SHREEVE JAMES Zagadka Neandertalczyka UNOSZAC GARTELROZDZIAL l Inne zwierzeta maja cykle zyciowe. Ludzie maja zyciorysy. GRAHAM RICHARDS Pierwszego neandertalczyka spotkalem w paryskiej kawiarni naprzeciw stacji metra Jussieu. Bylo mokre majowe popoludnie. Siedzialem na wyscielanej lawie tylem do okna. Kawiarnia byla zadymiona i niezbyt sympatyczna. Przy wejsciu grupka uczniow tloczyla sie przy fliperze o nazwie GE-NESIS!; maszyna obwieszczala glosno kazdy zdobyty punkt. W sali roilo sie od ludzi - francuskich robotnikow, cudzoziemskich studentow, profesorow, yuppies, Arabow, Murzynow, a nawet japonskich turystow, ktorych takze zapedzil tu deszcz. Wlasnie podano kawe i odkrylem, ze kiedy unoszac filizanke do ust wykrece lokiec w dol, moge popijac goracy napoj, nie dzgajac pod zebra brodacza prowadzacego goraca dyskusje.Przekrzykujac odglosy automatu do gier i gwar mnostwa prywatnych rozmow toczonych w malym lokalu, francuski antropolog Jean-Jacques Hublin opowiadal mi o anatomicznej jednorodnosci ludzkosci. Sam Hublin, oceniany z punktu widzenia anatomii, byl krepy, dobrze umiesniony, z ciemnymi kedzierzawymi wlosami, wydatnym podbrodkiem i wargami oraz szeroko rozstawionymi brazowymi oczami, stale wpatrzonymi w osobe, do ktorej sie zwracal. To wlasnie on przyniosl neandertalczyka. Kiedy weszlismy do kafejki, polozyl na stole przedmiot zawiniety w miekka szmatke i odtad nie zwracal nan uwagi. Jak zwykle, ostentacyjne ignorowanie obiektu sprawilo, ze skupil na sobie moja ciekawosc. * Moze to pana zainteresuje - powiedzial wreszcie, rozwija jac szmatke. Miedzy filizankami i strzepami opakowan cukru pojawila sie spora ludzka zuchwa. Tkwil w niej komplet pozol klych, startych zebow. Poczulem, ze cala klientela kawiarni uniosla brew (niepisana etykieta paryskich kawiarn pozwala sie przygladac wspolbiesiadnikom, ale bez okazywania zbyt niego zainteresowania obiektem ciekawosci). Gwar zauwazal nie przycichl. Twarze o obojetnym wyrazie zwrocily sie w nasza strone. Moj brodaty sasiad przerwal w pol zdania, spojrzal na zuchwe, potem na Hublina, i podjal swoje wywody. Hublin de likatnie przysunal kosc na srodek stolika i odchylil sie do tylu. * Co to jest? - spytalem. * Neandertalczyk ze stanowiska Zafarraya, na poludniu Hiszpanii - odparl. Podniosl zuchwe, obrocil w dloniach i prze sunal palcem wskazujacym wzdluz dolnej krawedzi. - Mamy tylko te zuchwe i kosc udowa innego osobnika z tego samego stanowiska. Ale, jak widac, zuchwa jest prawie kompletna. Nie jestesmy pewni, ale niewykluczone, ze ta kosc ma zaledwie trzydziesci tysiecy lat. "Zaledwie trzydziesci tysiecy lat" moze sie wydac dziwnym okresleniem czasu, ale w ustach paleoantropologa brzmi jak stwierdzenie, ze zawodowy koszykarz ma tylko dwa metry wzrostu. Hominidy - czlonkowie ludzkiej galezi drzewa rodowego naczelnych - zyja na Ziemi co najmniej od czterech milionow lat. W zestawieniu z najwczesniejszymi przedstawicielami naszego rodu skamieniala kosc na stoliku byla kwilacym noworodkiem. Byla zadziwiajaco mloda nawet w porownaniu z innymi reprezentantami swego wlasnego gatunku. Sadzono, ze neandertalczycy wymarli na dobre piec tysiecy lat przed narodzinami posiadacza tej zuchwy, a ja przybylem do Francji, aby dowiedziec sie, co wlasciwie sie z nimi stalo. Okaz ten stanowczo mnie zainteresowal. Neandertalczycy sa najszerzej znanymi, a zarazem najslabiej poznanymi sposrod naszych ludzkich praszczurow. Wiekszosc ludzi na dzwiek slowa "neandertalczyk" natychmiast przywoluje obraz topornego brutala, wlokacego za wlosy partnerke. Taki stereotyp uksztaltowal sie niemal natychmiast po odkryciu pierwszego szkieletu w niemieckiej jaskini w polowie XIX wieku i odtad powtarzano go tak czesto w komiksach, powiesciach i filmach, ze stal sie czescia zbiorowej wyobrazni i potocznego slownictwa. -Gdybym nazwal cie neandertalczykiem, wiedzialbys od razu, ze to nie komplement - powiedzial mi kiedys antropolog David Frayer z Uniwersytetu stanu Kansas. Dla takich zawodowcow, jak Frayer czy Hublin, ktorych praca polega na odkrywaniu znaczen ukrytych w kopalnych kosciach, nazwa ta ma o wiele scislejsze znaczenie. Bycie neandertalczykiem nie zalezy od sily, rozmiarow czy wrodzonego poziomu inteligencji, lecz od posiadania okreslonego zestawu cech anatomicznych, przewaznie dotyczacych czaszki. Na przyklad, tak jak wszystkie zuchwy neandertalczykow, okaz lezacy na stoliku nie mial guzowatego wyrostka na dolnej krawedzi, czyli wynioslosci brodkowej, znanej potocznie jako podbrodek. Siekacze byly mocne, ale bardzo zuzyte, niemal do pienkow, obszary po zewnetrznych stronach zuchwy zas powiekszone, co wskazywalo na ogromna sile zgryzu. Hublin pokazal kilkumilimetrowy odstep miedzy ostatnimi zebami trzonowymi a pionowym wyrostkiem zuchwy - udoskonalenie konstrukcyjne, dzieki ktoremu zucie przesunelo sie dalej do przodu. Pod tym i kilkoma innymi wzgledami zuchwa byla typowo neandertalska; zaden wczesniejszy ani pozniejszy przedstawiciel rodziny czlowiekowatych nie mial takiego zestawu cech. Moze go rozpoznac nawet taki laik, po krotkim przyuczeniu, jak ja; dawniej zapewne przypuszczalbym, ze eminentia menta-fis1 to raczej tytul nadawany wielce uczonym kardynalom, a nie fachowa nazwa podbrodka. Prawdziwe znaczenie pojecia "neandertalczyk" nie da sie jednak sprowadzic tylko do cech fizycznych, tak jak nie da sie opisac milosnego pozadania, wykrzykujac wymiary obiektu uczuc. W minionych miesiacach neandertalczycy stali sie moja obsesja. W odroznieniu od Hublina, ktoremu doswiadczenie pozwalalo spokojnie saczyc kawe, podczas gdy zuchwa czlowieka sprzed trzydziestu tysiecy lat spoczywala w odleglosci ukaszenia opodal jego wolnej reki, ja czulem sie tak, jakbym mial upasc i zlozyc hold. Dwa lata wczesniej ukazal sie numer "Newsweeka" z prowokujaca okladka. Na tle cienistego lasu i falujacych lanow zboz pod jablonia stalo dwoje ludzi. Smukli, piekni, o ledwie zaznaczonych afrykanskich rysach, z miedziano polyskujaca skora i zdrowa postura wygladali raczej na mieszkancow ekskluzywnego kurortu niz wiecznego raju. Nie sposob bylo jednak pomylic sie co do ich tozsamosci. Kobieta, skrywajaca piersi pod rozpuszczonymi wlosami, podawala partnerowi jablko, zachecajac go usmiechem. Ow wyciagnal do niej otwarta dlon, by przyjac dar, a jego usta rozchylily sie w niewinnym usmiechu. Miedzy obojgiem wokol pnia drzewa owijal sie gruby zielony waz, blyskajac zoltym okiem. Adam i Ewa wrocili na pierwsze strony gazet po dlugiej nieobecnosci. Na okladke "Newsweeka" trafili za sprawa rzetelnej, poddajacej sie weryfikacji, zupelnie swieckiej nauki. Zespol biochemikow z Berkeley w Kalifornii na podstawie badan DNA z mitochondriow - mikroskopijnych organelli komorkowych -doszedl do wniosku, ze wszyscy ludzie mieszkajacy dzis na Ziemi moga sie wywodzic od jednej kobiety, ktora zyla w Afryce zaledwie przed 200 tysiacami lat. Wszystkie zywe konary i galazki ludzkiego drzewa rodowego wyrosly z owej "mitochon-drialnej Ewy" i oplotly jak winorosl cala kule ziemska, laczac ludzkosc wiezami bliskiego pokrewienstwa. W kategoriach genetycznych nie ma wiekszych roznic miedzy nowogwinejskim goralem, poludniowoafrykanska Buszmenka z plemienia IKung a gospodynia domowa ze wzgorz Marina County po drugiej stronie zatoki San Francisco. Chocby ludzie ci nie wiem jak roznili sie wygladem, ich geny po prostu nie mialy czasu, by sie zbytnio zroznicowac. "Hipoteza mitochondrialnej Ewy", jak zwyklo sieja nazywac, byla waznym osiagnieciem w badaniach nad ewolucja czlowieka. "Newsweek" podejmowal jednak spore ryzyko, umieszczajac ja na okladce. Ludzie rzadko tlocza sie do stoisk z prasa, UNOSZAC GARTEL - 17 by przeczytac artykuly pelne takich sformulowan, jak "DNA mitochondrialny" czy "odleglosc genetyczna", nawet jesli okrasi sie okladke aktami dwojga ludzi. W dodatku nie byla to zadna sensacyjna nowosc. Grupa z Berkeley oglosila swe wyniki na lamach "Nature" dokladnie okragly rok wczesniej. Kiedy zgloszono ten temat, redaktor dzialu naukowego "Newsweeka" poczatkowo odrzucil go jako zbyt zlezaly, jednak ostatecznie redaktor naczelny zdecydowal sie udostepnic lamy pisma tej tematyce.Instynkt go nie zawiodl. Tego samego roku obserwowalismy z napieciem ujawnienie afery Iran-Contras i korozje Zelaznej Kurtyny. Epidemia AIDS dosiegla populacji heteroseksualnej, najgoretsze lato w dziejach meteorologii uczynilo efekt szklarniowy zmora calego swiata. Wszystkie te wstrzasy znalazly sie na okladkach "Newsweeka". Kilka dalszych dotyczylo amerykanskiej kampanii prezydenckiej. A jednak najlepiej sprzedajaca sie historia z okladki okazala sie ta najodleglejsza od biezacych zdarzen: o tym, skad w ogole wziela sie ludzkosc. Wydalo mi sie, ze hipoteza Ewy jest zbyt piekna, zeby mogla byc prawdziwa. Jesli rodowod wszystkich zyjacych dzis ludzi da sie wyprowadzic od pojedynczego przodka sprzed zaledwie 200 tysiecy lat, cala ludzkosc okazuje sie jedna wielka rodzina, wbrew wszelkim roznicom kulturowym i rasowym. Tak wiec owego majowego popoludnia paryska kafejka mogla goscic klientele z trzech czy czterech kontynentow, a zarazem byc scena jakby zaimprowizowanego zjazdu rodzinnego. Gdyby wsrod Afrykanow, Azjatow i rozmaitych Europejczykow kryjacych sie przed ulewa znalazly sie jeszcze miejsca przy stoliku dla kilku australijskich Aborygenow i stolki przy barze dla paru Indian amerykanskich, nadal bylaby to wciaz tylko nieco wieksza impreza rodzinna. Gdyby udalo nam sie wskrzesic kultury wyniszczone przez zbyt gorliwych europejskich kolonizatorow, na fliperze moglaby grac mieszkanka Andamanow, ktorej szczescie przynosilaby przywiazana do barku czaszka zmarlego meza, aztecki kaplan wygladajacy przez drzwi w deszczowy paryski krajobraz, czy moze Patagonczyk Ona z Ziemi Ognistej przypatrujacy sie spod wydatnych walow nadoczodolowych trojce uczennic zegnajacych sie pocalunkami w policzki. Jedna wielka rodzina. Ewa byla jednak rowniez zwiastunem mroczniejszej nowiny. Wyniki zespolu z Berkeley wskazywaly, ze od 100 do 50 tysiecy lat temu ludzie zaczeli sie rozprzestrzeniac po Europie i Azji, a w koncu zasiedlili obie Ameryki. Ludzie ci, i tylko oni, stali sie przodkami wszystkich nastepnych pokolen ludzkosci. Przybywszy do Europy, zastali jednak tysiace, a moze miliony innych istot ludzkich, mieszkajacych tu od dawna. Najbardziej znani sposrod tych pierwotnych Europejczykow sa neandertalczycy. Jesli geny wszystkich wspolczesnych ludzi wywodza sie z jednej afrykanskiej populacji, to co sie stalo z owymi nieafry-kanskimi genami? Odpowiedz Ewy byla okrutnie jednoznaczna. Neandertalczycy - w tym populacja z Zafarraya reprezentowana przez lezaca na blacie zuchwe - zostali wyparci, pokonani we wspolzawodnictwie albo w inny sposob doprowadzeni do zaglady przez nowych przybyszow z poludnia. Doszlo do calkowitego zastapienia genetycznego. Z hipotezy Ewy zdecydowanie wynika, ze nie dochodzilo do krzyzowania sie obu grup ludzkich - miejscowej i naplywowej, a w kazdym razie nie zaowocowalo to wydaniem na swiat plodnego potomstwa. Jednym ruchem starto z tablicy wszystkie geny oprocz tych przyniesionych z Afryki, przekreslajac miliony lat rozwoju czlowieka. Jesli spojrzec pod tym katem na hipoteze Ewy, okaze sie, ze nad przeslaniem o jednosci ludzkosci ciazy swiadectwo jej nieodlacznej brutalnosci - "naukowy wariant opowiesci o Kainie", jak ujal to pewien krytyk. W losie neandertalczykow - bedacych tu odpowiednikami Abla - fascynuje mnie to, ze - paradoksalnie - tak dobrze sie zapowiadali. Pojawili sie w Europie ponad 120 tysiecy lat temu, radzili sobie swietnie mimo coraz silniejszych mrozow nadchodzacego zlodowacenia i juz 70 tysiecy lat temu rozprzestrzenili sie na znacznych polaciach Europy i zachodniej Azji. Wygladem nie odbiegali zbytnio od stereotypowego wyobrazenia muskularnego osilka. Zdrowy grubokoscisty neandertalczyk o beczkowatej klatce piersiowej moglby przerzucic nad glowa zawodowego futboliste NFL do bramki. Jednakze - wbrew zakorzenionej zlej reputacji - mozgi neandertalczykow specjalnie sie nie roznily od mozgow ludzi wspolczesnych, z wyjatkiem tego, ze byly przecietnie nieco wieksze. Po myslach ozywiajacych te mozgi nie pozostal zaden slad, wiec nie wiemy, na ile byly podobne do naszych. Duzy mozg jest jednak kosztownym wyposazeniem przystosowawczym. Ewolucja nie doprowadzilaby do jego rozwoju, gdyby nie byl uzywany. Polaczenie poteznej sily fizycznej z inteligencja wydawalo sie predestynowac neandertalczykow do pokonania wszelkich przeszkod, jakie srodowisko moglo postawic na ich drodze. Byli pewniakami. I oto nieoczekiwanie przegrali. Wlasnie wtedy, gdy osiagneli najwyzszy poziom rozwoju, znikneli z powierzchni Ziemi. Ich znikniecie podejrzanie zbiega sie w czasie z przybyciem do Europy nowych ludzi: wyzszych, smuklej szych, o bardziej wspolczesnym wygladzie. Pozostaly po nich tylko szczatki kultury materialnej: lupane i gladzone narzedzia, kosciane paciorki 1 wisiorki, ktorymi ozdabiali swe ciala, oraz pelne zmyslowej ekspresji, miekkie linie figurek zwierzat, wskazujace na poja wienie sie nie tylko nowego ludu, ale wrecz nowej formy swia domosci. Zderzenie obu populacji ludzkich - naszej i przegranych par-weniuszy, skazanych na zaglade gospodarzy kontynentu - jest epizodem tak poteznym i fascynujacym, ze moze sie rownac ze wszystkim, co sie wydarzylo pozniej. Jesli macie watpliwosci, sprawdzcie dane o sprzedazy Klanu Niedzwiedzia Jaskiniowego albo ktorejkolwiek z nastepnych powiesci Jean Auel. Spotkanie pierwszych ludzi wspolczesnych2 z ostatnimi neandertalczykami odbilo sie echem siegajacym znacznie dalej niz zdarzenia z okresu paleolitu, totez powiesciopisarze dostrzegli tkwiacy w nim potencjal. Bylo to w koncu spotkanie miedzy nami a innymi istotami rozumnymi. W paleofantastyce neandertalczycy odgrywaja w przeszlosci podobna role jak kosmici w fantastyce zwroconej w przyszlosc: ich innosc wyznacza nasza tozsamosc, ukazuje wyrazniej nasze wlasne ograniczenia i bledy niz cechy obcych. Ludzie wspolczesni przybywaja i zwyciezaja, zwykle przemoca. Bohater Spadkobiercow Williama Goldinga, neandertalczyk Lok, usiluje zrozumiec, co sie dzieje, gdy jego pobratymcy sa systematycznie eksterminowani przez najezdzcow; ich zabojcza moc tak fascynuje Loka, ze trudno mu nawet zdobyc sie na zal po utraconych towarzyszach. W powiesciach Jean Auel nalezaca do naszej rasy Ayla szybko przewyzsza neandertalczykow, ktorzy ja przygarneli i odchowali - ich umysly sa przepelnione tradycja plemienna, nie pozostawiajaca miejsca na przyswojenie jej nowatorskiego sposobu myslenia. Dramatyzm tych powiesci zasadza sie jednak nie na triumfie rasy zwyciezcow, lecz na klesce alternatywnej ludzkosci. Polowka zuchwy, spoczywajaca przede mna na stoliku, nie byla sama w sobie chocby w polowie tak wymowna, jak zadziwienie Loka, ani tak seksowna, jak poczynania Ayli, ale i ona miala cos do powiedzenia. Hublin oznajmil, ze zuchwa z Zafar-raya ma, byc moze, zaledwie 30 tysiecy lat. Kilka miesiecy wczesniej amerykanski archeolog James Bischoff i jego koledzy oglosili nowe datowania niektorych hiszpanskich stanowisk jaskiniowych. Stosujac nowa metode do badania znalezionych tam artefaktow typowych dla czlowieka wspolczesnego, uzyskali zaskakujacy wiek 40 tysiecy lat. Dotad sadzono, ze ludzie wspolczesni pojawili sie w Europie 6 tysiecy lat pozniej. Jesli zarowno datowania Bischoffa, jak i Hublina byly poprawne, znaczyloby to, ze na hiszpanskiej ziemi przez 10 tysiecy lat zyli obok siebie ludzie wspolczesni i neandertalczycy. Nie pasowalo mi to. * Sprzed trzydziestu tysiecy lat? - spytalem Hublina. - Czyz to nie najmlodsza znana zuchwa neandertalczyka? * Jesli nie mylimy sie w datowaniu, to tak - odparl - ale mamy na razie tylko wstepne dane. Czeka nas jeszcze wiele pracy, zanim bedziemy mogli okreslic wiek tej zuchwy z duza pewnoscia. * Ale Bischoff twierdzi, ze w Hiszpanii juz dziesiec tysiecy lat wczesniej zyli ludzie wspolczesni - upieralem sie. - Moge sobie wyobrazic, ze populacja dysponujaca przewaga techniczna wkracza na pewien obszar i szybko go opanowuje kosztem mniej zaawansowanych tubylcow. Ale nawet w kategoriach ewolucyjnych trudno uznac dziesiec tysiecy lat za "szybko". Jak dlugo mogli zyc obok siebie ludzie z dwoch roznych grup bez oddzialywania kulturowego ani wymiany genow? Hublin wzruszyl ramionami w typowo francuski sposob, mogacy oznaczac rownie dobrze "Odpowiedz jest chyba oczywista", co "Skad mam wiedziec?". -Nie zapominaj - powiedzial - ze stanowiska ludzi wspolczesnych, o ktorych mowi Bischoff, znajduja sie na polnocy. Ten obszar mogli spenetrowac ludzie wkraczajacy do Europy wzdluz brzegow Morza Srodziemnego. Ale na poludniu nie bylo takiej penetracji. Poludniowa Hiszpania to slepy zaulek, odciety od swiata. Hublin naszkicowal wlasna wizje losu neandertalczykow. Zgodnie z jego scenariuszem dawniejszych mieszkancow Europy, ktorych wielowiekowa izolacja wpedzila w waska specjalizacje trybu zycia, "wykonczyla" nagla zmiana klimatu i nieoczekiwana konkurencja. Dalszy ciag przypominal to, co slyszalem od innych ekspertow: niegdys wszedobylscy neandertalczycy byli spychani do kurczacych sie enklaw, ktore z czasem zupelnie wygasly jak okruch zaru w porzuconym ognisku. Historia ta brzmiala sensownie, ale jej zasadnosc zalezala od prawdziwosci datowan. Kiedy mowil, pospiesznie notowalem z pochylona glowa. Gdy sie w koncu rozejrzalem, ze zdziwieniem zauwazylem, ze nie jestem jedynym sluchaczem. Zuchwa najwyrazniej przelamala niewidoczne bariery, dzielace kawiarniane stoliki. Zamiast enklaw prywatnosci pojawil sie krag wspolnego zainteresowania, rozrastajacy sie wokol skamienialosci: ludzie siedzieli lekko pochyleni, by moc widziec okaz i sluchac Hublina. Zazarta dyskusja brodacza i jego kompana rwala sie coraz bardziej, przerywana okresami ostentacyjnego wpatrywania sie w kopalna zuchwe. Nawet les mecs3 skupieni wokol flipera popatrywali w nasza strone, czekajac na swoja kolejke. Zanim Hublin schowal kosc do kieszeni, spojrzalem na nia raz jeszcze. Kiedys byla polaczona zawiasowo z gorna szczeka, umocowana pasmami miesni i opleciona koronka ozywiajacych ja naczyn krwionosnych i nerwow. Wgryzala sie gleboko w jeszcze cieple mieso i wciagala w pluca hausty mroznego powietrza, kiedy neandertalczyk z Zafarraya scigal zdobycz albo uciekal przerazony. Chociaz teraz spoczywala milczaco posrod kawiarnianej paplaniny, niegdys sama mogla artykulowac slowa, spierac sie ze wspoltowarzyszami, snuc wspomnienia i formulowac plany na przyszlosc. Ale okazalo sie, ze przyszlosci nie bylo. Wbrew logice, ni stad, ni zowad pojawil sie jakis inny czlowiek i ukradl neandertalczykom przyszlosc. Jak do tego doszlo - oto najdawniejsze pytanie w dziejach badan nad ewolucja czlowieka. Ostatnio tradycyjne odpowiedzi, towarzyszace mi od czasow szkolnych, zostaly zmiecione przez lawine nowych odkryc i nieodwolalnie odrzucone w calosci. Neandertalczykow i ich europejskich najezdzcow oplotla pajeczyna tajemnic, ktora rozpostarla sie poza Europe i spowila caly glob. Co to znaczy "czlowiek wspolczesny"? Skad sie wzial? Nasza pelna nazwa naukowa to Homo sapiens sapiens, rodzaj taksonomicznego powtorzenia, znaczacego doslownie "czlowiek dwakroc rozumny". Owa redundancja podkresla nasza turbodoladowana inteligencje, rozniaca nas nie tylko od reszty zwierzat na Ziemi, lecz takze od innych czlonkow rodziny czlowiekowatych, ktorzy nas poprzedzili. Nazewniczo neandertalczyk jest tylko w polowie tak rozumny, gdyz ma tylko jedno sapiens w swej etykietce: Homo sapiens neanderthalensis. Nazwy wczesniejszych przedstawicieli rodzaju Homo, na przyklad Homo erectus czy Homo habilis, nic nie mowia o ich rozumnosci, choc przewyzszali inteligencja wszystkie owczesne istoty. Dumny tytul wydaje sie uzasadniony, choc nieco ironiczny. To w koncu nasz gatunek wprowadzil na planete miotacz oszczepow oraz luk i strzaly, a takze noz sprezynowy i inteligentne bomby; Platona i Poi Pota, Mojzesza i Machiavellego. Po drodze wynalezlismy tez: igle, guzik, paciorki, harpun, sieci rybackie, uprawy wyhodowanych roslin, sztuki plastyczne, muzyke, gramatyke, okolo pieciu tysiecy jezykow, przenosnie, status spoleczny, pomoc spoleczna, religie i wojny religijne, prawa obywatelskie i wojny domowe, ironie, sport, zarty, praworzadnosc, gielde, gospodarke wypaleniskowa, parki narodowe, dume narodowa, filozofie polityczna, rafinacje ropy naftowej, samochod, korki uliczne, telefony komorkowe, bary szybkiej obslugi, powolne tortury, mikroprocesory, masowe rzezie, dziury ozonowe, wkladki domaciczne, plaszcz dwutlenku wegla, wlasnosc prywatna i public relations, by wymienic tylko niektore po dwakroc rozumne osiagniecia. Dwadziescia tysiecy lat temu ludzie wspolczesni rzezbili z mamuciej kosci sloniowej figurki Wenus; dzis siedzimy na kanapie i ogladamy planete Wenus przesuwajaca sie na ekranie telewizora. Chociaz zaslugujemy na to, by nazywac nas Homo sapiens sapiens, nazwa taksonomiczna jest zbyt sucha i przydluga. Do niedawna uczeni powszechnie uzywali bardziej swojskiego, po-reczniejszego synonimu: kromanionczyk. Nazwa ta pochodzi od schroniska skalnego Cro-Magnon na poludniu Francji, gdzie w 1868 roku odkryto kilka kopalnych szkieletow, nie rozniacych sie od wspolczesnych. Zapewne staje wam przed oczyma wyobrazenie kromanionczyka; widzieliscie jego podobizne wienczaca szereg chronologiczny przodkow czlowieka w jakims kolorowym czasopismie lub muzeum. Kromanionczyk, odziany w futro i paciorki, dzierzacy w reku starannie wykonana wlocznie, spieszy dziarsko ku prawej krawedzi strony, jakby chcial czym predzej pozostawic za soba stloczona za jego plecami procesje przygarbionych i wlochatych prymitywnych osobnikow, tworzacych kolejke przodkow. Po pietach depcze mu neandertalczyk (dopiero niedawno tworcy tego typu ilustracji dostrzegli, ze do podtrzymania rozwoju potrzebne byly obie plci). Neandertalczyk, z wysunietymi lukami brwiowymi i cofnietym podbrodkiem, ma wielka glowe, ale dosc tepe wejrzenie, jakby mgliscie sie zastanawial, jak tez potoczy sie jego ewolucja. Kromanionczyk tymczasem stoi prosto, smukly, ja-snoskory i prawie bezwlosy w porownaniu z przodkami, jesli nie liczyc dobrze utrzymanej brody. Podbrodek ma smialo uniesiony, a z oczu osadzonych pod krzaczastymi, poziomymi brwiami bije szczerosc i inteligencja. Kromanionczyk z takich zestawien zawsze wydawal mi sie dosc nudnym typem. Wszystkie te skory, zadbane stopy, te atrybuty wladzy nadawaly mu wyglad wazniaka. Oto hominid, ktory przybyl. Ktos kiedys powiedzial (a inni czesto powtarzali), ze gdyby wspolczesnego kromanionczykowi neandertalczyka ogolic i ubrac, moglby jezdzic metrem w godzinach szczytu, nie zwracajac na siebie uwagi. Gdyby rzeczywiscie tak sie stalo, to wylacznie dlatego, ze pasazerowie komunikacji miejskiej bardzo sie staraja, zeby nie zauwazyc kogokolwiek wokol siebie. Natomiast w przypadku kromanionczyka nie ma zadnych watpliwosci: niechby tylko zdjal skory zwierzat i wlozyl garnitur od Pierre'a Cardina, a nie wywolalby zadnych komentarzy w metrze, chociaz zapewne wygodniej czulby sie w taksowce. Stojac na samym szczycie skali rosnacego doskonalenia, jest przez swa oglade ciut zbyt swojski. Mozna podziwiac jego wlocznie, jego spokojne wejrzenie i godny sposob bycia, ale nieuchronnie wzrok zboczy na lewo, przyciagany przez tajemnicze polmalpy i polludzi zwiastujacych jego nadejscie. Czesc problemu z kromanionczykami wynika z ich malej tajemniczosci. Sposrod wszystkich zdarzen i przeksztalcen w an-tropogenezie pochodzenie czlowieka wspolczesnego bylo - do niedawna - najlatwiejsze do wyjasnienia. Mniej wiecej przed 35 tysiacami lat oznaki nowej, preznej kultury znacza w Europie poczatek okresu znanego jako gorny paleolit.4 Do sladow tej kultury naleza bogate zestawy narzedzi wykonanych z kamienia, a takze z kosci i porozy. Co wazniejsze, wytworcy tych narzedzi odkryli symboliczny wymiar egzystencji, o czym wymownie swiadcza jaskinie obficie dekorowane malowidlami, rzezbione figurki zwierzat, paciorki i wisiorki sluzace do ozdabiania ciala. Neandertalczycy zamieszkujacy Europe od dziesiatkow tysiecy lat nigdy nie zdobyli sie na cos porownywalnie skomplikowanego. Z ta eksplozja kulturalna zbiega sie w czasie pojawienie sie anatomicznych wyroznikow czlowieka wspolczesnego: wydatnego podbrodka, wysokiego, stromego czola bez wyraznych walow nadoczodolowych, wysoko sklepionej puszki mozgowej oraz smuklejszego, lzejszego szkieletu, by nie wspominac o innych zauwazalnych dla specjalistow szczegolach. Szkielety z jaskini Cro-Magnon, pochodzace zapewne sprzed 32-30 tysiecy lat, stanowily doskonale swiadectwo wspolnych narodzin nowej kultury i anatomii. Szkielety pieciu osobnikow, w tym malego dziecka, wszystkie zdradzajace typowe dla czlowieka wspolczesnego cechy anatomiczne, odkryto we wspolnej mogile. Towarzyszyly im setki przedziurawionych muszli morskich malzy i zebow zwierzat - najwyrazniej pozostalosci naszyjnikow, bransolet i innych ozdob. Prawie jednoczesne pojawienie sie nowoczesnej kultury i nowoczesnej anatomii dostarczalo gotowego wyjasnienia ostatniego etapu w odysei ludzkosci. Skoro zdarzyly sie w tym samym czasie, rozumowano, najwidoczniej jedno spowodowalo drugie. Mialo to wyrazny darwinowski sens. Zamiast brutalnej sily przetrwanie zaczela ulatwiac doskonalsza technika, dzieki czemu zmniejszylo sie zapotrzebowanie na masywna posture i potezny aparat szczekowy neandertalczykow. Voila\ Oto mamy bystrzejszego, smuklejszego kromanionczyka. To, ze pierwszy naprawde nowoczesny czlowiek byl Europejczykiem, wprowadzalo do scenariusza dodatkowy watek: czlowiek wspolczesny powstal wlasnie w tej czesci swiata, gdzie kultura - zdaniem Europejczykow - osiagnela potem swoj zenit. Prehistoria byla zapowiedzia historii. Do rozstrzygniecia pozostalo tylko to, czy kromanionczycy wkroczyli na kontynent skadinad, czy wyewoluowali z miejscowych neandertalczykow. W ciagu ostatnich kilku lat nowe skamienialosci, nowe metody i nowe podejscie do zagadnienia zupelnie obalily te wygodna hipoteze. Najsilniejsze ciosy padly z Afryki i Bliskiego Wschodu, gdzie Homo sapiens sapiens o nowoczesnej budowie anatomicznej pojawil sie juz co najmniej 100 tysiecy lat temu. Zgodnie z hipoteza afrykanskiego rodowodu czlowieka, znana pod haslem "Out of Africa"5, owi najwczesniejsi ludzie wspolczesni rozeszli sie po swiecie, zajmujac terytoria zasiedlone przez pozostale hominidy. Nie ma jednak - przynajmniej na razie - zadnych dowodow na to, ze ci superprzebojowi, nowoczesni anatomicznie ludzie wytwarzali skomplikowane narzedzia, malowali jaskinie albo robili inne "nowoczesne rzeczy". Nie mozna juz wiec wyjasniac anatomii nowoczesnym zespolem zachowan, gdyz wszystkie przeslanki swiadcza o tym, ze nowa kultura miala sie pojawic dopiero za 60 tysiecy lat. Nagle narodziny nowej anatomii i nowej kultury przestaly sie ze soba zbiegac w czasie. Rownie dobrze mozna by tlumaczyc powstawanie wiatru, odwolujac sie do zaglowek. Jedna z konsekwencji tego braku synchronizacji jest niemoznosc stosowania nazwy "kromanionczyk" w znaczeniu "wczesny czlowiek wspolczesny". Kromanionczycy okazali sie tylko jednym z pozniejszych przejawow fenomenu rozprzestrzenionego znacznie szerzej. W tej ksiazce bede wiec uzywal tego okreslenia tylko w odniesieniu do najdawniejszych wspolczesnych anatomicznie Europejczykow. Gdzie indziej pozostane przy niezbyt zrecznym terminie "czlowiek wspolczesny" na okreslenie najbardziej zadziwiajacej istoty, jaka pojawila sie dotad na naszej planecie. Rozszczepienie chronologii ma jednak znacznie powazniejsze skutki niz tylko nazewnicze. Zamiast eleganckiego wyjasnienia naszych poczatkow mamy teraz dwie, rownie trudne zagadki. Dlaczego budowa ludzkiego ciala stala sie nowoczesna, jesli nie wplynela na to zmiana zachowan naszych przodkow? I dlaczego dopiero co najmniej po 50 tysiacach lat te nowoczesnie zbudowane ciala zaczely sie zachowywac "po ludzku"? Jaka to dwureka moc sprawcza powolala nas do istnienia? W starych dobrych czasach, zanim narodzil sie czlowiek wspolczesny nazwiskiem Karol Darwin, mozna bylo uslyszec mnostwo odpowiedzi na to pytanie. W Ksiedze Rodzaju. Bog lepi mezczyzne z gliny i stwarza kobiete z meskiego zebra; oboje zjadaja zakazany owoc i oto ludzkosc rusza w przyszlosc. A to tylko jedna z wielu opowiesci o stworzeniu. Tysiace lat przed napisaniem Biblii inni Adamowie i inne Ewy odnajdywali sie nawzajem w legendach ludow rozproszonych od Bliskiego Wschodu po wyspy poludniowego Pacyfiku. Gdzie nie spojrzec, nasi prarodzice albo powstaja z plynnego ognia, albo zostaja wyciosani z topniejacych blokow lodu, albo wyskakuja z brzucha, glowy, nogi lub spod pachy jakiegos uspionego bostwa. Eskimoska legenda glosi, ze pierwszy czlowiek wydostal sie ze straka grochu. Okrutni brazylijscy Indianie Yanomamo wierza w mit, zgodnie z ktorym ich przodkowie powstali z kropel krwi uronionej przez rannego boga przelatujacego nad Amazonia. Majowie Quiche z Gwatemali mieli boga zwanego Tworca, ktory najpierw usilowal zrobic czlowieka z blota, a potem z drewna. Kiedy te proby sie nie powiodly, zdolal ugniesc ludzi z zoltej i bialej kukurydzy z dodatkiem wody, zeby ich rozpulchnic. Gdybys zyl w Chinach okolo 600 roku p.n.e, przyjalbys na wiare, ze zaczelismy swa egzystencje jako pchly na skorze Wielkiego Stworcy, Phan Ku. W porownaniu z innymi religiami swiata tradycja judeo-chrzescijanska wytycza szczegolnie ostra granice miedzy tym, co ludzkie, a tym, co zwierzece. Wiele religii przypisuje posiadanie duszy zwierzetom, ptakom, a nawet zdzblom trawy. W Biblii jednak tylko istoty ludzkie maja dusze i moga byc zbawione. Dla lwa, tulipana czy wirusa HIV nie istnieje problem grzechu pierworodnego. Oczywiscie, ewolucja nie zwaza na takie rozroznienia. W poprzednim stuleciu Darwin przedstawil teorie mogaca wyjasnic, w jaki sposob ludzkosc powstala z prymitywniej szych przodkow, podobnie jak wszelkie pozostale gatunki. W naszym stuleciu jego poglad zostal potwierdzony przez bogate zniwo skamienialosci znalezionych na afrykanskich sawannach i gdzie indziej. Az do niedawna dalo sie jednak godzic pelna akceptacje ewolucji z wyraznym rozdzialem miedzy zwierzetami a ludzmi. Nie trzeba bylo reki Stworcy do ulepienia czlowieka ze zwierzecej gliny. Potrzeba bylo tylko czasu. Mnostwa czasu. Musze sie przyznac, ze przepadam za tablicami chronologicznymi antropogenezy. Na lewym skraju - najdalej od szpa-nerskiego kromanionczyka - szereg chronologiczny zaczyna sie od niskiego, idacego na ugietych kolanach malpiopodobnego stworzenia z wydatnymi szczekami. Na razie nazywamy tego pierwszego dobrze znanego przedstawiciela rodu ludzkiego Au-stralopithecus afarensis; jest to gatunek reprezentowany przez slynny szkielet Lucy. (Jesienia 1994 roku naukowcy pracujacy w Etiopii doniesli o znalezieniu skamienialych szczatkow jeszcze starszego hominida, zyjacego w czasie bardzo bliskim domniemanego momentu rozdzielenia sie linii rozwojowych czlowieka i malp czlekoksztaltnych).6 Na prawo od A. afarensis garstka wlochatych form posrednich kroczy nieporadnie ku nieuchronnej przyszlosci: kazdy osobnik troche postawniejszy i z nieco wiekszym mozgiem od pozostawionego z tylu. Po drodze dokonuje sie fascynujaca przemiana. Widac, jak ludzkosc rozwija sie niczym kwiat, a kazdy z przodkow kryje w sobie dojrzala zapowiedz nastepcy. W ten sposob pojedynczy gwaltowny epizod opowiedziany w mitach o stworzeniu zostal rozciagniety na miliony lat. Ostateczny wynik jest jednak taki sam. Ewolucyjna procesja stala sie postdarwinowska, unaukowiona wersja linii rozgraniczajacej ludzkie zycie od egzystencji zwierzat. Prawdziwe zwierze kryje sie za lewym skrajem diagramu - przed A. afarensis i jeszcze prymitywniejszym hominidem, odkrytym ostatnio w Etiopii. Dzisiejszy czlowiek - taki jak ty - stoi poza prawa krawedzia schematu, domyslny nastepca kromanionczyka. Chociaz rysunek ukazuje, jak rozwinelismy sie z nizszych stworzen, oddziela nas od zwierzecych poczatkow komfortowym dystansem co najmniej czterech milionow lat. Umysl ludzki po prostu nie potrafi sobie wyobrazic takiej otchlani czasu. Mozna podzielic ja na odcinki i ozdobic kazdy z nich inna podobizna wlochatego malpoluda, ale chocby nie wiem jak szatkowac ten okres, cztery miliony lat wystarcza z nawiazka, by ocalic w nas poczucie odrebnosci ludzkiego losu i uspokoic kryjacego sie w kazdym z nas utajonego kreacjoniste. Chociaz przepadam za ogladaniem takich schematow rozwojowych, zastanawiam sie, czy mowia prawde. Zacznijmy od poczatku. Od lat piecdziesiatych, kiedy Louis i Mary Leakey-owie zaczeli wydobywac szczatki hominidow z tanzanskiego wawozu Olduvai, najmodniejszym zagadnieniem dotyczacym ewolucji czlowieka stalo sie ustalenie odleglego w czasie momentu, w ktorym ludzka linia rodowa oddzielila sie od malpiej. Niewielu naukowcow uzywa jeszcze pojecia "brakujace ogniwo", ale gdyby podrazyc glebiej w duszy wspolczesnego lowcy skamienialosci, okazaloby sie, ze to wlasnie nadzieja odkrycia czegos takiego motywuje ich do tego trudu, podnieca sympatykow i otwiera trzos sponsorow. Prowadzone w odleglych zakatkach swiata, nieraz posrod niebezpieczenstw, poszukiwania lacza ekscytacje polowaniem na skarby z poczuciem uczestnictwa w slusznej pogoni za mitycznym idealem. Oto jak na przyklad konczy swa znana relacje z odkrycia Lucy Donald Johanson, oczekujacy powrotu do bogatych w skamienialosci odsloniec, gdzie znalazl jej szkielet: "To, co tam znajdujemy, moze wstrzasnac wszystkim - pisze - bo nauka nie wiedziala, i do dzis nie wie, jak i kiedy doszlo do decydujacej przemiany malpy czlekoksztaltnej w hominida. To najwieksze z wyzwan, jakie stoja jeszcze przed paleoantropologia". Slowem kluczowym jest tu "decydujaca". Australopithecus afarensis to niewatpliwie wazna postac w naszej ewolucji. Zespol Johansona odkryl zadziwiajaca obfitosc szczatkow kostnych tego gatunku w polowie lat siedemdziesiatych, a jeszcze wiecej w obecnym dziesiecioleciu, w odcietym od swiata trojkacie rejonu Afar. Niedawno odkryta czaszka A. afarensis jest datowana mniej wiecej na 3 miliony lat. Przypomina ona inna czaszke, odkryta wczesniej w Etiopii, liczaca sobie zapewne 3,9 miliona lat, a pozostale okazy sytuuja sie pomiedzy tymi wartosciami. Tak wiec ow gatunek ma zasieg czasowy okolo miliona lat, podczas ktorego nie ulegl znaczniejszym przeksztalceniom. A. afarensis rozni sie od malp czlekoksztaltnych wieloma cechami, lecz w oczy rzuca sie jedna wlasciwosc - dwunozny chod. Dowodzi tego nie tylko niewatpliwie przystosowany do postawy wyprostowanej szkielet Lucy oraz pewne pozaczaszko-we szczatki jej pobratymcow, lecz takze niesamowite, liczace sobie 4 miliony lat slady stop, zachowane w popiele wulkanicznym w Laetoli, gdzie pod koniec lat siedemdziesiatych odkryl je zespol Mary Leakey. Dwunoznosc i wyprostowana postawa od czasow Darwlna uchodzily za glowny wyznacznik czlowieczenstwa, jedna z niewielu cech nie tylko okreslajacych nasz swoisty kierunek ewolucyjny, ale takze mogacych go wyjasnic. Przez lata tlumaczono nam, ze hominidy stanely na tylnych konczynach, bo uzywaly narzedzi i potrzebowaly do tego wolnych rak, albo ze byly mysliwymi i rozgladaly sie ponad wysoka trawa sawanny, albo prowadzily rodzinny tryb zycia i potrzebowaly rak do przynoszenia zywnosci zonie i dzieciom. Kazde z tych wyjasnien dwunoznosci odwoluje sie do jakiegos uogolnienia szczegolnie ludzkiego zwyczaju, ktory mial podlegac dalszemu doskonaleniu na wyzszych galeziach drzewa rodowego. Nic dziwnego, ze przemiane te nazwano "decydujaca". Od razu bowiem przesadzila ona o wielu sprawach. Lucy bez watpienia nalezala do gatunku hominidow poruszajacego sie w pozycji dwunoznej. Czy jednak cokolwiek w budowie lub trybie zycia A. afarensis nieuchronnie wiedzie go ku ludziom wspolczesnym? Mozg Lucy byl tylko nieznacznie wiekszy od szympansiego. Jej gatunek nie wytwarzal narzedzi kamiennych - podobnie zreszta jak inne hominidy -jeszcze co najmniej przez pol miliona lat. Majac niewiele ponad metr wzrostu, nieznacznie tylko gorowala nad sawannowymi trawami, kiedy odrywala rece od ziemi. Wstepne doniesienia wskazuja, ze odkryty niedawno jeszcze prymitywniej szy przodek Lucy, starszy od niej o 800 tysiecy lat, juz chodzil na dwoch nogach, chociaz dopiero czekalo go wyjscie z lasu na otwarta sawanne. Nie ma zadnych dowodow na to, ze A. afarensis czy nowo odkryty hominid7 polowal na duza zwierzyne ani ze dzielil sie zywnoscia z czlonkami rodziny nuklearnej.8 Choc chod Lucy byl niewatpliwie dwunozny, niektorzy antropolodzy - na przyklad Randall Susman z uniwersytetu stanowego w Stony Brook - wskazywali, ze cechy budowy konczyn A. afarensis sugeruja, iz gatunek ten spedzal wiele czasu na drzewach, jak malpy. Inni naukowcy to kwestionuja. Tak czy owak, australopiteki pozostawaly dwunozne i wyprostowane przez ponad milion lat, nie zdradzajac zarazem najmniejszej sklonnosci do zyskiwania na inteligencji, zrecznosci czy czlowieczenstwie. Sama dwunoznosc nie znamionuje i nie znamionowala inteligencji. Beznogi delfin i czworonozny slon sa stanowczo inteligentniejsze od dwunoznych skoczkow pustynnych czy wrobli. Niewatpliwie dwunoznosc Lucy jest swiadectwem jakiejs przemiany, ale niekoniecznie "decydujacej". Bylo to raczej przesuniecie srodka ciezkosci niz przebudzenie ludzkiego ducha. Plynaca stad nauka brzmi wrecz wywrotowo: nasi przodkowie pozostawali po prostu zwierzetami - dwunoznymi szympansami - jeszcze dlugo po oddzieleniu sie naszego rodu od pozostalych malp czlekoksztaltnych. Owo stwierdzenie tym bardziej odnosi sie do wczesniejszego "brakujacego ogniwa" z samych rozstajow drog, prowadzacych do ludzi i szympansow. Gdyby nie to, ze wiemy, jak potoczyla sie dalej ewolucja, samo takie rozwidlenie drzewa rodowego nie mogloby zapowiadac, inicjowac mechanizmu powstawania, ani nawet wskazywac drogi ku istocie ludzkiej. W nowych wersjach ludzkiego drzewa rodowego galaz rodowa A. afarensis rozwidla sie wyzej, mniej wiecej dwa i pol miliona lat temu. Jedno odgalezienie prowadzi do Homo, drugie gdzies w bok. Owa boczna galaz zrodzila fascynujace owoce, ale trzymajmy sie na razie glownego pnia. Pierwszym gatunkiem zaslugujacym na wlaczenie do naszego rodzaju jest tam Homo habilis (czasem miedzy nim a A. afarensis tkwi jeszcze jeden gatunek australopiteka). Latwo rozpoznac tego hominida w szeregu ewolucyjnym - zwykle pierwszy dzierzy w reku narzedzie kamienne. Nazwa, oznaczajaca "czlowiek zreczny", jego odkrywca Louis Leakey chcial uhonorowac domniemanego wynalazce techniki, ktora posluguja sie ludzie. Po pierwszych odkryciach w wawozie Olduvai na poczatku lat szescdziesiatych szczatki H. habilis znaleziono takze w innych stanowiskach na obszarze Afryki Wschodniej i Poludniowej, datowanych na dwa do poltora miliona lat temu. Homo habilis, dwakroc mlodszy od Lucy, mial nieco wiekszy od niej mozg. Wielkosc mozgu jest jednak co najwyzej bardzo przyblizonym wskaznikiem inteligencji. Prawdziwym tytulem do przynaleznosci do tego samego rodzaju, co na przyklad Stephen Hawking, jest zdolnosc wytwarzania narzedzi kamiennych - prymitywnych, z gruba oblupywanych bryl (znanych jako przemysl oldowajski), ale jednak narzedzi. Zdolnosci manualne H. habilis staly sie pod koniec lat szescdziesiatych podstawa nowej hipotezy uczlowieczenia. Jej zwolennicy twierdzili, ze tym, co naprawde zapoczatkowalo kariere czlowieka, nie byla dwunoznosc, wytwarzanie narzedzi ani sam rozrost mozgu, lecz swoiscie ludzka dzialalnosc, ktora stala za tymi innowacjami: zbiorowe lowy na grubego zwierza. "Narzedzia umozliwiaja czlowiekowi polowanie, ale oznacza to znacznie wiecej niz technike, czy nawet kilka roznych technik lowieckich - napisali Sherwood Washburn i C. S. Lanca-ster w ksiazce Man the Hunter (Czlowiek towca) z 1968 roku. - To sposob zycia i sukces tego przystosowania (...) zawazyly na biegu ewolucji przez setki tysiecy lat. W bardzo konkretny sposob nasz intelekt, zainteresowania, uczucia i podstawy zycia spolecznego sa ewolucyjnymi wytworami sukcesu przystosowania lowieckiego". H. habilis jako pierwszy tworca narzedzi byl oczywiscie uznawany za pierwszego prawdziwego mysliwego. Nastepne dziesieciolecie przynioslo dalsze podkreslenie "decydujacego" charakteru tego gatunku, a to za sprawa hipotezy wymyslonej przez Glynna Issaca z Berkeley i spopularyzowanej przez jego kolege po fachu, Richarda Leakeya. Wykopaliska Leakeyow w Afryce Wschodniej ujawnily kilka stanowisk, gdzie posrod narzedzi kamiennych walaly sie porozrzucane i porozbijane kosci ssakow, noszace slady naciec takimi narzedziami. Isaac doszedl do wniosku, ze nagromadzenia te sa pozostalosciami "baz" - obozowisk hominidow. Samce H. habilis przynosily z polowan zdobycz do podzialu pomiedzy czlonkow grupy spolecznej. Jesli tak bylo - a dzieki bestsellerom Leakeya poglad Isaaca szybko nabral blasku prawdy historycznej - to juz prawie dwa miliony lat temu nasi przodkowie wyksztalcili spoleczny model rodziny nuklearnej, cechujacy wlasciwie wszystkie wspolczesne spolecznosci ludzkie. Tak skomentowal to Leakey: "Czlowieczenstwo naszych przodkow siega znacznie glebiej niz neandertalczycy, zapewne do samego zarania kultury". Hipotezy te, choc fascynujace, nie ostaly sie pod naporem nowych danych i starannego sprawdzenia dotychczasowych. W roku 1986 zespol Donalda Johansona odkryl w wawozie Ol-duvai pierwszy szkielet Homo habilis, w ktorym oprocz czaszki zachowaly sie inne kosci - polaczenie nieodzowne do dokladnego okreslenia proporcji ciala u tego gatunku (mialem szczescie uczestniczyc w tym odkryciu i napisalem o nim ksiazke z Johansonem). Mierzacy okolo 1,1 metra wzrostu "wielki mysliwy" nie byl wyzszy od Lucy. Samce tego pierwszego gatunku czlowieka, nawet uzbrojone w narzedzia i taktyki wspolnego polowania, nie wygladalyby imponujaco na sawannie rojacej sie od lwow i wielkich tygrysow szablastozebnych. W dodatku, podobnie jak Lucy, H. habitis mial rece prawie tak dlugie jak nogi. Jesli wierzyc takim specjalistom od anatomii funkcjonalnej, jak Randall Susman, rowniez H. habilis spedzal znacznie wiecej czasu, kryjac sie w koronach drzew, niz scigajac przerazona zwierzyne. Zamiast potwierdzic czlowieczenstwo H. habilis, szkielet dostarczyl solidnego wsparcia mniej romantycznej wizji tego gatunku, przedstawianej we wczesnych latach osiemdziesiatych, zwlaszcza przez Lewisa Binforda, wowczas na Uniwersytecie Nowego Meksyku. Binford przyjrzal sie tym samym danym, ktore Isaac lansowal jako dowody swej hipotezy o podziale pozywienia, ale calkiem inaczej je zinterpretowal. Nagromadzenia kosci i narzedzi kamiennych, takie jak w wawozie Olduvai, nie byly swiadectwami polowan hominidow, lecz tylko stertami materialu nagromadzonego wskutek dzialania sil naturalnych albo przyniesionego przez drapiezniki, na przyklad hieny. Inni archeolodzy wskazywali na fakt, ze slady praludziach narzedzi kamiennych nakladaly sie na slady wczesniejszego ogryzania kosci przez drapiezniki. Nawet jesli H. habilis mial cos wspolnego z tymi zespolami szczatkow, to nie on gral glowna role w ich powstaniu. Hominidy nadciagaly do lupu pozostawionego przez prawdziwych mysliwych i zerowaly na resztkach padliny. "Tworca narzedzi oldowajskich nie byl poteznym mysliwym, polujacym na grubego zwierza - konkluduje Binford. - Byl naj-podlejszym z padlinozercow". Wiekszosc archeologow uwaza dzisiaj, ze Binford posunal sie za daleko, umniejszajac zdolnosci wczesnych hominidow. H. habilis zapewne laczyl w swym jadlospisie padline z miesem okazjonalnie upolowanych nieduzych zwierzat. Tak czy owak, najprawdopodobniej wytwarzal narzedzia kamienne i uzywal ich. Okazuje sie jednak, ze nie byl chyba jedynym zrecznym czlowiekiem w okolicy. Powrocmy do bocznej galezi drzewa rodowego, wyodrebniajacej sie powyzej Lucy mniej wiecej dwa i pol miliona lat temu. Znajdziemy na niej szereg ociezalych grubokoscistych istot, zaliczanych, podobnie jak Lucy, do australopitekow, ale noszacych nazwy gatunkowe africanus, robustus i boisei. Od dawna uwazano je za mniej rozgarnieta alternatywna forme Homo, skazana na zaglade z racji swych ograniczonych mozliwosci intelektualnych i rosnacej specjalizacji pokarmowej ku bezmiesnej diecie. Australopiteki masywne rzeczywiscie wymarly mniej wiecej milion lat temu. Jak sie jednak okazuje, pozostawily po sobie dowody poslugiwania sie narzedziami. W ostatnich latach Robert Brain z Muzeum Transvaalu w Pretorii znalazl sporo prymitywnych koscianych narzedzi, sluzacych do kopania. Towarzyszyly one szczatkom kostnym nalezacym nie do H. habilis, lecz do rzekomo bezmyslnego Australopithecus robustus. Wraz z Susmanem Brain zbadal skamieniale kosci palcow tego au-straloplteka i stwierdzil, ze wykazuja one wszelkie oznaki zrecznosci niezbednej do wytwarzania narzedzi i poslugiwania sie nimi. Dalej na polnoc australopiteki masywne zasiedlaly wawoz Olduvai i inne wschodnioafrykanskie stanowiska rownoczesnie z H. habilis. Ktoz moglby dzis rozstrzygnac, ktory z tych hominidow wytwarzal narzedzia oldowajskie? Moze oba gatunki byly ludzmi zrecznymi. Sama obecnosc tych reprezentantow bocznej galezi hominidow ramie w ramie z Homo stanowi wyzwanie pod adresem "wyjatkowosci" naszego rodu. Jeszcze przed dwudziestu laty cos takiego uwazano za teoretycznie wykluczone. Dwa gatunki hominidow nie mogly zyc obok siebie w tym samym czasie i miejscu. Podstawa hipotezy jednego gatunku, autorstwa Mil-forda Wolpoffa i Loring Brace z Uniwersytetu Michigan, byla powszechnie przyjmowana ekologiczna zasada "konkurencyjnego wykluczania sie", gloszaca, ze w danym srodowisku moze istniec wiele gatunkow tylko wtedy, gdy kazdy wykroi sobie wlasna nisze ekologiczna, nastawiajac sie na korzystanie z okreslonego wycinka zasobow. Jesli dwa gatunki zbyt silnie wspolzawodnicza o ten sam pokarm i inne zasoby - innymi slowy, probuja wepchnac sie do tej samej niszy - jeden z nich szybko doprowadzi do eliminacji drugiego. Hipoteza jednego gatunku zakladala, ze wyjatkowa nisza hominidow byla kultura. Dzis zadne inne zwierze nie polega w swym przetrwaniu na kulturze w takim stopniu, jak czyni to czlowiek, i z pewnoscia bylo tak rowniez dawniej. Gdyby jakis gatunek staral sie zajac owa nisze, zostalby z niej niezwlocznie wyparty przez zadomowionego tam wczesniej hominida. Zatem rod ludzki byl klubem tak ekskluzywnym, ze mogl naraz pomiescic tylko jednego czlonka. "Ze wzgledu na te ceche przystosowawcza hominidow malo prawdopodobne jest trwale wspolwystepowanie roznych gatunkow hominidow" - napisal Milford Wolpoff w 1971 roku. Thomas Huxley, wczesny zwolennik Karola Darwina, stwierdzil, ze tragedia nauki jest "zarzynanie pieknych hipotez przez wstretne fakty". W latach siedemdziesiatych piekna hipoteze jednego gatunku podcinal staly naplyw wstretnych fakcikow, ujawnianych w obfitujacych w skamienialosci rejonach Afryki Wschodniej. Wiarygodnosc hipotezy zalezala od postrzegania calej zmiennosci anatomicznej szczatkow hominidow z danego okresu jako naturalnej zmiennosci populacji pojedynczego gatunku. W miare gromadzenia coraz liczniejszych czaszek hominidow - niektorych z grubymi sklepieniami i grzebieniami kostnymi nad malym mozgiem, innych z wiekszymi mozgami i delikatniejszymi koscmi, zwlaszcza czesci twarzowej - stawalo sie coraz bardziej jasne, ze mniej wiecej przed dwoma milionami lat afrykanska sawanne zamieszkiwaly przynajmniej dwa gatunki hominidow. W 1975 roku, gdy zespol Richarda Leakeya odkryl zaawansowana ewolucyjnie czaszke hominida z duzym mozgiem - Homo erectus sprzed 1,6 miliona lat, kiedy to na pewno zyl takze AustrolopitheciLS boisei ze stosunkowo malym mozgiem - hipoteza jednego gatunku upadla na dobre. Razem z nia przyszlo pozegnac sie z poczuciem, ze nasz rod byl przez ewolucje popychany naprzod jak w rurze poczty pneumatycznej, w oderwaniu od sil wplywajacych na inne gatunki. Niektorzy uczeni, jak lan Tattersall z Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku, twierdza, ze poltora miliona lat temu istnialy nie dwie, lecz trzy - a moze jeszcze wiecej - galezi ludzkiego drzewa rodowego. Coz mogloby dobitniej zaprzeczyc wyobrazeniom o wyjatkowosci czlowieka niz widok rozmaitych gatunkow hominidow krecacych sie w tej samej scenerii? -To zapewne najdalej idacy wniosek paleoantropologii w minionych dwoch dziesiecioleciach - mowi Robert Foley z Uniwersytetu w Cambridge - gdyz wreszcie uprzytomnia, ze ewolucja czlowieka przebiega tak samo, jak ewolucja innych gatunkow, i ze mozna byc hominidem na rozne sposoby. Sposrod rozmaitych owczesnych hominidow tylko jednemu udalo sie jednak dotrwac do naszych czasow. Nastepny w szeregu ewolucyjnym po H. hobilis jest Homo erectus. To miedzy nimi mogla sie dokonac "decydujaca" przemiana. Mozg H. erectus byl o 20 procent wiekszy od mozgu poprzednika. Takze jego cialo bylo wieksze i wysokoscia prawie dorownywalo naszemu. W odroznieniu od wszystkich innych istot Homo erectus zapewne umial obchodzic sie z ogniem i wykorzystywac go do wlasnych celow. Jego pojawieniu sie towarzyszy tez w zapisie archeologicznym nowy, bardziej zlozony zestaw narzedzi kamiennych, tzw. przemysl aszelski. U tego gatunku slabiej niz u jakichkolwiek wczesniejszych hominidow zaznaczal sie dymorfizm plciowy -mezczyzni byli tylko umiarkowanie wieksi od kobiet, jak wsrod dzisiejszych ludzi. Moze to wskazywac na zastepowanie rywalizacji samcow meska wspolpraca w spolecznosci, co mialo kluczowe znaczenie w rozwoju zlozonej organizacji spolecznej dzisiejszej ludzkosci. Na poparcie tej tez\ archeolodzy przytaczaja przyklady stanowisk ze sladami duzych schronien budowanych przed setkami tysiecy lat przez Homo erectus. Inne zwiazane z tym gatunkiem stanowiska archeologiczne interpretowano jako swiadectwa rzezi sloni oraz pawianow, co przemawialoby za wspoldzialaniem dziesiatkow mysliwych. Co wiecej, tradycyjne geograficzne przydomki Homo erectus - czlowiek pekinski i czlowiek jawajski - swiadcza o tym, ze byl to pierwszy hominid, ktorego szczatki znaleziono poza Afryka. Migracja H. erectus z Afryki jest niezle udokumentowana. Gatunek ten rozprzestrzenil sie przez umiarkowanie cieple obszary srodziemnomorskie na Eurazje i siegnal az do Indonezji 700 tysiecy-milion lat temu.9 Coz bardziej przemawialoby za jego czlowieczenstwem - zwlaszcza z zachodnioeuropejskiej perspektywy, lezacej u podstaw tradycyjnej paleoantropologii - niz zdolnosc do podboju nowych terenow o surowszym klimacie? Chociaz ta pierwsza diaspora ludzkosci robi wrazenie, nie byla ona czyms wyjatkowym. Alan Turner z Uniwersytetu w Li-yerpoolu wykazal, ze w tym samym czasie ta sama droga co praludzie wedrowalo wiele innych gatunkow ssakow - miedzy innymi lwy, lamparty, hieny i wilki - popychanych naprzod imperatywami ekologicznymi, nie majacymi nic wspolnego z inteligencja. Tak wiec albo przypiszemy takie same wybitne talenty kolonizacyjne czworonoznym podroznikom, albo musimy uznac, ze Homo erectus, jak wczesniejsze hominidy, nie podazal za zadnym szczegolnym ludzkim przeznaczeniem, lecz tylko - podobnie jak wiele innych duzych drapieznikow - reagowal na zmiany zachodzace w jego srodowisku. Zarazem ostatnie dziesieciolecie zmusilo do ponownego rozpatrzenia i podania w watpliwosc, jesli nie wrecz odrzucenia, wlasciwie wszystkich dowodow swiadczacych o tym, ze H. erectus budowal zlozone siedziby, urzadzal zbiorowe polowania, a nawet w sposob kontrolowany poslugiwal sie ogniem. Pozostaje tez kwestia narzedzi. Poprzednicy H. erectus poslugiwali sie tylko ostrymi odlupkami albo nieforemnymi otoczakami, z ktorych obtluczono nieco kamienia, by uzyskac ostrzejsze krawedzie. Tymczasem H. erectus wytwarzal rozmaite bardziej pracochlonne narzedzia, jak chocby symetryczny aszelski piesciak. Takie kwarcowe lub krzemienne przedmioty w ksztalcie kropli pojawiaja sie w zapisie archeologicznym okolo poltora miliona lat temu, rownolegle z pierwszymi czaszkami i szkieletami H. erectus. Problem - z punktu widzenia hipotezy o "decydujacej" przemianie - polega na tym, ze gatunek ten przez nastepny milion lat poprzestaje na wytwarzaniu takich samych plesciakow i innych narzedzi kamiennych. W tym ujeciu caly okres aszelski zwiazany z H. erectus nie tyle swiadczy o nastaniu bujnej i niezlomnej inteligencji, co - jak wyrazil sie pewien archeolog - o "niewyobrazalnej monotonii". -Neka mnie mysl o tym, ze w calym tym ogromnym przedziale czasowym moge udac sie w dowolne miejsce na swiecie i wszedzie zastac tych typkow robiacych to samo i tak samo -mowi Tim White z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. - Przez setki tysiecy lat nic sie nie dzieje. To normalne u zwierzat. Ludzie sie tak nie zachowuja. Mozna u nich liczyc przynajmniej na jedno: ze sie zmieniaja. Podczas chasydzkich obrzedow wierni przewiazuja sie w talii przepaska z czarnego jedwabiu lub welny, zwana gartel Ma im to przypominac o podziale na fizyczna, zwierzeca nature ponizej owej przepaski i na rozumna, duchowa strone czlowieka - powyzej. Gdzie moglibysmy umiescic gartel na drzewie rodowym czlowieka? Ktora twarz w szeregu ewolucyjnym jest juz nasza, a nie zwierzeca? Tradycyjny poglad, ze oddzielilismy sie od reszty stworzenia w bardzo zamierzchlej przeszlosci, przyjdzie chyba odlozyc do lamusa. Zaczynamy rozumiec, ze nasi wczesni przodkowie zyli, gineli i ewoluowali jak pozostale gatunki: poddani czysto biologicznym nakazom doboru naturalnego, nie kierowani przez zadne szczegolne przeznaczenie, co bylismy im sklonni nieswiadomie przypisywac. Jesli przyjrzec sie blizej, Australoptthecus afarensis, Homo habilis czy Homo erectus wygladaja nieco mniej czlowiecze, mniej szlachetnie, niz dotad sadzilismy. Oczywiscie, hominidy te nie byly po prostu zwierzetami jak wszystkie inne. Ale takze malpa, lew czy rzekotka nie jest "po prostu" zwierzeciem jak wszystkie inne. Kazdy gatunek ma niepowtarzalne cechy i tanczy wlasny taniec na parkiecie ewolucji. Poniewaz cena opuszczenia tanca jest smierc, Ziemia roi sie od zapamietalych plasow. W toku ewolucji nasi przodkowie niewatpliwie tanczyli coraz inteligentniej. Nie czyni to ich jednak wyjatkowymi ani nie mowi nic o nas samych. Tamte hominidy byly zwierzetami. Znajduja sie ponizej gartla. A kim my jestesmy? Najprosciej w ogole odrzucic gartel i uznac, ze wspolczesni ludzie tez sa po prostu tylko zwierzetami. Nie ma nic nadzwyczajnego w takim stanowisku, od stuleci uczeni - Kopernik, Darwin, Freud - zasypywali przepasc miedzy czlowiekiem a reszta stworzenia. Niedawno biolodzy molekularni wykazali, ze ponad 98 procent naszych genow jest identyczne jak u afrykanskiego szympansa. Socjobiolodzy tropia ukryte motywy ewolucyjne wszelkich aspektow ludzkich zachowan, od homo-seksualizmu poprzez bicie dzieci az do upodobania do lodow, i znajduja ich odpowiedniki u malpiatek czy zebr. Z punktu widzenia biologii przecietnego czlowieka oddziela od przecietnego szympansa tak cienka przegroda, ze w zasadzie mogliby sie przez nia pocalowac. Tymczasem zwierzeta same naruszaja te bariere. Po przyuczeniu szympansy i goryle moga sie porozumiewac za pomoca symboli, uczyc sie nawzajem jezyka migowego, a nawet -wedlug pewnych relacji - omawiac ze swymi opiekunami wlasne uczucia czy idee smierci. Wiadomo, ze nawet na swobodzie koczkodany tumbili wydaja zroznicowane okrzyki ostrzegawcze w zaleznosci od rodzaju zagrozenia - co moze stanowic zaczatek jezyka. Nie tylko naczelne nie chca pozostac po swojej stronie przepasci. Lwy poluja zbiorowo, wilki dziela sie lupem, slonie czesto okazuja glebokie uczucia, znacznie przewyzszajace pod tym wzgledem chocby niektorych ludzi wspolczesnych z Wall Street. Nie tak dawno czytalem o sloniu z zoo w San Diego, ktory wzial sie za malarstwo. Trzyma pedzel traba. Podobno jego obrazy niezle sie sprzedaja. Swietnie czyta sie takie historie w porannej gazecie. Nie przekonuja mnie ani troche; slonie nie roznia sie od ludzi tylko stopniem rozwoju. Nie widzialem dziel slonia z San Diego, ale zaloze sie, ze nawet za najlepsze z jego prac nikt nie zaplacilby 82,5 miliona dolarow, a tyle wylozyl ostatnio anonimowy japonski inwestor za van Gogha. Watpie zreszta, by slon mogl powiedziec "dzielo", nie wspominajac nawet o poprawnej wymowie. Nie wynalazlby tez komputera zmieniajacego za jednym nacisnieciem klawisza kroj czcionki na kursywe, co czesto robie, wystukujac te rozwazania. Pozostaje niezaprzeczalnym faktem, ze ludzie - wspolczesni Homo sapiens sapiens - bardzo odbiegaja zachowaniem od "zwyklych zwierzat". To, gdzie, kiedy i jak dokonala sie w nich ta przemiana, stanowi zagadke. Odpowiedzi nie znajdziemy w dlugiej, zamierzchlej historii hominidow na naszej planecie. Gartel zawiazano wyzej. Wprawdzie nastapila decydujaca przemiana, ale zaszla tak niedawno, ze wciaz nie mozemy zlapac rownowagi. Gdzies w przedsionku historii, zaraz przed tym, zanim zaczelismy zapisywac nasze dzieje, wydarzylo sie cos, co zmienilo nad wyraz rozwiniete zwierze w istote ludzka. Musial byc jakis przodek pnacy sie ku nam, jakis prawie-czlowiek, nie w mrocznych otchlaniach czasu, lecz tuz poza zasiegiem spisanych dziejow naszego gatunku. W klasycznym szeregu ewolucyjnym pozostala tylko jedna postac stojaca miedzy Homo erectus a w pelni ludzkim kroma-nionczykiem: zagadkowy neandertalczyk. Ludzie glowili sie nad nim od dawna. ROZDZIAL 2 WSZYSTKO ZOSTAJE W RODZINIE Wlochaty i straszny, z wielka twarza przypominajaca maske, wydatnymi walami nadoczodolowymi i wlasciwie bez czola, dzierzacy kawal krzemienia i biegnacy z glowa pochylona naprzod jak u pawiana, a nie dumnie podniesiona, jak przystalo na czlowieka, musial byc stworem wywierajacym przerazajace wrazenie na naszych praojcach, kiedy sie na niego natkneli... HERBERT GEORGE WELLS ONEANDERTALCZYKU (1921) Gdyby [neandertalczyk] mogl sie dzis odrodzic i znalezc sie w nowojorskim metrze - gdyby go wykapac, ostrzyc i ubrac we wspolczesny stroj - zapewne nie zwracalby na siebie wiecej uwagi niz niektorzy inni wspolpasazerowie. WILLIAM STRAUS I A. J. E.CAVE (1957) Robotnicy wydobywajacy wapien w dolinie niedaleko Diisseldorfu w Niemczech w 1856 roku natrafili lopatami na kosci nalezace - jak pomysleli w pierwszej chwili - do prehistorycznego niedzwiedzia. Kosci tkwily w grubej warstwie namulu jaskiniowego, mniej wiecej 20 metrow powyzej dna doliny. Doline te nazwano Neanderthal1 na czesc zapomnianego pozniej siedemnastowiecznego poety i kompozytora, ktory mieszkal w poblizu i tworzyl pod nazwiskiem Joseph Nean-der2. Kamieniarze nie mieli pojecia o Neandrze. Malo ich tez obchodzily kosci. Wraz z reszta wypelniska jaskini wyrzucili je na zewnatrz, gdzie stoczyly sie pod nogi komus, kto zadal sobie trud, by je z ciekawosci podniesc i przyjrzec im sie z bliska.Gdyby wowczas neandertalczyk mogl przewidziec zamieszanie, jakie wywola, wolalby zapewne czym predzej wrocic do jaskini i zagrzebac sie w niej na zawsze. Opinia naukowa miala odtad pomiatac neandertalczykiem, to widzac w nim naszego przodka, to znow spychajac go na boczny tor. Z poczatku uznano go za nazbyt zwierzecego i topornego, by mogl aspirowac do miana protoplasty szlachetnej ludzkosci, pozniej za nazbyt szlachetnego, by obciazac go nasza brutalnoscia, az wreszcie poddano go dalszemu sledztwu, wyciagajac stare zarzuty. Czasami byl ucielesnieniem pierwotnej cnoty czlowieka nie zdeprawowanego przez cywilizacje. Czesciej zarzucano mu zbytni prymitywizm, nie pozwalajacy doszukiwac sie wiezi z nami, to znow zbytnia specjalizacje w slepym zaulku przystosowawczym lub - co gorsza - zbytnia pierwotnosc pewnych cech i zarazem nadmierna specjalizacje innych. Choc byl bardziej ludzki niz jakikolwiek dawny hominid, prymitywna topornosc jego wygladu i uboga kultura prowokowala do zaskakujaco wrogich reakcji, jakby to on ponosil wine, ze nie udalo mu sie bardziej upodobnic do nas. -Jesli to jest szkielet najstarszego czlowieka - oswiadczyl pewien wybitny niemiecki anatom wkrotce po pierwszym odkryciu - to czlowiek pierwotny byl dziwolagiem. Neandertalczyk mial kiepski start. Moim ulubionym mitem o stworzeniu jest ten opowiadany przez indianskie plemie Czarnych Stop z Dakoty. Ich Pierwszy Poruszyciel nazywa sie Starcem, wedrownym bostwem, ktore po prostu "jest, przechadza sie wszedzie i stwarza rozne rzeczy". Wedrujac Starzec kierowal sie ku polnocy, pozostawiajac za soba slady stworzenia. Z radosna rozrzutnoscia powolywal do istnienia zarosla i prerie, ptaki i ssaki, rzeki i wodospady. Czasem przystawal, by sie zdrzemnac, potykal sie o kopczyk, ktory nieoczekiwanie wyrosl mu na drodze, i podazal dalej, znaczac swoj szlak gatunkami zwierzat i obiektami geograficznymi jak papierkami po cukierkach. Kiedys przyszlo mu do glowy, by stworzyc ludzi - matke i dziecko. Potem we trojke zeszli ku rzece. Kiedy staneli nad woda, kobieta zwrocila sie do Starca i spytala bez ogrodek: * Jak to bedzie z nami, ludzmi? Bedziemy zyc wiecznie czy wszyscy pomrzemy? * Wiesz, wlasciwie nie pomyslalem o tym - odparl. - Musi my to po prostu rozstrzygnac. Starzec probowal posluzyc sie odpowiednikiem rzutu moneta. Powiedzial kobiecie, ze wrzuci do rzeki odchody bizona. Jesli ekskrement poplynie - ludzie beda zyli wiecznie, jesli utonie -czeka ich smierc. Oczywiscie zeschly bizoni placek zaczal unosic sie na wodzie. Kobieta zazadala jednak elegantszego sposobu rozstrzygania niz zaproponowal Starzec - zamiast lajna mial on sie posluzyc kamieniem, przy zachowaniu pozostalych warunkow. Kamien poszedl na dno, i odtad czeka nas to samo. Majac przed oczyma Starca igrajacego ze swiatem i miejscem czlowieka w nim, nie moge oprzec sie refleksji nad tym, 0 ilez latwiej moglyby sie potoczyc losy neandertalczyka, gdyby bog jego odkrywcow byl rownie nonszalancki. Trudno sobie -wyobrazic, by Jahwe, Bog z Ksiegi Rodzaju, zaniedbal kwestie tak istotna, jak smiertelnosc czlowieka. W judeochrzescijanskiej wizji stworzenia nie ma miejsca na improwizacje. Jahwe zbudowal swoj swiat jak doskonaly scenograf, ustanawiajac fundamenty czasu i przestrzeni przed wzniesieniem tla gor 1 dolin i dodaniem roslinnych rekwizytow. Zwierzeta byly umieszczane na scenie kolejno - wielkie potwory morskie, ptactwo skrzydlate, bydlo, zwierzeta pelzajace, kazde wedlug swego rodzaju. Wreszcie, kiedy wszystko znalazlo sie na swoim miejscu, Jahwe wprowadzil glownego bohatera i niezwlocznie przekazal mu cala reszte we wladanie. Zachodnia tradycja teologiczna, wyrastajaca z tego mitu (wzbogaconego szczodra domieszka idealizmu rodem ze starozytnej Grecji), traktuje rosliny, zwierzeta i ludzi, podobnie jak sluzacy im za scene swiat fizyczny, jako niezmienne skladniki Boskiego planu. Gatunki to ustalone byty, ktorych cechy przekazywane sa bez zmian z pokolenia na pokolenie, odkad ich "esencja" zostala ustanowiona w chwili stworzenia. Swiat nie zawiera bytow, celow ani mozliwosci zmian, ktore nie bylyby juz wen od poczatku wprowadzone z woli Bozej. To, ze przyrode stworzyl Wielki Konstruktor, jest oczywiste samo przez sie: wystarczy spojrzec na cudowna zlozonosc jej przejawow. Jakaz czysto naturalna sila bylaby zdolna utworzyc tak zroznicowane i uporzadkowane bogactwo? Kazde zwierze, od naj nedzniej sze-go slimaka poczynajac, jest ogniwem wielkiego lancucha stworzenia, rozciagajacego sie w gore do wspanialego dziela - Czlowieka - a przezen dalej, do samego Stworcy. Czlowiek zajmuje w owym lancuchu miejsce szczegolne. Sposrod Bozych stworzen tylko on ma dusze niezalezna od fizycznego ciala i zywot rozciagajacy sie poza doczesne bytowanie. To on nosi gartel "Zwazywszy na nieskonczona potege i madrosc Stworcy -napisal John Locke w 1690 roku - mamy powody mniemac, ze cudowna harmonia Wszechswiata, wspanialy projekt i nieskonczona dobroc jego architekta wymagaja, by rozne gatunki stworzen takze stopniowo wznosily sie od nas ku Jego nieskonczonej doskonalosci, tak jak stopniowo schodza po coraz nizszych szczeblach w stosunku do nas". Na pozor trudno wyobrazic sobie scenariusz bardziej wrogi idei ewolucji od wspolnych przodkow niz biblijny. Dwa podstawowe zalozenia zachodniej teologii - ze zycie jest zdeterminowane celem wykraczajacym poza nie samo oraz ze Czlowiek zajmuje inna plaszczyzne bytu niz pozostale zwierzeta - nalezalo odrzucic, jeszcze zanim mozna bylo pomyslec o fizycznym wyjasnieniu powstania zycia na Ziemi. Jak na ironie jednak odkrycie przez Karola Darwina fizycznych praw odpowiadajacych za ogromna roznorodnosc przyrody i umieszczenie gatunku ludzkiego bezposrednio wsrod niej nie byloby mozliwe w spoleczenstwie wierzacym w Starca, ktory nonszalancko powolal swiat do istnienia. Trzeba wierzyc w to, ze przyroda zostala stworzona zgodnie z pewnym planem, by swiat mogl stac sie dostepny racjonalnym dociekaniom. Miedzy Oswieceniem a dzielem O powstawaniu gatunkow znajduje sie tworcza - choc coraz mniej kojaca - tradycja nauk przyrodniczych, zmierzajacych do zrozumienia cudownej zlozonosci Boskiego planu, ktora stopniowo, choc nieumyslnie, kladla podwaliny pod osiagniecia podwazajace potrzebe Jego istnienia. Na przyklad zasada ewolucyjna, ze kazdy gatunek jest przystosowany do swego srodowiska, byla poczatkowo rozumiana jako kolejny przejaw Bozej dobroci - dzielo jakby Boskiego Kwatermistrza, wyposazajacego swe stworzenia w piora, pazury czy inne niezbedne akcesoria, ktore pozwola im przetrwac. Podobna religijna inspiracja stala za pierwszymi poszukiwaniami szczatkow najdawniejszych ludzi. Na dlugo przed odkryciem neandertalczykow, juz w 1726 roku, szwajcarski lekarz Johann Scheuchzer obwiescil o znalezieniu skamienialych resztek "Czlowieka swiadka potopu i Boskiego poslanca" [Homo difuuii testis...] na wzgorzu we Frankonii. Chociaz "przedpotopowy czlowiek" okazal sie zwykla kopalna salamandra3, zapoczatkowane przez Scheuchzera podejscie - ze wykopaliska starych kosci to dowody na istnienie naszych dalekich przodkow - pomoglo ostatecznie pogrzebac wlasnie te prawdy, ktore ow uczony mial nadzieje potwierdzic. W polowie XIX wieku niektore sposrod bardziej ulotnych pogladow chrzescijanskiej tradycji spotkaly sie z powaznymi zarzutami. Angielski geolog Charles Lyell udowodnil, ze Ziemia liczy sobie znacznie wiecej niz szesc tysiecy lat, na jakie szacowali planete komentatorzy Biblii. W dodatku wykazal on, ze da sie wyjasnic jej stan obecny, odwolujac sie do naturalnych, ob-serwowalnych procesow - dzialania lodowcow, wulkanow, trzesien ziemi itp. - zachodzacych przez setki tysiecy lat. Tymczasem odkrycia skamienialosci wymarlych form zycia sprawily, ze nie sposob bylo dluzej racjonalnie akceptowac wiary w statyczny, z gory uporzadkowany Wszechswiat. Jesli istnialy niegdys rzeczy, ktorych dzis nie ma, to oczywiscie swiat nie moze byc taki sam, jak w dniu stworzenia. Swiadectwa zmiennosci zycia wciaz jednak dawaly sie pogodzic z idea Wielkiego Konstruktora, jesli postrzegac zmiany po prostu jako czesc ogolnego planu, wyraz nieustannego pedu do doskonalenia. Postep form zycia widocznych w zapisie kopalnym mozna bylo, na przyklad, uwazac za analogiczny do rosnacej zlozonosci rozwijajacego sie zarodka. Celem takiego rozwoju, zadanego od poczatku, byl nadal Czlowiek, istota najblizsza Bogu. "Celem oraz warunkiem stworzenia jest czlowiek - napisal w 1842 roku szwajcarsko-amerykanski przyrodnik Louis Agassiz. - Zapowiada go pojawienie sie pierwszych organizmow; kazda zas wazna modyfikacja w calym ciagu tych istot byla krokiem ku ostatecznemu celowi - rozwoju zycia organicznego". Agassiz wyobrazal sobie taki historyczny postep na wzor rozwoju zarodkowego -jako szereg kolejnych krokow, stopniowo coraz bardziej uorganizowanych i zlozonych od poprzednich. Najbardziej wplywowy paleontolog europejski z poczatkow XIX wieku, francuski uczony Georges Cuvier, nie potrzebowal "modyfikacji" przeksztalcajacych jedne formy w inne do wytlumaczenia, czemu przeszlosc jest usiana tyloma wymarlymi gatunkami. Widzial dzieje Ziemi jako ciag wielkich wymieran, niszczacych jeden zestaw organizmow, ktory byl pozniej zastepowany przez nowy, przychodzacy z zewnatrz. Inny wyglad organizmow kopalnych stal sie wiec argumentem nie za, lecz przeciw ewolucji. Zmiany widoczne w zapisie kopalnym nie wygladaly jak naturalny proces rozwoju, lecz jak skutek wielu kataklizmow wywolanych przez Boga, calkowicie rozgraniczajacych kazda epoke od poprzedzajacej i nastepnej. Cuvier byl zarliwym katolikiem i mocno wierzyl w biblijny wiek Ziemi, uznal wiec, ze czlowiek istnial tylko w najmlodszej epoce. Cuvierowska teoria katastrofizmu zdominowala paleontologie, zwlaszcza we Francji, i przetrwala dlugo po smierci autora w 1832 roku, choc nie bez uszczerbkow. W latach czterdziestych XIX wieku Jacaues Boucher de Perthes, nadzorca podatkowy, archeolog, ekonomista polityczny, autor romansow i poeta w jednej osobie, odkryl w dolinie Sommy caly zestaw narzedzi kamiennych, ktore musialy byc wytworem czlowieka, przemieszanych z osadem kryjacym szczatki wymarlych ssakow. Odlegla starozytnosc czlowieka stawala sie niepodwazalna. "Bog jest odwieczny, ale Czlowiek jest bardzo stary" - podsumowal Boucher de Perthes w przeblysku intuicji, ktory wydaje mi sie zaskakujaco banalny. Chociaz znacznie przecenil wiek znalezionych przez siebie artefaktow, zrobil wylom w nieprzebytych Cuvierowskich barierach czasowych, zapewniajac czlowiekowi wspolczesnemu lacznosc z przeszloscia. Brakowalo tylko pradawnego czlowieka, ktory dalby sie tam na stale umiescic, a przede wszystkim - teorii, pozwalajacej wyjasnic, jak czlowiek wspolczesny moglby powstac z zasadniczo odmiennej istoty. Neandertaczyk mial sie okazac proba rozwiazania pierwszego problemu. Karol Darwin zabral sie za drugi. Kosci pierwszego neandertalczyka trafily z jaskini do pracowni niemieckiego anatoma Hermanna Schaafhausena. W przeciwienstwie do wiekszosci owczesnych uczonych Schaafhausen byl pod wiekszym wrazeniem rosnacej liczby dowodow na rzecz ewolucji niz Cuvierowskiego katastofizmu. Przeanalizowal gru-boscienne sklepienie czaszki neandertalczyka z masywnymi walami nadoczodolowymi i innymi malpimi cechami, dochodzac do wniosku, ze ma naprawde do czynienia ze szczatkami pierwotnego czlowieka, zamieszkujacego Europe przed Celtami l Germanami, "najpewniej wywodzacego sie z dzikich ludow pol-nocno-zachodniej Europy, wzmiankowanych przez starozytnych autorow". Inni, bardziej wplywowi luminarze nauki nie byli tak skorzy do uwierzenia w starozytnosc okazu. Kosciom ludzkim nie towarzyszyla zadna fauna kopalnych ssakow, mogaca potwierdzic ich wiek, nie wiedziano nawet, z ktorego wlasciwie poziomu jaskini pochodza skamienialosci. Uczeni mogli badac tylko kosci. Puszka mozgowa, choc dziwacznie uksztaltowana, byla dosc duza, by pomiescic mozg wielkosci naszego. Kosci nog byly wygiete i bardzo masywne, ale anomalie te dawaly sie wyjasnic bez odwolywania sie do obrazoburczych pogladow o malpich przodkach czlowieka, przemierzajacych kontynent. Pewien antyewo-lucjonista wysunal przypuszczenie, ze kosci nalezaly do osobnika uposledzonego psychicznie, cierpiacego w dziecinstwie na krzywice. Przez cale zycie bolesnie marszczyl brwi, udreczony choroba, totez nic dziwnego, ze mial tak wystajace luki brwiowe. Niemiecki anatom A. F. Mayer rzucil okiem na okaz i orzekl, ze chodzi o szczatki mongolskiego Kozaka, dezertera z armii rosyjskiej, scigajacej w 1814 roku wojska napoleonskie. Znakomity patolog Rudolf Yirchow uznal, ze krzywica w dziecinstwie tlumaczy wiekszosc osobliwosci szkieletu poza-czaszkowego. Pozniej nieszczesnik ow musial czesto obrywac w glowe, a wreszcie dopadl go reumatyzm. To, ze takiemu ciezkiemu przypadkowi udalo sie dozyc poznego wieku, dowodzilo, zdaniem Yirchowa, absurdalnosci przypisywania mu prymitywizmu. Kaleka mogl przezyc tylko dzieki pomocy innych, a to mozna sobie wyobrazic tylko w cywilizowanej, osiadlej, w pelni ludzkiej spolecznosci. Nie trzeba dodawac, ze bohater tych kontrowersji nie mial okazji ustosunkowac sie do tych ocen ani wyrazic swojego zdania na temat wspolczesnych ludzi, bez ustanku szturchajacych jego szczatki i wyglaszajacych swoje opinie. Poniewaz jednak wszyscy krytycy byli zazartymi antyewolucjonistami, odrzucanie przez nich statusu neandertalczyka jako przodka czlowieka wspolczesnego nie krylo zadnej osobistej niecheci wobec niego. Usilowali tylko rozprawic sie z sama idea, ze ludzkosc powstala w wyniku ewolucji. W roku 1859, zaledwie trzy lata po formalnym pojawieniu sie neandertalczyka, Karol Darwin wydal O powstawaniu gatunkow i w ten sposob uwiarygodnil jego istnienie. Darwinowi czesto mylnie przypisuje sie (albo zarzuca) wymyslenie "teorii ewolucji". Ewolucja nie jest teoria; to obserwowany fakt biologiczny. Prawdziwa zasluga Darwina (lub herezja, zaleznie od punktu widzenia) bylo teoretyczne uzasadnienie tego, w jaki sposob moga zachodzic zmiany w przyrodzie, a jedne gatunki rozwijac sie z innych bez jakiejkolwiek nadprzyrodzonej interwencji. Anegdota glosi, ze wkrotce po opublikowaniu ksiazki Darwina pewien duchowny wytykal go palcem na ulicy, krzyczac: "Oto idzie najniebezpieczniejszy czlowiek w Anglii!" Z zawodowego punktu widzenia mial niewatpliwie racje. Zreby koncepcji doboru naturalnego zaskakuja swa prostota, poczynajac od powszechnie uznanego spostrzezenia, ze osobniki kazdego gatunku sa przystosowane do swych warunkow zycia. Chociaz wszyscy przedstawiciele danego gatunku maja wspolne cechy i moga sie ze soba krzyzowac, w kazdej populacji nieuchronnie wystepuje spora zmiennosc. Zmiennosc ta ma charakter dziedziczny. Jesli moi rodzice mieliby, powiedzmy, dlugie dzioby, zapewne i ja mialbym dlugi dziob, natomiast moj blizni obdarzony krotkim dziobem wywodzilby sie raczej z krotkodziobych rodzicow. Ta zmiennosc osobnicza jest podlozem dzialania doboru naturalnego. Czlonkowie kazdej populacji konkuruja ze soba o ograniczone zasoby, glownie pozywienia i partnerow do rozrodu. Osobniki lepiej przystosowane do wykorzystywania tych zasobow {a zarazem do tego by unikac wykorzystywania przez drapiezniki) maja wieksza szanse dozycia do wieku rozrodczego i przekazania potomstwu tych cech, ktorym zawdzieczaja swe przetrwanie. Jesli zyje w siedlisku, w ktorym dlugi dziob zapewnia skuteczniejsze zdobywanie pokarmu, to dlugodziobe osobniki, takie jak ja, osiagna prawdopodobnie wiekszy sukces rozrodczy niz krotko-dziobe i w nastepnym pokoleniu moze nastapic nieznaczny wzrost sredniej dlugosci dzioba. Oznacza to, ze przeobrazenia biologiczne w obrebie gatunku sa wynikiem wspolzawodnictwa o zasoby, ktore jest tym bardziej zazarte, im sa one trudniej dostepne. Wedlug Darwina gatunki powstaja wtedy, kiedy populacja zostanie odizolowana - zwykle barierami geograficznymi - od innych populacji swego gatunku. Z czasem srodowisko izolowanej populacji moze sprzyjac przetrwaniu innego zespolu cech niz siedlisko wyjsciowe. Wplyw roznic siedliskowych moze - wraz z pojawianiem sie kolejnych pokolen - doprowadzic do powstania populacji na tyle odmiennej od macierzystej, ze gdyby nawet obie sie spotkaly, beda zanadto sie od siebie roznic, by wydac plodne potomstwo. Chociaz podobienstwa wygladu i zachowania nadal zdradzaja ich wspolne pochodzenie, nie mozna ich juz uwazac za jeden gatunek. Proces ten, powtarzajacy sie przez miliony pokolen, moze odpowiadac za powstanie calego bogactwa zycia na Ziemi z roznicujacych sie potomkow jednej formy wyjsciowej. Darwin swiecie wierzyl, ze jego teoria tylko wtedy okaze sie poprawna, jesli bedzie dotyczyla czlowieka tak samo, jak pozostalych gatunkow. Mimo to w dziele O powstawaniu gatunkow prawie nie wspomnial o ewolucji czlowieka, obawiajac sie, ze bezbozna natura i malpie pochodzenie ludzkosci okaza sie nie do przelkniecia dla wiekszosci jego wiktorianskich czytelnikow. Dopiero "pies lancuchowy Darwina", Thomas Huxley, sprobowal przerzucic most nad przepascia oddzielajaca ludzi od zwierzat. W cyklu slynnych publicznych odczytow w Wielkiej Brytanii oraz w ksiazce Miejsce cztowieka w przyrodzie, wydanej w 1864 roku, ze swada wyjasnial, ze czlowieka mniej dzieli od jego najblizszych krewnych, szympansa i goryla, niz dzieli owe malpy czlekoksztaltne od nizszych malp. Skoro wiec czlowiek mniej sie rozni od zwierzat niz jedne zwierzeta od innych, jak mozna watpic, ze za jego powstanie odpowiadaja te same sily przyrody, co za reszte zywych istot? Aby potwierdzic istnienie wiezi ewolucyjnej miedzy czlowiekiem a malpami czlekoksztaltnymi, potrzebne byly jednak skamienialosci o cechach posrednich miedzy nimi. Na pierwszy rzut oka neandertalczyk zaspokajal to zapotrzebowanie. Po dokladnej analizie Huxley orzekl jednak, ze skamienialosc ta nie nadaje sie na "brakujace ogniwo". Widziana w kontekscie zakresu zmiennosci czaszki ludzi wspolczesnych, czaszka neandertalczyka jawila sie Huxleyowi jako w pelni ludzka, "skrajny czlon ciagu prowadzacego stopniowo do najwyzszych, najpelniej rozwinietych mozgoczaszek ludzkich". A gdzie pojawily sie owe najwyzej i najpelniej rozwiniete mozgi? Oczywiscie w Europie. W roku 1864 w calej Europie, a juz w Anglii szczegolnie, panowal duch kolonializmu. Mozna bylo czuc wyzszosc wzgledem tylu nowo odkrytych ludow: okrutnych wyspiarzy z Andamanow, prostodusznych Buszmenow i bezboznych Jaganow. Najblizsi neandertalczykowi mieli byc wspolczesni australijscy Aborygeni, ktorych cofniete czola i wydatne luki brwiowe zdradzaly ich morfologiczna pierwot-nosc, podobnie jak w wypadku prostych kultur narzedzi kamiennych, ktore swiadczyly o zacofaniu behawioralnym tych "najprymitywniejszych dzikusow". Takie poglady w pelni zasluguja na miano rasistowskich, ale nie swiadcza szczegolnie zle akurat o Huxleyu. Wlasciwie wszyscy Europejczycy przyjmowali wowczas za pewnik, ze biala rasa jest najwyzszym przejawem ludzkosci; wiekszosc wiktorianskich Anglikow latwiej moglaby dopuscic odlegle pokrewienstwo z malpami czlekoksztaltnymi niz uwierzyc w to, ze Aborygeni czy Murzyni sa takimi samymi ludzmi, jak oni. Pewien angielski przyrodnik, porazony upiornym widokiem dziko gestykulujacego, wyjatkowo odrazajacego mieszkanca Ziemi Ognistej, stojacego w czolnie, napisal: "Gdy patrzy sie na takich ludzi, trzeba sie zmusic, by uwierzyc, ze to nasi blizni i mieszkancy tej samej ziemi. Czestym tematem dociekan jest pytanie, jaka przyjemnosc zyciowa moga odczuwac zwierzeta; o ilez rozsadniej byloby postawic to pytanie w odniesieniu do tych barbarzyncow!"4 Przyrodnikiem tym byl mlody Karol Darwin. Tak wiec pod koniec XIX wieku neandertalczyka niechetnie przyjeto do klubu ludzkosci, nie tyle jednak z racji jego szczegolnych zaslug, ile ze wzgledu na niewiarygodnie niskie wymogi obowiazujace przy przyjmowaniu czlonkow, czego dowodzil dotychczasowy sklad klubu. Jesli Aborygen albo Hotentot jest czlowiekiem, to czemu nie i ta nowa kreatura? Niewielu Europejczykow wierzylo jednak, by neandertalczyk mogl byc ich wlasnym ewolucyjnym poprzednikiem. W roku 1886 w jaskini Spy, w belgijskiej prowincji Namur, odkryto dwa kolejne szkielety neandertalczykow. W odroznieniu od pierwszego okazu ich starozytnosc nie budzila zastrzezen. Tkwily w osadzie zawierajacym kosci wymarlych ssakow i odlupkowe narzedzia kamienne. Wieku i autentycznosci szkieletow juz nie kwestionowano. Nadal jednak mozna bylo uwazac neandertalczykow za czlonkow starozytnej, "nizszej" rasy, ktora wyparli nowi przybysze z Azji, wlasciwi przodkowie wspolczesnych Europejczykow. Idea kolejnych fal "aryjskich" najezdzcow z Azji cieszyla sie popularnoscia juz przed czasami Darwina i jeszcze dlugo miala byc popularna. W pierwszej polowie XX wieku za najbardziej prawdopodobna kolebke ludzkosci wciaz uwazano Azje: tylko jej surowy klimat i otwarte przestrzenie stwarzaly warunki wystarczajace trudne, by ewolucja wykula tak oszalamiajacy twor - Czlowieka. Podobnie jak Cuvierowska doktryna katastrofizmu, wiara w aryjski ideal pozwalala uznac istnienie w zapisie kopalnym nastepstwa form bez koniecznosci przyjecia, ze poszczegolne formy kopalne (czy nawet wspolczesne rasy) sa ze soba biologicznie powiazane. Jeszcze w roku 1910 niemiecki anatom Hermann Klaatsch zapewnial, ze biali pochodza od kaukaskich najezdzcow, wywodzacych sie od azjatyckiego orangutana. Czarni Afrykanczycy mieli natomiast wy-ewoluowac z neandertalczyka, ktory z kolei byl potomkiem afrykanskiego goryla. "Zauwazmy, ze praczlowiek nie byl zwierzeciem lesnym -napisal w 1923 roku amerykanski przyrodnik Henry Fairfield Osborn - gdyz na obszarach lesnych ewolucja czlowieka jest nadzwyczaj powolna, a w istocie wrecz wsteczna, czego liczne dowody mozna znalezc wsrod dzisiejszych lesnych plemion". W roku 1891 mlody Holender Eugene Dubois wyruszyl do Azji na poszukiwania "brakujacego ogniwa", i to - wbrew oczekiwaniom - udane. Pod koniec sezonu prac terenowych Dubois odkryl sklepienie czaszki czlekopodobnej istoty na brzegu ja-wajskiej rzeczki. Wydatne, sterczace waly nadoczodolowe, zgrubiale sciany puszki mozgowej i pojemnosc znacznie mniejsza od mozgoczaszki czlowieka wspolczesnego nadawaly czaszce wyglad jeszcze bardziej prymitywny niz neandertal-skiej. Co wiecej, pochodzila ona z warstwy zawierajacej szczatki ssakow wymarlych na dlugo przed pojawieniem sie neandertalczyka. Dubois wrocil tam nastepnego roku i, oprocz innych skamienialosci, znalazl kosc udowa niedaleko miejsca odkrycia czaszki. O ile czaszka uderzala swymi prymitywnymi cechami, o tyle kosc udowa wygladala bardzo podobnie do swego odpowiednika u czlowieka wspolczesnego. Dubois, przekonany, ze znalazl prawdziwe brakujace ogniwo, wrocil do Europy, spodziewajac sie natychmiastowego uznania. Tymczasem, podobnie jak pierwszy czlowiek z Neandertalu, jego Pithecanthropus erectus ("malpolud wyprostowany") napotkal zrazu zdziwienie, potem watpliwosci, a wreszcie zostal odrzucony. I znow czesc uwag krytycznych byla zasadna. Czaszka i kosc udowa zostaly znalezione podczas dwoch sezonow wykopaliskowych i w odleglosci kilkunastu metrow od siebie, co podwazalo smiala hipoteze Dubois, ze nalezaly do tego samego osobnika. Jesli pominac kosc dluga, anatomowie byli na ogol sklonni przypisywac czaszke albo wymarlej malpie czlekoksztaltnej, albo wymarlej rasie ludzkiej, jak w przypadku neandertalczyka. Tylko w Niemczech cieplo przyjeto czlowieka jawajskiego. Wielki ewolucjonlsta Ernst Haeckel, ktorego teorie pchnely Dubois do poszukiwan wlasnie w Azji Poludniowo-Wschodniej5, wychwalal znalezisko jako ostateczny dowod, ze czlowiek rozwinal sie z nizszych istot. Zainspirowany odkryciami Dubois, niemiecki anatom Gustav Schwalbe podjal sie ponownego przeanalizowania znanych szczatkow neandertalczyka i doszedl do wniosku, ze wbrew powszechnemu przekonaniu stanowi on w istocie odrebny gatunek, nazwany przezen Homo primigenius. Chociaz zarowno neandertalczyk, jak i czlowiek jawajski mogli byc zaledwie bocznymi odgalezieniami glownego pnia ewolucji czlowieka, Schwalbe wolal inny wariant, zgodnie z ktorym pitekantrop byl bezposrednim przodkiem neandertalczyka, a ten dal poczatek dzisiejszym ludziom. Gdzie indziej interpretacja Dubois wywolywala jedynie zbiorowe wzruszenie ramion. Zawiozl on pudlo z koscmi do Anglii, by pokazac je ambitnej wschodzacej gwiezdzie brytyjskiej pale-oantropologii, Arthurowi Keithowi, z nadzieja, ze przekona go, iz rzeczywiscie znalazl brakujace ogniwo. Keith doszedl jednak do wniosku, ze nie byla to ani malpa czlekoksztaltna, ani forma posrednia, lecz tylko odmiana czlowieka - prymitywna, ale w pelni ludzka. Gleboko rozczarowany, Dubois schowal swe cenne okazy i przez prawie trzydziesci lat odmawial do nich dostepu. Droga do wyczekiwanego nadejscia prawdziwego przodka czlowieka wspolczesnego wciaz byla otwarta. W kregach naukowych zapowiadano go pod nazwa "presapiens" {Homo sapiens praesapiens), by wskazac na jego bezposrednie i szczegolne zwiazki z dzisiejszym Homo sapiens. Z czasem zaslepienie zadza odnalezienia jedynego przodka, godnego stania sie czlowiekiem, w polaczeniu z brytyjskimi ambicjami narodowymi mialo zaowocowac jedna z najglosniejszych kompromitacji nauki. Tymczasem we Francji obsesja na tle wyimaginowanego "presapiens" doprowadzila do wykreslenia z naszego rodowodu prawdziwego, grubokoscistego neandertalczyka i odlozenia go do najciemniejszych zakamarkow ewolucyjnego lamusa. Jest we francuskiej duszy jakies zamilowanie do eleganckich, czystych podzialow. Widac to w wystroju wnetrz i w polityce, w murach oddzielajacych dom od domu i podworko od ulicy, w starannosci opakowan i kompozycji potraw na talerzu. To zamilowanie do rozgraniczen nadaje zyciu we Francji estetyczny urok. Trzeba kochac rozgraniczenia, albo przynajmniej umiec je wyczuwac, by odrozniac miriady aromatow wina, rozkoszowac sie ukladaniem owocow i jarzyn na wystawie sklepowej w ladne, choc calkiem nienaturalnie wygladajace wzory. O ile ogrody Wersalu reprezentuja cos w rodzaju nieskrepowanej erupcji umilowania ostrych rozgraniczen, o tyle nawet zwykly przydomowy francuski ogrodek sprawia, ze jego angielski odpowiednik wydaje sie nie dopracowany, a amerykanski wyglada jak zapuszczone chaszcze. W swym najlepszym wydaniu francuskie upodobanie do ladu wprowadza porzadek ulatwiajacy rozeznanie sie w beznadziejnie zawiklanej rzeczywistosci. Czasem jednak sklonnosc do szukania granic sama wyzwala sie z ograniczen i podzialy staja sie celem samym w sobie, przeslaniajac wszelkie odniesienia do kryjacej sie za nimi rzeczywistosci. Francuskie podejscie do paleoantropologii na przelomie stuleci sprowadzalo sie do przeswiadczenia, ze dana istota albo jest czlowiekiem, albo nie, a miedzy jednym a drugim mozna wytyczyc wyrazna granice. Marcellin Boule, najwiekszy francuski paleontolog pierwszych dziesiecioleci naszego wieku, byl gleboko przekonany o tym, ze neandertalczyk znajduje sie po drugiej stronie owej granicy. Jego zdaniem neandertalczyk byl "podwojna skamielina", zarowno z racji swej przynaleznosci do zamierzchlej epoki geologicznej, jak i dlatego, ze reprezentowal odrebny gatunek, skazany na zaglade - zapewne z rak ludzi bedacych prawdziwymi przodkami wspolczesnej ludzkosci. Nielitosciwa charakterystyka wystawiona temu "zdegenerowa-nemu gatunkowi" przez Boule'a byla pierwszym z ciosow, ktore rychlo wyrzucily neandertalczyka z rodowodu ludzkosci, tworzac paradygmat, jaki mial na pol wieku zdominowac badania ewolucji czlowieka. Materialistyczne teorie ewolucji, zwlaszcza Darwinowska teoria doboru naturalnego, przyjmowaly sie tu znacznie wolniej niz w Anglii. Restauracja monarchii i stale obecne wplywy Kosciola katolickiego gwarantowaly, ze to antyewolucyjnie nastawieni uczniowie wielkiego Cuviera wyznaczali kierunki badan w glownych instytucjach, takich jak Muzeum Historii Naturalnej czy Akademia Nauk. W roku 1859 - kiedy to Darwin wydal O powstawaniu gatunkow - rzad francuski zezwolil anatomowi Paulowi Broce zalozyc Towarzystwo Antropologiczne (Societe d'Anthropologie de Paris) tylko pod warunkiem, ze na wszystkich zebraniach bedzie obecny umundurowany zandarm. Mial on gwarantowac, ze na zebraniach nie beda wyglaszane zadne poglady heretyckie, niemoralne ani politycznie nieprawomyslne. Mimo takich restrykcji, a moze wlasnie z ich powodu, w drugiej polowie XIX wieku powstala rozpolitykowana, wy-wrotowo nastawiona grupa mlodych naukowcow, zwanych "wojujacymi antropologami". Owi darwinisci z Ecole d'Anthro-pologie, pod przywodztwem Gabriela de Mortilleta, traktowali ortodoksyjnych przyrodnikow ze starszych instytucji jak powietrze, a Kosciol mieli za sile uprawiajaca moralne i intelektualne represje. Jawnie odrzucajac przekonanie o niezmiennosci gatunkow, Mortillet i jego koledzy utrzymywali, ze ludzkosc powstala wprost z neandertalczykow, w toku plynnego, liniowego postepu ewolucyjnego. Ani neandertalczycy, ani zadni inni ludzie prehistoryczni nie wymarli; wstapili jedynie na kolejny szczebel drabiny ewolucyjnej. Prehistoria czlowieka to dzieje postepu napedzanegoprzez te same materialistyczne sily, ktore powoduja ewolucje pozostalych gatunkow. Postep nauki zas da sie osiagnac jedynie dzieki przemianom spolecznym i ustawicznej walce z Kosciolem oraz jego sojusznikami. Poglady wojujacych antropologow na temat liniowej ewolucji nigdy nie przyjely sie szerzej we francuskiej spolecznosci naukowej, po czesci z racji radykalnej politycznej otoczki, jaka im towarzyszyla. Jak zauwazyl Michael Hammond, socjolog z Uniwersytetu w Toronto, ironia losu sprawila, ze zaciekly antykle-rykalizm Ecole d'Anthropologie pozbawil ja wlasnie tych dowodow, jakich potrzebowala na poparcie swego stanowiska w kwestii ewolucji czlowieka. W 1908 roku paru katolickich ksiezy odkrylo szkielet neandertalczyka w jaskini opodal La Chapelle-aux-Salnts. Byl to najbardziej kompletny szkielet z dotad znalezionych, zachowala sie nawet znaczna czesc kregoslupa. Gdyby nie bezkompromisowa wrogosc Ecole d'An-thropologie wobec Kosciola, cenna skamienialosc trafilaby do analizy w rece jednego z nastepcow Mortilleta. Uzbrojona w ten argument, linearna szkola francuska moglaby zyskac wieksze wplywy i zmienic dalsze losy calej paleoantropologii. Tymczasem jednak, za rada ojca Henri Breuila, kolejnego duchownego, ktory mial w przyszlosci wywrzec ogromny wplyw na francuska archeologie, "starzec z La Chapelle" zostal doreczony Marcellinowi Boule'owi z konkurencyjnego - o wiele bardziej konserwatywnego politycznie - Muzeum Historii Naturalnej. Boule wierzyl w ewolucje, ale nie widzial w niej miejsca dla darwinizmu ani dla znienawidzonych koncepcji Mortilleta, ktore okreslal jako "doktrynalny miraz". Musiala go do glebi uradowac okazja wykorzystania nowego znaleziska do zamanifestowania wlasnych, calkiem odwrotnych pogladow na bieg ludzkich pradziejow. Uwazal, ze - w przeciwienstwie do drabiny rozwojowej autorstwa wojujacych antropologow - ewolucja zachodzi poprzez zlozony uklad rozgalezien, wymieran i naglych przeksztalcen. Boule mial juz za soba szczegolowe opracowanie szczatkow czlowieka z Grimaldi, kopalnego czlowieka znalezionego we Wloszech, zdradzajacego ludzace podobienstwa do wspolczesnych Europejczykow. Do podbudowania swego pogladu o dychotomii potrzebowal czlowieka, ktory by takich podobienstw nie wykazywal. I oto nadarzyl sie neandertalczyk. Powolujac sie glownie na material z La Chapelle, Boule uznal, ze wczesniejsze opisy neandertalczyka jako prymitywnego dzikusa nie byly dostatecznie krytyczne. Przyznajac, ze mozgi neandertalczykow dorownywaly wielkoscia wspolczesnym, Boule oswiadczyl, iz byly jednak "gorszej jakosci" - nie mialy wystarczajaco duzej objetosci akurat w takich okolicach, jak platy czolowe, uwazanych za odpowiedzialne za wyzsze funkcje umyslowe. Nic wiec dziwnego, ze mozgi te zdolaly wytworzyc tylko najbardziej "zaczatkowa i nedzna" kulture materialna. "Prawdopodobny brak jakichkolwiek sladow troski o porzadek moralny czy estetyczny pasuje do brutalnego wygladu ciezkiego, krzepkiego ciala - pisal Boule - (...) potwierdzajac przewage czysto wegetatywnych, zwierzecych funkcji nad intelektem". Jeszcze gorzej niz czaszka wypadl w jego ocenie szkielet po-zaczaszkowy. Szczegolowa, z gora stustronicowa analiza Boule'a przekonywala, ze neandertalczyk nie przypominal zadnego z dzisiejszych ludzi, bedac istota chodzaca na ugietych kolanach i szurajaca stopami z malpio odstajacym paluchem. Brak ludzkiej krzywizny kregoslupa dowodzil, ze neandertalczyk nie mogl stanac prosto, lecz chodzil z wysunieta w przod glowa, osadzona na krepym karku. Kazdy fragment analizy Boule'a powiekszal dystans dzielacy neandertalczykow od jakiegokolwiek ze wspolczesnych ludow - w tym Aborygenow, Eskimosow, Buszmenow, mieszkancow Ziemi Ognistej czy Polinezji - i wszelkich innych form znanych z zapisu kopalnego. "Jakiz kontrast w porownaniu z ludzmi pozniejszego okresu geologicznego i archeologicznego - ciagnal, zblizajac sie do kulminacji swego wywodu - z ludzmi typu kromanionskiego, majacymi elegantsza sylwetke, delikatniejsza glowe, dajacymi tyle dowodow zrecznosci, bogactwa tworczego ducha, zainteresowan artystycznych i religijnych, zdolnosci do abstrahowania -pierwszymi zaslugujacymi na zaszczytne miano Homo sapiens!" Boule chcial za wszelka cene uwydatnic ow kontrast. Kiedy skonczyl swe dzielo, granica morfologiczna i moralna miedzy neandertalczykami a ludzmi wspolczesnymi byla nie do obalenia. A jednak, jak sadzil Boule, oba gatunki zyly w okresie tzw. kultury mustierskiej. Nie zostawialo to neandertalczykowi czasu, by mogl wyewoluowac w kromanionczyka. Narzucalo sie wiec inne wyjasnienie: kronianiortczycy musieli przywedrowac do Europy z wczesniejszych