BLACK HOLLY Wielkomiejska Basn #1 Danina HOLLY BLACK NOWOCZESNA BASN Tithe. A modern faerie taleDla mojej malej siostrzyczki Heidi Prolog Kiedy Milion zawodzi, potrzebna jest whisky, By sprawy boze wyjasnic nam wszystkim. A.E. Housman This Is Stupid Stuff Kaye ponownie zaciagnela sie papierosem, po czym upuscila go do butelki z piwem matki. To bedzie dobry sposob na sprawdzenie, jak bardzo Ellen sie upila. Ciekawe, czy polknie peta w calosci. Ellen, Lloyd i reszta Stepujacej Brzytwy nadal znajdowali sie na scenie, demontujac sprzet. Wystep byl kiepski, a sadzac po ich minach, wiedzieli o tym. To zreszta nie mialo znaczenia, system dzwiekowy i tak byl halasliwy i rzezacy, a poza tym wszyscy pili, palili i wrzeszczeli, wiec Kaye watpila, czy kierownikowi to przeszkadzalo. Niektorzy nawet tanczyli. Barman znowu sie do niej wyszczerzyl i zaproponowal drinka na koszt firmy. -Mleko - odparla drwiaco Kaye, odgarniajac z twarzy wystrzepione blond wlosy i upychajac po kieszeniach kilka pudelek zapalek, gdy mezczyzna sie odwrocil. Matka stanela obok niej, pociagnela solidny lyk piwa, po czym wyplula wszystko na lade. Kaye nie zdolala sie powstrzymac od zlosliwego smiechu. Matka spogladala na nia z niedowierzaniem. -Idz i pomoz zaladowac sprzet do wozu - odezwala sie Ellen ochryplym od spiewu glosem, przygladzajac spocone wlosy. W kacikach ust miala pozostalosci rozmazanej pomadki, startej juz z reszty warg. Wygladala na zmeczona. Kaye zsunela sie ze stolka i jednym zwinnym ruchem wskoczyla na scene. Lloyd zerknal na nia spode lba, gdy zaczela zbierac sprzet na chybil trafil, wiec ograniczyla sie do tego, co nalezalo do jej matki. Mezczyzna mial szklisty wzrok. -Hej, mala, masz jakas kase? Kaye wzruszyla ramionami i podala mu banknot dziesieciodolarowy. Miala wiecej i on pewnie o tym wiedzial. Dopiero co wrocila z Chow Fat's. Na dostarczaniu chinskiego zarcia nie zarabialo sie kroci, ale i tak bylo to bardziej oplacalne niz gra w zespole. Wzial pieniadze i powlokl sie do baru - zapewne po to, by na pozegnanie zafundowac sobie jeszcze jedno piwko. Kaye pozbierala rzeczy Ellen i zaczela sie z nimi przepychac przez tlum. Wiekszosc osob schodzila jej z drogi. Chlodne jesienne powietrze na zewnatrz przynioslo jej ulge mimo smrodu zelaza, spalin i kolejek podziemnych. Dla Kaye miasto zawsze smierdzialo metalem. Zaladowanie sprzetu do samochodu zajelo jej zaledwie kilka minut. Wrocila do baru, chcac sprowadzic matke do wozu, nim ktos zbije szybe i ukradnie wszystko. W Philly nie mozna bylo zostawiac niczego w samochodzie. Ostatnio ktos polakomil sie na stary plaszcz i siatke z recznikami, lezace na siedzeniu wozu Ellen. Dziewczyna sprawdzajaca dowody tozsamosci przy drzwiach tym razem przygladala jej sie przez dluga chwile, ale nic nie powiedziala. Zreszta bylo juz pozno. Zaraz mieli zamykac. Ellen ciagle siedziala przy barze, palac papierosa i pijac cos mocniejszego od piwa. Lloyd rozmawial z jakims facetem o dlugich, ciemnych wlosach. Gosc wygladal troche, jakby przybyl z innej bajki; chyba byl zbyt dobrze ubrany. Ale Lloyd gadal z nim jak ze starym kumplem, otoczywszy go ramieniem. Kaye na moment pochwycila wzrok tamtego: mial zolte, kocie oczy, ktore jakby swiecily w polmroku. Zadrzala. Ale Kaye od czasu do czasu widywala dziwne rzeczy i nauczyla sie juz je ignorowac. -Bryka gotowa - oznajmila matce. Ellen skinela glowa, wpuszczajac jej slowa jednym uchem, a wypuszczajac drugim. -Moge dostac papierosa, kochanie? Kaye wygrzebala paczke ze swojego wojskowego chlebaka i wyjela dwa papierosy, podajac jednego matce i zapalajac drugiego. Matka pochylila sie ku niej. Roztaczala won piwa, whisky i potu, ktora dla Kaye byla rownie swojska jak zapach perfum. -Papierosowy calus - powiedziala w ten glupkowaty sposob, ktory zarazem zawstydzal i zachwycal, po czym przytknela koniuszek swojego papierosa do zarzacego sie koniuszka papierosa Kaye i zaciagnela sie gleboko. Po dwoch haustach dymu jej papieros takze sie rozjarzyl. -Gotowe? - zapytal Lloyd, a Kaye niemal podskoczyla. Ale to nie sam glos ja wystraszyl. To brzmienie tego glosu. Brzmial aksamitnie, niemal jak glos jakiegos zigolaka, a nie tego palanta Lloyda. Cos tu bylo nie tak. Ellen najwyrazniej niczego nie zauwazyla. Szybko wypila resztke whisky. -Jasne. Chwile pozniej Lloyd uniosl reke, jakby chcial uderzyc Ellen w plecy. Kaye odepchnela go instynktownie. Nie byla silna, ale pijany mezczyzna stracil rownowage. Spadajacy noz uderzyl o podlog?. Twarz Lloyda byla kompletnie pusta, pozbawiona wszelkich emocji. Oczy mial zaokraglone, zrenice rozszerzone. Frank, perkusista Stepujacej Brzytwy, zlapal go za reke. Lloyd zdazyl jeszcze zdzielic go w twarz, nim unieruchomili go klienci baru, a ktos zadzwonil po policje. Gdy gliny dotarly na miejsce, Lloyd niczego nie pamietal. Byl natomiast wsciekly jak diabli i potwornie darl sie na Ellen. Policja zawiozla Kaye i jej matke do mieszkania Lloyda i czekala, az dziewczyna spakuje ich rzeczy do plastikowych workow na smieci. Ellen tymczasem wydzwaniala do znajomych, usilujac znalezc jakies lokum. -Kochanie - rzekla w koncu - bedziemy musialy jechac do -Dzwonilas do niej? - zapytala Kaye, upychajac winylowe plyty Grace Slick do pustej skrzynki po pomaranczach. Odkad przed szesciu laty wyjechaly z New Jersey, nie odwiedzily babci ani razu. Kiedy dzwonily do niej w swieta, Ellen zamieniala z matka zaledwie pare slow, po czym oddawala sluchawke corce. -Tak, obudzilam ja. - Ellen sprawiala wrazenie potwornie, ale to potwornie znuzonej. - Dlugo tam nie zabawimy. Bedziesz mogla sie spotkac z ta swoja kolezanka. -Janet - powiedziala Kaye, majac nadzieje, ze to ja ma na mysli Ellen. Bo chyba nie chciala jej znowu dokuczyc, przypominajac te bzdury o skrzatach. Kaye nie miala zamiaru wysluchiwac kolejnej opowiesci o sobie i swoich wyimaginowanych przyjaciolach. -Z ta, do ktorej piszesz maile z biblioteki. Poczestujesz mnie jeszcze jedna fajka, kochanie? - poprosila Ellen, wrzucajac do skrzynki garsc kompaktow. Kaye podniosla skorzana kurtke Lloyda, ktora zawsze jej sie podobala, i zapalila papierosa od kuchenki gazowej, by nie marnowac zapalek. Rozdzial 1 Zniewalajace jak spiaczka, delikatne jak kwiat implikacje twego wschodu ogarniaja dusze, z kazdego cialka krwi wyczarowujac elfa.Mina Loy Moreover, the Moon The Lost Lunar Baedeker Kaye wirowala na szarych, wyslizganych deskach promenady. Powietrze bylo ciezkie i pachnialo usychajacymi malzami i skorupami soli, ktore osadzily sie na pomostach. Fale zaciekle atakowaly brzeg, po czym cofaly sie ociezale, unoszac ze soba piasek i zwir. Wysoko na niebie widnial blady ksiezyc, choc slonce dopiero chylilo sie ku zachodowi. Jak cudownie jest moc oddychac, pomyslala Kaye. Uwielbiala spokojna surowosc oceanu i elektryzujaca won wilgotnego morskiego powietrza. Raz jeszcze zakrecila sie, nie przejmujac sie tym, ze jej spodnica wzbija sie ponad gorna granice czarnych rajstop. -Przestan! - zawolala Janet. Chwiejac sie lekko w swoich butach na grubym koturnie, przeskoczyla nad wylewajacym, zatkanym liscmi kanalem, ktory oddzielal promenade od biegnacej rownolegle ulicy. Jaskrawy makijaz zalsnil w swietle latarni. Janet wypuscila chmure niebieskiego dymu i ponownie zaciagnela sie papierosem. - Jeszcze spadniesz. Kaye i jej matka mieszkaly u babci juz od tygodnia i chociaz Ellen w kolko powtarzala, ze wkrotce wyjada, dziewczyna wiedziala, ze tak naprawde nie maja dokad pojsc. Cieszylo ja to. Uwielbiala wielki, stary dom, pelen kurzu i kulek na mole. Lubila bliskosc morza i powietrze, ktore nie drapie w gardle. Dziewczeta mijaly tanie, dawno zamkniete i zabite deskami hotele z osuszonymi, popekanymi basenami. Nawet sale z automatami byly zamkniete, choc przez okna z przyciemnionego szkla nadal bylo widac pluszaki w urzadzeniach do lapania maskotek. Na zardzewialym szyldzie ponad wystawa opuszczonego sklepu widniala nazwa "Nadmorski Walijczyk". Janet pogrzebala w swojej malej torebce i wyciagnela truskawkowy blyszczyk. Kaye obrocila sie ku niej gwaltownie, rozpinajac sztuczne futro z lamparta, gotowa do biegu. Do wysokich butow przykleil sie piach. -Chodzmy poplywac - powiedziala, oszolomiona nocnym powietrzem i plonaca jak rozgrzany do bialosci ksiezyc. Wszystko pachnialo wilgocia i dzikoscia, jak przed burza, i Kaye miala ochote biec przed siebie, nieskrepowana, poza horyzont, ktory rozposcieral sie przed jej oczami. -Woda jest lodowata - zauwazyla z westchnieniem Janet - a ty masz szope na glowie. Kaye, musisz sie doprowadzic do porzadku, zanim tam dojdziemy. Wygladasz jak jakis dziwolag! Faceci nie lubia dziwolagow. Kaye przystanela i z uwaga przysluchiwala sie slowom Janet, wpatrujac sie w nia swymi nieco skosnymi, pomalowanymi ciemna kredka oczyma badawczo niczym kot. -Wiec jaka powinnam byc? -Nie chodzi o to, zebym miala dla ciebie gotowa recepte, ale... chyba chcesz poderwac faceta? -Co mi tam po facecie. Musimy znalezc inkuby. -Inkuby? -Demony. To z laciny. A najlatwiej nam bedzie je znalezc -konspiracyjnie sciszyla glos - plywajac nago w Atlantyku na tydzien przed Halloween. -Wiesz, jak wyglada slonce? - zapytala Kaye. Na horyzoncie, gdzie morze stykalo sie z niebem, widnial juz tylko niewielki pasek czerwieni. -Jak? - zapytala Janet, podajac Kaye blyszczyk. -Jakby podcielo sobie zyly w wannie i zakrwawilo cala wode. -Kaye, to obrzydliwe. -A ksiezyc nic, tylko patrzy. Siedzi tam i patrzy, jak ono umiera. Pewnie sam je do tego doprowadzil. -Kaye... Kaye zawirowala ze smiechem. -Po cholere ty ciagle wymyslasz te bzdury? Teraz wiesz, co mialam na mysli, mowiac "dziwolag". - Janet mowila glosno, ale Kaye ledwo ja slyszala poprzez szum wiatru i wlasny smiech. -Daj spokoj, Kaye. Pamietasz tego skrzata, o ktorym kiedys opowiadalas historyjki? Jak mu bylo? -Ktoremu? Jeden byt Spike, a drugi Gristle. -No widzisz! Zmyslilas ich. Ciagle cos zmyslasz. Kaye przestala sie krecic, przekrzywila glowe i zanurzyla palce w kieszeniach. -A czy ja mowie, ze nie? *** Stary budynek po karuzeli od lat stal niemal opuszczony. Na porozbijanych szybach widnialy anielskie twarze bez wyrazu, otoczone koronami wlosow. Caly przod budynku byt oszklony. Zagladajac do srodka, mozna bylo zobaczyc brudna podloge z odlamkami szkla. Jedynie surowa, zrobiona ze sklejki rampa do deskorolkowych akrobacji swiadczyla o tym, ze w ciagu ostatniej dekady probowano jeszcze wykorzystywac ten budynek w celach komercyjnych.Glosy odbijaly sie echem w nieruchomym powietrzu, niesione az na ulice. Janet wyrzucila papierosa do rynsztoka. Zasyczal i szybko odplynal, przysiadlszy na wodzie niczym pajak. Kaye wciagnela sie na gzyms i przewiesila nogi na druga strone. Po szybie nie bylo juz sladu, ale noga dziewczyny zahaczyla o pozostalosci szkla, szarpiac rajstopy. Warstwy farby gesto pokrywaly artystyczna niegdys sztukaterie wewnatrz budynku. Stojaca na srodku rampa zostala ochrzczona przez miejscowych grafficiarzy, pokryta naklejkami z nazwami zespolow i pobazgrana dlugopisami. Rzecz jasna, budynek nie byl pusty. -Kaye Fierch, pamietasz mnie? - zapytal ze smiechem Klucha, ktory pomimo swojej ksywy byl szczuply i niski. -Zdaje sie, ze to ty w szostej klasie rzuciles w moja glowe butelka. Chlopak znow sie zasmial. -Fakt. Fakt. Zapomnialem o tym. Nadal jestes wsciekla? -Nie - odparla Kaye, ale jej blogi nastroj zdazyl juz sie ulotnic, pozostawiajac zmeczenie i niepokoj, Janet wspiela sie na szczyt rampy i usiadla obok Kenny'ego, ktory, niczym krol, siedzial w swojej srebrzystej wojskowej kurtce, przygladajac sie wszystkiemu z gory. Przystojny, o ciemnych wlosach i jeszcze ciemniejszych oczach. Gestem pozdrowienia uniosl w gore niemal pelna butelke tequili. Marcus, ktory tez trzymal butelke, udal, ze rzuca nia w Kaye. Kilka kropel prysnelo na jego fJanetowa koszule. -Burbon - rzeki, podajac dziewczynie trunek. - Kosztowne gowno. Kaye z wymuszonym usmiechem przyjela butelke. Marcus wrocil do zucia cygara. Nawet kiedy sie garbil, byl z niego kawal chlopa. Brazowa skora na jego glowie lsnila. Kaye zauwazyla cos, co wygladalo na zaciecie przy goleniu. -Przynioslam wam troche slodyczy - rzekla Janet do Kenny'ego, wyciagajac slodka kukurydze i irysy o smaku orzeszkow ziemnych. -Przynioslam wam troche slodyczy - przedrzeznil ja Klucha wysokim, piskliwym glosem, po czym wskoczyl na rampe. - Dawaj. Kaye przechadzala sie po okraglym pomieszczeniu. Bylo niesamowite: stare, zniszczone i urocze. Burbon powoli palil w gardle, co w sam raz pasowalo do nastroju tego miejsca. Byl jak trunek, ktory moglby pijac czlowiek w letnim garniturze i nieodlacznym kapeluszu. -Masz azjatycka