SPARKS NIKOLAS Wybor (The choice) NIKOLAS SPARKS Przeklad Elzbieta Zychowicz PODZIEKOWANIA Dobrze, bede szczery. Czasami pisanie podziekowan sprawia mi ogromna trudnosc z tej prostej przyczyny, ze los obdarzyl mnie jako autora pewna stabilnoscia zawodowa, ktora w dzisiejszych czasach wydaje mi sie dosc rzadka. Gdy wracam mysla do moich wczesniejszych powiesci i ponownie czytam podziekowania, powiedzmy w Liscie w butelce czy Na ratunek, znajduje w nich nazwiska osob, z ktorymi pracuje dzisiaj. Nie tylko mam od samego poczatku te sama agentke literacka i te sama redaktorke, lecz przez caly czas wspolpracowalem z tymi samymi specjalistami od reklamy i marketingu, agentem filmowym, organizatorem promocji, grafikiem i producentem trzech z czterech filmowych adaptacji. Choc jest to wspaniale, sprawia rowniez, ze czuje sie jak zdarta plyta, powtarzajac podziekowania dla tych ludzi. Mimo wszystko absolutnie kazde z nich zasluguje na moja wdziecznosc.Oczywiscie musze zaczac - jak zwykle - od podziekowan dla Cat, mojej zony. Jestesmy malzenstwem od osiemnastu lat i wiele razem przezylismy. Mamy piecioro dzieci, mielismy osiem psow (w roznych okresach), szesciokrotnie zmienialismy miejsce zamieszkania (w trzech roznych stanach), z wielkim smutkiem pochowalismy roznych czlonkow mojej rodziny, napisalem dwanascie powiesci i jedna ksiazke niebeletrystyczna. Od samego poczatku nasze zycie bylo istnym wirem zdarzen i nie potrafie wyobrazic sobie, bym zdolal przebrnac przez to wszystko z kimkolwiek innym. Moje dzieci - Miles, Ryan, Landon, Lexie i Savannah - powoli dorastaja i kocham je z calego serca, jestem dumny z kazdego z nich. Theresa Park, moja agentka w Park Literary Group, nie tylko nalezy do grona moich najlepszych przyjaciol, lecz do najlepszych agentow literackich. Inteligentna, czarujaca i mila, jest jednym z wielkich darow niebios w moim zyciu i pragne podziekowac jej za wszystko, co dla mnie uczynila. Jamie Raab, moja redaktorka w Grand Central Publishing, zasluguje takze na podziekowania za to, co dla mnie robi. Pracuje z olowkiem w reku nad tekstem, starajac sie, by koncowy efekt byl jak najlepszy. Urodzilem sie pod szczesliwa gwiazda, ze moge wykorzystac jej intuicyjna wiedze z pozytkiem dla moich powiesci. Co wiecej, mam rowniez to szczescie, ze sie przyjaznimy. Denise DiNovi, fantastyczna producentka Jesiennej milosci, Listu w butelce oraz Nocy w Rodanthe, jest moja najlepsza znajoma w Hollywood i czekam zawsze z niecierpliwoscia na chwile na planie filmowym po prostu dlatego, ze mamy okazje sie spotkac. David Young, nowy prezes zarzadu Grand Central Publishing (coz, wlasciwie chyba juz nie nowy), nie tylko stal sie moim przyjacielem, lecz rowniez zasluguje na moja szczera wdziecznosc, chocby tylko z tego powodu, ze mam paskudna sklonnosc do oddawania tekstow w ostatniej chwili. Bardzo cie za to przepraszam. Jennifer Romanello i Edna Farley sa specjalistkami od reklamy oraz przyjaciolkami. Uwielbiam wspolprace z nimi od Pamietnika, ktory zostal wydany w 1996 roku. Dzieki za wszystko! Harvey - Jane Kowal i Soni Vogel, korektorkom, zawsze naleza sie slowa podzieki za wylapywanie "drobnych bledow", ktore, jak to zwykle bywa, wkradaja sie do moich tekstow. Jestem zobowiazany Howie Sandersowi oraz Keyi Khayatian z UTA za doskonale adaptacje filmowe. Doceniam prace, jaka w to wkladacie. Scott Schwimmer zawsze dba o moje interesy i uwazam go za przyjaciela. Stokrotne dzieki, Scott! Na moja wielka wdziecznosc zasluguje Marty Bowen, producent odpowiedzialny za I wciaz ja kocham. Nie moge sie doczekac efektu koncowego. Po raz kolejny dziekuje Flag za piekna okladke. I na koniec moje serdeczne podziekowania niech przyjma: Shannon O'Keefe, Abby Koons, Sharon Krassney, David Park, Lynn Harris oraz Mark Johnson. PROLOG Luty 2007Historie sa rownie niepowtarzalne jak ludzie, ktorzy je opowiadaja, a do najciekawszych naleza te, ktore maja niespodziewane zakonczenie. Przynajmniej tak zwykl mawiac ojciec Travisa Parkera, kiedy ten byl dzieckiem. Travis pamietal, jak wieczorem tata przysiadal obok niego na lozku, a jego twarz rozjasniala sie w usmiechu, gdy chlopiec blagal go o jakas opowiesc. -Jaka historie chcesz uslyszec? - pytal ojciec. -Najciekawsza na swiecie - odpowiadal Travis. Przewaznie tata siedzial przez kilka minut w milczeniu, po czym w jego oczach pojawial sie blysk. Obejmowal Travisa ramieniem i doskonale modulowanym glosem zaczynal opowiadac historie, ktora nie pozwalala chlopcu zasnac jeszcze dlugo po tym, gdy ojciec zgasil swiatlo. Zawsze byla w niej przygoda, niebezpieczenstwo, podniecajace wydarzenia i podroze po okolicach Beaufort, malego nadbrzeznego miasteczka w Karolinie Polnocnej, jak i po samym miasteczku, w ktorym Travis Parker dorastal i ktore wciaz uwazal za swoj dom. Co dziwne, w wiekszosci tych opowiesci wystepowaly niedzwiedzie. Grizzly, niedzwiedzie brunatne, grizzly kodiackie... Tata nie byl najlepiej zorientowany, jesli chodzi o naturalne srodowisko niedzwiedzi. Koncentrowal sie na jezacych wlos na glowie scenach poscigu przez piaszczyste tereny nizinne, czego skutkiem byly dreczace Travisa koszmarne sny o rozwscieczonych niedzwiedziach polarnych na Shackleford Banks, az mniej wiecej do polowy gimnazjum. Jednakze bez wzgledu na to, jak bardzo przerazaly go te historie, zadawal nieuniknione pytanie: "I co bylo potem?". Tamte dni wydawaly sie Travisowi niewinna pozostaloscia innej epoki. Mial obecnie czterdziesci trzy lata i kiedy zostawial samochod na parkingu szpitala Carteret General Hospital, gdzie jego zona pracowala przez dziesiec ostatnich lat, przypomnial sobie slowa, ktorymi kiedys nieodmiennie wiercil dziure w brzuchu ojcu. Wysiadl z samochodu, biorac kwiaty. Kiedy po raz ostatni rozmawial z zona, poklocili sie, a teraz uczynilby wszystko, zeby moc cofnac swoje slowa. Nie mial zludzen, ze kwiaty nic tu nie pomoga, ale zaden inny pomysl nie przyszedl mu do glowy. Rozumialo sie samo przez sie, ze czul sie winny z powodu tego, co zaszlo, lecz zonaci przyjaciele zapewniali go, ze wyrzuty sumienia sa kamieniem wegielnym kazdego dobrego malzenstwa. To oznaczalo, ze sumienie dziala, wartosci pozostaja w wielkim poszanowaniu, w miare mozliwosci unika sie przyczyn poczucia winy. Przyjaciele czasami przyznawali sie do niepowodzen w tej szczegolnej sferze i Travis doszedl do wniosku, ze to samo mozna powiedziec o kazdej parze, ktora znal. Przypuszczal, ze mowili to, by poprawic mu samopoczucie, by go uspokoic, ze nikt nie jest doskonaly, ze nie powinien byc dla siebie taki surowy. Wszyscy popelniaja bledy, przekonywali go, i chociaz kiwal glowa, jak gdyby im wierzyl, zdawal sobie sprawe, ze nigdy nie zrozumieja, co przezywa. Nie moga. Przeciez ich zony co noc spia obok nich, nigdy nie byli rozlaczeni na trzy miesiace, nigdy nie zastanawiali sie, czy ich malzenstwo jeszcze kiedykolwiek bedzie takie jak kiedys. Idac przez parking, myslal o obydwu corkach, o pracy, o zonie. W tym momencie te mysli nie przynosily mu pociechy. Mial uczucie, ze nie wiedzie mu sie w zadnej dziedzinie zycia. Ostatnio szczescie wydawalo mu sie rownie odlegle i niedosiezne jak podroz kosmiczna. Nie zawsze czul sie w ten sposob. Pamietal, ze przez bardzo dlugi czas byl bardzo szczesliwy. Lecz okolicznosci sie zmieniaja. Ludzie sie zmieniaja. Zmiana jest jednym z nieuniknionych praw natury wyciskajacych pietno na zyciu ludzi. Popelnia sie bledy, odczuwa sie zal, a pozostaje tylko cos, co sprawia, ze zwykle wstawanie z lozka przychodzi z ogromnym trudem. Pokrecil glowa i podszedl do drzwi wejsciowych szpitala, wyobrazajac sobie, ze jest tym dzieckiem, ktore sluchalo kiedys opowiesci ojca. Pomyslal, ze jego wlasne zycie to historia, ktora powinna miec szczesliwe zakonczenie. Kiedy kladl dlon na klamce, jak zwykle w jego pamieci odzyly wspomnienia i zal. Dopiero pozniej, gdy znowu poddal im sie bez reszty, pozwolil sobie zastanawiac sie, co bedzie dalej. CZESC PIERWSZA ROZDZIAL 1 -Powiedz mi jeszcze raz, dlaczego zgodzilem sie ci pomoc - burknal Matt, zaczerwieniony na twarzy, pchajac wanne spa w strone niedawno wycietego kwadratu w drugim koncu tarasu na tylach domu. Stopy mu sie slizgaly, pot splywal z czola do kacikow oczu, szczypiac niemilosiernie.Bylo goraco, znacznie zbyt goraco na pierwsze dni maja. A juz bez watpienia cholernie za goraco na taka gimnastyke. Nawet pies Travisa, Moby, ukryl sie w cieniu i lezal tam z wywieszonym jezorem, dyszac. Travis Parker, ktory popychal ogromne pudlo z boku, wzruszyl ramionami. -Poniewaz myslales, ze to bedzie niezly ubaw - odrzekl. Naparl na nie z calej sily i pchnal. Wanna - ktora musiala wazyc ze dwiescie kilo - przesunela sie o kilka centymetrow. W tym tempie powinna znalezc sie na miejscu, och... gdzies w przyszlym tygodniu. -To idiotyczne - powiedzial Matt, nacierajac na kadz calym ciezarem i myslac, ze przydalaby sie para mulow. Bol plecow dobijal go. Przez chwile wyobrazil sobie, ze - urywa mu z wysilku uszy, ktore wystrzelaja z obu stron glowy niczym rakiety z butelek, ktore odpalali z Travisem, gdy byli dziecmi. -Juz to mowiles. -I wcale nie jest to ubaw. -To tez mowiles. -I nie bedzie latwo jej zainstalowac. -Wlasnie, ze bedzie - zaprzeczyl Travis. Wskazal na napis na pudle. - Widzisz? Tu jest napisane: "Latwa w montazu". - Ze swojego miejsca pod cienistym drzewem, Moby - rasowy bokser - zaszczekal, kiwajac lbem na znak potwierdzenia, a Travis usmiechnal sie, wyraznie bardzo z siebie zadowolony. Matt zmarszczyl brwi, usilujac zlapac oddech. Nienawidzil tej miny przyjaciela. No coz, nie zawsze. Zazwyczaj bardzo lubil jego bezgraniczny entuzjazm. Ale nie dzis. Stanowczo nie dzis. Matt siegnal do tylnej kieszeni i wyjal z niej bandane. Byla kompletnie mokra od potu, co, rzecz jasna, odbilo sie na wygladzie jego spodni. Wytarl nia twarz i wyzal szybkim ruchem. Pot kapal z chustki na wierzch jego buta jak woda z cieknacego kranu. Matt gapil sie na to niemal jak zahipnotyzowany, az w koncu poczul, jak wilgoc przesiaka przez lekki siatkowy material, a palce u nogi zaczynaja mu sie lepic. Po prostu cudownie, prawda? -Jesli dobrze sobie przypominam, zapewniales mnie, ze Joe i Laird pomoga nam przy twojej malej inwestycji, Megan i Allison przygotuja hamburgery, napijemy sie piwa, a zamontowanie tej rzeczy - no wlasnie! - zajmie gora dwie godziny. -Juz jada - rzekl Travis. -Mowiles to cztery godziny temu. -Sa po prostu troche spoznieni. -Moze wcale do nich nie zadzwoniles. -Oczywiscie, ze zadzwonilem. I obiecuje, ze przyprowadza rowniez dzieci. -Kiedy? -Wkrotce. -Aha - mruknal z przekasem Mart, wpychajac bandane z powrotem do kieszeni. - A propos... zakladajac, ze nie zjawia sie wkrotce, to wlasciwie jakim cudem mamy we dwoch opuscic tego grzmota na miejsce? Travis tylko machnal lekcewazaco reka, po czym po raz kolejny naparl na wanne. -Cos wymyslimy. Zobacz, jak swietnie poradzilismy sobie do tej pory. Jestesmy prawie w polowie drogi. Matt znowu spojrzal na niego spode lba. To byla sobota... sobota! Jego dzien odpoczynku, relaksu, jego szansa ucieczki od codziennej harowki, przerwa, na ktora zasluguje po pieciu dniach pracy w banku, dzien, ktory jest mu niezbednie potrzebny. Na milosc boska, jest doradca kredytowym! Powinien przekladac papiery na biurku, a nie przesuwac ogromne wanny! Moglby w tej chwili ogladac mecz bravesow z dodgersami! Moglby grac w golfa! Moglby wylegiwac sie na plazy! Moglby pospac sobie dluzej z Liz, a potem pojechac z nia do jej rodzicow, jak to bylo ich zwyczajem niemal w kazda sobote, zamiast zrywac sie bladym switem z lozka i ciurkiem przez osiem godzin pracowac fizycznie pod piekacym poludniowym sloncem... Zreflektowal sie. Kogo on probuje oszukac? Gdyby nie bylo go tutaj, z pewnoscia spedzilby dzien z rodzicami Liz, co - jesli mial byc zupelnie szczery - bylo glowna przyczyna, dla ktorej przystal na prosbe Travisa. Ale nie o to chodzilo. Chodzilo o to, ze nie mial ochoty sie z tym szarpac. Naprawde nie. -Nie mam ochoty sie z tym szarpac - powiedzial. Serio. Travis zdawal sie go nie slyszec. Polozyl dlonie na wannie, przyjmujac odpowiednia pozycje. -Gotow? Rozgoryczony Matt zaparl sie ponownie ramieniem, nogi sie pod nim trzesly. Trzesly! Wiedzial juz, ze nazajutrz rano bedzie potrzebowal podwojnej dawki srodka przeciwbolowego. W przeciwienstwie do Travisa nie cwiczyl cztery razy w tygodniu w silowni, nie grywal w kometke, nie biegal, nie nurkowal z akwalungiem na Arubie, nie surfowal na Bali, nie jezdzil na nartach w Vail ani nie robil innych rzeczy, ktore robil jego przyjaciel. -I to zaden ubaw, wiesz? Travis puscil do niego oko. -Juz to mowiles, pamietasz? -No, no, no! - wydal okrzyk podziwu Joe, obchodzac dookola ogromna wanne. Slonce zaczelo juz chylic sie ku zachodowi, zlociste smugi odbijaly sie od wod zatoki. W oddali czapla sfrunela z kepy drzew i z wdziekiem slizgala sie po powierzchni, rozpraszajac swiatlo. Joe i Megan wraz z Lairdem i Allison przyjechali z dziecmi przed kilkoma minutami i teraz Travis pokazywal im swoja inwestycje. - Cos fantastycznego! Zrobiliscie to wszystko dzisiaj we dwoch? Travis skinal twierdzaco glowa, trzymajac w reku piwo. -Nie bylo tak zle - powiedzial. - Matt chyba nawet dobrze sie bawil. Joe rzucil krotkie spojrzenie na Marta, ktory lezal bezwladnie na fotelu ogrodowym na uboczu tarasu z mokra chustka na glowie. Nawet jego brzuch - Mart zawsze byl raczej okraglych ksztaltow - wydawal sie zapadniety. -Wlasnie widze. -Byla ciezka? -Jak egipski sarkofag! - wychrypial Matt. - Jeden z tych cudow, ktore da sie ruszyc wylacznie za pomoca dzwigu! Joe parsknal smiechem. -Czy dzieciaki moga wejsc do srodka? -Jeszcze nie. Dopiero ja napelnilem i troche potrwa, zanim woda sie podgrzeje. Ale dzieki sloncu nie bedziemy musieli zbyt dlugo czekac. -Slonce podgrzeje ja w ciagu kilku minut! - jeknal Matt. - W ciagu kilku sekund! Joe usmiechnal sie szeroko. Ich trzech oraz Laird chodzili razem do szkoly od zerowki. -Ciezki dzien, Matt? Matt zdjal chustke i spojrzal na Joego spode lba. -Nie masz zielonego pojecia. I dzieki, ze zjawiles sie w pore. -Travis kazal nam byc tu o piatej. Gdybym wiedzial, ze potrzebna wam pomoc, przyjechalbym wczesniej. Matt powoli przeniosl spojrzenie na Travisa. Czasami naprawde nienawidzil przyjaciela. -Jak czuje sie Tina? - spytal Travis, szybko zmieniajac temat. - Czy Megan udaje sie choc troche pospac? Megan gawedzila z Allison przy stole w drugim koncu tarasu i Joe zerknal przelotnie w jej strone. -Troche. Kaszel juz Tinie przeszedl i znowu przesypia cala noc, ale czasami odnosze wrazenie, ze Megan nie potrzebuje wiele snu. Przynajmniej od kiedy zostala mama. Wstaje nawet wtedy, gdy Tina nawet nie pisnie. Mozna by pomyslec, ze budzi ja cisza. -Jest dobra matka - rzekl Travis. - Zawsze byla. Joe odwrocil sie do Matta. -Gdzie jest Liz? -Powinna dotrzec tu lada chwila - odparl Matt zamierajacym glosem. - Odwiedzila dzis rodzicow. -Jak milo - zauwazyl Joe. -Zachowuj sie kulturalnie. To dobrzy ludzie. -Przypomne ci chyba, jak mowiles, ze jesli bedziesz musial jeszcze raz wysluchac opowiesci tescia o raku prostaty lub narzekan tesciowej, ze Henry po raz kolejny zostanie wylany z pracy, chociaz nie jest to jego wina, wsadzisz glowe do piekarnika. Matt uczynil wysilek, by usiasc prosto. -Nigdy niczego takiego nie mowilem! -Owszem, mowiles. - Joe puscil oko, gdy zza rogu domu wylonila sie zona Matta, Liz, z drepczacym przed nia Benem. - Ale nie martw sie, nie pisne slowa. Wzrok Matta powedrowal nerwowo od Liz do Joego i z powrotem do Liz. Usilowal zorientowac sie, czy jego zona cos slyszala. -Witajcie wszyscy! - zawolala Liz z przyjaznym skinieniem, prowadzac malego Bena za reke. Udala sie najkrotsza droga do Megan i Allison. Ben wyrwal sie i podreptal w strone innych dzieci w ogrodku. Joe dostrzegl, ze Matt wzdycha z ulga. Wyszczerzyl zeby w szerokim usmiechu i spytal, znizajac glos. " -Czyli... tesciowie Matta. To w taki sposob namowiles go, zeby przyszedl ci pomoc? -Byc moze napomknalem o nich - odrzekl ze zlosliwym usmieszkiem Travis. -Joe wybuchnal smiechem. -O czym gadacie, chlopaki? - zawolal Matt z podejrzliwa mina. -O niczym - odkrzykneli zgodnym chorem. Pozniej, gdy slonce zaszlo i jedzenie zniknelo z talerzy, Moby zwinal sie w klebek u stop Travisa. Sluchajac, jak dzieci pluskaja sie w ogromnej wannie, Travis poczul, ze ogarnia go uczucie zadowolenia. To byl jego ulubiony sposob spedzania wieczoru, gdy odpoczywal wsrod beztroskiego smiechu i znajomego przekomarzania sie. W jednej chwili Allison rozmawiala z Joem, w nastepnej gawedzila z Liz, a potem z Lairdem i Mattem. Podobnie bylo ze wszystkimi innymi, ktorzy siedzieli przy stole na tarasie. Nikt niczego nie udawal, nikt nie staral sie nikomu zaimponowac, nikt nie probowal nikogo osmieszyc. Travis myslal czasami, ze jego zycie przypomina reklame piwa, i na ogol byl po prostu zadowolony, unoszac sie na fali pozytywnych uczuc. Co pewien czas kobiety jedna po drugiej wstawaly, by zajrzec do kapiacych sie dzieci. Laird, Joe i Matt natomiast ograniczyli swoje obowiazki wychowawcze do podnoszenia chwilami glosu w nadziei, ze uspokoja dzieciaki i zapobiegna wzajemnemu dokuczaniu lub jakims przypadkowym urazom. Oczywiscie zdarzalo sie, ze ktorys z maluchow dostawal napadu zlosci, lecz wiekszosc problemow szybko rozwiazywano pocalunkiem w zadrapane kolano lub czulym usciskiem, ktory nie wprawial dziecka w zaklopotanie. Travis powiodl wzrokiem po siedzacych przy stole, szczesliwy, ze jego przyjaciele z dziecinstwa nie tylko stali sie dobrymi mezami i ojcami, lecz ze nadal sa czescia jego zycia. Nie zawsze tak sie dzieje. W wieku trzydziestu dwoch lat wiedzial juz, ze zycie bywa ryzykownym przedsiewzieciem, i przezyl wyjatkowo duzo wypadkow i upadkow. Niektore z nich powinny byly spowodowac znacznie wieksze obrazenia ciala niz te, ktorych doznal. Ale nie chodzilo wylacznie o to. Zycie jest nieprzewidywalne. Wielu kolegow, z ktorymi dorastal, zginelo w kraksach samochodowych, ozenilo sie i rozwiodlo, uzaleznilo sie od narkotykow lub alkoholu lub po prostu wyjechalo z tego malutkiego miasteczka, ich twarze zatarly sie juz w jego pamieci. Jakie bylo prawdopodobienstwo, ze czterech facetow - ktorzy znali sie od zerowki - w dalszym ciagu bedzie po trzydziestce spedzalo ze soba czas? Raczej niewielkie, pomyslal. Lecz jakims sposobem przetrwali razem okres tradziku mlodzienczego, klopoty z dziewczynami, naciski rodzicow, nastepnie wyjechali do czterech roznych college'ow, planujac rozna droge zawodowa, po czym kolejno wrocili do Beaufort. Przypominali raczej rodzine niz przyjaciol, lacznie z zawoalowanymi wypowiedziami i wspolnymi przezyciami, ktorych zadna osoba postronna nigdy nie mogla w pelni zrozumiec. I, o dziwo, zony rowniez swietnie sie ze soba dogadywaly. Pochodzily z roznych srodowisk i z roznych czesci stanu, lecz malzenstwo, macierzynstwo i niekonczace sie malomiasteczkowe plotki dostarczaly az zbyt wielu powodow do regularnych rozmow telefonicznych i powstania wiezi uczuciowych jak miedzy dawno niewidzianymi siostrami. Laird ozenil sie pierwszy - wzieli slub z Allison latem, po ukonczeniu Wake Forest. Joe i Megan staneli na slubnym kobiercu rok pozniej, po tym jak zakochali sie w sobie na ostatnim roku studiow na University of North Carolina. Matt, ktory studiowal na Duke, poznal Liz tutaj, w Beaufort, i pobrali sie po uplywie roku. Travis byl druzba na wszystkich trzech slubach. Oczywiscie sytuacja troche sie zmienila w ciagu ostatnich kilku lat, glownie z powodu pojawienia sie nowych czlonkow rodziny. Laird nie zawsze mogl wybrac sie na wyprawe na gorskim rowerze, Joemu nie udawalo sie jak kiedys wyjechac pod wplywem impulsu z Travisem na narty do Kolorado, a Matt prawie zrezygnowal z dotrzymywania mu kroku w wiekszosci spraw. Ale Travis nie mial o to najmniejszej pretensji. W dalszym ciagu znajdowali dla siebie wzajemnie czas i bez planowania spedzal z nimi wiekszosc weekendow. Pograzony w myslach Travis nie zorientowal sie, ze przy stole zapadla cisza. -Czy cos przegapilem? -Pytalam, czy rozmawiales ostatnio z Monica - odparla Megan tonem, ktory jasno uswiadomil Travisowi, ze znalazl sie w tarapatach. Uwazal, ze cala szostka przyjaciol zbyt zywo interesuje sie jego zyciem intymnym. Klopot z zonatymi lub zameznymi osobami polega na tym, ze ich zdaniem wszyscy znajomi powinni wstapic w zwiazek malzenski. Kazda kobieta, z ktora spotykal sie Travis, byla poddawana subtelnej, choc surowej ocenie, zwlaszcza przez Megan. To ona zwykle byla prowodyrem w takich chwilach jak ta, zawsze starajac sie rozgryzc, co najbardziej pociaga Travisa w kobietach. A Travis, oczywiscie, wrecz uwielbial dzialac jej w rewanzu na nerwy. -Ostatnio nie - odpowiedzial. -Dlaczego? Jest sympatyczna. Jak rowniez w duzej mierze neurotyczna, pomyslal Travis. Ale nie o to chodzi. -Zerwala ze mna, zapomnialas? -I co z tego? To bynajmniej nie oznacza, ze nie chce, zebys do niej zadzwonil. -A ja sadze, ze wlasnie oznacza. Megan, Allison i Liz wpatrywaly sie w niego, jak gdyby byl kompletnym tumanem. Mezczyzni, jak zwykle, wyraznie mieli dobra zabawe. Nalezalo to do rytualu ich wieczorow. -Ale klociliscie sie, tak? -No to co? -Czy przeszlo ci kiedykolwiek przez mysl, ze zerwala z toba po prostu dlatego, ze byla na ciebie zla? -Ja tez bylem zly. -Dlaczego? -Chciala, zebym umowil sie na wizyte z psychoterapeuta. -Niech zgadne, powiedziales, ze nie potrzebujesz psychoterapeuty. -W dniu, kiedy bede go potrzebowal, zobaczycie, jak podkasuje spodnice i robie szydelkiem szalik. Joe i Laird parskneli smiechem, Megan natomiast uniosla brwi. Wszyscy wiedzieli, ze Megan niemal codziennie oglada talk - show Oprah. -Wydaje ci sie, ze mezczyzni nie potrzebuja terapii? -Wiem, ze ja nie potrzebuje. -A generalnie? -Nie jestem generalem, totez naprawde nie potrafie powiedziec. Megan odchylila sie na oparcie krzesla. -Mysle, ze Monica moze cos wiedziec na ten temat. Gdybys chcial znac moje zdanie, to masz problemy z emocjonalnym zaangazowaniem sie. -Wobec tego z cala pewnoscia nie chce znac twojego zdania. -Megan pochylila sie do przodu. -Jaki byl najdluzszy okres, kiedy sie z kims spotykales? Dwa miesiace? Cztery miesiace? Travis zastanawial sie przez chwile nad odpowiedzia. -Chodzilismy z Olivia prawie przez rok. -Nie sadze, by Megan miala na mysli liceum - palnal Laird. Czasami przyjaciol Travisa bawilo, nazwijmy to, wpychanie go pod autobus. -Dzieki, Laird - rzekl Travis. -Od czego ma sie przyjaciol? -Zmieniasz temat - przypomniala mu Megan. Travis bebnil palcami po udzie. -Chyba musialbym pomyslec... Nie pamietam. -Innymi slowy, spotykales sie nie na tyle dlugo, by zapamietac? -Coz mam powiedziec! Widocznie nie spotkalem jeszcze kobiety, ktora dorownywalaby ktorejkolwiek z was. Mimo zapadajacego zmroku, Travis dostrzegl, ze Megan sprawily przyjemnosc jego slowa. Dawno juz odkryl, ze pochlebstwa sa jego najlepsza obrona w takich chwilach jak ta, zwlaszcza ze jego opinia byla szczera. Megan, Liz i Allison byly naprawde fantastyczne. Ucielesnienie dobroci, lojalnosci i zdrowego rozsadku. -Coz, tak dla twojej wiadomosci, lubie ja - oznajmila. -Tak, ale ty lubisz wszystkie kobiety, z ktorymi sie umawiam. -Wcale nie. Nie lubilam Leslie. Zadna z zon nie lubila Leslie. Mart, Laird i Joe natomiast nie mieli nic przeciwko jej towarzystwu, zwlaszcza kiedy nosila bikini. Bez watpienia slicznotka, nie byla typem kobiety, z ktora Travis chcialby sie ozenic, lecz podczas trwania tej znajomosci swietnie sie bawili. -Uwazam tylko, ze powinienes zadzwonic do Moniki - dodala Megan z uporem. -Zastanowie sie nad tym - odparl, wiedzac, ze tego nie zrobi. Wstal od stolu, salwujac sie ucieczka. - Przyniesc komus piwo? Joe i Laird zgodnie podniesli butelki, pozostali pokrecili przeczaco glowami. Travis ruszyl w strone turystycznej lodowki, po czym zawahal sie przez moment przed rozsuwanymi drzwiami do domu. Wbiegl do srodka i zmienil kompakt, a nastepnie sluchal dzwiekow nowej muzyki, plynacych nad ogrodkiem, gdy niosl piwa do stolika. Megan, Allison i Liz gawedzily juz o Gwen, fryzjerce, ktora je czesala. Gwen zawsze miala na podoredziu ciekawe opowiesci, z ktorych wiele dotyczylo niedozwolonych upodoban mieszkancow miasteczka. Travis saczyl w milczeniu piwo, spogladajac na wode. -O czym myslisz? - spytal Laird. -Niewazne. -No, powiedz. Travis odwrocil sie do niego. -Czy zwrociles kiedykolwiek uwage, ze niektore kolory sa uzywane w nazwiskach ludzi, a inne nie? -O czym ty mowisz? -White i Black. Na przyklad pan White, wlasciciel sklepu z oponami. I pan Black, jeden z naszych nauczycieli w trzeciej klasie. Albo nawet pan Green z gry Clue. Ale nigdy nie slyszalem, zeby ktos nosil nazwisko Orange czy Yellow. Odnosze wrazenie, ze pewne kolory tworza dobre nazwiska, zas inne brzmia po prostu glupio. Rozumiesz, o czym mowie? -Przyznaje, ze nigdy nie przyszlo mi to do glowy - Mnie rowniez. To znaczy, dopiero chwile temu. Ale to troche dziwne, prawda? -Jasne - zgodzil sie w koncu Laird. Obaj mezczyzni milczeli przez chwile. -Mowilem ci, ze to niewazne. -Fakt, mowiles. -Mialem racje? -Tak. Kiedy mala Josie po raz drugi w ciagu pietnastu minut dostala napadu zlosci - a dochodzila juz dziewiata - Allison wziela ja na rece i rzucila Lairdowi spojrzenie, ktore wyraznie mowilo, ze pora sie zbierac i klasc dzieci spac. Laird wstal bez slowa od stolu, na co Megan popatrzyla wymownie na Joego, Liz skinela na Matta, a Travis uswiadomil sobie, ze wieczor dobiegl konca. Rodzice moga sobie myslec, ze to oni rzadza, lecz kiedy przychodzi co do czego, to dzieci ustalaja reguly. Przypuszczal, ze moglby sprobowac namowic jednego z przyjaciol, by zostal dluzej, i zapewne udaloby mu sie to, lecz juz od dawna przyzwyczail sie do tego, ze kazdy z jego kumpli ma wlasne zycie, ktore toczy sie innym torem niz jego. Poza tym podejrzewal, ze pozniej moze wpasc do niego mlodsza siostra Stephanie. Miala przyjechac z Chapel Hill, gdzie studiowala biochemie i szykowala sie do zrobienia magisterium. Choc zamierzala zatrzymac sie u rodzicow, zwykle po przyjezdzie byla podekscytowana i chciala pogadac, a rodzice kladli sie wczesnie spac. Megan, Joe i Liz zaczeli sprzatac ze stolu, ale Travis powstrzymal ich lekcewazacym gestem. -Zaraz to pozbieram. Drobiazg. Po kilku minutach zapakowano dzieciaki do dwoch SUV - ow i jednego minivana. Travis stal na frontowej werandzie, machajac wszystkim na pozegnanie, gdy wycofywali samochody z podjazdu. Kiedy juz odjechali, Travis powedrowal z powrotem do stereo, po raz kolejny przeszukal plyty kompaktowe, wybral Tattoo You Rolling Stonesow, po czym wlaczyl dzwiek niemal na pelny regulator. Idac do swego fotela, wzial jeszcze jedno piwo i usadowil sie wygodnie, opierajac nogi na stole. Moby usiadl obok niego. -Przez jakis czas tylko ty i ja - powiedzial Travis. Jak myslisz, o ktorej dotrze Stephanie? Moby odwrocil sie do niego tylem. Dopoki Travis nie wymowil slow: "spacer", "pilka", "przejedziemy sie" czy "idziemy kupic kosc", Moby nie byl szczegolnie zainteresowany jego wypowiedziami. -Uwazasz, ze powinienem zadzwonic do niej i dowiedziec sie, czy jest juz w drodze? Moby nadal nie reagowal. -Tak wlasnie przypuszczalem. Przyjedzie, kiedy przyjedzie, i tyle. Siedzial, popijajac piwo i gapiac sie w dal, na wode. Z tylu za nim Moby zaskowyczal. -Mam ci porzucac pilke? - spytal wreszcie Travis. Moby zerwal sie tak szybko, ze omal nie przewrocil krzesla. Pomyslala, ze to wlasnie muzyka przepelnila czare goryczy podczas tych chyba najokropniejszych tygodni w jej zyciu. Glosna muzyka. Zgoda, o dziewiatej godzinie w sobotni wieczor to do przyjecia, zwlaszcza ze najwyrazniej mial gosci, o dziesiatej tez mozna jeszcze wytrzymac. Ale jedenasta? Kiedy jest sam i bawi sie z psem? Z tarasu na tylach domu widziala, jak siedzi w tych samych szortach, ktore nosil przez caly dzien, ze stopami opartymi o blat stolu, rzucajac pilke i gapiac sie na rzeke. Co on sobie, u licha, mysli? Moze powinna go po prostu zignorowac, zamiast wsciekac sie na niego. Jest u siebie, prawda? Wolnoc Tomku w swoim domku i tak dalej. Moze robic, co mu sie zywnie podoba. Lecz nie to jest problemem. Problem polega na tym, ze ma sasiadow, miedzy innymi ja. Ona rowniez ma swoj dom, a z sasiadami nalezy sie liczyc. I prawde mowiac, posunal sie zbyt daleko. Nie tylko z powodu muzyki. Jesli miala byc zupelnie szczera, lubila muzyke, ktorej sluchal, i zwykle nie obchodzilo jej, jak glosno ja puszcza. Klopot stanowil jego pies, Nobby, czy jak go tam zwal. A raczej to, co zrobil jej psu. Byla pewna, ze jej suczka Molly jest szczenna. Molly, jej piekna, urocza, rasowa collie z rodowodem - kupila ja sobie natychmiast po zakonczeniu stazu na studiach dla asystentow medycznych w akademii medycznej we wschodniej Wirginii i byl to pies, jakiego zawsze pragnela miec - zauwazalnie przybrala na wadze w ciagu paru ostatnich tygodni. Lecz jeszcze bardziej zaniepokoilo ja, ze sutki Molly chyba sie powiekszyly. Wyczuwala to palcami, ilekroc Molly przewracala sie na plecy, nadstawiajac brzuch do podrapania. I poruszala sie teraz wolniej. Oznaczalo to, ze niebawem Molly wyda na swiat miot szczeniat, ktorych nie zechce nikt na swiecie. Bokser i owczarek collie? Podswiadomie skrzywila sie, usilujac wyobrazic sobie, jak beda wygladaly szczenieta, po czym odpedzila od siebie te mysl. To musial byc pies tego mezczyzny. Kiedy Molly miala cieczke, tamten pies obserwowal ich dom niczym prywatny detektyw i od tygodni tylko jego jednego widziala walesajacego sie po okolicy. Ale czy sasiadowi w ogole przyszlo do glowy, by ogrodzic posesje? Albo trzymac psa w domu? Lub zbudowac dla niego wybieg? Nie. Jego mottem bylo zapewne: "Moj pies bedzie wolny!". Nie zaskakiwalo jej to. Wlasciciel zdawal sie wiesc zycie zgodnie z tym samym nieodpowiedzialnym mottem. W drodze do pracy widziala, jak biega, a gdy wracala, jezdzil na rowerze, plywal kajakiem, szalal na lyzworolkach lub wbijal kosze na swoim podjezdzie z grupka dzieciakow z sasiedztwa. Miesiac temu spuscil lodz na wode i teraz rowniez plywal na wakeboardzie, jak gdyby nie dosc jeszcze mu bylo aktywnosci. Bron Boze nie przepracowal raczej minuty w nadgodzinach i wiedziala, ze nie pracuje w ogole w piatki. I jaka praca pozwala nosic na co dzien dzinsy oraz T - shirty? Nie miala pojecia, lecz podejrzewala - z rodzajem ponurej satysfakcji - ze jest wysoce prawdopodobne, iz wymaga ona fartucha i plakietki z nazwiskiem. Zgoda, moze nie jest do konca sprawiedliwa. Przypuszczalnie to calkiem sympatyczny facet. Jego przyjaciele - ktorzy sprawiali wrazenie zupelnie normalnych i na dodatek mieli dzieci - najwyrazniej lubili jego towarzystwo i ogromnie czesto go odwiedzali. Uswiadomila sobie, ze dwoje z nich spotkala wczesniej w klinice, gdy ich dzieci mialy katar lub infekcje ucha. Ale co z Molly? Molly siedziala przy drzwiach kuchennych, walac ogonem o podloge i Gabby poczula niepokoj na mysl o przyszlosci. Z Molly wszystko bedzie dobrze, ale co ze szczeniakami? Co sie z nimi stanie? Co bedzie, jesli nikt ich nie zechce? Nie potrafila wyobrazic sobie, ze oddaje do schroniska lub do SPCA, [Society for the Prevention of Cruelty to Animals - Amerykanski odpowiednik Towarzystwa Opieki nad Zwierzetami.] czy jakkolwiek to tutaj nazywaja, w celu uspienia. Nie moglaby tego zrobic. Nie zrobi tego. Nie kaze ich zamordowac. Ale w takim razie, co ma z nimi poczac? To wszystko jego wina, a on sobie siedzi po prostu na tarasie, z nogami opartymi o blat stolu, zachowujac sie, jak gdyby nic go nie obchodzilo. Nie o tym marzyla, gdy na poczatku roku po raz pierwszy ujrzala ten dom. Mimo ze nie bylo to Morehead City, gdzie mieszkal jej chlopak Kevin, dzielil ich zaledwie kilkuminutowy spacer przez most. Nieduzy dom liczyl sobie prawie pol wieku i zgodnie ze standardami Beaufort zdecydowanie wymagal remontu, lecz widok na rzeke byl zachwycajacy, ogrodek dosc duzy, by Molly sie wybiegala, a przede wszystkim mogla sobie na niego pozwolic. Wprawdzie z trudem, wliczajac w to uzyskane pozyczki, lecz kredytodawcy byli ogromnie wyrozumiali w stosunku do takich osob jak ona. Wyksztalconych profesjonalistow. Nie takich jak pan Moj - Pies - Bedzie - Wolny i Nie - Pracuje - w - Piatki. Odetchnela gleboko, przypominajac sobie jeszcze raz, ze jej sasiad moze byc naprawde sympatycznym facetem. Zawsze machal do niej, ilekroc widzial, ze wraca do domu po pracy, i pamietala jak przez mgle, ze gdy wprowadzila sie do domu pare miesiecy temu, podrzucil jej na powitanie jako nowej sasiadce kosz z winem i serem. Nie bylo jej wtedy w domu, lecz zostawil kosz na werandzie. Obiecala sobie, ze skrobnie do niego krotki list z podziekowaniem, ale jakos nigdy nie zebrala sie, by go napisac. Znowu podswiadomie sie skrzywila. To tyle, jesli chodzi o wyzszosc moralna. W porzadku, ona tez nie jest doskonala, ale sprawa przeciez nie dotyczy zapomnianego listu z podziekowaniem, lecz Molly, psa - wloczykija tamtego mezczyzny i niechcianych szczeniat. To chyba dobry moment, by omowic cala sytuacje. Wszystko wskazuje na to, ze jej sasiad nie spi. Zeszla z tarasu i ruszyla w strone wysokiego zywoplotu, ktory rozdzielal obie posesje. W glebi duszy pragnela, by Kevin jej towarzyszyl, lecz bylo to niemozliwe. Nie po dzisiejszej porannej sprzeczce, ktora wybuchla po tym, gdy wspomniala od niechcenia, ze jej kuzynka wychodzi za maz. Kevin, pograzony w lekturze dzialu sportowego w gazecie, nie odezwal sie slowem, wolac udawac, ze nie doslyszal. Kazda wzmianka o malzenstwie sprawiala, ze jej chlopak milczal jak glaz, zwlaszcza ostatnio. Nie powinno jej to raczej dziwic - spotykali sie od prawie czterech lat (korcilo ja, by zwrocic uwage, ze o rok krocej niz jej kuzynka ze swoim narzeczonym) i przez ten czas dowiedziala sie o nim jednej rzeczy, a mianowicie, ze jesli dla Kevina temat jest niewygodny, najpewniej bedzie milczal jak zaklety. Ale przyczyna jej podenerwowania nie byl ani Kevin, ani wrazenie, ze jej zycie nie jest calkiem takie, jak sobie wyobrazala w przeszlosci. Ani nawet okropny tydzien w pracy, kiedy tylko w piatek trzy - trzy! - razy zwymiotowali na nia mali pacjenci, co stanowilo rekord wszech czasow w klinice, przynajmniej jesli wierzyc pielegniarkom, ktore nie staraly sie nawet ukryc usmieszkow i radosnie powtarzaly te historie. Ani nie byla zla na Adriana Meltona, zonatego lekarza, ktory lubil dotykac jej, ilekroc rozmawiali, jego reka zbyt dlugo pozostawala w kontakcie z jej cialem, co ja krepowalo. I z pewnoscia nie zloscil jej fakt, ze przez caly ten czas ani razu sie nie bronila. Nigdy w zyciu, jej fatalne samopoczucie musi miec cos wspolnego z panem Imprezowiczem, odpowiedzialnym sasiadem, ktory przyzna sie, ze w rownym stopniu co ona ma obowiazek znalezc rozwiazanie ich problemu. A kiedy bedzie mu to uswiadamiac, byc moze wspomni, ze jest odrobine za pozno na puszczanie muzyki na caly regulator (nawet jesli to lubila), zwyczajnie po to, by dac mu do zrozumienia, ze mowi powaznie. Gdy Gabby maszerowala po murawie, rosa zmoczyla czubki jej palcow przez sandaly, a swiatlo ksiezyca znaczylo na trawniku srebrzysty szlak. Ledwie to zauwazyla, glowila sie bowiem, od czego wlasciwie zaczac. Grzecznosc dyktowala jej, by podeszla najpierw do drzwi od frontu i zapukala, lecz watpila, czy przy tak glosnej muzyce mezczyzna cokolwiek uslyszy. Poza tym chciala zalatwic sprawe, gdy wciaz jeszcze byla wzburzona i gotowa zdecydowanie stawic mu czolo. Przed soba wypatrzyla przerwe w zywoplocie i skierowala sie w te strone. Prawdopodobnie wlasnie tedy przemykal sie Nobby, by wykorzystac nieszczesna, slodka Molly. Serce jej sie scisnelo i tym razem starala sie podtrzymac w sobie to uczucie. To wazna sprawa. Bardzo wazna. Skoncentrowana na swojej misji, nie zauwazyla pileczki tenisowej, ktora nadleciala ku niej w chwili, gdy wylonila sie zza zywoplotu. Jej sluch zarejestrowal jednak zblizajacy sie ku niej z oddali tupot psich lap doslownie na sekunde przed tym, gdy zostala zwalona z nog i runela na ziemie. Lezac na wznak, Gabby zauwazyla w otepieniu, ze na zbyt jasnym, nieostrym niebie jest zbyt wiele gwiazd. Przez moment zastanawiala sie, dlaczego nie moze zlapac tchu, po czym blyskawicznie jej wiekszy niepokoj wzbudzil bol rozchodzacy sie po calym ciele. Mogla jedynie lezec na trawie i mrugac powiekami. Gdzies z oddali dobiegla ja bezladna mieszanina dzwiekow i swiat powoli zaczal nabierac z powrotem ostrosci. Uslyszala glosy. A raczej jeden glos. Pytal ja chyba, czy nic jej nie jest. Jednoczesnie stopniowo docieralo do niej, ze czuje na policzku nastepujace po sobie cieple, smrodliwe, rytmiczne podmuchy. Po raz kolejny zamrugala powiekami, przekrecila lekko glowe i jej oczom ukazala sie wznoszacy sie nad nia ogromny, pokryty sierscia, kwadratowy leb. Nobby, doszla do wniosku, zbierajac zmacone mysli. -Ach... - jeknela, probujac usiasc. Gdy sie poruszyla, pies polizal ja w twarz. -Moby! Lezec! - Tym razem glos byl juz blizej. - Jak sie czujesz? Moze jeszcze nie powinnas siadac! -Nic mi nie jest - odparla, przyjmujac wreszcie pozycje siedzaca. Wziela pare glebokich oddechow, nadal czujac zawrot glowy. O rety, pomyslala, to naprawde boli. Wyczula w ciemnosci, ze ktos przykucnal obok niej, choc prawie nie mogla rozroznic jego rysow. -Naprawde bardzo mi przykro - powiedzial ow ktos. -Co sie stalo? -Moby niechcacy cie przewrocil. Gonil za pilka. -Kto to jest Moby? -Moj pies. -Wobec tego kim jest Nobby? -Slucham? Gabby podniosla reke do skroni. -Niewazne. -Jestes pewna, ze dobrze sie czujesz? -Tak - odrzekla. Wciaz jeszcze krecilo jej sie w glowie, lecz bol nieco stepial. Gdy zaczela sie podnosic, sasiad ujal ja pod reke, pomagajac jej. Przypomnialy jej sie male - szkraby, ktore widywala w klinice, usilujace utrzymac rownowage i pionowa postawe. Kiedy w koncu udalo jej sie wstac, poczula, ze mezczyzna puszcza jej ramie. -Niezle powitanie, co? - spytal. Jego glos w dalszym ciagu dochodzil do niej jakby z oddali, a gdy odwrocila sie twarza do niego, okazalo sie, ze sasiad, ktory stoi obok niej, jest przynajmniej o pietnascie centymetrow wyzszy od niej (a sama miala prawie metr siedemdziesiat wzrostu). Nie byla do tego przyzwyczajona i gdy zadarla glowe, dostrzegla jego wystajace kosci policzkowe i gladka skore. Ciemne falujace wlosy naturalnie podwijaly sie na koncach, biale zeby lsnily w ciemnosci. Z bliska byl przystojny - zgoda, naprawde przystojny - lecz podejrzewala, ze on tez o tym wie. Zatopiona w myslach, otworzyla usta, by cos powiedziec, po czym zamknela je znowu, uswiadamiajac sobie, ze zapomniala, o co chce spytac. -Mam na mysli to, ze przyszlas z wizyta, a moj pies zwalil cie z nog - mowil dalej. - Jak juz powiedzialem, naprawde bardzo mi przykro. Zwykle bardziej uwaza. Przywitaj sie, Moby. Pies siedzial przed nia, bardzo z siebie zadowolony, i rzuciwszy na niego spojrzenie, Gabby przypomniala sobie nagle cel swojej wizyty. Moby podal jej lape, witajac sie. Bylo to urocze - i on sam byl uroczy jak na boksera - lecz ona nie da sie na to nabrac. To podstepne psisko, ktore nie tylko rzucilo sie na nia, lecz rowniez skrzywdzilo Molly. Powinien raczej nazywac sie Bandzior. Albo jeszcze lepiej - Zboczeniec. -Na pewno nic ci nie jest? Sposob, w jaki zadal jej to pytanie, sprawil, ze zdala sobie sprawe, iz nie jest to rodzaj konfrontacji, o jaka jej chodzilo, i zmobilizowala sie, by przywolac tamto uczucie, ktore przepelnialo ja, gdy szla tutaj. -Czuje sie swietnie! - odparla ostrym tonem. Na chwile zapadlo niezreczne milczenie. Oboje przygladali sie sobie nawzajem bez slowa. W koncu mezczyzna wskazal reka swoj dom. -Moze masz ochote posiedziec na tarasie? Wlasnie slucham muzyki. -Skad ci przyszlo do glowy, ze mam ochote siedziec na tarasie? - warknela Gabby, odzyskujac rownowage. -Dlatego ze do mnie wpadlas? - spytal z wahaniem. O tak, pomyslala. Jasne. -To znaczy, jesli wolisz, mozemy zostac tutaj, przy zywoplocie - zaproponowal. Zniecierpliwiona podniosla rece, by go powstrzymac, chcac miec to jak najszybciej za soba. -Przyszlam tutaj, poniewaz chcialam z toba porozmawiac... Przerwala, gdy klepnal sie po ramieniu. -Ja rowniez - rzekl, zanim zdazyla dokonczyc zdanie. - Mialem zamiar zlozyc ci wizyte, by oficjalnie powitac cie jako nowa sasiadke. Czy dostalas moj kosz? Uslyszala w poblizu ucha bzykanie komara i machnela reka, odganiajac go. -Tak. Dziekuje - potwierdzila, lekko zmieszana. Ale ja chcialam porozmawiac o... Zamilkla, widzac, ze mezczyzna nie slucha, lecz opedza sie od komarow. -Jestes pewna, ze nie chcesz przejsc na taras? - nalegal. - W poblizu tych krzakow komary sa okropnie dokuczliwe. -Probowalam powiedziec, ze... -Jeden siedzi na twoim uchu - ostrzegl ja. Prawa reka Gabby powedrowala instynktownie do gory. -Jeszcze jeden. Pacnela go, a gdy cofnela dlon, zobaczyla, ze palce ma umazane krwia. Ohyda, pomyslala. -Kolejny chce ci usiasc na policzku. Znowu zamachala rekami, komarow rzeczywiscie bylo coraz wiecej. -Co sie dzieje? -Wyjasnilem ci juz, to te krzaki. Komary legna sie w wodzie, a w cieniu zawsze jest wilgotno... -Dobrze - ustapila wreszcie. - Mozemy porozmawiac na tarasie. Spiesznie wyszli na otwarta przestrzen. -Nie cierpie komarow, dlatego tez zapalam swiece odstraszajace owady. To zazwyczaj wystarcza, by trzymaly sie z daleka. Pozniej, latem, sa jeszcze gorsze. - Szedl w odpowiedniej odleglosci, by przypadkiem nie wpadli na siebie. - A propos, chyba oficjalnie sie sobie nie przedstawilismy. Jestem Travis Parker. Gabby poczula lekka niepewnosc. Mimo ze nie przyszla tutaj po to, by sie z nim zakumplowac, to jej dobre wychowanie przewazylo i odrzekla, zanim zdolala sie pohamowac: -Gabby Holland. -Milo mi cie poznac. -Tak - mruknela, krzyzujac ramiona, po czym podswiadomie dotknela dlonia zeber, tam, gdzie wciaz jeszcze pozostal tepy bol. Nastepnie jej reka powedrowala do ucha, ktore juz zaczynalo ja swedziec. Przygladajac sie profilowi Gabby, Travis domyslil sie, ze kobieta jest zla. Wargi miala zacisniete, twarz sciagnieta. Widywal taka mine u wszystkich swoich przyjaciolek. Jakos wiedzial, ze jej gniew jest skierowany przeciwko niemu, choc nie mial zielonego pojecia dlaczego. Oczywiscie poza tym, ze rzucil sie na nia jego pies. Ale doszedl do wniosku, ze nie o to jej chodzi. Pamietal miny, z ktorych slynela jego mlodsza siostra Stephanie. Zapowiadaly powolne narastanie urazy w miare uplywu czasu i chyba wlasnie tak zachowywala sie teraz jego sasiadka. Jak gdyby wprawiala sie w stan podniecenia. Lecz na tym konczyly sie podobienstwa. O ile Stephanie wyrosla na skonczona pieknosc, o tyle Gabby wydala mu sie po prostu atrakcyjna. Jej niebieskie oczy byly troche zbyt szeroko rozstawione, a rude wlosy nieposluszne, lecz przy jej naturalnej urodzie te drobne niedoskonalosci wytwarzaly wokol niej aure bezbronnosci, ktora frapuje wiekszosc mezczyzn. W ciszy Gabby usilowala pozbierac mysli. -Zdecydowalam sie przyjsc, poniewaz... -Zaczekaj - przerwal jej. - Moze usiadziesz, zanim przejdziesz do sedna sprawy? Zaraz wracam. - Ruszyl w strone turystycznej lodowki, po czym zatrzymal sie w pol kroku. - Napijesz sie piwa? -Nie, dziekuje - odparla, pragnac miec to juz jak najszybciej za soba. Nie usiadla, lecz odwrocila sie przodem do drzwi tarasu w nadziei, ze stawi mu czolo, kiedy bedzie wracal. Lecz on za szybko padl na fotel i rozsiadl sie wygodnie, opierajac stopy o blat stolu. Wytracona z rownowagi Gabby stala nadal. Wszystko bylo nie tak, jak sobie zaplanowala. Travis otworzyl piwo i pociagnal spory lyk. -Nie zamierzasz usiasc? - spytal przez ramie. -Wole stac, dziekuje. Travis zmruzyl oczy i przeslonil je dlonia. -Ale ja prawie cie nie widze - zaprotestowal. - Swiatlo lampy za toba razi mnie w oczy. -Przyszlam tutaj, zeby ci cos powiedziec... -Moglabys przesunac sie dwa kroki w bok? - poprosil. Prychnela ze zniecierpliwieniem i spelnila jego prosbe. -Lepiej? -Jeszcze nie. W tym momencie Gabby znalazla sie niemal przy samym stole. Zalamala z irytacja rece. -Ponawiam zaproszenie, zebys po prostu usiadla. -Dobrze! - zgodzila sie. Wyciagnela krzeslo i przycupnela na nim. Bez przerwy wchodzil jej w parade. Przyszlam do ciebie, poniewaz chcialam porozmawiac... powtorzyla kolejny raz, zastanawiajac sie, czy powinna najpierw omowic sytuacje Molly, czy tez ogolnie poruszyc sprawe dobrosasiedzkich stosunkow. Travis uniosl brwi. -Juz to slyszalem. -Wiem! - warknela. - Probuje ci cos powiedziec, ale ty ciagle nie pozwalasz mi dokonczyc! Dostrzegl, ze Gabby piorunuje go wzrokiem dokladnie w taki sam sposob, w jaki zwykla to czynic jego siostra, lecz w dalszym ciagu nie mial bladego pojecia, co jest przyczyna jej zdenerwowania. Po chwili zaczela mowic, poczatkowo z pewnym wahaniem, jak gdyby obawiala sie, ze znowu jej przerwie. Nie przerwal jej jednak i w koncu odnalazla chyba swoj rytm, slowa padaly coraz szybciej i szybciej. Opowiadala o tym, jak trafila w te okolice i jak bardzo byla podekscytowana, poniewaz od dawna juz marzyla o wlasnym domu, a nastepnie zwekslowala rozmowe na Molly, ktorej sutki coraz bardziej nabrzmiewaja. W pierwszej chwili dla Travisa monolog Gabby brzmial dosc surrealistycznie, kompletnie bowiem nie wiedzial, kim jest Molly, lecz w miare rozwoju opowiesci zorientowal sie, ze Molly jest suka - owczarkiem szkockim Gabby. Widywal ja czasami na spacerze. Pozniej Gabby biadala nad brzydkimi szczeniakami oraz morderstwem i, co dziwne, zapewnila, ze ani "doktor Obmacywacz", ani wymiotowanie nie maja nic wspolnego z jej fatalnym samopoczuciem. Szczerze mowiac, dla Travisa wszystko to mialo niewiele sensu, dopoki nie wskazala na Moby'ego. To pozwolilo mu wreszcie skojarzyc fakty i olsnilo go, ze Gabby jest przekonana, iz to Moby jest odpowiedzialny za ciaze jej suki. Chcial ja zapewnic, ze to nie sprawka Moby'ego, lecz Gabby wpadla w taki trans, ze pomyslal, iz lepiej bedzie, jesli pozwoli jej dokonczyc, a dopiero potem zaprotestuje. W tym momencie mloda kobieta zboczyla z tematu, wlaczajac do opowiesci fragmenty swego zycia, drobne strzepy, spontaniczne i niezwiazane ze soba, i przeplatajac to wszystko wybuchami gniewu, przypadkowo skierowanymi pod jego adresem. Travis mial wrazenie, ze Gabby nawija w ten sposob od dobrych dwudziestu minut, lecz wiedzial, ze to niemozliwe. Nielatwo mu bylo jednak spokojnie sluchac gniewnych oskarzen nieznajomej ani nie podobal mu sie sposob, w jaki mowila o Mobym. Jego zdaniem Moby byl najdoskonalszym psem na calym swiecie. Od czasu do czasu Gabby milkla i wtedy Travis bez powodzenia probowal wtracic wyjasnienie. Ale i to nie skutkowalo, poniewaz natychmiast go przekrzykiwala. Sluchal jej wiec dalej - przynajmniej w chwilach, kiedy nie obrazala jego lub Moby'ego - wyczuwajac odrobine rozpaczy, a nawet zaklopotania tym, co dzialo sie w jej zyciu. Pies - czy sobie zdawala z tego sprawe, czy nie - byl jedynie mala czastka problemow, ktore ja dreczyly. Ogarnela go fala wspolczucia dla niej i bezwiednie zaczal potakiwac glowa, by dac jej do zrozumienia, ze slucha uwaznie. Co jakis czas Gabby zadawala pytanie, lecz zanim zdazyl otworzyc usta, odpowiadala za niego. "Czy sasiedzi nie powinni zwazac na to, co robia?". "Jasne" - zamierzal odpowiedziec, lecz ona nie dawala mu dojsc do slowa. "Oczywiscie, ze powinni!" - wykrzyknela, Travis zas tylko znowu pokiwal glowa. Gdy jej monolog nareszcie dobiegl konca, wyczerpana, utkwila wzrok w ziemi. Mimo ze usta miala nadal zacisniete, Travisowi wydalo sie, ze widzi w jej oczach lzy, i zastanawial sie, czy nie przyniesc jej papierowych chusteczek. Uswiadomil sobie, ze, niestety, sa zbyt daleko, gdzies w domu, przypomnial sobie jednak o serwetkach przy grillu. Wstal szybko, zlapal kilka i zaniosl je Gabby. Podal jej jedna, ktora wziela po chwili wahania i wytarla oczy. Teraz, gdy sie uspokoila, zauwazyl, ze jest ladniejsza, niz myslal w pierwszej chwili. Gabby westchnela, wciaz jeszcze rozedrgana. -Pytanie, co zamierzasz zrobic - powiedziala w koncu. Travis zawahal sie, zdezorientowany. -Z czym? -Ze szczenietami! Uslyszal, jak gniew od nowa zaczyna w niej wzbierac, i podniosl rece, pragnac ja wyciszyc. -Zacznijmy od poczatku. Jestes pewna, ze Molly jest szczenna? -Oczywiscie, ze tak! Nie dotarlo do ciebie ani slowo z tego, co mowilam? -Zaprowadzilas ja do weterynarza? -Jestem asystentka medyczna. Uczylam sie przez dwa i pol roku w szkole dla asystentow medycznych, a nastepnie przez rok na stazu. Wiem, kiedy ktos jest w ciazy. -Jestem pewien, ze wiesz, jak to jest u ludzi. Ale z psami jest inaczej. -Skad wiesz? -Mam duze doswiadczenie, jesli idzie o psy. Prawde mowiac, jestem... Tak, z pewnoscia, pomyslala, przerywajac mu machnieciem reki. -Porusza sie wolniej, ma obrzmiale sutki, dziwnie sie zachowuje. Coz mogloby to byc innego? - Szczerze mowiac, kazdy mezczyzna, ktorego kiedykolwiek znala, uwazal, ze to, iz mial psa w dziecinstwie, czyni go ekspertem we wszystkich psich sprawach. -A jesli nabawila sie infekcji? Moze powodowac obrzmienie sutkow. I jesli infekcja jest powazna, Molly prawdopodobnie odczuwa rowniez bol, co wyjasnialoby jej zachowanie. Gabby otworzyla usta, zeby dac blyskawiczna riposte, nagle jednak uswiadomila sobie, ze nie przyszlo jej to do glowy. Infekcja mogla byc przyczyna obrzmienia sutkow - zapalenie sutka czy cos w tym rodzaju - i przez chwile czula, jak ogarnia ja ulga. Gdy jednak zastanowila sie nad tym glebiej, rzeczywistosc z powrotem ja przytloczyla. To nie byl jeden czy dwa sutki, lecz wszystkie. Zmiela ze zloscia serwetke. Szkoda, ze jej po prostu nie slucha. -Jest w ciazy i bedzie miala szczenieta. A ty pomozesz mi znalezc dla nich domy, poniewaz za nic w swiecie nie oddam ich do schroniska. -Ponad wszelka watpliwosc Moby nie jest ich ojcem. -Bylam pewna, ze to powiesz. -Ale powinnas wiedziec... Pokrecila z wsciekloscia glowa. Bylo to takie typowe. Ciaza jest zawsze problemem kobiety. Wstala z krzesla. -Bedziesz musial wziac na siebie czesc odpowiedzialnosci. I mam nadzieje, ze zdajesz sobie sprawe, iz wcale nie bedzie latwo znalezc dla nich domy. -Ale... -O co tu, u licha, chodzi? - spytala Stephanie. Gabby zniknela za zywoplotem. Po kilku sekundach zobaczyl, jak wchodzi do domu przez szklane rozsuwane drzwi. Siedzial w dalszym ciagu przy stole, czujac sie troche jak zolnierz cierpiacy na nerwice frontowa, gdy dostrzegl nadchodzaca siostre. -Od jak dawna tu jestes? -Dosc dlugo. - Zauwazyla przy drzwiach lodowke turystyczna i wyjela z niej piwo. - Przez moment mialam wrazenie, ze cie walnie. Potem wydawalo mi sie, ze sie rozplacze. A jeszcze pozniej wygladala, jak gdyby znowu miala ochote dac ci w zeby. -Mniej wiecej masz racje - przyznal. Potarl czolo, odtwarzajac w mysli te scene. -Wciaz czarujesz dziewczyny, co? -Ona nie jest moja dziewczyna. To sasiadka. -Jeszcze lepiej. - Stephanie usiadla. - Przyznaj sie, od jak dawna sie z nia spotykasz? -Nie spotykamy sie. Prawde powiedziawszy, wlasnie ja poznalem. -No, no, to doprawdy imponujace - cmoknela z podziwem Stephanie. - Nie sadzilam, ze masz to w sobie. -Co takiego? -No wiesz... ze potrafisz tak szybko wzbudzic czyjas nienawisc. To rzadki dar. Zazwyczaj trzeba najpierw poznac kogos lepiej. -Bardzo smieszne. -Tak myslalam. I Moby... - Odwrocila sie w strone psa i pogrozila mu palcem. - Powinienes byc madrzejszy. Moby zamerdal ogonem, po czym podniosl sie i podszedl do Stephanie. Przytulil glowe do jej kolan. Odepchnela go lekko, co tylko wywolalo u psa odwrotna reakcje, przytulil sie jeszcze mocniej. -Uspokoj sie, stary lotrze. -Moby w niczym nie zawinil. -Tak twierdzisz. Ale ona oczywiscie nie chciala tego sluchac. Co z nia jest? -Byla po prostu zdenerwowana. -Widzialam. Dluga chwile trwalo, zanim domyslilam sie, o co jej chodzi. Ale musze przyznac, ze mialam niezla zabawe. -Badz mila. -Jestem mila. - Stephanie rozsiadla sie wygodnie, bacznie przygladajac sie bratu. - Urocza dziewczyna, nie uwazasz? -Nie zwrocilem na to uwagi. -Jasne, z pewnoscia nie mijasz sie z prawda. Przyjmuje kazdy zaklad, ze byla to pierwsza rzecz, na ktora zwrociles uwage. Widzialam, jak pozerasz ja wzrokiem. -Widze, ze dopisuje ci dzisiaj humor. -A jak mogloby byc inaczej? Egzamin, ktory wlasnie zdalam, byl piekielnie trudny. -Co to znaczy? Myslisz, ze nie odpowiedzialas na jakies pytanie? -Nie, ale nad niektorymi odpowiedziami musialam sie dobrze zastanowic. -To chyba mile byc toba. -Owszem. W przyszlym tygodniu mam trzy kolejne egzaminy. -Biedactwo. Zycie wiecznej studentki jest znacznie ciezsze od zarabiania na utrzymanie. -I kto to mowi? Studiowales dluzej ode mnie. Co mi przypomina... Czy potrafisz przewidziec reakcje rodzicow na wiesc, ze chcialabym zostac na uczelni jeszcze przez dwa lata i zrobic doktorat? W kuchni Gabby zapalilo sie swiatlo. Dopiero po chwili odpowiedzial z roztargnieniem. -Przypuszczalnie pogodza sie z tym. Znasz mame i tate. -Znam. Ale ostatnio odnosze wrazenie, ze pragna, bym poznala kogos i ulozyla sobie zycie. -Witaj w klubie. Ja mam takie uczucie od lat. -Owszem, ale ze mna jest inaczej. Jestem kobieta. Moj zegar biologiczny tyka. Swiatlo w kuchni sasiadki zgaslo, a po kilku sekundach zapalila sie lampa w sypialni. Travis zastanawial sie leniwie, czy Gabby kladzie sie juz spac. -Musisz pamietac, ze mama wyszla za maz w wieku dwudziestu jeden lat - mowila dalej Stephanie. - Gdy miala dwadziescia trzy, urodzila ciebie. - Czekala nadaremnie na reakcje brata. - Ale popatrz tylko, na jakiego fajnego faceta wyrosles. Moze sama powinnam uzyc tego argumentu. Slowa siostry powoli docieraly do Travisa, zmarszczyl brwi, gdy w koncu dotarly w pelni. -Czy to obelga? -Testuje cie - odparla Stephanie ze zlosliwym usmieszkiem. - Sprawdzam jedynie, czy w ogole mnie sluchasz, czy myslisz o nowej przyjaciolce z sasiedztwa. -Ona nie jest moja przyjaciolka - zaprzeczyl. Wiedzial, ze zabrzmialo to defensywnie, lecz nie mogl nic na to poradzic. -Jeszcze nie - powiedziala siostra. - Mam jednak dziwne uczucie, ze niedlugo bedzie. ROZDZIAL 2 Po wyjsciu od sasiada Gabby miala mieszane uczucia. Gdy wrocila do domu i zamknela za soba drzwi, oparla sie o nie, probujac odzyskac rownowage psychiczna.Moze nie powinna byla tam chodzic, myslala. Z pewnoscia na nic sie to nie zdalo. Nie tylko jej nie przeprosil, lecz zaprzeczyl, ze to jego pies jest odpowiedzialny za ciaze Molly. Mimo to, gdy wreszcie odsunela sie od drzwi, usmiechala sie do siebie. Przynajmniej to zrobila. Stanela we wlasnej obronie i wyniszczyla mu, czego sie po nim spodziewa. Wymagalo to odwagi. Normalnie niezbyt dobrze jej szlo mowienie tego, co mysli. Nie potrafila wytknac Kevinowi, ze jego plany zwiazane z ich przyszloscia siegaja nie dalej niz do nastepnego weekendu. Nie umiala przywolac do porzadku doktora Meltona, ktory pchal sie z lapami. Byla ustepliwa nawet wobec matki, ktora zawsze miala cos do powiedzenia na temat tego, jak Gabby moglaby sie rozwijac. Przestala sie usmiechac, gdy zauwazyla spiaca w kacie Molly. Przypomnialo jej to, ze rezultat koncowy nie ulegl zmianie i ze byc moze, tylko byc moze, powinna byla poradzic sobie lepiej, przekonujac Travisa, ze ma obowiazek jej pomoc. Gdy odtwarzala wieczor w pamieci, ogarnelo ja nagle zmieszanie. Zdala sobie sprawe, ze plotla bez ladu i skladu, lecz po gwaltownym upadku na ziemie byla otumaniona, a potem wskutek frustracji nie potrafila powstrzymac sie od mowienia. Jej matka mialaby uzywanie, gdyby o tym wiedziala. Gabby kochala matke, ale nalezala ona do tych dam, ktore nigdy nie traca panowania nad soba. Doprowadzalo to jej corke do szalu. Gdy byla nastolatka, niejednokrotnie miala ochote chwycic matke za ramiona i potrzasnac nia, tylko po to, by wywolac spontaniczna reakcje. Oczywiscie, nic by to nie dalo. Matka po prostu pozwolilaby soba trzasc, dopoki Gabby by nie przestala, po czym przygladzilaby wlosy i wyglosila irytujaca uwage w rodzaju: "Coz, Gabrielle, czy teraz, gdy juz wyzbylas sie zlosci, mozemy porozmawiac jak dwie damy?". Damy. Nienawidzila tego slowa. Czesto, gdy matka je wypowiadala, Gabby nekalo miazdzace uczucie porazki, ktore kazalo jej myslec, ze przed nia jeszcze dluga droga, a nie ma mapy, ktora ulatwilaby jej dotarcie do wyznaczonego celu. Oczywiscie matka nie mogla nic poradzic na to, ze jest, jaka jest, podobnie jak Gabby. Byla chodzacym banalnym ucielesnieniem poludniowej kobiecosci, w mlodosci nosila falbaniaste suknie i zostala wprowadzona do elity towarzystwa podczas uroczystego balu swiatecznego w Savannah, jednego z najbardziej ekskluzywnych balow dla mlodych dam w calym kraju. Pelnila rowniez role skarbniczki w korporacji studenckiej Tri Delts na University of Georgia, co bylo jeszcze jedna tradycja rodzinna, a podczas pobytu w college'u najwyrazniej uwazala, ze od studiow wazniejsze jest zdobycie statusu "pani", co wedlug niej bylo jedynym wyborem zawodu dla przyzwoitej poludniowej damy. Rozumie sie samo przez sie, ze pragnela, by czesc rownania, czyli "pan", byla godna jej rodowego nazwiska. Co przede wszystkim oznaczalo: bogaty. Wezmy jej ojca. Odnoszacy sukcesy deweloper na rynku nieruchomosci i glowny wykonawca, gdy sie pobierali, byl o dwanascie lat starszy od zony i choc nie tak bogaty jak niektorzy, z pewnoscia zamozny. Gabby pamietala, ze ogladajac slubne fotografie rodzicow stojacych przed kosciolem, zastanawiala sie, jak dwoje tak bardzo roznych ludzi moglo zakochac sie w sobie. Podczas gdy jej matka przepadala za bazantem w ekskluzywnym osrodku rekreacyjno - sportowym za miastem, ojciec wolal buleczki i sos pieczeniowy w miejscowej knajpce. Matka nigdy nie chodzila bez makijazu dalej niz do skrzynki na listy, a ojciec nosil dzinsy i zawsze mial lekko potargane wlosy. Ale bardzo sie kochali, co do tego Gabby nie miala najmniejszych watpliwosci. Rano przylapywala czasami rodzicow w czulym uscisku i nigdy nie slyszala, zeby sie klocili. Nigdy tez nie mieli oddzielnych lozek jak wielu rodzicow przyjaciolek, ktorzy czesto wydawali jej sie raczej wspolnikami w interesach niz kochankami. Nawet teraz, kiedy ich odwiedzala, zastawala ich przytulonych na