siedlisk. Tymczasem neandertalczycy wymarli bezpotomnie. Rownie dobrze Boule mogl dodac: "I krzyzyk im na droge". Zwazywszy na konserwatyzm francuskiej nauki, nic dziwnego, ze wizja Boule'a, przesycona duchem Cuvierowskiego katastroficznego zastepowania, szybko wziela gore nad radykalnym darwinizmem Mortilleta. We wszystkich swych pracach Boule starannie zreszta unikal drazliwych implikacji ewolucji, ani razu nie rozwazajac mechanizmow, mogacych wyjasniac, jak gatunki ewoluuja lub w jaki sposob jeden gatunek czlowieka zastapil drugi. Zamiast draznic Kosciol rozwazaniami teoretycznymi, Boule ograniczal sie do opisow, kolejnych tomow opisow. Jego uczonosc wydawala sie wowczas tak przytlaczajaca, jego proza tak napuszona, a wnioski tak nieuniknione, ze nikt nie osmielil sie spojrzec inaczej na szkielet z La Chapelle przez prawie polwiecze. Hipoteza Boule'a przetrwala tak dlugo nie dlatego, ze tak ja powazano, lecz dlatego, ze wiara w nia byla na reke wiekszosci ludzi, nie tylko paryskim spadkobiercom Cuviera. Co innego dopuscic mozliwosc, ze ludzkosc jest bezposrednio spokrewniona z malpami, a poprzez nie z najnizszymi stworzeniami, co innego zas ujrzec te abstrakcyjna wiez wcielona w twarda kosc, poczuc jej ciezar na glebokich przekonaniach, nadajacych sens wlasnemu istnieniu. Neandertalczyk byl - a dla wielu jest nadal - ciezka zniewaga. Jesli cos tak odmiennego, co jednak zylo tak niedawno, bylo naszym bezposrednim przodkiem, to wszystko, co wyroznia czlowieka sposrod zwierzat -sztuka, moralnosc, przemyslnosc, wspaniala ekspresja samo-swiadomej duszy - kurczy sie do mieszanki pospiesznie upichconej w ostatnich paru godzinach ewolucji. Tak krotkotrwale przejscie od neandertalczyka do Homo sapiens wymagaloby, jak ujal to Boule, "mutacji zbyt znaczacej i zbyt szybkiej, by nie wydawala sie absurdalna". Moze i Biblia nie ukazywala calkiem dokladnie sposobu i czasu naszego powstania, ale odstawienie neandertalczyka na boczny tor dawalo ludzkosci otchlan czasu, aby moc dostojnie sie wylonic. Wygnaniu neandertalczyka z naszego rodowodu towarzyszylo podobne wykluczenie przez Boule'a jeszcze bardziej malpiego pitekantropa, odkrytego przez Dubois. Moglo sie wiec zaczac ponowne polowanie na wlasciwego przodka - "presapiens" - ktory bylby odpowiednio dawny, wyjatkowy i ludzki. Jednak poszukiwania czlowieka pierwotnego wlasciwie same skazywaly sie na niepowodzenie: wszystko, co bylo dosc prymitywne, by kwalifikowac sie do roli przodka, nie nadawalo sie na przodka, bo bylo zbyt prymitywne. Moze neandertalczykom udaloby sie jakos ominac ten "paleo-paragraf 22", gdyby nie zadziwiajacy zbieg okolicznosci. Kilka miesiecy po tym, jak Boule formalnie wyklal neandertalczyka, pojawil sie wymarzony kandydat do zajecia jego miejsca. W poblizu angielskiej miejscowosci w hrabstwie Sussex amatorski lowca skamienialosci, Charles Dawson, znalazl kawalki czaszki i fragment zuchwy, wraz z zebem mastodonta i innymi szczatkami kopalnej fauny, swiadczacej o wielkiej starozytnosci znaleziska. Dawson wezwal przyjaciela, renomowanego paleontologa Arthura Smitha Woodwarda, do pomocy w poszukiwaniach. W przeciwienstwie do czaszki neandertalczyka oraz pitekantropa tu czolo bylo strome i nie znieksztalcone przez waly nadoczodolowe ani zadne inne oznaki "niskiego" pochodzenia. Pod wiekszoscia wzgledow czaszka przypominala wspolczesna czaszke ludzka, ale, o dziwo, zuchwa byla bardzo prymitywna, bardziej malpia niz u jakiegokolwiek znanego dotad praczlowieka. Tylko zeby, splaszczone i bez sterczacych klow, zdradzaly szlachetniejszy rod. Miejscowosc, niedaleko ktorej znaleziono okaz, nazywa sie Piltdown. W poczatkach XX wieku brytyjski ewolucjonizm podupadl. Materialistyczne poglady Darwina byly znacznie mniej popularne niz w poprzednim pokoleniu. Pod wplywem Francuzow brytyjscy anatomowie, tacy jak Smith Woodward, Arthur Keith czy Grafton Elliot Smith, porzucali ewolucyjne drabiny i w slad za swymi francuskimi kolegami podkreslali wielosc linii rodowych i ostra roznice miedzy Homo sapiens a tak podejrzanymi praszczurami jak neandertalczyk. Nie mieli jednak zbyt wielu oryginalnych argumentow w dyskusji. Europejscy praludzie pojawiali sie wylacznie pod nazwami o zdecydowanie kontynentalnym brzmieniu: Neandertal, La Chapelle-aux-Salnts, Le Moustier, La Ferrassie, Heidelberg. Anglia potrzebowala wlasnego, odpowiednio odleglego w czasie "pierwszego Anglika". Zmaterializowal sie on w postaci czlowieka z Piltdown, ku ostatecznej goryczy wyspiarzy. Na razie jednak wydawal sie wprost wymarzona skamienialoscia. Towarzyszace mu kopalne szczatki zwierzat i narzedzia kamienne kazaly lokowac go az w dolnym plejstocenie, czyli -wedlug dzisiejszych datowan - przed dwoma milionami lat. Kiedy jednak Keith zrekonstruowal mozgoczaszke z kawalkow, okazalo sie, ze mozg czlowieka z Piltdown mial objetosc bardzo zblizona do sredniej dla ludzi wspolczesnych. W tym jednym okazie az trzech czolowych brytyjskich antropologow moglo widziec ucielesnienie swych hipotez. Keith wierzyl w bardzo dawny wiek ludzkosci i oto przyszlo potwierdzenie. Elliot Smith bronil pogladu o rozroscie mozgu jako sile napedowej ewolucji czlowieka, a mozg czlowieka z Piltdown byl najbardziej zaawansowana czescia jego anatomii. Jaskrawy kontrast miedzy puszka mozgowa a zuchwa potwierdzal tez gloszona przez oks-fordzkiego anatoma Williama Sollasa koncepcje "ewolucji mozaikowej", polegajacej na nierownomiernym tempie przeobrazen roznych aspektow organizmu, podazajacych niezaleznymi trajektoriami ewolucyjnymi. Ogolnie rzecz biorac, okaz byl doskonale skrojony, by moc zakorzenic rodowod czlowieka na dlugo przed neandertalczykiem, a nawet pitekantropem; w zasadzie przypominal nas, ale mial malpia domieszke akurat tam, gdzie najmniej to godzilo w nasza gatunkowa dume. Istnienie tego "niewiarygodnego monstrum", napisal Sollas, "w istocie od dawna przewidywano jako niemal nieodzowne stadium rozwoju czlowieka". I, na Jowisza, znalezisko pochodzilo z ziemi angielskiej. W Anglii czlowieka z Piltdown okrzyknieto jednoglosnie "Najstarszym Czlowiekiem". Marcellin Boule takze, choc niezbyt ochoczo, potwierdzil jego status przodka. Gdzie indziej, zwlaszcza za oceanem, przyjeto znalezisko z Piltdown z wiekszym dystansem. Ales Hrdlicka i Gerrit Miller ze Smithsonian Institution podkreslali, ze czaszka jest tak ludzka, a zuchwa tak malpia, iz obie kosci raczej nie mogly nalezec do jednego osobnika. Niestety, nie zachowaly sie powierzchnie stawowe, ktore moglyby pomoc rozstrzygnac te kwestie. Tak czy owak, stanowisko Amerykanow zostalo powaznie zagrozone, kiedy w 1915 roku odkryto opodal drugiego czlowieka z Piltdown, znow laczacego w sobie cechy ludzkie i malpie. Choc wydawal sie bardzo zagadkowy, trudno bylo zaprzeczyc jego istnieniu. Ales Hrdlicka byl niemal jedynym przyjacielem neandertalczyka. Urodzony w Czechach w 1869 roku, Hrdlicka wyemigrowal do Stanow po studiach w paryskiej Ecole d'Anthropologie, ostoi antyklerykalnego darwinizmu. Stal sie tam oddanym wyznawca idei nastepstwa stadiow ewolucji czlowieka, napedzanej podstawowymi Darwinowskimi motorami przystosowan i doboru. Hrdlicka nie widzial w neandertalczyku nic potwornego ani nienormalnego - dla niego byl on po prostu "czlowiekiem kultury mustierskiej", etapem rozwoju biologicznego powiazanym z tym poziomem techniki narzedziowej. Masywne twarzoczaszki i krepa postura zachodnioeuropejskich przedstawicieli neandertalczykow, na przyklad z La Chapelle i La Ferrassie, odzwierciedlaja po prostu przystosowanie do rodzaju pokarmu i mroznego klimatu. Dalej na wschod, gdzie klimat w plejstocenie byl lagodniejszy, odkryto pozostalosci nie tak masywnie zbudowanych neandertalczykow. Nie trzeba przywolywac inwazji nadludzkich "presapiens", by wyjasnic powstanie kromanionczyka. Przodkowie dzisiejszych Europejczykow byli juz obecni na kontynencie jako europejscy neandertalczycy, a kiedy zmienily sie warunki, zmienili sie i oni. "Moje przeswiadczenie, ze typ neandertalski jest tylko jedna z faz mniej lub bardziej stopniowej ewolucji czlowieka do stanu dzisiejszego, stale sie umacnia - napisal Hrdlicka w 1916 roku. - Z jednej strony stwierdzam, mimo wszelkich luk, jedynie stopniowa ewolucje i inwolucje, z drugiej zas - brak wyraznych przerw, przynajmniej od czasow najwczesniejszych okazow neandertalczykow do dzis". W 1927 roku Hrdlicka udal sie do Londynu, by wyglosic wyklad im. Huxleya, majac nadzieje przekonac na tym prestizowym forum swych brytyjskich kolegow o prawie neandertalczyka do zaliczenia go w poczet przodkow. Rownie dobrze mogl nie ruszac sie z Waszyngtonu. W najblizszym numerze "Nature" Grafton Elliot Smith wyrazil zdziwienie, dlaczegozby ktos mial w ogole kwestionowac status neandertalczyka, "sprawe, ktora wiekszosc anatomow uwazala za definitywnie rozstrzygnieta" przez Boule'a i innych. Elliot Smith przynajmniej zdobyl sie na komentarz. Inni nie raczyli nawet znizyc sie do tego, przekonani, ze jezeli mialby sie w Europie znalezc jakis prawdziwy przodek, to bylby nim nie neandertalczyk ze swymi sterczacymi brwiami, lecz Pierwszy Anglik, czlowiek z Piltdown. W miare uplywu czasu wokol czlowieka z Piltdown zaczelo przybywac znakow zapytania, co z kazdym rokiem oddalalo go od statusu brakujacego ogniwa i czynilo zen coraz wieksza "platanine sprzecznosci i niepewnosci", jak to ujal pewien uczony w 1945 roku. Mimo to, wspierany przez Boule'owski portret ulomnosci neandertalczyka, czlowiek z Piltdown skutecznie przez prawie pol wieku eliminowal innych pretendentow do statusu przodka ludzkosci. Dopoki czlowiek z Piltdown funkcjonowal jako fakt, nie spelniona obietnica domniemanego "presapiens" wisiala w powietrzu, blokujac uznanie nie tylko neandertalczykow, lecz takze wielu skadinad wiarygodnych kandydatow do roli przodka czlowieka. Sposrod wszystkich tych potencjalnych brakujacych ogniw jednym z bardziej sensacyjnych kandydatow byl pierwszy Au-stralopithecus africanus ("poludniowa malpa afrykanska"). Nie znany wowczas szerzej anatom Raymond Dart oznajmil w 1925 roku o znalezieniu mlodocianego "malpoluda" w poludniowoafrykanskim kamieniolomie wapienia Taung. Jego mozg byl wprawdzie maly, ale wysoki i zaokraglony6, rozniacy sie wyraznie od splaszczonego mozgu malp. Zeby mial takze zadziwiajaco ludzkie jak na skadinad wyraznie prymitywna istote. Powazne poszlaki przemawialy na rzecz wyprostowanego chodu tego malpoluda. Dart przypisal mu nawet uzywanie narzedzi. Wbrew przekonaniom Darta, Keith, Elliot Smith i inni najbardziej wplywowi czlonkowie brytyjskiej elity antropologow podejrzewali, ze "dziecko z Taung" bylo tylko wymarla forma malp czlekoksztaltnych lub co najwyzej kolejnym bocznym odgalezieniem drzewa rodowego czlowieka. Do zawiklania problemu przyczynial sie mlody wiek osobnika. Mlode malpy czlekoksztaltne czesto wykazuja cechy upodobniajace je do homini-dow, totez Darta mogly zwiesc zaobserwowane wlasciwosci okazu. Na domiar zlego odkryl brakujace ogniwo na "niewlasciwym" kontynencie - plaskowyze Azji uchodzily za znacznie odpowiedniejsza kolebke dla ludzkosci niz mroczna i wilgotna Afryka. Co zas jeszcze wazniejsze, Austrdloplthecus Darta nie ewoluowal tak, jak przystalo na prawdziwego praczlowieka. Jego mozg pod wzgledem ewolucyjnym pozostawal w tyle za uzebieniem i szczekami, zamiast torowac droge przemianom. W roku 1931 Dart, jak wczesniej Eugene Dubois, wybral sie ze swym znaleziskiem w podroz do Anglii, najwyrazniej z zamiarem przekonania Keitha i innych o tym, ze jego mala skamienialosc nalezala do linii prowadzacej do czlowieka. Daremnie. "Czlowiek jest tym, czym jest, dzieki swemu mozgowi -napisal Keith. - Kwestia ewolucji czlowieka to kwestia mozgu". Drobnomozgie dziecko z Taung zostalo odprawione z kwitkiem. Tymczasem w pewnej jaskini w Chinach odkryto istny skarbiec nowych skamienialosci. W jaskini polozonej niedaleko Pekinu prowadzila wowczas wykopaliska bogato wyposazona miedzynarodowa ekipa pod kierunkiem Kanadyjczyka David-sona Blacka. Sinanthropus7 Blacka - znany potocznie jako czlowiek pekinski8 - dzieki wlasciwemu adresowi, dowodom poslugiwania sie ogniem i poszlakom wskazujacym na kanibalizm mial o wiele wieksze szanse zyskania akceptacji w roli prawdziwego przodka czlowieka. W 1924 roku sam Dubois przerwal wieloletnie milczenie i ujawnil nie znana wczesniej skamienialosc z jawajskiego stanowiska, z ktorego pochodzil jego Pithecanthropus erectus. Podobienstwa miedzy czlowiekiem j awajskim a pekinskim byly zbyt oczywiste, by dalo sieje pominac. Do wzorca pitekantropa i sinantropa pasowala tez zuchwa odkryta jeszcze w 1907 roku w poblizu Heidelbergu w Niemczech. W koncu wszystkie trzy grupy skamienialosci polaczono wspolna etykieta Homo erectus. Najwyrazniej na dlugo przed pojawieniem sie na swiecie neandertalczykow czy wspolczesnego Homo sapiens inny hominid o sporym mozgu, zdolny wytworzyc dosc zlozona kulture, zasiedlil wiekszosc Eurazji (z czasem szczatki H. erectus znaleziono tez w Afryce). Jednak utrzymujace sie wciaz zwodnicze nadzieje na znalezienie formy "presapiens" sprawialy, ze wiekszosc antropologow wolala widziec w pitekantropie kolejna "boczna galaz" drzewa genealogicznego. "Ani czlowiek pekinski (...), ani neandertalski nie maja potomkow w dzisiejszym swiecie - orzekl w 1943 roku slynny francuski antropolog i duchowny Pierre Teilhard de Chardin, bliski wspolpracownik Boule'a. - Zmiotl ich Homo sapiens". To zadziwiajace, jak skutecznie widmowy przodek, zbudowany prawie wylacznie z uprzedzen, z gory powzietych zalozen l slepej wiary, zdolal usunac na bok caly fizyczny zapis ewolucji czlowiekowatych, obejmujacy trzy kontynenty i dwa miliony lat. Po II wojnie swiatowej jednak dni "presapiens" byly juz policzone. Pojawilo sie nowe podejscie do ewolucji czlowieka, zwlaszcza w Stanach Zjednoczonych. O ile koncepcja "presapiens" stawiala wymogi, ktorym nie mogly sprostac wlasciwie zadne zwykle zestawy skamienialosci, o tyle nowy paradygmat serdecznie i bez zastrzezen wital je w rodzinie. Lata trzydzieste byly w paleoantropologii "dekada Indiany Jonesa".9 Poszukiwacze i poszukiwaczki przygod wystawiali sie na spiekote, niewygody i ryzyko napasci rozbojnikow, by spenetrowac nie odkryte dotad tereny i wrocic ze skamienialymi skarbami - a takze z malaria i wieloma innymi chorobami. W Afryce Wschodniej Louis Leakey zaladowal caly swoj dobytek na zdezelowana ciezarowke i ruszyl w kierunku wawozu Olduvai, a pozniej dalej, by powrocic z koscmi, ktore -jego zdaniem - dowodzily pradawnego afrykanskiego rodowodu ludzkosci. Holender G. H. R. von Koenigswald podazyl sladem Dubois w dzungle Jawy. Zanim przepadl w japonskim obozie jenieckim podczas wojny, nie tylko odkryl wiecej szczatkow pi-tekantropa ze stanowiska Sangiran, lecz takze bardziej zaawansowane ewolucyjnie czaszki nad rzeka Solo na wschodniej Jawie, ktore uznal za forme przejsciowa miedzy pitekan-tropern a czlowiekiem wspolczesnym. W tym samym czasie Brytyjczycy wykopywali skarby na Bliskim Wschodzie l na wlasnym podworku. W 1935 roku w zwirowni niedaleko Swanscombe nad Tamiza odkryto fragment czaszki, po roku nastepny. Chociaz kosci pochodzily tylko z potylicznej czesci mozgoczaszki, okaz ze Swanscombe zostal entuzjastycznie przyjety w obozie "presapiens". Arthur Keith umiescil go wyzej niz czlowieka z Piltdown - na grubym, glownym pniu ewolucji czlowieka, wiodacym ku "pierwotnemu bialemu". W Palestynie rozpoczela eksploatacje fantastycznie bogatych jaskin na gorze Karmel Dorothy Garrod, ktora sama skrywajac sie przed palacym sloncem w cieniu parasola, trzaskala z bata i pokrzykiwala na robotnikow: "Szybciej kopac! Szybciej kopac!" Z kolei archeolog amator Francis Turville-Pe-tre kontynuowal poszukiwania, ktore wczesniej zaowocowaly odkryciem neandertaloidalnego okazu w galilejskiej jaskini Zuttiyeh. Rene Neuville, glowny urzedowy przedstawiciel Francji w Jerozolimie, podpisywal korespondencje jako "Radca i Prehistoryk", przy czym do drugiego z tych tytulow uprawnialo go znalezienie ludzkich szkieletow w grocie Qafzeh pod Nazaretem. W przeciwienstwie do znaleziska ze Swanscombe zadne z bliskowschodnich odkryc nie wydawalo sie swiadczyc o tym, ze istnieje prosta droga do czlowieka wspolczesnego bez udzialu neandertalczykow. Wrecz przeciwnie. Z jaskini Tabun na gorze Karmel Garrod wydobyla szkielet wygladajacy na nean-dertalski. W sasiedniej jaskini Skhul znalazla czaszki i inne kosci dalszych dziesieciu osobnikow. Ludzie ci reprezentowali osobliwa mieszanke cech prymitywnych i wspolczesnych, a wielu z nich robilo wrazenie celowo pogrzebanych -jeden ze szkieletow dzierzyl nawet w dloni zuchwe dzika. Wlasnie tego szukal Ales Hrdlicka ze Smithsonian Institu-tion: dowodu wyraznych powiazan ewolucyjnych neandertalczykow z ludzmi wspolczesnymi. Hrdlicka goraczkowo pragnal osobiscie zajac sie szczegolowym przebadaniem szczatkow, a poniewaz wyprawa Garrod byla wspolnym przedsiewzieciem brytyjsko-amerykanskim, mial powody, by na to liczyc. Zadanie opisania hominidow z gory Karmel powierzono jednak Ar-thurowi Keithowi i mlodemu absolwentowi Berkeley, Theodo-re'owi McCownowi, ktory wprawdzie sklanial sie ku pogladom Hrdlicki, ale zostal zdominowany przez cieszacego sie o wiele wiekszym autorytetem Anglika. Keith uznal szczatki z obu jaskin za nalezace do jednej populacji, ale ludzie z gory Karmel byli nie tyle formami przejsciowymi miedzy neandertalczykami a ludzmi wspolczesnymi, co raczej mieszancami - lokalna "skundlona" populacja, powstala wskutek krzyzowania sie kromanionczykow z neandertalczykami. Byc moze zachwialo to jego wiara w model "presapiens", ale jej nie obalilo. Kiedy Garrod trzaskala z bata w Palestynie, a Louis Leakey grzazl w blotach Tanzanii, inny, nieco mniej bojowo nastawiony antropolog nazwiskiem Franz Weidenreich przejal prace na slynnym stanowisku Zhoukoudian (Czukutien), skad pochodzily szczatki czlowieka pekinskiego. Ten niemiecki Zyd zdolal wczesniej uniknac powazniejszych niebezpieczenstw niz te, jakie mu grozily podczas wykopywania skamienialych kosci, i przyjal posade na Uniwersytecie w Chicago. Chinskie wykopaliska, prowadzone pod jego kierownictwem w latach 1935-1939, dostarczyly zadziwiajaco obfitych nowych materialow dowodowych. Odkryto szczatki co najmniej 45 sinantropow - czaszki, kosci konczyn, setki zebow, a takze narzedzia, pozostalosci palenisk i posilkow. Niestety, przedsiewziecie w Zhoukoudian zostalo gwaltownie przerwane, kiedy w 1939 roku armia japonska zajela pobliska wioske. Dwa lata pozniej, z obawy o bezpieczenstwo okazow, miejscowe wladze chinskie spakowaly je i wyslaly pociagiem pod eskorta zolnierzy amerykanskiej piechoty morskiej do portu, gdzie mialy zostac zaladowane na parowiec odplywajacy do Stanow. Nigdy tam jednak nie dotarly. Wraz z innymi materialami skamienialosci przybyly do portu obslugujacego Pekin w dniu japonskiego ataku na Pearl Harbor. Marines zostali wzieci do niewoli, a skamienialosci przepadly na zawsze. Na szczescie Weidenreich zrobil z nich wczesniej odlewy doskonalej jakosci. Weidenreich, podobnie jak Hrdlicka, przypuszczal, ze ewolucja czlowieka przebiegala stopniowo przez wiele stadiow posrednich. Odkrycia dokonane przezen w Chinach umocnily go w tym przeswiadczeniu. Dzieki bliskiej wspolpracy z von Koenigswaldem przekonal sie, ze chinski Sinanthropus David-sona Blacka i Pithecanthropus Dubois to regionalne warianty jednego z tych stadiow, i zaproponowal objecie ich wspolna nazwa Homo erectus. Jednoczesnie, tak jak Hrdlicka, widzial w neandertalczykach po prostu europejska wersje nastepnego glownego stadium, przedostatniego przed Homo sapiens. Nie bylo wyraznego rozdzialu, czy chocby granic miedzy tymi stadiami, ani tez zadnego zarysu widma "presapiens", oczekujacego na odkrycie. "Uwazam, ze wszystkie formy naczelnych wyrozniane jako hominidy (...) mozna uwazac za jeden gatunek" - Weidenreich napisal w roku 1947. W stopniowym przebiegu ewolucji czlowieka Weidenreich widzial jednak znaczace roznice miedzyregionalne. Jako jeden z pierwszych uczonych, ktorzy pokusili sie o powiazanie danych paleoantropologicznych w skali globu, podzielil znane owczesnie skamienialosci na cztery odmiany geograficzne, z ktorych kazda rozwijala sie plynnie ku jednej ze wspolczesnych ras ludzkich: australijskiej, mongolskiej, afrykanskiej i eurazjatyckiej. Wspolczesni Aborygeni wykazuja charakterystyczne cechy anatomiczne kopalnych form z Azji Poludniowo-Wschodniej, na przyklad cofniete czolo i wyraznie zarysowane waly nadoczodolowe; cechy te da sie przesledzic wstecz az do odkrytego przez von Koenigswalda czlowieka z Solo i jeszcze glebiej w przeszlosc do jawajskich pitekantropow, liczacych moze miliony lat. Dzisiejsi Chinczycy maja drobne twarze, plaskie kosci policzkowe i zaokraglone czola, odpowiadajace szczegolnym wlasciwosciom szczatkow sinantropa wydobywanych przez Weidenreicha z chinskiej ziemi. Podobne oznaki "regionalnej ciaglosci" mozna bylo zaobserwowac w innych czesciach swiata. Na przyklad nic nie stalo na przeszkodzie, by zachodnioeuropejskich neandertalczykow uwazac za przodkow kromanionczykow. Wszystkie te typy regionalne spajala ustawiczna wymiana genow miedzy regionami. Drzewo rodowe wedlug Weidenreicha mialo wiec nie tyle postac krzewu, co raczej ogrodowego treliazu: rownoleglych linii pionowych, polaczonych ze soba poziomymi liniami przeplywu genow. Wyobrazenie stale rosnacego treliazu bylo rownie malo popularne w latach czterdziestych, jak analogiczna idea drabiny stadiow antropogenezy gloszona przez Hrdlicke dwadziescia lat wczesniej. Dane kopalne wydawaly sie jednak coraz lepiej do niej pasowac. Odkrycia Garrod z gory Karmel wlasciwie same wskakiwaly na odpowiednie miejsce w schemacie. Typ nean-dertalski z Tabun stopniowo i lokalnie wyewoluowal w populacje przejsciowa reprezentowana przez ludzi ze Skhul, a ta z kolei we wspolczesnie wygladajacych ludzi typu kromanionskie-go, ktorych szczatki takze odkryto na Bliskim Wschodzie. Tylko jedna skamienialosc nijak nie dala sie pogodzic z taka genealogia: czlowiek z Piltdown. Weidenreichowi starczyl tylko jeden rzut oka na zuchwe i zeby Pierwszego Anglika, by stwierdzic, ze naleza one do orangutana. Nie mogl tylko zrozumiec, jak tropikalna malpa czlekoksztaltna trafila nad Tamize, a tym bardziej jak doszlo do tego, ze znaleziono ja opodal innych szczatkow, nalezacych niewatpliwie do wspolczesnego czlowieka. W kazdym razie byl to na pewno orangutan. Weidenreichowi zabraklo kilku lat, by dozyc potwierdzenia trafnosci swej opinii. Cala sprawa czlowieka z Piltdown byla, oczywiscie, falszerstwem. Ktos, byc moze sam "odkrywca", Charles Dawson, z pomoca bardziej kompetentnego wspolnika10 przemieszal czesci wspolczesnej czaszki ludzkiej z zuchwa wspolczesnego orangutana, starannie barwiac okruchy kosci na ciemno, zeby je postarzyc. Zeby zuchwy spilowano, by nadac im nieco bardziej ludzki wyglad. Nawet pod niewielkim powiekszeniem widac bylo wyraznie slady pilnika. Ow kopalny kolaz tak celnie wpasowal sie jednak w oczekiwania znalezienia bardziej szlachetnego przodka, ze az do lat piecdziesiatych nikomu nie przyszlo do glowy, by wziac okaz pod mikroskop i przyjrzec mu sie uwazniej. Kiedy tylko to zrobiono, falszerstwo od razu wyszlo na jaw. Czlowiek z Piltdown - polowa kleszczy "presapiens", ktore sciskaly neandertalczyka od pol wieku - odszedl w niebyt. Wkrotce to samo czekalo druga polowke owych kleszczy. Do konca lat czterdziestych pojawilo sie juz dosyc skamienialosci, by trudno bylo je wszystkie zbyc jako "boczne galezie", niespo-krewnione ze wspolczesnymi istotami ludzkimi. Nawet Arthur Keith - wowczas juz sir Arthur - przed smiercia zdazyl sie przyznac do porazki i uznal, ze australopitek Darta i pitekan-trop naleza do glownego pnia rozwojowego ludzkosci. Nagle neandertalczycy, zwazywszy na ich mozgi dorownujace wielkoscia wspolczesnym i dosc zaawansowany poziom kultury, zaczeli wygladac podejrzanie jako jedyni banici. W latach piecdziesiatych Henri Yallois, byly uczen i nastepca Marcellina Boule'a w Muzeum Czlowieka w Paryzu, przypuscil ostatnia probe obrony hipotezy "presapiens". Uwazal, ze nowa, fragmentarycznie zachowana czaszka z Fontechevade we Francji i angielska ze Swanscombe dowodzily istnienia w Europie przed neandertalczykiem czlowieka o bardziej wspolczesnych cechach. Inni naukowcy wskazali jednak na to, ze jezeli w ogole mozna cos powiedziec o tych zagadkowych fragmentach kostnych, to tylko tyle, ze bardziej przypominaja owczesnych neandertalczykow niz ludzi wspolczesnych. Co wazniejsze, zaczeto patrzec przychylniejszym okiem na samych neandertalczykow. W roku 1957 dwaj amerykanscy anatomowie, William Straus i A. J. E. Cave, poddali ponownym ogledzinom okaz, ktory stanowil glowna podpore pierwotnej krytycznej opinii Boule'a o czlowieczenstwie neandertalczyka: La Chapelle-aux-Saints. Okazalo sie wowczas, ze jego opis byl od stop do glow chybiony. Pochylona postawa nie byla swiadectwem zwierzecej natury, lecz zaawansowanego goscca. Boule zauwazyl objawy schorzenia, ale zaslepiony checia ukazania neandertalczykow w jak najgorszym swietle, nie wzial pod uwage skutkow zmian artretycznych. W rzeczywistosci nic w szkielecie dolnej polowy ciala nie wskazywalo, by Stary Czlowiek z La Chapelle-aux-Saints - ani jakikolwiek inny neandertalczyk - chodzil z ugietymi nogami, na zewnetrznych krawedziach stop ani z odstajacym paluchem. Straus i Cave doszli do szokujacego wniosku, ze pod wzgledem morfologicznym neandertalczyk wlasciwie nie roznil sie zbytnio od czlowieka wspolczesnego. To oni pierwsi zasugerowali, ze ogolony, wykapany i przebrany w swieza odziez typowy neandertalczyk moglby podrozowac incognito nowojorskim metrem. Ostatecznie metro to mialo dowiezc go do samego centrum ludzkiej rodziny. W tym samym czasie kiedy Straus i Cave zajmowali sie okazem z La Chapelle, mlody amerykanski paleo-antropolog Clark Howell wskrzeszal kompromisowa teorie pochodzenia czlowieka, zwana teoria preneandertalska. Howell -podobnie jak dziesiec lat wczesniej wloski paleontolog Sergio Sergi - nie wierzyl, by niedawni geologicznie zachodnioeuropejscy neandertalczycy, na przyklad z La Chapelle czy La Fer-rassie, mogli stanowic czesc rodowodu wspolczesnego czlowieka. Owi pozni, "klasyczni" neandertalczycy, o niesamowicie wielkich twarzach i wydatnych nosach, stanowili raczej pozostalosci wymarlych populacji. Z drugiej strony, wczesniejsza grupa "progresywnych" neandertalczykow, odkryta glownie w zachodniej Azji i na Bliskim Wschodzie, nie byla az tak daleko posunieta w rozwoju swoiscie neandertalskich cech. Okazy takie jak z Tabun czy ogromny zespol skamienialosci z chorwackiej jaskini Krapina reprezentowaly pule genowa, z ktorej powstali zarowno pozniejsi zachodnioeuropejscy neandertalczycy, jak i wspolczesni ludzie. Howell nie musial szukac daleko od Tabun, by wskazac najstarszych przedstawicieli wspolczesnego Homo sapiens. Lezeli tuz obok, w jaskini Skhul. Inny Amerykanin dopelnil przyjecia wszystkich neandertalczykow na lono rodziny. Antropolog C. Loring Brace z Uniwersytetu Michigan od poczatkow swej kariery mial opinie radykala. Na poczatku lat szescdziesiatych Brace opublikowal serie artykulow broniacych pozycji neandertalczykow jako naszych przodkow z pasja polemiczna rzadko spotykana na lamach pism naukowych. To glownie za sprawa slepego przyjmowania argumentow Marcellina Boule'a neandertalczykom rzadko oddawano sprawiedliwosc, twierdzil. Jesli nawet ktos przeprowadzil uczciwa analize -jak w swoich pracach Hrdlicka, Weiden-reich czy niemiecki anatom Hans Weinert - to odbiorcy byli glusi na argumenty, bo zatykal im uszy Boule. Brace nie szczedzil gorzkich slow angielskim uczonym, ta kim jak Arthur Keith, ani swoim rodakom, na przyklad Williamowi Howellsowi czy Clarkowi Howellowi. Najciezsze in wektywy zachowal jednak dla Francuzow. Klopoty z tym narodem datowaly sie jeszcze sprzed czasow Boule'a, bo az od Cuviera. Francuzi po prostu nie wierzyli w ewolucje. Wply- wy Cuviera tak skutecznie zagluszyly posiew ewolucjonizmu we Francji, ze na Starym Kontynencie uczeni zajeli sie odtad ni mniej, ni wiecej, tylko "pokretnym i jalowym powstrzymywaniem" prawd ogloszonych przez Darwina. "Byc moze jednym z powodow konsekwentnie antyewolucyjnego stanowiska zajmowanego przez francuska antropologie fizyczna -pisal Brace w 1964 roku -jest to {...), ze usuneli ze swego myslenia ludzkie przystosowania, a bez ich zrozumienia trudno oczywiscie interpretowac zapis kopalny czlowiekowatych z ewolucyjnej perspektywy". Myslenie Brace'a, podobnie jak wielu innych amerykanskich antropologow fizycznych, znajdowalo sie natomiast pod silnym wplywem "nowej syntezy" zasad darwinizmu ze wspolczesna genetyka populacyjna. Biolodzy ewolucji, tacy jak Theodosius Dobzhansky, Julian Huxley, Ernst Mayr i George Gaylord Simpson, na nowo ukazali dobor naturalny jako tworcza sile ewolucji. Paleontologia skupila odtad uwage nie tylko na tym, jakie zachodzily zmiany ewolucyjne, ale przede wszystkim na tym, jak to sie dzialo. Nie wystarczalo juz przypiac skamienia losci etykiety, opisac jej anatomie i umiescic ja na schemacie wsrod innych okazow. Trzeba bylo doglebnie zrozumiec, jak l doszlo do powstania roznic miedzy jedna forma a druga. Brace byl przeswiadczony, ze neandertalczycy wyewoluowali wprost w kromanionczykow, i mial pomysl, jak moglo dojsc do tej przemiany. Wbrew pogardliwej ocenie neandertalskich mozgow i szkieletow przez Boule'a, nie bylo w nich nic jakosciowo roznego od mozgow i cial dzisiejszych ludzi. W istocie roznice miedzy nimi a nami dotyczyly glownie twarzy. Masywne waly nadoczodolowe, wielkie nosy i olbrzymi, wystajacy srodek twarzy niewatpliwie wyroznialy neandertalczykow. Najbardziej odbiegaly od naszych "ogolne wymiary" zebow, zwlaszcza przednich. Wlasciwie wszelkie subtelne osobliwosci architektury twarzoczaszki neandertalczyka sprowadzaja sie do zintegrowanego ukladu, przenoszacego olbrzymie obciazenia przednich zebow. Zeby neandertalczyk zmienil sie we wspolczesnego czlowieka, wystarczyloby wiec, by zmalal nacisk selekcyjny na ow masywny aparat zucia. Jakie przystosowania moglyby sprawic, ze superszczeki neandertalczykow stalyby sie zbedne? Podobnie jak wspolczesni lowcy i zbieracze, zapewne takze ludzie kultury mustier-skiej przezuwali mieszanine miesa i pokarmu roslinnego. Jadlospis nie mial tu jednak decydujacego znaczenia. "Nalezy zwracac uwage nie tyle na sam pokarm - pisal Brace - co na jego obrobke przed spozyciem". Przyczyn zmiany nalezaloby poszukac w zapisie archeologicznym. Wedlug Brace'a coraz staranniej obrobione i coraz bardziej zroznicowane narzedzia pojawiajace sie w Europie w okresie mustierskim i pozniej, w gornym paleolicie, przejely funkcje spelniane dotad przez zeby neandertalczykow, takie jak ciecie surowego miesa czy oskrobywanie skor. Rownie wazny postep techniczny dotyczyl coraz szerszego stosowania ognia. Uklad popiolu w mustierskich "paleniskach" pozwolil Brace'owi wydedukowac, ze neandertalczycy piekli pozywienie w plytkich jamach ziemnych, obrzezonych rozgrzanymi w ognisku kamieniami i przysypanych ziemia. "Najwyrazniej mustierscy neandertalczycy piekli swe posilki tak, jak do dzisiaj robia to Polinezyjczycy - napisal niedawno. - Tak pieczone mieso moze rzeczywiscie bardzo zmieknac, a wtedy wymaga znacznie krotszego zucia przed polknieciem niz surowe". Postep kulturowy w postaci pojawienia sie nowych narzedzi i nowych metod wykorzystania ognia to wszystko, czego trzeba bylo do przeksztalcenia twarzy neandertalczyka we wspolczesna ludzka twarz. Zadna biologiczna granica, zadne katastrofalne wydarzenie nie podzielilo obu form na dwa gatunki - roznica wynikla tylko ze stopniowego postepu technicznego. Jesli ktos upieralby sie przy pozostawieniu neandertalczykow na bocznym torze, musialby tez powiedziec, ze damy i dzentelmeni epoki wiktorianskiej nalezeli do innej rasy niz dzisiejsi Europejczycy, bo nie wynalezli kuchenki mikrofalowej. Nareszcie tajemniczy los neandertalczykow wydawal sie wyjasniony. "Neandertalczykowi przeznaczone bylo rozwinac sie w czlowieka wspolczesnego - podsumowywal Brace w 1964 roku -i, jak to czesto bywa udzialem starszego pokolenia w szybko zmieniajacym sie swiecie, zostac skarykaturowanym, osmieszonym i odrzuconym przez wlasne potomstwo, Homo sapiens". Wiele z tego, co przedstawil Brace, Hrdlicka powiedzial juz pol wieku wczesniej. Ale tym razem ludzie chcieli sluchac. Wczesniej moglo sobie krazyc po swiecie widmo "presapiens", ale w latach szescdziesiatych duch czasow nie byl juz zbyt skory do akceptowania pomyslow opartych na tworzeniu biologicznych podzialow miedzy jednymi osobami a innymi, chocby podzialy te dotyczyly najdalszej przeszlosci. Nagle ludziom zaczelo sie wydawac, ze neandertalczycy wcale tak bardzo sie od nich nie roznili. Wystarczy tylko przestac czepiac sie ich osobliwosci anatomicznych, a w zamian przyjrzec sie temu, co po sobie pozostawili. Moze ich narzedzia kamienne nie byly tak wyszukane, jak narzedzia kromanionczykow, ale trudno je uznac za calkiem prymitywne. Do ich wyrobu neandertalczycy uzywali tak skomplikowanych metod, ze dzis tylko garstka archeologow potrafi dorownac im biegloscia w tej dziedzinie. Narzedziami tymi poslugiwali sie najwyrazniej tak samo jak kro-manionczycy, polujac na mamuta, tura i inna niebezpieczna zwierzyne. Prawdziwie ludzka nature neandertalczykow zdradzaja jednak dopiero przejawy ich duszy. Na stanowisku Hortus na poludniu Francji, datowanym na 50 tysiecy lat, w 1972 roku odkryto polaczone stawami kosci lewej lapy i ogona lamparta. Ich uklad wskazywal, ze byly to szczatki calej skory lamparta noszonej jako kostium. Liczne pokruszone kosci ludzkie znalezione w Hortus, a zwlaszcza w Krapinie, swiadczyly o rytualnym kanibalizmie. Dziesiec lat wczesniej inny francuski archeolog odkryl na stanowisku Regourdou domniemane miejsce kultu niedzwiedzia sprzed 80 tysiecy lat. Starannie ulozone kosci niedzwiedzia brunatnego umieszczono w jamie wylozonej kamieniami, obok szkieletu neandertalskiego mlodzienca. Naj-dobitniejsze chyba swiadectwo rytualow neandertalskich odkryto juz kilkadziesiat lat wczesniej. W 1939 roku na Monte Circeo, niedaleko Rzymu, podczas prac budowlanych odslo-nieto jaskinie od 50 tysiecy lat zablokowana osypiskiem. Wewnatrz znajdowala sie czaszka neandertalczyka, otoczona jakby kregiem kamieni. Podstawa czaszki byla zmiazdzona, przypuszczalnie po to, aby ulatwic wyjedzenie mozgu. Rytualy neandertalczykow wydaja sie moze makabryczne, ale takze bardzo ludzkie. Co jednak najwazniejsze, znalezienie z biegiem lat tak wielu szkieletow neandertalczykow wskazywalo na ich celowe pochowki. W Le Moustier na poludniu Francji odkryto zwloki mlodego mezczyzny pogrzebanego w skurczonej pozycji jak podczas snu i posypane czerwona ochra. Pod glowa mial poduszke z krzemieni, a wokol lezaly porozrzucane osmalone kosci dzikiego bydla, jakby zlozonego w ofierze. W niedalekim schronisku skalnym La Ferrassie odkryto pochowek zapewne calej rodziny: mezczyzny, kobiety, czworga dzieci i noworodka. Dalej na wschod, w radzieckiej Azji Srodkowej11 odnaleziono innego chlopca, pochowanego przypuszczalnie az 100 tysiecy lat temu w otoczeniu wienca rogow koziorozca, okalajacych parami jego zwloki. Przyklady mozna by mnozyc. Celowy byl pochowek w Tabun. Podobnie w Spy w Belgii. Starzec z La Chapelle, chociaz opisywany przez Boule'a jako niewiele wznoszacy sie ponad poziom zwierzat, zostal jednak zlozony w groble wykopanym przez wspoltowarzyszy - byc moze tych samych, ktorzy dlugo troszczyli sie o niego, odkad jego powykrecane przez reumatyzm cialo nie moglo juz samo zapewnic sobie srodkow do zycia. Zaiste, malo zwierzecy kres zywota. Apoteoze duchowosci neandertalskiej przyniosly odkrycia w olbrzymiej jaskini w irackich gorach Zagros. Jaskinia Szani-dar, w ktorej wykopaliska prowadzil w latach piecdziesiatych Ralph Solecki z Uniwersytetu Columbia, dostarczyla szczatkow dziesieciorga neandertalczykow sprzed okolo 60 tysiecy lat. Jeden z nich doznal powaznych urazow glowy i ciala, co sprawilo, ze oslepl na jedno oko i mial bezwladne ramie.12 Podobnie jak Stary Czlowiek z La Chapelle, mogl przezyc tylko dzieki cudzej pomocy. Grupa okazala takze posmiertne oddanie innemu swemu czlonkowi. Francuska archeolog Arlette Le-roi-Gourhan odkryla obfite slady pylku kwiatowego wokol grobu innego mlodego neandertalczyka w jaskini. Analiza pylkowa wykazala, ze zmarlego ulozono na wielobarwnym poslaniu z kwiatow, w tym prawoslazu i innych roslin wykorzystywanych dzis w ziololecznictwie. "Mozna sie domyslac, ze [osobnik ten] byl nie tylko wazna osobistoscia w grupie, przywodca, ale mogl byc tez znachorem czy szamanem" - napisal Solecki. Swa ksiazke, wydana w 1971 roku, gdy wojna wietnamska osiagnela apogeum, zatytulowal Shanidar: The First Flower Pe-ople (Szanidar: pierwsi ludzie-kwiaty). Minelo niewiele wiecej niz sto lat od chwili, gdy neandertalczyk wytoczyl sie z jaskini w dolinie Josepha Neandra, a juz swiecil triumfy. Udalo mu sie zerwac z obrazem brutala, kierujacego sie wylacznie zadza przemocy i instynktem, i objawic jako jedno z dzieci-kwiatow lat szescdziesiatych, jako nareszcie w pelni ludzki gatunek, na pewno okazujacy wiecej czlowieczenstwa niz ten ostentacyjnie bezlitosny, ktory odziedziczyl po nim ziemie. I wtedy, znienacka, znow wszystko sie zawalilo. W latach osiemdziesiatych, kiedy juz sie zdawalo, ze neandertalczyk ma pewne miejsce po naszej stronie gartla, jego czlowieczenstwo doznalo gwaltownego uszczerbku. Paru anatomow przyjrzalo sie elementom jego toru glosowego i uznalo, ze nie mogl poslugiwac sie w pelni ludzka mowa. Paru archeologow poszukalo niezaprzeczalnych dowodow na poslugiwanie sie przezen symbolami i okazalo sie, ze zostali z pustymi rekami. Zaczeto kwestionowac umiejetnosci lowieckie neandertalczykow, ich zdolnosci organizacyjne, a nawet zwyczaj grzebania zmarlych. Co gorsza, znowu znaleziono tego wlasciwego przodka wspolczesnej ludzkosci, ktorego samo istnienie spychalo neandertalczykow w mrok zapomnienia. Tym razem nie chodzilo o widmowego "presapiens", skleconego z uprzedzen i poboznych zyczen. Staly za nim nowe, konkretne dane. Nie byl skamienialoscia i wlasciwie nie mozna nawet mowic o nim "on". Nowy przodek mial na imie Ewa. ROZDZIAL 3 PRZEMOWCIE, MITOCHONDRIA To wszystko Afryka i jej cudowne dzieci w nas. SIR THOMAS BROWNE Byla krolowa nauki roku 1989. Minal rok, odkad trafila do szerokiej publicznosci na okladce "Newsweeka", dwa lata, odkad narodzila sie w laboratorium w Berkeley, a wszyscy wciaz rozprawiali o tej afrykanskiej matce rodzaju ludzkiego. Johnny Carson wplotl ja w swoj monolog rozpoczynajacy The Tonight Show. Pojawila sie w zartach rysunkowych w pismie "The New Yorker" i w "The Far Side".1 Wspomniano o niej nawet w bardzo popularnym programie telewizyjnym Po trzydziestce. W kregach naukowych kwestia pochodzenia czlowieka wspolczesnego zdominowala wszystkie dyskusje na temat ewolucji czlowieka, a pochodzenie czlowieka wspolczesnego -chwilowo - sprowadzalo sie do Ewy.Sprawa siega korzeniami lat szescdziesiatych. Chcac sie wtedy czegos dowiedziec o pochodzeniu czlowieka, trzeba bylo pojechac na wykopaliska. Przy odrobinie szczescia i cierpliwosci mozna bylo wrocic z konkretnymi dowodami - jakas stara czaszka czy narzedziami. I oto wowczas Allanowi Wilsonowi i jego koledze z Berkeley Yincentowi Sarichowi przyszlo do glowy, by poszukac sladow ludzkiej przeszlosci nie na afrykan sklej sawannie, lecz wsrod bialek zyjacych dzis ludzi i innych naczelnych. Probowali znalezc odpowiedz na zasadnicze pytanie: kiedy ludzka linia rodowa oddzielila sie od linii naszych krewnych, malp czlekoksztaltnych? Szukali wsrod bialek, gdyz wiedzieli, ze bialka - tak jak dzioby, czaszki i inne czesci anatomiczne w skali makro - ewoluuja wskutek nagromadzenia mutacji. Wiedzieli tez, ze podobnie jak dzioby czy czaszki roznych organizmow, bialka pokrewnych gatunkow nieco sie miedzy soba roznia, gdyz po oddzieleniu sie gatunkow od wspolnego przodka zachodzily w nich rozne mutacje. Ludzka albumina jest podobna do szympansiej, ale nie identyczna. Podobienstwo to maleje w przypadku albuminy krolika czy zaby, ktore sa odleglej z nami spokrewnione. O ile trudno jest mierzyc i porownywac zmiennosc widocznych golym okiem szczegolow anatomicznych - na przyklad czy pewien gatunek ma o 60 procent wiecej nosa niz inny albo cztery razy bardziej brazowe futro - o tyle roznice miedzy bialkami daja sie wyrazac ilosciowo. Nie bylo w tym nic kontrowersyjnego, dopoki Sarich i Wil-son nie oznajmili, ze mutacje zachodza w stalym tempie w skali tysiacleci, tworzac jednostajnie tykajacy zegar molekularny. Gdyby tak istotnie bylo, roznica budowy danego bialka miedzy dwoma gatunkami nie tylko okreslalaby ich stopien pokrewienstwa, lecz takze pozwalalaby ocenic czas, jaki uplynal, odkad mialy ostatniego wspolnego przodka. Albuminy dwoch gatunkow naczelnych, ktorych przodkowie rozeszli sie 20 milionow lat temu, powinny sie roznic dwukrotnie bardziej niz albuminy gatunkow, ktore rozdzielily sie przed 10 milionami lat. Koncepcja ta sama w sobie nie wydawala sie grozna - zasugerowali ja juz kilka lat wczesniej dwaj inni biochemicy, Li-nus Pauling i Emile Zuckerkandl. Klopoty zaczely sie dopiero wtedy, kiedy Sarich i Wilson zastosowali zegar molekularny do oszacowania czasu dywergencji pewnego przedstawiciela wyzszych naczelnych. Kilka lat wczesniej amerykanski antropolog Elwyn Simons natknal sie w szufladzie kolekcji muzealnej Uniwersytetu Yale na fragment skamienialej zuchwy rodzaju Ramapithecus. Po dokladnych ogledzinach orzekl, ze nalezala do hominida. Poniewaz pochodzila sprzed 14 milionow lat, reprezentowala odtad najstarszego przedstawiciela ludzkiej linii rodowej. Wprawdzie nie wszyscy zgodzili sie z opinia Simonsa, ale w czasie kiedy Sarich i Wilson oglosili swoje wyniki, ramapitek ostentacyjnie prezentowal swoj status "najwczesniejszego czlowieka" w podrecznikach antropologii i gablotach muzealnych na calym swiecie, a takze pewnym krokiem stapal na stronach ksiazek serii Time-Life Illustrated, rozlozonych na stolikach do kawy w tysiacach amerykanskich domow. Z punktu widzenia biochemikow ramapitek byl jednak bezczelnym samozwancem. Analiza bialek wykonana przez Sari-cha i Wilsona wskazywala, ze wspolny przodek ludzi i malp czlekoksztaltnych zyl zaledwie 5 milionow lat temu. Nawet po uwzglednieniu wszelkich mozliwych zrodel bledu w obliczeniach obaj naukowcy nie dopuszczali, by rozejscie sie drog malp i ludzi moglo nastapic wczesniej niz 8 milionow lat temu. Ramapitek nie mogl wiec byc hominidem, skoro zyl co najmniej 6 milionow lat przed pojawieniem sie pierwszych homi-nidow. "Ujmujac rzecz dobitniej - pisal pozniej Sarich - nie mozna odtad uznac za hominida zadnego okazu kopalnego liczacego sobie ponad 8 milionow lat, bez wzgledu na jego wyglad". "Wyglad" skamienialosci jest oczywiscie dla paleoantropo-logii warunkiem sine qua non. Sarich i Wilson nie tylko atakowali ramapiteka; podawali w watpliwosc metodologie calej dziedziny nauki, uznajac, ze w paleoantropologii jest tyle naukowosci, ile we wrozeniu z fusow. Nic wiec dziwnego, ze specjalisci od skamienialosci nie mieli zamiaru puscic plazem proby odebrania im racji istnienia przez paru aroganckich biochemikow. -Wielu dopieklismy do zywego - wspomina Yince Sarich. - Nie moge doslownie przytoczyc tego, co radzili nam zrobic. W zasadzie chodzilo o to, zebysmy udali sie w pewne odlegle miejsce. Okazalo sie w koncu, ze dalszy material kopalny wykazal, iz ramapitek nie byl wcale najwczesniejszym czlowiekiem, lecz czyms w rodzaju pierwotnego orangutana. Wiekszosc paleoantropologow zgadza sie dzis z pogladem, ze linia czlowiekowa-tych oddzielila sie od malp czlekoksztaltnych 7-5 milionow lat temu. Nowy gatunek hominidow, odkryty w 1994 roku2, ma prawie 4,5 miliona lat i anatomie na tyle malpia, na ile to tylko mozliwe, by mozna go jeszcze nazywac hominidem. Wyglada wiec na to, ze Sarich i Wilson mieli racje. Niektorzy twierdza jednak, ze mieli racje nieslusznie. -Ramapithecus byl problemem paleoantropologicznym rozwiazanym przez paleoantropologow metodami paleoantropolo-gicznymi - ofuknal mnie jeden z ich krytykow, paleoantropo-log, kiedy poruszylem ten temat. - Biochemikom nic do tego. Kiedy Sarich i Wilson nieslusznie dochodzili do prawdziwych wnioskow, inni naukowcy badali w swych laboratoriach bialka, starajac sie odtworzyc znacznie nowsze dzieje wspolczesnych grup etnicznych: zbadac, jak bardzo sie miedzy soba roznia, jak blisko kazda z nich spokrewniona jest z innymi, a wreszcie -jak wyglada uklad rozgalezien drzewa rodowego dzisiejszej ludzkosci. Pierwsze usilowania odtworzenia takiej genetycznej historii ludzkosci skupialy sie na chemii krwi. Kazdy czlowiek jest nosicielem genow determinujacych grupe krwi: A, B, O lub AB. Krew ludzka zawiera takze inny antygen, wystepujacy w dwoch postaciach, Rh+ i Rh-. Znajomosc grupy krwi i obecnosci czynnika Rh maja bardzo duze znaczenie, kiedy trzeba przetoczyc krew. Genetycy populacji uzywaja ich jednak do czegos calkiem innego. Juz w 1918 roku wiedziano, ze pewne grupy krwi wystepuja z rozna czestoscia u przedstawicieli roznych grup etnicznych. Wlasciwie wszyscy Indianie maja grupe O. Krew Rh- jest spotykana prawie wylacznie u Europejczykow, a najczesciej wystepuje wsrod zachodniopirenejskich Baskow. Poniewaz grupy krwi sa wyznaczane przez konkretne geny i nie wydaja sie podlegac wplywom srodowiska, znacznie lepiej nadaja sie do oceny pokrewienstw populacji niz powierzchowne cechy anatomiczne, jak na przyklad kolor skory. Sadzac po barwie skory, Murzynow wypadaloby uznac za bliskich krewnych Aborygenow. Chemizm ich krwi wykazuje jednak, ze sa tak od siebie oddaleni, jak to tylko mozliwe; ciemna karnacja jest po prostu wspolnym przystosowaniem do zycia pod sloncem tropikow. Cechy morfologiczne uzywane niegdys do wyroznienia "ras" nakladaja sie na siebie w tak bezladny sposob, ze wiekszosc genetykow nie przypisuje temu pojeciu niemal zadnego naukowego znaczenia. W latach szescdziesiatych wloski genetyk populacji Luigi Cavalli-Sforza, pracujacy obecnie na Uniwersytecie Stanforda, zaczal wraz z kolegami gromadzic i porzadkowac dane o lokalnych czestosciach wystepowania czynnikow grupowych krwi, ukladajac na ich podstawie drzewo rodowe calej ludzkosci. Wynikalo z niego, ze kaukazoidzi (biali) sa blizej spokrewnieni z negroidami (czarnymi) niz kazda z tych ras z trzecia wielka grupa - mongoloidami (zoltymi). (Do tej ostatniej grupy zaliczyli tez Indian i Aborygenow, gdyz Australie i obie Ameryki zaludnili stosunkowo niedawno emigranci z Azji). Pozniej Caval-li-Sforza zbieral podobne dane na temat setek innych znacznikow genetycznych - wariantow ludzkich genow rozroznianych posrednio, na podstawie kodowanych przez nie bialek, na przyklad enzymow. Zestawiwszy ze soba wszystkie te dane, zasugerowal, ze korzeni ludzkosci prawdopodobnie nalezy szukac w Azji, a afrykanscy negroidzi i europejscy kaukazoidzi oddzielili sie pozniej. Pod koniec lat siedemdziesiatych szybki postep biologii molekularnej umozliwil naukowcom przesuniecie uwagi z produktow genow (bialek, enzymow, czynnikow grupowych krwi) na samo sedno sprawy: sekwencje materialu genetycznego. Porownywanie rzeczywistych genow jest o wiele bardziej bezposrednia i jednoznaczna metoda pomiaru roznic miedzy populacjami. Badanie genow zamiast bialek to jak przygladanie sie czyjejs twarzy zamiast jej odciskowi w glinie. Geny nie tylko tworza matryce do syntezy bialek, lecz takze szybciej mutuja, dzieki czemu roznice miedzy populacjami sa o wiele wyrazniejsze. W roku 1986, na rok przed slynnym debiutem Ewy, oks-fordzki genetyk James Wainscoat skoncentrowal sie na pewnym odcinku genu beta-globiny, kodujacym czesc hemoglobiny krwi. Jak inne geny, gen p-globiny sklada sie ze scisle dopasowanych nici DNA, polaczonych precyzyjnie parami zasad, ktore sa ulozone jak paciorki w podwojnej helisie DNA. Gen ten wystepuje u ludzi w rozmaitych wariantach, nazywanych ha-plotypami, rozniacych sie miedzy soba za sprawa drobnych, nieszkodliwych mutacji, jakie zdarzaly sie w poszczegolnych parach zasad na przestrzeni wielu pokolen. Wainscoat i jego koledzy z Oksfordu przebadali haplotypy osmiu roznych populacji ludzkich z Europy, kontynentalnej Azji, Nowej Gwinei, Poludniowego Pacyfiku i Afryki. Ich wyniki swiadczyly o tym, ze dwie z postaci genu byly bardzo pospolite w Afryce, a rzadkie lub nieobecne u ludzi spoza tego kontynentu. W Europie i w powiazanych genetycznie populacjach Azji i wysp Pacyfiku pojawily sie za to czesto trzy inne haplotypy. Ogolnie rzecz biorac, wyniki Wainscoata sugerowaly, ze kolebka wszystkich wspolczesnych ras byl jeden kontynent, ale nie Azja, jak twierdzil Cavalli-Sforza. "Nasze dane pasuja do modelu - pisali Wainscoat i wspolpracownicy - w ktorym populacja zalozycielska wyemigrowala z Afryki, a nastepnie dala poczatek wszystkim populacjom po-zaafrykanskim". Z badan Wainscoata wynikalo w istocie, ze kazdy - Europejczyk, Azjata, Indianin, wyspiarz z morz poludniowych - pochodzi z grupy Afrykanow, mogacej liczyc nie wiecej niz kilkaset osob. Wniosek ten byl wprawdzie intrygujacy, ale dane dotyczace tylko jednego genu jadrowego, w tym przypadku p-globiny, moga dostarczyc jedynie "zgrubnych" danych o miejscu zajscia jakiegos zdarzenia ewolucyjnego. Nie mowia tez nic o tym, kiedy do niego doszlo. Jest jednak inny rodzaj DNA, znajdujacego sie poza jadrem komorkowym, ktory ma szczegolne wlasciwosci, wprost wymarzone dla przedsiebiorczego ewolucjonisty molekularnego. Wlasnie stamtad bierze swoj poczatek Ewa. Pewnego jasnego czerwcowego poranka 1989 roku szedlem ulica w kalifornijskim Berkeley, wciagajac gleboko w pluca powietrze pachnace eukaliptusami, uszczesliwiony, ze prowadzi sie tu tak wiele badan nad pochodzeniem czlowieka, ktorym musze sie osobiscie przyjrzec. Przybylem do tego raju w poszukiwaniu Ewy, a przynajmniej kogos, kto moglby mi o niej wiecej opowiedziec. Artykul z "Nature", ktory wywolal cale zamieszanie, byl sygnowany przez troje ludzi: mlodych absolwentow, Rebeke Cann i Marka Stonekinga, oraz ich opiekuna naukowego, slynnego Allana Wilsona. Niestety, Rebecca Cann, ktora byla glownym autorem artykulu, objela posade na Uniwersytecie Hawajskim i nielatwo bylo do niej dotrzec. Wilson uchodzil za odludka chorobliwie unikajacego prasy, l zasluzenie, jako ze przekazywal moje listy sekretarce, ktora przesylala mi sterty nadbitek, ale nie umawiala na spotkanie. Zostal wiec Stoneking - jako jedyne dostepne zrodlo informacji z pierwszej reki. Umowilismy sie u niego w domu o dziesiatej. Mowiono mi tez, ze powinienem odnalezc Linde Vigilant, nowa gwiazde w Wilsonow-skiej stajni mlodych talentow, ktora odwaznie rozbudowywala hipoteze Ewy w skrajnej postaci. Tak sie zlozylo, ze Stoneking i Yigilant - nazwiska, ktore, chcac nie chcac, budza zaufanie3 -byli partnerami nie tylko w laboratorium, ale i w zyciu, i zajmowali bungalow w zachodniej czesci Berkeley, ktory probowalem odnalezc. Kiedy wreszcie trafilem pod wlasciwy adres, Yigllant akurat wychodzila. Wymienilismy uscisk dloni, kiedy obchodzila sterte sprzetu biwakowego na werandzie, szturchnela przyjaznie wygladajacego kota i zgodzila sie porozmawiac kiedy indziej. Stoneking posadzil mnie na sofie, a sam zaparzyl kawe. Byl szczuply, o milej twarzy, ktora lekka asymetria ratowala przed banalna uroda blond przystojniaka. Zapytalem go o wczesniejsza kariere naukowa. Odparl, ze trafil do pracowni Wilsona po zrobieniu magisterium na Uniwersytecie Stanowym Penna, gdzie badal genetyke populacyjna pstraga zrodlanego. * Z poczatku mialem opory, by zabrac sie za ludzi - powie dzial z wahaniem. - Teraz jednak widze, ze ludzie, przy wszyst kich swych uciazliwosciach, maja tez sporo zalet. * Na przyklad? * Chocby publiczne zainteresowanie. Nie mialbym w koncu okazji goscic popularyzatorow nauki, gdybym wciaz zajmowal sie pstragami. Niesmialosc Marka zdradzala, ze nie zalezy mu na rozglosie. Jak wielu naukowcow, postrzega on ludzkie zainteresowanie jako narzedzie, chochle ulatwiajaca czerpanie nowych porcji surowych danych. Poniewaz ludzie bardziej interesuja sie soba niz pstragiem zrodlanym czy antylopa gnu, dysponujemy ogromna liczba informacji na temat cech wspolczesnych populacji ludzkich. To z kolei czyni je atrakcyjnymi dla kolejnych badaczy i zasob danych rosnie lawinowo. Wiekszosc gromadzonych danych genetycznych dotyczy genow zawartych w jadrze komorkowym. Jest to normalne, gdyz to wlasnie tam miesci sie wiekszosc naszego materialu dziedzicznego. Ale malenki ulamek DNA, zaledwie 37 genow, trwa poza jadrem, w strukturach wewnatrzkomorkowych, zwanych mitochondriami. I to wlasnie szczegolne wlasciwosci tego DNA mitochondrialnego sprowadzily popularyzatora nauki do salonu Marka, czy mu sie to podobalo, czy nie. Mitochondria wystepuja prawie u wszystkich organizmow: glonow, bodziszkow, brzoz, muszek owocowych, wegorzy, zamarznietych mamutow na Syberii, pstragow zrodlanych, popularyzatorow nauki - slowem, u wszystkich zywych istot, z wyjatkiem tych, ktore nie maja jadra komorkowego, jak bakterie i wirusy. Fakt, ze kazde mitochondrium ma wlasna nic DNA liczaca 16 tysiecy par zasad, odrebna od DNA jadrowego, sklonil biologow do przypuszczen, ze miliardy lat temu mitochondria byly wolno zyjacymi bakteriami, ktore nawiazaly symbiotyczne zwiazki z pierwotnymi komorkami zywiclel-skimi i spelnialy jakas wazna funkcje w zamian za pewne korzysci. W koncu samodzielne niegdys bakterie zostaly wlaczone w cykl zyciowy zywiciela i sie z nim zjednoczyly. Poszczegolne gatunki organizmow moga miec w kazdej komorce od jednego mitochondrium (np. glon Microsterios) do pol miliona {np. olbrzymi pelzak Chaos chaos). Wyzsze naczelne, jak my, goszcza w komorce bardziej umiarkowana liczbe mi-tochondriow, okolo 1700. Pelnia one wazna funkcje metaboliczna. Dzialaja niczym mikroskopijne piece, w ktorych spalanie weglowodanow dostarcza energii napedzajacej procesy zyciowe komorki. Jednak to nie ze wzgledu na zaslugi dla komorki DNA mito-chondrialny (w skrocie mtDNA) jest tak cenny dla genetykow takich jak Mark Stoneking. Po pierwsze, jak mi powiedzial, mtDNA mu tuj e dziesieciokrotnie szybciej niz jadrowy, totez stanowi bardziej wiarygodny wskaznik zmian w czasie. Podobnie jak zegarek z sekundnikiem umozliwia dokladniejszy pomiar czasu niz zegarek ze wskazowka minutowa, fragment DNA z dziesieciokrotnie wyzszym tempem mutacji stanowi dokladniejszy zegar molekularny. Druga zaleta - stanowiaca podstawe modelu Ewy - to bardzo prosty sposob dziedziczenia. Podczas zaplodnienia geny jadrowe ojca, zawarte w plemniku, mieszaja sie z genami matczynymi w jaju, tworzac genom - zespol chromosomow - nowego osobnika. Geny jadrowe sa zre-kombinowanym spadkiem po obojgu rodzicach, ktorzy z kolei odziedziczyli je po czworgu dziadkach, ci po osmiorgu pradziadkach i tak dalej. Cofajac sie w przeszlosc jeszcze o kilka pokolen, stwierdzimy, ze w kazdym z nich az setki ludzi maja udzial w naszym genomie jadrowym. Ten patchwork zrekombi-nowanych odcinkow DNA, odziedziczonych po wszystkich przodkach, uniemozliwia ustalenie, po kim odziedziczylismy poszczegolne cechy - niebieskie oczy, krecone wlosy czy znamie na szyi. Tymczasem geny mitochondrialne dziedziczymy tylko po matce, ktora otrzymala je od wlasnej matki, ta od swej matki i tak dalej w dol lancucha matek. Mitochondria ojca, zawarte w szyjce plemnika, pozostaja na zewnatrz blony komorki jajowej podczas zaplodnienia i przez to nie przechodza do historii. Jesli jestes mezczyzna, twoja linia mitochondrialna wygasnie na tobie, chocbys splodzil nie wiadomo ile dzieci, chyba ze masz siostre, ktora urodzi corke i w ten sposob zapewni kontynuacje rodu. DNA mitochondrialny, nie zaburzany przez tasowanie genow zachodzace w jadrze komorkowym w kazdym pokoleniu, stanowi jakby pocisk smugowy, rozswietlajacy droge w przeszlosc. -Cofajac sie w przeszlosc zaledwie o piec pokolen, stwierdzisz, ze na twoje geny jadrowe zlozylo sie trzydziestu dwoch przodkow - wyjasnia Mark. - Jednak sposrod tych trzydziestu dwoch osob tylko jedna wniosla swoj DNA jadrowy - kobieta z linii matczynej. To samo dotyczy przodkow sprzed dziesieciu, stu lub tysiaca pokolen. Wciaz bedzie wsrod nich tylko jedna kobieta niosaca cale dziedzictwo mitochondrialne. Pozwala to przesledzic bezposrednio mitochondrialne genealogie. Nie da sie tego zrobic w przypadku DNA jadrowego ani grup krwi. Mimo tego linearnego dziedziczenia, moj mtDNA nie jest identyczny z tym, jaki miala moja praprababka sprzed tysiaca pokolen. W tym czasie zdazyly sie bowiem pojawic zmiany, mutacje. Nie maja one charakteru radykalnej przebudowy calosci struktury genetycznej, sa to raczej przypadkowe zmiany w kolejnosci par zasad skladajacych sie na genom mitochon-drialny: tu jakas para zasad zamienila sie na inna, owdzie zamiast jednej sa dwie, a gdzie indziej pewna para wypadla. Zdaniem Stonekinga i jego kolegow wiekszosc tych mutacji jest obojetna z punktu widzenia doboru naturalnego. Nie wplywaja one na funkcjonowanie mitochondriow, a wiec zadna z moich prababek po kadzieli nie byla z ich powodu silniejsza, slabsza, mniej ani bardziej plodna. Jesli dobor naturalny nie sprzyja pewnym wariantom kosztem innych, wowczas jedynym powodem, dla ktorego czyjes mitochondria roznia sie od mitochondriow kogos innego, jest uplyw czasu. Oto sedno hipotezy Ewy. Ja i ty moglismy miec wspolnego zenskiego przodka dwadziescia pokolen temu. Od tego czasu twoja linia mtDNA mutowala sobie, a moja - sobie. Gdybysmy mogli zmierzyc dystans genetyczny miedzy nami -innymi slowy, policzyc pary zasad, ktorymi roznia sie miedzy soba petle naszego mtDNA - musielibysmy tylko dowiedziec sie, w jakim tempie nagromadzaly sie te roznice, a wowczas bez trudu obliczylibysmy, jak dawno temu mielismy ostatniego wspolnego przodka w linii zenskiej. Jesli dokonac takich obliczen dla odpowiednio wielu ludzi z roznych grup etnicznych, dojdziemy do wspolnego przodka nas wszystkich: mitochon-drialnej Ewy. Ani ty, ani ja nie potrafimy mierzyc odleglosci genetycznych miedzy ludzmi, ale potrafia tego dokonac dobrze wyposazeni i wyszkoleni biolodzy molekularni. Metoda stosowana do pierwszych pomiarow zmiennosci ludzkich genow mitochon-drialnych nosi nazwe mapowania restrykcyjnego; wykorzystuje enzymy do ciecia DNA na dlugie i krotkie odcinki, z ktorych mozna ulozyc "mape" czyichs genow mitochondrialnych. Mozna potem porownac ze soba dowolne dwie takie mapy, zeby zobaczyc, ile przypadkowych mutacji odroznilo je od siebie, od czasu kiedy obaj osobnicy mieli wspolnego przodka mitochon-drialnego. Pod koniec lat siedemdziesiatych genetyk z pracowni Caval-lego-Sforzy na Uniwersytecie Stanforda, Douglas Wallace, i jego koledzy zapoczatkowali stosowanie map restrykcyjnych do odtwarzania drzewa rodowego ludzkosci, zebrawszy mtDNA z probek pochodzacych od ponad dwustu osobnikow nalezacych do pieciu grup etnicznych z roznych kontynentow (Murzynow Bantu, Buszmenow, Azjatow, bialych i Indian). Wallace pierwszy wykazal, ze ludzki mtDNA dziedziczy sie tylko po kadzieli, a wkrotce jego badania przyniosly zaskakujace wyniki. Po pierwsze, okazalo sie, ze korzenie drzewa rodowego siegaja zaskakujaco plytko. Roznice miedzy mtDNA dowolnych dwojga ludzi byly bardzo niewielkie, co swiadczylo o tym, ze ostatni nasz wspolny przodek zyl calkiem niedawno. Po drugie, rozklad zmiennosci mtDNA pieciu badanych populacji czesto pasowal do pochodzenia geograficznego i narodowosciowego. Po trzecie, populacje Starego Swiata rozpadaly sie na dwie odrebne podgrupy: afrykanskie i pozaafrykanskie, przy czym podgrupa afrykanska odznaczala sie wiekszym wewnetrznym zroznicowaniem. Potraktowane calosciowo wyniki Wallace'a sugerowaly niedawny, jeden poczatek wspolczesnej ludzkosci. Miejsce owego poczatku mozna bylo probowac okreslic na dwa sposoby, dajace sprzeczne wyniki. Jesli mutacje w ludzkich mitochondriach zachodzily w stalym tempie, a w Afryce nagromadzilo sie ich wiecej niz gdziekolwiek indziej, to wlasnie Afryka powinna byc praojczyzna wszystkich populacji. Wallace stwierdzil jednak, ze typ mitochondriow najblizej spokrewnionych z mitochondriami innych naczelnych pojawia sie najczesciej wsrod Azjatow, co wskazywaloby, ze kolebka ludzkosci byla jednak Azja. Ow drugi sposob lokalizowania praojczyzny ludzkosci zgadzal sie z wynikami badan grup krwi prowadzonych przez Cavallego-Sforze. Kiedy w 1983 roku Wallace oglosil swoje wyniki drukiem, sklanial sie ku azjatyckiemu rodowodowi ludzkosci, ale zostawil sobie otwarta furtke, dopuszczajac wariant afrykanski. -Wyrazalem sie niejednoznacznie, bo nie znam odpowiedzi - powiedzial mi pozniej. - Bog jeden wie, jak bylo. Bog, a moze i Allan Wilson. W roku 1979 Rebecca Cann zjawila sie w pracowni Wilsona l zaczela kontynuowac rozpoczete wczesniej badania nad ludzkim mtDNA. Dwa lata pozniej dolaczyl Mark Stoneking. To dzieki ich wysilkom, pod wszechobecnym kierownictwem Wilsona, slowo "mitochondria" zagoscilo na lamach "Newsweeka". Zaczeli od zebrania samego mtDNA czlowieka - nielatwego zadania. -Potrzebowalismy wielu probek - wspominal Stoneking. - We krwi jest za malo mitochondriow, a ze zrozumialych wzgle dow serca i watroby nie wchodzily w rachube. Najlepiej bylo wiec wykorzystac lozyska plodow. Wiele lozysk ofiarowaly okoliczne szpitale. Cann spedzala wiele czasu, indagujac przyszle matki i namawiajac je, by ofiarowaly swe poplody dla dobra sprawy. Zapewnienie odpowiedniej podazy lozysk europejskich i azjatyckich bylo wzglednie latwe, natomiast klopoty polityczne i finansowe ze zdobyciem swiezych lozysk z populacji afrykanskich okazaly sie nie do przezwyciezenia, totez Cann zdecydowala sie posluzyc lozyskami czarnych Amerykanek jako przedstawicielek ludnosci pochodzenia afrykanskiego. Mialo to jej potem przysporzyc wielu zgryzot. Tymczasem Stoneking organizowal dostawy lozysk z rejonu Poludniowego Pacyfiku, koordynujac ich zbieranie przez kolegow z Australii i Nowej Gwinei. Do roku 1986 oboje zebrali probe losowa reprezentujaca 147 osobnikow z populacji azjatyckich, europejskich, afrykanskich, australijskich oraz nowogwinejskich. Z kazdego okazu ekstrahowano mtDNA i cieto na kawalki za pomoca dwunastu roznych enzymow restrykcyjnych. Nastepnie porownywano ze soba ulozone z nich mapy. Z owych "tekstow" genetycznych wylamala sie fascynujaca historia. Sposrod 147 probek 14 mialo identyczne odpowiedniki. Natomiast 133 typy mtDNA okazaly sie niepowtarzalne, a przy tym ukladaly sie w szczegolny wzor zmiennosci. Po pierwsze, byly do siebie zadziwiajaco podobne. Roznice w sekwencjach par zasad miedzy dowolnymi dwiema probkami siegaly srednio zaledwie 0,3 procent. Po drugie, z jednym istotnym wyjatkiem trudno sie bylo w nich doszukac geograficznej spojnosci. Okazalo sie, ze mtDNA Europejki moze przypominac mtDNA Murzynki bardziej niz innej Europejki. Obie te obserwacje potwierdzaly jeden z zaskakujacych wnioskow Wallace^: ludzie z roznych stron swiata sa do siebie bardziej podobni genetycznie niz dwa podgatunki goryla, zyjace w Afryce w odleglosci zaledwie kilkuset kilometrow od siebie. Cann wprowadzila swe dane do programu komputerowego, sluzacego do obliczenia najprostszego sposobu ulozenia 133 typow ludzkiego DNA mitochondrialnego w drzewo filogene-tyczne. Najbardziej podobne do siebie typy DNA skupialy sie na koncowych rozwldleniach galazek drzewa, te laczyly sie w galezie z nieco mniej podobnymi i tak dalej, az do konarow u nasady. Wreszcie w polowie drogi miedzy dwoma najodleglejszymi wariantami wypadl "korzen" drzewa: hipotetyczny typ mtDNA, z ktorego wywodza sie 133 warianty wspolczesne. Takie zakorzenienie drzewa ujawnilo zaskakujacy, asymetryczny uklad jego rozgalezien. Wszystkie typy - z wyjatkiem siedmiu -tworzyly wielki, bujnie rozgaleziony konar, obwieszony wielorasowymi owocami ze wszystkich pieciu badanych regionow. Wspomniane siedem wariantow tworzylo odrebna grupe z dlugimi galeziami biegnacymi w dol do pnia drzewa, a wszystkie byly afrykanskiego pochodzenia. Korzen wygenerowanego komputerowo drzewa rodowego wyrastal wiec w Afryce (patrz: rysunek otwierajacy ten rozdzial). Sekwencje siedmiu "gleboko ukorzenionych" linii afrykanskich wykazywaly az dwukrotnie wiecej mutacji niz te z wiekszego konaru. Jesli liczba mutacji byla funkcja czasu, owa czysto afrykanska grupa musiala istniec dwa razy dluzej od reszty. Narzucalo sie najprostsze wyjasnienie: wszystkie rasy powstaly w Afryce, z tym ze niektorzy ludzie pozniej wyemigrowali, a inni zostali na ojczystym kontynencie. Ostatecznie wszystkie linie zbiegaly sie w jednym punkcie - musiala istniec afrykanska kobieta, ktorej mitochondria daly poczatek wszystkim typom wystepujacym wspolczesnie u ludzi. Owa kobieta nie musiala sie wyrozniac niczym szczegolnym, na pewno tez nie byla jedyna, jaka wowczas zyla. To akurat jej linia mito-chondrialna miala szczescie przetrwac do dzis, a mitochondria jej rowiesnic wymarly po drodze. Gdyby badacze z Berkeley na tym poprzestali, po prostu zapewniajac technicznie wyrafinowane poparcie pogladowi o afrykanskim rodowodzie ludzkosci, mogliby nawet zyskac wyrazane polgebkiem uznanie antropologow. Zamiast tego sciagneli na siebie gromy, a to dlatego, ze ich Ewa byla za mloda. Cann, Stoneking i Wilson wykalkulowali, ze od czasow Ewy ludzkie mitochondria zmutowaly i zroznicowaly sie miedzy soba o niespelna 0,6 procent. Wczesniej oszacowali, ze ludzki DNA mitochondrialny mutuje w tempie od 2 do 4 procent na milion lat. W tym tempie do nagromadzenia calej obserwowanej dzis zmiennosci typow mitochondriow trzeba bylo 140-290 tysiecy lat jednostajnego mutowania. Gdyby dalo sie nastawic zegar mitochondrialny wstecz, mozna by ujrzec, jak rozmaite typy mtDNA coraz bardziej sie do siebie upodabniaja, az wreszcie zbiegaja sie w mitochondrialnej Ewie, jakies 200 tysiecy lat temu. Mowienie o kobiecie liczacej 200 tysiecy lat jako o zaskakujaco mlodej moze byc poczytane za impertynencje, ale czas ewolucyjny plynie dostojnie i na miano naprawde starych zasluguja dopiero ci, ktorych wiek wyraza sie szescioma czy wrecz siedmioma zerami. W czasach kiedy miala zyc Ewa, a wiec 200 tysiecy lat temu, migracja Homo erectus z Afryki byla juz zamierzchla historia - osmiokrotnie dawniejsza, jesli nowe datowania okazow z Jawy sa poprawne. Jeszcze mlodsza od Ewy musiala byc kobieta, ktora dala poczatek wszystkim nie-Afrykanom. Populacja, do ktorej nalezala Ewa, mogla zaczac sie rozprzestrzeniac z Afryki juz 135 tysiecy lat temu, ale bardziej prawdopodobne jest, ze pozostawala tam przez tysiace lat, odizolowana genetycznie od pozostalych. Pozniej, byc moze zaledwie przed 50 tysiacami lat, ta grupa potomkow Ewy musiala opuscic Afryke, udajac sie na polnoc i wschod. I to wlasnie sprawilo, ze tlacy sie wciaz konflikt miedzy genetykami a antropologami zmienil sie w otwarta wojne. W przeciwienstwie do wczesniejszych emigrantow, pitekantro-pow, potomkowie Ewy nie przybywali do bezludnych krain. Ktos oszacowal, ze przed 50 tysiacami lat na Ziemi zylo okolo 1,3 miliona przedstawicieli naszego rodzaju, z ktorych wielu zamieszkiwalo Eurazje. Tamtejsi pradawni tubylcy nie byli na wpol malpimi stworzeniami, spedzajacymi polowe czasu na drzewach. Znajdowali sie wsrod nich nasi dobrzy europejscy znajomi, neandertalczycy, a takze pewni mieszkancy Azji o sporych mozgach, ktorzy poslugiwali sie ogniem, wyrabiali dosc skomplikowane narzedzia kamienne i na jeszcze inne sposoby wykorzystywali swoja inteligencje do przetrwania kolejnych tysiacleci w trudnych warunkach. Oczywiscie, tamte dawniejsze Europejki i Azjatki tak samo przekazywaly swe geny mitochondrialne z pokolenia na pokolenie - poprzez swe corki i wnuczki. I nagle absolutnie wszystkie te linie genetyczne sie urwaly, a w kazdym razie nie ma po nich sladu we wspolczesnych ludziach. Po prostu zniknely z dziedzictwa ludzkosci. Tak przynajmniej twierdzil zespol z Berkeley. -Jesli populacje reprezentujace wczesniejszych mieszkancow Eurazji wniosly wklad w pule genowa czlowieka wspolczesnego, nalezaloby oczekiwac pieciokrotnie wiekszego zroznicowania wsrod wspolczesnych typow mitochondrialnych -powiedzial mi pozniej Stoneking. - Wyglada na to, ze ich po prostu nie ma. Jak na solidnego naukowca przystalo, nakreslil on alternatywne wyjasnienia braku starszych nieafrykanskich linii, zanim przeszedl do tego, w ktorego prawdziwosc wierzyl. Byc moze 147 osob przebadanych w pierwotnym opracowaniu bylo zbyt mala proba i predzej czy pozniej natrafi sie na lozysko na przyklad z Nowej Gwinei czy New Jersey, ktorego typ mtDNA bedzie genetycznie bardzo odlegly od pozostalych spoza Afryki. Jesli jednak owych 147 osob stanowilo probe losowa calej ludzkosci, prawdopodobienstwo pojawienia sie takiego nowego typu mitochondrialnego jest znikome i spada prawie do zera w miare kontynuacji badan. Dotad rozne zespoly genetykow przebadaly juz tysiace lozysk i nie stwierdzily istnienia jakiegokolwiek starego typu nieafrykanskiego. Pozostaje tez mozliwosc, ze ludzie spoza Afryki wprawdzie przekazali swe mitochondria nastepnym pokoleniom, podobnie jak emigranci z Afryki, ale z jakiegos powodu wszyscy nosiciele owych starszych eurazjatyckich typow mtDNA z czasem wymarli bezpotomnie. Jest to koncepcja intrygujaca, ale sprzeczna z jednym z podstawowych zalozen calej hipotezy: tym mianowicie, ze roznice miedzy typami ludzkich mitochondriow sa obojetne selekcyjnie. Jesli konkretna sekwencja ge-nomu mitochondrialnego nie wplywa na przezywalnosc ewolucyjna, to czemu mialyby wygasnac akurat wszystkie stare typy eurazjatyckie, nie zas afrykanskie? -Najlepszym wyjasnieniem braku tych pradawnych nieafrykanskich mitochondriow jest to, ze wcale nie weszly do dzie dzictwa wspolczesnej ludzkosci - wnioskuje Stoneking. - Inny mi slowy, emigranci z Afryki zastapili tubylcow, nie krzyzujac sie z nimi. * Chwileczke - przerwalem. - Rozumiem, ze tubylcy nie wniesli swych genow mitochondrialnych. Ale to tylko malenki ulamek naszego genomu. A skad wiadomo, ze nie przekazali nam genow jadrowych? * Tego nie wierny na pewno. Wiemy jednak, ze kiedy roz przestrzeniajaca sie populacja, ktora dysponuje pewna prze waga kulturowa, natyka sie na ludnosc tubylcza, zwykle to mezczyzni najezdzcow wspolzyja z tubylkami, a nie odwrotnie. A przeciez tylko kobiety przekazuja mitochondria. Skoro wiec nie widac zadnych nieafrykanskich mitochondriow, wyglada na to, ze nie dochodzilo do pozycia miedzy miejscowymi kobietami i przybyszami - a w kazdym razie nie do takiego, po ktorym zostalaby trwala genetyczna spuscizna. * Czemu nie? - spytalem. - Ludzie uchodza za niezbyt wy brednych w doborze partnerow seksualnych. Zwlaszcza mez czyzni z dala od domu. Mark poprawil sie na fotelu. - Nie wiem, moze za duze byly roznice fizyczne miedzy obiema populacjami, by mogly sie ze soba krzyzowc. * To znaczy, ze byly to odrebne gatunki? * Niewykluczone. A moze ludnosc tubylcza zostala wybita. Moje pytania nie byly calkiem fair. Chociaz mitochondria dostarczaja mnostwa informacji, nie mowia nam nic o tym, jak l dlaczego doszlo do tej kompletnej wymiany populacji, ani nawet, kim byli zwyciezcy. Mozna sie wpatrywac bez konca w mape restrykcyjna mtDNA, a i tak nie da sie z niej wyczytac, jak wygladala Ewa, czy miala sterczace waly nadoczodolowe l wystajace kosci policzkowe, czyjej potomkowie byli wojowniczy, czy tez calymi dniami usmiechali sie do siebie przy ognisku. Nie wiadomo nawet, czy Ewa byla morfologicznie wspolczesnym czlowiekiem; mogla reprezentowac pierwotniejszy wariant Homo sapiens, ktory dopiero potem wyewoluowal w kierunku calkowicie nowoczesnej anatomii. Jak jednak Stoneking i jego koledzy zauwazyli w swym artykule na lamach "Nature", istnieja ciekawe dane kopalne, wskazujace, ze najwczesniej wspolczesna ludzka anatomia pojawila sie w Afryce, co sugeruje, iz ow koncowy epizod w liczacej 5 milionow lat historii naszego rodu mial miejsce wlasnie tam. Najprostsze wyjasnienie zaklada wiec, ze albo Ewa, albo jej czysto afrykanscy potomkowie wyewoluowali w Homo sapiens sapiens, zanim opuscili ojczysty kontynent. Niezaleznie od tego, na czym polegala przewaga tych nowoczesnych Afrykanow, sprawila ona, ze okazali sie lepsi we wspolzawodnictwie, w walce, dzietnosci, mysleniu i pod innymi wzgledami od calej reszty istot ludzkich, jakie napotykali, rozprzestrzeniajac sie po swiecie. Nic wiec dziwnego, ze antropolodzy poczuli sie dotknieci. Gdyby ow zadziwiajacy scenariusz byl prawdziwy, mozna by spokojnie odlozyc ad acta caly stuletni spor o los neandertalczyka. Neandertalczycy nie mogli w zaden liczacy sie sposob byc przodkami jakiejkolwiek dzis zyjacej populacji. To samo dotyczylo wszystkich innych kopalnych typow ludzkich, ktore zyly poza Afryka przed domniemana migracja, a wiec na przyklad czlowieka jawajskiego, pekinskiego i wielu innych muzealnych skarbow, drogich sercu kazdego antropologa. Wszyscy ci praludzie musieli wymrzec, bez wzgledu na to, jak wygladali. I tym razem, podobnie jak w przypadku ramapiteka, argumenty genetykow w sposob wyrazny i bezwzgledny spolaryzowaly problem. Jesli z badania mitochon- driow wyciagnieto prawidlowe wnioski, wszelkie teorie na temat ewolucji czlowieka wspolczesnego, ktore zakladaly jego pozaafrykanski rodowod, byly po prostu ostatecznie i nieodwolalnie bledne. A wspomnienie wczesniejszego sukcesu dawalo laboratoryjnym naukowcom poczucie pewnosci siebie graniczace z arogancja. "Niektorzy ludzie niechetnie sie odnosza do naszych wnioskow - sarkal w>>Science<>Science<>Los Angeles Times*. - Wszyscy wywodzimy sie od jednego ze szczepow IKung". Wywolalo to podwojny szok. Po pierwsze, znaczylo, ze Ewa byla o 60 tysiecy lat mlodsza (poczatkowo sugerowano 200 tysiecy lat), a przeciez nawet to poczatkowe datowanie bylo dla antropologow bluznierstwem. Na dodatek byla Buszmenka z plemienia!Kung. Powszechnie znani dzieki burleskowej prezentacji ich niewinnosci w filmie The Gods Must Be Grozy [Bogowie sa szaleni), IKung sa najdokladniej zbadana grupa lowcow i zbieraczy na swiecie. W zwiazku z tym ich zachowania byly uzywane - niekiedy naduzywane - do budowy uogolnionych modeli zachowan naszych pierwotnych przodkow. Okazywalo sie teraz, ze maja oni takze najprymitywniejsze mitochondria. Taka podejrzana zgodnosc tradycyjnej etnografii i najnowoczesniejszej genetyki molekularnej wydawala sie wrecz niewiarygodna. Sadzac po odbitkach w kopercie, grupa Wilsona posuwala sie szybciej niz kiedykolwiek. Motorem tego odrodzonego wigoru badan byla lancuchowa reakcja polimerazy, w skrocie PCR.2 Ta metoda laboratoryjna, wynaleziona w 1983 roku przez Kary'ego Mullisa z Cetus Corporation, pozwala wyizolowac dowolny fragment DNA, jaki przyjdzie komus ochota zbadac, i namnozyc go w hurtowych ilosciach. Kiedy odcinek DNA zostanie juz w ten sposob "zwielokrotniony", naukowiec moze odczytac sekwencje jego materialu genetycznego litera po literze. Poniewaz ta metoda mozna szybko uzyskac "genetyczny odcisk palca" danego osobnika, znalazla zastosowanie w kryminalistyce do identyfikacji lub wykluczania podejrzanych o gwalt lub morderstwo (prokuratura porownala w ten sposob probki krwi zabezpieczone na miejscu zbrodni i na posesji O. J. Simpsona oskarzonego o zabojstwo).3 PCR nadaje sie tez do wykrywania AIDS i wielu innych chorob, identyfikacji zarazkow w wodociagach miejskich, moze nawet przyspieszyc postep badan nad rakiem. Dziesiec lat po opracowaniu przyniosla Mullisowi Nagrode Nobla. Choc personel laboratoryjny Wilsona uzywal PCR do bardziej ezoterycznych celow, okazala sie ona rownie skuteczna. Zaczalem pobyt w Berkeley od wizyty u Svante Paabo, mlodego naukowca szwedzkiego, zatrudnionego w pracowni Wilsona i bieglego w tej nowej biochemicznej sztuce. - PCR to jakby genetyczna kserokopiarka - wyjasnil mi Paabo. Bialy fartuch laboratoryjny, waska, dociekliwa twarz i okulary w stalowych oprawkach nadawaly mu wyglad sondy analitycznej w ludzkiej postaci. - Bierze sie jakikolwiek strzep DNA i wytwarza tysiace jego dokladnych kopii. Przypomina to klonowanie, ale jest 0 wiele szybsze i duzo precyzyjniejsze. Kopiowanie nastepuje za sprawa enzymu polimerazy, naturalnie wystepujacego bialka, ktorego zadaniem jest odbudowa uszkodzonego DNA w komorce. Potrzeba takze paru "starte-row" DNA, krotkich jednoniciowych fragmentow o znanej sekwencji par zasad. Skladniki te dodaje sie do probowki zawierajacej badany dwuniciowy DNA, ktory rozplata sie w miare ogrzewania roztworu. Oba startery przylaczaja sie do rozplecionych nici badanego DNA w okreslonych miejscach, wyznaczajac konce kopiowanego odcinka. Przylaczenie starterow aktywuje enzym, polimeraze, ktora dobudowuje dopelniajace zasady do badanego DNA miedzy obydwoma starterami. Zamiast jednej dwuniciowej czasteczki DNA mamy teraz dwie. Ponowne podgrzanie spowoduje rozplecenie tych podwojnych nici. Znow doczepiaja sie startery, wkracza do akcji polimeraza 1 otrzymujemy cztery kopie. Dwudziestokrotne podgrzanie roz tworu owocuje milionem kopii wyjsciowego DNA, ktory prze staje byc tak tajemniczy, jak wczesniej. Kiedy naukowiec powieli juz DNA milion czy wiecej razy, odczytanie kolejnosci zasad za pomoca standardowych metod to wlasciwie fraszka. Poniewaz PCR moze wylowic nawet drobne okruchy zachowanego DNA z masy fragmentarycznego lub uszkodzonego materialu,.nadaje sie szczegolnie do badania resztek DNA w dawnych tkankach. Sam Paabo uzyl juz PCR do wydobycia DNA z mozgu Paleoindianina sprzed 7 tysiecy lat, zachowanego w bagnach Florydy, a takze ze skory wytepionego wilka workowatego. A to byl dopiero poczatek. Pozniej Paabo zbadal metoda PCR miedzy innymi geny Otziego, czlowieka sprzed 5 tysiecy lat, ktorego znaleziono w alpejskim lodowcu Similaun. Kiedy Paabo badal te pradawne czasteczki, jego koledzy z laboratorium Wilsona przyjeli PCR jako "metode z wyboru" do porownywania DNA mitochondrialnego dzisiejszych ludzi. W tej grupie byla tez Linda Yigilant, zona i wspolpracownica Marka Stonekinga. Wilson, mowiac o buszmenskim wspolnym przodku ludzkosci, oparl sie wlasnie na badaniach prowadzonych przez Yigilant. -Jestesmy juz w zasadzie pewni afrykanskiego rodowodu wspolczesnego czlowieka - powiedziala mi Yigilant w tym samym bungalowie, w ktorym spotkalem sie kilka tygodni wczesniej ze Stonekingiem. - I bardziej niz kiedykolwiek utwierdzilismy sie w przekonaniu, ze narodzil sie on calkiem niedawno. Zatem liczne wczesniejsze zarzuty, ktore nam stawiano, traca zasadnosc. Yigilant i jej koledzy najdobitniej rozprawili sie z zarzutem stawianym wczesniej Rebece Cann w zwiazku z posluzeniem sie Murzynami amerykanskimi w zastepstwie rodowitych Afry-kanow. Cann udalo sie po wielu wysilkach zdobyc zaledwie dwa lozyska Afrykanek, a Yigilant mogla sie w ogole obejsc bez polowania na lozyska. Uzyskala wszelkie niewatpliwie afrykanskie mitochondria, jakie byly jej potrzebne - w tym probki Buszmenow IKung, pasterzy Herero, Pigmejow wschodnich i zachodnich, lowcow-zbieraczy Hadza z Tanzanii i nigeryj-skich Jorubow - z pojedynczych wyrwanych wlosow. Badala rowniez material pochodzacy od Papuasow, Azjatow, czarnych Amerykanow, Europejczykow i jednego australijskiego Abory-gena. Jak zreszta podejrzewala Rebecca Cann, okazalo sie, ze zbadanie afrykanskich tubylcow zamiast ich amerykanskich potomkow nie sprawilo wiekszej roznicy: najstarsze linie mito-chondrialne w doswiadczeniach Yigilant byly bez wyjatku afrykanskiego pochodzenia. Latwosc pozyskiwania mitochondriow z wlosow zamiast z lozysk to tylko jedna z korzysci plynacych ze stosowania metody PCR. Poniewaz daje ona rzeczywiste sekwencje par zasad, Yigilant mogla skupic sie na dwoch malenkich wycinkach rni-tochondrialnego DNA, kazdego dlugosci zaledwie okolo 400 par zasad, i uzyskac wiecej informacji, niz mogla zdobyc Cann stosujaca metode mapowania restrykcyjnego calego genomu mitochondrialnego. Badane przez Yigilant fragmenty stanowily czesc petli mtDNA, zwana obszarem kontrolnym. -Wybralismy obszar kontrolny, poniewaz wiedzielismy, ze nie koduje on zadnych bialek ani innych produktow - wyjasnila. - Zachodzace tam mutacje nie zaklocaja funkcjonowania czasteczek, totez moga sie gromadzic znacznie szybciej. Szybsze tempo mutacji przeklada sie na wieksza dokladnosc pomiaru roznic miedzy mtDNA roznych osob. Z porownania wszystkich typow mtDNA wylonil sie globalny portret, fenomenalnie spojny geograficznie. Wsrod zbadanych osobnikow identyczne typy mtDNA wystepowaly tylko w obrebie tych samych grup etnicznych. Nawet wschodni i zachodni Pigmeje ze srodkowej Afryki, rozdzieleni 1500 kilometrami dzungli, choc zapewne blisko spokrewnieni, nie mieli ani jednego wspolnego typu mitochondriow. Najblizszym mitochondrialnym krewnym wschodniego Pigmeja okazywal sie zawsze inny wschodni Pigmej, i to samo dotyczylo zachodnich Pigmejow. Podobne - choc niejednakowe - typy mtDNA rowniez wykazywaly tendencje do grupowania sie w obrebie poszczegolnych populacji lub obszarow geograficznych. Dzieki PCR mozna bylo takze porownac ludzki mtDNA z szympansim, czego wczesniej nie dawalo sie zrobic bezposrednio. Wlaczenie szympansa do analizy znosilo zasadnosc co najmniej dwoch zarzutow, stawianych pierwotnej hipotezie Ewy. Pierwszy dotyczyl sposobu zakorzenienia przez Rebecce Cann ludzkiego drzewa mitochondrialnego w Afryce. Jej metoda "zakorzeniania w polowie drogi" opierala sie na zalozeniu, ze wszystkie szczepy ludzkiego mtDNA mutowaly w jednakowym tempie. Bez watpienia najwieksza roznorodnosc wykazuje mtDNA Afrykanow. Jednakze Doug Wallace, ktory wowczas lansowal azjatycki rodowod czlowieka, zwrocil uwage, ze wieksze zroznicowanie w obrebie linii afrykanskich wynikac moze z tego, ze ulegaly one czesciej mutacjom. Zastrzezeniu temu kladlo kres wlaczenie szympansa jako wspolnego zewnetrznego punktu odniesienia. Z definicji, szympans! mtDNA w badaniach Yigilant musial byc tak samo odlegly od wszystkich typow ludzkich, z Afryki i spoza niej, gdyz wszystkie szczepy ludzkie wywodza sie z tego samego zrodla - od malp czlekoksztaltnych. Uzywajac tego niezaprzeczalnego faktu jako ukladu odniesienia, Yigilant przepuscila dane przez program komputerowy zaprojektowany do wyszukiwania najbardziej prawdopodobnego - najoszczedniejszego - sposobu ulozenia ich w drzewo rodowe. I znow komputer "wyplul" drzewo wyraznie zakorzenione w Afryce. Wlasciwie uklad rozgalezien po pierwszym uruchomieniu programu prowadzil prosto do Buszmenow IKung - stad teza Wilsona ogloszona na lamach gazety "Los Angeles Times". Nawet Yigilant nie byla jednak pewna pochodzenia wlasnie od IKung. Kiedy na stoliku do kawy rozlozyla wydruk najnowszego drzewa genealogicznego, wiekszosc roznych typow mtDNA skupiala sie po prawej stronie, a na lewo odchodzily tylko boczne odgalezienia. Dlugosc galezi odpowiadala nasileniu roznic miedzy danym typem a sasiednim, powstalych wskutek mutacji, jakie zaszly od czasu, kiedy oba typy mialy wspolnego przodka. Jesli liczba mutacji byla istotnie funkcja czasu, to bardzo zroznicowane typy mtDNA, o dlugich galeziach, musialy byc najstarsze. * Jeszcze raz przeanalizowalismy dane za pomoca bardziej rozbudowanego programu - wyjasnila Yigilant. - Najdluzsze galezie tego nowego drzewa prowadza do Pigmejow. Potem na stepuje kilka typow IKung. * Czy to znaczy, ze pochodzimy od pigmejskiego, a nie od buszmenskiego przodka? - spytalem. * Niekoniecznie. Do komputera mozna wprowadzic dane o ze branych przez nas typach mtDNA i uzyskac mnostwo rozma itych drzew, nie rozniacych sie od siebie w sposob statystycznie istotny. To akurat jest najprostsze wyjasnienie wzajemnych powiazan szczepow. Jesli jednak zazadalibysmy od komputera stworzenia drzewa z probka IKung jako wspolnym przodkiem, to okaze sie ono niemal rownie oszczednie zbudowane. -A co by sie stalo, gdyby zamiast tego zakorzenic je w Azjacie czy Nowogwinejczyku? - dopytywalem sie. * Kazalismy komputerowi tworzyc drzewa zakorzenione rowniez w probkach spoza Afryki. Wyglada jednak na to, ze wszystkie najbardziej oszczednie zbudowane drzewa maja ko rzenie w Afryce. Czego zreszta nalezalo sie spodziewac, skoro mitochondrialna matka pochodzila stamtad. * Nawet jesli Ewa jest na pewno Afrykanka - drazylem dalej - to co z chronologia? * Ach, chronologia. Tu takze przyszedl nam na ratunek szym pans. Wyjasnila, ze malpa pomogla wyznaczyc tempo tykania zegara mitochondrialnego - a tym samym tak wazny wiek Ewy -w inny, bardziej wiarygodny sposob. Cann, Stoneking i Wilson wykalibrowali swoj zegar na podstawie czasow zasiedlenia Australii, Nowej Gwinei i obu Ameryk. Jak podkreslal w rozmowie ze mna Milford Wolpoff, taka metoda kalibracji roila sie od przyjetych z gory zalozen. Poniewaz metoda PCR umozliwila bezposrednie porownanie sekwencji mtDNA czlowieka i szympansa. Yigilant mogla obliczyc tempo mutacji na podstawie czasu oddzielenia sie hominidow od malp czlekoksztaltnych. Wlasciwie wszyscy sa zgodni, ze rozdzial obu linii ewolucyjnych nastapil 7-5 milionow lat temu. Znajac liczbe mutacji nagromadzonych w ciagu tego dlugiego czasu, Yigilant uzyskala tempo zmian mtDNA, ktore mogla nastepnie zastosowac do podobnych podzialow w obrebie linii ludzkiej. -Dwiescie osiem tysiecy! - wykrzyknela, wyrzucajac w gore piesc w udawanym gescie triumfu. - Oto moj najnowszy wynik! Mowiac w skrocie: badania Yigilant, wsparte technika PCR, umozliwily przeanalizowanie wiekszej liczby danych, bardziej szczegolowo i pod innym katem - a jednak przyniosly te same rezultaty na temat rejonu wyjsciowego wieku Ewy.4 Tymczasem inna doktorantka w pracowni Wilsona, Anna Di Rienzo, uzyskala wynik sytuujacy Ewe jeszcze blizej wspolczesnosci -142 tysiace lat, na ktora to liczbe powolal sie Wilson. Yigilant nonszalancko potraktowala te roznice. -Datowanie pozostaje najslabszym ogniwem calej procedu ry - oznajmila. - Potrzebujemy wiecej danych o genach jadro wych, zeby sie z tym naprawde uporac. Przyszla pora na moje spotkanie z wrogiem publicznym numer jeden. Podziekowalem Yigilant i pomaszerowalem pod gorke. Zadne z nas nie zdawalo sobie w tym momencie sprawy z istnienia jeszcze jednego slabego ogniwa w procedurze, ogniwa tak waznego, ze mialo ostatecznie zagrozic krachem calej hipotezie Ewy. O Allanie Wilsonie slyszalem dotad same skrajne opinie, jako o "jednym z prawdziwych geniuszy nauki" albo "najbardziej aroganckim facecie, jakiego mozna spotkac". Kiedy dotarlem do jego gabinetu, zaskoczyl mnie widok delikatnego czlowieka z siegajacymi ramion pasmami siwych wlosow. Podczas gdy jego glowny krytyk, Wolpoff, robi wrazenie wielkoscia i masywno-scia, Wilson wydawal sie reprezentowac przeciwna skrajnosc fizyczna, jak nasionko dmuchawca, ktore zaraz uniesie wiatr. Ta watlosc byla jednak tylko cielesna. Przeprosil za tak dlugie zbywanie mnie i szczerze wyjasnil, ze powodem byl brak zaufania. -Martwi mnie rola popularyzatorow nauki w tej dziedzinie - powiedzial. - Antropologiczna perspektywa ewolucji stracila juz zasadnosc, zostala obalona. A jednak popularyzatorzy, ktorzy domagaja sie rozmowy ze mna, przychodza przesiaknie ci pogladami antropologicznymi i wlasciwie nie ma sensu z ni mi rozmawiac. Szczerze mowiac, obawiam sie, ze i z panem be da klopoty. * Coz jest zlego w perspektywie antropologicznej? - spyta lem, niepewny, czy jestem nia przesiakniety, czy nie. * Paralizuje. Zapobiega zadawaniu pewnych pytan i zmusza do zadawania innych. Cala ta dyscyplina zniecheca do samo dzielnych dociekan. W ujeciu Wilsona antropologiczny punkt widzenia obezwladnia zwlaszcza "problem wyjatkowosci" - tradycja wyjasniania y ewolucji czlowieka procesami behawioralnymi i kulturowymi, ktore sa swoiste tylko dla nas. Wilson natomiast poswiecil swoj dorobek mocnemu osadzeniu ewolucji naszego gatunku w kontekscie zasad biologii molekularnej, ktore maja zastosowanie do kazdej istoty zywej. W rym celu napisal sam lub jako wspolautor przeszlo 200 prac na temat ewolucji molekularnej, w ktorych scharakteryzowal cala menazerie gatunkow oprocz czlowieka, w tym gesi, muszki owocowe, salamandry, wymarle torbacze i wymarle konie, sluzice, myszy, zaby, bazanty, bakterie i sosny. W pracach Wilsona duza role odgrywali tez ludzie, ale na pewno nie jako ich glowny temat. Badania te wyrazniej ukazaly molekularne podstawy ewolucji, a Wilsonowi zapewnily finansowanie laboratorium przez wiele lat, stypendium Mac-Arthura "dla geniuszy", gleboki szacunek kolegow i studentow oraz natretne molestowanie przez popularyzatorow nauki i dziennikarzy. Te ostatnia grupe dodatkowo necila jego sklonnosc do doprowadzania swych pogladow do skrajnosci na forum publicznym, nierzadko na prestizowych spotkaniach. Kilka miesiecy przed moja wizyta Wilson obwiescil na dorocznym posiedzeniu American Association for the Advancement of Science - ktore jest bez watpienia spotkaniem gromadzacym najwiecej popularyzatorow nauki - ze neandertalczycy musieli ustapic, bo nie umieli mowic. Teza ta sama w sobie nie byla ani nowatorska,; ani skrajna. Jesli wspolczesni ludzie, przywedrowawszy do Europy, doprowadzili do wyginiecia neandertalczykow, to wypada uznac, ze kryla sie za tym jakas istotna przewaga przystosowawcza, a mowa bywa czesto za nia uwazana. W swym wystapieniu Wilson poszedl jednak znacznie dalej, sugerujac, ze szczegolny gen, warunkujacy zdolnosc poslugiwania sie jezykiem, mogl byc zawarty w mito-chondriach. Poniewaz nalezy uznac za bardziej prawdopodobne, ze mezczyzni najezdzcow wspolzyli z tubylczymi kobietami, nie zas odwrotnie, dzieci zrodzone na skutek kontaktow plciowych miedzy obiema grupami bylyby "gluchonieme jezykowo" jak ich neandertalskie matki. Tak uposledzonych "wioskowych glupkow" czekal ten sam los co ich matki: wymarcie. Tylko dysponujace zdolnosciami jezykowymi szczepy afrykanskie przetrwaly. Koncepcja genu odpowiadajacego za mowe, a zwlaszcza niefortunne okreslenie "wioskowe glupki", sprowokowaly ostre napasci ze strony obozu przeciwnikow Ewy i przysporzyly trosk kolegom Wilsona. * Nie chcialbym o tym mowic - odpowiedzial Mark Stoneking, kiedy poprosilem go o komentarz na ten temat. * Tak, wszyscy twierdzili, ze pomysl jest szalony - powiedzial mi Wilson. - Ludzie poczuli sie urazeni. Mowili, ze Uniwersytet Kalifornijski znalazl sie przez to w niezrecznej sytuacji. Przez chwile spogladal przez okno, po czym odwrocil sie do mnie i zaczal wyjasniac. Koncepcja pojedynczej decydujacej mutacji, ktora legla u podstaw nowej organizacji polaczen nerwowych koniecznej do powstania jezyka, nie jest nowa. Zakladano, ze mutacja ta pojawilaby sie w genomie jadrowym, a nie w stosunkowo malenkim odcinku DNA mitochondrialnego. Jednak mimo swych niewielkich rozmiarow genom mitochon-drialny koduje bialka wplywajace na czynnosci ukladu nerwowego - znane sa chocby wspomniane przez Wolpoffa defekty, slepota i epilepsja. Nie ma wiec nic specjalnie szalonego w tezie, ze mutacja mtDNA moglaby wywrzec rowniez korzystny efekt przystosowawczy w postaci polozenia podwalin rozwinietego jezyka, bedacego przeciez funkcja ukladu nerwowego. -Jesli byloby to dziedziczone po kadzieli, mielibysmy wyja snienie, czemu jedna z populacji rozrastala sie kosztem dru giej, nawet pomimo krzyzowania sie ich przedstawicieli - po wiedzial Wilson. - Cavalli-Sforza ostatnio wskazal, ze do niedawna, jeszcze okolo stu lat temu, gluchoniemi rzadko mieli dzieci, bo podlegali spolecznemu ostracyzmowi. Jesli je zyk byl funkcja genomu mitochondrialnego, podobny los mogl stac sie udzialem mieszanego potomstwa neandertalczykow i ludzi wspolczesnych. Tak czy owak, to tylko hipoteza. Ludzie okrzykneli to "marna nauka", ale wciaz mysle, ze pomysl nie jest taki absurdalny. Na razie sklonil nas do poszukiwania swoiscie ludzkich kodujacych odcinkow genomu mitochondrialnego i juz sie okazalo, ze one istnieja. Dlatego jesli nawet hipoteza ta jest bledna, stala sie uzyteczna. Co jest wlasciwo scia dobrej nauki, a nie marnej. Skoro jednak mutacje genow mitochondrialnych moga stac za tak korzystnym przystosowaniem jak jezyk, czyz mozna uwazac te same mutacje za obojetne dla doboru, kiedy konstruuje sie zegar molekularny? Kiedy o to zapytalem, Wilson usmiechnal sie i wydawalo mi sie, ze jego watlym cialem wstrzasnal dreszcz. * Nigdy nie twierdzilismy, jakoby caly genom mitochondrialny byl neutralny selekcyjnie - odparl. - To byloby niepo wazne. Wiekszosc mutacji zdaje sie jednak zachodzic w