krew - rzeki Marcus, ktory tymczasem wypelnil cygaro zielskiem i zaczal pociagac. Powietrze wypelnila gesta, slodka won. - z ktorego kraju? Kaye ponownie pociagnela burbona, usilujac zignorowac pytanie. -Kaye! Slyszysz mnie? -Jestem w polowie Japonka. Dotknela swoich wlosow. Byly jasne, jak wlosy jej matki. To one wprawialy ludzi w zaklopotanie. -Rany, widzialas kiedys te ich kreskowki? Male dziewczynki z kucykami i tym calym gownem, w tych krotkich mundurkach. Powinni nam tu zafundowac takie same. Nosilas kiedys taki? -Zamknij sie, palancie - odparla ze smiechem Janet. - Ona chodzila do podstawowki z Klucha i ze mna. Kenny przelozyl palec przez szlufke dzinsow Janet i pociagnal dziewczyne ku sobie, by ja pocalowac. -Dobra, dobra, bez urazy. - Marcus zasmial sie. - A nie potrzymalabys przez chwile tych wlosow w kucykach? No, pokaz sie tak. Kaye pokrecila glowa. Nie ma mowy. Marcus i Klucha zaczeli grac w pilke pusta butelka po piwie. Kopali ja od nogi do nogi, wiec sie nie zbila, tylko wydawala gluchy dzwiek. Kaye pociagnela kolejny lyk burbona. W glowie przyjemnie jej szumialo, jakby muzyka nieistniejacej karuzeli wciaz grala. Dziewczyna weszla w glab pograzonego w polmroku pomieszczenia, przygladajac sie starym plakatom reklamujacym popcorn i orzeszki ziemne po piec centow za porcje. Na przeciwleglej scianie byly zniszczone czarne drzwi. Kiedy je pchnela, otworzyly sie, choc nie bez oporow. Dochodzace przez okna w glownej sali swiatlo ksiezyca oswietlilo stare biurko i korkowa tablice, na ktorej wisialy pozolkle kartki z jadlospisem. Kaye weszla do pokoju, nie zwazajac na to, ze wlacznik swiatla nie dziala. Poruszajac sie po omacku, znalazla kolejna klamke. Te drzwi wychodzily na klatke schodowa, nieznacznie oswietlona dobiegajacym z gory skapym swiatlem. Ruszyla w gore, trzymajac sie rekoma zakurzonej barierki. Kichnela glosno. Raz, drugi. U szczytu schodow widnialo niewielkie okienko, oswietlone przez spogladajacy zlowrogo z nieba morderczy ksiezyc, dojrzaly i wielki. W katach staly wzbudzajace ciekawosc skrzynki. Gdy jednak wzrok Kaye padl na konia, wszystko inne zniklo z jej pamieci. Zwierzak byl niesamowity: lsniacy perlowa biela i pokryty malenkimi odlamkami lustrzanego szkla. Pysk mial wymalowany na czerwono, fioletowo i zloto; byl nawet rzadek bialych zebow i rozowy jezyk, ponad ktorym bylo dosc miejsca, by wetknac kostke cukru. Bylo jasne, dlaczego kon zostal porzucony: mial odrabane wszystkie cztery nogi i fragment ogona. Z kikutow sterczaly drzazgi. "Gristle bylby zachwycony". Ta mysl wielokrotnie przychodzila Kaye do glowy od czasu wyjazdu z wybrzeza. Od szesciu lat. "Moi wyimaginowani przyjaciele byliby zachwyceni". Po raz pierwszy pomyslala tak, gdy zobaczyla miasto, oswietlone, jakby trwala tam wieczna Gwiazdka. Ale oni nigdy nie odwiedzili jej w Filadelfii. A teraz, gdy miala szesnascie lat, odnosila wrazenie, ze fantazja calkiem ja opuscila. Sprobowala postawic konia na postrzepionych kikutach. Zachwial sie, ale nie upadl, Kaye zdjela plaszcz i rzucila go na zakurzona podloge. Burbona postawila obok. Przelozywszy noge przez grzbiet zwierzaka, opadla na siodlo, podpierajac sie nogami. Przesunela rekoma po wyzlobionej w zlote loki grzywie. Dotknela pomalowanych na czarno oczu i pokiereszowanych uszu. W jej wyobrazni bialy kon podniosl sie na drzacych nogach. Dotyk dlugich lokow wywolywal przyjemne uczucie, a grzbiet zwierzecia stal sie zywy i cieply. Kaye wplotla palce w grzywe i zacisnela piesci, czujac lekkie mrowienie w konczynach. Kon zarzal cicho, gotow do skoku w chlodna czarna ton. Dziewczyna odrzucila glowe do tylu. -Kaye? - Cichy glos wyrwal ja ze swiata fantazji. Przy schodach, spogladajac na nia bezbarwnym wzrokiem, stal Kenny. Jeszcze przez chwile Kaye trzymala sie swojej wizji; potem poczula, jak plona jej policzki. Teraz, w blasku ksiezyca, widziala chlopaka lepiej niz tam w dole. Z uszu zwisaly mu dwa ciezkie srebrne kolka. Krotkie, cynamonowe wlosy byly potargane i lekko krecone, podobnie wygladala niewielka kozia brodka. Pod wojskowa kurtka mial przyciasna koszulke, ukazujaca ksztaltne, naturalnie uformowane miesnie. Ruszyl ku niej, wyciagajac do przodu reke, a potem spogladajac na nia dziwnie, jakby nie wiedzial, co zamierzal z nia zrobic. W koncu, niemal jak zahipnotyzowany, poglaskal konia po glowie. -Gdzie Janet? - Kaye nie byla pewna, o co chodzi Kenny'emu. Gdyby nie malujaca sie na jego twarzy powaga i powolne cedzenie slow, bylaby przekonana, ze chlopak z niej zartuje. On tymczasem zaczal glaskac konia po grzywie. -Martwila sie o ciebie, - Kaye nie mogla oderwac wzroku od dloni Kenny'ego, ktora zdawala sie czochrac nieistniejace wlosy. - Jak to zrobilas? -Co? - Teraz juz naprawde ja przestraszyl, a zarazem pochlebil jej. Na jego twarzy nie bylo sladu kpiny. Spogladal na nia tak badawczo, ze wygladal jak wielki znak zapytania. -Widzialem, jak kon wstaje. - Mowil tak cicho, ze moglaby udac, iz nie doslyszala jego slow. Kenny tymczasem polozyl dlon na jej udzie i zaczal ja przesuwac w gore ku bawelnianym majtkom. Dotyk porazil ja, mimo swiadomosci powolnego ruchu reki. Na chwile zamarla, sparalizowana; potem zerwala sie, wypuszczajac spomiedzy ud grzbiet konia. Zwierze przewrocilo sie z hukiem, przewracajac butelke burbona. Ciemny trunek niczym nocny przyplyw rozlal sie na jej plaszcz i zakurzone skrzynki. Nim zdazyla pomyslec, chlopak chwycil ja za dekolt. Cofnela sie, stracila rownowage i upadla. Koszula rozdarla sie, odslaniajac stanik, mimo ze chlopak w koncu ja puscil. Na schodach rozlegl sie tupot krokow. -Co jest, kurde? - Marcus i Klucha pojawili sie u gory, przepychajac sie wzajemnie, by zobaczyc, co sie tam dzieje. Kenny pokrecil glowa i rozgladal sie w oszolomieniu, podczas gdy Kaye usilowala podniesc z podlogi zalany burbonem plaszcz. Chlopcy zrobili przejscie Janet, ktora wbiegla po schodach w slad za nimi i teraz stala, z konsternacja spogladajac to na Kaye, to na Kenny'ego. Kaye odepchnela ja, pospiesznie usilujac trafic reka w rekaw plaszcza. -Kaye! - zawolala za nia Janet. Kaye zignorowala ja, przeskakujac w ciemnosciach po dwa stopnie na raz. Nie bylo nic, co moglaby powiedziec, by wytlumaczyc to, co sie stalo. Slyszala, jak Janet wrzeszczy: -Co jej zrobiles? Co jej zrobiles, do cholery? Kaye przebiegla przez sale, w ktorej niegdys stala karuzela, i przewiesila noge przez parapet. Szklo, ktorego poprzednio starannie unikala, tym razem lekko porysowalo zewnetrzna czesc uda, gdy zeskakiwala na pokryty wodorostami piach. Zimny wiatr mile chlodzil rozgrzana twarz. *** Cornelius Stone podniosl nowe pudlo komputerowych odpadkow i zaciagnal je do sypialni, gdzie stalo juz mnostwo innych. Za kazdym razem, gdy jego matka wracala z pchlego targu z rozbitym monitorem, lepka klawiatura albo po prostu z mnostwem kabli, na jej twarzy malowala sie nadzieja, ktora sprawiala, ze Corny mial ochote ja uderzyc. Ta kobieta po prostu nie byla w stanie pojac roznicy miedzy dwiescie osiemdziesiatka szostka a komputerem kwantowym. Nie pojmowala, ze epoka partyzanckiej inzynierii sie konczy; ze nie wystarczy juz byc pieprzonym geniuszem. Trzeba byc jeszcze bogatym.Upuscil pudelko, trzykrotnie kopnal je z calej sily, chwycil dzinsowa kurtke z diabelska glowa na plecach i ruszyl ku drzwiom. -Przyda ci sie to, kochanie? - Matka byla w pokoju Janet. Skladala nowa pare dzinsow z lumpeksu. Potem podniosla koszulke z kotkami z krysztalkow. - Myslisz, ze spodoba sie twojej siostrze? -Dzieki, mamo - wycedzil przez zacisniete zeby. - Musze leciec do roboty. Minal ojczyma, ktory stal pochylony, wyciagajac piwo z kredensu pod stolem kuchennym. Po blacie spacerowala biala kotka z kolejnym miotem w brzuchu, wydzierajac sie o puszke, pikle, lody czy cokolwiek. Corny niechetnie poglaskal ja po lebku, ale nim zaczela sie do niego przymilac, otworzyl zrobione z moskitiery drzwi i wyszedl na parking. Chlodne pazdziernikowe powietrze przynioslo mu ulge od papierosowego zaduchu. Corny uwielbial swoj samochod. Byl to pomalowany farba gruntowa chevrolet, pokryty plamami rdzy, z wykladzina, ktora zwisala z sufitu jak wybrzuszona skora. On sam tez nie wygladal lepiej: wysoki chudzielec ze spiczastym nosem, kiepskimi wlosami i jeszcze gorsza cera. Pasowal do swojego imienia. Cornelius. Corny. Korniszon. Ale nie, kiedy siedzial w tym samochodzie. Tam, w srodku, byl anonimowy. Przez ostatnie trzy tygodnie codziennie wychodzil do pracy nieco wczesniej, jechal do sklepu z mrozonkami i kupowal troche zarcia. Potem krazyl po miescie, mijajac wszystkie lokalne miejsca schadzek, wyobrazajac sobie, ze ma w samochodzie polautomatyczny karabin, i liczac, ile osob zdolalby ustrzelic. "Paf!" - mowil cicho do podniesionych zaluzji, patrzac, jak szatyn o szerokich barach i w zalozonej daszkiem do tylu czapce baseballowej podbiega do chichoczacych dziewczat ukrytych za szyba czerwonej ciezarowki. "Paf! Paf!" Tego wieczoru kupil kubek kawy i paczke czarnej lukrecji. Przez chwile przygladal sie ksiazce w papierowej okladce z wytloczonym srebrnym smokiem. Przeczytal kilka zdan w nadziei, ze opowiesc go zainteresuje. Ta zabawa zaczynala go nudzic. Gorzej niz nudzic: zaczynal sie czuc bardziej zalosny niz zwykle. Do Halloween zostal niecaly tydzien. Prawdziwy swir juz dawno poszedlby i kupil prawdziwa spluwe. Corny pociagnal lyk kawy i omal jej nie wyplul. Za slodka. Pociagnal nastepny lyk, usilujac przywyknac do smaku. Ohyda. Wysiadl z wozu i wylal caly kubek na parking. Zadowolony z efektu, wszedl do sklepu i kupil kolejna kawe. Stojaca za lada matrona z szopa rudych wlosow przyjrzala mu sie i wskazala kurtke. -Niby ze kim pan jest, diablem? -Chcialbym - odparl, rzucajac na lade dolara dwadziescia piec. - Chcialbym. Rozdzial 2 Kamienie byty ostre, A wiatr mi w plecy dal. Gdy szedlem autostrada. Skradajac sie jak kot. Theodore Roethke Praise to the End! Wiatr nawiewal w twarz Kaye malenkie kropelki wody. Takie same kropelki sciekaly jej po wlosach, wpadaly za kolnierz, zmrazaly dlonie. Posuwala sie naprzod z opuszczona glowa, kopiac smieci naniesione przez fale na porosniete trawa, ciagnace sie wzdluz autostrady brzegi. Splaszczona puszka po napoju gazowanym ukryla sie w zmoknietym, przykrytym chryzantemami piankowym serduszku, upamietniajacym miejsce wypadku samochodowego. Po tej stronie drogi nie bylo samochodow, jedynie dlugi pas zmoknietych drzew prowadzacy do stacji benzynowej. Przebyla juz ponad polowe drogi do domu. Samochody ze swistem mknely po asfalcie. Byl to pocieszajacy dzwiek: brzmial jak przeciagle westchnienie. "Widzialem. Widzialem, co zrobilas". W trzewiach zabulgotalo jej obrzydzenie. Obrzydzenie i wscieklosc. Miala ochote cos roztrzaskac, kogos uderzyc. *** Jak mogla cokolwiek zrobic? Kiedy usilowala sila woli przewrocic strone czasopisma albo sprawic, ze moneta upadnie reszka do gory, nigdy sie nie udawalo. Jak to mozliwe, zeby w oczach Kenny'ego drewniany kon z poprzetracanymi nogami sie poruszal?Rownie dobrze mogla jednak przyjac, ze Spike, Lutie i Gristle tez byli tworem wyobrazni. Wrocila do domu dwa tygodnie temu, a jednak nie dali sladu zycia, niezaleznie od tego, ile razy ich wolala, ile misek mleka im zostawila i ile razy chodzila nad stary strumyk. Wziela gleboki oddech, wciagajac w nozdrza deszcz. Przywodzil jej na mysl lzy. Drzewa wygladaly jak plaskie olowiane plyty. Brakowalo tylko witrazy pomiedzy galeziami. Kaye wiedziala, co powie babcia, gdy w zobaczy w tej podartej bluzce i poczuje zapach alkoholu. Powie prawde. Powie to samo, co jutro powie Janet. Nie bylo mozliwosci wytlumaczenia tego, co sie zdarzylo, bez przyznania sie do czegos, Janet bedzie zainteresowana glownie reka Kenny'ego na udzie Kaye i faktem, ze dziewczyna, choc zaledwie przez moment, pozwolila jej tam spoczywac. Wyobrazala sobie, co teraz mowi jej kolezance Kenny - podniecony, wsciekly i pijany - ale nawet kiepskie klamstwo brzmialo w tym wypadku lepiej niz prawda. "Widzialem, jak kon wstaje". A nawet gdyby nie posunal sie do tego, kto by uwierzyl, ze dotknal jej krocza celowo, ale rozdarl koszule przypadkiem? Nie, zapewne opowiedzial cos zupelnie innego. Co zatem miala powiedziec Kaye, gdy Janet spyta, co sie wtedy stalo? Juz teraz uwazala ja za klamczuche. Kaye nadal czula zar dloni Kenny'ego, dotyk ognia na przemoknietej skorze uda. Kolejny poryw wiatru uderzyl ja w policzki, tym razem przynoszac ze soba dobiegajacy z lasu krzyk. Byl to krotki dzwiek, ale pobrzmiewal w nim wyrazny bol. Kaye stanela jak wryta, ale pozostal juz tylko szum deszczu brzmiacy jak zaklocenia radiowe. Potem, akurat w momencie, w ktorym