kanapie, a gdy budzilo to podziw jej przyjaciolek, krecila tylko glowa i przyznawala, ze po prostu idealnie do siebie pasuja. W dodatku do nieustannego rozczarowania jej matki przyczynial sie fakt, ze Gabby, w przeciwienstwie do swoich trzech siostr, miodowych blondynek, zawsze byla bardziej podobna do ojca. Nawet jako dziecko wolala ogrodniczki od sukienek, uwielbiala wdrapywac sie na drzewa i godzinami bawila sie w blocie. Od czasu do czasu wedrowala za ojcem na plac budowy, nasladujac jego ruchy, gdy sprawdzal uszczelki w nowo zainstalowanych oknach i zagladal do skrzyn ze sklepu z towarami zelaznymi Mitchella. Ojciec nauczyl ja zakladac przynete na haczyk i zarzucac wedke, kochala tez jezdzic z nim jego stara, zdezelowana ciezarowka z popsutym radiem, nie zadal sobie nawet trudu, by wymienic ja na nowa. Po pracy albo rzucali sobie pilke, albo wbijali kosze, tymczasem matka przygladala sie im przez kuchenne okno nie tylko z dezaprobata, lecz rowniez, jak wydawalo sie Gabby, bez zrozumienia. Najczesciej siostry Gabby staly obok niej z rozdziawionymi ustami. Chociaz Gabby lubila opowiadac ludziom, jakim to buntowniczym duchem byla w dziecinstwie, w rzeczywistosci lawirowala miedzy wizjami swiata obojga rodzicow, glownie dlatego, ze jej matka byla niezwykle biegla, jesli chodzi o manipulatorska potege macierzynstwa. W miare dorastania Gabby pogodzila sie ze zdaniem matki na temat ubran oraz odpowiedniego zachowania dam, zwyczajnie po to, by uniknac poczucia winy. Ze wszystkich broni, ktorymi dysponowala matka, poczucie winy bylo zdecydowanie najskuteczniejsze i mama zawsze umiala je wykorzystac. Wystarczylo, ze uniosla brwi i zrobila krotka uwage, zeby Gabby wyladowala na lekcjach tanca, poslusznie uczyla sie gry na fortepianie i, podobnie jak matka, zostala oficjalnie wprowadzona do elity towarzystwa podczas uroczystego balu swiatecznego w Savannah. O ile matka byla ogromnie dumna tamtego wieczoru - miala to wypisane na twarzy - o tyle Gabby poczula w tamtym momencie, ze wreszcie jest gotowa do podejmowania samodzielnych decyzji, a wiedziala, ze matka niektorych nie zaaprobuje. Oczywiscie pragnela kiedys wyjsc za maz i miec dzieci, tak jak mama, lecz jednoczesnie uswiadomila sobie, ze chce pracowac, tak jak ojciec. A bardziej konkretnie, chciala zostac lekarzem. Och, kiedy mama sie o tym dowiedziala, mowila same wlasciwe rzeczy. W kazdym razie na poczatku. Pozniej jednak rozpoczela sie subtelna ofensywa majaca na celu wzbudzenie poczucia winy. Gdy Gabby zdawala celujaco w college'u egzamin za egzaminem, matka krzywila sie niekiedy, zastanawiajac sie na glos, czy mozliwe jest polaczenie pelnoetatowej pracy lekarza z pelnoetatowymi obowiazkami zony i matki. -Lecz jesli praca jest dla ciebie wazniejsza od rodziny - mowila - wtedy oczywiscie zostan lekarzem. Gabby probowala oprzec sie kampanii matki, lecz stare nawyki trudno wykorzenic i ostatecznie zdecydowala sie na szkole dla asystentow medycznych zamiast wydzialu lekarskiego. Powody wydawaly sie sensowne - nadal bedzie miala do czynienia z pacjentami, lecz w stalych godzinach, poza tym odpadaja dyzury - zdecydowanie ta opcja jest najbardziej przyjazna dla rodziny. Mimo to czasami zloscilo ja, ze na poczatku to matka zaszczepila jej ten pomysl. Nie mogla jednak zaprzeczyc, ze rodzina jest dla niej wazna. Tak to jest z dziecmi rodzicow szczesliwych w malzenstwie. Dorasta sie w przekonaniu, ze bajki sie ziszczaja. Co wiecej, czlowiek uwaza, ze rowniez ma prawo przezyc cos podobnego. Jednakze poki co gorzej bylo z realizacja jej planow. Spotykali sie z Kevinem na tyle dlugo, by sie zakochac, przezyc zwykle wzloty i upadki, ktore powoduja rozstania par, i nawet rozmawiac o przyszlosci. Gabby doszla do wniosku, ze Kevin jest mezczyzna, z ktorym pragnie spedzic reszte zycia. Zmarszczyla brwi, przypominajac sobie ich ostatnia klotnie. Jak gdyby wyczuwajac cierpienie swojej pani, Molly podniosla sie z wysilkiem, przydreptala do niej i tracila nosem jej dlon. Gabby zanurzyla palce w gladkiej siersci, pieszczac psa. -Ciekawe, czy to kwestia stresu - rzekla Gabby, zalujac, ze jej zycie nie przypomina bardziej zycia Molly. Proste, bez trosk czy odpowiedzialnosci... Coz, z wyjatkiem ciazy. - Czy dla ciebie wygladam na zestresowana? Molly nie odpowiedziala, lecz nie musiala. Gabby sama doskonale wiedziala, ze jest zestresowana. Czula to napiecie w ramionach, ilekroc placila rachunki, ilekroc doktor Melton przygladal jej sie pozadliwie lub ilekroc Kevin zgrywal glupiego, udajac, ze nie wie, czego spodziewala sie, przeprowadzajac sie blizej niego. Do jej zlego samopoczucia przyczynial sie tez fakt, ze poza Kevinem wlasciwie nie miala tu zadnych znajomych. Prawie nie znala nikogo spoza kliniki i prawde powiedziawszy, sasiad byl pierwsza osoba, z ktora rozmawiala od czasu, gdy sie tu wprowadzila. Wracajac mysla do ich spotkania, stwierdzila, ze chyba powinna byla zachowac sie sympatyczniej. Poczula wyrzuty sumienia z powodu swojego wybuchu, zwlaszcza ze facet wydawal sie naprawde zyczliwy. Gdy pomagal je wstac, sprawial niemal wrazenie przyjaciela. A kiedy zaczela gadac jak najeta, nie przerwal jej ani razu, co rowniez bylo dosc przyjemna odmiana. Gdy sie nad tym zastanowila teraz, bylo to niezwykle. Bez wzgledu na to, jak szalona mogla sie wydawac, nie zdenerwowal sie ani nie odezwal sie do niej niegrzecznie, co bez watpienia uczynilby Kevin. Gdy pomyslala o tym, jak delikatnie pomagal jej wstac, jej policzki oblal rumieniec. A pozniej, kiedy podawal jej serwetke, przylapala go na spojrzeniu, ktore swiadczylo o tym, ze mu sie podoba. Dawno juz nie przydarzylo jej sie cos podobnego i choc nie chciala sie do tego przed soba przyznac, dobrze jej to zrobilo. Brakowalo jej tego. Zadziwiajace, jak wiele potrafi zdzialac dla duszy odrobina szczerej konfrontacji. Weszla do sypialni i przebrala sie w wygodne spodnie od dresu oraz miekka, znoszona koszulke, ktora miala od pierwszego roku studiow. Molly powlokla sie za nia i Gabby ruszyla w strone drzwi, uswiadomiwszy sobie, o co jej chodzi. -Chcesz wyjsc na dwor? - spytala. Molly zamerdala ogonem, idac do drzwi. Gabby przygladala sie jej badawczo. Suka nadal wygladala na szczenna, ale moze sasiad mial racje. Powinna pojsc z nia do weterynarza, chocby po to, by sie upewnic. Poza tym nie miala pojecia, jak sie opiekowac szczenna suka. Zastanawiala sie, czy Molly potrzebuje dodatkowych witamin, co przypomnialo jej o zaleglosciach w realizacji wlasnego postanowienia, ze bedzie prowadzila zdrowszy tryb zycia. Odpowiednia dieta, cwiczenia, regularny sen, stretching - planowala zaczac to wszystko, gdy tylko wprowadzi sie do nowego domu. Rodzaj postanowienia na nowa droge zycia, lecz na razie nie zaczela jeszcze dzialac. Jutro na pewno wstanie rano, by pobiegac, potem zje salatke na lunch i jeszcze jedna na kolacje. A poniewaz jest gotowa na wprowadzenie powaznych zyciowych zmian, moze rowniez spytac bez ogrodek Kevina, jakie ma plany co do ich przyszlosci. Moze jednak nie jest to taki dobry pomysl. Stawienie czola sasiadowi to jedno, ale czy zdola pogodzic sie z konsekwencjami, jesli nie bedzie zadowolona z odpowiedzi Kevina? A jesli on nie ma zadnych planow? Czy naprawde chce zrezygnowac z pierwszej pracy po paru miesiacach? Sprzedac dom? Przeprowadzic sie? Jak daleko jest sklonna sie posunac? Nie byla niczego pewna, poza tym, ze nie chce go stracic. Ale zdrowszy tryb zycia to co innego - moze zaczac nawet od jutra. Krok po kroku, prawda? Podjawszy decyzje, wyszla na werande na tylach domu i patrzyla za Molly, ktora zbiegla po stopniach, kierujac sie w drugi koniec ogrodka. Powietrze bylo nadal cieple, lecz zerwal sie lekki wietrzyk. Gwiazdy skrzyly sie na niebie, tworzac misterne wzory, ktorych - poza Wielka Niedzwiedzica - nie potrafila rozroznic. Postanowila, ze jutro, tuz po lunchu, kupi podrecznik astronomii. Poswieci kilka dni, by zglebic podstawy, a nastepnie zaprosi Kevina na romantyczny wieczor na plazy, gdzie wskazujac na niebo, od niechcenia wykaze sie imponujaca wiedza z tego zakresu. Zamknela oczy, wyobrazajac sobie te scene, i wyprostowala sie. Od jutra zacznie stawac sie nowa osoba. Lepsza. I wymysli takze, jak zalatwic problem Molly. Nawet gdyby musiala prosic, znajdzie domy dla kazdego ze szczeniakow. Ale najpierw zaprowadzi ja do weterynarza. ROZDZIAL 3 Zanosilo sie na to, ze bedzie to jeden z tych dni, kiedy Gabby zastanawiala sie, dlaczego postanowila pracowac w klinice pediatrycznej. Przeciez miala szanse pracowac na oddziale kardiologicznym w szpitalu, tak jak planowala przez caly czas w szkole dla asystentow medycznych. Kochala asystowac przy trudnych operacjach i wydawalo sie, ze wybrala doskonale, az do ostatniego stazu, kiedy to zdarzylo sie jej pracowac z pediatra, ktory nabil jej glowe pomyslami, jak to szlachetnie i przyjemnie jest zajmowac sie niemowletami. Doktor Bender, siwowlosy lekarz weteran, ktory nigdy nie przestawal sie usmiechac i znal prawie kazde dziecko w Sumter, w Karolinie Poludniowej, przekonywal ja, ze o ile kardiologia byc moze jest bardziej oplacalna i wydaje sie bardziej prestizowa, o tyle nie ma nic bardziej satysfakcjonujacego od trzymania w ramionach noworodkow, a nastepnie obserwowania, jak rozwijaja sie w ciagu pierwszych decydujacych lat zycia. Zwykle kiwala z grzecznosci glowa, lecz ostatniego dnia doktor wymusil temat, umieszczajac niemowle w jej ramionach. Gdy dziecko gaworzylo, doktor Bender tlumaczyl:-W kardiologii sa same nagle wypadki i chocbys nie wiem jak sie starala, twoi pacjenci zawsze wydaja sie coraz bardziej chorzy. Po pewnym czasie musi to byc wyczerpujace. Jesli nie bedziesz ostrozna, mozesz sie szybko wypalic. Ale zajmowanie sie takim maluszkiem jak ten... - Umilkl, wskazujac na niemowle. - To najszlachetniejsze powolanie. Mimo oferty pracy na oddziale kardiologicznym w szpitalu w jej rodzinnym miasteczku, przyjela propozycje pracy z doktorami Furmanem i Meltonem w Beaufort, w Karolinie Polnocnej. Doktor Furman wywarl na niej wrazenie obojetnego, doktor Melton - flirciarza, lecz wykorzystala okazje, zeby byc blizej Kevina. I wierzyla, ze doktor Bender pod wieloma wzgledami ma racje. Mial ja z pewnoscia co do niemowlat. Na ogol uwielbiala zajmowac sie nimi, nawet jesli musiala im robic zastrzyki i krzywila sie, sluchajac ich placzu. Dzieci uczace sie chodzic rowniez wzbudzaly cieple uczucia. Wiekszosc z nich byla urocza i Gabby ogromnie lubila patrzec, jak przytulaja sie do kocykow lub pluszowych misiow i wpatruja sie w nia z ufnymi minami. To rodzice doprowadzali ja do szalu. Doktor Bender zapomnial wspomniec o jednej niezwykle waznej sprawie: w kardiologii ma sie do czynienia z pacjentem, ktory przychodzi do lekarza, poniewaz chce lub musi. W pediatrii natomiast pacjent jest czesto pod opieka neurotycznych, wszystkowiedzacych rodzicow. Eva Bronson byla wlasnie takim przypadkiem. Eva, ktora trzymala George'a na kolanach w pokoju badan, wyraznie patrzyla na nia z gory. Fakt, ze Gabby nie byla formalnie rzecz biorac lekarzem, natomiast byla wzglednie mloda, sprawial, ze wielu rodzicow uwazalo ja za kogos w rodzaju zbyt wysoko oplacanej pielegniarki. -Jest pani pewna, ze doktor Furman nie zdola nas dzis przyjac? - spytala, kladac nacisk na slowie "doktor". -Ma dyzur w szpitalu - odrzekla Gabby. - Wroci pozno. Poza tym jestem przekonana, ze zgodzi sie ze mna. Pani syn wydaje sie zdrowy. -Ale on wciaz kaszle. -Jak juz mowilam, maluchy moga kaslac do szesciu tygodni po infekcji. Ich pluca potrzebuja wiecej czasu, by calkiem wyzdrowiec, lecz w tym wieku jest to absolutnie normalne. -Czyli nie poda mu pani antybiotyku? -Nie. George go nie potrzebuje. Uszy ma czyste, zatoki rowniez, w plucach tez nic nie slysze. Temperatura normalna, chlopczyk wyglada zdrowo. George, ktory skonczyl wlasnie dwa lata, krecil sie na kolanach Evy, probujac sie uwolnic; berbec pelen radosnej energii. Eva scisnela go mocniej. -Skoro nie ma doktora Furmana, moze George'a obejrzalby doktor Melton. Wlasciwie mam pewnosc, ze potrzebny jest mu antybiotyk. Polowa dzieciakow w zlobku jest w tej chwili na antybiotykach. Cos sie szerzy. Gabby udawala, ze wpisuje cos do karty. Eva Bronson zawsze zadala antybiotyku dla George'a. Byla uzalezniona od antybiotykow, jesli w ogole cos takiego istnieje. -Gdyby podskoczyla mu temperatura, moze go pani przyprowadzic, a ja go jeszcze raz zbadam. -Nie chce znowu tu przychodzic. Dlatego przyprowadzilam go dzisiaj. Uwazam, ze powinien go zbadac lekarz. Gabby dokladala wszelkich staran, by nie podniesc glosu. -Dobrze. Sprawdze, czy doktorowi Meltonowi uda sie wygospodarowac kilka minut dla pani. Gdy Gabby wyszla z pokoju, przystanela na moment na korytarzu, wiedzac, ze musi sie przygotowac. Nie miala ochoty znowu rozmawiac z doktorem Meltonem. Starala sie jak mogla unikac go przez caly ranek. Gdy tylko doktor Furman wyjechal do Carteret General Hospital w Morehead City, by asystowac przy naglym przypadku cesarskiego ciecia, Melton podszedl do niej chylkiem i stanal tak blisko, ze czula, iz przed chwila uzywal plynu do plukania ust. -Bedziemy chyba dzis rano zdani tylko na siebie - zauwazyl. -Moze nie bedzie zbyt wielu pacjentow - odparla neutralnie. Nie byla gotowa stawic mu czola, zwlaszcza gdy w poblizu nie bylo doktora Furmana. -W poniedzialki zawsze jest tlok. Przy odrobinie szczescia nie bedziemy musieli pracowac podczas lunchu. -Przy odrobinie szczescia - powtorzyla. Doktor Melton zdjal liste zawieszona na drzwiach pokoju badan po drugiej stronie korytarza. Przejrzal ja szybko, a gdy Gabby odwrocila sie do wyjscia, uslyszala znowu jego glos: -A skoro juz mowa o lunchu, jadlas kiedys rybne taco? Gabby zamrugala powiekami. -Slucham? -Znam kapitalna knajpke w Morehead, niedaleko plazy. Moze bysmy tam wpadli, co? Przywiezlibysmy tez troche dla reszty personelu. Mimo ze zachowywal pozory profesjonalizmu - podobnym tonem rozmawial z doktorem Furmanem - Gabby wzdrygnela sie. -Nie moge - odparla. - Mam zawiezc Molly do weterynarza. Dzis rano umowilam sie na wizyte. -I znajda dla ciebie czas wlasnie w porze lunchu? -Powiedzieli, ze tak. -W porzadku - rzekl Melton po chwili wahania. Moze innym razem. Gabby siegnela po liste i skrzywila sie. -Dobrze sie czujesz? - spytal doktor Melton. -Jestem po prostu troche obolala, przetrenowalam sie - wyjasnila, znikajac w pokoju badan. Prawde mowiac, byla naprawde obolala. Absurdalnie obolala. Rwacy bol przeszywal cale jej cialo, od kostek u nog do szyi, i miala wrazenie, ze jest coraz gorzej. Gdyby jedynie pobiegala w niedziele, przypuszczalnie czulaby sie dobrze. Ale uznala, ze to za malo. Za malo dla nowej, lepszej Gabby. Po joggingu - dumna z tego, ze choc tempo biegu bylo wolne, nie musiala ani razu go przerwac i isc spacerem - udala sie do silowni Gold's Gym w Morehead City, by sie do niej zapisac. Wypelniala formularze, gdy tymczasem trener objasnial jej najrozmaitsze zajecia o skomplikowanych nazwach, zaplanowane niemal co godzina. Gdy zbierala sie do wyjscia, wspomnial, ze za kilka minut zaczynaja sie nowe cwiczenia ze sztanga przy muzyce, o nazwie Body Pump. -To fantastyczne zajecia - zachwalal. - Oddzialuja na cale cialo. Po jednym treningu jestes silniejsza i poprawia sie praca serca. Powinnas sprobowac. No to sprobowala. I niech mu Bog wybaczy to, jak sie po tych cwiczeniach czula. Oczywiscie nie od razu. Nie podczas zajec. Wtedy bylo swietnie. Mimo ze w glebi duszy zdawala sobie sprawe, iz sama powinna ustalic sobie tempo, wbrew sobie starala sie nie byc gorsza od skapo odzianej, kapiacej od tuszu sasiadki, ktora swoj wyglad zawdzieczala skalpelowi chirurga. Podnosila ciezarki, biegala w miejscu w rytm muzyki, znowu podnosila ciezarki i biegala w miejscu, wielokrotnie. Kiedy wreszcie stamtad wyszla, z drzacymi z napiecia miesniami, czula, ze uczynila kolejny krok w swojej ewolucji. Jeszcze przed wyjsciem zamowila koktajl proteinowy, by dopelnic transformacji. W drodze do domu wstapila do ksiegarni, by kupic podrecznik astronomii, a pozniej, prawie juz zasypiajac, uswiadomila sobie, ze od dawna juz nie patrzyla w przyszlosc tak optymistycznie, pomijajac to, ze miesnie sztywnialy jej chyba z minuty na minute. Niestety, okazalo sie, ze nowa, lepsza Gabby wstala nazajutrz z lozka z ogromnym trudem. Bolalo ja doslownie wszystko. Nie, to malo powiedziane. Bol byl wrecz nie do zniesienia. Miala wrazenie, ze kazdy jej miesien zostal przepuszczony przez sokowirowke. Plecy, klatka piersiowa, brzuch, nogi, posladki, rece, szyja... Nawet palce dokuczaly jej straszliwie. Trzykrotnie probowala usiasc na lozku, zanim jej sie w koncu udalo, a gdy dotarla chwiejnym krokiem do lazienki, okazalo sie, ze musi uczynic herkulesowy wysilek, by wyczyscic zeby szczoteczka, nie krzyczac przy tym. W klinice przebierala w lekach przeciwbolowych - Panadol, aspiryna Bayera, Aleve - decydujac sie ostatecznie na wszystkie trzy Popila tabletki szklanka wody, przygladajac sie w lustrze grymasowi na swej twarzy, gdy je przelykala. Zgoda, przyznala, moze przesadzilam. Lecz bylo juz za pozno i, co gorsza, srodki przeciwbolowe nie zadzialaly. A moze jednak zadzialaly. Mogla przeciez jakos funkcjonowac w klinice, dopoki poruszala sie wolno. Ale bol pozostal, doktora Furmana nie bylo, a ona absolutnie nie miala ochoty na jakiekolwiek kontakty z doktorem Meltonem. Nie majac wyboru, spytala jedna z pielegniarek, w ktorym pokoju go znajdzie, zapukala do drzwi i wsunela glowe do srodka. Doktor Melton podniosl wzrok znad pacjenta, na jej widok na jego twarzy odmalowalo sie natychmiastowe ozywienie. -Przepraszam, ze przeszkadzam - powiedziala. - Czy mozemy przez chwile porozmawiac? -Jasne - odrzekl. Wstal ze stolka, odlozyl teczke, po czym wyszedl, zamykajac za soba drzwi. - Zmienilas zdanie w sprawie lunchu? Gabby pokrecila przeczaco glowa i powiedziala mu o Evie Bronson oraz o George'u. Melton obiecal, ze porozmawia z nimi najszybciej, jak tylko bedzie mogl. Odchodzac, czula, jak odprowadza ja wzrokiem, gdy kustykala korytarzem. Ostatni poranny pacjent wyszedl od Gabby o wpol do pierwszej. Sciskajac pod pacha torebke, pokustykala do samochodu, wiedzac, ze nie ma wiele czasu. Nastepna wizyte miala za czterdziesci piec minut, zakladajac jednak, ze w klinice weterynaryjnej wszystko pojdzie gladko, powinna spokojnie zdazyc. To jeden z pozytywow mieszkania w malym miasteczku, liczacym mniej niz cztery tysiace mieszkancow. Wszedzie mozna bylo dotrzec w kilka minut. Chociaz Morehead City - pieciokrotnie wieksze od Beaufort - znajdowalo sie po drugiej stronie mostu rozciagajacego sie nad Intracoastal Waterway i wiekszosc ludzi robila tam zakupy w czasie weekendu, ta niewielka odleglosc sprawiala, ze miasto wydawalo sie calkowicie odizolowane. Beaufort bylo ladne, zwlaszcza jego dzielnica historyczna. Takiego dnia jak dzisiejszy, z temperatura idealna na spacer, przypominalo jej wizje Savannah w pierwszym stuleciu istnienia. Szerokie ulice, cieniste drzewa i nieco ponad sto odrestaurowanych kamienic, mieszczacych sie na powierzchni kilku ulicznych kwartalow. Za nimi ciagnela sie Front Street oraz krotki deptak z widokiem na przystan. Na wodzie kolysaly sie przycumowane lodzie sluzace zarowno do wypoczynku, jak i do pracy, najrozmaitszych ksztaltow oraz wielkosci. Z okazalym jachtem wartym miliony dolarow mogl po jednej stronie sasiadowac maly kuter do polowu krabow, a po drugiej idealnie utrzymana zaglowka. Znajdowalo sie tam kilka restauracji, z ktorych roztaczala sie wspaniala panorama - stare, rodzime knajpki o lokalnym charakterze, z krytymi patiami i piknikowymi stolami, gdzie goscie czuli sie, jak gdyby byli na wakacjach w miejscu, gdzie czas sie zatrzymal. Czasami podczas weekendow grywaly w nich rozmaite zespoly, a ubieglego lata, czwartego lipca, kiedy odwiedzila Kevina, tak wiele osob chcialo posluchac muzyki i obejrzec pokaz sztucznych ogni, ze przystan doslownie pekala w szwach, tyle lodzi przyplynelo. Poniewaz brakowalo stanowisk do ich zacumowania, przywiazywano po prostu jedna do drugiej, a ich wlasciciele przechodzili po nich kolejno na nabrzeze, przyjmujac po drodze piwo od nieznajomych lub czestujac nim. Po drugiej stronie ulicy miescily sie agencje handlu nieruchomosciami, obok sklepow z wyrobami rzemiosla artystycznego oraz miejsc nastawionych na wyciaganie pieniedzy od turystow. Gabby lubila przechadzac sie wieczorami, zagladajac do sklepow, by ogladac prace artystow. W dziecinstwie marzyla o tym, by zarabiac na zycie malowaniem lub rysowaniem, lecz po uplywie kilku lat zdala sobie sprawe, ze jej ambicje znacznie przewyzszaja talent. Nie oznaczalo to jednak, ze nie potrafila ocenic wartosciowego dziela, totez od czasu do czasu przystawala, znajdujac fotografie lub obraz, ktore przyciagaly jej wzrok. Dwukrotnie zdecydowala sie na zakup i teraz obydwa obrazy wisialy w jej domu. Chetnie kupilaby jeszcze kilka, lecz nie pozwalal jej na to miesieczny budzet, przynajmniej na razie. Po kilku minutach Gabby skrecila w podjazd do domu. Wydala okrzyk bolu, wysiadajac z samochodu, i dzielnie ruszyla do drzwi wejsciowych. Molly powitala ja na werandzie, obwachala grzadki kwiatowe, zalatwila swoje potrzeby, po czym wskoczyla na siedzenie pasazera. Gabby znowu jeknela, wsiadajac z powrotem do samochodu, nastepnie opuscila szybe, zeby Molly mogla wywiesic glowe przez okno, co bylo jej ulubionym zajeciem. Dotarla do kliniki weterynaryjnej zaledwie po kilku minutach. Wjechala na parking, sluchajac, jak zwir chrzesci pod kolami samochodu. Podniszczony budynek w wiktorianskim stylu wygladal raczej na dom mieszkalny niz na klinike. Wziela Molly na smycz, po czym zerknela na zegarek. Modlila sie, by weterynarz przyjal ja szybko. Siatkowe drzwi otworzyly sie z glosnym skrzypieniem. Gabby poczula, jak Molly szarpnela sie na smyczy, gdy w jej nozdrza uderzyly wonie typowe dla kliniki weterynaryjnej. Gabby podeszla do recepcji, zanim jednak zdazyla sie odezwac, recepcjonistka wyszla zza kontuaru. -Czy to Molly? - spytala. Gabby nie kryla zaskoczenia. Ciagle jeszcze nie przyzwyczaila sie do zycia w malym miasteczku. -Tak. Nazywam sie Gabby Holland. -Milo mi pania poznac. Jestem Terri. Jaki piekny pies. -Dziekuje. -Zastanawialismy sie, kiedy pani do nas dotrze. Musi pani wracac do pracy, prawda? - Chwycila formularz. - Zaprowadze pania do pokoju, zeby spokojnie sie pani przygotowala. Moze pani wypelnic tam formularz. W ten sposob weterynarz bedzie mogl od razu zbadac psa. Nie powinna pani dlugo czekac. Prawie juz skonczyl z poprzednim pacjentem. -Swietnie - powiedziala Gabby. - Jestem naprawde wdzieczna. Recepcjonistka zaprowadzila je do przyleglego pokoju i pomogla wstawic Molly na znajdujaca sie tam wage. -Drobiazg. Poza tym stale przyprowadzam dzieci do waszej kliniki pediatrycznej. Jak sie tam pani pracuje? -Bardzo lubie moja prace - odrzekla Gabby. - Jest tam wiekszy ruch, niz sie spodziewalam. Terri wpisala wage, nastepnie oznajmila, idac dalej korytarzem: -Po prostu przepadam za doktorem Meltonem. Byl cudowny dla mojego syna. -Powtorze mu - obiecala Gabby. Terri wskazala na maly pokoik, wyposazony w metalowy stol oraz plastikowe krzeslo, po czym podala Gabby formularz na podkladce. -Prosze to wypelnic, a ja zawiadomie lekarza, ze pani juz jest. Terri zostawila je same. Gabby usiadla ostroznie, krzywiac sie, gdy miesnie nog przeszyl dotkliwy bol. Wziela kilka glebokich oddechow, czekajac, az bol minie, a potem zabrala sie do wypelniania formularza, tymczasem Molly krazyla po pokoju. Po uplywie niespelna minuty drzwi sie otworzyly i pierwsza rzecza, ktora rzucila sie Gabby w oczy, byl bialy fartuch. Chwile pozniej dostrzegla nazwisko wyhaftowane niebieskimi literami. Gabby otworzyla usta, by cos powiedziec, lecz nagle zabraklo jej slow. -Czesc, Gabby - rzekl Travis. - Jak sie masz? Gabby dalej gapila sie na niego, zastanawiajac sie, co on, u diabla, tutaj robi? Zamierzala go o to spytac, gdy uswiadomila sobie, ze Travis ma niebieskie oczy, a nie brazowe, jak myslala. Dziwne. Jednakze... -Rozumiem, ze to jest Molly - powiedzial, przerywajac jej mysli. - Hej, dziecinko... - Przykucnal i podrapal suke po karku. - Lubisz to? Och, jestes urocza, wiesz o tym? Jak sie czujesz, malenka? Dzwiek jego glosu przywolal Gabby z powrotem do rzeczywistosci, wrocilo wspomnienie ich wczorajszej klotni. -Jestes... weterynarzem? - wykrztusila. Travis skinal twierdzaco glowa, nie przestajac drapac Molly po karku. -Prowadze klinike razem z ojcem. On ja zalozyl, a ja dolaczylem do niego po ukonczeniu studiow. To nie moze dziac sie naprawde. Jest tylu mieszkancow miasteczka, a to musial byc wlasnie on. -Dlaczego nabrales wody w usta tamtego wieczoru? -Nic podobnego. Poradzilem ci przeciez, zebys zaprowadzila ja do weterynarza, nie pamietasz? Gabby popatrzyla na niego spod zmruzonych powiek. Tego faceta wyraznie bawilo doprowadzanie jej do szalu. -Wiesz, o co mi chodzi. Travis podniosl glowe. -O to, ze jestem weterynarzem? Usilowalem ci to powiedziec, lecz mi nie pozwolilas. -Tak czy owak, powinienes cokolwiek powiedziec. -Nie sadze, bys miala ochote mnie wysluchac. Ale bylo, minelo, to juz przeszlosc. Bez urazy. - Usmiechnal sie. - Pozwol, ze zbadam te dziewczynke, dobrze? Wiem, ze musisz wrocic do pracy, totez postaram sie zrobic to jak najszybciej. -Czula, jak wzbiera w niej gniew na jego: "Bez urazy". W glebi duszy najchetniej wy szlaby natychmiast z pokoju. Niestety, Travis zaczal wlasnie ugniatac brzuch Molly. Zdala sobie tez sprawe, ze nie zdola wstac tak szybko, nawet gdyby probowala, poniewaz jej nogi najwyrazniej zastrajkowaly. Upokorzona, zaplotla nerwowo rece, czujac sie, jak gdyby ktos wbijal jej noz w plecy i ramiona, tymczasem Travis przygotowal stetoskop. Gabby przygryzla warge, dumna z siebie, ze udalo jej sie nie krzyknac. Travis spojrzal na nia. -Dobrze sie czujesz? -Nic mi nie jest - odparla. -Jestes pewna? Wygladasz, jakby cos cie bolalo. -Nic mi nie jest - powtorzyla. Nie zwracajac uwagi na jej ton, zajal sie z powrotem psem. Przesuwal stetoskopem po brzuchu Molly, sluchal, po czym zbadal jeden z jej sutkow. W koncu wlozyl gumowa rekawiczke i szybko przeprowadzil badanie wewnetrzne. -Coz, bez watpienia jest szczenna - oznajmil Travis, sciagajac rekawiczke i wrzucajac ja do pojemnika na smieci. - I to juz chyba siodmy tydzien. -Mowilam ci. - Zmierzyla go piorunujacym spojrzeniem. Z trudem powstrzymala sie od wytkniecia mu, ze sprawca jest Moby. Travis wstal i wlozyl stetoskop z powrotem do kieszeni. Siegnal po karte Molly i przewrocil strone. -Jak juz wiesz, jestem absolutnie pewny, ze Moby nie jest ojcem. -Ach, doprawdy? -Doprawdy. Najprawdopodobniej to sprawka tamtego - labradora, ktorego widuje w sasiedztwie. Chyba u starszego pana, Casona, ale nie wiem na sto procent. Moze to byc pies jego syna. Wiem, ze wrocil do miasteczka. -A z jakiego powodu jestes taki pewny, ze to nie Moby? Travis wlasnie cos notowal i przez moment Gabby miala watpliwosci, czy doslyszal jej pytanie. -Coz, to bardzo proste, Moby zostal wysterylizowany - odparl, wzruszajac ramionami. Sa chwile, kiedy czlowiek jest tak zdolowany psychicznie, ze nie potrafi wydobyc z siebie slowa. Gabby natychmiast stanal przed oczyma zenujacy obraz - jak dlugo plecie bez ladu i skladu, placze, a nastepnie wybiega w zlosci. Jak przez mgle pamietala, ze usilowal jej cos powiedziec. Wszystko to sprawilo, ze zrobilo sie jej niedobrze. -Wysterylizowany - wyszeptala. -Aha. - Podniosl wzrok znad karty Molly. - Dwa lata temu. Moj tata przeprowadzil ten zabieg tutaj, w naszej klinice. -Och... -Probowalem ci powiedziec rowniez o tym. Ale uniemozliwilas mi to, wypadajac ode mnie jak burza. Czulem sie z tym zle i wstapilem w niedziele, by ci wszystko wyjasnic, lecz cie nie zastalem. -Bylam w silowni - chlapnela jedyna rzecz, jaka jej przyszla do glowy. -Tak? Brawo. Wymagalo to troche wysilku, lecz rozplotla dlonie. -Chyba jestem ci winna przeprosiny. -Bez urazy - rzekl znowu, lecz tym razem Gabby zrobilo sie przykro i glupio. - Posluchaj, wiem, ze sie spieszysz, totez pozwol, ze powiem ci pare slow o Molly, dobrze? Gabby skinela glowa, czujac sie jak skarcona uczennica postawiona przez nauczyciela do kata i wciaz myslac o tyradzie, ktora wyglosila w sobote wieczorem. Fakt, ze Travis potraktowal to tak milo, jedynie pogarszal sytuacje. -Okres ciazy trwa dziewiec tygodni, zostaly ci wiec jeszcze dwa. Molly ma dosc szeroka miednice, nie musisz sie o to martwic. Dlatego wlasnie chcialem, zebys ja przyprowadzila. Owczarki szkockie maja czasami waska miednice. Teraz raczej nie musisz nic robic, ale pamietaj, ze wedlug wszelkiego prawdopodobienstwa bedzie potrzebowala chlodnego, ciemnego miejsca, by wydac na swiat szczenieta, totez radze ci polozyc w garazu kilka starych kocow. Masz wejscie z kuchni do garazu, prawda? Gabby znowu skinela glowa, majac wrazenie, ze sie kurczy. -Zostaw je otwarte, pewnie zacznie tam wedrowac. Nazywamy to gniazdowaniem i jest to absolutnie normalne. Wszystko przemawia za tym, ze urodzi szczenieta, kiedy bedzie spokoj. W nocy lub kiedy bedziesz w pracy, lecz pamietaj, ze jest to zgodne z natura i nie ma sie czym przejmowac. Szczenieta od razu beda wiedzialy, jak ssac, tym rowniez nie musisz sie martwic. Bez watpienia bedziesz musiala wyrzucic koce, zatem nie uzywaj niczego eleganckiego, dobrze? Gabby pokiwala glowa po raz trzeci, czujac sie jeszcze bardziej ponizona. -Wlasciwie niewiele wiecej musisz wiedziec. W razie jakichkolwiek problemow mozesz przywiezc ja do kliniki. Gdyby bylo juz po godzinach pracy, wiesz, gdzie mieszkam. -Dobrze - powiedziala, odchrzaknawszy. -Gdy nic wiecej nie dodala, Travis usmiechnal sie i podszedl do drzwi. -To tyle. Jesli chcesz, mozesz zawiezc ja z powrotem do domu. Ale ciesze sie, ze ja przyprowadzilas. Nie sadzilem, by to byla infekcja, ale ciesze sie, ze sie upewnilem. -Dzieki - wymamrotala Gabby. - I jeszcze raz naprawde cie przepraszam... Podniosl dlonie, by ja powstrzymac. -Nie ma sprawy. Naprawde. Bylas zdenerwowana, a Moby rzeczywiscie wloczy sie po sasiadach. To byla zwykla pomylka. Do zobaczenia. - Gdy poklepal pieszczotliwie Molly, Gabby poczula sie, jakby miala pietnascie centymetrow wzrostu. Kiedy Travis - doktor Parker - wyszedl z pokoju badan, Gabby odczekala dluga chwile, by upewnic sie, ze faktycznie go juz nie ma. Nastepnie powoli, z ogromnym trudem wstala z krzesla. Wystawila glowe przez drzwi i dopiero gdy upewnila sie, ze droga jest wolna, podeszla do recepcji i uregulowala naleznosc. Po powrocie do pracy Gabby zdala sobie sprawe z pewnoscia z jednego - z powodu jego wyrozumialosci nigdy nie uda jej sie zmazac tego, co zrobila, a poniewaz nie bylo dosc duzego glazu, pod ktory moglaby wpelznac, w jej najlepiej pojetym interesie lezalo znalezienie sposobu, by go unikac przez jakis czas. Oczywiscie nie przez cala wiecznosc, lecz przez rozsadny okres. Na przyklad, przez nastepne piecdziesiat lat. ROZDZIAL 4 Travis Parker stal przy oknie, przygladajac sie, jak Gabby prowadzi Molly z powrotem do samochodu. Usmiechal sie sam do siebie, rozbawiony jej mina. Mimo ze ledwie ja znal, zobaczyl dosc, by dojsc do wniosku, ze jest jedna z tych osob, u ktorych wyraz twarzy odzwierciedla kazde uczucie. To rzadka cecha w dzisiejszych czasach. Czesto miewal wrazenie, ze zbyt wielu ludzi gra i udaje w zyciu, nosi maski i zatraca sie w tym. Byl pewien, ze Gabby nigdy nie bedzie taka.Wlozyl kluczyki do kieszeni i ruszyl w strone swojej ciezarowki, obiecujac, ze wroci z lunchu za pol godziny. Zabral lodowke turystyczna - codziennie rano pakowal do niej swoj lunch - i pojechal tam, gdzie zwykle. Przed rokiem kupil parcele z widokiem na Shackleford Banks przy koncu Front Street, z mysla, ze pewnego dnia zbuduje tam dom swoich marzen. Jedyny problem stanowilo to, ze nie bardzo wiedzial, z czym sie to wiaze. Prowadzil raczej proste zycie i marzyl o postawieniu nieduzej wiejskiej chaty w rodzaju tych, jakie widywal na poludniowym wybrzezu Florydy, czegos, co od zewnatrz wyglada na stuletni dom, a w srodku jest zaskakujaco widne i przestronne. Nie potrzebowal duzego metrazu - sypialnia i moze gabinet, oprocz pokoju dziennego - ale gdy zabral sie do rzeczy, doszedl do wniosku, ze dzialka raczej nadaje sie pod cos bardziej prorodzinnego. Obraz jego wymarzonego domu stawal sie przez to mniej ostry, poniewaz bez watpienia obejmowal przyszla zone i dzieci, ktore byly dla Travisa wielka niewiadoma. Czasami wydawalo mu sie dziwne, ze zarowno jemu, jak i jego siostrze, nie spieszylo sie do malzenstwa. Ich rodzice niedlugo beda obchodzili trzydziesta piata rocznice slubu i Travis kompletnie nie potrafil wyobrazic ich sobie jako osoby samotne, predzej chyba zobaczylby oczyma wyobrazni siebie, jak macha rekami i podrywa sie do lotu w chmury. Oczywiscie, niejeden raz slyszal historie, jak poznali sie na obozie grupy parafialnej, gdy byli w szkole sredniej, jak mama skaleczyla sie w palec, krojac ciasto na deser, i jak tata zacisnal rane palcem niczym opaska chirurgiczna, by zatamowac krwawienie. Jedno dotkniecie i "Jakby piorun we mnie strzelil - opowiadal ojciec. - Wiedzialem, ze jest mi przeznaczona". Jak do tej pory, Travis nigdy nie zostal razony piorunem. Nie zdarzylo sie nic, co byloby choc troche do tego zblizone. Oczywiscie mial w szkole sredniej dziewczyne, Olivie. Wszyscy koledzy uwazali, ze idealnie do siebie pasuja. Mieszkala obecnie po drugiej stronie mostu w Morehead City i od czasu do czasu wpadal na nia w supermarketach Wal - Mart lub Target. Zamieniali przyjaznie kilka slow o wszystkim i o niczym, po czym kazde szlo w swoja strone. Ma sie rozumiec po Olivii byly niezliczone dziewczyny. Potrafil przeciez postepowac z kobietami. Uwazal je za atrakcyjne oraz interesujace, lecz przede wszystkim autentycznie je lubil. Byl dumny z tego, ze nigdy nie przezyl czegos, co chocby w najmniejszym stopniu mozna uwazac za bolesne rozstanie, zarowno dla niego, jak i jego bylych. Rozstania niemal zawsze byly za obopolna zgoda, zwiazki wygasaly niczym wilgotny zapalnik na petardzie w przeciwienstwie do wielkich wybuchow ogni sztucznych nad glowami. Wszystkie swoje eksdziewczyny uwazal za przyjaciolki - wliczajac w to ostatnia, Monice - i przypuszczal, ze one maja do niego podobny stosunek. Nie byl dla nich odpowiednim mezczyzna, a one nie byly dla niego odpowiednimi kobietami. Sledzil, jak trzy dawne dziewczyny wyszly za maz za swietnych facetow, i zostal zaproszony na wszystkie trzy sluby Nieczesto myslal o znalezieniu trwalosci lub pokrewnej duszy, lecz w rzadkich wypadkach, kiedy to czynil, zawsze wyobrazal sobie kogos, kto podzielalby te same zamilowania do aktywnego zycia, uprawiania sportow na swiezym powietrzu. Zycie jest po to, by sie nim cieszyc, prawda? Oczywiscie, wszyscy maja obowiazki i on nie mial nic przeciwko nim. Lubil swoja prace, dobrze zarabial, mial wlasny dom i placil na czas rachunki, lecz nie chcial, zeby tylko to bylo trescia jego zycia. Pragnal zasmakowac zycia. Nie, mala poprawka. Musial zasmakowac zycia. W dziecinstwie i w okresie dojrzewania Travis byl zorganizowany i zdolny, dobrze radzil sobie w szkole, otrzymywal dobre oceny, nie wkladajac w to wiele wysilku i nerwow, lecz najczesciej byl rownie zadowolony z dobrego jak z bardzo dobrego. Doprowadzalo to jego matke do szalu. "Pomysl tylko, jakie mialbys osiagniecia, gdybys sie przykladal" - powtarzala za kazdym razem, gdy przynosil do domu swiadectwo. Jednakze szkola nie emocjonowala go tak bardzo jak jazda na rowerze z niebezpieczna predkoscia lub surfowanie przy Outer Banks. Podczas gdy jego kolegow interesowaly takie sporty jak baseball czy pilka nozna, on wolal szybowac w powietrzu motocyklem, wzlatujac z blotnistego zjazdu, i czuc przyplyw energii, gdy szczesliwie ladowal. Juz jako dzieciak uwielbial rozmaite wyczyny, zanim jeszcze wymyslono termin sporty ekstremalne, i w wieku trzydziestu dwoch lat mogl powiedziec, ze sprobowal wlasciwie wszystkiego. W oddali widzial dzikie konie gromadzace sie w poblizu wydm Shackleford Banks i obserwujac je, siegnal po kanapke. Indyk na pszennym chlebie z musztarda, jablko i butelka wody. Jadal codziennie to samo, podobnie zreszta bylo z pierwszym sniadaniem, ktore skladalo sie z platkow owsianych, jajecznicy z samych bialek i banana. O ile bardzo potrzebowal od czasu do czasu gwaltownego podniesienia poziomu adrenaliny, o tyle jego dieta nie mogla byc nudniejsza. Przyjaciele podziwiali jego surowa samokontrole, lecz Travis nie zdradzil im, ze ma to wiecej wspolnego z jego wrazliwym podniebieniem niz z dyscyplina. Kiedy mial dziesiec lat, zmuszono go do zjedzenia do konca tajskich klusek w imbirowym sosie i potem wymiotowal przez cala noc. Od tamtego czasu, gdy poczul najlzejsza won imbiru, pedzil, krztuszac sie, do lazienki, a jego zmysl smaku nigdy juz nie wrocil do normalnego stanu. Ogolnie rzecz biorac, zaczal obawiac sie jedzenia, wolac proste i przewidywalne potrawy od jakichkolwiek egzotycznych smakow. Stopniowo, im byl starszy, wykluczal z jadlospisu niezdrowe jedzenie. Obecnie, po przeszlo dwudziestu latach, zbytnio obawial sie zmiany. Delektujac sie kanapka - prosta i przewidywalna - dziwil sie torowi, jakim biegly jego mysli. Bylo to do niego niepodobne. Zwykle nie mial sklonnosci do glebokiej refleksji. Zdaniem Marii, jego dziewczyny sprzed szesciu lat, stalo sie to jeszcze jedna przyczyna nieuniknionego spokojnego rozstania. Zwykle po prostu zyl, robiac to, co trzeba bylo robic, i wymyslajac sposoby uprzyjemniania sobie pozostalego czasu. To byl jeden z duzych plusow kawalerskiego stanu. Mozna robic, co sie chce, kiedy tylko sie chce, a introspekcja jest wylacznie kwestia wyboru. To chyba z powodu Gabby, pomyslal, choc kompletnie nie mogl pojac dlaczego. Prawie jej nie znal i watpil, czy ta dziewczyna, ktora poznal, jest prawdziwa Gabby Holland. Pare dni temu wieczorem przyszla do niego wsciekla, kilka godzin temu byla ucielesnieniem mea culpa, lecz nie mial zielonego pojecia, jak zachowuje sie w zwyczajnych okolicznosciach. Podejrzewal, ze ma poczucie humoru, chociaz po glebszym zastanowieniu nie umial powiedziec, dlaczego tak uwaza. I niewatpliwie byla inteligentna, mogl to wydedukowac na podstawie jej pracy. Lecz poza tym... Bezskutecznie probowal wyobrazic ja sobie na randce. Byl jednak zadowolony, ze wpadla, chocby tylko dlatego, ze dalo im to szanse rozpoczecia sasiedzkiej znajomosci. Travis wiedzial jedno - zli sasiedzi moga uprzykrzyc czlowiekowi zycie. Sasiad Joego byl facetem, ktory palil liscie pierwszego cudownego wiosennego dnia i kosil trawnik wczesnym rankiem w sobote. Pewnego dnia omal nie doszlo miedzy nimi do rekoczynow, gdy Joego zbudzil glosny warkot po nieprzespanej z powodu dziecka nocy. Czasami Travisowi wydawalo sie, ze zwykla uprzejmosc podzielila los dinozaurow, a absolutnie nie chcial dostarczyc Gabby zadnego powodu do unikania go, nawet w jej odczuciu. Moze zaprosi ja, gdy nastepnym razem bedzie goscil przyjaciol... Tak, pomyslal, wlasnie tak uczynie. Podjawszy decyzje, wzial lodowke turystyczna i ruszyl w strone ciezarowki. Mial w planie dzis po poludniu, jak zawsze, rozne psy i koty, ale o trzeciej ktos mial przyprowadzic gekona. Lubil leczyc gekony czy inne egzotyczne zwierzeta. Wrazenie, ze wie, o czym mowi (co bylo zgodne z prawda), zawsze ogromnie imponowalo wlascicielom. Cieszyly go ich pelne naboznego zachwytu uwagi: "Ciekawe, czy on dokladnie zna anatomie i fizjologie kazdego stworzenia na ziemi". I udawal, ze tak jest. Lecz rzeczywistosc byla troche bardziej prozaiczna. Nie, oczywiscie nie znal na wylot wszystkich stworzen na ziemi - kto by je mogl znac? - lecz infekcje sa infekcjami i w duzym stopniu leczy sie je tak samo niezaleznie od gatunku. Rozne jest tylko dawkowanie i musial je sprawdzac w informatorze, ktory trzymal na biurku. Wsiadajac do samochodu, przylapal sie na tym, ze mysli o Gabby i zastanawia sie, czy ona czasami plywa na desce surfingowej lub zjezdza na snowboardzie. Wydawalo mu sie to malo prawdopodobne, lecz jednoczesnie mial dziwne uczucie, ze w odroznieniu od wiekszosci jego bylych, chetnie sprobowalaby jednego i drugiego, gdyby trafila sie jej okazja. Nie bardzo wiedzial, skad sie bierze to jego przeswiadczenie, i wlaczajac silnik, usilowal wmowic sobie, ze nie ma to znaczenia. Jednak, tak naprawde, mialo. ROZDZIAL 5 Przez nastepne dwa tygodnie Gabby stala sie ekspertem w ukradkowym wchodzeniu i wychodzeniu, przynajmniej jesli mowa o jej domu.Nie miala wyboru. Co niby moglaby powiedziec Travisowi? Zrobila z siebie idiotke, a on jeszcze skomplikowal sprawe wyrozumialoscia, co w sposob oczywisty oznaczalo, ze wchodzenie do domu i wychodzenie z niego wymaga nowych zasad, z ktorych unik stal sie zasada numer jeden. Na jej plus nalezy zapisac, ze w klinice weterynaryjnej przeprosila go za swoje zachowanie. Jednakze coraz trudniej bylo kurczowo trzymac sie tej zasady. Poczatkowo wystarczalo, ze parkowala samochod w garazu, ale teraz, gdy coraz bardziej zblizal sie termin rozwiazania, Gabby musiala zaczac parkowac na podjezdzie, zeby umozliwic Molly gniazdowanie. Jednym slowem, od tej chwili Gabby musiala wchodzic i wychodzic, kiedy byla pewna, ze Travisa nie ma w poblizu. Wyszla od granicy piecdziesieciu lat, teraz jednak doszla do wniosku, ze wystarczy pare miesiecy, moze pol roku. Niewazne, trzeba po prostu czasu, by zapomnial, jak sie zachowala, lub by przynajmniej troche zatarlo sie to w jego pamieci. Wiedziala, ze czas w zabawny sposob stepia ostre brzegi rzeczywistosci, az wreszcie pozostaje tylko mgliste wspomnienie, a gdy juz tak sie stanie, bedzie mogla wrocic do dawnych nawykow. Pomacha mu kiedys, wsiadajac do samochodu lub z werandy od strony ogrodka, jesli przypadkiem zobacza sie z daleka - i od tej pory sytuacja zacznie sie normalizowac. Pomyslala, ze z czasem moze byc nawet sympatycznie - pewnego dnia moze nawet beda sie smiali z tego, w jaki sposob sie poznali - lecz poki co wolala zyc jak szpieg. Musiala oczywiscie poznac rozklad dnia Travisa. Nie bylo to trudne - wystarczylo rzucic okiem na zegarek, gdy mial wyjechac rano do pracy, a ona obserwowala go z kuchni. Jesli idzie o powrot do domu, to byl nawet latwiejszy, poniewaz Travis zazwyczaj plywal wtedy lodzia lub jezdzil na nartach wodnych, lecz minusem tej sytuacji bylo, ze wieczory stwarzaly jej najwiekszy problem. Poniewaz Travis przebywal na swiezym powietrzu, Gabby musiala tkwic w domu, bez wzgledu na to, jak wspanialy byl zachod slonca, i jesli nie odwiedzala wlasnie Kevina, studiowala podrecznik astronomii, ten sam, ktory kupila, by zaimponowac swojemu chlopakowi, kiedy beda przygladac sie gwiazdom. Co, niestety, jeszcze sie do tej pory nie zdarzylo. Prawdopodobnie mogla zachowac sie bardziej dorosle w calej tej sytuacji, lecz miala dziwne uczucie, ze gdyby znalazla sie twarza w twarz z Travisem, zaczelaby wszystko sobie na nowo przypominac, zamiast sluchac, a za zadne skarby nie chciala wywrzec jeszcze gorszego wrazenia, niz juz wywarla. Poza tym jej mysli zaprzataly inne sprawy. Przede wszystkim Kevin. Wpadal na chwile niemal kazdego wieczoru i nawet zostal u niej na caly ubiegly weekend, oczywiscie po obowiazkowym spotkaniu na polu golfowym. Kevin przepadal za golfem. Byli tez trzykrotnie w roznych restauracjach i dwukrotnie w kinie, czesc niedzielnego popoludnia spedzili na plazy, a dwa dni temu, gdy siedzieli na kanapie i popijali wino, zsunal jej z nog pantofle. -Co ty robisz? -Myslalem, ze chcialabys, abym pomasowal ci stopy. Zaloze sie, ze bola cie po calym dniu w pozycji stojacej. -Powinnam najpierw je oplukac. -Nie obchodzi mnie, czy sa czyste. Poza tym lubie patrzec na twoje paluszki. Masz urocze paluszki. -Nie masz przypadkiem wstydliwej tajemnicy? Moze jestes fetyszysta? -Nie, ale mam fiola na punkcie twoich stop - odrzekl Kevin, laskoczac ja, ona zas wyszarpnela noge, smiejac sie. Po chwili calowali sie namietnie, a pozniej, gdy lezeli obok siebie, zapewnial, ze bardzo ja kocha. Sposob, w jaki to mowil, nasunal jej mysl, ze powinna chyba rozwazyc ewentualnosc przeprowadzki do niego. Nalezy to zaliczyc do plusow. Nigdy nie byl az tak blisko rozmowy o przyszlosci, lecz... Lecz co? Zawsze sprowadzalo sie do tego, prawda? Czy wspolne zamieszkanie jest krokiem w kierunku przyszlosci, czy tez kontynuacja terazniejszosci? Czy naprawde zalezy jej na tym, by sie jej oswiadczyl? Zastanowila sie nad tym. Coz... Tak. Ale dopiero gdy bedzie na to gotowy. Co oczywiscie skutkowalo pytaniami, ktore zaczely wkradac sie do jej mysli, ilekroc byli razem: Kiedy bedzie gotowy? Czy kiedykolwiek bedzie gotowy? No i rzecz jasna, dlaczego nie jest gotowy jej poslubic? Co jest zlego w tym, ze pragnie wyjsc za maz, zamiast zyc z nim bez slubu? Bog swiadkiem, ze sama juz sie w tym pogubila. Niektorzy ludzie dorastaja, wiedzac, ze w pewnym wieku wstapia w zwiazek malzenski, i dzieje sie dokladnie tak, jak sobie zaplanowali. Inni z kolei maja swiadomosc, ze na razie nie wezma slubu, zamieszkuja ze swoimi ukochanymi i rowniez wszystko gra. Niekiedy wydawalo jej sie, ze jest jedyna osoba, ktora nie ma klarownego planu. Dla niej malzenstwo zawsze bylo mglistym pojeciem, czyms, co po prostu nastapi. I nastapi. Prawda? Rozmyslajac nad tym wszystkim, nabawila sie bolu glowy. Tak naprawde miala ochote wyjsc na werande z kieliszkiem wina i na pewien czas o wszystkim zapomniec. Lecz Travis Parker siedzial na tarasie od strony ogrodka, przegladajac jakies czasopismo, co krzyzowalo jej zamiary. Znowu nie moze ruszyc sie z domu w czwartkowy wieczor. Zalowala, ze Kevin byl dzis do pozna zajety w pracy, poniewaz mogliby zaplanowac cos razem. Mial sie spotkac z dentysta, ktory otwieral gabinet i w zwiazku z tym potrzebowal wszelkiego rodzaju ubezpieczen. To nie bylo najgorsze - wiedziala, ze Kevin wklada mnostwo wysilku w tworzenie firmy - lecz rano wyjezdzal z ojcem do Myrtle Beach na konferencje i nie zobaczy go az do przyszlej srody, co oznaczalo, ze bedzie musiala spedzic jeszcze wiecej czasu zamknieta jak kurczak w kojcu. Ojciec Kevina zalozyl jeden z najwiekszych we wschodniej czesci Karoliny Polnocnej domow maklerskich w dziedzinie ubezpieczen, a Kevin z kazdym rokiem, im blizej emerytury byl jego ojciec, bral na siebie wiecej obowiazkow w ich oddziale w Morehead City. Czasami Gabby zastanawiala sie, jak to jest miec dokladnie zaplanowana droge kariery od chwili, gdy zaczyna sie chodzic, podejrzewala jednak, ze sa gorsze rzeczy, zwlaszcza ze interes kwitl. Mimo posmaku nepotyzmu Kevin naprawde zasluzyl sobie na swoja pozycje. Jego ojciec spedzal obecnie w firmie niespelna dwadziescia godzin tygodniowo, Kevin zas okolo szescdziesieciu. Przy prawie trzydziesciorgu pracownikow problemy byly nieuniknione i zdarzaly sie czesto, lecz Kevin potrafil postepowac z ludzmi. Tak przynajmniej twierdzilo kilku z nich na gwiazdkowych przyjeciach firmowych, na ktore zostala dwukrotnie zaproszona. Owszem, byla z niego dumna, lecz musiala tkwic w domu w takie wieczory jak ten, co wydawalo jej sie wielkim marnotrawstwem. Moze zwyczajnie powinna wybrac sie do Atlantic Beach, gdzie z kieliszkiem wina w dloni obserwowalaby zachod slonca. Przez chwile rozwazala taka ewentualnosc. Potem jednak zrezygnowala z tego pomyslu. Co innego siedziec samej w domu, ale mysl o piciu wina samotnie na plazy sprawiala, ze czula sie jak ofiara losu. Ludzie pomysleliby, ze nie ma ani jednego przyjaciela na calym swiecie, co nie bylo prawda. Miala wielu przyjaciol. Po prostu tak sie zdarzylo, ze nikt bliski nie mieszkal w promieniu stu piecdziesieciu kilometrow. Uswiadomienie sobie tego bynajmniej nie przynioslo jej pociechy. Gdyby wziela ze soba psa... Coz, to zupelnie co innego. Najzupelniej normalna sprawa, nawet korzystna dla zdrowia. Po kilku dniach i po zjedzeniu wiekszosci srodkow przeciwbolowych, ktore trzymala w apteczce, bol po pierwszym treningu wreszcie ustapil. Nie wrocila na cwiczenia ze sztangami przy muzyce - ludzie bioracy w nich udzial musza byc masochistami - lecz regularnie uczeszczala do silowni. W kazdym razie przez kilka ostatnich dni. Cwiczyla tam w poniedzialek oraz w srode i byla zdecydowana znalezc czas rowniez jutro. Wstala z kanapy i wylaczyla telewizor. Molly nie bylo w zasiegu wzroku, Gabby skierowala sie wiec do garazu, domyslajac sie, ze suka tam sie skryla. Gdy weszla do srodka, zapalajac swiatlo, pierwsza rzecza ktora rzucila jej sie w oczy, byla gromadka krecacych sie, skomlacych puszystych kuleczek wokol Molly. Gabby zawolala ja, lecz po chwili zaczela krzyczec. Travis byl wlasnie w kuchni, wyjmowal z lodowki kurze piersi, gdy nagle uslyszal rozpaczliwe walenie do drzwi. -Doktorze Parker? Travis? Jestes tam? Niemal natychmiast poznal glos Gabby. Gdy otworzyl drzwi, zobaczyl jej pobladla, przerazona twarz. -Musisz do mnie przyjsc! - wysapala Gabby. - Molly ma powazne klopoty. Travis zareagowal instynktownie, gdy Gabby rzucila sie pedem z powrotem do domu. Wyjal zza siedzenia pasazera w ciezarowce torbe z narzedziami lekarskimi, ktorej uzywal czasami, gdy wzywano go do zwierzat na farmach. Jego ojciec zawsze podkreslal, jak wazne jest, by miec w pogotowiu torbe zaopatrzona we wszystko, czego moglby potrzebowac, i Travis wzial sobie te rade do serca. W tym czasie Gabby zdazyla juz dotrzec do swoich drzwi. Zostawila je otwarte i zniknela w domu. Travis wbiegl tam chwile pozniej i dostrzegl ja przy wejsciu do garazu. -Dyszy i wymiotuje - powiedziala Gabby, gdy Travis spiesznie podszedl do niej. - I... cos z niej wystaje. Travis blyskawicznie ogarnal spojrzeniem cala scene, rozpoznajac wypadniecie macicy i majac nadzieje, ze nie jest jeszcze za pozno. -Pozwol, ze umyje rece - rzekl szybko. Wyszorowal spiesznie rece nad kuchennym zlewem, jednoczesnie pytajac: - Czy mozesz skombinowac wiecej swiatla? Jakas lampe czy cos w tym rodzaju? -Nie zawieziesz jej do kliniki? -Prawdopodobnie tak - odrzekl, starajac sie, by jego glos brzmial spokojnie. - Ale nie w tym momencie. Musze sprobowac doraznie jej pomoc. I potrzebne mi swiatlo. Mozesz to dla mnie zrobic? -Tak, tak... Oczywiscie. - Zniknela w kuchni, wracajac niemal w mgnieniu oka. - Czy to wystarczy? -Zaraz bede wiedzial, na ile powazna jest sprawa. - Trzymajac dlonie w gorze jak chirurg, wskazal ruchem glowy torbe na podlodze. - Czy mozesz ja rowniez mi podac? Postaw tylko torbe tam i znajdz kontakt, by wlaczyc lampe. Tak blisko Molly, jak to tylko mozliwe, dobrze? -Dobrze - wymamrotala Gabby, starajac sie nie wpadac w panike. Travis podszedl ostroznie do psa, tymczasem Gabby wlaczyla lampe. Stwierdzil z pewna ulga, ze Molly jest przytomna. Slyszal jej skomlenie, co bylo normalne w takiej sytuacji. Nastepnie skoncentrowal sie na rurkowatej masie wystajacej z jej sromu i obejrzal szczenieta, raczej pewny, ze suka wydala potomstwo na swiat nie dalej jak pol godziny temu. Pomyslal, ze to dobrze, istnieje bowiem mniejsze ryzyko martwicy. -Co teraz? - spytala. -Po prostu trzymaj ja i przemawiaj do niej cicho. Musisz mi pomoc, powinna byc spokojna. Gdy Gabby zajela swoje miejsce, Travis przykucnal obok psa, sluchajac, jak Gabby mruczy i szepcze, zblizywszy twarz do pyska Molly. Molly wysunela jezyk, zeby ja polizac, jeszcze jeden dobry znak. Gdy delikatnie badal macice, suka lekko drgnela. -Co z nia? -To wypadniecie macicy. To znaczy, ze czesc macicy wywrocila sie na druga strone i wystaje. - Macal delikatnie macice, odwracajac ja ostroznie, by sprawdzic, czy sa jakies pekniecia lub zmiany martwicze. - Czy byly jakies problemy przy rozwiazaniu? -Nie mam pojecia - odparla Gabby. - Nie wiedzialam nawet, ze Molly rodzi. Wyjdzie z tego, prawda? Travis nie odpowiedzial, skoncentrowany na badaniu macicy. -Otworz torbe - polecil. - Powinnas znalezc tam sol fizjologiczna. I potrzebuje tez troche wazeliny. -Co zamierzasz zrobic? -Musze oczyscic macice, a nastepnie troche ja przekrece. Chce sprobowac recznie ja zmniejszyc i jesli szczescie nam dopisze, obkurczy sie sama. Jesli nie, bede musial zawiezc Molly do kliniki na zabieg. Wolalbym tego uniknac, jesli to tylko mozliwe. Gabby znalazla sol fizjologiczna oraz wazeline i podala je Travisowi, ktory oplukal macice, potem jeszcze powtorzyl te czynnosc dwukrotnie, a w koncu uzyl wazeliny, majac nadzieje, ze to poskutkuje. Gabby nie mogla na to patrzec, skupila sie wiec na Molly, zblizajac wargi do jej ucha i szepczac bez przerwy, jakim jest dobrym psem. Travis sie nie odzywal, jego reka poruszala sie rytmicznie na macicy. Gabby nie zdawala sobie sprawy, jak dlugo byli w garazu - moze dziesiec minut, a moze godzine - lecz wreszcie Travis odchylil sie do tylu, jak gdyby probowal pozbyc sie napiecia w ramionach. Wlasnie w tym momencie zauwazyla, ze ma wolne rece. -Juz po wszystkim? - spytala Gabby. - Wszystko z nia w porzadku? -I tak, i nie - odparl Travis. - Macica jest na miejscu i obkurczyla sie chyba bez problemow, lecz musze zabrac Molly do kliniki. Zostanie tam przez pare dni, by odzyskac sily, musze tez zastosowac leczenie antybiotykami i uzupelnic jej plyny. No i konieczne jest przeswietlenie. Jesli jednak nie bedzie dalszych komplikacji, Molly powinna byc jak nowa. Podjade teraz ciezarowka pod twoj garaz, mam tam troche starych kocow, na ktorych mozna ja polozyc. -A macica... nie wypadnie znowu? -Nie powinna. Tak jak ci juz wyjasnilem, obkurczyla sie normalnie. -A co z malenstwami? -Zabierzemy je. Musza byc ze swoja mama. -A to jej nie zaszkodzi? -Nie powinno. Ale dlatego wlasnie musze uzupelnic jej plyny. Zeby szczenieta mogly ssac. Gabby poczula, jak miesnie jej ramion rozluzniaja sie. Nie zdawala sobie sprawy, jak bardzo byly napiete. Po raz pierwszy usmiechnela sie. -Nie wiem, jak ci dziekowac - powiedziala. -Juz to zrobilas. Travis ostroznie ulokowal Molly w ciezarowce, tymczasem Gabby zajela sie szczenietami. Gdy juz przeniosla wszystkie szesc, Travis zapakowal z powrotem torbe i wrzucil ja na przednie siedzenie. Obszedl dookola ciezarowke i otworzyl drzwi od strony kierowcy. -Dam ci znac, co sie dzieje - powiedzial. -Jade z toba. -Lepiej bedzie, jesli pozwolimy jej troche odpoczac, a kiedy ty bedziesz w pokoju, moze sie to okazac niemozliwe. Molly musi dojsc do siebie. Nie martw sie, zajme sie nia troskliwie. Zostane w klinice przez cala noc. Daje ci na to moje slowo. -Jestes pewny? - spytala z wahaniem Gabby. -Nic jej nie bedzie. Obiecuje. Zastanawiala sie przez chwile nad jego slowami, po czym usmiechnela sie trwozliwie. -Wiem z wlasnego doswiadczenia z pracy, ze nauczono nas nigdy niczego nie obiecywac. Mamy mowic, ze uczynimy wszystko, co w naszej mocy. -Czulabys sie lepiej, gdybym ci nie obiecal? -Nie. Ale w dalszym ciagu uwazam, ze powinnam jechac z toba. -Nie musisz jutro isc do pracy? -Musze. Ale ty rowniez. -Masz racje, ale to jest wlasnie moja praca. Tym wlasnie sie zajmuje. Poza tym mam tam lezanke. Gdybys pojechala, musialabys spac na podlodze. -To znaczy, ze nie uzyczylbys mi miejsca do spania? Travis wsiadl do ciezarowki. -Chyba uzyczylbym, gdybym musial - rzekl, usmiechajac sie szeroko. - Obawiam sie jednak, co pomyslalby sobie twoj chlopak, gdybysmy spedzili razem noc. -Skad wiesz, ze mam chlopaka? Travis wyciagnal reke do drzwi. -Nie wiedzialem - odparl z nutka rozczarowania w glosie, lecz po chwili ochlonal i usmiechnal sie. - Pozwol mija odstawic do kliniki, dobrze? i zadzwon do mnie jutro. Powiem ci, jak sprawy wygladaja. -Dobrze - ustapila Gabby. -Travis zatrzasnal drzwi i wlaczyl silnik, a nastepnie wychylil sie przez okno. -Nie martw sie - pocieszyl ja znowu. - Zobaczysz, wszystko bedzie dobrze. Ostroznie wymanewrowal samochod podjazdem i skrecil w lewo, na droge. Pomachal jej z daleka przez okno. Gabby pomachala mu rowniez, choc wiedziala, ze jej nie widzi. Stala, patrzac, jak czerwone swiatla bledna w oddali, az wreszcie calkiem znikaja. Po odjezdzie Travisa Gabby powedrowala do sypialni i stanela przed toaletka. Zawsze miala swiadomosc, ze nigdy nie bedzie typem kobiety, na ktorej widok zamiera ruch uliczny, lecz po raz pierwszy od wiekow patrzyla w lustro, zastanawiajac sie, co ktos, poza Kevinem, mysli, gdy sie jej przyglada. Mimo wyczerpania i niesfornych wlosow, nie wygladala tak zle, jak sie obawiala. Ta mysl sprawila jej przyjemnosc, chociaz nie byla pewna dlaczego. Z niewiadomego powodu przypomniala sobie rozczarowanie na twarzy Travisa, kiedy powiedziala mu o swoim chlopaku, i zarumienila sie. Nic sie przeciez nie zmienilo w jej uczuciach do Kevina... Bez watpienia mylila sie co do Travisa Parkera, od samego poczatku mylila sie co do wszystkiego. Zachowal sie tak pewnie, tak spokojnie podczas tego naglego wypadku. Nadal ja to zdumiewalo, mimo ze nie powinna byc zaskoczona. W koncu jest to jego praca. Postanowila zadzwonic do Kevina. Pelen wspolczucia obiecal, ze przyjedzie do niej za kilka minut. -Trzymasz sie jakos? - spytal Kevin. Gabby przytulila sie mocno do niego. Jego ramie wokol niej dawalo jej poczucie komfortu. -Niepokoje sie o Molly. Przyciagnal ja do siebie blizej, czula jego czysty, swiezy zapach, jak gdyby wzial prysznic przed przyjazdem do niej. Wlosy, potargane i rozwiane przez wiatr, nadawaly mu wyglad studenta. -Ciesze sie, ze twoj sasiad byl w domu - powiedzial. - Ma na imie Travis, tak? -Tak. - Mierzyla go pytajacym spojrzeniem. - Znasz go? -Wlasciwie nie - odrzekl. - Wprawdzie klinika ubezpieczona jest u nas, lecz jej sprawami zajmuje sie w dalszym ciagu moj ojciec. -Myslalam, ze to male miasteczko i znasz tutaj wszystkich. -Rzeczywiscie. Ale ja dorastalem w Morehead City i jako dzieciak nie kolegowalem sie z nikim z Beaufort. Poza tym on jest chyba kilka lat ode mnie starszy. Prawdopodobnie wyjechal do college'u, kiedy ja rozpoczynalem szkole srednia. Gabby pokiwala glowa. W ciszy jej mysli powedrowaly znow do Travisa, miala przed oczyma jego powazna mine, gdy pomagal Molly, spokojna pewnosc w glosie, gdy wyjasnial, co sie stalo. Poczula lekkie wyrzuty sumienia i wtulila nos w szyje Kevina. Kevin poglaskal ja po ramieniu, ten znajomy dotyk poprawil jej samopoczucie. -Ciesze sie, ze przyszedles - wyszeptala. - Naprawde potrzebowalam cie tu dzis wieczorem. -A gdzie mialbym byc? - spytal, calujac jej wlosy. -Wiem, ale byles przeciez na tamtym spotkaniu, a jutro wyjezdzasz wczesnie rano. -Niewazne. To zwykla konferencja. Spakowanie sie zajmie mi gora dziesiec minut. Zaluje, ze nie moglem przyjechac wczesniej. -Chybabys zwymiotowal na ten widok. -Mozliwe. Mimo to wciaz jest mi przykro. -Daj spokoj, nie masz powodu. Pogladzil jej wlosy. -Chcesz, zebym odlozyl podroz? Jestem pewien, ze moj tata zrozumie, jesli zostane z toba na jutrzejszy dzien. -Nie, nie trzeba. I tak musze isc do pracy. -Jestes pewna? -Absolutnie - odparla Gabby. - Ale dziekuje, ze zapytales. To dla mnie wiele znaczy. ROZDZIAL 6 Gdy Max Parker zjawil sie w klinice nazajutrz rano i znalazl syna spiacego na lezance oraz psa w sali pooperacyjnej, zaparzyl dwie filizanki kawy i przyniosl je do stolu, po czym wysluchal wyjasnien Travisa na temat tego, co sie stalo.