rejo nach DNA nie kodujacych zadnych bialek, a wiec nie wywiera zadnego wplywu na przezywalnosc organizmu. Oczywiscie, ten, kto skupi sie, jak Linda, tylko na rejonach nie koduja cych, zyska jeszcze wieksza pewnosc. Tak naprawde, nie ma to jednak wiekszego znaczenia. Wolpoff powiada, ze my zaklada my, iz mutacje sa neutralne. To ordynarny blef. Stale tempo zegara to fakt empiryczny. My je obserwujemy, a nie zaklada my. Czy jemu zalezy na zrozumieniu naszego toku myslenia, czy tylko na zdobyciu punktu w sporze? * Ale zegar mitochondrialny nawet w pana laboratorium najwyrazniej pokazuje dwa rozne czasy zaistnienia wspolnego przodka - zaprotestowalem. - Jakiz jest wiec naprawde wiek Ewy? * Nasze datowania wprawdzie nadal sa niepewne, ale boje sie, ze idziemy w kierunku, ktory sciagnie na nas jeszcze wiek szy ostrzal. Dolna granica moze byc nie 140 tysiecy lat, lecz 130 tysiecy, a nawet 120 tysiecy lat. Robimy, co mozemy, zeby nie przesadzic i jeszcze bardziej nie wyalienowac antropolo gow. Nie bardzo jednak wiem, jak tego uniknac. Kiedy sluchalem Wilsona, a pozniej jego doktorantki Anny Di Rienzo, uswiadomilem sobie, ze czekaja mnie kolejne klopoty. Nowe, mlodsze datowania uzyskiwane przez Di Rienzo byly coraz dalsze od miliona lat, czyli wieku Ewy, jakiego oczekiwaliby antropolodzy, tacy jak Wolpoff czy Fred Smith. Wyniki te byly jeszcze bardziej "wybuchowe" z innego wzgledu. Di Rienzo zbadala mitochondrialny DNA z lozysk i wlosow 117 bialych osobnikow z Sardynii i Bliskiego Wschodu. Chodzilo jej nie tyle o datowanie wspolnej pramatki, co raczej o ustalenie daty dru giego przelomowego wydarzenia postulowanego przez hipoteze Ewy: opuszczenia Afryki po raz pierwszy przez jej potomkow, ktorzy mieli z czasem zaludnic reszte swiata. Kiedy Di Rienzo i Wilson zbudowali drzewo genealogiczne mitochondriow owych przedstawicieli bialej rasy, zauwazyli nagly przyrost odgalezien, jaki nastapil mniej wiecej przed 60 tysiacami lat. Taka eksplozje nowych typow mitochondrialnych mozna wyjasniac na kilka sposobow, ale najbardziej prawdopodobna przyczyna byl gwaltowny przyrost demograficzny. Tego wlasnie nalezaloby oczekiwac, jesli populacja rozprzestrzenila sie na nowe tereny. Innymi slowy, badanie to byc moze odkrylo w mitochondriach to, czego archeologom nie udawalo sie wykopac z ziemi: materialny slad emigracji ludzi wspolczesnych z Afryki. -Tak wiec poczatki rasy bialej zbiegaja sie z upadkiem neandertalczykow - zauwazyl beztrosko Wilson, od niechcenia wbijajac jeszcze jeden sztylet w brzuch kazdej hipotezy widzacej w neandertalczykach przodkow Europejczykow. Jesli mlodszy wiek Ewy uzyskany przez Di Rienzo byl poprawny, wowczas inne fascynujace zjawisko domagalo sie wyjasnienia. Ludzki DNA mitochondrialny ewoluowal przypuszczalnie szybciej niz DNA innych gatunkow, wbrew wszelkim oczekiwaniom. - Jestem zaskoczony, ze ludzki zegar wydaje sie chodzic szybciej - powiedzial Wilson. - Jezeli jednak tak jesl w istocie, to gatunek ludzki dostarcza wyjatkowej okazji, zeby sie dowiedziec, jakie czynniki w ogole wyznaczaja tempo ewolucji molekularnej. Ale, naturalnie, antropologow to zupelnie nie obchodzi. Wilson mial hipoteze tlumaczaca przyspieszenie ludzkiego zegara mitochondrialnego, ktora zaczal rozwijac przede mna, sam przyspieszajac coraz bardziej w miare zglebiania jej subtelnosci. Mial delikatny glos, chwilami opadajacy niemal do szeptu, ale sila i rytm, z jakim wyglaszal swe idee, wciagnely mnie tak, ze zasluchany zapomnialem o dalszych pytaniach. Czynnikiem, ktory przyspieszal ewolucje ludzi i innych istot o wielkich mozgach, byl sam mozg, umozliwiajacy innowacjom szybkie rozprzestrzenianie w populacji. Sprzyjalo to nie tylko osobnikom o mozgach zdolnych do wynajdywania innowacji, ale takze tym, ktorzy byli zdolni sie na nie "zalapac". W mozgu musi wiec istniec mutacja warunkujaca zdolnosc "zalapywa-nia sie" - rozpoznawania pobratymcow, ktorzy cos wynalezli, i nasladowania ich, jezeli wynalazek okazal sie uzyteczny. Wsrod owych nasladowcow sa tacy, ktorzy zawdzieczaja swa zdolnosc posiadaniu wiekszej liczby neuronow, co z kolei prowadzi do zwiekszenia przecietnych rozmiarow mozgu w nastepnym pokoleniu. I tak powstaje petla dodatniego sprzezenia zwrotnego, napedzajacego coraz szybsza ewolucje. * Takie odkrycia przekonuja mnie, ze biologia molekularna zapoczatkowala nowe rozumienie procesow ewolucyjnych - po wiedzial Wilson. - Jednak to nie przeszlosc staramy sie zrozu miec, lecz przyszlosc: tempo i kierunek zmian. * I jak pan widzi przyszlosc? * Nie przeraza mnie. Przyszlosc bedzie wspaniala. Ale i kompletnie inna od terazniejszosci. Sily zyciowe moga prze niesc sie gdzie indziej. Na przyklad poza ludzkie cialo. Wilson popatrzyl ponad miasteczkiem uniwersyteckim w Berkeley w kierunku zatoki San Francisco. Po chwili spojrzal jakby zaskoczony tym, ze wciaz jeszcze siedze naprzeciw niego. - No coz - rzekl i jak gdyby nigdy nic wyszedl bez podania reki ani pozegnania. Wymykajac sie przez drzwi i sunac korytarzem, stopniowo malal i rozplywal sie, jeszcze zanim zniknal za rogiem. Poltora roku pozniej Allan Wilson zmarl na ostra bialaczke. Pare tygodni po mojej powtornej wizycie w Berkeley zadzwonil do mnie Wolpoff, ponownie zachecajac do wziecia udzialu w dorocznym spotkaniu American Association for the Advan-cement of Science w Nowym Orleanie. - Powiemy panu wszystko, czego trzeba, by pana przekonac, ze z hipoteza Ewy koniec - zapowiedzial. Tak sie zlozylo, ze mialem juz wykupiony bilet. Byl luty 1990 roku i kwestia pochodzenia czlowieka wspolczesnego wciaz nalezala do najgorecej dyskutowanych problemow naukowych. Na dorocznej konferencji AAAS przewidziano na ten temat dwa posiedzenia: zgromadzenie obroncow teorii ciaglosci multiregionalnej pod wodza Wolpoffa oraz seminarium zorganizowane przez Erika Trinkausa z Uniwersytetu Nowego Meksyku, eksperta od neandertalczykow. Alan Thorne mial przyleciec z Australii na seminarium Milforda, a Chris Stringer wybieral sie z Londynu na sesje Trinkausa. Takze Linda Vigi-lant zamierzala sie pojawic w Nowym Orleanie, wraz z Markiem Stonekingiem. Nie moglem wiec przegapic takiej okazji. Oba seminaria zaplanowano na ten sam dzien, przy czym Stringer rozpoczynal przedpoludniowa sesje Trinkausa, a grupa Wolpoffa wystepowala po obiedzie. Milford zorganizowal tez poranna konferencje prasowa i kiedy przybylem, sala byla juz wypelniona do ostatniego miejsca. Na stole przy wejsciu pietrzyly sie rowno ulozone materialy prasowe i stos blyszczacych zdjec Milforda formatu 20 na 25 cm, "dzieki uprzejmosci dzialu informacyjnego Uniwersytetu Michigan", na ktorych prezentowal sie solidnie i autorytatywnie na tle stelazu z czaszkami. Za stolem na koncu sali juz siedzieli obroncy ciaglosci: Geoff Pope, Fred Smith, Alan Thorne, David Frayer i genetyk James Spuhler, a posrodku sam Milford. Chris Stringer znalazl sie na widowni. Spytalem, czy ma w zanadrzu jakies niespodzianki. -Wlasciwie nic, o czym bym juz panu nie mowil - odparl -chociaz mysle, ze dla wielu reporterow na tej sali bylaby to nowosc. Oczywiscie, beda musieli wybierac miedzy zadowoleniem sie gotowa, przezuta papka, jaka dostana tutaj, a wybraniem sie na drugi koniec hotelu na moj bardziej specjalistyczny referat. Niezle to urzadziles, Milford. Seminarium Trinkausa bylo dosc wywazone, z udzialem zarowno zdecydowanych zwolennikow "Pozegnania z Afryka", jak Stringer, jak i genetyka opowiadajacego sie za ciagloscia, nazwiskiem Ken Weiss, a takze samego Trinkausa z koncepcja hybrydyzacji. Trinkaus nie widzial wielkiego zastosowania dla Ewy, ale nie poswiecal tez zbytnio uwagi poziomowi "czlowieczenstwa" neandertalczykow. - Zarowno Chris, jak i Milford zarzucaja mi zdrade - powiedzial z wymuszonym usmiechem. Zalezalo mi na wysluchaniu referatu Ceoffreya Longa, kolegi Trinkausa z Uniwersytetu Nowego Meksyku, majacego przedstawic nowe badania genu p-globiny - tego samego odcinka DNA jadrowego, ktory sklonil Jima Wainscoata z Oksfordu do wskazania na Afryke jako kolebke ludzkosci. Nawet entuzjasci mitochondriow przyznawali, ze wlasciwych odpowiedzi na pytania o pochodzenie wspolczesnych ludzi nalezaloby szukac gdzies w jadrze komorkowym, mieszczacym wiekszosc naszych genow. To bylo zas terytorium badawcze Longa. Moze mial do powiedzenia cos, co przyniosloby wyjscie z patowej sytuacji. Przeprowadzona przez Longa analiza ponad 800 roznych osobnikow - Senegalczykow, Nigeryjczykow, Brytyjczykow, Wlochow, Tajow, Indian, Polinezyjczykow i przedstawicieli innych nacji - ujawnila, ze wsrod roznych populacji geograficznych wystepuje 16 pospolitych wariantow genu. Najpospolitsze wystepowaly w Afryce znacznie czesciej niz gdzie indziej. Typy te teoretycznie powinny byc najstarsze, totez wyniki wskazywaly na afrykanskiego praprzodka. Co zas jeszcze bardziej intrygujace, czestosc wystepowania pewnych haplotypow wsrod populacji afrykanskich i nieafrykanskich bardzo sie roznila. -Az polowa Afrykanow jest nosicielami postaci tego genu, ktorej nie znalazlem u zadnego z dwustu przebadanych Euro pejczykow - powiedzial mi po swej prezentacji. - To swiadczy o czyms naprawde waznym. Naprawde waznym, ale nie rozstrzygajacym. Long sadzil, ze gdyby obie populacje pozostawaly oddzielone co najmniej przez pol miliona lat, jak zakladala teoria regionalnej ciaglosci, to przeplyw genow stopniowo zatarlby gleboki kontrast miedzy nimi. Wystepowanie takiego kontrastu do dzis przemawia za blizszym nam w czasie wspolnym przodkiem z Afryki. Long nie podjal sie jednak okreslenia jego wieku; uwazal wrecz, ze nikt nie potrafi tego rzetelnie zrobic. Informacje potrzebne do okreslania czasu dywergencji za pomoca analiz genu (3-globiny sa beznadziejnie pogmatwane z powodu zmian wielkosci populacji oraz rozmaitych migracji na przestrzeni wiekow. To samo dotyczy podejmowanych przez zespol Wilsona prob wyznaczenia wieku Ewy na podstawie danych o genach mitochondrial-nych. -Intuicja podpowiada mi, ze przodek taki zyl niedawno - stwierdzil Long. - Ale tak naprawde nie mam po temu solidnych podstaw. Moge wlasciwie powiedziec tylko tyle, ze prawdopodobnie doszlo do migracji, ale nie potrafie orzec kiedy. Po obiedzie zaczelo sie zebranie bojownikow Wolpoffa. Fred Smith wzial na warsztat pewna jakoby dokumentacje kopalna najwczesniejszego pojawienia sie ludzi wspolczesnych w Afryce i po jego wystapieniu nie wygladala ona juz tak pewnie. Geoff Pope i Alan Thorne zaprezentowali regionalne skamienialosci z Chin i Australazji. Dave Frayer bronil neandertalczykow w roli przodkow Europejczykow. Wolpoff i Spuhler wprost zaatakowali Ewe, podwazajac przeslanki funkcjonowania zegara molekularnego. Mark Stoneking nerwowo wiercil sie na widowni. * Naprawde zdumiewaja mnie wszystkie te niescislosci w twoim wystapieniu, Milfordzie - powiedzial po referacie. - Samo ich wyliczenie zajeloby caly czas przeznaczony na dys kusje po wykladzie... * Jesli masz jakies pytanie, Mark, to je zadaj - przerwal mu z mownicy Wolpoff. Pozniej zasugerowalem Wolpoffowi, ze niedopuszczenie krytyka do glosu moglo byc nieuczciwe, lecz potrzasnal glowa. -Jako organizator seminarium dostalem wyrazne wytyczne, zeby nie dopuszczac do wyglaszania przemow w czasie prze znaczonym na pytania i odpowiedzi. Mark mial zamiar wyglo sic przemowe, a to nie bylo odpowiednie miejsce. Pod koniec seminarium, o piatej, mialem mozg tak nafasze-rowany cechami regionalnymi i argumentami przeciw Ewie, ze ledwo moglem myslec. Szklisty wzrok innych sluchaczy zdradzal podobny stan ich umyslow. * Znajomy porownal seminarium Wolpoffa do spotkania promocyjnego podczas sprzedazy udzialow we wspolnych rezy dencjach letniskowych - powiedziala mi potem Linda Yigilant. - Sprowadza sie tam facetow, ktorzy jeden po drugim walkuja to samo, az ludzie maja dosc i z samego zmeczenia podpisuja sie w wy kropkowanym miejscu. * To miala byc zorganizowana promocja - potwierdzil Wol poff. - Zaplanowalismy wszystko, przecwiczylismy, pracowali smy nad kazdym slowem. Czulismy, ze musimy to zrobic, bo stalismy sie ofiarami zlozonosci naszych pogladow. Najgoretsze oredzie promocyjne wyglosil Dave Frayer, kolejny protegowany Wolpoffa, pracujacy obecnie na Uniwersytecie stanu Kansas. Frayer zrobil kariere jako obronca bezposrednich zwiazkow rodowych miedzy europejskimi neandertalczykami a dzisiejszymi Europejczykami. Dowodzil, ze odruchowe przedkladanie "sensacyjnego katastrofizmu nad przyziemny gradualizm" przez paleoantropologow doprowadzilo wiekszosc jego kolegow do przyjecia nowych danych genetycznych na rzecz zastepowania praludzi bez wczesniejszego krytycznego przyjrzenia sie skamienialosciom. "Nie narodzeni jeszcze historycy paleoantropologii - oznajmil swym sluchaczom - beda sie kiedys dziwic gorliwosci, z jaka pewni paleontolodzy czlowieka pod koniec lat osiemdziesiatych XX wieku wykluczali bogaty zapis form czlowieka przedwspolczesnego z jakiegokolwiek udzialu w ewolucji ludzkosci". Sam Frayer odczytywal w zapisie kopalnym wiele przeoczonych wczesniej cech, ktore wyraznie i jednoznacznie lacza neandertalczykow z kromanionczykami. Jedna z nich jest ksztalt ujscia kanalu nerwu w zuchwie, miejsce, gdzie dentysci aplikuja zastrzyk znieczulajacy. U wielu neandertalczykow otwor ten byl od gory osloniety szerokim wystepem kostnym, podobnie jak u czesci kromanionczykow. Cechy tej nie mial jednak zaden z domniemanych "przodkow nas wszystkich" z Afryki, a u wspolczesnych ludzi spoza Europy zdarza sie ona bardzo rzadko. Najprostsze wyjasnienie musi zakladac, ze kromanionczycy odziedziczyli ja wprost po swoich neandertalskich przodkach. Frayer oczywiscie jest swiadom, ze nie wystarczy jedna, trudno zauwazalna cecha -ani nawet wiekszy ich zespol - by przekonac ludzi o tym, iz neandertalczycy zasluguja na umieszczenie w naszym rodowodzie. Nie zamierza jednak ustawac w swych wysilkach. "Jesli jest jakies neandertalskie niebo, moze usmiechaja sie teraz do mnie z gory zyczliwie - zakonczyl - ale nikt oprocz nich". Po swym wystapieniu Frayer odpowiadal na pytania. I znow z widowni podniosl sie Mark Stoneking. Jesli omawiane cechy morfologiczne sa zdeterminowane genetycznie, zapytal, to czy Frayer moglby powiedziec, ktore geny odpowiadaja za poszczegolne cechy? -Oczywiscie, ze nie moge tego panu powiedziec, kimkoliyiek pan jest - odparowal Frayer. - Nikt tego nie potrafi. Zdumialo mnie, ze publicznie wyparl sie znajomosci ze Sto-nekingiem, choc obaj niewatpliwie musieli sie na siebie natykac podczas wielomiesiecznych sporow o Ewe. Kiedy popoludniowe spotkanie dobieglo konca, spytalem Frayera, czy sie zgrywal. -Dobrze wiedzialem, z kim mam do czynienia, jesli o to pa nu chodzi - odparl. Przycinek byl odwetem za to, co odebral ja ko celowa zlosliwosc ze strony Stonekinga: ledwie zawoalowany zarzut jalowosci wyciagania jakichkolwiek wnioskow na podstawie samej morfologii. - Mam nadzieje, ze wyszedl na glupka. Frayer mial sie spotkac z kolegami przy kieliszku i poprosil, bym mu towarzyszyl. Antropolodzy zebrali sie w hotelowym barze wsrod palm w donicach nad sztuczna sadzawka. Zastalem wszystkich ludzi od ciaglosci regionalnej, w tym mloda zone i zarazem kolezanke po fachu Wolpoffa, Rachel Caspari. Zaskoczyla mnie obecnosc w tej grupie takze Marka Stonekinga i Lindy Yigilant, scisnietych na lawce miedzy Fredem Smithem a Alanem Thorne'em. Byl tu takze Chris Stringer, walczacy o miejsce z niesfornym lisciem palmowym. Milford roznosil napitki i nianczyl malenkie dziecko. Obecnosc niemowlecia pomogla rozladowac nastroj. Razem ogladalismy mecz baseballowy na ekranie wysoko podwieszonego telewizora. Powoli zaczalem myslec, ze moze zbliza sie pojednanie, i chocby nie wiadomo jak zazarte spory sie toczyly, u schylku dnia okaza sie tylko akademickie. Wszyscy ci ludzie byli w glebi serca czlonkami tego samego bractwa poszukiwaczy prawdy. Tylko ja bylem naprawde obcy w tym towarzystwie. I wtedy znow spojrzalem na Marka i Linde. Nic nie mowili, tylko siedzieli przycisnieci jedno do drugiego, jakby szukajac u siebie nawzajem wsparcia i sztywno trzymajac swe piwa. Wygladali jak para misjonarzy ze starego filmu, zaproszonych na uczte przez tubylcow, ale niepewnych, czy sami nie maja byc glownym daniem. Takze Stringer wygladal, jakby wolal pic na osobnosci. Kiedy tylko nadarzyla sie okazja, oboje genetycy wyszli pod jakims pretekstem. Wprawdzie pozostale towarzystwo wybieralo sie na kolacje, aleja mialem juz dosyc. Uporczywe starania Wolpoffa o znalezienie posluchu dla swych pogladow przyniosly skutki, przynajmniej w srodkach przekazu, gdzie przez pewien czas dal sie zauwazyc przechyl opinii ku jego stanowisku. I oto niespodziewanie opracowanie Lindy Yigilant z wykorzystaniem metody PCR, opublikowane na lamach "Science" latem 1991 roku, nadalo nowy impet hipotezie Ewy. Triumf byl jednak gorzki; artykul poswiecono pamieci Allana Wilsona. Hipoteza Ewy przezyla kolejny kryzys tozsamosci pol roku pozniej, z powodu, ktorego nie przewidzial nawet Wolpoff. Sledzilem te zmiany opinii, czytalem doniesienia, a nawet uczestniczylem w kilku kolejnych spotkaniach. Istnial jednak kres tego, czego moglem sie dowiedziec, przygladajac sie obserwatorom, i dotarlem do tego kresu w Nowym Orleanie. Niecierpliwie czekalem, by uslyszec inny glos, oderwac sie i od kosci, i od genow, i podejsc do zagadki od calkiem innej strony. Ani skamienialosci, ani DNA nie moga nam powiedziec, co wlasciwie nasi przodkowie robili podczas owych milczacych wiekow. Cokolwiek pozwolilo nam przekroczyc ostateczny prog czlowieczenstwa, musialo dotyczyc zycia neandertalczykow i ludzi anatomicznie wspolczesnych, ktorzy kiedys zyli wspolnie na innym swiecie. Opowiesc ta, jak kazda porzadna opowiesc, traktowac musi w koncu o ludzkich zachowaniach. ROZDZIAL 6 WITAMY W EPOCE KAMIENIA Podstawowa zasada antropologii mowi, ze jesli wszyscy wierza w to, co mowisz, zapewne nie masz racji. OWEN LOYEJOY W rogu biurka mam oltarzyk przodkow. W strone mojej kartoteki z flszkami kroczy ufnie rodzina australopite-kow. Odlane z tworzywa sztucznego figurki maszeruja po podstawie pomalowanej na intensywnie zielony kolor typowy dla pory deszczowej. Samica tuli w ramionach pulchnego oseska. Przed nia, nieco z lewej, muskularny samiec dzierzy w wyciagnietej dloni toporne narzedzie kamienne. Obok tych wczesnych hominidow trzymam pare prawdziwych narzedzi kamiennych. Jedno, z czarnego obsydianu, ksztaltem przypomina krople dluga na 7 centymetrow i majaca 5 centymetrow w najszerszym miejscu. Ktokolwiek je wykonal, dobrze wiedzial, o co mu chodzi. Narzedzie jest niemal doskonale symetryczne, z krawedziami zbiegajacymi sie w ostry szpic. Drugi okaz natomiast mozna by okreslic jako kamien o ostrych krawedziach. O polowe wiekszy od tamtego, jest oden o dwie trzecie szpetniej szy - nieforemny odlamek szarawego krzemienia, nie rozniacy sie zbytnio od czegos, na co mozna sie natknac na podjezdzie do garazu. Kamien ten dobrze lezy w dloni i ma ostra krawedz, ktora mozna rozcinac papier albo, jak przekonala sie moja dociekliwa corka, skaleczyc sie w palec.Przedmioty te znalazly sie w moim posiadaniu pewnego letniego popoludnia w Cambridge w stanie Massachusetts, na cisznym dziedzincu na tylach harwardzkiego Muzeum im., Peabody'ego. Towarzyszyl mi John Shea, doktorant i biegly lu/ pacz kamieni, ktory przez wiekszosc zycia zajmowal sie wyrobefi narzedzi kamiennych (obecnie pracuje na wydziale archeologii w uniwersytecie stanowym w Stony Brook). Shea zaczal obt^u-kiwac kamienie w wieku siedmiu lat, "bo dzieki temu bylo co zrobic z rekami". Zajmowal sie tym podczas skautowskich treningow przetrwania i dopiero pozniej odkryl, ze kamienie, ktore lupal od tak dawna na podworku, wpisuja sie w szerszy kontekst intelektualny; z tych niepozornych i niewinnych form wyrastaja tradycje akademickie, szkoly naukowe, mody, zazarte dyskusje. Shea jest brodaty, niebieskooki, o krzepkim ciele drwala - latwo go sobie wyobrazic w mundurze, obszytym licznymi sprawnosciami. Jego sposob uprawiania nauki ma w sobie cos skautowsko bezposredniego i szczerego. -Omal mnie nie wywalili z Harvardu za rzucanie oszczepami w martwego jelenia - wyznal, nawiazujac do serii doswiadczen, podczas ktorych sprawdzal, jakim uszkodzeniom ulegaja kamienne ostrza przy trafieniu w skore, miesnie lub kosci. - Bali sie, ze eksperyment wywola protesty obroncow praw zwierzat. - Rowniez zwyczaj wyprawiania skor za pomoca moczu, czym Shea zajmowal sie na dachu gmachu wydzialu antropologii, budzil zastrzezenia administracji. Jeszcze jako student przeprowadzil z kolega doswiadczenie majace wyjasnic, jakie slady powstawaly, kiedy porzucone narzedzie bylo tratowane i kopane przez przechodzace zwierzeta. Aby skomasowac tysiace lat przypadkowych kopniec do paru godzin, wypelnili skrzynie ziemia, wrzucili kilka zrobionych wlasnorecznie narzedzi krzemiennych i przez jakis czas je udeptywali, wzbijajac kurz zasypujacy gabinety doktorantow i budzac przedszkolakow pietro nizej, w wydzialowym osrodku dziennej opieki nad dziecmi. Odwiedzilem go, by sie dowiedziec, jak neandertalczycy wytwarzali narzedzia. W Europie i na Bliskim Wschodzie ze srodkowym paleolitem najscislej wiaze sie technika lewaluaska, nazwana tak od paryskiego przedmiescia Levallois, gdzie w trakcie prac przy rozbudowie metra odkryto liczne prehistoryczne narzedzia. Wielu archeologow podkresla, ze narzedzia lewaluaskie reprezentuja skok technologiczny w porownaniu z piesciakami, jakie wyrabiano od miliona lat. Skoki bywaja jednak wieksze i mniejsze. -Narzedzia srodkowopaleolityczne byly dosc proste - powiedzial mi Shea. - W zasadzie chodzilo o to, zeby z jednego rdzenia otrzymac wiecej ostrych krawedzi. Przyniosl swoj zestaw do lupania kamieni, ktory miescil sie w sakwie przewieszonej na sznurku. Wybral miejsce w cieniu klonu, rozlozyl brezent i zaczal nan wykladac narzedzia najstarszego z rzemiosl: mocno zuzyte tluki kamienne do odbijania odlupkow z krzemiennego rdzenia, miekkie tluczki z bukszpanu i porozy, uniwersalne drzewce, ktorym przeznaczenie nadadza dopiero przymocowane do nich ostrza lub wiory kamienne, gladziki do scierania krawedzi, kosciane retuszery naciskowe do zaluskiwania krawedzi narzedzia, metalowe pilniki ("No dobra, czasem troche oszukuje"), skorzane ochraniacze na kolana i rece. Ostatnim przedmiotem wyjetym z torby bylo metalowe pudelko plastrow z opatrunkiem. Brakowalo tylko surowca. Shea rozgarnal rosnacy nieopodal mirt i wrocil z zakurzona bula obsydianu. To szkliwo wulkaniczne nie jest naturalnym skladnikiem polodowcowego krajobrazu wschodniego Massachusetts; John sam je schowal w mircie. Wlasciwie cale podworze wokol nas bylo usiane ukrytymi brylami krzemienia i obsydianu. Inni lupacze kamieni gromadza moze swoj surowiec w starej skrzynce po pomaranczach w kacie pracowni, Shea natomiast porozrzucal go. na terenie Harvardu. Za kazdym razem rozpoczynal sesje lupania od zminiaturyzowanej wersji pierwszego zadania prehistorycznego wytworcy: spaceru w poszukiwaniu kamienia. -Lupanie krzemieni to cos wiecej niz metoda badawcza -powiedzial mi, siadajac na brezencie. - To sposob wczuwania sie w sytuacje goscia, ktory robil to samo, bo od tego zalezalo jego zycie. Zaczal obrabiac kawal obsydianu, komentujac kazde uderzenie. Widzialem juz wczesniej mnostwo rysunkow pokazujacych kolejne etapy powstawania narzedzi lewaluaskich, totez wiedzialem - teoretycznie - ku czemu zmierza. Charakterystyczna cecha tej kultury bylo kontrolowanie procesu technologicznego. Zamiast obtlukiwac surowa bryle kamienia do pozadanego ksztaltu narzedzia, lewaluaski wytworca formowal z niej rdzen, z ktorego nastepnie uzyskiwal odlupki okreslonej formy i grubosci. Zazwyczaj robi sie to, oddzielajac najpierw od bryly drobne odlupki odpadkowe, zwane debitage1, przez co rdzen przybiera w zarysie postac zolwiego pancerza - jest bardziej splaszczony z jednej, a wypukly z drugiej strony. Nastepny krok polega na przygotowaniu "piety", tj. plaszczyzny, ktora przyjmie silne uderzenie oddzielajace pozadany odlupek od wspomnianej wypuklej powierzchni rdzenia - "odlupni". Obie plaszczyzny - piety i odlupni - polozone sa wzgledem siebie pod katem ostrym. Po odbiciu tego odlupka mozna przemodelowac rdzen paroma zrecznymi stuknieciami, przygotowujac go do pozyskania kolejnego. We wprawnych rekach rdzen moze dostarczyc kilku mocnych, cienkich odlupkow, co znacznie zwieksza dlugosc krawedzi tnacej uzyskiwanej z danego kawalka surowej skaly. Kazdy odlupek moze podlegac dalszemu "retuszowi", zmieniajacemu go w okreslony produkt koncowy. W miare jak John mowil, kawalek obsydianu kurczyl sie pod kolejnymi ciosami tluczka. Wybral "miekki" tluczek z poroza, szybko uderzal nim kilkakrotnie w wybrane miejsce, obracal rdzen i stukal dalej. Objasnial, co robi, przygladal sie malejacemu kamieniowi, pocieral wybrane miejsce gladzikiem. Mialem wrazenie, ze sprawne lupanie i objasnianie nie ida w parze. Choc chcial, by jego wyjasnienia byly przejrzyste, a krawedzie ostre, rece l glos konkurowaly ze soba o uwage. Nie mogac sie skupic, skaleczyl sie w palec, pospiesznie nakleil plaster i wrocil do roboty. Szlo mu jednak kiepsko. -Cala sztuka lupania polega na tym, zeby miec zawsze dwa rozwiazania, na wypadek gdyby jedno zawiodlo - powiedzial. Popracowal jeszcze przez chwile, ale skala byla oporna. Z irytacja wyrzucil niedoszle narzedzie w mirt. Na jego twarzy znow pojawil sie skautowski usmieszek. - Wiesz, na niektorych stanowiskach archeologicznych mozna znalezc braki - zlamane groty strzal, nieudane rdzenie - odlegle od stosu odlupkow wlasnie o rozezlony rzut kamieniem. Shea znow zrobil wypad w poszukiwaniu surowca i wrocil z kolejnym kawalkiem obsydianu. Tym razem obrobka kamienia poszla mu lepiej. Usiadl ze skrzyzowanymi nogami, polozyl rdzen na udzie, obtlukiwal go, wygladzal i znow obtlukiwal, zmieniajac przybory w miare potrzeby. W koncu nadal mu pozadany ksztalt dysku ze stromymi krawedziami. Ujal rdzen lewa reka - pieta byla wystawiona na przyjecie ciosu. * Od tego ludzie prehistoryczni dostawali wrzodow zoladka - powiedzial. - Teraz albo nigdy. - Uderzyl raz a mocno. Kiedy rozchylil lewa dlon, odlupek, o ktory mu chodzilo, oddzielil sie od spodu rdzenia. Po kilku delikatnych stuknieciach w krawe dzie stal sie kroplowatym ostrzem, ktore pozniej wyladowalo na blacie mego biurka. Podkasawszy nogawke, Shea jednym pociagnieciem zgolil wlosy na lydce. * Masz - powiedzial, podajac mi narzedzie. - Ruszaj na ma muta. Spodnia strona odlupka byla gladka jak szklo. Na tepym koncu zobaczylem z bliska podrecznikowy "seczek" udarowy -wypuklosc spowodowana uderzeniem podczas odlupywania od rdzenia. Palcem sprawdzilem ostrze. -Uwazaj - ostrzegl John. - Krawedz swiezego odlupka ob sydianu moze miec grubosc pojedynczej czasteczki. Opowiedzial, jak kilka tygodni wczesniej harwardzkiego antropologa Irvena DeVore'a czekalo chirurgiczne usuniecie z twarzy drobnych ognisk czerniaka skory. Poprosil, by skalpel dla chirurga wykonal Shea. John odlupal kilka niewielkich wiorow z obsydianu, zanurzyl je wraz z drewniana rekojescia w plynnej zywicy sosnowej, zlaczyl mocno i obwiazal sciegnem. Zabieg De-Vore'a sie udal, a chirurg powiedzial potem tworcy narzedzia, ze jego skalpel z obsydianu okazal sie lepszy od metalowego. Nikt jednak, nawet Shea, nie upiera sie, ze juz w srodkowym paleolicie neandertalczycy produkowali skalpele jakosci chirurgicznej. Ale jest on przekonany, ze osadzali swe kamienne ostrza na drzewcach. -Tradycyjnie uwaza sie, ze neandertalczycy nie umieli osa dzac narzedzi - powiedzial. - Jesli spytamy, dlaczego, odpo wiedz brzmi: "bo nie byli wystarczajaco inteligentni". A jesli spytamy, po czym poznac, ze nie byli dosc inteligentni, usly szymy odpowiedz: "bo nie umieli osadzac narzedzi na drzew cach". Samo umocowanie narzedzia do drzewca to jeszcze nie to samo, co sporzadzenie oszczepu, ktorym mozna celnie rzucac na wieksza odleglosc. Nie wszyscy zgadzaja sie z pogladem, ze mustierskich ostrzy uzywano do miotania, jak chce Shea. Wielu uwaza, ze byly na to za ciezkie. -Jesli przymocowalby pan jedna z tych rzeczy, ktore nazy waja ostrzami mustierskimi, do kija i sprobowal zabic zwierze, to osmiele sie przypuscic, ze wczesniej zwierz zabilby pana - mowi Randy White z Uniwersytetu Nowy Jork. Inne zastrzeze nia dotycza tepego konca narzedzi. Podczas lowow ostrza oszczepow nieuchronnie ulegaja stepieniu lub wykruszeniu. Mysliwy ceni i zachowuje drzewce, a nie ostrze, podobnie jak zachowujemy maszynke do golenia, a co jakis czas wyrzucamy zyletki. Ostrza oszczepow, podobnie jak zyletki, powinny miec standardowy ksztalt nasady, by dawaly sie bez klopotu dopa sowac do drzewca. Nie widac, by ostrza ze srodkowego paleoli tu byly standaryzowane. Ich neandertalscy tworcy nie trosz czyli sie o usuniecie seczka udarowego - a w nietknietej postaci utrudnialby dopasowanie ostrza do konca drzewca. Shea zauwazyl jednak, ze wykonanie skosnego wciecia w zakonczeniu drzewca i przylozenie do niego przeciwnej, wkleslej powierzchni ostrza umozliwia bardzo ciasne dopasowanie. Moze wiec neandertalczycy modyfikowali drzewce, by dostosowac je do nieporecznego ksztaltu ostrzy. - Chlapnij na to troche sosnowej zywicy, mocno obwiaz rzemieniem albo sciegnem i bedziesz mial swietna bron miotana, zwlaszcza jesli akurat jestes neandertalczykiem, przy ktorego sile miesni tulowia i ramion olimpijski mistrz w rzucie oszczepem wygladalby zalosnie -wyjasnia. Wykazanie, ze narzedzia mogly byc osadzane na drzewcach, nie dowodzi jeszcze, ze naprawde tak bylo. By uzasadnic swa teze, Shea musial sprawdzic, co dzialoby sie z odtworzonymi ostrzami przymocowanymi do drzewcy i trafiajacymi w cialo ofiary; stad wlasnie wziely sie doswiadczenia z miotaniem oszczepow w tusze koz i koni. Shea uzywal tez wylupanych przez siebie rozmaitych typow narzedzi do dzielenia miesa, zlobienia kosci, ciosania i oskrobywania materialu roslinnego, obrobki drewna, kopania w ziemi i dziesiatkow innych czynnosci, ktore mogli wykonywac neandertalczycy za pomoca swoich narzedzi. Kolekcja doswiadczalnie uzytkowanych narzedzi zostala nastepnie poddana ogledzinom pod mikroskopem w poszukiwaniu mikrosladow - charakterystycznych zaglebien, rys, spekan i wygladzen, zdradzajacych, przynajmniej teoretycznie, do czego sluzylo narzedzie. Wyposazony w katalog znanych funkcji i wynikajacych z nich mikrosladow, Shea skierowal obiektyw swego mikroskopu na zbior narzedzi ze slynnego stanowiska neandertalskiego z izraelskiej jaskini Kebara. Sposrod przebadanych ponad siedmiu tysiecy narzedzi, okolo 7 procent nosilo slady uzytkowania; najczesciej sluzyly do obrobki drewna. Ostrza broni miotanej stanowily niespelna pol procent. Az polowa z przebadanych traseologicznie ostrzy lewaluaskich wykazywala jednak charakterystyczne zlamania, powstale podczas zderzenia z celem, i starcie na styku z drzewcami. Tak przynajmniej uwaza Shea. Inni archeolodzy indagowani przeze mnie na ten temat podkreslaja, ze nawet staranna interpretacja mikrosladow jest problematyczna. Jak mi ktos powiedzial, piec minut wyprawiania skor moze pozostawic na narzedziu slady podobne jak minuta obrobki kosci. Opowiadajac o schodkowych zlamaniach i uszkodzeniach powstajacych przy zderzeniu ostrza z celem, Shea caly czas przygotowywal nastepny rdzen z perlowoszarego krzemienia, wyszperanego pod tylnym podestem Wydzialu Zoologii. Albo krzemien byl latwiejszy w obrobce, albo Shea sie rozgrzal, w kazdym razie rdzen niemal topnial w oczach, a na skorzany fartuch padal grad odlupkow. Rozbudzone rece zaczely jakby zyc wlasnym zyciem, podczas gdy reszta posuwala sie na nizszym biegu. Widzac radosc emanujaca z jego rak, pozazdroscilem mu przyjemnosci. Cos w mojej postawie musialo mnie zdradzic. * Pozwole ci dokonczyc ten - powiedzial, wreczajac mi rdzen i mocno zuzyty tluk kamienny. Prawdziwa praca zostala juz wykonana. Mialem tylko walnac pod wlasciwym katem w pla szczyzne udarowa. Okazalo sie to jednak trudniejsze, niz my slalem. Najpierw nie moglem jej zlokalizowac. Odebrawszy mi rdzen, Shea wyjal mazak i zaznaczyl mi czerwonym krzyzy kiem, gdzie uderzyc. Potem zle ujalem tluk. * Zlap, jakbys rzucal pilke baseballowa - powiedzial Shea. Ob jalem dwoma palcami gladki kamien i opuscilem gwaltownie na zaznaczone miejsce na rdzeniu, uzywajac glownie nadgarstka. Musialem powtorzyc cios kilkakrotnie, az rozlegl sie trzask i po czulem w dloni oddzielajacy sie odlupek. Unioslem rdzen i oto zo baczylem narzedzie - moze niezbyt eleganckie, ale i tak zdatne do uzycia, chlodne i gladkie w zgieciu palca, nadajace sie do kroje nia swiezego miesa i naciecia lezacej pod nim kosci. Zaskoczyl mnie niespodziewany dreszcz dumy z wlasnego dokonania. * Gratulacje - usmiechnal sie John. - Witamy w epoce ka mienia. Gdybyz to moglo byc tak proste. Klopot ze zrozumieniem zachowan neandertalczykow, powod, dla ktorego nie potrafimy dotrzec do calej zlozonosci ich zycia, bierze sie stad, ze mozemy ich porownywac tylko ze soba. Gdy sie nad tym zastanowic, widac, jak niebezpiecznie ograniczony jest taki punkt odniesienia; otwiera gniazdo os - pogladow na to, jak dalece neandertalczycy zblizali sie ludzi wspolczesnych lub od nich odstawali pod takim czy innym wzgledem. Paradoksalnie, mamy mniej takich klopotow, kiedy przygladamy sie bardziej odleglym od nas hominidom: australopitekom czy wczesnym przedstawicielom rodzaju Homo, ktorzy przetrwali tysiaclecia po drugiej stronie gartla. Analogii - chocby niedokladnych - do interpretacji ich zachowan dostarczaja oprocz nas samych malpy czlekoksztaltne i rozmaite inne, a takze polujace zespolowo drapiezniki, jak wilki czy lwy. Tak jak nasze oczy nadaja glebie temu, co widzimy, dostarczajac nakladajacych sie obrazow z dwoch punktow, owa dwoista perspektywa patrzenia na zachowania wczesnych czlowiekowatych - czysto biologiczna i z wysokosci kultury - nadaje obrazowi naszych dalekich przodkow zludzenie trojwymiarowosci. Z neandertalczykami jest inaczej. Ich rozwiniete cechy ludzkie i natretna niedawna obecnosc napieraja na nas tak blisko, ze nie widzimy ich ostro. Zeby zobaczyc neandertalczykow, trzeba spojrzec na nich pod pewnym katem. Tradycyjnym sposobem jest przygladanie sie z bliska ich narzedziom. Tydzien po rozmowie z Johnem Shea szedlem zalesionym stokiem, osiem tysiecy kilometrow dalej w epoke kamienia. Sliska sciezka piela sie stromo pod gore. Zeby nie zsunac sie po zboczu, przytrzymywalem sie poskrecanych galezi debu i bukszpanu. Gdzies w dole plynela rzeka Ceou, wpadajaca do Dordogne. Ceou, jej dolina i pobliski obszar bytu politycznego, zwanego Francja, tonely w porannej mgle, gestej jak wata. Mgla skryla wszystkie slady popaleoli-tycznego swiata, z wyjatkiem jednego: bladych konturow ruin zamku Castelnaud, rozowo zabarwionych promieniami wschodzacego slonca i majaczacych po przeciwnej stronie doliny jakby wprost z kart komiksu fantasy. Oto dobre, klasyczne miejsce do poszukiwan neandertalczykow. Dawno temu obfitosc jaskin wydrazonych w wapiennych skalach nad rzekami Dordogne i Yezere oraz ich doplywami magnetycznie przyciagala tu neandertalczykow, tak jak wczesniej ich poprzednikow, a pozniej nastepcow - kromanionczy-kow. W promieniu 50 kilometrow mozna znalezc doslownie setki stanowisk archeologicznych ze srodkowego paleolitu, w tym takie, ktorych nazwy sprawiaja, ze serca paleoantropo-logow bija zywiej. Le Moustier, tuz na polnoc od Yezere, dalo nazwe kulturom mustierskim, typowym dla srodkowego paleolitu Europy i Azji, i bylo miejscem znalezienia pochowku nean-dertalskiego chlopca.2 Kilka kilometrow na zachod lezy La Ferrassie, wspolny grob dwojga doroslych neandertalczykow i szesciorga dzieci, bogaty w wytwory ich rak. Dalej w gore rzeki - kolejne slynne stanowisko z pochowkiem i domniemane miejsce neandertalskiego kultu niedzwiedzia jaskiniowego -Regourdou. Na poludniowym brzegu Dordogne - Pech de l'Aze i Combe Grenal, z grubo nawarstwionymi pokladami wiekow. Dalej na wschod - La Chapelle-aux-Saints, gdzie Marcellin Boule zapoczatkowal klopoty neandertalczykow. Jesli dodac do tej uswieconej litanii kilka nazw wybranych sposrod licznych stanowisk gornopaleolitycznych z tego samego trojkata -Cro-Magnon, Abri Pataud, La Madeleine i ukryty cud Lascaux - latwo ulec wrazeniu, ze ewolucja czlowieka jest wydarzeniem, ktore zaszlo gdzies tu nad Dordogne. Przede mna wspinali sie sciezka moi gospodarze, Jean-Phi-lippe Rigaud, kurator Zabytkow Pradziejowych Departamentu Akwitanii (stanowisko odpowiadajace dyrektorowi ds. Wegla w Newcastle) oraz Jan Simek z Uniwersytetu Tennessee. Rigaud to tubylec, dorastal w Bergerac, o kilka kilometrow stad na poludniowy zachod. Chadzal po tych urwiskach od czasu, kiedy jako chlopiec odwiedzal gospodarstwo dziadkow, pozniej zas zostal studentem, asystentem i wieloletnim kolega wielkiego francuskiego archeologa Franeois Bordesa. Simek byl tu elementem naplywowym - urodzony w czeskiej rodzinie w Great Neck na Long Island, wychowany w gorach Kalifornii, a obecnie dumny posiadacz pieciu hektarow lasu w Tennessee. Obaj nosili niebieskie robocze bluzy i dzinsy, ale o ile Rigaud wygladal jak uczony dzentelmen przebrany w stroj roboczy, o tyle Simek byl okazem wiejskiej krzepy, o twarzy jak wykutej z kamienia i wygladzonej przez czas. Za Rigaudem kroczyl swobodnie trzeci mezczyzna, siwy, nizszy, w okularach, ubrany w koszule z krotkim rekawem, bermudy, czarne skarpety i tenisowki - letni stroj gabinetowego naukowca podczas wyprawy w teren. Henry Schwarcz z Uniwersytetu McMastera w Ontario to zasluzony innowator w dziedzinie datowania metoda szeregu uranowego i rezonansu spinu elektronow, byc moze najwazniejsza postac dokonujacej sie wlasnie rewolucji w datowaniu poczatkow czlowieka wspolczesnego. Zajety i wszedobylski, nieustannie udoskonalajacy metodyke, zarlocznie wrecz oznaczajacy stanowiska z Europy, Afryki i Bliskiego Wschodu - gdziekolwiek jego bieglosc i uslugi sa potrzebne. Slyszalem plotki, ze Schwarcz datuje stanowisko kazdemu, nawet nie proszony. Trawersowalismy wlasnie wapienne skaly zwane Massif du Conte, ciagnace sie wzdluz Ceou na odcinku blisko dwoch kilometrow i usiane jaskiniami. Slady prehistorii musialy pozostac w wielu sposrod ponad dwudziestu pieczar, ale tylko dwie okazaly sie warte powazniejszych wykopalisk. Ponad nami, przesloniete osypiskiem, otwieralo sie wejscie do Grotte 15, znanej szerzej jako Grotte Yaufrey, w ktorej Rigaud prowadzil prace w latach 1969-1982, obecnie nieczynnej. Dalej przy sciezce lezy Grotte 16, czynne stanowisko wykopaliskowe Rigauda. Razem obie groty obejmuja zakres czasowy odpowiadajacy wiekszosci okresu zasiedlenia kontynentu przez czlowieka. Najnizsze poziomy w Yaufrey zawieraja narzedzia aszel-skie, sprzed jakichs 400 tysiecy lat, wyzej znajduja sie najstarsze z kiedykolwiek znalezionych warstw mustierskich, datowane obecnie - przez Schwarcza - na 250 tysiecy lat, co podwaja tradycyjne oszacowanie trwania kultury mustierskiej. Najglebsze osady w Grotte 16, zaledwie kilka krokow dalej wzdluz grzbietu skalnego, nakladaja sie czasowo na najmlodsze osady w Yaufrey (okolo 60 tysiecy lat temu), a wyzej wystepuja w nich kolejno slady rozmaitych kultur gornego paleolitu, az do neolitycznych. Wszystko to zwienczone jest przez rem.an.ie 3 bezczasowych szczatkow, naniesionych przez wode, wygrzebanych przez gryzonie i owady oraz porozrzucanych przez ludzi. W tych archeologicznie bezwartosciowych szumowinach mozna znalezc wszystko - od mustierskich odlupkow do potluczonych butelek po winie i papierkow po cukierkach. Po kilku minutach doszlismy do miejsca wykopalisk - jamy w ksztalcie rekawicy z jednym palcem, wokol ktorej przykucnal miedzynarodowy tlumek archeologow i studentow, spogladajacych w gore pod swiatlo na nowo przybylych. Rigaud odprowadzil nas w glab mrocznego kciuka rekawicy, gdzie dwaj koledzy, Roy Larick i Todd Koetje, usuwali bloki trawertynu z obfitego poziomu magdalenskiego - najpozniejszej czesci gornego paleolitu. Do wyznaczenia gornej granicy wieku poziomu magdalenskiego potrzebne bylo datowanie trawertynu przez Schwarcza metoda szeregu uranowego. Larick podal bryle, w ktorej znalazl kieszonke zweglonego materialu, co umozliwialo rowniez datowanie metoda radioweglowa. Schwarcz wobec perspektywy datowania probki dwiema niezaleznymi metodami byl wniebowziety. - Nie pakuj - wykrzyknal. - Zjem na miejscu. Podczas gdy Rigaud i Schwarcz dyskutowali nad geologia w glebi jaskini, Simek poprowadzil mnie do glownej czesci, gdzie pracowala wiekszosc studentow. Chcial mi pokazac, gdzie znaleziono palenisko, niemal w spagu profilu, jeszcze w poziomie mustierskim - z czasow neandertalczykow (pozniej warstwe te datowano na 58 tysiecy lat). * Czy mustierskie paleniska nie sa rzadkoscia? - spytalem. - Niektorzy mowili mi, ze sa w ogole nie znane. * Niektorzy tak mowia. Ja natykam sie na nie wszedzie. Inny archeolog powiedzial mi, ze na neandertalczykow mozna patrzec na dwa sposoby: albo sie ich kocha, albo nienawidzi. Jan Simek niewatpliwie nalezal do milosnikow i jako taki byl skory do obrony ich osiagniec, a irytowaly go wszelkie proby umniejszania ich zaslug. Przyznaje, ze neandertalczykow zastapili w Europie ludzie o bardziej nowoczesnej anatomii, ale ci pierwsi zdazyli wczesniej wniesc swoj wklad w pule genowa i na pewno nie ustapili dlatego, ze byli glupi. Idee, ze neandertalczykow wyparli ludzie wyzsi biologicznie, uwaza natomiast za antyewolucyjna, politycznie podejrzana i zwyczajnie falszywa. Jego zdaniem na poczatku gornego paleolitu nie widac wyraznych dowodow na rzecz "wielkiego skoku naprzod". Nastanie ludow oryniackich - reprezentujacych najstarsza kulture gornego paleolitu w Europie Zachodniej - bylo tylko jednym z wielu wydarzen migracyjnych, a kazde z nich przynosilo wlasna kulture: grawecka, solutrejska, magdalenska i tak dalej, az do rolniczej rewolucji neolitycznej. Dla wedrowek kultur nie ma wiekszego znaczenia, czy jakas grupa ludzi ma wydatniejsze luki brwiowe, czy wieksza mase miesni, sadzi Simek. * Teraz niechetnie stawia sie znak rownosci miedzy biologia a kultura - powiedzial mi. * Przeciez jeszcze przed kilku laty wszyscy wlasnie w ten sposob wyjasniali gwaltownosc przejscia od srodkowego do gornego paleolitu. * Pewnie. A niewiele wczesniej wieszali Murzynow za zada wanie sie z bialymi kobietami. W terenie wiara Simka w czlowieczenstwo neandertalczykow wyraza sie dostrzeganiem ciaglosci behawioralnej po obu stronach przejscia, nawet tam, gdzie inni widza ostra granice. Stad podniecenie znalezieniem paleniska w Grotte 16, tam gdzie kto inny moglby ujrzec jedynie troche wegla drzewnego, wyzarzonej ziemi i popiolu. Rozroznienie to jest wlasciwie tylko kwestia semantyki i zalezy od tego, co sie uwaza za palenisko. Jak wyjasnil Simek, tego rodzaju bezksztaltna wkladka popiolu i zweglonego drewna bardziej fachowo nosi nazwe obszaru spalania (combustion area). Nikt nie podwaza faktu, ze neandertalczycy poslugiwali sie ogniem, natomiast spor dotyczy tego, jak dobrze sie nim poslugiwali w porownaniu ze swymi kromanionskimi nastepcami. Niektorzy archeolodzy dopatruja sie pozostalosci prawdziwych palenisk - jam wylozonych kamieniami, udoskonalonych tunelami zwiekszajacymi ciag itp. - w oryniackich stanowiskach z samego poczatku gornego paleolitu, na przyklad w Abri Pataud. Inni (do tych zalicza sie wielu milosnikow neandertalczykow, w tym Simek) sadza, ze tak zorganizowane struktury pojawily sie - na przyklad na stanowisku Pincevent - znacznie pozniej, bo zaledwie 12 tysiecy lat temu. W takim ujeciu rozroznienia miedzy organizacja spolecznosci neandertalczykow a ludzi wspolczesnych, dokonywane na podstawie struktury stanowiska, zaczynaja sie zacierac. W archeologii fakty rzadko mowia same za siebie. Kazdy zauwaza to, czego szuka. -Jestem dzieckiem lat szescdziesiatych - oswiadczyl Si mek. - Nie szukam roznic, jak oni. Ja szukam podobienstw. Podobienstwa siegaja az do ich wlasnych glow. Nie musialem sie zbytnio wysilac, by dociec, kogo ma na mysli mowiac: "oni" - z wieloma rozmawialem w wysokich gmachach Berkeley czy podziemiach londynskiego Muzeum Historii Naturalnej. Ale czy przeciwienstwem milosnika neandertalczykow rzeczywiscie jest ziejacy nienawiscia ich wrog, a scislej mowiac, czy sposob, w jaki decydujemy sie traktowac przeszlosc, zalezy od glebszych przekonan politycznych? Jestem, jak Simek, dzieckiem lat szescdziesiatych. Czy jednak moja wiara w ludzka rownosc musi sie rozciagac na wymarlych bliznich, jesli neandertalczycy rzeczywiscie wymarli bezpotomnie? Czy ktos, kto uwaza, ze neandertalczycy nie byli w pelni ludzmi, jest koniecznie kryptorasista? A moze pytanie nalezy odwrocic: czy prawdziwymi rasistami nie sa ci, ktorzy nie moga sobie wyobrazic swiata zamieszkanego przez dwa rodzaje ludzi; ci, ktorzy nie moga sie pogodzic z tym, ze wymarla wersja wzbogacala przeszlosc w zupelnie odrebne, zamkniete juz ludzkie doswiadczenie? Simek zszedl do jaskini pomoc studentom naniesc jakies znalezisko na plan wykopalisk, a ja zawrocilem samotnie do Yaufrey. Wiedzialem, ze jedynym sposobem osiagniecia zamierzonego celu jest nauka, ale musialem sie od niej na chwile oderwac. Wspialem sie niemal pionowa percia, skrajem stwardnialego osyplska, wygladajacego jak jezor zwieszony z wlotu jaskini. Wejscie do jaskini bylo najezone drutem kolczastym i lancuchami zagradzajacymi wstep dzikim poszukiwaczom zabytkow. Za przegroda ziala zakurzona jama, ktora ozywialy tylko piski szybko nurkujacych jaskolek. Miejsce wydawalo sie nienaturalnie puste, jak porzucony, wypatroszony zewlok. Archeologia zmienila "Yaufrey" z nazwy jaskini w zbior danych, opublikowanych w opaslym tomie monograficznym, na drogim, kredowym papierze. Ta opustoszala dziura, nieco zatechla i upstrzona ptasimi odchodami, juz nie byla Yaufrey, lecz tym, co zostalo po jej metodycznym usunieciu. A jednak to wlasnie tu schodzili sie pradawni, pojawiajac sie kolejno w epoce kamienia, ugniatajac bosymi stopami dawno wygasle popioly ognisk swych poprzednikow. Bez wzgledu na to, co sobie myslimy, przeszlosc wydarzyla sie naprawde i nic jej nie zmieni. Przycupnalem na kamieniu przed jaskinia i spojrzalem poprzez drzewa na doline. Zamku nie bylo w polu widzenia, a smutna, spladrowana i zagrodzona jaskinia znajdowala sie za moimi plecami. Przed moimi oczami rozciagal sie wiec widok, jaki ujrzalby neandertalczyk siedzacy w tym samym miejscu 100 tysiecy lat temu: powykrecane pnie, jaskolki, kozuch rzednacej mgly w dole i czysty blekit nieba nade mna. -Nie ulega watpliwosci, ze prawda istnieje - powiedzial mi wczesniej Simek. - Jedyny sposob, zeby do niej dotrzec, to ubabrac sie tu po lokcie w ziemi. Siedem kilometrow na wschod lezy Combe Grenal, wcisniete w suchy wawoz odlegly o trzysta metrow od rzeki Dordogne. W roku 1953 Fran9ois Bordes zaczal tam prowadzic jednosezonowe w zamierzeniu prace wykopaliskowe. Tymczasem po trzynastu latach mogl juz spogladac w gore z dna wielkiej dziury w ziemi, glebokiej na dobre trzynascie metrow - wykopu, w ktorym odsloniete 65 poziomow archeologicznych obejmujacych 100 tysiecy lat zasiedlenia tego miejsca przez ludzi. W kazdym z poziomow Bordes starannie zaznaczyl polozenie poszczegolnych artefaktow, a stanowisko to dostarczylo ich ogolem mniej wiecej 19 tysiecy. Polaczenie ogromnej ilosci informacji z Combe Grenal i tego, czego dowiedzial sie juz z wczesniejszych wykopalisk na stanowiskach mustierskich, pozwolilo mu spojrzec zupelnie nowym okiem na narzedzia z epoki kamienia. Przed Bordesem widziano w ludzkich pradziejach liniowy ciag stadiow, z ktorych kazde bylo egzemplifikowane przez szczegolny dla niego typ narzedzia -Jossile directeur.4 Bordes odrzucil ten uproszczony sposob klasyfikacji narzedzi skupiajacy sie na "gwiazdach" (kolejno: piesciak, odlupek, wior itd.), zastepujac go bardziej realistycznym postrzeganiem stanowisk archeologicznych jako calych zespolow narzedzi, bedacych rezultatem okreslonej ludzkiej dzialalnosci. Kiedy spojrzec na to w ten dynamiczny sposob, roznice miedzy zespolami narzedzi staja sie waznym zrodlem informacji o ludzkich zachowaniach i ewolucji. W zapisie archeologicznym srodkowego paleolitu w Europie Bordes wyroznil ponad 60 typow narzedzi: zgrzebla boczne i poprzeczne, przekluwacze, noze, topornie wrebione narzedzia zwane zebatymi, ostrza itd., uwzgledniajac w swej klasyfikacji nie tylko ksztalt narzedzi, lecz takze technike ich wyrobu, na przyklad lewaluaska. Zauwazyl, ze zespoly z roznych stanowisk i warstw nie byly tylko zbieranina odlupkow i narzedzi, ale ukladaly sie w intrygujaco powtarzalny wzorzec. Caly okres mustierski, rozciagajacy sie co najmniej na 100 tysiecy lat, da sie sprowadzic do czterech zasadniczych zestawow narzedzi (tool kits), rozniacych sie wzglednym, procentowym udzialem wystepujacych w nich typow wytworow. Na przyklad "musterien z tradycja aszelska" cechuje duza liczba piesciakow, przypominajacych wczesniejsze dwustronne narzedzia kultury aszelskiej. Takie piesciaki sa rzadkie lub nieobecne w zestawach "musterienu typowego", odrozniajacych sie za to licznymi zgrzeblami i starannie obrobionymi ostrzami. W zestawie "La Quina-Ferrassie" przewaga zgrzebel jest jeszcze wyrazniejsza - dochodzi do 80 procent calego zespolu - natomiast "zebaty" zestaw mustierski zawdziecza nazwe pilkowanym brzegom niektorych odlupkow, a brak w nim wielu typow narzedzi wystepujacych w innych zestawach: nie ma piesciakow ani nozy tylcowych, ostrza i zgrzebla sa nieliczne i do tego posledniej jakosci. Gdyby nawet Bordes poprzestal na wyroznieniu tych wariantow, i tak stanowiloby to bardzo wazny wklad w archeologie. Pokusil sie jednak dodatkowo o interpretacje znaczenia roznic miedzy wariantami. Jego zdaniem cztery zestawy narzedzi odpowiadaly czterem szczepom neandertalskim, ktore zamieszkiwaly rownoczesnie poludniowa Francje, przy czym mialy odrebne pochodzenie, dzieje i tradycje. Na obszarze porownywalnym ze stanem New Jersey5 te cztery grupy etniczne przez dziesiatki tysiecy lat przychodzily i odchodzily, na poszczegolnych stanowiskach zyjac albo kolejno po sobie, albo po sasiedzku, a jednak nigdy sie ze soba nie mieszajac kulturowo. Na przyklad przez 20 tysiecy lat trwania wczesnej, mroznej fazy ostatniego glacjalu - Wurm I6 - mieszkancy Combe Grenal poslugiwali sie narzedziami "typowo mustierskimi", a niespelna dziesiec kilometrow stamtad, po drugiej stronie Dordogne, ludzie z Pech de l'Aze pozostali przy kulturze "mu-stierskiej zebatej". Inna zas grupa "typowo mustierska" zyla w Le Moustier, choc z Combe Grenal bylo do nich trzy razy dalej niz do Pech de l'Aze. Bordes uwazal, ze tym, co na przekor odleglosci laczylo obie grupy "typowo mustierskie", byla ta sama potezna sila, ktora utrzymywala odrebnosc sasiadow z Combe Grenal i Pech de l'Aze: tozsamosc plemienna. Ludzie z Pech de l'Aze nie dlatego wytwarzali narzedzia "mustierskie zebate", ze nadawaly sie one lepiej do uzytku w warunkach, w jakich przyszlo im zyc, ale dlatego, ze tak kazaly zwyczaje szczepu. To samo dotyczy pozostalych szczepow. Chociaz sam Bordes ograniczal sie w swych interpretacjach do poludniowej Francji, inni uczeni zastosowali jego metody i sposob odczytania zapisu archeologicznego do neandertalczykow zyjacych w innych czesciach Europy i na Bliskim Wschodzie. Widziani z tej perspektywy neandertalczycy nabrali cech pelnowymiarowych ludzi, przynajmniej dzieki posiadaniu grupowego poczucia stylu, przynaleznosci wlasnego "ja" do wiekszej wspolnoty spolecznej. Grubo ciosany monolit ich zycia rozpadl sie na populacje ludzkie obdarzone charakterystycznymi "osobowosciami". Zarazem trudno przyjac interpretacje Bordesa, nie zakladajac, ze neandertalczycy musieli zyc w sposob zasadniczo odmienny niz dzisiejsi lowcy-zbieracze. Jak przez setki i tysiace lat moga istniec kolo siebie rozne szczepy i nie zapoznac sie ze soba na tyle, by daly sie zauwazyc wzajemne wplywy kulturowe? Martin Wobst, archeolog z Uniwersytetu Massachusetts, wykazal, ze grupy zbieracko-lowieckie regularnie zmierzaja do zaciesnienia kontaktow z sasiadami. Neandertalczycy Bordesa wiedli natomiast zywot w niemal zupelnym odosobnieniu. Latwiej w to uwierzyc, uswiadomiwszy sobie, ze wzgledna liczebnosc i male rozmiary stanowisk neandertalskich przemawiaja za bardzo mala gestoscia zaludnienia. Cala Akwitanie moglo wowczas zamieszkiwac paruset ludzi. "Czlowiek mogl spedzic cale zycie, spotkawszy zaledwie kilka razy przedstawicieli innego szczepu - napisal Bordes -a kontakty takie, jesli juz do nich doszlo, zapewne nie zawsze byly pokojowe i owocne". Kulturowe wyjasnienie zmiennosci srodkowopaleolitycznej przez Bordesa wywarlo ogromny wplyw na metodologie archeologow, nie tylko tych zajmujacych sie okresem mustierskim, ale i innych. Nie bez znaczenia byla tu osobowosc Bordesa: czlowieka niespozytej energii i prawdziwego uczonego, ktory znajdowal wielkie upodobanie w intelektualnych dysputach, gestykulujac i podnoszac glos, co pomagalo mu przytloczyc adwersarza sila wlasnych pogladow i rozlegla wiedza faktograficzna. -Pod koniec dyskusji z Bordesem czlowiek czul sie zadowolony, jezeli choc raz mial racje - wspominal Jean-Philippe Ri-gaud w obozowisku pod Grotte 16. Ktoz mogl byc godniej szym intelektualnym przeciwnikiem takiego czlowieka niz Lewis Binford? W polowie lat szescdziesiatych, na dlugo zanim zdecydowal sie zniszczyc wyobrazenie czlowieka z wczesnego plejstocenu jako poteznego mysliwego, Binford wraz ze swa owczesna zona Sally rzucil wyzwanie pogladom Bordesa na kultury mustierskie. Binford docenil wyroznienie przezen powtarzalnych wzorcow, zestawow narzedzi, ale zinterpretowal je zupelnie inaczej. Rozne zestawy nie byly pozostalosciami roznych szczepow, lecz tylko roznych rodzajow dzialalnosci. To nie ludzie byli inni, lecz czynnosci, ktore wykonywali w danym miejscu, co moglo sie wiazac ze zmianami por roku i klimatu. Zmiennosc zespolow narzedzi odzwierciedlala wiec przystosowanie ludzi do srodowiska, a nie trwajaca mimo uplywu czasu tozsamosc kulturowa. Zespol bogaty w narzedzia zebate moze na przyklad odpowiadac miejscu, gdzie ktos okorowywal drzewo, strugal narzedzie lub zajmowal sie innym rodzajem obrobki drewna, podczas gdy nagromadzenie zgrzebel moze swiadczyc o przygotowywaniu pozywienia czy wyprawianiu skor. Nic dziwnego, ze Bordes byl rozezlony wtargnieciem Amerykanow na jego poletko. Debata Bordesa z Binfordem stala sie jednym z najglosniejszych i najbarwniejszych konfliktow w dziejach archeologii. Sally Binford opisala pierwsze spotkanie obu mezczyzn jako "taniec dwoch psow, okrazajacych sie i obwachujacych, zeby ocenic intencje potencjalnego przeciwnika". Lew Binford nigdy nie umniejszal dramatyzmu tej sceny i tak ja wspominal: Spieralismy sie dobra godzine, coraz bardziej podnoszac glos, wstajac i siadajac, robiac krok do przodu i cofajac sie, pochylajac sie nad diagramami, wsrod gestych klebow dymu z jego fajki i moich papierosow [...] Nagle Bordes przyskoczyl do mnie twarza w twarz. Niemal odruchowo zerwalem sie na nogi. Polozyl mi reke na ramieniu, spojrzal prosto w oczy i wycedzil: "Binford, jestes zawodnikiem wagi ciezkiej; ja tez". Obaj zawodnicy latami jeszcze wzniecali ogniste spory w czasopismach naukowych, a spotkawszy sie podczas sezonu wykopaliskowego w terenie, wdawali sie w zazarte dyskusje do upadlego. Mimochodem nawzajem zapladniali swoje idee, choc kazdy potepial poglady przeciwnika. -Bordes odwolywal sie do faktow, by okielznac fantazje Binforda - wspomina Rigaud - a ten wzbogacal suche fakty Bordesa swa wyobraznia. Bordes zaprosil w koncu Binforda do wspolpracy nad dwutomowym opracowaniem Combe Grenal, ktorego kazdy tom mial byc napisany przez jednego z nich. Zanim doszlo do realizacji planow, Bordes niespodziewanie umarl. Dla Binforda bylo to "jedno z najsmutniejszych wydarzen w zyciu". A kto mial racje? Wiekszosc archeologow po obu stronach Atlantyku zgodzilaby sie, ze odpowiedzi nalezy chwilowo szukac gdzies w trojkacie, ktorego wierzcholkami sa: "obaj", "zaden" i "trudno powiedziec". Uczniowie Bordesa we Francji wykazali, ze w geograficznie okreslonych regionach utrzymuja sie tradycje kulturowe, wyrazone bardziej w technice wytwarzania narzedzi niz ich ostatecznym ksztalcie. Hipoteza szczepow nie potrafi jednak wyjasnic, co przez tysiace lat podtrzymywalo izolacje kulturowa grup, oddzielonych od siebie co najwyzej latwym do przebycia nurtem Dordogne. Bardziej prawdopodobnie brzmi hipoteza "czynnosciowa" Binforda, ale analiza mikrosladow, wiazaca poszczegolne narzedzia z konkretna funkcja, nie dostarcza argumentow na jej poparcie. Wrecz przeciwnie, badania mikrosladow, prowadzone miedzy innymi przez Johna Shea, wykazaly, ze narzedzia mustierskie bez wzgledu na ksztalt wykazuja slady zuzycia zwiazane zazwyczaj z obrobka drewna. Cwierc wieku pozniej debata Bordesa i Binforda wciaz budzi emocje. Byc moze sprawa, ktorej dotyczy, jest szczegolnie wyrazistym przykladem szerszego sporu. Bordes, wywodzacy sie z francuskiej tradycji paleontologicznej, widzial w roznych zestawach narzedzi mustierskich odzwierciedlenie odrebnych bytow z ich wlasna historia. Nie mogly sie mieszac i laczyc, tak samo jak odrebne gatunki nie moga sie ze soba swobodnie krzyzowac, dajac magme dziwnych miedzy gatunkowych hybryd. Tymczasem czescia etosu "amerykanskiego tygla" jest przekonanie o moznosci zacierania roznic miedzy roznymi kulturami, ich krzyzowania, a czasem zaniku. Dla Binforda, ktory wyrosl polujac na pizmowce w Wirginii, to, kim ktos jest, zawsze bedzie znaczylo mniej niz to, co ten ktos robi. Licza sie zachowania przystosowawcze, sposoby, w jakie poszczegolne osobniki radza sobie w warunkach, w jakim przyszlo im zyc -wlasnie tego nalezy wiec szukac w zapisie archeologicznym. Kiedy obaj mistrzowie wagi ciezkiej, francuski i amerykanski, rozgrywali miedzy soba walke wokol tych wielkich tematow przewodnich, archeolog brytyjski Paul Mellars proponowal inne wyjasnienie. Jego zdaniem niewidzialna reka stojaca za zroznicowaniem kultur mustierskich nie byly ani styl, ani funkcja, lecz czas. Jesli odrzuci sie zespoly "worki", zdefiniowane glownie na podstawie negatywnej - braku zgrzebel z tylcem, braku piesciakow itp. - wzor sie upraszcza i pozostaja tylko trzy kolejne przemysly, czyli kultury techniczne: La Ferrassie, La Quina i mustierska z tradycja aszelska. -Zawsze troche mnie irytowalo, ze spogladano na problem jako na "wojne olbrzymow" - powiedzial mi Mellars, kiedy odwiedzilem go w Anglii, w Cambridge. - Wszystko zasadzalo sie na falszywej przeslance: ze zmiennosc, o ktorej mowili Bordes i Binford, byla synchroniczna. Ja jednak zauwazylem sekwencje chronologiczna. Jesli ma sie pietnascie stanowisk i w kazdym powtarza sie ten sam wzorzec stratygraficzny, wcale nie trzeba byc geniuszem, zeby sie polapac, o co chodzi. Ostatnio datowania termoluminescencyjne - nowa, skuteczna metoda okreslania wieku wytworow ludzkich - zdecydowanie potwierdzily rozumowanie Mellarsa. Zeby jednak dalo sie przypisac zmiennosc wylacznie czasowi, na kazdym stanowisku powinna sie pojawiac ta sama sekwencja przemyslow, a jak dotad nie dalo sie tego jednoznacznie potwierdzic. W dodatku hipoteza Mellarsa ma jeszcze jedna wade - trywialnosc. Jesli zmiany przemyslow byly tylko funkcja czasu, to cala sprawa przestaje byc problemem naukowym, gdyz sprowadza sie do oczywistej konstatacji, nic nie wnoszacej do poznania ludzkich zachowan: ze zmieniaja sie one w czasie. Taki wywod niewiele wyjasnia. - Coz, wytlumaczenie calej sprawy chronologia bylo nudne - przyznaje Mellars. - Dlatego moje pomysly nigdy nie znalazly nalezytego posluchu. Ale nowe datowania je potwierdzily. Jesli koncepcja Mellarsa stanowila kubel zimnej wody na rozgrzane glowy uczestnikow sporu Bordesa z Binfordem, to hipoteza mlodszego, bardziej radykalnego archeologa grozi pogrzebaniem calej kwestii raz na zawsze. - Pora dac sobie spokoj z ta sprawa - mowi Harold Dibble z Uniwersytetu Pensylwania. - Ani Bordes, ani Binford nie mieli jakichkolwiek danych na poparcie wlasnych pogladow. Obaj ugrzezli w sporze za sprawa fatalnego zalozenia: ze ludzie wykonywali narzedzia poszczegol nych typow rozmyslnie, ze celem ich tworcow byl taki, a nie in ny ksztalt. Jesliby tak bylo, to zmiennosc musi wynikac albo ze stylu, albo z przeznaczenia. Nie ma innej mozliwosci. Ale co be dzie, jesli wyjsciowe zalozenie okaze sie mylne? Tam, gdzie Bordes i Binford w kamiennych narzedziach widzieli zgrzebla, ostrza itd., Dibble kaze nam widziec to, czym byly w istocie: anonimowe smieci. Jesli dawne populacje zachowywaly sie podobnie jak dzisiejsze, wiekszosc artefaktow w zespole archeologicznym to nie swiezo wykonane, dopiero co zaostrzone narzedzia, ktore zaglebialy sie w mieso czy strugaly drewniana dzide, lecz porzucone okazy reprezentujace koncowe stadia dlugiej historii uzytkowania. Narzedzie moglo byc uzyte najpierw do roztluczenia bulwy na miazge, nastepnie po zaostrzeniu jednej krawedzi - do skrobania skor, a wreszcie, kiedy krawedz sie stepila, poddane retuszowi w celu uzyskania ostrza do wydobycia szpiku z kosci. W ciagu swego "cyklu zyciowego" dany kawalek kamienia przybieral roznoraka postac, z ktorych kazda mogla okazac sie ostatnia - a wiec ta, ktora sto milleniow pozniej trafi w rece archeologa, przekonanego, ze kryje sie w niej jakis wewnetrzny formalny sens. Jak na ironie, moze to byc akurat ta czesc kamienia, ktora jako jedyna nie nadawala sie juz na zadne narzedzie.7 Dibble postanowil przyjrzec sie pod tym katem typologii Bordesa. Sposrod wyroznianych przezen ponad szescdziesieciu typow narzedzi odlupkowych jedna trzecia stanowily rozmaite odmiany zgrzebel - racloirs. Dzielily sie one na cztery glowne kategorie: zgrzebla pojedyncze, retuszowane wzdluz jednej krawedzi; zgrzebla podwojne, retuszowane wzdluz obu krawedzi; zgrzebla zbiezne, ktorych obie retuszowane (zaostrzone) krawedzie zbiegaly sie we wspolnym wierzcholku; oraz zgrzebla poprzeczne, w ktorych zaostrzony byl nie bok, lecz krawedz przeciwlegla do resztki plaszczyzny udarowej. Przebadawszy narzedzia pochodzace zarowno ze stanowisk francuskich, jak i lewantynskich Dibble odkryl, ze wszystkie zgrzebla dawalo sie umiescic w jednej z dwoch sekwencji redukcyjnych. Zgrzebla pojedyncze ostrzono ponownie z drugiej strony, zmieniajac je w podwojne, i dalej, az obie krawedzie zbiegaly sie ze soba. Czasem zgrzebla pojedyncze retuszowano stale wzdluz jednej krawedzi, az narzedzie przeksztalcalo sie w zgrzeblo poprzeczne. W obu przypadkach narzedzia interpretowane przez Bordesa jako rzeczywiste, odrebne klasy przedmiotow, w ujeciu Dibble'a stawaly sie epizodami nieprzerwanego continuum. Grupowanie artefaktow w plemienne zestawy narzedziowe ma sens nie wiekszy, niz przeprowadzenie w jakiejs okolicy spisu powszechnego i zaliczenie wszystkich przedszkolakow do jednego plemienia, nastolatkow do drugiego, doroslych do trzeciego itd. Rownie jalowe jest doszukiwanie sie w zespolach narzedzi sladow odmiennych form aktywnosci ludzkiej, jak chcialby to robic Binford. Nie trzeba dodawac, ze hipoteza Dibble'a nie przysporzyla mu sympatykow po zadnej stronie Atlantyku. - Kiedy pierwszy raz wylozylem argumenty na rzecz sekwencji redukcyjnych na konferencji w Liege w 1986 roku - opowiadal mi - pewien francuski archeolog zerwal sie z fotela i zawolal: "Kimze jest ten groteskowy okaz amerykanskiej archeologii, ktory smial tu przyjechac i uragac Franeois Bordesowi?" To wciaz boli. Binford odpowiedzial mniej emocjonalnie, acz rownie cieplo: - Gdybym chcial zabawic sie w archeologiczny zart sytuacyjny, nie moglbym zrobic nic lepszego niz wynalezc Harolda Dib-ble'a. Przeslanie Dibble'a nie jest ani obelga, ani zartem, lecz ostrzezeniem. Wiekszosc materialnych dowodow ludzkich zachowan - nie tylko z okresu mustierskiego, ale wiekszosci naszego trwania na Ziemi - sprowadza sie do obrobionych okru-chow kamienia. Nic dziwnego, ze archeolodzy chca z tych pradawnych wytworow wycisnac jakies znaczenia do ostatka. Spragnieni danych posuwaja sie byc moze za daleko. Zastanowmy sie chocby nad kwestia, czy neandertalczycy porozumiewali sie w pelni ludzka mowa. Czesto spotykanym argumentem na rzecz ich zdolnosci jezykowych jest rozmaitosc ich narzedzi. Jesli "zgrzebla zbiezne asymetrycznie", "naprzemienne dzioby rylcowa te", "mustierskie ciosaki" i inne przybory w kuchni Bordesa reprezentuja arbitralne formy nadane kamieniowi, wynikaloby z tego, ze umysly ich tworcow mogly dzialac i porozumiewac sie w arbitralnym kodzie abstrakcyjnych symboli jezykowych. Trudno sobie wyobrazic, jak inaczej mlody neandertalczyk moglby nauczyc sie odrozniania zgrzebla podwojnego dwuwkleslego od dwuwypuklego, gdyby jakis starszy neandertalczyk mu tego nie powiedzial. Argument ten upada jednak, jesli oba artefakty sa tylko bezimiennymi produktami ubocznymi ostatniej proby uzyskania jeszcze jednego kawalka krawedzi tnacej z danego kamienia. W takim bowiem przypadku neandertalskie potrzeby jezy kowe moga byc znacznie skromniejsze. Parafrazujac Gertrude Stein: narzedzie jest narzedziem jest narzedziem.8 -Nie twierdze, ze neandertalczycy nie umieli mowic - prote stuje Dibble. - Twierdze tylko, ze nie da sie tego wykazac na podstawie narzedzi kamiennych. Typologia tych narzedzi od zwierciedla nasz jezyk, nie neandertalski. Harolda Dibble'a spotkalem w Bordeaux, gdzie prowadzil seminarium na uniwersytecie. Rumiany, jasnobrody, wszedzie rozpychal sie wesolo. Wykladal plynna francuszczyzna, ale trzymal sie konsekwentnie ojczystej fonetyki; jesli jakies slowo bylo wspolne obu jezykom, wymawial je twardo, po amerykansku: uparte spolgloski wyskakiwaly ponad gestwe samoglosek. Wsrod sluchaczy bylo pelno "neo-bordeanczykow", do ktorych mozna by zaliczyc archeologa Jacques'a Pelegrina, chyba naj-wprawniejszego, a zarazem najbardziej uczonego lupacza krzemieni na swiecie. Wychowywal sie doslownie na kolanach Bor-desa, zaczynajac jeszcze jako szesnastolatek. Dibble zbywal wszelkie otwarte zlosliwosci Pelegrina pogodnym humorem. -Dobra, nadszedl czas na pytania - powiedzial po wykla dzie - ale tylko od osob, ktore sie ze mna zgadzaja. A Jacaues w ogole nie ma prawa glosu. Pelegrin mial jednak okazje podyskutowac, Dibble odpowiadal na zarzuty; inni dorzucali swoje wypowiedzi. Ja siedzialem w glebi sali, ktora dzielila sie na ogniska lokalnych debat i tracilem nadzieje na to, ze uda mi sie wylowic chocby okruch informacji o prawdziwym zyciu neandertalczykow sposrod takiej gmatwaniny punktow widzenia i sprzecznych tradycji. Zalilem sie na to pozniej Simkowi w Grotte 16. -No coz, moze to nie na ksztalty narzedzi kamiennych trze ba patrzec - odparl wzruszajac ramionami, z zadziwiajacym stoicyzmem u czlowieka, ktory spedza wiekszosc czasu wla snie na ich ogladaniu. Istotnie, ksztalt narzedzia to nie wszystko. Wiekszosc dzisiejszych archeologow traktuje gotowy artefakt jako zaledwie czesc systemu: procesu, zaczynajacego sie od podniesienia brudnej bryly krzemiennej przez kogos, kto ma zamiar przerobic ja na cos dla siebie uzytecznego. System obejmuje sposoby zdobywania surowcow, rozne etapy wytwarzania narzedzi, ich transport w dawnym krajobrazie, pierwotne zastosowanie, powtorne ostrzenie, uzywanie, ostrzenie i tak dalej, az do ostatecznego wyrzucenia.9 Scisle rzecz biorac, dzieje narzedzia na tym sie nie koncza, jako ze zostaje ono zagrzebane w osadzie, wyerodowane, jest przemieszczane przez wode i inne czynniki naturalne, az wreszcie, przy odrobinie szczescia, moze byc wydobyte na swiatlo dzienne przez przykucnietego adepta archeologii, omiecione z brudu, oznaczone na planie, zapakowane, zaklasyfikowane, sfotografowane, narysowane tuszem, przetworzone w obraz komputerowy lub wykorzystane w inny jeszcze sposob. Przez cala historie uzytkowania narzedzi ludzie zostawiaja slady swiadczace o swym trybie zycia. Wezmy zdobywanie surowca. Jak wiadomo kazdemu hominidowi, najlepszym mineralem do wyrobu narzedzi sa drobnoziarniste skaly bogate w krzem, jak czert i krzemien, ktore pod wplywem uderzenia daja eleganckie, ostre krawedzie. Neandertalczykowi zamieszkalemu w okolicy Dordogne nietrudno bylo znalezc taki material; trzeba by specjalnie nadkladac drogi, by sie na niego nie natknac. To samo dotyczy innych regionow Francji. Spacerujac wzdluz szeregowych domkow nad stacja kolejowa kolo Amiens widzialem krzemienne odbojniki drzwi, krzemienne murki ogrodow, wielkie buly krzemienne okalajace grzadki, sterty krzemienia bez widocznego powodu spietrzone na gankach. Moj czteroletni syn regularnie wracal z zabaw w Lasku Fontainebleau z paroma brylami, ktore rozbijal na chodniku, powodowany byc moze jakims pierwotnym odruchem, wyzwalanym przez gladka obietnice krzemienia. Nie jest wiec problemem zdobycie krzemienia; pozostaje kwestia jakosci. Krzemien podlej jakosci - drobne okruchy lub skale za malo spoista, by uderzona dac mogla rowny, czysty przelom -znalezc mozna, wedrujac wzdluz koryt rzecznych. Lepszy jakosciowo surowiec wystepuje natomiast tylko w niektorych miejscach. Przydymiony, rozowawy krzemien widuje sie w okolicach Bergerac. Z Gor Swietokrzyskich pochodzi slynny krzemien barwy czekoladowej. Aszelskie obozowiska polozone byly zwykle w poblizu zloz krzemienia, co zapewnialo material do wyrobu narzedzi, lepszy czy gorszy. Tymczasem w srodkowym paleolicie zaczynaja sie tez wedrowki w poszukiwaniu krzemienia. -Ludzie srodkowego paleolitu nie wychodzili po prostu przed jaskinie, aby podniesc pierwszy lepszy kawal kamienia, zrobic narzedzie i ruszyc dalej - mowi Jean-Michel Geneste, kolega Rigauda z Bordeaux. - Wytwarzanie narzedzi zaczelo wymagac nie tylko czasu, ale i pokonania odleglosci. Wnikliwe badania Geneste'a dotyczace transportu surowca w obrebie Dordogne wykazaly, ze krzemien najwyzszej jakosci (np. z Bergerac) pokonywal znacznie wieksze odleglosci, tak ze znajduje sie go na stanowiskach mustierskich w promieniu nawet stu kilometrow. Owe "egzotyczne" krzemienie spotyka sie nie w postaci rdzeni, lecz lewaluaskich odlupkow i wykonczonych zgrzebel, ostrzy i narzedzi dwustronnych - narzedzi z zasady wymagajacych duzego nakladu pracy. Surowiec najwyzszej jakosci rezerwowano wiec na te narzedzia, o ktore zamierzano dbac najstaranniej. Tymczasem porzucone na stanowiskach mustierskich rdzenie krzemienne pochodza z odleglosci niespelna kilometra. Ten miejscowy material niskiej jakosci wystarczajaco nadawal sie do wyrobu bezksztaltnych narzedzi zebatych i o nieforemnych krawedziach, ktore mozna bylo latwo uzyskac na miejscu: mustierski odpowiednik plastikowych widelcow i innych j ednorazowek. Wedlug Geneste'a przejscie do nowego systemu, obejmujacego transport kamienia, reprezentuje skok poznawczy, "nowy stan wiedzy". Podobnie jak technika lewaluaska zaswiadcza o zdolnosci wyobrazania sobie przyszlego narzedzia przez jego wytworce, zanim jeszcze zaczal ksztaltowac rdzen, tak krzemienie znajdowane wiele kilometrow od ich zrodla zdradzaja, ze ludzie wyobrazali sobie przyszle potrzeby w wystarczajacym stopniu, by nosic narzedzia ze soba, mimo ze nie bylo dla nich bezposredniego zastosowania w danym momencie. Chociaz neandertalczycy przemieszczali krzemien czesciej niz ich aszel-scy poprzednicy, nie dorownywali z kolei pod tym wzgledem swym nastepcom. W czasach kultury oryniackiej, otwierajacych gorny paleolit w Europie, nie powieksza sie maksymalna odleglosc, na jaka transportowano krzemien w obrebie systemu. Gwaltownie wzrasta natomiast udzial transportu dlugodystansowego. O ile w stanowiskach mustierskich krzemienie z odleglosci ponad 30 km wystepuja bardzo rzadko, stanowiac zaledwie l procent danego zespolu, o tyle w zespolach oryniac-kich ich udzial siega 20 procent. Zadne stanowisko mustier-skie nie moze sie poszczycic chocby zblizonym odsetkiem egzotycznego krzemienia. Przedmioty nie majace wartosci uzytkowej - dziwacznego ksztaltu skamienialosci czy muszelki, ktore ktos dla kaprysu podniosl i przez jakis czas nosil ze soba - wedrowaly jeszcze rzadziej i na mniejsze odleglosci. Ta roznica ma zasadnicze znaczenie. Jesli surowiec wedrowal po okolicy, to oczywiscie za sprawa ludzi. Gdy czesciej wedrowali ludzie, roslo prawdopodobienstwo napotkania przez nich innych grup ludzkich. Nie ma wiekszego znaczenia, czy grupy sie spotykaly, pozyskujac krzemien, czy tez zbieraly troche szczegolnie atrakcyjnego kamienia, wybierajac sie na poszukiwanie kontaktow spolecznych, czy moze natrafiano na krzemien i sasiadow przy okazji wykonywania jakiegos innego biezacego zadania - na przyklad tropienia broczacego krwia tura lub sprawdzania, co tez moglo zwrocic uwage trojki krazacych po niebie myszolowow. Jaki by nie byl powod nasilenia takich wedrowek, przy zachowaniu stalej gestosci zaludnienia oznaczalo to nasilenie kontaktow spolecznych. I przeciwnie, dominacja krzemienia pochodzenia miejscowego w stanowiskach mustierskich przemawia za izolacja spoleczna grup neandertalskich. Kazda horda krecila sie bowiem tylko we wlasnym rewirze. Oczywiscie, miedzy poszczegolnymi grupami dochodzilo do jakichs kontaktow i moze wymiany osobnikow; w koncu neandertalczycy plodzili nowych neandertalczykow przez setki tysiecy lat. Nie pozostawili oni jednak po sobie niczego, co wskazywaloby na istnienie uporzadkowanej siatki spolecznej na okreslonym obszarze, systemu przymierzy i rozproszonych powiazan, tak typowego dla wszystkich wspolczesnych spoleczenstw ludzkich. Zyjac w Perigord przed 50 tysiacami lat mozna bylo wiedziec o istnieniu ludzi za gorami czy w dole rzeki, ale wiedza ta nie miala najwyrazniej zasadniczego znaczenia dla przetrwania. Spolecznosci wspolczesne, zyjac w tak radykalnej izolacji, podupadlyby oczywiscie i sczezly. -Sadzac po gospodarce surowcowej, ludy mustierskie albo odznaczaly sie silniejszym terytorializmem, albo krecily sie po okolicy, nie zostawiajac po sobie narzedzi - mowi Lewis Bin-ford. - Tak czy owak, na pewno nie zachowywali sie podobnie do nas. Sympatycy neandertalczykow nie darza sympatia Lew Bin-forda. Gdziekolwiek w obrebie przemyslu kamiennego probuje sie wykuc okno na zycie neandertalczykow, wszedzie tam juz czeka Binford, gotow wykazac, jak malo ci praludzie przypominali nas pod danym wzgledem. Wiekszosc archeologow, zdaniem Binforda, zaczyna od przyjecia zalozenia, ze neandertalczycy byli "rozwodniona wersja nas samych" i stosownie do tego formuluje swe hipotezy. Ten sposob rozumowania doprowadza tylko do punktu wyjscia i "udowodnienia" przyjetego z gory zalozenia, ze neandertalczycy byli w gruncie rzeczy ludzcy. Jedynie czynnie demontujac tego rodzaju zalozenie mozna miec nadzieje na dotarcie do prawdziwej natury srodkowopaleolitycznych ho-minidow. Natknalem sie na Binforda jeszcze w poczatkach moich podrozy, w jego gabinecie na Uniwersytecie Nowego Meksyku, przypominajacym zadymiona kwatere Dowodztwa Demontazu. (Od tego czasu Binford przeniosl sie do Poludniowego Uniwersytetu Metodystow). Przystojny, z siwiejaca broda, mocno zbudowany i nieco otyly, siedzial za biurkiem zawalonym dokumentami, jak starzejacy sie general rozwazajacy, na ktorym froncie ruszy teraz do natarcia. Binford oczywiscie nie zywil nienawisci do neandertalczykow, ale ich wizerunek, ktory uksztaltowal w duchu swego sceptycyzmu, jest tak bezlitosny, jak tylko mozna sobie to wyobrazic w nauce. Tym, czego najbardziej brakowalo neandertalczykom i innym archaicznym formom Homo sapiens, jest wedlug niego "glebia planowania". Ludzie wspolczesni nieustannie podejmuja dzialania, ktore maja przyniesc korzysci dopiero w przyszlosci. Spolecznosci rybackie zakladaja na przyklad obozowiska nad rzekami, ktorymi lososie plyna na tarlo, jeszcze zanim dotra tam ryby. Gdy zjawiaja sie lososie, rybacy juz czekaja na nie z przygotowanym sprzetem polowowym, a gdy schwytaja mnostwo lososia, susza lub wedza ryby w ilosciach wystarczajacych do wykar-mienia grupy przez nadchodzace miesiace. Wszystkie te dzialania swiadcza o ludzkiej zdolnosci planowania z uwzglednieniem potrzeb, ktore dopiero maja sie pojawic. Tymczasem srodkowopaleolityczne hominidy - Binford celowo unika nazywania ich ludzmi - zyly raczej chwila dzisiejsza. Niektore narzedzia mogly byc przenoszone kawalek, jak wykazaly badania Geneste'a, ale nie w ilosciach swiadczacych o tym, ze ich zachowanie (curation) bylo systematyczne. Zapis archeologiczny moze wskazywac, ze narzedzia takie nosza oznaki ponownego uzycia, dla Dibble, ale nie znaczy to, by musialy one byc "rozmieszczane" po okolicy z zamiarem ponownego ich wykorzystania. Binford widzi w tym najwyzej swiadectwo tego, ze "slabo wyposazone grupy" hominidow przybywaly w miejsca wielokrotnie juz odwiedzane i tylko w miare potrzeb siegaly po nadajace sie do podostrzenia odpadki, porzucone przez rownie kiepsko wyposazonych poprzednikow. Poniewaz wspolczesni lowcy i zbieracze o wiele bardziej troszcza sie o swoje narzedzia - dbajac o nie z mysla o przyszlym uzyciu - pozostawiaja w opuszczonych obozowiskach o wiele mniej narzedzi niz kosci zwierzecych z posilkow. W stanowiskach mustierskich proporcja jest odwrocona: na przyklad neandertalczycy zasiedlajacy jaskinie Combe Grenal przez 75 tysiecy lat pozostawili po sobie 17 389 narzedzi i zaledwie 6 932 fragmenty kostne. -Wyglada wiec na to - powiada Binford - ze narzedzia nie pozostawaly w systemie zbyt dlugo. Swiadczy to o malej zdolnosci planowania. Niedostatki przewidywania ujawniaja sie najwyrazniej w sposobie ksztaltowania jadlospisu neandertalczykow. Binford zwraca szczegolnie uwage na lososia jako przyklad obfitego zrodla pokarmu, wykorzystywanego przez ludzi wspolczesnych obdarzonych zdolnoscia zaplanowania sezonowej eksploatacji jego zasobow. W paleolicie rzeki plynace przez po-ludniowo-zachodnia Francje roily sie na wiosne od lososi, ktorych osci spotyka sie teraz w osadach jaskiniowych ze srodkowego paleolitu. Osci nie trafily tam jednak za sprawa ludzi. Pozostawily je po sobie niedzwiedzie. -W jaskiniach niedzwiedzich jest pelno szczatkow lososi -mowi Binford. - A w calej Combe Grenal znaleziono raptem jeden kreg lososia. A przeciez rzeka Dordogne plynie tuz obok! Wynika z tego, ze niedzwiedzie umialy wykorzystac lososia, a neandertalczycy z Combe Grenal - nie; albo brak im bylo taktycznych srodkow zlowienia i zakonserwowania ryb, albo nie przyszlo im do glowy ruszyc sie nad rzeke podczas corocznych okresow obfitosci pokarmu. Tak czy owak, homlnidy wykazywaly w ten sposob zadziwiajaca plytkosc planowania. Podobnie nie potrafily one wykorzystac dorocznych wedrowek reniferow -jeszcze obfitszego, choc nie tak przewidywalnego zrodla bialka. Od samego poczatku gornego paleolitu ludzie wspolczesni zamieszkujacy takie stanowiska, jak Abri Pataud czy Roc de Combe, byli mysliwymi specjalizujacymi sie w polowaniu na renifery. Na niektorych stanowiskach szczatki tych zwierzat stanowia az 99 procent fauny. Takze na zachodzie Francji stanowiska gornopaleolityczne skupiaja sie wokol kilku miejsc lezacych na szlaku wedrowek reniferow - na przyklad, na niektorych odcinkach doliny Yezere. Tymczasem Binford nie dostrzega tego rodzaju skupiania sie stanowisk mustierskich w zwiazku z dostepnoscia reniferow ani jakiegokolwiek innego gatunku. Stanowiska mustierskie sa rozproszone po okolicy przypadkowo, a nie zgrupowane wzdluz tras migracji. Jesli ich mieszkancy byli lowcami, to nie zwazali zbytnio na ruchy swej zwierzyny. Zadowalali sie raczej tym, co przypadkiem zablakalo sie na ich teren. Binford twierdzi, ze neandertalczycy byli mysliwymi "opor-tunistycznymi", ktorzy zabijali taka zdobycz, jaka sie akurat napatoczyla. Jest wprawdzie najglosniejszym wyznawca tego pogladu, ale nie jest odosobniony. - Ci ludzie jakby siedzieli w swojej okolicy, jedzac co bylo dostepne na miejscu i nie majac wlasciwie pojecia, co jest za wzgorzem - mowi Olga Soffer z Uniwersytetu Illinois w Champlain. - Mam wrazenie, jakby codziennie zaczynali zycie od nowa. Wizja ich codziennego bytowania jako "wolnej amerykanki", bez zadnych regul, znajduje dodatkowe potwierdzenie w kosciach samych neandertalczykow. Erik Trinkaus z Nowego Meksyku, we wspolpracy z Chrisem Ruffem z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa, odkryl potencjalnie wiele mowiaca roznice miedzy koscmi udowymi neandertalczykow i ludzi wspolczesnych. Ogolnie rzecz biorac, kosci grubieja w reakcji na powtarzajace sie obciazenia. Zawodowy tenisista nie tylko rozwija mocniejsze miesnie reki, ktora sie posluguje w grze, lecz takze wzmacnia budowe kosci tego ramienia. Kosci udowe wszystkich ludzi maja poczatkowo w przekroju ksztalt obwarzanka. Lowcy i zbieracze, a takze inni osobnicy odbywajacy dalekie forsowne przemarsze, rozwijaja sobie zgrubienia na tylnej krawedzi kosci - tzw. pilastry - nadajace ich kosciom udowym kro-plowaty ksztalt w przekroju. Zarowno kosci udowe neandertalczykow, jak i kromanionczykow sa masywniejsze w porownaniu z naszymi, o ile jednak kromanionskie maja kroplowaty przekroj, jakiego nalezy sie spodziewac u lowcow i zbieraczy, o tyle neandertalskie sa znacznie bardziej zaokraglone. Tkanka kostna jest rownomiernie, grubo rozmieszczona na calym obwodzie trzonu. Zwazywszy, ze tkanka ta narasta w odpowiedzi na obciazenia, Trinkaus przypuszcza, ze zaokraglone trzony kosci udowych przemawiaja za tym, ze neandertalczycy byli nawykli do nieustannego poruszania sie we wszystkich kierunkach, pod gore i z gorki, na boki, w nieregularny sposob, zdecydowanie odbiegajacy od marszu na wprost, typowego dla wspolczesnych lowcow i zbieraczy. Wynika stad wniosek, ze czlowiek wspolczesny mial byc moze sklonnosc do zaczynania dnia z mysla o jakims kierunku docelowym. Tymczasem neandertalczyk, ktory nocowal na przyklad w Combe Grenal, po przebudzeniu ruszal na zewnatrz bez zadnych konkretniej szych zamierzen, nie liczac zamiaru zjedzenia czegos gdziekolwiek i kiedykolwiek, jesli cos jadalnego sie napatoczy. Nie dziwi jednak brak powszechnego uznania dla wizji bezcelowo snujacego sie glodomora. -Trudno sobie wybrazic, zeby neandertalczycy blakali sie bezladnie po okolicy w poszukiwaniu padlego zwierzecia - mo wi Tony Marks z Poludniowego Uniwersytetu Metodystow. - Nie bylby to scenariusz, ktory moglby im zapewnic przezycie przez cwierc miliona lat. Moze to i prawda - ale w koncu gatunki nie musza zdawac sprawdzianow na doskonalosc zdobywania pokarmu; musza zdobywac go tylko na tyle skutecznie, aby przezyc. O ile mozna wnioskowac z anatomii neandertalczykow, mogli oni nadrabiac niedostatki "glebi planowania" po prostu ciezka harowka. -Neandertalczycy i wczesniejsze hominidy zachowywaly sie w taki sposob, ze obciazenia ich kosci osiagaly wartosci gra niczne, grozace zlamaniami - mowi Binford. - Nasz gatunek tak nie postepuje. Szczegolnie uderzajace jest to w przypadku osobnikow mlodocianych: wygladali oni jak olimpijczycy. Najbardziej zadziwajacym swiadectwem tego "wyczynowego" dziedzictwa jest jednak nie muskulatura neandertalczykow, lecz ich nos. Wspominalem juz o tej charakterystycznie przero-snietej ozdobie wienczacej twarz neandertalczyka. Dla Erika Trinkausa liczy sie funkcjonalne znaczenie tego narzadu. Mikolaj Gogol napisal opowiadanie Nos, w ktorym zadufany drobny czynownik budzi sie ktoregos ranka bez nosa. Nie wie o tym, ze nos znalazl sie w bochenku chleba, a pozniej samodzielnie jezdzi po St. Petersburgu karoca. Kiedy wreszcie urzednik odnajduje swoj nos, ten nosi juz mundur oficjela wyzszej rangi, totez biedak niesmialo zbliza sie do wlasnego narzadu i uprzejmie napomyka, ze miejsce nosa jest posrodku twarzy jego wlasciciela. Ow jednak odpowiada wzgardliwie: "Myli sie pan, laskawy panie: jestem sam przez sie".10 W koncu nos powraca na odpowiednie miejsce i wszystko dobrze sie konczy. Zaden czytelnik tego opowiadania nie moze jednak odtad uwazac swego nosa za rzecz calkiem oczywista. Tak wiec nosy nie sa tylko miesistymi lejkami do wdychania i wydychania powietrza; sa czulymi instrumentami przystosowanymi do srodowiska. Ich morfologia reaguje na klimat, regulujac temperature i wilgotnosc powietrza docierajacego do pluc. Chirurg plastyczny operujacy uszkodzony nos musi bardzo starannie odtwarzac jego wlasciwa aerodynamike, bo inaczej pacjentowi moga grozic infekcje drog oddechowych. Szeroki, splaszczony nos spotykany w tropikach umozliwa pozbywanie sie nadmiaru ciepla, a zarazem wilgoci. Tymczasem sterczace, garbate nosy, typowe dla ludow mieszkajacych w suchym klimacie, pozwalaja odzyskac czesc wydychanej pary wodnej do nawilzenia nastepnego oddechu. Nosy neandertalczykow, choc nie az tak duze, by wypelnic soba mundur carskiego czynownika, byly jednak szersze i bardziej wydatne niz jakiekolwiek nosy popularne dzisiaj. Istnieja dwa tradycyjne wyjasnienia tego faktu. Jedno juz poznalismy: idzie o to, ze nie tyle nos, co cala srodkowa czesc twarzy neandertalczykow byla tak biomechanicznie przeksztalcona, aby mogla przenosic wielkie naciski przednich zebow, zapewne zwiazane z tym, ze uzywali oni szczek jako "trzeciej reki". Drugie wyjasnienie, zaproponowane miedzy innymi przez Carleto-na Coona, odwoluje sie do klimatu. Coon rozumowal nastepujaco: neandertalczycy zyjacy w klimacie zimnym i suchym wyksztalcili w toku ewolucji wielkie nosy jako promienniki ciepla, by ogrzewac wdychane powietrze, co ma tym wieksze znaczenie, ze gorne drogi oddechowe sasiaduja z mozgiem, ktory u czlowieka jest bardzo wrazliwy na zmiany temperatury. Trinkaus i jego uczen Robert Franciscus uwazaja, ze nos neandertalczyka sluzyl jako wymiennik ciepla, ale nie tak, jak mial na mysli Coon. Ludzie zyjacy w suchym i mroznym otoczeniu, a takie warunki panowaly w Europie podczas ostatniego zlodowacenia, powinni miec waskie, sterczace nosy, lepiej zachowujace cieplo i wilgoc (nosy dzisiejszych Eskimosow sa dosc waskie). Nos neandertalczyka jest jednak szerszy niz mozna by sie spodziewac na podstawie klimatu - jest wrecz szerszy niz u wspolczesnych ludzi przystosowanych do zycia w klimacie rownikowym. Taki nos nie ogrzewalby wdychanego powietrza Jak kaloryfer, ale rozpraszal cieplo, jak chlodnica samochodu. Pytanie tylko, po co istota zyjaca w jednym z naj mrozniej szych klimatow znanych hominidom mialaby sie pozbywac ciepla. Trinkaus uwaza, ze odpowiedzia moglaby byc ustawiczna aktywnosc fizyczna neandertalczykow, niezbedna do przezycia. -Kazdy, kto pracowal w Arktyce, wie, ze paradoksalnie gro zi tam przegrzanie - tlumaczy Trinkaus. - Jesli sie przegrze wasz, to sie pocisz. Jesli ten pot zamarznie, jestes w prawdzi wych opalach. Ta hipoteza chlodnicy moze, w przeciwienstwie do hipotezy Coona, wyjasnic, dlaczego nosy neandertalczykow byly rownie szerokie w mroznej Europie, jak i na Bliskim Wschodzie, gdzie klimat byl bardziej umiarkowany - wlasciwie wszedzie, gdzie spotyka sie szczatki tych praludzi. Wytlumaczenie, czemu nos sterczal tak daleko do przodu, jest bardziej oczywiste. Nosy garbate - wydluzone w kierunku przednio-tylnym i zagiete w dol - zawieraja wiecej zakretow, falistosci i zawijasow, wywolujacych zawirowania powietrza podczas kazdego oddechu. Turbulentny przeplyw powietrza wzdluz blon sluzowych powoduje wykraplanie wilgoci, nawilzajac powietrze docierajace do pluc. Hominid prowadzacy bardzo aktywny tryb zycia w mroznym i suchym klimacie nie moglby sobie wymarzyc lepszego narzadu oddechowego. Taki nos nadawal sie lepiej dla homini-da, ktory dla przetrwania spalac musial wiecej kalorii niz jego smuklej si, nowoczesni nastepcy. -Neandertalczycy albo robili zupelnie co innego niz my, al bo robili mniej wiecej to samo, co my, ale nie tak sprawnie - powiedzial mi Trinkaus. W swoim Dowodztwie na Uniwersytecie Nowego Meksyku Lew Binford demontuje na moj uzytek dowody rzekomej sprawnosci lowieckiej neandertalczyka. Analiza wczesnych homini-dow z wawozu Olduvai prowadzona przez Binforda przemienila ich z dzielnych mysliwych w marginalnych padlinozercow. O ich srodkowopaleolitycznych potomkach uczony ma niewiele wyzsze mniemanie. - Stanowiska neandertalskie wciaz wykazuja przewage padliny - utrzymuje Binford. - Dopiero w poznym okresie mustierskim mozna zasadnie mowic o polowaniu. W tej samej warstwie w Yaufrey, gdzie Jean-Philipe Rigaud znalazl wczesna erupcje technologii mustierskiej, Binford dostrzega bardzo niewiele poszlak, ktore moglyby wskazywac na zywienie sie upolowanym miesem. Chociaz poziom VIII w Vau-frey zawiera imponujacy zestaw fauny - jelenie, konie i tury -nie ma na kosciach tych zwierzat sladow naciec wskazujacych na to, ze pochodza ze sztuk zabitych przez hominidy. Wrecz przeciwnie, dobor czesci ciala wystepujacych w stanowisku oraz slady obgryzania wskazuja, ze prawdziwymi mysliwymi w Yaufrey byly dzikie psy. Hominidy jedynie ogryzaly kosci z padliny zwierzat juz rozszarpanych. Takze na angielskich stanowiskach Hoxne i Swanscombe odkryto dowody wskazujace na rownie malo zaszczytny charakter zwiazkow praludzi z miejscowa fauna. Wszystkie trzy wspomniane stanowiska licza sobie jednak co najmniej po 250 tysiecy lat. Mozna sie jedynie domyslac, kim byli mieszkancy tamtych okolic. Najpewniej byli to jednak albo przedstawiciele gatunku Homo erectus, albo jakies formy przed-neandertalskie. A co z samymi neandertalczykami? Wsrod kosci zwierzecych z Combe Grenal datowanych na 45-85 tysiecy lat -okres rozkwitu neadertalczykow - Binford dostrzega nowe wzorce procesu zdobywania miesa. Sredniej wielkosci zwierzeta, takie jak jelenie i renifery, byly przynoszone do jaskini przez hominidy, a sklad anatomiczny zachowanych fragmentow i brak sladow zebow na kosciach wskazuje, ze szczatki nalezaly istotnie do zwierzat upolowanych na mieso. Nadal jednak wykorzystywano padline wiekszych zwierzat - na przyklad koni i turow. Glowna strawa neandertalczykow z Combe Grenal wedlug Bin-forda nie bylo przy tym mieso, lecz -jak swiadcza zachowane na tamtejszych narzedziach odlupkowych ziarna pylku - wyrwane z koryta strumienia rosliny, w szczegolnosci palka wodna. "Nieodparty wydaje sie dzis wniosek, ze regularne polowanie na srednie i duze ssaki pojawia sie rownoczesnie ze zmianami zapowiadajacymi rychle nadejscie czlowieka w pelni wspolczesnego - napisal Binford w 1985 roku. - Systematyczne lowy na srednia i duza zwierzyne stanowia czesc naszej nowoczesnej kondycji, nie zas jej przyczyne". To, co Lew Binford uznal za nieodparty wniosek, inni uwazaja za nie uprawniona przesade. Wiekszosc archeologow przypisuje neandertalczykom i innym praludziom srodkowego paleolitu wieksza bieglosc mysliwska oraz znacznie wieksze zdolnosci planowania. Jesli racje ma John Shea, wedlug ktorego neandertalczycy miotali oszczepy, to trudno przyjac, aby celem nie byla w tym wypadku zwierzyna. W niektorych miejscach, na przyklad na slynnym stanowisku neandertalskim La Quina, wielu archeologow upatruje w stertach kosci turow i bizonow, koni i reniferow spietrzonych u podnozy urwisk pozostalosci "nagonki na urwisko": zespolowej, a co za tym idzie - planowej - techniki lowieckiej, czesto stosowanej przez Paleoindian Nowego Swiata. Najbardziej nieprzejednanym krytykiem stanowiska Binforda w kwestii neandertalskiego lowiectwa jest Philip Chase, kolega Harolda Dibble'a z Uniwersytetu Pensylwania. Chase zauwaza, ze jesli nawet nie ma wyspecjalizowanych w reniferach stanowisk srodkowopaleolitycznych, to nie da sie takze wskazac tego rodzaju stanowisk we wczesnym gornym paleolicie, zwlaszcza jesli nie liczyc Perigord. Prawdziwa "epoka renifera" nastala dopiero jakies 20 tysiecy lat pozniej. Wydaje sie wiec nieuczciwe wytykanie neandertalczykom braku umiejetnosci, ktore ludzie wspolczesni sami posiedli dopiero po 20 tysiacach lat. Bardziej istotne jest to, ze wykopaliska rozrzucone po Europie i zachodniej Azji ujawnily srodkowopaleolityczne stanowiska zdominowane przez inna zdobycz, nierzadko trudniejsza do upolowania niz renifery. Z Mauran w Pirenejach francuskich wydobyto szczatki co najmniej 108 bizonow, stanowiacych tam ponad 90 procent pozostalosci fauny. Nie bardzo pasuje to do Binfordowskiej wizji latwych zbiorow palki wodnej czy tez obgryzania padliny grubszego zwierza lub lowienia krolikow. W niemieckim Yogelherd obiektem specjalizacji jest kon; w uzbeckim Teszik-Tasz - koziorozec kaukaski. Podobne odkrycia poczyniono w srodkowopaleolitycznych stanowiskach Starosiele na Krymie, pod Wolgogradem11 na poludniu Rosji, oraz w niemieckim Ehringsdorf, by wymienic tylko niektore. -Byc moze czesc z tych stanowisk reprezentuje dzialalnosc grup silnie uzaleznionych od jednego tylko