minela ja ciezarowka, wznoszac w powietrze tuman wody, Kaye uslyszala ten dzwiek ponownie - tym razem lagodniejszy, jak zduszony jek. Dobiegal z niewielkiego zagajnika. Zeszla z walu i znalazla sie wsrod drzew. Stapala po kepach niskich paproci i przyczepiajacych sie do ubrania kolczastych krzewow, pochylajac sie, by przejsc pod ociekajacymi woda galeziami wiazu. Chwasty smagaly ja po lydkach, pozostawiajac smugi wilgoci. Rozjasnione blyskawicami niebo nadawalo lasowi srebrzysta poswiate. Z miejsca, w ktorym Kaye naruszyla dywan lisci, wydobywal sie slodki zapach zgnilizny. Zagajnik byl pusty. Kaye zerknela w strone nadal widocznej autostrady. Co ona wyprawia? Dzwiek z pewnoscia dobiegal z ktoregos z domow po drugiej stronie niewielkiej rzeczki, biegnacej wzdluz odleglego skraju lasku. Nikt oprocz niej nie bylby tak durny, zeby w srodku nocy przedzierac sie przez mokry zagajnik. Kaye wrocila do drogi, starajac sie stapac po miejscach, ktore wydawaly sie bardziej suche niz reszta. Do rajstop przyczepilo jej sie mnostwo rzepow. Schylila sie, by je pozbierac. -Nie ruszaj sie. Podskoczyla na dzwiek tego glosu. Mowil z osobliwym akcentem, ale wyraznie wypowiadal slowa. Zaledwie kilka krokow od niej lezal w blocie mezczyzna z wygietym mieczem w dloni. Ostrze lsnilo w ciemnosciach nocy niczym srebrne swiatlo ksiezyca. Dlugie, srebrzyste wlosy przylepione do szyi okalaly twarz o ostrych rysach. Po czarnej zbroi splywaly strumyczki deszczu. Druga reke mezczyzna trzymal przy sercu, sciskajac dlonia wystajaca z piersi galaz. W tym miejscu woda byla zabarwiona na rozowo. -To bylas ty, mala? - zapytal, oddychajac ciezko. Kaye nie bardzo wiedziala, o co mu chodzi, ale pokrecila glowa. Mezczyzna wygladal na niewiele starszego od niej. Z pewnoscia nie byl dosc stary, by mowic do niej "mala". -Wiec nie przyszlas po to, zeby mnie wykonczyc? Znow pokrecila glowa. Facet mial dlugie konczyny - gdyby stal, z pewnoscia bylby wysoki. Wyzszy niz wiekszosc ludzi; wyzszy tez niz ktorykolwiek ze znanych Kaye skrzatow. Mimo to dziewczyna wiedziala, ze tym wlasnie jest nieznajomy, nawet jesli nie miala po temu lepszego powodu niz widok spiczastych koncowek uszu wystajacych z gestwiny mokrych wlosow. Poza tym byl Ink piekny, ze zaparlo jej dech. Oblizal zakrwawione wargi. -Szkoda - powiedzial. Postapila ku niemu, a on gwaltownie podniosl sie i zwinal w kucki. Szybki byl, jak na rannego. Wlosy opadly mu na twarz, ale lsniace jak rtec oczy czujnie obserwowaly Kaye. -Jestes skrzatem, prawda? - zapytala lagodnie, trzymajac rece tak, zeby przez caly czas je widzial. Slyszala od Lutie-loo opowiesci o skrzaciej szlachcie, ale nigdy dotad nie widziala zadnego z nich. Moze wlasnie miala okazje. Mezczyzna pozostal nieporuszony, wiec Kaye zrobila jeszcze pol kroku w jego strone, wyciagajac reke, by go oswoic, jakby byl jakims fascynujacym i niebezpiecznym zwierzeciem. -Chce ci pomoc. Drzal z napiecia na calym ciele, ani na moment nie odrywajac wzroku od twarzy Kaye. Dlon zaciskal na rekojesci miecza tak mocno, ze az klykcie zbielaly. Nie miala odwagi zrobic kolejnego kroku. Trwal bez ruchu przez kolejnych kilka minut, az w koncu upadl jednym kolanem w bloto. Zgial sie, spazmatycznie zacisnal palce na lisciach i splunal krwia. Mokre rzesy, okalajace jego zmruzone oczy, byly srebrzyste niczym agrafka. Kaye zrobila dwa kroki i przyklekla przy nim, podpierajac sie drzacymi rekoma. Dopiero teraz zobaczyla, ze jego zbroja jest wykonana z twardej skory, wytloczonej tak, ze wygladala jak piora. -Nie moge sam wyciagnac strzaly - rzeki cicho. - Oni chca, zebym stracil jeszcze troche krwi, nim stane do walki na miecze. -Kto tego chce? Trudno jej bylo uwierzyc, ze ktos strzelal do tego faceta, uzywajac galezi jako strzaly, ale najwyrazniej to wlasnie sugerowal ranny. -Jesli chcesz mi pomoc, wyciagnij te strzale. - Mezczyzna przymknal oczy i pokrecil glowa. - Jesli nie, wcisnij ja najglebiej, jak mozesz, i miej nadzieje, ze to mnie zabije. -To zwiekszy uplyw krwi - rzekla Kaye. Mezczyzna zasmial sie gorzko. -Niewatpliwie. I jedno, i drugie. Na jego twarzy malowala sie rozpacz. Najwyrazniej wierzyl, ze Kaye uczestniczy w spisku majacym na celu zgladzenie go. Mimo to poslusznie oparl sie o pien debu i czekal. Skrzaty, ktore znala w dziecinstwie - zlosliwe, szybkie stworzonka -nigdy nie wspominaly jej o takich historiach. Zadnych wojen, magicznych strzal, a juz na pewno zadnych klamstw czy intryg. Zakrwawiony mezczyzna, siedzacy w blocie obok niej, byl zywym dowodem na to, jak biedne wyobrazenie miala o tych istotach. Jej palce nie chcialy sie zblizyc do potwornej rany w piersi mezczyzny, a pluca jakby zlodowacialy. -Nie moge tego zrobic. -Jak cie zwa? - zapytal cicho. -Kaye. - Wraz ze slowem z ust dziewczyny wydobyl sie oblok pary. Przez chwile panowala cisza. -Ja jestem Roiben. - Skrzaty nie od razu zdradzaly swoje imiona, nawet w czesci, choc Kaye nigdy nie wiedziala dlaczego. Ten najwyrazniej chcial jej okazac zaufanie, a moze takze zrehabilitowac sie za wczesniejsze podejrzenia. - Daj reke. Pozwolila, by ujal jej reke i przyciagnal do galezi. Zacisnal dlon na jej dloni. Obie byly mokre i zmarzniete, Roiben mial nieludzko dlugie, sekate palce. -Po prostu zacisnij dlon na galezi i pozwol mi ciagnac - rzekl. - Nie musisz nawet patrzec. Jesli tylko nie bede musial jej dotykac, byc moze uda mi sie ja wyjac. Zawstydzila sie. Twierdzila, ze chce mu pomoc, a teraz, kiedy o to prosil, zebralo jej sie na fochy. -Zrobie to - powiedziala. Roiben puscil jej dlon. Kaye pociagnela mocno. Twarz mezczyzny wykrzywil grymas bolu, ale galaz tylko nieznacznie sie przesunela. Czy naprawde wsrod tych drzew czaily sie inne skrzaty, wyczekujace chwili, w ktorej ranny bedzie juz tak slaby, ze stanie sie latwym lupem? Kaye pomyslala, ze jesli tak jest, powinny teraz wyjsc z ukrycia i zaatakowac. -Jeszcze raz, Kaye. Tym razem zwrocila uwage na kat, pod jakim wbita byla galaz, i przesunela sie nieco, by ta nie zahaczyla o element pancerza. Potem dziewczyna podniosla sie na jedno kolano i zaciskajac dlonie im galezi wstala, ciagnac ja z calej sily. Roiben wydal ochryply krzyk. Galaz puscila. Zelazny grot pokrywala gesta posoka. Mezczyzna dotknal palcami rany i uniosl je ilu oczu, jakby nie mogl uwierzyc, ze do niego strzelono. -Dzielna dziewczynka - powiedzial, mokrymi palcami dotykajac jej nogi. Kaye odrzucila galaz. Trzesla sie; w ustach miala smak krwi. -Musimy zatamowac krwotok. Jak sie zdejmuje te zbroje? W pierwszej chwili miala wrazenie, ze nie zrozumial. Po prostu siedzial i patrzyl na nia z niedowierzaniem. Potem pochylil sie do przodu, stekajac. -Pasy - wykrztusil z wysilkiem. Kaye usiadla za jego plecami, macajac rekoma w poszukiwaniu sprzaczek. Nagly podmuch wiatru w koronach drzew zaowocowal deszczem ciezkich kropelek. Kaye znow zaczela sie zastanawiac nad obecnoscia w zagajniku innych magicznych istot. Drzacymi palcami usilowala rozpiac zbroje. Jesli te istoty nadal obawiaja sie Roibena, myslala, juz wkrotce zatriumfuja. Nie miala watpliwosci, ze mezczyznie pozostalo zaledwie kilka minut zycia. By zdjac przedni pancerz, musiala odpiac nie tylko umieszczone wokol ramion i po bokach pasy laczace go z tylnym, ale takze te, ktore laczyly go naramiennikami i nagolennikami. W koncu zdolala tego dokonac. Naga piers mezczyzny byla zalana krwia. Roiben odrzucil do tylu glowe i zamknal oczy. -Niech deszcz ja oczysci. Dziewczyna zdarla z siebie plaszcz i powiesila go na galezi drzewa. Zdjela tez koszule, pocieszajac sie, ze ta i tak byla juz do niczego. Podarla ja na dlugie pasy i zaczela owijac wokol piersi i przedramion rannego. Gdy poczul dotyk, otworzyl oczy, zmruzyl je, a potem otworzyl jeszcze szerzej. Mialy niesamowity kolor. Wyprostowal sie, przerazony. -Nawet nie slyszalem, jak drzesz material. -Staraj sie nie zasypiac. - Policzki Kaye byly tak rozpalone, ze dotyk deszczu przynosil jej ulge. - Masz dokad pojsc? Pokrecil glowa. Pogrzebal reka w sciolce, podniosl lisc i potarl go o wewnetrzna czesc zdjetej zbroi. Lisc lsnil teraz na czerwono. -Wrzuc to do strumienia. Ja... Tam jest kelpie... Nie wiem, czy zdolam nad nim zapanowac przy tej pogodzie, ale mozna sprobowac. Kaye pospiesznie skinela glowa, nie majac pojecia, co to takiego ten kelpie, i siegnela po lisc. Nie od razu jej go oddal. -Jestem twoim dluznikiem. Chcialbym wiedziec, jak moge sie odwdzieczyc. -Mam kilka pytan. Wtedy Roiben puscil lisc. -Odpowiem na trzy, tak wyczerpujaco, jak tylko potrafie. Skinela glowa. Jak w bajce. W porzadku; w gruncie rzeczy i tak nic od niego nie chciala. -Kiedy bedziesz wrzucala lisc do strumyka, powiedz: "Roiben z Niesfornego Dworu prosi cie o przysluge". -Komu mam to powiedziec? -Po prostu powiedz na glos. Raz jeszcze skinela glowa i pobiegla ku wodzie. Stromy brzeg strumienia pokrywala roslinnosc i mnostwo rozbitego szkla. Korzenie, spod ktorych deszcz wymyl ziemie, lezaly na skale niczym przewrocone kosze lub ciagnely sie po podlozu jak blade rece na wpol pogrzebanych trupow. Kaye stanowczo zabronila sobie o tym myslec. Przykucnela i polozyla lisc na wodzie zakrwawiona strona do dolu. Lezal na wodzie, obracajac sie lekko. Pomyslala, ze moze jest zbyt blisko brzegu, i dmuchnela na niego, by odplynal dalej. -Roiben z Niesfornego Dworu prosi cie o pomoc - powiedziala, majac nadzieje, ze dobrze zapamietala. Nic jednak sie nie wydarzylo. Powtorzyla formulke glosniej. Bylo jej glupio, ale zarazem byla przerazona. - Roiben z Niesfornego Dworu potrzebuje twojej pomocy! Na powierzchnie wyplynela zaba i ruszyla w kierunku Kaye. Czyzby miala cos wspolnego z kelpie? i w ogole jaka pomoc mogla nadejsc z plytkiego, brudnego strumienia? Potem jednak Kaye zrozumiala, ze sie pomylila. To, co wziela za zabe, bylo w istocie poruszajacymi sie otworami w czyms, co plynelo ku niej przez wode. Chciala uciekac, ale zaciekawienie polaczone z poczuciem obowiazku przykulo ja do ziemi. Otwory tymczasem zmienily sie w rozszerzone nozdrza osadzone w pysku Czarnego konia, ktory wylonil sie z czarnej wody, jakby zostal przez nia poczety. Oblepione blotem i roslinnoscia stworzenie wpatrywalo sie w Kaye lsniaco bialymi oczyma. Znieruchomiala. Nie miala pojecia, jak dlugo stala i gapila sie na pokryty szarymi cetkami, gladki jak skora foki tulow i niewiarygodnie blyszczace oczy. Kon pochylil kark. Kaye zrobila krok do tylu i usilowala cos powiedziec, ale slowa nic chcialy jej przejsc przez gardlo. Koniopodobne stworzenie przyblizylo do niej pysk, grzebiac kopytami w blocie i lamiac galazki. Kaye zrobila kolejny krok do tylu i potknela sie. Musiala cos powiedziec. -Tedy - wykrztusila w koncu. Kon ruszyl we wskazanym kierunku, przyspieszajac do klusa, a ona z niewymowna ulga ruszyla za nim. Gdy dotarla na polane, Roiben z prowizorycznie przywiazanym przednim pancerzem dosiadal juz konia. Kaye, do tej pory nieswiadomie wstrzymujaca oddech, wypuscila powietrze. Roiben usmiechnal sie na jej widok. Teraz, w swietle ksiezyca, jego oczy wydaly jej sie ciemniejsze. -Na twoim miejscu w przyszlosci trzymalbym sie z dala od naszej rasy. Jestesmy kaprysnym ludem i niewiele sobie robimy ze smiertelnikow. Przyjrzala mu sie i dostrzegla na zbroi zadrapania, ktorych przedtem nie widziala. Czyzby ktos go zaatakowal? Przed chwila z trudem podnosil glowe -niemozliwe, zeby byl w stanie walczyc. -Czy cos sie stalo? Usmiechnal sie szerzej. Oczy mu zablysly, a znuzenie jakby ustapilo. -Nie trwon czasu na zbedne pytania. Po tych slowach Roibena kon ruszyl, smigajac pomiedzy drzewami wdziecznie i w zawrotnym tempie, jakby dysponowal nadnaturalna moca, i uderzajac kopytami z taka sila, ze az liscie fruwaly wokol. Jego tulow lsnil w blasku ksiezyca. Nim sie spostrzegla, zostala w zagajniku sama. Sama, roztrzesiona, ale i dumna z siebie. Gdy siegnela po plaszcz, cos blysnelo w zasiegu jej wzroku. Strzala. Kaye przyklekla i podniosla zakonczona zelaznym grotem galaz. Przesunela palcem wzdluz chropawej kory. Gdy dotknela rozgrzanego metalu, jej cialem wstrzasnal dreszcz. Upuscila galaz na ziemie. Zagajnik wydal jej sie nagle przerazajacym miejscem. Ruszyla ku drodze najszybciej, jak tytko sie dalo. Gdyby puscila sie biegiem, chyba nigdy nie zdolalaby sie zatrzymac. *** Z nogami grzeznacymi w blocie wspiela sie na pagorek stanowiacy granice trawnika babci. Przesliznela sie obok przepelnionego kubla ze smieciami, zdezelowanego forda i plotka z zardzewialych puszek po kawie, otaczajacego wiednacy ogrodek zielny.Dom byl rzesiscie oswietlony. Swiatlo przebijalo przez wstretne zaslony, a w salonie, gdzie stal telewizor, migotaly niebieskie refleksy. Kaye