, kiedy zawarlismy podobna umowe, kiedy powierzylem ci sekret, na ktorego poznaniu ci zalezalo, okazalo sie, ze nie chcesz go znac. -Czy ten sekret takze jest tego rodzaju? Uniosl wysoko jedna brew. -Sam nie jestem pewien odpowiedzi. Czasami mnie zadziwiasz, Bastardzie. Czesciej jednak zadziwiam sam siebie. Na przyklad, gdy zglaszam sie do brniecia przez gleboki snieg i lawirowania miedzy drzewami z jakims bekartem, podczas gdy moglbym paradowac po doskonale rownej alei w towarzystwie rzadka wdziecznych laziakow. Nie dowiedzialem sie od blazna niczego wiecej. Gdy nadeszlo popoludnie, nie Pustka, ale Wilga zostala moja towarzyszka. Przypuszczalem, ze bedziemy sie czuli skrepowani. Nie zapomnialem jej, ze sprzedala wiadomosc o moim dziecku w zamian za pozwolenie na udzial w wyprawie. Sam nie wiem, jak to sie stalo, ale wraz z uplywem czasu, gdy tak podrozowalismy razem coraz dalej w gory, moj gniew w stosunku do Wilgi przeksztalcil sie w nuzaca nieufnosc. Mialem juz swiadomosc, ze piesniarka nie zawaha sie przed wykorzystaniem kazdej informacji, chocby na moja szkode, totez pilnowalem jezyka, zdecydowany nie mowic nic o Sikorce ani o coreczce. Zreszta teraz juz nie mialo to wiekszego znaczenia. Ku memu zdumieniu, Wilga byla wyjatkowo uprzejma i rozmowna. Zasypala mnie pytaniami, to prawda, lecz nie o Sikorke, tylko o trefnisia. W koncu zaczalem sie zastanawiac, czy przypadkiem rzeczywiscie nie zapalala do niego naglym uczuciem. Zdarzalo sie na krolewskim dworze w Koziej Twierdzy, ze blazen wpadl w oko tej czy innej kobiecie, bywaly i takie, ktore sie za nim uganialy. Dla tych, ktore skusila niezwyklosc jego wygladu, byl bezlitosny. Okrutnie obnazal plytkie pobudki. Pewnego razu zakochala sie w nim pomocnica ogrodnika. W jego towarzystwie zapominala jezyka w gebie. Slyszalem plotki, ze zostawiala bukiety kwiatow u stop schodow prowadzacych na wieze blazna, a niektorzy posuwali sie w przypuszczeniach tak dalece, iz twierdzili, ze niekiedy bywala zapraszana na gore. Po jakims czasie musiala opuscic zamek, by zajac sie w odleglym miescie staruszka matka, i tak skonczyla sie ta milosc. Choc wiadomosci te nie byly wazne ani tajemne, i tak postanowilem ich przed Wilga nie zdradzac, zbywajac jej pytania banalnymi wykretami, twierdzac, ze w dziecinstwie obu nam obowiazki zabieraly tyle czasu, iz nie mielismy okazji lepiej sie poznac. Przypadkiem udalo mi sie wybrac slowa bardzo bliskie prawdy, ale widzialem, ze zarowno ja zawiodly, jak i rozbawily. Potem zadala mi kilka bardzo dziwnych pytan. Czy kiedykolwiek sie zastanawialem, jak trefnis ma na imie? Powiedzialem jej, ze skoro nie potrafie sobie przypomniec imienia nadanego mi 448 przez matke, stalem sie bardzo ostrozny w wypytywaniu o imiona innych. To ja na jakis czas uciszylo, ale potem spytala, jak blazen ubieral sie jako dziecko. Opisalem jej pstrokate stroje trefnisia, zmieniajace sie wraz z porami roku, ale jej bylo malo. Wowczas oznajmilem stanowczo - i calkowicie zgodnie z prawda - ze do czasu, gdy spotkalem blazna w Stromym, nigdy nie widzialem go w odzieniu innym niz stroj trefnisia. Nim popoludnie dobieglo konca, pytania Wilgi i moje odpowiedzi zaczely bardziej przypominac pojedynek niz rozmowe. Cieszylem sie, gdy nadszedl czas rozbijania obozu - w znacznej odleglosci od drogi Mocy. Nawet tam Pustka uznala za stosowne zajmowac mi mysli, totez wkrotce obciazyla mnie swoimi obowiazkami, jako dodatkiem do moich - a wszystko to w celu narzucenia odpowiednich tematow mojemu umyslowi. Trefnis sporzadzil wspanialy gulasz z naszych zapasow oraz swiezego miesiwa. Wilk zadowolil sie kolejna lapa odynca. Gdy posprzatalem po jedzeniu, Pustka natychmiast rozlozyla plansze do gry i wydobyla woreczek z kamieniami.-Teraz sprawdzimy, czego sie nauczyles - zarzadzila. Rozgrywalismy chyba juz piata partie, gdy zerknela na mnie z ukosa, marszczac brwi. -Nie klamales! -Kiedy? -Kiedy mowiles, ze wilk wymyslil rozwiazanie. Gdybys sam do niego doszedl, teraz zagralbys inaczej. Poniewaz jednak dostales gotowa odpowiedz, nie do konca pojales w czym rzecz. W tej samej chwili wilk podniosl sie i przeciagnal. "Dosyc mam tych kamieni i kawalka szmatki - poinformowal mnie. - Lowy sa zabawniejsze i w dodatku moga sie zakonczyc zdobyciem prawdziwego miesa". "Jestes glodny?" "Nie. Znudzony". - Podwazyl nosem pole namiotu i wtopil sie w noc. Pustka przygladala mu sie ze sciagnietymi ustami. -Wlasnie mialam cie prosic, zebyscie nie grali we dwoch. Chcialabym zobaczyc, na co stac ciebie. -Chyba sie tego domyslil - baknalem, odrobine urazony, ze nie zaprosil mnie na polowanie. Piec partii pozniej pojalem blyskotliwa prostote Slepunowej taktyki usidlenia. Mialem ja przed oczyma przez calutenki czas, ale nagle doznalem olsnienia, jakbym wreszcie dostrzegl kamienie w ruchu, a nie lezace na skrzyzowaniach wzoru. Wygralem z latwoscia. Potem zrecznie rozegralem jeszcze trzy partie, gdyz juz wiedzialem, jak wykorzystac nowo zdobyta wiedze takze w odwrotnej sytuacji. Po moim czwartym zwyciestwie Pustka zdjela kamienie z planszy. Inni dawno juz poszli spac. Staruszka dorzucila garsc patykow do piecyka, ktory ofiarowal nam ostatni zywszy blask. Starymi, powykrecanymi palcami spiesznie ustawila jeszcze jedna kombinacje. 449 -Teraz twoja gra i twoj ruch - oznajmila. - Lecz tym razem mozesz postawic tylko bialy kamien. Maly i slaby, a przeciez ma dla ciebie wygrac te partie. Pomysl nad tym dobrze. I nie oszukuj. Niech ci wilk nie pomaga.Przyjrzalem sie sytuacji na planszy, zeby ja dobrze zapamietac, i ulozylem sie do snu. Moim zdaniem zagadka byla nie do rozwiazania. Nie mialem pojecia, jak mozna wygrac te partie czarnym kamieniem, a co dopiero bialym. Czy to z powodu gry, czy tez sporej odleglosci od drogi szybko zapadlem w sen bez marzen. Dopiero o switaniu dolaczylem do wilka pedzacego dziko przez gleboki snieg. Slepun zostawil droge daleko za soba i radosnie szalal po pobliskich stokach. Opadlismy na dwa sniezne koty ucztujace na zdobyczy i jakis czas uragalismy im bezczelnie, trzymajac sie tuz poza zasiegiem klow i pazurow. Koty prychaly i pluly na nas piana, ale zaden nie odstapil od miesa, wiec po jakims czasie dalismy im spokoj i zawrocilismy. Okrazylismy laziaki, zbijajac je w przestraszone stadko, a potem podgonilismy w poblize namiotu. Gdy wilk wczolgiwal sie do wnetrza, bylem z nim jeszcze. Gruboskornie tracil trefnisia lodowatym nosem. "Dobrze wiedziec, ze nie straciles do cna humoru i checi do zabawy" - powiedzial mi Slepun, gdy oddzielilem od niego swoj umysl i wrocilem do wlasnego ciala. "Bardzo dobrze" - przytaknalem. I obudzilem sie, bo nastal nowy dzien. 27. DROGOWSKAZY Jednego sie nauczylem w trakcie moich podrozy: rzeczy pospolite w jednej krainie moga byc drogocennymi skarbami w innej. Ryby, ktorymi w Koziej Twierdzy nikt nie nakarmilby kota, w miastach srodladzia cenione sa jako delikates. W jednych miejscach woda jest cenniejsza niz ziolo, w innych ciagle wylewy rzek utrudniaja zycie, a nawet stanowia prawdziwe zagrozenie. Cienko wyprawiona skora, kunsztowna porcelana, szklo przezroczyste niczym powietrze, egzotyczne kwiaty... wszystko to widywalem gdzieniegdzie w ilosciach tak ogromnych, ze ludy, ktore posiadaja te skarby, nie traktuja ich jak bogactwo.Mozna chyba zaryzykowac stwierdzenie, ze gdyby magia objawiala sie dostatecznie czesto, stalaby sie zjawiskiem zupelnie zwyczajnym. Zamiast byc cudem i budzic zdumienie, pomagalaby przy budowie drog i drogowskazow, wykorzystywana z rozrzutnoscia zdumiewajaca dla tych, ktorym magii brak. * * * Tego dnia podrozowalem, podobnie jak poprzedniego, zalesionym stokiem. Z poczatku byl rozlegly i lagodnie nachylony. Moglem maszerowac, majac na widoku droge, ciagnaca sie odrobine nizej. Olbrzymie drzewa zatrzymywaly na koronach wieksza czesc sniegu, totez moja trasa byla dosc urozmaicona, od czasu do czasu przecinana glebokimi zaspami, lecz latwa, a nawet przyjemna. Pod wieczor drzewa staly sie mniejsze, a stok bardziej stromy. Gdy nadszedl czas rozbijac oboz na noc, bylismy zmuszeni szukac plaskiej polany, na ktorej daloby sie rozstawic namiot. Zeszlismy niemaly kawalek po stoku, nim natrafilismy na wlasciwe miejsce. Kiedy rozbilismy oboz, krolowa Ketriken podniosla wzrok w gore, na droge, przyjrzala sie jej z namyslem, a potem wydobyla mape i w gasnacym swietle dnia studiowala ja uwaznie, az zapytalem, czy cos ja niepokoi.Stuknela w pergamin palcem obciagnietym rekawiczka. -Przez caly jutrzejszy dzien droga bedzie sie wspinala coraz wyzej i zbocza beda coraz bardziej strome. Nie dasz rady dotrzymac nam kroku. Zostawimy 451 za soba drzewa. Bedziemy wedrowali przez naga, skalista ziemie. Powinnismy zabrac ze soba opal, ile tylko laziaki udzwigna. - Zachmurzyla sie. - Moze bedziemy musieli zwolnic tempo, bys za nami nadazyl.-Dam sobie rade - obiecalem. Napotkalem spojrzenie blekitnych oczu. -Mozliwe, ze pojutrze bedziesz musial dolaczyc do nas na drodze. - Nie spuszczala ze mnie wzroku. -Skoro tak, jakos to przezyje - probowalem sie usmiechnac, choc czulem niepokoj. - Mam inne wyjscie? -Zadne z nas nie ma innego wyjscia - mruknela do siebie krolowa Ketriken. Tej nocy, gdy skonczylem czyszczenie naczyn, Pustka ponownie rozlozyla plansze. Przyjrzalem sie kamieniom, ale musialem pokrecic glowa. -Nie znalazlem rozwiazania - przyznalem. -No, cale szczescie - oznajmila. - Gdybys ty sam albo nawet z pomoca wilka rozwiazal te zagadke, chybabym zaniemowila ze zdumienia. To trudne zadanie, ale teraz zagramy kilka partii i jesli bedziesz uwazal, co sie dzieje, mozesz znalezc rozwiazanie. Nie udalo mi sie tego dokonac, wiec znowu poszedlem spac, majac przed oczyma trudny uklad kamieni. Nastepnego dnia marsz odbywal sie tak, jak przewidziala krolowa Ketriken. Juz w poludnie przedzieralem sie w towarzystwie Wilgi przez krzaki i brnalem po luznych kamieniach rozsypanych na zboczu. Choc droga wymagala od nas niemalego wysilku, piesniarka zadawala setki pytan, a wszystkie dotyczyly trefnisia. Co wiem o jego pochodzeniu? Kto mu szyl ubrania? Czy kiedykolwiek byl powaznie chory? Wciaz udzielalem odpowiedzi, ktore dawaly mozliwie malo informacji lub wcale. Przypuszczalem, ze wreszcie sie znuzy ta watpliwa rozrywka, ale byla zajadla niczym buldog. Wreszcie, zirytowany po granice wytrzymalosci, zapytalem, co ja wlasciwie tak fascynuje w osobie blazna. Zrobila dziwna mine, troche jakby sie zbierala na odwage. Zaczela cos mowic, umilkla, po chwili jednak nie wytrzymala. -Blazen jest kobieta, i kocha sie w tobie. Stanalem jak wryty. Probowalem odgadnac, o co jej wlasciwie chodzi. Gdyby nie zaczela sie smiac, moze nawet wymyslilbym jakas odpowiedz. Cos w jej smiechu obrazilo mnie tak gleboko, ze odwrocilem sie plecami i podazylem dalej stromym zboczem. -Spiekles raka! - zawolala za mna. Piala z rozbawienia. - Poczerwieniales az na karku! Przez te wszystkie lata sie nie domysliles? Niczego nie podejrzewales? -Niedorzeczny pomysl - rzucilem, nawet sie nie ogladajac. -Doprawdy? Powiedz mi, ze masz absolutna pewnosc, ze sie myle! 452 Nie zaszczycilem jej odpowiedzia. Wlasnie sie przebijalem przez kepe krzakow, wiec tylko przestalem przytrzymywac galezie. Wiedziala, ze jestem rozgniewany, bo smiala sie w glos. Wyszedlem spomiedzy chaszczy i stanalem, patrzac na niemal pionowa skalna sciane. Zarosla sie skonczyly, spod sniegu wystawaly tylko okruchy szarej skaly.-Stoj w miejscu! - ostrzeglem Wilge, gdy pojawila sie obok mnie. Rozejrzala sie wokol i az wstrzymala oddech. Podnioslem wzrok w gore, gdzie droga wila sie po zboczu na podobienstwo rowka wyzlobionego w kawalku drewna. Jedyna bezpieczna trasa. Nad nami wznosila sie stroma sciana zarzucona glazami. Jeszcze tu i owdzie czepialy sie jej powykrecane wiatrem drzewka i pojedyncze krzaki, z korzeniami wystajacymi z kamienistej ziemi, nierowno pokryte szronem. Juz samo wspiecie sie na droge stanowilo pewne wyzwanie. Pochylosc, po ktorej wedrowalismy od rana, robila sie stopniowo coraz bardziej stroma, wiec nie powinienem byc zaskoczony, ale tak sie skupilem na wybieraniu najlepszej sciezki, ze od dluzszego czasu nie zerkalem w gore. -Bedziemy musieli wrocic na droge - oznajmilem, a Wilga w milczeniu pokiwala glowa. Latwiej bylo powiedziec, niz zrobic. Kamienie usuwaly mi sie spod stop, kilka razy wyladowalem na czworakach. Za soba slyszalem ciezki oddech Wilgi. -Juz niedaleko! - krzyknalem do niej. Slepun pojawil sie znikad, minal nas bez wysilku, w kilku susach znalazl sie na drodze. Zniknal za krawedzia, a po krotkiej chwili wystawil leb. Zaraz obok niego pojawil sie trefnis, spogladajac w dol z niepokojem. -Trzeba wam pomoc?! - zawolal. -Nie! Damy rade! - odkrzyknalem. Przykucniety przylgnalem do pnia karlowatego drzewka, uspokoilem oddech, otarlem pot z oczu. Wilga przystanela tuz za mna. Wtedy nagle poczulem, ze jestem blisko drogi. Miala bystry nurt, jak rzeka. Podobnie jak rzeka zawirowuje powietrze, budzac wiatr, tak czynila droga. Nie byl to wiatr zimowego chlodu, lecz zycia, jednoczesnie bliskiego i odleglego. Unosila sie na nim przedziwna istota blazna i obawa o zacisnietych ustach, nalezaca do Pustki, a takze smutna determinacja krolowej Ketriken. Byly dla mnie tak oddzielne, tak latwo rozpoznawalne, jak bukiety roznych gatunkow wina. -Bastardzie Rycerski! - Wilga klepnela mnie otwarta dlonia miedzy lopatki. -Co takiego? -Ruszze sie nareszcie! Nie wytrzymam tu dluzej, nogi mi dretwieja. Pokonalem ostatni fragment stoku. Dzieki plynacej Mocy bezwiednie odbieralem obecnosc Wilgi. Czulem, jak przemieszcza stopy, jak sie chwyta mizernej kosowki. Stalem chwile na krawedzi, a potem uczynilem krok i znalazlem sie na 453 powierzchni drogi; zeslizgnalem sie w jej objecia jak porwane nurtem bezbronne dziecko.Blazen czekal. Krolowa Ketriken, prowadzaca stadko laziakow, ogladala sie niespokojnie przez ramie. Wzialem gleboki oddech i odnioslem wrazenie, ze jakos biore sie w garsc. Slepun niespodziewanie wetknal mi w dlon zimny nos. "Badz ze mna" - poprosil. Chcial wzmocnic laczaca nas wiez, a ja sie przestraszylem, bo nie potrafilem mu pomoc. Spojrzalem w wilcze slepia i nagle znalazlem pytanie. "Stoisz na drodze. Sadzilem, ze zwierzeta nie moga z niej korzystac". Prychnal z odraza. "Jest pewna roznica miedzy tym, co sie uwaza za rozsadne, a tym, co sie robi. Powinienes tez byl zauwazyc, ze laziaki maszeruja droga od ladnych kilku dni". Oczywiscie. "Czemu dzikie zwierzeta jej unikaja?" "Bo decyduja same. Laziaki sa zalezne od ludzi i pojda za nimi wszedzie. Dlatego tez nie starcza im rozumu, zeby uciekac przed wilkiem. Jesli je wystrasze, biegna do ludzi. To tak samo jak z konmi i bydlem nad rzeka. Z wlasnej woli poplyna tylko wowczas, gdy grozi im smierc od drapieznikow albo z glodu, ale czlowiek potrafi je przekonac do przeplyniecia rzeki, gdy zechce sie znalezc po drugiej stronie. Mysle, ze te stworzenia sa niezbyt madre". "To dlaczego jestes na drodze?" - zapytalem z usmiechem. "Nie igraj z ogniem" - rzekl powaznie. -Bastardzie! Drgnalem i odwrocilem sie do Pustki. -Nic mi nie jest - zapewnilem, choc wiedzialem, ze to nieprawda. Zdobycza.] dzieki zmyslowi Rozumienia doskonale zdawalem sobie sprawe z obecnosci innych istot zywych w poblizu, a tu nie zauwazylem Pustki, dopoki sie nie odezwala. Cos takiego bylo w tej drodze Mocy, ze przytlumialo Rozumienie. Jesli nie myslalem intensywnie o Slepunie, blakl w moim umysle i w koncu sie przemienial w nieuchwytny cien. "Zniknalbym jeszcze bardziej, gdybym nie trzymal sie blisko ciebie" - podkreslil z obawa. -Wszystko bedzie dobrze - obiecalem. - Po prostu musze sie miec na bacznosci. Pustka uznala, ze mowie do niej. -Owszem, powinienes. - Zdecydowanym ruchem ujela mnie pod ramie i pociagnela za soba. Inni byli juz daleko. Wilga szla z trefnisiem, spiewajac jakas milosna ballade, ale on, wyraznie zatroskany, ogladal sie na mnie. Kiwnalem mu uspokajajaco glowa, a on skinieniem dal znac, ze zrozumial. Pustka uszczypnela mnie w ramie. - Uwazaj, co mowie. Odpowiadaj. Rozwiazales zagadke? -Jeszcze nie - przyznalem. 454 Dzien byl cieplejszy, ale wiatr, ktory nas nagle omiotl, przyniosl ze soba lodowaty chlod gorskich szczytow. Czulem na policzkach zimno, chociaz droga Mocy kazala mi o tym nie pamietac. Wspinala sie teraz stale w gore, a przeciez ja odnosilem wrazenie, ze poruszam sie po niej bez zadnego wysilku. Oczy mi mowily, ze podazamy ku szczytowi gory, lecz szedlem tak latwo, jakbym schodzil w doline.Pustka znowu mnie uszczypnela. -Szukaj rozwiazania - rozkazala szorstko. - I nie daj sie zwiesc. Twoje cialo walczy z chlodem. Nie mozesz ignorowac zimna tylko dlatego, ze o nim nie pamietasz. Przyspiesz kroku. Jej slowa wydaly mi sie jednoczesnie madre i zwariowane. Zdalem sobie sprawe, ze staruszka nie tylko wspiera sie na mym ramieniu, ale takze pociaga do tylu. Szedlem przez nia wolniej. Skrocilem krok, zeby wyrownac do jej tempa. -Innym chyba nie dzieje sie zadna krzywda od zimna - zauwazylem. -To prawda, ale oni nie sa starzy ani wrazliwi na Moc. Wieczorem beda obolali, a jutro sprobuja isc wolniej. Ta droga zostala zbudowana z zalozeniem, ze ci, ktorzy beda z niej korzystali, albo nie beda odczuwali jej subtelnego wplywu, albo tez beda wyuczeni, jak sobie z nim radzic. -Skad tyle wiesz? - zapytalem. -Chcesz sie dowiedziec czegos o mnie czy o drodze? - burknela zirytowana. -O jednym i o drugim - zdecydowalem. Nie odpowiedziala. -Pamietasz z dziecinstwa jakies wyliczanki? - zagadnela po pewnym czasie. Sam nie wiem, dlaczego sie rozzloscilem. -Nie pamietam! - odparlem szorstko. - Nie pamietam w ogole swojego dziecinstwa, nie znam zadnych wyliczanek. Mozna pewnie powiedziec, ze zamiast nich uczylem sie na pamiec regul panujacych w stajniach. Mam ci wyrecytowac pietnascie warunkow, jakie musi spelniac dobry kon? -Lepiej mi wyrecytuj "Szesciu czarownikow zjechalo do Stromego" - warknela. - W moich czasach dzieci nie tylko znaly wyliczanki, ale tez rozumialy ich znaczenie. W tym wierszu jest mowa o gorze, ty bezmyslny szczeniaku! O gorze, na ktora zaden czarownik nie wspial sie az pod samo niebo. Przeszedl mnie dreszcz. Zaledwie kilka razy w zyciu zdarzylo mi sie zetknac z bezsprzecznym urzeczywistnieniem symbolu, przerazajacym w swej niezaprze-czalnosci. Jak teraz. Pustka zerwala mi z oczu zaslone, bym wreszcie pojal fakty, znane mi nie od dzisiaj. -Czarownicy to ludzie dysponujacy Moca, prawda? - zapytalem cicho. - Szesciu, pieciu i czterech... kregi Mocy, a potem ich poszczegolni czlonkowie... - Staralem sie myslec logicznie i podpierac intuicja. - Dlatego znikali ludzie obdarzeni krolewska magia, ci starzy, ktorych nie moglismy odnalezc. Skoro krag 455 Konsyliarza zawiodl pokladane w nim nadzieje, a krol Szczery potrzebowal pomocy do obrony krolestwa, szukalismy dawnych czlonkow kregow Mocy, ksztalconych przez mistrzynie Troskliwa w czasach, nim mistrzem Mocy zostal Konsy-liarz. Nie sposob bylo odnalezc zadnych spisow imion, a gdy juz natrafilismy na slad ktoregos z utalentowanych, okazywalo sie, ze nie zyje lub zniknal w tajemniczych okolicznosciach. Podejrzewalismy zdrade.-Zdrada nie bylaby niczym nowym dla czlonkow kregow Mocy - prych-nela Pustka - ale najczesciej ludzie, ktorzy stawali sie w krolewskiej magii coraz bieglejsi, wreszcie byli przez nia wzywani. Czlowiek dostatecznie dobrze wyuczony korzystania z Mocy mogl przezyc podroz ta droga, inni przepadali marnie. -A jesli mu sie udalo? Pustka zmierzyla mnie dlugim spojrzeniem, lecz nie odpowiedziala. -Co jest na koncu tej drogi? Kto ja zbudowal i dokad prowadzi? -Do krola Szczerego - oparla w koncu cicho. - Prowadzi do krola Szczerego. Tobie i mnie wystarczy wiedziec tyle. -Ty wiesz znacznie wiecej! - wybuchnalem. - I ja takze. Ta droga prowadzi do zrodla wszelkiej Mocy. Tym razem zerknela na mnie z obawa, potem zatopila wzrok w oddali. -Nic mi o tym nie wiadomo - rzekla oschle. Po chwili jednak ruszylo ja sumienie. - Mam swoje podejrzenia, slyszalam to i owo. Przepowiednie, legendy, plotki. -Skad je znasz? - naciskalem. -Takie jest moje przeznaczenie. Ty takze podazasz za swoim. Nie powiedziala na ten temat juz ani jednego slowa. Za to ponownie zajela mnie gra. Naszkicowala mi przed oczyma uklad kamieni na planszy i wypytywala, jakie ruchy bym uczynil, gdybym mial czarny, czerwony lub bialy kamien. Probowalem sie skupic na zadaniach. Mimo wszystko ignorowanie sily Mocy promieniujacej z drogi przypominalo ignorowanie silnego wiatru lub wartkiego nurtu lodowatej rzeki. Moglem sie starac nie zwracac nan uwagi, ale w ten sposob sila nie znikala. W srodku roztrzasania strategii gry zaczynalem sie nagle zastanawiac nad wzorem wlasnych mysli i dochodzilem do wniosku, ze w rzeczywistosci nie sa moje, ale innych ludzi, na ktorych sie natykalem. Owszem, staralem sie rozwiazywac zagadke, ale to nie uciszalo choru glosow szepczacych mi w glowie. Trakt wil sie coraz wyzej. Gora wznosila sie po naszej lewej stronie prawie pionowo, a po prawej rownie stromo opadala w dol. Wiekszosc drog lawiruje pomiedzy szczytami i korzysta z przejsc dolina. Ta natomiast prowadzila zboczem ku wierzcholkowi. Nim dzien poczal sie zblizac do wieczoru, Pustka i ja zostalismy daleko za innymi. Slepun pobiegl przed nami, a potem wrocil, by nam odraportowac, ze znaleziono juz miejsce na oboz, szerokie l plaskie, ze juz rozstawiono namiot. Przed zmrokiem wiatr sie wzmogl. Z przyjemnoscia myslalem o cieple i odpoczynku. Sprobowalem przekonac Pustke, zeby przyspieszyla kroku. 456 -Ja mam przyspieszyc? - zdziwila sie staruszka. - To ty caly czas zwalniasz.Ostatni odcinek drogi przed odpoczynkiem zawsze wydaje sie najdluzszy. Tak mi mowili zolnierze Koziej Twierdzy. Teraz mialem wrazenie, ze sie przedzieramy przez gesty miod, tak ciezkie mialem stopy. Chyba ciagle sie zatrzymywalem. Kilka razy Pustka ciagnela mnie za reke i powtarzala, bym sie ruszyl. Nawet kiedy wreszcie wyszlismy zza jakiegos skalnego garbu i zobaczylem przed nami oswietlony namiot, nie potrafilem sie zmusic do szybszego kroku. Wzrok mnie mamil jak w sennej goraczce. Raz mi sie zdawalo, ze schronienie jest tuz, a w nastepnej chwili przekonywalem sie, iz jeszcze do niego daleko. Brnalem naprzod z ogromnym wysilkiem. Otaczaly mnie szepty. Ciemnosc zamglila oczy. Musialem mruzyc powieki, by cokolwiek widziec w zimnym wietrze. Mijal nas tlum na drodze: obladowane osly, rozesmiane dziewczeta z koszami jasnej przedzy. Obrocilem sie za ktoryms handlarzem. Niosl rame obwieszona tuzinami miedzianych dzwonkow, najrozniejszych ksztaltow, dzwieczacych w kazdym tonie. Pociagnalem Pustke za ramie, chcialem, zeby takze zwrocila na niego uwage;, ale uwiezila mi dlon w zelaznym uchwycie i pociagnela naprzod. Jakis chlopak schodzil na dol, do miasta. Niosl kosz pelen jaskrawych gorskich kwiatow o oszalamiajacym zapachu. Wyrwalem reke z dloni Pustki. Pospieszylem za nim, chcialem kupic troche kwiatow dla Sikorki, do jej pachnacych swiec. -Na pomoc! - uslyszalem Pustke. Obejrzalem sie i nie zobaczylem jej obok. Zginela w tlumie. -Pustka! - Spojrzalem znowu w strone chlopaka, ktory wlasnie znikal mi z oczu. - Zaczekaj! - zawolalem do niego. -Zginie! - krzyknela Pustka. W jej glosie brzmial strach i rozpacz. Nagle Slepun uderzyl mnie w plecy i powalil na ziemie, na cienka warstwe sniegu pokrywajaca gladka powierzchnie drogi. Mimo rekawic otarlem sobie dlonie do krwi, a w kolanach poczulem ostry bol, jakby mi je kto przypalal zywym ogniem. -Wariat! - warknalem na niego i probowalem sie podniesc, ale chwycil mnie zebami za nadgarstek i znowu rozciagnal na drodze. Tym razem ujrzalem pod soba bezkresna otchlan. Bol i zdumienie unieruchomily noc, tlum ludzi zniknal, zostalem tylko ja i moj wilk. -Slepunie, co robisz? - zaprotestowalem slabo. - Pozwol mi wstac! W odpowiedzi mocniej zacisnal szczeki i zaczal mnie odciagac od krawedzi drogi. Nie spodziewalem sie, ze jest taki silny, a moze raczej nigdy nie przypuszczalem, ze moglby te sile obrocic przeciwko mnie. Machalem bezskutecznie wolna reka, przez caly czas wyrzekajac i probujac sie podniesc na nogi. Jeden z wilczych klow zaglebil mi sie w cialo, poplynela krew. Nagle zjawili sie trefnis oraz krolowa Ketriken; chwycili mnie pod ramiona, dzwigneli na nogi. 457 -Oszalal kompletnie! - Probowalem sie od nich oswobodzic. Za nimi nadbiegala Wilga ze smiertelnie blada twarza.-Biedaczysko! - Przyklekla i z calych sil uscisnela wilka. Slepun ciezko dyszal. Gest piesniarki sprawil mu wyrazna przyjemnosc. -Co z toba? - zapytalem go. Podniosl na mnie wzrok, lecz nie odpowiedzial. W pierwszym odruchu podnioslem dlon do ucha. Zareagowalem calkiem bez-rozumnie: przeciez wilk nigdy nie przemawial glosem. Zaskowyczal i to uslyszalem zupelnie wyraznie. Zwykly psi skowyt. -Slepunie! - krzyknalem. Cofnal sie, wspial na tylne lapy, przednie oparl mi na piersi. Leb mial na wysokosci mojej twarzy. Pochwycilem echo jego obawy i rozpaczy, ale nic wiecej. Siegnalem ku niemu Rozumieniem. Nie moglem go znalezc. Nie czulem nikogo. Wszyscy byli dla mnie niczym dotknieci kuznica. Rozejrzalem sie po przestraszonych twarzach i zdalem sobie sprawe, ze cos do mnie mowia, nie, nawet krzycza, cos o krawedzi drogi i o czarnej kolumnie, i... Co sie dzieje? Co sie dzieje?! Po raz pierwszy w zyciu uderzylo mnie, jak niezgrabna jest mowa. Tyle, slow powiazanych razem, kazdy glos wymawiajacy je inaczej - tak oto sie porozumiewalismy. -Bastardzie, ba starcie, tarcie! - krzyczeli, majac na mysli mnie, chyba mnie, ale przeciez w kazdych ustach brzmialo to slowo inaczej, kazdy przez nie widzial calkiem inny charakter. Slowa byly takie niezgrabne, nie potrafilem sie skupic na tym, co ludzie chca nimi wyrazic. Zupelnie jakbym sie targowal z handlarzami z dalekich ziem, ktorzy wskazuja swoje towary, a potem podnosza w gore palce, usmiechajac sie i marszczac czolo, a ja odgaduje, ciagle tylko odgaduje znaczenie ich mowy. -Ciii... - odezwalem sie. - Blagam. Cicho! - Marzylem jedynie o tym, zeby ucichli, zeby przestali krzyczec. Przyciagnal moja uwage dzwiek wypowiedzianych przeze mnie slow. - Ciii... - powtorzylem, zdumiewajac sie, w jak skomplikowany sposob musze skladac usta, by wyartykulowac podobne gloski. - Blagam - rzeklem ponownie i uswiadomilem sobie, ze slowo oznacza zbyt wiele, by moglo utrzymac prawdziwe znaczenie. Dawno temu, gdy dopiero co trafilem do Brusa, krolewski koniuszy kazal mi wyprzac dwojke koni. Wtedy dopiero poznawalismy sie nawzajem - takiego zadania nikt przy zdrowych zmyslach nie powierzylby dziecku, jednak mnie sie udalo je wykonac. Z niemalym trudem wdrapalem sie najpierw na jedno, potem na drugie spokojne zwierze i po kolei odpinalem wszystkie blyszczace klamerki i zapinki, poki uprzaz nie legla na ziemi, rozlozona na czesci pierwsze. Gdy wreszcie Brus przyszedl sprawdzic, co zabralo mi tak duzo czasu, stanal oniemialy. Nie mogl mnie obarczyc wina, gdyz wykonalem jego polecenie. Jesli o mnie 458 chodzi, zdumiony bylem, ze z tylu fragmentow sklada sie to cos, co z poczatku wydawalo mi sie caloscia.Teraz mialem podobne wrazenie. Tyle dzwiekow potrzebnych do stworzenia slow, tyle slow, by nadac ksztalt mysli. Nigdy wczesniej sie nad tym nie zastanawialem. Teraz stalem przed nimi, tak przesiakniety esencja Mocy drogi, ze ludzki jezyk wydawal mi sie dziecinnie niezdarny, niczym jedzenie owsianki palcami. Wyrazy byly powolne i niedokladne, tyle samo znaczenia ukrywaly, co odslania-ly. -Bastardzie, prosze, musisz... - zaczela krolowa Ketriken, a ja tak gleboko sie pograzylem w rozwazaniu mozliwych znaczen tych trzech slow, ze nie uslyszalem pozostalych. Trefnis ujal mnie za reke i wprowadzil do namiotu. Popychal mnie, poki nie usiadlem, wtedy zdjal mi czapke, rekawice i plaszcz. Bez slowa wetknal mi w rece kubek z goracym wywarem. To potrafilem zrozumiec, ale szybka, niespokojna rozmowa innych przypominala mi gdakanie stadka przestraszonych kur. Obok ulozyl sie wilk, wielki leb wsparl na moich udach. Pogladzilem dlonia szeroka czaszke, przesunalem palcami po miekkich uszach. Przycisnal sie do mnie mocniej, jakby w gescie blagania. Podrapalem go za uszami, moze tego wlasnie chcial. Strasznie bylo nie wiedziec. Zapanowal ogolny balagan. Probowalem sprostac swoim obowiazkom, ale inni ciagle wyjmowali mi wszystko z rak. Pustka kilkakrotnie szczypala mnie i krzyczala: -Nie spij! Za ktoryms razem tak mnie zafascynowal ruch jej warg, ze nie zauwazylem, kiedy odeszla. Nie przypominam sobie, co wlasciwie robilem, gdy chwycila mnie za kark szponiasta dlonia. Pochylila mi glowe i przytrzymywala, stukajac kolejno w kazdy kamien rozlozony na planszy do gry. Czarny kamien wcisnela mi w reke. Zupelnie niespodziewanie cos sie przede mna otworzylo. Pomiedzy mna a gra nie bylo przestrzeni. Sprobowalem kilku ustawien kamienia. Wreszcie odnalazlem ruch doskonaly, a kiedy ulozylem pion na miejscu, nagle jakby mi ktos odetkal uszy albo jakbym rozwarl sklejone snem powieki. Rozejrzalem sie po otaczajacych mnie twarzach. -Przepraszam - baknalem ni z tego, ni z owego. - Przepraszam. -Lepiej ci? - zapytala Pustka miekko. Traktowala mnie jak male dziecko. -Jestem bardziej soba. - Zajrzalem jej prosto w oczy. - Powiedz, co sie ze mna dzialo? - spytalem rozpaczliwie. -To Moc. Nie jestes wystarczajaco silny. Niewiele brakowalo, a poszedlbys droga, ktorej od dawna nie ma. Zostal tylko jakis drogowskaz. Kiedys szlak sie w tamtym miejscu rozwidlal, jedna czesc prowadzila w doline, druga nadal wspina sie po zboczu. Droga prowadzaca w doline zapadla sie wiele lat temu, pewnie zmieciona jakims kataklizmem. Zostaly z niej tylko glazy na dnie przepasci, lecz 459 w oddali widac, ze wydobywa sie z ruin i wiedzie gdzies dalej. Niknie miedzy kolejnymi glazami. Krol Szczery nie mogl podazyc w tamta strone, ale ty omal nie znalazles wlasnej smierci na tej dawnej drodze. - Przerwala, obrzucila mnie srogim spojrzeniem. - Za moich czasow... - Westchnela. - Nie przygotowano cie do twojej roli, wiec niby jak masz sprostac temu wyzwaniu? Jesli tylko na tyle cie stac... Jestes pewien, ze krol Szczery zyje? - spytala znienacka. - Ze samotnie przetrwal te probe?Zdecydowalem, ze przynajmniej jedno z nas powinno porzucic tajemniczosc. -Widzialem go we snie narzuconym Moca. Byl w miescie, pomiedzy ludzmi, ktorych mijalismy dzisiaj. Zanurzyl dlonie i przedramiona w magicznej rzece i ruszyl dalej, obciazony sila. -Na boga rybakow! - zakrzyknela Pustka. Na jej twarzy dostrzeglem przerazenie i podziw. -Nie mijalismy dzisiaj zadnych ludzi - zaprotestowala Wilga. Drgnalem zaskoczony. Nie zauwazylem, ze usiadla obok, poki sie nie odezwala. -Kazdy, kto kiedykolwiek wstapil na te droge, zostawil na niej okruszyne siebie. Twoje zmysly nie pozwalaja na spotkanie z duchami, ale Bastard chodzi pomiedzy nimi niczym w gestym tlumie. Bezbronny i naiwny jak dziecko. - Pustka legla na swoim poslaniu, poglebily sie zmarszczki na jej twarzy. - Jak takie dziecko moze byc katalizatorem? - Nie skierowala pytania do nikogo w szczegolnosci. - Nie wiesz, jak sie uchronic przed soba samym. I ty masz zbawic swiat? Trefnis wychylil sie spod koca, ujal mnie za reke. Tym spokojnym dotykiem wlal we mnie troche sily. -Proroctwa nigdy nie wspominaly o uzdolnieniach. Tylko o wytrwalosci. Przypomnij sobie slowa Bialego Filara: "A sa oni niczym krople deszczu uderzajace o kamienna wieze czasu. W koncu zawsze deszcz zwycieza, nie wieza". - Lekko scisnal moja dlon i puscil. -Palce masz jak lod - powiedzialem. -Jest mi niewiarygodnie zimno - przyznal. Podciagnal kolana pod brode, objal je ramionami. - Jestem zmarzniety i zmeczony. Ale wytrwaly. Przenioslem spojrzenie na Wilge. Usmiechala sie. Alez mnie denerwowala! -Mam troche kozlka - odezwalem sie do blazna. - Rozgrzewa i daje sile. -Kozlek - mruknela Pustka jakby ze wstretem. Jednak po chwili zastanowienia dodala zupelnie innym tonem: - Moze to i niezly pomysl... Tak. Kozlek. Gdy wyciagnalem ziele z bagazu, wyjela mi je z rak, jakby sie obawiala, ze moglbym sie nim skaleczyc. Mruczala cos do siebie, odmierzajac do dwoch kubkow skape porcje. 460 -Widzialam, ile potrafisz sobie nasypac - zbesztala mnie, wlasnorecznie przyrzadzajac napar. Do herbaty dla siebie, Wilgi oraz dla krolowej Ketriken nie dodala kozlka.Siorbalem powoli goracy wywar, smakujac cierpki smak, a potem rozkoszujac sie cieplem w zoladku. Delikatne ciarki rozpelzly mi sie po ciele. Patrzylem na trefnisia. I on zmiekl w objeciach ziela, oczy zaczely mu blyszczec. Krolowa Ketriken z marsem na czole studiowala mape. -Bastardzie Rycerski - rzekla nagle. - Spojrzyj tutaj, prosze. Okrazylem piecyk, a ledwie usiadlem, juz zaczela mowic. -Chyba doszlismy dotad. - Wskazala pierwszy punkt oznaczony na mapie. - Szczery powiedzial, ze dotrze do wszystkich trzech miejsc wyroznionych na tej mapie. Moim zdaniem w czasach, gdy ja kreslono, droga, na ktorej dzisiaj omal nie zginales, byla w doskonalym stanie. Teraz jej nie ma, i to juz od dawna. - Krolowa zajrzala mi w twarz. - Co twoim zdaniem uczynil Szczery, dotarlszy do tego punktu? Zastanawialem sie chwile. -Krol Szczery jest czlowiekiem myslacym logicznie. Ten nastepny, drugi punkt, wydaje sie oddalony o trzy, najwyzej cztery dni drogi. Moim zdaniem krol najpierw tam podazyl w poszukiwaniu Najstarszych. Do trzeciego punktu mozna by dotrzec z drugiego... w tydzien. Wydaje mi sie, ze krol zdecydowalby wczesniej sprawdzic tamte dwa miejsca. Gdyby tam nic nie znalazl, moglby wrocic tutaj, probowac zejsc na dol... do tego... cokolwiek tam jest. Krolowa Ketriken zmarszczyla brew. Niespodzianie przypomnialo mi sie, jak gladkie miala czolo, gdy ujrzalem ja po raz pierwszy. Teraz rzadko jej twarz pozostawala wolna od wyrazu troski i zmartwienia. -Moj malzonek wyruszyl bardzo dawno, a przeciez nam nie zajelo tak wiele czasu dotarcie do tego miejsca. Moze Szczery nie powrocil, poniewaz jest tam, w dole. Poniewaz wiele czasu zabralo mu znalezienie sposobu, zeby sie tam dostac i ruszyc w dalsza droge. -Mozliwe - przyznalem niespokojnie. - Trzeba jednak pamietac, ze jestesmy dobrze zaopatrzeni i podrozujemy grupa. Krol Szczery, nim tutaj dotarl, byl zapewne samotny i nie mial wielkich zapasow. - Nie chcialem odslaniac przed krolowa swych podejrzen, a obawialem sie, ze krol Szczery zostal ranny w ostatniej potyczce. Nie widzialem powodu, by ja jeszcze bardziej niepokoic. Wbrew wlasnej woli, zupelnie odruchowo, zaczalem siegac ku krolowi Szczeremu. Nie wolno! Zamknalem oczy, zasklepilem sie w sobie. Czy to tylko wyobraznia, czy rzeczywiscie dostrzeglem na powierzchni Mocy skaze, nazbyt znajome uczucie zdradliwej sily? Ponownie wznioslem mury chroniace moj umysl. -... sie rozdzielic? -Wybacz, krolowo, nie sluchalem - przyznalem sie pokornie. 461 Nie jestem pewien, czy ujrzalem w jej oczach irytacje, czy strach. Ujela mnie za reke.-Uwazaj, co mowie - rozkazala. - Jutro zaczniemy szukac zejscia. Jesli jakies znajdziemy, ruszymy na dol. Moim zdaniem nie powinnismy poswiecac na poszukiwania wiecej niz trzy dni. Jesli nic nie znajdziemy, ruszymy dalej pod gore. Jest tez inna mozliwosc. Rozdzielimy sie. Jedni... -Nie powinnismy sie rozdzielac - wtracilem spiesznie. -Najpewniej masz racje - zgodzila sie krolowa Ketriken - ale ta podroz zabiera tyle czasu, tak dlugo trwa, a ja od tak dawna jestem sama z moimi pytaniami. Nie potrafilem wymyslic zadnej odpowiedzi, wiec udawalem, ze jestem bardzo zajety drapaniem Slepuna za uszami. "Bracie moj. - Szept zaledwie, ale opuscilem wzrok na Slepuna. Polozylem mu dlon na karku, wzmacniajac wiez dotykiem. - Byles pusty jak kazdy zwykly czlowiek. W ogole mnie nie czules". "To prawda. Nie wiem, co sie ze mna dzialo". "Ja wiem. Odszedles ode mnie jeszcze dalej, na druga strone. Balem sie, ze pojdziesz za daleko i nie dasz rady wrocic. Balem sie, ze to sie juz stalo". "Co to znaczy: ode mnie na druga strone?" -Znowu slyszysz wilka? - spytala mnie krolowa Ketriken. Zdumiony podnioslem na nia wzrok, napotkalem jej niespokojne spojrzenie. -Tak - odpowiedzialem. - Skad wiedzialas, pani, ze nie moglismy sie porozumiec? -Sama nie wiem. Domyslilam sie. Byl wyjatkowo niespokojny, a ty zdawales sie dziwnie odlegly. "Ona ma Rozumienie. Prawda, krolowo?" Nie moge stwierdzic z cala pewnoscia, ze cos ich zwiazalo. Dawno temu, jeszcze w Koziej Twierdzy, ktoregos razu zdawalo mi sie, ze wyczulem, jak krolowa Ketriken uzywala Rozumienia. Przypuszczam, ze mogla z niego korzystac i pozniej, a ja nie musialem o niczym wiedziec, skoro mialem tak otepiale zmysly, ze ledwie wyczuwalem wilka, z ktorym bylem zwiazany. Slepun uniosl leb i popatrzyl na krolowa Ketriken, a ona odpowiedziala mu spokojnym spojrzeniem. -Czasami zaluje - dodala, zmarszczywszy brwi - ze nie potrafie tak jak ty z nim rozmawiac. Gdybym mogla wykorzystac go jako zwiadowce, zyskalabym wieksza pewnosc, ze nie czyha na nas zadne niebezpieczenstwo. Moglby nawet odnalezc jakas sciezke prowadzaca w dol, niewidoczna dla naszych oczu. "Jesli bedziesz mnie slyszal na tyle, zeby jej powiedziec, co widze, chetnie podejme sie tego zadania". -Slepun z przyjemnoscia ci pomoze, pani - przekazalem. Obdarzyla mnie zmeczonym usmiechem. 462 -Wobec tego, jesli tylko zdolasz pozostac swiadom nas obojga, mozesz pelnic role lacznika. - Jej slowa tak wiernie oddawaly mysl wilka, ze az poczulem sie nieswojo, ale tylko pokiwalem glowa.Rozmowa wymagala ode mnie calkowitego skupienia uwagi, inaczej mi umykala. Zupelnie jakbym byl smiertelnie znuzony, a usilowal odepchnac od siebie sen. Czy dla krola Szczerego bylo to rownie trudne? "Mozna sobie z tym poradzic, tylko trzeba leciutko, delikatnie. Troche przypomina to kierowanie narowistym koniem, ktory walczy z kazdym ruchem wedzidla. Ty nie jestes jeszcze gotowy, chlopcze, wiec nie daj sie poniesc. Zaluje, lecz nie ma innego sposobu, zebys do mnie dotarl. Jest tylko jedna droga i musisz nia podazac. Nie, nie odpowiadaj. Pamietaj, ze sa inni, ktorzy nadsluchuja ciagle, choc moze nie tak uwaznie jak ja. Badz ostrozny". Kiedys krol Szczery powiedzial, ze dotyk Mocy mego ojca, ksiecia Rycerskiego, odbieralo sie podobnie jak stratowanie przez konia. Ze ksiaze Rycerski pakowal sie w umysl czlowieka, spiesznie zalewal go informacjami i znikal. Teraz zyskalem lepsze pojecie o tym, co stryj mial wowczas na mysli. Czulem sie, co prawda, raczej jak ryba wyrzucona na brzeg. Natychmiast po ustaniu kontaktu z krolem Szczerym ogarnelo mnie wrazenie nieodzalowanej straty. Dluzsza chwile potrwalo, nim sobie przypomnialem, ze jestem samodzielna istota. Gdybym nie byl juz wzmocniony dzialaniem kozlka, najpewniej stracilbym przytomnosc. Na szczescie ziele dzialalo coraz mocniej. Otulalo moje zmysly jak cieplym miekkim kocem. Czujnosc gdzies zniknela, bylem przytlumiony, spokojny. Przelknalem ostatnich kilka lykow naparu i czekalem na przyplyw energii, jaki zwykle dawal mi kozlek. Tym razem czekalem na prozno. -Chyba zrobilas za slaby wywar - odezwalem sie do Pustki. -Wystarczy - odparla ostrym tonem. Zupelnie jak Sikorka, gdy uwazala, ze za duzo pilem. Zebralem sie w sobie, przekonany, iz obrazy z zycia Sikorki natychmiast zaleja mi umysl bez reszty, ale - o dziwo - pozostalem soba. Sam nie wiem, czy bylem rozczarowany, czy odczulem ulge. Bardzo tesknilem do widoku Sikorki i Pokrzywy, ale stryj mnie ostrzegal... -Krol Szczery siegnal ku mnie Moca. Przed chwila - powiedzialem bezmyslnie. I zaraz przeklalem siebie najgorszymi slowami za gburowatosc i brak oleju w glowie. W oczach krolowej Ketriken zapalila sie nadzieja. - Wlasciwie to nie byla wiadomosc - wycofywalem sie spiesznie - tylko ostrzezenie i przypomnienie, zebym nie uzywal Mocy. Krol Szczery jest przekonany, ze wrogowie moga mnie w ten sposob sledzic. Krolowa posmutniala. Pokrecila glowa, wolno podniosla na mnie wzrok. -Nie wspominal o mnie? -Nie mam pewnosci, czy wie, ze jestes, pani, ze mna - wymyslilem napredce niezreczny unik. 463 -Nie wspomnial - rzekla glucho, jakby mnie nie slyszala. Zapatrzyla sie w dal. - Czy wie, ze go zawiodlam? Czy wie... o dziecku?-Przypuszczam, ze nie, krolowo. Nie wyczuwam od niego zalosci, a gdyby wiedzial, bylby w niej pograzony. - Wsciekly bylem na siebie za niezdarne slowa, ale czy do mnie nalezalo obdarzanie wyrazami pociechy i milosci jego malzonki? Krolowa wyprostowala przygarbione ramiona, - wstala. -Pojde po opal - oznajmila. - i nakarmie laziaki. Niewiele tu dla nich pozywienia. Wyszla w zimna noc. Nikt nie odezwal sie slowem. Minal jakis czas, zanim i ja sie podnioslem. -Wracaj niedlugo.- przykazala mi Pustka. Wilk ruszyl ze mna. Noc byla chlodna i przejrzysta. Wiatr nie gorszy niz do tej pory. Do stalych niewygod mozna probowac sie przyzwyczaic. Krolowa Ketriken nie zbierala opalu ani nie karmila laziakow. Bylem pewien, ze oba zadania zostaly wykonane wczesniej. Stala na krawedzi zniszczonej drogi, zapatrzona w smolista czern stoku u swoich stop. Prosta i wysoka, niczym zolnierz zdajacy raport sierzantowi. I taka cicha. Wiedzialem, ze placze. Jest czas na dworskie maniery, czas na przestrzeganie protokolu i czas na ludzkie odruchy. Podszedlem do niej, ujalem za ramiona i odwrocilem ku sobie. Tak pelna byla zalosci, ze wilk az zaskowyczal cicho. -Ketriken, slodka pani - odezwalem sie z czuloscia. - On cie kocha. Nie bedzie cie winil. Bedzie pograzony w zalosci, ktoz moglby postapic inaczej? Czyny ksiecia Wladczego... obciazaja tylko jego. Nie mozesz za nie winic siebie, pani. Nie moglas go powstrzymac. W milczeniu otarla twarz dlonia. Wzrok utkwila gdzies w przestrzeni, poza moimi plecami, twarz miala blada jak maska, pociagnieta blaskiem gwiazd. Westchnela ciezko, ale juz walczyla ze smutkiem. Przygarnalem ja do siebie, a ona ukryla twarz na moim ramieniu. -Wszystko bedzie dobrze, wiem na pewno - sklamalem. - Zobaczysz, slodka pani. Znowu bedziecie razem i urodzisz dziecko, wspolnie zasiadziecie w wielkiej sali biesiadnej w Koziej Twierdzy, posluchacie minstreli. Znow zapanuje spokoj. Nigdy nie widzialas Koziej Twierdzy w czasach pokoju, pani. Krol Szczery bedzie polowal i lowil ryby, a ty bedziesz mu towarzyszyc w konnych przejazdzkach. On bedzie sie smial grzmiaco jak polnocny wiatr. Kucharka zawsze wyganiala go z kuchni, bo kiedy wracal glodny z polowania, podkradal mieso z rozna, zanim sie upieklo. Przychodzil, obcinal udko z piekacego sie ptaka i chodzil po wartowni, wymachujac nim zamaszyscie niby mieczem... Kolysalem krolowa w ramionach i opowiadalem historie o rubasznym, serdecznym czlowieku, ktorego pamietalem z dziecinstwa. 464 Sluchala mnie w skupieniu, w ciszy. Potem odkaszlnela, jak gdyby zaczynala sie dusic, ale to wezbral w niej straszliwy szloch. Rozplakala sie nagle i rozpaczliwie jak skrzywdzone, przestraszone dziecko. Dlugo powstrzymywala te lzy, wiec nie probowalem jej pocieszac. Tylko opowiadalem, prawie nie slyszac wlasnych slow, tak dlugo, az szloch przycichl i drzenie ustalo. Krolowa odsunela sie ode mnie, otarla twarz i oczy.-Juz dobrze - powiedziala. Az mnie zabolalo serce, gdy uslyszalem jej mocny glos. - Po prostu... tak trudno... czekac na spotkanie, zeby mu przekazac straszne wiesci. Wiedzac, ze go tak bardzo zrania. Tyle mnie nauczono o poswieceniu. Zawsze wiedzialam, ze moze sie ono laczyc z przerazajacym smutkiem. Jestem silna... ale nikt mnie nie ostrzegal, ze moge pokochac czlowieka, ktorego mi wybiora. Dzwigac wlasny smutek to jedno, a niesc smutek jemu - zupelnie co innego. Pochylila glowe. Obawialem sie, ze znowu zacznie plakac. Jednak nie. Wyprostowala sie i usmiechnela do mnie. Ksiezycowa poswiata dotknela srebrnej wilgoci na policzkach i rzesach. -Czasami wydaje mi sie, ze tylko ty i ja dostrzegamy czlowieka za dziedzicem korony. Chcialabym, zeby sie smial, pokrzykiwal, zostawial otwarte flaszki z inkaustami i porozrzucane mapy. Chce, zeby mnie obejmowal i tulil. Czasami tesknie za tym tak bardzo, ze zapominam o szkarlatnych okretach, o ksieciu Wladczym, o... o wszystkim. Czasami wydaje mi sie, ze gdybysmy tylko mogli byc razem, wszystko by sie ulozylo. To nie sa wlasciwe mysli i pragnienia. Poswiecenie powinno byc bardziej... Moj wzrok przyciagnal blysk srebra. Nad ramieniem krolowej dojrzalem czarna kolumne. Nachylona nieco ukosnie, tkwila nad zarwanym brzegiem drogi, polowa jej kamiennego podparcia runela w przepasc. Nie slyszalem juz slow. Jakim sposobem wczesniej jej nie dostrzeglem? Blyszczala jasniej niz promienie ksiezyca iskrzace sie na zamarznietym sniegu. Wyciosano ja z czarnego kamienia, poznaczonego pajeczynka polyskliwego krysztalu. Niczym swiatlo miesiaca powlekajace rzeke Mocy. Nie rozumialem napisow wyzlobionych na jej powierzchni. Wiatr zawyl przerazliwie, gdy wyciagnalem reke i przesunalem dlonia po gladkim kamieniu. Przyjal mnie goscinnie. 28. CZARNE MIASTO Przez ziemie Krolestwa Gorskiego prowadzi dawny szlak handlowy, ktory w naszych czasach nie laczy juz zadnych miast. Fragmenty tej drogi siegaja na poludniowym wschodzie az po brzegi Jeziora Blekitnego. Dawny ten szlak nie ma nazwy, nikt nie pamieta, kto go wybudowal, i korzystaja z niego tylko nieliczni, nawet z odcinkow, ktore zachowaly sie w doskonalym stanie. Miejscami droga ulegla wartkim potokom, tak czesto spotykanym w gorach. Gdzie indziej znowu zimowe lody, powodzie i lawiny przemienily ja w rumowiska. Od czasu do czasu jakis zadny przygod mlody czlowiek rusza tym traktem, by odnalezc miejsce swego przeznaczenia. Ci, ktorzy z takich wypraw powracaja, opowiadaja o miastach obroconych w ruine, o dolinach spowitych siarkowym oparem z goracych zrodel, a takze o zakazanej naturze ziem, przez ktore prowadzi droga. Nie ma tam zwierzyny i lowy sa trudne, a nie zanotowano nigdzie, by komus starczylo ochoty na te droge wrocic i dojsc do konca. * * * Kleczalem na zasniezonej ulicy. Wstalem powoli, szukajac sladow pamieci. Upilem sie? Mozliwe, bo mialem zawroty glowy i bylem oszolomiony. Tylko skad sie wzialem w tym ciemno polyskujacym, cichym miescie? Potoczylem wzrokiem dookola. Znajdowalem sie na jakims placu, w cieniu kamiennego pomnika. Zamrugalem, przetarlem oczy. Mgliste swiatlo pozostalo takie samo. Widzialem ledwie na wyciagniecie reki. Prozno czekalem, az wzrok mi sie przyzwyczai do zwodniczego blasku gwiazd. Wkrotce zmarzlem, wiec ruszylem cicho pustymi ulicami.Szybko powrocily mi zwykle nawyki narzucone ostroznoscia, zaraz potem przypomnialem sobie towarzyszy wyprawy, namiot, urwana droge. Niestety, pomiedzy tym mglistym wspomnieniem a ulica, na ktorej sie znajdowalem, nie bylo nic. 466 Obejrzalem sie na miejsce, z ktorego ruszylem, ale go juz nie dostrzeglem, gdyz ciemnosc lakomie polykala droge za moimi plecami. Nawet slady moich stop juz znikaly, przykrywane mokrymi platkami sniegu. Zamrugalem, stracilem z rzes biala wate. Po obu stronach ulicy ciagnely sie blyszczace od wilgoci sciany kamiennych domow. Dziwne swiatlo mamilo mi wzrok. Trudno powiedziec, skad sie dobywalo, ale z cala pewnoscia bylo go za malo. Nie potrafilem okreslic, dokad ide.Strach chwycil mnie za gardlo, bo nie sposob bylo uniknac skojarzen ze zwodzeniem Moca, jakiego ofiara padlem w rezydencji ksiecia Wladczego. Zdusilem w sobie lek. Nie smialem siegnac Moca, by nie odnalezc sladu Stanowczego, ale tez zdawalem sobie sprawe, ze jesli bede tak slepo podazal przed siebie, ufajac, iz nie zostalem otumaniony Moca, moge latwo popelnic blad i wpasc w pulapke. Wobec tego zatrzymalem sie pod oslona jakiejs sciany, z niemalym trudem wzialem sie w garsc. Raz jeszcze sprobowalem sobie przypomniec, jak sie tutaj znalazlem, jak dawno temu odszedlem od towarzyszy podrozy oraz dlaczego to uczynilem. Nic mi nie przychodzilo do glowy. Siegnalem Rozumieniem, probujac odnalezc Slepuna, ale nie wyczulem zadnej zywej istoty. Nie mialem pewnosci, czy to oznacza, ze faktycznie nie ma w poblizu zywych stworzen, czy tez moze zmysl Rozumienia znowu mnie zawodzi. Nadsluchiwalem i slyszalem tylko wiatr. Czulem jedynie zapach wilgoci, snieg padal wielkimi platkami, a gdzies z dala dobiegal chyba szum rzeki. Ogarnal mnie prawdziwy strach. Ugiely sie pode mna kolana. Oparlem sie o sciane. Miasto wokol mnie niespodzianie ozylo. Zdalem sobie sprawe, ze stoje pod oberza. Ze srodka dobiegaly piskliwe dzwieki jakiegos instrumentu podobnego do piszczalki oraz chor glosow spiewajacych nie znana mi piesn. Ulica przetoczyl sie woz, a potem u kranca drogi rozesmiani chlopak i dziewczyna, trzymajac sie za rece, przebiegli na druga strone. Choc w tym dziwnym miescie trwala noc, malo kto spal. Podnioslem glowe, szukajac wierzcholka dziwnie smuklych domow, i ujrzalem swiatla plonace w oknach na wyzszych kondygnacjach. Gdzies daleko jakis mezczyzna glosno kogos zawolal. Serce walilo mi jak mlotem. Co sie ze mna dzialo? Zebralem sie na tyle, by powziac postanowienie, ze rusze przed siebie i dowiem sie o tym dziwnym miescie wszystkiego, czego zdolam. Przeczekalem, az nastepny woz, tym razem wyladowany beczulkami z piwem, minie wylot ulicy. Wtedy odepchnalem sie od sciany... Wszystko ucichlo, zmienilo sie w polyskliwa ciemnosc. Cisza zastapila smiechy i spiewy dobiegajace z oberzy, wokol mnie nie bylo zywego ducha. Doszedlem do wylotu alejki i ostroznie wyjrzalem zza rogu. Nic. Tylko miekkie platki wilgotnego sniegu. "Przynajmniej pogoda laskawsza niz na drodze Mocy" - pocieszylem sie bez wiekszego przekonania. 467 Nawet gdybym nie znalazl zadnego schronienia na noc, nie ucierpie.Jakis czas blakalem sie po miescie. Na kazdym skrzyzowaniu wybieralem najszersza droge i wkrotce zdalem sobie sprawe, ze ledwie zauwazalnie schodze w dol. Nasilila sie won rzeki. Raz przystanalem dla odpoczynku - przysiadlem na brzegu duzego okraglego basenu, ktory moglby otaczac fontanne albo byc usytuowany na dziedzincu pralni. Natychmiast miasto obudzilo sie do zycia. Jakis podrozny poil konia w suchym basenie tak blisko mnie, ze z latwoscia moglbym go dotknac. W ogole mnie nie dostrzegal, aleja zauwazylem, ze jest ubrany z cudzoziemska, a jego wierzchowiec ma siodlo o niespotykanym ksztalcie. Minela mnie grupka kobiet, zajetych rozmowa, rozesmianych. Ubrane byly w proste dlugie szaty z miekkiej tkaniny. Ich buty podzwanialy na ulicznym bruku. Wszystkie kobiety mialy rozpuszczone wlosy, siegajace przynajmniej talii. Wstalem, chcac zamienic z nimi slowo, a wtedy zniknely, wraz z nimi zgaslo swiatlo. Dwukrotnie jeszcze budzilem miasto, nim sobie uswiadomilem, ze wystarczalo w tym celu gdziekolwiek dotknac kamienia poznaczonego wzorem krysztalowych zylek. Wymagalo to przedziwnej odwagi, lecz w koncu zaczalem isc, ciagnac palcami po scianach budynkow. Miasto tetnilo zyciem. Byla noc, padal miekki snieg. Przejezdzajace wozy nie zostawialy w nim sladow. Slyszalem trzaskanie drzwi, ktore dawno juz zmurszaly, i widzialem ludzi spacerujacych ponad gleboka rozpadlina, ktora jakas sroga burza wyrwala w nawierzchni ulicy. Trudno bylo te istoty uwazac za duchy, kiedy sie slyszalo ich glosne rozmowy. Ja jeden bylem dla nich niewidzialny. W koncu dotarlem do szerokiej czarnej rzeki. Kilka widmowych mol wcinalo sie w jej wody, przy brzegu staly zakotwiczone dwa ogromne statki. Poklady lsnily od swiatel. Beczki i bele sukna czekaly na zaladunek. Widzialem grupke ludzi pochlonietych jakas gra; wlasnie glosno podawano w watpliwosc czyjas uczciwosc. Ludzie ci byli ubrani zupelnie inaczej niz portowi bywalcy z Koziej Twierdzy i mowili innym jezykiem, ale poza tym we wszystkim ich przypominali. Na moich oczach wywiazala sie bojka, w krotkim czasie przerodzila w ogolna bijatyke. Zamarla rownie szybko, jak sie zaczela, ucieta dzwiekiem gwizdkow nocnej warty. Przeciwnicy rozbiegli sie na wszystkie strony i zanim pojawila sie straz miejska, nie bylo juz nikogo. Oderwalem dlon od sciany. Przez chwile stalem w ozdobionej sniegiem czerni, przyzwyczajajac do niej wzrok. Statki, mola, ludzie - wszystko zniknelo. Tylko czarna spokojna rzeka wciaz plynela, spowita mgielka. Ruszylem ku niej, a im bylem blizej, tym wiecej dziur w drodze mialem pod stopami. Te ulice czesto zalewala woda, wyrzadzila szkody, ktorych juz nikt nie naprawial. Przyjrzalem sie zarysowi miasta na de nieba. Znalazlem ledwie widoczne sylwetki przewroconych iglic, dostrzeglem zburzone sciany. Raz jeszcze siegnalem Rozumieniem i wciaz nie znalazlem zadnych oznak zycia. 468 Odwrocilem sie znowu do rzeki. Cos w ukladzie krajobrazu poruszalo jakas strune mojej pamieci. Na pewno nigdy tutaj nie bylem, ale czulem przedziwna pewnosc, ze stoje nad rzeka, w ktorej krol Szczery zanurzyl rece, lsniace pozniej od magii. Ostroznie zszedlem po pokruszonych kamieniach chodnika prosto na brzeg. Plynela przede mna woda - wygladala jak woda, byla jak woda bez zapachu. Przykucnalem i pograzylem sie w zamysleniu. Slyszalem o rozlewiskach blota pokrytych cienka warstwa wody. Doskonale wiedzialem, jak na wodzie unosi sie oliwa. Moze pod czarna woda plynela druga rzeka, rzeka srebrnej sily? Moze gdzies dalej, w gore albo w dol biegu dolaczal do niej doplyw czystej Mocy, ktory wtedy widzialem we snie?Sciagnalem rekawice, obnazylem ramie. Zawiesilem dlon nad powierzchnia rzeki, poczulem jej lodowate pocalunki na obnazonej skorze. Wytezywszy wszystkie zmysly, probowalem odgadnac, czy pod powierzchnia plynie Moc. Nie czulem nic, ale moze gdybym zanurzyl reke, po wyjeciu blyszczalaby srebrem? Dodawalem sobie smialosci, przekonywalem, ze wystarczy siegnac, by sie przekonac. Na tyle tylko wystarczylo mi odwagi. Nie bylem krolem Szczerym. Znalem potege jego Mocy i widzialem, jak zanurzenie w magii nadszarpnelo jego wole. Bylem za slaby. Moj stryj przebyl sam cala droge Mocy, podczas gdy ja... Znowu zaczalem sie zastanawiac. Kiedy to opuscilem droge Mocy oraz towarzyszy podrozy? Moze nigdy? Moze tylko snilem? Ochlapalem twarz chlodna woda. Nic to nie zmienilo. Zadrapalem sie w policzek do bolu. Nic w ten sposob nie udowodnilem, stanalem natomiast przed pytaniem, czy mozna wysnic bol. Nie znajdowalem w tym dziwnym, martwym miescie zadnych odpowiedzi, tylko coraz to nowe pytania. Postanowilem wrocic. Widocznosc byla bardzo slaba, a mokry snieg szybko zakrywal moje slady. Z ociaganiem dotknalem jakiejs sciany. Latwiej bylo w ten sposob odnajdywac droge, gdyz zywe miasto mialo wiecej punktow orientacyjnych niz jego wystygle popioly. Wedrujac po zasniezonych ulicach, rozmyslalem o tym, gdzie sie podziali wszyscy mieszkancy. Czy bylem swiadkiem wypadkow nocy sprzed setek lat? Czy gdybym sie tutaj zjawil innej nocy, widzialbym to samo, czy tez w tym miescie takze trwalaby inna noc? Moze te ludzkie cienie zyly teraz? Moze to ja bylem dla nich tylko duchem, skradajacym sie przez ich zycie? Tak czy inaczej, musialem wrocic do miejsca, skad wyruszylem. Albo minalem juz ulice, ktorymi szedlem do rzeki, albo zle skrecilem. Rezultat byl ten sam. Zorientowalem sie, ze ide pod gore zupelnie nie znana mi droga. Przesuwalem palcami po frontach sklepow: wszystkie byly zamkniete na noc. Minalem dwoje kochankow splecionych w uscisku na progu jakiegos domu. Widmowy pies minal mnie zupelnie spokojnie, raz tylko zaciekawiony pociagnal nosem. Choc bylo stosunkowo cieplo, zaczynalem marznac. Ogarnialo mnie zmeczenie. Spojrzalem w niebo. Wkrotce mial wstac ranek. Moze w swietle dziennym 469 uda mi sie wspiac na ktorys z budynkow i zorientowac, gdzie jestem. Moze kiedy sie przespie, przypomne sobie, jak sie tu znalazlem. Jakis czas niepotrzebnie rozgladalem sie za prowizorycznym schronieniem, poki sobie nie uswiadomilem, ze moge wejsc do ktoregokolwiek z budynkow. Mimo wszystko dziwnie sie czulem, wybrawszy ktores drzwi. Gdy dotknalem sciany, ujrzalem mroczne wnetrze. Stoly i polki zastawione byly szklem oraz krucha porcelana. Na przypiecku spal kot. Oderwalem dlon od sciany, a wtedy wnetrze ogarnal chlod, zalegla smolista czern. Wiec szedlem, przesuwajac palcami po murze, az omal sie nie przewrocilem o szczatki stolu. Zatrzymalem sie, po omacku zebralem resztki drewna i zanioslem je do pieca. Za cene ogromnej cierpliwosci zdolalem rozpalic niewielki ogien.Moim oczom ukazalo sie zupelnie inne wnetrze. Ujrzalem nagie sciany i zasypana gruzem podloge. Ani sladu po wykwintnej porcelanie, odnalazlem tylko troche drewna z polek, ktore spadly dawno temu. Podziekowalem losowi, ze wykonano je z solidnego debu, w przeciwnym razie z pewnoscia dawno by sie przemienily w drzazgi. Postanowilem rozlozyc plaszcz na podlodze, zeby odgrodzic sie od zimnego kamienia. Skulilem sie, zamknalem oczy i probowalem nie myslec 0 duchu kota ani o ludziach spiacych na pietrze. Chcialem przed snem wzniesc mury obronne wokol swego umyslu, ale rownie dobrze moglbym suszyc stopy stojac w wodzie. Im blizej podchodzil sen, tym trudniej mi bylo odnalezc granice. Jaka czescia mego swiata bylem ja sam, a jaka ludzie, ktorych kochalem? Najpierw snilem o krolowej Ketriken, Wildze, Pustce 1 trefnisiu. Krazyli z pochodniami w dloniach, a Slepun biegal w te i z powrotem, skowyczac bez ustanku. Nie byl to przyjemny sen, wiec odwrocilem sie od niego i odplynalem glebiej w siebie. Tak mi sie w kazdym razie wydaje. Znalazlem sie w znajomej chacie. To byla ta sama prosta izba, stol, palenisko, waskie lozko, tak starannie zascielone. Sikorka siedziala przy ogniu. Kolysala w ramionach Pokrzywe, spiewala cicho piosenke o gwiazdach i rozgwiazdach. Nie znalem zadnych kolysanek, wiec bylem oczarowany tak jak moja coreczka. Malenka zapatrzyla sie w Sikorke. Drobniutka piastke zacisnela na jej palcu. Sikorka spiewala ciagle od poczatku, ale mnie to nie nudzilo. Moglbym sie tej scenie przygladac przez miesiac, przez rok, do konca zycia. Pokrzywie zaczely ciazyc powieki. Zamknela oczka, lecz zaraz je otworzyla. Za drugim razem zamknela oczy wolniej - i tak juz zostalo. Malutkie usteczka sciagnela w dziubek, jakby ssala przez sen. Czarne wloski zaczynaly sie zwijac w loczki. Sikorka pochylila glowe i musnela ustami jej czolo. Podniosla sie ciezko, podeszla do lozka. Odsunela koc, ulozyla dziecko, a potem wrocila do stolu, by zdmuchnac jedyna swiece. Przy niklym swietle z kominka wsunela sie w posciel obok dziecka i naciagnela koce. Zamknela oczy, westchnela i wiecej sie nie poruszyla. Czuwalem nad jej olowianym snem, snem wyczerpania. Nagle ogarnal mnie wstyd. Nie takiego zycia chcialem dla niej, a co 470 dopiero dla naszego dziecka. Gdyby nie Brus, byloby im jeszcze ciezej. Nie chcialem ich tak ogladac."Zrobie wszystko, zeby bylo im latwiej - przyrzeklem sobie. - Jak tylko wroce". * * * -Spodziewalem sie, ze nim wroce, sprawy ulegna poprawie, ale ilez mozna wymagac od losu.To mowil Ciern. Stal pochylony nad stolem, w mrocznym pokoju, z uwaga studiowal jakis zwoj w blasku kilku swiec. Wygladal na zmeczonego, ale byl w dobrym humorze. Siwe wlosy mial w nieladzie. Rozpieta do pasa biala koszule puscil luzno na spodnie. Nie byl juz koscisty, tylko szczuply i muskularny. Pociagnal dlugi lyk z parujacego kubka i pokrecil glowa, ciagle zapatrzony w mape. -Wladczy najwyrazniej nie zdobywa ziemi w tej wojnie. Po kazdym ataku na przygraniczne osady wojska samozwanca zaraz sie wycofuja. Nie probuja utrzymac zdobytych terytoriow, nie skupiaja armii, by ruszyc na Strome. W czym rzecz? -Chodz do mnie, ja ci pokaze. Ciern podniosl wzrok, troche rozbawiony, troche rozdrazniony. -Rozwazam trudne zagadnienie. Nie znajde odpowiedzi w twoich ramionach. Kobieta odrzucila posciel, wstala i wolno podeszla do stolu. Miala kocie ruchy. Nagosc byla jej sila, nie slaboscia. Dlugie ciemne wlosy wyswobodzily sie z zolnierskiego kucyka i splywaly na ramiona. Nie wygladala na mlodke, kiedys dawno jakis miecz zostawil jej slad na zebrach, a przeciez byla piekna kobieta. Pochylila sie nad mapa, wskazala jakies miejsce. -Spojrz tutaj. I tutaj. I tutaj. Czy w sytuacji Wladczego atakowalbys wszystkie te osady rownoczesnie, silami zbyt malymi, by potem choc jedna z nich utrzymac? Poniewaz Cien nie odpowiadal, stuknela palcem w kolejny punkt. -Zaden z tych atakow nie byl szczegolnie zaskakujacy. Wojska Krolestwa Gorskiego, zebrane tutaj, zmienily kierunek i podeszly pod te dwa miasteczka. Czesc ruszyla do trzeciego. Czy widzisz teraz, gdzie gorskich wojsk nie bylo? -Nie ma tu nic wartego przejecia. -Nic - przytaknela. - Tylko ze kiedys wiodl tutaj szlak handlowy, tedy, i dalej w glab Krolestwa Gorskiego. Mija on Strome, wiec nieczesto jest uzywany. 471 Wiekszosc kupcow wybiera droge, ktora pozwala im handlowac w Stromym oraz w innych miastach.-Jakie to ma znaczenie dla Wladczego? Czy chce zawladnac ta droga? -Nie. Nie przyslal tu zadnych wojsk. -Dokad prowadzi ten szlak? -Teraz? Donikad. Ledwie do kilku niewielkich osad, ale jest doskonaly dla nieduzej grupy ludzi, ktora chce podrozowac szybko. -Dokad? -Szlak niknie przy Blyszczacym Bucie. - Puknela palcem w inne miejsce na pergaminie. - Najwazniejsze, ze prowadzi w glab terytorium Krolestwa Gorskiego. Poza linie walk. Poza wojska, strzegace granicy. Dyskretnie. Na zachod od Stromego. -Kto moze dazyc w tamta strone? Kobieta lekko wzruszyla ramionami i usmiechnela sie, gdy Ciern oderwal wzrok od mapy. -Moze skrytobojca, by zabic krola Eyoda? Moze ktos, kto chce ponownie schwytac tego bekarta, ktory podobno ukrywa sie w gorach? Ty powinienes to wiedziec. Jestes w takich sprawach bieglejszy ode mnie. Moze ktos chce zatruc studnie w Stromym? Ciern pobladl nagle. -Minal tydzien. Sa juz na miejscu... Co robic? -Gdybym byla na twoim miejscu, wyslalabym szybkiego kuriera do krola Eyoda. Jakas dziewuszke dobrze trzymajaca sie w siodle. Ostrzeglabym ja, ze szpiedzy moga jej deptac po pietach. -Tak, chyba tak bedzie najlepiej - zgodzil sie Ciern. W jego glosie nagle pojawilo sie znuzenie. - Gdzie moje buty? -Spokojnie. Poslaniec ruszyl wczoraj. Dzisiaj tropiciele krola Eyoda pewnie juz szukaja sladow. Krol ma bardzo dobrych tropicieli. Za to moge reczyc. Ciern wbil wzrok w te kobiete, lecz owo spojrzenie nie mialo nic wspolnego z jej nagoscia. -Znasz bieglosc tropicieli krola Eyoda. Wyslalas do niego jedna ze swoich dziewczat, zaopatrzywszy ja we wlasnoreczne pismo z ostrzezeniem. -Nie widzialam powodu, by zwlekac z podobnymi wiesciami. Ciern pogladzil krotka brode. -Gdy pierwszy raz poprosilem cie o pomoc, powiedzialas, ze pracujesz dla zysku, a nie dla idei. Powiedzialas tez, ze dla zlodzieja koni jedna strona granicy jest rownie dobra jak druga i ze nie wiesz, co to wiernosc ojczyznie. Jej zielone oczy zalsnily jak u polujacego kota. -Doprawdy? - Przysunela sie do Ciernia blizej. Drgnalem lekko i powrocilem do siebie. Czulem sie zawstydzony, ze sledzilem Ciernia, a jednoczesnie mu zazdroscilem. Poruszylem drwa w palenisku i znowu 472 sie polozylem, przypominajac sobie, ze Sikorka takze spi samotnie, tylko z nasza coreczka. Niewielkie to bylo pocieszenie i do konca nocy spalem niespokojnie.Gdy ponownie otworzylem oczy, lezalem w prostokacie slonecznego blasku wlewajacego sie przez okno pozbawione okiennic. Z ognia zostalo jedynie kilka wegielkow, ale nie bylo mi bardzo zimno. W swietle dnia pokoj, w ktorym spalem, okazal sie straszliwie zrujnowany. Zajrzalem do sasiedniego, szukajac wejscia na wyzsze pietra, skad moglbym miec lepszy widok na miasto. Znalazlem tam tylko rozpadajace sie drewniane schody, na ktore nie odwazylem sie wspinac. Powietrze gestnialo od wilgoci. Przejmujaco zimne wilgotne sciany i posadzka przypominaly mi lochy Koziej Twierdzy. Wyszedlem, wstepujac w dzien, ktory wydal mi sie nieomal cieply. Snieg topnial na bruku. Zdjalem czapke i pozwolilem, by lagodny wiatr przeczesal mi wlosy. "Wiosna" - szepnelo mi cos w duszy. Tak, zapachnialo wiosna. Przypuszczalem, ze swiatlo dnia przegoni widmowych mieszkancow, a oni przeciwnie - wydawali sie silniejsi. Czarny marmur pociety zylkami, byl najpowszechniejszym budulcem w tym dziwnym miescie. Wystarczylo, ze go dotknalem, by wszystko wokol mnie powracalo do zycia. A nawet jesli nie dotykalem niczego, nadal odnosilem wrazenie, ze katem oka dostrzegam ludzi, slysze szmer ich rozmow i wyczuwam mijajacy mnie tlum. Przez pewien czas szedlem, szukajac jakiegos wysokiego, mozliwie najmniej zniszczonego budynku, z ktorego moglbym sie rozejrzec po okolicy. Za dnia miasto okazalo sie bardziej zrujnowane, niz sadzilem. Pozapadaly sie cale dachy, a kilka budowli mialo w scianach spore pekniecia obrosniete mchem. Gdzie indziej zewnetrzne mury zawalily sie zupelnie, odslaniajac pokoje i zasypujac ulice stertami gruzu, na ktory musialem sie wdrapywac. Niewiele pozostalo wyzszych budowli, niektore opieraly sie o sasiednie, jak pijak wsparty na kompanie. Wreszcie ujrzalem odpowiedni budynek z wysoka wiezyca patrzaca na inne z gory. Skierowalem sie w jej strone. Czy kiedys byl tu palac? Wielkie lwy strzegly szerokich schodow prowadzacych do wejscia. Sciany wzniesiono z tego samego lsniacego czarnego kamienia, ktory zaczalem juz uwazac za pospolity material budowlany w tym miescie, lecz tutaj umocowano na nim plaskorzezby z polyskliwego bialego marmuru. Kolosalne figury odcinajace sie nieskazitelna biela od glebokiej czerni wywieraly ogromne wrazenie. Jakas gigantyczna kobieta trzymala w dloniach ogromny plug, ciagniety przez pare monstrualnych wolow. Cala sasiednia sciane zajela dla siebie nie znana mi skrzydlata istota - moze smok? Wolno wspialem sie po szerokich stopniach. Odnioslem wrazenie, jakby pomruk miasta przybral na sile. Usmiechniety mlody czlowiek zbiegal ze schodow w pospiechu, w dloni sciskal zwoj pergaminu. Odsunalem sie o krok, by uniknac zderzenia, lecz gdy mnie mijal, nie odczulem najlzejszego musniecia istnienia. Obrocilem sie, powiodlem za nim wzrokiem. Oczy mial zolte jak bursztyn. 473 Wielkie drewniane odrzwia byly zamkniete, niegdys nawet na skobel, ale tak zmurszaly, ze wystarczylo pchniecie, by odpadl zamek. Jedno skrzydlo sie otworzylo, drugie zakolysalo wdziecznie i opadlo na posadzke. Ostroznie zajrzalem za prog. Przez brudne okna z grubego szkla saczyly sie promienie slonca. Drobinki kurzu z powalonych drzwi tanczyly w zimnym blasku. Oczekiwalem, ze stado golebi lub nietoperzy gwaltownie zerwie sie do lotu, ze gdzies smignie jakis szczur. Nic sie nie poruszylo, nie znalazlem nawet zapachu zwierzat. Podobnie jak drogi Mocy, tak i tego miasta unikaly dzikie stworzenia. Wszedlem do srodka, spod nog podnosily mi sie watle obloczki pylu.Na scianach pozostaly strzepy dawnych zaslon, pod nimi zapadniete drewniane lawy. Podnioslem oczy ku wysokiemu sklepieniu. W tej sali mozna by zmiescic dziedziniec cwiczebny Koziej Twierdzy. Poczulem sie malenki. Po drugiej stronie ujrzalem kamienne stopnie prowadzace do gory, w mrok. Podszedlem do nich, ciagle zanurzony w szmer rozmow, i nagle na schodach zaroilo sie od ludzi. Trzymali jakies zwoje albo arkusze pergaminu, a rozmawiali tonem osob, ktore omawiaja sprawy wazkie. Roznili sie nieco od ludzi, pomiedzy ktorymi chodzilem noca. Oczy mieli zbyt jaskrawe, dluzsze konczyny. Mimo wszystko zdawali mi sie calkiem zwyczajni. Musialem sie znalezc w jakims urzedzie lub miejscu sprawowania wladzy. Tylko kwestie wagi panstwowej rysuja na twarzach tak glebokie zmarszczki i przywoluja marsa na czolo. Wielu ludzi ubranych bylo w zolte tuniki i czarne waskie spodnie. Ci na ramionach mieli naszyte jakies emblematy. Domyslilem sie w nich urzednikow. W miare jak wspinalem sie coraz wyzej, zoltych tunik przybywalo. Na schody padalo swiatlo przez szerokie okna umieszczone na kazdym podescie. Z pierwszego ujrzalem wyzsze pietra sasiedniego budynku. Z kolejnego zyskalem widok na kilka dachow. Na drugim pietrze musialem przejsc do innego ciagu schodow. Sadzac po licznych strzepach tkanin wiszacych na scianach, ta kondygnacja miala niegdys jeszcze bogatszy wystroj. Zaczalem oprocz ludzi dostrzegac na wpol przejrzyste bryly mebli, jak gdyby magia byla tutaj silniejsza. Przesuwalem sie pod scianami, chcac uniknac niedotyku przenikajacych przeze mnie ludzi. Mijalem liczne wyscielane lawy przeznaczone dla oczekujacych - jeszcze jeden dowod oficjalnego charakteru tej budowli - oraz pisarczykow, ktorzy przy stolach kopiowali informacje z przedstawianych im zwojow. Pokonalem kolejny ciag schodow, lecz nastepne okno nie dalo mi upragnionego widoku na miasto, gdyz wypelnione bylo ogromnym witrazem. Obraz przedstawial kobiete i smoka. Nie wydawali sie wrogami, raczej toczyli spokojna rozmowe. Kobieta na tym obrazie miala czarne wlosy i rownie czarne oczy, a na czole jaskrawoczerwona opaske. Trzymala cos w lewej dloni, ale czy to byla bron, czy oznaka godnosci, nie wiedzialem. Ogromny smok mial na szyi obroze wysadzana drogimi kamieniami, lecz poza tym nic w jego postawie nie zdradzalo, ze jest zwierzeciem udomowionym. Dlugo patrzylem na witraz, na swiatlo splywajace 474 poprzez przybrudzone barwne szklo. Ten obraz byl wyjatkowo wazny, tylko ze ja nie moglem pojac jego znaczenia. W koncu odwrocilem sie i rozejrzalem po pietrze.Bylem w pomieszczeniu lepiej oswietlonym niz poprzednie, zdecydowanie mniejszym niz wnetrze na parterze. Pomiedzy wysokimi waskimi oknami, zamknietymi przejrzystym szklem, widzialem sciany zdobione we fryzy przedstawiajace sceny bitewne lub wiejska sielanke. Mialem ogromna ochote przyjrzec sie blizej malowidlom, lecz rozum zwyciezyl i skierowalem kroki ku nastepnemu ciagowi schodow. Te nie byly szerokie, wily sie spiralnie. Zakielkowala we mnie nadzieja, ze prowadza na wieze. Duchy wydawaly sie tutaj mniej liczne. Wchodzenie zabralo mi duzo czasu i bylo bardzo meczace. Zanim dotarlem na szczyt, zrzucilem plaszcz, a potem rozwiazalem troczki koszuli. Swiatlo przedostawalo sie na te schody przez otwory niewiele szersze niz okienka strzelnicze, rozmieszczone w regularnych odstepach. Przy jednym z nich stala jakas mloda kobieta i przygladala sie miastu lawendowymi oczyma, z ktorych wyzierala rozpacz. Wydawala sie taka rzeczywista, iz mijajac ja wybakalem krotkie przeprosiny. Oczywiscie, nie zwrocila na mnie uwagi. Znowu ogarnelo mnie niesamowite wrazenie, ze jestem tutaj duchem. Na tych schodach takze minalem kilka podestow, na kazdym znajdowaly sie jakies drzwi, ale wszystkie byly pozamykane, a czas obszedl sie z nimi litosciwie. Moze suchsze powietrze oszczedzilo drewno i metal. Ciekaw bylem, co sie za nimi krylo. Drogocenne skarby? Gromadzona od wiekow wiedza? Butwiejace kosci? Zadne drzwi nie ustapily przede mna, totez wspinalem sie wyzej, majac tylko nadzieje, ze w nagrode za wytrwalosc nie znajde na szczycie wiezy kolejnych zamknietych podwoi. Miasto bylo dla mnie tajemnica. Widmowe zycie, soczyste i pelne barw, pozostawalo w ogromnej sprzecznosci z rzeczywista ruina. Jak dotad nie natrafilem na zadne slady walki; zniszczenia, jakie widzialem, moglo spowodowac trzesienie ziemi. Znowu minalem kilkoro pozamykanych drzwi. Chyba nawet bogowie nie wiedzieli, co sie za nimi znajduje. Ktoz zamyka drzwi, jesli sie spodziewa nigdy nie wrocic? Gdzie sie podziali ludzie, ktorych widzialem jako duchy? Dlaczego opuscili miasto? I kiedy? Czy mieszkali tu Najstarsi? Czy Najstarsi to smoki, ktore widzialem na murach i na witrazu? Niektorzy ludzie lubuja sie w lamiglowkach i zagadkach. Mnie przyprawily one o lupanie w glowie, jako dodatek do narastajacego z uplywem czasu ssania w zoladku. Dotarlem do komnaty na szczycie wiezy. Otworzyla sie wokol mnie, okragla, przykryta wysoka kopula. Sciane tworzylo szesnascie rownych czesci - co druga stanowilo okno z grubego szkla, porysowanego i brudnego. Jedna szyba byla rozbita, okruchy szkla rozsypaly sie po komnacie i waskim balkonie. Na srodku lezal 475 rozbity wielki okragly stol. Nad nim dwoch mezczyzn oraz trzy kobiety, wszyscy ze wskazowkami w dloniach, gestykulowali zywo, dyskutujac nad jakas wazna sprawa. Jeden z mezczyzn wydawal sie rozgniewany. Okrazylem nierzeczywisty stol oraz urzednikow. Waskie drzwi prowadzace na zewnatrz otworzyly sie bez trudu.Obszedlem szczyt wiezy dookola, na miekkich nogach, bojac sie, ze spadne. Pozostala tu co prawda drewniana balustradka, ale nie smialem jej zaufac. Rozgladalem sie wokol, oniemialy z zachwytu. Na poludniu ujrzalem szeroka rzeczna doline. W oddali rysowaly sie granatowe gory, wspierajace blade zimowe niebo. Blizej plynela rzeka przypominajaca tlustego leniwego weza. Na jej brzegach kwitly inne miasta. Za rzeka ciagnela sie zyzna dolina, gesto porosnieta drzewami, poprzecinana geometrycznymi wzorami pol, ktore pojawialy sie i znikaly, gdy potrzasnalem glowa, by sie pozbyc sprzed oczu widmowego obrazu. Zobaczylem tez szeroki czarny most i droge wiodaca po nim w dal. Dokad? Przez krotka chwile widzialem zarys dalekich wiez. Wypchnalem ze swego umyslu uludne zjawy i zobaczylem odlegle jezioro, znad ktorego unosila sie mgla, perlowa w wyblaklych promieniach slonca. Czy gdzies tam byl krol Szczery? Zbladzilem wzrokiem na poludniowy wschod i zamarlem. Kto wie, moze znalazlem odpowiedz na niektore pytania. Brakowalo tam calej dzielnicy. Zniknela. Nie bylo ruin, nie bylo zapadnietych dachow. Tylko ogromna rozpadlina w ziemi, jak gdyby gigant wbil tam kolosalny klin. Szczeline wypelnila woda - lsniacy jezor wdzierajacy sie w miasto. Na brzegu staly jeszcze budynki, ulice urywaly sie raptownie na linii wody. Rana wdarla sie w samo serce miasta niczym bezlitosna dzida. Spokojna woda polyskiwala srebrem odbitym od zimowego nieba. Czy ten smiertelny cios zadalo miastu niespodziewane wstrzasnienie ziemi? Raczej nie. To bylo tylko jedno uderzenie. Bez watpienia miala tutaj miejsce straszliwa katastrofa, ale to mi jeszcze nie wyjasnialo, dlaczego miasto umarlo. Przeszedlem wolno do polnocnej czesci wiezy. U moich stop lezalo miasto, za nim ciagnely sie winnice i pola uprawne. Jeszcze dalej rozlegly las, przeciety droga. W odleglosci kilku dni jazdy widnialy gory. Pokrecilem glowa z niedowierzaniem. Wedle moich obliczen przybylem wlasnie stamtad. Mimo wszystko zupelnie sobie nie przypominalem podobnej podrozy. Zadrzalem. Co robic? Czy to mozliwe, ze krol Szczery jest gdzies w tym miescie? Nie wyczuwalem jego obecnosci. Zalowalem, ze nie potrafie sobie przypomniec, dlaczego ani kiedy rozstalem sie z towarzyszami. "Chodz do mnie, chodz do mnie" - zaszeptalo mi w sercu. Przytloczyl mnie beznadziejny smutek, zapragnalem polozyc sie i umrzec. Probowalem siebie przekonac, ze to efekt zazywania kozlka, ale wiedzialem przeciez, ze tak reaguje na nieprzerwany ciag niepowodzen. Od chlodnego wiatru robilo mi sie zimno, wrocilem wiec do komnaty. 