gatunku zwierzyny lownej - mowi Chase. - Jest jednak bardziej prawdopodobne, ze wiekszosc jest pamiatka po istotach, ktore wprawdzie korzystaly z szerszego wachlarza zasobow srodowiska, odwiedzaly jednak te same miejsca, zapewne o stalej porze roku, aby zapolowac na zwierzeta okreslonego gatunku. Wygladaloby to na dalekosiezne planowanie. Chase wpada moze jednak w pulapke myslowa - o ile pozwala wplywac swemu przekonaniu o czlowieczenstwie hominidow na interpretacje danych. Inni archeolodzy uwazaja, ze jezeli jakis gatunek zwierzecia wystepowal w danym miejscu szczegolnie obficie, praludzie zywili sie jego miesem nie dlatego, ze swiadomie planowali taka strategie, lecz po prostu z tego powodu, ze zwierze bylo pod reka. Jesli hominidy wracaly tam co roku, kosci pospolitych zwierzat gromadzily sie na takim stanowisku. W opinii Lew Binforda stanowiska tego rodzaju moga jednak nie miec nic wspolnego z praludzmi. -Dowolne stanowisko paleontologiczne moze odznaczac sie koncentracja szczatkow jakiegos gatunku, co nie oznacza, ze dane zwierze bylo tam zwierzyna lowna. Nie dalej niz cztery lata temu podczas burzy siedemdziesiat jeleni rzucilo sie w przepasc. Przewodnicy stada zostali zepchnieci przez nastepne zwierzeta, ktore wpadly w poploch. We Wretton w Anglii znaleziono razem setki kosci bizonow; moze zwierzeta potopily sie, przeplywajac rzeke. Masowa smierc jest czescia przyrody. To prawda. Chase uwaza jednak, ze skoro milosnicy neandertalczykow musza udowadniac, a nie tylko zakladac, iz neandertalczycy byli mysliwymi, to na sceptykach w rodzaju Binforda spoczywa podobny obowiazek udowadniania tezy przeciwnej. Wedlug Chase'a kosci z Combe Grenal nie spelniaja kryteriow rozpoznawczych padlinozernosci, wyznaczonych przez samego Blnforda. Rozsadek kaze przyjac, ze drapieznik, ktory upoluje zwierze, zje najbardziej soczyste kaski, pozostawiajac padlinozercom - hominidom czy innym - mniej pozywne kawalki zdobyczy, takie jak glowe czy dolne odcinki konczyn. Te "czesci marginalne" powinny nosic slady wskazujace na to, ze padlinozercy zadali sobie trud dobrania sie do resztek jadalnego miesa czy szpiku kostnego. Chase twierdzi tymczasem, ze w Combe Grenal tusze duzych zwierzat, takich jak bizony i konie, reprezentowane sa najczesciej przez umiesnione czesci konczyn. W dodatku, zamiast nosic slady mocnych uderzen, jakimi padlinozerca chcialby rozlupac zeschle dlugie kosci, by wydostac z nich resztke szpiku, kosci takie czesto sa pokryte nacieciami, jakie powstawalyby przy odkrawaniu swiezego miesiwa. Co wiecej, niektore zwierzeta zginely w sile wieku. Jest to kolejny dowod przeciwko pogladowi, ze hominidy zadowalaly sie objadaniem scierwa zwierzat, ktore padly ze starosci czy chorob. * Nie twierdze, ze od czasu do czasu nie jadali padliny ani ze nie zdradzali zachowan oportunistycznych - mowi Chase. - Jednak Lew przypisuje neandertalczykom mniejsza "glebie planowania" niz obserwowana u szympansow czy wilkow. My sle, ze byli oportunistyczni, kiedy im sie to oplacalo, a nie z po wodu tepoty. * Nigdy nie mowilem, ze byli tepi - protestuje Binford. - Twierdzilem tylko, ze nie byli tacy sami jak my. A zatem sprytni, ale nie ludzcy? Coz wiec neandertalczycy robili - albo czego nie robili - ze uwiklali sie w takie sprzecznosci? Odpowiedz Binforda kryje sie w Combe Grenal, a scislej, w stertach surowych danych wydobytych stamtad, pietrzacych sie w jego pracowni. Binford zaczyna od podkreslenia, ze spory o to, ile miesa pochodzilo z polowan, a ile neandertalczycy zdobywali jako padline, zaciemniaja istote rzeczy. Stanowisko w ogole zawiera za malo miesa, by moglo ono byc podstawa czyjegokolwiek wyzywienia. -Razem wziawszy, w calym stanowisku jest okolo 125 reni ferow, 90 jeleni, ponad 70 koni i 16 - tak, szesnascie - kretorogich (turow i bizonow). Combe Grenal ciagnie sie zas od 130 do 55 tysiecy lat wstecz. Coz z tego wynika? Policzylem: 75 tysiecy lat zasiedlenia, podzielone przez jakies 300 srednich i duzych zwierzat. Wyszlo mi, ze jeden posilek miesny przypadal co 250 lat! Oczywiscie, tusze wyraznie nie sa rozmieszczone rownomiernie w warstwach, czesc kosci mogla sie nie zachowac itd.; tak czy owak, owi sprytni nie-lu-dzie na pewno jednak nie zywili sie glownie pieczystym. Przynajmniej nie w jaskini. - Wbrew powszechnemu mniemaniu, na wczesnych stanowiskach mustierskich nie mamy do czynienia z jadlospisem - wyjasnia Binford. Wszystkim sie wydaje, ze to sa resztki po rodzinnych ucztach. A sprawy maja sie zupelnie inaczej. Sprawy mialy sie inaczej po pierwsze dlatego, ze - jak sie z zaskoczeniem dowiedzialem - nie istnialy neandertalskie rodziny: nie bylo trwalych par, zadnego pana i pani Combe, ani ich przyjaciol, panstwa Grenalow, zadnych druzyn mysliwych przynoszacych z polowania jedzenie czekajacym w domu zonom i dzieciom. Poziome warstwy Combe Grenal rysuja calkiem inny obraz organizacji spolecznej, powtarzajacy sie monotonnie przez cale 75 tysiecy lat. W kazdym poziomie widac dwa odrebne obszary aktywnosci. Posrodku jaskini natykamy sie na "gniazdo", jak nazywa je Binford. Na niewielkiej przestrzeni - mniej wiecej 3 na 3 metry - w miekkim popiele wystepuja skupiska narzedzi zebatych, nieksztaltnych narzedzi wnekowych i uzytkowanych odlupkow. Obok tych wyrzuconych narzedzi walaja sie drzazgi zwierzecych kosci dlugich, niegdys kryjacych pozywny szpik, a takze szczeki, zeby i glowy. Tymczasem na obrzezach jaskini rozrzucone sa miedzy glazami skupienia innego rodzaju: "oczka" zlozone ze zgrzebel i innych wymagajacych czasochlonnej obrobki narzedzi oraz fragmenty zwierzecych szczek. Oznaczalne szczatki fauny w "gniezdzie" pochodza glownie od starych lub mlodocianych jeleni, dzikow i Innych ssakow nadrzecznych, natomiast te w peryferycznych skupiskach - od bizonow i innych trawozer-cow, pasacych sie na wysoczyznie nieco dalej od jaskini. Binford przyznaje, ze dystrybucja gatunkowa szczatkow fauny jest "rozmyta". Nie ma jednak zadnego rozmycia w wykorzystaniu surowcow. Zestawy narzedzi w "gniezdzie" wykonane sa z jaskiniowego wapienia lub z pobliskich czertow. Tymczasem w przypadku zgrzebel material pochodzi z wyzyn, z odleglosci kilku kilometrow, czasem nawet piecdziesieciu. Jesli zebrac te dane - surowce, naklad pracy na wykonanie narzedzi, gatunki i czesci zwierzat, spopielone pozostalosci ognisk w gniazdach -odkryjemy dwie odrebne strategie wykorzystania terenu. Wyglada na to, ze jaskinie dzielily dwie grupy - istot bardzo mobilnych, poruszajacych sie na znacznym obszarze, oraz "zasiedzialych", zdanych na zasoby dostepne w najblizszym sasiedztwie, zywiacych sie roslinami i resztkami padliny. Owe dwie grupy przypominaja Binfordowi mezczyzn i kobiety. - Zasadniczo samice naczelnych siedza na miejscowych zasobach, a samce kreca sie po okolicy, szukajac nowej zdobyczy - mowi. We wspolczesnych spolecznosciach zbieracko-lowiec-kich kobiety zbieraja pokarm blisko domu. Siegaja do pewniejszych zasobow, na przyklad roslin, na ktorych moga polegac jako stalym zrodle pozywienia dla swego potomstwa. Mezczyzni ruszaja na poszukiwanie pokarmu bardziej ryzykownego, to znaczy na polowanie, nie zawsze uwienczone sukcesem. Znaczaca roznica miedzy neandertalczykami plci meskiej a ich wspolczesniejszymi odpowiednikami jest to, ze ci ostatni przynosza zdobycz do podzialu miedzy kobiety i dzieci. Neandertalczycy - przynajmniej ci, ktorzy zdecydowali sie mieszkac przez 75 tysiacleci w Combe Grenal - nie byli tak wielkoduszni. Byc moze zabijali zwierzyne lub wedrujac napotykali padline - ale nie przynosili jej ze soba, aby podzielic sie z partnerkami i potomstwem. Przewaznie jadali i zyli osobno. Glowizna i nogi znoszone do jaskini mogly byc tymi kaskami, ktore po prostu wymagaly bardziej skomplikowanej obrobki w celu wydobycia pozywnej zawartosci: stawy trzeba podgrzac, by uzyskac soczysta maz, kosci wysuszyc, zanim da sie z nich wydobyc szpik, czaszki rozbic, by wydlubac smakowity mozg. Byc moze niektore z tych kaskow byly dzielone z mieszkancami gniazda, ale nie na tyle czesto, aby ci mogli na to liczyc. Neandertalskie kobiety i dzieci radzily sobie glownie same, uwaza Binford. Wyrzuccie z waszej wyobrazni wszystkie te malownicze obrazki szczesliwych neandertalskich rodzin z kolorowych czasopism: nie ma tam miejsca dla mezczyzny - zywiciela rodziny. Neandertalscy ojcowie sa w rodzinie nieobecni. Binford przedstawil mi ten zaskakujacy poglad w mylaco posredni, okrezny sposob, tak jak przywykl dyskutowac z ko legami po fachu: ciagi faktow i wysnuwane z nich intuicje zarzucane sa jak lasso na sluchacza. Jesli hipoteza Binforda jest sluszna, neandertalczycy "nie mogli byc tacy, jak my". Wszystkie wspolczesne spoleczenstwa oparte sa na jakims modelu rodziny. Jej struktura moze byc spoista albo luzna; moze sie opierac na zwiazkach monogamicznych dozywotnich lub seryjnych, poligamicznych, poliandrycznych i co tam jeszcze. Mezowie nie musza byc z gatunku tych wolajacych od progu: "Kochanie, wrocilem!" Moga czuc sie zwiazani silniej z bracmi niz z zonami, moga spedzac cale lata w grupach wojownikow odcieci od kontaktow z kobietami. W niektorych spoleczenstwach patriarchalnych moga miec nawet prawo zabijania malzonek, jesli im sie przestana podobac. W kazdym jednak ze znanych spoleczenstw mezczyzni odgrywaja jakas role w zaopatrywaniu rodziny i wychowywaniu potomstwa. Takie jest ludzkie rozwiazanie odwiecznego ssaczego dylematu: jak przeprowadzic mlode przez najbardziej niebezpieczny dla nich okres zycia, miedzy odstawieniem od piersi a pelnym usamodzielnieniem. Neandertalki nie mogly liczyc na pomoc w tym zakresie. Tak przynajmniej uwaza Binford. -Mezczyzni po prostu nie byli czescia rozwiazania - mowi. - Byli czescia problemu. Binford chetnie przyznaje, ze jego interpretacja Combe Gre-nal jest daleka od pewnosci, a Combe Grenal jest tylko jednym z wielu stanowisk w obrebie rozleglego terytorium neandertalczykow. Olga Soffer zauwaza jednak, ze w jaskiniach szczatki mlodocianych neandertalczykow stanowia znacznie wiekszy odsetek niz na stanowiskach jaskiniowych wczesnych ludzi wspolczesnych. Wskazywaloby to, ze istotnie mogli oni czesciej padac ofiara chorob, glodu, a moze i groznych intruzow. Nie musi to oznaczac, ze nie byli dozywiani ani bronieni przez miejscowych doroslych neandertalczykow. Uwzgledniwszy jednak szerszy kontekst (male stanowiska, brak organizacji spolecznej, skrajnie niska gestosc zaludnienia, wyjatkowa muskular-nosc obu plci, niechec do dalekich wedrowek, malo przekonujace swiadectwa podzialu pozywienia), Soffer nie widzi powodu trzymania sie wyobrazen o neandertalczykach zyjacych w znanych nam grupach rodzinnych pod meska opieka. Zamiast decydowac sie na podzial pozywienia, neandertalczycy rozwiazywali byc moze problem narazonych na niebezpieczenstwa dzieci, osiedlajac sie w takich miejscach, gdzie w ograniczonym zasiegu jednodniowego wypadu kobiet obarczonych potomstwem dostepne byly bardziej zroznicowane zasoby. Poza gabinetem Soffer i samym Dowodztwem Demontazu nie znalazlem jednak wiekszego poparcia tak radykalnej rewizji pogladow na tryb zycia neandertalczykow. - Lew mogl udokumentowac zroznicowane wykorzystanie przestrzeni - podpowiada Trinkaus. - Ale teza o tym, ze zroznicowane wykorzystanie przestrzeni reprezentuje osobno mezczyzn i kobiety, to juz tylko domysl. Nie wiem, jak kiedykolwiek mozna by go udowodnic. Inni byli jeszcze mniej laskawi dla tej hipotezy, kiedy o niej wspominalem. Gdy poprosilem ojej skomentowanie Jana Sim-ka, spuscil wzrok i wzruszyl ramionami. Poprosilem Richarda Kleina z Uniwersytetu Stanforda o odpowiedz na wywody Soffer. Tylko sie rozesmial. - Coz, w archeologii jest miejsce na wszelkie pomysly - powiedzial. Z kolei Geoffrey Pope z Illinois ostrzegl mnie: - Sluchajac Olgi, prosze zachowac ostroznosc. Ona jest bardzo ciezko "zbinfordyzowana". - A kiedy pozniej podnioslem to samo zagadnienie w rozmowie z czeskim archeologiem Jirim Svoboda, spojrzal na mnie, jakbym byl niespelna rozumu. -Prosze zrozumiec - powiedzial. - Uczono nas w tym kraju przez czterdziesci czy piecdziesiat lat, ze neandertalczycy sa naszymi przodkami. Przedstawiano to niejako hipoteze, ale jako prawde. Teraz dowiadujemy sie, ze nie jest to jedyny punkt widzenia. Jednak w to, co pan teraz mowi, nie moge uwierzyc. Zazwyczaj, gdy fachowcy mowia mi, ze jakas hipoteza jest niewiarygodna, smiechu warta albo niegodna komentarza, przyjmuje to. W tym jednak wypadku cos kazalo mi ja traktowac powazniej. Lew Binford jest chyba najbardziej wplywowym archeologiem swego pokolenia, na pewno zas jednym z najbardziej plodnych umyslow w tej dziedzinie; nawet jego rzucane od niechcenia pomysly sa cenne, jak rysunki Picassa na serwetkach. Co wazniejsze, doslyszalem w pospiesznych probach zaprzeczenia mu nute desperacji, na pograniczu odruchu obronnego, jakby wewnetrznego najezenia sie. Widocznie hipotezy Binforda naruszaja jakies tabu, ktorego nawet on nie powinien, swiadomie przekraczac. Czulem, ze zastrzezenia biora sie nie tyle z przekonania, ze on nie tylko nie ma tu racji, ale ze nie ma prawa miec racji! Koncepcja osiadlych kobiet i wedrownych mezczyzn, wiodacych niezalezny byt, "wpadajacych jak po ogien", wedle okreslenia Binforda, zdaje sie wykraczac poza dopuszczalne granice wyobrazni. To prawda, ze sa dzis na Ziemi duze, inteligentne istoty spoleczne zyjace w matriarchal-nych spoleczenstwach, na ktorych obrzezach samce kreca sie tylko w porze godowej. Ale maja one wielkie uszy i traby. Mozna dopuscic mysl, ze wczesniejsze hominidy, oddzielone od nas kordonem sanitarnym otchlani czasu, moglyby prowadzic zywot na podobna modle. Ale zeby to byli neandertalczycy? Tak niedawni, tak swojscy, tak bliscy nam, ze ich krew moze jeszcze plynac w naszych zylach? Niemozliwe. To po prostu nieludzkie. Tego rodzaju hipotezy zagrazaja naszym potocznym wyobrazeniom, intuicji, zdrowemu rozsadkowi i sklonnosci do latwych skojarzen. Sa jak zlowieszczy brzek porcelany podczas trzesienia ziemi. I oczywiscie o taki wlasnie efekt chodzilo Binfordowi. Daleko od Combe Grenal, po dwoch stronach zakurzonej gabloty na zapleczu moskiewskiego Muzeum Zoologicznego stoja dwa popiersia neandertalczykow. Gipsowe rekonstrukcje naturalnej wielkosci sa dzielem Michaila Gierasimowa, slynnego anatoma i rzezbiarza, ktory stal sie pierwowzorem genialnego anatomopatologa z dreszczowca Park Gorkiego. Jeden z neandertalczykow ma wejrzenie szlachetne, drugi - zwierzece; pierwszy dumnie spoglada w przyszlosc, drugi -jak wyrazil sie pewien archeolog - "wyglada, jakby nie wiedzial, ktoredy stad do wyjscia". Mialem nadzieje, ze moj pobyt we Francji zaowocuje wyrobieniem sobie spojnej wizji neandertalskiego modelu zycia. Zamiast tego trafilem tu na hipotezy sprzeczne, na neandertalczyka schizofrenicznego, nacechowanego na przemian zdolnoscia lub niezdolnoscia do planowania; zespolowego lowce grubej zwierzyny, ktory nie umie polowac; zaawansowanego czlowieka, ktory wiedzie zycie rodzinne slonia. Jak te pryzmatyczne pocztowki, na ktorych wizerunek zmienia sie w zaleznosci od oswietlenia i kata patrzenia, tak tez neandertalczycy pozdrawiali mnie z przeszlosci to ludzkim gestem, to znow tepo pomrukujac niczym nieufne zwierzeta. Stwierdzenie, ktory portret jest prawdziwszy, wymagalo wybrania sie w dalsza podroz. Z Dordogne wynioslem niewatpliwie pouczajace doswiadczenie i wskazowke. Jadac z Grotte 16 do Paryza przez ciche miasteczka i wsie, rozsiane pod gwiazdami, uswiadomilem sobie nagle, ze w ciagu minut przemierzam przestrzenie, ktore w czasach neandertalczykow pozostawaly nie przebyte w skali calego ich zycia, a nawet dziesiatkow pokolen. Polaczeni dzis nieograniczona ruchliwoscia i rozlegla elektroniczna pajeczyna telekomunikacji traktujemy powiazania i wymiane jako cos naturalnego w skali okolicy, regionu, a nawet calego globu. Trudno sobie wyobrazic, jak musialo wygladac zycie w izolacji, 0 ktorej swiadczy zasieg wedrowek narzedzi i kamiennego su rowca w czasach mustierskich. Odosobnienie rodzi konserwa tyzm: czemuzby sie miano zmieniac przez tysiac czy piecdzie siat tysiecy lat, jesli miedzy grupami nie bylo przeplywu innowacji ani pomyslow; przeciwnie, nowe idee pojawialy sie 1 obumieraly w odcietych od siebie zakatkach? Tak wiec nean dertalczycy trwali tysiacleciami przy tych samych tradycjach, w ten sam sposob polujac lub zywiac sie padlina. Pozniejsi ludzie zachowuja sie inaczej. Od poczatku gornego paleolitu spolecznosci ozywaja niczym woda wylana na rozgrzana patelnie! Nagle pojawia sie sztuka, ozdoby ciala, narzedzia kosciane i setki sposobow robienia tego samego. I wszystko to rozprzestrzenia sie za posrednictwem handlu, migracji czy podbojow. Niebezpiecznym bledem jest jednak ocenianie czlowieczenstwa neandertalczykow przez porownywanie ich kultury z cywilizacja nastepcow. Poslugiwanie sie tego rodzaju miara kazaloby moze uznac podroznego, zmierzajacego do Paryza przed stu laty, za mniej ludzkiego ode mnie, bo jechal konno zamiast prowadzic renault 5. Dopuszczalne jest jedynie porownywanie kultury neandertalskiej z tym, co rownolegle robili przodkowie wspolczesnego czlowieka. Jesli w ojczyznie Ewy dokonywal sie w tym samym czasie jakis nowy ferment, jakis wyrazny skok kulturowy, to moze istotnie apatyczni neandertalczycy byli gorsza rasa skazana na zapomnienie, z lukami brwiowymi sterczacymi blazensko jak stateczniki krazownikow szos z lat piecdziesiatych. Jesli jednak zachowywali sie podobnie jak ich sasiedzi z poludnia i wschodu albo inaczej, ale rownie skutecznie, to uznajmy, ze ich zagadka jest wciaz nie rozwiklana. Tak postawiony problem nie znajduje odpowiedzi ani we Francji, ani gdziekolwiek w Europie. Siedem godzin po opuszczeniu Grotte 16 bylem znow na lotnisku Charles'a de Gaul-le'a, zajmujac miejsce w samolocie do Tel Awiwu. ROZDZIAL 7 ZAGADKA GORY KARMEL Przeciez moj brat, Ezaw, jest bardzo owlosiony, a ja mam skore gladka!l Rdz 27, 11 W Izraelu, na peryferiach zasiegu geograficznego neandertalczykow, stromo wznosi sie z Morza Srodziemnego nieopodal Hajfy zadrzewiony.wapienny masyw przechodzacy dalej ku poludniu i wschodowi w faliste wzgorza. Jest to gora Karmel z Salomonowej Piesni nad Piesniami. To tu Eliasz pokonal falszywych prorokow Baala, prorokini Debora zas -wojska Kananejczykow. W ciagu stuleci przez skaliste przelecze i zyzne stoki Karmelu przewalaly sie armie, ludy i cale kultury: Hetytow, Persow, Zydow, Rzymian, Mongolow, Arabow, krzyzowcow, Turkow, wreszcie wspolczesnych Europejczykow roznych narodowosci. Wszyscy oni kolejno wyrzynali, podbijali lub wchlaniali poprzednikow, ktorzy jednak czasem odradzali sie i rosli w sile na tyle, aby z kolei wyrznac lub wchlonac swych przesladowcow.Sprowadzilo mnie w te okolice zainteresowanie znacznie dawniejszymi konfrontacjami przyrodniczo-cywilizacyjnymi. Karmel lezy na obszarze Lewantu, malego skrawka nadajacej sie do zamieszkania ziemi miedzy morzem a pustynia, laczacej ogromne lady Afryki i Eurazji. Milion lat temu wielka radiacja duzych ssakow ruszyla z Afryki przez Lewant na polnoc, ku bardziej umiarkowanym klimatom. Wsrod tych ssakow byli i wczesni praludzie. Czas mijal. Praludzie ewoluowali i roznicowali sie. Mieszkancy Europy zaczeli wyraznie odbiegac wygladem od coraz odleglejszych krewnych pozostawionych w Afryce. I oto, wciaz jeszcze na dlugo przedtem zanim historia naznaczyla Lewant pierwszymi z serii oblezen i rzezi, owi praludzie z Europy i Afryki zeszli sie na styku miedzy ojczyznami, pozostawiajac swe kosci na gorze Karmel. Co sie wydarzylo, kiedy sie tam spotkali? Jak dwa rodzaje istot ludzkich zareagowaly, ujrzawszy sie po stu tysiacach lat odrebnego rozwoju? Gdy jedni drugim spojrzeli w oczy, co mogl wyrazac ich wzrok? Czy ujrzeli siebie jako istoty grozne, straszne, absurdalne? Czy zapalali do siebie wrogoscia i walczyli dopoty, dopoki jedni nie unicestwili drugich? A moze ci praludzie siadali razem przy ognisku, dzielac sie informacjami, doswiadczeniem i partnerami? Jak bardzo roznili sie miedzy soba? Na ile byli podobni? W Izraelu nietrudno znalezc sie w epoce kamienia; po prostu wynajalem samochod w Tel Awiwie i przejechalem pare godzin nadmorska szosa. Zmierzalem do jaskini Kebara, miejsca czynnych wykopalisk polozonego powyzej plantacji bananow na zachodnim, zerodowanym przez morze stoku gory. Wyrwanie sie z terazniejszosci okazalo sie jednak nieco klopotliwe. Kiedy zmylilem droge i trafilem na jakis posterunek wojskowy, zolnierz uprzejmie gestykulujac swoim automatem uzi poradzil mi, abym zawrocil. Po kilku minutach odnalazlem plantacje i zaparkowalem na jej gornym skraju. Stojac u podnoza wyschlej, spieczonej sloncem sciezki odprowadzalem wzrokiem jakiegos mezczyzne, posuwajacego sie rytmicznymi, szybkimi szusami narciarza. Gdy sie zblizyl, zrozumialem, ze kijki narciarskie sa w istocie kulami. Mezczyzna szedl w dol stoku, skaczac na lewej nodze, z prawej zostal mu tylko kikut. Spotkalismy sie na poziomej polce mniej wiecej w pol drogi miedzy plantacja a jaskinia. Nieznajomy przedstawil mi sie jako paleobotanik, pomagajacy oznaczac pylki i nasiona w wykopaliskach w Kebarze. Mial przytroczony do pasa pistolet. Nagle uswiadomilem sobie, ze z trzech osob napotkanych przeze mnie dotad w tym kraju tylko jedna byla nie uzbrojona - pracownica wypozyczalni samochodow. Paleobotanik wyjasnil, ze dorabia sobie jako inspektor lesny i ze ta praca wymaga oden zapuszczania sie w pojedynke na odludzie. - Na razie nie musialem tego uzyc - powiedzial, wskazujac na bron - ale najbardziej bylby mi potrzebny wtedy, kiedy bym go nie mial przy sobie. - Zyczylismy sobie nawzajem powodzenia i paleobotanik ruszyl w dol zbocza, wprawnie manewrujac kulami. Dowiedzialem sie pozniej, ze utracil noge w wojnie z 1973 roku.2 Wspialem sie pod gore i wkrotce znalazlem sie u wejscia do jaskini. Wewnatrz nie bylo Izraela ani Palestyny - byla tylko chlodna, zaciszna pustka, znacznie poglebiona przez dziesieciolecia wykopalisk archeologicznych. Ze sklepienia zwisala druciana siatka wspolrzednych, dyktujac logike przestrzenna warstwom zamierzchlych epok. Ujrzalem przy pracy okolo tuzina naukowcow i studentow; drugie tyle trudzilo sie przy stolach wzdluz krawedzi wykopow. Panowala atmosfera wyciszonego, niemal mniszego skupienia, niczym w czytelni wielkiej biblioteki. Pare osob unioslo wzrok, kiedy wszedlem, ale wiekszosc pozostala pochlonieta obiecujacym wycinkiem o boku jednego metra, rozposcierajacym sie tuz przed ich oczyma. Kebara jest szacownym przedsiewzieciem z tradycjami, wyposazonym w drabiny i pomosty rozmieszczone wzdluz serii coraz glebszych odsloniec, wcinajacych sie rowno w czerwona-wozlocisty grunt. Obecna kampania wykopaliskowa trwa od 10 lat, bedac kontynuacja wczesniejszych prac Moshe Stekeli-sa z Uniwersytetu Hebrajskiego z lat piecdziesiatych i szescdziesiatych. Stekelis odslonil sekwencje osadow paleolitycznych i zdazyl odkryc szkielet neandertalskiego dziecka, zanim nagle zmarl. W 1983 roku natrafiono na kolejny skarb. Od czasu badan Stekelisa pionowe profile wykopalisk osypaly sie pod stopami calego pokolenia kibucowych dzieci i z innych powodow. Niewdzieczne zadanie oczyszczenia zniszczonych odsloniec przez wkopanie sie nieco glebiej powierzono absolwentce uniwersytetu nazwiskiem Lynne Schepartz. Ktoregos popoludnia zauwazyla ona w grudzie osadu cos, co wygladalo jak paliczek ludzkiej stopy. Nastepnego ranka jej miotelka odslonila perlowy naszyjnik ludzkich zebow: zuchwe doroslego neandertalczyka. Zespolowi Stekelisa do odkrycia tego szkieletu zabraklo pieciu centymetrow. Lynne Schepartz juz dawno przestala byc poczatkujaca uczona, ale wciaz spedza lato w Kebarze. Odszukalem ja i zapytalem o wrazenia towarzyszace tamtemu odkryciu. - Nie do druku - odpowiedziala. - Skakalam i wrzeszczalam. Miala powod, by zachowywac sie w sposob nie nadajacy sie do druku. Okazalo sie, ze nie tylko odkryla kolejny szkielet neandertalczyka, ale ze byl to najpelniej zachowany szkielet z dotad znanych: pierwszy kompletny neandertalski kregoslup, pierwsza kompletna neandertalska klatka piersiowa, pierwsza cala miednica jakiegokolwiek praczlowieka. Pokazala mi gipsowy odlew skamienialosci lezacy na pobliskim stole. Szkieletowi dano imie Mosze. Kosci ulozono dokladnie w tej pozycji, w jakiej je znaleziono. Mosze spoczywal na wznak, z prawa reka zgieta na piersi, a lewa na brzuchu, w typowej pozycji grzebalnej. Brakowalo tylko prawej nogi, lewej stopy i czaszki, z wyjatkiem zuchwy. Nikt nie wie, jak Mosze stracil glowe, ale zapewne stalo sie to wkrotce po tym, gdy przestala mu byc potrzebna. Byc moze erozja wystawila ja na lup przygodnych hien. A moze ludzie, ktorzy go pochowali, wrocili po kilku latach i odchodzac zabrali cos z tego, co zostalo po Mo-szem, na pamiatke. Nie wiadomo. Schepartz sprowadzila mnie po drabinach do miejsca pochowku Moszego: glebokiego prostokatnego wykopu mniej wiecej posrodku obszaru wykopalisk. Tego lipcowego poranka grob neandertalczyka zajmowal mlody czlowiek wspolczesny nazwiskiem Ofer Bar-Yosef, ktory spojrzal na mnie zza grubych szkiel, umacniajac we mnie poczucie, ze zaklocilem szczesliwa prace jaskiniowego hobbita. Spotkalem Bar-Yosefa juz wczesnie] - to wlasnie on zaprosil mnie do Kebary - ale bylo to hen, w jasnym, przestronnym gabinecie w harwardzkim Muzeum im. Peabody'ego, gdzie nie wypadalo byc umorusanym na twarzy ani miec na niej wypisanej dzieciecej radosci. Jeden z archeologow wyznal mi kiedys, ze uwaza Bar-Yosefa za "jednego z dwoch czy trzech geniuszy w swej dziedzinie". Nie znajdowalem powodu, aby w to watpic, ale teraz przekonalem sie, ze mam do czynienia z czlowiekiem, ktory przede wszystkim przepada za grzebaniem sie w brudnej ziemi. Wygladal, jakby ewolucja specjalnie dostosowala go do tego, aby dzieki zwartej jak u gnoma posturze miescil sie doskonale w roznych ciasnych jamach. Pozniej, przy kawie pitej w wilgotnym i chlodnym zakamarku w glebi jaskini, Bar-Yosef opowiedzial mi o swoich pierwszych wykopaliskach, ktorymi kierowal majac lat jedenascie: skrzyknal wtedy kolegow z sasiedztwa do pomocy w odslanianiu w Jerozolimie pozostalosci systemu wodociagowego z czasow bizantynskich. Odtad kopie nieprzerwanie. Kebara jest najnowszym z trzech wiekszych wykopalisk prowadzonych pod jego kierownictwem. -Moja corka odwiedza to miejsce regularnie od czasow plodowych - powiedzial filuternie. - Pozniej ustawialismy jej tu kojec. W ciagu swojej kariery Bar-Yosef probowal dokopac sie odpowiedzi na dwa nurtujace go obsesyjnie pytania: o pochodzenie neolitycznych spoleczenstw rolniczych i - tu nasze obsesje sie spotykaja - o zagadke pojawienia sie czlowieka wspolczesnego. To, co sie dzialo w Lewancie, wlasciwie zawsze wymykalo sie zrozumieniu. Dawno temu, kiedy jeszcze wszyscy wiedzieli na pewno, ze pierwsi ludzie wspolczesni pojawili sie w Europie Zachodniej, gdzie przeciez wciaz zyja naprawde nowoczesni ludzie, dalo sie rozpoznac hominida po pozostawionych przezen narzedziach. Masywni, toporni neandertalczycy robili toporne srodkowopaleolityczne narzedzia odlupkowe, a smukli kroma-nionczycy - smukle gornopaleolityczne "wiory". Smuklosc jest w istocie cecha definiujaca narzedzia wiorowe, przez ktore w archeologii rozumie sie wytwory kamienne co najmniej dwa razy dluzsze niz szerokie. W Europie nowy sposob wydajnej obrobki krzemienia przez odlupywanie wiorow pojawil sie jako czesc "eksplozji kulturowej" na poczatku gornego paleolitu, zbiegajac sie w czasie z pojawieniem sie kromanionczykow. W Lewancie tymczasem, jak dawno zaobserwowano, nadejscia anatomicznie wspolczesnych ludzi nie znaczy pojawienie sie zadnych efektownych technik narzedziowych, nie mowiac juz o malowidlach jaskiniowych, naszyjnikach z paciorkow ani dowodach rozkwitu krawiectwa kromanionskiego. Przeciwnie, zestawy narzedzi najwczesniejszych ludzi wspolczesnych naleza do tej samej kategorii niepozornych wyrobow mustierskich, ktore miejscowi neandertalczycy tlukli od tysiacleci. Przynajmniej w tej czesci swiata nowoczesnosc wygladu hominida nie pozwalala wnioskowac o nowoczesnosci jego zachowan. Arthur Jelinek z Uniwersytetu Arizona sprobowal w 1982 roku nadac jakis sens temu paradoksowi. Od lat prowadzil wykopaliska w slynnej jaskini Tabun, odleglej o kilka zaledwie przystankow autobusem, jadacym nadmorska trasa opodal Kebary na polnoc. Blisko trzydziestometrowa miazszosc osadow uczynila z Tabunu rodzaj skali odniesienia, umozliwiajacej korelacje ludzkiej obecnosci na roznych obszarach Lewan-tu w ciagu ponad 100 tysiecy lat. W mustierskiej czesci profilu, obejmujacej wedlug oceny Jelinka przedzial od mniej wiecej 75 tysiecy do 40 tysiecy lat temu, badacz ten zauwazyl istotne zmiany narzedzi z uplywem czasu, chociaz byla to zmiana mniej wyrazna niz w klasycznym, ostrym przelomie znanym z Europy. Wprawdzie na scenie dziejow nie pojawila sie jakakolwiek nagla eksplozja wyrobow wiorowych, ale mu-stierskie narzedzia odlupkowe same staja sie coraz bardziej plaskie, nie odbiegajac zarazem od zrebow tradycji mustierskiej. Jelinek uznal te tendencje za "swiadectwo rosnacej sprawnosci manualnej neandertalczykow". Kiedy Jelinek zestawil ze soba narzedzia z Lewantu ze szczatkami ludzi, ktorym towarzyszyly, rozwiazanie poczatkowego paradoksu zaczelo rysowac sie jeszcze wyrazniej. Najgrubsze z tutejszych odlupkow mustierskich pochodzily z warstwy polozonej w poblizu spagu3 sekwencji warstw z Tabunu, gdzie Dorothy Garrod odkryla szkielet neandertalskiej kobiety. Jesli mierzyc czas gruboscia odlupkow, to kobieta z Tabunu byla najstarszym hominidem mustierskim na tym obszarze. Nastepny chronologicznie okazal sie mlody neandertalczyk odkryty przez Stekelisa w Kebarze, opodal narzedzi, ktore odpowiadaly polozonym wyzej w miarce, jaka byl profil z Tabunu. Masywne szkielety ludzi wspolczesnych z jaskini Skhul, doslownie za weglem jaskini Tabun, otoczone byly jeszcze smuklejszymi narzedziami odlupkowymi. Najbardziej zas plaskie byly narzedzia nalezace do nie tak masywnych ludzi wspolczesnych z jaskini Qafzeh, wysunietej o kilka kilometrow na wschod. Tak wiec "przyspieszenie" tendencji ku splaszczaniu odlupkow pojawia sie na granicy miedzy ludzmi anatomicznie wspolczesnymi a neandertalczykami. Chociaz fizycznie nowoczesni ludzie ze Skhul i Qafzeh moze nie przekroczyli jeszcze linii dzielacej ich od w pelni rozwinietego czlowieczenstwa, zwiazanego z wytwarzaniem narzedzi wiorowych, znajdowali sie jednak, jak to ujal Jelinek, "na progu tego przelomu". "Zebrane przez nas obecnie dane z Tabunu wskazuja na uporzadkowany i ciagly postep kultury materialnej w poludniowym Lewancie, czemu towarzyszyla progresja morfologiczna od czlowieka neandertalskiego do wspolczesnego" - napisal Jelinek. W scenariuszu tego archeologa pobrzmiewaly znajome echa. Podobnie jak pozniej w Europie, narzedzia mialy smuklec wraz z cialami swych wytworcow. Tyle tylko, ze w tym przypadku malala grubosc, a nie szerokosc narzedzi. Model ten nie wyjasnial wszystkich bliskowschodnich anomalii, ale wystarczyl, by wiekszosc kolegow Jelinka odetchnela z ulga. Tymczasem jednak nad modelem gromadzily sie chmury. Rowniez na poczatku lat osiemdziesiatych Ofer Bar-Yosef, antropolog fizyczny Bernard Yandermeersch z Uniwersytetu w Bordeaux i paleontolog Eitan Tchernov z Uniwersytetu Hebrajskiego bez rozglosu objawili inna, bardziej klopotliwa chronologie ewolucji czlowieka na obszarze Lewantu. Jako zegar odmierzajacy postep czlowieczenstwa posluzyly im nie ksztalty narzedzi, lecz zmiany ewolucyjne mikrofauny - niepozornych gryzoni zabijanych i zjadanych przez sowy zamieszkujace jaskinie. Ich kosteczki, zwracane w wypluwkach, pogrzebane w osadach jaskiniowych, skamienialy, a nastepnie znalazly sie na sitach archeologow. Gatunki gryzoni zyjace na danym obszarze zmieniaja sie wraz ze zmianami klimatu. Przyjmujac logiczne zalozenie, ze lupem sow padaly gryzonie zyjace w bezposrednim sasiedztwie jaskini, Bar-Yosef i jego koledzy uznali ich skamienialosci za wskaznik pradawnych klimatow w rejonie Lewantu. Na przyklad, dwa gatunki afrykanskich szczurow odkryte w poziomach ze szczatkami hominidow w Qafzeh maja swiadczyc o ociepleniu. Oba te gatunki pojawialy sie tylko w najnizszych poziomach Tabunu. Wylacznie w wyzszych poziomach osadow z Tabunu i Kebary pojawialy sie szczatki szarych chomikow Cricetulus migratorius. Chomiki te sa gatunkiem eurazjatyckim, wskazujacym na ochlodzenie klimatu, ktore wygnalo z Bliskiego Wschodu afrykanskie szczury, pozwalajac zdobyc tam przyczolek gatunkom przystosowanym do zimniejszych warunkow. Kiedy trzej mezczyzni nalozyli pojawienia sie i znikniecia gryzom na znane wahania klimatu, wylonil sie zaprawde dziwaczny obraz ewolucji czlowieka w Lewancie. Szkielety ludzi wspolczesnych z Qafzeh wyladowaly w spagu sekwencji mu-stierskiej. Wygladalo na to, ze maja nie po 40 tysiecy lat, jak to rozsadnie zalozyl Jelinek, lecz 100 tysiecy lat. Wbrew wszelkim oczekiwaniom drobnokoscisci bliskowschodni ludzie wspolczesni byli wyraznie starsi od barylkowatych neandertalczykow, majacych byc ich przodkami. Jak ujal to Eitan Tchernov: "Po Lewancie panoszyl sie w pelni nowoczesny czlowiek, zanim jeszcze wpadl do niego w odwiedziny pierwszy neandertalczyk". Jesli tak, to ow praczlowiek byl radykalnym intruzem: nie tylko wkroczyl w przypisany neandertalczykom przedzial czasowy, lecz na domiar zlego uzywal ich narzedzi. Hipoteza ta podzielila los wszystkich idei, ktore sprawiaja, ze zlozony problem jest jeszcze trudniejszy do wyjasnienia. Zostala zignorowana. Zdrowy rozum wybral znajome dopasowanie cieniejacych narzedzi do smuklejacych ludzi, zaproponowane przez Jelinka. Zdrowy rozum woli, aby ludzie wspolczesni przybyli do Lewantu po neandertalczykach, tak jak to sie stalo w Europie - skad pochodzi zreszta ten poglad. Krotko mowiac, byloby najlepiej, zeby Bar-Yosef z kolegami zabrali swoje male szczurze kosci i poszli sobie. Lecz oni tego nie zrobili i zamiast tego przybyli do Kebary. - Jedynym sposobem przekonania ludzi, ze nasz poglad zasluguje na uwage, bylo rozpoczecie nowego programu badan - powiedzial Bar-Yosef. Czesciowo spenetrowana, ale z pozostawionym sporym zlozem nietknietych osadow Kebara byla idealnym miejscem. Zebrawszy imponujacy zespol dziesieciu naukowcow, Bar-Yosef wzial sie do roboty. Pierwsze zadanie polegalo na rozpoznaniu skomplikowanej stratygrafii w samej jaskini. Archeolodzy marza o stanowiskach, w ktorych osady ukladaja sie poziomo jak warstwy tortu - najstarsze w spagu, najmlodsze w stropie profilu. W Keba-rze jest inaczej. Przypomina raczej koszmar niz marzenie archeologa. - Izraelskie jaskinie nie przypominaja schronisk skalnych w Dordogne - zali sie Bar-Yosef, gestykulujac w kierunku odsloniec lezacych ponizej nas, jakby karcil ukochane dziecko. - Prosze, dajcie mi schronisko skalne, chocby dzisiaj. Podobnie jak inne stanowiska w obrebie masywu Karmel, Kebara jest tworem krasowym, co znaczy, ze powstala w wyniku rozpuszczania wapienia przez wode. Bar-Yosef pokazal ku gorze. Sciany jaskini, oslizgle od wody i pokryte wapieniem, zbiegaja sie w stromy komin, uchodzacy w niebo jakies 20 metrow wyzej. Takie kominy to typowa cecha jaskin wapiennych, objasnil. Mniej widoczne sa ponory, rodzaj naturalnych odprowadzen wody, tworzace sie w glebi. Z czasem w jaskini gromadzi sie rumosz - kamienie, kosci zwierzat, guano nietoperzy, skamieniale odchody hien, il i piasek, nawiany do wnetrza, co moze zatkac ponor. Wszystko to moglo sie poczatkowo nawarstwiac w uporzadkowany sposob. Jednak raz na jakis czas odplyw sie przetyka. -To przypomina wyjecie korka z wanienki dziecka - wyjasnial Bar-Yosef. - Wszystko jest naraz zasysane do srodka. - Podobnie jak w wannie, najsilniejsze dzialanie ssace wystepuje tuz nad odplywem, najslabsze zas pod odleglejszymi scianami jaskini. Jesli wiec naiwny geolog zajrzy tam kilka tysiecy lat po takim przetkaniu, moze zalozyc, ze wszystkie obiekty w danej poziomej warstwie zostaly zdeponowane jednoczesnie. Bedzie jednak w bledzie. W przeszlosci, kiedy ponor sie odetkal, najsilniej wciagal rumosz polozony tuz nad soba. Mlodszy material, osadzony poczatkowo wyzej, zasysany byl w glab, az znalazl sie na tej samej wysokosci, co rumosz osadzony na skraju jaskini tysiace lat wczesniej. Na domiar zlego, jedna jaskinia moze miec kilka ponorow, a takze cieki wodne laczace je tak, ze material osadzony pierwotnie w jednym miejscu moze byc porywany i przenoszony gdzie indziej. Dwoma ekspertami, ktorzy zinterpretowali sytuacje w Keba-rze, byli geolodzy Paul Goldberg i Henri Laville. (Widzialem brodate oblicze Goldberga w wykopie ponizej, a Laville, przykucniety na wzniesieniu u wylotu jaskini, instruowal studentow). Obaj wydzielili tu 12 jednostek stratygraficznych. Trzy najmlodsze zawieraly narzedzia wykonane technika gornopaleoli-tyczna w ciagu ostatnich 30 tysiecy lat. Nastepne trzy ujawnily mieszanine narzedzi gornopaleolitycznych i mustierskich, ktora okazala sie skutkiem opisanych wyzej naturalnych procesow, nie zas przenikania sie kultur. Najbardziej pouczajace okazaly sie starsze jednostki: szesc kolejnych warstw wypelnionych mustierskimi narzedziami i paleniskami. Kilka narzedzi, zarozowionych i spekanych od zaru ogniska, znaleziono w samych paleniskach. Podobne wyprazone krzemienie odkryto rowniez w Qafzeh. Ich pochodzenie nie bylo specjalnie zagadkowe. Ktos kiedys wyrzucil po prostu swoje narzedzie. Pozniej inny ktos - rownie beztrosko w srodkowym paleolicie jak dzis - przechodzil byc moze obok i od niechcenia kopnal smiec w ognisko. Trudno wymyslic bardziej trywialny gest. A jednak na takich przygodnych zdarzeniach - kiwniecie paluchem stopy, przypadkowe zetkniecie krzemienia z ogniem - miala sie w koncu oprzec chronologia Lewantu. A od tej kwestii zalezy odpowiedz na pytanie o pochodzenie wspolczesnego czlowieka. Oto opowiesc o dwoch jaskiniach. W roku 1965 mlody Bernard Yandermeersch rozpoczal wykopaliska w Qafzeh, kilka kilometrow w glab ladu od Kebary, na wzgorzu w dolnej Galllei. Ludzie zastanawiaja sie, jakie trzeba miec szczescie, zeby natrafic na pojedyncza skamienialosc hominida; tymczasem na tarasie u wejscia do jaskini Yandermeersch odkryl istny srodkowopaleolityczny cmentarz. Znalezienie kosci okazalo sie latwiejsza czescia zadania. Znacznie pozniej, niz pochowano ciala, ponor w Qafzeh zatkal sie definitywnie i jaskinia zostala trwale zalana woda, ktora znalazla sobie ujscie u wylotu. Osad, ktory byl dosc miekki, by pochowac w nim zmarlych, zostal nasaczony woda bogata w substancje mineralne i z czasem stwardnial w zlepieniec, zwany brekcja. Wydobycie odkrytych szczatkow stalo sie wiec przedsiewzieciem z gatunku, nazwanego przez Francuzow une galere, gdyz przywodzi na mysl katorzniczy wysilek galernika przy wioslach. -Bylo bardzo ciezko - opowiadal mi Yandermeersch w chlodnym cieniu jaskini Kebara. - Pracowalismy tam az do 1980 roku i przez caly ten czas rozkopalismy moze 35 metrow kwadratowych. Przez pietnascie lat powierzchnie mniejsza od mojego gabinetu! Nie bylo innej rady, jak uzywac mlotkow i dlut. Koledzy nazywali to Sing Sing.4 Najwiekszy skarb spowodowal tez najwieksze trudnosci. Skarbem byl zadziwiajaco kompletny kosciec mlodej kobiety, nazwany Qafzeh 9, pochowanej z noworodkiem u stop. - Moglem przesledzic uklad kosci, by wyznaczyc zasieg szkieletow, ale wydobycie ich w terenie bylo niepodobienstwem - powiedzial Yandermeersch. - Mozna to bylo zrobic tylko w laboratorium, za pomoca szybkoobrotowego wiertla dentystycznego. Najtrudniejsze okazalo sie bezpieczne przetransportowanie prawie tonowego bloku brekcji do stop stromej skarpy. Tak sie zlozylo, ze Yandermeersch mial wysoko postawionego znajomego w armii izraelskiej. Znajomym tym byl Mosze Dajan.5 Tak wiec, kiedy blok byl gotow, na niebie nad jaskinia pojawil sie duzy wojskowy smiglowiec. -Pilot schodzil powoli, a pod kadlubem wisiala siec, w ktorej mielismy umiescic blok. Zanim jednak znalazl sie dostatecznie nisko, wirniki wzbily tuman pylu, tak ze pilot stracil widocznosc. Spojrzalem w gore i zobaczylem lopaty wirnika o metr lub dwa od skalnej sciany i zblizajace sie do niej coraz bardziej. Mowia, ze zrobilem sie wtedy zupelnie bialy na twarzy. W koncu jednak smiglowiec odsunal sie i bezpiecznie sprowadzilismy nasz ladunek na dol. Podszedlem pozniej do pilota, aby mu podziekowac. Powiedzialem, jak bardzo sie przerazilem. "Na pewno nie tak jak ja" - odpowiedzial mi na to. Dzialo sie to wszystko latem 1967 roku, gdy armia izraelska byla dosc zajeta.6 W kilka dni po rozmowie z Yandermeerschem sam wybralem sie do Qafzeh. Miejsce to nie jest zadna atrakcja turystyczna. Droga do jaskini prowadzi przez czynny kamieniolom, spowity tumanami pylu. Krecily sie po nim mechaniczne monstra na kolach wiekszych od calego mojego samochodu, wzerajac sie w skaly kes za kesem niczym jurajskie olbrzymy. Zaparkowalem malego fiata w miejscu, gdzie - jak mialem nadzieje -nie zostanie zauwazony i pozarty, i zaczelismy wspinaczke. (Moim przewodnikiem byla Tal Simmons, doktorantka z Uniwersytetu Tennessee, ktora wychowala sie w Izraelu. Dla frajdy przylaczyla sie do nas jeszcze trojka studentow. Frajda wdychania duszacego goracego pylu w kamieniolomie szybko ustapila rozkoszy wspinaczki uedem7, ktory zarazem pelnil role naturalnego otwartego scieku dla miasta Nazaret, polozonego poltora kilometra dalej w gore stoku. Mielismy szczescie. Nasza wycieczka nie zbiegla sie jakos z okresowym oproznianiem kloaki miejskiej, totez ued byl cuchnacy, lecz suchy. Jak powiedziala nam Tal, w zeszlym roku ekipa filmowa musiala podawac sobie sprzet z reki do reki przez rwaca, gesta struge. Przy okazji Tal poradzila nam, bysmy uwazali na skorpiony. Opuscilismy ued i podazylismy waska sciezka wzdluz skraju wawozu, az nareszcie zostalismy nagrodzeni widokiem owalnego otworu jaskini Qafzeh na przeciwleglym urwistym stoku. Kilka minut pozniej wyczerpani padlismy na ziemie w chlodnym cieniu jej wnetrza. Spojrzalem w dol zbocza, sladem wijacego sie wezowo uedu uchodzacego posrod pol bawelny na rowninie Ezdraelon. Za plecami mialem niezbyt zachecajace wnetrze jaskini. Nie dostarczylo ono nigdy archeologom zadnych ciekawych znalezisk. U moich stop rozciagal sie taras, miejsce niezmiernie dla mnie interesujacego znaleziska. Qafzeh jest dla kwestii pochodzenia czlowieka wspolczesnego jak dzoker; tam, gdzie sie pojawia, wyznacza przebieg gry. Jesli chronologia Jelinka, oparta na coraz smuklej szych ksztaltach narzedzi, bylaby poprawna, to szczatki dwadziesciorga czworga ludzi tu znalezione mozna by uznac za "protokromanionczykow", ewolucyjne ogniwo miedzy neander-talska przeszloscia a kromanionska przyszloscia, a wiec i nasza terazniejszoscia. Jesli jednak to kosci gryzoni wskazywaly czas dokladniejszy, ta linearna logika upada. Obie metody datowania sa wzgledne - porzadkuja szkielety w kolejnosci zgodnej z ogolniejsza sekwencja zawierajacych je warstw. Potrzebny jest zatem nowy sposob okreslania czasu, najlepiej metoda datowania bezwzglednego, umozliwiajacy okreslenie wieku hominidow z Qafzeh w latach kalendarzowych. Tego rodzaju metody datowania sa znane od dziesiecioleci. Najpowszechniej stosowany jest radioweglowy zegar geochrono-logiczny. Mierzy on czas dzieki rownemu tempu rozpadu promieniotworczego izotopu wegla C-14 do postaci atomow azotu. Opracowana w latach czterdziestych technika pozostaje wciaz jedna z najdokladniejszych metod ustalania wieku stanowiska, pod warunkiem ze nie przekracza on okolo 40 tysiecy lat. W starszym materiale pozostaje tak niewiele izotopu promieniotworczego, ze nawet najmniejsze zanieczyszczenia w toku procedury pomiarowej prowadza do znieksztalcenia wynikow. Kolejna metoda, opierajaca sie na rozpadzie promieniotworczym izotopu radioaktywnego innego pierwiastka - potasu, znalazla zastosowanie w latach piecdziesiatych. Uzyto jej do datowania osadow pochodzenia wulkanicznego, ale starszych niz pol miliona lat. Metode potasowo-argonowa wybrano do datowania slynnych wczesnych hominidow z Afryki Wschodniej, jak na przyklad Lucy czy Homo habilis, a takze nowego hominida z samych korzeni naszego rodu8, ktorego odkrycie obwieszczono w 1994 roku. To jednak, co miescilo sie miedzy zakresami stosowalnosci obu wspomnianych metod - w tym nowoczesni ludzie z Qa-fzeh, neandertalczycy z Kebary, a w istocie wszystkie rozrzucone stanowiska odnoszace sie do pochodzenia Homo sapiens -trafialo w chronologiczna czarna dziure. Tymczasem sposob rozjasnienia tej czerni czekal na zastosowanie od ponad trzech stuleci. Pewnej pazdziernikowej nocy 1663 roku wielki angielski fizyk Robert Boyle, z sobie tylko wiadomych powodow, polozyl sie do lozka z diamentem. Przylozywszy diament "do cieplej czesci nagiego ciala", Boyle zauwazyl, ze kamien zaczyna swiecic. Tak przejal sie reakcja klejnotu, ze juz nazajutrz przedstawil doniesienie na ten temat w londynskim Towarzystwie Krolewskim. Jego zaskoczenie poswiata bylo tym wieksze, ze -jak oznajmil zgromadzonym kolegom - "wiedza panowie, iz moja konstytucja nie nalezy do najgoretszych". Cieplota ciala Boyle'a wyzwolila zjawisko atomowe, znane dzis pod nazwa termoluminescencji, czyli "swiecenia pod wply-1 wem ciepla". Jesli wzielibysmy okruch zwyklej skaly i chcielibysmy opisac istote jej "kamiennosci", nie przyszedlby nam raczej do glowy epitet w rodzaju "frenetycznego ozywienia". A tymczasem mineraly znajduja sie w stanie nieustannego wewnetrznego wzburzenia. Drobne ilosci pierwiastkow promieniotworczych w samej skale i w otaczajacym osadzie czy atmosferze nieustannie bombarduja ich atomy, wybijajac elektrony z normalnych orbit wokol jader atomowych. Wszystko to nalezy do rutynowych zachowan elektronow i wiekszosc z nich, wyszumiawszy sie przez jedna lub dwie setne sekundy, potulnie wraca na swoje miejsce. Niektore zostaja jednak po drodze uwiezione - w domieszkach zanieczyszczajacych krysztal lub w zaburzeniach struktury elektronowej mineralu. Te miniaturowe wiezienia przetrzymuja elektrony, dopoki mineral nie zostanie ogrzany, w wyniku czego pulapki sie otwieraja i elektrony powracaja do swego stabilnego stanu. Przy okazji oddaja one energie w postaci swiatla -jeden foton na kazdy powracajacy na miejsce elektron. Trzysta lat po Boyle'u Martin Aitken z Uniwersytetu w Oksfordzie opracowal metody czyniace z termoluminescencji geofizyczny stoper. Stoper dziala dzieki temu, ze bombardowanie radioaktywne jest mniej wiecej stale, totez elektrony sa chwytane w swe krystaliczne pulapki w stalym tempie. Jesli chce sie oznaczyc wiek jakiegos mineralu, trzeba substancje rozgniesc i pare okruchow ogrzac do odpowiednio wysokiej temperatury - okolo 500?C. Wtedy wszystkie pulapki elektronowe uwalniaja swych wiezniow naraz, czemu towarzyszy jasny blysk swiatla. W laboratorium mozna latwo ocenic intensywnosc rozblysku za pomoca przyrzadu, zwanego fotopowie-laczem, ktory zapisuje go w postaci "piku" na wykresie. Im wyzszy pik, tym wiecej elektronow bylo nagromadzonych w probce, a tym samym uplynelo wiecej czasu od jej ostatniego podgrzania. Po podgrzaniu i powrocie wszystkich elektronow na miejsce stoper zostaje wyzerowany i proces zaczyna sie od poczatku. W wiekszosci przypadkow termoluminescencja zmagazynowana w pulapkach elektronowych jest po prostu miara czasu, jaki uplynal, odkad mineral opuscil swoj wulkaniczny tygiel albo odkad lezy wystawiony na swiatlo sloneczne wystarczajaco intensywne, by otworzyc pulapki. Czasem jednak mineral zostaje ogrzany za sprawa ludzkich rak. Aitken i jego oksfordz-cy koledzy uzyli tej metody najpierw do datowania starozytnej ceramiki, gdyz wypalanie gliny dostarcza az nadto ciepla, by odemknelo ono pulapki elektronowe i wyzerowalo stoper w procesie obrobki ceramiki. Ani neandertalczycy, ani wczesni ludzie wspolczesni nie znali garncarstwa. Potrafili za to wyrabiac narzedzia z krzemienia, ktory daje sie pobudzac termolu-minescencyjnie. W srodkowym paleolicie krzemienie trafialy czasem na droge niecierpliwej stopy; beztroskie kopniecie stwarzalo przyszlym geochronologom okazje do badan. Na poczatku lat osiemdziesiatych Helene Yalladas, archeolog z Osrodka Badan Slabej Promieniotworczosci Francuskiej Komisji Energetyki Atomowej, uzyskala termoluminescencje z krzemieni z jaskin Kebara i Qafzeh. Wraz z ojcem, fizykiem George'em Yalladasem, ustalila w 1987 roku, ze wypalone narzedzia znalezione kolo Moszego z Kebary maja mniej wiecej po 60 tysiecy lat. Liczba ta odpowiadala wszystkim, gdyz pasowala do obu chronologii uzyskanych metodami datowania wzglednego. Nastepny rok przyniosl jednak wstrzas - Yalladas i jej koledzy opublikowali wyniki badan z Qafzeh. Zespol naukowcow ustalil, ze szkielety tamtejsze maja po 92 tysiace lat, z dokladnoscia do paru tysiecy lat. I nagle okazalo sie, ze nie mozna juz dluzej ignorowac niewygodnej hipotezy Bar-Yosefa i jego wspolpracownikow. Hipoteza ta nie stala sie przez to mniej niewygodna. -Jesli datowania termoluminescencyjne sa poprawne, co wyniknie z tego dla calej naszej wiedzy o czlowieku kopalnym, dla stratygrafii, dla archeologii? - martwil sie Tony Marks z Poludniowego Uniwersytetu Metodystow, a w jego glosie pobrzmiewaly echa nastrojow wielu jego kolegow po fachu. - Zrobi sie z tego wszystkiego straszny balagan. Metoda termoluminescencyjna jest wciaz uwazana za eksperymentalna, musi tez przezwyciezyc czyhajace na jej drodze, komplikacje. Aby na przyklad zamienic rozblysk swiatla z ogrzanego okrucha krzemienia na lata kalendarzowe, trzeba znac zarowno czulosc tego akurat kawalka krzemienia, jak i roczna dawke promieniowania, ktora otrzymal, zanim zostal wyzerowany w ogniu dawno temu. Czulosc probki mozna wyznaczyc, poddajac ja sztucznemu napromieniowaniu w laboratorium, a roczna dawke promieniowania otrzymanego z wnetrza skaly mozna dosc latwo obliczyc, mierzac zawartosc uranu lub innych pierwiastkow radioaktywnych w probce. Znacznie wiecej znakow zapytania kryje sie w wyznaczeniu rocznej dawki promieniowania z otoczenia - promieniotworczosci otaczajacych osadow i promieniowania kosmicznego, przechodzacego przez atmosfere. W niektorych miejscach fluktuacje takiej dawki na przestrzeni tysiacleci moga zmienic "absolutne" datowanie metoda termoluminescencji w absolutny koszmar. Zdaniem samej Yalladas: - Ci, ktorzy naprawde sie tym zajmuja, nie lubia uzywac slowa "bezwzgledne". Wolimy mowic o datowaniu fizycznym. Na szczescie w wypadku narzedzi z Qafzeh wiekszosc promieniowania pochodzi z samego krzemienia, co eliminuje wiele problemow. Datowano pozniej wiele dalszych stanowisk nean-dertalskich i ludzi wspolczesnych za pomoca tej metody i okazuje sie, ze datowanie Qafzeh pozostaje nie tylko jednym z najbardziej sensacyjnych, ale i jednym z najpewniejszych. Najwazniejsze stanowiska lewantynskie zostaly dodatkowo scharakteryzowane za pomoca "siostrzanej" metody, nazywanej rezonansem spinu elektronow (electron spin resonance, ESR). Podobnie jak termoluminescencja, ESR uzywa jako zegara elektronow stale gromadzacych sie w pulapkach. O ile jednak tamta metoda mierzy ich akumulacje za posrednictwem natezenia swiatla emitowanego podczas otwierania sie tych pulapek, o tyle ta doslownie zlicza uwiezione elektrony, pozostajace w swych krystalicznych "celach wieziennych". Trzeba miec bardzo szczegolny mozg, zeby w pelni zrozumiec dzialanie rezonansu spinu elektronow. Ja akurat nie mam, ale moge przedstawic niefachowe omowienie. Kazdy elektron "wiruje" w jednym z dwoch przeciwnych kierunkow - powiedzmy, w gore albo w dol. Trzeba sie tu uciekac do przenosni, bo owo "wirowanie" (spin) ma charakter kwantowo-mechaniczny, "a tego nie da sie opisac slowami, tylko bardzo zlozonymi rownaniami matematycznymi", jak wyjasnil mi jeden z ekspertow, ktorego indagowalem na te okolicznosc. Spin kazdego elektronu wytwarza malenka sile magnetyczna, skierowana w jednym kierunku, przypominajac miniaturowa igle kompasu. W normalnych warunkach elektrony sa sparowane, tak ze ich przeciwne spiny i sily magnetyczne wzajemnie sie znosza. Elektrony uwiezione nie maja pary. Manipulujac zewnetrznym polem magnetycznym wokol badanej probki, mozna zmusic uwiezione elektrony do odwrocenia spinu. Pochlaniaja one wowczas malenka porcje energii z pola mikrofalowego, ktorego dzialaniu poddaje sie probke. Ten ubytek energii, zwany rezonansem, mozna zmierzyc. Uzyskuje sie w ten sposob pomiar liczby uwiezionych elektronow, a tym samym miare czasu. Metode te wykorzystywano do datowania wszystkiego, od stalagmitow po resztki ziemniakow, ale wyjatkowo dobrze wypada datowanie w ten sposob szkliwa zebow - zakres stosowalnosci metody siega od kilkuset do dwoch milionow lat. Poslugujac sie rezonansem spinu elektronow do datowania zebow duzych ssakow, znalezionych obok szkieletow z Qafzeh, Henry Schwarcz z Uniwersytetu McMastera, wszedobylski specjalista od datowania stanowisk, i jego kolega z Cambridge, Rainer Grun, uzyskali wiek jeszcze dawniejszy od wyznaczonego przez Yalladas metoda termoluminescencyjna. Szkielety tutejsze mialy co najmniej 100, a moze nawet 115 tysiecy lat. Schwarcz i Grun ruszyli z nowa metoda do jaskini Skhul. Szczatki tamtejszych ludzi wspolczesnych datowane byly metodami wzglednymi na okolo 40 tysiecy lat. Schwarcz i Griin spokojnie dorzucili jeszcze 60 tysiecy. -Mowiono, ze datowania metoda termoluminescencyjna w Qafzeh sa zbyt niepewne - stwierdzil w Kebarze Bernard Vandermeersch. - Dalismy im wiec wyniki z badan rezonansu spinu elektronowego. W to tez nie uwierzono. Wiec dalismy im Skhul. Bardzo trudno teraz kwestionowac, ze pierwsi ludzie wspolczesni na obszarze Lewantu zyli tu juz 100 tysiecy lat temu. Jasne, ze jesli ludzie wspolczesni zamieszkiwali Lewant 40 tysiecy lat przed neandertalczykami, to raczej nie mogli od nich pochodzic. Na te radosna wiesc rzucili sie ochoczo obroncy teorii zastepowania. Chris Stringer oswiadczyl stanowczo w tym samym numerze "Nature", w ktorym Helene Yalladas oglosila swe pierwsze datowanie Qafzeh: "Z pewnoscia trzeba odtad porzucic wszelkie modele ewolucyjne zbudowane wokol bezposredniej relacji przodek-potomek miedzy neandertalczykami a wspolczesnym Homo sapiens". Pewnosc jest rzadkim towarem w tej najbardziej niepewnej z nauk. Jesli jednak datowania sa rzeczywiscie poprawne - a mimo pewnosci Yandermeerscha, owego "jesli" nie da sie wykluczyc - to trudno sobie wyobrazic, co innego mozna by zrobic z szacownymi pogladami o pochodzeniu od neandertalczykow, niz zrezygnowac z nich raz na zawsze. Sprawa zamknieta? Przeciwnie, datowania jedynie dorzucily jeszcze jedna zagadke do tajemnicy gory Karmel. Jesli przyjac, ze wspolczesni ludzie nie wpadli tu tylko z krotka wizyta przed 100 tysiacami lat, aby zaraz grzecznie sie stad wycofac, to musieli byc w tamtych stronach, gdy 40 tysiecy lat pozniej nadeszli neandertalczycy, o ile ci ostatni nie zamieszkiwali tu juz grubo wczesniej. Tak czy owak, dwie odrebne formy czlowieka, majace jednak wspolna kulture, tloczyly sie na niewielkim obszarze, porownywalnym ze stanem New Jersey.9 Nowe metody datowania zamiast rozwiklac paradoks, nasilily go: jesli dwie rozne formy czlowieka jednoczesnie i w tym samym miejscu robily to samo, to jak mozna mowic o tym, ze byly to rozne rodzaje ludzi? Jak jednak mogli zachowywac sie tak samo, skoro wygladali odmiennie? Jesli ludzie wspolczesni nie pochodza od neandertalczykow, lecz ich zastapili, dlaczego zajelo im to tyle czasu? Czy tak dlugotrwaly proces mozna nazywac "zastapieniem"? Pomocne w odpowiedzi na powyzsze pytania moglyby sie okazac jakies nowe przeslanki dotyczace zycia obu tych prehistorycznych grup ludzkich, cos, co pozwoliloby rozgraniczyc zachowania jednych i drugich rownie ostro, jak Stringer odroznia od siebie ich kosci. Wlasnie tego uparcie poszukiwali badacze w jaskini Kebara. Jedno wiadomo na pewno. Nie da sie tych roznic odnalezc, przygladajac sie ksztaltom narzedzi kamiennych. Odkad nowe dane obalily hipoteze Jelinka o "rosnacej sprawnosci manualnej", nie pozostalo nic, po czym mozna by wyraznie poznac, ze "te narzedzia zrobili neandertalczycy, a tamte - ludzie wspolczesni". Moze sa jakies drobne roznice w szczegolach: wyzszy odsetek ostrzy w Kebarze, sklonnosc do jednokierunkowego odbijania odlupkow z rdzenia. Tymczasem w Qafzeh wolano eksploatowac rdzenie dookolnie, ku srodkowi. To jednak sa malo istotne odchylenia, swoistosci, lokalne tradycje. Zasadniczo jednak wszedzie przebija czysta, nieskazona kultura mu-stierska. Co wiecej, niewiele jest poszlak przemawiajacych za tym, ze sasiadujace grupy ludzkie roznily sie miedzy soba pod wzgledem sposobow poslugiwania sie narzedziami. Jedna z linii podzialu miedzy neandertalczykami a ludzmi wspolczesnymi miala byc wyznaczona przez wynalazek osadzania kamieni na drzewcach: przymocowanie kamiennego narzedzia do drewnianej rekojesci znacznie zwieksza sile jego uderzenia, zarowno w wypadku pocisku, jak mlotka. Takie mechaniczne wzmocnienie sily mogloby zmniejszyc zapotrzebowanie na neander-talska muskulature, pozwalajac na rozprzestrzenienie sie genow kodujacych wspolczesna, smuklejsza budowe ciala. Zgodnie z tym pogladem narzedzia mustierskie nie maja ujednoliconych tepych koncow, przystosowanych do osadzenia w drzewcach. Uwazalem te hipoteze za przekonujaca, dopoki John Shea z Uniwersytetu Harvarda nie zamachal mi przed nosem drzewcami wloczni, do ktorych wlasnie umocowal sosnowa zywica ostry jak brzytwa mustierski grot. Odtad uwierzylem w to, ze narzedzia neandertalczykow nadawaly sie do osadzania. Chociaz niektorzy badacze znajduja na mustierskich narzedziach slady osadzania, inni kwestionuja, ze byla to bron miotana, taka jaka pozniej poslugiwali sie kromanionczycy, i utrzymuja, iz chodzi jedynie o bron kluta - dzidy do zadawania pchniec. Jean-Michel Geneste z Bordeaux przeprowadzil nawet serie doswiadczen z miotaniem w tusze zwierzece ostrzy mustierskich umocowanych do drzewc; wyniki tego byly oplakane. -Shea moze dowodzic, ze te ostrza byly osadzane na drzewcach, a jednak nie nadaja sie one do rzucania. Sa na to zbyt ciezkie - tak mi powiedzial. Gdy to mowil, badalem wzrokiem jego posture. Geneste robil wrazenie roslego nieco bardziej niz przecietny Francuz. Lecz i tak powatpiewalem w to, czy jest on wlasciwa osoba do wyrokowania o tym, co neandertalczyk w sile wieku moglby uznac za "zbyt ciezkie". Wazniejsze wydaje mi sie to, ze opisane w poprzednim rozdziale badania mikrosladow, przeprowadzone przez Johna Shea, zdecydowanie przemawiaja za tym, iz ostrza kamienne z Kebary i z Qafzeh nosza takie same slady uszkodzen, w tym zlamania uderzeniowe, jakie powstaja w wyniku zderzen osadzonych na drzewcach grotow z jakims twardym celem, na przyklad zwierzyna lowna. Kebara dostarcza wiecej informacji niz to, co da sie wyczytac z narzedzi. Nazajutrz po mojej wycieczce do Qafzeh harwardzki doktorant Dan Lieberman, wkopujac sie w miejsce pochowku Moszego, odkryl palenisko. Osady Kebary sa przepelnione takimi dawnymi popieliskami, nieraz rozmieszczonymi tak gesto, ze sciany odsloniec przypominaja babke marmurkowa, ze smugami czarnoszarego popiolu, inkrustujacego ceglastoczer-wony osad. Oznaczono nasiona znalezione w popiolach; mieszkancy Kebary najwyrazniej zajadali sie dzikim grochem. Geolog Paul Goldenberg utwardzil probki popiolu zywica poliestrowa i pocial je na ultracienkie skrawki do analiz mikroskopowych. Ujawniono w ten sposob w popiele pozostalosci traw, drewna i kosci, a takze spalonego guana nietoperzy. Tutejsi neandertalczycy, podobnie jak ich europejscy pobratymcy, najwyrazniej nie wiedzieli, ze wiecej ciepla z ogniska mozna uzyskac dzieki obkladaniu go kamieniami lub kopaniu kanalow napowietrzajacych. Popieliska z Kebary imponuja przede wszystkim liczebnoscia. Od samego dna jaskini, datowanego na okolo 75 tysiecy lat, a zwlaszcza w okolicach poziomu z pochowkiem Moszego (okolo 60 tysiecy lat temu), liczba i grubosc smug popiolu dowodzi intensywnego zamieszkiwania przez ludzi. - Dzis Karmel jest dogodnym miejscem do zycia, ale wtedy moglo sie tu zyc jeszcze lepiej - usmiechnal sie Bar-Yosef, przekopujac popiol szpachelka. - Przyjemny klimat, mnostwo zwierzyny i jadalnych roslin. Mozna powiedziec, ze ma sie tu do czynienia z trwaloscia zasiedlenia, ze swego rodzaju osiadloscia. Czy, jak mowi Lew Binford, z "magnetycznym miejscem", bo on musi wszystko nazywac po swojemu. Inne slady dawnego "magnetycznego wplywu" jaskini znajdowaly sie opodal. Trzy metry od grobu Moszego i o kilka tysiecy lat wyzej, wsrod sterty polamanych kosci zwierzecych i krzemieni siedziala w kucki Tal Simmons. Siadywala mniej wiecej w tym samym miejscu juz od czterech lat, powoli zaglebiajac sie w czasie. W roku 1986 odkryla skupienie resztek kosci i narzedzi. Z czasem skupienie okazalo sie spora warstwa, a ta -ponad cwiercmetrowej miazszosci - zlozem archeologicznym. Wzdluz polnocnej sciany jaskini zalegaly inne skupiska kosci zwierzecych. Nosily one slady rozgryzania; byly tez przemieszane z obficie wystepujacymi koprolitami - skamienialymi odchodami hien - a nawet paroma szkieletami oseskow hien. Tak wyglada klasyczny profil hieniej jamy. Sterta smieci badana przez Simmons zdradza jednak ludzka reke. - To jedyne miejsce w jaskini, gdzie kosci nosza slady licznych naciec - powiedziala mi. - Mam wrazenie, ze bylo to cos w rodzaju smietnika. Doswiadczony zoolog z Uniwersytetu Michigan, John Speth, zostal sciagniety specjalnie po to, by pomogl zrekonstruowac miesna czesc kebarskiego jadlospisu, oznaczajac resztki pozostawione przez ludzi na "smietniku" i gdzie indziej w jaskini. -Jest to mieszanina rozmaitosci - powiedzial. - Znajdzie pan tu wszelkie male i srednie zwierzeta - jelenie, konie, zolwie, ptaki, gazele. Sadzac po tym menu, Kebarczycy polowali lub zjadali padline wszystkiego, co zylo w najblizszej okolicy na ziemi lub w powietrzu. Jesli dodac do tego znaczne zageszczenie palenisk, otrzymamy portret ludu bardzo terytorialnego, uparcie trzymajacego sie obszaru o wzglednej obfitosci, nie zas wedrujacego sezonowo w pogoni za jakas ulubiona zwierzyna. Podobnie jak w Dordogne, mialem poczucie, ze ludzie byli tu wrosnieci w krajobraz, odcieci od reszty swiata, ale za to znajacy na wylot najblizsze otoczenie i czerpiacy z niego wszystko, czego im bylo trzeba. Gdyby slady pozostawione w Qafzeh ukazywaly inny obraz -paleniska takie jak u gornopaleolitycznych Europejczykow albo diete wskazujaca na upodobanie do jakiegos szczegolnego rodzaju zwierzyny lownej - moglibysmy miec w reku przeslanke pozwalajaca wskazac poszukiwana przez nas roznice beha-wioralna. To jednak nie wystepuje, a w kazdym razie nie da sie takiej roznicy wskazac jednoznacznie. Paleniska z Qafzeh wcale nie sa doskonalsze od tych z Kebary. Zapis faunistyczny zdradza, ze ludzie poprzestawali tu na konsumpcji glownie jednego gatunku - jelenia, a nie mieszanki rozmaitosci jak w Kebarze. Qafzeh lezy jednak dalej od morza i jelenie mogly tam byc po prostu najpospoliciej wystepujaca zdobycza. Preferencje do tego rodzaju dziczyzny nie ograniczaja sie bowiem do poziomu z pochowkami ludzi wspolczesnych, ale utrzymuja sie tez przez cala sekwencje mustierska w Qafzeh. Ktora z form ludzkich zamieszkujacych jaskinie byla jeleniozerna, pozostaje kwestia domyslow. Po czterech dniach spedzonych w Kebarze nie znalazlem zadnego sposobu na kulturowe odroznienie bliskowschodnich neandertalczykow i ludzi wspolczesnych. Nie dostrzegalem sladu zadnych zapewniajacych przewage wynalazkow z jednej strony ani zadnej ociezalosci umyslowej lub zacofania z drugiej. Lecz byc moze jaskinia Moszego moglaby dostarczyc jakiejs wskazowki - w postaci samego Moszego? Wsrod ludow zbieracko-lowieckich panuje zwyczaj dzielenia przyniesionej z polowania zdobyczy pomiedzy czlonkow grupy. Mysliwy moze zatrzymac glowizne i kosci obfitujace w szpik dla siebie, comber ofiarowac powinowatym, lopatke i karkow-ke komu innemu itd. Wspolczesni antropolodzy fizyczni w podobny sposob potraktowali znalezione szczatki Moszego. Czworo naukowcow uczestniczacych w programie badan jaskini Kebara wzielo sobie po kawalku szkieletu do analiz i opisu zgodnie ze swymi szczegolowymi zainteresowaniami. Yander-meersch dostal pas barkowy i ramie. Kolezanka Yandermeer-scha z Bordeaux, Anne-Marie Tillier, dostala zuchwe z zebami, Baruch Arensburg z Uniwersytetu w Tel Awiwie - kregoslup i zebra. Pozostal jeszcze Yoel Rak z tegoz uniwersytetu. Rak spedzal lato tego roku w Instytucie Pochodzenia Czlowieka w Berkeley, gdzie mialem okazje porozmawiac z nim przed odwiedzeniem Kebary. -Kiedy odkryto ten szkielet, zajmowalem sie twarzami - powiedzial mi. - Poniewaz jednak Mosze nie mial twarzoczaszki, zostalo mi to, czego nie chcial nikt inny: miednica. I tak zainteresowalem sie miednicami. Przed odkryciem Moszego nieliczne okruchy znanych dotad neandertalskich miednic probowaly udzwignac przytlaczajacy ciezar domyslow. Przednia czesc kanalu miednicy czlowieka ograniczona jest para polaczonych ze soba kosci lonowych, lewa i prawa. U ludzi wspolczesnych sa one krotkie i zwarte, natomiast u wszystkich znanych neandertalczykow byly dlugie i smukle - mialy dlugosc poprzeczna o 20 procent wieksza niz u ludzi wspolczesnych, ktorzy nastali po neandertalczykach. Jak twierdzi Erik Trinkaus z Nowego Meksyku, to skrocenie kosci lonowych zmniejszylo odstep miedzy stawami biodrowymi, co usprawnilo ludzki chod. U kobiet kosci te tworza zarazem przednie sklepienie kanalu rodnego. Ich skrocenie oznaczalo skurczenie srednicy kanalu rodnego az o 25 procent. Zadne ludzkie dziecko nie byloby w stanie przecisnac swej wielkomozgiej glowki przez tak ciasny kanal. A jednak nasza obecnosc na tej planecie dowodzi, ze porody wciaz sie udaja. Trinkaus przeanalizowal ten problem i zaproponowal elegancka hipoteze: noworodki ludzi wspolczesnych przychodza po prostu na swiat wczesniej, zanim jeszcze ich glowki urosna do rozmiarow nie mieszczacych sie w kanale rodnym. Dziewieciomiesieczna ciaza naszego gatunku bylaby wiec krotsza niz pierwotna neandertalska, trwajaca, jak oszacowal Trinkaus, od jedenastu do dwunastu miesiecy. Hipoteza ta zrodzila kolejne implikacje. Po pierwsze, przezycie "wczesniaka", urodzonego o trzy miesiace przed czasem - w porownaniu z dotychczasowa norma - wymaga o wiele troskliwszej opieki matki, co powaznie ograniczyloby jej ruchliwosc. O ile kiedys kobiety mogly polowac wraz z mezczyznami, teraz musialyby poswiecac wiecej czasu, opiekujac sie bezradnymi niemowletami w obozowisku, co oznaczalo ogromne zmiany w organizacji spolecznej hominidow i podziale pracy. Po drugie, skrocenie ciazy wystawia noworodka na wszelkie bodzce srodowiskowe juz w wieku, kiedy zmysly jego neandertalskiego odpowiednika plawily sie jeszcze w monotonnym swiecie lona. Ludzki mozg rosnie bardzo szybko tuz po urodzeniu, totez przyjscie na swiat z trzymiesiecznym wyprzedzeniem oznaczalo dla nowoczesnego noworodka "fory w rozwoju neurologicznym", jak wyrazil sie Trinkaus. Wreszcie, przy zalozeniu identycznosci pozostalych czynnikow, krotsze ciaze oznaczaja krotszy odstep miedzy urodzeniami, wieksza dzietnosc i byc moze szybszy przyrost demograficzny - co samo w sobie wystarczyloby do wyjasnienia, jak jedna forma ludzka mogla wyprzec druga na danym terenie. A wszystko to wyprowadzone z 20 procent nadwyzki kosci lonowych w paru ulamkach znanych dotad miednic neandertalczykow. -Erik posluzyl sie paroma przeslankami do zbudowania naprawde ciekawej hipotezy - powiedzial mi Yoel Rak. - Jesli chodzi o mnie, uwazam to za kawal swietnej nauki. Zaraz potem wzruszyl jednak ramionami. - Ale jak tylko zobaczylem miednice z Kebary, wiedzialem, ze nie mial racji. Podobnie jak inne kosci lonowe poznanych juz neandertalczykow, te nalezace do Moszego byly wydluzone i smukle. Majac jednak w reku kompletna miednice, Rak przekonal sie, ze dlugosc kosci lonowych nie wplywala na rozmiar kanalu miednicy, ktory nie byl wcale wiekszy niz u przecietnego wspolczesnego mezczyzny. Mozna wiec mniemac, ze i kanal rodny neandertalskiej kobiety nie byl przestronniej szy niz u kobiet dzisiejszych, co wlasciwie obalilo poglad, jakoby roznice miedzy nimi a nami wiazaly sie z rozna dlugoscia okresu spedzonego w lonie matki. Dluzsze kosci lonowe wplywaly jedynie na polozenie otworu miednicy, usytuowanego u Moszego bardziej z przodu niz w miednicach wspolczesnych. Yoel Rak uwaza, ze chociaz takie jak u neandertalczykow polozenie otworu miednicy nie niesie zadnych konsekwencji dla rozrodu, wskazuje jednak na znaczace roznice w ich sposobie poruszania sie. Srodek ciezkosci neandertalczyka wypadalby dokladnie nad stawami biodrowymi, podczas gdy u ludzi wspolczesnych - nieco z tylu. Tak wiec caly ciezar neandertalczyka przy kazdym kroku uderzalby w stawy biodrowe. Rak rozwaza mozliwosc, ze przesuniecie u ludzi wspolczesnych otworu miednicy ku tylowi umozliwilo postep w lokomocji, gdyz miesnie ud i posladkow zaczely dzialac jako "amortyzatory wstrzasow", powodowanych przez dlugodystansowe marsze. - Z punktu widzenia biomechaniki ludzie wspolczesni sa wspaniale przystosowani do chodu - powiedzial mi. - Neandertalczycy byli bez watpienia mniej sprawni pod tym wzgledem. Mosze ma wiec cos do "powiedzenia" o tym, co neandertalczycy mogli robic inaczej niz owczesni ludzie o anatomii zblizonej do naszej. Mniejsza efektywnosc lokomotoryczna miednic dobrze pasuje do ludzi przystosowanych do mniej ruchliwego trybu zycia niz wspolczesni im lowcy i zbieracze, w tym takze grupy zyjace rownoczesnie z nimi na Bliskim Wschodzie. Kilka miednic, ktore wydobyto w Qafzeh i Skhul, nosi pietno "nowoczesnosci". Takze kosci udowe maja wydatne "pilastry" - zgrubienia tworzace grzebien wzdluz tylnej krawedzi kosci, ktory Erik Trinkaus wiaze z intensywnymi marszami przez cale zycie. Ewentualne ograniczenie ruchliwosci neandertalczykow nie przesadza jednak o tym, ze byli oni mniej ludzcy. Beduini i Buszmeni penetruja okolice w sposob bardziej aktywny niz Bantu czy bostonczycy, co znajduje odbicie w ich kosccu. Nie znaczy to wszakze, by Buszmeni stali na wyzszym szczeblu ewolucji ani by mieszkancy Bostonu nie spelniali jakichs kryteriow czlowieczenstwa. To samo dotyczyc moze Moszego i jego pobratymcow, i mniejsza o ksztalt ich miednic lub kosci udowych.10 Za to inna z kosci Moszego w istocie zdaje sie wskazywac, po ktorej stronie granicy zwierzeco-ludzkiej wypada umiescic neandertalczykow. Wsrod czesci skarbu z Kebary, jaka przypadla Baruchowi Arensburgowi z Uniwersytetu Hebrajskiego, znalazlo sie niewielkie podkowiaste skostnienie krtani, zwane koscia gnykowa. Ta jedna kostka mowi wiecej o miejscu neandertalczykow na drabinie ewolucyjnej niz cala reszta szczatkow Moszego, a byc moze nawet wiecej niz jakakolwiek inna pojedyncza kosc kiedykolwiek znaleziona. W gre wchodzi bowiem ta cecha czlowieka, ktora zdaniem wiekszosci naukowcow wytycza wyrazna linie graniczna miedzy nami i reszta stworzenia: chodzi o mowe artykulowana. Jesli mowa jest rzeczywiscie warunkiem koniecznym czlowieczenstwa, nie moze byc wazniejszego tematu dociekan paleo-antropologicznych niz dowiedzenie sie, kiedy pojawil sie pierwszy jezyk mowiony. Niestety, narzady mowy nie zachowuja sie w stanie kopalnym, w przeciwienstwie do kosci. Paleontolodzy zdani sa wiec na domysly, gdy chca wyobrazic sobie, jak wygladaly tkanki miekkie naszych przodkow: gardlo, krtan, struny glosowe, zwlaszcza sam mozg. Dysponuja tylko posrednimi wskazowkami, chocby w postaci niewyraznych odciskow mozgowia po wewnetrznej stronie puszki mozgowej, ksztaltu zuchwy czy podstawy czaszki. Szczegolnie wiele powinno dac sie jednak wyczytac z kosci gnykowej, jako ze stanowi ona miejsce przyczepu miesni jezyka, krtani i zuchwy. Niestety, struktura ta jest bardzo delikatna i w calym zapisie kopalnym ludzkosci nie znaleziono ani jednej. Do czasu odkrycia Moszego. Od lat amerykanscy anatomowie Jeffrey Laitman z Mount Sinai School of Medicine w Nowym Jorku, Philip Lieberman z Uniwersytetu Browna i Edmund Crelin z Yale stanowczo utrzymywali, ze neandertalczykom brak bylo niezbednych cech anatomicznych, pozwalajacych na w pelni ludzka mowe. Ich argumentacja opierala sie w przewazajacej mierze na komputerowych modelach ksztaltu drog glosowych neandertalczykow, zrekonstruowanych na podstawie klasycznych skamienialosci, na przyklad z La Chapelle-aux-Saints i La Ferrassie. Istota tych modeli komputerowych jest skrajne "wygiecie" podstawy czaszki u doroslych ludzi wspolczesnych - za jama ustna powierzchnia naszej czaszki raptownie opada. Inne ssaki, a takze ludzkie niemowleta, maja podstawe czaszki znacznie bardziej plaska, co wymusza wyzsze polozenie krtani. Umozliwia to jednoczesne oddychanie i polykanie, ale nie zostawia nad krtania dosc miejsca, by dalo sie artykulowac szybkie dzwieki ludzkiej mowy. Laitman i jego koledzy orzekli, ze wiekszosc kopalnych hominidow miala typowy dla ssakow plaski uklad kosci podstawy czaszki, ktory wskazuje na brak w pelni ludzkich zdolnosci werbalnych. Najdziwniejsze, ze niektore z najbardziej plaskich czaszek nalezaly do praludzi najblizszych nam w czasie: do neandertalczykow. Zaden z wymienionych anatomow nie twierdzi, ze neandertalczycy nie umieli mowic, jednak uwazaja, iz "zasadniczo nie-ludzki przebieg ich toru oddechowego" nie mogl wytwarzac szybkiego potoku slow, wlasciwego ludziom wspolczesnym, co przypieczetowac mialo upadek neandertalczykow. Lieberman podsumowal swe wywody nastepujaco: "Uwazam, ze wymarcie neandertalskich hominidow moglo byc spowodowane konkurencja ze strony nowszych istot ludzkich, lepiej przystosowanych do mowy i jezyka". Prace Laitmana i Liebermana dostarczyly anatomicznego wsparcia tezie, ktora zwolennicy hipotezy zastapienia uwazali za nieuchronnie prawdziwa: ludzie wspolczesni musieli dysponowac jakas znaczna, decydujaca przewaga nad neandertalczykami, aby moc ich wyprzec, a jezyk byl tu najczesciej wymienianym czynnikiem. Jednoczesnie wielu innych specjalistow twardo stalo na stanowisku, ze sama wielkosc mozgu neandertalczykow i slady jego budowy swiadcza o tym, iz mogli oni doskonale mowic. Taki impas moglo przelamac tylko jakies nowe odkrycie. - Majac zuchwe i znajac ksztalt kosci gnykowej, mozna ustalic polozenie kosci gnykowej wzgledem zuchwy - powiedzial mi Arensburg. - A polozenie kosci gnykowej okresla zarazem polozenie krtani wzgledem gardla. Czlowiek kopalny z Kebary zas mial kosc gnykowa zbudowana pod kazdym zasadniczym wzgledem zupelnie tak samo jak my. Jeffrey Laitman broni sie, mowiac, ze drog glosowych Moszego nie da sie zrekonstruowac wylacznie na podstawie kosci gnykowej i zuchwy, a brakujacej reszty nigdy nie znajdziemy. W kazdym razie jego i jego kolegow zdaniem same kosci gnyko-we nie przesadzaja sprawy. Wedlug Arensburga natomiast to, co zostalo z Moszego, az nadto wystarcza do rozstrzygniecia kwestii jezyka. - Poglad, ze ludzie srodkowego paleolitu byli "wioskowymi glupkami", jest niepowazny. Moszemu ziomkowie celowo wyprawili pogrzeb. Nie da sie powiedziec gorylowi, zeby pochowal swego dziadka. Nie da sie przyswoic abstrakcyjnych idei przez nasladowanie. Ludzie bez jezyka nie mieliby przekazu kulturowego. Skoro zas mieli tradycyjne obrzedy - musieli poslugiwac sie jezykiem. Pod koniec pierwszego dnia wizyty w Kebarze przykucnalem na skraju wykopu, by ogarnac wzrokiem trojwymiarowy uklad wykopalisk. Posrodku, na dawnym smietniku, kleczala Tal Simmons, odkurzajac tysieczny okruch kosci z rowna starannoscia jak pierwszy. W glebi pieczary Paul Goldberg palil zdzbla traw na aluminiowej patelni, sondujac popieliska ognisk z Kebary. Pochylony nad jakimis wykresami John Speth siedzial na zaimprowizowanej laweczce z deski. Dan Lie-berman usmiechnal sie spocony z glebi grobu Moszego i odlozyl lopate. - Nigdy nie bylem az tak umorusany - mruknal. Po czym znow zabral sie do kopania. Jakis mlody badacz, zniechecony trudnoscia nanoszenia znalezisk na plan w takich warunkach, odrzucil ze zloscia miarke. Ofer Bar-Yosef zszedl do niego, aby mu pomoc. Na calym obszarze wykopalisk zbierano warstwy osadu nagromadzone w ciagu pokolen i wynoszono wiadrami do przesiania na zewnatrz. Nic z tego, co tu dotad widzialem, nie wskazywalo na jakiekolwiek pietno niedostosowania ciazace na neandertalczykach. Podobnie nic z wykopalisk w Qafzeh ani Skhul nie ukazywalo tamtejszych mieszkancow jako ludzi nowoczesniejszych pod jakimkolwiek wzgledem, oprocz fizycznej budowy ciala. Wystepowaly wiec dwa rozne typy anatomiczne w tym jednym miejscu, dzialajace w rownie ludzki sposob, i to byc moze przez dziesiatki tysiecy lat. Wyszedlem na zewnatrz przetrawic ten paradoks. Bylo spokojne letnie popoludnie w Izraelu, z daleka sylwetka tankowca na horyzoncie. Nalezalo rozwazyc kuszaco proste rozwiazanie problemu dwoch wspolwystepujacych form ludzkich: nie bylo wcale dwoch, tylko jedna. Jesli nazwy "neandertalczyk" i "czlowiek wspolczesny" sa wyroznikami rzeczywistych bytow, rownie realnych jak ow tankowiec na horyzoncie, to nie da sie ich polaczyc, tak samo jak nie mozna polaczyc morza i nieba na widnokregu. A gdyby nazwy byly ostatecznie tylko rozgraniczeniami, ktore mialyby konkretne znaczenie w zamierzchlej prehistorii Francji i Hiszpanii, lecz juz nie tutaj, w tej przeszlosci; gdyby ich tresc mogla sie rozlewac na sasiednie obszary tak obficie, by nie dalo sie wyroznic zadnych prawdziwych granic? W takim razie tajemnica znika. Paradoks lewantynski bylby wtedy falszywym wezlem; wystarczy delikatnie pociagnac za oba konce liny, aby sam sie rozwiazal. Wyobrazmy sobie jeden koniec liny jako kulture. Kazdy gatunek na Ziemi ma swoja nisze ekologiczna, utrzymujacy sie w czasie szczegolny zespol przystosowan. "Zasada konkurencyjnego wykluczania" stwierdza, ze nie da sie pomiescic dwoch gatunkow w tej samej niszy. Jeden z nich zostanie wyparty przez chocby minimalnie sprawniejszego konkurenta. Tradycyjnym wyznacznikiem niszy ludzkiej jest kultura, niemozliwe byloby wiec wspolwyste-powanie dwoch gatunkow czlowieka, poslugujacych sie tymi samymi narzedziami kamiennymi we wspolzawodnictwie o te same zasoby roslinne i zwierzece. Jeden z tych dwoch typow doprowadzilby do wymarcia drugiego czy uniemozliwil mu utrzymanie przyczolka. -Konkurencyjne wykluczanie nie dopuszcza wspolistnienia dwoch roznych gatunkow hominidow na tym samym niewielkim obszarze przez 40 lub 50 tysiecy lat, chyba ze mieliby inne zasady przystosowania - mowi Geoffrey Clark z Uniwersytetu stanu Arizona, zagorzaly obronca pogladu o "jednosci" srodko-wopaleolitycznego Lewantu. - Tymczasem, na ile mozemy cos o tym powiedziec, przystosowania w Kebarze i Qafzeh sa identyczne. Clark dorzuca jeszcze jedno podobienstwo do listy wspolnych przystosowan: poslugiwanie sie symbolami lub raczej jego brak. Neandertalczykom brakowalo moze zlozonej symboliki spolecznej - ozdob, dziel sztuki, rozbudowanych rytualow pogrzebowych. To samo jednak, zdaniem Clarka, mozna powiedziec o wspolczesnych hominidom sasiadach z Qafzeh. Jesli ani jedni, ani drudzy nie pozostawili po sobie w okolicy sladow wyzszego poziomu umyslowego, to jakim prawem sadzimy, ze istotom smuklejszym pisana byla swietlana przyszlosc, innych zas uwazamy za skazanych na zaglade? To prowadzi nas do morfologicznego konca liny. Jesli nie da sie rozroznic obu typow ludzi po zabytkach archeologicznych, jakie po nich zostaly, pozostaje tylko jeden sposob odroznienia neandertalczyka od czlowieka wspolczesnego - stwierdzenie, ze jeden osobnik wyglada "neandertalsko", a inny nie. Czy ustawiwszy rzedem wszystkie bliskowschodnie skamienialosci porownywalnego wieku da sie je naprawde podzielic na dwie rozlaczne grupy, zupelnie na siebie nie zachodzace? Zwolennik koncepcji zastapienia moglby odpowiedziec twierdzaco. Taki jednak wyznawca ciaglosci, jak Geoffrey Clark, twierdzi stanowczo, ze jest to niemozliwe. Uwaza, ze zbior skamienialosci mozna trafniej opisac jako reprezentacje populacji odznaczajacej sie wysoka zmiennoscia, ktorej zakres rozciagal sie od form najbardziej neandertalskich po najbardziej nowoczesne. Pionierzy wykopalisk w Tabunie i Skhul widzieli w tamtejszych skamienialosciach posredni szczebel miedzy archaicznym a wspolczesnym Homo. Moze mieli slusznosc. - Material szkieletowy na pewno nie jest wyraznie "neandertalski" ani wyraznie "wspolczesny" - utrzymuje Clark. - Cokolwiek mialyby znaczyc te pojecia. A moim zdaniem znacza niewiele - dodaje. Arcywyznawca ciaglosci, Milford Wolpoff, pisze: "Trudno pojac, jak ponoc wczesniejsi Lewantynczycy z Qafzeh mieliby wspolistniec z zapewne naplywowymi neandertalczykami, jesli zalozymy, ze zamieszkujac rownolegle te same miejsca, wytwarzajac takie same zestawy narzedzi, poslugujac sie tymi samymi technikami, przystosowujac sie do otoczenia za pomoca podobnych stategii przetrwania - nie stali sie w koncu tym samym ludem". Przy calej swej atrakcyjnosci, "jednosciowe" rozwiazanie le-wantynskiego paradoksu ma jednak zasadnicza wade. Nikt nie kwestionuje tego, ze oba zestawy narzedzi byly praktycznie identyczne. Lecz nie wynika z tego logicznie, ze rowniez ich tworcy musieli byc jednakowi. Srodkowopaleolityczne zespoly narzedzi kojarza sie nam z neandertalczykami, bo to oni sa najbardziej znanymi ludzmi srodkowego paleolitu. Gdyby jednak sie okazalo, ze w tej samej epoce zyli ludzie anatomicznie nowoczesniejsi, dlaczegozby nie mieli oni poslugiwac sie ta sama kultura co neandertalczycy? Nie ma nic gorszego w narzedziach mustierskich w porownaniu z narzedziami wiorowymi pozniejszych europejskich kromanionczykow. Ostry odlupek lewaluaski swietnie nadaje sie do ciecia, skrobania, dziurawienia czy krojenia czegokolwiek. Technika wiorowa ma znaczna przewage ekonomiczna; z danej bryly krzemienia wytworca wiorow moze uzyskac dziesiec lub dwadziescia razy dluzsza krawedz tnaca niz z tego samego kawalka krzemienia wydobylyby rece lupacza lewaluaskiego. Mogloby to miec decydujace znaczenie w rejonach ubogich w krzemien lub w okolicach, gdzie brak zwierzyny i wody utrudnial wyprawy po surowiec. Gora Karmel jednak obfituje w liczne zrodla krzemienia wysokiej jakosci, a i wody pitnej jest pod dostatkiem. Krotko mowiac, neandertalczycy i ludzie nowi nie musieli byc tymi samymi ludzmi, by wytwarzac podobne narzedzia. Jesli ani jedni, ani drudzy nie byli zmuszeni do robienia czegokolwiek innego. -Jesli chce pan mojej rady, niech pan zapomni o narzedziach kamiennych - powiedzial mi Ofer Bar-Yosef. - Nic panu nie powiedza. W najlepszym razie mozna sie dowiedziec czegos o tym, jak przygotowywano zywnosc. Czy jednak cale zycie sprowadza sie do zajec kuchennych? Jasne, ze nie. Jestesmy nastawieni na pozytywne dowody i trudno nam przyznac, ze moze nam brakowac najwazniejszych argumentow, pozwalajacych rozwiazac ten problem. Cokolwiek by nie wynikalo z narzedzi, szkielety neandertalczykow i ludzi wspolczesnych rzeczywiscie roznia sie wygladem. Nacisk Erika Trinkausa na funkcjonalne aspekty anatomii wyraznie wykazal, ze roznica miedzy kosccem ludzi wspolczesnych a neandertalczykow odzwierciedla dwa odrebne style zycia, bez wzgledu na to, jak podobne by nie byly pozostalosci archeologiczne. Przyznaje, ze zauwazone przez niego kontrasty - tu dodatkowa porcja tkanki kostnej, owdzie brakujacy grzebien kostny - na razie nie skladaja sie na pelny obraz tego, co neandertalczycy robili inaczej niz przodkowie czlowieka wspolczesnego. Ukladaja sie zarazem we wzorzec zbyt konsekwentny, by mozna go bylo calkowicie odrzucic. Co wiecej, dwa warianty budowy fizycznej praczlowieka nie nastepuja po sobie kolejno ani nie stykaja sie w przelotnej chwili, zanim jeden zatriumfuje, a drugi zniknie. Trwaja obok siebie, nie mieszajac sie ze soba. Behawioralne podejscie Trinkausa do pozostalosci kostnych celowo pomija cechy genetyczne, ktorymi mogliby sie roznic neandertalczycy od ludzi wspolczesnych. Pozwala mu to beztrosko unosic sie ponad sporem teorii ciaglosci i zastepowania. Z definicji, cechy tego rodzaju slabo nadaja sie na wskazniki stylu zycia odzwierciedlonego w budowie kosci, gdyz ich ksztalt, wielkosc itp. bywaja tez okreslane przez dziedzicznosc, a nie tylko przez czyniony z nich uzytek. Jest jednak pewien ogromnie wazny aspekt ludzkiego zycia, w ktorym dziedziczenie laczy sie z zachowaniami: jest to akt, ktoremu poszczegolne szczepy ludzkie zawdzieczaja swoje trwanie. Ludzie uwielbiaja sie kochac. Spolkuja o kazdej porze dnia i nocy, przez wszystkie fazy zenskiego cyklu rozrodczego. Na calym swiecie ludzie sklonni sa kopulowac z przedstawicielami dowolnej innej grupy ludzkiej, jesli tylko zaistnieja po temu warunki. Chociaz naturalnie maja sklonnosc dobierania sobie partnerow z najblizszego sasiedztwa, wybor partnera jest teoretycznie ograniczony tylko przez liczebnosc dojrzalych plciowo osobnikow przeciwnej plci na swiecie. Bariery geograficzne, rasowe i kulturowe, tak okrutnie przejawiajace sie w innych aspektach zycia, topnieja, kiedy chodzi o seks. Cortez zapoczatkowal w swoim czasie metodyczna eksterminacje Aztekow, ale nie przeszkodzilo mu to wziac za zone azteckiej ksiezniczki. Czarni niewolnicy zawsze byli traktowani z pogarda przez bialych, ale dzis przecietny amerykanski Murzyn nosi w sobie okolo 20 procent "bialych" genow. Przywolajmy chocby osiemnastowieczne podroze Jamesa Cooka na Pacyfiku. - Ludzie Cooka przybijali do jakiegos dalekiego kraju. Na spotkanie im wylegali przerozni osobliwie wygladajacy tubylcy z dzidami, wydatnymi lukami brwiowymi i grubymi ustami - mowil archeolog Clive Gamble. - Boze, jacy oni musieli im sie wydawac dziwaczni! A jednak nie powstrzymalo to czlonkow zalogi Cooka od splodzenia mnostwa malych "Cooczatek". Na jedna rzecz mozna w przypadku ludzi zawsze liczyc. Obojetne, czy moga sie ze soba krzyzowac, czy nie: zechca te rzecz sprawdzic, gdy tylko nadarzy sie po temu okazja. Przeniesmy ten powszechnik ludzkiego zachowania do srodkowego paleolitu. Jesli przyjmiemy, ze ludzie wszelkiej masci mieli wowczas podobna swobode doboru partnera jak dzis, neandertalczycy i ludzie anatomicznie nowoczesni, spotkawszy sie na obszarze Lewantu, powinni zaczac sie ze soba krzyzowac, bez wzgledu na to, jak "obcy" zrazu by sie sobie wydawali. Jesli zamieszkiwali obok siebie przez dziesiatki tysiecy lat, skamienialosci powinny ukazywac stopniowa zbieznosc ku jednemu wzorcowi morfologicznemu, a przynajmniej wymiane cech miedzy obiema grupami. Tymczasem na to wlasnie nie ma dowodow, przynajmniej jesli poprawne sa datowania metodami termoluminescencji i rezonansu spinu elektronow. Zamiast tego neandertalczycy uparcie pozostaja soba. Jesli wierzyc Trinkausowi, mimo dlugotrwalego kontaktu z ludzmi wspolczesnymi wrecz oddalaja sie od nich morfologicznie. Wedlug pewnych datowan metoda rezonansu spinu elektronow najmniej neandertalskie cechy wykazuje najstarsza skamienialosc: stosunkowo delikatny kosciec kobiety neandertalskiej z Tabunu. Typowy wzorzec nean-dertalski zaznacza sie silniej w jaskiniach Kebara l Amud, przed okolo 60 tysiacami lat, a uwydatnia sie jeszcze bardziej w przypadku mlodszych, choc niedokladnie datowanych, poznych neandertalczykow z jaskini Szanidar w Iraku. Tymczasem ludzie wspolczesni docieraja do Qafzeh i Skhul bardzo wczesnie i nigdy nie traca swej "nowoczesnosci". Kiedy pojawiaja sie znow w zapisie kopalnym 35 tysiecy lat temu - idzie 0 dwie slabo poznane czaszki z wyzszych poziomow Qafzeh oraz chlopca "Egberta" z Ksar' Akil - sa nie do odroznienia od wspolczesnych sobie europejskich kromanionczykow. Oczywi scie, mimo calej magii datowan metodami termoluminescencji 1 rezonansu spinu elektronow, ksiega przemian morfologicz nych na Bliskim Wschodzie wciaz jest zaledwie naszkicowana. W kazdej chwili moga wyjsc na jaw nowe skamienialosci, ktore potwierdza pojawienie sie mieszanego szczepu "neandermodow" (Neanderthal + modern). Na podstawie jednak dostep nych dotad danych nasuwa sie raczej wniosek, ze lewantynscy neandertalczycy nie krzyzowali sie z ludzmi wspolczesnymi. W ten sposob docieramy do sedna paradoksu. Ludzie krzyzuja sie ze wszystkimi innymi ludzmi. Obie istoty byly rownie ludzkie, jesli mierzyc ich czlowieczenstwo wszelkimi kryteriami stosownymi dla tak zamierzchlej przeszlosci. Mieli mozgi tej samej wielkosci. Ich kultury osiagnely ten sam poziom zlozonosci. Jedni i drudzy mogli mowic - byc moze nawet rozmawiac ze soba. I najwyrazniej zyli w tych samych stronach bardzo dlugo. A jednak nie krzyzowali sie ze soba lub jesli nawet, to nie zaowocowalo to plodnym mieszanym potomstwem. A przeciez ludzie krzyzuja sie ze wszystkimi innymi ludzmi... Oczywiscie, zeby ze soba spolkowac, trzeba sie najpierw spotkac. Niektorzy badacze utrzymywali, ze wspolistnienie obu grup na stokach gory Karmel przez 50 tysiecy lat jest tylko zludzeniem, wyniklym ze slabej rozdzielczosci zapisu archeologicznego. Gdyby neandertalczycy i ludzie wspolczesni pozostawali od siebie fizycznie oddzieleni, nie byloby nic dziwnego w tym, ze nie dochodzilo do krzyzowek miedzy nimi. Najbardziej oczywista postacia bariery jest izolacja geograficzna. Przed laty John Shea zasugerowal, ze masywnosc neandertalczykow i ich stosunkowo niska sprawnosc lokomotoryczna mogly ograniczac ich zasieg do zalesionych nadbrzeznych nizin Lewantu, gdzie zasoby roslinne i zwierzece byly dostepne przez caly rok. Tymczasem ludzie wspolczesni anatomicznie mogli smialo wkroczyc na bardziej suche, sawannowo-stepowe wyzyny Negewu i Jordanii, podazajac sladem wedrowek zwierzyny lownej. "Najwczesniejsi ludzie nowoczesni mogli wyrozniac sie zdolnoscia kolonizacji obszarow o nizszej produktywnosci niz te, ktore dostepne byly dla ich bardziej prymitywnych poprzednikow czy sasiadow" - napisal Shea. Jesli znajduje sie neandertalczykow w surowych warunkach srodowiskowych, tlumaczy sie to nieodmiennie tym, ze zostali oni tam zepchnieci przez ludzi nowoczesnych, dysponujacych przewaga. Kiedy zas spotyka sie owych "nowoczesnych" w ta-kichze warunkach srodowiskowych, ma to stanowic dowod na ich wyzsza zdolnosc kolonizacyjna! Powaznym zarzutem wobec tej argumentacji jest brak znalezisk owych dzielnych "nowoczesnych" kolonizatorow na pustyni Negew i nad Jordanem. Skamienialosci wspolczesnych ludzi znajdowane sa za to w jaskiniach takich jak Qafzeh, polozona o dzien latwego marszu od Kebary - bez wzgledu na to, jak zbudowane sa czyjes uda i miednica - nie mowiac juz o Skhul, znajdujacej sie w zasiegu glosu od neandertalskiego stanowiska Tabun. Krotko mowiac, izolacja geograficzna moglaby objasnic paradoks lewantynski, gdyby tej geografii Lewantu bylo dookola wiecej. Wyobrazmy sobie jednak izolacje w czasie. Zapis kopalny gryzoni swiadczy o wahaniach klimatu Bliskiego Wschodu w srodkowym paleolicie. Bywal on cieply i suchy, to znow chlodniejszy i wilgotniejszy. Byc moze ludzie wspolczesni naplywali na te tereny z Afryki w okresach cieplejszych, kiedy klimat lepiej odpowiadal ich lzejszej, smuklejszej posturze, przystosowanej do cieplych warunkow. Z kolei neandertalczycy mogli przybywac do Lewantu, gdy nasuwajace sie na Europe lodowce oziebialy ich pierwotna ojczyzne poza granice wytrzymalosci ich zimnolubnych cial. Innymi slowy, obie grupy mogly nie tyle wspolzamieszkiwac, co zmieniac sie na tym samym skrawku ziemi polozonym miedzy ich rozlacznymi zasiegami kontynentalnymi. Dane kopalne wspieraja te hipoteze. Ludzie z Qafzeh i Skhul pojawili sie w Lewancie mniej wiecej w polowie ostatniego cieplego interglacjalu; my sami cieszymy sie przywilejem zycia w nastepnym okresie miedzylodowcowym. Mosze liczy sobie 60 tysiecy lat. Znaczy to, ze pobyt jego i jego pobratymcow w Lewancie zbiegl sie z jednym z najmrozniej szych okresow ostatniego zlodowacenia. Ten rytm odbija sie tez echem w faunie. W Qafzeh, obok ludzi rodem z Afryki, znalezc mozna szczatki afrykanskich hipopotamow, hien cetkowanych, strusi, guz-cow, zebr i innych cieplolubnych duzych ssakow, nie wspominajac o afrykanskich szczurach, od ktorych zaczai sie spor o datowanie. Potem przybywaja neandertalczycy z ich wlasnymi towarzyszami podrozy z Europy: niedzwiedziem brunatnym, nosorozcem wlochatym, wilkiem i jeleniem. Oba homini-dy przychodzily wiec i odchodzily wraz ze zmianami klimatu, wlasciwie nigdy nie majac okazji sie poznac. Tak przynajmniej twierdzi John Shea. Jak pisze Shea: "skamienialosci neandertalczykow i ludzi wspolczesnych nigdy nie wystepuja w tych samych osadach jaskiniowych, co wskazuje na to, ze ich zasiegi nie nakladaly sie przez znaczace odcinki czasu i ze mogli nie miec okazji