otworzyla drzwi od podworza i weszla do kuchni. W zlewie pietrzyla sie sterta brudnych garnkow i patelni. Zamiast zabrac sie do zmywania, dziewczyna podeszla do kredensu, wyjela miske, nalala do niej mleka, a na wierzchu polozyla kawalek czerstwego chleba. Bedzie musialo wystarczyc, pomyslala, otwierajac ostroznie drzwi i stawiajac miske na schodach. Zreszta na co liczyla? Teraz juz tylko koty z sasiedztwa mogly sie na to polakomic". Wsliznela sie do salonu. Po drugiej stronie schodow siedziala w fotelu Ellen, gapiac sie w ekran telewizora i jedzac jednego z miniaturowych snickersow, ktore babcia kupila dla przebierancow chodzacych po domach w Halloween. -Odwal sie - mruknela do stojacego przed nia drinka. -Myslisz, ze nic nie wiem, co? Jasne, to ty jestes wszechwiedzaca - powiedziala babcia przesadnie slodkim tonem, ktory zawsze doprowadzal Kaye do szalu. - Skoros taka madra, ciekawe, dlaczego jestes sama? Jak to mozliwe, ze ci wszyscy faceci wykorzystuja cie i rzucaja? Ze jedyna osoba, ktora cie przyjmie, jest stara, glupia matka? -Slyszalam to od ciebie juz milion razy. -Wiec uslyszysz jeszcze raz - rzekla babcia. - Gdzie sie wloczy twoja corka? Juz prawie pierwsza! Czy ciebie w ogole obchodzi, ze ona szwenda sie nie wiadomo gdzie, ze wszystkich sil starajac sie nasladowac swoja... -Daj spokoj mojej corce! - zdumiewajaco gwaltownie zareagowala Ellen. - Ona nie ma z tym nic wspolnego. Jest w porzadku. Kaye pochylila glowe i usilowala wejsc po schodach najciszej i najszybciej, jak to bylo mozliwe. W lustrze w korytarzu dostrzegla zalosny widok: oba policzki usmarowane rozmytym tuszem i cieniem do powiek, ktore utworzyly lsniace smuzki, jakby od lez, a na lewym dodatkowo krecha rozmazanej pomadki. Kaye zajrzala ukradkiem do salonu. Matka pochwycila jej wzrok, przewrocila oczami i rownie ukradkowym ruchem dala corce znak, by ta uciekla na gore. -Dopoki mieszka w tym domu, musi podlegac tym samym regulom, ktorym podlegalas ty. Nie obchodzi mnie, ze spedzila ostatnich szesc lat w zaszczurzonym mieszkaniu z tymi nicponiami, z ktorymi zylas. Od tego momentu dziewczyna bedzie sie zachowywac jak nalezy. Kaye pokonala reszte schodow i weszla do swojego pokoju, starajac sie bezszelestnie zamknac drzwi. Malenka biala toaletka i zbyt krotkie lozko zdawaly sie nalezec do kogos innego. W akwarium stojacym na starym pudle z zabawkami szelescily jej szczury, Isaac i Armageddon. Kaye zdarla z siebie ubranie i wpelzla do malego lozeczka, nie przejmujac sie, ze jest mokra i ublocona. Owinela sie kocem i podkurczyla nogi. Wiedziala, czym jest obsesja. Wystarczyl jej widok matki, ktora w pogoni za slawa pozwalala facetom soba pomiatac. Kaye nie chciala pragnac kogos, kogo nigdy nie bedzie mogla miec. Ale teraz, w te jedna noc, pozwalala sobie o nim myslec. Myslala o jego uroczystych, oficjalnych slowach, zupelnie innych od tych, ktorych sluchala na co dzien. Myslala o blyszczacych oczach i przebieglym usmiechu. Zesliznela sie w sen, jakby zanurzala sie w wodzie, ktora zamyka sie jej nad glowa. Rozdzial 3 Papieros jest doskonalym przykladem doskonalej rozkoszy. Sprawia przyjemnosc, a nie zaspokaja. Czegoz zadac wiecej?* Oscar Wilde Portret Doriana Graya Kaye stala w strumyczku, trzymajac za wlosy lalke Barbie. Zimna woda laskotala ja w palce, ostre slonce palilo plecy. Czula w powietrzu zapach zieleni i blota - zapach lata. Miala dziewiec lat. We snie to wszystko trzymalo sie kupy, choc wiedziala, ze w rzeczywistosci cala rzecz wygladala troche inaczej. Tamtego lala miala mniej niz dziewiec lat. Ale w tej eklektycznej wizji na ciagnacym sie wzdluz brzegu dywanie z mchu siedzial Spike, szyjac z lisci sukienke i torebke dla lalki. Lutie obejmowala w talii siedzacego Kena, trzepoczac lekko teczowymi skrzydelkami i spiewajac rubaszne piosenki, ktore wywolywaly u dziewiecioletniej Kaye rumieniec i smiech. Na upartego uklonisz sie, kolego, Ale rozebrany jestes wybrakowany. Gladki tors z plastiku nie przyniesie pozytku Nawet lalkowy chlopiec musi probowac Lalkowa dziewczyne milowac. Gristle stal obok Kaye w milczeniu. Gdy obrocila sie ku niemu ze smiechem, chcial cos powiedziec, ale zamiast slow z ust wypadl mu bialy kamyk, ktory z pluskiem wpadl do wody i osiadl na dnie, lsniac osobliwym blaskiem. Znajdz swoja perle, dziewczyno ma, Chlopiec z plastiku nie jest ciebie wart. Cos zaskrzeczalo w gorze. Kaye gwaltownie podniosla glowe. Na drzewie usadowila sie wrona; jej czarne piora mienily sie barwami jak benzyna Tlum. Maria Feldmanowa plywajaca po powierzchni wody. Ptak pochylil glowe i spojrzal na Kaye oczyma bialymi jak kamien, ktory wypadl z ust Gristle'a. Nie mozesz tego znalezc - nie szkodzi. On nawet nie wie, o co tu chodzi. Wrona poczlapala po galezi, po czym dala nura w dol. Kaye poczula zadrapanie pazurow na nadgarstku i dziabniecie w dlon, po czym lalka zostala porwana w powietrze. Dziewczynka wrzasnela przerazliwie, schylila sie po kamien i bez namyslu cisnela nim w ptaka. Wrona spiralnym lotem opadla w korony drzew, a Kaye ruszyla za nia biegiem. Otaczajacy ja las rozmyl sie nagle, pozostawiajac ja spogladajaca na lezacy nieruchomo czarny ksztalt. Ptak byl martwy, tylko piora nieznacznie trzepotaly na wietrze. W pewnej odleglosci od wrony lezala lalka, a pomiedzy nimi spoczywal gladki bialy kamien - kamien, ktory wypowiedzial Gristle. Wtedy sie obudzila. *** Matka stala w drzwiach sypialni z bezprzewodowym telefonem w reku.-Wolam cie z dolu i wolam. Janet dzwoni. -Co? - zapytala nieprzytomnie Kaye, mrugajac ciezkimi od wczorajszego makijazu powiekami. Rozprostowala nogi, uderzajac o deske lozka. Slonce ozylo i swiecilo z furia, rozwscieczone nocna zdrada ksiezyca. Swiatlo bylo tak silne, ze Kaye bala sie otworzyc szeroko oczy, by nie rozbolala jej glowa. -Ciezka noc? - Matka oparla sie o framuge i zaciagnela sie papierosem. Kaye przetarla oczy. Na klykciach pozostaly blyszczace czarne smugi. -Janet dzwoni. - Matka sprawiala wrazenie rozgniewanej, a zarazem rozbawionej. - Mam jej powiedziec, ze oddzwonisz? Kaye pokrecila glowa i chwycila sluchawke. -Halo? - zapytala ochryplym, gestym od flegmy glosem. Ellen schodzila halasliwie po schodach. -Co sie wczoraj stalo? Kaye potrzebowala kilku sekund, by zrozumiec, o co pyta Janet. -A. Nic. Kenny probowal mnie zlapac i podarl mi koszula. -Ale dlaczego wybieglas jak opetana? Myslalam, ze zrobil ci cos strasznego! Przez cala noc klocilismy sie o ciebie. -Nie wiedzialam, czy mi uwierzycie - odparla beznamietnie Kaye. Musialo to zabrzmiec jak wyraz przyjacielskiej skruchy, bo Janet spuscila z tonu. -Daj spokoj, Kaye. Jasne, ze ci wierze. Kaye zastanawiala sie, co powiedziec w obliczu tak nieoczekiwanej laskawosci. -Wszystko w porzadku? - zapytala Janet. -Wczoraj, kiedy wracalam do domu, spotkalam kogos. - Kaye usiadla i dopiero teraz uswiadomila sobie, ze poszla spac w staniku, koszuli i rajstopach. Nic dziwnego, ze bylo jej niewygodnie. -Serio? - Glos Janet brzmial niemal sceptycznie. - Chlopaka? -No - odparla Kaye. Chciala wypowiedziec to wszystko na glos, by pozostalo realne. Juz teraz, w promieniach slonca, Roiben wyblakl niczym sen, ktorego nie zapisalo sie zaraz po przebudzeniu. - Mial szare oczy i dlugie wlosy. -Jak metalowiec? -Dluzsze - rzekla Kaye, okrywajac sie szczelniej obrzydliwie rozowa koldra, ktora, podobnie jak wszystko inne w pokoju, byla dla niej troche za mala. -Zartujesz. Jak ma na imie? -Robin - powiedziala Kaye, usmiechajac sie lekko. Cale szczescie, ze Janet nie mogla jej teraz zobaczyc. Pewnie wygladala jak rozanielona idiotka. -Jak Robin Hood? Chyba sobie zartujesz! Podrywal cie? - Tylko gadalismy. Janet westchnela. -Przyznaj sie, wymyslilas to sobie. Nikogo nie spotkalas. -On istnieje! - zapewnila ja Kaye. Przeciez istnial. Byl najprawdziwszy na swiecie. Od lat nie spotkala nikogo bardziej prawdziwego. -Impreza i tak byla do kitu - rzekla Janet. - A ta laska! Mialam ochote kopnac ja w dupe. Klucha ciagle mi powtarzal, zebym sie wyluzowala, ale bylam za bardzo zdolowana. Wpadnij do mnie, to ci opowiem cala reszte. -Jasne. Tylko sie ubiore. -Dobra. To czesc. W sluchawce rozlegl sie brzek i polaczenie zostalo przerwane. Kaye wylaczyla aparat i rzucila go na koldre. Rozejrzala sie po pokoju. Jej ciuchy lezaly w stertach na podlodze, wiekszosc nadal zapakowana w czarne worki od smieci. Nic tu sie nie zmienilo od czasu, gdy miala cztery lata: biale dzieciece meble, rozowe sciany, a na polkach armia latek, spogladajacych na nia z wyrzutem swoimi szklanymi oczyma. Musze znalezc Gristle'a i Spike'a, pomyslala. Nigdy przedtem nie musiala ich przywolywac. Zawsze sami sie znajdowali, gdy byli potrzebni. Ale to bylo wtedy, gdy byla mala i wierzyla we wszystko; gdy jeszcze nogi nie wystawaly jej z lozka i nie musiala sie schylac, by spojrzec w lustro toaletki. Westchnela. No i nie byla juz dziewiczo czysta. To tez moglo miec znaczenie. Zrzucila z siebie wczorajsze ubranie. Znalazla wytarte dzinsy i niebieska koszulke z Zaloga G. W lazience umyla twarz, oczyszczajac z resztek makijazu, i przyjrzala sie sobie. Fioletowa farba zmywalna, ktora wczoraj nalozyla na wlosy, juz wyblakla. Kaye lustrowala swoje skosne oczy i szczuple policzki. Po raz pierwszy zadala sobie pytanie, skad wlasciwie sie wziely. Twarz Roibena w blasku ksiezyca nie byla zbyt wyrazna, ale on takze mial skosne oczy. Gdyby nie orli nos, mozna by go wziac za Azjate. Westchnawszy raz jeszcze, zwiazala wlosy w dwa nierowne kucyki. Hej, jesli bedzie znow wygladac jak dziesieciolatka, moze skrzaty dadza sie nabrac i przyjda? Futro z lamparta bylo zbyt mokre, by je wlozyc. Zdecydowala sie na skorzana kurtke Lloyda. W kieszeniach znalazla kilka zmietych paragonow, kostke do gitary w ksztalcie skorupy zolwia, pare groszy. Potem gwaltownie wyciagnela reke, jakby ja cos uklulo. Istotnie, z opuszki palca wystawal cienki brazowy kolec. No tak, to bylo podobne do Lloyda. Mogla sie spodziewac, ze bedzie mial w kieszeni cos wkurzajacego. Wyciagnela kolec i zlizala malenka kropelke krwi. Potem rzucila kolec na toaletke i zeszla na dol.. Matka siedziala przy stole w kuchni, wertujac jakies czasopismo. Na stole stala otwarta butelka dzinu, a na talerzyku lezal papieros, ktory sam niemal sie wypalil. -Idziesz do Janet? - zapytala Ellen. -Mhm. -Moze najpierw napijesz sie kawy, kochanie? Wygladasz na spiaca. -Nic mi nie jest. Babcia dostanie szalu, jak zobaczy ten talerz. - O dzinie Kaye wolala nie wspominac. Ellen rozsiadla sie wygodniej na drewnianym krzesle. -Nie probuj pouczac swojej mamuski. Dopiero teraz Kaye zauwazyla, ze matka lekko belkocze. - Mialas jakies wiesci od tego palanta Lloyda? Ellen pokrecila glowa. -Nie. Dzwonilam do paru znajomych ze Slodkiego Kociaka, ale wszystkie sporzadnialy. Kaye parsknela smiechem, wspominajac Liz miotajaca sie po scenie w swoim niesamowitym, zrobionym z plastiku, fioletowym kostiumie, w ktorym wygladala jak gwiazda glam-rocka Julie Newmar. Trudno bylo wyobrazic ja sobie jako szanowana matrone. -Spotkacie sie? -Moze - powiedziala marzycielsko Ellen. - Sue i Liz maja maly sklepik plytowy w Red Bank. -To super. Ellen westchnela. -Co z tego. Ciekawe, kiedy ktoras z nich ostatnio miala w reku jakis pieprzony instrument. Kaye pokrecila glowa. Troche glupio bylo myslec, ze matka zrezygnuje z powrotu do miasta, ale ciagle miala nadzieje. -Powiedz babci, ze wroce wczesnie. -Mozesz wracac, kiedy ci sie podoba. To ja jestem twoja matka. -Dzieki - powiedziala Kaye i wyszla z domu. Jaskrawe liscie koloru szminki tanczyly na wietrze. Kaye wciagnela w pluca haust zimnego powietrza. -Lootie-loo - szepnela do wiatru. - Spike, Gristle... Prosze wroccie do mnie. Potrzebuje was. Pojde do Janet, tak jak obiecalam, myslala. Pojde do Janet, a potem cos wymysle. Janet mieszkala na osiedlu przyczep kempingowych przy glownej drodze, za stacja benzynowa, na ktorej jej brat zaczal pracowac jeszcze przed wyjazdem Kaye do Filadelfii. Dziewczyna po machala do niego, przechodzac przez stacje. Corny usmiechnal sie niechetnie. Mial skudlone ciemne wlosy zbyt krotkie z przodu, a zbyt dlugie z tylu. Ubrany byl w brudne dzinsy i katane. Na twarzy mial czerwone plamki. Dokladnie takiego go pamietala, tyle ze przedtem wydawal sie wyzszy. Przeszla za niewielkim biurem i toaleta stacji, a potem na skroty przez przerosniete krzaki, i znalazla sie na osiedlu. Przyczepy byly pojazdami tylko z nazwy: zadna nie miala kol, za to wiekszosc miala ploty i werandy, gwarantujace, ze "woz" nigdzie nie odjedzie. Kaye ruszyla zwirowa sciezka w strone domu Janet. Jakas szatynka, mniej wiecej w jej wieku, rozwieszala wlasnie