-Niezle, jak na twoj pierwszy raz - pochwalil go Max. Z siwymi wlosami oraz siwymi krzaczastymi brwiami byl zywym obrazem powszechnie lubianego malomiasteczkowego weterynarza. -Zetknales sie kiedys z takim przypadkiem u suki? -Nigdy - przyznal Max. - Ale kiedys leczylem na to klacz. Wiesz, ze to bardzo rzadka przypadlosc. Wyglada na to, ze Molly czuje sie dobrze. Kiedy przyszedlem rano, usiadla i pomerdala ogonem. Jak dlugo jej pilnowales? Travis popijal malymi lykami kawe z pelna wdziecznosci mina. -Prawie przez cala noc. Chcialem miec pewnosc, ze sytuacja sie nie powtorzy. -Zwykle sie nie powtarza - zauwazyl Max. - Dobrze, ze z nia byles. Dzwoniles juz do wlasciciela? -Nie. Ale zadzwonie. - Potarl dlonmi twarz. - Rany, ale jestem wykonczony. -Moze przespisz sie troche? Poradze sobie tutaj i bede mial oko na Molly. -Nie chce robic ci klopotu. -Nie robisz - rzekl Max, szczerzac zeby w usmiechu. - Zapomniales? Nie powinno cie tu byc. Dzis jest piatek. Kilka minut pozniej, po sprawdzeniu, jak miewa sie Molly, Travis podjechal pod swoj dom i wysiadl z samochodu. Przeciagnal sie, po czym ruszyl w strone domu Gabby. Idac jej podjazdem, zauwazyl, ze ze skrzynki na listy wystaje gazeta, i po chwili wahania wyciagnal ja. Gdy wszedl na werande i mial zamiar zapukac, uslyszal zblizajace sie kroki i drzwi sie otworzyly. Gabby drgnela, zaskoczona jego widokiem. -O, czesc... - powiedziala, wpuszczajac go. - Wlasnie zamierzalam do ciebie zadzwonic. Choc byla boso, miala na sobie spodnie i bluzke w kolorze zlamanej bieli, wlosy spiete luzno spinka z kosci sloniowej. Po raz kolejny dostrzegl, jak atrakcyjna jest kobieta, lecz dzisiaj przyszlo mu do glowy, ze sekretem jej uroku jest raczej autentyczna szczerosc niz konwencjonalna uroda. Wydawala sie po prostu taka... prawdziwa. -Poniewaz i tak jechalem do domu, pomyslalem, ze zawiadomie cie osobiscie. Molly czuje sie dobrze. -Jestes pewien? Travis skinal twierdzaco glowa. -Zrobilem jej przeswietlenie i nie stwierdzilem zadnych objawow krwawienia wewnetrznego. Po kroplowce najwyrazniej odzyskala sily. Prawdopodobnie moglaby wrocic do domu jeszcze dzisiaj, wolalbym jednak zatrzymac ja na jeszcze jedna noc, tak na wszelki wypadek. Prawde mowiac, moj tata bedzie ja obserwowal przez jakis czas. Bylem na nogach prawie przez cala noc, ide wiec troche sie przespac, ale zajrze do niej pozniej. -Moge ja zobaczyc? -Oczywiscie. Mozesz pojsc do niej, kiedy tylko zechcesz. Pamietaj tylko, ze moze byc wciaz nieco odurzona, poniewaz musialem zaaplikowac jej srodki uspokajajace, zeby sie nie ruszala podczas przeswietlenia i zeby zlagodzic bol. - Umilkl. - Szczenieta rowniez maja sie dobrze. Sa slodkie jak cukierki. Gabby usmiechnela sie. Podobal jej sie lekko nosowy ton glosu mezczyzny, zdziwila sie, ze wczesniej nie zwrocila na to uwagi. -Chcialabym po prostu jeszcze raz ci podziekowac. Nie wiem, jak zdolam ci sie kiedykolwiek odwdzieczyc. Travis machnal lekcewazaco reka. -Ciesze sie, ze moglem pomoc. - Podal jej gazete. - O wlasnie, wzialem ja dla ciebie. -Dzieki - powiedziala. Na chwile zapadlo niezreczne milczenie. Patrzyli na siebie bez slowa. -Moze wstapisz na filizanke kawy? - zaproponowala w koncu Gabby. - Wlasnie zaparzylam caly dzbanek. Poczula ulge pomieszana z rozczarowaniem, gdy pokrecil przeczaco glowa. -Nie, dziekuje. Wole raczej, by mnie nie budzono, gdy probuje zasnac. Gabby parsknela smiechem. -Zabawne. -Staram sie - powiedzial i przez mgnienie oka Gabby wyobrazila sobie Travisa opartego o bar i odpowiadajacego w taki wlasnie sposob atrakcyjnej kobiecie, co pozostawilo jej niejasne wrazenie, ze z nia flirtuje. - Posluchaj - mowil dalej - wiem, ze pewnie szykujesz sie do pracy, a ja jestem wykonczony, totez pojde sie zdrzemnac. - Odwrocil sie i zaczal schodzic z werandy. Wbrew samej sobie Gabby wyszla za prog i zawolala, gdy szedl juz przez podworko: -Zaczekaj chwileczke. Jak sadzisz, o ktorej bedziesz w klinice? To znaczy, zeby sprawdzic, jak miewa sie Molly? -Nie jestem pewien. To chyba zalezy od tego, jak dlugo bede spal. -Ach... no tak - mruknela, czujac sie idiotycznie i zalujac pytania. -A co powiesz na moja propozycje? O ktorej jadasz lunch? Moze spotkamy sie wtedy w klinice? -Nie zamierzalam... -O ktorej? Gabby przelknela nerwowo sline. -Za pietnascie pierwsza? -Bede tam - obiecal, po czym cofnal sie pare krokow. - A tak przy okazji, fantastycznie wygladasz w tym stroju. Co sie wlasciwie stalo? W taki sposob mozna by podsumowac stan umyslu Gabby przez reszte poranka. Nie mialo znaczenia, czy badala zdrowe dziecko (dwukrotnie), diagnozowala infekcje ucha (czterokrotnie), szczepila dziecko (jeden raz), czy zalecala przeswietlenie (jeden raz), przez caly czas miala wrazenie, ze dziala na zasadzie automatu, nie calkiem obecna, tymczasem duchem wciaz tkwila na werandzie, zastanawiajac sie, czy Travis faktycznie z nia flirtowal i czy byc moze, tylko byc moze, troche sie to jej podoba. Po raz setny zalowala, ze nie ma w miasteczku nikogo, z kim moglaby o tym wszystkim porozmawiac. Coz moze byc lepszego od bliskiej przyjaciolki, ktorej mozna sie zwierzyc. Choc w klinice pracowaly przeciez pielegniarki, to jej status asystentki medycznej wyraznie stanowil przeszkode w nawiazaniu blizszych kontaktow. Czesto slyszala, ze pielegniarki paplaja i smieja sie, lecz milkly natychmiast, gdy sie zblizala. Czula sie z tego powodu tak wyobcowana jak tuz po przeprowadzce do Beaufort. Gdy Gabby skonczyla z ostatnim pacjentem (dziecko potrzebowalo skierowania do laryngologa w celu przeprowadzenia ewentualnego zabiegu wyciecia migdalkow), wlozyla stetoskop do kieszeni bialego fartucha i wycofala sie do swego gabinetu. Byl malutki i podejrzewala, ze zanim rozpoczela prace w klinice, sluzyl jako skladzik. Nie bylo tam okna, biurko zajmowalo pol pokoju, lecz dopoki utrzymywala porzadek, mimo wszystko cieszyla sie z tego, ze ma wlasny kat. W rogu stala prawie pusta szafka na akta. Gabby wyjela z dolnej szuflady torebke i spojrzala na zegarek. Do wyjscia zostalo jej jeszcze kilka minut. Przysunela sobie krzeslo i przeczesala palcami niesforne wlosy Zdecydowanie wyolbrzymiam cala sprawe, pomyslala. Ludzie flirtuja zawsze i wszedzie. Taka juz jest ludzka natura. Poza tym prawdopodobnie to nic nie znaczy. Po tym, co razem przeszli minionej nocy, Travis stal sie dla niej kims w rodzaju przyjaciela. Jej przyjaciel. Jej pierwszy przyjaciel w nowym miescie, na poczatku nowego zycia. Podobal jej sie dzwiek tego slowa. Co zlego jest w tym, ze sie ma przyjaciela? Absolutnie nic. Usmiechnela sie na te mysl, po czym zmarszczyla brwi. Z drugiej strony, moze nie jest to wcale taki dobry pomysl. Przyjazne stosunki z sasiadem to jedno, lecz z flirciarzem to juz zupelnie cos innego. Zwlaszcza z przystojnym flirciarzem. Kevin normalnie nie nalezy do zazdrosnikow, ale nie byla na tyle glupia, by miec zludzenia, ze uszczesliwilaby go mysl o tym, ze jego dziewczyna pija z Travisem kawe na tarasie kilka razy w tygodniu, a przeciez tak wlasnie zachowuja sie zaprzyjaznieni sasiedzi. Juz z powodu zupelnie niewinnej wizyty w klinice weterynaryjnej - a bez watpienia bedzie niewinna - miala lekkie poczucie zdrady. Zawahala sie. Trace rozum, pomyslala. Naprawde trace rozum. Nie zrobila nic niewlasciwego. On rowniez nic nie zrobil. I nic nie wyniknie z ich flirciku, mimo ze sa sasiadami. Ona i Kevin sa para od ostatniego roku studiow w University of North Carolina - poznali sie pewnego zimnego, ponurego wieczoru, kiedy zwialo jej kapelusz po wyjsciu z przyjaciolkami od Spanky'ego. Kevin wbiegl pedem na jezdnie na Franklin Street i zlapal go, przemykajac miedzy samochodami. Jesli nawet w tym momencie nie zaiskrzylo, to moze byly zarzace sie wegielki, chociaz nie miala calkowitej pewnosci. W owym czasie zdecydowanie wolala nawet nie myslec o czyms tak skomplikowanym jak zwiazek, poniewaz i bez tego jej zycie obfitowalo w komplikacje. Zblizaly sie egzaminy koncowe, zalegala z czynszem i nie wiedziala, gdzie bedzie uczeszczala do szkoly dla asystentow medycznych. Mimo ze obecnie wydawalo jej sie to bzdurne, w tamtych czasach bylo to dla niej najwazniejsza decyzja, jaka kiedykolwiek musiala podjac. Zostala przyjeta zarowno do MUSC [Medical University of South Carolina.] w Charlestonie, jak i Eastern Virginia [Eastern Virginia Medical School.] w Norfolku. Jej matka goraco lobbowala za Charlestonem: "Twoja decyzja nie powinna nastreczac ci trudnosci, Gabrielle. Bedziesz blisko domu, zaledwie pare godzin drogi, a Charleston jest znacznie bardziej kosmopolityczny, kochanie". Gabby rowniez sklaniala sie raczej ku Charlestonowi, choc w glebi duszy zdawala sobie sprawe, ze Charleston kusi ja z niewlasciwych pobudek: nocne zycie, podekscytowanie z powodu zamieszkania w pieknym miescie, kultura, ozywione kontakty towarzyskie. Przypomniala sobie, ze tak naprawde nie mialaby czasu, by cieszyc sie ktorakolwiek z tych rzeczy. Z wyjatkiem kilku glownych przedmiotow, przyszli asystenci medyczni maja taki sam program zajec jak studenci medycyny, lecz tylko dwa i pol roku, a nie cztery lata, na ukonczenie studiow. Slyszala juz koszmarne historie na temat tego, czego moze sie spodziewac - ze zajecia sa prowadzone, a informacja przekazywana z delikatnoscia weza strazackiego otwartego na maksymalna predkosc przeplywu. Odwiedzila obydwa kampusy i szczerze mowiac, bardziej podobal jej sie program w Eastern Virginia. Z jakiegos powodu czula sie tam swobodniej, miala wrazenie, ze jest to miejsce, gdzie zdola skoncentrowac sie na tym, co ma ochote robic. Ktora wiec uczelnie wybrac? Zastanawiala sie nad tym wyborem tamtego zimowego wieczoru, gdy wiatr zwial jej kapelusz, a Kevin go odzyskal. Podziekowala mu i niemal blyskawicznie wymazala go z pamieci, do chwili gdy po uplywie kilku tygodni wypatrzyl ja po drugiej stronie ulicy. Choc Gabby kompletnie o nim zapomniala, on ja pamietal. Jego luzny styl bycia wyraznie kontrastowal z zachowaniem wielu aroganckich czlonkow korporacji studenckich, ktorych zdazyla juz poznac. Wiekszosc z nich wlewala w siebie nadmierne ilosci alkoholu i malowala sobie na nagich piersiach uczelniane emblematy, ilekroc Tar Heels grali z Duke. Rozmowa zakonczyla sie zaproszeniem na kawe, pozniej byli razem na kolacji, a gdy rzucala w gore biret podczas uroczystosci wreczania dyplomow, doszla do wniosku, ze jest zakochana. Wtedy wlasnie podjela decyzje, ktora szkole wybrac, a skoro Kevin planowal zamieszkac w Morehead City, zaledwie kilka godzin podrozy na poludnie, gdzie bedzie studiowala przez nastepne pare lat, wybor nie pozostawial raczej watpliwosci. Kevin dojezdzal do Norfolku, by sie z nia zobaczyc, ona zas odwiedzala go w Morehead City. Poznali nawzajem swoje rodziny. Klocili sie, a potem sie godzili, zrywali i wracali do siebie. Kilkakrotnie zagrala z nim nawet w golfa, mimo ze nie lubila tej gry. Przez caly czas pozostawal tym samym, wyluzowanym, swobodnym facetem, jakim byl zawsze. Charakter Kevina zdawal sie odzwierciedlac jego wychowanie w malym miasteczku, gdzie - szczerze mowiac - przewaznie zycie toczy sie wolno. Powolnosc byla chyba gleboko zakorzeniona w jego mentalnosci. Tam gdzie ona sie zamartwiala, on tylko wzruszal ramionami. Gdy miewala napady pesymizmu, w ogole sie tym nie przejmowal. Gabby podejrzewala, ze wlasnie dlatego tak dobrze sie miedzy nimi uklada. Uzupelniali sie wzajemnie. Pasowali do siebie. W zadnym razie nie moze byc mowy o wyborze miedzy Kevinem a Travisem. Wyjasniwszy sobie te kwestie, stwierdzila stanowczo, ze nie ma znaczenia, czy Travis z nia flirtowal. Moze sobie flirtowac, ile tylko zechce. Ona i tak dokladnie wie, czego pragnie w zyciu. Jest tego pewna. Tak jak obiecal Travis, Molly miala sie lepiej, niz Gabby sie spodziewala. Jej ogon uderzal radosnie o podloge i mimo obecnosci szczeniat, przypominajacych male futrzane kulki - z ktorych wiekszosc spala - wstala bez wysilku, widzac swoja pania, przytruchtala do niej i polizala ja czule. Nos miala zimny, okrazala Gabby, merdajac ogonem i skomlac. Moze nie miala w sobie zwyklej zywiolowosci, lecz bylo jej na tyle duzo, by dac Gabby do zrozumienia, ze czuje sie dobrze. Pokreciwszy sie, usiadla obok niej. -Tak sie ciesze, ze dochodzisz do siebie - szepnela Gabby, glaszczac jej siersc. -Ja rowniez - rozlegl sie za nia od progu glos Travisa. - Jest prawdziwa wyga i ma fantastyczne usposobienie. Gabby sie odwrocila. Travis stal oparty o framuge drzwi. -Chyba sie mylilem - rzekl, podchodzac do niej, w reku trzymal jablko. - Molly prawdopodobnie moze juz wrocic dzisiaj do domu, gdybys chciala zabrac ja po pracy. Bron Boze nie mowie, ze musisz. Chetnie zatrzymam ja tutaj dluzej, jesli dzieki temu bedziesz spokojniejsza. Ale czuje sie lepiej, niz przewidywalem. - Przykucnal i pstryknal lekko palcami. - Jestes naprawde grzeczna dziewczynka, Molly - powiedzial tonem, ktory mozna najlepiej opisac jako: "Kocham psy, moze podejdziesz do mnie?". Ku zdumieniu Gabby, Molly zostawila ja i podeszla do Travisa, ktory glaskal ja i szeptal do niej czule, az wlascicielka poczula sie jak autsajder. - Malenstwa rowniez swietnie sobie radza - mowil dalej. - Jesli zabierzesz je do domu, pamietaj, ze musisz zapewnic im cos w rodzaju kojca, by sie nie rozlazily. W przeciwnym razie bedziesz miala niezly balagan. To nie musi byc nic skomplikowanego, po prostu kilka desek i kartonow, a dookola rozloz gazety. Prawie go nie slyszala, uswiadamiajac sobie znowu, wbrew wlasnej woli - jak bardzo jest przystojny. Irytowalo ja, ze za kazdym razem, gdy go widziala, nie potrafila oprzec sie tej mysli. Tak jakby jego pojawienie sie stale uruchamialo w jej glowie dzwonki alarmowe, a ona zadna miara nie rozumiala dlaczego. Byl wysoki i szczuply, lecz widywala wielu takich facetow. Chetnie i czesto sie usmiechal, jednak w tym rowniez nie bylo nic niezwyklego. Zeby mial niemal zbyt biale - musi uzywac pasty wybielajacej, doszla do wniosku - ale nawet jesli podejrzewala, ze owa biel nie jest naturalna, nadal wywieralo to ten sam efekt. Byl tez wysportowany, lecz takich facetow jest na peczki w kazdej amerykanskiej silowni - facetow, ktorzy bezwzglednie przestrzegaja regularnych treningow, ktorzy nigdy nie jedza niczego poza filetami z kurczaka i platkami owsianymi, ktorzy przebiegaja dwadziescia kilometrow dziennie - i zaden z nich nie dzialal na nia w taki sposob. Co wiec takiego mial w sobie? Byloby znacznie latwiej, gdyby byl brzydki. Wszystko potoczyloby sie inaczej, poczawszy od ich pierwszej scysji, a skonczywszy na jej obecnym dyskomforcie, po prostu dlatego, ze nie czulaby sie tak nie w porzadku. Ale z tym koniec, postanowila. Wiecej nie da sie zwiesc. Nie ma mowy. Nie taka dziewczyna jak ona. Polozy temu kres, w przyszlosci bedzie mu przyjaznie machala z werandy i wroci do spokojnego zycia. -Dobrze sie czujesz? - Travis przyjrzal sie jej badawczo. - Jestes jakas nieobecna. -Nie, tylko zmeczona - sklamala. Wskazala na Molly. - Chyba cie polubila. -O tak - powiedzial. - Swietnie sie dogadujemy. Przypuszczam, ze to z powodu tego suszonego miesa, ktorym poczestowalem ja rano. To najskuteczniejsza droga do psiego serca. To wlasnie zawsze powtarzam chlopakom z FedExu i UPS, gdy mnie pytaja, jak postepowac z psami, ktore ich nie lubia. -Zapamietam to sobie - rzekla Gabby, odzyskujac panowanie nad soba. Kiedy jeden ze szczeniakow zaczal skomlec, Molly podniosla sie i wrocila do otwartej klatki, obecnosc Travisa i Gabby stala sie dla niej nagle nieistotna. Travis wstal i wytarl jablko o dzinsy. -A wiec, co o tym myslisz? - spytal. -O czym? -O Molly. -To znaczy? Travis zmarszczyl brwi, po czym wyjasnil, cedzac kazde slowo. -Chcesz ja zabrac dzis wieczorem do domu czy nie? -Ach, o to chodzi - odparla, zmieszana jak uczennica pierwszej klasy liceum na spotkaniu z waznym futbolista z uniwersyteckiej druzyny. Miala ochote kopnac sie w kostke, lecz zamiast tego odchrzaknela. - Chyba ja zabiore. Jesli jestes pewien, ze to jej nie zaszkodzi. -Nic jej nie bedzie - zapewnil ja. - Jest mloda i zdrowa. Choc wygladalo to przerazajaco, mogloby byc znacznie gorzej. Molly miala duzo szczescia. Gabby skrzyzowala ramiona. -To prawda. Po raz pierwszy zauwazyla, ze jego T - shirt ma nadruk reklamujacy knajpke Key West, cos w rodzaju psiego baru. Travis ugryzl kes jablka, po czym machnal nim w jej strone. -Hmm, myslalem, ze bardziej ucieszysz sie z tego, ze Molly dobrze sie czuje. -Alez ciesze sie. -Wcale na to nie wyglada. -Co chcesz przez to powiedziec? -Bo ja wiem - odparl, odgryzajac kolejny kes jablka. - Sadzac po twoim zachowaniu, gdy pojawilas sie w moim domu, myslalem chyba, ze okazesz wiecej uczuc. Nie tylko z powodu Molly, lecz rowniez dlatego, ze bylem pod reka i moglem pomoc. -Juz mowilam, ze jestem ci ogromnie wdzieczna. Ile razy mam ci za to dziekowac? -Nie mam pojecia. A ty jak uwazasz? -To nie ja pytalam. Travis uniosl brwi. -Wlasnie, ze tak. O tak, pomyslala. -No dobrze - powiedziala, podnoszac rece. - Dziekuje jeszcze raz. Za wszystko, co zrobiles. - Wymawiala starannie slowa, jak gdyby Travis mial klopoty ze sluchem. Mezczyzna parsknal smiechem. -Jestes taka w kontaktach z pacjentami? -Czyli jaka? -Taka powazna. -Prawde mowiac, nie. -Az przyjaciolmi? -Nie... - Pokrecila z zaklopotaniem glowa. - Co to ma wspolnego ze wszystkim? -Znowu zatopil zeby w jablku, pozwalajac, by jej pytanie zawislo w powietrzu. -Jestem zwyczajnie ciekawy - odrzekl w koncu. -Czego? -Czy wyplywa to z twojej natury, czy robisz sie taka powazna w mojej obecnosci. Jesli chodzi o drugi przypadek, to pochlebiam sobie. Gabby czula, ze policzki splonely jej rumiencem. -Nie wiem, o czym mowisz. Travis usmiechnal sie zlosliwie. -Dobra. Otworzyla usta, chcac powiedziec cos dowcipnego i zaskakujacego, co pokazaloby mu, gdzie jest jego miejsce, zanim jednak cokolwiek przyszlo jej do glowy, Travis wrzucil ogryzek jablka do pojemnika na smieci i oplukal dlonie, po czym rzekl: -Posluchaj, ciesze sie, ze tu jestes, z jeszcze jednego powodu - rzucil przez ramie. - Spotykam sie jutro z przyjaciolmi i mialem nadzieje, ze wpadniesz. Gabby zamrugala powiekami, niepewna, czy dobrze uslyszala. -Do ciebie? -Takie sa plany. -To randka? -Nie, spotkanie z przyjaciolmi. - Zakrecil kran i wysuszyl rece. - Po raz pierwszy w tym roku bedziemy latac na spadochronie ciagnietym przez motorowke. Zanosi sie na fantastyczna zabawe. -Twoi goscie to pary? -Poza mna i moja siostra same malzenstwa. Gabby pokrecila glowa. -Raczej nie, dziekuje. Mam chlopaka. -Super. Przyprowadz go. -Jestesmy razem od prawie czterech lat. -Jak juz powiedzialem, bedzie naprawde mile widziany. Znowu miala watpliwosci, czy dobrze uslyszala, patrzyla na niego, probujac rozszyfrowac, czy mowi powaznie. -Doprawdy? -Oczywiscie. Czemu nie? -No coz... i tak nie moglby przyjsc. Wyjezdza z miasta na kilka dni. -W takim razie wpadnij, jesli nie bedziesz miala nic lepszego do roboty. -Nie wiem, czy to dobry pomysl. -Dlaczego? -Jestem w nim zakochana. -I? -I co? -I mozesz byc w nim zakochana u mnie w domu. Mowilem juz, ze bedzie fajnie. Zgodnie z prognoza ma byc kolo dwudziestu pieciu stopni. Latalas kiedys na lotni za lodzia motorowa? -Nie. Ale nie o to chodzi. -Myslisz, ze nie bylby zadowolony, gdybys do mnie przyszla? -Wlasnie. -A wiec jest typem faceta, ktory chce trzymac cie w zamknieciu, kiedy wyjezdza? -Nie, wcale nie. -Wobec tego nie lubi, jak sie bawisz? -Nie! -Nie chce, zebys poznawala nowych ludzi? -Jasne, ze chce! -No to jestesmy umowieni - podsumowal. Ruszyl - w kierunku drzwi, po czym przystanal. - Moi przyjaciele zaczna przychodzic kolo dziesiatej lub jedenastej. Musisz tylko wziac ze soba kostium kapielowy. Mamy piwo, wino i wode sodowa, lecz jesli masz szczegolne wymagania, mozesz przyniesc cos do picia. -Nie sadze... Travis podniosl rece do gory. -Cos ci powiem. Serdecznie zapraszam, jesli bedziesz miala ochote, ale nie wywieram nacisku, okay? - Wzruszyl ramionami. - Po prostu pomyslalem, ze bedziemy mieli okazje lepiej sie poznac. Gabby zdawala sobie sprawe, ze powinna odmowic, przelknela jednak nerwowo sline, czujac nagla suchosc w gardle. -Moze wpadne - powiedziala. ROZDZIAL 7 Sobotni poranek rozpoczal sie dobrze - gdy ukosne promienie slonca zajrzaly przez zaluzje do pokoju, Gabby wlozyla puszyste rozowe kapcie i szurajac nogami, przeszla do kuchni, by zaparzyc kawe. Cieszyla sie na spokojne, leniwe chwile. Dopiero pozniej sprawy przybraly zly obrot. Zanim jeszcze upila pierwszy lyk, przypomniala sobie, ze musi zajrzec do Molly. Z radoscia stwierdzila, ze wszystko prawie wrocilo do normy. Suka czula sie dobrze, szczenieta rowniez wydawaly sie zdrowe, lecz Gabby nie miala zielonego pojecia, na co powinna zwrocic uwage. Przyczepialy sie do Molly niczym puszyste rzepy, dreptaly chwiejnie i przewracaly sie, skomlaly i piszczaly. Wszystko to wydawalo sie zupelnie naturalne, a Molly najwyrazniej zachwycala sie swoimi dziecmi. Gabby jednak nie dala sie na to nabrac. Zgoda, szczenieta nie byly takie brzydkie, jak moglo sie zdarzyc, lecz daleko odbiegaly uroda od matki, totez Gabby w dalszym ciagu martwila sie, ze nie znajdzie dla nich domow. A musi je znalezc, to nie ulega kwestii. Fetor w garazu wystarczal, by ja o tym przekonac.Nie byl to tylko smrod - ohydna won atakowala ja niczym Moc w filmie Gwiezdne wojny. Zbieralo jej sie na wymioty, przypomnialo jej sie jak przez mgle, ze Travis sugerowal, by zbudowala cos w rodzaju kojca, ktory ograniczalby mozliwosci przemieszczania sie szczeniat. Skad, u diabla, mogla wiedziec, ze takie malenstwa robia tyle kup? Wszedzie bylo ich pelno. Odor zdawal sie przyklejac do scian, nie pomoglo nawet otwarcie drzwi garazowych. Przez nastepne pol godziny sprzatala garaz, wstrzymujac oddech i usilujac przezwyciezyc chec wymiotow. Konczac sprzatanie, nabrala przekonania, ze szczenieta stanowily czesc jakiegos diabelskiego planu, majacego na celu zepsucie jej weekendu. Naprawde. Bylo to jedyne rozsadne wyjasnienie faktu, ze zdecydowanie upodobaly sobie dlugie nierowne pekniecie w posadzce garazu, a ich niesamowita precyzja zmusila ja do uzycia szczoteczki do zebow, by wszystko dokladnie wyczyscic. To bylo obrzydliwe. A Travis... On takze ma w tym swoj udzial. Jest to w rownym stopniu jego wina co szczeniakow. Zgoda, wspomnial mimochodem, ze powinna trzymac je w kojcu, lecz nie ostrzegl jej nalezycie, prawda? Nie wyjasnil, co sie stanie, jesli go nie poslucha! Ale Gabby byla pewna, ze doskonale znal konsekwencje zaniechania. Podstepne. Teraz, gdy sie nad tym zastanawiala, uswiadomila sobie, ze nie tylko w tej sytuacji okazal sie podstepny. Sposob, w jaki naciskal ja, by odpowiedziala na propozycje: "Czy wybiore sie na przejazdzke lodzia z moim sasiadem, ktory jest przystojnym flirciarzem?". Doszla do wniosku, ze nie ma ochoty jechac, chocby tylko dlatego, ze tak podstepnie usilowal ja do tego naklonic. Wszystkie te idiotyczne pytania insynuujace, ze Kevin trzyma ja pod kluczem. Jak gdyby byla jego wlasnoscia! Jak gdyby nie miala wlasnego rozumu! A teraz uprzata niezliczone sterty kup. Alez poczatek weekendu! Na domiar zlego kawa jej wystygla, gazete zamoczyly bryzgi ze zraszacza, a woda zrobila sie zimna, zanim skonczyla brac prysznic. Super. Po prostu super. A gdzie zabawa? - narzekala sama do siebie, ubierajac sie. Jest weekend, a Kevina przy niej nie ma. A jesli nawet przy niej byl, ich wspolne weekendy zupelnie nie przypominaly tamtych, kiedy odwiedzala go podczas ferii. Wtedy swietnie sie bawili, poznawali nowych ludzi, mieli wiele nowych przezyc. Obecnie spedzal przynajmniej czesc kazdego weekendu na polu golfowym. Nalala sobie jeszcze jedna filizanke kawy. Faktem jest, ze Kevin zawsze byl typem opanowanego faceta i Gabby rozumiala, ze musi zrelaksowac sie po ciezkim tygodniu pracy. Lecz nie dalo sie zaprzeczyc, ze odkad sie tu przeprowadzila, stosunki miedzy nimi ulegly zmianie. I oczywiscie nie byla to wylacznie jego wina. Ona tez miala w tym udzial. Pragnela przeprowadzic sie, zadomowic. I tak sie stalo. W czym wiec tkwi problem? Problem, uslyszala glos wewnetrzny, polega na tym, ze chyba powinno byc intensywniej. Nie byla pewna, co to za soba pociaga, poza tym, ze spontanicznosc wydawala sie tego integralna czescia. Pokrecila glowa, myslac, ze przesadza. Ich zwiazek przechodzil tylko pewne poczatkowe trudnosci. Gdy wyszla na werande na tylach domu, przekonala sie, ze jest to jeden z tych bajecznie pieknych porankow. Idealna temperatura, lekki wietrzyk, ani jednej chmurki na niebie. W oddali dostrzegla, jak czapla zrywa sie do lotu z bagiennych traw i szybuje nad skapana w sloncu woda. Spogladajac w tamtym kierunku, zauwazyla Travisa idacego nabrzezem. Mial na sobie wylacznie bermudy w kratke, ktore siegaly mu prawie do kolan. Ze swojego punktu obserwacyjnego widziala zarys muskulow na jego ramionach i plecach, cofnela sie o krok w kierunku szklanych rozsuwanych drzwi, majac nadzieje, ze jej nie wypatrzy. Jednakze po chwili uslyszala, ze ja wola. -Czesc, Gabby! - Pomachal jej jak dziecko pierwszego dnia letnich wakacji. - Prawda, jaki dzis mamy cudowny dzien? Puscil sie do niej biegiem i Gabby wyszla na slonce, gdy tylko przecisnal sie przez przerwe w zywoplocie. Odetchnela gleboko. -Czesc, Travis. -To moja ulubiona pora roku. - Rozpostarl szeroko ramiona, jak gdyby chcial objac niebo i drzewa. - Nie za goraco, nie za zimno, blekitne niebo ciagnace sie w nieskonczonosc. Usmiechnela sie, odwracajac spojrzenie od jego - musiala to przyznac - seksownych waskich bioder. Zawsze uwazala je za najseksowniejsza czesc ciala mezczyzny. -Jak sie czuje Molly? - zagadnal ja. - Zakladam, ze noc minela spokojnie. Gabby odchrzaknela. -Dobrze, dziekuje. -A szczenieta? -Chyba rowniez dobrze. Ale strasznie nabrudzily. -I nadal beda brudzily. Dlatego dobrze jest ograniczyc im przestrzen. Blysnal bialymi zebami w zazylym usmiechu, o wiele zbyt zazylym, nawet jesli byl tym przystojniakiem - ktory - uratowal - jej - psa. Skrzyzowala ramiona, przypominajac sobie, jak podstepnie zachowal sie wczoraj. -Coz, prawde mowiac, nie zabralam sie do tego wczoraj. -Dlaczego? Poniewaz mnie zdekoncentrowales, pomyslala. -Chyba po prostu zapomnialam. -W twoim garazu musi smierdziec jak diabli. Gabby wzruszyla w milczeniu ramionami, nie chcac dawac mu satysfakcji. Travis zdawal sie nie zauwazac jej starannie opracowanej choreograficznie reakcji. -Posluchaj, to nie musi byc skomplikowane. Ale przez kilka pierwszych dni szczenieta bardzo brudza. To tak jak gdyby mleko przelatywalo przez nie. Ale juz ustawilas kojec, prawda? Starala sie jak mogla zachowac twarz pokerzysty, lecz jej sie to nie udalo. -Nie zrobilas tego? - zdziwil sie. Gabby przestapila z nogi na noge. -Nie - przyznala. -Dlaczego? Poniewaz wciaz mnie dekoncentrujesz, pomyslala. -Nie jestem pewna, czy go potrzebuje. Travis podrapal sie w kark. -Lubisz po nich sprzatac? -Nie jest tak zle - wymamrotala. -Chcesz powiedziec, ze pozwolisz im biegac po calym garazu? -Czemu nie? - spytala, wiedzac, ze natychmiast po jego odejsciu zbuduje najmniejszy kojec, jaki tylko jej sie uda. Wpatrywal sie w nia z konsternacja. -Pozwol, ze jako twoj weterynarz powiem ci wprost, ze nie sadze, bys podjela wlasciwa decyzje. -Dzieki za twoja opinie - odparla ostro. -Travis nie spuszczal z niej wzroku. -W porzadku, rob jak chcesz. Wpadnij do mnie kolo dziesiatej, dobrze? -Raczej nie. -Dlaczego? -Dlatego. -Rozumiem - rzekl Travis takim samym tonem jak jej matka. -Swietnie. -Cos cie niepokoi? -Nie. -Zdenerwowalem cie czyms? Tak, podpowiedzial jej cichutki glosik. Ty i te twoje waskie biodra. -Nie. -Wobec tego, jaki masz problem? -Nie mam zadnego problemu. -To dlaczego zachowujesz sie w taki sposob? -Nie zachowuje sie w zaden sposob. Zniknal usmiech odslaniajacy biale zeby, jak rowniez wczesniejsze przyjazne nastawienie. -Owszem, zachowujesz sie. Podrzucilem ci kosz, by cie powitac jako nowa sasiadke, uratowalem ci psa i nie spalem przez cala noc, by miec pewnosc, ze Molly dobrze sie czuje, zapraszam cie, zebys spedzila mile czas na mojej lodzi - wszystko to po tym, jak nawrzeszczalas na mnie bez powodu - a teraz traktujesz mnie, jakbym gryzl. Poniewaz zostalas moja sasiadka, staralem sie byc mily, lecz za kazdym razem, kiedy sie spotykamy, sprawiasz wrazenie, jakbys byla na mnie zla. Chce tylko wiedziec dlaczego? -Dlaczego? - powtorzyla jak papuga. -Tak - potwierdzil spokojnym glosem. - Dlaczego? -Dlatego - odparla znowu, zdajac sobie sprawe, ze przypomina w tej chwili naburmuszona piatoklasistke. Nie przychodzila jej do glowy zadna inna odpowiedz. Przygladal sie bacznie jej twarzy. -Dlatego ze? -Nie twoj interes. Travis milczal przez dluga chwile, po czym wzruszyl ramionami. -Niewazne. - Obrocil sie na piecie i zszedl po stopniach werandy, krecac glowa. Byl juz na trawniku, gdy Gabby uczynila krok naprzod. -Zaczekaj! - krzyknela za nim. Travis zwolnil, przeszedl jeszcze kilka krokow, a nastepnie zatrzymal sie i odwrocil twarza do niej. -Tak? -Przepraszam - wykrztusila. -Tak? - spytal jeszcze raz. - Za co mnie przepraszasz? -Nie wiem, o co ci chodzi - odrzekla po chwili wahania. -Nie spodziewalem sie, ze bedziesz wiedziala - burknal. Gabby wyczula, ze mezczyzna zamierza znowu sie odwrocic i odejsc - a miala swiadomosc, ze oznaczaloby to koniec serdecznych stosunkow miedzy nimi - i niemal wbrew wlasnej woli postapila w jego strone. -Przepraszam za wszystko. - W uszach Gabby jej wlasny glos brzmial cieniutko i nienaturalnie. - Za to, jak cie traktowalam. Za to, ze pozwolilam ci myslec, iz nie jestem ci wdzieczna za to, co dla mnie uczyniles. -I? -Gabby poczula, ze robi sie malutka; zdarzalo sie to wylacznie w obecnosci Travisa. -I - dodala lagodniejszym tonem - mylilam sie. Travis milczal z dlonia wsparta na biodrze. -Co do czego? Rety, od czego powinnam zaczac? - myslala goraczkowo. A moze wcale sie nie mylilam. Moze moja intuicja ostrzega mnie przed czyms. Nie calkiem rozumiem przed czym, lecz nie powinnam tego lekcewazyc. -Co do ciebie - powiedziala, ignorujac wewnetrzny glos. - I miales racje. Nie traktowalam cie odpowiednio, lecz, szczerze mowiac, wolalabym nie wnikac w przyczyny. - Zmusila sie do usmiechu, ktorego Travis jednak nie odwzajemnil. - Czy moglibysmy zaczac od poczatku? Najwyrazniej przetrawial jej propozycje. -No, nie wiem. -Slucham? -Dobrze slyszalas - potwierdzil. - Ostatnia rzecza, jakiej w zyciu potrzebuje, jest stuknieta sasiadka. Nie chce urazic twoich uczuc, lecz dawno juz nauczylem sie nazywac rzeczy po imieniu. -To nie fair. -Nie? - Nawet nie zadal sobie trudu, by ukryc sceptycyzm. - Prawde powiedziawszy, wydaje mi sie, ze przez caly czas zachowywalem sie bardziej niz fair. Ale cos ci powiem - jesli chcesz zaczac wszystko od poczatku, to ja takze. Lecz jedynie w takim wypadku, kiedy jestes pewna, ze tego naprawde chcesz. -Jestem pewna. -Wobec tego dobrze. - Travis wrocil na werande. - Czesc - rzekl, wyciagajac do niej dlon. - Nazywam sie Travis Parker. Milo mi cie powitac, sasiadko. -Gabby patrzyla przez chwile na jego dlon, po czym ujela ja i odpowiedziala: -Gabby Holland. Mnie tez milo cie poznac. -Czym sie zajmujesz? -Pracuje jako asystentka medyczna - odparla, czujac sie z lekka idiotycznie. - A ty? -Jestem weterynarzem. Skad pochodzisz? -Z Savannah w Georgii. A ty gdzie dorastales? -Tu sie urodzilem i tu dorastalem. -Podoba ci sie tutaj? -A co moze sie tu nie podobac? Piekna pogoda, ruch zaden. I na ogol mili sasiedzi. -Slyszalam o tym - oznajmila. - No i wiem, ze weterynarz w tym miasteczku od czasu do czasu przychodzi nawet z wizyta domowa w razie naglego wypadku. Czegos takiego nie znajdziesz w wielkim miescie. -Nie, chyba nie. A tak przy okazji, wybieram sie dzis z przyjaciolmi na przejazdzke lodzia. Moze sie do nas przylaczysz? - zaprosil ja, wskazujac przez ramie za siebie. Gabby popatrzyla na niego przez zmruzone powieki. -Chetnie, ale najpierw musze zbudowac kojec dla szczeniakow. Moja suka Molly oszczenila sie dwa dni temu. Nie chce, zebyscie na mnie czekali. -Potrzebna ci pomoc? Mam w garazu kilka zbednych desek i pare skrzynek. Nie zajmie mi to wiele czasu. Gabby zawahala sie przez moment, po czym podniosla wzrok, usmiechajac sie do niego. -W takim razie z radoscia z wami pojade. Travis dotrzymal slowa. Wrocil - ku jej konsternacji, wciaz polnagi - niosac pod pachami cztery dlugie deski. Rzucil je na ziemie i pobiegl z powrotem do swojego garazu. Po chwili przyniosl skrzynki oraz mlotek i garsc gwozdzi. Choc udawal, ze nie czuje fetoru, Gabby zauwazyla, ze zbil kojec o wiele szybciej, niz wydawalo sie jej to mozliwe. -Chyba powinnas oblozyc kojec gazetami. Masz ich dosyc? Gdy skinela twierdzaco glowa, znowu machnal reka w strone swego domu. -Musze zajac sie jeszcze tym i owym, a wiec do zobaczenia za chwile, okay? Gabby ponownie skinela glowa, czujac sciskanie w zoladku swiadczace o zdenerwowaniu. Dlatego odprowadzila go spojrzeniem, gdy spiesznie szedl do domu, a potem wylozyla kojec po brzegach gazetami i stanela przed lustrem w sypialni, oceniajac zalety kostiumu kapielowego. A konkretnie, zastanawiajac sie, czy powinna wlozyc bikini, czy kostium jednoczesciowy. Oba mialy wady i zalety. Normalnie wlozylaby bikini. Miala w koncu dwadziescia szesc lat i byla wolna. Choc nie byla supermodelka, musiala szczerze przyznac, ze podoba sie sobie w bikini. Kevinowi z pewnoscia rowniez - ilekroc tylko napomknela, ze wlozy kostium jednoczesciowy, dasal sie, dopoki nie zmienila zdania. Z drugiej strony, Kevina nie bylo w poblizu, a ona bedzie spedzac czas z sasiadem (facetem!). Wziawszy pod uwage wielkosc jej bikini, rownie dobrze moglaby wystapic w staniku i figach, czulaby sie w nich rownie niekomfortowo, zdecydowala sie wiec na kostium jednoczesciowy. Tyle tylko, ze byl on dosc stary i troche splowialy od slonca i chloru. Matka kupila go jej kilka lat temu na popoludnia w ekskluzywnym osrodku rekreacyjnym za miastem (bron Boze, nie mogla obnazac sie jak ladacznica!). Mial niezbyt twarzowy fason jak na ten rodzaj kostiumow. Byl malo wyciety po bokach, przez co jej nogi wydawaly sie krotkie i niezgrabne. Nie chciala, by jej nogi wydawaly sie krotkie i niezgrabne. Z drugiej strony, czy to naprawde wazne? Oczywiscie, ze nie, pomyslala, rownoczesnie myslac: Oczywiscie, ze tak. Jednoczesciowy, postanowila. Przynajmniej nie zrobi na nikim zlego wrazenia. Poza tym na lodzi beda rowniez dzieci. Lepiej byc ostrozna i uznana za konserwatystke niz odrobine zbyt... obnazona. Siegnela po kostium i natychmiast uslyszala glos matki, mowiacej, ze dokonala wlasciwego wyboru. Gabby rzucila kostium na lozko i siegnela po bikini. ROZDZIAL 8 -Zaprosiles nowa sasiadke, co? - spytala Stephanie. - Jak ma na imie?-Gabby - odrzekl Travis, przyciagajac lodz blizej do nabrzeza. - Powinna sie za moment zjawic. - Lina napiela sie, po czym poluzowala, gdy lodz znalazla sie na miejscu. Wlasnie spuscili ja na wode i teraz cumowali do nabrzeza, by zaladowac lodowki turystyczne. -Jest wolna, prawda? -Formalnie rzecz biorac. Ale ma chlopaka. -I co z tego? - Stephanie usmiechnela sie szeroko. - Czy kiedykolwiek ci to przeszkadzalo? -Nie dopatruj sie w tym niczego. Wyjechal z miasta, a ona nie ma nic do roboty, totez jako dobry sasiad postanowilem ja zaprosic. -Aha - pokiwala glowa Stephanie. - Wyglada na to, ze kierowales sie szlachetnymi pobudkami. -Jestem szlachetny - zaprotestowal Travis. -To wlasnie powiedzialam. Travis skonczyl cumowac lodz. -Ale nie zabrzmialo to tak, jakbys w to wierzyla. -Doprawdy? To dziwne. -Tak, tak. Trzymaj. Travis wzial lodowke i wskoczyl do lodzi. -Hmm... Uwazasz ja za atrakcyjna, prawda? Travis umiescil lodowke na zwyklym miejscu. -Chyba tak. -Chyba? -Co chcesz, zebym ci powiedzial? -Nic. Travis podniosl wzrok na siostre. -Dlaczego mam wrazenie, ze to bedzie dlugi dzien? -Nie mam pojecia. -Wyswiadcz mi przysluge, dobrze? Potraktuj ja lagodnie. -O co ci chodzi? -Dobrze wiesz. Po prostu pozwol jej oswoic sie ze wszystkimi, zanim zaczniesz ja nekac. Stephanie zachichotala. -Zdajesz sobie sprawe, z kim rozmawiasz, prawda? -Chce tylko powiedziec, ze Gabby moze byc obce twoje poczucie humoru. -Obiecuje, ze bede grzeczna jak aniolek. -Czyli jestes przygotowana na to, by plywac na golasa? - spytala Stephanie. Gabby zamrugala, niepewna, czy dobrze uslyszala. -Slucham? Przed chwila Stephanie, ubrana w dlugi T - shirt, podeszla do niej z dwoma piwami. Podajac jedno Gabby, przedstawila sie jako siostra Travisa i zaprowadzila ja do krzesel ogrodowych ustawionych na tarasie, tymczasem Travis konczyl zaladunek lodzi. -Och, nie od razu - machnela reka Stephanie. - Zwykle dopiero po kilku piwach wszyscy wyluzowuja sie na tyle, by zrzucic majtki. -Plywac na golasa? -Z pewnoscia wiesz, ze Travis jest nudysta? - Wskazala ruchem glowy ustawiona wczesniej przez Travisa wodna zjezdzalnie. - Potem zwykle na niej zjezdzamy. Mimo ze Gabby czula zawrot glowy, skinela niemal niezauwazalnie glowa, gdy wszystkie elementy ukladanki znalazly sie nagle na swoim miejscu: fakt, ze Travis na ogol wydawal sie tylko na wpol ubrany, jego kompletny brak dyskomfortu, gdy rozmawial, nie majac na sobie koszuli, jego wyjasnienie, dlaczego tak intensywnie cwiczy. Jej mysli przerwala salwa smiechu Stephanie. -Zartowalam! - zawolala. - Naprawde myslisz, ze plywalabym na golasa z moim bratem?! Fuj! Obrzydliwosc! Gabby poczula, jak oblewa sie goracym rumiencem, od szyi po czolo. -Wiedzialam, ze zartujesz. Stephanie bacznie przygladala sie Gabby znad piwa. -Ty na serio myslisz, ze mowilam powaznie! O rany, pekne ze smiechu! Ale bardzo przepraszam. Moj brat uprzedzil mnie, ze mam cie potraktowac lagodnie. Z jakiegos powodu uwaza, ze niektorzy ludzie potrzebuja troche czasu, zeby przywyknac do mojego poczucia humoru. Rety, ciekawe dlaczego, pomyslala Gabby, lecz na glos powiedziala: -Doprawdy? -Tak, ale jesli chcesz wiedziec, jestesmy podobni do siebie jak dwie krople wody. Jak sadzisz, gdzie sie tego - nauczylam? - Stephanie rozsiadla sie wygodnie, poprawiajac okulary przeciwsloneczne. - Travis mowil, ze jestes asystentka medyczna. -Tak. Pracuje w klinice dzieciecej. -Jestes zadowolona? -Bardzo mi sie tam podoba - odparla Gabby, dochodzac do wniosku, ze nie ma co wspominac o jej zboczonym szefie ani zdarzajacej sie czasami apodyktycznej matce dziecka. -A ty czym sie zajmujesz? -Jestem studentka - odrzekla Stephanie, upijajac lyk piwa. - Rozwazam mozliwosc zrobienia kariery w tej dziedzinie. Po raz pierwszy Gabby parsknela smiechem, czujac, ze zaczyna sie rozluzniac. -Wiesz, kto jeszcze przyjdzie? -Ach, z pewnoscia ta sama stara paczka. Travis ma trzech przyjaciol, ktorych zna od wiekow i ktorzy bez watpienia zjawia sie tu z zonami i dziecmi. Travis nie wyciaga czesto motorowki do holowania spadochronu, dlatego trzyma ja na przystani. Zwykle uzywa motorowki wykorzystywanej do jazdy na nartach wodnych, poniewaz jazda na nich czy na wakeboardzie jest znacznie latwiejsza. Po prostu wsiadasz do lodzi i ruszasz. Mozesz plywac za nia na wakeboardzie, nartach wodnych lub uprawiac skurfing. [polaczenie water skiing i surfingu.] Ale latanie na spadochronie holowanym przez motorowke jest super. Jak sadzisz, dlaczego tu jestem? Powinnam sie w tej chwili uczyc i prawde mowiac, opuscilam praktyke laboratoryjna, ktora mialam odbyc podczas weekendu. Uprawialas kiedys ten sport? -Nie, nigdy. -Pokochasz to. A Travis wie, co robi. W taki wlasnie sposob zarabial dodatkowe pieniadze na przyjemnosci w czasie studiow. A przynajmniej tak twierdzi. Jestem niemal pewna, ze wszystko, co zarobil, poszlo na zakup lodzi. Sa produkowane przez CWS [Commercial Water Sports.] specjalnie do uprawiania tego sportu i kosztuja kupe kasy. I chociaz Joe, Matt i Laird sa jego przyjaciolmi, w studenckich czasach zawsze nalegali, by im placil za zabieranie turystow. Jestem przekonana, ze Travis nigdy nie zarobil na tym ani grosza. -Zdolny z niego biznesmen, co? Stephanie rozesmiala sie serdecznie. -Moj braciszek? O, tak. Przyszly Donald Trump, no nie? W rzeczywistosci nie przywiazuje zbytniej wagi do pieniedzy i nigdy nie przywiazywal. To znaczy, zarabia oczywiscie na zycie i jest finansowo samowystarczalny, lecz wszystko, co mu pozostaje, laduje w nowe motorowki, zaglowki lub w podroze. Byl chyba wszedzie. Europa, Ameryka Srodkowa i Poludniowa, Australia, Afryka, Bali, Chiny, Nepal... -Naprawde? -Wydajesz sie zaskoczona. -Bo jestem. -Dlaczego? -Czy ja wiem. Chyba dlatego... -Dlatego ze sprawia wrazenie takiego obiboka? Ze traktuje wszystko jak wieczna impreze? -Nie! -Na pewno? -Coz... - Gabby zamilkla, a Stephanie znowu sie rozesmiala. -Jest obibokiem i swiatowym mlodym czlowiekiem, lecz w glebi duszy pozostal chlopakiem z malego miasteczka, tak jak oni wszyscy W przeciwnym razie nie mieszkalby tutaj, prawda? -Prawda - zgodzila sie Gabby, choc przypuszczala, ze Stephanie wcale nie czeka na odpowiedz. -Tak czy owak, pokochasz ten sport. Nie masz leku wysokosci, co? -Nie, to znaczy nie twierdze, ze uwielbiam wysokosci, lecz jakos sobie poradze. -Drobiazg. Pamietaj, ze bedziesz miala spadochron. -Bede o tym pamietala. W oddali trzasnely drzwi samochodu i Stephanie wyprostowala sie. -Oto nadchodza Clampettowie [bohaterowie amerykanskiego serialu Beverly Hillbillies.] - zauwazyla. - Albo, jesli wolisz, rodzinka Bradych. [Bohaterowie amerykanskiego serialu Brady Bunch (Grunt to rodzinka).] Przygotuj sie. Gabby obejrzala sie i zobaczyla halasliwa grupke osob, wychodzacych zza wegla domu. Dzieci biegly przed rodzicami. Paplaly i krzyczaly, poruszajac sie tak chwiejnie, ze wydawalo sie, iz za chwile sie przewroca. Stephanie pochylila sie do niej blizej. -Mozesz mi wierzyc lub nie, ale calkiem latwo ich rozroznic. Megan i Joe to ci o jasnych wlosach, Laird i Allison - ci wysocy A Matt i Liz... mniej szczupli od innych. Kaciki ust Gabby uniosly sie w lekkim usmiechu. -Mniej szczupli? -Nie chcialam nazywac ich pulchnymi. Ale staralam sie tylko ci to ulatwic. Teoretycznie nie cierpialabym, gdyby przedstawiono mi grupe osob, a ja po chwili zapomnialabym ich imiona. -Teoretycznie? -Ja nie zapominam imion. To dziwne, ale tak jest. -Dlaczego uwazasz, ze zapomne ich imiona? Stephanie wzruszyla ramionami. -Nie jestes mna. Gabby i tym razem sie rozesmiala, czujac, ze z minuty na minute lubi ja coraz bardziej. -No to teraz daj mi wskazowki, jak mam rozpoznac dzieci? -Tina, Josie i Ben. Nietrudno rozszyfrowac, ktore z nich jest Benem. Zapamietaj tylko, ze Josie ma warkoczyki. -A jesli nie bedzie miala warkoczykow, kiedy zobacze ja nastepnym razem? Stephanie pokazala zeby w szerokim usmiechu. -Czemu pytasz? Zakladasz, ze bedziesz wpadala regularnie? A co z twoim chlopakiem? Gabby pokrecila glowa. -Nie, zle mnie zrozumialas... -Zartowalam! No, no, jestes drazliwa. -Nie jestem pewna, czy mi sie nie pomyla. -Dobrze. Wyprobuj sztuczke skojarzen pamieciowych. Jesli idzie o Tine, mysl o Tinie Louise z filmu Wyspa Gilligana. Ginger? Gwiazda filmowa? Rowniez ma rude wlosy. Gabby skinela glowa. -Okay, teraz Josie. Skojarz z filmem Josie i kociaki. Co do Bena, ktory jest duzy i krepy jak na swoj wiek, to dobrym skojarzeniem bedzie Big Ben, ogromny zegar w Anglii. -Taaak... -Mowie powaznie. To naprawde pomaga. Teraz Joe i Megan, blondyni... wyobraz sobie GI Joe walczacego z megalodonem, wiesz, jednym z tych gigantycznych prehistorycznych rekinow. Swietnie to obrazuja, prawda? Gabby po raz kolejny skinela glowa. -Natomiast skojarzenie dla Lairda i Allison... nieslychanie wysoki alozaur w parze ze szkockim lairdem? [(szkoc. pan, dziedzic) tradycyjne okreslenie szkockich posiadaczy ziemskich.] Na koniec Mart i Liz - Stephanie umilkla. - Och, juz wiem: Elizabeth Taylor lezy na macie na werandzie i wcina skwarki. Potrafisz zobaczyc to oczyma wyobrazni? Zajelo to Gabby chwile - a Stephanie musiala powtorzyc opisy kilkakrotnie - lecz gdy Gabby byla gotowa, zrobila jej maly sprawdzian z imion. O dziwo, imiona daly sie latwo zapamietac i Gabby nie ukrywala zaskoczenia. -Swietne, nie? - spytala Stephanie. -Super - przyznala Gabby. -To jeden z przedmiotow, ktore studiowalam na UNC. [University of North Carolina.] -Robisz to z kazda osoba, ktora poznajesz? -Nie, nie. A raczej nie robie tego swiadomie. To wynika jakos tak samo z siebie. Ale teraz naprawde im zaimponujesz. -To naprawde konieczne? -Nie. Ale przeciez to frajda imponowac ludziom. - Stephanie wzruszyla ramionami. - Pomysl tylko, jak wiele wlasnie dla ciebie uczynilam. Ale musze zadac ci jeszcze jedno pytanie. -Prosze bardzo. -Jak mam na imie? -Wiem, jak masz na imie. -No wiec? -Masz na... - Gabby otworzyla usta, lecz nie wydobyl sie z nich zaden dzwiek, miala kompletna pustke w glowie. -Stephanie. Po prostu Stephanie. -I co? Zadnych pamieciowych sztuczek? -Zadnych. To imie musisz zapamietac. - Stephanie wstala z fotela. - No chodz, skoro juz znasz imiona, pozwol, ze ci ich przedstawie. I udawaj, ze jeszcze nie wiesz kto kim jest, dzieki czemu zrobisz wieksze wrazenie. Podczas prezentacji Megan, Allison i Liz nie spuszczaly na moment z oka biegajacych dzieci. Tymczasem Joe, Laird i Matt wzieli reczniki oraz lodowki turystyczne i poszli na nabrzeze przywitac sie z Travisem. Stephanie wysciskala kazda z nich i rozmowa skoncentrowala sie na jej postepach na uczelni. O dziwo, skojarzeniowe sztuczki wciaz dzialaly. Gabby zastanawiala sie, czy nie powinna wyprobowac ich na swoich pacjentach, przypomniala sobie jednak, ze ich imiona ma przeciez zapisane na kartach chorobowych. Wobec tego moze na niektorych wspolpracownikach Kevina. -Hej! Jestescie gotowe? - zawolal Travis. - Bo my juz. Gabby szla o krok za nimi, poprawiajac T - shirt, ktory wlozyla na bikini. Ostatecznie przekonala sama siebie, ze nie poslucha glosu matki, i zdecydowala, ze zaleznie od tego, jak beda ubrane inne kobiety, zdejmie bluzke lub szorty - a moze ani jedno, ani drugie. Gdy dotarly na nabrzeze, mezczyzni byli juz w lodzi. Joe odbieral dzieci ubrane w kamizelki ratunkowe. Laird wyciagnal reke, pomagajac kobietom wsiasc do motorowki. Gabby weszla na poklad, koncentrujac sie na tym, by utrzymac rownowage na kolyszacej sie lodzi, zaskoczona jej wielkoscia. Byla dluzsza o dobre poltora metra od tamtej, ktora Travis wykorzystywal przy jezdzie na nartach wodnych, po bokach miala na calej dlugosci lawki. Usadowila sie na nich teraz wiekszosc doroslych i dzieci. Stephanie i Allison (nieslychanie wysoki alozaur) zajely wygodne miejsca z przodu lodzi. Na dziobie? Na rufie? - zastanawiala sie Gabby, po czym pokrecila glowa. Niewazne. Z tylu lodzi znajdowal sie duzy pomost i kolowrot, obok za sterem stal Travis. (Jasnowlosy GI) Joe odcumowywal line, ktora utrzymywala motorowke w miejscu, tymczasem Laird (szkocki dziedzic) zwijal ja. Po chwili Joe przesunal sie na miejsce obok Travisa, Laird natomiast podszedl do Josie (... i kociaki). Gabby ze zdziwieniem stwierdzila, ze metoda skojarzen jest nadal skuteczna. -Siadaj tutaj - zaprosila ja Stephanie, klepnawszy miejsce obok siebie. Gabby usiadla, dostrzegajac katem oka, ze Travis wyjmuje z naroznego schowka czapeczke baseballowa. Do tej pory uwazala, ze dorosli mezczyzni wygladaja idiotycznie w takich czapkach, ale jakims dziwnym sposobem pasowala ona do beztroskiego stylu bycia Travisa. -Wszyscy gotowi? - zawolal. Nie czekajac na odpowiedz, wlaczyl silnik i ruszyl. Lodz wystrzelila z warkotem przed siebie, prujac dziobem gladkie fale. Dotarli do ujscia rzeki i skrecili na poludnie, na wody Back Sound. Shackleford Banks majaczyly w oddali - piaszczyste wydmy, przetykane smugami zieleni. Gabby pochylila sie ku Stephanie. -Dokad plyniemy? -Najprawdopodobniej na Cape Lookout. Jezeli w ciesninie bedzie wzglednie niewiele lodzi, zapewne skierujemy sie do przesmyku, a nastepnie do zatoki Onslow Bay. Pozniej bedziemy piknikowac na lodzi, na Shackleford Banks lub na Cape Lookout. Zalezy, gdzie w koncu wyladujemy, jak rowniez od nastrojow. A przede wszystkim jestesmy zalezni od dzieciakow. Zaczekaj chwile... - Odwrocila sie do brata. - Hej, Trav! Moge usiasc przy sterze? Travis podniosl glowe. -Od kiedy chcesz przejac ster? -Teraz. To dobry moment. -Pozniej. -Uwazam, ze teraz ja powinnam cie zastapic. -Dlaczego? Stephanie pokrecila glowa, jak gdyby zdumiewala ja bezdenna glupota mezczyzn. Wstala ze swojego miejsca i sciagnela T - shirt bez cienia skrepowania. -Zaraz wracam, dobrze? Musze porozmawiac z moim bratem idiota. Gdy Stephanie szla w kierunku rufy, Allison usmiechnela sie do Gabby. -Nie daj sie jej przestraszyc. Ona i Travis zawsze tak rozmawiaja ze soba. -Rozumiem, ze sa bardzo zzyci. -Sa najlepszymi przyjaciolmi, mimo ze oboje temu zaprzeczaja. Travis bedzie z pewnoscia utrzymywal, ze jego najblizszym kumplem jest Laird. Albo Joe lub Matt. Wszyscy, tylko nie Stephanie. Ale ja wiem lepiej. -Laird jest twoim mezem, prawda? Ten, ktory trzyma Josie? -Allison nie potrafila ukryc zaskoczenia. -Zapamietalas? Poznalas nas przed chwila. -Mam dobra pamiec do imion. -Nie da sie ukryc. Znasz juz wszystkich? -Aha. - Gabby wyrecytowala imiona pasazerow, ogromnie z siebie zadowolona. -No, no! Jestes zupelnie jak Stephanie. Nic dziwnego, ze przypadlyscie sobie do gustu. -Jest fantastyczna. -Jasne, jak juz czlowiek ja lepiej pozna. Ale trzeba troche czasu, by sie przyzwyczaic - powiedziala Allison, przygladajac sie, jak Stephanie prawi kazanie Travisowi, jedna reka przytrzymujac sie burty, a druga zywo gestykulujac. - Jak poznaliscie sie z Travisem? Stephanie wspomniala, ze jestescie sasiadami. -Prawde powiedziawszy, mieszkamy drzwi w drzwi. -I? -No coz, to dosc dluga historia. Ale opowiem ja w kilku slowach. Moja suka Molly miala pewne klopoty w trakcie szczenienia sie, a Travis byl na tyle uprzejmy, ze jej w tym pomogl. A potem zaprosil mnie na przejazdzke lodzia. -Ma swietne podejscie do zwierzat. Do dzieci tez. -Jak dlugo go znasz? -Bardzo dlugo. Laird i ja poznalismy sie w college'u i to on mi go przedstawil. Przyjaznia sie od czasow dziecinstwa. Travis byl druzba na naszym slubie. O wilku mowa... Czesc, Travis. -Czesc. Bedzie dzis niezla zabawa, co? - Stephanie przycupnela na rufie i trzymajac ster, udawala, ze ich nie obserwuje. -O ile szczescie nam dopisze, nie bedzie zbyt silnego wiatru. -Allison rozejrzala sie dookola. -Nie sadze, zeby bardzo wialo. -Dlaczego? - zainteresowala sie Gabby. - Co sie dzieje, kiedy jest silny wiatr? -Nic dobrego, gdy lecisz na spadochronie za lodzia - odrzekl Travis. - Przede wszystkim spadochron moze miejscami sie zapasc, liny moga sie splatac, a to ostatnia rzecz, jaka jest potrzebna, kiedy sie lata. Gabby wyobrazila sobie, jak traci kontrole, wpadajac do wody. -Nie przejmuj sie - uspokoil ja Travis. - Gdybym podejrzewal najmniejsze klopoty, nikt nie poleci. -Mam nadzieje, ze tak sie nie stanie - wlaczyla sie do rozmowy Allison. - Ale chcialabym zaproponowac na ochotnika Lairda jako pierwszego. -Dlaczego? -Dlatego, ze mial w tym tygodniu pomalowac pokoj Josie - obiecywal mi to ze sto razy - i co? Pomalowal? Oczywiscie, ze nie. Dobrze mu tak. -Bedzie musial zaczekac w kolejce. Megan juz zglosila Joego jako pierwszego. Chodzi o to, ze nie spedzal dosc czasu z rodzina po pracy. Sluchajac poufalego przekomarzania sie, Gabby poczula sie jak widz. Zalowala, ze Stephanie odeszla od niej. To dziwne, lecz uswiadomila sobie, ze siostra Travisa w tak krotkim czasie stala sie dla niej kims najbardziej zaslugujacym na miano przyjaciolki w Beaufort. -Trzymajcie sie! - krzyknela Stephanie, gwaltownie skrecajac ster. Travis instynktownie przytrzymal sie burty, gdy lodz wpadla w kilwater zostawiony przez duzy statek i dziob uniosl sie do gory z gluchym loskotem. Uwage Allison natychmiast przyciagnely dzieci, rzucila sie do Josie, ktora upadla i juz zaczynala plakac. Laird podniosl ja jedna reka. -Miales jej pilnowac! - czynila mu wyrzuty Allison, wyciagajac rece po Josie. - Chodz, kochanie. Mamusia cie nie pusci. -Pilnowalem jej! - zaprotestowal Laird. - Moze gdyby nasz Dale Earnhardt w spodnicy patrzyl, dokad pedzi... -Nie zwalaj na mnie - rzekla Stephanie, odrzucajac glowe do tylu. - Ostrzeglam was, ale wy chyba w ogole nie sluchaliscie. Nie mam kontroli nad falami. -Ale moglabys plynac troche wolniej. Travis pokrecil glowa i usiadl obok Gabby. -Tak jest zawsze? - spytala. -Wlasciwie tak. Przynajmniej odkad pojawily sie dzieciaki. Mozesz byc spokojna, ze kazde z nich bedzie jeszcze dzisiaj mialo placzliwe chwile. Ale dzieki temu jest ciekawie. - Odchylil sie do tylu, rozstawiajac szeroko stopy. Jak ci sie podoba moja siostra? Poniewaz Gabby patrzyla na niego pod slonce, prawie nie rozrozniala jego rysow. -Podoba mi sie. Jest niezwykla. -To chyba wzajemna sympatia. Wierz mi, gdyby cie nie polubila, juz bym o tym wiedzial. Choc jest ogromnie inteligentna, nie zawsze wie, kiedy zachowac swoje osady dla siebie. Jesli chcesz wiedziec, mam czasami wrazenie, ze zostala potajemnie adoptowana przez moich rodzicow. -Nie sadze. Gdybys zapuscil troche dluzsze wlosy, moglibyscie uchodzic za siostry. Travis rozesmial sie. -Teraz mowisz jak ona. -Widocznie mi sie udzielilo. -Zdazylas juz poznac wszystkich? -W przelocie. Gawedzilam przez chwile z Allison, ale to wszystko. -To paczka najsympatyczniejszych ludzi na swiecie - zapewnil ja Travis. - Sa bardziej jak rodzina niz jak przyjaciele. Gabby przygladala sie badawczo Travisowi, ktory sciagnal czapke z glowy. Nagle dotarlo do niej, co sie stalo. -Stephanie przyslala cie tutaj, zebys ze mna porozmawial, prawda? -Tak - przyznal. - Przypomniala mi, ze jestes moim gosciem i ze okaze sie prostakiem, jesli nie postaram sie, bys dobrze sie czula. -Czuje sie swietnie - odparla Gabby, machajac reka. - Jesli chcesz wrocic za ster, to sie nie krepuj. Jestem naprawde szczesliwa, podziwiajac widoki. -Bylas kiedykolwiek na Cape Lookout? - spytal Travis. -Nie. -To park narodowy. Jest tam zatoczka w sam raz dla malych dzieci, poniewaz nie ma tam duzych fal. A dalej, od strony Atlantyku, zachowala sie w naturalnym stanie plaza o bialym piasku, jaka trudno jeszcze gdziekolwiek znalezc. Gabby przygladala mu sie, gdy skonczyl opowiadac i zainteresowal sie panorama Beaufort. Tuz za przystania, gdzie maszty zaglowek byly wycelowane w niebo niczym podniesione palce, dostrzegala restauracje na nabrzezu. We wszystkich kierunkach smigaly motorowki i zaglowki, zostawiajac za soba smugi spienionej wody. Chcac nie chcac, czula lekki dotyk jego ciala, gdy lodz slizgala sie po wodzie. -To ladne miasteczko - zauwazyla w koncu. -Zawsze je kochalem - zgodzil sie. - W okresie dorastania marzylem o przeprowadzce do wielkiego miasta, lecz ostatecznie tutaj jest moj dom. Odwrocili sie w strone przesmyku. Za nimi Beaufort stawalo sie coraz mniejsze i mniejsze. Przed nimi wody Onslow Bay zlewaly sie z Atlantykiem. W gorze dryfowal pojedynczy oblok, pekaty i puszysty, jak gdyby ulepiony ze sniegu. Blekitne niebo rozposcieralo sie nad woda, na ktorej tanczyly zlociste plamy slonca. Z czasem kolysanie fal Back Sound wytworzylo poczucie izolacji, ktora od czasu do czasu przerywal jedynie widok jakiejs lodzi wplywajacej na plycizny Shackleford Banks. Trzy pary siedzace na dziobie byly rownie jak Gabby porazone pieknem roztaczajacej sie przed nimi panoramy, nawet dzieci sie uspokoily. Siedzialy szczesliwe na kolanach rodzicow, ich ciala byly rozluznione, jak gdyby szykowaly sie do drzemki. Wiatr rozwiewal wlosy Gabby, letnie slonce delikatnie piescilo jej twarz. -Hej, Trav - zawolala Stephanie - czy tu bedzie dobrze? Travis otrzasnal sie z zamyslenia i rozejrzal sie dookola. -Poplynmy jeszcze troche dalej. Chce byc pewny, ze mamy dosc miejsca. Na pokladzie jest nowicjusz. Stephanie pokiwala glowa i lodz znowu przyspieszyla. Gabby pochylila sie ku niemu. -Mozesz mi wyjasnic, jak to dziala? -To latwe - odrzekl. - Najpierw pozwalam, by czasza spadochronu wypelnila sie powietrzem i przygotowuje ja do przypiecia uprzezy, wykorzystujac tamta belke. - Wskazal na rog lodzi. - Nastepnie ty oraz twoj partner wkladacie uprzeze, ja przypinam je do tej dlugiej belki, a wy siadacie na pomoscie. Uruchamiam kolowrot i unosicie sie w gore. Po kilku minutach osiagacie odpowiednia wysokosc, a potem... coz, szybujecie w powietrzu. Podziwiacie wspaniala panorame Beaufort, latarnie morska i - poniewaz widocznosc w taka pogode jest idealna - moze uda wam sie zobaczyc delfiny, morswiny, raje, rekiny, a nawet zolwie. Widywalem niekiedy wieloryby. Zwolnimy, pozwolimy wam zamoczyc nogi i znowu was podniesiemy. To absolutny odjazd! -Rekiny? -Oczywiscie. Przeciez to ocean. -Czy one gryza? -Niektore tak. Samce bywaja bardzo zlosliwe. -W takim razie wole nie moczyc nog, dziekuje uprzejmie. -Nie ma sie czego bac. Nie beda cie niepokoic. -Latwo ci mowic. -Robie to od lat, a nigdy nie slyszalem, zeby ktos zostal ugryziony przez rekina podczas latania na spadochronie za lodzia. Zanurzasz nogi najwyzej na dwie, trzy sekundy. A rekiny zeruja zwykle o zmierzchu. -Nie wiem... -A jesli polece z toba? Wtedy sprobujesz? Nie powinnas stracic takiej okazji. Gabby zawahala sie, po czym skinela szybko glowa. -Zastanowie