KEN FOLLETT Zabojcza pamiec Z angielskiego przelozyl WITOLDNOWAKOWSKI Seria LITERKA WARSZAWA 2004 Tytul oryginalu: CODE TO ZEROCopyright (C) Ken Follett 2000 AU rights reserued Copyright (C) for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kurylowicz 2000 Copyright (C) for the Polish translation by Witold Nowakowski 2000 Redakcja: Teresa Kowalewska Ilustracja na okladce: Jacek Kopalski Projekt graficzny okladki i serii: Andrzej Kurylowicz Wydanie przygotowane we wspolpracy z Wydawnictwem Albatros A. Kurylowicz ISBN 83-88722-18-2 Wylaczny dystrybutor: Firma Ksiegarska Jacek Olesiejuk Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa tel./fax (22)-631-4832, (22)-632-9155, (22)-535-0557 www.olesiejuk.pl/www.oramus.pl WYDAWNICTWO ALEKSANDRA I ANDRZEJ KURYLOWICZ S.C adres dla korespondencji: skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78 Warszawa 2004 Wydanie VII (III w tej edycji) Druk: Abedik S.A., Poznan Z dziejow astronautyki Start pierwszego amerykanskiego satelity kosmicznego, Explorera 1, zaplanowany zostal na srode, dwudziestego dziewiatego stycznia 1958 roku. Poznym wieczorem przesunieto go na dzien nastepny, z powodu - jak brzmial oficjalny komunikat -"niesprzyjajacych warunkow atmosferycznych". Widzowie zgromadzeni na przyladku Canaveral przyjeli to z duzym zdziwieniem, gdyz na Florydzie panowala wowczas piekna, sloneczna pogoda. Rzecznik wojskowy stwierdzil jednak, ze chodzi o gwaltowne wichry wiejace w gornych warstwach atmosfery. Nastepnego dnia, z tych samych przyczyn, ponownie wstrzymano odliczanie. Rakiete odpalono ostatecznie w piatek, trzydziestego pierwszego stycznia. ...od chwili powolania w 1947 roku. Centralna Agencja Wywiadowcza (...) wydala miliony dolarow na szeroko zakrojony projekt poszukiwania lekow i innych metod zmieniajacych ludzi w posluszne automaty. Pacjent - wbrew swojej woli - na dany rozkaz dzialal, mowil i ujawnial najskrytsze tajemnice. Takie na rozkaz potrafil o wszystkim zapomniec. John Marks, The Search for the "Manchurian Candidate"; The CIA and Mind Control, 1979 CZESC PIERWSZA 05:00 Pocisk Jupiter C stal na wyrzutni kompleksu numer dwadziescia szesc, na przyladku Canaveral. Dla zachowania pelnej tajemnicy osloniety byl grubym plotnem, spod ktorego wystawal jedynie znany wszystkim ogon miedzykontynentalnej rakiety balistycznej Redstone. Reszta, schowana pod plandeka, wygladala zupelnie inaczej...Obudzil sie, przepelniony jakims nieokreslonym lekiem. Gorzej byl przerazony. Serce walilo mu jak mlotem, dyszal ciezko i czul bol mocno napietego ciala. Przypominalo to okropny koszmar, z ta roznica, ze po przebudzeniu nie odczul zadnej ulgi. Wiedzial, ze zaszlo cos strasznego. Nie mial pojecia, co to bylo. Otworzyl oczy. W slabym swietle padajacym z sasiedniego pomieszczenia dostrzegl dziwnie znajome, choc zlowieszcze ksztalty. Gdzies w poblizu kapala woda. Postanowil sie uspokoic. Przelknal sline, wzial kilka glebokich oddechow i usilowal zebrac mysli. Lezal na twardej posadzce. Bylo mu zimno, bolaly go wszystkie miesnie i mial kaca. Mdlilo go, palilo w ustach i lomotalo w glowie. Usiadl i zadygotal, przejety niewytlumaczalnym strachem. Poczul niemila won mokrej posadzki, umytej silnym srodkiem dezynfekujacym. Zobaczyl szereg umywalek. Byl w miejskiej toalecie. Skrzywil sie z obrzydzeniem. Spal na podlodze w meskim kiblu! Co mu sie, do diabla, stalo? Byl w ubraniu... Mial na sobie cos w rodzaju plaszcza i ciezkie buciory. Instynktownie wiedzial, ze to nie jego lachy. Pomalu zapanowal nad nerwami. Glebiej, gdzies w srodku, czail sie inny strach, mniej histeryczny, a bardziej racjonalny. Dobrze wiedzial, ze przydarzylo mu sie cos okropnego. Potrzebowal swiatla. Wstal i wbil wzrok w polmrok w poszukiwaniu drzwi. Wyciagnal przed siebie rece, by nie wpasc na jakis przedmiot, i po chwili doszedl do sciany. Sunal jak slepiec, ostroznie macajac droge. Dotknal zimnego szkla i domyslil sie, ze to lustro. Potem byl papierowy recznik i jakas metalowa skrzynka. Pewnie suszarka albo cos w tym rodzaju. Wreszcie natrafil na kontakt. Wlaczyl swiatlo. Jasny blask zalal biale kafelkowe sciany, betonowa podloge i rzad toalet z szeroko otwartymi drzwiami. W kacie lezala kupa lachmanow. Nie mial pojecia, jak tu sie znalazl. Wytezyl umysl. Co sie stalo minionej nocy? Nie pamietal. Uswiadomil sobie, ze nic nie pamieta, i znowu wpadl w panike. Zacisnal zeby, zeby nie krzyczec. Wczoraj... przedwczoraj... nic. Jak sie nazywal? Nawet tego nie wiedzial. Odwrocil sie w strone umywalek. Powyzej bylo duze lustro. Zobaczyl w nim brudnego, obszarpanego dziada o posklejanych wlosach, poczernialej twarzy i dziko wytrzeszczonych oczach. Przygladal mu sie przez chwile. Wreszcie zrozumial i odskoczyl ze zdlawionym okrzykiem, a dziad zrobil to samo. Patrzyl na wlasne odbicie. Nie potrafil juz dluzej zapanowac nad przerazeniem. Rozdziawil usta. Kim jestem?! krzyknal drzacym ze strachu glosem. Sterta szmat drgnela i przetoczyla sie na bok. Ujrzal czyjas glowe. Jestes ostatnia lajza, Luke rozlegl sie niewyrazny bel kot. Lepiej sie uspokoj. Mial wiec na imie Luke. Byl wdzieczny za te wiadomosc. Samo imie to wprawdzie niewiele, ale od czegos trzeba zaczac. Zerknal na kompana. Jego towarzysz byl omotany podartym tweedowym plaszczem, przewiazanym w pasie kawalkiem zwyklego sznurka. Mial mloda, umorusana twarz o cwanym wygladzie. Przecieral oczy. Glowa mnie boli wymamrotal. Kim jestes? spytal Luke. Pete. Twoj kumpel. Nie poznajesz mnie? Nie... Luke przelknal sline, zeby nie wpasc w histe rie. Stracilem pamiec! Nic dziwnego. Wczoraj sam wychlales cala flaszke wodki. Cud, ze w ogole nie zglupiales. Pete oblizal usta. Nic nie posmakowalem. Pieprzony burbon... To przynajmniej wyjasnia, dlaczego mam kaca, pomyslal Luke. Dlaczego pilem? Pete wybuchnal uragliwym smiechem. Jak to dlaczego? Po prostu po to, zeby sie upic! Luke skrzywil sie z niesmakiem. Byl wloczega, pijakiem i sypial w meskich szaletach. Dreczylo go pragnienie. Pochylil sie nad umywalka, odkrecil kurek z zimna woda i napil sie prosto z kranu. Wytarl usta i znowu z obrzydzeniem popatrzyl w lustro. Byl juz o wiele spokojniejszy. Dzikie spojrzenie gdzies zniknelo, zastapione przez wyraz rozpaczy i niedowierzania. Ujrzal twarz czlowieka przed czterdziestka, o ciemnych wlosach i niebieskich oczach. Nie nosil wasow ani brody, jedynie kilkudniowy zarost. Przeniosl wzrok na Pete'a. Luke... i co dalej? zapytal. Mam jakies nazwisko? Luke... cos tam. Nie jestem Duchem Swietym! Jak sie tutaj znalazlem? Ile to trwa? Dlaczego? Pete wstal. Pora na sniadanie stwierdzil. Luke tez byl glodny. Nie pamietal nawet, czy ma przy sobie pieniadze. Przeszukal kieszenie w plaszczu, marynarce i spodniach. Pusto. Nie znalazl ani centa. Nie mial portfela, nie mial nawet chustki do nosa. Zadnych poszlak. Jestem splukany wymamrotal. Zartujesz mruknal Pete. Chodz. Ruszyl do drzwi, a Luke poszedl za nim. Przezyl nastepny szok, kiedy weszli do sasiedniego, rzesiscie oswietlonego pomieszczenia. Byl w ogromnej swiatyni, pustej i dziwnie cichej. Na marmurowej posadzce stal rowny rzad mahoniowych lawek, jakby w oczekiwaniu na upiorna kongregacje. Wokol olbrzymiej sali, na kamiennych zwienczeniach filarow, siedzieli dziwni rycerze, zbrojni we wlocznie i tarcze. Straznicy swietego miejsca. Hen, nad ich glowami, byl wysoko sklepiony sufit, ozdobiony blyszczacymi osmiokatami. Luke pomyslal nagle, ze wpadl w rece tajemniczej sekty, odbierajacej ludziom pamiec. Co to za miejsce? spytal niemal szeptem. Waszyngtonska Union Station odparl Pete. Luke odetchnal z ulga. Wszystko nabralo sensu. Teraz juz widzial kurz na scianach, rozdeptana gume do zucia na podlodze, papierki po cukierkach i zgniecione pudelka po papierosach. Zrobilo mu sie glupio. Znajdowal sie na ogromnej stacji kolejowej, a poniewaz dopiero switalo, nie dotarl tu jeszcze rozgadany tlum pasazerow. Bal sie zupelnie niepotrzebnie, jak dziecko, ktore widzi potwora w ciemnym pokoju. Pete skierowal sie w strone luku z napisem "wyjscie". Luke pospieszyl za nim. Hej, wy tam! rozleglo sie wolanie. Och... jeknal Pete i ruszyl nieco szybciej. Przed nimi stanal krepy czlowiek w obcislym mundurze kolejarza. Jego twarz byla wykrzywiona gniewem. Skad was wygnalo, obwiesie? Juz znikamy wymamrotal pokornie Pete. Luke byl zly na siebie, ze dal sie zlapac grubemu kolejarzowi. Co gorsza, facet najwyrazniej nie zamierzal sie odczepic. Nocowaliscie tutaj? burczal, prawie depczac im po pietach. Dobrze wiecie, ze to zabronione. Luke wsciekal sie coraz bardziej. Nie lubil byc pouczany niczym niesforny uczen. Nie lubil, chociaz zdawal sobie sprawe, ze popelnil wykroczenie. Przeciez faktycznie spal w tej cholernej toalecie... Zacisnal zeby i przyspieszyl kroku. To nie przytulek! zoladkowal sie kolejarz. Jazda stad, walkonie! wrzasnal i pchnal Luke'a. Luke odwrocil sie i popatrzyl mu prosto w oczy. Nie dotykaj mnie powiedzial, sam zaskoczony groznym tonem swojego glosu. Kolejarz stanal jak wryty. Wycho dzimy. Nie musisz nic wiecej mowic. Zrozumiales? Kolejarz cofnal sie z przestrachem. Pete zlapal Luke'a za ramie. Chodzmy stad. Luke poczul wstyd. Kolejarz wprawdzie okazal sie sluzbista, ale przeciez mial pelne prawo wyrzucic dwoch wloczegow z dworca. Nikt nie powinien mu grozic. Mineli majestatyczna brame. Na zewnatrz bylo jeszcze ciemno. Na podjezdzie przed dworcem stalo kilka zaparkowanych samochodow, ale poza tym miasto wygladalo na calkiem puste. Panowal przenikliwy ziab. Luke mocniej zacisnal poly poszarpanego plaszcza. Byla zima. Mrozny poranek w Waszyngtonie. Prawdopodobnie styczen lub luty. Ktorego roku? - przemknelo mu przez glowe. Pete pewnym krokiem skrecil w lewo. Luke poszedl za nim. -Dokad idziemy? - spytal. -Do zakrystii przy H Street. Za darmo dadza nam sniadanie. Trzeba tylko odspiewac pare psalmow. -Padam z glodu. Zaspiewam cale oratorium. Pete szybko szedl mocno kreta droga, wiodaca wsrod tanich domow. Miasto wciaz spalo. Okna byly ciemne, zaslony zaciagniete, wszystkie kioski i trafiki zamkniete. Luke spojrzal w jedno z okien, zasloniete tania firanka. Wyobrazil sobie smacznie chrapiacego czlowieka, otulonego koldra, z ciepla zona u boku. Poczul uklucie zazdrosci. Nie pasowal do tego miejsca. Nalezal do malej grupki ludzi, ktorzy o poranku przemierzaja zimne ulice miasta, w czasie gdy cala reszta jego mieszkancow jeszcze spi. Czasem ktos przemknal ulica - czlowiek w roboczym ubraniu, spieszacy do pracy, mlody rowerzysta opatulony w szalik i rekawice, samotna kobieta, palaca papierosa w jasno oswietlonym wnetrzu autobusu. W jego glowie klebilo sie od natloku pytan. Od kiedy byl pijakiem? Czy probowal zerwac z nalogiem? Moze mial jakas rodzine, u ktorej mogl znalezc pomoc? Gdzie poznal Pete'a? Skad wzieli wodke? Gdzie ja wypili? Pete nie przejawial checi do rozmowy, wiec Luke musial uzbroic sie w cierpliwosc. Moze pogadaja, kiedy zjedza sniadanie? Doszli do malego kosciolka, wcisnietego bunczucznie pomiedzy kino i trafike. Wsuneli sie bocznym wejsciem i zeszli po schodach na dol. Znalezli sie w dlugim, niskim pomieszczeniu. Krypta, pomyslal Luke. W jednym kacie stalo pianino i niewielki pulpit, w drugim kuchnia, a posrodku - trzy rzedy topornych stolow i lawy. Za stolami siedzialo trzech wloczegow; po jednym na kazdej lawie. Pustym wzrokiem spogladali w przestrzen. Przy kuchni, kolo garnka, krzatala sie przysadzista kobieta. Siwobrody czlowiek w koloratce uniosl wzrok znad dzbanka z kawa. - Witam! Witam! - zawolal wesolo. - Chodzcie sie troche ogrzac. Luke ostroznie zerknal na niego. Nie byl pewien, czy ten entuzjazm nie jest tylko na pokaz. W krypcie rzeczywiscie bylo cieplo. Luke rozpial plaszcz. -Dziendoberek, pastorze Lonegan - powiedzial Pete. -Byliscie juz tutaj? - zdziwil sie duchowny. - Nie pamietam waszych twarzy. -Ja jestem Pete. A to Luke. -Dwaj apostolowie! - Radosc Lonegana byla calkiem szczera. - Jeszcze za wczesnie na sniadanie, ale wlasnie zaparzylem kawe. Jak ktos moze wstawac o swicie, bratac sie z zebrakami i w dodatku caly czas miec dobry humor? - zastanawial sie Luke. Pastor nalal kawy do dwoch grubych kubkow. Mleka i cukru? Luke nie wiedzial, czy pija kawe slodzona i z mlekiem. Tak, prosze powiedzial na wszelki wypadek. Wzial kubek i upil lyk. Kawa byla obrzydliwie slodka i lepka. Chyba wiec pijam czarna, pomyslal. Mimo to lapczywie wysaczyl zawartosc kubka, zeby oszukac glod, czekajac na sniadanie. Za chwile sie pomodlimy oznajmil pastor. A zanim skonczymy, pani Lonegan skonczy gotowac swoja slynna owsianke. Luke doszedl do wniosku, ze jego podejrzenia sa niesprawiedliwe. Pastor Lonegan naprawde kochal swoich bliznich. Pete zasiadl na lawie, a Luke zajal miejsce obok i popatrzyl na niego. Do tej pory widzial jedynie brudna twarz i postrzepione lachy. Teraz jednak zauwazyl, ze Pete wcale nie wyglada na pijaka. Nie mial popekanych zylek na twarzy ani obwislej i zluszczonej skory, zadnych zadrapan czy siniakow... Moze byl jeszcze za mlody. Ile naprawde mogl miec lat? Okolo dwudziestu pieciu, doszedl w koncu do wniosku. Na policzku Pete'a, od prawego ucha az do szczeki, ciagnelo sie ciemne znamie. Zolte zeby ledwie trzymaly mu sie w ustach. Pewnie dlatego, zeby to ukryc, zapuscil wasy. Dawno temu, kiedy bardziej dbal o wlasny wyglad... Bila od niego jakas dzikosc. Luke wyczul instynktownie, ze Pete nienawidzi swiata. Moze za swoja brzydote, a moze za cos innego? Sadzil pewnie, ze krajem rzadza ci, ktorymi pogardzal: chinscy imigranci, aroganccy Murzyni albo tajna klika dziesieciu bogaczy, kontrolujacych cala gielde. Co sie tak gapisz? burknal Pete. Luke wzruszyl ramionami i nie odpowiedzial. Na stole lezala gazeta, rozlozona na stronie z krzyzowka, a obok ogryzek olowka. Luke odruchowo wzial go do reki i zaczal wpisywac litery w wolne pola. Do krypty przybywali kolejni oberwancy. Pani Lonegan przyniosla sterte misek i lyzki. Luke rozwiazal juz prawie cala krzyzowke, z wyjatkiem jednego hasla: "Niewielkie siolo w Danii". Szesc liter. Pastor Lonegan spojrzal mu przez ramie, zrobil zdumiona mine i cicho powiedzial do zony: "O, jak szlachetny duch zwichniety zostal!". Luke natychmiast zrozumial wskazowke i wpisal "hamlet". Skad to wiedzialem? zastanawial sie w duchu. Przelozyl gazete i spojrzal na date, wydrukowana na pierwszej stronie. Sroda, dwudziesty dziewiaty stycznia 1958 roku. Ponizej widnial tytul: "Amerykanski Ksiezyc wciaz uczepiony Ziemi". Zaczal czytac. Przyladek Canaweral, wtorek. Po serii klopotow technicznych sztab Marynarki Stanow Zjednoczonych odwolal dzis druga probe wystrzelenia rakiety kosmicznej Vanguard. Decyzja zapadla dwa miesiace po spektakularnej katastrofie pierwszego Vanguarda, ktory eksplodowal w dwie sekundy po odpaleniu. Nadzieja Ameryki w poscigu za sowieckim Sputnikiem pozostaje juz tylko pocisk Jupiter, skonstruowany przez specjalistow z US Army. Ktos uderzyl w klawisze pianina. Luke uniosl glowe. Pani Lonegan zagrala pierwsze takty dobrze znanej piesni. Wspolnie z mezem zaczeli spiewac What a Friend we have in Jesus. Luke przylaczyl sie do choru, szczesliwy, ze wciaz pamieta slowa. Dziwnie byc pijakiem, pomyslal. Umiem rozwiazywac krzyzowke i znam religijne piesni, a nie moge sobie przypomniec imienia wlasnej matki. Moze lata nalogu czesciowo zniszczyly mi umysl? Jak moglem na to pozwolic? Kiedy skonczyli spiewac, pastor Lonegan odczytal kilka wersetow z Biblii i poblogoslawil wszystkich zebranych, mowiac im, ze na pewno dostapia odkupienia. Przydaloby sie, dumal Luke. Mimo to nie pokladal jedynej wiary w Bogu. Najpierw chcial ustalic swoja prawdziwa tozsamosc. Pastor zaintonowal modlitwe, potem znow spiewali, az wreszcie mogli stanac w niedlugiej kolejce. Kazdy z nich dostal od pani Lonegan miske owsianki polanej syropem. Luke wzial dwie dokladki. Czul sie juz znacznie lepiej. Kac mijal. Jednak przede wszystkim chcial poznac odpowiedzi na najprostsze pytania. Podszedl do pastora. -Widzial mnie pan tu kiedys? Stracilem pamiec. Lonegan obrzucil go uwaznym spojrzeniem. -Chyba nie... Ale co tydzien spotykam setki ludzi, wiec moge sie mylic. Ile masz lat? -Nie wiem - odparl Luke. Poczul sie bardzo glupio. -Gdzies kolo trzydziestki, jak sadze. Niedlugo jestes wlo czega. Takie zycie wywiera pietno na czlowieku. A ty wciaz jeszcze chodzisz rownym i sprezystym krokiem, masz gladka, chociaz brudna skore, i radzisz sobie z krzyzowkami. Skoncz z piciem, a wrocisz do normalnego zycia. Ilu juz to slyszalo? - pomyslal Luke. -Sprobuje - obiecal pastorowi. - Wroc tu po pomoc, jesli bedziesz w potrzebie. Mlody zebrak, chyba niespelna rozumu, od dluzszej chwili probowal zwrocic uwage Lonegana, monotonnie klepiac go w ramie. Pastor odwrocil glowe w jego strone. -Od kiedy mnie znasz? - zapytal Luke Pete'a. -A bo ja wiem? Od jakiegos czasu. -Gdzie spalismy przedwczoraj? -Daj se spokoj. W koncu odzyskasz pamiec. -Chcialbym przynajmniej wiedziec, skad pochodze. -Przede wszystkim trzeba sie napic piwa... - powiedzial Pete po chwili wahania. - To pomaga w mysleniu. Ruszyl do drzwi, ale Luke zlapal go za ramie. -Nie chce piwa - burknal. Pete najwyrazniej nie zamierzal mu pomoc w odkrywaniu jego przeszlosci. Moze sie bal, ze straci kumpla? Trudno. Luke nie bedzie dotrzymywac mu towarzystwa. Mial do zalatwienia duzo pilniejsze sprawy. -Wolalbym pare chwil spedzic w samotnosci - oswiadczyl. -Bawisz sie w Grete Garbo? -Mowie powaznie. -Ktos musi cie pilnowac. Sam nie dasz sobie rady. Przeciez, do diabla, nawet nie pamietasz daty swoich urodzin! - oswiad czyl Pete. -Doceniam twoja troske, ale jak na razie wcale mi nie pomagasz - odparl Luke. Pete pokrecil glowa. -Chyba masz racje - mruknal i odwrocil sie w strone drzwi. - No to na razie. Moze sie kiedys jeszcze spotkamy. -Moze... Kiedy Pete wyszedl, Luke potrzasnal dlonia pastora Lonegana. -Dziekuje za wszystko. -Mam nadzieje, ze znajdziesz to, czego szukasz - od powiedzial pastor. Luke wspial sie na schody i wyszedl na ulice. Pete stal przy najblizszej przecznicy. Rozmawial z jakims czlowiekiem w zielonym nieprzemakalnym plaszczu i takiej samej czapce. Pewnie zebrze: chce pare groszy na piwo, pomyslal Luke. Poszedl w przeciwnym kierunku i skrecil za najblizszym rogiem Wciaz bylo ciemno. Luke'owi zmarzly stopy. Nie mial na nogach skarpetek. Wlasnie zaczelo sniezyc, wiec przyspieszyl kroku. Po kilku minutach zwolnil. Nie bylo przeciez powodu do pospiechu. Co za roznica, czy bedzie biegl, czy szedl. wlokl sie noga za noga? Przystanal, a potem wszedl do taniej knajpy. Nie mial wlasnego domu. 06:00 Wyrzutnie z trzech stron otaczalo rusztowanie, trzymajace rakiete w stalowym uscisku. Cala konstrukcja, to nic wiecej jak przerobiona wieza wiertnicza, osadzona na dwoch zestawach kol, jezdzacych po szerokich szynach. Chociaz wielka jak dom, tuz przed startem miala byc odholowana na odleglosc 100 metrow.Elspeth obudzila sie pelna obaw o Luke'a. Przez chwile lezala w lozku. Martwila sie o niego, jak kazda kochajaca kobieta. Zapalila nocna lampke i usiadla. Pokoj w motelu mial "kosmiczny" wystroj. Lampa w ksztalcie rakiety i mnostwo obrazkow na scianach, z wizerunkami I planet i ksiezycow na tle upstrzonego gwiazdami ciemnogranatowego nieba. Sam motel nosil nazwe "Starlite" i byl jednym z setek podobnych przybytkow, ktore wyrosly na piaszczystych wydmach Cocoa Beach na Florydzie, dziesiec kilometrow na poludnie od przyladka Canaveral. Zwykla reakcja na nagly najazd turystow. Zdaniem wlasciciela kosmiczne gadzety najlepiej oddawaly atmosfere tego czasu, ale Elspeth miala wrazenie, ze przyszlo jej nocowac w pokoju dziesieciolatka. Podniosla sluchawke telefonu i zadzwonila do biura Anthony'ego Carrolla w Waszyngtonie. Nikt nie odbieral. W domu Carrolla tez panowala cisza. Co sie stalo? Zemdlilo ja ze strachu. A moze Anthony wlasnie jedzie do pracy... pomyslala, probujac sie uspokoic. Zlapie go za pol godziny. Dojazd zajmowal mu nie wiecej niz trzydziesci minut. Wziela prysznic. Przypomniala sobie, jak pierwszy raz spotkala Luke'a i Anthony'ego. Bylo to jeszcze przed wojna. Oni studiowali w Harvardzie, a ona w Radcliffe. Obaj nalezeli do Harvard Glee Club. Luke spiewal milym barytonem, Anthony wspanialym tenorem. A ona w tamtych latach dyrygowala chorem z Radcliffe, wiec zorganizowala wspolny koncert. Luke i Anthony byli nierozlaczni. Stanowili przedziwna pare. Obaj byli wysocy i wysportowani, ale na tym konczylo sie ich podobienstwo. Dziewczeta z Radcliffe wymyslily im przezwiska Piekny i Bestia. Luke byl Piekny, bo zawsze dobrze sie ubieral i mial lekko falujace czarne wlosy. Anthony nie grzeszyl uroda, straszyl wielkim nosem i wydatna szczeka i wciaz wygladal, jakby chodzil w pozyczonych ubraniach, ale lubiano go za jego zywiolowosc i entuzjazm. Elspeth wyszla z lazienki i w szlafroku usiadla przed lustrem, zeby zrobic makijaz. Obok tuszu do rzes polozyla zegarek. Chciala dokladnie widziec, kiedy uplynie pol godziny. Pierwszy raz odezwala sie do Luke'a w czasie "pogoni za majtkami". Pewnej nocy kilku chlopcow z Harvardu wtargnelo do akademika przez okienko w piwnicy. Jak to mozliwe, ze przed dwudziestu laty martwilysmy sie tylko o to, ze ktos nam skradnie majtki? zastanawiala sie Elspeth. Czy swiat byl wtedy bardziej niewinny? Luke przypadkowo zajrzal do jej pokoju. Tak jak ona, studiowal matematyke. Mial na twarzy maske, lecz rozpoznala go bez trudu, po jasnoszarej tweedowej marynarce i bawelnianej chusteczce w czerwone grochy, wystajacej z gornej kieszeni. Sprawial wrazenie lekko speszonego, jakby nagle zrozumial, ze to, co robi, jest beznadziejnie glupie. Elspeth usmiechnela sie i wskazala na komode. W gornej szufladzie powiedziala. Wyjal z niej sliczna pare bialych koronkowych majteczek. Elspeth westchnela z zalem, bo byly dosyc drogie. Nastepnego dnia zaprosil ja na randke. Probowala o tym nie myslec. Zle spala, wiec musiala poswiecic wiecej czasu na makijaz. Pudrem wygladzila policzki i rozowa szminka rozjasnila usta. Zrobila dyplom w Radcliffe, a mimo to w pracy zadano od niej przede wszystkim tego, by wygladala jak modelka. Uczesala sie starannie. Miala rudobrazowe wlosy, modnie przystrzyzone do polowy szyi, z koncami podwinietymi do wewnatrz. Szybko wlozyla bawelniana sukienke bez rekawow w zielonobrunatne prazki i przepasala sie szerokim paskiem z ciemnej skory. Minelo juz dwadziescia dziewiec minut od chwili, kiedy telefonowala do Anthony'ego. Dla zabicia czasu pomyslala o liczbie dwadziescia dziewiec. Liczba pierwsza wiec dzieli sie tylko przez jeden i sama siebie. Poza tym malo ciekawa. Mozna o niej powiedziec tylko to, ze 29+2x2 daje liczbe pierwsza dla kazdej wartosci x ponizej dwudziestu osmiu. Policzyla szybko: dwadziescia dziewiec, trzydziesci jeden, trzydziesci siedem, czterdziesci siedem, szescdziesiat jeden, siedemdziesiat dziewiec, sto jeden, sto dwadziescia siedem... Podeszla do telefonu i ponownie zadzwonila do biura Anthony'ego. Nie bylo odpowiedzi. 1941 Elspeth Twomey kochala Luke'a od chwili, kiedy ja pocalowal.Wiekszosc chlopcow z Harvardu nie umiala calowac. Miazdzyli usta dziewczetom napalonym calusem albo szczerzyli sie jak u dentysty. Pocalunek Luke'a, ktory mial miejsce piec minut przed polnoca, w cieniu glownego gmachu akademika Radcliffe, byl namietny i pelen pasji, ale jednoczesnie delikatny. Elspeth czula, jak jego wargi muskaja jej policzki, szyje i powieki. W pewnej chwili Luke lekko dotknal jej ust koniuszkiem jezyka, jakby pytajac: "Moge?". Nie wahala sie ani chwili. Pozniej, kiedy juz znalazla sie w swoim pokoju, popatrzyla w lustro. -Chyba go kocham - szepnela do swojego odbicia. Bylo to pol roku temu. Od tamtej pory ich uczucie uleglo poglebieniu. Widywali sie niemal codziennie. Oboje dobrneli juz do ostatniego etapu studiow. Spotykali sie na lunchu i godzinami wspolnie sleczeli nad ksiazkami. W weekendy prawie sie nie rozstawali. Dziewczeta z Radcliffe na dyplomowym roku czesto wybieraly sobie studenta z Harvardu albo mlodego profesora. Slub odbywal sie zazwyczaj latem, potem miesiac miodowy, powrot i przeprowadzka do wlasnego mieszkania. Pierwsza praca i - mniej wiecej po roku - pierwsze dziecko. Luke jednak nigdy nie wspomnial o malzenstwie. Siedzieli wtedy razem w barze Flanagana, klocac sie za wziecie z Bernem Rothstenem. Ben byl wysoki, mial sumiaste czarne wasy i ostre spojrzenie. Luke lewa reka odgarnal kosmyk wlosow opadajacy mu na oczy. Zawsze tak robil. Kaze ci go obciac, kiedy pojdziesz do odpowiedzialnej pracy, pomyslala Elspeth. Juz nie bedziesz tak pociagajacy. Szkoda. Bern byl komunista, jak wielu studentow i profesorow z Harvardu. -Masz ojca bankiera - powiedzial z pogarda, zwracajac sie do Luke'a. - Sam tez zostaniesz bankierem. Nic dziwnego, ze kochasz kapitalizm. Elspeth zauwazyla, ze na szyi Luke'a pojawil sie ciemny rumieniec. "Time" pisal ostatnio duzo o jego ojcu. Ponoc byl jednym z dziesieciu milionerow, ktorzy sie dorobili od czasow Wielkiego Kryzysu. Luke jednak nie czul wyrzutow sumienia z tego powodu, ze mial nieco szczescia. Kochal swoja rodzine i nie lubil, jak ktos krytykowal ojca. -Bern, zle robisz, oceniajac ludzi po rodzicach! - zawolala ze zloscia Elspeth. -Zawod bankiera na ogol bywa szanowany - stwierdzil Luke. - Banki daja ludziom zatrudnienie i pomagaja im w zalozeniu wlasnego interesu. -Zwlaszcza w tysiac dziewiecset dwudziestym dziewiatym roku... Wszyscy popelniamy bledy. Czasami pomoc bywa nie wlasciwie skierowana. Zolnierz tez moze sie pomylic i zabic kogos niewinnego, ale nikt nie nazwie go morderca. Bern zrobil nieszczesliwa mine. Walczyl w wojnie hiszpanskiej byl starszy od innych studentow o trzy lub cztery lata i widocznie pamietal jakas swoja tragiczna pomylke. Poza tym nie bede bankierem oznajmil Luke. Peg, dziewczyna Berna, wygladala jak czupiradlo. Popierala jego poglady, lecz w jej wypowiedziach bylo mniej sarkazmu. Pochylila sie nad stolem i zapytala: A kim? Naukowcem. W jakiej dziedzinie? Luke wskazal w gore. Chce badac inne swiaty. Bern zasmial sie uragliwie. Statki kosmiczne! Marzenia malych chlopcow. Elspeth znow stanela w obronie Luke'a: Nie znasz sie na tym, wiec po prostu nie zabieraj glosu! Bern studiowal literature francuska. Jednak Luke nie przejal sie zbytnio jego ironizowaniem. Widac juz przywykl do kpin kolegow ze swoich zainteresowan. Tak bedzie oswiadczyl z przekonaniem. I powiem wam cos jeszcze. Moim zdaniem nauka wiecej zrobi dla ludzkosci niz wszyscy komunisci. Nawet za naszego zycia. Elspeth skrzywila sie. Kochala Luke'a, ale ten chlopak nie mial zielonego pojecia o polityce. To zbyt proste powiedziala. Zdobycze nauki sa dostepne jedynie dla wybrancow. Nieprawda zaprzeczyl Luke. Parowce przyczynily sie do poprawy bytu zwyklych marynarzy, nie mowiac juz o pasazerach wielkich transatlantykow. Byles kiedys w kotlowni takiego statku? spytal Bern. Bylem. Nikt tam nie cierpial na szkorbut. Nagle jakas potezna postac zamajaczyla obok stolu. Halo, mlodziezy! Macie dosc lat, zeby pic alkohol w pub licznym lokalu? Byl to Anthony Carroll. Wygladal, jakby cala noc przespal w ubraniu. Obok niego stala dziewczyna. Byla tak piekna, ze Elspeth bezwiednie wydala pomruk zaskoczenia. Drobna, malenka, w eleganckim czerwonym zakiecie i luznej czarnej spodnicy. Spod jej czerwonego kapelusika wymykaly sie kosmyki ciemnych wlosow. To Billie Josephson przedstawil ja Anthony. Jestes Zydowka? zapytal Bern Rothsten. Byla wyraznie zdumiona tak obcesowym zachowaniem, ale odpowiedziala: Tak. -Zatem mozesz poslubic Anthony'ego, jednak nie wpuszcza cie do klubu. -Nie naleze do takich klubow! - zaprotestowal Anthony. -Na pewno bedziesz nalezal - uspokoil go Bern. - Na pewno. Luke wstal, zeby sie przywitac, i niechcacy tracil biodrem w stolik. Przewrocil szklanke. Nigdy przedtem nie zachowywal sie tak niezgrabnie. Elspeth natychmiast zrozumiala, ze to widok panny Josephson tak na niego podzialal, i poczula uklucie zazdrosci. -A to niespodzianka! - usmiechnal sie czarujaco. - Kiedy Anthony wspomnial, ze poznal kogos o imieniu Billie, wyob razilem sobie dziewcze dwumetrowej wysokosci, o budowie silaczki. Billie rozesmiala sie wesolo i zajela miejsce obok niego. -Naprawde mam na imie Bilhah-wyjasnila.-To z Biblii. Sluzaca Jakuba i zarazem matka Daniela. Wychowalam sie w Dallas, gdzie wszyscy wolali na mnie Billie-Jo. Anthony usiadl przy Elspeth. -Sliczna, prawda? - spytal cicho. Elspeth jednak doszla juz do wniosku, ze Billie wcale nie jest taka piekna. Miala zbyt waska twarz, ostry nos i ogromne, ciemnobrazowe oczy. Ale oczywiscie potrafila doskonale o siebie zadbac i pokazac sie we wlasciwym swietle. Czerwona szminka, kapelusik przekrzywiony na bakier, teksaski akcent i energiczne ruchy... Wlasnie opowiadala jakas przygode z Teksasu, usmiechajac sie i marszczac brwi. Na jej twarzy malowala sie cala gama emocji. -Milutka - odparla Elspeth. - Jak to sie stalo, ze dotychczas nigdy jej nie spotkalam? 28 -Jest ciagle zajeta. Nie chodzi na zabawy.-To jak ja poznales? -W muzeum Fogga. Byla w zielonym berecie i tego samego koloru plaszczu z metalowymi guzikami. Wygladala jak olo wiany zolnierzyk przed chwila wyjety z pudelka. Wedlug mnie nie ma w niej nic z zabawki, pomyslala Elspeth. Moze byc niebezpieczna. W tej samej chwili Billie zachichotala glosno po jakims zarcie Luke'a i niby przypadkowo klepnela go po reku. Poczatek flirtu? Elspeth postanowila przerwac te karesy. -Zostajesz w miescie po capstrzyku? - zapytala. Dziewczeta z Radcliffe musialy wracac do akademika przed dziesiata wieczor. Jesli chcialy nocowac gdzies indziej, musialy wpisac sie do ksiegi i uzyskac specjalne zezwolenie. Czas ich powrotu byl dokladnie notowany. Nie byly jednak glupie, wiec rygorystycznie egzekwowany regulamin tylko pobudzal ich wyobraznie. Powiedzialam, ze dzis spedze noc u ciotki mieszkajacej w Ritzu... A ty co wymyslilas? Nic. Zostawilam otwarte okienko w piwnicy. Billie znizyla glos i powiedziala: Tak naprawde bede u znajomych Anthony'ego, w Fenway. Anthony zrobil niewinna mine. To przyjaciele mojej matki. Maja ogromny apartament powiedzial do Elspeth. Nie patrz tak na mnie. Mozna im zaufac. Mam nadzieje wycedzila znaczaco i z satysfakcja zobaczyla, ze Billie poczerwieniala. Ile nam zostalo do filmu? zapytala Luke'a. Popatrzyl na zegarek. Musimy sie juz zbierac. Pozyczyl samochod na weekend, dziesiecioletniego dwuosobowego forda model A, ktory wygladal troche staroswiecko wsrod oplywowych aut produkowanych we wczesnych latach czterdziestych. Prowadzil pewna reka i widac bylo, ze sprawia mu to przyjemnosc. Elspeth zadawala sobie w duchu pytanie, czy nie byla zbyt przykra dla Billie. No, moze troche... uznala w koncu, ale nie zamierzala z tego powodu plakac. Poszli do kina Loew's State, na nowy film Hitchcocka, pod tytulem "Podejrzenie". Kiedy zgasly swiatla, Luke objal Elspeth, a ona polozyla mu glowe na ramieniu. Troche smutno jej bylo, ze wybrali kryminal o rozbitym malzenstwie. Przed polnoca wrocili do Cambridge i skrecili w Memorial Drive, do parku, skad widac bylo cala rzeke Charles. Zatrzymali sie kolo przystani. W samochodzie nie bylo ogrzewania, wiec Elspeth postawila futrzany kolnierz plaszcza i przytulila sie do Luke'a. Rozmawiali o filmie. Elspeth uwazala, ze w prawdziwym zyciu taka dziewczyna jak grana przez Joan Fontaine bohaterka zastraszona i zdominowana przez purytanskich rodzicow nigdy nie zapalalaby uczuciem do kogos pokroju Cary Granta. Alez wlasnie dlatego sie w nim zakochala! zawolal Luke. Bo byl niebezpieczny. I przez to stal sie dla niej atrakcyjny? Oczywiscie. Elspeth odwrocila glowe i popatrzyla na odbicie ksiezyca, drzace na falach rzeki. Billie Josephson tez byla niebezpieczna. Luke wyczul jej zniecierpliwienie i postanowil zmienic temat. Dzisiaj profesor Davies zlozyl mi propozycje, zebym pozostal w Harvardzie. Co mu odpowiedziales? Ze zamierzalem przeniesc sie na Uniwersytet Columbia. "Po co? zapytal. Zostan tutaj". Wyjasnilem mu, ze cala moja rodzina mieszka w Nowym Jorku. "Rodzina!" fuknal. Czyzbym nie mogl byc matematykiem tylko z tego powodu, ze chce widywac siostre? Luke byl najstarszy z czworga dzieci. Matka pochodzila z Francji. Ojciec poznal ja w Paryzu, pod koniec pierwszej wojny swiatowej. Luke bardzo kochal swoich dwoch nastoletnich braci i jedenastoletnia siostre. Davies jest kawalerem przypomniala mu Elspeth. Zyje wylacznie praca. Myslalas kiedys o dalszych studiach, zrobieniu magis terium? Wstrzymala oddech. A powinnam? Chcial, zeby razem trafili na Columbie? Jestes lepsza matematyczka niz niejeden chlopak z Harvardu. Zawsze chcialam pracowac w Departamencie Stanu. To oznacza przeprowadzke do Waszyngtonu mruknal Luke. Z pewnoscia nie zaplanowal tej rozmowy. Po prostu myslal na glos. To typowe dla mezczyzn, ze nigdy wczesniej nie zastanawiaja sie nad sprawami, ktore w istotny sposob moga zawazyc na ich zyciu. Wyraznie posmutnial, kiedy uswiadomil sobie, ze wkrotce mieliby sie rozstac. A przeciez rozwiazanie bylo takie proste... Bylas juz kiedys zakochana? zapytal nagle. Zaraz jednak dodal: To bardzo osobista sprawa. Nie musisz odpowiadac. Chce odpowiedziec. Lubila z nim rozmawiac o milos ci. Prawde powiedziawszy, bylam. Zerknela na jego twarz, oswietlona ksiezycowym blaskiem i z zadowoleniem stwierdzila, ze sie skrzywil. Mialam wowczas siedemnascie lat. W Chicago trwal protest hutnikow. W tamtych czasach bardzo interesowalam sie polityka. Przylaczylam sie do strajkujacych, na ochotnika. Nosilam listy i parzylam kawe. Moim zwierzchnikiem byl Largo. To wlasnie w nim sie zakochalam. A on w tobie tez? Nie! Dzieki Bogu... Mial dwadziescia piec lat, wiec uwazal mnie za smarkule. Wprawdzie byl grzeczny i uprzejmy, ale tak samo traktowal wszystkich innych... Zawahala sie, a potem dodala: Co prawda raz mnie pocalowal. Nie byla pewna, czy Luke powinien o tym wiedziec, ale poczula chec do zwierzen. Bylismy w pokoju sami... Pakowalismy ulotki. Powie dzialam cos smiesznego, juz nie pamietam, co to bylo. Jack rozesmial sie i zawolal: "Jestes prawdziwym skarbem, Ellie". Zawsze skracal imiona. Na ciebie tez by mowil Lou. Potem mnie pocalowal prosto w usta. Myslalam, ze umre z rozkoszy, a on, jakby nigdy nic, spokojnie powrocil do paczek. Moim zdaniem byl w tobie zakochany. Mozliwe. Nadal sie widujecie? Pokrecila glowa. Nie zyje. Taki mlody?! Zabito go. Elspeth z trudem powstrzymywala lzy, ktore nagle nabiegly jej do oczu. Nie chciala, by Luke myslal, ze wciaz teskni za przeszloscia. Dwaj policjanci, juz po sluzbie, wynajeci przez wlasciciela huty, pobili go na smierc metalowym pretem. Chryste Panie! Luke popatrzyl na nia ze wspolczuciem. Wszyscy w miescie wiedzieli, kto to zrobil, jednak nikogo nie aresztowano. Wzial ja za reke. Czytywalem o czyms takim w gazetach, ale nigdy w to nie wierzylem... Taka jest prawda. Zarna musza sie krecic. Kazdy, kto stanie im na drodze, bedzie zmiazdzony. Mowisz tak, jakby przemysl ciezki niczym nie roznil sie od mafii. Nie ma wielkiej roznicy. W kazdym razie dostalam wtedy niezla nauczke, i to mi wystarczylo. Uswiadomila sobie nagle, ze Luke zaczal rozmowe o milosci, a ona durna pala przeszla do polityki. A ty? zapytala, zeby to naprawic. Byles juz zakochany? Nie wiem odparl z wahaniem. Czym naprawde jest milosc? Typowa chlopieca odpowiedz. Pocalowal ja i napiecie zelzalo odrobine. Lubila go dotykac, kiedy sie calowali. Glaskala go po uszach, po podbrodku, po wlosach i po karku. Za kazdym razem lekko odchylal glowe i przygladal jej sie z nieodgadnionym usmiechem. W takich chwilach Elspeth przypominala sobie slowa szekspirowskiej Ofelii: "W twarz moja oczy wlepil tak badawczo, jak gdyby chcial ja narysowac". A potem nastepowal drugi pocalunek. Elspeth byla zadowolona, ze jej chlopak wciaz jest przy niej. Luke westchnal gleboko. Nie wiem, jak to mozliwe, ze ludzie w malzenstwie moga stac sie znudzeni soba powiedzial. Nie powinno sie tak dziac. Uwielbiala takie rozmowy. Dzieci im przeszkadzaja odparla ze smiechem. Chcialabys miec dzieci? Serce Elspeth zaczelo bic szybciej. Co to za pytanie? Oczywiscie. Ja chcialbym miec czworke. Tak samo jak jego rodzice, pomyslala. Synow czy corki? I synow, i corki. Na przemian. Zapadla cisza. Elspeth bala sie cokolwiek powiedziec. Luke milczal dlugo, a potem obrzucil ja powaznym spojrzeniem. Jak bys sie wtedy czula? Z czworgiem dzieci? Tylko na to czekala. Kochalabym je, gdyby byly twoje odparla z radosnym usmiechem. Znowu ja pocalowal. Wkrotce zrobilo sie zbyt zimno, zeby nadal siedziec nad rzeka, wiec niechetnie wrocili w strone Radcliffe. Na Harvard Square ktos zamachal do nich z pobocza. To Anthony? spytal Luke. Tak, pomyslala Elspeth. I oczywiscie Billie. Luke zatrzymal samochod. Anthony podszedl do okna. Dobrze, ze was spotkalem powiedzial. Potrzebuje pomocy. Billie stala tuz za nim. Dygotala z zimna i wygladala na wsciekla. Co tu robicie? zapytala Elspeth. Wszystko sie pokrecilo. Moi znajomi z Fenway wyjechali na caly weekend. Na pewno pomylili daty. Billie nie miala gdzie sie podziac. Naklamala, ze spedzi noc u ciotki, przypomniala sobie Elspeth. Teraz nie mogla wrocic do akademika, bo wszystko by sie wydalo. Zabralem ja do domu ciagnal Anthony. Mial na mysli Cambridge House, gdzie mieszkal rowniez Luke. Meskie kwate ry w Harvardzie zawsze nazywano domami. Pomyslalem, ze przespi sie u nas, a my we dwoch spedzimy te noc w bibliotece. Zwariowales! wyrwalo sie Elspeth. Robilismy to juz kiedys uspokoil ja Luke. No dobrze, i co dalej? zapytal Anthony'ego. Ktos nas widzial. Och, nie! jeknela Elspeth. Nocna wizyta dziewczyny w meskim pokoju stanowila powazne pogwalcenie regulaminu. Winowajcow najczesciej wyrzucano z uczelni. Kto? spytal Luke. Geoff Pidgeon i cala banda chlopakow. Geoff jest w porzadku. Kto jeszcze? Nie wiem. Bylo ciemno, a oni mieli juz troche w czubie. Rano chce z nimi porozmawiac. Luke skinal glowa. Co teraz masz zamiar zrobic? Jeden z kuzynow Billie mieszka w Newport, na Rhode Island odparl Anthony. Zawieziesz ja tam? 34 To przeciez ponad dziewiecdziesiat kilometrow! za wolala Elspeth. Godzina lub dwie jazdy mruknal Anthony i usmiechnal sie przepraszajaco. Luke...? Nie ma sprawy. Elspeth wiedziala, ze Luke sie zgodzi. Musial ratowac przyjaciela, bez wzgledu na konsekwencje. Tak mu dyktowal honor. Mimo to nie potrafila zapanowac nad zloscia. Dzieki powiedzial z ulga Anthony. Drobiazg odparl Luke. To znaczy... niezupelnie drobiazg, bo w aucie sa tylko dwa miejsca. Elspeth otworzyla drzwi i wysiadla. Prosze bardzo burknela ponuro. Wstyd jej bylo, ze tak sie zachowuje, ale nie mogla zniesc mysli, ze przez nastepne dwie godziny Luke bedzie sam na sam w ciasnym samochodzie z seksowna Billie Josephson. Luke chyba wyczul, co sie dzieje, bo powiedzial: Wsiadaj z powrotem. Najpierw odwioze ciebie. Postanowila, ze tym razem dorowna mu szlachetnoscia. Nie trzeba oswiadczyla. Anthony mnie odprowadzi. A Billie lada chwila zamieni sie w sopel lodu. Jak chcesz westchnal Luke. Nie za szybko sie zgodzil? przemknelo przez glowe Elspeth. Billie cmoknela ja w policzek. Nie wiem, jak ci dziekowac powiedziala, po czym wsiadla do samochodu i zamknela drzwi, nie patrzac na Anthony'ego. Luke pomachal im reka i odjechal. Anthony i Elspeth przez chwile spogladali za znikajacym w mroku autem. Niech to szlag! mruknela ze zloscia Elspeth. 06:30 Na kadlubie bialej rakiety wymalowane byly ogromne czarne litery UE. Byl to prymitywny rodzaj szyfru: H U N T S V I L E X 1 2 3 4 5 6 7 8 9 0 Wynikalo z niego, ze UE to pocisk numer dwadziescia dziewiec. Szyfr stosowany byl wylacznie po to, zeby nikt nie wiedzial, ile rakiet zostalo wyprodukowanych.Dzien wpelzal ukradkiem do zimnego miasta. Ludzie wychodzili z domow, mruzac oczy i zaciskajac usta w podmuchach lodowatego wiatru. Szybko przemykali przez zmarzniete ulice i znikali w cieplych, oswietlonych przystaniach biur, sklepow, hoteli i restauracji. Luke nie mial dokad pojsc. W jego oczach kazde miejsce wygladalo tak samo. Moze za nastepnym rogiem rozpoznam cos znajomego? myslal. A moze cos mi sie przypomni? Zaulek, gdzie spedzilem mlode lata, albo budynek, w ktorym pracowalem? Szedl wiec, lecz ciagle doznawal rozczarowan. Gdy nieco bardziej pojasnialo, zaczal sie przygladac spotykanym ludziom. Kazdy z nich mogl byc jego ojcem, siostra, a nawet synem. Mial nadzieje, ze ktos wreszcie obrzuci go zdumionym spojrzeniem, przystanie, wezmie w ramiona i zawola: "Luke, chlopie, co sie z toba dzialo? Chodz ze mna, pomoge ci!". Ale z drugiej strony... Rodzina mogla go unikac. A jesli wyrzadzil jakas krzywde krewnym lub znajomym? A moze zyli w innym miescie? Po pewnym czasie zrozumial, ze nie powinien liczyc na przychylnosc losu. Nikt nie poda mu pomocnej dloni i sam tez nie znajdzie znajomego domu. Lazenie z glowa w chmurach do niczego go nie doprowadzi. Ale przeciez musial byc jakis sposob ustalenia tozsamosci! Byc moze figurowal na liscie zaginionych. Wiedzial, ze musza istniec takie listy, z dokladnym rysopisem kazdego delikwenta. Gdzie sa przechowywane? Na pewno na policji. Przypomnial sobie, ze przed chwila mijal posterunek. Zawrocil gwaltownie i wpadl na mlodzienca w oliwkowozielonym nieprzemakalnym plaszczu i takiej samej czapce. Mial wrazenie, ze juz sie gdzies widzieli. Mlodzieniec spojrzal na niego i przez kilka sekund wydawalo sie, ze go rozpoznaje. Ale po chwili z zaklopotaniem odwrocil wzrok i odszedl. Luke westchnal z gorycza i probowal wrocic po wlasnych sladach. Bylo to trudne, bo w te strone szedl wlasciwie bez wytyczonego celu. Sadzil jednak, ze na pewno wkrotce trafi na policje. Idac, usilowal wydedukowac cos wiecej o sobie. Dostrzegl wysokiego czlowieka w szarym kapeluszu, z wyrazna luboscia Przypalajacego papierosa. Nie wywarlo to na nim zadnego wrazenia, doszedl wiec do wniosku, ze nie palil. Dobrze rozroznial stare i nowe samochody. Podobaly mu sie sportowe, o oplywowych ksztaltach. Lubil auta i bez watpienia byl dobrym kierowca. Malo tego, znal nawet wiekszosc marek. Tego wiec nie zapomnial, tak jak angielskiego. W szybie wystawowej widzial odbicie wloczegi w nieokreslonym wieku. Kiedy jednak spogladal na przechodniow, bez trudu mogl ich sklasyfikowac wiekowo. Ten ma dwadziescia lat, ten trzydziesci, czterdziesci, a ten jeszcze wiecej... W jakis przedziwny sposob jednych ocenial jako mlodszych, a innych jako starszych od siebie. Dwudziestolatkow uwazal za mlodszych. Czterdziestolatkow za starszych. Tak wiec sam byl prawdopodobnie gdzies posrodku. Te drobne zwyciestwa nad amnezja napawaly go poczuciem triumfu. Tymczasem jednak zupelnie sie zgubil. Ze wstretem zauwazyl, ze trafil do dzielnicy tanich bud i sklepikow. Stragany z ciuchami staly na ulicy obok punktow sprzedazy uzywanych mebli. Troche dalej lombard, mala jadlodajnia i sklep spozywczy. Luke zatrzymal sie nagle i popatrzyl za siebie, zastanawiajac sie, ktoredy zawrocic. Dwadziescia metrow z tylu znow zobaczyl mlodzienca w zielonym plaszczu i czapce, stojacego przed witryna sklepu z telewizorami. Sledzi mnie? przemknelo mu przez mysl. "Ogon" zazwyczaj chodzil sam, rzadko mial ze soba teczke lub torbe z zakupami i najczesciej udawal spacerowicza, krazacego po miescie bez celu. Zielony dobrze pasowal do tego opisu. Latwo to bylo sprawdzic. Luke doszedl do najblizszej przecznicy, przeszedl na druga strone i zawrocil. Na drugim koncu znow sie zatrzymal i powoli popatrzyl na boki. Zielony plaszcz byl dwadziescia metrow za nim. Luke ponownie przeszedl przez ulice. Zeby nie wzbudzac podejrzenia, przygladal sie kazdym drzwiom, jakby szukal jakiegos adresu. W ten sposob dotarl az do punktu wyjscia. Plaszcz caly czas szedl za nim. Luke wprawdzie nie mial pojecia, o co w tym wszystkim chodzi, lecz w jego sercu blysnela iskierka nadziei. Mlodzieniec musial cos o nim wiedziec. Moze nawet znal jego nazwisko? Uznal, ze przyda sie jeszcze jedna proba. Tym razem zamierzal wsiasc do autobusu i zmusic tamtego, zeby zrobil to samo. Mimo calego podniecenia, ktore go ogarnelo, odezwal sie glos rozsadku: "Skad wiesz, jak sprawdzic, czy jestes sledzony?". Dzialal zupelnie instynktownie. Gdzie przeszedl takie wyszkolenie, zanim stal sie wloczega? Na to bedzie czas pozniej, pomyslal. W tej chwili potrzebowal pieniedzy na autobus. W kieszeniach nie mial ani centa; wszystko wydal na flaszke. Ale z tym nie bylo najmniejszych klopotow. Forse mogl znalezc wszedzie: w kieszeni najblizszego przechodnia, w sklepie i w taksowce, w jakims domu... Teraz patrzyl na swiat calkiem innym wzrokiem. Tutaj stal kiosk do obrabowania, tam szla torebka i kilka wypchanych portfeli... Zajrzal do malej knajpki. Jakis facet stal za kontuarem, a kelnerka uwijala sie miedzy stolikami. Takie samo dobre miejsce jak kazde inne. Wszedl do srodka. Zerknal na stoliki w poszukiwaniu zapomnianych napiwkow. Nic z tego. W radiu rozlegl sie glos spikera. Nadawano wiadomosci. "Eksperci od lotow w kosmos uwazaja, ze Ameryka stoi przed ostatnia szansa, aby dogonic Rosjan w wyscigu o przejecie kontroli nad przestrzenia miedzyplanetarna...". Czlowiek za kontuarem wlasnie parzyl kawe. Z blyszczacej maszyny buchnal oblok pary. Luke wciagnal w nozdrza smakowity zapach. Co mowi wloczega po wejsciu do knajpy? Ma pan moze jakies stare bulki? zapytal barmana. Wynos sie powiedzial mezczyzna. I wiecej nie wracaj. Luke mial ochote przeskoczyc przez kontuar i wyrwac szuflade kasy, ale bylby to chyba zbyt desperacki czyn, zeby zdobyc pare miedziakow na autobus. Nagle jego wzrok padl na niewielka puszke ze szczelina na wieczku. Latwo ja bylo zgarnac. Na nalepce widnial portret malego dziecka i napis: "Pamietaj o tych, co nie widza". Luke przesunal sie nieco, zeby zaslonic puszke przed wzrokiem gosci i kelnerki. Teraz juz tylko musial odwrocic uwage barmana. Daj pan dziesiataka... Dostaniesz kopa w dupe burknal tamten. Z trzaskiem odstawil dzbanek i wytarl rece w fartuch. Musial sie pochylic, zeby przejsc pod klapa kontuaru, i na sekunde stracil Luke'a z oczu.! W tej samej chwili puszka zniknela w przepastnej kieszeni dziadowskiej kapoty. Wydawala sie zadziwiajaco lekka, ale i w srodku cos grzechotalo, wiec nie byla zupelnie pusta. Barman wyprostowal sie, zlapal Luke'a za kolnierz i wyprowadzil go na zewnatrz. Luke nie stawial oporu, az do ostatniej chwili, kiedy na pozegnanie dostal bolesnego kopniaka w tylek. Zapomniawszy o swojej roli, obrocil sie na piecie, gotow do walki. Mezczyzna przestraszyl sie i pospiesznie zniknal za drzwiami. Czego sie wsciekasz? spytal sam siebie Luke. Przeciez zebrales, a kiedy ci odmowiono datku, zaczales sie stawiac. No dobrze, na kopniaka moze nie zasluzyles ale w koncu j okradles niewidome dzieci! Pomyslal, ze musi zapomniec o godnosci, odwrocil sie i odszedl jak pies z podkulonym ogonem. Skrecil w waski zaulek, znalazl jakis kamien i wyladowal cala zlosc na puszce. Pekla jak papier. W srodku bylo nie wiecej niz dwa, trzy dolce, samymi drobniakami. Schowal je do kieszeni i wrocil na ulice. Podziekowal niebiosom za laske i obiecal solennie, ze gdy tylko wroci na lono spoleczenstwa, odda te trzy dolary niewidomym. A moze nawet trzydziesci dolarow, pomyslal. Mlodzieniec w nieprzemakalnym plaszczu stal przy kiosku i czytal gazete. Autobus podjechal na przystanek. Luke nie znal tej trasy. Zreszta to nie mialo zadnego znaczenia. Wsiadl. Szofer spojrzal na niego spode lba, ale nic nie powiedzial. Trzy przystanki mruknal Luke. Nie obchodzi mnie, ile bedziesz jechal. Oplata siedemnascie centow, chyba ze masz zeton. Wysuplal z kieszeni kilka skradzionych monet i zaplacil za przejazd. Moze wcale nie byl sledzony? Przeszedl na tyl autobusu i niecierpliwie wyjrzal przez okno. Mlodzieniec w zielonym plaszczu wsunal gazete pod pache i odszedl. Luke zmarszczyl brwi. Dlaczego nie wezwal taksowki? Wiec to jednak nie jest zaden agent. Kolejne rozczarowanie. Autobus ruszyl. Luke usiadl. Skad mu to w ogole przyszlo do glowy? Musial kiedys przejsc odpowiednie przeszkolenie. Po co? Moze byl policjantem? A moze mialo to cos wspolnego z wojna? Pamietal, ze byla wojna. Ameryka walczyla z Niemcami w Europie, a z Japonia na Pacyfiku. Nie przypominal jednak sobie, czy bral w niej udzial. Na trzecim przystanku wysiadl z kilkoma innymi pasazerami. Rozejrzal sie po ulicy. Nie zobaczyl zadnej taksowki, nie widac tez bylo czlowieka w nieprzemakalnym plaszczu. Zauwazyl za to, ze jeden z pasazerow zatrzymal sie tuz przy sklepie, siegnal do kieszeni po paczke papierosow i z luboscia zaciagnal sie pierwszym dymem. Byl to wysoki czlowiek w szarym kapeluszu. Luke przypomnial sobie, ze juz go dzisiaj widzial. 07:00 Wyrzutnia to nic innego jak zwykly stalowy podest na czterech nogach, z dziura w samym srodku. W momencie startu przejdzie przez nia plomien odrzutu, a umieszczony pod spodem cylindryczny tlumik rozrzuci ogien na boki.Anthony Carroll skrecil w Constitution Avenue. Jechal piecioletnim cadillakiem eldorado, bedacym wlasnoscia matki. Pozyczyl go rok temu, podczas przeprowadzki z Wirginii do Waszyngtonu, i jakos do tej pory nie mial okazji oddac. Matka na pewno kupila juz sobie nowy woz. Wjechal na parking pod budynkiem Q przy Alphabet Row, siedzibie CIA. Tutaj wlasnie, w poblizu Mauzoleum Lincolna, tuz po wojnie wzniesiono dlugi rzad barakow. Nie byla to ozdoba miasta, lecz Anthony czul sie tu jak w domu. W czasie wojny pracowal w Biurze Sluzb Strategicznych, OSS, z ktorego potem utworzono CIA. To byly stare, dobre czasy... Wywiad mogl pozwolic sobie praktycznie na wszystko, bez konsultacji z nikim, z wyjatkiem prezydenta. CIA szybko stala sie najbardziej prezna organizacja w Wa szyngtonie. Na drugim brzegu Potomacu, w Langley, juz w Wirginii, za miliony dolarow budowano nowa kwatere. Po przeprowadzce Alphabet Row mialo zostac zburzone. Anthony ostro protestowal przeciwko wszelkim zmianom; nie chodzilo mu wylacznie o to, ze z Q wiazal najlepsze wspomnienia. Obecnie CIA zajmowala trzydziesci jeden budynkow w dzielnicy rzadowej, znanej jako Foggy Bortom, i Anthony uwazal, ze tak powinno zostac. Obcym szpiegom trudniej ocenic sile i rozmiary agencji, ktorej biura sa wymieszane z innymi instytucjami. W Langley wszystko bedzie widoczne jak na dloni. Dostawy, liczba pracownikow, a nawet budzet, jesli komus przyjdzie do glowy przejrzec statystyki. Przegral jednak, bo paru cwaniakow ze swiecznika uznalo, ze CIA musi byc pod kontrola. Anthony uwazal, ze praca w tajnych sluzbach to przede wszystkim zajecie dla piratow i awanturnikow. Ale dzisiaj na wszystkich szczeblach dominowal tlum referentow i ksiegowych. Anthony mial swoje stale miejsce na parkingu, z tabliczka "Szef personelu technicznego", podjechal jednak az pod glowne wejscie. Popatrzyl na paskudny budynek. Kiedy go zburza, bedzie to koniec pewnej epoki, pomyslal. Wciaz przegrywal walke z biurokracja, ale zachowal silna pozycje w agencji. "Personelem technicznym" okreslano grupe zajmujaca sie wlamaniami, podsluchem telefonicznym, narkotykami i cala reszta dzialan pozostajacych na bakier z prawem. Popularnie zwano ja Dirty Tricks - "Brudne sztuczki". Anthony cieszyl sie opinia bohaterskiego weterana i zgarnal kilka dodatkowych punktow w pierwszym okresie zimnej wojny. Niestety byli tez i tacy, wedlug ktorych CIA powinna zajmowac sie jedynie zbieraniem i przetwarzaniem danych. Po moim trupie, pomyslal. Mial wielu wrogow. Obrazonych zwierzchnikow, zarzucajacych mu brak wychowania, kiepskich agentow, ktorzy nie doczekali sie awansu, i gryzipiorkow, niechetnym okiem pa trzacych na wszelkie tajne operacje. Zniszczyliby go bez wahania przy pierwszym powazniejszym bledzie. A dzisiaj sam wsunal glowe w petle. Wchodzac po schodach, staral sie zapomniec o wszelkich uprzedzeniach. Mial inny problem. Tym problemem byl doktor Claude Lucas, znany jako Luke. Najbardziej niebezpieczny czlowiek w Ameryce - czlowiek, ktory mogl zniszczyc wszystko, w co Anthony wierzyl. Wieksza czesc nocy spedzil w biurze. Do domu wpadl tylko po to, by sie wykapac i ogolic. Straznik popatrzyl na niego ze zdziwieniem. -Dzien dobry, panie Carroll. Juz pan z powrotem? -Nawiedzil mnie we snie aniol i powiedzial: "Wracaj do pracy, leniwy sukinsynu". Dzien dobry. Wartownik rozesmial sie. -Pan Maxell jest w panskim biurze. Anthony zmarszczyl brwi. Pete Maxell powinien pilnowac, Luke'a. Co sie stalo? Wbiegl na pietro. Pete siedzial na krzesle przed jego biurkiem. Wciaz mial na sobie obszarpane lachy i smar na twarzy, czesciowo zakrywajacy znamie. Na widok Anthony'ego zerwal sie z przestrachem. -O co chodzi? - zapytal Carroll. -Luke chcial byc sam. Anthony byl przygotowany na taka sytuacje. -Kto go przejal? -Simons. Poszedl za nim. Betts daje mu wsparcie. Anthony z powatpiewaniem pokiwal glowa. Skoro Luke bez klopotu pozbyl sie jednego "opiekuna", mogl takze wymknac sie wszystkim pozostalym. -Co z jego pamiecia? -Bez zmian. Nic nie wie. Anthony zdjal plaszcz i zajal miejsce za biurkiem. Podejrzewal, ze Luke moze sprawiac problemy. Na szczescie przewidzial taka ewentualnosc i podjal odpowiednie kroki. Popatrzyl na Maxella. Pete byl dobrym agentem, ostroznym i kompetentnym, choc niedoswiadczonym. Ale wprost fanatycznie wierzyl w Anthony'ego. Wszyscy mlodsi stazem pracownicy wywiadu wiedzieli, ze to wlasnie Carroll byl odpowiedzialny za zabojstwo przywodcy francuskiego rzadu Vichy, admirala Darlana, w Algierze, w dzien Wigilii 1942 roku. Agenci CIA takze zabijali, jednak duzo rzadziej, wiec podwladni wpatrywali sie w Anthony'ego jak w obrazek. Pete jednak mial duzo wieksze powody do wdziecznosci. W podaniu o prace sklamal, ze nigdy przedtem nie popadl w konflikt z prawem. Anthony odkryl pozniej, ze za studenckich czasow zaplacil grzywne za nagabywanie dziwki w San Francisco - mogl spokojnie wyleciec za to na ulice, lecz Anthony zatrzymal te informacje dla siebie, czym zaskarbil sobie bezgraniczne oddanie chlopaka. Maxell stal ze zgnebiona mina. Mial wrazenie, ze zawiodl zaufanie szefa. -Spokojnie... - powiedzial Anthony cieplym, ojcowskim tonem. - Opowiedz mi, co zaszlo. Pete spojrzal na niego z wyrazna wdziecznoscia i usiadl. -Obudzil sie i wrzeszczal, jakby dostal pomieszania zmys low - zaczal. - "Kim jestem?", darl sie. Chcialem go uspokoic... i popelnilem blad. Powiedzialem do niego "Luke". Anthony zawsze ostrzegal, zeby "opiekunowie" nie podawali swoim podopiecznym zadnych informacji. -Niewazne. Przeciez to nie jego imie. -Spytal, kim jestem. Odpowiedzialem "Pete". Zrobilem to bezmyslnie, tylko po to, zeby przestal krzyczec - powiedzial Pete z wyraznym wstydem. Jego bledy jednak nie nalezaly do najgorszych, wiec Anthony zbyl to lekcewazacym ruchem reki. -Co dalej? -Zgodnie z planem, zabralem go do zakrystii. Zadawal mi rozne pytania, a potem zapytal pastora, czy juz go kiedys widzial. Anthony pokiwal glowa. - Nie powinnismy czuc sie zaskoczeni. W czasie wojny byl naszym najlepszym agentem. Co prawda stracil pamiec ale zachowal instynkt. Potarl twarz prawa dlonia. Zmeczenie dawalo mu sie we znaki. -Probowalem odciagnac go od wspomnien, ale chyba zrozumial, ze to robie. Powiedzial mi, ze potrzebuje chwili samotnosci. -Znalazl jakis slad? Cos, co mogloby doprowadzic go do prawdy? -Nie. Wprawdzie przeczytal w gazecie o programie kos micznym, ale nie wywarlo to na nim zadnego wrazenia. -Zdradzil sie z czyms? Wprawil w zdumienie pastora, bo rozwiazal cala krzyzow ke. Rzadko ktory wloczega umie chociazby czytac. To juz trudniejsza sprawa, ale do zalatwienia, uznal Anthony. Gdzie jest teraz? Nie wiem. Steve da nam sygnal, jak tylko znajdzie okazje. Przylaczysz sie do niego. Luke nie moze nam uciec. Pilnujcie go. Tak jest. Na biurku rozlegl sie terkot bialego telefonu. Polaczenie bezposrednie. Anthony przez chwile siedzial zamyslony. Niewiele osob znalo ten numer. Podniosl sluchawke. To ja uslyszal glos Elspeth. Co sie stalo? Spokojnie odparl. Wszystko pod kontrola. 07:30 Pocisk ma dokladnie 20,05 metra, wiec przewyzsza przecietny budynek. Na wyrzutni wazy 29 ton, lecz wiekszosc z tego to paliwo. Jego malenki satelita ma zaledwie 70 centymetrow dlugosci i wazy niecale 9 kilogramow.Luke ciagnal "ogon" przez prawie piecset metrow w dol Osmej Ulicy. Byl jasny dzien. Ludzi wprawdzie przybylo, ale Luke bez przerwy widzial szary kapelusz gorujacy nad tlumem na przejsciach i na przystankach. Zniknal dopiero gdzies przy Pennsylvania Avenue. Luke znowu wpadl w rozterke. A jesli dal sie poniesc chorej wyobrazni? Obudzil sie w dziwacznym swiecie, gdzie wszystko moglo byc mozliwe. Moze widywal szpiegow tylko na zyczenie? Co prawda wcale w to nie wierzyl... Ale juz Po minucie zobaczyl zielony plaszcz, wylaniajacy sie z piekarni. Toi, encore mruknal pod nosem. To znowu ty... Nie mial pojecia, dlaczego mowi po francusku. Zreszta niewazne. Nagle wyzbyl sie wszelkich watpliwosci. Sledzilo go dwoch ludzi na zmiane. Na pewno byli to zawodowcy. Co to znaczylo? Jesli Plaszcz i Kapelusz byli tajniakami, dlaczego go sledzili? Popelnil jakas zbrodnie? Zabil kogos po pijanemu? A moze to szpiedzy, agenci CIA albo KGB? Nie, przeciez zwykly wloczega nie bylby zamieszany w walke wywiadow. Moze przed wielu laty mial zone, ktora starala sie o rozwod i wynajela prywatnych detektywow, zeby zdobyli dowody przeciw niemu. (Na pewno byla Francuzka.). Nie podobalo mu sie zadne z tych wyjasnien. Ale ogarnelo go dziwne podniecenie. Znali go. Lazili za nim, bo cos wiedzieli. Duzo wiecej, niz on sam wiedzial. Postanowil rozbic ich zespol i wziac na spytki mlodzienca. Wszedl do trafiki i kupil paczke pallmalli. Zaplacil skradziona forsa. Kiedy wyszedl, okazalo sie, ze Plaszcz zniknal i pojawil sie Kapelusz. Luke powedrowal do konca ulicy i skrecil za rogiem. Stal tam samochod dostawczy cocacoli. Szofer przenosil skrzynki na zaplecze knajpki. Luke zszedl z chodnika, stanal! za naczepa i z ukrycia obserwowal najblizsza okolice. Po minucie nadszedl Kapelusz. Prawie pedzil, zagladajac do drzwi i okien. Najwyrazniej szukal go. Luke rzucil sie na ziemie i wpelznal pod ciezarowke. Widzial niebieskie spodnie i brazowe buty tajniaka. Kapelusz przyspieszyl kroku, prawdopodobnie przekonany, ze Luke poszedl gdzies dalej. Potem zawrocil i wszedl do baru. Po chwili znow byl na ulicy. Obszedl dokola ciezarowke i stanal, a potem puscil sie pedem przed siebie. Luke byl bardzo zadowolony. Wciaz nie wiedzial, skad zna rozne sztuczki, ale taka rozgrywka sprawiala mu przyjemnosc. Wyczolgal sie spod ciezarowki i wstal. Zerknal nad maska. Kapelusz gnal, jakby sie palilo. Luke spokojnie przeszedl na druga strone ulicy. Zatrzymal sie przed wejsciem do sklepu elektrycznego. Popatrzyl na gramofon za jedyne osiemdziesiat baksow. Otworzyl paczke papierosow, wyjal jednego i czekal, spogladajac przez ramie. Po chwili nadszedl Plaszcz. Byl wysoki prawie wzrostu Luke'a i silnie zbudowany, ale co najmniej dziesiec lat mlodszy. Mial mocno zaniepokojona mine. Luke uznal, ze brakuje mu doswiadczenia. Popatrzyli na siebie nawzajem. Mlodzieniec umknal wzrokiem i chcial odejsc. Szedl zewnetrzna strona chodnika, jak kazdy, kto probuje ominac wloczege. Luke zastapil mu droge. Wetknal papierosa w usta. Masz ogien, koles? Plaszcz nie wiedzial, co poczac. Zawahal sie i widac bylo, ze ma ochote zrejterowac. Po chwili jednak podjal szybka decyzje i stanal. Jasne powiedzial sztucznie beztroskim tonem. Siegnal do kieszeni, wyjal pudelko zapalek, zapalil jedna i wyciagnal reke. Luke wyjal papierosa z ust. Wiesz, kim jestem, prawda? W oczach mlodego czlowieka blysnelo przerazenie. Na szkoleniu nikt go nie przygotowal do rozmowy z "podopiecznym". Z plonaca zapalka w dloni po prostu gapil sie na Luke'a. Wreszcie zapalka zgasla. Rzucil ja na ziemie. Nie mam pojecia, o czym mowisz, stary. Lazisz za mna od switu powiedzial Luke. Musisz mnie znac choc troche. Plaszcz udawal cholernie zdziwionego. Sprzedajesz cos? Wygladam jak domokrazca? Daj spokoj, przestan sie zgrywac. Za nikim nie chodzilem. Widze cie juz od godziny oswiadczyl Luke. Mlodzieniec dojrzal do decyzji. Na pewno masz zle w glowie odparl i usilowal go wyminac. Luke ponownie stanal tuz przed nim. Przepraszam syknal Plaszcz. Jednak Luke nie zamierzal go puscic. Chwycil mlodzienca za klapy zielonego plaszcza i cisnal nim o wystawe, az zadzwieczaly szyby. Putain de merde! krzyknal. Plaszcz byl mlodszy i zwinniejszy od niego, ale nie stawial oporu. Zabierz lapy powiedzial gluchym glosem. Wcale za toba nie chodze. Kim jestem?! wrzeszczal Luke. Gadaj zaraz! Kim jestem?! A skad mam wiedziec? wymamrotal Plaszcz, lapiac go za przeguby i probujac uwolnic sie z uchwytu. Luke scisnal go za gardlo. Nie pieprz glupot! warknal. Powiesz mi, co jest grane... Plaszcz wpadl w panike. Szeroko otworzyl oczy i przez chwile szarpal sie jak szalony. Potem zaczal grzmocic Luke'a w zebra. Pierwszy cios byl dosyc bolesny, ale Luke, nie rozluzniajac chwytu, przysunal sie blizej. Kolejne uderzenia byly juz znacznie slabsze. Chlopak sie dusil. Co sie tu dzieje? zabrzmial nagle wystraszony okrzyk jakiegos przechodnia. Luke powrocil do realnego swiata. Byl o krok od morderstwa! Powoli rozprostowal palce. Co mu strzelilo do glowy? Zabil juz kiedys kogos? Plaszcz zatoczyl sie do tylu. Luke poczul pogarde dla samego siebie. Opuscil rece. Wariat! wycharczal mlodzieniec. Chcial mnie pan udusic! Musze znac prawde. Wiem, ze mozesz mi pomoc. Mlody czlowiek rozmasowal obolale gardlo. Idiota! zawolal. We lbie ci sie pomieszalo! Luke znowu dal poniesc sie wscieklosci. Klamiesz! ryknal i ponownie wyciagnal dlonie. Plaszcz obrocil sie na piecie i uciekl. Luke chcial go gonic, ale po chwili zastanowienia zrezygnowal. Po co? Mial go wziac na tortury? I tak bylo juz za pozno. Wokol zebral sie tlum przechodniow, ktorzy z bezpiecznej odleglosci obserwowali cale zajscie. Luke odszedl powoli, w przeciwna strone, niz jego przesladowcy. Znowu czul sie paskudnie. Nie rozumial, dlaczego byl tak brutalny. Niczego przez to nie osiagnal. Spotkal dwoch ludzi, ktorzy na pewno go znali, i nie wydobyl od nich zadnych informacji. -Doskonala robota - mruknal pod nosem. - Udalo ci sie wszystko spieprzyc. Znow byl sam jak palec. 