pranie. Za jej plecami lezal w hamaku gruby facet; z oczek hamaka zwisaly romby tluszczu. Trzy dziko rozszczekane jamniki gonily sie wzdluz drucianego plotka. Kaye podeszla do drzwi z moskitiery i zaczela walic w rame. -Wlaz! - zawolala Janet. Kaye widziala przez siatke jej stopy z pomalowanymi na ciemno paznokciami, zwisajace ze skraju sfatygowanej niebieskiej kanapy. Miedzy palcami dziewczyny tkwily zwitki papieru toaletowego. Siatkowe drzwi zaskrzypialy potwornie, gdy Kaye je otwierala. Miejsca, w ktorych z zawiasow odpadla biala emalia, byly przezarte rdza. Glowne pomieszczenie przyczepy bylo pograzone w ciemnosciach. W oknach wisialy draperie. Swiatlo dobiegalo z trzech zrodel: drzwi, ciemnozoltej lampki kuchennej i telewizora. Na ekranie dwie kobiety wrzeszczaly na siebie na oczach siedzacej w studiu widowni. Jedna z nich miala brwi z krysztalkow. -Chcesz pomalowac paznokcie? - zapytala Janet. - Mam fajny odcien niebieskiego. Kaye pokrecila glowa, choc Janet prawdopodobnie tego nie widziala. -Moge sobie zrobic kawe? -Jasne. Dla mnie tez zrob. - Janet przeciagnela sie, wskazujac paznokcie, ktorych barwe Kaye nazwalaby raczej bordowa. Miala na sobie chlopieca podkoszulke i bawelniane spodnie w stokrotki. Mam potwornego kaca. -Gdzie wszyscy? -Matka z ojczymem poszli na pchli targ. Corny powinien zaraz wrocic z roboty. Nie uwierzysz, jak ci powiem, co mi ostatnio przyniosla: koszulke z krysztalowymi kotkami! Skad ona bierze takie rzeczy? Kaye parsknela smiechem. Matka Janet zbierala wszystkie kiczowate gadzety, a w szczegolnosci te zwiazane ze Star Trekiem. Sciany przyczepy byly obwieszone talerzami, plakatami w ramkach oraz fazerami i tricorderami w pudelkach z okienkami z folii. Kolekcja haftowanych poduszek ze Spockiem walczyla z Jane o miejsce na kanapie. -Widzialam Corny'ego po drodze. Chyba mnie nie poznal. -To palant. Potrafi tylko siedziec w pokoju i walic konia. Chyba mu sie wzrok zepsul. Kaye wziela z polki dwa kubki i nalala do nich wody z kranu. -Moze po prostu nie wygladam tak jak kiedys. - Kaye wcisnela przycisk na kuchence mikrofalowej i wlozyla do srodka kubki, ktore zaczely sie obracac na zapuszczonej tacy. -Pewnie nie. - Janet przeleciala pilotem po kanalach i zatrzymala sie na VH1. -No wiec, co sie wczoraj stalo? - zapytala Kaye, wiedzac, ze Janet bedzie zadowolona z jej zainteresowania. Istotnie, przyjaciolka podniosla sie do pozycji siedzacej, po czym sciszyla telewizor. -Kiedy poszlismy do Fatimy, Aimee ciagle bawila sie wlosami Kenny'ego. Jezdzila po nich lapami i w kolko gledzila, jakie sa miekkie. Chyba wiedziala, ze sie poklocilismy. -Przykro mi. -Nie ma sprawy. - Janet przycisnela do piersi poduszke z napisem: "Slodkiego, milego zycia". - W kazdym razie podeszlam do niej i tez zaczelam jej jezdzic lapami po wlosach i opowiadac jak przyjemnie jest tak pojsc na calego, az w koncu Marcus zaczal rechotac tym swoim zwariowanym smiechem Buddy. Na caly glos. -A Kenny co zrobil? - Kaye zastanawiala sie, czy Kenny przystawia sie do kazdej napotkanej dziewczyny. Bylo jej wstyd, ze pozwolila mu sie dotknac. Czasami zastanawiala sie, czy jakas chora czesc niej nie chcialaby, zeby popularni chlopcy ja lubili. Jego dlonie byly zdumiewajaco lagodne. -Nic. On uwielbia, jak laski sie o niego kloca. - Janet pokrecila glowa, jakby mowila o niereformowalnym dzieciaku. - A ona, zamiast przeprosic, zaczela mnie wyzywac od szurnietej lesby. Kaye pokiwala glowa. -I co, dalas jej w ryj? Mikrofalowka piknela. Kaye wrzucila do kubkow granulki kawy rozpuszczalnej. Na powierzchni wytworzyla sie biala pianka, Janet skinela glowa. -Zaczelysmy sie lac, az w koncu Klucha chwycil mnie, Kenny ja, a Fatima podeszla do nas i zaczela gadac, ze to wszystko jest wielkim nieporozumieniem i tym podobne bzdury, chociaz w ogole nic wiedziala, o co chodzi. Po prostu sie bala, ze jej zdemolujemy chate. Kaye zajrzala do kubka i przypomniala sobie nieruchoma, czarna wode w strumieniu. Niby nic sie nie stalo, a jednak serce zaczelo jej bic trzy razy szybciej. Roiben - najwspanialszy, najbardziej niesamowity i niebezpieczny facet z bajki - obiecal jej, ze jeszcze sie spotkaja! Kaye byla tak dumna, ze az zaklulo ja w piersi. -Czy ty mnie w ogole sluchasz? - zniecierpliwila sie Janet. Trzymaj. - Kaye zamieszala cukier i smietanke w proszku, po czym podala kubek kolezance. - Pewnie, ze slucham. -No wiec, widzialas kiedys nieobrzezanego fiuta? Kaye pokrecila glowa. -Ja tez nie. No wiec mowie, dobra, damy ci po dolcu od lebkaj jak nam pokazesz. A on mowi: "To tylko dycha". Kaye usmiechala sie i kiwala glowa, ale tak naprawde oczyma duszy wciaz widziala zmoknietego, splamionego krwia Roibena, niemal na wskros przeszytego sekata strzala. Zawiasy skrzypnely i w drzwiach stanal Corny. Rzucil okiem na obie dziewczyny, podszedl do lodowki, otworzyl ja i zaczal pic z butelki mountain dew. -Co cie ugryzlo? - zapytala Janet. Biala kotka z wielkim brzuchem wsliznela sie do przyczepy razem z Cornym. Kaye zaczela ja glaskac po grzbiecie. -Palant sie nie zjawil. Bylem w robocie od polnocy. Kaye zauwazyla, ze lata na plecach Corny'ego przedstawia glowe diabla. W tylnej kieszeni spodni widnialo wybrzusze o ksztalcie portfela. Wychodzil z niego lancuszek, drugim koncem przypiety do szlufki z przodu. -Mama nienawidzi, jak pijesz z gwinta - rzekla Janet. -No i co z tego? - zaperzyl sie Corny i celowo pociagnal kolejny lyk. - Nakablujesz jej? a moze ja mam jej powiedziec, ze potrzebujesz rzymskiego womitorium, pieprzona bulimiczko? -Zamknij ryj, palancie. - Janet podniosla lezacy w kuchni telefon i zaczela wciskac cyferki, idac w strone sypialni. Corny zerknal na Kaye. Odwrocila wzrok i wciagnela na kolana puszysta, miekka kotke, ktora mruczala niczym ul pelen szerszeni. -To ty jestes ta dziewczyna, ktora wierzy w skrzaty? - zapytal Corny. Kaye wzruszyla ramionami. -Jestem Kaye. -Chcesz oranzady? Nie naplulem. - Corny wytarl usta rekawem. Pokrecila glowa, i nagle cos - jakby maly kamyczek - odbilo sie od jej kolana. Okna byly zamkniete. Kaye zerknela na sufit, ale z lampy nie zwisaly zadne male ozdobki. Moze cos spadlo z polki. Zlustrowala wzrokiem podloge, ale jedyna rzecza, jaka zobaczyla, byl zoladz. O tej porze roku mnostwo sie ich walalo po trawniku, rozrzuconych przez rosnace w poblizu drzewo. Kaye podniosla zoladz i ponownie zerknela na okno. Moze jednak bylo otwarte? Owoc wydawal sie leciutki, a spod czapeczki wystawal mu bialy pasek. Corny tymczasem zmoczyl recznik i wycieral nim twarz. Nie, Kaye nie podejrzewala go o rzucenie zoledzia - przeciez przez caly czas rozmawiali, gdy ten spadl. Lagodnie pociagnela za czapeczke, a ta odlaczyla sie od reszty. Skorupa byla pozbawiona miazszu, za to znajdowal sie w niej zwitek papieru. Kaye wyjela go ostroznie i przeczytala napisana rozowym atramentem wiadomosc: "Nie rozmawiaj wiecej z czarnym rycerzem. Nie zdradzaj nikomu swego imienia. Wszedzie czyha niebezpieczenstwo. Gristle odszedl. Potrzebujemy twojej pomocy. Do zobaczenia jutro wieczorem. LL S". Co mialo znaczyc to "Gristle odszedl"? Dokad niby mial odejsc? i ten czarny rycerz - czyzby chodzilo o Roibena? Nie rozmawiala z nikim innym, do kogo pasowaloby to okreslenie. I co niby mieli na mysli, piszac, ze wszedzie czyha niebezpieczenstwo? -Kaye - odezwala sie Janet, wyloniwszy sie z sypialni - chcesz isc do centrum handlowego? Kaye pospiesznie schowala zoledzia do kieszeni. -Ze niby ja mam was zawiezc? - zapytal Corny. - Wiesz, wiekszosc ludzi, ktorzy chodza po zakupy, ma ze soba jakies pieniadze. -Zamknij sie, debilu - powiedziala Janet i wepchnela Kaye do sypialni. Kaye usiadla na lozku Janet. Kazdy mebel byl tu z innej parafii: drewniana toaletka ze szklanymi uchwytami, biala kosmetyczka z preszpanu i zapadniete metalowe lozko pomalowane na czarno. Panowal tu taki sam nielad jak w pokoju Kaye - ubrania zwisaly z otwartych szuflad i walaly sie po podlodze - ale w tym miejscu sprawial on romantyczne wrazenie. Kaye miala prawie same koszulki z krotkim rekawem i sciagniete ze strychu niemodne ciuchy, podczas gdy Janet posiadala imponujaca kolekcje czerwonych spodnic z fredzlami z pior i koszulek lsniacych na niebiesko i zloto niczym rybie luski. Ze stojacej na toaletce kosmetyczki wystawaly pudelka z cieniami do powiek, blyszczace spinki do wlosow, dezodoranty i tubki zelu. Na bialych scianach plakaty zespolow walczyly o miejsce z sentencjami zapisanymi kolorowymi pisakami. "JANET KENNY, WMnZ" - przeczytala Kaye na wewnetrznej stronie drzwi. Zdawalo jej sie, ze widzi pod imieniem Kenny'ego slady jakiegos innego imienia. -Co mam wlozyc? - zapytala Janet, przytykajac do tulowia krociutki, ledwie zakrywajacy biust sweterek. - Zamarzne? -Wez jeszcze mini z pomponami. - Kaye usiadla na lozku i oparla sie o poduszki. Trzymana w kieszeni dlon wciaz dotykala zoledzia, ktorego malenki czubek wbijal sie w kciuk. -A ty w czym pojdziesz? -W tym. - Kaye wskazala swoja sprana koszulke i dzinsy. Janet westchnela i zrobila skrzywiona mine. -Wiesz, ile dziewczyn daloby sie zabic za to, zeby byc Azjatkami o blond wlosach? Kaye pokrecila smetnie glowa. Chlopacy interesowali sie Azjatkami z dziwnych powodow. Chodzilo im albo o narzeczone z Internetu, albo o kung-fu. -A moze pojde w tym? - zapytala Janet, podnoszac lsniaca czarna koszulke bez plecow, wiazana na karku i noszona jak bikini. -Daj spokoj - mruknela Kaye. Tym razem Janet tylko sie rozesmiala. *** Weszly do centrum drzwiami prowadzacymi do kina. Na schodach staly grupki mlodziezy czekajacej na transport albo palacej papierosy przez wejsciem na sale kinowa, Janet przeszla kolo nich jak bogini, nie zaszczycajac nikogo spojrzeniem. Jej idealnie zakrecone wlosy i blyszczaca pomadka wygladaly, jakby nosila je od urodzenia. Kaye zastanawiala sie, gdzie jej przyjaciolka nauczyla sie tak o siebie dbac. Jako dziecko Janet nosila wiecznie skudlona trwala i rozwiazane tenisowki.Zerknawszy na wlasne odbicie w oknie, Kaye skrzywila sie. Jej koszulka byla cienka i wyblakla, a nawet miala kilka dziurek powstalych w wyniku prania w automacie. Dzinsy dziewczyna odziedziczyla po matce. Byly za luzne w biodrach i od czasu do czasu musiala je spinac agrafkami, bo miala wrazenie, ze jej spadna. -Dobra - powiedziala Janet. - Chcesz mi pokazac te umiejetnosci, ktorymi sie chwalilas? Kaye usmiechnela sie od ucha do ucha. Jedna z rzeczy, o ktorych przez jakis czas pisaly do siebie w e-mailach, byly kradzieze sklepowe. Dotychczas najwiekszy lup Kaye stanowily jej dwa szczurki. Moze i nie byly drogie, ale zapakowanie do kieszeni wyrywajacego sie zwierzaka i utrzymanie go tam bylo trudniejsze, niz mogloby sie wydawac. Skinela glowa. -Ale najpierw musisz poznac Zasady Kradziezy Kaye. Janet skrzyzowala rece. -Jaja sobie robisz? -Sluchaj. Zadnych rodzinnych sklepikow. Tylko sieciowe i markety. Te, ktore na to stac, a pracujacy w nich ludzie i tak maja to gdzies. No i jeszcze jedno: zadnych miejsc, w ktorych obsluga jest naprawde mila. -Nie moge uwierzyc, ze masz jakies zasady. Kaye z powaga skinela glowa. -Pracuje na swoja karme. *** Kilka godzin pozniej dziewczyny siedzialy na krawezniku przed Wizem, dzielac sie lupami. Szczerze mowiac, nie oddalily sie od centrum na wystarczajaca odleglosc, by byc bezpieczne, ale czuly sie nietykalne. Kaye wyprobowywala nowa, ciezka, szara kredke do oczu, nakladajac sobie gruba warstwe, a Janet popijala napoj malinowy.Kaye poszperala w kieszeniach dzinsow w poszukiwaniu zapalek, po czym zapalila papierosa. Zaciagnawszy sie mocno, odchylila glowe do tylu i wydmuchnela dym w powietrze, by uniosl sie w gore. Leniwym ruchem wyciagnela reke, by zmienic wzor. Gdy dotknela smuzki, zdawalo jej sie, ze widzi w niej tanczace postacie - nie, nie tanczace: walczace. Wsrod dymu toczyl sie pojedynek na miecze. -Jak dlugo zostaniesz w miescie? - zapytala Janet Kaye opuscila reke. Przez chwile zapomniala, gdzie sie znajduje. -Co najmniej pare miesiecy. -To jakies dziwne, wiesz. Tak dlugo juz sie kumplujemy, wyjechalas na tyle czasu, i w ogole. Zastanawialam sie nad tym wczoraj w nocy. -Tak? - zapytala ostroznie Kaye. -Podrywal cie, co? Kaye wzruszyla ramionami. Nie bylo sposobu na wytlumaczenie Janet, co naprawde sie zdarzylo. A juz z pewnoscia nie moglaby wytlumaczyc, dlaczego pozwolila mu obmacywac sie po udzie az do chwili, w ktorej nagle przypomniala sobie, kim sa i co sie naprawde dzieje. -Troche. Ale naprawde upadlam. Chyba za duzo wypilam albo cos. -Ale po co w ogole tam poszlas? Teraz Kaye mogla sie szczerze usmiechnac. -Z ciekawosci. Byl tam najbardziej niesamowity drewniany kon, jakiego w zyciu widzialam. Zauwazylas