sie. Ale niczego nie obiecuje. -Umowa stoi. -Oczywiscie zakladasz, ze ty i ja bedziemy w gorze razem. Mrugnal do niej, odslaniajac zeby w tym swoim olsniewajacym usmiechu. Gabby probowala zignorowac fakt, ze serce zabilo jej mocniej z podniecenia. Siegnela do torby i wyjela emulsje do opalania. Nabrala na palec i zaczela nerwowo wcierac w twarz, usilujac odzyskac odrobine dystansu. -Slyszalam od Stephanie, ze podrozujesz po swiecie. -Rzeczywiscie troche podrozowalem. -Z tego, co mi mowila, znacznie wiecej niz troche. Byles chyba wszedzie. Travis pokrecil glowa. -Chcialbym. Wierz mi, jest wiele miejsc, w ktorych nie bylem. -A gdzie podobalo ci sie najbardziej? Travis zastanawial sie przez chwile nad odpowiedzia z zadumana mina. -Naprawde nie wiem. -Dobrze, wobec tego, gdzie poradzilbys mi jechac? -To nie tak - powiedzial. -Co masz na mysli? -Podrozowanie ma raczej wiecej wspolnego z doswiadczaniem pewnych rzeczy niz z ogladaniem ich. - Popatrzyl na wode, zbierajac mysli. - Pozwol, ze ujme to w ten sposob. Po ukonczeniu college'u nie bardzo wiedzialem, co chce robic, totez postanowilem odlozyc decyzje na rok i zwiedzic kawalek swiata. Zaoszczedzilem pewna sume - nie tyle, ile wydawalo mi sie, ze bede potrzebowal - spakowalem troche sprzetu oraz rower i polecialem do Europy. Przez pierwsze trzy miesiace po prostu... robilem to, na co mialem ochote. Rzadko wiazalo sie to z miejscami, ktore zamierzalem zwiedzic. Nie opracowalem nawet planu podrozy. Nie zrozum mnie zle, naprawde wiele zwiedzilem. Lecz gdy wracam pamiecia do tamtych miesiecy, pamietam przewaznie ludzi, z ktorymi sie zaprzyjaznilem w drodze, i mile chwile, ktore wspolnie spedzilismy. Na przyklad we Wloszech widzialem w Rzymie Koloseum i kanaly w Wenecji, lecz najbardziej zapisal mi sie w pamieci weekend w Bari, lezacym na uboczu miasteczku w poludniowej czesci - kraju, o ktorym przypuszczalnie nigdy nie slyszalas - z kilkoma wloskimi studentami, ktorych przypadkiem poznalem. Zabrali mnie do malego baru, gdzie grala miejscowa kapela, i mimo ze wiekszosc z nich nie znala slowa po angielsku, a moj wloski ograniczal sie do pozycji w karcie dan, smialismy sie przez cala noc. Pozniej oprowadzili mnie po Lecce i Materze, i tak powoli stalismy sie dobrymi przyjaciolmi. Podobnie bylo we Francji, Norwegii i Niemczech. Zatrzymywalem sie w schroniskach, kiedy musialem, lecz przewaznie gdy zjawialem sie w jakims miescie, spotykalem ludzi, ktorzy proponowali mi, bym przez jakis czas pomieszkal u nich. Znajdowalem dziwne zajecia, by zarobic jakas kase na przyjemnosci, a kiedy bylem juz gotow na nowe miejsce, po prostu wyjezdzalem. Poczatkowo myslalem, ze jest to takie latwe dlatego, ze Europe i Ameryke laczy wiele podobienstw, ale to samo zdarzylo sie, gdy pojechalem do Syrii, Etiopii, poludniowej Afryki, Japonii i Chin. Czasami mialem niemal wrazenie, ze zostalem stworzony do podrozowania, ze ci wszyscy ludzie, ktorych spotkalem, jakims sposobem czekali na mnie. Ale... - Umilkl, patrzac jej prosto w oczy. - Ale jestem teraz inny, niz bylem wtedy. Podobnie jak bylem inny na poczatku podrozy, a inny na jej koncu. I jutro bede inny niz dzisiaj. A to oznacza, ze nigdy nie uda mi sie powtorzyc tamtej podrozy. Nawet gdybym odwiedzil te same miejsca i spotkal tych samych ludzi, moje przezycia nie beda takie same. Dla mnie na tym wlasnie polega podrozowanie. Na poznawaniu ludzi, na uczeniu sie, nie tylko jak doceniac odmienna kulture, lecz naprawde korzystac z niej jak staly mieszkaniec, kierujac sie impulsem. Nie moglbym wiec doradzac komus podrozy, nie wiedzac nawet, czego oczekuje. Poradzilbym, zeby sporzadzil liste roznych miejsc na kartach katalogowych, potasowal je i wybral piec na chybil trafil. A potem pojechal i zobaczyl, co sie bedzie dzialo. Jesli czlowiek ma wlasciwe nastawienie, niewazne, gdzie w koncu wyladuje albo ile pieniedzy wezmie ze soba. Bedzie to cos, co sie zapamieta na cale zycie. Gabby przetrawiala w milczeniu jego slowa. -O rany - odezwala sie w koncu. -Co? -W twoich ustach zabrzmialo to tak romantycznie. W ciszy, ktora zapadla, Stephanie zaczela zwalniac bieg lodzi i Travis usiadl prosto. Gdy siostra spojrzala na niego, kiwnal glowa i wstal. Stephanie ujela gazu, pozwalajac, by lodz jeszcze bardziej zwolnila. -Jestesmy gotowi - oznajmil, podchodzac do schowka. Wyjal spadochron, po czym spytal: - Jestes gotowa na nowe przezycie? -Nie moge sie doczekac - odrzekla Gabby, przelykajac nerwowo sline. ROZDZIAL 9 Gdy spadochron zostal wypelniony, a uprzaz przypieta, Joe i Megan polecieli pierwsi, potem Allison i Laird, a nastepnie Mart i Liz. Pary siadaly kolejno na pomoscie i byly podnoszone w powietrze, lina holownicza rozwijala sie, dopoki nie znalezli sie na wysokosci trzydziestu metrow. Z miejsca, ktore zajmowala Gabby, wydawali sie odlegli i malo znaczacy, gdy tak unosili sie nad woda. Travis, ktory przejal ster od Stephanie, utrzymywal stala predkosc motorowki, zataczajac szerokie kregi, wreszcie lagodnie zatrzymal lodz, opuszczajac lecacych blizej oceanu. Gdy ich stopy musnely wode, dodal gazu i spadochron poszybowal ku niebu niczym latawiec ciagniety przez chlopca biegajacego po parku.Kazdy po wyladowaniu na pomoscie trajkotal o rozmaitych rybach oraz delfinach, ktore widzial, mimo to jednak Gabby czula rosnace zdenerwowanie, gdy zblizala sie jej kolej. Stephanie wyciagnela sie na dziobie w bikini, pracujac nad opalenizna i saczac piwo. Podniosla butelke w gescie pozdrowienia. -Pora, zebys sama poznala smak latania, kochanie. Travis odrzucil na bok baseballowa czapke. -Chodz - powiedzial do Gabby. - Pomoge ci zalozyc uprzaz. Schodzac z pomostu, Liz przekazala jej kamizelke ratunkowa. -To wspaniala zabawa - zapewnila Gabby. - Pokochasz to. Travis zaprowadzil Gabby do pomostu, wskoczyl nan lekko, po czym schylil sie, wyciagajac do niej reke. Gdy pomagal jej wdrapac sie na gore, czula cieplo jego dloni. Pokazal jej dwie petle w lezacej tam uprzezy. -Przeloz tedy nogi i podciagnij uprzaz do gory. Zapne ja na tobie. Gabby stala spokojnie, tymczasem Travis zaciagal plocienne pasy. -Gotowe? -Prawie. Kiedy siadziesz na pomoscie, trzymaj szeroki pas pod udami. Lepiej nie umieszczaj go pod pupa, poniewaz wtedy ciezar ciala nie rozlozy sie odpowiednio. I moze zechcesz zdjac bluzke, chyba ze nie masz nic przeciwko temu, zeby sie zamoczyla. Sciagnela T - shirt, starajac sie opanowac zdenerwowanie. Jesli nawet Travis dostrzegl zaklopotanie Gabby, to nie dal tego po sobie poznac. Przypial do belki tasmy jej uprzezy, nastepnie swojej, po czym pokazal jej gestem, by usiadla. -Szeroki pas jest pod twoimi udami, tak? - spytal. Gdy skinela twierdzaco glowa, usmiechnal sie. - Teraz zrelaksuj sie i baw sie dobrze. Po chwili Joe zwiekszyl obroty silnika, spadochron wydal sie i Gabby oraz Travis fruneli w powietrze. Czula, ze na motorowce wszyscy na nich patrza, gdy ukosnie unosili sie ku niebu. Gabby zacisnela palce na plociennych tasmach tak mocno, ze az kostki jej zbielaly, tymczasem lodka malala w oczach. Jej uwage przyciagnela lina holownicza, utkwila w niej spojrzenie niczym w wahadelku sluzacym do hipnozy. Niebawem wydalo jej sie, ze znalazla sie duzo wyzej niz pozostali, i juz chciala cos powiedziec, gdy poczula, ze Travis dotyka jej ramienia. -Spojrz tam! - rzekl, wskazujac cos palcem. - To raja! Widzisz ja? Zobaczyla czarny lsniacy ksztalt przesuwajacy sie pod powierzchnia wody jak motyl na zwolnionym filmie. -I stadko delfinow! Tam! W poblizu mielizny! Podziwiajac ten widok, Gabby poczula, ze jej zdenerwowanie powoli mija. Zaczela chlonac cala panorame rozciagajaca sie w dole - miasteczko, rodziny opalajace sie na plazy, lodzie, wode. Rozluzniona, pomyslala nagle, ze moglaby pewnie spedzic tu w gorze godzine i ani troche by jej to nie znudzilo. To niesamowite uczucie szybowac w przestworzach na tej wysokosci, dajac unosic sie pradom powietrznym, jak gdyby sie bylo ptakiem. Mimo upalu chlodzil ja wietrzyk, a gdy Gabby poruszyla stopami w przod i w tyl, poczula, ze uprzaz sie kolysze. -Chcesz zamoczyc nogi? - spytal Travis. - Obiecalem, ze to bedzie przyjemne. -Zrobmy to - zgodzila sie. Ku zdziwieniu Gabby, jej glos zabrzmial calkiem pewnie. Travis dal Joemu kilka szybkich sygnalow reka. Wycie silnika pod nimi nagle znacznie przycichlo. Spadochron zaczal opadac. Wpatrujac sie w gwaltownie zblizajaca sie wode, przeszukiwala wzrokiem powierzchnie, by sie upewnic, ze nic tam nie czyha. Spadochron wciaz sie obnizal i chociaz Gabby podniosla nogi do gory, zimna woda bryznela na dolna czesc jej ciala. W chwili gdy wygladalo na to, ze bedzie musiala stapac po wodzie, motorowka przyspieszyla i wystrzelili z powrotem ku niebu. Gabby poczula, ze podnosi jej sie poziom adrenaliny, i nawet nie probowala ukryc szerokiego usmiechu. Travis tracil ja lokciem. -Widzisz? Nie bylo wcale tak zle. -Mozemy zrobic to jeszcze raz? - spytala. Travis i Gabby latali jeszcze przez kwadrans, obnizajac sie dwa lub trzy razy. Gdy wreszcie sciagnieto ich na lodz, kazda para poleciala jeszcze raz. Do tego czasu slonce bylo juz wysoko na niebie i dzieci zaczynaly marudzic. Travis skierowal lodz w strone zatoczki przy Cape Lookout. Wplyneli na plycizne i Travis zatrzymal motorowke, a Joe wyrzucil kotwice za burte, zdjal koszule i wskoczyl do wody, ktora siegala mu do pasa. Z wypraktykowana swoboda Matt podal mu lodowke turystyczna, po czym idac za przykladem przyjaciela, rowniez zdjal koszule i wskoczyl do wody. Nastepnie przyszla kolej na Travisa, ktory trzymal w dloniach maly przenosny grill i torbe brykietow z wegla drzewnego. Potem rownoczesnie zanurzyly sie matki i wziely na rece dzieci. Po kilku minutach na pokladzie zostaly jedynie Stephanie i Gabby. Gabby stala na rufie, myslac, ze powinna byla pomoc, Stephanie natomiast, absolutnie nieswiadoma calego zamieszania, lezala wyciagnieta na lawkach na dziobie, nadal spokojnie sie opalajac. -Jestem na wakacjach, nie czuje sie wiec w obowiazku zglaszac na ochotnika do pomocy - oznajmila Stephanie, jej cialo bylo rownie znieruchomiale jak lodz. - Zreszta oni sa tak w tym dobrzy, ze nie mam wyrzutow sumienia, robiac za obiboka. -Nie jestes obibokiem. -Oczywiscie, ze jestem. Kazdy od czasu do czasu sie obija. Jak rzekl kiedys Konfucjusz: "Ten, kto nic nie robi, jest tym, kto nic nie robi". Gabby rozwazala przez chwile jej slowa, po czym spytala: -Czy to naprawde sa slowa Konfucjusza? Poprawiajac ciemne okulary, Stephanie wzruszyla lekko ramionami. -Nie, ale kogo to obchodzi? Wazne jest to, ze sobie poradzili, a w dodatku dalo im to rodzaj samozadowolenia z wlasnej pracowitosci. Kim ja jestem, zeby ich tego pozbawiac? Gabby podparla sie pod boki. -A moze po prostu wolisz byc leniuchem. Stephanie usmiechnela sie. -Jak powiedzial Jezus: "Blogoslawieni leniwi, ktorzy leza na lodziach, albowiem uzyskaja piekna opalenizne". -Jezus tego nie powiedzial. -To prawda - przyznala Stephanie, siadajac. Zdjela okulary, popatrzyla przez szkla, po czym wytarla je recznikiem. - Ale znowu, kogo to obchodzi? - Popatrzyla na Gabby spod zmruzonych powiek. - Naprawde mialas ochote dzwigac lodowki lub namioty przez cala droge do plazy? Zaufaj mi, to przereklamowana przyjemnosc. - Poprawila stanik bikini i wstala. - W porzadku, droga wolna. Mozemy isc. - Przewiesila torbe plazowa przez ramie. - Musisz wiedziec, kiedy byc leniwa. Jest to forma sztuki, ktora przynosi korzysci wszystkim, jesli sieja prawidlowo stosuje. Gabby zawahala sie. -Nie wiem dlaczego, ale podoba mi sie twoj sposob myslenia. Stephanie parsknela smiechem. -Jasne, ze tak. Lenistwo lezy w naturze ludzkiej. Ale dobrze wiedziec, ze nie jestem jedyna osoba, ktora rozumie te prawde absolutna. Widzac, ze Gabby chce zaprzeczyc, Stephanie wyskoczyla za burte, rozchlapujac wysoko wode. -No chodz - powiedziala, nie dopuszczajac Gabby do glosu. - Zartuje. A tak przy okazji, nie zastanawiaj sie dwa razy nad tym, co zrobilas lub czego nie zrobilas. Juz cie oswiecilam, ze ci ludzie przykladaja znaczenie do robienia takich drobiazgow. Znajduja w ten sposob ujscie dla swoich uczuc ojcowskich i macierzynskich, swiat powinien dzialac wlasnie w taki sposob. My, wolne kobiety, musimy tylko dopilnowac, zebysmy sie dobrze bawily. Rozbicie obozu - podobnie jak opuszczenie lodzi i rozladowanie jej - bylo nieformalnym rytualem, najwyrazniej kazdy doskonale znal swoje obowiazki. Namiot stal juz na swoim miejscu, koce zostaly rozlozone, wegiel drzewny rozpalony. Kontynuujac swa bezczynnosc, Stephanie wziela piwo oraz recznik, wybrala sobie miejsce i podobnie jak na lodzi, zazywala kapieli slonecznej. Gabby, nie bardzo wiedzac, co robic, rowniez rozlozyla recznik i postanowila pojsc w jej slady. Niemal natychmiast poczula efekty dzialania promieni slonecznych i lezala tam, probujac nie zwracac uwagi na to, ze wszyscy poza Stephanie sa czyms zajeci. -Musisz posmarowac sie emulsja do opalania - poinstruowala ja Stephanie. Nie podnoszac glowy, wskazala swoja torbe plazowa. - Wez tubke z filtrem przeciwslonecznym 50. Jesli sie nie posmarujesz, przy twojej jasnej karnacji za pol godziny bedziesz wygladala jak rak. Ta emulsja zawiera cynk. Gabby siegnela po torbe Stephanie i starannie nawilzyla skore. Gdyby tego nie uczynila, zostalaby dotkliwie ukarana. W odroznieniu od siostr, odziedziczyla karnacje nie po matce, lecz po ojcu, w ktorego zylach plynela irlandzka krew. Bylo to jedno z przeklenstw w jej zyciu. Gdy byla gotowa, polozyla sie na swoim reczniku, wciaz czujac wyrzuty sumienia z powodu tego, ze nie pomaga w rozlokowaniu sie lub w przygotowaniu lunchu. -Jak bylo na gorze z Travisem? -Swietnie - odrzekla Gabby. -Tak dla przypomnienia, on jest moim bratem, wiesz? Gabby odwrocila glowe, rzucajac Stephanie pytajace spojrzenie. -Hej, mowie to tylko po to, zebys miala swiadomosc, jak dobrze go znam. -Co to ma znaczyc? -Mysle, ze on cie lubi. -A ja mysle, ze wydaje ci sie, iz wciaz jestesmy w siodmej klasie. -Slucham? Nie obchodzi cie to? -Nie. -Dlatego, ze masz chlopaka? -Miedzy innymi. Stephanie rozesmiala sie. -Och, to dobrze. Gdybym cie nie znala, moze nawet bym ci uwierzyla. -Nie znasz mnie! -Ach, znam. Mozesz mi wierzyc lub nie, ale dokladnie wiem, kim jestes. -Doprawdy? To skad pochodze? -Nie mam pojecia. -To opowiedz mi o mojej rodzinie. -Nie moge. -Zatem w ogole mnie znasz, prawda? Po chwili Stephanie przewrocila sie na bok, by spojrzec jej w twarz. -A wlasnie, ze tak - oznajmila. Nie potrafila ukryc tonu wyzwania w glosie. - Dobrze, co powiesz na to? Jestes grzeczna dziewczynka i zawsze nia bylas, lecz w glebi duszy uwazasz, ze zycie to cos wiecej niz wieczne przestrzeganie zasad, i lakniesz nieznanego. Gdybys byla wobec siebie szczera, przyznalabys, ze Travis jest tego czescia. Jestes wybredna, jesli idzie o seks, lecz kiedy juz sie z kims zwiazesz, zasady, ktore wyznajesz, diabli biora. Myslisz, ze poslubisz swojego chlopaka, lecz mnie nie daje spokoju mysl, dlaczego na twoim palcu nie ma jeszcze pierscionka zareczynowego. Kochasz rodzine, ale sama chcialas podjac decyzje, kim bedziesz, dlatego zamieszkalas tutaj. Mimo to martwisz sie, ze twoje wybory spotkaja sie z dezaprobata bliskich. Jak mi idzie? Podczas tej przemowy Gabby pobladla. Interpretujac to jako celne trafienie, Stephanie wsparla sie na lokciu. -Mam mowic dalej? -Nie - odparla Gabby. -Mialam racje, prawda? Gabby wciagnela gwaltownie powietrze. -Nie we wszystkim. -Nie? -Nie. -Wobec tego w czym sie mylilam? Zamiast odpowiedzi, Gabby pokrecila glowa i polozyla sie na wznak na reczniku. -Nie chce o tym rozmawiac. Spodziewala sie, ze Stephanie bedzie drazyla dalej, ona jednak przekrecila sie na plecy, wracajac do opalania, jak gdyby w ogole nie bylo tematu. Gabby slyszala glosy dzieci baraszkujacych w przybrzeznych falach oraz dalekie rozmowy, nie rozrozniala jednak slow. W glowie jej sie krecilo z powodu tego, co powiedziala Stephanie. Miala wrazenie, ze ta kobieta znala ja przez cale zycie i byla wtajemniczona w jej najmroczniejsze sekrety. -Tak na wypadek, gdybys sie wkurzyla, powinnam cie chyba uprzedzic, ze mam zdolnosci parapsychologiczne zauwazyla Stephanie. - Dziwne, lecz prawdziwe. O ile wiem, odziedziczylam je po babce. Slynela z tego, ze potrafila przepowiadac pogode. Gabby usiadla, czujac nagla ulge, chociaz zdawala sobie sprawe, ze pomysl jest niedorzeczny. -Doprawdy? Stephanie znowu parsknela smiechem. -Oczywiscie, ze nie! Moj dziadek ogladal przez wiele lat teleturniej Idz na calosc i ani razu nie byl lepszy od zawodnikow. Lecz badz uczciwa. Trafilam w dziesiatke, moze nie? Mysli Gabby znowu zaczely krazyc jak szalone, przyprawiajac ja o zawrot glowy. -Ale jak...? -To proste - odparla Stephanie. - Zwyczajnie wpasowalam twoje "zdumiewajaco osobiste doswiadczenia" w doswiadczenia niemal wszystkich kobiet. No coz, z wyjatkiem czesci dotyczacej Travisa. Domyslilam sie tego. Ale to niesamowite, prawda? A tak na marginesie, rowniez to studiuje. Uczestniczylam w kilku badaniach i zawsze mnie zaskakuje, ze kiedy juz przebrniesz przez caly ten balagan, - okazuje sie, ze ludzie sa do siebie podobni niemal jak dwie krople wody. Zwlaszcza w okresie dorastania i wczesnym okresie doroslosci. Na ogol maja takie same przezycia i mysla tak samo, lecz jakims sposobem nikomu nie udaje sie uniknac przeswiadczenia, ze jego doswiadczenia sa jedyne w swoim rodzaju. Gabby polozyla sie z powrotem na reczniku, dochodzac do wniosku, ze najlepiej bedzie ignorowac Stephanie przez jakis czas. Choc ogromnie ja polubila, ta kobieta zbyt czesto przyprawiala ja o zawrot glowy. -Och, tak na wypadek, gdybys byla ciekawa - powiedziala od niechcenia Stephanie - Travis nie spotyka sie z nikim. Jest nie tylko kawalerem, lecz rowniez do wziecia. -Nie bylam ciekawa. -Poniewaz masz chlopaka, tak? -Tak. Ale gdybym nawet go nie miala, nie bylabym ciekawa. Stephanie rozesmiala sie. -Tak, tak, oczywiscie. Jak moglam tak sie pomylic? Chyba nabralam sie na sposob, w jaki sie na niego gapisz. -Nie gapie sie. -Nie badz taka drazliwa. Zreszta on tez sie na ciebie gapi. ROZDZIAL 10 Ze swojego miejsca na reczniku Gabby wdychala zapach wegla drzewnego, hot dogow, hamburgerow i kurczat, ktory dolatywal do niej niesiony lagodnym wietrzykiem. Pomimo bryzy - i emulsji z wysokim filtrem - Gabby miala wrazenie, ze skora zaczyna jej skwierczec. Czasami wydawalo jej sie ironia losu, ze jej przodkowie ze Szkocji i z Irlandii omineli klimaty z podobna pochmurna pogoda i przeprowadzili sie tam, gdzie dlugotrwale wystawienie na dzialanie promieni slonecznych niemal grozi czerniakiem ludziom takim jak oni - a w najlepszym wypadku zmarszczkami, co bylo przyczyna, ze jej matka nosi kapelusze, nawet jesli ma przejsc jedynie do samochodu. Gabby nie chciala myslec o tym, ze sama poddaje sie szkodliwemu dzialaniu slonca, poniewaz lubila sie opalac, dobrze sie czula z opalenizna. Poza tym za chwile wlozy T - shirt i zmusi sie do siedzenia w cieniu.Po ostatniej uwadze Stephanie stala sie dziwnie malomowna. U niektorych osob Gabby uznalaby to za zaklopotanie lub niesmialosc. U Stephanie bylo wyraznie widac, ze wynika to z pewnosci siebie, jaka Gabby w skrytosci ducha zawsze pragnela miec. Poniewaz Stephanie dobrze sie czula we wlasnej skorze, Gabby czula sie swobodnie w jej towarzystwie. Musiala przyznac, ze bardzo jej tego brakowalo: przez wiele lat w domu, a teraz takze w pracy. A juz zupelnie nie byla pewna, jak wygladaja sprawy z Kevinem. Co do Travisa, to ten mezczyzna stanowczo wprawial ja w zaklopotanie. W kazdym razie wtedy, gdy nie mial na sobie koszuli. Rzuciwszy ukradkowe spojrzenie, dostrzegla go tuz nad woda. Budowal zamki z piasku z trojka maluchow. Gdy stracily zainteresowanie zabawa, wstal i pogonil je na plycizne przy brzegu; powietrze wypelnily ich radosne okrzyki. Travis wyraznie bawil sie nie gorzej od nich i ten widok omal nie wywolal usmiechu na twarzy Gabby. Powstrzymala sie jednak w obawie, ze moglby to zauwazyc i zle zrozumiec. Necacy zapach spowodowal, ze Gabby w koncu usiadla. Nie potrafila pozbyc sie wrazenia, ze znajduje sie na wakacjach na jakiejs egzotycznej wyspie, a nie zaledwie kilka minut od Beaufort. Lagodne fale omywaly brzeg w monotonnym rytmie, kilka wolnych domow za ich plecami wygladalo, jak gdyby spadly z nieba. Ponad ramieniem widziala sciezke wijaca sie wsrod wydm, skrecajaca w kierunku czarno - bialej latarni morskiej, ktora przetrwala tysiace nawalnic. Ku jej zdziwieniu, poza nimi w zatoczce nie bylo nikogo, co tylko dodawalo uroku temu zakatkowi. Z boku stal przy przenosnym grillu Laird, trzymajac w obu rekach szczypce. Megan otwierala torebki z ziemniaczanymi chipsami i buleczkami oraz plastikowe pojemniki, a Liz ustawiala przyprawy, papierowe talerze i jednorazowe sztucce na skladanym stoliku. Za nimi Joe i Matt grali w pilke. Nie pamietala z dziecinstwa weekendu, podczas ktorego spotkaloby sie kilka rodzin, by cieszyc sie nawzajem swoim towarzystwem w cudownym miejscu, po prostu dlatego, ze jest sobota. Zastanawiala sie, czy wiekszosc ludzi tak wlasnie zyje, czy raczej jest to charakterystyczne dla malego miasteczka, a moze po prostu dawno juz stalo sie to zwyczajem tej grupy przyjaciol. Cokolwiek to bylo, podejrzewala, ze moglaby sie do tego przyzwyczaic. -Jedzenie gotowe! - zawolal Laird. Gabby wlozyla bluzke i powedrowala do grilla, zdumiona tym, jak bardzo zrobila sie glodna, dopoki nie przypomniala sobie, ze nie zdazyla zjesc sniadania. Ponad ramieniem widziala, ze Travis stara sie jak moze zagonic dzieciaki do rodzicow, biegajac wokol nich jak pies pasterski. Cala trojka pomknela w strone grilla, gdzie stala na strazy Megan. -Siadajcie na kocu - polecila, a dzieci - widocznie dobrze wytresowane pod tym wzgledem - poslusznie wykonaly rozkaz. -Megan potrafi cudownie radzic sobie z dzieciakami - powiedzial Travis. Przystanal obok niej z dlonmi wspartymi na biodrach, oddychajac ciezko. - Szkoda, ze mnie tak nie sluchaja. Musze sie niezle za nimi naganiac, tak ze omal nie padam z nog. -Ale wychodzi ci to bardzo naturalnie. -Przepadam za zabawa z nimi, a nie zaganianiem ich. - Pochylil sie ku niej konspiracyjnie. - Ale tak miedzy nami, tego wlasnie nauczylem sie o rodzicach. Im wiecej bawisz sie z ich dziecmi, tym bardziej cie kochaja. Kiedy patrza na kogos, kto przepada za ich latoroslami - autentycznie czerpie radosc z przebywania z nimi, podobnie jak oni sami - coz, staje sie dla nich pepkiem swiata. -Pepkiem swiata? -Jestem weterynarzem. Lubie anatomiczne przenosnie. Gabby nie potrafila powstrzymac usmiechu. -Masz chyba racje co do zabaw z dziecmi. Moja ulubiona krewna byla ciotka, ktora wdrapywala sie na drzewa ze mna i moimi siostrami, podczas gdy inni dorosli rozmawiali sobie w salonie. -A mimo to - rzekl, machnawszy reka w kierunku Stephanie - wylegiwalas sie na reczniku z moja siostra, zamiast wykorzystac szanse, by pokazac tym ludziom, ze ich dzieciom nie mozna sie oprzec. -Ja... -Zartowalem. - Mrugnal do niej. - Po prostu chcialem spedzic z nimi troche czasu. A za chwile zaczna marudzic. Wtedy wreszcie klapne na lezak, wytre czolo i pozwole, by zajeli sie nimi rodzice. -Innymi slowy, kiedy sytuacja staje sie trudna, wycofujesz sie rakiem. -Mysle, ze kiedy nadejdzie czas, moge zglosic cie na ochotnika. -O rany, dzieki. -Nie ma sprawy. Hej, jestes glodna? -Jak wilk. Gdy dotarli do jedzenia, dzieci siedzialy grzecznie na kocu z hot dogami, salatka ziemniaczana i plasterkami owocow. Liz, Megan i Allison siedzialy na tyle blisko, by miec na nie oko, lecz na tyle daleko, by moc rozmawiac. Gabby zauwazyla, ze wszystkie trzy jadly kurczaka z roznymi dodatkami. Joe, Matt i Laird zasiedli przy lodowkach turystycznych z talerzami na kolanach i butelkami piwa ustawionymi na piasku. -Hamburgery czy kurczeta? - spytala Gabby. -Lubie kurczeta. Ale hamburgery sa zapewne fantastyczne. Wlasciwie nigdy nie zasmakowalem w czerwonym miesie. -Myslalam, ze wszyscy mezczyzni jedza hamburgery. -Wobec tego chyba nie jestem mezczyzna. - Wyprostowal sie. - Co, musze powiedziec, naprawde zaskoczyloby i rozczarowalo moich rodzicow. Zwlaszcza ze dali mi meskie imie i tak dalej. Gabby parsknela smiechem. -Coz... - Pokazala na grill. - Najwyrazniej zostawili dla ciebie ostatni kawalek kurczaka. -Wylacznie dlatego, ze zdazylismy przed Stephanie. Porwalaby go, mimo ze woli hamburgery, poniewaz doskonale zdaje sobie sprawe, ze nic bym nie zjadl. -Wiedzialam, ze istnieje jakis powod, dla ktorego ja lubie. Siegneli po talerzyki, przygladajac sie najrozmaitszym dodatkom ustawionym na stole - fasola, duszone warzywa, ziemniaki, ogorki i salatki owocowe - a wszystkie smakowicie pachnace. Gabby wziela buleczke, dodala kapke keczupu, musztardy oraz pikle, po czym podsunela Travisowi talerz. Nalozyl sobie kurczaka, a nastepnie zdjal hamburgera z boku rusztu i polozyl obok jej buleczki. Travis dobral odrobine salatki owocowej, Gabby natomiast chciala sprobowac absolutnie wszystkiego. Gdy skonczyla sobie nakladac, popatrzyla na oba talerze z mina pelna poczucia winy. Na szczescie Travis zdawal sie tego nie zauwazac. -Napijesz sie piwa? - spytal. -Z przyjemnoscia. Siegnal do lodowki i wyciagnal z niej butelke coors light, a nastepnie butelke wody dla siebie. -Musze prowadzic motorowke - wyjasnil. Podniosl talerz, wskazujac na wydmy. - Usiadziemy tam? -Nie chcesz jesc obok swoich przyjaciol? -Poradza sobie beze mnie. -W takim razie prowadz. Poszli powoli w strone niskiej wydmy, miejsca ocienionego przez rachityczne, zatrute sola drzewo, z galeziami wyciagnietymi w jednym kierunku, pochylone przez wiatry wiejace od oceanu przez cale lata. Gabby czula, jak piasek przesuwa sie pod jej stopami. Travis usiadl obok wydmy, opuszczajac sie na piasek jednym ruchem, jak Indianin. Gabby zajela miejsce obok niego ze znacznie mniejszym wdziekiem, pilnujac sie, by zachowac odpowiednia odleglosc miedzy nimi, tak by przypadkiem sie nie dotkneli. Nawet w cieniu piasek i woda w oddali razily ja tak mocno, ze musiala zmruzyc oczy. Travis zaczal kroic kurczaka, plastikowe sztucce giely sie pod naciskiem. -Przyjazdy nad te zatoczke przypominaja mi czasy szkolne - zauwazyl. - Nie potrafie zliczyc, ile weekendow spedzilismy wtedy tutaj. - Wzruszyl ramionami. - Oczywiscie dziewczyny byly inne, no i nie bylo dzieci. -Zaloze sie, ze swietnie sie bawiliscie. -Fantastycznie. Pamietam, jak pewnej nocy Joe, Matt, Laird i ja przyjechalismy tutaj z dziewczynami, ktorym chcielismy zaimponowac. Siedzielismy przy ognisku, pilismy piwo, opowiadalismy kawaly i smialismy sie... Pamietam, ze pomyslalem wtedy, ze w zyciu nie moze sie zdarzyc nic lepszego. -Brzmi jak reklama budweisera. Pomijajac to, ze byliscie niepelnoletni i eskapada byla sprzeczna z prawem. -A ty nigdy nie robilas niczego niezgodnego z prawem, tak? -Prawde mowiac, nie - odparla. - Nie robilam. -Serio? Nigdy? -Dlaczego jestes taki zdziwiony? -Nie wiem. Chyba nie wyobrazam sobie ciebie jako osoby, ktora dorastala, przestrzegajac wszelkich przepisow. - Widzac jej mine, wycofal sie szybko. - Nie zrozum mnie zle. Nie mialem nic zlego na mysli. Chodzi mi po prosta o to, ze sprawiasz na mnie wrazenie niezaleznej i zawsze gotowej na nowe przygody. -Nic o mnie nie wiesz. Mowiac te slowa, przypomniala sobie, ze to samo powiedziala Stephanie. Przygotowala sie psychicznie na to, co teraz nastapi. Travis w zamysleniu przesuwal widelcem owoce na talerzu. -Wiem, ze wyprowadzilas sie z domu rodzinnego, ze kupilas wlasny, ze sama go urzadzasz. Dla mnie oznacza to niezaleznosc. A co do tego, ze lubisz przygody... coz, jestes tutaj z grupa nieznajomych, prawda? Po raz pierwszy latalas na spadochronie za motorowka i nawet przelamalas strach przed rekinami, dajac zamoczyc sobie nogi. To byly nowe wyzwania. Uwazam, ze jest to godne podziwu. Gabby zarumienila sie. Odpowiedz Travisa podobala jej sie znacznie bardziej od odpowiedzi jego siostry. -Byc moze - przyznala. - Ale to nie to samo co podrozowanie dookola swiata bez planu podrozy. -Nie daj sie temu zwiesc. Myslisz, ze nie denerwowalem sie, wyruszajac w droge? Bylem przerazony. Czym innym jest opowiadac przyjaciolom, co ma sie zamiar robic, a zupelnie czym innym wsiasc na poklad samolotu i wyladowac w kraju, gdzie prawie nikt nie mowi po angielsku. A ty podrozowalas? -Niewiele. Poza feriami wiosennymi, ktore spedzilam na Bahamach, nigdy nie bylam za granica. A jesli juz tam jedziesz, jesli mieszkasz wlasciwie w kurorcie, tak jak ja - wsrod amerykanskich studentow - masz wrazenie, ze jestes na Florydzie. - Umilkla. - Dokad wybierzesz sie w przyszlosci? Jaka bedzie twoja kolejna wielka przygoda? -Tym razem nigdzie daleko. Jade do Parku Narodowego Grand Teton, na biwak. Bede lazil po gorach, plywal kanu, robil, co sie tylko da. Slyszalem, ze jest tam przepieknie, ale nigdy tam nie bylem. -Jedziesz sam? -Nie - odparl. - Z ojcem. Nie moge sie doczekac. Gabby skrzywila sie. -Nie potrafie sobie wyobrazic, ze wybieram sie w jakakolwiek podroz z mama czy ojcem. -Dlaczego? -Musialbys poznac moich rodzicow, zeby zrozumiec. Travis czekal. Gabby odlozyla w milczeniu talerz i otrzepala rece. -No dobrze - rzekla z westchnieniem. - Po pierwsze, mama jest osoba, ktora uwaza, ze mieszkanie w hotelu, ktory ma mniej niz piec gwiazdek, to koczowanie. A tata? Prawdopodobnie umialabym wyobrazic sobie, jak robi cos bardziej pasjonujacego, tyle tylko, ze nigdy nie interesowal sie niczym poza wedkowaniem. Poza tym nie pojechalby nigdzie bez mamy, a poniewaz ona ma swoje standardy, oznacza to, ze jedyny czas, jaki spedzaja na swiezym powietrzu, to jedzenie obiadu na patiu. Ma sie rozumiec, z lista szlachetnych win i kelnerami we frakach. -Chyba naprawde sie kochaja. -Wywnioskowales to z tego, co mowilam? -Z tego oraz z faktu, ze twoja mama nie jest wielka entuzjastka otwartej przestrzeni. - Te slowa wywolaly smiech Gabby. - Musza byc z ciebie bardzo dumni. -Na jakiej podstawie tak twierdzisz? -A dlaczego mieliby nie byc dumni? Rzeczywiscie, dlaczego, pomyslala. Niech sie zastanowie. -Powiedzmy, ze jestem calkiem pewna, iz mama woli moje siostry. I mozesz mi wierzyc - one w niczym nie przypominaja Stephanie. -Masz na mysli, ze zawsze sa comme il faut? - Nie, mam na mysli, ze sa podobne do mamy. -I to oznacza, ze mama nie moze byc z ciebie dumna? Gabby odgryzla kawalek hamburgera, nie spieszac sie z odpowiedzia. -To skomplikowane - odrzekla z wahaniem. -Jak to? - Travis nie dawal za wygrana. -Przede wszystkim dlatego, ze mam rude wlosy. Moje siostry sa blondynkami, tak jak mama. -I co z tego? -Poza tym, mam dwadziescia szesc lat i nadal jestem niezamezna. -No to co? -Chce pracowac zawodowo. -No i? -Nic z tego nie pasuje do wizerunku corki, jakiej pragnie moja matka. Ma okreslone poglady na role kobiet, zwlaszcza kobiet z Poludnia o odpowiedniej pozycji spolecznej. -Z tego, co uslyszalem, wnioskuje, ze nie jestescie z matka w najlepszych stosunkach. -Doprawdy? -Obejrzawszy sie przez ramie, Gabby dostrzegla Allison i Lairda, ktorzy szli sciezka w kierunku latarni morskiej, trzymajac sie za rece. -Moze jest zazdrosna - powiedzial Travis. - Zamieszkalas tutaj sama, masz wlasne zycie, cele i marzenia, wolne od wplywow swiata, w ktorym dorastalas, swiata, w ktorym zgodnie z jej oczekiwaniami mialas zamieszkac po prostu dlatego, ze ona tam mieszka. Zrobienie czegos na przekor wymaga odwagi i byc moze to, co uwazasz za rozczarowanie toba, naprawde jest rozczarowaniem soba. Travis wlozyl do ust kawalek kurczaka i czekal na jej reakcje. Speszona Gabby milczala. Cos takiego nigdy nie przyszlo jej do glowy. -Nie w tym rzecz - wykrztusila w koncu. -Moze nie. Spytalas ja kiedykolwiek? -Czy jest rozczarowana soba? Nie sadze. I nie mow mi, ze ty tez stawilbys w ten sposob czolo rodzicom. Poniewaz... -Nie stawilbym - przyznal, krecac glowa. - Nie ma mowy. Ale mam wrazenie, ze twoi sa zapewne nieslychanie z ciebie dumni, nawet jesli nie umieja tego okazac. Uwaga Travisa byla zaskakujaca i dziwnie poruszajaca. Gabby pochylila sie ku niemu lekko. -Nie wiem, czy masz racje, lecz mimo to dziekuje. I nie chce, zebys odniosl mylne wrazenie. Chodzi mi o to, ze co tydzien rozmawiam z nimi przez telefon i jestesmy dla siebie grzeczni. Po prostu czasami zaluje, ze jest, jak jest. Wolalabym, zebysmy z prawdziwa radoscia spedzali razem czas. Travis nic nie odpowiedzial i Gabby poczula ulge, ze nie probuje radzic jej czy podsuwac rozwiazanie. Kiedy relacjonowala podobne odczucia Kevinowi, w pierwszym odruchu proponowal jej smialy plan zmiany sytuacji. Podciagnela nogi i objela ramionami kolana. -Powiedz mi, co jest najlepszego w pracy weterynarza? -Zwierzeta - odparl. - I ludzie. Ale przypuszczam, ze takiej wlasnie odpowiedzi sie spodziewalas. Pomyslala o Evie Bronson. -Zwierzeta, owszem, to pojmuje bez trudu... Travis podniosl rece. -Nie zrozum mnie zle. Jestem pewien, ze niektorzy ludzie, z ktorymi mam do czynienia, sa podobni do tych, z ktorymi ty sie stykasz. -Czyli nachalni? Neurotyczni? Ze sklonnosciami do hipochondrii? Innymi slowy, niespelna rozumu? -Oczywiscie. Ludzie sa ludzmi i wielu z nich uwaza swoje zwierzeta za czlonkow rodziny. Co oznacza, ze jesli ktos podejrzewa, iz cokolwiek zlego dzieje sie z ich pupilem, zada pelnego badania, i skutek jest taki, ze przychodzi z nim przynajmniej raz w tygodniu, czasami czesciej. Niemal zawsze okazuje sie, ze zwierzeciu nic nie dolega, ale mamy z tata system radzenia sobie z tym. -A co robicie? -Przyklejamy zolta nalepke po wewnetrznej stronie teczki zwierzecia. Kiedy przychodzi pani Zmartwiona z Azorem czy Mruczkiem, zerkamy na nalepke, przeprowadzamy pobiezne badanie i mowimy, ze w tej chwili nic zlego sie nie dzieje, lecz zapraszamy z pieskiem lub kotkiem na wizyte kontrolna za tydzien. Poniewaz i tak przyprowadziliby swoich ulubiencow, dzieki temu szybciej wchodza i wychodza z gabinetu. I wszyscy sa szczesliwi. My jestesmy troskliwymi weterynarzami, a wlasciciele upewniaja sie, ze ich zwierzetom nic nie dolega, lecz mieli prawo sie niepokoic, skoro chcemy zobaczyc je znowu. -Ciekawe, jak zareagowaliby lekarze w mojej klinice, gdybym zaczela przyklejac zolte karteluszki na kartach niektorych pacjentow. -Az tak zle? -Czasami. Za kazdym razem, gdy ukazuje sie nowy numer "Reader's Digest" lub program informacyjny, w ktorym jest mowa o rzadkim schorzeniu ze specyficznymi objawami, poczekalnia pelna jest dzieciakow, ktore, zdaniem rodzicow, naturalnie maja wszystkie te objawy. -Prawdopodobnie zachowywalbym sie tak samo, gdybym mial dziecko. Gabby pokrecila glowa. -Bardzo w to watpie. Dla mnie wygladasz raczej na typ faceta pozbede - sie - zmartwienia - podczas - spaceru lub przespie zmartwienie. Nie przypuszczam, zebys zachowywal sie inaczej jako ojciec. -Moze masz racje - przyznal. -Och, mam. -Poniewaz mnie znasz? -Hej, to wy zaczeliscie, ty i twoja siostra. Przez nastepne pol godziny siedzieli razem, rozmawiajac w zdumiewajaco zazylym tonie. Gabby opowiedziala wiecej o matce, ojcu i ich krancowo roznych osobowosciach, troche o siostrach, jak rowniez o dorastaniu w warunkach niezwykle silnych naciskow, by sie podporzadkowala. Mowila o studiach w college'u i w szkole dla asystentow medycznych, podzielila sie wspomnieniami wieczorow, ktore spedzala w Beaufort przed przeprowadzka do miasteczka. Wspomniala zaledwie przelotnie o Kevinie, co ja zdziwilo, dopoki nie uswiadomila sobie, ze chociaz obecnie odgrywa duza role w jej zyciu, nie zawsze tak bylo. Jakims sposobem rozmowa z Travisem przypomniala jej, ze juz na dlugo przed poznaniem Kevina stala sie kobieta, jaka pragnela byc. Podczas dalszej rozmowy nieoczekiwanie dla siebie zwierzyla mu sie ze swoich sporadycznych frustracji w pracy, z jej ust padaly czasami slowa, ktorych wcale nie zamierzala powiedziec. Choc nie wspomniala o doktorze Meltonie, opowiedziala mu kilka historii o rodzicach, ktorych spotykala w swojej praktyce. Nie zdradzala zadnych nazwisk, lecz od czasu do czasu Travis usmiechal sie w sposob swiadczacy, ze dokladnie wie, o kogo chodzi. W tym czasie Megan i Liz spakowaly reszte jedzenia z powrotem do lodowek. Laird i Allison wciaz byli na spacerze. Z kolei Matt lezal zakopany do polowy w piasku przez maluchy, ktorym brakowalo koordynacji ruchow i sypaly mu piachem do oczu, nosa, ust i uszu. W tym momencie u stop Gabby wyladowalo frisbee. Gdy podniosla wzrok, zobaczyla, ze zbliza sie do nich Joe. -Pora wybawic Matta - zawolal. Pokazal na frisbee. - Wchodzisz w to? -Chcesz powiedziec, ze potrzebuja troche rozrywki? Joe usmiechnal sie szeroko. -Sadze, ze nie mamy wyboru. Travis spojrzal na Gabby. -Masz cos przeciwko? -Nie, skadze, idz. -Musze cie ostrzec, to nie bedzie ladny widok. - Wstal i krzyknal w kierunku dzieci: - Hej, urwisy? Chcecie zobaczyc w akcji mistrza swiata w grze we frisbee? -Taaak!!! - rozlegl sie zgodny chor. Dzieci rzucily lopatki i puscily sie pedem w strone wody. -Musze isc - rzekl Travis. - Moja widownia czeka. -Gdy biegl do wody i wskoczyl do niej z chlupotem, Gabby obserwowala jego ruchy, czujac cos dziwnie zblizonego do sympatii. Przebywanie z Travisem wygladalo zupelnie inaczej, niz sobie wyobrazala. Nie bylo odrobiny zarozumialstwa, zaledwie pare prob imponowania, a co najwazniejsze, Travis intuicyjnie wyczuwal, kiedy zachowac milczenie, a kiedy zareagowac. Zdala sobie sprawe, ze to wlasnie przede wszystkim swiadomosc oddania lezala u podstaw jej zwiazku z Kevinem. Nie byla to wylacznie kwestia fizycznego podniecenia, ktore czula, gdy spedzali razem noce. Bardziej jeszcze pragnela komfortu psychicznego, jakiego doznawala w tych spokojnych chwilach, gdy rozmawiali albo gdy bral ja za reke na parkingu, w drodze na obiad. W takich chwilach latwo bylo myslec, ze Kevin jest tym mezczyzna, ktory zostal jej przeznaczony na cale zycie, niestety, ostatnio zdarzaly sie one coraz rzadziej. Gabby zadumala sie nad tym, patrzac, jak Travis nurkuje po frisbee. Celowo spartaczyl chwyt, pozwalajac, by plastikowy dysk uderzyl go w piers i wyladowal w przybrzeznych falach, wzbijajac fontanne wody. Dzieci zapiszczaly z zachwytu, jak gdyby byla to najzabawniejsza rzecz, jaka w zyciu widzialy. Kiedy zawolaly: "Zrob to jeszcze raz, wujku Travisie!", zerwal sie na rowne nogi, caly czas blaznujac. Dal trzy dlugie susy, jak na zwolnionym filmie, i odrzucil frisbee Joemu. Robiac mine mistrza swiata, przysiadl na pietach w karykaturalnej pozycji baseballisty szykujacego sie do kolejnego chwytu w polu wewnetrznym. Mrugnawszy do dzieciakow, obiecal: "Nastepnym razem nawet sie nie zamocze!", po czym przepuscil kolejny rzut z jeszcze wiekszym pluskiem, co wzbudzilo dzika radosc maluchow. Najwyrazniej pajacowanie przed dziecmi sprawialo mu autentyczna przyjemnosc, co tylko podsycilo cieple uczucia Gabby dla niego. Starala sie zrozumiec wlasna reakcje na Travisa, gdy wreszcie wynurzyl sie z oceanu i ruszyl w jej strone, otrzasajac wode z wlosow. Po chwili klapnal na piasek obok niej, a gdy przypadkiem ich ciala sie zetknely, Gabby przez ulamek sekundy zobaczyla oczyma wyobrazni, jak siedza w ten sposob razem przez sto roznych weekendow w przyszlosci. ROZDZIAL 11 Przez reszte popoludnia wydarzenia zdawaly sie toczyc w odwrotnej kolejnosci niz rano. Spedzili na plazy jeszcze godzine, po czym zaladowali z powrotem wszystko na lodz. W drodze powrotnej kazda para odbyla jeszcze raz lot na spadochronie, tyle ze tym razem Gabby leciala w towarzystwie Stephanie. Poznym popoludniem motorowka przeplynela przez przesmyk i Travis zatrzymal sie, by kupic troche krewetek u miejscowego rybaka, ktorego najwyrazniej dobrze znal. Gdy wreszcie dotarli do domu, cala trojka dzieci spala kamiennym snem. Dorosli, z wlosami potarganymi przez wiatr i twarzami ogorzalymi od dlugiego przebywania na sloncu, mieli zadowolone miny.Gdy juz wypakowano bagaze z lodzi, malzenstwa odjechaly jedno po drugim, az w koncu zostali tylko Gabby, Stephanie i Travis. Travis byl na tarasie z Mobym. Rozlozyl juz spadochron do wyschniecia na tarasie i teraz splukiwal lodz wezem ogrodowym. Stephanie przeciagnela sie leniwie. -Chyba tez powinnam sie zmyc. Jem dzis kolacje z naszymi staruszkami. Poczuliby sie urazeni, gdybym przyjechala tutaj i nie odwiedzila ich. Sama wiesz, jak to jest. Pozwol, ze sie pozegnam z Travisem. Gabby skinela glowa, patrzac apatycznie, jak Stephanie przechyla sie przez balustrade tarasu. -Hej, Trav! - zawolala Stephanie. - Musze leciec. Dzieki za wspanialy dzien! -Ciesze sie, ze przyjechalas - odkrzyknal, machajac jej reka. -Moze wrzucilbys cos na grill? Gabby powiedziala wlasnie, ze umiera z glodu! Odretwienie Gabby natychmiast minelo, zanim jednak zdazyla sie odezwac, Travis podniosl kciuk w gescie aprobaty. -Za chwile wracam i rozpale grill! - zawolal. - Tylko skoncze tutaj, dobrze? Stephanie przeszla obok Gabby, najwyrazniej ogromnie z siebie zadowolona. -Dlaczego to powiedzialas? - syknela Gabby. -Poniewaz jade do rodzicow. Nie chce, zeby moj biedny braciszek musial spedzic reszte wieczoru sam. On bardzo lubi miec wokol siebie ludzi. -A jesli chcialam wrocic juz do domu? -No to mu powiesz, jak tu przyjdzie, ze zmienilas zdanie. Nie obrazi sie. Zyskalam tylko dla ciebie kilka minut do namyslu, gwarantuje ci bowiem, ze i tak by cie zaprosil, a potem - gdybys sie wymowila - zaprosilby cie po raz drugi. - Przewiesila torbe przez ramie. - Naprawde milo bylo cie poznac. Ciesze sie, ze mialysmy okazje sie spotkac. Bywasz w ogole w okolicach Raleigh? -Czasami - odrzekla Gabby, wciaz jeszcze zaklopotana tym, co sie wlasnie stalo, nie bardzo wiedzac, czy ma byc zadowolona, czy tez wsciekla na Stephanie. -To swietnie. Mozemy wybrac sie na lunch. Chetnie - zjadlabym z toba jutro pozne sniadanie, ale naprawde musze wracac. - Zdjela ciemne okulary i przetarla je bluzka. - Zobaczymy sie znowu? -Na pewno - obiecala Gabby. Stephanie podeszla do drzwi patia, rozsunela je i zniknela w srodku, po czym przeszla do drzwi wejsciowych. W tym czasie Travis znalazl sie juz na tarasie z Mobym biegnacym radosnie przy jego nodze. Mezczyzna po raz pierwszy dzisiejszego dnia wlozyl koszule z krotkim rekawem, zostawil ja jednak rozpieta. -Dasz mi sekunde na rozpalenie grilla? Szaszlyki z krewetek, dobrze? Zastanawiala sie tylko przez moment, zdala sobie bowiem sprawe, ze alternatywa jest kolacja z mikrofalowki w domu, a potem jakis beznadziejny program rozrywkowy w telewizji. Wbrew swej woli przypomniala sobie uczucie, jakie ogarnelo ja, gdy przygladala sie figlom Travisa z dziecmi w przybrzeznych falach. -A ty dasz mi kilka minut na przebranie sie? Podczas gdy Travis zajmowal sie grillem, Gabby zajrzala do Molly, ktora, jak sie okazalo, spala glebokim snem razem ze szczenietami. Wziela szybki prysznic, po czym przebrala sie w jasna bawelniana spodnice i bluzke. Wysuszyla wlosy i zastanawiala sie przez chwile, czy sie umalowac, zdecydowala sie jednak tylko musnac rzesy tuszem. Przyjrzala sie sobie w lustrze - miala twarz lekko zarumieniona od slonca. Szykujac sie do wyjscia, uswiadomila sobie, ze po raz pierwszy od niepamietnych czasow bedzie jadla kolacje z innym mezczyzna niz Kevin. Moglaby szukac wymowek, ze jest to po prostu kontynuacja dnia albo ze zostala skloniona do wziecia udzialu w kolacji przez Stephanie, ale wiedziala, iz ani jedno, ani drugie nie jest prawda. Czy jednak powinna miec wyrzuty sumienia z powodu kolacji z Travisem, a moze nawet zataic ja przed Kevinem? W pierwszym odruchu wmawiala sobie uparcie, ze nie ma powodu, by nie wspomniec o tym Kevinowi. Dzien byl calkiem niewinny - w zasadzie spedzila wiecej czasu ze Stephanie niz z Travisem. O co wiec tyle halasu? Ma sie rozumiec, jesz dzisiaj kolacje sama, ironicznie podszepnal jej glos wewnetrzny. Ale czy to naprawde taki problem? Stephanie miala racje - Gabby znowu zglodniala, a jej sasiad ma pyszne zarcie. Ludzka potrzeba numer jeden. Przeciez nie zamierza sie z nim przespac. Nie ma nawet zamiaru go pocalowac. Sa przyjaciolmi, to wszystko. Gdyby Kevin byl w miescie, Travis z pewnoscia zaprosilby rowniez jego. Ale go tu nie ma, nie ustepowal glos. Powiesz Kevinowi o tej kolacyjce we dwoje? -Zdecydowanie tak. Powiem mu bez watpienia - wymamrotala pod nosem, probujac zagluszyc ow glos. Czasami go po prostu nienawidzila. Do zludzenia przypominal jej matke. Podjawszy decyzje, przyjrzala sie sobie po raz ostatni w lustrze. Zadowolona z tego, co zobaczyla, wymknela sie przez drzwi patia i ruszyla po murawie w strone domu Travisa. Gdy Gabby przecisnela sie przez szczeline w zywoplocie, pojawiajac sie na skraju trawnika, Travis dostrzegl ten ruch katem oka i bez sladu zazenowania taksowal wzrokiem zblizajaca sie kobiete. Gdy weszla na taras, poczul dziwna zmiane atmosfery, co go absolutnie zaskoczylo. -Czesc - przywitala sie ponownie. - Za ile kolacja? -Za pare minut - odrzekl. - Co za doskonale wyczucie czasu. Zerknela na krewetki na rozenkach, kolorowe papryczki i cebule. Jak na dany znak, zaburczalo jej w brzuchu. -O rety - wymruczala, majac nadzieje, ze nie uslyszal tego kompromitujacego dzwieku. - Wygladaja tak apetycznie. -Moze sie czegos napijesz? - Travis pokazal na drugi koniec tarasu. - Chyba zostalo troche piwa i wody w lodowce. Gdy Gabby poszla w tamta strone, Travis usilowal nie gapic sie na jej lagodnie kolyszace sie biodra, zastanawiajac sie, co tez w niego wstapilo. Przygladal sie, jak otwiera lodowke, myszkuje w niej i wyjmuje dwa piwa. Gdy wrocila i podala mu butelke, ich palce musnely sie w przelocie. Odkrecil kapsel i pociagnal dlugi lyk, spogladajac na Gabby, ktora w milczeniu wpatrywala sie w wode. Slonce wciaz swiecilo jasno nad drzewami, lecz nie bylo juz takie gorace i na trawniku powoli kladly sie cienie. -Wlasnie dlatego kupilam ten dom - powiedziala w koncu. - Dla takich widokow. -Cos pieknego, prawda? - Zdal sobie sprawe, ze mowiac te slowa, patrzy na nia, i odepchnal od siebie podswiadome skojarzenia. Odchrzaknal. - Jak sie czuje Molly? -Chyba dobrze. Spala, kiedy sprawdzalam, czy wszystko w porzadku. - Rozejrzala sie dookola. - A gdzie Moby? -Pewnie walesa sie gdzies w poblizu. Znudzilo go moje pitraszenie, gdy przekonal sie, ze nie zamierzam poczestowac go zadnymi smacznymi kaskami. -On jada krewetki? -On jest wszystkozerny. -Koneser - zauwazyla, mrugajac do niego. - Moge ci w czyms pomoc? -Raczej nie. Chyba ze przynioslabys z kuchni talerze. -Bardzo chetnie. A gdzie je trzymasz? -W szafce po lewej stronie zlewu. Och, i ananasa. Jest na bufecie. I noz. Powinien tez tam byc. -Zaraz wracam. -To moze jeszcze przy okazji wez sztucce, dobrze? Znajdziesz je w szufladzie obok zmywarki. Gdy Gabby odwrocila sie, by wejsc do domu, Travis przylapal sie na tym, ze znow przyglada sie jej badawczo. Nie chodzilo wylacznie o to, ze jest atrakcyjna; ladnych kobiet jest wszedzie na peczki. W jej naturalnej inteligencji i niewymuszonej wesolosci bylo cos, co sugerowalo silne wyczucie dobra i zla. Uroda i zwykly zdrowy rozsadek sa rzadka kombinacja, aczkolwiek Travis watpil, czy Gabby w ogole jest swiadoma swoich przymiotow. Gdy wynurzyla sie z domu, szaszlyki byly gotowe. Nalozyl po dwa na kazdy talerz, obok plasterki ananasa, po czym usiedli przy stole. Za nimi, w leniwie plynacej rzeczce niebo odbijalo sie niczym w lustrze, cisze przerywal tylko szum skrzydel przelatujacych nad ich glowami szpakow. -Pycha! - powiedziala Gabby. -Dziekuje. Upila lyk piwa i pokazala na motorowke. -Wyplywasz takze jutro? -Chyba nie. Jutro prawdopodobnie wybiore sie na przejazdzke. -Konna? Travis pokrecil przeczaco glowa. -Motocyklem. Kiedy bylem w college'u, kupilem zdezelowana honde Shadow z tysiac dziewiecset osiemdziesiatego trzeciego roku. Zamierzalem ja szybko wyremontowac i sprzedac z zyskiem. Powiedzmy, ze nie bylo szybko i watpie, czy kiedykolwiek mi sie to oplaci. Ale przynajmniej moge z czystym sumieniem stwierdzic, ze zrobilem wszystko sam. -To musi byc bardzo satysfakcjonujace. -Lepsze byloby slowo "bezsensowne". Motocykl nie jest szczegolnie praktyczny, poniewaz ma tendencje do psucia sie, a znalezienie oryginalnych czesci graniczy z cudem. Ale czy nie jest to cena posiadania modelowego arcydziela? Piwo pilo sie gladko i Gabby pociagnela kolejny lyk. -Nie mam pojecia. Nie wymieniam nawet sama oleju. -Jechalas kiedys na motorze? -Nie. To zbyt niebezpieczne. -Niebezpieczenstwo zalezy raczej od motocyklisty i od warunkow niz od motoru. -Sam mowiles, ze twoj sie psuje. -To prawda. Ale ja lubie zycie na krawedzi. -Zauwazylam te ceche twojego charakteru. -Jest pozytywna czy negatywna? -Ani jedno, ani drugie. Raczej absolutnie nieprzewidywalna, zwlaszcza gdy probuje pogodzic to z faktem, ze jestes weterynarzem. To zawod dla zrownowazonego czlowieka. Kiedy mysle o weterynarzach, automatycznie wyobrazam sobie domatora, z zona w fartuszku i dziecmi, ktore sa czestymi goscmi u ortodonty.. -Jednym slowem, nuda. Podobnie jak najbardziej podniecajaca rzecza, ktora powinienem robic, jest golf. Gabby przyszedl na mysl Kevin. -Sa gorsze. -Tak dla twojej wiadomosci, jestem rodzinnym facetem - rzekl Travis, wzruszajac ramionami. - Tyle tylko, ze nie mam zony i dzieci. -To rodzaj warunku wstepnego, nie sadzisz? -Dla mnie bycie czlowiekiem rodzinnym wiaze sie raczej z odpowiednim swiatopogladem niz z posiadaniem rodziny. -Brawo. - Spojrzala na niego spod zmruzonych powiek, czujac dzialanie piwa. - Nie wiem, czy w ogole potrafie sobie wyobrazic ciebie zonatego. Jakos mi to po prostu do ciebie nie pasuje. Wygladasz mi raczej na faceta, ktory umawia sie z wieloma kobietami, rodzaj wiecznego kawalera. -Nie ty pierwsza mi to mowisz. Prawde mowiac, gdybym nie wiedzial z cala pewnoscia, ze jest inaczej, powiedzialbym, ze spedzilas dzis za duzo czasu, sluchajac moich przyjaciol. -Wyrazali sie o tobie bardzo pochlebnie. -Dlatego zabieram ich na lodz. -A Stephanie? -Ona jest zagadka. Ale rowniez moja siostra, co wiec mam poczac? Jak juz ci mowilem, jestem rodzinnym facetem. -Dlaczego nie moge oprzec sie wrazeniu, ze starasz sie mi zaimponowac. -Moze to prawda. Opowiedz mi o swoim chlopaku. Czy on rowniez jest domatorem? -Nie twoja sprawa - odparla Gabby. -W porzadku, nie mow. A przynajmniej na razie. Wobec tego opowiedz mi o okresie dorastania w Savannah. -Juz ci opowiadalam o mojej rodzinie. Co jeszcze chcesz uslyszec? -Cokolwiek. Gabby zawahala sie. -Latem jest tam goraco. Bardzo goraco. I parno. -Zawsze odpowiadasz tak wymijajaco? -Mysle, ze odrobina tajemniczosci dodaje zyciu atrakcyjnosci. -Czy twoj chlopak tez tak uwaza? -Moj chlopak mnie zna. -Jest wysoki? -Jakie to ma znaczenie? -Zadnego. Po prostu podtrzymuje rozmowe. -W takim razie zmienmy temat. -Dobrze. Plywalas kiedys na desce surfingowej? -Nie. -Nurkowalas z aparatem tlenowym? -Nie. -A to pech. -Dlaczego? Bo sama nie wiem, co trace? -Nie - odparl. - Bo teraz, kiedy moi przyjaciele pozenili sie i maja dzieci, musze znalezc kogos, kto zechcialby systematycznie uprawiac te sporty. -Z tego, co sie orientuje, potrafisz znalezc sobie najrozmaitsze rozrywki. Plywasz na wakeboardzie albo zeglujesz, gdy tylko wracasz z pracy - W zyciu jest znacznie wiecej rozrywek niz te dwie rzeczy. Na przyklad latanie na spadochronie za motorowka. Gabby rozesmiala sie, a gdy Travis jej zawtorowal, zdala sobie sprawe, ze podoba jej sie ten dzwiek. -Mam jedno pytanie o studia weterynaryjne - powiedziala ni stad, ni zowad, nie przejmujac sie dluzej kierunkiem ich rozmowy. Milo bylo zwyczajnie sie zrelaksowac, cieszyc sie towarzystwem Travisa. Poczula sie calkiem swobodnie. - Wiem, ze to glupie, ale zawsze bylam ciekawa, jak wiele jest zajec z anatomii. Musiales studiowac anatomie wielu roznych zwierzat? -Tylko niektorych - wyjasnil. - Krowy, konia, swini, psa, kota i drobiu. -I musiales wiedziec wlasciwie wszystko o kazdym z tych zwierzat? -Co sie tyczy anatomii, owszem. Zastanawiala sie przez chwile nad jego slowami. -No, no. Myslalam, ze to z ludzmi jest trudno. -Tak, ale pamietaj, ze raczej nikt nie poda mnie do sadu, jesli zdechnie mu kura. Twoja odpowiedzialnosc jest znacznie wieksza, zwlaszcza ze masz do czynienia z dziecmi. - Umilkl. - I zaloze sie, ze cudownie sobie z nimi radzisz. -Skad to przypuszczenie? -Roztaczasz wokol siebie aure lagodnosci i cierpliwosci. -Oho, przebywales dzis chyba za dlugo na sloncu. -Prawdopodobnie - zgodzil sie. Wstal i wskazal na jej butelke. - Jeszcze jedno? Gabby nie zauwazyla nawet, ze skonczyla piwo. -Lepiej nie. -Nie powiem nikomu. -Nie w tym rzecz. Nie chcialabym, zebys powzial o mnie mylne mniemanie. -Watpie, aby to bylo mozliwe. -Moj chlopak chybaby tego nie pochwalil. -Wobec tego dobrze, ze go tu nie ma, prawda? Poza tym dopiero zaczynamy sie wzajemnie poznawac. Co w tym zlego? -No to poprosze. - Westchnela. - Ale wiecej nie ma mowy. Travis przyniosl dwa piwa i otworzyl jej butelke. Zaledwie przylozyla ja do warg, pociagnela lyk i poczula mily dreszczyk, znowu uslyszala natretny wewnetrzny glos: "Nie powinnas tego robic". -Polubilbys go - oswiadczyla, probujac przywrocic pewien dystans miedzy nimi. - To swietny facet. -Jestem tego pewien. -I odpowiadajac na twoje wczesniejsze pytanie, owszem, jest wysoki. -Myslalem, ze nie chcesz o nim mowic. -Bo nie. Chce tylko, bys wiedzial, ze go kocham. -Milosc to wspaniala rzecz. Dzieki niej zycie jest cos warte. Uwielbiam byc zakochany. -Mowisz jak ktos z ogromnym doswiadczeniem. Ale pamietaj, ze prawdziwa milosc trwa wiecznie. -Poeci powiedzieliby, ze prawdziwa milosc zawsze ma tragiczne zakonczenie. -A ty jestes poeta? -Nie. Tylko powtarzam, co oni mowia. Nie twierdze, ze sie z tym zgadzam. Podobnie jak ty, stykalem sie raczej z romansami o szczesliwym zakonczeniu. Moi rodzice sa malzenstwem od zawsze, pragne tego samego pewnego dnia. Gabby mimo woli pomyslala, ze Travis jest dobry w tego rodzaju flirciarskim przekomarzaniu sie - iw tym momencie przypomniala sobie, ze to dlatego, iz ma bogata praktyke w tej dziedzinie. Mimo to musiala przyznac, ze schlebia jej jego zainteresowanie, choc wiedziala, ze Kevin by tego nie pochwalal. -Wiedzialas, ze omal nie kupilem twojego domu? spytal. Zaskoczona pokrecila przeczaco glowa. -Byl na sprzedaz w tym samym czasie co moj. Bardziej podobal mi sie jego rozklad, lecz ten mial juz taras, hangar dla lodzi i winde. Musialem dokonac trudnego wyboru. -A teraz masz nawet wanne spa. -Lubisz to? - usmiechnal sie Travis, podnoszac brwi. - Mozemy sie wykapac, gdy slonce zajdzie. -Nie mam kostiumu. -Kostiumy kapielowe nie sa oczywiscie obowiazkowe. Gabby spojrzala na niego z politowaniem, celowo ignorujac dreszczyk, ktory ja przeniknal. -Raczej nie skorzystam z propozycji. Przeciagnal sie, najwyrazniej z siebie zadowolony. -W takim razie moze zamoczymy tylko stopy? -Prawdopodobnie jakos to zniose. -To na poczatek. -I koniec. -To sie rozumie samo przez sie. Po drugiej stronie rzeki zachodzace slonce malowalo niebo nad horyzontem roznymi odcieniami zlota. Travis przyciagnal krzeslo i oparl na nim nogi. Gabby patrzyla na rzeke, podziwiajac wspanialy widok, od bardzo dawna nie miala juz tak dobrego samopoczucia. -Opowiedz mi o Afryce - poprosila. - To naprawde taki inny swiat, na jaki wyglada? -Dla mnie tak. Wciaz pragne tam wrocic. Jak gdyby cos w moich genach rozpoznalo ten swiat jako moj dom, mimo ze zobaczylem tam tak niewiele rzeczy, ktore przypominalyby mi swiat, z ktorego pochodze. -Widziales lwy albo slonie? -Mnostwo. -Bylo to niezwykle? -Nigdy tego nie zapomne. Gabby milczala przez chwila. -Zazdroszcze ci. -No to jedz tam. A jak sie tam juz znajdziesz, koniecznie pojedz zobaczyc Wodospad Wiktorii. To jedno z najbardziej niesamowitych miejsc, jakie kiedykolwiek widzialem. Tecze, mgla, nieprawdopodobny huk... masz wrazenie, ze stoisz na samym krancu swiata. Gabby usmiechnela sie z rozmarzeniem. -Ile czasu tam spedziles? -Za ktorym razem? -A ile razy byles? -Trzy. Probowala wyobrazic sobie, ze jest wolna jak ptak, lecz jej sie nie udalo. -Opowiedz mi o wszystkich trzech razach. Jeszcze dlugo spokojnie rozmawiali, a szary zmierzch ustapil miejsca mrokowi nocy. Travis opisywal ludzi i miejsca barwnie i wyczerpujaco, Gabby czula sie niemal, jak gdyby tam z nim byla. Przylapala sie na tym, ze zastanawia sie, ilu innym kobietom opowiadal o swoich podrozach. W polowie opowiesci wstal od stolu i przyniosl dwie butelki wody, szanujac jej wczesniejsze zastrzezenie. Wdziecznosc, jaka poczula, spowodowala, ze jej sympatia do Travisa jeszcze wzrosla. Chociaz wiedziala, ze to nic dobrego, nie mogla nic na to poradzic. Kiedy w koncu wstali, by zaniesc naczynia do domu, na niebie migotaly gwiazdy. Travis splukiwal talerze, Gabby przechadzala sie po jego salonie, myslac, ze mniej przypomina pokoj kawalera, niz sie spodziewala. Meble byly wygodne i stylowe - brazowe skorzane kanapy, niskie stoliki z orzecha, mosiezne lampy. W salonie panowal porzadek, lecz nie przesadny. Czasopisma lezaly rozrzucone na telewizorze, dostrzegla warstwe kurzu na wiezy stereo, co z jakiegos powodu wydawalo sie usprawiedliwione. Na scianach zamiast obrazow wisialy plakaty filmowe odzwierciedlajace eklektyczny gust Travisa - Casablanca po jednej stronie, Szklana pulapka po drugiej, a tuz obok Kevin sam w domu. Gabby uslyszala, ze w kuchni przestala leciec woda z kranu i do pokoju wszedl Travis. -Jestes gotow zamoczyc stopy? - spytala z usmiechem. -Pod warunkiem, ze nie odslonisz zbytnio ciala. Wyszli z powrotem na dwor i skierowali sie w strone wanny. Travis zdjal pokrywe i odlozyl ja na bok, tymczasem Gabby zrzucila sandalki. Po chwili siedzieli obok siebie, hustajac nogami. Gabby zapatrzyla sie w niebo, sledzac konstelacje na niebie. -O czym myslisz? - spytal Travis. -O gwiazdach - odrzekla. - Kupilam podrecznik astronomii i teraz sprawdzam, czy cokolwiek zapamietalam. -A zapamietalas? -Tylko duze. Te latwe. - Wskazala na dom. - Mniej wiecej na wysokosci dwoch piesci w linii prostej nad kominem zobaczysz Pas Oriona. Na lewym ramieniu Oriona lezy Betelgeuse. A u stop Rigel. Ma dwa psy mysliwskie. Tamta jasna gwiazda to Syriusz, ktory nalezy do gwiazdozbioru Wielki Pies, zas Procjon jest czescia konstelacji Maly Pies. -Travis