do krzyzowania sie miedzy soba na wieksza skale". Hipoteza ta, chociaz intrygujaca, rodzi szereg problemow. Hominidy odznaczaja sie zadziwiajacymi talentami adaptacyjnymi. Nawet Homo erectus, ktory nie dysponowal wielkim mozgiem, ostrzami osadzonymi na drzewcach ani reszta dorobku kulturowego swych nastepcow, prosperowal na roznych obszarach i w rozmaitych warunkach klimatycznych. W dodatku hominidy przystosowuja sie bardzo szybko, podczas gdy lodowce przesuwaja sie raczej wolno, zarowno posuwajac sie naprzod, jak i cofajac. Gdyby nawet jeden z typow hominidow zawlaszczyl Lewant tylko dla siebie na czas klimatycznych skrajnosci, to co z tysiacleciami, podczas ktorych Bliski Wschod nie byl ani bardzo upalny, ani bardzo zimny? Musialy wystepowac dlugie okresy - byc moze dluzsze niz cala pisana historia ludzkosci - kiedy klimat Lewantu nadawal sie swietnie zarowno dla neandertalczykow, jak i dla ludzi wspolczesnych. Jaka role odgrywaja te przejsciowe okresy w scenariuszu "podzialu czasu"? Nie ma sensu przypuszczenie, ze jedna populacja ludzka uprzejmie zwalniala gore Karmel, zanim wprowadzila sie tam inna. Watpliwosci tego rodzaju rosna w swietle nowych datowan szczatkow neandertalki z Tabunu, przeprowadzonych metoda rezonansu spinu elektronow. Do owej niespodzianki datowanie "bezwzgledne" zgadzalo sie dobrze z paleontologicznym, na przyklad "gryzoniowym", wspierajac koncepcje podzialu czasu miedzy ludzi wspolczesnych w okresach cieplejszych i neandertalczykow w fazach ochlodzenia. Jednakze zgodnie z nowymi datowaniami kobieta z Tabunu i jej pobratymcy zyli w Le-wancie okolo 110 tysiecy lat temu i 40 tysiecy lat przed nastaniem neandertalczykow. Znaleziono ja wlasciwie w osadzie bardzo bliskim wiekowo jej w pelni wspolczesnym sasiadom ze Skhul i Qafzeh. Rainer Griin i wspolautorzy doniesienia o nowym datowaniu napisali: "Oszacowanie metoda rezonansu spinu elektronow wieku [kobiety z Tabunu] po raz kolejny podnosi kwestie ogolnej rownoczesnosci neandertalczykow i ludzi wspolczesnych w Lewancie". Natomiast jesli oba hominidy nie byly od siebie odizolowanie przestrzennie ani czasowo i byly sobie naprawde wspolczesne, to czemuz sie nie krzyzowaly? - Gdy spotykaja sie dwie grupy ludzkie i nie dochodzi miedzy nimi do kontaktow seksualnych, mamy do czynienia z czyms bardzo dziwnym - podkresla Bar-Yosef. Pozostaje tylko jedno rozwiazanie zagadki. Neandertalczycy nie krzyzowali sie w Lewancie z ludzmi wspolczesnymi, poniewaz nie mogli. Byli "niekompatybilni" rozrodcze, stanowiac dwa rozne gatunki, moze rownie ludzkie, ale odrebne biologicznie. Jeden z gatunkow mogl bardziej przypominac nas samych, ale podobienstwo to nie ma znaczenia dla oceny poziomu wyrafinowania kulturowego i behawioralnego. Zaden z gatunkow nie przeszedl w drugi. Zaden nie zmierzal ani do wyzszosci, ani do upadku. Mogly one nawet ze soba nie konkurowac, w kazdym razie nie bardziej niz z wlasnymi pobratymcami. Zyjac na tak niewielkim obszarze, praludzie ci musieli sila rzeczy jednak sie na siebie natykac. Moze wymieniali gesty powitalne, wedrowali kawalek razem, moze nawet ze soba rozmawiali? Dwa odrebne gatunki, ktore zrzadzeniem losu byly ludzmi akurat w tym samym czasie i miejscu... Na pierwszy rzut oka takie rozwiazanie lewantynskiego paradoksu wydaje sie najmniej prawdopodobne. Czlowieczenstwo jest czyms z defnicji wyjatkowym, co moze dotyczyc tylko jedynej istoty obecnej po naszej stronie wielkiego podzialu przyrody. Poczynajac od lat siedemdziesiatych XX wieku antropolodzy niechetnie pogodzili sie z mozliwoscia wspolwyste-powania przed milionami lat w Afryce dwoch lub trzech gatunkow istot czlowiekowatych. Ale te odlegle w czasie istoty trudno nazwac ludzmi; byly to jakies male, wlochate malpoludy biegajace nago po sawannie przez monotonne tysiace lat. Nie naruszalo to narzucajacej sie logiki rozumowania, wedlug ktorego jedynymi dopuszczalnymi gatunkami ludzkimi sa: 1) nasz wlasny gatunek; 2) wczesniejsze hominidy ewoluujace do postaci czlowieka takiego jak my; 3) nieudane "boczne odgalezienia" naszego pnia rodowego, wymarle zapewne wskutek konkurencji wyzszego gatunku - wlasnie naszego. Wspolzamieszkiwanie Lewantu podczas ostatniego zlodowacenia kaze dopuscic takze czwarta mozliwosc, od ktorej az ciarki chodza po plecach. Zmusza nas to do wyobrazenia sobie dwoch rownie utalentowanych, zdolnych, wymownych, ciekawych swiata i bogatych uczuciowo bytow ludzkich upakowanych na wspolnej przestrzeni, wplatajacych sie w gobelin tego samego pejzazu - a jednak tak od siebie roznych, ze blednie przy tym cale zroznicowanie rasowe dzisiejszej ludzkosci. Na taki scenariusz latwo sie natkac w beletrystyce i filmie, ale jak dotad nie w powaznych pracach naukowych. Nawet zreszta autorzy Klanu Niedzwiedzia Jaskiniowego i Walki o ogien obdar2yli swych bohaterow nalezacych do roznych typow ludzkich owym jedynym pomostem potrzebnym do zatarcia rozgraniczenia miedzy nimi. Byla to: zdolnosc do wspolzycia plciowego. Gdybysmy usuneli ten seksualny pomost, zostalyby dwa w pelni swiadome, w pelni rozumne gatunki ludzkie, upchniete na jednej przestrzeni, a zarazem tak sobie obce, jak dwa gatunki ptakow przylatujacych do tego samego karmnika w twoim ogrodzie. Jesli zasada wykluczania konkurencyjnego jest sluszna, to takie wspolistnienie wymagaloby istnienia jakichs nieznacznych, nie odkrytych dotad roznic w przystosowaniach obu gatunkow. Kto wie - moze ludzie wspolczesni byli rzeczywiscie przystosowani do eksploatowania niszy ekologicznej suchszego obszaru w glebi ladu, przynajmniej przez czesc roku? Niektorzy biolodzy uwazaja jednak, ze konkurencyjne wykluczanie nie ma charakteru az tak bezwzglednej reguly, jak sie przyjelo sadzic. Sprowadzac sie ona moze ostatecznie do tautologii, osobliwego blednego kola: jesli policzymy gatunki zamieszkujace jakies siedlisko, aby okreslic liczbe dostepnych nisz ekologicznych, jakie dany biotop zawiera, okaze sie - prosze bardzo - ze na kazda nisze przypada jeden gatunek. W kazdym razie nie da sie jednoznacznie okreslic gatunku przez zespol jego przystosowan, tj. sposobow zdobywania pozywienia, radzenia sobie z drapieznikami i pasozytami, termoregulacja, znajdowaniem miejsca na gniazdo czy nore itd. Gdyby tak bylo, wowczas lis mieszkajacy w lesie bylby z definicji innym gatunkiem niz lis zamieszkujacy lake, ktory z kolei bylby odrebnym gatunkiem od lisow zyjacych na prerii, na bagnach czy w parkach. Jesli jednak zebrac wszystkie te lisy w porze cieczki samic, za kilka miesiecy pojawia sie zywe, kwilace dowody na to, ze gatunkow nie mozna adekwatnie zdefiniowac przez ich nisze ekologiczne. Co w takim razie wyznacza rzeczywiste granice "lisowatosci" czy czlowieczenstwa? Kiedy paleoantropolodzy spieraja sie o to, czy neandertalczycy maja na tyle swoista anatomie, by mozna ich uznac za gatunek odrebny od naszego, posluguja sie morfologiczna definicja gatunku. To z ich strony rozsadne podejscie, skoro i tak maja do dyspozycji tylko ksztalt kosci. Przyznaja oni jednak, ze w prawdziwym, bujnym i nieokielznanym swiecie przyrody morfologia szkieletu jest dosc kiepskim wyznacznikiem tego, gdzie konczy sie jeden, a zaczyna drugi gatunek, lan Tattersall, ewolucjonista z Amerykanskiego Muzeum Historii Naturalnej, wskazuje na fakt, ze gdyby obedrzec ze skory i miesni malpy nalezace do dwudziestu poludniowoamerykanskich gatunkow, ich szkielety bylyby prawie nie do odroznienia. Wiele innych gatunkow zwierzat wyglada ludzaco podobnie nawet ze skora. Jak mowi Tattersall, polnocnoamerykanskie norniki l darniowki roznia sie wlasciwie tylko ksztaltem jednego guzka na jednym z zebow przedtrzonowych. Na przeciwnym biegunie lokuje sie pojedynczy gatunek Homo sapiens, manifestujacy swa obecnosc na calej planecie w najrozniejszych wariantach wzrostu, ksztaltu, kolorow i budowy kostnej - a wszyscy sa najwyrazniej sapiens, wszyscy nadaja sie na potencjalnych partnerow do rozrodu dla siebie nawzajem. Najpowszechniej stosowana biologiczna definicje gatunku, w przeciwienstwie do morfologicznych namiastek, ktorymi musza sie poslugiwac paleontolodzy, zwiezle sformulowal slynny biolog ewolucji Ernst Mayr: "Gatunek jest grupa faktycznie lub potencjalnie krzyzujacych sie ze soba populacji naturalnych, izolowana rozrodczo od innych takich grup". Kluczowe jest tu sformulowanie: "izolacja rozrodcza". Gatunek to zespol osobnikow, ktore rozmnazaja sie tylko we wlasnym gronie. Bariery ewolucyjne, zapobiegajace przypadkowemu krzyzowaniu sie i powstawaniu czegos w rodzaju bezksztaltnej zupy mieszancow, nazywane sa mechanizmami izolacyjnymi. Moga nimi byc wszelkie przeszkody uniemozliwiajace przedstawicielom blisko spokrewnionych gatunkow kopulacje lub wydawanie na swiat plodnego potomstwa. Moga tez wystepowac przeszkody anatomiczne. Dwa gatunki wschodnioafrykanskich goralkow nocuja we wspolnych norach, uzywaja wspolnych latryn i wychowuja mlode we wspolnotowych "grupach zabawowych". Nie moga sie jednak ze soba krzyzowac, przynajmniej czesciowo, z racji zdecydowanie odmiennych ksztaltow pracia samcow obu gatunkow. Mechanizmy izolacyjne nie musza az tak rzucac sie w oczy. Dwa blisko spokrewnione gatunki moga sie takze roznic cyklem rujowym. Bariera moze tez sie pojawiac juz po kopulacji, gdy chromosomy nie pasuja do siebie albo ich wymieszanie daje potomstwo niezdolne do dalszego rozrodu, jak w przypadku mula. Mayrowska "biologiczna koncepcja gatunku" jest o wiele trafniejsza w odniesieniu do zywego swiata przyrody niz wszelkie idee oparte tylko na roznicach morfologicznych. Latwo zarazem zrozumiec, dlaczego paleoantropolodzy nie pala sie do zastosowania tej koncepcji do dawnych hominidow. Wlasciwosci nieodzowne do wyznaczenia gatunku biologicznego - mechanizmy izolacyjne - nie naleza do tych, ktore bylyby czytelne w stanie kopalnym. Jak moglby skamieniec cykl plodnosci?! Jak wygladalby bezplodny mieszaniec sprowadzony do kilku ulamkow szkieletu? Jak odczytac w kamieniu roznice chromo-somalne? Byc moze tak jak samce goralkow, mezczyzni nean-dertalscy mieli czlonki bardzo rozniace sie od wspolczesnych. A moze neandertalczycy w odroznieniu od nas mieli po 48 zamiast 46 chromosomow? Dzis nie da sie tego wszystkiego stwierdzic. Moim zdaniem utrzymywanie sie roznic morfologicznych przez caly czas wspolwystepowania ludzi wspolczesnych i neandertalczykow na gorze Karmel stanowi wskazowke przemawiajaca za ich odrebnoscia gatunkowa. O ile przyjemniej byloby jednak moc wskazac na konkretna ceche, cos tak czystego i trwalego, jak kosc, i powiedziec: "Oto cos, co utrzymywalo odrebnosc biologiczna owych praludzi, chocby nawet byli jednakowi pod innymi wzgledami". Jest to zapewne niemozliwe, ale inny sposob oceny gatunkow da nam byc moze cien nadziei. "Biologiczna koncepcja gatunku" jest zadziwiajaco negatywna - definiuje gatunek przez fakt jego niezdolnosci do krzyzowania sie z innymi. Gatunek nie jest wiec w takim ujeciu okreslany przez jakies sobie tylko wlasciwe cechy czy dzialania, lecz przez ograniczenia nalozone nan przez zewnetrzne mechanizmy izolacyjne. To troche jakbysmy definiowali nadzienie jako "to, co jest wewnatrz ciasta". Dlaczego nie przenicowac tej definicji i nie przyjrzec sie samemu nadzieniu? Przed kilku laty poludniowoafrykanski biolog Hugh Patter-son odkryl drobny, ale jego zdaniem istotny mankament biologicznej koncepcji gatunku. Wiekszosc ewolucjonistow - w tym Ernst Mayr - uwaza, ze nowy gatunek moze powstac tylko w wyniku izolacji geograficznej garstki osobnikow, odcietych w ten sposob od reszty pobratymcow, i to najlepiej w siedlisku odmiennym od tego, do ktorego byl przystosowany gatunek macierzysty. Klasycznym przykladem jest stadko ptakow, ktore zboczylo z kursu i zostalo zagnane przez wiatr na nowa wysepke. W wiekszosci przypadkow zablakana populacja wymiera. Jesli jednak uda jej sie przezyc, a nawet rozplenic, to moze dojsc do spotkania jej potomkow z potomkami populacji macierzystej. Jesli przedstawiciele obu populacji zdolni beda sie ze soba krzyzowac i dawac plodne potomstwo, to sa jednym gatunkiem biologicznym, bez wzgledu na to, jak dalece roznia sie pod innymi wzgledami. Z drugiej strony, jesli wyewoluowa-ly mechanizmy izolacyjne zapobiegajace krzyzowaniu, to stworzenia sa odrebnymi gatunkami bez wzgledu na to, jak bardzo podobnie wygladaja albo sie zachowuja. Proces specjacji jest o wiele bardziej zlozony niz tu naszkicowano, lecz i ten uproszczony zarys wystarczy, aby wskazac przyczajony mankament biologicznej koncepcji gatunku, wypatrzony przez Hugha Pattersona. Jesli populacja majaca sie stac nowym gatunkiem musi byc odizolowana geograficznie od macierzystej, to jak maja ewoluowac mechanizmy izolacyjne zapobiegajace krzyzowaniu sie z przedstawicielami tejze, skoro nie ma w okolicy nikogo, od kogo nalezaloby sie izolowac? Powiedzmy, ze stadko ptakow - nazwijmy je cwierkaczami nadrzewnymi - zostalo zwiane na pustynna wysepke, na ktorej nigdy nie bylo cwierkaczy. Po dziesieciu tysiacach lat cala wysepka rozbrzmiewa cwierkaniem cwierkaczy. Jednakze, z braku drzew, gniezdza sie one na ziemi. Jesli teraz z kolei czesc owych cwierkaczy naziemnych zostanie przez kaprysny poryw wiatru zapedzona do ojczyzny cwierkaczy nadrzewnych, roznica w sposobie gniazdowania moze sie wydac "mechanizmem izolacyjnym", sluzacym zapobieganiu krzyzowkom miedzy oboma gatunkami. Izolacja rozrodcza nie moze byc jednak powodem ich odrebnosci, gdyz na pustynnej wysepce nie bylo zadnych cwierkaczy nadrzewnych, przeciw ktorym mialyby ewoluowac mechanizmy izolacyjne. Prawdziwym powodem ewolucyjnej przemiany nie byla obecnosc konkurentow gniezdzacych sie na drzewach, lecz bezdrzewnosc wyspy. Innymi slowy, pojawienie sie mechanizmow izolacyjnych moze byc skutkiem rozdzielenia sie populacji. Trudno jednak sobie wyobrazic, jak moglyby one stac sie jego przyczyna. Majac na uwadze ten problem, Hugh Patterson wywrocil biologiczna koncepcje gatunku na nice, proponujac spojrzenie na gatunek oparte nie na tym, z kim sie nie krzyzuje, lecz z kim sie krzyzuje. Wedlug Pattersona gatunki sa grupami osobnikow, ktore w przyrodzie maja "wspolny system mechanizmow zaplodnienia". Koncepcja Pattersona, zogniskowana na rozrodzie, jest tym samym rownie "biologiczna", jak May-rowska. Przesuwa jednak nacisk z barier zapobiegajacych krzyzowaniu na game przystosowan, obejmujaca wszystkie poziomy zycia organizmu, ktore wspolnie zapewniaja udane spotkanie plemnika z jajem. Oczywiscie, do mechanizmow zaplodnienia nalezy pozycie plciowe oraz akt poczecia, a takze genetyczna odpowiedniosc chromosomow obojga rodzicow, ktorych polaczenie umozliwia powstanie plodnego potomka. Jednakze juz wczesniej, zanim plemnik znajdzie sie w poblizu jaja gotowego do zaplodnienia, przedstawiciele obu plci musza w jakis sposob rozpoznawac w sobie potencjalnych partnerow rozrodczych. Tu wlasnie moze kryc sie rozwiazanie zagadki gory Karmel. W przyrodzie kazda kopulacje poprzedza jakas postac informacji. Moze byc ona przekazana chemicznie: na przyklad komorki jajowe brunatnicy Ascophyllum nodosum wydzielaja zwiazek necacy tylko plemniki A. nodosum i niczyje inne. Moze byc tez odebrana wechem. Jak wiedza wszyscy posiadacze psow, cieczka suki sciaga psy z calej okolicy. Zauwazmy, ze won suki nie zwabia wiewiorek, zbikow ani nastoletnich chlopcow. Nadawany sygnal o gotowosci do kopulacji jest odbierany tylko przez samce gatunku Canis Jamiliaris, ktore ewolucja wyposazyla w odpowiednie receptory wechowe.11 Wiele ptakow posluguje sie komunikatami glosowymi do wabienia i rozpoznawania przedstawicieli przeciwnej plci, ale tylko wlasnego gatunku. - Samica moze slyszec spiew samca obcego gatunku lub byc swiadkiem jego popisow tokowych, ale na nie nie zareaguje - wyjasnia Judith Masters, kolezanka Pattersona z Uniwersytetu Witwatersrand w Johannesburgu. - Nie warto sie zastanawiac, co tez ja powstrzymuje przed kopulacja z tym samcem. On jej po prostu w ogole nie obchodzi. Podobnie, taksonom moze byc zalamany niemoznoscia rozroznienia poszczegolnych gatunkow swietlikow na podstawie szczegolowych obserwacji anatomii samcow. Tymczasem samica swietlika nie ma takich klopotow w letnia noc. Samce jej gatunku wysylaja do niej sygnaly swietlne, rozniace sie od nadawanych przez inne gatunki barwa, czestoscia i czasem trwania rozblyskow. Bioluminescencyjne machismo obcych samcow stanowi dla niej po prostu nieistotny szum informacyjny, jako czesc zupelnie innych "gatunkowych systemow rozpoznawania partnera". Wedlug Masters "wygodnym sposobem objasnienia roznicy [miedzy koncepcjami gatunku Pattersona a Mayra] jest to, ze koncepcja Pattersona podkresla te cechy, ktorych same organizmy uzywaja do rozpoznawania, kto jest, a kto nie jest czlonkiem ich wlasnego gatunku". Gatunkowe systemy rozpoznawania partnerow sa zadziwiajaco stabilne w porownaniu z lokalnymi przystosowaniami siedliskowymi. Wrobel z nieco przykrotkim dziobem moze byc rownie zdolny do wykarmienia mlodych, jak wroble ze srednimi dziobami. Wrobel spiewajacy obca piesn nie przywabi natomiast zadnej partnerki i wcale nie bedzie mial mlodych. Wypadnie z puli genowej nastepnego pokolenia, nie pozostawiajac w ewolucji ani sladu swej idiosynkratycznej serenady. To samo, oczywiscie, dotyczy kazdej samicy wrobla, ktora nie zareaguje na "wlasciwe" spiewy potencjalnych partnerow. Skoro odmiency placa tak wysoka cene, wszyscy staraja sie byc kon-formistami. - Gatunkowe systemy rozpoznawania partnerow ulegaja zmianie tylko w naprawde dramatycznych okolicznosciach - powiedziala mi Masters. Dramat taki moze sie dokonac, kiedy populacja jest odcieta od gatunku macierzystego. Jesli populacja jest odpowiednio mala, a siedlisko rozni sie radykalnie od tego, do jakiego byla dotad przystosowana, moze dojsc do przezwyciezenia nawet poteznej bezwladnosci systemow rozpoznawania partnerow. Gleboka zmiana stylu rozrodu moze zbiec sie z nowymi przystosowaniami do srodowiska naturalnego, albo l nie. Tak czy owak, jedyna zmiana znaczaca narodziny nowego gatunku dotyczy sposobu rozpoznawania sie nawzajem partnerow. Gdy prog zostanie przekroczony, nie ma juz odwrotu. Nawet gdyby osobniki nalezace do nowej i starej populacji znow sie spotkaly na tym samym obszarze - na przyklad w dogodnym korytarzu ekologicznym laczacym ich kontynentalne zasiegi - nie beda juz postrzegac sie nawzajem jako potencjalnych partnerow plciowych. To samo, naturalnie, dotyczy gatunku ludzkiego. Byc moze wiec neandertalczycy oraz ludzie wspolczesni mogli koegzystowac w Lewancie przez dziesiatki tysiecy lat, nie krzyzujac sie ze soba dlatego, ze nie nadawali i nie odbierali tych samych sygnalow rozpoznawczych. Musimy przynajmniej rozwazyc te szokujaca mozliwosc, ze istnialy kiedys dwa rozne typy istot ludzkich, nie potrafiace sie wzajemnie porozumiec akurat w sferze, ktora moglaby je zjednoczyc. Przypuszczenie takie daje szanse na dostrzezenie w zapisie kopalnym sladow prawdziwych roznic miedzy gatunkami biologicznymi. Jedyne cechy decydujace o tym, czy dwa organizmy w istocie naleza do odmiennych gatunkow, sa zwiazane z systemami rozpoznawania partnerow. Wiekszosc sygnalow plciowych nie zachowuje sie w postaci skamienialej. Niektore gatunki, zwlaszcza poslugujace sie sygnalizacja wzrokowa, moga miec jednak czesc owych "sygnalow" wpisanych w anatomie. Elisabeth Vrba z Yale wykazala, ze antylopy i inne kre-torogie nosza swe etykiety gatunkowe na glowach, w postaci rogow rozmaitego ksztaltu i wielkosci. (Jedyna roznica miedzy koza sruboroga a niesruboroga sa srubowate rogi - komentuje lan Tattersall). Te twarde ozdoby na czaszce bardzo dobrze zachowuja sie w stanie kopalnym, znacznie ulatwiajac rozpoznawanie wymarlych gatunkow. Oczywiscie, ani neandertalczycy, ani ludzie wspolczesni nie nosili porozy. A jednak ludzkie systemy rozpoznawania partnera sa przede wszystkim wizualne. "Milosc wpada w oko" -napisal Yeats, a wyprostowana, dwunozna postawa homini-dow zapewniala bogactwo sygnalow, ktore w istocie mogly "wpasc w oko". Na przyklad penis mezczyzny jest znacznie wiekszy niz u jakiejkolwiek malpy czlekoksztaltnej. Kobiece piersi sa nieproporcjonalnie obfite w porownaniu do malpich. Fragmentem ciala szczegolnie przyciagajacym i zatrzymujacym oko jest twarz. W jednym z niedawnych badan zapytano Amerykanki, na jaka czesc ciala mezczyzny patrza w pierwszej kolejnosci; 77 procent wybralo oczy lub twarz, meskie posladki znalazly sie na dalekim drugim miejscu, z 12 procentami wskazan. Jesli chodzi o preferencje mezczyzn, to 64 procent patrzy najpierw na twarz kobiety, a 21 procent na biust.12 Ludzka twarz jest nieslychanie ekspresyjna czescia ciala. Pod jej skora kryje sie skomplikowana platanina miesni, skupionych zwlaszcza wokol oczu i ust, a wyksztalconych wylacznie w celu komunikacji spolecznej - wyrazania zainteresowania, strachu, podejrzliwosci, radosci, zadowolenia, zwatpienia, zaskoczenia i niezliczonych innych emocji. Kazda z nich moze byc nieznacznie zmodyfikowana lekkim skurczem miesni policzka lub uniesieniem brwi, aby wyrazic, powiedzmy, umiarkowane zaskoczenie, kompletne zdumienie, przykre rozczarowanie, udawane zaskoczenie itd. Ktos oszacowal, ze 22 miesnie mimiczne po kazdej stronie twarzy moga posluzyc do uzyskania dziesieciu tysiecy odcieni wyrazow twarzy. Wsrod tego arsenalu znakow spolecznych istnieja tez stereotypowe zachety wobec potencjalnych partnerow. Popisy godowe, ktore nazywamy flirtem, maluja sie tak samo na twarzy nowogwinejskiej Papuaski, jak i u licealistki w paryskiej kawiarni: skromne opuszczenie wzroku w dol i w bok, po ktorym nastepuje ukradkowe zerkniecie w twarz mezczyzny i ponowny unik. Twarz przekazuje zarazem mnostwo innych zachet seksualnych - spojrzenie przez ramie, lekkie rozchylenie warg, opuszczenie podbrodka. Znaczenie twarzy jako wabika jest dobitnie potwierdzane przez starania, jakich dokladaja przedstawiciele roznych kultur, by podkreslic jej cechy. Kryjace sie za tym przeslanie jest jednak obecne juz w samej anatomii -ksztalcie i konturze, ukladzie geometrycznym poszczegolnych elementow, ich wzajemnych proporcjach i rozmieszczeniu. "Pieknem nazywamy nie usta ani oko, lecz laczne oddzialywanie ich wszystkich" - napisal Alexander Pope. Wlasnie to laczne oddzialywanie utrzymuje silna spojnosc naszego gatunku przez pokolenia. I tak powracamy do Lewantu: oto dwa gatunki ludzkie wspolegzystuja w tym samym miejscu przez dlugi czas. Regionem anatomicznym, gdzie roznice miedzy nami a neandertalczykami sa wyrazone najsilniej, gdzie nawet zazarty wyznawca ciaglosci moze nakreslic linie rozgraniczajaca miedzy "nimi" a "nami", jest oczywiscie twarz. "Klasyczna" neandertalska twarz - wysunieta posrodku, ze sterczacym nosem i koscmi policzkowymi, dlugimi szczekami bez podbrodka, wielkimi okraglymi oczodolami z nawisem masywnych lukow brwiowych - objasniana bywa zwykle jako zespol przystosowan do mroznego klimatu lub przenoszenia poteznych obciazen, jakim poddane byly przednie zeby. W obu przypadkach twarz uwaza sie za adaptacje do srodowiska, dzieki ktorej ewolucja miala pomoc przetrwac w danym siedlisku. A gdyby przystosowawcze funkcje twarzy nie byly pierwotnym powodem, dla ktorego wyksztalcily sie te cechy? A jesli owe osobliwosci wyewoluowa-ly raczej jako podpora calkiem swoistego, wylacznie neander-talskiego systemu rozpoznawania partnera? Jest to wprawdzie tylko spekulacja, ale pomysl taki pasuje do pewnych faktow i rozwiazuje niektore problemy. Niewatpliwie geografia Europy przyczynila sie do odciecia przodkow neandertalczykow od innych populacji w stopniu wystarczajacym do pokonania inercji pierwotnego systemu rozpoznawania partnerow, pozwalajac na pojawienie sie czegos nowego. Podczas zlodowacen kontakty z Azja byly przerwane przez ladolo-dy i rozlegle polacie niegoscinnej tundry na ich przedpolach. W tych mroznych okresach droge na poludnie zamykaly lodowce gorskie Kaukazu i przyleglych wyniesien nad Morzem Czarnym i Kaspijskim. - Neandertalczycy sa wrecz podrecznikowym przykladem tego, jak uzyskac odrebne gatunki - powiedzial mi John Shea, kiedy wrocilem do Cambridge. - Odizoluj ich na sto tysiecy lat, a potem rozpusc otaczajace lodowce i uwolnij ich. Objasnianie wygladu twarzy neandertalczykow jako skladnika systemu rozpoznawania partnera, nie zas jako przystosowania do surowego klimatu lodowcowego, pozwala tez wytlumaczyc niewzruszona stabilnosc jej formy mimo uplywu czasu. Jesli wielkie nosy i cala reszta byly sposobem przystosowania sie do mrozu, to dlaczego nie zmienialy sie przez tysiace lat i nie ulegaly redukcji podczas cieplych okresow mie-dzylodowcowych, jakich neandertalczycy doswiadczali w Europie i zachodniej Azji? Natomiast jako element seksualnego rozpoznawania partnerow plciowych, bez wzgledu na swe mozliwe znaczenie przystosowawcze, twarz neandertalska musialaby pozostawac stala mimo uplywu czasu. Kazde znaczace odstepstwo od typowego ksztaltu ograniczaloby szanse zdobycia partnera. Jesli za roznicami gatunkowymi miedzy neandertalczykami a ludzmi wspolczesnymi kryje sie system rozpoznawania partnerow, mozna by wreszcie rozwiklac lewantynski paradoks. Nie musielibysmy juz szukac ukrytych uposledzen behawioral-nych, ktore czynily z neandertalczykow prymitywniejsze wersje nas samych czy tez jakies nieudane aberracje. Jesli ujrzymy w nich po prostu owoc gatunkotworczej zmiany systemu rozpoznawania partnerow, ich wspolwystepowanie z ludzmi wspolczesnymi w Lewancie przestanie domagac sie dodatkowego wyjasnienia. Neandertalczykom udalo sie wspolistniec z ludzmi wspolczesnymi przez dlugie tysiace lat, zajmujac sie taka sama ludzka dzialalnoscia, a zarazem sie nie krzyzujac, bo kwestia ta po prostu nigdy sie nie pojawila. Pomysl ten jest ledwie wyobrazamy. To jednak moze dodawac mu atrakcyjnosci! Ludzka wyobraznia w tej sprawie wydaje sie zbyt ograniczona. Wyznawcy "ciaglosci" nie moga sie pogodzic z idea dwoch typow ludzkich wspoltrwajacych w izolacji seksualnej. Obroncy "zastepowania" nie potrafia dopuscic tak dlugiej koegzystencji bez konkurencji. Woleliby widziec neandertalczykow wkraczajacych do Lewantu na przemian z ludzmi wspolczesnymi i uwiklanych w dlugotrwala walke, wygrana wreszcie przez naszych przodkow. Oczywiscie, jesli neandertalczycy byli odrebnym gatunkiem biologicznym, musialoby w koncu nastapic cos, co spowodowalo ich wymarcie. My przeciez nadal istniejemy, a oni nie. Dlaczego oni znikneli, a nam udalo sie przezyc, to osobna historia, z wlasnymi, niespodziewanymi zwrotami akcji. Wydarzenia rozgrywajace sie na gorze Karmel moga miec jednak jeszcze jeden wazny aspekt. Idzie o cos, czego dzisiejsi ludzie prawie nie potrafia pojac, zwlaszcza w regionach takich jak Lewant, gdzie botanicy nosza bron palna i traca nogi na wojnie. Dwa gatunki ludzkie, majace ze soba o wiele mniej wspolnego niz jakiekolwiek dwie rasy czy wyznania istniejace dzisiaj na naszej planecie, mogly dzielic ze soba maly skrawek zyznej ziemi przez 50 tysiecy lat, przez caly ten czas traktujac sie nawzajem ze stala, niezaklocona, pokojowa obojetnoscia. ROZDZIAL 8 COS SWOJSKIEGO Poznym popoludniem opuscilem Kebare i wsiadlem do samolotu z Tel Awiwu do Johannesburga, skad czekal mnie krotki przelot do Kapsztadu. Zamierzalem sie dowiedziec wiecej o pierwszych ludziach, o nowoczesnej anatomii i jak doszlo do jej powstania. Towarzyszyla mi przestroga z okolic gory Karmel: anatomia nie jest przeznaczeniem. Jesli dwa typy ludzi mogly tam wspolistniec przez 50 tysiecy lat, to sama postura czlowieka nowoczesnego nie zapewniala mu automatycznej przewagi. Mieszkancy Qafzeh i Skhul mogli wygladac jak my, lecz wobec braku wyraznych oznak tego, ze zachowywali sie bardziej "nowoczesnie" niz wspolczesni im neandertalczycy, jakiez znaczenie mogl miec ich nowoczesny wyglad? Samo pojecie "nowoczesnosci" w odniesieniu do anatomii blednie w przeciagu tych monotonnych 50 tysiecy lat. Wczesniej w naszym rodowodzie anatomia i zachowania wydaja sie ewoluowac rownolegle. Narzedzia Homo erectus, na przyklad, sa o wiele staranniej obrobione niz toporne odlamki skalne pozostawione przez jego poprzednika Homo hdbilis. Homo erectus mial tez stosownie wiekszy mozg. Pojawienie sie naszego gatunku zdaje sie jednak prowadzic do rozlaczenia wygladu ciala z zachowaniami. Odtad szacowanie potencjalu ewolucyjnego na podstawie wydatnosci luku brwiowego skamienialej czaszki albo wysuniecia brodki na zuchwie staje sie rownie jalowe, jak ocena przyjaciela na podstawie liczby stawow w jego palcu u nogi lub zdolnosci zwijania jezyka w rurke.Nawet jednak taki zaprzysiegly milosnik neandertalczykow, jak ja, musi stawic czolo rzeczywistosci: my istniejemy, a oni wygineli. Sadzac po narzedziach kamiennych z nimi zwiazanych, ostatnia populacja neandertalczykow przestala istniec okolo 30 tysiecy lat temu. Odtad liczba gatunkow ludzkich na Ziemi skurczyla sie do jednego. Jesli nie da sie wytlumaczyc anatomia przezycia jednego z gatunkow, a zaglady drugiego, to musialo sie pojawic cos jeszcze, co obdarzylo przodkow czlowieka wspolczesnego nowym wigorem, odswiezonym ozywieniem. Czy ow doplyw energii nadszedl z Afryki? Czy najwczesniejsi afrykanscy ludzie wspolczesni rzeczywiscie zachowywali sie "postepowo", wyprzedzajac swych neandertalskich rowiesnikow? A jesli tak, to czy po zachowaniach tych pozostal jakis slad, ukazujacy, jak owo ozywienie zostalo wyeksportowane na Bliski Wschod i dalej? A moze te istoty pojawily sie i pomarly bez zwiazku z przelomem kulturowym, ktory mial doprowadzic ludzkosc do jej obecnego stanu? Miejscem, od ktorego nalezaloby zaczac poszukiwania odpowiedzi na te pytania, jest jaskinia Klasies River Mouth, domniemane schronienie najstarszych ludzi anatomicznie wspolczesnych. Zawieszona na skraju kontynentu, ziejaca wylotem w strone Antarktydy, od ktorej dzieli ja tylko puste morze, wydaje sie niezmiernie odlegla: prawdziwa kolebka na koncu swiata. Niestety, z powodu nie sprzyjajacej pory roku jaskinia byla poza moim zasiegiem. Sezon wykopaliskowy wlasnie sie skonczyl i na stanowisku nie pozostal nikt do wypytania, oprocz pingwinow i uchatek. Umowilem sie wiec na spotkanie z Hilarym Deaconem z Uniwersytetu Stellenbosch, nadzorujacym wykopaliska u ujscia Klasies. Pod opieka Deacona stanowisko to zmienilo sie z pospiesznie eksploatowanej dziury w ziemi, dostarczajacej roznych okazow, w obfitujacy w szczegoly gobelin czasu, o znaczeniu wykraczajacym daleko poza znaleziska kostne rozproszone w tamtejszych osadach. Deacon mial mnie odebrac z kapsztadzkiego lotniska. Niecierpliwosc, z jaka oczekiwalem na okazje porozmawiania z nim, walczyla z pewnym lekiem. Chociaz nigdy nie spotkalismy sie osobiscie, wyrobilem sobie pewne wyobrazenie o nim na podstawie naszej korespondencji: ze jest to czlowiek niecierpliwy i wymagajacy, ulegajacy wybuchom gniewu, skierowanym zazwyczaj przeciw popularyzatorom nauki i innym malo wartym dyletantom. Wszystko to dawalo sie jasno wyczytac z odpowiedzi na jeden z moich listow. Prosilem w nim o rozmowe, ale poplatalem tez kilka liter, nazywajac miejsce pracy Deacona "Klaises River Mouth". "Z tego, jak Pan pisze nazwe Klasies, wnosze, ze musi Pan jeszcze sporo poczytac na temat tutejszych stanowisk" - zwrocil mi uwage. Zrugany w ten sposob, obkulem sie na temat Klasies River Mouth i w ogole wczesnego afrykanskiego Homo sapiens. Przechadzalem sie teraz po lotniskowej poczekalni, wyobrazajac sobie jazde do Stellenbosch z Deaconem odpytujacym mnie przez cala droge z pisowni poludniowoafrykanskich stanowisk srodkowej epoki kamienia. - Jesli mam w ogole z panem rozmawiac, niech pan przeli-teruje Buffelskloof! Heuningsneskrans Shelter! Umhlatuzana! Z moich lektur wiedzialem, ze w archeologii Afryki wiele sie zmienilo od lat szescdziesiatych, kiedy Carleton Coon nazwal ten kontynent "nieistotnym przedszkolem" wspolczesnej ludzkosci. Na podstawie owczesnych datowan radioweglowych sadzono, ze afrykanska srodkowa epoka kamienia (Middle Stone Age), cechujaca sie narzedziami podobnymi do mustierskich z Europy, zaczela sie okolo 38 tysiecy lat temu, kiedy kultura mustierska w Europie juz zanikala. Powstawalo wiec wrazenie, ze Afrykanie odkrywali techniki lewaluaskie i reszte dorobku mustierskiego w czasie, gdy wspolczesni im Europejczycy porzucali je wlasnie na rzecz bardziej zaawansowanych technik. Zgodnie z ta chronologia zasadniczy przelom kulturowy nowoczesnego czlowieczenstwa, poczatek gornego paleolitu - w Afryce nazywanego pozna epoka kamienia (Late Stone Age) - nastapil dopiero okolo 6 tysiecy lat p.n.e. Tymczasem na Bliskim Wschodzie i niektorych obszarach Europy istnialy juz wtedy osiadle spoleczenstwa rolnicze, tworzace zlozone ustroje polityczne. I oto w roku 1972 Peter Beaumont i John Yogel oglosili nowe dane radioweglowe dla pieciu stanowisk z Poludniowej Afryki. Jak wykazali Beaumont i Yogel, srodkowa epoka kamienia nie zaczela sie tutaj 38 tysiecy lat temu, lecz wlasnie wtedy sie konczyla. Narzedzia mustierskie ustapily miejsca innym, typowym dla poznej epoki kamienia, a stalo sie to rownoczesnie z przejsciem do gornego paleolitu w Europie. Dawna chronologia oparta byla na skazonych probkach i blednie oznaczonych zestawach narzedzi. Narzedzia srodkowej epoki kamienia znaleziono w poziomach archeologicznych o wiele za starych, by mozna je bylo datowac metoda radioweglowa. Ich wiek Beaumont i Yogel oszacowali na ponad 100 tysiecy lat. Z dnia na dzien hominidy z Coonowskiego "nieistotnego przedszkola" przeskoczyly wiele klas, zrownujac sie technologicznie z wszelkimi innymi populacjami zyjacymi owczesnie na Ziemi. Nowa chronologia niosla zarazem jeszcze wyrazniej-sze zagrozenie dla tradycyjnego europocentryzmu. Niektore z przedatowanych stanowisk srodkowej epoki kamienia, szczegolnie Border Cave l Klasies River Mouth, objawily takze szczatki ludzi o najwyrazniej nowoczesnej anatomii. Owe skamienialosci staly sie nagle najdawniejszymi znanymi na swiecie pamiatkami wspolczesnego anatomicznie czlowieka. Wszyscy wlasciwie sie zgadzaja, ze afrykanscy przodkowie czlowieka wspolczesnego byli behawioralnymi odpowiednikami swych europejskich rowiesnikow - neandertalczykow. Chcialem zapytac Hilarego Deacona - gdyby zgodzil sie ze mna rozmawiac - czy ludzie afrykanscy nie wyprzedzali jednak neandertalczykow o krok lub dwa. Straszny Deacon pojawil sie w koncu i od razu, wbrew moim obawom, okazal sie strasznie uprzejmy. Z gleboko zakorzeniona uprzejmoscia, nie spotykana poza Wspolnota Brytyjska, wzial moje bagaze, nalegajac, abym odwolal rezerwacje w hotelu i zatrzymal sie u niego i zony, Janette, specjalistki od poznej epoki kamienia. Po drodze do Stellenbosch pokazywal mi osobliwosci krajobrazu, kolonialna architekture holenderskich zagrod wiejskich oraz osady dzikich lokatorow stloczone wzdluz nadmorskich wydm. Jasnoskory, z krotko przystrzyzona szpakowata broda, byl wlasciwie niesmialy i cichy, tak ze musialem sie z natezeniem wsluchiwac w jego glos, zagluszany przez warkot silnika samochodu. Zamiast odpytywac mnie ze znajomosci Klasies River Mouth, sumitowal sie, ze nie moze mi pokazac samej jaskini (przeprosiny byly doprawdy zbedne, zwazywszy, ze jaskinia byla akurat nieczynna i w dodatku polozona o 800 km na poludniowy wschod). Zamierzal mi poswiecic caly weekend i oswiadczyl, ze w miescie jest takze Philip Rightmire z Uniwersytetu stanu Nowy Jork w Binghamton, z ktorym obaj wspolnie opracowuja zbiory skamienialosci z Klasies River Mouth. Mialem naprawde szczescie, Rightmire jest przeciez czolowym specjalista w dziedzinie anatomii wczesnego Homo sapiens. Jeszcze zanim Chris Stringer spopularyzowal swoj scenariusz "Pozegnania z Afryka", Rightmire opracowal w roku 1979 wlasna wersje tej hipotezy. Z Janette Deacon i Philipem Rightmire'e spotkalem sie przy lunchu - pierwszym z wielu posilkow u Deaconow, ktore choc zimne termicznie, uplywaly w bardzo cieplej atmosferze. (Byla zima, a poludniowoafrykanscy Anglicy odziedziczyli najwyrazniej nie tylko gen uprzejmosci, ale i brytyjska niechec do sztucznego ogrzewania). Pojechalismy pozniej do uniwersyteckiego Wydzialu Archeologii, ktory w sobote byl opustoszaly i zamkniety. W chlodnej, zatechlej salce na parterze, ze skrzypiaca podloga i mnostwem ciemnych witryn z okazami, Deacon ustawil rzutnik i zalozyl magazynek przezroczy. Na ekranie pojawilo sie malownicze urwisko: szarozielony masyw skalny opadajacy faliscie ku skrawkowi plazy atakowanej przybojem. Z piasku i morskiej piany wylanialy sie zerodowane formacje skal. Mniej wiecej w jednej trzeciej wysokosci sciany urwiska widnial wylot pieczary jak otwarta rana, a nieco nizej druga grota. - Za zalomem jest wiecej jaskin - wyjasnil mi Deacon. Stanowisko Klasies River Mouth ma byc wlasnie calym ich kompleksem. Poludniowe wybrzeze jest dynamicznym, wysokoenergetycznym srodowiskiem. Plaze i skaly oblepione sa muszlami mieczakow: omulkow brunatnych, czarnych i bialych, turbanow, a podczas odplywu takze czaszolek i pobrzezkow. Na urwi skach gniezdza sie kormorany i ostrygojady. Tuz przy brzegu baraszkuja delfiny. Rano plaze znacza liczne tropy uchatek, szybko zacierane przez przyboj. Wyglad wybrzeza podlega znacznym zmianom podczas sztormow, trwajacych nieraz dwa lub trzy dni. Z dnia na dzien w miejscu skalistego brzegu pojawia sie piaszczysta plaza lub odwrotnie. Morze nieustannie mieni sie barwami; z olowianej szarosci niespodziewanie wy-blyskuja zielenie i blekity. Deacon opisywal to wszystko z nutka tesknoty w glosie. W tej okolicy od roku 1984 pracuje razem z grupa studentow archeologii ze Stellenbosch, wykorzystujac na wykopaliska przerwy miedzysemestralne i wszelkie pieniadze, jakie udaje sie zdobyc w srodowisku naukowym, zbiednialym zreszta wskutek miedzynarodowych sankcji gospodarczych, wymierzonych w popierajacy apartheid rzad RPA. Nie ma tu zadnych wygod. Trzeba zbierac drwa na opal, zeby sie ogrzac. Najblizszy sklepik jest o czterdziesci kilometrow. - Mieszkamy jak w kokonie, zupelnie odcieci od swiata miedzy morzem a urwiskiem - powiedzial Deacon. Jaskinie u ujscia rzeki Klasies sa swiadectwem uporczywej przemocy oceanu; sa one jamami wyzlobionymi w skalnej scianie przez fale jeszcze przed milionem lat. Podczas cieplych inter-glacjalow w przeszlosci poziom morza podnosil sie na tyle, ze wymywalo ono wszelki rumosz, takze pozostalosci po ludziach, zgromadzone wewnatrz. Od czasu ostatniego takiego oczyszczania przybylo w jaskini sladow posilkow lampartow i innych drapieznikow, ptaki drapiezne zas wypluly tu mnostwo kosci ryb i gryzoni. Najwiekszy udzial w powstaniu plejstocenskiego smietniska maja jednak ludzie, ktorzy przychodzili tu i odchodzili, pozostawiajac za soba popioly ognisk, spalone odpadki roslinne, kosci zwierzat rozlupane dla wydobycia szpiku i sterty muszli mieczakow zbieranych wzdluz brzegu. W szczytowej fazie obecnego interglacjalu, mniej wiecej 6 tysiecy lat temu, morze podnioslo sie i pochlonelo okolo dwoch trzecich nawarstwionych osadow jaskiniowych. Zostalo ich jednak dosc, by Hilary Deacon i jemu podobni mieli co robic przez wiele sezonow. Wczesniej wykopaliska prowadzili tam w koncu lat szescdziesiatych Ronald Singer z Uniwersytetu w Chicago i brytyjski archeolog John Wymer. Singer i Wymer byli, jak ujal to Philip Rightmire, "napaleni na hominidy" i udalo im sie rzeczywiscie znalezc to, czego szukali. Deacon dorzucil do ich trofeow garsc wlasnych znalezisk, ale zasadniczo stawia sobie zupelnie inne zadania niz jego poprzednicy. Przez szesc lat pracy na stanowisku Klasies River Mouth wydobyl on tylko niewielki ulamek mas ziemi, jakie przerzucili Singer i Wymer w ciagu zaledwie 14 miesiecy. Deacon skupia sie na szczegolach. Jego techniki mikrowykopaliskowe sluza wydobywaniu wszelkich mozliwych okruchow informacji z kazdego wykopu. Zespol Deacona naniosl na plany kazde palenisko, kosc czy okruch skalny, uzywajac czesto do przesiewania sit o oczkach srednicy 2 mm. Pobierano probki osadu do badan laboratoryjnych, starannie mierzono wielkosc i stopien obtoczenia poszczegolnych ziarenek piasku, by zrozumiec zmiany poziomu morza i klimatu. Dzieki tej drobiazgowosci dzieje ludzkosci w tym miejscu maja szerszy kontekst: pozwalaja lepiej zrozumiec zmiany paleosrodowiska zachodzace w czasie. Klasies sluzy rowniez jako uklad odniesienia do innych, bardziej zagadkowych stanowisk poludniowoafrykanskich. Spag osadow kryjacych skamienialosci stanowi tutaj szereg warstw jasnobrunatnego piasku. Deacon wyswietla na ekranie przezrocze przedstawiajace "ogniwo jasnobrazowego piasku (light-brown sand, LBS)". Piach, nawiany do jaskin z plazy odleglej zaledwie o kilkanascie metrow, jest pelen palenisk, narzedzi, kosci zwierzecych i stert wyrzuconych muszli. Muszle nalezaly do takich samych mieczakow, jakie mozna tam zebrac i zjesc jeszcze dzisiaj: rozmaitych omulkow, turbanow i pobrzezkow. Na pewno byly zjadane i wtedy: wiele muszli wciaz nosi slady ognia. - Klasies to najstarsza na swiecie restauracja z frutti di mare - zartuje Deacon. Tak masowa konsumpcja omulkow przez ludzi z Klasies ciekawa jest sama w sobie; z jakiegos powodu wczesniejsi ludzie unikali jadania malzy. Mieczaki wyjasniaja rowniez inny zasadniczy element historii Klasies, wcale nie zwiazany z jadlospisem. Jak wszystkie oskorupione zwierzeta, takze i oceaniczne mieczaki uzywaja do budowy swych muszli tlenu pobie ranego z otaczajacej wody morskiej. Atomy tlenu moga miec postac roznych izotopow. Wiekszosc tlenu w wodzie morskiej stanowi pospolity izotop, tlen 16. Woda zawiera takze niewielka ilosc "ciezszego" tlenu 18, majacego w jadrze o dwa neutrony wiecej. Obie formy tego pierwiastka maja w zasadzie jednakowe wlasnosci chemiczne, natomiast lzejszy tlen 16 latwiej odparowuje. Dopoki klimat globalny jest cieply, odparowany tlen1 wraca do morza z opadami deszczu i proporcja obu izotopow sie nie zmienia. Podczas zlodowacen natomiast znaczna czesc odparowanej wody morskiej powraca w postaci sniegu, gromadzacego sie w czapach polarnych ladolodow. Poniewaz odparowuje wiecej lekkiego izotopu tlenu 16, on wlasnie gromadzi sie w lodach, woda morska zas wzbogaca sie o pozostawiony w niej tlen 18. Mieszkajacych w oceanie oskorupionych stworzen cala ta fizykochemia nic nie obchodzi i buduja swoje domki z takiej mieszanki izotopow tlenu, jaka akurat jest dostepna w otaczajacej wodzie. Dzis dostarczaja nam jednak dzieki temu wiedzy o czasach, w jakich zyly. Wsrod organizmow ze szkieletami zewnetrznymi sa biliony mikroskopijnych zyjatek planktonicznych. Po smierci ich pancerzyki opadaja na dno oceanu - a kazdy z nich jest miniaturowym miernikiem z zapisanym stosunkiem izotopow tlenu w oceanie za ich krociutkiego i nie znaczacego zywota. Na dnie oceanow nawarstwia sie wiec powoli kolejna skala do pomiaru swiatowych zmian klimatycznych i uplywu czasu. Od lat szescdziesiatych Nicholas Shackleton z Uniwersytetu Cambridge oraz inni badacze wydobywali na lad te "skale" w postaci glebokomorskich rdzeni wiertniczych z roznych czesci wszechoceanu. Ustawiczne porownania i poprawki pozwolily im zrekonstruowac pojawianie sie i zanik zlodowacen ziemskich w ciagu ostatnich 70 milionow lat. Hilary Deacon, probujac ustalic wiek warstw jasnobrazowe-go piasku w spagu osadow z Klasies River Mouth, poslal troche swoich muszli mieczakow Shackletonowi. Okazaly sie "lekkie izotopowe", a stosunkowo wysoka zawartosc tlenu 16 wskazywala, ze zostaly utworzone podczas cieplej fazy klimatu swiatowego. Z zapisu odniesienia w postaci planktonu na dnie glebokich oceanow wynikalo, ze mieczaki te zyly podczas ostatniego interglacjalu miedzy wielkimi zlodowaceniami, okolo 120 tysiecy lat temu. Ta data, potwierdzona kilkoma innymi metodami, jest wpisana w podloze stanowiska z podziwu godna pewnoscia. - Zgadza sie tyle roznych przeslanek, ze wlasciwie nie moze byc zadnych watpliwosci - podkresla Deacon. Od tego momentu poczatkowego Klasies opowiada o dziejach ludzkiego zasiedlenia, trwajacego okolo 60 tysiecy lat. Zrab tej opowiesci ukazuja wykopaliska w jaskini l A na stanowisku glownym. Nad warstwami jasnobrazowego piasku jest "luka" w zasiedleniu przez czlowieka, po czym nastepuje dlugi szereg warstw bogatych w pozostalosci po ludziach, tkwiace w drobnoziarnistym piasku nawianym z dawnej formacji wydmowej ktora ciagnie sie powyzej urwiska. Z analizy izotopow tlenu i z badan innymi metodami wynika, ze warstwy te osadzily sie 100-80 tysiecy lat temu. Do tego czasu klimat swiatowy ulegl pewnemu ochlodzeniu w porownaniu z miedzylodow-cowym maksimum, a morze odsunelo sie od badanej jaskini o pare kilometrow. Bylo jednak wciaz wystarczajaco blisko, aby ludzie ja zamieszkujacy uzwzgledniali w swoim jadlospisie bogate zrodlo skladnikow mineralnych, jakim sa mieczaki. Sadzac po popiolach licznych palenisk, ucztowali takze na geofi-tach - bylinach z podziemnymi bulwami bogatymi w weglowodany - ktorych kepy rosly wzdluz pasm goskich i wybrzeza. Rozlupane kosci uchatek, pingwinow i rozmaitych ssakow ladowych dowodza, ze ludzie z Klasies uzupelniali pokarm roslinny miesem upolowanych lub padlych zwierzat. Wiele kosci nalezalo do duzej, lagodnej antylopy eland. Obfitosc kosci tej antylopy oraz to, ze reprezentowane sa wszystkie kategorie wiekowe zwierzat, wskazuje na mozliwosc "katastrofalnych" zdarzen lowieckich, byc moze spedzania antylop z urwiska lub zaganiania ich do pulapek. Wsrod osadow walaja sie takie same narzedzia i odpady kamienne ze srodkowej epoki kamienia, jak te, ktore sa typowe dla nizej lezacych warstw jasnobrazowego piasku - mustier skie odlupki, zgrzebla i narzedzia zebate, pojawiajace sie w tym samym czasie z nuzaca regularnoscia w calej Afryce, a takze Eurazji. I nagle dzieje sie cos dziwnego. Powyzej tych warstw (oznaczanych jako SAS), zdaniem Deacona mniej wiecej 70 tysiecy lat temu, pojawia sie nowy przemysl kamienny. Chociaz wciaz widac bezksztaltne odlupki srodkowej epoki kamienia, dolaczaja do nich o wiele mniejsze, ciensze narzedzia wiorowe, czesto retuszowane do zgeometryzowanej postaci, na przyklad polksiezycowatej lub trojkatnej. Wyglada na to, ze wiele wiorow otrzymano za pomoca zlozonej techniki, polegajacej na uzyciu posrednika: spiczasty kawalek poroza albo inny pretowaty przedmiot przykladany byl jednym koncem do przygotowanego rdzenia kamiennego, w drugi zas koniec uderzalo sie tluczkiem. Niektore boki narzedzi bywaly celowo zatepione, prawie na pewno po to, by dopasowac je do osadzenia na jakichs drzewcach. Wiele z nich stanowia ostrza wloczni. Najpowazniejsza jednak zmiana w porownaniu z narzedziami srodkowej epoki kamienia dotyczy surowca do ich wyrobu. Zamiast zadowalac sie wylacznie miejscowym kwarcytem, ludzie sprowadzali wysokiej jakosci drobnoziarnisty silkret z odleglosci kilkudziesieciu kilometrow. Ta godna uwagi tradycja narzedziowa nazwana zostala przemyslem Howiesons Poort, od stanowiska polozonego na wschod od Klasies, gdzie po raz pierwszy znaleziono narzedzia tego typu. Wszystkie ich cechy pojawily sie w koncu takze wsrod narzedzi kamiennych w Europie. Trzeba bylo na to tylko bardzo dlugo poczekac. -Gdybym nie wiedzial, gdzie i kiedy powstaly, zaliczylbym [narzedzia] Howiesons Poort do gornopaleolitycznych - powiedzial mi w Cambridge archeolog Paul Mellars. - Jesli rzeczywiscie maja siedemdziesiat tysiecy lat, jak twierdzi Deacon, bylyby starsze o 30 do 40 tysiecy lat od jakichkolwiek porownywalnych znalezisk z Europy. I oto, prosze bardzo, pojawiaja sie tam jako pierwsi takze nowoczesni anatomicznie ludzie. Uwazam to za bardzo sugestywne. Na pierwszy rzut oka Howiesons Poort przypomina to, czego szukam: wyrazny sygnal o zmianie stylu zycia w Afryce, pojawiajacej sie w czasie, gdy neandertalczycy i inni archaiczni ludzie zachowywali sie wciaz po neandertalsku. Jeszcze bardziej intrygujaca jest mozliwosc, ze owa zmiana technologii moglaby w istocie wyjasnic wczesne pojawienie sie nowoczesnej anatomii czlowieka wlasnie w Afryce. Rownolegle wystepuje nowoczesniejszy zestaw narzedzi i odchodzi w przeszlosc masywna postura archaicznego afrykanskiego Homo, bo tak rozbudowana muskulatura nie byla juz potrzebna. Wedlug Deacona, sprawy nie maja sie jednak tak prosto. Po pierwsze, najstarsze skamienialosci nowoczesnych anatomicznie ludzi z Border Ca-ve wyprzedzaja kulture Howiesons Poort o co najmniej 20 tysiecy lat. Oczywiscie, nowe narzedzia nie moga odpowiadac za zmiany biologiczne, ktore zaszly na dlugo przed pojawieniem sie owych narzedzi. Po drugie, gdyby Howiesons Poort miala rzeczywiscie zwiastowac pojawienie sie nowej rasy ludzkiej, dysponujacej przewaga techniczna, to czy ludzie ci nie powinni przetrwac dluzej? Mozna by oczekiwac, ze Howiesons Poort dotrwa do nastepnego etapu rozwoju technicznego, gladko przechodzac w pozna epoke kamienia, z ktora laczy ja wiele wspolnych cech. Ale tak sie nie stalo. W Klasies i gdzie indziej w Poludniowej Afryce warstwy z wytworami typu Howiesons Poort zanikaja w miare posuwania sie w gore profilu, blizej terazniejszosci. Zastepuja je, jak na ironie, te same nudne narzedzia srodkowej epoki kamienia, ktore dominowaly w Starym Swiecie juz od tylu tysiacleci. Dziesiec tysiecy lat pozniej ludzie calkowicie opuscili jaskinie Klasies River Mouth, ktore pozostaly nie zamieszkane przez kolejne 50 tysiecy lat. Deacon przedstawil zarys tej historii w opustoszalej sali Wydzialu Archeologii, ledwie poruszajac tonace w polmroku powietrze swym cichym, nieco jakajacym sie glosem. Nie bylo jednak zadnej niepewnosci w tresci udzielanych przezen odpowiedzi. Wedlug Deacona ludzie z Klasies byli bez watpienia nowoczesni pod kazdym istotnym wzgledem, i to na dlugo przed swymi europejskimi odpowiednikami. Ich budowa anatomiczna, sposob wykorzystania srodowiska, zdobywania pozywienia i wzajemne relacje byly w zasadzie takie same, jak u lowcow i zbieraczy z poznej epoki kamienia lub nawet pozniejszych ludow. Deacon uwaza wrecz, ze kosci ludzkie znalezione w Klasies moga reprezentowac bezposrednich genetycznych przodkow wspolczesnych Buszmenow: bylby to wiec endemiczny poludniowoafrykanski szczep, ktorego rodowod daje sie przesledzic od dzis przez 100 tysiecy lat w przeszlosc, az ku samemu zaraniu ludzkosci! Dla Deacona zaranie ludzkosci nastalo wtedy, gdy ludzie zaczeli panowac nad swym otoczeniem. Wczesniejsze populacje, na przyklad Homo erectus, czy archaiczni ludzie z wczesnej epoki kamienia, pozostawali w mniejszym lub wiekszym stopniu we wladzy srodowiska - byli przypisani do dolin rzecznych i zrodel wody na nadbrzeznych nizinach, zyjac z tego, co akurat bylo pod reka. Przelom nastapil na poczatku srodkowej epoki kamienia, gdy zaczeto z rozmyslem gospodarowac srodowiskiem. Zamiast przyjmowac zastany krajobraz z dobrodziejstwem inwentarza, ludzie zaczeli dostosowywac go do swoich potrzeb. Dowodu dostarczaja Deaconowi na przyklad rosliny. W srodkowej epoce kamienia okolica Klasles River Mouth stawala sie coraz bardziej otwarta sawanna, z niewieloma drzewami dostarczajacymi jadalnych owocow. Zasoby roslinne skupily sie pod ziemia, w postaci bulw i cebulek geofitow. Geofity pozostawione wlasnemu losowi stanowia zasoby bardzo wolno odnawialne. Jesli mialyby byc podstawa wyzywienia, nalezaloby regularnie wypalac otaczajaca roslinnosc w celu przyspieszenia wzrostu nowych pedow. Wiedza to i dzis afrykanscy pasterze i wlasnie tak postepuja, aby zapewnic swieza trawe swym stadom bydla. Oczywiscie, taka gospodarka wymaga umiejetnosci rozpalania ognia na zawolanie. Wymaga takze pewnego skoku poznawczego: poczucia, ze siedlisko, a wiec i najblizsza przyszlosc, mozna zaprojektowac. Wiemy, ze ludzie z Klasies poslugiwali sie ogniem. Wiemy, ze Ich przezycie zalezalo od geofitow, zwlaszcza w czasach Howiesons Poort. - Jesli dodac dwa i dwa - powiedzial Deacon - ujrzymy obraz ludu "uprawiajacego" ogniem zagony roslin bogatych w skrobie i uzupelniajacego swoj wegetarianski jadlospis miesem pochodzacym z polowania oraz znaleziona padlina lub malzami zbieranymi podczas pobytow nad morzem. Wszystko to brzmialo bardzo pieknie - spodobal mi sie obraz ludzi, ktorzy przeszli przez gartel na nie spotykany wczesniej poziom "naszosci" w Afryce, wyprzedzajac swoje czasy. Nalezalo jednak wysluchac takze glosow dwojga osob, ktorych zdaniem Deaconowi z dodania dwoch do dwoch wyszlo piec, jesli nie piecdziesiat. Jeden z glosow krytycznych nalezy do Ri-charda Kleina z Uniwersytetu Stanforda, szanowanego archeologa, ktory podobnie jak Deacon spedzil wiele lat, sondujac dawne zachowania Afrykanow w srodkowej epoce kamienia. W przeciwienstwie do swego poludniowoafrykanskiego kolegi Klein twierdzi, ze do przekroczenia progu czlowieczenstwa bylo hominidowi z Klasies daleko. - Ludzie ze srodkowej epoki kamienia z Klasies i z innych stanowisk w Afryce Poludniowej byli nowoczesni anatomicznie - mowi Klein. - Nie znaczy to jednak wcale, ze zachowywali sie jak my. Jego zdaniem ow nienowoczesny styl zycia zdradzaja zwierzece kosci, walajace sie po dnie Klasies River Mouth i innych jaskin, na przyklad Nelson's Bay czy Die Kelders. Najwyrazniej jedynym duzym ssakiem, na ktorego polowali ludzie srodkowej epoki kamienia, byla antylopa eland. Wprawdzie trafiaja sie tez kosci bawolow i swini rzecznej, ale te bardziej niebezpieczne gatunki reprezentowane sa niemal wylacznie przez szczatki osobnikow bardzo mlodych albo bardzo starych - a wiec takich, ktore byly dostepne w postaci padliny lub dawaly sie zlapac bez wiekszego ryzyka. Tymczasem mysliwi poznej epoki kamienia, ktorzy pojawili sie na scenie okolo 20 tysiecy lat pozniej, regularnie polowali na dorosle bawoly i dzikie swinie. Klein uwaza, ze mogli sie na to wazyc dzieki wynalezieniu skomplikowanej broni, przede wszystkim luku i strzal, co pozwalalo im zabijac niebezpieczna zwierzyne z oddalenia i zmniejszalo ryzyko stratowania lub nadziania sie na rogi. Takze z zasobow morza owi ludzie poznej epoki kamienia korzystali inaczej. W stanowiskach z tego okresu pospolite sa kosci ryb i latajacego ptactwa morskiego, na przyklad mew i kormoranow, ktorych prawie nie ma wsrod pozostalosci po ich poprzednikach ze srodkowej epoki kamienia. Opisanym kosciom towarzysza zrobione z nich ostrza i inne przedmioty, ktore mozna by nazwac "sprzetem rybackim i ptaszniczym". Klein zgadza sie, ze mieszkancy Klasies wypalali geofity i zapewne byli na tyle zaawansowani, by polowac zespolowo, na przyklad spedzajac elandy z urwiska. Zaleznosc tych praludzi od morza ograniczala sie jednak do tego, co mogli latwo zebrac na plazy - padliny uchatek, zdechlych ptakow i masowo wystepujacych mieczakow. W poznej epoce kamienia ludzie stworzyli juz caly nowy obszar pozyskiwania zywnosci, aktywnie i inteligentnie polujac na zdobycz, ktora pozostawala poza zasiegiem ich poprzednikow. - Ludzie srodkowej epoki kamienia po prostu tego nie robili - powiedzial mi Klein. * Dlaczego? - zapytalem. - Dlatego, ze nie potrafili? A moze dlatego, ze nie musieli? * Nie potrafili. Tak mysle. A nie potrafili, bo byli nie dosc bystrzy. * A wiec miedzy ludzmi z Klasies a pozniejszymi lowcami i zbieraczami istniala jakosciowa roznica intelektualna? * Coz, jesli wierzy sie w ewolucje czlowieka, trzeba uznac koniecznosc istnienia szczebli posrednich - odparl. - Mozna powiedziec, ze Afrykanie ze srodkowej epoki kamienia snuli sie tylko po okolicy, choc nie robili tego tak nieporadnie, jak pitekantrop, a z kolei pitekantrop radzil sobie lepiej anizeli Homo habilis. Bronilbym tezy, ze ogolnie kazdy gatunek byl spryt niejszy niz poprzedni, a glupszy od nastepnego. Co w takim razie poczac z dziwnie przedwczesnym przemyslem Howiesons Poort? Pod wzgledem technologicznym narzedzia kamienne z Howiesons Poort dorownuja tym, jakie wytwarzali w Europie wczesni kromanionczycy dopiero wiele tysiecy lat pozniej. Wedlug Kleina brakuje jednak innych, rownie waznych przejawow europejskiej "eksplozji tworczej" z gornego paleolitu. Narzedzia z kosci i porozy, tak charakterystyczne dla kromanionczykow, sa niemal nieobecne w afrykanskiej srodkowej epoce kamienia. W warstwach z Howiesons Poort nie ma wyraznych sladow sztuki ani ozdob. - Howiesons Poort jest przemyslem nie tyle bardziej zaawansowanym, co po prostu innym - mowi Klein. - Zgoda, mozna tu znalezc geometrycznie uksztaltowane okazy z zatepioriym bokiem. Ale i artefakty znajdowane wyzej i nizej od nich bywaja czesto skomplikowane, jesli zechce pan to tak ujac, choc w nieco inny sposob. Moze Howiesons Poort cos znaczy, a moze nie. Kto to wie? Moze Hilary Deacon wie. Zdecydowanie nie zgadzajac sie z Kleinem, twierdzi on, ze tajemnicza kultura Howiesons Poort nabiera sensu tylko jako w pelni nowoczesna reakcja na kryzys klimatyczny. Jesli poprawnie okresla sie jej wiek na 70 tysiecy lat, to pojawila sie ona u progu ostatniego zlodowacenia. Znajdowane na stanowisku ssaki sa zwiazane raczej z chlodniejszym klimatem; ubywa muszli mieczakow, co wskazuje na to, ze do oceanu bylo wowczas dalej. Nowe, bardziej ujednolicone narzedzia Howiesons Poort, przygotowane do osadzania na drzewcach wloczni, moga stanowic techniczna odpowiedz na wyzwania zwiazane z zyciem w surowszych warunkach srodowiskowych. Wyjasnialoby to rowniez powody naglego znikniecia tego przemyslu. Po poczatkowym epizodzie lodowcowym sprzed 70 tysiecy lat nastapila, jak wynika z zapisu izotopow tlenu, krotkotrwala poprawa klimatu swiatowego. Podczas tej cieplejszej fazy sposoby radzenia sobie z przeciwnosciami srodowiskowymi, wlasciwe kulturze Howiesons Poort, przestaly byc potrzebne i powrocil stary tryb zycia, typowy dla srodkowej epoki kamienia. Deacon uwaza, ze z narzedzi Howiesons Poort wynika o wiele wiecej niz uwzglednia to jakiekolwiek wyjasnienie, ktorego podstawa sa wylacznie ich walory funkcjonalne jako broni. - Cala koncepcja skutecznosci jest wytworem kalwinizmu -powiedzial ktoregos wieczora przy kieliszku po kolacji. - To problem europejski. Kwestia tego, zeby ciezej pracowac i bardziej sie starac. A tu, w Afryce, jest po prostu inaczej. -Myslalem, ze chodzi w koncu o to, ze przemysl Howiesons Poort umozliwil ludziom z Klasies przetrwanie ciezszych czasow - odezwalem sie. - Czy z definicji nie jest to kwestia funkcjonalnosci? Deacon w odpowiedzi przeprosil mnie na chwile i wrocil z szuflada pelna wytworow Howiesons Poort. - Prosze spojrzec na to - rzekl, pokazujac wyjety z szuflady maly, trojkatny grot. Byl to ladny drobiazg, wykonany z przejrzystego rozowawego silkretu. - Nie ma takiego surowca nigdzie w promieniu siedemdziesieciu kilometrow od stanowiska Klasies River Mouth, gdzie znaleziono ten okaz - powiedzial, obracajac grot miedzy kciukiem a palcem wskazujacym. - Naprawde wierzy pan, ze cos takiego bylo tylko przedmiotem uzytkowym? - zapytal. - Jesli nie uzytkowym, to jakim? Deacon usmiechnal sie. - Sadze, ze te ostrza maja znaczenie symboliczne. Mysle, ze nalezaly do meskiego decorum. Symbole? Meskie decorum? Przed 70 tysiacami lat hominidy mialy za soba dwa miliony lat wyrabiania narzedzi. Zadne jednak znaleziska z tego okresu nie wskazuja, by kiedykolwiek narzedzie bylo czyms wiecej niz tylko narzedziem. I oto teraz cos sie zmienia: praludzkie narzedzie bylo narzedziem, ale i czyms jeszcze. Jesli Hilary Deacon ma racje, hominidy z Ho-wiesons Poort zaczynaly sie nareszcie zachowywac po ludzku. Zatrzymajmy sie na chwile, aby przyjrzec sie pierwotnej sile napedowej przemian: srodowisku. Jedna ze szczegolnych cech czlowieka jest zdolnosc do zycia w przeroznych siedliskach - od parnych puszcz po rozprazone sloncem pustynie i podbiegunowe pustkowia. Rownie zroznicowane sa dostepne tam zasoby: obfite badz skrajnie ubogie, przewidywalne lub bardzo niepewne. Niektore siedliska bywaja jalowe przez wieksza czesc roku, lecz rekompensuja to okresowymi, przewidywalnymi "porywami hojnosci", na przyklad obfitoscia pozywienia podczas corocznej wedrowki lososi na tarliska w gore rzek. Inne okolice sa pelne jadla, lecz w postaci rozproszonych skupisk, na przyklad wedrownych stad reniferow lub bizonow, ktorych czas i miejsce przebywania sa o wiele trudniejsze do przewidzenia. Przezycie czlowieka wbrew przeciwnosciom losu mozliwe jest dzieki zdolnosci do zmiany naszej pozycji w ekosystemie, dostosowywania liczebnosci grup spolecznych, bilansowania kosztow ruchliwosci niezbednej do zdobycia pozywienia z jej wartosciami energetycznymi, rozwijania wynalazkow behawioralnych, umozliwiajacych korzystanie ze zrodel pokarmu niedostepnych dla gatunkow mniej plastycznych etologicznie. Jak twierdzi Hilary Deacort, w czasach Howiesons Poort srodowiskiem otaczajacym Klasies byla chlodna, sucha sawanna. Siedlisko takie dostarczalo przewidywalnych, choc rozproszonych zasobow, czego przykladem moze byc dzis srodkowa Ka-lahari, zamieszkana przez Buszmenow!Kung. Tu mozna liczyc na odnawiane przez wypalanie geofity jako na zrodlo podstawowego pozywienia o wystarczajacych walorach odzywczych, choc niezbyt obfitego. Antylopy eland i inne sucholubne zwierzeta dostarczaja bialka, ale raczej sporadycznie. W takich warunkach grupy ludzkie pragnace sie wyzywic musialyby penetrowac o wiele rozleglej sze terytoria niz praludzie ze srodkowej epoki kamienia, ktorzy mogli "siedziec" na zasobach dostepnych tylko w najblizszej okolicy, podobnie jak to robili neandertalczycy w owczesnej Europie. To przejscie od zycia osiadlego do wedrownego odbija sie tez w wykorzystaniu pewnych surowcow: zamiast kwarcu obficie dostepnego na miejscu ludzie z Klasies robili sobie ostrza i wiory z silkretu, sprowadzanego z bardzo daleka. Zdobycie tego drobnoziarnistego surowca bylo warunkiem wyrobu malych narzedzi wiorowych; kwarc ma zbyt grube ziarno i nie nadaje sie do obrobki wiorowej. Wiekszosc archeologow zgadza sie tez, ze Howiesons Poort reprezentuje wyrazny postep techniczny w epoce, kiedy srodowisko zaczelo sie zmieniac na gorsze, a ludzie szukali technik, by sie do tych zmian przystosowac i przezyc. Przestawienie sie na "importowany" surowiec nie zostalo wiec spowodowane potrzeba posiadania lepszych narzedzi. Bylo raczej tak, ze ludzie juz od jakiegos czasu wiecej podrozowali, wydluzajac swe wyprawy lowieckie az na obszary bogate w silkret, i dopiero potem odkryli tkwiace w tym nowym kamieniu mozliwosci techniczne. Tymczasem na odleglych terenach natykali sie jeszcze na cos: na innych ludzi. Jesli Deacon ma racje, ten wlasnie nowy czynnik wplynal na przemiane ich narzedzi co najmniej rownie silnie, jak udoskonalenia funkcjonalne, wynikajace z samej struktury kamienia. Zdaniem Deacona owe male, eleganckie groty wloczni z Howiesons Poort mogly sluzyc nie tylko zdobyciu pozywienia. Ostrza pociskow maja ogromne znaczenie socjoekonomiczne: sa wlasciwym narzedziem lowow, przedmiotem materialnym, ktory dostarcza miesa grupie. Jednakze wsrod wspolczesnych lowcow i zbieraczy - a takze wsrod wspolczesnych biznesmenow - jesli juz o tym mowa - jawnie uzytkowe przedmioty latwo nabieraja dodatkowego znaczenia: wieczne pioro marki Mont Blanc, na przyklad, jest niewatpliwie uzytecznym narzedziem, ale nikt nie wyciaga z kieszeni marynarki takiego oblego, czarnego drobiazgu, podpisujac kontrakt, tylko i wylacznie dlatego, ze lepiej nadaje sie do stawiania na papierze znakow atramentem niz inne piora. Niesie ono o wiele wazniejsze przeslanie. Mont Blanc jest stylowe; informuje o osobowosci i spolecznej przynaleznosci osoby, trzymajacej ten przedmiot w reku: "Jestem wielkim zawodnikiem. Oto przybylem". Niekiedy ucielesnione w przedmiocie komunikaty spoleczne przeslaniaja zupelnie jego niegdysiejsze znaczenie uzytkowe. Krawaty, ktore nosza urzednicy, nie sluza im juz do przymocowywania kolnierzykow. Zwisaja tylko z przodu koszuli. Krawaty nie staly sie jednak "bezuzyteczne". Szeroki czy waski, jedwabny czy welniany, w prazki czy zygzaki, krawat jest jednoznaczna au-toprezentacja klasy spolecznej, profesji lub osobowosci. Zakladajac krawat, podkreslasz swoja tozsamosc i przynaleznosc. A inni odczytuja ten symbol. Niewatpliwie grot pocisku ma o wiele bardziej oczywista funkcje ekonomiczna dla lowcy i zbieracza niz krawat dla posrednika ubezpieczeniowego czy prawnika. Pociski nadaja sie jednak swietnie na nosniki dodatkowych znaczen spolecznych. Jesli polowanie przynosi obfity lup, mieso ugodzone i zabite ostrzami wloczni i strzal moze zostac podzielone pomiedzy czlonkow grupy spolecznej, zaciesniajac wiezy spoleczne. Wiele mowi fakt, ze wsrod buszmenskich lowcow i zbieraczy wcale nie mysliwy, ktory ubil zwierze, dzieli jego tusze pomiedzy wspolplemiencow. Zaszczyt ten przypada wykonawcy smiercionosnej strzaly. Poniewaz polowanie jest u Buszmenow glownie zajeciem mezczyzn, ostrza wloczni naturalnie "przynaleza do meskiego decorum", jak to ujmuje Deacon - nawet bez uciekania sie do symboliki Freudowskiej. Poily Wiessner z Instytutu Maxa Plancka, ktora prowadzila badania porownawcze nad roznymi stylami grotow strzal Buszmenow z Kalahari, musiala niekiedy posilkowac sie sama fotografia, gdyz Buszmeni stosuja wobec kobiet tabu dotykania broni. Co najistotniejsze, poniewaz to polujacy mezczyzni de facto wyznaczaja swymi wedrowkami granice terytorium danej grupy, ostrze wloczni, jako fizyczny symbol polowania, jest naturalnym przedmiotem "materializujacym" tozsamosc i fizyczny zasieg samej grupy. Badania Wiessner dostarczaja znakomitego przykladu, jak moglo dojsc do symbolicznego nacechowania strzal. Niegdys spotykani w calej poludniowej Afryce zbieracko-lowieccy Buszmeni (znani tez pod nazwa San)2 zostali wyparci ze swej dawnej ojczyzny przez inwazje ludow Bantu i Europejczykow i teraz ograniczaja sie do nielicznych populacji, jakie przetrwaly na Kalahari i na jej obrzezach. Od kilkudziesieciu lat Buszmeni z Kalahari wykonuja ostrza swych strzal z przekutych kawalkow drutu z ogrodzen. Wiessner porownala strzaly trzech grup jezykowych Buszmenow: powszechnie znanych IKung oraz dwoch sasiednich, slabiej poznanych grup,!Xo i G/wi. Ksztalty i rozmiary metalowych grotow byly we wszystkich grupach zblizone. O ile jednak!Kung nieodmiennie wytwarzaja male, trojkatne groty, o tyle obie pozostale grupy preferuja dwukrotnie wieksze. Z kolei strzaly!Xo i G/wi roznily sie nieco ksztaltem: nalezace do!Xo byly wyraznie ciensze oraz mniej spiczaste. Z rozmow z wytworcami strzal Wiessner dowiedziala sie, ze zaden z nich swiadomie nie zdecydowal sie robic grotow odzwierciedlajacych wlasne powiazania jezykowe. Mowili, ze robia takie strzaly, "jakie im sie po prostu podobaja". Jednakze niezawodnie trafialo do nich przeslanie spoleczne obecne w strzalach wykonanych przez inna grupe mysliwych. "IKung reagowali na strzaly!Xo i G/wi zdziwieniem i zloscia - relacjonuje Wiessner. - W jednej z grupek wywiazala sie dyskusja wokol tego, co by zrobili, znalazlszy na swoim terytorium zabite zwierze z utkwiona taka strzala. Mowili, ze niepokoilaby ich mozliwosc, iz w poblizu kreci sie obcy, o ktorym zupelnie nic nie wiedza. Chociaz niepokoi ich takze obecnosc nie znanych im IKung, mowili, iz jesli ktos robi strzaly takie same, jak oni, mozna byc raczej pewnym, ze wyznaje podobne prawa dotyczace polowan, granic terytorium i ze w ogole zna reguly wlasciwego zachowania". -Powinien pan uslyszec Poily opowiadajaca o tym, jak osmieszali strzaly wykonane przez mysliwych z innych grup -powiedzial mi inny antropolog. - Bylo w tym mnostwo skatolo-gicznych komentarzy i uwag na temat narzadow plciowych wytworcy. Krotko mowiac, szczegolny styl grotow kazdej z grup jezykowych staje sie symbolem wzajemnych podzialow. (Granica o wiele bardziej uzyteczna niz ogrodzenia wznoszone przez rzad z metalowej siatki, ktora bywa od razu surowcem do wyrobu strzal). Rownie wazna jest jednak jednosc stylu w obrebie kazdej z grup jezykowych. W siedlisku, gdzie susza moze w krotkim czasie zniszczyc lokalne zasoby, owa jednosc pomaga podtrzymywac rozlegle kontakty spoleczne, tak ze ludzie moga liczyc na dostep do pozywienia i wody na mniej dotknietych susza obszarach. Spoiwem tego rodzaju przymierzy w obrebie wlasnej grupy jezykowej jest u Buszmenow rozbudowany system wymiany podarkow, nazywany hxaro. Strzaly sa jego integralna czescia. Wiessner stwierdzila, ze prawie polowa strzal w kolczanach mysliwych zostala przez nich otrzymana w prezencie, nie zas wykonana samodzielnie. Ciekawe, ze w probce liczacej ponad dwiescie podarowanych strzal, nalezacych do!Kung, wiekszosc zostala ofiarowana albo przez mysliwych z macierzystego obozowiska, albo przez pobratymcow mieszkajacych w odleglosci az ponad 100 km. Po kolacji u Deaconow w Stellenbosch Hilary podjal probe zastosowania analizy Wiessner do okresu plejstocenu. Wobec charakterystycznych ksztaltow i bieglosci wykonania narzedzi typu Howiesons Poort domniemywal, ze ludzie z Klasies podobnie nadawali swym ostrzom znaczenie symboliczne. Egzotyczny surowiec dowodzi, ze stale powiekszali swe terytoria lowieckie, co zapewne prowadzilo do spotkan z innymi szczepami, albo tez rozwijali handel wymienny, co pomagalo im zdobywac silkret. Oznacza to dalsze nasilenia kontaktow spolecznych. Ostrza Howiesons Poort nie sa az tak ujednolicone, jak wspolczesne metalowe groty strzal Buszmenow. Jednak obrobka kamienia byla przeciez zdecydowanie trudniejsza! Wszystko sprowadza sie ostatecznie, jak przypuszcza Deacon, do ubostwa zasobow przed 70 tysiacami lat. W takich czasach rozlegly zasieg przymierzy dawalby korzysci najwieksze z mozliwych: szanse przezycia. Jesli Deacon ma racje, bylby to nowy i swoiscie ludzki sposob radzenia sobie z tym znanym wszystkim istotom klopotem. A nie wypracowano jeszcze wtedy nic w tym rodzaju w Europie. W kazdym razie na pewno jeszcze nie wtedy. -Nie ma co szukac tego rodzaju narzedzi w mustierskiej Europie - mowi Deacon. - To tak, jakbysmy chcieli znalezc w elzbietanskiej Anglii podkolanowki z lat piecdziesiatych. Ostatecznie, tresci spoleczne nadane kamieniom przez ludzi z Klasies tlumaczylyby znikniecie kultury Howiesons Poort. Inni antropolodzy udokumentowali przykladami, ze dopracowanie stylistyczne odziezy, narzedzi itp. nasila sie lub slabnie wraz ze zmianami obciazen spoleczno-ekonomicznych, jakim podlega dana spolecznosc. Kiedy plejstocenski klimat znow sie poprawil, zlozona siatka spoleczna i jej materialne sygnaly przestaly byc tak niezbedne. Kultura Howiesons Poort zanikla, a narzedzie stalo sie na powrot tylko narzedziem. Glebszy sens interpretacji Howiesons Poort przez Hilarego Deacona moglby jednak polegac na tym, ze owczesny dlugotrwaly okres napiec nieodwracalnie zmienil ludzka mape mentalna. Az do tamtej chwili nasi przodkowie mogli patrzec na trawe, drzewa i linie widnokregu poza kontekstem symbolicznym. Jednak swiat, w ktorym kamienne narzedzia nabieraja cech metaforycznych, nie jest juz swiatem, jaki da sie oceniac tylko po zewnetrznych pozorach. Ogladany ludzkimi oczyma, swiat ten utracil swa niewinnosc. Kilka dni pozniej bylem w drodze na spotkanie z Philipem Rightmire'em z Muzeum Poludniowoafrykanskiego w Kapsztadzie. Obiecal mi pokazac oryginalne skamienialosci z Klasies River Mouth. Chcialem go zapytac, czy kosci dostarczaja jakichs dalszych wskazowek co do zachowan tych ludzi, tak jak bylo w przypadku lewantynskich szkieletow z Kebary i Qafzeh. Wciaz rozbrzmiewaly mi w glowie echa zadziwiajacych domyslow Hilarego Deacona. Jednym z najbardziej intrygujacych byla sugestia, ze lud z Klasies mogla laczyc ze wspolczesnymi Buszmenami wiecej niz analogia - ze w istocie prosty regionalny rodowod ciagnacy sie 100 tysiecy lat w przeszlosc laczy obecnych mieszkancow Kalahari z Klasies River Mouth. Deacon przytoczyl na poparcie tej koncepcji geografie kontynentu afrykanskiego. W przeciwienstwie do Eurazji, ktora oferuje "szerokie korytarze do przemieszczen" rozciagajace sie ze wschodu na zachod, Afryka jest zorientowana poludnikowo, bez naturalnych przejsc umozliwiajacych swobodny przeplyw populacji. - Kazda populacja, ktora zapuscila sie na poludnie, byla wlasciwie odcieta od reszty - powiedzial mi Deacon, przypisujac Buszmenom genetyczna czystosc siegajaca zamierzchlej przeszlosci. Teza ta prowadzi do niemilych skojarzen. Buszmeni, zwlaszcza grupa jezykowa IKung, sa najlepiej poznana, najintensywniej badana grupa wspolczesnych lowcow-zbieraczy. W zwiazku z tym ich tryb zycia bywa czesto beztrosko traktowany jako model bytowania wszelkich ludow paleolitycznych. Byloby wiec az zbyt proste, gdyby mieli sie tez okazac "pierwotnymi ludzmi wspolczesnymi" w sensie biologicznym. Z drugiej strony, badania mitochondriow IKung, prowadzone przez Linde Yigilant, oraz inne dane genetyczne wskazuja na bardzo glebokie korzenie rodowodu Buszmenow, siegajace byc moze wspolnych przodkow calej zyjacej ludzkosci. Rosyjski jezykoznawca Witalij Szeworoszkin uwaza, ze mlaskowe jezyki khoisan, ktorymi posluguja sie Buszmeni, Hotentoci oraz niektore inne plemiona poludniowoafrykanskie, sa najstarsza grupa jezykowa na Ziemi, stanowiac klucz do rekonstrukcji "macierzystego jezyka" wszystkich jezykow swiata. Takie szokujace twierdzenie zyskaloby na wiarygodnosci, gdyby w skamienialosciach sprzed 100 tysiecy lat pojawily sie takze swoiste, buszmenskie cechy. Po drodze do tymczasowego gabinetu Rightmire'a skrecilem omylkowo w odnoge korytarza prowadzaca do magazynu muzealnego i nieoczekiwanie stanalem oko w oko z grupa Buszmenow tkwiacych tam niczym zjawy. Grupka mysliwych rozgladala sie po okolicy, a mloda kobieta nianczyla niemowle. Wszyscy byli nadzy, a skora miejscami sie zluszczyla, odslaniajac bladobezowy gips. Dowiedzialem sie pozniej, ze figury te byly naturalnej wielkosci odlewami cial Buszmenow z poczatku stulecia. Poruszajaca jest historia ich ekspozycji w muzeum. Najpierw postaci wystawiano oddzielnie, niczym wypchane zwierzeta. W latach trzydziestych wszystkie umieszczono wspolnie w szklanej gablocie. Pod koniec lat piecdziesiatych figury doczekaly sie naturalistycznej scenerii: przybrano je w przepaski biodrowe, w rece wetknieto dzidy i dorobiono tlo, aby dodac realizmu. Dopiero jednak w roku 1984 ktos zwrocil uwage, ze eksponaty poswiecone bialym kolonistom i innym emigrantom do Afryki Poludniowej wystawiono w Muzeum Historii Kultury, podczas gdy Buszmenow trzyma sie posrod zwierzat w Muzeum Historii Naturalnej. Znalazlem Philipa Rightmire'a, a on zaraz poszedl po skamienialosci. Przyniosl mi je w zoltawym tekturowym kartonie, niewiele wiekszym od pudelka po butach, i ciezko postawil na stole. Od razu sie zorientowalem, ze trudno bedzie doszukac sie wskazowek behawioralnych w tych kosciach. -Sa dosc fragmentaryczne - powiedzial, ukladajac okazy na stole. - Ale jesli jest sie wnikliwym i cierpliwym, mozna z nich wiele wyczytac. Rightmire osobiscie dociekal zwlaszcza tego, czy szczatki z Klasies rzeczywiscie naleza do najstarszych na swiecie ludzi o nowoczesnej anatomii. Najdawniejsze skamienialosci z pudelka to miedzy innymi garsc zebow, kawalek lokcia, dwa fragmenty szczeki gornej, w tym ulamek z tkwiacym w nim zebem. - Nie ma w tym materiale nic, co wskazywaloby, ze nie byli to ludzie wspolczesni - powiedzial Rightmire. - Z drugiej strony, mozna by dowodzic, ze jest tego po prostu za malo, bysmy mogli uzyskac takie wskazowki. Kosci, na podstawie ktorych Rightmire sformulowal swoje wnioski, zostaly znalezione wyzej w profilu wykopu przez Sin-gera i Wymera jeszcze w latach szescdziesiatych. Wydobyli oni lacznie piec niekompletnych zuchw, kosc policzkowa oraz zbieranine okruchow czaszek, zebow i polamanych kosci konczyn. To na podstawie tych okazow Rightmire sadzi, ze populacje ludzkie w Afryce Poludniowej przekroczyly do tego czasu prog anatomicznej nowoczesnosci. Kosci konczyn sa smukle. Wiekszosc zuchw ma brodki. Jeden z okruchow, jakie ujrzalem na stole, to wlasciwie sama brodka, jakby jej posiadaczowi zalezalo, by, jesli juz cos ma po nim pozostac dla potomnosci, byla to czesc wyraznie gloszaca: "Bylem nowoczesny". To samo mozna powiedziec o nieksztaltnym fragmencie czaszki, obejmujacym czesc czola i okolice nosowa bez walow nadoczodolowych ani innych archaicznych cech. Kolekcja jako calosc nie przypomina jednak zbioru szczatkow ludzi wspolczesnych. Wiele zuchw jest masywnych i opatrzonych wielkimi zebami, a jedna wyraznie nie ma brodki. - Trzeba by sie niezle nabiedzic, aby doszukac sie takiej urody u wspolczesnego czlowieka - zauwazyl Rightmire. - Jesli moze istniec dowod, ze ta populacja zachowala archaiczne cechy, to jest nim na przyklad ten szczegol. Tego rodzaju pozostalosci po dawnych czasach sklaniaja zreszta badaczy w rodzaju Milforda Wolpoffa czy Freda Smitha do odrzucenia pogladu, ze probka z Klasies River Mouth jest w pelni nowoczesna. Wiekszosc specjalistow zgadza sie jednak, iz Klasies River Mouth dostarcza najlepszych dobrze datowanych dowodow na wytworzenie sie w Afryce naprawde nowoczesnej anatomii czlowieka. * A co z cechami buszmenskimi? - spytalem. - Czy jest tu cos, co pozwalaloby bezposrednio powiazac Klasies z dzisiej szymi Buszmenami? * Mamy czaszki sprzed dwudziestu lub trzydziestu tysiecy lat, ktore wygladaja na calkiem buszmenskie - odparl Right mire. - Mozliwe, ze powiazania te siegaja jeszcze glebiej w prze szlosc. Im dluzej jednak przygladam sie materialowi z Klasies, tym trudniej dopatrzyc mi sie wyraznych podobienstw. Najlepszym chyba argumentem za starozytnym rodowodem Buszmenow byla wsrod lezacych na stole okazow mala zuchwa z perelkami zebow, nie wieksza niz u dzisiejszego siedmio- lub osmiolatka. Ale nie byla to kosc dziecka. Tkwiace w szczece trzonowce byly silnie starte, dowodzac, ze osoba owa, prawie na pewno kobieta, w chwili smierci musiala osiagnac wiek dojrzaly. Buszmeni takze maja dzieciece proporcje, moze wiec jest to wskazowka na zwiazek z nimi, choc bardzo niepewny. - Latwiej byloby cos powiedziec, gdybysmy mieli kompletna czaszke - oznajmil Rightmire nieco rozmarzonym glosem. Wszystkie skamienialosci z Klasies zachowaly sie tylko fragmentarycznie; male sa szanse znalezienia bardziej kompletnego okazu. Ten kawalek zuchwy, buszmenskiej czy nie, intrygowal badaczy z innego powodu. Chociaz jego rozmiary byly same w sobie uderzajace, szczeka wygladala jeszcze osobliwiej w zestawieniu z przechowywanymi w kolekcji innymi zuchwami z Klasies, ktore sa duze, masywne i zapewne meskie. Taki dymorfizm plciowy znacznie przerasta wszystko, co mozna w tej mierze zaobserwowac dzisiaj. Obecnie mezczyzni sa srednio zaledwie o 3 procent wieksi od kobiet z danej populacji. Oczywiscie, zawsze zachodzi mozliwosc, ze mala zuchwa z Klasies nalezala do osoby nienaturalnie drobnej albo reprezentujacej inna populacje. Jesli jednak zuchwa nalezala do w miare normalnej kobiety z Klasies, taki rozziew rozmiarow miedzy plciami umielibysmy wytlumaczyc tylko dwojako. Jedno wyjasnienie dotyczy wyzywienia. Jesli kobietom odmawiano dostepu do wysokobialkowych posilkow, jakimi raczyli sie mezczyzni, osiagalyby one nieproporcjonalnie niski wzrost. Rightmire opowiedzial mi o podobnym przypadku wsrod Paleoindian z Georgii, gdzie mezczyzni najwidoczniej jadali mieso, podczas gdy kobiety poprzestawaly na kukurydzy. Drugie wytlumaczenie jest spoleczne. W tym ujeciu to nie kobiety byly nieproporcjonalnie male, lecz mezczyzni nieproporcjonalnie duzi. Wsrod ssakow skrajny dymorfizm plciowy typowy bywa dla gatunkow poligamicznych, ktorych samce musza walczyc ze soba o samice. Najroslejsze osobniki wygrywaja wspolzawodnictwo i przekazuja nastepnym pokoleniom swe geny na wielkie rozmiary ciala. Jesli za dymorfizm w Klasies odpowiada tego typu struktura spoleczna, to tamtejsi na pozor nowoczesni anatomicznie ludzie nie wyksztalcili jeszcze mono-gamicznego modelu trwalych par, przewazajacego we wspolczesnych spoleczenstwach ludzkich. Mala dama z zabkami jak perelki byla dziwna z innego jeszcze powodu. Przednia czesc jej zuchwy ulegla przebarwieniu i poczerniala, podobnie jak wiele innych kosci w kolekcji. Znalem juz ponure wyjasnienie Hilarego Deacona. Powiedzial mi, ze cokolwiek jedli ci ludzie, czasami zjadali siebie nawzajem. Deacon jest przekonany, ze wlasciwie wszystkie szczatki homi-nidow odkryte w Klasies sa resztkami uczt kanibali. Bez watpienia kosci byly spalone, a niektore fragmenty czaszek nosza slady rozlupywania. Tim White z Uniwersytetu Kalifornijskiego odkryl takze "niewatpliwe naciecia" pozostawione przez narzedzie kamienne na owej nowoczesnie wygladajacej kosci czolowej z Klasies. Kiedys, poznym wieczorem, Deacon opowiadal, jak mogl przebiegac taki posilek. - Zalozmy, ze chce pan podgrzac troche mozdzku - zaczal. - Coz, kladzie pan glowe w ognisko, co wystawia zuchwe na dzialanie zaru - i stad widoczne dzis poczernienia. Kiedy wszystko juz smakowicie bulgocze, wyciaga pan czaszke z ogniska. Ale trzeba ja jeszcze otworzyc, prawda? Chwyta wiec pan za kamienny tluczek i solidnie uderza. Kosc jest jeszcze naturalnie swieza i troche sie przy tym zarysowuje. Stad wlasnie te slady. Doniesienia o kanibalizmie w epoce paleolitu nie sa czyms rzadkim. Kanibalizm byl praktyka czlowieka pekinskiego3, praktykowali go neandertalczycy z Chorwacji i prawie na pewno takze neolityczni Francuzi - czemuzby wiec takze nie wczesny Homo sapiens z Afryki? Deacon przytoczyl pare przykladow historycznych, w tym szczegolnie ohydny kasek miejscowego pochodzenia z lat dwudziestych XIX wieku, o tym jak glod doprowadzil do systematycznego ludozerstwa w Basuto-landzie.4 - Pozniej weszlo im to w zwyczaj - powiedzial Deacon. - Lamali ofiarom nogi, zeby nie mogly uciec. W ten sposob powstawalo cos w rodzaju zywej ludzkiej spizarni. Potwierdza to wiele relacji. Za najsmakowitsze uwazano dzieci. Wyzej tez od innych ceniono niektore czesci ciala. Jesli ludzie z Klasies zjadali sie nawzajem - a kanibalizm wydaje sie najlepszym wytlumaczeniem stanu zachowanych kosci - czy pomaga to ustalic, na ile byli "ludzcy"? Nie bardzo. Jak powiedzial mi Tim White, kanibalizm zaobserwowano u mniej wiecej 75 innych gatunkow ssakow, w tym 15 gatunkow naczelnych, nie liczac czlowieka. Pelniejsza odpowiedz zalezalaby od tego, dlaczego w ogole ludzkie mieso trafilo do jadlospisu. Wiekszosc specjalistow zgadza sie co do tego, ze ludzie jadaja innych ludzi albo kiedy nie maja nic innego do zjedzenia, albo w ramach jakiegos rytualu. Kanibalizm rytualny opiera sie na wierze, iz spozycie pewnych czesci ciala zmarlego prowadzi do przyswojenia sobie jego cech. Wierzenia wielu plemion obejmuja ceremonialne spozywanie niektorych czesci ciala zmarlych w nadziei, ze zostana w ten sposob przekazane i zachowane pewne wlasciwosci zmarlego - duch, madrosc, sila. Okrutni Indianie Yanomamo z Amazonii konsumuja popioly swych wspoltowarzyszy poleglych w zbrojnych wyprawach. Szczypte poleglego towarzysza broni dodaje sie do zupy z banana rajskiego juz w czasie stypy, a takze ilekroc zanosi sie na jakis najazd odwetowy. "To wprawia ich w odpowiednia wscieklosc potrzebna do morderczego rzemiosla" - pisze antropolog Napoleon Chagnon, ktory spedzil wiele lat u tych Indian. Kanibalizm rytualny z samej swej natury dowodzi istnienia kilkupoziomowego krajobrazu umyslowego, przeswiadczenia, ze rzeczy - w tym przypadku zwloki - ucielesniaja moce, wartosci lub znaczenia wykraczajace poza ich fizyczna powloke. Z kolei zjadanie pobratymcow, kiedy brak innej zywnosci, dowodzi tylko skrajnego wyglodzenia. Niestety, nie zawsze oba motywy da sie wyraznie rozgraniczyc. - Jesli umierasz z glodu i zjadasz wujka Harry'ego, zapewne bedzie w tym jakis element rytualu - powiada White. - Motywem zjedzenia wujka pozostaje jednak wyglodzenie. Z drugiej strony, sa takie spoleczenstwa, w ktorych zjada sie wujka Harry'ego tylko z tej przyczyny, ze byl z niego fajny gosc i plemie chcialoby sie do niego troche upodobnic. A w Klasies? Nie da sie stwierdzic, czy zjadaniu tam ludzi, o ile byli zjadani, towarzyszyl jakas ceremonial. - Nie wiem, czy Hilary ma racje co do kanibalizmu w Klasies - powiedzial mi Philip Rightmire w Kapsztadzie. - Ale jesli z tego powodu wroci na stanowisko archeologiczne szukac dalszych okazow, bede sie tylko cieszyl. W kilka dni pozniej lezalem na wznak na kamieniu, patrzac na czlowieka z glowa slonia. A moze byl to slon z ludzka glowa. Czesci ciala byly tak przemieszane, ze daremna zdawala sie proba oddzielenia ich od siebie. Postac miala cztery nogi, ale kazda rozczapierzala sie na koncu w pek palcow. Chociaz glowa miala ludzki profil, z czola sterczala zwezajaca sie ku koncowi traba, jakby plynnie wylewajaca sie z wnetrza ludzkiej czaszki i muskajaca ziemie, a potem unoszaca sie znow w powietrze jak tanczaca kobra. Badacze buszmenskiej sztuki naskalnej nazywaja taki typ przedstawien teriantropem, zwierzo-czlekiem. Zanim Europejczycy wyrugowali ten lud z calego poludnia Afryki, z wyjatkiem Kalahari, Buszmeni ozdabiali wielkie polacie krajobrazu swymi delikatnymi, radosnymi dzielami - tanczacymi w pedzie elandami i innymi antylopami, bawolami, zwinnymi mysliwymi i szamanami w transie, a takze wzorami geometrycznymi, fantastycznymi stworami hybrydowymi, czasami namalowanymi wieloma odcieniami bieli, czerni i czerwieni, czasami znow wyrytymi wprost w skale. Schronisko skalne Barnes Shelter, mala nisza, w ktorej ocknalem sie wlasnie z drzemki, jest jedna z dziesiatkow grot w rozleglym rezerwacie dzikiej zwierzyny "Zamczysko Olbrzyma" (Gianfs Castle Game Reserve), polozonym w Gorach Smoczych w zachodnim Natalu. Wlasciwie wszystkie jaskinie kryja tu malowidla lub ich slady zatarte przez czas. Ja wybralem Barnes Shelter, bo jest miejscem latwo dostepnym do zwiedzania, a malo znanym. W schronisku, wcisnietym w porosniety trawa zleb powyzej obozu, rozchodzila sie won szalwii i panowala niezmacona cisza. Bylem sam z Czlowiekiem-Sloniem i ze swoimi myslami. Czego w koncu dowiedzialem sie o ludziach z Klasies? Kanibalizm byl smakowitym kaskiem dla ludzkiej ciekawosci, efektownym, ale nie zaspokajajacym glodu. Z kolei ich powiazanie z dzisiejszymi Buszmenami jest hipoteza intrygujaca, lecz niepewna. Dymorfizm plciowy, poswiadczony przez rozmiary szczek, jest moze znaczacy, ale jego sens pozostaje zagadka. Pochodzace z tego wykopaliska dowody na wczesne pojawienie sie nowoczesnej anatomii wygladaja solidnie, lecz nie towarzysza im dalsze swiadectwa behawioralne, zaden trop, ktorym moglbym podazyc, szukajac odpowiedzi na podstawowe pytania: Dlaczego? Dlaczego w Afryce? Dlaczego wtedy? -Nie znam odpowiedzi ani nikt inny jej nie zna - powiedzial mi pozniej Richard Klein z Uniwersytetu Stanforda. - Moze zmiana anatomiczna byla tu czysto przypadkowa. Moze wiazala sie z jakims postepem w rozwoju ukladu nerwowego. Moze, moze, moze. - Potem dodal z zalem, jaki odzwierciedlil sie tez w melancholijnym obliczu Philipa Rightmire'a: - Klopot w tym, ze jesli za duzo jest tych "moze", ludzie przestaja sluchac. W poszukiwaniach zmiany behawioru, decydujacej o czlowieczenstwie, najbardziej obiecujace wydawalo sie przedstawione przez Hilarego Deacona wyjasnienie przemyslu Howie-sons Poort jako zjawiska kulturowego, nie zas tylko funkcjonalnej reakcji na trudnosci srodowiskowe. Uwazam, ze jedynie "swiadomosc dwupoziomowa" moze nadawac przedmiotom znaczenie symboliczne i radzic sobie z wielopoziomowa zlozonoscia swiata, jaki zostaje w ten sposob wynaleziony. Chociaz spodobala mi sie sama koncepcja, zastanawialem sie, czy dane dotyczace Howiesons Poort sa wystarczajaco mocne, by uzasadniac takie wnioski. Argumentacja Deacona w duzej mierze opierala sie na zalozeniu, ze pojawila sie nowa dynamika wedrowki surowca skalnego w regionie. Jednak jesli nawet ludzie z Klasies organizowali sie po to, by zdobyc kamien wyzszej jakosci, nie da sie wykluczyc, ze interesowala ich glownie funkcjonalna uzytecznosc jego lepszej lupliwosci. Richard Klein twierdzi, ze surowce zaczynaja w Afryce wedrowac na rzeczywiscie duze odleglosci i z czestoscia wskazujaca na pojawienie sie kontaktow spolecznych dalekiego zasiegu dopiero znacznie pozniej, w poznej epoce kamienia. Pozostaje tez kwestia czasu. Howiesons Poort pojawia sie okolo 70 tysiecy lat temu. Pierwszy wielki rozkwit sztuki i symboliki nastepuje dopiero w gornopaleolitycznej Europie okolo 30 tysiecy lat pozniej. Jesli kluczem do czlowieczenstwa jest uswiadomienie sobie potegi symbolu, jakie narodzilo sie w zamierzchlej srodkowej epoce kamienia w Afryce, dlaczego tak dlugo trzeba bylo czekac na owoce tej swiadomosci? Przyjrzalem sie malowidlu znajdujacemu sie o paredziesiat centymetrow ode mnie. Gdzie ulokowac w czasie i przestrzeni stadia posrednie, etapy przejsciowe miedzy narzedziem biernie niosacym jakies znaczenie spoleczne a tym nieomylnym ukladem kresek i barwnika, jaki mialem przed oczyma? Oto przenikaly sie idee czlowieka i slonia, puszczone w ruch pod cienistym nawisem skalnym. Moze Howiesons Poort jest znakiem zasadniczej zmiany w ludzkim pejzazu umyslowym? Moze wszelkie roznice miedzy myslami poludniowoafrykanskiej kobiety czy mezczyzny sprzed 70 tysiecy lat a naszymi sa tylko ilosciowe, a nie jakosciowe? Ziemia poludniowoafrykanska nie dostarczyla jednak bezposrednich powiazan miedzy tamta przeszloscia a nasza terazniejszoscia. Zapewne nigdy tez nie dostarczy tego powiazania. Czynnikiem zrywajacym lacznosc i niszczacym ciaglosc byla pokrywa lodu pelznaca od przeciwleglego bieguna. Kiedy lodowce doprowadzily do ochlodzenia klimatu i uwiezily czesc wody, poludniowy kraniec kontynentu afrykanskiego zaczal wysychac. Ludzie z Klasies River Mouth i innych jaskin albo wywedrowa-li na polnoc, albo ich liczba skurczyla sie tak bardzo, ze trudno dzis znalezc po nich jakiekolwiek slady. Wyglada na to, ze podobny los mogl spotkac populacje ludzkie w wiekszej czesci Afryki. Jest jednak region, ktory nadawal sie do zamieszkania mimo wszystkich zaklocen powodowanych przez plejstocen-skie zlodowacenia. Jesli jakies miejsce moze byc swiadkiem pojawienia sie naprawde nowoczesnej kultury ludzkiej w zamierzchlej przeszlosci, to jest nim Afryka Wschodnia. Srodkowa epoka kamienia pozostaje tam prawie nie zbadana. Unosi sie nad nia wielki znak zapytania. Para amerykanskich archeologow zapuscila sie jednak ostatnio na to slabo poznane terytorium i wrocila z sensacyjnymi odkryciami. Klopot w tym, ze na razie nikt im nie wierzy. Znaleziska sa tak zadziwiajace, ze im samym czasem trudno w nie uwierzyc. ROZDZIAL 9 KWESTIA CZASU Wszyscy sa nieprawidlowi. HILARY DEACON W poblizu granicy etiopsko-kenij sklej wielki row tektoniczny, znany jako ryft wschodnioafrykanski, rozwidla sie na dwie dlugie, krete odnogi, miedzy ktorymi tkwi Jezioro Wiktorii jak szafir ujety kciukiem i palcem wskazujacym. Mlodsza, wschodnia odnoga, przecinajaca przestronne sawanny Kenii i Tanzanii, jest najbogatszym na swiecie zrodlem informacji o pochodzeniu czlowieka. Sily przyrody - wulkanizm, trzesienia ziemi, erozja, chemizm gleby i klimat - polaczyly sie tu, tworzac sprzyjajace srodowisko do powstawania i odkrywania skamienialosci, o czym wymownie swiadcza slynne odkrycia klanu Leakeyow i innych badaczy. Odnoga zachodnia rozpadliny, skryta w silnie zalesionym i gorzystym terenie, nigdy nie byla tak szczodra. Kraina ciemnych gleb, sprzyjajacych rozkladowi, i niedostepnych gaszczy zazdrosnie strzeze swych skarbow z pradziejow ludzkosci. Jesli odnoga wschodnia kojarzy sie ze swiatlem i wiedza, to zachodnia jest w calosci mroczna zagadka. Z rzadka tylko zapuszczaja sie tutaj wyprawy archeologiczne i zazwyczaj wracaja z niczym.W polnocno-wschodnim zakatku Zairu, kilkaset metrow od rownika, lezy opustoszaly skrawek splantowanej ziemi porosnietej trawa, dlugi akurat na tyle, by mogla na nim wyladowac awionetka. Pewnego lipcowego poranka w 1990 roku usiadlem na swojej brezentowej torbie z ekwipunkiem podroznika na skraju tej przecinki, wsluchujac sie w cichnace brzeczenie ces-sny, ktora dopiero co mnie tu wysadzila. Spoznilem sie o dzien na spotkanie, wiec nie zdziwilo mnie, ze nikt po mnie nie wyszedl. Widzialem jedynie wysokie trawy i akacje - krajobraz gorskiej sawanny. Odglos samolotu ucichl i slyszalo sie juz tylko szum traw w goracym wietrze. Tuz przed ladowaniem zauwazylem skupisko chat na pochylosci nad jeziorem, ale z poziomu ziemi nie bylo ich widac. Nie majac pojecia, w ktora strone powinienem sie udac, siedzialem na pasie startowym, obserwujac zuka gnojaka brnacego ku swiezym odchodom. Miejsce, w ktorym bylem, nazywa sie Ishango. Zbudowano tu osrodek wypoczynkowy dla belgijskiej krolowej, zamieniony pozniej w stacje terenowa Parku Narodowego Wirunga, waskiego pasa roznorodnych siedlisk nad granica ugandyjska. Widac stad zrodla rzeki Semliki, wyplywajacej z perly wschodniej