476 Wchodzac z powrotem przez rozbite okno, nadepnalem na jakis patyk, ktory nie wiadomo skad wzial sie na podlodze. Poslizgnalem sie na nim, zamachalem gwaltownie ramionami, ledwie odzyskalem rownowage. Spojrzalem pod nogi i dostrzeglem cos zastanawiajacego, czego nie zauwazylem wczesniej - na posadzce, tuz przy rozbitym oknie, widnialy slady ognia. Sadza poczernila nawet resztki szkla pozostale w bocznej ramie. Pochylilem sie, dotknalem ostroznie tafli. Umazalem palec na czarno. Sadza nie byla swieza, ale tez nie miala wiecej niz kilka miesiecy - w przeciwnym razie zimowe burze i sniezyce starlyby ja dokladniej. Uczynilem krok do tylu i przyjrzalem sie podlodze, zmuszajac zmeczony mozg do ciezkiej pracy. Ogien rozpalono z porabanego stolu, ale wlozono do niego takze galazki z jakiegos drzewa albo krzaku. Ktos specjalnie przyniosl tutaj, na szczyt wiezy, patyczki, zeby je wsadzic do ognia. Po co? Dlaczego mu nie wystarczylo drewno z wielkiego mebla? I w jakim celu wspinal sie tak wysoko, by rozpalic ogien? Zeby swiatlo bylo widoczne z daleka?Usiadlem obok zimnych popiolow. Oparlem sie plecami o kamienna sciane, a wtedy sklocone duchy wokol stolu nabraly wiekszej wyrazistosci. Jeden krzyczal na drugiego, a potem przeciagnal wyimaginowana linie po zapadnietym stole. Jedna z kobiet skrzyzowala ramiona na piersiach. Na jej twarzy malowal sie upor. Druga usmiechala sie zimno i stukala wskazowka w blat. Skoczylem na rowne nogi, przeklalem siebie od najgorszych glupcow i podszedlem do stolu. W tej samej chwili, gdy dostrzeglem na nim mape, zyskalem pewnosc, ze to krol Szczery rozpalil ogien. Alez oczywiscie! Wieza o wysokich oknach, z ktorych roztaczal sie widok na wszystkie strony swiata, posrodku komnaty wielki stol z przedziwna mapa. Podobnej nie widzialem nigdy w zyciu. Nie byla malunkiem na papierze, lecz zostala ulepiona z gliny, oddawala szczegolowo kazde wzniesienie i zaglebienie terenu. Zawalila sie razem ze stolem, ale dostrzegalem jeszcze pozostalosci blyszczacych okruchow czarnego szkla, ktorymi oznaczono rzeke. Zostaly modele domow ciagnacych sie wzdluz prostych ulic, malenkie fontanny wypelnione niebieskim szklem, ustawiono nawet galazki zazielenione welnianymi listkami, oznaczajac najwieksze drzewa w miescie. W regularnych odstepach staly niewielkie przejrzyste krysztaly. Podejrzewalem, ze oznaczaja punkty orientacyjne. Wszystko tu bylo, nawet malutkie prostopadlosciany w miejscu straganow na targu. Choc mapa byla zniszczona, nadal cieszyla oko. Usmiechnalem sie pewien, ze kilka miesiecy po powrocie krola Szczerego do Koziej Twierdzy w jego wiezy, z ktorej siegal Moca, pojawi sie podobny stol i tak samo sporzadzona mapa. Pochylilem sie, ignorujac duchy, i odtworzylem wlasne kroki. Latwo odnalazlem wieze, w ktorej sie znajdowalem. Zrzadzeniem losu akurat ta czesc mapy sie rozpadla, ale nadal nietrudno bylo palcami przemierzyc droge, ktora w nocy pokonywalem na wlasnych nogach. Kolejny raz zadziwilo mnie, jak proste sa ulice, jak precyzyjne skrzyzowania. Nie mialem pewnosci, gdzie sie obudzilem rankiem, 477 ale udalo mi sie okreslic niezbyt rozlegly, prawdopodobny obszar miasta. Powrocilem wzrokiem do wiezy, a nastepnie starannie przeliczylem przecznice, ktore musialem minac, i zapamietalem, gdzie oraz w ktora strone powinienem skrecic, by znalezc sie w punkcie wyjscia. Moze kiedy trafie w tamta okolice, bede potrafil odnalezc cos, co przywroci mi pamiec brakujacych dni. Zalowalem, ze nie mam pod reka papieru i piora, zeby naszkicowac okolice.W tej samej chwili dotarlo do mnie znaczenie ogniska. Krol Szczery uzyl zweglonego patyka do wyrysowania mapy. Tylko na czym? Rozejrzalem sie po komnacie, lecz nie znalazlem draperii. Sciany pomiedzy oknami byly biale, ponacinane we wzory... wstalem, podszedlem do jednej z nich, przyjrzalem jej sie z bliska. Ogarnal mnie nieklamany podziw. Polozylem dlon na chlodnym bialym kamieniu, a potem wyjrzalem przez brudne okno. Przesunalem palcami po rzece, ktora widzialem w oddali, odnalazlem delikatny szlak drogi, ktora ja przecinala. Widok z kazdego okna zostal wiernie oddany na sasiedniej scianie. Drobne hieroglify oraz nieczytelne dla mnie symbole mogly byc nazwami miast i osad. Potarlem szybe, ale okazalo sie, ze brud w wiekszosci przylgnal od zewnatrz. Pojalem wreszcie, dlaczego jedno z okien zostalo stluczone. Uczynil to krol Szczery, chcac zyskac wyrazny widok. Potem rozpalil ogien i zweglonym patykiem przerysowal cos, prawdopodobnie na mape, ktora mial przy sobie od chwili, gdy wyruszyl z Koziej Twierdzy. Co skopiowal? Podszedlem do okna ze stluczona szyba i uwaznie przyjrzalem sie scianom po obu jego stronach. Jakis czas temu ludzka dlon przetarla z kurzu fragment po lewej. Przylozylem reke do pozostalego w pyle sladu dloni stryja. Starl kurz z tej sciany, stanal jak ja w tej chwili i patrzyl przez okno, a potem przerysowal cos na mape. Czy ten szkic mial punkty wspolne z oznaczeniami na mapie z Krolestwa Gorskiego? Bardzo zalowalem, ze nie mialem przy sobie kopii zabranej przez krolowa Ketriken. Widzialem za oknem gory. Na polnoc od wiezy. Stamtad przyszedlem. Przyjrzalem sie widokowi, a nastepnie sprobowalem go odniesc do rysunku na scianie. Pulsujace obrazy przeszlosci nie ulatwialy zadania. Raz widzialem ziemie porosnieta lasem, w nastepnej chwili patrzylem na winnice i pola uprawne. Jedyna cecha wspolna dla obu widokow byla czarna wstega drogi wiodaca w strone gor prosto jak strzelil. Przesunalem palcem po wglebieniu na scianie. Docieralo do gorskiego pasma. W miejscu rozwidlenia drogi postawiono kilka hieroglifow. A takze umocowano w scianie lsniacy okruch krysztalu. Przysunalem twarz do rysunku, usilowalem rozpoznac malutkie napisy. Czy pasowaly do oznaczen na mapie krola Szczerego? Czy krolowa Ketriken rozpoznalaby te symbole? Wyszedlem z komnaty na szczycie wiezy, pospieszylem w dol schodow, mijajac widmowe postacie, ktore zdawaly sie coraz wyrazniej widoczne. Juz slyszalem 478 ich slowa, dostrzegalem tez niekiedy gobeliny, ktore w dawnych czasach zdobily sciany. Wiele bylo na nich smokow.-Czy to Najstarsi? - zapytalem nagich scian, a moj glos zadrzal echem na schodach. Potrzebowalem czegos, na czym mozna bylo pisac. Strzepy gobelinow byly wilgotne i rozpadaly sie przy dotknieciu. Wszelkie drewno zmurszalo. Wywazylem drzwi prowadzace do jednego z zamknietych pokojow, majac nadzieje, ze cos w nim znajde. Rzeczywiscie, wzdluz scian staly tu drewniane kratownice, a w kazdym otworze znajdowal sie zwoj. Arkusze wygladaly na nie zniszczone, podobnie jak przyrzady do pisania rozlozone na stole. Kiedy jednak wyciagnalem reke, moje palce nie napotkaly oporu, papier okazal sie pomarszczony i kruchy niczym popiol. Dostrzeglem swiezy zapas pergaminu na polce w rogu. Rozsunalem na boki rozpadajace sie arkusze, az wreszcie natrafilem na kawalek zdatny do uzytku, nie wiekszy niz dwie moje dlonie. Byl sztywny i pozolkly, ale caly. W ciezkim szklanym sloju z zatyczka pozostaly zaschniete resztki inkaustu. Drewniane oprawki do tutejszych przyrzadow pisarskich rozpadly sie w proch i pyl, ale metalowe koncowki przetrwaly, a byly na tyle dlugie, ze moglem je pewnie uchwycic. Uzbrojony w te skarby wrocilem do komnaty z mapa. Odrobina sliny wystarczyla, by inkaust znowu nadawal sie do uzytku, stalowke wyczyscilem o posadzke, az zablysla. Rozpalilem wygasle resztki ogniska, bo niebo zaczynalo sie chmurzyc i swiatlo wpadajace przez brudne okna bladlo. Uklaklem przed sciana, ktora przetarl z kurzu moj stryj, i przerysowalem mozliwie najwiekszy fragment drogi, gor oraz inne punkty charakterystyczne na strzepek zesztywnialej skory. Z niemalym trudem skopiowalem takze drobne hierogli-fy. Moze powiedza cos krolowej Ketriken. Moze kiedy porownamy ten niezdarny rysunek z jej mapa, nabiora sensu jakies wspolne punkty charakterystyczne. Nic wiecej nie moglem zrobic. Nim skonczylem, slonce chylilo sie juz ku zachodowi, a z ognia zostal tylko zar. Obrzucilem wynik swoich staran ponurym spojrzeniem. Ani krol Szczery, ani Krzewiciel by mnie nie chwalili. Trudno. Musialo wystarczyc to, co mialem. Upewnilem sie, ze wyschniety inkaust nie bedzie sie rozmazywal, i wetknalem pergamin za koszule. Nie chcialem ryzykowac, ze deszcz albo snieg zniweczy moje wysilki. Wyszedlem z wiezy o zmierzchu. Widmowi urzednicy dawno juz udali sie na kolacje przed cieplym kominkiem. Szedlem ulicami pelnymi ludzi zdazajacych do domu lub wychodzacych, by sie wieczorem zabawic w miescie. Mijalem gospody i tawerny, ktore zdawaly sie plonac od swiatla, slyszalem dobiegajace z wnetrz wesole glosy. Coraz trudniej bylo mi odrozniac prawde od przeszlosci, coraz mniej wyraznie widzialem puste ulice i opuszczone budynki. Przezywalem wyrafinowana torture. Samotny, z pustym brzuchem i wyschnietym gardlem, szedlem obok oberz, gdzie duchy tego miasta weselily sie i bawily, syte i szczesliwe. 479 Plan mialem prosty. Zamierzalem wrocic nad brzeg rzeki i napic sie wody. Potem wrocic do pierwszego miejsca, jakie sobie tu przypominalem. Znajde w poblizu jakies schronienie na noc, a wraz z brzaskiem rusze w strone gor. Mialem nadzieje, ze kiedy wejde na droge, ktora prawdopodobnie tutaj przyszedlem, odzyskam pamiec.Uklaklem nad brzegiem rzeki. Nabralem w dlon zimnej wody i podnioslem do ust. Wtedy ukazal sie smok. Najpierw niebo nad moja glowa bylo puste. I zaraz wszystko zalalo zlote swiatlo, podniosl sie szum wielkich skrzydel. Wokol mnie ze wszystkich gardel wydarl sie okrzyk. Jedni byli przestraszeni, inni zachwyceni. A smok obnizyl lot, zatoczyl krag nisko nad ziemia. Fala wiatru zakolysala statkami na wodzie. Smok uczynil jeszcze jedno kolo, nim zanurkowal w rzeke. Zlote swiatlo zgaslo i noc wydala sie ciemniejsza niz dotad. Targnalem sie do tylu, uciekajac we snie przed fala, ktora z poruszonej rzeki wyprysnela na brzeg. Wszyscy dookola mnie, wszyscy ludzie bez wyjatku patrzyli wyczekujaco na wode. Powiodlem wzrokiem za ich spojrzeniami. Z poczatku nie dojrzalem nic. Potem powierzchnia rzeki sie rozdzielila i odslonila ogromny leb. Lsniace strumienie splywaly po zlotej wezowatej szyi. We wszystkich basniach porownywano smoki do robakow, jaszczurow lub wezy, a ten, ktory sie na moich oczach wynurzal, rozposcierajac ociekajace woda skrzydla, przywodzil na mysl ptaka. Pelnego gracji kormorana wznoszacego sie nad powierzchnia morza po nurkowaniu za ryba, a moze jaskrawo ubarwionego bazanta? Wielkoscia dorownywal duzemu statkowi, a rozpietosc jego skrzydel przewyzszala najpotezniejsze zagle. Slowo "luski" nie wydaje sie wlasciwe dla okreslenia ozdobnych plytek o skomplikowanym wzorze pokrywajacych jego skrzydla, a przeciez wyraz "piora" ma zbyt lotne brzmienie. Rzeklbym - piora, ale z litego zlota. Skamienialem z zachwytu i zdumienia. Smok wyszedl z rzeki tak blisko mnie, ze gdyby byl prawdziwy, zostalbym przemoczony do nitki przez wode ociekajaca z jego rozpostartych skrzydel. Kazda kropla spadajaca na powrot do rzeki migotala magia. Smok przystanal na brzegu, pazury wszystkich czterech lap wbil gleboko w wilgotna ziemie i starannie zwinal skrzydla, a nastepnie dziobem przeczesal ogon o rozdwojonym koncu. Zlote swiatlo skapalo mnie i zalalo blaskiem zgromadzony tlum. Odwrocilem sie od smoka, by sie przyrzec ludziom. Na ich twarzach dostrzeglem radosc i szacunek. Smok o jasnych oczach sokola i postawie dumnego ogiera ruszyl w ich kierunku. Ludzie sie rozstapili, robiac mu przejscie, witajac go z powazaniem. -Najstarszy - odezwalem sie glosno. Podazylem za nim, palcami muskajac fronty budynkow -jeden z wielu w zachwyconym tlumie. Wolno szedlem ulica za defilujacym smokiem. Z gospod, z domow, zewszad wychodzili ludzie, powiekszajac cizbe. Z pewnoscia nie bylo to wydarzenie pospolite. Sam nie wiem, czego sie spodziewalem dowiedziec, podazajac za innymi. Chyba nie myslalem o niczym w szczegolnosci, po prostu 480 chcialem isc za tym ogromnym, pieknym stworzeniem. Pojalem, dlaczego glowne ulice miasta sa tak szerokie. Nie dla wozow, lecz dla tych cudownych przybyszow.Smok zatrzymal sie przed wielka marmurowa misa. Ludzie ruszyli, rywalizujac o honorowe miejsce przy kolowrocie. Na petlach przymocowanych do lancucha wznosilo sie wiadro za wiadrem, a kazde wylewalo swe brzemie plynnej magii do ogromnej misy. Gdy sie zapelnila, Najstarszy z wdziekiem pochylil glowe i wypil. Choc wiedzialem bez watpienia, ze patrze na obraz, w ktorym nie moge miec udzialu, poczulem palace pragnienie. Dwukrotnie jeszcze napelniano mise i dwukrotnie Najstarszy ja oproznil, nim ruszyl swoja droga. I ja poszedlem za nim, dziwiac sie temu, co widzialem. Przed nami nagle wylonilo sie tamto przerazajace ciecie, ktore niszczylo symetrie miasta. Poszedlem za procesja duchow na jego krawedz i zobaczylem, jak wszyscy - kobiety, mezczyzni, dzieci oraz Najstarszy znikaja, kroczac obojetnie przez powietrze. W krotkim czasie zostalem sam na krawedzi przepasci, slyszac tylko szept wiatru nad nieruchoma gleboka woda. Kilka gwiazd zalsnilo na zachmurzonym niebie i odbilo sie w czarnej wodzie. Wszelkie sekrety Najstarszych, jakie moglbym tu poznac, zostaly dawno temu pochloniete przez kataklizm. Odwrocilem sie i wolno odszedlem. Dokad dazyl Najstarszy? W jakim celu tu przybyl? Pamiec podsunela mi obraz, jak napelnial sie srebrna blyszczaca sila. Zadrzalem. Zajelo mi nieco czasu, nim trafilem na powrot do rzeki. Tam wytezylem umysl, by przypomniec sobie mape w komnacie na wiezy. Bylem bardzo glodny, ale postanowilem o tym nie myslec. Ruszylem ulicami. Szedlem przez grupe awanturnikow, kiedy nadciagnela straz miejska na poteznych wierzchowcach. Uskoczylem przed nimi na bok i skrzywilem sie na dzwiek opadajacych palek. Choc swiat ten byl nierealny, z radoscia zostawilem halasliwa burde daleko za soba. Skrecilem w prawo, w nieco wezsza ulice i minalem nastepne trzy przecznice. Zatrzymalem sie. Tutaj. Na tym placu kleczalem w sniegu poprzedniej nocy. Tutaj. Rozpoznalem slup na samym srodku, przypominajacy jakis pomnik czy dziwna rzezbe. Zostal zrobiony z tego samego wszechobecnego czarnego kamienia z pajeczynka polyskliwego krysztalu. Moim zmeczonym oczom wydawalo sie, ze blyszczy jasniej, tym samym tajemniczym nieswiatlem, ktore bilo z murow. Slabe lsnienie uwypuklalo gleboko wyciete hieroglify na jego boku. Obszedlem slup dookola. Niektore ze znakow - mialem absolutna pewnosc - byly podobne, a moze nawet identyczne z tymi, ktore skopiowalem na wiezy. Czy w takim razie mialem do czynienia z drogowskazem? Wyciagnalem dlon, by dotknac jednego ze znajomych znakow. Wokol mnie - czarna noc. Poczulem zawrot glowy. Chcialem sie przytrzymac slupa czy kolumny, ale wyciagnietymi rekoma natrafilem na pustke i runalem w zamarzniety snieg. Jakis czas lezalem z policzkiem na szorstkiej drodze, mru- 481 gajac oczyma - bezuzytecznymi w smolistej czerni. Potem spadlo na mnie cos ciezkiego i cieplego."Bracie! - zawyl Slepun radosnie. Wdusil mi lodowaty nos pod brode, lapa tracal w twarz. - Wiedzialem, ze wrocisz! Wiedzialem!" 29. KRAG MOCY Ogromna tajemnice spowijajaca Najstarszych powieksza i to, ze tak niewiele pozostalo nam ich wizerunkow, a i posrod tych wyjatkowych pamiatek trudno sie dopatrzyc cech wspolnych. Dotyczy to nie tylko gobelinow i zwojow, stanowiacych kopie dawniejszych obrazow, lecz takze tych nielicznych, ktore przetrwaly od czasow krola Madrego. W niektorych wizerunkach mozna znalezc powierzchowne podobienstwo do legendarnych smokow, gdyz ukazuja skrzydla, pazury, luskowa-ta skore oraz podkreslaja ogromne rozmiary Najstarszych. Nie wszystkie. Przynajmniej na jednym gobelinie ta mityczna istota zostala oddana na podobienstwo czlowieka, lecz o zlotej skorze i slusznym wzroscie. Podobizny Najstarszych nie zgadzaja sie nawet pod wzgledem liczby konczyn przedstawicieli tej przedwiecznej rasy. Niekiedy maja oni az cztery odnoza, i jeszcze dwa skrzydla, a bywa, ze nie maja skrzydel w ogole i poruszaja sie na dwoch nogach jak czlowiek.Pojawialy sie przypuszczenia, iz niewiele napisano o Najstarszych, gdyz wiedza o nich w owym czasie postrzegana byla jako calkowicie naturalna. Podobnie jak nikt nie uwaza za stosowne stworzyc zwoju, ktory szczegolowo traktuje o podstawowych cechach charakterystycznych konia, gdyz nie sluzyloby to zadnemu uzytecznemu celowi, tak nikt sie wowczas nie spodziewal, iz pewnego dnia Najstarsi przejda do legendy. Rozumowanie takie wydaje sie nie pozbawione logiki, z drugiej jednak strony wystarczy przeciez rozejrzec sie dookola, by znalezc rozliczne gobeliny i zwoje obrazujace konia, co dowodzi blednosci powyzszego wywodu. Gdyby Najstarsi byli rownie powszechnie nieodlacznym elementem codziennego zycia, dysponowalibysmy znacznie wieksza liczba ich opisow. * * * Jakis czas nie do konca wiedzialem, co sie ze mna dzieje, ale wreszcie znalazlem sie znowu w namiocie wraz z innymi. Po wizycie w miescie, gdzie panowala prawie wiosenna pogoda, noc w gorach zdawala sie jeszcze zimniejsza. Omotalismy sie wszyscy kocami. Dowiedzialem sie, ze poprzedniej nocy nagle znik- 483 nalem. Opowiedzialem o wszystkim, co mnie spotkalo w miescie. Niejeden raz odczulem, ze towarzysze wyprawy mi nie dowierzaja. Czulem sie jednoczesnie poruszony i winny, widzac, jak ciezko przezyli moje znikniecie. Wilga bez watpienia plakala, po Pustce oraz krolowej Ketriken znac bylo, ze dawno nie spaly. Trefnis byl w najgorszym stanie: blady i cichy, lekko drzaly mu dlonie. Wszystkim nam trzeba bylo czasu na dojscie do siebie.Pustka przyrzadzila podwojna porcje jedzenia i kazde z nas, z wyjatkiem tref-nisia, podjadlo co sie zowie. Blazen wygladal, jakby go opuscily wszelkie sily. Podczas gdy inni siedzieli kolem, sluchajac mojej opowiesci, on juz ukryl sie pod kocami z wilkiem u boku. Zdawal sie kompletnie wyczerpany. Musialem opowiedziec o wypadkach w miescie ni mniej, ni wiecej, tylko trzy razy. -Dzieki Edzie, byles pod wplywem kozlka, gdy zostales przeniesiony - stwierdzila Pustka tajemniczo. - Inaczej nie pozostalbys przy zdrowych zmyslach. -Powiedzialas: przeniesiony? -Doskonale wiesz, o czym mowie. - Potoczyla wzrokiem po wpatrzonych w nia twarzach. - Przeniesiony przez drogowskaz. Te filary musza miec cos wspolnego z twoim przeniesieniem. - Odpowiedzia byla cisza. - Dla mnie to oczywiste. Przy jednym z nich Bastard zniknal z drogi Mocy, a tam znalazl sie przy innym. Wrocil w ten sam sposob. -Dlaczego wiec nie przenosza nikogo innego? - dociekalem. -Bo ty jeden miedzy nami jestes wrazliwy na Moc. -Wobec tego drogowskazy rowniez sa stworzone Moca? -Ogladalam go za dnia - odpowiedziala, patrzac mi w oczy. - Jest wykuty z czarnego marmuru poznaczonego wzorem blyszczacego krysztalu. Tak samo jak sciany domow w miescie, ktore nam opisales. Dotykales obu slupow? Zamyslilem sie na chwile. -Tak mi sie wydaje. -Prosze bardzo. Przedmiot nasycony Moca moze odbierac zamiary swego tworcy. Te filary zostaly wzniesione, by ulatwiac podrozowanie ludziom, ktorzy potrafia z nich korzystac. -Pierwszy raz slysze cos podobnego. Skad o tym wiesz? -Domyslam sie - odparla. - Ide spac. Jestem nieludzko zmeczona. Przez cala noc i caly dzien szukalismy cie bez chwili wytchnienia, a gdy chcielismy odpoczac, wilk skamlal bez ustanku. "Skamlales?" "Wolalem cie. Nie odpowiadales". "Nie slyszalem. Inaczej na pewno bym probowal". "Zaczynam sie o ciebie obawiac, bracie. Ulegasz silom, ktore zabieraja cie w miejsca, dokad nie moge za toba podazyc, zamykaja przede mna twoj umysl. 484 Nigdy nie czulem sie bardziej w stadzie niz z wami, ale jesli cie strace, stado strace takze"."Nie stracisz mnie" - przyrzeklem, lecz nie bylem pewien, czy zdolam dotrzymac obietnicy. -Bastardzie? - odezwala sie krolowa Ketriken. -Jestem z wami - zapewnilem. -Spojrzmy na twoj szkic. Wyjalem go zza pazuchy, porownalismy obie mapy. Nielatwo bylo odnalezc podobienstwa, ale moze powodem byla roznica skali. W koncu zdecydowalismy, ze fragment skopiowany w czarnym miescie przypominal nieco pewien wycinek szlaku odwzorowany na pergaminie krolowej Ketriken. -W tym miejscu - wskazalem kropke na jej mapie - chyba oznaczono miasto. Jesli tak, wobec tego tutaj bedzie to, a to tutaj. Krol Szczery wyruszyl w droge z kopia tej starszej, wyblaklej mapy krolowej Ketriken. Szlak, ktory teraz nazywalem droga Mocy, zostal na niej wyrysowany, ale na koncu rozchodzil sie w trzech roznych kierunkach. Oznaczenia na koncu kazdego z trzech odcinkow dawno wyblakly i przemienily sie w niewyrazne plamy. Teraz dysponowalismy mapa, ktora przerysowalem w czarnym miescie, i na niej takze widnialy trzy punkty koncowe. Jednym z nich bylo samo miasto. Kolejne dwa pozostawaly dla nas zagadka. Krolowa Ketriken przyjrzala sie uwaznie hieroglifom. -Widywalam niekiedy podobne znaki - przyznala wreszcie. - Mozna je napotkac w dziwnych miejscach: gdzieniegdzie w gorach znajduja sie kamienie oznaczone takimi symbolami. Kilka jest na zachodnim krancu Mostu Wielkiej Otchlani. Nikt nie wie, kiedy ani dlaczego zostaly wyryte. Nikt ich nie potrafi odczytac. Ledwie kilku z nich uzywa sie w dzisiejszych czasach. Jedni mowia, ze to napisy na grobowcach, inni twierdza, ze opisuja one granice. -Czy potrafisz, pani, ktores z nich odczytac? - spytalem. -Kilka. Uzywamy ich w grze losowej... - Zamilkla, wpatrzona w moje bazgroly. - Z tych nie znam zadnego - stwierdzila w koncu, wyraznie rozczarowana. - Ten najbardziej przypomina znak "kamien", ale innych nigdy nie widzialam. -Oznaczal to miejsce. - Wskazalem je na mapie, probujac mowic glosem pelnym otuchy. Niestety, "kamien" nic mi nie wyjasnial. - Wydaje sie nam najblizsze. Czy teraz ruszymy tam wlasnie? -Chcialbym isc do czarnego miasta - odezwal sie blazen cicho. - Powinienem zobaczyc smoka. Pokiwalem glowa. -Warto bylo odwiedzic miasto. Jest niezmierzona skarbnica wiedzy, trzeba tylko czasu, by z niej czerpac. Gdyby nie to, ze ciagle mi w glowie brzeczy "chodz do mnie" mego krola, chetnie bym tam zostal dluzej. - Nie wspomnialem o snach 485 z Sikorka i Cierniem. Nalezaly do mnie. Podobnie jak pragnienie, by wrocic do domu i do ukochanej.-Bez watpienia - zgodzila sie Pustka. - I na pewno wpakowalbys sie w nowe klopoty. Ciekawam, czy to on zawrocil cie bezpiecznie na droge? Juz mialem znowu zaczac ja wypytywac, ale trefnis powtorzyl cicho: -Chcialbym pojsc do czarnego miasta. -Wszyscy powinnismy sie przespac - oznajmila krolowa Ketriken. - Musimy wstac o pierwszym brzasku i ruszac czym predzej. Mysl, ze Szczery byl w tamtym miescie, cieszy mnie, choc takze napelnia zlymi przeczuciami. Musimy go jak najszybciej odnalezc. Nie moge juz dluzej kazdej nocy dociekac, dlaczego nie wrocil. -Nadchodzi katalizator, by z kamienia uczynic cialo, a cialo w kamien przemienic. - Glos trefnisia byl niewyrazny i senny. - Dotykiem zbudzi smoki ziemi. Uspione miasto zadrzy dla niego i powroci do zycia. Nadchodzi katalizator. -Pisma Bialej Matczycy - dokonczyla Pustka z szacunkiem. Potem zwrocila sie do mnie zagniewana. - Trudno uwierzyc, ze proroctwa i przepowiednie spisywane przez setki lat mialyby dotyczyc wlasnie ciebie. -To nie moja wina - baknalem glupio. Juz sie zagrzebywalem w kocach. Wspomnialem z tesknota miniony dzien, prawie cieply. Tutaj wial lodowaty wiatr, jego wycie mrozilo do szpiku kosci. Prawie drzemalem, gdy blazen pogladzil mnie po twarzy ciepla dlonia. -Ciesze sie, ze zyjesz - szepnal. Odmruknalem cos z wdziecznoscia. Przypominalem sobie wlasnie plansze do gry i zadanie, jakie przedstawila mi Pustka na dzisiejsza noc. Zaczalem rozwiazywac zagadke. Poderwalem sie gwaltownie, usiadlem prosto. -Blaznie! - krzyknalem. - Masz ciepla reke! -Spij wreszcie - burknela Wilga obrazonym tonem. Nie zwrocilem na nia uwagi. Sciagnalem trefnisiowi koc z twarzy i dotknalem jego policzka. Blazen wolno otworzyl oczy. -Jestes cieply - powiedzialem. - Dobrze sie czujesz? -Zimno mi - przyznal zalosnie. - Bardzo zimno. I jestem ogromnie zmeczony. Pospiesznie zaczalem na nowo rozpalac ogien w piecyku. Inni takze wydobywali sie z kocow. Po drugiej stronie namiotu Wilga usiadla na poslaniu. -Blazen nigdy nie jest cieply - wyjasnilem im, chcac, zeby pojeli moje zachowanie. - Zawsze jest chlodny. Teraz jest cieply. -Doprawdy? - zapytala Wilga z dziwna ironia. -Zachorowal? - odezwala sie Pustka. -Nie wiem. Nigdy nie byl chory. 486 -Rzadko bywalem chory - poprawil mnie trefnis. - Mialem juz kiedys podobna goraczke. Poloz sie i spij, Bastardzie. Nic mi nie bedzie. Do rana powinienem byc zdrow.-O swicie musimy ruszac w droge - oznajmila krolowa Ketriken nieugiecie. - I tak juz stracilismy jeden dzien. -Stracilismy dzien?! - wykrzyknalem. Wzbieral we mnie gniew. - Zyskalismy mape, poznalismy nowe szczegoly oznaczen, dowiedzielismy sie, ze krol Szczery byl w czarnym miescie. Nie mam najmniejszych watpliwosci, ze dostal sie tam tak samo jak ja, a moze i wrocil przez ten sam kamien. Nie stracilismy dnia, krolowo, ale zyskalismy wszystkie te dni, jakie zabraloby nam szukanie drogi w dol, a potem schodzenie do miasta. I powrot na droge. O ile sobie przypominam, planowalas, pani, poswiecic dzien na szukanie zejscia. Znalezlismy droge. - Umilklem. Nabralem gleboko powietrza, narzucilem sobie spokoj. - Nie bede probowal nikogo przymuszac do swojej woli, ale jesli trefnis bedzie rano chory i nie zdola ruszyc w droge, ja takze zostane. W oczach krolowej Ketriken zalsnil wojowniczy blysk. Przygotowalem sie do starcia, lecz blazen mnie ubiegl. -Ruszam jutro, zdrow czy nie - zapewnil nas oboje. -Wobec tego postanowione - rzekla krolowa Ketriken spiesznie. - Blaz-nie, czy moge cos dla ciebie zrobic? Nie traktowalabym cie tak szorstko, gdyby nie wymagala tego sytuacja. Nie zapomnialam i nigdy nie zapomne, ze bez ciebie nie dotarlabym do Stromego zywa. Chcialem poznac historie, w ktora nie zostalem wtajemniczony, ale powstrzymalem sie od zadawania pytan. -Nic mi nie bedzie. Ja tylko... Bastardzie? Moglbys mi dac troche kozlka? Ostatnim razem tak cudownie mnie rozgrzal... -Oczywiscie. Zaczalem szukac ziela w bagazu. -Blaznie - odezwala sie Pustka. - Ostrzegam cie, ze to niebezpieczne ziolo; robi tyle zlego, co dobrego. Kto wie, czy nie zachorowales dlatego, ze zeszlej nocy piles wywar z kozlka? -To ziolo nie jest az takie mocne - sprzeciwilem sie. - Uzywam go juz od lat i nigdy nic mi sie od niego nie stalo. Pustka prychnela pogardliwie. -Powiedz raczej, ze nic nie zauwazyles. To rozgrzewajace ziolo daje energie cialu, lecz zabija ducha. -Ja uwazam, ze pomagalo mi odzyskac sily - upieralem sie. Znalazlem niewielki pakiecik i go otworzylem. Pustka, nie proszona, wstawila wode do gotowania. - Nigdy tez nie zauwazylem, zeby mnie otumanialo - dodalem. -Ci, ktorzy je przyjmuja rzadko, lepiej dostrzegaja skutki - odparowala. - Choc kozlek na jakis czas da ci sile, pozniej bedziesz musial slono za nia zaplacic. 487 Ciala sie nie da oszukac, mlody czlowieku. Przekonasz sie o tym, gdy bedziesz stary jak ja.Milczalem. Wrocilem mysla do przypadkow, gdy uzywalem kozlka na wzmocnienie. Zaczely we mnie narastac nieprzyjemne podejrzenia, ze Pustka ma racje. Nie powstrzymalo mnie to jednak przed zaparzeniem dwoch kubkow, a nie jednego. Staruszka tylko pokrecila glowa i ulozyla sie do snu bez slowa. Usiadlem obok trefnisia i razem napilismy sie wywaru. Gdy oddal mi kubek, jego dlon zdawala sie cieplejsza, nie chlodniejsza. -Goraczka ci rosnie. -Nie, mam cieple rece, bo trzymalem goracy kubek. -Caly drzysz. -Troche - przyznal. - Tak mi zimno - poskarzyl sie zalosnie. - Juz mnie szczeki bola od tego trzesienia. "Wezmy go miedzy siebie" - zaproponowal Slepun. Wielki wilk przysunal sie do blazna blisko, ja go przykrylem swoimi kocami, a potem wpelznalem pod przykrycie. Nie mowil nic, ale drzal chyba mniej gwaltownie. -Nie pamietam, zebys chorowal w Koziej Twierdzy - odezwalem sie cicho. -Zdarzalo sie. Bardzo rzadko i nie rozglaszalem tego wszem wobec. Pamietasz pewnie, ze medyk za mna nie przepadal, a ja jego tez nie darzylem szczegolna sympatia. Nie zawierzylbym jego srodkom przeczyszczajacym i uzdrawiajacym napojom. Zreszta co pomaga waszemu gatunkowi, niekoniecznie musi dzialac na mnie. -Czy twoja rasa jest tak rozna od mojej? - zapytalem po jakims czasie. Trefnis poruszyl temat, ktory zawsze starannie omijal. -Pod pewnymi wzgledami - westchnal. Podniosl reke do czola. - Niekiedy zadziwiam samego siebie. - Wzial gleboki oddech, wypuscil glosno powietrze, jakby hamowal bol. - Moze nawet nie jestem naprawde chory. W ciagu ostatnich lat zaszly we mnie pewne zmiany. Jak sam zauwazyles. - Dodal w koncu szeptem. -Urosles i nabrales koloru - przytaknalem cicho. -To tez. - Usmiech, ktory wykrzywil mu usta, szybko zbladl. - Mysle, ze jestem juz prawie dorosly. -Mialem cie za doroslego od wielu lat. Zawsze sadzilem, ze stales sie mezczyzna znacznie wczesniej niz ja. -Doprawdy? Zabawne! - Przez chwile sprawial wrazenie zupelnie zdrowego. Zaraz jednak powieki zaczely mu opadac. - Bede teraz spal - rzekl cicho. Nic nie odpowiedzialem. Zakopalem sie glebiej w koce, raz jeszcze umocnilem mury obronne swego umyslu i zapadlem w sen bez marzen. 488 Obudzilem sie przed brzaskiem, zaalarmowany poczuciem zagrozenia. Tref-nis spal ciezko. Dotknalem jego twarzy - nadal byla ciepla, zroszona potem. Wysunalem sie spod przykrycia, otulilem blazna szczelnie kocami. Dorzucilem do piecyka dwa patyczki cennego opalu i zaczalem sie po cichu ubierac. Slepun natychmiast gotow byl ruszac ze mna."Wychodzisz?" "Powesze troche dokola". "Isc z toba?" "Ogrzewaj blazna. Zaraz wroce". "Na pewno chcesz isc sam?" "Bede ostrozny, przyrzekam". Zimno bylo tak, ze az bolalo. Ciemnosc absolutna. Po jakims czasie oczy sie do niej przyzwyczaily, ale i tak widzialem wlasciwie tylko namiot. Ciemne chmury calkowicie zakryly gwiazdy. Stalem nieruchomo w lodowatym wietrze, wytezajac zmysly, by odnalezc to cos, co mnie obudzilo. Nie Moca, lecz Rozumieniem siegalem w smolista noc. Wyczuwalem swoich towarzyszy podrozy i glodne la-ziaki stloczone razem. Na samym ziarnie dlugo nie pozyja. Jeszcze jedna troska. Odsunalem te mysl i siegnalem Rozumieniem dalej. Zesztywnialem. Konie? Tak. I jezdzcy? Najpewniej. Jak duch pojawil sie przy mnie Slepun. "Czujesz ich?" "Wiatr nie z tej strony. Mam sprawdzic?" "Tak. Tylko sie nie pokazuj". "Pewnie. Zajmij sie trefnisiem. Skamlal, jak wychodzilem". Wszedlem do namiotu, po cichu obudzilem krolowa Ketriken. -Moze nam grozic niebezpieczenstwo. Na drodze za nami sa konie, z nimi prawdopodobnie jezdzcy, chociaz tego nie jestem jeszcze pewien. -Zanim zyskasz pewnosc, beda tutaj - rzekla zimno. - Obudz wszystkich. Ruszamy o pierwszym brzasku. -Blazen goraczkuje - powiedzialem, choc juz sie nachylalem, by potrzasnac Wilge za ramie. -Jesli tu zostanie, jego choroba sie skonczy, bo bedzie martwy. A ty razem z nim. Wilk poszedl na przeszpiegi? -Tak. Bez watpienia krolowa miala racje, ale nie bylo mi przez to latwiej doprowadzic blazna do przytomnosci. Poruszal sie jak czlowiek kompletnie oszolomiony. Owinalem go plaszczem i kazalem wciagnac dodatkowe spodnie. Potem jeszcze opatulilem kilkoma kocami l trzymalem go w ramionach, gdy pozostali zwijali namiot i pakowali dobytek. -Jaki ciezar moze uniesc laziak? - spytalem krolowa Ketriken. -Wiecej niz wazy blazen, ale maja za waskie grzbiety, zeby sie dalo na nich usiasc, a jesli niosa zywy ladunek, staja sie plochliwe. Mozemy trefnisia wsadzic 489 na laziaka na jakis czas, ale nie bedzie jechal wygodnie, a zwierze trudno bedzie opanowac.Takiej odpowiedzi sie spodziewalem i wcale mi nie poprawila humoru. -Sa jakies wiesci od wilka? - spytala krolowa. Siegnalem do Slepuna, przerazony, jakiego wysilku wymagalo ode mnie dotkniecie jego umyslu. -Szesciu jezdzcow - odpowiedzialem. -Przyjaciele czy wrogowie? -On nie potrafi sie tego dowiedziec. "Jak wygladaja konie?" - zapytalem wilka. "Smakowicie". "Wielkie jak Sadza? Czy male jak gorskie kuce?" "Pomiedzy. I jeden juczny mul". -Jada na koniach, a nie na gorskich kucach - przekazalem krolowej Ketri-ken. Pokrecila glowa w zamysleniu. -Wiekszosc mieszkancow krolestwa nie uzywa koni tak wysoko w gorach. Raczej kucy albo laziakow. Musimy przyjac, ze to wrogowie, i zgodnie z tym zalozeniem planowac dzialania. -Uciekamy, czy walczymy? -Jedno i drugie, oczywiscie. Juz zdjela swoj luk z jednego z laziakow. -Przede wszystkim znajdziemy miejsce na zasadzke. Tam na nich zaczekamy. Ruszajmy. Latwiej bylo powiedziec, niz zrobic. Tylko dzieki temu, ze droga byla tak gladka, moglismy w ogole probowac podjac wedrowke. Swiatlo dopiero mialo sie narodzic. Wilga powiodla laziaki. Ja za nimi prowadzilem trefnisia, a Pustka z kosturem oraz krolowa Ketriken z lukiem w dloni zamykaly pochod. Z poczatku pozwalalem blaznowi isc o wlasnych silach. Kustykal wolno, ale ze laziaki nieublaganie sie od nas oddalaly, wkrotce stalo sie jasne, iz tak dalej byc nie moze. Zarzucilem sobie lewe ramie trefnisia na szyje, objalem go w pasie i poprowadzilem. Nie minelo wiele czasu, a dyszal ze zmeczenia i z najwyzszym trudem stawial nogi. Przerazalo mnie nienaturalne cieplo jego ciala. Bezlitosnie ciagnalem go naprzod, modlac sie o jakas kryjowke. Znalezlismy ja, ale nie bylo to przytulne schronienie posrod drzew, tylko stromy stok ostrych kamieni. Gdzies ponad droga czesc skaly erodowala i osunela sie kamienna kaskada. Zniosla ponad polowe szerokosci drogi, a to, co zostalo, bylo wysoko zasypane kamieniami i ziemia. Gdy wraz z blaznem dowloklem sie do osypiska, Wilga oraz laziaki spogladaly na nie z wielkim powatpiewaniem. Zlozylem blazna na kamieniach - usiadl z zamknietymi oczyma i spuszczona glowa. Opatulilem go szczelniej kocami, a potem podszedlem do Wilgi. 490 -To stare osuwisko - rzekla piesniarka. - Moze nie bedzie trudno je pokonac.-Moze - zgodzilem sie, wzrokiem szukajac najdogodniejszego przejscia. Snieg powlokl kamienie rowna warstwa. - Jesli pojde pierwszy z laziakami, dasz rade poprowadzic trefnisia? -Chyba tak. Bardzo z nia zle? W glosie Wilgi brzmiala tylko troska, wiec przelknalem gniew. -Bedzie mogl isc, jesli go wesprzesz. Zostan z nim tutaj, poki ostatni laziak nie wejdzie na osuwisko. Potem ruszaj naszym sladem. Wilga pokiwala zgodnie glowa, ale chyba nie byla dobrej mysli. -Nie powinnismy zaczekac na krolowa i Pustke? Zastanowilem sie chwile. -Nie. Lepiej nie miec skalnego rumowiska za plecami, kiedy jezdzcy nas dogonia. Idziemy. Zalowalem, ze wilk jest daleko, bo mial znacznie pewniejszy chod i byl dwukrotnie szybszy. "Jesli teraz do ciebie pobiegne, to mnie zobacza. Nad droga i pod nia tylko gola skala, a oni sa pomiedzy nami". "Nie martw sie o mnie. Pilnuj ich i w razie czego daj mi znac. Podrozuja szybko?" "Prowadza konie i ciagle sie kloca. Jeden jest gruby i zmeczony jazda. Mowi niewiele, ale nie ponagla. Badz ostrozny, bracie". Wzialem gleboki oddech. Skoro zadne miejsce nie wygladalo bardziej obiecujaco od innych, ruszylem prosto przed siebie. Z poczatku szedlem po kamieniach luzno rozrzuconych na drodze, lecz wkrotce zaczela sie sciana wielkich glazow, pokrytych zamarznieta ziemia i drobniejszymi kamieniami o ostrych krawedziach. Zaczalem ostrozniej stawiac kroki na tym zdradzieckim podlozu. Prowadzacy laziak szedl tuz za mna, reszta podazala jego sladem. Szybko sie przekonalem, ze wiatr zasypal przerwy miedzy kamieniami cienka warstwa marznacego sniegu, ukrywajac pod spodem dziury i szczeliny. Nastapilem beztrosko na jedna z nich i noga ugrzezla mi az po kolano. Wyswobodzilem sie nie bez trudu. Gdy w pewnej chwili rozejrzalem sie wokol siebie, omal nie stracilem odwagi. Nade mna wysoko wznosila sie stroma piramida okruchow skalnych i kamieni, podchodzacych az do niemal pionowej sciany gory. Szedlem po piargu, ktory w kazdej chwili mogl runac w przepasc. Patrzac przed siebie, nie potrafilem dostrzec, gdzie sie konczy. Gdyby zaczal sie osypywac, stoczylbym sie wraz z nim za krawedz drogi i runal w daleka doline. W zasiegu wzroku nie bylo nic, ani jednego marnego krzaczka czy wiekszego glazu, do ktorego mozna by przylgnac. Nagle zaczely mnie przerazac drobiazgi. Nerwowe pociagniecie laziaka za line, ktora sciskalem w dloni, nagla zmiana wiatru... Nawet wlosy wpadajace mi w oczy 491 utozsamily sie nagle z zagrozeniem zycia. Dwa razy sie przewrocilem. Gala droge przebylem przygarbiony, uwaznie stawiajac stopy i wolno przenoszac ciezar ciala.Za mna szly laziaki, wszystkie po sladach przewodnika stada. One nie byly tak ostrozne jak ja. Slyszalem, jak kamien poderwal sie ktoremus spod lapy - nieduzy odlamek skaly - i podskakujac potoczyl sie zboczem w dol, a nastepnie wystrzelil w przestrzen. I nastepny. I znowu. Za kazdym razem balem sie, ze spadajacy kamyk pociagnie za soba nastepne. Laziaki nie byly zwiazane, tylko pierwszego prowadzilem na linie. W kazdej chwili spodziewalem sie ujrzec, jak ktorys z nich spada w przepasc. Szly za mna, podobne do korali nawleczonych na nic, a za nimi Wilga z blaznem. Raz przystanalem, by sie na nich obejrzec, i przeklalem wlasna glupote, gdy zdalem sobie sprawe, jak trudnym zadaniem obarczylem piesniarke. Posuwali sie duzo wolniej niz ja, Wilga podtrzymywala blazna kurczowo i szukala punktow oparcia dla stop swoich i jego. W pewnym momencie sie zachwiala, a trefnis upadl na kolana. Serce podeszlo mi do gardla. Wilga podniosla wzrok, dostrzegla, ze na nich patrze. Rozzloszczona uniosla ramie, kazala mi ruszac z miejsca. Slusznie. Nic innego nie pozostalo mi do zrobienia. Stos pokruszonej skaly i kamieni skonczyl sie rownie gwaltownie, jak zaczal. Wdzieczny losowi, zeslizgnalem sie po zasniezonym rumowisku na plaska powierzchnie drogi. Za mna zszedl przewodnik stadka laziakow, po chwili pozostale zeskoczyly na droge, podobne w tym ruchu do koz. Gdy tylko wszystkie znalazly sie na dole, rozrzucilem na ziemi troche ziarna, zeby je czyms zajac, i ponownie wspialem sie na osypisko. Nigdzie nie bylo Wilgi ani blazna. Chcialem biec ile sil w nogach. Nie. Zmusilem sie do wolnego kroku, podazajac po sladach laziakow i wlasnych. Powiedzialem sobie, ze na pewno dojrze ich jaskrawe ubrania w tym ponurym krajobrazie szarosci, czerni i bieli. I w koncu ich znalazlem. Wilga siedziala skulona, obok lezal blazen. -Wilga! - zawolalem z cicha. Podniosla wzrok. Oczy miala ogromne. -Wszystko zaczelo sie ruszac. Male kamyczki i wieksze. Wiec stanelam, zeby sie uspokoilo. A teraz nie moge jej podniesc. - Probowala ukryc strach przebijajacy w glosie. -Nie ruszaj sie. Juz ide. Wyraznie dostrzegalem, w ktorym miejscu fragment skalistej powierzchni oddzielil sie i zaczal zsuwac. Toczace sie kamienie zostawily slady na sniegu. Niestety, niewiele wiedzialem o lawinach. Ruch kamieni zdawal sie brac poczatek wysoko nad Wilga i blaznem, a konczyc pod nimi. Nadal znajdowalismy sie dosc daleko od krawedzi, ale jesli rumowisko zacznie sie osuwac, szybko runiemy w przepasc. Musialem wyciszyc serce i zaufac rozumowi. -Chodz do mnie, dziewczyno. Powoli i ostroznie. 492 -A co z nia?-Zostaw go. Jak juz bedziesz bezpieczna, pojde po niego. Gdybym ruszyl teraz, wszyscy troje bylibysmy w niebezpieczenstwie. Logika to jedno. Zmusic sie do wypelnienia postanowienia zakrawajacego na tchorzostwo - zupelnie co innego. Nie wiem, jakie mysli przychodzily Wildze do glowy, kiedy powoli wstawala. Nie wyprostowala sie calkiem, przygieta, przyczajona, stawiajac kroki bardzo wolno i ostroznie, szla w moja strone. Zagryzlem wargi i milczalem, choc bardzo chcialem ja poganiac. Dwa razy niewielkie kamyczki potoczyly sie spod jej stop. Drobna kaskada splynela po stoku, zabierajac ze soba wieksze okruchy skalne az na krawedz drogi i dalej, w bezdenna otchlan. Za kazdym razem piesniarka zamierala w bezruchu, wbijajac we mnie rozpaczliwe spojrzenie. Stalem i glupio sie zastanawialem, co zrobie, jesli Wilga zacznie spadac razem z rumowiskiem. Czy skocze niepotrzebnie za nia, czy tez bede patrzyl i na zawsze zachowani w pamieci blagalne spojrzenie tych czarnych oczu? W koncu jednak dotarla do wzglednie stabilnych wiekszych glazow, na ktorych stalem. Przylgnela do mnie, a ja uscisnalem ja goraco, czujac jej drzenie. Po dlugim czasie uchwycilem ja za ramiona i odsunalem od siebie odrobine. -Musisz isc dalej - powiedzialem. - Juz niedaleko. Jak zejdziesz na droge, zbierz laziaki i zostan tam. Wziela gleboki oddech. Odstapila ode mnie i ruszyla z uwaga po sladach zostawionych przeze mnie oraz laziaki. Odczekalem, az sie oddali na bezpieczna odleglosc, i dopiero wtedy uczynilem pierwszy, niepewny krok w strone blazna. Pod moim ciezarem kamienie poruszyly sie bardziej widocznie i zazgrzytaly glosniej. Nie mialem pewnosci, czy nie powinienem raczej pojsc wyzsza lub nizsza czescia osypiska, byle nie po wydeptanej, niepewnej sciezce. Moglem tez wrocic do laziakow po line, ale do czego bym ja przymocowal? I przez caly czas, rozmyslajac o tych sprawach, szedlem wolniutko naprzod. Trefnis lezal jak niezywy. Kamienie zaczely sie poruszac. Staczajac sie z gory, uderzaly mnie w kostki, wyslizgiwaly sie spod stop. Zatrzymalem sie, zmieniony w bryle lodu. Jedna noga zaczela mi zjezdzac w dol... zanim pomyslalem, co robie, uczynilem krok. Odplyw drobnych kamyczkow stal sie szybszy i bardziej zdecydowany. Nie wiedzialem, co robic. Pomyslalem, ze moze powinienem rzucic sie na plask, zeby rozlozyc ciezar ciala na jak najwieksza powierzchnie, ale szybko doszedlem do wniosku, ze w takim wypadku tym latwiej bedzie toczacym sie kamieniom zabrac mnie ze soba. Zaden nie wiekszy niz moja piesc, ale bylo ich tak wiele... Czekalem, sam przemieniony w kamien, przez czas potrzebny na dziesiec oddechow, nim wszystko sie uspokoilo. Musialem zebrac cala odwage, by uczynic nastepny krok. Dlugo i z wytezona uwaga badalem grunt, nim wybralem miejsce, ktore wydalo mi sie najmniej niestabilne. Postawilem stope, bardzo wolno przenioslem na nia ciezar ciala i za- 493 czalem wybierac miejsce na nastepny krok. Nim dotarlem do trefnisia, koszule na plecach mialem zupelnie mokra od potu, a szczeki bolaly mnie od zaciskania zebow. Uklaklem obok bezwladnego blazna.Wilga przykryla mu twarz rogiem koca. Unioslem przykrycie. Dziwnego byl koloru. Smiertelna biel jego skory nabrala w gorach zoltego odcienia, ktory teraz stal sie trupi. Trefnis mial wargi wyschniete i popekane, rzesy sklejone ropa. I ciagle byl cieply. -Blaznie? - szepnalem. Choc nie otrzymalem odpowiedzi, mowilem dalej, majac nadzieje, ze jednak mnie slyszy. - Przeniose cie przez kamienie. Jesli sie poslizgne, spadniemy w przepasc, wiec kiedy juz bede cie mial na rekach, musisz byc zupelnie nieruchomy. Rozumiesz? Wzial odrobine glebszy oddech. Uznalem to za przytakniecie. Wsunalem ramiona pod bezwladne cialo. Kiedy sie prostowalem zaprotestowala bolesnie blizna na moim grzbiecie. Pot wystapil mi na twarz. Jakis czas kleczalem, trzymajac blazna na rekach, opanowujac bol i odzyskujac rownowage. Wreszcie postawilem jedna stope, probowalem sie podniesc bardzo wolno, ale gdy tylko zaczalem przenosic ciezar ciala, potoczyly sie w dol kamienie. Cudem zwalczylem przemozna chec, by przycisnac do siebie blazna i ruszyc biegiem. Stukot obluzowanych okru-chow skalnych trwal i trwal, i trwal. Gdy w koncu zamarl, drzalem z wysilku. Tkwilem po kostki w piargu. -Bastardzie Rycerski! Kto mnie wolal? Podnioslem glowe. Dogonily nas krolowa Ketriken oraz Pustka. Staly na osypisku ponad moja glowa, daleko od sciezki poruszonych kamieni. Obie wygladaly na przerazone moim polozeniem. Krolowa Ketriken pierwsza doszla do siebie. -Pustka i ja przejdziemy nad toba. Zostan w miejscu i postaraj sie nie ruszac. Wilga i laziaki przeszli? Udalo mi sie leciutenko skinac glowa. Nie smialem sie odezwac. -Pojde po line i wroce. Skinalem glowa powtornie. Nie patrzylem za nimi, nie patrzylem takze w dol. Wiatr mijal mnie w pedzie, kamienie postukiwaly mi pod nogami. Blazen nie wazyl duzo jak na doroslego czlowieka. Zawsze byl niski i drobnokoscisty. Bronil sie ostrym jezykiem, a nie piesciami. Mimo wszystko, gdy tak stalem i trzymalem go na rekach, z chwili na chwile robil sie coraz ciezszy. Bolesny krag na moich plecach powiekszal sie w miare uplywu czasu, az wreszcie zaczely mi dokuczac nawet ramiona. Blazen drgnal leciutko. -Nie ruszaj sie - szepnalem. Z wysilkiem rozwarl oczy i popatrzyl na mnie. Zwilzyl wargi koniuszkiem jezyka. -Co sie dzieje? - wychrypial. 494 -Stoimy nieruchomo na srodku osuwiska - odszepnalem. Gardlo mialem tak wyschniete, ze ledwie moglem mowic.-Chyba dam rade stanac na wlasnych nogach - zaproponowal slabo. -Ani drgnij! - rozkazalem. Westchnal odrobine glebiej. -Dlaczego zawsze jestes przy mnie, kiedy wpadam w klopoty? -Moglbym ci zadac to samo pytanie. -Bastardzie! - uslyszalem glos krolowej. Wyprostowalem rozdarte bolem plecy, podnioslem glowe, by na nia spojrzec. Odcinala sie ciemnym konturem na tle nieba. Miala ze soba laziaka, przewodnika stada. Na ramieniu niosla zwoj liny, ktorej koniec byl przywiazany do pustego stelaza na bagaz. -Rzuce ci line. Nie probuj lapac, pozwol jej spasc, a wtedy dopiero podnies i owiaz dookola siebie. Rozumiesz? Po chwili lina frunela obok mnie, rozwijajac sie w locie. Poruszyla kilka drobnych kamykow i nawet to wystarczylo, zeby zrobilo mi sie slabo z przerazenia. Pelzla teraz po zboczu, blizej niz na wyciagniecie reki od mojej stopy. Spojrzalem na nia z rozpacza. Potem wzialem sie w garsc. -Blaznie, czy dasz rade sie mnie trzymac? Musze sprobowac uchwycic line. -Chyba zdolam stanac. -Moze bedziesz musial - przyznalem z ociaganiem. - Lepiej badz gotow na wszystko. Ale najwazniejsze, zebys sie mnie trzymal. -Tylko wowczas, jesli przyrzekniesz, ze bedziesz sie trzymal liny. -Na pewno nie puszcze - przyrzeklem z krzywym usmiechem. "Bracie, zatrzymali sie w miejscu, gdzie rozlozylismy sie obozem zeszlej nocy. Z tych szesciu..." "Nie teraz, Slepunie!" "... trzech zeszlo na dol, tak jak ty, a trzech zostalo z konmi". "Nie teraz!" Blazen niezgrabnie przesunal ramiona, zeby sie mnie uchwycic. Nieszczesne koce, ktorymi go tak otulalem, nagle zaczely mi bardzo przeszkadzac. Przycisnalem trefnisia lewym ramieniem, oswobodzilem nieco prawa reke, choc ramie mialem jeszcze ciagle pod nim. Pokonalem idiotyczna chec do smiechu. Wszystko to bylo tak niezdarne i glupio niebezpieczne. Czesto sie zastanawialem, gdzie i kiedy zastanie mnie smierc, ale ten sposob nigdy nie przyszedl mi do glowy. W oczach blazna ujrzalem te sama paniczna radosc. -Gotow - powiedzialem i przykucnalem. Kazdy napiety miesien rozjarzyl sie palacym bolem. Chybilem o szerokosc dloni. Unioslem wzrok do gory, gdzie krolowa Ketriken z laziakiem czekala w napieciu. Przyszlo mi do glowy, ze nie mam pojecia, co 495 zrobic, kiedy dosiegne liny, ale juz nie bylo czasu na pytania. Wyciagnalem reke jeszcze odrobine, choc czulem, ze prawa stopa usuwa mi sie spod ciala.Wszystko wydarzylo sie rownoczesnie. Blazen scisnal mnie konwulsyjnie, a cale zbocze pod nami ruszylo w dol. Chwycilem line, lecz nadal sie zeslizgiwalem. Zdolalem ja sobie owinac dokola przegubu. Nad nami krolowa Ketriken pognala laziaka, ktory tak cudownie pewnie poruszal sie na kazdej powierzchni. Zwierze zakolysalo sie, przejmujac czesc naszego ciezaru. Pograzylo sie glebiej w kamienie, ale bieglo, ciagle bieglo przez ruchome, zsuwajace sie okruchy skalne. Lina sie naprezyla, wbila mi sie w nadgarstek i w dlon. Trzymalem. Nie mam pojecia, jakim sposobem podciagnalem pod siebie nogi, jednak to zrobilem i staralem sie biec, choc wzgorze z loskotem umykalo mi spod stop. Chwilami hustalem sie jak wahadlo, wczepiony w napieta line, ktora dawala mi akurat tyle oparcia, ze utrzymywalem sie na powierzchni pedzacych kamieni. Nagle poczulem pewniejszy grunt. W butach mialem pelno drobnych kamyczkow. Sciskalem line i parlem ciagle w poprzek osuwiska. Byle dalej, byle dalej. Znajdowalismy sie duzo ponizej sciezki, ktora wydeptalem za pierwszym razem. Postanowilem nie patrzec w dol i nie widziec, jak niewiele dzieli nas od krawedzi drogi. Skupilem sie na trzymaniu blazna, sciskaniu liny i poruszaniu nogami. I znow zupelnie niespodziewanie niebezpieczenstwo minelo. Pod stopami mialem wieksze glazy, pozbawione zdradzieckiej pokrywy luznych okruchow skalnych, ktore omal polozyly kres naszemu istnieniu. Nad nami krolowa Ketriken ciagle szla, my takze posuwalismy sie naprzod, wkrotce schodzilismy na blogoslawiona, plaska powierzchnie drogi. Jeszcze kilka chwil i wszyscy znalezlismy sie na rownym sniegu. Rzucilem line i wolno przykucnalem, ciagle z blaznem w ramionach. Zamknalem oczy. -Masz. Napij sie wody. - Glos nalezal do Pustki i to ona podsunela mi buklak. Wilga z krolowa Ketriken zabraly trefnisia z moich objec. Napilem sie. Jeszcze jakis czas nie moglem opanowac drzenia. Wszystko mnie bolalo, jakbym zostal obity. Siedzialem, odzyskiwalem sily i cos zaczelo mi switac w glowie. Nagle zerwalem sie na rowne nogi. -Powiedzial, ze jest ich szesciu, a trzech zeszlo na dol, jak ja. Patrzyli na mnie pytajaco. Wyraznie nic nie zrozumieli. Pustka wlasnie poila blazna. Usta miala zacisniete w waska linie. Byla zatroskana i zirytowana. Przeciez jednak powody do strachu, ktore przekazal mi Slepun, byly o wiele powazniejsze. -Cos powiedzial? - zapytala krolowa Ketriken lagodnym tonem, a wowczas zdalem sobie sprawe, ze moi towarzysze odniesli wrazenie, iz znowu zbladzilem myslami. -Slepun podazal za tamtymi ludzmi. Jest ich szesciu, na koniach, maja ze soba jucznego mula. Zatrzymali sie w miejscu naszego wczorajszego obozu. Trzech zeszlo na dol w taki sam sposob jak ja. 496 -Czyli do miasta? - spytala wolno krolowa Ketriken. "Do miasta" - przytaknal Slepun.Ciarki mnie przeszly, gdy ujrzalem, ze krolowa kiwa glowa, niby do siebie. -Jak to mozliwe? - odezwala sie Wilga. - Pustka powiedziala, ze ten drogowskaz przeniosl ciebie, gdyz jestes obdarzony talentem Mocy. I z tego powodu nie wywarl wplywu na zadne z nas. -Tamci trzej takze musza byc obdarzeni Moca - rzekla Pustka ze zdziwieniem. Z pewnoscia miala racje. -Krag Mocy na uslugach ksiecia Wladczego! - Zalala mnie fala przerazenia. Byli tak straszliwie blisko i wiedzieli, doskonale wiedzieli, jak mnie zranic. Musialem pokonac panike. Krolowa Ketriken poklepala mnie po ramieniu. -Bastardzie, nie pokonaja latwo tego osuwiska. Mam luk. Siegne ich strzala jednego po drugim. O ironio losu! Wladczyni zobowiazuje sie chronic zycie krolewskiego skrytobojcy! Musialem wziac sie w garsc, gdyz wiedzialem, ze luk nikogo nie obroni przed kregiem Mocy. -Nie musza sie do mnie zblizyc, zeby zaatakowac - powiedzialem. - Ani do krola Szczerego. - Wzialem gleboki oddech i nagle pojalem caly sens wlasnych slow. - Nie musza fizycznie podazac za nami, zeby nas zaatakowac. Po co wiec przebyli cala te dluga droge? Trefnis ciezko wsparl sie na lokciu. Znuzonym gestem przetarl poszarzala twarz. -Moze nie sa tutaj z twojego powodu. Moze chca czegos innego? -Czego? -A po co ruszyl krol Szczery? - odpowiedzial blazen pytaniem na pytanie. Glos mial slaby, ale myslal logicznie. -Po pomoc Najstarszych. Ksiaze Wladczy nigdy w nich nie wierzyl. Traktowal ich tylko jako pretekst do usuniecia z drogi starszego brata. -Moze i tak, ale wiedzial, ze wiesci o smierci krola Szczerego, ktore sam rozpuscil, sa falszywe. Powiedziales, ze jego krag Mocy cie szpiegowal. W jakim celu, jesli nie po to, by sie dowiedziec, gdzie jest krol Szczery? Musi byc przeciez zdumiony, podobnie jak krolowa, ze wladca nie wrocil. Moze chce wiedziec, co okazalo sie tak wazne, ze odwiodlo krolewskiego bastarda od knucia smiertelnego spisku? Spojrz za siebie, Bastardzie. Zostawiles slad naznaczony cierpieniem i krwia. Ksiaze Wladczy musi sie zdumiewac, dokad on prowadzi. -Po co mieliby schodzic do miasta? - zapytalem, a zaraz potem zadalem grozniejsze pytanie: - Skad wiedzieli, jak sie tam dostac? Ja znalazlem sie tam przypadkiem, ale oni przeciez wiedzieli? 497 -Moze sa znacznie silniejsi w Mocy od ciebie - odezwala sie Pustka. - Moze drogowskazy do nich przemawiaja, a moze przybyli tutaj, wiedzac o wiele wiecej niz ty. - Slowami wyrazala niepewnosc, ale w jej glosie nie bylo zadnego wahania.Nagle rozjasnilo mi sie w glowie. -Nie wiem, dlaczego sa tutaj, ale wiem, ze zabije ich, zanim dotra do krola Szczerego albo znowu zasadza sie na mnie. - Podnioslem sie ciezko. Wilga dziwnie mi sie przygladala. Chyba wlasnie wtedy zdala sobie sprawe, kim jestem. Nie jakims romantycznym ksiazatkiem na wygnaniu, zdolnym do heroicznych wyczynow, ale zabojca. W dodatku nieszczegolnie sprawnym. -Najpierw odpocznij - poradzila krolowa Ketriken. Pokrecilem glowa. -Chcialbym, ale nie moge. Teraz jest najlepsza sposobnosc. Nie wiem, ile czasu spedza w miescie. Mam nadzieje, ze beda tam dlugo. Nie wybiore sie tam na spotkanie. Nie dorownuje im Moca. Nie moge walczyc z ich umyslami, ale moge zabic ich ciala. Jesli zostawili na drodze konie, zapasy i straznikow, moge ich tego wszystkiego pozbawic. Wrociwszy z miasta, znajda sie w pulapce. Nie beda mieli zywnosci ani schronienia. Nie ma tu zadnej zwierzyny, nawet gdyby sobie przypomnieli, jak polowac. Nie moge zmarnowac takiej szansy. Krolowa Ketriken zgodzila sie, choc niechetnie. Wilga zamarla z otwartymi ustami. Trefnisia prawie nie bylo widac spod kocow. -Powinienem isc z toba - rzekl cicho. Probowalem skryc rozbawienie. -Ty? -Mam przeczucie... Powinienem isc z toba. Nie puszczac cie samego. -Nie bede sam. Slepun tam na mnie czeka. - Siegnalem krotko Rozumieniem i odnalazlem wilka. Przywarowal w sniegu, niedaleko koni i strazy. Ludzie rozpalili niewielki ogien i cos gotowali. W wilku budzil sie glod. "Bedziemy jedli konia dzis wieczor?" "Zobaczymy". -Moge wziac twoj luk, pani? - spytalem krolowa. Podala mi go z ociaganiem. Byla to piekna bron. -Umiesz strzelac? -Nie jestem doskonalym lucznikiem, ale jakos sobie radze. Tamci nie maja sie gdzie skryc, a przy tym nie spodziewaja sie ataku. Jesli dopisze mi szczescie, przynajmniej jednego zabije, nim w ogole mnie spostrzega. -Zabijesz czlowieka, nie rzucajac mu wyzwania? - zapytala Wilga slabym glosem. Ujrzalem w jej oczach kres urojen. Skupilem sie na czekajacym mnie zadaniu. "Slepunie!" 498 "Sploszyc konie do przepasci czy z powrotem droga? Juz mnie wyczuly, zaczynaja sie niepokoic, ale ludzie nie zwracaja na nie uwagi"."Jesli sie uda, chcialbym zabrac bagaze". - Dlaczego mysl o usmierceniu konia byla mi przykra bardziej niz zamiar zabicia - czlowieka? "Zobaczymy, co sie da zrobic - odparl Slepun rozsadnie. - Mieso to mieso" -dodal. Zarzucilem kolczan na plecy. Znowu budzil sie wiatr, zapowiadal rychly snieg. Mysl o ponownej przeprawie przez osypisko zmrozila mi krew w zylach. Nie mialem wyboru, musialem wracac. -Nie mam wyboru - powtorzylem na glos. - Jesli mi sie nie powiedzie, wkrotce rusza za wami. Powinniscie sie stad jak najpredzej oddalic. Idzcie, az osypisko zniknie wam z oczu. Jesli wszystko pojdzie dobrze, wkrotce was dogonimy. -Przyklaklem obok trefnisia. - Mozesz isc? - zapytalem. -Jakis czas dam sobie rade - odparl glucho. -W razie potrzeby bede go niosla - rzekla spokojnie krolowa Ketriken. Spojrzalem na te wysoka powazna kobiete i uwierzylem jej niezachwianie. Skinalem glowa. -Zyczcie mi szczescia - odwrocilem sie i ruszylem na rumowisko. -Ide z toba - oznajmila niespodziewanie Pustka. Wstala, poprawila buty. -Daj mi luk. I idz za mna. Na dluzsza chwile odjelo mi mowe. -Dlaczego? - zapytalem w koncu. -Bo wiem, jak sie chodzi po piargach. I jestem lepszym lucznikiem niz taki, co to jakos sobie radzi. Gotowam isc o zaklad, ze dosiegne dwoch, zanim nas dostrzega. -Ale... -Rzeczywiscie, Pustka doskonale sobie radzila na osuwisku - zauwazyla spokojnie krolowa Ketriken. - Wilga, zajmiesz sie laziakami. Ja wezme blazna. -Obrzucila nas nieodgadnionym spojrzeniem. - Dogoncie nas jak najszybciej. Przypomnialem sobie, ze raz juz probowalem pojsc bez Pustki. Wolalem, by szla ze mna, a nie skradala sie z tylu. Niechetnie, lecz skinalem glowa. -Luk - przypomniala mi. -Naprawde dobrze strzelasz? - spytalem, z ociaganiem oddajac bron. Popatrzyla na swoje powykrecane palce. -Przeciez bym nie zmyslala. Pewnych umiejetnosci nie zapomina sie nigdy -odparla spokojnie. Ruszylismy z powrotem na piramide zwietrzalej skaly. Pustka szla pierwsza, kosturem badala grunt, ja podazalem za nia, odsuniety na dlugosc kija, tak jak mi przykazala. Nie odezwala sie do mnie slowem, gdy w skupieniu wybierala miejsce na postawienie stopy, nie wdawala sie w wyjasnienia, dlaczego obiera taka, a nie inna droge. Musialem przyznac, ze kamienie i zamarzniety snieg nie uciekaly jej 499 spod nog. Na dodatek robila to wszystko z taka swoboda, ze zaczalem sie czuc jak kompletny glupiec."Jedza. Jeden stoi na warcie". Powtorzylem wiadomosc Pustce, ktora pokiwala glowa. W glebi serca watpilem, czy zdola spelnic butne obietnice. Co innego byc dobrym strzelcem, a co innego zabic czlowieka spokojnie jedzacego obiad. Przypomnialy mi sie watpliwosci Wilgi i zastanowilem sie, jakim trzeba byc czlowiekiem, zeby zdradzic swoja obecnosc i rzucic wyzwanie, nim sie podejmie probe zabicia trzech przeciwnikow. Dotknalem rekojesci krotkiego miecza. Ciern uprzedzal mnie dawno temu, ze bede zabijal dla krola, lecz nie poznam glorii ni slawy, honor bedzie dla mnie pustym slowem. Nagle okazalo sie, ze juz schodzimy z osypiska luznych okruchow skalnych. Posuwalismy sie bardzo ostroznie i cicho. -Jestesmy blisko - szepnela Pustka. - Pozwol mi wybrac cel i strzelic. Gdy tylko straznik padnie, pokaz sie i sciagnij na siebie uwage. Moze mnie nie spostrzega, a wowczas zyskam okazje do drugiego strzalu. -Strzelalas kiedys do ludzi? -Niewiele sie to rozni od polowania na zwierzyne, Bastardzie. Teraz juz badzmy cicho. Wiedzialem zatem, ze nigdy wczesniej nie zabila czlowieka. Zaczynalem watpic, czy slusznie postapilem, oddajac jej luk. Przeciez jednak bylem jej wdzieczny za towarzystwo. Czyzbym tracil odwage? "Moze zaczynasz sie uczyc, ze czasami lepiej byc w stadzie". "Moze". Na drodze nie bylo sie gdzie ukryc. Nad naszymi glowami - i pod stopami gorski stok wznosil sie niemal pionowo. Sama droga byla plaska i naga. Gdy tylko wyszlismy zza zakretu, ujrzelismy oboz jak na dloni. Trzej straznicy siedzieli beztrosko przy ogniu, jedli i rozmawiali. Konie pochwycily nasza won, zatupaly niespokojnie, ktorys parsknal lekko. Poniewaz jednak wilk niepokoil je od pewnego czasu, ludzie nie zwrocili na ich zachowanie szczegolnej uwagi. Pustka niosla luk gotowy do strzalu. W koncu wszystko okazalo sie nadzwyczajnie latwe. Byla to nieludzka, bezlitosna jatka. Pustka wypuscila strzale, gdy jeden z nich nas dostrzegl. Pocisk przeszyl mu piers. Pozostali dwaj skoczyli na rowne nogi, odwrocili sie do nas i schylili po bron, ale w tym krotkim czasie Pustka wypuscila druga strzale. Od tylu znienacka pojawil sie Slepun - powalil trzeciego i go przytrzymal, poki ja nie dokonczylem dziela. Wszystko to stalo sie szybko i w ciszy. Trzech martwych ludzi lezalo w sniegu. Zostalo szesc przestraszonych koni i jeden niewzruszony mul. -Pustko, poszukaj jedzenia w bagazach przy siodlach - powiedzialem, zeby staruszka przestala wreszcie patrzec na trupy strasznym wzrokiem. Przeskoczyla spojrzeniem na mnie, potem wolno skinela glowa. 500 Przeszukalem ciala. Mezczyzni nie byli ubrani w barwy ksiecia Wladczego, ale po stroju mozna bylo rozpoznac, ze dwaj to mieszkancy Ksiestwa Trzody. Gdy obrocilem trzeciego twarza do gory, serce zamarlo mi w piersi. Znalem go z Koziej Twierdzy. Niezbyt dobrze, ale wystarczajaco, by wiedziec, ze na imie mial Maslak. Kucnalem przy nim, zajrzalem w jego martwe oczy, zawstydzony, ze nie potrafilem sobie o nim przypomniec nic wiecej. Chyba wyjechal do Kupieckiego Brodu, gdy ksiaze Wladczy przeprowadzal dwor. Wielu wtedy opuscilo Kozia Twierdze. Powiedzialem sobie, ze nie ma znaczenia, gdzie przyszedl na swiat. Zakonczyl zywot tutaj. Zamknalem swe serce przed niewczesnym zalem i skupilem sie na wykonaniu zadania.Zrzucilem ciala w przepasc. W czasie gdy Pustka przeszukiwala bagaze i wyjmowala z nich to, co moglo nam sie przydac, a co we dwoje moglismy uniesc az do laziakow, ja ogolocilem konie z uprzezy. Rzucilem ja w otchlan, sladem cial. Sprawdzilem torby przy siodlach; niewiele w nich znalazlem poza cieplymi ubraniami. Mul niosl tylko namiot i inne przedmioty przydatne w obozowisku. Zadnych dokumentow. Jakaz korzysc mialby krag Mocy z pisemnych instrukcji? "Odpedz konie droga. Nie powinny tu wrocic z wlasnej woli". "Tyle miesa, a ty chcesz, zebym je przepedzil?" "Gdybysmy ktoregos zabili, mielibysmy wiecej, niz zdolamy zjesc i uniesc. Cokolwiek zostawimy, pozywi tych trzech, ktorzy tu wroca. W bagazach znalazlem wedzone mieso i ser. Bedziesz dzisiaj spal z pelnym brzuchem". Slepun nie wydawal sie uszczesliwiony, ale posluchal. Wydaje mi sie, ze pogonil konie dalej i szybciej, niz to bylo konieczne, ale przynajmniej uszly z zyciem. Nie wiedzialem, jakie maja szanse na przezycie w gorach. Moze skoncza w brzuchu jakiegos snieznego kota albo jako uczta dla padlinozercow. Nagle poczulem przemozne zmeczenie. -Idziemy? - zapytalem Pustke niepotrzebnie, a ona skinela glowa. Zapakowala drogocenna zywnosc, ale w tamtej chwili watpilem, czy bede zdolny cokolwiek przelknac. Resztki, ktorych nie moglismy juz uniesc, a wilk nie dal rady pozrec, zrzucilismy w otchlan. Rozejrzalem sie dookola. -Gdybym smial dotknac tego filaru, jego tez zepchnalbym w przepasc. Obrzucila mnie takim spojrzeniem, jakby uznala, ze spodziewam sie tego po niej. -Ja tez obawiam sie go dotknac - powiedziala w koncu. Gdy ponownie wyszlismy na osypisko, pomiedzy gory wkradal sie juz mrok, a zaraz za nim podazala noc. Szedlem sladem Pustki oraz wilka przez skalne rumowisko w prawie calkowitych ciemnosciach. Zadne z tamtych dwojga nie wydawalo sie przestraszone, a i ja mialem juz dosc drzenia o wlasne zycie. -Nie zamyslaj sie - zganila mnie Pustka, gdy wreszcie zeszlismy z kamiennej lawiny na rowna droge. Ujela mnie mocno pod ramie. Ruszylismy w smolista 501 czern, droga Mocy prowadzaca po zboczu gory. Wilk prowadzil, zawracajac czesto."Oboz niedaleko" - obwiescil za ktoryms razem. -Od jak dawna to robisz? - zapytala w pewnej chwili Pustka. Nie probowalem udawac, ze nie rozumiem pytania. -Mniej wiecej od czasu, gdy skonczylem dwanascie lat. -Ilu ludzi zabiles? Nie bylo to tylko pytanie, jak by sie moglo wydawac. -Nie wiem - odparlem powaznie. - Moj... mistrz poradzil mi, zebym nie probowal liczyc. Twierdzil, ze nie warto. - Niedokladnie takie byly jego slowa. Pamietalem je doskonale. "Po pierwszym juz wszystko jedno ilu - powiedzial wtedy Ciern. - Jestesmy skrytobojcami. Wiecej nie znaczy lepiej. Ani gorzej". Zadumalem sie teraz nad jego slowami. -Ja zabilam dotad raz - rzekla Pustka do ciemnej nocy. Nie odpowiedzialem. Jesli chciala, mogla mowic, ale ja nie pragnalem wiedziec. Jej dlon sciskajaca moje ramie zaczela drzec nieznacznie. -Zabilam w gniewie. Nie sadzilam, ze to mozliwe, ona byla silna. Jednak ja zyje, a ona umarla. Wiec zniszczyli mnie i wygnali. Wygnali na zawsze. Uchwycila sie mnie druga reka. Szlismy dalej. Gdzies przed nami zamigotal nikly blask. Piecyk rozpalony we wnetrzu namiotu. -To bylo nie do pomyslenia - rzekla Pustka znuzonym glosem. - Nigdy wczesniej nie wydarzylo sie nic podobnego. Miedzy kregami Mocy, owszem, w rywalizacji o krolewskie laski... A ja wyzwalam na pojedynek Moca osobe z mojego kregu. I zabilam. To niewybaczalne przestepstwo. 30. KOGUCIA KORONA Istnieje pewna gra, znana mieszkancom Krolestwa Gorskiego. Jest wyjatkowo zlozona; nielatwo sie jej nauczyc, jeszcze trudniej osiagnac bieglosc. Polega na okreslonym ukladaniu kart oraz kostek oznaczonych hieroglifami. Uzywa sie do niej siedemnastu kart - zazwyczaj maja wielkosc dloni doroslego mezczyzny i wykonane sa z deszczulek pomalowanych na jasne kolory. Kazda z nich przedstawia jakas symboliczna postac z gorskich porzekadel, na przyklad Starego Tkacza albo Tropicielke. Podobizny owe, obrazowane odmiennie w roznych okolicach gor, malowane sa farbami na wypalanym szkicu. Trzydziesci jeden kosci z hieroglifami robi sie z szarego kamienia. Sa oznaczone symbolami wody, pastwiska, kamienia i tak dalej. Wszystkie karty oraz kamienie rozdaje sie graczom, zazwyczaj trzem. Zarowno karty, jak i kosci maja pewne, scisle oznaczone przez tradycje wartosci - zmienne dla roznych ukladow. Podobno gra ta jest bardzo stara. * * * Reszte drogi do namiotu pokonalismy w milczeniu. Wyznanie Pustki tak mna wstrzasnelo, ze zupelnie nie wiedzialem, jak powinienem zareagowac. Glupio byloby teraz wyrzucac z siebie setki pytan, ktore klebily mi sie w glowie.Wrocil Slepun. Trzymal sie blisko nas. "Zabila we wlasnym stadzie?" "Tak sie wydaje". "To sie zdarza. Nic dobrego, ale sie zdarza. Powiedz jej". "Nie teraz". Gdy wrocilismy do namiotu, nikt sie nie kwapil do rozmowy. -Zabilismy straznikow, wystraszylismy konie i zrzucilismy zapasy w przepasc - zdalem krotki raport. Wilga patrzyla na nas, jakby nic nie zrozumiala. Oczy miala szeroko otwarte i blyszczace, podobne do ptasich. 503 Krolowa Ketriken nalala nam herbaty, a potem bez slowa dolaczyla nowe zapasy zywnosci do naszych stopnialych zasobow.-Trefnis czuje sie troche lepiej - zaczela tonem towarzyskiej pogawedki. Blazen lezal zwiniety w gniezdzie z kocow. Nie dostrzeglem poprawy. Oczy mial zapadniete, jasne wlosy zlepione potem i potargane w niespokojnym snie. Dotknalem jego czola. Bylo prawie chlodne. -Jadl cos? - zapytalem krolowa. -Wypil troche zupy. Mysle, ze wydobrzeje. Widzialam go juz chorego, w Blekitnym. To byla ta sama goraczka i slabosc. Trwala jeden dzien. Powiedzial wowczas, ze nie jest to choroba, tylko przemiana, ktora przechodza istoty jego rasy. -Mnie wczoraj takze powiedzial cos podobnego. Krolowa Ketriken wlozyla mi w dlonie miske cieplego krupniku. Z poczatku strawa zapachniala cudnie. Potem zaczela tracic resztkami zupy, ktora zolnierze, podrywajac sie do walki, rozlali na zasniezona droge. Zacisnalem szczeki. -Widziales czlonkow kregu Mocy? - zapytala krolowa Ketriken. Pokrecilem glowa. -Nie widzialem - odezwalem sie z trudem - ale jeden z koni byl wyjatkowo rosly, a ubrania w torbach przy siodle pasowalyby akurat na Mocarnego. Przy innym znalazlem granatowe stroje, a w takich gustuje Bystry. Bylo tez niewyszukane odzienie - w sam raz dla Stanowczego. Wymawialem imiona niewyraznie, jakbym sie bal, ze moge zawezwac czlonkow kregu Mocy. A przeciez byly to imiona ludzi, ktorych skazalem na pewna smierc, bo pozbawilem koni i prowiantu. Gory poloza kres ich zywotom, Moc im nic nie pomoze. Mimo wszystko nie czulem dumy. Wiedzialem tez, ze nie uwierze w smierc wrogow, dopoki nie zobacze ich kosci. Na razie zyskalem tylko pewnosc, ze tej nocy nas nie zaatakuja. Wyobrazilem sobie, jak wracaja przez filar, spodziewajac sie zastac czekajaca na nich strawe, ogien i schronienie. Znajda tylko ciemnosc i mroz. Nie zobacza krwi na sniegu. Zupa wystygla. Zmusilem sie do jedzenia; szybko przelykalem, nie chcac poznac smaku. Maslak grywal na swistulce. Pamietalem go, siedzacego na stopniach przy tylnym wyjsciu z pomywalni i grajacego dla kilku dziewek sluzebnych. Zamknalem oczy, zapragnalem przypomniec sobie o nim cos zlego. Na prozno. Podejrzewalem, ze jedyna jego wina byla sluzba niewlasciwemu panu. -Bastardzie! - Krolowa Ketriken jak zawsze czuwala. -Nic, nic. Zwyczajnie sie zamyslilem. -Jeszcze chwila, a bylbys zbladzil myslami. Strach byl dzisiaj twoim sprzymierzencem, ale musisz przeciez kiedys spac, a kiedy zasniesz, trzeba, bys dobrze strzegl swego umyslu. Czlonkowie kregu Mocy po powrocie rozpoznaja, kto im wszedl w parade i rusza za toba na lowy. Nie myle sie, prawda? 504 Oczywiscie. Zagrozenie ubrane w slowa zyskalo na sile. Wolalbym, zeby rozmowa nie odbywala sie na dodatek w obecnosci Pustki oraz Wilgi.-To moze zagramy? - odezwala sie Pustka. Rozegralismy cztery partie. Wygralem dwukrotnie. W koncu staruszka ulozyla na planszy prawie same biale piony i dala mi jeden czarny, ktorym mialem doprowadzic do zwyciestwa. Probowalem sie skupic na grze, ale bylem za bardzo zmeczony. Przypomnialo mi sie, ze juz rok minal od dnia, gdy jako martwy opuscilem Kozia Twierdze. Ponad rok nie spalem we wlasnym lozku. Ponad rok nie wiedzialem, czy nastepnego dnia bede mial co jesc. Ponad rok nie trzymalem w ramionach Sikorki, wiecej niz rok minelo od dnia, gdy kazala mi odejsc na zawsze. -Bastardzie, przestan! - Pustka wyrwala mnie z zamyslenia. - Nie mozesz sie poddawac. Musisz byc silny. -Jestem zbyt zmeczony. -Twoi wrogowie byli dzis nieostrozni. Nie spodziewali sie, ze ich odkryjesz. Nie powtorza tego bledu. -Mam nadzieje, ze go nie przezyja - odparlem z pewnoscia siebie, ktorej nie czulem. -To nie takie proste - rzekla Pustka, nieswiadoma, jak bardzo jej slowa mnie zmrozily. - Powiedziales, ze na dole jest cieplej. Gdy tylko sie zorientuja, ze nie maja zapasow, wroca do miasta. Maja tam wode, a na pewno wzieli ze soba prowiant przynajmniej na jeden dzien. Nie wydaje mi sie, zebysmy mogli ich juz uwazac za pokonanych. Slepun zaskomlal placzliwie i usiadl obok mnie. Zdusilem w sobie rozpacz i uspokoilem go poklepywaniem po karku. -Chcialbym po prostu raz moc sie wyspac - powiedzialem cicho. - Sam we wlasnym umysle, sniac wlasne sny, bez obawy, dokad sie nimi przeniose i kto mnie napadnie. Bez strachu, ze opanuje mnie pozadanie Mocy. Zwyczajnie sie wyspac. - Mowilem bezposrednio do niej, wiedzac, ze doskonale mnie rozumie. -Nie moge ci tego zapewnic - odparla spokojnie. - Moge ci podarowac tylko gre. Zaufaj jej. Uzywana byla przez cale pokolenia ludzi obdarzonych krolewska magia, gdy musieli toczyc walke podobna do twojej. Znowu pochylilem sie nad plansza i zapamietalem rozstawienie pionow, a kiedy sie polozylem obok trefnisia, mialem zagadke przed oczyma. Unosilem sie tej nocy na podobienstwo ptaka, gdzies pomiedzy snem a czuwaniem. Potrafilem sie zatrzymac tuz obok snu i zostac tam, rozmyslajac o grze Pustki. Niejeden raz wracalem na strone czuwania. Dostrzegalem slaby blask saczacy sie z piecyka i uspionych towarzyszy dookola. Kilkakrotnie przykrywalem trefnisia: za kazdym razem jego skora zdawala sie bardziej chlodna, a sen glebszy i spokojniejszy. Krolowa Ketriken, Wilga oraz Pustka zmienialy sie na warcie. 505 Zauwazylem, ze wilk dotrzymuje towarzystwa krolowej. Mnie nadal wykluczano z nocnego czuwania i bylem za to egoistycznie wdzieczny.Tuz przed switem znow sie przecknalem. Sprawdzilem, czy trefnis nie zrzucil kocow, polozylem sie i przymknalem powieki, w nadziei ze uda mi sie pochwycic jeszcze kilka chwil wytchnienia. Ujrzalem przed soba kolosalne oko, oddane w najwierniejszych szczegolach. Walczylem, by rozewrzec powieki, wyrywalem sie ku swiatu czuwania, lecz zostalem pochwycony, zupelnie jakby mnie porwal prad wsteczny od odbitej fali. Opieralem sie cala sila woli. Wyczuwalem kres snu tuz nad soba, jak pecherzyk banki mydlanej, ktory moglbym przebic bez trudu, gdybym tylko zdolal go dosiegnac. Nie moglem. Walczylem, wykrzywialem twarz w straszliwe grymasy, usilujac otworzyc samowolne powieki. Oko na mnie patrzylo. Jedno ogromne ciemne oko. Nie Stanowczego. Ksiecia Wladczego. Patrzyl na mnie i radowal sie moimi proznymi wysilkami. Wiezil mnie bez trudu, niczym muche pod szklana misa. Przeciez jednak, nawet opetany przerazeniem, pamietalem, ze gdyby mogl uczynic cos wiecej, niz tylko mnie wiezic, na pewno by to zrobil. Przedostal sie poza moje mury obronne, lecz nie mial sily na nic innego, mogl mnie tylko straszyc. A jednak i tego wystarczylo, by serce omal nie wyskoczylo mi z piersi. "Bekarcie - wyszeptal miekko. Nienawistne slowo zalalo moj umysl niczym lodowata fala oceanu. Topilem sie w grozbie. - Wiem o twoim dziecku. I o kobiecie. O Sikorce. Zab za zab, Bastardzie. - Przerwal. Tym bardziej rozbawiony, im bardziej ja przerazony. - Och, przyszla mi do glowy pewna mysl. Ladne ma cycuszki? Bede mial ucieche?" "Nieee!!!" Wyrwalem mu sie, czujac nagle jeszcze i Mocarnego, i Bystrego, i Stanowczego. Ucieklem. Obudzilem sie raptownie. Wyplatalem sie z poslania i wypadlem z namiotu, bosy, nie ubrany. Slepun pognal za mna, warczac groznie, rozgladajac sie na boki, gotow do walki. Niebo lsnilo czernia usiana gwiazdami. Mroz byl siarczysty. Oddychalem gleboko, zachlannie, drzaco. Probowalem pokonac dlawiacy strach. -Co sie dzieje? - zapytala przestraszona Wilga. Wlasnie ona pelnila warte. Tylko potrzasnalem glowa. Po jakims czasie obrocilem sie i na powrot wszedlem do namiotu. Pot splywal mi po ciele strumieniami, jakbym zostal otruty. Usiadlem na sklebionych kocach. Im bardziej probowalem opanowac panike, tym byla wieksza i silniejsza. "Wiem o twoim dziecku. I o kobiecie". Straszne slowa powracaly do mnie echem. Pustka poruszyla sie na swoim poslaniu, potem wstala, podeszla do mnie i usiadl; obok. Polozyla mi rece na ramionach. -Dostali sie do ciebie, prawda? 506 Potaknalem w milczeniu. Nie moglbym nic powiedziec przez zaschniete gardlo.Wcisnela mi w dlonie buklak z woda. Pociagnalem dlugi lyk, prawie sie zadlawilem. -Mysl o grze - naglila Pustka. - Oczysc umysl i mysl tylko o grze. -Gra! - wykrzyknalem, budzac trefnisia oraz krolowa Ketriken. - Co mi po grze? Ksiaze Wladczy wie o Sikorce i Pokrzywie! Zagraza moim najblizszym! A ja jestem bezsilny! Bezradny! - Od nowa zaczal mnie zalewac strach, a procz niego furia. Wilk zaskowyczal, potem warknal z glebi gardzieli. -Nie mozesz do nich siegnac Moca, jakos przeslac ostrzezenia? - zapytala krolowa Ketriken. -Nie! - uciela Pustka. - Nie powinien o nich nawet myslec. Krolowa obdarzyla mnie spojrzeniem, w ktorym mieszaly sie litosc i poczucie obowiazku. -Obawiam sie, ze mielismy z Cierniem racje. Ksiezniczka bezpieczniejsza bedzie w Krolestwie Gorskim. Pamietaj, ze mial ja tu sprowadzic. Nie upadaj na duchu. Moze juz teraz Pokrzywa jest w drodze w bezpieczne miejsce, poza zasiegiem ksiecia Wladczego. -Bastardzie, skup sie na grze - nalegala Pustka. - Wylacznie na grze. Jego pogrozki moga byc forma zasadzki, proba oszukania ciebie, zebys zdradzil swoich bliskich. Nie mow o nich. Nawet o nich nie mysl. Tutaj patrz. Tutaj. - Drzacymi starczymi rekoma odsunela moj koc i rozlozyla plansze. Wysypala na dlon kamienie, a potem wybrala biale i ustawila. - Znajdz rozwiazanie. Skup sie. Nastepne nieprawdopodobienstwo. Przygladalem sie bialym kamieniom i myslalem, ze wszystko to jeden wielki bezsens. Jakiz gracz bylby tak niezdarny i krotkowzroczny, by pozwolic grze potoczyc sie tak, zeby zostaly tylko biale kamienie? Nie warto szukac rozwiazania. Z drugiej strony nie sposob sie polozyc i spac. Ledwie smialem mrugnac, przerazony, ze moglbym znowu ujrzec to straszne oko. Gdybym zobaczyl calego ksiecia Wladczego lub oboje jego oczu, moze nie byloby to takie okropne. Jedno ogromne wydawalo sie wszechwidzace i niezniszczalne. Gapilem sie w piony, az zaczalem odnosic wrazenie, ze biale kamienie plyna ponad krzyzujacymi sie liniami. Jeden czarny mial zaprowadzic wzor w tym chaosie. Jeden czarny kamien. Trzymalem go w dloni, pocierajac kciukiem. Caly nastepny dzien, gdy szlismy droga Mocy, trzymalem w dloni czarny kamien. Pomagalem isc blaznowi. Kamien i trefnis zajmowali moje mysli. Trefnis czul sie chyba lepiej. Czolo mial chlodniejsze, ale nie mogl przelknac zadnej strawy ani nawet herbaty. Pustka zmuszala go do picia wody. Wilga oraz Pustka prowadzily nasza znuzona grupke. Trefnis i ja szlismy za laziakami, a tylow strzegla krolowa Ketriken dzierzaca luk. Wilk krazyl bezustannie: raz wybiegal daleko do przodu, to znowu zawracal przebytym szlakiem. 