08:00 Pocisk Jupiter C sklada sie z czterech czlonow. Najwiekszy z nich to udoskonalona wersja rakiety balistycznej Redstone, tak zwany "booster" albo "czlon pierwszy", czyli potezny silnik zdolny wykonac prace Herkulesa, aby pokonac ziemska grawitacje.Doktor Billie Josephson wiedziala, ze sie spozni. Rankiem obudzila matke, ubrala ja w pikowany szlafrok, podlaczyla aparat sluchowy i posadzila w kuchni przy stole, nad kubkiem swiezo zaparzonej kawy. Potem zajrzala do pokoju syna, siedmioletniego Larry'ego. Nie spal. Pochwalila go, ze nie zmoczyl lozka, i wrocila do kuchni. Matka, niska i otyla, miala juz ponad siedemdziesiat lat. Wszyscy mowili na nia Becky-Ma. Wlasnie wlaczyla radio. Perry Como spiewal Catch a Falling Star. Billie wlozyla kromke chleba do tostera. Postawila na stole maslo i galaretke o smaku winogron, dla matki. Do miseczki Larry'ego nasypala platkow kukurydzianych, na wierzch polozyla pokrojonego w plasterki banana i nalala mleka do dzbanka. Przyrzadzila kanapki z maslem orzechowym i wlozyla je do pudelka na drugie sniadanie. Tez dla Larry'ego. Dorzucila jeszcze jablko, batonik i mala buteleczke soku pomaranczowego. Pudelko wsunela do tornistra. Co jeszcze? Czytanka i rekawica baseballowa. Prezent od ojca. W radiu jakis reporter przeprowadzal wywiad z widzami zgromadzonymi na plazy w poblizu przyladka Canaveral. Mieli nadzieje, ze stamtad zobacza start rakiety. Larry wszedl do kuchni w rozwiazanych butach i zle zapietej koszuli. Billie szybko doprowadzila go do porzadku, posadzila na krzesle i zajela sie jajecznica. Byla osma pietnascie. Czas znikac. Kochala syna i matke, ale w glebi serca miala serdecznie dosc uciazliwej opieki nad nimi. Reporter rozmawial teraz z rzecznikiem prasowym armii. -Jest pan pewien, ze nie ma zagrozenia dla widzow? A co bedzie, jesli rakieta nagle zboczy z kursu i spadnie prosto na plaze? -To niemozliwe, prosze pana - brzmiala odpowiedz. - Kazdy pocisk wyposazony jest w mechanizm samozniszczenia. Przy naglej zmianie ustalonego kursu po prostu wybuchnie w powietrzu. -Jak mozna ja wysadzic, kiedy oderwie sie od wyrzutni? -Zapalnik jest uruchamiany za pomoca sygnalu radiowego nadanego przez oficera bezpieczenstwa. -To tez brzmi troche niebezpiecznie. Sygnal moze przeciez ulec zakloceniom, chocby przez radiostacje jakiegos fonoama-tora. -Ten mechanizm reaguje na okreslony kod. Rakiety sa bardzo drogie, wiec nie stac nas na podobne ryzyko. -Dzisiaj w szkole bedziemy budowac rakiete - odezwal sie nagle Larry. - Moge wziac kubek po jogurcie? Nie. Jeszcze pol zostalo odpowiedziala Bile. Ale musze przyniesc jakies pojemniki! Pani bedzie wsciekla, jesli tego nie zrobie! zawolal siedmiolatek, bliski placzu. Po co ci to? Do budowy rakiety! Pani nam kazala juz w zeszlym tygodniu. Billie westchnela ciezko. Larry... Gdybys mi powiedzial o tym tydzien temu, mial bys cala fure pudelek i pojemnikow. Ile razy mam ci powtarzac, zebys wszystkiego nie odkladal na ostatnia chwile? I co teraz bedzie? Poszukam czegos. Przelejemy jogurt do miseczki... Jakie pudelka ci potrzebne? Takie o ksztalcie rakiety. Billie zastanawiala sie, czy nauczyciele wiedza, ile pracy przysparzaja czasem rodzicom. Przeciez wystarczalo powiedziec dokladniej, jakie pojemniki beda potrzebne do modelu budowy rakiety. Polozyla grzanki na stole i rozdzielila jajecznice rowno na trzy talerze, lecz sama nie usiadla jeszcze do sniadania. Poszperala po szafkach i znalazla kartonowa tube po proszku do prania, plastikowa butelke z mydlem w plynie, pudelko po lodach i bombonierke w ksztalcie serca. Niemal na wszystkich pudelkach i innych opakowaniach byl podobny obrazek ladniutka zona, dwojka szczesliwych dzieciakow i ojciec, palacy fajke. Billie nienawidzila takich stereotypow. Ona sama wlasciwie nigdy nie miala rodziny. Ojciec byl biednym krawcem w Dallas i zmarl, kiedy byla jeszcze malym dzieckiem. Matka samotnie wychowywala piatke dzieci, borykajac sie z nedza. Billie rozstala sie z mezem, gdy Larry skonczyl dwa lata. Znala wiele samotnych matek: wdow, rozwodek i tak zwanych "kobiet z marginesu". Ich zycie w niczym nie przypominalo ilustracji z pudelek po lodach i platkach sniadaniowych. Wlozyla wszystkie opakowania do plastikowej torby i polozyla ja obok tornistra. Super! zawolal Larry. Bede mial wiecej niz inne chlopaki. Dzieki, mamo. Sniadanie bylo juz zimne, ale przynajmniej jej syn sie cieszyl. Zza okna dobiegl dzwiek klaksonu. Billie szybko spojrzala w lustro na drzwiach spizarki. Wprawdzie z samego rana uczesala swoje czarne, kedzierzawe wlosy, ale nie miala makijazu, z wyjatkiem kresek na powiekach, ktorych nie zmyla wieczorem, i ubrana byla w rozciagniety rozowy sweter... mimo to jednak calosc przedstawiala sie chyba dosc atrakcyjnie. Seksownie. Tylnymi drzwiami wszedl Roy Brodsky. Najlepszy kolega Larry'ego. Przywitali sie tak serdecznie, jakby nie widzieli sie co najmniej miesiac. Billie zauwazyla, ze ostatnio Larry przyjaznil sie wylacznie z chlopcami. W przedszkolu chlopcy i dziewczeta bawili sie w jednej grupie. U pieciolatkow zaczynal sie wyraznie nowy proces psychologiczny. Odczuwali roznice plci i lepiej czuli sie we wlasnym gronie. Chwile pozniej do kuchni wkroczyl ojciec Roya, Harold. Byl to przystojny mezczyzna o miekkich piwnych oczach. Wdowiec. Matka Roya zginela w wypadku samochodowym. Harold wykladal chemie na Uniwersytecie Waszyngtona. Czesto umawial sie z Billie. Slicznie wygladasz. Usmiechnela sie i pocalowala go w policzek. Roy przytaszczyl ze soba cala torbe pudelek. Oprozniles polowe kuchni? spytala Billie Harolda. Owszem. Opakowania po platkach, bombonierki i pudelko po serze. Plus tekturowe tutki z papieru toaletowego. Cholera, zupelnie zapomnialam o papierze! Rozesmial sie. Przyjdziesz dzis do mnie na kolacje? Popatrzyla na niego ze zdumieniem. Masz zamiar cos upichcic? No... niezupelnie. Pani Riley zrobi zapiekanke. Wieczorem ja odgrzejemy. Rozumiem powiedziala. Nigdy przedtem nie zapraszal JeJ do siebie. Chodzili wspolnie na koncerty, do kina i na Przyjecia do zaprzyjaznionych profesorow. Co mu sie teraz stalo? Roy wybiera sie na urodziny do jednego ze swoich kuzynow. Zostanie tam na noc. Bedziemy mogli porozmawiac bez najmniejszych przeszkod. Dobrze mruknela Billie z zamysleniem. Rownie dobrze mogli spokojnie porozmawiac w restauracji. Z pewnoscia Harold wyprawial syna z domu w innym celu... Zerknela na niego. Odpowiedzial jej szczerym spojrzeniem. Najwyrazniej przejrzal jej mysli. Z najwieksza przyjemnoscia powiedziala. Podjade po ciebie o osmej. Chodzcie, chlopcy! Wyprowadzil ich tylnymi drzwiami. Larry wyszedl bez pozegnania. Billie juz sie nauczyla, ze to dobry omen. Jesli byl przestraszony lub chory, tulil sie w jej ramiona. Harold to mily czlowiek odezwala sie matka. Powinnas' wyjsc za niego, zanim znajdzie sobie inna. Nie znajdzie. Nie sypiaj z nim, dopoki nie bedziecie po slowie. Billie usmiechnela sie. Nic sie przed toba nie ukryje, prawda, mamo? Jestem stara, ale nie glupia. Billie starla stol i wyrzucila swoje sniadanie do smietnika. Zaczela sie spieszyc. Poscielila lozka: swoje, matki i Larry'ego. Brudna posciel wepchnela do kosza na bielizne. Pelen kosz pokazala matce i powiedziala: Oddaj to, jak przyjedzie facet z pralni. Nic wiecej. Za pamietasz? Skonczyly mi sie moje tabletki na serce odparla BeckyMa. Boze! Billie rzadko dawala sie poniesc nerwom w obec nosci matki, lecz tym razem stracila resztke cierpliwosci. Mamo, czeka mnie dzisiaj wyjatkowo ciezki dzien. Nie moge isc do apteki! Nic na to nie poradze. Nie mam juz ani jednej. Becky-Ma w jednej chwili potrafila zmienic sie z rozwaznej staruszki w calkowicie bezradne dziecko. Dlaczego mi nie powiedzialas o tym wczoraj? Przeciez bylam w sklepie. Nie dam rady codziennie chodzic po zakupy! Mam swoje zajecia! zawolala Billie i natychmiast pozalowala swojego wybuchu. Przepraszam powiedziala. BeckyMa plakala rownie czesto jak Larry. Piec lat temu, kiedy zamieszkali razem, pomagala w opiece nad dzieckiem. Teraz go tylko pilnowala, gdy wracal ze szkoly. Billie miala nadzieje, ze po slubie z Haroldem wszystko ulozy sie inaczej. Rozlegl sie terkot telefonu. Poklepala matke po ramieniu i poszla odebrac. Dzwonil jej byly maz, Bern Rothsten. Po rozwodzie pozostali przyjaciolmi. Bern przychodzil nawet dwa, trzy razy w tygodniu, zeby zobaczyc syna. Bez najmniejszych protestow placil alimenty. Kiedys dosc czesto sie klocili, ale to bylo dawno temu. Bern? Ranny ptaszek z ciebie! Mozliwe. Mialas moze jakies wiesci od Luke'a? Zaskoczyl ja. Luke'a Lucasa? Nie... Cos sie stalo? Nie wiem. Byc moze. Bern i Luke byli zawzietymi rywalami. W mlodosci wciaz prowadzili zaciete dyskusje. Czasami nawet dochodzilo do klotni, ale mimo to przez cala wojne pozostawali dobrymi kolegami. O co chodzi? chciala wiedziec Billie. Zadzwonil do mnie w poniedzialek. Ciekawe... Rzadko sie ze mna kontaktowal. Ze mna tez. Wytezyla pamiec. Ostatni raz widzialam go ze dwa lata temu. Naprawde az tak dawno? Pokrecila glowa. Jej wina. Wciaz tylko praca, praca, praca... Na pewno bedzie tego zalowac. W zeszlym roku dostalem od niego list powiedzial Bem. Pisal, ze czytuje moje ksiazki swojemu siostrzencowi. Bern byl autorem popularnej serii dla dzieci, zatytulowanej "Okropne blizniaki". Podobaly mu sie. List byl bardzo mily. Czego chcial od ciebie w poniedzialek? Wspomnial, ze wkrotce przyjezdza do Waszyngtonu. Mielismy sie spotkac w jakiejs pilnej sprawie. W jakiej? Nie wiem. Powiedzial tylko: "Przypomnisz sobie lata wojny". Billie zmarszczyla brwi. Podczas wojny Luke i Bern byli w OSS. Dzialali na tylach wroga, wspomagajac francuski ruch oporu. Odeszli jednak ze sluzby... W ktorym? Chyba w czterdziestym szostym. Co to moze znaczyc? Nie mam pojecia. Obiecal, ze zadzwoni, jak tylko dotrze na dworzec. Zamierzal nocowac w Carltonie. Dzisiaj jest sroda i nie dal znaku zycia. Ostatniej nocy nie wrocil do pokoju. Skad wiesz? Bern jeknal ze zniecierpliwieniem. Billie... Przeciez tez sluzylas w OSS. Co bys zrobila na moim miejscu? Dalabym pokojowce plik szeleszczacych banknotow. No wlasnie. Wyszedl, i tyle go widziano. Moze wybral sie na dziwki. A Billy Graham pali trawke. To chyba niemozliwe. Mial racje. Billie doskonale wiedziala, ze Luke uwielbia seks, ale zawsze stawial na jakosc, nie ilosc. Skoro tak twierdzisz... Zawiadom mnie, gdyby sie odezwal, zgoda? Oczywiscie. Na razie. Czesc. Billie odlozyla sluchawke i usiadla przy kuchen nym stole. Zapomniala o calym bozym swiecie. Myslala wylacznie o Luke'u. 1941 Szosa numer sto trzydziesci osiem wila sie na poludnie poprzez Massachusetts w kierunku Rhode Island. Niebo bylo bezchmurne, wiec wszystkie polne drogi byly dobrze widoczne w jasnym blasku ksiezyca. Stary ford nie mial ogrzewania. Billie siedziala opatulona w plaszcz, szalik i rekawiczki. Marzly jej stopy. Nie zwracala na to uwagi. Cieszylo ja, ze najblizsze dwie godziny moze spedzic u boku Luke'a Lucasa. Nawet jesli on sam nalezal do innej dziewczyny. Przystojni chlopcy na ogol sa niestali w uczuciach. Luke chyba jednak nalezal do wyjatkow.Jazda do Newport trwala cala wiecznosc. Luke nie sprawial wrazenia zmeczonego. Studentow Harvardu czesto peszyl widok atrakcyjnych dziewczat. Nerwowo palili papierosy, popijali z piersiowki, gladzili dlonia wlosy albo wciaz poprawiali krawat. Luke z nonszalancka mina trzymal kierownice. Prowadzil i rozmawial. Ruch byl raczej niewielki, wiec czesto spogladal na Billie. Dyskutowali glownie o wojnie w Europie. Rankiem, w Radcliffe, dwa opozycyjne ugrupowania studentow stoczyly istna bitwe na ulotki. Tak zwani Interwencjonisci utrzymywali, ze Stany Zjednoczone powinny jak najpredzej przystapic do dzialan, a Pierwsi Synowie Ameryki oponowali z nie mniejszym zapalem i przekonaniem. Zgromadzil sie caly tlum uczniow i profesorow. Dyskusja byla zywiolowa, bo kazdy zdawal sobie sprawe, ze wszyscy chlopcy z Harvardu pojda na pierwsza linie frontu. Mam rodzine w Paryzu oswiadczyl Luke. Chcialbym tam pojechac i uwolnic ich od nazistow. To osobisty motyw. Ja takze dzialam z osobistych pobudek odparla Billie. Jestem Zydowka. Nie chce jednak wysylac naszych zolnierzy na pewna smierc do Europy. Wolalabym, zebysmy szerzej otworzyli drzwi dla uchodzcow. Ochrona zycia bez zabijania. Tak samo sadzi Anthony. Billie ciagle nie mogla zapomniec nieudanej randki. Jestem na niego wsciekla burknela. Przeciez mogl przedtem sprawdzic, czy tamci nie wyjechali. Czekala, ze Luke zacznie ja pocieszac, ale spotkalo ja rozczarowanie. Moim zdaniem oboje byliscie lekkomyslni powiedzial z beztroskim usmiechem, lecz w jego glosie kryl sie cien nagany. Billie poczula sie urazona, ale byla mu szczerze wdzieczna za pomoc w potrzebie, wiec zrezygnowala z cietej odpowiedzi. Dobrze, ze bronisz przyjaciela powiedziala miekko. Jednak powinien dbac o moja reputacje. Ty tez. Skad ta nagla krytyka?! Do tej pory Luke byl czarujacy. Uwazasz, ze to moja wina? Nie. Po prostu zrzadzenie losu odparl. Ale Anthony wciagnal cie w sytuacje, w ktorej nawet najmniejszy blad mogl miec powazne skutki. Szczera prawda. A ty mu na to pozwolilas. Zabolaly ja te slowa. Nie wiedziec czemu chciala, zeby Luke myslal o niej jak najlepiej. Nigdy juz tego nie zrobie oznajmila stanowczym tonem. Z nikim. Anthony to wspanialy chlopak. Madry, choc troche eks centryczny. Ta jego ekscentrycznosc sprawia, ze kazda dziewczyna chce mu przyczesac wlosy, uprasowac koszule i ugotowac rosol. Luke rozesmial sie. Moge ci zadac bardziej osobiste pytanie? Sprobuj. Na krotka chwile spojrzal jej prosto w oczy. Kochasz go? Zaskoczyl ja ale Billie lubila byc zaskakiwana. Zwlaszcza przez mezczyzn. Nie odpowiedziala bez wahania. Lubie go i dobrze sie z nim czuje, ale na pewno go nie kocham. Pomyslala o dziewczynie Luke'a. Elspeth byla najpiekniejsza studentka na campusie. Wysoka, z dluga grzywa miedzianorudych wlosow, o bladej i spokojnej twarzy, niczym nordycka krolowa. Teraz ty. Kochasz Elspeth? Wlepil wzrok w szose. Nie wiem, czym naprawde jest milosc. Unikasz odpowiedzi. Masz racje. Zerknal na nia i chyba uznal, ze mozna jej zaufac. Wydaje mi sie, ze ja kocham. Nie jestem jednak calkiem pewien. Szkoda, pomyslala ze smutkiem. Ciekawe, co by powiedzieli, slyszac nasza rozmowe. Mam na mysli Elspeth i Anthony'ego. Luke zakaslal z zaklopotaniem i postanowil zmienic temat. Jak to sie moglo stac, ze wpadliscie na chlopakow? Mam nadzieje, ze nie doniosa. Nie chce, zeby Anthony wylecial przeze mnie z uczelni. Sama tez mozesz wyleciec. Wolala o tym nie myslec. Nikt mnie na pewno nie rozpoznal. Jeden zawolal: "O ja kas dupcia!". Luke zerknal na nia ze zdumieniem. Elspeth prawdopodobnie nigdy w zyciu nie uzyla takiego slowa. Coz, raz wypowiedziane, nie dawalo sie cofnac. Zasluzylam na to przyznala Billie. Bylam przeciez w srodku nocy w meskim akademiku. Nic nie usprawiedliwia zlego zachowania powiedzial. Byl to przytyk zarowno do niej, jak do chlopaka, ktory ja obrazil. Nieglupi ten Luke. Draznil ja i dzieki temu stawal sie jeszcze bardziej pociagajacy. Billie postanowila podjac rekawice. A co z toba? spytala. Widzisz tylko mnie i Anthony'ego. Kto siedzial z Elspeth w samochodzie prawie do bialego rana? To nie bylo ryzykowne? Ku jej zdumieniu wybuchnal smiechem. Masz racje. Zachowuje sie jak napuszony duren przy znal. W niczym nie bylismy lepsi. Szczera prawda. Wzruszyla ramionami i dodala: Nie wiem, co bym zrobila, gdyby mnie wyrzucono. Podjelabys studia gdzies indziej. Pokrecila glowa. Dostaje stypendium. Ojciec nie zyje, a matka klepie biede. Gdybym miala w papierach opinie "niemoralnej", nikt wiecej nie wylozylby na mnie pieniedzy. Co sie tak patrzysz? Szczerze mowiac, nie wygladasz na stypendystke. Ucieszyla sie, ze to zauwazyl. Ciuchy kupilam za nagrode Leavenwortha. Luke gwizdnal z cicha. Nagroda Leavenwortha miala swoja wartosc wymierna i prestizowa. Ubiegalo sie o nia wielu najlepszych studentow. Prawdziwy geniusz z ciebie. Chyba nie odparla, lecz z zadowoleniem odnotowala podziw w jego glosie. Brak mi na przyklad rozumu, zeby znalezc odpowiedni nocleg. 62 Pozegnanie z uczelnia to jeszcze nic strasznego. Zdarzalo sie, ze wyrzucano nawet prymusow. Niektorzy z nich dorobili sie potem milionow. To nie dla mnie. Nie chce byc milionerka. Wole pomagac chorym. Bedziesz lekarzem? Psychologiem. Ciekawi mnie, jak pracuje umysl. Dlaczego? Bo jest tajemniczy i skomplikowany. Wezmy chocby logike lub sposob myslenia. Wyobrazamy sobie, co nas czeka... Zwierzeta tego nie potrafia. A zdolnosc zapamietywania? Ryby nie maja pamieci. Wiedziales o tym? Skinal glowa. Dlaczego kazdy z nas slyszy oktawe dzwiekow? pod sunal. Dwie nuty... Jedna z nich ma dwukrotnie wieksza czestotliwosc od drugiej. Jak mozg to rozpoznaje? Sam widzisz! Fascynujaca sprawa! zawolala uszczes liwiona, ze podziela jej pasje. Na co umarl twoj ojciec? Billie glosno przelknela sline. Ogarnelo ja nagle przygnebienie. Przez chwile walczyla z lzami. Zawsze tak bylo: jedno glupie slowo i popadala w czarna rozpacz. Przepraszam wycofal sie Luke. Nie chcialem cie urazic. Nie o to chodzi wykrztusila. Wziela gleboki oddech. Stracil rozum. W pewien niedzielny ranek poszedl sie kapac nad rzeke Trinity. Rzecz w tym, ze nienawidzil wody. Nie umial plywac. Chyba po prostu szukal smierci. Koroner to potwierdzil, ale sad sie nad nami ulitowal, uznal zgon za wypadek i wyplacono nam polise. Sto dolarow. Zylismy z tych pieniedzy przez caly rok. Westchnela. Porozmawiajmy o czyms innym. Na przyklad o matematyce. Coz... Luke namyslal sie przez moment. Jest pokretna tak samo jak psychologia. Wezmy na przyklad liczbe pi. Dlaczego stosunek obwodu kola do srednicy wynosi trzy przecinek sto czterdziesci dwa? A dlaczego nie szesc albo dwa i pol? Kto podjal te decyzje i czym sie kierowal? -Chcesz badac przestrzen kosmiczna... -Moim zdaniem to najwieksza przygoda ludzkosci. -A ja chce stworzyc mape mozgu. - Usmiechnela sie. Smutek zniknal. - Wiesz co? Laczy nas cos wspolnego. Upodobanie do wznioslych idealow. Luke rozesmial sie i zahamowal. -Dojechalismy do rozjazdu. Billie zapalila lampke i spojrzala na mape trzymana na kolanach. -W prawo - zakomenderowala. Dojechali do Newport. Czas minal szybko jak z bicza strzelil. Billie zalowala, ze podroz dobiega konca. -Nie wiem, co powiem kuzynowi - mruknela. - Jaki on jest? -Zboczony. -To znaczy? -Homo. Znow spojrzal na nia ze zdziwieniem. -Rozumiem. Nie lubila mezczyzn, ktorzy uwazali, ze temat seksu stanowil tabu dla kobiety. -Ciagle cie zaskakuje, co? Usmiechnal sie. -Jak to mowia: "Szczera prawda". Zachichotala. To bylo wyrazonko z Teksasu. Cieszylo ja, ze dostrzegal nawet takie drobiazgi. -Nastepny rozjazd. Ponownie spojrzala na mape. -Zatrzymaj sie, nie moge go znalezc. Luke zjechal na pobocze i rowniez pochylil sie nad mapa. Wyciagnal dlon, zeby ja przesunac. Billie poczula cieply dotyk jego dloni. -Chyba jestesmy tutaj. - Wskazal palcem. Billie nie patrzyla na mape. Spogladala na jego twarz, oswietlona blaskiem ksiezyca i slabym swiatlem lampki. Kosmyk wlosow opadl mu na lewe oko. Po chwili wyczul jej spojrzenie i uniosl glowe. Billie bezwiednie wyciagnela reke i malym palcem pogladzila go po policzku. Patrzyl wprost na nia, a w jego oczach plonelo pozadanie zmieszane z niedowierzaniem. Dokad teraz? zamruczala Billie. Odsunal sie gwaltownie i nacisnal starter. W le... odchrzaknal. W lewo. Co ty wyprawiasz, dziewczyno? pomyslala Billie. Przeciez Luke spedzil caly wieczor z najladniejsza studentka z Radcliffe. A ty sama umowilas sie z jego najlepszym przyjacielem. Co cie napadlo? Nawet przed dzisiejsza katastrofa nie palala zbyt silnym uczuciem do Anthony'ego. Jednak chodzila z nim na randki, wiec nie powinna flirtowac z jego kolegami. Dlaczego to zrobilas? spytal ze zloscia Luke. Nie wiem odpowiedziala. Nie chcialam. Samo wyszlo. Zwolnij! Z piskiem opon wszedl w zakret. Niepotrzebne mi takie uczucia! warknal. Znieruchomiala. Jakie? Niewazne. Poczuli won morza. Dla Billie byl to wyrazny znak, ze dojezdzaja juz do celu. Rozpoznala okolice. Nastepna przecznica w lewo powiedziala. Jedz wolniej, bo ja przegapisz. Luke wdusil hamulec i wjechal w pylista droge. Billie miala ochote jak najszybciej wysiasc i zostawic klopoty za soba. Jednoczesnie marzyla, by mogli tak jechac bez konca... Jestesmy na miejscu oznajmila. Samochod stanal przed schludnym parterowym domkiem z duzym okapem i latarnia przed drzwiami. W swiatlach reflektorow ukazal sie nieruchomy ksztalt siedzacego na oknie kota. Zwierzak tkwil na parapecie bez najmniejszego ruchu, obojetny na wszelkie ludzkie troski i emocje. Chodz odezwala sie Billie. Denny zaparzy kawe, zebys w drodze powrotnej nie zasnal nad kierownica. Nie, dziekuje odparl Luke. Zaczekam tylko, az wejdziesz do srodka. Byles dla mnie bardzo uprzejmy. Chyba na to nie za sluzylam. Wyciagnela dlon na pozegnanie. Bedziemy przyjaciolmi? spytal, ujmujac ja za reke. Przycisnela jego palce do ust, a potem do policzka i zamknela oczy. Po chwili uslyszala jego cichy pomruk. Uchylila powieki. Patrzyl na nia. Powoli przyciagnal ja do siebie i delikatnie pocalowal. Poczula jego miekkie wargi, cieply oddech i dotyk palcow na skorze szyi. Chwycila go za klapy tweedowego plaszcza i przysunela sie jeszcze blizej. Gdyby jej teraz zapragnal, nie stawialaby oporu. Juz sama mysl o tym sprawiala, ze kipialo w niej pozadanie. Powodowana namietnoscia, ugryzla go w gorna warge. -Kto tam? - uslyszeli nagle glos Denny'ego. Billie odskoczyla od Luke'a i wyjrzala przez okno samochodu. W domku palily sie juz wszystkie swiatla. Denny stal na werandzie, przyodziany w jedwabny szkarlatny szlafrok. Popatrzyla na Luke'a. -Moglabym cie pokochac - wyznala. - Ale nie bede twoja przyjaciolka. Spogladala na niego jeszcze przez chwile. W jego oczach widziala te sama rozterke, ktora rozdzierala jej dusze. W koncu odwrocila wzrok, wziela gleboki oddech i wysiadla. -Billie?! - zawolal zdumiony Denny. - Na milosc boska, co tu robisz? Przebiegla przez podworko, wpadla na werande i rzucila mu sie w ramiona. - Och, Denny! - jeknela. - Kocham go, a on sie zwiazal z calkiem inna dziewczyna! zwiazal Kuzyn delikatnie poklepal ja po plecach -Znam to uczucie, moja droga. Potem samochod zniknal w mroku. 08:30 Na spiczastym nosie rakiety Redstone znajduje sie element przypominajacy kurnik ze spadzistym dachem i antenka posrodku. Cala ta czesc, majaca dlugosc 4 metrow, to drugi, trzeci i czwarty czlon pocisku - oraz sam satelita.Amerykanskie tajne sluzby nigdy nie byly tak potezne jak w styczniu 1958 roku. Dyrektor CIA, Allen Dulles, byl bratem Sekretarza Stanu w administracji Eisenhowera, Johna Fostera Dullesa. Agencja miala zatem bezposrednie polaczenie z rzadem. Ale byla to zaledwie polowa prawdy. Dulles mial czterech zastepcow, z ktorych tylko jeden byl naprawde wazny - zastepca dyrektora do spraw planowania. Wydzial Planowania okreslany byl takze kryptonimem CS, czyli tajnej sluzby. Tutaj wlasnie tkwilo zrodlo sukcesow w walce z lewicowymi rzadami w Iranie i Gwatemali. Bialy Dom byl zachwycony tym, jak tanio i bezkrwawo uporano sie z wszelkimi klopotami, zwlaszcza w porownaniu z wojna w Korei. "Planisci" cieszyli sie ogromnym prestizem w najwyzszych kregach wladzy. Nie doczekali sie jednak uznania i pochwaly ze strony zwyklych obywateli, bo w gazetach pisano, ze za taki wlasnie przebieg wypadkow odpowiedzialne sa miejscowe ugrupowania antykomunistyczne. W ramach Wydzialu Planowania dzialaly Sluzby Techniczne, kierowane przez Anthony'ego Carrolla. Zwerbowano go juz w 1947 roku, podczas tworzenia CIA. Zawsze chcial pracowac w Waszyngtonie - na Harvardzie obronil dyplom z nauk politycznych - i dzialal w OSS w okresie drugiej wojny. W latach piecdziesiatych, po przerzuceniu do Berlina, kazal przekopac tunel do Strefy Radzieckiej, podlaczyl sie do kabla i nagrywal wszystkie rozmowy KGB. Tunel odkryto dopiero po pol roku, a przez ten czas CIA zdobyla wiele bezcennych informacji. Dla Ameryki byl to najwiekszy triumf zimnej wojny. Anthony awansowal na same szczyty. Drobna przeszkoda bylo tylko prawo zakazujace CIA prowadzenia dzialalnosci wywiadowczej na obszarze samych Stanow Zjednoczonych. Sluzby Techniczne, przynajmniej w teorii, byly jednostka treningowa. Na dawnej plantacji w Wirginii stal ogromny budynek, w ktorym rekruci uczyli sie, jak wtargnac do mieszkania, jak zainstalowac podsluch, jak uzywac szyfrow i atramentu sympatycznego, jak szantazowac dyplomatow i jak pozyskiwac dane. Ale ow "trening" byl takze przykrywka dzialan na terenie kraju. Kazde polecenie Anthony'ego - na przyklad podsluchiwanie rozmow telefonicznych przywodcow zwiazkowych czy testowanie narkotykow na wiezniach - zaliczano do "dzialan cwiczebnych". Sprawa Luke'a nie stanowila wyjatku. Do gabinetu Anthony'ego weszlo szesciu doswiadczonych agentow. Pokoj byl duzy, ale prawie pusty, z kompletem tanich mebli, pamietajacych jeszcze lata wojny. Niewielkie biurko, metalowa szafa z aktami, stol i skladane krzesla. W Langley byly miekkie fotele i mahoniowa boazeria, ale Anthony wolal zyc po spartansku. Pete Maxell rozdal zebranym zdjecia Luke'a i kartki z rysopisem. Anthony krotko zapoznal ich z sytuacja. -Naszym dzisiejszym celem jest pracownik Departamentu Stanu z wysokim stopniem dostepu do tajnych informacji - powiedzial. - Przezyl kryzys nerwowy. W poniedzialek przy. lecial z Paryza, noc spedzil w hotelu Carlton, a we wtorek urzadzil popijawe. Zeszlej nocy nie wrocil do hotelu, dzis rano trafil do przytulku dla bezdomnych. Podejrzewamy, ze moze nastapic przeciek danych. Jeden z agentow, "Czerwony" Rifenberg, uniosl reke. -Mam pytanie. - Mow. -Dlaczego go po prostu nie zgarnac i nie zapytac, co jest grane? -Dopuszczam taka mozliwosc. Ktos otworzyl drzwi. Do gabinetu wszedl gruby i lysy okularnik. Carl Hobart - szef Sluzb Specjalistycznych, ktore obejmowaly lacznie dzialy, nagran, deszyfracji i sluzb technicznych. Teoretycznie byl bezposrednim zwierzchnikiem Anthony'ego. Carroll az jeknal w duchu. Nie chcial, zeby ktokolwiek mu przeszkadzal. Zwlaszcza nie Hobart i nie dzisiaj. Ponownie zwrocil sie do agentow i kontynuowal: -Zanim do tego dojdzie, chce ustalic, z kim obiekt nawiaze kontakt. Miejsca, adresy, ludzie, i tak dalej. Byc moze naj zwyczajniej w swiecie facet posprzeczal sie z zona. Nie wolno nam jednak wykluczyc mozliwosci, ze chce przekazac jakies informacje na druga strone... albo z pobudek ideologicznych, albo w wyniku szantazu. Podejrzewam takze, ze zalamal sie pod wplywem presji. Jesli dopuscil sie zdrady, musimy wiedziec jak najwiecej, zanim go zgarniemy. O co chodzi? wtracil sie Hobart. Anthony bez pospiechu odwrocil sie w jego strone. Male zadanie treningowe. Sledzimy podejrzanego dyp' lomate. Przekazcie to FBI burknal Hobart. Wojne spedzil w wywiadzie marynarki. Prace szpiega uwazal za wyjatkowo prosta: nalezalo tylko ustalic miejsce pobytu wroga i dowiedziec sie, co tam robi. Nie lubil weteranow OSS i ich paskudnych sztuczek. Podzial przebiegal dokladnie przez sam srodek Agencji. Ludzie z OSS byli korsarzami. Doswiadczenie zdobyli na wojnie i mieli gdzies budzet, raporty i sprawozdania. Swoja nonszalancja doprowadzali urzednikow do pasji. Anthony'ego uwazano za wzor pirata bunczucznego awanturnika, ktory potrafil uniknac nawet kary za morderstwo. Byl najlepszy w swoim fachu. Popatrzyl zimno na Hobarta. Dlaczego? Bo to wlasnie FBI ma lapac komunistycznych szpiegow w Ameryce! Chyba nie musze ci o tym przypominac. Chcemy dotrzec do zrodla przecieku. Jezeli nam sie uda, zgromadzimy niemalo danych. Federalnych interesuje tylko wlasna slawa. Wszystkich czerwonych posadziliby na krzesle elektrycznym. Takie jest prawo! FBI to sterta gowna. I co z tego? Jedyna rzecza, ktora laczyla obie zwasnione frakcje CIA, byla nienawisc do Federalnego Biura Sledczego i jego megalomanskiego dyrektora, J. Edgara Hoovera. Kiedy ostatnio FBI zrobilo cos dla nas? zapytal Anthony. Nigdy odparl Hobart. Ale mam dla ciebie robote... Anthony byl zly. Chcial juz zakonczyc te rozmowe. Odczep sie dupku, pomyslal. Nie ty przydzielasz zlecenia. O co chodzi? Bialy Dom zwolal na dzisiaj specjalne posiedzenie w spra wie rozruchow na Kubie. Musicie mnie wprowadzic w naj wazniejsze sprawy. Chcesz, zebym ci opowiadal o Fidelu Castro? Pewnie, ze nie. Wiem o nim wszystko. Ale potrzebuje Praktycznych wskazowek, jak z tymi ludzmi postepowac. Anthony nienawidzil takiej dretwej mowy. Wykrztus wreszcie, co masz na mysli. Chcesz, zebym ich wykonczyl? Byc moze.! Byc moze? zakpil Carroll. A inne rozwiazania? Szkolka niedzielna dla rebeliantow? ' Decyzja nalezy do Bialego Domu. My mamy tylko przed stawic odpowiednie opcje. Czekam na propozycje. Anthony pozornie zachowywal spokoj, ale wewnatrz az kipial z gniewu. Nie mial czasu na jalowe pogawedki i potrzebowal najlepszych ludzi, zeby pilnowali Luke'a. Zobacze, co sie da zrobic mruknal w nadziei, ze Hobart wreszcie sobie pojdzie. Ten jednak nie zamierzal ustepowac. O dziesiatej w moim gabinecie. Z grupa dobrych agentow. Zadnych wymowek oswiadczyl i odwrocil sie do drzwi. Anthony podjal ostateczna decyzje. Nie powiedzial. Hobart zatrzymal sie w progu. To nie prosba warknal. Czekam. Chyba nie doslyszales odparl Anthony. Hobart popatrzyl mu prosto w twarz. Odpierdol sie wycedzil Anthony, starannie wymawiajac kazda gloske. Jeden z agentow zachichotal. Lysa glowa Hobarta pokryla sie purpura. Jeszcze o tym porozmawiamy syknal i wyszedl, trzaskajac drzwiami. Wszyscy agenci wybuchneli smiechem. Wracamy do pracy oznajmil Anthony. Simons i Betts sa w terenie, ale lada moment trzeba ich zluzowac. Jak tylko zadzwonia, Rifenberg i Ackie Horwitz przejma opieke nad obiektem. Cztery zmiany co szesc godzin, wsparcie pod tele fonem. To tyle. Agenci wyszli z gabinetu. Zostal tylko Pete Maxell. Zdazyl sie ogolic i przebrac w garnitur. Waski, niemodny krawat z pewnoscia kupil na Madison Avenue. Teraz bylo wyraznie widac, ze ma popsute zeby. Czerwone znamie na policzku draznilo wzrok jak stluczona szyba w nowym domu. Byl niesmialy i na ogol stronil od innych ludzi, prawdopodobnie zdajac sobie sprawe ze swoich ulomnosci. Dalby sie jednak bez wahania posiekac za przyjaciol. Z niepokojem popatrzyl na Anthony'ego. Zaryzykowal pan z Hobartem. To zwykla szuja. Ale jest panskim szefem. Nie odwolam przez niego calej operacji. Oklamal go pan. Latwo sprawdzic, ze Luke nie jest dyplomata z Paryza. Anthony wzruszyl ramionami. Wiec przy okazji opowiem mu inna historyjke. Pete pokiwal glowa z powatpiewaniem, jednak nic nie powiedzial i podszedl do drzwi. Chyba masz racje odezwal sie Anthony. Ostro nad stawilem karku. Jesli cos pojdzie nie tak, Hobart zazada mojej glowy. Wlasnie. Wiec trzeba pilnowac, by nie doszlo do najgorszego. Pete wyszedl. Anthony przez chwile patrzyl na telefon. Probowal sie uspokoic. Zawsze go wkurzala biurowa polityka. Coz, pomyslal, tacy ludzie jak Hobart znajda sie w kazdym miejscu. Piec minut pozniej ktos zadzwonil. Anthony podniosl sluchawke. Tu Carroll. Znowu zalazles za skore Hobartowi rozlegl sie chropawy glos czlowieka, ktory prawie przez cale zycie namietnie pil i Palil. Dzien dobry, George powiedzial Anthony. George Cooperman byl jego dawnym towarzyszem broni. Teraz piastowal funkcje zastepcy szefa do spraw operacji i bezposrednio nadzorowal dzialania Carla Hobarta. Wiem dodal ale po co mi wchodzi w droge? Za chwile masz byc u mnie, cwany mlody kutasie lagodnie polecil George. Juz ide. Anthony odlozyl sluchawke. Z szuflady biurka wyjal gruba koperte, pelna roznych papierow. Wlozyl plaszcz i poszedl do biura Coopermana, ktore miescilo sie w budynku P, tuz obok. Cooperman byl wysokim, szczuplym mezczyzna po piecdziesiatce. Jego twarz pokrywaly przedwczesne zmarszczki. Siedzial z nogami na biurku, palil papierosa i czytal moskiewska "Prawde". Kiedys skonczyl literature rosyjska na Uniwersytecie Princeton. Obok niego stal duzy kubek z kawa. Na widok Anthony'ego odlozyl gazete na bok. Nie mozesz byc troche milszy dla tego grubego pierdziela? wychrypial. Nawet sie nie pofatygowal, zeby wyjac z ust papierosa. Wiem, ze to cholernie trudne, ale pomysl choc troche o mnie. Anthony usiadl. Sam sobie jest winien. Dawno powinien zrozumiec, ze ze mna nie ma co zadzierac. Jakie tym razem masz alibi? Anthony rzucil koperte na biurko. Cooperman wzial ja do reki i przejrzal dokumenty. Plany jakiejs rakiety stwierdzil. Co z tego? Scisle tajne wyjasnil Anthony. Odebrane podejrza nemu. To szpieg, George. I postanowiles nie mowic o tym Hobartowi. Chce sledzic tego faceta, az rozpracuje cala siatke. Potem go wykorzystam do przekazania blednych danych. Hobart chcial wszystko oddac FBI. A przeciez wiadomo, ze federalni natych miast zapuszkuja goscia i potem beda zdziwieni, ze cala reszta gdzies zniknela. 74 -Masz racje. Ale jestes mi potrzebny na dzisiejszym spot kaniu. Bede je prowadzil. Nie odwoluj jednak swoich ludzi. Jakby cos, zawsze moga wyciagnac cie z konferencji. -Dzieki, George. -Jeszcze jedno... Dales dzis Hobartowi solidnego kopniaka w dupe w obecnosci kilku agentow, prawda? -Chyba tak. -Nastepnym razem zrob to delikatniej, dobrze? - powiedzial Cooperman i wrocil do lektury gazety. Anthony wstal i zgarnal dokumenty z biurka. -Dopilnuj, zeby akcja w pelni sie udala - mruknal Cooper man. - Tak narozrabiales, ze jesli skrewisz, to nawet ja nie bede mogl cie wybronic. Anthony wyszedl. Nie od razu wrocil do swojego biura. Dlugi rzad budynkow mieszczacych czesc kwatery CIA zajmowal pasmo ziemi wcisniete miedzy Constitution Avenue i park przylegajacy do stawu. Brama wjazdowa byla od ulicy, lecz Anthony skierowal sie do parku. Szedl alejka pod wiazami, wdychajac zimne, rzeskie powietrze. Stare drzewa i gladka tafla wody wywieraly kojacy wplyw na jego skolatane nerwy. Dzis rano przezyl ciezkie chwile, jakos jednak sie wymigal za pomoca roznych zestawow klamstw, przeznaczonych dla uszu roznych osob. Dotarl do konca alejki i stanal, gdzies w polowie drogi miedzy Mauzoleum Lincolna i pomnikiem Waszyngtona. To wszystko wasza wina, pomyslal, patrzac na dwoch wielkich prezydentow. Kazaliscie ludziom uwierzyc, ze naprawde moga byc wolni. Walcze za wasze idealy. Wprawdzie nie jestem pewien, czy wciaz w nie wierze - ale prosty chlopak ze mnie i nie potrafie z nich zrezygnowac. Czuliscie kiedys cos takiego? Prezydenci nie odpowiadali. Anthony zawrocil do budynku Q. W biurze czekal na niego Pete. Razem z nim byli chlopcy z zespolu: Simons w granatowej kurtce i Betts w zielonym plaszczu. A obok nich Rifenberg i Horwitz. -Co sie dzieje, do diabla? - zawolal Anthony z naglym strachem. - Kto pilnuje Luke'a? Simons w drzacych dloniach mietosil swoj szary kapelusz. -Nikt - odpowiedzial. -Co sie stalo?! - ryknal Anthony. - Coscie, do kurwy nedzy, nabroili?! Pete glosno przelknal sline i wymamrotal: -Luke... zniknal. CZESC DRUGA 09:00 Jupitera C zbudowano na zamowienie wojska w zakladach Chryslera. Potezny silnik, napedzajacy pierwszy czlon rakiety, powstal w North American Aviation, Inc. Drugi, trzeci i czwarty czlon zostaly zaprojektowane i przetestowane w laboratorium napedow odrzutowych w Pasadenie.Luke plul sobie w brode. Wszystko poszlo na opak. Znalazl dwoch ludzi, dzieki ktorym mogl ustalic swoja tozsamosc i po chwili ich zgubil. Wrocil do biednej dzielnicy w poblizu zakrystii przy H Street. Zimny blask dnia sprawial, ze ulice wydawaly sie brudniejsze, domy starsze, a ludzie bardziej niechlujni. Dwaj zebracy w drzwiach wiodacych do pustego sklepu dzielili sie butelka piwa. Luke zadrzal i szybko poszedl dalej. Dziwne, pomyslal. Alkoholik szuka byle okazji, zeby sobie golnac. A. on nie mial ochoty nawet na lyk piwa. W takim razie nie jestem alkoholikiem, skonstatowal z ulga. Tylko kim? Sprobowal podsumowac zebrane informacje. Mial okolo trzydziestki. Nie palil. Mimo fatalnego wygladu wcale nie byl pijakiem. Ktos juz kiedys musial go szpiegowac. Znal slowa piesni What a Friend we have in Jesus. Za malo tego, zeby cos wywnioskowac. Szukal posterunku policji, ale go nie znalazl. Postanowil kogos zapytac, jak do niego dojsc. Minute pozniej, mijajac pusta parcele, otoczona dziurawym plotem, zobaczyl policjanta., Stroz prawa wyszedl wlasnie przez dziure w ogrodzeniu. Luke w lot chwycil nadarzajaca sie okazje. Gdzie znajde najblizszy posterunek policji? Policjant byl gruby i mial plowe wasy. Z odraza popatrzyl na Luke'a. W bagazniku mojego radiowozu, jak sie natychmiast nie odjebiesz. Luke nie spodziewal sie az tak wulgarnej odpowiedzi. Czym sie narazil? Nie chcial juz po proznicy wloczyc sie po ulicach. Potrzebowal jakiejs wskazowki. Chodzi o zwykly posterunek. Taki w budynku. Dwa razy nie powtorze, lapserdaku! Luke rozzloscil sie. Co to za stroz prawa i porzadku, u licha? Grzecznie pytam... wycedzil. Policjant byl niewiarygodnie szybki, jak na takiego grubasa. Zlapal Luke'a za klapy postrzepionej kapoty i cisnal go do dziury w plocie. Luke zatoczyl sie i upadl na betonowy chodnik. Bolesnie stlukl przy tym reke. Ze zdumieniem zobaczyl, ze nie jest sam. W glebi parceli stala mloda kobieta. Miala gruby makijaz i tlenione blond wlosy. Ubrana byla w dlugi plaszcz narzucony na luzna sukienke, buty na wysokich obcasach i podarte ponczochy. Podciagala majtki. Luke zrozumial, ze to prostytutka, ktora wlasnie przed chwila skonczyla "zabawiac sie" z policjantem. Grubas przelazl przez dziure i kopnal go w zoladek. Na litosc boska, Sid! krzyknela dziewczyna. Co on takiego zrobil? Naplul na chodnik? Zostaw go w spokoju! Kutas musi troche nauczyc sie szacunku odparl policjant gluchym glosem. Wyciagnal palke. Luke katem oka dostrzegl spadajacy cios i przetoczyl sie na bok. Zrobil to jednak zbyt wolno i dostal w lewe ramie. Stracil czucie w palcach. Gliniarz znow uniosl palke. Ale Luke, zamiast po raz drugi probowac uniku, rzucil sie pod stopy policjanta. Grubas z loskotem padl na ziemie i wypuscil palke. Luke poderwal sie zwinnie. Zanim policjant zdazyl wstac, byl juz przy nim. Uwaznie sledzil jego ruchy, w obawie przed naglym ciosem. Chwycil policjanta za mundur na piersiach, szarpnal ku sobie i z calej sily uderzyl go piescia prosto miedzy oczy. Rozlegl sie trzask pekajacych chrzastek nosa. Gliniarz zawyl z bolu. Luke puscil go, obrocil sie na piecie i kopnal go w kolano. Buty mial zbyt znoszone, by zlamac kosc lub piszczel, jednak kolano zwlaszcza uderzone z boku stawia niewielki opor. Policjant znow upadl. W glowie Luke'a tluklo sie natretne pytanie, gdzie nauczyl sie tak walczyc. Gliniarz krwawil z ust i nosa, lecz dzwignal sie na lewym lokciu i prawa reka siegnal po rewolwer. Zanim zdolal go wydobyc, Luke zacisnal mu dlon na przegubie i mocno uderzyl reka policjanta o beton. Rewolwer wypadl ze zdretwialych palcow gliniarza. Luke lekko uniosl swoja ofiare i szybkim chwytem przerzucil na brzuch. Kleknal na plecach policjanta i wykrecil mu reke. Unieruchomiony stroz prawa z trudem lapal oddech. Luke wygial mu wskazujacy Palec prawej dloni. Policjant zawyl. Luke nacisnal mocniej. Palec pekl, a grubas stracil przytomnosc. Przez jakis czas nie bedziesz bil wloczegow, ty lapserdaku mruknal Luke. Wstal, podniosl rewolwer, wyjal wszystkie naboje i rzucil go w kat podworka. Prostytutka patrzyla na niego. Cos ty za jeden? Elliott Ness? spytala. Luke zmierzyl ja spojrzeniem. Byla chuda i zle wygladala ' mimo warstwy makijazu. Prawde powiedziawszy, nie wiem odparl. Na pewno nie jestes wloczega zauwazyla. Zaden' pijak nie dolozylby grubemu Sidneyowi. Chyba masz racje. Spadajmy stad lepiej powiedziala. Wpadnie w szal, jak przyjdzie do siebie. Luke skinal glowa. Co prawda nie bal sie Sidneya, lecz wolal zniknac, zanim na scene wkrocza kolejni policjanci. Przelazl przez dziure w ogrodzeniu i szybko ruszyl w glab ulicy. Dziewczyna pobiegla za nim, glosno stukajac obcasami. Zwolnil, zeby go dogonila. Na swoj sposob mieli ze soba cos wspolnego. Sidney Policjant dal sie im obojgu we znaki. Milo bylo popatrzec, jak grubas dostaje w skore po wiedziala. Mam wobec ciebie dlug wdziecznosci. Wcale nie. Jak kiedys bedziesz chcial pociupciac, to u mnie zrobisz to za darmo. Luke'a wcale ta propozycja nie zachwycila. Jak sie nazywasz? DeeDee. Popatrzyl na nia ze zdziwieniem. No dobrze... Doris Dobbs przyznala. Ale co to za imie dla wesolej dziewczyny? Ja jestem Luke. Nie znam swojego nazwiska. Stracilem pamiec. O, kurde... Na pewno czujesz sie... Zdezorientowany. Dzieki mruknela. Wlasnie tego slowa szukalam. Znow zerknal na nia. Usmiechala sie troche kwasno. Zro zumial, ze zartowala, i polubil ja za to. Sek w tym, ze nie znam nie tylko nazwiska i adresu dodal. W ogole nie wiem, kim jestem. To znaczy? Nawet nie wiem, jakim jestem czlowiekiem... Moze to glupie, uswiadomil sobie, wylewac zale w obecnosci zwyklej prostytutki, ale po prostu chcial pogadac. Czy jestem ko chajacym mezem, czulym ojcem i odpowiedzialnym urzed nikiem? Czy tez groznym gangsterem? Cholernie mnie to dreczy. Kochanie, jesli sprawi ci to chocby mala ulge, powiem ci, kim nie jestes. Gangster myslalby: mam forse? Czesto sie pieprze? Budze strach wsrod ludzi? Wlasnie. Luke pokiwal glowa, ale nie byl jeszcze do konca zadowolony. Dobre checi nie wystarcza westchnal. Moze naj zwyczajniej w swiecie nie doroslem do swoich idealow? Witaj wsrod ludzi, milutki odparla. Wszyscy czujemy to w ten sam sposob. Zatrzymala sie przed jakimis drzwiami i powiedziala: To byla dluga noc. Tu wysiadam. Na razie. Zawahala sie chwile. Dac ci dobra rade? Pewnie. Jezeli nie chcesz, zeby inni traktowali cie jak smiecia, to troche o siebie zadbaj. Ogol sie, uczesz wlosy i znajdz jakas okryjbide, ktora nie bedzie wygladala jak wylowiona Prosto z szamba. Miala zupelna racje. Teraz, kiedy wygladal jak obszarpaniec, wszyscy omijali go z daleka, nie kwapiac sie do pomocy. Swiete slowa powiedzial. Dzieki. Odwrocil sie i odszedl. Spraw sobie kapelusz! zawolala za nim. Dotknal ciemienia, a potem rozejrzal sie po ulicy. Tylko On jeden w wielkim tlumie mezczyzn i kobiet nie mial nakrycia glowy. Za co jednak mogl kupic sobie nowe ubranie i kapelusz? Garsc skradzionych drobniakow nie wystarczylaby. Rozwiazanie przyszlo samo. Albo pytanie bylo bardzo proste, albo kiedys juz korzystal z podobnej metody... Dworzec kolejowy. Dlaczego? Bo bylo tam mnostwo ludzi z ubraniami na zmiane. I nie tylko ubraniami. Mieli przy sobie takze brzytwy, pedzle, mydla i inne utensylia, starannie spakowane w walizkach. Luke stanal na rogu i spojrzal na tabliczke. Byl na rogu A i Siodmej. Kiedy rano wychodzil z Union Station, zauwazyl, ze w poblizu krzyzowaly sie F z Druga. Ruszyl w strone dworca. 10:00 Pierwszy czlon rakiety polaczony jest z drugim za pomoca eksplodujacych nitow, owinietych sprezyna. Po zuzyciu zapasu paliwa nity zostana odpalone, a sprezyny odrzuca zbedna juz czesc pocisku.Szpital Psychiatryczny w Georgetown miescil sie w wiktorianskim budynku z czerwonej cegly, z przybudowka o plaskim dachu z tylu. Billie Josephson zostawila na parkingu swojego czerwonego forda thunderbirda i podbiegla do wejscia. Nie lubila sie spozniac. Uwazala to za brak poszanowania wlasnej pracy i kolegow. A przeciez dzialy sie tu niezwykle rzeczy. Powoli i z wysilkiem poznawano mechanizm dzialania ludzkiego mozgu. Troche przypominalo to rysowanie mapy jakiejs odleglej planety, ktorej powierzchnie widac tylko przez dziury w gestych chmurach. Spoznila sie przez matke. Larry poszedl do szkoly, a ona Pobiegla do apteki po tabletki nasercowe. Po powrocie do domu zastala matke lezaca w ubraniu na lozku i ciezko lapiaca Powietrze w naglym napadzie dusznosci. Lekarz przyjechal bardzo szybko, ale nie stwierdzil nic nowego. BeckyMa miala slabe serce. W razie kolejnego ataku powinna sie polozyc. No i pamietac o tabletkach. Zadnych stresow. A co ze mna? chciala zapytac Billie. Kto pomysli, ze ja rowniez zyje w ciaglym stresie? Westchnela cicho i postanowila, ze od tej pory bedzie sie obchodzic z matka jak z jajkiem. Przystanela przed rejestracja i zajrzala do raportu z nocnego dyzuru. Wieczorem przybyl jeden pacjent: Joseph Bellow,; schizofrenik. Skads znala to nazwisko... ale skad? Nie wiedziala. Co dziwniejsze, po paru godzinach wypuszczono go ze szpitala. Ciekawostka... Po drodze do gabinetu przeszla przez swietlice. W telewizji jakis dziennikarz, stojacy na piaszczystej plazy, mowil: -"Tu, na przyladku Canaveral, wszyscy sobie zadaja tylko jedno pytanie: "Kiedy wojsko wreszcie wystrzeli swoja ra-kiete?". Miejmy nadzieje, ze nastapi to w ciagu kilku najbliz szych dni". Pacjenci siedzieli wokol. Niektorzy patrzyli w ekran, inni czytali lub w cos grali. Jeszcze inni siedzieli ze wzrokiem wbitym w przestrzen. Billie pomachala w strone Toma. Nie rozumial znaczenia slow. -Jak sie masz, Tommy? - zawolala. Wyszczerzyl zeby i pokiwal dlonia. Bez trudu odczytywal mowe ruchow ciala i reagowal tak wspaniale, ze dopiero po kilku miesiacach obserwacji okazalo sie, ze nie docieraja do niego nawet najprostsze slowa. W rogu swietlicy stara alkoholiczka Marlene przekomarzala sie z mloda pielegniarka. Byla juz po piecdziesiatce, ale nie pamietala niczego, co wydarzylo sie w jej zyciu po dziewietnastych urodzinach. Wciaz uwazala sie za nastolatke i nie wierzyla, ze pewien "starzec", ktory ja odwiedzal, jest jej mezem. Za szklana sciana sali badan Billie zobaczyla Ronalda-Wypelnial wlasnie mozolnie formularz testu. Kiedys byl doskonalym architektem, lecz po doznaniu urazu czaszki w wy padku samochodowym zapomnial, jak sie liczy. Teraz z trudem dodawal na palcach trzy do czterech. Wielu pacjentow cierpialo na schizofrenie i stracilo wiez z realnym swiatem. Niektorym mozna bylo pomoc, stosujac odpowiednie leki lub terapie wstrzasowa. Billie zajmowala sie diagnozowaniem roznego rodzaju ulomnosci. Lzejsze przypadki dawaly szanse wgladu w normalnie funkcjonujaca czesc mozgu. Gdy przed Ronaldem postawiono talerz z kilkoma ciastkami, potrafil powiedziec, czy jest ich trzy czy cztery. Kiedy jednak bylo ich wiecej, na przyklad dwanascie, zaczynal je mozolnie liczyc i czesto popelnial pomylki. Billie zrozumiala wowczas, ze szybka ocena niewielkiej liczby przedmiotow nie ma nic wspolnego z prawdziwym dodawaniem. W ten sposob, krok po kroku, wkraczala w glab ludzkiego umyslu. Tu znajdowala pamiec, tam znajomosc jezyka, a tam jeszcze zdolnosci do matematyki... Jesli choroba miala zwiazek z niewielkim uszkodzeniem mozgu, mozna bylo przypuszczac, ze tam wlasnie, na uszkodzonym obszarze, mieszcza sie komorki odpowiedzialne za "normalnosc". Po zmudnych badaniach konceptualny obraz funkcji umyslowych trzeba bylo naniesc na fizyczna mape mozgu. Przy obecnym tempie postepow moglo to trwac dwa stulecia. W dodatku Billie pracowala sama. Powolanie calego zespolu psychologow na pewno przyspieszyloby badania. Mapa mozgu moglaby powstac jeszcze za jej zycia. To bylo jej najwieksze marzenie. Przebyla dluga droge od dnia samobojstwa ojca. Na wyleczenie choroby psychicznej nie bylo szybkiej metody. Umysl ludzki nadal stanowil zagadke dla lekarzy i naukowcow. Mozna byloby go lepiej poznac, gdyby Billie zwiekszyla tempo pracy. Moze wowczas ktos potrafilby pomoc takim ludziom jak jej ojciec? Wchodzila na schody wiodace na pierwsze pietro. Wciaz myslala o taJernniczym pacjencie. Joseph Bellow brzmialo jak Joe Blow... Kto to taki? I dlaczego wypuszczono go w srodku nocy? Zamknela drzwi gabinetu i przez okno spojrzala na plac budowy. Do szpitala dostawiano nowe skrzydlo. Przy tej okazji utworzono tez nowa funkcje dyrektora do spraw badan. Billie zlozyla podanie o przydzial na to stanowisko. Niestety, nie ona jedna. Byl jeszcze doktor Leonard Ross, starszy od niej, choc ona gorowala nad nim doswiadczeniem i liczba publikacji. Napisala juz kilkanascie artykulow i podrecznik pod tytulem "Wstep do psychologii pamieci". Len nie powinien sprawiac jej klopotow. Gorzej, ze nie wiedziala, czy ktos poza nimi nie bierze udzialu w wyscigu. Cholernie potrzebowala tej pracy. Jako dyrektor mialaby wlasny zespol naukowy. Na placu, wsrod robotnikow, krecila sie grupka dziwnie ubranych ludzi. Zamiast kufajek i plastikowych kaskow mieli na sobie welniane plaszcze i eleganckie kapelusze. Wygladali na wycieczkowiczow. Billie wytezyla wzrok. Byl z nimi Len Ross. Kogo on tam oprowadza? zwrocila sie do sekretarki. To delegacja z Sowerby Foundation. Billie zmarszczyla brwi. Fundacja Sowerby finansowala nowe stanowisko i miala decydujacy wplyw na wybor dyrektora. Nic dziwnego, ze Len sie tak wdzieczy... Ktos wiedzial, ze dzisiaj przyjda? Len podobno zostawil pani wiadomosc. Wpadl rano. zeby pania zabrac. Nie bylo zadnej wiadomosci. Len zrobil to z premedytacja, pomyslala Billie. A ona ulatwila mu to, bo sie spoznila. Szlag by to trafil wymamrotala ze zloscia i wybiegla z gabinetu, zeby dolaczyc do delegatow. Joseph Bellow wylecial jej z glowy na kilka nastepnych godzin. 11:00 Rakieta byla skladana w wielkim pospiechu, wiec w pozostalych czlonach, zamiast nowego, zamontowano starszy typ silnika odrzutowego. Naukowcy wybrali pomniejszona wersje wielokrotnie sprawdzonej rakiety Sergeant. Malenkie czesci, zamontowane w trzecim i czwartym czlonie, znane byly pod popularna nazwa "Dzieci Sierzanta".Luke przedzieral sie przez gaszcz ulic wiodacych do Union Station. Co minuta lub dwie ukradkiem spogladal za siebie, chcac sprawdzic, czy nie jest sledzony. Uwolnil sie od szpiegow co najmniej przed godzina, lecz przeciez jakims sposobem mogli go odnalezc. Ta mysl wprawiala go w dzikie przerazenie. Kim byli? Czego chcieli? Instynktownie wiedzial, ze stanowili zagrozenie. Potrzasnal glowa, zeby zebrac mysli. Nie lubil proznych sPekulacji. To wszystko czcze domysly. Najwazniejsze sa fakty. Najpierw jednak musial jako tako doprowadzic sie do porzadku. Zamierzal skrasc walizke ktoremus z pasazerow. Kiedys, w innym zyciu, na pewno juz to robil. Gdy o tym myslal, przypomnialo mu sie francuskie powiedzenie: La valise d'un type qui descend du train.Nielatwe zadanie. Brudne lachy wyraznie odroznialy go od tlumu pasazerow. Musial sie spieszyc. Nie mial wyboru. DeeDee miala racje. Nikt nie chcial miec do czynienia z wloczega. W razie aresztowania zaden gliniarz nie uwierzylby w jego wyjasnienia. Trafilby do aresztu. Zadrzal. Bal sie nie tyle samego wiezienia, ale raczej tygodni lub miesiecy spedzonych w ponizeniu, bez szans na rozwiklanie zagadki, jaka byla jego przeszlosc. Jak w takim przypadku moglby cos ustalic? Na wprost siebie, na Massachusetts Avenue, zobaczyl biala granitowa fasade Union Station. Dworzec wygladal jak roman ska katedra, przeniesiona z Normandii. Luke uswiadomil sobie nagle, ze do szybkiej ucieczki potrzebny mu samochod. Doskonale wiedzial, jak go ukrasc. W poblizu dworca, na ulicy, staly dziesiatki samochodow. Wiekszosc z nich bez watpienia byla wlasnoscia podroznych. Luke zwolnil, bo w tej samej chwili jakies auto dobilo do chodnika. Bialoniebieski ford fiesta, nowy, ale calkiem zwykly. Znakomicie. Kluczyk zamiast startera to nie problem. Wystarczy zewrzec dwa druty pod deska rozdzielcza i w droge. Skad wiem to wszystko? zastanawial sie przez chwile. Z forda wysiadl mezczyzna w ciemnym plaszczu. Wyjal z bagaznika teczke, zamknal samochod i odszedl w strone dworca. Jak dlugo tam zabawi? Moze chcial tylko cos zalatwic i wroci za kilka minut? Wtedy natychmiast zglosi kradziez i policja zarzadzi oblawe. Niedobrze. Trzeba pojsc za nim i sprawdzic, co robi. Luke po raz drugi tego dnia wkroczyl na dworzec. Ogromne wnetrze, ktore wczesnym rankiem wygladalo jak pusta swiatynia, teraz tetnilo zyciem. Luke czul sie podlePasazerowie byli czysci i dostatnio ubrani. Wiekszosc na jego widok odwracala oczy, a inni spogladali z wyraznym obrzydzeniem. Przyszlo mu do glowy, ze moglby sie natknac na kolejarza, ktory przylapal go rano. To oznaczaloby kleske. Grubas na pewno byl pamietliwy. Wlasciciel forda ustawil sie w kolejce po bilety. Luke stanal za nim i wbil wzrok w ziemie. Nie patrzyl na nikogo, zeby nikt go nie zapamietal. Kolejka przesunela sie do przodu. Wlasciciel forda dotarl do okienka. Powrotny do Filadelfii prosze. Luke uslyszal wystarczajaco duzo. Jazda do Filadelfii trwa pare godzin. Facet nie wroci przed zmierzchem, a nawet przed noca. Przez ten czas nikt nie powiadomi policji o kradziezy auta. Opuscil kolejke i wyszedl na zewnatrz. Westchnal z ulga. Nawet najgorszy obdartus ma prawo chodzic po ulicy. Wrocil na Massachusetts Avenue i odnalazl forda. Musial otworzyc go teraz, zeby pozniej nie tracic czasu. Zerknal na boki. Niestety w okolicy ciagle ktos sie krecil. Nie mogl jednak czekac caly bozy dzien na sposobna okazje. Czas zmuszal do pospiechu. Wyszedl na jezdnie, obszedl samochod dookola i stanal przy drzwiach kierowcy. Przylozyl dlonie plasko do szyby i nacisnal, probujac zsunac ja w dol. Nic. Zaschlo mu w ustach. Rozejrzal sie wokol siebie. Na razie nikt nie zwracal na niego uwagi. Stanal na palcach, zeby zwiekszyc nacisk, i ponowil probe. Wreszcie mechanizm ustapil i szyba powoli przesunela sie ku dolowi. Luke otworzyl okno do konca, siegnal reka do srodka i odblokowal drzwi. Otworzyl je, z powrotem zakrecil szybe i zamknal. Mial juz zapewniony szybki sposob ucieczki. Zastanawial sie, czy nie powinien zostawic samochodu z wlaczonym silnikiem, ale po chwili uznal, ze mogloby to niepotrzebnie sciagnac uwage policjanta albo jakiegos wscibskiego przechodnia. Wrocil na Union Station. Wciaz byl pelen obaw, ze lada chwila wpadnie na gorliwego kolejarza. Nawet nie na tego, z ktorym spotkal sie rano. Kazdy pracownik dworca mogl go stad wyrzucic, jak dziecko wyrzuca papierek po cukierku. Robil wszystko, by wydawac sie jak najmniej podejrzanym. Szedl niezbyt powoli, ale tez niezbyt szybko, w miare mozliwosci jak najblizej sciany, uwazajac, zeby nikomu nie wejsc w droge i nikomu nie spojrzec prosto w oczy. Najlepszy moment do kradziezy walizki to przyjazd jakiegos pociagu, moment, kiedy na peron wylewa sie tlum pasazerow. Luke spojrzal na tablice z rozkladem jazdy. Za dwanascie minut przyjezdzal ekspres z Nowego Jorku. Wysmienicie. Jeszcze raz spojrzal na tablice, zeby sprawdzic numer peronu, i w tym momencie poczul, ze jeza mu sie wszystkie wloski na karku. Rozejrzal sie. Cos musial dostrzec katem oka... Cos, co uruchomilo sygnal alarmowy. Ale co? Serce walilo mu jak mlotem. Czego naprawde sie obawial? Z udawana obojetnoscia odszedl od tablicy, stanal przy kiosku i rzucil okiem na gazety. Przeczytal kilka naglowkow: WOJSKO LADA CHWILA ODPALI RAKIETE. DZIESIECIOKROTNY MORDERCA POD KLUCZEM. DULLES USPOKAJA GRUPE BAGDADZKA. OSTATNIA SZANSA NA PRZYLADKU CANAVERAL Po chwili zerknal przez ramie. Tlumek ludzi przechodzil na inne perony, spieszac do pociagow podmiejskich. Wiele osob siedzialo na mahoniowych lawkach, inni spokojnie czekali pod scianami. Byli to krewni lub kierowcy pasazerow ekspresu. W drzwiach restauracji przystanal kelner, z nadzieja na nowych gosci. Pieciu bagazowych cmilo papierosy, a dalej... ...stalo dwoch agentow. Luke rozpoznal ich bez trudu. Obaj mlodzi, elegancko ubrani w plaszcze i kapelusze, o starannie wyczyszczonych butachW gruncie rzeczy wcale nie chodzilo o ich wyglad. Zdradzal ich sposob zachowania. Czujnie obserwowali przechodzacych ludzi. Rozgladali sie wokol, ale nawet nie spojrzeli na rozklad jazdy Nie wybierali sie nigdzie. Luke mial ochote z nimi porozmawiac. Wciaz odczuwal potrzebe kontaktu z innymi ludzmi, z kims znajomym. Chcial, zeby ktos zawolal: "Czesc, Luke! Dobrze cie znowu widziec!". Ci dwaj powiedzieliby z pewnoscia: "FBI. Jest pan aresztowany". A moze tak byloby lepiej? Ale instynkt ostrzegal go, by do nich nie podchodzic. Dlaczego, do ciezkiego diabla, ciagle go sledzono? Odwrocil sie tylem i odszedl pod oslona kiosku. Obejrzal sie dopiero wtedy, gdy stanal w cieniu arkad. Agenci szli przez hol, w strone zachodniego skrzydla dworca. Kim naprawde byli? Luke wyszedl na ulice, przespacerowal sie wzdluz kolumnady i wrocil na dworzec. Zdazyl jeszcze zobaczyc plecy agentow, wychodzacych zachodnim wyjsciem. Spojrzal na zegar. Minelo dziesiec minut. Za dwie minuty mial przybyc ekspres z Nowego Jorku. Luke podszedl do bramki prowadzacej na peron i przystanal z boku. Byla sroda, czyli polowa tygodnia, wiec pociagiem jechali przewaznie biznesmeni i oficerowie. Luke szukal wsrod nich mezczyzny, ktory odpowiadalby mu wzrostem i postura. Przy wyjsciu z peronu tlum pasazerow starl sie z tlumem oczekujacych i zrobilo sie zamieszanie. Jedni przepychali sie przez drugich. Luke wypatrzyl mlodego czlowieka mniej wiecej swojego wzrostu. Jednak mial na sobie sportowa kurtke i gruba kominiarke i bylo malo prawdopodobne, zeby jego chudy plecak zawieral cos wiecej niz zapasowy sweter. Drugi kandydat, rowniez dosc wysoki, okazal sie zbyt chudy. Trzeci byl idealny, ale mial tylko teczke. Luke przepuscil obok siebie co najmniej setke ludzi, lecz wciaz przybywali nastepni. Wreszcie pojawil sie wlasciwy obiekt odpowiadajacy mu wzrostem, tusza i wiekiem. Mial na sobie rozpiety szary plaszcz, tweedowa marynarke i flagowe spodnie. W prawej rece trzymal brazowa skorzana walizke. Bez watpienia mial tam garnitur. Na jego twarzy malowal sie wyraz niepokoju. Szedl szybko, jakby bal sie spoznic na spotkanie. Luke wmieszal sie w cizbe pasazerow i przepchnal w strone ofiary. Tlum sunal przerazliwie wolno, co chwila przystajac. Czlowiek w szarym plaszczu postapil krok naprzod, zeby wsliznac sie w jakas Luke. To go zgubilo. Luke wysunal noge i w momencie, gdy tamten ruszyl, kopnal go od tylu w staw kolanowy. Mezczyzna krzyknal i zatoczyl sie. Puscil walizke i wyciagnal rece przed siebie, zeby uchronic sie przed upadkiem. Wpadl na jakas dame w futrze. Kobieta zachwiala sie, wydala piskliwy okrzyk i klapnela na ziemie. Mezczyzna w szarym plaszczu z gluchym tapnieciem zwalil sie obok niej. Kapelusz spadl mu z glowy i potoczyl sie po marmurowej posadzce. Kobieta kleczala. Upuscila torebke i mala walizeczke z szykownej bialej skory. Wokol nich zebrala sie spora grupa podekscytowanych osob. Nic sie pani nie stalo? Luke spokojnie podniosl brazowa walizke i szybko odszedl, kierujac sie do najblizszego wyjscia. Ani razu nie spojrzal za siebie, jednak caly czas nasluchiwal odglosow potencjalnej pogoni. Mial zamiar rzucic sie do biegu na pierwszy grozny okrzyk. Nie zamierzal bez walki oddac swego lupu. Byl pewien, ze nawet z walizka bez trudu zdola przegonic wszystkich pasazerow. Teraz jednak mial wrazenie, ze jest zywym celem na strzelnicy. Tuz przy drzwiach obejrzal sie za siebie. Tlum gapiow wciaz otaczal miejsce niedawnego wypadku. Mezczyzny w szarym plaszczu ani kobiety w futrze nie bylo widac. Jakis wysoki czlowiek o wladczym wygladzie uwaznie rozgladal sie po hali dworca. Wyraznie czegos szukal. Nagle skierowal spojrzenie w strone Luke'a. Jednak Luke byl juz na ulicy. Dotarl do Massachusetts Avenue i po minucie stal przy fordzie. Odruchowo podszedl do bagaznika, zeby schowac skradziona walizke. Ale bagaznik byl zamkniety. Luke przypomnial sobie, ze wlasciciel samochodu zamknal go przed pojsciem na dworzec. Zerknal za siebie. Wysoki czlowiek powoli szedl w jego strone, przygladajac sie wszystkim przechodniom. Kto to? Gliniarz po sluzbie? Detektyw? Wscibski swiadek? Luke szybko otworzyl drzwiczki i wrzucil walizke na tylne siedzenie, a potem zajal miejsce za kierownica. Siegnal pod deske rozdzielcza i znalazl druty zaplonu. Wyciagnal je i polaczyl. Nic. Mimo przenikliwego chlodu poczul, ze na czolo wystepuja mu krople potu. Dlaczego silnik nie zapalil? Szybko znalazl odpowiedz: zly przewod. Po prawej stronie znalazl jeszcze jeden. Pociagnal go i przytknal do lewego. Silnik zakaslal gwaltownie. Luke wdusil pedal gazu. Z satysfakcja wsluchal sie w warkot samochodu. Zwolnil reczny hamulec i wlaczyl kierunkowskaz musial zawrocic, gdyz samochod stal przodem do dworca. Za chwile byl juz daleko. Usmiechnal sie. Tuz za soba, w walizce, mial komplet swiezych ubran. Bylby bardzo zdziwiony, gdyby sie pomylil. Teraz czekalo go calkiem nowe zycie. Musial juz tylko znalezc jakies miejsce, w ktorym moglby wykapac sie i przebrac. 12:00 Do obreczy opasujacej rdzen drugiego czlonu przymocowano jedenascie silniczkow, "Dzieci Sierzanta". Trzeci czlon mial tylko trzy, umieszczone na trzech poprzecznych przegrodach. Na szczycie trzeciego czlonu byl czwarty pojedyncza rakieta, w ktorej znajdowal sie satelita.Zegar odliczajacy czas wskazywal X minus szescset trzydziesci minut. Na przyladku Canaveral panowalo niezwykle podniecenie. Wszyscy chlopcyrakietowcy byli tacy sami na zlecenie rzadu projektowali nowe typy broni, ale w glebi duszy marzyli o wyprawie w kosmos. Grupa "Explorer" zbudowala juz i odpalila niejeden pocisk, teraz jednak po raz pierwszy ich dzielo mialo pokonac ziemska grawitacje i wyleciec ponad atmosfere. Dla wielu konstruktorow ten start byl ukoronowaniem calego zycia. Dla Elspeth rowniez. Czlonkowie grupy zajmowali Hangar D oraz stojacy obok Hangar R. Przekonano sie, ze zwykle lotnicze hangary doskonale nadaja sie do produkcji rakiet: kazdy z nich mial przestronna hale prob i dwa dwupietrowe skrzydla, w ktorych z powodzeniem miescily sie liczne biura i mniejsze laboratoria. Elspeth byla w Hangarze R. Przydzielono jej maszyne do pisania i biurko w kacie gabinetu szefa, Willy'ego Fredricksona. jako glowny kontroler lotu i tak nie bywal zbyt czesto w biurze. Elspeth przygotowywala dokladny harmonogram startu. Klopot w tym, ze ustalenia zmienialy sie co chwila. Jeszcze nigdy nie wysylano w Ameryce rakiety w kosmos. Wciaz pojawialy sie nowe problemy, a technicy dokonywali cudow, zeby w jakis sposob zastapic szwankujace czesci. Nawet zwykla tasme klejaca zwano tu "rakietowa". Elspeth nieustannie nanosila zmiany w harmonogramie. Musiala byc w kontakcie z kazda grupa robocza, stenografowala nowe zalecenia, tresc notatek natychmiast przepisywala na maszynie i calosc powielala w kilkunastu kopiach. Wymagano od niej, by byla niemal wszedzie i by wiedziala niemal wszystko. Kiedy nastapil jakis zator, ona dowiadywala sie o tym pierwsza. Splywaly do niej informacje o wszystkich kleskach i sukcesach. Nominalnie byla sekretarka - i takaz tez otrzymywala pensje - lecz charakter pracy mial scisly zwiazek z jej stopniem naukowym, nie narzekala wiec na marna place. Lubila takie wyzwania. Jej dawne kolezanki z Radcliffe siedzialy teraz w zwyklych biurach, wsrod urzednikow w szarych garniturach. W samo poludnie skonczyla pisac i powielac najnowsza wersje dokumentow. Wziela sterte papierow i poszla rozniesc je pracownikom. Miala przed soba ciezki dzien, ale nawet ja to cieszylo. Przynajmniej nie myslala o Luke'u. Miala ochote co piec minut dzwonic do Anthony'ego z pytaniem, co sie dzieje. To przeciez glupie, pomyslala. Na pewno by ja powiadomil, gdyby cos poszlo nie tak. Probowala wiec skupic sie na pracy. Najpierw poszla do dzialu prasowego. Rzecznik juz powiadomil kilku zaufanych dziennikarzy, ze start nastapi dzis nocy. Wojsko chcialo miec swiadkow swojego triumfu. Ale do wiadomosci publicznej relacje z przebiegu wydarzen zamierzano podac dopiero po odpaleniu rakiety. Poprzednio, wskutek usterek technicznych, juz kilkakrotnie odraczano albo odwolywano zaplanowany termin startu. Doswiadczenie uczylo, ze ciagle zmiany planow zle wygladaja w prasie i maja posmak kleski. Zawarto wiec uklad z wiekszymi redakcjami. Dziennikarzy powiadomiono o terminie, ale mieli trzymac jezyk za zebami, dopoki "ogien nie pojdzie spod ogona", czyli do momentu zaplonu. W dziale prasowym pracowali wylacznie mezczyzni. Na widok Elspeth, wchodzacej z nareczem papierow, kilku z nich unioslo glowy znad biurek. Byla bardzo piekna - zgrabna i wysoka, o chlodnej, nordyckiej urodzie. Ta jej chlodna uroda, a moze takze nieco gniewne spojrzenie zielonych oczu - sprawialy, ze zaden z nich nie odwazyl sie zagwizdac lub glosniej westchnac na jej widok. W laboratorium napedow odrzutowych Elspeth zastala pieciu naukowcow. Byli ubrani "po roboczemu", czyli bez marynarek, i z zaklopotaniem ogladali spalony kawalek metalu, lezacy na dlugim stole. -Dzien dobry, Elspeth - odezwal sie szef zespolu, doktor Keller. Mowil po angielsku z ciezkim akcentem. Jak wiekszosc pracujacych tu naukowcow, byl Niemcem, wzietym do niewoli pod koniec drugiej wojny swiatowej. Kiedy wojna sie skon czyla, sciagnieto go do Ameryki i wlaczono do zespolu, pracujacego przy realizacji programu kosmicznego. Podala mu harmonogram. Wzial go, ale nawet na niego nie spojrzal. Elspeth wskazala na stol. Co to takiego? Fragment steru. Stery pierwszego czlonu znajdowaly sie po wewnetrznej stronie ogona, w bezposrednim sasiedztwie dyszy. Co sie z nim stalo? Metal ulega erozji w procesie spalania paliwa wyjasnil Keller. Kiedy wkraczal na swoj ulubiony temat, niemiecki akcent w jego glosie stawal sie jeszcze wyrazniejszy. Ale to raczej normalka. Przy zwyklym paliwie alkoholowym trwa to na tyle dlugo, ze stery dzialaja zupelnie prawidlowo. Dzis jednak przeprowadzilismy probe z calkiem nowym paliwem, hydyna. Spala sie o wiele dluzej i daje silniejszy odrzut. Niestety niszczy stery w sposob uniemozliwiajacy pelna kontrole lotu. Dramatycznym gestem rozlozyl szeroko dlonie. A brak nam czasu na doswiadczenia... Musze wiedziec, czy to odwlecze termin startu oswiad czyla Elspeth. Nie byla pewna, czy przetrzyma kolejne opoz nienie. Napiecie ja dobijalo. Wlasnie usilujemy to ustalic. Keller spojrzal na swoich kolegow. Jednak wedlug mnie trzeba zaryzykowac. Pozostali z niechecia skineli glowami. Elspeth westchnela z ulga. Bede trzymac kciuki powiedziala i odwrocila sie, by odejsc. To chyba jedyna rzecz, jaka mozna zrobic stwierdzil Keller, wzbudzajac tym niewesoly smiech wsrod kolegow. Elspeth wyszla na zewnatrz, wprost w palace slonce Florydy. Hangary staly na piaszczystej polanie, wycietej wsrod niskich drzew i krzewow porastajacych przyladek. Kiedys w tym miejscu rosly male palmy, karlowate deby i ostra trawa, jak brzytwa tnaca bose stopy. Elspethpylistaalejka dotarla do Hangaru D. Chlodny cien powital ja niczym powiew orzezwiajacej bryzy. W pokoju nasluchu radiowego spotkala Hansa Muellera, zwanego Hankiem. Wskazal na nia palcem i powiedzial: Sto trzydziesci piec. Bawili sie w to od dawna. Musiala mu powiedziec, co niezwyklego jest w wymienionej liczbie. Latwizna odparla. Pierwsza cyfra dodana do kwadratu drugiej i szescianu trzeciej daje wartosc poczatkowa. Przedstawila rozwiazanie: l'+32+5'=135 Doskonale mruknal Hank. A jaka jest nastepna liczba spelniajaca ten warunek? Elspeth zastanawiala sie przez chwile. Sto siedemdziesiat piec. l'+72+5!=175 Znakomicie! Wygralas glowna nagrode. Wreczyl jej wyciagnieta z kieszeni dziesieciocentowke. Elspeth przyjela wygrana. -Teraz sprobuj sie odegrac - zaproponowala. - Sto trzy. dziesci szesc. -Hmm... - Zmarszczyl brwi. - Zaczekaj. Suma szescianu liczb l3+33+6-'=244 -Teraz wystarczy to tylko powtorzyc i otrzymamy wartosc poczatkowa! 