odnogi Doliny Ryftowej - jeziora noszacego niegdys imie Edwarda, a pozniej Idi Amina Dady. Odkad Amin stracil swa posade despotycznego dyktatora Ugandy, a wraz z nia prawo nazywania zbiornikow wodnych na swoja czesc, byle jezioro Edwarda, eks-Amina, znane jest jako jezioro Rutanzige albo po prostu jako jezioro Eks. Jego wody zasilaja w Ishango mloda Semliki, coraz bardziej burzliwie plynaca na polnoc dnem ryftu, by wreszcie ujsc do jeziora Mobutu Sese Seko, dawniej jeziora Alberta, obroslego w legende zrodla Nilu. Przybylem tutaj na zaproszenie archeologow Alison Brooks i Johna Yellena, pary malzenskiej z Waszyngtonu. Na dlugo zanim hipoteza Ewy mitochondrialnej odnowila zainteresowanie pochodzeniem czlowieka wspolczesnego, Alison Brooks skromnie utrzymywala, ze tysiace lat przed kromanionczykami istniala juz w Afryce wysoko zaawansowana kultura. Brak wystarczajacych dowodow wynikal jej zdaniem z tego, ze malo komu chcialo sie ich szukac, a ci, ktorzy cos znalezli, nie afiszowali sie ze swym znaleziskiem. Uwazano powszechnie, ze ludzie z afrykanskiej srodkowej epoki kamienia nie wytwarzali lub nie umieli wytwarzac narzedzi koscianych. Brooks zwraca uwage na to, ze chociaz narzedzia takie sa rzadkie w tej epoce, to samo dotyczy liczby przebadanych stanowisk archeologicznych. - Na calym kontynencie znanych jest kilkadziesiat stanowisk srodkowopaleolitycznych, gdzie przeprowadzono wykopaliska - mowi - przy czym wiekszosc z nich lezy w RPA. W samej Francji jest ich co najmniej 300. Trzeba lupy, zeby je odroznic na mapie. Wsrod garsci stanowisk afrykanskich wiecej niz co czwarte zawiera wedlug Brooks obrobione kosci, muszle albo inne artefakty dowodzace, ze w srodkowej epoce kamienia dzialo sie wiecej, niz mozna by przypuszczac na podstawie powszechnie powtarzajacych sie topornych narzedzi odlupkowych. Zadne z wczesniej znanych stanowisk archeologicznych tego wieku nie dysponuje takimi dowodami zrecznosci praludzi, jakie - wedle wlasnej oceny - Alison wraz z mezem zdobyla tutaj w Zairze. W roku 1988, prowadzac wykopaliska w Katandzie, kilka kilometrow w dol rzeki Semliki od Ishango, Yellen odkryl skupisko rzecznych otoczakow i byle jak obrobionych odlupkow kamiennych wraz z koscmi wielkich sumow i innych zwierzat. Zarowno zageszczenie, jak i ostre krawedzie znalezisk wskazywaly na to, ze czlowiek przylozyl reke do powstania tego skupiska, podobnego do neandertalskiego smietniska posrodku jaskini Kebara w Izraelu. Ostatni tydzien prac terenowych przyniosl jednak odkrycie, ktorego nikt nie mogl sie spodziewac w jaskini neander-talskiej: pol tuzina doskonale wykonanych ostrzy koscianych, z zadziorami po jednej stronie, z bruzda dokola nasady, co wskazywalo, ze byly one przywiazywane do drzewc jako oscienie na ryby. Ostrza z zadziorami pojawiaja sie w Europie dopiero pod koniec gornego paleolitu, mniej wiecej 14 tysiecy lat temu. Brooks i Yellen uwazaja, ze rownie starannie obrobione harpuny afrykanskie sa trzy razy starsze. To tak, jakby znalezc prototypowy model pontiaka w szopie Leonarda da Vinci. -Jesli te rzeczy sa tak stare, jak myslimy - powiedziala mi Alison w Waszyngtonie, polozywszy harpuny na stole - stanowiloby to rozstrzygajace poparcie dla tezy o pojawieniu sie czlowieka wspolczesnego najpierw w Afryce. Wlasnie wysluchiwanie takich opinii doprowadzilo do tego, ze znalazlem sie teraz na skraju pustego ladowiska w Zairze, obserwujac gramolacego sie w upale zuka gnojaka. Chrzaszcz zdazyl przebyc zaledwie kilkanascie centymetrow, gdy okrzyki i smiechy z dala obwiescily, ze moje przybycie zostalo zauwazone. Spoza kep trawy wylonilo sie kilkoro dzieci. Pozdrowilismy sie w miedzynarodowym jezyku czekolady (ja dalem, one zjadly). Zapytalem, gdzie moge znalezc Leo Mastromatteo, urzednika EWG, ktory mial byc poinformowany o moim przylocie, i poszedlem za dziecmi do osiedla Ishango, przekraczajac wkrotce brame obrzucany groznym spojrzeniem mlodego mezczyzny w strzepach munduru, z polautomatycznym karabinkiem pod pacha. Straznik pokazal mi czyjes nogi w drelichowych spodniach sterczace spod ciezarowki. Kiedy podszedlem blizej, ukazala sie potezna klatka piersiowa, potem wielki czarny was i reszta umorusanej smarem twarzy Mastromatteo. Urzednik EWG przywital mnie znacznie uprzejmiej anizeli zolnierz. -Niech pan sie nie przejmuje tymi facetami - powiedzial. Sam jednak najwyrazniej sie przejmowal. Wojsko stacjonowalo w okolicy, by strzec granicy z Uganda, wyjasnil, ale poniewaz oficerowie sprzeniewierzaja i tak nedzny zold swych podwladnych, ci kreca sie przewaznie po parku, wyludzajac od tubylcow zywnosc i upijajac sie miejscowym samogonem z bananow, zwanym kidingi. - To nie jest wojsko, to banda uzbrojonych pijakow - podsumowal Leo. - Oficerowie w ogole nad nimi nie panuja. Sami tez sa pijani. Zapewnil mnie, ze Brooks i Yellen musieli zauwazyc ladowanie mojego samolotu i na pewno zaraz po mnie przyjada. Zaproponowal, bym tymczasem dla ochlody poplywal w rzece. Ze sciezki wiodacej w dol zbocza roztaczal sie wspanialy, zachecajacy widok ozdobiony czaplami i pelikanami przy brzegu, a woda byla tak przejrzysta, ze zanurzone w niej hipopotamy wygladaly jak zrobione z jadeitu. Leo objasnil mi lancuch pokarmowy Ishango. Ptaki wielu gatunkow sciagaja tu zwabione przez obfitosc ryb - brzan, okoni nilowych i dziesiatkow innych gatunkow. Z kolei ryby gromadnie pasa sie tu planktonem, ktorego nie brakuje. - A plankton - ciagnal Leo - zywi sie odchodami hipopotamow. Czyz to nie piekne? * No dobrze, ale skad sie one biora? - zapytalem. * Hipopotamy? Och, zawsze tu byly. Na brzegu rzeki zrzucilismy ubrania i wskoczylismy w opisana biologie, prawie nie ploszac bocianow, kormoranow i czapli skupionych po drugiej stronie wody. Obok przeplynelo stadko hipopotamow, ktorych przyciezkiej gracji i tempa mozna bylo oczekiwac od zwierzat bedacych tu zawsze. W pelnym swietle popoludnia piaszczysta skarpa wygladala jak ze zlota. Woda byla czysta i cudownie chlodna. Polozylem sie na wznak i przymknalem oczy, wsluchujac sie w glosy ptakow i sapanie hipopotamow. Jesli istniala kiedys "afrykanska Ewa", pomyslalem, to tak musial wygladac jej raj. W latach piecdziesiatych, kiedy Zair nazywal sie jeszcze Kongiem Belgijskim, geolog belgijski Jean de Heinzelin trafil do Ishango i znalazl tu inny Eden. Odslonil szczatki "cywilizacji wodnej", jak ja nazwal, kultury ludzi polujacych i lowiacych ryby za pomoca wloczni z zadziorami oraz harpunow; zyjacych tutaj przez tysiace lat, zanim znikneli z powierzchni ziemi za sprawa wybuchu wulkanu. Wsrod przedmiotow, jakie po nich pozostaly, byly kosci z wyrytymi wiazkami rownoleglych kresek, ktore de Heinzelin uznal za swiadectwo wczesnej notacji cyfrowej. Przypuszczal, ze byc moze z Ishango ow system rachuby dotarl nastepnie do starozytnego Egiptu i dalej. "Poniewaz egipski system liczbowy byl podstawa l warunkiem osiagniec naukowych klasycznej Grecji, a tym samym wielu pozniejszych dokonan nauki, moze sie okazac, ze wspolczesny swiat ma wyjatkowo wiele do zawdzieczenia ludowi zamieszkujacemu Ishango" - napisal de Heinzelin w "Scientific American". Za pomoca nowatorskiej wowczas metody datowania radio-weglowego de Heinzelin okreslil poczatkowo wiek cywilizacji Ishango na 21 tysiecy lat. Pozniej, nie bedac pewny datowanego materialu i zdajac sobie sprawe z tego, ze wyprzedzalby on pojawienie sie harpunow w Europie, de Heinzelin zrewidowal swoje oszacowania. Cywilizacja Ishango mialaby liczyc zaledwie 8 tysiecy lat, bezpiecznie mieszczac sie w epoce holocenu, grubo po europejskich harpunach i rozpowszechnieniu sie podobnego oreza w Afryce Polnocnej i Wschodniej. Zakorzeniony poglad gloszacy, ze bialy europejski kromanionczyk reprezentowal awangarde techniki, nie doznal wiec uszczerbku. Tak sie rzeczy mialy do roku 1985, kiedy Alison Brooks i jej wspolpracownicy rozpoczeli w Ishango nowe wykopaliska. Znalezli kolejne harpuny, a takze fragmenty ludzkiej czaszki i sporo dosc topornie wykonanych narzedzi odlupkowych. Najwazniejsze okazalo sie jednak inne znalezisko - trojkatny ulamek skorupy strusiego jaja. Brooks wyprobowala na tym niepozornym okruchu dwie rozne metody datowania, starajac sie wyznaczyc prawdziwy wiek Ishango. Wyniki przekonaly ja, ze de Heinzelin mial racje za pierwszym razem. Harpuny, kosci z nacieciami i inne artefakty liczyly sobie po okolo 25 tysiecy lat. Oczywiscie, nikt jej nie uwierzyl, nawet sam de Heinzelin. Nie mieli zreszta powodu, by uwierzyc. De Heinzelin byl bardziej doswiadczonym badaczem i znacznie lepiej znal geologie Ishango. W dodatku jedna z metod uzytych przez Brooks (wykorzystujaca pomiar tzw. racemizacji aminokwasow) miala juz na swoim koncie kompromitujace wpadki. No i wszyscy wiedzieli przeciez swietnie, ze 25 tysiecy lat temu Afrykanie nie mogli sobie nawet wyobrazic harpunow, a co dopiero je wytwarzac. Mozna by zrozumiec Brooks, gdyby natkniecie sie na taki mur sceptycyzmu sklonilo ja do zrewidowania datowan i dwukrotnego odmlodzenia harpunow. Chociaz zadbala o to, by nie podawac liczb, dala jednak do zrozumienia, ze jej maz znalazl w Katandzie harpuny przypuszczalnie dwukrotnie starsze od tych z Ishango. Oznaczalo to wstrzasajace wnioski. Kazdy sie moze nauczyc przygotowywac kamienny rdzen i odbijac zen ostre odlupki. Natomiast obrobka kosci, ktora by pozwolila wyprodukowac takie cacka z zadziorami, wymaga nie byle jakiego treningu i zrecznosci, nie wspominajac o zdolnosci umyslowej do wyobrazenia sobie w ogole takiego przedmiotu i jego skomplikowanej funkcji. - Szczerze mowiac, nie wiem, jak oni sobie radzili - wyznal mi Yellen. Jedno jest pewne: nie znamy zadnej innej rownie starej, a chocby porownywalnie skomplikowanej techniki gdziekolwiek na swiecie. Nic dziwnego, ze wsrod kolegow Brooks nie brakuje sceptykow. - Harpuny Alison sa kompletna anomalia - mowi Stanley Ambrose z Uniwersytetu Illinois. - Nie mam pojecia, jakim cudem moglyby byc tak stare. Inny antropolog prycha: To znowu Calico Hills! - odwolujac sie do kompromitujace] wpadki Louisa Leakeya, ktory za mlodu poparl teze, ze pewne narzedzia kamienne z Kalifornii pochodza sprzed miliona lat. Nawet jednak najwieksi krytycy Brooks dopuszczaja cien mozliwosci "ze a moze jednak". - To, co znalazla w Zairze, to szum, a nie znaczacy sygnal - mowi Richard Klein ze Stanfordu, ktory rownie krytycznie jak wszyscy ocenia mozliwosci umyslowe ludzi srodkowej epoki kamienia. - Ale jednak kto wie? Moze ma racje. Jesli tak, to dokonala naprawde waznego odkrycia. Odswiezony kapiela w Semliki wspialem sie po skarpie z powrotem do Ishango i znalazlem sie tam w sam raz na czas, by uslyszec podjezdzajacy landrover Brooks. Spotykalismy sie juz kilkakrotnie, ale tylko w jej gabinecie na Uniwersytecie George'a Waszyngtona albo w innym akademickim otoczeniu. Corka podsekretarza Smithsonian Institution, absolwentka Harvardu magna cum laude, ktora przymierzala sie do literatury klasycznej i sredniowiecznej oraz astrofizyki, zanim zdecydowala na antropologie, zawsze robila na mnie wrazenie swym stonowanym, uczonym wygladem i melodyjna pewnoscia glosu. Teraz zobaczylem ja za kierownica, w zakurzonych szortach i koszuli khaki, z wlosami wymykajacymi sie spod korkowego helmu. Wygladala jak blondwlosa poszukiwaczka przygod z filmu retro. Wrzucilem swoj bagaz na tylne siedzenie i wskoczylem do samochodu. Zanim odjechalismy, mlody zolnierz podszedl i zlustrowal wnetrze auta, dopytujac sie, czemu Brooks nie dostarczyla jeszcze obiecanych koszulek z nadrukiem "Semliki Research Expedition" dla niego i jego kolegow. Ona zbyla go lagodnie, a gdy tylko sie oddalil, wrzucila wsteczny bieg i ruszyla. - Jestem pewna, ze ten facet zastrzelilby mnie w jednej sekundzie, gdyby uznal, ze mogloby to mu ujsc na sucho - rzekla. Pojechalismy wyboista droga w strone Katandy. Bardzo mnie ciekawilo, co sie dzialo na rozkopywanym stanowisku, zwlaszcza zas sprawy dotyczace wieku harpunow. Brooks odpowiadala jednak wymijajaco w typowy dla siebie sposob. Po kilku kilometrach landrover skrecil w zadrzewiony teren usiany namiotami, rozrzuconymi wzdluz nadrzecznej skarpy. W obozowisku nikogo nie bylo. Czlonkowie wyprawy przebywali w dole, nad rzeka, ochladzajac sie po znojnym dniu pracy. Podjechalismy tam i Brooks przedstawila mnie kolegom. Bylo ich zaskakujaco niewielu. David Helgren, rosly brodacz, geomorfolog z uniwersytetu stanowego w San Jose, zajmowal sie geologia. Jedynym stalym archeologiem oprocz Brooks i Yelle-na byl mlody Belg nazwiskiem Els Cornelissen. Zespol naukowy uzupelnialo kilku studentow. Wszyscy wydawali sie przy-gaszeni. Radosc okazywala tylko trojka dzieci przebywajacych w obozie, ktore na zmiane zeskakiwaly do wody ze starego pontonu znalezionego w sitowiu. Byly to Elizabeth i Alexander Yellen oraz Karin Helgren. Dzieciecemu zamieszaniu przygladala sie z bezgraniczna obojetnoscia trojka hipopotamow. John Yellen, kierownik programu archeologicznego w National Science Foundation, stal na skraju wody w samych kapielowkach; mial on bujna brode, jakiej nie powstydzilby sie rabin. Rodowity brooklinczyk, zdradzal ektomorficzna kancia-stosc postury czesta u osob, ktore dojrzewaly w zadymionej metropolii. Byl jednak opalony i niezle umiesniony, bez zbednego tluszczu, i patrzyl znad brody zatroskanymi piwnymi oczyma. Szeroko znany za sprawa swych badan archeologicznych nad Buszmenami z Kalahari, poswiecil znaczna czesc ostatniego dziesieciolecia pomaganiu innym badaczom w spelnianiu ich marzen, rozkoszowal sie wiec pobytem w terenie, z koniecznosci ograniczonym w czasie. Tego popoludnia zdawal sie przygnebiony. Zaczalem sie zastanawiac, czy cos nie ugodzilo gleboko w ich nadzieje. -Problem tkwi wlasnie tutaj - powiedzial Yellen, jakby czytajac w moich myslach. Wskazywal swe dlugie palce stop pograzone po pierwsze czlony w rzecznym piasku, upstrzonym czarnymi plamkami. Problem dotyczyl owych cetek, to znaczy sladow popiolu wulkanicznego, ktory odgrywa zasadnicza role w datowaniu Katandy.Br.o,oks i Yellen byli przekonani, ze stanowisko Ishango polozone w gore rzeki liczy 25 tysiecy lat. Dysponowali ponadto kilkoma przeslankami swiadczacymi o tym, ze Katanda jest jeszcze starsza. Tutejsze toporne narzedzia kwarcowe wygladaja na srodkowa epoke kamienia, gdy tymczasem w Ishango spotyka sie male, polksiezycowate wytwory i inne elementy typowe dla poznej epoki kamienia. Ssaki z Katandy wydawaly sie nalezec do gatunkow wskazujacych na chlodniejszy, suchszy okres; cofaloby je to do ostatniego zlodowacenia, poniewaz nie pasowaly do cieplego, wilgotnego holocenu, jaki pozniej nastal. Najmocniejsze sa jednak dowody geologiczne. Polyskujace czarne cetki u stop Yellena byly ziarnami popiolu wulkanicznego, utworzonymi z mineralu, zwanego perowskitem, ktory dalo sie przypisac erupcjom Mount Ka-twe, polozonego trzydziesci kilka kilometrow na wschod, juz po stronie ugandyj sklej. Perowskit jest pospolity na powierzchni calej tutejszej okolicy i stwierdza sie go takze w odslonieciach archeologicznych w Ishango. Cala sekwencja ishanganska konczy sie zreszta gruba warstwa popiolu - efektem poteznego wybuchu Katwe. Brooks i jej koledzy znalezli takze perowskit w Katandzie, ale jedynie wysoko w profilu osadow, znacznie powyzej warstw z harpunami. Uwazali, ze brak perowskitu w tych warstwach moze znaczyc tylko jedno: ktokolwiek sporzadzil owe harpuny, zyl przed wybuchem wulkanu Katwe. Sadzac po miazszosci gleby, jaka sie nagromadzila powyzej stanowiska archeologicznego, musialo to byc na dlugo przed wybuchem. Jean de Hein-zelin twierdzil cos wrecz przeciwnego: Katanda jest o wiele mlodsza niz Ishango. Przy tym nie odstapil od swego przeswiadczenia, ze samo Ishango liczy ledwie okolo 8 tysiecy lat. Jesli de Heinzelin nie myli sie w obu sprawach, harpuny z Katandy stracilyby na znaczeniu - ze wstrzasajacego odkrycia stajac sie zaledwie przypiskiem, i to niezbyt zajmujacym. John Yellen stal skonsternowany na brzegu Semliki, zapadajac sie stopami w piasek. Problemu nie stanowilo to, ze piasek ten byl pocetkowany perowskitem: w calej okolicy perowskit wystepuje obficie na powierzchni. Na dzien przed moim przybyciem David Helgren odkryl jednak slady czarnego popio lu z Katwe, i to slady nieprzyjemne, bo w glebokich warstwach Katandy, kryjacych takze harpuny. Ten popiol, zamiast wesprzec poglady Alison Brooks o wielkiej starozytnosci stanowiska, mogl zwrocic sie przeciwko niej, bedac argumentem raczej za mlodym wiekiem, gloszonym przez de Heinzelina. Yellen powiedzial mi, ze posiada zdjecia Katwe, na ktorych widac, ze wulkan ma liczne kratery. Mogla wiec nastapic wczesniejsza erupcja w srodkowej epoce kamienia, ktora "odpowiadalaby" za perowskit w warstwie z harpunami. Przyznawal jednak, ze tego typu rozumowanie plynie z checi odrzucenia niewygodnych danych, nie pasujacych do hipotezy. - Szkoda, ze wczesniej nie pomyslelismy o takiej mozliwosci - powiedzial. David Helgren, geolog wyprawy, zapatrywal sie na to jeszcze bardziej ponuro. Na osobnosci powiedzial mi, ze moze sie w koncu okazac, iz racje ma de Heinzelin. Przebywszy wiele tysiecy kilometrow w nadziei zobaczenia kolebki nowoczesnej kultury, nie bylem zachwycony tymi wiesciami. Bylem poirytowany. W notatniku zapisalem: "Pierwszy dzien w Katandzie i od razu klapa. Nie ma tu zadnych odpowiedzi. Tylko stechla woda, upal i mrowki". Nazajutrz Helgren poprowadzil mnie wzdluz rozpalonych zlebow Katandy, pokazujac palcem odsloniecia i objasniajac geologie, siegajaca czasow sprzed 100 min lat, kiedy Afryka byla jeszcze czescia superkontynentu Gondwany. W dobrodusznosci Helgrena slyszalo sie jednak smutny ton braku zaangazowania: jakby wszystko to nie mialo juz i tak wiekszego znaczenia. Otaczajacy go studenci byli zywsi, ale zmartwila mnie zauwazalna w obozie odwrotna korelacja miedzy entuzjazmem a doswiadczeniem. Czesto slyszy sie o wspanialych odkryciach dokonanych przez nonkonformistow, ktorzy odrzucili powszechnie uznane poglady. Nie slyszy sie natomiast o takich, nader licznych przypadkach, kiedy to sluszne okazywaly sie wlasnie powszechnie uznane poglady. Nastepnego ranka Yellen i Cornelissen zabrali zespol na stanowisko Katanda 9, gdzie znaleziono harpuny. Helgren udal sie tam razem z nimi, magistranci zas rozeszli sie po innych odkrywkach, zostawiajac Alison Brooks w obozie, gdzie miala przygotowac wyplate, zapewnic pracownikom bezpieczna eskorte i zorganizowac wyjazd do miasta po zaopatrzenie. Bedzie sie musiala targowac o kazda z pozycji na liscie sprawunkow - o wegiel drzewny, kurczaki, pomidory, czosnek, make z manioku, setke jaj, "kazde zawiniete w lisc palmowy i osobno targowane". Narastal moj podziw dla jej talentow organizacyjnych. Pozniej okazalo sie, ze rowniez medycznych. Gdy raz jednemu z pracownikow z odparzenia pod pacha rozwinela sie infekcja, Brooks oczyscila nabrzmiale miejsce i zaordynowala antybiotyk. Kiedy magistrantowi wypadla z zeba plomba, Brooks poszperala w namiocie sprzetowym i wrocila z zestawem dentystycznym. Byla zarazem matka dwojga mieszkancow obozowiska, w tym tryskajacego energia, niespokojnego dziewieciolatka. Potrzebowali jej wskazowek magistranci. Ona przyjela oficjalna wizyte amerykanskiego ambasadora. I wreszcie - zasluzenie na koncu - natretny pisarz krecacy sie po okolicy, nie wspominajac o zasadniczej pracy naukowej, dla ktorej przeciez przyjechala do Katandy. Brooks uporala sie zatem z lista plac, zajela syna wypiekiem ciasteczek w piecu opalanym drewnem i wyruszyla ze mna, aby mi pokazac pierwsze wykopaliska (Katanda 2), odlegle zaledwie o sto metrow, tuz za stromym zlebem, prostopadlym do rzeki. Alison poprowadzila mnie jednak okrezna trasa, odbiegajaca od rzeki, aby potem ku niej zawrocic. Po drodze spytalem ja, jak poznala swego meza Johna. Okazalo sie, ze bylo to w czasach, gdy pracowala dla bardzo wymagajacego archeologa z Harvardu, Hallama Moviusa, eksplorujac oryniackie stanowisko Abri Pa-taud we francuskiej miejscowosci Les Eyzies, niedaleko jaskini Cro-Magnon. Johna Yellena znala juz zreszta z zajec na Harvar-dzie. Tego lata przyjechal do Les Eyzies. Musiala moze zadzialac romantyczna sceneria. Kiedy Alison powiedziala Moviusowi, ze zamierza wyjsc za maz, wpadl w furie. - Rownie dobrze mozesz teraz zostac przedszkolanka - powiedzial jej, odwracajac sie na piecie. Niedlugo potem doznal biedak udaru mozgu. - Wciaz czuje sie po trosze winna - wyznala. Sposrod trojga badaczy w Katandzie Alison zdawala sie najmniej zaklopotana kwestia perowskitu, gdyz miala nadzieje na datowanie harpunow za pomoca innych, wiarygodniej szych metod. Pod koniec sezonu wykopaliskowego 1988 roku zespol zawiozl probki gleby do Stanow Zjednoczonych, do zbadania nowa metoda termoluminescencji, ktora pozwala ustalic, kiedy glebsza warstwa gleby znajdowala sie jeszcze na powierzchni gruntu. Wstepne wyniki wygladaly obiecujaco. - Albo harpuny sa naprawde bardzo stare, albo siedzimy na zlozu uranu - powiedziala Alison. Przyznala, ze jest jeszcze jedna mozliwosc. Probka mogla zostac poddana naswietleniu promieniami rentgenowskimi na lotnisku, podczas kontroli bagazu. Dodatkowa dawka promieniowania z lotniska mogla sztucznie zawyzyc wiek gleby. Nalezalo zebrac nastepne probki do analizy. Tymczasem trwaly takze badania metoda rezonansu spinu elektronow - na probce szkliwa zeba hipopotama, znalezionego w warstwie z harpunami. Doswiadczenia byly wiec w toku, ale wstepne wyniki napawaly nadzieja. Po kilku minutach dotarlismy do Katandy 2. Juz o dziesiatej rano miejsce to bylo bezwietrznym piekarnikiem. Pol tuzina zairskich robotnikow i dwoje studentow kucalo w prostokatnym dole u szczytu wykopu przebiegajacego wzdluz zbocza jak schody. Jeden z robotnikow znalazl wlasnie walcowaty przedmiot pokryty sadza, byc moze kawalek zweglonego drewna. W Katandzie okruchy nadajace sie do datowania sa cenniejsze od skamienialosci. Gdyby byl to pradawny wegiel, mozna by go zbadac metoda radioweglowa. Wszyscy w milczeniu wpatrywali sie w Brooks, ktora potarla obiekt palcem. Brudzil. - Wyglada na cos ciekawego - powiedziala. - Gratuluje. - Przykucnela obok studentow, by omowic szczegoly dalszych prac wykopaliskowych, gdy dobiegl nas okrzyk z przeciwleglego stoku. To wolal Alexander, jej syn. - Mamo, mamo! Po czym poznac, ze ciasteczka sa gotowe? Brooks wstala, podeszla na skraj dawnego zlebu, zlozyla dlonie w trabke i odkrzyknela: - Zdejmij je z pieca, jak beda przypieczone z wierzchu! Ruszylismy z powrotem do obozu. Poza zasiegiem sluchu studentow wyznala, ze ma raczej sceptyczne nastawienie do czarnego waleczkowatego znaleziska; moze sie ono okazac zwyklym kawalkiem butwiejacego korzenia. Datowanie stropu warstw Katandy 2 i tak mialoby tylko marginalne znaczenie dla ich zasadniczego celu. Zeby udowodnic swoje stanowisko w sprawie harpunow, potrzebowali czegos starszego. - Moglyby nas uratowac dwie rzeczy - powiedziala Brooks. - Jedna bylby poziom geologiczny korelujacy wprost tutejsze osady z Ishango. Druga bylby na przyklad sliczny, gruby odlamek strusiego jaja w odslonieciu Johna. Do licha, moglaby to byc nawet mala muszelka! Jej pierwsza nadzieja, geologiczna, byla prosta i oczywista. Jesli sie zna wiek jednego miejsca i chce sie udowodnic, ze sasiednie jest jeszcze starsze, szuka sie wspolnej nitki geologicznej biegnacej miedzy nimi. Wszystko, co lezy ponizej takiej wspolnej warstwy, na sasiednim stanowisku powinno byc starsze od wszystkiego powyzej tego poziomu odniesienia na pierwszym stanowisku. Taki znacznik stratygraficzny nie okreslilby moze wieku harpunow w latach, ale przesadzilby raz na zawsze, ktore z dwoch stanowisk jest starsze. Krotkie wyjasnienie nalezy sie tez marzeniu Alison Brooks o skorupie strusiego jaja. Od pewnego czasu Brooks walczyla 0 przywrocenie do lask metody datowania na podstawie racemizacji aminokwasow. Do niedawna antropolodzy reagowali na te slowa jak mechanik samochodowy, ktoremu ktos szep nalby do ucha: - Edsel!1 Metoda jest teoretycznie prosta. Pro cesy fosylizacji zmieniaja kosci, muszle czy skorupy w materie nieorganiczna, ale w materiale kopalnym dlugo jeszcze pozo staja fragmenty bialek. Wszystkie bialka zbudowane sa z ami nokwasow, ktore moga wystepowac w dwoch konfiguracjach chemicznych, stanowiacych swoje lustrzane odbicia, jak para rak.2 Aminokwasy w organizmach zywych sa zawsze "lewe". Po smierci organizmu jego bialka rozkladaja sie na aminokwasy, przy czym czesc z nich przybiera konfiguracje "prawa". Zjawi sko to, zwane racemizacja, zachodzi w powolnym, stalym tempie. Zatem wyznaczenie proporcji aminokwasow lewych i prawych w skamienialosci powinno umozliwic ustalenie, jak dawno dana kosc byla czescia zywego zwierzecia. Datowanie metoda racemizacji aminokwasow (AAR - od: Amino-Acid Racemization) zadebiutowalo w latach siedemdziesiatych i zostalo zrazu entuzjastycznie przyjete przez archeologow, ktorzy uradowali sie mozliwoscia datowania skamienialosci, bedacych poza zasiegiem metody radioweglowej. Kustosze muzeow poludniowoafrykanskich czym predzej wypozyczyli wiele swych najcenniejszych okazow mlodemu niemieckiemu badaczowi nazwiskiem Reiner Protsch. Mial je on przebadac ta metoda, poswiecajac na to spory kawalek okazu, i odeslac je wraz z chronologia pojawienia sie czlowieka wspolczesnego w Afryce. Tymczasem inni badacze zastosowali ja do datowania czaszek kalifornijskich Paleoindian. Ich wyniki byly zadziwiajace, a nawet bulwersujace. Wedlug nich czaszki mialy liczyc sobie az po 70 tysiecy lat, czyli o ponad 50 tysiecy lat wiecej niz jakiekolwiek inne pozostalosci po ludziach na polkuli zachodniej. Niestety, ani Protsch, ani owi badacze nie zdawali sobie sprawy z tego, jak wrazliwa na wilgoc jest racemizacja. W skamieniala kosc przesiaka z czasem woda gruntowa, przyspieszajac rozklad bialek, wymywajac aminokwasy i w ogole zaklocajac miarowe jakoby tykanie tego zegara. Przy datowaniu okazow polnocnoamerykanskich pobladzono ostatecznie o caly rzad wielkosci: maja one tylko 7, a nie 70 tysiecy lat. W Afryce Poludniowej po badaniach Protscha pozostala seria zniszczonych bezcennych skarbow - ludzkich czaszek, w ktorych zieja teraz dziury o srednicy cwiercdolarowki. Nic dziwnego, ze po tak zenujacym entree zarzucono metode racemizacjl aminokwasow. I oto pewnego dnia w 1982 roku Alison Brooks zapytala geochemika Eda Hare'a z Carnegie In-stitution, jednego ze wspoltworcow tej metody, ktory wciaz staral sie ja udoskonalic, czy moze do niego przyprowadzic grupe studentow. Byli to seminarzysci doskonalacy swe umiejetnosci laboratoryjne. Hare zgodzil sie i zaproponowal jej, aby przyniosla od razu jakis material do testowania. - Mialam u siebie troche skorup strusich jaj, wiec przynieslismy je na cwiczenia -opowiadala potem. - Zrobilismy pare analiz i ku ogolnemu zdziwieniu okazalo sie, ze strusie jaja sa wlasciwie wodoodporne. Nic nie wnikalo w nie i nic sie nie wyplukiwalo. Od owego odkrycia Brooks i Hare, a takze Gif Miller, pracujacy nad tym niezaleznie na Uniwersytecie Kolorado, stali sie przywodcami malego ruchu upartych zwolennikow rehabilitacji metody racemizacji aminokwasow po jej poczatkowej kompromitacji. Nadzieje na to, ze okaze sie ona uzytecznym narzedziem do datowania poczatkow czlowieka wspolczesnego, pokladaja w skorupach jaj. Zupelnie "nieprzemakalne" skorupy jaj strusi, a takze innych wielkich nielotow, sa nie tylko odporne na skutki zawilgocenia, ale i czesto spotykane w zapisie kopalnym, co daje szanse na wydobycie sie z chronologicznego impasu licznym stanowiskom archeologicznym rozproszonym po calym Bliskim Wschodzie i w innych czesciach Azji, Australii oraz, oczywiscie, Afryki. (Muszle mieczakow sa jeszcze pospolitsze, ale nie az tak wodoodporne). Miller datowal ludzi wspolczesnych anatomicznie z Border Cave na 80 tysiecy lat. Brooks na podstawie muszli okreslila wiek hominidow z Kla-sies River Mouth na 105 tysiecy lat, co swietnie pasuje do dat uzyskanych innymi metodami. Metoda racemizacji aminokwasow jest wciaz daleka od doskonalosci. Posluzenie sie skorupami strusich jaj zamiast koscmi eliminuje zagrozenie ze strony zawilgocenia, ale na tempo racemizacji wplywa takze temperatura danego stanowiska w ciagu jego dlugich dziejow, a to jest rowniez czynnik trudny do oszacowania. - Temperatura to prawdziwy problem - powiedzial mi Miller, kiedy go spotkalem na konferencji w Londynie. - Jesli w tym miejscu sie pomylisz, lezysz na calej linii. Miller uwaza, ze datowanie ta metoda jest najpewniejsze, gdy wspiera je inna, bardziej sprawdzona technika, na przyklad radioweglowa. Jest ona bardzo dokladna, ale siega najwyzej 40 tysiecy lat wstecz, i to w sprzyjajacych warunkach. Jesli daloby sie znalezc okruchy strusich jaj z tego przedzialu czasu i dokonalo ich datowania obiema metodami, mozna by nastepnie posluzyc sie ekstrapolacja i datowac w danej okolicy sko rupki jaj z glebszych warstw, ktorych nie obejmuje juz metoda radioweglowa. To byl wlasnie powod, dla ktorego Alison Brooks marzyla o znalezieniu w Katandzie kawalka strusiego jaja. Glowna podstawa jej przekonania, ze "wodna cywilizacja" z Ishango liczyla sobie 25 tysiecy lat, byl znaleziony tam okruch skorupy strusiego jaja, datowany zarowno metoda racemizacji aminokwasow, jak i C-14. Poslugujac sie wiekiem tej skorupy jako punktem odniesienia, moglaby uzyskac wiarygodne datowanie takze znacznie starszej skorupy strusiego jaja w Katandzie. Ale najpierw musialaby je tu znalezc. Nastepnego popoludnia odwiedzilem Yellena tam, gdzie calymi dniami pracowal na kolanach nad rozwiklaniem zagadki Katandy 9. Jesli Katanda 2 byla piekarnikiem, to Katanda 9 stanowila patelnie wcieta we wschodnia skarpe rzeki, nie oslonieta niczym przed palacymi promieniami popoludniowego slonca. Yellen byl doszczetnie spieczony, ale nie przeszkodzilo mu to na moj widok wskoczyc zwinnie na skraj wykopu. Powital mnie i zaprosil do zwiedzenia swego stanowiska. W przeciwienstwie do rozbudowanych, intensywnych wykopalisk, takich jak Kebara czy Klasies River Mouth, przedsiewziecie tutejsze bylo skromne, zaledwie parumetrowe wzdluz i wszerz. Wiekszosc powierzchni odkrywki zajmowaly ciasno upakowane rybie osci, kosci zwierzat, oble otoczaki i toporne narzedzia, ktore Yellen zaczai wydobywac w 1988 roku. Natlok byl taki, ze kwadrat o boku jednej stopy dostarczal setek kosci i kamieni. Akurat tego ranka prace zaowocowaly odkryciem calowej grubosci tarcz kostnych czaszki wielkiego suma oraz kosci stopy antylopy wraz z fragmentami jej lopatki i miednicy. -Szukamy dowodow na to, ze ludzie obozowali w tym miejscu i zostawili wszystko tak, jak teraz to widzimy - powiedzial Yellen, wymachujac koscista reka nad wykopem. Taki idealny scenariusz pozwalalby potraktowac cale stanowisko jako zapis kulturowy, zatrzymany w czasie moment ludzkiego zachowania. Niestety, dawne zycie rzadko przeswieca przez nagromadzenia archeologiczne z taka nieprzefiltrowana czystoscia. Po odejsciu ludzi ich paleolityczne smieci moga zostac zaburzone w przerozny sposob, stratowane przez antylopy i bawoly, roz-wloczone przez hieny, moga sie stoczyc po zboczu do rzeki, zostac przemieszane przez grzebiace owady itp. Najgorszy scenariusz zaklada, ze ludzie nie mieli nic wspolnego z nagromadzeniem takiego materialu. * Mnostwo rzeczy moglo sie nawarstwic przypadkowo w jed nym miejscu - wyjasnil Yellen. - Pozostalosci dzialan ludzi i calej reszty, na przyklad hien, niogly sie tu skupic w wyniku gwaltownej powodzi czy czegos takiego. - Kiedy po raz pierw szy rozkopano to miejsce w 1988 roku, odwiedzajacy odslonie cie geolog przypuszczal, ze ma przed soba zaglebienie, gdzie zgromadzily sie smieci z calej okolicy zmywane przez ulewy. Tego rodzaju ponura hipoteza wydaje sie dzis malo prawdopo dobna. Wiekszosc odslonietych przedmiotow znajduje sie na stoku, nie zas w miejscu najnizszym. Najnizej zgromadzily sie tylko wieksze okruchy kosci i kamieni. Stanowi to zaprzecze nie tego, czego mozna by sie spodziewac w wyniku dzialania wody, gdyz wieksze kawalki trudniej przemiescic. * Jestem teraz pewien, ze nie zostalo to zmyte ze stoku wzgorza - powiedzial Yellen. Z drugiej strony, Cornelissen przekonal go, ze nagromadzenie zostalo przynajmniej czescio wo zaburzone przez plynaca wode: artefakty, a zwlaszcza ka walki kosci dlugich, sa zwykle ulozone w dwoch wzajemnie prostopadlych kierunkach, a taki uklad jest typowy dla dziala nia pradu wody. Uwzgledniajac ogol danych dostepnych dzis na temat tego stanowiska, Yellen przychyla sie do interpretacji kompromisowej. Wykopaliska odslonily slady dawnego osiedla ludzkiego, najprawdopodobniej na wysokim brzegu rzeki. Jed nak przed ostatecznym pogrzebaniem w osadzie artefakty zo staly nieco przemieszczone przez plynaca wode, co zatarlo ich wzajemne relacje przestrzenne. To troche tak, jakby namalo wac portret, po czym przeciagnac po nim kartka papieru, za nim farba calkiem nie wyschnie. Powstaje pytanie, kogo i co przedstawia tutejszy rozmazany obraz? W najlepszym z mozliwych swiatow archeologicznych narzedzia kamiennne z danego stanowiska maja wszystkie cechy charakterystyczne dla epoki, stylu lub kultury, kosci zwierzat nosza zas odpowiednie naciecia i inne slady ludzkiego dzialania. W Katandzie 9 tego nie ma. Jak powiedzial mi Yel-len, z malymi wyjatkami narzedzia kamienne wykonane sa z miejscowego kwarcu "wyjatkowo podlej jakosci". Jego odlup-ki sa tak toporne, ze trudno oznaczyc je jako nalezace do srodkowej epoki kamienia: - Wiekszosc rdzeni wyglada, jakby ludzie brali kamien do reki myslac: "Jak tez uda mi sie z tego odbic odlupek?" - mowi. Rozczarowuja takze kosci zwierzat. Ich powierzchnia zostala zniszczona przez ruch piasku, ktory zatarl ewentualne slady naciec. Jedynym wyrozniajacym sie artefaktem jest kosciany harpun, ktorego spokojna elegancja wybija sie wyraznie sposrod tego calego paleosmiecia jak rolls-royce zaparkowany na zlomowisku. To wlasnie ow kontrast miedzy wirtuozeria techniczna a ogolnym metlikiem wykracza poza granice wiarygodnosci dopuszczane przez wiekszosc badaczy. * Skad pewnosc, ze harpuny naleza do calej reszty? - spyta lem. - Zalozmy, ze 50 tysiecy lat temu grupa hominidow przy byla tu i rozlupywala kosci sumow. Tysiace lat pozniej smiet nik tych praludzi zostal odsloniety przez erozje czy inne procesy, a wtedy nadeszly inne hominidy i zostawily po sobie pare pieknych harpunow. Czy ostateczny efekt nie wygladalby tak samo? * Mozemy z niemal calkowita pewnoscia wykluczyc taka ewentualnosc - odparl Yellen. - Wszystko, co znajdowalo sie na stanowisku, w tym harpuny, zostalo pokryte wyrazna war stwa drobnego zwiru. Wyobrazmy sobie, ze na plac zabaw przyjechala ciezarowka i zrzucila swoj piach do piaskownicy. Wszystko, co zostalo zasypane, musialo znajdowac sie na miejscu przed przyjazdem ciezarowki. * Dlaczego w takim razie kosciane harpuny sa o tyle bar dziej wyrafinowane od narzedzi kamiennych? * Wszystkim wydaje sie to dziwaczne - powiedzial. - Jesli jednak widziec w ich tworcach istoty ludzkie, a nie "przejscio we", przestanie to byc takie nadzwyczajne. Aborygeni z za chodniej Australii do dzis robia bardzo toporne narzedzia ka mienne. Tymczasem ich wyroby z drewna sa bardzo dopracowane, z efektownymi rysunkami na korze - na przyklad piekne drzewce i miotacze oszczepow. Aborygeni maja takze niezwykle zlozone systemy spoleczne, kosmologie i tradycje ustna. Jesli za tysiac lat ktos rozkopie jedno z ich stanowisk, znajdzie tylko niezdarne narzedzia kamienne. Czy znaczy to, ze Aborygeni byli zacofani technicznie? Wcale nie. Po prostu polegaja glownie na nietrwalych surowcach.4 * Czy jednak nie jest dziwne, ze kosciane narzedzia zaczeto tu wyrabiac o tyle wczesniej niz gdziekolwiek indziej? * Moze zadziwienie wynika z tego, ze cofamy sie w prze szlosc z dzisiejszej perspektywy. Patrzymy na dawnych ludzi i mowimy: "Wiemy, ze byli glupsi od nas, ale o ile? Na ile byli sprytni?" Moze to nie jest wlasciwe podejscie. Dla mnie z har punow tych wynika, ze owczesni ludzie w Afryce mogli wyko rzystywac okreslone zasoby. Musieli miec zdolnosc do konceptualizacji, do socjalizacji. Nie moge orzec, na ile byli podobni do nas. Powiedzmy, ze gleba byla zyzna. * Ale dlaczego tutaj? Dlaczego nie spotyka sie takich harpu now nigdzie indziej? * Nie wiem - powiedzial John. - Wyglada to na scisle lokal na tradycje. Czy nie jest jednak ciekawe, ze nastepnym razem harpuny pojawiaja sie w zapisie archeologicznym zaledwie o szesc kilometrow stad, w Ishango? Bez wzgledu na to, jak bardzo tradycja tutejsza byla izolowana, wydaje sie, ze utrzy mywala sie bardzo dlugo. Wiele z tego, co uslyszalem i zobaczylem w Katandzie, wskazywalo na to, ze harpuny moglyby byc tak dawne, jak sadzili Brooks i Yellen, ja jednak wciaz nie bylem przekonany. Zwazywszy goraca atmosfere wokol tej sprawy i pojawiajace sie nowe watpliwosci, bylem zaskoczony, ze sami uczeni nie popadli w zwatpienie. Brooks brnela naprzod z wewnetrznym spokojem fanatyka. Ona po prostu wiedziala, ze ma racje co do datowan zarowno Katandy, jak i Ishango, i ze wystarczy cierpliwie poczekac, a pojawia sie rozstrzygajace dowody i dotychczasowe problemy okaza sie przelotnymi klopotami. Yellen mial inne nastawienie. Z gory krytykowal kazde swe osiagniecie ze wszystkich stron, otaczajac je tak gruba powloka trosk, ze nie mogl sie przez nia przebic zaden ostry, niewygodny fakt. Nastepnego dnia znalazl w Katandzie 9 kolejny harpun. -To jest to! - ucieszyla sie Brooks. - Bardzo dobrze, ze tak sie stalo. Jestem szczesliwa, ze ci sie udalo. Ale Yellen nie byl zadowolony. W przeciwienstwie do reszty znalezisk z Katandy, ten harpun podejrzanie przypominal przedmioty z Ishango. Czy istnialy dwa rozne style, oddzielone tysiacami lat? A moze wszystkie harpuny mialy jednak ten sam wiek? Nie dysponujac popiolem z perowskitem jako wskaznikiem, jak mozna bylo dowiesc, ze Katanda naprawde nalezy do bardziej zamierzchlej przeszlosci niz Ishango? Wciaz powracala niepewnosc. Yellen wolalby miec pod reka kilka harpunow z Ishango, by mocje porownywac bezposrednio. Zarazem wszyscy poczuliby sie pewniej co do datowan, gdyby zjawil sie pale-oichtiolog zespolu i oznaczyl gatunki sumow w osadach Katandy. Mozna by odetchnac z ulga, gdyby uzyskano juz datowania metoda termoluminescencji albo rezonansu spinu elektronow, albo gdyby znaleziono kawalek skorupy strusiego jaja. W tym wszystkim jedyna dla mnie pewna rzecza mial byc dzien przybycia samolotu. I rzeczywiscie, w umowionym terminie polecialem do Gomy, malego wowczas, zapyzialego miasteczka w Wielkim Rowie Afrykanskim, ktore trudno mi bylo sobie pozniej wyobrazic zalane milionem uchodzcow. Stad droga ladowa udalem sie do ruandyjskiego Kigali. Stamtad z kolei samolotem rejsowym polecialem do Nairobi i dalej, do domu. Przez wiele tygodni mialem inne sprawy na glowie i nie zaprzatalem sobie glowy ani Alison Brooks i Yellen, ani cudow-nosciami z Katandy. Kiedy jednak ponownie skontaktowalem sie z para naukowcow, mieli oni dla mnie dobre wiesci. W dniu mego odlotu znaleziono jeszcze jeden harpun - tym razem nie w Katandzie 9, lecz w osadach srodkowej epoki kamienia nowego stanowiska, kilkaset metrow dalej od rzeki. Jednorazowe odkrycie harpunow obok narzedzi ze srodkowej epoki kamienia moglo nie byc miarodajne; drugie- takie znalezisko utrudnialo juz mozliwosc kwestionowania ich rownoczesnosci. (Pozniej znalazl sie jeszcze jeden kosciany grot w osadach Katandy 2). Wtedy na miejsce przybyla Kathy Stewart, oczekiwana specjalistka od ryb. Przyjrzala sie dokladnie skamienialosciom wielkich sumow z Katandy i od razu orzekla, ze sa to formy starsze od tych z Ishango, ktore miala okazje zbadac wczesniej. Najlepsze wiadomosci nadeszly pod koniec sezonu terenowego. Brooks i David Helgren plywali lodzia po Semliki w gore rzeki od Katandy, w kierunku Ishango, w poszukiwaniu wskazowek geologicznych, i powrociwszy ktoregos dnia do obozu stwierdzili rzeczowo: - Rozgryzlismy to. W miejscu, zwanym Kabali, gdzie rzeka skreca ostro na zachod, uczeni wspieli sie malym jarem i natrafili na warstwe ishanganskiego zwiru, ktory rozpoznali po zawartych w nim muszlach mieczakow. Nizej zalegla warstwa zoltego piasku, a jeszcze glebiej - warstwa gleby takiej, jaka oblepiala harpuny w Katandzie. Znalezli wspolny geologiczny mianownik dla obu stanowisk i okazalo sie, ze Katanda jest wczesniejsza. David Helgren, prawie przekonany przez popiol wulkanu Katwe, ze Katanda byla geologicznie mlodsza, szybko stal sie na powrot lojalnym czlonkiem obozu Alison Brooks. Zwazywszy na znaczenie tego znaleziska dla sporu o pochodzenie czlowieka wspolczesnego, ktory od czasu prezentacji Ewy mitochondrialnej toczy sie z niegasnacym ozywieniem, spodziewalem sie znalezc jakis artykul o zadziwiajacych harpunach z Katandy w periodykach naukowych. Tymczasem mijaly kolejne miesiace bez najmniejszej wzmianki. Podobnie jak inni naukowcy, archeolodzy poty nie uznaja formalnie zadnego odkrycia, poki informacja o nim nie ukaze sie w prasie naukowej. Mozna napomykac o znalezieniu skamienialosci lub narzedzia, mozna wyglaszac referaty na konferencjach, mozna nawet przyniesc okaz w pudelku i go pokazywac. Tak naprawde jednak obiekt ten nie istnieje dla nauki, dopoki nie znajdzie sie w publikacji. Dla krytykow Alison Brooks jej milczenie bylo bardziej wymowne niz tomy pism. -Nie publikuje tego, bo wie, ze by sie podlozyla - stwierdzil krotko Richard Klein. Rok po wyjezdzie z Zairu natknalem sie na Brooks i Yellena na konferencji w Bratyslawie. Radosnie zarzucili mnie najswiezszymi wiesciami z Katandy, w tym nowymi datowaniami metoda racemizacji aminokwasow muszli mieczakow, ktore jeszcze mocniej utwierdzily ich w przekonaniu, ze harpuny stamtad sa "dwukrotnie starsze niz z Ishango". Zaczynalem sie juz jednak niecierpliwic. * Mowicie, ze jestescie pewni, ze Ishango ma 25 tysiecy lat - przerwalem. - To znaczy, ze harpuny maja po 50 tysiecy lat, czy tak? Czemu wobec tego nie wstaniecie i nie powiecie tego glosno? Czemu nic nie opublikujecie? * To dlatego, ze nikt nam nie wierzy. Musimy byc nie do podwazenia - odparla Alison. I dodala zagadkowo: - Potrzebu jemy jeszcze datowan potwierdzajacych datowania potwierdza jace datowania. Najbardziej potrzebne im byly czarodziejskie litery TL i ESR. Po sukcesie odniesionym w przypadku jaskin izraelskich zarowno termoluminescencja, jak i rezonans spinu elektronow awansowaly w powszechnym odczuciu z metod eksperymentalnych do rutynowych metod dla kazdego zajmujacego sie stanowiskami archeologicznymi z okresu poczatkow ludzi wspolczesnych, chociaz niektorzy badacze uwazali ten entuzjazm za przedwczesny. Gdy wspomina sie o strusich jajach albo o datowaniu wzglednym, ludzie kiwaja w zamysleniu glowa; wystarczy jednak wspomniec o termoluminescencji, a nagle cali zamieniaja sie w sluch. Brooks powiedziala mi, ze spodziewa sie datowan ta metoda w pazdzierniku. Pazdziernik tymczasem minal... Pozniej dowiedzialem sie od Yellena, ze nad datowaniami z uzyciem zebow hipopotamow znalezionych w Katandzie 9 pracuje nie kto inny, jak sam Henry Schwarcz, rozchwytywany chronolog. Mijaly jednak tygodnie. Zadzwonilem do Schwarcza. Mial juz "wstepne liczby", ale nie chcial ich zdradzic. -To stanowisko jest tak drazliwa sprawa, ze nie moge nic powiedziec przed zakonczeniem pracy - stwierdzil. Zadzwonilem wiec znowu do Brooks. - Prosze sie nie martwic - powiedziala. - Bedziemy mieli datowania na wiosne. Potem mialy byc latem. Jesienia. Odkad harpuny po raz pierwszy ujrzaly swiatlo dzienne, minely juz lata. Stopniowo, z niejakim poczuciem winy, zaczynalem przechodzic na pozycje sceptykow. Tymczasem przeprowadzilem sie z rodzina do Francji. Podlaczylem komputer i faks, zabierajac sie do ujawnienia szerokim rzeszom czytelnikow najstarszej zagadki ewolucji czlowieka. Faks od razu sie zepsul, a klawiatura komputera zdawala mi sie az sztywna od watpliwosci. Rozmawialem juz ze stu piecdziesiecioma naukowcami - archeologami, anatomami, genetykami, geologami, specjalistami od datowan - i mialem dziwne wrazenie, ze zyskalem sto piecdziesiat roznych punktow widzenia. Wczesni ludzie wspolczesni pojawili sie wiec najpierw w Afryce. Nie, jednak nie tam. Albo zalezy to od tego, co rozumiemy przez "wczesnych". Albo jak zdefiniowac ich wspolczesnosc. Albo co wlasciwie znaczy slowo "ludzie". Sporzadzilem indeksy do swych notatek, a potem indeksy indeksow. Na scianie mojego gabinetu pojawila sie mozaika samoprzylepnych kartek z notatkami, a na kazdej zapisana byla jakas rewelacja. Strzalki niebieska kredka rozbiegaly sie we wszystkie strony, laczac rezultaty kolejnej burzy mozgow. Ale ze strzalek wyrastaly znaki zapytania! Samoprzylepne fiszki tracily z czasem przyczepnosc i spadaly na podloge. Przytloczony sprzecznymi pogladami, uczepilem sie z niemal religijna zarliwoscia jedynego pewnika, przy ktorym moglem trwac: przeszlosc wydarzyla sie naprawde i tylko w jeden sposob. Homo sapiens nie jest wytworem amalgamatu punktow widzenia, lecz zywym dowodem na to, ze prawdziwa jest tylko jedna teoria. Ale ktora? Rysowalem schematy, porownywalem rangi dowodow, rozgrywalem scenariusze. Za kazdym razem przebieg historii zalezal od chronologii. Dopoki uwazano, ze ludzie wspolczesni z Qafzeh i Skhul zyli 40 tysiecy lat temu, ich skamienialosci przemawialy za gladka ewolucja neandertalczykow w nas. Kiedy przedatowano ich na 100 tysiecy lat, stali sie natychmiast najlepszym dowodem na teze przeciwna - ze neandertalczycy nie nalezeli jednak do rodowodu czlowieka wspolczesnego. Na ile jednak mozna bylo ufac tym datom? To samo dotyczylo danych genetycznych. Jesli da sie wyprowadzic nasze geny ze wspolnego przodka zyjacego milion lat temu, oznacza to, ze caly rodzaj ludzki ewoluowal stopniowo we wszystkich czesciach Starego Swiata od czasu migracji Homo erectus. Przypiszmy jednak Ewie mitochondrialnej wiek 200 tysiecy lat, a tylko jeden z kontynentow bedzie mogl pretendowac do miana naszej wspolnej ojczyzny. Tak wiele spraw zalezy od umiejetnosci okreslania czasu. Na poczatku 1992 roku Chris Stringer i Paul Mellars zorganizowali konferencje w londynskim Royal Society poswiecona specjalnie nowym metodom datowania poczatkow czlowieka wspolczesnego. Jeszcze zanim zaczelo sie zebranie, na korytarzach zahuczalo o skandalu wokol Ewy. Pol roku wczesniej Linda Vi-gilant, Mark Stoneking i ich koledzy opublikowali swe bardziej szczegolowe analizy DNA mitochondrialnego dzisiejszych ludzi, dostarczajac najmocniejszego argumentu na rzecz niedawnego afrykanskiego rodowodu wszystkich ludzi zamieszkujacych dzis Ziemie. Zespol z Berkeley krotko cieszyl sie jednak triumfem. Zaledwie na kilka tygodni przed konferencja w sprawie datowania genetyk Alan Templeton z Uniwersytetu Waszyngtona w St. Louis oraz, niezaleznie, zespol pod kierunkiem Davida Maddisona z Harvardu wykazali, ze zakorzenione w Afryce drzewo mitochondrialne ma zasadnicza wade. Metoda genetykow z Berkeley polegala na pobieraniu probek DNA mitochondrialnego kobiet z roznych czesci swiata i porownywaniu roznic i podobienstw miedzy nimi. Przywolujac naukowy nakaz "parsymonii", czyli oszczednosci hipotez, zespol badaczy staral sie zbudowac takie drzewo genealogiczne, ktore mogloby wyjasnic obserwowane pokrewienstwa w najprostszy sposob. - Klopot w tym, ze z danych mozna uzyskac doslownie miliardy rownie prawdopodobnych drzew - powiedzial mi w Londynie Stoneking. - Wiedzielismy, ze nie mozemy przebadac calego Wszechswiata w poszukiwaniu tego najlepszego. Posluzylismy sie wiec komputerem, ktory zawezal poszukiwania, i pracowalismy na podstawie jego wydrukow. Teraz wiemy, ze to byl blad. Program, jakiego uzywal zespol z Berkeley, nazywa sie PAUP (skrot od phylogenettc analysis using parsimony, czyli oszczedna analiza filogenetyczna). Badacz wprowadza do komputera dane uzyskane z probek mitochondriow i za nacisnieciem klawisza komputer wypluwa losowe zestawy "drzew" obrazujacych mozliwe pokrewienstwa miedzy wszystkimi typami mtDNA. Zarowno w wyjsciowym opracowaniu z 1987 roku, jak i w bardziej szczegolowej pracy z roku 1991 pod kierunkiem Lindy Yigilant zespol z Berkeley wybieral najoszczedniejsze drzewa sposrod wygenerowanych przez komputer podczas jednego uruchomienia programu. W obu przypadkach drzewa byly zakorzenione w Afryce. Zespol powinien byl jednak spedzic wiecej czasu przy komputerze. Templeton i Maddison wykazali, ze wprowadzenie danych o typach mitochondriow w innej kolejnosci i kolejne przebiegi programu daja w efekcie zupelnie inne zestawy drzew, w tym tysiace oszczedniejszych niz pierwotne drzewo zgodne z hipoteza "Pozegnania z Afryka". Trzecia runda programu dala jeszcze inna probke drzew i tak dalej. Wsrod konkurencyjnych "najprostszych" drzew wiele mialo afrykanskie korzenie, ale z innych wynikalo, ze ostatni wspolny przodek wszystkich ludzi zyl w Azji albo w Europie. Krotko mowiac, jak wykazal Templeton w czasopismie "Science", statystycznie wykluczone jest zlokalizowanie ostatniego wspolnego przodka wspolczesnej ludzkosci za pomoca porownan DNA zyjacych ludzi i konstruowania na tej podstawie ostatecznego drzewa genealogicznego. Dla tych, ktorzy od poczatku byli przeciwnikami Ewy mitochondrialnej, to nowe odkrycie bylo istnym darem niebios. "Templeton wypuscil powietrze z balonu" - tak ujal to Mil-ford Wolpoff, zacytowany przez "New York Timesa". W przeciwienstwie do atakow Wolpoffa pod adresem hipotezy Ewy krytyka Templetona nie kwestionowala interpretacji wynikow uzyskanych przez zespol z Berkeley; wykazala ewidentne bledy od razu w generowaniu samych danych. Nawet jesli ludzie wspolczesni istotnie powstali w Afryce i rozeszli sie stamtad na inne kontynenty, dane mitochondrialne nie mogly juz wykluczac mozliwosci krzyzowania sie imigrantow z zastanymi tam tubylcami. Takie mieszanie sie afrykanskich przybyszow z miejscowa ludnoscia mogloby odpowiadac za utrzymywanie sie w Eurazji cech, ktorych trwalosci dopatruja sie Wolpoff i jego koledzy. Twierdzenia o "smierci Ewy" trzeba jednak uznac za przesadzone. -Moral jest taki, ze afrykanski rodowod wciaz najlepiej wyjasnia dane - powiedzial Mark Stoneking swym sluchaczom w Londynie. Przyznal, ze konstruowanie "oszczednych drzew" nie moze juz posluzyc do stuprocentowego umiejscowienia Ewy w Afryce. Okazujac bezstronnosc rzadka w nauce, sygnowal nawet wlasnym nazwiskiem artykul w "Science", wykazujacy blad w jego pracy. Jednak inne metody analizy tych samych danych takze dawaly drzewa zakorzenione w Afryce, chociaz z mniejsza pewnoscia statystyczna. Tymczasem nawet badania genow jadrowych oraz "klasycznych" znacznikow, takich jak grupy krwi, wykazywaly wciaz wieksze zroznicowanie pomiedzy Afrykanami niz miedzy innymi populacjami. Jesli nasze geny ulegaja roznicowaniu w stalym tempie, ta wzmozona roznorodnosc wskazuje na to, ze ludzie w istocie mieszkaja w Afryce dluzej niz gdziekolwiek indziej.5 Zadna tez usterka statystyczna zauwazona w programie komputerowym nie dotyczy materialu kopalnego, z ktorego nadal wynika, ze najwyraz-niejsze przejscie do nowoczesnej anatomii nastapilo w Afryce. Pojawia sie jednak znowu podstawowe pytanie: kiedy? Wiarygodna odpowiedz na to pytanie pojawila sie w Londynie, ale nie w postaci dramatycznego jednorazowego objawienia, lecz mozolnego ukladania w calosc wynikow kilku niezaleznych rodzajow badan. Stoneking w swoim referacie przeszedl do ofensywy i przedstawil szokujaco mlody wiek Ewy. Od kilku lat badal ewolucje mitochondriow w populacjach nowo-gwinejskich Papuasow. Najnowsze datowania termoluminescencyjne wskazuja, ze Nowa Gwinea i Australia zostaly po raz pierwszy zasiedlone mniej wiecej 60 tysiecy lat temu, kiedy obie polaczone byly jeszcze w wielki kontynent Sahul. Zwazywszy, jak trudno bylo dostac sie na Nowa Gwinee az po czasy nowozytne, nielatwo sobie wyobrazic, by po owej pierwotnej {{pionizacji dochodzilo do intensywnego przeplywu genow miedzy tubylcami a kontynentem azjatyckim. Wiekszosc rdzennych Nowogwinejczykow moze wiec wywodzic swoj rodowod z tego samego punktu w czasie. Rownie wazne jest to, ze sa to ludzie tak odlegli od glownego nurtu ludzkosci, jaK tylko to mozliwe. Rozczlonkowane, porosniete dzungla gory rozdzielaja poszczegolne plemiona - mowi sie tu prawie tysiacem roznych jezykow, co stanowi jedna piata wszystkich istniejacych na swiecie - a morza oddzielaja ich od reszty ludzi. To odosobnienie, w polaczeniu z prawdopodobienstwem jednego, znanego momentu wspolnego pochodzenia, czyni z Nowej Gwinei wymarzone naturalne laboratorium do badania tempa ludzkiej ewolucji molekularnej. Stoneking objasnil, jak wraz z kolegami pobieral probki mi-tochondrialnego DNA piecdziesieciu Papuasow z rozmaitych plemion z wybrzeza i gorzystego wnetrza kraju. Porownywal ich mtDNA z probkami pobranymi od mieszkancow Indonezji, najblizszej czesci Azji, a wiec potencjalnej odskoczni dla przenikajacych z zewnatrz genow. Zakladajac, ze cala zmiennosc genetyczna, ktora zaobserwowali w przebadanej probce, nagromadzila sie przez 60 tysiecy lat i ze nowogwinejskie mitochondria ewoluuja w tym samym tempie jak w innych populacjach ludzkich, wyliczyl, iz calkowite zroznicowanie mtDNA obserwowane u ludzi na calym swiecie musialoby powstawac przez okolo 133 tysiace lat. Mitochondrialna matka wszystkich ludzi, niezaleznie od tego, czy byla Afrykanka, czy nie, zyla wiec okolo 133 tysiace lat temu. - Wyniki te dostarczaja najmocniejszych jak dotad dowodow na stosunkowo niedawne powstanie wspolnego przodka ludzkiego mtDNA - podsumowal. Nowe datowanie zaskakujaco przyblizylo Ewe do naszych czasow. Podana liczba nabrala jeszcze bardziej intrygujacych podtekstow podczas dalszych obrad. Francuski paleoantropo-log Jean-Jacques Hublin przedstawil nowe dane na temat czaszki z Jebel Irhoud w Maroku, obejmujace takze nowe datowanie tej skamienialosci. Niegdys uwazano, ze liczy sobie zaledwie 40 tysiecy lat, teraz, za sprawa nowych analiz metoda rezonansu spinu elektronow dla tego stanowiska, ocenia sie jej wiek na 125 tysiecy lat. Henry Schwarcz w swoim wystapieniu wspomnial o datowaniu metoda szeregu uranowego na okolo 130 tysiecy lat prawie wspolczesnie wygladajacej czaszki z Omo w Etiopii. Ta sama metoda zastosowana do czaszki z Ngaloby (Laetoli 18 w Tanzanii) daje podobny wiek. To samo dotyczy niemal nowoczesnych zebow z pobliskiego schroniska skalnego, zwanego Mumba Cave. Inna, prawie wspolczesna czaszka ludzka z poludniowoafrykanskiego Florisbadu rowniez moze pochodzic z tego okresu. Krotko mowiac, wiek domniemanej wspolnej pramatki mito-chondrialnej i wiek przejsciowych skamienialosci z Afryki -juz nie calkiem archaicznych, a jeszcze nie w pelni nowoczesnych - wydaja sie zbiezne. Ewa moglaby wiec nalezec do pierwszej anatomicznie wspolczesnej populacji, byc pierwsza nowoczesna kobieta. Zgodnosc w czasie genow i kosci nabiera jeszcze wiekszego znaczenia, jesli wziac pod uwage, co dzialo sie wowczas z afrykanskimi siedliskami. Swiatowy zapis izotopow tlenu, dotyczacy przedostatniego cyklu zlodowacen, zwanego Stadium 6, wykazal, ze okres najmrozniejszy wystapil miedzy 135-130 tysiecy lat temu. Afryka nie byla odporna na przeksztalcenia klimatyczne wywolywane przez lodowce, posuwajace sie od przeciwnego bieguna. Chociaz Afrykanow srodkowej epoki kamienia nie dotknely niemal arktyczne warunki doswiadczane przez ich neandertalskich rowiesnikow na polnocy, w ich otoczeniu nastapilo kilkustopniowe ochlodzenie, a rownoczesnie klimat stal sie znacznie suchszy. W miejscu gestej puszczy pojawil sie rzadki las galeriowy, a zamiast dotychczasowych rzadkich zadrzewien pozostala tylko zeschla trawa i pojedyncze drzewa. Trawiaste stepy obecne dotad na wiekszosci Sahary ustapily miejsca pustyni. Taka transformacja srodowiska musiala odcisnac swe pietno na wszystkich mieszkancach Afryki. Strefy zasiedlone w sposob ciagly rozpadly sie na osobne obszary, a w apogeum zlodowacenia te ostatnie mogly ulec rozczlonkowaniu na mozaike izolowanych populacji, liczacych po kilka tysiecy, a nawet po kilkaset osob. Na takim materiale dobor naturalny i losowy dryf genetyczny moga zdzialac najwiecej. "Jesli istnieje jakis element teorii specjacji, ktory wydaje sie byc generalnie prawdziwy, to jest nim wlasnie teza, ze izolacja geograficzna i powazne ograniczenie przeplywu genow miedzy populacjami stanowia niezbedny pierwszy krok do powstania nowego gatunku" - napisal renomowany harwardzki ewolucjonista Richard Lewontin. Dopoki nie mowi sie o ludziach, lecz o gatunkach traw, sza-kali, a nawet jakims tak inteligentnym naczelnym, jak szympans - zgodzi sie z tym wiekszosc biologow ewolucji. Gdy jednak doda sie przymiotnik "ludzki" - antropolodzy zaczynaja sie krzywic. Roznicowanie sie gatunkowe to drastyczna, ostateczna reakcja na presje srodowiskowa. Niektorzy ewolucjonisci broniliby tezy, ze taka specjacja, podobnie jak wymieranie, zachodzi dopiero wtedy, kiedy gatunek nie jest w stanie przystosowac sie do zmian siedliska za pomoca stale zachodzacych stopniowych dopasowan anatomii i zachowan. Hominidy, chronione nieco przed kaprysami srodowiska przez swoje zmyslne rekwizyty kulturowe, sa mistrzami dostosowania w swiecie przyrody. Jesli trawie -jako gatunkowi - brakuje wody, usycha i ginie; czlowiek korzysta ze swej inteligencji, aby znalezc wiecej wody, albo zwija manatki i przenosi sie gdzie indziej. Jesli szakal zmarznie noca, zwija sie w klebek, dostaje dreszczy i czeka, az sie ociepli. Ludzie rozpalaja ognisko. Kiedy szympans stwierdzi, ze jego las sie skurczyl, wypuszcza sie niepewnie na otaczajaca sawanne. Hominid ruszylby na jej podboj i uznal sawanne za swoje nowe wlosci. Korzystajac z wielkiego mozgu rod Homo przetrwal tuzin zimnych stadialow przed Stadium 6, a tylko jedna zmiana morfologiczna, jaka zaszla w tym okresie, zasluguje na miano wyraznego przelomu miedzygatunkowego. Bylo nia przeksztalcenie sie hominidow typu Homo hdbilis w Homo erectus, ktore nastapilo okolo poltora miliona lat temu. Wydarzenie to zaznaczylo sie w budowie ludzi miedzy innymi bardzo znacznym wzrostem rozmiarow ciala oraz wielkosci mozgu. Pojawienie sie nowoczesnej anatomii nie bylo az takim przelomem w stosunku do status quo. Dostepny aktualnie, fragmentaryczny material kopalny pozwala twierdzic, ze drobna twarz, wydatna brodka, wysokie czolo i inne przejawy nowoczesnej urody reprezentuja pojawienie sie zupelnie nowej formy ludzkiej, to prawda. Rownie zasadne byloby jednak twierdzenie, ze stanowia one tylko kontynuacje tendencji trwajacej juz od dawna: stopniowego subtelnienia w zwiazku z przejmowaniem przez wynalezione narzedzia obciazen, ktorym musialy dotad sprostac masywne kosci i krzepkie miesnie. Wszystko zalezy od tego, jak wolimy klasyfikowac hominidy: poumieszczac je elegancko w osobnych przegrodkach, czy tez uznac, ze granice miedzy nimi zamazuja sie w czasie i ze jedne hominidy przechodza plynnie w drugie. Jak by na to nie patrzec, aspektem ewolucji naszego ksztaltu fizycznego, ktory najbardziej uczy pokory, jest to, ze owa zewnetrzna postac znaczyla w koncu niewiele. Zaraz po maksimum zlodowacenia w Stadium 6 nastal krotki okres lagodnego klimatu, ostatni interglacjal przed obecnym okresem miedzylo-dowcowym. Jesli maksima glacjalow sa okresami fragmentacji siedlisk, to interglacjaly na powrot scalaja rozczlonkowane enklawy. Geny przeplywaja swobodniej przez niegdysiejsze bariery, populacje sie przemieszczaja, mieszaja ze soba i rozszerzaja swe zasiegi. Przed 100 tysiacami lat nowoczesnie wygladajacy ludzie rozprzestrzenili sie juz od Bliskiego Wschodu po wybrzeza Afryki Poludniowej. Jak przekonalismy sie jednak, nie byli oni wcale bardziej "nowoczesni" w swych zachowaniach od europejskich neandertalczykow ani od wlasnych przodkow z czasow zlodowacenia. Qafzeh, Skhul, Klasies River Mouth, Border Cave - wszedzie tutaj wystepuje mustierski poziom rozwoju. Jesli istnieje jakas zdecydowana linia demarkacyjna w powstawaniu czlowieka wspolczesnego, to nie zostala ona jeszcze wowczas przekroczona. Taki decydujacy moment mogl jednak nadejsc pod wplywem zmian klimatu, na dlugo przed tradycyjna eksplozja czlowieczenstwa w gornym paleolicie Europy. Planeta wkroczyla przed 75 tysiacami lat w ostatnie zlodowacenie, w zapisie izotopow tlenu zaznaczone jako Stadium 4. Wkrotce potem Ziemie czekalo chyba najbardziej dramatyczne pojedyncze zaburzenie klimatyczne w ciagu ostatnich 450 milionow lat: na Sumatrze wybuchl wulkan Toba. Jak oszacowal Michael Rampino z Uniwersytetu Nowojorskiego, w ciagu dwoch tygodni wulkan ten wyrzucil do atmosfery miliard ton popiolow na wysokosc ponad 30 km. Najwieksza erupcja w czasach nowozytnych, wulkanu Tambora w 1815 roku, pozostawila po sobie 50 km3 zastyglej lawy. Kilkadziesiat tysiecy lat wczesniej Toba zostawil az 3000 km3 magmy pokrywajacej Sumatre i przylegle dno morskie. Wiekszosc wulkanicznego pylu opadla na ziemie w ciagu paru miesiecy. Tymczasem wyziewy siarkowe z wulkanu weszly w reakcje z para wodna pod dzialaniem promieni slonecznych i utworzyly trwala zawiesine kropelek kwasu siarkowego w powietrzu. Jak twierdza Rampino i jego kolega Ste-phen Self z Instytutu Badan Kosmicznych Goddarda w Nowym Jorku, rozprzestrzenienie sie w stratosferze tego aerozolu siarkowego odcielo dostep promieniowania slonecznego do powierzchni Ziemi, pograzajac planete w "zimie wulkanicznej". -Temperatura swiatowa i tak juz wykazywala tendencje spadkowa, ale wybuch Toby sprawil, ze osiagnela drugie dno -powiada archeolog Stanley Ambrose z Uniwersytetu Illinois. - Nastepnych dziesiec lat musialo byc zimnym pieklem. Gdyby wplyw erupcji Toby potrwal tylko przez dziesieciolecie, nie bylaby to zupelna katastrofa. Rampino i Self wskazuja jednak na mozliwosc uruchomienia przez wulkan "mechanizmu dodatniego sprzezenia zwrotnego", ktore utrzymywaloby sie jeszcze dlugo po tym, jak niebo sie przejasnilo. Podczas wulkanicznego oziebienia zwiekszylby sie zasieg pokrywy snieznej i lodu oceanicznego, przez co wiecej swiatla slonecznego odbijaloby sie od Ziemi, ochladzajac jej powierzchnie jeszcze bardziej. Ten spadek temperatury powodowalby dalszy przyrost sniegu i lodu, a wiec dalsze oziebianie sie klimatu, i tak spirala nakrecalaby sie coraz szybciej. Temperatury powierzchniowych wod polnocnego Atlantyku obnizylyby sie w ciagu 5000 lat az o 10?C. Czapy lodowe wchlonelyby tyle wody, ze poziom morza opadlby o 50 metrow. "Zwiekszona po erupcji pokrywa sniezna i lodowa mogla dostarczyc dodatkowego impulsu, ktory przestawil system klimatyczny z trybu cieplego na zimny" - uwazaja Rampino i Self. Populacje ludzkie, podobnie jak innych zwierzat na calym swiecie, mialy wobec tych drastycznych zmian srodowiska podobny wybor: przystosowac sie, wywedrowac albo zginac. Stanley Ambrose sadzi, ze populacje ludzkie w Afryce zostaly zdziesiatkowane przez skutki erupcji Toby i ze nasza linia ewolucyjna przeszla "waskie gardlo demograficzne": liczebnosc zyjacych jednoczesnie osobnikow zmalala moze do zaledwie 10 tysiecy. Oczywiscie, niektorym populacjom udalo sie jednak przezyc. Nie ma nawet przeslanek wskazujacych na to, by anatomia praludzi ulegla radykalnym zmianom ani w Afryce, ani gdziekolwiek indziej. Jak zatem wygladalo ich przystosowanie? Czy przetrwali, przyswajajac sobie nowe sposoby zdobywania srodkow do zycia, nowe techniki? Niestety, dziurawy zapis kopalny Afryki nie daje nam zadnych wskazowek. Poza moze jedna. - Co robic, gdy na dworze zimno, a jedzenia brakuje? - zagadnela mnie ktoregos dnia w Waszyngtonie Alison Brooks. - To proste. Trzeba pojsc na ryby! Do grudnia 1992 roku zdazylem porzucic nadzieje na wykorzystanie Katandy jako pokazowego dowodu na wczesny rozkwit kultury w Afryce. Dzwonilem potem do Brooks w innej sprawie, gdy ona ni stad, ni zowad napomknela mi, ze datowania Katandy sa juz gotowe i ze "wszyscy sie ogromnie ciesza". Harpuny nie mialy, jak sadzili z Yellenem, po 50 tysiecy lat. Byly starsze! Przypuszczenie, ze tylko "dwakroc starsze od Ishango" bylo niedoszacowaniem. Datowanie termoluminescencyjne probek gruntu, przeprowadzone przez Billa Horny-aka i Alana Franklina z Uniwersytetu Maryland, wykazalo wiek 82 tysiecy lat (plus minus 8 tysiecy). Pomiary spinu elektronow przez Henry'ego Schwarcza takze wskazaly na przedzial od 65 do 105 tysiecy. * No i co teraz zrobicie? - spytalem. * Oczywiscie, opublikujemy to - odpowiedziala mimocho dem, jakby nigdy nie bylo co do tego watpliwosci. Szykowala wlasnie do "Science" artykul na temat geologii Katandy, pod czas gdy Yellen oddawal do druku inny, dotyczacy archeologii tego stanowiska. - W ten sposob zajmiemy wiecej stron! - po wiedziala Alison Brooks. Wciaz nie przekonany, zadzwonilem do samych autorow da-towan. Schwarcz byl ostrozny. Zakonczyl dopiero analizy metoda rezonansu spinu elektronow jednego zeba hipopotama, a dwa dalsze czekaly jeszcze na zbadanie. Mogly byc problemy z wyznaczeniem zawartosci uranu w glebie Katandy, co zaburzyloby wyniki. Zalowal, ze po 1990 roku pogorszyla sie sytuacja polityczna w Zairze i nie mozna bylo wrocic po nowe probki. Ale faktycznie, jesli juz musze wiedziec, to stanowisko wygladalo na zadziwiajaco stare, grubo poza zakresem stosowalnosci metody wegla radioaktywnego, siegajacej do 40 tysiecy lat wstecz. - Co do tego nie ma dwoch zdan - powiedzial. - Jesli wstepne wyniki sie potwierdza, zrewolucjonizowaloby to chronologie ksztaltowania sie wspolczesnych zachowan ludzkich. Prace Billa Hornyaka nad datowaniem metoda termolumi-nescencji byly bardziej zaawansowane. Szykowal on juz szczegolowy specjalistyczny raport. - Zrobi sie z tego niezla afera -powiedzial i nawet przez telefon wyczuwalna byla jego radosc z tej mozliwosci. - Daty wskazuja na o wiele starszy wiek, niz takie wyroby z kosci maja prawo miec. Zdawaloby sie, ze tego rodzaju opinia powinna zastac powitana entuzjastycznie przez obroncow hipotezy "Pozegnania z Afryka". Oto pojawial sie brakujacy kawalek ukladanki, beha-wioralne ogniwo w ciagu dowodow wskazujacych na Afryke jako nasza wspolna praojczyzne. Nawet mimo skaz na reputacji samej mitochondrialnej Ewy swiadectwa genetyczne wciaz przemawialy raczej za Afryka niz jakimkolwiek innym regionem. Skamienialosci afrykanskie ukazuja najplynnie]sze przejscie do w pelni nowoczesnej anatomii. A jesli trafne jest datowanie Katandy, mamy uderzajacy dowod na to, ze przynajmniej niektorzy mieszkancy Afryki ze srodkowej epoki kamienia wyprzedzali swych rowiesnikow z Europy i Bliskiego Wschodu. Odzwierciedlona w harpunach inteligencja mogla byc ta odskocznia, ktora pozwolila jednej formie czlowieka rozprzestrzenic sie z miejsca swych narodzin i wyprzec mieszkancow innych czesci swiata. Dlaczego wiec nie slychac radosnej wrzawy? Najprosciej byloby odpowiedziec, ze archeolodzy, jak wszyscy naukowcy, nie cierpia anomalii. Afrykanska srodkowa epoka kamienia jest o wiele sensowniejsza jako calosc bez paru wyrafinowanych harpunow, pojawiajacych sie w jednym, izolowanym miejscu. Zapis srodkowej epoki kamienia z pozostalej czesci kontynentu obejmuje wylacznie monotonny motyw narzedzi odlupko-wych, ktore sypia sie ze wszystkich znanych stanowisk z przedzialu 200-40 tysiecy lat temu. Oczywiscie, ze tu i owdzie zdarza sie jakis nietypowy artefakt, jakas przebita muszelka czy kosc z dziwnymi nacieciami z jednej strony. Jest tez krotki przerywnik Howiesons Poort, z przedwczesnymi narzedziami wiorowymi i przeslankami swiadczacymi o nie wyjasnionych wieziach spolecznych. Kultura Howiesons Poort jednak wymarla, a reszta sporadycznych osobliwosci moze miec charakter wyjatku, ktory potwierdza regule. Bez kolekcji koscianych grotow z Katandy wspaniala linia graniczna pomiedzy nami a reszta hominidow pozostaje nienaruszona. Nic sie nie zmienia, dopoki nie zmieni sie wszystko; a to wlasnie mialo miejsce podczas wielkiej eksplozji kulturalnej, zwanej w Europie gornym paleolitem, a w Afryce pozna epoka kamienia. Harpuny Brooks przedziurawily te bariere i caly piekny uklad stal sie watpliwy. -To takie dziwaczne - mowi Richard Klein ze Stanfordu, ktorego sceptycyzm dzwieczy w sluchawce rownie wyraznie jak entuzjazm Hornyaka. - Ogladalem tysiace artefaktow z dziesiatkow stanowisk z tego przedzialu wiekowego i nigdy nie widzialem czegokolwiek chocby porownywalnego z tymi harpunami. - Klein, najwytrwalszy obronca hipotezy "Pozegnania z Afryka", uwaza, ze model afrykanskiego rodowodu czlowieka wspolczesnego funkcjonuje lepiej bez prekursorskich snycerzy kosci lansowanych przez Brooks. - Jesli sie okaze, ze ludzie mieli wszystko, czego trzeba do wytworzenia koscianych harpunow juz 80 tysiecy lat temu, to czemu pozostali w Afryce przez nastepne 40 tysiecy lat? - pyta. - Jedynym wytlumaczeniem byloby, ze choc wygladali wspolczesnie, wcale sie tak nie zachowywali. Na pewno nie ma na to dowodow nigdzie indziej. Brooks odpowiedzialaby na to, ze trzeba ich uwazniej poszukac. Oboje zgadzaja sie co do jednego: znaczenie Katandy wyjasni przyszlosc. Albo kolejne stanowiska potwierdza wczesne wystapienie skoku technologicznego w Afryce, albo brak takiego wsparcia uczyni z Katandy kwiatek do kozucha. Sam obstawiam pierwszy wariant. Mysle, ze mieszkancy Wielkiego Rowu Afrykanskiego w srodkowej epoce kamienia potrafili zdobyc sie na przerozne imponujace wynalazki, gdy srodowisko ich do tego zmusilo. Takim bodzcem bylo nagle nastanie ostatniego zlodowacenia. Ale rownie zdolne byly grupy ludzkie rozproszone po innych okolicach; po prostu reagowali inaczej. Jesli racje ma Hilary Deacon, lud Howiesons Poort polegal na dlugodystansowych kontaktach spolecznych. Tymczasem Brooks dysponuje dowodami, ze na poczatku ostatniego zlodowacenia w botswanskim stanowisku ^Gi ludzie zabijali zebry, wielkie bawoly i inne zwierzeta jakoby zbyt grozne dla hominidow srodkowej epoki kamienia. Moze #Gi bylo miejscem dorocznych spotkan, gdzie rozmaite grupy mysliwych zbieraly sie, aby polowac na gruba zwierzyne i wymieniac miedzy soba informacje? Gdyby tak bylo, nie zachowywaliby sie jak hominidy ze srodkowej epoki kamienia, lecz jak wspolczesni lowcy i zbieracze. Takie lokalne przejawy ludzkich zdolnosci nie ograniczaja sie do Afryki. Brytyjski archeolog Clive Gamble, starajac sie wykazac, ze neandertalczycy nie byli w stanie polowac na kozice w trudnym gorzystym terenie, udal sie na uzbeckie stanowisko Teszik-Tasz, na wschodnim skraju zasiegu geograficznego neandertalczykow. Na wysokosci poltora tysiaca metrow, posrod malowniczych wapiennych przepasci, gdzie prawie nie powinno byc neandertalczykow, zlozono do grobu mlodego osobnika i otoczono jego zwloki wiencem kosci i rogow kozic oraz narzedziami lewaluaskimi. Byc moze gdzie indziej neandertalczycy nie dali dowodow tego rodzaju subtelnosci, ale najwidoczniej nie byly one im calkiem obce. -I co ja mam z tym zrobic? - zastanawia sie Gamble. - Musze uznac, ze neandertalczycy byli jednak zdolni do zupelnie wspolczesnych zachowan. Jeszcze wiecej o sprawnosci lowieckiej neandertalczykow mowia badania Mary Stiner, studentki Lew Binforda, obecnie pracujacej na Unwersytecie Loyola w Chicago. Przebadala ona kosci jeleni, turow i innych ssakow kopytnych z czterech stanowisk w zachodniosrodkowej Italii, obejmujacych rozne czesci srodkowego paleolitu, i odkryla, ze w pierwszej czesci tego okresu, mniej wiecej 110-65 tysiecy lat temu, neandertalczycy polowali jak wiekszosc duzych drapiezcow: atakowali kazdy rodzaj zdobyczy, jaki im sie nawinal, siegajac jednak po najlatwiejszy lup, tj. osobniki slabsze i mlodociane. Znaczna czesc miesa mogla tez pochodzic z padliny. W miare ochladzania sie klimatu w zwiazku z rozrostem lodowcow ci sami neandertalczycy nagle zmienili taktyke i zaczeli zabijac zwierzyne dorodna. Stiner przypuszcza, ze zmiane wymusil spowodowany spadkiem temperatury wzrost zapotrzebowania metabolicznego na tluszcz. Bez wzgledu jednak na przyczyny, neandertalczycy polowali na grozniejsza, trudniejsza zwierzyne za pomoca dotychczasowego zestawu srodkowopaleolitycznych narzedzi. Wskazuje to na jakis inny, wazniejszy czynnik warunkujacy ich sukcesy lowieckie - zapewne wzrost interakcji spolecznych i kooperacji. W tym przypadku unowoczesniono nie technologie, lecz strategie lowiecka. Rewelacje Mary Stiner sa nowym wkladem w archeologie neandertalczykow. Jestem przekonany, ze dowodow na zdolnosc ludzi srodkowego paleolitu do w pelni nowoczesnych zachowan bedzie przybywac w miare postepu prac na obszarze calego Starego Swiata. Jest jednak brakujacy element, ktorego nie przywroca nawet najintensywniejsze prace wykopaliskowe. Dotyczy on nie tyle sposobu ludzkiego myslenia, co raczej tego, co dzieje sie dalej z pomyslem. Wsrod ludzi wspolczesnych idee rozprzestrzeniaja sie latwo. Jesli pomysl czy wynalazek ma rzeczywisty walor przystosowawczy, powinien z definicji "zarazac" sasiednie mozgi. Osoby zdolne do przyswojenia sobie nowosci osiagaja zwykle przewage w zyciu. Podobnie grupy ludzkie z udzialem pojetnych czlonkow maja wieksze szanse na sukces niz grupy zlozone z jednostek mniej utalentowanych. Spojrzmy raz jeszcze na owe oazy srodkowopaleolitycznej nowoczesnosci. Wezmy Katande. Jesli datowanie harpunow jest poprawne, ktos (czy kilku "ktosiow") w zamierzchlej afrykanskiej srodkowej epoce kamienia wymyslil sposob, jak obrobic kosc tak, by nie tylko mozna bylo nia ugodzic rybe, ale by na dodatek wijaca sie na koncu dzidy ofiara nie zdolala sie oswobodzic. W kontekscie 100 tysiecy nudnych lat, przynoszacych tylko toporne narzedzia kamienne, pomysl harpuna -a szerzej rzecz ujmujac, samo dostrzezenie, ze mozna obrabiac kosc - nadaje nowe znaczenie pojeciu oryginalnosci. Zalety przystosowawcze wynalazku sa oczywiste. Tworcy harpunow mogli korzystac z obfitosci rybiego bialka wlasnie wtedy, kiedy zasoby zaczynaly sie kurczyc, a ci, ktorzy nie umieli robic harpunow, musieli obejsc sie smakiem. Jesli John Yellen ma racje, idea obrobki kosci byla tak udana, ze przetrwala z niewielkimi tylko zmianami przez kolejne 40 tysiecy lat. Ale przez caly ten czas pomysl sie nie rozpowszechnil. Najwyrazniej pozostawal oderwana lokalna tradycja, mimo swej oczywistej uzytecznosci dla innych nadwodnych ludow i mimo braku dowodow, ze owi nie uzywajacy harpunow sasiedzi byli znaczaco mniej inteligentni. Sprawa harpunow z Katandy ostatecznie moze nie polegac na pytaniu, jak ludziom ze srodkowej epoki kamienia udalo sie w odizolowanym od swiata zakatku wyprodukowac tak wspaniale przedmioty u zarania ostatniego zlodowacenia, czyli 75 tysiecy lat temu. Bardziej zagadkowe jest to, dlaczego gdy narzedzia te juz raz sie pojawily w ludzkim otoczeniu, nie rozprzestrzenily sie dalej. ROZDZIAL 10 JAK POWSTAL CZLOWIEKWSPOLCZESNY? Czlowiek zaistnial jako czlowiek, w odroznieniu od pozostalych zwierzat, dokladnie wtedy, gdy zaczal postrzegac swiat jako pojecie. MARSHALL SAHLINS Wiosna 1986 roku nieopodal czeskiej miejscowosci Dolni Vestonice na Morawach odnaleziono we wspolnej mogile szczatki trojga nastolatkow. Z Brna, polozonego o jakies 40 km na polnoc, sprowadzono niezwlocznie specjaliste, ktory nadzorowal ekshumacje i identyfikacje zwlok. Dwa gruboko-sciste szkielety nalezaly do mlodych mezczyzn. Trzeci, smu-klejszy, uznano za kosciec dziewczyny w wieku 17 do 20 lat. Wyrazne skrzywienie kregoslupa w lewo i inne anomalie kostne dowodzily, ze za zycia cierpiala z powodu powaznego kalectwa. Obaj mlodziency zakonczyli zywot w pelni sil i zdrowia. Pozostalosci grubego drewnianego pala przechodzacego przez miednice jednego z nich zdradzaly, ze zgon mogl nastapic z przyczyn nie do konca naturalnych.Ciala pochowano bardzo pieczolowicie. Jak ocenil ow specjalista z Brna - a byl nim Bohuslav Klima z tamtejszego Czeskiego Instytutu Archeologicznego - obaj mlodziency zostali zlozeni do grobu z glowami opasanymi sznurami paciorkow z kosci sloniowej i nanizanych klow. Ten, ktoremu wbito pal w okolice kosci ogonowej, mogl miec na twarzy cos w rodzaju kolorowej maski. Wszystkie trzy czaszki byly pokryte czerwona ochra. Najdziwniejsze jednak bylo ulozenie zmarlych: ktokolwiek zlozyl ich w ziemi, umiescil ich kolo siebie - dziewczyna lezala pomiedzy obydwoma mlodziencami. Mezczyzna po jej strome lewej spoczywal na brzuchu, z glowa odwrocona od niej, lecz lewe rece obojga byly splecione. Drugi z partnerow lezal na wznak, z glowa zwrocona ku dziewczynie. Wyciagal do niej ramiona, a jego dlonie spoczywaly na jej lonie. Ziemia otaczajaca to intymne trio cala byla obsypana czerwona ochra. Przytulone do siebie szkielety tworzyly zagadkowy obraz. W swym sprawozdaniu Klima wyrazil przypuszczenie, ze uklad pochowku moze odzwierciedlac "prawdziwy dramat zyciowy", ktory poprzedzil pogrzeb. Wedlug niego chodzilo o mloda kobiete, ktora zmarla w pologu. Meskie szkielety nalezaly do czarownika - mezczyzny w masce - oraz do jej meza. Obaj uznani za wspolwinnych jej smierci musieli podazyc za kobieta w zaswiaty. Mozna sobie wyobrazic jeszcze inne dramaty prowadzace do tej samej puenty. Tragiczny trojkat milosny? Mloda wladczyni z dwoma malzonkami? Krwawa ofiara z trojga mlodych? A moze dramatyzm tego funeralnego tableau byl czystym pozorem - gesty rak skutkiem stezenia posmiertnego lub cynicznego zrzucenia trupow do wykopanego napredce dolu? Jakkolwiek bylo naprawde, ciala calej trojki przykryla warstwa plonacych galezi, a potem ziemia, nastepnie przyszly kolejne nawarstwienia i tak az przez 27 640 lat, z dokladnoscia do kilku dziesiatkow lat. Potrojny pochowek z Dolnich Yestonic przypisano do okresu kultury graweckiej, drugiej z typowych dla europejskiego gornego paleolitu. Gdyby ewolucje czlowieka opiewal epos, gorny paleolit bylby rozdzialem poswieconym osiagnieciu dojrzalosci. Nagle, po tysiacleciach postepu tak wolnego, ze wlasciwie trudno go nazwac postepem, kultura ludzka "tworczo eksploduje", jak napisal John Pfeiffer. Upowszechniaja sie nowe typy narzedzi kamiennych, a w miejsce dotychczasowej globalnej monotonii rozwiaja sie style regionalne. Zarowno w Afryce, jak i w Europie pojawiaja sie eleganckie wyroby z kosci, porozy i kosci sloniowej. Stagnacje zastepuje zmiana. We Francji pojawiaja sie i znikaja niczym paryskie mody kolejne kultury: oryniacka, grawecka, solutrejska, magdalenska, a kazda przynosi nie notowane dotad innowacje i rozwiazania techniczne. Inwentarz ze stanowisk archeologicznych rozsianych od Hiszpanii po Ural zaczyna przypominac katalog domu towarowego. Wystepuja wiec igly do szycia, ostrza z zadziorami, haczyki na ryby, rzemienie, stojaki do suszenia miesa, kamienne kaganki, paleniska z regulowana temperatura, zlozone obiekty mieszkalne itd. Stanowisko Dolni Yestonice ma swoj udzial w tym wyposazeniu, ale dostarcza licznych swiadectw na zupelnie szczegolny aspekt gornego paleolitu. Na okolicznych obszarach zyzna gleba lessowa usiana jest wyrzezbionymi i ulepionymi wizerunkami zwierzat i kobiet, dziwnymi rytami, ozdobami ciala i udekorowanymi grobami. Jeszcze kilka tysiecy lat wczesniej nie bylo takich fantazyjnych wyrobow. U progu gornego paleolitu nagle rozkwita sztuka figuratywna. Nie poprzedzily jej bynajmniej jakies wczesniejsze nieporadne proby. W niemieckim Yogelherd ktos wzial kawalek ciosu mamuta i wyrzezbil w kosci sloniowej miniaturowego konika - z glowa, rozszerzonymi chrapami, ksztaltnym zadem i wydetym brzuchem - zapierajacego dech swym realizmem. Przed Yogelherd nie bylo zadnych przedstawien koni. Byly tylko prawdziwe konie. Trudno przecenic znaczenie tej przemiany. Wszystko wskazuje na to, ze ludzie gornego paleolitu wkroczyli w niewinny, nie zbadany swiat i wstrzasneli nim dzieki symbolom, sztuce, metaforze i fabule. Nie zadowalali sie samym usprawnianiem sposobow przetrwania. Wynalezli sens. Wedlug Richarda Kleina z Uniwersytetu Stanforda "gorny paleolit sygnalizuje najbardziej fundamentalna zmiane ludzkich zachowan, jaka kiedykolwiek moze ujawnic zapis archeologiczny, z wyjatkiem jedynie pierwotnego rozwoju cech ludzkich, ktore w ogole umozliwily zaistnienie archeologii". Fundamentalne zmiany domagaja sie wielkich, smialych, fundamentalnych wyjasnien. Jeszcze dziesiec lat temu mozna sie bylo odwolac wlasnie do takiego wyjasnienia. Niezwykly wzrost zlozonosci kultury w gornym paleolicie zdarzyl sie tak nagle dlatego, ze na kontynencie europejskim pojawil sie nowy, nowoczesny typ czlowieka: kromanionczyk. Nowe zachowania dawalo sie wytlumaczyc nowa anatomia i odwrotnie. Ta wygodna synchronicznosc zawalila sie pod ciezarem kosci z Klasies River Mouth, Border Cave, Qafzeh i Skhul. Stare wyjasnienie upadlo. Luka 60 tysiecy lat miedzy pojawieniem sie nowoczesnych szkieletow ludzkich w jednej czesci swiata a rozkwitem nowoczesnych zachowan w innej sprawila, ze najbardziej zadziwiajacy postep kulturowy w dziejach ludzkosci zostal pozbawiony przyczyn. Najpowszechniejszym sposobem uporania sie z tym kryzysem poznawczym, jak zreszta z kazdym, jest zaprzeczanie jego istnieniu. Wielu archeologow wciaz uzasadnia wydarzenia kulturowe gornego paleolitu pojawieniem sie nowoczesniejszej, intelektualnie sprawniejszej formy czlowieka. Co z tego, ze ana-tomicznie nowoczesne szkielety pojawiaja sie w Afryce i Le-wancie grubo za wczesnie, aby sie zbiec w czasie z owa kluczowa transformacja? Musialo zajsc jakies inne pozniejsze wydarzenie biologiczne, ktore nie odcisnelo pietna na ksztalcie szkieletu, a jednak bylo o wiele wazniejsze. -Narasta powszechna zgoda, ze okazy z Qafzeh czy Klasies River Mouth najlepiej okreslac jako prawie nowoczesne - mowi Klein, czolowy protagonista wyjasniania gornego paleolitu "zdarzeniem biologicznym". - Wskazuja one, ze ludzie wspolczesni powstali w Afryce, chociaz nie byli jeszcze w pelni nowoczesni. Prawie 50 tysiecy lat temu w owej linii afrykanskiej doszlo do przelomu, nastapila zmiana neurologiczna, ktora umozliwila im rozwiniecie wszelkich nowoczesnych zachowan kulturowych. Rownie dobrze moglo sie to przydarzyc neandertalczykom. Ale sie nie przydarzylo. Innymi slowy, gorny paleolit nie zaczal sie wczesniej niz 40 tysiecy lat temu, bo nie bylo mozgow, dzieki ktorym moglby sie zaczac. Gdy juz zaszla owa "zmiana neurologiczna" w linii rodowej czlowieka wspolczesnego, nic nie moglo powstrzymac tych dobrze wyposazonych ludzi - naszych przodkow - od wyparcia bardziej archaicznych populacji, gorzej widzianych przez dobor naturalny. Scenariusz ten ma cala zwodnicza prostote starego wyjasnienia, a przy tym elegancko pasuje do nowszych koncepcji, w rodzaju hipotezy "Pozegnania z Afryka". Ma tez jednak slabe strony. Po pierwsze, niepokojacy jest niedostatek dowodow na jego poparcie. Mozg sie nie powieksza, brak zmian w odciskach po wewnetrznej stronie kosci puszki mozgowej, wskazujacych na zmiany budowy mozgu, nie ma jakiegokolwiek sladu w zapisie kopalnym po tak nieslychanie znaczacym przelomie neurologicznym. Klein i inni archeolodzy podzielajacy ten punkt widzenia powoluja sie na wiele nowych, zlozonych zachowan czlowieka w gornym paleolicie jako posrednie wsparcie swoich pogladow. Poniewaz jednak owe nowe, efektowne zachowania sa wlasnie tymi zjawiskami, ktore mialaby tlumaczyc zmiana mozliwosci neurologicznych, rozumowanie niebezpiecznie przybiera postac blednego kola. Co gorsza, mozna posluzyc sie danymi kulturowymi takze przeciwko koncepcji waznego zdarzenia biologicznego. Jesli za gorny paleolit odpowiada zmiana neurologiczna w konkretnej populacji ludzi wspolczesnych, to nalezaloby sie spodziewac, ze caly zespol zachowan - sztuka, nowe narzedzia itp. - pojawi sie w jednym miejscu, a nastepnie rozprzestrzeni sie stamtad szerzej, w miare jak sami ludzie wspolczesni zasiedlali nowe tereny. Nie da sie jednak dostrzec takiego obrazu nawet w Europie, ktorej przygladano sie najdokladniej. Jawi sie nam raczej skomplikowana mozaika miniaturowych eksplozji, ktore tylko z daleka wygladaja na jeden wielki wybuch. Poszczegolne aspekty gornopaleolitycznej kultury pojawiaja sie gdzieniegdzie wczesniej lub pozniej. Najpozniej sztuka dociera na Bliski Wschod, chociaz wlasnie tam ludzie zaczeli najdawniej polegac na narzedziach wiorowych. We wschodniej Europie skamienialosci wygladajace zupelnie nowoczesnie pojawiaja sie tysiace lat przed jakimikolwiek wyrobami gornopaleolitycz-nymi. Co wiecej, pod koniec gornego paleolitu, mniej wiecej 12 tysiecy lat temu, cala ta niestrudzona kreatywnosc wydaje sie zamierac. Pod wieloma wzgledami okres mezolitu, jaki pozniej nastapil, byl nieoryginalny kulturowo. Jesli oceniac czyjs potencjal neurologiczny na podstawie dziel materialnych, mozna by uznac, ze owi nowoczesni, wyzsi biologicznie ludzie cofneli sie nawet w ewolucji. A to jest niezbyt prawdopodobne. Zwolennicy scenariusza "zdarzenia biologicznego" musza takze zawile wyjasniac te fragmenty zapisu archeologicznego, w ktorych neurologiczny potencjal zdolnosci do zachowan gor-nopaleolitycznych zdaje sie wsaczac we wczesniejsze, srodko-wopaleolityczne mozgi. Kosciane harpuny Alison Brooks pochodzace ponoc sprzed 82 tysiecy lat sa tylko jednym, skrajnym przykladem takiego "paleoprzecieku". Kolejnego dostarczyla praca Mary Stiner i Stevena Kuhna we Wloszech. Jesli dobrze poszperac, mozna by zapewne doszukac sie jakichs srodkowopaleolitycznych wersji wiekszosci technicznych wynalazkow gornego paleolitu. Klasyczna definicja technik gor-nopaleolitycznych skupia sie na "trzech B": blodes (wiory), bone tools (narzedzia kosciane) i burins (rylce). Te ostatnie maja ksztalt klina i uzyskiwane byly przez odlupywanie od wiora krzemiennego jednego czy dwoch odlamkow. Jak widzielismy, narzedzia wiorowe dominuja w poludniowoafrykanskim przemysle Howiesons Poort 60 tysiecy lat przed ich upowszechnieniem w Europie. Mniej wiecej w tym samym czasie sa one tez pospolite w innej kulturze srodkowopaleolitycznej, zwanej amudzka, ktora rozkwitla i zanikla na obszarze Lewantu. Innym wyroznikiem kultury amudzkiej byla niezwykla obfitosc rylcow. Nawet gdyby udalo sie komus wylaczyc harpuny z Ka-tandy, w wykopaliskach rozrzuconych od Afryki po polnocna. Europe spotyka sie tez inne, moze nie tak starannie wykonane narzedzia kosciane neandertalczykow i innych praludzi. Wczesniej niz 40 tysiecy lat temu mozna sie tez, choc z nieco wiekszym trudem, doszukac zwiastunow gornopaleolitycz-nych parafernaliow symbolicznych. Wprawdzie przed konikiem z Yogelherd brak jest sztuki przedstawiajacej, jednak kreski wydrapane na zebrze wolu z francuskiego stanowiska Pech de FAze oraz zygzakowate znaki z wielu innych odkrywek nean-dertalskich mozna okreslac jako symboliczne. Tu i tam we Francji spotyka sie tez przedziurawione kly, a w poludniowej Afryce pokryte znakami skorupy strusich jaj. W Europie znajdowano prastare piesciaki, ktorych tworcy najwyrazniej umyslnie unikali uszkodzenia skamienialosci muszli tkwiacej w kamieniu albo zmieniali ksztalt narzedzia tak, by uwydatnic barwna wstege w bryle surowca, czy tez wykazywali inne przeblyski zmyslu estetycznego. Zdarzaja sie tu i owdzie plamy ochry oraz oznaki, ze Afrykanie w srodkowej epoce kamienia wydobywali hematyt, jaskrawoczerwony mineral, ktory mogl sie przydac tylko do upiekszania ciala. Zebrawszy wszystkie te prekursorskie przypadki i dorzuciwszy dane o neandertalskich pochowkach, archeolodzy zajmujacy stanowisko przeciwne do Richarda Kleina objasniaja eksplozje kreatywnosci twierdzac, ze w istocie nie wydarzylo sie nic, co przypominaloby wybuch. Ich zdaniem rozwoj mial charakter stopniowy. Jesli kazda nowosc bierze poczatek z nieco prymitywniejszego, wczesniejszego prawzoru, calosc mozna uznac za kolejny krok w postepie kulturowym ludzkosci, co wcale nie wymaga "lepszego mozgu" ani zadnego innego biologicznego wyzwalacza. "Neandertalczykom moze nie szlaby najlepiej fizyka jadrowa badz rachunek rozniczkowy - pisze Brian Hayden z Uniwersytetu Simona Frasera. - Twierdzenie, ze nie dysponowali oni podstawowymi ludzkimi umiejetnosciami albo ze nie potrafili postepowac w zauwazalnie nowoczesny sposob, jest jednak naciaganiem istniejacych danych". Taki gradualistyczny punkt widzenia pozwala wytlumaczyc gorny paleolit bez odwolywania sie do niewidzialnej transformacji genetycznej, ktora na zasadzie deas ex machina mialaby rozwiazac splatana intryge dramatu. Jednak i to podejscie wymaga wiele dobrej woli od sluchacza. Chocby pokazywano nie wiadomo ile precedensow, nie wytlumaczy to zadziwiajacego skoku ilosciowego kultury w gornym paleolicie ani tez tego, co ow przyrost znaczyl dla codziennego zycia ludzi. Rzeczywiscie, w niektorych poznych stanowiskach neandertalskich znajduje sie paciorki i przedziurawione kly. Co jednak laczy takie odosobnione ciekawostki z istnym deszczem ozdob, jaki spadl na Francje i Niemcy w okresie oryniackim na samym poczatku gornego paleolitu? Jak za ich pomoca wyjasnic obfitosc ozdob w podmoskiewskim Sungirze, podobnego wieku co Dolni Yestonice, gdzie ciala trojga osob udekorowano dziesiatkami bransolet, naszyjnikow, malowanych wisiorkow i dziesiecioma tysiacami paciorkow z mamuciej kosci sloniowej? Jak twierdzi Randy White, archeolog z Uniwersytetu Nowojorskiego, wykonanie kazdego z tych paciorkow wymagalo mniej wiecej jednej godziny pracy. Daje to 10 tysiecy roboczogodzin, i to tylko po to, zeby przyozdobic trzy trupy i zakopac je w ziemi. Neandertalczycy wprawdzie grzebali zmarlych, ale nie poswiecali tej czynnosci az tyle czasu i uwagi. Sungir to nie tylko "troche wieksza dawka tego samego". To zupelnie nowa jakosc kulturowa. Inna charakterystyczna cecha kultury gornego paleolitu jest jej "zarazliwosc". Nowe wynalazki nie pojawiaja sie juz w odosobnionych zakatkach, by rychlo sczeznac bez rozglosu. Przeksztalcaja sie, roznicuja i inspiruja dalsze innowacje. Jak mowi White, paciorki z kosci sloniowej z jednego ze stanowisk we Francji sprzed 33 tysiecy lat sa wlasciwie takie same pod wzgledem materialowym, wzorniczym i sposobu wykonania jak paciorki ze stanowiska odleglego o 200 kilometrow. Tymczasem paciorki niemieckie wyraznie sie roznia, wyrazajac inna tradycje, inne wariacje na ten temat. Sam przemysl oryniacki cechuje sie obfitym wystepowaniem duzych, niezbyt ladnych wiorow, "dziobiastych" rylcow oraz grotow wyrzezbionych z kosci o podstawie rozszczepionej, by daly sie osadzic na drzewcach. Najstarsze znane stanowiska oryniackie, sprzed okolo 43 tysiecy lat, zlokalizowane sa na Balkanach. Najwyzej trzy tysiace lat pozniej kultura oryniacka dotarla na drugi kraniec Europy - do Hiszpanii. W ciagu kolejnych kilku tysiecy lat rozprzestrzenila sie na calym kontynencie, po drodze nabierajac nowych cech i wyksztalcajac style regionalne. To juz nie tylko troche wiecej kultury niz dotychczas. Z jakiegos powodu kultura przybrala rozmiary "epidemiczne"! -Po dwustu czy trzystu tysiacach lat bez zadnych nowosci - mowi Tim White z Berkeley - nagle, w bardzo krotkim czasie po tym bezmiarze niczego, pojawia sie wszystko. Tu jeden styl, tam inny; mamy sztuke, handel; takie zroznicowanie, jakby wszystko buchnelo nam niespodziewanie w twarz. Czlowiek zadaje wiec sobie wtedy pytanie, jak moglo do tego dojsc? Tim White jest badaczem nader pracowitym i drobiazgowym. Nie lubi tracic czasu na spekulowanie o zagadkach. Tym razem jednak wahal sie tylko przez moment, po czym odpowiedzial na wlasne pytanie. - Przychodzi mi na mysl tylko jedna sprawa na tyle wielka, ze mogla doprowadzic do radykalnej zmiany zachowan praludzi. Byl nia jezyk. Wydaje sie to az nazbyt oczywiste. Wezmy jakakolwiek innowacje - na przyklad kosciany harpun - i umiescmy ja w kontekscie krajobrazu kulturowego. A teraz opakujmy ja w slowa. Jak zrobic to czy tamto. Jak opowiedziec o lowieniu ryb. Kiedy mozna sie spodziewac przybycia okreslonego gatunku ryb i jak to przekazac innym ludziom, z ktorymi prowadzimy wspolne interesy. Jak prowadzic wspolne interesy. Jak pociac rybe na cienkie paski i suszyc ja na stojakach, by moc skorzystac z jej walorow spozywczych za jakis czas: nie da sie tego wszystkiego wyrazic bez jezyka. Jak zorganizowac zespolowy polow ryb i wymieniac zlowiona zdobycz na inne dobra. A przy okazji -jak nazwac bostwo rzeki i jak je ublagac, azeby polow byl obfity. Ktory wynalazek mogl sie upowszechniac szybciej: sam harpun czy harpun opakowany w mowe? Jezyk dziala poniekad jak smar ulatwiajacy przeplyw innych wynalazkow - nowych taktyk lowieckich, nowych sposobow budowy palenisk, konserwowania miesa lub wyprawiania skor. Mogly one zostac wymyslone juz wczesniej, gdzieniegdzie mogly stanowic czesc zycia nawet od tysiecy lat; dopiero jednak jezyk dostarczyl im nosnika umozliwiajacego pokonywanie przestrzeni od jednej ludzkiej grupy do drugiej, no