507 Pomiedzy Slepunem a mna powrocila w pewnym sensie dawna wiez, ktora nie wymagala slow. On rozumial, ze nie chce myslec, i robil co w jego mocy, zeby mnie nie rozpraszac. Denerwowalo mnie, kiedy wyczuwalem, ze probowal Rozumieniem siegac do krolowej Ketriken."Za nami nikogo" - raportowal, mijajac ja po raz kolejny w nieskonczonej wedrowce w te i z powrotem. Potem wybiegal daleko przed prowadzaca laziaki Wilge i zaraz wracal, zapewniajac krolowa Ketriken, ze przed nami droga wolna. Probowalem siebie przekonac, ze krolowa nie wierzy, iz Slepun da mi znac, jesli odkryje jakies zagrozenie, ale podejrzewalem, ze coraz bardziej sie do niego dostrajala. Droga prowadzila w dol. Stopniowo zmienial sie krajobraz. Mijalismy pojedyncze karlowate drzewa oraz glazy obrosniete mchem. Snieg powoli zanikal, biale laty jeszcze tu i owdzie znaczyly zbocze, ale droga byla czarna i sucha. Tuz za krawedzia szlaku zaczely sie pokazywac wyschniete kepki trawy. Coraz trudniej bylo zmusic do marszu glodne laziaki. Odruchowo siegnalem ku nim Rozumieniem, by przekonac, ze dalej znajda lepsze pastwiska, ale chyba za malo bylem z nimi obznajomiony. Probowalem myslec glownie o tym, ze tego wieczoru bedziemy mieli wiecej drewna na opal, i cieszyc sie, ze im nizej prowadzi nas droga, tym cieplejszy staje sie dzien. W pewnym momencie trefnis skapym gestem wskazal niska roslinke z delikatnymi bialymi paczkami. -W Koziej Twierdzy juz wiosna - rzekl cicho i zaraz dodal spiesznie: - przepraszam. Nie zwracaj na mnie uwagi. Przepraszam. -Lepiej sie czujesz? - zapytalem, wyrzucajac z glowy mysli o wiosennych kwiatach, o pszczolach i o swiecach robionych przez Sikorke. -Troche lepiej - odrzekl drzacym glosem. - Szkoda, ze idziemy tak szybko. -Niedlugo rozbijemy oboz - pocieszylem go. Nie moglismy teraz zwolnic kroku. Cos mnie zaczynalo poganiac. Mialem wrazenie, ze to wezwanie krola Szczerego. Jego imie takze wypchnalem z pamieci. Nawet idac szeroka droga, w pelnym swietle dnia, obawialem sie, ze ogromne oko ksiecia Wladczego jest ode mnie oddalone tylko o przymkniecie powieki. Przez chwile mialem nadzieje, ze Bystry, Stanowczy i Mocarny sa zmarznieci i glodni, ale wowczas zdalem sobie sprawe, ze o nich takze nie powinienem myslec. -Chorowales juz wczesniej - zagadnalem trefnisia, chcac zajac mysli bezpiecznym tematem. -Tak. W Blekitnym. Krolowa pieniedzmi przeznaczonymi na zywnosc oplacila wynajecie izby, by mnie uchronic przed zla pogoda. Moze to byla przyczyna?... -Czego przyczyna? -Dziecko urodzilo sie martwe... - Trefnis ucichl. 508 Ostroznie dobieralem slowa.-Nie wydaje mi sie, zeby powod byl jeden. Krolowa dotknelo wowczas wiele ciezkich doswiadczen. -Brus powinien byl z nia jechac, a mnie zostawic. On by sie lepiej nia zajal. Ja tamtego dnia nie bylem soba... -W takim razie ja bylbym martwy - zauwazylem. - Wiele wypadkow potoczyloby sie inaczej. Blaznie, nie da sie odmienic przeszlosci. Zyjemy tu i teraz, tylko przyszlosc od nas zalezy. W tej wlasnie chwili odkrylem, co mi uniemozliwialo rozwiazanie zagadki zadanej przez Pustke. Jakim cudem dotad tego nie dostrzeglem? Do tej pory za kazdym razem, gdy studiowalem plansze, dziwilem sie, jak moglo dojsc do podobnie fatalnej sytuacji. Widzialem tylko bezsensowne ruchy, ktore musialy poprzedzac moj. Myslalem o przeszlosci, a w chwili gdy ujalem w dlon czarny kamien, owe posuniecia nie mialy znaczenia. Juz znalem rozwiazanie zagadki. -Tu i teraz - powtorzyl trefnis i odnioslem wrazenie, ze jego nastroj, podobnie jak moj, ulega wielkiej przemianie. -Krolowa Ketriken powiedziala, ze moze wcale nie jestes chory. Ze moze to byc... charakterystyczne dla twojej rasy. - Czulem sie niepewnie, zahaczajac tak blisko o kwestie jego odmiennosci. -Mozliwe. Chyba tak. Popatrz. - Zdjal rekawiczke i przeciagnal paznokciami po policzku, zostawiajac na nim suche biale slady. Potarl twarz, a wowczas spod palcow posypala mu sie skora. Schodzila jak po oparzeniu. -Zupelnie jakbys sie za mocno opalil. Myslisz, ze sprawilo to ostre slonce? Albo mroz? -Jesli bedzie tak jak ostatnim razem, skora zejdzie mi z calutkiego ciala. I znowu bede troche ciemniejszy. Zmienil mi sie kolor oczu? -Moze sa troche ciemniejsze. Ale jasniejsze od cienkiego piwa. Co sie bedzie dalej z toba dzialo? Bedziesz od czasu do czasu zapadal na goraczke i nabieral koloru? -Mozliwe. Nie wiem - przyznal. -Jak to nie wiesz? Kto cie wychowywal? -Tacy sami jak ty, glupolu. Ludzie. Gdzies posrod moich przodkow byl jeden Bialy. Jak to czasami bywa, wrodzilem sie w pradziada. Mimo wszystko nie jestem bardziej Bialym niz czlowiekiem. Wydawalo ci sie, ze tacy jak ja sa pospolici w moim ludzie? Przeciez ci o sobie opowiadalem. Jestem dziwny takze posrod tych, z ktorymi laczy mnie pokrewienstwo. Sadziles, ze biali prorocy rodza sie w kazdym pokoleniu, w kazdym ludzie? Gdyby tak bylo, nikt by nie sluchal ich wyroczni. Nie, Bastardzie. W moim czasie istnieje jako jedyny. -Miales przeciez mistrzow i nauczycieli, a oni znali przekazy przechowywane od wielu pokolen. Powinni ci powiedziec, czego sie mozesz spodziewac. Usmiechnal sie, lecz w jego glosie zabrzmiala gorycz. 509 -Moi mistrzowie byli zbyt pewni, ze wiedza, czego sie spodziewac. Zaplanowali moja nauke krok po kroku, ustalili, kiedy i co przede mna odslonia. Gdy moje proroctwa okazaly sie inne od tego, co zaplanowali, nie byli ze mnie zadowoleni. Wyjasniali mi moje slowa! Biali prorocy przede mna takze przeciez przepowiadali. Nie wierzyli, ze jestem prorokiem. Pokazywali mi pismo za pismem, przekonywali, ze jestem bezczelny twierdzac, iz to ja. Jednak im wiecej czytalem, tym bardziej bylem pewien swego. Mowilem im, ze juz prawie nadszedl moj czas. A oni tylko mi radzili, bym uczyl sie i czekal. Byli zapewne zaskoczeni, odkrywszy, iz opuscilem ich tak mlodo, choc od lat to przepowiadalem. - Obdarzyl mnie dziwnym, przepraszajacym usmiechem. - Moze gdybym zostal i ukonczyl nauke, wiedzielibysmy lepiej, jak uratowac swiat.Jakby mi ktos rzucil na serce ciezki glaz. Tak bardzo wierzylem, ze chociaz trefnis znal nasze przeznaczenie. -Na ile naprawde znasz przyszlosc? Westchnal gleboko. -Wiem, ze robimy to razem, Bastardziatko. Tylko tyle. -Wydawalo mi sie, ze studiowales pisma i przepowiednie... -Rzeczywiscie. A kiedy bylem mlodszy, snilem wiele snow i nawet mialem wizje. Juz ci mowilem, nic nie bywa jednoznaczne. Zastanow sie. Gdybym ci pokazal welne, warsztat tkacki i pare nozyc, czy potrafilbys odgadnac: "To plaszcz, ktory pewnego dnia wloze"? A kiedy bedziesz go mial na grzbiecie, latwo jest spojrzec w tyl i rzec: "Wiedzialem o tym z przepowiedni". -W takim razie jaka z nich korzysc? - spytalem zniechecony. -Jaka z nich korzysc? - powtorzyl. - Wlasciwie nigdy nie myslalem o tym w ten sposob. Jaka z nich korzysc... Pewien czas szlismy w milczeniu. Widzialem, ile wysilku kosztuje go utrzymanie tempa, i zalowalem, ze nie bylo sposobu przeprowadzenia przez osuwisko chocby jednego konia. -Potrafisz przewidywac pogode, Bastardzie? Albo czytac slady zwierzyny? -Pogode odgaduje niekiedy. W tropach jestem lepszy. -Lecz w jednym ani w drugim nie masz nigdy calkowitej pewnosci, prawda? Tak samo jest z moim czytaniem przyszlych losow. Nigdy nie wiem... Prosze, zatrzymajmy sie chociaz na chwile. Musze zlapac oddech, wypic lyk wody. Usluchalem niechetnie. Tuz poza krawedzia drogi lezal omszaly glaz. Trefnis na nim usiadl. W niewielkiej odleglosci rosly choinki, jakich nigdy dotad nie widzialem. Przyjemnie bylo znowu patrzec na zywa zielen. Zszedlem ze szlaku, usiadlem obok trefnisia i natychmiast odczulem roznice. Dzialanie drogi Mocy bylo podobne do cichego brzeczenia pszczol; teraz raptownie ustalo. Ziewnalem, zeby przetkac uszy, rozjasnilo mi sie w glowie. -Dawno temu mialem pewna wizje - zagail trefnis. Wypil jeszcze troche wody, podal mi buklak. - Widzialem czarnego kozla podnoszacego sie z loza 510 z lsniacego czarnego kamienia. Gdy po raz pierwszy ujrzalem wysokie czarne sciany Koziej Twierdzy nad morskim brzegiem, powiedzialem sobie: "Aha! O to wlasnie chodzilo!" Teraz widze Bastarda; ma w godle kozla i idzie droga zbudowana z czarnego kamienia. Moze o tym mowila mi wizja? Nie wiem. Moj sen zostal nalezycie odnotowany, totez pewnego dnia, gdy mina dlugie lata, medrcy beda wiedzieli, co oznaczal.Musialem zadac pytanie, ktore od dawna nie dawalo mi spokoju. -Pustka mowi, ze jest jakies proroctwo dotyczace mojego dziecka... dziecka katalizatora... -Jest - potwierdzil trefnis spokojnie. -Wiec twoim zdaniem Sikorka i ja jestesmy skazani na utrate Pokrzywy? Musimy ja oddac na tron Krolestwa Szesciu Ksiestw? -Pokrzywa. Wiesz co, podoba mi sie to imie. Bardzo mi sie podoba. -Blaznie, nie odpowiedziales na moje pytanie. -Zapytaj mnie za dwadziescia lat. O wiele latwiej rozmawiac o przepowiedniach, patrzac w przeszlosc. - Spojrzal z ukosa, co mnie upewnilo, ze na ten temat nie powie juz nic. Sprobowalem z innej strony. -Daleka droge przebyles, zeby uchronic Krolestwo Szesciu Ksiestw od zalewu Zawyspiarzy. Wyraznie sie zdziwil, a zaraz usmiechnal szeroko. -Tak ty to widzisz? Uwazasz, ze sie trudzimy, by ocalic Krolestwo Szesciu Ksiestw? Bastardzie, moj ty Bastardzie. Ja sie narodzilem, by ocalic swiat. Jesli Krolestwo Szesciu Ksiestw ulegnie Zawyspiarzom, bedzie to pierwszy kamyczek w lawinie. - Westchnal. - Wiem, ze szkarlatne okrety wydaja ci sie katastrofa, ale nieszczescie twego ludu to tylko kropla w morzu przerazajacych zdarzen, jakie zaleja ludzkosc, jesli nikt nie powstrzyma zaglady. Gdyby chodzilo tylko o wojne pomiedzy dwoma barbarzynskimi plemionami, miescilaby sie ona w normalnym splocie losow swiata. To nie takie proste. Zawyspiarze sa pierwsza kropla trucizny wlewanej do strumienia. Och, Bastardzie, czyz osmiele sie mowic otwarcie? Jesli nie zwyciezymy, trucizna rozleje sie zdumiewajaco szybko. Skazenie kuznica stanie sie rzecza powszechna, a wkrotce zabawa wysoko urodzonych. Spojrz na ksiecia Wladczego i jego "krolewska sprawiedliwosc". On juz ulegl pokusie. Raczy swe cialo uzywkami i zabija dusze niegodziwa rozrywka. Zaraza zgnilizna tych, ktorzy go otaczaja. Nie zaznaja oni dreszczu rywalizacji, jesli nie bedzie krwawa, gry beda ich bawic tylko wowczas, jesli stawka bedzie zycie. Ludzkie zycie straci wartosc. Niewolnictwo stanie sie powszechne, gdyz skoro mozna bedzie odbierac innym zycie wedle woli, o ilez rozsadniej zawladnac cudzym istnieniem dla korzysci? 511 Trefnis mowil z coraz wieksza moca i pasja. Nagle osunal sie na kolana. Chcialem go podniesc, ale tylko pokrecil glowa. Wyprostowal sie po krotkiej chwili.-Przemawianie do ciebie jest bardziej wyczerpujace niz ta piesza wycieczka. Uwierz mi na slowo, Bastardzie: choc szkarlatne okrety sa straszne, dzielo Zawyspiarzy to tylko licha proba. Mialem wizje, co sie stanie ze swiatem w ciagu jednego cyklu czasu, jesli sie im powiedzie. Poprzysiaglem sobie, ze nie wydarzy sie to w ciagu tego obrotu. Z wysilkiem podniosl sie na nogi i wyciagnal do mnie reke. Podtrzymalem go, ruszylismy w droge. Dal mi do myslenia, wiec niewiele sie odzywalem. Korzystalem z lagodniejszego uksztaltowania terenu i staralem sie isc obok szlaku. Blazen nie skarzyl sie na nierowna powierzchnie pod stopami. Im dalej trakt zaglebial sie w doline, tym robilo sie cieplej, tym wiecej widzielismy swiezej zieleni. Do wieczora okolica zmienila sie na tyle, ze moglismy rozstawic namiot dosc daleko od drogi. Przedstawilem Pustce moje rozwiazanie zagadki, a ona, wyraznie zadowolona, natychmiast zaczela rozstawiac nowy uklad pionow na planszy. -Dzisiaj nie musisz sie mna zajmowac - powstrzymalem ja. - Zamierzam spac prawdziwym snem. -Naprawde? - Dokonczyla ustawianie kamieni. - Wobec tego nie powinienes liczyc na to, ze sie jeszcze obudzisz. Bylem wstrzasniety. -Jestes sam przeciwko trzem, a owi trzej to krag Mocy - podjela lagodniej. - W dodatku moze nie jest ich trzech, tylko czterech. Skoro bracia ksiecia Wladczego zostali obdarzeni krolewska magia, on takze najprawdopodobniej odziedziczyl jakies zdolnosci. Z pomoca innych mogl sie nauczyc uzyczania sily. - Przysunela sie do mnie, znizyla glos, choc inni byli zajeci rozbijaniem obozu i nikt nie slyszal naszej rozmowy. - Wiesz przeciez, ze mozna zabic Moca. Sadzisz, ze cos innego go zadowoli? -Ale jesli bede spal z dala od drogi... - zaczalem. -Sila drogi jest podobna do wiatru, ktory wszystkich omiata tak samo. Natomiast zlowieszcze pragnienia kregu Mocy przypominaja strzale wycelowana tylko w ciebie. Zreszta nie ma sposobu, bys przez sen nie martwil sie o swoja kobiete i dziecko, a kiedy tylko o nich pomyslisz, krag Mocy moze dostrzec ich twoimi oczyma. Pochylilem glowe nad plansza. Nastepnego ranka krople deszczu zastukaly o skore namiotu. Lezalem nadsluchujac. Cieszylem sie, ze to nie snieg, lecz martwila mnie perspektywa wedrowki w deszczu. Czulem sie niemal wypoczety. Moi towarzysze zaczeli sie budzic. Takze w moim umysle. 512 -Wczoraj pozegnalismy zime, a powitalismy wiosne - odezwala sie zaspana Wilga.Obok mnie trefnis poruszyl sie, podrapal, potem mruknal: -Prawdziwy minstrel. Zawsze przesadza. -Widze, ze lepiej sie czujesz - odparowala Wilga. Slepun wetknal leb do namiotu. Z pyska zwisal mu zakrwawiony krolik. "Lowy tez lepsze". Blazen usiadl w poslaniu. -Czy on chce sie dzielic zdobycza? "Moj lup jest twoim lupem, bracie". Jakos mnie zaklulo, ze nazwal trefnisia bratem. "Zwlaszcza ze juz dwa pozarles?" - wytknalem Slepunowi. "Nikt ci nie kazal wylegiwac sie w namiocie przez caly ranek". Milczalem jakis czas. "Nie bylem ostatnio zbyt towarzyski - stwierdzilem, zgodnie z prawda. - Przepraszam". "Rozumiem cie. Juz nie jestesmy tylko we dwoch. Teraz to stado". "Masz racje - przyznalem pokornie. - Dzis wieczor zapolujemy razem". "Bezwonny tez moze isc, jesli bedzie chcial. Moze byc z niego dobry mysliwy, zapach go nie zdradzi". -Nie tylko przyniosl mieso do podzialu, ale zaprasza cie na wieczorne polowanie. Przypuszczalem, ze trefnis sie wymowi. Nawet w Koziej Twierdzy rzadko wykazywal zainteresowanie polowaniem. On jednak nisko sklonil glowe przed wilkiem i rzekl: -Jestem zaszczycony. Szybko zwinelismy oboz i wkrotce bylismy w drodze. Nadal szedlem raczej obok szlaku niz po nim, dzieki czemu coraz bardziej rozjasnialo mi sie w glowie. Trefnis, ktory zarlocznie pochlonal sniadanie, wydawal sie juz calkiem zdrow. Szedl traktem, ale rownolegle ze mna i caly dzien zabawial mnie wesola rozmowa. Slepun wybiegal naprzod i sprawdzal tyly -jak zwykle. Czesto mijal mnie biegiem. Wszystkim nam sluzyla cieplejsza aura. Lekki deszczyk ustapil wkrotce niesmialym promieniom slonca, ktore wyzwalaly z ziemi wonne opary. Bylby to bardzo przyjemny dzien, gdyby nie strach o bezpieczenstwo Sikorki oraz ciagla czujnosc, strzezenie sie przed atakiem na moj umysl. Pustka przestrzegla, bym myslal o blahostkach, gdyz w przeciwnym wypadku moge latwo przyciagnac uwage kregu Mocy. Wobec tego nioslem swoj strach zamkniety w sobie, podobny do czarnego kamienia, rozsadnie powtarzajac sobie od czasu do czasu, ze i tak nie moge nic poradzic. Dziwne mysli przychodzily mi do glowy tego dnia. Nie potrafilem spojrzec na kwietny paczek, nie przypominajac sobie, ze Sikorce przydalby sie do zabarwienia lub nadania zapachu swiecy. Zastanawialem sie chwilami, czy Brus, pracujacy 513 teraz na co dzien siekiera, nie zapomnial walki na topory i czy jego umiejetnosci wystarcza, by ich ocalic. Skoro Wladczy dowiedzial sie o moich bliskich, z pewnoscia wysle do nich zoldakow. Czy mogl wiedziec o istnieniu Sikorki i Pokrzywy, a nie znac miejsca ich pobytu?-Przestan! - napomniala mnie Pustka ostro i wymierzyla mi niemocnego szturchanca kosturem. Drgnalem zaskoczony. Blazen przygladal sie nam ciekawie. -Co mam przestac? - zapytalem. -Nie mysl o nich. Wiesz, o czym mowie. Gdybys myslal o czymkolwiek innym, nie zdolalabym cie podejsc, mlody czlowieku. Miala racje. Z ociaganiem pograzylem sie w zglebianiu zagadki, ktora zadala mi zeszlego wieczoru. -Tak lepiej - pochwalila mnie Pustka cicho. -Co ty wlasciwie tu robisz? - spytalem ja nagle. - Myslalem, ze razem z Wilga prowadzicie laziaki. -Doszlismy do rozwidlenia drogi. I nastepnego filaru. Chcemy zaczekac na krolowa. Razem z blaznem przyspieszylismy kroku, zostawiajac Pustce przekazanie wiadomosci krolowej Ketriken. Wkrotce znalezlismy Wilge siedzaca na jakims zdobnym kamieniu na poboczu drogi. Laziaki pasly sie opodal. Rozwidlenie drogi oznaczone bylo wielkim brukowanym kregiem poroslym wokol trawa, a w srodku tej figury wznosil sie monolit. Dziwne, nie byl porosniety mchem, lecz gladki i czysty, czarny i lsniacy, gdzieniegdzie tylko poznaczony pylem naniesionym przez wiatr oraz deszcz. Ogladalem wyrzezbione na nim hieroglify, a trefnis w tym czasie bladzil dokola. Nagle rozlozyl szeroko ramiona i wykrzyknal: -Tu byla kiedys osada! Rozejrzalem sie. Lake przecinaly linie proste - to stare brukowane chodniki porosniete trawa. Szeroka, rowna droga, ktora niegdys byla glowna ulica, przebiegala przez lake niknac wsrod drzew. Gruzy pokryte mchem i bluszczem pozostaly w miejscu, gdzie niegdys wznosily sie sciany domow i sklepow. Krzaki rosly tam, gdzie niegdys czlowiek gotowal strawe. Trefnis znalazl wiekszy kamienny blok i wszedl nan, by sie rozejrzec po okolicy. -To moglo byc duze miasto. Jesli droga byla niegdys szlakiem handlowym, ktory widzialem Moca, wowczas byloby zupelnie naturalne, ze na kazdym rozwidleniu wyrastaly miasta i osady. Wyobrazilem sobie, jak rolnicy przywoza na targ swieze jaja i wiosenna zielenine, a tkacze rozwieszaja nowe towary, chcac skusic nabywcow... W jednej chwili wokol filaru zaroil sie tlum. Wizja zaczynala sie i konczyla w obrebie brukowanego kregu. Wylacznie w granicach dzialania czarnego kamienia ludzie smiali sie i gestykulowali, dobijali targu. Jakas panna ustrojona w wia- 514 nek z winorosli wyszla z tlumu, ogladajac sie na kogos przez ramie. Przysiaglbym, ze mnie dostrzegla i puscila do mnie oczko. Ktos chyba zawolal mnie po imieniu, odwrocilem glowe. Na podwyzszeniu stala dziewczyna odziana w stroj splywajacy ku ziemi, lsniacy zlota nitka. Miala na glowie pozlacana drewniana korone, zwienczona cudnie wyrzezbionymi i barwnie pomalowanymi kogucimi glowami oraz piorami z ogonow. Zamiast berla trzymala szczotke z pior, lecz sklonila ja gestem tak krolewskim, jakby wydawala najwazniejszy dekret. Tlum wokol mnie ryknal smiechem. Dziewczyna w koguciej koronie miala lodowato-biala skore i bezbarwne oczy. Patrzyla wprost na mnie.Wilga mnie uderzyla. Mocno. Glowa odskoczyla mi do tylu. Spojrzalem na piesniarke zdumiony, krew saczyla mi sie z kacika ust, gdzie zab przecial warge. Wilga znowu zamierzyla sie piescia. Chwycilem ja za nadgarstek. -Przestan! - krzyknalem gniewnie. -To ty... To ty przestan! - wydyszala. - I ona tez niech przestanie! - Machnela wolna reka w strone, gdzie blazen, upozowany jak aktor, w dalszym ciagu stal na kamiennym podwyzszeniu. Nie oddychal, nie mrugal. Po chwili przechylil sie wolno i upadl bezwladnie. Bylem pewien, ze przewracajac sie wywinie kozla lub wykona jakas akrobatyczna figure, a na koniec sie skloni, jak to czesto czynil, gdy zabawial szlachte na dworze krola Roztropnego. On natomiast runal na trawe i lezal bez ruchu. Podbieglem, chwycilem go pod pachy i odciagnalem od smolistego kamienia, na ktory sie wdrapal, z dala od kamiennego kregu. Wiedziony instynktem, zawloklem go do cienia, oparlem o pien poteznego debu. -Przynies wody! - krzyknalem na Wilge. Nareszcie przestala wyklinac i po proznicy machac rekoma. Skoczyla do la-ziakow. Poszukalem pulsu na szyi blazna i z ulga stwierdzilem, ze tetno jest rowne. Oczy mial trefnis polprzymkniete, jak czlowiek ogluszony. Klepalem go po policzkach, poki nie wrocila Wilga z woda. Wtedy odkorkowalem buklak i polalem blaznowi twarz. Jakis czas nie bylo zadnej reakcji. Wreszcie gwaltownie wciagnal powietrze prychnal i usiadl. Oczy mial nieprzytomne. Dopiero gdy spojrzal na mnie, usmiechnal sie szeroko. -Co za dzien! - wykrzyknal. - Ile ludzi! Powitanie smoka Prawdziwego... Obiecal, ze bede mogl poleciec... - zmarszczyl brwi, rozejrzal sie wokol, zagubiony. - Znika niczym sen, pozostawiajac mniej nawet niz cien... Pustka i krolowa Ketriken nagle znalazly sie przy nas. Wilga goraczkowo opowiadala, co sie stalo, a ja pomagalem trefnisiowi napic sie wody. Gdy piesniarka skonczyla opowiadanie, krolowa Ketriken wygladala na bardzo zmartwiona, za to Pustka po prostu sie wsciekla. -Prorok i katalizator! - krzyknela rozzloszczona. - Trzeba was raczej nazywac glupcem i durniem! Coscie narobili najlepszego? Przeciez on nie ma 515 zadnego pojecia o uzywaniu krolewskiej magii, jak ma sie bronic przed kregiem Mocy?-Wiesz, co sie wydarzylo? - wpadlem jej w slowo. -Ja? Nie... oczywiscie, ze nie. Domyslam sie tylko. Nigdy bym nie przypuszczala, ze mozna byc tak szalonym, zeby... -Niewazne! - ucial trefnis. Rozesmial sie, wstajac odepchnal moje ramie. - Och! Rownie wspaniale nie czulem sie cale lata. Od dziecinstwa. Pewnosc, sila pewnosci. Pustko! Czy chcesz uslyszec, jak bialy prorok przemawia? Wobec tego posluchaj i ciesz sie razem ze mna. Nie tylko jestesmy w miejscu, w ktorym powinnismy byc, ale tez i we wlasciwym czasie. Wszystkie nici sie tu zbiegaja, jestesmy coraz blizej srodka pajeczej sieci. Ty i ja. - Niespodziewanie chwycil moja twarz w dlonie, wsparl swe czolo o moje. - Nawet jestesmy tym, kim mamy byc! - Oswobodzil mnie gwaltownie, zawirowal. Wywinal kozla, ktorego oczekiwalem wczesniej, sklonil sie gleboko i znowu rozesmial glosno, radosnie. -Jestes w wielkim niebezpieczenstwie - odezwala sie Pustka. -Wiem - odparl szczerze. - Tak jak powiedzialem, dokladnie tam gdzie byc powinnismy. Widziales moja korone? Wspaniala, prawda? Ciekaw jestem, czy dalbym rade ja z pamieci wyrzezbic. -Widzialem kogucia korone - rzeklem wolno. - Jak to rozumiec, nie wiem. -Nie wiesz? - przekrzywil glowe, usmiechnal sie z politowaniem. - Och, moje ty Bastardziatko, gdybym tylko mogl, wszystko bym ci wytlumaczyl. Nie pragne miec przed toba sekretow, lecz nie wolno mi ich ubierac w zwykle slowa. W wiekszej czesci sa uczuciami, pojeciem prawidlowosci. Czy zdolasz mi zaufac? -Znow jestes wesoly - rzeklem w zamysleniu. Nie widzialem takiego swiatla w jego oczach od czasow, gdy za sprawa jego blazenskich sztuczek krol Roztropny smial sie do rozpuku. -Kiedy zakonczymy nasza misje, ty takze bedziesz sie radowal - obiecal blazen. Trzy kobiety patrzyly na nas z boku - Wilga obrazona, Pustka surowa, krolowa Ketriken zirytowana. Choc bardzo sie staralismy, nie zdolalismy im wyjasnic, co sie wlasciwie stalo. Krolowa Ketriken wyjela obie mapy i przyjrzala sie im uwaznie. Pustka uparla sie, ze dotrzyma mi towarzystwa, gdy zanioslem swoja mape do filaru, by porownac hieroglify skopiowane w czarnym miescie z tymi, ktore umieszczono na slupie. Rzeczywiscie, wiele znakow sie powtarzalo, lecz tylko jeden rozpoznala krolowa Ketriken - ten sam, ktory nazwala juz wczesniej. Kamien. Gdy z ociaganiem zaproponowalem, ze sprawdze, czy i ten filar przeniesie mnie jak poprzedni, krolowa stanowczo sie sprzeciwila. Przyznaje z niejakim zawstydzeniem, ze przyjalem jej protest z ogromna ulga. -Ruszylismy w te podroz razem - rzekla krolowa - i razem ja ukonczymy. 516 Podejrzewala, ze trefnis i ja cos przed nia ukrywamy.-Co wobec tego uczynimy, pani? - spytalem pokornie. -Postapimy tak, jak ustalilismy wczesniej. Podazymy droga, ktora prowadzi miedzy drzewa. Na mapie to z pewnoscia ten szlak. Dotarcie do jego konca nie powinno nam zajac wiecej niz dwa dni marszu. Zwlaszcza jesli ruszymy juz teraz. Bez jednego wiecej slowa krolowa Ketriken podniosla sie i pstryknela palcami na laziaki. Przewodnik stada podszedl do niej natychmiast, za nim poslusznie podazyla reszta. Krolowa, stawiajac dlugie kroki, poprowadzila zwierzeta na ocieniona droge. -Ruszcie sie predzej - warknela Pustka do blazna i do mnie. Potrzasnela nad nami kosturem; glowe bym dal, ze miala ogromna chec popedzic nas jak oporne kozy. Obaj ruszylismy poslusznie za laziakami, zostawiajac za soba Wilge oraz rozgniewana staruszke. Tej nocy trefnis i ja wybralismy sie ze Slepunem. Zarowno krolowa Ketriken, jak i Pustka mialy ogromne watpliwosci, czy taka wycieczka jest rozsadna, wiec je zapewnilem, ze bedziemy sie zachowywali wyjatkowo rozwaznie. Blazen obiecal, ze nie odstapi mnie na krok. Pustka, slyszac to, przewrocila oczyma, ale juz sie nie odezwala. Najwyrazniej obu nas miala za durniow, lecz w koncu pozwolono nam odejsc. Wilga byla ponura i cicha, lecz ze ostatnio sie nie sprzeczalismy, zawierzylem domyslom, iz jej zly nastroj ma jakies inne zrodlo. -Strzez ich, wilku - poprosila krolowa Ketriken cicho, gdy wstalismy od ogniska, i dostala odpowiedz w postaci machniecia ogonem. Slepun powiodl nas spiesznie z dala od trawiastej drogi i w gore, na porosniete lasem zbocza. Dalej szlak prowadzil ciagle coraz nizej, w piekna kraine lasow debowych i szerokich lak. Widzialem znaki swiadczace o obecnosci dzikow, na szczescie zadnego nie spotkalismy. Wilk zabil dwa kroliki, ktore laskawie pozwolil mi zniesc. Gdy zawrocilismy w strone obozu, natrafilismy na struge. Woda nia plynela lodowata i slodka. Razem z blaznem lowilismy ryby, az rece zupelnie nam zgrabialy. Ostatnia ryba machnela ogonem i opryskala rozhasanego wilka, ktory odskoczyl, a potem lekko chwycil mnie zebami. W tym momencie blazen ochlapal go woda. Slepun probowal schwytac pyskiem krople i juz w nastepnej chwili wszyscy trzej toczylismy wodna bitwe. Ja pierwszy wyladowalem w strumieniu, wepchniety przez wilka. Slepun i trefnis smiali sie do rozpuku, kiedy wylazilem z wody, przemoczony do nitki i przemarzniety. Sam nie wiem dlaczego, ale tez sie smialem. Nie pamietam, kiedy mi sie to zdarzylo ostatnio. Baraszkowalismy radosnie jak dzieci. Szczesliwi wracalismy do obozu, niosac swieze mieso, ryby oraz rzezuche, zebrana nad struga. Przed namiotem przywitalo nas niewielkie ognisko. Pustka i Wilga przygotowaly jedzenie, ale staruszka, ujrzawszy nasza zdobycz, postanowila przyrzadzic jeszcze jeden posilek. -Jak to sie stalo, ze wszyscy jestescie mokrzy? - zdziwila sie Wilga. 517 -Slepun wepchnal mnie do strumienia. - Ruszajac do namiotu, tracilem wilka kolanem. Kpiaco chwycil mnie zebami za noge.-I blazen tez wpadl do wody? -Chlapalismy sie dla zabawy. - Usmiechnalem sie szeroko, ale nie odpowiedziala tym samym. Lekko prychnela, jakby z pogarda. Wzruszylem ramionami i wszedlem do namiotu. Krolowa Ketriken podniosla na mnie wzrok znad mapy, lecz nie odezwala sie slowem. Rozpakowalem tobolek i wyjalem z niego suche ubranie. Poniewaz krolowa Ketriken usiadla do mnie tylem, skorzystalem z okazji i przebralem sie szybko. Od tylu juz dni mieszkalismy w jednym namiocie, ze przywyklismy w miare mozliwosci nie krepowac sie nawzajem. -Bastardzie Rycerski - krolowa odezwala sie nagle, glosem zwiastujacym oficjalne wezwanie. Przepchnalem glowe przez koszule, sciagnalem troki. -Tak, pani? - podszedlem i przykleknalem obok, gdyz sadzilem, ze chce ze mna omowic jakas sprawe zwiazana z mapa. Jednak krolowa odlozyla pergamin. -Stanowimy niewielka kompanie, Bastardzie, i zalezymy od siebie wzajemnie - rzekla. - Jakiekolwiek tarcia miedzy nami sluza wrogom. Czekalem, ale nie odezwala sie wiecej. -Nie rozumiem, pani, dlaczego mi to mowisz - przyznalem w koncu szczerze. Westchnela i pokrecila glowa. -Tego sie obawialam. Mozliwe, ze mowiac z toba o tym, robie wiecej zlego niz dobrego. Wilga jest udreczona twoimi umizgami do blazna. Odebralo mi mowe. Krolowa Ketriken przeszyla mnie blekitnym spojrzeniem, po czym odwrocila wzrok. -Piesniarka wierzy, ze blazen jest kobieta i dzis wieczorem urzadziliscie sobie schadzke. Jest przeswiadczona, ze nia gardzisz. Odzyskalem zdolnosc mowienia. -Pani moja, krolowo, nie gardze panna Wilga. - Tlumiac gniew, przemawialem bardzo oficjalnie. - Po prawdzie to ona unika mojego towarzystwa od czasu, gdy sie dowiedziala, ze jestem skazony Rozumieniem i utrzymuje wiez z wilkiem. Respektujac jej wybor, nie naciskalem na blizsza przyjazn. A w kwestii jej slow na temat blazna... z pewnoscia, pani, uznajesz je za rownie nonsensowne jak ja. -Doprawdy?... - rzekla krolowa z namyslem. - Coz, trefnis nie jest mezczyzna podobnym do innych. -Trudno sie z tym nie zgodzic - przystalem. - Jest rzeczywiscie wyjatkowy. -Nie moglbys okazywac Wildze nieco wiecej uprzejmosci, Bastardzie? Nie prosze, zebys jej nadskakiwal, tylko nie pozwol jej cierpiec z zazdrosci. 518 Zacisnalem usta, lecz zmusilem sie do poszukania uprzejmej odpowiedzi.-Krolowo, gotow jestem ofiarowac jej swa przyjazn, jak zawsze, lecz w ostatnim czasie piesniarka niewiele mi dawala powodow, bym mogl sadzic, ze pragnie mojej zyczliwosci. Czuje sie zobowiazany podkreslic, ze nie pogardzam ani nia ani zadna inna kobieta. Moje serce ma swa pania. Twierdzic, ze gardze Wilga, to tak samo jak utrzymywac, ze ty, pani, gardzisz mna, poniewaz w twoim sercu panuje niepodzielnie krol Szczery. Krolowa Ketriken obrzucila mnie sploszonym spojrzeniem. Zdawala sie dziwnie poruszona. -Jak sie obawialam, poruszanie tego tematu tylko pogorszylo sprawe. Taka jestem zmeczona, Bastardzie. Moim sercem targa rozpacz. Widok Wilgi w takim stanie dziala na mnie jak nacieranie piaskiem otwartej rany. Pragnelam jedynie, by sie miedzy wami jakos ulozylo. Wybacz, jesli okazalam sie niedelikatna. Uwazaj jednak, na pewno jeszcze nieraz znajdziesz sie w podobnych opalach. Do tak przystojnego mlodzienca dziewczeta lgna jak pszczoly do miodu. -Ja, caly poznaczony bliznami, mialbym byc przystojny? - rozesmialem sie gorzko, z niedowierzaniem. - Przesladuje mnie w koszmarach sennych mysl 0 tym, ze kiedy Sikorka ujrzy mnie ponownie, odwroci oczy ze wstretem. - Nagle scisnelo mnie cos w gardle, nie moglem wydobyc z siebie slowa. -Bastardzie - odezwala sie cicho krolowa Ketriken. Tym razem mowila jak przyjaciel, nie krolowa. - Mozesz mi wierzyc, ze jestes urodziwy. Gdyby moje serce nie nalezalo do Szczerego, nie pogardzilabym toba. - Wyciagnela reke 1 przesunela chlodnymi palcami po bliznie na moim policzku, jakby dotykiem chciala zetrzec slad dawnej rany. Serce we mnie zadygotalo, poruszone echem tlumionej namietnosci krola Szczerego i wdziecznoscia, ze krolowa zechciala tak do mnie przemowic. -Zaslugujesz na milosc mojego krola, pani - rzeklem szczerze, z glebi serca. -Och, prosze, nie patrz na mnie jego oczyma! - jeknela zalosnie. Podniosla sie nagle i przyciskajac mape do piersi niczym pancerz, uciekla z namiotu. 31. SMOCZY OGROD Mroczna Twierdza, niepozorny zameczek na wybrzezu Ksiestwa Koziego, padl ofiara najezdzcow na krotko przed dniem, gdy ksiaze Wladczy obwolal sie wladca Krolestwa Szesciu Ksiestw. Wiele osad zostalo w tamtym strasznym czasie zmiecionych z powierzchni ziemi. Nigdy nie poznano prawdziwej liczby ofiar. Niewielkie f orly, jak Mroczna Twierdza, czesto bywaly celem napasci szkarlatnych okretow. Zawyspiarze atakowali osady, miasteczka oraz mniejsze siedliska ludzkie, by oslabic cala linie obrony wybrzeza. Kasztelan Miedziany, ktory opiekowal sie twierdza gorujaca nad miasteczkiem Mrocznym, byl czlekiem posunietym w latach, a mimo to poprowadzil swoich ludzi do obrony zamku. Niestety, wysokie podatki pobierane na obrone calego wybrzeza pustoszyly zamkowy skarbiec od dluzszego juz czasu, totez stan twierdzy pozostawial wiek do zyczenia. Kasztelan Miedziany padl w walce jako jeden z pierwszych. Szkarlatne okrety zajety Mroczna Twierdze nieomal bez wysilku i przemienily w sterte gruzu, ktora jest do dzisiaj. * * * W odroznieniu od drogi Mocy szlak, ktorym ruszylismy nastepnego dnia, nosil wyrazne slady przemijania czasu. Bez watpienia ongis byl traktem bardzo szerokim, ale odkad wdarly sie nan drzewa, pozostal nie szerszy niz lesna drozka. Moi towarzysze narzekali na wyboje, wystajace korzenie, zagradzajace droge galezie i inne przeszkody, ktore pokonywalismy przez caly dzien, a dla mnie istna przyjemnoscia bylo wedrowanie po drodze, ktora nie grozila mi w kazdej chwili odebraniem zmyslow. Cieszylem sie grubym mchem porastajacym dawny bruk, cienistym wzorem rzucanym na ziemie przez paczkujace galezie drzew, tropami zwierzyny widocznymi na poszyciu.Slepun, jak zwykle, wyprzedzal nas znacznie, po czym galopem wracal, by jakis czas truchtac obok krolowej Ketriken. Nastepnie wypuszczal sie znowu. Za ktoryms razem wrocil do blazna i do mnie z wywieszonym ozorem, obwieszcza- 520 jac, ze tego wieczoru bedziemy szukac dzikow, gdyz ich sladow bylo wokol bez liku.-Nie zgubilem zadnego dzika, totez nie bede zadnego szukal - odparl tref-nis wyniosle. Podzielalem jego uczucia. Wspominajac chora noge Brusa, pamietalem, by sie trzymac z dala od dzikow z ostrymi szablami. "Lepiej zajace - przeslalem Slepunowi. - Poszukajmy zajecy". "Zajace dla ludzi o zajeczych sercach" - prychnal pogardliwie i zniknal w gaszczu. Dzien byl na tyle chlodny, ze maszerowalo sie przyjemnie, a zielony las pachnial jak lasy w Ksiestwie Kozim. Krolowa Ketriken prowadzila nas, pograzona w zamysleniu, a Pustka i Wilga szly na koncu, zatopione w rozmowie. Pustka ciagle zostawala z tylu, choc i tak przybylo jej sil i wigoru w porownaniu z poczatkiem podrozy. Tak czy inaczej, obie kobiety szly spory kawalek za nami. -Dlaczego pozwalasz Wildze wierzyc, ze jestes kobieta? - zapytalem tref-nisia cicho. Odwrocil sie do mnie, zatrzepotal rzesami i przeslal mi calusa. -A nie jestem nia, ksiazatko ty moje? -Pytam powaznie - obruszylem sie. - Piesniarka cie ma za kobiete, a na dodatek uwaza, ze jestes we mnie zakochany. Jej zdaniem wczoraj wieczorem mielismy schadzke. -A nie mielismy? - obrzucil mnie zalotnym spojrzeniem. -Blaznie...! -Ach! - westchnal z glebi serca. - Moze prawda jest taka, ze obawiam sie jej pokazac dowod mej meskosci, gdyz wszyscy inni mezczyzni pozniej by ja rozczarowali. Patrzylem na niego bez slowa tak dlugo, az spowaznial. -Pozwol Wildze miec wlasne zdanie. Niech wierzy w to, w co jej latwiej uwierzyc. -Nie rozumiem. -Pragnela sie komus zwierzyc i, zrzadzeniem losu, wybrala mnie. Moze latwiej jej bylo zdobyc sie na szczerosc, gdy uznala, ze takze jestem kobieta - westchnal znowu. - Oto jest kwestia, do ktorej przez wszystkie lata zycia pomiedzy twoja rasa nigdy nie przywyklem. Przywiazujecie ogromne znaczenie do plci. -Trudno jej odmowic waznosci... -Bzdura! - przerwal mi. - Wszystko sie sprowadza do sposobu sikania! Dlaczego to takie wazne!? Zbaranialem. -Nie mozesz jej zwyczajnie powiedziec - odezwalem sie po dluzszym milczeniu - ze jestes mezczyzna i w ten sposob zakonczyc sprawe? 521 -To nie zakonczy sprawy, Bastardzie - odparl stanowczo. Wdrapal sie na pien zwalonego drzewa, zaczekal, az podejde. - Gdyz wtedy bedzie chciala sie dowiedziec, dlaczego jej nie pozadam. Bedzie musiala znalezc jakas skaze we mnie lub postrzeze to jako swoja wine. Nie. Nie widze potrzeby poruszania tego tematu. Zreszta Wilga ma pewne wady, charakterystyczne dla minstreli. Wyobraza sobie, ze wszystko na tym swiecie, obojetne jak intymne, moze byc tematem dyskusji. Albo jeszcze lepiej, piesni. O tak!Na srodku lesnego traktu przybral wyszukana poze spiewaka. Udatnie nasladowal Wilge przygotowujaca sie do spiewania. Zaspiewal pelnym glosem: A kiedy nasz trefnis siusiac sobie bedzie To jak? Na stojaco, czy moze przysiadzie? Sciagnijmy mu spodnie! Popatrzmy, jak ciurka! Okaze sie, czy jest tam ptaszek, czy tez dziurka. Sklonil sie, uklonem artystycznym, jakim piesniarka czesto konczyla swe wystepy. Chcialo mi sie smiac, a jednoczesnie mialem ochote zapasc sie pod ziemie. Wilga poczerwieniala, ruszyla zwawiej, ale Pustka chwycila ja za rekaw i rzekla cos surowo. Potem obie spojrzaly na mnie. Nie byl to pierwszy raz, kiedy szyderstwa trefnisia wprawialy mnie w zaklopotanie, ale teraz czulem sie wyjatkowo podle. Blazen brykal, wywijal kozly na sciezce. Pospieszylem za nim. -Czy ty naprawde musisz ranic uczucia innych? - spytalem go gniewnie. -Nie zastanawialem sie nad tym, tak samo jak ona sie nie zastanowila, ze powatpiewanie w moja meskosc moze mnie zabolec. - Pogrozil mi dlugim palcem. - Przyznaj sie. Zadales mi pytanie, nie myslac, czy nie zrani ono mojej proznosci. Jak bys sie czul, gdybym zazadal dowodu, ze jestes mezczyzna? Ach! - przygarbil sie nagle, jakby uszla zen cala energia. - Szkoda slow na podobne drobiazgi, jesli wziac pod uwage, co nas czeka. Daj temu spokoj, Bastardzie, i ja uczynie tak samo. Pozwol, niech Wilga mowi o mnie "ona", jesli tak jej wygodniej. Ja ze wszech sil postaram sie to ignorowac. Powinienem byl na tym zakonczyc dyskusje. Niestety zrobilem inaczej. -Problem pozostaje nie rozwiazany, bo Wilga jest przekonana, ze ty mnie kochasz - probowalem wyjasniac. Obdarzyl mnie dziwnym spojrzeniem. -Kocham. -Mialem na mysli uczucie, jakie istnieje pomiedzy kobieta a mezczyzna. Wzial gleboki oddech. -To znaczy? -No... - Byl taki denerwujacy. Czemu udawal, ze nie rozumie? - Pieszczoty... 522 -To dlatego mezczyzna kocha kobiete? - przerwal mi nagle. - Dla pieszczot?-Sa wyrazem milosci! - Czulem, ze musze sie bronic, choc nie potrafilbym stwierdzic dlaczego. Podniosl jedna brew. -Znowu mylisz kochanie z sikaniem - rzekl spokojnie. -To cos wiecej niz sikanie! Jakis ptak z krzykiem poderwal sie do lotu. Obejrzalem sie przez ramie na Pustke i Wilge, ktore wymienily zdziwione spojrzenia. -Rozumiem. - Myslal przez jakis czas, idac tuz za mna. Potem zapytal: - Powiedz mi, Bastardzie, czy kochales Sikorke, czy to, co miala pod spodnica? Teraz ja poczulem sie dotkniety, ale nie zamierzalem milczec. -Kocham Sikorke, kocham ja cala. - Nienawidzilem rumienca, ktory zaczerwienil mi policzki. -Ujmujac rzecz twoimi slowami - podjal blazen takim tonem, jakbym udowodnil mu twierdzenie matematyczne -ja kocham ciebie calego. - Przekrzywil glowe, nastepne slowa zabrzmialy niczym wyzwanie. - Czy ty nie odwzajemniasz mojego uczucia? Czekal. Jakzez zalowalem, ze w ogole zaczalem te dyskusje. -Wiesz przeciez, ze cie kocham - przyznalem w koncu ponuro. - Nie musisz chyba pytac. Ale kocham cie tak, jak mezczyzna kocha innego mezczyzne... Obrzucil mnie chytrym spojrzeniem, czym zdradzil sie, ze szykuje jakis straszny wybryk. Wskoczyl na kolejny zwalony pien. Dramatycznym gestem wyciagnal ramiona w strone Wilgi i zakrzyknal wielkim glosem: -Powiedzial, ze mnie kocha! A ja kocham jego! - Po czym, smiejac sie radosnie, zeskoczyl na ziemie i pobiegl drozka naprzod. Slyszalem smiech Pustki i rozezlony glos Wilgi. Szedlem przez las w milczeniu, zalujac, ze nie mialem rozumu trzymac jezyka za zebami. Bylem pewien, ze Wilga gotuje sie z wscieklosci. I tak bylo zle, bo ostatnio prawie sie do mnie nie odzywala. Pogodzilem sie juz, ze Rozumienie napawaja wstretem. Nie ja pierwsza. Przynajmniej okazywala mi wyrozumialosc. Teraz jej gniew tylko sie umocni. Jeszcze jedna strata. Gdzies w glebi duszy brakowalo mi bliskosci, jaka nas niegdys laczyla. Zamknalem serce przed tymi potrzebami, lecz nagle zatesknilem za cieplym ludzkim uczuciem. Powstal jakis wylom w moich murach obronnych, pomyslalem o Sikorce i malej Pokrzywie. Obie byly z mojej winy narazone na niebezpieczenstwo. Bez zadnego ostrzezenia serce podskoczylo mi do gardla. Nie wolno mi o nich myslec. Przypomnialem sobie, ze i tak nie moge nic zrobic. Nie ma sposobu, by je uprzedzic, nie zdradzajac miejsca ich pobytu. Nie potrafilem ich dosiegnac, wyprzedzic 523 zoldakow ksiecia Wladczego. Moglem jedynie ufac w sile ramion Brusa i kurczowo trzymac sie nadziei, ze ksiaze Wladczy nie wie, gdzie mieszkaja moi najblizsi.Przeskoczylem przez strumyczek, a po drugiej stronie czekal na mnie trefnis. Nie powiedzial nic, po prostu ruszyl w droge u mego boku. Wesolosc najwyrazniej go opuscila. Uswiadomilem sobie, ze sam wlasciwie nie wiem, gdzie szukac Sikorki i Brusa. Och, tak, znalem nazwe pobliskiego miasteczka, ale jak dlugo zatrzymywalem ja dla siebie, tak dlugo byli bezpieczni. -Co wiesz ty, moge wiedziec ja. -Co powiedziales? - zapytalem blazna niespokojnie. Jego slowa tak dokladnie odpowiadaly moim myslom, ze az przeszly mnie ciarki. -Powiedzialem: co wiesz ty, moge wiedziec ja - powtorzyl. -Dlaczego? -Tak sobie pomyslalem. Pragniesz wiedziec, dlaczego mialbym chciec wiedziec, co ty wiesz? -Nie. Zapytalem, dlaczego to powiedziales. -Szczerze mowiac, nie mam pojecia. Ot, slowa wskoczyly mi do glowy, wiec je wypowiedzialem. Czesto mowie bez zastanowienia. - Ostatnie zdanie zabrzmialo prawie jak przeprosiny. -Ja tez - przyznalem. Nie poruszalem wiecej drazliwego tematu, choc nie dawal mi spokoju. Trefnis wreszcie przypominal dawnego siebie. Z ogromna radoscia witalem jego dobry humor, ale tez obawialem sie, ze moze zbyt jest pewien, iz wypadki biegna tak, jak powinny. Pamietalem takze, iz jego ciety jezyk zawsze raczej obnazal problemy, niz je rozwiazywal. Ja sam poczulem ostrze dowcipu blazna niejeden raz, w otoczeniu dworu krola Roztropnego. Tu zdawalo sie ciac jeszcze bolesniej. Czy istnial jakis sposob na pohamowanie zartownisia? Porzucilem te rozwazania i zaczalem sobie lamac glowe nad zagadka Pustki. Nie myslalem o niczym innym, kiedy przedzieralem sie przez las i uchylalem przed niskimi galeziami. W miare uplywu czasu droga prowadzila nas coraz nizej. W jednym miejscu pradawny szlak odslonil przed nami widok na doline. Dostrzeglem powleczone zielenia galazki wierzb i biale pnie brzoz. Dalej brazowe zeszloroczne palki wodne, soczyste, bujne trawy oraz paprocie zdradzaly wilgotny grunt. Stanelismy w miejscu, gdzie wartki nurt zmyl przed laty most laczacy brzegi i nadszarpnal droge po obu stronach. Teraz woda plynela spokojna, lsniaca srebrem struga w zwirowym korycie, ale zwalone drzewa swiadczyly, ze w czasie przyboru potrafi byc grozna. Chor zab zamilkl z naszym nadejsciem. Przeskakujac z kamienia na kamien, przedostalem sie na drugi brzeg sucha noga. Wkrotce nastepna rzeczka przegrodzila nam droge. Nie chcac zmoczyc butow, przeszedlem w brod boso. Woda byla lodowata, nogi mi zdretwialy z zimna. Na drugim brzegu 524 wciagnalem buty. Szlak stawal sie coraz trudniejszy, szlismy w milczeniu. Wokol szczebiotaly ptaki, brzeczaly pszczoly.-Ilez tu zycia! - odezwala sie cicho krolowa Ketriken. Miala racje. Tyle zycia dookola, zieleni, zwierzat, ptakow. Ich istnienia wypelnialy Rozumienie i zdawaly sie unosic wokol niczym mgielka. Po dlugiej podrozy przez nagie gory i po pustej drodze Mocy ta obfitosc zycia az przytlaczala. Wtem zobaczylem smoka. Zatrzymalem sie w pol kroku, unioslem ramiona w gescie wyrazajacym prosbe o spokoj i o cisze, a wszyscy moi towarzysze usluchali. Wilga oddychala ciezko, wilk zjezyl siersc na karku. Zamarlismy w bezruchu. Zloty byl i zielony, rozciagniety pod drzewami, w cetkowanym cieniu. Dosc daleko od traktu, wiec przeslanialy go pnie, ale i tak robil ogromne wrazenie. Wielka glowa, dlugoscia rowna koniowi, spoczywala gleboko zatopiona we mchu. Oko widoczne od naszej strony bylo zamkniete. Gardziel otaczal wspanialy kolnierz pierzastych lusek, lsniacych wszystkimi kolorami teczy. Rownie barwna kepka nad okiem moglaby wygladac komicznie, gdyby nie to, ze istota tak kolosalna i tak obca nie mogla byc smieszna. Widzialem pokryty luskami bark i wijacy sie miedzy dwoma drzewami dlugi ogon. Opadle zwiedle liscie ulozyly sie wokol smoka na ksztalt gniazda. Po dlugiej chwili odzyskalem oddech. Krolowa Ketriken spojrzala na mnie, unoszac brwi w niemym pytaniu, ale nie umialem przewidziec, jakie niebezpieczenstwo moze niesc spotkanie smoka ani jak stawic mu czolo. Bardzo powolnym ruchem wydobylem miecz z pochwy. Robil wrazenie dzieciecej zabawki. Rownie dobrze moglbym isc z patyczkiem na niedzwiedzia. Nie wiem, jak dlugo tak stalismy. Mnie sie wydawalo, ze zaiste bez konca. Napiete miesnie zaczely mnie bolec. Laziaki dreptaly niecierpliwie, ale czekaly, gdyz krolowa przytrzymala przewodnika na miejscu. Wreszcie ruszylismy ostroznie przed siebie traktem. Gdy sie oddalilismy na tyle, ze nie widac juz bylo spiacej bestii, zaczalem oddychac odrobine swobodniej. Rownoczesnie poczulem skutki ogromnego napiecia. Dlon mi zdretwiala od sciskania rekojesci, wszystkie miesnie zwiotczaly. Odgarnalem z twarzy zwilzony potem kosmyk wlosow. Obrocilem sie do trefni-sia - wzrokiem pelnym niedowierzania patrzyl gdzies w las za moimi plecami. I ja spiesznie spojrzalem w tamta strone, a inni, na podobienstwo stada ptakow, powtorzyli moj gest. Wtedy znowu stanelismy oniemiali, gdyz ujrzelismy drugie monstrum. Spalo w gestym cieniu drzew. Dlugi krety ogon oplatal te istote niczym girlanda, jej skora, pokryta gladkimi luskami, blyszczala goracym brazem miedzi. Dostrzeglem skrzydla przycisniete do smuklego ciala, dluga szyja zawijala sie na grzbiet, jak u spiacej gesi, glowa ksztaltem przypominala ptasia, takze z so-kolego dzioba. Z czola wyrastal spiralny lsniacy rog, na koncu drapieznie ostry. Cztery konczyny, podwiniete pod brzuch, bardziej przywodzily na mysl lanie niz 525 jaszczura. Nazwanie obu tych smokow jednolitym mianem zdawalo sie klocic ze zdrowym rozsadkiem, a przeciez nie sposob znalezc innego slowa na okreslenie takich istot.Znowu stalismy oslupiali i tylko laziaki przestepowaly z nogi na noge. Nagle przemowila krolowa Ketriken: -Niemozliwe, zeby byly zywe. Na pewno zostaly wyrzezbione z kamienia. Zmysl Rozumienia mowil mi co innego. -Zyja! - ostrzeglem krolowa szeptem. Zaczalem siegac ku jednemu z nich, ale Slepun az sie skurczyl ze strachu. Cofnalem dotyk umyslu. - Spia gleboko, lecz zyja. Ujrzalem przestrach w szeroko rozwartych oczach krolowej Ketriken i odwrocilem sie pelen obaw, ze smok sie obudzil. Zobaczylem Pustke, ktora kladla pomarszczona, lekko drzaca dlon na luskowatym czole. Pogladzila spiralny rog. -Jakie to piekne - mruknela, a po chwili rzekla do nas: - Patrzcie, tak gleboko zatonal w pokladach lisci, bluszcz obrosl koniuszek ogona... Smok lezy tu od wielu lat, a przeciez nadal kazda luseczka lsni, jakby zyl i zaraz mial sie obudzic. Wilga i krolowa Ketriken juz takze byly przy smoku, wznosily okrzyki zachwytu i zdumienia, a wkrotce zaczely sie wzajemnie wolac, by zwrocic uwage na jakis wyjatkowy szczegol. Podziwialy pierzaste luski skrzydel, pelna gracji linie ogona i wszystkie inne cudowne detale, wiernie oddane przez artyste. Gladzily smoka, ogladaly, dotykaly chciwie. Wilk i ja trzymalismy sie z boku. Slepun nie warczal, lecz skamlal tak przenikliwie, jakby gwizdal. Zdalem sobie sprawe, ze trefnis takze nie dolaczyl do kobiet. Patrzyl z daleka, jak zebrak na gore zlota, przekraczajaca jego najsmielsze marzenia. Blade zawsze policzki zdawaly sie dotkniete rozowym rumiencem. -Bastardzie, chodz, zobacz! Tylko zimny kamien, a tak pieknie wyrzezbio-ny, ze robi wrazenie zywej istoty. Och, patrzcie! Tam jest jeszcze jeden! Z rogami jelenia i twarza czlowieka! - Krolowa Ketriken wskazala nastepnego smoka, kolejna istote spiaca na lesnym piernacie z opadlych lisci. Trzy kobiety podbiegly, zachwycajac sie jego uroda oraz kunsztem tworcy. Ruszylem wreszcie, na olowianych nogach, a wilk przyciskal mi sie do uda. Z bliska na wlasne oczy ujrzalem grube warstwy pajeczyn przy jednym boku smoka. Zeber tej istoty nie poruszal rytm oddechu, nie czulem tez ciepla jej ciala. W koncu odwazylem sie polozyc reke na zimnej kamiennej rzezbie. -To rzezba - powiedzialem glosno, jakbym chcial zadac klam zmyslowi Rozumienia. Spojrzalem za czlowieka-jelenia, ktorego ciagle podziwiala Wilga, potem dalej, gdzie Pustka i krolowa Ketriken staly przy kolejnej rzezbie. Ta przypominala lezacego odynca, z pyska wystawaly mu ogromne szable, chyba wieksze ode mnie. Bardzo przypominal dzika zabitego przez Slepuna, tylko byl ogromny, a po bokach mial zlozone skrzydla. 526 -Tam dalej jest ich jeszcze przynajmniej dziesiec - oznajmil blazen. - A za tymi drzewami znalazlem rzezbiony filar, taki jak poprzednie. - Zaciekawiony dotknal rzezby, lecz tylko sie skrzywil i zaraz cofnal dlon, zrazony chlodem skaly.-Nie moge uwierzyc, ze to pozbawiony zycia kamien - powiedzialem. -Ja tez nigdy nie widzialem rownie precyzyjnej rzezby - zgodzil sie ze mna trefnis. Nie probowalem mu tlumaczyc, ze zle mnie zrozumial. Stalem i myslalem. Czulem w tych rzezbach zycie, a przeciez pod palcami mialem tylko zimny kamien. Zupelnie odwrotnie niz z ofiarami kuznicy - ich ciala bez watpienia zyly, choc dla zmyslu Rozumienia byli martwi jak skala. Moi towarzysze rozeszli sie po lesie, wedrowali od rzezby do rzezby, nawolywali sie, zachwyceni, gdy odkryli nowa figure, porosnieta bluszczem lub skryta w paprociach. Szedlem za nimi powoli. Mozliwe, ze znajdowalismy sie w miejscu oznaczonym na mapie. Prawie na pewno, jesli stara mapa zostala wyrysowana we wlasciwej skali. Dlaczego wiec to miejsce bylo takie wazne? Dlaczego wazne byly te rzezby? Znaczenie miasta rzucalo sie w oczy od razu; mogli tam niegdys mieszkac Najstarsi, ale tutaj? Pospieszylem za krolowa Ketriken. Znalazlem ja przy uskrzydlonym byku. Spal z podwinietymi kopytami, przygarbiony, wsparlszy na nodze pysk o poteznych chrapach. Pod kazdym wzgledem wierna kopia byka, poczynajac od szeroko rozstawionych rogow po chwost na koncu ogona. Podobnie jak inne smoki, i ten mial skrzydla - zlozone na czas odpoczynku na szerokim czarnym grzbiecie. -Moge spojrzec na mape? - spytalem krolowa. Otrzasnela sie z zadumy. -Juz sprawdzalam - rzekla spokojnie. - Jestem przekonana, ze znajdujemy sie w oznaczonym miejscu. Minelismy pozostalosci dwoch kamiennych mostow. Na papierze sa tutaj. Symbole na filarze znalezionym przez trefnisia odpowiadaja tym, ktore na mapie skopiowanej w miescie oznaczaja ten punkt. Moim zdaniem, niegdys znajdowalo sie tutaj jezioro. -Jezioro - powtorzylem w zamysleniu. - Mozliwe. Moze sie zamulilo i przeksztalcilo w bagno, tylko wowczas coz oznaczaja te rzezby? Krolowa Ketriken objela gestem las dookola. -Kiedys mogl tu byc ogrod. Rozejrzalem sie, pokrecilem glowa. -Trudno uwierzyc. Rzezby sa rozmieszczone przypadkowo, a czyz ogrod nie powinien byc tworzony wedlug jakiegos planu? Tego uczyla mnie ksiezna Cierpliwa. Tutaj widze tylko rozrzucone bezladnie kamienne figury, przedstawiajace spiace uskrzydlone zwierzeta. Moze to cmentarz - wysnulem przypuszczenie. - Moze pod rzezbami znajduja sie grobowce. Moze to znaki herbowe, odrozniajace miejsca pochowku roznych rodzin. 527 Teraz krolowa Ketriken rozejrzala sie dookola.-Wobec tego po co zaznaczono to miejsce na mapie? -A po co mialby ktos zaznaczac ogrod? Reszte popoludnia spedzilismy poznajac okolice. Znalezlismy jeszcze wiele kamiennych zwierzat najrozniejszych gatunkow. Wszystkie byly uskrzydlone i pograzone we snie. Z cala pewnoscia znajdowaly sie w jednym miejscu od bardzo dawna. Przyjrzawszy sie blizej, odkrylem, ze to wielkie drzewa wyrosly wokol rzezb, a nie rzezby zostaly rozmieszczone pomiedzy drzewami. Niektore figury omal calkowicie ginely pod mchem i opadlymi liscmi. Z jednej z nich mozna bylo dostrzec tylko najezony zebami pysk, wystajacy z bagnistej ziemi. Obnazone kly blyszczaly srebrem i mialy bardzo ostre czubki. -Zadna z tych rzezb nie jest uszkodzona. Wszystkie wygladaja na doskonale, jak w dniu gdy zostaly stworzone. Nie potrafie odgadnac, jak zabarwiono kamien. Uplywajace lata nie uczynily kolorom zadnej szkody. Dzielilem sie z innymi swoimi przemysleniami, gdy wieczorem siedzielismy przy ognisku. Probowalem rozczesac wilgotne wlosy grzebieniem krolowej Ketriken. Poznym popoludniem wykapalem sie - po raz pierwszy od wyruszenia ze Stromego. Udalo mi sie takze wyprac ubranie. Wrociwszy do obozu, przekonalem sie, ze pozostali wpadli na ten sam pomysl. Pustka wlasnie rozwieszala wilgotne pranie na jednym ze smokow. Krolowa Ketriken miala zarozowione policzki. Zaplatala wilgotne wlosy w ciasny warkocz. Wilga wygladala, jakby zapomniala, ze sie na mnie gniewa. A wlasciwie, jakby zapomniala w ogole o calym swiecie. Siedziala zapatrzona w plomienie, tak zadumana, ze nieomal widzialem natlok slow oraz nut, w ktorych usilowala zaprowadzic jaki taki porzadek. Czy przypominalo to rozwiazywanie zagadek, ktore zadawala mi Pustka? Dziwnie bylo patrzec na twarz minstrela, wiedzac, ze w tej chwili powstaje nowa piesn. Slepun ulozyl sie przy mnie i oparl mi leb na kolanie. "Nie podoba mi sie odpoczywanie miedzy zywymi kamieniami" - wyznal. -Nie wyglada na to, zeby sie mialy lada moment obudzic - zauwazylem. Pustka z westchnieniem usiadla obok mnie. Pokrecila siwa glowa. -Raczej nie - rzekla cicho. Zabrzmialo to prawie tak, jakby ja to martwilo. -Skoro nie mozemy rozwiklac ich tajemnicy - odezwala sie krolowa Ketriken - a droga konczy sie tutaj, jutro ruszamy. -Co zrobimy jesli nie znajdziemy krola Szczerego w ostatnim punkcie zaznaczonym na mapie? - zapytal blazen. -Nie wiem - przyznala krolowa Ketriken. - I nie zamierzam sie teraz nad tym zastanawiac. Jeszcze mamy dokad isc. Uderzylo mnie wowczas, ze mowila, jakby rozwazala strategie gry, gdy pozostal jeszcze jeden ruch, ktory mogl prowadzic do zwyciestwa. Doszedlem do wniosku, ze za duzo czasu poswiecam na rozwiazywanie zagadek Pustki. Rozczesalem ostatni kosmyk i sciagnalem wlosy w kucyk. 528 "Chodzmy na lowy, nim zgasnie ostatnie swiatlo" - zaproponowal wilk.-Pojde zapolowac ze Slepunem - oznajmilem, wstajac. Przeciagnalem sie, spojrzalem na trefnisia, ale on, zatopiony w myslach, nie odezwal sie slowem. -Czy powinienes isc sam? - zapytala krolowa Ketriken. -Jestesmy daleko od drogi Mocy. Mam za soba najspokojniejszy dzien, jaki przezylem od pewnego czasu. -Rzeczywiscie, jestesmy daleko od drogi Mocy, ale nadal znajdujemy sie w sercu krainy zamieszkanej niegdys przez istoty uzywajace Mocy. Wszedzie pozostawili swoje slady. Nie mozesz powiedziec, ze jestes tu bezpieczny. Nie powinienes isc sam - zdecydowala Pustka. Slepun zapiszczal cicho, chcial juz isc. I ja chcialem z nim polowac, podchodzic i gonic zwierzyne, przekradac sie noca, wolny od ludzkich mysli - ale nie zamierzalem sie sprzeciwiac Pustce. -Ja z nim pojde - zaoferowala sie nagle Wilga. Wstala, otrzepala dlonie o uda. Nikogo procz mnie nie zdziwila jej propozycja. Oczekiwalem przynajmniej kpiacego pozegnania ze strony trefnisia, ale on dalej gapil sie w ciemnosc. Oby tylko znowu nie byl chory. "Zgodzisz sie, by poszla z nami?" - spytalem Slepuna. W odpowiedzi tylko westchnal zrezygnowany i truchtem ruszyl miedzy drzewa. Podazylem za nim nieco wolniej, Wilga szla ostatnia. -Nie powinnismy dotrzymywac mu kroku? - spytala po chwili. Drzewa zamknely sie wokol nas ciasnym kregiem, coraz blizszy zmierzch osiadal na galeziach. -Na lowach poruszamy sie niezaleznie jeden od drugiego - odpowiedzialem przyciszonym glosem. - Gdy ktorys z nas wytropi jakas zwierzyne, drugi nadciaga spiesznie, zeby przeciac jej droge ucieczki albo dolaczyc do pogoni. Wzrok przy wykal do ciemnosci. Oddalalismy sie od kamiennych rzezb, wchodzilismy w nocny las, nie tkniety stopa czlowieka. Nasilaly sie tutaj wiosenne wonie, a zabi chor, wspomagany brzeczeniem owadow, docieral do nas zewszad. Szybko natknalem sie na tropy zwierzyny. Wilga podazala za mna; szla glosniej, nizbym sobie zyczyl, ale tez nie byla szczegolnie niezdarna. Idac przez las, obojetne - noca czy za dnia, mozna sie poruszac w zgodzie z nim lub z nim walczyc. Niektorzy ludzie instynktownie potrafia sie dostosowac, inni nigdy nie posiada tej sztuki. Wilga poruszala sie w zgodzie z lasem. Odruchowo schylajac glowe pod nisko rosnacymi galeziami, nie probowala sie przedzierac przez kepy krzewow, zrecznie unikala schwytania przez kolczaste galazki. "Taki jestes nia zajety, ze nie zobaczysz krolika, nawet jak go nadepniesz!" - zasmial sie ze mnie Slepun. W tej samej chwili z krzewow po prawej stronie sciezki wyprysnal krolik. Skoczylem za nim. Byl o wiele szybszy niz ja, ale wiedzialem, ze bedzie krazyl. Wiedzialem tez, ze Slepun juz pedzi przeciac mu droge. Uslyszalem za soba 529 biegnaca Wilge. Krolik pomykal miedzy drzewami i pod wystajacymi korzeniami. Dwukrotnie mi umknal spod reki, tyle ze za drugim razem odskoczyl prosto na wilka. Slepun przyszpilil zdobycz do ziemi przednimi lapami, ujal maly lebek w szczeki i jednym potrzasnieciem zlamal stworzeniu kark.Wilga dogonila nas, gdy ucztowal na wnetrznosciach. "Poszukajmy jeszcze jednego". - Wilk zniknal w ciemnosciach. -Zawsze ci tak oddaje mieso? - zapytala Wilga. -On mi go nie oddaje, lecz pozwala niesc. Wie, ze teraz jest najlepszy czas na polowanie, i ma nadzieje szybko znalezc kolejny lup. Pozniej sie podzielimy. - Przytroczylem sobie krolika do paska. Ruszylem w noc. Cieple cialo upolowanego zwierzecia obijalo mi sie lekko o udo. -Aha. - Wilga ruszyla za mna. Po krotkim czasie, jakby w odpowiedzi na moje slowa, zauwazyla: - Nie przeszkadza mi twoja wiez z wilkiem. -Mnie takze ona nie przeszkadza - odpowiedzialem chlodno. Rozdraznilo mnie cos w tonie jej glosu. Szedlem dalej tropem zwierzyny, staralem sie miec qctj i uszy otwarte. Slyszalem ciche: pac, pac, pac - sprezysty, lekki krok Sle-puna, gdzies na lewo i nieco przede mna. Mialem nadzieje, ze nagoni mi jakas zwierzyne. -I juz nie bede mowila o blaznie "ona" - dodala po krotkiej chwili. - Bez wzgledu na to, czego sie domyslam. -To dobrze. - Nie zwolnilem kroku. "Naprawde watpie, zeby byl z ciebie dzisiaj jakis pozytek". "Nie z mojej winy". "Wiem". -Chcesz jeszcze, zebym cie przeprosila? - zapytala Wilga cicho, z napieciem w glosie. Milczalem, bo nie bylem pewien, o co jej chodzi. -Dobrze - odezwala sie lodowatym, lecz zdeterminowanym tonem. - Zechciej mi wybaczyc, wielmozny panie Bastardzie Rycerski. Stanalem. -Co ty pleciesz? - Mowilem normalnie glosno. Slepun byl juz na szczycie wzgorza, dzisiaj polowal sam. -Moja wladczyni, krolowa, nakazala mi przestac siac niezgode. Powiedziala, ze wielmozny pan Bastard Rycerski dzwiga na swoich barkach wiele trosk i nie zasluguje, by przygniatalo go jeszcze i moje potepienie. Zaciekawilo mnie, kiedy miala miejsce owa rozmowa, ale nie odwazylem sie spytac. -Niepotrzebne mi twoje przeprosiny - rzeklem cicho. Czulem sie dziwnie zawstydzony, jak rozpuszczone dziecko, ktore dasa sie dotad, az inne ustapia. Zaczerpnalem tchu, zdecydowany mowic szczerze, a potem sie martwic, co z tego wyniknie. - Nie wiem, dlaczego sie ode mnie odsunelas. Przyszlo mi do glowy, 530 ze przeszkadza ci moja zwierzeca magia. Nie rozumiem tez twoich teorii na temat blazna ani dlaczego cie one gniewaja. Jest mi zle, gdy sie tak na siebie boczymy. Wolalbym, zebysmy znowu byli przyjaciolmi.-Wiec mna nie pogardzasz? Nie masz mi za zle, ze zaswiadczylam, iz dziecko Sikorki jest twoje? Wejrzalem w swe serce. Dawno juz o tych sprawach nie myslalem. -Ciern i tak o nich wiedzial - stwierdzilem. - Postawilby na swoim, nawet gdyby ciebie w ogole nie bylo na swiecie. Jego dzialania zazwyczaj sa... skuteczne. A swoja droga, zrozumialem, ze ty zyjesz wedle innych regul niz ja. -Kiedys bylo inaczej - odezwala sie miekko. - Dawno temu, zanim obrocono w ruine twierdze, ktora byla moim domem, a mnie sama zostawiono na pewna smierc. Potem trudno mi bylo uwierzyc w istnienie jakichkolwiek regul. Stracilam wszystko. Wszystko, co piekne, dobre i prawe, zostalo zniszczone przez chciwosc, zadze i zlo. Wlasciwie nie - to bylo cos jeszcze gorszego, cos, czego nie potrafie nawet pojac. Zawyspiarze... wzieli mnie gwaltem, a przeciez nie czynili tego dla przyjemnosci... Nie dla rozkoszy. Ci, ktorzy patrzyli, czekajac na swoja kolej, naigrawal sie z mego bolu i proznego szamotania... - Powedrowala wzrokiem gdzies w mrok przeszlosci. Chyba mowila tyle samo do mnie, co do siebie, probujac zrozumiec cos, co przeczylo wszelkiej logice. - Jakby byli opetani, ale zadza i chciwoscia, ktorej nie sposob zaspokoic. Mogli mnie skrzywdzic, wiec skrzywdzili. Zawsze bylam pewna - moze w dzieciecej naiwnosci - ze jesli przestrzega sie pewnych, ogolnie przyjetych regul, czlowiek jest bezpieczny. Ze podobne rzeczy nie moga sie wydarzyc. Potem... potem czulam sie... oszukana. Oglupiala. Ukarana za latwowiernosc, za przekonanie, ze idealy mogly mnie obronic. Honor, grzecznosc, sprawiedliwosc... wszystko to mrzonka, Bastardzie. Wszyscy udajemy, kryjemy sie za konwenansami jak za tarcza, a przeciez nie chronia przed wrogiem, ktory ich nie uznaje! Dla niego staja sie dodatkowym orezem. Bylem oszolomiony. Nigdy nie slyszalem, by ktos mowil o takich sprawach rownie beznamietnym tonem. Najczesciej ofiary najezdzcow wolaly o tym w ogole nie mowic. Zdalem sobie sprawe, ze od dlugiego czasu stoimy naprzeciw siebie. Dosie-gnal mnie chlod wczesnowiosennej nocy. -Wracajmy do obozu. -Nie - zaoponowala cicho. - Jeszcze nie. Mozliwe, ze sie rozplacze, wiec na wszelki wypadek wole zostac w ciemnosci. Zrobilo sie juz prawie ciemno, ale poprowadzilem ja do szerszego szlaku zwierzyny i znalazlem jakis zwalony pien, na ktorym moglismy usiasc. Zaby i owady budzily noc romantycznym koncertem. -Lepiej sie czujesz? - zapytalem po jakims czasie. 531 -Nie. Chce, zebys mnie zrozumial. Nie sprzedalam twojego dziecka za bezcen, Bastardzie. Nie zdradzilam cie od niechcenia. Z poczatku nawet nie myslalam o tym jak o zdradzie. Kto by nie chcial, zeby jego corka zostala ksiezniczka, a potem krolowa? Kto by nie chcial dla swojego dziecka pieknych ubran i bogatego domu? Nie przypuszczalam, ze ty i matka Pokrzywy traktujecie to jak nieszczescie.-Sikorka jest moja zona - poprawilem ja, ale niepotrzebnie, bo i tak nie slyszala. -Zreszta zrobilabym to, nawet gdybym wiedziala, ze dzialam wbrew twojej woli, jesli dzieki temu moglam kupic miejsce w tej wyprawie, u twojego boku, stac sie swiadkiem... jak wypelniasz zadanie. Ujrzec na wlasne oczy widoki, 0 ktorych zaden inny minstrel dotad nie spiewal - jak te kamienne rzezby. Ja musze miec swoja piesn, musze zobaczyc cos, co zapewni mi honorowe miejsce pomiedzy piesniarzami. Cos, dzieki czemu zawsze dostane lyzke strawy i kielich wina, kiedy bede za stara, by wedrowac od zamku do zamku. -Mozesz wyjsc za maz, miec rodzine, dzieci... Twoja uroda przyciaga wzrok. Na pewno ktorys z... -Nikt nie chce sie zenic z bezplodna kobieta. - Glos miala matowy, pozbawiony zwyklej dzwiecznosci. - Po zdobyciu Mrocznej Twierdzy Zawyspia-rze zostawili mnie na pewna smierc. I tak lezalam pomiedzy trupami, pewna, ze wkrotce umre, bo nie potrafilam sobie wyobrazic, jak moglabym dalej zyc. Wokol mnie szalal pozar, slyszalam krzyki rannych, czulam smrod palacych sie cial... - przerwala. Kiedy podjela, mowila odrobine mocniejszym glosem. - Nie umarlam. Cialo okazalo sie silniejsze od woli. Drugiego dnia doczolgalam sie do wody. Znalezli mnie inni ludzie pozostali przy zyciu. Zylam i bylam w lepszym stanie niz wielu innych. Przez dwa miesiace. Potem okazalo sie, ze lepiej by sie stalo, gdybym umarla. Nosilam w sobie dziecko ktoregos z tych potworow. Poszlam do znachorki, a ona dala mi ziola. Nie pomogly. Poszlam do niej znowu, a ona powiedziala, ze lepiej zostawic sprawy wlasnemu biegowi. Poszlam do innej babki, ta dala mi inny napoj. Potem... krwawilam. Pozbylam sie dziecka, ale krwawienie nie ustepowalo. Znowu poszlam do znachorek, najpierw do jednej, potem do drugiej, ale zadna nie potrafila mi pomoc. Powiedzialy, ze krwawienie ustanie samo z siebie, kiedy przyjdzie na to czas. Ta druga powiedziala mi jeszcze, ze najpewniej juz nigdy nie bede mogla miec dzieci. - Ucichla. - Wiem, ze zachowuje sie... zbyt swobodnie... wobec mezczyzn... ale jesli raz sie zostalo zniewolonym... to potem wszystko jest inaczej. Na zawsze. Mowie sobie: moze mi sie to zdarzyc jeszcze raz, w kazdej chwili. Wiec niech przynajmniej ja decyduje z kim 1 kiedy. Nie bede miala dzieci, a wiec nigdy nie bede z jednym mezczyzna na stale. Czy dlatego mialabym juz nigdy nie poznac milosci? Wiesz, przez ciebie na jakis czas zwatpilam w slusznosc tego postanowienia. Az odjechales sam z Ksiezycowego Oka. Tam ponownie sie utwierdzilam w swoich racjach. I od Ksiezycowego 532 Oka podrozowalam az do Stromego, wiedzac, ze powinnam robic wszystko co w mojej mocy, by zapewnic sobie przetrwanie, gdyz nie bede miala meza ani dzieci, ktore sie mna zaopiekuja na starosc. Czasami tak sobie mysle - dodala niepewnie - ze chyba lepiej by sie stalo, gdyby mnie zarazili kuznica...-Nie. Nigdy tak nie mow. Nigdy. - Nagle przytulila sie do mnie i ukryla twarz w moim ramieniu. Objalem ja, poczulem nieodparta chec, by sie zwierzyc z wlasnej glupoty. - Ja cie nie zrozumialem. Kiedy powiedzialas, ze zoldacy Mocarnego zhanbili kilka kobiet... jakos nie pomyslalem, ze i ty przez to przeszlas. -A ja sadzilam - mowila bardzo cichutko - ze to dla ciebie zupelnie niewazne. Mowi sie w Ksiestwie Trzody, ze zniewolenie to hanba tylko dla dziewic i zon. Kobiecie takiej jak ja nalezy sie podobne traktowanie. Myslalam, ze ty rowniez tak uwazasz. -Wilga! - Zaplonal we mnie irracjonalny gniew. Jak mogla mnie miec za czlowieka tak pozbawionego serca! Zaraz jednak przyszla refleksja. Widzialem przeciez siniaki na jej twarzy. Dlaczego nie odgadlem ich pochodzenia? Nigdy z nia nie rozmawialem o tym, jak Mocarny kazal jej polamac palce. Uznalem, iz piesniarka wie, ze mnie to przyprawia o cierpienie. Przeciez tylko grozby Mocarnego, iz uczyni jej jeszcze wieksza krzywde, powstrzymywaly mnie od dzialania. Sadzilem, ze odebrala mi swa przyjazn z powodu mojej wiezi z wilkiem. A jak ona musiala odczuwac moja rezerwe? - Wnioslem wiele bolu w twoje zycie. Nie mysl, ze nie znam wartosci dloni minstrela. Albo ze za nic mam gwalt zadany twemu cialu. Jesli chcesz mi o tym opowiedziec, jestem gotow sluchac. Czasem taka rozmowa przynosi ulge. -A czasem nie - odparla. Przywarla do mnie mocniej. - Tego dnia, gdy stales przed nami wszystkimi i opowiadales, co ci uczynil ksiaze Wladczy... wtedy cierpialam razem z toba. Nie moglam cofnac zdarzen... Nie, nie chce o tym mowic. Nie chce nawet myslec. Unioslem jej dlon do ust i zlozylem delikatne pocalunki na obu palcach, ktore zostaly zlamane z mojego powodu. -Nigdy nie bede mylil tego, co ci zrobiono, z tym, kim jestes - oznajmilem. - Patrzac na ciebie, widze zawsze Wilge Slowicza, minstrela. Pokiwala glowa, a wtedy zyskalem pewnosc, ze mialem racje. Oboje nas przesladowal ten sam strach. Nie chcielismy zyc jako ofiary. Nie powiedzialem juz nic wiecej. Siedzielismy objeci, a mnie po raz kolejny przyszlo do glowy, ze nawet jesli odnajdziemy krola Szczerego, nawet jesli, cudem jakims, jego powrot odmieni losy wojny i przyniesie nam zwyciestwo, dla wielu ludzi bedzie o wiele za pozno. Mnie samego czekala jeszcze dluga i trudna droga, ale ciagle osmielalem sie wierzyc, ze na jej krancu znajde zycie, ktorego bede panem. Wilga nie miala nawet tej nadziei. Obojetne, jak daleko uciekala, nigdy nie zostawi za soba wojny. Przytulilem ja mocniej. Po jakims czasie przestala drzec. 533 -Juz zupelnie ciemno - odezwalem sie w koncu. - Wracajmy do obozu. Westchnela, ujela moja dlon. Zaczalem wstawac, lecz pociagnela mnie za reke.-Wez mnie - powiedziala zwyczajnie. - Tylko raz, tylko teraz. Delikatnie i czule. Zeby... zeby bylo inaczej. Zrob to dla mnie. Pragnalem jej. Pragnalem jej z gwaltownoscia, ktora z miloscia nie miala nic wspolnego, a takze, jak sadze, niewiele z pozadaniem. Wilga byla ciepla i pelna zycia, wiec obcowanie z nia byloby zwykla ludzka pociecha. Moglbym spelnic jej prosbe, a mimo to pozostac niezmiennym w ocenie samego siebie oraz w moich uczuciach wobec Sikorki. Moglem to zrobic, ale moje uczucie do Sikorki nie ograniczalo sie do czasu, kiedy bylismy razem. Nalezalem do niej na zawsze, nie moglem tego prawa uniewaznic tylko dlatego, ze na jakis czas zostalismy rozdzieleni. Chyba nie istnialy slowa, ktore by to wyjasnily Wildze, dlatego nie wdawalem sie w wyjasnienia. -Slepun wraca - powiedzialem. - Upolowal krolika. Wilga przysunela sie do mnie blizej. Przesunela dlonia po mojej piersi, dotknela szyi opuszkami palcow. -Odeslij go - zazadala cicho. -Nie moge go odeslac na tyle daleko, zeby nie zdawal sobie sprawy ze wszystkiego, co miedzy nami sie dzieje - odparlem szczerze. -Wszystkiego? - Dlon Wilgi na moim policzku znieruchomiala. "Wszystkiego". - Usiadl obok nas. Ze szczek zwisalo mu krolicze truchlo. -Jestesmy polaczeni Rozumieniem. Zawsze. Odsunela sie ode mnie. Opuscila wzrok na ciemnego w nocnym mroku wilka. -Wiec wszystko, co ci wlasnie powiedzialam... -On to rozumie po swojemu. Nie tak jak zrozumialby inny czlowiek, raczej... -Jak sie do tego odnosila Sikorka? - zapytala nagle. Nabralem gleboko powietrza. Nie przypuszczalem, ze rozmowa potoczy sie w tym kierunku. -Nic nie wiedziala - odparlem. Slepun ruszyl w strone obozu. Ja za nim, wolniej. Za mna Wilga. -A gdy sie dowie? - naciskala piesniarka. - Uwazasz, ze po prostu zaakceptuje te... wspolnote? -Prawdopodobnie nie - przyznalem niechetnie. Dlaczego Wilga bez przerwy kazala mi myslec o sprawach, o ktorych usilowalem zapomniec? -Co zrobisz, jesli ci kaze wybierac pomiedzy nia a wilkiem? Zatrzymalem sie. Po chwili ruszylem znowu, odrobine szybciej. Pytanie brzeczalo mi w uszach niczym natretny owad, ale nie chcialem rozwazac tej kwestii. Taka sytuacja byla niemozliwa. Nigdy do niej nie dojdzie. A jednoczesnie jakis 534 glos szeptal mi we wnetrzu: "Jesli powiesz Sikorce prawde, tak sie to skonczy. Inaczej byc nie moze".-Powiesz jej przeciez, prawda? - Wilga zadala pytanie, przed ktorym uciekalem. -Sam nie wiem - przyznalem ponuro. -Jesli mezczyzna mowi: "Nie wiem", to zazwyczaj oznacza: "Nie, nie zrobie tego, ale od czasu do czasu bede powracal do tej mysli, zebym mogl udawac, ze w rzeczywistosci mialem taki zamiar". -Czy moglabys choc na chwile zamilknac? - odezwalem sie slabo. Jakis czas szla za mna w milczeniu. -Nie wiem juz nawet, komu bardziej powinnam wspolczuc, tobie czy jej. -Moze obojgu - zaproponowalem bezbarwnym tonem. Nie chcialem juz 0 tym rozmawiac. Gdy wrocilismy do obozu, trefnis stal na warcie, a Pustka i krolowa Ketriken spaly. -Jak sie udalo polowanie? - zapytal przyjaznie. Wzruszylem ramionami. Slepun juz napoczynal krolika. Rozciagnal sie zadowolony u stop blazna. -Nie najgorzej - pokazalem trefnisiowi drugiego krolika. Wzial go ode mnie, powiesil na slupku namiotu. -W sam raz na sniadanie - oznajmil. Zerknal na Wilge, ale jesli dostrzegl, ze plakala, nie uczynil z tego tematu do zartow. Nie wiem, co wyczytal w mojej twarzy, bo i do mnie juz wiecej nic nie powiedzial. Wilga weszla do namiotu zaraz za mna. Sciagnalem buty i z ulga wyciagnalem sie na poslaniu. Gdy kilka chwil pozniej poczulem, ze Wilga uklada sie za moimi plecami, nie bylem zdziwiony. Zdecydowalem sie uznac to za wyraz przebaczenia. Nielatwo bylo mi zasnac. W koncu jednak udalo mi sie zapasc w sen. I choc mury obronne umyslu mialem wzniesione wysoko, nawiedzil mnie sen. Snilem, ze siedze przy lozku Sikorki 1 patrze jak spia, obie z Pokrzywa. Wilk lezal u moich stop, a na taborecie przy kominku zadowolony trefnis kiwal glowa. Gra, ktorej nauczyla mnie Pustka, lezala na stole, ale zamiast kamieni rozstawiono na planszy malenkie figurki roznych smokow, pomalowanych na bialo i czarno. Czerwone kamienie byly statkami. Teraz ja mialem uczynic ruch. Trzymalem w dloni kamien, dzieki ktoremu moglem wygrac, ale pragnalem tylko przygladac sie spiacej Sikorce. To byl prawie zupelnie spokojny sen. 32. KOZLEK Wiele "bialych proroctw" odnosi sie do zdrady katalizatora. Bialy Filar tak oto mowi o tym wydarzeniu: "Jego milosc go zdradzila i milosc zostala zdradzona". Mniej znany skryba i prorok, Mizerny z Bialych, jest dokladniejszy. "Serce katalizatora zostanie zlamane przez osobe mu bliska, ktora zawiedzie pokladane w niej zaufanie. Dziecie katalizatora zostanie wydane w rece jego wrogow przez tego, ktorego milosc i wiernosc nigdy nie podlegala najmniejszym watpliwosciom ". Inne proroctwa sa mniej szczegolowe, lecz w kazdym przypadku wspomina sie, ze katalizator zostal zdradzony przez kogos, kogo obdarzal bezgranicznym zaufaniem. * * * Nastepnego ranka, przy sniadaniu z pieczonego krolika, naradzalem sie z krolowa Ketriken nad mapa. Wlasciwie nie potrzebowalismy juz na nia patrzec, oboje znalismy rysunek na pamiec. Krolowa Ketriken przesunela palcem po ledwie widocznej linii na zniszczonym zwoju.-Bedziemy musieli wrocic do filaru na kamiennym kregu, i jeszcze kawalek droga Mocy. Ona nas doprowadzi do miejsca przeznaczenia. -Nie cieszy mnie wedrowka droga Mocy - wyznalem szczerze. - Nawet jesli ide obok, droga mnie kusi i pociaga. Niestety, nie widze innej mozliwosci. -Ja takze nie. Byla zbyt zajeta, zeby mi ofiarowac wspolczucie. Przyjrzalem sie jej jak kobiecie. Wlosy, niegdys blyszczace i niesforne, uwiezione zostaly w krotkim warkoczyku. Twarz miala ogorzala od zimna i wiatru, wargi popekane, w kacikach ust i oczu pojawily sie zmarszczki, gleboka bruzde troski wyzlobily pomiedzy brwiami. Ubranie miala zniszczone i poplamione. Wladczyni Krolestwa Szesciu Ksiestw nie nadawalaby sie nawet na pokojowke w Kupieckim Brodzie. Nagle zapragnalem jakos ja pocieszyc. -Znajdziemy krola Szczerego - powiedzialem od serca. 536 Podniosla na mnie oczy. Chciala mi wierzyc.