2-'+4'+4'=136 Oddala mu dziesiataka i dorzucila harmonogram.Zamierzala juz odejsc, lecz jej wzrok padl nagle na telegram przypiety do sciany: TY MASZ SWOJEGO SATELITE. A JA SWOJEGO. Mueller przechwycil jej spojrzenie. -To od zony Sruhlingera - wyjasnil. Stuhlinger byl szefem badan. - Doczekali sie syna. Elspeth usmiechnela sie. Willy Fredrickson urzedowal w sali lacznosci. Z pomoca dwoch wojskowych technikow sprawdzal teleksowe polaczenie z Pentagonem. Byl wysoki i chudy i mial jedynie waski wianuszek wlosow wokol pokaznej lysiny. Przypominal sredniowiecznego mnicha. Teleks nie dzialal, wiec sie wsciekal, ale wzial harmonogram i powiedzial: - Prawdziwy skarb z ciebie, Elspeth. Z dwudziestocztero-karatowego zlota. W tym momencie podeszlo do nich dwoch ludzi: mlody oficer z mapa i jeden z naukowcow, Stimmens. -Mamy klopoty - powiedzial oficer i podal Willy'emu mape. - Przeciag. Sunie na poludnie z predkoscia stu czter dziestu szesciu wezlow. Elspeth wstrzymala oddech. Wiedziala, co to znaczy. "Przeciagiem" nazywano wiatr wiejacy w stratosferze, na wysokosci dziewieciu tysiecy metrow. Na ogol omijal przyladek Canaveral, ale czasem lubil dryfowac. Byl tak silny, ze mogl zepchnac rakiete z wytyczonego kursu. -Gdzie jest teraz? - zapytal Willy. -Juz nad Floryda - padla odpowiedz. Willy popatrzyl na Stimmensa. -Uda sie to przetrzymac? -Nie wiem... - baknal Stimmens. - Mozemy sie opierac wylacznie na domyslach. Moim zdaniem pocisk wytrzyma najwyzej sto dwadziescia wezlow, nie wiecej. Willy znow zwrocil sie do oficera. -Jaka prognoza na dzisiaj? -Predkosc wiatru wzrosnie do stu siedemdziesieciu siedmiu wezlow. Jak na razie, nie zamierza zmieniac kierunku i wracac na polnoc. -Niech to szlag! - Willy nerwowym ruchem pogladzil sie po lysinie. W tych warunkach start nalezalo odlozyc do jutra. - Wypusccie balon meteorologiczny - zarzadzil. - O piatej po poludniu chce miec kolejna prognoze. Elspeth wpisala to do terminarza spotkan i wyszla. Ogarnelo ja przygnebienie. Wprawdzie usterki techniczne dawalo sie pokonac, ale nie bylo silnych na pogode. Wsiadla do jeepa i pojechala na wyrzutnie dwadziescia szesc. Zakurzona droga wila sie wsrod zarosli, samochod co chwila podskakiwal na wybojach. Jakas sarna z bialym ogonkiem przestraszona naglym warkotem, skoczyla miedzy krze wy. W poblizu byl staw i mowiono, ze sa tu rowniez aligatory ale Elspeth do tej pory ich nie spotkala. Zatrzymala samochod przy barakach i popatrzyla na odlegle o jakies trzysta metrow stanowisko startowe 26B. Cala konstrukcja, oprocz rakiety, byla zwykla wieza wiertnicza, zaadaptowana do innych celow i pomalowana pomaranczowa farba, zeby nie rdzewiala w mokrym, przesyconym sola powietrzu Florydy. Dodatkowo wyposazono ja w winde. Wszystko razem zimne az do bolu, pomyslala Elspeth. Zadnego piekna. Konstruktorzy brali pod uwage wylacznie wzgledy praktyczne. W gaszczu pomaranczowych pretow dlugi, bialy olowek rakiety Jupiter C wygladal jak wazka wplatana w pajeczyne. Mimo fallicznego ksztaltu wszyscy mowili o Jupiterze "ona", Elspeth takze. Kiedy przyjechala tu po raz pierwszy, glowe oblubienicy skrywal przed wscibskimi spojrzeniami bialy plocienny welon. Teraz zaslone usunieto. Rakieta stala obnazona, promienie slonca igraly tysiacami blyskow na jej nieskazitelnej powloce. Naukowcy zazwyczaj nie zawracali sobie glowy polityka, ale wiedzieli, ze w tej chwili oczy calego swiata zwrocone sa wlasnie na nich. Cztery miesiace temu Zwiazek Radziecki wprawil wszystkich w zdumienie, wysylajac w przestrzen pierwszego sztucznego satelite Ziemi. Byl to Sputnik. We wszystkich krajach, uczestniczacych w wojnie kapitalizmu z komunizmem od Wloch po Indie, poprzez Ameryke Lacinska, Indochiny i Afryke odczytano to jako wyrazne przeslanie: komunisci maja najlepszych naukowcow. Miesiac pozniej Sowieci wystrzelili nastepnego satelite, Sputnika II, z psem na pokladzie. Amerykanie poczuli sie zagrozeni. Dzis pies. jutro czlowiek. Prezydent Eisenhower oswiadczyl, ze przed koncem roku Stany Zjednoczone wystrzela wlasnego satelite. W pierwszy piatek grudnia, kwadrans przed poludniem, w obecnosci licznie przybylych dziennikarzy, Marynarka Wojenna odpalila rakiete Yanguard. Pocisk uniosl sie kilka metrow, po czym stanal w ogniu, spadl i roztrzaskal sie o beton. "Nasz klapnik!" glosil tytul artykulu w jednej z gazet. Jupiter C byl ostatnia nadzieja Ameryki. Nikt nie mial trzeciej rakiety Gdyby dzisiejsza operacja nie wypalila, Stany Zjednoczone odpadlyby z wyscigu o panowanie w kosmosie. Kleska propagandowa miala najmniejsze znaczenie. O wiele gorszy bylby rozpad programu badan. To dawalo Rosjanom ogromna przewage i w najblizszej przyszlosci wladze we wszechswiecie. Takie ciezkie brzemie na barkach samotnej rakiety... pomyslala Elspeth. Teren wyrzutni byl zamkniety dla wszelkich pojazdow, z wyjatkiem cystern. Elspeth zostawila jeepa pod barakiem i na piechote podeszla do wiezy, idac wzdluz grubych kabli. Na zapleczu stalowej konstrukcji wzniesiono blaszana szope, o tej samej pomaranczowej barwie. Miescily sie tam biura i park maszynowy. Elspeth weszla do niej tylnymi drzwiami. Kierownik wyrzutni, Harry Lane, siedzial w kasku na glowie na skladanym krzesle i przegladal jakies plany. Czesc, Harry! zawolala Elspeth. Burknal cos w odpowiedzi. Nie lubil kobiet w swoim krolestwie i wyraznie dawal to do zrozumienia. Elspeth polozyla dokumenty na zelaznym stoliku i wyszla. Wrocila do pomalowanego na bialo baraku, z grubymi zielonymi szybami w waskich oknach. Drzwi byly otwarte, wiec Weszla do srodka. Tu miescily sie trzy glowne dzialy: sala Przyrzadow, zajmujaca cala dlugosc budynku, i dwie kabiny startowe, A - po lewej i B - po prawej stronie. Obslugiwaly dwa stanowiska. Elspeth weszla do kabiny B. Silny blask slonca przeswitujacy przez zielone szyby zmienial kazde pomieszczenie w ogromne akwarium. Wzdluz okien siedzieli naukowcy, pochyleni nad przyrzadami. Wszyscy bez wyjatku nosili koszule z krotkimi rekawami. Nowy rodzaj Munduru? -pomyslala Elspeth. Z wyrzutnia komunikowali sie droga radiowa. Rakiete widzieli przez okno i na ekranach kolorowych monitorow. Pod tylna sciana stal dlugi szereg miernikow, rejestrujacych temperature, cisnienie w przewodach paliwowych i poziom napiecia elektrycznego. Waga pokazywala ciezar pocisku na wyrzutni. W calej sali panowala atmosfera cichego podniecenia. Wszyscy pomrukiwali cos do mikrofonow, majstrowali przy konsoletach, tu przesuneli jakas dzwignie, tam pokrecili jakas korbka - i nieustannie sledzili wskazniki. Ogromny zegar, wiszacy nad ich glowami, wskazywal czas do startu. Wlasnie w tym momencie zamiast liczby szescset pojawilo sie piecset dziewiecdziesiat dziewiec. Elspeth oddala papiery dyzurnemu i wyszla. W drodze powrotnej do hangaru znow pomyslala o Luke'u. Uswiadomila sobie nagle, ze ma znakomity pretekst, by zatelefonowac do Anthony'ego. Powie mu o "przeciagu" i zapyta o Luke'a. To sprawilo, ze troche odzyskala humor. Z fasonem zajechala pod hangar i wbiegla po schodach do biura. Zadzwonila na bezposredni numer Anthony'ego. Odebral niemal od razu. -Chyba odloza start do jutra - powiedziala. - Silne wichry w stratosferze. -Nie wiedzialem, ze tam tez wieje. -To "przeciag". Nikt jeszcze nie potwierdzil przesuniecia terminu, ale na piata wyznaczono spotkanie meteorologow. Gdzie Luke? -Daj mi znac o wyniku tego spotkania, dobrze? -Oczywiscie. Pilnujesz Luke'a? -Coz... Pojawil sie drobny problem. Serce zamarlo jej w piersi. -Jaki problem? -Zgubilismy go. Elspeth oblala sie zimnym potem. -Jak to? -Wymknal sie. moim ludziom. -Jezu, ratuj! - jeknela. - No to mamy klopoty. 1941 Rankiem Luke dotarl do Bostonu. Zaparkowal starego forda, wsliznal sie tylnymi drzwiami do akademika i po schodach ewakuacyjnych dotarl do swojego pokoju. Anthony juz spal. Luke umyl twarz i w ubraniu rzucil sie na lozko.Wydawalo mu sie, ze chwile pozniej Anthony szarpnal go za ramie. -Luke! Wstawaj! Otworzyl oczy. Wiedzial, ze stalo sie cos zlego. Nie mogl sobie przypomniec, o co naprawde chodzi. -Ktora godzina? - wymamrotal. -Pierwsza po poludniu. Elspeth czeka na dole. Na dzwiek tego imienia nagle odzyskal pamiec. Uswiadomil sobie rozmiar katastrofy. Juz jej nie kochal. Cala swoja milosc przelal na Billie Josephson. -O Boze...-jeknal. -Lepiej idz do niej. Totalna kleska... - pomyslal Luke. Za jednym zamachem zniszczyl czworo ludzi: siebie, Elspeth, Billie i Anthony'ego. -Szlag by to trafil! - zaklal i usiadl. Rozebral sie i wzial zimny prysznic. Za kazdym razem, gdy zamykal powieki, widzial twarz Billie. Jej blyszczace oczy, rozesmiane kar - minowe usta, biala szyje... Szybko wlozyl flanelowe spodnie, bluze, tenisowki i zwlokl sie na dol. Elspeth czekala w holu - jedynej czesci budynku, w ktorej mogly przebywac dziewczeta, z wyjatkiem sporadycznych Damskich Wieczorkow. Hol byl przestronny, z kominkiem i wygodnymi fotelami. Elspeth wygladala przeslicznie, w duzym kapeluszu i welnianej sukience koloru modrych dzwonkow. Jeszcze wczoraj ten widok zachwycilby Luke'a, ale dzis tylko potegowal jego poczucie winy. Rozesmiala sie, widzac go na schodach. -Wygladasz jak male dziecko na sile wyrwane z lozka! Cmoknal ja w policzek i opadl na fotel. -Droga do Newport zajela mi ladnych pare godzin. -Zapomniales, ze idziemy dzis razem na obiad? - zapytala beztroskim tonem. Spojrzal na nia. Byla zachwycajaco piekna, ale juz jej nie kochal. Przedtem nie bardzo wiedzial, czy to prawdziwa milosc, teraz jednak uswiadomil sobie, ze nie podziela jej uczuc. Okazal sie zwykla swinia. Elspeth, wesola jak skowronek, krecila sie wokol niego, a on zamierzal zrujnowac jej marzenia. Nie mial pojecia, jak jej to powiedziec. Bylo mu wstyd i czul ucisk w sercu. Musial to jednak zrobic. -Nie mozemy tego przelozyc? - zapytal. - Nawet sie nie ogolilem. Cien niepokoju przemknal przez jej twarz. Z pewnoscia wyczula jego nastroj, choc udawala, ze jej to nie dotyczy. -Oczywiscie - odparla. - Kazdy rycerz musi miec czas na wypolerowanie zbroi. Obiecal sobie, ze wieczorem szczerze z nia porozmawia. -Wybacz - jeknal zalosnie. - Wiem, ze sie szykowalas... -Nie musisz przepraszac. Wystarczy mi, ze cie widzialam. A przy okazji wpadlam w oko paru twoim kolegom. - Wsta la. - Poza tym profesor Durkham z zona urzadzaja dzis potancowke. Dla dziewczat z Radcliffe kazde przyjecie bylo "potancowka"-Luke wstal i pomogl jej wlozyc plaszcz. -Zobaczymy sie pozniej. Musi juz dzis powiedziec jej o wszystkim. Oszalalby, gdyby jak najszybciej nie wyznal calej prawdy. -Znakomicie - oswiadczyla. - Wpadnij po mnie o szostej. Przeslala mu pocalunek i odeszla krokiem gwiazdy filmowej. Udawala, ale robila to naprawde dobrze. Luke w ponurym nastroju poczlapal do pokoju. Anthony czytal niedzielna gazete. -Zaparzylem kawe - powiedzial. -Dzieki - mruknal Luke i nalal sobie pelny kubek. -Mam wobec ciebie ogromny dlug wdziecznosci - dodal Anthony. - Uratowales Billie. -Zrobilbys dla mnie to samo. - Luke upil lyk kawy i poczul sie nieco lepiej. - Chyba wam sie upiecze. Ktos ci cos mowil dzis rano? -Nie. -Billie to niezla babka - stwierdzil Luke i westchnal. Nie chcial o niej mowic, ale nie mogl sie powstrzymac. -Wspaniala, prawda? - powiedzial z duma Anthony. - Ciagle zadawalem sobie pytanie: czy moge ja poderwac? A jesli nie zechce sie ze mna umowic? Byla taka piekna i taka elegancka... Kiedy sie zgodzila, nie wierzylem wlasnym uszom. Niewiele brakowalo, a zazadalbym potwierdzenia na pismie. Jak zwykle przesadzal. Robil to dla zgrywy. Luke zmusil sie do usmiechu, ale w glebi duszy wcale nie mial ochoty do zartow. Poderwanie dziewczyny kolegi bylo zlem samym w sobie, a Anthony swoja naiwnoscia jeszcze utrudnial wszelkie wyjasnienia. Jeknal. -Co sie stalo? - spytal Anthony. Nie ma rady, pomyslal Luke. Trzeba mu powiedziec przynajmniej czesc prawdy. -Nie kocham Elspeth. Chce to jakos zakonczyc. Anthony popatrzyl na niego ze zdumieniem. Dlaczego? Doskonale pasujecie do siebie. Wcale nie. W dodatku wyszedlem na najgorszego chama. Nie rozpaczaj. Tak to juz bywa w zyciu. Nie jestescie jeszcze malzenstwem, nawet nie jestescie po slowie... Przynajmniej oficjalnie. Anthony uniosl brwi. Oswiadczyles sie Elspeth? Nie. Wiec nie bylo zareczyn. Ani oficjalnych, ani nieoficjal nych. Ale rozmawialismy o wspolnych dzieciach. To jeszcze nic nie znaczy. Pewnie masz racje, jednak mimo to czuje sie jak ostatnia swinia. Ktos zapukal i po chwili do pokoju wszedl jakis czlowiek. Luke widzial go pierwszy raz w zyciu. Panowie Lucas i Carroll? spytal. Mial na sobie wymiety garnitur, lecz zachowywal sie z godnoscia. Luke domyslil sie, ze to pracownik dziekanatu. Anthony zerwal sie na rowne nogi. Tak, to my! zawolal. A pan jest pewnie tym slynnym ginekologiem, doktorem Uterusem! Dzieki Bogu, ze pan sie zjawil! Luke nawet sie nie usmiechnal. Intruz trzymal w reku dwie biale koperty, co nie wrozylo niczego dobrego. Przychodze od dziekana oswiadczyl mezczyzna. Dostalem polecenie, aby doreczyc panom te listy do rak wlasnych. Wreczyl kazdemu po kopercie i wyszedl. Cholera mruknal Anthony. Rozerwal swoja koperte. Do stu diablow! Luke przebiegl wzrokiem tresc kartki. Szanowny Panie Lucas, Prosze uprzejmie, aby stawil sie Pan w moim biurze dzis o godzinie trzeciej po poludniu. Z powazaniem, Peter Ryder, dziekan ds. studentow. Taki list zawsze oznaczal kare dyscyplinarna. Ktos doniosl, ze ubieglej nocy w akademiku widziano dziewczyne. Anthony mogl sie pozegnac ze studiami. Luke popatrzyl na niego. Anthony zbladl jak kreda. Nie moge wrocic do domu wyszeptal. Nigdy zbyt wiele nie mowil o swoich rodzicach, ale Luke wiedzial, ze ma srogiego ojca i wiecznie chora matke. Jednak wygladalo to chyba jeszcze gorzej, bo twarz Anthony'ego sprawiala wrazenie, jakby zajrzal do samego piekla. Znowu rozleglo sie pukanie. Do pokoju zajrzal pucolowaty sasiad z naprzeciwka, Geoff Pidgeon. Zdawalo mi sie, ze przed chwila widzialem poslanca od dziekana. Luke machnal listem. Dobrze ci sie zdawalo. Nikomu nie mowilem o tej dziewczynie powiedzial. Kto to mogl zrobic? zastanawial sie Anthony. Jedynym szuja w tym domu jest niejaki Jenkins. Swietoszkowaty Paul Jenkins uwazal, ze ma zyciowa misje do spelnienia. Zamierzal strzec przed zepsuciem wszystkich studentow Harvardu. Przeciez wyjechal na caly weekend zauwazyl Luke. Nie wyjechal sprostowal Pidgeon. Zmienil plany. Wiec to on, cholera! zawolal Anthony. Udusze sukinsyna golymi rekami! Billie bylaby wolna, gdyby cie wyrzucono, uswiadomil sobie Luke i wstyd mu sie zrobilo, gdy pomyslal, ze mialby zerowac na krzywdzie przyjaciela. A co z Billie? przemknelo mu Przez glowe. Ciekawe, czy dziewczeta tez dostaly wezwanie mruknal. Niby dlaczego? zdenerwowal sie Anthony. Jenkins zna ich imiona. Ciagle nad nami czuwa. Jesli tak, to na pewno sypnal cala czworke. To w jego stylu stwierdzil Pidgeon. Elspeth jest bezpieczna odparl Luke. Nie byla tu, wiec nie znajda na nia zadnych dowodow. Gorzej z Billie Moze stracic stypendium. Troche opowiadala mi o sobie. Nie bedzie mogla podjac nauki w zadnej innej szkole. Nie moge sie teraz o nia martwic! zawolal Anthony. Sam wpadlem po uszy. Luke popatrzyl na niego ze zdumieniem. To przeciez on wciagnal ja w klopoty! Honor nakazywal myslec przede wszystkim o niej. Ale z drugiej strony... Wlasnie. Z drugiej strony, Anthony dawal mu w ten sposob okazje do ponownego spotkania z Billie. Luke nie umial oprzec sie pokusie. Moze pojde do nich i zobacze, czy juz wrocila z Newport? baknal. Zrobilbys to? spytal Anthony. Wielkie dzieki. Kiedy Pidgeon wyszedl, Anthony usiadl na lozku i w milczeniu palil papierosa. Luke szybko ogolil sie i przebral. "Szybko" wcale nie znaczylo, ze mniej starannie. Wlozyl cienka niebieska koszule, nowe flanelowe spodnie i ulubiona marynarke z szarego tweedu. O drugiej dotarl do zenskiego akademika w Radcliffe. Budynki z czerwonej cegly otaczaly niewielki park, po ktorym spacerowali studenci ze studentkami. Tu wlasnie po raz pierwszy pocalowalem Elspeth, podczas naszej pierwszej randki, przypomnial sobie ze scisnietym sercem. Gardzil niewiernoscia a jednak sam dopuscil sie zdrady. Czul wstret do samego siebie. Umundurowana dyzurna wpuscila go do holu. Spytal o Billie. Dyzurna usiadla za biurkiem, wziela tube, jakiej uzywa sie na statkach, dmuchnela w ustnik i powiedziala: Odwiedziny do panny Josephson. Billie zeszla na dol. Miala na sobie zielony kaszmirowy sweter prosta spodnice. Wygladala cudownie, ale widac bylo, ze cos ja niepokoi. Luke mial szczera ochote chwycic ja w ramiona i pocieszyc. Tak, dostala wezwanie do Rydera. Elspeth rowniez. Przeszli do palarni, gdzie dziewczeta mogly podejmowac gosci. I co mam zrobic? spytala Billie ze sciagnieta twarza. Wygladala jak wdowa pograzona w rozpaczy, ale Luke pomyslal, ze jest jeszcze piekniejsza niz wczoraj. Bardzo chcial ja zapewnic, ze wszystko jakos sie ulozy. Sek w tym, ze nie widzial zadnego rozwiazania. Anthony moglby zeznac, ze spotkal sie z kims innym. Musialby tylko znalezc odpowiednia dziewczyne. Nie wiem, jak to powiedziec mojej matce. Gdyby na przyklad zaplacil jakiejs kobiecie... jakiejs prostytutce... Billie potrzasnela glowa. I tak mu nie uwierza. Masz racje. Jenkins moglby oswiadczyc, ze to wcale nie ona. To on was wkopal. Zakonczylam kariere stwierdzila Billie i usmiechnela sie gorzko. Wracam do Dallas. Bede sekretarka u jakiegos nafciarza w wielkich kowbojskich butach. Luke'owi trudno bylo uwierzyc, ze dwadziescia cztery godziny temu byl najszczesliwszym z ludzi. Do palarni wbiegly dwie dziewczyny w plaszczach i kapeluszach. Mialy zaczerwienione z podniecenia twarze. Slyszeliscie najnowsze wiesci? zawolala jedna z nich. Luke nie mial ochoty ich sluchac. Pokrecil glowa. Co sie stalo? zapytala Billie. Wojna! Luke zmarszczyl brwi. Co? To prawda! powiedziala druga. Japonczycy zbombardowali Hawaje! Hawaje? zdziwil sie Luke. Po jakie licho? Co jest na Hawajach? Na ulicy az huczy! Ludzie wysiadaja z samochodow! Billie popatrzyla na Luke'a. Boje sie powiedziala. Wzial ja za reke. Chcial obiecac, ze zostanie przy niej, bez wzgledu na wszystko. Wbiegly kolejne dwie dziewczyny. Gadaly bez ustanku. Ktos przyniosl radio i w palarni zapanowala wyczekujaca cisza. Chwile trwalo, zanim lampy sie nagrzaly, a potem zabrzmial glos spikera: "Z doniesien wynika, ze pancernik "Arizona" ulegl cal kowitemu zniszczeniu. "Oklahoma" takze zatonela w Pearl Harbor. Pierwszy raport glosi, ze na lotniskach w Ford Island, Wheeler Field i Hickam Field zostalo zniszczonych sto samo lotow marynarki wojennej. Nasze straty oceniane sa na ponad dwa tysiace zabitych i tysiac rannych". Luke kipial wsciekloscia. Dwa tysiace zabitych! zawolal. W palarni przybywalo dziewczat. Jazgotaly jak najete, az wreszcie ktos kazal im sie uciszyc. "Japonczycy zaatakowali bez uprzedzenia mowil spi ker. Nalot rozpoczal sie o siodmej piecdziesiat piec rano tamtego czasu. U nas w tym samym czasie dochodzila pierwsza w nocy". To naprawde oznacza wojne szepnela Bile. Pewnie, ze tak powiedzial ze zloscia Luke. Probowal tlumaczyc sobie, ze przeciez nie powinien potepiac w czambul wszystkich Japonczykow, ale w tej chwili nie potrafil zapa nowac nad emocjami. Chetnie zatopilbym te ich pieprzone wysepki! Billie scisnela go za reke. Nie chce, zebys szedl na front wyszeptala. Miala lzy w oczach. Nie chce, zebys zginal. Poczul nagly przyplyw dumy. Milo mi, ze to mowisz. Usmiechnal sie smutno. Swiat sie wali, a ja jestem szczesliwy. Spojrzal na zegarek. Zdaje sie, ze mimo wojny pora isc do dziekana... urwal, jakby nagle cos przyszlo mu do glowy. Co sie stalo? zapytala Billie. Jest chyba pewien sposob, zeby cie uratowac. Anthony'ego takze. Jaki? Daj mi chwile pomyslec... Elspeth byla zdenerwowana, wmawiala sobie jednak, ze nie musi sie niczego obawiac. Co prawda nie wrocila z miasta przed capstrzykiem, ale przeciez nikt jej na tym nie przylapal. Mogla czuc sie bezpiecznie. Luke zreszta takze. Tylko Billie i Anthony wpakowali sie w klopoty. Billie byla jej obojetna za malo ja znala martwila sie jednak o Anthony'ego. Podejrzewala, ze skresla go z listy studentow. Spotkali sie wszyscy pod drzwiami dziekanatu. Mam pewien plan oznajmil Luke, ale zanim dodal cos wiecej, dziekan otworzyl drzwi i poprosil ich do srodka. Pozwolcie, ze ja bede mowil szepnal Luke. Dziekan do spraw studentow, Peter Ryder, byl malostkowym i staroswieckim belfrem. Nosil sie elegancko: czarna marynarka i taka sama kamizelka, szare prazkowane spodnie, starannie zawiazana muszka i blyszczace trzewiki. Jego wlosy, wysmarowane pomada, wygladaly jak plama czarnej farby na gotowanym jaju. Poza nim w gabinecie byla Iris Rayford, stara panna, odpowiedzialna za moralnosc studentek z Radcliffe. Winowajcy zasiedli polkolem, jak na egzaminie. Dziekan zapalil papierosa. No, chlopcy... zagail. Lepiej powiedzcie prawde, jak Przystalo na dzentelmenow. Co sie u was zdarzylo w ciagu ubieglej nocy? Anthony zignorowal pytanie. Zachowywal sie tak, jakby to on prowadzil sledztwo. Gdzie Jenkins? burknal. Boi sie pokazac? Nikogo wiecej nie wezwalem powiedzial dziekan. Kazdy ma prawo konfrontacji z tym, kto go oskarzyl, Nie jestesmy w sadzie, panie Carroll zauwazyl chlodno dziekan. Razem z panna Rayford chcemy ustalic pewne fakty oraz jesli zajdzie potrzeba podjac stosowne kroki dyscyplinarne. Tak nie mozna upieral sie Anthony. Powinien byc tu Jenkins. Elspeth natychmiast zrozumiala, do czego zmierzal. Mial nadzieje, ze w chwili konfrontacji Jenkins stchorzy i odwola swoje donosy. Cala sprawa poszlaby wtedy do lamusa. Slaba szansa, ale coz wiecej mogli zrobic? Nagle Luke przecial te dyskusje. Wystarczy powiedzial z niecierpliwym gestem. To ja sprowadzilem te dziewczyne, prosze pana zwrocil sie do Rydera. Elspeth wstrzymala oddech. Co mu strzelilo do glowy? Dziekan zmarszczyl brwi. Z moich informacji wynika, ze winowajca byl pan Car roll. Wiec wprowadzono pana w blad. To nieprawda! krzyknela Elspeth. Luke obrzucil ja zimnym spojrzeniem. Panna Twomey wrocila do pokoju przed polnoca. Wy starczy zajrzec do ksiegi. Elspeth popatrzyla na niego z oslupieniem. Jej podpis rzeczywiscie figurowal w ksiedze, bo zostal podrobiony przez przyjaciolke. Zdala sobie sprawe, ze jesli nie bedzie milczec, wpakuje sie w powazne klopoty. Co on kombinuje? zastanawiala sie, wpatrujac sie w Luke'a. Anthony najwyrazniej zadawal sobie to samo pytanie. Ze zdumiona mina zerknal na przyjaciela. Nie bardzo wiem, do czego zmierzasz... Pozwol, ze wszystko opowiem przerwal mu Luke, a gdy Anthony lekko pokrecil glowa, dodal: Prosze. Anthony wzruszyl ramionami. -Do rzeczy, panie Lucas - wtracil z ironia dziekan. - Nie moge sie doczekac panskich wyjasnien. -Spotkalem te dziewczyne w barze "Kropla Rosy". -Kropla rosy? - powtorzyla panna Rayford. - To jakis zart? -Z pewnoscia - mruknal dziekan. - Ale prosze mowic dalej. -Jest tam kelnerka. Nazywa sie Angela Carlotti. -Slyszalem, ze osoba widziana w Cambridge byla obecna tu panna Bilhah Josephson - powiedzial Ryder. -Nie, prosze pana - zaprzeczyl Luke. - Panna Josephson jest nasza przyjaciolka, ale w tym czasie przebywala zupelnie gdzie indziej. Miniona noc spedzila u kuzyna w Newport, na Rhode Island. -Czy ten kuzyn moze to potwierdzic? - spytala panna Rayford. Billie przez chwile patrzyla na Luke'a, po czym odparla: -Tak, panno Rayford. Elspeth przymknela oczy. Czyzby Luke rzeczywiscie zamierzal poswiecic sie dla Anthony'ego? Czyste wariactwo! Wprawdzie przyjazn to piekna rzecz, ale tym razem posunal sie za daleko. -Moglby nam pan przedstawic te... kelnerke? - spytal Ryder. Slowo "kelnerke" wymowil pogardliwie, jakby mial na mysli prostytutke. -Tak, prosze pana. Dziekan byl zaskoczony, ale odparl: -Znakomicie. Elspeth miala zupelny metlik w glowie. Co to za dziewczyna? Moze Luke jej zaplacil za potwierdzenie zeznan? W takim razie postapil glupio. Jenkins na pewno powie, ze widzial kogos innego. - Moglbym, lecz nie chce jej w to mieszac - dodal Luke -Och... - westchnal dziekan. - W takim razie bedzie nam bardzo trudno uwierzyc w panska wersje. Co za duren! - pomyslala Elspeth o Luke'u. Nawygadywal niestworzonych rzeczy i nie ma nic na poparcie swojej historyjki? Gdzie tu sens i logika? -Zeznania panny Carlotti nie maja znaczenia - oswiadczyl Luke. -Jestem innego zdania, panie Lucas. -To nie ma znaczenia, bo opuszczam uczelnie dzis w nocy. -Luke! - krzyknal Anthony. -To nic panu nie pomoze - powiedzial dziekan. - Prze prowadzimy dokladne dochodzenie. -Nasz kraj zostal wciagniety w wojne. -Wiem o tym, mlody czlowieku. Mam zamiar z samego rana zaciagnac sie do wojska. Nie! zawolala Elspeth. Dziekan po raz pierwszy nie znalazl odpowiedzi. Elspeth dopiero teraz zrozumiala przewrotnosc planu Luke'a. Nikt nie mogl podjac dyscyplinarnych krokow wobec studenta, ktory zamierzal poswiecic zycie za ojczyzne. Nie bedzie zadnego dochodzenia. Billie byla bezpieczna. Cos ja uklulo w serce. Luke poswiecil wszystko ale dla Billie. Panna Rayford mogla najwyzej zazadac zeznan kuzyna. Nikt przy zdrowych zmyslach nie mogl przeciez wymagac, zeby Lucas sprowadzil do Radcliffe niejaka Angele Carlotti. To jednak nie mialo najmniejszego znaczenia. Przynajmniej nie dla Elspeth. Jedna mysl uparcie kolatala jej w glowie: stracilam Luke'a. Ryder zamruczal cos o czekajacym go sprawozdaniu. Panna Rayford z przesadna dokladnoscia zapisala adres w NewportGra pozorow. Przegrali i wiedzieli o tym. Wreszcie calej czworce pozwolono odejsc. Gdy tylko wyszli na korytarz, Billie wybuchnela placzem. Nie idz na wojne, Luke! zawolala. Ocaliles mi zycie stwierdzil Anthony. Serdecznie objal przyjaciela. Nigdy ci tego nie zapomne. Nigdy. Wzial Billie za reke i powiedzial: Nie placz. On jest za cwany, zeby dac sie zabic. Luke popatrzyl na Elspeth i skrzywil sie na widok jej zagniewanej twarzy. Nie dbala o to. Przez dluzsza chwile spogladala mu prosto w oczy, a potem uniosla reke i wymierzyla mu siarczysty policzek. Mimowolnie jeknal z bolu i zaskoczenia. Ty pojebany sukinsynu! krzyknela, a potem odwrocila sie i odeszla. 13:00 "Dziecko Sierzanta" ma 1,2 metra wzrostu, 15 centymetrow w pasie i wazy 27 kilogramow. Zamontowany wewnatrz silnik pracuje tylko 6,5 sekundy.Luke spogladal na cicha willowa dzielnice. Zupelnie nie znal Waszyngtonu. Wydawalo mu sie, ze nigdy przedtem tu nie byl. Od dworca jechal na chybil trafil, kierujac sie na zachod. Droga, ktora wybral, zawiodla go najpierw do centrum miasta pelnego dumnych rzadowych budynkow. Byc moze bylo tam pieknie, ale czul sie dziwnie przytloczony. Pocieszal sie nadzieja, ze dalej, na przedmiesciach, znajdzie wreszcie normalnych ludzi i calkiem zwyczajne domy. Minal rzeke i dotarl do uroczej dzielnicy, z waskimi alejkami wsrod gestych szpalerow drzew. Zobaczyl gmach z napisem "Szpital psychiatryczny w Georgetown". Skrecil w boczna ulice biegnaca pod drzewami. Wygladalo na to, ze nikt z mieszkancow tej dzielnicy nie utrzymywal stalej sluzby, istniala wiec szansa, ze znajdzie pusta wille. Uliczka skrecala w bok i tuz za rogiem konczyla sie pod murem malego cmentarza. Luke zaparkowal skradzionego forda, u jej wylotu, na wypadek gdyby musial odjezdzac stad w pospiechu. Potrzebowal paru rzeczy: lomu lub srubokretu i oczywiscie mlotka. W bagazniku na pewno byla skrzynka z narzedziami, ale byl zamkniety. Moglby go otworzyc, gdyby mial kawalek drutu. Siegnal za siebie, po walizke. Przetrzasnal ubrania i znalazl jakas teczke z papierami. Wzial z niej spinacz i odlozyl walizke na fotel. W pol minuty otworzyl bagaznik. Tak jak sie spodziewal, byla tam skrzynka z narzedziami. Otworzyl ja i wybral najwiekszy srubokret. Mlotka wprawdzie nie bylo, ale znalazl solidny klucz do nakretek. Oba narzedzia schowal do kieszeni plaszcza i zamknal klape. Wyjal walizke z samochodu, zamknal drzwi i ostroznie wyjrzal zza rogu. Wiedzial, ze budzi podejrzenia: obszarpany zebrak w ekskluzywnej dzielnicy, z elegancka walizka. Ktos moglby wezwac gliny, a gliniarze o tak wczesnej porze nie mieli nic do roboty i przyjechaliby jak na skrzydlach. Ale gdyby szczescie mu sprzyjalo, juz za pol godziny moglby byc ogolony, swiezo wykapany i w nowym ubraniu. Jednym slowem porzadny obywatel. Doszedl do pierwszego domu na ulicy. Minal maly ogrodek i zapukal do drzwi. Rosemary Sims zauwazyla ladne, bialoniebieskie auto powoli jadace ulica. Zastanawiala sie, do kogo nalezy. Moze do Browningow? Mieli fure pieniedzy. Albo do pana Cyrusa, kawalera, wiec bez zadnych zobowiazan. Ale mozliwe tez, ze Pojechal nim ktos calkiem obcy. Wciaz miala dobry wzrok i z fotela stojacego w pokoju na Pierwszym pietrze widziala duzy fragment ulicy. Zima widziala Jeszcze wiecej, bo liscie na galeziach drzew nie przeslanialy JeJ widoku. Zobaczyla dziwaka, wylaniajacego sie zza rogu. "Dziwak" bylo wlasciwym okresleniem. Nie mial kapelusza, mial na sobie wystrzepiony plaszcz, a buty obwiazal sznurkiem, zeby nie pospadaly. Niosl jednak calkiem nowa walizke. Podszedl do drzwi pani Britsky i zapukal. Byla wdowa i mieszkala sama, ale nie byla glupia i nie bratala sie z wloczegami. Wyjrzala oknem i gniewnym ruchem dloni dala mu znak, zeby odszedl. Sprobowal u pani Loew. Byla wysoka, czarnowlosa i troche zarozumiala, przynajmniej w opinii Rosemary Sims. Zamienila pare slow z obdartusem i trzasnela drzwiami. Po chwili podszedl do nastepnego domu. Widac upatrzyl sobie te dzielnice. Na progu pojawila sie mloda Jeannie Evans, z mala Rita na rekach. Siegnela do kieszeni i cos podala wloczedze. Prawdopodobnie pare monet... Nastepny byl stary pan Clark. Stanal w drzwiach w szlafroku i bamboszach, ale nic nie dal. Jego najblizszy sasiad, pan Bonetti, byl w pracy. Jego zona, Angelina, w siodmym miesiacu ciazy, wyszla piec minut temu na zakupy. Pewnie juz byla w sklepie. Zebrak nie mial tu czego szukac. Luke zauwazyl, ze we wszystkich domach drzwi sa takie same: wyposazone w zamek yale, z zasuwa od strony mieszkania. Z zewnatrz byly otwierane kluczem, a od wewnatrz po przekreceniu galki. W kazdych drzwiach, na wysokosci twarzy, widnialo niewielkie okienko ze zwykla szybka. Luke bez klopotu mogl stluc szklo, wlozyc reke do srodka i odblokowac zamek. Niestety zbita szybka byla widoczna z ulicy, zdecydowal wiec, ze tym razem uzyje srubokreta. Rozejrzal sie. Do tej pory nie mial zbyt wiele szczesciaPukal juz do pieciu domow. Dopiero piaty byl pusty. Ktos juz dawno mogl nabrac podejrzen... Okolica wygladala jednak na opustoszala. Zreszta nie mial wyboru. Musial zaryzykowac. Pani Sims odwrocila sie od okna i podniosla sluchawke telefonu stojacego na nocnym stoliku. Powoli i dokladnie wykrecila numer najblizszego posterunku policji. Znala ten numer na pamiec. Luke wsunal koncowke srubokreta miedzy drzwi i futryne, na wysokosci zamka. Potem uderzyl kluczem w raczke narzedzia. Za pierwszym razem nic sie nie stalo. Srubokret tkwil zaklinowany przy stalowej zasuwie. Luke poruszal nim na boki i stuknal troche mocniej. Bez skutku. Mimo chlodu mial czolo zroszone potem. Tylko spokojnie... mitygowal sie w duchu. Juz to kiedys robiles... Kiedy? Nie mial pojecia. Niewazne. Musi sie udac... Znow poruszal srubokretem i poczul, ze opor slabnie. Koncowka zahaczyla o obejme zamka i zaglebila sie odrobine. Szarpnal srubokret i zdolal podwazyc jezyk zamka. Drzwi sie otworzyly. Luke odetchnal z ulga. Szybko wszedl do mieszkania i zamknal drzwi za soba. Rosemary Sims wykrecila numer do konca i ponownie Popatrzyla w okno. Wloczega zniknal. Tak predko? W sluchawce rozlegl sie glos policjanta, ale pani Sims Przerwala polaczenie. Dlaczego obcy przestal pukac? Gdzie poszedl? I kto to byl? Usmiechnela sie do siebie. Przez reszte dnia bedzie miala o czym myslec. Byl to z pewnoscia dom dwojga mlodych ludzi. Meble czesciowo pochodzily z zestawu slubnych prezentow, czesciowo z jakiejs wyprzedazy. W salonie stala kanapa i duzy telewizor, a w kuchni zamiast szafek skrzynki po pomaranczach. Na stoliku w sieni lezal nie rozpieczetowany list zaadresowany do pana Bonetti. Zadnego sladu dzieci. Panstwo Bonetti zapewne byli w pracy. W takim razie wroca nie wczesniej niz po piatej, pomyslal Luke. Ale nie licz na to... Szybko wszedl na pietro. Zajrzal do trzech sypialni. Tylko jedna z nich byla umeblowana. Rzucil walizke na starannie zaslane lozko i otworzyl ja. Znalazl w niej granatowy garnitur, biala koszule i konserwatywny, prazkowany krawat. Do tego ciemne skarpetki, zmiana czystej bielizny i para czarnych, wyglansowanych butow. Juz na pierwszy rzut oka wiedzial, ze sa o pol numeru za duze. Zrzucil podarte lachy i kopniakiem odeslal je w kat pokoju. Poczul sie odrobine dziwnie, nagi, w zupelnie obcym mieszkaniu. Moze zrezygnowac z kapieli? pomyslal. Smierdzial jednak tak bardzo, ze sam nie mogl wytrzymac. Poszedl wiec do lazienki, namydlil sie i z rozkosza stanal pod strumieniem goracej wody. Po kapieli nasluchiwal przez chwile. W domu panowala cisza. Wytarl sie rozowym recznikiem pani Bonetti. To takze bez watpienia byl prezent od weselnikow. Wlozyl slipy, spodnie oraz skarpetki i buty wyciagniete ze skradzionej walizki. Wolal byc chocby czesciowo ubrany, zanim zacznie sie golic. Na wszelki wypadek. Pan Bonetti uzywal maszynki elektrycznej. Luke wolal tradycyjne przyrzady do golenia. W walizce znalazl zyletki i pedzel. Namydlil twarz i pospiesznie zgolil szczeciniasty zarost. Brakowalo mu wody kolonskiej. Niestety pan Bonetti nie przepadal za kosmetykami. Moze jest cos w walizce? Luke otworzyl mala kosmetyczke. Zamiast wody znalazl w niej rowno zlozone sto dolarow, w banknotach dwudziestodolarowych. Pieniadze na czarna godzine? Schowal je do kieszeni mocnym postanowieniem, ze przy pierwszej sposobnej okazji Wroca do wlasciciela. Ale tak naprawde czemu sie tym przejmowal? Facet nie byl przeciez kolaborantem. Co to u licha znaczy? Kolejna zagadka. Wlozyl koszule i zawiazal krawat. Pozostala juz tylko marynarka. Pasowala zupelnie niezle i pochodzila od dobrego krawca. Doskonale wybral ofiare. Na nalepce przylepionej do walizki widnial adres z okolic Central Park South w Nowym Jorku. Prawdopodobnie jej wlasciciel kierowal jakas firma i przybyl do Waszyngtonu na wazne spotkanie. Na wewnetrznej stronie drzwi sypialni wisialo duze lustro. Luke do tej pory nie mial ochoty ogladac swojej twarzy. Zbyt dobrze pamietal jeszcze poranne chwile w dworcowej toalecie. Brzydzil sie widoku cuchnacego wloczegi. Teraz jednak zebral sie na odwage i stanal przed lustrem. Zobaczyl wysokiego, barczystego mezczyzne po trzydziestce, o ciemnych wlosach i niebieskich oczach. Wygladal calkiem normalnie. Odetchnal z ulga. Co taki czlowiek jak ja moglby robic? zastanawial sie, patrzac na swoje odbicie. Miekkie opuszki palcow stanowily wyrazny dowod, ze nie trudnil sie fizyczna praca. A gladka skora twarzy wskazywala na to, ze rzadko przebywal na dworze. Mial rowno przyciete wlosy i zupelnie dobrze czul sie w garniturze biznesmena. Z pewnoscia nie byl policjantem. Nie znalazl w walizce kapelusza ani plaszcza. Szkoda. W zimny styczniowy dzien nie mogl przeciez paradowac w samej marynarce. To byloby zbyt podejrzane. Postanowil Poszperac w szafach. Otworzyl najwieksza z nich. Niewiele tego... Pani Bonetti miala zaledwie trzy sukienki, a jej maz sportowa kurtke na Weekendy i ponury czarny garnitur, w ktorym zapewne chadzal do kosciola. Jesionke bez watpienia wlozyl rano do pracy, bo w szafie wisial tylko lekki plaszcz przeciwdeszczowy. Luke zdjal go z wieszaka. Lepsze to niz nic, pomyslal. Plaszcz okazal sie troche za ciasny, ale nie krepowal ruchow. Teraz kapelusz. Plonne nadzieje... Jedynym nakryciem glowy, ktore znalazl, byla tweedowa czapka, ktora pan Bonetti pewnie zakladal do sportowej kurtki. Luke wcisnal ja na glowe. Za mala. Musi kupic sobie porzadny kapelusz za pieniadze znalezione w walizce. Czapki potrzebowal zaledwie na godzine... Z dolu dobiegl jakis dzwiek. Luke zamarl w bezruchu. Co sie stalo z tymi drzwiami? pytala mloda kobieta. Ktos probowal sie wlamac! zawolala druga. Luke zaklal pod nosem. Zbyt duzo czasu zajely mu te przebieranki. O kurcze... Chyba masz racje! Powinnas wezwac policje! Pani Bonetti, jak widac, wcale nie byla w pracy. Prawdopodobnie poszla po zakupy, spotkala w sklepie przyjaciolke i zaprosila ja na kawe. No nie wiem... Wyglada na to, ze zlodziej nie wszedl do mieszkania. Skad wiesz? Lepiej sprawdz, czy nic nie zginelo. Luke uswiadomil sobie, ze musi jak najszybciej zniknac. A co moglby ukrasc? Klejnoty rodowe? Chociazby telewizor. Luke otworzyl okno sypialni i wyjrzal. Nie znalazl przyjaznego drzewa ani rynny, po ktorej moglby zesliznac sie na podworko. Wszystko na swoim miejscu stwierdzila pani Bonetti. Nikogo tu nie bylo. A na gorze? Luke bezszelestnie przeszedl na druga strone korytarza. Stad moglby najwyzej skoczyc na betonowy chodnik, ryzykuje zlamanie nogi. Zobacze. Nie boisz sie? Pani Bonetti zachichotala nerwowo. Boje. Ale co mam zrobic? Jesli wezwe policje bez powodu, wyjde na glupia. Rozlegly sie kroki na schodach. Luke stanal za drzwiami lazienki. Kroki byly coraz blizej. Ktos wszedl do sypialni. Pani Bonetti wydala zdlawiony okrzyk. Co to za walizka? zapytala jej przyjaciolka. Nigdy przedtem jej nie widzialam! Luke po cichu wysunal sie z lazienki. Drzwi sypialni byly otwarte, ale nie widzial obu kobiet. Na palcach zbiegl na parter. Dziekowal opatrznosci, ze na schodach lezy gruby chodnik. Co za zlodziej paraduje po miescie z bagazem? Dzwonie na komisariat. To jakas tajemnicza sprawa... Luke otworzyl frontowe drzwi i wyszedl na ulice. Usmiechnal sie. Jeszcze raz zdolal uniknac klopotow. Po cichu zamknal drzwi i odszedl szybkim krokiem. Pani Sims zmarszczyla brwi. Czlowiek, ktory wyszedl z domu panstwa Bonetti, mial na sobie czarny plaszcz przeciwdeszczowy i czapke, w ktorej pan Bonetti chadzal na mecze waszyngtonskiej druzyny "Czerwonoskorych", ale chyba nie byl panem Bonetti. Ubranie niezbyt na niego pasowalo. Kiedy skrecil za rog, pani Sims cierpliwie czekala, az wroci. Musial wrocic, bo ulica konczyla sie murem. Po chwili zza zakretu wyjechal bialoniebieski samochod. Ten sam, ktory Pani Sims widziala juz przedtem. Stanowczo jechal zbyt szybko. Zaraz, zaraz... Przeciez od Bonettich wyszedl ten wloczega! To on dobijal sie do sasiednich domow. Skradl ubranie i uciekl. Pani Sims popatrzyla za znikajacym samochodem i zapamietala numer rejestracyjny. 13:30 Silniki typu Sergeant przeszly bez najmniejszego szwanku trzysta testow laboratoryjnych, piecdziesiat lotow i dwiescie dziewiecdziesiat probnych odpalen.Anthony siedzial w sali obrad i wsciekal sie jak diabli. Luke wciaz krazyl gdzies po Waszyngtonie. Nikt nie wiedzial, co robi. Anthony ledwo udawal, ze slucha nudziarza z Departamentu Stanu. Facet nawolywal do krwawej rozprawy z kubanskimi rebeliantami. Rebelianci, ha! niejaki Fidel Castro i niejaki Che Guevara... Anthony wiedzial o nich wszystko. Ich oddzialy liczyly niespelna tysiac ludzi. Mozna bylo za jednym zamachem zetrzec je z powierzchni ziemiSek w tym, ze chodzilo o cos calkiem innego. Po smierci Castro ktos inny zajalby jego miejsce... Jak tu wyjsc i poszukac Luke'a? zastanawial sie przeZ caly czas. Jego agenci nawiazali kontakt z wiekszoscia posterunkow w calym okregu Columbia. Zbierali informacje o wszelkich niezwyklych zdarzeniach, zwlaszcza takich, w ktorych bral udzial pijak lub wloczega mowiacy niczym wykladowca z reno wanej uczelni. Policjanci chetnie wspolpracowali z CIA byli dumni z tego, ze biora udzial w rozpracowywaniu miedzynarodowej afery szpiegowskiej. facet z Departamentu Stanu dobrnal do konca przemowienia j wezwal zebranych do dyskusji. Anthony na ten temat mial sWOje zdanie. Takich jak Castro moglby powstrzymac tylko reformatorski rzad wspierany przez Amerykanow. Na szczescie dla komunistow nikt nie pomyslal o tego rodzaju rozwiazaniu. Przez uchylone drzwi wsliznal sie Pete Maxell. Przepraszajaco skinal glowa w strone George'a Coopermana, ktory przewodniczyl zebraniu, i zajal miejsce obok Anthony'ego. Podsunal mu teczke z raportami policyjnymi. Wszedzie dzialo sie cos niezwyklego. Piekna kobieta, przylapana na kradziezy kieszonkowej w poblizu Mauzoleum Jeffersona, okazala sie mezczyzna. Kilku beatnikow probowalo otworzyc klatke w zoo i wypuscic na wolnosc orla. Jakis facet z Wesley Heights usilowal udusic zone za pomoca pizzy z serem. Ciezarowka z dewocjonaliami zgubila ladunek w Petworth i grad Biblii zasypal cala Georgia Avenue... Anthony nie dopuszczal mysli, ze Luke moglby wyjechac z Waszyngtonu. Nie mial przeciez pieniedzy na pociag lub autobus. I gdzie by szukal schronienia? Jego matka mieszkala w Nowym Jorku, a siostra w Baltimore, ale on o tym nie wiedzial. Pospiesznie przerzucal sprawozdania, jednym uchem sluchajac Carla Hobarta, ktory mowil wlasnie o amerykanskim ambasadorze w Hawanie. Earl Smith bo o nim byla mowa zawziecie zwalczal przywodcow kosciola i politykow dazacych do pokojowych reform na Kubie. Anthony czasem zastanawial sie, czy nie jest agentem Kremla ale najprawdopodobniej byl po prostu glupi. Jego uwage przyciagnal jeden z raportow policyjnych. To prawda? spytal Pete'a. Agent skinal glowa. Tak. Jakis wloczega pobil policjanta u zbiegu A i Siodmej. Wloczega? Policjanta? Niedaleko od miejsca, w ktorym zgubilismy Luke'a. To na pewno on! zawolal z podnieceniem Anthony Carl Hobart przerwal w pol zdania i popatrzyl na niego z niesmakiem. Anthony znizyl glos do szeptu: Dlaczego napadl na gliniarza? Ukradl mu cos? Moze rewolwer? Nie, ale zdrowo mu dolozyl. Facet trafil do szpitala ze zlamanym palcem wskazujacym prawej reki. Anthony podskoczyl jak razony pradem. To on! powiedzial glosno. Na milosc boska! jeknal Carl Hobart. Anthony... odezwal sie George Cooperman. Albo sie przymknij, albo wyjdz na korytarz i tam sobie spokojnie pogadaj. Co wolisz? Anthony wstal z fotela. Przepraszam cie, George. Za minute bede z powrotem. Wyszedl z sali. Pete ruszyl za nim. To on powtorzyl Anthony, kiedy znalezli sie na kory tarzu. Poznaje jego znak firmowy. W czasie wojny tak samo lamal paluchy gestapowcom. Skad pan wie? ze zdumieniem zapytal Pete. Anthony zagryzl usta. Zrozumial, ze popelnil blad. Pete wciaz uwazal Luke'a za dyplomate po ciezkim kryzysie nerwowym. Nie mial pojecia, ze jego zwierzchnik znal go juz wczesniej. Nie powiedzialem ci wszystkiego oswiadczyl Antho ny. Pracowalismy razem w OSS. A po wojnie tamten zostal dyplomata... mruknal Pete i spojrzal na Anthony'ego, marszczac brwi. Ma klopoty nie tylko z zona, prawda? Prawda. Podejrzewam, ze to cos powazniejszego. Pete przyjal to bez dodatkowych pytan. Zimny dran. Ot, tak po prostu, zlamal komus palec... Zimny dran? Anthony nigdy nie myslal o Luke'u w ten sposob, chociaz wiele razy widzial przyklady jego brutalnosci. Czasami. Jak sie troche wkurzy. O ktorej to sie zdarzylo? Wpol do dziesiatej. Cholera... Ponad cztery godziny temu. Mogl nawiac na przeciwlegly kraniec miasta. Co robimy? Wyslij dwoch ludzi w okolice A Street. Niech powesza, pokaza zdjecie Luke'a, i tak dalej. Moze cos znajda. Porozmawiaj z gliniarzem. Dobrze. Jezeli cos ustalisz, wyciagnij mnie z tej glupiej nasiadowki. Tak jest. Anthony wrocil na sale. Mozna wyslac na Kube paru twardzieli z Sil Specjal nych powiedzial George Cooperman. W poltora dnia uporaja sie z tak zwanymi "zolnierzami" Castro. Uda nam sie utrzymac to w tajemnicy? zapytal nerwowo przedstawiciel Departamentu Stanu. Nie odpowiedzial George. Ale mozemy udawac, ze to lokalna sprawa. Tak jak w Iranie i Gwatemali. Nie chcemy sie afiszowac z takimi dzialaniami z nacis kiem przypomnial facet z Departamentu. Wybaczy pan, ale moim zdaniem to czysta glupota oswiadczyl Hobart. Rosjanie beda wiedzieli, ze to nasza sprawka. Iranczycy takze... i mieszkancy Gwatemali. Do diabla, w Europie pisano o naszej ostatniej akcji w gazetach! Nikt nie dal sie wykiwac, z wyjatkiem Amerykanow. Dlaczego mamy klamac przed wlasnym narodem? Zeby uniknac dochodzenia przed komisja Kongresu warknal George, z trudem powstrzymujac irytacje. Pieprzeni Politycy zaraz zaczna sie dopytywac, czy mielismy do tego prawo i czy przypadkiem nie godzimy w suwerennosc innych Panstw! Co dobrego przyniosla nasza ostatnia akcja? zapytal Hobart. Jak odroznic rzad w Gwatemali od bandy zwyklych gangsterow? A kogo to obchodzi?! nie wytrzymal George. W dupje mam glodujacych Iranczykow i spragnionych wolnosci Laty. nosow! Jestesmy tu po to, zeby dbac o interesy Stanow. Pierdole demokracje! Zapadla chwila ciszy. Dziekuje, George powiedzial wreszcie Hobart. Ciesze sie, ze pewne sprawy nazwales po imieniu. 14:00 Kazdy silnik typu Sergeant uruchamiany jest za pomoca zapalnika, ktory sklada sie z dwoch skreconych drutow i pecyny tlenku metalu otoczonej plastikiem. Jest tak czuly, ze dla bezpieczenstwa trzeba go odlaczac nawet w czasie burzy.W sklepie odziezowym w Georgetown Luke kupil miekki szary kapelusz i granatowy plaszcz z dobrej welny. Przebral sie w najblizszej bramie i uznal, ze wreszcie moze stanac oko w oko z niebezpiecznym swiatem. Po pierwsze, potrzebowal informacji dotyczacych funkcjonowania pamieci. Co powoduje amnezje? Jakie sa jej rodzaje? Jak dlugo trwa? I najwazniejsze: jakie sa sposoby leczenia takich przypadkow? Gdzie mogl sie tego dowiedziec? W bibliotece. W pobliskim kiosku kupil plan Waszyngtonu i bez trudu odszukal Glowna biblioteke Publiczna u zbiegu New York Avenue i Massachusetts Avenue. Byla wyraznie oznaczona. Pojechal na drugi koniec miasta. Zbudowany w klasycznym stylu wielki gmach biblioteki przypominal grecka swiatynie. Na gzymsie nad kolumnada wypisano trzy slowa: NAUKA POEZJA HISTORIA Luke zawahal sie, zanim wszedl na schody. Po chwili jednak przypomnial sobie, ze przeciez juz odzyskal normalny ludzki wyglad, i przekroczyl prog czytelni.Natychmiast odczul zmiane w sposobie, w jaki go do tej pory traktowano. Siwowlosa bibliotekarka wstala na jego widok i zapytala: Czym moge panu sluzyc? Chcialbym przejrzec wszystkie dostepne publikacje na temat ludzkiej pamieci powiedzial. Sa w dziale psychologii odparla. Prosze za mna. Zaprowadze pana. Wprowadzila go po szerokich schodach na pierwsze pietro i wskazala rog sali. Kiedy Luke zaczal przeszukiwac polki, znalazl mnostwo ksiazek o psychoanalizie, podreczniki wychowywania dzieci i prace poswiecone percepcji. Nic przydatnego. Siegnal po opasly tom zatytulowany "Mozg czlowieka". Przejrzal go. O pamieci ani slowa, a calosc napisana niezbyt przystepnym jezykiem. Mnostwo porownan i zestawien statystycznych. To jeszcze bylo nawet w miare strawne, ale reszta wymagala sporej wiedzy z biologii i anatomii. Luke niestety tej wiedzy nie posiadal. Zauwazyl inna publikacje "Wstep do psychologii pamieci", autorstwa Bilhah Josephson. Tytul brzmial obiecujaco. Otworzyl ksiazke i zaczal czytac. Czesta przypadlosc, przy ktorej pacjent "traci pamiec ", okreslana jest mianem "calkowitej amnezji". Luke odetchnal z ulga. Nie byl odosobnionym przypadkiem. Pacjent dotkniety amnezja nie zna swojej tozsamosci i nie rozpoznaje rodziny, dzieci ani rodzicow. Pamieta za to wiele innych rzeczy. Umie jezdzic samochodem, mowi obcymi jezykami, potrafi rozmontowac silnik i zna nazwisko premiera Kanady. Biorac to pod uwage, wspomniana chorobe nalezaloby nazwac "amnezja autobiograficzna ". Wlasnie to mi sie przydarzylo, pomyslal. Wiedzial, ze jest sledzony, i potrafil uruchomic samochod bez kluczyka. Na samym poczatku swojej dysertacji doktor Josephson pokrotce przedstawiala wlasna teorie budowy mozgu. Jej zdaniem umysl ludzki zawiera kilka lub kilkanascie odrebnych "bankow pamieci", w ktorych niczym w oddzielnych kartotekach wybiorczo zapisywane sa naplywajace informacje. Pamiec autobiograficzna dotyczy wylacznie tych zdarzen, ktore osobiscie przezylismy. Kazde z nich ma okreslone miejsce i czas trwania. Pamietamy nie tylko to, co sie wydarzylo, ale wiemy tez, gdzie i kiedy mialo to miejsce. Dlugotrwala pamiec semantyczna przechowuje takie wiadomosci jak nazwa stolicy Rumunii i sposob rozwiazywania rownan kwadratowych. Pamiec krotkotrwala pozwala nam na pare sekund zapamietac numer telefonu, od chwili przeczytania go w ksiazce telefonicznej lub w notesie do wykrecenia ostatniej cyfry na tarczy aparatu. Potem nastepowaly opisy zachowan pacjentow, ktorzy utracili jedna "kartoteke", lecz zachowali kilkanascie innych. Cos takiego przydarzylo sie wlasnie Luke'owi. Poczul gleboka wdziecznosc dla autorki ksiazki, ze tak dokladnie przestudiowala te przypadlosc. Po chwili uswiadomil sobie, ze ma juz po trzydziestce, a wiec co najmniej od dziesieciu lat musial pracowac zawodowo. Dzieki pamieci semantycznej glowe mial pelna wiedzy.' Przy odrobinie wysilku moglby sobie przypomniec, co kiedys robil. A to byl pierwszy krok do ustalenia tozsamosci. Uniosl glowe znad ksiazki. Co tak naprawde umial? Nie mogl pelnic sluzby w policji, bo jak juz zauwazyl wczesniej mial zbyt miekka i delikatna skore. Czym szczegolnym sie wyroznial? Trudne pytanie. Zrozumial, ze uzyskanie dostepu do ukrytych pokladow pamieci to nie to samo, co szybkie spojrzenie w glab lodowki. Tam wszystko widac jak na dloni. Natomiast umysl przypominal katalog biblioteki trzeba bylo wiedziec, czego sie szuka. Tylko spokojnie, pomyslal, probujac zwalczyc ogarniajaca go frustracje. Bez paniki. Zastanow sie. Czy gdyby byl prawnikiem, pamietalby tresc kodeksu? Czy jako lekarz moglby spojrzec na zupelnie obcego faceta i powiedziec: "Ten czlowiek ma zapalenie wyrostka robaczkowego"? Nic z tego. Przypomnial sobie tylko, ze bez wiekszego trudu rozumial porownania i dane statystyczne zawarte w "Mozgu czlowieka". Reszta byla dla niego czarna magia. Moze wiec na co dzien zajmowal sie liczbami? Moze pracowal w ksiegowosci lub towarzystwie ubezpieczeniowym? A moze najzwyczajniej w swiecie uczyl matematyki? Znalazl odpowiedni dzial i powiodl wzrokiem po polkach. Natknal sie na ksiazke "Teoria liczb" i przegladal ja przez chwile. Wszystkie stwierdzenia odpowiadaly prawdzie, ale niektore z nich byly juz przestarzale... Uswiadomil sobie, ze wreszcie cos odkryl. Rozumial teorie liczb. Odnalazl glowny slad. Ksiazka, ktora trzymal w reku, zawierala znacznie wiecej rownan niz objasnien. Nie napisano jej dla "zwyklego czytelnika". A jednak ja rozumial. Byl wiec naukowcem. W przyplywie optymizmu odszukal dzial "Chemia" i siegna' po "inzynierie polimerow". Dawalo sie ja czytac, choc przychodzilo mu to z niejakim trudem. Przerzucil sie na fizyke. "Sympozjum na temat zachowania zimnych i bardzo zimnych gazow". Fascynujaca lektura. Lepsza niz niejedna powiesc. Z wolna krag poszukiwan ulegal zaciesnieniu. Matematyka i fizyka... Jaki dzial fizyki? Publikacja na temat zimnych gazow byla bardzo ciekawa, lecz jej autor wiedzial duzo wiecej od niego. Luke ponownie przeszukal polki. Zatrzymal sie przy geofizyce. Przypomnial sobie tytul artykulu w gazecie, ktory niedawno widzial: "Amerykanski Ksiezyc wciaz uczepiony Ziemi"- Wzial do reki "Podstawy projektowania rakiet". Prosty tekst, w dodatku z bledem juz na pierwszej stronie. O, byly dwa nastepne... -Tak! - zawolal z triumfem. Przestraszyl jakiegos ucznia, ktory tuz obok przegladal podrecznik do biologii. Wylapalem trzy bledy, wiec to moja specjalnosc! - pomyslal. Zajmowal sie rakietami. Ilu konstruktorow rakiet pracowalo w Stanach Zjednoczonych? Pewnie kilkuset. Luke spiesznym krokiem wrocil do siwej bibliotekarki. -Ma pani jakis spis naukowcow? -Oczywiscie - odpowiedziala. - "Slownik amerykanskich ludzi nauki". Na samym poczatku dzialu nauk scislych. Znalazl slownik bez trudu. Byla to ciezka i pokazna ksiega, ale z pewnoscia nie zawierala wszystkich nazwisk. Zeby sie w niej znalezc, trzeba bylo nalezec do elity. Luke mimo wszystko postanowil sprawdzic. Usiadl przy stole i zaczal wodzic palcem po indeksie. Szukal swojego imienia. Z trudem panowal nad zniecierpliwieniem. Byl biolog Luke Parfitt, archeolog Lucas Dimittry i farmakolog Luc Fontainebleu. Zadnego fizyka. Jeszcze raz przejrzal indeks, koncentrujac sie na geofizykach i astronomach. Nawet nie wiem, czy Luke to moje prawdziwe imie! - pomyslal z desperacja. Tak mnie nazywal Pete, ale roWnie dobrze moge byc Parsifalem. Mimo zwatpienia nie zamierzal sie jednak poddawac. Wpadl na nowy pomysl. Przeciez byli tacy, ktorzy go dobrze znali, nawet jesli wcale nie mial na imie Luke. "Spis amerykanskich ludzi nauki" zawieral zdjecia tylko najbardziej zasluzonych osob, takich jak doktor Wernher von Braun, jednak wszyscy z nich nawet on, Luke mieli swoich wspolpracownikow, przyjaciol i kolegow. Nalezalo ich po prostu znalezc. Najwazniejsze, ze wiedzial juz, gdzie szukac wsrod inzynierow rakietowych. Gdzie najczesciej bywaja naukowcy? Na uniwersytecie. Wzial do reki encyklopedie i zerknal na haslo "Waszyngton". Przejrzal liste wszystkich wyzszych uczelni. Wybral Uniwersytet w Georgetown, bo po porannej przejazdzce wiedzial, jak tam trafic. Popatrzyl jeszcze na plan miasta. Uczelnia zajmowala ogromny teren. Wydzial fizyki bez watpienia nie nalezal do najmniejszych. Ktorys z profesorow moglby przeciez rozpoznac dawnego znajomego... Pelen nadziei, wyszedl z biblioteki i wsiadl do samochodu. 14:30 Zapalniki nie byly poczatkowo przystosowane do pracy w prozni. Dla potrzeb Jupitera zostaly zmodernizowane w nastepujacy sposob: (a) caly silnik zamknieto w szczelnym pojemniku; (b) na wypadek, gdyby pojemnik ulegl zniszczeniu, zapalnik umieszczono w oddzielnej, hermetycznej kapsule; (c) zapalnik zostal tak skonstruowany, ze odpalilby rowniez w prozni. Zasada stosowania wielokrotnych zabezpieczen w zargonie projektantow nosi nazwe "luksusu".Przewodniczacy posiedzenia na temat Kuby oglosil przerwe na kawe. Anthony pobiegl do budynku Q. Modlil sie w duchu, zeby jego ludzie wiedzieli cos nowego o Luke'u. Na schodach spotkal Pete'a. Dziwne rzeczy sie dzieja... mruknal agent. Serce Anthony'ego zalomotalo na nowo rozbudzona nadzieja. Gadaj! Raport policji z Georgetown. Pewna kobieta, po powrocie ze sklepu, znalazla wylamane drzwi do mieszkania. Ktos bral u niej kapiel. Intruz zniknal, pozostawiajac walizke i kilka podartych lachow. Anthony nie posiadal sie z radosci. Nareszcie cos mamy! zawolal. Dawaj adres! Mysli pan, ze to nasz obiekt? Jestem zupelnie pewien! Mial dosc zycia wloczegi, wiec wlamal sie do pustego domu, wzial prysznic, ogolil sie i wlozyl porzadne ubranie. To dla niego typowe. Zawsze byl elegancki. Pete zrobil zamyslona mine. Duzo pan wie o nim. Anthony zaklal pod nosem. Znowu strzelil gafe. Tylko tyle, ile wyczytalem w aktach burknal. Przepraszam wycofal sie Pete. Po chwili podjal: Czemu to wszystko zostawil? Pewnie musial uciekac, zanim na dobre skonczyl. Co z narada o Kubie? Anthony zatrzymal przechodzaca sekretarke. Prosze zadzwonic do sali obrad w budynku P i poinfor mowac pana Hobarta, ze zlapal mnie bol brzucha. Pan Maxell odwiezie mnie do domu. Bol brzucha...? powtorzyla z oslupieniem. Wlasnie powiedzial z naciskiem. Chyba ze wymysli pani cos lepszego. Wyszedl na zewnatrz. Pete niemal deptal mu po pietach. Wsiedli do starego zoltego cadillaca. Sprawa jest delikatna odezwal sie Anthony, kiedy zmierzali w strone Georgetown. Dobrze chociaz, ze Luke pozostawil nam jakies slady. Sek jednak w tym, ze nie mamy pod reka wystarczajaco wielu ludzi potrzebnych do poscigu. Sprobuje sklonic do wspolpracy wydzial policji w Waszyng tonie. Powodzenia mruknal sceptycznie Pete. A ja co mam robic? Badz mily dla gliniarzy i calkowicie zdaj sie na mnie. Tyle to chyba potrafie. Anthony jechal szybko. Bez trudu trafil pod adres wymieniony w raporcie. Okolica byla spokojna i cicha. Przed drzwiami niewielkiej willi stal policyjny radiowoz. Wysiedli. Anthony powiodl wzrokiem po fasadach domow po drugiej stronie ulicy. Po chwili znalazl to, czego szukal. 2 okna na pietrze wygladala starsza, siwowlosa dama. Nie uciekla, widzac, ze spoglada w jej strone. Wrecz przeciwnie, przygladala mu sie z otwarta ciekawoscia. Pani Wscibska, jak na zyczenie. Usmiechnal sie i uniosl dlon na powitanie. Z godnoscia skinela glowa. Odwrocil sie i podszedl do drzwi. Zauwazyl nieznaczne zadrapania na futrynie, tuz kolo zamka. Czysta, profesjonalna robota, bez niepotrzebnych zniszczen. W sam raz pasowala do Luke'a. Otworzyla im mloda, ladna kobieta w mocno zaawansowanej ciazy. Zaprosila ich do pokoju, gdzie juz czekalo dwoch innych mezczyzn. Pili kawe i palili papierosy. Jeden z nich mial na sobie mundur policjanta. Drugi, mlody, w tanim garniturze, prawdopodobnie byl detektywem. Przed nimi stal maly rozkladany stolik z plastikowym czerwonym blatem. Na stoliku lezala otwarta walizka. Anthony przedstawil sie i dyskretnie pokazal policjantom swoja legitymacje; nie chcial, zeby pani Bonetti wraz z rodzina i przyjaciolmi wiedziala, ze CIA interesuje sie jej sprawa. Jestesmy kolegami po fachu powiedzial tonem wyjas nienia. Detektyw nazywal sie Lewis Hite. Wie pan cos o tym wlamaniu? zapytal ostroznie. Wydaje mi sie, ze mam kilka informacji, ktore moglyby Panu pomoc. Najpierw jednak musze poznac wstepne ustalenia. Hite z zaklopotaniem szeroko rozlozyl rece. Znalezlismy walizke nalezaca do faceta nazwiskiem Rowey Anstruther junior, z Nowego Jorku. Ktos wlamal sie do domu pani Bonetti, wzial prysznic i uciekl. Idiotyzm! Anthony uwaznie przyjrzal sie walizce. Byla z solidnej skory wypelniona zaledwie do polowy. Znalazl w niej kilka czystych koszul i zmiane swiezej bielizny. Nie bylo butow, spodni ani marynarki. Wyglada na to, ze pan Anstruther przybyl do Waszyngtonu dzis rano powiedzial. Hite skinal glowa. Skad pan wie? z zachwytem zapytala pani Bonetti. Detektyw Hite to pani wyjasni usmiechnal sie Antho ny. Nie chcial draznic detektywa, odbierajac mu zasluzona chwale. W walizce jest czysta bielizna zaczal Hite. Nie ma natomiast brudnej. To oznacza, ze wlasciciel nie zdazyl zmienic ubrania. Prawdopodobnie nigdzie nie nocowal, co stanowi wyrazny dowod, ze wyjechal z domu dzisiaj rano. Slyszalem, ze zostawil sterte brudnych lachow powie dzial Anthony. Mam je tutaj odezwal sie policjant, Lonnie. Wyciagnal zza kanapy duze tekturowe pudlo. Plaszcz powiedzial, grzebiac w zawartosci kartonu. Koszula, spodnie, buty. Anthony znal te rzeczy. Nalezaly do Luke'a. Moim zdaniem pan Anstruther nie ma z tymi ubraniami nic wspolnego oznajmil. Przypuszczam, ze walizke skra dziono gdzies na dworcu, pewnie na Union Station. Zerknal na policjanta. Moglby pan zatelefonowac na tamtejszy posterunek? Chcialbym wiedziec, czy zlozono meldunek o kra dziezy. Oczywiscie jesli pani Bonetti pozwoli nam skorzystac ze swojego telefonu. Bardzo prosze odpowiedziala. Stoi w przedpokoju. Raport powinien zawierac spis rzeczy ze skradzionej walizki dodal Anthony. Zaloze sie, ze bedzie tam mowa o garniturze i butach. Wszyscy spojrzeli na niego ze zdumieniem. Poprosze o dokladny opis garnituru. Juz sie robi odparl policjant i zniknal w przedpokoju. Anthony byl zadowolony z siebie. Przejal sledztwo, nie wzbudzajac podejrzen policjantow. Detektyw Hite wyraznie oczekiwal instrukcji. Pan Anstruther jest raczej atletycznej budowy, ma okolo stu osiemdziesieciu centymetrow wzrostu i wazy nieco ponad osiemdziesiat kilogramow ciagnal Anthony. Lewis, jesli pan dobrze sprawdzi rozmiary tych koszul, zobaczy pan, ze maja szesnasty numer kolnierzyka. Juz sprawdzilem odpowiedzial Hite. To prawda. Moglem sie domyslic, ze mnie pan uprzedzi pochlebil mu Anthony z przesadnie kwasnym usmiechem. Mamy zdjecia podejrzanego, ktory prawdopodobnie skradl walizke i wlamal sie do tego domu. Skinal na Pete'a, a ten wreczyl detektywowi zestaw fotografii. -Nie znamy jego personaliow - sklamal gladko Anthony. - Wiemy tylko, ze ma metr osiemdziesiat jeden wzrostu, wazy osiemdziesiat dwa kilogramy, jest dobrze zbudowany i udaje, ze stracil pamiec. -Wiec o co chodzi? - zaciekawil sie Hite. - Ukradl ubrania Anstruthera i przyszedl tutaj, by sie przebrac? -Cos w tym rodzaju. -Ale po co? Anthony poslal mu przepraszajacy usmiech. -Niestety nie moge powiedziec. -To tajne? - Hite byl w siodmym niebie. - Nie ma sprawy. Wrocil Lonnie. -Wszystko zgadza sie co do joty. Wpol do dwunastej, Union Station. Anthony skinal glowa. Widzial, ze bardzo zaimponowal obu Policjantom. -Garnitur? -Granatowy w grafitowe prazki. -Moze pan puscic zdjecia w obieg - powiedzial Anthony, odwracajac sie do detektywa. - Razem z rysopisem. Wedlug pana ten facet wciaz jest w naszym miescie? - Tak - odparl Anthony. Prawde mowiac, nie byl tego zupelnie pewny, ale nie umial znalezc zadnej rozsadnej przy. czyny, dla ktorej Luke mialby wyjechac z Waszyngtonu. -Podejrzewam, ze ma samochod. -Sprawdzimy. - Anthony popatrzyl na pania Bonetti. - Jak nazywa sie starsza dama, mieszkajaca dwa domy stad, po drugiej stronie ulicy? -Rosemary Sims. -Czesto wyglada przez okno? -Nazywamy ja Wscibska Rosie. -Znakomicie. - Anthony znow zwrocil sie do detektywa. - Zamienimy z nia ze dwa slowa? -Oczywiscie. Przeszli na druga strone i zapukali do drzwi pani Sims. Otworzyla niemal natychmiast. Na pewno czekala w sieni. -Widzialam go! - powiedziala bez zbednych wstepow. - Najpierw wygladal na zebraka, a potem odwalil sie jak szpak na swieto lasu! Anthony ruchem reki przekazal Lewisowi prowadzenie dalszego przesluchania. -Mial samochod? - zapytal Hite. Owszem. Calkiem ladny. Bialoniebieski. Pierwszy raz pojawil sie w tej okolicy. Pani Sims rzucila mu chytre spojrzenie. Wiem, jakie bedzie nastepne pytanie. Czy zauwazyla pani jego rejestracje? cierpliwie in dagowal Hite. Tak! odpowiedziala z triumfem. I zanotowalam numer. Anthony pozwolil sobie na szeroki usmiech. 15:00 Mniejsze czlony rakiety ukryte sa w aluminiowej tubie, spoczywajacej na lozysku. Dla wyrownania trajektorii tuba wiruje podczas lotu z predkoscia nie przekraczajaca 550 obrotow na minute.Wejscie do glownego budynku Uniwersytetu Georgetown znajdowalo sie na rogu O Street i Trzydziestej Siodmej. Blotnisty trawnik z trzech stron otaczaly ponure gotyckie budynki z szarego kamienia. Studenci, okutani w plaszcze, pospiesznie biegli na zajecia. Luke jechal powoli przez dziedziniec z nadzieja, ze ktos go rozpozna, krzyknie: "Hej, stary! Znow jestes!" i koszmar dobiegnie konca. Wykladowcy w wiekszosci nosili koloratki i Luke zrozumial, ze to uczelnia katolicka. W dodatku meska. Czy ja tez jestem katolikiem? zastanawial sie w duchu. Zaparkowal samochod przed glownym wejsciem, tuz obok Potrojnego portyku z napisem "Zbor zdrowia". Wewnatrz Znalazl recepcje. Urzedujaca w niej kobieta pierwsza kobieta, Jaka zobaczyl po przekroczeniu uniwersyteckich murow Powiedziala mu, ze katedra fizyki znajduje sie tuz pod nim. Musial wyjsc na dziedziniec i zejsc po schodach wiodacych do piwnicy. Z kazdym krokiem czul, ze coraz bardziej zbliza sie do jadra tajemnicy, niczym lowca skarbow penetrujacy wnetrze egipskiej piramidy. Wreszcie znalazl duze laboratorium, z rzedem lawek ciagnacym sie przez srodek. Drzwi po obu stronach sali prowadzily do mniejszych pomieszczen. Czesc lawek okupowala niewielka grupa ludzi, uwijajacych sie przy mikrofalowym spektrografie. Wszyscy nosili okulary. Sadzac z ich wieku, byli to wykladowcy i studenci ostatniego roku. Czy jest wsrod nich ktos ze znajomych? Luke podszedl blizej i popatrzyl z wyczekiwaniem. Jeden ze starszych profesorow podchwycil jego spojrzenie, ale go nie rozpoznal. Moge w czyms panu pomoc? Mam nadzieje odpowiedzial Luke. Gdzie znajde wydzial geofizyki? Na tej uczelni? zdziwil sie profesor. Boze! Tutaj nawet fizyke zaliczaja do poslednich dziedzin. Pozostali wybuchneJi smiechem. Wszyscy patrzyli na Luke'a, lecz nikt nie wyciagnal reki, zeby sie z nim przywitac. Zle trafilem, pomyslal ze smutkiem. Chyba powinienem pojechac na Uniwersytet imienia Waszyngtona. A co z astronomia? -Owszem, jest. Czesto spogladamy w niebo. Mamy tu znane obserwatorium. Powrocil plomyk nadziei. -Jak tam dotrzec? Profesor wskazal na drzwi w glebi laboratorium. -Niech pan dojdzie do konca budynku i minie boisko baseballowe. Obserwatorium widac juz z daleka. Wrocil do przerwanych zajec, a Luke poszedl ciemnym i brudnym korytarzem, ciagnacym sie przez cala dlugosc gmachu. W pewnej chwili zobaczyl jakas postac w tweedzie, zmierzajaca w przeciwna strone. Zwolnil kroku, gotow do radosnego powitania. Jednak starszy pan obrzucil go nerwowym spojrzeniem i pospieszyl dalej bez slowa. Probujac nie poddawac sie zniecheceniu, Luke powtarzal ten sam zabieg z kazdym, kogo napotkal. Bezskutecznie. Po wyjsciu z budynku zobaczyl korty tenisowe i wody Potomacu. Po zachodniej stronie, za boiskiem, widoczna byla biala kopula. W miare jak sie do niej zblizal, czul narastajace podniecenie. Obrotowa polkula z rozsuwana sciana stala na plaskim dachu niewielkiego budynku. Jej budowa na pewno niemalo kosztowala. To znak, ze astronomia cieszyla sie tu powazaniem. Luke wszedl do srodka. Posrodku korytarza stal masywny filar, podtrzymujacy ciezka kopule. Luke otworzyl najblizsze drzwi i zajrzal do pustej biblioteki. Wsunal glowe do nastepnego pomieszczenia. Zobaczyl atrakcyjna kobiete, mniej wiecej w jego wieku, siedzaca przy maszynie do pisania. -Dzien dobry - powiedzial. - Zastalem wykladowce? -Chodzi panu o ojca Heydena? -Hmm... Tak. -Kim pan jest? -No... - Luke poczul sie jak skonczony idiota. Nie prze widzial, ze ktos moze go zapytac o personalia. Sekretarka spogladala na niego podejrzliwie. - On mnie nie zna... -baknal. - To znaczy, zna... ale nie z nazwiska. Jej czujnosc wzrosla. -Mimo to ma pan jakies nazwisko, prawda? -Luke. Profesor Luke. -Z jakiej uczelni? - Z... Nowego Jorku. -Z ktorej? Nowy Jork ma bardzo wiele placowek naukowych. Luke wpadl w rozpacz. Nie zaplanowal tej rozmowy i teraz Zawalil sprawe. Nie kop glebiej pod soba, skoro juz siedzisz w dziurze, pomyslal. Przestal sie usmiechac. - Nie przybylem tutaj na przesluchanie - powiedzial chlodnym tonem. - Prosze zawiadomic ojca Heydena, ze przyszedl profesor Luke, fizyk rakietowy. Chodzi o chwile rozmowy. Niestety to niemozliwe padla zdecydowana odpowiedz Luke wyszedl na korytarz, glosno trzaskajac drzwiami. Zly byl bardziej na siebie niz na sekretarke, ktora calkiem rozsadnie bronila swojego szefa przed wizyta wariata. Postanowil jednak dzialac dalej. Bedzie zagladal do kazdej sali, dopoki ktos go nie rozpozna lub dopoki go nie wyrzuca. Wszedl na pierwsze pietro. Pusto. Po drewnianych schodkach bez poreczy wspial sie do obserwatorium. Tutaj takze nikogo nie bylo. Stal przez chwile i podziwial wspanialy teleskop, ze skomplikowanym zestawem dzwigni i przyrzadow. Prawdziwy cud techniki... Co teraz? pomyslal z desperacja. Na schody weszla sekretarka. Luke spial sie w sobie, gotow do awantury. Ma pan jakies klopoty? spytala wspolczujaco. Jej lagodny usmiech sprawil, ze Luke poczul drapanie w gardle. To bardzo nieprzyjemna sprawa powiedzial. Stracilem pamiec. Wiem tylko, ze pracuje przy konstrukcji rakiet. Lu dzilem sie nadzieja, ze trafie tu na kogos znajomego. Jestem sama odparla. W ramach obchodow Miedzy narodowego Roku Geofizyki profesor Larkley ma dzisiaj odczyt na temat paliw rakietowych. Wszyscy sa teraz w Instytucie Smithsona. Luke odzyskal dobry humor. Zamiast jednego naukowca, mogl miec do dyspozycji pelna sale! Gdzie to jest? W srodmiesciu, w Mali, przy Dziesiatej. Jezdzil po Waszyngtonie wystarczajaco dlugo, by wiedziec, ze to niedaleko. O ktorej jest poczatek wykladu? Juz sie rozpoczal. O trzeciej. Popatrzyl na zegarek. Wpol do czwartej. Jesli sie postara dotrze tam za pol godziny. Instytut Smithsona powtorzyl. Z tylu, w gmachu awiacji Moze wie pani, ile osob bedzie na odczycie? Okolo stu dwudziestu. W takiej grupie ktos musi go rozpoznac! 