i z mozgu do mozgu. Mowa wyjasnia zarazliwosc, rozdecie kultury, a nawet zaglade neandertalczykow. Wystarczy tylko wyobrazic sobie dwie populacje: jedna plynnie mowiaca, a druga porozumiewajaca sie pierwotnymi pomrukami i gestykulacja. Czy mozna miec watpliwosci, ktora wyjdzie zwyciesko z konfrontacji? Nic dziwnego, ze tak wielu ewolucjonistow, reprezentujacych rozne specjalnosci, zastanawiajac sie nad gornym paleolitem, dochodzi do wspolnego wniosku, iz katalizatorem zmian byl jezyk. Zgodni sa co do tego tacy paleoantropolodzy, jak Tlm White, archeolodzy: Lew Binford, Desmond Clark, Paul Mellars i Richard Klein, oraz genetycy: Luigi Luca Cavalli-Sforza czy Allan Wilson (gdy jeszcze zyl). Zanim uwierzymy tym autorytetom, przyjrzyjmy sie jeszcze dowodom. Jesli zlozony, w pelni ludzki jezyk pojawil sie na swiecie z poczatkiem gornego paleolitu, nie mogli sie nim oczywiscie poslugiwac zadni wczesniejsi ludzie. Slowa i zdania nie ulegaja fosylizacji i nie przychodzi mi do glowy zaden sposob sprawdzenia wprost, kiedy jezyk znalazl sie w repertuarze zachowan czlowieka. Chociaz jezyk nie podlega skamienieniu, zdarza sie to dwom elementom ludzkiej anatomii, majacym decydujace znaczenie dla mowy: strukturom kostnym uczestniczacym w artykulacji glosu oraz odciskom mozgu na wewnetrznej powierzchni czaszki. Obie te grupy posrednich swiadectw zdolnosci jezykowych sugeruja, ze wspomniane autorytety naukowe zapuscily sie na grzaski grunt. Odkrycie kosci gnykowej Moszego z jaskini Kebara powaznie nadwatlilo przekonanie, ze neandertalczycy byli niezdolni ana-tomicznie do szybkiej, w pelni ludzkiej mowy. Philip Lieber-man, Jeffrey Laitman i ich koledzy latami dowodzili, ze swoiscie wygieta podstawa czaszki czlowieka wspolczesnego jest wyrazem przystosowania do mowy, poniewaz obniza polozenie krtani w gardle. Ludzie wspolczesni, w przeciwienstwie do zwierzat o plaskiej podstawie czaszki, nie moga jednoczesnie polykac i oddychac. Sa wiec czesciej narazeni na ryzyko zadlawienia sie na smierc. Ryzyko to nie jest blahe: zanim odkryto chwyt Heimlicha1, zakrztuszenie sie przy jedzeniu bylo w Stanach Zjednoczonych szosta najczestsza przyczyna gwaltownej smierci. Wiekszosc wczesniejszych hominidow nie miala wyraznie wygietej podstawy czaszki. Zwlaszcza neandertalczycy mieli podstawy czaszki plaskie, co swiadczyloby o tym, ze swietnie lykali, ale zapewne fatalnie mowili. Budowa kosci gnykowej jest dla tej hipotezy bardzo istotna, gdyz polozenie owej kosci okresla wielkosc krtani, a jesli ta jest zbyt mala, niemozliwa staje sie artykulacja pewnych glosek. Odkrycie pierwszej neandertalskiej kosci gnykowej, ktora okazala sie miec typowo ludzkie wymiary, stonowalo te hipoteze, choc jej zwolennicy bynajmniej nie zamilkli. Lieberman i Laitman twierdza teraz, ze z pojedynczej kosci gnykowej neandertalczyka niewiele da sie wyczytac, gdyz jej polozenie w gardle nie zalezy od jej ksztaltu. Chcac stwierdzic, czy Mosze mogl mowic, nalezy dac sobie spokoj z koscia gnykowa, a szukac podstawy czaszki, ktorej akurat brakuje, razem z reszta glowy. Zbywszy w ten sposob zagrozenie ze strony Moszego, rzecznicy tezy o "neandertalczykach-niemowach" musza stawic czolo innemu wyzwaniu. Wiele argumentow Liebermana i Laitrna-na opartych bylo na wygladzie plaskiej podstawy czaszki neandertalskiego Starca z La Chapelle, a okaz ten byl bardzo zdeformowany i nigdy nie zostaj porzadnie zrekonstruowany. Dopiero w 1989 roku zabral sie za to staranniej Jean-Louis Heim z paryskiego Muzeum Historii Naturalnej. I oto okazalo sie, ze w jego wersji czaszke cechuje znacznie silniejsze wygiecie podstawy, co zblizaja do glow wspolczesnych. Ostatnio Da-vid Frayer z Uniwersytetu Kansas porownal Heimowskiego nowego Starca z licznymi czaszkami czlowieka wspolczesnego, od gornopaleolitycznych po sredniowieczne, i stwierdzil, ze sto pien wygiecia jest podobny u wielu z nich, w tym na przyklad w sredniowiecznej czaszce z Wegier. - Nikt nie twierdzi, ze w sredniowieczu Wegrzy nie umieli mowic - powiada Frayer. Nic dziwnego, ze ani Laitman, ani Lieberman nie dowierzaja zbytnio rekonstrukcji Heima. Wskazuja na inne czaszki nean-dertalskie, ktorych plaskie podstawy pasuja do ich koncepcji. Dyskusja ta moze nie miec konca, chyba ze jakis rozmrozony neandertalczyk wkroczy do laboratorium i zapyta o droge. Nawet gdyby jednak neandertalczykom brakowalo kilku glosek, mozna sie zastanawiac, czy to az tak wazne. Czy neander-talczyk-odmrozeniec powie: "Przepraszam, zgubilem sie", czy: "Pszepaszam, zgubyem sze", ktos wskaze mu wlasciwy kierunek. Co wiecej, gloski artykulowane w przestrzeni nad tchawica mialyby niewielkie znaczenie dla rozwiazania zagadki gornego paleolitu. Laitman i Lieberman nigdy nie twierdzili, ze niezdolnosc do nowoczesnej mowy dotyczyla wszystkich ludzi srodkowego paleolitu; skupili sie na neandertalczykach. Podstawa skamienialej czaszki Skhul V jest wedlug Liebermana "w pelni ludzka", ale anatomicznie wspolczesnym skamienialosciom ze Skhul towarzysza narzedzia srodkowopaleolityczne, a ich wiek szacuje sie obecnie na okolo 100 tysiecy lat. Bardzo trudno sobie wyobrazic, jak dodanie paru samoglosek do ludzkiego repertuaru wokalnego 100 tysiecy lat temu mogloby wyzwolic "eksplozje kreatywnosci" 60 tysiecy lat pozniej. Co wiecej, posuwajac sie dalej w czasie, natkniemy sie na ludzi, ktorzy swobodnie i z pelna ekspresja komunikuja sie ze soba bez udzialu jakichkolwiek glosek; sa to przedstawiciele spolecznosci gluchych. Jezyk migowy nie jest tylko jakas toporna namiastka jezyka; to bogaty system porozumiewania sie, posiadajacy zlozona gramatyke, skladnie i inne elementy mowy. Tak sie sklada, ze do ich artykulacji uzywa sie rak i palcow, a nie krtani i jezyka. Usta czy reka hominida beda sluzyc do porozumiewania sie na tyle plynnego, na ile pozwala na to rozwoj mozgu. Dane kopalne przemawiaja wiec dosc cicho, ale jednoznacznie wskazuja jedna strone. Od dawna wiadomo, ze z mowa wiaza sie dwa osrodki w mozgu, oba zlokalizowane w lewej polkuli. Pierwszy z nich odkryl w 1861 roku francuski anatom Paul Broca. Mial on pacjenta o przydomku Tan Tan, poniewaz po udarze mozgu chory ten potrafil wypowiadac tylko to jedno slowo, mimo nie zaburzonego rozumienia mowy. Sekcja zwlok przeprowadzona po jego smierci wykazala, ze mial on uszkodzenie wielkosci kurzego jaja w dolnej czesci lewego plata czolowego mozgu. Dziesiec lat pozniej niemiecki neurolog Carl Wernicke2 odkryl kolejny osrodek mowy w lewej polkuli, w gornej tylnej czesci plata skroniowego. W przeciwienstwie do Tan Tana pacjenci Wernickego byli skrajnie gadatliwi - tyle ze ich slowotok nie mial zadnego sensu. Chociaz nie sa to jedyne obszary mozgu uczestniczace w powstawaniu mowy, zasadnicza rola osrodkow Broca i Wernickego zostala dowiedziona setki razy. Dobrze potwierdzona jest tez ich wyjatkowosc dla ludzkiego rodu: obszary te nie sa powiekszone u zadnych innych naczelnych. Mozna wiec zasadnie powiedziec, ze nie sposob odmowic neurologicznego podloza zdolnosci jezykowych zadnym hominidom, u ktorych stwierdzono obecnosc tych struktur w mozgu. Mozgi wprawdzie nie ulegaja skamienieniu w stopniu wiekszym niz slowa czy zdania, ale zachowuje sie czasem odlew wewnetrznej powierzchni czaszki (endokranialny) z zachowanymi odciskami niektorych bruzd i zakretow kory mozgowej, obrzezajacych okreslone obszary nerwowe. Ralph Holloway z Uniwersytetu Columbia, glowny autorytet w dziedzinie budowy mozgu dawnych hominidow, twierdzi, ze slady wskazujace na istnienie osrodkow Broca i Wernickego pojawiaja sie juz miliony lat przed "wybuchem kreatywnosci", wywolanym jakoby przez pojawienie sie jezyka. Na pewno osrodki takie mial juz Homo habilis. Holloway wykazal tez u Homo habilis asymetrie mozgu: przewage lewej polkuli, ktora w naszym gatunku zwiazana jest z jezykiem. Ostatnio zas Terry Deacon z Uniwersytetu Harvarda wskazuje na zwiazane z jezykiem struktury kory przedczolowej, ktore takze zaczynaja sie rozrastac, poczynajac od Homo habilis. -Taka chronologia w szczegolnosci wyklucza hipotezy, ktore bezposrednio lacza ewolucyjne poczatki jezyka z przyjeciem przez krtan "wspolczesnego" polozenia - mowi Deacon, pijac do badan Liebermana i Laitmana. - Wskazuje takze na to, ze nieslychany przelom kulturowy, jaki nastapil mniej wiecej rownoczesnie ze zniknieciem neandertalczykow, daje sie lepiej wytlumaczyc w kategoriach ewolucji kulturowej niz gwaltownego, uwarunkowanego neurologicznie rozwoju samego jezyka. Wszystko to nie dowodzi oczywiscie, ze H. habilis czy inni praludzie sprzed gornego paleolitu byli zdolni do poslugiwania sie jezykiem. O wiele trudniej jednak przyjac teze przeciwna bez jakichs przekonujacych dowodow. Ostatnia nadzieja na solidny grunt pod nogami zwolennikow jezyka jako motoru przemian moglby byc zapis etologii hominidow. Nikt nie ma watpliwosci, ze sztuka, zdobnictwo i skomplikowane techniki obserwowane w europejskim gornym paleolicie i afrykanskiej poznej epoce kamienia nie moglyby zaistniec, gdyby ich tworcy nie wladali jezykiem. Niektorzy specjalisci posuwaja sie o krok dalej i twierdza, ze ubostwo ekspresji symbolicznej przed gornym paleolitem musi zarazem oznaczac, iz owczesni praludzie nie poslugiwali sie mowa. "Neandertalczycy nie uprawiali sztuki - pisze fizjolog Jared Diamond - a ich narzedzia kamienne wlasciwie wcale sie nie zmienily przez 100 tysiecy lat. Nie byli wiec tworczy. Nie wierze, by ludzie dysponujacy jezykiem nie potrafili przez 100 tysiecy lat wymyslic niczego nowego". Mimo sporadycznych przeblyskow wynalazczosci we wczesniejszym okresie, kultura materialna przed "Wielkim Skokiem Naprzod", jak Diamond nazywa gorny paleolit, wyglada rzeczywiscie wyjatkowo nieciekawie, tysiaclecie po tysiacleciu. Zrownanie jezyka z materialna wynalazczoscia wymaga jednak dokonania innego przeskoku. Gdyby miernikiem cywilizacji uczynic rozwoj narzedzi kamiennych, wypadaloby stwierdzic, ze spolecznosci australijskich czy nowogwinej-skich tubylcow do ostatnich lat nie byly bardziej "zaawansowane" od neandertalczykow. A jednak ludzie ci mysla i porozumiewaja sie jezykami rownie bogatymi w srodki wyrazu, jak kazdy inny, i posluguja sie tymi jezykami do budowania cudownie tworczych mitow, opowiesci i kosmologii. Cala ta wysoce zlozona struktura stalaby sie niewidzialna dla archeologa za 10 tysiecy lat. W dodatku logika Diamonda w sposob irytujacy przypomina bledne kolo: gorny paleolit jest wyznaczony przez innowacyjnosc kulturowa - by byc innowacyjnym, trzeba dysponowac jezykiem - a wiec to jezyk zapoczatkowal gorny paleolit. A skad o tym wiadomo? Bo gorny paleolit odznacza sie innowacyjnoscia. Jak widac, "rozwiazanie jezykowe" problemu gornego paleolitu cierpi na ten sam mankament, co koncepcja "zdarzenia biologicznego". Jest wlasciwie jej uszczegolowionym wariantem. Przelomowa transformacje biologiczna identyfikuje sie tu ze zdolnoscia do poslugiwania sie zlozona mowa. Zupelny brak dowodow na przekroczenie jezykowego Rubikonu u progu gornego paleolitu nie oznacza, ze wydarzenie takie nie moglo miec miejsca. Wydaje sie jednak bardziej prawdopodobne, ze wspolczesny jezyk rozwijal sie stopniowo, a nie skokowo, w ciagu co najmniej ostatniego miliona lat ewolucji hominidow. Ale moze podczas przejscia do gornego paleolitu zostal przekroczony jakis mini-Rubikon? Jesli nawet udoskonalenie jezyka jest praprzyczyna "eksplozji kreatywnosci", czy -jesli kto woli - Wielkim Skokiem, to co z kolei napedzalo rozwoj ludzkiej mowy? Co takiego moglo sie zmienic w otoczeniu i w zyciu ludzi tuz za horyzontem historii, ze tak nagle pojawila sie koniecznosc posiadania zlozonego jezyka? Jaka byla przyczyna ukryta za praprzyczyna? Zaglebiwszy sie tak dalece w zagadke rodowodu czlowieka wspolczesnego, nie moge dac sie zbyc wyjasnieniem, odwolujacym sie do samego jezyka tylko dlatego, ze brzmi ono prawdopodobnie. Odpowiedz musi sie wylonic z tego, co pozostalo w ziemi, z danych archeologicznych. Nadzieja na tego rodzaju odkrycie czyni wlasnie z Dolnich Yestonic tak atrakcyjne miejsce. Jesli wyjasni sie zagadke Dolnich Yestonic, wyjasni sie zagadke narodzin ludzkosci. Pewnego wrzesniowego poranka 1991 roku jechalem samochodem z Wiednia w kierunku polnocnym, w strone niedawno otwartej czeskiej granicy. Na sasiednim siedzeniu rozlozylem schemat dojazdu do stacji archeologicznej w Dolnich Yestonicach, nagryzmolony na odwrocie listu, jaki otrzymalem od Jifiego Svobody z Instytutu Archeologii Czeskiej Akademii Nauk. Svoboda byl tak uprzejmy, ze na liste moich pytan dotyczacych potrojnego pochowku i innych osobliwosci archeologicznych w okolicy odpowiedzial po prostu zaproszeniem. "Proponuje, bysmy spotkali sie latem w bazie Dolni Yestonice, gdzie przechowywana jest wiekszosc materialow z wykopalisk i ktora zapewnia przyjemne otoczenie do rozmyslan" - napisal. Dotarlem teraz do granicy i wartownik z usmiechem wskazal mi droge na Mikulov, przygraniczne miasteczko, polozone u stop bialego zamku na stromym wzgorzu. Znalem tragedie zwiazana z tym zamkiem. Czesi umiescili w nim podczas drugiej wojny swiatowej czesc swych najcenniejszych okazow neandertalczykow i wczesnych ludzi wspolczesnych. Ostatniego dnia wojny wycofujacy sie Niemcy podpalili zamek i pozar strawil wiekszosc skamienialosci, w tym cala kolekcje dwudziestu pieciu szkieletow z Predmosti, ze stanowiska liczacego 26 tysiecy lat. Z Mikulova pojechalem droga wiodaca na polnoc, mijajac po prawej stronie Pavlovske Yrchy, dlugie, skaliste pasmo gorskie, tu i owdzie zwienczone ruinami fortec, pamiatkami po wojnach z Turkami otomanskimi. Po drugiej stronie migalo od czasu do czasu lustro wody: w latach osiemdziesiatych spietrzono tu sztucznie rzeke Dyje w ramach wyjatkowo nieudanego przedsiewziecia nawadniajacego. Po kilku kilometrach skrecilem z glownej drogi i zjechalem do miejscowosci Dolni Yestonice. Terenowa stacja archeologiczna znajdowala sie w centrum. Na spotkanie ze mna wyszedl sam Svoboda, ciemny, szczuply, w dzinsach. Mial wiele zmartwien. Jak mi powiedzial, niedawna rewolucja polityczna okazala sie niezbyt przyjazna nauce, przynajmniej na razie. Srodki finansowe na dzialalnosc naukowa po prostu zniknely. Poprzedniego roku na stacji pracowalo kilkunastu studentow i pracownikow naukowych. Teraz cala obsade placowki stanowil on sam. Mial jednego studenta do pomocy i kilkoro nastoletnich wolontariuszy. Jeden z wolontariuszy goraco pragnal zostac archeologiem, ale rodzice nalegali, by studiowal na politechnice i zdobyl zawod inzyniera. - W obecnej sytuacji poradzilem mu, aby posluchal rodzicow - powiedzial Svoboda. Tego dnia Svoboda musial jeszcze dodatkowo zaplanowac oprowadzenie po stanowisku miedzynarodowej grupy archeologow, ktorzy mieli w przyszlym tygodniu uczestniczyc w konferencji odbywajacej sie w Bratyslawie. Organizatorzy poprosili go poczatkowo o przygotowanie sie na przyjecie kilkunastu gosci. Teraz powiadomili go, ze na wycieczke zapisalo sie dwiescie osob: tak wielka jest sila przyciagania Dolnich Yestonic. Svoboda powiedzial, ze nie bedzie w stanie zadna miara zaspokoic rozbudzonej ciekawosci pieciu autobusow kolegow po fachu. Zwiedzanie musi sie okazac klapa, a jego reputacja legnie w gruzach. Byl jednak piekny letni dzien. Svoboda oswiadczyl, ze szkoda byloby go zmarnowac na zamartwianie sie. Wyszlismy z opustoszalej stacji na szose w strone Pavlova. Wybudowanie tego polaczenia miedzy obiema miejscowosciami w latach dwudziestych ujawnilo zarazem powiazania regionu z zamierzchla przeszloscia. Kaplan, ktory czesto chadzal ta droga, zauwazyl kosci i kamienie w swiezo rozkopanej ziemi. Sprowadzono archeologa z Muzeum Morawskiego, Karela Ab-solona, i odtad wykopaliska trwaly nieprzerwanie przez pol wieku. Poczatkowo pod kierunkiem samego Absolona, a pozniej Bohuslava Klimy, rozrosly sie, obejmujac grupe stanowisk reprezentujacych co najmniej piec kolejnych faz zasiedlenia w okresie 28-24 tysiace lat temu. Prace wykopaliskowe zakonczono ostatecznie w roku 1979. Svoboda pokazal mi jedyna pamiatke po nich - niepozorny kamien sterczacy w winnicy. Najbardziej znanym obiektem z pierwszego stanowiska Dolnich Yestonic jest grupa pieciu domostw ludzkich, ktorych kontury wyznaczaly jamy w ziemi na slupy nosne oraz bryly wapienia i kosci mamutow; dodatkowo wnetrza ich byly gesto uslane artefaktami. Siedliska te nazwano "szalasami", chociaz najwiekszy mial az 17 na 10 metrow, a wiec na jego korzysc wypadloby porownanie z niejednym wiejskim domem czy chata rybacka na Cape Cod. Wewnatrz miescilo sie piec palenisk w rownych odstepach, a podloga usiana byla wyrobami z kamienia, kosci i ciosow mamuta, rozrzuconymi ozdobami i dzielami sztuki. Budowla ta, wraz z czterema mniejszymi, otoczona jest ogrodzeniem z mamucich kosci i ciosow, ktore zapewne mialo chronic przed nieproszonymi zwierzetami, a byc moze takze lodowcowymi wichrami. Na podmoklym obszarze tuz za plotem odkryto zloze kosci mamutow, utworzone ze szczatkow co najmniej setki osobnikow. "Wioska" Dolni Yestonice, jak sie ja zwykle nazywa, jest zadziwiajaco niepodobna do nietrwalych, doraznie zakladanych obozowisk czlowieka srodkowego paleolitu. Tak samo jak odkryty pozniej potrojny pochowek, zlozonosc jej domaga sie wyjasnienia. Wersja Klimy obraca sie wokol kosci mamutow. Zwrocil on uwage na polozenie stanowiska, kilkaset metrow ponad nurtem rzeki, skad bystre oko moglo sledzic przemarsze stad mamutow i innej zwierzyny lownej; dostrzegl "wielkie nagromadzenie" kosci mamutow spietrzonych w mokradle, prawdopodobnie resztki po posilkach mysliwych, i zaobserwowal inne rozlupane kosci mamutow w obrebie stanowiska, przy czym niektore z nich rozbito w celu dobrania sie do ukrytego w nich szpiku, a inne roztrzaskano na kawalki "w zwiazku z rozmaitymi obrzedami magicznymi - prawdopodobnie, by zapewnic sobie udane polowanie". Wysnuta z tego opowiesc Klimy stala sie klasyczna legenda epoki lodowcowej: jej bohaterka jest duza wspolpracujaca spolecznosc, ktora przybyla akurat tu, by polowac na "grubego zwierza". Tak oto pradawni mieszkancy tej okolicy - nazywani zbiorczo Pavlowianami - przedzierzgneli sie w "lowcow mamutow" z popularnych powiesci. Mozna jednak ze wzmiankowanych kosci wyczytac co innego. Jesli wymarle mamuty zachowywaly sie podobnie do swych dzisiejszych krewniakow - sloni, to na starosc szukaly zapewne podmoklych okolic, gdzie rosla miekka roslinnosc, ktora latwiej mogly przezuc ich starte zeby. W koncu stare osobniki zdychaly, a woda znosila z czasem ich szczatki w jedno miejsce, gdzie gromadzily sie w mokradle. Kosci mamutow sa swietnym budulcem, a jesli dysponuje sie wystarczajaco goracym plomieniem - takze doskonalym paliwem. Olga Soffer z Uniwersytetu Illinois uwaza, ze ludzi przyciagala w te strony naturalna dostepnosc opalu i budulca. Moglo to byc jedno z "magnetycznych miejsc", kuszacych ludzi przez wiele pokolen. -Jesli spytac Olge o zdanie, powie, ze to ludzie znalezli sie tu za sprawa kosci, a nie na odwrot - wyjasnil Svoboda. Magnetyzm tych okolic byl riad wyraz silny. Wiekszosc narzedzi kamiennych na pierwotnym stanowisku Dolni Yestonice zostala wykonana z miejscowego surowca. Ponad 80 procent sporzadzono z krzemienia pochodzacego z odsloniec daleko na polnocy, wschodzie lub poludniowym zachodzie. Malo prawdopodobne, by Pavlowianie polegali w az tak wysokim odsetku na kontaktach handlowych jako podstawowym zrodle zaopatrzenia w ten podstawowy surowiec. To raczej ludzie z odleglych stron schodzili sie w Dolnich Yestonicach, przynoszac ze soba wlasne narzedzia. A wedlug Soffer nie zbierali sie tu bynajmniej po to, by polowac na mamuty. -To miejsce nie ma nic wspolnego z lowiectwem - powie dziala, zastrzegajac sie od razu, ze nikt nie moze wiedziec na pewno, co sie wlasciwie dzialo w Dolnich Yestonicach. Nie da sie orzec, jak dlugo gromadzily sie tu ludzkie wytwory. Stano wisko to moze reprezentowac wielokrotne zasiedlenie na prze strzeni wielu pokolen, nawet chaty w domniemanej wiosce mo gly powstac w odstepie stuleci. Poczyniwszy powyzsze za strzezenia, przedstawila swa "hipoteze robocza": - Jesli ludzie zbierali sie razem, musiala istniec miedzy nimi jakas wiez. Sa dze wiec, ze Dolni Yestonice byly miejscem, gdzie odbywalo sie cos na ksztalt zjazdow rodzinnych. Tym, co przyciagalo w te strony najbardziej, bylo otwarcie roznych perspektyw, stwarzanych przez spoleczenstwo, okazja znalezienia partnerow oraz wymiany informacji miedzy pokrewnymi grupami; w ogole wszelkie zwiazki wzajemnego wsparcia. Moze to wyjasniac, dlaczego znaleziono tu az tyle ozdob i innych przedmiotow artystycznych, a takze rozswietlic pewna zagadke zwiazana z nimi. Svoboda poprowadzil mnie kawalek drogi ponizej glazu upamietniajacego wykopaliska, do opuszczonej cegielni. U wejscia stal samotny budynek z pruskiego muru, sluzacy wspolczesnie jako dom pracy tworczej. Dalej ziala jama trzydziestometrowej glebokosci, wyzlobiona przez dziesiatki lat eksploatacji lessu - drobnoziarnistego, pylastego osadu naniesionego przez wiatr podczas ostatniego zlodowacenia. Po zmieszaniu lessu ze sloma mozna uzyskac dosc trwaly material budowlany, totez zanim niedawno uruchomiono pobliska cementownie, wiekszosc budynkow w okolicy, w tym stacje archeologiczna, wznoszono wlasnie z lessowych cegiel. Pavlowianie sprzed 26 tysiecy lat wykorzystywali less w znacznie mniej prozaiczny sposob. Zespol Klimy odkryl w 1951 roku pozostalosci kolejnej budowli, odleglej od pradawnej wioski o niespelna sto metrow w gore stoku. Kolisty szalas ze wspartym na slupach dachem o srednicy prawie siedmiu metrow wcinal sie z jednej strony w zbocze. Wnetrze bylo zdominowane przez polozony posrodku podkowiasry piec, zbudowany z ziemi zmieszanej z wapieniem. Z poczernialego dna pieca Klima i jego wspolpracownicy wydobyli ponad dwa tysiace okruchow wypalonej glinki, w tym mnostwo nieregularnych brylek, a takze ulamki zwierzecych glow i nog wymodelowanych z lessu. Niektore brylki nosily jeszcze odciski palcow swych tworcow. Podobne przedmioty, w tym fragmenty figurek przedstawiajacych ludzi, zostaly znalezione w wiosce ponizej, a takze w innych pobliskich stanowiskach Pavlowian. Takze drugi piec, odkryty w 1979 roku paredziesiat metrow od pierwszego, byl pelen ulamkow ceramicznych. Laczna liczba przedmiotow z glinki zebranych w okolicy przekroczyla juz 10 tysiecy, a stanowia one najstarszy znany na swiecie przyklad wypalania ceramiki. To, ze niewiele podrecznikow archeologii podaje Pavlowian jako tworcow tego epokowego wynalazku, mozna przypisac uporczywosci stereotypow. Tradycyjne wizje ludzkiego postepu kulturowego wiaza pojawienie sie ceramiki z jej uzytkowym zastosowaniem w postaci garncarstwa, co nastapilo dopiero w czasach rolniczej rewolucji neolitycznej, mniej wiecej 12 tysiecy lat po tym, jak ostygly piece w Dolnich Yestonicach. Lowcy i zbieracze, jakimi byli Pavlowianie, nie musieli lepic glinianych garnkow, bo mogli z latwoscia sporzadzac pojemniki z materialow organicznych, na przyklad buklaki ze skory. W efekcie nie doczekali sie uznania, nalezacego sie im jako wynalazcom techniki wypalania gliny. Problem polega oczywiscie na tym, do czego byly im potrzebne gliniane figurki i dziwacznie uksztaltowane brylki. Pa-mela Vandiver ze Smithsonian Institution, a takze Soffer, Svo-boda i Klima przedstawili ostatnio prawdopodobne, chociaz dziwaczne wyjasnienie. Przeslanka, na ktorej sie oparli, byl stan figurek: prawie wszystkie zostaly polamane na kawalki. Mozna znalezc glowe lwa lub przepasana kobieca talie, ale nigdy calego lwa ani calej kobiety. Zagadke rozwiklal skaningowy mikroskop elektronowy pod Waszyngtonem, gdzie pracuje Vandiver. W kilkusetkrotnym powiekszeniu okruchy ceramiki, ktore zostaly polamane w wyniku niewlasciwego obchodzenia sie z nia, rozdeptywania lub wietrzenia, maja charakterystyczny, prosty przebieg przelamow. Taki wlasnie wyglad prezentuje wiekszosc ulamkow z terenow mieszkalnych stanowiska Dolni Yestonice. Kawalki wydobyte z piecow i ich okolic maja tymczasem spekania rozgalezione, o nierownych brzegach. Jedynym znanym czynnikiem powodujacym taki typ spekan jest "szok termiczny". Garncarze, zwlaszcza niecierpliwi, znaja dobrze to zjawisko. Wystepuje ono po umieszczeniu w piecu niedostatecznie wysuszonej gliny i jej gwaltownym podgrzaniu. Figurki z Dolnich Yestonic musialy doslownie eksplodowac podczas wypalania. Mozna sobie wyobrazic, ze Pavlowianie pozostawili wokol piecow az tyle odlamkow, poniewaz nigdy nie nauczyli sie zapobiegac szokowi termicznemu. Jak jednak mogli byc az tak nieudolni, by przez 6 tysiecy lat usiac okolice mnostwem swych wybrakowanych dziel, a tak niewieloma udanymi? Na dodatek, kiedy badacze sporzadzili wlasne wyroby z glinki i wypalali je, okazalo sie, ze miejscowy less jest wyjatkowo od porny na szok termiczny. - Trzeba sie naprawde bardzo wysilic, zeby cos ulepionego z takiego materialu wybuchlo - mowi Pamela Vandiver. -Albo mamy do czynienia z najbardziej niekompetentnymi garncarzami, jakich swiat kiedykolwiek widzial - dodaje Soffer - albo niszczyli te rzeczy naumyslnie. Mamy sklonnosc do traktowania sztuki jako sposobu uwieczniania czegos. Wyglada zas na to, ze mieszkancy Dolnich Yesto-nic tworzyli swoje dziela po to, aby je niszczyc. Moze ich motywacje latwiej bedzie zrozumiec, poznawszy zjawisko szoku termicznego. Zachodzi on wowczas, kiedy woda obecna w ulepionym przedmiocie syczac zamienia sie w pare, po czym z glosnym pyknieciem rozrywa go, czesto miotajac odlamki w powietrze. Byc moze wartosc figurek tkwila nie w nich samych, lecz w dramatycznym momencie ich rozpadu, ktory stanowil kulminacje jakiegos obrzedu czy wystepu? Dawni Majowie, a i bardziej wspolczesne ludy, takze tlukli ceramike i jadeitowe ozdoby podczas swych rytualow. W spolecznosciach ludzkich zachowania takie sa zwykle zwiazane z masowymi zgromadzeniami. Dolni Yestonice tym bardziej wygladaja na miejsce spotkan. -Ludzie czesto chetnie uczestnicza w obrzedach; moga wowczas spotkac wiele osob, z ktorymi nie maja do czynienia na co dzien - mowi Soffer. - Jest to mechanizm sprzyjajacy integracji. Zapytalem Svobode, co sadzi o wybuchowej ceramice, ale on wymamrotal tylko, ze badacze czescy od dawna przypuszczali, ze musialo tu sie dziac wlasnie cos takiego. Kiedy ruszylismy z powrotem, zauwazylem wspolczesny piec garncarski przy opustoszalym domu pracy tworczej. Ciekaw bylem, czy artysci, ktorzy zainstalowali ten piec, zdawali sobie sprawe, ze pracuja w miejscu, gdzie przed 26 tysiacami lat narodzila sie ceramika, tworzona przez performerow z Dolnich Yestonic. Podazylem za Svoboda sciezka przez pola, ktore wkrotce ustapily miejsca lace. Naszym celem byl dalszy ciag tej opowiesci - Dolni Yestonice II. W 1985 roku spycharka wydobywajaca less w ramach projektu irygacyjnego przypadkowo odslonila w odleglosci niespelna kilometra od pierwszych wykopalisk poziom osadniczy bogaty w wegle drzewne i narzedzia kamienne. Na teren prac wkroczyli archeolodzy i nastepnego roku ekshumowali trojke nastolatkow z grobu okraszonego ochra. Rok pozniej Svoboda, kierujacy wykopaliskami pod nieobecnosc Klimy, odslonil szczatki czterdziestokilkuletniego mezczyzny, zlozonego w plytkim grobie na prawym boku, z podkurczonymi nogami, glowa na wschod, a stopami na zachod. Do grobu wrzucono tez kilka przedziurawionych klow, a glowe i ledzwie mezczyzny obsypano ochra. Z tak skromnych pozostalosci nie da sie wiele wywnioskowac o zyciu i smierci tego czlowieka. Pewne wyobrazenie o jego codziennej doli moze dac stan czaszki. Tak jak inne czaszki z gornego paleolitu Moraw, jest ona poznaczona sladami silnych ciosow. Przecielismy wietrzny stok i dotarlismy do pozostalosci stanowiska Dolni Yestonice II. Zasadnicze prace zostaly juz ukonczone, lecz trwaly jeszcze wykopaliska finansowane skromnymi srodkami, jakie udalo sie uzyskac. Trojka mlodych pracownikow gorliwie oczyszczala dno i sciany wykopu, przygotowujac miejsce na przybycie miedzynarodowych gosci za kilka dni. Tu i owdzie z dna sterczaly niewielkie cokoly z lessu, na ktorych pozostawiono przykladowe artefakty. Svoboda wydawal dyspozycje pracownikom, a ja podziwialem roztaczajacy sie przede mna widok. Skupisko dachow pokrytych czerwona dachowka wyznaczalo polozenie "wspolczesnej" miejscowosci -siegajacej XII wieku - za ktora lsnila szara tafla sztucznego jeziora. Z jeziora tego sterczaly kikuty na wpol zatopionych drzew. Daleko posrodku lustra wody dostrzeglem jaskrawy zagiel deski surfingowej, na ktorej ktos oplywal szczyt wiezy sredniowiecznego kosciola, jedyny widoczny slad po zalanej wsi. * Widzi pan, jaki mieli tu swietny widok na rzeke - powie dzial Svoboda. - Stanowisko znajduje sie na polnocnym stoku, podczas gdy poludniowa wystawa pozwolilaby na lepsze naslo necznienie. * To znaczy, ze pramieszkancom najbardziej zalezalo na tym, by miec oko na rzeke? A moze wypatrywali zwierzyny? * Mozliwe. Albo tez innych ludzi. Naszkicowal patykiem na ziemi plan stanowiska, jaki wylonil sie w ciagu kilku sezonow wykopaliskowych. Dziesiec kolek, jedno obok drugiego, przedstawialo paleniska, a otaczaly je slady licznych dzgniec patykiem: niewielkie jamy, miejsca do gotowania. W przeciwienstwie do pierwszego stanowiska Dolni Yestonice, tutaj nie bylo skomplikowanych budowli, rowniez niewiele przedmiotow artystycznych i nic, co wskazywaloby na zgromadzenia ludzkie. - Moim zdaniem ludzie zjawiali sie tu sezonowo - powiedzial Svoboda. - Nie bylo to miejsce masowych spotkan. Prawdopodobnie stykala sie tu ze soba tylko niewielka, co roku nawracajaca grupa. Wspolna cecha obu stanowisk jest obecnosc importowanego kamienia. W Masywie Czeskim o pare kilometrow na polnoc mozna znalezc pod dostatkiem dobrego czertu, nadajacego sie do lupania. Inni ludzie gornego paleolitu, byc moze zyjacy w tym samym czasie, swobodnie korzystali z miejscowych zasobow. Z jakiegos jednak powodu ponad 90 procent zbadanych przez Svobode narzedzi ze stanowiska Dolni Yestonice II wykonanych bylo z krzemienia spotykanego ponad 200 km stad - na polnocy Moraw i w poludniowej Polsce. Svoboda przypuszcza, ze lud ten odbywal sezonowe wedrowki miedzy Masywem Czeskim na polnocnym zachodzie a Karpatami na wschodzie, noszac ze soba surowiec do wyrobu narzedzi. - To bardzo dziwne - powiedzial. - Nie zwracali uwagi na tutejszy czert i sprowadzali krzemien az z poludniowej Polski. * Dlaczego? - spytalem. - Czyzby polski krzemien byl lep szym surowcem? * Moze troche lepszym, ale nie az na tyle, zeby zadawac sobie trud transportu na taka odleglosc. - Kiedy wracalismy do stacji terenowe], Svoboda zaproponowal nastepujace wyjasnienie: - Moze nie korzystali z miejscowego czertu, bo kto inny opanowal jego zasoby, uznal za swoje i bronil dostepu do materialu. Przypomnialy mi sie rozne akty przemocy utrwalone w tutejszych kosciach, zagojone rany glowy i okaleczeni mezczyzni w potrojnym grobie. Do stacji dotarlismy o zmierzchu. Svoboda otworzyl butelke wina i zasiedlismy do kolacji w slabo oswietlonym pomieszczeniu socjalnym na parterze, zawalonym skrzyniami z kamiennymi narzedziami i wyposazeniem. Rzad mamucich czaszek rzucal zlowieszcze cienie na sciany. Spytalem, czy moglbym obejrzec jeszcze jakies archeologiczne skarby tu przechowywane, a on przynosil kolejne tace - polamane gliniane niedzwiedzie i lwie lapy, lsniace naszyjniki z wypolerowanych muszelek i klow ze stanowiska Pavlov, sprezona do skoku lwica z kosci sloniowej, malenka figurka kobiety o ponetnych ksztaltach, wyrzezbiona w pieknym kawalku hematytu. Gruby kawal kamienia z zaglebieniem mogl byc kagankiem. Byly takze kosciane pierscionki, dziwne szpatulkowate przedmioty, igly z duzym uchem, gladkie paleczki oraz przedmioty w ksztalcie obwarzanka, nazywane "prostowaczami dzid", chociaz nikt nie ma tak naprawde pojecia, do czego sluzyly. Obejrzalem nastepnie spatynowany cios mamuta, pokryty czyms, co mozna by uznac za mape. W kierunku grubszego konca skupialy sie jodelkowa-te naciecia, ktore mogly przedstawiac Gory Pavlovskie, nizej zas biegly rownolegle faliste kreski, w ktorych mozna sie bylo dopatrzec rzeki. Rekonstrukcja poznopaleolitycznego szalasu w Dolnich Yestonicach sprzed okolo 27 tysiecy lat. Rys. Simon S. S. Driver, przedruk za zgoda wydawcow z: Stringer i Gamble, 1993 oraz J. Wymer, 1982. Brakowalo w tutejszych zbiorach skarbow najcenniejszych, wywiezionych do macierzystego muzeum w Brnie. Svoboda pokazal mi ich kopie: zagadkowy precik z kosci sloniowej z parzystymi nabrzmieniami w dolnej czesci (archeolodzy mezczyzni widza w nim dlugoszyja kobiete z bujnym biustem, ich kolezanki zas odwracaja ten przedmiot i widza w nim meskie genitalia); zobaczylem tez dwa szkicowe przedstawienia ludzkich twarzy: jedno wyrzezbione z kosci sloniowej, a drugie ulepione z gliny. Intrygujace, ze obie twarze byly nieco asymetryczne, z lekko opadajaca lewa strona. Gdzie indziej na swiecie znalezc mozna bardziej efektowne wyobrazenia ludzkiej twarzy pochodzace z tych samych czasow - na przyklad wspaniala glowke "damy z Brassempouy" we Francji, datowana na okolo 25 tysiecy lat. Wyjatkowe znaczenie obu wizerunkow z Dolnich Vesto-nic zrozumiec mozna dopiero w kontekscie innego odkrycia, poczynionego w odleglosci paru metrow. W 1949 roku Klima odkopal grob mniej wiecej czterdziestoletniej kobiety, ktora zwyczajowo obsypano ochra. Ogledziny czaszki wykazaly, ze kobieta cierpiala na chorobe kosci, ktora za zycia spowodowala deformacje lewej strony twarzy. Zatem oba szkicowe wizerunki moga byc nie uogolnionym wyobrazeniem Kobiecosci, lecz portretami pewnej konkretnej twarzy, konkretnej osoby, utrwalonymi 26 tysiecy lat przedtem, zanim Mona Lisa ulozyla swe usta do slynnego usmiechu. Najslawniejszym paleolitycznym dzielem sztuki z tych okolic jest "Wenus z Yestonic", zagadkowa postac o obwislych piersiach i szerokich biodrach, wydobyta z popiolow centralnego paleniska w najwiekszej chacie. Ceramiczna figurka wlasciwie nie ma twarzy; dwa dlugie naciecia na glowie sa tu namiastkami oczu. Znaleziska podobnycli zenskich statuetek, zwykle wyrzezbionych z miekkiego kamienia lub kosci sloniowej, znacza mape graweckiej Europy od poludniowej Francji po Ural. Ich znaczenie pozostaje tajemnica. Interpretacje siegaja od tradycyjnych przypuszczen, ze sa to przedstawienia bogin plodnosci, az po niedawne sugestie, ze byc moze idzie o paleolityczne odpowiedniki "miekkiej pornografii", ktore jurni mysliwi nosili ze soba, aby napawac sie nimi do woli, gdy najdzie ich potrzeba. Klima, smialo mieszajac mistycyzm z marksizmem, widzial w tym zabytku "symbol pramatki, gwarantujacej przetrwanie rodu, oraz opiekunki wspolnego bytu ekonomicznego". Zapytalem Svobode, co jego zdaniem miala znaczyc ta Wenus, a takze - co poczac z cala reszta owczesnej sztuki i skad sie wziela w takiej obfitosci. Byl ostrozny, udzielajac mi odpowiedzi. Wierny europejskiej tradycji, skupial sie raczej na tym, co archeologia moze mozolnie wydobyc z powiazan szczegolow rozproszonych w czasie i przestrzeni, niz na tym, dlaczego tak bylo. - Czemu wszyscy tak sie upieraja przy doszukiwaniu sie przyczyn tego czy tamtego? - rzekl. - Te rzeczy to nie gatunki, lecz przedmioty. Nie musza koniecznie miec jakiejs kolebki czy powodu powstania. Siegnal po dziwacznie przedziurawiony paliczek renifera, przylozyl do ust i dmuchnal. Rozlegl sie glosny, czysty dzwiek. * Rodzaj gwizdka? - spytalem. * Nie wiem, czy to gwizdek - odparl. - Wiem tylko, ze mozna na tym gwizdac. Tego dnia poszedlem spac po polnocy. Dostalem prycze na strychu, gdzie towarzyszyla mi trojka nastolatkow, splecionych w smiertelnych objeciach, oraz inni dawni mieszkancy Yestonic, zlozeni w szarych metalowych pudlach w pokoju naprzeciwko. Jeszcze na chwile przed zasnieciem dociekalem, jakiez to okolicznosci mogly poprzedzac zgon tej trojki. Wczesniej Svoboda pokazywal mi inne szkielety w czesciach, w tym dlugie kremowobiale kosci konczyn i gladkie czaszki zabarwione ochra. Dolaczyli do nas pracujacy obok wloscy uczeni oraz para czeskich paleontologow, i tak stalismy przez chwile nad skrzyniami, wpatrzeni w oschla rzeczywistosc smierci. Svobo-da przyniosl zdjecia pochowku, gapilismy sie wiec na osobliwy uklad cial, spokojna rownoleglosc kosci nog, zaklocona prostopadlym wtretem kosci rak osobnika z lewej. Zanim przybylem do Dolnich Yestonic, los tej trojki mlodych ludzi wydawal mi sie pelen symboli. Jakby ulozenie ich szkieletow w ziemi mialo kryc nadprzyrodzony klucz do zawiklanej tajemnicy - niczym uklad kostek rzuconych przez wrozbite! W pomieszczeniu, w ktorym spoczywaly szczatki praludzi, poczulem sie jak podgladacz, fantazjujacy na temat cudzych intymnych spraw. Sam pochowek stracil zreszta ostatnio na atrakcyjnosci jako pozywka dla romantycznych domyslow. Wsrod Czechow pochylonych tego popoludnia nad koscmi byl Yladimir Novotny z Czeskiej Akademii Nauk w Pradze. Ukonczywszy badania trzech szkieletow, doszedl do wniosku, ze plec srodkowego jest "niejasna". - Pod wieloma wzgledami wyglada na mezczyzne - powiedzial - chociaz sporo cech morfologicznych przemawia za tym, ze mogla to byc jednak kobieta. - Inni naukowcy, ktorzy mieli do czynienia z tymi koscmi, w tym specjalistka od budowy miednicy Karen Rosenberg z Uniwersytetu Delaware, mieli mniej watpliwosci. Mimo niewielkiego wzrostu, morfologia miednicy i kosci konczyn dolnych wyglada na meska. Skromna postura wiazala sie zapewne z tym samym schorzeniem, ktore sprawilo, ze nogi zmarlego byly wykrzywione, a chod uposledzony. Byla to osoba zyjaca we wlasnym realnym czasie, nie zas koniecznie protagonista w naszych sporach. Napisalem wczesniej, ze gdyby daloby sie rozwiazac zagadke Dolnich Yestonic, mozna by rozwiklac tajemnice poczatkow czlowieczenstwa. Nie da sie jednak wyjasnic ani tego miejsca, ani tych ludzi, bo sa juz nazbyt ludzcy. Rownie dobrze moglbym starac sie "wyjasnic" wlasna zone lub sasiadow. Przez wszystko, co widzialem i slyszalem w Dolnich Yestonicach, przewijala sie jednak pewna nic przewodnia. Gdyby mozliwe bylo delikatne podjecie tego watku i przesledzenie go wstecz, doszlibysmy moze do zrodla, czy tez do ukrytego gracza, ktory przepchnal gatunek wyjatkowo inteligentnych istot przez gar-telw niezwykle bogactwo przyszlosci. ROZDZIAL l l PODWOJNIE ROZUMNY Dziecko z ludu Arunta powinno znac genealogie trzystu osob i, w zaleznosci od laczacych je z nim pokrewienstw, odpowiednio sie do nich zwracac. Coz sie jednak stanie, gdy za wzgorzem natknie sie ono na osobe numer trzysta jeden? Co zrobi wtedy? ANTHONY MARKS Zacznijmy od wedrownych kamieni. W Bulgarii, prawie dwa tysiace kilometrow na wschod od Dolnich Yestonic, znajduje sie jaskinia Baco Kiro, w ktorej prowadzi wykopaliska zespol archeologow pod kierunkiem polskiego archeologa Janusza Kozlowskiego. Baco Kiro zaslynela za sprawa odkrytych w niej najstarszych znanych zespolow wytworow oryniackich, a tym samym pierwszych formalnych dowodow zaistnienia kultury gornego paleolitu, pochodzacych sprzed 43 tysiecy lat. Charakterystyczne oryniackie zespoly narzedzi wiorowych radykalnie roznia sie od narzedzi mustierskich, wystepujacych w glebszych warstwach osadow jaskini. Moga byc wiec dzielem przybyszow z zewnatrz. Nie wiemy, skad przyszli ci ludzie, ale mozemy przesledzic wedrowke ich kamieni. Podczas gdy znajdowane w jaskini narzedzia mustierskie zostaly wylupane z nie poddajacego sie subtelniejszej obrobce wulkanicznego bazaltu spotykanego w najblizszym sasiedztwie, wiekszosc narzedzi oryniackich z Baco Kiro wykonano z przedniej jakosci krzemienia, sprowadzonego z odsloniec polozonych w odleglosci od osiemdziesieciu do stu kilkudziesieciu kilometrow od wylotu jaskini.Tak wiec kamienie zaczynaja wedrowac po okolicy od samego poczatku gornego paleolitu. Pozniej, w Dolnich Yestonicach, charakterystyczne krzemienie przybeda z poludniowej Polski, z miejsc odleglych o dwiescie kilometrow na polnoc. Slowackie czerwone, zolte i oliwkowe radiolaryty przywedruja z innego miejsca, odleglego o dwiescie kilometrow na wschod. Zjawi sie nawet maly kawalek obsydianu z gory Tokaj na granicy z Wegrami. W owych czasach kamienie zaczely przemierzac Europe wzdluz i wszerz, wedrujac setki kilometrow przez terytoria dzisiejszych Niemiec i Belgii, Rumunii i Rosji. Zazwyczaj najdalej docieral krzemien najwyzszej jakosci. W pozniejszym gornym paleolicie slynny czekoladowy krzemien z poludniowej Polski znajdowany bywa w promieniu czterystu kilometrow od miejsca wydobycia w Gorach Swietokrzyskich. Normalnie kamienie wioda dosc osiadly zywot; wedruja tylko wtedy, kiedy ludzie zabieraja je ze soba albo handluja, podajac sobie z rak do rak niekiedy na znaczna odleglosc. To samo dotyczy muszli. Czarnomorskie mieczaki trafialy na Nizine Wschodnioeuropejska do srodkowej Rosji; inne muszle, znajdowane na stanowiskach graweckich w Niemczech, okazywaly sie przynalezne do gatunkow zyjacych w Morzu Srodziemnym, polozonym o siedemset kilometrow na poludnie w linii prostej. Przedziurawione muszle morskie z wybrzezy atlantyckich i srodziemnomorskich zdobily szyje kromanionskich lowcow i zbieraczy z Perigord, krainy odleglej od rnorza o mniej wiecej czterysta kilometrow. Tamtejsi mieszkancy robili takze paciorki z talku. Mineralu tego nie ma w Perigord, a najblizsze wychodnie poklady wystepuja w Pirenejach, daleko na poludnie. Kamienie wedrowaly po okolicy takze w srodkowym paleolicie, ale rzadko na takie odleglosci i nigdy tak czesto. W zapisie pozniejszej fazy srodkowego paleolitu Europy Srodkowej, jak wykazala francuska archeolog Jehanne Feblot-Augustins, mozna znalezc narzedzia wykonane z surowca skalnego pochodzacego ze zloz odleglych nawet o 200 kilometrow. Takie zablakane kamienie sa jednak wyjatkiem, a nie regula; 99 procent narzedzi kamiennych z dowolnego stanowiska wykonanych bylo z materialu wystepujacego w promieniu 20 kilometrow. W poludniowoafrykanskim odpowiedniku wspomnianego okresu - w srodkowej epoce kamienia - udzial importowanego krzemienia na niektorych stanowiskach kultury Howiesons Poort zblizal sie do 50 procent, odleglosci transportowe rzadko jednak przekraczaly 40 kilometrow. Krotko mowiac, sprowadzanie surowcow z daleka nie nalezalo do rutynowych zachowan ludzkich az do poczatku gornego paleolitu. A wlasnie rutynowe zachowania naprawde pokazuja, do czego ludzie sa zdolni. Jesli surowce zaczely sie odtad przemieszczac intensywniej, znaczy to, ze intensywniej podrozowali transportujacy je ludzie. Szukajac potwierdzenia tej tezy, spojrzmy na nogi praludzi. Jedna z bardziej znanych zasad biologii ewolucyjnej, regula Al-lena, glosi: konczyny, uszy i inne wystajace czesci ciala ssakow zyjacych w chlodniejszym klimacie powinny byc krotsze niz u ich tropikalnych krewniakow. Krotkie nogi zmniejszaja stosunek powierzchni ciala do jego objetosci, ograniczajac straty ciepla, gdy tymczasem dlugie konczyny ulatwiaja rozpraszanie nadmiaru ciepla w klimacie goracym. Wyjasnia to krepa budowe Eskimosow i Laponczykow, ktorych nogi sa krotkie w porownaniu z tulowiem, podczas gdy wiekszosc Murzynow Bantu ma smuklejsze proporcje, przybierajace skrajna postac u ludow zamieszkujacych otwarte tereny rownikowe, na przyklad u Masajow. Wyjasnia to takze, czemu ludzie odruchowo zwijaja sie w klebek pod pierzyna, kiedy jest im zimno, a wyciagaja sie w poscieli na cala dlugosc w parne letnie noce. Do reguly tej stosowala sie takze wiekszosc kopalnych homini-dow. Przystosowani do mrozow neandertalczycy mieli krotkie rece i nogi w porownaniu z calym cialem. Slynny kenijski chlopiec znad jeziora Turkana sprzed poltora miliona lat mial juz okolo 168 cm wzrostu w chwili smierci w wieku mniej wiecej dwunastu lat. Jedynymi praludzmi, ktorzy wylamuja sie z reguly Allena, sa ludzie wspolczesni anatomicznie z Europy i Bliskiego Wschodu. Pavlowianscy nastolatkowie z Dolnich Yestonic, oryginalni kromanionczycy ze schroniska skalnego Cro-Magnon w Les Eyzies, a nawet szkielety z jaskin Qafzeh i Skhul, liczace 100 tysiecy lat, maja zawsze konczyny "za dlugie" jak na klimat, w ktorym zyli. Odchylenie to jest zrozumiale w przypadku najstarszych bliskowschodnich szkieletow. Dlugosc konczyn jest cecha konserwatywna. Rodzimy sie z okreslonymi uwarunkowaniami zapisanymi w genach, totez nawet jesli emigrant zamieni ojczysty klimat na radykalnie inny, jego dzieci i dzieci jego dzieci zachowaja wyjsciowe proporcje ciala przez wiele pokolen. Wystarczy spojrzec na dlugie konczyny polnocnoamerykanskich Murzynow. Jesli ludzie wspolczesni z Bliskiego Wschodu byli stosunkowo niedawnymi imigrantami z Afryki, mozna sie spodziewac, ze powinni wykazywac smukle, afrykanskie proporcje, chociaz przed 100 tysiacami lat w Lewancie przewazal klimat umiarkowany. Z tego samego powodu Mosze, neandertalczyk z jaskini Kebara, mial konczyny krotsze, niz mozna by oczekiwac na podstawie klimatu, co takze wspiera teze, ze byl potomkiem niedawnych imigrantow -tyle ze z polnocy. W tej sytuacji zostaja tylko ludzie wspolczesni z gornego paleolitu Europy, przechadzajacy sie w mroznym otoczeniu na wyraznie za dlugich nogach, przez ktorych powierzchnie uciekalo bezcenne w tych warunkach cieplo. Pewna pomoca moglo tu sluzyc odzienie, ale nie tlumaczy ono wszystkiego - Eskimosi i Laponczycy tez nosza ubrania, a jednak maja znacznie krotsze nogi. Wedlug Trenta Hollidaya z Uniwersytetu Nowego Meksyku, smukle konczyny kromanionczykow wspieraja teze, ze byli oni potomkami przybyszow z cieplejszych stron, nie spokrewnionymi z miejscowymi neandertalczykami. Wydaje sie jednak dziwne, ze populacja dlugonogich ludzi przenosi sie z cieplego klimatu w zimny, a jednak pozostaje dlugonoga az przez tysiac pokolen, przez wieksza czesc tego ogromnego odcinka czasu, gdy temperatura wciaz opadala. Podczas maksimum zlodowacenia, 18 tysiecy lat temu, w Europie Polnocnej panowaly warunki zblizone do podbiegunowych. Dlaczego nie obserwuje sie w tym okresie skracania nog? Co to za cecha przystosowawcza, ktora wcale sie nie przystosowuje? Interpretacja Hollidaya wydaje mi sie niepelnym wyjasnieniem. Kro-manionczycy zapewne rzeczywiscie przyniesli geny dlugonoz-nosci z cieplejszych okolic. Odkad jednak zamieszkali w lodowcowej Europie, cos musialo wywierac nacisk selekcyjny, utrzymujacy wydluzenie konczyn; cos na tyle waznego, ze zrownowazylo wplyw klimatu, naciskajacy na ich skrocenie do neandertalskich proporcji. Dlugie nogi nadaja sie lepiej tylko do jeszcze jednej rzeczy oprocz wzmozonego oddawania ciepla: do przemieszczania sie. Mozna dzieki nim chodzic, biegac lub truchtac na dlugich dystansach, wydatkujac znaczniej mniej energii niz potrzebuja jej krotkonodzy krewniacy. Czego jednak szukali kromanion-czycy podczas tamtych niestrudzonych wedrowek? Musialo byc to cos tak waznego, ze dla uzyskania tego gotowi byli do ewolucyjnych poswiecen. Przychodzi mi na mysl tylko jeden czynnik, ktory kryje w sobie tak wielki potencjal korzysci - chociaz rowniez zagrozen -ze ludzie musieli wynalezc sztuke, styl, a moze wrecz nowe formy jezyka i swiadomosci po to tylko, by ow cel osiagnac: czynnikiem tym sa inni ludzie. Oczywiscie, zawsze gdzies byli jacys inni ludzie. Ludzie naleza do wyzszych naczelnych, wiekszosc zas wyzszych naczelnych prowadzi ozywione zycie spoleczne. Ostatnio w niezwykle bystrej, elastycznej inteligencji malp upatruje sie naturalnego wytworu ich zywiolowego uspolecznienia. Poglad ten zakielkowal przed dwudziestu laty, kiedy to mlody psycholog z Cambridge, nazwiskiem Nicholas Humphrey, przez dluzszy czas obserwowal goryle w ruandyjskich gorach Wirunga. - Nie moglem nie zauwazyc tego, ze sposrod wszystkich puszczanskich zwierzat - wspomina Humphrey - goryle zdawaly sie wiesc najprostszy zywot. Nie majac zadnych naturalnych wrogow oprocz czlowieka i dysponujac przez wiekszosc roku obfitoscia pokarmu, goryle nie mialy wiele do roboty poza jedzeniem, spaniem i igraszkami. A jednak to latwe zycie uksztaltowalo gatunek nalezacy obok pozostalych malp czlekoksztaltnych do najinteligentniejszych zwierzat ladowych. Humphrey wysunal przypuszczenie, ze wlasciwym czynnikiem napedzajacym rozwoj inteligencji goryli byly inne goryle. Ewolucja malpich spolecznosci przebiegala w warunkach dosc dlugotrwalej niesamodzielnosci potomstwa, co stwarza warunki pobierania nauk podstawowych zasad przetrwania przez osobniki male od doroslych. Rosnacy nacisk na inteligencje wyuczona sprzyja ogolnemu rozwojowi inteligencji. Zarazem "kolegialna spolecznosc" starych i mlodych, nauczycieli i uczniow, rodzenstwa, kuzynow, ciotek, wujow i dziadkow wytwarza dodatkowa presje, by "zmadrzec". Chociaz czlonkowie grupy zazwyczaj okazuja sklonnosc do wspoldzialania, podstawowym nakazem dla kazdego osobnika jest przekazanie potomnosci wlasnej spuscizny genetycznej. Kazdy wspolzawodniczy z pozostalymi czlonkami grupy o pokarm, o partnerow do rozrodu i o inne zasoby. Wszyscy konkurenci sa uzbrojeni w inteligencje wyostrzona przez ewolucje wlasnie w toku i do "gry spolecznych intryg i przeciwdzialali". Jak napisal Humphrey: "spoleczne naczelne sa z samej natury stworzonego i podtrzymywanego przez siebie systemu zmuszone do bycia istotami wyrachowanymi. Musza umiec skalkulowac konsekwencje wlasnych zachowan, oszacowac prawdopodobne zachowania cudze, okreslic bilans strat i zyskow - a wszystko to w kontekscie, w ktorym przeslanki, na jakich opieraja swe rachuby, sa ulotne, dwuznaczne i zmienne, chocby wskutek ich wlasnych uczynkow [...] Wymaga to poziomu inteligencji nieporownywalnego, jak osmielam sie twierdzic, z jakakolwiek inna sfera zycia". Minione dziesieciolecie badan nad roznorodnymi gatunkami malp zyjacych na swobodzie dostarczylo dowodow na poparcie intuicji Humphreya, prowadzac do prawdziwej rewolucji w rozumieniu zachowan spolecznych prymatow. Malpy okazaly sie zadziwiajaco zdolne w dwoch wymiarach inteligencji: w oszustwie i w budowaniu sojuszy. Przykladem pierwszej zdolnosci moze byc Paul, mlody czlonek stada pawianow, obserwowanego w Etiopii przez Andrew Whitena z Uniwersytetu St. Andrews w Szkocji. Ktoregos dnia 1983 roku Whiten obserwowal dorosla samice imieniem Mel rozkopujaca ziemie w poszukiwaniu bulw. Pawian Paul podszedl blizej i rozejrzal sie dokola. W polu widzenia nie bylo zadnych innych malp. Nagle Paul wydal przerazliwy okrzyk. W kilka sekund pozniej pojawila sie jego matka, ktora przegonila zaskoczona Mel, zmuszajac ja do zeskoczenia ze skarpy. Tymczasem Paul podszedl do bulwy i spiesznie ja uniosl. Swiat przyrody obfituje w oszustwa. Patyczaki udaja patyki. Bezbronne weze podszywaja sie pod jadowite. Przestraszone najezki nadymaja sie, a koty wyginaja grzbiet i strosza siersc, by wydac sie wieksze, niz sa w rzeczywistosci. Wszystkie te zwierzeta oszukuja inne zwierzeta - zwykle nalezace do innych gatunkow - zmuszajac je do uwierzenia, ze sa czyms innym niz naprawde. Odgrywaja jednak w ten sposob tylko zaprogramowane genetycznie role. Ich biologia nie daje im innego wyboru, musza udawac, totez w istocie sa do szpiku uczciwe. Czyms diametralnie innym jest jednak oszustwo taktyczne - chodzi tu o pojecie wprowadzone przez Whitena i jego kolege Richarda Byrne'a. W tym przypadku zwierze ma umysl na tyle gietki, ze moze postapic "uczciwie" albo tez za pomoca identycznego zachowania wprowadzic inne zwierze w blad co do faktycznego stanu rzeczy. W przykladzie z pawianami matka Paula zostala przez swoje dziecko wprowadzona w blad i uznala okrzyk syna za reakcje na napasc. Ta mylna interpretacja sprawila, ze Paul mogl zjesc pracowicie wykopana przez Mel bulwe, ktorej sam nie mialby sily wydobyc z ziemi. Byrne i Whiten zebrali setki innych przykladow oszustw taktycznych zdarzajacych sie wsrod naczelnych. Najbardziej uderzajace dotycza szympansow, ktore dopuszczaja sie pietrowego oszustwa, gdy jeden szympans przechytrza drugiego, probujacego go zmylic. Jeden z takich przypadkow zaobserwowanych u malp w niewoli polegal na tym, ze pewien szympans byl sam na wybiegu, na ktorym elektrycznie otwarto metalowy karmnik zawierajacy banany. Akurat nadchodzil inny szympans. Pierwszy pospiesznie zamknal skrzynke, odszedl i usiadl kawalek dalej, jak gdyby nigdy nic. Drugi schowal sie za drzewem i ukradkiem zza niego spogladal. Kiedy pierwszy szympans uznal, ze droga jest wolna, otworzyl skrzynke. Wtedy drugi wybiegl z ukrycia, odepchnal go i zjadl banany. Byrne i Whiten okreslaja tak wyrachowane manewry umyslowe jako "inteligencje makiaweliczna". Sam Machiavelli napisal w Ksieciu: "Powinien wiec ksiaze uchodzic za litosciwego, dotrzymujacego wiary, ludzkiego, religijnego, prawego i byc nim w rzeczywistosci, lecz umysl musi byc sklonny do tego, by mogl i umial dzialac przeciwnie, gdy zajdzie potrzeba".1 Innym talentem, jaki Machiavelli chce pielegnowac u swego kandydata na ksiecia, jest umiejetnosc zaprzyjazniania sie z wlasciwymi osobami. Podobna rzecz rozumieja takze inne naczelne. Ostatnie badania wykazaly, ze wbrew tradycyjnym wyobrazeniom na temat systemu dominacji w malpim stadzie, bynajmniej nie zawsze "rzadzi silniejszy". Wiezi spoleczne szympansow, pawianow i rozmaitych innych malp ukladaja sie w skomplikowana siec sojuszow, ktore niekiedy pozwalaja osobnikom slabszym fizycznie zajmowac w grupie pozycje znacznie wyzsza, niz wynikaloby to z ich indywidualnej wielkosci czy sily. Mloda samica rezusa szybko odkrywa, ze moze zastraszyc nawet duzo wieksze od siebie osobniki, poniewaz jej matka, zajmujaca wysoka pozycje w hierarchii stada, popiera ja w konfliktach. Sojusze nie musza dotyczyc tylko bliskich krewnych. Wiadomo, ze w niektorych hordach pawianow stare samce zawiazuja koalicje wymierzone w mlodszego, o wiele silniejszego samca, ktory niedawno dolaczyl do stada. Po wieloletnich badaniach prowadzonych w kenijskim Parku Narodowym Amboseli Barbara Smuts z Uniwersytetu Michigan stwierdzila, ze rowniez pawiany przeciwnej plci nawiazuja bliskie "przyjaznie", mogace trwac latami. Samce czesto towarzysza swoim przyjaciolkom nawet wtedy, gdy te nie sa w stanie rui, iskaja sie wzajemnie, czasem bronia siebie nawzajem lub mlodych przed innymi pawianami. Chociaz trudno ustalic ojcostwo w grupach pawianow, zapewne to wlasnie "przyjaciele" sa faworyzowani podczas plodnej fazy cyklu plciowego samicy. Rozeznanie sie w sojuszach w obrebie stada malp byloby zadaniem trudnym, nawet gdyby zwiazki te byly niezmienne; tymczasem sa one plynne. Rywale moga rychlo stac sie sprzymierzencami, a przyjaciele - wrogami. Kazda zas zmiana sojuszow wywoluje perturbacje rozchodzace sie w sieci wzajemnych zaleznosci. Taka zlozonosc sprzyja zawsze osobnikowi inteligentnemu, ktory dzieki mistrzowskiemu opanowaniu sztuki zawierania przymierzy zyskuje wieksze szanse na kopulacje, a tym samym przekazanie swych genow warunkujacych inteligencje spoleczna. Wsrod naczelnych wlasnie szympansy celuja w tego rodzaju inteligencji "makiawelicznej". Sa one jedynymi naczelnymi oprocz czlowieka, o ktorych wiadomo, ze podniosly sztuke przymierzy na ponadzwierzecy szczebel. W wiekszosci obserwowanych przypadkow naczelne tworza alianse w obrebie wlasnej grupy spolecznej. Zysk z posiadania sprzymierzencow jest wiec egocentryczny ("Jesli ja bede mily dla tego a tego, iskajac go i wspierajac w walkach wewnatrzgrupowych, to i on pomoze mi w potrzebie"). Szympansy wydaja sie natomiast zdolne do wspoldzialania takze na poziomie "nas" - dzialajac zespolowo jako grupa, zazwyczaj na zgube innej grupy. Najglosniejszy przypadek zbadanego "przymierza grupy" zawdzieczamy Jane Goodall z tanzanskiego Parku Narodowego Gombe. W latach 1974-1977 samce z grupy, nazwanej przez Goodall "spolecznoscia z Kasakela", systematycznie polowaly na samce sasiedniej spolecznosci Kahama i zabijaly je. Usmierciwszy ostatniego samca Kahama, Kasakelowie zajeli ich terytorium i przywlaszczyli sobie mlodsze samice. Okrutne, gwaltowne ataki byly prowadzone celowo przez czlonkow grupy, zakradajacych sie skrycie na terytorium wroga. W kolejnych latach spolecznosc Kasakela sama zostala zagrozona przez agresorow z jeszcze potezniejszej grupy, zza innej granicy. Podobne przyklady agresji grupowej obserwowali tez badacze w innych rejonach. Goodall, ktora przez dlugi czas wierzyla w pokojowa nature malp, musiala ze zgroza przyznac, ze szympans zdolny jest do stosowania przemocy na skale spotykana tylko u jednego jeszcze gatunku na swiecie. "Samce z Kasakela prawie na pewno staraly sie rozmyslnie obezwladnic szympansy Kahama, raniac je i bijac - podsumowala. - Mysle, ze gdyby mialy bron palna i zostaly nauczone poslugiwania sie nia, to uzylyby jej do zabijania".2 Szympansy na pewno nie sa jedynymi zwierzetami wykazujacymi agresje miedzygrupowa; mozna sie tego spodziewac u wielu gatunkow. Wyjatkowosc szympansow polega jednak na morderczej skutecznosci wspoldzialania osobnikow z jednej grupy w zwalczaniu drugiej. Jak nieprzyjemne nie bylyby dowody, fakt "wspoldzialania dla wspolzawodniczenia" u szympansow wskazuje na wielka starozytnosc tej wlasciwosci takze u ludzi. Richard Alexander, socjobiolog z Uniwersytetu Michigan, zasugerowal nawet, ze intensywnosc wspolzawodniczenia miedzy grupami hominidow jest najwazniejsza sila motorycz-na, prowadzaca do powstania jedynej w swoim rodzaju inteligencji wlasnie w tej linii rodowej. Gdy tylko nasi praprzodkowie okazali sie dosc bystrzy, zeby choc w marginalnym stopniu zapanowac nad tym, co Karol Darwin nazywal "wrogimi silami natury" - nad drapieznikami, suszami, niedostatkiem pokarmu i innymi naturalnymi presjami srodowiskowymi - miedzy grupami ludzkimi zamieszkujacymi wspolny teren ksztaltowala sie rownowaga sil majaca charakter eskalacji. Chocby czlonkowie danej grupy silnie wspolzawodniczyli miedzy soba, ta jednostka spoleczna, ktorej czlonkowie potrafili najskuteczniej wspoldzialac, zyskiwala przewage nad sasiednimi. Kazda, nawet niewielka poprawa inteligencji spolecznej pociagala za soba nastepna, wspolzawodniczace ze soba grupy musialy bowiem osiagac coraz doskonalsze zdolnosci wspoldzialania po prostu po to, by dotrzymac kroku swoim konkurentom. Rezultatem byl "nieokielznany rozwoj intelektu", napedzany przez jedyna "wroga sile", nad ktora czlowiekowi nie udalo sie nigdy zapanowac: niego samego. Efektem koncowym jest gatunek bardzo lojalny wobec wspoltowarzyszy z grupy, a zarazem morderczo agresywny wobec obcych, postrzegajacy swiat w kategoriach: my i oni. "Konkurencja miedzygrupowa - powiada Alexander - stawala sie coraz bardziej skomplikowana, bezposrednia i ciagla, znajdujac swa kulminacje w powszechnosci, z jaka demonstruja ja ludzie wspolczesni w calych dziejach i we wszystkich zakatkach swiata". Znalezienie dowodow na prehistoryczna konkurencje miedzygrupowa jest dosc trudna sprawa. Na podstawie sladow urazow zachowanych na wielu kopalnych czaszkach Homo erectus oraz archaicznego i wczesnego wspolczesnego czlowieka rozumnego wiadomo, ze wielu praludzi obrywalo po glowie, ale nie da sie stwierdzic kto (lub co) l dlaczego zadawal im ciosy. Najwyrazniej szy obraz prehistorycznego konfliktu miedzy grupami ludzkimi pochodzi z polnocno-wschodniej Belgii, gdzie 7 tysiecy lat temu rozrastajaca sie kultura neolitycznych rolnikow walczyla z tubylczymi mezolitycznymi lowcami i zbieraczami, zamieszkujacymi ten teren od stuleci. Dlugo uwazano, ze kontakty miedzy neolitycznymi rolnikami a koczownikami byly z zasady pokojowe. Kiedy jednak w latach osiemdziesiatych Lawrence Keeley z Uniwersytetu Illinois i Daniel Cahen z brukselskiego Krolewskiego Instytutu Nauk Przyrodniczych dokonali nowych odkryc osad rolniczych, stwierdzili, ze osiedla polozone na skraju rozrastajacego sie terytorium rolnikow zostaly ufortyfikowane - otoczone glebokimi fosami, drewnianymi palisadami i zaopatrzone w bramy obronne, majace zapobiegac najazdom. Rolnicy mieli tez w swym arsenale groty broni miotanej, a poniewaz najwyrazniej nie polowali, trudno sobie wyobrazic inny cel, do ktorego je miotali, niz ciala innych ludzi. Wsrod szkieletow z owczesnego cmentarzyska znaleziono szczatki trzydzlesciorga mezczyzn, kobiet i dzieci z dziurami w czaszkach pasujacymi do ksztaltu obuchow toporow, uzywanych przez najezdzcza kulture. - Najwidoczniej ludzie ci byli okupantami na nieprzyjaznym im terytorium - mowi Keeley. Jak podkresla Alexander, istnieja dowody historyczne przemocy miedzygrupowej: wszystkie wlasciwie znane spoleczenstwa ludzkie wykazywaly mniejsze lub wieksze sklonnosci wdawania sie w mordercze konflikty. Jest dzis tragicznie oczywiste, ze zadna horda szympansow nie moze sie rownac poziomem wrogosci miedzy grupami, jaka nasz gatunek codziennie okazuje w Bosni, Ruandzie czy tysiacach innych ponurych miejsc. Powszechnosc tej cechy wskazuje, ze sklonnosc do takich zachowan jest uwarunkowana genetycznie i gleboko zakorzeniona w naszej ewolucji. Z drugiej jednak strony, zawsze mozna wskazac na co najmniej porownywalna liczbe grup ludzkich, koegzystujacych pokojowo dla wspolnego pozytku. To jest dopiero naprawde wyjatkowe zachowanie wsrod naczelnych. Szympansy patrolujace granice swego terytorium moga miec poczucie wspolnoty, ale nie rozciagaja swego poczucia pobratymstwa poza sztywny interes genetyczny wlasnej grupy spolecznej. Pawiany plaszczowe czasem zawiazuja luzne sojusze miedzy spokrewnionymi grupami, ale tylko po to, by wspolnymi silami bronic swego terytorium przed innymi, niespokrewnionymi grupami. Na ogol grupy naczelnych okazuja sobie wzajemnie czynna wrogosc. Tymczasem grupy ludzkie wcale nie musza znalezc sie w obliczu wspolnego wroga, aby zaczac sobie pomagac, nie musza tez byc blisko ze soba spokrewnione. Ludzie nie tylko maja jedyna w swoim rodzaju zdolnosc do wspoldzialania miedzygrupowego, sa tez wyjatkowo od takiego wspoldzialania uzaleznieni. Zadna zbiorowosc ludzka nie moze sie obejsc bez pomocy innych grup, chocby od czasu do czasu. Jesli w naszych dziejach szerzy sie przemoc miedzy-grupowa, to jest dzis rowniez wyjatkowo wiele wspolzaleznosci miedzy grupami. W jakims momencie nasza linia rodowa musiala tez rozwinac najbardziej makiaweliczna taktyke: zdolnosc do wzajemnego zaufania. Bez watpienia wrodzona wrogosc wobec obcych pozostala rownie silna jak wczesniej, moze nawet nasilala sie w miare wzrostu zlozonosci grup ludzkich i coraz wiekszej ich bieglosci we wzajemnym przechytrzaniu sie. Wyewoluowala jednak takze calkiem oryginalna kategoria relacji miedzy nimi. Zdolnosc ta jest przeciwwaga wobec dziedzictwa ksenofobii, wpisanego w nasza spuscizne po wczesniejszych naczelnych. To koniecznosc zachowania rownowagi miedzy kooperacja a konkurencja przeksztalcila organizacje spoleczna homini-dow w ludzkie spoleczenstwo. Jestem przekonany, ze dane, jakimi dysponujemy, wskazuja, iz przemiana ta nastapila w gornym paleolicie. W eksplozji kreatywnosci kulturowej tego okresu upatrywac mozna fizycznej pozostalosci nowatorskiego eksperymentu: inwestycji gatunku w uporanie sie ze soba. Rownie imponujacy byl zysk z tej inwestycji. Po czterech milionach lat zastoju ludzkosc posiadla Ziemie. Wszystko sprowadza sie do przetrwania. Elastycznosc mozgu pozwalala zapewne naszym przodkom skuteczniej radzic sobie z zagrozeniami ze strony drapieznikow i innymi, wrogimi silami natury. Tak jak wszystkie pozostale zywe istoty, homi-nidy musza jednak cos jesc, a ich liczebnosc zalezy od ilosci dostepnego pokarmu. Obszary o bogatszych zasobach, ktore eksploatowac mozna przez caly rok, zdolne sa wyzywic liczebni ej sza populacje niz siedliska, gdzie obfity pokarm dostepny jest tylko sezonowo. Jesli warunki znacznie sie pogarszaja i zasoby staja sie zbyt skape i zbyt nierownomiernie rozmieszczone, by populacja zdolala sie utrzymac na danym terenie, to nawet jesli nie zagrozi jej w calosci smierc glodowa, nieraz dochodzi do takiego jej geograficznego rozrzedzenia, ze osobniki dojrzewajace plciowo nie sa w stanie znalezc sobie stosownego partnera do rozrodu. Umieralnosc przewyzsza liczbe urodzen i populacja sie kurczy, az w koncu zanika zupelnie. Rzut oka na zapis archeologiczny z Europy Polnocnej i Srodkowej pozwala przypuszczac, ze w paleolicie srodkowym do takiej sytuacji moglo dojsc kilkakrotnie. Klimat Europy podczas ostatniego zlodowacenia cechowal sie nie tyle nieustannym spadkiem temperatury, co raczej pewna tendencja do ochladzania, przerywana fazami o lagodniejszych warunkach. Clive Gamble twierdzi, powolujac sie na dane dotyczace osadnictwa, ze neandertalczycy mogli kolonizowac owe polnocne obszary, intensywnie eksploatujac srodowisko podczas krotkich okresow wzglednego ocieplenia. Po powrocie lodowca wycofywali sie jednak w cieplejsze strony na poludniu i zachodzie kontynentu, przez co ich zasiedlenie przybralo postac "odplywow i naplywow", trwajacych dziesiatki tysiecy lat. Problemem nie bylo samo zimno, lecz powodowane przez nie zupelne zalamanie sie bazy pokarmowej. Slabsze naslonecznienie, krotsze okresy wegetacji roslin, dluzej utrzymujaca sie pokrywa sniezna - to mniej jadalnych kaskow dla zbieraczy i mniej paszy dla zwierzat, a tym samym mniej gatunkow zwierzyny oraz mniejsze jej stada dla mysliwych. W koncu neandertalczycy mieli do wyboru: powedrowac z powrotem na poludnie albo wyginac. Najwyrazniej kromanionscy lowcy-zbieracze, ktorzy przyszli po nich, dysponowali jeszcze inna mozliwoscia: potrafili zawierac przyjaznie. Nie tylko przyjaznie z czlonkami wlasnej lub sasiednich grup, ale l w dalekich stronach odwiedzanych podczas dlugich wedrowek; tacy przyjaciele mogli byc wczesniej zupelnie obcymi ludzmi. Jesli jest sie lowca i zbieraczem w srodowisku ledwie nadajacym sie do zamieszkania, wlasnie takich sprzymierzencow warto miec. Sa oni jakby polisa ubezpieczeniowa. Na wypadek lokalnej katastrofy przynaleznosc do przymierza jest jedynym sposobem zagwarantowania sobie cieplego przyjecia przez grupe kontrolujaca zasoby na sasiedniej rowninie czy za gorami. Za dziesiec lat susza moze stworzyc okazje do odwzajemnienia przyslugi. Poznalismy juz przyklad takiego "rozkladania ryzyka" wsrod Buszmenow IKung z pustyni Kalahari. Kalahari odznacza sie wysoce nieprzewidywalnymi opadami atmosferycznymi. Gdzies moze byc ulewa, a trzydziesci kilometrow dalej nie spadnie ani kropla deszczu. SKung przystosowali sie spolecznie do takich warunkow, wyksztalcajac otwarte i ruchliwe spoleczenstwo, ktorego czlonkowie czesto przenosza sie z jednej zbieracko-lo-wieckiej grupy o luznym skladzie do innej, podobnie jak przemieszczaja sie same grupy. Wzajemne odwiedziny czlonkow stowarzyszonych grup zmniejszaja obciazenie zasobow ubozszych obszarow, sprzyjajac zarazem podtrzymywaniu wiezi miedzyludzkich. Podczas odwiedzin Buszmeni obdarowuja sie prezentami, ale w zlym tonie jest zbyt dlugie przetrzymywanie podarku. Podczas kolejnej wizyty nalezy ofiarowac go komus innemu, kto wkrotce przekaze go jeszcze komus, tak ze dany przedmiot krazy, nie stajac sie nigdy niczyja trwala wlasnoscia. Podarki owe, podobnie jak odwiedziny, umacniaja zaufanie na duzych odleglosciach. Pod koniec pierwszego roku swych badan nad plemieniem IKung Laurence i Lorna Mar-shall podarowali swym gospodarzom muszelki porcelanek -kazda kobieta dostala po jednej duzej brazowej i po dwadziescia mniejszych, co mialo wystarczyc na naszyjnik dla kazdej obdarowanej. Tymczasem powrociwszy po niespelna roku badacze stwierdzili, ze niewiele muszelek pozostalo w grupie. Pojedynczo lub parami rozproszyly sie poprzez siec wymiany na obszarze kilkunastu tysiecy kilometrow kwadratowych. Buszmenska siec wymiany prezentow jest tylko jednym z przykladow mechanizmow sluzacych przymierzom. Abory-genscy lowcy i zbieracze zamieszkujacy pustynne wnetrze Australii zadaja sobie trud budowy sieci spolecznych, prowadzac wymiane lub podrozujac daleko po cudze surowce, nawet jesli mogliby znalezc lepsze we wlasnej okolicy. Do niedawna kanadyjscy Czipewejowie znad zatoki Hudsona byli zalezni od stad karibu, ktorych szlaki wedrowek z terenow cielenia sie byly czesto niepewne. Dzieki przymierzom spolecznym, ustanawianym przez uzyczanie zon i wymiane podarkow, lokalne grupy mogly swobodnie poruszac sie po cudzych terytoriach, kiedy karibu nie pojawily sie na horyzoncie ich macierzystych terenow. Takze ludy pasterskie, na przyklad Loikop (Samburu) z Kenii, wbudowuja tworzenie sieci sojuszow w podstawowa tkanke spoleczna. Zyja w terytorialnych klanach, jednakze zaden klan nie jest w stanie wyzyc tylko z zasobow wlasnego terytorium. Wedlug antropologa Roya Laricka mlodzi Loikopowie podtrzymuja szczegolne wiezi ze starszymi mezczyznami z innych klanow. W stosownym czasie owi "ojcowie chrzestni" towarzysza im podczas ceremonii obrzezania oraz pomagaja zaopatrzyc sie w dzidy, ktorych chlopcy potrzebuja, a na ktore jeszcze ich nie stac. Tego typu sformalizowane zwiazki pomagaja nawiazac wiezi miedzyklanowe, ktore o wiele trudniej byloby ustanowic w pozniejszym zyciu. Antropolodzy pilnuja sie dzis, by nie powolywac sie na Buszmenow, Aborygenow ani na jakakolwiek wspolczesna populacje ludzka jako na uogolniony model zachowan lowcow i zbieraczy z przeszlosci. Nie mozemy zakladac, ze kromanionczycy tworzyli przymierza tylko dlatego, ze podobnie postepuja dzisiejsi lowcy i zbieracze, i dlatego, ze takie zachowanie wyszloby im na dobre. Nieproporcjonalnie dlugie nogi i zasieg przemieszczania surowcow, ktorymi sie poslugiwali, pozwalaja nam jednak uznac ich za bardzo ruchliwych. Skoro poruszali sie na wieksze odleglosci niz ich archaiczni poprzednicy, musieli po drodze napotykac inne grupy ludzkie. Nawet jesli grupy te przemieszczaly sie po przypadkowych trasach, co wydaje sie malo prawdopodobne, musialy natykac sie na siebie czesciej niz bardziej osiadle ludy, na przyklad neandertalczycy. Zwazywszy na potencjalnie smiertelne skutki kontaktow z obcymi, wyksztalcic sie musial jakis system porozumiewania, tak by podczas owych spotkan ludzie mogli dowiedziec sie na czas, z kim maja do czynienia, nim bylo za pozno, aby sie wycofac. -Bez wzgledu na tresc komunikaty: "Rozumiemy sie, no nie?", czy tez: "Odejdz, bo rozwale ci leb", musialy byc jakos skodyflkowane - powiada Mary Stiner z Uniwersytetu Loyola. - Praludzie musieli wiecej inwestowac w stosunki polityczne. Jak inwestowac w stosunki polityczne, bedac inteligentnym przedpismiennym lowca-zbieraczem? Mozna zaczac od narzedzi. Narzedzia sa przedmiotami uzytkowymi, ale w pewnych warunkach moga takze wyrazac przynaleznosc spoleczna. Martin Wobst, archeolog z Uniwersytetu Massachusetts, uwaza, ze przedmioty materialne staja sie nosnikami informacji o przynaleznosci grupowej, randze spolecznej, statusie i innych cechach tozsamosci dopiero wowczas, gdy "dystans spoleczny" miedzy uzytkownikiem danego przedmiotu a potencjalnymi widzami czyni z niego czytelny symbol. Przedmiot regularnie widywany tylko przez czyjas rodzine i bliskich znajomych - na przyklad chochla kuchenna albo materac - raczej nie bedzie niosl przeslania spolecznego, bo ludzie, ktorzy maja okazje ujrzec takie przedmioty, i tak juz wiedza wiecej o spolecznej tozsamosci osoby mieszajacej w garnku czy spiacej na materacu niz mozna wyczytac z samych przedmiotow. Dlatego chochle czy materace wygladaja podobnie na calym swiecie, a roznice ich wygladu wynikaja w przewazajacej mierze z ich funkcji i surowcow uzytych do ich wyrobu. Bez specjalnej widowni nie ma powodu, by "przemawialy" swym stylem. Przedmioty materialne mowia rownie malo ludziom z przeciwnego konca spektrum spolecznego: ludziom, ktorych zapewne nigdy nie spotkamy. Pioropusz wojownika z zachodniej Nowej Gwinei noszony przezen w walce wiele znaczy dla jego wrogow i sprzymierzencow. Dla mnie znaczy jednak tyle, co dla niego koszulka z emblematem mojej ulubionej druzyny sportowej. To wlasnie w przedziale dystansu spolecznego miedzy osobami najblizszymi a nigdy nie spotykanymi znajduja sie glowni adresaci wszelkich informacji spolecznych ucielesnionych w stylach przedmiotow materialnych: wszyscy obcy i przygodni znajomi, ktorych czlowiek moze napotkac w zyciu. Obecnosc obcych jest z natury stresujaca. Ktos pukajacy do drzwi jest zapewne listonoszem, lecz moglby sie okazac gwalcicielem. Lokatorka nie wie tego, a ta niewiedza rodzi napiecie. Wygladajac przez okno, lokator widzi jednak, ze nieznajomy nosi mundur listonosza i jego podejrzenia przygasaja. Oczywiscie, stroj nie jest niezawodna oznaka tozsamosci, bo w koncu mezczyzna moze byc gwalcicielem w przebraniu, ale dostarcza przynajmniej jakichs przeslanek do podjecia decyzji, czy otworzyc drzwi. Mundur listonosza jest jeszcze wazniejszy dla niego samego niz dla adresatki przesylki, bo obwieszczajac wszem i wobec jego tozsamosc, ulatwia mu przebrniecie nie przez jedno, a przez wiele spotkan z obcymi ludzmi, jakie go codziennie czekaja. Martin Wobst rozumowal nastepujaco: skoro glownymi adresatami przeslania spolecznego wyrazanego poprzez przedmioty materialne sa nieznajomi, potencjalnie grozni osobnicy, najlepiej beda sie do tego nadawac te przedmioty, ktore widac z daleka - jak mundur - zanim spotkanie stanie sie nieuniknione. Szukajac sprawdzianu swej hipotezy, Wobst zwrocil sie ku obszarowi wspolczesnego swiata, na ktorym wczesna informacja o tozsamosci zblizajacej sie osoby moze miec zasadnicze znaczenie dla przezycia: do bylej Jugoslawii. Granice tego panstwa-konglomeratu polaczyly trzy wielkie religie, cztery glowne narodowosci, trzy najpowszechniej uzywane jezyki i mieszanka konkurencyjnych grup etnicznych: Serbow, Slowencow, Chorwatow, Muzulmanow, Czechow, Slowakow, Wegrow, Niemcow, Rumunow, Albanczykow, Romow, Zydow, Grekow i Wlochow. Wszyscy oni byli od siebie nawzajem zalezni ekonomicznie, ale zachowywali gorace przywiazanie do wlasnych pobratymcow. Wobst rozumowal wiec, ze w takiej potencjalnie wybuchowej mieszance stroje ludowe powinny przejrzyscie oznajmiac przynaleznosc grupowa. Najbardziej wyrazistymi znacznikami narodowosci bylyby te czesci ubioru, ktore mozna dostrzec z przeciwleglego stoku waskiej doliny czy daleko na drodze. "Widoczne z najwiekszej odleglosci - napisal - sa jedyna czescia stroju, ktora pozwala odczytac przeslanie stylistyczne, zanim wkroczy sie w nieprzyjacielskie pole ostrzalu". Wobst skupil sie na nakryciach glowy jako na najbardziej rzucajacej sie w oczy czesci odziezy noszonej przez caly rok. Jesli styl jest nosnikiem informacji etnicznej, ludowe nakrycia glowy powinny byc w Jugoslawii bardzo roznorodne pomiedzy grupami, natomiast jednorodne w obrebie kazdej z enklaw narodowosciowych. Przeglad jugoslowianskiej literatury etnograficznej potwierdzil te teze, przynajmniej jezeli chodzi o mezczyzn. To, czy mezczyzna nosil fez, mycke, kapelusz z szerokim rondem, czy welniana, plasko zwienczona czapke sajkaca oraz czyjego nakrycie glowy bylo biale, czerwone, pomponiaste, prazkowane czy w owalne desenie, zalezalo calkowicie od jego przynaleznosci grupowej. W Czarnogorze kazdy klan gorali nosil wlasne, charakterystyczne nakrycia glowy, zanim ludnosc ulegla wplywom wspolnej kultury lansowanej przez rzad federacji. W regionach miejskich mezczyzni czesciej nosili nakrycia glowy tam, gdzie najsilniejsza byla konkurencja miedzy narodowosciami. Bazar w Sarajewie, kipiacym kotle pelnym Serbow, Chorwatow i Muzulmanow, utrzymywal kwitnaca branze ozdobnego kapelusznictwa. Tymczasem w stolicach dosc jednorodnych etnicznie Chorwacji i Slowenii prawie nie bylo widac kapelusznikow.3 -Czesto myslalem o Wobscie, patrzac na budzacy sie serbski nacjonalizm w latach poprzedzajacych wojne - mowi Staso Forenbaher, archeolog z Zagrzebia. - Stroje i towarzyszace im parafernalia wywodzily sie wprost z ich narodowych formacji zbrojnych z czasow drugiej wojny swiatowej. To bylo jak koszmarny sen. - Serbska sajkaca, jeszcze kilka lat wczesniej uwazana za "wsiowa", nagle pojawila sie wszedzie, w tym takze na glowach zwycieskich serbskich generalow, klujac natarczywie w oczy swoja czerwienia. Paramilitarne oddzialy Chorwatow przywdzialy mundury faszystowskich ustaszy z czasow drugiej wojny swiatowej i przypiely do czapek charakterystyczna odznake chorwackich nacjonalistow w ksztalcie bialo-czerwonej szachownicy. - Niektorzy dodali do tego czaszke i skrzyzowane piszczele, tez z czasow SS - mowi Petar Gumac ze Smithsonian Institution. - Ma to zastraszyc ludnosc i rzeczywiscie tak dziala. W tym, co ludzie nosza na sobie, tkwi mnostwo symboliki. Nakrycia glowy to, oczywiscie, tylko jeden ze sposobow obwieszczania przez ludzi swej przynaleznosci grupowej. Jako nosnik informacji moze posluzyc kazda widoczna czesc stroju. W srodkowej Brazylii, gdzie czapki bylyby dosc niepraktyczne, poszczegolne plemiona indianskie rozpoznaja sie po fryzurach. Rowniez samo cialo moze byc wymalowane, ogolone, przeklute, poznaczone bliznami albo ozdobione przetyczkami w wargach, oslonami czlonka, koronkowymi przepaskami na glowie, fryzurami w ksztalcie ula czy innymi dekoracjami. Jak wykazaly badania Poily Wiessner, takze przedmioty w rodzaju grotow strzal moga informowac o tozsamosci grupy, bo czesto pozostaja w terenie. Przeslania przekazywane przez odziez i inne przedmioty nie ograniczaja sie do prostego informowania o grupowej przynaleznosci ich posiadacza. Moga wyrazac range spoleczna (egzotyczne piora, futra z norek), stan emocjonalny (pioropusze Indian na wojennej sciezce, czarne zalobne stroje lub zgolone wlosy na znak zaloby), status malzenski (obraczki slubne, wypukle blizny na piersi). Wsrod Loikopow rodzaj wloczni zalezy od fazy zycia mezczyzny. Tylko starsi wojownicy, odpowiedzialni za wypowiedzenie wojny i obrone szczepu, moga nosic ciezkie wlocznie do klucia i czesto taszcza po dwie. Od tego szczytu meskiej sily wielkosc i jakosc dzid maleje w obu kierunkach pokoleniowych ku najmlodszym chlopcom i bezzebnym starcom, ktorzy nosza najmniejszy orez. Od samego poczatku europejski gorny paleolit i afrykanska pozna epoka kamienia odznaczaja sie wieksza waga przywiazywana do ksztaltow takich wypracowanych narzedzi, ktore wykazuja tendencje do uniformizacji w obrebie poszczegolnych regionow geograficznych i okresow. Wlasnie tego nalezaloby sie spodziewac, jesli ludzie uzywali narzedzi jako nosnikow przeslan spolecznych. O ile wczesniej wystarczalo wykonac zgrzeblo lub ostrze dowolnego ksztaltu, byle tylko nadawalo sie dobrze do skrobania czy przebijania, o tyle narzedzie nacechowane przeslaniem spolecznym musialo byc dalece zestan-daryzowane, tak aby wszyscy w zasiegu oddzialywania przekazu dobrze je zrozumieli. Podobnie jak listonosz United Parcel Service nie moze od czasu do czasu pojawic sie na sluzbie w kraciastej koszuli i dzinsach zamiast charakterystycznego brazowego munduru, tak samo i gornopaleolityczny mysliwy nie mogl juz wytwarzac narzedzi w dowolny sposob, byle tylko uzyskac odpowiednia krawedz tnaca. -Typowy czlowiek kultury mustierskiej mogl zrobic narze dzie i myslec "Dopoki nadaje sie do uzytku, nie obchodzi mnie, jak wyglada" - mowi Paul Mellars z Uniwersytetu w Cambrid ge. - Tymczasem facet z gornego paleolitu powiada: "To jest ry lec, nazywam go rylcem, uzywam go jako rylca i, do licha, po winien on wygladac jak porzadny rylec". Uniformizacja artefaktow gornopaleolitycznych odzwierciedla wiec zasadnicza zmiane w organizacji ludzkiego spoleczenstwa. Jesli Mellarsowski "typowy czlowiek kultury mustierskiej" mogl sie zbytnio nie troszczyc o to, jak wyglada jego ostra-rzecz-ktora-dziurawi, to nie dlatego, by brakowalo mu inteligencji dla obdarzenia kamienia informacja spoleczna. Tym, czego brakowalo, byli nieznajomi adresaci, dla ktorych taka informacja mialaby cos znaczyc. -Dla neandertalczykow nie ulegaloby watpliwosci, ze ujrza ny czlowiek nalezy do miejscowej grupy hominidow - mowi John Shea. - Bo skoro jest tutaj, to musi byc z jedynej grupy zamieszkujacej te doline, te jaskinie, to pasmo wzgorz, te czesc wybrzeza, czy co tam jeszcze. Dopiero kiedy liczba kontaktow rosnie, a wokol pojawia sie mnostwo ludzi, takie przeslania manifestujace czyjas tozsamosc nabieraja znaczenia. Wyliczanie gestosci zaludnienia na podstawie danych archeologicznych zawsze uchodzilo za problematyczne. Czy czterokrotnie wiecej stanowisk oznacza czterokrotnie wiecej ludzi, czy tyle samo ludzi wedrujacych czterokrotnie intensywniej? Nie ma jednak watpliwosci co do tego, ze pojawienie sie tak duzych i zlozonych stanowisk jak Dolni Yestonice dowodzi, ze po okolicy krecily sie tutaj "tlumy". Uzyskane ostatnio dane genetyczne przemawiaja za tym, ze ludnosc calego Starego Swiata ulegla dramatycznej "eksplozji demograficznej" w poczatkach gornego paleolitu w Europie, a poznej epoki kamienia w Afryce. W 1993 roku Henry Harpending i jego wspolpracownicy z Uniwersytetu stanu Pensylwania zastosowali nowa metode analizy danych dotyczacych DNA mitochondrialnego do rekonstrukcji prehistorii demografii Homo sapiens. W prawie wszystkich przebadanych populacjach wykazali statystycznie istotne dowody wybuchowego przyrostu liczebnosci mniej wiecej 60-50 tysiecy lat temu. Twierdza oni, ze przyrost ten mogly zapoczatkowac wynalazki techniczne. Jest to wprawdzie mozliwe, ale nie zgadza sie chronologia - w wiekszosci regionow wyglada na to, ze zmiany kulturowe "eksplozji kreatywnosci" zaszly wkrotce po eksplozji demograficznej, totez rownie prawdopodobne wydaje sie wyjasnienie, ze rozpowszechnienie nowych wynalazkow bylo raczej skutkiem niz przyczyna wzrostu zaludnienia. Cokolwiek zapoczatkowalo rozrost nowej ludzkosci, nasililo tez potrzebe bardziej wyrafinowanego porozumiewania sie politycznego i stworzylo po temu okazje. W miare zawiazywania sie przymierzy na coraz wiekszych obszarach, roslo prawdopodobienstwo, ze gdzies tam poza kregiem krewnych i znajomych sa jacys ludzie, ktorzy nie musza zywic do nas nieuchronnej, zajadlej, smiertelnie groznej wrogosci. Oczywiscie nie wszyscy obcy byli przyjaznie nastawieni. Styl zaczal wiec odciskac swe pietno na wyrobach ludzi, kiedy wzajemne stosunki spoleczne zostaly uwiklane w nowa, ozywcza jakosc: dwuznacznosc. Jesli tak na to spojrzec, pierwsza wielka zagadka gornego paleolitu - jego nagle nastanie - okazuje sie nie tak zagadkowa. Transformacja swiata materialnego zdominowanego przez uzytecznosc do postaci swiata, w ktorym przedmioty nabieraja cech symbolicznych, musiala nastapic nagle. Wyobrazmy sobie dwie grupy paleolitycznych mysliwych spotykajacych sie gdzies na pograniczu sasiadujacych terytoriow. Oba klany sa powiazane dziejami wzajemnej wymiany i wspolnymi tradycjami, do ktorych nalezy okreslony sposob sporzadzania ostrzy oszczepow. Ten wspolny punkt odniesienia pozwala im sie spotkac bez wrogiego nastawienia: "Ach, widze po twoim oszczepie, ze jestes z Rzecznych Ludzi. Widzieliscie jakies jelenie?" A teraz zalozmy, ze ktoras z tych grup napotyka pozniej trzecia druzyne mysliwych, ktorych bron wyglada inaczej. Nawet gdyby ci obcy wykonujac swe ostrza wloczni nie mieli zamiaru nadawac im zadnych specjalnych "tresci", ich orez od razu przekaze szczegolne przeslanie Rzecznym Ludziom: "Dziwaczne wlocznie! To nie Rzeczni Ludzie!", a zapewne takze "Strzezcie sie!" Totez gdy tylko groty oszczepow Rzecznych Ludzi stana sie nosnikami tresci spolecznych, tym samym wszystkie ostrza wloczni nabiora takiego znaczenia, chocby z poczatku nikt im go nie mial zamiaru nadawac. Odtad mozna bylo zapewne napotkac ostrza wloczni przekazujace komunikaty znieksztalcone lub mylnie interpretowane w sposob prowadzacy do tragedii: "Obcy oznaczaja, nasza krzywde! Napadnijmy ich pierwsi!" Ale nie bylo juz ostrzy nie niosacych zadnego komunikatu. By uzyc slow Martina Wobsta, ostrza utracily swa "sygnalizacyjna niewinnosc". "Przemawia [to] za naglym pojawieniem sie formy stylistycznej w kulturze materialnej, nie zas za czesto oczekiwana jej stopniowa ewolucja droga kolejnych uzupelnien - napisal Wobst. - Stan braku komunikatow stylistycznych zostalby nagle zastapiony stanem, w ktorym forma stylistyczna przeniknelaby przynajmniej jedna (lub wiecej) z kategorii kultury materialnej". Pojawienie sie stylu we wzornictwie przedmiotow to tylko jedna z cech gornego paleolitu. Odkad jednak wytwory uzytkowe, takie jak ostrza wloczni, staly sie nosnikami komunikatow spolecznych, czyz trzeba bylo wielkiego przeskoku wyobrazni lub umiejetnosci technicznych, by stworzyc wyroby nie majace zadnych funkcji uzytkowych, a ktorych jedyna rola przystosowawcza bylo wyrazanie informacji spolecznej? I dlaczego nie nosic na sobie (lub ze soba) przedmiotow, ktore mowia o danym osobniku cos wiecej niz tylko to, do jakiej grupy nalezy; ktore glosza: "Jestem wojownikiem", "Jestem kims waznym", "Jestem zamezna" albo "Wierze w wielkiego boga Orga"? A przy okazji mozna rozszerzyc wachlarz nosnikow. Kamien jest zbyt sztywny, by wyrazic wszystko, co ma sie do przekazania. Mozna przeciez rzezbic w kosci. Dlubac w porozu. Lepic z gliny. Rzucic swe kolorowe wizje na mroczne sciany jaskin. Eksplodowac kreatywnoscia. Nie da sie objac jednym fundamentalnym wyjasnieniem wszystkich aspektow paleolitu, ale wydaje mi sie, ze niezmiernie wazny krok zostal uczyniony wtedy, kiedy ludzie przekroczyli bariere wzajemnej nieufnosci i nawiazali kontakty poprzez granice geograficzne, nadajac przy okazji surowemu tworzywu postac pozwalajaca wyrazac te kontakty, przenosic informacje i idee. Odtad swiat przestal byc postrzegany tylko w swej doslownosci i ozyl metaforami, symbolami oraz pietrowymi subtelnosciami domnieman i mozliwosci. Archeolog w skupieniu kontemplujacy ozdobna plytke lub malowidlo scienne z gornego paleolitu moze sie nigdy nie dowiedziec, co wlasciwie mial na mysli ich tworca. Trudno jednak watpic, ze cos dla artysty znaczyly. Pewne znaleziska, na przyklad paciorki i inne ozdoby ciala, ktorymi usiane sa liczne stanowiska archeologiczne we Francji i w Niemczech od poczatku kultury oryniackiej przed 32 tysiacami lat, mialy najwyrazniej podkreslac charakter indywidualny praczlowieka. Inne, jak sie zdaje, sluzyc mialy raczej wydobywaniu wspolnotowej tozsamosci sprzymierzencow. Do najwczesniejszych wyobrazen graficznych w oryniackich stanowiskach na poludniu Francji naleza na przyklad proste, powtarzajace sie wzory krzyzykow, szczerb i naciec. -Tego typu abstrakcyjne rysunki znajdowane sa w wielu stanowiskach na rozleglych obszarach - mowi archeolog Randy White z Uniwersytetu Nowojorskiego - co wskazywaloby, ze byly to znaki i symbole wspolne dla czlonkow regionalnych jednostek spolecznych, ktore mogly sie wlasnie od niedawna pojawiac w czasach oryniackich. Dwuwymiarowa produkcja artystyczna tych rodzacych sie spoleczenstw obejmowala szkicowe ryty i malowidla zwierzat, a takze liczne wyzlobione w skalach trojkatne i owalne wzory kreskowe, ktore dlugo uwazano za przedstawienia sromu kobiecego, chociaz rownie dobrze mogly byc szkicami tropow zwierzat ulatwiajacymi ich zapamietanie. Oryniaccy artysci czuli sie lepiej w trzech wymiarach. Niemieckie stanowisko Hohlenstein-Stadel dostarczylo Iwo-czlowieka wysokosci ponad cwierc metra, wyrzezbionego z ciosu mamuta przed 30 tysiacami lat, wyobrazonego ze zwisajacym praciem, swietnie uchwyconymi kocimi uszami i przygarbionego jak muskularny zawodnik futbolu amerykanskiego. Delikatne figurki zwierzat z pobliskiego Yogelherd sa poznaczone geometrycznymi wzorami naciec, ktore pojawiaja sie takze na wisiorkach, paciorkach i innych drobiazgach z tej okolicy, co przemawia za istnieniem wspolnej tradycji. Archeolodzy wykorzystali tez rozmaite rodzaje ruchomych dziel sztuki z pozniejszego gornego paleolitu do zarysowania ukladu regionalnych przymierzy na wybrzezu Zatoki Biskajskiej w Hiszpanii, w Pirenejach oraz na morawskich stanowiskach wokol Dolnich Yestonic. Najpowszechniej wystepujacymi symbolami paleolitycznych przymierzy mogly byc figurki "Wenus", jak chocby gliniana statuetka z Dolnich Yestonic. Obecnie z obszaru od rosyjskich nizin po Pireneje znane sa ich setki, a pojawily sie one okolo 24 tysiecy lat temu. Mimo ogromnych odleglosci miedzy znaleziskami, niektore z tych wyobrazen kobiet sa zadziwiajaco podobne do siebie rozmiarami i wygladem. Maja glowy bez twarzy, opadajace ramiona, tulowia rozszerzajace sie ku rozlozystym biodrom, ktore z kolei zwezaja sie poprzez pulchne uda w drobne lub wcale nie zaznaczone stopy. Nie wiadomo, czy figurki te zostaly wyrzezbione przez mezczyzn, czy przez same kobiety, ani w jakim kontekscie spolecznym ich uzywano. Cli-ve Gamble przypuszcza, ze pelnily one funkcje polityczna, stanowiac czesc "systemu komunikacji wizualnej" w luznych, rozleglych przymierzach, pomagajac zlagodzic i usankcjonowac pierwsze kontakty miedzy grupami, ktore mogly nie miec wspolnego jezyka, nie mowiac juz o genach. Kiedy klimat pogarszal sie z nastaniem maksimum zlodowacenia, pora byla wlasciwa, by wylonila sie taka siec powiazan. W miare kurczenia sie zasobow zywnosci spadala gestosc zaludnienia, a poszczegolne grupy stawaly sie coraz bardziej uzaleznione od kontaktow na coraz wieksze odleglosci w zdobywaniu informacji, partnerow i wsparcia w trudnych czasach. Oczywiscie naiwnoscia byloby wyobrazac sobie ludnosc Europy w jakimkolwiek momencie epoki lodowcowej jako czlonkow wszechogarniajacego przymierza, czegos na ksztalt pra-Unii Europejskiej. Wsrod wspolczesnych lowcow i zbieraczy sojusze sa dynamiczne; przecinaja sie i nakladaja, czasami przekraczajac granice geograficzne i bariery jezykowe, kiedy indziej czyniac smiertelnymi wrogami sasiadow mowiacych tym samym narzeczem. Niewielkie, lokalne przymierza zlewaja sie w wieksze sieci sojuszy, w obrebie ktorych zobowiazania przebiegaja przez wielopoziomowe uklady wzajemnosci. Podobnie w obrebie "sieci Wenus" i obok niej, a moze przeciw niej, pojawialy sie, rozrastaly i z czasem rozpadaly liczne sojusze, dzielac kontynent na ruchoma mozaike spoleczenstw, ulozona z kawalkow o plynnych granicach, wyznaczonych przez uzgodnione uklady miedzyludzkie. Wsrod wspolczesnych australijskich lowcow i zbieraczy zlozonosc krajobrazu spolecznego wyrazaja malowane i rzezbione tyczki, zwane toa. Mysliwi przechodzacy przez jakas okolice zostawiaja te misternie zdobione przedmioty u wodopojow. Toa sa w istocie zakodowanymi instrukcjami, informujacymi kolejnych odwiedzajacych wodopoj o celu, skladzie i dzialaniach grupy. Jednak nie kazdy znalazca odczyta z toa ten sam komunikat. Uklad naciec i spiral odnosi sie do rytualow spolecznych i okreslen, z ktorych czesc znana bedzie tylko czlonkom tej samej wspolnoty religijno-terytorialnej, do ktorej nalezy lowca. Inne moga byc zrozumiale powszechnie. - Pozwala to nadawcy komunikatu zroznicowac poziomy znaczeniowe - mowi Gamble. - Jezeli tyczka zostanie znaleziona przez obcego, bedzie on w stanie rozszyfrowac tylko najbardziej powierzchowne poziomy znaczenia. Jesli jednak zostanie znaleziona przez czlonka tej samej wspolnoty, bedzie on mogl zinterpretowac przekaz w swietle wspolnej wiedzy o rytualach danej grupy, co nada znaczenia skomplikowanemu krajobrazowi spolecznemu wpisanemu w fizyczna przestrzen. Tyczki toa sa eleganckim przykladem drugiego wielkiego pozytku z przymierzy, przewyzszajacego korzysc z wzajemnej "polisy ubezpieczeniowej": pojawia sie oto siec przekazu wiadomosci o tym, co sie dzieje w srodowisku; ma to znaczenie dla ludzi calkowicie od niego zaleznych. Glod informacji musial byc rownie silny u lowcow i zbieraczy z epoki lodowcowej, jak wspolczesnie. Jaskinie Isturitz w zachodnich Pirenejach dostarczyly paleczek (boguettes) z wygladzonych porozy reniferow, ozdobionych kwadratami, spiralami i innymi zawiklanymi ornamentami geometrycznymi. Dla magdalenskich czlonkow tamtej zamierzchlej sieci informacyjnej owe symbole mogly byc rownie czytelne jak dla nas znaki drogowe. Inne przyklady sztuki paleolitycznej ukazuja, jak artysta uwypuklal te cechy zwierzecia, ktore mysliwy musi znac, by je skutecznie tropic. Malowidla w Lascaux i innych jaskiniach ukazuja na przyklad nogi koni, turow i zubrow zakonczone kopytami widzianymi w zdeformowanej perspektywie, nie z profilu, lecz tak, jak wyglada pozostawiany przez nie trop. Magdalenskie "miotacze oszczepow" z Mas d'Azil, na wschod od Isturitz, ukazuja przedstawione niezwykle starannie mlode koziorozce z uniesionymi zadami i sterczacymi z nich wielkimi, grubymi odchodami. Ludzie, ktorzy sporzadzili te wizerunki, byli wprawnymi tropicielami, pojmujacymi, ze kazdy szlak odchodow koziorozca ostatecznie doprowadza do koziorozca. Przez siec przymierzy informacje musialy tez przeplywac niematerialnymi kanalami, ktore nie zostaly utrwalone w zapisie archeologicznym. Najskuteczniejsza forma wymiany informacji we wspolczesnych spolecznosciach zbieracko-lowieckich jest sposob najbardziej oczywisty: ludzie rozmawiaja ze soba. Jak pisze Lorna Marshall: w obozowisku Buszmenow IKung "rozlega sie nieprzerwany gwar rozmow, cichy i monotonny jak szmer strumienia, z wyjatkiem wybuchow smiechu". Ludzie plotkuja, krytykuja sie nawzajem, planuja przyszlosc i opowiadaja ze szczegolami, co przytrafilo sie ich krewnym i znajomym. Predzej czy pozniej kazda rozmowa schodzi na ten sam temat: "Zagadnieniem najbardziej pochlaniajacym ich mysli i tematem, o ktorym mowia najczesciej, jak sadze, jest zywnosc -pisze Marshall. - Wyobraznia mezczyzn zwraca sie ku polowaniu. Rozprawiaja o nim dlugo i namietnie, jakby wspolnie snili na jawie o dawnych lowach, opowiadajac sobie w kolko o tym, gdzie znalezli zwierzyne i kto ja ubil. Zastanawiaja sie, gdzie jest teraz zwierzyna oraz jak tluste sztuki bedzie mozna upolowac". -Kiedys uwazalem te wyobrazenia lowcow-zbieraczy siedzacych kregiem i snujacych mysliwskie opowiesci za romantyczny nonsens - mowi John Yellen, ktory spedzil wsrod IKung kilka sezonow terenowych. - A tymczasem oni rzeczywiscie rozmawiaja i jest to naprawde wazne. Wszyscy siedza sobie w kolo po posilku, az tu ktorys rzuca: "A tak przy okazji, widzialem niedaleko stad pare tropow gnu, najwyzej sprzed paru dni". Ktos inny wtraca: "Wiesz, ja tez kilka widzialem! Zostawione wczoraj slady samicy z mlodym, zaraz za tamtym wzgorzem". Ci ludzie stale szukaja informacji, dziela sie nimi, przekazujac je dalej. Nikt nie watpi w to, ze mysliwi zyjacy w gornym paleolicie czy poznej epoce kamienia wladali w pelni ludzkim jezykiem. Spor toczy sie o to, czy jezykiem takim dysponowaly tez wczesniejsze hominidy, zwlaszcza neandertalczycy. Osobiscie nie potrafie uwierzyc, zeby ci wielkomozdzy ludzie, ktorym odczucia nakazywaly grzebanie zmarlych, przez 100 tysiecy lat tylko do siebie pomrukiwali. Mowa nie nalezy jednak do kategorii "wszystko albo nic", a poszczegolne elementy rozwinietego jezyka mogly wyewoluowac w roznym czasie. Jezykoznawca Derek Bickerton wysunal przypuszczenie, ze ostatnia cecha w pelni nowoczesnego jezyka bylo pojawienie sie pojecia czasu: w postaci gramatycznej czasu przeszlego i przyszlego. Robert Whallon, archeolog z Uniwersytetu Michigan sadzi, ze to ostatnie uzupelnienie jezyka ludzkiego moglo pojawic sie dopiero wtedy, gdy zostalo wymuszone przez zmiany spoleczne w gornym paleolicie. Dopoki grupy zbieracko-lowieckie funkcjonowaly najczesciej jako zintegrowane samodzielne jednostki, przeczesujace nie zachodzace na siebie terytoria, nie mialoby wiekszego sensu roztrzasanie przyszlosci, skoro cokolwiek mialaby ona przyniesc, doswiadczylaby tego cala grupa. Odkad jednak poszczegolni czlonkowie grupy zaczeli zdobywac zywnosc na wlasna reke, rozdzielajac sie, a potem znoszac do obozowiska pokarm i informacje, zrodzila sie potrzeba skuteczniejszego informowania o swoich zamierzeniach i rozwazania przyszlych zdarzen. W tym kontekscie dzielenie sie wspomnieniami przez lowcow!Kung opisane przez Lorne Marshall trudno uznac za jalowa paplanine. "Odniesienia do przeszlosci maja decydujace znaczenie w snuciu przewidywan na temat przyszlosci - pisze Whallon. - To na podstawie uogolnien wyprowadzonych z przeszlych doswiadczen mozna w ogole przewidywac przyszle zdarzenia". Jednym z najskuteczniejszych sposobow uogolniania doswiadczen z przeszlosci jest wplecenie ich w fabule. Szczegolnie elegancki przyklad takiego zjawiska znalazla Leah Minc, wowczas pracujaca jako archeolog na Uniwersytecie Michigan, w postaci zadziwiajaco powiazanych ze soba tradycji ustnych dwoch niezaleznych grup tubylczych z polnocnego wybrzeza Alaski. Zanim kontakty z bialymi zaburzyly ich dotychczasowy tryb zycia, Taremiut, czyli "Ludzie morza", utrzymywali sie glownie z polowania na wieloryby, tymczasem ich ladowi sasiedzi, Nunamlut, doslownie "Ludzie z glebi ladu", polowali glownie na karibu podczas wiosennych wedrowek tych zwierzat. Obie grupy uzupelnialy swe podstawowe zrodla pokarmu innymi dodatkami, ale gdyby wiosna nie pojawily sie wieloryby, Taremiuci staneliby w obliczu kleski glodu, brak zas karibu oznaczalby glod wsrod Nunamiutow. Na podstawie analizy pierscieni przyrostowych drewna i innych dlugoterminowych danych klimatologicznych Leah Minc ustalila, ze Nunamiutom grozil potencjalny kryzys zaopatrze niowy co mniej wiecej dwadziescia lat, natomiast Taremiutom wiosenne lowy na wieloryby mogly sie nie powiesc srednio co piec lat. Przewidujac chude lata, czlonkowie obu grup zabiegali o wzajemne kontakty handlowe i umacniali je poprzez wspolne uczty, wymiane dobr oraz wypozyczanie zon. Owa strategia przetrwania byla az tak wazna, ze wpisala sie w mity o stworzeniu swiata. Jeden z nunamiuckich mitow opowiada, jak bo-hater-stworca Aiyagomahala mowi mezczyznom na wybrzezu, ze powinni udac sie w glab ladu z wielorybim sadlem i foczymi skorami jako towarem na wymiane z lowcami karibu, ktorych tam zastana. "Aiyagomahala rzekl swemu ludowi, ze kazda rodzina [...] winna miec wspolnika posrod kazdego z tamtejszych plemion l ze nie wolno targowac sie z nikim innym - glosi ta opowiesc. - I Nunamiut radowali sie odtad wielce, wydajac liczne uczty". -Umieszczenie poczatkow tych zwyczajow w czasach stworzenia ludzi - powiada Minc - oznacza uznanie partnerstwa handlowego oraz uczt integrujacych za jednoznaczne z podstawa samego ludzkiego bytu. Dane klimatyczne, ktorymi posluzyla sie Leah Minc, wykazuja ponadto, ze oprocz okresowych niedoborow pozywienia Nunamiuci i Taremiuci mogli sie spodziewac katastrofalnych zalaman ich podstawowych zrodel pozywienia mniej wiecej raz na sto lat. Stulecie wykracza poza zasieg czyjejkolwiek osobniczej pamieci, totez nie daloby sie przekazac instrukcji rozwiazania sytuacji kryzysowej poprzez ustne porady starszych. Awaryjny sposob postepowania zostal zatem wpisany w kosmologie. Wszystkim zwierzetom morskim przypisano posiadanie ducha, ktory ma swego blizniaka na ladzie, i odwrotnie. Tak wiec orki sa duchowymi blizniakami wilkow, a kozly sniezne znajduja swoj odpowiednik w bialuchach. Kiedy wilki gloduja na ladzie, wedruja do swych morskich pobratymcow i zamieniaja sie w orki. Trudno o jasniejsze przeslanie mitu: lowca karibu w czasie glodu rozumie, ze pora udac sie wraz z rodzina nad morze. Chociaz jestem sceptyczny wobec idei jezyka jako "pierwszego poruszyciela" gornego paleolitu, sadze, ze odgrywal on wielka role w rozwoju kooperacji miedzygrupowej i przymierzy. Slowo mowione otwiera mozliwosci interakcji bez nadmiernej emocji. Dzieki jezykowi spory o terytorium, zywnosc lub kobiety moga byc wynegocjowane: jest to luksus niedostepny dla przedludzkich zwierzat. "Jezyk jest przeciwienstwem przemocy" - napisal francuski antropolog Pierre Clastres. Chociaz w pelni uksztaltowane jezyki byly warunkiem koniecznym zawierania przymierzy, nie znaczy to jednak, by samo pojawienie sie jezyka bylo decydujacym czynnikiem, ktory pozwolil przelamac bariere wrogosci miedzy grupami. Negocjacje wymagaja mowy, ale mowa wymaga przede wszystkim klimatu spolecznego sprzyjajacego ugodzie. "Zdolnosc transcendowania poza fizykalnosc zalezy w oczywisty sposob w mniejszym stopniu od konstytucji genetycznej osobnikow niz od sytuacji politycznej/spolecznej/seksualnej, w jakiej sie one znajduja - napisal brytyjski antropolog Chris Knight. - Jest to prawdziwe do tego stopnia, ze jesli w jakiejs spolecznosci sprawy miedzy osobnikami lub grupami rozstrzygane sa wylacznie lub przede wszystkim na drodze przemocy, jezyk nie tylko nie moze sie rozwinac, ale traci wrecz wszelkie znaczenie". Jako ilustracje tej tezy Knight przytacza opowiesc o dwoch szympansach, nazywajacych sie Booee i Bruno, ktore nauczyly sie jezyka migowego pod kierunkiem prymatologa Rogera Foutsa w latach siedemdziesiatych. Po przeszkoleniu Booee i Bruno bez trudu umialy poprosic swych ludzkich opiekunow o zywnosc i otrzymywaly ja. Natomiast miedzy soba odczuwaly bariere komunikacyjna: "Kiedy jeden z szympansow mial smaczny owoc lub napoj, drugi sygnalizowal: DAJ MI OWOC albo DAJ MI PIC". Jednak "z reguly szympans dysponujacy zadanym pokarmem na widok takiej prosby uciekal ze swym skarbem" - napisal Fouts w 1975 roku. Nie mamy tu do czynienia z przykladem bariery zrozumienia. Szympans ze smakolykiem swietnie wie, co drugi chce mu powiedziec. Jednak samo dodanie jezyka do szympansiego repertuaru zachowan nie czyni z malp wspoldzialajacych partnerow spolecznych. Do tego potrzeba organizacji spolecznej, ktora nagradza dzielenie sie dobrami. "Klopot z Booee'em i Brunonem nie polegal na braku kompetencji jezykowej lub nieodpowiednim treningu - powiada Knight. - Chodzi o brak zaangazowania w szerszy system znaczen kulturowych. Obie malpy nie byly obywatelami zadnej szympansiej rzeczpospolitej [...]