-Znajdziemy - rzekla, ale w jej glosie brzmiala tylko odwaga. Tak czesto zwijalismy oboz, ze robilismy to juz zupelnie automatycznie. Poruszalismy sie w zgodnym rytmie, nieomal jak jedna istota. "Jak krag Mocy" - pomyslalem. "Jak stado - poprawil mnie Slepun. Podszedl, zeby podsunac mi leb pod dlon. Podrapalem go mocno za uszami, a potem po gardle. Zamknal oczy, uszczesliwiony wyciagnal szyje. - "Jesli twoja samica kaze ci mnie zostawic, bedzie mi tego brakowalo". "Nie dojdzie do tego". "Wierzysz, ze bedziesz mial wybor?" "Nie chce o tym teraz myslec". "Aha! - Przewrocil sie na bok, potem na grzbiet, zebym mogl go drapac po brzuchu. Obnazyl kly w wilczym usmiechu. - Zyjesz w terazniejszosci i nie chcesz myslec o przyszlosci, za to ja, moj bracie, nie moge myslec o niczym innym. Teraz jest dla mnie dobry czas. Zyje w stadzie, poluje ze stadem, dziele mieso. Tylko ze ta skamlaca samica miala racje zeszlej nocy. Jak sa szczeniaki, to musi byc stado. A twoj szczeniak..." "Nie moge o tym teraz myslec. Musze myslec tylko o tym, co konieczne dzisiaj, zeby przetrwac, i o tym, co musze zrobic, zanim bede mogl miec nadzieje na powrot do domu". -Bastardzie? Wszystko dobrze? Wilga ujela mnie za lokiec i potrzasnela lekko. Spojrzalem na nia, zbudzony z zamyslenia. Skamlaca samica. Udalo mi sie nie usmiechnac. -Tak, wszystko w porzadku. Rozmawialem ze Slepunem. Piesniarka opuscila wzrok na wilka. Widzialem, ze probowala pochwycic laczaca nas wiez. Po chwili zrezygnowala. -Gotow do drogi? -W kazdej chwili. -Ruszajmy wiec. Podeszla do krolowej Ketriken, by pomoc jej zaladowac ostatniego laziaka. Trefnis siedzial spokojnie na swoim tobolku. Dlon wsparl lekko na jednym z kamiennych smokow, wzrok mial nieobecny. Podszedlem. -Dobrze sie czujesz? - spytalem cicho. Nie podskoczyl, nawet nie drgnal, tylko podniosl na mnie blade spojrzenie. Wzrok mial teskny, po zwyklym kpiacym blysku nie zostalo sladu. -Bastardzie, czy miales kiedys wrazenie, ze cos sobie przypominasz, ale wspomnienie przed toba ucieka? -Zdarza mi sie to czasami - rzeklem. - Chyba kazdy tego doswiadczyl. -Nie, nie. To cos innego... - szukal slow. - Od chwili, gdy stanalem na tym czarnym kamieniu, przedwczoraj, i nagle ujrzalem tamten dawny swiat... ca- 537 ly czas poruszam sie wsrod dziwnych... nieuchwytnych wspomnien. Na przyklad o nim. - Poklepal smoka delikatnie, z czuloscia kochanka pogladzil gadzi leb. - Prawie pamietam, ze go znalem. - Nagle spojrzal na mnie blagalnie. - Co ty wtedy widziales?Lekko wzruszylem ramionami. -Plac otoczony straganami, handlujacych ludzi. Zwykly dzien targowy. -Widziales mnie? - zapytal bardzo cicho. -Nie jestem pewien. - Sam nie wiem dlaczego, ale nie chcialem o tym mowic. - Na twoim miejscu stal ktos inny. W pewnym sensie ta dziewczyna byla podobna do ciebie. Pozbawiona koloru, zachowywala sie chyba jak kpiarz. A potem sam wspominales o jej koronie, rzezbionej w kogucie glowy i ogony. -Ja? Och, Bastardzie, prawie nic nie pamietam z tego, co sie zdarzylo zaraz potem. Przypominam sobie tylko samo wrazenie, i ze bardzo szybko zblaklo. To bylo cudowne, jak milosc albo jak widok czegos doskonale pieknego albo... - zabraklo mu slow. -Taka jest Moc - powiedzialem miekko. - Teraz czujesz jej pokuse. Ludzie obdarzeni talentem krolewskiej magii musza sie jej stale opierac, inaczej zostana przez nia porwani na zawsze. -Wiec to jest Moc... -W pierwszej chwili, gdy wydostales sie spod jej wplywu, byles zachwycony, byles w uniesieniu. Powiedziales cos o smoku, ktoremu miales zostac przedstawiony. Niewiele w tym bylo sensu. Niech pomysle... Smok Prawdziwego. Obiecal ci, ze na nim polecisz. -Ach... Moj sen z minionej nocy. Prawdziwy. Tak brzmialo jego imie. - Mowiac, pogladzil znowu leb rzezby, a wtedy staly sie rzeczy przedziwne: zmy-slem Rozumienia wyczulem, ze w smoku narasta fala zycia. Slepun blyskawicznie skoczyl do mego boku, caly najezony. Mnie takze przeszedl dreszcz, odstapilem do tylu, wiedzialem, ze figura lada moment zacznie sie podnosic. Trefnis obrzucil mnie zdziwionym spojrzeniem. -Co sie dzieje? -Slepunowi i mnie te rzezby wydaja sie zywe. Gdy wymowiles imie, smok prawie sie poruszyl. -Prawdziwy - powtorzyl trefnis. Wstrzymalem oddech, ale nie wyczulem zadnej zmiany. Blazen spojrzal na mnie wyczekujaco, lecz ja pokrecilem glowa. - To tylko kamien, Bastardzie. Choc piekny, to tylko zimny kamien. Moze jestes przemeczony. - Wzial mnie przyjaznie pod ramie i poprowadzil zarosnieta droga. Pozostali znikneli nam juz z oczu, tylko Pustka majaczyla daleko przed nami. Stala wsparta na kosturze i wyraznie na nas czekala. Przyspieszylem kroku. Gdy do niej dotarlismy, ujela mnie pod drugie ramie, a potem wladczym gestem kazala blaznowi isc przodem. My we dwoje ruszylismy takze, lecz duzo wolniejszym 538 krokiem. Gdy trefnis znacznie nas wyprzedzil, Pustka mocno scisnela mi ramie i zapytala:-No i jak? Dluzsza chwile patrzylem na nia, nic nie rozumiejac. -Jeszcze nie rozwiazalem zagadki - odparlem wreszcie. -Tego sie nietrudno domyslic - oznajmila. Pocmokala niezadowolona, popatrzyla na mnie groznie, otworzyla usta, jakby chciala cos powiedziec, w koncu potrzasnela energicznie glowa. Nie puscila mojego ramienia. Przez wieksza czesc dnia, idac w milczeniu u jej boku, glowilem sie nad zagadka. Nie ma chyba nic rownie nudnego jak powrot ta sama droga. Wkrotce zostawilismy za soba stary trakt, prawie niewidoczny w lesnym poszyciu, wstapilismy na udeptany szlak, prowadzacy przez bagnisty las coraz wyzej na wzgorza i podazalismy szybciej niz w przeciwna strone. Dni stawaly sie dluzsze, a krolowa Ketriken trzymala nas na nogach zawsze od switu az do zmierzchu. Tamtej nocy znalezlismy sie tylko o jeden dzien od placu z czarnym filarem. Mysle, ze ze wzgledu na mnie krolowa postanowila na te jeszcze jedna noc rozbic oboz na zwyklej drodze. Ja, ze swej strony, nie mialem ochoty spac blizej czarnego szlaku, niz musialem. "Polujemy?" - zapytal Slepun, gdy rozbilismy oboz. -Ide polowac - oznajmilem innym. Pustka popatrzyla na mnie z przygana. -Trzymaj sie z dala od drogi Mocy - przestrzegla. Trefnis zdumial mnie, wstajac. -Pojde z wami. Jesli wilk nie ma nic przeciwko temu. "Bezwonny jest mile widziany". -Chetnie cie ze soba wezmiemy, ale czy na pewno nie jestes zbyt zmeczony? -W razie czego wroce sam do obozu. Gdy wkraczalismy w gestniejaca ciemnosc, krolowa Ketriken zaglebiala sie w studiowanie mapy, na warcie stala Pustka. -Wracajcie niedlugo, inaczej ja sie po was wybiore - zagrozila. - I trzymaj sie z dala od drogi Mocy - powtorzyla. Gdzies ponad koronami drzew zeglowal ksiezyc. Jego srebrne swiatlo saczylo sie lsniacymi kroplami przez mlode listki i rozjasnialo nam droge. Jakis czas szlismy przez rzadki lasek. Wchlanialem otaczajacy mnie swiat zmyslami wlasnymi i wilczymi. Noc ozyla woniami ledwie kielkujacych roslin, nawolywaniem zab i nocnych owadow. Powietrze bylo bardziej rzeskie niz za dnia. Wkrotce znalezlismy trop zwierzyny i nim podazylismy. Trefnis w milczeniu dotrzymywal nam towarzystwa. Wciagnalem gleboko powietrze, wypuscilem je powoli. Wbrew samemu sobie wypowiedzialem w myslach dziwne slowa: "Jak dobrze". "Mhm. Dobrze". 539 "Nie myslmy o dniu jutrzejszym, moze dla nas w ogole nie nadejsc. Polujmy" - powiedzialem.I tak sie stalo. Blazen i ja trzymalismy sie tropu, a wilk krazyl po lesie, naganiajac na nas zwierzyne. Szlismy nieomal bezszelestnie, czujni, gotowi do dzialania. Natknalem sie na jezozwierza, ale nie mialem ochoty walic go po lbie ani potem ostroznie obdzierac ze skory. To bylaby zbyt klopotliwa zdobycz. Z niemalym trudem przekonalem Slepuna, by wraz ze mna szukal innego lupu. "Jesli nic innego nie znajdziemy, wrocimy po niego. Jezozwierze nie poruszaja sie szybko" - argumentowalem. Zgodzil sie, lecz niechetnie. Ruszylismy dalej. W pewnej chwili znalezlismy sie na zboczu wzgorza pozbawionym drzew, ciagle jeszcze nagrzanym od slonca. Tam Slepun spostrzegl drgnienie ucha i blysk oka. Dwoma susami dopadl krolika. W tej samej chwili kolejny rzucil sie do ucieczki. Puscilem sie za nim w pogon, lecz blazen akurat zawolal, ze wraca do obozu. W polowie wzgorza zorientowalem sie, ze nie dogonie zdobyczy. Bylem zmeczony po dlugim dniu marszu, a krolikowi strach o zycie dodawal sil. Zanim dotarlem na szczyt, stracilem go z oczu. Nocny wiatr tracal leciutko galezie drzew. Znalazlem w nim po raz pierwszy ten zapach: jednoczesnie obcy i dziwnie znajomy. Nie potrafilem go rozpoznac, ale laczyly mi sie z nim wylacznie nieprzyjemne wrazenia. Slepun bezglosnie zjawil sie u mego boku. "Zmalej!" - rozkazal. Posluchalem od razu - skulilem sie, wzrokiem i sluchem szukalem niebezpieczenstwa. "Nie tak! W glowie". Tym razem natychmiast pojalem, o co mu chodzilo, i w panicznym pospiechu zaczalem podnosic sciany Mocy, chroniace moj umysl. Slepun, korzystajac z lepszego zmyslu powonienia, natychmiast skojarzyl slaby zapach z wonia ubran Mocarnego, zostawionych w torbach przy siodle. Wznioslem mury obronne jak najwyzej, umocnilem je ze wszystkich sil, skurczylem sie w umysle, a jednoczesnie przekonywalem sie w duszy, ze to przeciez niemozliwe, by on sam fizycznie znalazl sie w tym lesie. Strach bywa poteznym bodzcem dla mozgu. Nareszcie pojalem cos, co powinno bylo dla mnie byc oczywiste od dawna. Znajdowalismy sie niezbyt daleko od kamiennego placu na skrzyzowaniu drog oraz od czarnego drogowskazu na jego srodku. Symbole wyrzezbione na slupie wskazywaly nie tylko, dokad wiodly drogi, ale wyjasnialy takze, dokad filar mogl przeniesc podroznika. Z kazdego miejsca, gdzie znajdowala sie czarna kolumna, mozna bylo sie przeniesc do innego drogowskazu. Z pradawnego miasta do dowolnego czarnego filaru byl tylko krok. A oni, wszyscy trzej, mogli byc ode mnie na wyciagniecie reki. 540 "Jest tylko jeden, i to niezbyt blisko. Skoro juz nie uzywasz rozumu, to przynajmniej skorzystaj z nosa. - Slepun byl zjadliwy. - Mam go zabic?" - zaproponowal od niechcenia."Tak, zabij. Badz ostrozny". Slepun prychnal cicho, pogardliwie. "Jest grubszy od tamtego dzika, ktorego zabilem wysoko w gorach. Sapie i poci sie od samego chodzenia. Zaczekaj tu, bracie, a ja cie od niego uwolnie". Cichy niczym sama smierc zniknal miedzy drzewami. Wiecznosc cala tkwilem w ukryciu, czekajac na jakis dzwiek, na warkniecie, na krzyk, na halas, na tupot krokow biegnacego czlowieka. Nie slyszalem nic. Weszylem, lecz nie potrafilem juz pochwycic ulotnego zapachu. Nagle nie moglem juz dluzej czekac bezczynnie. Wstalem i ruszylem za wilkiem, rownie cicho jak on. Wczesniej, w czasie polowania, niespecjalnie zwracalem uwage na to, dokad idziemy. Teraz zauwazylem, ze znalezlismy sie w poblizu drogi Mocy. W ogole rozbilismy oboz zaskakujaco blisko. Niespodziewanie zaczalem slyszec ich rozmowe Moca; tak jakby docierala do mnie daleka muzyka. Zatrzymalem sie w miejscu i stalem bez ruchu. Zmusilem swoj umysl do bezwladu i pozwolilem ich Mocy obmywac moje zmysly. "Jestem blisko. - To Mocarny, sapiacy z podekscytowania i strachu. Zaczail sie i czekal. - Czuje go, jest tuz, tuz. - Cisza. - Ech, nie podoba mi sie tutaj. Bardzo mi sie tutaj nie podoba". "Spokojnie. Wystarczy go dotknac. Dotknij go tak, jak ci pokazalem, a wtedy runa jego mury obronne". - Stanowczy. Mistrz przemawial do ucznia. "Ajeslimanoz?" "Nie zdazy go uzyc. Zaufaj mi. Zaden czlowiek nie zdola sie oprzec temu dotykowi, mozesz mi wierzyc. Wystarczy, ze go dotkniesz. Przejde przez ciebie i dokonam reszty". "Dlaczego ja? Dlaczego nie Bystry?" "Naprawde wolalbys zadanie Bystrego? Zreszta to ty miales w rekach Bastar-da i okazales sie na tyle glupi, by probowac go wiezic. Wiec teraz dokoncz dziela, ktore powinienes byl wykonac juz dawno temu. Czy moze wolisz znowu odczuc gniew naszego krola?" Mocarny zadrzal. I ja takze. Ksiaze Wladczy. Mysli, ktore slyszalem, nalezaly do Stanowczego, ale gdzies, jakims sposobem, ksiaze Wladczy takze sie im przysluchiwal. Ciekaw bylem, czy Mocarny wie rownie jasno jak ja, ze nawet jesli uda mu sie mnie zabic, ksiaze Wladczy nadal bedzie z przyjemnoscia zadawal mu bol. Ze wspomnienie tortury bylo rozkoszne, ze ksiaze Wladczy nie mogl o nim myslec, nie pamietajac, jak cudownie go ono nasycilo. Na krotko. Cieszylem sie, ze nie jestem w skorze Mocarnego. "Jest! To Bastard!" 541 Wedle wszelkich regul powinienem byl wtedy umrzec. Stanowczy mnie spostrzegl, znalazl moja nieopatrzna mysl, zeglujaca beztrosko. Krotkie wspolczucie dla Mocarnego. Ruszyl moim tropem niczym pies gonczy."Mam go!" Jeden moment smiertelnego napiecia. Serce walilo mi jak mlotem, gdy siegnalem Rozumieniem. Wokol mnie nie bylo nic wiekszego od myszy. Znalazlem Slepuna. Cichcem przekradal sie w dole wzgorza. Przeciez jednak Mocarny powiedzial, ze jest blisko mnie. Czyzby znalazl sposob na ukrycie sie przed Rozumieniem? Kolana sie pode mna ugiely. Gdzies daleko uslyszalem trzask galezi i krzyk. "Slepun go dopadl" - pomyslalem. "Nie, bracie, nie ja". Ledwie pojalem wilcza mysl. Zatoczylem sie od uderzenia Moca, choc nie poznalem jego zrodla. Zmysly mnie mamily, jakbym skoczyl do wody, a znalazl sie w piasku. Nie majac jasnego pojecia, co wlasciwie robie, ruszylem biegiem na miekkich nogach, w dol, do stop wzgorza. "To nie on! - ryknal Stanowczy rozwscieczony. - Kto to taki? Kto to?" Chwila konsternacji. "To straszydlo, ten trefnis! - Bezgraniczna wscieklosc. - Gdzie jest Ba-stard?! Mocarny, ty tlusty durniu! Zdradziles przed nim nas wszystkich!" W koncu to nie ja, lecz Slepun zaatakowal Mocarnego. Nawet z daleka slyszalem jego warkot. W ciemnosci posrod drzew wilk skoczyl na Mocarnego, ktory na widok rozwartych szczek tak glosno wrzasnal Moca, ze az odepchnal Stanowczego. W tej samej chwili ja skrylem sie za murami i ruszylem na pomoc wilkowi. Bylem z gory skazany na niepowodzenie. Znajdowali sie znacznie dalej, niz przypuszczalem. Nawet nie zerknalem na Mocarnego wlasnymi oczyma. Widzialem go tylko przez wilka. Choc tlusty i niezdarny, okazal sie znakomitym biegaczem, gdy strach dodal mu skrzydel. Mimo wszystko Slepun bylby go dopadl, gdyby mu starczylo czasu. Przy pierwszym skoku uchwycil tylko wirujacy plaszcz. Za drugim razem wraz ze spodniami wyrwal kawal ciala z lydki, ale Mocarny biegl, jakby nic nie poczul. Dopadl czarnego kregu z kamienia, plasnal dlonia w lsniacy kamien i nagle zniknal w filarze. Wilk, hamujac, az przysiadl na zadzie, lapy rozjechaly mu sie na sliskim kamieniu. Odsunal sie od slupa, jakby Mocarny wskoczyl w ognisko. Zatrzymal sie dopiero poza granica kregu. Warczal rozwscieczony, ale nie tylko z gniewu, takze ze strachu. Wszystko to stalo sie, gdy bylem dopiero w polowie wzgorza. Nagle pojawila sie fala Mocy. Nie miala fizycznego ksztaltu, a przeciez powalila mnie na ziemie i pozbawila oddechu. Dzwonilo mi w uszach. Lezalem oszolomiony, bezradny, otwarty dla kazdego, kto chcialby mna zawladnac. Ogluszony. Moze w tamtym momencie ocalilo mnie to, ze nie czulem w sobie ani sladu wlasnego talentu. 542 Mimo to slyszalem innych. W ich sygnalach trudno by sie doszukac sensu, czuc bylo jedynie wszechogarniajacy strach. Wreszcie znikneli w oddali, uniesieni rzeka Mocy. Niewiele brakowalo, a powodowany niewyobrazalnym zdumieniem, siegnalbym za nimi. Zdawali mi sie rozbici na kawalki. Zamknalem oczy.Wowczas uslyszalem glos Pustki, goraczkowo powtarzajacy moje imie. Glos przepelniony panika. "Slepunie!" "Juz wracam. Trzymaj sie mnie" - odpowiedzial wilk ponuro. Zrobilem, jak kazal. Dotarlem do obozu podrapany i brudny, jedna nogawke spodni mialem podarta na strzepy. Pustka czekala przed namiotem obok ognia, rozpalonego jako drogowskaz. Na jej widok zrobilo mi sie troche lzej na sercu, bo obawialem sie, ze mogli zostac zaatakowani. -Co sie stalo? - wydyszalem. -Zobacz, co z trefnisiem - rzekla. - Uslyszalysmy krzyk, potem warkot wilka. Wybieglysmy na pomoc i znalazlysmy blazna. - Pokrecila glowa. - Nie wiem, co sie z nim stalo. Ruszylem do namiotu, ale ona chwycila mnie za ramie. Jak na stara kobiete, byla zadziwiajaco silna. -Ktos was napadl? - zapytala. -W pewnym sensie. - Krotko opowiedzialem, co sie stalo. Jeknela, gdy wspomnialem o uderzeniu Moca. Kiedy skonczylem, pokiwala do siebie glowa, jakby sie utwierdzala w ponurych podejrzeniach. -Siegali po ciebie, a przez pomylke pochwycili jego. Nie ma zadnego pojecia, jak sie bronic. Wedle tego, co mi wiadomo, ciagle maja go w swoim wladaniu. -Co takiego? Jak to? - Nie pojmowalem. -Wtedy, na czarnym placu, obaj byliscie polaczeni Moca. Choc na krotko, to jednak zwiazala was sila magii tego kamienia i wasza rola w przeznaczeniu. Takie powiazanie zostawia... rodzaj sciezki. Im czesciej lacza sie dwa istnienia, tym mocniejszy jest ich zwiazek. Moze sie nawet przemienic w wiez podobna do tej, jaka laczy czlonkow kregu Mocy. Inni ludzie obdarzeni talentem krolewskiej magii potrafia dojrzec takie polaczenie, jesli go szukaja. Czesto spelnia ono role tylnych drzwi, nie strzezonego wejscia do umyslu czlowieka dysponujacego Moca. Przypuszczam, ze tak traktuja blazna. Wpadlem do namiotu. W piecyku palil sie niewielki ogien. Krolowa Ketriken kleczala przy trefnisiu, przemawiajac do niego cicho i powaznie. Wilga, bardzo blada, siedziala bez ruchu na swoim poslaniu. Wpatrywala sie w blazna. Wilk bez wytchnienia krazyl w te i z powrotem. Siersc na karku mial zjezona. Podszedlem spiesznie do trefnisia, uklaklem u jego boku. Spojrzawszy na niego, az sie cofnalem. Spodziewalem sie, ze bedzie lezal bezwladnie, moze pozba- 543 wiony przytomnosci, a on, wyciagniety sztywno, przewracal oczyma, jakby obserwowal jakas straszliwa walke, dla nas niewidoczna. Dotknalem jego ramienia. Miesnie mial sztywne, cialo chlodne - przypominal trupa.-Blaznie... Nie dal zadnego znaku, ze mnie slyszy. -Blaznie! - krzyknalem. Pochylilem sie nad nim i potrzasnalem gwaltownie. Bez skutku. -Siegnij ku niemu Moca - poinstruowala mnie obcesowo Pustka. - Tylko badz ostrozny. Jesli ciagle go maja, narazasz sie na wielkie ryzyko. Przyznaje ze wstydem, ze sie zawahalem. Choc bardzo kochalem trefnisia, nadal balem sie Stanowczego. W koncu jednak, gdy minelo mgnienie oka, a jednoczesnie uplynela wiecznosc, polozylem mu reke na czole. -Nie boj sie - rzekla Pustka niepotrzebnie. Po czym dodala cos, co mnie sparalizowalo: - Jesli rzeczywiscie nadal maja go w swoim wladaniu, to tylko kwestia czasu, nim skorzystaja z laczacej was wiezi i zawladna takze toba. No, zaczynaj. Polozyla mi reke na ramieniu i przez jeden niesamowity moment mialem wrazenie, ze to dlon krola Roztropnego, czerpiacego ze mnie energie. Wtedy raz klepnela mnie lekko. Zaniknalem oczy, skupilem sie na chlodzie trefnisiowego czola. Opuscilem mury chroniace umysl. Rzeka Mocy nadplynela, podobna do wszechwladnej powodzi, a ja w nia wpadlem. Poznalem moment przerazenia, gdy na granicach postrzegania wyczulem Stanowczego i Mocarnego. Byli czyms pochlonieci. Odskoczylem od nich, jakbym dotknal rozpalonego pieca, i zawezilem sciezke. Trefnis, tylko trefnis, wylacznie trefnis. Szukalem go, prawie znalazlem. Och, byl taki obcy i wiecej niz obcy nawet. Umykal niczym zloty karp w sadzawce pelnej wodorostow, niczym pylki tanczace przed oczyma czlowieka oslepionego sloncem. Rownie dobrze moglbym chwytac refleks ksiezyca na morskiej fali, lapac blyskotliwy umysl. Poznalem jego piekno i sile w najkrotszych przeblyskach wnikliwosci. W jednej chwili pojalem i zachwycilem sie blaznem - a juz w nastepnej zapomnialem tego zrozumienia. Nastepnie, z przenikliwoscia godna mistrza gry w kamienie, odgadlem, co powinienem uczynic. Zamiast probowac go dogonic, otoczylem. Nie scigalem, nie chwytalem. Przypominalo mi to czasy, gdy zaczynalem sie uczyc korzystania z Mocy. Stryj Szczery niejeden raz robil to dla mnie: pomagal mi sie zewrzec, gdy nurt czarnej rzeki probowal mnie rozrzucic po calym swiecie. Umocnilem trefnisia i wsunalem na powrot w niego samego. Nagle poczulem chlodna dlon chwytajaca mnie za nadgarstek. -Nie rob tego, prosze - szepnal blazen cichutko. Wrocilem z poszukiwan, otworzylem oczy. Zamrugalem kilka razy, ze zdziwieniem stwierdzilem, ze drze, zroszony zimnym potem. Blazen mial tak niepew- 544 ny wyraz twarzy, jakby nie wiedzial do konca, czy nie sni. Spojrzalem mu w oczy i nieomal poczulem wstrzas jego swiadomosci. Wiez Moca, choc watla, istniala. Gdybym tuz po szukaniu trefnisia w rzece Mocy nie mial tak wyczulonych nerwow, pewnie bym jej w ogole nie wyczul.-Wcale mi sie to nie podobalo - odezwal sie niemrawo. -Przykro mi - odparlem delikatnie. - Myslalem, ze toba zawladneli, wiec po ciebie poszedlem. Slabo zamachal dlonia. -Och, nie mowie o tobie. - Przelknal sline, jakby go naszly mdlosci. - Tamci byli we mnie. W moim umysle, we wspomnieniach, miazdzyli i niszczyli wszystko, jak zle, bezkarne dzieci. Oni... - Oczy mu sie zaszklily. -Czy to byl Mocarny? - spytalem. -Mocarny? Tak. Takie jest jego imie, choc z czlowieka, ktoremu je nadano, niewiele juz zostalo. Stanowczy i ksiaze Wladczy przejeli go do swych wlasnych celow. Weszli we mnie przez niego, przekonani, ze znalezli ciebie... - umilkl. - Skad ja wiem takie rzeczy? -Moc przynosi niespodziewana wiedze - oznajmila Pustka. - Nie mogli przejsc przez twoj umysl, nie zdradzajac wielu informacji o sobie. - Zdjela z piecyka dzbanuszek z wrzaca woda. - Daj mi kozlek - zwrocila sie do mnie. Poslusznie siegnalem do tobolka, ale rownoczesnie nie moglem sie powstrzymac od przycinku: -Mowilas, ze to ziele nie daje nic dobrego. -Bo tak jest - odparla zwiezle. - Dla tych, ktorzy uzywaja Mocy. Natomiast jemu moze dac ochrone, ktorej sam nie potrafi sobie zapewnic. Beda probowali go opanowac jeszcze raz. Jesli im sie uda, wykorzystaja go do odnalezienia ciebie. Stara sztuczka. -Nigdy o niej nie slyszalem. Wytrzasnela z torebki troche kozlka do kubka, zalala wrzatkiem. Potem spokojnie wsadzila moje ziola do wlasnego bagazu. Z pewnoscia nie bylo to przeoczenie, wiec nie strzepilem sobie jezyka, zeby prosic ja o zwrot wlasnosci. -Skad tyle wiesz o sprawach Mocy? - zapytal ja blazen wprost. Zaczynal wracac do siebie. -Moze nauczylam sie sluchac, zamiast bez przerwy zadawac obcesowe pytania - odciela sie. - Teraz to wypij - rzekla, jakby poprzedni temat uwazala za zamkniety. Gdybym nie byl tak stroskany, na pewno by mnie rozsmieszyl widok tak zrecznie zgaszonego trefnisia. Blazen wzial kubek, nad jego krawedzia popatrzyl na mnie. -Co sie zdarzylo na koncu? Trzymali mnie, a potem nagle... jak trzesienie ziemi i powodz, i pozoga... wszystko naraz. - Zmarszczyl brwi. - Potem zginalem, rozrzucony. Nie moglem sie znalezc. Potem zjawiles sie ty... 545 -Czy ktos zechcialby mi wytlumaczyc, co sie wlasciwie stalo? - zapytala krolowa Ketriken gniewnie.Spodziewalem sie, ze odpowie Pustka, ale milczala. Blazen opuscil dlon z kubkiem. -Trudno to objasnic, krolowo. Bylo to tak, jakby dwoch lotrow wpadlo do twojej komnaty, wyciagnelo cie z loza i brutalnie dokads wloklo, caly czas nazywajac imieniem kogos innego. Gdy odkryli, ze nie jestem Bastardem, wybuchneli wsciekloscia. Potem przyszlo trzesienie ziemi, a wtedy mnie zrzucili z bardzo wysokich schodow. W przenosni, oczywiscie. -Puscili cie? - odwrocilem sie do Pustki. - Wobec tego nie sa tak przebiegli, jak sie obawialas. Staruszka obrzucila mnie nachmurzonym spojrzeniem. -Ani ty tak madry, jak mialam nadzieje - mruknela ponuro. - Czy rzeczywiscie go wypuscili? Czy moze raczej fala Mocy go im wyrwala? A jesli tak, czyja to byla energia? -Krola Szczerego - odparlem z nagla pewnoscia. Nareszcie zrozumialem. - Zaatakowali takze jego, a on ich pokonal. -O czym mowisz? - zapytala krolowa Ketriken. - Kto zaatakowal mego malzonka? Co Pustka wie o tych, ktorzy napadli na blazna? -Nie zna ich osobiscie, zapewniam cie, pani! - pospieszylem z wyjasnieniem. -Och, daj spokoj! - warknela na mnie Pustka. - Krolowo, dysponuje podstawowa wiedza o dzialaniu Mocy, lecz nie jestem obdarzona talentem. Gdy prorok i katalizator razem weszli w Moc na czarnym placu, obawialam sie, ze mogla ich polaczyc wiez, ktora czlonkowie kregu mogliby wykorzystac do swoich celow. Teraz przypuszczam, ze albo nie wiedza oni o takiej mozliwosci albo cos im dzisiaj przeszkodzilo w jej wykorzystaniu. Moze fala uderzenia Moca, o ktorej mowil Bastard. -Fala Mocy... wierzycie, ze to czyn Szczerego? - spytala krolowa Ketriken bez tchu. Na jej policzki wystapily rumience. -Tylko od niego czulem taka sile - zapewnilem. -Wobec tego moj pan zyje - rzekla cicho. - Zyje. -Moze... - zastanowila sie Pustka. - Takie uderzenie Moca moglo go kosztowac zycie. Poza tym wcale nie musialo to byc jego dzielo. Moze byla to chybiona proba Stanowczego i ksiecia Wladczego, ktorzy chcieli uderzyc w Ba-starda. -Nie, nie. Mowilem juz, ze to uderzenie rozrzucilo ich jak trociny na wietrze. -A ja powiedzialam tobie, ze mogli zniszczyc wlasna jednosc, probujac zabic ciebie. 546 Juz myslalem, ze krolowa Ketriken ja uciszy, ale i ona, i Wilga tylko patrzyly z niedowierzaniem, jak Pustka poucza mnie w sprawach dotyczacych krolewskiej magii.-Mili jestescie, ze oboje tak sumiennie przestrzegaliscie mnie przed niebezpieczenstwem - odezwal sie trefnis lodowatym glosem. -Nie wiedzialem... - zaczalem sie tlumaczyc. -Nic by to nie dalo - przerwala mi Pustka. - Tylko bys sie niepotrzebnie zamartwial. Pomyslmy teraz: wytezamy wszystkie sily, zeby Bastard pozostal przy zdrowych zmyslach, podrozujac droga Mocy. Nigdy by nie przezyl wypadu do miasta, gdyby nie mial zmyslow odurzonych kozlkiem. Tamci natomiast wedruja droga Mocy i swobodnie korzystaja z drogowskazow. Wobec tego nalezy wysnuc wniosek, iz ich mozliwosci sa znacznie wieksze. Ach, co robic, co robic? Nikt nie odpowiedzial na to pytanie. Staruszka nagle podniosla na mnie i na blazna oskarzycielskie spojrzenie. -To nie moze byc prawda. To po prostu nie moze byc prawda. Prorok i katalizator, a nieledwie chlopcy. Dzieciaki. Nie znaja zycia, nie potrafia sie poslugiwac Moca, jednemu tylko figle w glowie, drugi usycha z milosci. I oni maja uratowac swiat? Trefnis i ja wymienilismy spojrzenia. On nabral tchu, zeby odpowiedziec, ale w tej samej chwili Wilga strzelila palcami. -Oto jest temat piesni! - wykrzyknela z rozjasniona twarza. - Nie o bohaterach i poteznych wojownikach. Nie. Piesn o dwojgu ludziach silnych tylko moca przyjazni. Naznaczonych niezlomna wiernoscia wobec prawowitego wladcy. A w refrenie... Dzieciaki, dalej cos o... Ach! Blazen pochwycil moje spojrzenie, spuscil znaczaco wzrok na siebie. -"Dzieciaki"? Chyba jednak powinienem jej pokazac - rzekl cicho. A ja wtedy, mimo wszystko, pod groznym spojrzeniem mojej krolowej, wybuchnalem smiechem. -Przestancie nareszcie! - zbesztala nas Pustka takim tonem, ze spowaznialem natychmiast. - Nie czas na piesni ani na zarty. Obu wam brak rozumu, zeby dostrzec niebezpieczenstwo? Przez swoja slabosc narazacie nas wszystkich. - Niechetnie wydobyla ze swojego bagazu moje zapasy kozlka i nastawila w kociolku wiecej wody. - Nic innego nie przychodzi mi do glowy - zwrocila sie do krolowej Ketriken. - Musze otumanic blazna kozlkiem. To go przed nimi ukryje. -Kozlek nie dziala w ten sposob! - zaoponowalem z oburzeniem. -Doprawdy? - Pustka skierowala na mnie wscieklosc. - To moze mi wyjasnisz, dlaczego od lat jest tradycyjnie wykorzystywany wlasnie do tego celu? Jesli sie go zacznie odpowiednio wczesnie podawac krolewskiemu bekartowi, mozna w nim zabic wszelkie zdolnosci do korzystania z Mocy. I czyniono to niejednokrotnie. Potrzasnalem glowa. 547 -Uzywam go od lat, by odbudowac sily po uzywaniu Mocy. Tak samo czynil krol Szczery. I nigdy...-Edo, litosci! - wykrzyknela Pustka. - Blagam, powiedz mi, ze lzesz! -Dlaczego mialbym klamac? Kozlek przywraca czlowiekowi sily, choc jednoczesnie moze sprowadzac melancholijny nastroj. Czesto sam nosilem stryjowi Szczeremu wywar z kozlka do wiezy, z ktorej siegal Moca, by mogl podreperowac zdrowie. - Slowa zamarly mi na ustach. Pustka patrzyla na mnie z prawdziwym przerazeniem. - O co chodzi? - spytalem cicho. -Kozlek jest miedzy ludzmi wladajacymi Moca powszechnie znany jako ziolo, ktorego nalezy unikac za wszelka cene - rzekla staruszka spokojnie. - Zabija ono zdolnosc do korzystania z krolewskiej magii. Po jakims czasie czlowiek utalentowany nie moze siegac Moca ani nie sposob sie do niego przebic przez opary ziela. Uzywa sie tej rosliny do hamowania lub zniszczenia talentu u osob mlodych oraz do zatrzymania jego rozwoju u starszych. - Popatrzyla na mnie, a w jej oczach dostrzeglem litosc. - Skoro zachowales choc szczatki umiejetnosci uzywania Mocy, musiales byc niegdys wyjatkowo utalentowany. -Niemozliwe... - zaprzeczylem slabo. -Sam pomysl. Czy kiedykolwiek czules, ze po zazyciu kozlka twoja Moc stawala sie silniejsza? -Co z moim malzonkiem, co z krolem Szczerym? - zapytala nagle krolowa Ketriken. Pustka wolno uniosla ramiona. Odwrocila sie do mnie. -Kiedy zaczal przyjmowac kozlek? Trudno mi sie bylo skupic na jej slowach. Tak wiele spraw ujrzalem teraz w odmiennym swietle. Kozlek zawsze uwalnial mnie od dudnienia w glowie, ktore nastepowalo po wytezonym uzywaniu krolewskiej magii, ale nigdy nie probowalem siegac Moca po zazyciu ziela. Natomiast stryj Szczery tak, wiedzialem o tym z pewnoscia. Na ile jednak skutecznie? Moj kaprysny talent... czy to skutek uzywania kozlka? Niczym grom z jasnego nieba spadla na mnie koszmarna swiadomosc, ze Ciern popelnil blad, podajac kozlek ksieciu Szczeremu i mnie. Ciern popelnil blad. Nigdy nie przyszlo mi do glowy, ze Ciern moglby sie mylic. Ciern byl moim mistrzem, Ciern czytal madre pisma, studiowal dawna wiedze. Tylko ze nigdy nie byl szkolony w uzywaniu Mocy. Byl bastardem, jak ja, ale nigdy nie uczyl sie korzystania z Mocy. -Bastardzie Rycerski! - zawolanie krolowej przywrocilo mnie do rzeczywistosci. -Mhm. O ile mi wiadomo, krol Szczery zaczal przyjmowac kozlek na poczatku wojny. Jako jedyny Moca bronil krolestwa przed szkarlatnymi okretami. Wierze, ze nigdy wczesniej nie uzywal Mocy rownie intensywnie jak wowczas ani nie bywal tak wyczerpany. Dlatego Ciern zaczal mu podawac kozlek. Zeby go podtrzymac na silach. 548 Pustka zamrugala kilka razy.-Moc nie uzywana nie moze sie rozwijac - powiedziala, jakby do siebie. -Uzywana wzrasta w sile i dopelnia sama siebie, a wowczas czlowiek poznaje, nieomal instynktownie, wiele jej mozliwosci. - . Spostrzegla, ze odruchowo przytakuje jej slowom. - Wasze mozliwosci korzystania z Mocy zostaly najprawdopodobniej mocno ograniczone - rzekla bez ogrodek. - Przez zazywanie kozlka. Krol Szczery, jako dorosly czlowiek, moze jeszcze dojsc do siebie. Pewnie dostrzegl, ze jego Moc wzrastala, gdy nie mogl uzywac ziela. Podobnie jak twoja. Przeciez udalo mu sie samemu przejsc droga Mocy. - Westchnela ciezko. -Podejrzewam, ze czlonkowie kregu w ogole nie uzywali kozlka, wiec ich talent wzrosl niepomiernie i przekracza wielokrotnie twoje mozliwosci. Teraz wybor nalezy do ciebie, Bastardzie Rycerski, i tylko ty mozesz go dokonac. Trefnis nie ma nic do stracenia. Nie moze uzywac Mocy, wiec jesli bedzie przyjmowal kozlek, nie dopusci, by krag ponownie go odnalazl. Ale ty... Moge ci podac ziele, a ono usmierci cie dla Mocy. Czlonkom kregu trudniej bedzie do ciebie dotrzec, a tobie znacznie trudniej w ogole uzywac Mocy. Mozliwe, ze w ten sposob bedziesz bezpieczniejszy. Jednoczesnie znowu zaczniesz niszczyc swoj talent. Odpowiednia ilosc kozlka moze cie go pozbawic zupelnie. Wybor nalezy do ciebie. Opuscilem wzrok na swoje dlonie. Potem podnioslem spojrzenie na blazna. Z wahaniem siegnalem ku niemu Moca. Nie poczulem nic. Moze znowu zwodzi! mnie moj kaprysny talent, ale bardziej prawdopodobne, ze Pustka miala racje: trefnis wlasnie wypil kozlek i ziele zamknelo go przede mna. Pustka zdazyla zdjac czajniczek z ognia. Blazen bez slowa podsunal jej kubek. Nakruszyla jeszcze szczypte gorzkiego ziola i napelnila naczynie goraca woda. Potem spojrzala na mnie i czekala spokojnie. Powiodlem wzrokiem po otaczajacych mnie twarzach, lecz nie znalazlem pomocy. Podnioslem kubek ze sterty naczyn. Twarz Pustki pociemniala, staruszka zacisnela wargi, ale nie powiedziala nic. Siegnela do woreczka z kozlkiem, wsunela palce az do dna, gdzie roslina rozkruszyla sie na proszek. Patrzylem w dno kubka i czekalem. -Powiedzialas, ze uderzenie Moca moglo ich rozbic? Wolno pokrecila glowa. -Watpie. Na nic nie moglem liczyc. Odstawilem kubek i wpelznalem pod koce. Znienacka opanowalo mnie potworne zmeczenie. I przerazenie. Wiedzialem, ze gdzies tam czai sie Stanowczy, ze mnie szuka. Moglem sie ukryc za kozlkiem, ale czy to by wystarczylo, zeby go trzymac ode mnie z dala? Moglo jedynie oslabic moja i tak juz slaba obrone. Zyskalem niespodziewana pewnosc, ze tej nocy nie dam rady zasnac. -Stane na warcie - powiedzialem. -Nie powinienes byc sam - przypomniala mi Pustka gderliwie. 549 -Jest z nim wilk - rzekla ufnie krolowa Ketriken. - Pomoze Bastardowi odeprzec ten zdradliwy krag Mocy lepiej niz kazde z nas.Ciekaw bylem, skad ona o tym wiedziala, lecz nie osmielilem sie pytac. Wzialem tylko plaszcz i wyszedlem, by przy dogasajacym ogniu czekac jak skazaniec. 33. KAPELINOWA PLAZA Wiekszosc ludzi ma Rozumienie w pogardzie. W wielu miejscach jest ono postrzegani jako wynaturzenie, opowiada sie bajki o ludziach skazonych zwierzeca magia, laczacych sie ze zwierzetami, by zyskac te magie, albo skladajacych ofiary z dzieci, by otrzymac dar pojmowania jezyka zwierzat i ptakow. Niektorzy bajarze opowiadaja o umowach zawieranych z pradawnymi demonami ziemi. Ja jednak wierze, ze Rozumienie jest dla czlowieka magia naturalna. Wlasnie Rozumienie sprawia, ze stado ptakow nagle zatacza w locie kolo albo lawica mlodych lososi utrzymuje sie w jednym miejscu w wartkim nurcie strumienia. Rozumienie kaze matce podejsc do kolyski tuz przed tym, nim dziecie sie zbudzi. Wierze, ze jest ono sednem wszelkiego porozumienia bez slow i ze kazdy czlowiek ma do niego jakies uzdolnienia - odkryte lub nie. * * * Nastepnego dnia znowu ruszylismy droga Mocy. Gdy mijalismy kamienny filar, dosiegla mnie silna pokusa.-Moze krol Szczery jest ledwie o krok stad - rzeklem cicho. Pustka prychnela rozzloszczona. -Moze krol Szczery, a moze kres twojego zycia. Czy jestes przy zdrowych zmyslach? Wydaje ci sie, ze jeden czlowiek moze stawic czolo wyszkolonemu kregowi Mocy? -Krol Szczery tego dokonal - odparlem, myslac o Kupieckim Brodzie i o tym, jak krol mnie uratowal. Przez reszte poranka Pustka maszerowala zamyslona. Nie probowalem wciagac jej w rozmowe, gdyz sam mialem sie nad czym zastanawiac. Meczylo mnie dokuczliwe uczucie, ze czegos nie moge sobie przypomniec. Moze zreszta raczej zapomnialem zrobic cos waznego? Poznym popoludniem pojalem, czego mi brakuje. Krola Szczerego. 551 Gdy ze mna byl, nieczesto mialem absolutna pewnosc jego obecnosci. Przypominal ziarno ukryte, w oczekiwaniu na kielkowanie. Te setki razy, gdy prozno go w sobie szukalem, nagle stracily znaczenie. Tym razem nie poznalem zwatpienia ani niepewnosci. Wiedzialem. Krol byl ze mna przeciez od ponad roku. Teraz zniknal.Czy to znaczylo, ze jest martwy? Nie wiedzialem. Tamta ogromna fala Mocy mogla pochodzic od niego. A moze cos kazalo mu sie wycofac w siebie. Po prostu. I tak cudem jego dotkniecie Moca trwalo we mnie przez dlugie miesiace. Kilkakrotnie zaczynalem mowic o tym Pustce lub krolowej Ketriken. Za kazdym razem nie umialem zdecydowac, co wlasciwie powinienem powiedziec: wczesniej nie potrafilem ocenic, czy krol Szczery jest ze mna, a teraz nie czuje go wcale? Noca, przy ognisku, przyjrzalem sie zmarszczkom na twarzy krolowej Ketriken i zapytalem siebie, po co jeszcze bardziej martwic wladczynie. Wybralem milczenie. Stale niewygody oraz dni mijajace jednako, podobne do siebie niczym krople wody, meczyly monotonnoscia. Pogoda byla wciaz deszczowa, kaprysna, smagana niespokojnym wiatrem. Zapasy zywnosci topnialy w oczach, wiec zielenina, jaka udalo nam sie nazbierac w marszu, oraz mieso, ktore Slepun i ja przynosilismy wieczorem, nabraly znaczenia. Podrozowalem caly czas obok drogi, ale niezmiennie bylem swiadom pomruku Mocy, podobnego do szumu plynacej rzeki. Trefnis byl codziennie odurzany kozikiem. Bardzo szybko zaczal wykazywac objawy zarowno nadmiaru energii, jak i podlego nastroju, ktore sa skutkami zazywania ziola. W jego wypadku oznaczalo to, ze w marszu bez konca wywijal kozly i wyprawial najrozniejsze sztuki akrobatyczne, a rownoczesnie ranil nas swym gorzkim dowcipem. Stanowczo zbyt czesto naigrawal sie z daremnosci naszej wyprawy, a na kazda podnoszaca na duchu uwage ripostowal z bezwzgledna ironia. Nim zapadl zmierzch drugiego dnia, zywo przypominal rozpuszczone do granic mozliwosci dziecko. Niczyje uwagi nie robily na nim wrazenia, nawet upomnienia krolowej Ketriken. Jego nieprzerwana paplanina i ciete przyspiewki nie mogly na nas naprowadzic czlonkow kregu Mocy, ale balem sie, ze w tym halasie nie uslyszymy ich nadejscia. Blagalismy go, krzyczeli, zeby sie wreszcie uciszyl, ale nic nie przynosilo efektu. Gral nam na nerwach tak bardzo, ze wreszcie zaczalem marzyc, iz w pewnej chwili go udusze, a zapewne nie bylem w tym impulsywnym pragnieniu odosobniony. Cieplejsza pogoda byla jedyna dobra strona naszego marszu w tych dlugich dniach, gdy podazalismy droga Mocy. Deszcz zelzal nieco i padal troche rzadziej. Rozwijaly sie listki na drzewach po obu stronach drogi, otaczajace nas wzgorza zielenialy z dnia na dzien. Laziaki, majac pod dostatkiem pozywienia, byly w coraz lepszym stanie, a Slepun bez trudu znajdowal drobna zwierzyne. Dokuczaly mi troche skrocone godziny snu, lecz nadal polowalem ze Slepunem, gdyz zwyczajnie obawialem sie spac. Co gorsza, Pustka obawiala sie pozwolic mi spac. 552 Nie pytajac nikogo o zgode, zajela sie moim umyslem. Nie bylem zachwycony, ale starczylo mi rozumu, zeby nie protestowac. Krolowa Ketriken i Wilga zaufaly jej wiedzy na tematy dotyczace Mocy. Nie pozwalano mi sie juz oddalac samemu ani tylko w towarzystwie trefnisia. Gdy polowalem z wilkiem wieczorami, dotrzymywala nam towarzystwa krolowa Ketriken. Wilga stala ze mna na warcie i na dodatek, na zadanie Pustki, zajmowala moje mysli piesniami oraz opowiesciami ze swego repertuaru. W czasie krotkich godzin, gdy pozwalano mi zasnac, Pustka trzymala przy mnie straz, majac zawsze pod reka parujacy wywar z kozlka, ktory w kazdej chwili mogla mi wlac do gardla. Wszystko to bylo dosc irytujace, ale najgorzej sie czulem za dnia, gdy szlismy razem. Nie wolno mi bylo wspominac o kregu Mocy ani o krolu Szczerym, ani o czymkolwiek, co mogloby miec z nimi cokolwiek wspolnego. Wobec tego rozwiazywalismy zagadki planszowej gry Pustki, zbieralismy ziola rosnace przy drodze, czasem recytowalem wiersze Wilgi. Kiedy tylko staruszka podejrzewala, ze nie jestem calkowicie skupiony na jej osobie, obrywalem solidny kuksaniec kosturem. Kilka razy, gdy sprobowalem skierowac rozmowe na sprawy jej mlodosci, wyniosle poinformowala mnie, ze podobne pytania prowadza wprost do tematow, ktorych musimy unikac.Nie ma trudniejszego zadania niz unikanie w myslach jakiegos tematu. Zapach przydroznego kwiatka przywodzil mi na mysl Sikorke, a od niej do krola Szczerego byl juz tylko kroczek. Innym razem paplanina trefnisia przypomniala mi, z jak niezmierzona cierpliwoscia odnosil sie do jego kpin krol Roztropny, a stad niedaleko juz bylo do wspomnien, jak umarl krol i na czyich rekach. Najgorsze ze wszystkiego bylo milczenie krolowej Ketriken. Nie mogla juz rozmawiac ze mna o swojej trosce o malzonka, bo nie powinienem o nim myslec. Tak mijaly mi dlugie dni podrozy. W miare jak wchodzilismy coraz glebiej w doliny, stopniowo zmienial sie krajobraz. Przez jakis czas szlak prowadzil wzdluz mlecznoszarej rzeki. Miejscami przybor wody przemienil droge w waska sciezke. W koncu dotarlismy do ogromnego mostu. Gdy go ujrzelismy po raz pierwszy, jeszcze z daleka, delikatna pajeczyna przesel przywiodla mi na mysl rybie osci. Obawialem sie, ze zostaly z mostu tylko szczatki podpor. Ku memu zdumieniu, we wlasciwym czasie wkroczylismy na konstrukcje przedziwnie wysokiego luku, ktory niepotrzebnie wspinal sie do nieba, jakby dla samej radosci, ze potrafi to uczynic. Droga nadal byla czarna i lsniaca, a elementy konstrukcji mostu pod naszymi stopami oraz wysoko nad glowami - jakby oproszone szarym proszkiem. Nie potrafilem rozpoznac, z czego most zostal zbudowany, gdyz sprawial wrazenie tworu raczej utkanego z przedzy niz wykutego z metalu lub wyciosanego z kamienia. Byl tak piekny, wdzieczny i cudowny, ze nawet blaznowi na jakis czas odebralo mowe. Minawszy most, wspielismy sie kolejno na kilka niewysokich wzgorz. Za nimi znowu weszlismy w doline. Byla waska i gleboka, przypominala raczej rozpadline 553 w ziemi, jakby dawno temu jakis gigant wyrznal ja w ziemi wojennym toporem. Droga przylgnela do zbocza i schodzila ciagle w dol. Przestalismy widziec, dokad prowadzi, gdyz otoczyl nas wilgotny opar. Wkrotce przeciela nam droge pierwsza ciepla rzeczka. Bulgoczac i parujac wyplywala z ujecia tuz obok szlaku, ale dawno temu pogardzila ozdobnie rzezbionymi kamiennymi scianami oraz korytkiem, przeznaczonym jej przez dawnego budowniczego. Trefnis, korzystajac z okazji, dal wielki pokaz wachania pary i przemyslen, czy mozna te won porownac do smrodu zgnilych jaj, czy raczej do zepsucia samej ziemi. Tym razem nawet prostota dowcipu nie zdolala przywolac na moja twarz usmiechu. Kpiny trwaly juz zbyt dlugo, znikla z nich wesolosc, zostalo tylko okrucienstwo.Wczesnym popoludniem natrafilismy na parujace sadzawki. Pokusa cieplej wody okazala sie zbyt silna i krolowa Ketriken nakazala nam wczesniej rozbic oboz. Zyskalismy dawno wyczekiwana okazje, by zanurzyc wymeczone ciala w cieplej wodzie. Tylko trefnis narzekal na przykry zapach. Moim zdaniem woda nie pachniala gorzej niz gorace zrodla zasilajace laznie w Stromym, ale teraz cieszylem sie po prostu, ze moge sie pozbyc towarzystwa blazna. Ruszyl na poszukiwanie wody nadajacej sie do picia. Kobiety zajely najwieksza sadzawke, a ja poszedlem poszukac odrobiny prywatnosci w jakiejs innej nieduzej, w pewnym oddaleniu. Znalazlszy odpowiednia, jakis czas moczylem sie w cieplej wodzie, az nabralem ochoty na przepranie ubran. Won mineralow byla znacznie slabsza niz zapach mojego ciala. Rozlozylem ubrania na trawie l znowu leglem w sadzawce. Po jakims czasie przyszedl Slepun. Usiadl nad brzegiem i przygladal mi sie niebotycznie zdumiony. "To bardzo mile" - wyjasnilem niepotrzebnie, bo przeciez doskonale znal moje odczucia. "Pewnie ma cos wspolnego z tym, ze brak ci siersci" - zdecydowal w koncu. "Chodz, wyszoruje i ciebie. Latwiej ci bedzie zrzucic zimowy podszerstek" - zaproponowalem. Pociagnal nosem z obrzydzeniem. "Wole sie drapac jeszcze przez jakis czas". "Nie musisz tu siedziec i sie nudzic. Idz zapolowac, jesli masz ochote". "Poszedlbym, ale najwazniejsza w stadzie prosila, zebym cie pilnowal. Wiec pilnuje". "Krolowa Ketriken?" "Tak ty ja nazywasz". "Jak cie poprosila?" Obrzucil mnie zdumionym spojrzeniem. "Tak samo jak ty. Popatrzyla na mnie i zrozumialem jej mysli. Byla zatroskana, ze jestes sam". "Wie, ze ja slyszysz? I slyszy ciebie?" 554 "Czasami, prawie. - Ulozyl sie na murawie, rozciagnal, wywalil rozowy jezor. - Moze kiedy twoja samica kaze mi odejsc, zwiaze sie z nia wlasnie"."To nie jest smieszne". Nie odpowiedzial. Przetoczyl sie na grzbiet i zaczal czochrac o ziemie. Temat Sikorki niepokoil teraz nas obu, tylko ja nie smialem go poruszac. Zatesknilem nagle za dawnymi czasami, kiedy wraz z wilkiem zylismy jedynie terazniejszoscia. Oparlem sie wygodnie, odchylilem glowe na brzeg sadzawki, po pas zanurzony w wodzie. Zamknalem oczy i nie myslalem o niczym. Gdy ponownie rozchylilem powieki, przede mna stal trefnis. Az sie poderwalem, zaskoczony. Wilk skoczyl na rowne lapy z warkotem. -Ci dzisiejsi wartownicy... - zazartowalem. "Nie pachnie wcale, a chodzi ciszej niz spadaja platki sniegu!" - poskarzyl sie wilk. -Zawsze jest z toba, prawda? - zauwazyl trefnis. -Tak czy inaczej - przytaknalem i znowu rozciagnalem sie w wodzie. Pozne popoludnie wolno przeradzalo sie w wieczor. W porownaniu z chlodniejszym powietrzem ciepla woda byla jeszcze przyjemniejsza. Po dluzszej chwili podnioslem wzrok na blazna. Nadal stal nade mna i mi sie przygladal. - Cos sie stalo? Usiadl niezgrabnie na trawie. -Tak sobie myslalem o tej twojej dziewczynie od swiec. -Rzeczywiscie? Ja robie, co moge, zeby o niej nie myslec. Zastanowil sie nad tym przez chwile. -Jesli umrzesz, co sie z nia stanie? Przetoczylem sie na brzuch, podparlem na lokciach. Podswiadomie oczekiwalem, ze rozmowa zakonczy sie jakas nowa kpina, ale trefnis byl powazny. -Brus sie nia zajmie - powiedzialem cicho. - Tak dlugo, jak dlugo bedzie potrzebowala pomocy. Sikorka potrafi dawac sobie rade. - Po chwili namyslu dodalem: - Nauczyla sie tego wiele lat wczesniej... Widzisz, blaznie, ja nigdy sie nia naprawde nie opiekowalem. Bylem przy niej, ale zawsze musiala dbac o siebie sama. - Mowiac te slowa, czulem sie rownoczesnie dumny i zawstydzony. Zawstydzony, ze bylem dla niej glownie zrodlem klopotow, a dumny, ze tak wspaniala kobieta obdarzyla mnie uczuciem. -Chcialbys pewnie, zebym przynajmniej zaniosl jej slowo o tobie? Pokrecilem wolno glowa. -Ma mnie za zmarlego. Oboje, bo Brus tez. Jezeli rzeczywiscie strace zycie, lepiej niech wierzy, iz zginalem w lochach ksiecia Wladczego. Gdyby sie dowiedziala, ze bylo inaczej, wygladalbym w jej oczach jeszcze gorzej. Jak bys jej wytlumaczyl, ze nie wrocilem do niej natychmiast? Nie, jesli cos mi sie stanie, nie chce, zeby ktokolwiek jej cos o mnie mowil. - Wrocil ponury nastroj. A jesli przezyje i wroce, co wtedy? O tym bylo myslec jeszcze trudniej. Probowalem 555 sobie wyobrazic, jak staje przed nia i wyjasniam, ze jeszcze raz uznalem krola za wazniejszego. Zacisnalem powieki.-Kiedy to wszystko nareszcie sie skonczy, chcialbym ja jeszcze zobaczyc - rzekl trefnis. -Ty? Dlaczego? Blazen zdawal sie nieco zbity z tropu. -Zrobilbym to dla ciebie. Sprawdzilbym sam, czy ma wszystko, czego jej trzeba. Czulem sie dziwnie wzruszony. -Nie wiem, co powiedziec. -Wobec tego nic nie mow. Zdradz mi tylko, gdzie ja znalezc - poprosil z usmiechem. -Sam dokladnie nie wiem - przyznalem. - Ciern wie. Jesli... jesli nie przezyje naszej misji, jego o nich zapytaj. - Dziwnie nieswojo sie czulem, mowiac o wlasnej smierci, wiec dodalem: - Oczywiscie obaj wiemy, ze bedziemy zyli dlugo i szczesliwie. Tak przeciez glosi przepowiednia, prawda? Obrzucil mnie dziwnym spojrzeniem. -Czyja? : Serce we mnie zadrzalo. -Mialem nadzieje, ze ktorys z bialych prorokow to przewidzial - mruknalem. Przyszlo mi do glowy, ze nigdy nie pytalem trefnisia, czy wedlug przepowiedni przezyje te wyprawe. Nie wszyscy wychodza z zyciem ze zwycieskiej bitwy. Zdobylem sie na odwage. - Czy przepowiedziano, ze katalizator wroci z tej podrozy? Zamyslil sie gleboko. -Ciern wiedzie niebezpieczny zywot - zauwazyl nagle. - Nie ma zadnej gwarancji, ze przezyje. A jesli zginie? Przeciez musisz miec jakies pojecie, gdzie szukac tej dziewczyny. Nie chcesz mi powiedziec? Samo to, ze ominal moje pytanie, zdalo sie wystarczajaca odpowiedzia. Katalizator nie przetrwa. Mialem wrazenie, ze uderzyla mnie fala zimnej slonej wody. Zalala mnie ta lodowata swiadomosc, zatopila. Nigdy nie wezme na rece corki, nigdy wiecej nie poczuje ciepla ciala Sikorki. Oszolomil mnie bol serca. -Bastardzie Rycerski - naciskal blazen. Nagle podniosl dlon i zatkal sobie usta, jakby nie chcial wiecej mowic. -Juz dobrze - rzeklem slabo. - Moze lepiej, ze wiem, co mnie czeka. - Westchnalem i poszukalem w pamieci. - Slyszalem, jak rozmawiali o pobliskiej osadzie, do ktorej Brus chodzi po sprawunki. Moglbys zaczac szukac tam. Blazen zachecil mnie krotkim skinieniem glowy. W oczach staly mu lzy. -Kapelinowa Plaza - rzeklem cicho. Jeszcze chwile siedzial i na mnie patrzyl. Potem nagle przewrocil sie na bok. -Blaznie? 556 Nie bylo odpowiedzi. Stanalem, ociekajacy woda i przygladalem mu sie uwaznie. Lezal na boku, jak spiacy.-Blaznie! - zawolalem zirytowany. Skoro nie odpowiadal, wyszedlem z sadzawki i pochylilem sie nad nim. Lezal na trawiastym brzegu, udajac - nawet oddechem - gleboki sen. -Blaznie? - odezwalem sie znowu, podejrzewajac, ze w kazdej chwili moze radosnie skoczyc do gory. On tylko poruszyl sie lekko, jakbym mu przeszkadzal w spaniu. Irytowalo mnie niewymownie, ze potrafi gwaltownie przejsc od powaznej rozmowy do blazenady, choc przeciez tak wlasnie zachowywal sie od pewnego czasu. Po odprezeniu i spokoju, zyskanym dzieki cieplej kapieli, nie pozostalo sladu. Ciagle mokry, zaczalem zbierac ubrania. Starlem z siebie wode, naciagnalem wilgotne rzeczy. Zostawilem trefnisia spiacego w trawie i ruszylem do obozu. Slepun poszedl ze mna. "To zabawa?" - spytal. "Moze i tak. Mnie sie nie podoba". Kobiety byly juz w obozie. Krolowa Ketriken sleczala nad mapa, Pustka karmila laziaki resztkami ziarna. Wilga siedziala przy ogniu, rozczesujac wlosy grzebieniem. -Blazen znalazl wode do picia? - zapytala. Wzruszylem ramionami. -Kiedy go ostatnio widzialem, nic na to nie wskazywalo. Nie mial jej przy sobie. -Mamy dosyc wody w buklakach. Po prostu wolalabym sie napic swiezej. -Ja takze. - Usiadlem przy ogniu i zapatrzylem sie na Wilge. Zdawala sie w ogole nie zwracac uwagi na zranione palce, gdy tanczyly po wlosach, splatajac lsniace warkocze. Zawinela je na glowie i ciasno spiela. -Nie lubie, jak mokre wlosy przylepiaja mi sie do twarzy - zauwazyla, a wtedy zdalem sobie sprawe, ze sie jej przygladam. Zaklopotany, odwrocilem wzrok. -Prosze, prosze, nadal potrafisz sie rumienic! - rozesmiala sie. - Chcesz pozyczyc moj grzebien? Podnioslem dlon do wlasnych potarganych wlosow. -Pewnie powinienem - mruknalem. -Rzeczywiscie. - Nie podala mi grzebienia. Podniosla sie ze swego miejsca, uklekla za mna i zaczela mnie czesac. Delikatne ruchy, czule dotkniecia. Jak dobrze. - Sa bardzo miekkie, dlatego ciagle chodzisz potargany. Nigdy nie spotkalam w Ksiestwie Kozim czlowieka z tak miekkimi wlosami. Serce wywinelo mi w piersi poteznego kozla. Plaza w wietrzny dzien i Sikorka na czerwonym kocu, obok mnie, z bluzka nie calkiem zasznurowana. Powiedziala 557 mi, ze jestem postrzegany jako najlepszy przychowek krolewskich stajni od czasow Brusa. "To pewnie przez twoje wlosy. Nie sa takie szorstkie jak u innych mezczyzn herbu kozla".Jedno krotkie wspomnienie zalotnego komplementu, leniwej rozmowy i slodkiego dotyku pod golym niebem. Prawie sie usmiechnalem, ale nie moglem nie pamietac, ze takze i to spotkanie, jak wiele innych, zakonczylo sie sprzeczka i lzami. Gardlo mi sie scisnelo, potrzasnalem glowa, probujac uwolnic sie od wspomnien. -Siedz spokojnie - skarcila mnie Wilga. - Juz prawie skonczylam. Wez sie w garsc, to ostatni koltun. - Schwycila wlosy blizej skory i uporala sie ze zmierzwionym kosmykiem jednym szybkim pociagnieciem grzebienia, ktorego prawie nie poczulem. - Daj mi rzemien - zazadala. Zwiazala mi kucyk. Pustka wrocila po nakarmieniu laziakow. -Jest jakies mieso? -Jeszcze nie - westchnalem. - Zaraz bedzie. - Podnioslem sie znuzony. -Pilnuj go, wilku - poprosila Pustka Slepuna. Wilk lekko machnal ogonem i poprowadzil mnie na lowy. Wrocilismy po zmroku. Bylismy z siebie bardzo zadowoleni, bo upolowalismy jakies dziwne zwierze z raciczkami, przypominajace koziolka, lecz o bardziej jedwabistej siersci. Slepun na miejscu pozarl wnetrznosci, z czego korzysc byla podwojna, bo dzieki temu mnie lzej bylo niesc zdobycz. Przerzucilem ja sobie przez ramie, ale wkrotce tego pozalowalem. Nie wiem, jakie pasozyty dokuczaly temu zwierzeciu, ale szybko i chetnie przeniosly sie na moj kark. Bede sie musial jeszcze raz wykapac. Powitalem Pustke szerokim usmiechem. Niestety, zamiast gratulacji, uslyszalem tylko szorstkie pytanie: -Masz jeszcze kozlek? -Oddalem ci wszystko. Dlaczego pytasz? Skonczyl sie? Blazen zachowuje sie po nim tak fatalnie, ze wlasciwie mozna by sie z tego cieszyc. Zmierzyla mnie zagadkowym spojrzeniem. -Poklociliscie sie? - zapytala. - Uderzyles go? -Co takiego? Oczywiscie, ze nie! -Znalazlysmy go przy sadzawce, w ktorej sie kapales - oznajmila spokojnie. - Rzucal sie przez sen jak pies, ktoremu sni sie polowanie. Obudzilam go, ale nawet wtedy wydawal sie zamroczony. Przyprowadzilysmy go tutaj, a on natychmiast zaszyl sie w poslaniu. Od tamtej pory spi jak zabily. Stalismy juz przy ognisku. Rzucilem kozle na ziemie i pospieszylem do namiotu, Slepun wepchnal sie przede mna. -Obudzil sie, ale tylko na chwile - rzekla krolowa Ketriken. - Zaraz znowu zasnal. Zachowuje sie jak czlowiek smiertelnie zmeczony, jakby odzyskiwal sily po dlugiej chorobie. Obawiam sie o niego. 558 Ledwie slyszalem jej slowa. Opadlem na kolana tuz przy blaznie. Lezal skulony. Wygladal, jakby zwyczajnie spal.-Dalam mu juz prawie caly kozlek - ciagnela Pustka. - Jesli dam mu reszte, nie zostanie nic na wypadek, gdyby go zaatakowali czlonkowie kregu Mocy. -Czy nie ma jakiegos innego ziola... - zaczela krolowa. -Dlaczego nie pozwalamy mu sie zwyczajnie wyspac? - wpadlem jej w slowo. - Moze to po prostu przesilenie choroby. A moze skutek przyjmowania kozlka. Nawet poteznymi ziolami nie mozna oszukiwac ciala przez wiecznosc, w koncu upomni sie o swoje prawa. -To prawda - przyznala Pustka z ociaganiem. - Tylko ze to do niego takie niepodobne... -Jest niepodobny do siebie od trzeciego dnia zazywania kozlka - podkreslilem. - Jego jezyk stal sie za ostry, kpiny zbyt ciete. Jesli chcecie znac moje zdanie, ostatnio wole blazna, gdy spi. -Masz troche racji. Pozwolmy mu spac - zdecydowala Pustka. Nabrala tchu, jakby chciala powiedziec cos jeszcze, ale sie rozmyslila. Wyszedlem z namiotu, zeby sie zajac przygotowaniem kozlecia. Za mna wyszla Wilga. Przez jakis czas w ciszy patrzyla, jak oprawiam zdobycz. Zwierze okazalo sie nie takie duze. -Pomoz mi rozpalic wiekszy ogien, to upieczemy koziolka w calosci. Pieczone mieso bedzie sie lepiej trzymalo przy tej pogodzie. "W calosci?" "Z wyjatkiem szczodrej porcji dla ciebie". - Przesunalem ostrzem noza wokol stawu kolanowego, zlamalem go i odcialem chrzastke. "Spodziewam sie wiecej niz tylko kosci" - przypomnial Slepun. "Zaufaj mi". Zanim skonczylem dzielic, przypadla mu jeszcze glowa, skora, wszystkie cztery nogi oraz cwiartka tuszy. Troche trudniej mi przez to bylo nadziac mieso na rozen, ale sie udalo. Kozle bylo mlode, wiec przypuszczalem, ze mieso bedzie delikatne. Najtrudniej bylo czekac, az sie upiecze. Ogien lizal je, przypiekal, a smakowity zapach rozchodzil sie w krag i oszalamial. -Bardzo jestes zly na trefnisia? - zapytala cicho Wilga. -Jak to? - obejrzalem sie na nia przez ramie. -W czasie tej podrozy przekonalam sie, ze jestescie ze soba blisko zwiazani. Blizej niz bracia. Spodziewalam sie, ze bedziesz teraz siedzial przy nim, jak wowczas kiedy byl chory. A ty sie zachowujesz, jakby mu sie nic zlego nie stalo. Mozliwe, ze minstrele zawsze wszystko dostrzegaja zbyt wyraznie. Odsunalem z twarzy kosmyk wlosow. -Rozmawialismy troche. O tym, co moglby zrobic dla Sikorki, gdybym nie wrocil z tej wyprawy. - Podnioslem wzrok na Wilge i pokrecilem glowa. Dziw- 559 ne, lecz cos mnie dlawilo w gardle. - Jest przekonany, ze nie przezyje. A kiedy podobna wiesc wychodzi z ust proroka, trudno uwierzyc, ze bedzie inaczej.Przerazenie na jej twarzy nie dalo mi wielkiego pocieszenia. Za to zadalo klam jej slowom. -Prorocy czasami sie myla. Czy rzeczywiscie przyznal, ze widzial twoja smierc? -Kiedy go o to spytalem, nie odpowiedzial - rzeklem. -Nie powinien byl w ogole poruszac tego tematu! - krzyknela Wilga, nagle rozgniewana. - Jak moze sie spodziewac, ze bedziesz mial chec cos zrobic, jesli uwierzysz, ze przyciagasz do siebie smierc? Wzruszylem ramionami i nic nie odpowiedzialem. Unikalem myslenia na ten temat przez cale polowanie, lecz przykre uczucia, zamiast zblaknac, tylko nabraly wyrazistosci. Ogarnal mnie zal. Tak, a takze gniew. Bylem wsciekly na trefnisia. Zmusilem sie do przelkniecia goryczy. -Nie ma wplywu na ksztalt przepowiedni. Trudno go tez winic za dobre intencje. Mimo wszystko jednak nielatwo stawic czolo wlasnej smierci, jesli sie wie, ze nadejdzie wkrotce, najpewniej nim lato zrzuci swa zielona szate. - Podnioslem glowe, rozejrzalem sie po lace. Zadziwiajace, jak swiat wygladal inaczej, gdy swiadom bylem, ze niedlugo nie bede go juz ogladac. Kazdy lisc na galezi pysznil sie bogactwem zieleni. Ptaki toczyly pojedynek na piesni, trzepotaly barwnymi skrzydlami. Zapach pieczonego miesa, won wilgotnej ziemi, nawet chrzest miazdzonych poteznymi wilczymi szczekami kosci - wszystko to zdalo mi sie nagle bezcenne i niepowtarzalne. Przez ile podobnych dni przeszedlem slepy, goniac jedynie za kuflem piwa albo myslac w drodze do miasta o tym, ktorego konia trzeba by najpredzej podkuc? Dawno temu, jeszcze w Koziej Twierdzy, trefni! przestrzegal mnie, ze powinienem zyc kazdym dniem, tak jakby kazdy byl najwazniejszy, jakby kazdego dnia od moich uczynkow zalezaly losy swiata. Teraz nagle pojalem, co probowal mi wowczas powiedziec. Teraz, gdy moglem juz policzyc dni dzielace mnie od kresu. Wilga polozyla mi dlonie na ramionach. Pochylila sie i przytulila policzkiem do mojej twarzy. -Bastardzie, tak mi przykro - rzekla cicho. Ledwie slyszalem slowa. Docierala do mnie tylko wiara w prawdziwosc przepowiedni. Gapilem sie na mieso zawieszone nad plomieniami. Niedawno jeszcze bylo zywym kozleciem. "Zawsze na koncu jest smierc. - Mysl Slepuna musnela mnie delikatnie. - Smierc skrada sie za nami, pewna zdobyczy. Nie pamieta sie o niej na co dzien, ale wszyscy wiedza, ze kiedys przyjdzie. Wszyscy, oprocz ludzi". Pojalem niespodziewanie, czego trefnis probowal mnie nauczyc o czasie. Nagle zapragnalem wrocic, odzyskac kazdy kolejny dzien. Czas. Tkwilem w pulapce czasu, zamkniety w drobinie zwanej terazniejszoscia. Wszystkie chwile przeszle 560 i przyszle mogly mi zostac w kazdym momencie odebrane. Moje zamiary nie znaczyly nic. Mialem tylko terazniejszosc. Wstalem gwaltownie.-Rozumiem - rzeklem glosno. - Powiedzial mi to, zebym wreszcie zaczal dzialac. Zebym sie nie zachowywal, jakbym zawsze i w nieskonczonosc mial przed soba nastepny dzien, kiedy bede mogl cos naprawic. Wszystko trzeba zrobic teraz, od razu, nie czekajac jutra. Nie wolno wierzyc w przyszlosc. Nie wolno sie o nia obawiac. -Bastardzie... - Wilga odsunela sie ode mnie troszke. - Mam wrazenie, ze zamierzasz zrobic cos nieprzemyslanego. - Jej ciemne oczy przepelniala troska. -Nieprzemyslanego... -powtorzylem. - Tak, chyba tak. Popilnujesz miesa? Nie czekalem na odpowiedz. Wstalem i poszedlem do namiotu. Przy blaznie siedziala Pustka. Nic szczegolnego nie robila, po prostu patrzyla, jak spi. Krolowa Ketriken zszywala cholewke buta. Obie podniosly na mnie wzrok. -Musze z nim porozmawiac - powiedzialem bez ogrodek. - W cztery oczy. Zignorowalem ich zdziwione spojrzenia. Juz zalowalem, ze zwierzylem sie Wildze z rozmowy z blaznem. Bez watpienia powtorzy wszystko pozostalym, ale teraz nie chcialem sie z nimi dzielic swoimi slowami. Mialem trefnisiowi cos waznego do powiedzenia i zamierzalem to zrobic teraz. Nie czekalem, by sie upewnic, ze Pustka i krolowa opuscily namiot. Usiadlem przy poslaniu. Delikatnie dotknalem twarzy blazna, poczulem chlod policzka. -Chce ci cos powiedziec - odezwalem sie cicho. - Zrozumialem. Wydaje mi sie, ze wreszcie pojalem, czego usilowales mnie przez caly czas nauczyc. Dlugo nie moglem go obudzic, az zaczalem podzielac obawy Pustki. To nie byl zwykly sen czlowieka odpoczywajacego po meczacym dniu. Wreszcie trefnis otworzyl oczy i spojrzal na mnie, niezupelnie przytomnie. -Bastardzie? Juz rano? - spytal. -Wieczor. Zaraz bedzie pieczone mieso. Jak sie najesz, poczujesz sie lepiej. - Zawahalem sie, jednak postanowienie bylo niezlomne. Terazniejszosc. - Bylem na ciebie zly za to, ze mi powiedziales, ale teraz chyba zrozumialem, dlaczego to zrobiles. Masz racje, uciekalem w przyszlosc i tracilem czas. - Zaczerpnalem gleboko powietrza. - Chce ci przekazac kolczyk Brusa. Potem... Chce, zebys mu go zaniosl. I zebys mu powiedzial, ze nie umarlem przed pasterska chata, lecz wypelniajac przysiege zlozona krolowi. To bedzie dla niego wazne, to bedzie zaplata za wszystko, co dla mnie uczynil. Nauczyl mnie, jak byc mezczyzna. Niech o tym wie. Zdjalem kolczyk i wcisnalem go w bezwladna dlon trefnisia. Lezal na boku, sluchal w skupieniu. Twarz mial bardzo powazna. 561 -Nie mam nic dla Sikorki, nic dla naszego dziecka. Sikorka bedzie miala brosze, ktora przed laty dostalem od krola Roztropnego, ale nic wiecej. - Slowa zaczynaly mi wieznac w gardle. - Najrozsadniej bedzie chyba nie zdradzac Sikorce, ze przezylem lochy ksiecia Wladczego. Jesli sie to okaze mozliwe. Brus zrozumie potrzebe zachowania sekretu. Juz raz mnie pogrzebala, nie ma potrzeby jej mowic, ze bylo inaczej, niz sadzi. Ciesze sie, ze ja odnajdziesz. Zrob Pokrzywie kilka zabawek. - Nieposluszne mej woli, splynely po policzkach dwie slone lzy.Blazen usiadl, bardzo zatroskany. Scisnal mnie lekko za ramie. -Skoro chcesz, bym odnalazl Sikorke, uczynie to, jesli bedzie trzeba. Mozesz byc pewien. Dlaczego jednak musimy myslec o tym teraz? Czego sie obawiasz? -Smierci - przyznalem. - Niestety, obawa jej nie powstrzyma. Dlatego przygotowuje sie, jak moge, jak powinienem byl to zrobic juz dawno. - Spojrzalem mu prosto w zamglone oczy. - Przysiegnij. Opuscil wzrok na kolczyk, ktory trzymal w dloni. -Przysiegam. Choc dlaczego uwazasz, ze mam szanse wieksze niz ty - nie pojmuje. Nie wiem tez, jak ich odnajde, ale jakos tego dokonam. Poczulem ogromna ulge. -Mowilem ci juz. Wiem tylko, ze ich chatka znajduje sie w poblizu osady o nazwie Kapelinowa Plaza. Na pewno istnieje wiecej niz jedna Kapelinowa Plaza w Ksiestwie Kozim, to prawda, lecz jesli mowisz, ze ich odnajdziesz, ja ci wierze. -Kapelinowa Plaza? - Zapatrzyl sie gdzies w dal. - Cos sobie przypominam... Myslalem, ze mi sie snilo. - Potrzasnal glowa, prawie sie usmiechnal. - Zostalem wiec dopuszczony do jednego z najpilniej strzezonych sekretow w Ksiestwie Kozim. Ciern mi powiedzial, ze nawet on nie wie dokladnie, gdzie Brus ukryl Sikorke. Wie tylko, w ktorym miejscu zostawic wiadomosc, zeby Brus pojawil sie na spotkanie. "Jesli niewielu ludzi zna sekret, niewielu moze go zdradzic" - tak mi powiedzial. Jednak... nie moge sie oprzec wrazeniu, ze juz slyszalem te nazwe. Kapelinowa Plaza... Moze o niej snilem? Serce scisnal mi lodowaty chlod. -O czym mowisz? Czy miales wizje? -Nie, nie. Nie mialem wizji. Raczej koszmar senny, zanim Pustka mnie znalazla i obudzila. Czulem sie, jakbym nie spal wcale, troche jakbym na dlugi czas uciekl z wlasnego zycia. - Pokrecil glowa z niedowierzaniem, przetarl oczy, ziewnal. - Nie pamietam nawet, zebym sie kladl spac na lace. No, ale przeciez tam mnie znalazly. -Powinienem byl sie domyslic, ze cos z toba jest nie tak - rzeklem ze skrucha. - Byles przy goracym zrodle, mowiles do mnie o Sikorce i... o waznych sprawach, a potem, zupelnie niespodziewanie, polozyles sie i zasnales. Sadzilem, ze sobie ze mnie kpisz - przyznalem niesmialo. 562 Ziewnal przerazliwie.-Nie pamietam, zebym cie szukal - stwierdzil. Pociagnal nosem, nagle zainteresowany czyms zupelnie innym. - Mowiles, ze mieso sie piecze? Pokiwalem glowa. -Upolowalismy z wilkiem koziolka. Mlode zwierze. Mieso bedzie delikatne. -Jestem taki glodny, ze zjadlbym konia z kopytami - oznajmil. Odrzucil koce i wyszedl z namiotu, a ja podazylem za nim. Choc wyraznie znuzony i zamyslony, uwolnil sie wreszcie od ponurego nastroju. Od tygodni nie jedlismy tak smacznego posilku. Pod koniec czulem sie, podobnie jak Slepun, syty i rozespany. Wilk zwinal sie w klebek obok krolowej Ketriken i zostal z nia na warcie, gdy ja wsunalem sie do namiotu i ulozylem na poslaniu. Spodziewalem sie, ze trefnis nie bedzie senny, skoro przespal cale popoludnie, a jednak pierwszy znalazl sie pod kocami i zasnal, nim zdazylem sciagnac buty. Pustka rozlozyla plansze do gry i przedstawila mi nastepna zagadke. Polozylem sie, by schwytac choc okruchy snu, a ona czuwala nad moim odpoczynkiem. Niewiele go zaznalem tej nocy. Ledwie zamknalem oczy, gdy blazen zaczal sie szamotac i pokrzykiwac przez sen. Nawet Slepun zaniepokojony wetknal leb do namiotu. Pustka zdolala obudzic trefnisia dopiero po kilku probach, a gdy zasnal ponownie, natychmiast znowu pograzyl sie w halasliwym snie. Tym razem ja wyciagnalem do niego reke, lecz gdy go dotknalem, podzielilem odczucia jego koszmaru. -Obudz sie! - krzyknalem, a on, jakby w odpowiedzi na moje zadanie, usiadl wyprostowany. -Puszczaj! Puszczaj! - wrzasnal rozpaczliwie. Potem, rozejrzawszy sie dookola i stwierdziwszy, ze nikt go nie trzyma, opadl na poslanie. Zwrocil na mnie spojrzenie bladych oczu. -O czym sniles? - zapytalem. Namyslal sie jakis czas, wreszcie potrzasnal glowa. -Nie pamietam. - Zaczerpnal drzacy oddech. - Ale strach na mnie czeka, wystarczy, ze zamkne oczy. Chyba sprawdze, czy krolowa Ketriken nie zechcialaby mnie do towarzystwa. Wole nie spac, niz znowu sie zetknac z tym... tym czyms, co mnie nachodzi w snach. - Podniosl sie i wyszedl z namiotu. Wtedy znowu sie polozylem. Zamknalem oczy. Znalazlem ja. Watla niczym pajecza nitka srebrnej przedzy. Byla miedzy nami wiez zadzierzgnieta Moca. "Mhm. To wlasnie tak?" - zdumial sie wilk. "Ty tez to czujesz?" "Czasami. To podobne do tego, co bylo miedzy toba a krolem Szczerym". "Tylko slabsze". "Slabsze? Nie. - Slepun sie zastanowil. - Nie slabsze, bracie, tylko inne. Przypomina bardziej wiez Rozumienia niz polaczenie Moca". 563 Powiodl wzrokiem za trefnisiem. Blazen zmarszczyl brwi i po chwili spojrzal na Slepuna."Widzisz? Czuje mnie. Niezbyt wyraznie, ale jednak. Hej, blaznie, ucho mnie swedzi". Na zewnatrz, poza sciana namiotu, trefnis wyciagnal nagle reke, by podrapac wilka za uszami. 34. KAMIENIOLOM Posrod ludu gorskiego istnieja legendy o pradawnej rasie, obdarzonej hojnie magia i dysponujacej rozlegla wiedza, teraz utracona dla ludzkosci po wsze czasy. Opowiesci te na wiele sposobow zywo przypominaja historie o elfach i o rasie Dawnych Ludzi, znane w Krolestwie Szesciu Ksiestw. Niektore z nich sa do siebie tak podobne, iz bez watpienia to te same historie, przejete przez, rozne ludy. Najwyrazniej szym przykladem jest opowiesc "O latajacym krzesle syna wdowy". W Krolestwie Gorskim ta historia z Ksiestwa Koziego jest znana jako "Latajace sanie osieroconego chlopca". Ktoz potrafi odgadnac, ktora z nich byla pierwsza?Mieszkancy Krolestwa Gorskiego powiedza wam, ze pradawnej rasie nalezy przypisac niektore co dziwniejsze pomniki, na jakie mozna sie natknac w tamtejszych kniejach. Ja takze uznaje sie za tworcow pewnych zwyczajow, jak na przyklad gra strategiczna, w ktora do dzisiaj graja dzieci w Krolestwie Gorskim, albo szczegolny instrument dety, wydajacy dzwiek nie dzieki ludzkim plucom, lecz za pomoca strumienia powietrza dochodzacego don z napompowanego pecherza. Slyszy sie takze opowiesci o ukrytych daleko w gorach pradawnych miastach, gdzie mieszkali owi pradawni ludzie. Nigdzie jednak, w zadnym przekazie, pisanym czy ustnym, nie znalazlem wzmianki o tym, jak to sie stalo, iz rasa ta przestala istniec. * * * Trzy dni pozniej dotarlismy do kamieniolomu. Przez te trzy dni towarzyszyla nam wyjatkowo ciepla pogoda. Upajalem sie zapachem swiezych lisci i kwiatow, spiewem ptakow oraz brzeczeniem owadow. Po obu stronach drogi Mocy kipialo zycie. Szedlem jego srodkiem, z wyostrzonymi zmyslami, bardziej niz kiedykolwiek swiadom wlasnego istnienia. Trefnis nie poruszal wiecej tematu przepowiedni, za co bylem mu wdzieczny. Doszedlem do wniosku, ze Slepun mial racje. Sama wiedza juz byla trudna do udzwigniecia. Nie mialem zamiaru sie nad tym rozwodzic. 565 Potem dotarlismy do kamieniolomu. Z poczatku wydawalo sie nam, ze po prostu skonczyla sie droga. Opadla w dol, przemienila sie w zarzucony czarnym kamieniem wawoz, ktory okazal sie dwukrotnie wiekszy od zamku w Koziej Twierdzy. Sciany doliny, zupelnie nagie i pionowe, poznaczone byly kolosalnymi wglebieniami w miejscach, skad wycieto ogromne bloki czarnego budulca. A wiec stad pochodzil marmur, z ktorego zbudowano czarne miasto. U kranca kamieniolomu jeszcze gdzieniegdzie rosly drzewa i krzaki. W nizszym koncu tej pulapki zebrala sie lsniaca zielenia woda deszczowa. Droga Mocy skonczyla sie nieodwolalnie, teraz mielismy pod stopami nie obrobiony czarny kamien, z ktorego ja zbudowano. Gdy podnieslismy oczy na groznie majaczace nad nami strome zbocze, ujrzelismy na jego tle czarny slup poznaczony zylkami srebrnej pajeczyny.Na dnie kamieniolomu lezalo wiele ogromnych blokow, porozrzucanych miedzy stosami zwiru i skalnych okruchow. Ogromne szesciany wieksze byly niz domy. Zupelnie nie potrafilem sobie wyobrazic, jak zostaly wyciete ze scian, a co dopiero, jak je przemieszczono. Obok nich tkwily resztki jakichs wielkich urzadzen, przywodzacych na mysl maszyny obleznicze. Drewno dawno sprochnialo, metal zzarla rdza. Kamieniolom spowijala cisza. Dwa szczegoly natychmiast przyciagnely moja uwage: pierwszym byl czarny filar, poznaczony tymi samymi pradawnymi symbolami, jakie napotkalismy wczesniej. Drugim - calkowita martwota wokol. Zatrzymalem sie przy kolumnie, siegnalem Rozumieniem, wilk zrobil to samo. Zimny kamien. "Moze sie nauczymy zywic skalami?" - zaproponowal Slepun z przekasem. -Dzisiaj bedziemy musieli polowac gdzies indziej - przyznalem. -I znalezc czysta wode - dodal trefnis. Krolowa Ketriken zatrzymala sie przy filarze. Strapione laziaki bladzily w poblizu, szukajac czegos zielonego. Moc i Rozumienie wyostrzyly we mnie wrazliwosc na ludzkie nastroje, lecz w tamtej chwili nie czulem od krolowej nic. Twarz miala nieruchoma, pozbawiona wszelkiego wyrazu, odnioslem wrazenie, ze postarzala sie w jednej chwili. Bladzac wzrokiem po martwym kamieniu, spojrzala na mnie przypadkiem. Bolesny usmiech lekko poruszyl kaciki jej ust. -Tutaj go nie ma - powiedziala. - Przebylismy tak dluga droge, a jego tutaj nie ma. Nie potrafilem znalezc odpowiedzi. Wszystkiego moglem sie spodziewac u kresu podrozy, ale opuszczony kamieniolom wydawal cie calkowicie nieprawdopodobny. Znajdowalismy sie w ostatnim miejscu zaznaczonym na mapie i najwyrazniej takze na krancu drogi Mocy. Krolowa Ketriken wolno usiadla na bloku marmuru u podstawy kolumny. Siedziala tak, zbyt zmeczona, za bardzo zniechecona nawet zeby zaplakac. Obejrzalem sie na Pustke i Wilge. Obie patrzyly na 566 mnie, jakby oczekiwaly, ze podejme decyzje. Nie potrafilem powiedziec, co nalezy robic dalej. Po co tutaj przyszlismy?"Czuje padline". "Ja nie". - To byla ostatnia rzecz, o ktorej mialbym ochote myslec. "Nie spodziewalem sie, ze ja zwachasz tym swoim bezuzytecznym nosem, ale tak czy inaczej, niedaleko stad jest cos od dawna niezywego". -Czy ja moge miec chwile spokoju? -Bastardzie! - skarcila mnie Pustka. Slepun poslusznie zniknal mi z oczu. -Mowilem do wilka - wyjasnilem tonem przeprosin. Trefnis pokiwal glowa, prawie nieprzytomnie. Zupelnie juz nie byl soba. Pustka nalegala, zeby nadal przyjmowal kozlek, choc ziela zostalo niewiele i w zwiazku z tym zaparzala go po kilka razy. Od czasu do czasu odnosilem wrazenie, ze wyczuwam laczaca mnie z blaznem wiez Mocy. Zdarzalo sie, ze gdy na niego spogladalem, odwracal sie w moja strone, nawet jesli byl po drugiej stronie obozu. To wlasciwie wszystko. Gdy mu o tyra powiedzialem, przyznal, ze niekiedy czuje cos nieokreslonego. Ciagle byl ponury i ospaly. Nocny sen nie dawal mu wypoczynku; blazen jeczal i mruczal; zachowywal sie jak czlowiek zdrowiejacy po dlugiej chorobie. Gromadzil sily na wiele sposobow: niewiele mowil, zniknelo gdzies jego cierpkie poczucie humoru. Slowem - jeszcze jedna troska na mojej glowie. "To czlowiek!" Smrod rozkladajacego sie ciala wypelnil nozdrza Slepuna. Omal nie zwymiotowalem. -Krol Szczery - szepnalem. Puscilem sie biegiem w te strone, w ktora podazyl Slepun. Trefnis ruszyl za mna, odrobine wolniej, jakby niesiony pradem. Cialo bylo zaklinowane pomiedzy dwoma ogromnymi blokami marmuru. Skulone, jakby nawet po smierci pragnelo sie ukryc. Wilk okrazal je bez ustanku, siersc na karku nastroszyl wysoko. Zatrzymal sie wreszcie, pociagnal mnie za rekaw. Podszedlem blizej, przygotowawszy sie w duchu na to, co musialem zrobic. Chwycilem bogaty plaszcz, pociagnalem mocno. -Ani jednej muchy - zauwazyl blazen niemal w rozmarzeniu. Mial racje. Nie bylo much ani robakow. Tylko cicha zgnilizna smierci dokonala swego dziela na twarzy tego czlowieka. Skore mial ciemna jak spieczony sloncem rolnik. Strach zmienil mu rysy, lecz mimo wszystko mozna bylo poznac, ze to nie krol Szczery. Dopiero po dluzszej chwili go rozpoznalem. -Bystry - rzeklem cicho. -Czlonek kregu Mocy ksiecia Wladczego? - zapytal trefnis, zupelnie jakby w okolicy mogl byc jeszcze jakis inny Bystry. Pokiwalem glowa. Stale zaslaniajac nos i usta, uklaklem przy trupie. 567 -Jak stracil zycie? - zapytal blazen.Koszmarny smrod najwyrazniej wcale mu nie przeszkadzal, aleja nie moglem mowic, bo robilo mi sie slabo. Zamiast odpowiedzi tylko wzruszylem ramionami. Ostroznie siegnalem do ubrania trupa. Cialo bylo sztywne, ale juz zaczynalo mieknac. Trudno je bylo obejrzec, lecz zrobilem to, na ile zdolalem i nie znalazlem zadnych sladow uzycia sily. Wciagnalem troche powietrza w pluca i wstrzymalem oddech, a nastepnie uzylem obu dloni, by rozpiac trupowi pas. Sciagnalem go ze zwlok wraz z sakiewka oraz nozem i spiesznie sie wycofalem. Krolowa Ketriken, Pustka i Wilga dotarly do nas, akurat gdy otwieralem sakiewke. Sam nie wiedzialem, co spodziewalem sie w niej znalezc, ale tak czy inaczej bylem rozczarowany. Ujrzalem garsc monet, krzemien oraz oselke. Wysypalem wszystko na ziemie, wytarlem dlon o nogawke. Przylgnela do niej won smierci. -To byl Bystry - poinformowal kobiety trefnis. - Musial przybyc przez filar. -Co go zabilo? - zapytala Pustka. Spojrzalem jej w oczy. -Nie wiem. Wydaje mi sie, ze Moc. Cokolwiek to bylo, probowal sie przed tym ukryc miedzy skalami. Odsunmy sie stad, nie sposob wytrzymac tego smrodu. - Szedlem ze Slepunem na koncu i wolniej niz pozostali. Bylem zdumiony. Zdalem sobie sprawe, ze ze wszystkich sil podtrzymuje wysoko wzniesione mury obronne wokol swego umyslu. Widok martwego Bystrego wstrzasnal mna do glebi. "Jeden czlonek kregu Mocy mniej" - pomyslalem. Tylko ze umierajac, byl tutaj, w kamieniolomie. Jesli krol Szczery zabil go uderzeniem Mocy, moglo to oznaczac, ze krol byl tutaj takze. Czy natkniemy sie na Mocarnego oraz Stanowczego? Czy oni rowniez sciagneli tutaj, by zaatakowac krola? Zimny dreszcz przeszedl mi po plecach, gdy sobie uswiadomilem, ze bardziej prawdopodobne jest, iz znajdziemy cialo krola Szczerego. Zadnej z tych mysli nie zdradzilem przed krolowa Ketriken. Chyba obaj z wilkiem wyczulismy to w tej samej chwili. -Tam jest cos zywego - rzeklem cicho. - W glebi kamieniolomu. -Co to takiego? - zapytal trefnis. -Nie wiem. - Przeszedl mnie dreszcz. Zmysl Rozumienia przynosil mi dziwnie falujace wrazenie zycia. Im bardziej probowalem wyczuc, co to jest, tym bardziej mi umykalo. -Szczery? - zapytala krolowa Ketriken. Blask nadziei w oczach wladczyni ranil mi serce. -Nie - odparlem smutno. - Raczej nie. To nie czlowiek. Nigdy wczesniej czegos podobnego nie spotkalem. - Zamilklem na krotki czas. - Zaczekajcie tutaj, a wilk i ja sprawdzimy, co to takiego. 568 -Nie. - To odezwala sie Pustka zamiast krolowej Ketriken, ale gdy spojrzalem na krolowa, stalo sie dla mnie jasne, ze staruszka przemowila w imieniu ich obu. - Wlasnie ty i trefnis powinniscie sie trzymac z tylu - oznajmila stanowczo. - To wy jestescie w najwiekszym niebezpieczenstwie. Jesli dotarl tutaj Bystry, mozemy spotkac Mocarnego albo Stanowczego.W koncu zapadla decyzja, ze pojdziemy wszyscy, lecz z najwieksza ostroznoscia. Ruszylismy naprzod. Nie potrafilem okreslic, gdzie dokladnie znajdowala sie ta zywa istota, wiec wszyscy mielismy nerwy napiete jak struny. Kamieniolom przypominal podloge dziecinnego pokoju, w ktorym ktos porozrzucal niewyobrazalnie wielkie klocki. Minelismy jakis czesciowo obrobiony blok skalny. W niczym nie przypominal doskonalosci rzezb, jakie widzielismy w smoczym ogrodzie. Byl ciezki i szorstki, w jakis sposob odpychajacy. Przypominal mi poroniony plod zrebiecia, totez minalem go jak najszybciej. Inni, podobnie jak ja, przekradali sie od skaly do skaly, a kazdy staral sie caly czas miec przynajmniej jednego z towarzyszy na oku. Bylem przekonany, ze nie zobacze nic gorszego niz tamta dziwnie rzezbiona bryla, lecz na widok nastepnej odczulem wieksza przykrosc. Ktos wyrzezbil, z drobiazgowa dokladnoscia, rannego smoka. Skrzydla wlasnie rozkladal do lotu, oczy, w polowie przesloniete powiekami, zastygly w wyrazie udreki. Na nim okrakiem siedziala mloda kobieta. Zamykala w uscisku falujaca szyje, przyciskala do niej policzek. Na jej twarzy malowala sie straszna meczarnia, usta miala otwarte, rysy napiete - krzyczala bezglosnie. Oboje - dziewczyna i smok - oddani byli z niewiarygodna wiernoscia. Widzialem rzesy tej kobiety, widzialem poszczegolne zlote wlosy na jej glowie, delikatne zielone luski wokol oczu smoka, nawet kropelki sliny, ktore skapy waly z jego wywinietych warg. Tylko ze tam, gdzie powinny sie znajdowac potezne lapy bestii oraz mocny ogon, byla kaluza czarnego kamienia, jakby tych dwoje wpadlo w smolista pulapke. Choc byla to tylko rzezba, sprawiala bol. Dostrzeglem, ze Pustka ma lzy w oczach. Mnie i Slepuna najbardziej denerwowalo to, ze owa figura pulsowala Rozumieniem. Bylo slabsze niz to, ktore wyczuwalismy od rzezb w smoczym ogrodzie, jak ostateczne, gwaltowne cierpienia umierajacej istoty. Jakie uzdolnienia pozwolily artyscie natchnac kamienny posag cieniem zycia? Choc podziwialem kunszt rzezbiarza, nie podobalo mi sie jego dzielo. Swoja droga, odnosilo sie to do wszystkich tworow pozostalych po tej pradawnej rasie obdarzonej Moca. Przekradajac sie obok monumentu, probowalem zdecydowac, czy to jego wlasnie wyczulismy Rozumieniem. Az dostalem gesiej skorki, gdy dostrzeglem, ze trefnis nagle sie odwraca w strone tej figury i patrzy na nia ze sciagnietymi brwiami. I on cos wyczuwal, choc nie tak wyraznie jak my. "Moze to ona, Slepunie? Moze w tym kamieniolomie w ogole nie ma zywych istot, tylko te posagi skazane na powolna smierc?" "Nie, nie. Ja cos czulem wechem". 