15:30 Ruch obrotowy drugiego czlonu stabilizuje tor lotu i wyrownuje roznice w sile odrzutu jedenastu mniejszych rakiet, umieszczonych wokol kadluba.Billie byla wsciekla na Lena. Jakim prawem pan Ross probowal wkrasc sie w laski delegatow z Sowerby Foundation? Posade dyrektora badan powinien objac najlepszy naukowiec, a nie zwyczajny lizus! Po poludniu, zanim na dobre ochlonela ze zdenerwowania, wezwal ja do siebie zastepca ordynatora. Charles Silverton byl w gruncie rzeczy ksiegowym, ale dobrze rozumial potrzeby naukowcow. Wladzom szpitala przyswiecaly dwa podstawowe cele: zrozumiec i leczyc chorobe psychiczna. Silverton dbal o to, aby zespol badawczy nie odczuwal zadnych brakow z powodu jakichs klopotow administracyjnych albo finansowych. Billie go lubila i szanowala. Gabinet Silvertona miescil sie w starej wiktorianskiej jadalni. Byl tam nawet kominek i arabeski na suficie. Silverton podsunal jej krzeslo. Rozmawialas dzis rano z kims z Sowerby Foundation? Tak. Przylaczylam sie do Lena, ktory ich oprowadzal po szpitalu. Dlaczego pytasz? Nie odpowiedzial. Zrobilas cos, po czym mogli poczuc sie urazeni? Z namyslem zmarszczyla brwi. Chyba nie... Niemal przez caly czas rozmawialismy o budowie nowego skrzydla. Naprawde chcialem, zebys dostala etat dyrektora badan... Popatrzyla na niego z przerazeniem. Dlaczego mowisz w czasie przeszlym? Len Ross, mimo swoich zaslug, nie dorasta do ciebie. Osiagnelas o wiele wiecej i jestes dziesiec lat mlodsza. Ale on ma poparcie fundacji, prawda? Silverton zrobil zafrasowana mine. Wrecz upieraja sie przy nim. Inaczej nie dadza dotacji. Szlag by ich trafil! nie wytrzymala Billie. Znasz kogos, kto mialby powiazania z zarzadem? Owszem. Jeden z moich najstarszych przyjaciol, Anthony Carroll. Jest ojcem chrzestnym mojego syna. Dlaczego wszedl do fundacji? Czym sie zajmuje? Pracuje dla Departamentu Stanu. Ma cholernie bogata matke i nalezy do wielu organizacji charytatywnych. Nadal sie przyjaznicie? Billie wrocila wspomnieniami do studenckich czasow. Fakt, zerwali ze soba po wielkiej awanturze, po ktorej Luke odszedl z Harvardu. Potem jednak mu przebaczyla, za to, ze zajal sie Elspeth. Po wyjezdzie Luke'a Elspeth popadla w odretwienie. Prawie przestala sie uczyc i wszystko wskazywalo na to, ze nie zrobi dyplomu. Chodzila jak otepiala. Wygladala jak duch o plomiennorudych wlosach, chudla w oczach i coraz czesciej opuszczala zajecia. Anthony ja ocalil. Zzyli sie ze soba, choc ich zwiazek nie byl klasycznym romansem. Uczyli sie razem, Elspeth wreszcie odzyskala chec do zycia i obronila dyplom, a Billie szczerze poruszona postawa Anthony'ego na nowo obdarzyla go przyjaznia. Kiedys poklocilismy sie jak diabli, jeszcze w czterdziestym pierwszym powiedziala do Silvertona. Ale juz dawno nam przeszlo. Moze ktos w zarzadzie interesuje sie praca Lena? Billie zastanawiala sie przez chwile. Ma calkiem inny styl dzialania. Uwielbia Freuda, wiec zawsze szuka wyjasnien w psychoanalizie. Jezeli pacjent traci umiejetnosc czytania, Len widzi w tym objaw utajonego leku przed literatura. Ja podobny przypadek skladam na karb uszko dzenia mozgu. Jakis czlonek fundacji moze byc zapalonym freudysta. Wlasnie westchnela Billie. Ale po co sie wtracaja? To nie fair. Rzeczywiscie, to nie w porzadku zgodzil sie z nia Charles. Nikt zazwyczaj nie zabiera glosu w sprawach wymagajacych fachowej ekspertyzy. Z drugiej strony, maja do tego prawo. Nie odpuszcze. Podali jakis powod? Zadzwonil do mnie sam prezes. Rzecz jasna, nieformalnie. Powiedzial, ze ich zdaniem Len ma lepsze kwalifikacje. Billie pokrecila glowa. Musi byc inne wyjasnienie. Spytaj swojego przyjaciela. Wlasnie zamierzam to zrobic odparla. 15:45 Miejsca, w ktorych nalezy umiescic dodatkowy balast, okreslane sa z duza dokladnoscia za pomoca stroboskopu. Tuba musi wirowac rownomiernie, bo w przeciwnym wypadku wewnetrzna klatka zacznie trzec o zewnetrzna rame i cala konstrukcja ulegnie zniszczeniu.Przed wyjazdem z Uniwersytetu Georgetown Luke ponownie zerknal na plan Waszyngtonu. Instytut miescil sie w parku zwanym Mali. Jadac K Street, popatrzyl na zegarek. Do konca drogi pozostalo mu jakies dziesiec minut. Piec minut na odszukanie wlasciwej sali... Trafilby na sam koniec odczytu i raz na zawsze pozbylby sie klopotow. Mial juz za soba prawie jedenascie godzin zycia w ciaglym koszmarze. Poniewaz jednak nic nie pamietal z wydarzen przed piata rano, wydawalo mu sie, ze ten stan trwal zawsze. Skrecil w Dziewiata i z nadzieja w sercu skierowal sie w strone parku. Chwile pozniej uslyszal jek syreny policyjnej, podskoczyl jak oparzony. Spojrzal we wsteczne lusterko. Za nim jechal radiowoz z wlaczonymi swiatlami. Siedzialo w nim dwoch policjantow Jeden pokazal w prawo i poruszyl ustami. "Zjedz na bok" zrozumial Luke. Poczul sie zdruzgotany. Niemal mu sie udalo... Moze popelnil tylko jakies wykroczenie i chcieli mu wlepic mandat? Ale zazadaja prawa jazdy, a on nie mial zadnych dokumentow. Poza tym nie chodzilo o przepisy ruchu. Siedzial w skradzionym samochodzie. Sadzil, ze nic mu nie grozi co najmniej do wieczora, kiedy wlasciciel forda wroci z Filadelfii, Cos jednak poszlo nie tak. Z pewnoscia go aresztuja. Najpierw jednak musieli go zlapac. Nie pojdzie im to tak latwo. Jechal ulica jednokierunkowa, przed soba mial ciezarowke. Bez namyslu wdusil pedal gazu i szarpnal kierownica. Radiowoz ruszyl za nim na sygnale. Luke wyminal ciezarowke. Dzialal odruchowo. Pociagnal za reczny hamulec i gwaltownie skrecil w prawo. Ford dlugim poslizgiem stanal w poprzek ulicy. W obawie przed zderzeniem ciezarowka zboczyla w lewo i zepchnela radiowoz na druga strone jezdni. Luke wrzucil luz, zeby wyhamowac poslizg. Stal teraz tylem do kierunku jazdy. Wlaczyl bieg, przydeptal pedal gazu i ruszyl pod prad. Samochody z glosnym trabieniem zjezdzaly na lewo i prawo. Luke zrecznym manewrem ominal autobus, potracil kombi i gnal dalej, scigany rykiem klaksonow. Stary przedwojenny lincoln wpadl na chodnik i uderzyl w latarnie. Jakis motocyklista wyladowal na jezdni. Luke mial nadzieje, ze nic mu sie nie stalo. Dotarl do nastepnego skrzyzowania i skrecil w prawo, w szeroka aleje. Przejezdzajac na czerwonych swiatlach, przemknal przez dwie przecznice. Dopiero teraz spojrzal w lusterkoPogoni ani sladu. Znow skrecil, tym razem na poludnie. Zgubil sie, ale mniej wiecej znal droge do parku. Mogl zwolnic. Niestety wybila czwarta, a on byl znacznie dalej od Instytutu Smithsona niz piec minut temu. Sluchacze z pewnoscia zbierali sie juz do wyjscia. Znowu przyspieszyl. Trafil w zaulek bez przejazdu, wiec musial pojechac w prawo. Caly czas zerkal na tabliczki z nazwami ulic. Byl na D Street, po minucie znalazl sie na Siodmej i ruszyl na poludnie. Karta sie odwrocila. Wpadl na "zielona fale". Minal Constitution Avenue i dotarl do parku. Za trawnikiem po prawej stronie zobaczyl duzy gmach z czerwonej cegly, przypominajacy basniowy zamek. Tu wedlug planu mialo byc muzeum. Zatrzymal sie i spojrzal na zegarek. Piec po czwartej. Juz po odczycie. Zaklal i wyskoczyl z samochodu. Przebiegl przez trawnik. Sekretarka powiedziala mu, ze spotkanie wyznaczono w budynku awiacji. Gdzies z tylu. To znaczy gdzie? Z tej strony chyba bylo glowne wejscie. Kolo gmachu ciagnela sie waska sciezka, przecinajaca maly ogrod. Pobiegl nia i trafil na szeroka aleje. Po chwili odnalazl kunsztownie kuta brame, wiodaca na tyly muzeum. Z prawej stala ogromna hala, przypominajaca stary hangar. Wpadl do srodka. Rozejrzal sie. Z sufitu zwisaly wielkie modele najrozniejszych statkow powietrznych: stare dwuplatowce, odrzutowiec z lat wojny i balon na gorace powietrze. Ponizej, w szklanych gablotach, zgromadzono odznaki lotnicze, mundury, aparaty do zdjec z lotu ptaka i same zdjecia. Luke podszedl do umundurowanego straznika. Mial tu byc odczyt o paliwach rakietowych. Spoznil sie pan odparl straznik i popatrzyl na zega rek. Dziesiec po czwartej. Spotkanie dobieglo konca. Gdzie to bylo? Moze dopadne jeszcze profesora. Chyba juz wyszedl. Luke obrzucil go twardym spojrzeniem. Prosze odpowiedziec na zadane pytanie wycedzil. Gdzie? Tam, w rogu sali z przestrachem odparl straznik. Luke przebiegl przez wystawe. Znalazl zaimprowizowana sale wykladowa, z katedra na podwyzszeniu, tablica i rzedami krzesel. Sluchacze juz sie rozeszli. Grupa porzadkowych odstawiala krzesla pod sciane. W drugim kacie stalo osmiu lub dziewieciu ludzi, pograzonych w zawzietej dyskusji. Rej wsrod nich wodzil nobliwy starzec o wygladzie profesora. Koniec nadziei, westchnal Luke. Przed paroma minutami w tej sali byla ponad setka naukowcow ze wszystkich rejonow kraju. Teraz zostala ich tylko garstka. Jaka mial szanse? Siwowlosy profesor spojrzal w jego strone i wrocil do rozmowy. Nie wiadomo, czy go rozpoznal. Mowil niemal bez przerwy. Nitrometanu nie da sie kontrolowac. Nie wolno nam zapominac o wzgledach bezpieczenstwa. Jesli paliwo jest wystarczajaco dobre, to warto nad nim popracowac przerwal mu mlody czlowiek w tweedowym ubraniu. Dyskusja brzmiala znajomo w uszach Luke'a. Wyprobowano wiele paliw. Niektore z nich okazaly sie silniejsze od typowej mieszanki alkoholu i plynnego tlenu. Wszystkie jednak mialy swoje wady. A co z niesymetryczna dimetylohydrazyna? zapytal ktos mowiacy z silnym poludniowym akcentem. Slyszalem, ze przeszla szereg testow w laboratorium napedow odrzutowych w Pasadenie. Owszem, jest doskonala, ale jednoczesnie jest zabojcza trucizna niespodziewanie powiedzial Luke. Wszystkie glowy zwrocily sie w jego strone. Stary profesor zmarszczyl brwi. Nie podobalo mu sie, ze jakis intruz zabiera glos w naukowych sprawach. Mlody czlowiek w tweedzie szeroko otworzyl oczy. Boze, Luke! Co ty robisz w Waszyngtonie? Luke byl tak szczesliwy, ze chcialo mu sie plakac. CZESC TRZECIA 16:15 Zamontowany w tubie programator podnosi szybkosc ruchu rotacyjnego wyzszych czesci kadluba od 450 do 750 obrotow na minute. Ma to zapobiegac szkodliwym wibracjom, ktore moglyby doprowadzic do rozpadu rakiety w kosmosie.Luke nie mogl wydobyc z siebie ani slowa. Ogromne uczucie ulgi sprawilo, ze czul ucisk w gardle. Przez caly dzien staral sie zachowac stoicki spokoj, ale teraz byl na krawedzi zalamania. Naukowcy, obojetni na wszystko, wrocili do przerwanej rozmowy. Tylko mlodzieniec w tweedzie przypatrywal mu sie badawczo. Dobrze sie czujesz? Luke skinal glowa. Mozemy porozmawiac? wykrztusil po dluzszej chwili. Oczywiscie. Jest tu maly pokoik, za ekspozycja poswiecona braciom Wright. Przedtem korzystal z niego profesor Larkley. Podeszli do drzwi. Tak przy okazji... to ja Organizowalem ten odczyt. Pokoj byl rzeczywiscie maly i umeblowany niemal po spartansku. Dwa krzesla, biurko i telefon. Usiedli. Co sie stalo? spytal mlody czlowiek. Stracilem pamiec. O moj Boze! Amnezja autobiograficzna. Znam swoj zawod, wiec w ten sposob was odszukalem. Nie wiem jednak, kim jestem. Mlodzieniec byl wyraznie wstrzasniety tym wyznaniem. Nie znasz mnie? Luke pokrecil glowa. Cholera, nie znam nawet wlasnego nazwiska! Nigdy w zyciu sie z czyms takim nie spotkalem ze zdumieniem szepnal mlodzieniec. Powiedz mi wszystko, co o mnie wiesz. Dobrze. Eee... Od czego mam zaczac? Zwrociles sie do mnie per "Luke". Wszyscy tak do ciebie mowia. Nazywasz sie Claude Lucas. Doktor Claude Lucas. Chyba nie lubisz imienia Claude. Ja jestem Will McDermot. Luke zamknal oczy. Byl najszczesliwszym czlowiekiem na swiecie. Poznal swoje nazwisko. Dziekuje, Will. Nie znam twojej rodziny. Spotkalismy sie kilka razy na roznych zjazdach i konferencjach. Gdzie mieszkam? Chyba w Huntsville, w Alabamie. Pracujesz dla Woj skowej Agencji Pociskow Balistycznych w bazie Redstone, w Huntsville, ale jestes cywilem. Twoim szefem jest Wernher von Braun. Nie masz pojecia, jak dobrze wiedziec takie rzeczy! Zdziwil mnie twoj widok. Caly zespol badawczy pracuje teraz przy rakiecie, ktora ma wyniesc w kosmos naszego satelite. Od tygodni siedza na Canaveral. Poszla plotka, ze start nastapi dzisiaj w nocy. Czytalem o tym w gazecie... Dobry Boze, to moje dzielo. Tak. Explorer. Najwazniejszy punkt amerykanskiego programu kosmicznego szczegolnie po triumfie rosyjskiego Sputnika i sromotnej porazce Vanguarda. Luke'a ogarnelo podniecenie. Zaledwie pare godzin temu byl pijakiem i wloczega. Teraz stal sie naukowcem u szczytu zawodowej kariery. Powinienem byc tam razem z nimi! Wlasnie... Domyslasz sie, co robisz w Waszyngtonie? Luke pokrecil glowa. Obudzilem sie dzisiaj rano w meskim kiblu na Union Station. Nie wiem, jak tam dotarlem. Will popatrzyl na niego z porozumiewawczym usmiechem. Niezle zabalowales poprzedniej nocy, co? Pozwol, ze zapytam zupelnie powaznie: czesto sie upi jalem? Tak, zeby stracic watek? Na tyle to cie nie poznalem... Will zmarszczyl brwi. Ale raczej nie. Przeciez znasz naukowcow. Najchetniej siedzimy przy kawie i gledzimy o naszej pracy. Luke przyznal mu racje. Nie przepadam za piciem stwierdzil. Jednak wobec tego jak doprowadzil sie do takiego stanu? Kim byl Pete? Dlaczego go sledzono? Kim byli dwaj tajniacy, ktorzy szukali go na Union Station? Chcial o tym wszystkim powiedziec Willowi, lecz po namysle zrezygnowal. Zagmatwana historia... Wyszedlby na wariata. Zadzwonie na Przyladek powiedzial krotko. Dobry pomysl. Will chwycil sluchawke telefonu i wykrecil zero. Mowi Will McDermot. Moge stad zamowic miedzymiastowa? Dziekuje. Podal sluchawke Luke'owi. Luke wykrecil podany mu przez McDermota numer i przez chwile czekal na polaczenie. -Tu doktor Lucas - powiedzial z zadowoleniem. Nie Przypuszczal, ze ta prosta czynnosc moze mu sprawic taka satysfakcje. - Chcialbym rozmawiac z kims z zespolu Explorera. -Sa w hangarach D i R - odparl telefonista. - Prosze chwile poczekac. -Oddzial ochrony, pulkownik Hide przy telefonie - rozlegl sie jakis glos. -Tu doktor Lucas... -Luke! Nareszcie! Gdzie ty sie podziewasz? -Jestem w Waszyngtonie. -Co ty do diabla wyprawiasz? Wszyscy odchodza od zmyslow! Wojsko cie szuka, FBI, nawet CIA! To wyjasnia obecnosc agentow na dworcu, pomyslal Luke. -Stalo sie cos dziwnego. Stracilem pamiec. Wloczylem sie po miescie, zupelnie nie wiedzac, kim jestem. W koncu znalazlem dawnego znajomego. -Nie do wiary... Jak to sie stalo? -Mam nadzieje, ze pan mi to wyjasni, pulkowniku. -Zawsze mowiles do mnie Bili. -Bili. -Dobra, podam ci najwazniejsze fakty. W poniedzialek rano oznajmiles nagle, ze lecisz do Waszyngtonu. Wziales samolot z Patrick. -Patrick...? -Baza lotnictwa Patrick, tuz przy Canaveral. Marigold zarezerwowala pokoj... -Kto to jest Marigold? -Twoja sekretarka w Huntsville. Zarezerwowala ci apar tament w hotelu Carlton. Ten sam, co zwykle. W glosie pulkownika zabrzmiala nuta zazdrosci. Ciekawe, co to za apartament, pomyslal Luke. "Ten sam, co zwykle..." Mial jednak pilniejsze pytania. -Mowilem, po co jade? -Marigold umowila cie na spotkanie z generalem Sher-woodem w Pentagonie. Miales byc u niego wczoraj o dziesiatej rano. Nie byles. 160 -Dlaczego chcialem sie z nim widziec? -Nie wiem. -Co to za jeden? -Dowodca wojskowych sil bezpieczenstwa. Na dokladke przyjaciel rodziny. Mogles wiec z nim rozmawiac praktycznie o wszystkim. Nie, pomyslal Luke. To musialo byc cos naprawde waznego. W przeciwnym razie nie wytknalbym nawet nosa z przyladka Canaveral w przeddzien startu. Odpalacie juz dzisiaj? Nie. Pogoda sprawia klopoty. Start zostal przelozony na jutro, na dwudziesta druga trzydziesci. Co mi odbilo, ze w takiej chwili wyjechalem? zastanawial sie Luke. Mam znajomych w Waszyngtonie? Pewnie, ze masz. Jeden z nich dzwoni do mnie co godzina. Bern Rothsten. Hide podyktowal mu numer telefonu. Luke zapisal to na kawalku kartki. Zaraz sie z nim skontaktuje. Lepiej bedzie, jak najpierw porozmawiasz z zona. Zamarl. Zona, pomyslal. Mam zone. Ciekawe, jak wyglada... Jestes tam jeszcze? spytal Hide. Luke wzial gleboki oddech. Bili? Slucham. Jak ona ma na imie? Elspeth padla odpowiedz. Twoja zona ma na imie Elspeth. Przelacze cie bezposrednio do niej. Poczekaj. Poczul gwaltowny ucisk w zoladku. Co za glupota! uspokajal sam siebie. Przeciez to twoja zona. Mowi Elspeth. To ty, Luke? Miala cieply, gleboki glos i mowila z dobra dykcja, bez akcentu. Na pewno byla wysoka i pewna siebie. Tak, to ja odparl. Stracilem pamiec. Martwilam sie o ciebie. Juz wszystko w porzadku? Byl bezgranicznie wdzieczny, ze ktos sie o niego troszczyl. Chyba tak powiedzial. Co ci sie przytrafilo? Nie wiem. Dzisiaj rano obudzilem sie w meskiej toalecie na Union Station. Od tamtej pory probowalem ustalic, kim jestem. Wszyscy cie szukaja. Skad dzwonisz? Z Instytutu Smithsona. Z budynku awiacji. Ktos jest przy tobie? Luke usmiechnal sie do Willa McDermota. Pewien kolega po fachu. Rowny chlop. I mam numer Berna Rothstena. Prawde mowiac, nie potrzeba mi zadnej opieki. Czulbym sie calkiem niezle, gdyby nie luki w pa mieci. McDermot wstal z zaklopotaniem. Pogadaj spokojnie szepnal. Zaczekam na zewnatrz. Luke z wdziecznoscia pokiwal glowa. Nie pamietasz, dlaczego tak nagle postanowiles wybrac sie do Waszyngtonu? spytala Elspeth. Nie. Nic ci o tym nie mowilem? Powiedziales, ze lepiej dla mnie, zebym nic nie wiedziala. Odchodzilam od zmyslow. Zatelefonowalam do naszego starego przyjaciela w Waszyngtonie, Anthony'ego Carrolla. Teraz pracuje w CIA. Pomogl ci jakos? W poniedzialek wieczorem zadzwonil do ciebie, do Carltona. Miales sie z nim spotkac na sniadaniu we wtorek rano. Nie przyszedles. Szukal cie caly dzien. Zaraz go zawiadomie, ze juz sie znalazles. Wiec cos sie stalo w nocy z poniedzialku na wtorek. Idz do lekarza! Daj sie zbadac. Czuje sie calkiem dobrze. Chce wiedziec duzo wiecej. Mamy dzieci? Nie. Luke poczul znajomy smutek, niczym tepy bol po starej ranie. Od dnia slubu staramy sie o dziecko ciagnela Elspeth. Czyli od czterech lat. Jak na razie bez rezultatu. Moi rodzice wciaz zyja? Tylko mama. Mieszka w Nowym Jorku. Twoj tata zmarl piec lat temu. Luke popadl w nagle przygnebienie. Nie pamietal ojca i nie mial okazji go poznac. To bylo najsmutniejsze. Masz mlodsze rodzenstwo mowila Elspeth. Dwoch braci i siostre. Emily zawsze byla twoja ulubienica. Jest od ciebie o dziesiec lat mlodsza i mieszka w Baltimore. Znasz ich numery telefonow? Oczywiscie. Poczekaj, zaraz je znajde. Musze pogadac z rodzina. Sam nie wiem dlaczego... Uslyszal zduszony szloch po drugiej stronie sluchawki. Placzesz? Nie. Elspeth pociagnela nosem. Pewnie wyjmowala w tej chwili chusteczke z torebki. Tak mi przykro... jeknela slabym glosem. Przeszedles przez prawdziwe pieklo. Bywaly trudne chwile. Podam ci te numery powiedziala. Jestesmy bogaci? spytal, kiedy skonczyl pisac. Twoj ojciec byl znanym bankierem. Zostawil ci spory spadek. A co? Bili Hide wspomnial, ze wynajalem apartament w Carltonie. Podobno "ten, co zwykle". O co chodzi? Tato przed wojna byl doradca Roosevelta. Do Waszyng tonu jezdzil razem z cala rodzina i zawsze rezerwowal narozny pokoj w Carltonie. Ty podtrzymujesz te tradycje. Nie zyjemy zatem z golych wojskowych pensji. Nie, chociaz w Huntsville staramy sie zachowac umiar, zeby nie budzic zazdrosci wsrod znajomych. Moglbym pytac przez reszte dnia... Przede wszystkim Jednak chce wiedziec, co mi sie naprawde przydarzylo. Mozesz przyjechac? do Waszyngtonu? Zapadla chwila ciszy. Na milosc boska, po co? zapytala w koncu. Zeby rozwiazac to wraz ze mna. Przyda mi sie kazda pomoc... i jakies towarzystwo. Lepiej zapomnij o wszystkim i wracaj. Na to nie mogl sobie pozwolic. Nie, moja mila. Musze wiedziec, co tu sie wydarzylo, Zbyt wiele pytan, zbyt malo odpowiedzi. Zrozum, Luke, nie moge stad wyjechac. Lada chwila wystrzelimy w kosmos pierwszego amerykanskiego satelite! Chcesz, zebym wlasnie teraz odlaczyla sie od zespolu? Nie odparl. Rozumial ja, ale jednoczesnie poczul sie mocno dotkniety jej odmowa. Kto to jest Bern Rothsten? Byliscie razem w Harvardzie. Tak samo jak Anthony Carroll. Teraz Bern jest pisarzem. Kilka razy probowal sie ze mna skontaktowac. Byc moze wie, o co chodzi. Zadzwon do mnie, dobrze? Wieczorem wracam do motelu Starlite. Zadzwonie. Uwazaj na siebie, Luke. Blagam... powiedziala napietym tonem. Bede ostrozny. Obiecuje. Odlozyl sluchawke. Przez chwile siedzial w milczeniu. Opadly z niego wszelkie emocje. Mial ochote po prostu wrocic do hotelu i walnac sie do lozka. Zwyciezyla jednak ciekawosc. Podniosl sluchawke telefonu i wykrecil numer Berna Rothstena. Luke Lucas powiedzial. -Luke! - Bern mowil chrapliwym glosem, z niklym no wojorskim akcentem. - Dzieki Bogu! Co sie z toba dzialo? -Wszyscy o to pytaja. Sek w tym, ze nie wiem. Stracilem pamiec. -Straciles pamiec...? -Wlasnie. -O kurde... W jaki sposob? - Nie mam pojecia. Myslalem, ze moze ty podsuniesz mi jakies rozwiazanie. -Sprobuje. -Dlaczego mnie szukales? -Nie wiedzialem, gdzie sie podziewasz. W poniedzialek dzwoniles do mnie z Huntsville. To bylo cos nowego. -Poczekaj chwile. Z Huntsville? - Tak. -Nie przylecialem prosto z Florydy? -Nie. Zatrzymales sie w Huntsville w jakiejs waznej sprawie. Bili Hide i Elspeth nic o tym nie mowili. Moze po prostu nie wiedzieli. -Mow dalej. -Powiedziales, ze jestes w drodze, ze chcesz sie ze mna zobaczyc i ze zadzwonisz z Carltona. Nie zadzwoniles. -Cos mi sie przytrafilo w poniedzialek w nocy. -Najwyrazniej. Sluchaj, Luke... Sprobuj sie skontaktowac z doktor Billie Josephson. To ekspert swiatowej slawy w dzie dzinie badan mozgu. Znal to nazwisko. -W bibliotece trafilem na jej ksiazke. -To moja byla zona i twoja dawna przyjaciolka. - Bern podyktowal mu numer telefonu. -Zaraz do niej zadzwonie. Bern... -Slucham? -Mam amnezje, a moja dawna przyjaciolka jest specjalistka ?d pamieci. To przypadek? -Jakbys zgadl - odparl Bern. 16:45 Ostatni czlon, z satelita w srodku, ma 2 metry dlugosci i zaledwie 20 centymetrow srednicy. Wazy 13,5 kilograma i wyglada jak rura do piecyka. Billie zaplanowala sobie dluga rozmowe z pewnym pacjentem, futbolista, ktory czesciowo stracil pamiec po ostrym starciu z innym graczem. Ciekawa sprawa, bo pamietal wszystko, co wydarzylo sie jeszcze godzine przed meczem, a potem nastepowala luka. Wiedzial tylko, ze nagle znalazl sie za linia boczna, tylem do boiska. Sluchala go z roztargnieniem. Ciagle myslala o fundacji. Wreszcie zakonczyla spotkanie i zla jak osa zatelefonowala do Anthony'ego. Miala szczescie, odebral juz za pierwszym razem. Anthony rzucila ostro. Co sie u licha dzieje? Mnostwo odparl. Egipt chce sie polaczyc z Syria, spodnice sa coraz krotsze, a Roy Campanella rozbil sie sa mochodem i byc moze juz nigdy nie zagra razem z Dodge' sami. Miala ochote krzyczec. Podobno stracilam szanse na posade dyrektora badan w tutejszym szpitalu powiedziala z wymuszonym spokojem. Zamierzaja powolac Lena Rossa. Wiesz cos o tym? Chyba tak. Nic nie rozumiem. Myslalam, ze jesli przegram, to z kims naprawde znanym, z zewnatrz. Na przyklad z Solem Weinbereiem z Princeton. Wszyscy wiedza, ze Len jest gorszy ode mnie. Naprawde? Przestan! Myslisz tak samo. To ty mnie namawiales do podjecia tej pracy, pod sam koniec wojny, kiedy... Dobrze, dobrze, pamietam przerwal. To nie zostalo odtajnione. Nie chcialo jej sie wierzyc, by tamte wydarzenia z lat wojny nadal byly objete tajemnica. Ale to w koncu nie jej sprawa. Dlaczego mnie odrzucono? Skad mam wiedziec? Poczula sie upokorzona, lecz nie przestawala dociekac. Fundacja nalegala na Lena. To ich prawo. Anthony, porozmawiaj ze mna! Przeciez rozmawiam. Jestes w zarzadzie fundacji. Nikt na ogol nie ingeruje w decyzje podejmowane przez ekspertow. Musisz wiedziec, co ich sklonilo do tak drastycznego kroku. Nic nie wiem. Moim zdaniem sprawa jest wciaz otwarta. Nie zwolano zadnego zebrania. Charles wyrazal sie calkiem jasno. Moze to prawda... Ale o takich rzeczach nie mowi sie na otwartym forum. Pewnie nasz prezes wdal sie w pogaduszki z jakims czlonkiem zarzadu, przy drinku w klubie Cosmos. Ktos zaraz potem zadzwonil do Charlesa i przekazal mu tresc rozmowy, a on, nie chcac zadzierac z fundacja, uznal rzecz Za zaklepana. Tak juz sie dzieje na tym swiecie. Dziwne tylko, ze byl tak szczery wobec ciebie. Zatkalo go. Zupelnie nie rozumial ich motywow. Dlatego prosze cie o wyjasnienia. Nie mam pojecia, co moglo ich do tego sklonic... Czy ten Ross ma rodzine? Zone i czworke dzieci. Prezes nie lubi, gdy kobiety zbyt wiele zarabiaja. Zwlasz cza jezeli jakis facet ma na utrzymaniu rodzine. Na litosc boska! Ja tez mam syna i stara matke pod opieka! Nie twierdze, ze to logiczne. Sluchaj, Billie, musze juz konczyc. Przepraszam. Zadzwonie pozniej. Dobrze odparla. Odlozyla sluchawke i przez dluzsza chwile nieruchomym wzrokiem wpatrywala sie w telefon. Probowala uspokoic mysli. Rozmowa pobrzmiewala falszem. Dlaczego? Przeciez Anthony mogl nic nie wiedziec o wewnetrznych rozgrywkach w zarzadzie. A jednak mu nie wierzyla... Za bardzo sie wykrecal. To niepodobne do niego. Dopiero na sam koniec niezbyt chetnie podsunal jej garsc informacji. Wszystko razem prowadzilo do jednego wniosku: Anthony klamal. 17:00 Do budowy czwartego czlonu rakiety zamiast stali uzyto lekkiego tytanu. Ten zabieg pozwolil konstruktorom na zamontowanie dodatkowej aparatury badawczej o wadze 4 kilogramow.Anthony rzucil sluchawke na widelki, ale telefon wciaz dzwonil. Odebral. Boze, od kwadransa dobijam sie do ciebie! zawolala Elspeth. Rozmawialem z Billie. Ma... Niewazne. Odezwal sie do mnie Luke. Jezu Chryste! Jak to?! Zamknij sie i posluchaj! Byl w Instytucie Smithsona z kilkoma fizykami. Spotkali sie w gmachu awiacji. Juz tam jade. Anthony wypadl na korytarz. Pete popedzil za nim. Razem wbiegli na parking i wskoczyli do samochodu. Luke rozmawial z Elspeth... To niedobrze. Wszystko zaczelo sie rozlazic. Trzeba go dorwac jak najszybciej, zanim zdazy skontaktowac sie z kims innym. Jazda przez Independence Avenue i Dziesiata zabrala im cztery minuty. Zostawili samochod przed tylnym wejsciem do muzeum i pobiegli do starego hangaru, nazywanego szumnie "gmachem awiacji". W poblizu drzwi stal automat telefoniczny. Luke'a ani sladu -Rozdzielmy sie - rozkazal Anthony. - Ty pojdziesz w prawo, ja w lewo. Przeszedl przez cala wystawe, ukradkiem zagladajac w twarze wszystkim zwiedzajacym. Po drugiej stronie spotkal Pete'a, ktory na jego widok bezradnie rozlozyl rece. Szukali dalej. Pete zajrzal do toalet, Anthony do biura. Znalazl jeszcze jeden telefon. Ale Luke przepadl jak kamien w wode. Wrocil Pete. -Nic - mruknal. -No to klops - jeknal Anthony. - Prawdziwa katastrofa. Pete zmarszczyl czolo. -Katastrofa? - zdziwil sie. - Wiec ten facet jest wazniejszy, niz pan poczatkowo mowil... -Tak - przyznal Anthony. - Dzisiaj to najgrozniejszy czlowiek w Ameryce. -Chryste Panie... Pod przeciwlegla sciana stalo przenosne podium i kilkadziesiat skladanych krzesel. Mlody mezczyzna w tweedowej marynarce rozmawial z dwoma robotnikami. Anthony przypomnial sobie, ze Luke spotkal sie tutaj z jakas grupa fizykow. Tak przynajmniej mowila Elspeth. Moze sprobowac pojsc tym tropem? Podszedl do rozmawiajacych. -Przepraszam bardzo... Byla tutaj jakas konferencja, prawda? -Owszem. Profesor Larkley mial odczyt o paliwach rakieto wych - odparl mlodzieniec. - Jestem Will McDermot. Zor ganizowalem te impreze w ramach Miedzynarodowego Roku Geofizyki. -Zjawil sie tu moze doktor Claude Lucas? - Tak. Zna go pan? -Nawet bardzo dobrze. Wie pan, ze stracil pamiec? -Wiem. Nawet nie mial pojecia, jak sie naprawde nazywa, musialem mu to powiedziec. Anthony zaklal w duchu. Bal sie tego od czasu ostatniej rozmowy z Elspeth. -Musze go jak najszybciej znalezc. -Co za pech! Wlasnie przed chwila wyszedl. -Dokad? Nie mowil. Usilowalem go przekonac, zeby udal sie do lekarza, ale odparl, ze juz mu nic nie jest. Moim zdaniem, ciagle byl w szoku... Tak, tak. Dziekuje panu. Bardzo mi pan pomogl po wiedzial Anthony, odwrocil sie na piecie i odszedl energicznym krokiem. Byl wsciekly. Na Independence Avenue zobaczyl policyjny radiowoz. Dwoch gliniarzy ogladalo jakis pusty samochod. Anthony podszedl blizej. Byl to bialoniebieski ford fiesta. Tylko popatrz powiedzial do Pete'a. Sprawdzil numer rejestracyjny. Ten sam, ktory Wscibska Rosie zanotowala w Georgetown. Pokazal policjantom legitymacje CIA. Zle zaparkowal? spytal. Nie odpowiedzial starszy. Zobaczylismy go na Dzie wiatej. Przykro powiedziec... uciekl. Pozwoliliscie na to? zdumial sie Anthony. Zawrocil i pojechal pod prad! zawolal mlodszy z poli cjantow. Diabel nie kierowca, kimkolwiek byl. Znalezlismy samochod dopiero tutaj dodal drugi. Wyglada na porzucony. Anthony mial ochote wytluc ich po pustych czerepach. Sadze, ze podejrzany ukradl jakies inne auto i po prostu odjechal powiedzial, silac sie na spokoj. Wyjal z portfela wizytowke. Sprawdzcie doniesienia z najblizszej okolicy i zadzwoncie, jak cos bedziecie wiedziec. Starszy policjant zerknal na kartonik. Zrobi sie, panie Carroll. Anthony i Pete wrocili do cadillaca. Jak pan mysli, co ten facet mogl zrobic dalej? spytal Pete Nie mam pojecia. Mogl pojechac prosto na lotnisko i wrocic na Floryde. Moze udal sie do Pentagonu, a moze do hotelu... mruknal Anthony. Mam nadzieje, ze nie wybral sie do matki, do Nowego Jorku. Musimy byc we wszystkich tych miejscach. Zamyslil sie i milczal przez cala droge, az do budynku Q. Odezwal sie dopiero wowczas, gdy staneli przed drzwiami biura. Poslij dwoch ludzi na lotnisko, dwoch na Union Station i dwoch na dworzec autobusowy. Dwaj maja siedziec tutaj. Niech zadzwonia do wszystkich krewnych i znajomych Luke'a. Moze probowal sie z kims skontaktowac. Sam wez jeszcze dwoch i jedz do hotelu. Wynajmijcie pokoj i pilnujcie wejscia. Pozniej do was dolacze. Pete odszedl. Anthony zamknal drzwi. Ogarnal go strach. Luke odkryl swoja tozsamosc. Czego jeszcze zdolal sie dowiedziec? Plan, ktory mial byc najwiekszym triumfem Anthony'ego, legl w gruzach. Mogl stac sie przyczynkiem do konca jego kariery. Mogl go kosztowac zycie. Jak to naprawic? Prosta sprawa: nalezy jak najszybciej odnalezc Luke'a. Niestety tym razem nie ma mowy o polsrodkach. "Opieka" nic nie dawala. Problem wymagal definitywnego rozwiazania. Anthony z ciezkim sercem podszedl do wiszacego na scianie zdjecia prezydenta Eisenhowera i pociagnal za rame. Portret odchylil sie na zawiasach i odslonil sejf. Anthony wybral szyfr, otworzyl drzwiczki i wyjal pistolet. Byl to automatyczny walter P38, bron uzywana przez niemiecka armie w czasie drugiej wojny swiatowej. Anthony dostal go przed wyjazdem do Afryki Polnocnej. Mial takze tlumik, wykonany przez specjalistow z OSS. Z tego wlasnie pistoletu po raz pierwszy zabil czlowieka. Albin Moulier byl zdrajca, ktory wydal policji kilku czlonkow francuskiego ruchu oporu. Zasluzyl na smierc co do tego nikt nie mial watpliwosci. W pieciu ciagneli losy. Bylo to w zrujnowanej stajni, na pustkowiu, w nocy. Po kamiennych murach, w swietle samotnej lampy, tanczyly cienie. Anthony, jako obcy, mogl zrezygnowac z losowania, nie chcial jednak, zeby po cichu wytykano go palcami. Wyciagnal najkrotsza slomke. Albin byl przywiazany do zardzewialego, polamanego pluga. Nikt mu nie zaslonil oczu. Przysluchiwal sie calej rozmowie i widzial wynik losowania. Narobil w portki, slyszac wyrok smierci. Darl sie jak opetany, kiedy Anthony wyjal waltera. Tym samym ulatwil cala sprawe Anthony chcial go zabic, byleby tylko przestal krzyczec. Strzelil z bliska, raz, prosto miedzy oczy. Chwalono go, ze zrobil to tak szybko i bez wahania. Jak mezczyzna. Ale do tej pory w snach widywal twarz Albina. Wyjal tlumik z sejfu i starannie przykrecil go do lufy. Wlozyl plaszcz. Dlugi zimowy plaszcz z wielbladziej welny, z pojedynczym rzedem guzikow i glebokimi wewnetrznymi kieszeniami. Pistolet schowal w prawej, kolba do dolu i tlumikiem do gory. Nie zapial plaszcza. Lewa reka chwycil za tlumik, wyciagnal bron i przerzucil ja do prawej. Kciukiem przesunal bezpiecznik w gore i uniosl pistolet do strzalu. Wszystko to trwalo nie dluzej niz sekunde. Tlumik byl niewygodny i Anthony zwykle nosil oddzielnie obie czesci broni, teraz jednak mogl nie miec czasu na dluzsze przygotowania. Ten sposob byl pewniejszy. Zapial plaszcz i wyszedl. 18:00 Satelita bardziej przypomina pocisk niz kule. W mysl teorii kula bylaby stabilniejsza, lecz poniewaz stercza z niego anteny lacznosci radiowej, nie ma mowy o zachowaniu kulistego ksztaltu.Luke pojechal taksowka do szpitala psychiatrycznego w Georgetown. W rejestracji podal swoje nazwisko i powiedzial, ze ma umowiona wizyte u doktor Josephson. Przez telefon byla bardzo mila. Dopytywala sie o wszystko, cieszyla sie, ze go slyszy, i z zaniepokojeniem przyjela wiadomosc o amnezji. Kazala mu natychmiast przyjechac. Mowila z poludniowym akcentem, a jej glos ciagle pobrzmiewal smiechem. Wlasnie w bialym kitlu schodzila po schodach. Byla drobna, miala wielkie brazowe oczy i rumieniec podniecenia na twarzy. Luke mimo woli usmiechnal sie na jej widok. Ciesze sie, ze cie widze! zawolala, chwytajac go w ramiona. W pierwszej chwili mial ochote uscisnac ja z calej sily. Nie wiedzial jednak, czy to dobry pomysl, wiec zamarl w pol ruchu, z uniesionymi rekami, niczym ofiara napadu. Rozesmiala sie. Nie pamietasz, jaka naprawde jestem? spytala. Nie boj sie mnie. Jestem prawie niegrozna. Objal ja. Pod laboratoryjnym kitlem miala miekkie i kragle cialo. Chodz, pokaze ci moj gabinet. Pociagnela go na schody. Kiedy szli szerokim korytarzem, zaczepila ich staruszka w szlafroku. Podoba mi sie pani chlopak, pani doktor! Bedziesz nastepna w kolejce, Marlene z usmiechem odpowiedziala Bile. Gabinet okazal sie niewielki, z biurkiem i zelazna szafka na akta, lecz calkiem mily, bo Billie udekorowala go kwiatami i abstrakcyjnymi obrazami o jaskrawych kolorach. Poczestowala Luke'a kawa i otworzyla paczke herbatnikow. Potem spytala o amnezje. W trakcie rozmowy wciaz cos pisala. Luke nic nie jadl od dwunastu godzin, wiec wrabal wszystkie herbatniki. Chcesz jeszcze? zapytala. Mam druga paczke. Pokrecil przeczaco glowa. Wszystko jasne oznajmila po chwili. To tak zwana amnezja calkowita, ale poza tym jestes zupelnie zdrowy. Przynajmniej pod wzgledem psychicznym. Nie potrafie okreslic, jak sie naprawde czujesz, bo to nie moja spe cjalnosc. Zwroc sie do internisty. Usmiechnela sie. Szczerze mowiac, wygladasz znakomicie, choc znac slady szoku. Jest jakas rada na te przypadlosc? Niestety nie. Zanik pamieci na ogol bywa nieodwracalny. To byl silny cios. Luke mial nadzieje, ze odzyska wspo mnienia jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki. Chryste... szepnal. Nie przejmuj sie powiedziala lagodnie Billie. Zachowales nabyta wiedze i z czasem dowiesz sie wszystkiego o czym zapomniales. Ludzie dotknieci amnezja po kilku latach wracaja do normalnego zycia. Tobie tez sie uda. Luke jednym uchem sluchal tych okropnych wiesci. Patrzyl na Billie z rosnaca fascynacja. Widzial jej oczy, spogladajace na niego z nieklamanym wspolczuciem, i pelne ekspresji usta. Widzial, jak swiatlo lampy lsni na jej ciemnych wlosach. Pragnal jej sluchac bez konca. Co moglo spowodowac te nagla utrate pamieci? za pytal. Na przyklad uszkodzenie mozgu. Nie ma jednak widocz nych sladow i nie dolega ci bol glowy... To prawda. Co poza tym? Jest kilka mozliwosci tlumaczyla cierpliwie. Dlugo trwaly stres, nagly szok, lekarstwa lub narkotyki. Amnezja bywa takze skutkiem ubocznym leczenia schizofrenii, zwlaszcza przy podawaniu srodkow chemicznych w polaczeniu z terapia wstrzasowa. A jak bylo ze mna? Trudno wyczuc. Twierdzisz, ze rano miales porzadnego kaca. Skoro nie piles, moglo to byc wynikiem przedawkowania jakiegos leku. Ale nie zadaj odpowiedzi na to pytanie od lekarzy. Musisz sam ustalic, co robiles w nocy z poniedzialku na wtorek. Wiem przynajmniej, czego sie trzymac mruknal. Szok, prochy albo schizofrenia. Nie jestes schizofrenikiem oswiadczyla. Zbyt mocno tkwisz w realnym swiecie. Co zamierzasz? Luke wstal. Niechetnie rezygnowal z towarzystwa BillieByla pelna uroku. Ale powiedziala juz wszystko, co chcial wiedziec. Zobacze sie z Bernem Rothstenem. Moze on bedzie mial jakis pomysl. Masz samochod? Na dole czeka taksowka. Odprowadze cie. Na schodach Billie czulym ruchem objela Luke'a. 1943 W dzien kapitulacji Wloch Billie spotkala Luke'a na korytarzu budynku Q.W pierwszej chwili go nie poznala. Zobaczyla chudego faceta pod trzydziestke, w zbyt obszernym ubraniu, i minela go bez slowa. Billie? uslyszala za soba. Nie pamietasz mnie? Glos pamietala. Ten glos sprawil, ze jej serce zaczelo bic odrobine szybciej. Kiedy jednak odwrocila glowe, mimo woli wydala jek przerazenia. Twarz Luke'a przypominala trupia czaszke. Jego bujne wlosy zupelnie stracily dawny polysk. Marynarka wisiala na nim jak na drucianym wieszaku, a kolnierzyk koszuli odstawal od wychudlej szyi. Patrzyly na nia oczy starca. Luke! zawolala. Okropnie sie zmieniles! Dzieki odparl ze zmeczonym usmiechem. Przepraszam... zajaknela sie. Nic nie szkodzi. Wiem, ze troche schudlem. Tam gdzie bylem, po prostu brakowalo jedzenia. Chciala uscisnac go serdecznie, lecz bala sie, ze ja odepchnie Co tu robisz? spytal. Wziela gleboki oddech. Ucze sie i trenuje. Czytanie map, obsluga radia, strzelanie, walka wrecz... Usmiechnal sie. Nie nosisz stroju do dziudzitsu. Mimo wojny Billie wciaz dbala o swoj wyglad. Dzisiaj byla ubrana w obcisla jasnozolta sukienke z krotkim bolerkiem. Dol spodnicy siegal jej za kolana. Na glowie miala duzy kapelusz, przypominajacy odwrocony talerz. Skromna pensja nie pozwalala jej na wizyty w wielkich domach mody, wiec wszystkie swoje ubrania szyla sama, na pozyczonej maszynie. Ojciec cala rodzine wyuczyl krawiectwa. Uwazam to za komplement powiedziala wesolo. Zdazyla juz sie otrzasnac z zaskoczenia. Gdzie sie podziewales? Masz chwile czasu? No jasne. Wprawdzie zaraz zaczynaly sie zajecia z szyf rowania, ale mogla z nich zrezygnowac. Wyjdzmy na zewnatrz zaproponowal. Bylo cieple wrzesniowe popoludnie. Luke zdjal marynarke i przewiesil ja przez ramie. Szli brzegiem stawu. Jak sie dostalas do OSS? To sprawka Anthony'ego odpowiedziala. Praca w Biurze Sluzb Strategicznych nalezala do prestizowych. Ubiegaly sie o nia setki kandydatow. Skorzystal z rodzinnych powiazan. On sam jest teraz doradca Billa Donovana. General "Dziki Bili" Donovan byl szefem OSS. Przez rok jezdzilam z generalem po calym Waszyngtonie. Ciesze sie, ze w koncu otrzymalam staly przydzial. Anthony sciagnal wszystkich swoich przyjaciol z Harvardu. Elspeth jest w Londynie, Peg w Kairze, a ty i Bern byliscie gdzies na tylach wroga... We Francji podpowiedzial Luke. Co sie tam dzieje? Zapalil papierosa. To bylo cos nowego. Na uczelni nie Palil. Teraz zaciagnal sie dymem, jakby chlonal esencje zycia. Pierwszy czlowiek, ktorego zabilem, okazal sie Francu. zem powiedzial szorstko. Najwyrazniej chcial to wyrzucic z siebie. Opowiedz mi o tym poprosila. Byl zandarmem i mial na imie Claude. Tak jak ja. Nie nalezal do tych najgorszych. Antysemita, jak prawie kazdy Francuz i wiekszosc Amerykanow. Wdarl sie do domu, w kto rym wlasnie mielismy odprawe. Wszystko zobaczyl mapy na stolach, bron rozstawiona po katach... a w dodatku Bern wlasnie pokazywal Francuzom, jak uzbroic bombe zegarowa... Luke zasmial sie niewesolo. No i oczywiscie chcial nas wszystkich aresztowac... To zreszta niewazne. I tak musial zginac. Co zrobiles? szepnela Billie. Wyprowadzilem go na dwor i strzelilem mu w tyl glowy. O moj Boze... Nie zginal od razu. Konal prawie minute. Scisnela go za reke. Szli ramie przy ramieniu wokol waskiego, dlugiego stawu. Luke opowiedzial jej nastepna historie, o dziewczynie z oddzialu partyzantow, ktora wpadla w rece wroga i zostala poddana torturom. Billie rozplakala sie. Lzy blyszczaly na jej policzkach w promieniach wrzesniowego slonca. Powialo chlodem. Luke wciaz mowil o wybuchajacych samochodach, o niemieckich oficerach, ktorych zabijano z ukrycia, o partyzantach wciagnietych w zasadzke i zydowskich rodzinach wywozonych wraz z dziecmi w nieznanym kierunku. Spacerowali prawie przez dwie godziny, az wreszcie Luke zachwial sie na nogach. Billie podtrzymala go, zeby nie upadl. Jezu Chryste, jestem wykonczony... westchnal. Ostat nio zle sypiam. Zatrzymala taksowke i odwiozla go do hotelu. Mieszkal w Carltonie. Wojsko rzadko plawilo sie w luksusie, lecz Billie przypomniala sobie, ze Luke pochodzi z bardzo bogatej rodziny. Wynajal narozny apartament. W salonie stal fortepian, a w lazience byl dodatkowy telefon. Takiego zbytku jeszcze nie widziala. Zamowila rosol, jajecznice, grzanki i zimne mleko. Luke usiadl na kanapie i zaczal kolejna opowiesc, tym razem raczej zabawna, o sabotazu w niemieckiej fabryce patelni. Wbieglem na glowna hale i nagle znalazlem sie wsrod piecdziesieciu ogromnych, muskularnych kobiet. Jedne staly przy kowadlach, a inne palily w piecach. "Uciekajcie! krzyk nalem. Zaraz bedzie wybuch.'". Popatrzyly na mnie jak na wariata i rozesmialy sie. Zadna nie przerwala pracy. Po prostu mi nie wierzyly. Zanim skonczyl mowic, wszedl kelner. Billie podpisala rachunek, wreczyla kelnerowi napiwek i ustawila talerze na stole. Kiedy sie odwrocila, Luke juz chrapal. Obudzila go tylko po to, zeby polozyl sie do lozka. Nie odchodz wymamrotal i znow zamknal oczy. Zdjela mu buty i rozluznila krawat. Uznala, ze moze spac bez przykrycia. Przez otwarte okno wpadal lagodny powiew cieplego wiatru. Potem usiadla na skraju lozka i popatrzyla na lezacego Luke'a. Powrocila myslami do tamtej pamietnej nocy, kiedy dwa lata temu jechali z Cambridge do Newport. Tak jak wtedy pogladzila go lekko palcem po policzku. Nawet nie drgnal. Zdjela kapelusz i pantofelki. Przez chwile stala bez ruchu, a potem sciagnela suknie. W samej bieliznie i ponczochach polozyla sie na lozku. Czule objela chude ramiona Luke'a i przytulila go do piersi. Wszystko sie jakos ulozy wyszeptala. Spij, ile chcesz. Kiedy sie obudzisz, bede przy tobie. Zapadla noc. Robilo sie coraz zimniej. Billie zamknela okno i sciagnela koldre na Luke'a. Tulac go, zasnela krotko po Polnocy. O swicie, po dwunastu godzinach snu, Luke zerwal sie nagle i poszedl do lazienki. Wrocil po kilku minutach, bez spodni, bez koszuli, i rzucil sie na lozko. Uscisnal Bile. Zapomnialem ci o czyms powiedziec... a to bardzo waz ne mruknal. Co takiego? Wciaz o tobie myslalem. Codziennie. Tam, we Francji. Naprawde? szepnela. Nie klamiesz? Nie odpowiedzial, bo znowu zasnal. Lezala w jego ramionach i myslala o Francji i o tym, ze ryzykowal zycie, a jednak o niej nie zapomnial. Serce trzepotalo jej ze szczescia. O osmej rano zeszla na dol i zadzwonila do Q. Powiedziala, ze jest chora. Ponad rok pracowala dla wojska, ale pierwszy raz wziela sobie wolne. Wykapala sie, umyla glowe i wlozyla sukienke. Potem zamowila kawe i platki kukurydziane. Kelner zwracal sie do niej per "pani Lucas". Dobrze, ze byl mezczyzna. Kelnerka od razu zauwazylaby brak slubnej obraczki. Myslala, ze zapach kawy wyciagnie Luke'a z lozka, jednak on spal dalej. Billie siegnela po "Washington Post". Przeczytala wszystko od deski do deski nawet wiadomosci sportowe. Na hotelowej papeterii zaczela pisac list do matki mieszkajacej w Dallas. Dobrnela do polowy, kiedy Luke wytoczyl sie z sypialni. Mial potargane wlosy i ciemny zarost na policzkach. Usmiechnela sie do niego, szczesliwa, ze juz sie obudzil. Wygladal na speszonego. Jak dlugo spalem? Spojrzala na zegarek. Dochodzila dwunasta w poludnie. Prawie osiemnascie godzin. Co teraz sobie mysli? zastanawiala sie. Ucieszyl sie na jej widok? A moze jest zaklopotany i chce, zeby jak najszybciej sobie poszla? Dobry Boze... ziewnal. Nie wypoczalem tak dobrze od roku. Przetarl oczy. Bylas tu caly czas? Wygladasz swiezo jak stokrotka. Zdrzemnelam sie na chwile. Zostalas na noc? Sam tego chciales. Zmarszczyl brwi. Cos pamietam... Potrzasnal glowa. Boze, ale mialem sny! podszedl do telefonu. Obsluga? Prosze o duzy stek, niezbyt wypieczony, do tego trzy jajka po wiedensku, sok pomaranczowy, grzanki i kawe. Billie skrzywila sie lekko. Nigdy nie spedzila nocy z mezczyzna, wiec nie wiedziala, co ja czeka rano. Poczula sie rozczarowana. Ani krzty romantyzmu. Luke wygladal i zachowywal sie zupelnie tak samo jak jej bracia byl zaspany, rozczochrany i glodny. Moze po sniadaniu odzyska dawny wigor? Prosze chwile poczekac powiedzial do sluchawki i popa trzyl na Billie. Zjesz cos? Nie. Chce tylko mrozona herbate. Powtorzyl jej zamowienie i odlozyl sluchawke. Wczoraj gadalem jak najety. To prawda. Jak dlugo? Piec godzin bez przerwy. Przepraszam... Nie przepraszaj! Nie wolno ci zalowac niczego, co zro biles. Lzy naplynely jej do oczu. Nie zapomne tego dnia do konca zycia. Wzial ja za rece. Ciesze sie z naszego spotkania. Serce Billie zabilo radosnie. Ja takze odparla. Nie liczyla na nic wiecej. Chcialbym cie pocalowac, ale nie kapalem sie juz Prawie dobe. Cos w niej peklo, jakby mocno napieta sprezyna. Poczula ogarniajace ja podniecenie. Nigdy dotad nie dzialo sie to az tak szybko. Wbrew sobie postanowila zwolnic. Nie byla pewna swoich Oczekiwan. Co prawda miala cala noc na podjecie decyzji, ale w tym czasie myslala o czyms innym. Teraz obawiala sie ze lada chwila da sie poniesc emocjom. I co wtedy? Wprawdzie wojna wyraznie rozluznila obyczaje panujace w Waszyngtonie, lecz Billie nie byla zwolenniczka tych "nowinek". Zlozyla dlonie na podolku i powiedziala: Nie caluj mnie, poki sie nie ubierzesz. Popatrzyl na nia spod oka. Boisz sie kompromitacji? Nie spodobal jej sie cien ironii w jego glosie. Co to ma znaczyc? zapytala. Wzruszyl ramionami. Przeciez te noc spedzilismy razem. Zdenerwowala sie. Zostalam tylko dlatego, ze mnie o to prosiles! oswiadczyla. Dobrze, dobrze... Bez nerwow. Ale bylo juz za pozno. Jej pozadanie w mgnieniu oka zmienilo sie w wybuch zlosci. Po prostu padles ze zmeczenia! zawolala z gniewem. Polozylam cie do lozka. Prosiles, zebym zostala, wiec zostalam. Potrafie to docenic. Wiec nie mow do mnie jak... jak do dziwki! Nie mialem najmniejszego zamiaru. Miales! I tak wszyscy mysla, ze z toba spalam! Westchnal z glebi piersi. Zostawmy to w spokoju, dobrze? Jezu, po co tyle halasu o jedna niewinna uwage? Niewinna?! Klopot w tym, ze naprawde czula sie jak dziwka. Ktos zapukal. Popatrzyli na siebie. To tylko obsluga hotelowa mruknal uspokajajaco Luke. Ale Bile nie chciala, zeby kelner zobaczyl ja w towarzystwie polnagiego faceta. Idz do lazienki. Rozkaz. I daj mi swoj sygnet. Spojrzal na swoja lewa reke. Na malym palcu nosil niewielki zloty pierscien. Po co? Zebym miala obraczke. Nigdy go nie zdejmuje. Wkurzyl ja jeszcze bardziej. Znikaj syknela. Poszedl do lazienki. Billie otworzyla drzwi. Mloda kelnerka wepchnela do pokoju wozek z zastawa. Prosze bardzo, panienko powiedziala. Billie spiekla raka. Zdenerwowala ja ta "panienka". Podpisala rachunek, ale napiwku nie dala. Prosze bardzo burknela oschlym tonem i odwrocila sie plecami do dziewczyny. Kelnerka wyszla. Billie uslyszala szum prysznica. Byla kompletnie wyczerpana. Kilka godzin romantycznego uniesienia skonczylo sie zupelnym fiaskiem. Szarmancki i czarujacy Luke zamienil sie w niedzwiedzia. Jak to sie stalo? Czula sie jak tania ulicznica. Wiedziala, ze za minute Luke wyjdzie z lazienki i razem jak dobrzy malzonkowie zasiada do sniadania. Sek w tym, ze wcale nie byli malzonkami. Po co tu jeszcze siedze? przemknelo jej przez glowe. Dobre pytanie. Wlozyla kapelusz. Lepiej wyjsc, poki zachowala jeszcze choc troche godnosci. Moze zostawic mu kartke? Szum wody ucichl. Za chwile Luke stanie w drzwiach, boso, pachnacy mydlem, w szlafroku i z mokrymi wlosami. I glodny. Nie bylo czasu na pisanie. Wyszla z pokoju i cicho zamknela za soba drzwi. Przez caly miesiac widywali sie niemal codziennie. Luke bywal w budynku Q na porannej odprawie, a potem spotykali sie w przerwie na lunch i razem szli do stolowki albo zabierali kanapki do parku. Luke zachowywal sie swobodnie i z pelna kurtuazja. Billie zapomniala juz o sprzeczce w Carltonie. Moze on tez nigdy dotad nie spedzil nocy z dziewczyna? myslala. To by tlumaczylo jego zachowanie. Traktowal ja jak siostre. Moze tylko siostra widziala go w samych majtkach? Pod koniec pierwszego tygodnia zaprosil ja do kina. W sobote wieczor poszli na "Jane Eyre". W niedziele plywali lodka po Potomacu. W Waszyngtonie panowalo wyrazne podniecenie. Mlodzi ludzie szli na front lub wracali na urlop do domow. Ludzie, ktorzy na co dzien bratali sie ze smiercia. Chcieli grac, pic, tanczyc i uprawiac szalona milosc, bo wiedzieli, ze druga szansa moze im sie nie trafic. Knajpy pekaly w szwach i zadna z dziewczat nie spedzala wieczoru sama. Alianci wygrywali, lecz z frontu wciaz dochodzily wiesci, ze znowu ktos zginal. Brat, kuzyn, sasiad, dawny kolega ze szkoly... Luke przybral na wadze i sypial coraz lepiej. Przestal spogladac na przechodniow jak skopany pies. Kupil tez sobie nowe ubranie: koszule z krotkim rekawem, biale spodnie i granatowa marynarke z flaneli, ktora wkladal na wieczorne randki. Znow wygladal niemal jak beztroski chlopiec, ktorym kiedys byl. Rozmawiali calymi godzinami. Billie opowiadala mu o tym, jak badania z zakresu psychologii moga sie przyczynic do leczenia chorob umyslowych, a on snul teorie o lotach na Ksiezyc. Wspominali pamietna noc na Harvardzie noc, ktora na zawsze odmienila ich zycie. Rozprawiali o wojnie. Billie uwazala, ze Niemcy nie pociagna juz dlugo, zwlaszcza po upadku Wloch, a Luke byl zdania, ze Japonczycy jeszcze przez cale lata utrzymaja sie na Pacyfiku. Czasem zabierali ze soba Anthony'ego i Berna. Tak jak dawniej, na studiach, nad filizanka kawy klocili sie o polityke. Kiedy Luke polecial do Nowego Jorku na spotkanie z rodzina, Billie niemal rozchorowala sie z tesknoty. Mogla go sluchac bez wytchnienia Zawsze byl bystry, madry i dowcipny. Dwa razy w tygodniu dochodzilo do wielkiej awantury. Kazda z nich miala podobny przebieg jak ta pierwsza w hotelu. Luke cos mowil lub robil bez porozumienia z Billie albo nagle stwierdzal, ze zna sie lepiej na samochodach, audycjach radiowych i tenisie. Ona zaczynala krzyczec, a on ja oskarzal o nadpobudliwosc. Ona wowczas zloscila sie jeszcze bardziej i probowala go przekonac, ze jest w bledzie. On oswiadczal, ze czuje sie jak swiadek zbrodni podczas przesluchania. Ona wpadala wtedy w szal i mowila mnostwo niestosownych rzeczy. On zarzucal jej brak uczuc i oznajmial, ze wiecej nie bedzie z nia rozmawial, i odchodzil, przekonany, ze ma swieta racje. Ona po kilku minutach zaczynala zalowac swojego postepowania. Szukala go, przepraszala i prosila, zeby znow byli przyjaciolmi. Z poczatku sluchaljej z kamienna twarza, ale po chwili usmiechal sie i wszystko wracalo do normy. Nigdy nie przychodzila do niego do hotelu. Calowali sie tylko przelotnie i zawsze przy ludziach. Mimo to za kazdym razem odczuwala dreszczyk emocji. Wiedziala, ze ten stan rzeczy nie potrwa zbyt dlugo. Sloneczny wrzesien zmienil sie w chlodny pazdziernik. Luke dostal wezwanie. Bylo to w piatek po poludniu. Czekal na nia po pracy, w holu budynku Q. Po jego minie poznala, ze wydarzylo sie cos niedobrego. Co sie stalo? spytala z niepokojem. -Wracam do Francji. Zrobilo jej sie slabo. -Kiedy? -Wyjezdzam z Waszyngtonu w poniedzialek rano. Bern takze. -Na litosc boska, jeszcze zrobiles za malo? -Nie dbam o siebie - mruknal. - Ale nie chcialbym cie opuszczac. Poczula lzy pod powiekami. Glosno przelknela sline. -Dwa dni... -Musze sie spakowac. - Pomoge ci. Pojechali do hotelu. Gdy tylko weszli do pokoju, zlapala go za sweter i pociagnela ku sobie. To juz nie byl przelotny calus. Musnela jezykiem jego wargi i lekko rozchylila usta. Potem zdjela plaszcz. Miala na sobie sukienke w niebiesko-biale prazki, z bialym kolnierzykiem. -Poloz mi rece na piersiach - powiedziala. Popatrzyl na nia ze zdumieniem. -Zrob to! - dodala blagalnym tonem. Dotknal jej malego biustu. Zamknela oczy i poddala sie emocjom. Po dluzszej chwili odchylila glowe i utkwila spojrzenie w jego twarzy. Chciala ja zapamietac. Chciala do konca zycia pamietac jego niebieskie oczy, zawadiacki kosmyk ciemnych wlosow nad czolem, twardo zarysowana szczeke i miekkie, kuszace usta. -Zostaw mi swoje zdjecie - poprosila. - Masz jakies? -Zwykle nie nosze przy sobie zdjec - odparl ze smie chem. - A kto ja jestem? Frank Sinatra? - dodal z nowojorskim akcentem. -Musisz miec jakies! -Moze rodzinne... Poszukam - powiedzial i poszedl do sypialni. Weszla tam za nim. Jego stara skorzana torba od miesiaca lezala w tym samym miejscu. Luke wyjal z niej srebrna podwojna ramke, ktora otwierala sie jak ksiazka. Mial tam dwie fotografie. Szybko wyciagnal jedna i podal ja Billie. Zdjecie zrobiono prawdopodobnie przed trzema lub czterema laty. Luke byl mlodszy i grubszy, mial na sobie koszulke polo. Obok niego stala jakas starsza para. Pewnie rodzice. Oprocz nich na fotografii byli tez dwaj chlopcy - mniej wiecej pietnastoletni - oraz mala dziewczynka, wszyscy w strojach plazowych. - Nie moge tego wziac - powiedziala Billie, chociaz z calego serca chciala miec te pamiatke. - To twoja rodzina. -Bierz. Taki juz jestem. Jestem czescia rodziny. Uwielbiala go za to. -Miales je ze soba we Francji? Tak. Zdjecie bylo tym cenniejsze, ze traktowal je jak relikwie. Nie chciala mu go zabierac. Pokaz te druga fotografie powiedziala. Jaka...? Masz w ramce jeszcze jedno zdjecie. Zawahal sie, ale w koncu ulegl. Byl to portret Billie wyciety z rocznika Radcliffe. To tez wziales do Francji? spytala. Z trudem oddychala przez scisniete gardlo. Tak. Rozplakala sie. Nie mogla sie powstrzymac. Wycial jej zdjecie z rocznika i wozil ze soba, a wiec traktowal ja na rowni z rodzina! Byla przy nim we wszystkich niebezpiecznych chwilach... W najsmielszych snach nie przypuszczala, ze tyle dla niego znaczy. Dlaczego placzesz? zapytal. Bo mnie kochasz! krzyknela. Masz racje odparl. Balem sie do tego przyznac. Kocham cie od dnia, w ktorym zbombardowano Pearl Harbor. Jej placz zamienil sie w wybuch gniewu. Jak mozesz tak mowic, draniu! Opusciles mnie! A Anthony? Gdybysmy wowczas zostali kochankami... W dupie mam Anthony'ego! Zacisnieta piescia uderzyla go prosto w piers, ale on chyba nawet tego nie zauwazyl. Czy twoim zdaniem powinien byc szczesliwszy od nas? Postapilbym jak swinia. Nic nie rozumiesz? Moglismy byc razem przez cale dwa lata! Lzy splywaly jej po policzkach. Co nam z tego zostalo? Dwa dni! Dwa cholerne dni! Wiec przestan plakac i znow mnie pocaluj odparl. Zarzucila mu rece na ramiona i przyciagnela do siebie Poczula na ustach slony smak swoich wlasnych lez. Luke zaczal rozpinac jej sukienke. Zedrzyj ja jeknela niecierpliwie. Szarpnal. Guziki prysnely na boki. Pociagnal mocniej, rozrywajac cienka tkanine. Billie zsunela sukienke z ramion i stala teraz w halce i ponczochach. Luke popatrzyl na nia powaznie. Naprawde tego chcesz? Bala sie, ze znow ulegnie niepotrzebnym skrupulom. Nie chce, ale musze! krzyknela. Nie przestawaj! Delikatnie polozyl ja na lozku. Lezala na plecach, a Luke, oparty na lokciach, zawisl nad nia. Spojrzal jej prosto w oczy. Nigdy dotad tego nie robilem. To dobrze odpowiedziala. Ja tez. Za pierwszym razem wszystko skonczylo sie zbyt szybko. Godzine pozniej znow nabrali checi na pieszczoty. Tym razem trwalo to znacznie dluzej. Billie chciala mu ofiarowac rozkosz, o jakiej nawet nie marzyl. Spelniac wszystkie jego seksualne zachcianki. Kochali sie przez caly weekend, pelni nieposkromionej pasji i tesknoty. Wiedzieli, ze moga sie juz nigdy nie zobaczyc. Kiedy Luke wyjechal w poniedzialek, Billie plakala przez dwa dni. Dwa miesiace pozniej odkryla, ze jest w ciazy. 