wypatrzyl Pas Oriona, lecz chociaz probowal rozroznic inne, stosujac sie do wskazowek Gabby, nie udalo mu sie to. -Chyba nie widze dwoch pozostalych. -Ja tez nie. Po prostu wiem, ze tam sa. Pokazal palcem nad jej ramieniem. -Widze natomiast Wielki Woz. O tam. Tylko to zawsze potrafie znalezc. -Znany jest tez jako Wielka Niedzwiedzica lub Ursa Maior. Czy wiedziales, ze postac niedzwiedzia byla laczona z tym gwiazdozbiorem od epoki lodowcowej? -Sklamalbym, gdybym powiedzial, ze tak. -Uwielbiam nazwy gwiazd, nawet jesli nie potrafie jeszcze rozroznic wszystkich konstelacji. Psy Goncze, Warkocz Bereniki, Plejady, Antinous, Kasjopeja... te nazwy brzmia jak muzyka. -Rozumiem, ze to twoje nowe hobby. -Raczej dobre intencje pogrzebane w gruzach codziennego zycia. Ale przez pare dni naprawde sie tym pasjonowalam. Travis parsknal smiechem. -Przynajmniej jestes uczciwa. -Znam swoje ograniczenia. Mimo to zaluje, ze nie mam wiecej wiedzy. Kiedy bylam w siodmej klasie, mialam nauczyciela, ktory kochal astronomie. Umial tak zajmujaco rozprawiac o gwiazdach, ze zapamietywalo sie to na cale zycie. -Co takiego mowil? -Ze patrzenie w gwiazdy przypomina spogladanie wstecz w czasie, poniewaz niektore z nich sa tak daleko, ze ich swiatlo potrzebuje milionow lat, by do nas dotrzec. Ze widzimy gwiazdy nie tak, jak wygladaja teraz, lecz tak, jak - wygladaly w epoce dinozaurow. Cala ta koncepcja wydala mi sie dosc zdumiewajaca. -Wyglada na to, ze byl wspanialym nauczycielem. -Faktycznie byl. Wiele nas nauczyl, mimo ze, jak sam widzisz, prawie wszystko zapomnialam. Ale uczucie zadziwienia pozostalo. Gdy patrze w niebo, po prostu wiem, ze ktos robil dokladnie to samo tysiace lat temu. Travis przygladal sie jej, oczarowany brzmieniem jej glosu w ciemnosci. -I dziwne jest to - mowila dalej - ze chociaz wiemy znacznie wiecej o wszechswiecie, zwykli ludzie w dzisiejszych czasach mniej znaja sie na gwiazdach niz nasi przodkowie. Nawet bez teleskopow, matematyki czy wiedzy o tym, ze Ziemia jest okragla, potrafili kierowac sie gwiazdami przy nawigacji, szukali na niebie konkretnych konstelacji, by wiedziec, kiedy nadszedl czas na zasiewy, wykorzystywali gwiazdy przy konstrukcji budowli, nauczyli sie przewidywac zacmienia... Sklania mnie to do zastanowienia sie, jak sie zylo, tak ufnie zawierzajac gwiazdom. - Zamyslila sie, milknac na dluzsza chwile. - Przepraszam. Pewnie cie zanudzilam. -Ani troche. Prawde mowiac, zawsze juz bede myslal o gwiazdach inaczej niz dotad. -Zartujesz sobie ze mnie. -Wcale nie - rzekl Travis powaznie. Patrzyl jej prosto w oczy i Gabby domyslila sie nagle, ze zamierza ja pocalowac, totez odwrocila sie szybko. W tym samym momencie uslyszala kumkanie zab w bagiennej trawie i cwierkanie swierszczy wsrod drzew. Ksiezyc wysoko na niebie rozsiewal wokol nich migotliwy blask. Gabby nerwowo poruszyla stopami w wodzie, zdajac sobie sprawe, ze powinna juz pojsc. -Stopy mi sie chyba pomarszczyly jak dlonie praczki - rozesmiala sie. -Przyniesc ci recznik? -Nie, nie trzeba. Ale musze juz wracac. Robi sie pozno. Travis wstal i wyciagnal do niej reke. Ujmujac jego dlon, poczula, jak jest ciepla i silna. -Odprowadze cie. -Jestem pewna, ze trafie. -Wobec tego tylko do zywoplotu. Przy stole podniosla sandalki i dostrzegla Moby'ego, ktory biegl w ich strone. Dotarl do nich z radosnie wywieszonym jezorem w chwili, gdy zeszli z tarasu na trawe. Okrazyl ich, po czym puscil sie truchtem ku wodzie, jak gdyby chcial sie upewnic, ze nic sie tam nie kryje. Zatrzymal sie, gwaltownie hamujac przednimi lapami, a nastepnie szybko pobiegl w jeszcze innym kierunku. -Moby jest psem, ktorego cechuje bezgraniczna ciekawosc oraz entuzjazm - zauwazyl Travis. -Troche jak ciebie. -Troche. Tyle ze ja nie tarzam sie w rybich wnetrznosciach. Usmiechnela sie. Trawa byla miekka pod jej stopami, po chwili znalezli sie przy zywoplocie. -To byl cudowny dzien - powiedziala Gabby. - I wieczor rowniez. -Zgadzam sie w stu procentach. I dziekuje za lekcje astronomii. -Nastepnym razem bardziej sie postaram. Zaimponuje ci moja kosmiczna wiedza. Travis wybuchnal smiechem. -Zgrabny kalambur. Wymyslilas go na poczekaniu? -Nie, to znowu moj nauczyciel. Zwykl tak mowic zawsze na zakonczenie lekcji. Travis przestapil z nogi na noge, po czym podniosl wzrok na Gabby. -Jakie masz plany na jutro? -Wlasciwie zadnych. Na pewno musze pojechac do sklepu spozywczego. A dlaczego pytasz? -Nie wybralabys sie ze mna na przejazdzke? -Motocyklem? -Chcialbym ci cos pokazac. I bedzie fajnie, obiecuje. Wezme nawet ze soba lunch. Gabby zawahala sie. To bylo proste pytanie i zdawala sobie sprawe, jak powinna brzmiec odpowiedz, zwlaszcza jesli nie chciala komplikowac sobie zycia. Nalezalo powiedziec tylko: "To chyba nie jest dobry pomysl", i po klopocie. Pomyslala o Kevinie i wyrzutach sumienia, ktore czula kilka minut wczesniej, a przede wszystkim o wyborze, ktorego dokonala, przeprowadzajac sie tutaj. Jednakze mimo tego wszystkiego, a moze raczej wlasnie z powodu tego wszystkiego, zaczela sie usmiechac. -Chetnie - odrzekla. - O ktorej? Jesli nawet zaskoczyla go jej odpowiedz, nie okazal tego. -O jedenastej? Dam ci szanse dobrze sie wyspac. Podniosla reke do wlosow. -No to jeszcze raz dziekuje... -Ja rowniez. Do zobaczenia jutro. Przez moment wydawalo jej sie, ze po prostu odwroci sie i pojdzie, lecz ich spojrzenia znowu sie spotkaly. Patrzyli sobie w oczy o ulamek sekundy za dlugo i zanim Gabby zorientowala sie, co mezczyzna zamierza, Travis polozyl dlon na jej biodrze i przyciagnal ja lekko do siebie. Pocalowal ja, ani zbyt delikatnie, ani zbyt mocno. Gdy wreszcie jej mozg zarejestrowal, co sie dzieje, odepchnela go. -Co ty robisz? - wykrztusila. -Nie potrafilem sie powstrzymac. - Wzruszyl ramionami, nie sprawiajac bynajmniej wrazenia skruszonego. - Wydawalo mi sie to takie wlasciwe. -Wiesz, ze mam chlopaka - powtorzyla, zdajac sobie sprawe, ze w glebi duszy nie miala absolutnie nic przeciwko temu pocalunkowi, i nienawidzac siebie za to. -Przepraszam, jesli postawilem cie w niezrecznej sytuacji. -Nic sie nie stalo - rzekla, podnoszac rece i trzymajac go na dystans. - Zapomnijmy o tym. Ale koniecznie mi obiecaj, ze wiecej sie to nie zdarzy, dobrze? -Dobrze. -No to swietnie - powiedziala, ogarnieta nagla checia powrotu do domu. Nie powinna byla pozwolic na taka sytuacje. Domyslala sie, czym to sie skonczy, nawet ostrzegala przed tym sama siebie, no i potwierdzilo sie, ze miala racje. Odwrocila sie i przecisnawszy sie przez zywoplot, ruszyla w strone domu, szybko oddychajac. Pocalowal ja! Wciaz nie mogla w to uwierzyc. Mimo ze zamierzala pomaszerowac prosto do drzwi, by w pelni dotarlo do niego, jak jest niezlomna, rzucila przez ramie ukradkowe spojrzenie i z potwornym zazenowaniem dostrzegla, ze Travis na nia patrzy. Podniosl reke i pomachal jej. -Do zobaczenia jutro - zawolal. Nie zadala sobie trudu, by odpowiedziec. Mysl o tym, co moglo zdarzyc sie nazajutrz, przyprawila ja o dreszcz. Dlaczego musial wszystko zepsuc? Dlaczego nie moga byc po prostu sasiadami i przyjaciolmi? Dlaczego tak sie to skonczylo? Zamknela za soba drzwi i przeszla do sypialni, starajac sie ze wszystkich sil wzbudzic w sobie gniew, na jaki zaslugiwalo to zdarzenie. Pewnie by sie jej udalo, gdyby nie drzace nogi, walace jak mlotem serce oraz swiadomosc, ze Travis Parker uznal ja za tak bardzo pociagajaca, ze mial ochote ja pocalowac. ROZDZIAL 12 Po wyjsciu Gabby Travis oproznil lodowke turystyczna. Chcac spedzic troche czasu z Mobym, zlapal pileczke tenisowa, lecz nawet gdy zaczal zwykla zabawe z psem, myslami wracal wciaz do Gabby. Moby biegal po ogrodku, a on nie potrafil pozbyc sie wspomnienia delikatnych zmarszczek wokol oczu Gabby, pojawiajacych sie, gdy sie usmiechala, lub naboznej czci w jej glosie, gdy wymieniala nazwy gwiazd. Przylapal sie na tym, ze zastanawia sie nad zwiazkiem laczacym Gabby z jej chlopakiem. Co ciekawe, niewiele o nim mowila - jakiekolwiek powodowaly nia pobudki, okazalo sie to skutecznym sposobem utrzymywania Travisa w niepewnosci.Bez watpienia spodobala mu sie, choc go to dziwilo, poniewaz w porownaniu z poprzednimi dziewczynami Gabby zdecydowanie nie byla w jego typie. Nie sprawiala wrazenia szczegolnie delikatnej czy przewrazliwionej, nie okazala sie cieplarniana roslinka - a zdawal sie przyciagac tlumy takich kobiet. Gdy z niej kpil, nie pozostawala mu dluzna. Gdy przekraczal pewne granice, nie miala skrupulow, by ustawic go do pionu. Podobala mu sie jej zarliwosc, jej samokontrola i pewnosc siebie, a zwlaszcza podobalo mu sie to, ze najwyrazniej nie byla swiadoma swoich zalet. Kiedy myslal o calym dniu, nasuwalo mu sie porownanie z kuszacym tancem, w ktorym kazde z nich kolejno przejmowalo prowadzenie. Zastanawial sie, czy taki taniec moze trwac wiecznie. Za jedna z przyczyn rozpadu jego poprzednich zwiazkow mozna uznac to, ze nawet we wczesnym stadium zawsze byly jednostronne. Zwykle konczylo sie na tym, ze to on podejmowal wiekszosc decyzji, co robic, gdzie jesc, do czyjego domu pojsc lub jaki film obejrzec. Nie to jednak przeszkadzalo mu najbardziej, lecz fakt, ze z czasem owa jednostronnosc zaczynala rzutowac na calosc zwiazku, co nieuchronnie pozostawialo mu wrazenie, ze spotyka sie z podwladnym, a nie z partnerem. Szczerze mowiac, nudzilo go to. Co dziwne, dotad nie myslal o poprzednich zwiazkach w ten sposob. Zazwyczaj w ogole o nich nie myslal. Przebywanie z Gabby sprawilo, ze zaczal zastanawiac sie nad tym, co wtedy tracil. Odtwarzal w pamieci swoje z nia rozmowy, uswiadamiajac sobie, ze pragnie ich wiecej, pragnie wiecej samej Gabby. Nie powinienem byl jej pocalowac, pomyslal w przyplywie nietypowego dla siebie niepokoju, posunalem sie za daleko. Ale teraz pozostalo mu jedynie uzbroic sie w cierpliwosc i miec nadzieje, ze nie zmienila zdania co do jutrzejszej przejazdzki. Co moze zrobic? Nic, doszedl do wniosku. Absolutnie nic. -Jak ci poszlo? - spytala Stephanie. Nazajutrz rano lekko skolowany Travis ledwie zdolal otworzyc oczy. -Ktora godzina? -Nie wiem. Ale dosc wczesnie. -Po co do mnie dzwonisz? -Poniewaz chce wiedziec, jak poszla ci kolacja z Gabby. -Czy slonce w ogole juz wstalo? -Nie zmieniaj tematu. No, gadaj. -Jestes okropnie wscibska. -Owszem, jestem. Ale nie przejmuj sie. Znam juz odpowiedz na to pytanie. -Przeciez nic nie mowilem. -Wlasnie. Zakladam, ze dzisiaj tez sie z nia spotykasz? Travis odsunal telefon od ucha i wpatrywal sie wen podejrzliwie, zachodzac w glowe, jakim cudem jego siostra zawsze zdawala sie wiedziec wszystko. -Steph... -Pozdrow ja ode mnie. Dobra, musze leciec. Dzieki za informacje. Rozlaczyla sie, zanim zdazyl cokolwiek odpowiedziec. Nazajutrz rano Gabby obudzila sie z mysla, ze chetnie postrzega siebie jako osobe uczciwa. W okresie dorastania zawsze starala sie przestrzegac zasad. Utrzymywala porzadek w pokoju, uczyla sie do egzaminow i byla grzeczna wobec rodzicow. To nie z powodu wczorajszego pocalunku zwatpila w swoja prawosc. Ona nie miala z tym nic wspolnego, wine ponosil Travis. I caly dzien byl zupelnie niewinny - z radoscia opowiedzialaby o wszystkim Kevinowi. Nie, jej poczucie winy wiazalo sie z faktem, ze tak chetnie wrocila na kolacje z Travisem. Gdyby byla wobec siebie calkiem szczera, przewidzialaby jego zamiary i zapobieglaby tej sytuacji. Zwlaszcza na koncu. Co ona sobie myslala? Co do Kevina, to rozmowa z nim raczej nie pomogla wymazac tego wspomnienia. Zadzwonila do niego wczorajszej nocy po powrocie do domu. Gdy odebral telefon komorkowy, modlila sie, by nie poznal po jej glosie, ze czuje sie winna. Szybko zdala sobie jednak sprawe, ze problem nie istnieje, poniewaz prawie nie slyszeli sie nawzajem. Kevin byl wlasnie w nocnym klubie. -Czesc, kochanie - powiedziala - dzwonie tylko, zeby... -Czesc, Gabby! - przerwal jej. - Straszny tu halas, mow glosniej. Kevin krzyczal tak przerazliwie, ze musiala odsunac sluchawke od ucha. -Rzeczywiscie. -Slucham? -Mowie, ze rzeczywiscie okropny halas! - odkrzyknela. - Rozumiem, ze dobrze sie bawisz? -Ledwie cie slysze! Co powiedzialas? W tle jakis kobiecy glos pytal, czy Kevin chce jeszcze jedna wodke z tonikiem. Jego odpowiedz utonela w kakofonii dzwiekow. -Gdzie jestes? -Nie jestem pewien, jak sie ten klub nazywa. Jakis tam! -Jaki to rodzaj klubu? -Po prostu miejsce, gdzie chcieli pojsc inni! Niewazne! -Ciesze sie, ze sie dobrze bawisz. -Mow glosniej! Gabby podniosla reke i scisnela grzbiet nosa. -Chcialam tylko porozmawiac. Tesknie za toba. -Ja tez za toba tesknie, ale bede w domu za kilka dni! Posluchaj... -Wiem, wiem, musisz isc. -Zadzwonie do ciebie jutro, dobrze? -Jasne. -Kocham cie! -Ja tez cie kocham. Gabby sie rozlaczyla. Zagryzala wargi z irytacji. Chciala zwyczajnie z nim pogadac, ale powinna byla posluchac glosu rozsadku. Tego rodzaju konferencje sprawiaja, ze dorosli mezczyzni zamieniaja sie z powrotem w nastolatkow - przed kilkoma miesiacami byla tego naocznym swiadkiem na konferencji lekarzy w Birminghamie, w ktorej brala udzial. W dzien w spotkaniach uczestniczyli bardzo powazni lekarze, wieczorem przygladala sie przez hotelowe okno, jak wloczyli sie cala banda, zbyt duzo pili i generalnie robili z siebie idiotow. Nic w tym zlego. Ani przez chwile nie przyszlo jej do glowy, ze wpakowal sie w klopoty lub zrobil cos, czego bedzie zalowal. Na przyklad pocalowal kogos? Odrzucila posciel, szczerze zalujac, ze nie potrafi przestac o tym myslec. Pragnela zapomniec ciezar dloni Travisa na jej biodrze, gdy przyciagnal ja do siebie, a juz zdecydowanie nie chciala pamietac o dotyku jego warg i elektryzujacym wrazeniu, jakie to na niej wywarlo. Jednak gdy szla do lazienki, by wziac prysznic, nurtowalo ja cos innego, cos, czego nie udawalo jej sie sprecyzowac. Gdy odkrecala wode, przeszlo jej przez mysl, czy przez krotki moment nie odwzajemnila pocalunku. Nie mogac z powrotem zasnac po telefonie Stephanie, Travis postanowil pobiegac. Potem wrzucil deske surfingowa na tyl ciezarowki i przejechal przez most do Bogue Banks. Zaparkowal na parkingu hotelu Sheraton, wzial deske i ruszyl w strone wody. Nie byl sam, kilkanascie osob wpadlo na ten sam pomysl, pomachal kilku znajomym. Podobnie jak Travis, wiekszosc nie pozostawala tutaj dlugo. Najlepsze fale pojawialy sie rano, a potem znikaly, gdy zaczynal sie odplyw. Ale i tak dzien zaczal sie wspaniale. Fale byly dynamiczne - za miesiac beda prawie idealne - i Travis slizgal sie po nich, probujac zlapac rytm. Nie nalezal do mistrzow w surfowaniu - na Bali przygladal sie niektorym ogromnym falom i krecil glowa, dobrze wiedzac, ze gdyby nawet sprobowal na nich poplynac, prawdopodobnie by sie zabil - lecz jego umiejetnosci wystarczaly do tego, by dobrze sie bawil. Przywykl do tego, ze surfuje w samotnosci. Z jego przyjaciol tylko Laird uprawial ten sport, lecz nie plywal z Travisem od lat. Ashley i Melinda, jego dwie byle dziewczyny, wybraly sie z nim kilka razy, nigdy jednak nie spotykaly sie z nim pod wplywem impulsu i zwykle, gdy sie zjawialy, on wlasnie konczyl, co w efekcie psulo caly poranek. A przede wszystkim to oczywiscie on proponowal, co beda robili. Zrozumial, ze czuje sie troche rozczarowany soba z powodu tego, ze wybieral stale ten sam typ kobiet. Nic dziwnego, ze Allison i Megan tak chetnie mu to wytykaly. Przypominalo to ogladanie tego samego przedstawienia tylko z innymi aktorami, zawsze z tym samym zakonczeniem. Gdy lezal na desce, obserwujac zblizajace sie fale, zdal sobie sprawe, ze to samo, co poczatkowo pociagalo go w kobietach - ich potrzeba, by sie nimi opiekowac - ostatecznie zwiastowalo koniec zwiazku. Jak to sie mowi? Jesli rozwiodles sie raz, mozesz slusznie uwazac, ze to wina twojej eks. Jesli rozwiodles sie trzykrotnie? Coz, wina zdecydowanie lezy po twojej stronie. Zgoda, nie rozwodzil sie, ale sytuacje mozna bylo odniesc do niego. Zdumiewalo go, ze caly ten rachunek sumienia najwyrazniej byl wywolany dniem spedzonym z Gabby, kobieta, ktora go bezpodstawnie oskarzyla, konsekwentnie go unikala, otwarcie zrazala do siebie, a potem postawila sobie za cel powtarzanie w kolko, ze kocha kogos innego. I badz tu madry! Nadbiegajaca z tylu fala wygladala obiecujaco i Travis zaczal wioslowac rekami z calych sil, ustawiajac sie w najlepszej mozliwej pozycji. Mimo wspanialego dnia i przyjemnosci, jaka nioslo obcowanie z oceanem, nie dalo sie ukryc prawdy. Najbardziej ze wszystkiego pragnal spedzac mozliwie duzo czasu z Gabby. -Dzien dobry. - Kevin zadzwonil w chwili, gdy Gabby szykowala sie do wyjscia. Gabby przytrzymala sluchawke ramieniem. -O, czesc - odpowiedziala. - Jak sie masz? -Dobrze. Posluchaj, chcialem cie tylko przeprosic za wczorajszy telefon. Mialem zamiar zadzwonic jeszcze raz po powrocie do pokoju, ale bylo juz bardzo pozno. -Nie ma za co. Wygladalo na to, ze sie dobrze bawisz. -Wcale nie bawilem sie tak dobrze, jak prawdopodobnie myslisz. Muzyka byla taka glosna, ze nadal mi dzwoni w uszach. Przede wszystkim nie mam pojecia, po co poszedlem z tymi facetami. Powinienem byl przewidziec klopoty, kiedy zaczeli tankowac tuz po kolacji, ale ktos musial miec na nich oko. -I rozumiem, ze ty byles wzorem trzezwosci. -Oczywiscie - odrzekl. - Wiesz, ze nie pije duzo. -Co oczywiscie oznacza, ze pewnie spuszcze im dzisiaj niezly lomot w golfa. Beda mieli zbyt duzego kaca, by trafic w pileczke. -Kim oni sa? -Po prostu inni brokerzy z Charlotte i Columbii. Sadzac po ich zachowaniu, chyba od lat nie byli poza domem. -Moze rzeczywiscie nie byli. -Tak, no coz... - Slyszac jakies szuranie, Gabby domyslila sie, ze Kevin sie ubiera. - A ty? Co w koncu robilas? -Niewiele - odparla Gabby po chwili wahania. -Szkoda, ze nie moglas pojechac ze mna. Byloby znacznie fajniej, gdybys tutaj byla. -Wiesz, ze nie dalam rady wyrwac sie z pracy. -Wiem, ale i tak chcialem ci to powiedziec. Sprobuje zadzwonic pozniej, dobrze? -Jasne. Moze mnie chwilowo nie byc w domu. -A jak sie czuje Molly? -Dzieki, dobrze. -Moze wezme jedno ze szczeniat. Sa urocze. -Probujesz pozyskac moje wzgledy. -Jak zwykle. Ale przyszedl mi do glowy pewien pomysl. Moze wybralibysmy sie jesienia do Miami na dlugi weekend? Jeden z facetow, z ktorymi rozmawialem, wrocil wlasnie z South Beach i twierdzi, ze jest tam kilka kapitalnych pol golfowych. Gabby nie odzywala sie przez chwile, po czym spytala: -Myslales kiedykolwiek, by pojechac do Afryki? -Afryki? -Tak. Poleciec tam na jakis czas, wybrac sie na safari, zobaczyc Wodospad Wiktorii? A jesli nie do Afryki, to moze gdzies do Europy? Na przyklad do Grecji? -Prawde mowiac, nie. A nawet gdybym chcial, nie wygospodarowalbym tyle czasu. A dlaczego mnie o to pytasz? -Bez powodu - odrzekla. Kiedy Gabby rozmawiala przez telefon, Travis wszedl na jej werande i zapukal. Po chwili pojawila sie w drzwiach, ze sluchawka przy uchu. Wskazujac na telefon, zaprosila go gestem do srodka. Wszedl do salonu, spodziewajac sie, ze Gabby wymowi sie i skonczy rozmowe, ona jednak wskazala mu kanape i zniknela w kuchni, wahadlowe drzwi kolysaly sie po jej przejsciu. Travis usiadl i czekal. I czekal. I czekal. Czul sie idiotycznie, jak gdyby potraktowala go jak dziecko. Slyszal, jak rozmawia przyciszonym tonem, i nie mial pojecia z kim. Rozwazal mozliwosc, by wstac i wyjsc, jednakze nadal siedzial na kanapie, zastanawiajac sie, dlaczego ta dziewczyna najwyrazniej ma na niego taki wplyw. W koncu drzwi znowu sie zakolysaly i Gabby weszla do salonu. -Przepraszam za male spoznienie, ale przez caly ranek telefon dzwonil jak najety. Travis wstal, myslac, ze Gabby jeszcze wyladniala przez noc, co kompletnie nie mialo sensu. -Nie szkodzi - odrzekl. Rozmowa telefoniczna z Kevinem sprawila, ze Gabby znowu zaczely dreczyc watpliwosci i sila woli zmusila sie, by przestac w kolko je roztrzasac. -Wezme tylko moje rzeczy i mozemy jechac. - Zrobila krok w strone drzwi. - Och, i zajrze do Molly, rano czula sie swietnie, ale chce dopilnowac, zeby miala dosc wody. Po chwili wrocila z torba przewieszona przez ramie i weszli do garazu, by napelnic miske po brzegi. -A tak na marginesie, dokad sie wybieramy? - spytala Gabby, gdy wyszli z garazu. - Mam nadzieje, ze nie do baru dla motocyklistow w jakiejs zapadlej dziurze? -Co ci sie nie podoba w barach dla motocyklistow? -Nie pasuje tam. Mam za malo tatuazy. -Generalizujesz, nie sadzisz? -Zapewne. Ale wciaz nie odpowiedziales na moje pytanie. -Zwykla przejazdzka - powiedzial Travis. - Przez most, potem wzdluz Bogue Banks do Emerald Isle, a nastepnie z powrotem przez most i do miejsca, ktore chce ci pokazac. -Dokad? -To niespodzianka. -To jakis elegancki lokal? -Raczej nie. -Da sie tam zjesc? -Tak jakby - odparl Travis po chwili namyslu. -W pomieszczeniu czy na swiezym powietrzu? -To niespodzianka - powtorzyl. - Nie chce jej zepsuc. -Brzmi interesujaco. -Nie oczekuj zbyt wiele. To po prostu miejsce, do ktorego lubie jezdzic, nic spektakularnego. Gdy znalezli sie na podjezdzie, Travis wskazal gestem motocykl. -Oto on. Gabby zmruzyla oczy przed blaskiem chromowanych czesci motoru i wlozyla okulary przeciwsloneczne. -Twoja duma i radosc? -Frustracja i niepokoj. -Nie zamierzasz chyba znowu jeczec, jak trudno jest dostac czesci, co? Travis skrzywil sie, po czym zachichotal. -Sprobuje zachowac to dla siebie. Gabby spojrzala pytajaco na koszyk przymocowany do bagaznika motocykla linami od bungee. -Co mamy na lunch? -To, co zwykle. -Medalion z poledwicy, deser Alaska, [biszkopt z lodami i bezami, podawany na goraco.] pieczen jagnieca, sola? -Niezupelnie. -Kruche ciasteczka? Zignorowal jej kpine. -Jesli jestes gotowa, mozemy jechac. Jestem pewien, ze kask bedzie na ciebie dobry, gdyby jednak nie pasowal, mam wiecej w garazu. Gabby uniosla ironicznie brwi. -A co z tym szczegolnym miejscem? Zabierales tam duzo kobiet? -Nie - odparl. - Prawde mowiac, bedziesz pierwsza. Czekala, ze cos doda, lecz przynajmniej raz Travis byl powazny. Skinela lekko glowa i podeszla do motocykla. Wlozyla kask, zapiela go pod broda i przelozyla noge nad tylnym siodelkiem. -Gdzie mam oprzec stopy? Travis rozlozyl tylne podnozki. -Prosze bardzo. I uwazaj, nie dotknij przypadkiem noga rury wydechowej. Bardzo sie nagrzewa i mozna paskudnie sie oparzyc. -Dobrze wiedziec. A co mam zrobic z rekami? -Oczywiscie objac mnie w pasie. -Takiego bawidamka? - prychnela. - No wiesz, gdybys byl jeszcze troche gladszy, pewnie rece by mi sie zeslizgnely, nie zdolalabym sie przytrzymac, prawda? Travis wlozyl kask, jednym plynnym ruchem wskoczyl na siodelko i uruchomil motor, zostawiajac go na jalowym biegu. Silnik pracowal ciszej od niektorych motocykli, lecz Gabby czula przez siedzenie lekkie wibracje. Przeniknal ja przyjemny dreszczyk oczekiwania, jak gdyby wsiadla do kolejki gorskiej w lunaparku, ktora wlasnie miala ruszyc, tyle tylko, ze bez pasa bezpieczenstwa. Travis ruszyl przed siebie, skrecajac z podjazdu w ulice. Gabby polozyla mu rece na biodrach, ale gdy tylko go dotknela, jej zmysly natychmiast zareagowaly. Nie miala jednak wyjscia, mogla tylko objac go ramionami w pasie, a na to nie byla jeszcze przygotowana. Gdy motor zaczal przyspieszac, powtarzala sobie, zeby nie sciskac, nie przesuwac dloni, trzymac rece nieruchomo jak posag. -O co chodzi? - spytal Travis, wykrecajac szyje. -Nie rozumiem. -No, powiedzialas cos o rekach i o posagu? Gabby uprzytomnila sobie, ze nieswiadomie mowila glosno, scisnela wiec jego biodra, tlumaczac sie przed soba, ze robi to wylacznie dla zachowania pozorow. -Powiedzialam, zebys trzymal rece nieruchomo jak posag. Nie chce, zebysmy sie rozbili. -Nie rozbijemy sie. Nie lubie katastrof. -A miales kiedys wypadek? Travis skinal twierdzaco glowa, w dalszym ciagu wykrecajac szyje, co wyprowadzalo ja z rownowagi. -Pare razy. Zdarzylo sie, ze spedzilem dwie noce w szpitalu. -I nie uznales za stosowne poinformowac mnie o tym, zanim zaprosiles mnie na przejazdzke? -Nie chcialem cie przestraszyc. -Po prostu nie spuszczaj wzroku z drogi, dobrze? I w zadnym wypadku nie szalej. -Mowisz mi, zebym zaszalal? -Nie! -To dobrze, bo wolalbym raczej cieszyc sie jazda. - Znowu sie obejrzal. Mimo ze mial na glowie kask, Gabby moglaby przysiac, ze do niej mrugnal. - Najwazniejsze, zebys ty byla bezpieczna, trzymaj wiec rece nieruchomo jak posag, dobrze? Gabby poczula, ze robi sie malutka na tylnym siedzeniu, tak jak kiedys u niego w klinice, skonsternowana, ze powiedziala te slowa na glos, a Travis uslyszal je mimo ryku silnika i swistu wiatru, ktory wial im w twarze. Chwilami naprawde wydawalo jej sie, ze caly swiat sprzysiagl sie przeciwko niej. Samopoczucie nieco sie jej poprawilo, poniewaz przez nastepne kilka minut Travis nie poruszal juz tego tematu. Gdy opuscili swoja spokojna okolice i motor smigal szosa, Gabby powoli polapala sie, ze ma sie pochylac, kiedy pochyla sie Travis. Skreciwszy kilka razy, przejechali przez Beaufort i przez nieduzy most, ktory oddzielal miasteczko od granic Morehead City. Droga jednopasmowa przeszla w dwupasmowa, na ktorej panowal weekendowy ruch. Gabby starala sie ignorowac poczucie bezbronnosci, gdy jechali obok ogromnej wywrotki. Skrecili w kierunku mostu, ktory przecinal Intracoastal Waterway. Samochody poruszaly sie w zolwim tempie. Gdy dotarli do autostrady, dzielacej Bogue Banks na polowy, zmniejszyl sie ruch w kierunku Atlantic Beach i Travis stopniowo dodawal gazu. Wcisnieta miedzy dwa minivany, jeden przed nimi, drugi za nimi, Gabby powoli sie rozluzniala. Gdy przemykali obok blokow i willi ukrytych wsrod drzew Maritime Forest, promienie slonca zaczynaly grzac ja przez ubranie. Trzymala sie Travisa, by nie stracic rownowagi, wyczuwajac przez cienka koszule sprezyste miesnie jego plecow. Wbrew najlepszym zamiarom, zaczynala godzic sie z faktem, ze Travis ja pociaga. Tak bardzo sie roznili, a mimo to w jego obecnosci dostrzegala mozliwosci innego zycia, ktorego nigdy nie wyobrazala sobie jako swoje. Zycia bez sztywnych ograniczen, ktore zawsze narzucali jej inni. Jechali w niemal nierealnym milczeniu przez jedno miasto, potem kolejne: Atlantic Beach, Pine Knoll Shores, Salter Path. Po lewej stronie lezaly, w znacznym stopniu zasloniete od drogi debami przygietymi przez bezustanne wiatry, najbardziej upragnione nadbrzezne posiadlosci. Kilka minut wczesniej mineli znane molo Iron Steamer Pier. Choc ucierpialo przez lata pod naporem sztormow, bylo dzisiaj ulubionym miejscem licznych wedkarzy. W Emerald Isle, miasteczku polozonym najdalej na zachod na wyspie, Travis przyhamowal za skrecajacym samochodem i sila inercji popchnela Gabby mocniej na niego, jej dlonie niechcacy przesunely sie z jego bioder na brzuch. Byla ciekawa, czy zwrocil uwage na to, w jaki sposob stykaja sie ich ciala. Mimo ze sila woli zmuszala sie, by sie odsunac, nie uczynila tego. Cos sie miedzy nimi dzialo, cos, czego kompletnie nie rozumiala. Kochala Kevina i pragnela wyjsc za niego. W ciagu kilku ostatnich dni to uczucie sie nie zmienilo. A jednak nie mogla zaprzeczyc, ze spedzanie czasu z Travisem wydawalo sie takie... wlasciwe. Naturalne i swobodne, takie, jakie powinno byc. Gdy przejezdzali przez most w drugim koncu wyspy, poddala sie i zaprzestala prob rozwiazania tej oczywistej sprzecznosci. Zaskakujac ja, Travis zwolnil, po czym skrecil w czesciowo ukryta jednopasmowa droge, prostopadla do autostrady, ktora wglebiala sie w las. Gdy zatrzymal motocykl, Gabby rozejrzala sie dookola zaintrygowana. -Dlaczego stanelismy? - spytala. - Czy wlasnie to miejsce chciales mi pokazac? Travis zsiadl z motoru i zdjal kask. Pokrecil przeczaco glowa. -Nie, tamto jest w Beaufort - odparl. - Zamierzalem przekonac sie, czy mialabys ochote sprobowac przejechac sie sama. -Nigdy nie prowadzilam motoru. - Gabby skrzyzowala ramiona, nie zsiadajac z motocykla. -Wiem. Dlatego spytalem. -Ee, chyba nie - skrzywila sie Gabby, podnoszac oslone w kasku. -Daj spokoj, to swietna zabawa. Bede siedzial tuz za toba i nie pozwole ci sie rozbic. Dlonie bede trzymal obok twoich na kierownicy i zmienial biegi. Musisz jedynie kierowac, dopoki sie nie wdrozysz. -Ale to jest niezgodne z przepisami. -Uchybienie formalne. Poza tym jest to droga prywatna. Prowadzi do domu mojego wuja; dalej na polnoc przechodzi w droge gruntowa, a on jedyny mieszka w tych stronach. Tam wlasnie uczylem sie jezdzic. Gabby zawahala sie, rozdarta miedzy podekscytowaniem a strachem, zdumiona, ze w ogole sie nad tym zastanawia. Travis podniosl rece. -Zaufaj mi, na drodze nie ma zadnych samochodow, nikt nas nie zatrzyma, a ja bede caly czas przy tobie. -To jest trudne? -Nie, ale trzeba sie oswoic. -Tak jak z jazda na rowerze? -Owszem, jesli chodzi o utrzymanie rownowagi. Ale nie martw sie, bede siedzial za toba, a wiec nie moze sie nie udac. - Usmiechnal sie. - Jestes gotowa sprobowac? -Wlasciwie nie. Ale... -Swietnie! - wykrzyknal. - Wszystko po kolei. Posun sie do przodu, dobrze? Na prawej raczce masz gaz i przedni hamulec. Na lewej sprzeglo. Gazem regulujesz predkosc. Jasne? Gabby skinela twierdzaco glowa. -Prawa stopa wlaczasz tylny hamulec, lewa zmieniasz biegi. -Latwe. -Naprawde? -Nie. Po prostu poprawiam ci samopoczucie, chwalac twoje umiejetnosci dydaktyczne. Zaczyna przypominac w zlosliwosciach Stephanie, pomyslal Travis. -Zmiana biegow wyglada podobnie jak w samochodzie bez automatycznej skrzyni biegow. Ustawiasz silnik na luz, wlaczasz sprzeglo, wrzucasz bieg, a nastepnie dodajesz gazu. Ale zademonstruje ci, dobrze? Zeby jednak to zrobic, musimy troche sie sciesnic. Nie mam az tak dlugich rak i nog, by dosiegnac do kierownicy i pedalow z tylnego siedzenia. -Wygodny pretekst - zauwazyla. -Ktory akurat jest zgodny z prawda. Zgadzasz sie na to? -Smiertelnie mnie przeraziles. -Rozumiem, ze jest to odpowiedz pozytywna. A teraz posun sie wreszcie. Gabby poslusznie przesunela sie do przodu i Travis usiadl za nia. Wlozywszy kask, przycisnal sie do niej, kladac dlonie na kierownicy, i mimo ze z gory ja uprzedzil, poczula przeszywajacy dreszcz, lekki wstrzas, ktory zaczynal sie w zoladku i rozchodzil na zewnatrz. -Teraz po prostu poloz dlonie na moich - poinstruowal ja. - To samo ze stopami. Chce, zebys najpierw poczula, co sie dzieje, wpadla w pewien rytm. Kiedy to nastapi, kiedy sie polapiesz, o co w tym wszystkim chodzi, nigdy juz nie zapomnisz. -Uczyles sie w taki wlasnie sposob? -Nie. Moj przyjaciel stal z boku, wykrzykujac polecenia. Za pierwszym razem wlaczylem sprzeglo zamiast hamulca i wyladowalem na drzewie. Dlatego wlasnie chcialem byc za twoim pierwszym razem przy tobie. Travis podniosl podporke, wlaczyl sprzeglo i uruchomil motor. Gdy silnik zaczal pracowac na jalowym biegu, poczula to samo laskotanie w brzuchu, co na moment przed wzleceniem w gore na spadochronie. Polozyla dlonie na dloniach Travisa, rozkoszujac sie bliskoscia jego ciala. -Jestes gotowa? -Jasne. -Trzymaj dlonie lekko, dobrze? Travis dodal gazu i powoli puscil sprzeglo. W chwili gdy motocykl zaczal sie toczyc, podniosl stope z ziemi, a Gabby lekko postawila na niej swoja. Najpierw jechali wolno, Travis stopniowo zwiekszal szybkosc, potem zwolnil, znowu przyspieszyl, az wreszcie zmienil bieg, po czym calkiem wyhamowal i zatrzymal motor. Nastepnie powtorzyli wszystko od poczatku, Travis dokladnie wyjasnial, co robi - hamujac, przygotowujac sie do zmiany biegow i ostrzegajac ja, by nigdy nie panikowala i nie naciskala gwaltownie przedniego hamulca, bo przeleci nad kierownica. Pomalu Gabby zaczynala chwytac podstawowe czynnosci. Zorganizowane ruchy jego dloni i stop skojarzyly sie jej z gra na fortepianie i po kilku minutach prawie potrafila przewidziec, co Travis zamierza zrobic. Mimo to kierowal nia, dopoki kolejne ruchy nie staly sie niemal jej druga natura. Wtedy sie zamienili. Teraz dlonie i stopy Gabby znajdowaly sie na kierownicy oraz na pedalach, nakryte dlonmi i stopami Travisa; powtorzyli wszystko od poczatku. Nie bylo to az takie latwe, jak zapowiadal. Czasami motocykl szarpal lub naciskala zbyt mocno reczny hamulec, lecz Travis byl cierpliwy i mobilizujacy. Ani razu nie podniosl glosu i Gabby przypomnialo sie, jak wczoraj radzil sobie na plazy z maluchami. Musiala przyznac, ze Travis ma cos w sobie, wiecej, niz poczatkowo myslala. Przez nastepne pietnascie minut cwiczenia jazdy dotyk Travisa stawal sie coraz lzejszy, az w koncu puscil ja zupelnie. Chociaz Gabby nie czula sie calkiem swobodnie, zaczela coraz plynniej zwiekszac szybkosc, a hamowanie wychodzilo jej rownie naturalnie. Po raz pierwszy smakowala sile i wolnosc, jaka dawal motocykl. -Fantastycznie ci idzie - pochwalil ja Travis. -To jest wspaniale! - wykrzyknela, czujac niemal zawrot glowy. -Jestes gotowa sprobowac samodzielnej jazdy? -Zartujesz! -Ani troche. Gabby zastanawiala sie tylko przez sekunde. -Tak - odpowiedziala z entuzjazmem. - Chyba tak. Zatrzymala motor i Travis zeskoczyl. Gabby poczekala, az odszedl na bok, odetchnela gleboko, ignorujac lomotanie serca, i ruszyla. Po chwili mknela przed siebie. Bez podpowiedzi zatrzymywala sie i ruszala kilkanascie razy, stopniowo zmniejszajac odleglosci. Zaskakujac Travisa, powoli zatoczyla szeroki luk i wrocila pedem do niego. Przez chwile mial wrazenie, ze stracila panowanie nad motorem, lecz ona zatrzymala go zgrabnie zaledwie pare krokow przed nim. Nie mogac powstrzymac szerokiego usmiechu, zaczela wyrzucac z siebie slowa ze zdwojona energia. -Nie wierze, ze to zrobilam! -Poszlo ci naprawde wspaniale! -Widziales, jak zawrocilam? Wiem, ze jechalam zbyt wolno, lecz udalo mi sie. -Widzialem. -To jest wspaniale. Teraz rozumiem, dlaczego przepadasz za jazda na motorze. Kompletny odlot. -Ciesze sie, ze ci sie podobalo. -Moge sprobowac jeszcze raz? Travis wskazal reka droge. -Prosze bardzo. Smialo! Gabby przez dlugi czas jezdzila droga w te i z powrotem, a Travis obserwowal, jak jej pewnosc siebie rosnie z kazdym zatrzymaniem sie i ruszeniem. Zataczala luki rowniez z wieksza swoboda - zaczela nawet jezdzic w kolko - i gdy w koncu stanela przed nim, jej policzki tryskaly rumiencem. Kiedy zdjela kask, Travis pomyslal, ze nigdy w zyciu nie widzial nikogo piekniejszego i tak pelnego zycia. -Jestem wykonczona - oznajmila. - Mozesz teraz jechac. -Jestes pewna? -Juz dawno temu nauczylam sie wycofywac, kiedy - odnosze sukces. Nie chcialabym rozbic sie i zniszczyc tego uczucia. Gabby przesunela sie do tylu i Travis wsiadl na motor, czujac, ze dziewczyna opasuje go ramionami. Wracajac kreta droga do autostrady, Travis byl taki zemocjonowany, jak gdyby jego zmysly dzialaly na najwyzszych obrotach, z wyostrzona wrazliwoscia odbieral dotyk kraglosci jej ciala przytulonego do niego. Mkneli autostrada, potem skrecili i przejechali przez Morehead City, nastepnie przez most w Atlantic Beach, i zamkneli petle z powrotem w Beaufort. Po kilku minutach znalezli sie w dzielnicy historycznej, mineli restauracje i przystan na Front Street. Wreszcie Travis zwolnil i wjechal na trawiasta parcele na koncu przecznicy. Pusta dzialka graniczyla z jednej strony z posesja, na ktorej stal podniszczony dom w stylu georgianskim, a z drugiej z rownie wiekowa rezydencja w stylu wiktorianskim. Travis wylaczyl silnik i zdjal kask. -Jestesmy - powiedzial, pomagajac jej zsiasc z motocykla. - To wlasnie chcialem ci pokazac. Bylo cos w jego glosie, co powstrzymalo ja od zlekcewazenia czegos, co wydawalo sie tylko pusta dzialka, i przez chwile po prostu obserwowala Travisa, ktory postapil w milczeniu kilka krokow. Stal z rekami w kieszeniach, patrzac przez droge w kierunku Shackleford Banks. Gabby zdjela kask i przeczesujac palcami potargane wlosy, podeszla do niego. Wyczuwala, ze Travis zamierza powiedziec jej, o co w tym wszystkim chodzi, kiedy juz bedzie gotowy. -Moim zdaniem z tego miejsca roztacza sie jeden z najpiekniejszych widokow na calym wybrzezu - odezwal sie wreszcie. - To nie jest zwykly morski pejzaz, gdzie widzisz tylko fale i wode ciagnaca sie az po horyzont. Owszem, jest to wspaniale, ale nudzi sie po pewnym czasie, poniewaz widok jest monotonny. Natomiast tutaj zawsze cos sie dzieje. Zaglowki i jachty zmierzaja do przystani. Noca na nabrzezu sa tlumy i mozna posluchac muzyki. Widywalem morswiny i raje przeplywajace przez kanal, a zwlaszcza kocham przygladac sie dzikim koniom na wyspie. Niewazne, ile razy je widzialem, zawsze budza moj zachwyt. -Czesto tu bywasz? -Moze dwa razy w tygodniu. Przyjezdzam tutaj, zeby pomyslec. -Jestem pewna, ze sasiedzi sa zachwyceni. -Nie maja nic do powiedzenia. Jestem wlascicielem tej dzialki. -Doprawdy? -Dlaczego wydajesz sie tym taka zdziwiona? -Bo ja wiem. Chyba dlatego, ze zabrzmialo to tak... domowo. -Mam juz dom... -I slyszalam, ze w dodatku masz fantastyczna sasiadke. -Tak, tak... -Mialam na mysli to, ze kupno dzialki wskazywaloby na to, ze jestes typem faceta, ktory ma dalekosiezne plany. -A nie wygladam ci na takiego? -Coz... -Jesli probujesz mi schlebic, nie bardzo ci sie to udaje. Gabby parsknela smiechem. -Wobec tego, co powiesz na to: nieustannie mnie zaskakujesz. -W pozytywny sposob? -Za kazdym razem. -Tak jak wtedy, gdy przyprowadzilas Molly do kliniki i okazalo sie, ze jestem weterynarzem? -Wolalabym o tym nie rozmawiac. Travis rozesmial sie. -Wobec tego zjedzmy cos. Gabby poszla za nim z powrotem do motocykla, gdzie Travis zdjal z bagaznika koszyk i koc. Zaprowadzil ja na lagodny stok, rozlozyl koc i zaprosil gestem, by usiadla. Gdy usadowili sie wygodnie, zaczal wypakowywac z kosza plastikowe pojemniki znanej marki. -Tupperware? -Moi przyjaciele nazywaja mnie pan Domowy odrzekl, mrugajac do niej porozumiewawczo. Wyjal dwie oziebione puszki mrozonej herbaty o smaku truskawkowym. Otworzyl jedna i podal Gabby. -Jakie jest menu? - spytala. -Mam trzy rozne rodzaje sera - wyjasnial Travis, wskazujac kolejno na pojemniki - krakersy, greckie oliwki i winogrona... raczej przekaska niz lunch. -Brzmi bardzo zachecajaco. - Wziela krakersa, a nastepnie odkroila sobie plasterek sera. - Stal tu kiedys dom, prawda? - Gdy dostrzegla zdziwienie malujace sie na jego twarzy, machnela reka w kierunku domow po obu stronach dzialki. - Trudno mi wyobrazic sobie, ze ta konkretna parcela byla niezabudowana przez sto piecdziesiat lat. -Masz racje - przyznal. - Dom splonal, gdy bylem dzieckiem. Wiem, ze uwazasz Beaufort za male miasteczko, ale w czasach mojego dziecinstwa i wczesnej mlodosci stanowilo jedynie punkcik na mapie. Wiekszosc z historycznych domow popadlo w ruine, a ten, ktory stal tutaj, byl opuszczony od lat. Byla to wielka budowla, pelna zakamarkow, z dziurawym dachem, poza tym krazyly plotki, ze - w niej straszy, co czynilo ja dla nas, dzieciakow, jeszcze atrakcyjniejsza. Zakradalismy sie do niej noca. Uwazalismy ja za cos w rodzaju fortu i potrafilismy godzinami bawic sie tam w chowanego. Bylo w niej mnostwo wspanialych kryjowek. - W zamysleniu szarpnal zdzblo trawy, jak gdyby siegajac do wspomnien. - W kazdym razie pewnej zimowej nocy zapewne paru wloczegow rozpalilo w srodku ognisko, by sie ogrzac. Dom zajal sie w ciagu kilku minut i nazajutrz pozostaly z niego tylko tlace sie zgliszcza. Ale sprawa polegala na tym, ze nikt nie mial pojecia, jak skontaktowac sie z wlascicielem. Pierwszy wlasciciel zmarl i zostawil dom synowi. Z kolei syn zostawil go komus innemu i tak dalej, i tak dalej, totez ta spopielala sterta lezala tu prawie przez rok, az wreszcie wkroczylo miasto i wyrownalo teren spychaczem. Potem dzialka pozostawala w zapomnieniu, dopoki w koncu nie odnalazlem wlasciciela w Nowym Meksyku i nie zlozylem mu zanizonej oferty. Przyjal ja bez namyslu. Watpie, czy kiedykolwiek tu byl, i nie mial zielonego pojecia, czego sie wyrzeka. -I zamierzasz zbudowac tutaj dom? -To czesc mojego dalekosieznego planu, poniewaz jestem domatorem i tak dalej. - Travis wlozyl do ust oliwke. - Jestes gotowa opowiedziec mi o swoim chlopaku? Przez mysl przemknela jej wczesniejsza rozmowa z Kevinem. -Co cie interesuje? -Po prostu wymyslam kolejny temat rozmowy. Gabby takze siegnela po oliwke. -Wobec tego porozmawiajmy raczej o twoich poprzednich dziewczynach. -O ktorej? -O wszystkich. -Dobrze. Jedna z nich podarowala mi plakaty filmowe. -Byla ladna? Zastanawial sie przez moment nad odpowiedzia. -Wiekszosc ludzi uznalaby ja za taka. -A ty, co bys powiedzial? -Ja powiedzialbym, ze masz racje. Moze nie powinnismy o tym rozmawiac. Gabby rozesmiala sie, po czym wskazala na oliwki. -Sa pyszne. Zreszta wszystko, co przywiozles, jest kapitalne. Travis polozyl plasterek sera na nowym krakersie. -Kiedy twoj chlopak wraca do miasta? -Znowu bedziemy o tym rozmawiali? -Pytam z troski o ciebie. Nie chcialbym wpedzic cie w klopoty. -Doceniam twoja troske, ale jestem juz duza dziewczynka. I choc nie ma to znaczenia, odpowiem ci: wraca do domu w srode. Dlaczego pytasz? -Poniewaz milo spedzalem czas w twoim towarzystwie przez ostatnie dwa dni. -Ja tez sie swietnie z toba bawilam. -Ale nie jest ci przykro, ze ten czas zbliza sie ku koncowi? -Nic nie musi sie konczyc. Nadal bedziemy sasiadami. -I jestes pewna, ze twoj chlopak nie bedzie mial nic przeciwko temu, zebym zabral cie na jeszcze jedna przejazdzke motorem lub wybral sie z toba na piknik albo zebys pluskala sie ze mna w wannie spa? Odpowiedz byla oczywista i Gabby wyraznie spowazniala. -Prawdopodobnie nie bylby szczesliwy z tego powodu. -A wiec jednak to koniec. -Mozemy w dalszym ciagu pozostac przyjaciolmi. Travis wpatrywal sie w nia przez chwile, a nastepnie chwycil sie za piers, jak gdyby zostal postrzelony. -Naprawde potrafisz zranic faceta. -O czym ty mowisz? Pokrecil glowa z rezygnacja. -Nie istnieje cos takiego jak przyjazn miedzy mezczyzna a kobieta w naszym wieku. To po prostu niemozliwe, chyba ze mowisz o kims, kogo znasz od wielu, wielu lat. Zwlaszcza niemozliwe w przypadku nieznajomych. Gabby otworzyla usta, by odpowiedziec, ale nie wydobyl sie z nich zaden dzwiek. -A poza tym - mowil dalej - nie jestem przekonany, czy chce, bysmy zostali przyjaciolmi. -Dlaczego nie? -Poniewaz najprawdopodobniej pragnalbym czegos wiecej. Gabby i tym razem nic nie odpowiedziala. Travis patrzyl na nia, nie mogac nic wyczytac z jej twarzy. Wreszcie wzruszyl ramionami. -Nie sadze, bys ty rowniez miala ochote zaprzyjaznic sie ze mna. Nie byloby to dobre dla twojego zwiazku, poniewaz bez watpienia ty tez stracilabys dla mnie glowe i ostatecznie zrobilabys cos, czego bys potem zalowala. Pozniej winilabys mnie za to, i w rezultacie po jakims czasie wyprowadzilabys sie, albowiem cala sytuacja stalaby sie dla ciebie zbyt niezreczna. -Czyzby? -To jedno z przeklenstw mojego zycia, ze jestem taki czarujacy. -Brzmi to tak, jak gdybys wszystko sobie zaplanowal. -To prawda. -Z wyjatkiem czesci dotyczacej mojego zakochania sie w tobie. -Nie widzisz, ze to sie dzieje? -Mam chlopaka. -I wyjdziesz za niego za maz? -Gdy tylko mi sie oswiadczy. Dlatego wlasnie przeprowadzilam sie tutaj. -Dlaczego jeszcze sie nie oswiadczyl? -Nie twoja sprawa. -Czy ja go znam? -Czemu jestes taki ciekawy? -Dlatego ze - odrzekl, patrzac jej prosto w oczy - gdybym byl na jego miejscu, a ty zamieszkalabys tutaj, zeby byc ze mna, dawno juz poprosilbym cie o reke. Uslyszala w tonie Travisa cos, co przekonalo ja, ze mowi prawde, i odwrocila wzrok. Gdy sie odezwala, jej glos byl ledwie doslyszalny. -Nie zepsuj mi tego, dobrze? -Ale czego? -Tego. Dzisiejszego dnia. Wczorajszego dnia. Wczorajszego wieczoru. Wszystkiego. Nie zniszcz tego. -Nie wiem, co masz na mysli. Gabby wziela gleboki oddech. -Ten weekend wiele dla mnie znaczyl, chocby tylko dlatego, ze wreszcie zyskalam przyjaciela. A wlasciwie dwoje przyjaciol. Nie zdawalam sobie sprawy, jak bardzo brakowalo mi w zyciu przyjaciol. Przebywanie z toba i twoja siostra uswiadomilo mi, jak wiele zostawilam za soba, przeprowadzajac sie tutaj. To znaczy, wiedzialam, co robie, i nie zaluje podjetej decyzji. Mozesz mi wierzyc lub nie, ale naprawde kocham Kevina. - Umilkla, probujac uporzadkowac mysli. - Ale czasami bywa trudno. Wszystko wskazuje na to, ze takie weekendy jak ten wiecej sie nie powtorza, i czesciowo to zaaprobowalam przez wzglad na Kevina. Ale w glebi duszy nie chce pogodzic sie z tym, ze wiecej sie to nie zdarzy, choc oboje wiemy, ze zdarzyc sie nie moze. - Zawahala sie. - Kiedy mowisz takie rzeczy jak przed chwila, a ja wiem, ze naprawde tak nie myslisz, to trywializuje wszystko, co przezywam. Travis sluchal w skupieniu, rejestrujac napiecie w jej glosie, ktore przedtem udawalo jej sie ukryc. I choc wiedzial, ze powinien po prostu skinac glowa i przeprosic, nie potrafil sie powstrzymac i odpowiedzial: -Dlaczego uwazasz, ze naprawde tak nie mysle? Mowilem absolutnie serio kazde slowo, ale rozumiem, ze nie chcesz tego sluchac. Pozwol mi wyrazic nadzieje, ze twoj chlopak zdaje sobie sprawe, jakim jest szczesciarzem, majac w zyciu kogos takiego jak ty. Bylby glupcem, gdyby tego nie rozumial. Przepraszam, jesli czujesz sie w tej chwili niezrecznie, i nic juz wiecej nie powiem. - Usmiechnal sie szeroko. - Ale musialem powiedziec ten jeden raz. Gabby spuscila wzrok. Na przekor sobie musiala przyznac, ze podoba jej sie jego wyznanie. Travis odwrocil sie w strone wody, nie przerywajac tak potrzebnego jej w tej chwili milczenia. W przeciwienstwie do Kevina, zawsze zdawal sie wiedziec, jak zareagowac. -Musimy chyba wracac, nie sadzisz? - Travis spojrzal w strone motocykla. - Mysle, ze powinnas zajrzec do Molly. -Tak - przyznala Gabby. - To dobry pomysl. Zapakowali resztki jedzenia i wlozyli pojemniki do kosza, nastepnie zlozyli koc i podeszli do motoru. Ponad ramieniem Gabby widziala, jak ludzie zaczynaja gromadzic sie w restauracjach, by zjesc pozny lunch, i przez moment pozazdroscila im prostoty wyborow. Travis umiescil na bagazniku koc oraz kosz, po czym wlozyl kask. Gabby poszla za jego przykladem i po chwili wyjechali z dzialki. Gabby przywarla do bioder Travisa, bezskutecznie usilujac przekonac siebie, ze w przeszlosci mowil podobne rzeczy dziesiatkom roznych kobiet. Skrecili w podjazd prowadzacy do jej domu i Travis zatrzymal motocykl. Gabby zabrala rece i zsiadla, zdejmujac kask. Od czasu liceum nie czula sie tak zaklopotana jak teraz, gdy stala przed Travisem. Wydalo jej sie to idiotyczne, lecz miala wrazenie, ze mezczyzna zamierza ja pocalowac. -Dziekuje za dzisiejszy dzien - powiedziala, chcac zachowac odrobine dystansu miedzy nimi. - I za lekcje jazdy na motorze. -Cala przyjemnosc po mojej stronie. Masz wrodzony talent. Powinnas rozwazyc ewentualnosc kupienia wlasnego motocykla. -Moze pewnego dnia. W ciszy, ktora zapadla, Gabby slyszala cichy szum silnika pracujacego na wolnych obrotach. Podala kask Travisowi, patrzac, jak kladzie go na siedzeniu. -Dobra - rzekl Travis. - Zobaczymy sie chyba jeszcze kiedys? -Raczej na pewno, biorac pod uwage, ze jestesmy sasiadami. -Chcesz, zebym sprawdzil, jak sie czuje Molly? -Dzieki, jestem przekonana, ze ma sie dobrze. Travis pokiwal glowa. -Posluchaj, bardzo cie przepraszam za to, co mowilem wczesniej. Zle postapilem, wscibiajac nos w twoje sprawy i stawiajac cie w niezrecznej sytuacji. -W porzadku - odparla. - Wcale sie tym nie przejelam. -Jasne. Wzruszyla ramionami. -Coz, poniewaz ty klamales, pomyslalam, ze tez sklamie. Mimo napiecia, Travis parsknal smiechem. -Wyswiadczysz mi przysluge? Gdyby nie wyszlo ci z twoim chlopakiem, zadzwon do mnie. -Moze to zrobie. -I konczac w tym optymistycznym tonie, chyba juz sobie pojde. - Skrecil kierownice i zaczal wycofywac motocykl podjazdem. Zamierzal uruchomic silnik, lecz spojrzal na Gabby jeszcze raz. - Zjesz ze mna kolacje jutro wieczorem? -Nie wierze, ze mnie o to spytales - prychnela Gabby, krzyzujac ramiona. -Prawdziwy mezczyzna powinien wykorzystywac chwile. To rodzaj mojego motta. -Teraz juz wiem. -Czy to oznacza tak, czy nie? Gabby cofnela sie o krok, lecz mimo swych zastrzezen, usmiechnela sie, rozbawiona jego wytrwaloscia. -A co powiesz na to, zebym zamiast tego zaprosila cie dzisiaj na kolacje? U mnie. O siodmej. -Wspaniale - ucieszyl sie Travis i po chwili Gabby stala sama na podjezdzie, zastanawiajac sie, czy udzielila chwilowego urlopu rozsadkowi. ROZDZIAL 13 Slonce prazylo niemilosiernie, a woda z weza ogrodowego byla lodowato zimna, totez Travis mial wielka trudnosc z utrzymaniem Moby'ego w jednym miejscu. Nie pomogla krotka smycz. Moby nienawidzil kapieli, co Travis uwazal za ironie losu, wziawszy pod uwage, jak bardzo jego pies lubil gonic za pilka tenisowa rzucona do oceanu. Sadzil wowczas dlugimi susami przez fale, plynal pieskiem jak szalony i bez wahania wpychal leb pod wode, by lepiej schwytac pileczke podskakujaca na falach i uciekajaca od niego. Jesli jednak zauwazyl, ze Travis otwiera szuflade, w ktorej trzymal smycz, korzystal z okazji, by wloczyc sie godzinami po okolicy, i zwykle wracal na dlugo po zapadnieciu zmroku.Travis przywykl do jego sztuczek, dlatego trzymal smycz w ukryciu az do ostatniej chwili, po czym przypinal ja do obrozy, zanim Moby zdazyl zareagowac. Pies jak zwykle popatrzyl na niego wymownie z mina: "Jak mozesz mi to robic?", gdy jego pan prowadzil go do na tyly domu do ogrodka, lecz Travis stanowczo pokrecil glowa. -To nie moja wina. Nie kazalem ci wytarzac sie w zdechlej rybie, prawda? Moby uwielbial tarzac sie w zdechlej rybie, im bardziej byla smierdzaca, tym lepiej, i gdy Travis wprowadzal motocykl do garazu, pies podbiegl do niego radosnie, z wywieszonym jezorem, najwyrazniej ogromnie dumny z siebie. Travis usmiechal sie tylko przez sekunde, zanim poczul fetor i zauwazyl ohydne skrawki tkwiace w psiej siersci. Ostroznie poklepal Moby'ego po glowie, po czym przemknal sie do domu, by przebrac sie w szorty, i schowal smycz do tylnej kieszeni. Teraz Moby, przypiety smycza do balustrady tarasu, tanczyl na wszystkie strony, probujac bez powodzenia uniknac jeszcze wiekszego zmoczenia. -To tylko woda, duzy dzieciaku - gderal Travis, choc prawde mowiac, polewal Moby'ego od prawie pieciu minut. Mimo ze ogromnie kochal zwierzeta, nie chcial myc go szamponem, dopoki wszystkie smetne resztki nie zostana splukane. Zdechle ryby cuchna odrazajaco. Moby skowyczal, krecac sie nadal i szarpiac do tylu, by sie wyswobodzic. Stwierdziwszy wreszcie, ze wystarczy, Travis odlozyl waz i wylal na grzbiet Moby'ego jedna trzecia butelki szamponu. Przez kilka minut tarl i splukiwal, nastepnie powachal swego pupila i skrzywil sie. Powtorzyl caly proces jeszcze dwukrotnie, doprowadzajac psa do stanu calkowitego przygnebienia. Moby utkwil w nim spojrzenie, ktore wyraznie mowilo: "Czy ty nie rozumiesz, ze wytarzanie sie w rybich wnetrznosciach jest moim osobistym prezentem dla ciebie?". Gdy Travis byl wreszcie calkowicie usatysfakcjonowany, zaprowadzil Moby'ego w drugi koniec tarasu i przywiazal go znowu. Z doswiadczenia wiedzial, ze gdyby pozwolil mu wloczyc sie swiezo po kapieli, Moby wrocilby na miejsce przestepstwa tak szybko, jak to tylko mozliwe. Jedyna nadzieja bylo trzymanie go na uwiezi na tyle dlugo, by o tym zapomnial. Moby otrzepal sie z nadmiaru wody i - uswiadamiajac sobie, ze jest uziemiony - w koncu polozyl sie z pomrukiem rozczarowania na deskach tarasu. Nastepnie Travis skosil trawnik. W przeciwienstwie do wiekszosci sasiadow uzywal recznej, a nie elektrycznej kosiarki do trawy. Zajmowalo to nieco wiecej czasu, lecz bylo dla niego nie tylko porzadnym cwiczeniem - monotonny charakter czynnosci byl dla Travisa relaksujacy. Podczas koszenia odruchowo zerkal co chwila w kierunku domu Gabby. Przed kilkoma minutami widzial, jak wyszla z garazu i wsiadla do samochodu. Jesli nawet go zauwazyla, nie dala tego po sobie poznac. Wycofala samochod i pojechala droga w strone miasta. Nigdy nie znal kogos takiego jak ona. A teraz zaprosila go na kolacje. Nie mial pojecia, co o tym myslec, i probowal odgadnac, co nia powodowalo, od momentu, gdy podwiozl ja pod dom. Najprawdopodobniej po prostu pokonal jej opor. Bog swiadkiem, ze oliwil te trybiki od chwili, gdy sie poznali, teraz jednak zalowal, ze nie byl troche subtelniejszy. Czulby sie lepiej ze swiadomoscia, ze zaproszenie na kolacje nie zostalo w pewnym sensie wymuszone. Zastanawianie sie nad tym wszystkim bylo dla niego czyms nowym. Ale tez nie pamietal, kiedy tak swietnie czul sie w towarzystwie kobiety. Z Gabby smial sie wiecej niz z Monica, Joelyn, Sarah czy ktorakolwiek z kobiet, z ktorymi spotykal sie w przeszlosci. Gdy Travis zaczal na powaznie umawiac sie na randki, ojciec dal mu jedna rade, a mianowicie, by znalazl kobiete z poczuciem humoru. Travis zrozumial wreszcie, dlaczego jego tata uwazal to za takie wazne. O ile rozmowa jest tekstem, o tyle smiech jest muzyka, sprawiajaca, ze wspolnie spedzony czas staje sie melodia, ktorej mozna sluchac w kolko i nigdy nie straci uroku. Skonczywszy z trawnikiem, zaciagnal kosiarke z powrotem na miejsce, odnotowujac, ze Gabby wciaz jeszcze nie ma. Zostawila drzwi garazu uchylone i Molly wyszla na podworko, po czym zawrocila i skryla sie w garazu. Travis przeszedl do kuchni i wychylil duszkiem szklanke mrozonej herbaty. Choc wiedzial, ze nie powinien tego robic, powedrowal myslami do chlopaka Gabby. Byl ciekaw, czy zna Kevina. Dziwilo go, ze Gabby tak malo o nim mowi i ze minelo wiele czasu, zanim w ogole zdradzila jego imie. Latwo bylo przypisac to czemus w rodzaju poczucia winy, wyjawszy fakt, ze unikala tego tematu od samego poczatku. Nie mial pojecia, jakie wnioski z tego wyciagnac, i zachodzil w glowe, jaki jest ten facet i co takiego zrobil, ze Gabby sie w nim zakochala. Oczyma wyobrazni widzial rozmaite obrazy - wysportowany luzak, mol ksiazkowy, cos posredniego - ale zaden z nich nie wydawal sie prawdziwy. Spojrzawszy na zegarek, stwierdzil, ze jeszcze przed prysznicem i przebraniem sie moze wprowadzic motorowke z powrotem do przystani. Wzial kluczyki, wyszedl przez drzwi kuchenne, odwiazal Moby'ego i patrzyl, jak pies przemyka obok niego w dol po schodkach. Zatrzymujac sie na skraju nabrzeza, Travis machnal reka w strone lodzi. -Tak, prosze bardzo. Wskakuj. Moby wskoczyl do lodzi, merdajac radosnie ogonem. Travis wsiadl za nim i po kilku minutach plyneli w dol rzeki, pozostaly po innej lodzi kilwater wskazywal im wlasciwy kierunek. Mijajac dom Gabby, rzucil ukradkowe spojrzenie na jej okna, myslac o ich zblizajacej sie kolacji i zastanawiajac sie, co sie wydarzy. Zdal sobie sprawe, ze po raz pierwszy w zyciu denerwuje sie przed randka, ze moze zachowac sie nie tak, jak nalezy. Gabby podjechala do sklepu spozywczego i z trudem znalazla miejsce na zatloczonym parkingu. W niedziele bylo tam zawsze mnostwo samochodow, w koncu zaparkowala w odleglym rogu, zadajac sobie pytanie, po co w ogole wziela samochod. Przewiesiwszy torbe przez ramie, wysiadla, wypatrzyla wozek na zakupy i weszla do sklepu. Bedac jeszcze w domu, zauwazyla Travisa koszacego trawnik, ale zignorowala go, musiala sie bowiem pozbierac. Mily, uporzadkowany maly swiat, ktory wczesniej stworzyla, nagle runal w gruzy, i Gabby rozpaczliwie potrzebowala troche czasu, by odzyskac panowanie nad soba. W srodku przeszla do dzialu z warzywami i owocami, gdzie wybrala swiezy zielony groszek i skladniki do salatki. Poruszajac sie szybko, wrzucila do wozka pudelko makaronu i grzanki, po czym skierowala sie w drugi koniec sklepu. Dolozyla do zakupow opakowanie piersi z kurczecia, myslac, ze chardonnay bedzie do nich pasowalo. Nie byla pewna, czy Travis lubi wino - jakos w to watpila - lecz Gabby lubila, przesunela wiec spojrzenie po ograniczonej liczbie butelek z winnic, ktore znala. Byly wsrod nich dwie propozycje z Napa Valley, ona jednak wybrala wino australijskie, ktorego nazwa brzmiala nieco bardziej egzotycznie. Kolejki do kasy byly dlugie i posuwaly sie wolno, w koncu jednak znalazla sie z powrotem w samochodzie. Zerknawszy we wsteczne lusterko, dostrzegla w nim swoje odbicie i zawahala sie przez chwile, przygladajac sie sobie oczyma obcej osoby. Ile czasu uplynelo od chwili, gdy pocalowal ja inny mezczyzna poza Kevinem? Choc starala sie zapomniec o tym blahym incydencie, wbrew sobie samej w kolko wracala do niego myslami, niczym do zakazanej tajemnicy. Nie mogla zaprzeczyc, ze Travis ja pociaga. Nie chodzilo wylacznie o to, ze jest przystojny i ze w jego obecnosci czuje sie atrakcyjna seksualnie, raczej wiazalo sie z jego naturalnym entuzjazmem i ze sposobem, w jaki ja tym entuzjazmem zarazal, z faktem, ze wiodl zycie tak kompletnie inne niz ona, a mimo to mowili tym samym jezykiem, z pewna zazyloscia, jaka sie miedzy nimi wytworzyla w tak krotkim czasie znajomosci. Nigdy przedtem nie spotkala kogos takiego jak on. Wiekszosc osob, ktore znala, a z pewnoscia wszyscy w szkole dla asystentow medycznych, zyli tak, jak gdyby odhaczali kolejne cele na tabeli wynikow. Pilnie studiowac, dostac prace, wstapic w zwiazek malzenski, kupic dom, miec dzieci. Az do tego weekendu nie zdawala sobie sprawy, ze ona sama niczym sie od nich nie rozni. W porownaniu z wyborami, ktorych dokonal Travis, i miejscami, do ktorych podrozowal, jej zycie wydawalo sie takie banalne. Ale czy wybralaby inna droge, gdyby mogla? Bardzo w to watpila. Doswiadczenia w okresie dorastania uksztaltowaly jej osobowosc, podobnie bylo z Travisem. Nie zalowala tego. Jednakze gdy przekrecala kluczyk w stacyjce, uruchamiajac silnik, miala swiadomosc, ze nie to jest wazne. Gdy silnik pracowal na wolnym biegu, zdala sobie sprawe, ze stoi przed wyborem: "Dokad stad pojade?". Nigdy nie jest za pozno, by zmienic bieg wypadkow. Ta mysl w rownym stopniu przerazala ja, co podniecala. Kilka minut pozniej zmierzala w kierunku Morehead City, czujac sie, jak gdyby w pewnym sensie otrzymala szanse, by zaczac wszystko od poczatku. Gdy dotarla do domu, slonce powoli zaczynalo chylic sie ku zachodowi. Molly lezala na trawie, na jej widok zastrzygla uszami i pomerdala radosnie ogonem. Podbiegla do Gabby, ktora otwierala wlasnie tylne drzwi, witajac ja mokrymi pocalunkami. -Najwyrazniej odzyskalas juz forme - powiedziala Gabby. - Twoje dzieci dobrze sie czuja? Jak na komende Molly ruszyla w strone garazu. Gabby wyjela torby z samochodu i zaniosla je do domu, ustawiajac zakupy na bufecie w kuchni. Trwalo to dluzej, niz