569 Wciagnalem gleboko powietrze nosem. Nie mialem tak doskonalego wechu jak Slepun, ale wilcze zmysly wyostrzaly moje. Wyczulem pot i delikatna domieszke krwi. Oba zapachy byly swieze. Nagle wilk przywarl do mnie i razem, niczym jedna istota, przekradalismy sie wzdluz kamiennego bloku o rozmiarach dwoch sporych chat.Wyjrzalem zza rogu, ostroznie podkradlem sie jeszcze kawalek. Slepun ukryl sie za mna. Dostrzeglem, ze trefnis okrazyl skale z drugiej strony, inni takze zaczeli sie zblizac. Nikt nic nie mowil. Stalismy przed nastepnym smokiem. Ten mial rozmiary statku. Caly z czarnego marmuru, ulozyl sie do snu na kamiennym bloku, z ktorego powstawal. Ziemie wokol zascielaly skalne odpryski, okruchy i pyl. Smok robil ogromne wrazenie. Choc spal, kazda linia jego ciala zdradzala sile i szlachetnosc. Skrzydla zlozone wzdluz bokow przypominaly zwiniete zagle, a luk poteznej szyi przywodzil mi na mysl krzywizne dziobu poteznego okretu. Przygladalem mu sie z zachwytem dluzsza chwile, nim dostrzeglem lezaca obok niewielka szara figurke. Nie bylem pewien, czy slabe migotanie zycia dochodzilo mnie od niej, czy od monumentu. Odlupane fragmenty kamienia tworzyly spadek prowadzacy do skalnego bloku, z ktorego wylanial sie smok. Sadzilem, ze czlowiek lezacy przy nim wstanie, slyszac zgrzyt moich krokow, lecz sie nie poruszyl. Nie potrafilem dostrzec, czy jego piers unosi sie oddechem. Moi towarzysze podrozy przystaneli, tylko Slepun dotrzymywal mi kroku, choc siersc na karku nastroszyl ze strachu. Zblizylem sie do szarej postaci na wyciagniecie reki. Wowczas z wysilkiem dzwignela glowe z ziemi. Wychudzony starzec mial siwe wlosy oraz brode, na jednym z policzkow dziwnie szara plame. Ubrany byl w lachmany pokryte marmurowym pylem. Przez dziurawe nogawki spodni wystawaly kolana poranione do krwi od kleczenia na ostrym kamieniu. Stopy mial owiniete szmatami. W dloni obciagnietej szara rekawica trzymal poszczerbiony miecz, ale nie podniosl na mnie reki. Nie mial na to sil. Wiedziony trudnym do wytlumaczenia odruchem, szeroko rozlozylem ramiona, pokazujac mu, ze nie mam broni. Jakis czas probowal ogarnac mnie metnym spojrzeniem, wreszcie zajrzal mi w oczy. W tym pol osleplym patrzeniu przypominal mi harfiarza Rapsoda. Nareszcie w gaszczu brody rozwarly sie usta, obnazajac zadziwiajaco biale zeby. -Bastardzie? - uslyszalem zachrypniety glos. Poznalem krola Szczerego. A przeciez wszystko we mnie krzyczalo, ze krol nie mogl sie zmienic w ten wrak czlowieka. Uslyszalem za soba szybkie kroki i odwrocilem sie akurat na czas, by ujrzec krolowa Ketriken, wspinajaca sie po stoku z pokruszonego kamienia. Nadzieja i przerazenie toczyly walke na jej twarzy. -Szczery! - Gdy wykrzyknela to slowo, brzmiala w nim tylko bezgraniczna milosc. 570 Krolowa wyciagnela ramiona.-Nie! - Ledwie zdazylem ja zlapac. - Nie wolno go dotykac! -Szczery! - krzyknela znowu. Wyrywala mi sie. - Pusc mnie! Pusc mnie do niego! Trzymalem ja z calych sil. -Nie - udalo mi sie powiedziec cicho. Czasem tak bywa, ze spokojne slowo konczy walke. Krolowa spojrzala na mnie pytajaco. -Rece ma pokryte magia. Nie wiem, co by sie stalo, pani, gdybys go dotknela. Obrocila glowe, ciagle zamknieta w moim uscisku, i popatrzyla na swego malzonka. On wstal, usmiechal sie lekko, jakby odrobine zmieszany. Ostroznie sie pochylil, by odlozyc miecz. Wowczas krolowa Ketriken ujrzala to, co ja dostrzeglem wczesniej - zdradzieckie lsnienie srebra na dloniach i przedramionach krola. Nie nosil rekawic, to zywa magia pokrywala jego rece, a smuga na twarzy to nie kurz, lecz plama magii, przeniesionej niebacznym dotknieciem. Slyszalem wolne, zgrzytliwe na kamieniach kroki pozostalych towarzyszy podrozy. -Krolu Szczery, panie, oto jestesmy - rzekl cicho trefnis. Uslyszalem dzwiek podobny do westchnienia i szlochu zarazem. Obejrzawszy sie, ujrzalem Pustke, ktora obsuwala sie coraz nizej, niczym statek o dziurawym dnie, wciagany przez wode. Jedna dlon przycisnela do piersi, druga do ust i tak opadla na kolana. Wzrok wbila w rece krola Szczerego. Wilga natychmiast znalazla sie przy niej. Krolowa Ketriken, ciagle uwieziona w moich ramionach, odepchnela mnie lekko. Zajrzalem jej w oczy i puscilem. Uczynila jeden krok, potem drugi. Nie mozna powiedziec, zeby krol mial twarz pozbawiona wszelkiego wyrazu, lecz prozno by na niej szukac oznaki zywszych uczuc. Krolowa Ketriken stanela przed malzonkiem na odleglosc wyciagnietej reki. Dlugo czekala bez slowa, wreszcie wolno pokrecila glowa. -Nie poznajesz mnie, panie moj? Malzonku...? Siwy czlowiek patrzyl na nia z natezeniem. Cos sie w nim dzialo, cos sie przewalalo i lamalo. Wyrwal nareszcie jakies slowa z piersi, wydobyl je z trudem. -Ksiezniczka Ketriken z Krolestwa Gorskiego. Przeznaczona mi na malzonke. Mlode dziewcze o sarnim wdzieku, dzika gorska kotka o zlotych wlosach. Tyle o niej wiedzialem, zanim mija sprowadzili. - Leciutki usmiech rozjasnil mu twarz. - Tamtej nocy rozplotlem jej wlosy, splynely zlotym strumieniem, miekszym od jedwabiu. Tak delikatnym, ze nie smialem go tknac, by nie skalac stwardnialymi dlonmi. Krolowa Ketriken dotknela swoich wlosow. Na wiesc o smierci malzonka obciela je krotko. Teraz siegaly za ramiona, ale nie byly juz jedwabiste. Ucierpialy 571 od slonca, deszczu i kurzu. Uwolnila je z warkocza i potrzasnela glowa, rozrzucajac wokol twarzy.-Panie moj - rzekla cicho. - Czy nie wolno mi cie dotknac? -Dotknac... - zdawal sie rozwazac sprawe. Opuscil wzrok na wlasne przedramiona, zgial srebrne palce. - Chyba nie. Nie, lepiej nie. -Panie moj - krolowej glos sie zalamal. - Szczery, stracilam dziecko. Nasz syn nie zyje. Az do tamtej chwili nie w pelni rozumialem, jak wielkim ciezarem bylo dla niej szukanie malzonka ze swiadomoscia, ze bedzie musiala przekazac mu te wiesci. Opuscila nisko dumna glowe i czekala na jego gniew. To, czego sie doczekala, bylo gorsze. -Ach, wiec mielismy syna? Nie pamietam... Zalamalo ja odkrycie, ze wstrzasajace wiesci nie obudzily w nim gniewu ani smutku, jedynie zmieszanie. Musiala sie poczuc zdradzona. Uciekla z zamku w Koziej Twierdzy, zniosla wielkie niewygody, cierpiala samotnosc przez dlugie miesiace odmiennego stanu, by w koncu przezyc udreke urodzenia martwego dziecka, dlugo trwala w strachu, ze musi malzonkowi o tym opowiedziec. Tak zyla przez ostatni rok. Teraz stanela przed malzonkiem, przed krolem, a on z trudem ja sobie przypominal, wiesc o smierci dziecka skwitowal westchnieniem. Bylo mi wstyd za tego slabowitego starca, znuzonego smiertelnie. Krolowa Ketriken nie krzyknela ani sie nie rozplakala. Wolno odeszla. Czulem od niej wielkie opanowanie, a takze ogromny gniew. Wilga, kleczaca obok Pustki, podniosla na nia wzrok. Zaczela wstawac, lecz krolowa lekko pokrecila glowa. Osamotniona zeszla z gigantycznego kamiennego podium. "Isc z nia?" "Idz, prosze. Tylko jej nie przeszkadzaj". "Nie jestem glupi". Slepun niczym cien podazyl za krolowa. Mimo mojego ostrzezenia zaraz do niej podszedl, przycisnal do jej nogi wielki szary leb. Nagle przyklekla i uscisnela go, chowajac twarz w siersci. Poplynely lzy. Wilk przeciagnal jezorem po szczuplej dloni. "Zajmij sie soba" - burknal. Wycofalem sie z jego umyslu. Zamrugalem, troche zmieszany, bo zdalem sobie sprawe, ze caly czas wpatruje sie w ksiecia Szczerego. On takze patrzyl na mnie. Odchrzaknal. -Bastardzie Rycerski... taki jestem zmeczony - tchnal zalosnie. - A tyle jeszcze zostalo do zrobienia. - Wskazal smoka i wolno sie osunal na kamien obok kolosa. - Tak bardzo sie staralem - dokonczyl z wahaniem. Trefnis pierwszy odzyskal panowanie nad soba. 572 -Panie moj, krolu Szczery. Oto ja, blazen, stoje przed toba. Zechciej mna rozporzadzac.Krol podniosl wzrok na szczupla blada postac. -Bede zaszczycony - rzekl po chwili. Glowa kiwala mu sie na boki. - Zaszczycony, mogac skorzystac z pomocy czlowieka, ktory z takim oddaniem sluzyl memu ojcu oraz mojej krolowej. - W tej jednej chwili dostrzeglem w nim dawnego ksiecia Szczerego. Trefnis uczynil krok i przykleknal u boku krola. Poklepal go delikatnie po ramieniu, wzniecajac chmurke pylu. -Zadbam o ciebie, panie - rzekl. - Tak jak dbalem o twego ojca. - Podniosl sie zdecydowanie, odwrocil do mnie. - Przyniose drzewo na opal i czysta wode - oznajmil. Rzucil okiem na kobiety za moimi plecami. - Pustka dobrze sie czuje? -Omal nie zemdlala - zaczela Wilga. -Jestem wstrzasnieta do glebi, blaznie - przerwala jej Pustka. - I nie zamierzam natychmiast zrywac sie na rowne nogi, ale Wilga moze sie zajac innymi sprawami. -Swietnie. - Trefnis najwyrazniej przejal dowodzenie. Odnosilo sie wrazenie, ze organizuje podwieczorek. - Czy bylabys tak uprzejma, panno Wilgo, i zechciala rozbic namiot? A raczej dwa namioty, jesli okaze sie to mozliwe. Sprawdz takze, prosze, jakie mamy zapasy jedzenia i zaplanuj posilek. Niech bedzie sycacy i smakowity, gdyz wszystkim nam trzeba pokrzepienia. Ja wkrotce powroce z opalem i woda. Moze nawet z przyprawami, jesli mi sie poszczesci. - Rzucil mi przelotne spojrzenie. - Zajmij sie krolem - rzekl cicho. A potem odszedl. Wilga siedziala na ziemi i patrzyla za nim. Wreszcie sie podniosla i poszla szukac laziakow. Pustka ruszyla za nia znacznie wolniej. I tak, po dlugiej podrozy, stalem sam obok mego krola. -Podejdz - rzekl. Ze starczego glosu zniknelo drzenie. Usluchalem. Krol Szczery, odwrocony do mnie plecami, juz sie trudzil nad smokiem. Przykleknal, uchwycil miecz jedna dlonia za rekojesc, druga za ostrze i czubkiem skrobal po przedniej nodze kamiennego monstrum. Podszedlem blizej i patrzylem, jak drapal czarny podest. Twarz mial bez wyrazu, ruchy precyzyjne. -Krolu Szczery, co czynisz? - zapytalem cicho. Nawet na mnie nie spojrzal. -Rzezbie smoka - odpowiedzial. Kilka godzin pozniej nadal mozolil sie nad tym samym zadaniem. Monotonne drapanie ostrza o marmur przyprawialo mnie o gesia skorke i szarpalo mi nerwy. Zostalem na podescie razem z krolem. Wilga i trefnis rozstawili nasz namiot, a obok drugi, mniejszy, oblozony zimowymi derkami. Ogien juz plonal. Pustka sprawowala piecze nad parujacym kociolkiem. Trefnis sortowal zebrane zio- 573 la i korzenie, Wilga rozkladala w namiotach poslania. Krolowa Ketriken zabrala z bagazy swoj luk i kolczan. Oznajmila, ze idzie na lowy ze Slepunem.Wiedzialem o krolu Szczerym tyle samo, co w chwili gdy go ujrzalem. Mury Mocy, chroniace umysl, wzniesione mial wysoko. Nie wyczuwalem od niego wlasciwie nic, a kiedy siegnalem Rozumieniem, stracilem resztki odwagi. Odkrylem ledwie wyczuwalne drgnienie zycia, ale niezwyczajne, dziwnie niepojete. Zupelnie jakby przeplywalo pomiedzy nim a figura smoka. Przypomnialo mi sie spotkanie z czlowiekiem zwiazanym Rozumieniem z niedzwiedziem. Oni w podobny sposob zyli jak jedna istota. Podejrzewalem, ze jesli ktos siegal ku wilkowi i mnie, odnosil takie samo wrazenie. Bylismy polaczeni od tak dawna, ze w pewnym sensie stalismy sie jedna istota, ale to nie wyjasnialo, dlaczego krol Szczery zdawal sie zwiazany z tym skalnym kolosem ani dlaczego ciagle go drapal czubkiem miecza. Ze wszech sil pragnalem wyrwac mu go z reki, lecz jakos sie powstrzymywalem. Wczesniej probowalem z nim rozmawiac. Gdy spytalem, co sie stalo z ludzmi, ktorzy wyruszyli wraz z nim, wolno pokrecil glowa. -Spadali na nas jak stado krukow na orla. Zblizali sie, skrzeczac przerazliwie, dziobali i uciekali, gdy my ruszalismy do ataku. ____________________Kruki? - powtorzylem, nic nie rozumiejac. -Najemnicy - wyjasnil. - Strzelali do nas z ukrycia. Podchodzili nocami. Niektorzy z moich ludzi padli ofiara kregu Mocy. Nie moglem chronic ich umyslow. Wrog nekal ich nocnymi koszmarami, poroznil wzajemnymi podejrzeniami. Odeslalem ich do domu. Korzystajac z Mocy, naznaczylem pietnem dazenia z powrotem, by uchronic przed kazda inna sugestia. To bylo jedyne pytanie, na ktore naprawde odpowiedzial. Sposrod wielu innych tylko niektore wydaly mu sie godne uwagi, a i na te odpowiadal wymijajaco. Szybko sie poddalem. Sam nie wiedzac kiedy, zaczalem mu skladac raport. Bylo to dlugie sprawozdanie, gdyz rozpoczalem je od dnia, gdy opuscil zamek. Wiele z tego, o czym mu opowiadalem, musial juz wiedziec, ale i tak mowilem o wszystkim. Jezeli, jak sie obawialem, bladzil myslami gdzie indziej, znajome wspomnienia mogly go przywrocic do rzeczywistosci i odswiezyc pamiec. A jesli krol, wbrew pozorom, mial umysl przenikliwy jak zawsze... coz, z pewnoscia nie moglo przyniesc zadnej szkody, jesli ulozylem zdarzenia w porzadku chronologicznym, by mogl na nie spojrzec z perspektywy czasu. Nie potrafilem wymyslic innego sposobu na przebudzenie jego duszy. Zaczalem zdawac ten raport, bo chyba chcialem dac krolowi do zrozumienia, ze wszyscy wiele przeszlismy, by do niego dotrzec. Chcialem takze mu uzmyslowic, co sie dzieje z krolestwem, podczas gdy on tutaj mysli wylacznie o rzezbieniu smoka. Moze mialem nadzieje, ze ponownie obudze w nim poczucie odpowiedzialnosci za poddanych. Sluchal moich slow calkiem beznamietnie, ale niekiedy 574 przytakiwal powaznie, jakbym potwierdzal jakies jego ukryte obawy. I przez caly czas czubek miecza zgrzytal na czarnym kamieniu.Zapadly juz ciemnosci, gdy uslyszalem za soba kroki Pustki. Przerwalem opowiadanie moich przygod w zapomnianym miescie. -Przynioslam wam goracej herbaty - oznajmila. -Dziekuje - rzeklem i wzialem jeden kubek. Krol Szczery ani drgnal. Jakis czas stala z wyciagnieta reka, trzymajac w dloni kubek z herbata. I nagle spytala cicho: -Co robisz, panie? Drapanie ustalo. Krol Szczery odwrocil sie, zdumiony niepomiernie. Odchrzaknal. -Rzezbie smoka. -Ostrzem miecza? - spytala Pustka. W jej tonie byla ciekawosc, nic wiecej. -Tylko z grubsza - odparl krol. - Do bardziej precyzyjnej pracy uzywam noza. Ach, no i na koniec, oczywiscie, paznokci. - Wolno powiodl wzrokiem po obelisku. - Prawie skonczony - rzekl cicho. - Lecz jeszcze tak wiele pozostalo do zrobienia. Tak wiele... obawiam sie, ze bedzie za pozno. Jesli juz nie jest za pozno. -Za pozno? Na co? - zapytalem rownie cicho jak Pustka. -Jak to: na co? Na ocalenie mieszkancow Krolestwa Szesciu Ksiestw. - Popatrzyl na mnie, jakbym byl niespelna rozumu. - Po coz innego bym to robil? Dla jakiego innego celu zostawilbym tron, krolowa i przybyl tutaj? Usilowalem pojac sens jego slow, ale jedno pytanie przeszkadzalo mi w mysleniu. -Panie, sam wyrzezbiles tego smoka? Od poczatku do konca? -Nie. Oczywiscie, ze nie. Niestety, wlasnie gdy odczulem ulge, ze jednak nie jest zupelnie oblakany, dodal: -Rzezbilem sam, lecz jeszcze nie jest skonczony. - Spojrzal na smoka z prawdziwa duma, z jaka niegdys patrzyl na najlepsze posrod swoich map. - Ale i to zajelo mi duzo czasu. Bardzo duzo czasu. -Moze napijesz sie, panie, herbaty, dopoki jeszcze goraca? - zapytala Pustka. Krol Szczery spojrzal na kubek jak na cos dziwnego. Potem wyjal go z reki staruszki. -Herbata. Prawie zapomnialem o herbacie. Nie kozlek? Dzieki Edzie! Jak ja nie znosze tego gorzkiego wywaru! Pustka skrzywila sie na wspomnienie o kozlku. -Nie, panie. Nie ma tu kozlka. Zaparzylam wywar z przydroznych ziol. Nic lepszego nie mialam. Glownie pokrzywa, do niej odrobina miety. 575 -Herbata z pokrzywy. Matka przyrzadzala nam ja na wiosne, jako napoj orzezwiajacy. - Usmiechnal sie do siebie. - Wloze to w smoka. Pokrzywowa herbate mojej matki. - Pociagnal lyk, zdziwil sie wyraznie. - Ciepla... Tak dawno juz nie mialem w ustach nic cieplego.-Jak dawno? - zapytala Pustka tonem towarzyskiej rozmowy. -Bardzo dawno - odparl krol Szczery. Pociagnal jeszcze lyk. - Zaraz za kamieniolomem plynie strumien, w nim latwo schwytac ryby. Tylko ze trudno mi na to znalezc czas, a co dopiero na gotowanie. Wlasciwie calkiem o tym zapomnialem. Tyle wspomnien powierzylem smokowi... mozliwe, ze to takze. -A jak dlugo nie spales, panie? -Nie moge rownoczesnie pracowac i spac - wyjasnil logicznie. - A praca musi zostac wykonana. -Zostanie wykonana - obiecala Pustka. - Lecz dzis w nocy musisz odpoczac panie, choc na krotko. Musisz sie posilic i cos wypic. A potem musisz spac. Widzisz, panie? Wilga rozstawila namiot specjalnie dla ciebie, a w srodku jest cieple, miekkie poslanie. I ciepla woda do mycia. I czyste ubrania. Jakies na pewno uda nam sie znalezc. Opuscil wzrok na swoje posrebrzone dlonie. -Nie jestem pewien, czy bede mogl sie umyc - wyznal. -Bastard Rycerski i trefnis pomoga ci, panie - stwierdzila Pustka pogodnie. -Dziekuje. Chetnie bym skorzystal... - zbladzil gdzies wzrokiem. - Ke-triken. Czy ona tu byla? Czy tylko o niej snilem? Wspomnienia o niej byly najsilniejsze, wiec powierzylem je smokowi. Ich najbardziej mi brak. - Zamilkl, a po dluzszej chwili dodal: - Gdy zdolam sobie przypomniec, ze czegos mi brakuje. -Krolowa Ketriken jest z nami - zapewnilem. - Wybrala sie na polowanie, lecz wkrotce wroci. Czy chcialbys sie, panie, odswiezyc przed jej powrotem? - Postanowilem trzymac sie w tej rozmowie tematow dla mnie zrozumialych. -Moja pani wie, co wazne - rzekl z duma w glosie. - Jednak byloby milo... ale tyle pracy... -Dzisiaj juz za ciemno na prace. Zaczekajmy do jutra. Jutro ci, panie, pomozemy. Krol Szczery wolno pokrecil glowa. Pociagnal jeszcze jeden lyk herbaty. Nawet tak slaby wywar zdawal sie dodawac mu sil. -Niestety - rzekl cicho - obawiam sie, ze nie mozecie mi pomoc. Musze wykonac to zadanie sam. -Jutro sie przekonasz, panie. Mysle, ze jesli do tej pory zbierzesz dostatecznie duzo sily, bede mogla ci pomoc. Nie martwmy sie o to, przynajmniej do jutra. Krol Szczery westchnal gleboko, wyciagnal do Pustki reke z kubkiem. Ona, zamiast wziac naczynie, chwycila krola za ramie i postawila na nogi. Byla bardzo silna jak na stara kobiete. Nie probowala wyjac swemu panu miecza z dloni, 576 wypadl sam. Ja podnioslem bron. Krol Szczery podazyl ulegle za Pustka, jakby prosty gest ujecia go za ramie pozbawil wladce wlasnej woli. Przesunalem wzrokiem po mieczu, ktory niegdys byl duma Czernidla. Co tez opetalo krola, by takiego ostrza uzywac zamiast narzedzia kamieniarskiego? Krawedzie ostrza byly zaokraglone i powyszczerbiane, a czubek nie ostrzejszy niz trzonek lyzki. Przyszlo mi do glowy, ze ten miecz w znacznym stopniu przypomina swego wlasciciela.Gdy dotarlismy do obozu, pani Ketriken juz wrocila. Siedziala przy ognisku, wpatrujac sie w plomienie. Slepun lezal tuz przy jej stopach. Na moj widok postawil uszy, ale nie odszedl od krolowej. Pustka poprowadzila krola Szczerego prosto do mniejszego namiotu, postawionego specjalnie dla niego. Skinela na trefnisia, a on bez slowa chwycil mise z goraca woda stojaca przy ogniu i ruszyl za nami. Na koniec przegonil z namiotu i Pustke, i mnie. -Nie pierwszy to krol, ktoremu usluguje - przypomnial nam. - Mozecie go zostawic pod moja opieka. -Nie dotykaj jego dloni i przedramion - przestrzegla Pustka. Trefnis wygladal na urazonego, ale po krotkiej chwili skinal glowa. Gdy odchodzilem, zajety juz byl rozsuplywaniem splatanych trokow zniszczonego kaftana krola Szczerego, gadajac bez ustanku o sprawach bez znaczenia. Uslyszalem tez glos krola: -Bardzo mi brakowalo Powaba. Nie powinienem byl pozwolic mu ruszac ze mna, ale sluzyl mi tak dlugo... Umieral powoli, bolesnie. Bardzo trudno mi bylo patrzec na jego smierc. Wreszcie to wspomnienie takze powierzylem smokowi. Tak trzeba. Wrociwszy do ogniska, czulem sie niezrecznie. Wilga mieszala gulasz w kociolku. Ze slusznego kawala miesiwa nabitego na rozen z sykiem skapywaly w plomienie kropelki tluszczu. Smakowity zapach przypomnial mi o glodzie tak dosadnie, ze az zaburczalo mi w brzuchu. Pustka stala tylem do ognia, zapatrzona w ciemnosci. Krolowa Ketriken rzucila na mnie okiem. -Jak sie udalo polowanie? - spytalem. -Jak widzisz - odrzekla cicho. Objela jednym gestem kociolek i spora loche. Az wstalem, zeby jej sie przyjrzec. Imponujace zwierze. -Nielatwa zdobycz - zauwazylem, dokladajac staran, aby w moim glosie nie slychac bylo przerazenia, ze krolowa zasadzila sie na taka zwierzyne samotnie. -Potrzebowalam tego - szepnela. Rozumialem ja nazbyt dobrze. "Swietnie poluje. Nigdy jeszcze nie zdobylem takiej ilosci miesa tak malym wysilkiem" - oznajmil Slepun. Potarl lbem o noge krolowej w gescie szczerego 577 uwielbienia. Pani Ketriken opuscila dlon i pieszczotliwie pociagnela go za ucho. Zamruczal z rozkoszy, oparl sie o nia ciezko.-Rozpieszczasz go, pani - zazartowalem kpiaco. - Powiedzial mi, ze nigdy nie zdobyl takiej ilosci miesa tak malym wysilkiem. -Jest wyjatkowo inteligentny. Przysiegam, ze nagonil na mnie zwierzyne. I jest odwazny. Nie polozylam zdobyczy pierwszym strzalem. Dopoki ponownie nie naciagnelam luku, trzymal ja w szachu. - Mowila, jakby nic innego nie miala w glowie. Przytakiwalem jej slowom, zadowolony, ze w tym kierunku toczy sie rozmowa, ale nagle krolowa spytala: - Co mu jest? Wiedzialem, ze nie chodzi jej o wilka. -Sam dobrze nie wiem - przyznalem. - Wiele wycierpial. Moze az tyle, ze... oslabl takze na umysle... Przeciez jednak... -Nie - przerwala Pustka szorstko. - To zupelnie nie tak. Choc nie sposob zaprzeczyc, ze jest wyczerpany. Trudno sie dziwic, tyle osiagnal wlasnymi silami. Mimo wszystko... -Nie wierzysz chyba, ze sam wyrzezbil smoka! - wpadlem jej w slowo. -Wierze - odparla staruszka z niezbita pewnoscia. - Choc nigdy o czyms podobnym nie slyszalam. Nawet krolowi Madremu pomagal krag Mocy, a w kazdym razie ci, ktorzy z nim tu dotarli. -Nikt nie moze wyrzezbic takiego monumentu mieczem - obstawalem przy swoim uparcie. Pustka prawila niedorzecznosci. Zamiast odpowiedziec, podniosla sie i podreptala w ciemnosc. Wrociwszy, rzucila mi do stop dwa przedmioty. Jeden z nich niegdys byl dlutem. Uchwyt mial zbity w nieregularny guz, ostrze kompletnie zdarte. Drugim przedmiotem byl mlotek, ze stosunkowo nowym drewnianym trzonkiem. -Jest tego wiecej - odpowiedziala, nim zadalem pytanie. - Przypuszczam, ze znajdowal je w miescie, a moze zbieral tutaj. Patrzylem na zniszczone narzedzia i myslalem o dlugich miesiacach minionych od wyjazdu krola Szczerego. Po co ruszyl na wyprawe? Po to?! Zeby wyrzezbic kamiennego smoka?! -Nie rozumiem - przyznalem slabo. -Krol rzezbil smoka i powierzal mu wlasne wspomnienia. Dlatego wydaje sie taki otumaniony. To jednak jeszcze nie wszystko. Moim zdaniem uzyl Mocy do zabicia Bystrego, a czyniac to, sobie takze wyrzadzil ogromna krzywde. - Zmartwiona pokrecila glowa. - Dotrzec tak blisko konca, a potem zostac pobitym... Czy krag Mocy ksiecia Wladczego jest na tyle przebiegly? Czy wyslali jednego, wiedzac, ze jesli krol Szczery zabije go Moca, moze sam poniesc porazke? -Moim zdaniem zaden z tego kregu nie poswiecilby sie z wlasnej woli. Pustka usmiechnela sie gorzko. 578 -Nie powiedzialam, ze przybyl tu dobrowolnie. Nie powiedzialam tez, ze znal zamiary towarzyszy. To jak w grze kamieni, Bastardzie Rycerski. Tylko jedna osoba rozstawia piony, a na uwadze ma wylacznie osiagniecie celu. Jej celem nie jest ochrona pionow, lecz zwyciestwo. 35. DZIEWCZYNA NA SMOKU W samych poczatkach naszych zmagan ze szkarlatnymi okretami, zanim jeszcze ktokolwiek w Krolestwie Szesciu Ksiestw zaczal je nazywac wojna, krol Roztropny oraz ksiaze Szczery zdali sobie sprawe, ze zadanie przerasta ich mozliwosci. Zaden czlowiek, obojetne jak silnym talentem Mocy obdarzony, nie mogl samotnie obronic naszych wybrzezy przed atakami szkarlatnych okretow. Krol Roztropny zawezwal przed swoje oblicze Konsyliarza, mistrza Mocy, i rozkazal mu utworzyc dla ksiecia Szczerego krag Mocy, ktory by go wspieral w wysilkach. Kon-syliarz sprzeciwial sie rozkazowi, zwlaszcza gdy wyszlo na jaw, iz jednym z jego uczniow mial zostac chlopiec krolewskiego rodu, choc z nieprawego loza. Mistrz utrzymywal, ze zaden z kandydatow wybranych do nauki korzystania z Mocy niewart byl ksztalcenia. Skoro jednak krol Roztropny nalegal, Konsyliarz przystal niechetnie i w koncu utworzyl krag wladajacy krolewska magia, ktoremu nadal swoje imie.Wkrotce wyszlo na jaw, ze krag Mocy, choc wewnetrznie spoisty, z ksieciem Szczerym pracowac nie potrafil. W tamtym czasie Konsyliarz juz nie zyl, a Kozia Twierdza zostala bez mistrza Mocy. Ksiaze Szczery w desperacji rozpoczal poszukiwania innych ludzi wyuczonych wladania krolewska magia, ktorzy mogliby przybyc mu na pomoc. Choc nie tworzono kregow Mocy w spokojnych latach panowania krola Roztropnego, ksiaze przypuszczal, iz uda mu sie odnalezc ludzi uczonych korzystania z krolewskiej magii za wladania poprzednich monarchow. Bo czyz dlugowiecznosc czlonkow kregow Mocy nie byla legendarna? Ksiaze mial nadzieje odnalezc kogos, kto by mu pomogl walczy c z wrogiem lub nauczyc innych korzystania z Mocy. Niestety, wytezone starania zaprowadzily go donikad. Ci, ktorych z dawnych zapiskow lub z wiesci przekazywanych z ust do ust rozpoznal jako utalentowanych, okazywali sie martwi albo w tajemniczy sposob znikali. I tak ksiaze musial prowadzic wojne samotnie. 580 * * * Nie zdazylem zazadac od Pustki, zeby mi wyjasnila swoje odpowiedzi, bo z namiotu krola Szczerego dobiegl przeszywajacy krzyk. Wszyscy zerwalismy sie na rowne nogi. Z namiotu wyszedl trefnis, lewa reka sciskal sie za prawy nadgarstek. Ruszyl prosto do wiadra z woda i zanurzyl w nim dlon. Twarz mial wykrzywiona bolem albo strachem, a moze jednym i drugim. Pustka poczlapala za nim. Pokrecila glowa zdegustowana.-Ostrzegalam cie! No, wyjmij reke z wody, to i tak nic juz nie pomoze. Przestan. Pomysl przez chwile. Tak naprawde to nie jest bol, tylko uczucie, ktorego dotad nie znales. Wez gleboki oddech. Uspokoj sie, pogodz z losem. Musisz sie pogodzic. Oddychaj gleboko. Gleboko. Caly czas ciagnela trefnisia za ramie, az wreszcie, niechetnie, wyjal reke z wody. Pustka natychmiast przewrocila wiadro stopa. Przysypala rozlana wode skalnym pylem, piaskiem i zwirem, przez caly czas sciskajac trefnisia za ramie. Wyciagalem szyje, zeby dostrzec, co sie wlasciwie stalo. Czubki trzech pierwszych palcow prawej dloni mial trefnis teraz umazane srebrem. Popatrzyl na nie i zadrzal. Nigdy nie widzialem go takiego bezsilnego. -Nie da sie zmyc - oznajmila Pustka. - Nie da sie zetrzec. Musisz sie do tego przyzwyczaic. -Czy to boli? - spytalem trefnisia zaniepokojony. -Nie zadawaj mu takich pytan! - warknela Pustka. - W ogole o nic go teraz nie pytaj. Zajmij sie krolem, Bastardzie Rycerski, a trefnisia zostaw mnie. Zatroskany losem blazna, calkiem zapomnialem o krolu. Pobieglem do namiotu. Monarcha siedzial na dwoch zlozonych kocach. Probowal zawiazac koszule. Moja koszule. Domyslilem sie, ze Wilga przetrzasnela wszystkie bagaze w poszukiwaniu odpowiednich ubran. Zmartwilo mnie, ze krol jest tak szczuply, iz pasuje na niego moja koszula. -Pozwol mi, panie - poprosilem. Nie tylko opuscil rece, ale jeszcze schowal je za plecy. -Czy trefnis bardzo ucierpial? - spytal, gdy walczylem z poplatanymi troczkami. Zabrzmialo to jak slowa wypowiedziane przez mojego ukochanego ksiecia. -Trzy palce ma posrebrzone na czubkach - odpowiedzialem. Blazen przygotowal szczotke do wlosow i rzemien. Stanalem za krolem i zaczalem rozczesywac mu wlosy. Pospiesznie przesunal rece do przodu. Czesc siwizny zniknela wraz ze skalnym pylem, ale nie cala. Zolnierski kucyk mojego pana byl teraz szary, przetykany czarnymi kosmykami, a szorstki jak konski ogon. Niemalo wysilku kosztowalo mnie, nim znowu stal sie gladki. -Jakie to uczucie? - spytalem, wiazac rzemien. 581 -O to ci chodzi? - Podniosl rece, poruszyl palcami. - Zwykla Moc. Tylko silniej. - Uwazal, ze udzielil mi odpowiedzi.-Dlaczego to uczyniles, panie? -Zeby ksztaltowac kamien. Gdy mam magie na dloniach, musi byc mi posluszny. Wspanialy budulec. Ten sam, z ktorego wykonano Kamienie Swiadkow w Ksiestwie Kozim. Tylko tamte nie sa tak czyste. Oczywiscie, dlonie to niezdarne narzedzie do obrabiania marmuru, ale jesli sie juz uda dotrzec do miejsca, gdzie czeka smok, wtedy mozna go obudzic dotykiem. Gladzilem kamien i przypominalem mu smoka. Wtedy wszystko, co nie bylo smokiem, odpadalo. To powolny proces, rzecz jasna. Caly dzien zajelo mi odsloniecie samych oczu. -Rozumiem - mruknalem oglupialy. Nie wiedzialem, czy krol jest szalony ani czy mu wierze. Wyprostowal sie na tyle, na ile mogl w niskim namiocie. -Ketriken bardzo na mnie rozgniewana? - zapytal niespodziewanie. -Panie moj, krolu, nie do mnie nalezy... -Na Ede, odpowiedz na moje pytanie, Bastardzie! Och, to byl moj ukochany ksiaze! Mialem ochote go usciskac. Zamiast tego powiedzialem tylko: -Nie wiem, czy krolowa jest rozgniewana. Z cala pewnoscia czuje sie skrzywdzona. Pokonala dluga i trudna droge, by cie odnalezc, panie, przyniosla ci straszliwe wiesci, a ciebie zdaja sie one w ogole nie obchodzic. -Obchodza mnie, jesli o nich mysle - rzekl ponuro. - Wowczas pograzam sie w zalobie. Musze jednak pamietac o tylu roznych sprawach... nie moge myslec o wszystkim rownoczesnie. Wiedzialem o smierci dziecka, Bastardzie. Nie moglo byc inaczej. Mego syna, wraz ze wszystkimi uczuciami, jakie don zywilem, takze powierzylem smokowi. Wolno wyszedl z namiotu. Stanal prosto, lecz nie wyprostowal ramion. Byl teraz starym czlowiekiem, w jakims sensie o wiele starszym od Ciernia. Nie rozumialem tego, ale wiedzialem, ze taka jest prawda. Krolowa Ketriken uniosla glowe. Zaraz znowu wbila wzrok w plomienie, a po chwili podniosla sie niemal niechetnie, odstapila od spiacego wilka. Pustka i Wilga opatrywaly trefnisiowi palce. Krol podszedl prosto do pani Ketriken. -Krolowo moja - odezwal sie ze smutkiem. - Wzialbym cie w ramiona, gdybym tylko mogl. Coz, jednak... - wskazal trefnisia i pozwolil slowom zamrzec na ustach. Widzialem wyraz, jaki sie odmalowal na twarzy krolowej, gdy powiedziala malzonkowi o utracie dziecka. Przypuszczalem, ze teraz odwroci sie od niego, by go zranic tak samo, jak i on ja zranil. Lecz krolowa Ketriken miala wielkie serce. -Mezu moj ukochany! - zakrzyknela ze szlochem. Krol szeroko rozlozyl srebrne ramiona, a ona sie do niego przytulila. Odwrocil posrebrzony policzek, pochylil siwa glowe nad szorstkim zlotem jej wlosow. 582 -Czy dalas mu imie? - zapytal lamiacym sie glosem.-Nadalam mu imie zgodnie z obyczajem mojej ojczyzny - mowila tak cicho, ze ledwie ja slyszalem. - Poswiecenie - szepnela. Przywarla do niego mocno, zadrzaly ramiona wstrzasane rozpacza. -Bastardzie! - syknela Pustka. - Zostawze ich samych! Zrob cos pozytecznego. Przynies trefnisiowi cos do jedzenia. Wstyd mi bylo, ze tak sie zagapilem, ale tez cieszylem sie z tego uscisku krolewskiej pary, nawet jesli wyplywal on ze smutku. Wykonalem polecenie Pustki, sobie takze nakroilem miesa. Siadlem obok trefnisia. -Do niczego innego sie nie przyczepialo - poskarzyl sie. - Dlaczego przywarlo akurat do moich palcow? -Nie wiem. -Bo ty jestes zywy - odparla Pustka zwiezle. Usiadla przed nami, zupelnie jakbysmy potrzebowali nadzoru. -Krol Szczery powiedzial mi, ze potrafi rzezbic kamien palcami, bo ma na nich Moc - oznajmilem. -Musisz tak mlec ozorem? Stanowczo za duzo gadasz! - zganila mnie Pustka. -Moze nie musialbym tyle gadac, gdybys ty mowila wiecej - odparowalem. - W kamieniu nie ma zycia. -Jestes tego zupelnie pewien? Wlasciwie po co ja mam sie odzywac, jesli wy dwaj pozjadaliscie wszystkie rozumy? - Zaatakowala swoja porcje z taka zajadloscia, jakby sie rozprawiala ze znienawidzonym wrogiem. Usiadla przy nas Wilga, postawila sobie talerz na kolanach. -Nie rozumiem, co to jest, to srebro na rekach krola. O co tu w ogole chodzi? Trefnis zachichotal, schylajac twarz nad talerzem, Pustka przeniosla karcace spojrzenie na piesniarke. Zaczynaly mnie meczyc jej uniki. -Jakie to uczucie? - zapytalem blazna. Opuscil wzrok na swoje zabandazowane palce. -To nie jest bol. To nieprawdopodobna wrazliwosc. Czuje splot nitek. - Zapatrzyl sie gdzies w dal, usmiechnal tajemniczo. - Widze mezczyzne, ktory utkal te tkanine, i kobiete, ktora uprzedla nic. Widze owce na zboczu wzgorza, deszcz zwilzajacy gruba welne i widze zielona trawe, ktora jadla ta owieczka... welna jest z trawy, Bastardzie. Koszula utkana z trawy. Nie, nie, cos jeszcze... Ziemia, czarna i plodna i... -Przestan! - rozkazala Pustka ochryple. Odwrocila sie do mnie rozezlona. - A ty przestan go wypytywac. Chyba ze chcesz, by zaszedl za daleko i zgubil sie na zawsze. - Szturchnela trefnisia dosc mocno. - Zajmij sie jedzeniem! -Skad tyle wiesz na temat Mocy? - zapytala nagle Wilga. -No nie, jeszcze i ty? - zdenerwowala sie Pustka. - Nie mozna juz liczyc nawet na odrobine prywatnosci? 583 -W naszym towarzystwie? Raczej nie - odparl blazen, ale nie patrzyl na Pustke, tylko na krolowa Ketriken. Twarz miala zapuchnieta od placzu. Nasza pani nakladala jedzenie dla siebie i dla krola Szczerego. Ubranie miala znoszone i poplamione, wlosy zniszczone, dlonie szorstkie; wykonywala najbardziej pospolita czynnosc swiata, a wiec powinna wygladac jak kazda inna kobieta. Kiedy jednak na nia patrzylem, widzialem najsilniejsza bodaj krolowa sposrod wladczyn Krolestwa Szesciu Ksiestw.Krol Szczery wzial od malzonki zwykly drewniany talerz oraz lyzke. Na chwile zamknal oczy. Walczyl z obrazami historii tych przedmiotow. Pokonal je, wlozyl jedzenie do ust. Ja, z drugiego konca obozu, poczulem nagle przebudzenie jego glodu. Dlugo sie obywal nie tylko bez cieplego posilku, ale w ogole bez jedzenia. Zaczal jesc, niczym wyglodzony wilk. Pustka przygladala mu sie z uwaga. Na jej twarzy malowala sie litosc. -Rzeczywiscie, trudno sie tu ukryc przed wscibskimi - przyznala ponuro. -Im szybciej zabierzemy krola do Stromego, tym predzej dojdzie do siebie - oznajmila Wilga pocieszajacym tonem. - Jak myslicie, powinnismy ruszyc jutro? Czy lepiej zaczekac kilka dni, zeby sie wzmocnil? -Nie bedziemy go zabierac do Stromego - rzekla Pustka ze smutkiem. - Zaczal rzezbic smoka. Nie moze przerwac pracy. - Popatrzyla na nas wzrokiem bez wyrazu. - Jedyne, co mozemy teraz dla niego zrobic, to zostac z nim tutaj i pomoc mu skonczyc. -Szkarlatne okrety atakuja wybrzeze Krolestwa Szesciu Ksiestw, Ksiestwo Trzody zagraza Krolestwu Gorskiemu, a my powinnismy zostac tutaj i pomagac krolowi rzezbic smoka? - Wilga nie dowierzala wlasnym uszom. -Tak. Jesli chcemy ocalic Krolestwo Szesciu Ksiestw oraz Krolestwo Gorskie, wlasnie to powinnismy zrobic. Teraz, wybaczcie mi, pojde naszykowac wiecej miesa do pieczenia. Nasz monarcha wyglada, jakby mu sie przydalo duzo pozywnego jadla. Odstawilem pusty talerz. -Upieczmy cale mieso. Przy tej pogodzie bedzie sie szybko psulo - zauwazylem. Nastepna godzina minela mi na dzieleniu lochy na porcje, nadajace sie do pieczenia nad ogniem. Przebudzony Slepun dzielnie pomagal mi sie pozbywac resztek, poki nie napelnil brzucha. Krolowa Ketriken wraz z malzonkiem rozmawiali przyciszonymi glosami. Probowalem sie na nich nie gapic, ale mimo wszystko zauwazylem, ze krol czesto spoglada tesknie w strone kamiennego smoka. Jego glos brzmial wtedy niepewnie, czesto zamieral, dopiero bardziej natarczywe pytania krolowej prowokowaly dalsza rozmowe. Trefnis zabawial sie dotykaniem roznych przedmiotow palcami posrebrzonymi Moca - to misy, to noza, to koszuli. Na lajanie Pustki odpowiadal tylko dobrotliwym usmiechem. 584 -Jestem ostrozny - rzekl wreszcie.-Pojecia nie masz, jak zachowac ostroznosc! - biadala Pustka. - Nie bedziesz nawet podejrzewal, ze zboczyles z drogi, poki sie nie zgubisz! - Porzucila dzielenie miesa i nie dala blaznowi spokoju, az sie zgodzil na ponowne zabandazowanie palcow. Dopiawszy swego, wybrala sie uzupelnic zapasy opalu, zabierajac ze soba piesniarke. Wilk podniosl sie-, steknal glucho i takze poszedl z nimi. Krolowa Ketriken wprowadzila malzonka do namiotu. Po krotkiej chwili ukazala sie znowu i poszla po swoje poslanie. Pochwycila moje ukradkowe spojrzenie. Speszylem sie, a ona rzekla zwyczajnie: -Bastardzie, wzielam twoje dlugie rekawice. - I zniknela w mniejszym namiocie. Trefnis i ja patrzylismy wszedzie, tylko niejeden na drugiego. Nie wiedzielismy, co zrobic z oczyma. Wrocilem do dzielenia zdobyczy. Zaczynalem juz miec tego dosyc. Ogarnialo mnie wrazenie, ze teraz czuc ja bardziej martwym zwierzeciem niz swiezym miesem, a we krwi bylem umazany po lokcie, lacznie z postrzepionymi rekawami koszuli. Ktos jednak musial to zrobic. Trefnis podszedl, przykucnal obok. -Kiedy dotknalem krola Szczerego - odezwal sie nagle - poznalem jego dusze. Przekonalem sie, ze jest monarcha, za ktorym warto podazac, czlowiekiem rownie godnym podziwu jak jego ojciec. Poznalem zamierzenia krola - dodal ciszej. - Z poczatku nie wszystko zdolalem pojac, ale dlugo myslalem i teraz juz wiem, co znaczyl moj sen o Prawdziwym. Wstrzasnal mna dreszcz, nie majacy nic wspolnego z chlodem. -Smoki to Najstarsi - ciagnal blazen cicho - ale krol Szczery nie mogl ich obudzic. Dlatego rzezbi wlasnego smoka, a kiedy skonczy, obudzi go i poleci walczyc ze szkarlatnymi okretami. Sam. Sam. Straszne slowo. Krol Szczery mial znow walczyc z wrogiem samotnie. Tyle zrozumialem. -Wszyscy Najstarsi sa smokami? - spytalem. Wrocilem pamiecia do pieknych rysunkow i utkanych obrazow przedstawiajacych Najstarszych, jakie zdarzylo mi sie widziec. Niektore przedstawialy istoty przypominajace smoki, ale... -Nie. Smoki to Najstarsi. Te rzezby w tamtym smoczym ogrodzie. To sa Najstarsi. Krol Madry potrafil ich obudzic, pozyskac dla sprawy i poprowadzic na wroga. Dzieki niemu wrocili do zycia. Teraz jednak albo spia zbyt mocno... albo moze sa martwi? Krol Szczery strawil wiele sil, na wszelkie sposoby probujac przywrocic ich do zycia. Skoro mu sie nie udalo, zdecydowal, ze stworzy wlasnego Najstarszego, ozywi go i wykorzysta do walki ze szkarlatnymi okretami. Siedzialem kompletnie ogluszony. Pomyslalem o Rozumieniu pulsujacym w rzezbach. Z naglym przerazeniem przypomnialem sobie wykuty w kamieniu 585 gniew dziewczyny siedzacej na smoku, tutaj, w tym kamieniolomie. Zywy kamien. Schwytany w pulapke i na zawsze przykuty do miejsca. Zadrzalem. Przeciez to inna forma ciemnicy!-Jak to sie dzieje? Trefnis pokrecil glowa. -Nie wiem. Wydaje mi sie, ze i krol Szczery tego nie wie. Bladzi po omacku. Nadaje kamieniowi ksztalt i powierza mu swoje wspomnienia. Gdy skonczy, smok przebudzi sie do zycia. Tak przypuszczam. -Czy ty wiesz, co mowisz? Skala ozyje i ruszy bronic Krolestwa Szesciu Ksiestw przed szkarlatnymi okretami! A co z wojskami ksiecia Wladczego, nekajacymi Krolestwo Gorskie? Czy ten smok przegoni takze i tego wroga? - Zaczynal mnie ogarniac gniew. - Po co przeszlismy taka dluga droge? Zeby sie raczyc bajaniem, w ktore nawet dziecko by nie uwierzylo? Popatrzyl na mnie urazony. -Mozesz wierzyc lub nie, jak wolisz, ale ja wiem, ze krol Szczery w to wierzy. O ile sie nie myle, Pustka wierzy takze. Inaczej dlaczego by nalegala, bysmy zostali tutaj i pomogli krolowi Szczeremu skonczyc smoka? Zamyslilem sie. -Opowiedz mi - poprosilem wreszcie - co pamietasz ze snu o smoku Prawdziwego? Rozlozyl bezradnie rece. -Tylko ogolne wrazenie. Bylem pelen zycia i radosny, bo nie tylko oznajmialem przybycie smoka Prawdziwego, ale tez mialem na nim leciec. Chyba bylem zakochany. - Umilkl na chwile. - Nie moge sobie przypomniec, czy kochalem Prawdziwego, czy jego smoka. Jakos mi sie oni mieszali... Przypominanie snow jest trudne. Trzeba je chwytac zaraz po przebudzeniu i szybko sobie przepowiadac, zeby utrwalic szczegoly. W przeciwnym razie predko blakna. -Czy w twoim snie smok z kamienia potrafil latac? -Obwieszczalem o przybyciu smoka i wiem, ze mialem nim leciec, ale go nie widzialem. -Wiec moze ten sen nie ma nic wspolnego z dzielem krola Szczerego. Moze dotyczyl zywych smokow, z krwi i kosci. Przyjrzal mi sie z zaciekawieniem. -Ty nie wierzysz w prawdziwe smoki? -Nigdy zadnego nie widzialem. -A w dawnym miescie? -To byla wizja innego czasu. Wyciagnal blade dlonie do ognia. -Mysle, ze sa podobne do mnie. Rzadko spotykane, ale prawdziwe. Zreszta gdyby nie istnialy smoki z krwi i kosci, skad wzialby sie pomysl na tamte rzezby? Pokrecilem glowa. 586 -Ta rozmowa prowadzi donikad. Dosyc mam zagadek i domyslow. Chce znac prawde. Chce wiedziec, po co tutaj przyszlismy i co powinnismy zrobic.Na to blazen nie znal odpowiedzi. Gdy Pustka i Wilga wrocily z opalem, pomogl mi rozpalic wiekszy ogien i porozkladac mieso tak, zeby w goracu wytapial sie z niego tluszcz. Reszte zapasow uzylismy na skorze lochy. Zostalo tez sporo smakowitych resztek, wiec Slepun, choc niedawno nazarl sie do przesytu, przystapil do ogryzania kosci. Kilka razy zagadywalem Pustke, ale ona ciagle zmieniala temat i bez ustanku przypominala mi, ze teraz musze znacznie bardziej uwazac na trefnisia. Trzeba go chronic nie tylko przed kregiem Mocy ksiecia Wladczego, ale tez przed pokusa Mocy, jaka znajdowal w przedmiotach. W kazdej chwili mogl zbladzic myslami. Z tego powodu staruszka kazala nam razem stac na warcie. Oznajmila tez, ze blazen moze spac wylacznie na plecach, z wyciagnieta reka i dlonia obrocona ku gorze, zeby posrebrzone palce niczego nie dotykaly. Poniewaz trefnis zazwyczaj spal zwiniety w klebek, bardzo mu byla ta decyzja nie w smak, lecz w koncu wszyscy jakos ulozylismy sie na noc. Mialem przejac warte dopiero tuz przed switem. Nie nadeszla jeszcze moja kolej, gdy poczulem na policzku szturchniecie zimnym wilczym nosem. -Co jest? - zapytalem sennie. "Krolowa Ketriken idzie sama i placze". Watpilem, by pragnela mojego towarzystwa. Nie powinna jednak byc sama. Podnioslem sie bezszelestnie i za wilkiem wyszedlem z namiotu. Przy ognisku siedziala Pustka. Z ponura mina pilnowala piekacego sie miesa. Z pewnoscia musiala widziec krolowa, wiec nie mialem powodu niczego przed nia ukrywac. -Ide do krolowej. -To chyba dobry pomysl - rzekla cicho. - Powiedziala mi, ze chce obejrzec smoka, ale nie ma jej juz dosc dlugo. Nie trzeba bylo wiecej slow. Poszedlem za Slepunem, ktory poprowadzil mnie bez wahania, wcale nie w strone smoka krola Szczerego, lecz z powrotem przez kamieniolom. Ksiezyc dawal tej nocy niewiele swiatla, a i ono zdawalo sie wsiakac w smoliste skaly. Cienie podkradaly sie ze wszystkich stron, mamiac wzrok. Poniewaz musialem uwazac, gdzie stawiam stopy, zdawalo mi sie, ze ide bardzo dlugo. W pewnym momencie zdalem sobie sprawe, ze zdazamy w strone czarnego filaru. Az dostalem gesiej skorki, ale krolowa odnalezlismy wczesniej. Stala bez ruchu, sama podobna do kamienia, przy dziewczynie na smoku. Wspiela sie na kamienne podwyzszenie wiezace smoka podniosla reke i polozyla dlon na nodze mlodej kobiety. W zwodniczym swietle ksiezyca mozna bylo odniesc wrazenie, ze kamienne oczy dziewczyny spogladaja na krolowa. Blask miesiaca posrebrzyl twarda lze i odbil sie od kropelki na twarzy zywej kobiety. Slepun lekko wskoczyl na kamienny blok, z cichutkim piskiem przytulil leb do uda pani Ketriken. 587 -Ciii... - rzekla lagodnie. - Slyszysz jej placz? Ja slysze.Nie watpilem w to wcale, gdyz czulem, jak krolowa siega Rozumieniem, silniej niz kiedykolwiek dotad. -Pani... - odezwalem sie cicho. Drgnela, zaslonila dlonia usta. -Wybacz mi, pani. Nie zamierzalem cie przestraszyc. Czemu przyszlas tutaj sama? Pustka kaze nam nadal obawiac sie kregu Mocy, zwlaszcza w poblizu czarnej kolumny. -Zawsze jestem sama - usmiechnela sie z gorycza. - Krag Mocy nie moze mi zrobic nic gorszego, niz sama sobie uczynilam. -Sadzisz tak, pani, gdyz nie znasz ich tak dobrze jak ja. Prosze cie, krolowo, zechciej wrocic ze mna do obozu. Poruszyla sie, myslalem, ze zejdzie z podwyzszenia. A ona usiadla, opierajac sie o smoka. Zmyslem Rozumienia odbieralem udreke krolowej - echo uczuc dziewczyny na smoku. -Chcialam tylko polozyc sie obok niego - rzekla smutno. - Przytulic sie. I byc przytulona. Powiedzial, ze nie moze mnie dotknac. Ze nie osmieli sie dotknac zadnej istoty procz smoka. - Odwrocila twarz. - Nawet z rekoma w rekawicach nie chcial mnie dotknac. Wszedlem na podwyzszenie, ujalem ja za ramiona. -Gdyby tylko mogl, zrobilby to na pewno. Gdyby tylko mogl. Ukryla twarz w dloniach. -Wy... - przedarlo sie przez szloch. - I ta wasza Moc. Tak swobodnie mowisz o jego uczuciach. O milosci. Ale ja... ja nie mam tej magii. Ja jestem tylko... Bastardzie, ja musze to wiedziec! Musze czuc jego ramiona, musze go miec blisko przy sobie. Jak inaczej mam wierzyc, ze mnie kocha? Jak mam powiedziec, ze ja go kocham? Zawiodlam tak bardzo... Jak mam uwierzyc... Jesli nie chce nawet... Przyciagnalem ja do siebie, przygarnalem jej glowe do swego ramienia. -Kocha cie, pani - powiedzialem. - Kocha. Tylko ze los zlozyl na wasze barki ogromne brzemie. Musicie je udzwignac. -Poswiecenie - tchnela najcichszym z szeptow, a ja nie wiedzialem, czy wspomniala swe dziecie, czy nazwala los. Plakala, a ja trzymalem ja w objeciu, gladzac po wlosach i opowiadajac, jak pewnego dnia wszystko sie dobrze ulozy, kiedy niespokojne czasy sie skoncza, gdy beda zyli razem, beda wychowywali dzieci, w kraju wolnym od szkarlatnych okretow, pychy i zarozumialosci ksiecia Wladczego. Po jakims czasie lkanie ucichlo, a ja zdalem sobie sprawe, ze w rownej mierze dzieki pocieszajacym slowom, jak i Rozumieniu. Siegalismy do niej obaj z wilkiem. Delikatniej niz Moca, cieplej i naturalniej, kolysalem pania Ketriken w ramionach i w sercu. Slepun przyciskal sie do niej, zapewniajac, ze bedzie jej strzegl, ze jego zdobycz bedzie zawsze jej 588 zdobycza, ze nie musi sie obawiac niczego, co ma zeby, bo jestesmy stadem i zawsze stadem bedziemy.W ktoryms momencie zaczerpnela ostatni drzacy oddech i odsunela sie ode mnie. Otarla dlonia wilgotne policzki. -Och, Bastardzie - westchnela smutno. I to wszystko. Dotknelo mnie przykre uczucie straty. Az zadrzalem, gdy sobie uswiadomilem jego zrodlo - to dziewczyna na smoku, ktora w naszej bliskosci zaznala krotkiego ukojenia, teraz cierpiala podwojnie. Zamierzalem zeskoczyc z podwyzszenia lekko, a omal nie upadlem. Dziwne, lecz uczucia kamiennej dziewczyny pozbawily mnie sil. Przerazilem sie, lecz nie dalem nic po sobie poznac i w milczeniu ruszylem z krolowa do obozu. Dotarlismy akurat na czas, by zwolnic Pustke ze strazy. Obie kobiety weszly do namiotu, obiecujac zbudzic trefnisia, a wilk rzucil mi przepraszajace spojrzenie i zniknal za krolowa. Upewnilem go, ze nie mam nic przeciwko temu. Kilka chwil pozniej pojawil sie zaspany blazen, przecierajac oczy lewa reka. Prawa trzymal podkurczona na piersi. Usiadl na kamieniu, naprzeciwko mnie. Wlasnie sprawdzalem, ktore kawalki miesa trzeba by odwrocic. Jakis czas siedzial w milczeniu, potem sie schylil, w prawa reke ujal kawalek drewna. Wiedzialem, ze powinienem go zganic, ale zamiast tego czekalem, rownie zaciekawiony jak on. Wkrotce dorzucil drewno do ognia i usiadl prosto. -Spokojne i piekne - powiedzial. - Roslo jakies czterdziesci lat, w sloncu i deszczu. Przedtem zrodzilo sie jako owoc innego drzewa. I tak nic prowadzi wstecz przez cale wieki. Wiem juz, ze nie musze sie obawiac natury, tylko przedmiotow stworzonych przez czlowieka. Ich losy sa bardzo zawile. Za to dotyk drzew jest mily. -Pustka uprzedzala, ze nie powinienes dotykac niczego zywego. -Pustka nie musi z tym zyc. W przeciwienstwie do mnie. Powinienem sie przekonac, w jakich granicach wolno mi sie poruszac. Im szybciej sie dowiem, co moge robic prawa reka, tym lepiej. - Skrzywil sie znaczaco i uczynil gest w kierunku dolnych partii ciala. Pokrecilem glowa z niesmakiem, ale nie moglem powstrzymac smiechu. On tez sie rozesmial. -Nie masz pojecia - odezwal sie spokojniej - ile dla mnie znaczy, ze wciaz moge cie rozsmieszyc. Jesli potrafie rozsmieszyc ciebie, moge sie smiac sam. -Zdumiewa mnie, ze w ogole miewasz jeszcze ochote na zarty - odparlem. -Jesli masz do wyboru smiech lub placz, zawsze lepiej sie smiac. Slyszalem, jak wczesniej wychodziles z namiotu - zmienil nagle temat. - Potem... czulem troche z tego, co sie dzialo. Dokad poszedles? Wielu spraw nie rozumiem. Zamyslilem sie. 589 -Przypuszczam, ze nasza wiez Moca nie slabnie, lecz staje sie coraz silniejsza. To chyba nic dobrego.-Nie ma juz kozika. Skonczyl sie dwa dni temu. Czy to dobrze, czy zle, nic nie poradzisz. Teraz mi opowiedz, co sie stalo. Sprobowalem mu wszystko wytlumaczyc. Czesto przerywal mi pytaniami, a na wiekszosc z nich nie potrafilem odpowiedziec. Gdy w koncu zdecydowal, ze pojal zdarzenie na tyle, na ile mozna je bylo oddac slowami, usmiechnal sie kacikiem ust. -Chodzmy obejrzec dziewczyne na smoku. -Dlaczego ja? - spytalem podejrzliwe. W odpowiedzi tylko uniosl brew i machnal posrebrzonymi palcami. -Nie - odparlem zwiezle. -Strach cie oblecial? -Jestesmy na warcie - rzeklem powaznie. -No to pojdziemy jutro. -Blaznie, badz rozsadny. Kto wie, czym to sie moze skonczyc? -Ja nie. I wlasnie dlatego chce to zrobic. Zreszta kto wymaga od blazna rozsadku? -Nic z tego. -Bede musial pojsc sam - westchnal z udawana rozpacza. Nie chwycilem przynety. -Co wiesz o Pustce, czego nie wiem ja? - zapytal po chwili. Popatrzylem na niego z roztargnieniem. -Jest tego mniej wiecej tyle samo, ile wiem o tobie ja, a ona nie. -Dobrze powiedziane - przyznal. - Te slowa moglyby wyjsc z moich ust. Zastanawiales sie moze, dlaczego krag Mocy nie probowal nas atakowac ponownie? - zapytal. -Czy dzisiaj bedziesz zadawal tylko obcesowe pytania? -Ostatnimi czasy innych nie mam. -Osmielam sie miec nadzieje, ze smierc Bystrego ich oslabila. Utrata jednego z czlonkow kregu musi byc ogromnym wstrzasem, zapewne porownywalnym ze strata towarzysza w Rozumieniu. -A czego sie boisz? - naciskal trefnis. Staralem sie nie zadawac sobie tego pytania. -Czego sie boje? Najgorszego, oczywiscie. Ze szykuja na nas potezniejsza sile, ktora pokonaja krola Szczerego. Ze zastawiaja pulapke. - Zamilklem na dlugi czas. - Ze wykorzystaja Moc, by odnalezc Sikorke - powiedzialem wreszcie. Balem sie o tym myslec, a co dopiero mowic. -Nie mozesz jakos przeslac ostrzezenia Moca? Jakbym nie myslal o tym setki tysiecy razy. 590 -Musialbym ja wtedy zdradzic. Zreszta nigdy nie udalo mi sie Moca dosiegnac Brusa. Czasami widze ich oboje, ale nie sa swiadomi mojej obecnosci. Obawiam sie, ze wystarczy, bym tylko sprobowal wyslac do nich Moc, a odslonilbym ich przed kregiem. Ksiaze Wladczy moze o Sikorce wiedziec, ale nie ma pojecia, gdzie jej szukac. Powiedziales mi, ze sam Ciern nie zna jej kryjowki. Ksiaze Wladczy ma i tak sporo zajecia dla swojego wojska. Z Kupieckiego Brodu daleko do Koziej Twierdzy, w dodatku na wybrzezu wojna. Z pewnoscia nie bedzie posylal zoldakow na poszukiwanie jednej dziewczyny.-Jednej dziewczyny i potomka Przezornych - przypomnial mi trefnis powaznie. - Bastardzie, nie mowie o tym, by cie martwic, lecz zeby cie przestrzec. Poznalem uczucia tego czlowieka wzgledem ciebie. Tamtej nocy, kiedy mnie dopadli... - zapatrzyl sie w dal. - Ze wszystkich sil probowalem zapomniec... Jesli powracam do tych wspomnien, pala mnie zywym ogniem, dzialaja niczym trucizna, od ktorej nie sposob sie uwolnic. Czulem w sobie jestestwo ksiecia Wladczego. Jest w nim tyle nienawisci do ciebie, co robakow w zgnilym miesie. - Obrzydzenie zdjelo go na mysl o tamtym przezyciu. - Ten czlowiek jest szalony. Przypisuje ci wszelkie zle zamiary, jakie potrafi wymyslic. Na twoje Rozumienie patrzy ze wstretem i strachem. Nie potrafi pojac, ze pomagasz krolowi Szczeremu; w jego przekonaniu od przybycia do Koziej Twierdzy masz tylko jeden cel: szkodzic jemu. Jego zdaniem obaj z krolem Szczerym pojawiliscie sie w gorach nie po to, by obudzic Najstarszych i obronic Krolestwo Szesciu Ksiestw, ale zeby odnalezc jakis skarb Mocy lub tajemna sile, ktora wykorzystacie przeciwko niemu. Zyje w przekonaniu, ze nie ma wyboru, ze musi byc pierwszy, odnalezc to, czego wy szukacie, i obrocic magie przeciwko wam. Temu celowi poswieca wszystkie swoje srodki i cala sile. - Oczy trefnisia byly oczyma czlowieka, ktory opowiada o przebytych torturach. Na przedramionach mial gesia skorke. Sluchalem go z rosnacym przerazeniem, pomieszanym z niedowierzaniem. -Dlaczego nie mowiles mi o tym wczesniej? - spytalem cicho, gdy zrobil przerwe na zlapanie oddechu. Odwrocil ode mnie wzrok. -To nie sa mile wspomnienia. - Ledwie dostrzegalnie drzal. - Tkwia w moim umysle jak drzazgi, podobne sa do zlosliwych dzieci, ktore niszcza wszystko w zasiegu reki. Niczego nie moge przed nimi uchronic, ale nie ja jestem obiektem ich wscieklosci. Mnie traktuja jak psa. Byli na mnie rozezleni w momencie, gdy odkryli, ze nie jestem toba. Prawie mnie z tego powodu zniszczyli, ale doszli do wniosku, ze moga ten stan wykorzystac przeciwko tobie. - Od-kaszlnal. - Gdyby nie to uderzenie Moca... Czulem sie prawie jak Ciern, gdy przemowilem lagodnie: -Teraz ja zwroce te sile przeciwko nim. Nie mogli cie uwiezic, nie odslaniajac ci siebie. Prosze, na ile tylko zdolasz, siegnij do tamtej chwili l opowiedz mi o wszystkim, co sobie przypominasz. 591 -Nie prosilbys o to, gdybys wiedzial, o co prosisz.Mial racje, ale tego nie powiedzialem. Pozwolilem, by w ciszy przemyslal moja prosbe. Swit powlokl niebo szaroscia. Obszedlem oboz, a kiedy wrocilem, trefnis odezwal sie znowu. -Istnieja ksiegi traktujace o Mocy, o ktorych nic nie wiedzieliscie. Ksiegi i zwoje, ktore Konsyliarz zabral z komnat umierajacej Troskliwej. Zawieraja one tajniki wiedzy przeznaczone dla mistrza Mocy, niektore byly nawet opieczetowane i zamkniete w przemyslny sposob. Konsyliarz mial wiele lat na otwarcie tych zamkow. Takie zamkniecia tylko uczciwym ludziom pomagaja pozostac uczciwymi. Konsyliarz znalazl w ksiegach wiele zapisow, ktorych nie rozumial. Niestety, mial takze zwoje, na ktorych spisano imiona ludzi ksztalconych w uzywaniu Mocy. Odszukiwal ich i wypytywal. Potem rozprawial sie z nimi, zeby juz nikt nie mogl im zadac tych samych pytan. Wiele sie nauczyl. Dowiedzial sie, jak czlowiek moze sobie zapewnic dlugie zycie w dobrym zdrowiu albo jak zadawac Moca bol, nawet nie dotykajac czlowieka. W najstarszych zwojach odnalazl wzmianki o istnieniu ogromnego skarbu, czekajacego w gorach na czlowieka obdarzonego silnym talentem do wladania krolewska magia. Gdyby ksiaze Wladczy zdolal objac we wladanie Krolestwo Gorskie, zdobylby nieograniczona wladze. Dlatego wlasnie corke gorskiego wladcy wybral na malzonke dla starszego brata. Nie zamierzal dopuscic do malzenstwa. Planowal po smierci narzeczonego sam pojac za zone gorska dziedziczke. A zwlaszcza przejac jej posag. -Niezupelnie rozumiem - odezwalem sie cicho. - Krolestwo Gorskie ma kamienie szlachetne, futra i... -Nie, nie - trefnis potrzasnal glowa. - Nie o to chodzi. Konsyliarz nie odslonil przed ksieciem Wladczym calej tajemnicy, gdyz wowczas nie mialby zadnego wplywu na przyrodniego brata. Mozesz jednak byc pewien, ze po smierci mistrza Mocy ksiaze Wladczy natychmiast przejal wszystkie te zwoje oraz ksiegi i zasiadl do studiow. Nie jest biegly w dawnych jezykach, lecz obawial sie prosic o pomoc, by inni pierwsi nie odkryli sekretu. W koncu do niego dotarl, a gdy sie to stalo, przerazil sie nie na zarty, gdyz zdazyl juz spiesznie wyprawic ksiecia Szczerego na samobojcza wyprawe w jakiejs szalonej sprawie. Dotarlo do niego nareszcie, ze potega, ktorej dla niego szukal Konsyliarz, oparta byla na sile Najstarszych. Innymi slowy, ksiaze Szczery zamierzal wraz z toba zagarnac ja dla siebie. Jak smial siegac po skarby, ktorych jego brat od tak dawna poszukiwal! Jak mial czelnosc zrobic z niego glupca? - Blazen usmiechnal sie niewesolo. - Ksiaze Wladczy jest calkowicie przekonany, ze prawo do panowania nad Najstarszymi nalezy mu sie z urodzenia. Ty chcesz go tego prawa pozbawic. Wierzy, ze musi cie zabic, by uczynic zadosc sprawiedliwosci. Siedzialem i smutno kiwalem glowa. Wszystko pasowalo. Kazdy fragment ukladanki odnalazl swoje miejsce. Pojalem wszystkie motywy dzialania ksiecia Wladczego i ujrzalem przerazajacy obraz. Wiedzialem, ze najmlodszy ksiaze jest 592 czlowiekiem pysznym i zadnym wladzy. Wiedzialem takze, ze boi sie i podejrzewa kazdego, nad kim nie ma wladania. Przedstawialem dla niego podwojne zagrozenie: nie dosc, ze bylem rywalem w uczuciach do jego ojca, to jeszcze dysponowalem przedziwna magia Rozumienia, ktorej nie potrafil pojac ani zniszczyc. Dla ksiecia Wladczego ludzie byli albo narzedziem, albo zagrozeniem. Wszelkie zagrozenie trzeba usunac.Prawdopodobnie nigdy nie przyszlo mu do glowy, ze ja najgorecej pragnalem, by mnie zwyczajnie zostawil w spokoju. 36. TAJEMNICE PUSTKI Nie sposob znalezc wzmianki o tym, kto wzniosl Kamienie Swiadkow nieopodal Koziej Twierdzy. Zapewne sa one starsze od samego zamku. Przypisywana im tajemna moc zdaje sie miec niewiele wspolnego z kultem Edy czy Ela, lecz lud wierzy w nia rownie zarliwie, jak w tych bogow. Nawet czlowiek, ktory zaprzecza istnieniu jakichkolwiek bogow, zawaha sie przed zlozeniem falszywej przysiegi przed Kamieniami Swiadkow. Stoja te kamienie na wzgorzu, czarne i naruszone zebem czasu. Jesli kiedykolwiek nosily jakies oznaczenia lub napisy, zostaly zatarte przez wiatr i wode. * * * Tego ranka pierwszy obudzil sie krol Szczery. Na niepewnych nogach wyszedl z namiotu, gdy pierwszy blask dnia zaczynal przywracac swiatu barwy.-Moj smok! - krzyknal, mruzac oczy przed slonecznym blaskiem. - Moj smok! - Jakby sie spodziewal, ze kamien mogl zniknac. Nawet gdy go zapewnilem, ze smokowi nic sie nie stalo, zachowywal sie niczym rozpieszczone dziecko i nalegal, by podjac prace natychmiast. Z ogromnym trudem przekonalem go do wypicia kubka herbaty z pokrzywy i miety oraz do zjedzenia troche miesa, wolno opiekanego na zaostrzonych patykach. Krol Szczery nie czekal, az sie zagotuje owsianka, odszedl od ogniska z miesem w jednej, a mieczem w drugiej dloni. Nie wspomnial slowem o krolowej Ketriken. Wkrotce dalo sie slyszec niezmordowane skrobanie czubka miecza po marmurze. Cien ksiecia Szczerego, ktory dostrzeglem poprzedniego wieczoru, ulecial z nastaniem ranka. Dziwne mi sie wydalo witanie nowego dnia nie polaczone z pakowaniem bagazy i zwijaniem obozu. Wszyscy mielismy zwarzone humory. Krolowa Ketriken, z zapuchnietymi oczyma, byla bardzo cicha, Pustka nadasana i zamknieta w sobie, wilk ciagle jeszcze trawil mieso pozarte poprzedniego dnia i chcial jedynie 594 spac. Wilga zdawala sie zla na wszystkich, jakby to byla nasza wina, ze wyprawa zakonczyla sie takim rozczarowaniem.Po jedzeniu piesniarka oznajmila, ze idzie sie zajac laziakami i zrobic pranie w strumieniu znalezionym przez blazna. Pustka gderliwie zgodzila sie isc z nia, dla bezpieczenstwa, choc oczy jej same wedrowaly do smoka krola Szczerego. Pani Ketriken takze sie podniosla i zatopila w ponurej obserwacji swojego malzonka, wladcy Krolestwa Szesciu Ksiestw, dlubiacego w czarnym kamieniu. Ja dolozylem do ognia, zdjalem znad plomieni upieczone mieso i przygotowalem nastepna porcje. -Chodzmy. - Blazen tylko czekal, az skoncze. -Dokad? - zapytalem, myslac tesknie o drzemce. -Do dziewczyny na smoku - przypomnial mi. Ruszyl niecierpliwie, nawet sie nie ogladajac, czy za nim ide. -Moim zdaniem to blazenada! - zawolalem za nim. -Jak najbardziej - odparl z szerokim usmiechem i wiecej sie nie odezwal, poki nie dotarlismy do ogromnej rzezby. Dziewczyna na smoku wygladala tego ranka spokojniej, ale moze po prostu zdazylem sie przyzwyczaic do uwiezionego niepokoju Rozumienia, jaki tu wyczuwalem. Trefnis, nie znajac wahania, natychmiast sie wspial na postument. Poszedlem w jego slady, odrobine wolniej. -Dzisiaj wyglada jakos inaczej - odezwalem sie cicho. -Dlaczego? -Sam nie wiem. - Przygladalem sie pochylonej glowie, kamiennym lzom zastyglym na policzkach. - Ty nie masz takiego wrazenia? -Nie przygladalem sie wczoraj. - Teraz, gdy bylismy na miejscu, zarty trefnisia gdzies ulecialy. Bardzo ostroznie polozylem dlon na grzbiecie smoka. Poszczegolne luski byly oddane z tak niewiarygodna dokladnoscia, ksztalt ciala zdawal sie tak naturalny, ze spodziewalem sie, iz poruszy je drgnienie oddechu. To byl zimny, twardy kamien. Zebralem sie na odwage i wreszcie ku niemu siegnalem. W niczym to nie przypominalo zadnego innego siegania Rozumieniem. Wyczulem zycie, uwiezione i zrozpaczone. Przez chwile mi umykalo, potem, gdy pchnalem sie ku niemu, wyszlo mi naprzeciw. Szukalo powiewu wiatru na skorze, cieplego pulsowania krwi, och, zapachow letniego dnia, dotyku ubrania i wszystkiego, co stanowi zycie, za ktorym tak bardzo tesknilo. Cofnalem reke, przestraszony intensywnoscia wiezi. Chyba sie podswiadomie obawialem, ze mogloby mnie to istnienie w siebie wciagnac na wieki. -Dziwne - wyszeptal trefnis. Polaczony ze mna Moca, odbieral echo moich przezyc. Spojrzal mi w oczy i zatrzymal wzrok na dluzsza chwile. Wreszcie wyciagnal w strone dziewczyny jeden posrebrzony palec. 595 -Nie powinnismy tego robic - powiedzialem, ale w moich slowach nie bylo wielkiego przekonania.Drobna postac, siedzaca okrakiem na smoku, ubrana byla w kaftan bez rekawow i waskie spodnie, na nogach miala sandaly. Trefnis dotknal palcem jej przedramienia. W kamieniolomie buchnal krzyk bolu i gniewu, niesiony krolewska magia. Blazen spadl z podwyzszenia, glucho uderzyl plecami o kamienie na ziemi. Pozostal tak, bez zmyslow. Pode mna ugiely sie kolana, osunalem sie obok smoka. Rozpetala sie burza Rozumienia, tak wielka, ze bylem pewien, iz smok stratuje mnie niczym rozszalaly rumak. Instynktownie skulilem sie, ochraniajac ramionami glowe. Wszystko to trwalo jedna krotka chwile, a przeciez echo krzyku zdawalo sie powracac spomiedzy gladkich czarnych scian kamieniolomu przez cala wiecznosc. Drzacy, zsunalem sie z piedestalu, by jakos pomoc trefnisiowi. Wlasnie wtedy dopadl mnie Slepun. "Co to bylo? Kto nam grozi?" Kleczalem przy trefnisiu. Uderzyl sie w glowe, krew splywala na czarne kamienie, a jednak wiedzialem, ze nie dlatego stracil przytomnosc. -Mowilem, ze nie powinnismy byli tego robic. Dlaczego cie nie powstrzymalem? - zapytalem milczacego trefnisia, podnoszac go, by zaniesc do obozu. -Bo wiekszy z ciebie blazen niz z niego. A ja jestem glupsza od was obu, skoro zaufalam waszemu rozsadkowi. Co on zrobil? - nadbiegla Pustka, dyszac z pospiechu. -Dotknal dziewczyny na smoku. Palcem naznaczonym Moca. Mowiac to, podnioslem wzrok na rzezbe. Ku swemu przerazeniu zobaczylem na przedramieniu dziewczyny blyszczacy srebrem odcisk okolony purpura. Pustka powiodla spojrzeniem za moim wzrokiem. Gwaltownie wciagnela powietrze. Obrocila sie do mnie, unoszac sekata reke, jak gdyby miala zamiar mnie uderzyc. Zacisnela dlon w drzaca piesc i opuscila z wysilkiem. -Nie dosyc, ze na wiecznosc jest uwieziona w kamieniu, samotna, pozbawiona wszystkiego, co kochala? Wy dwaj musicie jeszcze sprawiac jej bol! Jak mozecie byc tak podli? -Nie chcielismy jej skrzywdzic. Nie wiedzielismy... -Niewiedza zawsze jest wymowka okrutnych glupcow! - warknela. Nagle i mnie ogarnal gniew. -Przestan mnie karcic za niewiedze, kobieto, skoro sama odmawialas mi wszelkiego poznania. Dajesz mgliste wskazowki i ostrzezenia, mamisz zlowieszczymi slowami, lecz nie chcesz zdradzic nic, co by nam pomoglo. A gdy popelniamy bledy, szydzisz z nas i powtarzasz, ze powinnismy byli byc madrzejsi. Jakim sposobem? Jak mamy zdobyc madrosc, jesli ten, kto ja posiadl, nie chce sie nia dzielic z innymi? 596 Trefnis poruszyl sie lekko. Wilk obwachal bezwladna dlon blazna i zaskomlal cicho."Ostroznie! Nie dotknij jego palcow". "Co mu sie stalo?" "Nie wiem". -Nic nie wiem - powiedzialem glosno, tonem przepelnionym gorycza. - Bladze jak slepiec, raniac wszystkich, ktorzy sa mi drodzy. -Musze byc ostrozna! - krzyknela Pustka. - Co sie stanie, jesli jakies moje slowo wytraci was z kolein przeznaczenia? Co sie wowczas stanie ze wszystkimi przepowiedniami? Musisz decydowac sam, katalizatorze. Trefnis otworzyl oczy, popatrzyl na mnie wzrokiem bez wyrazu. Potem znowu opuscil powieki i wsparl glowe na moim ramieniu. Zaczynal mi ciazyc. Musialem zbadac, co mu sie stalo. Przycisnalem go do siebie mocniej. Za Pustka wkrotce pojawila sie Wilga, z nareczem mokrego prania. Wstalem i ruszylem do obozu. -Moze jestes tu dlatego - rzucilem jeszcze przez ramie - ze masz do odegrania swoja role. Moze powinnas dzielic sie z nami wiedza, zebysmy mogli wypelnic wszystkie te twoje nieszczesne proroctwa. Moze milczac, dzialasz im wbrew. - Odwrocilem sie, by ostatnie slowa cisnac jej w twarz. - Moim zdaniem, przyczyna twojego milczenia lezy w tobie. Czegos sie wstydzisz! Z pewnym trudem, jednak ukrylem wlasny wstyd, ze przemowilem do niej gniewnymi slowami. Zyskalem sile do realizacji zupelnie nowego celu. Zdecydowalem, ze bede wymagal od innych, by zachowywali sie zgodnie z moimi oczekiwaniami. To dziecinne postanowienie niejeden raz wpedzilo mnie w klopoty, ale gdy juz je powzialem, gniew nie pozwolil mi sie od niego uwolnic. Zanioslem trefnisia do wiekszego namiotu i ulozylem na poslaniu. Postrzepiony rekaw koszuli zmoczylem w zimnej wodzie i przylozylem blaznowi zimny kompres na potylice. Gdy krwawienie ustalo, przyjrzalem sie ranie z bliska. Rozciecie nie bylo dlugie, ale pod nim rosl spory guz. Nadal jednak mialem wrazenie, ze nie od tego uderzenia w glowe trefnis zemdlal. -Blaznie... - odezwalem sie cicho. - Blaznie - powtorzylem glosniej, ochlapujac mu twarz woda. Odzyskal przytomnosc, bo otworzyl oczy. - Blaznie, co sie z toba dzieje? -Wszystko bedzie dobrze - rzekl slabo. - Miales racje. Nie powinienem byl jej dotykac. Niestety, dotknalem. I juz nigdy nie bede potrafil tego zapomniec. -Opowiedz mi o tym. Pokrecil glowa. -Jeszcze nie moge. Zerwalem sie na rowne nogi, wyrznalem glowa w namiot, o malo go nie zwalilem. 597 -Nikt tutaj nie ma ochoty o niczym mowic! - krzyknalem rozzloszczony. - Ja odwrotnie. Zamierzam mowic o wszystkim.Zostawilem trefnisia oslupialego ze zdumienia. Nie mam pewnosci, czy byl bardziej rozbawiony, czy przestraszony. Nic mnie to nie obchodzilo. Wymasze-rowalem z namiotu, wkroczylem po stosie kamiennych okruchow na piedestal, gdzie krol Szczery rzezbil smoka. Regularne drapanie mieczem po marmurze zgrzytalo mi po duszy. Krolowa Ketriken siedziala obok malzonka, oczy miala zupelnie puste, milczala. Zadne z nich nie zwrocilo na mnie najmniejszej uwagi. Zatrzymalem sie na chwile, by uspokoic oddech. Odgarnalem wlosy z twarzy, na nowo zwiazalem w zolnierski kucyk, otrzepalem spodnie, obciagnalem brudne strzepy koszuli. Uczynilem trzy kroki naprzod. Moj oficjalny poklon skierowany byl takze do krolowej Ketriken. -Panie moj, krolu Szczery. Pani moja, krolowo Ketriken. Przyszedlem przedstawic krolowi raport. Jesli wasze wysokosci zezwola. Spodziewalem sie, ze oboje mnie zignoruja. A jednak krol skrobnal kamien jeszcze dwa razy i przestal. Obejrzal sie na mnie przez ramie. -Raportuj, Bastardzie Rycerski. Nie przerwe pracy, ale bede sluchal. - W jego slowach pobrzmiewala powaga i uprzejmosc. Dodaly mi odwagi. Krolowa Ketriken usiadla prosciej. Odgarnela wlosy z oczu, skinieniem glowy udzielila mi swego pozwolenia. Wzialem gleboki oddech i zaczalem opowiadac, tak jak zostalem wyuczony, o wszystkim, co widzialem lub co zrobilem od czasu wizyty w zrujnowanym miescie. W ktoryms momencie mego opowiadania skrobanie miecza zaczelo zwalniac rytm, a z czasem zamarlo. Krol Szczery usiadl w zamysleniu obok pani Ketriken. Niewiele brakowalo, a bylby ujal jej dlon, lecz w pore sie powstrzymal i zlozyl rece przed soba. Krolowa dostrzegla ten nieznaczny gest i przysunela sie do meza. Siedzieli tak obok siebie, para monarchow w lachmanach, na tronie z zimnej skaly, z kamiennym smokiem za plecami - i sluchali mojego raportu. Jeden po drugim sciagneli pozostali. Najpierw wilk, potem trefnis i Wilga, w koncu nawet stara Pustka zajela miejsce za mna, w polokregu. Gdy zaschlo mi w gardle i zaczalem chrypiec, krolowa gestem dloni poslala Wilge po wode. Piesniarka wrocila z herbata oraz miesem dla wszystkich. Ja pociagnalem tylko lyczek i opowiadalem dalej, a oni sie pozywiali, zgromadzeni dokola. Trzymalem sie swego postanowienia i mowilem otwarcie o wszystkim, nawet o tym, co mnie zawstydzalo. Nie skrywalem obaw, nie pomijalem blazenstw. Opowiedzialem, jak niehonorowo zabilem zolnierzy na drodze Mocy, podajac nawet imie tego jednego, ktorego rozpoznalem. Tym razem nie opuscilem nawet spostrzezen dotyczacych Rozumienia. Zupelnie otwarcie, jakbym byl z krolem Szczerym sam na sam, opowiedzialem o leku o los Sikorki i mojego dziecka, dodajac obawy, by ksiaze Wladczy ich nie znalazl i nie zamordowal, by Ciern nie zabral dziecka na tron. Zdajac ten raport, siegalem ku krolowi w kazdy mozli- 598 wy sposob: nie tylko glosem, ale tez Rozumieniem i Moca, probowalem na nowo przebudzic w nim zapomnianego czlowieka. Wiem, ze czul moje sieganie, lecz, choc czynilem co w mojej mocy, nie potrafilem uzyskac zadnej odpowiedzi.W koncu opowiedzialem, co razem z blaznem zrobilismy dziewczynie na smoku. Szukalem zmian w twarzy krola, ale ich nie dostrzeglem. Gdy powiedzialem juz wszystko, stalem przed nim w milczeniu, majac nadzieje, ze zechce mnie wypytac. Dawny ksiaze Szczery kazalby mi przebrnac przez cale opowiadanie od samego poczatku, zadajac pytania na temat kazdego kolejnego zdarzenia, ciekaw moich osadow i podejrzen, spragniony obserwacji. Ten siwowlosy stary czlowiek tylko kilka razy skinal glowa. -Krolu moj! - wykrzyknalem w desperacji. -Tak, chlopcze? -Nie chcesz mnie o nic zapytac? Patrzyl na mnie, ale ja nie mialem pewnosci, czy rzeczywiscie mnie widzi. Odchrzaknal. -Zabilem Moca Bystrego. To prawda. Od tamtego czasu nie czulem pozostalych, ale nie wierze, by i oni poniesli smierc, raczej stracilem zdolnosc wyczuwania ich Moca. Musisz byc ostrozny. Nie pojmowalem. Krol nie ma mi nic wiecej do powiedzenia? To wszystko? Mam byc ostrozny? - slowa monarchy zmrozily minie do szpiku kosci. -Nie. Jest jeszcze cos gorszego. - Zerknal na trefnisia. - Obawiam sie, ze kiedy rozmawiasz z blaznem, on slucha ciebie uszami ksiecia Wladczego. Obawiam sie, ze ksiaze Wladczy podszedl cie, przemawiajac przez blazna tamtego dnia, gdy cie wypytywal o miejsce pobytu Sikorki. Cos mnie scisnelo w gardle. Spojrzalem na trefnisia. Wygladal na urazonego. -Nie przypominam sobie... nigdy nie powiedzialem... - zaczerpnal tchu, a potem nagle przewrocil sie na bok i zemdlal. Pustka podpelzla do niego na czworakach. -Oddycha - uspokoila nas wszystkich. Krol Szczery pokiwal glowa. -Prawdopodobnie go opuscili. Tak podejrzewam, ale czy to prawda? - Przeniosl spojrzenie na mnie. Duzo mnie kosztowalo, zeby sie utrzymac na wlasnych nogach. Poczulem, kiedy uciekli z trefnisia. Poczulem to, jak nagle rozdarcie jedwabnej przedzy. Nie trzymali go mocno, ale jednak. Na tyle silnie, ze odslonilem przed nimi wszystko, co potrzebowali wiedziec, by zabic moja zone i dziecko. Na tyle, by co nocy pladrowac jego sny, kradnac z nich wszystko, co mialo dla nich jakakolwiek wartosc. Podszedlem do trefnisia. Ujalem go za nie posrebrzona reke, siegnalem ku niemu Moca. Wolno otworzyl oczy i usiadl. Jakis czas wpatrywal sie w nas nieprzy- 599 tomnie. Wreszcie wrocil do mnie spojrzeniem, naznaczonym w dymnej glebinie niezmierzonym wstydem.-"A ten, ktory go kocha najmocniej, zdradzi go najbardziej podstepnie". Moje wlasne proroctwo. Wyglosilem je w jedenastym roku zycia... Przekonalem siebie, ze chodzi o Ciernia, gdy postanowil odebrac ci dziecko. Ze to Ciern jest tym zdrajca. - Smutno zwiesil glowe. - A to ja. To ja. - Wstal powoli. - Wybacz mi. Wybacz! Oczy napelnily mu sie lzami. Odwrocil sie i wolno odszedl. Nie moglem sie zmusic, zeby za nim ruszyc. Slepun sie podniosl i potruchtal sladem trefnisia. -Bastardzie Rycerski... - krol Szczery zaczerpnal tchu i podjal spokojniej: - Bastardzie, sprobuje ukonczyc smoka. Naprawde nic wiecej uczynic nie moge. Musze miec nadzieje, ze to wystarczy. Rozpacz dodala mi smialosci. -Krolu, czy spelnisz moja prosbe? Czy zechcesz ostrzec Brusa i Sikorke, ze powinni uciekac z Kapelinowej Plazy? -Chlopcze! - wykrzyknal wspolczujaco. Uczynil krok w moja strone. - Nawet gdybym smial, obawiam sie, ze nie mam juz na to sily. - Podniosl oczy i przyjrzal sie kazdemu z nas po kolei. Najdluzej zatrzymal wzrok na krolowej Ketriken. - Wszystko mnie zawodzi. Cialo, umysl, Moc. Ogromnie jestem zmeczony, tak niewiele ze mnie zostalo. Gdy zabilem Bystrego, Moc mnie opuscila. Praca od tego czasu posuwa sie znacznie wolniej. Nawet zywa sila mych dloni oslabla, a filar pozostaje dla mnie zamkniety. Nie moge przez niego przejsc, by odnowic magie. Obawiam sie, ze sam sie pokonalem. Obawiam sie, ze nie bede potrafil ukonczyc dziela. U samego kresu moge was zawiesc. Was i cale Krolestwo Szesciu Ksiestw. Krolowa Ketriken ukryla twarz w dloniach. Sadzilem, ze zacznie plakac, ale kiedy znowu podniosla glowe, ujrzalem w jej oczach niezmierzona milosc. -Jesli wierzysz, panie moj, ze to wlasnie musisz zrobic, pozwol mi sobie pomoc. - Gestem wskazala smoka. - Na pewno uda mi sie w jakis sposob ulatwic ci zadanie. Pokaz mi, gdzie odcinac kamien, a potem sam dokonczysz szczegolow. Krol smutno pokrecil glowa. -Bardzo bym chcial, ale musze go zrobic wlasnymi rekoma. Calego musze zrobic sam. Pustka nagle zerwala sie na rowne nogi. Podeszla do mnie, obrzucila mnie ciezkim spojrzeniem, jakby mnie o cos obwiniala. -Panie moj, krolu Szczery. - Zdawalo sie, ze na chwile stracila odwage, ale zaraz podjela: - Krolu, popelniasz omylke. Tylko nieliczne smoki zostaly stworzone przez pojedynczych ludzi. Przynajmniej posrod smokow Krolestwa Szesciu Ksiestw. Te w wiekszosci byly tworzone przez cale kregi Mocy, trudzace sie razem. 600 Krol Szczery patrzyl na nia bez slowa.