18:30 Nikt naprawde nie wie, jaka wystapi roznica temperatur, kiedy pocisk zawieszony w prozni wyplynie z cienia Ziemi prosto w palace promienie Slonca. Aby choc czesciowo zniwelowac efekt przegrzania, glowny cylinder pokryto blyszczacymi pasami tlenku aluminium o szerokosci 3 milimetrow, ktore mialy odbijac blask Slonca. Dla ochrony przed zimnem, panujacym w kosmosie, cala konstrukcje izolowano wloknem szklanym.Owszem powiedziala Billie. Chodzilismy ze soba. Luke poczul, ze zaschlo mu w ustach. Wyobrazil sobie, ze trzyma ja za reke. Ze w migotliwym blasku swiecy spoglada JeJ prosto w oczy. Ze ja caluje, a ona sie przy nim rozbiera... Nagle zrobilo mu sie glupio. Przeciez juz wiedzial, ze ma zone. Jednak jej nie pamietal, a Billie szla tuz obok, rozesmiana, Pelna energii i pachnaca perfumowanym mydlem. Zatrzymali sie przed drzwiami prowadzacymi na zewnatrz. Bylismy zakochani? spytal i popatrzyl na nia, czekajac na reakcje. Do tej pory mogl wyczytac z jej twarzy niemal wszystko, jak z ksiazki. Teraz jednak ksiazka sie zamknela i zobaczyl jedynie pusta okladke. Tak odparla Billie pozornie lekkim tonem, spod ktorego przebijal jednak wyrazny smutek. Byles dla mnie jedynym facetem na swiecie. Jak moglem od niej odejsc? zastanawial sie Luke. To bylo o wiele gorsze niz utrata pamieci. Potem poznalas innych... Doroslam. Przekonalam sie, ze nie ma ksiecia z bajki, sa tylko zwykli ludzie. Czasem ktorys z nich nosi blyszczaca zbroje, ale i na niej mozna znalezc malenkie plamki rdzy. Luke chcial dowiedziec sie wszystkiego, z najdrobniejszymi szczegolami. Za duzo pytan, pomyslal. Wyszlas za Berna. Tak. Jaki on jest? Bystry. Wszyscy moi mezczyzni musza byc bystrzy. Inaczej by mnie znudzili. Poza tym... miec dosc sily charakteru by stawic mi czola. Usmiechnela sie. -Wiec dlaczego sie rozstaliscie? - zapytal. -Roznica pogladow. Moze to brzmi pompatycznie, ale Bern ryzykowal zycie w obronie wolnosci. Walczyl w dwoch wojnach: w wojnie domowej w Hiszpanii i w drugiej wojnie swiatowej. Polityka byla dla niego wazniejsza niz rodzina. Wsrod pytan, ktore klebily sie Luke'owi w glowie, jedno bylo szczegolnie wazne - i musial zadac je wprost, bez kluczenia. -Masz teraz kogos? -Tak. Nazywa sie Harold Brodsky. Znow sie wyglupil. Przeciez nie mogla byc sama. Piekna rozwodka po trzydziestce z pewnoscia nie mogla narzekac na brak adoratorow. Usmiechnal sie smutno. -Ksiaze z bajki? -Nie, ale jest madry, wesoly i pelen ciepla. poczul uklucie zazdrosci. Harold Szczesciarz, pomyslal. -I podziela twoje poglady. -Wlasnie. Jest wdowcem. Ma syna, ktory jest jego oczkiem w glowie. Prace stawia na drugim miejscu. -Co robi? -To chemik. Ma podobny stosunek do zawodu jak ja. - Usmiechnela sie. - Stracilam wiare w mezczyzn, ale w glebi serca pozostalam idealistka... wciaz chce poznac tajemnice ludzkiego umyslu. Luke wrocil na ziemie: przypomnial sobie, co mu sie przytrafilo. Cios byl nagly i bardzo bolesny. -Bardzo chcialbym, bys odkryla tajemnice mojego. Billie milczala przez chwile. Mimo przygnebienia Luke zauwazyl, ze nawet ze sciagnietymi brwiami wyglada bardzo pieknie. -Dziwne... - powiedziala w koncu. - Moze doznales urazu, po ktorym nie pozostalo sladu? Ale wtedy cierpialbys na bol glowy. -Nic z tych rzeczy. -Nie jestes alkoholikiem ani narkomanem. To widac. Wiedzialabym, gdybys przezyl jakis powazny szok lub zyl w dlugotrwalym stresie. -Skad? Pokrecila glowa. Nie cierpisz na schizofrenie, wiec mozemy wykluczyc terapie chemiczno wstrzasowa, ktora na ogol powoduje... Urwala nagle i popatrzyla na niego. Co sie stalo? spytal Luke. Przypomnial mi sie Joe Blow. Kto taki?.' Joseph Bellow. Zapamietalam go, bo nazwisko wydawalo mi sie falszywe. I co z tego? Przywieziono go wczoraj w nocy, kiedy juz bylam w domu. Wyszedl po paru godzinach... Nie wiem, kto go wypisal. Na co chorowal? Schizofrenik odparla i nagle zbladla. O cholera... Luke domyslil sie, co jej przyszlo do glowy. Sadzisz, ze... Musze popatrzec na jego karte... powiedziala i wbiegla na schody. Przemkneli korytarzem i weszli do pokoju z napisem "Kartoteka". Nikogo tam nie zastali. Billie zapalila swiatlo, otworzyla szuflade oznaczona AD, poszperala w niej chwile i wyciagnela papierowa teczke. Bialy mezczyzna, lat trzydziesci siedem, sto osiemdziesiat jeden centymetrow wzrostu, waga: osiemdziesiat dwa kilogra my przeczytala na glos. Podejrzenia Luke'a sie potwierdzily. To ja powiedzial. Billie skinela glowa. Zostal poddany kuracji wywolujacej amnezje. Boze... wymamrotal Luke z przerazeniem w glosie. Jezeli Billie miala racje, ktos sie na niego zawzial. To by wyjasnialo, dlaczego byl sledzony. Oprawca chcial sie upewnic, czy wszystko idzie zgodnie z planem. Kto to zrobil? Jeden z moich kolegow, doktor Leonard Ross. Psychiatra. Bardzo chcialabym wiedziec, dlaczego zgodzil sie na ten zabieg. W normalnych okolicznosciach pacjent przez kilka dni prze bywa na obserwacji i potem jakis czas pozostaje w szpitalu, nawet jesli rodzina chce go od razu zabrac. To blad w sztuce. Czyli pan doktor Ross moze spodziewac sie klopotow. Chyba nie westchnela Billie. Jesli zaczne rozrabiac, oskarza mnie o msciwosc. Len dostal posade, o ktora sie ubiegalam. Jest nowym dyrektorem badan. Kiedy to sie stalo? Dzisiaj. Luke drgnal. Dzisiaj? Tak. Podejrzewam, ze to nie przypadek. Pewnie, ze nie! Do diabla, ktos go po prostu kupil. Awans za drobne odstepstwo od zwyklej procedury. Nie wierze... Ale nie, chyba wierze. To mieczak. Narzedzie w rekach zbrodniarza. Nad nim stoi ktos z zarzadu szpitala. Nie odparla Billie i pokrecila glowa. Mial poparcie ze strony Sowerby Foundation. To oni finansuja budowe nowego laboratorium. Dowiedzialam sie o tym od szefa. Sam byl zdumiony. Teraz poznalam prawde. Wszystko pasuje... ale wciaz brak zasadniczego wyjas nienia. Kto chcialby mi odebrac pamiec? Chyba domyslam sie, kto moglby tego chciec powie dziala Billie. Anthony Carroll. Jest we wladzach fundacji. Anthony Carroll... Luke przypomnial sobie, ze to o nim mowila Elspeth. Byl agentem CIA. Kolejne pytanie brzmi: dlaczego? Ktos powinien to wiedziec mruknela Billie i podniosla sluchawke telefonu. Luke usilowal zebrac mysli. W ciagu minionej godziny doznal zbyt wielu wrazen. Najpierw dowiedzial sie, ze juz nigdy nie odzyska pamieci. Potem ze kochal Billie i ze ja kiedys stracil. Jak mogl byc takim glupcem! A teraz wyszlo na jaw, ze jego amnezja byla efektem swiadomych dzialan kogos z CIA. Nie wiedzial tylko, czym zasluzyl na takie traktowanie. Chce rozmawiac z panem Carrollem rzucila Billie do sluchawki. Doktor Josephson. Sluchala przez chwile. Dobrze, wiec prosze mu przekazac, ze to pilna sprawa Powiedziala w koncu i spojrzala na zegarek. Niech zadzwoni do mnie do domu za godzine. Poczerwieniala lekko, sluchajac odpowiedzi. Nie gadaj bzdur. Wiem, ze mozesz go zlapac o kazdej porze dnia i nocy. Z trzaskiem odlozyla sluchawke. Opanowala sie, widzac spojrzenie Luke'a. Przepraszam powiedziala. Nie lubie, jak ktos mowi: "Zobacze, co sie da zrobic". Jakbym blagala go o laske! Luke pamietal rozmowe z Elspeth. Anthony Carroll byl ich dawnym kolega z Harvardu i znal Berna. Anthony... mruknal w zamysleniu. Mialem go za przyjaciela. Wlasnie potwierdzila Billie. Na jej twarzy malowal sie wyraz niepokoju. Ja tez. 19:30 Problem roznicy temperatur ma zasadnicze znaczenie dla lotow zalogowych. Explorer wyposazony jest w cztery termometry: trzy na powloce zewnetrznej, do pomiarow temperatury kadluba, i jeden wewnatrz, w kapsule z aparatura. Tutaj temperatura powinna wahac sie w granicach od 8 do 22 stopni Celsjusza bo tyle wystarcza ludziom do przezycia.Bern mieszkal przy Massachusetts Avenue, w domu z widokiem na malowniczy wawoz Rock Creek, w dzielnicy wielkich rezydencji i ambasad. Wnetrze jego domu bylo urzadzone w iberyjskim stylu, hiszpanskimi kolonialnymi meblami, kunsztownie rzezbionymi w ciemnym drewnie. Na snieznobialych scianach salonu wisiala kolekcja slonecznych pejzazy. Billie mowila przeciez, ze walczyl w hiszpanskiej wojnie domowej, przypomnial sobie Luke. Rzeczywiscie wygladal na zolnierza. Mial wprawdzie mocno przerzedzone wlosy i brzuch wisial mu nad paskiem, ale zachowal twarde rysy i zimne spojrzenie szarych oczu. Widac bylo, ze mocno stoi obiema nogami na ziemi. Luke nie byl pewien, czy ktos taki da wiare jego niezwyklej opowiesci. Bern serdecznie uscisnal mu prawice i poczestowal kawa w malenkiej filizance. Na stole, obok gramofonu, stalo w srebrnej ramce zdjecie czlowieka w srednim wieku, w podartej koszuli i z karabinem w dloni. Luke wzial je do reki. To Largo Benito wyjasnil Bern. Najwspanialszy z ludzi. Walczylem wraz z nim w Hiszpanii. Moj syn ma na imie Largo, ale Billie wola na niego Larry. Jego dawny kolega wciaz chyba zyl wspomnieniami tamtych odleglych czasow. A co ze mna? z zazdroscia zastanawial sie Luke. Mam nadzieje, ze kiedys przezylem cos rownie wielkiego mruknal z odcieniem smutku. Bern obrzucil go bystrym spojrzeniem. Co sie z toba dzieje, stary? Luke usiadl i opowiedzial mu o wszystkim, co sie zdarzylo w szpitalu. Tak to wyglada zakonczyl. Nie wiem, czy mi naprawde wierzysz, ale mam nadzieje, ze pomozesz mi rzucic choc troche swiatla na te tajemnice. Zrobie, co w mojej mocy. W poniedzialek, tuz przed startem rakiety, przylecialem do Waszyngtonu. Mialem sie spotkac z generalem. Nikomu nie podalem powodow tego spotkania. Zona martwila sie o mnie i zatelefonowala do Anthony'ego z prosba, zeby mial mnie na oku, wiec umowil sie ze mna na sniadanie we wtorek rano. Logiczne. Anthony to twoj najstarszy kumpel. Za stu denckich czasow mieszkaliscie w jednym pokoju. Dalej to juz tylko moje domysly... Prawdopodobnie rze czywiscie spotkalem sie z Anthonym przed wizyta w Pen tagonie. Dosypal mi wtedy srodkow nasennych do kawy i wy wiozl mnie do szpitala psychiatrycznego w Georgetown. Cierp liwie czekal, az Billie pojdzie do domu. Nie chcial, zeby mnie zobaczyla. W rejestracji podal falszywe nazwisko. Potem odszukal Lena Rossa. Wiedzial, ze go przekupi. Jako czlonek zarzadu Sowerby Foundation, zazadal przeprowadzenia zabiegu, ktory wymazal mi pamiec. Luke przerwal, czekajac na jakas reakcje Berna, w rodzaju: "Niemozliwe!", "Alez masz chora wyobraznie!" ale Bem zachowal niewzruszony spokoj. Po co, na milosc boska? spytal tylko. Luke poczul sie nieco lepiej. Skoro Bern mu wierzyl, istniala szansa, ze znajdzie rozwiazanie tej zagadki. Najpierw zastanowmy sie nad tym "jak", a potem pomysl my "po co". Zgoda. Dla zatarcia sladow Anthony zabral mnie ze szpitala, przebral w lachy wloczegi prawdopodobnie wtedy, gdy bylem nieprzytomny i zostawil na Union Station, w asyscie "kum pla", ktory mial mnie przekonac, ze zawsze tak zylem, i pil nowac mnie na wypadek, gdybym odzyskal pamiec. Bern z powatpiewaniem pokrecil glowa. Przeciez mogl sie domyslac, ze w koncu odkryjesz prawde. Niekoniecznie. Przynajmniej nie cala. Podejrzewal pewnie, ze uplyna tygodnie, zanim to sie stanie... zanim dojde do wniosku, ze to nie obfita libacja byla przyczyna mojej amnezji. Kiedy wreszcie zaczalbym zadawac klopotliwe pytania, slad bylby zu pelnie zimny i Billie nie pamietalaby juz o tajemniczym pacjen cie. Zreszta w razie czego Anthony mogl zniszczyc jego karte. Plan dosc ryzykowny mruknal Bern lecz z szansa na powodzenie. I tak potraktowano cie ulgowo, jesli rzeczywis cie jestes szpiegiem. Myslalem, ze przyjmiesz to z duzo wieksza rezerwa. Bem wzruszyl ramionami. Masz jakis szczegolny powod, by mi wierzyc? zapytal Luke. Wszyscy pracowalismy w wywiadzie. Takie rzeczy sie ztarzaja. Luke jednak mial wrazenie, ze Bern cos ukrywa. Ale nie mial innego wyjscia, musial go prosic o pomoc. Jesli cos wiesz, to powiedz. Na litosc boska, badz ze mna szczery! Bern sprawial wrazenie nieco spietego. Rzeczywiscie, jest pewna drobna sprawa... przyznal. Ale to tajemnica. Nie chcialbym, zeby ktos przeze mnie popadl w klopoty. W serce Luke'a wstapila nagla nadzieja. Mow. Prosze! To moja jedyna szansa! Bern obrzucil go ciezkim spojrzeniem i wzial glebszy oddech. Niech ci bedzie... Posluchaj. Pod sam koniec wojny Billie i Anthony wzieli udzial w specjalnym programie badan OSS. Poszukiwali serum prawdy. Nam nic o tym nie powiedziano. Wszystkiego dowiedzialem sie pozniej, kiedy juz ozenilem sie z Billie. Chodzilo o jakis lek, ktory moglby ulatwiac przesluchania. Wyprobowano meskaline, barbiturany, skopolamine i marihuane. Eksperymenty prowadzono na zolnierzach podejrzewanych o sympatie komunistyczne. Billie i Anthony jezdzili do obozow wojskowych w Atlancie, Memphis i Nowym Orleanie. Zdobywali zaufanie zolnierzy, szprycowali ich nar kotykami i sluchali ich opowiesci. Czyli stek bzdur w zamian za darmowy odlot! rozesmial sie Luke. Bern skinal glowa. Do tej pory wszystko to wygladalo niezbyt powaznie. Po wojnie Billie wrocila na studia i zrobila doktorat. Opisywala, wjaki sposob srodki odurzajace, na przyklad nikotyna, dzialaja na ludzki umysl. Po zdobyciu profesury wciaz zajmowala sie tym samym, wiecej uwagi poswiecajac zagadnieniom zwiazanym z pamiecia. Ale nie dla CIA? Tak wlasnie myslalem. Jednak bylem w bledzie. Chryste Panie... W tysiac dziewiecset piecdziesiatym roku, kiedy dyrek torem Agencji byl Roscoe Hillenkoetter, rozpoczeto dzialania o kryptonimie Bluebird. Hillenkoetter mial dostep do tajnych funduszy, wiec nie pozostawil zadnych dokumentow. W pro gramie Bluebird chodzilo o kontrole nad umyslem. CIA finansowala calkiem legalne badania na licznych uczelniach i w placowkach naukowych. Oficjalnie pieniadze pochodzily z fundacji Oplacano tez doswiadczenia Billie. I co ona na to? Klocilismy sie wtedy niemal bez przerwy. Uwazalem, ze CIA planuje zwykle pranie mozgow, ale Billie byla zdania, ze kazda wiedze da sie wykorzystac do zlych lub dobrych celow. Kochala swoja prace i nie dbala o to, kto placi jej rachunki. Dlatego sie rozstaliscie? Bylem autorem serialu radiowego pod tytulem "Detektywi", ale ciagnelo mnie do filmu. W piecdziesiatym drugim napisalem scenariusz... historia dotyczyla potajemnego przejmowania wla dzy nad umyslami zwyklych obywateli przez pewna agencje rzadowa. Kupil go Jack Warner. Billie nic o nim nie wiedziala. Dlaczego? Nie powiedzialem jej, bo bylem pewien, ze CIA wstrzyma produkcje. Mogli to zrobic? Jasne. Co bylo potem? Film wszedl na ekrany w piecdziesiatym trzecim. Frank Sinatra zagral role piosenkarza z nocnego klubu, ktory jest swiadkiem morderstwa na tle politycznym i wkrotce potem traci pamiec. Joan Crawford wystapila jako jego szefowa. To byl prawdziwy przeboj. W ten sposob rozpoczalem kariere wielkie wytwornie wciaz domagaly sie ode mnie nowych scenariuszy. A Billie? Zabralem ja na premiere. Pewnie sie wsciekla. Bern rozesmial sie z lekkim zazenowaniem. -Malo nie spadla z fotela. Zarzucila mi, ze bez jej zgody wykorzystalem tajne informacje. Bala sie, ze CIA odbierze JeJ fundusze i zakaze dalszych badan. Taki byl smetny koniec naszego malzenstwa. - Billie okreslila to dzisiaj jako "niezgodnosc pogladow" -I miala racje. Nigdy nie moglem zrozumiec, dlaczego nie wyszla za ciebie. Luke wstrzymal oddech. Co Bern mial na mysli? - zastanawial sie przez chwile, jednak w koncu uznal, ze lepiej pominac to milczeniem. -Przerwalismy na piecdziesiatym trzecim - powiedzial. - CIA nie cofnela funduszy, prawda? -Nie - odparl z gorycza Bern. - W zamian za to postanowili mnie wykonczyc. -Jak? -Wezwano mnie do zlozenia zeznan przed komisja McCar-thy'ego. Do konca wojny bylem komunista, wiec stalem sie latwym celem. W Hollywood od razu trafilem na czarna liste. Nie moglem nawet wrocic do dawnej pracy w radiu. -Czy maczal w tym palce Anthony? -Billie zapewniala, ze probowal mnie bronic, ale nic nie mogl zdzialac przeciw glosom wiekszosci. - Bern zmarszczyl brwi. - Jednak po tym wszystkim, co mi powiedziales, nie bardzo jej teraz wierze. -Co zrobiles? -Przez pare lat ledwie wiazalem koniec z koncem, a potem wpadlem na pomysl "Okropnych blizniakow". Luke spojrzal na niego ze zdziwieniem. -Seria ksiazek dla dzieci. - Bern wskazal na polke, na ktorej jaskrawa plama odbijaly sie kolorowe grzbiety okla dek. - Czytywales je swojemu siostrzencowi. Luke ucieszyl sie, ze ma siostrzenca. A moze nawet kilku? Musial dowiedziec sie o sobie jeszcze wielu rzeczy. Zatoczyl krag dlonia, wskazujac na bogaty wystroj pokoju. -Wiec odkryles prawdziwa zyle zlota - stwierdzil. Bem skinal glowa. -Pierwsza ksiazke napisalem pod pseudonimem i poszedlem do agenta, ktory juz wczesniej pomagal ofiarom "polowania na czarownice". Nastepna stala sie bestsellerem. Od tamtej pory pisuje dwie czesci serii rocznie. Luke wstal, wzial ksiazke z polki i przeczytal fragment: Co jest bardziej lepkie: miod czy roztopiona czekolada? Bliznieta musialy to wiedziec. Zrobily wiec pewne doswiadczenie, ktore okropnie rozgniewalo Mame. Usmiechnal sie. Byl pewien, ze dzieciaki uwielbiaja takie opowiesci. Potem zrobilo mu sie smutno. -Elspeth i ja nie mamy dzieci - wyznal. -Tego tez nie rozumiem - stwierdzil Bern. - Zawsze marzyles o rodzinie. -Probowalismy, ale bez skutku. - Luke zamknal ksiazke. - Jestesmy dobrym malzenstwem? Bern westchnal ciezko. Skoro pytasz... Nie. Dlaczego? Cos wam nie wyszlo. Nie znam szczegolow. Kiedys zadzwo niles do mnie z prosba o porade, jednak nie umialem ci pomoc. Piec minut temu powiedziales, ze to Billie powinna byc moja zona. Zawsze gubiles za nia oczy. Ona za toba takze. Wiec co sie stalo? Nie wiem. Poklociliscie sie po wojnie. Nikomu nie mo wiliscie, o co naprawde poszlo. Spytam ja. Spytaj. Luke odstawil ksiazke na polke. Teraz przynajmniej rozumiem, dlaczego mi uwierzyles. Dziekuje odparl Bern. Moim zdaniem to sprawka Anthony'ego. Po co to zrobil? Nie mam zielonego pojecia. 20:00 Jesli skoki temperatury beda wyzsze, niz zakladano, tranzystory ulegna przegrzaniu, a baterie zamarzna i satelita nie przekaze na Ziemie zadnych danych.Billie siedziala przy toaletce i poprawiala makijaz. Zawsze uwazala, ze ma ladne oczy, i im poswiecala najwiecej uwagi. Szary cien na powiekach, czarna konturowka i nieco tuszu... Drzwi sypialni zostawila otwarte. Z dolu dochodzil huk rewolwerow. Larry i Becky Ma ogladali kolejny odcinek serialu "Wozy jada na Zachod". Nie miala ochoty na randke. Dzisiejsze wydarzenia wprawily ja w rozterke. Byla zla, ze odebrano jej dobra posade, wkurzona na Anthony'ego i zdumiona, ze dawne uczucia, jakie zywila do Luke'a, okazaly sie rownie silne jak niegdys. Zastanawiala sie nad wlasnym zyciem. Anthony, Luke, Bern, Harold. W ktorym miejscu podjela zla decyzje? Po tym, co sie dzis zdarzylo, nie pociagala jej perspektywa spedzenia calego wieczoru na ogladaniu telewizyjnego "Teatru Krafta". Nawet w milym towarzystwie Harolda. Nagle zadzwonil telefon. Zerwala sie i podbiegla do aparatu stojacego przy lozku, lecz uprzedzil ja Larry. Odebral w przedpokoju. Tu CIA rozlegl sie glos Anthony'ego. Waszyngton przezywa najazd oddzialow skaczacej kapusty. To ty, wujku Anthony? zachichotal Larry. Jesli spotkasz jakas kapuste, nie probuj z nia rozmawiac. Powtarzam: nie probuj z nia rozmawiac. -Kapusta nie umie mowic! -Jedyny sposob to zatluc ja na smierc cienka kromka chleba. -Wyglupiasz sie! - smial sie Larry. -Anthony... Jestem przy drugim aparacie - odezwala sie Billie. -Koniec przekazu, Larry - powiedzial Anthony. -Tak jest! - zawolal malec i odlozyl sluchawke. -Billie? - spytal Anthony zupelnie innym glosem. -Slucham. -Chcialas, zebym zadzwonil. Zjechalas dyzurnego, na czym swiat stoi. -Byc moze, ale co ty do diabla wyprawiasz? -Moglabys nieco bardziej sprecyzowac pytanie? -Na Boga, nie krec! Oklamales mnie, kiedy ostatni raz z toba rozmawialam. Wtedy jeszcze nie znalam prawdy. Teraz juz znam. Chce wiedziec, po co zeszlej nocy przywiozles Luke'a do szpitala. Zapadla cisza. -Czekam na wyjasnienia - powiedziala Billie. -Nie powinnismy o tym rozmawiac przez telefon. Spot kajmy sie za pare dni i... -Daj spokoj. - Nie zamierzala czekac. - Mow. Juz teraz. - Wiesz, ze nie moge... -Mozesz. Nie udawaj. Zawsze robiles, co ci sie podobalo. -Musisz mi wierzyc! - zawolal Anthony. - Od dwudziestu lat jestesmy przyjaciolmi! -I wpakowales mnie w klopoty juz na pierwszej randce. - Ciagle sie na mnie gniewasz? - zapytal z lekkim roz bawieniem. -Nie - odparla Billie. - Chcialabym ci zaufac. Jestes przeciez ojcem chrzestnym Larry'ego. -Zobaczymy sie jutro? Dowiesz sie wtedy wszystkiego. Juz miala odpowiedziec "tak", ale nagle przypomniala sobie jego wczesniejsze zachowanie. -Zeszlej nocy nie miales do mnie zaufania. Kryles sie niczym zlodziej, w moim wlasnym szpitalu. -Obiecuje, ze ci opowiem... -Na opowiesci byl czas przedtem. Mow prawde albo zaraz dzwonie do FBI. Wybieraj. Niedobrze bylo zadzierac z facetami z Agencji. Kiedy sie im nastapilo na odcisk, stawali sie niebezpieczni. Billie wiedziala jednak, ze CIA wcale nie zyczy sobie zatargu z FBI. W gruncie rzeczy dzialalnosc Agencji miala tylko pozory legalnosci. Federalni zazdrosnie strzegli swojego prawa do lapania szpiegow na amerykanskiej ziemi i chetnie skorzystaliby z pretekstu, by utrzec nosa niewygodnej rywalce. Jesli Anthony gral uczciwie, mogl sie smiac z jej grozby. Jezeli jednak stal na bakier z wszelkimi przepisami... Dobrze. Rozmawiam z budki, a twoj telefon chyba nie jest na podsluchu... powiedzial i przerwal na chwile. Watpie, czy mi uwierzysz. Przekonaj sie. Prosze bardzo. Luke jest szpiegiem. Zamurowalo ja na dobra chwile. Nie plec bzdur powiedziala w koncu. To komunista. Agent Moskwy. Rany boskie! Naprawde myslisz, ze w to uwierze? Nie obchodzi mnie, w co uwierzysz przerwal jej twardym glosem Anthony. Luke od lat przekazywal Sowietom tajem nice budowy rakiet. A jak myslisz, w jaki sposob udalo im sie wyslac Sputnika na orbite? Nasz satelita w tym czasie lezal w laboratorium! Na milosc boska, oni nie sa lepsi od nas! Z pomoca Luke'a przez caly czas bazowali na naszych poswiadczeniach. Znamy go od dwudziestu lat. Nigdy w zyciu nie zajmowal sie polityka. No wlasnie. Slyszalas kiedys o lepszym kamuflazu? Billie zastanawiala sie przez chwile. A jesli to prawda? prawdziwy szpieg z pewnoscia udawalby, ze gardzi polityka... albo opowiadalby sie po stronie republikanow. Luke nigdy nie zdradzilby wlasnego kraju. Ludzie robia rozne dziwne rzeczy. Przeciez dzialal we francuskim ruchu oporu i zbratal sie z komunistami. W czasie wojny stali po naszej stronie, lecz on do tej pory nie zerwal dawnych kontaktow. Moim zdaniem zrezygnowal ze slubu z toba, bo bal sie, ze nie polubisz jego czerwonych braci. Poslubil Elspeth. Ale nie maja dzieci i nie jest z nia szczesliwy. Usiadla na schodach. Byla oszolomiona. Masz jakies dowody na jego szpiegowska dzialalnosc? Najlepsze z mozliwych. Scisle tajne plany, ktore przekazal znanemu oficerowi KGB. Billie nie wiedziala juz, komu wierzyc. Nawet jesli to prawda... Po co wymazales mu pamiec? Zeby go uratowac. Nie rozumiem... Mielismy go zabic. Kto, na Boga?! My. CIA. Dobrze wiesz, ze wojsko chce wyslac w prze strzen satelite. Jesli im sie nie uda, Rosjanie wygraja wyscig i zaczna rzadzic w kosmosie... tak, jak Brytyjczycy przez dwa wieki rzadzili Ameryka. Luke stanowi dla nas najwieksze zagrozenie od dnia zakonczenia wojny. Chodzi o prestiz Stanow Zjednoczonych. Wyrok smierci zapadl natychmiast, gdy tylko odkryto zdrade. Dlaczego go nie aresztujecie pod zarzutem szpiegostwa? Chcialabys, zebysmy sie stali posmiewiskiem swiata? Mamy przyznac, ze nasze tajne plany od lat trafialy do So wietow? Jak na to zareaguja kraje, ktore juz umizguja sie do Moskwy? Nikt nawet nie bral pod uwage takiej mozliwosci Wiec co zrobiliscie? Zlozylem pewna propozycje. Na samym szczycie. Nikt nie wie, co naprawde robie, z wyjatkiem dyrektora CIA oraz samego prezydenta. Wszystko poszloby jak po masle, gdyby Luke nie byl takim cwanym draniem. Moglbym go uratowac i cala sprawe zachowac w tajemnicy. Chodzilo tylko o to zeby na pare dni uwierzyl, ze jest kloszardem i stracil pamiec po wypiciu butelki wodki. Nie dowiedzialby sie, ze zdradzil. A co ze mna? pomyslala Billie. Nie zawahales sie zlamac mi kariery stwierdzila z go rycza. Dla ratowania Luke'a? Posada za jego zycie? Nie badz cyniczny. To twoja najgorsza wada. Tak czy owak, Luke uciekl. Sama mu w tym pomoglas. Jest tam teraz? Nie odparla Billie i poczula nagle, ze wlosy jeza sie jej na karku. Musze z nim porozmawiac, zanim znowu popelni jakies glupstwo. Gdzie go znajde? Nie wiem sklamala. Nie ukrywaj niczego przede mna, dobrze? Przed chwila sam przyznales, ze zamierzacie go zabic. Nie powiedzialabym ci ani slowa, nawet gdybym wiedziala, gdzie go szukac. Ale nie wiem. Posluchaj mnie, Billie. Jestem jego jedyna nadzieja. Prze kaz mu, zeby jak najszybciej do mnie zadzwonil. Zastanowie sie nad tym odpowiedziala, lecz Anthony juz odlozyl sluchawke. 20:30 Kapsula nie ma drzwi ani wlazow. Zeby dostac sie do jej wnetrza, trzeba podniesc cala wierzchnia pokrywe. Mimo pewnego utrudnienia, zmniejsza to ciezar rakiety, a w walce z ziemska grawitacja liczy sie roznica kazdego kilograma... Luke roztrzesiona dlonia odlozyl sluchawke telefonu. -Co ona ci nagadala? - z niepokojem zapytal Bern. - Zbladles jak przescieradlo. -Anthony twierdzi, ze jestem sowieckim szpiegiem - wykrztusil Luke. Bern zmruzyl oczy. -I...? -CIA chciala mnie zamordowac, ale Anthony przekonal ich, ze wystarczy mi wymazac pamiec. -Ciekawa historyjka - mruknal Bern. Luke byl zdruzgotany. -Jezu Chryste, to prawda? - Nie. -Skad mozesz wiedziec? - Wiem. -Ty? - zdumial sie Luke. -Sam pracowalem dla Sowietow. Luke wybaluszyl oczy. -Nie musielismy dzialac razem - powiedzial po chwili. - Mogles nic o mnie nie wiedziec. Bern przeczaco potrzasnal glowa. -To ty mnie przylapales. - Jak? -Chcesz jeszcze kawy? -Nie, dziekuje. Kreci mi sie w glowie. -Zle wygladasz. Kiedy ostatnio cos jadles? -Billie dala mi paczke herbatnikow. Ale nie mowmy teraz o jedzeniu. Chce znac prawde. Bern wstal. -Zrobie ci kanapke, bo zaraz zemdlejesz. Luke uswiadomil sobie, ze jest potwornie glodny. -Chyba to dobry pomysl. Przeszli do kuchni. Bern otworzyl lodowke. Wyjal bochenek pszennego chleba, kostke masla, peklowana wolowine i cebule. Na ten widok Luke poczul, ze slinka cieknie mu do ust. -To bylo jeszcze w czasie wojny - zaczal Bern. - Posmarowal maslem cztery kromki chleba. - W obrebie francuskiego ruchu oporu dzialaly dwie frakcje: gaullisci i komunisci. Kazda z nich chciala zyskac przewage w powojennym rzadzie. Roosevelt i Churchill pilnowali, zeby komunisci nie wygrali w wyborach. Dostawy broni i amunicji trafialy tylko do gaullistow. A co ze mna? Bern ulozyl wedline na kanapkach, dodal nieco musztardy i cienko pokrojona cebule. Nie obchodzila cie francuska polityka. Chciales pokonac nazistow i spokojnie wrocic do domu. Ja jednak probowalem dzialac. Jak? Zawiadomilem komunistow o planowanym zrzucie. Musieli wciagnac naszych w zasadzke i przejac transport. Ze wstydem pokrecil glowa. Ale zawalili robote. Zamiast niby to przypadkiem wpasc na nas gdzies po drodze i zazadac podzialu lupow, zaczaili sie przy ladowisku. Ktos nas zdradzil... Chyba juz wiesz kto... Ale ja bylem jedynym podejrzanym. Co zrobilem? Zawarlismy umowe. W zamian za milczenie kazales mi zerwac z Moskwa. I co? Bern wzruszyl ramionami. Obaj dotrzymalismy przyrzeczenia, chociaz sadze, ze nigdy mi nie wybaczyles. Nie przyjaznilismy sie juz tak, jak dawniej. W kuchni pojawil sie szary kot syjamski i glosnym miauczeniem dal znac o swojej obecnosci. Bern rzucil mu kawalek miesa. Kot zjadl go i zaczal lizac lapy. Gdybym byl komunista, zapewnilbym ci ochrone po wiedzial Luke. Bez watpienia. Luke zaczal wierzyc, ze jest niewinny. A jesli po wojnie przeszedlem na tamta strone? Nie. Komunizmem mozna zarazic sie w mlodosci albo wcale. Ciekawe... I nie robilem tego dla pieniedzy? Po co? Pochodzisz z bogatej rodziny. To prawda. Elspeth juz mu o tym mowila. Zatem Anthony jest w bledzie. Albo klamie. Bern rozdzielil kanapki na dwa talerze. Kazdy talerz pochodzil z innego kompletu. Cos do picia? Prosze. Bern wyjal z lodowki dwie butelki coli, otworzyl je i jedna Podal Luke'owi. Wzial talerz ze stolu i przeszedl do salonu. Luke byl glodny jak wilk. W kilkanascie sekund uporal sie ze swoja porcja. Bern patrzyl na niego z rozbawieniem. Wez rowniez moje kanapki zaproponowal. Nie, dziekuje. Luke pokrecil glowa. Bierz, nie dziekuj. I tak musze przejsc na diete. Luke spalaszowal trzecia kanapke. Skoro Anthony klamie, to po co odebral ci pamiec? zastanawial sie glosno Bern. Luke przelknal kolejny kes. To musi miec cos wspolnego z moim naglym wyjazdem z Florydy. Bern skinal glowa. Nie wierze w przypadek. Prawdopodobnie dowiedzialem sie czegos waznego. Cze gos, co chcialem jak najszybciej przekazac do Pentagonu. Bern zmarszczyl czolo. Dlaczego nie powiedziales o tym nikomu na Przyladku? Luke zastanawial sie przez chwile. Widocznie im nie ufalem. No dobrze... Anthony cie przechwycil, zanim dotarles do sztabu. Wlasnie. Przyjaznilismy sie, wiec jemu jednemu powie dzialem o moim odkryciu. A potem? Uznal, ze to cholernie wazne. Wymazal mi pamiec, zeby tajemnica nigdy nie wyszla na jaw. Ciekawe, co to bylo... Kiedy to ustalimy, reszta pojdzie jak z platka. Od czego zaczniesz? Najpierw pojade do hotelu i przejrze swoje rzeczy. Moze trafie na jakis slad. Anthony bez watpienia juz dawno sie tym zajal. Zniszczyl glowne dowody, ale na pewno cos przeoczyl. Cos drobnego... Musze to sprawdzic. A pozniej? powinienem wrocic na przyladek Canaveral. Polece tam dzis wieczorem... Luke spojrzal na zegarek. Bylo juz po dziewiatej. Albo jutro rano. Zostan u mnie na noc zaproponowal Bern. Dlaczego? Nie wiem. Nie chce, zebys byl calkiem sam. Jedz do Carltona, zabierz swoje rzeczy i wracaj. Rano odwioze cie na lotnisko. Luke skinal glowa. Prawdziwych przyjaciol poznaje sie w biedzie mruknal z zaklopotaniem. Bern wzruszyl ramionami. Wiele razem przeszlismy. Luke'owi to nie wystarczylo. Powiedziales przed chwila, ze po wydarzeniach we Francji nasza przyjazn juz nigdy nie byla taka sama. To prawda przyznal Bern i popatrzyl mu prosto w oczy. Byles zdania, ze kto raz zdradzil, moze zdradzic powtornie. Wierze ci w zamysleniu powiedzial Luke. Pomylilem sie, prawda? Jak cholera odparl Bern. 21:30 Kapsula z aparatura przegrzewa sie jeszcze przed startem. Problem ten rozwiazano w prymitywny, lecz skuteczny sposob, typowy dla wiekszosci pospiesznych dzialan przy konstruowaniu Explorera. Na zewnatrz rakiety, za pomoca elektromagnesow, przymocowano pojemnik z suchym lodem. Kiedy temperatura wzrasta, termostat wlacza chlodzenie. Przed odpaleniem magnesy zostaja wylaczone i pojemnik spada po prostu na ziemie.Nalezacy do Anthony'ego zolty cadillac eldorado stal zaparkowany na K Street, miedzy Pietnasta i Szesnasta. Byl schowany za rzedem taksowek, czekajacych na wezwanie portiera z pobliskiego hotelu Carlton. Anthony wyraznie widzial polkolisty podjazd i rzesiscie oswietlone wejscie do budynkuPete siedzial w srodku, w pokoju. Czekal na telefon od ktoregos z agentow, szukajacych Luke'a po calym miescie. Anthony w glebi serca mial cicha nadzieje, ze zaden z nich nie zadzwoni i ze Luke zdola uciec. Uniknalby w ten sposob koniecznosci podjecia najtrudniejszej decyzji w zyciu. Jedno czesnie bardzo chcial go odnalezc i skonczyc z tym raz na zawsze. Luke byl starym kumplem, dobrym przyjacielem, wiernym mezem i wspanialym naukowcem, ale co z tego? W czasie wojny gineli sto razy lepsi od niego, tylko dlatego, ze znalezli sie po niewlasciwej stronie. Luke zle wybral w poczatkach tak zwanej zimnej wojny. I na swoje nieszczescie znal Anthony'ego. Pete wybiegl z hotelu. Anthony uchylil okno. Dzwonil Ackie uslyszal. Luke jest w mieszkaniu przy Massachusetts Avenue, u Bernarda Rothstena. Nareszcie westchnal Anthony. Juz wczesniej rozstawil swoich ludzi w poblizu domow Berna i Billie z nadzieja, ze Luke zwroci sie do dawnych przyjaciol o pomoc. Miales racje, pomyslal z ponura satysfakcja. Kiedy wyjdzie, Ackie pojedzie za nim na motorze dodal Pete. Dobrze. Sadzi pan, ze tu przyjdzie? Byc moze. Zaczekam. W hotelowym lobby czuwali jeszcze dwaj agenci, ktorzy mieli go powiadomic, gdyby Luke wszedl innymi drzwiami. Przyjdzie tutaj albo na lotnisko. Tam tez mamy czterech ludzi. Swietnie. Przewidzielismy chyba wszystko. Pete pokiwal glowa. Wracam do telefonu. Anthony w myslach ukladal scenariusz najblizszych wydarzen. Luke bedzie zdezorientowany, ostrozny, a jednoczesnie na pewno zechce zadac mnostwo pytan... Pojda razem gdzies w jakies spokojne miejsce i tam, z dala od swiadkow, Anthony blyskawicznie wyciagnie z kieszeni plaszcza pistolet z tlumikiem. Luke oczywiscie bedzie probowal walczyc. Nigdy sie nie Poddawal. Skoczy na Anthony'ego, rzuci sie w strone okna albo podbiegnie do drzwi. Anthony zachowa niewzruszony spokoj. Zabijal juz wiele razy. Wyceluje mu prosto w glowe i pociagnie za cyngiel. Moze bedzie musial oddac kilka strzalow. Luke upadnie na ziemie. Anthony pochyli sie nad nim zbada puls i w razie koniecznosci strzeli raz jeszcze. Zabije starego druha. Nie powinno byc zadnych klopotow. Mial przeciez wyrazny dowod zdrady: plany, wlasnorecznie opisane przez Luke'a. Co prawda nie mogl udowodnic, ze dawny przyjaciel wykradl je Rosjanom, lecz wszyscy w CIA uwierza jego slowom. Cialo porzuci gdziekolwiek. Kiedy ktos je znajdzie, rozpocznie sie dochodzenie. Policja ustali, ze ofiara interesowal sie wywiad. Zaczna zadawac pytania, ale wtedy powie sie gliniarzom, ze chodzilo o bezpieczenstwo kraju i cala sprawa jest scisle tajna, a zabojstwa dokonal ktos z zewnatrz. Kazdy, kto poda w watpliwosc te wersje gliniarz, dziennikarz czy polityk stanie przed komisja Senatu i bedzie musial zlozyc zeznania. Agenci zaczna nachodzic jego znajomych i rodzine, sprawdzajac, czy nikt z nich nie ma powiazan z komunizmem. Sledztwo nic nie wykaze, ale na pewno podwazy wiarygodnosc zarzutow niedowiarka. Tajne sluzby maja nieograniczone mozliwosci, pomyslal z przekonaniem. Pod hotel podjechala taksowka. Wysiadl z niej Luke. Mial na sobie granatowy plaszcz i szary kapelusz. Pewnie ukradl te rzeczy lub kupil, przemknelo przez mysl Anthony'emu. Po drugiej stronie ulicy zajechal motocyklem Ackie Horwitz. Anthony wysiadl z samochodu i ruszyl w kierunku hotelu. Luke wygladal na bardzo zmeczonego, lecz na jego twarzy malowal sie wyraz determinacji. Zaplacil za taksowke i spojrzal na Anthony'ego, jednak go nie rozpoznal. Nie wzial reszty. Wszedl do hotelu. Anthony pospieszyl za nim. Byli w tym samym wieku. Dzis mieli po trzydziesci siedem lat. Spotkali sie w Harvardzie, gdy kazdy z nich konczyl osiemnascie. Pol zycia temu. Ze tez to musialo sie tak skonczyc... pomyslal z gorycza Anthony. Ze tez musialo... Luke wiedzial, ze od domu Bema ktos go sledzil na motocyklu. Spial sie w sobie i zdwoil czujnosc. Lobby hotelu Carlton wygladalo jak wielka pracownia plastyczna, pelna francuskich mebli. Na wprost wejscia, w glebokiej wnece, miescila sie recepcja. Zaden niepotrzebny element nie zaklocal symetrii przestrzeni. W poblizu baru dwie damy w futrach gawedzily z kilkoma dzentelmenami, ubranymi w nieskazitelne smokingi. Wokol krazyli bezszelestnie poslancy w liberiach i pokojowi w czarnych frakach. Prawdziwa oaza luksusu, dajaca chwile wytchnienia utrudzonym podroznym. Ale na Luke'u nie robilo to wrazenia. Rozejrzal sie i natychmiast zauwazyl dwoch mezczyzn, ktorzy bez watpienia byli agentami. Jeden siedzial w fotelu, czytajac gazete, drugi stal obok windy i palil papierosa. Zaden z nich nie pasowal do tego miejsca. Ubrani byli jak do pracy w plaszcze, garnitury i "robocze" koszule i krawaty. Najwyrazniej nie wybierali sie do zadnego z eleganckich nocnych klubow lub barow. Luke w pierwszej chwili zamierzal zawrocic, rozmyslil sie jednak. Nic by mu to nie dalo. Podszedl do recepcji, wymienil swoje nazwisko i poprosil o klucz od pokoju. Czesc, Luke! zawolal jakis obcy glos, gdy tylko zdazyl sie odwrocic. Ujrzal czlowieka, ktory tuz po nim wszedl do hotelu. Mezczyzna nie przypominal agenta wywiadu. Luke widzial go w przelocie przed drzwiami. Wysoki mniej wiecej jego wzrostu i na swoj sposob przystojny, chociaz jego ubranie Pozostawialo wiele do zyczenia. Mial na sobie stary, zniszczony Plaszcz z wielbladziej welny i niezbyt czyste buty. Z pewnoscia Przydalby mu sie tez fryzjer. Mowil jednak jak ktos, kto Przywykl do wydawania rozkazow. Obawiam sie, ze pana nie znam powiedzial Luke. Stracilem pamiec. Anthony Carroll. Ciesze sie, ze cie nareszcie znalazlem! Wyciagnal dlon na powitanie. Luke zesztywnial. Wciaz nie wiedzial, czy Anthony jest wrogiem, czy tez przyjacielem. Uscisneli sobie rece. Mam do ciebie mase pytan... Chetnie na nie odpowiem. Luke milczal przez chwile, niepewny, od czego zaczac. Anthony nie wygladal na czlowieka, ktory moglby zdradzic starego przyjaciela. Mial szczera, inteligentna twarz, co prawda niezbyt urodziwa, lecz sympatyczna. Jak mogles mi to zrobic? Musialem. Dla twojego dobra. Probowalem uratowac ci zycie. Nie jestem szpiegiem. To nie takie proste. Luke probowal przejrzec zamiary Anthony'ego. Nie byl do konca pewien, czy powinien mu wierzyc. Jednak Anthony smialo patrzyl mu prosto w oczy. Wygladal na uczciwego, chociaz... chyba cos ukrywal. Nikt nie wierzy w twoja historyjke, ze pracuje dla Rosjan. "Nikt" to znaczy kto? Bern i Billie. Nie wiedza wszystkiego. Znaja mnie. Ja tez. Co wiesz, czego oni nie wiedza? Powiem ci... ale nie tutaj. To scisle tajne. Moze pojdziemy do mojego biura? Znajduje sie zaledwie piec minut drogi stad. Luke nie mial zamiaru wychodzic z hotelu. Najpierw musial poznac odpowiedzi na pewne pytania. Jednak hol nie byl wymarzonym miejscem do rozmowy o zadaniach wywiadu. -Chodzmy do mnie - zaproponowal. Chcial w ten sposob odciagnac Anthony'ego od reszty agentow. Przy odrobinie szczescia moglby przejac kontrole nad sytuacja. Wiedzial, ze jesli beda sami, nie da sie pokonac. Anthony zawahal sie na krociutka chwile. -Zgoda - powiedzial. Poszli do windy. Luke zerknal na przywieszke przyczepiona do klucza. Piecset trzydziesci. -Piate pietro - powiedzial. Windziarz zamknal krate i pociagnal za dzwignie. Milczeli. Luke katem oka spogladal na Anthony'ego. Zniszczony plaszcz, pomieta marynarka, zle dobrany krawat... Wygladal jak ostatnia lajza, a jednak zachowywal sie z niewymuszona swoboda. Miekki plaszcz lezal troche krzywo, jakby jakis ciezar ciagnal go w prawa strone. Ciekawe... Anthony najwyrazniej mial cos ciezkiego w kieszeni. Luke zadrzal. Popelnil blad. Nie przewidzial, ze przeciwnik moze byc uzbrojony. Jak sie stad teraz wydostac? - zastanawial sie goraczkowo. Najwazniejsze to nic nie dac po sobie znac. Co Anthony chce zrobic? Zastrzeli mnie tu, w hotelu? Czemu nie, w apartamencie nie bedzie swiadkow. Halas? Jaki halas? Na pewno ma tlumik. Winda stanela na piatym pietrze. Anthony rozpial plaszcz. Nie lubi tracic czasu, pomyslal Luke. Wyszli. Luke nie bardzo wiedzial, w ktora strone skrecic, lecz Anthony zdecydowanym krokiem ruszyl w prawo. Bez watpienia znal droge na pamiec. Luke pocil sie niczym mysz pod miotla. Pamietal jak przez mgle, ze juz nieraz bywal w podobnej sytuacji. Jednak nalezalo to do zamierzchlej przeszlosci. Plul sobie w brode, ze nie zatrzymal broni policjanta, ktoremu zlamal palec. Niestety o dziewiatej rano nie wiedzial jeszcze, w co sie wplatal. Myslal tylko, ze stracil pamiec. Spokojnie... - mitygowal sie w duchu. Jak na razie, mial do czynienia tylko z jednym przeciwnikiem. Wprawdzie ten Przeciwnik byl uzbrojony, ale przeciez udalo mu sie w pore przejrzec jego zamiary. Od biedy mozna bylo uznac to za remis. Kiedy szli korytarzem, Luke czul, ze serce wali mu jak mlotem. Goraczkowo rozgladal sie za czyms, czym moglby uderzyc Anthony'ego. Przydalby sie jakis ciezki wazon, szklana popielniczka lub obraz w grubych ramach... Niestety, nic takiego nie znalazl. Musial cos zrobic, zanim wejda do pokoju. Zabrac Anthony'emu bron? Ryzykowny pomysl. Pistolet z latwoscia mogl wypalic w trakcie szamotaniny. Kto wie, w ktora strone bedzie skierowana lufa w chwili strzalu? Staneli pod drzwiami. Luke wyjal klucz. Pot sciekal mu po twarzy. Wiedzial, ze zginie tuz za progiem. Przekrecil klucz w zamku i pchnal drzwi na osciez. Prosze bardzo powiedzial i odstapil krok na bok, zeby przepuscic goscia. Anthony zawahal sie, ale po chwili minal go i wszedl do pokoju. Luke podstawil mu noge i z calej sily oburacz pchnal go w plecy. Anthony polecial glowa naprzod, wpadl na stolik i zrzucil na podloge wazon z bukietem narcyzow. W ostatniej chwili chwycil stojaca lampe, zeby uchronic sie przed upadkiem. Skutek byl taki, ze wyladowal na podlodze, sciskajac rozowy abazur. Luke trzasnal drzwiami i rzucil sie do ucieczki. Przebiegl przez korytarz. Windy juz nie bylo. Dopadl drzwi z napisem "Wyjscie awaryjne" i wypadl na klatke schodowa. Pietro nizej zderzyl sie z pokojowka, niosaca sterte recznikow. Przepraszam! zawolal, gdy dziewczyna z okrzykiem przerazenia upadla na ziemie. Kilka sekund pozniej byl juz na dole. Znalazl sie w niewielkim przedsionku. Z boku, za schodami, bylo przejscie do holu. Anthony wiedzial, ze nie powinien pierwszy wchodzic do pokoju, jednak Luke nie dal mu wyboru. Na szczescie nic mu sie nie stalo. Nieco oszolomiony, szybko wstal z podlogi i skoczyl do drzwi. Przez ulamek sekundy widzial plecy zbiega, potem Luke skrecil i zniknal. Prawdopodobnie wbiegl na schody. Anthony pognal za nim ile sil w nogach, ale obawial sie, ze nie zdazy. Luke dorownywal mu zrecznoscia i sila. Co zrobia Curtis i Malone? Chyba nie na darmo wyczekiwali w holu? Pietro nizej trafil na pokojowke, kleczaca na podlodze i zbierajaca rozrzucone reczniki. Domyslil sie, ze to sprawka Luke'a. Zaklal pod nosem, zwolnil i szerokim lukiem ominal dziewczyne. Uslyszal szum nadjezdzajacej windy i uspokoil sie. Wiec jednak ma troche szczescia... Z windy wysiadla jakas para w wieczorowych strojach. Pewnie wracali z restauracji. Anthony przepchnal sie obok nich i wpadl do kabiny. Na parter! zawolal. Jak najszybciej! Windziarz zasunal krate i szarpnal lewar. Anthony tepo patrzyl na powoli sunaca wskazowke. Wreszcie dotarli na parter. Drzwi kabiny stanely otworem i Anthony wyskoczyl na zewnatrz. Luke wbiegl do holu i zamarl. Dwaj agenci, ktorych zauwazyl wczesniej, stali teraz przed glownymi drzwiami, blokujac mu droge ucieczki. Chwile pozniej z windy wylonil sie Anthony. Walczyc czy uciekac? zastanawial sie Luke. Musial podjac decyzje w ciagu paru sekund. Nie zamierzal samotnie stawiac czola trzem przeciwnikom. Pokonaliby go bez trudu zwlaszcza ze mogli liczyc na pomoc hotelowych ochroniarzy. W dodatku Anthony na pewno mial Przy sobie legitymacje CIA. Reprezentowal wladze. Luke zawrocil i popedzil w glab korytarza. Za soba slyszal dudniace kroki poscigu. Szukal tylnego wyjscia musialo gdzies tu byc, przeciez dostawcy nie wchodzili frontowymi drzwiami. Przedarl sie przez kotare i stanal na niewielkim dziedzincu wygladajacym jak ogrodek kafejki nad Morzem Srodziemnym. Kilka par tanczylo na malenkim parkiecie. Kluczac pomiedzy stolikami, przecisnal sie do szatni. Po lewej mial waski korytarz. Skrecil. Byl juz na tylach hotelu, ale wciaz nie widzial drogi ucieczki. Wpadl do jakiegos pomieszczenia. Kuchnia? Nie... Eleganccy kelnerzy dekorowali przywiezione skads dania i ustawiali je na tacach. Schody posrodku sali wiodly jeszcze nizej. Luke przepchnal sie w ich strone. Halo! Prosze pana! uslyszal nagle. Tam nie wolno wchodzic! Anthony byl tuz za nim. Hej! zabrzmial ten sam glos. Co to jest, do diabla? Stacja kolejowa?! W piwnicy, w tropikalnym skwarze, przygotowywano wyszukane potrawy dla setki hotelowych gosci. Huczal ogien, buchala para, skwierczal tluszcz na patelniach. Kelnerzy pokrzykiwali na kucharzy, kucharze pokrzykiwali na kuchcikow. Wszyscy byli zbyt zajeci, zeby zwrocic uwage na Luke'a, ktory przemknal miedzy lodowka i piecem, miedzy sterta talerzy i beczka marynaty. Z drugiej strony odnalazl schody prowadzace na gore, z pewnoscia do wejscia dla dostawcow. Jesli nie, to koniec zabawy. Postanowil zaryzykowac. Minal wahadlowe drzwi i poczul na policzkach chlodny powiew nocy. Znalazl sie na ciemnym podworku. W swietle slabej lampy zobaczyl wielkie pojemniki na smieci i stos drewnianych skrzynek, chyba z owocami. Po prawej, w odleglosci mniej wiecej pietnastu metrow, ujrzal wysoka siatke i zamknieta zelazna brame. Za nia widzial fragment ulicy, prawdopodobnie Pietnastej. Podbiegl do bramy. Z tylu uslyszal trzask otwieranych drzwi. Domyslil sie, ze to Anthony. Byli zupelnie sami. Na bramie wisiala gruba klodka. Anthony na pewno nie siegnalby po pistolet, gdyby w polu widzenia zjawil sie jakis przechodzien. Na nieszczescie zaulek byl pusty. Luke wspial sie na ogrodzenie. Serce walilo mu jak oszalale, przelozyl noge przez siatke i uslyszal ciche stekniecie. Tlumik zagluszyl huk strzalu. Nielatwo bylo celowac w mroku do ruchomej postaci odleglej o kilkanascie metrow. Ale przy niewielkim szczesciu... Skoczyl. Anthony wystrzelil po raz drugi. Luke opadl na ziemie, zachwial sie i przewrocil. Padl jeszcze jeden strzal. Luke zerwal sie na nogi i popedzil na wschod. Zapanowala cisza. Na rogu zerknal za siebie. Nie widzial juz Anthony'ego. Udalo mu sie. Anthony slanial sie na nogach. Oparl sie o chlodna sciane. Na podworku smierdzialo zgnilymi warzywami. Mial wrazenie, ze wdycha won korupcji. Podjal sie najgorszego zadania w swoim zyciu. Zabicie Albina Mouliera to byla pestka. Kiedy zobaczyl Luke'a na szczycie ogrodzenia, nie mial sily pociagnac za cyngiel. A kiedy w koncu to zrobil, spudlowal. Teraz Luke wiedzial, ze ktos do niego strzelal. Nic go juz nie powstrzyma przed ujawnieniem prawdy. Skrzypnely drzwi od kuchni. To Malone i Curtis. Anthony pospiesznie schowal bron do wewnetrznej kieszeni. Przeskoczyl przez plot wydyszal. Goncie za nim. Wiedzial jednak, ze go nie zlapia. Kiedy znikneli mu z oczu, starannie pozbieral luski. 22:30 Rakiete zaprojektowano, wzorujac sie na konstrukcji pocisku V2, uzytego po raz pierwszy przez Niemcow podczas drugiej wojny swiatowej. Silnik byl niemal identyczny. Akceleratory, wzmacniacze i zyroskopy takze pochodzily z V2 podobnie jak pompa napedu, w ktorej woda utleniona w obecnosci katalizatora kadmowego wyzwalala energie poruszajaca turbine.Harold Brodsky umial przyrzadzic doskonale dry martini, a tunczyk pani Riley okazal sie wprost wysmienity. Na deser byly lody i placek z wisniami. Billie miala poczucie winy. Harold dwoil sie i troil, zeby ja zadowolic, ona jednak wciaz wracala mysla do Luke'a i Anthony'ego. Wiele razem przezyli, a teraz znow sie wplatali w jakas dziwna afere... Kiedy Harold wyszedl do kuchni, zeby zaparzyc kawe, Billie zadzwonila do domu. Sprawdzala, czy wszystko w porzadku u Larry'ego i BeckyMa. Harold zaproponowal jej, zeby wspolnie obejrzeli telewizje. Wyciagnal skads butelke drogiego francuskiego koniaku i nalal do duzych kieliszkow dwie solidne porcje. Dla siebie, dla kurazu? zastanawiala sie Billie czy dla mnie, zebym stawiala nieco mniejszy opor? Siedziala z kieliszkiem w reku, wdychajac zapach trunku, ale nie wypila jeszcze ani kropli. Jej towarzysz rowniez pograzyl sie w zadumie. Zazwyczaj bawil ja rozmowa, byl bystry i wesoly i zawsze potrafil ja rozsmieszyc. Dzis jednak myslal zupelnie o czyms innym. Obejrzeli kryminal pod tytulem "Zwiewaj, Joe!", z Jan Sterling w roli kelnerki zakochanej w eksgangsterze, ktorego gral Alex Nichol. Billie obojetnie sledzila przebieg akcji. Wazniejsze bylo, co Anthony zamierza zrobic z Luke'em. Wprawdzie CIA lamala wszelkie prawa, ale tym razem chyba Anthony posunal sie za daleko. W czasie pokoju powinny obowiazywac inne zasady. O co w tym wszystkim chodzilo? Bern wspomnial jej przez telefon, ze przyznal sie Luke'owi do wojennych grzechow. Tak jak ona nie wierzyl w to, ze Luke byl szpiegiem. A co z Anthonym? Dlaczego zrobil to, co zrobil? Harold wylaczyl telewizor i dolal sobie koniaku. Myslalem o naszej przyszlosci powiedzial. Billie westchnela w duchu. Zamierzal jej sie oswiadczyc. Wczoraj bez watpienia przyjelaby te propozycje, dzisiaj jednak nawet nie brala tego pod uwage. Wzial ja za reke. -Kocham cie - powiedzial. - Dobrze nam ze soba, mamy podobne zainteresowania i oboje dochowalismy sie dzieci. Ale to nie jest wlasciwy powod. Kochalbym cie nawet wtedy, gdybys wciaz zula gume i sluchala Elvisa Presleya. Rozesmiala sie. -Podobasz mi sie taka, jaka jestes - ciagnal. - Juz raz w zyciu doswiadczylem czegos podobnego. To bylo z Lesley. Kochalem ja calym sercem, az do chwili, gdy mi ja odebrano. Teraz tez nie mam watpliwosci co do swoich uczuc. Kocham cie i chce, zebysmy byli razem. Popatrzyl na nia. -Co ty na to? - zapytal. Wziela gleboki oddech. -Lubie cie... i nie mialabym nic przeciwko temu, aby pojsc z toba do lozka. Wiem, ze byloby nam wspaniale. - Zrobil zaskoczona mine, ale sie nie odezwal. - Moje zycie wy. gladaloby inaczej, gdybym mogla z kims dzielic wszelkie radosci i troski... byloby o wiele spokojniejsze. -Z pewnoscia. -Jeszcze wczoraj to wystarczylo. Powiedzialabym: tak, kocham cie i chce cie poslubic. Dzisiaj jednak spotkalam dawnego znajomego i przypomnialam sobie, jak wyglada milosc dwudziestolatkow. - Spojrzala mu prosto w oczy. - To cos zupelnie innego, Haroldzie. -Oczywiscie, ze cos innego - odparl, nieco zbity z tropu. - Ale nie wrocisz do przeszlosci. -Moze masz racje... - Pragnela jednak znow byc mloda i pelna dzikiej namietnosci, a nie potrafila stracic glowy dla wdowca z siedmioletnim synem. Uniosla do ust kieliszek, zeby zyskac na czasie. Ktos zadzwonil do drzwi. Billie drgnela. -Kto to, do ciezkiego diabla? - zdenerwowal sie Harold. - Mam nadzieje, ze nie Sidney Bowman. Pewnie znow chce pozyczyc lewarek do samochodu. Poszedl otworzyc. Billie wiedziala, kto przyszedl. Odstawila nietkniety koniak i wstala. -Chcialem sie widziec z Billie - uslyszala glos Luke'a. Poczula, ze ogarnia ja ogromna radosc. -Nie wiem, czy w tej chwili powinien pan ja niepokoic - powiedzial Harold. -To bardzo wazne. -Skad pan wie, ze jest u mnie? -Jej matka mi powiedziala. Przepraszam cie, Haroldzie. ale nie mam czasu na glupoty. Rozlegl sie stlumiony huk i zaraz potem oburzony krzyk Harolda. Billie domyslila sie, ze Luke przemoca wtargnal do mieszkania. Stanela w drzwiach pokoju i spojrzala w glab korytarza. -Przyhamuj troche - powiedziala. - To dom Harolda. Luke byl w podartym plaszczu i bez kapelusza. Trzasl sie caly. Co sie stalo?! zawolala. Anthony do mnie strzelal. Billie przez chwile nie mogla wykrztusic slowa ze zdumienia. Anthony? zapytala w koncu. Strzelal do ciebie? Co go opetalo?! Harold zbladl. O co chodzi z ta strzelanina? Luke nie zwracal na niego najmniejszej uwagi. Musze zawiadomic wladze powiedzial do Billie. Jade do Pentagonu. Boje sie jednak, ze mi nie uwierza. Pojedziesz ze mna? Oczywiscie odparla i zdjela plaszcz z wieszaka. Billie! zawolal Harold. Na litosc boska... Musimy dokonczyc nasza rozmowe! Naprawde jestes mi potrzebna naciskal Luke. Billie zawahala sie. Wiedziala, ze ten wieczor jest wyjatkowo wazny dla Harolda. Przygotowywal sie do niego od dluzszego czasu. Chodzilo jednak o zycie Luke'a. Wybacz mi powiedziala do Harolda. Musze jechac. Chciala go pocalowac, lecz odwrocil glowe. Nie badz zly dodala. Spotkamy sie jutro. Wynocha stad! krzyknal ze zloscia. Oboje! Billie i Luke wyszli. Harold trzasnal drzwiami. 23:00 W 1956 roku koszty programu Jupiter wynosily czterdziesci milionow dolarow. Rok pozniej wzrosly do stu czterdziestu milionow. Preliminarz na rok 1958 przewidywal wydatki rzedu trzystu milionow dolarow.Anthony znalazl w pokoju wynajetym przez Pete'a papeterie, wlozyl trzy splaszczone pociski i trzy puste luski do koperty, zakleil ja i schowal do kieszeni. Mial zamiar wyrzucic ja przy najblizszej okazji. Musial starannie zatrzec wszystkie slady. Wprawdzie mial malo czasu, ale okolicznosci wymagaly, zeby dzialal bardzo ostroznie. Pomagalo mu to zreszta przelknac gorycz porazki i choc troche oslabic pogarde, jaka czul wobec samego siebie. Do pokoju wszedl zastepca kierownika hotelu. Byl niski, lysy, schludnie ubrany i zly jak osa. Niech pan siada, panie Suchard powiedzial Anthony i podsunal mu pod nos legitymacje. CIA! jeknal Suchard i oklapl jak przekluty balon. Anthony wyjal z portfela wizytowke. Wprawdzie napisano tu "Departament Stanu", ale to moj prywatny numer. Prosze do mnie zadzwonic w razie pilnej potrzeby. Suchard ostroznie wzial wizytowke, jakby za chwile miala eksplodowac. -Czym moge panu sluzyc, panie Carroll? - zapytal z ledwo slyszalnym obcym akcentem. Prawdopodobnie byl Szwajcarem. -Po pierwsze, chcialem przeprosic za to cale zamieszanie. Suchard z godnoscia skinal glowa. Nie zamierzal udawac, ze nic sie nie stalo. -Na szczescie nasi goscie niczego nie zauwazyli. Panska pogon widzialo tylko kilku kucharzy i kelnerow. -Bardzo sie z tego ciesze. Nie zamierzalem psuc renomy tak szacownego hotelu. Ale w gre wchodza wzgledy bez pieczenstwa narodowego... -Bezpieczenstwa narodowego? - ze zdumieniem powtorzyl Suchard. -Oczywiscie nie moge powiedziec nic wiecej... -Rozumiem. -...ale licze na panska dyskrecje. Suchard, jak kazdy rasowy hotelarz, byl dumny z tego, ze potrafi dochowac tajemnicy. -Naturalnie - powiedzial i energicznie pokiwal glowa. -Nie musimy chyba klopotac tym dyrektora. -Nie musimy... Anthony wyciagnal z kieszeni zwitek banknotow. -Departament Stanu posiada niewielkie fundusze, prze znaczone na odszkodowania w podobnych przypadkach. Suchard bez wahania przyjal dwadziescia dolarow. -Gdyby ktos z obslugi czul sie poszkodowany... - Anthony powoli polozyl na stole jeszcze cztery dwudziestodolarowe banknoty. Byla to znaczna lapowka jak na zastepce kierownika. -Dziekuje panu - odparl Suchard. - Jestem pewien, ze nikt z nas nie zawiedzie panskiego zaufania. - Jesli ktos pana o cos spyta, prosze mowic, ze pan nic nie wie. -Oczywiscie. - Suchard wstal. - W razie potrzeby... -...bedziemy w kontakcie - dokonczyl Anthony i skinal mu glowa na pozegnanie. Hotelarz opuscil pokoj. Wszedl Pete. -Szefem ochrony na przyladku Canaveral jest pulkownik Bili Hide - zameldowal. -Mieszka w hotelu Starlite. Podal Anthony'emu kartke z numerem telefonu i znow wyszedl. Anthony bardzo szybko uzyskal polaczenie z pokojem pulkownika. -Mowi Anthony Carroll z CIA, z wydzialu sluzb tech nicznych. W odpowiedzi uslyszal jakis nieartykulowany pomruk. Hide sprawial wrazenie, jakby byl juz po paru drinkach. -O co chodzi, panie Carroll? - zapytal po chwili. O doktora Lucasa. Tak...? W glosie pulkownika zabrzmial cien niepokoju. Anthony uswiadomil sobie, ze musi byc ostrozniejszy. Przepraszam, ze niepokoje o tak poznej porze, ale chcial bym zasiegnac pana rady w pewnej sprawie... Prosze bardzo odparl juz zupelnie innym tonem Hide. Od razu lepiej, stwierdzil z zadowoleniem Anthony. Wie pan zapewne, ze doktor Lucas od paru dni zachowuje sie bardzo dziwnie? To dosc niepokojace u naukowca, majacego staly dostep do tajnych informacji. Zgadzam sie z panem. Musisz miec pewnosc, ze panujesz nad sytuacja, pomyslal Anthony. Jak by pan okreslil jego stan emocjonalny? Kiedy go ostatnio widzialem, nie zauwazylem nic szcze golnego. Dzisiaj zadzwonil do mnie, twierdzac, ze stracil pamiec. 230 To nie wszystko. Ukradl samochod, dokonal wlamania i wdal sie w bojke z policjantem. Dobry Boze... Zatem jest gorzej, niz sadzilem westchnal Hide. Kupil te historyjke, skonstatowal z ulga Anthony. Podejrzewamy, ze to zalamanie nerwowe powiedzial. Pan jednak zna go duzo lepiej. Co moglo byc przyczyna takiego zachowania? Wstrzymal oddech, czekajac na odpowiedz. Prawdopodobnie przezyl kryzys wskutek nadmiaru pracy. Bardzo dobrze, pomyslal Anthony. Pulkownik wyciagnal pozadane wnioski, uznal je za wlasne i przejal inicjatywe. Wojsko nie zleca tajnych operacji osobom psychicznie chorym, panie Carroll dodal po chwili Hide. Luke byl zdrow jak ryba. Cos musialo mu sie przytrafic. Opowiada, ze padl ofiara spisku. Pana zdaniem, powin nismy mu wierzyc? Skadze! To urojenia. Wiec nie musimy podejmowac zadnych oficjalnych kro kow? Nie powiadamiac Pentagonu? Na Boga, nie! zawolal Hide, wyraznie zaniepokojony. Sam do nich zadzwonie i powiem, by tym razem nie traktowali go powaznie. Jak pan uwaza. Zjawil sie Pete. Anthony uniosl palec, nakazujac mu, zeby zaczekal. Tak sie sklada, ze jestem starym przyjacielem panstwa Lucas powiedzial do sluchawki nieco cieplejszym tonem. Sprobuje przekonac Luke'a, by udal sie do psychiatry. -Dobry pomysl. -Dziekuje, panie pulkowniku. Nieco mnie pan uspokoil. Pojdziemy za panska rada. -Ciesze sie, ze moglem pomoc. Gdyby pan jeszcze czegos Potrzebowal, prosze sie ze mna kontaktowac praktycznie o kaz-deJ porze. 231 -Nie omieszkam - odparl Anthony i odlozyl sluchawke. -Do psychiatry? - zapytal Pete. -Dla jego dobra. - Anthony jeszcze raz przemyslal sytuacje. Hotel byl czysty. W Pentagonie beda wiedzieli, czego sie spodziewac. Pozostawal wiec tylko szpital, w ktorym pracowala Billie. Wstal. -Zostan tutaj - polecil Pete'owi. - Wroce mniej wiecej za godzine. Nie siedz w holu. Wez Curtisa i Malone'a, dajcie lapowke obsludze i czekajcie w apartamencie Luke'a. Podejrze wam, ze zechce wrocic. -A jesli przyjdzie, co mamy robic? -Za zadne skarby swiata nie pozwolcie mu uciec. 24:00 Rakieta Jupiter C napedzana jest hydyna - tajnym paliwem o dwanascie procent mocniejszym niz mieszanka alkoholowa stosowana w standardowych pociskach Redstone. Toksyczna i zraca hydyna to polaczenie UDMH - niesymetrycznej dimetylohydrazyny i dietylenotriaminy.Billie wjechala czerwonym thunderbirdem na parking przy szpitalu psychiatrycznym w Georgetown i wylaczyla silnik. Tuz obok zaparkowal swojego oliwkowego forda farlaine pulkownik Lopez z Pentagonu. -Ani troche mi nie uwierzyl - westchnal Luke. -Trudno mu sie dziwic - odparla Billie. - W Carltonie nikt nie widzial, jak biegles przez kuchnie, a na podworku nie bylo zadnych lusek. -Anthony zatarl slady. -Wiem. Ale Lopez w to nie wierzy. -Dzieki Bogu, ze jestes ze mna. Wysiedli i weszli do budynku. Pulkownik Lopez byl cierpliwym Latynosem o inteligentnej twarzy. Billie skinela glowa dyzurnemu i pokazala im droge na pietro. Po chwili znalezlj sie przed kartoteka. -Pokaze panu karte chorego, zarejestrowanego jako Joseph Bellow - oswiadczyla. - Jego dane idealnie pasuja do Luke'a Pulkownik pokiwal glowa. Przyjeto go we wtorek, poddano intensywnej kuracji i wypisano w srode o czwartej rano. Musi pan wiedziec, ze w przypadku schizofrenii kazdy zabieg poprzedzamy dokladna obserwacja. Poza tym nikt nie zwalnia pacjentow o czwartej rano! Rozumiem niezobowiazujaco mruknal Lopez. Billie wysunela szuflade i wyjela teczke Bellowa. Otworzyla ja. Teczka byla pusta. O moj Boze... jeknela Billie. Luke z niedowierzaniem wbil wzrok w kartonowa okladke. Widzialem te papiery niecale szesc godzin temu! Chyba nie mamy tu juz nic do roboty ze zmeczeniem powiedzial Lopez. Luke mial wrazenie, ze trafil do jakiegos surrealistycznego swiata: byl scigany przez jakichs tajemniczych ludzi, ktorzy go chcieli zabic, i wyczyniano z nim najrozniejsze rzeczy, a on nie umial niczego udowodnic. Moze naprawde mam schizofrenie mruknal ponuro. Ale ja nie mam odparla Billie. Tez widzialam te dokumenty. Teraz ich nie ma stwierdzil Lopez. Chwileczke! zawolala nagle Billie. Wystarczy przeciez sprawdzic w rejestrze. Idziemy na dol. Zatrzasnela szuflade. Zeszli na parter. Pokaz mi rejestr, Charlie zazadala Billie. Juz sie robi, pani doktor. Mlody Murzyn zajrzal pod kontuar. Kurtka na wacie, gdzie go wcielo? Chryste Panie... jeknal Luke. pielegniarz popatrzyl na nich z zaklopotaniem. Ze dwie godziny temu mialem go w reku. Twarz Billie pociemniala. Nie widziales tu dzis doktora Rossa? Tak, pani doktor. Wyszedl doslownie przed minuta. Pokiwala glowa. Kiedy go znow zobaczysz, zapytaj go, gdzie polozyl rejestr. Na pewno bedzie wiedzial. Jasne, ze spytam. Billie odwrocila sie od niego. Pozwoli pan, pulkowniku, ze wyjasnie pewna drobna sprawe powiedzial ze zloscia Luke. Czy ktos z panem rozmawial o mnie przed naszym spotkaniem? Lopez milczal przez chwile. Tak odparl w koncu. Kto? Znowu chwila ciszy. Chyba powinien pan wiedziec. Dzwonil do mnie pulkow nik Hide z przyladka Canaveral. Podobno dostal z CIA infor macje o panskim niezwyklym zachowaniu. Luke posepnie pokiwal glowa. Znow Anthony. Sama juz nie wiem, co mam zrobic, zeby pana przeko nac! odezwala sie Billie, odwracajac sie do Lopeza. Zreszta nie winie pana za ten sceptycyzm. Brak dowodow... Nie powiedzialem, ze wam nie wierze odparl pulkownik. Luke popatrzyl na niego z na nowo obudzona nadzieja. Byc moze wymyslil pan afere z CIA, pogon w Carltonie i strzaly na ciemnej ulicy. W ostatecznosci moglbym przyjac, ze pan i obecna tutaj pani doktor udawaliscie, ze istnialy jakies tajemnicze akta. Ale nikt mi nie wmowi, ze Charlie rowniez nalezy do spisku! Gdzie zatem jest rejestr chorych? Przeciez pan go nie zabral, bo i po co? Wiec kto? Najwyrazniej ktos ma cos do ukrycia. Wierzy mi pan? spytal Luke. A w co tu wierzyc albo nie wierzyc? Sam pan nie wie jeszcze, o co tu chodzi. Ja takze. Nie watpie, jednak, ze cos sie dzieje. Cos, co ma scisly zwiazek ze startem naszej rakiety. Co pan zamierza zrobic? Zarzadze pelny alarm na przyladku Canaveral. Postawie na nogi tamtejsza ochrone. Mieli ostatnio za duzo luzu. A Anthony? Mam kolege w CIA. Opowiem mu panska historie, do dajac, ze nie mam pewnosci, czy rzeczywiscie jest prawdziwa. Poprosze go o pomoc. W ten sposob daleko nie zajdziemy! zaprotestowal Luke. Chce wiedziec, co sie naprawde dzieje! Dlaczego odebrano mi pamiec?! Rozumiem pana powiedzial Lopez. Niestety nic wiecej nie moge zrobic. Chryste Panie... westchnal Luke. Znowu zostalem sam. Niezupelnie poprawila go Billie. CZESC CZWARTA 01:00 Nowe paliwo jest bardzo niebezpieczne, gdyz zawiera gaz paralizujacy. Na przyladek Canaveral dostarczono je specjalnym pociagiem, w cysternach z azotem, by uniemozliwic nawet najmniejszy przeciek. Jesli choc jedna jego kropla znajdzie sie na skorze, natychmiast dostaje sie do krwiobiegu i powoduje smierc. Technicy powiadaja: "Jesli poczujesz, ze cos smierdzi, uciekaj jak szalony". Billie jechala bardzo szybko, z wprawa manipulujac trzyprzekladniowa dzwignia zmiany biegow thunderbirda. Luke obserwowal ja z podziwem. Przemkneli przez ciche uliczki Georgetown, dotarli do srodmiescia Waszyngtonu i skierowali sie w strone hotelu Carlton. Poczul nowy przyplyw energii. Znal wroga, mial sojuszniczke ' wiedzial, co robic. Postanowil, ze nie spocznie, poki do konca nie wyjasni tajemnicy. Samochod Billie stanal tuz za rogiem, z dala od wejscia do hotelu. Pojde pierwsza powiedziala. Gdy zobacze cos pode jrzanego, natychmiast wroce. Jesli zdejme plaszcz, bedzie to znak, ze nic ci nie grozi. Luke'owi nie bardzo ten plan sie podobal. A jesli jest tam Anthony? Mnie przeciez nie zastrzeli odparla i wysiadla z samo chodu. Nie bylo czasu na dyskusje. Billie prawdopodobnie miala racje. Anthony juz dawno przeszukal apartament i zniszczyl wszystko, co mialo jakikolwiek zwiazek z ta sprawa. Potrzebowal jednak przykrywki, dla podtrzymania oficjalnej wersji, ze Luke stracil pamiec po szalenczej libacji. Musial wiec pozostawic czesc bagazu a to zwiekszalo szanse, ze cos przeoczyl. Nie podeszli do hotelu razem, Luke zostal po drugiej stronie ulicy i obserwowal odchodzaca Billie. Szla energicznym krokiem, az powiewaly poly jej plaszcza. Wygladala przeslicznie. Kiedy weszla przez szklane drzwi do hotelowego holu, natychmiast zjawil sie portier, wyraznie zaciekawiony, co piekna samotna kobieta robi tu o tak poznej porze. Billie zamienila z nim kilka slow. Luke niemal ja slyszal: "Nazywam sie Lucas. Moj maz zaraz przyjdzie". Potem zdjela plaszcz. Luke przeszedl przez ulice i wkroczyl do hotelu. Kochanie, musze jeszcze zadzwonic, zanim pojdziemy do pokoju powiedzial niby to do Billie, lecz w gruncie rzeczy na uzytek portiera. Co prawda przy recepcji byl tele fon, ale Luke nie chcial rozmawiac przy swiadkach. Nieco dalej, w malenkim korytarzu, zobaczyl kabine z drzwiami. Wszedl do srodka, a Billie wcisnela sie za nim. Wrzucil do automatu dziesiec centow i wykrecil numer hotelu. Odsunal sluchawke od ucha, zeby Billie rowniez mogla sledzic prze bieg rozmowy. Mimo zdenerwowania wyraznie uswiadamial sobie bliskosc jej cieplego ciala, ukrytego pod purpurowa jedwabna sukienka. SheratonCarlton, dzien dobry. Dzien? Rzeczywiscie, bylo juz po polnocy. Czwartek. Luke nie spal od dwudziestu godzin, ale wcale nie czul sie spiacy. Za wiele wrazen. Z pokojem piecset trzydziesci prosze. Operator zawahal sie. Przepraszam pana, ale minela pierwsza w nocy. Czy to naprawde cos pilnego? Doktor Lucas prosil mnie o telefon bez wzgledu na pore. Rozumiem. Nastapila chwila przerwy, a potem rozlegl sie sygnal. Luke mial ogromna ochote objac stojaca obok Billie i mocno przycisnac ja do siebie. Po czwartym sygnale byl juz pewien, ze w pokoju nikogo nie ma i wlasnie wtedy ktos odebral. Anthony albo jego ludzie czekali zaczajeni w zasadzce. Nowy klopot. Luke jednak sie ucieszyl, ze znow przechytrzyl przeciwnika. Slucham? zabrzmialo niepewne pytanie. To nie Anthony. Moze Pete? Sie masz, Ronnie! wybelkotal Luke. To ja, Tim. Wszyscy czekamy na ciebie! Po drugiej stronie ktos prychnal z irytacja i mruknal: Jakis pijak... jakby mowil do kogos innego. Pomyliles pokoje, koles. O kurde... Prze... przepraszam. Mam nadzieje, ze nie obudzilem... Luke urwal. Polaczenie zostalo przerwane. Siedza tam stwierdzila Billie. Chyba nawet kilku. Wiem, jak ich wywabic. Usmiechnela sie. Robilam to podczas wojny, w Lizbonie. Chodz. Wyszli z budki i weszli do windy. Billie ukradkiem wziela Pudelko zapalek lezace kolo popielniczki. Portier zawiozl ich na piate pietro. Znalezli pokoj piecset trzydziesci i po cichutku poszli dalej, Billie otworzyla jakies nieoznaczone drzwi. Byl to magazyn z Posciela. Znakomicie powiedziala cicho. Jest tu gdzies alarm pozarowy? Luke rozejrzal sie. Zobaczyl czerwony przycisk przesloniety mala szybka i zawieszony obok mlotek. Tam. Wskazal palcem. Swietnie. Na drewnianych polkach lezaly rowno poskladane przescieradla i koce. Billie rozwinela pierwszy koc z brzegu i rzucila go na podloge. To samo zrobila z nastepnym. Po chwili na podlodze urosl klab kocow. Luke domyslal sie, co bedzie dalej. Billie zdjela z klamki kartonik z zamowieniem sniadania i podpalila go zapalka. Potem podlozyla ogien pod koce. Teraz juz wiesz, dlaczego nie nalezy palic w lozku? zapytala, smiejac sie. Plomienie strzelily wyzej. Billie dolozyla jeszcze troche "paliwa". Miala twarz rozpalona od zaru i podniecenia. Luke'owi wydawala sie piekniejsza niz zwykle. Na podlodze plonelo pokazne ognisko. Gesty dym wypelnil cale pomieszczenie i siwym pasmem poplynal na korytarz. Czas zatrabic na alarm oznajmila Billie. Nie chce, zeby ktos sie poparzyl. -Juz trabie - powiedzial Luke. To nie kolaboranci, prze mknelo mu znow przez glowe. Teraz juz rozumial, co wywolalo tego rodzaju skojarzenie. We Francji, gdy wysadzal fabryki i sklady, wciaz martwil sie o zycie mieszkancow okolicznych domow. Chwycil niewielki mlotek, wiszacy na lancuszku obok puszki z alarmem. Lekkim uderzeniem zbil szkielko i wdusil przycisk. Chwile pozniej cisze korytarza przeszyl ostry jazgot dzwonka. Z pokoju obok wyjrzala kobieta w nocnej koszuli. Zobaczyla dym, krzyknela i pobiegla w kierunku schodow. W nastepnych drzwiach ukazal sie mezczyzna, calkowicie ubrany i z olowkiem w reku. Pewnie sleczal nad papierzyskami. Jakas mloda okrecona przescieradlami, wygladala, jakby alarm przerwal jej pieszczoty. Za nimi czlapal zaspany jegomosc w pogniecionej rozowej pizamie. Po paru minutach korytarzem przetaczal sie tlum zdenerwowanych i kaszlacych ludzi, szukajacych drogi ucieczki. Ktos ostroznie otworzyl drzwi od pokoju piecset trzydziesci. Luke zobaczyl wysoka postac. Dym przeslanial mu widok, ale wydawalo mu sie, ze dostrzegl duze, ciemnobrazowe znamie na policzku tamtego. Pete. Cofnal sie, zeby uniknac rozpoznania. Agent rozgladal sie przez chwile, a potem zdecydowanym krokiem podazyl w strone wyjscia. Dwaj inni poszli za nim. -Teren czysty - szepnal Luke. Wsliznal sie do apartamentu. Bile nastepowala mu na piety. Zamkneli drzwi, by odciac doplyw dymu. Luke zdjal plaszcz. -O moj Boze... - jeknela Billie. - To ten sam pokoj. Rozejrzala sie wokol ze zdumieniem. -Nie do wiary - szepnela tak cicho, ze Luke niemal jej nie doslyszal. - To samo miejsce... Patrzyl na nia w milczeniu. Jej twarz odzwierciedlala silna gre uczuc. -Co tu sie wydarzylo? - zapytal wreszcie. Z niedowierzaniem pokrecila glowa. -Az dziw bierze, ze nie pamietasz. - Przeszla w glab pokoju. - Tu w rogu stal fortepian - powiedziala. - Wyobraz sobie, fortepian w hotelu! Zajrzala do lazienki. -A tu byl telefon. Nigdy przedtem nie widzialam telefonu w lazience. Luke czekal. Billie wyraznie posmutniala. Cos ja gryzlo... Nie wiedzial, co to takiego. -Mieszkales tutaj podczas wojny - odezwala sie po dluzszej chwili. Potem, jakby pod wplywem impulsu, dodala: -I tu sie kochalismy. Luke zajrzal do sypialni. -Domyslam sie, ze na tym lozku. -Nie tylko na lozku - zachichotala, ale zaraz spowaznia la. - Bylismy tacy mlodzi... Mysl, ze spedzal noce z ta piekna kobieta, wprawila go w podniecenie. -O Boze... Tak bardzo chcialbym to pamietac - powiedzial cicho. W jego glosie pobrzmiewala namietnosc. Ze zdumieniem zauwazyl, ze Billie poczerwieniala. Podszedl do telefonu i zadzwonil na centrale. Chcial miec pewnosc, ze pozar nie ogarnie calego budynku. Dosc dlugo czekal na polaczenie. -Nazywam sie Davies i to ja uruchomilem alarm - rzucil jednym tchem. - Pali sie sklad z posciela obok pokoju piecset czterdziesci. Nie czekajac na odpowiedz, odlozyl sluchawke. Billie nadal rozgladala sie po pomieszczeniu, ale wspomnienia odeszly w niepamiec. -Sa tu twoje rzeczy - stwierdzila. Luke wszedl do sypialni. Na lozku znalazl jasnoszara sportowa marynarke i pare ciemnych spodni. Ubranie wygladalo, jakby przed chwila wrocilo z pralni. Pewnie mial je na sobie w samolocie i oddal do prasowania. Na podlodze staly brazowe buty o ostrych noskach. W jednym z nich tkwil starannie zwiniety pasek ze skory krokodyla. Otworzyl szuflade nocnej szafki. Znalazl portfel, ksiazeczke czekowa i wieczne pioro. Znacznie ciekawsza rzecza byl waski notatnik ze spisem telefonow. Luke przerzucil kilka kartek i spojrzal na notatki z poczatku tygodnia: 26, niedziela Tel. do Alice (1928) 27, poniedzialek Kupic kapielowki. 