go? Nie mial nog, ale reszta byla super. Nawet farba w miare sie trzymala. - Westchnela. - Nawet gdybym zdolala go jakos przywlec do chaty, nie moglabym przeciez przenosic sie z nim z jednego mieszkania do drugiego. Janet westchnela. Ta argumentacja trafiala jej do przekonania. Kaye znow zaciagnela sie papierosem, zastanawiajac sie, dlaczego ja to wkurza. Tym razem smuzki dymu przywiodly jej na mysl surowy, srebrzysty jedwab wlosow Roibena. Ta mysl jeszcze bardziej ja rozdraznila. Musiala sie z nim ponownie spotkac. -Ziemia do Kaye - odezwala sie Janet. - o czym tak rozmyslasz? -O Robinie - rzekla Kaye. W to takze Janet powinna bez trudu uwierzyc. -On naprawde istnieje? Nie sciemniasz? - Janet przyssala sie do swojego napoju, usilujac wessac kawalek zamrozonej maliny, ktory zatkal slomke. -Nie badz franca - powiedziala bez gniewu Kaye. -Sorry. Po prostu nie moge uwierzyc, ze spotkalas faceta, wracajac do domu w czasie burzy. Co on tam niby robil? Ja bym z nim nawet nie gadala. -Nieznajomy - powiedziala z usmiechem Kaye. - To okreslenie swietnie do niego pasuje. Janet skrzywila sie z dezaprobata. -Samochodu tez nie ma? -Sluchaj, bede w miescie najwyzej kilka miesiecy. Nie obchodzi mnie nic z wyjatkiem tego, ze facet jest wsciekle przystojny. - Kaye sugestywnie poruszyla brwiami. To wywolalo przynajmniej jek niesmaku. -Ty dziwko! - pisnela Janet. - Skad wiesz, ze w ogole mu sie podobasz? Kaye rozdeptala peta na surowym cemencie, rozsmarowujac popiol tak, ze powstalo z niego nierowne kolko. Nie chciala sie wdawac w tworzenie listy rzeczy, ktorymi moglaby skusic skrzaciego rycerza, bo nie przychodzila jej do glowy ani jedna. -Spodobam mu sie - powiedziala, ludzac sie, ze wypowiadanie te slowa glosno, niczym zaklecie, nada im moc sprawcza. *** Tamtej nocy Kaye pozwalala Isaacowi i Armageddonowi biegac po calym lozku, a sama sluchala w kolko nastawionego na caly regulator nagrania Grace Slick White Rabbit. Historia doroslej, stuknietej Alicji pasowala do jej nastroju. Potem nastawila Hole i przysluchiwala sie, jak Courtney Love zgrzyta: "Chce byc ta, ktora najwiecej z tego ma z Pewnego dnia bedziesz cierpiec tak jak ja".Uchylila okno i zapalila papierosa, starannie wydmuchujac dym na zewnatrz. Rzad lalek, niewatpliwie zbulwersowanych jej zachowaniem, przygladal jej sie beznamietnie ze swojej polki. Kaye zlapala oba szczury i polozyla je obok lalek, by zawarly z nimi blizsza znajomosc. Potem obrocila sie w strone lozka. Przysunela je do sciany i sciagnela materac na podloge. Zajmowal wiekszosc pokoju, ale teraz mogla przynajmniej swobodnie zwiesic nogi ze skraju. Gdyby jeszcze przykryla skrzynie na sprezyny batikowa narzuta matki, mialaby wygode prawie jak na kanapie. Zgasila papierosa i lezala, obserwujac szczury pelzajace po nogach lalek bez szacunku dla aksamitnych zakietow czy dworskich sukni ze zlota nitka, wachajace plastikowe wlosy i dziobiace delikatne porcelanowe palce. W koncu zamknela oczy i lagodnie odplynela w sen. Rozdzial 4 Przez caly dzien i cala noc Moje pozadanie Pelznie ku tobie jak jadowity waz. Samar Sen Love W poniedzialek rano Kaye obudzila sie wczesnie, wstala i udala, ze idzie do szkoly. Udawala tak przez wieksza czesc tygodnia, odkad babcia uparla sie, ze pojdzie do szkoly, by sprawdzic, dlaczego Kaye nie zostala jeszcze zapisana. Nie bylo sensu jej mowic, ze swiadectwa ze starej szkoly nie nadejda, wiec Kaye pakowala do torby kanapke z maslem orzechowym i miodem i szla sie powloczyc. Po przyjezdzie do Filadelfii bez trudu przyzwyczaila sie do nowej szkoly. Potem jednak ona i Ellen rozpoczely serie przeprowadzek, przez szesc miesiecy mieszkajac w miasteczku uniwersyteckim, kolejne cztery w poludniowej czesci miasta, a potem kilka tygodni w dzielnicy Muzeum. Za kazdym razem dziewczyna musiala albo docierac jakos do starej szkoly, albo przenosic sie do nowej. W koncu, mniej wiecej na rok przed powrotem do New Jersey, nie wytrzymala juz tego i zaczela pracowac w Chow Fat's. Potrzebowaly pieniedzy, a darmowe zarcie tez sie przydalo. Kaye szla ulica, kopiac przed soba pusta puszke po napoju gazowanym. Nawet ona widziala, ze nie idzie w dobrym kierunku, i to nie tylko doslownie. Babcia miala racje: Kaye podazala w slady matki. Nie, gorzej: nie miala nawet ambicji. Jedyne, co potrafila, to krasc w sklepach i wykonywac kilka sztuczek z zapalniczka. Zastanawiala sie, czy nie pojechac do Red Bank i nie poszukac sklepu plytowego Sue i Liz. Miala troche pieniedzy, ale liczyla na to, ze uda jej sie przejechac pociagiem kilka stacji na gape. Najwiekszym problemem bylo to, ze Ellen nie powiedziala jej, jak nazywa sie sklep. Moze Corny bedzie wiedzial, pomyslala. Pewnie ma jeszcze z godzine do konca nocnej zmiany. Gdyby postawila mu kawe, moze nie wkurzalby sie zbytnio, ze mu zawraca glowe. W Quick Check bylo prawie pusto, gdy weszla i napelnila dwa duze papierowe kubki kawa orzechowa. Do swojej dosypala cynamonu i mieszanki cukru ze smietanka, ale nie wiedziala, jaka lubi Corny, wiec wlozyla do kieszeni kilka malych torebek cukru i smietanki w proszku. Ziewajaca kobieta nawet nie podniosla na nia wzroku, kasujac pieniadze. Corny siedzial na masce swojego wozu, grajac w szachy na malej magnetycznej szachownicy. -Hej! - zawolala Kaye. Spojrzal na nia niezbyt przyjaznie. Gdy podala mu kawe, sprawial wrazenie skonsternowanego. -Nie powinnas byc w budzie? - zapytal w koncu. -Rzucilam - odparla. - Zrobie eksternistycznie. Uniosl brwi. -Bierzesz te kawe czy nie? Przed jedna z pomp zatrzymal sie samochod. Corny westchnal i zsunal sie z maski. -Postaw obok szachownicy. Wspiela sie na maske i ostroznie postawila kubki, po czym przeszukala kieszenie w poszukiwaniu cukru i smietanki. Potem zdjela pokrywe swojego i pociagnela duzy lyk. Cieply napoj zdecydowanie poprawial nastroj w obliczu zimnego i mokrego jesiennego poranka. Corny wrocil po kilku minutach i usiadl na masce. Po chwili namyslu zaczai wsypywac do kawy cukier i mieszac go wyjetym z kieszeni brudnym dlugopisem. -Ktorymi grasz? - zapytala Kaye, podciagajac kolana pod brode. Spojrzal na nia i prychnal. -Przyszlas tu po to, zeby mnie wkurzac? Kawa jest tania. -Jezu, tak tylko gadam. Kto wygrywa? Corny usmiechnal sie krzywo. -Na razie on. No dobra, gadaj, co do mnie masz. Mnie nikt nie odwiedza. Zycie towarzyskie to dla mnie cos jak kuszenie Apokalipsy. -Jak to? Kolejny samochod przystanal przed pompa. Corny steknal i zeskoczyl z maski. Kaye przygladala sie, jak chlopak sprzedaje karton papierosow i napelnia bak. Zastanawiala sie, czy wlasciciel nie zatrudnilby szesnastoletniej dziewczyny. Wydala juz prawie cala ostatnia pensje. Kiedy Corny zaczal tu pracowac, byl mlodszy niz ona teraz. -Corny - odezwala sie, gdy wrocil - znasz jakies male sklepy plytowe w Red Bank? -Chcesz mnie przekupic, zebym cie podwiozl? Westchnela. -Bzdura. Po prostu nie znam nazwy. Wzruszyl ramionami i w milczeniu wykonal kilka ruchow na szachownicy. -Kolo mojego sklepu z komiksami jest jakis plytowy, ale nie znam nazwy. -Jakie komiksy czytasz? -Chcesz mi wmowic, ze interesujesz sie komiksami? - Corny spogladal na nia podejrzliwie, jakby sie bal, ze chce go wciagnac w jakas pulapke. -Jasne. "Batman". "Lenore". "Too Much Coffee Man". No i kiedys czytalam "Sandmana", jak wszyscy. Corny przez chwile spogladal na nia w zamysleniu. W koncu skapitulowal. -Kiedys czytalem wszystkich "X-Menow", ale teraz wole japonskie rzeczy. -W rodzaju "Akiry"? Pokrecil glowa. -Nie. To dla bab. Uroczy chlopcy, piekne dziewczyny. Wiesz, co to jest shonen-ai? - zapytal z powatpiewaniem. -Chcialabym znac japonski - odparla, krecac glowa. Corny usmiechnal sie drwiaco. -Myslalem, ze jestes Japonka. Wzruszyla ramionami. -Tak twierdzi moja stara. Ojciec gral w jakiejs lokalnej kapeli glamrockowej, ktora uwielbiala w liceum. Byli bardzo nowoczesni. Nie mialam okazji go poznac. To byl przelotny zwiazek. -Dziwne. -Pewnie tak. Na stacji zatrzymal sie jakis samochod, ale zamiast podjechac do pompy, przystanal obok wozu Corny'ego. Ze srodka wyszedl ciemnoskory chlopak. -Milo, ze sie w koncu zjawiles - mruknal Corny, rzucajac mu pek kluczy. -Mowilem juz, ze przepraszam, stary - odburknal chlopak. Corny obrocil sie w strone Kaye. -Gdzie teraz idziesz? Wzruszyla ramionami. -Chcesz poczekac az Janet wroci do chaty? Skinela glowa. -Spoko. Ruszyli razem w strone przyczepy. Corny wlaczyl telewizor i wyszedl do swojego pokoju. -Musze sprawdzic poczte. Kaye skinela glowa i usiadla na kanapie. Poczula sie nagle nieco dziwnie, bedac w domu Janet pod jej nieobecnosc. Przeleciala pilotem po kanalach i zatrzymala sie na Cartoon Network. Corny nie wracal. Po kilku minutach poszla do jego pokoju. Roznil sie od pokoju Janet tak bardzo, jak tylko bylo to mozliwe. Na scianach wisialy polki przepelnione tanimi wydaniami ksiazek i komiksami. Corny siedzial przy biurku, ktore wygladalo, jakby zaraz mialo sie zawalic pod ciezarem stojacego na nim sprzetu. Na podlodze u jego stop stala skrzynka z wystajacymi kablami i cos, co wygladalo na "wnetrznosci" komputera. Corny stukal po klawiaturze. -Zaraz koncze - mruknal, gdy weszla. Kaye przysiadla na skraju lozka, jak w pokoju Janet, i wzieta do reki lezacy najblizej komiks. Byl napisany po japonsku. Przedstawial dwoje blond bohaterow - skad w tych japonskich komiksach bralo sie tylu blondynow? - i zlego faceta z bardzo, bardzo dlugimi czarnymi wlosami i fajnym helmem. Wokol niego niczym giermek krazyla urocza, wypchana pilka z nietoperzowymi skrzydlami. Kaye przerzucila kilka kartek. Bohater lezal w lozku zlego faceta, nagi i zwiazany. Kaye przestala przerzucac strony i przyjrzala sie dokladniej rysunkowi. Blondyn odrzucil glowe do tylu w ekstazie lub przerazeniu. Zly facet lizal jeden z jego sutkow. Spojrzala na Corny'ego, wyciagajac reke z ksiazka. -Chyba juz wiem, co to jest shonen-ai. Corny ledwie rzucil na nia okiem, ale zdazyla zauwazyc jego zadowolona z siebie mine. -Zgadza sie. Kaye nie bardzo wiedziala, co na to powiedziec, i chyba wlasnie o to mu chodzilo. -Lubisz chlopakow? -Jest na to techniczny termin - rzekl Corny. - Pedal. Ale ci chlopcy sa naprawde ladni. -Janet wie? - Kaye nie miala pojecia, dlaczego mialby mowic o tym jej, skoro nie powiedzialby wlasnej siostrze, ale jesli Janet wiedziala, dlaczego nawet jej o tym nie wspomniala? Pisala w e-mailach o wszystkim, co robila przez caly dzien, i plotkowala o ludziach, ktorych Kaye w zyciu nie spotkala. -Pewnie. Cala rodzina wie. Pewnego razu wstalem przy kolacji i powiedzialem: "Mamo, wiesz o zakazanej milosci Spocka do Kirka? Ja tez taki jestem". Latwiej jej bylo zrozumiec, gdy przedstawilem to w ten sposob. - Corny sprawial wrazenie, jakby rzucal Kaye wyzwanie, by cos powiedziala. -Mam nadzieje, ze nie oczekujesz zadnej reakcji - rzekla w koncu. - Bo jedyna rzecza, jaka mi przychodzi do glowy, jest tu, ze w zyciu nie slyszalam, aby ktos ujawnil sie w tak dziwaczny sposob. Twarz chlopaka rozluznila sie. Kaye parsknela smiechem, a on jej zawtorowal. Po chwili oboje pokladali sie ze smiechu, zerkajac mi komiks i co rusz parskajac na nowo. *** Gdy Janet wrocila ze szkoly, Corny spal, a Kaye przegladala gore swinskich komiksow.