-Co mowisz? - odezwal sie wreszcie drzacym glosem. -Mowie o tym, co wiem z cala pewnoscia. Niewazne, co beda o mnie mysleli. - Potoczyla po nas spojrzeniem, jakby sie z nami zegnala. Potem odwrocila sie do nas plecami i przemowila tylko do monarchy. - Panie moj i krolu. Jestem Pustulka z Ksiestwa Koziego, niegdys czlonek kregu Mocy Urodziwego. Zabilam Moca inna kobiete z mojego kregu, przez zazdrosc o mezczyzne. Popelnilam najwyzsza zdrade, gdyz nasz krag nalezal do samej krolowej, a ja go zniszczylam. Zostalam za to ukarana zgodnie z krolewska sprawiedliwoscia. Zgaszono moja Moc, pozostawiajac mnie, jak widzisz, panie, zasklepiona w sobie, niezdolna do siegniecia poza wlasne cialo, niezdolna odebrac dotyk ludzi niegdys mi tak drogich. Uczynil mi to moj wlasny krag. Za morderstwo krolowa skazala mnie na wygnanie z Krolestwa Szesciu Ksiestw po wsze czasy. Odeslala mnie w dalekie kraje, by zaden czlowiek obdarzony Moca nie ulitowal sie nade mna i nie probowal mnie oswobodzic. Oznajmila, iz nie potrafi sobie wyobrazic gorszej kary, bo moja samotnosc tak mnie znuzy, ze zatesknie za smiercia. - Pustulka wolno opadla na kolana, na twardy kamien. - Panie, moja krolowa miala racje. Blagam cie teraz o litosc. Albo sprowadz na mnie smierc albo... - uniosla glowe - albo uzyj swej sily, by na nowo otworzyc mnie na Moc. A ja bede ci sluzyla przy rzezbieniu smoka jako krag Mocy. Dlugi czas trwala cisza. Gdy krol Szczery sie odezwal, byl nieco zmieszany. -Nie znam kregu Mocy Urodziwego. -Ja go zniszczylam, panie - przyznala Pustulka drzacym glosem. - Bylo nas piecioro. Na skutek mego czynu troje tylko pozostalo zywych i utalentowanych Moca, a i oni doswiadczyli przeciez fizycznej smierci jednego czlonka, a potem... zgaszenia mojego talentu. Byli bardzo oslabieni. Slyszalam, ze zwolniono ich ze sluzby krolowej, a wowczas udali sie na wedrowke droga, ktora niegdys rozpoczynala sie w Stromym. Nigdy nie powrocili, najpewniej nie przezyli trudow tej podrozy. Sadze, ze nie wyrzezbili smoka, o ktorym kiedys snilismy. Krol Szczery odezwal sie, jakby nie odpowiadal na jej slowa. -Ani moj ojciec, ani zadna z jego zon nie mieli zaprzysiezonych kregow Mocy. Ani moja babka. - Sciagnal brwi. - Ktorej krolowej sluzylas, kobieto? -Krolowej Pilnej, panie - rzekla Pustulka spokojnie. Ciagle kleczala na twardym kamieniu. -Od czasow panowania krolowej Pilnej minelo ponad dwiescie lat - zauwazyl krol Szczery. -Zmarla dwiescie dwadziescia trzy lata temu - wtracila Wilga. -Dziekuje, minstrelu - rzekl krol Szczery oschle. - Dwiescie dwadziescia trzy lata. A ty chcesz, bym uwierzyl, ze sluzylas jej Moca. -Tak bylo, panie moj i krolu. Wspomagalam Moca wlasne cialo, gdyz pragnelam zachowac mlodosc i urode. Nie bylo to postrzegane jako uczynek godzien 601 szacunku, ale wiekszosc ludzi utalentowanych korzystala z takiej sposobnosci, chocby i w niewielkim stopniu. Ponad rok pracowalam nad wlasnym cialem, ale gdy skonczylam, moglam byc dumna ze swego dziela. Po dzis dzien rychlo powracam do zdrowia. Wiekszosc chorob sie mnie nie ima. - Nie zdolala usunac z glosu dumnej nuty.-Legendarna dlugowiecznosc czlonkow kregow Mocy - mruknal do siebie krol Szczery. Westchnal. - Tak wiele cennych wiesci musialo sie znajdowac w zapiskach mistrzyni Troskliwej... Iluz z nich Rycerski i ja nigdy nie poznalismy? -Wiekszosci. - Pustulka przemawiala teraz z wieksza smialoscia. - Nie moge wyjsc z zadziwienia, ze wiedzac tak niewiele, ty, panie, oraz Bastard Rycerski osiagneliscie tak duzo. Samotnie rzezbic smoka? Oto czyn warty piesni. Krol Szczery spojrzal na nia przytomniej szym wzrokiem. -Dajze spokoj, przestan kleczec na kamieniach. Z pewnoscia wiele mozesz i powinnas mi powiedziec - poruszyl sie niespokojnie, zerknal na smoka - ale gdy rozmawiamy, praca nie posuwa sie naprzod. -Powiem wiec tylko tyle, ile koniecznie trzeba. - Pustulka z trudem podniosla sie na nogi. - Niegdys mialam potezny talent Mocy. Niewielu potrafi zabic krolewska magia. - Zamilkla, odetchnela glebiej. - Talent wciaz we mnie drzemie. Czlowiek wystarczajaco silny moze go dla mnie ponownie otworzyc. Wierze, ze ty masz te sile, panie, choc moze teraz nie potrafisz nad nia zapanowac. Zabiles Moca, a to czyn straszliwy. Nawet jesli czlonek kregu nie byl ci oddany, to przeciez jednak pracowaliscie razem. Zabijajac go, zabiles, panie, czesc siebie. Dlatego wlasnie czujesz sie pozbawiony Mocy. Gdybym odzyskala talent, pomoglabym ci sie uleczyc. Krol Szczery usmiechnal sie niewesolo. -Ja nie mam Mocy, ty nie masz Mocy, ale gdybysmy mieli, moglibysmy sobie wzajemnie pomoc. Kobieto, to jak wezel na linie, ktora nie ma koncow. Jak go rozwiazac, jesli nie za pomoca miecza? -Mamy miecz, krolu moj. Bastarda Rycerskiego. Katalizatora. -Ach, znam te stara legende. Moj ojciec bardzo ja lubil. - Krol spojrzal na mnie z uwaga. - Sadzisz, ze jest wystarczajaco silny? Moj kuzyn, Dostojny, stracil talent do korzystania z krolewskiej magii i nigdy go nie odzyskal. Niekiedy sadze, iz byl to dla niego usmiech losu. Moc prowadzila go mrocznymi sciezkami. W tamtym czasie podejrzewalem, ze Konsyliarz w jakis sposob odmienil krag Mocy, lecz tyle mialem do zrobienia... Zawsze tyle jest do zrobienia... Wyczulem, ze krol gubi mysli. Wystapilem naprzod. -Panie moj, jaka probe mam podjac? -Nie chce, zebys podejmowal proby. Chce, zebys cos zrobil. Ciern czesto mi to powtarzal. Ciern. Wiekszosc wspomnien o Cierniu jest teraz w smoku, ale jeszcze mi troche zostalo. Powinienem to powierzyc smokowi. 602 Pustulka przystapila do niego blizej.-Panie moj, pomoz mi uwolnic Moc. A wtedy ci pomoge napelnic smoka. Bylo cos dziwnego w jej slowach. Wypowiedziala je glosno, przed nami wszystkimi, a przeciez mialem wrazenie, ze jeden tylko krol Szczery rzeczywiscie pojmuje ich znaczenie. Z ociaganiem skinal glowa. -Nie widze innego sposobu - rzekl jakby do siebie. - Zadnego innego sposobu. -Jak mam cos zrobic, jesli nawet nie wiem, czego ode mnie oczekujesz, krolu moj? - poskarzylem sie. -Wiesz tyle co my - przypomnial mi krol Szczery. - Pustulka przez jej wlasny krag zostala skazana na zasklepienie Mocy i na samotnosc po kres dni. Musisz uzyc magii, by ja wydostac z uwiezienia. -Nie wiem nawet, jak sie do tego przymierzyc... - zaczalem, ale wtedy Pustulka sie na mnie obejrzala. W jej starych oczach lsnilo blaganie. Odczytalem z nich osamotnienie i glod Mocy, trawiacy ja od srodka. Dwiescie dwadziescia trzy lata. To bardzo dlugie wygnanie. Nieskonczonosc pogrzebania we wlasnym ciele. -Sprobuje - zdecydowalem. Wyciagnalem do niej reke. Pustulka po chwili wahania podala mi dlon. Stalismy tak, trzymajac sie za rece i patrzac na siebie. Siegnalem ku niej Moca, lecz nie otrzymalem odpowiedzi. Patrzylem na nia i probowalem sobie powiedziec, ze z latwoscia powinienem siegnac do Pustki. Przywolalem na pamiec wszystko, co wiedzialem o tej irytujacej starej kobiecie. Przyszla mi na mysl jej wytrwalosc, ciety jezyk, zreczne dlonie. Przypomnialem sobie, jak mnie uczyla gry w kamienie i ile czasu spedzilismy przy planszy, z glowami pochylonymi nad kolejna zagadka. "Pustka - powiedzialem sobie. - Siegnac do Pustki". Niestety, Moca nie znajdowalem nic. Nie wiem, ile czasu minelo. Wiem tylko, ze bylem bardzo spragniony. -Chce pic - powiedzialem i puscilem jej dlon. Kiwnela glowa, dobrze skrywajac rozczarowanie. Dopiero wtedy zdalem sobie sprawe, ze slonce pokonalo znaczna czesc drogi nad szczytami gor. Znowu slyszalem rytmiczne drapanie mieczem o kamien. Krolowa Ketriken nadal siedziala bez ruchu, w ciszy obserwujac malzonka. Nie wiedzialem, gdzie podziali sie inni. Razem z Pustka zszedlem z piedestalu i poszlismy w strone namiotow, gdzie zarzyl sie nikly plomyk. Naszykowalem troche patykow, a staruszka napelnila kociolek. Zaczekalismy, az zagotuje sie woda. Mielismy jeszcze ziola zebrane wczesniej przez Wilge. Byly zwiedle, ale zaparzylismy na nich herbate, a potem pilismy ja razem. Ciagle dobiegalo nas drapanie mieczem o kamien, przypominajace nieco odglosy wydawane przez jakiegos owada. Przyjrzalem sie siedzacej obok mnie starej kobiecie. 603 Rozumieniem odgadywalem w niej ogromna zywotnosc. Miala drzace dlonie o wiotkiej skorze, napuchnietych stawach i kruchych kosciach. Widzialem zmarszczki dookola oczu i kacikow ust. Stara - mowilo do mnie jej cialo. Stara. Ale przeciez Rozumienie twierdzilo, ze obok siedzi kobieta w moim wieku, zywa i o goracym sercu, spragniona zycia, milosci i przygod. Spragniona, lecz przeciez uwieziona. Zmusilem sie, by widziec nie Pustke, lecz Pustulke. Kim byla, zanim ja pochowano za zycia?-Pustulko? -Kiedys nia bylam - rzekla cicho, z nowym smutkiem. - Ale ona juz nie istnieje. Od wielu dlugich lat. Gdy wypowiedzialem jej imie, omal ja poczulem. Trzymalem w dloni klucz, a nie potrafilem znalezc zamka. Poczulem jakies szturchniecie na skraju Rozumienia. Rozejrzalem sie, zezlony, ze mi ktos przerywa. To byli trefnis ze Slepunem. Blazen wygladal na udreczonego i bylo mi go zal, ale nie mogl wybrac gorszego czasu na rozmowy. Chyba o tym wiedzial. -Probowalem sie trzymac od ciebie z daleka - rzekl cicho. - Wilga mi powiedziala, co robicie. Powtorzyla mi wszystko, co sie dzialo, kiedy mnie nie bylo. Wiem, ze powinienem poczekac, ze to, co robicie, jest bardzo wazne, ale... nie moge. - Nie potrafil mi spojrzec w oczy. - Zdradzilem cie - wyszeptal. - To ja jestem tym zdrajca. Bylismy polaczeni Moca, wiec poznalem glebie jego uczuc. Probowalem sie przez nie przedrzec, dac mu poznac swoje emocje. Trefnis zostal wykorzystany przeciwko mnie, to prawda, ale przeciez nie zdradzil mnie z wlasnej woli. Nie moglem go dosiegnac. Wstyd, poczucie winy, wyrzuty sumienia dzielily nas nieprzebytym murem i odgradzaly go od mojego wybaczenia. Nie pozwalaly takze, by on mogl wybaczyc sobie. -Blaznie! - wykrzyknalem nagle. Usmiechnalem sie do niego. Byl przerazony, nie pojmowal, jak w ogole potrafie skrzesac usmiech, a co dopiero jego nim obdarzyc. - Nie martw sie tak bardzo. Dales mi odpowiedz. Ty jestes odpowiedzia. - Nabralem tchu i sprobowalem wszystko przemyslec. Spokojnie, powoli. Nie. Teraz. Teraz jest jedyna okazja, zeby to uczynic. Obnazylem lewy przegub. Wyciagnalem reke do trefnisia, wnetrzem dloni skierowanym ku gorze. - Dotknij mnie - rozkazalem. - Dotknij mnie magia, a przekonasz sie, czy obwiniam cie za zdrade. -Nie! - krzyknela Pustka, ale trefnis juz wyciagnal reke jak czlowiek pograzony w lunatycznym snie. Ujal moj nadgarstek w lewa dlon, potem dotknal go srebrnymi palcami. Gdy poczulem palacy mroz tego dotyku, chwycilem za reke Pustke. -Pustulka!!! - krzyknalem glosno. Wyczulem poruszenie, przyciagnalem ja do nas. 604 Bylem trefnisiem, a trefnis mna. On byl katalizatorem i ja nim bylem takze. Bylismy dwiema czesciami calosci, rozlaczonymi, a teraz zlozonymi na powrot. W tej jednej chwili poznalem go w calej jego nieskonczonosci, kompletnej i magicznej, a juz w nastepnej odsuwal sie ode mnie; smiech, banki mydlane w moim wnetrzu, samodzielne i nieznane, a przeciez na zawsze ze mna polaczone."Kochasz mnie naprawde!" Nie posiadalem sie ze zdumienia. Wiec on nigdy do konca w to nie wierzyl? "Przedtem byly slowa. Zawsze sie balem, ze zrodzone z litosci. Jestes moim prawdziwym przyjacielem. Wiem. Darzysz mnie przyjaznia. Wiec to jest Moc". Jakis czas rozkoszowal sie zwyklym poznaniem. Nagle dolaczyl do nas ktos jeszcze. "Aha, bracie, wreszcie nauczyles sie sluchac! Moje zdobycze naleza do ciebie, bedziemy stadem na zawsze!" Trefnis cofnal sie odrobine przed serdecznym wtargnieciem wilka. Zaniepokoilem sie, ze przerwie kolo. Wtedy gwaltownie powrocil. "Co?! To jest Slepun? Ten potezny wojownik, to wielkie serce?" Jak opisac ten moment? Znalem Slepuna tak dokladnie, od tak dlugiego czasu, ze szokiem bylo dla mnie ujrzec, jak go postrzegal trefnis. "Kosmaty? Tak o mnie myslales? Kosmaty i zabawny?" "Zechciej mi wybaczyc. Czuje sie zaszczycony, mogac cie poznac rzeczywiscie. Nigdy nie podejrzewalem, ze mam do czynienia z istota tak szlachetna". Ich wzajemne uwielbienie prawie nie zostawialo miejsca na nic innego. Potem wrocil do nas swiat. "Czeka nas wazne zadanie" - przypomnialem im. Trefnis cofnal dlon, zostawiajac na mojej skorze trzy srebrne znaki. Nawet powietrze naciskalo na nie zbyt mocno. Jakis czas bylem w innej rzeczywistosci. Teraz znowu znalazlem sie we wlasnym ciele, a przeciez wszystko trwalo ledwie kilka chwil. Odwrocilem sie znowu do Pustki. Nielatwo bylo patrzec tylko swoimi oczyma. Ciagle trzymalem ja za reke. -Pustulko? - odezwalem sie cicho. Podniosla na mnie wzrok. Patrzylem na nia, probujac zobaczyc ja taka, jaka byla przed laty. Chyba nawet nie wiedziala o laczacej nas cieniutkiej nitce Mocy. W chwili gdy sie zerwala, przestraszona, probujac powstrzymac blazna, ja przecisnalem sie przez mury jej wiezienia. Polaczenie bylo zbyt wiotkie, by je nazywac wiezia, ale juz wiedzialem, co je dusi w zarodku. -Tyle poczucia winy, wstydu i zalosci niesiesz w sobie, Pustulko. Dostrzegasz? Rozumiesz? Te wlasnie uczucia sa twoimi lochami. Podsycalas je przez wiele dlugich lat. Sama stworzylas ten mur. Zburz go. Wybacz sobie. Wyjdz na swiat. 605 Chwycilem trefnisia za nadgarstek, zatrzymalem go przy sobie. Wyczuwalem takze Slepuna. Obaj wrocili do swoich umyslow, lecz moglem ich z latwoscia dosiegnac. Czerpalem z nich sile, powoli, ostroznie. Bralem ich energie, ich milosc i przekazywalem Pustce, przepychajac przez te szczeline uczyniona w zbroi.Po szorstkich policzkach poplynely lzy. -Nie moge. To najtrudniejsze. Nie moge. Zgasili moj talent, zeby mnie ukarac, ale to nie wystarczylo. To ciagle za malo. Sama nie potrafie sobie wybaczyc. Siegala ku mnie, zebym ja zrozumial, Moc zaczela, wyciekac zza muru slabym strumyczkiem. Staruszka zamknela moja reke w swych dloniach. Przez ten uchwyt dotarl do mnie jej bol. -Ktoz wiec moze ci wybaczyc? -Mewa! - krzyknela rozdzierajaco. O tym imieniu nie pozwalala sobie myslec przez lata. - Moja siostra Mewa! Wiec to siostra, nie tylko towarzyszka w kregu Mocy, ale i siostra? A ona zabila w gniewie, zastawszy siostre z Urodziwym? -Tak - szepnela, choc nie potrzebowalismy slow. Przedostalem sie poza mur. Najwazniejszy czlonek kregu, przystojny, silny Urodziwy. Milosc z nim, cielesna i wsparta Moca, dawala poczucie zespolenia, jakiego prozno szukac gdzie indziej. A wtedy ich ujrzala, jego i Mewe, razem, i wowczas... -Nie wolno mu bylo! - krzyknalem wzburzony. - Bylyscie siostrami, czlonkami jego kregu Mocy. Jak mogl wam to zrobic? Jak mogl? -Mewa! - krzyknela glosno staruszka i w tej samej chwili ja ujrzalem. Obie ujrzalem. Pustulke i Mewe. Dwie male dziewczynki, biegnace boso po piaszczystym brzegu, tuz poza zasiegiem lizacych lad lodowatych fal. Dwie male dziewczynki, podobne do siebie jak pestki z jednego jablka, duma ojca, blizniacz-ki, biegly na powitanie rybackiej lodki przybijajacej do brzegu, spieszyly ujrzec, co tata dzis schwytal w sieci. Czulem zapach slonego wiatru, nasycony wonia jodu ze splatanych wodorostow. Dwie male dziewczynki, piszczac z radosci, ogladaly polow. Dwie male dziewczynki, Mewa i Pustulka, zamkniete i ukryte za murami w sercu starej kobiety. Choc ona ich nie dostrzegala, ja widzialem wyraznie. "Widze ja. Znala cie na wylot. Grom i Blyskawica - tak nazywala was matka, bo gdy twoj zly humor blysnal i przeminal, Mewa nosila w sobie ciemny pomruk przez dlugie tygodnie. Lecz nie wobec ciebie, Pustulko. Na ciebie nie gniewala sie nigdy. Na ciebie nigdy nie moglaby sie gniewac przez lata. Kochala cie, bardziej niz kazda z was kochala Urodziwego. Tak jak tyja kochalas. Ona by ci wybaczyla. Nie chcialaby dla ciebie takiego losu". "Nie wiem". "Wiesz. Popatrz na nia. Popatrz na siebie. Wybacz sobie. I pozwol tej czesci jej, ktora tkwi w tobie, ozyc na nowo. Pozwol zyc sobie". "Ona jest we mnie?" 606 "Z cala pewnoscia. Widze ja i czuje. Nie moge sie mylic"."Co czujesz?" "Sama milosc. Spojrz sama". Zabralem ja gleboko w jej wlasna pamiec, do miejsc i wspomnien, ktorych sie bala. Dwie dziewczynki, teraz starsze, przedzieraly sie przez fale do liny rzuconej przez ojca i pomagaly wyciagnac obladowana lodz na plaze. Dwie dziewczyny z Ksiestwa Koziego, nadal podobne jedna do drugiej jak dwie krople wody, biegly ku ojcu, bo kazda chce pierwsza oznajmic mu wiesc, ze zostaly wybrane do nauki Mocy. "Tata mawial, ze jestesmy jedna dusza w dwoch cialach". "Wypusc ja. Pozwol zyc wam obu". Zamilklem, czekalem. Pustulka zostala we wspomnieniach, ktorych sobie odmawiala przez czas dluzszy niz zycie czlowieka. Pozostala na brzegu morza, w rzeskim wietrze i z siostra tak podobna do siebie, ze prawie wcale nie musialy rozmawiac. Moc byla w nich od chwili narodzin. "Wiem, co musze teraz zrobic". Czulem jej wszechogarniajaca fale radosci, czulem zdecydowanie. "Musze ja uwolnic, musze ja powierzyc smokowi. Bedzie w nim zyla na zawsze, tak trzeba. We dwie, razem, na wieki". Pustulka wstala, wypuszczajac moje dlonie raptownie. Az krzyknalem zaskoczony. Znalazlem sie z powrotem we wlasnym ciele. Spadlem do niego z bardzo daleka. Trefnis i Slepun nadal stali tuz obok, ale juz nie bylismy kregiem. Przez wszystkie inne emocje ledwie ich odnajdywalem. Moc. Walila przeze mnie jak przeciwna fala, powodujaca gwaltowne wzburzenie morza. Moc. Emanujaca z Pustulki niczym zar z kowalskiego pieca. Staruszka od niej lsnila. Zatarla dlonie, usmiechnela sie do wyprostowanych palcow. -Powinienes odpoczac, Bastardzie - powiedziala lagodnie. - Idz. Idz sie przespij. Delikatna sugestia. Pustulka nie znala sily wlasnej Mocy. Uczynilem krok, polozylem sie i zamknalem oczy. * * * Kiedy sie obudzilem, bylo juz zupelnie ciemno. Przy mnie rozciagnal sie cieply, pachnacy bezpieczenstwem wilk. Trefnis otulil mnie kocem i siedzial obok, w skupieniu wpatrujac sie w ogien. Gdy sie poruszylem, zlapal mnie za ramie, jednoczesnie chwytajac gwaltownie powietrze.-Co sie dzieje? - zapytalem. Nic nie rozumialem. 607 Na podium obok smoka plonely ogniska. Slyszalem skrobanie metalu o kamien i ozywione glosy. W namiocie nieopodal Wilga brzdakala na harfie.-Ostatnim razem spales tak, kiedy wyjeto ci strzale z plecow. Myslalem, ze umierasz od zakazenia. -Musialem byc bardzo zmeczony. - Usmiechnalem sie do niego, zdolny zaufac, ze rozumie. - Ty nie jestes zmeczony? Czerpalem energie z ciebie i ze Slepuna. -Zmeczony? Nie. Czuje sie uzdrowiony. - jeszcze dodal bez wahania: - Mysle, ze wiarolomny krag Mocy opuscil moje cialo, skoro sie dowiedzial, ze nie obdarzasz mnie nienawiscia. I jeszcze wilk. Jest cudowny. Chyba ciagle go czuje. - Usmiechnal sie dziwnie, siegnal do Slepuna. Nie potrafil naprawde uzywac Mocy albo Rozumienia o wlasnych silach, ale i tak jego proby budzily we mnie niespokojna zazdrosc. Slepun uniosl ogon, a potem pozwolil mu opasc w jednym powolnym machnieciu. "Jestem spiacy". "Odpoczywaj, bracie". Polozylem reke na jego boku. Oto byla zywotnosc, sila i przyjazn, ktorym moglem zaufac. Raz jeszcze wolno poruszyl ogonem. Przenioslem wzrok na tref-nisia, skinalem glowa w strone smoka krola Szczerego. -Co sie tam dzieje? -Prawdziwe szalenstwo. I szczescie. Tylko krolowa Ketriken stoi z boku. Podejrzewam, ze zzeraja zazdrosc, ale i tak stamtad nie odejdzie. -Co sie tam dzieje? - powtorzylem cierpliwie. -Wiecej wiesz ode mnie - odparl. - Zrobiles cos z Pustulka. Czesciowo to pojalem, ale nie wszystko. Potem zapadles w sen. A Pustulka poszla tam i zrobila cos z krolem Szczerym. Nie mam pojecia co, ale krolowa Ketriken powiedziala, ze potem oboje plakali. Pozniej krol Szczery zrobil cos z Pustulka. I oboje zaczeli sie smiac i krzyczec z radosci, i plakac, ze sie udalo. Obserwowalem z pewnego oddalenia, jak sie zakrzatneli przy smoku z dlutami, mlotkami, mieczami i w ogole wszystkim, co im wpadlo w reke. Krolowa Ketriken siedziala cicha w cieniu i patrzyla na nich z zaloscia. Nie pozwolili jej sobie pomagac. Potem przyszedlem tutaj i znalazlem cie nieprzytomnego, a moze spiacego, jak wolisz. Siedzialem przy tobie dlugi czas, robiac herbate i podajac mieso kazdemu, kto sobie zazyczyl. A teraz sie obudziles. Rozpoznalem w jego opowiesci parodie mego skladania raportu krolowi Szczeremu i musialem sie usmiechnac. Zdecydowalem, ze Pustulka najwyrazniej pomogla krolowi otworzyc jego Moc i ze praca nad smokiem posuwala sie naprzod. Tylko ze krolowa Ketriken... -Dlaczego krolowa jest smutna? - spytalem. 608 -Zaluje, ze nie jest Pustulka - wyjasnil trefnis tonem, ktory dawal do zrozumienia, ze najwiekszy glupiec powinien sie tego domyslic. Podal mi talerz z miesem i kubek herbaty. - Jak bys sie czul, gdybys przebyl te cala dluga droge jedynie po to, by sie przekonac, ze twoj malzonek wybral pomoc innej kobiety? Oboje z Pustulka gadaja jak najeci. Na blahe tematy. Odlupuja kawalki kamienia, a czasami krol Szczery tylko stoi nieruchomo, z rekoma przycisnietymi do smoka. I opowiada Pustulce o kotce swojej matki, Psotnicy, i o tymianku rosnacym w ogrodzie na wiezy. A Pustulka tez bez przerwy opowiada jemu o Mewie. Jak Mewa zrobila to i tamto, i co mowily, i co razem robily. Myslalem, ze sie to skonczy po zachodzie slonca, ale wtedy krol tylko na chwile przypomnial sobie o istnieniu pani Ketriken. Poprosil ja o drewno na opal, by mogli pracowac przy swietle. Ach, i wydaje mi sie, ze pozwolil jej naostrzyc jedno, moze dwa dluta.-A Wilga? - zapytalem. Nie chcialem myslec o uczuciach krolowej. Chcialem myslec o czyms innym. -Uklada piesn o smoku Szczerego. Chyba pogodzila sie z tym, ze zaden z nas nie dokona czynu godnego piesni. Usmiechnalem sie do siebie. -Nigdy jej nie ma w poblizu, kiedy robie cos waznego. To, czego dokonalismy dzisiaj, blaznie, bylo wspanialsze od kazdej zwycieskiej bitwy, w ktorej bralem udzial, ale ona nigdy tego nie zrozumie. - Przechylilem glowe, nadsluchujac dzwiekow dobiegajacych z namiotu. - Tony harfy zdaja sie przyjemniejsze niz wczesniej - zauwazylem. W odpowiedzi trefnis uniosl wysoko brwi i leciutko machnal usrebrzonymi palcami. Nie od razu uwierzylem. -Cos ty zrobil, blaznie? -Przeprowadzilismy doswiadczenie. Wydaje mi sie, ze jesli calo wyjdziemy z tej awantury, moje lalki obrosna legenda. Zawsze mialem smykalke do drewna. Dzieki temu - znowu poruszyl palcami -jest o wiele latwiej. -Badz ostrozny - poprosilem. -Ja? Nie potrafie byc ostrozny. Nie moge byc taki, jaki nie jestem. Dokad idziesz? -Zobaczyc smoka. Jesli Pustulka moze przy nim pracowac, moge i ja. Nie jestem az tak utalentowany jak ona, ale o wiele dluzej bylem zwiazany z krolem Szczerym. 37. MIECZ I ROZUMIENIE Zawyspiarzy niepokoili wybrzeze Krolestwa Szesciu Ksiestw od niepamietnych czasow. Sam zalozyciel monarchii Przezornych byl ni mniej, ni wiecej, tylko najezdzca, ktorego znuzylo zycie na morzu. Druzyna Zdobywcy zajela drewniane umocnienia u ujscia Rzeki Koziej. Wraz z przemijaniem kolejnych pokolen sciany z drewna zostaly zastapione kamiennymi murami, a zawyspiarscy piraci przemienili sie w rod panujacy Koziej Twierdzy.Krolestwo Szesciu Ksiestw oraz Wyspy Zewnetrzne od wiekow laczyla wymiana handlowa, a rownoczesnie dzielily pirackie wypady. Poczatek najazdow szkarlatnych okretow diametralnie odmienil ten stan. Do tej pory prozno by szukac w dziejach obu panstw podobnie okrutnych napasci. Niektorzy dociekaja przyczyn tej fatalnej odmiany w przejeciu wladzy na Wyspach Zewnetrznych przez okrutnego wodza, wyznawce krwawej religii zemsty. Najzagorzalsi jego zwolennicy stali sie najezdzcami i utworzyli zalogi szkarlatnych okretow. Inni Zawyspiarze, nigdy dotad nie zjednoczeni pod przywodztwem jednego czlowieka, zmuszeni zostali do zaprzysiezenia mu wiernosci pod grozba zarazenia kuznica ich samych, a takze ich rodzin. Najezdzcy poniesli swa zjadliwa nienawisc na wybrzeze Krolestwa Szesciu Ksiestw. Jesli ich przywodca kiedykolwiek mial jakies inne zamiary poza mordowaniem, hanbieniem i niszczeniem, nigdy ich nie ujawnil. Imie jego bylo Kebal Zelaznoreki. * * * -Nie rozumiem, dlaczego mi, panie, odmawiasz - rzeklem z uraza.Krol Szczery przerwal rzezbienie smoka. Przypuszczalem, ze sie do mnie przynajmniej odwroci, ale tylko przykucnal nizej i odgarnal dlonia skalne okruszyny oraz pyl. Postepy w pracy poczynil niewiarygodne. Widac juz bylo cala prawa lape smoka, zwienczona szponami, wsparta mocno na twardym kamieniu. Co prawda brakowalo jej finezji reszty postaci, ale byla juz ukonczona. Krol Szczery polozyl dlon na jednym z wielkich paluchow. Siedzial nieruchomo obok swego 610 dziela, cichy i cierpliwy. Nie widzialem, zeby poruszal dlonia, ale odbieralem dzialanie Mocy. Siegajac ku smokowi, czulem, jak odpadaja od niego kamienne drobiny, podobne do platkow sniegu; krol Szczery spelnial swoje zadanie, odslaniajac kolejno pojedyncze luski.-Bastardzie, przestan! - uslyszalem irytacje w glosie mego pana. Przeszkadzalem mu w pracy. -Pozwol mi sobie pomoc - poprosilem znowu. Cos w tej pracy nieodparcie mnie pociagalo. Wczesniej, gdy krol Szczery skrobal kamien mieczem, smok wydawal mi sie przecudna rzezba, a teraz jeszcze lsnil od Mocy, ktora nasaczal go monarcha wraz z Pustulka. Kusil mnie; przyciagal oko podobnie, jak polyskliwa zatoczka wylaniajaca sie spomiedzy drzew, budzil glod, jak won swiezo upieczonego chleba. Pragnalem polozyc na nim rece, pomagac ksztaltowac te potezna istote. Widok tych dwojga zajetych praca budzil we mnie pragnienie Mocy silne jak nigdy dotad. - Bylem, panie moj, polaczony z toba Moca dluzej niz ktokolwiek inny. W dniach, gdy pchalem wioslo na "Rurisku", rzekles mi, ze bylem twoim kregiem Mocy. Dlaczego odsuwasz mnie teraz, kiedy moge pomoc, kiedy tak bardzo potrzebujesz pomocy? Krol Szczery westchnal gleboko. Palec smoka nie byl jeszcze skonczony, ale mozna bylo dojrzec na nim zarys lusek oraz fragment zakrzywionego pazura. Czulem juz, jaki bedzie ten pazur, prazkowany niczym szpon sokola. Chcialem go dotknac i wydobyc te linie z kamienia. -Przestan o tym myslec - rozkazal mi krol Szczery. - Bastardzie, popatrz na mnie. Posluchaj. Pamietasz, jak pierwszy raz zaczerpnalem z ciebie energii? Pamietalem. Stracilem wtedy przytomnosc. -Teraz lepiej znam wlasne sily - odparlem. Jakby mnie nie slyszal. -Nie wiedziales wtedy, co mi oferujesz, mowiac, iz jestes czlowiekiem krola. Uwierzylem, ze wiesz, co robisz. Nie wiedziales. Mowie ci teraz wyraznie, ze nie zdajesz sobie sprawy, czego ode mnie oczekujesz. A ja wiem, czego ci odmawiam. To wszystko. -Ale... -Jako krol nie zniose w tej sprawie sprzeciwu - przywolal mnie do porzadku. Nieczesto to robil. Nabralem gleboko powietrza i nie pozwolilem zawiedzionym nadziejom przerodzic sie w gniew. Krol Szczery z namaszczeniem polozyl dlon na smoczym paluchu. Jeszcze jakas chwile sluchalem stukania dluta, gdy Pustulka oswobadzala z kamienia wielki ogon. Przy pracy spiewala jakas stara ballade milosna. -Panie moj, krolu Szczery, gdybys zechcial mi powiedziec, jaka niewiedza przeszkadza mi przyjsc ci z pomoca, moglbym zdecydowac sam, czy moze... 611 -Nie do ciebie nalezy decyzja, chlopcze. Jesli jednak naprawde chcesz mi pomoc, nazbieraj rozeg i zrob miotle. Zmiec drobne kamyki i skalny pyl. Bardzo trudno na nich kleczec.-Wolalbym raczej byc ci naprawde pomocny, panie - mruknalem niezadowolony. -Bastardzie Rycerski! - W glosie krola Szczerego uslyszalem nute, ktorej nie znalem od chlopiecych czasow. - Przechodzisz samego siebie! Moja malzonka, krolowa, podtrzymuje ogien i ostrzy mi dluta. Czy to niegodna praca? Czy stawiasz siebie wyzej od niej? W takich razach krotka odpowiedz bywa najlepsza. -Nie, panie. -Wiec zrobisz mi miotle. Jutro. A teraz, choc niechetnie to przyznaje, musimy wszyscy odpoczac. - Wstal powoli, zachwial sie, wyprostowal. Czule pogladzil potezne smocze ramie srebrna dlonia. - Wroce o swicie - przyrzekl. Spodziewalem sie, ze zawola Pustulke, ale ona juz wstawala, juz sie prostowala. Oczywiscie. Byli przeciez polaczeni Moca. Nie potrzebowali slow. Potrzebowala ich krolowa. Siedziala przy jednym z ognisk. Ostrzyla dluto. Szorstki zgrzyt zagluszyl odglos krokow. Krol Szczery przygladal sie jakis czas malzonce pochylonej nad praca. -Pani moja, czas na sen - rzekl cicho. Dlonia szara od kamiennego pylu odgarnela wlosy z oczu. -Wedle twego rozkazu, panie. - Udalo jej sie wyrzucic z glosu prawie caly bol. -Nie jestem zmeczona, krolu - powiedziala radosnie Pustulka. - Jesli zezwolisz, bede pracowala dalej. - Zauwazylem, ze krolowa Ketriken nawet sie nie odwrocila w jej strone. -Czasem lepiej odpoczac, zanim czlowiek sie zmeczy - rzekl krol. - Gdy przespimy noc, przy swietle dnia lepiej pojdzie nam praca. Krolowa Ketriken zmarszczyla brwi, jakby sie poczula dotknieta. -Moge rozpalic wiekszy ogien, panie, jesli sobie tego zyczysz - rzekla cicho. -Zycze sobie odpoczac przy twoim boku - odparl krol. - Jesli zechcesz, pani. Ledwie wspomnienie zostalo w nim z dawnej goracej milosci, a przeciez krolowa uchwycila sie go jak tonacy brzytwy. -Z radoscia, moj panie. Bolalo mnie, ze zadowalala sie ochlapami. "Nie jest zadowolona, Bastardzie, ani ja nie jestem nieswiadom jej bolu. Daje jej, ile moge. Tyle, ile moge ofiarowac bezpiecznie". 612 Moj krol zawsze czytal w moich myslach jak w otwartej ksiedze. Pokornie zyczylem monarszej parze dobrej nocy i poszedlem do drugiego namiotu. Gdy sie do niego zblizylem, Slepun wstal, przeciagnal sie i ziewnal."Polowales?" - spytalem. "Po co? Tyle miesa zostalo". Wtedy dopiero zwrocilem uwage na porozrzucane wokol niego kosci. Znowu sie polozyl, tym razem zwiniety w klebek, syty, jak tylko moze byc wilk. Pozazdroscilem mu leniwego zadowolenia. Wilga siedziala przed namiotem, zapatrzona w ogien, na kolanach zlozyla harfe. Podala mija z usmiechem pelnym szczescia. Znac bylo reke trefnisia. Nadal braklo pozlocen oraz zdobnych zawijasow, drewno nie bylo laczone z hebanem ani koscia sloniowa, co wedle niektorych tworzy z niego dzielo sztuki. Harfa zyskala za to jedwabisty polysk i owa subtelna krzywizne, ktora najlepiej oddaje strukture drzewa. Patrzac na instrument, nie sposob bylo sie oprzec pokusie, by go wziac do reki. Roztanczone plomienie dodawaly mu tajemniczego blasku. Pustulka takze przystanela opodal. Zacisnela wargi w waska linie. -Za grosz ostroznosci. Kiedys go to zgubi - mruknela zlowieszczo i weszla do namiotu. Zapadlem w sen niemal w chwili, gdy sie polozylem. Chyba nie spalem dlugo, gdy obudzil mnie jakis niepokojacy szmer. Siegnalem Rozumieniem. Ludzie. Czterech. Nie, pieciu. Ukradkiem podchodzili zboczem wzgorza w strone chaty. Nie wiedzialem o nich nic. Tyle tylko, ze zblizali sie skrycie, jak mysliwi. Gdzies w mrocznej izbie Brus usiadl bezszelestnie. Bosy podszedl do lozka Sikorki. Uklakl, lekko dotknal jej ramienia. -Brus? - Zaczerpnela tchu wraz z tym imieniem, czekala zdziwiona. -Badz cicho - tchnal. - Wstan. Wloz buty i dobrze opatul Pokrzywe, ale jej nie zbudz. Ktos jest pod domem. Najpewniej wrogowie. Bylem z niej dumny. Nie zadawala zadnych pytan. Natychmiast usiadla. Naciagnela sukienke na nocna koszule, wsunela stopy w buty. Owinela kocami Pokrzywe, az dziewczynka bardziej przypominala tlumoczek niz dziecko. Malenka nawet sie nie zbudzila. Brus w tym czasie wlozyl buty i ujal w dlon krotki miecz. Gestem wskazal Sikorce zabezpieczone okiennicami okno. -Kiedy ci powiem, uciekaj. Ale dopiero wtedy. Chyba jest ich pieciu. Sikorka, miodowa w blasku ognia, skinela glowa. Wyciagnela noz zza pasa, gotowa bronic swego dziecka przed niebezpieczenstwem. Brus stanal przy drzwiach. Cala noc zdawala sie mijac, gdy tak czekali na napastnikow. Drzwi byly zaryglowane, ale niewielkie to mialo znaczenie przy takiej starej framudze. Brus pozwolil intruzom uderzyc dwukrotnie, a potem, gdy drzwi zacze- 613 ly sie poddawac, kopnieciem oderwal zawiasy, tak ze przy nastepnym uderzeniu dwoch napastnikow wpadlo do srodka, zaskoczonych naglym brakiem oporu. Jeden upadl, drugi przewrocil sie o pierwszego, a Brus przeklul mieczem obu, zanim trzeci pojawil sie w drzwiach.Ten byl wielki. Mial rude wlosy i ognista brode. Wpadl do izby z rykiem, depczac po dwoch rannych, ktorzy wili sie z bolu pod jego stopami. Mial dlugi miecz, piekna bron. Poniewaz byl wysoki i mial potezne ostrze, mogl siegnac prawie dwa razy dalej niz Brus. Za jego plecami pojawil sie jeszcze jeden, gruby jak beczka. -W imieniu krola przyszlismy po dziewke Bastarda skazonego Rozumieniem! - ryknal. - Odloz bron i odstap na bok. Madrzej by postapil, gdyby sie postaral nie rozwscieczac Brusa. Stary zabijaka nonszalanckim gestem opuscil ostrze na jednego z rannych, uciszajac go na zawsze. Blyskawicznie podniosl bron i zamierzyl sie na rudobrodego. Ten odstapil, probujac zyskac miejsce do walki, a Brus nie mial wyboru i musial za nim podazyc, bo gdyby przeciwnik zdolal wykorzystac przewage dluzszego ostrza, nie mialby szans. W tej samej chwili obok tegiego czlowieka na progu pojawila sie kobieta. Wpadli do srodka. -Teraz! - krzyknal Brus. Sikorka wskoczyla na krzeslo, mocnym pchnieciem rozwarla okiennice. Jedna noga byla juz na zewnatrz. Brus walczyl z rudobrodym, gdy kobieta smyrgnela obok i zatopila mu noz w plecach. Krzyknal ochryple, szalenczym mlynkiem sparowal dlugie ostrze przeciwnika. W chwili gdy Sikorka przekladala za okno druga noge, grubas skoczyl przez izbe i wyrwal jej z ramion Pokrzywe. Uslyszalem krzyk przerazenia i wscieklosci. Potem Sikorka zniknela w ciemnosciach. Oslupienie. Czulem oslupienie Brusa rownie wyraznie jak wlasne. Kobieta wyrwala noz z plecow mojego opiekuna, podniosla reke, by uderzyc znow. On zas pokonal bol wscieklym szalenstwem, cial ja mieczem przez piers i znow stal przodem do rudobrodego. Niestety, ten zdazyl sie cofnac. Miecz trzymal w pogotowiu, ale stal bez ruchu, bo grubas rzekl: -Mamy dziecko. Rzuc bron, inaczej ono umrze. - Przeskoczyl wzrokiem na ranna kobiete. - Ruszaj za tamta! Juz! Wykonala rozkaz bez szemrania. Brus nawet za nia nie spojrzal. Oczy mial utkwione w kwilacym niemowleciu. Rudobrody usmiechnal sie drapieznie, gdy czubek Brusowego miecza wolno opadl ku ziemi. -Za co to? - spytal Brus. - Cosmy wam zrobili, ze na nas napadacie i grozicie smiercia mojej corce? Grubas opuscil wzrok na niemowle, czerwone od placzu. -Nie jest twoja - blysnal szyderczo zebami. - To pomiot Bastarda skazonego Rozumieniem. 614 Uniosl Pokrzywe wysoko nad glowe, jakby ja chcial zmiazdzyc o posadzke. Brus wydal z siebie dziwny dzwiek, na wpol wsciekly, na wpol blagalny. Rzucil miecz.Przy drzwiach ranny zoldak probowal usiasc. -To tylko dziecina - wychrypial Brus. Jak na wlasnym ciele, czulem cieplo krwi splywajacej mu po plecach i biodrze. - Pozwol nam odejsc. Pomyliliscie sie. To moje dziecko, mowie wam, nie zagraza twemu krolowi. Prosze cie. Mam zloto. Zaprowadze was do niego. Tylko pusccie nas wolno. Brus, ktory nigdy nie ustepowal, poki walka nie byla skonczona, teraz, rzuciwszy bron, blagal o litosc dla mojego dziecka. Rudobrody ryknal smiechem, zapalil garsc swiec ustawionych na stole. Podniosl swiatlo wyzej, potoczyl wzrokiem po wnetrzu, gdzie stoczyla sie walka. Brus nie mogl oderwac oczu od Pokrzywy. -Ona jest moja - wyszeptal rozpaczliwie. -Przestan klamac - ucial grubas pogardliwie. - To pomiot Bastarda skazonego Rozumieniem. Rownie splamiona jak on. -To prawda - rozleglo sie od progu. W drzwiach stala Sikorka, bardzo blada, ciezko oddychala. Prawa dlon miala czerwona od krwi. Przyciskala do piersi duze drewniane pudlo, z ktorego dobiegalo zlowieszcze brzeczenie. -Suka, ktora wyslales za mna, nie zyje - wychrypiala. - I ty takze wkrotce umrzesz, jesli nie odlozysz broni, nie uwolnisz mojego dziecka i mojego mezczyzny. Grubas skrzywil sie z niedowierzaniem, rudobrody wyzej uniosl miecz. -To dziecko rzeczywiscie takze jest skazone Rozumieniem - glos Sikorki drzal tylko nieznacznie. - Podobnie jak ja. Moje pszczoly nie zrobia nam krzywdy, ale was zabija. Nie odstapia. Umrzecie od tysiecy plonacych zadel. Chcecie sie bronic mieczem przed pszczolami? - Oczyma ciskala blyskawice. Jedna z pszczol wydostala sie z drewnianego pudla, latala po izbie i brzeczala rozezlona. Rudobrody wodzil za nia wzrokiem. -Nie wierze w te bujdy! - krzyknal. Brus szacowal, czy zdazy doskoczyc do miecza. -Nie wierzysz? Sikorka usmiechnela sie dziwnie, postawila skrzynke na podlodze. Spojrzala na rudobrodego. Otworzyla wieko, siegnela do wnetrza - a gdy sie wyprostowala, jej dlon blyszczala od pszczol. Grubas az sie zatchnal. -Ten z czerwona broda, moje malenkie - rzekla Sikorka, po czym wyprostowala reke, jakby ofiarowywala prezent. Powoli pszczoly podrywaly sie do lotu i nieomylnie kierowaly w strone rudobrodego. Odgonil pierwsza, potem nastepna, wkrotce zaczal go ogarniac strach. -Odwolaj je, bo zabijemy dziecko! - krzyknal nagle. Miotal sie bezowocnie, wymachiwal rekoma, probujac odpedzic owady nareczem zapalonych swiec. 615 Sikorka pochylila sie gwaltownie, chwycila pudlo i podniosla je wysoko nad glowe.-I tak ja zabijecie! - zawyla. Potrzasnela pudlem, wsciekle brzeczenie przerodzilo sie w ryk. - Malenkie moje, oni zabija mi dziecine! Kiedy was uwolnie, wezcie za nas odwet! - Uniosla pudlo jeszcze wyzej, gotowa nim cisnac o ziemie. Ranny mezczyzna u jej stop zajeczal glosno. -Czekaj! - krzyknal grubas. - Oddam ci dziecko! Sikorka skamieniala. Wszyscy widzieli, ze nie zdola dlugo utrzymac drewnianej skrzynki. -Oddaj dziecko mojemu mezczyznie - rozkazala spokojnie, choc glosem pelnym napiecia. - Niech podejdzie do mnie. Inaczej dosiegnie was smierc, nieunikniona i straszna. Grubas popatrzyl niepewnie na rudobrodego. Ten, ze swiecami w jednej dloni i z mieczem w drugiej, wycofywal sie od stolu, ale pszczoly podazaly za nim w slad, coraz wscieklej bzyczace. -Krol Wladczy nas zabije! -Niech wiec zabija was moje pszczoly - rzekla Sikorka z moca. - Sa ich tu tysiace - dodala cicho, kuszaco. - Wejda wam pod ubranie. Przez rekawy koszuli, przez nogawki spodni. Wplacza sie we wlosy. Beda zadlily w uszach i w nosie. A gdy zaczniecie krzyczec, wleca wam do ust - dziesiatki brzeczacych, wscieklych pszczol - i beda zadlily w jezyk, az sie przestanie miescic w ustach. Wtedy skonacie, uduszeni wlasnym jezykiem! To przewazylo. Grubas podszedl do Brusa, wetknal mu w ramiona placzace dziecko. Rudobrody patrzyl na to, lecz nie odezwal sie slowem. Brus przytulil Pokrzywe, nie zapomnial podniesc miecza. -Wynies Pokrzywe - rozkazala Sikorka. - Zabierz ja tam, gdzie wczoraj zbieralismy miete. Jesli mnie zmusza, zebym ich zabila, nie chce, by moja coreczka musiala na to patrzyc. Moze sie przez to zaczac bac wlasnych sluzek. Brus usluchal. Ze wszystkiego, co ujrzalem tej nocy, to wlasnie bylo najbardziej zdumiewajace. Gdy zniknal za progiem, Sikorka wolno cofnela sie do drzwi. -Nie probujcie nas gonic - ostrzegla. - Zostawiam pszczoly na strazy. Raz jeszcze potrzasnela pudlem. Ogluszajacy grzmot wscieklego brzeczenia przybral na sile, kilka nastepnych pszczol ucieklo spod wieka. Grubas skamienial w bezruchu, a rudobrody podniosl miecz, jakby mu to moglo w czyms pomoc. Ranny zoldak na podlodze krzyknal bez slow, odczolgal sie od Sikorki. Ona zas, znalazlszy sie na zewnatrz, pociagnela za soba drzwi. Oparla o nie pudlo, zdjela wieko, kopnela w drewniana scianke, obrocila sie i uciekla w noc. -Brus! - zawolala z cicha. - To ja. - Nie skierowala sie na droge, lecz do lasu. -Zostaw ich, Bastardzie. - To nie bylo siegniecie Moca, lecz prawdziwy glos krola Szczerego, tuz obok. - Widziales, ze sa bezpieczni. Nie patrz wiecej, 616 by inni nie sledzili ich twoimi oczyma, by nie wiedzieli, dokad uciekaja. Lepiej bedzie, jesli sam nie bedziesz tego wiedzial. Wracaj.Otworzylem oczy w mrocznym wnetrzu namiotu. Nie tylko krol Szczery, ale i Pustulka siedziala u mego boku. Staruszka miala usta zacisniete w wyrazie dezaprobaty, na twarzy krola, oprocz przygany, malowalo sie takze zrozumienie. Odezwal sie, nim zdazylem zebrac mysli. -Gdybym wierzyl, ze tego chciales, zasluzylbys na moj gniew. Mowie ci jednak wyraznie: lepiej nic o nich nie wiedziec. Zupelnie nic. Gdybys za pierwszym razem posluchal mojej rady, nie mialby miejsca zaden z wypadkow dzisiejszej nocy. -Patrzyliscie oboje? - zapytalem cicho. Czulem sie poruszony. Byli przejeci losem mojego dziecka. -Twoja corka jest moja dziedziczka - stwierdzil krol Szczery. - Sadzisz, ze nic bym nie zrobil, gdyby wyrzadzili jej krzywde? Trzymaj sie od nich z daleka, Bastardzie. Dla dobra nas wszystkich. Rozumiesz mnie? -Tak, panie. Jego slowa nic nie zmienialy. Juz postanowilem, ze nie bede wiedzial, dokad Sikorka z Brusem zabrali Pokrzywe. Nie dlatego jednak, ze moja corka byla dziedziczka tronu. Pustulka wstala i wraz z krolem Szczerym wyszla z namiotu. Ja ponownie zagrzebalem sie w kocach. Trefnis, ktory do tej pory przygladal sie nam, podparty na lokciu, takze sie polozyl. -Powiem ci jutro - obiecalem. Pokiwal glowa bez slowa, oczy mial ogromne. Chyba zaraz zasnal. Ja dlugo wpatrywalem sie w ciemnosci. Po jakims czasie zjawil sie Slepun. Ulozyl sie tuz obok. "Bedzie bronil twojego szczeniaka jak wlasnego - zauwazyl spokojnie. - To jest stado". Pocieszal mnie. Nie potrzebowalem pocieszenia. Polozylem mu dlon na karku. "Widziales, jak stala przed nimi? Jak ich pokonala?" - zapytalem, przepelniony duma. "Wspaniala" - zgodzil sie Slepun. Mialem wrazenie, ze w ogole nie spalem, gdy Wilga przyszla obudzic mnie na warte z trefnisiem. Wyszedlem przed namiot, przeciagnalem sie, ziewnalem, podejrzewajac, ze w rzeczywistosci stanie na czatach nie mialo zadnego sensu. Noc byla piekna. Piesniarka zostawila dla nas rosol na skraju ogniska. Bylem w polowie kubka, gdy trefnis nareszcie wyszedl. -Wilga pokazala mi harfe - rzeklem na powitanie. Usmiechnal sie zadowolony. -Prymitywne narzedzie. Ludzie ktoregos dnia powiedza: "Bylo to jedno z jego pierwszych dziel" - dodal z falszywa skromnoscia. 617 -Pustulka twierdzi, ze jestes nieostrozny.-Rzeczywiscie, jestem nieostrozny, Bastardzie. Co my tu robimy? -Ja robie to, co mi sie kaze. Po warcie ide na wzgorza poszukac galazek na miotle. Zebym mogl odmiatac skalne odlamki z drogi krola Szczerego. -Aha. Praca godna katalizatora. Jak sadzisz, co w takim razie powinien uczynic prorok? -Moglbys przepowiedziec, kiedy smok zostanie ukonczony. Obawiam sie, ze do tego czasu nie bedziemy mysleli o niczym innym. Trefnis w milczeniu pokrecil glowa. -O co ci chodzi? - zapytalem. -Nie przypuszczam, zebysmy tu przybyli robic miotly i harfy. Wyglada mi to na cisze przed burza, przyjacielu. -Dziekuje za pocieszenie - rzeklem ponuro. -Powiesz mi, co sie dzialo w nocy? Gdy skonczylem opowiadac, usmiechnal sie szeroko. -Zmyslna z niej dziewczyna - zauwazyl. Potem przekrzywil glowe i spojrzal na mnie spod oka. - Jak sadzisz, czy dziecko jest obdarzone Rozumieniem? Albo moze Moca? Zastanawialem sie nad tym od dawna. -Mam nadzieje, ze nie - odparlem natychmiast. A potem zastanowilem sie nad wlasnymi slowami. Swit ledwie zaczal wypelzac na niebo, gdy krol Szczery oraz Pustulka byli juz na nogach. Oboje na stojaco wypili po kubku rosolu, a suszone mieso zabrali ze soba do smoka. Krolowa Ketriken takze wkrotce wyszla z mniejszego namiotu. Oczy miala puste, - w smutnym luku ust rysowala sie porazka. Wypila tylko pol kubka rosolu i odstawila naczynie. Zniknela w namiocie, a gdy sie ponownie zjawila, niosla zawiazana derke. -Na opal - odpowiedziala, widzac moja zdziwiona mine. -Wobec tego Slepun i ja pojdziemy z toba, pani. Mam zebrac galazki na miotle, a on powinien sie ruszyc, bo tylko spi i obrasta tluszczem. "A ty sie boisz beze mnie wejsc do lasu". "Skoro w tym lesie sa dziki, masz absolutna racje". "Moze Ketriken wzielaby luk?" Odwrocilem sie, by krolowej to podpowiedziec, lecz ona juz wchodzila do namiotu. Pojawila sie z lukiem w dloniach. -Na wszelki wypadek - rzekla mi - gdybysmy spotkali dzika. Nic sie jednak nie wydarzylo. Zatrzymalismy sie przy strumieniu, napilismy i obmyli. Ujrzalem blysk mlodych lososi i wilk natychmiast zazadal ryby. Powiedzialem mu, ze dostanie, jak skoncze robic miotle. Poszedl za mna, choc niechetnie. Nazbieralem gietkich rozeg, potem znalazlem dluga prosta galaz. Pomoglem pani Ketriken napelnic derke drewnem na opal i nioslem ladunek, by krolowa 618 miala wolne rece i mogla w razie potrzeby uzyc luku. W drodze powrotnej zatrzymalismy sie przy strumieniu. Wyszukalem miejsce, gdzie zielony brzeg zwieszal sie nad woda i tam spedzilismy sporo czasu. Krolowa Ketriken nie znala mojej metody lapania ryb, ale po kilku nieudanych probach dobrze jej szlo. Ryby przypominaly pstragi, lecz wzdluz brzuchow zabarwione byly na rozowo. Zlapalismy dziesiec; od razu je oczyscilem, a Slepun pozeral wnetrznosci, niemal wyrywajac mi je z reki. Krolowa nanizala zdobycz na wierzbowa witke i w koncu wrocilismy do obozu.Nie zdawalem sobie sprawy, jak bardzo lesna glusza mnie uspokoila, poki znow nie ujrzalem czarnego filaru, strzegacego wejscia do kamieniolomu. Potezna kolumna skojarzyla mi sie z palcem wzniesionym w ostrzegawczym gescie. Przypominala, ze jesli panuje cisza, jest to cisza przed burza. Najwyrazniej znowu wzrosla we mnie wrazliwosc Mocy, bo gdy mijalem filar, odczuwalem wyraznie emanujaca z niego magie. Niemal wbrew wlasnej woli zatrzymalem sie, by zerknac na pokrywajace go hieroglify. -Bastardzie, idziesz?! - zawolala krolowa Ketriken i dopiero wtedy zdalem sobie sprawe, jak dlugo gapie sie na filar. Podazylem za wladczynia i za wilkiem, dolaczylem do nich akurat, gdy mijali dziewczyne na smoku. Rozmyslnie unikalem tego miejsca, od czasu gdy trefnis dotknal tragicznej postaci. Teraz, przepelniony poczuciem winy, spojrzalem tam, gdzie srebrny slad palca ciagle lsnil na skorze bez jednej skazy. -Kim bylas i dlaczego wykonalas taka smutna rzezbe? - spytalem. Nie odpowiedziala. Tylko nieruchomymi oczyma patrzyla na mnie blagalnie, na kamiennych policzkach blyszczaly plamki lez. -Moze nie dala rady skonczyc smoka - zastanowila sie krolowa Ketriken. - Widzisz? Bestia ma ogon i tylna lape zatopiona w skale. Moze dlatego jest taka smutna. -Chyba musiala go rzezbic smutnego od poczatku. Robi wrazenie rannego, umierajacego. Gdyby go skonczyla, wyzsza czesc bylaby taka sama. Krolowa Ketriken spojrzala na mnie rozbawiona. -Ty nadal nie wierzysz, ze smok Szczerego poleci, gdy zostanie skonczony? Ja wierze. Choc niewiele innej wiary mi zostalo. Bardzo niewiele. Mialem zamiar powiedziec krolowej, ze moim zdaniem wszystko to bajki, ale jej ostatnie slowa zamknely mi usta. Zrobilem miotle i zabralem sie do zamiatania, jakbym sie mscil na znienawidzonym wrogu. Slonce stalo wysoko na bezchmurnym niebie, wial lekki, przyjemny wietrzyk. Dzien byl cudny, wiec na jakis czas zapomnialem o wszystkim, zajety wykonywaniem prostej czynnosci. Krolowa Ketriken wyladowala opal i natychmiast ruszyla z powrotem do lasu. Slepun potruchtal za nia, a ja z zadowoleniem dostrzeglem, ze Wilga i trefnis takze poszli, kazde ze swoja derka. 619 Gdy ogarnalem smoka ze skalnych odlamkow i szarego pylu, ujrzalem, jakie postepy poczynili krol i Pustulka. Czarny kamien na smoczym grzbiecie byl tak blyszczacy, ze niczym zwierciadlo odbijal blekit nieba. Powiedzialem to glosno, choc nie spodziewalem sie odpowiedzi od krola pracujacego przy lapie czarnego monstrum. Moj pan calym sercem skupiony byl na smoku. Przy wszelkich innych tematach zdawal sie roztargniony, ale gdy mowil do mnie o smoku, o ksztaltowaniu tej istoty, przemawial jak prawdziwy krol.Po kilku chwilach wstal. Czule przeciagnal srebrna dlonia po i smoczym grzbiecie. Wstrzymalem oddech, gdyz pod tym dotykiem wykwitl niespodziewanie kolor. Gleboki turkus, na brzegu kazdej luski obramowany srebrem. Przez moment lsnil, potem zbladl. Krol Szczery mruknal cicho z zadowolenia. -Gdy smok bedzie skonczony, kolor zostanie - powiedzial. Nie myslac, co robie, wyciagnalem reke, lecz krol ramieniem odtracil mnie na bok. -Nie dotykaj go - ostrzegl mnie, prawie zazdrosnie. Musial dostrzec moje zaskoczenie, bo nagle posmutnial. - To juz dla ciebie niebezpieczne, Bastardzie. Jest zbyt... - Ucichl, wzrokiem powedrowal w dal, gdy szukal slow. Potem najwyrazniej zapomnial o mnie, bo znowu przykucnal obok poteznej lapy. Jesli czlowiek jest traktowany jak dziecko, niewiele trzeba, zeby sie zaczal tak zachowywac. Skonczylem zamiatanie, odlozylem miotle i poszedlem przed siebie. Zdziwilem sie niepomiernie, gdy sie zorientowalem, ze patrze na dziewczyne na smoku. Zaczalem o nich myslec jako o jednej istocie. Raz jeszcze wspialem sie na podest, poczulem drzenie zycia. Unosilo sie niczym tuman mgly, siegalo ku mnie chciwie, wyglodniale. Tyle uwiezionego w pulapce nieszczescia. -Nie moge nic dla ciebie zrobic - powiedzialem ze smutkiem i omal poczulem odpowiedz. Przejmujaco smutna. Schodzac z podwyzszenia, zauwazylem cos, co mnie zaalarmowalo. Wokol jednej z przednich lap smoka ktos odlupal kawalki kamienia. Pochylilem sie, przyjrzalem z bliska. Okruchy skal i pyl zostaly odgarniete, ale krawedzie wyzlobien byly nowe, zupelnie ostre. "Trefnis naprawde jest nieostrozny" - pomyslalem. Wstalem, by go natychmiast odszukac. "Bastardzie Rycerski, przyjdz do mnie, prosze". Westchnalem w skrytosci ducha. Pewnie znowu trzeba pozamiatac. Dla takiej pracy musialem byc z daleka od Sikorki, gdy ona znajdowala sie w niebezpieczenstwie. Wracajac do smoka, pograzylem sie w zabronionych myslach o ukochanej. Chcialem wiedziec, czy znalezli schronienie, czy Brus jest powaznie ranny. Uciekli jedynie w tym, co mieli na grzbiecie. Jak przetrwaja? Moze ksiaze Wladczy zaatakowal ponownie? Czy powlekli Sikorke i moja coreczke do Kupieckiego Brodu? Czy Brus lezal gdzies martwy w pyle drogi? 620 "Naprawde wierzysz, ze mogloby sie to wydarzyc, a ty bys o tym nie wiedzial? Zreszta Sikorka potrafi obronic siebie i dziecko. I jest przy niej Brus. Przestan o nich myslec. Przestan sie nad soba uzalac. Mam dla ciebie zadanie".Znalazlszy sie obok smoka, siegnalem po miotle. Kilka chwil zamiatalem, nim krol Szczery mnie zauwazyl. -Ach, Bastardzie, juz jestes. - Wstal, rozlozyl ramiona, z trudem wyprostowal plecy. - Chodz ze mna. Podazylem za nim do obozowego ogniska, gdzie krol nalal wody do zagrzania. Wzial w reke kawalek upieczonego miesa, po czym westchnal smutno. -Goja bym dal za kromke swiezego chleba, upieczonego przez nasza kucharke w Koziej Twierdzy. - Odwrocil sie do mnie. - Usiadz, Bastardzie. Chce z toba porozmawiac. Duzo myslalem o tym, co mi mowiles, i w koncu zdecydowalem, ze mam dla ciebie misje. Usiadlem wolno na kamieniu przy ogniu, potrzasajac glowa z niedowierzaniem. W jednej chwili krol zdawal sie starcem niespelna rozumu, w nastepnej byl moim ukochanym nauczycielem, tak dobrze mi znanym od lat. Nie dal mi czasu na rozmyslania. -Bastardzie, mijaliscie po drodze miejsce, gdzie leza uspione smoki. Powiedziales mi, ze ty oraz wilk wyczuwaliscie w nich zycie. Drzenie Rozumienia. Smok Prawdziwego omal sie nie obudzil, gdy zawolales go po imieniu. -To samo drzenie Rozumienia wyczuwam w dziewczynie na smoku. Ksiaze Szczery ze smutkiem pokrecil glowa. -Biedna istota, obawiam sie, ze nie sposob juz nic dla niej zrobic. Chciala zachowac swoje ludzkie ksztalty, dlatego nie zdolala wypelnic smoka. I tak juz pewnie zostanie po wsze czasy. Wzialem sobie do serca jej ostrzezenie. Niech choc tyle dobrego wyniknie z jej straszliwego bledu. Kiedy ja napelnie smoka, nie zatrzymam nic. Marny to koniec, zajsc tak daleko, poswiecic tak wiele, a skonczyc na smoku uwiezionym w kamiennym grzezawisku. Przynajmniej tej pomylki ja nie popelnie. - Odgryzl kawalek miesa i zul go w zamysleniu. Milczalem. Krol znowu o mnie zapomnial. Czasami moglem tylko czekac, poki mysli nie sprowadzily go znowu na temat, ktory dla mnie mial sens. Zauwazylem, ze nad brwiami pojawila mu sie srebrna smuga, jak gdyby nierozwaznie otarl dlonia pot z czola. -Chcialbym, zebys wrocil do smokow - rzekl. - Wykorzystaj Moc i Rozumienie, sprobuj je obudzic. Ja probowalem ze wszystkich sil, a nie moglem w zadnym z nich odnalezc zycia. Obawialem sie, ze spaly zbyt dlugo i zaglodzily sie na smierc, zuzywajac wlasne sny, az nic im nie pozostalo. Sa jeszcze jakies ziola na wywar? Wilga zostawila garsc przywiedlej pokrzywy i troche miety. Wsypalem je do garnuszka, zalalem goraca woda. Podczas gdy naciagaly, porzadkowalem mysli. 621 -Chcesz, panie, bym przy uzyciu Mocy i Rozumienia obudzil spiace smoki. Jak mam tego dokonac?-Nie wiem. Choc Pustulka tyle mi powiedziala, nadal mam wielkie luki w wiedzy o Mocy. Gdy Konsyliarz ukradl ksiegi mistrzyni Troskliwej, a zaraz potem zaprzestal szkolenia Rycerskiego i mnie, odebral nam wszelkie szanse. Ciagle wracam pamiecia do tamtego czasu. Czy juz wowczas planowal zawladniecie tronem na rzecz swego przyrodniego brata, czy moze sam byl glodny wladzy? Nigdy sie tego nie dowiemy. Ubralem wowczas w slowa temat, ktorego nigdy nie poruszalem. -Jednego nie rozumiem. Pustulka twierdzi, ze zabicie Bystrego zranilo i ciebie, panie. A przeciez gdy Konsyliarz stracil zycie, ty, panie, nie odniosles zadnej szkody. Tak samo jak Pogodna i Prawy, gdy zabili krola Roztropnego. -Wyciaganie Mocy z innego czlowieka to nie to samo co zabicie uderzeniem krolewskiej magii. - Zasmial sie gorzko. - Dokonawszy obu, dobrze znam roznice. Konsyliarz sam zdecydowal, ze woli umrzec, niz oddac mi cala sile. Podejrzewam, ze moj ojciec dokonal tego samego wyboru. Uczynil to zapewne, by nie odslonic przed nimi miejsca mojego pobytu. Jakich sekretow bronil Konsyliarz, zaczynamy sie dopiero domyslac. - Odlozyl kawalek miesa na bok. - Najwazniejsze jest teraz jednak obudzenie Najstarszych. Rozgladasz sie wokol, Bastardzie, i widzisz piekny dzien. Ja mam przed oczyma odlegle morze i czysty wiatr, ktory prowadzi szkarlatne okrety ku naszym wybrzezom. Podczas gdy ja lupie kamien, lud Krolestwa Szesciu Ksiestw umiera, zakazony kuznica. Jednoczesnie wojska ksiecia Wladczego pustosza osady wzdluz granicy z Krolestwem Gorskim. Ojciec mojej malzonki gotuje sie do walki, by bronic kraj przed zoldakami mego brata. Jakze mnie to dreczy! Gdybys zdolal podniesc smoki w obronie niewinnych ludzi, stanelyby do boju juz dzisiaj. -Nie podejmuje sie chetnie zadania, jesli nie wiem, jakich staran wymaga... - zaczalem, lecz krol powstrzymal mnie gestem dloni. -Odnosze wrazenie, ze wczoraj wlasnie o to blagales, Bastardzie Rycerski. Wygral. -Slepun i ja ruszamy w droge jutro z samego rana - rzeklem. Krol Szczery zmarszczyl brwi. -Nie ma powodu opozniac podrozy. To niedaleko, ledwie krok przez filar. Wilk jednak nie przejdzie. Bedzie musial zostac. Chcialbym, zebys ruszyl juz teraz. Tak spokojnie powiedzial, ze musze odejsc bez wilka. Wolalbym isc zupelnie nagi. -Teraz, to znaczy natychmiast? -Dlaczego nie? Bedziesz na miejscu w jednej chwili. Sprawdz, co mozesz zrobic. Jesli ci cie uda, bede wiedzial. Jesli nie, wracaj wieczorem. Nic nie stracimy, podejmujac te probe. 622 -Sadzisz, panie, ze krag Mocy nie stanowi juz niebezpieczenstwa?-Stanowi takie samo niebezpieczenstwo tam jak i tu. Idz. -Czy nie powinienem zaczekac na powrot innych i powiedziec im, dokad ruszam? -Sam im powiem. Bastardzie Rycerski, zrobisz to dla mnie? Na takie pytanie mogla byc tylko jedna odpowiedz. -Tak, panie. Ruszam natychmiast. - Zawahalem sie po raz ostatni. - Nie jestem pewien, jak uzywac filaru. -Jest nie bardziej skomplikowany niz drzwi, Bastardzie. Poloz na nim dlon, a on przyciagnie twoja Moc. Oto jest wlasciwy symbol. - Wyrysowal go palcem w pyle. - Ten oznacza miejsce, gdzie spia smoki. Poloz na nim dlon i przejdz. Ten - nakreslil w kurzu drugi - symbolizuje kamieniolom. Sprowadzi cie na powrot tutaj. - Popatrzyl na mnie. Czy w jego oczach bylo wyzwanie? -Wroce wieczorem - obiecalem. -Dobrze. Oby ci dopisalo szczescie. Podnioslem sie, zostawilem za soba ognisko i poszedlem do filaru. Minalem dziewczyne na smoku. Moi towarzysze gdzies w lesie zbierali drzewo, Slepun biegal pomiedzy nimi. "Naprawde idziesz beze mnie?" "To nie potrwa dlugo, bracie". "Mam wrocic i czekac na ciebie przy slupie?" "Nie, pilnuj raczej krolowej, prosze". "Z przyjemnoscia. Zastrzelila dla mnie ptaka". Bilo od niego uwielbienie. Coz wspanialszego od wilczycy, ktora wspaniale poluje? "Wilczyca, ktora hojnie sie dzieli". "Dopilnuj, zeby i dla mnie cos zostalo". "Mozesz jesc ryby" - oznajmil wspanialomyslnie. Podnioslem wzrok na czarna kolumne, ktora sie przede mna wylonila. Oto wlasciwy symbol. Przejde jak przez drzwi. Tak powiedzial krol Szczery. Moze i tak. Dotknij symbolu i przejdz. Mimo wszystko zoladek mialem w gardle i niemalo trudu mnie kosztowalo, by podniesc reke, a potem nacisnac na lsniacy czarny kamien. Dlon dotknela hieroglifu, uczulem chlodne pociagniecie Mocy. Przeszedlem. Wylonilem sie z jasnego slonca w wilgotny, cetkowany cien. Odsunalem sie od wysokiego czarnego slupa, zszedlem na miekka od trawy ziemie. Wilgotne powietrze przesycone bylo zapachami roslin. Galezie, ktore poprzednim razem, gdy tu bylem, dopiero pecznialy zapowiedzia listkow, teraz tonely w powodzi zieleni. Owadzi chor, wspomagany zabimi glosami, rozbrzmial donosnie na moje powitanie. Las wokol pulsowal zyciem. Po pustej ciszy kamieniolomu niemal ogluszal. Jakis czas stalem bez ruchu, dostrajajac sie do nowych warunkow. 623 Ostroznie obnizylem mury chroniace moj umysl, niepewnie siegnalem dookola. Poza filarem za moimi plecami nie bylo tu nic ani nikogo wrazliwego na Moc. Odrobine sie uspokoilem. Moze cios zadany Bystremu przez krola Szczerego uczynil kregowi wiecej szkody, niz przypuszczalismy. Moze sie teraz bali stawic krolowi czolo. Pokrzepiony tymi myslami ruszylem poprzez roslinny gaszcz.Wkrotce bylem do kolan zupelnie przemoczony. Wybujala trawa strzasala przy kazdym drgnieniu ladunek ciezkich kropel. Na glowe skapy wala mi woda z winorosli oraz soczystych lisci. Niewazne. Ozywczo tu bylo i przyjemnie po nagich skalach kamieniolomu. Sciezka, ktora niedawno wszyscy szlismy, przemienila sie w waski korytarz prowadzacy przez zielone gaszcze. Podszedlem do plytkiego, bulgoczacego strumienia i narwalem garsc ostrej rzezuchy, by pogryzac ja w drodze. Postanowilem wieczorem zabrac jej troche do obozu. Smoki. Gdzie byly smoki? Pograzyly sie w zieleni. Dostrzeglem najpierw pien drzewa zwalonego piorunem, ktory pamietalem z poprzedniego pobytu, i dzieki niemu odnalazlem smoka Prawdziwego. Wczesniej juz zdecydowalem, ze od niego wlasnie powinienem rozpoczac proby przebudzenia kamiennych monumentow, gdyz wlasnie w nim wyczuwalem najsilniejsze drzenie Rozumienia. Zupelnie nie wiem po co, jalem go oczyszczac z bluszczu i wilgotnej trawy. Wowczas cos mnie uderzylo. Smok wygladal tak, jakby sie ulozyl w wygodnym zaglebieniu ziemi. Nie sprawial wrazenia rzezby wykonanej gdzie indziej, a potem przeniesionej na wyznaczone miejsce. Sprawial wrazenie zywej istoty, ktora ulozyla sie na spoczynek - i wiecej nie podniosla. Probowalem odnalezc w sobie wiare. Oto mialem przed soba prawdziwych Najstarszych, ktorzy podniesli sie na wezwanie krola Madrego. Wzlecieli niczym wielkie ptaki, dotarli na wybrzeze i przepedzili od naszych granic najezdzcow. Z wysokiego nieba spadali na wraze okrety, odbierajac przerazonej zalodze zmysly, przewracajac statki wielkim wiatrem czynionym skrzydlami. I zrobia to ponownie, jesli zdolamy ich obudzic. -Sprobuje - odezwalem sie glosno. - Obudze ich. Obszedlem wolno smoka Prawdziwego, probujac zdecydowac, co powinienem zrobic. Poczawszy od gadziego lba, a skonczywszy na haczykowatym ogonie, byl to kamienny smok, zywcem wyjety z legendy. Z podziwem gladzilem lsniace luski. Czulem w tym kolosie Rozumienie, snujace sie niczym dym w wilgotny dzien. Zmusilem sie do uwierzenia, ze jest w nim takze zycie. Czy jakikolwiek artysta potrafilby osiagnac taka doskonalosc? Na wierzcholkach skrzydel wyraznie sie odcinaly glowki kosci. Nie watpilem, ze moglby takim skrzydlem zetrzec w proch doroslego mezczyzne. Haczyki na ogonie ciagle byly ostre i niebezpieczne. Bez trudu moglem sobie wyobrazic, jak smaga nim po takielunku, drac, miazdzac, lamiac. -Prawdziwy! - zawolalem glosno. - Prawdziwy! 624 Zadnej odpowiedzi. Nic nie wyczulem Moca, nie bylo zmiany w Rozumieniu. Coz, nie spodziewalem sie przeciez, ze to bedzie latwe. Przez kilka nastepnych godzin robilem wszystko, co tylko zdolalem wymyslic, by obudzic spiaca bestie. Przyciskalem twarz do luskowatego lba i siegalem w glab kamienia, jak najdalej moglem. Zywszej reakcji doczekalbym sie od byle robaka. Polozylem sie obok marmurowego jaszczura i probowalem sie z nim stopic w jednosc. Usilowalem zyskac wspolna nic z jego Rozumieniem. Posylalem mu swoj podziw. Rozkazywalem mu i grozilem. Na Ede, posunalem sie nawet do grozb. Wszystko na nic. Popadlem w panike. Przypomnialem smokowi trefnisia. Nic. Siegnalem do snu Mocy, ktory dzielilem z blaznem. Przypomnialem sobie kazdy szczegol kobiety w koguciej koronie. Oddalem ja smokowi. Nie bylo odpowiedzi. Probowalem rzeczy najprostszych; krol Szczery powiedzial przeciez, ze smoki moga byc glodne. Wyczarowalem dla niego obraz sadzawki pelnej chlodnej slodkiej wody. Tluste srebrzyste ryby plywaly w niej calymi lawicami. Podsunalem mu nawet skojarzenie, ze smok wiekszy od niego pozera go bezlitosnie. Bez skutku.Osmielilem sie siegnac do krola Szczerego. "Jesli jest zycie w tych kamieniach, to za malo go i zbyt gleboko ukryte, bym je potrafil wydobyc". Nie przejmowalem sie, ze krol mi nie odpowiedzial. Pewnie zrozumial, iz moj przekaz jest wyrazem rozczarowania. Zostawilem w koncu smoka Prawdziwego i jakis czas wedrowalem od jednej kamiennej bestii do drugiej. Siegalem do nich Moca i Rozumieniem, czekajac, czy moze w ktorejs odkryje silniejszy plomien zycia. Raz odnioslem wrazenie, ze mi sie powiodlo, ale nie - odpowiedziala mi mysz, ktora wykopala sobie norke pod smocza piersia. Wybralem w koncu kolosa z rogami podobnymi do kozich i raz jeszcze sprobowalem wszystkiego po kolei. Nim skonczylem, swiatlo dnia zaczelo blednac. Ruszylem na powrot do filaru, zastanawiajac sie, czy krol Szczery naprawde spodziewal sie, ze cos osiagne. Wytrwale szedlem od smoka do smoka, po raz ostatni probujac zbudzic kazdego z nich. Prawdopodobnie to mnie ocalilo. Gdy sie wyprostowalem znad kolejnego potwora, odnioslem wrazenie, iz od nastepnego czuje mocniejszy strumien Rozumienia, ale podszedlszy do uskrzydlonego odyn-ca z ostrymi jak brzytwa, zakrzywionymi szablami, zauwazylem, ze Rozumienie ma inne zrodlo. Podnioslem wzrok. Spodziewalem sie dostrzec jakas zwierzyne plowa, a moze dzika. Czlowiek z obnazonym mieczem w dloni. Stal obrocony do mnie plecami. Skulilem sie za odyncem. W ustach mi zaschlo, serce walilo jak mlotem. Nie byl to ani krol Szczery, ani trefnis. Tyle poznalem od razu. Byl nieco nizszy niz ja, mial wlosy koloru piasku, a miecz trzymal pewnie, jakby dobrze wiedzial, na co go stac. Ubrany byl w zloto i braz. Nie byl to gruby Mocarny ani smukly, ciemnowlosy Stanowczy. Ktos inny, jednak od ksiecia Wladczego. 625 W jednej chwili pojalem wszystko. Jak moglem byc takim glupcem? Owszem, odebralem Stanowczemu i Mocarnemu konie i zapasy. Co z tego? Wystarczylo przeciez, by przeslali Moca do ksiecia Wladczego wiadomosc, ze potrzebuja nastepnych. Przy ciaglych niepokojach na granicy Krolestwa Gorskiego coz latwiejszego, jak przerzucic jeszcze jeden oddzial, ktory omijajac Strome pojedzie droga Mocy? Niebezpieczne osypisko stanowilo pewna przeszkode, ale bylo przeciez do pokonania. Wladczy nie wahal sie przed narazaniem zycia swoich ludzi. Ilu jego slugusow podjelo probe przejscia przez niebezpieczne osuwisko? Iluja przezylo? Zyskalem pewnosc, ze Mocarny i Stanowczy znowu sa doskonale zaopatrzeni.Po chwili zjawila sie mysl bardziej przerazajaca. Czlowiek, ktorego mialem przed soba, mogl byc utalentowany Moca. Przeciez Stanowczy mogl wyuczyc nastepnych. Mogl czerpac ze wszystkich ksiag i zwojow mistrzyni Troskliwej, a talent do krolewskiej magii, choc nie pospolity, nie byl tez szczegolnie rzadki. W wyobrazni widzialem nieprzebrane zastepy ludzi obdarzonych chocby szczatkowymi zdolnosciami do korzystania z Mocy, a wszyscy byli fanatycznie oddani ksieciu Wladczemu. Skulony za kamiennym odyncem, ze strachu ledwie zylem. Poddalem sie rozpaczy. Pojalem, ze ksiaze Wladczy korzysta z niewyczerpanego zrodla i obroci przeciwko nam dowolnie wielka sile. To nie bedzie byle jaka potyczka. Mial do dyspozycji krolewska armie, a procz niej wladze, by skazac na smierc ludzi, ktorych napietnowal jako zdrajcow. Do tej pory krepowala mu rece jedynie mozliwosc, ze wiesc o tym, iz jego starszy brat, Szczery, nie zginal w dalekim kraju, rozejdzie sie po krolestwie. Tutaj, w obcej krainie, nie mial sie czego obawiac. Mogl kazac swoim zoldakom zgladzic brata i bratanka, szwagierke oraz wszystkich swiadkow. Nastepnie krag Mocy pomoze mu sie pozbyc zoldakow. Mysli te przemknely mi przez glowe niczym blyskawica rozdzierajaca smolista noc. Zrozumialem - musze sie dostac do filaru, wrocic do kamieniolomu i ostrzec krola Szczerego. Jesli nie jest za pozno. Gdy tylko wyznaczylem sobie cel, natychmiast sie uspokoilem. Rozwazylem, czy siegnac Moca do krola Szczerego, lecz szybko porzucilem te mysl. Dopoki nie poznam lepiej wroga, nie bede ryzykowal, ze sie przed nim odslonie. Sam nie wiedzac kiedy, zaczalem rozwazac sytuacje, jakbym rozwiazywal zagadke zadana przez Pustulke. Piony do uwiezienia albo do zniszczenia. Czlowiek z mieczem znajdowal sie pomiedzy mna a filarem. Tego nalezalo oczekiwac. Teraz musialem sie dowiedziec, czy jest sam. Wydobylem noz z pochwy. Miecz nie nadawal sie do uzytku w gestych zaroslach. Wzialem gleboki, uspokajajacy oddech i wychynalem zza odynca. Znalem pobieznie teren. Przydalo mi sie to teraz, gdy przekradalem sie od smoka do pnia drzewa i dalej, do glebokiego wykrotu. Nim zapadly kompletne ciemnosci, wiedzialem juz, ze ludzi jest trzech i najwyrazniej pilnuja drogowskazu. Nie zamierzali mnie tropic, mieli za zadanie nie pozwolic nikomu, poza ksieciem Wladczym oraz czlonkami jego kregu, korzystac z magicznego przejscia. 626 Znalazlem slady zolnierzy na przejsciu z drogi Mocy - byly jeszcze swieze, ci ludzie dopiero co sie tutaj pojawili. Moglem wobec tego zalozyc, ze znam teren lepiej niz oni. Zdecydowalem tez, ze bede ich uznawal za pozbawionych talentu do korzystania z krolewskiej magii, skoro przyszli droga, a nie przez drogowskaz. Niestety, byli najpewniej sprawnymi zolnierzami. Postanowilem takze uwazac za pewne, iz Mocarny oraz Stanowczy znajduja sie w poblizu. Ze moga sie zjawic przez filar w dowolnej chwili. Z tego wlasnie powodu obudowalem umysl wysokimi murami. I czekalem. Skoro nie wroce, krol Szczery bedzie wiedzial, ze stalo sie cos zlego. Nie bedzie na tyle nieostrozny, by przybywac przez czarna kolumne. Musialem sobie poradzic sam.Z nastaniem ciemnosci pojawily sie owady. Gryzace, klujace, kasajace, zadlace, spadly na mnie setkami, a zawsze jeden brzeczal mi tuz obok ucha. Z ziemi zaczely sie podnosic wilgotne mgly. Bylem przemoczony do suchej nitki. Zolnierze rozpalili niewielki ogien. Doszedl mnie zapach plackow, a wtedy bezwiednie zaczalem sie zastanawiac, czy zdolam ich zabic, zanim wszystkie zjedza. Wyszczerzylem zeby w glupim usmiechu i podszedlem blizej. Ludzie noca przy ogniu zazwyczaj rozmawiaja. Ci zolnierze byli oszczedni w slowach, a na dodatek mowili cicho. Nie oznaczalo to jednak, ze sa tak przejeci spelnianiem powinnosci. Niekiedy dluga czarna droga przyprawia wedrowcow o szalenstwo, lecz nie ona, tylko kamienne smoki niepokoily zolnierzy. Uslyszalem dosc, by potwierdzic wlasne domysly. Trzech ludzi pilnowalo tego drogowskazu. Tuzin strzegl kolumny na placu, gdzie trefnis mial widzenie. Glowne sily podazaly w strone kamieniolomu. Krag Mocy pragnal odciac krolowi Szczeremu wszystkie drogi ucieczki. Odczulem pewna ulge, pojawszy, ze przynajmniej jeszcze tej jednej nocy krolowi Szczeremu oraz moim towarzyszom podrozy nie grozi atak. Niestety, byla to tylko kwestia czasu. Utwierdzilem sie w postanowieniu, ze musze wrocic przez filar jak najszybciej. Nie mialem zamiaru walczyc z zolnierzami. Wciagnac ich w zasadzke, jednego po drugim? Watpie, czy sam Ciern zdolalby tego dokonac. Stworzyc jakies zamieszanie, odciagnac ich uwage na tak dlugo, bym zdolal uciec? Odsunalem sie od nich na odleglosc taka, ze nie mogli mnie slyszec, i zaczalem zbierac suche drewno. Nie bylo to latwe zadanie w takim wilgotnym miejscu, ale w koncu uzbieralem dosc duze narecze. Plan mialem prosty. Albo sie uda, albo nie. Watpliwe, bym zyskal druga szanse, beda na to zbyt ostrozni. Przypomnialem sobie, gdzie na filarze znajdowal sie symbol kamieniolomu i, omijajac smoki, okrazylem drogowskaz tak, by sie znalezc po przeciwnej stronie. Moj wybor padl na groznie wygladajaca bestie z kepkami na koncach uszu. Powinna rzucac wspanialy cien. Oczyscilem ziemie za kamiennym potworem z wilgotnych roslin i rozpalilem ogien. Niewiele mialem opalu, ale przypuszczalem, ze nie trzeba mi go bedzie wiecej. Chcialem uzyskac tyle swiatla i dymu, zeby stworzyc wrazenie tajemniczosci, a nie oswietlac smoka. Rozpalilem ognisko, po 627 czym skrylem sie w ciemnosciach. Szorujac brzuchem po trawie, podpelznalem jak najblizej drogowskazu. Mialem nadzieje, ze przynajmniej jeden z zolnierzy pojdzie sprawdzic, co sie dzieje, a pozostali dwaj beda moze za nim patrzyli. Wtedy bezszelestny skok, plasniecie dlonia w filar i juz mnie nie ma.Straznicy w ogole nie zauwazyli ognia, choc z mojej pozycji byl doskonale widoczny. Przez drzewa przeswiecala rozowa luna, czesciowo obramowujac sylwetke smoka, spomiedzy pni wyplywal dym. Mialem nadzieje, ze wilgotne opary podswietlone ogniem beda wygladaly tajemniczo i groznie, a okazalo sie, ze przytlumily blask plomieni. Postanowilem rzucic kamieniem, by spojrzeli w te strone. Niestety, wsrod splatanych roslin nie znalazlem zadnego kamienia. Wkrotce ogien zgasl. Raz jeszcze odczolgalem sie na bezpieczna odleglosc. Raz jeszcze zebralem suche patyki w ciemnosciach. "Bracie, dlugo cie nie ma. Co sie dzieje?" - Niepokoj w leciutkiej mysli Slepuna. "Poluja na mnie. Musisz sie teraz usunac. Wroce jak najszybciej". Ruszylem w ciemnosciach do zaru po ognisku. Dorzucilem patykow, poczekalem, az rozblysnie na nich plomien. Wlasnie sie odsuwalem, gdy doslyszalem podniesione glosy. Nie bylem nieostrozny. To musial byc przypadek. Kiedy wyszedlem z ukrycia za smokiem, nim dotarlem do drzewa, jeden ze straznikow uniosl wysoko pochodnie, odkrywajac moj cien. -Tam! Czlowiek! - krzyknal. Ruszylo na mnie dwoch. Puscilem sie zygzakiem przez mokry las. Slyszalem, jak jeden z goniacych potknal sie i upadl, przeklinajac soczyscie, ale drugi byl szybki i zwinny. Po chwili juz deptal mi po pietach i, przysiegam, czulem podmuch powietrza, gdy zamachnal sie mieczem. Uskoczylem, wpadlem na kamiennego odynca. Uderzylem sie bolesnie w kolano, zsunalem na ziemie po drugiej stronie. Natychmiast zerwalem sie na nogi. Moj przesladowca takze skoczyl, cial mieczem tak silnie, ze bylby mnie rozlupal na dwoje, gdyby sie nie potknal o wygiety, ostry kiel. Polecial bezwladnie do przodu i nadzial sie na druga szable, sterczaca z pyska odynca. Wydal z siebie zduszony jek. Probowal sie podniesc, ale zakrzywiony kiel zahaczyl o wnetrznosci. Ucieklem, pamietajac, ze sciga mnie jeszcze jeden przesladowca. Gonil mnie straszny krzyk, czerwony od bolu. Mialem tyle rozumu, zeby zatoczyc kolo. Prawie dotarlem do filaru, gdy poczulem poruszenie Mocy. Przypomnialem sobie ostatni raz, gdy poznalem to dotkniecie. Czyzby krol Szczery takze zostal zaatakowany? Jeden zolnierz nadal strzegl drogowskazu, zdecydowalem jednak zmierzyc sie z nim na miecze, by powrocic do krola. Wybieglem spomiedzy drzew, ruszylem na straznika, ktory ciagle patrzyl w strone mojego ognia i sluchal krzykow umierajacego czlowieka. Dotknelo mnie kolejne musniecie Mocy. -Nie! - krzyknalem. - Nie narazaj sie, panie! 628 Krol wyszedl z kamiennego slupa, sciskajac w srebrnej dloni poszarzaly miecz. Pojawil sie za plecami straznika pozostalego na posterunku. Zolnierz, slyszac moj okrzyk, odwrocil sie i dostrzegl wladce. Wzniosl miecz, choc na jego twarzy malowalo sie przerazenie.Krol Szczery wygladal w swietle plomieni niczym demon ze strasznej przypowiesci. Twarz mial poplamiona srebrem od niebacznych dotkniec dlonia, rece i przedramiona lsnily mu jak polerowana stal. Ponura twarz i poszarpane odzienie, niezmierzona glebia czarnych oczu przerazilyby kazdego. Musze oddac sprawiedliwosc zolnierzowi: zostal na posterunku, przyjal pierwszy cios miecza i sparowal. A raczej tak mu sie wydawalo. To byla stara sztuczka krola Szczerego. Odbil miecz straznika i cial tak mocno, ze normalnie bylby oddzielil ramie od torsu. Tym razem jednak stepione ostrze zatrzymalo sie na kosci. Straznik upuscil miecz. Opadl na kolana, przyciskajac do siebie zraniona reke, a wtedy miecz krola Szczerego cial raz jeszcze, w poprzek gardla. Poczulem drugie drzenie Mocy. Ostatni straznik wybiegl spomiedzy drzew. Gdy ujrzal krola Szczerego, krzyknal w przerazeniu, stanal jak wryty. Krol uczynil krok w jego strone. -Panie moj, dosyc! - krzyknalem. - Uciekajmy! - Nie chcialem, by znowu dla mnie narazal zycie. A on spojrzal na swoj miecz. Zmarszczyl brwi. Chwycil ostrze tuz pod rekojescia i przeciagnal je przez blyszczaca piesc. Az wstrzymalem dech na ten widok. Miecz odzyskal blask i pierwotny ksztalt. Nawet w niepewnym swietle ogniska widzialem, jak szlachetny metal sie odnawia. -Powinienem byl wiedziec, ze potrafie to zrobic - rzekl krol. Chyba sie usmiechnal. Potem wzniosl miecz i zwrocil sie do trzeciego zolnierza. - Czekam. To, co sie stalo pozniej, zdumialo mnie niebotycznie. Zolnierz padl na kolana i cisnal bron w trawe. -Krolu moj - odezwal sie z pokora. - Rozpoznaje cie, choc ty zapewne mnie nie pamietasz. Panie, powiedziano mi, ze straciles zycie. Ze ci je odebrala gorska krolowa spiskujaca do spolki z Bastardem. Ich dwojga kazano nam tu szukac. Ruszylem w te podroz, by sie mscic za ciebie, panie. Sluzylem ci wiernie w Koziej Twierdzy, a skoro zyjesz, nadal bede sluzyl memu jedynemu wladcy. Krol Szczery przyjrzal sie czlowiekowi w migotliwym swietle pochodni. -Ty jestes Kurak, syn Pustelnika. -Tak, jestem Kurak, panie. Sluze prawemu krolowi, jak przede mna ojciec - mowil zolnierz drzacym glosem. Nie spuszczal wzroku z czubka wycelowanego w niego miecza. Krol Szczery opuscil ostrze. -Nie lzesz, chlopcze? Moze tylko pragniesz ocalic skore? Mlody zolnierz podniosl wzrok na twarz krola. -Nie mam sie czego obawiac. Ksiaze, ktoremu sluzylem, nie zabilby kleczacego, bezbronnego czlowieka. Moj krol takze tego nie uczyni. 629 Chyba zadne inne slowa nie przekonalyby krola Szczerego.