8:30 spot. apeks, mtl Vanguard 28, wtorek 8:00 sniad. z A.C., kawiarnia Hay Adams Billie czytala mu przez ramie. Lekko ujela go za reke. Zrobila to odruchowo, ale Luke poczul, ze zalewa go fala szczescia. -Wiesz moze, kto to jest Alice? - spytal. -Twoja mlodsza siostra. -Ile ma lat? -Ty jestes od niej siedem lat starszy... Czyli trzydziesci. -Urodzila sie w tysiac dziewiecset dwudziestym osmym. Pewnie skladalem jej zyczenia. Moglbym teraz zadzwonic i spytac, czy nie zapamietala czegos niezwyklego. -Dobry pomysl. Luke byl zadowolony, ze moze powoli odtwarzac swoje zycie. -Czy to nie dziwne, ze nie wzialem kapielowek na Flory de? - zapytal. -A kto chce sie kapac w styczniu? -W poniedzialek wybieralem sie na zakupy. O wpol do dziewiatej rano mialem jakies spotkanie w motelu Vanguard. Co to znaczy "apeks"? Chodzi o trajektorie lotu. Nie pamietam, zebym nad tym pracowal, ale wiem, ze to wymaga wyjatkowo trudnych ob liczen. Drugi czlon musi byc odpalony dokladnie w apeksie, bo tylko wtedy satelita wejdzie na stala orbite. Musisz sie dowiedziec, kto poza toba bral udzial w tym spotkaniu. Masz racje. We wtorek rano, w kawiarni hotelu Hay Adams, zjadles sniadanie w towarzystwie Anthony'ego. 245 I nic wiecej nie zapisalem. Spojrzal na spis telefonow. Znalazl numer Anthony'ego, Billie, Berna, matki i Alice oraz dwadziescia lub trzydziesci innych, ktorych zupelnie nie pamietal. Znasz te numery? spytal. Billie pokrecila glowa. Znalazl wiec pewne slady swojej przeszlosci, lecz nie bylo wsrod nich niczego, co by w jakis sposob tlumaczylo sytuacje, w jakiej sie znalazl. Prawde mowiac, spodziewal sie tego, lecz mimo wszystko byl rozczarowany. Schowal notatnik do kieszeni i powiodl wzrokiem po pokoju. W kacie stala zniszczona skorzana walizka. Byla otwarta. Przetrzasnal jej zawartosc. Znalazl czyste koszule, bielizne, notes pelen liczb i obliczen oraz cienka ksiazke pod tytulem "Stary czlowiek i morze". Na stronie sto czterdziestej trzeciej miala zagiety rog. Billie zajrzala do lazienki. Maszynka do golenia, kosmetyczka, szczoteczka do zebow i to wszystko. Kropka. Luke pootwieral wszystkie szuflady i szafki w sypialni. Billie zrobila to samo w salonie. Luke znalazl czarny plaszcz z welny i czarny filcowy kapelusz. Nic wiecej. Pudlo! zawolal. A co u ciebie? Kilka notatek na biurku. Informacja, ze dzwonil Bern, pulkownik Hide i jakas Marigold. Domyslil sie, ze Anthony przeczytal te notatki i uznal je za niegrozne, wiec ich nie zniszczyl, by nie wzbudzac niepotrzebnych podejrzen. Kto to jest Marigold? zapytala Billie. Luke zastanawial sie przez chwile. Byl pewien, ze gdzies juz dzisiaj uslyszal to imie. Rzeczywiscie... To moja sekretarka z Huntsville powiedzial. Hide wspomnial, ze zarezerwowala mi lot do Waszyngtonu. Nie mowiles jej, po co tam jedziesz? Chyba nie. Nie rozmawialem o tym z nikim na Przyladku. Ona jest z Hunstville. Moze darzysz ja wiekszym zaufaniem? Luke pokiwal glowa. Wszystko mozliwe. Sprawdze. Jak dotad, nie mamy nic lepszego. Znowu zajrzal do notatnika, do spisu telefonow. Jest mruknal. Marigold, dom. Usiadl przy biurku, podniosl sluchawke i wykrecil numer. Zastanawial sie, kiedy wroci Pete i pozostali dwaj agenci. Billie jakby czytala w jego myslach, bo zaczela pakowac rzeczy do czarnej skorzanej torby. Halo? rozlegl sie w sluchawce glos mocno zaspanej kobiety, mowiacej z wyraznym poludniowym akcentem. Glos Murzynki. Przepraszam, ze dzwonie tak pozno. To ty, Marigold? Doktor Lucas! Bogu dzieki, ze sie pan odezwal. Nic panu nie dolega? Wszystko w porzadku, dziekuje. Na wszystkich swietych, co sie z panem dzialo? Nikt pana nie mogl znalezc... A przed chwila mi powiedzieli, ze pan stracil pamiec. To wszystko prawda? Tak. Ale juz panu przeszlo? Nie wiem. Mam nadzieje, ze mi troche pomozesz. Jesli tylko potrafie... Chce ustalic, dlaczego w poniedzialek wybralem sie do Waszyngtonu. Mowilem ci cos o tym? Nie, chociaz bylam okropnie ciekawa. Znowu nic. Tak podejrzewal. Niczego sie nie domyslalas? Nie. A co konkretnie powiedzialem? Ze jedzie pan do Waszyngtonu, z krotkim przystankiem w Huntsville. Zrobilam rezerwacje w MATS. MATS bylo nazwa wojskowej linii lotniczej. Luke mogl z niej korzystac jako cywilny pracownik US Army. Czegos tu jednak nie rozumial. Po drodze wpadlem do Huntsville? Przedtem nikt o tym nie wspominal. Na jakies dwie godziny. Ciekawe po co? Powiedzial pan, zebym nikomu nie mowila o panskiej wizycie. Troche to dziwne, prawda? To wazny trop, pomyslal Luke. Mialem tajne spotkanie? Chyba cos w tym rodzaju. Zgodnie z panska prosba zatrzymalam to w tajemnicy. Bylo tu u mnie FBI i agenci z wojskowej ochrony. Nic im nie powiedzialam. Nie bylam pewna, czy dobrze robie, zwlaszcza kiedy sie dowiedzialam o panskim zaginieciu. Uznalam jednak, ze najlepiej trzymac sie pana polecen. Mialam racje? Wybacz, Marigold, ale naprawde nie wiem. Mimo to dziekuje ci z calego serca. Dzwonek alarmu ucichl. Pora uciekac. Musze konczyc powiedzial Luke. Jeszcze raz dziekuje za pomoc. Prosze bardzo. I niech pan dba o siebie, dobrze? Odlozyla sluchawke. Wszystko juz spakowalam odezwala sie Billie. Dzieki odparl. Zabral z szafy swoj czarny plaszcz i kapelusz. Splywajmy stad, zanim tamci tu wroca. Podjechali do calodobowej knajpki obok kwatery FBI. Tuz za rogiem zaczynala sie chinska dzielnica. Zamowili kawe. Chcialbym wiedziec, o ktorej jest pierwsze polaczenie z Huntsville mruknal Luke. Potrzebny nam rozklad lotow odparla Billie. Luke rozejrzal sie po knajpce. Zobaczyl dwoch policjantow zajadajacych paczki, czterech podpitych studentow, zajetych hamburgerami, i dwie wyzywajaco ubrane dziewczyny. Pewnie prostytutki. Cos mi sie zdaje, ze tutaj go nie trzymaja pod lada powiedzial. Zaloze sie, ze przynajmniej jeden znajdzie sie u Berna, pisarze lubia takie rzeczy. Podobno pobudzaja ich wyobraznie. Pewnie juz spi. Billie wstala. Wiec go obudze. Masz dziesiatke? Oczywiscie. Do tej pory nie wydal skradzionych wczoraj drobniakow. Billie podeszla do automatu wiszacego obok toalet. Luke obserwowal ja znad filizanki z kawa. Usmiechala sie podczas rozmowy i lekko potrzasala glowa. Potrafila byc naprawde ujmujaca nawet gdy bez skrupulow sciagala kogos z lozka w srodku nocy. Luke spogladal na nia z zachwytem. Po chwili wrocila do stolika. Przyjedzie do nas i przywiezie rozklad. Luke popatrzyl na zegarek. Prawie druga. Pewnie pognam od razu na lotnisko. Mam nadzieje, ze zlapie pierwszy samolot. Billie zmarszczyla brwi. Czas cie goni? -Chyba tak. Ciagle sobie zadaje pytanie, co mnie moglo sklonic do tak naglej podrozy do Waszyngtonu? Bez watpienia cos z rakieta. Klopoty ze startem? -Sabotaz? -Pewnie tak. Ale jesli mam racje, musze to udowodnic dzisiaj do dwudziestej drugiej trzydziesci. -Chcesz, zebym poleciala z toba do Huntsville? -Masz Larry'ego. -Bern z nim zostanie. Luke pokrecil glowa. -Chyba nie... Dziekuje. - Zawsze pozowales na wolnego strzelca. Czasami mnje to wnerwialo. -Chodzi o cos innego - odparl. Szukal odpowiednich slow zeby dobrze go zrozumiala. - Bardzo chcialbym, zebysmy polecieli razem. Moze... az za bardzo. Wyciagnela reke nad plastikowym obrusem i pogladzila go po dloni. -Juz dobrze - powiedziala. -To wszystko jest okropnie deprymujace. Jestem zonaty z kobieta, ktorej w ogole nie pamietam. Nie wiem, co do niej czuje. Powiesz mi cos o niej? -Nie. - Billie potrzasnela glowa. - Nie moge. Sam musisz odkryc ja na nowo. -Masz racje - westchnal. Podniosla jego reke do ust i zlozyla na niej lekki pocalunek. Luke glosno przelknal sline. -Zawsze bylismy sobie bliscy, czy to cos calkiem nowego? -Zawsze. -Chyba nam bylo dobrze... -Nie. Klocilismy sie jak diabli. Ale rownoczesnie po dziwialismy sie nawzajem. -W hotelu powiedzialas, ze przezylismy wspolny romans. -Daj spokoj. -Wyszlo nam? Popatrzyla na niego ze lzami w oczach. -Nie moglo byc lepiej. -Wiec dlaczego nie wzielismy slubu? Rozplakala sie. Jej drobnym cialem wstrzasnal dreszcz. -Bo... - Otarla twarz, wziela gleboki oddech i znow zaczela plakac. - Bo tak cie wkurzylam, ze nie odzywales sie do mnie przez piec lat! 1945 Rodzice Anthony'ego mieli stadnine koni w poblizu Charlottesville, w Wirginii, jakies dwie godziny jazdy samochodem z Waszyngtonu. Byla to ogromna posiadlosc z bialym budynkiem o szerokich skrzydlach, mieszczacych dwanascie sypialni. Stajnie i korty tenisowe, jezioro, strumien, padok i kawalek lasu... Matka Anthony'ego odziedziczyla to po swoim ojcu, razem z piecioma milionami dolarow.Luke przyjechal tam w piatek, tuz po kapitulacji Japonii. Pani Carroll nerwowa blondynka powitala go w progu. Kiedys prawdopodobnie byla bardzo piekna. Zaprowadzila go do malenkiej, nieskazitelnie czystej sypialni z wyfroterowana podloga i staroswieckim lozem. Zdjal mundur byl juz w randze majora i wlozyl czarna sportowa marynarke z kaszmiru oraz szare flanelowe spodnie. Wlasnie konczyl wiazac krawat, kiedy do pokoju zajrzal Anthony. Gotow? Koktajle podaja w bibliotece powiedzial. Zaraz przyjde odparl Luke. Ktory pokoj zajmuje Billie? Przez twarz Anthony'ego przemknal cien niepokoju. Obawiam sie, ze dziewczeta rozlokowano w drugim skrzydle... Westchnal. W pewnych sprawach Admiral jest strasznie zacofany. 251 Ojciec Anthony'ego niemal cale zycie spedzil na oceanach. Nie ma sprawy mruknal Luke i wzruszyl ramionami. Przez trzy lata przemykal sie przez wsie i miasta okupowanej Europy i wiedzial, ze nawet w ciemnosciach nocy odnajdzie sypialnie kochanki. O szostej zszedl na dol i zastal tam wszystkich przyjaciol, Anthony, Billie, Elspeth, Bern i dziewczyna Berna, Peg. Luke, Bern i Anthony wieksza czesc wojny spedzili razem. Na przepustkach Luke widywal sie z Billie, ale Elspeth i Peg zobaczyl po raz pierwszy od tysiac dziewiecset czterdziestego pierwszego roku. Admiral podal mu kieliszek martini. Luke pociagnal solidny lyk. Wszak bylo co opijac. Wokol niego rozbrzmiewal chor podnieconych glosow. Matka Anthony'ego z wyraznym zadowoleniem wodzila wzrokiem po gosciach, a ojciec szybciej niz zwykle spelnial toast za toastem. Luke dobrze sie przyjrzal wszystkim przy kolacji. W niczym nie przypominali grupki wystraszonych dzieci, jakimi byli jeszcze przed czterema laty, gdy grozilo im wyrzucenie z Harvardu. Elspeth bardzo schudla na zelaznych racjach, przydzielanych w bombardowanym Londynie. Nawet jej wspaniale piersi wygladaly na nieco mniejsze. Peg, zwykle niezbyt dbajaca o siebie, ale o zlotym sercu, teraz nosila sie jak dama. Miala twarde rysy i cyniczne spojrzenie. Dwudziestosiedmioletni Bern wydawal sie o dobre dziesiec lat starszy. Bral juz udzial w dwoch wojnach i byl trzykrotnie ranny. Znal smak cierpienia i ogladal niejedna tragedie. Anthony zniosl to wszystko chyba najlepiej. Uczestniczyl w wielu akcjach, ale wieksza czesc wojny spedzil w Waszyngtonie. Nie stracil poczucia humoru i mlodzienczej pewnosci siebie. Billie rowniez niewiele sie zmienila. Nie miala latwego zycia, zaznala wielu krzywd i biedy, wiec okropnosci wojny nie wywarly na niej wrazenia. Dwa lata spedzila w Lizbonie i tam wlasnie - Luke wiedzial o tym - na ciemnym podworku za malenka knajpka z zimna krwia podciela gardlo zdrajcy, ktory zamierzal pertraktowac z wrogiem. Emanowala z niej zywotnosc. Luke nie mogl oderwac spojrzenia od jej wyrazistej twarzy. Jakims cudem wszyscy unikneli smierci. Inni z ich przyjaciol nie mieli tyle szczescia. -Wypijmy toast - zaproponowal Luke. - Za tych, co przezyli i za wszystkich poleglych. Wypili. -Jeszcze jeden! - zawolal Bern. - Za ludzi, ktorzy zlamali kark faszystowskiej hydrze! Za Armie Czerwona! Uniesli do ust kieliszki, choc Admiral mial skwaszona mine. -Chyba juz dosc toastow - mruknal. Bern w glebi serca wciaz byl komunista, lecz nie pracowal dla Moskwy. Luke zawarl z nim pewien uklad. Bern dotrzymal przyrzeczenia, ale ich stosunki ulegly ochlodzeniu. Ufac komus, to jak niesc wode w dloniach, pomyslal Luke. Bardzo latwo ja rozlac i nie sposob zebrac z powrotem. Smutno mu bylo, gdy myslal o latach swojej przyjazni z Bernem. Nic na to jednak nie umial poradzic. Po kolacji znow przeszli do biblioteki, na kawe. Luke wzial na siebie role kelnera. Gdy zblizyl sie do Billie, szepnela: -Wschodnie skrzydlo, drugie pietro, ostatnie drzwi po lewej. -Smietanki? Popatrzyla na niego ze zdumieniem. Zasmial sie i poszedl dalej. O wpol do jedenastej Admiral zabral wszystkich mezczyzn do sali bilardowej. Podano wodke i kubanskie cygara. Luke juz nie pil. Myslami byl juz obok cieplej i kuszacej Billie. Nie chcial zbyt wczesnie zasnac. Admiral nalal sobie solidna porcje whisky i zaciagnal Luke'a w drugi kat pokoju, zeby pokazac mu kolekcje strzelb i pistoletow, wiszacych w gablocie na scianie. Nikt z Lucasow nie Przepadal za polowaniem. W ich pojeciu bron sluzyla wylacznie do zabijania ludzi, a zdaniem Luke'a najgrozniejsza byla w polaczeniu z alkoholem. Udawal jednak zainteresowanie by nie urazic gospodarza. -Znam i szanuje twoich rodzicow - odezwal sie Admiral przerywajac na chwile ogladanie enfielda. - Masz wspanialego ojca. -Dziekuje - odparl Luke. Uwaga Admirala zabrzmiala jak wstep do wczesniej przecwiczonej tyrady. W czasie wojny Lucas senior aktywnie dzialal w Komisji Kontroli Cen, ale Admiral wciaz myslal o nim jak o bankierze. -Miej rodzine na wzgledzie, chlopcze, kiedy zaczynasz szukac zony. Na pewno bede, prosze pana powiedzial Luke, za stanawiajac sie, o co w tym wszystkim chodzi. Twoja wybranka wkroczy do wyzszych sfer amerykanskiej spolecznosci. Musisz wybrac dziewczyne zdolna dzwigac to brzemie. Zrozumial aluzje i ze zloscia odstawil karabin na stojak. Zapamietam to, Admirale mruknal i odwrocil sie, zamierzajac odejsc. Ojciec Anthony'ego polozyl mu dlon na ramieniu. Nie pograzaj sie, synu. Luke popatrzyl na niego. Wolal nie zadawac pytan, tym bardziej ze znal odpowiedz. Ale Admiral nie dawal za wygrana. Zostaw te mala Zydowke. Nie jest ciebie warta. Luke zacisnal zeby. Pan wybaczy, ale o takich sprawach zwyklem rozmawiac tylko ze swoim ojcem. A twoj ojciec wie o niej? Cios Admirala byl celny. Luke zaczerwienil sie jak burak. Jak dotad nie przedstawil dziewczyny swoim rodzicom. Prawde mowiac, nie mial na to czasu. Ich romans byl w przelotnych chwilach wytchnienia od dzialan wojennych. Ale nie byl to jedyny powod. Luke wiedzial, ze jego rodzice marzyli o innej zonie dla swojego syna, i corka ubogiego zydowskiego krawca raczej by im nie odpowiadala. Przyjeliby ja bez slowa i z czasem moze by pokochali... jednak na poczatku z pewnoscia byliby rozczarowani. Dlatego chcial doprowadzic do spotkania we wlasciwym czasie i w okolicznosciach, ktore pozwolilyby im lepiej ja poznac. Prosze wybaczyc, ale te uwagi sa dla mnie obrazliwe powiedzial ostrzegawczym tonem. W pokoju zapadla cisza, jednak Admiral byl juz tak pijany, ze puscil mimo uszu te oczywista grozbe. Doskonale cie rozumiem, synu oswiadczyl. Jednak dluzej od ciebie chodze po tym swiecie i wiem, co mowie. Nie zna pan calej prawdy. Ale te panienke znam lepiej od ciebie. W glosie Admirala bylo cos szczegolnego, lecz Luke nie zwrocil na to uwagi. Bzdury! warknal, nie silac sie juz na uprzejmosc. Hej, panowie, po co te ostre slowa? wtracil Bern. Probujac rozladowac napiecie, zaproponowal: Zagrajmy w bilard. Spoznil sie jednak. Admiral objal Luke'a za ramiona. Tez jestem mezczyzna, synu, i wiele potrafie zrozu miec powiedzial konfidencjonalnym szeptem, czym wzbu dzil jeszcze wieksza niechec Luke'a. Nie widze nic zlego w tym, ze czasem bujniesz sobie jakas latawice, ale pamie taj... Nie dokonczyl, bo Luke pchnal go oburacz w piers. Admiral zachwial sie i wypuscil szklanke. Przez chwile usilowal zlapac rownowage, a potem z lomotem usiadl na dywanie. Przepros albo dostaniesz piescia w gebe! zawolal Luke. Blady jak smierc Anthony chwycil go za reke. Luke! Na milosc boska, zastanow sie, co wyprawiasz! Bern stanal pomiedzy nimi a lezacym Admiralem. Uspokojcie sie obaj! krzyknal. Sam sie uspokoj! burknal Luke. Zaprosil mnie tu tylko po to, zeby obrazac moja przyjaciolke! Ktos powinien go na starosc nauczyc dobrych manier! Tak?! ryknal Admiral, nie wstajac z dywanu. Takis pewny siebie, gowniarzu? To wiedz, ze sam jej dalem pieniadze na skrobanke! Luke oniemial. Skrobanke...? Zatkalo cie? Admiral dzwignal sie na nogi. Wpadla za sprawa Anthony'ego. Wylozylem tysiac dolcow, zeby sie pozbyc bachora. Wykrzywil usta w triumfalnym usmiechu. Teraz mi powiedz, ze nic nie wiem! Klamiesz. Spytaj Anthony'ego. Luke popatrzyl na przyjaciela. Anthony pokrecil glowa. To nie bylo moje dziecko. Powiedzialem, ze moje, bo tylko w ten sposob moglem wycyganic tysiac baksow. Ty byles ojcem, Luke. Luke poczerwienial az po cebulki wlosow. Admiral po prostu zakpil z niego. Zrobil z niego ostatniego durnia. A on wciaz wierzyl, ze zna Billie... Zachowal sie jak idiota. Wybiegl z pokoju, minal korytarz i jak burza wpadl do biblioteki. Byla tam tylko pani Carroll. Luke, kochany, co sie stalo? spytala, widzac jego wzburzenie. Nie odpowiedzial. Wyskoczyl na korytarz i glosno trzasnal drzwiami. Wbiegl na schody i ruszyl do wschodniego skrzydla. Znalazl pokoj Billie i wszedl bez pukania. Lezala nago w lozku. Czytala ksiazke, z glowa podparta na ramieniu. Czarne wlosy spadaly jej na czolo niczym fala przyboju. Na jej widok Luke wstrzymal oddech. Swiatlo nocnej lampki rysowalo zlote kontury jej ciala, od szczuplych ramion, poprzez waskie biodra i smukle nogi, az do pomalowanych na czerwono paznokci u nog. Byla taka piekna... i to go najbardziej zloscilo. Spojrzala na niego z usmiechem, lecz zaraz spowazniala, widzac jego ponura mine. Oszukalas mnie! zawolal. Usiadla na lozku. Nigdy w zyciu! krzyknela. Tak?! Pierdolony Admiral dal ci na skrobanke! Zbladla jak kreda. Och, nie... jeknela. To prawda? dopytywal sie Luke. Mow! Pokiwala glowa. Rozplakala sie i ukryla twarz w dloniach. Wiec jednak mnie zdradzilas... Przepraszam... wyjakala. Z calego serca chcialam miec dziecko z toba... ale byles daleko. We Francji. Nie wiedzialam, czy w ogole wrocisz. Musialam zdecydowac. To byla najgorsza chwila w calym moim zyciu. Luke prawie jej nie sluchal. Bylem ojcem... szepnal. Doprowadzil ja tym do szalu. Ty hipokryto! wrzasnela. Nie roztkliwiales sie nad swoja sperma, kiedy mnie pieprzyles! Wiec nie placz teraz! Odrobine za pozno! Dlaczego mi nie powiedzialas? Przeciez moglas, przy pierwszej okazji... Chocby wtedy, gdy przyjechalem na prze pustke. Tak, wiem westchnela. Ale Anthony byl zdania, ze powinnam to zachowac w tajemnicy. W tej sytuacji nie musial mnie namawiac. Nikt by sie zreszta nie dowiedzial, gdyby nie ten cholerny Admiral. Jak mogla z takim spokojem mowic o swojej zdradzie? Obchodzilo ja tylko to, ze dala sie przylapac. Mam dosc wycedzil. Co chcesz przez to powiedziec? spytala cicho. Oszukalas mnie w najwazniejszej rzeczy. Jak ci mam teraz wierzyc? Gniewnie zmarszczyla brwi. Wiec twoim zdaniem wszystko skonczone? Milczal. Znam cie dodala. Powiedz. Tak, to koniec. Znowu wybuchnela placzem. Ty idioto! zawolala przez lzy. Nawet wojna niczego cie nie nauczyla! Nieprawda. Wiem, ze w zyciu przede wszystkim liczy sie lojalnosc. Bzdury. Sa takie chwile, w ktorych wolno i nalezy klamac! Nawet gdy kogos kochasz? Zwlaszcza wtedy, gdy kochasz. To dowod, ze napraw de dbasz o te osobe. A jak myslisz, dlaczego tak chetnie sie zwierzamy ksiedzu, lekarzowi albo ludziom w pociagu? Bo ich nie kochamy! Nic nas nie obchodzi, co sobie po mysla. Trudno bylo odmowic jej logiki, ale Luke nie chcial sluchac zadnych usprawiedliwien. Mam inny poglad na zycie. No to mozesz uwazac sie za szczesciarza powiedziala z gorycza. Dorastales w bogatej rodzinie, nikt cie nigdy nie skrzywdzil i masz liczne grono przyjaciol. Byles na wojnie, ale nie straciles reki ani nogi i nie zaznales tortur. Nie jestes tchorzem, bo na to nie starcza ci wyobrazni. Nie przytrafilo ci sie nic zlego. Nie klamiesz... tak jak pani Carroll nie kradnie puszek z zupa. Nie do wiary... Wmawiala sobie, ze to on byl winny! Dalsza rozmowa nie miala najmniejszego sensu. Luke z pogardliwa mina odwrocil sie, zamierzajac odejsc. Skoro tak o mnie myslisz, to na pewno ucieszysz sie z naszego rozstania. Nie. Lzy ciekly jej po policzkach. Kocham cie. Nigdy nie kochalam nikogo innego. Przykro mi, ze cie oszukalam, ale nie podetne sobie zyl za blad, ktory popelnilam w chwili najwiekszego zwatpienia. 258 Wcale tego nie pragnal. Jesli chodzi o niego, w ogole mogla nic nie robic. Chcial jak najszybciej wyjsc z tego parszywego domu i zostawic ja z "przyjaciolmi" i Admiralem. Podswiadomie czul, ze odrzuca najcenniejszy dar losu i ze jeszcze po latach bedzie zalowal tej rozmowy. Byl jednak zbyt obolaly i zbyt zraniony, by posluchac glosu rozsadku. Podszedl do drzwi. Nie odchodz! zawolala za nim. Idz do diabla! warknal i wyszedl. 02:30 Nowe paliwo i nowy, duzy zbiornik zwiekszyly sile ciagu rakiety Jupiter do okolo 320 000 niutonow i wydluzyly czas spalania ze 121 sekund do 155 sekund.Anthony okazal sie wowczas prawdziwym przyjacielem powiedziala Billie. Nie zawiodl mnie w potrzebie. Tysiac dolarow! Sama nigdy nie zdobylabym takiej sumy. Cala wine wzial na siebie i poszedl z tym do ojca. Zachowal sie jak mezczyzna. Wprost nie moge uwierzyc, ze az tak sie zmienil. A ja nie wierze, ze moglem cie wtedy porzucic odparl Luke. Nie obwiniaj sie westchnela zmeczonym glosem. Dlugo uwazalam, ze jestem nieszczesliwa. Teraz jednak widze to wszystko w innym swietle. Umilkla. Wspomnienia najwyrazniej ja wyczerpaly. Przez chwile siedzieli w milczeniu, pograzeni w niewesolych rozmyslaniach. Ile czasu Bern bedzie jechal z George' town? zastanawial sie Luke. Potem wrocil myslami do opowiesci Billie. Nie podoba mi sie to, co o sobie slysze powiedzial. Ty i Bern... Stracilem najlepszych przyjaciol tylko dlatego, ze bylem nieczulym idiota? Billie popatrzyla na niego spod oka, a potem rozesmiala sie. Nie zaprzeczam. Tak bylo. Pozniej wyszlas za Berna. Znowu sie rozesmiala. Nie pochlebiaj sobie powiedziala znacznie weselszym tonem. Nie wzielam go sobie na otarcie lez. To jeden z najwspanialszych ludzi na swiecie. Madry, lagodny, uczynny i znakomity w lozku. Bardzo dlugo tesknilam za toba, ale w koncu mi przeszlo i pokochalam Berna. I znow bylismy przyjaciolmi? Troche to trwalo. Niezle dawales nam popalic, ale wszyscy cie lubili. Napisalam do ciebie list, jak tylko urodzil sie Larry. Przyjechales sie ze mna zobaczyc. Rok pozniej Anthony z wiel ka pompa obchodzil trzydzieste urodziny. Tez sie na nich zjawiles. Wrociles na Harvard i zrobiles doktorat. Reszta z nas w tym czasie byla w Waszyngtonie. Anthony, Elspeth i Peg pracowali w CIA, ja podjelam dalsze studia na Uniwersytecie Waszyngtona, a Bern pisal scenariusze dla rozglosni radiowej. Zagladales do nas dwa, trzy razy w roku. Kiedy wzialem slub z Elspeth? W piecdziesiatym czwartym. W tym samym roku roz wiodlam sie z Bernem. Dlaczego to zrobilem? Billie zwlekala z odpowiedzia. Co sie stalo? Przeciez mogla powiedziec: "Bo j a bardzo kochales" albo cos w tym rodzaju. Kierujesz to pytanie do niewlasciwej osoby odparla w koncu. Porozmawiam z Elspeth. Na pewno nie zaszkodzi. Spojrzal na nia. Zastanowilo go cos w jej glosie. Chcial Pytac dalej, lecz w tej samej chwili przed bar zajechal bialy Lincoln continental. Wszedl Bern. Przepraszamy, ze cie obudzilismy powiedzial Luke. Nie ma sprawy odparl Bern. Billie sie nie przejmuje takimi drobiazgami. Wychodzi z zalozenia, ze jak sama nie spi, to inni tez nie musza. Wiedzialbys to, gdyby nie twoja amnezja. Masz. Rzucil na stol gruba broszure z napisem: ROZKLAD LOTOW. UKAZUJE SIE CO MIESIAC. Luke wzial ja do reki. Sprawdz linie Capital podpowiedziala Billie. Lataja na poludnie. Odszukal odpowiednia strone. Jest samolot o szostej piecdziesiat piec... czyli za cztery godziny... Czytal dalej. Cholera, laduje w kazdej najmniejszej dziurze w Dixie. W HunsfWile jest dopiero o drugiej dwadziescia trzy po poludniu czasu lokalnego. Bern wlozyl okulary i zerknal mu przez ramie. Nastepny odlatuje dopiero o dziewiatej, za to ma mniej ladowan. W dodatku to viscount. W Huntsville jest tuz przed poludniem. Bylby lepszy, ale nie chce siedziec w Waszyngtonie dluzej niz potrzeba. I tak masz podwojny klopot stwierdzil Bern. Po pierwsze, Anthony na pewno wyslal swoich agentow na lot nisko... Luke zmarszczyl brwi. W takim razie musze jechac gdzies indziej. Popatrzyl w rozklad. Pierwsze ladowanie jest w jakims Newport News. Gdzie to moze byc, do diabla? W poblizu Norfolk, w Wirginii odpowiedziala Bile. Laduje dwie po osmej. Zdaze? Trzysta dwadziescia kilometrow odparla. Powiedzmy, cztery godziny. Masz godzine zapasu. Nawet wiecej, jezeli wezmiesz moj samochod dodal Bern. Wyciaga sto osiemdziesiat. Pozyczasz mi go? Ale pozostaje jeszcze drugi klopot. Jaki? Ktos mnie sledzil. 03:00 Zbiornik paliwa ma przegrody, zeby hydyna nie chlapala. Gdyby ich nie bylo, powstaloby tak potezne falowanie, ze rakieta eksplodowalaby po 93 sekundach lotu.Anthony siedzial za kierownica zoltego cadillaca zaledwie przecznice od knajpki. Zaparkowal tuz za ciezarowka, zeby nie bylo widac go przez okna. Sam jednak mogl obserwowac spory kawalek chodnika, oswietlony blaskiem padajacym zza szyby. Do baru czesto wpadali policjanci. Na podjezdzie staly dwa radiowozy, czerwony thunderbird Billie i bialy Continental Berna. Ackie Horwitz mial czekac pod domem Rothstena az do powrotu Luke'a. Widzac Berna wychodzacego w srodku nocy, zlekcewazyl rozkaz na szczescie i pojechal za nim na motorze. Potem, juz spod baru, zawiadomil o wszystkim Anthony'ego. Wyszedl wlasnie, ubrany w skorzana motocyklowa kurtke, z kubkiem kawy w jednej rece i batonikiem w drugiej. Zblizyl sie do cadillaca. Jest tam Lucas powiedzial. Wiedzialem mruknal Anthony z nieukrywana satysfakcja. Przebral sie. Ma czarny plaszcz i kapelusz. Stary zgubil w Carltonie. Siedza z nim Rothsten i dziewczyna. Kto jeszcze tam jest? Czterech gliniarzy. Opowiadaja sobie pieprzne dowcipy. Jakis facet cierpiacy na bezsennosc czyta poranne wydanie jutrzejszego "Washington Post". No i barman. Anthony skinal glowa. Ze wzgledu na policjantow na razie nic nie mogl zrobic. Zaczekamy. Jak Luke wyjdzie, pojedziemy za nim. Nie wolno nam go zgubic. Jasne. Ackie usiadl na motocyklu, stojacym za samo chodem Anthony'ego, i zajal sie kawa. Tymczasem Anthony rozmyslal nad planem akcji. Zamierzal zlapac Luke'a w jakims odludnym zakatku, obezwladnic go i zawiezc do aresztu CIA w Chinatown. Potem wystarczylo juz tylko pozbyc sie Horwitza i siegnac po pistolet... Odrzucil wszelkie emocje. Co prawda w Carltonie mial moment slabosci, ale od tamtej pory juz nie rozwazal o przyjazni i zdradzie. Wiedzial, ze postepuje slusznie. Ktos otworzyl drzwi knajpki. Billie wyszla pierwsza. Byla oswietlona z tylu, wiec Anthony nie widzial twarzy, ale rozpoznal jej drobna sylwetke i charakterystyczny sposob chodzenia. Potem pojawil sie mezczyzna w czarnym plaszczu i czarnym kapeluszu. Luke. Wsiedli do czerwonego thunderbirda. Trzeci czlowiek, w prochowcu, wsunal sie do lincolna. Anthony uruchomil silnik. Thunderbird odjechal, lincoln za nim. Anthony odczekal kilka sekund i ruszyl w pogon. Ackie jak cien podazal za nim na motocyklu. Billie skrecila na zachod, pociagajac za soba reszte karawany. Anthony trzymal sie kilkadziesiat metrow z tylu, ale ulice byly calkiem puste, wiec zbiegowie bez watpienia wiedzieli juz, ze sa sledzeni. Koniec udawania, pomyslal Anthony. Nadeszla pora pojedynku. Na rogu Czternastej rozblyslo czerwone swiatlo. Anthony zahamowal tuz za lincolnem Berna. Gdy zapalilo sie zielone thunderbird z piskiem opon gwaltownie skoczyl do przodu. Lincoln nawet nie drgnal. Anthony zaklal, cofnal swoj samochod o dobrych pare metrow i wdusil pedal gazu. Szybkim skretem kierownicy ominal przeszkode i popedzil za uciekajaca Billie. Kluczyla w labiryncie ulic na tylach Bialego Domu. Przejezdzala przez skrzyzowania na czerwonych swiatlach, skrecala mimo zakazow i gnala pod prad tam, gdzie byl tylko jeden kierunek ruchu. Anthony robil to samo, desperacko probujac utrzymac sie jak najblizej. Jednak cadillac nie mial zwrotnosci thunderbirda i pomalu zaczal odstawac. Ackie go wyprzedzil. Siedzial zbiegom na ogonie, wiedzial jednak, ze na autostradzie nie dogoni auta pedzacego z szybkoscia dwustu kilometrow na godzine. Szlag by trafil! mruknal pod nosem. Pech chcial, ze tuz za nastepnym zakretem Billie wjechala w ogromna kaluze wody plynacej z peknietej rury. Cala ulica byla zalana. Billie stracila panowanie nad kierownica. Tyl thunderbirda zatoczyl szeroki luk i samochod stanal w poprzek jezdni. Ackie probowal go ominac, lecz motocykl wysliznal sie spod niego. Spadl, potoczyl sie w kaluze, zaraz jednak zerwal sie na nogi. Anthony z calej sily nadepnal na hamulec. Zatrzymal sie na skrzyzowaniu. Thunderbird zamarl w bezruchu, niemal dotykajac bagaznikiem zaparkowanego na poboczu samochodu. Anthony podjechal blizej i stanal przed jego maska. Billie byla w pulapce. Ackie stal juz przy drzwiach kierowcy. Anthony podbiegl z prawej. Wylaz stamtad! krzyknal i wyciagnal pistolet z kieszeni. Drzwi otworzyly sie. Na ulice wyszedl mezczyzna w kapeluszu i czarnym plaszczu. Anthony rozpoznal go od razu. To nie byl Luke, lecz Bern. Spojrzal za siebie. Ani sladu po bialym lincolnie. Zagotowalo sie w nim z wscieklosci. Zamienili sie ubraniami i Luke uciekl samochodem Berna. Ty pierdolony idioto! wrzasnal Anthony. Mial ochote na miejscu zastrzelic dawnego kumpla. Sam nie wiesz, co narobiles! Bern zachowal niezmacony spokoj. Wiec moze ty mnie uswiadomisz? spytal. Anthony odwrocil sie do niego tylem i schowal pistolet. Zaczekaj chwile powiedzial Bern. Masz jeszcze cos do wyjasnienia. W sprawie Luke'a pogwalciles prawo. Nie bede ci sie spowiadal odparl Anthony. On nie jest szpiegiem. Skad wiesz? Wiem. Nie mam powodu ci wierzyc. Nie musisz odparl chlodno Bern. Doskonale wiesz, ze Luke nie pracuje dla Rosjan. Po co udajesz? Odczep sie burknal Anthony i odszedl. Billie mieszkala w Arlington, w zalesionej podmiejskiej dzielnicy na drugim brzegu Potomacu. Anthony powoli przejechal kolo jej domu. Po przeciwnej stronie ulicy zauwazyl ciemnego chevroleta, wlasnosc CIA. Skrecil za rog i zaparkowal. Domyslal sie, ze Billie nie wroci przez pare godzin. Wiedziala, gdzie zniknal Luke, z pewnoscia jednak nie zamierzala o tym mowic. Nie miala zaufania do Anthony'ego. Twardo stala po stronie przeciwnika. Ale jesli zostalaby poddana jakiejs silnej presji... To wlasnie zamierzal zrobic. Ale cos mu podpowiadalo, ze nie powinien grac ta karta. Co mial na swoje usprawiedliwienie? Nic. Juz dawno pozbyl sie wszelkich watpliwosci i dazyl prosto do celu. Nikt mu w tym nie przeszkodzi. Nawet Luke. Otworzyl bagaznik i wyjal czarna skorzana teczke oraz malenka latarke. Potem podszedl do chevroleta. Usiadl obok Pete'a i popatrzyl na ciemne okna domu, w ktorym mieszkala Billie. Za chwile popelnie najgorsza rzecz w zyciu, pomyslal. Zerknal na Pete'a. -Wierzysz mi? - spytal. Na zdeformowanej twarzy agenta pojawil sie usmiech zaklopotania. -Co to za pytanie? Oczywiscie, ze wierze. Wszyscy mlodzi pracownicy CIA patrzyli w Carrolla jak w obrazek. A Pete mial dodatkowo wobec niego dlug wdziecznosci. Przez swoja glupote mogl wyleciec z pracy -zatail fakt, ze byl aresztowany za nagabywanie prostytutki - ale Anthony go nie wydal. -A gdybym zrobil cos pozornie zlego? Wciaz moglbym na ciebie liczyc? Pete milczal przez chwile, a potem powiedzial: -Byl pan dla mnie jak ojciec, wiec zrobie dla pana wszystko. -Moj nastepny ruch na pewno ci sie nie spodoba. Chce jednak, zebys wiedzial, ze nie ma innego sposobu. -Nie musi mnie pan przekonywac. -Ide tam - oznajmil Anthony. - Zatrab, gdyby ktos nad jechal. Po cichu przeszedl przez podjazd, okrazyl garaz i stanal pod tylnymi drzwiami. Zaswiecil latarka w okno kuchni-Zobaczyl znajomy stol i krzesla. Od dawna zyl w swiecie klamstwa i zdrady, ale teraz czul sie wyjatkowo podle. Dobrze znal rozklad domu. Najpierw rozejrzal sie po salonie, a potem zerknal do sypialni Billie. Pusto. Nastepny pokoj nalezal do Becky-Ma. Chrapala jak nakrecona. Aparat sluchowy odlozyla przed snem na stolik. Anthony wszedl do sypialni Larry'ego. W swietle latarki dostrzegl buzie spiacego dziecka. Dreczylo go poczucie winy. Usiadl na krawedzi lozka i zapalil nocna lampke. -Wstawaj, Larry - powiedzial cicho. - No, wstawaj. Chlopiec otworzyl oczy. Mial nieprzytomny wzrok, zaraz jednak sie usmiechnal. -Wujek Anthony! - zawolal z radoscia. -Czas na pobudke. -Ktora godzina? -Jeszcze bardzo wczesnie. -Dokad idziemy? -To niespodzianka - powiedzial Anthony. 04:30 Paliwo wtryskiwane jest do komory spalania z szybkoscia 30 metrow na sekunde. Zaplon nastepuje natychmiast i plyn paruje pod wplywem zaru. Cisnienie wzrasta do kilkuset kilogramow na centymetr kwadratowy, a temperatura - do 2700 stopni Celsjusza. Kochasz go? zapytal Bern. Mial na mysli Luke'a. Siedzieli w samochodzie Billie, pod domem Berna. Nie chciala wejsc do srodka. Wiedziala, ze jak najszybciej powinna wracac do Larry'ego i BeckyMa. Kocham? powtorzyla. Ja? Nie zamierzala mu sie zwierzac. Byli dobrymi przyjaciolmi, lecz poza tym nic ich juz nie laczylo. Nie przejmuj sie powiedzial. Wiem od dawna, ze byl lepszym ode mnie kandydatem na meza. Nigdy nie prze stalas go kochac. Twoje uczucie do mnie to calkiem cos innego. Mial racje. Jej milosc do niego byla delikatna i spokojna. Nie towarzyszyla jej euforia, jaka odczuwala w obecnosci Luke'a. A co z Haroldem? zapytala sama siebie. Burza zmyslow czy lekkie zauroczenie? Nie, nic z tych rzeczy, Harold dawal jej tylko mile, lecz calkiem prozaiczne poczucie bezpieczenstwa. W gruncie rzeczy niewiele wiedziala o mezczyznach z nikim sie nie zwiazala poza Luke'em i Bernem instynkt podpowiadal jej jednak, ze to nie Harold byl tym jedynym. Tylko Luke sprawial, ze ogarniala ja namietnosc. Jego zona to bardzo piekna kobieta powiedziala. Mozna ja uznac za seksowna? zapytala. Bern zmarszczyl czolo. Trudno wyczuc. Moze, kiedy sa razem... Ale wedlug mnie zawsze byla zbyt zimna i nieprzystepna. Inna sprawa, ze na calym swiecie istnial dla niej wylacznie Luke. Jakie to zreszta ma znaczenie? Luke jej nie porzuci. Zostalby nawet z soplem lodu, jesli tak nakazywaloby mu poczucie obowiazku... Billie urwala. Musze ci cos po wiedziec dodala po chwili. Wal. Dziekuje za to, ze w pewnej chwili nie krzyknales: "A nie mowilem!". Zachowales sie jak dzentelmen. Bern rozesmial sie. Myslisz o naszej wielkiej sprzeczce? Pokiwala glowa. Powiedziales wowczas, ze moja praca moze posluzyc praniu mozgow. Miales zupelna racje. I tak, i nie. Nie da sie uniknac pewnych badan. Musimy poznac ludzki umysl. Wiele naukowych odkryc wykorzystano w niewlasciwym celu, ale to nie powod, zeby zrezygnowac z postepu. A tak zupelnie z innej beczki: o co wlasciwie chodzi Anthony'emu? Podejrzewam, ze Luke zdemaskowal na przyladku Canaveral szpiega. To jedyne, co mi przychodzi do glowy. Chcial o tym powiadomic Pentagon, wiec przyjechal do Waszyngtonu. Niestety nie wzial pod uwage, ze ten szpieg to podwojny agent, w gruncie rzeczy pracujacy dla nas. Anthony za wszelka cene probuje nie dopuscic do ujawnienia prawdy. Watpie odparl Bern. Po co te zabawy z pamiecia? Mogl po prostu wziac Luke'a gdzies na bok i spokojnie mu wszystko wyjasnic. Chyba masz racje. W dodatku rzeczywiscie do niego strzelal. Wiem, ze praca w wywiadzie zmienia ludzi, nie wierze jednak, zeby w obronie podwojnego agenta CIA chciala mor dowac zwyklych obywateli! Tu sie akurat mylisz mruknal Bern. Ale to nie ma nic do rzeczy. Wystarczyloby, zeby Anthony szczerze pogadal z Luke'em. Jakie to ma znaczenie? powiedziala Billy, wzruszajac ramionami. Anthony zdradzil i oszukal wszystkich swoich przyjaciol. Nie obchodza mnie jego racje. Dla nas jest juz stracony, chociaz byl dobrym kumplem. Smrod zycia... westchnal Bern. Cmoknal ja w policzek i wysiadl z samochodu. Zadzwon do mnie, jak tylko Luke sie odezwie. Dobrze. Kiedy odszedl, Billie pojechala do domu. Minela Most Pamieci i Cmentarz Narodowy. Kretymi uliczkami dotarla na przedmiescie, dojechala do swojej posesji i zaparkowala tylem do garazu. Zawsze tak robila, bo na ogol wybiegala z domu w ogromnym pospiechu. Weszla, powiesila plaszcz na wieszaku i poszla na gore. Na schodach sciagnela sukienke przez glowe, rzucila ja na krzeslo, zdjela buty i zajrzala do Larry'ego. Krzyknela, widzac puste lozko. Pobiegla do lazienki, potem do BeckyMa. Larry! wrzasnela ile sil w plucach. Gdzie jestes?! Popedzila na parter. Szukala we wszystkich pomieszczeniach. W samej bieliznie wybiegla na podworko. Sprawdzila w garazu. Potem wrocila do domu. Otwierala szafy, zagladala pod lozka i we wszystkie zakamarki, na tyle duze, by mogl sie w nich zmiescic siedmiolatek. Larry zniknal. BeckyMa wyszla na korytarz. Na jej pomarszczonej twarzy malowal sie strach. Co sie stalo? spytala roztrzesionym glosem. Gdzie Larry? zawolala Billie. Chyba spi odpowiedziala BeckyMa i jeknela glucho, zrozumiawszy, co sie naprawde dzieje. Billie stala bez ruchu, probujac opanowac ogarniajaca ja panike. Weszla na gore i uwaznie rozejrzala sie po pokoju syna. Nie bylo zadnych sladow walki ani szamotaniny. Niebieska pizama w misie, ktora mial na sobie Larry, teraz, rowno zlozona, lezala na polce w szafie. Wiec ubral sie przed wyjsciem. Byl z nim ktos, kogo znal i darzyl zaufaniem. Anthony. Westchnela z ulga. Anthony nigdy nie skrzywdzilby Larry'ego. Czy aby na pewno? Tak samo, jak nigdy nie skrzywdzilby Luke'a? Przeciez do niego strzelal. Nie wiadomo, co teraz zrobi. Larry pewnie byl przerazony, ze musi wyjsc w srodku nocy, bez pozegnania z matka. Musiala go odzyskac. Zbiegla na dol, zeby zadzwonic do Anthony'ego. Ale telefon zaterkotal chwile wczesniej. Chwycila sluchawke. Tak? Tu Anthony. Dlaczego to zrobiles?! krzyknela. Jak mozesz byc tak podly? Musze odnalezc Luke'a odparl chlodno. To teraz najwazniejsze. Wyjechal do... przerwala w pol zdania. Gdyby teraz powiedziala prawde, pozbawilaby sie karty przetargowej. Do...? Wziela gleboki oddech. Gdzie Larry? Jest ze mna. Nie boj sie, nic mu nie grozi. Rozzloscila sie. Jak mam sie nie bac, ty kutasie?! Powiedz mi, co chce wiedziec, a wszystko bedzie dobrze. Chciala mu wierzyc. Wystarczylo przeciez powiedziec, gdzie jest Luke, i Larry, zdrow i caly, powrocilby do domu. Z calej sily zwalczyla te pokuse. Niczego sie nie dowiesz, dopoki nie zobacze syna. Nie ufasz mi? Chyba zartujesz. Westchnal. Dobrze. Spotkajmy sie w Mauzoleum Jeffersona. Ucieszyla sie z tego niewielkiego zwyciestwa. O ktorej? O siodmej. Spojrzala na zegarek. Bylo po szostej. Zaraz jade. Billie... Slucham? Badz sama. Bede odparla i odlozyla sluchawke. BeckyMa stala tuz obok. Wygladala dziwnie staro i krucho. Co sie stalo? spytala. O co w tym wszystkim chodzi? Billie probowala ja jakos uspokoic. Anthony zabral Larry'ego. Wyszli pewnie, jak spalas. Zaraz po niego jade. Nie musisz sie niczym martwic. Poszla do swojego pokoju. Sprzed toaletki wziela krzeslo, ustawila je kolo szafy, weszla na nie i z samej gory zdjela niewielka walizke. Polozyla ja na lozku. W srodku, owiniety w szmaty, lezal colt 45. Dostala go podczas wojny i zatrzymala na pamiatke. Sama nie wiedzac po co, czyscila go regularnie i oliwila. Moze dlatego, ze kiedys do niej strzelano... Dobrze miec bron pod reka, pomyslala. Kciukiem nacisnela sprezyne po lewej stronie, za spustemi wyciagnela magazynek z kolby. W walizce byla paczka nabojow. Zaladowala siedem i wcisnela magazynek z powrotem. Zaskoczyl z metalicznym szczekiem. Odciagnela zamek, zeby wprowadzic naboj do komory. Odwrocila sie i zobaczyla stojaca w drzwiach BeckyMa. Staruszka patrzyla na pistolet. Billie przez dluzsza chwile spogladala na nia bez slowa, a potem wybiegla z domu i wsiadla do samochodu. 06:30 Pierwszy czlon zawiera okolo 25 ton paliwa. Zostanie ono zuzyte w ciagu 2 minut i 35 sekund.Lincoln continental byl dobrym samochodem. Latwy w prowadzeniu, smukly i oplywowy, mknal przez puste drogi uspionej Wirginii z predkoscia stu szescdziesieciu kilometrow na godzine. Luke mial wrazenie, ze po wyjezdzie z Waszyngtonu obudzil sie z koszmarnego snu. Poranna jazda miala w sobie ekscytujacy smak ucieczki. Wciaz bylo ciemno, kiedy dotarl do Newport News. Zostawil samochod na niewielkim parkingu w poblizu zamknietego budynku lotniska. Nie palily sie zadne swiatla, z wyjatkiem samotnej zarowki w budce telefonicznej obok wejscia. Luke wylaczyl silnik i przez chwile wsluchiwal sie w cisze. Byla piekna noc. Nad lotniskiem swiecily gwiazdy. Nieruchome samoloty wygladaly jak stado koni spiacych na stojaco. Luke nie spal juz od dwudziestu czterech godzin. Byl potwornie zmeczony, ale mimo to nie potrafil uspokoic rozbieganych mysli. Kochal Billie. Teraz, kiedy dzielila ich odleglosc trzystu dwudziestu kilometrow, mogl sie do tego przyznac. Co dalej? Zawsze ja kochal, czy bylo to tylko chwilowe uniesienie, powtorka pamietnego dnia w tysiac dziewiecset czterdziestym pierwszym roku? A co z Elspeth? Dlaczego ja poslubil? Na to Billie nie chciala odpowiedziec. Powiedzial wowczas: "Sam z nia porozmawiam" albo cos w tym stylu. Spojrzal na zegarek. Mial jeszcze ponad godzine do odlotu, mnostwo czasu. Wysiadl z samochodu i poszedl do telefonu. Odebrala od razu, jakby juz nie spala. Panienka z centrali poinformowala ja, ze rozmowa jest na jej rachunek. Nie szkodzi odparla. Prosze laczyc. Luke w pierwszej chwili nie wiedzial, jak zaczac. Mmm... Dzien dobry, Elspeth. Ciesze sie, ze dzwonisz! zawolala. Bardzo sie o ciebie martwilam... Co sie dzieje? Jak by ci tu powiedziec... Dobrze sie czujesz? Tak, tak. W sumie nie najgorzej. Ale Anthony wymazal mi pamiec za pomoca prochow i elektrowstrzasow. Dobry Boze! Dlaczego? Uwaza, ze jestem sowieckim szpiegiem. To przeciez absurd. Billie tez tak twierdzi. Byles u niej? zdziwila sie Elspeth. W jej glosie za brzmiala nuta rozdraznienia. Troche mi pomagala odparl Luke. Ty nie chcialas nawet przyleciec do Waszyngtonu, kiedy cie o to prosilem, dodal w duchu. Skad dzwonisz? zapytala. Zawahal sie. Mogli przeciez miec jej telefon na podsluchu. Wole tego nie mowic. Nie wiadomo, czy ktos nas nie slyszy. Dobrze, rozumiem. Jakie masz plany? Musze ustalic, co zmusilo Anthony'ego do tak drastycz nych dzialan. 277 Jak to zrobisz? Wybacz, ale to nie rozmowa na telefon. Szkoda, ze nie mozesz mi nic powiedziec odparla z wyraznym rozzaleniem. Przykro mi... ale chcialbym zadac ci pare pytan. Strzelaj. Dlaczego nie mamy dzieci! Nie wiem. W zeszlym roku poszedles do lekarza, jednak nie stwierdzil nic zlego. A ja miesiac temu bylam u specjalistki w Atlancie. Zrobila mi serie badan. Ciagle czekamy na wyniki. A dlaczego sie pobralismy? Uwiodlam cie. Jak? -Udawalam, ze mam mydlo w oku. Chcialam, zebys mnie pocalowal. Dales sie zlapac na najstarsza sztuczke swiata. Az mi cie bylo troche szkoda. Nie wiedzial, czy to zart, czy ukryta zlosliwosc. A moze jedno i drugie? -Powiesz mi o tym cos wiecej? Jak ci sie oswiadczylem? -Nie widzielismy sie dobre cztery lata... - zaczela. - W ty siac dziewiecset piecdziesiatym czwartym przyjechales do Waszyngtonu. Wciaz jeszcze pracowalam w CIA, a ty pro wadziles doswiadczenia w laboratorium napedow odrzutowych w Pasadenie. Przyjechales na wesele Peg. Przy sniadaniu siedzielismy razem... - przerwala, probujac przypomniec sobie dalszy ciag wydarzen. Luke czekal cierpliwie. -Rozmawialismy bardzo dlugo... - podjela cieplejszym tonem. - Minelo trzynascie lat, a my wciaz bylismy para naiwnych dzieciakow, ufnie spogladajacych w przyszlosc. Przynajmniej tak mi sie zdawalo. Potem musialam wyjsc - prowadzilam wowczas orkiestre mlodziezowa z Szesnastej Ulicy. Mialam probe. Poszedles ze mna... 1954 Dzieci z orkiestry na ogol pochodzily z bardzo ubogich rodzin. Wiekszosc z nich byla czarna. Proba odbywala sie w glownej nawie kosciola stojacego posrodku slumsow. Instrumenty byly wyzebrane, pozyczone lub kupione w lombardzie. Zagrali uwerture z "Wesela Figara". Wbrew wszelkim obawom, wyszlo im to calkiem dobrze.Cala zasluge nalezalo przypisac Elspeth. Byla wspaniala. Wylapywala uchem kazda falszywa nute i kazde zaklocenie rytmu. Z niezwykla cierpliwoscia korygowala bledy swoich podopiecznych, z werwa potrzasajac kaskada rudych wlosow. Jej piekne, smukle rece byly stworzone do batuty. Proba trwala dwie godziny. Luke siedzial jak zauroczony. Widzial, ze wszyscy chlopcy sa zakochani w Elspeth i ze wszystkie dziewczeta pragna byc takie jak ona. -Kazde z nich ma nie mniejszy talent niz dzieciak bogacza, cwiczacy na steinwayu -powiedziala mu potem w samo chodzie. - Ale przysparzaja mi nieco klopotow. -Dlaczego? -Jestem z ich powodu nazywana "kochanka czarnuchow" - Wyjasnila. - A to oznacza koniec kariery w CIA. -Nie rozumiem... - Ci, ktorzy traktuja Murzynow jak ludzi, wzbudzaja pode. jrzenia, ze sa komunistami. Nie dostane lepszej posady niz praca sekretarki. Ale nie narzekam. Kobiety w wywiadzie awansuja najwyzej do stopnia sledczego. Pojechali do niej. Zajmowala niewielki, schludny apartament, skapo zastawiony nowoczesnymi meblami. Luke przyrzadzil martini. Elspeth weszla do malenkiej kuchni, zeby ugotowac spaghetti. Luke opowiadal jej o swojej pracy. -Bardzo sie ciesze! - zawolala ze szczerym entuzjaz mem. - Przeciez zawsze marzyles o badaniach kosmosu. Nawet na Harvardzie, kiedy chodzilam z toba, wciaz mowiles tylko na ten temat. Usmiechnal sie. -W tamtych latach wszyscy uwazali to za wymysl pisarzy-fantastow. -Wciaz nie wiemy, czy czlowiek kiedys oderwie sie od Ziemi. Wiemy odparl z powaga. Juz podczas wojny niemieccy uczeni uporali sie z najgorszym klopotem. Wystrzelone w Ho landii rakiety dolatywaly do Londynu. Bylam tam, pamietam. Nazywalismy je "brzeczkami". Zadrzala nagle. Jedna z nich omal mnie nie zabila. W czasie alarmu lotniczego musialam isc do biura na spotkanie z agen tem, ktory za kilka godzin mial wyladowac w Belgii. Nagle uslyszalam za soba wybuch. Huknelo jak wszyscy diabli, a potem rozlegl sie brzek tluczonego szkla i loskot spadajacych tynkow. Owional mnie podmuch wiatru zmieszanego z pylem. Gdybym sie wowczas odwrocila, na pewno wpadlabym w pa nike, rzucilabym sie na ziemie i zakryla rekami oczy. Patrzylam wiec wprost przed siebie i szlam dalej. Luke zobaczyl ja w myslach, idaca przez ciemne miasto wsrod padajacych bomb. Cieszyl sie, ze przezyla. Zuch dziewczyna mruknal. Wzruszyla ramionami. Jaki tam zuch? Bylam smiertelnie wystraszona. O czym wtedy myslalas? Nie wiesz? Przypomnial sobie, ze w najtrudniejszych chwilach uciekala w swiat matematyki. O liczbach pierwszych? zaryzykowal. Rozesmiala sie. Prawie. O liczbach Fibonacciego. Luke usmiechnal sie. Wloch Fibonacci zalozyl, ze para krolikow co miesiac plodzi potomstwo w postaci nowej pary, ktora po miesiacu takze zaczyna sie rozmnazac. Pytanie brzmialo: ile par krolikow bedzie po uplywie roku? Odpowiedz: sto czterdziesci cztery, ale liczba par stanowila znany ciag matematyczny: 1, 1, 2, 3, 5, 8, 13, 21, 34, 55, 89, 144... Zanim doszlam do biura, dobrnelam do czterdziestej liczby powiedziala Elspeth. Pamietasz ja? Oczywiscie: sto dwa miliony trzysta trzydziesci cztery tysiace sto piec odparla. Wiec do budowy naszych rakiet wykorzystujecie niemieckie pomysly? Scisle mowiac, konstrukcje rakiety V2. Wszystko, nad czym pracowal Luke, bylo objete tajemnica, ale rozmawial z Elspeth, ktora na co dzien miala dostep do najtajniejszych danych. Powstal pocisk, ktory doleci z Arizony do Moskwy. Skoro juz tyle potrafimy, wkrotce wyladujemy na Ksiezycu. Wystarczy tak po prostu zwiekszyc wymiary rakiety? Inne dziewczeta, ktore znal, nie interesowaly sie kosmosem. Cos w tym rodzaju. Potrzebny nam wiekszy silnik, bardziej wydajne paliwo, lepszy system naprowadzania, i tak dalej. Ale to wszystko da sie zalatwic. Poza tym tamci Niemcy pracuja teraz dla nas. Tak, slyszalam. Nagle zmienila temat i zapytala: A co z twoim prywatnym zyciem? Masz kogos? -Nie. Od dziewieciu lat, czyli od dnia pozegnania z Billie, spotykal sie z roznymi kobietami. Miewal przelotne romanse, ale zaden z nich - o czym nie chcial powiedziec Elspeth - nie mial dla niego najmniejszego znaczenia. Byla jedna dziewczyna, ktora mogl pokochac. Wysoka o dlugich wlosach i pieknych piwnych oczach. Do tego energiczna i pelna radosci zycia, co upodobnialo ja do Billie. Spotykali sie na Harvardzie, kiedy robil doktorat. Pewnej nocy na dziedzincu, ujela go za rece i powiedziala: "Mam meza" Potem pocalowala go i odeszla. Zadna inna nie wzbudzila w nim glebszych uczuc. -A co z toba? - zapytal. - Peg wyszla za maz, Billie sie rozwodzi... Nie poderwiesz nikogo? -Wiesz, jak to jest na rzadowej posadzie - westchnela Elspeth. Wiedzial z gazet. W Waszyngtonie pracowalo wiele mlodych i samotnych kobiet, bylo ich znacznie wiecej niz mezczyzn. Uwazano je za frustratki, goniace za chlopami. Luke nie wierzyl, ze Elspeth nalezy do ich grona. Skoro jednak nie chciala z nim szczerze rozmawiac... Jej prawo. Poprosila go, zeby od czasu do czasu zerknal na potrawy stojace na ogniu, i poszla wziac prysznic. Spaghetti gotowalo sie w duzym garnku, a w mniejszym bulgotal sos pomidorowy. Luke zdjal marynarke i krawat. Zamieszal sos drewniana lyzka. Martini wprawilo go w znakomity nastroj, sos pachnial smakowicie, a Elspeth okazala sie dobra gospodynia. Czego wiecej potrzeba mezczyznie do szczescia? -Luke? - zawolala Elspeth z lazienki. - Mozesz przyjsc na chwile? Otworzyl drzwi. Byla bez sukienki, w rozowym staniku bez ramiaczek, haleczce tej samej barwy, ponczochach i butach. Luke widywal ja na plazy w znacznie bardziej skapym przyodziewku, lecz teraz wygladala niezwykle kuszaco. Trzymala reke przy policzku. -Cholera, mydlo dostalo mi sie do oka - powiedziala. - Mozesz je jakos wyplukac? Luke odkrecil kran z zimna woda. Pochyl sie nad zlewem - zakomenderowal i lewa dlonia pchnal ja w plecy, pomiedzy lopatkami. Miala miekka skore... Prawa reka zaczerpnal garsc wody i przemyl jej oko. -O, juz lepiej - szepnela. Powtorzyl ten zabieg kilka razy. Wreszcie oznajmila, ze oko juz jej nie piecze. Wytarl jej twarz recznikiem. -Jest troche zaczerwienione, ale poza tym chyba wszystko w porzadku - powiedzial. -Zaloze sie, ze okropnie wygladam. -Nic podobnego. - Przyjrzal jej sie uwaznie. Miala czer wone oko i zmoczone wlosy, lecz wygladala rownie pieknie, jak przy ich pierwszym spotkaniu ponad dziesiec lat temu. - Jestes cudowna. Wciaz stala z uniesiona glowa i ustami rozchylonymi w usmiechu. Luke, niewiele myslac, zaczal ja calowac. Z poczatku wydawala sie lekko przestraszona, ale potem zarzucila mu rece na ramiona i przywarla do niego calym cialem. Fiszbiny biustonosza drapaly go przez cienki material koszuli. Z zaklopotaniem probowal sie odsunac. -Co sie stalo? - spytala. -Boli - mruknal i wyszczerzyl zeby. -Moj ty biedaku! - zawolala z udawanym wspolczuciem. Szybkim ruchem rozpiela stanik i rzucila go na podloge. Luke w zamierzchlej przeszlosci czasem dotykal jej piersi, lecz widzial je po raz pierwszy. Byly biale, okragle, nabrzmiale pozadaniem. Znow przysunela sie do niego, rozgrzana i miekka. -Teraz lepiej? - spytala. Porwal ja w ramiona, zaniosl do sypialni i polozyl na lozku. Zrzucila buty. Wzial do reki skraj jej halki. -Moge? - zapytal. -Jestes prawdziwym wzorem uprzejmosci - zachichotala. Usmiechnal sie. Byc moze zachowywal sie glupio, ale w tej chwili nie potrafil inaczej. Elspeth uniosla biodra. Zdjal jej halke i zerknal na rozowe figi. - Nie pytaj, tylko sciagaj - powiedziala. Kochali sie powoli i bardzo namietnie. Elspeth wciaz calowala go po twarzy. -Czekalam na to bardzo dlugo - wyszeptala mu wprost do ucha. Potem kilka razy krzyknela z ekstazy i zamarla w bezruchu, zupelnie wyczerpana. Wkrotce usnela. Luke lezal obok niej, zastanawiajac sie nad swoim zyciem. Zawsze pragnal zalozyc rodzine. Szczescie jawilo mu sie w postaci ogromnego i halasliwego domu, pelnego dzieci, przyjaciol i zwierzat. Teraz mial juz trzydziesci cztery lata i wciaz byl sam, a czas plynal coraz szybciej. Od dnia zakonczenia wojny myslal wylacznie o karierze. Najpierw wrocil na studia, zeby nadrobic straty. Jednak nie dlatego dotad sie nie ozenil. Prawde mowiac, kochal tylko dwie kobiety: Billie i Elspeth. Billie go zdradzila, ale odnalazl Elspeth. Spogladal na jej ksztaltne cialo, widoczne w niklym blasku swiatla padajacego z ronda Duponta. Czy moglby wymarzyc sobie cos lepszego niz dnie i noce z dziewczyna - madra, odwazna niczym lwica, kochajaca dzieci i - co najwazniejsze - tak bardzo piekna? Wstal o swicie i zaparzyl kawe. Kiedy wszedl z taca do sypialni, Elspeth siedziala juz na lozku, przecierajac zaspane oczy. Usmiechnela sie do niego. -Chce cie o cos zapytac - powiedzial. Usiadl na krawedzi lozka i wzial ja za reke. - Wyjdziesz za mnie? Spowazniala. Na jej twarzy pojawil sie wyraz niepokoju. -O moj Boze... - szepnela. - A moge? 07:00 Plomien odrzutu przedziera sie przez dysze rakiety, jak kubek goracej kawy wlany w gardlo sniegowego balwana.Anthony zatrzymal samochod pod Mauzoleum Jeffersona. Larry siedzial na przednim fotelu, wcisniety miedzy niego i Pete'a. Wciaz bylo pusto i ciemno. Anthony tak ustawil swojego cadillaca, by w swiatlach reflektorow widziec kazdy nadjezdzajacy pojazd. Pomnik byl otoczony podwojna kolumnada, nakryta wysoko sklepiona kopula. Stal na wysokim podescie, ze schodami z tylu. Sam posag ma piec i pol metra wysokosci i wazy cztery i pol tony powiedzial Anthony do Larry'ego. Jest odlany z brazu. Nie widze go. Stad zakrywaja go filary. To dlaczego nie przyjechalismy tu w dzien? chlipnal Larry. Anthony juz nieraz zabieral go na spacer. Byli w Bialym Domu, w zoo i w Instytucie Smithsona. Czesto jedli razem hot dogi i lody. Anthony zawsze kupowal chlopcu jakas zabawke, zanim odwiozl go do domu. Byl bardzo dumny ze swojego chrzesniaka. Stanowili dobrana pare. Dzis jednak Larry wiedzial, ze dzieje sie cos zlego. Chcial do mamy i wyczuwal napiecie panujace w samochodzie. Anthony otworzyl drzwi. Zostan tu na chwile powiedzial. Ja i Pete musimy cos obgadac. Wysiedli. W mroznym powietrzu z ich ust buchaly obloki pary. Zaczekam tutaj, a ty wez dzieciaka i idzcie pod pomnik polecil Anthony agentowi. Stancie po tej stronie, zeby go matka widziala. Tak jest odparl Pete zimnym, beznamietnym glosem. Nie lubie tak postepowac dodal Anthony, choc tak naprawde nie dbal juz o nikogo. Larry byl niespokojny, Billie pewnie szalala ze strachu... Nie mogl jednak pozwolic sobie na sentymenty. Zadne z nich nie zazna najmniejszej krzywdy powiedzial, zeby uspokoic Pete'a. Chce tylko wiedziec, gdzie jest Luke. Potem oddamy jej malego? Nie. Nie? Twarz Pete'a byla ukryta w mroku, ale w jego glosie Anthony uslyszal zdumienie. Dlaczego? Moze przydac sie pozniej. Pete nadal nic nie rozumial, jednak na razie nie protestowal. Otworzyl drzwi. Chodz, Larry. Wujek Pete pokaze ci caly pomnik. Larry wysiadl. Dobrze. Ale kiedyjuz go obejrzymy, to chyba lepiej bedzie, jak wrocimy do domu powiedzial z ostrozna uprzejmoscia. Anthony'emu krajalo sie serce, gdy patrzyl na malca. Ustalimy to z mama powiedzial, silac sie na spokoj ' Teraz juz idzcie. Larry wzial Pete'a za reke i obeszli mauzoleum od tylu by dojsc do schodow. Chwile pozniej staneli wsrod filarow, widoczni w blasku reflektorow. Anthony spojrzal na zegarek. Szesnascie godzin do startu. Za szesnascie godzin bedzie po wszystkim... Szesnascie godzin to kupa czasu. Luke mogl wyrzadzic jeszcze wiele zlego. Nie powinien tak dlugo chodzic po tym swiecie. Gdzie Billie? Ogarnelo go nagle zwatpienie. A jesli nie przyjedzie? Nie... Byla zbyt przerazona, zeby zadzwonic na policje albo probowac jakiejs sztuczki. Nie pomylil sie. Juz po chwili w oddali zobaczyl swiatla nadjezdzajacego samochodu. Nie widzial jego koloru, ale na pewno byl to ford thunderbird. Woz zatrzymal sie z wlaczonym silnikiem niecale pietnascie metrow od cadillaca. Z jego wnetrza wyskoczyla drobna, szczupla postac. Czesc, Billie odezwal sie Anthony. Przeniosla wzrok na pomnik. Pete i Lany stali na podwyzszeniu, odwroceni tylem. Anthony podszedl do niej. Tylko sie nie wyglupiaj, bo zdenerwujesz Larry'ego. Ja go mam zdenerwowac, ty pieprzony sukinsynie?! syknela. Byla bliska placzu. Musialem to zrobic. Musiales?! A coz to za przymus? W pelni rozumial jej reakcje, choc poczul sie troche dotkniety jej jawna zlosliwoscia. Znasz cytat z Jeffersona, wykuty na pomniku polmetrowy mi literami? zapytal. "Klne sie na Boga, ze za wszelka cene zwalczac bede tyranie nad umyslem czlowieka". To moje motto. Wsadz je sobie w dupe. Nie dorosles do wielkich idealow. Zadna szczytna misja nie usprawiedliwia twojej zdrady. Nie bylo sensu sie z nia klocic. Gdzie Luke? spytal ostro. Zapadla cisza. Zlapal samolot do Hunstville powiedziala po chwili Billie. Anthony westchnal z satysfakcja. Nareszcie cos konkretnego. Chociaz to bardzo dziwne... Dlaczego do Huntsville? Tam powstal projekt rakiety. Wiem. Ale dlaczego wlasnie dzisiaj? Nie mam pojecia. W gestym mroku nic nie umial wyczytac z jej twarzy. -Mysle, ze cos ukrywasz. -Wcale mnie nie obchodzi, co myslisz. Oddaj mi Larry'ego. Chce odjechac. -Nic z tego - odparl. - Zatrzymam go na troche. -Co?! - wrzasnela Billie. - Przeciez ci powiedzialam, gdzie jest Luke! -Byc moze zdolasz mi jeszcze pomoc w jakis inny sposob. -Jestes potworem! -Jakos to przezyjesz - odparl i odwrocil sie. I to byl blad. Billie spodziewala sie takiego obrotu sprawy. Kiedy Anthony podszedl do swojego samochodu, pobiegla za nim i prawym barkiem uderzyla go prosto w plecy. Wprawdzie wazyla tylko piecdziesiat cztery kilogramy - wiec byl od niej o czterdziesci ciezszy - lecz rozpacz dodala jej sily. Zachwial sie i upadl na rece i kolana. Jeknal z bolu i zaskoczenia. Billie wyrwala colta z kieszeni plaszcza. Anthony probowal sie podniesc, ale pchnela go ponownie, tym razem z boku. Przetoczyl sie po ziemi i upadl na plecy. Kleknela tuz przy jego glowie i wepchnela lufe w jego usta, lamiac mu zab. Znieruchomial. Odblokowala bezpiecznik. Widziala strach w oczach Anthony'ego. Nie przewidzial, ze moze byc uzbrojona. Po jego brodzie splywala struzka krwi. Billy uniosla glowe. Larry wraz z "opiekunem" wciaz patrzyli na pomnik, nieswiadomi przebiegu wydarzen. Spojrzala znow na Anthony'ego. -Wyjme ci z ust pistolet - wydyszala - ale pociagne za spust, jesli sie poruszysz. Zawolaj swojego kumpla i powtorz mu to, co ci powiem. Cofnela reke i wymierzyla bron prosto w jego lewe oko. -No, dalej - rozkazala. - Krzycz. Anthony milczal. Koncem lufy dotknela jego powieki. -Pete! - zawolal. Pete odwrocil sie. -Gdzie pan jest? - zapytal z zaklopotaniem. Billie i Anthony byli poza zasiegiem swiatel. -Niech tu nie podchodzi! - warknela. Anthony milczal. Billie wetknela mu pistolet w oko. -Stoj tam, gdzie jestes! - krzyknal do agenta. Pete oslonil reka oczy, wpatrujac sie w ciemnosc. -Co sie stalo? - zapytal. - W ogole was nie widze! -Larry, to ja, mama! - zawolala Billie. - Wsiadaj do samochodu! Pete zlapal chlopca za reke. -On mnie trzyma! - jeknal Larry. -Spokojnie! - odkrzyknela Billie. - Wujek Anthony zaraz go poprosi, zeby cie puscil. Nacisnela mocniej pistolet. -Dobrze... - jeknal Anthony. Odsunela bron. - Pusc dzie ciaka! - zawolal. -Na pewno? - spytal Pete. -Rob, co mowie, na milosc boska! Ona celuje do mnie z Pistoletu! -Juz sie robi! - odparl sluzbiscie Pete i uwolnil Larry'ego. Chlopiec pobiegl na tyl mauzoleum. Po chwili byl juz na dole. Popedzil w kierunku Billie. -Nie tutaj! - zawolala. - Do samochodu. Szybko. Larry wskoczyl do thunderbirda i trzasnal drzwiami. Billie z calej sily dwukrotnie uderzyla Anthony'ego w twarz kolba pistoletu. Zawyl z bolu, ale zanim zdazyl sie poruszyc znowu mial lufe w ustach. Lezal i jeczal. -Pomysl o tym, co cie spotkalo, kiedy znow przyjdzie ci do glowy porwac jakies dziecko - powiedziala Billie i wsta la. - Nie ruszaj sie - rozkazala. Celujac w Anthony'ego podeszla tylem do samochodu. Spojrzala w strone mauzoleum. Pete stal jak skamienialy. Usiadla za kierownica. -Masz pistolet? - zapytal Larry. Zignorowala to pytanie i schowala bron do kieszeni. -Nic ci nie jest? - zagadnela malca. Rozplakal sie. Wrzucila pierwszy bieg i odjechala. 08:00 Mniejsze silniki, napedzajace drugi, trzeci i czwarty czlon rakiety, wykorzystuja paliwo stale, T17-E2. Jest to polisiarczek z nadchloranem amonu jako utleniaczem. Sila ciagu kazdego z silnikow wynosi w przestrzeni kosmicznej okolo 7000 niutonow.Bern dolal Larry'emu cieplego mleka do platkow. Billie rozbila jajko, zeby przygotowac grzanki. Chlopiec juz sie uspokoil. Z apetytem palaszowal sniadanie i sluchal radia. -Zabije tego skurwysyna - mruknal Bern cicho, zeby Larry go nie uslyszal. - Przysiegam, ze go ukatrupie. Bile nie podzielala jego uczuc. Cala zlosc wyparowala z niej w chwili, gdy uderzyla Anthony'ego. Byla jedynie pelna niepokoju - obawiala sie o Larry'ego, ktory przezyl okropnie ciezkie chwile, i o Luke'a. -Anthony chce zamordowac Luke'a - powiedziala. - Kilka godzin temu sadzilam, ze to niemozliwe, ale teraz nie mam Juz zadnych watpliwosci. Bern rzucil kawalek masla na rozgrzana patelnie i umoczyl kawalek bulki w rozbeltanym jajku. - Luke nie jest nowicjuszem. Trudno go bedzie zaskoczyc -Ale mysli, ze udalo mu sie uciec. Nie wie, ze Anthony zna miejsce jego pobytu. -Gdy Bern smazyl grzanki, Bile zagryzajac usta, niespokojnie krazyla po kuchni. - Obaj zmie rzaja w tej chwili do Huntsville. Ale Luke leci zwyklym samolotem, natomiast Anthony z pewnoscia wsiadzie w MATS i bedzie tam duzo wczesniej. Musimy ostrzec Luke'a. -Chcesz mu zostawic wiadomosc na lotnisku? -A skad pewnosc, ze ja odbierze? Nie, sama musze tam poleciec. Nastepne polaczenie bylo o dziewiatej, prawda? Gdzie jest rozklad? -Na stole. Billie zerknela do broszury. Lot 271 z Waszyngtonu. Punkt dziewiata. Dwa miedzyladowania. Przylot do Hunstville: cztery minuty przed dwunasta. Luke mial tam przybyc dopiero po drugiej. Mogla na niego zaczekac na lotnisku. -Zdaze - stwierdzila. -Wiec lec. Billie spojrzala na Larry'ego. Miotaly nia sprzeczne uczucia. Bern natychmiast zorientowal sie, o czym mysli. -Nie boj sie o niego, nic mu nie bedzie. -Nie wiem, czy wlasnie dzisiaj powinnam go opuszczac. -Zajme sie nim. -Nie odwoz go do szkoly. -Dobrze. Niech zostanie u mnie. -Zjadlem wszystkie platki! - zawolal Larry. -Wiec teraz czas na grzanki. - Bern polozyl na talerzu skwierczacy kawalek bulki. -Chcesz syropu klonowego? -Tak. -Tak co? -Tak, poprosze. Bern siegnal po butelke z syropem. Billie usiadla naprzeciwko syna. -Nie pojdziesz dzisiaj do szkoly. -Ale mam basen! - zaprotestowal. - Moze tata wezmie cie na lekcje plywania. Nie jestem chory! Wiem, kochanie, ale wstales stanowczo zbyt wczesnie. Musisz odpoczac. Uspokoila sie, slyszac jego utyskiwania. To znak, ze wraca do siebie. Nie powinien jednak zostawac bez opieki, dopoki cala sprawa sie nie zakonczy. Przy ojcu byl bezpieczny. Bern mial niemale doswiadczenie z czasow pracy w wywiadzie i umial obronic malego. Billie podjela decyzje. Poleci do Huntsville. Baw sie z tata. Jesli bedziesz grzeczny, to moze juz jutro pojdziesz do szkoly. No dobrze... Mama teraz wychodzi powiedziala. Chciala uniknac czulego pozegnania, zeby go niepotrzebnie nie straszyc. Zobaczymy sie pozniej dodala. Juz w korytarzu uslyszala glos Berna: Zaloze sie, ze nie zjesz drugiej grzanki. Wlasnie ze zjem! zaperzyl sie Larry. Billie zamknela drzwi. Czesc piata 10:45 Rakieta startuje pionowo, a potem leci pod katem 40 stopni do horyzontu. W pierwszej fazie jej lotem kieruja stateczniki i ruchome wirniki w dyszach wydechowych.Luke zasnal niemal natychmiast po zapieciu pasa. Przegapil chwile startu z Newport News. Spal przez calutki lot, budzac sie jedynie w chwilach ladowania. A bylo tych ladowan sporo, w Wirginii i Karolinie Polnocnej. Za kazdym razem z niepokojem spogladal na zegarek, odliczajac czas, jaki pozostal do startu rakiety. Na postojach nawet nie wstawal z fotela. Pasazerowie wsiadali lub wysiadali. Czul sie jak w autobusie. W WinstonSalem zarzadzono nieco dluzsza przerwe, dla uzupelnienia paliwa. Wszystkich poproszono o wyjscie do Poczekalni. Luke skorzystal z okazji i zatelefonowal do bazy Redstone. Uslyszal glos swojej sekretarki, Marigold Clark. Doktorze Lucas! zawolala. Wszystko dobrze? Tak, ale nie mam zbyt wiele czasu na rozmowe. Start bedzie dzisiaj, zgodnie z planem? O wpol do jedenastej wieczorem. Lece do Huntsville. Samolot wyladuje o czternastej dwa dziescia trzy. Chcialbym wiedziec, po co tam bylem w poniedzialek. Nadal pan nic nie pamieta? Nie. Moze ty sobie cos przypomnialas? Nic mi pan wtedy nie mowil. A co robilem? -Niech pomysle... Odebralam pana z lotniska i razem pojechalismy do bazy. Wszedl pan do sali obliczen, a po tem - juz zupelnie sam - pojechal pan samochodem do sekcji poludniowej. -Co tam jest? -Poligon prob. Prawdopodobnie byl pan u technikow. Czasami pan tam pracowal. Nie mam jednak pewnosci, bo zostalam w biurze. -A pozniej? -Zawiozlam pana do domu - odpowiedziala Marigold. - Dwie lub trzy minuty czekalam na pana w samochodzie, a potem znow pojechalismy na lotnisko. -To wszystko? -Nic wiecej nie wiem. Luke zaklal pod nosem. Liczyl na to, ze wspolnie z Marigold dojda do jakiegos konstruktywnego wniosku. Pora na nowa serie pytan. -Jak wygladalem? -Tak jak zwykle, chociaz sprawial pan wrazenie bardzo zamyslonego. Chyba byl pan czyms... zafrasowany, to chyba najlepsze okreslenie. Jakby cos pana gryzlo. U naukowcow to normalna sprawa, wiec o nic nie pytalam. -W co bylem ubrany? -W jedna z tych eleganckich tweedowych marynarek. -Mialem cos w reku? -Walizke... och, prawda... mial pan rowniez teczke z aktami. Luke wstrzymal oddech. -Teczke? - powtorzyl. Glosno przelknal sline. - Wszyscy juz wsiadaja, doktorze Lucas - przerwala mu stewardesa. Zakryl dlonia sluchawke. -Jeszcze chwile. Jak wygladala ta teczka? - spytal Marigold. -Zwykla, z szarej tektury, o formacie papieru kancelaryj nego... -Co w niej bylo? -Nie wiem. Chyba jakies dokumenty. Luke probowal zapanowac nad zdenerwowaniem. -Byla gruba? -Nie. Moze bylo w niej pietnascie lub dwadziescia kartek. -Czego dotyczyly te dokumenty? -Nie wiem. Nie wyjmowal ich pan przy mnie. -Mialem jeszcze te teczke, kiedy dojechalismy na lot nisko? Po drugiej stronie zapadla cisza. Wrocila stewardesa. -Doktorze Lucas, jezeli pan nie wsiadzie, odlecimy bez pana. -Ide, ide! - powiedzial i powtorzyl pytanie: - Mialem jeszcze te teczke, kiedy... -Slyszalam - przerwala mu Marigold. - Wlasnie usiluje sobie przypomniec. Zagryzl -Nie spiesz sie. -Nie pamietam, czy zabral ja pan do domu. -A na lotnisku? -Chyba nie... Widzialam, jak pan odchodzil. W jednej rece walizka, a w drugiej... nic. -Na pewno? -Tak. Teraz jestem juz zupelnie pewna. Musial ja pan gdzies zostawic. W bazie lub w domu. Umysl Luke'a pracowal na najwyzszych obrotach. To wlasnie ta teczka byla powodem jego wizyty w Huntsville. Skrywala jakas tajemnice. Moze przechowywal w niej kopie dokumentow, ktore zamierzal gdzies ukryc? I dlatego nakazal milczenie sekretarce... Gdyby odnalazl te papiery, bylby to koniec sprawy. Stewardesa wyszla z budynku. Widzial, jak biegnie przez plyte lotniska. Smigla samolotu zaczely sie obracac. -Sprobuj jej poszukac - powiedzial do Marigold. - To bardzo wazne. -Wielkie nieba, doktorze, przeciez tu sa miliony takich teczek. Skad mam wiedziec, ktora nalezy do pana? -Poszperaj troche, moze znajdziesz ja w jakims dziwnym miejscu. Sprawdze w domu, gdy tylko dotre do Huntsville. Potem przyjade do bazy. Odwiesil sluchawke i pobiegl do samolotu. 