przewidywala, lecz wciaz jeszcze zostalo jej dosc czasu. Postawila na kuchence garnek z woda i nastawila palnik na maksymalna temperature, by ugotowac makaron. Gdy woda sie grzala, pokroila pomidory i ogorki do salatki. Porwala salate i zmieszala wszystkie skladniki z odrobina sera i oliwkami, ktore poznala podczas pikniku z Travisem. Posolila wode i wrzucila do niej makaron, rozpakowala kurze piersi i podsmazyla je w malej ilosci oliwy, bez panierki, zalujac, ze nie zdecydowala sie przygotowac czegos odrobine wymyslniejszego. Dodala troche pieprzu oraz innych przypraw, lecz ostatecznie wszystko wygladalo prawie tak banalnie jak na poczatku. Niewazne, musi wystarczyc. Wlaczyla piekarnik na srednia temperature, dolala bulionu do patelni z kurczetami i wstawila ja do srodka, majac nadzieje, ze dzieki temu mieso nie wyschnie. Odcedzila makaron i wlozyla go w misce do lodowki, zamierzajac pozniej przyprawic. Gabby rozlozyla w sypialni ubranie i weszla pod prysznic, rozkoszujac sie ciepla woda. Ogolila nogi, starajac sie zanadto nie spieszyc, by sie nie zadrasnac, umyla wlosy i nalozyla na nie odzywke, w koncu wyszla spod prysznica i wytarla sie recznikiem. Na lozku lezala para nowych dzinsow oraz ozdobiona koralikami bluzka z duzym dekoltem. Gabby wybrala starannie stroj, nie chcac, aby byl zbyt oficjalny ani zbyt swobodny. Do tego wlozyla nowe sandalki i wiszace kolczyki. Stanawszy przed wysokim lustrem, obejrzala sie ze wszystkich stron, zadowolona ze swojego wygladu. Rzucila okiem na zegar i widzac, ze czas szybko biegnie, rozstawila w domu swiece, ostatnia postawila na stole. W tym samym momencie uslyszala pukanie Travisa. Wyprostowala sie, usilujac sie odpowiednio nastroic, po czym podeszla do drzwi. Molly przydreptala do Travisa, ktory drapal ja pieszczotliwie za uszami, gdy Gabby mu otworzyla. Z wrazenia nie mogl sie ruszyc, nie mogl wydobyc z siebie glosu, bez slowa wpatrywal sie w Gabby, probujac uporzadkowac pogmatwane uczucia, ktore przepelnialy jego serce. Gabby usmiechnela sie, widzac jego wyrazne zaklopotanie. -Wejdz - zaprosila go. - Wszystko prawie gotowe. Travis wszedl za nia do srodka, starajac sie nie gapic zbyt ostentacyjnie na idaca przed nim dziewczyne. -Wlasnie mialam otworzyc butelke wina. Napijesz sie kieliszek? -Chetnie. W kuchni wziela z bufetu butelke i korkociag, lecz Travis postapil krok naprzod. -Pozwol, ze zrobie to za ciebie. -Ciesze sie, ze mi to zaproponowales. Mam tendencje do kruszenia korka, a nienawidze, jak paprochy plywaja mi w kieliszku. Otwierajac butelke, Travis przygladal sie, jak Gabby wyjmuje z szafki dwa kieliszki. Postawila je na bufecie, a on spojrzal na nalepke, okazujac wieksze zainteresowanie, niz czul, i starajac sie ze wszystkich sil opanowac zdenerwowanie. -Nigdy go nie pilem. Jest dobre? -Nie mam zielonego pojecia. -W takim razie bedzie to cos nowego dla nas obojga. - Nalal wina i podal Gabby kieliszek, usilujac wyczytac cos z jej twarzy. -Nie bardzo wiedzialam, co mialbys ochote zjesc na kolacje - mowila - ale wiem juz, ze lubisz kurczeta. Musze cie jednak uprzedzic, ze w mojej rodzinie nigdy nie cieszylam sie opinia dobrej kucharki. -Jestem pewien, ze cokolwiek przygotowalas, bedzie mi smakowalo. Nie jestem wybredny. -Dopoki jedzenie jest proste, tak? -To sie rozumie samo przez sie. -Jestes glodny? - spytala z usmiechem. - Podgrzanie jedzenia zajmie mi zaledwie kilka minut... Zastanawial sie przez chwile, po czym oparl sie o bufet. -Szczerze mowiac, moglibysmy troche sie wstrzymac? Chcialbym najpierw podelektowac sie winem. Gabby skinela glowa i stala przed nim w milczeniu, zastanawiajac sie, co ma teraz zrobic. -Moze wobec tego usiadziemy na werandzie? -Z przyjemnoscia. Usadowili sie w bujanych fotelach, stojacych w poblizu drzwi. Gabby upila lyk wina, zadowolona, ze ma cos, co uspokoi jej nerwy. -Podoba mi sie widok z twojego tarasu - rzekl dzielnie, kolyszac sie energicznie w fotelu. - Przypomina mi widok z mojego. Gabby rozesmiala sie, odczuwajac gwaltowna ulge. -Niestety, nie nauczylam sie jeszcze cieszyc nim w taki sposob jak ty. -Niewiele osob to potrafi. W dzisiejszych czasach to rodzaj zapomnianej sztuki, nawet na Poludniu. Przygladanie sie plynacej rzece to troche jak wachanie roz. -Moze to typowe dla mieszkancow malych miasteczek - glosno myslala Gabby. Travis przyjrzal sie jej z ciekawoscia. -Przyznaj szczerze, lubisz zycie w Beaufort? - spytal. -Ma swoje dobre strony. -Slyszalem, ze masz fantastycznych sasiadow. -Poznalam tylko jednego. -I? -Ma sklonnosc do zadawania podchwytliwych pytan. Travis usmiechnal sie szeroko. Lubil jej poczucie humoru. -Ale odpowiadajac na twoje pytanie - mowila dalej - owszem, podoba mi sie tutaj. Dotarcie dokadkolwiek zajmuje mi zaledwie kilka minut, miasteczko jest piekne i na ogol mysle, ze stopniowo zaczynam coraz bardziej lubic wolniejsze tempo zycia. -W twoich ustach zabrzmialo to tak, jak gdyby Savannah bylo rownie kosmopolityczne jak Nowy Jork lub Paryz. -Nie jest. - Rzucila mu spojrzenie znad kieliszka. - - Ale wedlug mnie jest zdecydowanie blizej Nowego Jorku niz Beaufort. Byles tam kiedys? -Pewnego wieczoru spedzilem tam tydzien. -Cha, cha. Jesli juz chcesz sobie zartowac, moglbys wymyslic cos oryginalniejszego. -Zbyt wiele zachodu. -A ty nie lubisz sie trudzic, prawda? -Moze nie widac? - Rozsiadl sie wygodnie w fotelu, ucielesnienie beztroski. - Ale powiedz mi prawde. Czy kiedykolwiek rozwazalas ewentualnosc powrotu do Savannah? Gabby upila lyk wina, rozwazajac przez chwile odpowiedz. -Raczej nie. Nie zrozum mnie zle. Uwazam Savannah za wspaniale miasto, jedno z najpiekniejszych na Poludniu. Ogromnie podoba mi sie jego rozplanowanie. Ma przesliczne skwery... urocze parki rozsiane co kilka przecznic, a niektore stojace przy nich domy sa bajeczne. Kiedy bylam mala dziewczynka, lubilam sobie wyobrazac, ze mieszkam w jednym z nich. Przez dlugi czas bylo to moje marzenie. Travis nie odezwal sie, czekajac na jej dalsze wynurzenia. Gabby wzruszyla ramionami. -Jednakze w miare jak dorastalam, zaczelam sobie uswiadamiac, ze jest to raczej marzenie mojej matki niz moje. Zawsze pragnela mieszkac w jednym z tych domow i pamietam, jak zanudzala mojego ojca prosbami, by zlozyl oferte, ilekroc ktorys byl wystawiony na sprzedaz. Ojcu dobrze szly interesy, lecz wydaje mi sie, ze zawsze bral sobie do serca to, iz nie stac go bylo na jeden z tych naprawde okazalych domow, i po pewnym czasie zaczelo mnie to draznic. Co, rzecz jasna, doprowadzilo mnie do college'u, szkoly dla asystentow medycznych i Kevina. I oto jestem. W oddali rozleglo sie zawziete ujadanie Moby'ego, po ktorym uslyszeli odglos skrobania pazurkami po korze. Spogladajac na potezny dab w poblizu zywoplotu, Travis zauwazyl wiewiorke pomykajaca w gore po pniu. Choc nie widzial psa, wiedzial, ze Moby wciaz okraza drzewo, w nadziei, iz male stworzonko straci rownowage i spadnie. Gdy Gabby odwrocila sie, slyszac ten dzwiek, Travis podniosl kieliszek w tamtym kierunku. -Moj pies ma bzika na punkcie ganiania wiewiorek. Uwaza to chyba za swoj zyciowy cel. -To typowe dla wiekszosci psow. -Molly tez to robi? -Nie. Jej wlascicielka bardziej trzyma ja w ryzach i stlumila ten maly problem w zarodku, zanim wymknal sie spod kontroli. -Rozumiem - rzekl Travis z udawana powaga. Nad woda rozpoczynal sie pierwszy olsniewajacy akt zachodu slonca. Za godzine rzeka rozblysnie zlotem, teraz jednak w jej slonawych wodach bylo cos mrocznego i tajemniczego. Za szpalerem cyprysow na brzegu Travis dostrzegal rybolowa szybujacego w powietrzu, odprowadzil tez spojrzeniem nieduza motorowke zaladowana sprzetem wedkarskim, ktora przeplynela obok nich, glosno pyrkajac. Kapitan, ktory moglby byc dziadkiem Travisa, pomachal do nich. Travis rowniez skinal mu dlonia, po czym napil sie wina. -Po tym, co mi powiedzialas, ciekaw jestem, czy wyobrazasz sobie, ze osiedlisz sie na stale w Beaufort. Gabby zastanowila sie nad odpowiedzia, czujac, ze w jego pytaniu kryje sie wiecej, niz mogloby sie wydawac. -To chyba zalezy - odrzekla w koncu wymijajaco. - Moze w miasteczku nie dzieje sie nic specjalnie podniecajacego, lecz z drugiej strony nie jest to zle miejsce na wychowywanie dzieci. -I to jest wazne? Odwrocila sie ku niemu z lekko wyzywajaca mina. -A czy jest cos wazniejszego? -Nie - zgodzil sie spokojnie Travis. - Jestem na to zywym dowodem. Beaufort to rodzaj miejsca, gdzie mala liga baseballu wywoluje wiecej emocji od finalu mistrzostw w futbolu amerykanskim, i lubie myslec, ze bede mogl wychowywac dzieci tam, gdzie maly swiat, w ktorym zyja, jest wszystkim, co znaja. W okresie dorastania uwazalem to miasteczko za najnudniejsze miejsce na calym swiecie, kiedy jednak cofam sie mysla do tamtych lat, zdaje sobie sprawe, ze w konsekwencji cokolwiek ekscytujacego znaczylo dla mnie bardzo wiele. Nigdy nie stalem sie zblazowany jak wiele dzieciakow w duzych miastach. - Umilkl. - Pamietam, ze w kazdy sobotni ranek wybieralem sie z tata na ryby i chociaz byl chyba najgorszym wedkarzem, jaki kiedykolwiek zakladal przynete na haczyk, dla mnie byla to zawsze eskapada pelna wrazen. Teraz rozumiem, ze przynajmniej dla ojca byla to po prostu okazja, by spedzac ze mna czas, i brak mi slow, by wyrazic, jak bardzo jestem mu za to wdzieczny. Chetnie wyobrazam sobie, ze pewnego dnia przezyje podobne chwile z moimi dziecmi. -Milo sluchac, jak mowisz cos takiego - powiedziala Gabby. - Niewiele osob ma takie poglady. -Kocham to miasto. -Nie o to mi chodzi - rzekla z usmiechem - lecz o sposob, w jaki chcesz wychowywac dzieci. Odnosze wrazenie, ze duzo o tym myslales. -Rzeczywiscie - przyznal. -Zawsze potrafisz mnie zaskoczyc, co? -Nie wiem. A zaskakuje cie? -Troche. Im lepiej cie poznaje, tym bardziej wydajesz mi sie niesamowicie zrownowazony. -Moglbym powiedziec to samo o tobie - odparl. - Moze dlatego tak dobrze sie zgadzamy. Gabby wpatrywala sie w niego, czujac, jak rosnie napiecie miedzy nimi. -Masz juz ochote cos przekasic? Travis przelknal sline, majac nadzieje, ze Gabby nie rozgryzla jego uczuc do niej. -Bardzo chetnie - wydusil z siebie. Wzieli kieliszki i wrocili do kuchni. Gabby wskazala mu miejsce przy stole, tymczasem sama zabrala sie do szykowania kolacji. Gdy Travis przygladal sie dziewczynie krzatajacej sie po kuchni, ogarnialo go coraz wieksze zadowolenie. Potem zjadl ze smakiem dwa kawalki kurczaka, zielony groszek oraz makaron, przesadnie chwalac Gabby za jej umiejetnosci kulinarne, dopoki nie zaczela chichotac, proszac, by przestal. Wypytywal ja wielokrotnie o dziecinstwo w Savannah, az wreszcie ustapila, raczac go paroma opowiesciami z okresu, gdy byla mlodziutka dziewczyna, ktore pobudzily oboje do smiechu. Niebo zrobilo sie szare, potem granatowe, w koncu czarne. Swiece prawie sie wypalily, Travis nalal reszte wina do kieliszkow. Kazde z nich mialo swiadomosc, ze siedzi naprzeciwko osoby, ktora moze zmienic bieg zycia na zawsze, jesli nie zachowaja ostroznosci. Po kolacji Travis pomogl Gabby posprzatac i przeszli do salonu. Siedzac na kanapie, saczyli wino i dzielili sie historyjkami z mlodosci. Gabby probowala wyobrazic sobie Travisa jako malego chlopca, zastanawiajac sie, co by sobie o nim pomyslala, gdyby poznali sie, kiedy byla w liceum albo w college'u. Po pewnym czasie Travis przysunal sie do niej blizej, obejmujac ja od niechcenia. Gabby wtulila sie w niego, czujac sie bezpiecznie w schronieniu jego ramion i z przyjemnoscia obserwujac gre srebrzystych ksiezycowych promieni przesaczajacych sie przez chmury. -O czym myslisz? - spytal Travis w pewnej chwili, przerywajac dlugie, lecz przyjemne milczenie. -Myslalam o tym, jak naturalny byl caly ten weekend. - Gabby spojrzala na niego. - Jakbysmy sie znali przez cale zycie. -To chyba oznacza, ze pare moich opowiesci bylo nudnych, tak? -Najwyrazniej nie doceniasz siebie - draznila sie z nim. - Mnostwo twoich opowiesci bylo nudnych. Travis parsknal smiechem, przyciagajac ja blizej do siebie. -Im lepiej cie poznaje, tym bardziej mnie zaskakujesz. Podoba mi sie to. -Od czego ma sie sasiadow? -Tym nadal dla ciebie jestem? Wylacznie sasiadem? Gabby odwrocila spojrzenie, nie odpowiadajac, totez Travis mowil dalej: -Wiem, ze stawiam cie w niezrecznej sytuacji, ale nie moge dzisiaj wyjsc, nie powiedziawszy ci, ze status sasiada mi nie wystarcza. -Travis... -Pozwol mi dokonczyc, dobrze? - poprosil. - Kiedy rozmawialismy wczesniej dzisiejszego dnia, zwierzylas mi sie, jak bardzo brakuje ci tutaj przyjaciol, i od tamtej pory - nie przestawalem o tym myslec, choc nie w taki sposob, jak ci sie prawdopodobnie wydaje. Dzieki temu uswiadomilem sobie, ze mimo iz mnie przyjaciol nie brakuje, tesknie za czyms, co oni wszyscy maja. Laird i Allison, Joe i Megan, Mart i Liz, wszyscy maja siebie nawzajem. Tylko ja jestem singlem i dopoki cie nie poznalem, nie bylem wcale pewien, czy tego pragne. Ale teraz... Gabby przesunela palcami po koralikach zdobiacych jej bluzke, nie chcac dopuscic do siebie jego slow, a jednoczesnie witajac je z radoscia. -Nie chce cie stracic, Gabby. Nie potrafie sobie wyobrazic, ze bede patrzyl rano, jak idziesz do samochodu, i udawal, ze nic sie nie wydarzylo. Nie potrafie sobie wyobrazic, ze nie bede siedzial z toba na kanapie, tak jak to robimy teraz. - Przelknal sline. - I teraz nie potrafie sobie wyobrazic, bym mogl sie zakochac w innej kobiecie. Gabby miala watpliwosci, czy sie nie przeslyszala, lecz gdy na niego spojrzala, wiedziala, ze mowi serio. W tym momencie poczula, jak przelamuja sie jej ostatnie opory, i zrozumiala, ze ona tez sie w nim zakochala. Wysoki zegar stojacy w glebi domu wydzwonil melodie kurantowa. Blask swiec pelgal po scianach, rzucajac cienie po calym pokoju. Piers Gabby unosila sie i opadala w oddechu, a oni bez slowa wpatrywali sie w siebie nawzajem. Nagle zadzwonil telefon, wyrywajac ja z zamyslenia. Travis odwrocil sie. Gabby pochylila sie do przodu, siegajac po sluchawke. Odebrala telefon beznamietnym glosem. -O czesc, jak sie masz?... Nie bardzo... Aha... Zalatwialam rozne sprawy... Co slychac? Gdy uslyszala glos Kevina, ogarnely ja nagle wyrzuty sumienia. Mimo to wyciagnela reke, kladac dlon na nodze Travisa. Nie poruszyl sie ani nie wydal z siebie zadnego dzwieku, lecz wyczuwala napiecie jego miesni pod materialem dzinsow, poglaskala go wiec po udzie. -Ach, to swietnie. Gratuluje. Ciesze sie, ze wygrales... Widze, ze swietnie sie bawiles... Och, ja? Nic szczegolnego. Sluchanie glosu Kevina, kiedy byla tak blisko Travisa, rozpraszalo ja. Usilowala sie skoncentrowac na tym, co mowil Kevin, jednoczesnie ukladajac sobie to, co wydarzylo sie wlasnie z Travisem. Sytuacja byla zbyt surrealistyczna, by dawalo sie ja przyswoic. -Przykro mi to slyszec... Wiem, ja tez sie spieklam... Aha... aha... Tak, myslalam o podrozy do Miami, ale urlop bede miala dopiero pod koniec roku... Moze, nie wiem... Puscila noge Travisa i odchylila sie na oparcie kanapy, probujac mowic spokojnym tonem, zalujac, ze odebrala telefon, zalujac, ze zadzwonil. Zdajac sobie sprawe, ze czuje sie coraz bardziej zaklopotana. -Zobaczymy, dobrze? Pogadamy o tym po twoim powrocie... Nie, nic sie nie stalo. Jestem chyba po prostu zmeczona... Nie, nie ma powodu do zmartwienia. To byl dlugi weekend... Nie klamala, lecz tez nie mowila prawdy i dobrze o tym wiedziala, co sprawialo, ze czula sie jeszcze gorzej. Travis wpatrywal sie w czubki swoich butow, sluchajac, lecz udajac, ze nie slucha. -Bede - mowila dalej. - Tak, ja ciebie rowniez... Aha... Tak, powinnam byc w domu... Dobrze... ja takze. I baw sie jutro dobrze. Pa. Rozlaczywszy sie, Gabby przez chwile trwala w zamysleniu, po czym pochylila sie i polozyla sluchawke na stole. Travis byl na tyle madry, ze sie nie odezwal. -To byl Kevin - wyjasnila w koncu. -Domyslilem sie - rzekl Travis, nie mogac wyczytac nic z jej twarzy. -Wygral dzisiaj turniej w golfa. -Gratulacje. Znow zapadlo miedzy nimi milczenie. -Musze chyba odetchnac swiezym powietrzem oznajmila wreszcie Gabby, wstajac z kanapy. Podeszla do rozsuwanych drzwi i wyszla na taras. Travis patrzyl za nia, zastanawiajac sie, czy powinien do niej dolaczyc, czy tez chciala byc sama. Ze swojego miejsca na kanapie widzial jedynie cien jej postaci opartej o balustrade. Wyobrazal sobie, ze gdy tylko do niej podejdzie, uslyszy sugestie, ze najlepiej byloby, gdyby sobie poszedl. Choc ta mysl przerazala go, odczuwal w tej chwili wieksza niz kiedykolwiek potrzebe, aby byc z Gabby. Wyszedl wiec na dwor i stanal obok niej przy balustradzie. W blasku ksiezyca jej skora miala perlowa barwe, oczy byly ciemne i blyszczace. -Przepraszam - powiedzial. -Za co? Ty nie musisz za nic przepraszac. - Usmiechnela sie z przymusem. - To moja wina, nie twoja. Wiedzialam, w co sie pakuje. Gabby wiedziala, ze Travis pragnie jej dotknac, lecz targaly nia sprzeczne uczucia, czy ona rowniez chce, by to zrobil. Wiedziala, ze powinna sie pozegnac, nie pozwolic na dalszy rozwoj wypadkow, lecz czar, wywolany deklaracja Travisa, nie pryskal. To nie mialo sensu. Trzeba czasu, by sie zakochac, znacznie wiecej niz jeden weekend, a jednak stalo sie, mimo uczuc, ktore zywila do Kevina. Wyczuwala zdenerwowanie Travisa stojacego obok niej i przygladala mu sie, gdy pokrzepial sie ostatnim lykiem wina. -Naprawde myslisz tak, jak mowiles wczesniej? - spytala. - To znaczy o tym, ze chcialbys miec rodzine? -Tak. -Ciesze sie, poniewaz uwazam, ze bedziesz wspanialym ojcem. Nie powiedzialam ci tego przedtem, ale tak sobie pomyslalam, kiedy widzialam cie wczoraj z dziecmi. Zachowywales sie z nimi tak naturalnie. -Mam duze doswiadczenie ze szczenietami. Mimo napiecia, Gabby parsknela smiechem. Zrobila maly krok w jego strone, a gdy odwrocil sie, stajac z nia twarza w twarz, zarzucila mu ramiona na szyje. Cichy glosik wewnetrzny ostrzegal ja, by przestala, ze wciaz jeszcze nie jest za pozno, by sie wycofac. Jednakze inne pragnienie wzielo gore i Gabby zdala sobie sprawe, ze wypieranie sie go jest bezcelowe. -Moze tak, ale wydalo mi sie to bardzo seksowne wyszeptala. Travis przyciagnal ja blisko do siebie, uzmyslawiajac sobie, jak bardzo cialo Gabby zdaje sie pasowac do jego ciala. Jego nozdrza przyjemnie draznil delikatny zapach jasminowych perfum i gdy tak stali spleceni ramionami, jego zmysly budzily sie do zycia. Czul sie, jak gdyby dotarl do kresu dlugiej podrozy, nieswiadomy do tej pory, ze to Gabby byla przez caly czas jej celem. Gdy szepnal jej do ucha: "Kocham cie, Gabby Holland", nigdy nie byl niczego bardziej pewny. Gabby przywarla do niego. -Ja tez cie kocham, Travisie Parker - wyszeptala. Gdy tak stali wtuleni w siebie, Gabby nie potrafila myslec o niczym innym, poza tym, co dzialo sie w tej chwili, wszystkie zale i watpliwosci gdzies zniknely. Pocalowal ja, potem jeszcze raz i jeszcze raz, leniwie muskajac wargami jej kark i obojczyk, po czym powedrowal wyzej, docierajac z powrotem do ust. Gabby przesuwala dlonmi po jego piersi i plecach, czujac sile ramion, ktore ja obejmowaly, a gdy zanurzyl palce w jej wlosach, przeszyl ja dreszcz, wiedziala bowiem, ze caly weekend zdaza wlasnie ku temu. Calowali sie na tarasie przez dlugi czas. W koncu Gabby odsunela sie i wziawszy go za reke, pociagnela za soba do srodka, przez salon, do sypialni. Wskazala na lozko, a gdy Travis usiadl na nim, wyjela z szuflady zapalniczke i zapalila kolejno swiece, ktore wczesniej ustawila. Ciemna przedtem sypialnia wypelnila sie migotliwym blaskiem, ktory skapal Gabby w plynnym zlocie. Travis przygladal sie ruchom Gabby, podkreslonym przez cienie. Skrzyzowala ramiona, ujmujac brzeg bluzki, i jednym ruchem zdarla ja przez glowe. Jej piersi napinaly atlas stanika, rece powoli powedrowaly do zatrzasku dzinsow. Po chwili Gabby przestapila sterte zmietych ubran. Jak zahipnotyzowany nie spuszczal z niej wzroku, gdy podeszla do lozka i figlarnie popchnela go na plecy. Zaczela rozpinac mu koszule i sciagac ja z ramion. Gdy zostal juz polnagi, zajela sie dzinsami i po chwili Travis poczul jej goracy brzuch na swoim brzuchu. Ich usta spotkaly sie w namietnym pocalunku. Gabby miala wrazenie, ze jej cialo pasuje idealnie do jego ciala, jak gdyby brakujace elementy ukladanki trafily w koncu na wlasciwe miejsce. Pozniej lezal przy niej, przemawiajac slowami, ktore rozbrzmiewaly w jego glowie przez caly wieczor. -Kocham cie, Gabby. Jestes czyms najlepszym, co kiedykolwiek zdarzylo sie w moim zyciu. Poczul, ze wyciaga do niego rece. -Ja tez cie kocham, Travis - wyszeptala. Slyszac te slowa, zrozumial, ze samotna podroz, ktora odbywal od lat, nareszcie dobiegla konca. Ksiezyc nadal byl wysoko na niebie i srebrzysty blask oswietlal sypialnie. Travis przekrecil sie na bok, natychmiast orientujac sie, ze nie ma przy nim Gabby. Byla juz prawie czwarta rano i gdy odnotowal ten fakt, wstal i wlozyl dzinsy. Idac korytarzem, zajrzal do pokoju goscinnego, a nastepnie do kuchni. Wszedzie swiatla byly pogaszone i Travis zawahal sie przez chwile, po czym zauwazyl, ze rozsuwane drzwi sa uchylone. Wyszedl na taras, widzac ciemna sylwetke oparta o balustrade przy scianie domu. Zblizyl sie do niej z wahaniem, nie wiedzac, czy Gabby nie chce byc sama. -Czesc - uslyszal glos z ciemnosci. Zobaczyl, ze Gabby ma na sobie szlafrok, ktory wisial w lazience. -Witaj - odrzekl cicho. - Dobrze sie czujesz? -Dobrze. Obudzilam sie i przez jakis czas nie moglam zasnac, krecilam sie i przewracalam z boku na bok, az w koncu wstalam, nie chcac z kolei obudzic ciebie. Travis podszedl do niej blisko i rowniez oparl sie o balustrade, oboje sie nie odzywali, wpatrujac sie w niebo. Panowala absolutna cisza, milczaly nawet swierszcze i zaby. -Tu jest tak pieknie - powiedziala w koncu Gabby. -Tak, bardzo pieknie - zgodzil sie Travis. -Uwielbiam takie noce. Gdy Gabby nic juz nie dodala, przysunal sie blizej i wzial ja za reke. -Martwisz sie tym, co sie stalo? -Nie, ani troche - odparla spokojnie. - Nie zaluje absolutnie niczego. -A o czym myslisz? - spytal z usmiechem. -O moim tacie - odrzekla w zamysleniu, przytulajac sie do niego. - Pod wieloma wzgledami przypomina mi ciebie. Polubilbys go. -Jestem pewien, ze go polubie - oznajmil, nie bardzo wiedzac, do czego zmierza ta rozmowa. -Zastanawialam sie nad tym, jak musial sie czuc, gdy spotkal po raz pierwszy mame. Co sobie pomyslal, gdy ja zobaczyl, czy sie denerwowal, co powiedzial, gdy do niej podszedl. Travis wpatrywal sie w nia ciekawie. -I? -Nie mam zielonego pojecia. Gdy sie rozesmial, ujela go pod reke. -Czy woda w twojej wspanialej wannie spa jest wciaz ciepla? -Powinna byc. Nie sprawdzalem dzisiaj, ale na bank jest ciepla. -Nie mialbys ochoty troche sie zamoczyc? -Bede musial pojsc po kostium kapielowy, ale pomysl jest swietny. Przywarla do niego calym cialem, szepczac mu do ucha: -Kto powiedzial, ze bedzie ci potrzebny? Gdy szli w strone jego domu, Travis sie nie odzywal. Podnoszac pokrywe wanny, dostrzegl, jak szlafrok zsuwa sie z ramion Gabby, odslaniajac jej nagie cialo. Uswiadomil sobie, jak bardzo ja kocha, i wiedzial, ze tych kilka ostatnich dni na zawsze odcisnie pietno na jego zyciu. ROZDZIAL 14 Choc Gabby i Travis oboje wrocili w poniedzialek do pracy, przez nastepne dwa dni spedzali razem kazda wolna chwile. Kochali sie w poniedzialek rano przed praca, zjedli razem lunch w malej rodzinnej knajpce w Morehead City. Poniewaz Molly czula sie zdecydowanie lepiej, tego samego wieczoru zabrali oba psy na spacer plaza w poblizu Fort Macon. Szli, trzymajac sie za rece, a Moby i Molly wedrowali przed nimi po plazy niczym para starych przyjaciol, ktorzy przywykli do dzielacych ich roznic. Podczas gdy Moby uganial sie za rybitwami i rozpedzal stada mew, Molly zdazala swoja droga, demonstrujac, ze nie ma ochoty brac w tym udzialu. Po chwili Moby zdawal sobie sprawe z tego, ze Molly nie ma juz przy nim, i wracal do niej pedem, po czym radosnie truchtali obok siebie, dopoki Moby znowu nie dostal malpiego rozumu i cala sytuacja sie powtarzala.-To troche przypomina nasze relacje, prawda? - zauwazyla Gabby, sciskajac dlon Travisa. - Jedno zawsze goni za podniecajacymi doswiadczeniami, a drugie jest raczej powsciagliwe. -A do ktorej kategorii ja sie zaliczam? Gabby wybuchnela smiechem i przytulila sie do niego, opierajac mu glowe na ramieniu. Przystanawszy, objal ja mocno, zdumiony i przerazony sila swych uczuc. Gdy jednak Gabby nadstawila mu wargi do pocalunku, jego obawy zniknely, ustepujac miejsca coraz wiekszemu poczuciu spelnienia. Byl ciekaw, czy wszyscy przezywaja milosc w taki sposob. Potem wstapili do sklepu spozywczego. Zadne z nich nie bylo bardzo glodne, totez Travis wybral skladniki do salatki cesarskiej z kurczakiem. Po powrocie do domu upiekl na grillu filety z kurczaka i przygladal sie, jak Gabby plucze w zlewie liscie salaty. Po kolacji, zwinieta w klebek na kanapie, opowiedziala Travisowi wiecej o swojej rodzinie, budzac w nim wspolczucie dla siebie i zlosc na jej matke za to, ze nie potrafila poznac sie na tym, jak niesamowita kobieta stala sie Gabby. Tamtej nocy lezeli spleceni ze soba jeszcze dlugo po polnocy. We wtorek rano Travis byl przy niej, gdy zaczela sie budzic i powoli otworzyla oczy. -Pora wstawac? -Chyba tak - wymamrotal. Lezeli bez ruchu, zwroceni do siebie twarzami, az w koncu Travis powiedzial: -Wiesz, na co mam ochote? Na swiezo zaparzona kawe i buleczke cynamonowa. -Mniam - mniam. Szkoda, ze nie mamy czasu. Musze byc w pracy o osmej. Nie powinienes wczoraj nie dawac mi spac do tak poznej godziny. -Po prostu zamknij oczy i intensywnie pomysl sobie zyczenie, moze wtedy sie spelni. Zbyt zmeczona, by zrobic cokolwiek innego, posluchala go, marzac tylko o jeszcze kilku minutach w lozku. -I prosze bardzo! - uslyszala glos Travisa. -Co takiego? - wymamrotala. -Twoja kawa. I buleczka cynamonowa. -Nie draznij sie ze mna. Umieram z glodu. -Masz je przed nosem. Przewroc sie na drugi bok, a sama zobaczysz. Gabby usiadla z trudem i zobaczyla na szafce nocnej tace z dwiema parujacymi filizankami kawy oraz apetyczna cynamonowa buleczka. -Kiedy zdazyles... To znaczy, dlaczego...? -Kilka minut temu. - Travis usmiechnal sie szeroko. - I tak nie spalem, pobieglem wiec do sklepu. Gabby siegnela po obie filizanki i podala mu jedna, usmiechajac sie cieplo. -Dalabym ci teraz buziaka, ale ta buleczka pachnie tak smakowicie, a ja jestem glodna jak wilk. Pocaluje cie pozniej. -Moze pod prysznicem? -Zawsze masz jakis haczyk, prawda? -Badz mila. Wlasnie przynioslem ci sniadanie do lozka. -Wiem - powiedziala, mrugajac do niego i biorac buleczke z talerzyka. - I zamierzam sie nim delektowac. We wtorek wieczorem Travis zabral Gabby na przejazdzke lodzia, skad ogladali zachod slonca na wodach niedaleko Beaufort. Gabby od powrotu z pracy byla bardzo milczaca, dlatego zaproponowal jej ten wypad. Byl to jego sposob na opoznienie nieuniknionej rozmowy. Po godzinie, gdy siedzieli u niego na tarasie, z Molly i Mobym lezacymi u ich stop, Travis w koncu pogodzil sie z tym, co nieuniknione. -Co teraz bedzie? - spytal. Gabby obracala w palcach szklanke z woda. -Nie jestem pewna - odparla cicho. -Chcesz, zebym z nim porozmawial? -To nie takie proste. - Pokrecila glowa. - Myslalam o tym przez caly dzien i w dalszym ciagu nie bardzo wiem, co zrobie, ani nawet, co mu powiem. -Ale powiesz mu o nas, prawda? -Nie wiem - odrzekla. - Naprawde nie wiem. - Odwrocila sie do Travisa, oczy miala pelne lez. - Nie wsciekaj sie na mnie. Prosze. Uwierz mi, kiedy mowie, ze wiem, jak sie czujesz, poniewaz czuje sie dokladnie tak samo. Sprawiles, ze przez kilka ostatnich dni mialam wrazenie, ze... zyje. Dzieki tobie wydawalam sie sobie piekna, inteligentna i pozadana. Bez wzgledu na to, jak bardzo sie staram, nigdy nie zdolam wyrazic, jak wiele to dla mnie znaczy. Lecz niezaleznie od tego, jak to wszystko bylo intensywne, jak bardzo mi na tobie zalezy, nie jestesmy tymi samymi ludzmi, a ty nie stoisz przed taka decyzja jak ja. Dla ciebie jest to latwe... kochamy sie, wiec powinnismy byc razem. Lecz Kevin jest rowniez dla mnie wazny. -A wszystko to, co mowilas? - spytal Travis, starajac sie ukryc przerazenie, ktore go ogarnelo. -On nie jest idealny, zdaje sobie z tego sprawe. I rzeczywiscie, nie uklada sie nam teraz. Ale dreczy mnie mysl, ze czesciowo ja ponosze za to wine. Nie rozumiesz tego? Wszystkie moje oczekiwania byly zwiazane z nim, a z toba zadne. I gdybys odwrocil rownanie, czy cokolwiek z tego by sie zdarzylo? Gdybym spodziewala sie, ze sie ze mna ozenisz, a z nim pozwolilabym sobie na cieszenie sie krotka chwila? Nie uklonilbys mi sie wiecej, a ja najprawdopodobniej wcale bym tego nie chciala. -Nie mow tak. -Ale to prawda, moze nie? - Usmiechnela sie zalosnie. - O tym wlasnie dzisiaj myslalam, chociaz przykro mi to mowic. Kocham cie, Travisie, naprawde cie kocham. Gdybym traktowala nasza znajomosc jak weekendowy romans, przeszlabym nad nia do porzadku dziennego i wrocilabym do wyobrazania sobie przyszlosci z Kevinem. Ale nie bedzie to takie latwe. Musze dokonac wyboru miedzy wami dwoma. Z Kevinem wiem, czego moge sie spodziewac. A przynajmniej tak mi sie wydawalo, dopoki nie poznalam ciebie. Lecz teraz... Umilkla. Travis widzial, jak lekki wietrzyk igra z jej wlosami. Gabby objela sie ciasno ramionami. -Znamy sie zaledwie od kilku dni, a gdy bylismy na lodzi, wbrew wlasnej woli zaczelam rozmyslac o tym, ile kobiet zabierales na takie przejazdzki. Nie dlatego, bym byla zazdrosna, lecz dlatego, ze bez przerwy zadawalam sobie pytanie, jaka byla przyczyna rozpadu owych zwiazkow. I zaczelam sie zastanawiac, czy w przyszlosci bedziesz czul do mnie to, co czujesz w tej chwili, czy tez nasza znajomosc zakonczy sie tak samo jak poprzednie. Chociaz mamy wrazenie, ze dobrze sie znamy, tak nie jest. A przynajmniej w moim wypadku. Wiem tylko, ze zakochalam sie w tobie i ze nigdy niczego bardziej sie w zyciu nie balam. Gabby znowu umilkla. Travis nie odzywal sie przez jakis czas, przetrawiajac jej slowa, po czym powiedzial: -Nie mylisz sie, masz przed soba inny wybor niz ja. Lecz mylisz sie, uwazajac, ze traktuje nasza znajomosc jako krotki romans. Byc moze na samym poczatku tak bylo, ale... - Ujal jej dlon. - Ale wszystko potoczylo sie inaczej. Przebywanie z toba uswiadomilo mi, czego brakuje w moim zyciu. Im wiecej czasu spedzalismy razem, tym latwiej potrafilem sobie wyobrazic, ze bedzie to trwalo w przyszlosci. Nigdy przedtem mi sie to nie przydarzylo i chyba nigdy sie nie przydarzy Zanim cie poznalem, ani razu nie bylem zakochany... a przynajmniej nikogo nie kochalem naprawde. Nie tak jak ciebie, totez bylbym idiota, gdybym dal ci odejsc bez walki. - Przeczesal palcami wlosy - Nie wiem, co jeszcze moge ci powiedziec, po prostu marze o tym, by spedzic reszte zycia z toba. Zdaje sobie sprawe, ze brzmi to jak bredzenie szalenca, ze dopiero sie poznajemy. Ale nawet jesli sluchajac mnie, pomyslisz, ze jestem stukniety, to przysiegam, ze nigdy nie bylem niczego bardziej pewny. I jesli dasz mi szanse... jesli dasz nam szanse... przez reszte zycia bede ci udowadnial, ze podjelas wlasciwa decyzje. Kocham cie, Gabby. I kocham cie nie tylko za to, jaka jestes osoba, lecz rowniez za to, ze dzieki tobie mysle, kim mozemy byc. Przez dluga chwile oboje trwali w milczeniu. W ciemnosci Gabby slyszala cwierkanie swierszczy w listowiu. Mysli klebily sie w jej glowie - pragnela stad uciec i jednoczesnie pragnela zostac na zawsze, jej sprzeczne reakcje odzwierciedlaly beznadziejna sytuacje, w jaka sie wpakowala. -Lubie cie, Travisie - oznajmila powaznie, po czym uswiadamiajac sobie, jak to zabrzmialo, dodala szybko: - I oczywiscie kocham cie, ale mam nadzieje, ze to juz wiesz. Probowalam ci powiedziec, ze lubie sposob, w jaki ze mna rozmawiasz. Podoba mi sie, ze kiedy cos mowisz, mam pewnosc, ze naprawde tak myslisz. Cieszy mnie, ze potrafie rozroznic, kiedy sie ze mna przekomarzasz, kiedy mowisz prawde, a kiedy nie. To jedna z twoich bardziej ujmujacych cech. A teraz zrobisz cos dla mnie? -Jasne - odrzekl Travis. -Bez wzgledu na to, o co poprosze? -Travis zawahal sie przez moment. -Tak... chyba. -Bedziesz sie teraz ze mna kochal? Nie myslac, ze moze to byc ostatni raz? -To juz dwie rzeczy. Gabby nie zaszczycila go odpowiedzia, lecz wyciagnela do niego reke. Gdy szli w strone sypialni, usmiechnela sie leciutenko, wreszcie pewna, jak ma postapic. CZESC DRUGA ROZDZIAL 15 Luty 2007Travis usilowal otrzasnac sie z tych wspomnien sprzed prawie jedenastu lat, zastanawiajac sie, dlaczego powrocily nagle z taka ostroscia. Czy dlatego, ze byl juz w takim wieku, ze zdawal sobie sprawe, jak niezwykle bylo to, ze zakochal sie tak szybko? A moze po prostu brakowalo mu intymnosci tamtych dni? Nie mial pojecia. Ostatnio nie rozumial chyba wielu rzeczy. Sa ludzie, ktorzy twierdza, ze znaja odpowiedzi na wszystkie pytania, a przynajmniej na najwazniejsze kwestie zyciowe, lecz Travis nigdy im nie wierzyl. W pewnosci siebie, z jaka mowili czy pisali, bylo cos, co wywolywalo wrazenie usprawiedliwiania sie. Ale gdyby choc jedna osoba potrafila odpowiedziec na kazde pytanie, Travis zadalby nastepujace: "Jak daleko powinien posunac sie czlowiek w imie prawdziwej milosci?". Moglby zadac to pytanie setce ludzi i otrzymac sto roznych odpowiedzi. W wiekszosci byly oczywiste: Czlowiek powinien sie poswiecic lub zaakceptowac, przebaczyc albo nawet walczyc, gdyby zaistniala taka koniecznosc... Lista byla dluga. Jednak wiedza, ze kazda z tych odpowiedzi jest sluszna, wcale mu w tej chwili nie pomagala. Niektore przerastaly zdolnosc pojmowania. Wracajac mysla do przeszlosci, przypominal sobie zdarzenia, ktore chcialby zmienic, lzy, ktore nigdy nie powinny byc przelane, czas, ktory mozna bylo spedzic lepiej, frustracje, ktore powinien byl zlekcewazyc. Wyglada na to, ze zycie jest pelne zalu, on zas pragnal cofnac zegar w taki sposob, by moc jeszcze raz przezyc fragmenty swego zycia. Mial pewnosc co do jednego: powinien byl byc lepszym mezem. Gdy rozwazal problem, jak daleko moze posunac sie czlowiek w imie milosci, wiedzial, jaka bedzie jego odpowiedz. Czasami oznacza to, ze trzeba sklamac. Wkrotce musial dokonac wyboru. Jarzeniowki i biale kafelki podkreslaly sterylnosc szpitala. Travis powoli szedl korytarzem, przekonany, ze chociaz zauwazyl wczesniej Gabby, ona go nie widziala. Zawahal sie, przygotowujac sie do tego, by do niej podejsc i przemowic. Przeciez po to tutaj przyszedl, lecz wyczerpal go wczesniejszy natlok wspomnien. Przystanal, wiedzac, ze jeszcze kilka minut, ktore pozwola mu na zebranie mysli, nie ma najmniejszego znaczenia. Wstapil do malej poczekalni i usiadl. Obserwujac nieustanny, rytmiczny ruch na korytarzu, zdal sobie sprawe, ze mimo czestych naglych wypadkow, personel dzialal zgodnie z ustalonym porzadkiem, podobnie jak on w swoim domu. Jak to zwykle bywa, ludzie probuja stworzyc wrazenie normalnosci w miejscu, gdzie nic nie jest normalne. Pomaga im to przetrwac dzien, dodac przewidywalnosci do zycia, ktore z natury jest nieprzewidywalne. Jego poranki byly dobrym przykladem ilustrujacym to zjawisko, poniewaz niczym sie od siebie nie roznily. O szostej pietnascie pobudka. Minuta na wstanie z lozka i dziewiec minut pod prysznicem, cztery minuty na ogolenie sie i umycie zebow, siedem minut na ubranie sie. Ktos obcy moglby regulowac zegarek, sledzac przez okno ruchy jego cienia. Nastepnie zbiegal spiesznie na dol, by wsypac do mleka platki zbozowe; sprawdzal plecaki, czy sa w nich prace domowe, szykowal kanapki z maslem orzechowym i dzemem na drugie sniadanie, tymczasem jego zaspane corki jadly sniadanie. Dokladnie kwadrans po siodmej wychodzili na dwor i Travis czekal z nimi na przyjazd szkolnego autobusu. Prowadzil go kierowca, ktorego szkocki akcent kojarzyl mu sie ze Shrekiem. Gdy corki juz wsiadly i zajely miejsca, machal im z usmiechem, tak jak sie po nim spodziewano. Lisa i Christine mialy szesc i osiem lat, byly jeszcze bardzo male jak na pierwsza i trzecia klase, i gdy przygladal sie, jak zaczynaja kolejny dzien, czesto czul, ze serce sciska mu sie z troski. Moze bylo to calkiem normalne - mowi sie, ze synonimem wychowywania dzieci jest troska - lecz ostatnio niepokoil sie wyrazniej. Rozmyslal nad sprawami, ktorymi nigdy wczesniej nie zawracal sobie glowy. Drobiazgami. Glupotami. Czy Lisa smieje sie na kreskowkach tyle samo co kiedys? Czy Christine jest bardziej markotna niz zwykle? Czasami po odjezdzie autobusu lapal sie na tym, ze w kolko odtwarza w pamieci caly poranek, szukajac przejawow ich dobrego samopoczucia. Wczoraj zastanawial sie przez pol dnia, czy Lisa sprawdzala go, zmuszajac, by zasznurowal jej buciki, czy zrobila to ze zwyklego lenistwa. Chociaz zdawal sobie sprawe, ze graniczy to z obsesja, wczoraj wieczorem, gdy cicho wslizgnal sie do dzieciecych sypialni, by poprawic zsuwajace sie koce, wbrew sobie samemu zastanawial sie, czy nocne leki sa czyms nowym, czy po prostu wczesniej nic nie zauwazyl. Nie powinno tak byc. Gabby powinna byc z nim. To ona powinna sznurowac buciki i poprawiac koce. Byla w tym dobra, od samego poczatku wiedzial, ze bedzie. Pamietal, ze podczas dni, ktore nastapily po ich pierwszym wspolnym weekendzie, bacznie obserwowal Gabby z glebokim przekonaniem, ze gdyby spedzil reszte zycia na szukaniu partnerki, nie znalazlby lepszej matki ani idealniejszej zony, tak bardzo do niego pasujacej. Ta mysl czesto nachodzila go w najdziwniejszych miejscach - gdy pchal wozek alejka w supermarkecie do stoiska z owocami lub stal w kolejce po bilety do kina - lecz ilekroc sie to zdarzalo, sprawialo, ze najzwyklejszy gest, jak wziecie Gabby za reke, stawal sie wyjatkowa przyjemnoscia, czyms zarowno donioslym, jak i przyjemnym. Okres zalotow nie byl rownie nieskomplikowany dla Gabby, rozdartej miedzy dwoma mezczyznami rywalizujacymi ojej milosc. "Drobna uciazliwosc" - tak to opisywal na spotkaniach z przyjaciolmi, lecz czesto zastanawial sie, kiedy jej uczucia do niego ostatecznie przewazyly nad tymi, ktore zywila dla Kevina. Czy bylo to wtedy, gdy noca siedzieli obok siebie, wpatrujac sie w rozgwiezdzone niebo, a ona cicho wymieniala nazwy konstelacji, ktore rozpoznawala? A moze nazajutrz, gdy obejmowala go z calej sily, siedzac na tylnym siedzeniu motocykla podczas jazdy na piknik? Lub wieczorem tego samego dnia, gdy wzial ja w ramiona? Nie byl pewny. Wychwycenie takiego szczegolnego momentu nastreczalo podobna trudnosc jak zlokalizowanie konkretnej kropli wody w oceanie. Lecz pozostawal fakt, ze to Gabby musiala wyjasnic sytuacje Kevinowi. Travis pamietal jej zalosna mine tamtego ranka, gdy Kevin mial wrocic do miasta. Zniknela gdzies pewnosc siebie, ktora kierowali sie w poprzednich dniach, zastapila ja realnosc tego, co ja czekalo. Prawie nie tknela sniadania. Gdy pocalowal ja na pozegnanie, na jej wargach pojawil sie ledwie cien usmiechu. Godziny mijaly, a ona nie dawala znaku zycia. Travis szukal sobie zajecia w pracy i wydzwanial po ludziach, by znalezc domy dla szczeniakow, wiedzac, jak wazne to jest dla Gabby. W koncu poszedl po pracy sprawdzic samopoczucie Molly Jak gdyby wyczuwajac, ze bedzie potrzebna pozniej, nie wrocila po spacerze do garazu, lecz polozyla sie w wysokiej trawie od frontu, wpatrujac sie w ulice, tymczasem slonce opuszczalo sie coraz nizej na niebie. Gdy Gabby skrecila w podjazd, od dawna juz panowal zmrok. Pamietal, ze rzucila mu przeciagle spojrzenie, wysiadajac z samochodu. Bez slowa usiadla obok niego na stopniach werandy. Molly podeszla i tracila ja nosem. Gabby zaczela ja rytmicznie glaskac. -Czesc - przerwal w koncu milczenie Travis. -Czesc. - Jej glos byl wyprany z emocji. -Chyba znalazlem domy dla wszystkich szczeniat - powiedzial. -Tak? Travis skinal twierdzaco glowa i siedzieli dalej, nie odzywajac sie, niczym dwoje ludzi, ktorym zabraklo tematu do rozmowy. -Zawsze bede cie kochal - rzekl, nadaremnie szukajac stosownych slow pociechy. -Wierze ci - wyszeptala. Objela go za szyje i oparla glowe na jego ramieniu. - Dlatego tu jestem. Travis nigdy nie lubil szpitali. W odroznieniu od kliniki weterynaryjnej, ktora zamykala drzwi w porze obiadowej, Carteret General Hospital zrobil na nim wrazenie obracajacego sie bez przerwy diabelskiego mlyna, personel medyczny i pacjenci krecili sie tam i z powrotem przez caly dzien. Z miejsca, w ktorym siedzial, widzial pielegniarki wbiegajace do sal i wybiegajace z nich lub zbierajace sie przy gabinecie zabiegowym w drugim koncu korytarza. Niektore byly wykonczone, inne wygladaly na znudzone. Podobnie lekarze. Travis wiedzial, ze na innych pietrach rodza sie dzieci, starzy ludzie umieraja - swiat w miniaturze. Choc jemu wydawalo sie to przytlaczajace, Gabby ogromnie lubila prace tutaj, ciagla aktywnosc dodawala jej energii. Kilka miesiecy temu znalezli w skrzynce list z biura dyrektora, zapowiadajacy, ze szpital zamierza uhonorowac dziesieciolecie pracy Gabby w szpitalu. List nie nawiazywal do jej konkretnych osiagniec, byl jedynie oficjalnym listem, jednym z tych, ktore bez watpienia wyslano kilkunastu innym ludziom, ktorzy rozpoczeli prace mniej wiecej w rym samym czasie co ona. W liscie obiecywano, ze na jednym z korytarzy zawisnie na jej czesc mala tabliczka obok tabliczek innych laureatow, nigdy jednak sie to nie zdarzylo. Travis watpil, czy Gabby przywiazywala do tego znaczenie. Podjela prace w szpitalu nie dlatego, by ktoregos dnia otrzymac honorowa tabliczke, lecz poniewaz uwazala, ze raczej nie ma wyboru. Mimo ze podczas pierwszego wspolnego weekendu zrobila aluzje do problemow w klinice pediatrycznej, nie wdawala sie w szczegoly Travis puscil mimo uszu jej uwage, nie naciskal jej, zdawal sobie jednak sprawe, ze problem nie zniknie tak sobie. W koncu opowiedziala mu o wszystkim. Byl to koniec dlugiego dnia. Poprzedniej nocy zostal wezwany do klubu jezdzieckiego, gdzie znalazl spienionego araba, dracego kopytami ziemie, z brzuchem wrazliwym na dotyk. Klasyczne objawy konskiej kolki, choc przypuszczal, ze przy odrobinie szczescia zabieg chirurgiczny nie bedzie konieczny. Jednakze wlasciciele byli juz po siedemdziesiatce i Travis czulby sie niezrecznie, proszac ich, by co godzina prowadzali konia przez pietnascie minut, gdyby okazywal wieksze podniecenie lub poczul sie gorzej. Postanowil wiec sam zostac z arabem i chociaz stan zwierzecia stopniowo sie poprawial, nazajutrz, gdy dzien sie konczyl, byl kompletnie skonany Kiedy wreszcie wrocil do domu, spocony i brudny, zastal Gabby placzaca przy kuchennym stole. Minelo kilka minut, zanim zdolala opowiedziec mu, co sie stalo. Musiala mianowicie zostac dluzej z pacjentem, ktory czekal na karetke, poniewaz podejrzewala u niego zapalenie wyrostka robaczkowego. Gdy w koncu byla wolna, wiekszosc personelu poszla juz do domu. Zostal tylko dyzurny lekarz, Adrian Melton. Wyszli razem, a Gabby nie zwrocila uwagi, ze Melton idzie z nia w kierunku jej samochodu, dopoki nie bylo za pozno. Polozyl dlon na jej ramieniu i oznajmil, ze jedzie do szpitala i ze przekaze jej najswiezsze wiadomosci na temat stanu pacjenta. Gdy usmiechnela sie z przymusem, pochylil sie, by ja pocalowac. Byla to niezdarna proba, zupelnie jak w czasach liceum, i Gabby odsunela sie, zanim zdazyl to zrobic. Gapil sie na nia, najwyrazniej urazony. -Myslalem, ze tego wlasnie pragniesz - powiedzial. Siedzaca przy stole Gabby wzdrygnela sie. -W jego ustach zabrzmialo to tak, jak gdyby to byla moja wina. -Czy takie sytuacje zdarzaly sie juz wczesniej? -Takie nie. Ale... -Kiedy nie dokonczyla, Travis ujal jej dlon. -Daj spokoj, to ja. Porozmawiaj ze mna. Z wzrokiem utkwionym w blacie stolu, lecz opanowanym glosem zrelacjonowala mu historie zachowan Meltona. Gdy skonczyla, twarz Travisa byla sciagnieta ledwie hamowanym gniewem. -Zalatwie to - rzekl, nie czekajac na odpowiedz. Wystarczyly dwa telefony, by dowiedziec sie, gdzie mieszka Adrian Melton. Po kilku minutach z piskiem opon zatrzymal samochod przed jego domem. Natarczywy dzwonek sprowadzil doktora do drzwi wejsciowych. Melton nie zdazyl nawet okazac zaskoczenia, gdy piesc Travisa trafila go w szczeke. Kobieta - jak przypuszczal Travis, zona Meltona - wynurzyla sie z pokoju w chwili, gdy lekarz runal na podloge, a jej krzyki odbily sie echem w korytarzu. Gdy przyjechala policja, Travis zostal aresztowany po raz pierwszy i jedyny w swoim zyciu. Zawieziono go na posterunek, gdzie wiekszosc policjantow traktowala go z pelnym rozbawienia szacunkiem. Wszyscy przyprowadzali do kliniki swoich ulubiencow i najwyrazniej sceptycznie podeszli do skargi pani Melton, ze, jakis psychol napadl na jej meza!". Kiedy Travis zadzwonil do siostry, Stephanie zjawila sie, nie tyle zmartwiona, ile rozsmieszona. Travis siedzial w jednoosobowej celi, zatopiony w rozmowie z szeryfem. Gdy podeszla blizej, zorientowala sie, ze rozmawiaja o kocie szeryfa, ktory dostal chyba wysypki i nie mogl przestac sie drapac. -Prozniak - powiedziala. -Co takiego? -A ja myslalam, ze zastane cie w pomaranczowej bluzie. -Przykro mi, ze cie rozczarowalem. -Moze jeszcze nie jest za pozno. Jak pan sadzi, szeryfie? Szeryf nie wiedzial, co sadzic, i po chwili zostawil ich samych. -Wielkie dzieki - rzekl Travis po jego wyjsciu. - Prawdopodobnie rozwaza twoja sugestie. -To nie moja wina. Nie ja rzucam sie w progu na lekarzy. -Zasluzyl sobie na to. -Jestem tego pewna. Travis usmiechnal sie. -Dzieki, ze przyjechalas. -Nie moglam przepuscic takiej szansy, Rocky. A moze wolisz, zebym mowila do ciebie Apollo Creed? -A co powiesz na to, zebys zajela sie wyciagnieciem mnie stad, zamiast wymyslac mi przezwiska? -Wymyslanie przezwisk to zdecydowanie lepsza zabawa. -Moze powinienem byl zadzwonic do taty. -Ale nie zrobiles tego. Masz mnie. I wierz mi, dokonales wlasciwego wyboru. A teraz pozwol, ze pojde pogadac z szeryfem, okay? Pozniej, gdy Stephanie rozmawiala z szeryfem, Adrian Melton odwiedzil Travisa. Nigdy nie mial kontaktu z miejscowym weterynarzem i chcial poznac przyczyne zachowania Travisa. Travis nigdy nie zdradzil Gabby, co mu wtedy powiedzial, lecz Adrian Melton bezzwlocznie wycofal skarge, mimo protestow pani Melton. Po kilku dniach do Travisa doszlo malomiasteczkowa poczta pantoflowa, ze panstwo Meltonowie korzystaja z pomocy terapeuty. Niemniej atmosfera w pracy Gabby byla napieta i po kilku tygodniach doktor Furman wezwal ja do siebie, sugerujac, zeby rozwazyla ewentualnosc poszukania innej pracy. -Wiem, ze to nie fair - oswiadczyl - i jesli zdecydujesz sie zostac, sprobujemy jakos to wszystko uladzic. Ale mam szescdziesiat cztery lata i zamierzam odejsc w przyszlym roku na emeryture. Doktor Melton zgodzil sie wykupic moje udzialy i watpie, by, tak czy owak, chcial cie tu zatrzymac albo zebys ty zechciala nadal dla niego pracowac. Bedzie chyba latwiej i lepiej dla ciebie, jesli powoli zaczniesz rozgladac sie za miejscem, gdzie bedziesz dobrze sie czula, i po prostu zapomnisz o tej okropnej sprawie. - Wzruszyl ramionami. - Nie chce przez to powiedziec, ze jego zachowanie nie zasluguje na nagane, bo absolutnie zasluguje. Ale jesli nawet jest palantem, to jednoczesnie jest najlepszym pediatra, z jakim przeprowadzilem rozmowe kwalifikacyjna, i jedynym, ktory chce pracowac w takim malym miasteczku jak to. Jesli odejdziesz dobrowolnie, napisze ci najlepszy list polecajacy, jaki tylko potrafisz sobie wyobrazic. Dostaniesz prace wszedzie. Juz ja sie o to postaram. Choc Gabby zdawala sobie sprawe, ze jest to manipulacja, i choc jej uczucia domagaly sie, by sprawca zostal ukarany za jej krzywdy moralne, w interesie jej samej i wszystkich seksualnie molestowanych kobiet, gore wziela pragmatyczna strona natury mlodej kobiety. Ostatecznie podjela prace na oddziale pomocy doraznej w naglych wypadkach. Byl tylko jeden problem. Gdy Gabby dowiedziala o postepku Travisa, wpadla we wscieklosc, wszczynajac pierwsza klotnie od czasu, gdy zostali para. Travis po dzis dzien pamietal jej gniew, gdy spytala, czy nie uwaza, ze jest juz dosc dorosla, by radzic sobie z wlasnymi problemami, i dlaczego zachowal sie, jak gdyby byla jakas glupia sredniowieczna dama w opalach. Travis nie probowal nawet sie bronic. W glebi serca wiedzial, ze gdyby podobna sytuacja powtorzyla sie, postapilby dokladnie tak samo, przezornie jednak trzymal jezyk za zebami. Przy calym jej oburzeniu, Travis podejrzewal, ze w skrytosci ducha Gabby podziwia go za to, co zrobil. Bez wzgledu na to, jak wsciekla sie wydawala, najwyrazniej spodobala jej sie prosta logika aktu - Dokuczyl ci? To pozwol, ze teraz ja mu pokaze - poniewaz pozniej, tej samej nocy, kochala sie z nim szczegolnie namietnie. A przynajmniej tak to zapamietal Travis. Czy wieczor faktycznie mial taki wlasnie przebieg? Obecnie byl pewien wylacznie jednego - ze za nic nie oddalby lat spedzonych z Gabby. Bez niej jego zycie nie mialoby wiekszej wartosci. Jego troski malomiasteczkowego meza z miasteczkowym zajeciem nie roznily sie od trosk kogokolwiek innego. Nie byl ani przywodca, ani szeregowym czlonkiem zadnej organizacji, nikim, o kim bedzie sie pamietac jeszcze dlugo po jego smierci. Byl najzwyklejszym z ludzi, z jednym tylko wyjatkiem: zakochal sie w kobiecie o imieniu Gabby, jego milosc poglebiala sie w miare uplywu lat w zwiazku malzenskim. Ale okrutny los sprzysiagl sie przeciwko nim, postanowil zniszczyc to wszystko i teraz Travis spedzal duza czesc dnia, zastanawiajac sie, czy naprawienie sytuacji miedzy nimi nie przekracza ludzkich mozliwosci. ROZDZIAL 16 -Czesc Travis - uslyszal glos od progu. - Tak myslalem, ze cie tutaj znajde.Trzydziestoparoletni doktor Stallings codziennie rano bral udzial w obchodzie. W ciagu minionych lat on i jego zona bardzo zaprzyjaznili sie z Gabby i Travisem. Latem ubieglego roku odbyli wspolnie, razem z dziecmi, podroz do Orlando. -Znowu kwiaty? Travis skinal glowa, czujac sztywnosc karku. Stallings zawahal sie, zanim wszedl do poczekalni. -Rozumiem, ze jeszcze jej nie widziales. -Wlasciwie nie. Widzialem ja wczesniej, ale... Kiedy umilkl, Stallings dokonczyl za niego. -Zapragnales odrobiny samotnosci? - Podszedl blizej i usiadl obok Travisa. - Pewnie potrzebujesz tego, by poczuc sie normalnie. -Nie czuje sie normalnie. Nic w calej tej sytuacji nie wydaje mi sie normalne. -Rzeczywiscie. -Travis siegnal znowu po kwiaty, starajac sie zapanowac nad wlasnymi myslami, wiedzac, ze sa pewne sprawy, o ktorych nie moze rozmawiac. -Nie wiem, co robic - przyznal w koncu. Stallings polozyl mu dlon na ramieniu. -Strasznie mi przykro, ze nie potrafie nic ci poradzic. Travis spojrzal mu w oczy. -A jak ty bys postapil? Stallings milczal przez dluga chwile. -Gdybym byl na twoim miejscu? - Zacisnal wargi, zastanawiajac sie nad pytaniem. Wygladal w tym momencie na duzo starszego niz w rzeczywistosci. - Jesli mam byc zupelnie szczery, nie wiem. Travis pokiwal glowa. Nie spodziewal sie po Stallingsie innej odpowiedzi. -Pragne po prostu podjac wlasciwa decyzje. -Wszyscy tego pragniemy - rzekl Stallings, skladajac rece. Gdy Stallings wyszedl, Travis poprawil sie na krzesle, majac swiadomosc wagi dokumentow, ktore znajdowaly sie w jego kieszeni. O ile kiedys lezaly zamkniete w jego biurku, o tyle nie wyobrazal sobie codziennego zycia bez tego, by miec je blisko siebie, nawet jesli zapowiadaly koniec wszystkiego, co bylo dla niego drogie. Starszy prawnik, ktory sporzadzal projekt dokumentu, wyraznie nie widzial w jej prosbie nic niezwyklego. Jego niewielka rodzinna kancelaria miescila sie w Morehead City, na tyle blisko szpitala, w ktorym pracowala Gabby, ze bylo go widac z okien wylozonej boazeria sali konferencyjnej. Spotkanie nie trwalo dlugo. Prawnik wyjasnil zasady i opowiedzial im w formie anegdoty o podobnych doswiadczeniach. Pozniej Travis pamietal tylko jego luzny, a nawet slaby uscisk dloni, gdy odprowadzal ich do drzwi. Wydawalo sie dziwne, ze te dokumenty mogly stac sie zwiastunem formalnego kresu jego malzenstwa. Byly skodyfikowanymi slowami, niczym wiecej, lecz sila, jaka obecnie zyskaly, nabrala niemal zlowieszczego znaczenia. Gdzie jest czlowieczenstwo w tych zwrotach? Gdzie uczucia? Gdzie uznanie dla zycia, ktore wiedli razem, zanim wszystko sie popsulo? I po pierwsze, dlaczego, na milosc boska, Gabby chciala te dokumenty sporzadzic? To nie powinno bylo tak sie skonczyc i z pewnoscia nie o takich skutkach myslal, oswiadczajac sie Gabby. Pamietal ich jesienny wypad do Nowego Jorku. Gdy Gabby brala masaz i robila sobie pedicure w hotelowym centrum odnowy biologicznej, Travis wymknal sie na Zachodnia Czterdziesta Siodma ulice, gdzie kupil pierscionek zareczynowy. Po kolacji w znanej restauracji Tavern on the Green udali sie na przejazdzke dorozka po Central Parku. I pod lekko zachmurzonym niebem, na ktorym swiecil ksiezyc w pelni, poprosil ja o reke. Wzruszyla go zarliwosc, z jaka otoczyla ramionami jego szyje, powtarzajac wielokrotnie, ze sie zgadza. A potem? Chyba zycie. Miedzy dyzurami w szpitalu planowala slub. Wbrew ostrzezeniom przyjaciol, by po prostu plynal z pradem, Travis znajdowal przyjemnosc w uczestniczeniu w tym procesie. Pomagal Gabby wybrac zaproszenia, kwiaty, tort. Siedzial obok niej, gdy przegladala albumy w roznych atelier w centrum, w nadziei znalezienia odpowiedniego fotografa dla upamietnienia tego dnia. W koncu wiosna tysiac dziewiecset dziewiecdziesiatego siodmego roku zaprosili osiemdziesiat osob do malej, podniszczonej kaplicy na Cumberland Island. W podroz poslubna pojechali do Canciin, co okazalo sie szczesliwym wyborem dla obojga. Gabby pragnela odpoczac, lezeli wiec godzinami na sloncu i opychali sie rozmaitymi smakolykami. Travis pragnal nieco wiecej przygody, totez Gabby nauczyla sie nurkowac z aparatem tlenowym i wybrala sie z nim na zwiedzanie azteckich ruin. Wzajemne ustepstwa, czynione podczas miodowego miesiaca, nadaly ton ich malzenstwu. Wymarzony dom zostal zbudowany niemal bezstresowo i byl gotowy na ich pierwsza rocznice slubu. Gdy Gabby powiodla palcem po brzegu kieliszka, w ktorym pienil sie szampan, i zaczela glosno zastanawiac sie, czy nie powinni postarac sie o dzieci, ten pomysl wydal mu sie nie tylko rozsadny, zrozumial takze, ze tego wlasnie goraco pragnie. Po dwoch miesiacach zaszla w ciaze, ktora przebiegala bez zadnych komplikacji czy nawet najlzejszych dolegliwosci. Po narodzinach Christine Gabby ograniczyla godziny pracy i oboje ustalili rozklad dnia, ktory zapewnial, ze jedno z nich zawsze bylo w domu i moglo opiekowac sie dzieckiem. Kiedy dwa lata pozniej urodzila sie Lisa, zadne z nich wlasciwie nie zauwazylo jakiejkolwiek zmiany, a jesli juz, to w domu zapanowala nawet wieksza radosc i ozywienie. Mijaly Gwiazdki i urodziny, dzieci kolejno wyrastaly z ubranek. Wyjezdzali na wakacje cala rodzina, ale Travis i Gabby spedzali rowniez czas tylko we dwoje, podtrzymujac iskre romantyzmu w ich zwiazku. Max w koncu przeszedl na emeryture, zostawiajac Travisowi klinike. Gabby jeszcze bardziej ograniczyla godziny pracy i miala dosc czasu, by zadeklarowac pomoc w szkole. Na czwarta rocznice pojechali do Wloch i Grecji, z okazji szostej spedzili tydzien na safari w Afryce. W zwiazku z siodma Travis zbudowal dla Gabby altanke w ogrodku, gdzie mogla siedziec, czytac i obserwowac gre swiatel na wodzie. Nauczyl corki plywac na wakeboardzie i nartach wodnych w wieku pieciu lat. Jesienia trenowal ich druzyny pilki noznej. Przy tych rzadkich okazjach, kiedy mial chwile czasu, by zastanowic sie nad swoim zyciem, dochodzil do wniosku, ze chyba nikt na calym swiecie nie cieszy sie takim szczesciem jak on. Nie oznacza to, ze wszystko zawsze ukladalo sie idealnie. Kilka lat temu przezywali z Gabby trudny okres. Z perspektywy czasu przyczyny pamietal jak przez mgle, ale nawet wtedy przez chwile nie przyszlo mu do glowy, ze ich malzenstwo mogloby byc zagrozone. Gabby, jak przypuszczal, rowniez sie tego nie obawiala. Kazde z nich intuicyjnie wyczuwalo, ze malzenstwo opiera sie na kompromisie i wybaczeniu. Na rownowadze, gdzie jedna osoba uzupelnia druga. I on, i Gabby byli od lat dobrym tego przykladem i Travis mial nadzieje, ze kiedys znowu beda. Teraz jednak nie byli i ta swiadomosc sprawiala, ze modlil sie o chocby nikla szanse przywrocenia owej subtelnej rownowagi miedzy nimi. Travis zdawal sobie sprawe, ze nie moze dluzej odkladac spotkania z nia, totez wstal, wzial kwiaty i ruszyl korytarzem. Czul sie niemal bezcielesny. Zauwazyl, ze pielegniarki spogladaja na niego, i choc czasami zastanawial sie, co mysla, nigdy o to nie zapytal. Zbieral sie natomiast na odwage. Nogi pod nim drzaly, zaczynala bolec go glowa, czul tepe pulsowanie w potylicy. Gdyby pozwolil sobie zamknac oczy, pewnie zasnalby i spal przez wiele godzin. Rozpadal sie na kawalki - mysl rownie sensowna jak kwadratowa pileczka golfowa. Mial czterdziesci trzy lata, a nie siedemdziesiat dwa, i mimo ze nie jadal ostatnio zbyt duzo, w dalszym ciagu zmuszal sie, by chodzic do silowni. -Nie mozesz przestac cwiczyc - nalegal ojciec. Rob to chocby tylko dla wlasnego zdrowia psychicznego. Travis schudl dziewiec kilogramow w ciagu minionych dwunastu tygodni, widzial w lustrze, ze policzki mu sie zapadly. Podszedl do drzwi i otworzyl je, zmuszajac sie na jej widok do usmiechu. -Witaj, kochanie. Czekal, by sie poruszyla, czekal na jakakolwiek reakcje, na znak, ze sytuacja zaczyna wracac do normalnosci. Nic sie jednak nie wydarzylo i w dlugiej, pustej ciszy, jaka potem nastapila, Travis poczul niemal fizyczny bol w sercu. Zawsze tak bylo. Wchodzac do pokoju, nie spuszczal wzroku z Gabby, jak gdyby staral sie dokladnie zapamietac jej rysy, chociaz wiedzial, ze jest to bezsensowna proba. Znal jej twarz lepiej od swojej. Zblizyl sie do okna i podniosl zaluzje, wpuszczajac slonce do pokoju. Widok nie byl szczegolnie zachwycajacy, okno wychodzilo bowiem na mala autostrade, ktora przecinala miasto. Jadace powoli samochody mijaly przydrozne bary szybkiej obslugi i Travis wyobrazal sobie kierowcow sluchajacych muzyki z radia, rozmawiajacych przez telefony komorkowe, zalatwiajacych cos, jadacych do pracy lub na zakupy, a moze zwyczajnie w odwiedziny do przyjaciol. Ludzie zajmowali sie wlasnymi