-Hej - powitala ja Janet, zdziwiona, ze ktos siedzi na jej sofie. Kaye ziewnela i pociagnela lyk z na wpol oproznionej szklanki -O, czesc. Gadalam z twoim bratem i przyszlo mi do glowy, ze poczekam tu na ciebie. Janet skrzywila sie i rzucila na krzeslo sterte ksiazek. -Zachowujesz sie, jakby buda byla czyms zabawnym. Skoro juz ja rzucilas, rownie dobrze moglabys... bo ja wiem... -Zrobic cos potwornego? -Wlasnie. Sluchaj, ja wychodze. Musze sie spotkac z ekipa. Idziesz? Kaye przeciagnela sie i wstala. -Jasne. Bar Blue Snapper byl czynny przez cala dobe i nikogo nie obchodzilo, jak dlugo siedzisz przy jednym z identycznych stolikow ani jak malo zamawiasz. Kenny i Klucha siedzieli z jakas nieznana Kaye dziewczyna o krotkich czarnych wlosach, czerwonych paznokciach i cienkich, sciagnietych brwiach. Klucha mial na sobie koszulke pilkarska z krotkim rekawem, a pod spodem czarny podkoszulek z dlugim. Spod stolu wystawaly sznurowadla jego glanow... Od czasu ich ostatniego spotkania obcial wlosy i wygolil sobie tyl glowy i boki. Kenny byl ubrany w swoja srebrna kurtke i czarna koszulke. Wygladal identycznie jak poprzednio: potargany, uroczy i calkowicie niedostepny. -Sorry, ze tak mi wtedy odwalilo - powiedziala Kaye, wpychajac rece w kieszenie dzinsow i majac nadzieje, ze nikt nie bedzie chcial drazyc tematu. -Co sie stalo? - zapytala tamta dziewczyna. Cos kliknelo w jej ustach. Kaye zorientowala sie, ze to wkretka na jezyku stuknela o zeby. Klucha otworzyl usta, by sie odezwac, ale Kenny nie dal mu dojsc do slowa. -Spoko - powiedzial, poruszajac broda. - Siadajcie, dziewczyny. -Kaye - rzekla Janet, siadajac kolo nieznajomej - to jest Fatima. Pisalam ci o niej w mailach. A to Kaye, moja kumpela z Philly. -Aha. Jasne. Czesc. To u Fatimy dwa dni wczesniej odbywala sie impreza, na ktora Kaye nie dotarla. Nie miala pojecia, co o niej mowiono, uciekla. Kenny ledwie zerkal w jej kierunku, ale Klucha przyglada sie czujnie, jakby myslal, ze za chwile zrobi cos dziwacznego albo smiesznego. Kaye zalowala, ze nie zostala w przyczepie. Czula sie jak idiotka. -To twoja stara gra w zespole? - zapytala Fatima. -Juz nie - odparla Kaye. -To prawda, ze pieprzyla sie z Lou Zampolisem? Podobno spiewala w chorkach w Chainsuck. Kaye skrzywila sie. Ciekawe, czy wszystko, co pisala w mailach, zataczalo takie kregi. -Niestety. -Robi ci jakies numery? Znaczy, pieprzy sie z twoimi facetami czy cos? Kaye uniosla brwi. -Nie chodze z facetami z zespolow. - Zastanawiala sie, co Ellen pomyslalaby o Kennym. Co do Roibena, nawet nie probowala sobie tego wyobrazac. -Mam taka jedna kumpele - ciagnela Fatima. - Zaszla w ciaze z facetem, a on zaczal rznac jej stara i siostre. Jak u Jerry'ego Springera, co? -Chodzi o Erin, nie? - zapytala Janet. - Jest w poprawczaku. Do stolu podeszla kelnerka w przyciasnym brazowym mundurku z plakietka "Rita". -Podac cos? -Cokolwiek, byle bylo dietetyczne - rzekla Janet. -Kawe - wlaczyla sie Kaye. -A dla mnie... Rito, czy moglbym prosic o frytki Disco? - odezwal sie Klucha. -Za chwile przyniose. - Kelnerka usmiechnela sie niezobowiazujaco do Kluchy w podziece za zwrocenie sie do niej po imieniu. Kenny obrocil sie w kierunku swojej kurtki, by poszukac w kieszeniach papierosow i zapalniczki. Wowczas Kaye zauwazyla na jego karku tatuaz. Byl to symbol plemienny, cos przypominajacego skarabeusza. Zastanawiala sie, czy Kenny ma na ciele jakies inne tatuaze. Janet bedzie wiedziala. -Ktos ma ochote? - Kenny wyciagnal paczke z papierosami. -Ja - zglosila sie Kaye. -Dla ciebie wszystko - rzucil, podajac jej papierosa z drwiacym usmiechem, ktory sprawil, ze serce podeszlo jej do gardla. Janet tymczasem rozmawiala z Fatima o dziecku Erin, nie zwracajac uwagi na zadne z nich, a Klucha zajal sie konsumpcja frytek z serem i sosem, ktore przed chwila przyniosla mu kelnerka. -Pokazac ci sztuczke? - zapytala Kaye, podejmujac nagle ukryte w glosie Kenny'ego wyzwanie. - Daj zapalniczke. Byla srebrna, z wtopionym emaliowym medalionem przedstawiajacym czarna bile. Kenny podal zapalniczke dziewczynie. Tej sztuczki nauczyla ja Liz, kiedy matka spiewala jeszcze w Slodkim Kociaku. Mowila, ze to niezawodny sposob na zrobienie wrazenia na chlopakach. Kaye nie miala pojecia, po co Liz mialaby chciec robic na kims wrazenie, skoro miala juz Sue, ale nauczyla sie sztuczki i rzeczywiscie robila wrazenie, chocby i tylko na barmanach. Przytrzymala zapalniczke pomiedzy dwoma pierwszymi palcami lewej reki, po czym przeleciala nia najpierw nad, a potem pod kazdym palcem. Metal lsnil jak rybie luski, a Kaye powtarzala ruch coraz szybciej. Potem przestala, pstryknieciem otworzyla wieczko i zapalila zapalniczke, przez caly czas trzymajac prawa dlon nieruchomo na stole. Pochylajac sie ku Kenny'emu, wspanialomyslnie zaoferowala mu ogien. Pomyslala, ze kiedy juz znajdzie ten sklep z plytami, bedzie musiala podziekowac Liz. Obaj chlopcy niemal rozdziawili usta z wrazenia. Kenny usmiechal sie konspiracyjnie. -Super - powiedzial Klucha. - Pokazesz mi, jak to sie robi? -Jasne - odparla Kaye, zapalajac swojego papierosa i zaciagajac sie gleboko. Pokazala mu sztuczke w zwolnionym tempie, by widzial, co trzeba robic, po czym przygladala sie jego probom. -Musze na chwile wyjsc - powiedzial Kenny. Wstali, by go wypuscic. Zanim zdazyla ponownie usiasc, Kenny klepnal ja w ramie, ruchem glowy wskazujac lazienke. -Zaraz wracam - powiedziala do Janet, wrzucajac papierosa do popielniczki. - Ide do kibla. Janet chyba nic nie zauwazyla, bo tylko skinela glowa. Kaye ruszyla za Kennym do malego korytarzyka. Nie miala pojecia, czego chce od niej chlopak, ale i tak policzki jej plonely, a w zoladku czula dziwny ucisk. W korytarzu Kenny obrocil sie ku niej i przyparl ja do sciany. -Co ty mi zrobilas? - zapytal, zaciagajac sie szybko papierosem i wierzchem reki pocierajac zarost na policzku. Kaye pokrecila glowa. -Nic. O co ci chodzi? Kenny znizyl glos. -Wtedy. Ten kon - mowil z tlumiona pasja. - Co to bylo? - Przerwal i odwrocil sie na moment. - Nie moge przestac o tobie myslec - dokonczyl. Kaye byla oszolomiona. -Ja... ja naprawde... naprawde nic nie zrobilam. -Musisz to odwrocic! - rzucil, marszczac brwi. Probowala znalezc jakies wytlumaczenie. -Czasem... gdy snie na jawie... zdarzaja sie dziwne rzeczy. Wtedy po prostu wyobrazalam sobie, ze jade na tym koniu. Nawet nie slyszalam, jak wchodzisz. - Kaye zaczerwienila sie jeszcze bardziej, przypominajac sobie teorie Sue na temat tego, dlaczego kazda dziewczynka chce miec kucyka. Kenny popatrzyl na nia w ten sam sposob, w jaki patrzyl wtedy, na strychu budynku po karuzeli. Znow zaciagnal sie papierosem. -To jakis obled - powiedzial z czyms na ksztalt rozpaczy. - Cholera, nie moge o tym zapomniec. Calymi dniami o tobie mysle. Kaye nie miala pojecia, co odpowiedziec, ale on jakby tego nie widzial. Przyblizyl sie do niej jeszcze bardziej. -Musisz cos z tym zrobic! Probowala sie cofnac, ale powstrzymala ja sciana. Czula na plecach chlod kafelkow. Z prawej strony miala telefon, ktory zaslanial kase. -Przykro mi - powiedziala. Zblizyl sie jeszcze bardziej, az zetknely sie ich piersi. -Pragne cie - powiedzial, wpychajac kolano miedzy jej nogi. -Jestesmy w barze - syknela Kaye, chwytajac go za ramiona tak, by musial spojrzec jej w twarz. Byl blady; tylko na policzkach wykwitl lekki rumieniec podniecenia. Oczy mu blyszczaly. -Chce przestac cie. pragnac - powiedzial i pochylil sie, by ja pocalowac. Kaye odwrocila glowe i Kenny wpil sie ustami we wlosy, ale najwyrazniej nie przejal sie tym. Gryzac i lizac na przemian, podazal w dol, az dotarl do szyi. Jedna dlon, wedrujaca od talii, zatrzymala sie na piersi, druga targala wlosy dziewczyny. Kaye nadal zaciskala rece na jego ramionach, niezdolna podjac decyzje. Mogla go odepchnac. Powinna go odepchnac. Ale jej zdradzieckie cialo chcialo poczekac jeszcze chwile, scisnac go mocniej i sprawdzic, co sie stanie. -Hej, wlasnie was... Co jest, kurde? Na dzwiek glosu Janet Kenny puscil Kaye i cofnal sie. W reku zostalo mu kilka jasnych, lsniacych jak pajeczyna wlosow. Wyprostowal sie. -Tylko mi znowu nie pieprz, ze nie mozna mi ufac. Janet miala lzy w oczach. -Calowales sie z nia! -Uspokoj sie, do cholery! Kaye uciekla do lazienki, zamknela sie w kabinie i usiadla na brudnej podlodze. Serce walilo jej tak mocno, jakby zaraz mialo wyskoczyc z piersi. Miala ochote chodzic z kata w kat, zrobic cos, co odblokuje jej umysl i znajdzie odpowiedzi, ale tam bylo za malo miejsca, by zrobic choc krok. Magia - o ile cos takiego w ogole istnialo - nie powinna dzialac w ten sposob. Jak to mozliwe, by ona, Kaye, mogla rzucic urok na kogos, kogo prawie nie znala, i to calkiem nieswiadomie? Najgorsza byla rozkosz, ktora nie przejmowala sie poczuciem winy i dostrzegala wylacznie romantyczna strone faktu, iz Kenny nie potrafi przestac myslec o kims tak stuknietym jak ona. Kaye pomyslala, ze latwo byloby polubic kogos, kto jest uroczy, fajny i nie moze sie jej oprzec. Na dodatek, w odroznieniu od nieosiagalnego rycerza z bajki, naprawde mogla go miec. Wziela gleboki oddech i wyszla z kabiny. Podeszla do umywalki i obmyla sobie twarz. Podnioslszy wzrok, zobaczyla w lustrze swoje odbicie: spryskana woda wyblakla czerwona koszulke z Chow Fat's, rozmazany, ledwie widoczny makijaz oczu, jasne wlosy zwisajace w skudlonych strakach. Gdy juz sie odwracala, cos przykulo jej wzrok. Przyblizywszy twarz do lustra, przyjrzala sie jej dokladniej, ale nic nie zauwazyla. Pokrecila glowa i ruszyla w strone wyjscia. Dziwne: przez chwile miala wrazenie, ze odbijajaca sie w lustrze twarz jest zielona. Gdy wrocila, na stole staly nowe filizanki z kawa. Usiadla na swoim dawnym miejscu i upila lyk. Jej papieros zdazyl sie spalic na popiol. Klucha opowiadal Kenny'emu o kolejnym remontowanym przez siebie samochodzie, a Janet zerkala na Kaye spode lba. -Mozna cie przeprosic, Kaye? - odezwal sie jakis znajomy i obcy zarazem glos. Na moment zamarla. Cos w jej umysle krzyczalo, ze to niemozliwe. Oni nigdy by tego nie zrobili; to bylo wbrew regulom. Wiara w skrzaty to jedno, ale pozbawianie cie wszelkiego wyboru i wkraczanie w twoje codzienne zycie, stawanie sie jego czescia, doprowadzanie do tego, ze nie potrafi sie juz rozdzielic tych dwoch swiatow - to bylo cos zupelnie innego. Obok stolika, jak gdyby nigdy nic, stal Roiben. W swietle jarzeniowek jego upiete w kitke wlosy wydawaly sie biale jak sol. Mezczyzna mial na sobie czarny welniany plaszcz, ukrywajacy wszystko, co mogl miec pod spodem, z wyjatkiem supermodnych skorzanych butow. Jego twarz byla tak pozbawiona koloru, ze wygladal monochromatycznie, jak postac z czarno-bialego filmu. -Co to za got? - Kaye uslyszala glos Kluchy. -Zdaje sie, ze ma na imie Robin - mruknela ponuro Janet. Na dzwiek tego imienia Roiben uniosl brew, ale nie skomentowal. -Moge cie prosic o chwile rozmowy? Kaye nie byla w stanie zrobic nic z wyjatkiem skiniecia glowa. Wstala i wraz z Roibenem podeszla do wolnego stolu. Zadne nie usiadlo. -Przyszedlem, zeby ci to oddac. - Roiben wyjal z niewidocznej kieszeni plaszcza zwitek czarnego materialu i usmiechnal sie tym samym usmiechem, ktory Kaye pamietala z lasu; usmiechem przeznaczonym wylacznie dla niej. - To twoja koszula. Zmartwychwstala. -Tak samo jak ty - zauwazyla Kaye. Kiwnal lekko glowa. -Przyjaciele radzili mi, zebym z toba nie rozmawiala. - Kaye nie miala pojecia, ze to powie, dopoki slowa nie wyrwaly sie z jej ust. Byly jak kolce spadajace z jezyka. Roiben opuscil glowe i zaczerpnal tchu. -Przyjaciele? Chyba nie mowisz o tych tu? - Ruchem galek ocznych wskazal gromadke siedzaca przy stole, a Kaye pokrecila glowa. -Lutie i Spike - wyjasnila. Gdy ponownie zwrocil ku niej wzrok, jego oczy byly ciemne, a usmiech zniknal. -Zabilem ich przyjaciela. Byc moze takze twojego. Wokol nich ludzie jedli, smiali sie i rozmawiali, ale w uszach Kaye te zwyczajne odglosy brzmialy niczym odtwarzany z tasmy smiech. -Zabiles Gristle'a. Wpatrywala sie w Roibena, jakby miala nadzieje, ze jesli bedzie patrzec wystarczajaco intensywnie, wszystko stanie sie zrozumiale. -Jak? Dlaczego? I dlaczego mi o tym mowisz? Nie spojrzal jej w oczy. -Czy istnieje cos, co mogloby mnie wytlumaczyc w twoich oczach? Wyjasnienie, ktore bylabys w stanie przyjac? -To twoja odpowiedz? Czy to cie w ogole nie obchodzi? -Oddalem ci koszule. Zrobilem to, po co tu przyszedlem. Zlapala go za przedramie i przesunela sie tak, by stali twarza -Jestes mi winien trzy pytania. Zesztywnial, ale jego twarz pozostala obojetna. -Dobrze. Ogarniala ja coraz wieksza zlosc i frustracja. -Dlaczego zabiles Gristle'a? -Na polecenie mojej pani. Musze byc posluszny. Nie mam w tej sprawie wielkiego wyboru. - Roiben wlozyl dlugie palce do kieszeni plaszcza. Mowil rzeczowym tonem, jakby nudzily go wlasne odpowiedzi. -Aha - odparla Kaye. - A gdyby ci kazala skoczyc z mostu? -Nie mialbym wyjscia. - W jego glosie nie bylo ironii. - Czy mam to uznac za drugie pytanie? Kaye zaczerpnela tchu. Policzki ja palily. Drzala i byla na siebie wsciekla z tego powodu. -Dlaczego nie... - Przerwala. Musiala sie namyslic. Gniew czynil ja nierozwazna. Zostalo jej jedno pytanie i, jesli to nie wystarczalo, by sie czegos dowiedziec, chciala przynajmniej go zdenerwowac. Pomyslala o liscie w zoledziu i o otrzymanym ostrzezeniu. - Jak brzmi twoje pelne imie? Wygladal, jakby za chwile mial sie udlawic powietrzem. -Slucham? -To moje trzecie pytanie: jak brzmi twoje pelne imie? Kaye nie miala pojecia, co takiego sie stalo; wiedziala jedynie, ze zmusza go do zrobienia czegos, czego on robic nie chce, i to jej odpowiadalo. Oczy Roibena pociemnialy z wscieklosci. -Rath Roiben Rye, skoro juz musisz wiedziec. Zmruzyla oczy. -Brzmi niezle. -Jestes stanowczo zbyt cwana. Zbyt cwana, by ci to moglo wyjsc na zdrowie. -Pocaluj mnie w dupe, Rathu Roibenie Rye! Zlapal ja, nim zdazyla dostrzec jego ruch. Uniosla reke, by sparowac cios. Rzucil ja do przodu. Krzyknela, uderzajac kolanem i dlonia o kamienna posadzke. Zerknela w gore, jakby sie spodziewala, ze ujrzy blysk stali, ale