11:00 Program lotu opracowano na dlugo przed zaplanowanym startem. Sygnaly, przekazywane radiem do mozgu elektronowego, steruja praca systemu kierowania.Samolot MATS lecacy do Huntsville byl pelen generalow. W bazie Redstone nie zajmowano sie wylacznie projektowaniem pojazdow kosmicznych, miescila sie tu takze glowna kwatera dowodztwa Wojsk Rakietowych. Anthony, ktory lubil trzymac reke na pulsie, wiedzial, ze w laboratoriach powstawaly plany kilkunastu rodzajow broni: od rakiety RedEye, wielkosci palki do baseballu, przeznaczonej dla piechoty do zwalczania obiektow latajacych, do kolosa typu ziemiaziemia, znanego pod nazwa Honest John. Dzisiaj Anthony nosil ciemne okulary, zeby zakryc siniaki pod oczami. Warga przestala mu juz krwawic, a dziure po wybitym zebie widac bylo tylko, gdy cos mowil. Nie upadal na duchu Luke byl w zasiegu reki. Czy mial go zabic przy pierwszej sposobnosci? To chyba najprostsze rozwiazanie. Troche go martwilo, ze nie zna do kladnie zamiarow przeciwnika. Musial podjac decyzje. Byl na nogach od czterdziestu osmiu godzin, zasnal wiec twardo jak kamien, gdy tylko 'usiadl na fotelu. Snilo mu sie, ze znow ma dwadziescia jeden lat i ze drzewa wokol Harvardu pokryly sie mlodym listowiem. Zycie szeroka droga wiodlo go do krainy wielkich mozliwosci... A potem Pete potrzasnal go za ramie, jakis kapral otworzyl drzwi i do kabiny wpadl goracy powiew Alabamy. W Hunstville bylo lotnisko cywilne, lecz samoloty MATS ladowaly w bazie Redstone. Za terminal sluzyla tu drewniana szopa, a zamiast wiezy stala azurowa konstrukcja z zelaza, z blaszanym barakiem na szczycie, pelniacym role centrum kontroli lotow. Anthony potrzasnal glowa, probujac odpedzic resztki snu, i przeszedl przez zaniedbany trawnik. W reku trzymal niewielka torbe z bronia, falszywym paszportem i piecioma tysiacami dolarow w gotowce. Rozbudzil sie juz na dobre. Wiedzial, ze za kilka godzin bedzie musial zabic czlowieka pierwszego od zakonczenia wojny. Gdzie mial szukac odpowiedniego miejsca? Mogl poczekac na Luke'a na lotnisku w Hunstville, pojsc za nim i zastrzelic go gdzies po drodze. Nie, to zbyt ryzykowne. Luke na pewno wyczulby, ze jest sledzony. Nie byl zbyt latwym celem. Ucieknie, jesli Anthony nie zachowa srodkow ostroznosci. Lepiej poznac jego plany i zastawic pulapke. Popytam w bazie powiedzial do Pete'a. A ty pokrec sie po lotnisku i natychmiast wracaj, jak go zobaczysz. Na skraju pasa startowego stal mlody czlowiek w mundurze porucznika z tablica: "Pan Carroll, Departament Stanu". Anthony uscisnal mu reke. Serdeczne pozdrowienia od pulkownika Hickama powiedzial porucznik oficjalnym tonem. Zgodnie z poleceniem z Departamentu Stanu sprowadzilem dla pana samochod. Wskazal na zielonego forda. Doskonale odparl Anthony. Kiedy dzwonil do bazy przed odlotem, sklamal, ze ma specjalne rozkazy do dyrektora CIA, Alana Dullesa, i zazadal od wojska calkowitego wsparcia, podzialalo. Mlody wojskowy az sie palil do wspolpracy. Pulkownik Hickam prosi, zeby w wolnej chwili wpadl pan do naszej kwatery powiedzial i wreczyl Anthony'emu mape. Baza byla ogromna. Ciagnela sie na poludnie az do brzegow rzeki Tennessee.' Tutaj zaznaczono kwatere. Porucznik wskazal palcem. Mam takze przekazac, zeby pan zadzwonil do Waszyngtonu, do pana Carla Hobarta. Dziekuje. Gdzie jest biuro doktora Claude'a Lucasa? W pracowni obliczeniowej. Mlody czlowiek wzial olowek i nakreslil krzyzyk na mapie. Ale wszyscy wyjechali na przyladek Canaveral. Czy doktor Lucas ma sekretarke? Tak. To pani Marigold Clark. Mogla znac plany swojego szefa. Wysmienicie. Poruczniku, to moj wspolpracownik, Pete Maxell. Musi sie dostac na lotnisko, bo ma odebrac stamtad pasazera. Z przyjemnoscia go tam zawioze. Bede wdzieczny. W jaki sposob moglby sie ze mna kontaktowac? Porucznik spojrzal na Pete'a. Niech pan zostawi wiadomosc w biurze pulkownika Hickama. Natychmiast przekaze ja panu Carrollowi. A zatem zalatwione ucieszyl sie Anthony. Ruszajmy. Wsiadl do forda, popatrzyl na mape i odjechal. Baza Redstone w zasadzie niczym nie odrozniala sie od innych. Droga wiodla Prosto jak strzelil poprzez plaska rownine, tu i owdzie upstrzona trawnikami przystrzyzonymi na wojskowego jeza. Budynki z czerwonej cegly mialy plaskie dachy. Wszystko bylo wyraznie oznaczone. Anthony bez trudu znalazl pracownie obliczeniowa, zajmujaca pietrowy gmach w ksztalcie litery T. Po co im tyle miejsca? zastanawial sie w duchu. Zatrzymal samochod i przez chwile siedzial pograzony w myslach. Co zrobi Luke zaraz po przylocie do Huntsville? Marigold na pewno to wiedziala. Watpliwe jednak, by chciala rozmawiac z nieznajomym, zwlaszcza z facetem o posiniaczonej twarzy. Ale zostala tu zupelnie sama, wszyscy naukowcy siedzieli na Przyladku. Mogla czuc sie samotna i troszeczke znudzona... Wszedl do budynku i skierowal sie do sekretariatu. Staly w nim trzy male biurka, a na nich maszyny do pisania. Dwa miejsca byly puste. Na trzecim siedziala Murzynka po piecdziesiatce, ubrana w kolorowa bawelniana sukienke w stokrotki. Na nosie miala okulary w grubej blyszczacej oprawce. Dzien dobry powiedzial Anthony. Kiedy uniosla glowe, zdjal ciemne okulary. Kobieta ze zdumieniem popatrzyla na jego podbite oczy. Witam pana. Czym moge sluzyc? Szanowna pani, szukam zony, ktora by mnie nie tlukla powiedzial z udawana powaga. Marigold rozesmiala sie. Anthony przyciagnal sobie krzeslo i usiadl przy jej biurku. Przychodze od pulkownika Hickama oznajmil. Szukam Marigold Clark. Gdzie ja znajde? To ja. Och, nie! Pani Clark jest dojrzala kobieta, a pani, prosze wybaczyc, tylko mloda dziewczyna. Zarty pan sobie stroi! zawolala, ale usmiechnela sie szeroko. Jedzie tu doktor Lucas. Slyszala pani o tym? Zadzwonil do mnie dzis rano. O ktorej bedzie? Jego samolot laduje o czternastej dwadziescia trzy. Znakomicie. Czyli dotrze tu na trzecia? Niekoniecznie. Hmm... Dlaczego? Powiedzial, ze najpierw wpadnie do domu. Cud boski... Wiedzial juz wszystko. Wprost nie wierzyl wlasnemu szczesciu. W drodze z lotniska do bazy Luke zamierzal na chwile zajrzec do domu. Wystarczylo po prostu na niego tam zaczekac i zabic go, gdy stanie na progu. Zadnych swiadkow. Zadnego halasu, bo przeciez uzyje tlumika. Cialo moze pozostac tam, gdzie upadnie. Elspeth jest na Florydzie, wiec co najmniej przez kilka dni nikt nie bedzie zagladal do mieszkania. Dziekuje powiedzial do Marigold i wstal. Ciesze sie, ze moglem pania poznac. Wyszedl, zanim zdazyla spytac go o nazwisko. Pojechal do kwatery. Byl to dlugi, trzypietrowy monolit, przypominajacy wiezienie. Znalazl biuro pulkownika Hickama. Pulkownika wprawdzie nie bylo, ale sierzant wskazal mu pusty pokoj z telefonem. Anthony zadzwonil do budynku Q i polaczyl sie z Coopermanem. Co sie dzieje, George? zapytal bez zbednych wstepow. Strzelales do kogos wczoraj? Chrapliwy glos Coopermana brzmial bardziej ponuro niz zazwyczaj. Anthony z pewnym wysilkiem przybral poze zawadiaki. Wiedzial, ze Cooperman to lubi. Kto ci o tym nagadal? Pewien pulkownik z Pentagonu zatelefonowal do Toma Ealy'ego, a on zawiadomil Hobarta. Nie ma zadnych dowodow. Zebralem wszystkie luski. Pulkownik znalazl w scianie dziure o srednicy dziewieciu milimetrow. I domyslil sie, skad sie wziela. Trafiles chociaz? Niestety nie. Jestes teraz w Hunstville? Tak. Masz natychmiast wracac. -Wobec tego nie bylo naszej rozmowy. -Posluchaj mnie, Anthony... Krylem cie, bo miales dobre wyniki, ale teraz umywam rece. Od tej pory dzialasz na wlasny rachunek. -To lubie. -Powodzenia. Anthony odlozyl sluchawke i przez minute siedzial ze wzrokiem wbitym w przestrzen. Nie zostalo mu zbyt wiele czasu. Jak dlugo mogl grac Billy Kida i nie sluchac zadnych rozkazow? Pora dzialac. Zatelefonowal na Floryde, do Elspeth. -Rozmawialas z Luke'em? - zapytal. -O wpol do siodmej rano - odparla roztrzesionym glosem. -Skad dzwonil? -Nie chcial powiedziec. Nie wiem, co zamierza, i nie wiem, dokad jedzie. Bal sie, ze moj telefon moze byc na podsluchu. Wspomnial tylko, ze to ty go tak urzadziles. -Leci do Huntsville. Ja jestem teraz w bazie Redstone. Pomyslalem sobie, ze moze zaczekam u was. Dostane sie do mieszkania? -Nadal bedziesz go bronil? - odpowiedziala pytaniem. -Oczywiscie. -I nic mu sie nie stanie? -Zrobie, co w mojej mocy. Elspeth milczala przez chwile, a potem powiedziala: -Klucz lezy pod gazonem z bugenwilla, z tylu, na po dworku. -Dzieki. -Uwazaj na Luke'a. -Przeciez powiedzialem, ze zrobie wszystko, co w mojej mocy! -Nie krzycz na mnie - odparla, na chwile odzyskujac dawny wigor. -Zajme sie nim - obiecal i odlozyl sluchawke. Wstal, zamierzajac odejsc, lecz w tym samym momencie zabrzeczal dzwonek telefonu. Mam odebrac? - zastanawial sie. A jesli to Hobart? Nie, Hobart nie wie, ze jestem u Hickama. Tylko Pete moze mnie tu szukac... Podniosl sluchawke. To byl Pete. -Jest tutaj doktor Josephson! - zawolal. -O, cholera. - Anthony ludzil sie nadzieja, ze Billie juz calkiem zniknela ze sceny. -Wysiadla z samolotu? -Tak. Chyba skorzystala z szybszego polaczenia. Siedzi na lawce, jakby na kogos czekala. -Na Luke'a - mruknal Anthony. - Szlag by ja trafil... Chce mu powiedziec o nas. Pozbadz sie jej. -Jak? -Rusz glowa! Nic mnie to nie obchodzi! 12:00 Orbita Explorera przebiega 34 stopnie od rownika. Tor lotu biegnie na poludniowy wschod przez Atlantyk do poludniowego kranca Afryki, a stamtad na polnocny wschod, przez Ocean Indyjski oraz Indonezje, az do Pacyfiku.Port lotniczy w Huntsville byl maly, lecz zatloczony. W hali glownej, poza wypozyczalnia samochodow Hertza, stalo jedynie kilka automatow z napojami i dlugi rzad budek telefonicznych. Billie spojrzala na tablice przylotow. Samolot Luke'a mial juz prawie godzinne opoznienie. Przylot przewidywano na pietnasta pietnascie. Musiala czekac bite trzy godziny. Kupila w automacie baton czekoladowy i butelke oranzady Dr. Peppera. Postawila na ziemi neseser z coltem 45 i oparla sie o sciane. Co dalej? Przede wszystkim musiala ostrzec Luke'a o przybyciu Anthony'ego. Mialby sie wowczas na bacznosci i podjalby odpowiednie kroki. Ale raczej nie bedzie myslal o ucieczce. Chcial sie dowiedziec, co naprawde robil tu w poniedzialek. A to bylo ryzykowne... Czy mogla dac mu ochrone? Podeszla do niej mloda dziewczyna w uniformie linii lotniczych Capital. -Pani doktor Josephson? -Tak. -Wiadomosc do pani - powiedziala dziewczyna i poda la jej koperte. - Kilka minut temu dostalismy ja przez telefon. Billie zmarszczyla brwi. Kto mogl wiedziec, ze tu przyleciala? -Dziekuje - mruknela i rozerwala koperte. -Prosze uprzejmie. Gdyby pani czegos potrzebowala, jes tesmy do pani uslug. Billie uniosla glowe i usmiechnela sie do hostessy. Zapomniala juz, jak grzeczni sa poludniowcy. -Bede o tym pamietac - powiedziala. -I jeszcze raz dziekuje. Dziewczyna odeszla. Billie przeczytala wiadomosc: "Prosze zadzwonic do doktora Lucasa, Hunstville, JE 6-4231". Nic z tego nie rozumiala. Luke przylecial przed nia? Skad wiedzial, gdzie jej szukac? Byl tylko jeden sposob, zeby sie tego dowiedziec. Wrzucila butelke do kosza i podeszla do telefonu. -Laboratorium prob chemicznych, slucham - odezwal sie ktos po drugiej stronie. Wygladalo na to, ze Luke rzeczywiscie jest w Redstone. Jak to zrobil? -Chcialabym rozmawiac z doktorem Lucasem. -Chwileczke. - Mala przerwa. - Niestety, doktor Lucas wlasnie wyszedl. A kto mowi? -Doktor Bilhah Josephson. Przed chwila otrzymalam wia domosc, ze mam zadzwonic pod ten numer. -Och, doktor Josephson! - zawolal jej rozmowca calkiem innym tonem. - Ciesze sie, ze to pani. Doktor Lucas bardzo chcial sie z pania skontaktowac. -Myslalam, ze jeszcze nie dolecial. - W Norfolk, w Wirginii, przejal go wywiad wojskowy Przylecial specjalnym samolotem. Jest tu juz od godziny. Billie poczula ogromna ulge. Najwazniejsze, ze byl bezpieczny... Czegos jednak nie rozumiala. -Po co polecial do Norfolk? -Mysle, ze pani wie. -Tak, tak... Rozumiem. Co z nim? -Wszystko w porzadku... ale nie powinnismy mowic o tym przez telefon. Moze pani przyjechac do nas? -To znaczy gdzie? -Laboratorium jest godzine drogi od miasta, przy szosie do Chattanoogi. Wyslalbym po pania samochod, ale bedzie szybciej, jezeli pani cos wynajmie albo wezmie taksowke. Billie wyjela notes z torebki. -Prosze mi podac dokladny adres. - Przypomniala sobie o zasadach grzecznosci, wciaz zywych na Poludniu, i doda la: - Jesli oczywiscie nie sprawi to panu klopotu. 13:00 Pierwszy czlon rakiety musi zostac odlaczony szybko i dokladnie, bo w przeciwnym razie - po utracie ciagu - moze zaczepic o drugi i zepchnac rakiete z kursu. Jej klapy zamykaja sie przy spadku cisnienia w przewodach paliwowych i piec sekund pozniej pierwszy czlon zostaje odrzucony poprzez zdetonowanie sprezynujacych ladunkow wybuchowych. Uzycie sprezyn zwieksza predkosc drugiego czlonu o 8,5 metra na sekunde, dajac tym samym pewnosc, ze cala operacja odbedzie sie bez zaklocen.Anthony znal droge do domu Luke'a. Kilka lat temu spedzil w nim weekend. Bylo to zaraz po tym, jak Luke i Elspeth przeprowadzili sie tu z Pasadeny. Dojechal w ciagu kwadransa. Dom stal przy Echos Hill, tuz za centrum, w starszej dzielnicy miasta. Zaparkowal za rogiem, zeby Luke nie domyslil sie, ze ktos na niego czeka. Wszedl na podworko. Powinien byc calkiem spokojny. Mial w reku wszystkie atuty: czas, bron i element zaskoczenia. A jednak Luke juz dwa razy mu sie wywinal. Po jakie licho wybral sie do Huntsville, zamiast od razu leciec na przyladek Canaveral? Cos go musialo tu przyciagnac. Cos, o czym Anthony nie wiedzial. Niedobrze... Gdzies czyhala niemila niespodzianka. Dom zbudowano na przelomie wiekow, byl bialy, w kolonialnym stylu, z cienista weranda. Za dobry jak na naukowca na wojskowej pensji, ale Luke nigdy nie udawal, ze zyje tylko ze swojej pracy. Anthony otworzyl niska furtke i rozejrzal sie wokol. Nietrudno byloby sie tu wlamac, pomyslal. Ale to niepotrzebne. Obszedl budynek dookola. Obok kuchennych drzwi stala donica z terakoty, a w niej bugenwilla. Duzy metalowy klucz lezal pod spodem. Anthony wszedl do kuchni. Z zewnatrz dom wygladal nieco staroswiecko, ale w srodku pelno bylo nowoczesnych gadzetow. Elspeth zawsze nadazala za moda. Korytarz byl utrzymany w jasnych, pastelowych barwach. W salonie stal duzy telewizor i gramofon, a w jadalni krzesla o szeroko rozstawionych nogach i stoliki. Anthony wolal tradycyjne meble, ale musial przyznac, ze urzadzenie wnetrza bylo w dobrym guscie. Stanal posrodku salonu i popatrzyl na wygieta kanape, obita rozowym skajem. Wrocil myslami do swojej poprzedniej wizyty w tym domu. Wiedzial, ze malzenstwo Luke'a przezywa powazny kryzys. Elspeth co prawda zartowala, lecz znac po niej bylo wyrazne napiecie, a Luke z wymuszeniem gral role jowialnego gospodarza. Nie bardzo mu to wychodzilo. W sobote wieczorem urzadzili cocktail party, na ktore zaprosili cala mlodziez z Redstone. W salonie klebil sie tlum zle ubranych naukowcow, rozprawiajacych o rakietach, oficerow, zaabsorbowanych wylacznie wlasna kariera, i ladnych dziewczat, plotkujacych o zyciu w wojskowej bazie. Obok gramofonu lezal stos plyt dlugograjacych. Sam jazz. Jednak atmosfera nie byla zbyt radosna. Luke i Elspeth po prostu sie upili co w ich przypadku bylo dosc niezwykle. Elspeth flirtowala, a Luke zamknal sie w sobie. Anthony wspolczul im z calego serca. Nie zaliczyl tego weekendu do udanych. Teraz zas mial nastapic ostatni akt dramatu. Anthony zabral sie do przeszukiwania domu. Prawde mowiac, nie bardzo wiedzial, co chce znalezc. Cos, co pomogloby mu choc z grubsza ustalic powody przyjazdu Luke'a. W kuchni znalazl pare gumowych rekawiczek. Wlozyl je. Lepiej, zeby w trakcie sledztwa nie znaleziono jego odciskow palcow. Zaczal od malego gabinetu, zastawionego pod sufit regalami pelnymi naukowych ksiazek. Usiadl przy biurku Luke'a, przed oknem z widokiem na podworko, i wyciagnal pierwsza szuflade. Przez dwie godziny przetrzasal wszystkie pomieszczenia od dachu do piwnic. Nic nie znalazl. Sprawdzil kazda kieszen w ubraniach Luke'a. Potrzasnal kazda ksiazke, w nadziei ze znajdzie jakis papier ukryty miedzy kartkami. Zdjal pokrywke z kazdego pojemnika w ogromnej, dwudrzwiowej lodowce. Poszedl do garazu i przeszukal wnetrze czarnego chryslera 300C. Jesli wierzyc gazetom, byla to najszybsza limuzyna swiata. Zajrzal w oble reflektory i zalomy tylnych statecznikow, ktore upodabnialy samochod do rakiety. Przy okazji dowiedzial sie paru ciekawych rzeczy. Elspeth farbowala wlosy, brala pigulki nasenne, przepisane jej przez lekarza, i cierpiala na zatwardzenie. Luke uzywal szamponu przeciwlupiezowego i prenumerowal "Playboya". W przedpokoju lezala na stoliku sterta listow, pozostawionych tu zapewne przez sprzataczke. Anthony przejrzal je pobieznie. Nic ciekawego. Reklama supermarketu, "Newsweek", pocztowka od Rona i Moniki z Hawajow i kilka kopert z okienkiem. Pewnie rachunki. Poszukiwania nic nie daly. Wciaz nie wiedzial, co Luke chowa jeszcze w rekawie. Wrocil do salonu i usiadl na rozowej kanapie, z ktorej przez duze weneckie okna widzial caly podjazd, a jednoczesnie nie tracil z oka otwartych drzwi korytarza. Wyjal pistolet, sprawdzil, czy jest naladowany, i przykrecil tlumik. Dla zabicia czasu ukladal w myslach wlasna wersje zdarzen. Luke przyjedzie z lotniska taksowka. Dojdzie do frontowych drzwi, wyjmie klucz i wejdzie do srodka. Pewnie najpierw pojdzie do kuchni. Po drodze zerknie do salonu i zobaczy Anthony'ego rozpartego na kanapie. Zatrzyma sie ze zdumieniem i otworzy usta, zeby cos powiedziec. Cos w rodzaju: "Anthony? Co, do diabla...". Ale nie dokonczy zdania. Spojrzy na pistolet w dloni dawnego przyjaciela i zrozumie, co sie zaraz stanie. A potem upadnie bez zycia na ziemie. 15:00 Uklad dysz, zamontowany w tylnej czesci kapsuly z aparatura, koryguje polozenie dziobu podczas lotu w kosmosie.Billie zabladzila. Wiedziala o tym juz od pol godziny. Tuz przed pierwsza odjechala z lotniska wypozyczonym fordem. Minela srodmiescie Huntsville i skrecila na autostrade numer piecdziesiat dziewiec, prowadzaca do Chattanoogi. Zastanawialo ja, dlaczego laboratorium jest oddalone o godzine drogi od bazy. Pewnie ze wzgledow bezpieczenstwa, pomyslala. Mozliwe, ze niektore proby konczyly sie eksplozja. Czlowiek, z ktorym wczesniej rozmawiala, kazal jej przejechac dokladnie piecdziesiat piec kilometrow od Huntsville. Wyzerowala licznik na Main Street, ale kiedy dotarla we wskazane miejsce, nie znalazla zadnego skretu w prawo. Troche ja to zdenerwowalo, lecz pare kilometrow dalej znalazla boczna droge i zjechala z autostrady. Wskazowki, ktore zapisala w notesie, wcale sie nie zgadzaly z tym, co zobaczyla. Nie zawrocila jednak. Laborant pewnie nie znal okolicy. Szkoda, ze nie mogla porozmawiac bezposrednio z Luke'em. Krajobraz stawal sie coraz dzikszy. Tu jakas zrujnowana buda, tam polamane ogrodzenie, dziury w jezdni... Za duzo tego dobrego. Wreszcie z desperacja stwierdzila, ze zabladzila. Byla wsciekla na siebie i faceta z laboratorium. Zawrocila. Po chwili znow trafila na nieznana droge. Zaczela sie zastanawiac, czy przypadkiem nie krazy w kolko. Zatrzymala sie kolo pola, na ktorym jakis Murzyn w niebieskim kombinezonie i slomianym kapeluszu probowal spulchnic plugiem twarda jak kamien ziemie. -Szukam laboratorium prob chemicznych nalezacego do bazy Redstone! - zawolala. Popatrzyl na nia ze zdumieniem. -Musi pani jechac do Hunstville. Baza jest na drugim koncu miasta. -Powiedziano mi, ze tu jest czesc budynkow. -Nic o tym nie wiem. Beznadziejna sprawa. Najlepiej bedzie, jesli jeszcze raz zadzwoni do laboratorium. -Moge skorzystac z pana telefonu? -Nie mam telefonu. Chciala spytac, gdzie jest najblizsza budka, ale nagle zobaczyla cien strachu w oczach mezczyzny. Natychmiast zrozumiala, o co chodzi: byl sam na polu z biala kobieta, ktora mu zadawala bezsensowne pytania. Podziekowala mu pospiesznie i pojechala dalej. Trzy kilometry dalej znalazla sklep z pasza. Na scianie wisial telefon. Wysiadla z samochodu. Dobrze, ze nie wyrzucila kartki z numerem. Wepchnela dziesiec centow w szczeline aparatu i podniosla sluchawke. Natychmiast ktos odebral. -Halo? - odezwal sie mlody meski glos. -Moge prosic doktora Claude'a Lucasa? -Pomylka, zlotko. Nic mi sie dzisiaj nie udaje! - pomyslala z rozpacza. -Czy to Hunstville JE 6-4231? Chwila ciszy. -Tak napisano na tym aparacie. Sprawdzila numer na kartce. Na pewno sie nie pomylila. -Chcialam dodzwonic sie do laboratorium prob chemicz nych. -A ja jestem w budce na lotnisku. -W budce?! -Tak, panienko. Zrozumiala, ze ja oszukano. -Mialem zamiar zadzwonic do mamy, zeby mnie odebra-la - powiedzial mlody mezczyzna. - Podnioslem sluchawke i uslyszalem, ze ktos prosi jakiegos Claude'a... -Cholera! - zaklela Billie i trzasnela sluchawka, zla, ze tak latwo dala sie wywiesc w pole. Luke wcale nie zmienil samolotu w Norfolk. Nie byl w zadnym laboratorium. To jedno wielkie klamstwo, obliczone wylacznie na to, by ja wywabic z lotniska. Udalo im sie... Spojrzala na zegarek. Luke juz wyladowal, Anthony czekal w zasadzce. Rownie dobrze moglaby nadal siedziec w Waszyngtonie. Z rozpacza zastanawiala sie, czy Luke jeszcze zyje. Jesli tak, to trzeba go natychmiast ostrzec. Za pozno, zeby zostawic wiadomosc na lotnisku, ale moze jest ktos, z kim bedzie sie kontaktowal... Usilowala zebrac mysli. Luke mial sekretarke w bazie, o imieniu jak nazwa kwiatu... Nagietek. Marigold. Zatelefonowala do bazy Redstone i poprosila o polaczenie z sekretarka doktora Lucasa. Dzial obliczeniowy odezwala sie jakas kobieta, mowiaca jak ktos pochodzacy z Alabamy. Czym moge sluzyc? Pani Marigold? Tak. Mowi Josephson, przyjaciolka doktora Lucasa. Tak? W glosie Marigold zabrzmiala podejrzliwosc. Rozmawialysmy juz ze soba przypomniala jej Bile. Mam na imie Billie. Och, oczywiscie, pamietam. Dzien dobry. Boje sie o Luke'a. Musze mu przekazac pewna pilna wiadomosc. Jest gdzies w poblizu? Nie, prosze pani. Pojechal do domu. Po co? Szuka jakiejs teczki. Teczki...? powtorzyla Billie i nagle doznala olsnienia. Tej samej, ktora zostawil w laboratorium w poniedzialek? Na to nie umiem odpowiedziec odparla Marigold. Luke na pewno kazal jej swoj poniedzialkowy pobyt za chowac w tajemnicy, pomyslala Billie. Zreszta niewazne. Gdyby sie z pania skontaktowal, prosze mu przekazac, ze dzwonilam, dobrze? Oczywiscie. I prosze mu powiedziec, ze Anthony jest w Huntsville. Tylko tyle? Na pewno zrozumie... Moze pomysli pani, ze calkiem zwariowalam, ale moim zdaniem Luke jest w niebezpieczen stwie. Chodzi o Anthony'ego? Tak. Wierzy mi pani? Dziwniejsze rzeczy sie zdarzaja. Czy to ma jakis zwiazek z tym, ze utracil pamiec? Tak. Ta wiadomosc moze mu uratowac zycie. Naprawde. Zrobie, co w mojej mocy, pani doktor. Dziekuje odparla Billie i odwiesila sluchawke. Z kim jeszcze mogl rozmawiac Luke? Pomyslala o Elspeth. Zadzwonila na centrale miedzymiastowa i poprosila o polaczenie z przyladkiem Canaveral. 15:45 Po odrzuceniu pierwszego czlonu pocisk poszybuje w prozni. System kontroli lotu ustawi go rownolegle do powierzchni Ziemi.Na przyladku Canaveral panowalo ogolne rozdraznienie. Pentagon postawil w stan alarmu cala sluzbe bezpieczenstwa. Kazdy, kto tego ranka przyjechal do pracy, musial odstac swoje w dlugasnej kolejce przed brama. Niektorzy czekali trzy godziny w prazacym sloncu Florydy. Konczylo sie paliwo, silniki zaczynaly dymic, wysiadala klimatyzacja, rozruszniki odmawialy wspolpracy... Wszystkie samochody poddano skrupulatnej rewizji. Podnoszono maski, wyjmowano torby golfowe z bagaznikow i otwierano pokrowce kol zapasowych. A potem bylo jeszcze gorzej: podkomendni pulkownika Hide'a zagladali ludziom do kazdej teczki i do kazdego pudelka z drugim sniadaniem. Wysypywali na duzy stol zawartosc damskich torebek i grzebali wsrod szminek, listow milosnych i tamponow... Nie koniec na tym. Laboratoria, biura i warsztaty przezywaly prawdziwe oblezenie. Ochroniarze przeszukiwali szuflady szafek, sprawdzali oscylatory i pompy prozniowe. Wszedzie ich bylo pelno. Szlag by trafil! Na litosc boska, probujemy odpalic rakie te! irytowali sie pracownicy bazy. Ochroniarze zaciskali zeby i robili swoje. Pomimo tego zamieszania start rakiety wyznaczono na wpol do jedenastej Elspeth nie przejmowala sie panujacym wokol rozgardiaszem. Miala inne klopoty, a dzieki ogolnemu zamieszaniu nikt nie zwracal na nia uwagi. Narobila bledow w rozkladzie i spoznila sie z korekta, ale Willy Fredrickson byl zbyt zbulwersowany, zeby zmyc jej glowe. Martwila sie o Luke'a i zupelnie nie wiedziala, czy moze wierzyc Anthony'emu. Tuz po czwartej zadzwonil telefon. Serce w niej zamarlo. Chwycila sluchawke. Tak? Tu Billie. Billie? zdziwila sie Elspeth. Gdzie jestes? W Huntsville. Probuje zlapac Luke'a. A co on tam robi? Szuka teczki, ktora zostawil w poniedzialek w labora torium. Byl w Huntsville w poniedzialek? Nic mi o tym nie mowil. Nikomu nie mowil... z wyjatkiem Marigold. Wiesz choc troche, co sie naprawde dzieje? Elspeth rozesmiala sie niewesolo. Kiedys myslalam, ze wiem... Ale juz sie z tego wyle czylam. Chodzi o zycie Luke'a. Co sie stalo? -Anthony strzelal do niego wczoraj w Waszyngtonie. Elspeth oblala sie zimnym potem. -O moj Boze... -Troche to skomplikowane. Nie mam czasu ci tego wyjas niac. Po prostu powiedz Luke'owi, ze Anthony jest w Hunts-ville. Zrobisz to? -Tak... tak. Jak tylko zadzwoni - odparla Elspeth, probujac otrzasnac sie z szoku. 320 -Mozesz go uratowac. -Rozumiem. Billie... -Slucham. -Zajmij sie nim. Zapadla cisza. -Co chcesz przez to powiedziec? - zapytala po chwili Billie. - Ktos moglby pomyslec, ze zamierzasz pozegnac sie z zyciem. Elspeth nie odpowiedziala. Po chwili przerwala polaczenie. Z trudem powstrzymywala sie od placzu. Usilowala zapanowac nad nerwami. Lzy tu juz nic nie pomoga, pomyslala. Ponownie podniosla sluchawke i wykrecila numer swojego domu w Huntsville. 16:00 Eliptyczna orbita wyniesie Explorera 2900 kilometrow w glab kosmosu. W perygeum bedzie oddalony tylko o 300 kilometrow od Ziemi. Orbitalna predkosc satelity wyniesie 29 000 kilometrow na godzine.Anthony uslyszal warkot samochodu. Spojrzal przez okno i zobaczyl nadjezdzajaca taksowke. Odbezpieczyl pistolet. Zaschlo mu w ustach. Zadzwonil telefon. Aparat stal na trojkatnym stoliku, tuz przy rozowej kanapie. Anthony popatrzyl na niego z przerazeniem. Dzwonek rozlegl sie po raz drugi. Co robic? Za oknem Luke wlasnie wysiadal z taksowki. To na pewno pomylka, pomyslal Anthony. A moze jakas wazna informacja... Trzeci dzwonek. Anthony w panice chwycil sluchawke. -Tak?! -Tu Elspeth. -Co? Co? -Szuka teczki, ktora zostawil w Hunstville w poniedzia lek - powiedziala. 322 Anthony natychmiast zrozumial, o co chodzi. Luke skopiowal dokumenty, ktore zawiozl do Waszyngtonu. Przyjechal do Huntsville, zeby je ukryc. -Kto o tym wie? -Sekretarka Marigold i... Billie Josephson. Sama mi po wiedziala. Luke zaplacil taksowkarzowi. Czas dobiegal konca. -Musze zdobyc te dokumenty - oswiadczyl Anthony. -Tak myslalam. -Tu ich nie ma. Przeszukalem cale mieszkanie. -Wiec zostawil je w bazie. -Bede go sledzil. Luke podszedl do frontowych drzwi domu. -Znikam - mruknal Anthony i odlozyl sluchawke. Po chwili uslyszal zgrzyt klucza wkladanego do zamka. Pobiegl do kuchni. Wyszedl od tylu i cicho zamknal drzwi. Klucz nadal tkwil w dziurce. Wyjal go ostroznie i wsunal pod donice z bugenwilla. Przekradl sie wzdluz werandy, pod sama sciana, ponizej parapetow. Potem przeszedl za rog i dotarl przed front budynku. Nie mial juz zadnej oslony. Musial zaryzykowac. Teraz! Luke na pewno byl jeszcze w przedpokoju, zdejmowal plaszcz i odstawial walizke. Po co mial patrzec w okno? Anthony zacisnal zeby i nie ogladajac sie, podbiegl do furtki. Podswiadomie spodziewal sie, ze zaraz uslyszy krzyk Luke'a: "Hej! Stoj! Zatrzymaj sie, bo strzelam!". Nic takiego nie nastapilo. Dotarl do ulicy i spokojnie odszedl. 16:30 Satelita wyposazony jest w dwa malenkie radionadajniki, zasilane bateriami rteciowymi, nie wiekszymi niz zwykle baterie do latarki. Kazdy nadajnik emituje sygnal na czterech roznych czestotliwosciach.W salonie, na telewizorze, obok bambusowej lampki, Luke zobaczyl kolorowe zdjecie w oprawce, takze z bambusa. Byl to portret pieknej rudowlosej dziewczyny w kremowej slubnej sukni. Obok niej zobaczyl siebie, w szarym zakiecie i zoltej kamizelce, dumnie prezacego piers. Obejrzal fotografie. Elspeth z pewnoscia mogla byc gwiazda filmowa. Byla wysoka, elegancka i miala wspaniala figure. Wnetrze domu niezbyt przypadlo mu do gustu. Z zewnatrz, kiedy popatrzyl na wistarie, pnaca sie po filarach zacienionej werandy, bardzo mu sie podobalo. W srodku widzial jedynie krzykliwe kolory, ostre katy i nadmiernie blyszczace powierzchnie. Zbyt schludne i eleganckie to wszystko, pomyslal. Nagle uswiadomil sobie, ze chcialby mieszkac w starej rezydencji, zawalonej ksiazkami, z psem spiacym w przedpokoju, z kraz - kami po szklankach na pianinie i z przewroconym rowerkiem na podjezdzie, zastawiajacym wyjazd z garazu. Tu nie bylo dzieci ani zadnych zwierzat. Nikt nigdy tu nie nabalaganil. Dom wygladal jak z reklamy w kobiecym czasopismie albo jak dekoracja do telewizyjnego skeczu. Zaczal szukac. Nietrudno przeciez znalezc szara wojskowa teczke... A moze przelozyl dokumenty gdzies indziej? Usiadl przy biurku - swoim biurku - i przetrzasnal szuflady. Bez efektu. Poszedl na gore. Przez kilka sekund spogladal na duze, podwojne lozko, zaslane zolto-niebieska posciela. Nie chcialo mu sie wierzyc, ze spedzal tu noce z ta boska istota, ktora zobaczyl na dole, na slubnej fotografii. Otworzyl szafe i zamarl w radosnym zdumieniu. Przed nim w rownym rzedzie wisialy granatowe i szare garnitury. Sportowe marynarki, koszule w prazki i w szachownice, starannie zlozone swetry i wyczyszczone do polysku buty... Juz ponad dobe chodzil w skradzionym ubraniu. Moze powinien wziac prysznic i przebrac sie w cos swojego? Nie. Nie ma na to czasu. Szukal dalej. Wciaz dowiadywal sie czegos nowego o sobie albo o swojej zonie. Oboje lubili Glena Millera i Franka Sinatre. Czytali Hemingwaya i Scotta Fitzgeralda, pili szkocka whisky Dewar's, jedli platki i myli zeby pasta Colgate. Elspeth wydawala majatek na elegancka bielizne. On natomiast musial uwielbiac lody, bo zamrazalnik wprost pekal w szwach, a Elspeth byla zbyt szczupla, zeby zyc na takiej diecie. W koncu zrezygnowal z dalszych poszukiwan. W kuchennym kredensie znalazl kluczyki do chryslera. Postanowil pojechac do bazy. Przed wyjsciem przejrzal korespondencje lezaca na stoliku w przedpokoju. Same rachunki, i tak dalej. Mimo to rozrywal kazda kolejna koperte i czytal przynajmniej naglowek. Jeden z listow byl od lekarza z Atlanty. Zaczynal sie tak: Droga Pani Lucas, Wlasnie nadeszly wyniki Pani badan. Krew w normie, wiec nie widze powodow do zmartwienia. Zauwazylem jednak... Przerwal czytanie. Nigdy nie zagladal w czyjes listy, ale Elspeth byla jego zona, a to "jednak" mialo w sobie wyrazny posmak niepokoju. Moze chodzilo o podjecie jakiejs pilnej kuracji? Przeczytal nastepny akapit. Zauwazylem jednak, ze bardzo Pani schudla, ze cierpi Pani na bezsennosc i ze Pani plakala, chociaz z rozmowy wynikalo, ze nie ma Pani zadnych powazniejszych zmartwien. To objawy glebokiej depresji. Luke zmarszczyl brwi. Elspeth cierpiala na depresje? Byl az takim zlym mezem? Przyczyna depresji moga byc pewne zmiany fizjologiczne, wywolane zdenerwowaniem. Zrodel tego stanu rzeczy nalezy szukac w klopotach malzenskich lub przezyciach z dziecinstwa, chocby takich jak przedwczesna smierc rodzicow. W niektorych przypadkach nie wystarczy tradycyjna kuracja lekami i pacjent musi zasiegnac porady psychiatrycznej. Coraz gorzej. Elspeth byla psychicznie chora? W Pani przypadku nie mam najmniejszej watpliwosci, ze stres zostal spowodowany chirurgicznym zamknieciem jajowodow, przeprowadzonym w tysiac dziewiecset piecdziesiatym czwartym roku. Co to bylo "zamkniecie jajowodow"? Luke wrocil do gabinetu, zapalil lampke na biurku i zdjal z polki "Rodzinna encyklopedie zdrowia". Odnalazl wlasciwe haslo i przez chwile siedzial jak skamienialy. Chodzilo o najczesciej stosowana metode sterylizacji u kobiet, ktore nie chcialy miec dzieci. Przypomnial sobie poranna rozmowe z Elspeth. Spytal ja, dlaczego sa bezdzietni. Powiedziala wtedy: "Nie wiem. W zeszlym roku poszedles do lekarza, jednak nie stwierdzil nic zlego. A ja miesiac temu bylam u specjalistki w Atlancie. Zrobila mi serie badan. Ciagle czekamy na wyniki". Same klamstwa. Doskonale wiedziala, dlaczego nie maja dzieci. Poddala sie sterylizacji. Byla u lekarza w Atlancie, ale tylko po to, zeby poddac sie zwyklym badaniom okresowym. Nie spodziewal sie takiej zdrady. Dlaczego klamala? Czytal dalej: Taki zabieg moze wywolac depresje w kazdym wieku, ale u Pani, dokonany na poltora miesiaca przed zawarciem malzenstwa... Otworzyl usta ze zdumienia. Jak to? Elspeth oszukiwala go jeszcze przed slubem? Jak jej sie to udalo? Nie pamietal, ale mogl sobie wyobrazic. Pewnie powiedziala mu, ze to normalne. Ze byla chora lub ze chodzi o "kobiece sprawy". Wrocil do lektury. Taki zabieg moze wywolac depresje w kazdym wieku, ale u Pani, dokonany na poltora miesiaca przed zawarciem malzenstwa, byl przyczyna glebokiego szoku nerwowego. Powinna Pani zwrocic sie do swojego stalego lekarza z prosba o konsultacje. Luke nieco ochlonal i zrozumial, ze Elspeth przezyla prawdziwe pieklo. Przeczytal od poczatku: "...zauwazylem jednak, ze bardzo Pani schudla, ze cierpi Pani na bezsennosc i ze Pani plakala, chociaz z rozmowy wynikalo, ze nie ma Pani zadnych powazniejszych zmartwien". I to wszystko na wlasna prosbe? Wspolczul jej, lecz to nie zmienialo faktu, ze ich malzenstwo bylo wielkim klamstwem. Ten dom takze nie byl jego prawdziwym domem. Dobrze czul sie jedynie tutaj, w swoim malenkim gabinecie. Oprocz tego mial jeszcze swoja szafe, ale reszta byla mu zupelnie obca. Nie lubil kuchennych robotow i udziwnionych nowoczesnych mebli. Wolal stare dywany i rodzinne pamiatki. A przede wszystkim chcial miec dzieci cos, co swiadomie i z premedytacja zostalo mu odebrane. Zona oklamywala go przez cztery lata. Dlugo siedzial przy biurku i patrzyl przez okno, na mrok spowijajacy z wolna drzewa hikorowe, rosnace na podworku za domem. Jak mogl tak zmarnowac zycie? Wiele dowiedzial sie o sobie przez ostatnie trzydziesci szesc godzin. I nie tylko o sobie. Poznal lepiej takze Elspeth, Billie, Anthony'ego i Berna... Jak to sie stalo, ze pobladzil? W ktorym miejscu podjal zla decyzje, na ktorych rozstajach wybral niewlasciwa droge? A moze po prostu byl slabeuszem, biernie przyjmujacym wszelkie wyroki losu? Jedno jest pewne: kompletnie nie znal sie na ludziach. Darzyl przyjaznia Anthony'ego, ktory zamierzal go zabic, i zerwal kontakty z Bernem, na ktorego zawsze mogl liczyc. Porzucil Billie i poslubil Elspeth... Tymczasem Billie zostawila wszystko, gdy trzeba bylo go ratowac, a Elspeth go oszukiwala. Wielka cma pacnela w zamkniete okno. Luke drgnal, wyrwany z zamyslenia. Popatrzyl na zegarek i przerazil sie. Juz po siodmej! Musi znalezc te tajemnicza teczke, jesli chce dojsc do ladu ze swoim wlasnym zyciem. Skoro w domu jej nie bylo, pewnie zostala gdzies w bazie. Pora pogasic swiatla, zamknac drzwi na klucz i wyprowadzic samochod z garazu. Czas naglil. Start rakiety wyznaczono na wpol do jedenastej. Mial tylko trzy godziny na wykrycie ewentualnego sabotazu. Wiedzial o tym, a jednak nadal siedzial przy biurku i patrzyl w ciemnosc za oknem. Patrzyl i nic nie widzial. 19:30 Jeden z nadajnikow ma ogromna moc, ale krotka zywotnosc zamilknie po dwoch tygodniach. Sygnal z drugiego, znacznie slabszy, bedzie przez dwa miesiace docieral z kosmosu na Ziemie.W domu Luke'a nie palily sie zadne swiatla. Co to znaczy? zastanawiala sie Billie. Byly trzy mozliwosci. Pierwsza: nikogo tam nie bylo. Druga: Anthony siedzial w mroku z nabitym pistoletem, czekajac na Luke'a. Trzecia: Luke lezal martwy w kaluzy krwi. Koszmar. Wydawalo jej sie, ze za chwile oszaleje. Wszystko pochrzanila. Wziela gleboki oddech i probowala uspokoic rozbiegane mysli. Najpierw musi sprawdzic, co kryje sie wewnatrz domu. A jesli jest tam Anthony? Czy potrafilaby go zaskoczyc? Nie, to ryzykowny pomysl. Nie nalezy draznic czlowieka z bronia w reku. Moze po prostu podejsc do drzwi i zapukac? I natychmiast zginac, bo Anthony strzelilby do niej bez wahania. Nie, nie mogla tak sie narazac. Musi pamietac o swoim dziecku. Obok niej, na drugim fotelu, lezal neseser. Wyjela z niego pistolet. Nie lubila jego ciezaru i chlodnego dotyku stali. Ludzie, z ktorymi pracowala jeszcze podczas wojny, byli fanatykami broni. Kazdy z nich odczuwal niemal zmyslowa przyjemnosc, kiedy bral do reki pistolet lub rewolwer czy przytykal kolbe karabinu do ramienia. Billie nie podzielala tej pasji. Bron byla brutalna i okrutna, wyciskala lzy, rozrywala cialo i kruszyla kosci zywych, czujacych istot. Wywolywala w niej dreszcz obrzydzenia. Polozyla pistolet na kolanach, zawrocila i podjechala pod dom Luke'a. Zahamowala z piskiem opon. Jednym szarpnieciem otworzyla drzwiczki, chwycila colta i wyskoczyla z samochodu. Przesadzila niski murek i dopadla sciany. W srodku domu panowala cisza. Billie pobiegla na tyl budynku. Nisko pochylona, minela drzwi i zerknela przez okno. W slabym swietle odleglej latarni ulicznej zobaczyla, ze bylo zamkniete tylko na pojedynczy zamek. Pokoj wydawal sie pusty. Kolba wybila szybe. Przez caly czas oczekiwala morderczego strzalu. Cisza. Wsunela reke przez wybita dziure i otworzyla okno. Po chwili byla juz w pokoju, oparta plecami o sciane. Colta trzymala w prawej dloni. Widziala ciemne ksztalty mebli. Biurko i polki z ksiazkami... Gabinet. Miala wrazenie, ze jest sama, lecz wciaz sie obawiala, ze lada chwila potknie sie o nieruchome cialo Luke'a. Powoli przeszla przez pokoj i spojrzala za drzwi. Jej oczy przywykly juz do mroku. W korytarzu nikogo nie bylo. Ruszyla dalej, z bronia gotowa do strzalu. Po ciemku obeszla caly dom, pewna, ze znajdzie trupa Luke'a. Nie znalazla. W koncu trafila do sypialni i popatrzyla na podwojne loze, ktore Luke zwykle dzielil z Elspeth. Co dalej? pomyslala. Wiem, ze nie zginal, ale gdzie jest teraz? Czy dostal choc jedno moje ostrzezenie? A moze zmienil plany? Moze jednak nie zyje... ktos przeciez mogl usunac zwloki. I gdzie jest Anthony? Marigold na pewno znala przynajmniej czesc odpowiedzi na te pytania. Billie wrocila do gabinetu i zapalila swiatlo. Na biurku lezala encyklopedia zdrowia, otwarta na stronie z opisem zabiegu sterylizacji u kobiet. Billie zmarszczyla brwi, ale nie miala czasu na dluzsze rozmyslania. Zadzwonila do informacji i poprosila o domowy numer pani Marigold Clark. A co bedzie, jesli Marigold nie ma telefonu? przemknelo jej przez glowe. Na szczescie miala. Odebral jakis mezczyzna. Pewnie maz. Poszla na probe choru oswiadczyl. Pani Lucas jest na Florydzie, wiec Marigold na ten czas przejela role dyrygenta. Billie przypomniala sobie, ze Elspeth prowadzila kiedys chor w Radcliffe, a potem orkiestre murzynska w Waszyngtonie. Widac po przyjezdzie do Huntsville nie calkiem zerwala z przeszloscia. Musze z nia porozmawiac oswiadczyla. To bardzo wazne. Moglabym ja wywolac chociaz na mala chwilke? Mysle, ze tak. Maja probe w kosciele ewangelickim na Mili Street. Serdecznie panu dziekuje powiedziala Billie. Wrocila do samochodu. Znalazla Mili Street na planie Hertza i pojechala tam. Ceglany kosciol gorowal nad biedna dzielnica. Chor slychac bylo az na ulicy. Kiedy weszla do srodka, spiew zalal ja niczym fala przyboju. Spiewacy stali na koncu glownej nawy. Cala grupa liczyla nie wiecej niz trzydziesci osob, lecz wydawalo sie, ze jest ich setka. Everybodv's gonna have a wonderful time up thereohl Gloiy, hallelujah! huczaly slowa piesni. Chorzysci klaskali w dlonie i kolysali sie na boki, a pianista z werwa wystukiwal rytmiczny akompaniament. Postawna dyrygentka stala tylem do Billie. Nawe wypelnialy rowne rzedy lawek ze skladanymi siedzeniami. Billie zajela miejsce z tylu, swiadoma, ze poza nia. nie ma tu innych bialych. Mimo dreczacego ja niepokoju ulegla magii muzyki. Urodzila sie w Teksasie i murzynskie piesni mialy dla niej posmak Poludnia. Chociaz pililo ja, zeby pomowic z Marigold, wiedziala, ze musi zaczekac do konca piesni. Nie chciala byc niegrzeczna. Kiedy przebrzmialy ostatnie dzwieki hymnu, dyrygentka zarzadzila: Chwila przerwy, odpocznijcie. Billie wstala i podeszla do niej. Przepraszam za to wtargniecie powiedziala. Pani Marigold Clark? Tak odparla ostroznie Murzynka. Miala troche ponad piecdziesiat lat i nosila smieszne okulary. Ale chyba nie znam pani... Rozmawialysmy przez telefon. Jestem Billie Josephson. Ach... Witam, doktor Josephson. Odeszly na bok. Wie pani cos o Luke'u? spytala Billie. Nie odzywal sie do mnie od rana. Myslalam, ze wpadnie do bazy. Nie bylo go. Gdzie sie podziewa? Nie wiem. Bylam u niego w domu. Nikogo nie zastalam. Boje sie, ze zostal zabity. Marigold z niedowierzaniem pokrecila glowa. Dwadziescia lat pracuje w wojsku i nigdy o czyms takim nie slyszalam. Nawet jesli zyje, to lada chwila moze zginac powiedziala Billie i popatrzyla Murzynce prosto w oczy. Wierzy mi pani? Marigold milczala przez chwile. Tak, wierze, pani doktor odparla w koncu. Wiec musi mi pani pomoc. 21:30 Sygnal z silniejszego nadajnika moze byc przechwycony przez kazda stacje radiowa na swiecie. Slabszy dociera wylacznie do specjalnych odbiornikow.Anthony byl juz z powrotem w bazie Redstone. Siedzial za kierownica wojskowego forda i patrzyl w ciemnosc. Przed soba, jakies sto metrow od parkingu, widzial drzwi prowadzace do osrodka obliczeniowego. Luke juz dawno przyjechal do biura, zeby poszukac zagubionej teczki z dokumentami. Anthony doskonale wiedzial, ze jej tam nie znajdzie. Sam to sprawdzil. Nie mogl jednak przewidziec nastepnego ruchu przeciwnika. Mogl jedynie czekac i w razie koniecznosci nadal sledzic Luke'a. Czas pracowal na jego korzysc. Zagrozenie malalo z kazda mijajaca minuta. Za godzine nastapi start rakiety. Luke nie mogl juz niczego popsuc. W ciagu ostatnich dwoch dni udowodnil jednak, ze jest zdolny do wszystkiego. Nie wolno go lekcewazyc. Ktos wlasnie otworzyl drzwi osrodka i zolta smuga swiatla przeciela smolista ciemnosc. Jakis czlowiek podszedl do czarnego chryslera czekajacego na podjezdzie. Byl to Luke. Tak jak Anthony sie spodziewal, nie mial ze soba ani teczki, ani zadnych papierow. Wsiadl i odjechal. Anthony poczul przyspieszone bicie serca. Zapalil swiatla i powoli ruszyl za chryslerem. Droga prosto jak strzelil wiodla na poludnie. Poltora kilometra dalej stal dlugi parterowy barak. Luke zjechal na pobocze. Anthony minal go i zniknal w mroku. Przejechal czterysta metrow i zawrocil. Kiedy podjechal pod budynek, czarny samochod stal tam jeszcze, ale w srodku nikogo nie bylo. Skrecil na parking, stanal i zgasil silnik. Luke byl pewien, ze znajdzie zaginiona teczke w osrodku obliczeniowym. Dlatego siedzial tam tak dlugo. Przejrzal wszystkie papiery w swoim gabinecie i dokladnie przeszukal sekretariat. Nic nie znalazl. Istniala jeszcze jedna szansa. Marigold wspomniala przeciez przez telefon, ze w poniedzialek zajrzal do technikow. Z pewnoscia nie zrobil tego bez powodu. Ostatni promyk nadziei. Jezeli tam rowniez jej nie znajdzie, to juz naprawde koniec. Nie wiedzial, gdzie dalej szukac. Zreszta do tej pory bedzie juz po wszystkim. Pocisk poleci w kosmos albo ulegnie zniszczeniu. Dzial inzynieryjny w niczym nie przypominal osrodka obliczeniowego. Tam panowal niemal sterylny porzadek, bo tylko w takich warunkach dzialaly wielkie komputery wyliczajace sile ciagu, szybkosc pocisku i trajektorie lotu. U technikow byl balagan, a w powietrzu unosila sie won oleju i gumy. Luke szybkim krokiem przemierzyl korytarz. Mimochodem zauwazyl, ze lamperie pomalowano na ciemnozielono, a sciane ponad nimi na seledynowo. Na drzwiach wisialy tabliczki z nazwiskami. Przy kilku spostrzegl skrot "dr", ale napisu "dr Claude Lucas" nie bylo. Wiec nie mial tu drugiego biura. Moze jednak dali mu chociaz stolik? Na koncu korytarza znalazl obszerna sale, a w niej szesc metalowych stolow. Przez otwarte drzwi po drugiej stronie wszedl do laboratorium. Staly w nim granitowe lawy na zelaznych stojakach. Ogromne podwojne wierzeje prowadzily na rampe ladunkowa. Przy scianie po lewej stronie ciagnal sie rzad szafek. Jedna z nich byla oznaczona jego imieniem i nazwiskiem. Moze tu schowal teczke? Wyjal z kieszeni klucze i wybral ten, ktory jego zdaniem powinien pasowac do szafki. Rzeczywiscie pasowal. Luke otworzyl drzwiczki. W srodku znalazl kask budowlany, niebieski kombinezon i pare gumiakow. W sam raz na mnie, pomyslal. Na dnie szafki, tuz obok butow, lezala tekturowa teczka. Ta, ktorej wlasnie szukal. Wewnatrz byla duza szara koperta. Otwarta. W niej jakies papiery. Wyciagnal je i zobaczyl, ze to plany rakiety. Serce zabilo mu mocniej. Zaniosl papiery na stol i zapalil lampe. Po chwili juz wiedzial. Patrzyl na projekt mechanizmu samozniszczenia Jupitera C. Zamarl ze zgrozy. Kazdy pocisk wyposazony byl w system autodestrukcji. Mozna go bylo uruchomic w razie niespodziewanej zmiany kursu. Chodzilo o to, by rakieta nie spadla na gesto zaludnione miejsce. Sznur wybuchowy typu primacord przeciagnieto przez cala dlugosc kadluba Jupitera. Sam zapalnik znajdowal sie na szczycie. Wystawaly z niego dwa druty. Gdy miedzy nimi poplynal prad elektryczny, eksplozja sznura rozrywala zbiornik paliwa, co pociagalo za soba zniszczenie calej rakiety. Zapalnik uruchamiany byl zaszyfrowanym sygnalem radiowym. Rysunek ukazywal wyraznie dwa blizniacze zlacza, jedno dla nadajnika naziemnego, drugie dla odbiornika w satelicie. Pierwsze z nich szyfrowalo sygnal radiowy, a drugie po sprawdzeniu poprawnosci szyfru przesylalo iskre elektryczna miedzy drutami zapalnika. Oddzielny szkic, pospiesznie nakreslony na kartce, pokazywal caly system pola czen. Z jego pomoca mozna bylo bez trudu odtworzyc zaszyfrowany sygnal. Szatanski pomysl, pomyslal Luke. Sabotazysci nie musieli miec wlasnych zapalnikow i ladunkow wybuchowych. Mogli skorzystac z tych, ktore umieszczono w rakiecie. W ogole nie musieli wchodzic na wyrzutnie. Jesli mieli szyfr, nie musieli nawet przyjezdzac na Przyladek. Sygnal mogl zostac wyslany z nadajnika oddalonego o dziesiatki kilometrow. Popatrzyl na koperte. Adresowana byla do niejakiego Theo Packmana, motel Vanguard. Teraz ow Packman siedzial pewnie gdzies w okolicach Cocoa Beach przy radiostacji, gotow wysadzic rakiete w kilka sekund po starcie. Byl jeszcze czas, zeby go powstrzymac. Luke spojrzal na elektryczny zegar na scianie. Dziesiata pietnascie. Mogl zadzwonic na przyladek Canaveral i wstrzymac odliczanie. Podniosl sluchawke telefonu. Odloz to, Luke zabrzmial czyjs glos. Luke odwrocil sie powoli ze sluchawka w reku. W drzwiach stal Anthony w plaszczu z wielbladziej welny, z podbitymi oczami i ze spuchnieta warga. W dloni trzymal pistolet z tlumikiem. Celowal prosto w niego. Luke z ociaganiem odlozyl sluchawke na widelki. Jechales za mna stwierdzil. Troche za bardzo sie spieszyles, zeby zabezpieczyc tyly. Kim byl ten czlowiek, ktorego zawsze uwazal za przyjaciela? Dlaczego wczesniej nie wyczul, ze ma do czynienia ze zdrajca? Przystojna w swej brzydocie twarz Anthony'ego znamionowala sile charakteru, ale trudno w niej bylo znalezc chocby najmniejszy slad obludy. Od kiedy pracujesz dla Moskwy? zapytal Luke. Od czasu wojny? Dluzej. Od Harvardu. Dlaczego? Anthony usmiechnal sie. Dla poprawy swiata. W przeszlosci wielu madrych i uczciwych ludzi dalo sie zlapac na lep sowieckich idealow. Ale wiekszosc z nich zweryfikowala swoje poglady, zobaczywszy, jak wyglada zycie w kraju rzadzonym przez Stalina. Ciagle w to wierzysz? Czesciowo. To jedyna nadzieja dla swiata, bez wzgledu na wypaczenia. Byc moze. Luke nie zamierzal dyskutowac o pogladach Anthony'ego. O wiele bardziej bolal nad prywatna zdrada. Wciaz nie rozumial motywow dawnego przyjaciela. Bylismy dobrymi kumplami przez dwa dziesieciolecia powiedzial. Ale mimo to wczoraj do mnie strzelales. Tak. Zabilbys dawnego kolege? Za cos, w co tylko polowicznie wierzysz? Owszem. Na moim miejscu postapilbys tak samo. W czasie wojny obaj ryzykowalismy zycie, swoje i naszych podkomend nych, w imie slusznej sprawy. Nigdy nie przypuszczalem, ze dopuscisz sie klamstwa, a ty w dodatku chcesz mnie zamordowac. Sila wyzsza. Ja bym tak nie potrafil. Na pewno? A jesli cie nie zastrzele, czy pozwolisz mi spokojnie odejsc? Mimo strachu Luke nie zamierzal klamac. Nie, do diabla! warknal gniewnie. Przeciez wiesz, ze jesli mnie zlapia, skoncze na krzesle elektrycznym. Chyba tak... Zatem tez chcesz mnie zabic. Nie porownuj wyroku z morderstwem. A co to dla mnie za roznica? Masz racje mruknal Luke. Anthony uniosl pistolet i wymierzyl mu prosto w serce. Luke rzucil sie za zelazny stol. Pistolet zakaslal cicho. Rozlegl sie metaliczny dzwiek, kiedy kula pacnela w blat stolu. Mebel byl tani i zrobiony z kiepskiego materialu, ale zatrzymal pocisk. Luke przeturlal sie po podlodze. Byl pewien, ze Anthony przebiegnie na druga strone pomieszczenia, zeby powtornie strzelic. Wsparl plecy o blat, zlapal za dwie nogi i poderwal sie z ziemi. Stol przewrocil sie z lomotem. Luke skoczyl na oslep, probujac dopasc przeciwnika. Trafil jedynie w pustke. Potknal sie o lezacy stol i upadl na kolana. Przy okazji wyrznal glowa w metalowa noge stolu. Obolaly i oszolomiony, przetoczyl sie w bok i usiadl. Na wprost siebie zobaczyl majaczaca w drzwiach sylwetke Anthony'ego, stojacego na szeroko rozstawionych nogach, z pistoletem trzymanym oburacz. Najwyrazniej przewidzial szalenczy atak Luke'a i zdazyl w pore uskoczyc. Teraz nie mogl spudlowac. Luke wiedzial, ze pozostala mu moze sekunda zycia. Anthony, stoj! zabrzmial czyjs okrzyk. To byla Billie. Anthony zamarl w bezruchu, ale nie opuscil pistoletu. Luke powoli odwrocil glowe i spojrzal nad jego ramieniem. Billie stala za drzwiami. Jej rudy sweter odcinal sie jaskrawa plama na tle wszechobecnej zieleni. Miala zacisniete w waska czerwona linie usta, a w prawej dloni sciskala colta. Mierzyla wprost w Anthony'ego. Tuz przy niej kulila sie ze strachu przysadzista Murzynka w srednim wieku. Rzuc bron! zawolala do Anthony'ego. Luke byl pewien, ze Anthony i tak strzeli. Prawdziwy komunista nie zawahalby sie poswiecic zycia dla sprawy. Ale przeciez nic by mu to nie dalo, bo Billie zabralaby plany powiadomila wladze. Anthony powoli opuscil rece, jednak nie odlozyl pistoletu. Rzuc bron, bo strzelam! powtorzyla Billie. Usmiechnal sie. Nie strzelisz odparl. Nie potrafisz zabic mnie z zimna krwia. Tylem wycofal sie do drzwi wiodacych do laboratorium. Luke przypomnial sobie, ze stamtad jest wyjscie na rampe. Stoj! krzyknela Billie. Czy twoim zdaniem pojazd kosmiczny jest cenniejszy od ludzkiego zycia? Nawet od zycia zdrajcy? zapytal Anthony. Byl juz tylko dwa kroki od laboratorium. Nie wystawiaj mnie na probe! zawolala Billie. Luke popatrzyl na nia. Strzeli czy nie strzeli? Anthony obrocil sie na piecie i zniknal za drzwiami. Nie strzelila. Anthony przeskoczyl przez lawe, z trzaskiem wypadl na rampe i wtopil sie w ciemnosci nocy. Luke wstal z podlogi. Billie podbiegla do niego z szeroko rozwartymi ramionami. Spojrzal na zegar na scianie. Dziesiata dwadziescia dziewiec. Mial minute, by ostrzec kontrole lotu na przyladku Canaveral. Odwrocil sie tylem do Billie i chwycil sluchawke telefonu. 22:29 Umieszczona na satelicie aparatura badawcza zostala tak zaprojektowana, aby wytrzymac przy starcie przeciazenie przeszlo sto razy wieksze od normalnej sily ciezkosci.Ktos odebral. Mowi Luke. Dajcie mi glownego kontrolera lotu. On teraz... Wiem, co teraz robi! Niech natychmiast podejdzie do telefonu. Zapadla chwila ciszy i tylko gdzies z oddali dobiegal monotonny glos: "Dwadziescia, dziewietnascie, osiemnascie...". Tu Willy zniecierpliwiony, napiety glos rozlegl sie w sluchawce. Co sie dzieje, do diabla? Ktos przejal szyfr autodestrukcji. Kurwa mac... Kto? Jestem pewien, ze szpieg. Chce wysadzic rakiete. Zatrzy maj odliczanie. "Jedenascie, dziesiec..." dalo sie slyszec z tylu. Skad wiesz? zapytal Willy. Znalazlem szkice mechanizmu zapalnika i koperte adre sowana do Theo Packmana. To jeszcze nic nie znaczy. Nie odwolam startu z tak blahych powodow. Luke westchnal gleboko. Bylo mu juz wszystko jedno. Coz, decyzja nalezy do ciebie. "Piec, cztery...". Szlag by trafil! warknal Willy. Zatrzymac odlicza nie! zawolal glosno. Luke opadl ciezko na krzeslo. Udalo mu sie. Rzucil okiem na zaniepokojone twarze Billie i Marigold Wstrzymali start powiedzial. Billie podciagnela sweter i wsunela pistolet za pasek narciarskich spodni. Cholera... jeknela Marigold. Nie mogla wykrztusic nic wiecej. Cholera... Luke slyszal w sluchawce gwar podniesionych glosow. Mowi pulkownik Hide! zabrzmialo nagle z drugiej strony. Luke? Co ty wyprawiasz? Wiem juz, dlaczego w poniedzialek polecialem do Wa szyngtonu. Znasz Theo Packmana? Znam. To dziennikarz bez stalego przydzialu. Pisuje do kilku gazet w Europie na tematy dotyczace programu kosmicznego. Znalazlem koperte zaadresowana do niego z planami mechanizmu autodestruktora i szyfrem polaczen zapalnika. Jezu Chryste! Przeciez w kazdej chwili moglby wysadzic rakiete w powietrze! Dlatego tez na moja prosbe Willy wstrzymal odliczanie. Bogu dzieki, ze zadzwoniles. Musisz teraz znalezc Packmana. Z adresu na kopercie wynika, ze mieszkal w motelu Vanguard. Moze tam jeszcze siedzi. Juz wysylam ekipe. Packman mial wtyczke w CIA. To Anthony Carroll. Dzialal na obie strony. Przechwycil mnie, zanim zdolalem dotrzec z informacja do Pentagonu. Zdrajca w CIA? zdumial sie Hide. Nie mam co do tego najmniejszych watpliwosci. Zaraz ich powiadomie. Doskonale. Luke odlozyl sluchawke. Zrobil juz wszyst ko, co mogl. Co dalej? zapytala Billie. Pojade na Przyladek. Start przeloza na jutro, na te sama godzine. Chce byc na miejscu. Tez bym chciala... Usmiechnal sie. Zasluzylas sobie na to. Ocalilas rakiete. Wstal i usciskal ja serdecznie. Zycie, gluptasie. Ocalilam ci zycie. Do diabla z rakieta. Pocalowala go. Marigold zakaslala znaczaco. Uciekl wam ostatni samolot z Huntsville powiedziala rzeczowym tonem. Luke z ociaganiem odsunal sie od Billie. MATS startuje z bazy o wpol do szostej rano dodala Marigold. Jest takze pociag Poludniowych Linii Kolejo wych, z Cincinnati do Jacksonville. Okolo pierwszej w nocy dojezdza do Chattanoogi. Samochodem dotrzecie tam w dwie godziny. Podoba mi sie ten pomysl stwierdzila Billie. Luke skinal glowa. Zalatwione. Popatrzyl na przewrocony stol. Ktos musi powiedziec ochronie, skad wziely sie dziury w scianach. Zrobie to z samego rana zapewnila go Marigold. Jesli pan tu zostanie dluzej, na pewno nie obejdzie sie bez klopot liwych pytan. Wyszli z budynku. Na parkingu staly jedynie samochody Luke'a i Billie. Ford Anthony'ego zniknal. Billie serdecznie usciskala sekretarke. Dziekuje powiedziala. Byla pani wspaniala. Marigold usmiechnela sie z zaklopotaniem. Odstawie pani woz do Hertza oznajmila sucho, zeby ukryc wzruszenie. Dziekuje. Jedzcie juz. Sama sie wszystkim zajme. Billie i Luke wsiedli do chryslera i ruszyli w droge. -Dreczy mnie pewne pytanie - odezwala sie Billie, kiedy wjechali juz na autostrade. -Nie mowilismy o tym do tej pory... -Wiem - przerwal jej Luke. - Zastanawiasz sie, kto wyslal plany do Packmana, prawda? -Na pewno ktos z Przyladka. Ktos z zespolu technicznego. -Wlasnie. -Podejrzewasz kogos? Skrzywil sie. -Tak. -I nie powiedziales o tym Hide'owi? -Nie mam zadnych dowodow, a moje podejrzenia w duzej mierze oparte sa na przeczuciach. Ale wiem, ze to prawda. -Wiec kto to? -Moim zdaniem... - Luke westchnal ze smutkiem - to Elspeth. 23:00 Do przechwytywania danych wysylanych przez satelite sluzy odbiornik telemetryczny, wykorzystujacy wlasciwosci ferromagnetykow.Elspeth nie mogla w to uwierzyc. Odliczanie zostalo wstrzymane na kilka sekund przed odpaleniem rakiety. A byla juz tak blisko... Nie miala wstepu do centrum kontroli lotu - ten przywilej zarezerwowano wylacznie dla naukowcow i personelu technicznego. Wraz z mala grupa urzednikow i sekretarek zajela miejsce na plaskim dachu budynku administracji i przez lornetke obserwowala rzesiscie oswietlona wyrzutnie. Noc byla ciepla i przesycona slonym zapachem morza. Mijaly minuty, napiecie roslo, a rakieta wciaz stala. Wreszcie jek zawodu wyrwal sie z kilkunastu piersi, bo w polu widzenia zjawili sie technicy w niebieskich kombinezonach. Wyszli z bunkrow i rozpoczeli dluga procedure odlaczania wszystkich obwodow. Potem wieza wyrzutni podjechala blizej i z powrotem chwycila pocisk w objecia stalowych ramion. Elspeth miala lzy w oczach ze wscieklosci. Co znowu?! Bez slowa opuscila grupe i szybkim krokiem ruszyla do Hangaru R. Juz z daleka slyszala telefon, dzwoniacy na biurku. Z gniewem zlapala za sluchawke. -Tak? -Co sie stalo? - Byl to glos Anthony'ego. -Przerwali odliczanie. Nie mam pojecia dlaczego... -Luke znalazl dokumenty. Na pewno ich zawiadomil. Nie mogles go powstrzymac? Mialem go na wyciagniecie reki... A potem zjawila sie Billie. W dodatku uzbrojona. Elspeth zamknela oczy. Zemdlilo ja, kiedy pomyslala, ze Anthony mogl zabic Luke'a. Obecnosc Billie dodatkowo pogarszala te sytuacje. Co z nim? Caly i zdrowy. Ja takze. Ale Theo... Jego nazwisko bylo na kopercie, pamietasz? Cholera... Zaloze sie, ze juz jada, zeby go aresztowac. Sprobuj byc tam przed nimi. Daj mi pomyslec... Jest na plazy. Dojade tam w dziesiec minut. Znam jego samochod... to hudson hornet... Wiec ruszaj! Tak jest! Rzucila sluchawke na widelki i wybiegla z budynku. Wpadla na parking i wskoczyla do bialej corvette. Byl to kabriolet, lecz z powodu plagi komarow Elspeth jezdzila z podniesionym dachem i szczelnie zamknietymi oknami. Kiedy dotarla do glownej bramy, wypuszczono ja bez klopotow. Oddzialy ochrony podazaly w przeciwnym kierunku. Skrecila na poludnie. Do plazy nie prowadzila zadna droga. Jechalo sie na przelaj, pomiedzy wydmami. Elspeth zamierzala przy pierwszej sposobnosci porzucic autostrade i dalsza czesc podrozy odbyc brzegiem morza. W ten sposob mialaby pewnosc, ze nie przegapi samochodu Packmana. Co chwila spogladala w bok, wypatrujac wyrwy w gesto rosnacych krzewach. Czas naglil, ale musiala jechac powoli. Nieoczekiwanie z boku wylonil sie jakis pojazd. Zaraz za nim blysnely swiatla nastepnego auta. Elspeth wlaczyla lewy migacz i przyhamowala. Od strony plazy podazala kawalkada samochodow. To widzowie, niezadowoleni z kolejnego odwolania startu, wracali do domu. Elspeth nie mogla skrecic. Wjazd byl zbyt waski, by zmiescily sie w nim dwa samochody obok siebie. Z tylu ktos na nia zatrabil. Westchnela z irytacja. Zrozumiala, ze nie zdola w tym miejscu wjechac na plaze. Wylaczyla migacz i z furia przydeptala pedal gazu. Przy nastepnym "przejezdzie" bylo dokladnie tak samo: dlugi sznur samochodow tarasowal przecinke w krzakach. Do diabla! zaklela glosno. Pot sciekal jej po plecach, chociaz miala wlaczony nawiew. Byla odcieta od plazy. Musi szybko wymyslic cos innego. Czekac na autostradzie? Nie, to slaba nadzieja. Gdzie wiec szukac Packmana? Chyba najlepiej w motelu. Przyspieszyla. Zastanawiala sie, czy pulkownik Hide dotarl juz ze swoimi ludzmi do motelu Vanguard. Moze wezwal policje albo FBI? Powinien miec nakaz aresztowania. Ale sluzba bezpieczenstwa swietnie sobie radzila z takimi przeszkodami. Tak czy owak, nie mogli dzialac bez przygotowania. A to dawalo jej pewna przewage... Motel miescil sie tuz przy szosie, pomiedzy stacja benzynowa i sklepem wedkarskim. Elspeth wjechala na rozlegly parking. Zdazyla. Ani sladu policji albo zandarmerii. Nie bylo tez auta Packmana. Podjechala pod sam budynek i wylaczyla silnik. Nie musiala czekac zbyt dlugo. Pare minut pozniej pod motelem pojawil sie zolto brazowy hudson hornet. Theo zaparkowal w poblizu wyjazdu na szose i wysiadl. Byl to lysiejacy mezczyzna niewielkiego wzrostu, ubrany w lekkie spodnie i plazowa koszule. Elspeth wysiadla z samochodu. Juz miala zawolac: "Theo!" lecz w tej samej chwili zobaczyla dwa nadjezdzajace radiowozy. Zatrzymala sie w pol kroku. Na drzwiach pierwszego radiowozu widnial emblemat szeryfa hrabstwa Cocoa. Oba jechaly bardzo szybko, bez syreny i bez blyskajacych swiatel. Za nimi podazaly dalsze dwa "cywilne" samochody. Zatrzymaly sie na samym skraju parkingu, blokujac wyjazd na szose. Theo ich jeszcze nie widzial. Szedl spokojnie w strone Elspeth i glownego budynku motelu. Wiedziala, co musi zrobic chociaz wymagalo to zelaznych nerwow. Nie boj sie, uspokajala sama siebie. Wziela glebszy oddech i podeszla do Packmana. Co sie stalo? zapytal, kiedy jazobaczyl. Odwolali start? Daj mi swoje kluczyki powiedziala Elspeth i wyciagnela reke. Po co? Obejrzyj sie. Zerknal przez ramie i zobaczyl blokade. O, w morde... Czego tu szukaja? spytal roztrzesionym glosem. Ciebie. Uspokoj sie. Daj mi kluczyki. Polozyl je na jej dloni. Idz dalej, do mojego samochodu powiedziala. Mam otwarty bagaznik. Schowaj sie tam. W bagazniku? Tak odparla i przeszla obok niego. Rozpoznala pulkownika Hide'a i jeszcze kogos z ochrony przyladka Canaveral. Bylo z nimi czterech policjantow i dwaj mlodzi ludzie po cywilnemu. Pewnie agenci FBI, pomyslala. Nikt nie patrzyl w jej strone. Wszyscy skupili sie wokol Hide'a. Elspeth wyraznie slyszala jego slowa: Dwoch z was sprawdzi numery samochodow stojacych na parkingu. Reszta za mna. Otworzyla bagaznik hudsona. Wewnatrz byla walizka z wiel kim, ciezkim nadajnikiem. Nie miala pewnosci, czy zdola ja udzwignac. Z wysilkiem przeciagnela ja przez krawedz bagaznika. Walizka z gluchym hukiem upadla na ziemie. Elspeth szybko zatrzasnela klape. Rozejrzala sie. Hide ciagle cos mowil. Po drugiej stronie parkingu niewidzialna reka zamknela bagaznik corvette. Theo zdazyl sie ukryc. Na razie byl bezpieczny. Elspeth zacisnela zeby, chwycila raczke walizki i szarpnela w gore. Miala wrazenie, ze niesie kadz z olowiem. Przeszla pare krokow. Walizka wysliznela jej sie ze zdretwialych palcow. Wziela ja do lewej reki. Po dziesieciu metrach znowu musiala odpoczac. Pulkownik Hide skonczyl juz odprawe i teraz, na czele grupy, szybkim krokiem podazal w strone motelu. Elspeth modlila sie w duchu, zeby na nia nie spojrzal. Wprawdzie wymyslilaby cos napredce, ale gdyby tak nagle chcial zajrzec do walizki? Znow zmienila rece, jednak niewiele to pomoglo. Nadajnik byl zbyt ciezki. Zrezygnowana, pociagnela walizke po betonie, z nadzieja ze glosny rumor nie zaalarmuje policjantow. Wreszcie dotarla do samochodu. Kiedy otworzyla bagaznik, podszedl do niej jeden z mundurowych. Usmiechal sie. Pomoc pani? zapytal grzecznie. Z wnetrza bagaznika spogladal na nia blady jak kreda Theo. Dam sobie rade odparla. Zlapala walizke w obie dlonie, uniosla ja i wepchnela do bagaznika. Theo cicho jeknal z bolu, przycisniety ogromnym ciezarem. Elspeth zamknela klape, oparla sie o samochod i popatrzyla na policjanta. Dostrzegl cos niezwyklego? Wciaz sie usmiechal. Tato mi zawsze powtarzal, zebym nie brala bagazu, ktorego nie zdolam udzwignac oswiadczyla. Silna z pani dziewczyna z lekkim zalem powiedzial policjant. W kazdym razie dziekuje za chec pomocy. Hide i pozostali byli juz daleko, prawie pod motelem. Policjant nadal stal przy Elspeth. Wyprowadza sie pani? spytal. Tak. Sama? Niestety, sama. Pochylil sie i zajrzal przez okno do samochodu. Szerokiej drogi powiedzial i odszedl. Elspeth usiadla za kierownica i nacisnela starter. Dwaj policjanci wciaz sprawdzali numery samochodow. Podjechala do jednego z nich. Wypusci mnie pan, czy mam tu sterczec az do rana? zapytala z zalotnym usmiechem. Popatrzyl na numer rejestracyjny corvette. Jest pani sama? Tak. Zerknal na tylne fotele. Elspeth wstrzymala oddech. Wszystko w porzadku powiedzial. Moze pani jechac. Wsiadl do radiowozu i wycofal go, zeby odblokowac wyjazd. Elspeth wydostala sie na szose i wcisnela gaz do dechy. Zrobilo jej sie slabo z ogromnej ulgi. Rece jej dygotaly tak, ze musiala zwolnic. Boze wszechmogacy... szepnela. 