sprawami, zaabsorbowani wlasnymi problemami, absolutnie nieswiadomi tego, co dzieje sie w szpitalu. Kiedys byl jednym z nich, brakowalo mu teraz dawnego zycia. Postawil kwiaty na parapecie, zalujac, ze zapomnial przyniesc wazon. Wybral zimowy bukiet i zwykle intensywne pomaranczowe i fioletowe barwy wydawaly sie zgaszone, niemal ponure. Kwiaciarz uwazal sie za kogos w rodzaju artysty i Travis nigdy nie czul sie rozczarowany, kiedy zamawial u niego wiazanki. Kwiaciarz byl dobrym, zyczliwym czlowiekiem i czasami Travis zastanawial sie, ile wie o ich malzenstwie. Zawsze kupowal u niego kwiaty z okazji urodzin i rocznic, czasami w ramach przeprosin, czasami pod wplywem impulsu jako romantyczna niespodzianke. I za kazdym razem dyktowal tekst, ktory chcial miec na bileciku. Raz byl to wiersz, ktory znalazl w ksiazce lub napisal sam, innym znowu razem pisal po prostu cos, co mu przyszlo do glowy. Gabby przechowywala plik tych bilecikow spiety recepturka. Stanowily pewna historie ich wspolnego zycia, zapisana w urywkach. Travis usiadl na krzesle przy lozku i wzial ja za reke. Skore miala blada, niemal ziemista, poza tym wydawala sie jakas drobniejsza, zauwazyl tez pajeczynke delikatnych zmarszczek, ktore zaczely tworzyc sie w kacikach jej oczu. Mimo to byla dla niego rownie niezwykla jak wtedy, gdy zobaczyl ja po raz pierwszy. Zdumiewalo go, ze znaja sie prawie jedenascie lat. Nie dlatego, zeby to bylo szczegolnie dlugo, lecz dlatego, ze owe lata zdawaly sie zawierac wiecej zycia niz pierwsze trzydziesci dwa lata bez niej. Z tego powodu przyjechal dzisiaj do szpitala. Z tego powodu bywal tutaj codziennie. Nie mial wyboru. Nie dlatego, ze tego sie po nim spodziewano - choc tak wlasnie bylo - lecz poniewaz nie potrafil wyobrazic sobie, aby mogl byc gdziekolwiek indziej. Spedzali razem wiele godzin, lecz noce osobno. Jak na ironie, tutaj rowniez nie mial wyboru, nie mogl bowiem zostawic corek samych. Obecnie los podejmowal za niego decyzje. Poza jedna. Od wypadku minely osiemdziesiat cztery dni i teraz Travis musial dokonac wyboru. W dalszym ciagu nie mial pojecia, jak postapic. Ostatnio szukal odpowiedzi w Biblii i w dzielach swietego Tomasza z Akwinu i swietego Augustyna. Trafial czasami na znamienny fragment, lecz nic poza tym. Zamykal ksiazke i patrzyl bezradnie przez okno, jak gdyby mial nadzieje, ze znajdzie rozwiazanie gdzies na niebie. Rzadko wracal ze szpitala prosto do domu. Przejezdzal przez most i spacerowal piaszczysta plaza Atlantic Beach. Zrzucal buty, wsluchujac sie w szum fal rozbryzgujacych sie o brzeg. Wiedzial, ze jego corki sa rownie przygnebione jak on, i po wizycie w szpitalu potrzebowal troche czasu, by sie uspokoic. Byloby nieuczciwe narazac je na jego wlasny lek. Potrzebowal corek, zapewnialy mu rodzaj ucieczki. Skupiajac sie na nich, przestawal myslec o sobie, a ich radosc wciaz byla nacechowana nieskazona czystoscia. Nadal potrafily calkowicie oddac sie zabawie, a dzwiek ich smiechu sprawial, ze Travis mial jednoczesnie ochote smiac sie i plakac. Czasami, gdy sie im przygladal, uderzala go mysl, jak bardzo sa podobne do matki. Zawsze o nia pytaly, lecz zwykle mial problem z odpowiedzia. Byly na tyle duze, by rozumiec, ze mamusia nie czuje sie dobrze i musi zostac w szpitalu, rozumialy, ze gdy ja odwiedzaja, wyglada, jak gdyby spala. Travis nie mogl jednak zdecydowac sie, by powiedziec im prawde o jej stanie. Zamiast tego przytulal je na kanapie i opowiadal, jak bardzo podekscytowana byla Gabby, noszac pod sercem kazda z nich, przypominal czasy, gdy cala ich rodzina popoludniami dokazywala na trawniku w bryzgach wody ze zraszacza. Na ogol jednak przegladali albumy ze zdjeciami, ktore pieczolowicie zbierala Gabby. Byla pod tym wzgledem staroswiecka. Fotografie zawsze wywolywaly usmiech na buziach dziewczynek. Travis opowiadal historie zwiazane z kazda z fotografii, a gdy patrzyl na rozpromieniona twarz Gabby, czul sciskanie w gardle na mysl, ze nigdy nie widzial piekniejszej kobiety. By uciec od smutku, jaki ogarnial go w takich chwilach, czasami podnosil wzrok znad albumu i koncentrowal sie na duzym, oprawionym w ramki zdjeciu, ktore zrobili w zeszlym roku na plazy. Wszyscy czworo mieli na sobie zniszczone spodnie khaki i biale bawelniane koszule, siedzieli na wydmie porosnietej trawa. Choc byl to rodzaj portretu rodzinnego popularnego w Beaufort, wydawal mu sie absolutnie wyjatkowy. Nie dlatego, ze przedstawial jego rodzine; po prostu mial pewnosc, ze nawet ktos obcy poczulby przyplyw nadziei i optymizmu na ten widok, poniewaz ludzie na fotografii sprawiali wrazenie szczesliwych. Pozniej, gdy dziewczynki lezaly juz w lozkach, odkladal albumy na miejsce. Co innego ogladac je z corkami i opowiadac im rozmaite historie, by podtrzymac je na duchu, a zupelnie co innego wpatrywac sie w nie w samotnosci. Nie mogl tego robic. Siadal sam na kanapie, przytloczony smutkiem. Od czasu do czasu dzwonila Stephanie. Droczyli sie jak zwykle, lecz jednoczesnie ich rozmowy byly jakies sztywne, poniewaz Travis wiedzial, ze siostra pragnie, by sobie wybaczyl. Mimo jej nonszalanckich uwag i przekomarzania sie, zdawal sobie sprawe, ze tak naprawde daje mu do zrozumienia, ze nikt go nie obwinia, ze nikt go o nic nie oskarza. By uciac te slowa otuchy, mowil zawsze, ze swietnie sie trzyma, chociaz to bylo klamstwo. Mial bowiem swiadomosc, ze Stephanie wcale nie chce znac tej prawdy, ktora brzmiala: nie tylko watpi, by kiedykolwiek mial sie znowu dobrze, ale nawet nie jest przekonany, czy w ogole mu na tym zalezy. ROZDZIAL 17 Smugi cieplego swiatla slonecznego ciagnely sie ku nim. W ciszy Travis scisnal dlon Gabby i skrzywil sie z bolu, ktory przeszyl mu reke w nadgarstku. Miesiac temu zdjeto mu gips i lekarze przepisali srodki przeciwbolowe. Mial pekniete kosci i zerwane wiezadla, lecz po pierwszej dawce zrezygnowal z anestetykow, nienawidzil bowiem uczucia otumanienia, jakie wywolywaly.Jej dlon byla miekka jak zawsze. Przez wiekszosc dni trzymal ja godzinami, wyobrazajac sobie, co zrobilby, gdyby Gabby odwzajemnila uscisk. Siedzial i patrzyl na nia, zastanawiajac sie, co mysli lub czy w ogole mysli. Jej wewnetrzny swiat byl tajemnica. -Dziewczynki sa grzeczne - powiedzial. - Christine zjadla na sniadanie cale opakowanie platkow Lucky Charms, a Lisa prawie cale. Wiem, ze sie martwisz o odpowiednie odzywianie, poniewaz sa drobne, ale bardzo ladnie zjadly przekaski, ktore przygotowalem dla nich po szkole. Po drugiej stronie szyby na parapecie usiadl golab. Podreptal kilka krokow w jedna strone, kilka z powrotem, po czym wreszcie usadowil sie na zwyklym miejscu, tak jak niemal codziennie. Mozna bylo odniesc wrazenie, ze wie, kiedy nadchodzi czas wizyty Travisa. Czasami Travisowi przechodzilo przez mysl, ze moze jest to znak, choc nie mial pojecia jaki. -Odrabiamy prace domowa po kolacji. Wiem, ze wolalabys, zeby dziewczynki zabieraly sie do lekcji zaraz po szkole, ale tak nam lepiej pasuje. Bylabys zachwycona, widzac, jak swietnie Christine radzi sobie z matematyka. Pamietasz, jak na poczatku roku zdawala sie nic nie rozumiec? Naprawde wszystko diametralnie sie zmienilo. Korzystalismy co wieczor z plansz, ktore kupilas, i skutek byl taki, ze w ostatnim tescie nie popelnila zadnego bledu. Nie musze juz w ogole pomagac jej przy odrabianiu zadan domowych. Bylabys z niej dumna. W pokoju slychac bylo stlumione przez szybe gruchanie golebia. -Lisa tez miewa sie dobrze. Kazdego wieczoru ogladamy Dora the Explorer albo Barbie. To istne szalenstwo, ile razy mozna gapic sie na te same DVD, ale ona po prostu przepada za nimi. A na urodziny zazyczyla sobie przyjecia, na ktorym wystapilaby jako ksiezniczka. Myslalem, zeby kupic tort lodowy, poniewaz jednak Lisa chce, by przyjecie odbywalo sie w ogrodzie, obawiam sie, ze stopilby sie, zanim zdazylyby go zjesc, totez prawdopodobnie bede zmuszony wymyslic cos innego. Odchrzaknal. -Och, czy mowilem ci, ze Joe i Megan mysla o kolejnym dziecku? Wiem, wiem, to niezbyt rozsadne, zwazywszy na to, ile problemow miala z ostatnia ciaza, jak rowniez na fakt, ze przekroczyla czterdziestke, ale Joe twierdzi, ze Megan ogromnie pragnie miec synka. Moim zdaniem, to nie ona, lecz wlasnie Joe marzy o synu, a Megan mu ustepuje, ale z nimi nigdy wlasciwie nie wiadomo, jak jest naprawde. Travis zmuszal sie do tego, by mowic swobodnym tonem. Od kiedy Gabby lezala w szpitalu, usilowal zachowywac sie naturalnie w jej obecnosci. Poniewaz przed wypadkiem rozmawiali nieustannie o dzieciach, o tym, co dzieje sie w zyciu ich przyjaciol, zawsze staral sie mowic o tym podczas odwiedzin u niej. Nie mial pojecia, czy Gabby go slyszy; opinie lekarzy na ten temat byly podzielone. Niektorzy swiecie wierzyli, ze pacjenci w spiaczce slysza - i byc moze pamietaja - rozmowy. Inni twierdzili, ze jest przeciwnie. Travis nie wiedzial, komu wierzyc, postanowil jednak pozostac optymista. Z tego samego powodu, spogladajac na zegarek, siegnal po pilota. W kradzionych chwilach, kiedy nie pracowala, grzeszna przyjemnoscia Gabby bylo ogladanie telewizyjnego programu Sedzia Judy, i Travis zawsze nasmiewal sie z niej, kiedy czerpala niemal perwersyjna radosc z blazenstw tych nieszczesnikow, ktorzy znalezli sie w sali rozpraw sedzi Judy. -Wlacze telewizor, dobrze? Wlasnie idzie twoj program. Chyba zdazymy obejrzec kilka ostatnich minut. Po chwili sedzia Judy przekrzykiwala zarowno pozwanego, jak i powoda, po prostu zmuszajac ich, by sie uciszyli, co bylo przewidywalnym, powtarzajacym sie motywem przewodnim programu. -Jest w swietnej formie, co? Gdy program sie skonczyl, Travis wylaczyl telewizor. Przysunal blizej kwiaty w nadziei, ze Gabby poczuje ich zapach. Pragnal pobudzic jej zmysly. Wczoraj przez pewien czas szczotkowal jej wlosy. Przedwczoraj przyniosl jej ulubione perfumy i skropil jej nadgarstki. Dzisiaj jednak kazda z tych rzeczy zdawala sie wymagac wiecej wysilku, niz mogl sie zdobyc. -Poza tym niewiele sie dzieje - rzekl z westchnieniem. Te slowa byly rownie bez znaczenia dla niego jak niewatpliwie dla niej. - Tata nadal zastepuje mnie w klinice. Zdziwilabys sie, jak dobrze radzi sobie ze zwierzetami, zwazywszy na to, ze dawno juz przeszedl na emeryture. Zupelnie jak gdyby nigdy nie przestal pracowac. Ludzie w dalszym ciagu go uwielbiaja i mysle, ze jest szczesliwy, bedac znowu w klinice. Jesli chcesz wiedziec, wedlug mnie, nigdy nie powinien byl stamtad odchodzic. Uslyszal pukanie do drzwi i do pokoju weszla Gretchen. Od ubieglego miesiaca zaczal zdawac sie na nia. W przeciwienstwie do innych pielegniarek, bezgranicznie wierzyla, ze Gabby wyjdzie z tego bez najmniejszego uszczerbku, i dlatego traktowala ja, jak gdyby byla przytomna. -Czesc, Travis - zacwierkala. - Przepraszam, ze wam wchodze w parade, ale musze podlaczyc nowa kroplowke. Gdy Travis skinal glowa, zblizyla sie do Gabby. -Zaloze sie, ze jestes glodna jak wilk, kochanie powiedziala. - Daj mi sekunde, dobrze? Potem zostawie was z Travisem samych. Wiesz, jak nie cierpie przeszkadzac parze gruchajacych golabkow. Pracowala szybko, zdejmujac kroplowke i zastepujac ja nowa, usta jej sie nawet na chwile nie zamykaly. -Wiem, ze jestes obolala po porannym treningu. Naprawde energicznie sie do tego zabralysmy, co? Zupelnie jak na tych filmach informacyjno - reklamowych. Cwiczymy to, cwiczymy tamto. Bylam z ciebie autentycznie dumna. Codziennie rano, a nastepnie wieczorem, jedna z pielegniarek przychodzila, by gimnastykowac i rozciagac konczyny Gabby. Zginala jej kolana, po czym je prostowala, cwiczyla stopy. Zajmowala sie w taki sposob kazdym stawem i kazdym miesniem Gabby. Gdy Gretchen skonczyla zawieszac butle kroplowki, sprawdzila przeplyw, poprawila posciel i odwrocila sie do Travisa. -Jak sie dzisiaj czujesz? -Bo ja wiem - odparl. Gretchen zdawala sie zalowac swego pytania. -Ciesze sie, ze przyniosles kwiaty - powiedziala, wskazujac ruchem glowy parapet. - Jestem pewna, ze Gabby to docenia. -Mam nadzieje. -Przyprowadzisz dziewczynki? Travis przelknal nerwowo sline, czujac sciskanie w gardle. -Nie dzisiaj. Gretchen zacisnela wargi, kiwajac glowa. Po chwili juz jej nie bylo. Dwanascie tygodni temu Gabby wtoczono na noszach na kolkach na oddzial chirurgii urazowej, nieprzytomna i obficie broczaca krwia z rany na ramieniu. Lekarze skoncentrowali sie najpierw na ranie, poniewaz Gabby stracila duzo krwi. Teraz, spogladajac wstecz, Travis zastanawial sie, czy inne podejscie zmieniloby sytuacje. Nie wiedzial i nigdy sie nie dowie. Podobnie jak Gabby, znalazl sie na oddziale chirurgii urazowej. Podobnie jak Gabby, przelezal tam cala noc nieprzytomny. Na tym jednak podobienstwa sie konczyly. Nazajutrz obudzil sie z bolem w pogruchotanej rece, Gabby natomiast nie obudzila sie w ogole. Lekarze byli zyczliwi, lecz nawet nie probowali ukrywac niepokoju. Urazy mozgu zawsze sa powazne, mowili, ale maja nadzieje, ze z czasem Gabby calkiem wyzdrowieje. Z czasem. Chwilami Travis zastanawial sie rowniez, czy lekarze zdaja sobie sprawe z emocjonalnej sily czasu, a takze z tego, co on przezywa, lub nawet, ze czas jest czyms skonczonym. Bardzo w to watpil. Nikt nie wiedzial, co przezywa, ani naprawde nie rozumial wyboru, ktorego bedzie musial dokonac. Z pozoru bylo to proste. Zrobi dokladnie to, czego pragnie Gabby, tak jak kazala mu przysiac. Ale jesli... I o to wlasnie chodzilo. Myslal dlugo i intensywnie o realiach tej sytuacji, nie spal po nocach, rozwazajac te sprawe. Po raz kolejny zadawal sobie pytanie, co oznacza prawdziwa milosc. Przewracajac sie z boku na bok, zalowal, ze ktos inny nie moze podjac decyzji za niego. Ale zmagal sie z tym sam i kiedy budzil sie rano, bardzo czesto mial poduszke mokra od lez w miejscu, gdzie powinna znajdowac sie glowa Gabby. A jego pierwsze slowa byly zawsze takie same: -Tak mi przykro, kochanie. Wybor, ktorego musial dokonac obecnie Travis, mial swoje zrodlo w dwoch roznych zdarzeniach. Pierwsze bylo zwiazane z pewnym malzenstwem, Kennethem i Eleanor Bak erami. Drugie, sam wypadek, nastapilo deszczowa wietrzna noca dwanascie tygodni temu. Wypadek dawalo sie latwo wytlumaczyc i byl podobny do wielu wypadkow w tej serii odosobnionych i pozornie blahych bledow, ktore nie wiadomo jak zbiegly sie i eksplodowaly w najbardziej przerazajacy sposob. W polowie listopada wybrali sie do Raleigh, zeby obejrzec na zywo wystep Davida Copperfielda. Przez lata malzenstwa ogladali zwykle pare przedstawien w roku, chocby po to, by miec pretekst do wyrwania sie z domu i do spedzenia wieczoru tylko we dwoje. Zazwyczaj jadali wczesniej kolacje, lecz tamtego wieczoru nie zdazyli. Travis pracowal do pozna w klinice, wyjechali w ostatniej chwili z Beaufort i gdy parkowali samochod, do rozpoczecia wystepu zostalo zaledwie kilka minut. W pospiechu Travis zapomnial parasola, mimo zlowrozbnych chmur i coraz silniejszego wiatru. To byl blad numer jeden. Obejrzeli wystep, ktory bardzo im sie spodobal, lecz gdy wychodzili z teatru, pogoda zrobila sie fatalna, lalo jak z cebra i Travis pamietal, ze stal z Gabby, zastanawiajac sie, jak najlepiej dostac sie do samochodu. Wpadli przypadkiem na znajomych, ktorzy rowniez ogladali wystep, i Jeff zaproponowal, ze odprowadzi Travisa do auta, zeby nie zmokl. Travis jednak nie chcial go fatygowac i odrzucil propozycje. Zamiast tego pomknal przez deszcz, rozchlapujac po drodze glebokie do kostek kaluze. Gdy wreszcie wsiadl do samochodu, byl przemoczony do suchej nitki. W butach chlupotala mu woda. To byl blad numer dwa. Poniewaz zrobilo sie pozno i poniewaz oboje musieli isc nazajutrz rano do pracy, Travis jechal szybko, nie baczac na deszcz i wiatr, by zaoszczedzic kilka minut podrozy, ktora normalnie trwala dwie i pol godziny. Choc widocznosc byla bardzo slaba, Travis jechal wewnetrznym pasem autostrady, przekraczajac dozwolona predkosc, wyprzedzajac kierowcow, ktorzy byli ostrozniejsi od niego i brali pod uwage niebezpieczenstwa wynikajace ze zlej pogody. To byl blad numer trzy. Gabby wielokrotnie prosila go, by zwolnil. Kilka razy posluchal jej, tylko po to, by po chwili znowu przyspieszyc. Gdy dotarli do Goldsboro, poltorej godziny jazdy od domu, Gabby byla tak na niego wsciekla, ze przestala sie odzywac. Odchylila sie na oparcie siedzenia i zamknela oczy, nie chcac z nim rozmawiac, zdenerwowana, ze ignoruje jej ostrzezenia. To byl blad numer cztery. Wypadku mozna bylo uniknac, gdyby zadna z tamtych rzeczy sie nie zdarzyla. Gdyby nie zapomnial parasola lub skorzystal z propozycji znajomego i pozwolil odprowadzic sie do samochodu, nie przemoczylby calkowicie ubrania i mialby pewnie suche nogi. Gdyby zwolnil, potrafilby prawdopodobnie zapanowac nad samochodem. Gdyby posluchal Gabby, nie poklociliby sie, nie mialaby zamknietych oczu, patrzylaby, co zamierza zrobic, i powstrzymalaby go, zanim bylo za pozno. Tuz przed Newport autostrada zatacza szeroki, lagodny luk, na ktorym znajduje sie skrzyzowanie. Na skrzyzowaniu stoi sygnalizator swietlny. W tym momencie jazdy - niespelna dwadziescia minut od domu - swedzenie stop doprowadzalo Travisa do szalu. Mial na sobie sznurowane buty. Sznurowadla sciagnely sie pod wplywem wilgoci, i choc probowal zepchnac buty z nog, czubek jednego zeslizgiwal sie z piety drugiego. Pochylil sie do przodu - oczy mial nieco powyzej deski rozdzielczej - i siegnal jedna reka do buta. Zerkajac w dol, usilowal rozwiazac wezel i nie zauwazyl, ze swiatlo zmienilo sie na zolte. Wezel nie chcial puscic. Gdy w koncu Travisowi udalo sie go rozsuplac, podniosl wzrok, lecz bylo za pozno. Swiatlo zmienilo sie na czerwone i na skrzyzowanie wjechala srebrna ciezarowka. Travis wcisnal odruchowo hamulec i tyl samochodu zarzucil na sliskiej od deszczu nawierzchni. Stracil nad nim panowanie. W ostatniej sekundzie kola odzyskaly przyczepnosc i unikneli zderzenia z ciezarowka na skrzyzowaniu, lecz samochod stoczyl sie z duza szybkoscia z autostrady w kierunku sosnowego lasu. Bloto bylo jeszcze bardziej sliskie i Travis nie zdolal juz nic zrobic. Skrecil kierownice, lecz nic to nie dalo. Przez moment swiat zdawal sie poruszac w zwolnionym tempie. Ostatnia rzecza, ktora zapamietal, byl nieprzyjemny dzwiek tluczonego szkla i zgrzyt zgniatanego metalu. Gabby nie zdazyla nawet krzyknac. Travis odgarnal kosmyk wlosow z twarzy Gabby i zalozyl go za ucho. W brzuchu mu burczalo, ale mimo ze byl glodny, nie mogl nawet myslec o jedzeniu. Zoladek mial nieustannie scisniety, a w tych rzadkich chwilach, kiedy nie byl, mysli o Gabby natychmiast wypelnialy proznie. Byla to paradoksalna forma kary, poniewaz w drugim roku malzenstwa Gabby postawila sobie za punkt honoru, by nauczyc Travisa jesc rzeczy inne od nijakich potraw, ktore od dawna preferowal. Przypuszczal, ze miala dosc jego ograniczonego repertuaru. Powinien byl zorientowac sie, ze nadchodza zmiany, gdy zaczela wtracac przy okazji uwagi, na przyklad, jak fantastycznie smakuja belgijskie gofry w sobotni ranek lub ze nie ma nic pozywniejszego w mrozne zimowe dni od talerza domowego gulaszu wolowego. Az do tamtej pory Travis byl kucharzem w rodzinie, lecz stopniowo Gabby rowniez zaczela pojawiac sie w kuchni. Kupila dwie lub trzy ksiazki kucharskie i wieczorami Travis przygladal sie, jak lezala na kanapie, przegladajac je i od czasu do czasu zaginajac rog strony. Z rzadka pytala go, czy cos wydaje mu sie szczegolnie smakowite. Czytala na glos skladniki jambalai Cajun lub cieleciny w winie marsala i chociaz Travis potwierdzal, ze brzmi to bardzo apetycznie, ton jego glosu wyraznie mowil, ze nawet jesli Gabby ugotuje te potrawy, on ich prawdopodobnie nie tknie. Lecz Gabby bez watpienia byla uparta i mimo jego oporow krok po kroku wprowadzala drobne zmiany. Przygotowywala sosy - maslany, smietanowy, winny - i polewala nimi swoja porcje kurczaka, ktorego Travis przyrzadzal niemal codziennie wieczorem. Prosila go jedynie, by przynajmniej powachal sos, i zazwyczaj musial przyznac, ze pachnie smakowicie. Pozniej wziela sie na sposob - polewala swoja porcje, zostawiajac niewielka ilosc sosu w sosjerce, a nastepnie nalewala odrobine na jego talerz, czy chcial sprobowac, czy tez nie. Ku swemu zdziwieniu, Travis stopniowo w tym zasmakowal. Na trzecia rocznice slubu Gabby przygotowala pieczen rzymska nadziewana mozzarella, z wloskimi przyprawami. Zamiast prezentu zazyczyla sobie, by zjadl razem z nia. Od czwartej rocznicy czasami pichcili cos razem. Chociaz jego sniadanie i lunch byly nudne jak zwykle, a kolacje najczesciej rownie nijakie, Travis musial przyznac, ze we wspolnym szykowaniu posilkow jest cos romantycznego i w miare uplywu lat zaczeli to robic przynajmniej dwa razy w tygodniu. Czesto Gabby nalewala sobie kieliszek wina, a gdy oni kucharzyli we dwoje, dziewczynki bawily sie na oszklonej werandzie wylozonej berberyjskim dywanem w szmaragdowym kolorze. Nazywali to "pora zielonego dywanu". Gdy siekali, mieszali i rozmawiali spokojnie o minionym dniu, Travis plawil sie w szczesciu, ktore dzieki niej przezywal. Zastanawial sie, czy jeszcze kiedykolwiek los pozwoli im razem gotowac. Przez pierwsze tygodnie po wypadku goraczkowo upewnial sie, ze pielegniarka pelniaca wieczorny dyzur ma pod reka numer jego telefonu komorkowego. Poniewaz Gabby oddychala samodzielnie, po miesiacu przeniesiono ja z oddzialu intensywnej terapii do separatki i Travis byl przekonany, ze dzieki tej zmianie Gabby sie obudzi. Lecz gdy dni mijaly i nic sie nie dzialo, jego szalencza energie zastapil cichy, dreczacy lek, ktory byl jeszcze gorszy. Gabby powiedziala mu kiedys, ze szesc tygodni to ostateczna granica - pozniej szanse na wybudzenie sie ze spiaczki dramatycznie spadaja. W jego sercu jednak nadal tlila sie iskierka nadziei. Powtarzal sobie, ze Gabby jest matka, nie poddaje sie latwo, jest inna niz wszyscy. Minelo szesc tygodni, potem kolejne dwa. Wiedzial, ze przewaznie po trzech miesiacach pacjentow pozostajacych w spiaczce przenosi sie do osrodkow calodobowej opieki. Ten dzien nadszedl wlasnie dzisiaj i Travis mial powiadomic dyrektora administracyjnego szpitala, co chce zrobic. Ale nie przed tym wyborem stawal dzisiaj. Jego wybor wiazal sie z Kennethem i Eleanor Bakerami, i choc wiedzial, ze nie moze miec pretensji do Gabby za to, ze wprowadzila to malzenstwo do ich zycia, nie byl jeszcze gotow, by o nich myslec. ROZDZIAL 18 Travis z latwoscia wyobrazal sobie spedzenie reszty zycia w domu, ktory zbudowali. Od chwili gdy sie wprowadzili, byl przytulny i wygladal na od dawna zamieszkany. Travis przypisywal to temu, ze Gabby wlozyla wiele wysilku w stworzenie domu, w ktorym ludzie czuliby sie komfortowo, kiedy tylko przekrocza prog.To ona zadbala o szczegoly, ktore sprawily, ze ich siedziba ozyla. Travis zaprojektowal budynek od strony powierzchni i materialow budowlanych, ktore przetrwaja parne lata i slona wilgoc, natomiast Gabby wprowadzila elementy wielostylowe, ktore jemu nigdy nie przyszlyby do glowy. Kiedys, gdy ich dom byl jeszcze w budowie, przejezdzali obok dawno porzuconej, popadajacej w ruine wiejskiej chalupy, i Gabby uparla sie, by sie tam zatrzymac. Travis zdazyl juz przywyknac do sporadycznych wybrykow fantazji swojej zony. Ustapil jej dla swietego spokoju i po chwili przeszli przez cos, co bylo niegdys drzwiami. Idac po blocie pokrywajacym podlogi, probowali nie zwracac uwagi na pnacza kudzu wijace sie po spekanych scianach i otwory okienne bez szyb. Ale w drugim koncu pomieszczenia znajdowal sie zarosniety brudem kominek i Travis pomyslal wtedy, ze Gabby musiala skads o nim wiedziec. Przykucnela obok kominka, przesuwajac dlonia po bokach i pod gzymsem. -Widzisz to? Mysle, ze te kafelki sa recznie malowane - zauwazyla. - Musza ich tu byc setki, moze wiecej. Potrafisz sobie wyobrazic, jak pieknie wygladaly, kiedy byly nowe? - Wziela go za reke. - Powinnismy zrobic cos takiego. Krok po kroku dom nabieral akcentow, jakich Travis sie nie spodziewal. Nie poprzestali na skopiowaniu stylu kominka. Gabby odnalazla wlascicieli, zapukala do ich drzwi i przekonala ich, by sprzedali jej kominek w calosci za mniejsza sume, niz kosztowalo jego odczyszczenie. W salonie zazyczyla sobie debowych belek i sufitu wylozonego drewnem sosnowym, ktore doskonale pasowaly do szczytow dachu. Sciany, otynkowane lub ceglane, wylozyli kolorowymi tkaninami o roznej fakturze; niektore przypominaly skore, a wszystkie byly malymi dzielami sztuki. W weekendy Gabby poswiecala wiele czasu na szukanie mebli oraz rozmaitych bibelotow w sklepach z antykami, i czasami wydawalo sie, ze sam dom wie, co ona stara sie osiagnac. Kiedy znajdowala jakies skrzypiace miejsce w debowym parkiecie, chodzila tam i z powrotem z szerokim usmiechem na twarzy, by sie upewnic, ze sobie tego nie wyobrazila. Uwielbiala dywaniki, im bardziej kolorowe, tym lepiej, totez rozrzucila je po calym domu. Przejawiala tez zmysl praktyczny. Kuchnia, lazienki i sypialnie byly przestronne, widne i nowoczesne, z wielkimi oknami, z ktorych roztaczal sie wspanialy widok. W glownej lazience znajdowala sie wanna na ozdobnych nozkach i kabina prysznicowa o szklanych scianach. Gabby chciala miec duzy garaz, gdzie byloby duzo miejsca dla Travisa. Przewidujac, ze beda spedzali mnostwo czasu na duzej, zachodzacej na boki domu werandzie, koniecznie chciala miec tam hamak i dwa fotele na biegunach, jak rowniez grill na swiezym powietrzu oraz czesc przeznaczona do odpoczynku i spozywania posilkow, usytuowana w taki sposob, by mozna bylo siedziec na dworze podczas burzy i nie zmoknac. Skutek byl taki, ze nikt nie wiedzial, czy lepiej czuje sie w srodku, czy na zewnatrz. Do tego domu mozna bylo wejsc w ubloconych butach i nie narazic sie z tego powodu na nieprzyjemnosci. A pierwszej nocy w ich nowym miejscu, gdy lezeli na szerokim lozu z baldachimem, Gabby odwrocila sie do Travisa z bloga mina, mruczac jak kot: -Zawsze bede chciala byc w tym domu, z toba przy moim boku. Dzieci mialy problemy, chociaz nie wspomnial o tym Gabby ani slowem. Nic w tym oczywiscie dziwnego, lecz Travis najczesciej lamal sobie glowe, co ma zrobic. Christine niejednokrotnie pytala, czy mamusia wroci do domu, i chociaz Travis zawsze zapewnial ja, ze tak, jego corka nie wydawala sie przekonana, prawdopodobnie dlatego, ze on sam nie wygladal na czlowieka absolutnie o tym przeswiadczonego. Dzieci sa bardzo spostrzegawcze, a Christine jako osmiolatka osiagnela juz wiek, kiedy zdawala sobie sprawe, ze swiat nie jest taki prosty, jak sobie kiedys wyobrazala. Byla urocza dziewuszka o blyszczacych niebieskich oczach, lubiaca nosic we wlosach schludne kokardy. Dbala rowniez o to, by w jej pokoju zawsze panowal porzadek, i nie chciala nosic ubran, ktore nie pasowaly do siebie. Nie awanturowala sie, gdy cos bylo nie tak, jednak od wypadku latwo sie denerwowala i wpadala w zlosc. Rodzina Travisa, lacznie ze Stephanie, zalecala pomoc terapeuty, i obie dziewczynki, Christine i Lisa, chodzily do psychologa dwa razy w tygodniu, lecz napady zlosci zdarzaly sie coraz czesciej i byly coraz gorsze. A wczoraj wieczorem, gdy Christine polozyla sie spac, w jej pokoju panowal okropny balagan. Lisa, ktora byla drobna jak na swoj wiek, miala wlosy tego samego koloru co Gabby i pogodne usposobienie. Nosila wszedzie ze soba ulubiony kocyk i chodzila za Christine po calym domu jak maly psiak. Przyklejala nalepki na wszystkich swoich teczkach, a jej szkolne prace zazwyczaj wracaly do domu nagrodzone gwiazdkami. Ale przez dlugi czas plakala w poduszke. Travis slyszal z dolu jej szloch przez elektroniczna nianie i musial szczypac sie w nos, by rowniez nie wybuchnac placzem. W takie noce wchodzil na gore do sypialni dziewczynek - jeszcze jedna zmiana bylo, ze od wypadku chcialy sypiac w jednym pokoju - i kladl sie obok niej. Glaskal ja po glowce, sluchajac, jak kwili i powtarza w kolko najsmutniejsze slowa, jakie Travis kiedykolwiek slyszal: "Tesknie za mamusia". Ze scisnietym gardlem mowil jej wtedy po prostu: "Wiem, kochanie. Ja tez za nia tesknie". Nie mogl zajac miejsca Gabby i nawet nie probowal, jednakze pozostala po niej pustka, ktorej nie umial zapelnic. Podobnie jak wiekszosc rodzicow, kazde z nich wyrobilo sobie pewien zakres kompetencji, jesli idzie o opieke nad dziecmi. Obecnie uswiadomil sobie, ze Gabby wziela na siebie znacznie wiecej obowiazkow od niego, i teraz tego zalowal. Bylo tak wiele rzeczy, ktorych nie potrafil robic, a ktore przychodzily Gabby z taka latwoscia. Drobnych rzeczy Nie mial problemow ze szczotkowaniem wlosow corek, lecz gorzej juz bylo z zaplataniem warkoczy. Rozumial sama koncepcje, lecz z praktyka mial duzy klopot. Nie wiedzial, o jaki jogurt chodzi Lisie, gdy mowila, ze ma ochote na "ten z niebieskim bananem". Gdy zaczely sie przeziebienia i kaszel, stal w alejce supermarketu, badajac wzrokiem polki z syropem i zastanawiajac sie, czy kupic syrop o smaku winogronowym, czy wisniowym. Christine nigdy nie wkladala ubran, ktore dla niej szykowal. Nie mial pojecia, ze w piatki Lisa lubi nosic blyszczace buty. Zdawal sobie sprawe, ze przed wypadkiem nie znal nawet nazwisk nauczycieli ani gdzie dokladnie w szkole mieszcza sie klasy jego corek. Najgorsze bylo Boze Narodzenie, poniewaz zawsze byly to ulubione swieta Gabby Kochala wszystko, co sie z nimi wiazalo: ubieranie choinki, pieczenie ciasta, nawet zakupy. Travisa zdumiewalo, ze potrafila zachowac dobry humor, gdy przepychala sie przez rozgoraczkowane tlumy w domach towarowych, a noca, gdy dziewczynki juz spaly, wyciagala prezenty z radosnym podnieceniem i razem pakowali je w ozdobny papier. Pozniej Travis chowal je na strychu. W tegorocznych swietach nie bylo nic radosnego. Travis staral sie, jak mogl, udajac emocje, ktorych zabraklo. Probowal robic wszystko to, co robila Gabby, lecz wysilek zachowania pozorow szczescia byl straszliwie meczacy, szczegolnie ze ani Christine, ani Lisa nie ulatwialy mu zadania. Nie byla to ich wina, ale naprawde nie wiedzial, jak zareagowac, gdy zobaczyl na pierwszym miejscu listy ich wymarzonych prezentow gwiazdkowych zyczenie, by mamusia poczula sie lepiej. Nie wydawalo sie, by nowa zabawka Leapster lub domek dla lalek mogl ja zastapic. W ciagu ostatnich paru tygodni sytuacja sie poprawila. Do pewnego stopnia. Christine nadal dostawala napadow zlosci, a Lisa wciaz plakala w nocy, lecz obie dziewczynki przystosowaly sie do zycia w domu bez mamy. Gdy wchodzily do domu po powrocie ze szkoly, nie wolaly jej z przyzwyczajenia; gdy ktoras z nich upadla i obtarla sobie kolano, automatycznie przychodzila do niego po plaster z opatrunkiem. Na portrecie rodzinnym, ktory Lisa narysowala w szkole, Travis dostrzegl tylko trzy postacie. Wstrzymal oddech, po czym zauwazyl w rogu jeszcze jedna postac w pozycji horyzontalnej, najwyrazniej dodana dopiero pozniej. Nie pytaly juz tak czesto jak przedtem o mame, rzadko ja odwiedzaly. Wizyty w szpitalu byly dla nich trudne, nie wiedzialy bowiem, co powiedziec czy jak sie zachowac. Travis rozumial je i staral sie im to ulatwic. -Po prostu mowcie do niej - radzil, a one probowaly zastosowac sie do tej rady, milkly jednak szybko, gdy ich slowa nie wywolywaly zadnej reakcji. Zazwyczaj gdy odwiedzaly matke, Travis naklanial je, by zabieraly ze soba rozmaite drobiazgi - ladne kamyki, ktore znalazly w ogrodku, zasuszone liscie, wlasnorecznie zrobione kartki, ozdobione brokatem. Ale nawet z podarunkami wiazalo sie uczucie niepewnosci. Lisa kladla swoj upominek na brzuchu Gabby i cofala sie. Po chwili przysuwala go blizej dloni Gabby. Nastepnie przekladala go na szafke przy lozku. Christine natomiast zachowywala sie zawsze tak samo. Siadala na lozku, stawala przy oknie, przygladala sie z bliska twarzy matki, lecz przez caly czas nie wypowiadala ani jednego slowa. -Co sie wydarzylo dzisiaj w szkole? - spytal ja Travis podczas jej ostatnich odwiedzin w szpitalu. - Jestem pewien, ze mamusia chce o tym wszystkim uslyszec. Zamiast odpowiedzi, Christine gwaltownie odwrocila sie do niego. -Po co mam opowiadac? - spytala buntowniczym, lecz pelnym smutku tonem. - Przeciez wiesz, ze ona mnie nie slyszy. Na parterze szpitala miescil sie bufet i Travis zagladal do niego prawie codziennie, glownie po to, by uslyszec jakies glosy poza swoim. Zwykle bywal tam mniej wiecej w porze lunchu i w ciagu kilku ostatnich tygodni zaczal juz rozpoznawac stalych bywalcow. Wiekszosc z nich to pracownicy szpitala, lecz chyba za kazdym razem spotykal tez starsza kobiete. Chociaz nigdy nie zamienil z nia ani slowa, dowiedzial sie od Gretchen, ze maz tej pani lezal juz na oddziale intensywnej opieki, gdy przywieziono tam Gabby. Mial jakies powiklania cukrzycowe i ilekroc Travis widzial kobiete jedzaca zupe, myslal o jej mezu. Latwo bylo wyobrazic sobie najgorsze: pacjent podlaczony do kilkunastu aparatow, niekonczace sie zabiegi chirurgiczne, ewentualna amputacja, czlowiek kurczowo czepiajacy sie zycia. Nie pytal jej o nic, poniewaz nie byla to jego sprawa, nie byl nawet przekonany, ze chce znac prawde, chocby tylko dlatego, ze obawial sie, iz nie potrafi zdobyc sie na zainteresowanie, jakie powinien okazac. Mial wrazenie, ze jego zdolnosc wspolczucia gdzies sie ulotnila. Mimo to obserwowal ja, ciekawy, czego moglby sie od niej nauczyc. Podczas gdy jego scisniety zoladek wlasciwie nigdy nie pozwalal mu przelknac wiecej niz kilka kesow, kobieta nie tylko zjadala caly posilek, lecz wyraznie znajdowala w tym przyjemnosc. O ile Travis nie potrafil skupic sie dluzej niz przez chwile na czymkolwiek innym niz wlasne trudnosci i codzienne zycie corek, o tyle ona czytala powiesci, jedzac lunch, i niejednokrotnie widzial, jak smiala sie cicho z jakiegos fragmentu, ktory ja rozbawil. I w przeciwienstwie do niego, wciaz umiala zdobyc sie na usmiech, gdy ktos przechodzil obok jej stolika. Czasami wydawalo mu sie, ze dostrzega w tym usmiechu cien samotnosci, choc strofowal sam siebie za to, ze wyobraza sobie cos, czego prawdopodobnie wcale nie ma. Nie potrafil przestac myslec o jej malzenstwie. Biorac pod uwage jej wiek, obchodzili przypuszczalnie srebrny, moze nawet zloty jubileusz. Pewnie mieli dzieci, nawet jesli ich nie spotkal. Poza tym intuicja go zawodzila. Zastanawial sie, czy byli szczesliwi, poniewaz kobieta zdawala sie przyjmowac chorobe meza ze spokojem, gdy tymczasem on chodzil po szpitalnych korytarzach z uczuciem, ze jeden falszywy krok spowoduje, ze runie bez sil na podloge. Byl ciekaw, czy jej maz zasadzil kiedys dla niej rozane krzewy, tak jak Travis uczynil to dla Gabby, kiedy okazalo sie, ze jest w ciazy z Christine. Travis pamietal, jak wygladala, siedzac na werandzie, trzymajac dlon na brzuchu i mowiac, ze w ogrodku brakuje kwiatow. Wpatrujac sie w nia wtedy, Travis absolutnie nie potrafil odmowic jej prosbie, nie wolno przeciez odmawiac niczego ciezarnej, i choc, gdy skonczyl sadzic krzewy, mial podrapane dlonie, poranione do krwi czubki palcow, roze zakwitly w dniu narodzin Christine. Przyniosl bukiet do szpitala. Zastanawial sie, czy jej maz spogladal na nia katem oka, tak jak on spogladal na Gabby, gdy dzieci dokazywaly w parku na hustawkach. Uwielbial te jej mine pelna dumy. Czesto bral ja za reke, myslac, ze pragnie trzymac ja tak zawsze. Ciekawilo go rowniez, czy jej maz, budzac sie rano, uwazal, ze jest piekna z potarganymi wlosami, tak jak Travis zachwycal sie Gabby. Czasami, mimo zorganizowanego porannego chaosu, lezeli po prostu przez kilka minut w swoich ramionach, jak gdyby czerpali z siebie nawzajem sile, by stawic czolo nadchodzacemu dniu. Travis nie mial pojecia, czy jego malzenstwo zostalo szczegolnie poblogoslawione, czy tez wszystkie sa takie. Wiedzial tylko, ze bez Gabby jest kompletnie zagubiony, podczas gdy inni, lacznie z kobieta, ktora widywal w bufecie, jakos znajdowali w sobie energie, by zyc dalej. Bil sie z myslami, czy powinien ja podziwiac, czy tez jej wspolczuc. Zawsze uciekal spojrzeniem, nim przylapala go na tym, ze sie na nia gapi. Za nim weszla jakas rodzina, trzymajac w rekach balony i rozmawiajac z podnieceniem. Przy kasie mlody mezczyzna grzebal w kieszeniach, szukajac drobnych. Travis odsunal tace, czujac, ze robi mu sie niedobrze. Zostawil niedojedzona kanapke. Zastanawial sie, czy zabrac ja do pokoju, lecz zrezygnowal, i tak bowiem by jej nie dokonczyl. Odwrocil sie do okna. Z okien bufetu roztaczal sie widok na maly skwerek i Travis patrzyl na zmieniajacy sie za szyba swiat. Wkrotce nastanie wiosna, wyobrazal sobie, jak na galazkach derenia zaczynaja pekac paczki. Przez minione trzy miesiace widywal z tego miejsca rozna pogode. Deszcze i slonce, wiatry, przekraczajace osiemdziesiat kilometrow na godzine, ktore w oddali przyginaly sosny tak, ze omal nie trzaskaly jak zapalki. Trzy tygodnie temu byl swiadkiem padajacego obficie gradu, a kilka minut pozniej ukazala sie na niebie widowiskowa tecza nad krzewami rododendronow. Kolory, tak wyrazne, ze wydawaly sie niemal zywe, nasunely mu mysl, iz natura czasami wysyla nam sygnaly. Wazne, by pamietac, ze zawsze po rozpaczy moze nastapic radosc. Lecz po chwili tecza zniknela, znowu zaczal padac grad i Travis uswiadomil sobie, ze radosc bywa czasami jedynie uluda. ROZDZIAL 19 Poznym popoludniem niebo sie zachmurzylo i nadeszla pora na rutynowa gimnastyke Gabby. Mimo ze jedna pielegniarka cwiczyla z nia rano, a kolejna miala przyjsc wieczorem, Travis spytal Gretchen, czy moglby dodatkowo sam pocwiczyc z zona.-Sadze, ze jej sie to spodoba - odrzekla Gretchen. Pokazala mu dokladnie, jak ma postepowac, upewniajac sie, ze dobrze zrozumial, iz kazdy miesien i kazdy staw wymaga, by sie na nim skoncentrowac. Gretchen i inne pielegniarki zaczynaly zawsze od palcow u rak Gabby, Travis natomiast zaczal od stop. Zsunal przescieradlo i ujal jej stope, wyginajac najpierw maly palec w gore i w dol, w gore i w dol, a nastepnie przechodzac do sasiedniego. Travis polubil to cwiczenie. Dotyk skory zony przywolywal dziesiatki wspomnien. Sposob, w jaki masowal jej stopy, gdy byla w ciazy. Powolny i upajajacy masaz plecow przy blasku swiec, podczas ktorego Gabby mruczala jak kotka. Rozcieranie reki nadwerezonej dzwiganiem psiej karmy. Choc ogromnie tesknil za rozmowami z Gabby, czasami wydawalo mu sie, ze najbardziej brakuje mu wlasnie czegos tak prostego jak dotyk. Dopiero po przeszlo miesiacu poprosil Gretchen, by pozwolila mu pomagac w cwiczeniach. Ilekroc gladzil noge Gabby, czul sie troche, jak gdyby ja wykorzystywal. Nie mialo znaczenia, ze byli malzenstwem. Chodzilo o to, ze byl to akt jednostronny, w ktorym tylko on bral udzial, w jakims stopniu uwlaczajacy kobiecie, ktora uwielbial. Lecz to... Ona tego potrzebowala. Bylo to absolutnie konieczne. Bez cwiczen jej miesnie uleglyby atrofii i gdyby sie obudzila - kiedy sie obudzi, poprawil sie szybko - bylaby na stale przykuta do lozka. Przynajmniej tak sobie wmawial. W glebi duszy zdawal sobie sprawe, ze jest to rownie potrzebne jemu, chocby tylko po to, by poczuc cieplo skory Gabby czy delikatny puls w jej nadgarstku. W takich chwilach budzila sie w nim wieksza wiara w to, ze Gabby wyzdrowieje, ze jej cialo po prostu potrzebuje czasu, by wy dobrzec. Skonczyl masowac palce i przeszedl do kostek, a nastepnie zginal nogi Gabby w kolanach i przyciagal do jej piersi, po czym znowu rozprostowywal. Czasami, lezac na kanapie i przegladajac czasopisma, Gabby w zadumaniu wyciagala noge dokladnie w taki sposob. Byl to gest tancerki i Gabby robila to z rownym wdziekiem. -Czy tak jest dobrze, kochanie? Cudownie. Dziekuje. Troszeczke zesztywnialy mi miesnie. Byl swiadomy, ze wyobraza tylko sobie, iz Gabby mu odpowiedziala, wiedzial, ze nawet nie drgnela. Ale gdy z nia pracowal, jej glos zdawal sie dobiegac nie wiadomo skad. Czasami zastanawial sie, czy nie zaczyna tracic rozumu. -Jak sie masz? Jesli chcesz znac prawde, potwornie mi sie nudzi. A przy okazji, dziekuje za kwiaty. Sa przesliczne. Kupiles je u Fricka? -A gdziez by indziej? Co slychac u dziewczynek? Tym razem powiedz mi prawde. Travis zabral sie do jej drugiego kolana. -Wszystko w porzadku. Ale tesknia za toba i jest im trudno. Czasami nie wiem, co robic. Robisz wszystko, co w twojej mocy, prawda? Czy nie to wlasnie zawsze sobie mowimy? -Masz racje. W takim razie tylko tego oczekuje. I nic im nie bedzie. Sa odporniejsze, niz sie wydaja. -Wiem. Odziedziczyly te ceche po tobie. Travis wyobrazil sobie, ze Gabby przyglada mu sie z podejrzliwa mina. Jestes chudy. Zbyt chudy. -Nieduzo jem. Martwie sie o ciebie. Musisz zadbac o siebie. Zrob to dla dziewczynek. Dla mnie. -Zawsze bede tutaj dla ciebie. Wiem. Tego tez sie obawiam. Pamietasz Kennetha i Eleanor Bakerow? Travis przestal zginac jej kolano. -Tak. Wobec tego wiesz, o czym mowie. Westchnal i zaczal gimnastyke od nowa. -Tak. W wyobrazni Travisa ton glosu Gabby zlagodnial. Pamietasz, jak namowiles nas w zeszlym roku, zebysmy wszyscy pojechali na biwak w gory? Jak obiecales, ze i ja, i dziewczynki polkniemy tego bakcyla? Zajal sie teraz jej palcami i rekami. -Dlaczego przyszlo ci to teraz do glowy? Mysle tutaj o wielu sprawach. Czy mam cos innego do roboty? W kazdym razie, czy pamietasz rowniez, ze gdy pojechalismy tam po raz pierwszy, nie zadalismy sobie nawet trudu, by rozbic oboz - wyladowalismy tylko nasze rzeczy z ciezarowki - mimo ze uslyszelismy daleki grzmot, poniewaz tak bardzo chciales pokazac nam jezioro? I jak musielismy przejsc caly kilometr, by sie tam dostac, a gdy w koncu dotarlismy na brzeg, niebo sie otworzylo i lunal deszcz? Woda lala sie z nieba, jak gdybysmy stali pod strumieniem z weza ogrodowego, i gdy wrocilismy do obozu, bylismy wszyscy przemoknieci do suchej nitki. Bylam na ciebie wsciekla i zmusilam cie, zebys zabral nas do hotelu. -Pamietam. Przepraszam cie za to. Nie powinnam byla tak sie unosic. Nawet jesli byla to twoja wina. -Dlaczego zawsze musi byc moja wina? Oczyma wyobrazni zobaczyl, jak Gabby mruga do niego, gdy delikatnie krecil jej glowa z boku na bok. Poniewaz masz taka zabawna mine, kiedy to mowie. Travis pochylil sie i pocalowal ja w czolo. -Tak bardzo mi ciebie brakuje. Mnie ciebie tez. Gdy konczyl zwykle cwiczenia, poczul jeszcze wieksze sciskanie w gardle, wiedzial bowiem, ze glos Gabby znowu zacznie niknac. Przysunal twarz blizej do jej twarzy. -Wiesz, ze musisz sie obudzic, prawda? Dziewczynki cie potrzebuja. Ja cie potrzebuje. Wiem. Staram sie. -Musisz sie pospieszyc. Nic nie odpowiedziala i Travis uswiadomil sobie, ze naciska zbyt mocno. -Kocham cie, Gabby. Ja tez cie kocham. -Moge cos dla ciebie zrobic? Spuscic zaluzje? Przyniesc cos z domu? Posiedzisz ze mna troche dluzej? Jestem bardzo zmeczona. -Oczywiscie. I potrzymasz mnie za reke? Skinal twierdzaco glowa, otulajac ja ponownie kocem. Usiadl na krzesle przy lozku i wzial ja za reke, wodzac delikatnie palcem po wnetrzu jej dloni. Za oknem powrocil na parapet golab, a w tle sunely po niebie ciezkie chmury, przybierajace ksztalty postaci z innych swiatow. Kochal zone, lecz nienawidzil tego, czym stalo sie ich wspolne zycie, przeklinajac siebie za to, ze w ogole mysli w ten sposob. Ucalowal kolejno czubki palcow Gabby i przytulil jej dlon do swego policzka. Trzymal ja tak przez pewien czas, czujac jej cieplo i mdlac sie o chociaz najmniejszy ruch, kiedy jednak nic sie nie wydarzylo, polozyl ja z powrotem przy boku Gabby, nie zauwazajac nawet, ze golab najwyrazniej wpatruje sie w niego. Eleanor Baker byla trzydziestoosmioletnia gospodynia domowa, majaca dwoch synkow, ktorych uwielbiala. Osiem lat temu pojawila sie w izbie przyjec, wymiotujac i uskarzajac sie na nieznosny bol z tylu glowy. Gabby, ktora wziela dyzur za przyjaciolke, pracowala tamtego dnia, aczkolwiek nie udzielala pomocy Eleanor. Eleanor przyjeto do szpitala, lecz Gabby nic o niej nie slyszala az do nastepnego poniedzialku, kiedy dowiedziala sie, ze kobiete umieszczono na oddziale intensywnej opieki, poniewaz nie obudzila sie w niedziele rano. -W istocie rzeczy - powiedziala jedna z pielegniarek - zasnela i juz sie nie obudzila. Spiaczka zostala spowodowana ostrym przypadkiem wirusowego zapalenia opon mozgowych. Jej maz Kenneth, nauczyciel historii w East Carteret High School, ktory z tego, co ludzie mowili, byl towarzyskim, milym facetem, przesiadywal calymi dniami w szpitalu. Pozniej Gabby poznala go lepiej. Poczatkowo wymieniali tylko uprzejme slowa, lecz z uplywem czasu ich rozmowy staly sie dluzsze. Ogromnie kochal zone i dzieci, podczas wizyt w szpitalu zawsze nosil schludny sweter i wyprasowane dockersy, pil litrami mountain dew. Byl poboznym katolikiem i Gabby czesto zastawala go, jak odmawial rozaniec przy lozku zony. Ich synowie nosili imiona Matthew i Mark. Travis wiedzial o tym wszystkim, poniewaz Gabby opowiadala mu o nim i o Eleanor po pracy. Nie na samym poczatku, lecz pozniej, kiedy sie z Kennethem zaprzyjaznili. Rozmawiajac z Travisem, Gabby zawsze zastanawiala sie, jak Kenneth moze przychodzic tak codziennie, co moze myslec, siedzac tak w milczeniu obok zony. -Wydaje sie taki smutny przez caly czas - zauwazyla Gabby. -Bo jest smutny. Jego zona zapadla w spiaczke. -Ale on jest przy niej przez caly czas. A co z dziecmi? Mijaly tygodnie, miesiace, az wreszcie Eleanor Baker przeniesiono do domu opieki. Z miesiecy zrobil sie rok, potem minal kolejny. Moze w koncu zapomnieliby o niej, gdyby nie fakt, ze Kenneth Baker chodzil na zakupy do tego samego supermarketu co Gabby. Wpadali na siebie czasami i zawsze rozmowa schodzila na to, jak czuje sie Eleanor. Niestety, w jej samopoczuciu nie nastepowala zadna zmiana. Ale po latach, gdy ciagle przypadkowo sie spotykali, Gabby zauwazyla, ze Kenneth sie zmienil. "Jeszcze zyje" - w taki sposob zaczal opisywac stan zdrowia zony. Kiedys w jego oczach pojawial sie blysk, gdy mowil o Eleanor, teraz byla w nich wylacznie pustka. Tam, gdzie przedtem byla milosc, teraz pozostala juz chyba jedynie apatia. W ciagu dwoch lat jego czarne wlosy calkiem posiwialy, schudl tak bardzo, ze ubranie na nim doslownie wisialo. Gabby w zaden sposob nie udawalo sie uniknac spotkania z nim w alejce dzialu mrozonek i stala sie kims w rodzaju jego powiernicy. Kenneth wyraznie jej potrzebowal, by zwierzyc sie, co sie dzieje, i gdy sie spotkali, opisywal kolejne okropne zdarzenia: stracil prace, stracil dom, nie mogl sie doczekac, by pozbyc sie z domu obu synow, starszy rzucil szkole, a mlodszy zostal znowu aresztowany za handel narkotykami. Znowu. Gabby akcentowala to slowo, opowiadajac pozniej o wszystkim Travisowi. Stwierdzila rowniez, ze jest prawie pewna, iz byl pijany, gdy natkneli sie na siebie przypadkiem. -Tak mi przykro z jego powodu - powiedziala. -Wiem, kochanie - rzekl Travis. -Czasami mysle, ze byloby mu latwiej, gdyby jego zona umarla - dodala Gabby po chwili milczenia. Wygladajac przez okno, Travis myslal o Bakerach. Nie mial pojecia, czy Eleanor nadal jest w domu opieki, czy jeszcze zyje. Od wypadku niemal codziennie odtwarzal w mysli te rozmowy, przypominajac sobie wszystko, co mowila Gabby. Zastanawial sie, czy Eleanor i Kenneth Bakerowie trafili do ich zycia z jakiegos powodu. W koncu ile osob zna kogos, kto zapadl w spiaczke? Wydawalo sie to takie nierealne, nie bardziej prawdopodobne niz odwiedzenie wyspy, na ktorej mieszkaja dinozaury, lub przygladanie sie, jak statek kosmiczny uderza w Empire State Building. Ale Gabby pracowala przeciez w szpitalu i jesli byl jakis powod, dla ktorego Bakerowie wkroczyli do ich zycia, to jaki? Zeby go ostrzec, iz zbliza sie nieszczescie? Ze jego corki zejda na manowce? Te mysli napawaly go lekiem i dlatego pilnowal, by zawsze byc w domu, gdy dziewczynki wracaly ze szkoly. Z tego samego powodu zabieral je do parku rozrywki Busch Gardens, gdy tylko konczyly sie lekcje, i pozwalal Christine zostac na noc u przyjaciolki. Codziennie rano budzil sie z mysla, ze jesli nawet beda sie buntowac, co jest rzecza zupelnie naturalna, on bedzie kladl nacisk na to, by zachowywaly sie grzecznie w domu i w szkole. Z tego wlasnie powodu, kiedy byly niegrzeczne, za kare kazal im spac oddzielnie w swoich pokojach. Poniewaz tak wlasnie postapilaby Gabby. Jego tesciowie uwazali, ze jest czasami dla dziewczynek zbyt surowy. Nie bylo to dla niego zaskoczeniem. Zwlaszcza tesciowa zbyt latwo wyglaszala krytyczne sady. O ile Gabby potrafila godzinami rozmawiac z ojcem przez telefon, o tyle jej rozmowy z matka zawsze byly krotkie. Na poczatku Travis i Gabby obowiazkowo spedzali swieta w Savannah i Gabby zawsze wracala do domu zestresowana. Gdy na swiat przyszly dziewczynki, Gabby wreszcie powiedziala rodzicom, ze pragna zapoczatkowac wlasne tradycje swiateczne, a poniewaz bardzo chcialaby ich zobaczyc, serdecznie zaprasza ich do Beaufort. Nigdy z tego zaproszenia nie skorzystali. Jednak po wypadku rodzice zatrzymali sie w hotelu w Morehead City, zeby byc blizej corki, i przez pierwszy miesiac czesto bywali razem we trojke w pokoju Gabby. Chociaz nigdy nie powiedzieli mu, ze obarczaja go wina za wypadek, Travis wyczuwal, ze tak jest, widzac ich wyrazny dystans. Z wnuczkami spotykali sie zawsze poza domem - zabierali je na lody lub pizze - a w domu rzadko przebywali dluzej niz dwie minuty. Po pewnym czasie musieli wracac i teraz przyjezdzali czasami na weekendy. Travis staral sie wtedy trzymac z daleka od szpitala. Wmawial sobie, ze robi to dla nich, by mogli spedzic wiecej czasu sami z corka, lecz byla to tylko czesciowo prawda. Nie chcial przyznac nawet przed soba, ze woli ich unikac, poniewaz niezmiennie, choc nieumyslnie, przypominali mu, ze to on przede wszystkim ponosi odpowiedzialnosc za to, ze Gabby jest w szpitalu. Przyjaciele zareagowali tak, jak sie spodziewal. Allison, Megan i Liz przez pierwsze szesc tygodni przygotowywaly kolacje. W ciagu minionych lat bardzo zzyly sie z Gabby i czasami to Travis musial podtrzymywac je na duchu. Zjawialy sie z zaczerwienionymi od placzu oczami i wymuszonymi usmiechami, przynoszac plastikowe pojemniki wypelnione po brzegi lazania lub zapiekanka, najrozmaitszymi przystawkami i deserami. Zawsze zaznaczaly, ze czerwone mieso zostalo zastapione miesem z kurczaka, by Travis zechcial zjesc choc troche. Zachowywaly sie wspaniale wobec dziewczynek. Na poczatku czesto utulaly je w placzu, a Christine szczegolnie przywiazala sie do Liz. To zaplatala jej warkocze, pomagala robic bransoletki z koralikow i zazwyczaj poswiecala przynajmniej pol godziny, grajac z nia w pilke nozna. Gdy siedzialy w domu, zaczynaly szeptac miedzy soba, gdy tylko Travis wychodzil z pokoju. Byl bardzo ciekaw, o czym rozmawiaja, ale nie pytal. Gdyby Liz uwazala, iz cos jest wazne, natychmiast by mu o tym powiedziala, zwykle jednak mowila po prostu, ze Christine chciala pogadac. Z czasem Travis przylapal sie na tym, ze jest jej gleboko wdzieczny i jednoczesnie troche zazdrosny o jej relacje z Christine. Lisa natomiast bardziej zblizyla sie z Megan. Kolorowaly ksiazeczki przy stole w kuchni lub siedzialy przytulone do siebie, ogladajac telewizje. Czasami Travis widzial, jak Lisa zwija sie w klebek obok Megan, tak jak miala w zwyczaju robic to przy Gabby. W takich chwilach wygladaly prawie jak matka i corka, i przez ulamek sekundy Travis odnosil wrazenie, jak gdyby mial znowu pelna rodzine. Z kolei Allison pilnowala, by dziewczynki rozumialy, ze chociaz sa smutne i zdenerwowane, nadal maja obowiazki. Przypominala im o sprzataniu pokojow, pomagala odrabiac lekcje i zawsze kazala im przynosic talerze do zlewu. Czynila to w lagodny, lecz stanowczy sposob, i choc jego corki wymigiwaly sie czasami od swoich prac domowych w te wieczory, kiedy Allison z nimi nie bylo, to zdarzalo sie to rzadziej, niz Travis przewidywal. Zdawaly sie podswiadomie rozumiec, ze w ich zyciu absolutnie konieczna jest organizacja i ze Allison jest dokladnie tym, czego potrzebuja. Codziennie po poludniu i w wiekszosc weekendow przychodzila jego matka, totez bezposrednio po wypadku Travis rzadko bywal sam z corkami. I przyjaciolki, i matka potrafily opiekowac sie dziewczynkami w taki sposob, w jaki on po prostu nie mogl. Ledwie udawalo mu sie wygramolic z lozka i niemal przez caly czas byl bliski placzu. Ciazylo mu poczucie winy nie tylko z powodu wypadku. Nie mial pojecia, co robic ani gdzie powinien byc w danej chwili. Gdy byl w szpitalu, zalowal, ze nie moze byc w domu z corkami. Z kolei, gdy byl w domu z corkami, zalowal, ze nie odwiedza Gabby. Nic nie bylo nigdy takie, jak nalezy. Lecz po szesciu tygodniach wyrzucania resztek jedzenia do smieci, Travis oznajmil wreszcie przyjaciolkom, ze chociaz w dalszym ciagu sa mile widziane w jego domu i bedzie im wdzieczny za wizyty, nie potrzebuje juz, by gotowaly dla nich kolacje. Ani tez nie musza przychodzic codziennie. Pamietajac sytuacje Kennetha Bakera, zdawal sobie sprawe z tego, ze musi przejac kontrole nad tym, co pozostalo z jego zycia. Powinien stac sie takim ojcem, jakim byl kiedys, jakim Gabby pragnela, zeby byl, i stopniowo mu sie to udalo. Nie nalezalo to do rzeczy latwych. Czasami Christine i Lisie brakowalo chyba zainteresowania innych osob, ale zrekompensowala je troska, jaka znowu zaczal okazywac im Travis. Nie wszystko jeszcze wrocilo do normalnosci, lecz obecnie, po trzech miesiacach, ich zycie stalo sie na tyle normalne, na ile mozna bylo tego oczekiwac. Travisowi przechodzilo niekiedy przez mysl, ze uratowalo go wlasnie to, ze musial zajmowac sie corkami. Niestety, od wypadku mial malo czasu dla Joego, Matta i Lairda. Mimo ze wpadali od czasu do czasu na piwo, gdy polozyl juz dziewczynki spac, ich spotkania byly sztywne. Przewaznie wszystko, co mowili, wydawalo sie jakies niewlasciwe. Kiedy pytali o Gabby, nie byl w nastroju, by o niej rozmawiac. Kiedy kierowali rozmowe na co innego, Travis zarzucal im, ze unikaja tego tematu. Zdawal sobie sprawe, ze jest niesprawiedliwy, lecz spotykajac sie z nimi, bolesnie odczuwal roznice miedzy ich a jego zyciem. Pomimo zyczliwosci i cierpliwosci przyjaciol, pomimo ich wspolczucia, podswiadomie myslal, ze za chwile Joe wroci do domu, do Megan, i beda cicho szeptali, lezac przytuleni w lozku. Kiedy Matt kladl mu dlon na ramieniu, Travis zastanawial sie, czy Liz nie ma pretensji o to, ze jej maz wyszedl z domu, a ona szykuje wlasnie dla niego jakas robote. Jego relacje z Lairdem ukladaly sie identycznie i na przekor sobie czesto bywal, ni stad, ni zowad, zly w ich obecnosci. Podczas gdy on zyl pod presja czegos nie do wyobrazenia, oni mogli wlaczac i wylaczac swoja troske, i Travis, mimo najszczerszych checi, nie potrafil opanowac gniewu na niesprawiedliwosc losu. Pragnal tego, co oni mieli, i wiedzial, ze nigdy nie zrozumieja jego straty, niewazne, jak bardzo by sie starali. Nienawidzil siebie za te mysli i staral sie ukryc wscieklosc, lecz mial wrazenie, ze jego przyjaciele sa swiadomi, iz sytuacja sie zmienila, chociaz nie byli pewni, co naprawde sie dzieje. Stopniowo ich wizyty stawaly sie rzadsze i krotsze. Za to rowniez siebie nienawidzil, poniewaz wbijal miedzy nich klin, nie potrafil jednak tego naprawic. W spokojnych chwilach lamal sobie glowe, zastanawiajac sie, dlaczego czuje zlosc do przyjaciol, skoro jedynym uczuciem, jakie zywi wobec ich zon, jest wdziecznosc. Siadywal na werandzie, rozmyslajac nad tym, a w ubieglym tygodniu, wpatrujac sie w sierp ksiezyca, pogodzil sie ostatecznie z tym, co wiedzial od poczatku. Ta roznica musiala wiazac sie z faktem, ze Megan, Allison i Liz koncentrowaly sie ze swoja pomoca na jego corkach, gdy tymczasem Joe, Matt i Laird zajmowali sie nim. Jego corki zaslugiwaly na wsparcie. On natomiast zaslugiwal wylacznie na kare. ROZDZIAL 20 Siedzac z Gabby, Travis spojrzal na zegarek. Dochodzilo wpol do trzeciej i normalnie za chwile pozegnalby sie z zona, zeby zdazyc do domu przed powrotem dziewczynek ze szkoly. Dzisiaj jednak Christine odwiedzala przyjaciolke, a Lisa wybierala sie na przyjecie urodzinowe w oceanarium w Pine Knoll Shores, totez zadna z nich nie bedzie w domu przed kolacja. Szczesliwym trafem losu corki mialy plany na dzisiaj, poniewaz i tak musial zostac dluzej. Czekalo go pozniej spotkanie z neurologiem i dyrektorem administracyjnym szpitala.Znal powod spotkania i nie zywil najmniejszych watpliwosci co do tego, ze bedzie utrzymane w tonie wspolczucia okraszonego wstrzemiezliwymi slowami otuchy. Neurolog powie mu, ze poniewaz szpital nie moze juz nic wiecej uczynic dla Gabby, zostanie przeniesiona do domu opieki. Zapewni go, ze poniewaz jej stan jest stabilny, ryzyko bedzie minimalne, a raz w tygodniu zbada ja lekarz. Doda, ze personel pracujacy w takim osrodku z pelnym profesjonalizmem zapewni Gabby codzienna opieke, jakiej potrzebuje. Gdyby Travis zaprotestowal, dyrektor prawdopodobnie wtraci, ze skoro Gabby nie lezy na oddziale intensywnej opieki, ich ubezpieczenie pokrywa tylko trzymiesieczny pobyt w szpitalu. Moze tez napomknac, ze poniewaz szpital powinien sluzyc miejscowej spolecznosci, nie moga trzymac jego zony w nieskonczonosc, nawet jesli kiedys tutaj pracowala. Nic wiecej juz nie moze zrobic. W zasadzie polaczyli sily po to, by postawic na swoim. Zaden z nich nie zdawal sobie jednak sprawy, ze decyzja wcale nie jest taka prosta. Pod powierzchnia czaila sie rzeczywistosc - dopoki Gabby jest w szpitalu, lekarze zakladaja, ze wkrotce sie obudzi, dlatego wlasnie przebywaja tu pacjenci w przejsciowej spiaczce. Taki pacjent wymaga stalej obecnosci lekarzy i pielegniarek w poblizu, zeby mogli blyskawicznie zaobserwowac zmiany oznaczajace poprawe jego stanu, ktora, jak wiedzieli od poczatku, stale nastepuje. W domu opieki z zalozenia Gabby miala sie nigdy nie obudzic. Travis nie chcial sie z tym pogodzic, ale wygladalo na to, ze nie otrzyma szansy wyboru. Ale Gabby miala wybor i ostatecznie jego decyzja nie bedzie opierala sie na tym, co powie mu neurolog czy dyrektor administracyjny, lecz na tym, czego jego zdaniem pragnelaby Gabby. Golab zza szyby zniknal i Travis byl ciekaw, czy polecial odwiedzic innych pacjentow, niczym doktor odbywajacy obchod, a jesli tak, to czy owi pacjenci zwrocili nan uwage, tak jak on. -Przepraszam za moje wczesniejsze lzy - wyszeptal. Patrzyl, jak piers Gabby unosi sie i opada