. Ich prawa i obowiazki nie zostaly skodyfikowane w imie nadrzednego autorytetu; nie zawieraly tez umow moralnych dotyczacych dzielenia sie takimi dobrami, jak pozywienie czy seks. Brakowalo im uniwersum spolecznego, motywujacego do przejecia norm ludzkich, wyrazanych przez mowe". Obywatele "rzeczpospolitej neandertalskiej" nie byliby zapewnie tak amoralni jak Booee i Bruno. Bez wzgledu jednak na to, jaka byla sytuacja spoleczna praludzi, watpie, aby jezyk pojawil sie wsrod nich nagle i wszystko odmienil. Bardziej prawdopodobne wydaje sie, ze jakies udoskonalenie zdolnosci jezykowych wyrastalo stopniowo z komplikujacych sie relacji spolecznych. W gornym paleolicie naprawde przelomowe okazaly sie byc moze nie jezyk, styl czy sztuka, lecz otwarcie kanalow spolecznych, ktorymi przeplywac zaczely informacje w tych wszystkich nowych postaciach. Goraczka nowych wynalazkow technicznych takze roznosila sie przez przymierza. Wczesniej populacje ludzkie, czy to w Europie, czy gdzie indziej, mogly wpasc na pomysl jakiejs skomplikowanej innowacji technicznej i przekazywac ja z pokolenia na pokolenie w swojej okolicy. Brak dalekosieznych kontaktow tlumil jednak "poziome" rozprzestrzenianie sie takich wynalazkow miedzy populacjami. Nie trzeba nowego, specjalnego rodzaju mozgu, by zrobic kosciany harpun ani by sie tego nauczyc. Lecz do utrwalenia w czasie tego rodzaju umiejetnosci potrzeba juz calego lancucha mozgow. To ludzka potrzeba wychodzenia naprzeciw innym ludziom w przestrzeni napedzala pierwsze zwiastuny eksplozji kreatywnosci. Powody wzniesienia sie sztuki paleolitycznej na szczyty rozwoju dwadziescia tysiecy lat pozniej byly natomiast zapewne zwiazane z checia odizolowania sie od obcych. Pewnego wrzesniowego popoludnia 1940 roku czterech nastolatkow wymknelo sie z Montignac w poludniowo-zachodniej Francji i zapuscilo sie w las. Zmierzali do jamy w ziemi, ktora odkryl kilka dni wczesniej jeden z nich pod swiezym wykrotem. Jak wszystkie okoliczne dzieci, chlopcy znali legendy o tajemniczym przejsciu pod rzeka Yezere, laczacym stare zamki Montignac i Lascaux. Tego popoludnia zabrali line i prymitywna lampe naftowa, poszerzyli wylot jamy, wrzucili wen pare kamykow by oszacowac glebokosc, i wpelzli do srodka. Kolejno znikali w mroku. Zeslizgnawszy sie stromym gliniastym korytarzem na poziome dno, drzacymi rekami potarli zapalki i zapalili lampe. Mozna sobie wyobrazic ich zdumienie na widok tego, co ujrzeli. Na skalnej scianie nad ich glowami ukazal sie fantastyczny stwor, zwierz o cetkowanej siersci, z zadem bizona, obwislym brzuchem krowy, dwoma dlugimi, delikatnie wygietymi rogami i jakby brodata twarza. Przed ta bestia biegl bezglowy kon, ktorego przednia czesc przepadla wskutek ukruszenia sie kawalka sciany. Z uszkodzonego fragmentu wylanial sie drugi, jakby szybciej galopujacy kon, potem trzeci i wreszcie wysforowany daleko w przod czwarty. Nad nimi wymalowany byl najpiekniejszy z koni, z rozwianym czarnym ogonem i bulanym umaszczeniem. Jego sterczaca grzywa zwezala sie w strone glowy, po czym rozszerzala gwaltownie, przedluzajac sie w grzbiet olbrzymiego tura, samicy o cetkowanym klebie i zmruzonym, przyjaznym oku. Za nia niesmialo przemykal jeszcze inny kon, bez nog. W pierwszej, najwiekszej komorze slynnej jaskini Lascaux, w tak zwanej Sali Bykow, namalowanych jest ponad dwadziescia zwierzat. Kiedy pol wieku po odkryciu bylem tam z zona, zatrzymanie sie, by je policzyc, wydawalo sie nie tylko bezcelowe, ale wrecz fizycznie niebezpieczne. Okrazaly nas kon wyskakujacy z krowy, byk scigajacy jelenia, caly rozgardiasz porozy, rogow i rozpedzonych w galopie kopyt. W glebi jaskini sciana zdawala sie az nabrzmiewac zloscia dwoch szarzujacych na siebie koziorozcow z pochylonymi glowami. Ryczacy jelen unosil leb. Stado koni osuwalo sie z urwiska, daremnie wpierajac kopyta w sliska sciane. W odgalezieniu korytarza na lewo ukazano spokojniejsze sceny: przeplywala tam rzeke czworka jeleni z majestatycznymi porozami i lagodnym spojrzeniem. Naprzeciw nich krowa z delikatnymi rogami i spiczastymi racicami az uginala sie pod ciezarem wydetego brzucha, wlokac go niemal po ziemi. Nic dziwnego, ze miala wymeczony wyglad: byla w ciazy od dobrych 17 tysiecy lat. Kiedy spogladalem w niemym podziwie na te krowe, uswiadomilem sobie, jaka naiwnoscia byloby okreslanie owego dziela mianem sztuki "prymitywnej", bez wzgledu na jej starozytnosc, i jak krzywdzace byloby nazywanie "pierwotnym" tworcy, ktory tak trafnie uchwycil ciezar brzemiennego brzucha. La-scaux jest chyba najefektowniejszym przykladem fenomenu artystycznego, jaki rozwinal sie w pozniejszym gornym paleolicie, przede wszystkim w poludniowo-zachodniej Francji i w kantabryjsklej Hiszpanii. Znamy dzis setki jaskin ze scianami pokrytymi malowidlami, rytami lub zdobionymi w inny sposob i wciaz odkrywane sa kolejne. W 1991 roku francuski instruktor nurkowania natrafil na grote4 na koncu dwustumetrowego korytarza uchodzacego pod woda do Morza Srodziemnego w wapiennym urwistym brzegu kolo Marsylii. Wejscie bylo wynurzone w czasie epoki lodowcowej, natomiast dzis znajduje sie prawie 40 metrow ponizej poziomu morza. Najwczesniejsi badacze malowidel jaskiniowych widzieli w tych dzielach bazgroly bez sensu, cos w rodzaju "sztuki dla sztuki". Taka interpretacja wydaje sie wysoce nieprawdopodobna. W latach szescdziesiatych Andre Leroi-Gourhan wykazal, ze sztuka ta odznacza sie okreslona struktura i powtarzajacymi sie motywami. Na malowidla jaskiniowe skladaja sie w 60 procentach wizerunki trzech gatunkow zwierzat: konia, zubra i tura -a wiekszosc pozostalych obrazow przypada na dalszych pol tuzina gatunkow. Rzadko wystepuja przedstawienia samych ludzi, a takze drapieznikow i roslin. Rozmieszczenie obrazow zdradza celowy zamysl kompozycyjny. Wiele rytow naskalnych i malowidel mozna obejrzec dopiero przecisnawszy sie przez niepokojaco waskie przejscia; inne osiagalne sa po pokonaniu kilometrowych labiryntow korytarzy. Niedawne badanie trzech jaskin u podnoza francuskich Pirenejow, wykonane przez Legora Reznikoffa i Michela Dauvois, wykazalo, ze wizerunki umiejscowione sa dokladnie w tych punktach jaskini, gdzie jest najsilniejszy poglos. Nie pasuje to do wyobrazenia garstki paleolitycznych dyletantow, ktorzy mieli chwytac za pedzel z nudow. Sztuke jaskiniowa najlepiej jest chyba rozpatrywac jako czesc starannie zaplanowanego rytualu, obejmujacego rowniez spiewne inkantacje i taniec. Znaczenia i cele owego rytualu mogly byc zroznicowane: niektore ceremonie, jak sadzi John Pfeiffer, mogly byc adresowane do mlodziezy, inne zas mogly symbolizowac polowania - o czym juz dawno mowil francuski archeolog, ksiadz Henri Breuil. Przez analogie do poludniowoafrykanskiej sztuki naskalnej Buszmenow archeolog David Le-wis-Williams uwaza, ze wiele obrazow inspirowanych bylo wizjami szamanow. Szaman w transie szkicowal na scianach wizerunki, probujac utrwalic swoje ulotne halucynacje. Zwazywszy, ze setki jaskin zdobiono przez tysiace lat, nie ma powodu przypuszczac, aby wszystkie te dziela sztuki sluzyly tylko jednej rytualnej funkcji. Dzisiejsze zachowania obrzedowe sa rownie zroznicowane i skomplikowane, jak wspolczesne spolecznosci, ale bez wzgledu na swoista postac i tresc obrzedu - ceremonii obrzezania, mszy, rytualnego skladania zwierzecia w ofierze lub otrzesin - doswiadczenia tego rodzaju wzmacniaja wewnetrzna solidarnosc plemienia, klanu czy innej jednostki spolecznej, ktora sformalizowala dany rytual. Coz jednak stalo sie ze spoleczenstwem gornego paleolitu, ze wyzwolilo tak gwaltowna, bezprecedensowa potrzebe zachowania zrytualizowanego? Wlasnie wtedy i wlasnie tam? Znaczacy wydaje sie fakt, ze apogeum franko-kantabryjskiej sztuki jaskiniowej przypada na czas maksymalnego zasiegu ostatniego zlodowacenia. I tak juz surowy klimat Europy Polnocnej i Srodkowej zaczal sie jeszcze zaostrzac przed mniej wiecej 25 tysiacami lat, a okolo 18 tysiecy lat temu wiekszosc polnocnych polaci kontynentu zmienila sie w niegoscinna polarna pustynie. Ludzie co prawda byli w stanie przezyc w mroznej i suchej tundrze porosnietej krzewinkami, ale w miare postepu lodowcow stawalo sie to coraz trudniejsze, a gestosc zaludnienia spadala. - W czasach maksimum zlodowacenia - mowi Ol^n Soffer - ludzie byli spychani w dwoch kierunkach. Plcrws/.>> dro ga wiodla ich na poludnie Francji, druga - na nizine srodkowej Rosji. Miedzy ladolodem skandynawskim a lodowcami alpejskimi nie mieszkal nikt. Ten korytarz to bylo istne pieklo. Klimat poludniowo-zachodniej Francji pozostawal tymczasem w miare lagodny. Badania palinologiczne5 wykazaly, ze w oslonietych dolinach rosly drzewa, a zapis kopalny pokazuje, ze egzystowaly tu liczne gatunki duzych roslinozercow, w tym mamuty, nosorozce wlochate, konie, zubry, tury oraz liczne gatunki jeleniowatych i antylop. Rownie obfite zasoby wystepowaly w dolinach rzek Niziny Wschodnioeuropejskiej w Rosji. Kiedy przed 20-18 tysiacami lat lodowce osiagnely maksymalny zasieg, owe stosunkowo goscinne "ostoje" byly jedynymi miejscami, gdzie ludzie mieli szanse przetrwac. Franko-Kantabryjczycy, ktorych ominal najgorszy stres srodowiskowy, staneli w obliczu zagrozenia pod wieloma wzgledami duzo trudniejszego: musieli sie nauczyc radzenia sobie z innymi Franko-Kantabryjczykami. Jak widzielismy, w ubogich w zasoby srodowiskach, takich jak wnetrze Australii czy tundra arktyczna, oplaca sie miec przyjaciol nawet daleko. Jesli jednak ludzie stlocza sie na obszarach, gdzie zasoby zywnosci sa co prawda dostepne, ale nie niewyczerpane, dawniejsi potencjalni sprzymierzency moga sie przeobrazic we wzajemne, calkiem realne zagrozenie. W gesto zaludnionych ostojach poznego gornego paleolitu decydujaca role odgrywaly sieci komunikacyjne. Wiecej jednak wysilku trzeba bylo wkladac w oznaczanie granic przymierzy niz w otwieranie ich na nowych przybyszow. Znacznie nasilil sie zapewne terytorializm. Jak twierdzi Clive Gamble, wymiana egzotycznych dobr stala sie nie tyle inwestycja w "premie ubezpieczeniowe", co raczej splata "skladek czlonkowskich", koniecznych do zapewnienia sobie statusu jako czlonka wiekszej grupy terytorialnej. Sztuka poznego gornego paleolitu odzwierciedla ten zwrot ku bardziej zamknietym spoleczenstwom. W okresie solutrej-skim, 20-17 tysiecy lat temu, coraz rzadsze staja sie przenosne dziela sztuki. Sztuka jaskiniowa, ktora zdominowala Franko-Kantabrie, jest wprawdzie piekna, ale na pewno nie nalezy do "ruchomosci". Malowidla naskalne przywiazywaly wage do konkretnej przestrzeni geograficznej: z naszej magii, naszej jaskini, naszej doliny. Jak twierdzi Michael Jochim z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara, wzrost liczebnosci plemion zmusil ich czlonkow do szerszego korzystania z bardziej przewidywalnych zrodel pokarmu niz wedrujace renifery badz inne zwierzeta, ktore mogly sie danego roku pojawic na okreslonym terytorium lub nie. Zwlaszcza losos stal sie podstawowa strawa. Podczas epoki lodowcowej ryba ta obficie wystepowala w uchodzacych do Atlantyku rzekach poludniowej Francji i polnocnej Hiszpanii. Chociaz lososie rowniez wedruja, szlaki ich migracji na tarliska sa przewidywalne, bo wyznacza je bieg rzeki. Jochim uwaza, ze poszczegolne grupy, rytualnie zdobiac jaskinie, symbolicznie zawlaszczaly dany odcinek rzeki wraz z jego plonami rozowego miesa. -To nie jest tak, ze [Franko-Kantabria] stala sie rajskim ogrodem pelnym lososi i jeleni, zwalniajacym [poznogornopaleo-litycznych] mysliwych od trosk o wyzywienie i umozliwiajacym im uprawianie naskalnej sztuki w nadmiarze wolnego czasu -mowi Clive Gamble. - Przeciwnie, sztuka jaskiniowa jest wyrazem zaostrzenia sie warunkow zycia, a takze stosunkow pomiedzy ludzmi tamtej epoki. We wschodniej ostoi na nizinach rosyjskich nie dalo sie symbolicznie zawlaszczac terytoriow za pomoca rytualnie wymalowanych jaskin, bo nie bylo jaskin, ktore mozna by pomalowac. Jak twierdzi Olga Soffer, poszczegolne grupy manifestowaly za to swa obecnosc na danym terytorium stylem siedzib wznoszonych z kosci mamutow. - Znajdujemy chaty zbudowane z ustawionych pionowo lewych lopatek po lewej stronie, zas prawych lopatek i odwroconych czaszek po prawej stronie. Opodal widac powtarzajace sie tego rodzaju schematy. W innym szalasie widac natomiast cos w rodzaju wzoru w jodelke. Mysle, ze chodzilo tu o naznaczenie miejsca swoja obecnoscia, podobnie jak w przypadku jaskin z malowidlami. Obrzedowosc wzmacniala poczucie tozsamosci grupowej wobec zagrozenia powazniejszego niz wynikajace z konkurencji roznych grup na danym terenie: pradawnych imperatywow nakazujacych lojalnosc wobec najblizszych krewnych. Kazdy system przymierzy z zasady dziala na korzysc uczestnikow, ale nie zawsze wszyscy odnosza takie same korzysci. Nawet w najlepszych ukladach losowe czynniki srodowiskowe sprawiaja, ze nie wszyscy na rowni czerpia z dostepnych zrodel pozywienia. Kiedy za duzo osobnikow musi konkurowac o ograniczone zasoby albo po prostu wytrzymywac ze soba przez dluzszy czas, przymierze zagrozone jest od wewnatrz przez egoistyczne interesy partykularne. W dodatku upchniecie ludzi na niewielkim obszarze sprawia, ze zaczynaja sie nakladac przymierza konkurencyjne. Jesli czlonkowie jednego z nich, zamieszkujacy na obrzezu terytorium, sa niezadowoleni, moga ulec pokusie porzucenia dotychczasowych sojusznikow na rzecz nowych. Konflikty staja sie nieuchronne wlasnie wtedy, gdy znika najskuteczniejszy sposob bezbolesnego wygaszania sporow spolecznych. -Kiedy Buszmeni IKung naprawde sie pokloca, ktos po prostu zwija manatki i odchodzi na jakis czas - opowiada Soffer. - Ale nie da sie tego zrobic, jesli jest sie przywiazanym do jednego miejsca albo jesli ryzykuje sie strate posilkow na najblizsze pol roku. W takich warunkach najlepiej, jesli wszyscy wezma na uspokojenie. Najlepszym sposobem sklonienia ludzi do przelkniecia gorzkiej pigulki jest rytual. Uczestniczac w tego rodzaju publicznych aktach spolecznych, ludzie sygnalizuja swa akceptacje wyzszego porzadku moralnego danej grupy, wykraczajacego poza ich status jako poszczegolnych osob. Mozna sie spodziewac pojawienia rytualow, gdy tylko rozwina sie przymierza: przypomnijmy sobie wybuchajaca ceramike w Dolnich Vesto-nicach. Znaczenie i zlozonosc obrzedow rosnie proporcjonalnie do potencjalu nierownowagi spolecznej i ekonomicznej, drzemiacego w bardziej osiadlych spoleczenstwach. Zdaniem Soffer ta narastajaca nierownowaga znalazla swe odzwierciedlenie na przyklad w zmieniajacym sie z czasem na rosyjskich rowninach rozmieszczeniu jam-spizarni na wolnym powietrzu. We wczesnym gornym paleolicie jamy takie wykopywano posrodku zespolu chat, co wskazuje na egalitarny podzial zasobow. Pozniej kazdy szalas mial wlasna spizarnie. Na niektorych stanowiskach z czasow po maksimum zlodowacenia tylko jedna lub dwie chaty gromadzily wiekszosc zmagazynowanych dobr. Byly to te same domostwa, w ktorych znajdowano najwiecej przenosnych dziel sztuki i ozdob ciala. Najwyrazniej niektorzy czlonkowie grupy zyskiwali na znaczeniu w porownaniu z pozostalymi. Jesli w spoleczenstwie krystalizowala sie jakas hierarchia, ci z jej wyzszych szczebli musieli miec jakies sposoby utrzymania w karbach biedniejszych wspolplemiencow. -Trudno to wykazac archeologicznie, ale sadze, ze po maksimum zlodowacenia pojawili sie ludzie zajmujacy sie sfera irracjonalna, przywodcy odpowiedzialni za rytualy - mowi Soffer. - Najlatwiej w koncu kontrolowac przekaz metafizyczny, bo jest nie do sprawdzenia. Jesli powiem panu, ze za wzgorzem sa renifery, moze pan sam wspiac sie na szczyt i przekonac sie na wlasne oczy, czy to prawda. A jesli powiem, ze rozmawiam z Bogiem, jak mi pan udowodni, ze tak nie jest? Dane etnograficzne wskazuja, ze zawsze tam, gdzie pojawia sie nierownosc, jest ona uprawomocniana przez przywolanie sacrum. Nierownosc kosztuje. Ktos jest zawsze niezadowolony. Zeby spacyfi-kowac biednych, dostarcza im sie metafizycznych uzasadnien i obrzedow: niechaj tancza i powiewaja fioletowymi piorami. Gdziekolwiek nie spojrzec, kimkolwiek by nie byl miejscowy wazniak, zawsze on lub jego brat kieruje obrzedami. Jeszcze dziesiec lat temu wiekszosc archeologow zgodzilaby sie, ze wysoce zlozona organizacja gromady ludzkiej powiazana jest z poczatkami rolnictwa, a wiec mozna ja datowac na 10 tysiecy lat temu. Pod wplywem fascynacji badaczy Buszmenami IKung spolecznosci zbieracko-lowieckie gornego paleolitu takze uznawano za dosc prymitywne. Dzis coraz wyrazniej widac jednak, ze pozne spoleczenstwa gornopaleolityczne bynajmniej nie byly proste. Mniej lub bardziej osiadle grupy sprzed 20 tysiecy lat dopracowaly sie skomplikowanych sposobow radzenia sobie ze spolecznymi problemami zwiazanymi ze wspolnym zamieszkiwaniem na niewielkiej przestrzeni. Sama mozliwosc wspolpracy i sprzymierzania sie z osobnikami niespokrewnio-nymi, ktora pojawila sie juz wczesniej, ogromnie wzbogacila zlozonosc spoleczenstw w porownaniu ze wszystkim, co sie w tej dziedzinie dzialo przez poprzednie cztery miliony lat bytnosci homlnidow na naszej planecie. Taka fundamentalna transformacja ludzkiego uniwersum spolecznego musiala wycisnac swe pietno rowniez na wewnetrznym krajobrazie umyslu czlowieka. Wszyscy mamy swiadomosc wlasnego "ja", "wewnetrzne oko", jak to afory-stycznie wyrazil Nicholas Humphrey, ktore moze miec wglad w czyjes wlasne zachowania, nastroje, potrzeby czy akty woli. Nieustanny monolog owego wewnetrznego glosu jest tak nieodlaczny od naszego myslenia o sobie, ze nie sposob wrecz wyobrazic sobie, jak wygladaloby nasze zycie bez niego. Skad wziela sie ta nasza samoswiadomosc? Jak wyewoluowala? Moj kot przed chwila drapal pazurami w kuchenne drzwi, wiec wstalem i wpuscilem go. Rownie dobrze moglbym uslyszec kota i zareagowac nieswiadomie, a ostateczny efekt bylby taki sam - irytujacy odglos by ustal i moglbym dalej pisac bez przeszkod. Dlaczego jednak musze wiedziec, ze cos mnie drazni? Dlaczegoz by nie isc przez zycie dysponujac sprytem, zdolnoscia uczenia sie i doswiadczeniem technicznym, z jakich slyna ludzie, a zarazem byc wobec tego zupelnie obojetnym? Wzrost ludzkiej samoswiadomosci musi byc przede wszystkim przystosowaniem do przetwarzania takiego typu informacji, z jakimi probowali dojsc do ladu nasi przodkowie. Jak twierdzi Humphrey i inni, najwieksze wyzwania stawiala informacja spoleczna. "Kolegialna wspolnota", w jakiej zyja naczelne, pobudza rozwoj inteligencji dwojako: dostarczajac osobnikowi bogatego kontekstu do nauki oraz otaczajac go innymi, rownie sprytnymi osobnikami, ktore wspoldzialaja dla dobra grupy, lecz zarazem, i to raczej z wiekszym zacieciem, dbaja 0 wlasne interesy. W kazdym zatem momencie naszej ewolucji zycie spoleczne hominidow bylo oparte na wzajemnej pomocy 1 wspolpracy dokladnie w takim samym stopniu, w jakim, na razone bylo na intrygi i oszustwa, gdy osobniki zmierzaly do zrealizowania wlasnych interesow, uczestniczac we wspomnia nej przeze mnie wczesniej "grze intryg i przeciwdzialan". W tak zlozonym swiecie spolecznym mogl nadejsc czas, kiedy przestala wystarczac sama inteligencja. Przewage zyskiwal ten gracz, ktory nie tylko wnikliwie obserwowal cudze zachowania, lecz takze mogl wejrzec w czyjes mysli i przewidziec nastepne posuniecia. Nikomu nie udalo sie, jak dotad, wyewoluowac ukladu nerwowego umozliwiajacego czytanie wprost w cudzych myslach. Ewolucja wyksztalcila jednak sposoby czytania w naszych wlasnych myslach. Dzieki temu, ze zdajemy sobie sprawe z wlasnych motywacji i skutkow naszych dzialan, dysponujemy swiadomoscia pozwalajaca nam wniknac takze w kulisy cudzego postepowania. "Sztuczka, na ktora wpadla natura, okazala sie introspekcja - pisze Humphrey. - Pozwolila ona jednostce zbudowac model cudzych zachowan przez analogie do samej siebie". Swiadomosc jest niewatpliwie wytworem ewolucji. Byloby jednak trudno powiedziec, kiedy sie narodzila. Niektorzy badacze sklonni sa przypisywac poczucie wlasnego "ja" rowniez malpom, psom czy jeszcze mniej inteligentnym zwierzetom. Znaczyc by to mialo, ze albo samoswiadomosc pojawila sie, zanim hominidy oddzielily sie od malpiego pnia przed okolo 6 milionami lat, albo ze cecha ta wyewoluowala niezaleznie w kilku liniach rodowych. Inni z kolei doszukuja sie jej poczatkow bardzo pozno; -Julian Jaynes z Uniwersytetu w Princeton, by przywolac najbardziej skrajny przyklad, nie wierzy, aby swiadomosc byla udzialem istot ludzkich na niespelna tysiac lat przed czasami filozofow Grecji starozytnej. Nie da sie zapewne rozstrzygnac tej kwestii za pomoca ogledzin odlewow mozgow hominidow, a nawet calych mozgow, gdybysmy je mogli zbadac. Swiadomosc nie miesci sie bowiem w zadnym konkretnym miejscu pod czaszka. Jesli swiadomosc jednak jest ewolucyjnym wytworem pewnych interakcji spolecznych, mozna oczekiwac, ze powinna byla pojawic sie wtedy, gdy zlozonosc spoleczenstw gwaltownie wzrosla. Nie wiem, czy ow glos wewnetrzny, ktory reprezentuje nas samych, jest spuscizna gornopaleolirycznej rewolucji, ale nie potrafie sobie wyobrazic zmiany bardziej katastrofalnej, nakladajacej wieksze obciazenia na uklad nerwowy osobnika, wieksza potrzebe introspekcyjnej jazni niz erupcja informacji spo lecznej, jaka wiazala sie z tym wydarzeniem. O ile trudno jest odgadywac motywacje i intencje czlonkow wlasnej grupy spolecznej, o tyle trudniej przeciez przewidywac dzialania obcych, by moc skalkulowac swoj interes w obliczu setek niejednoznacznych sytuacji, w obrebie wielopoziomowego systemu sojuszow i przy uwzglednieniu nakazow wyzszego ladu moralnego, ktory z samej swej istoty wymaga wyraznie w swiadomosci zarysowanej granicy miedzy jednostka a spolecznoscia. Chociaz narodziny samoswiadomosci sa niewidzialne dla archeologa, nie dotyczy to pierwszych wyraznych sladow pojawienia sie granicy pomiedzy jednostka a spoleczenstwem. Przez kilka ostatnich lat Randy White z Uniwersytetu Nowojorskiego badal paciorki i inne ozdoby ciala obficie pojawiajace sie na stanowiskach oryniackich we Francji, Belgii i Niemczech. Przebadal na razie 18 500 ozdob, poczynajac od okresu sprzed 28 tysiecy lat, przy czym tylko garsc z nich wyprzedza nastanie gornego paleolitu. Najwieksze wrazenie wywarla na nim czaso- i pracochlonnosc wykonania tych wszystkich przedmiotow. Wiekszosc sporzadzono z surowcow importowanych. Ludzie majacy dostep do muszelek bynajmniej nie upiekszali sie nimi, lecz podrozowali lub handlowali, aby zdobyc dla swej ozdoby mamucia kosc sloniowa. Ci natomiast, ktorzy mieli na co dzien do czynienia z mamutami, gardzili ich ciosami i stroili sie wlasnie w egzotyczne muszelki. Podobnie jest dzis - rzadkosc podnosi walory dekoracyjne przedmiotu. White dysponuje nawet przykladami muszelek wyrzezbionych z kosci sloniowej i falszywych jelenich klow z wapienia. Kiedy juz zdobyto cenny surowiec, nadawano mu pozadany ksztalt, polerowano i przedziurawiano, stosujac wysoce ujednolicone techniki obrobki, by zapewnic jednorodnosc wzornictwa. Ozdoby byly skomplikowane nie tylko technicznie, ale i kon-ceptualnie. Chociaz dostepnych bylo wiele rodzajow zebow zwierzecych, w wiekszosci miejsc przewiercano i noszono jako wisiorki tylko zeby drapieznikow, zapewne po to, by swiadczyly o tozsamosci ich posiadacza jako mysliwego. Praludzie, tacy jak neandertalczycy, mogli nacierac ciala ochra, wplatac sokole piora we wlosy albo ozdabiac sie w inny sposob. Brak jednak dowodow na calosciowy, sformalizowany wysilek przeksztalcenia elementow swiata materialnego w symbole spoleczne. Powszechny wsrod ludzi zwyczaj ozdabiania ciala dla podkreslenia plci, statusu spolecznego, przynaleznosci grupowej itd. pojawil sie, jak mozna sadzic, na poczatku gornego paleolitu. -Mysle, ze te paciorki nie tyle swiadcza o narodzinach jazni, ile raczej stanowia najstarsze dowody tworzenia sobie mnogich tozsamosci - mowi Randy White. - Wiele naczelnych ma swiadomosc siebie jako osobnikow. Jednak to ich poczucie nie wydaje sie gietkie, umowne. Tymczasem przodkowie czlowieka wspolczesnego juz potrafili przywdziewac rozne maski, w zaleznosci od tego, z kim mieli akurat do czynienia. Nie przedstawiamy tej samej wersji siebie urzednikowi w dziale zatrudnienia i wlasnej zonie. Nie zwracamy sie nawet tak samo do tescia i do tesciowej, chocby stali o kilka krokow od siebie. Nie rodzimy sie z uksztaltowana tozsamoscia spoleczna - jest ona naszym wytworem. Widze w paciorkach i wisiorkach jeden ze sposobow tworzenia przez wczesnych ludzi gornego paleolitu swych tozsamosci spolecznych. Jesli zlozone, wielowariantowe samookreslenia nie istnialy przed gornym paleolitem, dzialo sie tak byc moze dlatego, ze nie byly nikomu potrzebne. Spolecznosc neandertalczykow bynajmniej nie byla prymitywna, a na pewno o wiele bardziej skomplikowana niz stada szympansow, ktorych strukture tez trudno okreslic mianem prostej. Dopoki jednak spoleczna "gra intryg i przeciwdzialan" toczyla sie na poziomie lokalnym, w gronie wzajemnie znanych sobie graczy i przy niewielkiej niepewnosci co do regul tej gry, po coz bylo tworzyc skomplikowane strategie psychologiczne? Mysle, ze tak jak swiat spoleczny neandertalczykow byl prostszy i bardziej jednoznaczny od naszego, tak samo tez moglo byc z neandertalskim poczuciem wlasnego ja. ROZDZIAL 12 ALE DLACZEGO? Prawdziwe raje to raje utracone. MARCEL PROUST Kilka lat temu wycialem z pewnego czasopisma reklame gazety "U.S. News and World Report". Ogloszenie to mialo postac historyjki obrazkowej, przedstawiajacej rozwoj ewolucyjny czlowieka, i skladalo sie z trzech kadrow, utrzymanych w kolorze sepii. Na pierwszym bylo widac nagiego, owlosionego l na wpol tylko wyprostowanego australopiteka zmierzajacego dokads. Mial on tepy, bezmyslny wyraz twarzy. Drugi kadr ukazywal te sama postac, ktora przystanela, aby zapoznac sie z pewnym przedmiotem. Ostatni obrazek przedstawia wynik ogledzin. Malpolud zmienia sie nagle we Wspolczesnego Czlowieka: przystojnego, wyprostowanego, rozgarnietego i okazujacego stanowczym spojrzeniem oraz wysunieciem szczeki, ze znalazl w zyciu swoj cel.Rzecza, ktora w drugim kadrze znalazl malpolud i ktorej zawdzieczal swoje oswiecenie, byl, oczywiscie, egzemplarz "U.S. News and World Report". Nowoczesny Facet wienczacy ewolucje moze byc niekoniecznie madrzejszy od swoich prymitywnych poprzednikow, lecz jest od nich na pewno lepiej poinformowany. Pomijajac komicznie sprasowana perspektywe czasowa, uznalem mysl przewodnia tej reklamy za uderzajaco trafna. Jesliby zastapic australopiteka archaicznym Homo sapiens, a egzemplarz gazety uznac za symbol informacji zywiej krazacej w spoleczenstwie praludzkim, otrzymalibysmy adekwatne przedstawienie tego, co moglo sie stac w gornopaleolltycznej Europie. Mniej wiecej to samo rozgrywalo sie w afrykanskiej poznej epoce kamienia - a moze nawet wczesniej - i chociaz brak na razie wystarczajacych danych empirycznych, mozna przypuszczac, ze podobne przemiany zachodzily rowniez w pozostalych zaludnionych czesciach swiata. Te wczesne "infostrady" dostarczaly najwazniejszych wiesci poszczegolnym grupom i z samej swej istoty stwarzaly nowe sfery danych spolecznych, ktore nalezalo przetworzyc: kto tu jest kim, jaki jest jego status spoleczny, stopien pokrewienstwa i z kim jest sprzymierzony, jakie dawne zobowiazania lacza poznanych ludzi, jakie zapamietane z dalekiej przeszlosci urazy moga zaciazyc na przyszlych kontaktach. Ewolucja dzieki informacji. Dzieki uprzejmosci "U.S. News and World Report". Osrodkiem tego wszystkiego byla zas nowa, wyjatkowa zdolnosc zawierania kontaktow miedzy ludzmi. Eksperyment powiodl sie zadziwiajaco dobrze: ludzkosc doslownie posiadla Ziemie. Dzieki swym powiazaniom spolecznym populacje ludzkie byly wkrotce w stanie skolonizowac niegoscinne okolice polnocnej Europy i Azji. I na tym nie poprzestaly. Od lat trzydziestych XX wieku antropolodzy przyjmowali za pewnik, ze pierwszymi ludzmi, ktorzy przeszli pomostem ladowym Berin-gii i opanowali Nowy Swiat, byli przedstawiciele kultury Clovis sprzed okolo 11 500 lat. Nowe dane wskazuja, ze moglo to nastapic znacznie dawniej. Wstepnie datowano wiek domniemanych wytworow ludzkich znajdowanych w rozproszonych stanowiskach Nowego Meksyku, Chile i Brazylii na okolo 30 tysiecy lat. Badania genetyczne nad zroznicowaniem DNA ml-tochondrialnego Indian amerykanskich swiadcza o tym, ze niektore ich populacje wywodza sie od ludow, ktore zasiedlily obie Ameryki w okresie od 42 do 21 tysiecy lat temu. Zupelnie niedawno ogloszono wyniki badan porownawczych nad struktura gramatyczna tutejszych rodzin jezykowych, z ktorych wynikaloby, ze ludzie dotarli do Nowego Swiata wkrotce po tym, jak w Europie pojawili sie kromanionczycy. Wszystkie te hipotezy znalazly sie w ogniu ostrej krytyki. Jesli jednak potwierdza sie, to mozna bedzie do listy osiagniec przodkow czlowieka wspolczesnego dopisac takze blyskawiczny podboj dwoch nowych kontynentow. -O tym, czy przejscie od srodkowego do gornego paleolitu bylo rewolucja, decyduja jego owoce - mowi Ofer Bar-Yosef. - Najlepszym potwierdzeniem dokonania sie rewolucji jest wlasnie kolonizacja nowych srodowisk, samo rozprzestrzenienie sie praludzi. Nietrudno zrozumiec, na czym polegala korzysc przystosowawcza, osiagnieta przez dlugofalowa wzajemna pomoc i wymiane informacji, co bywa nieodlacznym skladnikiem rozleglych terytorialnie sojuszy. Pozostal jednak jeszcze do rozwiazania jeden wezel gordyjski. Co w ogole zapoczatkowalo ow system wymiany? Kto uczynil pierwszy ruch? Dlaczego pomagac innym, skoro nie bylo dotad precedensu, by miedzy osobnikami niespokrewnionymi pomoc taka doczekala sie odwzajemnienia? Spekulacje na temat praprzyczyn sa czynnoscia jalowa. Bez wzgledu na to, jak daleko sie posuniemy, odpowiedz zrodzi zawsze nowe pytanie "ale dlaczego?". Przypomina to ulubiona rozrywke dzieci, odkrywana przez nie zwykle w wieku czterech lat i uprawiana radosnie zwlaszcza w deszczowe popoludnia, kiedy nie ma nic lepszego do roboty, niz zameczanie rodzicow pytaniami. Kiedy moja corka zaczynala te zabawe, probowalem czasami zapobiec nastepnemu "ale dlaczego?", oswiadczajac stanowczo: "Poniewaz tak wlasnie jest i juz". Mozna probowac podobnie zbyc zagadke poczatkow gornego paleolitu: musialo sie to kiedys zdarzyc, zdarzylo sie akurat wtedy i juz... Na co moja coreczka, odczekawszy chwilke dla wiekszego efektu, zapytalaby: "Ale dlaczego zdarzylo sie akurat wtedy?" Czemu przymierza nie zawiazaly sie wczesniej, na przyklad wsrod archaicznych populacji neandertalczykow? Oni takze doswiadczali w Eurazji okresow dotkliwego mrozu. Duze mozgi rowniez predysponowaly ich, jak mozna sadzic, do przetwarzania ogromnych ilosci informacji natury spolecznej badz jakiejkolwiek innej. Dlaczego wiec rewolucja zaczela sie 40, a nie 70 tysiecy lat temu? Dlaczego my, a nie oni? Ci wszyscy, ktorych zmeczyly juz tajemnice, maja w zanadrzu gotowe, tradycyjne wyjasnienie: przodkowie wspolczesnego czlowieka zawdzieczaja swoj sukces temu, ze byli z natury bystrzejsi i "nowoczesniejsi" od swych poprzednikow. To nic, ze neandertalczycy mieli wielkie mozgi, widocznie brakowalo im jakiejs wlasciwosci neurologicznej, ktora pozwalalaby im przetwarzac informacje w sposob na tyle skomplikowany, aby mogli ustanowic nowy porzadek spoleczny albo by konkurowac z tymi, ktorym sie to udalo. Gdyby sie chcialo nawiazac do najmodniejszych pogladow, mozna by nazwac ow brakujacy element jezykiem albo, precyzyjniej, nowoczesnym jezykiem, czy tez "jezykiem-jaki-znamy". Chociaz nie ma na te przewage zadnych dowodow oprocz samego zastapienia jednych drugimi, niech to juz wystarczy za dowod. Kromanionczyk wienczy ciag rozwojowy nie przez jakis kaprys ewolucji, ale dlatego, ze tutaj jest jego miejsce. Ale dlaczego? Dlaczego ludziom wspolczesnym udawalo sie lepiej tworzyc owe lancuchy powiazan miedzy grupami i miedzy swymi mozgami? Jesli odpowiedzia jest jezyk, to dlaczego u jednego gatunku czlowieka rozwinal sie, a u drugiego nie? Nie moge na te pytania udzielic odpowiedzi, ale moge zaproponowac wlasciwsze podejscie do pytan. Probujac wyjasnic pochodzenie jakiegos przystosowania, ludzie czesto wpadaja w pulapke, zakladajac, ze dana cecha anatomiczna lub etolo-giczna powstawala ze wzgledu na korzysci, jakie jej utrwalenie przynioslo danemu gatunkowi. Dobor naturalny dziala jednak "tu i teraz". Gatunki nie znaja swej przyszlosci, a wiec nie ewoluuja po to, zeby sie do niej przystosowac. Aby dobor sprzyjal jakiejs eesze w populacji, musi ona zapewniac natychmiastowa przewage swym posiadaczom, a nie ich nie narodzonym jeszcze potomkom. Jesli przypadkiem okaze sie, ze dane przystosowanie ma dodatkowy efekt uboczny, ktory takze jest korzystny, tym lepiej dla jego nosicieli i ich potomstwa. Przyszla uzytecznosc nie moze jednak uzasadnic pierwotnego pojawienia sie cechy. Biolodzy ewolucji ukuli dla takich cech uzytecznych - poczatkowo z innego powodu - nazwe preadaptacji. Stephen Jay Gould przywoluje tu przyklad ewolucji pior ptasich, piszac: "Piora swietnie sie sprawdzaja podczas lotu, ale przodkowie ptakow musieli je wyksztalcic z innego powodu -zapewne ze wzgledow termoregulacyjnych - gdyz kilka piorek na lapach malego biegajacego gada nie wystarczy, aby wzbil sie w powietrze". Jesli tak, to piora-do-ogrzania bylyby preadaptacja dla pior-do-lotu, ktora to cecha mogla sie rozwinac dopiero w dalekiej przyszlosci - z perspektywy owego skapo upierzonego gada. Zachowaniem przystosowawczym, ktorego powstanie probujemy wyjasnic, jest wspolpraca miedzygrupowa i wzajemne zaufanie. Czy mozna wskazac jakas ceche, ktora posiedli przodkowie ludzi wspolczesnych, a ktorej nie mieli neandertalczycy i ktora predysponowala ich do wiekszej ruchliwosci w terenie oraz zwiazanego z tym nasilenia kontaktow z innymi grupami? Przychodzi nam na mysl natychmiast jedna cecha: dlugie nogi przodkow czlowieka wspolczesnego. Smukle proporcje ciala ludzi gornego paleolitu mogly wyewoluowac w Afryce subsaharyjskiej czy w innym regionie geograficznym jako przystosowanie, ulatwiajace rozpraszanie nadmiaru ciepla; dopiero pozniej okazalo sie, ze przynosza dodatkowe korzysci, umozliwiajac wieksza ruchliwosc w klimacie chlodniejszym. Badania Erika Trinkausa nad rozwojem kosci konczyn sugeruja, ze wczesni ludzie wspolczesni nie tylko mieli z urodzenia dlugie nogi, nadajace sie do dalekich pieszych wedrowek, ale tez do tego ich wlasnie uzywali. Jest to rownie dobry domysl, jak kazdy inny, sprawia on jednak pewne klopoty. Po pierwsze, nie zgadza sie chronologia. Sadzac po chlopcu znad jeziora Turka-na, afrykanski Homo erectus byl dlugonogi juz poltora miliona lat temu. Mimo to dowody zwiekszonej mobilnosci populacji afrykanskich hominidow pojawiaja sie dopiero w poznej epoce kamienia. Jesli zas trafna jest interpretacja wynikow badan Trinkausa podana przez niego samego, przynajmniej niektorzy wczesni ludzie wspolczesni z populacji Skhul i Qafzeh rutynowo odbywali dalekie, dlugie marsze, zapewne w okreslonym celu, i dzialo sie to juz na 60 tysiecy lat przed pojawieniem sie dalej na polnoc przeslanek archeologicznych mogacych swiadczyc o zawiazywaniu przymierzy. Co wazniejsze, nie wydaje sie, by sama zwiekszona ruchliwosc mogla pokonac glowna trudnosc stowarzyszania sie w sojusze, to znaczy mur nieufnosci odgradzajacy spotykajacych sie obcych, nie spokrewnionych ludzi. Dopoki nie pojawily sie precedensy wzajemnej pomocy lub innej wspolpracy miedzy nie spokrewnionymi grupami, spotkania takie nie mogly wypadac dobrze. Jesli sadzic podlug analogii ze wspolczesnymi naczelnymi, praludzie w najlepszym razie okazywaliby wzajemna ostrozna obojetnosc, a i to pod warunkiem dostepnosci nadwyzek zasobow. W najgorszym przypadku byliby smiertelnie agresywni. Przede wszystkim jednak staraliby sie unikac takich spotkan. Zwiekszona ruchliwosc mogla przygotowac grunt pod nasilenie wspolpracy w ten sposob, ze mnozac liczbe konfrontacji z obcymi grupami, wywieralaby nacisk selekcyjny, sprzyjajacy takim zachowaniom, ktore lagodzilyby ich skutki. To jednak za malo, by doszlo do transformacji. Trzeba rozwazyc jeszcze jeden czynnik, bedacy nie tylko srodkiem podtrzymywania przymierzy, ale wrecz potencjalnym rozrusznikiem calego systemu. Sztuka, obrzedowosc i regionalna stylistyka mogly byc "spoiwem spolecznym", umacniajacym rozproszone, delikatne sieci powiazan. Takie praktyki kulturalne nie moglyby jednak zapoczatkowac ani samodzielnie podtrzymac przymierzy. Spolecznosci wspolczesne uzywaja mocniejszego lepiszcza: grupy lacza sie ze soba poprzez wymiane partnerow do malzenstwa. Takie wymiany moga byc bezposrednie, kiedy dwie grupy sluza sobie regularnie wzajemnie jako zrodlo partnerow, lub tez posrednie, gdy jedna grupa dostarcza partnerow drugiej, liczac na przyszly rewanz ze strony innych grup uczestniczacych w przymierzu. W 1889 roku Edward Tylor, jeden z ojcow zalozycieli antropologii, uznal w takim zachowaniu spolecznym - egzogamii - podstawowa zasade ludzkiej organizacji spolecznej. "Plemiona o prymitywnej kulturze - pisal - znaja tylko jeden sposob podtrzymywania dlugotrwalych przymierzy, a sposobem tym jest wzenianie sie w inne grupy". Stojac "w praktyce przed alternatywa: albo egzogamia, albo egzekucja", rozsadne dzikusy naturalnie wybieraly pierwsza z mozliwosci. W systemie egzogamicznym mlodzi mezczyzni lub kobiety opuszczaja swa macierzysta grupe po osiagnieciu wieku zdat-nosci do malzenstwa i przenosza sie do wspolnoty swych malzonkow, co gwarantuje zawieranie zwiazkow miedzy grupami, nie zas wewnatrz nich. Pozniejsi teoretycy, tacy jak Leslie White i Claude Levi-Strauss, podchwycili ten watek i rozwineli w postaci "tabu kazirodztwa", w ktorym upatrywali znacznik poczatkow spoleczenstw ludzkich. White pisal w roku 1949: "Gdyby rodzic poslubial dziecko, a brat siostre, nie daloby sie ustanowic wspolpracy miedzy rodzinami. Trzeba bylo znalezc sposob przezwyciezenia tej sklonnosci dosrodkowej sila odsrodkowa. Sposob ten znaleziono, wyodrebniajac kazirodztwo i zabraniajac go. Jesli zakaze sie ludziom poslubiania rodzicow lub rodzenstwa, beda oni musieli wzeniac sie w inne grupy rodzinne albo pozostawac w celibacie, co nie lezy w naturze naczelnych. Dokonal sie przeskok: odkryto sposob wiazania rodzin miedzy soba. Sukces tego rozwiazania zapoczatkowal ewolucje spoleczna jako ludzka sprawe". Trzeba zauwazyc, ze egzogamia i tabu kazirodztwa nie sa tozsame. Sprawa pierwsza dotyczy malzenstwa, druga - wspolzycia plciowego. Mozna oczywiscie wspolzyc cielesnie bez malzenstwa, a w niektorych spolecznosciach, na przyklad u Najarow z malabarskiego wybrzeza Indii, zawierac malzenstwa, nie oczekujac od malzonka pozycia plciowego. Nazywajac egzogamie i tabu kazirodztwa podstawa ludzkiej organizacji spolecznej, Tylor, White i Levi-Strauss nie wiedzieli o odkrytych pozniej regulach egzogamii rzadzacych zwiazkami innych naczelnych. Wsrod malp osobniki jednej z plci opuszczaja macierzysta grupe po osiagnieciu dojrzalosci plciowej. W ten sposob kazirodztwo staje sie mozliwoscia czysto teoretyczna, gdyz zwierze nie ma okazji krzyzowac sie z bliskimi krewniakami. Nawet jesli dojrzale plciowo osobniki pozostaja z rodzicami lub rodzenstwem, zdaja sie instynktownie odrzucac kazirodcze zapedy. To instynktowne unikanie wystepuje takze u ludzi, o czym swiadczy chocby calkowity brak pociagu plciowego do mezczyzn czy kobiet, z ktorymi ktos wychowywal sie od dziecka, na przyklad w izraelskich kibucach czy podobnych warunkach. Jak wskazal ostatnio antropolog spoleczny Lars Rodseth z Uniwersytetu Michigan wraz ze wspolpracownikami, miedzy ludzmi a pozostalymi naczelnymi wystepuja jednak powazne roznice wzorcow egzogamii. Po pierwsze, ludzie nie opuszczaja tak po prostu macierzystej grupy, by przylaczyc sie do innej. Mlody mezczyzna (a czesciej mloda kobieta) przenosi sie do nowej grupy, aby zawrzec tam mniej lub bardziej wylaczny zwiazek plciowy z jednym czy wiecej czlonkami tej grupy. (Zwiazki takie nazywamy "malzenstwami", ale liczy sie tu samo zachowanie, a nie jego kulturowe okreslenie). Po drugie, w wiekszosci spoleczenstw po przenosinach nowy maz czy zona utrzymuje kontakty ze swymi krewnymi z grupy macierzystej. Oba te zjawiska sprawiaja razem, ze ludzkie malzenstwo jest zywym ogniwem laczacym obie grupy, przymierzem przypieczetowanym krwia wraz z pojawieniem sie pierwszego potomka. Rodzice panny mlodej nie traca corki, lecz zyskuja syna i przymierze - przez powinowactwo z rodzicami ziecia, jego rodzenstwem, kuzynami itd. Tymczasem migracje innych naczelnych prowadza do oslabiania wszelkich wczesniejszych wiezi spolecznych. "[Ludzkim] osiagnieciem jest nie wynalazek pokrewienstwa -napisal antropolog Robin Fox w Red Lamp qf Incest (Czerwona latarnia kazirodztwa) - lecz wynalazek powinowactwa". Grunt pod wspolprace przygotowala jeszcze jedna wlasciwosc ludzkiej wymiany partnerow. Malzenstwa nie sa zwykle zawierane przez przypadkowych czlonkow obu grup; systemy matrymonialne w spolecznosciach ludzkich zapewniaja wymiane nowozencow pomiedzy konkretnymi podgrupami, zapewne w nadziei obopolnych korzysci. Wsrod niektorych szczepow australijskich Aborygenow tabu kazirodztwa siega daleko poza najblizsza rodzine. Poniewaz wlasciwie wszyscy czlonkowie miejscowej spolecznosci sa objeci zakazem, mlodzieniec lub dziewczyna musza szukac partnera w bardzo odleglych stronach, a system taki jest najwyrazniej specjalnie przystosowany do tego, by wspierac jak najdalsze sojusze konieczne do przezycia populacji na ubogich w zasoby pustynnych obszarach Australii. Zreszta nie tylko srodowisko bywa zrodlem potencjalnych zagrozen. Jak podkreslaja Rodseth i wspolpracownicy, gdyby wiekszosc dojrzewajacych osobnikow opuszczala grupe i przenosila sie do gromady bedacej akurat najblizej, nie biorac pod uwage wartosci politycznej takich zwiazkow, dana populacja praktykowalaby co prawda "egzogamie", a mimo to bylaby narazona na "egzekucje" ze strony bardziej politycznie swiadomych grup, ktore lepiej zrozumialy reguly gry "wspolpracy dla wspolzawodnictwa".1 W ten sposob wracamy do wezla gordyjskiego poczatkow gornego paleolitu. Chociaz nie ma sensu przystosowawczego pomaganie zupelnie obcym osobnikom, bardzo sensowne jest pomaganie grupom, w ktorych ma sie genetyczne udzialy za sprawa malzenstwa. Kiedy juz zostana ustanowione przymie-rza-przez-koligacje i wspolpraca zaczyna przynosic korzysci, czy to szkodzi, ze wspolna pula genowa ulega rozrzedzeniu na skutek dalszego rozrostu przymierza? Odkad populacje ludzkie zaczely "stwarzac pokrewienstwa" przez wiezi miedzy powinowatymi, wystarczylo uzupelnic pierwotne, genetyczne podloze przymierza jakims elementem kulturowym, ktory wskazywalby na istnienie szczegolnych powiazan miedzy ich czlonkami. Kiedy Buszmen spotyka kogos, czyjego imienia nigdy nie slyszal, jednym z pierwszych krokow zmierzajacych do zmniejszenia oporow i nawiazania pozytywnego kontaktu jest nadanie mu nowego imienia, bardziej swojskiego, byc moze imienia wlasnego brata czy ojca. Blizszymi nam przykladami stwarzania "falszywego pokrewienstwa" sa chocby uczelniane "bractwa studenckie" czy zwracanie sie przez kaznodzieje do wiernych per "bracia i siostry". -Krewny (ktos tej samej krwi) to ten, kto jest tak widziany przez spolecznosc - mowi Robin Fox - a "wiezy krwi" w sensie genetycznym nie musza miec z tym nic wspolnego. Mozna chyba bezpiecznie zalozyc, ze w gornym paleolicie, jak we wszystkich pozniejszych epokach, aranzowano malzenstwa z mysla o korzysciach politycznych i gospodarczych, jakie plynely z takich zwiazkow. Waluta obiegowa przymierza byla nie tylko wzajemna pomoc, lecz takze wspolna krew, nie tylko statuetki Wenus i inne dziela sztuki, lecz takze mlode kobiety i ich potencjal rozrodczy. W zapisie archeologicznym nie da sie oczywiscie zobaczyc tej genetycznej waluty. Musiala tam jednak byc, by w ogole zakielkowaly przymierza. Pomaganie swoim genom w przetrwaniu w sasiedniej grupie jest tym samym, co pomaganie im we wlasnej grupie, tyle ze z mniejszym nasileniem. Korzystne jest tez pomaganie jednostkom, ktore uwaza sie za spokrewnione, jesli odwdzieczaja sie one w nastepstwie calej grupie. Ostatecznie, w miare rozrostu przymierzy, przez caly czas polaczonych przeplywem genow przez system i ograniczeniami wymierzonymi w zawieranie malzenstw poza nimi, mamy do czynienia z ludzmi, ktorzy mogli sie nigdy w zyciu uprzednio nie spotkac, a jednak maja ze soba wiele wspolnego biologicznie i kulturowo, w tym podobne cechy fizyczne i niezlomna lojalnosc wzgledem siebie, zwlaszcza w konfrontacji z obcymi. Mowimy w tym przypadku o grupach etnicznych. Wystarczy wyposazyc takie grupy w odrebne, wzajemnie niezrozumiale jezyki, a moze sie juz rozpoczac historia, na dobre i na zle. Wymiana partnerow rozluznia wezel gordyjski na poczatku gornego paleolitu, lecz go nie rozwiazuje. Jesli wymiana partnerow spowodowala rozwoj przymierzy, co powstrzymywalo archaicznych praludzi przed uczynieniem takiego kroku? Przypomnijmy sobie przeslanke pozostawiona we francuskiej grocie Combe-Grenal. Lewis Binford snuje przypuszczenia, ze rozmieszczenie kosci i narzedzi w tej jaskini zdradza osobliwy, bardzo do nas niepodobny aspekt organizacji spolecznej neandertalczykow: obecnosc dwoch oddzielnych, choc zarazem mieszkajacych obok siebie rodzajow ludzi, z ktorych jedni spedzali zycie glownie na miejscu, drudzy zas przychodzili i odchodzili w sposob typowy dla wedrowcow. Binford nazwal pierwszy typ organizacji spolecznej "gniazdem". Zajmowaly go, jak sadzi, glownie kobiety szukajace pozywienia w najblizszej okolicy i zalezne od nich dzieci. Drugi typ, mniejsze skupiska, raczej na obrzezach jaskini, nazwal "stanowiskami zgrzeblowymi", gdyz w przeciwienstwie do "gniazd" pelno tu bylo zgrzebel i innych starannie obrobionych narzedzi, wykonanych z surowcow dostepnych w odleglosci kilku kilometrow. Blnford uwaza, ze te przedmioty zostaly pozostawione przez mezczyzn. Miedzy obydwoma "rodzajami" ludzi istnialy tylko nikle powiazania. Binford dopatruje sie oznak dokarmiania dzieci przez mezczyzn, ale tylko od przypadku do przypadku. Ten dwoisty uklad, ktory przewija sie przez cale 75 tysiecy lat mustierskiego zasiedlenia Combe-Grenal, nie przypomina zupelnie tego, jaki wystepuje u wspolczesnych lowcow i zbieraczy. Wspolczesni mezczyzni i kobiety mieszkaja razem i dziela sie obowiazkami zwiazanymi ze zdobywaniem pozywienia l przygotowywaniem strawy. U neandertalczykow obie plci mogly zyc oddzielnie. - Nie twierdze, ze mezczyzni i kobiety nie stykali sie ze soba -mowi Binford - ale ze kontakty odbiegaly od tego, co mozna zaobserwowac u dzisiejszych ludzi. - Mamy tu do czynienia z osobnym przygotowywaniem jedzenia, innym sposobem uzytkowania terenu, innym poslugiwaniem sie narzedziami. U ludzi wspolczesnych wystepuje wieksza integracja w obrebie tych sfer. Neandertalczycy tymczasem zyja oddzielnie - powtorzmy - a jednak wchodza w interakcje. To jest wazne. To wlasnie dlatego sa inni. Nawet jesli uklad obiektow w Combe-Grenal oznacza to, co z niego wyczytal Binford, koncepcja taka musialaby sie doczekac potwierdzenia takze na innych stanowiskach, zanim bedzie ja mozna potraktowac serio. Zalozmy jednak na chwile, ze Binford ma racje co do Combe-Grenal. W takim razie powodem, dla ktorego neandertalczycy nie rozwineli przymierzy w drodze wymiany partnerow do malzenstwa, moglby byc brak malzonkow do wymiany. Oczywiscie, neandertalczycy wspolzyli plciowo. Zycie doroslych mezczyzn i kobiet nie bylo jednak ujete w trwale zwiazki seksualne i ekonomiczne, jakie wystepuja dzis miedzy ludzmi obojga plci we wszystkich znanych spolecznosciach. Bez takich zwiazkow nie ma "partnerow malzenskich", a jesli ich nie ma, nie mozna ich wymieniac. Zwyklo sie przyjmowac, ze podstawowa jednostka spoleczna u ludzi jest rodzina nuklearna, dozgonny zwiazek oparty na wylacznosci seksualnej, laczacy mezczyzne i kobiete w pare, wspolnie odpowiedzialna za wychowanie dzieci az do ich usamodzielnienia. Jako powszechnik ludzki taka rodzina oparta na dozywotniej monogamii istnieje moze tylko w umyslach niektorych bylych prezydentow Stanow Zjednoczonych. Kultury zachodnie naleza do drobnej mniejszosci, ktora istotnie zaleca monogamie. Lecz 85 procent pozostalych spoleczenstw zezwala mezowi miec wiecej niz jedna zone, a sa i takie, choc nieliczne, gdzie zona moze miec kilku mezow. W praktyce wiekszosc mezczyzn i kobiet ma jednego malzonka w danym momencie. W wiekszosci kultur na porzadku dziennym sa jednak rozwody, zwlaszcza mlodych malzenstw, a seks pozamalzenski wystepuje jeszcze czesciej. Istnieja jednak dosc jednolite wzorce zachowan plciowych i rozrodczych ludzi wspolczesnych. Wlasciwie we wszystkich spoleczenstwach kobiety przebywaja ze swymi niesamodzielnymi jeszcze dziecmi i sa zwykle zwiazane z mezczyzna, w ktorym spolecznosc uznaje jej partnera i ojca jej potomstwa. W odroznieniu od innych samcow naczelnych, mezczyzna regularnie zaopatruje dzieci i ich matke w zywnosc. W zamian za wsparcie materialne korzysta z mniej lub bardziej stalego i wylacznego dostepu seksualnego do niej, gdyz w odroznieniu od innych samic naczelnych kobieta pozostaje receptywna seksualnie przez caly cykl plodnosci. Ta jej ustawiczna gotowosc do kopulacji ma roznorakie biologiczne podteksty. Samica czlowieka nie sygnalizuje okresow swej plodnosci nabrzmialym sromem ani innymi oznakami, zas jajeczkowanie pozostaje starannie ukryte, zarowno etologicznie, jak i fizjologicznie. Nie tylko jej partner i inni mezczyzni pozostaja w nieswiadomosci co do tego wydarzenia biologicznego o fundamentalnym znaczeniu, ale nawet sama kobieta nie zdaje sobie z tego sprawy, co wskazuje, ze jest dla niej ewolucyjnie korzystne, aby tego nie wiedziala. Ow stan rzeczy jest podstawa tego, co antropolog Helen Fi-sher nazywa "kontraktem plciowym". Brytyjski antropolog Chris Knight uzyl dosadniejszego okreslenia "seks za mieso". "Na calym swiecie, wszedzie tam, gdzie myslistwo bylo czescia tradycyjnego trybu zycia, kobiety traktowaly malzenstwo jako zwiazek ekonomiczno-seksualny, roszczac sobie prawo do miesa upolowanego przez malzonkow [...]. Zwiazki malzenskie (w odroznieniu od zwyklych>>zwiazkow seksualnych*) stanowily sposob, w jaki kobiety, wspierane przez swych krewnych, osiagaly cos, czego nie udawalo sie dotad dopiac zadnej innej samicy naczelnych. Ustanowily metode zapewnienia sobie i swemu potomstwu stalego ekonomicznego wsparcia ze strony plci przeciwnej". Wokol tego, jak doszlo do uksztaltowania sie w toku ewolucji owego swoistego, ludzkiego modelu, tocza sie zazarte spory. Wiekszosc specjalistow zgadza sie, ze obie plci maja bardzo odmienne, a czesto sprzeczne strategie rozrodcze. Samce moga potencjalnie splodzic nowe potomstwo podczas kazdej kopulacji, nalezy sie wiec spodziewac, ze w ich genetycznym interesie lezy wspolzycie z jak najwieksza liczba plodnych kobiet i stale rozgladanie sie za nowymi. Tradycyjne koncepcje, zwykle splodzone przez tradycyjnych samcow, pytaja, dlaczego w takim razie mezczyzni decyduja sie jednak ustatkowac u boku wypromowane przez ewolucje jako srodek sluzacy zlagodzeniu konkurencji wewnatrzgrupowej miedzy samcami o samice w fazie rui, umozliwiajac mezczyznom wspolne polowania, albo mialo wspierac instytucje rodziny dzieki temu, ze mezczyzna mogl zawsze znalezc zaspokojenie seksualne w domu, u boku jednej partnerki. Nowsze hipotezy staraja sie wyjasnic, jakie korzysci czerpie z zenskich strategii plciowych sama kobieta, nie zas jej partner czy grupa jako calosc. Biologia rozrodu skazuje kobiete na dziewiec trudnych miesiecy ciazy, a nastepnie wiele lat opieki nad niesamodzielnym potomstwem. Skoro kobieta musi az tyle zainwestowac, w jej interesie lezy zapewnienie sobie dlugotrwalej pomocy ojca w wychowywaniu wspolnych dzieci, az dorosna. Niektorzy badacze twierdza wiec, ze utajone jajeczkowa-nie zmusilo mezczyzne do tego, aby pozostawal przy kobiecie przez caly jej cykl plodnosci, w celu upewnienia sie, ze to jego i tylko jego nasienie zaplodni jej jajeczko, i wykorzystywal ten czas na zaopatrywanie swego pewnego potomstwa, zamiast szafowac nasieniem na lewo i prawo, by plodzic potomstwo, ktore nie bedzie moglo korzystac z jego pomocy. Inna hipoteza glosi, ze utajona owulacja wcale nie pomaga mezczyznie upewnic sie o wlasnym ojcostwie. Raczej przeciwnie, i z korzyscia dla kobiety, ukradkiem oddajacej sie wielu partnerom, ktorzy potencjalnie mogliby sie dopuscic dzieciobojstwa, ale beda mniej sklonni zgladzic jej potomstwo, nie majac pewnosci, czy przypadkiem nie morduja wlasnego dziecka. Kolejna hipoteza mowi, ze gdyby jajeczkowanie nie bylo ukryte nawet przed kobieta, moglaby ona ustawicznie unikac pozycia plciowego w fazie plodnej, aby uniknac trudow macierzynstwa. Wiele jest takich pomyslowych koncepcji, probujacych wyjasnic, dlaczego mogl wyewoluowac "kontrakt plciowy", lecz zadziwiajaco malo rozwazan o tym, kiedy to nastapilo. Cos tak nieodlacznie i powszechnie ludzkiego uwazane jest niemal przez wszystkich za prastare. Niektorzy doszukuja sie korzeni tego az w miocenskich lasach, gdzie dwunoznosc miala uwolnic rece samcow wczesnych hominidow po to, by mogly znosic narecza pokarmu do "baz domowych", w ktorych czekaly ich partnerki i dzieci. Popularniejszy jest poglad, ze ta wymiana -"seks za mieso" - ugruntowala sie jakies dwa miliony lat temu, kiedy nasi przodkowie porzucili lasy na rzecz sawanny i musieli uzupelniac swoj jadlospis w tym dosc nieprzewidywalnym siedlisku o mieso upolowanych zwierzat lub padline. Przeslanki archeologiczne na rzecz dzielenia sie zywnoscia pozostaja kontrowersyjne przynajmniej do konca srodkowego paleolitu. We wspolczesnych spolecznosciach zbieracko-lowieckich mezczyzni istotnie poluja na srednia i duza zwierzyne, a po powrocie do obozowiska czestuja zdobycza swych krewnych i reszte grupy, co jest zachowaniem tradycyjnie uwazanym za charakterystyczne dla plejstocenskich hominidow. U takich ludow, zamieszkujacych srodowiska najbardziej przypominajace plejstocenska sawanne, udzial lupu mysliwych w calkowitym spozyciu kalorii przez grupe siega jednak zaledwie 15 procent. Zyjace w suchych regionach Afryki plemiona, takie jak IKung czy Hadza z Tanzanii, zywia sie glownie orzechami, korzeniami, bulwami, drobnymi zwierzetami, owadami, miodem i innymi pokarmami zbieranymi przez kobiety. Mezczyzni Hadza nastawieni sa natomiast na upolowanie grubego zwierza - 1 przewaznie wracaja do domu z pustymi rekoma, siedemdzie siat dziewiec razy na sto. Nic nie szkodzi, powiadaja zwolenni cy hipotezy o wczesnym podziale zywnosci. Chocby udzial bial ka dostarczanego przez mysliwych byl nikly, wystarczal do przechylenia ewolucyjnej szali na korzysc tych osobnikow, ktore przyjely taktyke rozrodcza "seks za mieso". Ich kobiety mogly urodzic i odchowac wiecej dzieci, totez zachowania takie staly sie norma dla czlowieka.2 Dane archeologiczne nie doczekaly sie jeszcze jednoznacznej interpretacji, ale wydaje mi sie bardziej prawdopodobne, ze strategia "seks za mieso" wyewoluowala najpierw w swiecie, w ktorym korzystanie z upolowanej zwierzyny mialo zasadnicze znaczenie dla przezycia matki i jej dzieci. Istnieja do dzis grupy zbieracko-lowieckie, w ktorych prawie sto procent wyzywienia rodziny w niektorych miesiacach przypada na mieso upolowane przez mezczyzne. Mam tu na mysli Eskimosow i inne ludy arktyczne, a powodem, dla ktorego kobiety nie sa w stanie wniesc wiekszego udzialu w postaci zebranego przez siebie pokarmu roslinnego, jest brak takiego pokarmu, zwlaszcza zima. Kiedy jednak nasi przodkowie po raz pierwszy zasiedlili takie srodowiska? Na poczatku gornego paleolitu. Jak mowi Olga Soffer, srodkowopaleolityczni neandertalczycy zapuszczali sie na niektore polnocne tereny, ale zasiedlali tylko te miejsca, gdzie bliskosc lancuchow gorskich i wzgorz, lagodzila klimat i zapewniala "bardziej zlozone, zroznicowane i produktywne zbiorowiska biotyczne". Innymi slowy, bylo tam dostepnych wiecej rodzajow pokarmu zarowno do upolowania, jak i zebrania.3 Dopiero w gornym paleolicie ludzie osiedlili sie na stale na mroznych stepowych pustkowiach, gdzie zywnosc wystepowala glownie w postaci duzych porcji do upolowania, jak renifery czy mamuty. Mozna wiec mniemac, ze "seks za mieso" jako strategia przezycia to wynalazek gornopaleolityczny. Soffer, podobnie jak Binford, nie podziela przekonania, ze neandertalczycy przynosili jedzenie kobietom i dzieciom. Uwaza, ze mozna znalezc dodatkowe dowody przemawiajace przeciwko temu obiegowemu pogladowi w szczatkach samych kobiet i dzieci. Powolujac sie na badania Davida Frayera, wskazuje na fakt, ze podczas gdy neandertalczycy obojga plci byli bardzo masywnie i krzepko zbudowani, szkielety kobiece wczesnych ludzi wspolczesnych sa o wiele delikatniejsze i smuklejsze od meskich. Taki model gracylizacji (wysmuklenia) najpierw kobiet mozna uzasadnic tym, ze mezczyzni zaczeli uwalniac kobiety od czesci obowiazkow aprowizacyjnych. - Odkad mezczyzni zaczeli pomagac w aprowizacji - mowi -mogla oslabnac selekcja na rzecz owych kobiet atletek. Takze kosci dzieci moga swiadczyc o wielkiej zmianie w organizacji spoleczenstwa. Bez pomocy ze strony mezczyzn zaopatrzeniowcow osobniki mlodociane bylyby szczegolnie narazone na niedozywienie i choroby. Badania zebow mlodych neandertalczykow wykazaly czestsze u nich wystepowanie niedoborow zywieniowych niz u odpowiednikow gornopaleolitycznych.4 Wielu najwyrazniej nie dozywalo doroslosci. W badanej przez Soffer probie szczatkow kopalnych tylko 30 procent wczesnych ludzi wspolczesnych bylo niedoroslych, a odsetek ten u neandertalczykow wynosil az 43 procent. Podobnie jak Binford, Soffer przyznaje, ze jej dowody sa wciaz skromne. Uwaza jednak, ze zwlaszcza w obliczu bardziej ugruntowanych faktow - na przyklad braku dowodow na istnienie podzialu pracy wsrod neandertalczykow, ktory w spolecznosciach wspolczesnych zwykle przebiega zgodnie z podzialem na plci - ciezar dowodu spoczywa na tych, ktorzy bezkrytycznie zakladaja, ze zycie rodzinne neandertalczykow przypominalo ich wlasne. -Chociaz przedstawione przeze mnie poszczegolne zestawy danych sa problematyczne - mowi - ukladaja sie one w calosc sugerujaca, ze powinnismy wreszcie zerwac z utrzymujacym sie mimo braku dowodow przeswiadczeniem, iz oboje rodzice uczestniczyli w wyzywieniu dzieci, dzielili sie praca i pozywieniem, poczynajac juz od australopitekow. Poprowadzmy to rozumowanie o krok dalej: jesli u neandertalczykow nie wyewoluowal kontrakt "seks za mieso", to nie wyewoluowala u nich rowniez nasza wiecznie gotowa maszyneria seksualna, ktora sluzy do rozmnazania ludziom wspolczesnym. Glod pozadania, reakcje fizyczne i cale podloze fizjologiczne naszej wyjatkowej, nieustannej seksualnosci mogly u nich ustepowac miejsca potrzebie oglaszania plodnosci, nie zas jej ukrywania. Podejrzewam, ze neandertalki nie byly skromnisiami. Mogly u nich wystepowac widoczne objawy rui, a one same w fazie plodnej mogly czynnie napraszac sie o kopulacje lub prezentowac gotowosc seksualna. Neandertalczycy zas mogli byc zainteresowani seksem tylko wtedy, kiedy ich uwage zwracaly objawy plodnosci u kobiety. Przez reszte swo ich dni osobniki obojga plci mogly pozostawac calkowicie obojetne na fizyczne uroki strony przeciwnej. Jest to oczywiscie zaprzeczenie zachowan plciowych u czlowieka wspolczesnego. Tak gleboka roznica zachowan seksualnych wspiera rozwazany wczesniej poglad, ze neandertalczycy byli oddzieleni od przodkow ludzi wspolczesnych bariera rozrodcza na poziomie gatunkowym z racji odrebnych systemow rozpoznawania partnera. Zgodnie z tym scenariuszem przejscie do gornego paleolitu obejmowalo fundamentalna zmiane biologiczna: nie dotyczyla ona jednak wrodzonej inteligencji ani wiekszych zdolnosci jezykowych. Dotyczyla seksu. Neandertalczycy i ludzie wspolczesni rozwiazali ten sam problem ekologiczny - jak przezyc w surowym polnocnym klimacie - dwiema roznymi drogami. Sposob przodkow ludzi wspolczesnych polegal na zasadniczej zmianie strategii spolecznej i rozrodczej, ktora pozwalala kobietom odchowac potomstwo mniejszym nakladem wlasnego wysilku wlozonego w zdobywanie pozywienia. Rozwiazaniem tym byl ewolucyjny kontrakt, ktory wyprawial mezczyzn na mrozne pustkowia w poszukiwaniu miesa i, co wazniejsze, sprowadzal ich z powrotem ze zdobycza. Kiedy juz mezczyzni wyszli na dalekie lowy, przekonali sie, ze owe rozlegle pustkowia zamieszkane sa nie tylko przez mamuty, bizony i renifery. Odkryli tam rowniez innych ludzi, a mieli im cos do zaoferowania: mozliwosc stworzenia powiazan spolecznych na rozleglych terenach za sprawa wymiany partnerek. Grupy neandertalskie natomiast nie mogly budowac przymierzy poprzez wymiane partnerow malzenskich, bo nie bylo wsrod nich malzenstw. Ich rozwiazanie polegalo na tym, by tkwic w tych miejscach, gdzie pod reka dostepna byla w miare obfita i zroznicowana baza pokarmowa. W koncu jednak rozwiazaniu neandertalskiemu zabraklo czasu, miejsca lub szczescia. A moze wszystkiego naraz. W polnocnej Burgundii, mniej wiecej sto piecdziesiat kilometrow na poludniowy wschod od Paryza plynie sobie spokojna rzeczka Cure. W okolicach przysiolka Arcy, na jej lewym, wapiennym brzegu ciagnie sie szereg mrocznych jaskin. Archeolodzy nazwali je od dawno tu wymarlych zwierzat: jest Grota Rena, Jaskinia Hieny, Bizona, Lwa, Niedzwiedzia. Byc moze jeszcze 31 tysiecy lat temu jaskinie te stanowily schronienie pewnego zapomnianego mieszkanca Europy... Zwlaszcza Grota Rena okazala sie pelna wyrobow przemyslu, znanego pod nazwa szatelperonskiego5, bedacego dziwaczna mieszanka odlup-kowej tradycji mustierskiej i wiorowej tradycji oryniackiej. Do niedawna wiekszosc badaczy sklamala sie ku przekonaniu, ze narzedzia szatelperonskie byly dzielem najwczesniejszych kro-manionskich imigrantow w Europie. Jednak w roku 1979 w innej francuskiej jaskini, pod nazwa Saint-Cesaire, w osadach przepelnionych artefaktami szatelperonskimi, odkryto niekompletny szkielet neandertalczyka. Nagle znaczenie kultury sza-telperonskiej zmienilo sie diametralnie. Zamiast uwazac ja za pierwsze slady pobytu nowych Europejczykow, widzi sie w niej teraz ostatnie swiadectwa dawnych. Odkad zidentyfikowano tworcow kultury szatelperonskiej jako neandertalczykow, o wiele trudniej jest ich lekcewazaco zepchnac ze sceny, by zrobic miejsce rozpoczynajacemu sie wspanialemu spektaklowi gornopaleolitycznemu ze wspolczesna obsada. Neandertalczycy kreca sie jeszcze po zachodniej Europie przez 10 tysiecy lat po przybyciu pierwszych oryniac-klch imigrantow, wiklajac intryge i nie chcac odgrywac zadnej z dwoch rol rozpisanych dla nich w tradycyjnych scenariuszach. Obroncy hipotezy zastepowania, ktorzy chcieliby widziec w neandertalczykach z natury gorsza rase, skazana na zaglade przez swoje wrodzone ograniczenia, musza teraz przyznac, ze byli oni w stanie skutecznie nasladowac gornopaleoli-tyczne normy techniczne, nie tylko pod wzgledem zasadniczego znaczenia obrobki wiorowej, lecz takze pozostawiajac w niektorych stanowiskach zadziwiajaco dopracowane narzedzia kosciane. W samej Grotte du Renne warstwy szatelperonskie dostarczyly paciorkow z mamuciej kosci sloniowej, przedziurawionych zebow zwierzecych i sladow budowli mieszkalnych wspartych na ciosach mamuta. Taka zlozonosc kulturowa raduje wyznawcow hipotezy ciaglosci. Chetnie widzieliby w tym przemysle etap przejsciowy miedzy kultura mustierska a oryniacka, byc moze odzwierciedlajacy rownolegla anatomiczna ewolucje ludzi wspolczesnych z neandertalskiego pnia. Ten tradycyjny scenariusz jednak nie latwiej obronic niz konkurencyjny. Jak moglismy sie przekonac, kultura oryniacka pojawila sie najpierw we wschodniej Europie. Nastepnie przetoczyla sie przez kontynent na zachod i dotarla do polnocnej Hiszpanii o tysiace lat wczesniej, zanim lokalna kultura szatelperonska na krotko zaznaczyla na ziemi swa obecnosc. Trudno pojac, jak zjawisko z Chatelperron mogloby stanowic forme przejsciowa do czegos grubo od siebie starszego. A tam, gdzie oble kultury sie stykaja, nie ma zadnego plynnego przechodzenia jednej w druga. Wrecz przeciwnie, w kilku jaskiniach francuskich i hiszpanskich, poczynajac od 35 tysiecy lat temu, poziomy szatelperonskie i oryniackie wyraznie sie przeplataja, najpierw jeden, potem drugi, wyzej znowu pierwszy, jak splecione palce rak. Nie wyglada to na ewolucje etologiczna w obrebie jednej linii rozwojowej czlowieka. Podobnie jak wczesniej w Lewancie, tyle ze znacznie wyrazniej, dwa odrebne szczepy ludzkie przez tysiace lat zamieszkiwaly, jak sie wydaje, na przemian te sama okolice. Gdybysmy nie znali finalu tej historii, nie potrafilibysmy powiedziec, ktory szczep byl skazany na zaglade, a ktoremu przeznaczona byla swietlana przyszlosc. Mozemy wyczytac te odmienne losy neandertalczykow i przodkow ludzi wspolczesnych z nieco pozniejszych map. Po tysiacach lat wspolistnienia nosiciele kultury oryniackiej rozprzestrzeniaja sie na polnoc, by zdominowac ten region, podobnie jak podbili cala Europe. Tymczasem Szatelperonczycy zostaja zepchnieci do izolowanych enklaw. Tysiac lat pozniej na mapie nie ma juz po nich sladu, z jednym wyjatkiem: Grotte du Renne w Arcy-sur-Cure. Potem i ten slad znika, a wraz z nim zapewne neandertalczycy. Najmodniejsza obecnie interpretacja kultury szatelperon-sklej widzi w niej przyklad akulturacji - usilowania neandertalczykow, by sie "zalapac" - jak to okreslil Paul Mellars - na cudze zdobycze techniki. Interpretacja tego rodzaju glosi, ze w miare jak ludzie wspolczesni, wyposazeni w kulture oryniacka, posuwali sie w glab Europy, tubylczy reprezentanci kultury mustierskiej podchwytywali niektore ich sztuczki i rozwiazania techniczne, przystosowujac je do wlasnych potrzeb. Niegdys Indianie prerii przejeli w podobny sposob konie od europejskich najezdzcow i wykorzystali je do wlasnego lowieckiego trybu zycia. Ow kulturowy przeszczep ostatecznie jednak sie nie przyjal: nie mogac sprostac konkurencji ze strony intruzow, neandertalczycy wygineli. Sadzac po dlugim okresie wspolwystepowania, roznice przystosowawcze miedzy obiema populacjami nie byly wielkie. Reguly gry ewolucyjnej sa jednak takie, ze nie trzeba przegrac, by zginac. Wystarczy wygrywac nieco rzadziej niz ktos inny. Kromanionczycy nie musieli masakrowac grup neandertalskich, na ktore sie natykali, ani przepedzac ich od brodow na rzekach czy wychodni krzemienia, ani zarazac nowymi, smiercionosnymi wirusami, na ktore sami byli uodpornieni. Wystarczylo, ze co roku mieli nieco wiecej dzieci niz widywani czasem osobnicy z wydatnymi brwiami. I juz w kilka tysiecy lat bylo po wszystkim. -Neandertalczycy zapewne odeszli po cichu, a nie z hukiem - powiada Chris Stringer. Wymarcie jest zdarzeniem ostatecznym i prywatnym. Grzebie zarowno nadzieje, jak i pamiec, odlaczajac jeden gatunek od wielu, wykluczajac jego moment z kontinuum czasu. Zycie toczy sie dalej, ale nie to zycie i nie te smierci, ktore kryja obietnice odrodzenia. Nie ma czego oplakiwac, bo i sami zalobnicy umilkli na zawsze. Jedyni swiadkowie wymarcia neandertalczykow sa stronniczy: pradawni kromanionczycy, ktorych wtargniecie na obce tereny przyczynilo sie przynajmniej do przypieczetowania ofiar losu. Dzisiaj bardziej jeszcze natretni potomkowie kromanionczykow nie dadza spokoju umarlym, dopoki nie podniosa, nie przebadaja i nie przedyskutuja kazdego kamienia z kazdej jaskini. Mysle, ze jest cos perwersyjnego, cos podbudowujacego nasze zadufanie w tym trwajacym od stu lat grzebaniu sie w losach neandertalczykow, jakby jedynym liczacym sie elementem ich czlowieczenstwa byla ta tajemnicza drobna niedoskonalosc, ktora uniemozliwila im stanie sie dokladnie takimi jak my. Byc moze zywimy przeswiadczenie, ze gdyby udalo sie ujawnic te mroczna niedoskonalosc, moglibysmy na nowo odzyskac poczucie wyjatkowego przeznaczenia naszego gatunku, wbrew niewygodnej spusciz-nie Karola Darwina, i wrocic do starych dobrych czasow, kiedy to rzadzil Mojzesz, a nie morfologia, i Genezis, a nie genetyka. Nasze dowartosciowanie ma jednak swoja cene, i to neandertalczycy maja ja zaplacic. Kazdy gram ludzkiej wyjatkowosci, jaka przypisujemy czlowiekowi wspolczesnemu, oznacza, ze musimy o tyle samo odczlowleczyc hominida nam najblizszego. Jest to gra o sumie zerowej: nasze wywyzszenie to ich upadek. Mieli wszystko z wyjatkiem tego jednego szczegolu -wszystko jedno, czy idzie o bardziej dopracowane narzedzia, odpowiednia glebie planowania, w pelni nowoczesny jezyk, czy cokolwiek, na co sie powolujemy, aby wyjasnic ich znikniecie z pola widzenia. Usilnie staralem sie unikac przypisywania neandertalczykom takich z gory zalozonych uposledzen, bo uwazam, ze brak na nie dowodow. Jednak zarysowany przeze mnie scenariusz spoleczny takze z koniecznosci ich pograza. Wzbogacajac transformacje u progu gornego paleolitu o nasz system matrymonialny, nasz talent do zawierania sojuszy i swiadomosc polityczna, zubozylem ich o wszystkie te wlasnie cechy i chocby tylko przez to utrudnilem mozliwosc zrozumienia ich jako istot w pelni ludzkich. O ile, oczywiscie, nie jestesmy jedyna wyobrazalna ludzkoscia. -Kazdy moze sobie wyobrazic wczesniejszego hominida z nieco ubozszym jezykiem, nieco mniej inteligentnego itp., rozwijajacego sie w nas samych - mowi archeolog Harold Dib-ble z Uniwersytetu Pensylwania. - Ale prosze sobie tylko sprobowac wyobrazic bardzo inteligentna istote, ktora jest do nas niepodobna! To dopiero wyzwanie. I to jest pasjonujace. Zanim rzeczywiscie zostawimy neandertalczykow w naleznym im spokoju, sprobujmy sobie wyobrazic ich wersje ludzkosci. Gdyby nie wygineli, mysle, ich swiat dzisiejszy nie roznilby sie wiele od tego sprzed 50 tysiecy lat, i to nie dlatego, ze neandertalczykom i innym praludziom brakowalo zdolnosci wynalazczych, ale dlatego, ze innowacje dla nich stanowily przeklenstwo! Prymitywne spoleczenstwa takze w naszym swiecie mozna okreslic jako konserwatywne, gleboko i zabobonnie przywiazane do tradycji, do sposobu zycia przodkow. Jednak wspolczesni lowcy i zbieracze to goniace za moda lek-koduchy w porownaniu z neandertalczykami. Konserwatyzm tamtych byl gleboki i niezmierny, potezny i twardy jak sklepienia ich czaszek, tych, pod ktorymi przechowywali wspomnienia o drobnych wydarzeniach ze swego zycia. Nowatorstwo, odchylenia od rutyny, niespodzianki - wszystkich tych postaci obcosci starannie unikali. Nieufnosc wobec nowinek nie sprawiala, by byli szczegolnie zacofani, z wyjatkiem wynalazczosci, na ktorej im wcale nie zalezalo. Myslimy o naszej fantastycznie rozbudowanej kulturze materialnej jako o wyzwoleniu od ciezkiej pracy i, rzeczywiscie, w naszym przypadku po czesci tak jest. Dla neandertalczykow, sprawniejszych fizycznie w terenie, te wszystkie dodatkowe rzeczy moglyby jednak stanowic cos w rodzaju wiezienia. -Wszystkie nasze decyzje sa juz za nas podjete przez wynalezione przez nas kultury - zamysla sie Dibble. - Jesli wejdziesz do sali, w ktorej stoja rzedy foteli, siadasz. Nie myslisz 0 tym, tylko po prostu to robisz. Nie siadasz tylem do mowcy, nie siadasz na oparciu... To, gdzie i jak sie zachowujesz, zosta lo z gory wyznaczone przez wytwor kultury. Nie widac tego w kulturze mustierskiej. Dzisiejsze spoleczenstwo neandertalskie byloby niechetne nowosciom i pozostawaloby ograniczone przez to, co juz znane. Pozbawiona przymierzy, spinajacych rozlegle przestrzenie, kazda populacja rozrodcza bylaby zamknieta w sobie, nieciekawa tego, co dzieje sie poza jej terytorium. Nie znaczy to, ze stosunki miedzy takimi populacjami musialyby byc wrogie 1 obronne. Brak sojuszow moglby tez oznaczac brak sojuszow przeciw komus. Nie mozna zapomniec o brutalnym widowisku miedzygrupowej agresji u szympansow, jednak normalnie zwierzeta terytorialne nie szukaja sie nawzajem i nie napadaja na siebie, staraja sie raczej unikac spotkan. Wyobrazam sobie neandertalczykow dostrzegajacych w obcych nie tyle irytujace bliskoscia, grozne niebezpieczenstwo, co cos na ksztalt zamazanego, przelotnego zaklocenia na obrzezach swiadomosci. Obcy sie nie licza. Bardzo natomiast licza sie bliscy. Byc znajomym oznaczalo zarazem byc doglebnie zrozumianym z samej natury rzeczy. Oczywiscie, neandertalczycy kierowaliby sie wlasnym interesem tak samo jak kazdy inny gatunek, ludzki czy nie. Ale w spoleczenstwie, jakie jawi mi sie przed oczyma, gdzie znajomi sa sobie intymnie bliscy, niektore ze sposobow realizowania naszego egoizmu bylyby zupelnie bezuzyteczne. Omowilem wczesniej "taktyczne zmylki" rzadzace postepowaniem wyzszych naczelnych. Mistrzami pozorow sa tu szympansy. Zadziwiajace, ze ich najblizszy kuzyn, goryl, rzadko wykazuje talenty czy sklonnosci do oszustwa w naturze. Nie znaczy to, ze szympansy sa z zasady inteligentniejsze; roznica ta moze wynikac raczej z innej organizacji spolecznej u obu gatunkow. Spolecznosci szympansie okresla sie czesto mianem jission-jusion - grupy nieustannie sie rozpadaja i lacza w nowym skladzie. Czlonkowie grupy spotykaja sie, rozchodza mniejszymi grupkami na zerowiska, po czym lacza sie ponownie, gdy okazje po temu da rozdzial zywnosci, pogoda czy kaprys. Takie niestabilne spolecznosci stwarzaja idealne warunki oszustom, poniewaz plynne relacje miedzyosobnicze gwarantuja nierowny rozklad informacji - o otoczeniu i o sobie nawzajem - wsrod czlonkow grupy. Goryle natomiast zyja w trwalych grupach, ktore codziennie zeruja wspolnie. To, co wie jeden goryl, wie tez reszta. Najtrudniej przechytrzyc tych, ktorzy znaja nas najlepiej. Oszustwo nie pleni sie w warunkach organizacji spolecznej, takiej jak u goryli, byc moze wlasnie dlatego, ze wysilek wlozony w proby zmylenia pobratymcow za rzadko by sie oplacal. Nie chce przez to powiedziec, ze neandertalczycy zyli na modle goryli. Wyobrazam sobie jednak, ze o wiele blizej znali sie miedzy soba (bo mieli ze soba czesto do czynienia) niz przodkowie czlowieka wspolczesnego, ktorzy zapuszczali sie znacznie dalej. Uwarunkowania spoleczne sprawialy, ze neandertalczycy byli bardziej "przezroczysci" politycznie, bardziej naiwni. Zarazem jednak uczciwsi. Przezroczystosc, o ktorej mowie, nie jest pierwotna niewinnoscia, ktora uwidacznia sie dzieki istnieniu cynikow. Jawi mi sie swiat nakazujacy szczerosc. Dla neandertalczyka wiedza nie stanowilaby srodka do zdobycia wladzy nad innymi, lecz do zwiekszenia bliskosci, nie tylko miedzy osobnikami, lecz takze miedzy umyslem kazdego z nich a wszystkim, co widzi, czuje, wacha i pamieta. Wyobrazam wiec sobie neandertalczykow jako wyposazonych w inna jazn i inna swiadomosc. Mnogosc "osobowosci", jakie wynajdujemy sobie, aby podolac naszym kontaktom spolecznym, dla neandertalczykow bylaby marnotrawstwem energii psychicznej. Zastapiliby ja raczej jednym ego, lecz za to nieskonczenie stopniowalnym, jaznia "analogowa", w przeciwienstwie do naszych dyskretnych, "cyfrowych" tozsamosci. Granice miedzy neandertalczykiem a jego swiatem bylyby rozmyte. Swiadomosc wydaje nam sie jakims wewnetrznym "ja", rezydujacym w glebi naszego umyslu, podsluchujacym nasz strumien mysli i spostrzezen. To jest, oczywiscie, fikcja neurologiczna: nie ma zadnego osrodka swiadomosci w mozgu. Obdarzylbym neandertalczykow takze pewnym glosem wewnetrznym, ale przesunalbym go ze srodka na peryferie, tak by odzywal sie raczej z zamazanego pogranicza ze swiatem zewnetrznym. Mysl neandertalczyka byloby o wiele trudniej oderwac, wyabstrahowac od przedmiotu czy okolicznosci, ktorej dotyczy. W umysle neandertalczyka postrzezenie drzewa byloby odbierane jako drzewo, zal za utraconym wspoltowarzyszem bylby tozsamy z jego nieobecnoscia i strata. Psychika neandertalczyka unosilaby sie na powierzchni chwili, doskonale pasujac do metafory swiadomosci jako plynacego strumienia, a jego spokojnego nurtu nie zaklocalyby wiry i przeciwne prady ponownych przemyslen, sprzecznosci i dwoj-myslenia. Wyobrazam sobie dwojke neandertalczykow, siedzacych kolo siebie i tak doskonale sobie bliskich, ze ich wewnetrzne glosy zbiegalyby sie i stapialy, jak dwa strumienie laczace sie w rzeke, w ktorej nie sposob odroznic ich wod. Wreszcie, wyobrazam sobie neandertalski etos i estetyke: skoro to ludzie gornego paleolitu stworzyli sztuke, rytualy, symbole, a nawet "wynalezli sens", mogloby sie wydawac, ze neandertalczycy i inni praludzie zostana zepchnieci do rangi posiadaczy topornej, nieoswieconej, czysto funkcjonalnej struktury umyslu. Byc moze istotnie przez tysiace lat zyli w otepieniu, nie znajac zadnych wartosci. A moze jednak nie? Brak obrzedow nie musi na przyklad oznaczac braku religii. Mysle, ze neandertalczykow, podobnie jak dzisiejsze ludy zyjace bardzo blisko natury, otaczaly duchy przyrody. O ile jednak bogowie ludow wspolczesnych mogli zamieszkiwac w elan-dach, bizonach lub w zdzblach trawy, o tyle dla neandertalczyka duch byl zwierzeciem lub zdzblem trawy: przedmiot i jego dusza postrzegane byly jako jedna sila zyciowa, ktorej nie trzeba rozdrabniac przez uzywanie odrebnych nazw. Brak ekspresji artystycznej nie wyklucza podziwu dla piekna otaczajacego swiata. Neandertalczycy nie zdobili swych jaskin wizerunkami zwierzat. Moze jednak nie odczuwali potrzeby destylowania przedstawien z zycia, bo esencja tych przedstawien juz byla dostepna ich zmyslom. Widok pedzacego stada wystarczal do wywolania wzbierajacego poczucia piekna. Nie mieli bebnow ani koscianych piszczalek6, ale mogli wsluchiwac sie w zawodzacy rytm wiatru, ziemi, w bicie swoich serc i w ten sposob unosic sie w transcendencje. W porownaniu z naszym, swiat neandertalczykow bylby moze wygodniejszy, choc przy tym nieskonczenie mniej widowiskowy. Nie ma w nim miejsca dla nauk scislych, sztuk pieknych, srodkow masowego przekazu, calego tego wspanialego bogactwa ludzkich typow i osiagniec ani zadnych nieslychanie zlozonych ustrojow gospodarczych i politycznych, ktore wynalezlismy, aby to wszystko utrzymac w calosci. Nie byloby tez jednak zapieklej, podtrzymywanej przez pokolenia nienawisci, agresji, wojen, ucisku jednych ludow przez inne, zanieczyszczenia wspolnej ziemi nas wszystkich. Oczywiscie, nie jest to opis prawdziwych neandertalczykow. Sa to wyobrazenia snute przez czlowieka wspolczesnego, noszace pietno jego dlugotrwalych obsesji. Powinienem je teraz zakonczyc, ale powstrzymuje mnie jeszcze jedna fantazja. Kiedy Jean-Jacques Hublin zapoznal mnie z pierwsza w moim zyciu skamienialoscia neandertalska w pewnej kawiarni paryskiej, byl rok 1990. Hublin sadzil wowczas, ze zuchwa z polud-niowohiszpanskiej jaskini Zafarraya, ktora mi pokazuje, ma okolo 30 tysiecy lat. Czyniloby to z tej jaskini ostatni znany adres zamieszkania neandertalczykow, pozniejszy jeszcze niz Grotte du Renne. Ostatnio Hublin poinformowal mnie, ze dysponuje nowym datowaniem okazu z Zaffaraya, wskazujacym na 28 tysiecy lat. Tak wiec moment wyginiecia neandertalczykow jeszcze bardzie] przybliza sie do naszych czasow. Hublin sugeruje, ze poludnie Hiszpanii moglo stanowic slepy zaulek, gdzie neandertalczycy utrzymali sie nieco dluzej niz w pozostalej czesci Europy, trzymajac sie starych, mustier-skich tradycji i nie majac zadnej lub prawie zadnej stycznosci z kromanionczykarni, zyjacymi niewiele dalej na polnoc. Jesli moglo to byc 28 tysiecy lat temu, to czemuz by nie 20 albo 15 tysiecy lat wstecz? Czy jest niemozliwe, ze slady ich dluzszego przetrwania wyjda na jaw gdzies w odcietych od swiata zakatkach gor w Europie - moze na Kaukazie, w Gorach Zagros czy na Uralu? A co by bylo, gdyby nie znani nikomu i nie znajac innych, dozyli czasow, kiedy pierwsi rolnicy obsiewali swe zagony na przyklad 12 tysiecy lat temu? Albo gdy Grecy zburzyli Troje w 1230 roku p.n.e.? Pojdzmy o krok dalej i wyobrazmy sobie ostatnia enklawe, w ktorej dotrwali do dzis. Przypuscmy, ze jeden z tych neandertalczykow wpadlby w nasze ciekawskie rece i moglibysmy przeprowadzic ow slynny hipotetyczny eksperyment zaproponowany w drugiej polowie lat piecdziesiatych: wykapac praczlowieka, ostrzyc go, ogolic i przebrac, po czym zabrac na przejazdzke nowojorskim metrem w godzinach szczytu. Celem takiego eksperymentu myslowego mialoby byc wyobrazenie sobie, co pomysleliby o neandertalczyku wspolpasazerowie. Czy wmieszalby sie w tlum nie zauwazony, czy tez wyroznialby sie jakos groteskowym wygladem? Pytanie to wydaje mi sie ciekawe. Jest tez jednak inne pytanie, moze ciekawsze, ktorego dotad nikt nie postawil. Wyobrazam sobie owego neandertalczyka, trzymajacego sie kurczowo metalowej poreczy w rozdygotanej metalowej klatce metra, wpatrujacego sie w klebiace sie wokol roznorodne, obce twarze, nie odwzajemniajace spojrzen; widze praczlowieka zdumionego zapachami i odglosami, na ktore nikt nie zwraca uwagi, i zastanawiam sie. Zastanawiam sie, co on pomyslalby sobie o nas? POSLOWIE TLUMACZA Odkrycia dokonane od czasu, gdy James Shreeve pisal te ksiazke jeszcze bardziej zaakcentowaly dwoistosc neandertalczyka - ludzkiego bardziej niz na poczatku sadzono, a zarazem odleglej z nami spokrewnionego. Z jednej strony, neandertalczyk okazal sie mniej zapozniony kulturowo. Eric Boeda z Uniwersytetu Paris X wykryl w 1996 roku na kilku wytworach krzemiennych z Syrii slady lepiszcza organicznego, potwierdzajace zdolnosc neandertalczykow do osadzania ostrzy kamiennych na drzewcach, ktora w czasie pisania tej ksiazki byla jeszcze dyskusyjna. Z kolei w 1995 roku w slowenskiej jaskini Diyje Babe Ivan Turk odkryl liczacy ponad 43 tysiace lat flet z kosci niedzwiedzia jaskiniowego. Instrument ten, ktoremu towarzyszyly narzedzia mustierskie, typowe dla neandertalczykow, mial rozstaw otworow wskazujacy na poslugiwanie sie przez neandertalczykow podobna skala muzyczna, jak uzywana przez kompozytorow nowozytnych. Z drugiej jednak strony, okazalo sie, ze neandertalczycy nie byli naszymi przodkami.W lipcu 1997 roku Matthias Krings i Svante Paabo z Uniwersytetu Monachijskiego oraz Anne Stone i Mark Stoneking z Uniwersytetu stanu Pensylwania opublikowali w pismie "Celi" wyniki badan genetycznych, do ktorych posluzyl niespelna polgramowy okruch kosci pierwszego rozpoznanego neandertalczyka - z Neandertalu. Najpierw zmierzono stopien racemizacji aminokwasow, wykazujac, ze DNA zachowal sie bez wiekszych uszkodzen. Wyekstrahowano wiec material genetyczny z probki i namnozono go metoda PCR. Badane fragmenty DNA neandertalczyka roznily sie od wspolczesnych odpowiednikow trzy razy bardziej niz odpowiednie odcinki ludzi wspolczesnych miedzy soba. Zarazem neandertalski DNA byl dwukrotnie bardziej podobny do naszego niz do szympansiego. Nie stwierdzono tez wiekszego podobienstwa sekwencji neandertalskich do wspolczesnych Europejczykow niz do ludzi innych ras. Z porownania sekwencji DNA neandertalczyka i ludzi wspolczesnych wynika wiec, ze nasi przodkowie ewoluowali wlasnymi drogami przez ponad pol miliona lat. Zapewne wiec wyksztalcili sie niezaleznie z ktoregos z plejstocenskich homini-dow. Kopalnym kandydatem do roli naszego wspolnego przodka jest Homo antecessor, ktorego szczatki sprzed prawie 800 tysiecy lat odkryto niedawno w Atapuerca w Hiszpanii (z tych samych gor znane sa tez najstarsze szczatki neandertalczykow). Reprezentuje on jedna z form tzw. pitekantropow - plejstocenskich hominidow o ponad litrowej pojemnosci puszki mozgowej znanych z plejstocenskich osadow kontynentow Starego Swiata: Homo ergaster z Afryki, Homo erectus z Azji i Homo heidelbergensis z Europy. Neandertalczyk okazal sie wiec zarazem blizszy nam kulturowo i dalszy genetycznie, co potwierdza trafnosc rozumowania autora Zagadki neandertalczyka. Karol Sabath This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-29 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/