24:00 Cztery cienkie anteny, sterczace z cylindra satelity, wysylaja sygnal radiowy do stacji na calym swiecie. Explorermial nadawac na czestotliwosci 108 megahercow.Anthony musial wyjechac z Alabamy. Akcja przeniosla sie na Floryde. Tam, na przyladku Canaveral, w ciagu najblizej doby mialo sie rozstrzygnac wszystko, nad czym pracowal przez dwadziescia lat. Terminal w Huntsville byl jeszcze otwarty, na pasie startowym blyszczaly rzedy swiatel. Wciaz czekaja na jakis samolot... pomyslal Anthony. Zaparkowal forda przed budynkiem, tuz przy postoju taksowek. Wokol bylo pusto. Trzasnal drzwiczkami samochodu i wszedl do hali. W srodku panowala zupelna cisza, lecz bylo tu pare osob. Mloda dziewczyna w mundurze linii lotniczych pisala cos zawziecie w grubym notatniku. Pewnie sporzadzala raport. Dwie Murzynki w kombinezonach przecieraly na mokro podloge. W poczekalni stalo trzech kierowcow jeden w uniformie szofera, dwaj pozostali w wygniecionych mary narkach i czapkach z daszkami. Taksowkarze. Pete siedzial na lawce. Anthony jak najpredzej musial sie go pozbyc. Dla jego wlasnego dobra. Billie i Marigold byly swiadkami zdarzenia w bazie Redstone i ktoras z nich na pewno zlozy doniesienie. Wojsko zazada wyjasnien od CIA, a przeciez George Cooperman dal wyraznie do zrozumienia, ze nie bedzie nikogo chronil.' Anthony nie mogl juz udawac, ze dziala za zgoda szefow. Gra skonczona. Pete powinien szybko wracac do domu, zanim sie do niego dobiora. Co robil przez ostatnie dwanascie godzin? Nie nudzilo mu sie na lotnisku? Chyba nie, bo kiedy zobaczyl Anthony'ego, natychmiast zerwal sie na nogi. Nareszcie! zawolal. Mamy jeszcze jakis samolot? zapytal oschle Anthony. Nie. Jest tylko jeden przylot, z Waszyngtonu. Potem przerwa az do siodmej rano. Szlag by trafil... Musze dotrzec na Floryde. O wpol do szostej leci samolot MATSu z Redstone do bazy lotnictwa Patrick, w poblizu Canaveral. Doskonale. Pete sprawial wrazenie mocno speszonego. Nie moze pan leciec na Floryde powiedzial. Bo co? burknal Anthony. Rozmawialem z Waszyngtonem. Z Carlem Hobartem. Mamy wracac bez gadania. Tak sie wyrazil. Anthony nadrabial mina, chociaz byl wsciekly nie na zarty. Banda kretynow! warknal. Jak mam kierowac ta operacja zza biurka? Pan Hobart kazal nam zawiesic wszelkie dalsze dzialania. Sprawa przechodzi w rece wojska. Co takiego?! Przeciez oni wszystko spieprza! Nie mozemy na to pozwolic. Wiem, ale obawiam sie, ze nie mamy wyboru. Anthony z trudem zapanowal nad soba. Od dawna przewi dywal, ze dojdzie do takiej sytuacji. CIA jeszcze nie wierzyla, ze dziala na dwie strony, podejrzewano jednak, ze wymknal sie spod kontroli. Musial zniknac szybko i po cichu. Teraz mogl tylko liczyc na zaufanie, jakie calymi latami budowal wsrod swoich ludzi. Wrocisz do Waszyngtonu i poinformujesz ich, ze od mowilem wykonania rozkazu powiedzial. Bedziesz czysty. Cala odpowiedzialnosc spadnie wylacznie na mnie. Odwrocil sie, zeby odejsc. Bylem pewien, ze pan to powie odezwal sie Pete. Nikt ode mnie nie zadal, zebym uzyl sily. To dobrze odpowiedzial Anthony, nie okazujac ulgi, jaka mu sprawily te slowa. Ale jest jeszcze jedna sprawa... zaczal Pete. Co znowu? warknal z irytacja Anthony. Pete zaczerwienil sie. Znamiona jego twarzy nabralo glebszej barwy. Kazali panu oddac bron. Anthony zrozumial, ze nielatwo bedzie wyplatac sie z tej zagmatwanej sytuacji. Nie zamierzal jednak oddawac pistoletu. Przekaz im, ze odmawiam powiedzial. Bardzo mi przykro, lecz pan Hobart byl bardzo stanow czy... W razie oporu z panskiej strony mam wezwac miejscowa policje. Wiec musisz zginac, chlopcze pomyslal Anthony. Westchnal w duchu. Cholera, w co ja wlazlem? Teraz jestem morderca... Po chwili odzyskal spokoj. Na wojnie czesto trzeba podejmowac trudne decyzje. Ta wojna byla wprawdzie inna niz poprzednia, ale zasady pozostaly te same. Liczylo sie tylko zwyciestwo, niewazne, za jaka cene. Zatem wszystko skonczone powiedzial. Moze to glupota, ale jak sam mowiles, nie zostawiaja mi wyboru. -Ciesze sie, ze pan rozumie moje polozenie - odparl Pete. - Bez obaw, wcale sie na ciebie nie gniewam. Wiem przeciez, ze wypelniasz rozkazy Hobarta. Twarz Pete'a przybrala wyraz glebokiej determinacji. -Wiec moge pana prosic o zwrot pistoletu? -Oczywiscie. Jest w bagazniku - sklamal Anthony, bo jak zwykle trzymal go w kieszeni. Chcial, zeby Pete wyszedl z nim do samochodu, ale powiedzial: - Zaczekaj tutaj. Zaraz go przyniose. Teraz pomyslisz pewnie, ze bede probowal uciec, dodal w duchu. Nie pomylil sie. -Pojde z panem - oswiadczyl Pete. Anthony udal, ze sie waha. -No dobrze - odparl w koncu. Wyszli na ulice. Samochod stal przy krawezniku, jakies dwadziescia piec metrow od drzwi terminalu. Poza nimi nie bylo tu nikogo. Anthony otworzyl bagaznik. -Prosze bardzo - powiedzial. Pete pochylil sie, zeby zajrzec do srodka. Anthony wyciagnal z kieszeni pistolet z tlumikiem. Przez chwile walczyl z pokusa, by wsunac sobie lufe do ust i raz na zawsze skonczyc z tym koszmarem. Ta chwila wahania byla fatalnym bledem. -Tu nic nie ma - oswiadczyl Pete i odwrocil sie w jego strone. Zareagowal blyskawicznie. Uskoczyl, zanim Anthony zdazyl wycelowac. Potem uderzyl. Trafil go w bok glowy, tuz u nasady szczeki. Anthony zachwial sie. Pete zadal nastepny cios lewa reka. Anthony upadl, lecz zanim dotknal ziemi, uniosl pistolet. Pete wiedzial, co sie za chwile stanie. Skrzywil sie ze strachu i uniosl obie rece, jakby probowal oslonic sie przed kula-Anthony trzykrotnie pociagnal za cyngiel. Trzy pociski trafily Pete'a prosto w piers. Krew z trzech ran poplynela na moherowa marynarke. Pete runal na jezdnie. Anthony dzwignal sie na nogi i schowal bron. Rozejrzal sie. Nikt nie wszedl do terminalu, nikt nie wyszedl na zewnatrz. Pochylil sie nad lezacym. Pete spojrzal na niego. Zyl jeszcze. Anthony poczul mdlosci. Podniosl krwawiace cialo i wepchnal je do bagaznika. Znowu wyjal pistolet. Pete lezal bez ruchu, zwiniety z bolu. W jego oczach widnialo przerazenie. Rana w piers nie zawsze musiala byc smiertelna. Moze by wyzyl, gdyby w pore trafil do szpitala... Anthony wycelowal pistolet w jego glowe. Pete usilowal cos powiedziec. Z jego ust poplynela krew. Anthony nacisnal spust. Pete opadl bezwladnie. Anthony zamknal bagaznik i oparl sie o samochod. Juz drugi raz dzisiaj porzadnie oberwal. Szumialo mu w glowie. Bardziej jednak dokuczala mu swiadomosc popelnionego czynu. -Dobrze sie czujesz, koles? - uslyszal czyjs glos za plecami. Poderwal glowe i szybko schowal pistolet do kieszeni, a potem odwrocil sie. Zobaczyl, ze na postoj podjechala jeszcze jedna taksowka. Szofer wysiadl i z zaniepokojona mina szedl w jego strone. Byl to Murzyn o lekko siwiejacych wlosach. Widzial cos? Anthony nie mial pewnosci, czy znajdzie w sobie dosc sily, by w tak krotkim czasie zabic az dwoch ludzi. -Chlopie, chyba cos ciezkiego wkladales do bagaznika - powiedzial taksowkarz. -Dywan - wydyszal Anthony. Murzyn popatrzyl na niego z ciekawoscia, tak charakterystyczna dla ludzi z malych miast i osiedli. -Ktos ci podbil oko? Nawet dwa... Mialem maly wypadek. -Chodz do srodka, napij sie kawy. -Nie, dziekuje. Musze jechac dalej. -Jak sobie chcesz - mruknal taksowkarz i odszedl w kierun ku terminalu. Anthony wsiadl do samochodu i odjechal. 01:30 Przed rozpoczeciem normalnej pracy nadajniki rakiety wysylaja serie sygnalow, pozwalajacych ustalic dokladne polozenie satelity. Dla technikow czuwajacych na Ziemi jest to wyrazny dowod, ze rakieta znalazla sie na orbicie.Pociag powoli ruszyl z dworca z napisem "Chattanooga". Luke zamknal drzwi ciasnej kuszetki, zdjal marynarke, powiesil ja na wieszaku i przysiadl na krawedzi dolnego lozka, zeby rozsznurowac buty. Billie siedziala w glebi, z podkulonymi nogami. Po chwili swiatla stacji zniknely w oddali, pociag nabral szybkosci i pomknal w glab nocy, w strone Jacksonville na Florydzie. Luke rozwiazal krawat. -Robisz striptiz? - zapytala Billie. - Jesli tak, to za malo jeczysz. Usmiechnal sie przepraszajaco. W pociagu zabraklo miejsc, wiec musieli wziac jedna kuszetke. Bardzo pragnal porwac Billie w ramiona. Czul, ze sa dla siebie stworzeni. A jednak wciaz sie wahal... -O czym myslisz? - spytala. - To wszystko dzieje sie zbyt szybko. -A cale minione siedemnascie lat to malo? -Pamietam tylko wydarzenia z dwoch ostatnich dni. - Czyli cala wiecznosc. -Wciaz jestem zonaty z Elspeth. Billie z powaga pokiwala glowa. -Oklamywala cie przez dlugie lata. -Wiec mam wyskoczyc z jej lozka i pobiec prosto do ciebie? -Sam nie wiesz, czego chcesz - stwierdzila. Probowal jej to wytlumaczyc. -Wyszlo na to, ze szukam pretekstu... - urwal. Billie nie odpowiadala, wiec dodal: - Na pewno sie ze mna nie zgadzasz. -Pewnie, ze nie! - zawolala. - Chce sie z toba kochac! Tu i teraz. Wciaz zyje wspomnieniami. Wyjrzala przez okno. Pociag mijal wlasnie jakas malenka wioske. Dziesiec sekund migotania swiatel i znowu ciemnosc. -Znam cie - powiedziala. - Nigdy nie zyles chwila, nawet gdy bylismy mlodzi. Najpierw musiales pomyslec, czy rze czywiscie dobrze robisz. -To byl moj blad? Usmiechnela sie. -Nie. Lubie cie wlasnie za to. Jestes solidny jak skala. Gdybys byl inny, pewnie... - umilkla. -Co chcialas powiedziec? Popatrzyla mu prosto w oczy. -Pewnie nigdy bym cie tak bardzo nie pokochala... Zmarszczyla nos, probujac ukryc nagle zaklopotanie. -A poza tym musisz sie wykapac - dodala. Miala zupelna racje. Luke od trzydziestu szesciu godzin nie zmienil skradzionego ubrania. -Zawsze, kiedy chcialem sie przebrac, dzialo sie cos wazniejszego - mruknal. -Wszystko co trzeba mam w wa lizce. -Niewazne. Wlaz na gore i zrob mi troche miejsca, zebym mogla zdjac buty. 357 Luke poslusznie wspial sie po waskiej drabince i polozyl na gornym poslaniu. Odwrocil sie na bok, wsparl lokiec na poduszce i polozyl glowe na reku. -Amnezja to jak poczatek calkiem nowego zycia - stwier dzil. - Jak nowe narodziny. Wszystkie dawne decyzje mozna anulowac. Billie zrzucila buty, wstala i szybkim ruchem sciagnela czarne narciarskie spodnie. Stala teraz ubrana tylko w sweter i skape biale figi. Zauwazyla spojrzenie Luke'a. -Mozesz patrzec - powiedziala ze smiechem. Siegnela pod sweter i rozpiela stanik. Wysunela lewa reke z rekawa, prawa zsunela ramiaczko, wlozyla reke z powrotem i niczym magik wyciagnela stanik z prawego rekawa. -Brawo! - zawolal Luke. Popatrzyla na niego w zamysleniu. -Idziemy spac? - zapytala. -Chyba tak. Stanela na krawedzi dolnego lozka i uniosla glowe. Luke pochylil sie w jej strone i musnal jej wargi. Billie zamknela oczy, przesunela koniuszkiem jezyka po jego ustach i wrocila na swoje poslanie. Luke polozyl sie na plecach. Wciaz myslal o Billie. O jej smuklych nogach i kraglych piersiach, ukrytych pod swetrem z angory... Po chwili zasnal. Mial erotyczny sen. Byl Spodkiem ze "Snu nocy letniej" i wyrosly mu osle uszy. Elfy calowaly go po wlochatym pysku. I Byly nagie, mialy szczuple nogi i ponetne piersi. Ich krolowa, Titania, zaczela mu zdejmowac spodnie, a gdzies w oddali monotonnie lomotaly kola lokomotywy... Budzil sie powoli, z niechecia powracajac z krainy basni! do swiata rakiet i pociagow. Mial rozpieta koszule i spuszczonej spodnie. Obok niego lezala Billie. Pocalowala go. -Nie spisz? - zamruczala mu prosto do ucha. Zwyklego ucha. - Nie chcialabym tracic energii na spiocha - zachi-chotala. 358 Przesunal dlonia wzdluz jej ciala. Wciaz byla w swetrze, lecz bez majtek. -Nie spie - powiedzial nieswoim glosem. Stanela nad nim na czworakach, wcisnieta niemal pod sufit. Popatrzyla mu w oczy i polozyla sie powoli. Westchnela z rozkoszy, kiedy naparl na nia. Wagon kolysal sie na boki, a kola wystukiwaly szybki, zmyslowy rytm. Wsunal reke pod jej sweter i dotknal piersi. Miala miekka i ciepla skore. -Tesknily za toba - szepnela. Wydawalo mu sie, ze nadal sni. Billie calowala go po twarzy, pociag dygotal, a za oknem, kilometr za kilometrem, uciekala Ameryka. Objal Billie i przyciagnal ja do siebie. Chcial byc pewien, ze trzyma w ramionach istote z krwi i kosci, a nie jakas zjawe. Gdy tylko o tym pomyslal, stracil panowanie nad cialem i zalala go fala rozkoszy. -Lez spokojnie. Trzymaj mnie - wyszeptala Billie, kiedy juz bylo po wszystkim. Wtulila twarz w jego piers. Czul jej goracy oddech na skorze. Westchnela gleboko i rozluznila napiete miesnie. Lezeli tak przez kilka minut. Luke wcale nie byl spiacy. Billie chyba tez nie, bo powiedziala: -Mam pomysl. Umyjmy sie. Rozesmial sie. Na pewno nam sie to przyda. Zeszla po drabince na dol, a Luke za nia. W rogu przedzialu byla malenka umywalka, nad nia wisiala niewielka szafka. Billie zajrzala do srodka. Znalazla w niej recznik i kostke mydla. Napelnila umywalke goraca woda. Najpierw ja cie umyje, a potem ty umyjesz mnie powiedziala. Namydlila zmoczony recznik i tak to sie zaczelo. Luke zamknal oczy. Billie wyszorowala mu brzuch i przyklekla, zeby zajac sie nogami. Cos przegapilas powiedzial. Najlepsze zostawilam na koniec odparla. Potem on ja umyl i uznal, ze to jeszcze bardziej podniecajace. Polozyli sie na dolnym lozku. Mam pytanie zwiazane z twoim zanikiem pamieci odezwala sie Billie. Wiesz, co to jest seks oralny? Nie mruknal. Ale sprobuje sie dowiedziec. CZESC SZOSTA 08:30 W laboratorium napedow odrzutowych opracowano calkiem nowa technike przesylania fal radiowych, tak zwany mikrolok. Stacje, wyposazone w odpowiedni system namierzania, mogly teraz odebrac sygnal o mocy zaledwie 0,001 wata, emitowany z odleglosci 32 000 kilometrow.Anthony przybyl na Floryde malym samolotem, przez cala droge dygoczacym pod naporem silnego wiatru wiejacego nad Alabama i Georgia. Razem z nim lecial general i dwoch pulkownikow. Zabiliby go, gdyby zdradzil im cel podrozy. Wyladowali w bazie lotniczej Patrick, kilka kilometrow na poludnie od przyladka Canaveral. Role hali przylotow pelnily tu pomieszczenia na tylach hangaru. Anthony w wyobrazni juz widzial agentow FBI, czekajacych, zeby go aresztowac. Na szczescie byla tylko Elspeth. Wygladala na wyczerpana. Zauwazyl, ze sie postarzala. Na twarzy miala drobne zmarszczki i lekko garbila ramiona. Zaprowadzila go na zalany sloncem parking, gdzie stala biala corvette. Jak tam Theo? zapytal, kiedy ruszyli w droge. Przezyl maly szok, ale poza tym nie ucierpial. Maja jego rysopis? Tak. Hide powiadomil miejscowa policje. Gdzie go ukrylas? Na razie u mnie, w motelu. Zostanie tam do zmroku. Wyjechali z bazy na szose i skrecili na polnoc. A co z toba? Myslisz, ze CIA wyda cie tutejszym wladzom? -Raczej nie. -Mozesz wiec poruszac sie calkiem swobodnie. To dobrze. Musisz kupic samochod. -CIA rzadko korzysta z pomocy z zewnatrz. Sama roz-' wiazuje swoje wlasne problemy. Hobart z pewnoscia mysli, ze zwariowalem, i bedzie probowal mnie usunac, zanim narobie szkody. Po rozmowie z Luke'em dojdzie do wniosku, ze od lat pobieralem pensje od dwoch rzadow. Postara sie, zeby sprawa nie nabrala rozglosu. Trudno cokolwiek wyrokowac, ale moim zdaniem nie bedzie oficjalnego sledztwa. -To dobrze. Mamy wiec jeszcze jedna szanse. -Luke niczego sie nie domysla? -Nie ma najmniejszych powodow. -Gdzie jest teraz? -Z tego, co mowila Marigold, wynika, ze w pociagu. Z Billie... - nuta goryczy zabarwila jej ostatnie slowa. -Kiedy przyjada? -Nie jestem pewna. Nocny ekspres staje w Jacksomville. Stamtad musza jechac zwyklym pociagiem. Chyba beda tu po poludniu. Przez chwile jechali w milczeniu. Anthony probowal uspokoic skolatane nerwy. Jeszcze tylko jedna doba i bedzie po wszystkim. Zmienia bieg dziejow - i usuna sie w cien. Albo... zawioda. I wtedy znow dwa wierzchowce stana do wyscigu w kosmos. Elspeth popatrzyla na niego. -Co potem? - Wyjade z kraju - powiedzial i popukal palcem w mala walizke na kolanach. - Mam tutaj wszystko, co potrzeba. Paszport, gotowke i kilka przyborow, potrzebnych do zmiany twarzy. -Dokad pojedziesz? -Do Moskwy. - Od dawna zastanawial sie nad tym posu nieciem. - Prawdopodobnie dadza mi tam posade w "waszyng tonskim" wydziale KGB. W sowieckim wywiadzie mial stopien majora. Elspeth sluzyla dluzej - to wlasnie ona zwerbowala go w Harvardzie - i byla juz pulkownikiem. -Pewnie zrobia mnie kims w rodzaju doradcy-konsultan-ta - powiedzial. - Wiem o CIA znacznie wiecej niz ktokolwiek inny w calym radzieckim bloku. -Myslisz, ze spodoba ci sie zycie w ZSRR? -W raju dla robotnikow? - Usmiechnal sie kwasno. - Chyba czytalas George'a Orwella. Wszystkie zwierzeta sa rowne, ale niektore sa rowniejsze od innych. Sadze, ze duzo zalezy od rozwoju dzisiejszych wydarzen. Jezeli nam sie uda, bede bohaterem. Ty takze. A jesli nie... Nie boisz sie? Pewnie, ze sie boje. Bede zupelnie sam. Zadnych przy jaciol i rodziny... Nawet nie mowie po rosyjsku. Ale z czasem byc moze sie ozenie i dochowam gromadki malych towarzy szy. Cierpkim humorem probowal odpedzic niepokoj. Juz dawno temu zdecydowalem sie poswiecic zycie na rzecz wazniejszej sprawy. Ja tez, ale niechetnie mysle o przeprowadzce do Moskwy. Na razie ci to nie grozi. Chyba nie. Zadaja, zebym tu zostala. Na pewno rozmawiala ze swoim "prowadzacym". Nie dziwil sie, ze chcieli ja tu pozostawic. Przez cztery minione lata rosyjscy naukowcy mieli pelny wglad we wszystkie tajniki amerykanskiego programu kosmicznego. Czytali kazdy raport, znali wyniki badan i wiekszosc planow sporzadzonych w Woj skowej Agencji Pociskow Balistycznych. Zawdzieczali to tylko Elspeth. Dzieki niej naukowcy z Redstone praktycznie pracowali dla Moskwy. Dlatego radziecki Sputnik wczesniej polecial w kosmos. Elspeth Lucas byla najwazniejszym szpiegiem zimnej wojny. Swoja pozycje osiagnela dzieki ogromnym wyrzeczeniom. Niejako z obowiazku poslubila Luke'a, ale kochala go i bolala nad koniecznoscia zdrady. Byla jednak filarem radzieckiego zwyciestwa w kosmosie a taki triumf wart byl kazdej ceny. Anthony pozostawal zaledwie krok z tylu. Jako sowiecki agent dotarl na szczyty CIA. Tunel, ktory wykopal w Berlinie rzekomo dla podsluchu, w rzeczywistosci sluzyl dezinformacji. Amerykanie wyrzucili miliony dolarow na szpiegowanie niewinnych ludzi i penetracje ugrupowan, ktore nigdy nie mialy nic wspolnego z komunizmem. Ba, usuneli nawet z krajow Trzeciego Swiata kilku dygnitarzy, ktorzy popierali polityke Stanow Zjednoczonych. W Moskwie nie bedzie tak zle, pomyslal Anthony. Wystarczy, ze przypomne sobie, czego naprawde dokonalem... W cieniu palm na poboczu szosy ukazala sie makieta statku kosmicznego i napis: "Motel Starlite". Elspeth skrecila w tamta strone. Budynek motelu mial nieregularne, futurystyczne ksztalty. Elspeth zatrzymala samochod jak najdalej od szosy. Prawie wszystkie pokoje ulokowane byly w pietrowej budowli, z trzech stron otaczajacej basen. Mimo wczesnej pory kilku turystow zazywalo na lezakach slonecznej kapieli. W oddali, za basenem, otwieral sie widok na plaze. Anthony, choc zapewnial wczesniej Elspeth, ze czuje sie bezpieczny, wolal unikac kontaktow z ludzmi. Nasunal kapelusz na nos i szybko poszedl do pokoju. Motel byl pelen gadzetow zwiazanych z podbojem kosmosu. Wszedzie byly lampy w ksztalcie rakiet i obrazy, przedstawiajace stylizowane gwiazdy i planety. Theo stal przy oknie, patrzac na ocean. Elspeth przedstawila go Anthony'emu i zamowila kawe oraz paczki. Jak Luke mnie zdemaskowal? zapytal Theo. Mowil cos o tym? Anthony skinal glowa. Chcial skorzystac z kopiarki w Hangarze R, wiec musial wpisac sie do rejestru. Zauwazyl, ze tuz przed nim ktos skopiowal dwanascie dokumentow. Obok wpisu widnialy ini cjaly "W.v.B". Wernher von Braun. Zawsze uzywalam nazwiska Brauna, bo wiedzialam, ze nikt nie bedzie podejrzewal samego szefa badan wtracila Elspeth. Luke jednak wiedzial cos, o czym ty nie mialas poje cia powiedzial Anthony. Wiedzial, ze von Braun tego dnia wyjechal do Waszyngtonu. W jego glowie odezwal sie dzwonek alarmowy. Zajrzal do sekretariatu i znalazl tajne plany w szarej kopercie zaadresowanej do Theo Packmana. Nie mial jednak pojecia, kto nadal te przesylke. Nie mogl nikomu zaufac, postanowil wiec bezposrednio powiadomic Pentagon. Na szczescie bylas szybsza. Zawiadomilas mnie o wszystkim i moglem go przechwycic. Ale teraz jestesmy dokladnie w tym samym miejscu, co w poniedzialek stwierdzila Elspeth. Luke odzyskal pamiec. Co zrobi wojsko? zapytal Anthony. Moga wystrzelic pocisk z unieruchomionym mechaniz mem samozniszczenia. Jednak jesli to wyjdzie na jaw, rozpeta sie prawdziwe pieklo, wiec raczej zmienia szyfr i sposob nadania sygnalu. Jak? Nie mam pojecia. Ktos zapukal. Anthony sprezyl sie. Zamowilam kawe przypomniala mu Elspeth. Theo wyszedl do lazienki. Anthony odwrocil sie plecami do drzwi, otworzyl szafe i udawal, ze przeglada ubrania. Zobaczyl marynarke Luke'a szara, w jodelke a obok stos niebieskich koszul. Elspeth nie wpuscila kelnera do pokoju. W progu podpisala rachunek, wreczyla mezczyznie napiwek i odebrala tace. Theo wrocil z lazienki. Anthony usiadl na krzesle. Elspeth postawila tace na stoliku. Musze poznac ich plany oswiadczyla. Sprobuje cos z tym zrobic. Wziela torebke i narzucila zakiet na ramiona. Kup samochod i o zmroku przyjedz na plaze. Stan jak najblizej ogrodzenia otaczajacego Przyladek. Spotkamy sie tam powiedzial Anthony. Elspeth kiwnela glowa i wyszla. Ma babka zelazne nerwy mruknal Theo. 16:00 Siec stacji namiarowych ciagnie sie z polnocy na poludnie mniej wiecej wzdluz 65 poludnika na zachod od Greenwich. Sygnal bedzie odbierany za kazdym razem, kiedy satelita przeleci nad ta linia.Do startu pozostalo trzysta dziewiecdziesiat minut. Odliczanie na razie trwalo bez zaklocen, chociaz w kazdej chwili moglo zostac wstrzymane. Przy wznowieniu nie uwzgledniano przerwy, chocby trwala dziesiec lub pietnascie minut. A poniewaz przerwy zdarzaly sie dosyc czesto, moment odpalenia nie pokrywal sie z czasem realnym. Ponowne odliczanie rozpoczeto pol godziny przed polnoca, szescset szescdziesiat minut przed planowanym startem. Elspeth niespokojnie krazyla po osrodku. Do tej pory nie zdolala ustalic, w jaki sposob kontrola lotu chce uniknac sabotazu, i popadala w coraz glebsza rozterke. Wszyscy juz wiedzieli, ze Theo Packman jest szpiegiem. Wlasciciel motelu Vanguard z przejeciem opowiadal o wczorajszej wizycie pulkownika Hide'a w asyscie czterech policjantow i dwoch agentow FBI. Zapytali go o numer pokoju Packmana. Nietrudno bylo to skojarzyc z odwolaniem startu. Nikt wiec nie wierzyl w oficjalna wersje o silnych wiatrach wiejacych w stratosferze. Od rana wszyscy rozprawiali o nieudanym sabotazu. Nie znano jednak szczegolow. Garstka wtajemniczonych milczala jak zakleta. Tymczasem minelo juz poludnie... Elspeth chodzila jak struta. Nie zadawala zadnych pytan, bo nie chciala wzbudzac podejrzen, ale niewiele brakowalo, by wyzbyla sie czujnosci. Zdawala sobie sprawe, ze jesli zaraz nie podejmie jakichs dzialan, bedzie za pozno na kontrakcje. Luke jeszcze sie nie pokazal. Tesknila za nim, choc jednoczesnie bala sie spotkania. Nie mogla sypiac, kiedy byl daleko, a kiedy wracal, bez skrupulow niszczyla jego marzenia. Klamstwem zatrula ich malzenstwo. Ale cieszyl ja widok jego twarzy, dzwiek glosu, dotkniecie dloni i chlopiecy usmiech. Szef kontroli lotu zarzadzil mala przerwe. Naukowcy, nie wstajac ze swoich miejsc, zajeli sie kawa i kanapkami. Wejscie Elspeth zazwyczaj wywolywalo zartobliwe komentarze, ale dzisiaj w centrali panowala napieta atmosfera. Wszyscy czekali, ze cos sie wydarzy - ze nagle rozblysna lampki alarmowe, sygnalizujac przeciazenie sieci, zniszczenie elementow lub awarie systemu. To z pewnoscia poprawiloby nastroje badaczy. Z radoscia powitaliby kazda robote. Byli najszczesliwsi, gdy mogli cos naprawic. Elspeth usiadla obok Willy'ego Fredricksona, ktory palaszowal gruba kanapke z zoltym serem. Nawet nie zdjal sluchawek - zawiesil je na szyi. -Slyszal pan, ze wszyscy mowia o wczorajszym sabotazu? - zapytala. Willy skarcil ja wzrokiem, jakby doskonale wiedzial, ze szuka jakiegos potwierdzenia. Zanim zdazyl jej odpowiedziec, jeden z technikow z konca sali zawolal: -Willy! - i popukal sie w ucho. Fredrickson odlozyl kanapke i nasunal sluchawki na uszy. - Slucham...? - powiedzial. Przez minute sie nie odzywal. -Dobrze - rzucil wreszcie do mikrofonu. - Najszybciej jak mozecie. Uniosl glowe. -Wstrzymac odliczanie! - zawolal. Elspeth siedziala jak na szpilkach. Otworzyla notes i wyczekujaco zamarla z olowkiem w reku. Willy zdjal sluchawki. -Dziesiec minut poslizgu - oznajmil z lekka irytacja i znow zabral sie za kanapke. -Mam wpisac powod? - zapytala Elspeth z nadzieja, ze w ten sposob dowie sie czegos wiecej. -Trzeba wymienic kondensator. Przegrzal sie i klekoce. Nic szczegolnego, pomyslala. Kondensatory stanowily czesc systemu nawigacji, a "klekotanie" - czyli ciche elektryczne trzaski - dawalo znac, ze dana czesc nie nadaje sie do dalszej pracy. Po chwili jednak ogarnely ja watpliwosci. Lepiej to sprawdzic. Skreslila kilka slow w notesie, wstala, ruchem reki pozegnala Fredricksona i wyszla. Na zewnatrz kladly sie juz dlugie cienie. Bialy kiel Explorera sterczal w gore, niczym drogowskaz do nieba. Elspeth oczami wyobrazni widziala juz chwile startu: rakieta oderwala sie od wyrzutni, ciagnac za soba plomienisty ogon, i poleciala w mrok nocy. Potem rozblyslo swiatlo, silniejsze niz blask slonca, i w powietrzu zawirowaly kawalki metalu. Nad Ziemia zawisla czerwonoczarna kula ognia. Rozlegl sie gluchy pomruk, niczym krzyk triumfu wszystkich biednych i umeczonych ludzi... Przeszla przez przywiedly trawnik i szybkim krokiem okrazyla wieze. Zajrzala do stalowej kabiny, mieszczacej maszynownie i pokoj mechanikow. Kierownik pionu technicznego, Harry Lane, rozmawial z kims przez telefon, piszac cos na kartce. -Dziesiec minut przerwy? - spytala Elspeth, gdy odlozyl sluchawke. 371 -Co najmniej - burknal, nie patrzac na nia, ale nie przejela sie tym. Zawsze byl opryskliwy, nie znosil kobiet w poblizu wyrzutni. -Dlaczego? -Wymiana wadliwej czesci - odparl. -Moge wiedziec jakiej? -Nie. Szlag by go trafil. Albo ukrywal to ze wzgledow bezpieczenstwa, albo po prostu nie chcial z nia gadac. Odwrocila sie. W tej samej chwili do Lane'a podszedl mechanik w poplamionym kombinezonie. -Tu masz ten stary zlom, Harry - powiedzial. W brudnej dloni trzymal jakas wtyczke z pekiem wystajacych drutow. Elspeth od razu sie zorientowala, co przyniosl. Byl to uklad odbiorczy mechanizmu autodestrukcji. Kable polaczono w tak przemyslny sposob, ze zapalnik dzialal tylko po wprowadzeniu wlasciwego kodu. Wyszla z kabiny, zanim Harry zdazyl zauwazyc zwycieski usmiech na jej twarzy. Serce walilo jej jak oszalale z podniecenia. Niemal biegiem dopadla jeepa. Usiadla za kierownica. I co teraz? - pomyslala. Prawdopodobnie po prostu zmienia odbiornik na nowy, z calkiem nowym szyfrem. Taki sam uklad zamontuja w nadajniku. Pewnie je przyslano popoludniowym samolotem z Huntsville. To ma sens... - przemknelo jej przez glowe. Plan juz znala. Ale jak ich przechytrzyc? Wszystkie czesci produkowano co najmniej w dwoch zestawach, zeby w razie awarii duplikat byl pod reka. Dane z niedzieli pochodzily z takiego wlasnie duplikatu. Na ich podstawie Theo mogl odtworzyc sygnal i wysadzic rakiete. Nalezalo wiec pojsc utartym szlakiem: odnalezc drugi komplet, wyjac nadajnik i narysowac polaczenia. Pojechala w strone hangarow. Jednak zamiast wejsc do Hangaru R, w ktorym miescilo sie jej biuro, poszla do Hangaru D, do sali nasluchu radiowego. To wlasnie tu przechowywano duplikaty. Hank Mueller pochylal sie nad stolem. Bylo z nim dwoch innych naukowcow. Na widok Elspeth usmiechnal sie i zawolal: -Osiem tysiecy! Dwaj pozostali jekneli i oddalili sie czym predzej. Elspeth stlumila niecierpliwosc. Musiala z nim sie pobawic. -Dwadziescia do szescianu - powiedziala. -Nie tylko. Zastanawiala sie przez chwile. -Dobrze... Suma czterech kolejnych liczb do szescianu: ll'+12'+13'+143=8000. -Znakomicie. - Wreczyl jej dziesiec centow i popatrzyl na nia wyczekujaco. Poszukala czegos naprawde trudnego. -Szescian szesnastu tysiecy osmiuset trzydziestu. Zmarszczyl brwi. Wygladalo na to, ze ma zamiar sie obrazic. -Dobrze wiesz, ze tego nie policze! - stwierdzil. - Nie mam elektronowego mozgu! -Nie znasz odpowiedzi? To suma kolejnych szescianow od tysiaca stu trzydziestu czterech do dwoch tysiecy stu trzydziestu trzech. -Nie wiedzialem. -Kiedy bylam w liceum, mieszkalismy w domu o numerze szesnascie tysiecy osiemset trzydziesci. Dlatego zapamietalam te regule. -Masz prawo zatrzymac dziesiataka. Nie mogla przeszukac laboratorium. Musiala wypytac Muellera. Na szczescie dwaj pozostali laboranci odeszli dosc daleko, poza zasieg glosu. -Masz duplikat urzadzenia, ktore nadeszlo dzis z Hunts-ville? - zapytala. -Nie - odparl ponuro. - Wsadzili go do sejfu. Tu podobno nie byl zbyt bezpieczny. 373 Dobrze przynajmniej, ze nie chcial wiedziec, dlaczego o to zapytala... -Do jakiego sejfu?-Nie wiem. -Niewazne. - Udala, ze cos zapisuje, i wyszla. Pobiegla do Hangaru R. Nielatwa sztuka biegac w szpilkach po piachu! Ale nic nie szkodzi. Triumfowala, chociaz bylo jeszcze duzo do zrobienia. Znala tylko jeden sejf w biurze pulkownika Hide'a. Weszla do swojego pokoju, usiadla przy biurku, wkrecila koperte w maszyne i wystukala: "Dr W. Fredrickson scisle tajne". Wlozyla do koperty dwie czyste kartki i zakleila ja. Zapukala do gabinetu Hide'a i weszla. Siedzial za biurkiem i palil fajke. Usmiechnal sie na jej widok. Jak wiekszosc oficerow, mial slabosc do pieknych kobiet. Witaj, Elspeth powiedzial. Z czym przychodzisz? Podala mu koperte. Moglby pan to przechowac w sejfie dla Willy'ego? Jasne odparl. A co to takiego? Nie wiem. Nic mi nie powiedzial. W porzadku. Okrecil sie na krzesle i otworzyl szafke. Elspeth patrzyla mu ponad ramieniem. Zobaczyla stalowe drzwi z zamkiem szyfrowym. Przysunela sie blizej. Tarcza szyfru miala podzialke od zera do dziewiecdziesieciu dziewieciu, ale liczby staly tylko przy pelnych dziesiatkach. Jednosci oznaczono po prostu kreskami. Wytezyla wzrok, jednak stala za daleko. Pochylila sie nad biurkiem. Pierwsza liczbe zapamietala bez trudu: dziesiec. Potem... cos tuz ponizej trzydziestu. Dwadziescia dziewiec lub dwadziescia osiem. Nastepna pomiedzy dziesiatka i pietnastka. Cos jak dziesiec dwadziescia dziewiec trzynascie. Pewnie jego urodziny, pomyslala. Dwudziesty osmy lub dwudziesty dziewiaty pazdziernika tysiac dziewiecset jedenastego, dwunastego, trzynastego lub czternastego roku. Osiem roznych mozliwosci. Gdyby choc przez chwile byla sama, otworzylaby sejf bez trudu. Hide uchylil drzwiczki. W srodku lezaly dwa urzadzenia nadawczoodbiorcze. Eureka... szepnela Elspeth. Slucham? spytal Hide. Nic takiego. Mruknal cos, wrzucil koperte do sejfu, zamknal drzwi i przekrecil zamek. Elspeth stala juz w progu. Dziekuje, pulkowniku. Zawsze do uslug. Teraz musiala zaczekac, az wyjdzie z gabinetu. Siedzac przy swoim biurku, nie widziala calego korytarza. Niewazne. Zeby wydostac sie na zewnatrz, i tak musial przejsc kolo niej. Zadzwonil telefon. To byl Anthony. Zostalo nam niewiele czasu powiedzial. Co zdzialalas? Zaraz koncze odparla, choc wcale nie wiedziala, czy jej sie uda. Masz samochod? Mam. Jasnozielony mercury monterey, rocznik piecdzie siaty czwarty. Stary model, bez pletw na bagazniku. Poznam go. Gdzie Theo? Jest ze mna. Pytal, co go czeka po dzisiejszej nocy. Pewnie wroci do Europy i nadal bedzie pracowal dla "Le Monde". Obawia sie, ze go tam znajda. Calkiem mozliwe. W takim razie niech jedzie z toba. Nie chce. Obiecaj mu cos odpowiedziala z irytacja. Cokolwiek. Wazne, zeby dzisiaj byl na posterunku. Nie ma sprawy. Pulkownik Hide przeszedl korytarzem. Musze konczyc powiedziala i odlozyla sluchawke. Kiedy wyszla, Hide wciaz byl w polu widzenia. Stal w nastepnych drzwiach i rozmawial z maszynistka. W kazdej chwili mogl spojrzec w strone gabinetu. Elspeth musiala poczekac. Po minucie pulkownik zakonczyl pogawedke i wrocil do swojego pokoju. Nie wychodzil stamtad przez bite dwie godziny. Elspeth myslala, ze oszaleje. Znala szyfr, wiec wystarczylo wejsc do gabinetu i zajac sie zamkiem sejfu. Tymczasem Hide wciaz tam siedzial. Poslal sekretarke po kawe do ruchomego baru, nazywanego przez pracownikow "Kanapa Karaluchow". Nie wyszedl nawet do kibla. Elspeth zastanawiala sie, jak go stamtad usunac. W OSS uczono ja, jak zalatwic przeciwnika nylonowa ponczocha, jednak nigdy wczesniej tego nie wyprobowala. Poza tym Hide byl bardzo silny i z pewnoscia narobilby halasu. Tkwila za swoim biurkiem. Nie wprowadzila poprawek do harmonogramu. Willy Fredrickson na pewno sie juz wsciekal, ale teraz nie mialo to najmniejszego znaczenia. Co kilka minut patrzyla na zegarek. O osmej dwadziescia piec zobaczyla przechodzacego korytarzem Hide'a. Zerwala sie z krzesla i podbiegla do drzwi. Byl juz na schodach. Pewnie szedl do centrali. Do startu pozostaly zaledwie dwie godziny. Ktos inny nadszedl korytarzem. Elspeth? zapytal niepewnie. Poznala go po glosie. Serce w niej zamarlo, kiedy spojrzala mu prosto w oczy. To byl Luke. 20:30 Dane z satelity przekazywane sa za pomoca fal radiowych w formie sygnalow dzwiekowych. Nadajniki dostrojone sa do tonow o roznej czestotliwosci, wiec ich "glosy" mozna poddac elektronicznej separacji.Luke bal sie tej chwili. Zostawil Billie w motelu Starlite. Chciala wziac prysznic, przebrac sie i tuz przed startem przyjechac taksowka do bazy. Sam pojechal prosto do centrum kontroli lotu. Dowiedzial sie, ze moment odpalenia przesunieto na dwudziesta druga czterdziesci piec. Willy Fredrickson powiadomil go, co zrobiono, zeby uniknac sabotazu, Luke jednak nie pozbyl sie wszystkich watpliwosci. Wolalby uslyszec o aresztowaniu Packmana i znac miejsce pobytu Anthony'ego. Ale przeciez nic nie mogli zdzialac, nie znajac nowego kodu. Willy zapewnil go, ze nowe urzadzenia sa bezpiecznie zamkniete w sejfie. Nieco sie uspokoil dopiero na widok Elspeth. Do tej pory nikomu jeszcze nie wspomnial o swoich podejrzeniach. Ciezko mu bylo ja oskarzac, a poza tym nie mial dowodow. Chcial jednak spojrzec jej w oczy i zazadac, by powiedziala prawde. Klamstwo rozpoznalby od razu. Z ciezkim sercem wszedl do Hangaru R. Czekala go rozmowa o zdradzie i braku zaufania. Sam nie wiedzial, co gorsze. Na szczycie schodow minal go jakis czlowiek w mundurze pulkownika. Czesc, Luke! zawolal w przelocie. Dobrze, ze juz jestes. Spotkamy sie tuz przed startem. Zaraz potem zobaczyl wysoka ruda dziewczyne, ktora z wyraznym niepokojem wyjrzala na korytarz. Z napieciem spogladala na odchodzacego oficera. Byla o wiele piekniejsza niz na slubnym portrecie. Jej blada twarz polyskiwala lekko, niczym tafla jeziora o swicie. Luke spogladal na nia w niemym oczarowaniu, targany sprzecznymi emocjami. Kiedy sie do niej odezwal, zawolala: Luke! Podbiegla do niego. Usmiechala sie radosnie, ale w jej oczach widnial cien strachu. Zarzucila mu rece na ramiona i pocalowala go prosto w usta. Nie powinien byc tym zdziwio ny byla przeciez jego zona. Nie widzieli sie caly tydzien. Skad miala wiedziec, ze ja podejrzewa o zdrade? Zachowywala sie normalnie. Bez pospiechu uwolnil sie z jej objec. Zmarszczyla brwi i obrzucila go uwaznym spojrzeniem, probujac cos wyczytac z jego ponurej twarzy. O co chodzi? spytala. Potem pociagnela nosem i skrzy wila sie. Smierdzisz seksem, ty sukinsynu! stwierdzila i odepchnela go. Pierdoliles sie z Billie Josephson! Przechodzacy obok laborant spojrzal na nia ze zdumieniem. Nie zwrocila na to uwagi. Zerznales ja w pociagu! krzyknela. Luke nie wiedzial, co na to odpowiedziec. Wstydzil sie swojego czynu, choc jej zdrada byla o wiele gorsza. Nie znosil usprawiedliwien, bo brzmialy zbyt zalosnie. Postanowil wiec milczec. Gniew Elspeth minal rownie szybko, jak sie pojawil. Nie mam teraz na to czasu mruknela i niecierpliwie rozejrzala sie po korytarzu. Nasza rozmowa nie jest najwazniejsza? zapytal zdzi wiony Luke. Nie! Wracam do pracy. Nie musisz sie tym przejmowac. Zastanow sie, Co wygadujesz. Musze juz isc. Porozma wiamy pozniej. Raczej nie odparl z naciskiem. Popatrzyla na niego, wyraznie zbita z tropu. Co to znaczy? Bylem w domu i przeczytalem pewien list do cie bie... Wyjal koperte z kieszeni marynarki. Od lekarza z Atlanty. Krew odplynela jej z twarzy. Wziela list do reki i szybko przebiegla go wzrokiem. O moj Boze... szepnela. Poddalas sie sterylizacji poltora miesiaca przed slubem powiedzial. Nawet teraz nie mogl w to uwierzyc. Lzy blysnely w jej oczach. Nie chcialam tego jeknela. Musialam. Luke przypomnial sobie kilka slow z listu. Tych o bezsennosci, wychudzeniu, atakach placzu i depresji. Bylo mu jej serdecznie zal. Wiem, co przeszlas powiedzial cicho. Badz tak mily i nie uzalaj sie nade mna. Wejdzmy lepiej do pokoju. Popchnal ja lekko za prog i zamknal za soba drzwi. Elspeth podeszla do biurka, opadla na krzeslo i zaczela przetrzasac torebke, szukajac chusteczki do nosa. Luke przyciagnal blizej fotel Fredricksona i usiadl naprzeciwko. Otarla oczy. Niewiele brakowalo, zebym uciekla im spod noza westchnela. Czulam sie cholernie podle. 379 Popatrzyl na nia ze spokojem, choc kosztowalo go to bardzo wiele. Zmusili cie, prawda? zapytal. Popatrzyla na niego szeroko rozwartymi oczami. KGB dodal po chwili. Nie odrywala od niego wzroku. Wyszlas za mnie, zeby miec staly wglad w dokumenty programu kosmicznego. Zabieg byl rekojmia, ze nie przejdziesz na nasza strone. Nie majac dzieci, nie przedkladalas uczuc nad obowiazek. Smutny wyraz jej oczu przekonal go, ze istotnie tak bylo. Nie probuj zaprzeczac powiedzial. I tak ci nie uwierze. Przyznala sie do wszystkiego. Luke wyprostowal plecy. Koniec zmagan. Czul sie zmeczony i obolaly, jakby spadl z wysokiego drzewa. Usilowalam sie wycofac! zawolala nagle. Lzy poplynely jej po twarzy. Jeszcze rano bylam zdecydowana. Kiedy zadzwoniles do mnie i powiedziales cos o domu i dzieciach na podworku, postanowilam ich oszukac... Ale w nocy, gdy lezalam sama w lozku, uswiadomilam sobie wage informacji, ktore moglam od ciebie uzyskac, i poddalam sie. Nie umialas byc matka i szpiegiem? Pokrecila glowa. Ledwo dawalam sobie rade z miloscia do ciebie. Nie moglabym oszukiwac dzieci. Co cie sklonilo do podjecia takiej decyzji? Wytarla nos. Nie uwierzysz... To byla Gwatemala. Zasmiala sie gorzko. Ci biedacy chcieli jedynie szkol i zwiazkow zawo dowych. Skrawka zwyklego zycia. To jednak podnosilo cene bananow o kilka marnych centow i budzilo protesty zarzadu United Fruit. Co wiec zrobily Stany Zjednoczone? Obalily legalna wladze i oddaly ster rzadow w rece faszyzujacej marionetki. Pracowalam w CIA, wiec znalam cala prawde. Wsciekalam sie jak diabli na tych chciwych zaprzancow z Wa szyngtonu, ktorzy nie wahali sie wycyckac najbiedniejszego kraju swiata. A ja wmawialam naiwnym Amerykanom, ze to byla rewolta antykomunistow! Nie, ty tego nie zrozumiesz... Az mnie trzeslo ze zlosci! I z tego powodu dalas sie okaleczyc? Tak! W dodatku oszukalam cie i zniszczylam nasze malzenstwo. Uniosla glowe z duma. Gdzie szukac nadziei dla swiata, skoro kazdy biedak, ktory podniesie glowe z blota, ginie zaraz, zmiazdzony podkutym butem Wuja Sama? Zal mi tylko, ze nie mamy dzieci. Niczego innego nie zaluje. Luke kiwnal glowa. Chyba zrozumialem. To dobrze. Westchnela. Co teraz? Wezwiesz FBI? A mam inny wybor? Jesli mnie dostana, skoncze na krzesle elektrycznym, tak jak Rosenbergowie. Skrzywil sie, jakby dostal w brzuch. Chryste... Jest inne wyjscie. Jakie? Pusc mnie. Kupie bilet na najblizszy samolot. Polece do Paryza, Frankfurtu lub Madrytu. Do jakiegokolwiek miasta w Europie. Stamtad na pewno zlapie cos do Moskwy. -Naprawde tego chcesz? Na stale zamieszkasz w Rosji? -Tak. - Usmiechnela sie gorzko. - Wiesz, jestem pulkow nikiem. W Stanach Zjednoczonych nie zaszlabym tak wysoko. -Musisz wyjechac natychmiast - powiedzial. -Dobrze. -Odprowadze cie do bramy. Oddasz mi przepustke, zebys nie mogla wrocic. -W porzadku. Popatrzyl na nia, chcac zapamietac rysy jej twarzy. -To chyba nasze pozegnanie. Wziela torebke. -Moge jeszcze na chwile wejsc do toalety? -Oczywiscie - odparl. 21:30 Glownym zadaniem satelity, opracowanym przez doktora Jamesa van Allena z Uniwersytetu w Iowa, jest pomiar natezenia promieniowania kosmicznego. Z tego tez wzgledu najwazniejsza czesc aparatury badawczej stanowi licznik Geigera.Elspeth wyszla z pokoju, skrecila w lewo, minela damska toalete i zajrzala do gabinetu pulkownika Hide'a. Pusto. Weszla, zamknela drzwi za soba i przez chwile stala nieruchomo. Odczuwala ogromna ulge. Pokoj rozmazal sie, boi lzy nabiegly jej do oczu. Zwyciestwo bylo w zasiegu reki, ale z drugiej strony... Na zawsze pozegnala sie z najlepszyn czlowiekiem na swiecie. Miala opuscic ojczyzne i zamieszkac w kraju, ktorego nigdy nie widziala. Zacisnela powieki i gleboko zaczerpnela powietrza. Raz wdech, dwa - wydech, trzy -wdech. Poczula sie znacznie lepiej. Przekrecila klucz w drzwiach, a potem podeszla do szafy stojacej za biurkiem Hide'a i kleknela przed sejfem. Rece jej drzaly. Z trudem zmusila sie do spokoju. Nagle przypomniala sobie szkolne lekcje laciny i motto festina lente, czyli "spiesz sie powoli". Dokladnie powtarzala wszystkie ruchy Hide'a. Najpierw cztery razy przekrecila galke w strone przeciwna do ruchu wskazowek zegara i ustawila jana dziesiatce. Potem trzykrotnie w druga strone i przerwa na dwadziescia dziewiec. Dwa razy z powrotem i czternastka. Pociagnela za raczke. Ale drzwiczki wciaz byly zamkniete. Na korytarzu rozlegly sie czyjes kroki. Uslyszala kobiecy glos. Wydawal sie nienaturalnie glosny, jak w sennym koszmarze. Jednak po chwili znow zapanowala cisza. Pierwsza byla dziesiatka, byla tego pewna. A druga liczba? Dwadziescia dziewiec lub dwadziescia osiem. Wykrecila dwadziescia osiem i czternastke. Nic. Wyprobowala dopiero dwie z osmiu mozliwosci. Spocone palce slizgaly jej sie po metalu. Wytarla je o sukienke i probowala dalej. Dziesiec, dwadziescia dziewiec, trzynascie... Dziesiec, dwadziescia osiem, trzynascie... Dobrnela do polowy listy. Gdzies w oddali zabrzmial ryk syreny. Dwa krotkie i jeden dlugi sygnal, powtorzone trzy razy. To znak, aby caly personel opuscil teren wyrzutni. Start mial nastapic za godzine. Elspeth odruchowo rzucila okiem na drzwi i wrocila do przerwanej pracy. Szyfr dziesiec - dwadziescia dziewiec - dwanascie nie zadzialal. Dziesiec - dwadziescia osiem - dwanascie. Pospiesznie szarpnela za klamke i otworzyla drzwiczki. Urzadzenia odbiorczo-nadawcze wciaz tam lezaly. Elspeth pozwolila sobie na usmiech triumfu. Nie miala czasu, by je rozmontowac i naszkicowac wzor polaczen. Musiala zabrac je na plaze. Potem wystarczylo jeden z nich po prostu wlozyc do nadajnika... Ale co bedzie, jesli w ciagu najblizszej godziny ktos zauwazy kradziez szyfru? Pulkownik Hide byl w centrum kontroli lotu. Watpliwe, zeby wrocil przed startem. Musiala zaryzykowac. Znowu rozlegly sie kroki. Ktos nacisnal klamke. Elspeth wstrzymala oddech. -Hej, Bili, jestes tam? - zabrzmial meski glos. To chyba Harry Lane. Co on do diabla tu robi? Szczeknela klamka. -Nigdy nie zamykal, prawda? - zapytal Harry. -Nie wiem - odparl ktos inny. - Skoro jest szefem ochrony, to moze chyba robic, co mu sie podoba. Kroki ucichly w oddali. Harry mruczal po drodze: -Ochrona, dobre sobie... Pewnie zamyka, zeby mu ktos nie wychlal whisky. Elspeth schowala oba przelaczniki do torebki. Zamknela sejf, przekrecila zamek i zamknela drzwi szafki. Ostroznie przekrecila klucz i wyszla na korytarz. Przed nia stal Harry Lane. -Och! - jeknela zaskoczona. Popatrzyl na nia podejrzliwie. -Co tam robilas? -Nic - baknela i probowala go wyminac. Zlapal ja za ramie. -Skoro nic, to po co zamykalas drzwi? Scisnal ja tak, ze syknela z bolu. Doprowadzilo ja to do wscieklosci. -Pusc mnie, bezmozgi chamie, bo ci wydrapie oczy! Odskoczyl jak oparzony, lecz wciaz blokowal jej droge. Przyznaj sie, co tam robilas syknal. Weszlam poprawic pas do ponczoch zmyslila na poczekaniu. Toaleta byla zajeta, wiec skorzystalam z pustego gabinetu Billa. Na pewno sie nie pogniewa. Na pewno... mruknal Harry. Mial wyjatkowo glupia mine. Wiem, ze musimy uwazac powiedziala Elspeth. Ale to nie powod, bym miala siniaki na ramieniu. 384 Przepraszam. Poszla w swoja strone. Wrocila do pokoju Fredricksona. Luke siedzial w tym samym miejscu, w ktorym go zostawila. Jestem gotowa oznajmila. Wstal. Kiedy wyjdziesz za brame, jedz prosto do motelu powiedzial rzeczowym tonem, lecz widac bylo, ze jest wzbu rzony. Tak odparla krotko. Rano pojedziesz do Miami i wsiadziesz do samolotu opuszczajacego Stany Zjednoczone. Tak. Z zadowoleniem kiwnal glowa. Zeszli po schodach. Owionelo ich cieple powietrze nocy. Luke odprowadzil ja do samochodu. Oddaj mi przepustke mruknal, kiedy otworzyla drzwi. Rozpiela torebke i zamarla ze zgrozy. Przelaczniki lezaly na samiutkim wierzchu, na zoltej jedwabnej kosmetyczce. Luke ich jednak nie widzial. Patrzyl w druga strone, byl zbyt dobrze wychowany, by zagladac do damskiej torebki. Elspeth podala mu przepustke. Schowal ja i powiedzial: Podjade jeepem za toba, do bramy. To bylo ich pozegnanie. Nie mogla wykrztusic ani slowa. Wsiadla do samochodu i trzasnela drzwiami. Przelknela gorzkie lzy i odjechala. Caly czas widziala z tylu swiatla jeepa. Mijajac wyrzutnie, zobaczyla, ze wieze juz odciagnieto na bok. Wielka biala rakieta stala skapana w jasnym blasku. Wydawala sie dziwnie krucha, jakby kazdy mogl ja przewrocic. Elspeth spojrzala na zegarek. Za minute dziesiata. Zostalo jej zaledwie czterdziesci szesc minut. Nikt jej nie zatrzymal, gdy wyjezdzala z bazy. Reflektory jeepa zmalaly gdzies w oddali, az w koncu zniknely za zakretem. Zegnaj, kochany powiedziala na glos i wybuchnela placzem. Nie panowala juz nad soba. Szlochala nieprzerwanie, az dostala czkawki. Lzy ciekly jej po twarzy. Swiatla mijanych samochodow przypominaly rozmazana smuge. Prawie przegapila zjazd z szosy na plaze. W ostatniej chwili z calej sily przydeptala hamulec i skrecila w lewo, w poprzek przez drugi pas autostrady. Jakas taksowka z donosnym trabieniem o centymetry minela tylny zderzak corvette. Elspeth wjechala w piach. Samochod zabujal sie gwaltownie i stanal. Otarla twarz rekawem. Serce walilo jej jak oszalale. Niewiele brakowalo, a wszystko by popsula. Powoli ruszyla w strone plazy. Po odjezdzie Elspeth Luke nadal tkwil przy bramie. Nawet nie wysiadl z samochodu. Czekal na Billie. Mial zamet w glowie i z trudem oddychal, jakby z rozpedu wpadl na sciane i lezal teraz polprzytomny, probujac odzyskac zmysly. Elspeth przyznala bez wahania, ze byla sowieckim szpiegiem. Wiedzial o tym od dwudziestu czterech godzin, lecz co innego wiedziec, a co innego uslyszec na wlasne uszy... Nikt przy zdrowych zmyslach nie watpil, ze na tym pieknym swiecie byli szpiedzy. Ethel i Julius Rosenbergowie poszli za szpiegostwo na krzeslo elektryczne. Opisywano to w gazetach. Bylem mezem agentki przez cale cztery lata, pomyslal Luke. Az trudno uwierzyc. Billie przyjechala taksowka kwadrans po dziesiatej. Luke wzial ja do wartowni, by wypisano jej przepustke, a potem wsiedli do jeepa, zeby dostac sie do centrum lotu. Elspeth odeszla... mruknal Luke. Chyba ja widzialam odparla Billie. Jechala biala corvette? Tak. Niemal wpadla pod kola taksowki, kiedy skrecala z szosy Mignela mi jej twarz w swiatlach reflektorow. Minelismy ja doslownie o kilka centymetrow. Luke zmarszczyl brwi. Jak to "skrecala z szosy"? Zjechala z autostrady. Obiecala mi, ze pojedzie prosto do Starlite. Nie. Billie pokrecila glowa. Wybrala sie na plaze. Na plaze? Skrecila w przejazd pomiedzy wydmami. Cholera! zaklal Luke i zawrocil jeepa. Elspeth jechala wolno brzegiem morza, przygladajac sie grupkom ludzi czekajacych na start rakiety. Na kobiety i dzieci nie zwracala uwagi. Przypatrywala sie za to mezczyznom, trzymajacym lornetki lub aparaty w dloniach. Niektorzy z nich palili papierosy, inni pili kawe albo piwo. Spogladala na samochody, w nadziei ze ktorys z nich okaze sie czteroletnim mercury monterey. Z opisu wynikalo, ze jest zielony, lecz w ciemnosciach nie mogla rozroznic kolorow. Zaczela od najbardziej zatloczonego odcinka plazy, najblizej wyrzutni. Anthony i Theo z pewnoscia wybrali ustronniejsze miejsce. Bala sie, ze ich przeoczy. Powoli jechala na poludnie. W koncu zobaczyla wysokiego czlowieka w staromodnych szelkach. Opieral sie o jasne auto i patrzyl przez lornetke w strone swiatel blyszczacych na przyladku Canaveral. Anthony! zawolala i wyskoczyla z corvette. Opuscil lornetke. To nie byl Anthony. Przepraszam baknela. Pojechala dalej. Spojrzala na zegarek. Wpol do jedenastej. Czas dobiegal konca. Miala szyfr i wszystko pewnie juz czekalo, a nie mogla znalezc dwoch ludzi na plazy. Tymczasem pojazdow zaczelo ubywac. Staly mniej wiecej co sto metrow. Elspeth dodala gazu. Minela jakis samochod. Wygladal na pusty, wiec pojechala dalej. W tej samej chwili uslyszala za soba trabienie. Zwolnila i obejrzala sie. Z pozornie pustego auta wysiadl jakis czlowiek. Machal do niej. To byl Anthony. Dzieki Bogu! szepnela. Wrzucila wsteczny bieg. Mam duplikaty! zawolala, wyskakujac z corvette. Z drugiego samochodu wylonil sie Theo. Daj mi je powiedzial. Szybko, na milosc boska! 22:48 Odliczanie dobieglo konca. Kierownik lotu krzyknal: "Zaplon!". Technik pociagnal i przekrecil metalowy pierscien, uruchamiajacy silniki rakiety.Otwarto wloty paliwa. Zamknieto wentyl z cieklym tlenem. Zniknal oblok bialego dymu, otaczajacy kadlub pocisku. Baki paliwa pod cisnieniem! oznajmil kierownik lotu. Przez nastepne 11 sekund nic sie nie dzialo. Jeep pelnym gazem niknal przez plaze, rozpedzajac grupki widzow. Luke przygladal sie samochodom. Nie zwracal uwagi na gniewne okrzyki ludzi obsypywanych piaskiem. Billie stala obok niego, trzymajac sie owiewki. Widzisz biala corvette? zawolal, przekrzykujac szum wiatru wywolanego pedem. Pokrecila glowa. Powinna byc widoczna jak na dloni! Wiec gdzie oni sa, do diabla?! Ostatni przewod odpadl od kadluba rakiety. Sekunde pozniej zadudnily silniki pierwszego czlonu. Z dysz buchnal dlugi pomaranczowy plomien. Pospiesz sie, Theo! krzyknal Anthony. Milcz! uciszyla go Elspeth. Stali pochyleni nad bagaznikiem samochodu. Theo wciaz dlubal w nadajniku. Podlaczal przewody do jednego z urzadzen wykradzionych z sejfu. W dali rozlegl sie gluchy pomruk, niczym dudnienie gromu. Wszyscy uniesli glowy. Powoli, jakby z wysilkiem, Explorer I oderwal sie od wyrzutni. Lec, malenka! zawolal ktos w centrum kontroli. Billie zobaczyla biala corvette, stojaca obok ciemniejszej limuzyny. -Tam! - krzyknela. -Widze! - odkrzyknal Luke. Obok samochodu stalo troje ludzi. Billie rozpoznala Elspeth i Anthony'ego. Trzecim byl prawdopodobnie Theo Packman. Zadne z nich nie zagladalo juz do bagaznika. Patrzyli ponad plaza w strone przyladka Canaveral. Billie w lot zrozumiala, co sie dzieje. Nadajnik byl w bagazniku. Nalezalo go tylko nastawic na odpowiedni sygnal. Na co czekali? Odwrocila sie w strone Przyladka. Nic nie zobaczyla, ale uslyszala narastajacy rumor, jakby z otwartego hutniczego pieca. Odpalono rakiete. -Poszla w gore! - zawolala. -Trzymaj sie! - wrzasnal Luke. Oburacz chwycila owiewke. Jeep skrecil szerokim lukiem. Rakieta nagle przyspieszyla. Jeszcze przed chwila wisiala nad wyrzutnia, a potem skoczyla w gore niczym pocisk wyrzucony z procy i pomknela przez ciemne niebo, ciagnac za soba warkocz ognia. W huk rakiety wdarl sie inny dzwiek - warkot nadjezdzajacego samochodu. Chwile pozniej swiatla reflektorow padly na mala grupke skupiona przy mercurym. Elspeth zobaczyla pedzacego jeepa. Najwyrazniej chcial ich staranowac. -Szybko! - krzyknela. Theo podlaczyl ostatni kabel. Na obudowie nadajnika byly dwa przelaczniki, jeden z napisem "Stan gotowosci", a drugi - "Odpalenie". Jeep byl tuz-tuz. Theo przekrecil przelacznik na "Stan gotowosci". Na plazy tysiace osob wbijalo wzrok w niebo. Rakieta rownym lotem piela sie coraz wyzej. Buchnal gwar radosnych okrzykow. Luke celowal prosto w tyl obcego samochodu. Jeep zwolnil na zakrecie, ale w dalszym ciagu jechal z szybkoscia trzydziestu kilometrow na godzine. Billie wyskoczyla. Wyladowala na piasku, przebiegla kilka krokow, upadla i potoczyla sie na bok. Elspeth w ostatniej chwili uniknela zmiazdzenia. Cos huknelo i rozlegl sie brzek tluczonego szkla. Sila zderzenia o dobry metr przesunela zgnieciony tyl mercurego. Klapa bagaznika zamknela sie z glosnym trzaskiem. Luke byl prawie pewien, ze ktorys ze spiskowcow zginal pod kolami. Ale ktory? Theo czy Anthony? W chwili zderzenia polecial glowa w przod i kierownica wbila mu sie w piersi. Czul bol polamanych zeber. Ciepla, lepka krew plynela z glebokiej rany na czole. Usiadl prosto i wzrokiem odszukal Billie. Wygladalo na to, ze wyszla z wypadku bez szwanku. Siedziala na piasku. Rozcierala potluczone ramiona, ale nie byla ranna. Spojrzal przed siebie. Theo lezal rozciagniety jak dlugi. Nie ruszal sie. Anthony stal na czworakach, mocno poturbowany, lecz caly. Elspeth juz zdazyla dzwignac sie na nogi. Podbiegla do mercurego i szarpala sie z bagaznikiem. Luke wyskoczyl z jeepa. Elspeth zdolala uchylic pokrywe. Odepchnal ja. Upadla na piasek. Stoj! krzyknal Anthony. Obejrzal sie. Anthony stal tuz przy Billie, z pistoletem przytknietym do jej glowy. Luke popatrzyl w gore. Czerwony ogon Explorera jasnial niczym kometa na czarnym nocnym niebie. Jak dlugo pocisk byl widoczny, mogl ulec zniszczeniu. Pierwszy czlon konczyl prace na wysokosci stu kilometrow i rakieta stawala sie niewidzialna dla tlumow zgromadzonych na Ziemi. Plomien drugiego czlonu byl zbyt nikly, zeby go mozna bylo dostrzec z tej odleglosci. Stanowilo to takze sygnal, ze mechanizm autodestrukcji zostal odlaczony. Pierwszy czlon, z detonatorem, spadal do Atlantyku. Po oddzieleniu od drugiego czlonu nie mogl juz zniszczyc satelity. Oddzielenie nastepowalo w dwie minuty i dwadziescia piec sekund po starcie. Luke wiedzial, ze rakieta opuscila wyrzutnie dwie minuty temu. Zostalo wiec dwadziescia piec sekund. Wystarczajaco wiele czasu, by wlaczyc zapalnik. Elspeth podniosla sie z ziemi. Luke popatrzyl na Billie. Kleczala na jednym kolanie, jak sprinter na linii startu. Anthony trzymal w reku pistolet z tlumikiem. Wylot lufy niemal dotykal jej kreconych wlosow. Czy moglbym poswiecic ludzkie zycie w zamian za rakiete? zastanawial sie Luke. Odpowiedz brzmiala: nie. Co bedzie, gdy sie porusze? Zastrzeli ja? Chyba tak... Elspeth pochylila sie nad otwartym bagaznikiem. Billie przejela inicjatywe. Szarpnela glowa w bok i rzucila sie w tyl, ramieniem podcinajac nogi Anthony'emu. Luke skoczyl na Elspeth i odepchnal ja od samochodu. Pistolet kaszlnal, a potem zapadla cisza. Luke obejrzal sie z przerazeniem. Anthony strzelil. Co z Billie? Odtoczyla sie na bok, cala i zdrowa. Odetchnal z ulga. Anthony uniosl bron, celujac teraz w niego. Luke'a ogarnal dziwny spokoj. Zrobil chyba juz wszystko, co bylo w jego mocy. Anthony zakaslal, z jego ust poplynela krew. Postrzelil sie, kiedy padal, przewrocony przez Billie. Pistolet wypadl mu z bezwladnej reki. Osunal sie na ziemie i legl na plecach. Szeroko rozwartymi oczami patrzyl prosto w niebo, ale nic nie widzial. Elspeth stanela przy nadajniku. Luke uniosl glowe. Czerwony ognik jeszcze jasnial w kosmosie. Po chwili zniknal. Elspeth wlaczyla nadajnik i spojrzala w gore. Za pozno. Pierwszy czlon oderwal sie od reszty rakiety. Ladunek prawdopodobnie wybuchl, lecz w zbiorniku nie bylo juz paliwa. Satelita polecial dalej. Luke westchnal. Koniec koszmaru. Uratowal rakiete. Billie polozyla dlon na piersi Anthony'ego. Potem sprawdzila puls. Nie zyje powiedziala po chwili. Niemal jednoczesnie spojrzeli na Elspeth. Znowu mnie oklamalas odezwal sie Luke. W oczach Elspeth pojawily sie histeryczne blyski. Mielismy racje! wrzasnela. Nie moglismy sie mylic! W oddali, za jej plecami, widzowie i turysci zbierali sie do odjazdu. Nikt z nich nie byl na tyle blisko, zeby uslyszec odglosy walki. Poza tym wszyscy patrzyli w gore. Luke i Billie mieli wrazenie, ze Elspeth chce cos powiedziec. Ona jednak pokrecila tylko glowa, wsiadla do samochodu i wlaczyla silnik. Zamiast jechac do szosy, skrecila w strone oceanu. Luke i Billie z przerazeniem patrzyli, jak wjezdza w wode. Samochod stanal. Drobne fale rozpryskiwaly sie na blotnikach. Elspeth wysiadla. W swiatlach reflektorow weszla glebiej i zaczela plynac. Luke chcial za nia pobiec, ale Billie zlapala go za ramie. Utopi sie! krzyknal ze strachem. Juz jej nie dogonisz powiedziala Billie. Sam zginiesz. Usilowal sie wyrwac. Elspeth zniknela w ciemnosciach. Plynela bardzo szybko. Wiedzial, ze w mroku nocy nie zdola jej odnalezc. Pokonany, pochylil glowe. Billie objela go. Po chwili odwzajemnil jej uscisk. Napiecie, w ktorym zyl przez ostatnie trzy dni, spadlo na niego niczym pien ogromnego drzewa. Zachwial sie. Bylby upadl, gdyby Billie go nie podtrzymala. Stali na plazy, przytuleni, i spogladali w gore. Niebo bylo pelne gwiazd. EPILOG 1968 Z danych pochodzacych z licznika Geigera zamontowanego w kapsule Explorera I wynikalo, ze natezenie promieniowania kosmicznego 1000 razy przekracza przewidywana wartosc. Ta informacja stala sie podstawa do opracowania mapy pasow radiacyjnych wokol Ziemi, znanych pozniej jako "pasy van Allena", od imienia naukowca z Uniwersytetu w Iowa, ktory byl autorem tego doswiadczenia. Badania mikrometeorow udowodnily, ze na Ziemie spada rocznie ponad 2000 ton kosmicznego pylu. Powierzchnia Ziemi okazala sie o jeden procent bardziej plaska, niz poczatkowo przypuszczano. Termometry Explorera I wykazaly, ze wewnatrz kosmicznej kapsuly mozna utrzymac temperature niezbedna do zycia i to byla najwazniejsza wiadomosc z punktu widzenia pionierow astronautyki. Luke byl w ekipie NASA, ktora wyslala ludzi na Ksiezyc. Mieszkal wowczas w duzym, starym domu w Houston, wraz z Billie, ktora zajmowala stanowisko dziekana Psychologii Poznawczej w Baylor. Mieli trojke dzieci: Catherine, Louisa i Jane. (Pasierb Luke'a, Larry, mieszkal razem z nimi, ale tamtego lata wyjechal do ojca). Dwudziestego lipca Luke mial wolne. Kilka minut przed dziewiata czasu centralnego patrzyl w telewizor, podobnie jak polowa swiata. Siedzial na kanapie, obok Billie, z najmlodsza corka, Jane, na kolanach. Dwojka pozostalych dzieci lezala na dywanie, z psem, zoltym labradorem o imieniu Sidney. Lza splynela po policzku Luke'a, kiedy Neil Armstrong postawil noge na Ksiezycu. Billie scisnela go za reke. Dziewiecioletnia Catherine, ktora odziedziczyla jej urode, popatrzyla na ojca zdziwiona. Mamo, dlaczego tatus placze? szepnela do Billie. To bardzo dluga historia odpowiedziala jej matka. Kiedys ci ja opowiem. Explorer I mial pozostac w kosmosie przez dwa lub trzy lata. W rzeczywistosci krazyl w przestrzeni kosmicznej dwanascie lat. 31 marca 1970 roku po raz ostatni wszedl w atmosfere nad Oceanem Spokojnym, w poblizu Wyspy Wielkanocnej, i splonal o godzinie 05:47 rano. Okrazyl Ziemie 58 376 razy i pokonal lacznie ponad 2 600 000 000 kilometrow. Podziekowania Wiele osob poswiecilo swoj czas, aby zapewnic mi staly dostep do cennych informacji, niezbednych przy pisaniu tej ksiazki. Najwiecej danych zebral Dan Starer z nowojorskiej agencji Research for Writers, z ktorym stale wspolpracuje od 1981 roku, czyli od czasow "Czlowieka z Sankt Petersburga". Na moja szczegolna wdziecznosc zasluguja takze: w Cambridge, Massachusetts: Ruth Helman, Isabelle Yardley, Fran Mesher, Peg Dyer, Sharon Holt, studenci z Domu Pforzheimera oraz Kay Stratton; w hotelu St. Regis, d. Carlton, w Waszyngtonie: wozny Louis Alexander, boy Jose Muzo, kierownik Peter Walterspiel i jego asystent, Pat Gibson; na Uniwersytecie Georgetown: archiwista Jon Reynolds, eme rytowany profesor fizyki Edward J. Firm i Val Klump z Klubu Astronomicznego; -na Florydzie: Henry Magill, Ray Clark, Henry Paul oraz Ike Rigell, ktorzy pracowali w pierwszych latach realizacji amerykanskie go programu kosmicznego, a takze Henri Landwirth, byly kierownik motelu Starlite; -w Huntsville, w Alabamie: Tom Carney, Cathey Caraey i Jackie Gray z "Old Huntsville Magazine", Roger Schwerman z bazy Red - stone, glowny historyk dowodztwa Wojsk Lotniczych i Rakietowych, Michael Baker, kurator Amerykanskiego Muzeum Kosmosu i Rakiet, David Alberg, i doktor Emst Stuhlinger. Maszynopis byl czesto czytany przez czlonkow mojej rodziny: zone, Barbare Follett, dwie pasierbice, Jann Turner i Kim Turner, oraz kuzyna, Johna Evansa. Dziekuje im za wszystkie uwagi. Slowa uznania kieruje takze do redaktorek: Phyllis Grann, Neill Nyren i Suzanne Baboneau. Dziekuje takze agentom: Amy Berkower, Simonowi Lipskarowi i przede wszystkim Alowi Zuckermanowi. KEN FOLLETT urodzil sie w 1949 roku w Cardiff. Po ukonczeniu studiow filozoficznych na University College w Londynie podjal prace jako reporter w malej walijskiej gazecie. Publikowal powiesci sensacyjne pod pseudonimem. Jedenasta z kolei "Igla" (1978) przyniosla mu swiatowa slawe. Kolejne tytuly w dorobku Folletta, m.in. "Klucz do "Rebeki""(1980), "Na skrzydlach orlow" (1983), "Filary Ziemi" (1989), "Uciekinier" (1995), "Trzeci blizniak" (1996), "Zabojcza pamiec" (2000), "Kryptonim "Kawki""(2001) oraz najnowszy thriller szpiegowski "Lot Cmy" (2002), utrwalily jego pozycje jako tworcy bestsellerow i przysporzyly mu miliony czytelnikow na calym swiecie. Tworczosc pisarza byla wielokrotnie adaptowana przez tworcow filmowych. Oprocz "Igly", na ekran kinowy przeniesiono "Wejsc miedzy lwy", a na podstawie "Klucza do "Rebeki"", "Na skrzydlach orlow" i "Trzeciego blizniaka" powstaly miniseriale telewizyjne. W serii LITERKA m.in.: James Clavell: KROL SZCZUROW Harlan Coben: NIE MOW NIKOMU, BEZ POZEGNANIA, BEZ SKRUPULOW Jackie Collins: ZONY Z HOLLYWOOD II: NOWE POKOLENIE Liza Dalby: GeJSZA, OPOWIESC MURASAKI Ken Follett: ZABOJCZA PAMIEC, KRYPTONIM "KAWKI" Frederick Forsyth: WETERAN Arthur Golden: WYZNANIA GEJSZY JeanChristophe Grange: PURPUROWE RZEKI Denis Guedj: TWIERDZENIE PAPUGI Joseph Heller: PARAGRAF 22, COS SIE STALO, OSTATNI ROZDZIAL, CZYLI PARAGRAF 22 BIS Wei Hui: SZANGHAJSKA KOCHANKA Stephen King: ZIELONA MILA, CZTERY PORY ROKU, SKLEPIK Z MARZENIAMI, BEZSENNOSC, Krolowa Noor, AUTOBIOGRAFIA Latifa: UKRADZIONA TWARZ Richard Mason: SWIAT SUZIE WONG Lan McEwan: POKUTA, NIEWINNI Anchee Min: CZERWONA AZALIA, DZIKI IMBIR, CESARZOWA ORCHIDEA Tony Parsons: MEZCZYZNA I CHLOPIEC, MEZCZYZNA I ZONA, ZA MOJE DZIECKO James Patterson: DOM PRZY PLAZY, FIOLKI SA NIEBIESKIE Allison Pearson: NIE WIEM, JAK ONA TO ROBI Mario Puzo: CZWARTY K, RODZINA BORGIOW, GLUPCY UMIERAJA Jean Sasson: KSIEZNICZKA, CORKI KSIEZNICZKI SULTANY Karla Schefter: AFGANKA Erich Segal: NAGRODY, AKTY WIARY Nicholas Sparks: NA RATUNEK, NA ZAKRECIE, NOCE W RODANTHE Robert James Waller: CO SIE WYDARZYLO W MADISON COUNTY Stephen Vizinczey: W HOLDZIE DOJRZALYM KOBIETOM Owen Whittaker: TATUS This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-12-01 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/