przy kazdym oddechu. - Nie moglem sie powstrzymac. Tym razem nie ludzil sie, ze uslyszy jej glos. Zdarzalo mu sie to tylko jeden raz dziennie. -Wiesz, co mi sie w tobie podoba? - spytal. - Poza tym, ze absolutnie wszystko? - Zmusil sie do usmiechu. To, jaka jestes dla Molly. A propos, Molly czuje sie dobrze. Biodra nie odmowily jej posluszenstwa i wciaz lubi wylegiwac sie na trawie, kiedy tylko moze. Ilekroc to widze, przypominaja mi sie nasze pierwsze wspolne lata. Pamietasz, jak zabieralismy psy na spacer po plazy? Kiedy wychodzilismy tak wczesnie, ze moglismy spuscic je ze smyczy, by sobie swobodnie pobiegaly? To byly zawsze takie odprezajace poranki, uwielbialem przygladac sie, jak ganiasz Molly w kolko, probujac poklepac ja po pupie. Wariowala, gdy to robilas, w jej oczach pojawial sie ten blysk, czekala z wywieszonym jezorem na twoj ruch. Umilkl, dostrzegajac ze zdziwieniem, ze golab powrocil. Chyba lubi sluchac, jak mowie, pomyslal Travis. -Stad wiedzialem, ze bedziesz wspaniala matka. Sadzac po tym, jak traktowalas Molly. Nawet wtedy, gdy sie poznalismy... - Pokrecil glowa, wracajac mysla do przeszlosci. - Mozesz mi wierzyc lub nie, ale zawsze podobalo mi sie, jak wpadlas do mnie tamtej nocy, i nie tylko dlatego, ze w rezultacie zostalismy malzenstwem. Bylas jak niedzwiedzica broniaca potomstwa. Niemozliwe, by sie tak rozzloscic, nie bedac zdolnym do glebokiego uczucia. Widzac, co ofiarowujesz Molly - cale mnostwo milosci i zainteresowania, mnostwo troski (nikt na calej ziemi nie obchodzi sie z nia lepiej) - zdalem sobie sprawe, ze bedziesz dokladnie tak samo postepowala z dziecmi. Powiodl palcem po jej rece. -Wiesz, jak wiele to dla mnie znaczylo? Swiadomosc, jak bardzo kochasz nasze corki? Nie masz pojecia, jak bardzo cieszylo mnie to przez te wszystkie lata. Przysunal wargi do jej ucha. -Kocham cie, Gabby, bardziej, niz moglabys sobie wyobrazic. Uosabiasz wszystko, czego pragnalem w zonie. Jestes spelnieniem moich nadziei i marzen, jakie kiedykolwiek mialem, dalas mi szczescie, jakiego doswiadcza niewielu mezczyzn. Nie chce z tego zrezygnowac. Nie moge. Rozumiesz? Travis czekal na jakas reakcje, nadaremnie jednak. Nigdy nie bylo reakcji, jak gdyby Bog dawal mu do zrozumienia, ze sama tylko milosc nie wystarczy. Patrzac na Gabby, poczul sie nagle bardzo stary i bardzo zmeczony. Poprawil przescieradlo, czujac sie tez samotny i oddalony od zony, wiedzac, ze jest mezem, ktorego milosc w pewien sposob ja zawiodla. -Prosze - blagal ja szeptem. - Musisz sie obudzic, kochanie. Prosze? Mamy coraz mniej czasu. -Czesc - powiedziala Stephanie. Ubrana w dzinsy i T - shirt nie wygladala wcale na odnoszaca sukcesy profesjonalistke, jaka sie stala. Mieszkala w Chapel Hill i byla kierowniczka projektu w szybko rozwijajacej sie firmie biotechnologicznej, lecz od trzech miesiecy spedzala trzy, cztery dni tygodniowo w Beaufort. Po wypadku byla jedyna osoba, z ktora Travis mogl naprawde porozmawiac. Ona jedna znala jego wszystkie tajemnice. -Czesc - odrzekl Travis. Stephanie przeszla przez pokoj i pochylila sie nad lozkiem, calujac bratowa w policzek. -Witaj, Gabby. Jak sie miewasz? Travisowi ogromnie odpowiadal sposob, w jaki siostra traktowala Gabby. Poza nim Stephanie byla jedyna osoba, ktora zawsze wydawala sie swobodna w obecnosci Gabby. Stephanie przyciagnela krzeslo i usiadla blizej Travisa. -A ty, jak sie czujesz, braciszku? -W porzadku - odparl. Stephanie rzucila mu szybkie spojrzenie. -Wygladasz okropnie. -Dzieki. -Zle sie odzywiasz. - Siegnela do torebki i wyjela torebke orzeszkow ziemnych. - Zjedz chociaz to. -Nie jestem glodny. Bylem przed chwila na lunchu. -I ile zjadles? -Wystarczajaco. -Nie rozsmieszaj mnie, dobrze? - Otworzyla zebami torebke. - Wsuwaj, a ja ci obiecuje, ze sie zamkne i nie bede wiecej suszyc ci glowy. -Mowisz tak za kazdym razem, kiedy tu jestes. -To dlatego, ze przez caly czas wygladasz jak zmora. - Przechylila glowe, wskazujac Gabby. - Zaloze sie, ze powiedziala ci to samo. - Nigdy nie powatpiewala w twierdzenia brata, ze slyszy glos Gabby, a jesli nawet, to nie dawala tego po sobie poznac. -Rzeczywiscie. Sprobowala wepchnac mu do rak fistaszki. -Wobec tego wez to. Travis wzial w koncu torebke i polozyl ja na kolanach. -A teraz wkladaj je do ust, gryz i polykaj. Zachowywala sie zupelnie jak ich matka. -Czy ktos powiedzial ci kiedys, ze czasami jestes troche zbyt nachalna? -Mowia mi to codziennie. I wierz mi, potrzebujesz kogos, kto by ci sie troche ponaprzykrzal. Jestes szczesciarzem, ze masz taka siostre jak ja. Jestem dla ciebie blogoslawienstwem. -Po raz pierwszy tego dnia Travis szczerze sie rozesmial. -Tak to sie teraz nazywa? - Wysypal na dlon garsc orzeszkow i wlozyl kilka do ust. - Jak sie maja sprawy miedzy toba a Brettem? Stephanie spotykala sie z Brettem Whitneyem od dwoch lat. Byl dyrektorem funduszu hedgingowego, [rodzaj instytucji finansowej pobierajacej oplata za zarzadzanie powierzonym kapitalem. Fundusze hedgingowe charakteryzuja sie bardzo wysokim ryzykiem inwestycyjnym.] jednym z tych, ktorzy odnosili najwieksze sukcesy w kraju. Nieprzyzwoicie bogaty, przystojny i uwazany za najlepsza partie na poludnie od linii Masona - Dixona. -Wciaz chodzimy ze soba. -Klopoty w raju? -Poprosil mnie znowu o reke. -I jaka byla twoja odpowiedz? -Taka sama jak wczesniej. -Jak to przyjal? -Dobrze. Och, oczywiscie najpierw odstawil zwykla szopke w rodzaju: "Jestem gleboko zraniony i zly", lecz po kilku dniach wszystko wrocilo do normy. Spedzilismy ostatni weekend w Nowym Jorku. -Dlaczego po prostu nie wyjdziesz za niego za maz? Stephanie wzruszyla ramionami. -Prawdopodobnie wyjde. -Wobec tego dam ci wskazowke. Moze powiesz "tak", kiedy ci sie oswiadczy. -Po co? Oswiadczy sie jeszcze raz. -Jestes taka pewna, kiedy to mowisz. -Rzeczywiscie. I powiem "tak", gdy bede pewna, ze chce sie ze mna ozenic. -Przeciez prosil cie trzykrotnie o reke. Uwazasz, ze to o niczym nie swiadczy? -Jemu sie tylko wydaje, ze chce sie ze mna ozenic. Brett jest facetem, ktory lubi wyzwania, a w tej chwili ja jestem dla niego wyzwaniem. Dopoki nim pozostane, bedzie nadal mnie prosil. A gdy bede wiedziala, ze jest naprawde gotowy, przyjme oswiadczyny. -No, nie wiem... -Zaufaj mi - powiedziala. - Znam mezczyzn i potrafie wykorzystac swoj urok osobisty. - W jej oczach pojawil sie figlarny blysk. - On zdaje sobie sprawe, ze go nie potrzebuje, i to go dobija. -Nie - rzekl Travis. - Stanowczo go nie potrzebujesz. -A wiec, zmieniajac temat, kiedy wracasz do pracy? -Wkrotce - mruknal. Stephanie siegnela do torebki i wrzucila pare orzeszkow do ust. -Masz swiadomosc, ze tata nie ma juz osiemnastu lat. -Tak. -Zatem... w przyszlym tygodniu? Kiedy Travis nie odpowiadal, Stephanie zalamala rece. -Dobra, poniewaz najwyrazniej sie nie zdecydowales, powiem ci, co zrobisz. Zaczniesz pojawiac sie w klinice i bedziesz przyjmowal pacjentow codziennie przynajmniej do pierwszej. To twoj nowy rozklad dnia. Ach, i w piatek mozesz zamykac o dwunastej. W ten sposob tata bedzie musial pracowac przez cztery popoludnia w tygodniu. Travis popatrzyl na siostre przez zmruzone powieki. -Widze, ze wszystko juz sobie dokladnie obmyslilas. -Ktos musi myslec. I tak dla twojej wiadomosci, nie chodzi tylko o tate. Powinienes wrocic do pracy. -A jesli uwazam, ze nie jestem jeszcze gotow? -To niedobrze. Zrob to mimo wszystko. Jesli nie dla siebie, to dla Christine i Lisy. -O czym ty mowisz? -O twoich corkach. Pamietasz je? -Wiem, kim sa... -I kochasz je, prawda? -Co to w ogole za pytanie? -No to skoro je kochasz - powiedziala, nie zwracajac uwagi na jego slowa - musisz zaczac zachowywac sie znowu jak ojciec. A to oznacza, ze masz wrocic do pracy. -Dlaczego? -Dlatego - odrzekla - ze powinienes pokazac im, ze bez wzgledu na to, jak straszne rzeczy zdarzaja sie w zyciu, trzeba zyc dalej. Kto ich tego nauczy, jesli nie ty? -Steph... -Nie twierdze, ze bedzie to latwe, ale mowie ci, ze nie masz wyboru. Przeciez nie pozwoliles, zeby sobie odpuscily, prawda? Nadal chodza do szkoly, tak? Pilnujesz, zeby odrabialy lekcje? Travis milczal. -Wobec tego, skoro oczekujesz od nich, zeby wywiazywaly sie ze swoich obowiazkow - a dziewczynki maja zaledwie szesc i osiem lat - ty musisz wywiazywac sie ze swoich. Bardzo jest im potrzebna swiadomosc, ze wracasz do normalnosci, a praca jest tego czescia. Przykro mi. Takie jest zycie. Travis pokrecil glowa, czujac, jak rosnie w nim gniew. -Nie rozumiesz. -Rozumiem absolutnie. Travis scisnal palcami grzbiet nosa. -Gabby jest... Gdy nie dokonczyl zdania, Stephanie lagodnie polozyla mu dlon na kolanie. -Namietna? Inteligentna? Dobra? Uczciwa? Zabawna? Wyrozumiala? Cierpliwa? Najlepsza zona i matka, jaka mogles sobie wyobrazic? Innymi slowy, niemal chodzacym idealem? Popatrzyl na nia ze zdumieniem. -Wiem - powiedziala cicho. - Ja tez ja kocham. Zawsze ja kochalam. Byla dla mnie nie tylko siostra, ktorej nigdy nie mialam, lecz rowniez najlepsza przyjaciolka. Czasami odnosilam wrazenie, ze jedyna prawdziwa przyjaciolka. I masz racje - byla cudowna dla ciebie i dzieci. Nie moglbys lepiej trafic. Jak sadzisz, dlaczego ciagle tutaj przychodze? Nie robie tego dla niej ani dla ciebie. Robie to dla siebie. Mnie tez ogromnie jej brakuje. Nie majac pojecia, jak zareagowac, Travis pominal jej slowa milczeniem. Stephanie glosno westchnela. -Podjales juz decyzje, co zrobisz? Travis przelknal sline. -Nie - przyznal. - Jeszcze nie. -Minely trzy miesiace. -Wiem - rzekl Travis. -Kiedy sie z nimi spotykasz? -Za pol godziny. Stephanie pokiwala glowa, przygladajac sie bratu. -W porzadku, cos ci powiem. Pozwole ci jeszcze zastanowic sie nad tym. Pojade prosto do ciebie, zeby zobaczyc sie z dziewczynkami. -Nie ma ich jeszcze w domu, ale powinny niedlugo wrocic. -Masz cos przeciwko temu, zebym tam zaczekala? -Alez jedz. Klucz jest... Stephanie nie dala mu skonczyc. -Pod gipsowa zaba na werandzie? Tak, wiem. I jesli jestes ciekaw, to z pewnoscia wiekszosc wlamywaczy rowniez sie tego domysla. Travis usmiechnal sie. -Kocham cie, Steph. -Ja tez cie kocham. I wiesz, ze mozesz na mnie liczyc. -Wiem. -Zawsze. Kiedy tylko bedziesz mnie potrzebowal. -Wiem. Wpatrujac sie w niego, skinela w koncu glowa. -Zaczekam na ciebie, dobrze? Chce wiedziec, na czym stanelo. -Dobrze. Wstala, wziela torebke i przewiesila ja przez ramie. Pocalowala brata w czubek glowy. -Zobaczymy sie pozniej, dobrze, Gabby? - powiedziala, nie spodziewajac sie odpowiedzi. Byla w pol drogi do wyjscia, gdy uslyszala jeszcze raz glos Travisa. -Jak daleko posunelabys sie w imie milosci? -Juz kiedys zadales mi to pytanie - odparla Stephanie, lekko sie odwracajac. -Wiem - rzekl z wahaniem Travis. - Ale pytam cie, co, twoim zdaniem, powinienem zrobic? -W takim razie powiem ci to, co zawsze. Do ciebie nalezy wybor, jak sobie z tym poradzisz. -Co to dla mnie oznacza? -Nie mam pojecia, Trav - odpowiedziala z bezradna mina. - A jak ty myslisz? ROZDZIAL 21 Troche wiecej niz dwa lata temu Gabby wpadla na Kennetha Bakera jednego z tych letnich wieczorow, z ktorych slynelo Beaufort. Travis uznal, ze taki wieczor, gdy graja zespoly na zywo i dziesiatki lodzi sa przycumowane u nabrzeza, idealnie nadaje sie do tego, by zabrac Gabby i dziewczynki do centrum na lody. Gdy stali w kolejce, Gabby wspomniala od niechcenia, ze widziala piekna grafike w jednym ze sklepow, obok ktorych przechodzili. Travis usmiechnal sie. Zdazyl sie juz przyzwyczaic do jej aluzji.-No to zajrzyj tam - powiedzial. - Ja zajme sie dziewczynkami. No, idz. Nie bylo jej dluzej, niz sie spodziewal, a gdy wrocila, miala zatroskana mine. Pozniej, kiedy wrocili do domu i polozyli Christine i Lise spac, Gabby usiadla na kanapie, wyraznie pochlonieta myslami. -Dobrze sie czujesz? - spytal Travis. Gabby zmienila pozycje na kanapie. -Spotkalam dzisiaj Kennetha Bakera - przyznala. Kiedy staliscie w kolejce po lody. -Tak? Co u niego slychac? Gabby westchnela. -Czy masz pojecie, ze jego zona jest w spiaczce juz od szesciu lat? Szesc lat! Potrafisz sobie wyobrazic, czym to musi byc dla niego? -Nie - odparl Travis. - Nie potrafie. -Wyglada jak staruszek. -Ja tez bym sie postarzal, gdybym przezywal cos tak strasznego jak on. Gabby skinela glowa z nadal zasepiona mina. -I jest rowniez zly. I chyba czuje do niej uraze. Powiedzial mi, ze odwiedza ja tylko od czasu do czasu. A dzieci... - Zamyslona umilkla, jak gdyby zapomniala, o czym mowi. -Co cie gnebi? - spytal Travis, wpatrujac sie w nia. -Odwiedzalbys mnie, gdyby przydarzyloby mi sie cos takiego? Po raz pierwszy serce scisnelo mu sie z przerazenia, chociaz nie mial pojecia dlaczego. -Oczywiscie, ze tak. -Ale po jakims czasie robilbys to coraz rzadziej - rzekla niemal ze smutkiem. -Przychodzilbym przez caly czas. -A potem znienawidzilbys mnie. -Nigdy w zyciu. -Kenneth nienawidzi Eleanor. -Nie jestem Kennethem. - Pokrecil glowa. - Dlaczego w ogole o tym rozmawiamy? -Poniewaz cie kocham. Travis otworzyl usta, by odpowiedziec, lecz Gabby podniosla dlon, powstrzymujac go. -Pozwol mi skonczyc, dobrze? - Umilkla na chwile, zbierajac mysli. - Kiedy Kenneth przywiozl Eleanor do szpitala, golym okiem bylo widac, jak bardzo ja kocha. Dostrzegalam to za kazdym razem, gdy rozmawialismy, z biegiem czasu opowiedzial mi chyba cala historie - ze poznali sie na plazy tego lata, gdy ukonczyli studia; ze gdy po raz pierwszy zaproponowal jej randke, odmowila, lecz jakims sposobem skombinowal numer jej telefonu; ze wyznal jej milosc podczas przyjecia z okazji trzydziestej rocznicy slubu jej rodzicow. Nie byly to zwykle wspominki, lecz przezywanie wszystkiego na nowo. Pod pewnym wzgledem przypominal mi ciebie. - Gabby ujela dlon Travisa. - Ty robisz dokladnie to samo, wiesz? Zdajesz sobie sprawe, ile razy slyszalam, jak opowiadasz komus o naszym pierwszym spotkaniu? Nie zrozum mnie zle - uwielbiam to w tobie. Ogromnie cieszy mnie fakt, ze te wspomnienia sa wciaz zywe w twoim sercu i ze znacza dla ciebie tak duzo jak dla mnie. I kiedy o tym mowisz, czuje, ze od nowa sie we mnie zakochujesz. W pewnym sensie jest to najbardziej wzruszajaca rzecz, jaka dla mnie robisz. - Przerwala. - Hm, na rowni ze sprzataniem kuchni, kiedy jestem zbyt zmeczona, by sie tym zajac. Wbrew samemu sobie, parsknal smiechem. Gabby zdawala sie tego nie zauwazac. -Jednakze dzisiaj Kenneth byl taki... zgorzknialy, a gdy spytalam go o Eleanor, mialam wrazenie, ze zyczy jej smierci. A kiedy porownuje to z jego poprzednimi uczuciami dla zony i tym, co stalo sie z jego synami... Okropnosc. Glos zamarl jej w krtani, a Travis scisnal jej dlon. -Nic takiego nam sie nie przydarzy... -Nie o to chodzi. Nie potrafie zyc dalej, wiedzac, ze nie uczynilam tego, co powinnam uczynic. -O czym ty mowisz? Gabby poglaskala go po rece. -Tak bardzo cie kocham, Travisie. Jestes najlepszym mezem, najlepszym czlowiekiem, jakiego kiedykolwiek znalam. I chce, zebys zlozyl mi pewna obietnice. -Wszystko, co tylko zechcesz. Spojrzala mu prosto w oczy. -Musisz mi przyrzec, ze gdyby cokolwiek mi sie przytrafilo, pozwolisz mi umrzec. -Wyrazilismy juz, przy okazji spisywania naszych testamentow w obecnosci prawnika, zyczenie niepodtrzymywania zycia w razie smiertelnej choroby - odparl Travis. -Wiem - rzekla Gabby. - Ale nasz prawnik przeszedl na emeryture i wyjechal na Floryde, a o ile wiem, nikt poza nami trojgiem nie wie, ze nie zycze sobie, by podtrzymywano mi zycie w wypadku, gdybym nie byla w stanie podejmowac samodzielnie decyzji. To nie byloby fair wobec ciebie i dzieci, gdybyscie musieli z mojego powodu zrezygnowac z normalnego zycia, znienawidzilibyscie mnie w koncu. Ty bys cierpial i cierpialyby rowniez dzieci. Dzisiejsze spotkanie z Kevinem dobitnie mi to uswiadomilo, a ja nie chce, bys kiedykolwiek byl rozgoryczony z powodu tego, co wspolnie przezylismy. Za bardzo cie kocham. Smierc zawsze jest smutna, lecz jest tez nieunikniona, i wlasnie dlatego wyrazilam zyczenie niepodtrzymywania zycia. Poniewaz ogromnie kocham was wszystkich. - Glos jej zlagodnial, lecz i nabral bardziej stanowczych tonow. - I rzecz w tym, ze nie chcialabym czuc sie w obowiazku informowania rodzicow lub siostr o decyzji, jaka podjelam. Jaka wspolnie podjelismy. Nie chce czuc sie zmuszona do szukania innego prawnika i przeredagowywania dokumentow. Dlatego prosze cie, bys mi przyrzekl, ze bedziesz respektowal moje zyczenie. Rozmowa wydala mu sie surrealistyczna. -Tak... oczywiscie - powiedzial. -Nie, nie w ten sposob. Musisz mi obiecac. Chce, zebys mi to przysiagl. Travis przelknal nerwowo sline. -Obiecuje zrobic dokladnie to, czego sobie zyczysz. Przysiegam. -Bez wzgledu na to, jak trudne to bedzie? -Bez wzgledu. -Poniewaz mnie kochasz. -Poniewaz cie kocham. -Tak. I poniewaz ja tez cie kocham. Zyczenie niepodtrzymywania zycia w razie smiertelnej choroby, podpisane przez Gabby w kancelarii prawniczej, bylo dokumentem, ktory Travis przyniosl ze soba do szpitala. Miedzy innymi dokument stwierdzal wyraznie, ze po dwunastu tygodniach ma byc odlaczone sztuczne odzywianie. Dzisiaj byl dzien, w ktorym musial dokonac wyboru. Siedzac przy lozku Gabby, Travis przypominal sobie rozmowe, jaka odbyl z Gabby tamtego wieczoru. Pamietal, jaka wtedy zlozyl jej przysiege. W ciagu kilku ostatnich tygodni powtarzal te slowa setki razy, a gdy zblizala sie granica trzech miesiecy, coraz bardziej rozpaczliwie modlil sie o to, by Gabby sie obudzila. Podobnie jak Stephanie, ktora dlatego wlasnie czekala na niego w domu. Szesc tygodni temu Travis powiedzial jej o obietnicy, jaka zlozyl Gabby, potrzeba podzielenia sie tym stala sie wrecz nie do zniesienia. Kolejne szesc tygodni nie przynioslo ulgi. Gabby nie tylko sie nie poruszyla, lecz nie nastapila rowniez poprawa zadnych funkcji mozgu. Choc probowal nie dopuszczac do siebie oczywistych faktow, zegar nieublaganie odliczal czas i teraz nadeszla chwila decyzji. Podczas wyimaginowanych rozmow z Gabby probowal naklonic ja do zmiany postanowienia. Argumentowal, ze zadanie przyrzeczenia nie bylo fair; ze zgodzil sieje zlozyc wylacznie dlatego, ze prawdopodobienstwo takiej sytuacji wydalo mu sie tak znikome, ze nie wierzyl, by mogla sie wydarzyc. Wyznal, ze gdyby potrafil przewidziec przyszlosc, podarlby dokumenty, ktore Gabby podpisala w kancelarii, albowiem mimo ze nie reagowala na bodzce, nadal nie potrafil wyobrazic sobie zycia bez niej. Nie bedzie taki jak Kenneth Baker. Nie zywil nienawisci do Gabby i nigdy nie bedzie jej zywil. Potrzebowal Gabby, potrzebowal nadziei, ktora zawsze czul, ilekroc byli razem. Czerpal sile z odwiedzin u niej. Wczesniej dzisiejszego dnia byl wyczerpany i ospaly; w miare uplywu czasu, jego oddanie coraz bardziej roslo, pozostawiajac mu pewnosc, ze bedzie umial smiac sie razem z corkami, ze bedzie ojcem takim, jakim Gabby pragnela, zeby byl. Dzialalo skutecznie przez trzy miesiace i Travis uwazal, ze bedzie dzialalo zawsze. Nie wiedzial natomiast, jak moglby zyc dalej ze swiadomoscia, ze nie ma Gabby. Choc wydawalo sie to dziwne, nowy ustalony porzadek jego zycia cechowala krzepiaca przewidywalnosc. Po drugiej stronie szyby golab przechadzal sie w te i z powrotem, nasuwajac Travisowi mysl, ze razem z nim rozwaza decyzje. Czasami ogarnialo go dziwne poczucie wiezi z ptakiem, niemal wydawalo mu sie, ze golab probuje go czegos nauczyc, chociaz nie mial zielonego pojecia czego. Pewnego razu przyniosl troche chleba, nie przewidzial jednak, ze siatka nie pozwoli mu pokruszyc go na parapet. Stojacy za szyba golab przypatrywal sie kromce chleba w jego dloni, cicho gruchajac. Po chwili odlecial, tylko po to, by zaraz powrocic i zostac przez reszte popoludnia. Potem juz sie go w ogole nie obawial. Nie odlatywal, nawet gdy Travis stukal w szybe. Byla to niecodzienna sytuacja, dzieki ktorej mial pewna odskocznie - mogl myslec o czyms innym, siedzac w cichym pokoju. Pytanie, ktore pragnal zadac ptakowi, brzmialo: "Czy mam stac sie zabojca?". Do tego pytania nieuchronnie prowadzily wszystkie jego mysli i to roznilo go od innych osob, od ktorych wymagano, by spelnily zyczenia zawarte w ostatniej woli. Robily to, co nalezy. Ich wybor wyplywal ze wspolczucia. Jego wybor byl inny, chocby tylko z logicznych przyczyn. Jesli A i B, to C. Popelnil jeden blad za drugim, czego nastepstwem byl wypadek. Gdyby nie kraksa, nie byloby spiaczki. To on byl bezposrednim sprawca urazu zony, lecz ona nie umarla. Teraz, wyjmujac teatralnym gestem dokumenty prawne z kieszeni, mogl dokonczyc dziela. Mogl byc odpowiedzialny za jej smierc raz na zawsze. Ta roznica powodowala, ze robilo mu sie niedobrze. Z kazdym uplywajacym dniem, gdy zblizal sie termin podjecia decyzji, jadl coraz mniej i mniej. Czasami mozna bylo odniesc wrazenie, ze Bog nie tylko chce, by Gabby umarla, lecz by Travis wiedzial, ze jest to od poczatku do konca jego wina. Nie mial watpliwosci, ze Gabby stanowczo by temu zaprzeczyla. Wypadek byl wlasnie tym - wypadkiem. I to nie on, lecz ona podjela decyzje, jak dlugo chce byc sztucznie karmiona. Nie potrafil jednak zrzucic z siebie przytlaczajacego ciezaru odpowiedzialnosci z tego prostego powodu, ze nikt poza Stephanie nie wiedzial, czego zyczyla sobie Gabby. Ostatecznie to on sam dokona wyboru. Szarawe swiatlo popoludnia nadawalo scianom smutny odcien. Travis nadal czul sie jak sparalizowany. Zyskujac na czasie, zdjal kwiaty z okna i polozyl je na piersi Gabby, po czym usiadl przy lozku. W progu stanela Gretchen. Weszla powoli do pokoju. Spogladajac na monitor, nie odezwala sie ani slowem. Zanotowala cos na karcie i usmiechnela sie do niego przelotnie. Miesiac temu, podczas gimnastyki, Gabby zauwazyla, ze jest absolutnie pewna, iz Gretchen sie w nim podkochuje. -Czy ona nas opusci? - spytala Gretchen. Travis wiedzial, ze Gretchen ma na mysli przenosiny do domu opieki. Slyszal szepty na korytarzach, ze wkrotce to nastapi. Lecz w jej pytaniu byla glebsza tresc, ktorej pielegniarka absolutnie nie mogla rozumiec, i Travis sila woli zmobilizowal sie, by odpowiedziec. -Bedzie mi jej brakowalo - oznajmila Gretchen. I ciebie rowniez. - Na jej twarzy malowalo sie autentyczne wspolczucie. - Mowie serio. Pracuje tutaj dluzej od Gabby i szkoda, ze nie slyszales, jak zawsze o tobie mowila. I oczywiscie o dzieciach tez. Chociaz bardzo kochala prace, byla najszczesliwsza, kiedy zblizal sie czas powrotu do domu. Roznila sie od nas wszystkich, ktorzy cieszylismy sie, ze na dzis koniec. Ona byla podekscytowana tym, ze za chwile bedzie w domu, spotka sie znowu ze swoja rodzina. Naprawde ja za to podziwialam i troche zazdroscilam jej takiego zycia. Travis milczal, brakowalo mu wlasciwych slow. Gretchen westchnela i Travis zauwazyl, ze oczy jej podejrzanie blyszcza. -Serce mi sie kraje, gdy widze ja w takim stanie. I ciebie rowniez. Masz pojecie, ze kazda pielegniarka w naszym szpitalu wie, ze posylales zonie roze na kazda rocznice slubu? Prawie kazda kobieta zalowala, ze jej maz lub chlopak tego nie robi. A potem, po wypadku, jestes dla niej taki... Wiem, ze jestes smutny i zly, ale widzialam, jak z nia cwiczysz. Slyszalam, co mowisz, i... mam wrazenie, ze istnieje miedzy wami nierozerwalna wiez. To przejmujace i jednoczesnie piekne. I tak mi strasznie przykro z powodu tego, co was spotkalo. Co wieczor modle sie za was. Travis poczul sciskanie w gardle. -Usiluje ci chyba powiedziec, ze dzieki wam obojgu uwierzylam, iz prawdziwa milosc rzeczywiscie istnieje. I ze nawet najgorsze chwile nie zdolaja jej zniszczyc. - Zmitygowala sie, jej mina swiadczyla o tym, ze ma wrazenie, iz sie troche zagalopowala. Odwrocila sie. Po chwili, gdy kierowala sie juz do drzwi, Travis poczul, ze kladzie mu dlon na ramieniu. Dlon byla ciepla i lekka, dotyk trwal zaledwie pare sekund, po czym pielegniarka wyszla i Travis znowu zostal sam ze swoim wyborem. Juz czas. Zerknawszy na zegar, zrozumial, ze nie moze dluzej zwlekac. Czekaja na niego. Podszedl do okna i spuscil zaluzje. Z przyzwyczajenia wlaczyl telewizor. Choc wiedzial, ze pielegniarki pozniej go wylacza, nie chcial, by jego zona lezala sama w pokoju, w ktorym panuje cisza jak w grobie. Czesto wyobrazal sobie, ze probuje wyjasnic, jak to sie stalo. Widzial siebie siedzacego przy kuchennym stole z rodzicami i krecacego z niedowierzaniem glowa. "Nie mam pojecia, dlaczego sie obudzila - mowil. - Moge jedynie powiedziec, ze nie istnieje zadne czarodziejskie wyjasnienie. Bylo zupelnie tak samo jak zawsze, gdy ja odwiedzalem... tyle tylko, ze tym razem otworzyla oczy". Potrafil wyobrazic sobie, jak matka placze z radosci, a on dzwoni do rodzicow Gabby. Czasami ten obraz byl tak wyrazny, jak gdyby naprawde sie to wszystko zdarzylo, i Travis wstrzymywal oddech, doznajac uczucia cudu. Teraz jednak ogarnelo go zwatpienie, czy bedzie to kiedykolwiek mozliwe, i wpatrywal sie w zone przez szerokosc pokoju. Kim oni sa, Gabby i on? Dlaczego ich to spotkalo? Kiedys umialby znalezc rozsadne odpowiedzi na te pytania, lecz ten czas dawno minal. Teraz nic nie rozumial. Nad lozkiem szumiala jarzeniowka, a Travis bil sie z myslami, jak ma postapic. Nie wiedzial. Wiedzial wylacznie, ze Gabby wciaz zyje, a gdzie jest zycie, tam jest nadzieja. Skoncentrowal sie na niej, zastanawiajac sie, jak ktos tak bliski i tak obecny moze byc jednoczesnie tak daleki. Dzisiaj musi dokonac wyboru. Jesli powie prawde, bedzie to oznaczalo, ze Gabby umrze. Jesli sklamie, bedzie oznaczalo, ze postapi wbrew jej zyczeniu. Pragnal, by mu powiedziala, co ma zrobic, i gdzies z daleka potrafil wyobrazic sobie jej odpowiedz. Juz ci mowilam, kochanie. Wiesz, co musisz zrobic. Ale decyzja, pragnal ja przekonywac, opierala sie na falszywych przeslankach. Gdyby mial mozliwosc cofniecia sie w czasie, nigdy nie zlozylby takiej obietnicy, byl tez ciekaw, czy Gabby poprosilaby go o jej zlozenie. A przede wszystkim, czy podjelaby te sama decyzje, gdyby wiedziala, ze to on bedzie sprawca jej spiaczki? Lub gdyby miala swiadomosc, ze odlaczenie sztucznego odzywiania i przygladanie sie, jak ona powoli umiera z glodu, bez watpienia zabije rowniez czastke jego? Albo gdyby powiedzial jej, ze jest przekonany, iz bedzie lepszym ojcem, jesli ona pozostanie przy zyciu, nawet gdyby miala nie wyzdrowiec? Nie mogl juz tego dluzej zniesc, czul, ze jego mysli zaczynaja krzyczec: "Blagam, obudz sie!". Echo tego krzyku wstrzasnelo chyba kazdym atomem jego jestestwa. "Prosze, kochanie. Zrob to dla mnie. Dla naszych corek. Potrzebuja cie. Ja ciebie potrzebuje. Otworz oczy, zanim wyjde, poki jest jeszcze czas... ". I przez moment wydalo mu sie, ze zauwazyl lekkie drgnienie, przysiaglby, ze sie poruszyla. Mial za bardzo scisniete gardlo, by wydobyc z siebie glos, lecz jak zwykle rzeczywistosc znowu wziela gore i zdal sobie sprawe, ze to tylko zludzenie. Lezaca na lozku postac nie drgnela i patrzac na nia przez lzy, Travis czul, ze jego dusza powoli umiera. Musial isc, lecz pozostala mu jeszcze jedna rzecz do zrobienia. Jak wszyscy, znal basn o Krolewnie Sniezce, o pocalunku Krolewicza, ktory odczynil zly urok. O tym myslal za kazdym razem, gdy wychodzil od Gabby, w tej chwili jednak odczul to jako imperatyw. To byla jego ostatnia szansa. Wbrew wszystkiemu obudzila sie w nim nikla nadzieja. Jego milosc do niej zawsze byla obecna, ale bez poczucia nieodwolalnosci; moze wlasnie ta kombinacja tworzy magiczna formule, ktorej mu brakowalo. Starajac sie uspokoic, podszedl do lozka. Przekonywal siebie, ze teraz pocalunek zadziala, w odroznieniu od wczesniejszych, napelni zyciem jej pluca. Gabby jeknie, przez moment zdezorientowana, po czym zda sobie sprawe z tego, co robi Travis. Poczuje, jak wlewa sie w nia jego zycie, poczuje pelnie jego milosci do niej i odwzajemni pocalunek z namietnoscia, ktora go zaskoczy. Pochyliwszy sie, zblizyl twarz do twarzy zony, jej cieply oddech zmieszal sie z jego oddechem. Zamknal oczy, wspominajac tysiace innych pocalunkow, i dotknal wargami ust Gabby. Poczul, jak gdyby przeskoczyla miedzy nimi iskra, i wydalo mu sie, ze Gabby powoli do niego wraca. To ona byla ramieniem podtrzymujacym go w trudnych chwilach, to ona byla w nocy szeptem na poduszce tuz obok jego glowy. To dziala, pomyslal, to naprawde dziala... Gdy serce zaczelo mu walic tak mocno, ze omal nie wyskoczylo z piersi, pojal nagle, ze nic sie nie zmienilo. Odsunawszy sie, powiodl lekko palcem po jej policzku. Nie pozostalo mu nic innego. -Do widzenia, kochanie - rzekl ochryplym szeptem. ROZDZIAL 22 Jak daleko powinien posunac sie czlowiek w imie milosci?Skrecajac w podjazd prowadzacy do domu, Travis wciaz jeszcze zastanawial sie nad tym problemem, mimo ze podjal juz wczesniej decyzje. Na podjezdzie stal zaparkowany samochod Stephanie, lecz swiatlo palilo sie tylko w salonie, reszta domu tonela w ciemnosciach. Pusty dom bylby teraz nie do zniesienia. Na dworze panowal przejmujacy ziab, totez gdy Travis wysiadl z samochodu, otulil sie szczelniej kurtka. Ksiezyc jeszcze nie wzeszedl, na niebie migotaly gwiazdy. Wiedzial, ze gdyby sie skoncentrowal, przypomnialby sobie nazwy konstelacji, ktore kiedys Gabby odnajdywala dla niego. Usmiechnal sie przelotnie, wracajac mysla do tamtego wieczoru. Wspomnienie bylo tak wyrazne jak niebo nad jego glowa, lecz odsunal je, zdajac sobie sprawe, ze nie ma dosc sil, by pozwolic mu zostac dluzej. Nie dzisiejszego wieczoru. Trawnik lsnil od wilgoci, zapowiadajac rankiem puszysty szron. Przypomnial sobie, ze powinien naszykowac rekawiczki i szaliki dla dziewczynek, zeby nie robic tego rano w pospiechu. Niebawem wroca do domu i mimo ogromnego zmeczenia, tesknil za nimi. Wlozyl rece do kieszeni i wszedl po schodkach na werande. Stephanie odwrocila sie, slyszac, ze otwiera drzwi, i probujac wyczytac cos z jego twarzy. Podbiegla do niego. -Travis - powiedziala tylko. -Czesc, Steph. - Zdjal kurtke, uswiadamiajac sobie, ze w ogole nie pamieta jazdy do domu. -Dobrze sie czujesz? -Nie wiem - odrzekl dopiero po chwili. -Podac ci cos do picia? - spytala Stephanie lagodnym tonem, kladac mu dlon na ramieniu. -Chetnie napije sie troche wody. Siostra wyraznie poczula ulge, widzac, ze moze na cokolwiek sie przydac. -Za momencik wracam. Travis usiadl na kanapie, odchylajac glowe na oparcie. Byl tak wyczerpany, jak gdyby przez caly dzien walczyl z falami na oceanie. Stephanie wrocila ze szklanka wody. -Dzwonila Christine. Odrobine sie spozni. Lisa jest juz w drodze. -Dobrze - odparl. Pokiwal glowa, po czym zapatrzyl sie na rodzinna fotografie. -Chcesz o tym porozmawiac? Travis upil lyk wody, uzmyslawiajac sobie, jak strasznie zaschlo mu w gardle. -Chodzi ci o pytanie, ktore zadalem ci wczesniej? Jak daleko powinien posunac sie czlowiek w imie milosci? Stephanie zastanawiala sie przez moment. -Chyba na nie odpowiedzialam. -Rzeczywiscie. W pewnym sensie. -Co takiego? Chcesz mi powiedziec, ze nie byla to wystarczajaco dobra odpowiedz? Usmiechnal sie, wdzieczny, ze Stephanie wciaz potrafila rozmawiac z nim tak jak zawsze. -Tak naprawde pragnalem jedynie wiedziec, jak postapilabys na moim miejscu. -Nie mialam watpliwosci, o co ci chodzi - rzekla z wahaniem Stephanie - ale... nie mam pojecia, Trav, zwyczajnie nie mam pojecia. Nie potrafie wyobrazic sobie, ze musialabym podjac tego rodzaju decyzje, i szczerze mowiac, nie sadze, by ktokolwiek potrafil. - Westchnela gleboko. - Czasami mysle, ze wolalabym, bys mi tego nie wyjawil. -Pewnie nie nalezalo tego robic. Nie mialem prawa obarczac cie tym ciezarem. Stephanie pokrecila glowa. -Nie to mialam na mysli. Wiem, ze musiales z kims o tym porozmawiac, i ciesze sie, ze mi zaufales. Po prostu czuje sie okropnie w zwiazku z tym, co przezywasz. Wypadek, twoje wlasne obrazenia, troska o dzieci, zona w spiaczce... a teraz koniecznosc dokonania wyboru, czy respektowac zyczenie Gabby, czy nie? To zbyt wiele dla jednego czlowieka, by mogl to udzwignac sam. Travis milczal. -Martwilam sie o ciebie - dodala. - Prawie nie sypiam, odkad mi powiedziales. -Przykro mi. -Nie przepraszaj. To tobie naleza sie ode mnie przeprosiny. Powinnam byla wprowadzic sie do ciebie natychmiast po wypadku. Powinnam byla czesciej odwiedzac Gabby. Powinnam byla towarzyszyc ci, ilekroc musiales z kims porozmawiac. -Daj spokoj, ciesze sie, ze nie zaniedbalas pracy. Zbyt wiele cie to kosztowalo, by ja dostac, i Gabby rowniez zdawala sobie z tego sprawe. Poza tym bywalas tu znacznie czesciej, niz sie spodziewalem. -Tak bardzo ci wspolczuje z powodu tego, co cie spotkalo. Travis objal siostre ramieniem. -Wiem - szepnal. - Wiem. Siedzieli oboje w milczeniu. Travis uslyszal, jak w glebi domu wlacza sie z pstryknieciem ogrzewanie. Stephanie westchnela. -Pamietaj, ze bez wzgledu na to, co postanowiles, jestem z toba. Wiem lepiej od wszystkich, jak bardzo kochasz Gabby. Travis odwrocil sie w strone okna. Widzial przez szybe swiatla w oknach sasiadow, plonace w ciemnosci. -Nie zdolalem tego zrobic - oznajmil w koncu. Probowal pozbierac mysli. -Wydawalo mi sie, ze zdolam, nawet powtarzalem sobie slowa, ktore mialem powiedziec lekarzom, informujac ich o woli Gabby, by odlaczyc sztuczne odzywianie. Choc ona sobie tego zyczyla, nie potrafilem sie na to zdobyc. Gdybym nawet mial przez reszte zycia odwiedzac ja w domu opieki, i tak jest to lepsze zycie od tego, ktore moglbym spedzic z kimkolwiek innym. Za bardzo ja kocham, by pozwolic jej odejsc. Stephanie usmiechnela sie do niego blado. -Domyslilam sie tego po twojej minie, gdy wszedles do pokoju. -Uwazasz, ze to sluszna decyzja? -Tak - potwierdzila bez wahania. -Dla mnie czy dla Gabby? -Dla was obojga. -Myslisz, ze ona sie obudzi? - spytal, przelykajac sline. Stephanie spojrzala mu prosto w oczy. -Tak. Zawsze w to wierzylam. Wy dwoje... Jest cos niesamowitego w laczacej was wiezi. Mam na mysli wszystko: to, jak na siebie patrzycie, jak Gabby odpreza sie, gdy kladziesz jej dlon na plecach, jak oboje zdajecie sie zawsze wiedziec, co mysli drugie... Zawsze uderzalo mnie to jako cos absolutnie wyjatkowego. To jeszcze jedna przyczyna, dla ktorej ciagle odkladam malzenstwo. Pragne takiego zwiazku jak wasz, ale nie jestem pewna, czy juz go znalazlam. Co wiecej, nie jestem pewna, czy kiedykolwiek go znajde. A w wypadku takiej milosci jak wasza... Podobno wszystko jest mozliwe, prawda? Ty kochasz Gabby, ona kocha ciebie, i nie umiem wyobrazic sobie swiata, w ktorym nie jestescie razem. Tak jak bylo wam przeznaczone. Travis milczal, czekajac, by jej slowa w pelni do niego dotarly. -I co dalej? - spytala. - Potrzebujesz pomocnika do spalenia woli Gabby? Mimo napiecia, parsknal smiechem. -Moze pozniej. -A prawnik? Nie wroci, by cie przesladowac, prawda? -Nie odzywal sie do mnie od lat. -Widzisz, to jeszcze jeden znak, ze postapiles wlasciwie. -Moze. -A co w sprawie domu opieki? -Zostanie przeniesiona w przyszlym tygodniu. Musze tylko pozalatwiac formalnosci. -Pomoc ci? -Travis masowal skronie, czujac nieznosne zmeczenie. -Tak. Bede ci wdzieczny. -Hej... - Potrzasnela nim lekko. - Podjales sluszna decyzje. Nie miej najmniejszych wyrzutow sumienia. Zrobiles jedyna mozliwa rzecz. Ona chce zyc. Chce miec szanse powrotu do ciebie i do dziewczynek. -Wiem. Ale... Nie mogl dokonczyc zdania. Przeszlosc minela, a przyszlosc jeszcze sie nie rozpoczela i wiedzial, ze powinien skoncentrowac sie na terazniejszosci, a mimo to jego codzienna egzystencja wydala mu sie nagle nieskonczenie dluga i nie do zniesienia. -Boje sie - przyznal wreszcie. -Wiem - powiedziala, przytulajac go. - Ja tez sie boje. EPILOG Czerwiec 2007Zgaszony zimowy krajobraz ustapil miejsca soczystym barwom poznej wiosny i Travis, siedzac na werandzie na tylach domu, slyszal swiergot ptakow. Dziesiatki, a moze setki nawolywaly sie, cwierkaly, i co jakis czas stadko szpakow zrywalo sie z drzew, lecac w szyku, ktory wydawal sie niemal ukladem choreograficznym. Byla sobota po poludniu, Christine i Lisa bujaly sie na hustawce z opony, ktora Travis zawiesil tydzien temu. Poniewaz chcial, by dziewczynki zataczaly dlugi lagodny luk - inaczej niz na zwyklych hustawkach - scial kilka niskich galezi, zanim umocowal line na drzewie tak wysoko, jak tylko bylo mozliwe. Rankiem tego samego dnia przez godzine popychal hustawke i sluchal radosnych piskow swoich corek. Gdy skonczyl, tyl koszuli mial mokry od potu. A dziewczynki chcialy coraz wiecej i wiecej. -Pozwolcie tatusiowi odpoczac kilka minut - wysapal. - Tatus jest zmeczony. Moze pobawicie sie przez chwile same. Na ich twarzach odmalowalo sie wyrazne rozczarowanie, zwiesily glowy, lecz trwalo to zaledwie mgnienie oka. Po chwili obie znowu wesolo piszczaly. Travis przygladal sie, jak sie hustaja, usmiechajac sie lekko. Kochal ich dzwieczny smiech, robilo mu sie cieplo na sercu, gdy widzial, jak dobrze sie razem bawia. Mial nadzieje, ze zawsze beda sobie tak bliskie. Chetnie wierzyl, ze jesli wezma przyklad z niego i Stephanie, w pozniejszych latach zbliza sie jeszcze bardziej. Przynajmniej taka mial nadzieje. Dowiedzial sie, ze czasami pozostaje czlowiekowi jedynie nadzieja, a w ciagu minionych czterech miesiecy nauczyl sie jej chwytac. Od kiedy dokonal wyboru, jego zycie stopniowo wrocilo do normalnosci. A przynajmniej do jej namiastki. Wspolnie ze Stephanie objechali kilkanascie domow opieki. Przed tymi wizytami byl do nich uprzedzony, zakladal, ze sa to slabo oswietlone, brudne domy, gdzie noca po korytarzach snuja sie zdezorientowani, jeczacy pacjenci, nad ktorymi czuwaja sanitariusze, sami na granicy choroby psychicznej. Nic z tego nie okazalo sie prawda. Przynajmniej w osrodkach, ktore odwiedzili ze Stephanie. W wiekszosci byly przestronne i widne, prowadzone przez troskliwych i inteligentnych mezczyzn lub kobiety w srednim wieku, ktorzy zadali sobie wiele trudu, by dowiesc, ze ich obiekty sa bardziej zadbane od wiekszosci domow opieki i ze personel jest uprzejmy, opiekunczy i profesjonalny. Gdy Travis zastanawial sie podczas tych objazdow, czy Gabby bedzie sie dobrze czula w takim miejscu lub czy bedzie najmlodsza pacjentka, Stephanie zadawala trudne pytania. Pytala mianowicie o kontrole przygotowania zawodowego personelu i postepowanie w naglych wypadkach, glosno zastanawiala sie, jak szybko rozpatrywane sa skargi. Przechadzajac sie po korytarzach, dawala jasno do zrozumienia, ze doskonale zna wszystkie przepisy i uregulowania ustanowione przez prawo. Przedstawiala hipotetyczne sytuacje, ktore moglyby sie zdarzyc, i pytala, jak personel i dyrektor poradziliby sobie z nimi. Pytala rowniez, jak czesto w ciagu dnia pielegniarka bedzie zmieniala pozycje Gabby, by zapobiec odlezynom. Niekiedy przypominala Travisowi prokuratora usilujacego przekonac kogos o popelnieniu zbrodni i mimo ze wyprowadzila z rownowagi kilku dyrektorow, Travis byl jej wdzieczny za te czujnosc. W obecnym stanie ducha byl ledwie zdolny do funkcjonowania, docieralo do niego jednak jak przez mgle, ze Stephanie zadaje wlasciwe pytania. Ostatecznie Gabby przewieziono karetka do domu opieki prowadzonego przez mezczyzne o nazwisku Elliot Harris i znajdujacego sie w odleglosci zaledwie kilku przecznic od szpitala. Harris zrobil dobre wrazenie nie tylko na Travisie, lecz rowniez na Stephanie, ktora wypelnila w jego gabinecie wiekszosc potrzebnych dokumentow. Dala do zrozumienia, ze zna pare osob w stanowej legislaturze, i dopilnowala, by umieszczono Gabby w ustronnym, przyjemnym pokoju z oknem wychodzacym na dziedziniec. Podczas wizyt u niej Travis przysuwal lozko do okna i ukladal wyzej poduszki. Wyobrazal sobie, ze Gabby z przyjemnoscia slucha glosow dobiegajacych z dziedzinca, gdzie spotykali sie przyjaciele i rodziny, i cieszy sie promieniami slonca. Powiedziala mu to kiedys, gdy gimnastykowal jej nogi. Powiedziala rowniez, ze rozumie jego wybor i jest zadowolona, ze takiego wlasnie dokonal. A scislej mowiac, to takze Travis sobie wyobrazil. Umiesciwszy ja w domu opieki, przez nastepny tydzien przesiadywal u niej calymi dniami, oboje aklimatyzowali sie w nowym otoczeniu. Po uplywie tego czasu wrocil do pracy Stosujac sie do rady Stephanie, zaczal pracowac przez cztery dni w tygodniu, do wczesnych godzin popoludniowych. Potem zastepowal go ojciec. Nie zdawal sobie sprawy, jak bardzo brakowalo mu kontaktow z innymi ludzmi, i okazalo sie, ze gdy wybral sie na lunch z ojcem, zdolal zjesc prawie caly posilek. Oczywiscie regularna praca oznaczala, ze musial zmienic swoj rozklad dnia. Wyprawiwszy dziewczynki do szkoly, jechal do domu opieki i przez godzine byl z zona. Po pracy, przed powrotem corek ze szkoly, spedzal z nia kolejna godzine. W piatki przebywal u niej prawie przez caly dzien, a w weekendy zwykle udawalo mu sie wygospodarowac kilka godzin. Uzaleznial swoje plany od planow dziewczynek, wiedzial bowiem, ze Gabby nalegalaby na to. Czasami podczas weekendow chcialy sie do niego przylaczyc, na ogol jednak nie wyrazaly checi lub nie mialy czasu, poniewaz zamierzaly isc na mecz pilki noznej, przyjecie lub jezdzic na wrotkach. Gdy nie wisiala nad nim koniecznosc wyboru, czy Gabby bedzie zyla, czy umrze, ich rosnacy dystans do matki nie sprawial mu takiego bolu jak przedtem. Jego corki, podobnie jak on, robily to, co bylo im potrzebne, by dojsc do siebie i zyc dalej. Zyl juz dosc dlugo, by wiedziec, ze kazdy radzi sobie inaczej ze zmartwieniem, a one stopniowo chyba godzily sie z nowym zyciem. I wtedy, po uplywie dziewieciu tygodni od przyjecia Gabby do domu opieki, pewnego popoludnia na parapecie okna w pokoju Gabby pojawil sie golab. W pierwszej chwili Travis w to nie uwierzyl. Prawde powiedziawszy, nie byl nawet pewny, czy to ten sam ptak. Skad to wiadomo? Szaro - bialo - czarne, o ciemnych oczach jak paciorki, wszystkie byly do siebie podobne. A jednak, gdy mu sie przygladal, po prostu wiedzial, ze to ten sam ptak. Przechadzal sie w te i z powrotem, nie okazujac strachu, gdy Travis podszedl blisko do okna, a jego gruchanie brzmialo... jakos znajomo. Milion osob powiedzialoby mu, ze zwariowal, i w glebi duszy przyznawal im racje, lecz mimo to... To byl ten sam golab, jakkolwiek oblednie to brzmialo. Obserwowal go z ogromnym zdumieniem, a nazajutrz przyniosl mu troche chleba i rozkruszyl na parapecie. Potem regularnie spogladal w okno, czekajac na ponowne pojawienie sie golebia, ten jednak nie powrocil. Mijaly dni i Travis czul sie dziwnie przygnebiony jego nieobecnoscia. Czasami, w chwilach, gdy puszczal wodze fantazji, chetnie wyobrazal sobie, ze golab wrocil, by sprawdzic, co sie u nich dzieje, by upewnic sie, ze Travis wciaz doglada Gabby. Albo tez chcial mu powiedziec, by nie tracil nadziei, ze, koniec koncow, dokonal wlasciwego wyboru. Siedzac na werandzie, Travis wspominal te chwile i zachwycal sie, ze moze patrzec na szczesliwe corki, sam odczuwajac wiele z ich radosci. Ledwie rozpoznawal to dobre samopoczucie, ktore bylo tak wazne w swiecie. Czyzby golab zwiastowal zmiany, ktore nastapia w ich zyciu? Travis przypuszczal, ze jest ludzka rzecza zastanawianie sie nad takimi sprawami i ze bedzie do konca zycia opowiadal, jak sie to wszystko skonczylo. A bylo tak: poznym rankiem, szesc dni po ponownym pojawieniu sie golebia, Travis przyjmowal w klinice. W jednym pokoju czekal na zbadanie chory kot, w drugim mlody doberman na zastrzyk, w trzecim na zszycie rany mieszaniec - pol labrador, pol golden retriever - ktory skaleczyl sie, czolgajac sie pod drutem kolczastym. Travis zalozyl ostatni szew i mial wlasnie objasnic wlascicielowi, co ma robic, by nie zainfekowac rany, gdy do pokoju weszla bez pukania jego asystentka. Spojrzal na nia, zaskoczony. -Dzwoni Elliot Harris - powiedziala. - Chce koniecznie z toba mowic. -Moglabys przekazac mi wiadomosc? - spytal Travis, spogladajac na psa i na wlasciciela. -Powiedzial, ze to pilna sprawa, ktora nie moze czekac. Travis przeprosil klienta i zlecil asystentce, by dokonczyla zabieg. Przeszedl do gabinetu i zamknal drzwi. Rozblyskujaca lampka na aparacie telefonicznym sygnalizowala, ze Harris czeka na rozmowe. Cofajac sie mysla do tamtej chwili, nie byl pewien, co spodziewal sie uslyszec. Ale podnoszac sluchawke do ucha, wyczuwal cos zlowieszczego. Elliot Harris nigdy przedtem nie dzwonil do niego do kliniki. Travis opanowal sie, po czym wcisnal guzik. -Mowi Travis Parker - powiedzial. -Doktorze Parker, tu Elliot Harris - rzekl dyrektor spokojnym tonem, z ktorego nie dawalo sie nic wywnioskowac. - Chyba powinien pan przyjechac do nas jak najszybciej. Podczas krotkiej chwili milczenia, ktore nastapilo po tych slowach, milion mysli przemknelo przez glowe Travisa: ze Gabby przestala oddychac, ze jej stan sie pogorszyl, ze prysly resztki nadziei. Travis scisnal sluchawke, probujac przygotowac sie nawet na najgorsze. -Czy cos sie stalo z Gabby? - spytal w koncu zduszonym glosem. Po kolejnej przerwie, trwajacej prawdopodobnie sekunde lub dwie, okamgnienie, jak to opisywal pozniej, uslyszal dwa slowa, ktore sprawily, ze rzucil sluchawke. Wychodzac z kliniki, byl niesamowicie spokojny. Przynajmniej tak opowiadali mu teraz jego pracownicy - ze absolutnie nie mozna bylo po nim poznac, co sie stalo. Podobno podszedl do recepcji, nie widzac gapiacych sie na niego ludzi. Wszyscy, zarowno jego pracownicy, jak i wlasciciele, ktorzy przyprowadzili zwierzeta do kliniki, wiedzieli, ze zona Travisa znajduje sie w domu opieki. Madeline, osiemnastoletnia recepcjonistka, wpatrywala sie w niego okraglymi oczyma, gdy szedl ku niej. Prawie wszyscy juz wiedzieli, ze dzwoniono wlasnie stamtad. W malych miasteczkach wiesci rozchodza sie niemal blyskawicznie. -Zadzwonisz do mojego taty i poprosisz, zeby mnie zastapil? - spytal. - Musze jechac do domu opieki. -Oczywiscie - odrzekla Madeline. Zawahala sie. - Dobrze sie czujesz? -Moglabys mnie tam zawiezc? Chyba nie powinienem siadac teraz za kierownica. -Jasne - zgodzila sie natychmiast Madeline z przestraszona mina. - Tylko pozwol, ze najpierw zadzwonie, dobrze? Gdy wybierala numer, Travis stal jak sparalizowany. W poczekalni panowala kompletna cisza. Nawet zwierzeta zdawaly sie wiedziec, ze cos sie wydarzylo. Jak gdyby z bardzo daleka dobiegal go glos Madeline rozmawiajacej z jego ojcem. Prawde mowiac, Travis nie bardzo wiedzial, gdzie sie znajduje. Dopiero gdy Madeline odlozyla sluchawke i powiedziala mu, ze ojciec zaraz tu bedzie, zorientowal sie, ze jest w swojej klinice. Dostrzegl przerazenie na twarzy dziewczyny. Moze dlatego, ze byla mloda i niedoswiadczona, zadala pytanie, ktore nasuwalo sie wszystkim obecnym. -Co sie stalo? Ludzie patrzyli na niego ze wspolczuciem i niepokojem. Wiekszosc z nich znala go od lat, niektorzy nawet od dziecka. Kilka osob, przewaznie jego pracownikow, dobrze znalo Gabby i po wypadku niemal pograzylo sie w zalobie. Choc nie dotyczylo ich to osobiscie, przezywali wszystko z Travisem, poniewaz pochodzil stad. Beaufort bylo ich wspolnym domem. Rozgladajac sie po twarzach, zrozumial, ze ich ciekawosc wyplywa z uczucia zblizonego do rodzinnej milosci. Mimo to nie wiedzial, co im powiedziec. Wyobrazal sobie ten dzien tysiace razy, teraz jednak mial pustke w glowie. Slyszal wlasny oddech. Mial wrazenie, ze gdyby sie dostatecznie skoncentrowal, poczulby bicie swego serca, nie mogl natomiast zebrac chaotycznych mysli, nie mowiac o wyrazeniu ich slowami. Calkiem sie pogubil, nie wiedzial, co myslec. Zastanawial sie, czy dobrze uslyszal Harrisa, czy tez mu sie to przysnilo; obawial sie, ze moze zle go zrozumial. Powtarzal w myslach rozmowe, doszukujac sie ukrytego sensu, starajac sie uchwycic rzeczywiste znaczenie, lecz mimo wysilkow, nie potrafil wystarczajaco sie skupic, by poczuc emocje, ktore powinien czuc. Obezwladnial go paniczny strach, poza nim nie czul nic. Pozniej opisywal to jako hustawke: po jednej stronie niewymowne szczescie, po drugiej straszliwa strata, a posrodku on, na rozstawionych nogach, swiadomy, ze jeden falszywy krok, w obojetnie ktora strone, zakonczy sie gwaltownym upadkiem. Wsparl sie o kontuar, probujac wziac sie w garsc. Madeline opuscila swoje stanowisko, trzymajac w dloni kluczyki. Travis rozejrzal sie po poczekalni, potem popatrzyl na dziewczyne, w koncu utkwil wzrok w podlodze. Kiedy podniosl oczy, udalo mu sie jedynie powtorzyc dokladnie to, co uslyszal przez telefon kilka chwil wczesniej. -Obudzila sie. Po uplywie dwunastu minut, po trzydziestokrotnej zmianie pasow i trzykrotnym przejechaniu przez skrzyzowanie na zoltych, a byc moze nawet na czerwonych swiatlach, Madeline zatrzymala sie z piskiem opon przed wejsciem do domu opieki. Travis podczas calej jazdy nie odezwal sie ani slowem, lecz usmiechnal sie z wdziecznoscia, otwierajac drzwi samochodu. Nawet szybka jazda nie rozjasnila mu mysli. Mial ogromna nadzieje i byl nieprawdopodobnie zemocjonowany, lecz jednoczesnie nie potrafil pozbyc sie leku, ze byc moze zle zrozumial dyrektora. Moze obudzila sie na chwile i znowu zapadla w spiaczke, moze przede wszystkim ktos sie pomylil. Moze Harris wspomnial o jakims stanie zwiazanym z poprawa funkcjonowania mozgu, a nie o rzeczywistym przebudzeniu. Gdy Travis szedl do wejscia, krecilo mu sie w glowie, przychodzily mu na mysl alternatywne scenariusze, nadzieja mieszala sie z rozpacza. Elliot Harris juz tam czekal na niego. W przeciwienstwie do Travisa byl absolutnie opanowany. -Wezwalem juz interniste i neurologa, beda tutaj za kilka minut - oznajmil. - Moze pojdzie pan do niej na gore? -Ona czuje sie dobrze, prawda? Harris, czlowiek, ktorego Travis ledwie znal, polozyl mu dlon na ramieniu, kierujac go w strone drzwi. -Prosze isc - powiedzial. - Pytala o pana. Ktos otworzyl przed nim drzwi - mimo usilowan, za zadne skarby nie potrafil sobie przypomniec, czy byl to mezczyzna, czy kobieta - i Travis wszedl do srodka. Sadzil wielkimi susami po schodach, coraz bardziej rozdygotany. Na pierwszym pietrze pchnal niecierpliwie drzwi i zobaczyl pielegniarke oraz sanitariusza, najwyrazniej czekajacych na niego. Po ich podekscytowanych minach domyslil sie, ze musieli widziec jego przyjazd i chca mu zrelacjonowac, co sie stalo, lecz nie przystanal, a oni go nie zatrzymywali. Gdy zrobil kolejny krok, mial wrazenie, ze nogi sie pod nim uginaja. Na moment oparl sie o sciane, by sie uspokoic, po czym ruszyl w strone pokoju Gabby, drugiego po lewej stronie korytarza. Drzwi byly otwarte. Gdy podszedl blizej, uslyszal szmer rozmow. Przy drzwiach zawahal sie, zalujac, ze chocby nie przyczesal wlosow, ale przeciez nie mialo to najmniejszego znaczenia. Wszedl do srodka. Przywitala go Gretchen z rozpromieniona twarza. -Bylam wlasnie w szpitalu w gabinecie doktora, kiedy dostal wiadomosc, i przyszlam, zeby zobaczyc... Travis prawie jej nie slyszal. Widzial jedynie szpitalne lozko i swoja zone, Gabby, wsparta na wysoko ulozonych poduszkach. Byla wyraznie zdezorientowana, lecz usmiech, ktory pojawil sie na jej wargach na jego widok, powiedzial mu wszystko, co chcial wiedziec. -Wiem, ze oboje macie mnostwo do nadrobienia... - dobiegl go z tylu glos Gretchen. -Gabby? - wyszeptal w koncu. -Travis - wychrypiala. Jej glos brzmial inaczej, byl matowy, chrapliwy z powodu nieuzywania, lecz mimo wszystko byl to ten sam glos Gabby. Travis powoli podchodzil do lozka, nie odrywajac wzroku od jej oczu, nie zdajac sobie nawet sprawy, ze Gretchen wycofala sie z pokoju, zamykajac za soba drzwi. -Gabby? - powtorzyl z niedowierzaniem. Mial wrazenie, ze sni. Patrzyl, jak Gabby unosi reke i kladzie ja na brzuchu, jak gdyby ten gest wyczerpal wszystkie jej sily. Travis usiadl obok niej. -Gdzie byles? - spytala troche niewyraznie, lecz z ogromna czuloscia, jej oczy byly pelne zycia. Przytomne. - Nie wiedzialam, gdzie jestes. -Teraz jestem tutaj - rzekl Travis i w tym momencie wybuchnal placzem, szlochajac rozdzierajaco. Pochylil sie ku Gabby, goraco pragnac, by go przytulila, a gdy poczul na plecach jej dlon, rozszlochal sie jeszcze gwaltowniej. To nie byl sen. Gabby go tulila. Wiedziala, kim jest i jak wiele dla niego znaczy. W glowie kolatala mu sie jedna mysl: to prawda, prawda, tym razem to nie sen... Poniewaz Travis nie mogl oderwac sie od Gabby, przez kilka kolejnych dni ojciec zastepowal go w klinice. Dopiero ostatnio zaczal z powrotem pracowac w normalnym wymiarze godzin. Podczas weekendow, gdy dziewczynki ganialy sie ze smiechem po podworku, a Gabby krzatala sie w kuchni, lapal sie czasami na tym, ze usiluje przypomniec sobie szczegoly minionego roku. Pamietal dni spedzone w szpitalu jak przez mgle, jak gdyby byl tylko odrobine przytomniejszy od Gabby. Oczywiscie, Gabby nie wyszla ze spiaczki calkiem bez szwanku. Stracila sporo na wadze, zwiotczaly jej miesnie, dluzszy czas utrzymywala sie odretwialosc lewej strony ciala. Minely dni, zanim zdolala stanac prosto bez pomocy. Terapia przebiegala irytujaco powolnie, Gabby spedzala kilka godzin dziennie z fizjoterapeuta i na poczatku czesto sie denerwowala, ze nie moze robic prostych rzeczy, ktore wczesniej nie stanowily dla niej zadnego problemu. Nie cierpiala odbicia swej chudej postaci w lustrze i niejednokrotnie wyglaszala uwagi, ze wyglada, jakby sie postarzala o pietnascie lat. W takich chwilach Travis mowil jej zawsze, ze jest piekna. I nigdy nie byl niczego bardziej pewny. Christine i Lisa potrzebowaly troche czasu, by sie przystosowac. Tamtego popoludnia, kiedy Gabby sie obudzila, Travis poprosil Elliota Harrisa, by zadzwonil do jego matki, zeby odebrala dziewczynki ze szkoly. Po uplywie godziny rodzina znowu spotkala sie w komplecie, jednakze gdy dziewczynki weszly do pokoju, ani Christine, ani Lisa nie chcialy zblizyc sie do matki. Przylgnely do Travisa i odpowiadaly monosylabami na jej pytania. Minelo pol godziny, zanim Lisa wdrapala sie w koncu na lozko i przytulila sie do Gabby. Christine odblokowala sie dopiero nazajutrz, lecz nawet wtedy trzymala uczucia na wodzy, jak gdyby widziala Gabby po raz pierwszy. Tego samego wieczoru, gdy przetransportowano Gabby z powrotem do szpitala i Travis zawiozl corki do domu, Christine zapytala, czy mamusia naprawde wrocila, czy tez znowu zasnie. Chociaz lekarze zapewnili, ze sa wlasciwie pewni, iz to nie nastapi, nie wykluczyli takiej ewentualnosci, przynajmniej na razie. Obawy Christine odzwierciedlaly jego wlasny niepokoj i ilekroc zastawal Gabby spiaca lub po prostu odpoczywajaca po kolejnej serii wyczerpujacych cwiczen, zoladek sciskal mu sie z przerazenia. Jego oddech stawal sie plytki, tracal zone lekko, czujac narastajaca panike. A gdy wreszcie otwierala oczy, nie potrafil ukryc ulgi i wdziecznosci. Na poczatku Gabby jakos znosila jego obawy - przyznala, ze ja rowniez przeraza ta mysl - ale po pewnym czasie doprowadzalo ja to do szalu. W ubieglym tygodniu, gdy ksiezyc byl wysoko na niebie i slychac bylo cykanie swierszczy, Travis, lezac obok niej, zaczal glaskac ja po rece. Otworzyla oczy i spojrzala na zegar - bylo kilka minut po trzeciej. Usiadla gwaltownie na lozku i spiorunowala meza wzrokiem. -Masz przestac to robic! Potrzebuje snu. Regularnego, nieprzerwanego snu, tak jak wszyscy inni na swiecie! Jestem wyczerpana, nie potrafisz tego zrozumiec? Nie chce przezyc reszty zycia ze swiadomoscia, ze bedziesz mnie co godzina tracal i budzil. 1 to wszystko. Trudno to bylo nazwac klotnia, poniewaz Travis nie zdazyl nawet zareagowac. Gabby przewrocila sie na bok, tylem do niego, mruczac cos do siebie pod nosem - lecz Travisowi wydalo sie to takie w jej stylu, ze odetchnal z ulga. Skoro ona nie martwi sie juz, ze znowu zapadnie w spiaczke - a przysiegla, ze sie nie obawia - to i on rowniez nie powinien. A przynajmniej moze pozwolic jej spac. Jesli mial byc zupelnie szczery, to mial watpliwosci, czy ta obawa kiedykolwiek calkiem minie. Teraz, w srodku nocy, po prostu wsluchiwal sie w jej oddech, a gdy zauwazyl roznice w jego rytmie, ktore nie zdarzaly sie, kiedy znajdowala sie w spiaczce, mogl sie wreszcie odwrocic i zasnac. Wszyscy sie przystosowywali i wiedzial, ze potrzeba na to czasu. Mnostwa czasu. Czekala ich jednak rozmowa na temat tego, ze zlekcewazyl jej wole, i Travis zastanawial sie, czy w ogole do niej dojdzie. Musial opowiedziec Gabby o wyimaginowanych rozmowach, ktore z nia prowadzil, gdy lezala w szpitalu. Ona nie pamietala nic: zadnych zapachow, zadnych dzwiekow z telewizora, jego dotyku. Zupelnie jakby czas zniknal. Ale wszystko bylo dobrze. Tak, jak powinno byc. Uslyszal za soba skrzypniecie drzwi i odwrocil sie. W pewnej odleglosci widzial Molly lezaca w wysokiej trawie. Staruszek Moby spal w kacie. Travis usmiechnal sie, widzac, ze Gabby z zachwycona mina podglada dokazujace corki. Christine bujala Lise na hustawce z opony, obie chichotaly jak szalone. Gabby usiadla obok Travisa w fotelu na biegunach. -Lunch jest juz gotowy - powiedziala - ale mysle, ze pozwole im pobawic sie jeszcze przez kilka minut. Sa takie szczesliwe. -Rzeczywiscie. Wczesniej wycisnely ze mnie siodme poty. -Jak sadzisz, czy pozniej, gdy przyjedzie Stephanie, moglibysmy wszyscy wybrac sie do oceanarium? I pojsc potem na pizze. Mam straszna ochote na pizze. Travis usmiechnal sie, myslac, ze chcialby zatrzymac ten moment na zawsze. -Swietny pomysl. Och, przypomnialem sobie o czyms. Zapomnialem ci powiedziec, ze dzwonila twoja mama, kiedy bylas pod prysznicem. -Zadzwonie do niej za chwile. I musze tez zatelefonowac w sprawie pompy cieplnej. Pokoj dziewczynek w ogole sie nie wychlodzil wczorajszej nocy. -Przypuszczam, ze potrafie ja naprawic. -Nie sadze. Kiedy ostatnim razem probowales, musielismy kupic nowe cale urzadzenie. Pamietasz? -Pamietam, ze nie dalas mi dosc czasu. -Tak, tak - przekomarzala sie z nim. Puscila do niego oko. - Wolisz zjesc tutaj czy w srodku? Travis udawal, ze zastanawia sie nad odpowiedzia, wiedzac, ze to naprawde niewazne. Tu czy tam beda wszyscy razem. Byl z kobieta, ktora kochal, i corkami, ktore kochal. Kto moglby potrzebowac lub pragnac czegos wiecej? Slonce swiecilo jasno, kwiaty kwitly, a dzien mijal w beztroskim spokoju, jakiego nie mogl wyobrazic sobie minionej zimy. Po prostu zwykly dzien, jak wiele innych. Lecz przede wszystkim dzien, kiedy wszystko bylo dokladnie takie, jak powinno byc. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-12-25 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/