-Ruszaj wiec, Kuraku. Idz czym predzej, a badz ostrozny, gdyz ci, ktorzy cie oklamali, zabija cie, jesli sie dowiedza, ze jestes mi wierny. Wracaj do Ksiestwa Koziego. W drodze mow kazdemu, ze wkrotce na tronie krolestwa zasiadzie prawowity wladca. A kiedy dotrzesz do Koziej Twierdzy, zamelduj sie u zony mego brata. Powiedz ksieznej Cierpliwej, ze oddalem cie pod jej rozkazy. -Wedle rozkazu, panie. Krolu moj... -Tak? -Nadciagaja tu wojska. My bylismy tylko straza przednia. - Zamilkl. Przelknal sline. - Nie chce rzucac niebacznych oskarzen o zdrade, zwlaszcza jesli maja dotyczyc twego brata, panie, ale... -Niech cie to nie troska, Kuraku. Przysluga, o ktora cie prosze, jest dla mnie bardzo wazna. Podrozuj spiesznie i nikogo po drodze nie wyzywaj do walki. Zawiez wiesci, jak ci mowilem. -Wedle rozkazu, panie moj, krolu. -Ruszaj - rozkazal krol Szczery. Kurak wstal, podniosl miecz, skryl go w pochwie i po krotkiej chwili zniknal w ciemnosciach. Krol Szczery obrocil sie ku mnie, a w jego oczach lsnil triumfalny blask. -Mozemy to zrobic! - rzekl mi. Gestem pospieszyl mnie do filaru. Wyciagnalem dlon, dotknalem hieroglifu i wpadlem w skale, wciagniety przez Moc. Krol Szczery podazyl za mna. 38. KARMIENIE SMOKA Nim nadeszla pelnia lata ostatniego roku wojny, sytuacja w Krolestwie Szesciu Ksiestw stala sie rozpaczliwa. Zamek w Koziej Twierdzy, tak dlugo omijany przez wroga, znalazl sie w oblezeniu. Jeszcze przed zime Zawyspiarze zdobyli Wysp f Rogowa oraz zajeli jej wieze straznicze. Kuznica, pierwsza osada, ktora padla ofiara przeklenstwa szkarlatnych okretow, ochrzczonego jej mianem, od dawna juz byla przystania najezdzcow oraz miejscem ich zaopatrzenia w wode pitna. Pojawily sie pogloski o zawyspiarskich okretach kotwiczacych za Wyspa Osnowy, podobno widywano tam takze nieuchwytny bialy statek. Przez cala wiosne zaden okret nie przybyl ani nie opuscil przystani w Koziej Twierdzy. Brak towarow naplywajacych droga morska odczuwany byl nie tylko w Koziej Twierdzy, ale w kazdej osadzie na brzegach Rzeki Koziej, Niedzwiedziej oraz Winnej. Szkarlatne okrety nabraly nagle realnych ksztaltow dla kupcow oraz wielmozow z Ksiestwa Trzody i Rolnego.W srodku lata szkarlatne okrety upomnialy sie o Kozia Twierdze. Podplynely pod miasto ciemna noca po kilku tygodniach zwodniczego spokoju. Ludzie bronili sie zaciekle, lecz byli wyglodzeni i wycienczeni. Niemal wszystkie drewniane budynki splonely na popiol. Z jednej tylko dzielnicy mieszkancy zdolali uciec i schronic sie w murach twierdzy. Ksiaze Zwawy zdazyl w pewnym stopniu odbudowac zamkowe zapasy, niestety, dlugie tygodnie beztroski zrobily swoje. Glebokie studnie Koziej Twierdzy zapewnialy pod dostatkiem wody, lecz wszystkiego innego brakowalo. W zamkowej twierdzy od wiekow pelnily warte katapulty oraz inne machiny wojenne, majace chronic ujscia Rzeki Koziej. Poniewaz jednak ksiaze Zwawy obrocil je ku obronie samej twierdzy, wraze okrety swobodnie podazyly w glab Ksiestwa Koziego, na podobienstwo trucizny dazacej zylami ku sercu, niosac wojne i zakazenie kuznica calemu Krolestwu Szesciu Ksiestw. W czasie gdy szkarlatne okrety zagrozily nawet Kupieckiemu Brodowi, szlachta Ksiestw Trzody i Rolnego odkryla, iz wieksza czesc armii Krolestwa Szesciu Ksiestw zostala przemieszczona w glab ladu, nad Jezioro Blekitne, a nawet dalej, az do granic Krolestwa Gorskiego. Mozni ksiestw srodladowych przekonali sie nagle, ze tylko niezbyt liczne gwardie przyboczne oddzielaja ich od ruiny i smierci. 631 * * * Wyszedlem z kolumny w krag ludzi oszalalych z niepokoju. Wilk skoczyl mi na piersi i popchnal do tylu, wiec krol Szczery, wylaniajac sie z kamienia, wpadl na mnie z drugiej strony. Runalem na ziemie jak dlugi."Powiedzialem jej, ze jestes w niebezpieczenstwie, a ona go za toba wyslala. Zrozumiala mnie! Zrozumiala!" Slepun szalal z radosci jak szczeniak. Oblizal mi cala twarz, uszczypnal przednimi zebami w nos, wreszcie uwalil sie obok, ale polowa cielska na moich kolanach. -Poruszyl smoka! - krzyknal krol Szczery. - Nie obudzil, ale poruszyl! Mozemy zbudzic je wszystkie! - Przeszedl nade mna i wilkiem, rozesmiany, szczesliwy. Wzniosl lsniacy miecz, jakby rzucal wyzwanie ksiezycowi. Nie mialem pojecia, o czym mowil. Siedzialem na ziemi oszolomiony, chyba z niemadra mina. Trefnis wygladal mizernie i blado. Krolowa Ketriken, zwierciadlo swego malzonka, cieszyla sie jego radoscia. Wilga pozerala nas wszystkich glodnym wzrokiem minstrela, ryjac w pamieci najdrobniejsze szczegoly. A Pustulka, z rekoma srebrnymi po lokcie, kleknela przy mnie ostroznie. -Dobrze sie czujesz, Bastardzie Rycerski? - spytala. Popatrzylem na jej pokryte magia przedramiona. -Cos ty zrobila?! -Bylo to konieczne. Krol Szczery zabral mnie do rzeki w miescie. Teraz praca bedzie sie posuwala szybciej. Co przydarzylo sie tobie? Zerwalem sie z ziemi, stanalem przed krolem. -Odeslales mnie, panie, bym nie podazyl za toba! Wiedziales, ze nie zdolam obudzic smokow, chciales usunac mnie z drogi - Nie potrafilem ukryc gniewu. Czulem sie zdradzony. Krol Szczery usmiechnal sie szeroko, jak za dawnych czasow. -Znamy sie nie od dzis. - Tyle uslyszalem zamiast przeprosin. - Tak, wyslalem cie z glupim rozkazem, ale z siebie zrobilem glupca. Poruszyles smoka! Pokrecilem smutno glowa. -Alez tak! - mowil radosnie krol. - Musiales przeciez poczuc to drzenie Mocy, tuz przed tym, nim ja do ciebie dotarlem. Jak tego dokonales? Jak zdolales go poruszyc? -Jeden z zolnierzy skonal na klach kamiennego odynca - rzeklem glo-sem bez wyrazu. - Moze tego wlasnie trzeba smokom. Smierci. - Nie potrafilbym wyslowic, jak bardzo czulem sie urazony. Krol odebral nalezny mi honor i ofiarowal go Pustulce. To mnie winien byl te bliskosc w Mocy, nie komu innemu. Ktoz inny zaszedl tak daleko, poswiecil dla niego tak wiele? Jak mogl mi odmowic rzezbienia swojego smoka? 632 To byl glod Mocy, ale wtedy o tym nie pamietalem, czulem tylko, ze moj krol jest doskonale zwiazany z Pustulka, a mnie odmowil udzialu w tym zblizeniu. Odgrodzil mnie od siebie i Pustulki, tak jakbym byl ksieciem Wladczym. Porzucilem zone i dziecko, przeszedlem cale Krolestwo Szesciu Ksiestw i gory, by sluzyc memu panu, a on mnie odtracil. Powinien byl mnie zabrac nad rzeke, byc u mego boku, gdy zanurzalbym dlonie w plynnej magii. Nigdy nie przypuszczalem, ze zdolny jestem do tak poteznej zawisci.Slepun przestal wreszcie podskakiwac wokol krolowej Ketriken i wetknal mi leb pod pache. Podrapalem go po gardzieli, uscisnalem. Przynajmniej dla niego bylem najwazniejszy. "Zrozumiala mnie - powtarzal podekscytowany. - Zrozumiala mnie i powiedziala mu, ze musi isc". Krolowa Ketriken zblizyla sie do mnie. -Mialam nieodparte uczucie, ze potrzebujesz pomocy. Wiele sie natrudzilam, lecz wreszcie Szczery porzucil smoka i ruszyl po ciebie. Czy stala ci sie jakas krzywda? Wolno podnioslem sie na nogi, otrzepalem z pylu. -Ucierpiala tylko moja duma, bo krol potraktowal mnie jak dziecko. Powinien mi byl zwyczajnie powiedziec, ze przedklada towarzystwo Pustulki nad moje. Blysk w oczach krolowej przypomnial mi, do kogo sie zwracam. -Powiedziales, ze zginal czlowiek? - udalo sie jej ukryc poczucie krzywdy przynajmniej rowne mojemu. -Nie ja go zabilem. W ciemnosciach upadl na kiel kamienne, go odynca. Niestety, nie widzialem poruszenia smoka. -Nie smierci potrzebuje smok, ale rozlanego zycia - rzekla Pustulka do krola Szczerego. - Podobnie won miesa poruszy psa zaglodzonego omal na smierc. One sa glodne, krolu, lecz nie zdolaja powstac. Chyba ze znajdziesz sposob, by je nakarmic. -Straszna mysl! - wykrzyknalem. -Nie nam osadzac - westchnal ciezko krol Szczery. - Taka jest natura smokow. Trzeba je nakarmic, wypelnic zyciem. By stworzyc smoka, trzeba mu powierzyc zywot dobrowolnie. Gdy juz raz wzieci w przestworza, bedzie sam podtrzymywal swoje istnienie. Jak sadzisz, co im obiecal krol Madry w zamian za obrone wybrzeza przed szkarlatnymi okretami? Pustulka oskarzycielsko wycelowala w trefnisia wskazujacym, palcem. -Sluchaj uwaznie, blaznie, a pojmiesz nareszcie, dlaczego jestes taki znuzony. Gdy dotknales Moca dziewczyny na smoku, zadzierzgnales miedzy wami wiez. Teraz ona przyciaga cie do siebie a ty sadzisz, ze marniejesz z zalosci. Zaczerpnie z ciebie wszystko czego jej bedzie trzeba, zeby sie wzbic do lotu. Nawet jesli to bedzie cale twoje zycie. 633 -Nic z tego nie pojmuje - rzeklem. Spuscilem glowe w zamysleniu.-Ksiaze Wladczy wyslal tu wojska! - krzyknalem nagle, oprzytomniawszy. - Sa w drodze do kamieniolomu. Najwyzej kilka dni stad. Ci trzej zolnierze przy czarnej kolumnie mieli odciac krolowi Szczeremu droge ucieczki. Uplynelo jeszcze sporo czasu, nim wszystko sobie poukladalem w glowie. Pustulka i krol Szczery rzeczywiscie wybrali sie nad rzeke, nieomal od razu po moim zniknieciu. Korzystajac z czarnej kolumny, przedostali sie do miasta i tam staruszka zanurzyla ramiona w magii, a krol Szczery odnowil swoja Moc. Kazdy rzut oka na srebrne ramiona Pustulki budzil we mnie glod Mocy, omal niemozliwy do poskromienia. Ukrywalem to przed soba i przed krolem. Nie przypuszczam, by dal sie omamic. Ubieralem zazdrosc w pozor innych przyczyn. Obwiescilem im obojgu, ze tylko lut szczescia sprawil, iz nie zastali w miescie kregu Mocy. Krol Szczery odparl spokojnie, ze wiedzial, jakie podejmuje ryzyko. Sam nie wiem dlaczego, ale spokoj krola draznil mnie jeszcze bardziej. W drodze powrotnej odkryli, ze trefnis odlupywal kamien od dziewczyny na smoku uwiezionej w skalnym grzezawisku. Oczyscil juz przestrzen wokol jednej lapy i trudzil sie przy drugiej. Trefnis utrzymywal, ze ja doskonale wyczuwa w bezksztaltnym kamiennym klocu. Byl pewien, ze dziewczyna chce od niego jedynie uwolnienia smoka. Gdy krol z Pustulka go znalezli, slanial sie z wyczerpania. Staruszka zagonila go do snu. Zmiazdzyla dokladnie resztki kilkakrotnie parzonego kozlka i zalala wrzatkiem po raz ostatni. Mimo wszystko blazen pozostal smetny i znuzony, resztka sil tylko zapytal, co mi sie przydarzylo. Bardzo sie o niego niepokoilem. Wiesci o nadciagajacych wojskach ksiecia Wladczego wszystkich postawily na nogi. Po jedzeniu krol Szczery wyslal Wilge, trefnisia i wilka na warte u wejscia do kamieniolomu. Ja przez jakis czas siedzialem przy ogniu, z chlodnym kompresem na spuchnietym kolanie. Krolowa Ketriken podtrzymywala ogien na postumencie, gdzie krol i Pustulka pracowali w pocie czola. Popijali wywar z nasion kopytnika od Ciernia, ktore swego czasu Wilga odkryla w moim bagazu. Stukanie i skrobanie nabralo zatrwazajacego tempa. Przy okazji Wilga znalazla w moim tlumoku takze nasiona promecznika. Z filuternym usmieszkiem zapytala mnie, do czego mi one potrzebne. Gdy wyjasnilem, w jakim celuje kupilem, wybuchnela takim smiechem, ze minela dluzsza chwila, nim zdolala mi wyjasnic, iz sa uzywane jako afrodyzjak. Przypomnialem sobie slowa sprzedawcy i pokrecilem glowa. Owszem, dostrzegalem humorystyczna strone sytuacji, ale nie zdolalem sie usmiechnac. Po jakims czasie siegnalem ku Slepunowi. "Jak tam?" Ciezkie westchnienie. 634 "Piesniarka wolalaby grac na harfie. Bezwonny wolalby skrobac smoka. Ja wolalbym polowac. Jesli jest jakies niebezpieczenstwo, to daleko"."Oby jak najdluzej. Badz czujny, przyjacielu". Poszedlem do smoka. Trzy lapy mial juz wolne, krol Szczery pracowal przy ostatniej, przedniej. Jakis czas stalem obok, ale moj pan nie raczyl mnie zauwazyc. Skrobal tylko i drapal, a przez caly czas mruczal pod nosem jakies stare kolysanki i tawerniane przyspiewki. Pokustykalem obok krolowej Ketriken, ktora z apatyczna mina podtrzymywala ogien przy tylnej czesci monstrum, gdzie Pustulka gladzila dlonmi smoczy ogon. Staruszka wzrok miala nieobecny. Wywolywala luski, a potem uwydatniala ich szczegoly, dodawala im glebi. Czesc ogona nadal jeszcze grzezla w kamieniu. Zaczalem sie nachylac, przenoszac ciezar ciala na zdrowe kolano, a Pustulka syknela: -Nie dotykaj go! Wyprostowalem sie i odsunalem. -Dotykalem go wczesniej - rzeklem z oburzeniem. - Nic mi sie nie stalo. -To bylo przedtem. Teraz jest juz prawie kompletny. - W niepewnym swietle ognia widac bylo, ze twarz ma pokryta pylem, ktory przywarl jej nawet do rzes. Wygladala na przerazliwie zmeczona, a przeciez jednoczesnie promieniowala tajemnicza energia. - Jestes tak blisko z krolem Szczerym, ze smok na pewno po ciebie siegnie. A ty nie masz sily mu sie sprzeciwic. Nic by z ciebie nie zostalo. Taki jest teraz silny. Taki cudownie mocny. - Ostatnie slowa zanucila, przeciagajac dlonmi po ogonie. Zalsnil turkusowym blaskiem. -Czy ktos mi zechce cokolwiek wytlumaczyc? - spytalem rozdrazniony. Obrzucila mnie zdumionym spojrzeniem. -Probowalam. Krol Szczery probowal. Sam powinienes doskonale wiedziec, jak niezdarne sa slowa. Wciaz od nowa usilujemy ci wyjasniac, a ciagle nie pojmujesz. Nie twoja wina. Slowa nie wystarczaja, a zbyt niebezpiecznie byloby cie wciagac w nasze polaczenie Moca. -Bedziecie mogli mi wytlumaczyc, kiedy skonczycie smoka? Przez jej twarz przemknelo cos na ksztalt litosci. -Bastardzie Rycerski, moj najdrozszy przyjacielu. Gdy skonczymy smoka? Powiedz raczej, ze gdy krol Szczery i ja zostaniemy skonczeni, a smok sie zacznie. -Nie rozumiem - burknalem zirytowany. -Krol powiedzial ci przeciez. Ja tez to mowilam, gdy ostrzegalam trefni-sia. Smok powstaje z zycia. Calego zycia, dobrowolnie ofiarowanego. Ono go ozywia. Zazwyczaj wiecej niz jedno. W dawniejszych czasach, gdy czarownicy przybywali do Stromego, zjawiali sie jako kregi Mocy, jako calosc, ktora byla wieksza niz suma czesci i wszystko powierzali smokowi. Smok musi zostac napelniony. Krol Szczery i ja musimy mu oddac calych siebie, kazda czastke zycia. Dla mnie to latwiejsze. Eda wie, ze zyje juz zbyt dlugo i chetnie porzuce to starcze cialo. Trudniejsze to bedzie, o wiele trudniejsze dla krola Szczerego. On zre- 635 zygnuje z tronu, kochajacej zony, przyjemnosci tworzenia pieknych przedmiotow wlasnymi rekoma. Zostawi za soba jazde na pysznym wierzchowcu, polowanie na grubego zwierza, spacery pomiedzy ludem. Och, wszystko to czuje juz w smoku. Staranne barwienie map, musniecie dlonia czystego pergaminu. Znam nawet zapachy jego inkaustow. Wszystko powierzyl smokowi. Nielatwo mu to czynic, ale oddaje smokowi wszystko, a bolem, ktorym za to placi, takze zywi smoka. Tylko jedno moze go skazac na porazke tak blisko celu. Tylko jednego odmowil smokowi.-Czego? - spytalem odruchowo. Popatrzyla na mnie wyblaklymi ze starosci oczyma. -Zapytaj raczej: kogo? Ciebie. Nie chcial cie oddac smokowi. Mogl to zrobic, czy chcialbys, czy nie. Wystarczylo, by siegnal, a wlozylby cie do niego bez trudu, ale nie chce. Twierdzi, ze ty nadto kochasz zycie i nie bedzie ci go odbieral. Ze juz i tak wiele oddales krolowi, ktory w zamian obdarowal cie tylko cierpieniem. Czy wiedziala, iz mowiac te slowa, wrocila mi mego krola? Podejrzewam, ze tak. Poznalem jej przeszlosc, gdy bylismy polaczeni Moca. Wiedzialem, ze wowczas ona takze poznala mnie. Poznala moja milosc do ksiecia Szczerego, pojela, jak bardzo mnie zabolalo, gdy odnalazlem go tak obcego. Chcialem z nim porozmawiac. -Bastardzie! - zawolala Pustulka. - Chce ci przekazac jeszcze dwie wiadomosci, choc moga sie dla ciebie okazac bolesne. Uzbroilem sie w cierpliwosc i czekalem. -Twoja matka cie kochala - rzekla Pustulka cicho. - Mowisz, ze sobie jej nie przypominasz. W rzeczywistosci jednak nie mozesz jej wybaczyc. Ona jest przy tobie, w twoich wspomnieniach. Wysoka i jasnowlosa, kobieta z gor. Kochala cie. Nie ona zdecydowala o waszym rozstaniu. Slowa Pustulki rozgniewaly mnie i zmieszaly. Wiedzialem, ze nie mam we wspomnieniach kobiety, ktora mnie wydala na swiat. Szukalem jej w sobie niejeden raz i nigdy nie znalazlem. Najmniejszego sladu. -A druga wiadomosc? - zapytalem chlodno. Na moj gniew odpowiedziala litoscia. -Jest moze jeszcze gorsza. I takze ja juz znasz. Smutne, ze jedyne podarunki, jakie moge ofiarowac tobie, katalizatorowi, ktory zmienil moje martwe zycie w zywa smierc, to dary, ktore juz masz. Skoro tak juz jednak jest, powiem, co powiedziec musze. Bedziesz jeszcze w zyciu kochal. Wiesz sam, ze straciles swa pierwsza milosc, Sikorke, ktorej wiatr od morza rozwiewal ciemne wlosy i targal czerwona spodnica. Zbyt daleko od niej odszedles, zbyt wiele was dzieli, nie masz juz powrotu. Ona nie jest juz tamta dziewczyna, a ty tym chlopcem, ktorego kochala. Ten rozdzial pozostanie zamkniety. Poznaliscie sie wiosna zycia, na progu wojny, silni w doskonalych cialach. Obejrzyj sie za siebie, a dostrzezesz prawde. 636 Przypomnisz sobie tyle samo sprzeczek i lez, co milosci i pocalunkow. Bastardzie, badz madry. Pozwol jej odejsc, zachowaj nieskalane wspomnienia. Ocal dla siebie doskonaly wizerunek ukochanej i pozwol jej pamietac smialego chlopca, ktorego kochala. Bo zarowno on, jak i ta radosna dziewczyna sa juz tylko wspomnieniami. - Potrzasnela glowa. - Tylko wspomnieniami.-Mylisz sie! - krzyknalem wsciekle. - Mylisz! Krolowa Ketriken zerwala sie na rowne nogi. Patrzyla na mnie ze strachem i troska. Nie moglem spojrzec w jej strone. Wysoka i jasnowlosa. Moja matka byla wysoka i jasnowlosa. Nie. Ja jej nie pamietalem. Minalem krolowa, nie zwazajac na bol w kolanie. Obszedlem smoka, przeklinajac z kazdym krokiem. Uklaklem przy krolu Szczerym, ktory pracowal nad przednia lewa lapa potwora. -Pustulka twierdzi - wyszeptalem goraczkowo - ze umrzesz, panie, gdy smok zostanie ukonczony. Ze powierzysz mu calego siebie. Tak pojalem jej slowa. Powiedz mi, panie, ze sie myle. Odgarnal ukraszone odlamki skalne. -Mylisz sie - rzekl lagodnie. - Przynies miotle, dobrze? Trzeba tu pozamiatac. Przynioslem miotle i choc mialem ochote polamac kij, poslusznie uprzatnalem piedestal. Krol Szczery doskonale wyczuwal moja kipiaca wscieklosc. -Wspanialy gniew - odezwal sie cicho. - Silny i czysty. Chyba go wezme dla smoka. Delikatnie, jak musniecie skrzydlem motyla, poczulem pocalunek jego Mocy. Gniew zostal mi odebrany, ulecial caly z mojej duszy i odplynal do... -Nie idz za nim. - Leciutkie pchniecie Moca i znow bylem we wlasnym ciele. W nastepnej chwili stwierdzilem, ze siedze na czarnym kamieniu, a caly swiat wiruje dookola. Podciagnalem nogi, oparlem glowe na kolanach. Czulem sie chory. Gniew zniknal, zostalo tepe znuzenie. -Oto uczynilem, o co prosiles - podjal krol Szczery. - Chyba teraz rozumiesz lepiej, co to znaczy powierzac zycie smokowi. Chcialbys mu dac z siebie wiecej? W milczeniu pokrecilem glowa. Obawialem sie otworzyc usta. -Nie umre, gdy smok zostanie ukonczony, Bastardzie. Zostane przez niego wchloniety, taka jest prawda. Zupelnie doslownie. Ale bede istnial. Jako smok. Z trudem wydobylem z siebie glos. -A Pustulka? -Pustulka bedzie czescia mnie. A takze jej siostra, Mewa. Ale to ja bede smokiem. - Wrocil do skrobania kamienia. -Jak mozesz to robic, panie? - spytalem oskarzycielskim tonem. - Jak mozesz to robic krolowej Ketriken? Poswiecila wszystko, by cie tu odnalezc. A tyja zwyczajnie zostawiasz, osamotniona, bezdzietna? Pochylil sie, czolem wsparl o smoka. Skrobanie ustalo. 637 -Powinienem prosic, zebys tu przy mnie stal podczas rzezbienia - odezwal sie po jakims czasie ochryplym glosem. - Gdy mysle sam, nie potrafie juz w sobie odnalezc uczuc, a ty je we mnie gwaltownie budzisz. - Podniosl glowe, spojrzal na mnie. Lzy wyzlobily w szarym pyle pokrywajacym jego twarz dwie nierowne sciezki. - Czyja mam wybor?-Zostaw, panie, smoka. Wracajmy do Krolestwa Szesciu Ksiestw, poderwij-my lud, bedziemy walczyc ze szkarlatnymi okretami mieczem i Moca, jak dotad. Moze... -Moze bedziemy martwi, nim dotrzemy chocby do Stromego. Czy takiego konca chcialbys dla mojej krolowej? Nie. Ja sam poniose ja do Koziej Twierdzy, oczyszcze wybrzeze ze szkarlatnej zarazy, a moja malzonka bedzie dlugo wladala jako prawowita krolowa. Taki los dla niej wybralem. -A dziedzic? - spytalem gorzko. Znowu podniosl dluto. -Wiesz, co musi sie stac. Twoja corka zostanie wychowana na nastepczynie tronu. -Nie! Jesli jeszcze raz mi tym zagrozisz, panie, siegne Moca ku Brusowi i kaze mu ja ukryc. -Nie mozesz siegnac Moca do Brusa - zauwazyl krol Szczery spokojnie. Odnioslem wrazenie, ze odmierza wielki smoczy paluch. - Wiele lat temu Rycerski zamknal jego umysl przed krolewska magia, zeby nikt nie mogl Brusa wykorzystac przeciwko niemu. Tak jak trefnis zostal uzyty przeciwko tobie. Jeszcze jedna tajemnica wyjasniona. -Krolu Szczery, prosze cie, blagam. Nie czyn mi tego. Wolalbym zostac wchloniety przez smoka. Wez mnie dla bestii. Wez moje zycie i powierz je smokowi. Dam ci, krolu, wszystko, czegokolwiek zazadasz. Przyrzeknij mi tylko, ze moja corka nie bedzie osadzona na tronie Przezornych. -Nie moge ci tego przyrzec - rzekl ciezko. -Jesli jeszcze cokolwiek dla ciebie znacze... - zaczalem, ale mi przerwal. -Nie pojmujesz, choc tylekroc ci juz powtarzalem. Mialem dla ciebie uczucia, ale przelalem je w smoka. Udalo mi sie wstac. Odkustykalem stamtad. Nie zostalo juz nic do powiedzenia. Krol - czy czlowiek, stryj, czy przyjaciel - utracil wszelkie poczucie, kim byl. Gdy siegalem ku niemu Moca, znajdowalem jedynie sciany. Siegajac Rozumieniem, natrafialem na nikly plomyczek zycia, wspolny dla niego i kamiennego smoka. Ostatnio zdawal sie jasniej plonac w smoku niz w krolu Szczerym. W obozie nie bylo nikogo, ogien prawie zagasl. Dorzucilem drew, usiadlem i zaczalem zuc suszone mieso. Zapasy prawie sie skonczyly. Niedlugo znowu bedziemy musieli sie wybrac na polowanie. A raczej beda musieli. Slepun i krolowa Ketriken. Najwyrazniej doskonale im szlo we dwoje. 638 Nie bylem juz taki ponury jak wczesniej, ale nadal czulem, ze przydalaby mi sie kropelka czegos mocniejszego. W koncu, skoro nie mialem nic lepszego do roboty, poszedlem spac.We snie przesladowaly mnie smoki, a gra Pustulki nabierala przedziwnego znaczenia, gdy probowalem zdecydowac, czy czerwony kamien jest dostatecznie potezny, by zawladnac Sikorka. Wszystko sie mieszalo i macilo, czesto wyplywalem na powierzchnie jawy, by zapatrzyc sie w mrok namiotu. Siegnalem raz do Slepuna, ktory lezal rozciagniety przy niewielkim ogniu, podczas gdy Wilga i tref-nis na zmiane pelnili warte. Przeniesli sie na szczyt wzgorza, skad mieli dobry widok na wijaca sie droge Mocy. Moglem do nich pojsc. Zamiast tego przekrecilem sie na drugi bok i znowu pograzylem w snach. Snilem o wojskach ksiecia Wladczego, nadciagajacych nie dziesiatkami, lecz zalewajacych kamieniolom setkami zloto-brazowych mundurow, przypierajacych nas do pionowej sciany, by zabic. Rankiem obudzil mnie dotyk zimnego wilczego nosa. "Musisz zapolowac" - oznajmil Slepun powaznie. Krolowa Ketriken wlasnie schodzila z podwyzszenia. Wstawal swit, ogniska przy smoku nie byly juz potrzebne. Spojrzala na Slepuna. -Na lowy? - spytala nas obu. Wilk poruszyl koncem ogona. - Wezme luk - oznajmila i zniknela w namiocie. Czekalismy. Wkrotce wyszla z lukiem w dloniach, ubrana w czysciejsza bluze. Nie chcialem patrzec na dziewczyne na smoku, gdy ja mijalismy. -Gdyby nas bylo wiecej - powiedzialem, kiedy przechodzilismy obok filaru - powinnismy dwojke wystawic na czatach tutaj i dwojke przy drodze. Krolowa Ketriken skinela glowa. -Dziwnie sie czuje. Wiem, ze ida nas zabic, i nie potrafie dostrzec sposobu unikniecia tego losu, a przeciez wybieramy sie na polowanie, jakby jedzenie bylo najwazniejsze na swiecie. "Bo tak jest. Jedzenie to zycie". -Trzeba jednak jesc, zeby zyc - powtorzyla mysl Slepuna. Nie znalezlismy zwierzyny naprawde wartej strzalu z luku. Wilk pogonil zajaca, krolowa zestrzelila jakiegos barwnego ptaka. W koncu poszlismy lapac lososie i do poludnia mielismy dosc pozywienia przynajmniej na jeden dzien. Oczyscilem ryby na brzegu strumienia, a potem spytalem krolowa, czy moge tu zostac i sie umyc. -Wyswiadczysz przysluge nam wszystkim - odparla, a ja usmiechnalem sie, nie dlatego ze rozsmieszyl mnie jej zart, ale z zadowolenia, ze sie na niego zdobyla. Wkrotce uslyszalem, ze i ona sie pluszcze, gdzies w gorze strumienia, a Sle-pun, z pelnym brzuchem, zdrzemnal sie na lesnej polanie. W drodze powrotnej znalezlismy blazna. Spal obok dziewczyny na smoku jak zabity, zwiniety w klebek na podescie, tuz obok kamiennej bestii. Krolowa Ketriken obudzila go i zbesztala za swieze znaki dluta na smoczym ogonie. Trefnis nie 639 okazal skruchy, stwierdzil jedynie, ze Wilga podjela sie trzymac warte. Wymoglismy na nim, by wrocil do obozu.W drodze do namiotu krolowa Ketriken zatrzymala nas nagle. -Cisza! - krzyknela. - Sluchajcie! Zamarlismy bez ruchu. Spodziewalem sie, ze uslysze Wilge, ze to ona nas ostrzega. Wytezalem sluch, ale slyszalem tylko wiatr swiszczacy po kamieniolomie oraz odlegly spiew ptakow. Minela chwila, nim pojalem. -Krol! - wrzasnalem przerazony. Wetknalem ryby w rece trefnisiowi i rzucilem sie biegiem. Pani Ketriken mnie wyprzedzila. Obawialem sie, ze oboje znajde martwych, pokonanych pod nasza nieobecnosc przez krag Mocy ksiecia Wladczego. Zastalismy natomiast dziwna scene. Krol Szczery oraz Pustulka stali ramie przy ramieniu. Smok blyszczal lsniaca czernia, niczym piekny krzemien w popoludniowym sloncu. Byl ukonczony. Kazda luska, kazdy pazur zachwycal starannoscia wykonania. -Jest piekniejszy od innych - rzeklem. Obszedlem smoka dookola, a z kazdym krokiem podziwialem go bardziej. Rozumienie buzowalo w nim z wielka sila, mocniej niz w krolu czy Pustulce. Dziwilo mnie, ze boki smoka nie unosza sie oddechem, ze nie wyszarpnal sie ze szpon kamiennego snu. Spojrzalem na krola Szczerego i mimo gniewu, ktory wciaz we mnie tkwil, przyczajony gdzies na dnie duszy, musialem wyrazic podziw. -Jest doskonaly - rzeklem cicho. -Zawiodlem moj lud - odezwal sie monarcha z rozpacza. Pustulka skinela glowa z niezmiernym smutkiem. Poglebily sie zmarszczki na jej twarzy. Wygladala teraz na swoje dwiescie lat. Na tyle samo wygladal krol Szczery. -Panie moj, przeciez ukonczyles smoka - rzekla krolowa Ketriken. - Mowiles, ze tego wlasnie musisz dokonac. Ukonczyc smoka. -Rzezbienie skonczone - przyznal krol Szczery. - Ale smok jeszcze nie jest gotowy. - Potoczyl po nas wzrokiem, trudno mu bylo znalezc slowa, ktore by przed nami odslonily prawde. - Powierzylem mu wszystko. Zostawilem sobie tylko tyle, by moje serce pamietalo, jak bic, a oddech ozywial cialo. Podobnie uczynila Pustulka. Te reszte rowniez mu oddamy. Lecz to wszystko za malo. Wolno uczynil krok, wsparl sie o smoka. Tam, gdzie dotknal kamienia, na skorze bestii pojawila sie barwa. Turkus obrzezony srebrem; luski blysnely niepewnie w promieniach slonca. Czulem, jak Moc przeplywa od mego krola do smoka. Zupelnie jakby inkaust wsiakal w arkusz pergaminu. -Krolu Szczery! - zawolalem, by go ostrzec. Z jekiem uwolnil sie od swego dziela. -Nie obawiaj sie, Bastardzie. Nie pozwole mu wziac zbyt wiele. Nie oddam mu swego zycia bez potrzeby. - Uniosl glowe, powiodl po nas wzrokiem. 640 -Dziwne - rzekl cicho. - Czy tak sie czuje czlowiek skazony kuznica? Pamieta, co czul niegdys, lecz juz czuc nie potrafi? Moje strachy, milosci, smutki... wszystko powierzylem smokowi. Nic sobie nie zatrzymalem. I wszystko to za malo. Za malo.-Panie moj, krolu - odezwala sie Pustulka ochryplym glosem. Nie bylo w nim okruszyny nadziei. - Bedziesz musial wziac Bastarda Rycerskiego. Nie ma innego sposobu. - Jej oczy, niegdys tak blyszczace, przypominaly teraz dwa matowe otoczaki. Spojrzala na mnie. - Byles gotow ofiarowac cale swoje zycie -przypomniala. Pokiwalem glowa. -Jesli nie zabierzecie na tron mojego dziecka - dodalem. Zaczerpnalem gleboko powietrza. Teraz dysponowalem swoim zyciem. - Krolu moj, nie pragne juz zawierac umowy. Jesli moje zycie potrzebne ci do napelnienia smoka, wez je, prosze. Krol Szczery slanial sie na nogach. -Dzieki tobie prawie moge znowu czuc. - Uniosl srebrny palec, wycelowal go oskarzycielsko, lecz nie we mnie, tylko w Pustulke. Slowa padajace z jego ust ciezkie byly niczym kamien, z ktorego wyrzezbil smoka. - Powiedzialem raz. Wiecej o tym nie wspominaj. Zabraniam. - Wolno opadl na kolana, potem usiadl obok rzezby. - Niech licho porwie nasiona kopytnika - mruknal. - Zawsze przestaja dzialac, kiedy czlowiek najbardziej ich potrzebuje. -Powinienes odpoczac, panie - odezwalem sie glupio. Przeciez krol Szczery i tak nie mogl zrobic nic innego. Wlasnie w ten sposob dzialaja nasiona kopytnika. Gdy ich dzialanie mija, czlowiek jest do cna wyczerpany. Wiedzialem o tym az nazbyt dobrze. -Odpoczac - powtorzyl gorzko, lamiacym sie glosem. - Tak. Odpoczac. Powinienem byc wypoczety, gdy zoldacy brata poderzna mi gardlo. Powinienem byc wypoczety, gdy krag Mocy Wladczego przybedzie zawladnac moim smokiem. Wiedz o tym, Bastardzie. Wlasnie tego pozadaja. Oczywiscie, nie uda im sie go ozywic. Tak sadze... - zbladzil gdzies myslami. - Choc moze...? - szepnal najlzejszym tchnieniem. - Jakis czas byli ze mna powiazani Moca. Moze moja smierc wystarczy, zeby zdolali opanowac smoka? - Na jego ustach pojawil sie cien smutnego usmiechu. - Ksiaze Wladczy jako smok. Sadzicie, ze z Koziej Twierdzy zostanie kamien na kamieniu? Pustulka przysiadla na pietach, skulila sie, przyciagajac twarz do kolan. Odnioslem wrazenie, ze uslyszalem szloch, ale kiedy wolno opadla na bok, twarz miala spokojna i nieruchoma, oczy zamkniete. Byla martwa, a moze zasnela snem czlowieka wyczerpanego uzywaniem nasion kopytnika. Po tym, co uslyszalem od krola Szczerego, zdawalo sie to nie miec wiekszego znaczenia. Krol takze polozyl sie na zimnym, pokruszonym kamieniu. Zasnal obok swego smoka. 641 Krolowa Ketriken usiadla przy malzonku. Podciagnela kolana pod brode, wsparla na nich glowe i zaplakala. Nie cicho. Zdawalo sie, ze jej rozdzierajacy szloch obudzilby nawet kamiennego smoka. Wiedzialem, ze nie potrafie krolowej ulzyc w rozpaczy.Spojrzalem na trefnisia. -Chyba powinnismy im przyniesc pledy - zaproponowalem bezradnie. -Oczywiscie. Trudno o wlasciwsze zadanie dla proroka i jego katalizatora. Podal mi reke. Dotyk odnowil i wzmocnil laczaca nas wiez Mocy. Gorycz. Gorycz plynela w trefnisiu z kazda kropla krwi. Krolestwo Szesciu Ksiestw przegra wojne. Swiat stoczy sie w przepasc. Poszlismy po koce. 39. UMOWA Gdy odwolamy sie do wszystkich dostepnych zapiskow, staje sie oczywiste, iz w glab Krolestwa Szesciu Ksiestw, do Jeziora Smolnego, dotarto nie wiecej niz dwadziescia szkarlatnych okretow, a zaledwie kilka poplynelo dalej, do Kupieckiego Brodu. Minstrele kaza nam wierzyc, iz bylo ich znacznie wiecej, ze na ich pokladach pojawily sie setki Zawyspiarzy. W piesniach wybrzeza Rzeki Koziej i Winnej splywaly tego lata krwia i blaskiem czerwonych plomieni. Nie nalezy winic piesniarzy. Rozpacz i koszmar tamtych dni nie powinny sie nigdy zatrzec w ludzkiej pamieci. Jesli minstrel musi wyostrzyc prawde, by pomoc nam zapamietac ja w calosci, pozwolmy mu to uczynic i nie mowmy, ze sklamal. Prawda czesto jest obszerniejsza niz fakty. * * * Tego wieczoru Wilga wrocila z trefnisiem. Nikt jej nie pytal, dlaczego juz nie trzyma warty. Nikt nie proponowal, bysmy uciekali z kamieniolomu, nim zostaniemy osaczeni przez wojska ksiecia Wladczego. Mielismy zostac, podjac walke. W obronie kamiennego smoka.Mielismy poniesc smierc. Nadciagala nieuchronnie. Zadne z nas tego nie kwestionowalo. Gdy wyczerpana placzem krolowa Ketriken zapadla w sen, zanioslem ja do mniejszego namiotu, ktory dzielila z malzonkiem, ulozylem na poslaniu i otulilem kocami. Potem jeszcze pochylilem sie nad nia i pocalowalem w czolo, ktore niegdys bylo takie gladkie. Tak samo pocalowalbym swoje uspione dziecko. Bylo to w jakims sensie pozegnanie. Zdecydowalem, ze wszystko trzeba robic od razu. Tylko chwile obecna mialem dla siebie na pewno. Zapadl zmrok. Wilga i trefnis siedzieli przy ogniu. Ona grala na harfie, miekko, lirycznie, zapatrzona w plomienie. Obok na ziemi lezal obnazony noz. Jakis czas przygladalem sie, jak blask plomieni dotyka jej twarzy. Wilga Slowicza, 643 ostatni minstrel ostatnich prawowitych wladcow monarchii Przezornych. Nie napisze piesni pamietnej po wsze czasy.Trefnis milczal i sluchal. Zadzierzgnela sie miedzy nimi specyficzna nic przyjazni. Jesli to byly ostatnie chwile zycia Wilgi, trefnis, sluchajac, ofiarowywal jej najpiekniejszy dar. Zostawilem ich tam i wziawszy ze soba buklak pelen wody, wolno sie wspialem na podwyzszenie, do smoka. Slepun poszedl za mna. Juz wczesniej rozpalilem tam ogien. Teraz dorzucilem troche opalu nazbieranego przez krolowa. Krol Szczery i Pustulka spali. Ciern uzywal kiedys nasion kopytnika przez dwa dni. Gdy minelo ich dzialanie, zdrowial prawie przez tydzien. Chcial tylko spac i pic wode. Watpilem, by ktores z tych dwojga obudzilo sie wkrotce. Zreszta i tak nie mialem im juz nic do powiedzenia. Siedzialem wiec i strzeglem krola. Marny ze mnie straznik. Obudzilem sie, gdy krol Szczery wyszeptal moje imie. Usiadlem natychmiast i siegnalem po buklak. -Panie moj - rzeklem cicho. A on nie lezal na kamieniu, slaby i bezradny. Stal nade mna. Gestem nakazal mi sie podniesc i podazyc za nim. Staralem sie poruszac rownie bezszelestnie jak on. Dopiero po zejsciu z piedestalu sie do mnie odwrocil. Bez slowa podalem mu wode. Wypil do dna i oddal mi buklak. -Jest jeszcze jedna szansa, Bastardzie Rycerski. - Patrzyl na mnie oczyma tak bardzo podobnymi do moich. - Ty jestes ta szansa. Ty, pelen zycia i oczekiwan. Targany pasjami. -Wiem. - Nigdy dotad nie bylem tak przerazony. Balem sie w lochach ksiecia Wladczego, ale nie az tak. Teraz czekala mnie smierc. Nerwowo mialem rabek koszuli. -Moze ci sie to nie podobac - rzekl krol Szczery. - Mnie takze sie to nie podoba, ale nie widze innego wyjscia. -Jestem gotowy - sklamalem. - Tylko... chcialbym jeszcze raz zobaczyc Sikorke - Wiedziec, ze razem z Pokrzywa sa bezpieczne. I Brus. -Pamietam twoje zadanie, bym nie bral Pokrzywy na tron. Odwrocil ode mnie wzrok. - Gotuje ci gorszy los. Chce zabrac ci zycie i energie. Sam wiesz, ze stracilem juz wszystkie uczucia. Nic mi nie zostalo. Nie moge wykrzesac z siebie chocby iskry... gdybym potrafil sobie przypomniec, co to znaczy pozadac kobiety, trzymac ukochana w ramionach____________________- ucichl. - Wstyd mi cie o to prosic. Wstyd mi bardziej niz za to, ze zaczerpnalem od ciebie energii, kiedy byles chlopcem, nieswiadomym, co mi dajesz. - Znowu spojrzal mi w oczy i z trudem znajdowal slowa. Wyrazy niedoskonale. - Widzisz. Nawet to. Wstyd, bol, ze ci to robie... to takze mi dajesz. Takze i to moge powierzyc smokowi. Smok musi wzleciec, Bastardzie. Musi. -Panie moj, krolu Szczery. - Chcialem do niego dotrzec, nie potrafilem. - Przyjacielu... - Ujrzalem blysk w jego zrenicach. - Zgadzam sie na wszyst- 644 ko. O jedno tylko jeszcze cie prosze. Chcialbym zobaczyc Sikorke. Choc przez chwile.-To niebezpieczne. Mozliwe, ze zabijajac Bystrego, przerazilem, krag Mocy. Nie probowali od tamtej pory stanac ze mna twarza w twarz, jedynie spadali znienacka, jak padlinozercy. Mimo wszystko... -Blagam! - wyszeptalem. -Dobrze wiec, chlopcze. Lecz serce mam pelne obaw. To nie bylo dotkniecie. Nawet nie zaczerpnal tchu. Choc krol Szczery niknal w oczach, jego Moc pozostala niezmiennie potezna. Znalezlismy sie tam, z nimi. Krol sie wycofal, dajac mi zludzenie, ze jestem sam. Znalazlem sie w pokoju, czystym i dobrze umeblowanym. Na stole oswietlonym przez kilka swiec, lezal bochen chleba oraz stala misa jablek. Brus, bez koszuli, spal na boku na lozku. Piers unosila mu sie w spokojnym, rytmicznym oddechu. Krew z rany po nozu zakrzepla ciemna plama. Przy Brusie spala Pokrzywa. Oslanial ja ramieniem. Sikorka, pochylila sie nad nimi i zrecznie wyjela dziecko z obiec Brusa, zaniosla do koszyka ustawionego w kacie. Moja coreczka nawet sie nie przebudzila, tylko malenkie usteczka poruszyly sie, ozywione wspomnieniem cieplego mleka. Nie odnioslem wrazenia, by ucierpiala w niedawnych przejsciach. Sikorka krzatala sie po pokoju. Nalala wody do misy, zlozona grubo szmatke namoczyla, a nastepnie porzadnie wyzela. Przylozyla Brusowi kompres. Moj dawny opiekun zbudzil sie gwaltownie, szybki niczym waz, schwycil Sikorke za nadgarstek. -Brus! Przeciez to trzeba oczyscic! - Sikorka byla na niego zla. -Ach, to ty - odetchnal z ulga. -Oczywiscie, ze ja. Kogo sie spodziewales? - Otarla rane i ponownie zmoczyla szmatke. Woda zabarwila sie na czerwono. Brus pomacal ostroznie reka po poslaniu, szukajac Pokrzywy. -Gdzie moja malenka? -Twoja malenka spi w koszyku. Tam. - Sikorka ponownie przetarla mu plecy wilgotna szmatka. - Krwawienie ustalo. Rana wyglada na czysta. Chyba uratowala cie skorzana tunika. Jesli usiadziesz prosto, bede mogla zabandazowac. Brus podzwignal sie wolno. Tylko raz syknal cicho, ale juz po chwili szeroko sie usmiechal. Odgarnal z twarzy kosmyk wlosow. -Pszczoly Rozumienia. - Pokiwal glowa z uznaniem. Mialem nieodparte wrazenie, ze powiedzial to nie po raz pierwszy. -Nic innego nie potrafilam wymyslic. - Ale i Sikorka nie mogla sie powstrzymac od usmiechu. - Tak czy inaczej, udalo sie. -O tak. A skad wiedzialas, ze poleca do rudobrodego? Tylko to ich przekonalo. Niewiele brakowalo, a przekonaloby takze i mnie! 645 -Lut szczescia. I swiatlo. Trzymal w reku swiece, stal przed kominkiem. W izbie bylo mroczno. Pszczoly ciagna do swiatla, prawie tak samo jak cmy.-Ciekawym, czy nadal siedza w chacie. -Stracilam roj - przypomniala mu Sikorka smutno. -Znajdziemy drugi - pocieszyl ja Brus. Sikorka pokrecila glowa -Najwiecej miodu daje roj, ktory pracowal przez cale lato. - Wziela ze stolu czysty bandaz oraz sloiczek z mascia. Powachala ja w zastanowieniu. - Pachnie inaczej niz twoja - zauwazyla. -Dzialanie pewnie bedzie takie samo. - Zmarszczywszy brwi, rozejrzal sie po pokoju. - Jak za to wszystko zaplacimy? -Zajelam sie tym. - Stala do niego plecami. -Jak to? - zapytal podejrzliwie. Gdy sie do niego odwrocila, usta miala zacisniete w waska linie. Ja bym sie z nia nie sprzeczal, kiedy miala taki wyraz twarzy. -Sprzedalam brosze Bastarda. Pokazalam ja gospodarzowi, a on wynajal nam pokoj. Po poludniu, kiedy oboje spaliscie, poszlam do zlotnika. Brus otworzyl usta, ale nie zdazyl sie odezwac. -Potrafie sie targowac, sprzedalam ja drogo. -Jej wartosci nie da sie zmierzyc zlotem. Powinna przejsc w rece Pokrzywy. - Brus mial twarz rownie zacieta jak Sikorka. -Pokrzywie bardziej potrzebne cieple lozko i owsianka niz srebrna broszka z rubinem. Nawet Bastard by to zrozumial. Dziwne, lecz rzeczywiscie rozumialem. -Bede musial dlugo pracowac, zeby ja wykupic - rzekl Brus tylko. Sikorka nie patrzyla mu w oczy. -Jestes uparty i na pewno zrobisz, co uznasz za stosowne. Brus milczal. Widzialem wyraznie, ze probowal zdecydowac, czy taka odpowiedz oznacza, ze wygral sprzeczke. Sikorka podeszla do lozka. Usiadla, zaczela smarowac mascia okolice rany. Brus zacisnal szczeki, ale nawet nie jeknal. -Podnies rece, bede mogla cie zabandazowac. Wykonal polecenie. -Lepiej? - zapytala, skonczywszy opatrunek. -Duzo lepiej. - Brus zaczal sie prostowac, ale zrezygnowal. -Chodz, zjedz - zaprosila Sikorka, podchodzac do stolu. -Za chwilke. - Wzrok mu spochmurnial. - Sikorko. - Westchnal, sprobowal znowu. - Pokrzywa jest prawnuczka krola Roztropnego. Wywodzi sie z rodu Przezornych. Ksiaze Wladczy zawsze bedzie w niej widzial zagrozenie. Chce was obie zabic. Jestem pewien, ze nie spocznie, poki tego nie dokona. - 646 Podrapal sie po brodzie. Skoro Sikorka milczala, odezwal sie znowu. - Jest tylko jeden sposob zapewnienia wam bezpieczenstwa. Musicie sie oddac pod opieke prawowitego wladcy. Pewien czlowiek... ma na imie Ciern... moze Bastard ci o nim wspominal?Sikorka bez slowa pokrecila glowa. Oczy miala coraz czarniejsze. -Ciern moglby zabrac Pokrzywe w bezpieczne miejsce. I zadbac, zeby tobie niczego nie zabraklo - mowil Brus powoli, niechetnie. Sikorka natomiast odpowiedziala szybko: -Nie. Ona nie jest dziedziczka Przezornych. Jest moja. Nie sprzedam jej ani za pieniadze, ani za obietnice bezpieczenstwa. Jak mogles w ogole przypuszczac! - rzucila z pogarda. Usmiechem skwitowal jej gniew. Ujrzalem na jego twarzy ulge, naznaczona poczuciem winy. -Nie sadzilem, ze sie zgodzisz, ale musialem ci to zaproponowac. - Nastepne slowa brzmialy jeszcze mniej pewnie: - Myslalem o innym sposobie. Nie wiem, jak ci sie on spodoba. Bedziemy musieli stad odejsc, zamieszkac gdzies, gdzie nikt nas nie zna. - Nagle wbil wzrok w podloge. - Gdybysmy sie szybko pobrali, w nowym miejscu ludzie mysleliby, ze dziecko jest moje... Sikorka stala jak kamienny posag. Cisza sie przeciagala. Brus podniosl wzrok, spojrzal blagalnie na moja ukochana. -Nie zrozum mnie zle. Nie oczekuje, ze bedziesz ze mna dzielic loze. Wlasciwie... nawet nie musialabys za mnie wychodzic. W Odrzwiach sa Kamienie Swiadkow. Mozemy tam pojsc z jakims minstrelem. Przysiegne, ze mala jest moja. Nikt nie bedzie wtedy mial watpliwosci. -Sklamalbys przed Kamieniami Swiadkow? - spytala Sikorka, z niedowierzaniem. - Zrobilbys to dla bezpieczenstwa Pokrzywy? Brus wolno skinal glowa. Nie spuscil wzroku. -Nie, Brus. Do tego nie dopuszcze. Krzywoprzysiestwo przed Kamieniami Swiadkow moze sciagnac na czlowieka nieszczescie. Wszyscy znaja opowiesci o tych, ktorzy sprofanowali klamstwem swiete miejsce. -Zaryzykuje - oznajmil Brus ponuro. Nigdy nie klamal. Teraz, w obronie Pokrzywy, zamierzal zlozyc falszywa przysiege. Czy Sikorka wiedziala, jak wiele jej ofiarowal? Wiedziala. -Nie. Nie bedziesz klamal. -Sikorko, prosze cie... -Badz cicho! - zazadala stanowczo. Przekrzywila glowe i jakis czas mu sie przygladala, wyraznie cos wazac w myslach. - Brus - odezwala sie wreszcie, odrobine niepewnym glosem. - Slyszalam... Lamowka wspomniala, ze kochales kiedys ksiezne Cierpliwa. - Nabrala tchu. - Nadal ja kochasz? - spytala. Brus prawie sie rozgniewal, ale Sikorka nie spuszczala z niego proszacego spojrzenia, wiec w koncu odpowiedzial, choc ledwie bylo go slychac. 647 -Kocham wspomnienia. O tym, jaka byla kiedys, jaki wtedy bylem ja. Pewnie tak samo ty kochasz Bastarda.Tym razem Sikorka sie skrzywila. -Niektore wspomnienia... tak, to prawda. - Jakby sobie cos przypominala, pokiwala glowa. - Ale on nie zyje. - Tak przedziwnie ostatecznie zabrzmialy te slowa w jej ustach. - Posluchaj mnie. Tylko posluchaj. Przez cale zycie... Najpierw moj ojciec zawsze mowil, ze mnie kocha, ale ciagle mnie bil i wyklinal, i nigdy nie czulam jego milosci. Potem Bastard. Przysiegal, ze mnie kocha, ale mnie oklamywal, a klamstwa nie ida w parze z miloscia. Teraz ty... Brus, nigdy nie mowisz, ze mnie kochasz, ale twoje milczenie i spojrzenia mowia mi wiecej 0 milosci niz slowa. - Zamilkla, czekala. - Brus? - odezwala sie wreszcie. -Jestes mloda - rzekl cicho. - I sliczna. Pelna zycia. Zaslugujesz na kogos lepszego. -Brus, kochasz mnie? - proste, niesmiale pytanie. Scisnal zniszczone praca dlonie miedzy kolanami. By ukryc ich drzenie? -Tak. Usmiech Sikorki rozjasnil izbe niczym promien slonca przebijajacy chmury. -Wobec tego powinienes sie ze mna ozenic. A potem, jesli zechcesz, stane przed Kamieniami Swiadkow i przysiegne przed wszystkimi, ze bylam z toba, nim wzielismy slub. I pokaze ludziom dziecko. W koncu podniosl na nia oczy z niedowierzaniem. -Poslubilabys mnie? Starego, biednego, brzydkiego? -Dla mnie nie jestes stary, biedny ani brzydki. Jestes moim ukochanym. Brus pokrecil glowa. Odpowiedz Sikorki jeszcze go bardziej zmieszala. -Sama mowilas, ze klamstwo przed Kamieniami Swiadkow sciaga na czlowieka nieszczescie, a teraz jestes gotowa to uczynic? Usmiechnela sie do niego zupelnie inaczej. Nie widzialem tego usmiechu juz od bardzo dawna. Teraz zranil mnie prosto w serce. -To nie musi byc klamstwo - rzekla niskim, cieplym glosem. Brusowi zadrgaly nozdrza jak pelnokrwistemu ogierowi. Zaczerpnal tchu pelna piersia. Sikorka poslinila dwa palce i szybkim gestem zgasila wszystkie swieczki procz jednej. W pociemnialej izbie wsunela sie w ramiona Brusa. Ucieklem. -Tak mi przykro, chlopcze. W milczeniu pokrecilem glowa. Powieki mialem mocno zacisniete, ale lzy 1 tak znalazly droge. Minal jakis czas, nim odzyskalem mowe. -Bedzie dla niej dobry. I dla Pokrzywy takze. Powinienem byc zadowolony. Brus zaopiekuje sie nimi obiema. Zadowolony. Jakos nie moglem odnalezc w sobie zadowolenia. Czulem jedynie bol. 648 -Nie skorzystales na naszej umowie. - Krol Szczery naprawde mi wspolczul.-Zostawmy to. - Zaczerpnalem tchu. - Krolu moj... Chcialbym, zeby to sie odbylo szybko. -Jestes gotow? -W kazdej chwili. Wtedy wzial ode mnie zycie. * * * Kiedys juz snilem ten sen. Znalem uczucie zycia w ciele starca. Tamtym razem bylo to cialo krola Roztropnego, odziane w miekka nocna koszule, zlozone w czystym lozu. Tym razem bylo trudniej. Wszystko mnie bolalo. Wnetrznosci palily zywym ogniem. Parzyly dlonie, przedramiona, twarz. Wiecej bylo w tym ciele bolu niz zycia. Bylem niczym swieczka wypalona juz niemal do konca. Z trudem rozwarlem zlepione powieki. Lezalem na zimnym, pokruszonym kamieniu. Obok siedzial wilk."To nic dobrego" - oznajmil. Nie mialem pojecia, co mu odpowiedziec. Rzeczywiscie, nic dobrego. Po jakims czasie podnioslem sie na kolana. Kazdy kawalek ciala promieniowal bolem. Cudem jakims udalo mi sie stanac na nogach. Noc byla ciepla, a mimo to bez przerwy drzalem. Nade mna, na podwyzszeniu, drzemal smok. "Nic nie rozumiem" - Slepun dopraszal sie o wyjasnienia. "Nie chce rozumiec. Nie chce wiedziec". A jednak wiedzialem. Ruszylem wolno, wilk szedl tuz za mna. Minelismy zamierajace ognisko. Nikt nie stal na warcie. Tej nocy krolowa Ketriken nie byla sama w namiocie. Mrok nie pozwolil jej dostrzec twarzy, lecz widziala ciemne oczy krola Szczerego, zagladajace w jej zrenice. Wierzyla, ze wreszcie przyszedl do niej malzonek. I tak wlasnie bylo. Nie chcialem slyszec, nie chcialem wiedziec. Odszedlem, chwiejnym krokiem starca. Dookola wznosily sie lsniace bloki czarnego kamienia. Przed nami cos stuknelo i brzeknelo cicho. Przeszedlem przez gleboki cien o ostrych krawedziach i wyszedlem znowu w swiatlo ksiezyca. "Kiedys byles w moim ciele. To podobnie?" -Nie. - Wypowiedziane na glos slowo zlamalo bariere ciszy. Uslyszalem jakies skrobanie. "Co to takiego?" "Sprawdze". 649 Wilk wtopil sie w cien. Wrocil prawie natychmiast."Bezwonny. Chowa sie przed toba. Nie poznaje ciebie". Wiedzialem, gdzie go znalezc. Nie spieszylem sie. W tym umeczonym ciele ledwie sie moglem poruszac. Z najwyzszym trudem wdrapalem sie na podwyzszenie, do dziewczyny na smoku. Wszedzie pelno bylo swiezo odlupanych okruchow. Z najwyzszym trudem usiadlem na zimnym kamieniu. Przyjrzalem sie pracy trefnisia. Prawie uwolnil smoka. -Blaznie! - rzeklem cicho. Wyodrebnil sie z cienia, stanal przede mna, ze spuszczonymi oczyma. -Krolu moj, probowalem, ale nie moge sie powstrzymac. Nie moge jej tutaj zostawic. W milczeniu skinalem glowa. Slepun zapiszczal. Trefnis spojrzal na niego, potem znowu na mnie. Na jego twarzy pojawilo sie zdziwienie. -Panie moj?... Siegnalem do tej cieniutkiej nitki Mocy, ktora nas laczyla. Trefnis usilowal zrozumiec. Podszedl, usiadl kolo mnie. Przygladal mi sie uwaznie, jakby mogl mnie dostrzec w krolu Szczerym. -Wcale mi sie to nie podoba - odezwal sie w koncu. -Ani mnie. -Dlaczego... -Lepiej nie wiedziec - ucialem. Siedzielismy w ciszy. Blazen odgarnal ledwie co ukraszone kawalki skaly, lezace wokol smoczej lapy. Patrzyl mi w oczy, ale ukradkiem wydobyl zza pazuchy dluto. Zamiast mlotka uzywal kamienia. -To dluto krola Szczerego. -Rzeczywiscie. Nie bedzie go juz potrzebowal, a moj noz sie zlamal. - Z uwaga przylozyl narzedzie do kamienia. - Idzie mi teraz znacznie szybciej. - Odlupal kawalek skaly. Powiazalem z nim swoje mysli. -Ona ciagnie od ciebie sile - zauwazylem cicho. -Wiem. - Spadl nastepny odlamek. - Jestem jej cos winny. -Blaznie, moze sie zdarzyc, ze wezmie wszystko, co jej dasz, a i tak bedzie tego za malo. -Skad wiesz? Wzruszylem ramionami. -To cialo wie. Trefnis przylozyl naznaczone Moca palce do miejsca, gdzie odlupal kawalek skaly. Az sie skurczylem, lecz tym razem dziewczyna nie poczula bolu. Cos od blazna wziela. Straszne. Nie moglo mu wystarczyc Mocy, by uksztaltowac ja dlonmi. Uczucia, ktorymi napelnial kamienna dziewczyne, tylko powiekszaly jej udreke. 650 -Przypomina mi moja starsza siostre - uslyszalem glos blazna w ciemnej nocy. - Miala zlote wlosy.Milczalem. -Chcialbym ja znowu zobaczyc - rzekl, nie patrzac na mnie. - Rozpieszczala mnie niemozliwie. Chcialbym zobaczyc swoja rodzine - dodal w zamysleniu, obracajac w palcach jakis kamyk. -Blaznie, pozwolisz mi sprobowac? Obrzucil mnie spojrzeniem, ktoremu niedaleko bylo do zazdrosci. -Moze ciebie nie chciec - ostrzegl. Usmiechnalem sie do niego usmiechem krola Szczerego, przez gestwe jego brody. -Laczy nas Moc. Nic jest cieniutka, oslabiona kozikiem i twoim znuzeniem, ale przeciez istnieje. Poloz reke na moim ramieniu. Nie wiem, czemu to zrobilem. Moze dlatego ze nigdy przedtem nie mowil mi 0 starszej siostrze i nie wspominal o tesknocie za domem. Nie chcialem sie zastanawiac. Gdy sie nie zastanawialem, wszystko bylo latwiejsze. Trefnis dlon wolna od Mocy przytulil do mojej szyi. Instynktownie zadzialal tak, jak bylo trzeba. Skora do skory. Podnioslem przed oczy srebrna dlon krola Szczerego i przyjrzalem sie jej z podziwem. Wygladala na pokryta srebrem, a czulem ja, jakby byla poraniona do zywego. Potem, zanim zdazylem zmienic zdanie, opuscilem rece 1 uwiezilem bezksztaltna smocza lape w obu dloniach. Natychmiast poczulem smoka. Wil sie w kamieniu. Znalem miejsce kazdej luski, czubek kazdego zakrzywionego pazura. I znalem mloda kobiete, ktora go rzezbila. Wlasciwie wszystkie te kobiety. Dawno temu tworzyly krag Mocy Solanki. Niestety, Solanka byla prozna. To ona siedziala na kamiennym smoku, to ona chciala pozostac w swej wlasnej postaci, rzezbiac siebie na bestii, ktora tworzyl krag Mocy. Inne nie smialy sie sprzeciwic. Omal jej sie udalo. Smok zostal ukonczony i prawie napelniony. Zaczal sie wznosic, wchlaniajac krag. Lecz Solanka nie chciala pozostac jedynie w kamiennej kobiecie. Odsunela sie od smoka. A on upadl, zanim wyfrunal w przestworza, wryl sie w czarny kamien, grzeznac w nim na zawsze, zamykajac w pulapce swego kamiennego ciala caly krag Mocy, a w kamiennej dziewczynie - Solanke. Wszystko to pojalem w jednej chwili. Czulem tez glod smoka. Przyciagal mnie, blagal o karme. Wiele zaczerpnal z trefnisia. Poznalem jego dary, jasne oraz ciemne. Drwiny, wyzwiska ogrodnikow i pokojowek, gdy jako dziecko dotarl do Koziej Twierdzy. Kwitnaca galazka jabloni za oknem. Ja, w rozwianym kaftanie, drepczacy na krotkich nozkach za Brusem przez zamkowy dziedziniec. Srebrna ryba nad lustrem cichej sadzawki o swicie. Smok nagle zaczal wybierac ze mnie wspomnienia. Teraz pojalem, co naprawde mnie tu sprowadzilo. 651 "Wez moje wspomnienia o matce i uczucia, ktore sie z nimi wiaza. Nie chce ich znac. Wez bol, ktory dlawi mnie w gardle, gdy mysle o Sikorce, wez ostry obraz spedzonych z nia barwnych dni. Wez ich lsnienie i zostaw mi tylko cien tego, co wowczas widzialem i czulem. Pozwol mi je sobie przypominac tak, bym sie nie ranil o ich ostrosc. Wez moje dni i noce w lochach ksiecia Wladczego. Wystarczy mi swiadomosc, co sie tam stalo. Wez je i spraw, bym przestal czuc pod policzkiem kamienna podloge, slyszec lamiaca sie kosc mego nosa, miec na jezyku smak wlasnej krwi. Zabierz moj smutek i zal, ze nigdy nie poznalem ojca, wez godziny wpatrywania sie w jego portret, gdy w wielkiej sali biesiadnej nie bylo nikogo. Wez...""Bastardzie, przestan! Mozesz jej dac za duzo, nic nie zostanie dla ciebie!" - Blazen w moim wnetrzu przerazony byl tym, do czego sam mnie zachecil. "... wspomnienia szczytu wiezy, gdzie w ogoloconym, chlostanym wichrem Ogrodzie Krolowej stal nade mna Konsyliarz. Zabierz obraz Sikorki, tak ochoczo idacej w ramiona Brusa. Zabierz to i ugas pozar mojej duszy i zapieczetuj przede mna te wspomnienia, by juz nigdy nie mogly palic do zywego. Wez..." "Bracie moj, wystarczy". Slepun pojawil sie nagle miedzy mna a smokiem. Wiedzialem, ze nadal sciskam pokryta luskami lape, a on wydobyl z glebi gardzieli ponury warkot, wzbraniajac bestii czerpac ze mnie wiecej. "Nie dbam o to, czy wezmie wszystko" - rzeklem. "Nie chce byc zwiazany z czlowiekiem dotknietym przeklenstwem kuznicy. Znikaj, ty, skalisty!" Wilk warczal duchem tak samo groznie. Ku memu zdziwieniu smok ustapil. Slepun chwycil mnie przednimi zebami za ramie. "Idziemy. Odsun sie od niego!" Puscilem smocza lape. Otworzylem oczy, zdziwiony, ze ciagle jeszcze jest noc. Blazen skulil sie obok Slepuna, obejmowal go za szyje. -Bastardzie - odezwal sie cicho. Mowil w wilcza siersc, ale slyszalem go wyraznie. - Wybacz mi. Nie mozesz odrzucic calego bolu. Jesli przestaniesz odczuwac bol... Nie sluchalem go dalej. Przygladalem sie smoczej lapie. Tam gdzie polozylem rece na chropowatym kamieniu, teraz widnialy dwa odciski dloni. W granicach tego ksztaltu kazda luska byla doskonala. "Dalem mu tak wiele - pomyslalem. - A dostal tak malo". A potem przyszedl mi na mysl smok krola Szczerego. Byl ogromny. Jak moj wladca tego dokonal? Coz musial nosic w duszy przez wszystkie lata zycia, by wystarczylo na uksztaltowanie takiego smoka? 652 -Brat twojego ojca jest czlowiekiem o wielkim sercu. Potrafi kochac. Wie, co znaczy byc wiernym. Czasami mam wrazenie, ze moje dwiescie lat doswiadczen blednie przy jego czterdziestu.Wszyscy trzej odwrocilismy sie do Pustulki. Nie bylem zaskoczony. Wiedzialem, ze nadchodzi, ale o to nie dbalem. Opierala sie ciezko na kosturze, zgieta we dwoje, zasuszona starucha. Popatrzyla na mnie i w tej chwili zrozumialem, ze wiedziala o wszystkim. Skoro byla tak scisle polaczona Moca z krolem Szczerym, musiala wiedziec o wszystkim. -Zejdzcie stamtad. Zejdzcie, zanim zrobicie sobie krzywde. Posluchalismy jej, choc wykonalismy polecenie wolno, a ja najwolniej ze wszystkich. Przeciez bylem w smiertelnie znuzonym ciele krola. Pustulka zmierzyla mnie groznym spojrzeniem. -Jezeli juz zamierzales to zrobic, mogles swoimi wspomnieniami nakarmic smoka Szczerego. -Krol mi nie pozwolil. Ty tez mi nie pozwolilas. -To prawda. Musisz wiedziec, ze bedzie ci brakowalo tego, co oddales. Pewne wspomnienia odzyskasz z czasem. Wszystkie sa ze soba powiazane i, podobnie jak skora na ranie, narastaja. Zostawione same sobie, z czasem przestalyby cie bolec. Pewnego dnia bedziesz za nimi tesknil. -Nie sadze - odrzeklem spokojnie, ukrywajac wlasne zwatpienie. - Zostalo mi jeszcze wiele bolesnych ran. Pustulka uniosla twarz do nieba. Gleboko wciagnela powietrze. -Swit sie zbliza - orzekla, jakby go wyczula po zapachu. - Musisz wrocic do smoka. Do smoka Szczerego. A wy dwaj - popatrzyla na trefnisia i Slepuna - powinniscie pojsc sprawdzic, czy widac juz wojska samozwanca. Slepunie, dasz nam znac, co zobaczyliscie. No, idzcie juz. Aha, jeszcze jedno. Blaznie, zostaw juz w spokoju dziewczyne na smoku. Moglbys jej oddac cale swoje zycie, a i tak by nie starczylo. Przestan siebie i ja zadreczac. Idzcie juz! Odeszli, lecz czesto ogladali sie przez ramie. -Chodz - rozkazala mi Pustulka. Powloczac nogami, pokustykala w strone namiotow. Ruszylem Za nia, tak samo sztywno jak ona, przez czarne cienie glazow porozrzucanych po kamieniolomie. Tamtej nocy Pustulka wygladala na swoje dwiescie lat. Ja czulem sie jeszcze starszy. Bolace cialo, trzeszczace, obolale stawy. Podnioslem reke, podrapalem sie w ucho. Zaraz ja opuscilem, zmartwiony, ale za pozno. Krol Szczery bedzie mial jeszcze jedna srebrna plame. Juz piekla mnie skora w tym miejscu, a jakis odlegly nocny owad zdawal sie brzeczec znacznie glosniej. -Wiedz, ze ci wspolczuje - odezwala sie Pustulka. - Z powodu Sikorki. Probowalam cie ostrzegac. Nie brzmialo to szczegolnie wspolczujaco, ale teraz juz rozumialem dlaczego. Prawie wszystkie jej uczucia znalazly sie w smoku. Wiedziala, ze powinna mi 653 wspolczuc, i ze kiedys by tak bylo. Odbierala moj bol, ale nie miala go juz z czym porownac.-Nic nie mozna miec dla siebie? - zapytalem cicho. -Tylko to co od siebie odsuwasz - odparla smutno. - Dobrze postapiles dzis w nocy. - Usmiechnela sie, ale oczy jej zaszly lzami. - Dales mu ostatnia noc mlodosci i pozadania. - Dlugo sie przygladala mojej zacietej twarzy. - Wobec tego nic juz wiecej nie powiem - rzekla. Reszte drogi szedlem obok niej w milczeniu. Usiadlem przy zarze ogniska i patrzylem, jak wstaje swit. Brzeczenie nocnych owadow zmienilo sie stopniowo w odlegly spiew ptakow. Slyszalem je teraz bardzo dobrze. Dziwnie tak bylo siedziec i czekac na samego siebie. Pustulka sie nie odzywala. Wdychala gleboko powietrze, gdy noc przechodzila w swit. Patrzyla chciwie na jasniejace niebo. Chwytala to wszystko, by zlozyc w smoka. Uslyszalem zgrzyt kamieni pod butem i podnioslem wzrok. Wlasnie nadchodzilem. Szedlem zwawo, glowe nioslem wysoko. Twarz mialem umyta, wlosy odgarniete z czola i zwiazane. Krol Szczery dbal o mnie. Nasze spojrzenia spotkaly sie w jasnym swietle poranka. Ujrzalem, jak mruze oczy, gdy krol Szczery obejrzal wlasna cielesna powloke Podnioslem sie i automatycznie zaczalem wygladzac ubranie W nastepnej chwili pojalem, co robie. Przeciez nie koszulami sie zamienilismy. Moj smiech zabrzmial glosniej, niz chcialem. Krol Szczery pokiwal nade mna glowa. -Daj spokoj, chlopcze. To nie ma sensu. I tak juz wkrotce nie bedzie mi potrzebne. - Uderzyl mnie w piers moja dlonia. - Kiedys mialem mlode cialo, takie jak to. Zapomnialem juz, jakie to uczucie. - Usmiech zgasl na jego twarzy. - Dbaj o nie, Bastardzie. Masz tylko jedno. Fala mdlosci. Czern zamglila mi granice widzenia, ugialem kolana, zeby sie osunac na ziemie, a nie upasc. -Przepraszam - rzekl krol Szczery cicho wlasnym glosem. Podnioslem na niego wzrok. Patrzylismy na siebie bez slowa. Czulem na skorze zapach krolowej Ketriken. Bylem we wlasnym ciele, bardzo zmeczony. Przez krotka chwile narastala we mnie uraza Zaraz jednak uczucie to zniknelo, jakby emocje byly dla mnie zbyt meczace. Krol Szczery spojrzal mi w oczy, a wtedy pogodzilem sie ze wszystkim. -Nie bede przepraszal ani ci dziekowal. Nie zdolalbym dokonac jednego ani drugiego. - Pokrecil wolno glowa. - Jak moglbym powiedziec, ze zaluje? To nieprawda. - Odwrocil sie, zapatrzyl w dal - Moj smok pofrunie. Moja malzonka powije dziecie. Ja odpedze szkarlatne okrety od wybrzezy Krolestwa Szesciu Ksiestw. - Zaczerpnal gleboko powietrza. - Nie, nie zaluje naszej umowy. Powrocil do mnie spojrzeniem. - A ty, Bastardzie Rycerski? Wstalem powoli. 654 -Nie wiem. - Nie potrafilem zdecydowac. - Konsekwencje siegaja zbyt daleko - dodalem w koncu. - Od ktorego miejsca mialbym zaczac zmieniac przeszlosc? Jak daleko musialbym siegnac, zeby w koncu powiedziec: nie zaluje?"Droga pusta" - odezwal sie w moim umysle Slepun. "Wiem. Pustulka tez wie, odeslala was tylko, zeby trefnis nie zrobil sobie krzywdy. Mozecie juz wracac". "Dobrze sie czujesz?" -Bastardzie Rycerski, dobrze sie czujesz? - W glosie krola Szczerego brzmiala prawdziwa troska. Ale takze triumf. -Oczywiscie, ze nie - odpowiedzialem im obu. - Oczywiscie, ze nie. - Odszedlem od smoka. Uslyszalem jeszcze, jak Pustulka pyta krola niecierpliwie: -Mozemy go juz budzic? -Nie - dobiegla mnie cicha odpowiedz krola Szczerego. - Jeszcze nie. Jeszcze przez chwile zatrzymam te wspomnienia dla i siebie. Jeszcze przez chwile pozostane czlowiekiem. Gdy przechodzilem przez oboz, z namiotu wyszla krolowa Ketriken. Ubrana byla w te sama zniszczona tunike i te same spodnie co poprzedniego dnia. Wlosy miala splecione w krotki warkoczyk. Na jej czole oraz w kacikach ust nadal rysowaly sie zmarszczki. Ale twarz krolowej lsnila cieplym blaskiem najszlachetniejszej perly, gdyz pani Ketriken odnalazla wiare. Odetchnela gleboko orzezwiajacym powietrzem poranka i usmiechnela sie do mnie promiennie. Spiesznie ja minalem. Woda w strumieniu byla bardzo zimna. Szorstki skrzyp rosl na brzegu. Rwalem go pelnymi garsciami i szorowalem sie z calej sily. Mokre ubrania rozwiesilem na krzewach po slonecznej stronie strugi. Dzien wstawal goracy, wiec zapewne wkrotce wyschna. Wilk siedzial na brzegu i przygladal mi sie, zmarszczywszy czolo. "Nic nie rozumiem. Nie pachniesz zle". "Slepun, prosze cie, idz zapolowac". "Chcesz zostac sam?" "Przynajmniej na tyle, na ile to mozliwe". Wstal, przeciagnal sie, klaniajac przede mna nisko. "Ktoregos dnia zostaniemy tylko we dwoch. Bedziemy polowac, jesc i spac. A ty bedziesz zdrowial". "Moze tego dozyjemy" - przytaknalem wielkodusznie. Wilk zniknal miedzy drzewami. Potarlem skrzypem znaki palcow blazna na moim nadgarstku. Nie zeszly, ale sporo sie dowiedzialem o rozwoju skrzypu. Wreszcie dalem sobie spokoj z myciem. Doszedlem do wniosku, ze nawet jesli zdrapie z siebie cala skore, i tak nie uwolnie sie od zdarzen minionej nocy. Wyszedlem z potoku, otrzasnalem sie 655 z wody. Ubrania nadawaly sie juz do wlozenia. Usiadlem, wciagnalem buty. Malo brakowalo, a bylbym pomyslal o Sikorce i Brusie, ale odepchnalem od siebie ich obraz. Zamiast tego zaczalem sie zastanawiac, kiedy przybeda zoldacy ksiecia Wladczego i czy do tego czasu krol Szczery zdazy skonczyc smoka. Moze juz skonczyl? Powinienem chciec to zobaczyc...A chcialem byc sam. Polozylem sie na trawie i zapatrzylem w niebieskie niebo. Chcialem cos poczuc. Strach, podniecenie, gniew. Nienawisc. Milosc. Czulem sie tylko skolowany. I zmeczony. Znuzony cialem i duchem. Zamknalem oczy przed jasnoscia nieba. Dzwieki harfy polaczyly sie ze szmerem strumienia. Najpierw zatanczyly z nim razem, potem sie oddzielily. Otworzylem oczy, dostrzeglem Wilge. Siedziala obok mnie i grala. Wlosy miala rozpuszczone, jeszcze wilgotne. Suszyla je w sloncu. W zebach trzymala zielona trawke, bose stopy wsparla na polnym kobiercu. Odpowiedziala mi spojrzeniem, ale sie nie odezwala. Patrzylem, jak jej palce plasaja po strunach. Lewa reka poruszala sie nieco mniej plynnie, dwa palce byly odrobine sztywne. Powinienem chyba cos czuc w zwiazku z tym. Nie wiedzialem co. -Co komu po uczuciach? - Sam nie wiedzialem, dlaczego powiedzialem to na glos. Palce na strunach znieruchomialy. Wilga uniosla brwi. -Chyba nie ma odpowiedzi na to pytanie. -Ostatnio wcale nie szukam odpowiedzi. Dlaczego sie nie przygladasz, jak koncza smoka? To na pewno dzielo warte piesni. -Bo jestem tutaj, z toba - odparla po prostu. - Wszyscy inni sa niemozliwie zajeci. Pustulka spi. Krolowa Ketriken... jak odchodzilam, czesala krolowi wlosy. Nie przypominam sobie, zebym wczesniej widziala naszego monarche usmiechnietego. Jak sie usmiecha, jest bardzo podobny do ciebie, zwlaszcza z oczu... Niewazne. Nie sadze, zeby im mnie brakowalo. -A trefnis? Pokrecila glowa. -Odlupuje kawalki kamienia od dziewczyny ze smokiem. Chyba nie moze przestac. A ja nie znam sposobu, zeby go odwiesc od tej pracy. -Watpliwe, by zdolal pomoc dziewczynie na smoku. Tylko ze nie potrafi jej sie sprzeciwic. Mimo cietego jezyka ma bardzo wrazliwa nature. -Wiem. Pod pewnymi wzgledami dobrze go poznalam. Pod innymi na zawsze pozostanie dla mnie zagadka. W milczeniu pokiwalem glowa. Na jakis czas zapadla cisza. -Tak naprawde - odezwala sie Wilga niepewnie - to trefnis podpowiedzial mi, zebym cie odszukala. Jeknalem. Ciekawe, ile jej zdradzil. 656 -Przykro mi z powodu Sikorki... - zaczela.-... Ale nie jestes zdziwiona - dokonczylem za nia. Ramieniem zaslonilem oczy przed sloncem. -Nie - przyznala. - Nie jestem zdziwiona. - Przez chwile szukala slow. - Przynajmniej wiesz, ze jest bezpieczna i ma godnego zaufania opiekuna. To prawda. Czulem sie zawstydzony, ze tak niewiele znajduje w tym pocieszenia. Powierzylem uczucia smokowi i pomoglo tak samo, jak odjecie zakazonej konczyny. Amputacja to nie to samo co uleczenie. Bolalo mnie puste miejsce w duszy. Moze chcialem cierpiec? Obserwowalem Wilge spod rzes. -Bastardzie - odezwala sie cicho. - Kiedys cie prosilam, zebys mnie kochal. Przyjaznie i czule. Zeby zatrzec zle wspomnienia. - Odwrocila wzrok, patrzyla na sloneczny blask lsniacy zlotem w strumieniu. - Teraz prosze znowu - dokonczyla pokornie. -Ale ja cie nie kocham - odparlem szczerze. I w tej samej chwili zrozumialem, ze nie moglem powiedziec nic gorszego. Wilga westchnela, odlozyla harfe. -Wiem o tym. I ty wiesz, ze ja wiem. Nie musisz tego mowic akurat teraz. -To takze wiem. Po prostu nie chce miedzy nami klamstw, ubranych w slowa lub nie... Pochylila sie nade mna, zamknela mi usta pocalunkiem. -Jestem minstrelem - szepnela - Wiem o klamstwach wiecej, niz ty sie dowiesz do konca zycia. Minstrele wiedza, ze czasami czlowiekowi bardzo trzeba klamstw, zeby mogl na nich zbudowac nowa prawde. -Sluchaj... -zaczalem. -Znowu chcesz powiedziec cos niepotrzebnego - przerwala mi. - Nic nie mow. Przestan myslec Tylko na troche. Gdy sie obudzilem, jeszcze przy mnie lezala, miekka i ciepla. Nad nami stal Slepun, dyszacy z goraca. Gdy otworzylem oczy, polozyl uszy i machnal ogonem. Kropla goracej sliny spadla mi na ramie. -Odejdz. "Inni was wolaja. I szukaja. - Przekrzywil leb. - Moge pokazac Ketriken, gdzie cie znalezc". Usiadlem, jednym klasnieciem Nabilem na piersi trzy komary. Zostawily na mnie krwawe znaki. Siegnalem po koszule. "Stalo sie cos zlego?" "Nie. Sa gotowi budzic smoka. Krol chce sie z toba pozegnac". Delikatnie potrzasnalem Wilge za, ramie. -Wstawaj, bo przespisz obudzenie smoka Szczerego. Przeciagnela sie leniwie. 657 -Skoro tak, to wstaje. Nic innego by mnie nie podnioslo, ale to moze byc moja ostatnia szansa na piesn. Zrzadzeniem losu, kiedy ty robisz cos interesujacego, zawsze jestem gdzies indziej.Musialem sie usmiechnac. -Nie bedziesz ukladala piesni o bekarcie ksiecia Rycerskiego? - draznilem sie z nia. -Moze kiedys. Ballade milosna. - Obdarzyla mnie wieloznacznym usmiechem. - To bylo piekne. Wstalem, postawilem ja na nogi i pocalowalem. Zniecierpliwiony Slepun za-skowyczal, a wtedy Wilga obrocila sie w moich ramionach. Wilk sklonil sie przed nia nisko, wyciagajac przednie lapy daleko przed siebie. Gdy piesniarka znowu spojrzala mi w twarz, oczy miala ogromne niczym spodki. -Uprzedzalem cie. Rozesmiala sie tylko i schylila po ubranie. 40. SMOK SZCZEREGO Wojska Krolestwa Szesciu Ksiestw przybyly do Blekitnego i przeprawily sie na drugi brzeg jeziora, a potem dalej, do Krolestwa Gorskiego, dokladnie tego dnia, gdy szkarlatne okrety przedarty sie Rzeka Winna do Kupieckiego Brodu. Owo srodladowe miasto nigdy nie bylo twierdza warowna. Wiesc o wrazych okretach, niesiona przez szybkiego poslanca, ktora wyprzedzila ich przybycie, zostala przyjeta z niedowierzaniem i wykpiona. Jakiez niebezpieczenstwo moglo stanowic kilka barbarzynskich okretow dla wielkiej metropolii, jaka byl Kupiecki Brod? Postawiono w stan pogotowia straz miejska, paru kupcow przenioslo towary ze skladow pobudowanych nad sama woda. Ludzie byli przekonani, ze jesli w ogole okrety dotra rzeka az do Kupieckiego Brodu, lucznicy bez trudu sobie poradza z barbarzyncami. Wszyscy zgadzali sie co do tego, ze nieprzyjacielskie okrety przybywaja traktowac z wladca Krolestwa Szesciu Ksiestw. Dyskutowano zawziecie, jak duza czesc ksiestw nadbrzeznych beda chcieli zyskac Zawyspiarze, zastanawiano sie, jakiej ceny zazadaja za ponowne otwarcie drog handlowych z Wyspami Zewnetrznymi, nie mowiac juz o odnowieniu splawu towarow Rzeka Kozia.Jest to jeszcze jeden przyklad, jakie bledy mozna popelnic, jesli sie uwaza, ze sie zna zamiary przeciwnika. Mieszkancy Kupieckiego Brodu przypisywali Za-wyspiarzom to samo zamilowanie do bogactwa i powiekszania stanu posiadania, ktorym zyli sami. Ocenianie piratow wedle wlasnych oczekiwan okazalo sie straszliwa pomylka. * * * Nawet w chwili pozegnania z malzonkiem krolowa Ketriken nie dopuszczala do siebie mysli, ze aby obudzic smoka, krol Szczery musi oddac zycie. Pocalowal ja ostroznie, rozlozywszy szeroko ramiona i przekrzywiwszy glowe, by srebrna magia nie dotknac jej twarzy. Mimo wszystko byl to czuly pocalunek, pelen li- 659 tosci. Jeszcze na moment krolowa przywarla do ukochanego. Wtedy on cicho jej cos powiedzial. Polozyla dlonie na brzuchu.-Jak mozesz byc pewien? - spytala, a lzy ciekly jej po policzkach. -Wiem - odparl z moca. - Dlatego chce, bys wrocila do Stromego. Tym razem musisz byc bezpieczna. -Moje miejsce jest w Koziej Twierdzy - sprostowala Myslalem, ze zaczna sie sprzeczac. -Masz racje - przyznal krol. - Tam jest twoje miejsce. I tam cie zaniose. Zegnaj, ukochana. Krolowa Ketriken nie odpowiedziala. Stala i patrzyla, jak odchodzi od niej najdrozszy czlowiek, a na jej twarzy malowalo sie calkowite zagubienie. Tyle czasu przygotowywalismy sie do tej chwili, a w koncu wszystko zdawalo sie chaotyczne i przypadkowe. Pustulka pozegnala sie z nami z roztargnieniem. Teraz sztywno krazyla wokol smoka, dyszac jak po dlugim biegu - Co chwile dotykala kamiennej bestii, gladzila ja czubkami palcow, przeciagala po niej dlonia, a wtedy kolor tryskal fontanna zycia i bladl powoli, z ociaganiem. Krol Szczery zegnal kazdego z nas z osobna. -Dbaj o moja pania - napomnial Wilge. - Spiewaj piesni prawdziwe i nie pozwol, by ktokolwiek zwatpil, ze dziedzic jest mim potomkiem. Obarczam cie brzemieniem prawdy, minstrelu. -Uczynie co w mej mocy, panie - odparla Wilga smutno. Stanela obok krolowej Ketriken. Mialy razem wspiac sie na szeroki grzbiet smoka. Bez przerwy ocierala wilgotni dlonie o tunike i sprawdzala, czy zawiniatko z harfa bezpiecznie spoczywa na plecach. Obdarzyla mnie nerwowym usmiechem. Zadnemu z nas nie bylo potrzebne inne pozegnanie. Ja postanowilem zostac. Mojej decyzji nie przyjeto przychylnie. -Wojska ksiecia Wladczego sa coraz blizej - przypomnial krol Szczery raz jeszcze. -Powinienes sie wiec pospieszyc, panie, zebym nie musial byc w kamieniolomie, gdy nadciagna. -Jesli dostrzege ich na drodze, dopilnuje, by tutaj nie dotarli - obiecal. -Bedziesz niosl krolowa, panie - przypomnialem mu. Powiedzialem, ze zostaje ze wzgledu na Slepuna. Nie mial najmniejszej ochoty podrozowac na smoku, a ja nie zamierzalem go opuszczac. Mam jednak pewnosc, ze krol Szczery znal prawdziwy powod mojej decyzji. Nie chcialem wracac do Koziej Twierdzy. Kazalem Wildze przysiac, iz w jej piesni nie bedzie o mnie zadnej wzmianki. Nielatwo bylo uzyskac takie przyrzeczenie od minstrela, ale nalegalem. Nie chcialem, by Brus albo Sikorka dowiedzieli sie, ze zyje. 660 -To twoje poswiecenie, drogi przyjacielu - rzekla krolowa Ketriken. Ofiarowala mi najwiekszy komplement. Wiedzialem, ze z jej ust nigdy nie padnie slowo o Bastardzie Rycerskim.Najgorzej bylo z trefnisiem. Wszyscy kazali mu ruszac z krolowa i minstre-lem, a stale odmawial. -Bialy prorok zostaje z katalizatorem. - I tyle. W glebi serca bylem przekonany, ze bardziej mu chodzi o dziewczyne na smoku. Tak byl nia pochloniety, az mnie to przerazalo. Powinien od niej odejsc, nim wojska ksiecia Wladczego dotra do kamieniolomu. Powiedzialem mu to na osobnosci. Zgodzil sie ze mna, ale wzrok mial bledny. Watpie, czy byl do konca soba, czy potrafil myslec logicznie. Nie mielismy czasu sie z nim klocic. Nadeszla chwila, gdy krol Szczery nie mial juz powodu zwlekac. Odzywalismy sie z rzadka, ale przeciez i niewiele mielismy sobie do powiedzenia. Wszystko, co sie do tej pory zdarzylo, wydawalo sie nieuniknione, tak jak mowil trefnis: patrzac wstecz, mozna bylo dojrzec, w ktorym odleglym momencie losu przepowiednie rzucily nas w wir nieuniknionych wypadkow. Nikt nie byl winny. Nikt nie byl bez winy. Zegnajac sie ze mna, krol Szczery tylko krotko skinal glowa. Odwrocil sie i ruszyl do smoka. Nagle jeszcze sie zatrzymal. Podal mi swoj miecz w pochwie. -Wez - powiedzial. - Nie bede go juz potrzebowal, a poprzedni, ktory dostales ode mnie, chyba zgubiles. - Usmiechnal sie lekko, zamilkl, jakby sie nad czyms zastanawial. Wydobyl bron z pochwy, ostatni raz przesunal po ostrzu srebrna dlonia. Stal zalsnila jak nowa. - Niech to bedzie uklon w strone Czernidla - rzekl schrypnietym glosem. - Dbaj o niego lepiej niz ja, Bastardzie. - Wsunal ostrze do pochwy, podal mi w wyciagnietej rece. Popatrzyl mi prosto w oczy. - I o siebie dbaj lepiej niz ja. Wiedz, ze cie kochalem - dodal. - Mimo krzywd, jakich doznales przeze mnie, pamietaj, naprawde cie kochalem. Z poczatku nie przyszla mi do glowy zadna odpowiedz. Dopiero gdy doszedl do smoka i polozyl dlon na jego czole, przeslalem mu slowa: "Nigdy w to nie watpilem. Wiedz, panie, ze i ja ciebie kochalem". Do konca zycia nie zapomne ostatniego usmiechu, jakim mnie obdarzyl, spojrzawszy przez ramie. Potem raz jeszcze powedrowal wzrokiem ku krolowej. Odchodzac, patrzyl na nia. Przycisnal mocno dlonie do rzezbionego smoczego lba. Przez krotka chwile czulem zapach skory krolowej Ketriken, przypomnialem sobie smak jej ust na moich wargach, gladkie cieplo nagich ramion. Potem niesmiale wspomnienie zniknelo, zniknal krol Szczery, zniknela Pustulka. Dla mojego Rozumienia, dla mojej Mocy, znikneli tak zupelnie, jakby byli dotknieci kuznica. Przez krotka chwile, ktora szarpala nerwy, widzialem puste cialo mego wladcy. Potem i ono wplynelo w smoka. Pustulka lezala na barkach bestii, rozlala sie po luskach w turkusie i srebrze. Kolor rozplynal sie po smoczej skorze. Wszyscy 661 wstrzymalismy oddech, tylko Slepun zaskomlal cicho. Wielki bezruch zapanowal pod letnim niebem. Uslyszalem urwany szloch krolowej.Wtedy skalne cielsko zaczerpnelo powietrza. Smok otworzyl slepia, czarne, blyszczace jak oczy wszystkich Przezornych - wiedzialem, ze patrzy nimi krol Szczery. Uniosl potezna glowe na kretej szyi. Przeciagnal sie niczym kot, prezac gadzie ramiona, rozczapierzajac pazury. Gdy przesunal wielka lape, szpony zostawily w kamieniu gleboko wyryty slad. Nagle, niczym zagle wzdymane wiatrem, rozpostarly sie ogromne skrzydla. Zatrzepotal nimi, podobny do sokola otrzasajacego piora, i znowu gladko ulozyl wzdluz bokow. Raz machnal ogonem, wyrzucajac w powietrze skalny pyl i gruz. Potoczyl po nas wzrokiem, blagajac, bysmy byli rownie dumni z tego nowego wcielenia jak on. Krol Szczery pod postacia smoka uczynil kilka krokow, by sie zaprezentowac przed swoja ukochana. Przy jego olbrzymim lbie krolowa Ketriken zdawala sie malenka. Ujrzalem odbicie calej jej postaci w jednym blyszczacym czarnym oku. Wreszcie potezny twor pochylil sie w uklonie, proszac, by monarchini zechciala go dosiasc. Przez krotka chwile na twarzy wladczyni rysowala sie jedynie przeogromna zalosc. Potem ta pograzona w zalobie kobieta zaczerpnela tchu i na powrot stala sie krolowa. Bez obaw zblizyla sie do bestii, polozyla dlon na lsniacym, turkusowym ramieniu Szczerego. Luski mial sliskie, ale jakos dostala sie na grzbiet, a potem popelzla w kierunku szyi, gdzie mogla usiasc okrakiem. Wilga rzucila mi spojrzenie przepelnione zdumieniem i bojaznia. Wolniej podazyla w slady monarchini. Zajela miejsce tuz za nia, jeszcze raz sprawdzila, czy harfa dobrze sie trzyma na plecach. Krolowa Ketriken podniosla reke na pozegnanie. Krzyknela cos, ale slowa zginely w szumie rozwijajacych sie skrzydel. Smok zamachal nimi raz, potem drugi i trzeci, jakby chcial sie do nich przyzwyczaic. Skalny pyl i kamienne drobiny pokasaly mi twarz tysiacem zadel. Slepun przycisnal sie do mnie. Smok przygial tylne lapy, wielkie turkusowe skrzydla uderzyly raz jeszcze i wtedy poderwal sie do gory. Nie byl to lot pelen gracji. Potezne cielsko zachybotalo sie niepewnie. Wilga przylgnela rozpaczliwie do krolowej Ketriken, lecz wladczyni tylko plynnie pochylila sie nad karkiem istoty powstalej z kamienia, okrzykami dodajac jej odwagi. Cztery uderzenia skrzydel zaniosly smoka w pol kamieniolomu. Wzniosl sie wyzej, zatoczyl kolo nad wzgorzami, zbudzil szelest drzew. Potem sciagnal skrzydla i zawrocil nad droge Mocy. Tam zaczal trzepotac rytmicznie, wznoszac sie wyzej i wyzej. Brzuch mial niebieskobialy, jak jaszczurka. Musialem zmruzyc oczy, by go dojrzec na tle letniego nieba. Potem zniknal, podobny do srebrnej strzaly pedzacej w strone Koziej Twierdzy. Patrzylem za nim jeszcze dlugo po tym, jak stracilem go z oczu. Ogarnelo mnie drzenie. Otarlem oczy rekawem i odwrocilem sie do trefnisia. Trefnisia nie bylo. 662 -Slepunie! Gdzie blazen?!"Obaj doskonale wiemy. O co tyle krzyku?" Mial racje. Cos mnie jednak zmuszalo do pospiechu. Zbieglem z podwyzszenia, ruszylem w glab kamieniolomu. -Blaznie! - krzyknalem, dotarlszy do namiotu. Nawet sie na chwile zatrzymalem i zajrzalem do srodka, majac nadzieje, ze trefnis pakuje nas na podroz. Sam nie wiem, skad mi sie wziela ta niedorzeczna mysl. Slepun nie czekal. Gdy dotarlem do dziewczyny na smoku, juz tam byl. Siedzial i spokojnie przygladal sie trefnisiowi. Zwolnilem. Przestalem sie bac. Blazen siedzial na krawedzi podwyzszenia; glowe oparl o smoka, machal nogami. Wokol niego walaly sie swieze odlamki skalne - plon calodniowej pracy. Zadumanym wzrokiem wpatrywal sie w niebo. Na tle zielonego smoka nie wydawal sie juz bialy, ale bladozloty. Delikatne, jedwabiste wlosy nabraly chyba odrobiny koloru. Teczowki mialy odcien topazu. Na moj widok bardzo wolno pokrecil glowa. -Ciagle mialem nadzieje. Nie moglem sie od niej uwolnic. Dzisiaj zobaczylem, ile trzeba powierzyc smokowi, by mogl wzleciec. Ach, nawet gdybym dysponowal wystarczajaco potezna Moca, i tak nie mialbym co dziewczynie ofiarowac. Nawet gdyby pochlonela mnie calego, nie bylaby nasycona. Nie powiedzialem, ze o tym wiem. Nie powiedzialem nawet, ze wiedzialem caly czas. W koncu sie czegos nauczylem od Wilgi Slowiczej. Pozwolilem ciszy trwac jakis czas. -Slepun i ja pojdziemy po laziaki. Kiedy wrocimy, bedziemy musieli szybko sie spakowac i ruszac. Krol Szczery nikogo nie dostrzegl na drodze. Moze to oznaczac, ze wojsko ksiecia Wladczego jest jeszcze daleko, ale nie chcialbym ryzykowac. Trefnis gleboko zaczerpnal powietrza. -Rozsadna decyzja. Czas, by i blazen poznal, co to madrosc. Zaraz pojde do obozu, pomoge w pakowaniu. Wtedy dopiero zdalem sobie sprawe, ze ciagle trzymam w dloni miecz krola Szczerego ukryty w pochwie. Odpialem krotkie ostrze, ktore nosilem do tej pory u pasa, i na jego miejsce przytroczylem bron, stworzona przez Czernidlo dla ksiecia Szczerego. Byla dziwnie ciezka. -Chcesz? - wyciagnalem do trefnisia krotki miecz. Obrzucil mnie zdumionym spojrzeniem. -Po co? Jestem blaznem, nie zabojca. Nawet nie umiem sie tym poslugiwac. Zostawilem go, zeby sie mogl pozegnac z dziewczyna na smoku. Gdy skierowalismy sie ku wyjsciu z kamieniolomu, a potem w strone drzew, gdzie pasly sie laziaki, wilk podniosl nos i gleboko wciagnal powietrze. "Nic nie zostalo z Bystrego poza zlym zapachem" - zauwazyl, mijajac miejsce, gdzie znalezlismy cialo. 663 -Chyba powinienem go pochowac - powiedzialem tyle do niego, co i do siebie."Nie ma sensu chowac zgnilego miesa" - zauwazyl, odrobine zdziwiony. Z lekkim drzeniem minalem czarny filar. Laziaki znalazlem na lace, na pobliskim zboczu. Lapanie ich okazalo sie trudniejsze, niz sie spodziewalem. Slepun zaganial je z wyrazna przyjemnoscia, ktorej nie podzielalem ani ja, ani juczne zwierzeta. Wybralem w koncu przewodnika stada i jeszcze jednego poteznego samca, lecz gdy je odprowadzilem w strone kamieniolomu, okazalo sie, ze pozostale takze poszly za nami. Powinienem byl to przewidziec, zamiast sie ludzic nadzieja, ze reszta zostanie i z czasem zdziczeje. Nie w smak mi byla mysl o szesciu laziakach drepczacych za mna przez cala droge powrotna do Stromego. I wtedy wlasnie, gdy prowadzilem je obok czarnej kolumny w glab kamieniolomu, przyszla mi do glowy zupelnie nowa mysl. Nie musialem wracac do Stromego. "Lowy tutaj obfite, jak nigdzie". "Musimy pomyslec takze o blaznie". "Nie bedzie przy mnie glodowal!" "A zima?" "A zima... Napadli go!" Nie czekal na mnie. Wystrzelil szara prega, nisko przy ziemi, pazurami drac czarny kamien. Zapomnialem o laziakach, wyrwalem za nim. Wilczy nos przyniosl mi zapach ludzi. W nastepnej chwili rozpoznal Mocarnego. Trefnis nie odstapil dziewczyny na smoku. Tam wlasnie znalazl go Mocarny. Musial podejsc bardzo cicho, gdyz blazna nielatwo bylo zaskoczyc. Moze trefnis padl ofiara obsesji. Jakakolwiek byla przyczyna - Mocarny zdazyl zadac pierwszy cios. Krew plynela po ramieniu trefnisia, skapywala mu z palcow. Umazal nia smoka, wspinajac sie na grzbiet. Przywarl do dziewczyny, polozonej na gadziej szyi, nogami objal jej plecy, jedna reka trzymal sie smoczego lba, w drugiej sciskal noz. Skulil sie tuz poza zasiegiem Mocarnego. Patrzyl na napastnika zlowrogo, czekal. Z Mocarnego kipiala magia, gniewna i wsciekla. Wdrapal sie na piedestal i probowal sie wspiac na skrzydlata bestie, chocby dotknac trefnisia, by narzucic mu wtedy Moca swoja wole. Gladkie luski nie dawaly oparcia. Tylko ktos zwinny jak blazen mogl sie wdrapac na waski smoczy grzbiet. Wsciekly napastnik wydobyl miecz, zamachnal sie, lecz chybil, o wlos mijajac noge trefnisia. Metal zadzwieczal glosno, uderzywszy w kamienne plecy dziewczyny. Blazen krzyknal przerazliwie, jakby ostrze siegnelo celu, i zaczal podciagac sie wyzej. Reka mu sie omsknela na gadziej skorze sliskiej od krwi; zaczal sie zsuwac. Goraczkowo skrobal paznokciami, ale i tak zsunal sie az za dziewczyne, twardo uderzyl glowa o jej ramie. Polprzytomny pozostal tak bez ruchu. 664 Mocarny wzniosl miecz do drugiego uderzenia, ktore mialo oddzielic trefni-siowi noge od ciala. Nie zdazyl. Bezszelestnie rzucony nienawiscia, spadl mu na plecy szary wilk. Mocarny opadl na kolana, trzasnal glowa o kamienna rzezbe. Mieczem trafil w lsniaca zielenia skore. Rozeszly sie od tego uderzenia barwne kola, podobne do tych, jakie budzi kamien rzucony do stawu.Dotarlem do podestu, gdy Slepun zacisnal szczeki. Dosiegnal szyi z boku, nad ramieniem. Mocarny wrzasnal dziwnie piskliwym glosem. Rzucil miecz, siegnal dlonmi do wilczego pyska. Slepun zagryzal go jak krolika. Postawil czlowiekowi przednie lapy na plecach, wzmocnil uchwyt. Czasami zdarzenia tocza sie zbyt szybko, zeby sie dalo o nich opowiedziec. Poczulem za soba Stanowczego w tej samej chwili, gdy krew Mocarnego wytrysnela goraca fontanna. To Slepun przegryzl tetnice, serce wypompowywalo z czlowieka zycie szkarlatnym strumieniem. "Dla ciebie, bracie! - rzekl Slepun trefnisiowi. - Dla ciebie ta zdobycz!" Jeszcze nie puscil, jeszcze potrzasnal. Krew rozbryznela sie na boki, a Mocarny walczyl, choc nie bylo juz dla niego nadziei. Szkarlatny strumien uderzyl lsniaca smocza skore i poplynal w dol, tworzac kaluze tam, gdzie trefnis probowal uwolnic z kamienia tylna lape i ogon bestii. Krew zagotowala sie, zawrzala, wsiakla w skale, tak jak wrzaca woda wrylaby sie w kawal lodu. Odslonila pazury zadniej lapy, obnazyla podobny do bicza ogon. Gdy Slepun w koncu porzucil martwe cialo Mocarnego, bestia otworzyla skrzydla. Dziewczyna na smoku wzbila sie w niebo tak latwo, jakby odplynela z pradem. Uniosla ze soba trefnisia. Przylgnal instynktownie do jej preznej kibici. Nie widzialem twarzy blazna. Dostrzeglem natomiast lagodne oczy i spokojna twarz dziewczyny. Moze ta nieszczesna istota patrzyla wlasnymi zrenicami, lecz byla juz tylko czescia smoka, tak samo jak ogon czy skrzydlo -jeszcze jeden czlon ciala, do ktorego przylgnal trefnis, gdy sie wznosili wyzej i wyzej. Dostrzeglem wszystkie te szczegoly, lecz nie dlatego ze uwaznie obserwowalem. Widzialem oczyma wilka. Sam musialem patrzec na Stanowczego. Biegl ku mnie z obnazonym mieczem w dloni. Biegl lekko i szybko. Obracajac sie ku niemu, zaczalem wydobywac bron, ktora dostalem od krola Szczerego, lecz nie poszlo mi to tak szybko jak z krotkim ostrzem, do ktorego bylem ostatnio przyzwyczajony. Stanowczy cisnal we mnie Moca dokladnie w chwili, gdy wydobylem z pochwy czubek miecza. Zatoczylem sie w tyl, goraczkowo wznioslem mury obronne umyslu. Znal mnie dobrze. Ta pierwsza fala skladala sie nie tylko ze strachu, ale tez ze szczegolnego bolu. Zostala przygotowana specjalnie dla mnie. Znowu poczulem lamany nos, palace rozciecie na twarzy, przerazajaco prawdziwe, choc tym razem nie plynela z niego krew az na piersi. Przez jeden mrozacy krew w zylach moment moglem tylko pilnowac murow obronnych, hamujacych ten okaleczajacy 665 bol. Miecz w dloni wydal mi sie zrobiony z olowiu. Ciazyl niepomiernie, czubek opadl ku ziemi.Ocalila mnie smierc Mocarnego. Gdy Slepun porzucil jego martwe cialo, Stanowczemu opadly powieki, az sie zachwial od ciosu. Oto ostatni czlonek kregu stracil zycie. Stanowczy gwaltownie tracil sily, nie tylko dlatego ze Mocarny nie podtrzymywal juz jego magii, lecz rowniez powalony zaloba. Odszukalem w swych myslach widok gnijacego ciala Bystrego i cisnalem wen z calej sily. Runal na plecy jak dlugi. -Przegrales! - wycedzilem. - Smok Szczerego juz wzlecial. Jest w drodze do Ksiestwa Koziego, a wraz z nim krolowa, brzemienna dziedzicem tronu. Prawowity wladca odzyska korone, uwolni wybrzeze Krolestwa Szesciu Ksiestw od szkarlatnych okretow i oczysci Krolestwo Gorskie z wojsk ksiecia Wladczego. Bez wzgledu na to, co zrobisz teraz i tutaj, przegrales. - Dziwny usmiech wykrzywil mi usta. - Ja wygralem. Uslyszalem ponury warkot, Slepun stanal u mego boku. I wowczas twarz Stanowczego sie odmienila. Jego oczyma patrzyl na mnie ksiaze Wladczy. Nic go nie obchodzila smierc Mocarnego. Rownie malo obszedlby go zgon Stanowczego. Nie wyczuwalem nawet cienia smutku, jedynie wscieklosc, ze stracil na sile. -Moze rzeczywiscie - odezwal sie Stanowczy glosem swego pana. - Wobec tego powinienem za wszelka cene zabic ciebie, Bastardzie. - Usmiechnal sie do mnie usmiechem czlowieka, ktory zna obrot kosci w grze, nim upadna na stol. Zaczal mi sie wkradac do mozgu strach niesiony zwatpieniem. Podnioslem wyzej mury obronne. -Naprawde sadzisz, ze jednooki szermierz ma jakies szanse przeciwko mnie i wilkowi? - Mialem nadzieje zasiac tym pytaniem niezgode miedzy nimi. -Dlaczego nie? - zapytal mnie ksiaze Wladczy ustami Stanowczego. - Wiedz, ze nie bylem tak glupi jak moj brat i nie poprzestalem na jednym kregu. Moc uderzyla mnie z sila spadajacej z wysoka sciany wody. Zatoczylem sie, omal stracilem rownowage. Zebralem sie spiesznie, zaatakowalem Stanowczego. Musialem zabic go szybko. Jego talentem do wladania krolewska magia rozporzadzal ksiaze Wladczy. Najmlodszy krolewski syn nie dbal, czy Stanowczy wyjdzie z potyczki obronna reka, jesli zabije mnie uderzeniem Mocy. Znowu zbieral sily. Musialem dzialac czym predzej. Nie moglem jednak zapomniec slow ksiecia Wladczego. Jeszcze jeden krag Mocy? Choc jednooki, Stanowczy byl szybki. Ostrzem robil, jakby stanowilo naturalne przedluzenie jego ramienia. Odpowiedzial na moj pierwszy cios, sparowal. Przez krotka chwile zalowalem, ze nie mam w dloniach krotszego miecza, do ktorego zdazylem sie przyzwyczaic. Na nic prozne zale. Musialem sie przedrzec poza jego obrone. Za mna pojawil sie wilk, z brzuchem przycisnietym do ziemi, chcial zaatakowac ksiecia Wladczego od strony, gdzie Stanowczy nie widzial. 666 -Trzy nowe kregi Mocy! - uslyszalem zdyszany glos najmlodszego ksiecia. Stanowczy znowu sparowal moj cios. Odsunalem sie przed uderzeniem, sprobowalem wytracic przeciwnikowi ostrze. Nie udalo sie. Byl za szybki.-Mlodzi, silni ludzie. Wyrzezbia dla mnie smoki. - Smagniecie stala, poczulem musniecie pradu powietrza. - Smoki posluszne na kazde skinienie, wierne bezgranicznie. Smoki, ktore przyniosa mi krwawe szczatki Szczerego. - Zawirowal, zamachnal sie na wilka. Slepun odskoczyl. Przypuscilem atak, lecz ostrze juz czekalo na moje nastepne pchniecie. Stanowczy byl nieprawdopodobnie szybki. Jeszcze jedno zastosowanie Mocy? A moze narzucona Moca iluzja? -Potem smoki przepedza szkarlatne okrety. Dla mnie to uczynia. I otworza mi gorskie przejscia. Gory takze beda moje. Bede wladca calego swiata. Nikt mi sie nie sprzeciwi. - Silniej uderzyl w moje ostrze, az zadrgalo mi ramie. Od slow ksiecia Wladczego drzala mi dusza. Bo dzwieczala w nich wiara i determinacja. Wzmocnione magia grzmocily we mnie sila odbierajaca wszelka nadzieje. - Naprawie droge Mocy. Pradawne miasto uczynie stolica. Wszyscy moi sluzacy zdolni do uzywania Mocy zostana zanurzeni w rzece magii. Drugi wypad w strone Slepuna. Tym razem wilk stracil kepke siersci na barku. I znowu to otwarcie minelo zbyt szybko jak na moje slamazarne ostrze. Czulem sie, jakbym stal po szyje w wodzie, a walczyl z czlowiekiem o mieczu lekkim niczym piorko. -Durny Bastardzie! Naprawde sadziles, ze dbam o jedna brzemienna dziewke? O jednego skrzydlatego smoka? Prawdziwym skarbem jest sam kamieniolom, miejsce, ktore bezmyslnie zostawiliscie do mojej dyspozycji. Tutaj zrodzi sie dziesiec, nie, nie dziesiec, sto smokow! O glupcy! Jakimiz bylismy glupcami! Jak moglismy nie dostrzegac, czego rzeczywiscie pragnal najmlodszy syn krolewski!? Wszystkie mysli poswiecalismy ludowi Krolestwa Szesciu Ksiestw, rolnikom i rybakom, ktorzy potrzebowali obrony swego monarchy. A ksiaze Wladczy? On myslal tylko o tym, co moze dac mu Moc. Domyslilem sie nastepnych slow, nim padly z ust Stanowczego. -Rzuce na kolana Miasto Wolnego Handlu, cala Kraine Miedzi. A na Wyspach Zewnetrznych beda bic przede mna poklony. "Zblizaja sie inni! Na gorze!" Omal przez to nie zginalem, bo gdy podnioslem oczy, zaalarmowany ostrzezeniem Slepuna, Stanowczy przypuscil atak. Ustapilem pola, odbieglem kilka krokow. Daleko za jego plecami, u wejscia do kamieniolomu, pojawila sie grupa ludzi. Biegli do nas, wywijajac obnazonymi mieczami. Poruszali sie nie tylko w noge, ale i z jednomyslnoscia charakterystyczna dla istot sterowanych jednym umyslem, bardziej spoisci niz najlepiej wymusztrowane wojsko. Krag Mocy. Czulem fale magii, niczym porywy wichru poprzedzajace burze. Stanowczy nagle zaprze- 667 stal atakow. Moj wilk ruszyl na tamtych z wyszczerzonymi zebami, z glosnym warkotem."Slepunie! Stoj! Nie dasz rady dwunastu ludziom prowadzonym jednym umyslem". Stanowczy opuscil miecz, obojetnym gestem ukryl go w pochwie. -Nie traccie czasu! - zawolal przez ramie do kregu Mocy.- Zostawcie ich lucznikom! Nie blefowal. Zolnierze w brazowo-zlotych mundurach zajmowali pozycje wokol kamieniolomu. Zalala mnie jeszcze jedna fala rozpaczy i upokorzenia. Potem podnioslem miecz i natarlem na Stanowczego. Przynajmniej jego zabije. Strzala z luku stuknela o kamien, na ktorym stalem, druga przeleciala miedzy lapami Slepuna. Krzyk sie podniosl ze scian kamieniolomu po zachodniej stronie. Oto dziewczyna na smoku, z trefnisiem na grzbiecie, obnizyla lot. W wielkich smoczych szczekach wil sie lucznik odziany w braz i zloto. Nagle zniknal, zostal po nim tylko klab dymu, a moze pary, szybko rozwiewajacy sie w powietrzu. Bestia zlozyla skrzydla, opadla nizej, porwala drugiego lucznika, zmienila go w nastepny obloczek pary. Inny czlowiek skoczyl ze skaly, zeby uniknac losu towarzysza. Stanowczy, Slepun i ja stalismy jak slupy soli. Stanowczy pierwszy przyszedl do siebie. -Strzelac! - wrzasnal wsciekle. - Zestrzelic ja!!! W kierunku smoka poszybowala chmura strzal, swiszczacych w powietrzu. Wiekszosc z nich opadla, nie siegnawszy celu. Reszte bestia odgarnela jednym machnieciem skrzydel. Pociski gwaltownie zadrzaly w porywie poteznego wichru i niczym zdzbla slomy opadly na dno kamieniolomu. Wtedy dziewczyna na smoku pochylila sie nizej i zanurkowala, prosto na Stanowczego, ktory rzucil sie do ucieczki, prawdopodobnie juz uwolniony przez Wladczego. Puscil sie biegiem i przez chwile wygladalo, jakby gonil wilka, ktory omal dotarl do kregu Mocy. Tyle ze gdy sludzy ksiecia Wladczego pojeli, iz Stanowczy ucieka przed smokiem w ich strone - zawrocili i takze zaczeli uciekac co sil w nogach. Pochwycilem blysk szalonej radosci Slepuna - oto dwunastu ludzi pod bronia ucieka przed jego zebiskami. Zaraz jednak rozplaszczyl sie na ziemi, bo nad nami przeleciala dziewczyna na smoku. Omiotl mnie wicher wzbudzony jej skrzydlami, ale nie tylko. Poczulem dziwne oszolomienie, gdy fala Mocy wymiotla wszystkie mysli. Jak gdyby swiat na krotko pograzyl sie w zupelnym mroku, by juz po chwili wrocic w calej swej barwnej okazalosci. Potknalem sie, zwolnilem, nie potrafilem sobie przypomniec, dlaczego trzymam obnazony miecz w dloni, kogo scigam. Przede mna Stanowczy takze sie zawahal, gdy oslonil go smoczy cien, krag Mocy rowniez byl jak ogluszony. 668 Bestia siegnela po Stanowczego pazurami, lecz go nie pochwycila, gdyz daly mu schronienie rozrzucone bloki czarnego kamienia, tworzace labirynt zbyt waski dla jej wielkich skrzydel. Zaskrzeczala przenikliwie, piskiem upartego sokola. Wzniosla sie w niebo i zanurkowala po raz wtory. Az wstrzymalem oddech, gdyz spadala prosto w chmure swiszczacych strzal. Groty zastukaly bezuzytecznie o luskowata skore, jak gdyby lucznicy celowali w marmur. Tylko trefnis sie przed nimi skulil. Dziewczyna na smoku gwaltownie zmienila kierunek, poleciala nisko nad lucznikami, wyrwala sposrod nich kolejnego i pochlonela go w jednej chwili.Znowu omiotl mnie jej cien, znowu stracilem kilka chwil z zycia. Gdy otworzylem oczy, przekonalem sie, ze Stanowczy zniknal. Wtem dostrzeglem go katem oka, gnajacego w inna strone, kluczacego miedzy czarnymi glazami niczym krolik, ktory myli slady, uciekajac przed sokolem. Nie widzialem juz kregu Mocy. U mego boku pojawil sie Slepun, zrodzony z kamiennego cienia. "Och, bracie, bezwonny jest wspanialym lowca! - Zachlystywal sie radoscia. - Madrze zrobilismy, przyjmujac go do stada!" "Stanowczy bedzie moj!" - oznajmilem. "Twoja zdobycz jest moja - przypomnial mi powaznie. - Tak jest w stadzie. A on nie bedzie zdobycza, poki go nie dogonimy". Mial racje. Z gory docieraly do mnie krzyki pelne przerazenia, od czasu do czasu widzialem brazowo-zloty blysk, gdy ktorys z zolnierzy uciekal po otwartej przestrzeni miedzy kamiennymi blokami. Wiekszosc z nich szybko jednak pojela, ze jedynym sposobem unikniecia straszliwego losu w smoczym pysku jest ukrycie sie pomiedzy skalnymi klocami. "Biegna do filaru. Przetnijmy im droge". Logiczne. Ucieczka przez magiczna kolumne byla jedyna nadzieja na ocalenie przed smokiem. Ciagle jeszcze slyszalem grzechotanie strzal o luski, ale juz wiekszosc lucznikow, do tej pory otaczajacych kamieniolom, schronila sie w pobliskim lesie. My ze Slepunem zrezygnowalismy z szukania Stanowczego i ruszylismy prosto do kamiennej kolumny. Musialem oddac sprawiedliwosc niektorym lucznikom ksiecia Wladczego. Mimo wszystko, jesli tylko razem z wilkiem oddalalismy sie na kilka krokow od skalnej oslony, slyszelismy okrzyki: -Tutaj sa! -Tam ich widac! I w nastepnej chwili sypal sie na nas grad strzal. Dotarlismy do filaru akurat na czas, by ujrzec dwoch czlonkow nowego kregu Mocy ksiecia Wladczego, jak pedza przez otwarta przestrzen, wyciagnawszy przed siebie rece, by zanurzyc sie w czarnej kolumnie. Wybrali podroz do smoczego ogrodu, ale moze uczynili tak dlatego, ze od tej strony kolumny nadbiegli. Pozostalismy w zalomie wielkiego kamienia, skrywajacego nas przed lucznikami. 669 "Moze on juz przeszedl"."Poczekajmy". Zdalo sie, ze minela cala wiecznosc. Nabralem pewnosci, ze Stanowczemu udalo sie uciec. Dziewczyna na smoku raz po raz zasnuwala cieniem kamieniolom. Krzyki jej ofiar dochodzily nas rzadziej. Lucznicy skryli sie miedzy drzewami. Raz ujrzalem bestie, jak sie wznosi wysoko w niebo. Zawisla, blyszczaca zielenia na tle blekitu, kolyszac sie na rozpostartych skrzydlach. Jak sie czul tref-nis, szybujac w przestworzach? Nagle dziewczyna na smoku puscila sie w dol, zeslizgnela z nieba, zlozywszy skrzydla, zanurkowala wprost na nas. W tej samej chwili Stanowczy wyprysnal z ukrycia i pognal do filaru. Slepun i ja skoczylismy za nim rownoczesnie. Bylismy bardzo blisko. Pedzilem co sil w nogach, ale wilk byl szybszy, a Stanowczy gnal najpredzej. W chwili gdy musnal palcami czarna kolumne, wilk skoczyl. Przednimi lapami uderzyl go w plecy; gdyby mial do czynienia z czlowiekiem nie obdarzonym krolewska magia, roztrzaskalby mu glowe o marmur. Stanowczy zaczal wsiakac w kamien. Krzyknalem ostrzegawczo, chwycilem Slepuna za siersc, pociagnalem. Zeby mial zacisniete na lydce przeciwnika. W tej samej chwili ogarnal nas cien smoka. Swiat przestal istniec, zapadlem w ciemnosci. Wiele jest historii prawiacych o bohaterach, ktorzy pokonali wrogow w swiecie magii. Nieliczne wspominaja o tych, ktorzy z wlasnej woli wstapili w mroczna niewiadoma, by ratowac przyjaciol lub ukochanych. W tamtej chwili wyjetej z czasu moglem albo dosiegnac Stanowczego i zadusic w nim zycie, albo przycisnac do siebie Slepuna i ochronic go przed wrogimi silami, ktore szarpaly jego wilczy umysl i jestestwo. Innymi slowy - nie mialem wyboru. Wylonilismy sie w chlodnym cieniu, na zdeptanej trawie. Jeszcze przed chwila bylismy w ciemnosci, w stanie przejsciowym, a juz w nastepnej znowu moglismy oddychac i czuc. Takze strach. Z trudem podnioslem sie na nogi, zdziwiony, ze nadal sciskam w dloni miecz krola Szczerego. Slepun wstal chwiejnie, ale po dwoch krokach padl na trawe. "Chory. Otruty. Swiat sie kolysze". "Lez bez ruchu i oddychaj gleboko". Podnioslem wzrok. Na moje spojrzenie odpowiedzial nie tylko Stanowczy, ale tez wieksza czesc nowego kregu Mocy. Jeszcze dyszeli, jeden z nich krzyknal na nasz widok ostrzegawczo. Na rozkaz Stanowczego pojawili sie zolnierze w mundurach Ksiestwa Trzody. Rozproszyli sie, by nas okrazyc. "Musimy wrocic przez filar. To nasza jedyna nadzieja". "Nie moge. Ty idz". - Slepunowi leb opadl na przednie lapy, powieki przeslonily slepia. "Tak nie robi stado!" - oznajmilem zdecydowanie. 670 Unioslem miecz. Wiedzialem juz, jak umre. Cieszylem sie, ze trefnis mi tego nie powiedzial. Pewnie wolalbym nie dozyc tej chwili.-Zabic go! - rozkazal Wladczy ustami Stanowczego. - Dosyc juz czasu przez niego stracilismy. Zabic jego i wilka. A potem znalezc mi lucznika, ktory zestrzeli czlowieka ze smoczego grzbietu. - Stanowczy odwrocil sie do mnie plecami i odszedl spokojnie, nadal wydajac rozkazy. - Trzeciak, powiedziales, ze nie ma sposobu na obudzenie i podporzadkowanie sobie ukonczonego smoka. Wlasnie dokonal tego nie obdarzony Moca blazen. Dowiesz sie, jak to mozliwe. Zaczynasz juz. Bastard niech wyprobuje swoja Moc przeciwko mieczom. Slepun z trudem dzwignal sie na nogi. On byl skolowany, mnie zaslepial strach, wokol zwieral sie krag napastnikow. Coz, jesli mialem umrzec, nie bylo sie juz czego bac. Moze rzeczywiscie sprobuje przeciwstawic ich mieczom Moc. Opuscilem mury obronne, zburzylem je pogardliwie. Moc byla oplywajaca mnie rwaca rzeka. Tak latwo sie bylo nia napelnic - jak zaczerpnac oddechu. Wystarczylo jedno mgnienie oka, by drugi oddech wygnal z mojego ciala znuzenie i bol. Siegnalem ta sila ku mojemu wilkowi. Slepun otrzasnal sie z niemocy. Postawil siersc na grzbiecie, obnazyl kly, zdal sie dwukrotnie wiekszy. Potoczylem wzrokiem po nagich ostrzach, a potem przestalismy czekac, wyprysnelismy im naprzeciw. Gdy miecze unosily sie na spotkanie mojego, Slepun ruszal pod nimi, cial zebiskami po nogach. Przemienil sie we wsciekla furie lsniacych klow i szarego futra. Nie probowal chwytac ofiar w szczeki. Uderzeniem calego ciala wytracal ludzi z rownowagi, popychal jednego na drugiego, okaleczal, gdy mogl, cial klami. Musialem uwazac, zeby jemu nie zrobic krzywdy. Gdy czlowiek probowal go atakowac, uciekal, walac barkami po nogach tych, ktorzy nacierali na mnie. Ja zas dzierzylem miecz krola Szczerego swobodnie i z gracja, jakiej dotad nie znalem. Wreszcie spotkaly sie nauki Czernidla oraz jej dzielo, i gdyby to bylo mozliwe, powiedzialbym, ze w mieczu zostala jej dusza, ktora zaspiewala do mnie, gdy zwazylem go w dloni. Nie dawalem rady sie wyrwac z kregu napastnikow, ale tez oni nie mogli pokonac mojej obrony i uczynic mi krzywdy. W tej pierwszej goraczce mysli mielismy jasne i walczylismy sprawnie, lecz przewaga przeciwnika byla przytlaczajaca. Moglem zmusic zoldakow do ustapienia pola, do cofniecia sie przed moim mieczem, moglem za nimi podazyc, ale w nastepnej chwili musialem sie odwrocic i stawic czolo tym, ktorzy zamykali pulapke za moimi plecami. Moglem przesuwac kolo, lecz nie moglem z niego uciec. Zylem jeszcze tylko dzieki temu, ze mialem dlugie ostrze. Z obozu nadbiegali kolejni zolnierze, bylo ich wielu. Zagrzewali kompanow do walki. Wciskali sie tez pomiedzy Slepuna i mnie, rozdzielajac nas coraz skuteczniej. "Biegnij, bracie, uciekaj, zyj". Wyrwal naprzod, lecz zaraz spadl w sam srodek przeciwnikow. Ludzie ksiecia Wladczego, usilujac go dopasc, rabali sie wzajemnie. Nie byli przyzwyczajeni 671 do przeciwnika o polowe nizszego niz czlowiek, za to dwa razy szybszego. Wiekszosc z nich probowala go siec, tnac mieczami z gory na dol, czego skutek byl taki, ze rozlupywali ziemie tam, gdzie przed chwila byl wilk. Zakotlowalo sie, Slepun zniknal ponownie w gestym lesie. Zoldacy rzucali na boki napiete spojrzenia, nie wiedzac, z ktorej teraz pojawi sie strony.Niestety, nawet w najwiekszej goraczce walki nie opuszczala mnie swiadomosc, ze nasze wysilki sa daremne. Ksiaze Wladczy i tak zwyciezy. Nawet gdybym pokonal wszystkich jego zoldakow, gdybym zabil samego Stanowczego, ksiaze Wladczy i tak zwyciezy. Wlasciwie juz zwyciezyl. Zawsze wiedzialem, ze zwyciezy. Przeciez jemu przynalezy sie wladza... Uczynilem szybki krok do przodu, odjalem napastnikowi reke, w lokciu i tym samym ciosem, cofajac miecz, przeciagnalem czubkiem ostrza przez twarz jego kompana. Gdy obaj upadli, w kregu utworzyla sie waska luka. Wszedlem w nia, skupiajac Moc i siegajac do zdradzieckiego uchwytu Stanowczego w moim umysle. W tej samej chwili gorace ciecie liznelo mnie po lewym ramieniu. Odwinalem sie, zbilem miecz napastnika, potem zas nakazalem cialu, by poruszalo sie w rytm wyuczonych gestow, a umysl skupilem na mocniejszym uchwyceniu Stanowczego. Przedarlszy sie przez jego swiadomosc, odnalazlem ksiecia Wladczego, wkrecilem sie w niego jak robaki w trzewia padliny. Stanowczy nie mogl sie uwolnic od swojego pana, nawet gdyby mogl o tym pomyslec. Nabieralem przekonania, ze nie zostalo go nawet tyle, by potrafil uformowac wlasna mysl. Byl juz tylko cialem, okretem z miesa i krwi, niosacym Moc ksiecia Wladczego. Pozbawiony wsparcia kregu, nie byl juz wspaniala bronia. Stracil wartosc. Mozna go zuzyc do konca i odrzucic bez zawahania. Nie moglem walczyc rownoczesnie na dwoch polach. Chwyciwszy umysl Stanowczego, odwrocilem jego mysli od moich i sprobowalem zajac sie wlasnym cialem. W tej samej chwili dostalem dwa ciecia: jedno w lydke, drugie w ramie. Wiedzialem, ze dlugo nie wytrzymam. Nie widzialem nigdzie Slepuna. Przynajmniej on wykorzystal szanse. "Uciekaj, Slepunie! To juz koniec". "Poczatek!" - zaperzyl sie. Przemknal obok mnie niczym blyskawica. Gdzies z obozu rozlegl sie krzyk Stanowczego. Gdzies tam wilk zaatakowal jego cialo Rozumieniem. Ksiaze Wladczy probowal uciec z umyslu swego slugi. Uchwycilem mocniej ich obu. "Zostan, ksiaze Wladczy, walcz!" Czubek miecza przeslizgnal mi sie po biodrze. Odskoczylem, oparlem sie o kamien, prostujac sie zostawilem na nim krwawy odcisk dloni. Smok Prawdziwego. Tak daleko przesunela sie walka. Wdzieczny losowi oparlem sie o niego plecami, odwrocilem do napastnikow. Slepun i Stanowczy nadal walczyli, najwyrazniej ksiaze Wladczy czegos sie nauczyl przy torturowaniu istot pradawnej krwi. Nie byl wobec wilka tak bezsilny, jak bylby niegdys. Nie mogl go zranic 672 Moca, ale mogl go spowijac w niezliczone welony strachu. Uslyszalem oszalale bicie serca mojego wilka. Raz jeszcze otworzylem sie na krolewska magie, napelnilem nia siebie i uczynilem cos, na co nigdy dotad nie mialem odwagi: rzucilem Slepunowi Moc pod postacia Rozumienia."Dla ciebie, bracie". Wtedy Slepun odepchnal przeciwnika, zdolal sie od niego uwolnic. Stanowczy wykorzystal te chwile, by uciec nam obu. Pragnalem rzucic sie za nim w pogon, lecz w tej samej chwili wyczulem za plecami wybuch Rozumienia w smoku Prawdziwego. Krwawy odcisk mojej dloni zniknal, wypuszczajac w powietrze cuchnaca smuzke. Smok sie poruszyl. Budzil sie. I byl glodny. Rozlegl sie trzask lamanych galezi, a potem na ziemie spadla gesta chmura lisci, stracona wiatrem skrzydel dziewczyny na smoku. Wyladowala na niewielkiej wolnej przestrzeni przy czarnym filarze. Jednym machnieciem ogona odgarnela czatujacych ludzi. -Tam! - pokazal jej trefnis. W tej samej chwili wielki leb wyrosl za plecami jednego z zolnierzy i zmiazdzyl go w ogromnych szczekach. Zoldak zniknal, przemieniony w obloczek pary, a ja poczulem, jak bestia poteznieje dzieki wchlonietemu zyciu. Za mna raptownie podniosl sie gadzi leb. Gdy przykryl mnie jego cien, swiat przemienil sie w ciemnosc. Potem ruch szybszy niz atak weza i wielkie zeby pochwycily czlowieka stojacego tuz obok mnie. Ryk smoka omal mnie ogluszyl. "Bracie?" "Zyje, Slepunie". "Ja takze, bracie". "I ja takze, bracia moi! Lecz dreczy mnie glod!!!" Glos Rozumienia poteznego miesozercy. Zaprawde pradawna krew. Jej potega wstrzasnela mna do glebi. Na szczescie Slepun zdolal mu odpowiedziec. "Ucztuj wiec, wielki bracie. Niech nasze zdobycze beda twoimi. Jestesmy stadem". Smoka Prawdziwego nie trzeba bylo zapraszac dwa razy. Kimkolwiek byl Prawdziwy, powierzyl swej bestii zdrowy apetyt. Wielka lapa zakonczona pazurami wydarla sie z mchu i ziemi, jednym smagnieciem wyswobodzil sie ogon, powalajac mlodsze drzewa Ledwie zdazylem bestii usunac sie z drogi, gdy porwala nastepnego zoldaka. "Krew i Rozumienie! Tego im trzeba. Mozemy obudzic smoki!" "Krew i Rozumienie? Obu mamy pod dostatkiem". - Slepun pojal natychmiast. W srodku rzezi bawilismy sie jak oszalale dzieci. Nieomal urzadzilismy zawody, ktory z nas obudzi wiecej potworow. Wilk wygral z latwoscia. Doskakiwal do smoka, otrzasal na niego krew z siersci, a potem wypowiadal zyczenie: 673 "Powstan, bracie, i jedz. Dajemy ci mieso. - gdy kolejne wielkie cielsko parowalo wilcza krwia, a potem zaczynalo sie poruszac, przypominal: - Jestesmy stadem!"Znalazlem krola Madrego. Jego byl ow smok z porozem jelenia, ktory zbudzil sie z okrzykiem: "Za Ksiestwo Kozie! Za Kozia Twierdze! Na Ede i Ela, alez jestem glodny!" "Szkarlatnych okretow jest w brod na wybrzezu, panie. Czekaja na ciebie" - podpowiedzialem. Mimo ze glosil wzniosle hasla, niewiele w nim zostalo czlowieka. Kamien i dusza zmieszaly sie razem, przemienily w rzeczywistego smoka. Porozumiewalismy sie jak zwierzeta. Smoki zyly wczesniej jako stado i pamietaly to doskonale. Wiekszosc kamiennych bestii nie miala w sobie nic ludzkiego. Zostaly stworzone przez Najstarszych. Rozumialy tylko, ze jestesmy ich bracmi i zapewnilismy im mieso. Te, ktore zostaly wyrzezbione przez kregi Mocy, mialy jeszcze niewyrazne wspomnienia Ksiestwa Koziego oraz monarchow z dynastii Przezornych. Nie owe wspomnienia jednak zapewnialy nam ich posluszenstwo, lecz obietnica karmy. Wielkim moim szczesciem byla mozliwosc podsuniecia tym tak obcym umyslom owej wiesci. Nadeszla chwila, gdy nie znalazlem kolejnego smoka w lesnym gaszczu. Gdzies za moimi plecami, w obozie zolnierzy ksiecia Wladczego, slyszalem krzyki uciekajacych ludzi i ryki smokow, ktore polowaly - nie na mieso, lecz na zycie. Drzewa kladly sie pokotem pod uderzeniami poteznych ogonow koszacych krzewy, tak jak sierpy tna lodygi zboza. Zatrzymalem sie, by zlapac oddech, jedna dlonia wsparlem o kolano, w drugiej ciagle sciskalem miecz krola Szczerego. Dyszalem ciezko i chrapliwie. Zza Mocy zaczal wypelzac bol. Miedzy palcami sciekala mi krew. Poniewaz nie bylo juz smoka, ktoremu moglbym ja ofiarowac, otarlem dlon o kamizele. -Bastardzie! Trefnis biegl do mnie z rozpostartymi ramionami. Objal mnie, usciskal z calej sily. -Ty zyjesz! Dzieki niech beda wszystkim bogom na ziemi i w niebiosach! - Urwal, zaczerpnal tchu. - Moja bestia lata jak sam wiatr, to ona wiedziala, gdzie cie szukac. Odgadla, ze tutaj toczy sie walka. Skad wiedziala? Przeciez to tak daleko... Jest nienasycona. Bastardzie, musisz ruszac ze mna. Konczy sie lup dla smokow. Musisz wsiadac ze mna i poprowadzic bestie tam, gdzie znajda karme, inaczej trudno przewidziec, co uczynia. Slepun pojawil sie kolo mnie. "To wielkie i glodne stado. Trzeba mu bedzie duzo zdobyczy". "Ruszymy razem z nimi na lowy?" Slepun sie zawahal. "Na grzbiecie jednego z nich? Przez powietrze?" 674 "Tak wlasnie poluja"."To nie jest wilczy sposob. Jesli musisz mnie opuscic, zrozumiem". "Nie opuszczam cie, bracie, nie opuszczam". Trefnis musial sie zorientowac w naszej rozmowie, bo zanim sie odezwalem, juz potrzasal glowa. -Ty musisz je poprowadzic - rzeklem glosno. - Na dziewczynie na smoku. Powiedz je do Ksiestwa Koziego, do krola Szczerego. Beda ci posluszne, bo z nami tworzysz stado. One to rozumieja. -Bastardzie, nie moge. Nie zostalem stworzony... do przelewania krwi! Nie po to przyszedlem na swiat. Nigdy tego nie widzialem w snach, nie czytalem o tym w zadnym zwoju. Obawiam sie, ze moglbym skierowac czas na niewlasciwe tory. -Nie obawiaj sie. Dobrze czynisz. Ja to czuje. Ja jestem katalizatorem i to ja przybylem, aby wszystko zmieniac. Prorocy stana sie wojownikami, a smoki beda polowaly niczym wilcza wataha. - Ledwie rozpoznawalem wlasny glos. Nie mialem pojecia, skad mi sie wziely te slowa. Napotkalem niedowierzajacy wzrok blazna. - Tak wlasnie byc musi. Ruszaj. -Bastardzie, ja... Zblizyla sie do nas dziewczyna na smoku. Na ziemi tracila cala gracje, ktora zachwycala w powietrzu. Za to poruszala sie wielka sila, niczym ogromny, niezgrabny niedzwiedz albo wielki byk z ciezkimi rogami. Zielen lusek lsnila w blasku slonca niczym ciemne szmaragdy. Mloda kobieta na grzbiecie bestii byla uderzajaco piekna, choc jej twarz miala dziwnie pusty wyraz. Smoczy pysk sie otworzyl, wypuszczajac jezor, ktory posmakowal powietrza. "Malo". -Szybciej! - poganialem trefnisia. Uscisnal mnie raz jeszcze, prawie konwulsyjnie i, ku memu calkowitemu zaskoczeniu, pocalowal mnie w usta. Pobiegl do smoka. Kobieta wyciagnela do trefnisia reke i pomogla mu sie wspiac po sliskich luskach. Wyraz jej twarzy wcale sie przy tym nie zmienil. Byla tylko czescia ozywionego kamienia. -Za mna! - krzyknal trefnis do smokow, ktore juz sie wokol nas zbieraly. Spojrzal na mnie - po raz ostatni - z kpiacym usmieszkiem na ustach. "Leccie za bezwonnym! - rozkazal smokom Slepun, zanim ja o tym pomyslalem. - Jest wielkim mysliwym, poprowadzi was na wspaniale lowy. Badzcie mu posluszne, bo jest z nami stadem!" Smok z trefnisiem podskoczyl, rozlozyl skrzydla i machnawszy nimi poszybowal prosto do gory. Moj przyjaciel przywarl do plecow dziewczyny. Uniosl reke w gescie pozegnania, lecz zaraz szybko sie uchwycil smoka. Wtedy widzialem go po raz ostatni. Inne bestie wzbily sie za nim w powietrze, pokrzykujac w sposob, ktory mi przypominal granie ogarow na tropie zwierzyny, a takze piskliwe nawolywanie ptakow. Nawet skrzydlaty dzik niezgrabnie wzniosl sie w powietrze. Bi- 675 cie smoczych skrzydel grzmialo niczym ryk straszliwego sztormu, az musialem zakryc uszy. Drzewa sie zakolysaly targniete wichura, zrzucily na ziemie suche galezie, ale i niejedna zielona. Na dluzsza chwile cale niebo przeslonily te bajecznie kolorowe istoty: zielone, czerwone, niebieskie i zolte. Za kazdym razem, gdy padal na mnie cien jednej z nich, pograzalem sie w ciemnosci, choc oczy mialem otwarte, choc widzialem, jak wzbil sie w powietrze ostatni smok, smok Prawdziwego, i jak podazyl za wielkim stadem w przestworza. W krotkim czasie baldachim z drzew zaslonil je przed moim wzrokiem. Stopniowo przestalem slyszec przeszywajacy zew.-Smoki w drodze, krolu Szczery - odezwalem sie do tego, ktory niegdys byl czlowiekiem. - Najstarsi powstali w obronie Krolestwa Szesciu Ksiestw. Stalo sie tak, jak powiedziales. 41. KSIAZE WLADCZY Katalizator nadchodzi, by odmieniac wszystko. * * * Po zniknieciu smokow zapadla wielka cisza, przerywana tylko szeptem ostatnich lisci spadajacych na ziemie. Nie odezwala sie zaba, nie zaspiewal ptak. Ogromne bestie, podnoszac sie do lotu, zniweczyly pulap lasu. Teraz wielkie plamy slonca rozlewaly sie na mchu, ktory tonal w cieniu jeszcze przed czasem moich narodzin. Pokotem lezaly potezne drzewa wyrwane z korzeniami, a po ogromnych cielskach zostaly w ziemi glebokie doly. Smocze barki pokryte luskami zdarly kore z lisciastych starcow, obnazajac tajemnice jasnej miazgi. Rozgrzebana ziemia, poruszone drzewa, zdeptana trawa oddawaly goracemu popoludniu swe ciezkie wonie.Poszlismy szukac wody. Droga zaprowadzila nas przez zolnierski oboz. Wszedzie lezaly porozrzucane helmy i bron, a z namiotow zostaly podeptane i podarte szczatki. Zobaczylismy trupy zolnierzy, ktorych zabilismy we dwoch ze Slepunem. Smoki nie jadaly martwego miesa. Karmily sie zyciem. Odnalazlem strumien, polozylem sie na brzuchu i pilem, jakby moje pragnienie bylo studnia bez dna. Slepun chleptal tuz obok, az wreszcie legl na chlodnej trawie. Zaczal powoli, w skupieniu wylizywac ciecie na przedniej lapie. Skora w tym miejscu rozeszla sie na boki, wiec wciskal ozor w rane, starannie ja oczyszczajac. Kiedy zarosnie, skora na niej bedzie ciemna i pozbawiona wlosow. "Zwyczajna blizna - zbyl moja troske. - Co robimy?" Ostroznie odrywalem koszule od ciala. Zasychajaca krew przylepila mi tkanine do ran. Zacisnalem zeby, pociagnalem. Pochylilem sie nad strumieniem, spryskalem chlodna woda miejsca skaleczen. "Jeszcze kilka zwyklych blizn - przyszla mi do glowy ponura mysl. - Co bedziemy teraz robic? Spimy?" 677 "Mam lepszy pomysl: jemy"."Nie chce juz dzisiaj zabijac" - odparlem. "Oto caly klopot z zabijaniem ludzi. Tyle roboty i nic do jedzenia". Ledwie zywy ze zmeczenia dzwignalem sie na nogi. "Poszukamy czegos w namiotach. Przydalyby mi sie bandaze". Zostawilem koszule na ziemi. Znajde sobie inna. A zreszta akurat w tamtej chwili nawet ubranie bylo dla mnie zbyt wielkim ciezarem. Najpewniej upuscilbym takze miecz krola Szczerego, gdyby nie to, ze juz wsunalem ostrze do pochwy. Nie mialem sily ponownie go wyciagac. Straszliwie bylem zmeczony. Namioty zostaly stratowane przez skrzydlate olbrzymy. Jeden wpadl w ognisko i jeszcze sie tlil. Odciagnalem go na bok, zadeptalem zar. Potem razem z wilkiem zaczelismy systematycznie przetrzasac oboz. Slepun dzieki doskonalemu wechowi szybko znalazl zywnosc. Troche suszonego miesa, ale niewiele. Glownie suchary. Bylismy tak glodni, ze ani nam w glowie bylo wybrzydzac. Tak dawno juz nie jadlem pieczywa, ze zawilgotnialy chleb smakowal mi nieomal jak delicje. Znalazlem nawet buklak wina, ale po kilku lykach ocenilem, ze bardziej sie nadawalo do przemywania ran niz do picia. Jako bandaza uzylem brazowego batystu z koszuli ktoregos zolnierza. Wina mi jeszcze zostalo. Sprobowalem znowu. Chcialem przekonac Slepuna, zeby dal obmyc swoje rany, ale odmowil, twierdzac, ze i bez tego dosyc mu sprawiaja bolu. Zaczynaly mi sztywniec miesnie, wiec sie podnioslem. Znalazlem jakis zolnierski tlumok, przejrzalem jego zawartosc, wyrzucilem wszystko, co bylo mi zbedne. Zwinalem dwa pledy, zwiazalem je ciasno, wybralem sobie gruby brazo-wo-zloty plaszcz na chlodne wieczory. Dolozylem do tlumoka zapas chleba. "Co robisz?" - Slepun juz drzemal. "Nie chce tu spac, wiec zbierani rzeczy na podroz". "Dokad sie wybieramy?" Stalem przez chwile bez ruchu. Do Sikorki? Nigdy. Do Stromego? Po co? W jakim celu mialbym znowu pokonywac te dluga czarna droge? Nie potrafilem wymyslic zadnego powodu. "Wszystko jedno, w kazdym razie nie chce spac tutaj. Zanim uloze sie na spoczynek, chce byc daleko od czarnego filaru". "Zgoda. - zaraz: - Co to bylo?" Zamarlismy obaj bez ruchu, jednakowo zaalarmowani. -Chodzmy sprawdzic - rzeklem cicho. Zblizal sie wieczor, gestnialy cienie pod drzewami. Ten dzwiek nie przypominal zabiego rechotu ani brzeczenia owadow, ani tez milknacych na pozegnanie dnia ptasich spiewow. Dochodzil z pola bitwy. Znalezlismy Stanowczego. Czolgal sie do magicznego filaru. Probowal sie czolgac. Gdy go dostrzeglismy, lezal bez ruchu. W miejscu prawej nogi mial 678 krwawe strzepy ciala, posrod ktorych bielala kosc. Obwiazal kikut rekawem koszuli, jednak nie dosc mocno. Krew nadal ciekla. Pochylilem sie, zeby odszukac tetnice na jego szyi, Slepun obnazyl kly. Stanowczy nie umarl jeszcze, lecz iskra jego zywota ledwie sie tlila. Bez watpienia mial nadzieje dostac sie przez czarna kolumne do innych ludzi swego pana i otrzymac od nich pomoc. Ksiaze Wladczy musial wiedziec, ze kluczowy czlonek jego pierwszego kregu Mocy jeszcze zyje, a przeciez nikogo po niego nie przyslal. Nie mial nawet tyle przyzwoitosci, by zadbac o czlowieka, ktory mu sluzyl calym swoim zyciem.Zacisnalem mocniej opaske na kikucie. Potem unioslem Stanowczemu glowe, wlalem mu do ust troche wody. "Po co to robisz? - zapytal Slepun. - Nienawidzimy go, jest prawie martwy. Pozwol mu umrzec". "Jeszcze nie". -Stanowczy, slyszysz mnie? Stanowczy? Jedyna oznaka, ze slyszal, byla zmiana rytmu oddechu. Jeszcze raz przysunalem buklak do ust umierajacemu. Z wysilkiem pociagnal lyk, zakrztusil sie, ale nastepny juz przelknal. Wzial glebszy oddech, wolno wypuscil powietrze. Otworzylem sie na Moc, nabralem jej pelna garscia. "Bracie moj, zostaw go, pozwol mu umrzec. Tak czynia tylko padlinozercy". -Nie o niego mi chodzi, Slepunie. Moze to ostatnia szansa dosiegniecia najmlodszego krolewskiego syna. Musze ja wykorzystac. Nie odpowiedzial. Polozyl sie na ziemi. Patrzyl, jak zbieram w sobie krolewska magie. "Ilez jej trzeba, zeby zabic? - zastanawialem sie - Czy podolam?" Stanowczy byl tak slaby, ze prawie ogarnal mnie wstyd. Przeszedlem przez jego obrone tak latwo, jakbym odpychal dlonie chorego dziecka. Przyczyna nie byla jedynie utrata krwi, nie byl nia bol. Byla nia smierc Mocarnego, tak predko po zgonie Bystrego. I jeszcze wstrzas po porzuceniu przez ksiecia Wladczego. Stanowczy nie mogl byc niewierny samozwancowi, gdyz lojalnosc zostala mu narzucona Moca. Nie potrafil pojac, ze ksiaze Wladczy nie jest z nim prawdziwie zwiazany. Zawstydzalo go, ze ja to widze. "Zabij mnie, Bastardzie. Zabij. I tak umieram". "Nie ciebie chce, Stanowczy. Nigdy nie chodzilo mi o ciebie". Teraz wiedzialem to z calkowita pewnoscia. Macalem w duszy tego umierajacego czlowieka, jakbym szukal ostrza strzaly. Sprzeciwial sie slabo memu wtargnieciu, ale latwo mi przyszlo go obezwladnic. Przejrzalem jego wspomnienia, lecz nie znalazlem nic uzytecznego. Tak, ksiaze Wladczy mial inne kregi Mocy, ale byly jeszcze slabe i niewyszkolone, zaledwie grupy ludzi obdarzonych talentem do wladania krolewska magia. Nawet ci, ktorych widzialem w kamieniolomie, nie liczyli sie jako lojalni sludzy. Ksiaze Wladczy oczekiwal od Stanowczego stworzenia wielkich kregow, zeby moc skupic wiecej Mocy. Nie rozumial, ze 679 bliskosc nie moze zostac narzucona, nie moze byc podzielana przez tak liczny zespol. Czterech utalentowanych zostawil na drodze Mocy. Nie stracili zycia, lecz rozum. Nastepnych dwoch przeszlo z nim przez filar, lecz potem stracilo wszelka zdolnosc do korzystania z krolewskiej magii. Nie tak latwo bylo stworzyc krag Mocy.Wszedlem glebiej. Stanowczy omal nie umarl, lecz polaczylem sie z nim i wlalem w niego sile. "Nie umrzesz. Jeszcze nie" - oznajmilem. Wreszcie gleboko w jego wnetrzu znalazlem to, czego szukalem: droge do ksiecia Wladczego. Nitka byla wiotka i slaba, gdyz samozwaniec juz opuscil sluge, zrobil wszystko, co mogl, by zerwac z nim wszystkie wiezi. Bylo jednak tak, jak podejrzewalem: zbyt dlugo byli ze soba bardzo blisko zwiazani, by ich wzajemne zaleznosci zniknely bez sladu. Zebralem ostatnia garsc Mocy, skupilem sie i zasklepilem. Chwile tkwilem w stanie chwiejnej rownowagi, potem skoczylem. Jak nagly deszcz napelnia woda wyschniete latem koryto strumienia, tak ja ruszylem tym wiotkim polaczeniem miedzy Stanowczym a ksieciem Wladczym. W ostatniej chwili powstrzymalem sie w pedzie. Wsaczylem sie do mozgu ksiecia Wladczego na podobienstwo smiertelnej trucizny, sluchajac jego uszami, patrzac jego oczyma. Teraz go znalem. Spal. Nie. Prawie spal, z plucami wypelnionymi sutem, z ustami odretwialymi od okowity. Wsunalem sie w jego mysli. Pod nim bylo miekkie loze, na nim cieple okrycie. Ten ostatni atak choroby byl fatalny. Naprawde fatalny. Odrazajace, tak upasc i podrygiwac, zupelnie jak Bastard, ten pomiot Rycerskiego. Nie powinno sie to zdarzyc krolowi. Glupi medycy. Nie potrafili nawet okreslic, co sprowadza ataki. Co sobie ludzie pomysla? Krawiec z czeladnikiem widzieli atak. Trzeba bedzie ich zabic. Nikt nie moze sie dowiedziec. Ludzie beda sie smiali. Medyk powiedzial w zeszlym tygodniu, ze bedzie juz szlo ku lepszemu. Czas znalezc nowego medyka, ten zawisnie jutro. Nie. Lepiej oddac go ofiarom kuznicy na krolewskiej arenie. Ostatnio sa ciagle glodne. A potem mozna na nie wypuscic wielkie koty. Wreszcie byka, tego bialego, z rozlozystymi rogami i garbatym grzbietem. Probowal sie usmiechnac i przekonac siebie, ze nastepny dzien bedzie wypelniony rozrywka, przyjemny. Powietrze w komnacie zgestnialo od suta, ale nawet to nie pomagalo. Najpierw wszystko szlo dobrze. Nawet doskonale. Potem bekart wszystko zniszczyl. Zabil Mocarnego, obudzil smoki, wyslal je do Szczerego. Szczery, Szczery i Szczery. Ciagle tylko Szczery. Od czasow dziecinstwa. Szczery i Rycerski. Oni dosiadali roslych wierzchowcow, ksiaze Wladczy dostal kucyka. Szczery i Rycerski mieli prawdziwe miecze, ksiaze Wladczy musial sie zadowolic cwiczebnym, drewnianym. Szczery i Rycerski zawsze razem, zawsze wieksi, starsi, wazniejsi. Zawsze uwazali sie za lepszych, choc przeciez w zy- 680 lach ksiecia Wladczego plynela szlachetniejsza krew i wedle prawa on powinien zostac nastepca tronu. Matka uprzedzala, ze beda o niego zazdrosni. Matka przypominala, ze musi byc zawsze ostrozny, wiecej niz ostrozny. Zabiliby go, gdyby tylko mogli. Zabiliby, zabili! Matka robila co w jej mocy, jak najczesciej odsylala ich z dworu. Zawsze jednak wracali. Byla tylko jedna droga do bezpieczenstwa. Tylko jedna.Jutro. Jutro zwyciezy. Ma przeciez kregi Mocy. Kregi zlozone z silnych mlodych ludzi, kregi, ktore wyrzezbia dla niego smoki. Kregi Mocy sa mu posluszne i takie beda smoki. Stworzy wiecej kregow i wiecej smokow, a potem jeszcze wiecej, az bedzie silniejszy niz Szczery. Tylko ze kregi Mocy wyuczal Stanowczy, a teraz jest bezuzyteczny. Popsuty jak stara zabawka. Smok odgryzl mu noge, wzbijajac sie w gore, wyrzucil go w powietrze, Stanowczy spadl na drzewo niczym latawiec, ktory wysunal sie z objec wiatru. Odrazajace. Czlowiek zjedna noga. Byl slepy na jedno oko, a teraz jeszcze stracil noge. Co by lud pomyslal o krolu, ktoremu sluzy kaleka? Matka nigdy nie ufala kalekom. Tacy ludzie sa zawistni, ciagle zazdroszcza wszystkiego, nigdy nie wiadomo, kiedy sie obroca przeciwko swemu panu. Tylko ze Stanowczy przydalby sie do tworzenia kregow Mocy. Glupi Stanowczy. Wszystko to jego wina. Ale tylko on wiedzial, jak budzic w ludziach talent do krolewskiej magii, tylko on potrafil formowac ich w kregi. Moze wiec trzeba by wyslac kogos po Stanowczego? Jezeli jeszcze zyje... "Stanowczy?" - ksiaze Wladczy siegnal ku nam niepewnie. "Niezupelnie". - Zamknalem wokol niego mocny uscisk. Takie to bylo latwe. Jak schwytanie kury spiacej na grzedzie. "Puszczaj mnie! Puszczaj!" Szukal czlonkow innych kregow. Odrzucilem ich, zamknalem go przed Moca. Nie mial sily mi sie przeciwstawic, nigdy nie mial prawdziwego talentu do uzywania Mocy. Nauczyl sie jedynie korzystac z kregu wycwiczonych ludzi. Bylem wstrzasniety. Wiec to jego sie balem przez ponad rok? Jego? Tego pochlipujacego, rozpuszczonego dzieciaka, ktory pragnal odebrac zabawki starszym braciom? Korona i tron byly dla niego tym samym, co swego czasu wierzchowce i miecze. Nie potrafil rzadzic krolestwem, chcial tylko wlozyc na glowe korone i spelniac wlasne zachcianki. Najpierw jego matka, a potem Konsyliarz knuli dla niego te intryge. Nauczyl sie od nich tylko szczwanego knowania, wiedzial, jak postawic na swoim. Gdyby nie Konsyliarz, ktory stworzyl mu krag Mocy, nigdy by nie zyskal prawdziwej wladzy. Pozbawiony wsparcia magii, ukazal mi sie teraz taki, jaki byl w rzeczywistosci: rozpieszczone dziecko, ze sklonnosciami do okrucienstwa, ktorych nikt nigdy nie probowal okielznac. "Tego sie obawialismy? Przed tym uciekalismy?" "Slepunie, co ty tu...?" "Moja zdobycz jest twoja zdobycza, bracie. Chcialem zobaczyc, po jakie mieso zaszlismy tak daleko". 681 Wladczy szarpnal sie, zamachal rekoma. Mdlo mu sie zrobilo od dotyku wilczego Rozumienia. Taki kontakt byl dla niego nieczysty, obrzydliwy, kalajacy, cuchnacy, rownie wstretny jak to szczuropodobne stworzenie, ktore nocami grasowalo po jego komnatach i ktorego nikt nie potrafil schwytac...Slepun przysunal sie blizej, nacisnal Rozumieniem, jakby w ten sposob mogl wciagnac w nozdrza zapach. Ksiaze Wladczy zadrzal, z obrzydzenia wstrzymal dech, ledwie zdolal powstrzymac mdlosci. "Dosyc" - powiedzialem Slepunowi i wilk sie wycofal. "Jesli chcesz go zabic, zrob to szybko - poradzil. - Ten tutaj slabnie i wkrotce umrze". Mial racje. Stanowczy oddychal plytko i gwaltownie. Pchnalem w niego troche sily. Probowal jej nie przyjac, lecz nie byl juz panem samego siebie. Jesli sie da cialu chocby cien szansy, zawsze wybierze zycie, wiec jego pluca zaczely pracowac rowniejszym rytmem, a serce zabilo mocniej. Wowczas raz jeszcze zaczerpnalem magii. Skupilem sie i wycelowalem. Wrocilem do ksiecia Wladczego. "Jesli mnie zabijesz, sam sie unicestwisz. Stracisz talent do korzystania z Mo-cy". Myslalem juz o tym. Nigdy nie cieszyl mnie talent do uzywania krolewskiej magii. Zadna strata. Znacznie wyzej cenilem sobie Rozumienie. Z niemalym wysilkiem przypomnialem sobie Konsyliarza. Przywolalem na pamiec fanatyczny krag Mocy, jaki stworzyl dla ksiecia Wladczego. To wspomnienie nadalo ksztalt mojemu dazeniu. Dlugo na to czekalem. Wreszcie cisnalem Moca z calej sily. * * * Ze Stanowczego zostalo niewiele, ale siedzialem przy nim i poilem woda, kiedy o nia poprosil. Nawet go przykrylem, gdy sie slabo poskarzyl na zimno. Wilka dziwilo to moje czuwanie. Przeciez jedno musniecie gardla ostrzem noza byloby znacznie latwiejsze. Moze tez bardziej milosierne. Ja jednak zdecydowalem, ze od tej chwili nie jestem juz skrytobojca. Czekalem wiec na ostatnie tchnienie Stanowczego, a kiedy je z siebie wydal, wstalem i odszedlem. * * * Daleka jest droga z Krolestwa Gorskiego na wybrzeze Ksiestwa Koziego w Krolestwie Szesciu Ksiestw. Nawet dla smoka, szybkiego i nie znajacego znu- 682 zenia. Na kilka dni Slepun i ja odzyskalismy spokoj. Odeszlismy daleko od pustego smoczego ogrodu, daleko od czarnej drogi Mocy. Bylismy obaj ranni i oslabieni, wiec na lowach nie wiodlo nam sie najlepiej, ale natrafilismy na ruczaj, w ktorym roilo sie od pstragow. Podazalismy jego brzegiem. Dnie byly niemal zbyt cieple, noce jasne i pogodne. Lapalismy ryby, jedlismy, spalismy. Myslalem tylko o sprawach, ktore mnie nie ranily. Nie o Sikorce w uscisku Brusa, ale o Pokrzywie, bezpiecznej w jego ramionach. Bedzie dla niej dobrym ojcem. Mial doswiadczenie. Znalazlem w sobie nawet nadzieje, ze moja coreczka bedzie miala mlodsze rodzenstwo. Myslalem o pokoju powracajacym do Krolestwa Gorskiego, o szkarlatnych okretach przeganianych z wybrzeza Krolestwa Szesciu Ksiestw. Zdrowialem. Jednak nie do konca. Blizna to nie to samo co zdrowe cialo, choc rownie dobrze zatrzymuje krwawienie. * * * Bylem tam w to letnie popoludnie, gdy smok Szczerego ukazal sie na niebie ponad Kozia Twierdza. Wraz z nim ujrzalem lsniace czarne wieze i blanki twierdzy, daleko przed nami. U stop zamku, gdzie niegdys bylo miasto, zostaly tylko poczerniale skorupy budynkow. Ofiary kuznicy snuly sie ulicami stolicy, rozpychane przez butnych Zawyspiarzy. Ze spokojnych wod zatoki wystawaly czubki masztow, przybrane strzepami zaglowego plotna. Kilkanascie szkarlatnych okretow kolysalo sie spokojnie w przystani. Serce smoka Szczerego wezbralo gniewem. Przysiegam, ze uslyszalem krzyk wscieklosci, jaki sie wydarl z ust krolowej Ketriken.Potem ogromny, turkusowo-srebrny smok wyladowal na srodku glownego dziedzinca twierdzy. Nie zwazal na chmure strzal, jaka sie podniosla na jego spotkanie. Nie zwrocil takze uwagi na krzyki zolnierzy, ktorzy sie przed nim chowali, pozbawieni zmyslow, gdy przykrywal ich cieniem. Opuscil potezne cielsko na bruk dziedzinca. Cud, ze nie zmiazdzyl obroncow. Krolowa Ketriken stala na jego barkach i krzyczala do zolnierzy, by opuscili piki, by sie usuneli. Smok przygial przednia lape, pomogl krolowej zejsc na ziemie. Wilga Slowi-cza zsunela sie zaraz za swa pania i po wsze czasy zapadla w pamiec swiadkom tego wydarzenia, gdy z gracja sie sklonila wycelowanym w nia pikom. Rozpoznalem wiele twarzy; wraz z, krolem Szczerym bolalem nad tym, jak odmienil je niedostatek. Wtedy wystapila naprzod ksiezna Cierpliwa. W dloniach sciskala drzewce zakonczone ostrym grotem, splecione wlosy ukryla pod helmem. Przepchnela sie miedzy skamienialymi straznikami, w jej sciagnietej twarzy blyszczaly orzechowe oczy. Na widok smoka stanela bez ruchu. Powiodla wzrokiem 683 od krolowej do ciemnych slepi wielkiej bestii. Zaczerpnela powietrza, a potem wypuscila je z pluc razem z najwazniejszym slowem:-Najstarszy! Odwrocila sie, juz rzucala rozkazy, juz kazala szykowac ciepla kapiel dla krolowej, juz planowala szarze z bram zaniku w Koziej Twierdzy. Na zawsze jednak pozostanie mi w sercu inny fragment tego obrazu. Otoz ksiezna jeszcze stanela, tupnela noga na smoka Szczerego i kazala mu sie biegiem zabierac do wyrzucenia z jej przystani szkarlatnych okretow. Ksiezna Cierpliwa, pani na Koziej Twierdzy, przywykla do tego, ze jej rozkazy byly wypelniane natychmiast. Szczery ruszyl do walki, tak jak zawsze - samotny. Wreszcie spelnilo sie jego marzenie, stawil wrogowi czolo nie Moca, lecz fizycznie. Przeleciawszy nad zatoka raz pierwszy, roztrzaskal ogonem dwa okrety. Postanowil, ze zaden mu nie ucieknie. Ledwie kilka godzin pozniej trefnis na dziewczynie na smoku oraz wszystkie bestie, ktore za nimi podazyly, przylaczyly sie do smoka Szczerego, lecz do tego czasu w przystani Koziej Twierdzy nie zostal nawet slad po szkarlatnych okretach. Stado smokow ruszylo na lowy wsrod stromych ulic stolicy i jeszcze przed wieczorem nie bylo tam ani jednego Zawyspiarza. Ludzie, ktorzy przed napascia wroga schronili sie w zamku, teraz wrocili do miasta, by oplakiwac ruiny swego zycia, lecz takze podziwiac Najstarszych, ktorzy przyniesli im ocalenie. Choc bestii pojawilo sie wiele, smok Szczerego pozostanie w pamieci ludu Ksiestwa Koziego najwyrazniej, mimo ze ludowi trudno bedzie spamietac tamten czas, bo na ziemie kladly sie cienie smokow. A jednak wlasnie smoka Szczerego widzi sie na wszystkich gobelinach ukazujacych wyzwolenie stolicy ksiestwa i krolestwa. Dla ksiestw nadbrzeznych bylo to lato smokow. Widzialem wszystko, przynajmniej wszystko to, co dzialo sie w czasie godzin mego snu. Nawet rozbudzony, swiadom bylem zachodzacych wydarzen, odczuwalem je na podobienstwo grzmotu, ktory bardziej czuc, niz slychac z oddali. Wiedzialem, kiedy krol Szczery poprowadzil skrzydlatych pobratymcow na polnoc, by oczyscic z wroga i ze szkarlatnych okretow cale Ksiestwo Kozie, nastepnie Niedzwiedzie, a nawet Wyspy Pobliskie. Widzialem odzyskanie Ksiestwa Cypla oraz Ksiestwa Debow, widzialem przegnanie najezdzcow z wiez na naszych wyspach. Jak krol Szczery przekonal smoki, by sie zywily tylko Zawyspiarzami, tego nie wiem, ale lud Krolestwa Szesciu Ksiestw nie musial sie obawiac latajacych bestii. Dzieci wybiegaly z domow i chat, wskazujac w niebo, na blyszczace barwami najszlachetniejszych klejnotow ogromne istoty. Gdy bestie zasypialy, chwilowo nasycone, rozlozone na plazach i pastwiskach, ludzie przechadzali sie miedzy nimi bez obawy, z luboscia dotykali tych bajecznie kolorowych stworzen. A wszedzie tam, gdzie Zawyspia-rze wzniesli swoje twierdze, smoki sycily glod. 684 Lato wolno umieralo, jesien skrocila dni i przepowiadala nadejscie sztormow. W czasie gdy wilk i ja zaczelismy myslec o znalezieniu schronienia na zime, mialem sny o smokach lecacych nad brzegami, ktorych nigdy nie widzialem. Woda kipiala tam szronem, a lod zamykal w okowach waskie zatoki. Byly to Wyspy Zewnetrzne. Krol Szczery zawsze pragnal przeniesc wojne na teren wroga i teraz nareszcie dopelnil zemsty. Tak samo toczyly sie losy wojny w czasach krola Madrego.Nastala zima, sniegi pokryly najwyzsze szczyty Krolestwa Gorskiego, lecz nie siegnely doliny, gdzie parowaly gorace zrodla. Smoki przelecialy nad moja glowa. Stanalem w drzwiach chaty, by na nie popatrzec. Lecialy kluczem, jak zurawie. Slepun obrocil leb, slyszac ich dziwne wolanie, i w odpowiedzi poslal w gore przejmujacy skowyt. Gdy zakryl mnie smoczy cien, swiat zamigotal, a potem sie ode mnie odsunal. Zostalo mi tylko mgliste wspomnienie smoczego stada. Nie potrafie powiedziec, czy smok Szczerego lecial jako pierwszy, nie wiem, czy byla z nimi dziewczyna na smoku. Wiem tylko, ze w Krolestwie Szesciu Ksiestw na nowo zapanowal pokoj i zaden szkarlatny okret nie niepokoil juz naszych wybrzezy. Mialem nadzieje, ze wszystkie skrzydlate bestie beda znowu spokojnie spaly w smoczym ogrodzie, tak jak wczesniej. Wszedlem do chaty i obrocilem krolika na roznie. Czekala mnie dluga, spokojna zima. Jednym slowem, Najstarsi dotrzymali obietnicy i przyszli z pomoca Krolestwu Szesciu Ksiestw. Zjawili sie tak samo jak w czasach krola Madrego i odpedzili od naszych wybrzezy szkarlatne okrety. Zatopily takze dwa biale statki o wielkich zaglach. I tak samo jak za panowania krola Madrego, podluzne smocze cienie wykradaly ludziom chwile zycia oraz pamieci. Wszystkie ksztalty i barwy smokow zostaly uwiecznione w zwojach oraz na gobelinach, tak jak poprzednio. A lud dopowiadal sobie momenty odebrane przez smocze cienie, tworzac bajdy i legendy. Minstrele ukladali piesni. We wszystkich utrzymywano, ze krol Szczery we wlasnej postaci powrocil do domu na turkusowym smoku i dosiadal bestii, prowadzac ja przeciwko szkarlatnym okretom. A najpiekniejsze piesni prawia, ze po skonczonej walce krol Szczery zostal uniesiony przez Najstarszych, by dostapic wielkiego honoru swietowania u ich boku, a nastepnie usnac wraz z nimi w magicznym zamku, az do czasu gdy Ksiestwo Kozie ponownie wezwie pomocy. Tak wiec, jak mawiala Wilga, prawda przerosla fakty. W koncu byl to jednak czas dla bohaterow i pora na zadziwiajace zdarzenia. Jesli chodzi o ksiecia Wladczego, to przybyl z Ksiestwa Trzody na czele kolumny szesciu tysiecy zbrojnych, przywozac zaopatrzenie nie tylko dla samego Ksiestwa Koziego, ale dla wszystkich ksiestw nadbrzeznych. Wiesci o jego powrocie poprzedzily przybycie ksiecia. Pojawily sie barki pelne zywego inwentarza, ziarna oraz skarbow z komnaty biesiadnej palacu w Kupieckim Brodzie; nieprzerwanym strumieniem plynely z pradem Rzeki Koziej. Zdumieni ludzie podawali sobie z ust do ust niesamowita historie, jak to ksiaze Wladczy pewnego 685 dnia raptownie zbudzil sie ze snu i, odmieniony nie do poznania, ledwie narzuciwszy na siebie cokolwiek, biegal po korytarzach palacu w Kupieckim Brodzie, gloszac powrot krola Szczerego i przybycie Najstarszych. Wyslano ptaki z rozkazem odwolania wojsk z Krolestwa Gorskiego. Inne zaniosly przeprosiny krolowi Eyodowi, a zaraz za nimi podazyla szczodra gratyfikacja w brzeczacej monecie. Ksiaze Wladczy zebral szlachte, by oznajmic, ze krolowa Ketriken powije dziecie, potomka krola Szczerego, a on, ksiaze Wladczy, pierwszy podazy zlozyc hold oraz przysiege wiernosci dziedzicowi rodu Przezornych. By uczcic ten wyjatkowy dzien, nakazal spalic wszystkie szubienice, wszystkich wiezniow ulaskawil i uwolnil, a krolewska arene przemianowal na Ogrod Krolowej, w ktorym mialy zostac zasadzone rosliny ze wszystkich szesciu ksiestw, tworzac symbol nowej wspolnoty. Gdy pozniej tego samego dnia szkarlatne okrety zaatakowaly przedmiescia Kupieckiego Brodu, ksiaze Wladczy zawolal o konia oraz zbroje i sam poprowadzil lud do obrony. Walczyli ramie przy ramieniu kupiec, rybak, rycerz i zebrak. Zyskal ksiaze w tej bitwie milosc prostych ludzi. Gdy oznajmil, ze zawsze bedzie wierny dziecieciu ukrytemu jeszcze w lonie krolowej Ketriken, poddani wraz z nim przysiegli lojalnosc prawowitemu dziedzicowi.Mowi sie, ze po dotarciu do Koziej Twierdzy ksiaze Wladczy, odziany w wor pokutny, przez kilka dni kleczal u bram zamku, az wreszcie sama krolowa raczyla przyjac jego najgoretsze przeprosiny za to, ze smial kiedykolwiek zwatpic w jej honor i uczciwosc. Na rece monarchini zlozyl korone Krolestwa Szesciu Ksiestw oraz mniej wyszukana obrecz - symbol wladzy nastepcy tronu. Oznajmil, ze najwyzszym dla niego zaszczytem jest tytul stryja potomka rodu panujacego. Krolowa pobladla na te slowa i odpowiedziala na nie milczeniem, co zlozono na karb niedyspozycji spowodowanej przez odmienny stan. Wielmoznemu panu Cierniowi, krolewskiemu doradcy, ksiaze Wladczy oddal wszystkie zwoje oraz ksiegi mistrzyni Mocy Troskliwej, proszac pokornie, by ten dobrze ich pilnowal, bo wiele w nich jest wiedzy, ktora w niewlasciwych rekach mogla sie obrocic w zlo. Nastepnie zamierzal nadac szlachecki tytul wraz z majatkiem trefnisiowi, natychmiast gdy ten powroci z wojaczki. A najukochanszej swojej szwagierce, najdrozszej ksieznej Cierpliwej zwrocil rubiny, ktore swego czasu ofiarowal jej ksiaze Rycerski, gdyz na zadnej innej szyi nie lsnily pelnym blaskiem. Rozwazalem, czy nie powinien wzniesc pomnika ku mojej pamieci, lecz w koncu doszedlem do wniosku, ze posunalbym sie za daleko. Fanatyczna lojalnosc w stosunku do czlonkow rodziny byla najlepsza po mnie pamiatka. Dopoki ksiaze Wladczy zyl, krolowa Ketriken i jej dziecie nie beda mieli bardziej oddanego slugi. Nie trwalo to jednak dlugo. Wszyscy slyszeli o zagadkowej i tragicznej smierci ksiecia Wladczego. Jakies wsciekle zwierze zaatakowalo go we snie, a potem zostawilo krwawe slady nie tylko na swej ofierze, lecz w calej komnacie, jakby 686 dokonawszy czynu szalalo z radosci. Plotka niesie, ze byl to wyjatkowo wielki szczur wodny, ktory niewiadomym sposobem razem z ksieciem Wladczym dotarl do Koziej Twierdzy az z Kupieckiego Brodu. Tajemnicza sprawa nie dawala spokoju mieszkancom zamku. Krolowa kazala z ratlerami przeszukac dokladnie komnate po komnacie, jednak zabiegi te nie daly zadnego rezultatu. Nigdy nie zlapano ani nie usmiercono krwiozerczej bestii, totez wsrod sluzby dlugo krazyly pogloski o ukrywajacym sie gdzies pomiedzy murami wielkim szczurze. Niektorzy twierdza, ze wlasnie z powodu tego potwora przez wiele nastepnych miesiecy wielmozny pan Ciern rzadko byl widywany bez swojej ulubionej lasicy. 42. SKRYBA Gwoli sprawiedliwosci nalezy pamietac, ze nie Zawyspiarze wymysli Kuznice. To mysmy ich z ma zapoznali, jeszcze w czasach krola Madrego. Najstarsi, ktorzy poniesli na Wyspy Zewnetrzne nasza zemste, po wielekrocprzelatywali nad ta kraina skalistych wysepek Liczni mieszkancy Wysp Zewnetrznych postradali wowczas zycie w smoczych szczekach, a innych tak czesto mroczyl cien latajacych bestii, ze w koncu utracili na stale zdolnosc doznawania wszelkich uczuc. Stali sie obcy wlasnym krewnym. Krzywda ta na dlugo pozostala we wspomnieniach owego pa-mietliwego ludu. Szkarlatne okrety pojawily sie nie po to, by zawladnac ziemia lub bogactwem Krolestwa Szesciu Ksiestw. One mialy sie mscic Mialy uczynic nam to samo, co my uczynilismy im za dni naszych praprapradziadow.Co jednym ludziom jest wiadome, inni takze moga odkryc. Zawyspiarze mieli pomiedzy soba uczonych i medrcow, choc lud Krolestwa Szesciu Ksiestw zawsze uwazal ich za barbarzyncow. W kazdym pradawnym zwoju szukali wzmianek o smokach Trudno byloby przedstawic dowody, jednak gotow jestem ryzykowac stwierdzenie, ze niektore kopie zwojow, zbierane przez mistrzow Mocy Koziej Twierdzy, mogly w dniach poprzedzajacych zaraze szkarlatnych okretow trafic w rece zawyspiarskich kupcow, ktorzy zawsze dobrze placili za podobne skarby. A gdy leniwy ruch lodowca odslonil na ich wlasnym wybrzezu smoka wyrzezbione-go z czarnego kamienia oraz wieksze poklady lsniacej smoliscie skaly, zawyspiar-scy medrcy polaczyli swa wiedze z nienasycona zadza zemsty Kebala Zelazno-rekiego Postanowili stworzyc wlasne smoki i poniesc Krolestwu Szesciu Ksiestw takie samo zniszczenie, jakim niegdys my ich ukaralismy. Tylko jeden bialy statek zostal przez Najstarszych zagnany na brzeg, gdy uwalniali od wroga Ksiestwo Kozie. Smoki pozarty cala zaloge, do ostatniego czlowieka. W ladowniach znaleziono ogromne bloki lsniacego czarnego marmuru. Wierze, ze tkwily w nim zaklete zrabowane zywoty i uczucia mieszkancow Krolestwa Szesciu Ksiestw, ktorzy padli ofiara kuznicy. Badania doprowadzily zawyspiarskich uczonych do przekonania, ze kamien odpowiednio nasycony istota zycia moze byc uksztaltowany w postac powolnego stworzycielowi smoka. Ciarki przechodza mnie na mysl, jak blisko byli odkrycia prawdy. 688 Coraz wiecej koncentrycznych kol, jak to niegdys ujal trefnis, rysowalo sie na tafli historii. Zawyspiarze najechali nasz kraj, wiec krol Madry przywiodl Najstarszych, by pomogli nam ich odpedzic. A Najstarsi zarazali Zawyspiarzy kuznica, przelatujac czesto nad ich osadami. Minely pokolenia, a wowczas mieszkancy Wysp Zewnetrznych napadli na Krolestwo Szesciu Ksiestw i zarazali kuznica nasz lud. Wobec tego krol Szczery ruszyl obudzic Najstarszych i Najstarsi przegnali wroga od naszych granic. I przelatujac czesto nad ich wioskami, zarazili ich kuznica. Czy znowu nienawisc bedzie zaslepiala ludzi, az ktoregos dnia wybuchnie... * * * Wzdycham ciezko i odkladam pioro. Za duzo napisalem. Nie powinno sie ubierac w slowa wszystkich mysli. Ujmuje pergamin w dlonie i wolno ruszam w strone paleniska. Zdretwialy mi nogi, bo na nich siedzialem. Dzien jest wilgotny i chlodny, mgla podnoszaca sie znad oceanu budzi w moim ciele wszystkie zasklepione bole. Dawna rana po strzale coraz bardziej daje mi sie we znaki. Gdy sztywnieje na zimnie, poraza wszystkie czlonki. Rzucam pergamin na wegle. Musialem przestapic nad Slepunem. Pysk mu siwieje, a i za zimnem wilk nie przepada tale samo jak ja."Znowu utyles. Nic juz teraz nie robisz, tylko sie wygrzewasz przy palenisku. Moze bys sie ruszyl na polowanie?" Przeciaga sie, wzdycha. "Idz sie naprzykrzac chlopcu. Przydaloby sie dorzucic drew do ognia". Chlopiec pojawia sie w izbie, jakby sciagniety moja mysla. Marszczy nos, wyczuwszy palony pergamin, patrzy na mnie z wyrzutem. -Trzeba bylo zawolac, przynioslbym drewna. Pergamin jest drogi. Nie odpowiadam, a on wzdycha i kreci glowa. Wychodzi, by uzupelnic zapas drew. Chlopak to podarunek od Wilgi. Jest u mnie juz drugi rok, a ja nadal sie do niego nie przyzwyczailem. Nie chce mi sie wierzyc, ze i ja bylem kiedys do niego podobny. Dobrze pamietam dzien, gdy sie u mnie pojawil. Wilga zaglada do mnie dwa, czasem trzy razy do roku. Wyrzuca mi pustelniczy zywot. Pewnego razu przyprowadzila chlopca. Zadudnila piesciami w moje drzwi. Gdy otworzylem, natychmiast odwrocila sie do niego. -Zlaz na ziemie i chodz tutaj! - zawolala. - W srodku jest cieplo. Zeslizgnal sie z golego grzbietu koscistego kuca i stal tak, drzacy, gapiac sie na mnie okraglymi oczyma. Chude ramiona otulal starym plaszczem Wilgi. Wiatr rzucil mu na twarz kosmyki czarnych wlosow. 689 -Przyprowadzilam ci chlopca - oznajmila piesniarka i szeroko sie usmiechnela.Spojrzalem na nia z niedowierzaniem. -Chcesz powiedziec... ze jest moj? Wzruszyla ramionami. -Jesli zechcesz go zatrzymac. Uznalam, ze ci sie przyda. - Umilkla. - Wlasciwie to uznalam, ze ty sie przydasz jemu. Nie ma sie w co ubrac ani co jesc... Do tej pory ja sie nim zajmowalam, ale zycie minstrela... -Wiec on... Czy ty... Czy my... - Nie moglem znalezc wlasciwych slow, obawialem sie nadziei. - Czy to twoje dziecko? Nasz syn? Usmiechnela sie jeszcze szerzej, choc jej oczy zasnula mgielka zalu. Pokrecila glowa. -Moj nie. Czy twoj? Przypuszczam, ze to mozliwe. Byles w okolicy Zatoki Fladry jakies osiem lat temu? Tam go znalazlam przed pol rokiem. Wyjadal zgnile resztki warzyw ze smietnika. Jego matka nie zyje, a on sam ma oczy nie do pary, wiec starsza siostra nie chce go znac. Mowi, ze to pomiot demona. - Przekrzywila glowe i dodala: - Wobec tego moze byc twoj. - Odwrocila sie znowu do chlopca. - Chodz tutaj! Tu jest cieplo. I mieszka prawdziwy wilk. Polubisz Slepuna. Dziwnym chlopcem jest Traf. Jedno oko ma brazowe, drugie niebieskie. Jego matka nie nalezala do kobiet czulych, wiec wspomnienia wczesnego dziecinstwa nie sa mu szczegolnie mile. Dala mu na imie Dramat. Moze dla niej tym wlasnie byl. Zorientowalem sie, ze rownie czesto jak po imieniu, zwracam sie do niego "chlopcze". Nauczylem go liter i cyfr oraz uprawy ziol. Mial prawie siedem lat, gdy sie u mnie pojawil. Teraz dobiega dziesieciu. Dobrze sobie radzi z lukiem. Slepun go polubil. Chlopiec jest swietnym towarzyszem lowow dla podstarzalego wilka. Wilga przywozi mi wiesci. Nie zawsze slucham ich chciwie. Za duzo sie zmienilo, zbyt wiele wydaje mi sie dziwne. Ksiezna Cierpliwa wlada Kupieckim Brodem. Z konopi wyrabia sie tam teraz nie tylko liny, ale i papier. Liczba ogrodow powiekszyla sie dwukrotnie. W miejscu dawnej krolewskiej areny zalozono ogrod botaniczny, w ktorym mozna znalezc rosliny nie tylko z kazdego zakatka Krolestwa Szesciu Ksiestw, ale takze spoza jego granic. Brus i Sikorka wychowuja Pokrzywe, malenkiego Rycerza, a w drodze jest nastepne dziecko. Sikorka ma ule i wlasny sklepik. Brus dzieki Fircykowi i zrebakowi Sadzy zalozyl stadnine. Wilga wie o tym lepiej niz kto inny, bo sama dopilnowala, zeby ogiery do niego trafily. Biedna stara Sadza nie przezyla dalekiej drogi do domu z Krolestwa Gorskiego. I Sikorka, i Brus wierza, ze stracilem zycie wiele lat temu. Czasami ja takze w to wierze. Nigdy nie spytalem Wilgi, gdzie mieszkaja. Nigdy nie widzialem swego dziecka. W tym jestem nieodrodnym synem swego ojca. 690 Krolowa Ketriken powila syna, ksiecia Sumiennego. Wilga powiedziala mi, ze dziecie ma karnacje swego ojca, lecz zapowiada sie na mezczyzne smuklejszego, moze podobnego do brata krolowej, ksiecia Ruriska. Uwaza, iz jest powazniejszy niz inni chlopcy w jego wieku, ale wszyscy mistrzowie i nauczyciele sa z niego dumni. Jego dziad, krol Eyod, przebyl dluga droge z Krolestwa Gorskiego, by zobaczyc chlopca, ktory pewnego dnia bedzie rzadzil obydwoma panstwami. Podobno wnuk go urzekl. Co by o krolewiczu sadzil drugi dziad?Ciern nie ukrywa sie juz przed ludzmi, zostal doradca krolowej. Jesli wierzyc Wildze, jest zadbanym starszym panem, stanowczo zbyt sobie ceniacym towarzystwo mlodych kobiet. Wilga mowi to z usmiechem, a nastepne pokolenia beda ja pamietaly dzieki piesni "Dokonania Ciernia Spadajacej Gwiazdy". Ciern na pewno wiedzialby, gdzie mnie szukac, ale nigdy tego nie zrobil. To dobrze. Czasami Wilga przywozi mi dziwne stare zwoje, a takze nasiona i bulwy osobliwych roslin oraz piekny papirus. Nie musze pytac o zrodlo tych podarunkow. Niekiedy daje jej zwoje przeze mnie zapisane: rysunki ziol z wyszczegolnionymi ich zaletami i niebezpieczenstwami, jakie ze soba niosa, opowiesc o czasie spedzonym w pradawnym miescie, zapiski z podrozy po Kramie Miedzi i ziemiach lezacych poza jej granicami. Wilga sumiennie je ode mnie przejmuje. Ktoregos razu przywiozla mi mape Krolestwa Szesciu Ksiestw. Byl to szkic rozpoczety dlonia ksiecia Szczerego, nie skonczony. Czasami patrze na ten rysunek i mysle o miejscach, ktore moglbym sam uzupelnic. Powiesilem mape na scianie. Nie sadze, bym kiedykolwiek cos na niej dokreslil. Trefnis wrocil do Koziej Twierdzy, lecz na krotko. Zostawila go tam dziewczyna na smoku. Zegnal ja lzami, gdy wzbijala sie w przestworza. Zostal okrzykniety bohaterem i wielkim wojownikiem. Jestem pewien, ze wlasnie dlatego uciekl. Nie przyjal od ksiecia Wladczego ani zlota, ani ziemi. Nikt dokladnie nie wie, dokad odszedl ani co sie z nim potem dzialo. Wilga uwaza, ze wrocil do ojczyzny. Moze tak. Moze jest gdzies na swiecie lalkarz, ktory rzezbi cudowne marionetki. Mam nadzieje, ze nosi w uchu srebrny kolczyk ze schwytanym w siatke blekitnym kamieniem. Na przegubie ciagle mam trzy odciski palcow, wyblakle teraz i poszarzale. Bede za blaznem tesknil do konca zycia. Szesc lat zabral mi powrot do Ksiestwa Koziego. Rok spedzilem w gorach. Nastepny u Czarniaka. W tamtym czasie Slepun i ja wiele sie nauczylismy o istotach pradawnej krwi, ale tez nabralismy przekonania, ze nade wszystko cenimy sobie wlasne towarzystwo. Mimo szczerych wysilkow Jezyny corka Oliwki zdecydowala, ze nie bedziemy do siebie pasowali. W najmniejszym stopniu nie zranila tym moich uczuc, za to zyskalem pretekst, by ruszyc dalej w droge. Zawedrowalismy na polnoc od Wysp Pobliskich, gdzie zyja biale niedzwiedzie i rownie biale wilki. Dotarlismy na poludnie od Krainy Miedzi, daleko poza Miasto Wolnego Handlu. Podrozowalismy brzegiem Rzeki Deszczowej i wracali- 691 smy tratwa, niesieni nurtem ku ujsciu. Przekonalismy sie, ze Slepun nie przepada za podrozowaniem statkiem, a mnie nie podobaja sie krainy, w ktorych nigdy nie nastaje zima. Doszlismy poza granice map ksiecia Szczerego.Sadzilem, ze nie znajde juz drogi do Ksiestwa Koziego. Wrocilismy jednak. Ktoregos roku jesienne wiatry przywiodly nas nad morze i tak zostalismy. Zajelismy chatynke stojaca niedaleko Kuznicy, a raczej niedaleko miejsca, gdzie niegdys wznosilo sie to miasteczko. Morze i srogie zimy zniszczyly dzielo ludzkiej reki, pogrzebaly zle wspomnienia. Pewnego dnia znowu czlowiek zacznie tu wydobywac bogata rude zelaza. Niepredko. Wilga beszta mnie za pustelniczy zywot, twierdzi, ze jestem jeszcze mlody. Pyta, co sie stalo z moim niezlomnym postanowieniem, ze kiedys bede mial wlasne zycie. Ja jej odpowiadam, ze wlasnie robie, co chce. Tutaj, w tej chatce, z moimi zapiskami, z wilkiem i z chlopcem. Niekiedy Wilga przy mnie sypia. Budze sie, wsluchany w jej spokojny oddech. Wydaje mi sie wtedy, ze rankiem znajde jeszcze jakis nowy cel w zyciu. Zazwyczaj jednak witam dzien sztywny i obolaly, a wtedy wcale nie czuje sie mlody. Jestem starcem uwiezionym w poznaczonym bliznami mlodym ciele. Nielatwo mi takze radzic sobie z Moca. Zwlaszcza gdy nadchodzi lato, gdy spaceruje po nadmorskich skalach, gdy spogladam na wode, ogarnia mnie pokusa, by siegac do ludzkich umyslow, jak niegdys ksiaze Szczery. Niekiedy tak czynie, niekiedy sie dowiaduje, czy rybakowi dopisalo szczescie w polowach, jakie klopoty ma zeglarz na statku handlowym przeplywajacym opodal. Najgorsze, jak powiedzial kiedys ksiaze Szczery, ze nikt nie odpowiada. Ktoregos razu, gdy glod Mocy owladnal mna do szalenstwa, siegnalem nawet do smoka Szczerego, blagajac, by mnie uslyszal, by odpowiedzial. Na prozno. Kregi Mocy, stworzone dla ksiecia Wladczego, dawno juz sie rozpadly, bo zbraklo mistrza, ktory by je ksztalcil w korzystaniu z krolewskiej magii. Nawet w te noce, gdy wysylam na slepo magiczne wolanie podobne do wilczego skowytu, nie dostaje zadnej odpowiedzi. Nie wraca chocby echo. Siadam wtedy przy oknie i wpatruje sie w mglisty cypelek Wyspy Rogowej. Sciskam dlonie, by je powstrzymac od drzenia i odmawiam sobie zanurzenia sie w rzece Mocy, ktora czeka... zawsze czeka, gotowa mnie pochlonac. Jakiez by to bylo latwe. Czasami powstrzymuje mnie tylko dotyk wilczej mysli. Chlopiec szybko sie nauczyl, co oznacza takie moje zachowanie. Starannie odmierza wtedy kozlek, zeby przytepic moj talent do wladania krolewska magia. Dodaje karime, zebym mogl spac, a takze imbiru, by zamaskowac gorycz kozlka. Potem przynosi mi papier, pioro oraz inkaust i zostawia mnie z moim pisaniem. Wie, ze rankiem znajdzie mnie z glowa na stole, spiacego pomiedzy rozrzuconymi arkuszami, ze Slepunem rozciagnietym u stop. Snimy obaj o rzezbieniu wlasnego smoka. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-04-22 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/