zamiast tego Roiben z calej sily pociagnal w dol jej dzinsy i przytknal wargi do obnazonej wypuklosci biodra. Miala wrazenie, ze czas zwolnil bieg. W nieskonczonosc osuwala sie na sliska podloge, on sie podnosil, klienci sie gapili, a Kenny usilowal wstac od stolika. Roiben stanal nad nia -Na tym polega spelnianie zyczen, Kaye - rzekl bezbarwnie. - Jest bardzo doslowne i niezbyt cwane. W przyszlosci radze ci uwazac na slowa. -Za kogo ty sie, do cholery, uwazasz? - zapytal Kenny, gdy w koncu dobiegl do nich, po czym schylil sie, by pomoc Kaye wstac. -Zapytaj ja - odparl Roiben, wskazujac broda Kaye. - Teraz juz dobrze wie, kim jestem. Po tych slowach odwrocil sie i wyszedl z baru. Lzy naplynely Kaye do oczu. -Chodzmy. - Kaye jak przez mgle uslyszala glos Fatimy. - Zabierzmy ja na dwor. Tylko dziewczyny. Fatima i Janet wyprowadzily ja na zewnatrz i posadzily na masce jednego z zaparkowanych tam samochodow. Kaye miala mglista nadzieje, ze woz nalezy do kogos z ich paczki. Otarla lzy. Juz nie plynely. Po prostu byla wstrzasnieta. Fatima zapalila papierosa i podala jej. Kaye zaciagnela sie gleboko, ale ucisk w gardle spowodowal, ze zaczela kaszlec. -Mialam kiedys takiego faceta. Lal mnie, ile wlazlo. - Fatima usiadla obok niej i poklepywala ja po plecach. -Moze widzial cie z Kennym - mruknela Janet, nie patrzac jej w oczy. Stala oparta o reflektor i gapila sie na koszary po drugiej stronie autostrady. -Przepraszam - wyjakala zalosnie Kaye. -Daj jej spokoj - wtracila sie Fatima. - Mowisz, jakbys nie zrobila mi tego samego. Wtedy Janet w koncu spojrzala na Kaye. -Nie mysl, ze go zdobedziesz. Moze i ma ochote cie przeleciec, ale w zyciu nie bedzie chcial z toba chodzic. Kaye tylko pokiwala glowa, drzacymi rekoma unoszac do ust papierosa. Powinnam w ogole trzymac sie z dala od facetow, pomyslala. -Myslisz, ze ten Robin jeszcze tu wroci? - zapytala Fatima, niemal rozsmieszajac Kaye. Gdyby chcial jej cos zrobic, nikt nie mial szans, by go powstrzymac. Poruszal sie szybciej niz jakikolwiek znany jej czlowiek. Byla kompletna idiotka, nie bojac sie go. -Nie sadze - odparla w koncu. Kenny i Klucha wyszli z baru i szli w strone dziewczat. -Wszystko w porzadku? - zapytal Kenny. -Nic mi nie jest - zapewnila go Kaye. - To tylko pare siniakow. -Cholera - rzekl Klucha. - Jeszcze pare podobnych wieczorow i wpadniesz w taka paranoje, ze bedziesz sie bala gdzies z nami wyjsc. Kaye probowala sie usmiechnac, myslac, ze pewnie chcial powiedziec: "bedziemy sie bali gdzies z toba wyjsc". -Odwiezc cie do domu? - zapytal Kenny. Kaye podniosla glowe i juz miala mu podziekowac, gdy odezwala sie Fatima. -Odwiez Janet, a ja podrzuce Kluche i Kaye. Kenny spojrzal na wytarte czubki swoich martensow i westchnal. -Dobra. Fatima odwiozla Kaye do domu we wzglednym milczeniu, za co ta byla jej wdzieczna. Radio gralo, a ona udawala, ze slucha. Kiedy samochod zatrzymal sie przed domem babci Kaye, Fatima wylaczyla swiatla. -Nie wiem, co zaszle miedzy toba a Kennym - zaczela. -Ja tez nie wiem - odparla Kaye, parskajac krotkim smiechem. Tamta usmiechnela sie i obgryzla wypielegnowany paznokiec. -Sluchaj, nie wiem nic o tym Robinie ani o tobie, ale jesli po prostu szukasz sposobu na wkurzenie swojego faceta, daj sobie spokoj. Janet naprawde kocha Kenny'ego, wiesz? Ma fiola na jego punkcie. Kaye otworzyla drzwiczki i wysiadla z wozu. -Dzieki za podwiezienie. -Nie ma sprawy. - Fatima ponownie zapalila swiatla. Kaye zatrzasnela drzwiczki niebieskiej hondy i weszla do domu. *** Gdy znalazla sie w kuchni, jej matka rozmawiala przez telefon, siedzac na stole i trzymajac notes przed nosem. Na widok Kaye wskazala gestem kuchenke, na ktorej stal garnek z zimnym spaghetti i kielbaskami. Kaye siegnela po widelec i zaczela skubac makaron.-Wiec mowisz, ze moze uda ci sie sciagnac Charlotte? - powiedziala do telefonu Ellen, bazgrzac w notesie nazwy zespolow. -Dobra. Zadzwon, jak bedziesz cos wiedziec. Super. Trzymaj sie, rybka. Ellen odlozyla telefon, a Kaye spojrzala na nia wyczekujaco. Matka usmiechnela sie do niej i pociagnela ryk ze stojacego na blacie kubka. -Jedziemy do Nowego Jorku! Kaye gapila sie na nia jak sroka w gnat. -Co? -No, to jeszcze niepotwierdzone, ale Rhonda chce, zebym spiewala w jej nowej babskiej kapeli, Fabryka Miaukniec, i ma nadzieje, ze uda jej sie sciagnac Charlotte Charlie. Powiedzialam, ze jesli ja namowia, to ja tez sie pisze. W Nowym Jorku jest znacznie wiecej klubow. -Nie chce sie przeprowadzac - rzekla Kaye. -Mozemy mieszkac u Rhondy, dopoki nie znajdziemy wlasnego kata. Spodoba ci sie Nowy Jork. -Wole mieszkac tutaj. -Nie mozemy wiecznie siedziec mojej matce na glowie - zauwazyla Ellen. - Poza tym ona zawraca dupe i tobie, i mnie. -Zlozylam dzisiaj podanie o prace. Babcia bedzie o wiele bardziej zadowolona, gdy zaczne przynosic do domu jakas kase. Moglabys spiewac w jakiejs miejscowej kapeli. -Decyzja jeszcze nie zapadla - odparla Ellen - ale sadze, ze powinnas zaczac sie przyzwyczajac do mysli o przeprowadzce. Gdybym chciala zostac w Jersey, zrobilabym to dawno temu. *** Sto pudelek zapalek ze stu barow, w ktorych jej matka zagrala po jednym koncercie, z restauracji, w ktorych jadly posilek, od mezczyzn, z ktorymi mieszkaly. Sto pudelek zapalek - wszystkie w ogniu.Ona takze plonela. Plonela ogniem, ktorego nie potrafila ogarnac umyslem. Adrenalina obrocila jej palce w lod, przenoszac zar do srodka, by tanczyl w glowie, i wywolujac w zylach bulgotanie gniewu i dziwne uczucie, ze cos moze sie stac. Kaye rozejrzala sie po ciemnym pokoju, w ktorym migotalo jedynie pomaranczowe swiatelko. Szklane oczy lalek tanczyly w plomieniach. Szczury przytulily sie do siebie, zwiniete w klebek w najdalszym kacie klatki. Kaye wciagnela w pluca ostry odor Marki, zapalajac kolejna zapalke i patrzac, jak plomien ogarnia rzedy bialych koncowek, a kartonowe pudelko zaczyna plonac. Wpatrzona w ogien, obracala w rekach plonacy papier. Rozdzial 5 Jadlem mitologie i snilem. Yusef Komunyakaa Blackberries Kaye obudzilo skrobanie w szybe. Pokoj byl pograzony w mroku, w domu panowala cisza. Cos wpatrywalo sie w nia. Spod ciezkich brwi wygladaly malenkie czarne oczy, a z kazdego boku lysej glowy wyrastaly dlugie uszy. -Spike? - szepnela Kaye, zwlekajac sie z lezacego na podlodze materaca i zaplatujac w koldre. Skrzat znow zaskrobal w szybe, marszczac brwi. Byl mniejszy, niz pamietala, i ubrany jedynie w cienka kore, zakrywajaca go od pasa do polowy nog. Lokcie mial ostre jak kolce. Za jego plecami Kaye dostrzegla szczuplutka, lsniaca na tle ciemnych dachowek sylwetke Lutie-loo. Jej przezroczyste skrzydelka byly niemal niewidoczne. Naparla na okno, ale musiala sie troche nameczyc, by je wyrwac ze starej, nabrzmialej framugi. Do pokoju wpadly dwie biale cmy. -Spike! - szepnela Kaye. - Lutie! Gdziescie sie podziewali? Wrocilam juz wiele dni temu. Zostawialam dla was mleko, ale chyba ktorys z kotow je wypijal. Maly czlowieczek obrocil ku niej jedno oko, jak wrobel. -Kolczasta Wiedzma czeka - rzekl. - Musisz sie pospieszyc. Mowil naglacym i dziwnie nieprzyjaznym glosem. Nigdy przedtem nie odzywal sie do niej w ten sposob. Mimo to Kaye posluchala go, wiedziona przyzwyczajeniem: ten sam pokoj, ci sami mali przyjaciele, ktorzy przychodzili do niej w srodku nocy, by ja zabrac na lapanie swietlikow czy zbior kwasnych czeresni. Na pozyczona od babci stara, niemodna biala koszule nocna wlozyla czarny sweter, wskoczyla w buty i zaczela sie rozgladac po pokoju w poszukiwaniu plaszcza. Byl tam - czarna plama rozmyta w ciemnosciach - ale po krotkim namysle zostawila go, uznajac, ze sweter jest wystarczajaco cieply. Potem wdrapala sie na dach. -Czego ona ode mnie chce? Zawsze wyobrazala sobie Kolczasta Wiedzme jako marudna stara jedze, kogos, kto nie lubi zabawy i z kim latwo zadrzec. -Ma ci cos do powiedzenia. -A wy nie mozecie mi tego powiedziec? - zapytala Kaye, zwieszajac nogi ze skraju dachu, z ktorego Spike zjezdzal na swojej korze, a Lutie na lsniacych skrzydelkach. -Chodz juz - ponaglil ja Spike. Odepchnela sie od skraju i skoczyla. Wyladowala zwinnie jak kot posrod suchych galezi rododendrona, ktore podrapaly jej nogi. Pobiegli w kierunku ulicy. Lutie-loo tanczyla wokol Kaye, unoszac sie w powietrzu i szepczac jej do ucha: -Tesknilam za toba, tesknilam za toba. -Tedy - powiedzial Spike. Niepotrzebnie. Kaye pamietala droge. -Mnie tez was brakowalo - przyznala Kaye, wyciagajac dlon, by poglaskac leciutkie cialko Lutie. Bylo sliskie jak woda i zwiewne jak dym. Szklane Bagno, nazwane tak na czesc mnostwa porozbijanych butelek zatykajacych niewielki strumyczek, ciagnelo sie wzdluz drogi, ktora rozpoczynala sie w odleglosci pol mili od domu. Zeszli po stromym pagorku. Buty Kaye slizgaly sie w blocie. Na kamieniach lezaly butelki po piwie, niektore juz w kawalkach. Cieniutkie strumyczki wody migotaly wszystkimi barwami niczym witraze. -Co sie dzieje? Po co ten pospiech? - zapytala Kaye najciszej, jak mogla, wypowiadajac slowa niemal wprost do ucha Spike'a. Bez watpienia cos bylo nie tak: skrzat pedzil naprzod, jakby nie chcial spojrzec jej w oczy. Coz, pomyslala, moze jestem juz dla niego za stara. Spike nie odpowiedzial. Lutie podfrunela do niej, mlocac wlosami powietrze niczym kremowym sztandarem. -Musimy sie spieszyc. Nie boj sie. To dobra, dobra wiadomosc. -Cicho - skarcil ja Spike. Szli dalej w milczeniu. Otaczajaca strumyk gesta roslinnosc zmuszala Kaye do przedzierania sie skrajem wody. Ostroznie stawiajac kroki, usilowala przeniknac wzrokiem ciemnosc i nie wyladowac butem w zimnym nurcie. Pomagalo jej slabe swiatelko aury Lutie. W pewnym momencie jej wzrok pochwycil blysk bieli. Byly to skorupki po jajkach, plynace z biegiem strumienia, raz pod woda, raz na powierzchni. Kaye przystanela, by sie przyjrzec tej osobliwej flocie. Niektore byly male i nakrapiane, inne biale, rodem z supermarketu. W srodku jednej kolysal sie z boku na bok mimowolny kapitan - pajak. Inna, krecaca sie w szalenczym tempie, przyciskala do dna czarna szpilka. Kaye uslyszala chichot. -Ze skorupki jajka mozna sporo wyczytac - odezwala sie Kolczasta Wiedzma, ktorej wielkie, czarne oczy wyzieraly z gaszczu splatanych chwastow i ostow, niczym wlosy porastajace jej glowe. Siedziala na przeciwleglym brzegu, przysadzista i okryta lachmanami. -Kiedys nawet - kontynuowala - przylapali nas na produkcji skorupek. Prawde mowi porzekadlo: nawet z najmadrzejszego skrzata duma zrobi pyszalka. Kaye zawsze odczuwala lekka obawe przed ta istota, ale tym razem czula jedynie ulge. Kolczasta Wiedzma miala zyczliwe oczy, a jej skrzypiacy glos wywolywal znajome, przyjemne skojarzenia. Byla kompletnie niepodobna do Roibena i jego demonicznego konia. -Witaj - odezwala sie Kaye, nie bardzo wiedzac, jak sie zwracac do Wiedzmy. Gdy byla dzieckiem, rozmawiala ze staruszka glownie w sprawie drzazg, otartych kolan albo przeprosin za to, ze dla zartu wciagnela jedno z przyjaciol na Zelazna Strone. - Spike mowil, ze masz mi cos do powiedzenia. Kolczasta Wiedzma wpatrywala sie w nia przez dluga chwile, jakby brala miare. -Wszyscy skupiaja sie na jajku. Ono jest zyciem, pokarmem, rozwiazaniem setki zagadek. Spojrz jednak na skorupke. To na jej.sciankach spisane sa sekrety. Sekrety spoczywaja na dnie rzeczy, w fusach. - Wiedzma przeklula szpilka oba konce malenkiego niebieskiego jajeczka i przytknela je do ust. Powietrze wydelo jej policzki, a do miedzianej miski na kolanach poplynal strumyczek przezroczystego, gestego, przypominajacego wydzieline z nosa plynu. Kaye zerknela na kontynuujace niezrozumialy rejs skorupki. Co takiego mogly w sobie kryc - z wyjatkiem pajaka i szpilki? Wiedzma popukala w wilgotna ziemie. -Chcesz zobaczyc to, co ja, Kaye? Usiadz obok mnie. Kaye znalazla sucha kepke i bez trudu przeskoczyla strumyk. Jakies malenkie stworzonko w futerku z kreta wskoczylo na kolana Wiedzmy i wsadzilo ciekawski nos do miski. -Dawno, dawno temu istnialy dwa dwory, jasny i ciemny, Sforny i Niesforny. Ten pierwszy gromadzil skrzaty powietrza, drugi - skrzaty ziemi. Walczyly ze soba niczym waz pozerajacy wlasny ogon, ale my trzymalismy sie z dala od ich spraw, zyjac w swoich norkach i podziemnych strumieniach, wiec zapomnialy o nas. Teraz jednak zawarly rozejm i przypomnialy sobie, ze wladcy musza miec poddanych. Taki jest nasz odwieczny zwyczaj. - Wiedzma mimowolnie poglaskala lsniace futerko malenkiego skrzata. - Dwory wskrzesily praktyke Daniny - skladania w ofierze pieknego i utalentowanego smiertelnika. Sfornemu Dworowi wystarczy poeta, ktorego podkradaja, by do nich dolaczyl, Niesforny Dwor pozada krwi. Ci, ktorzy zyja na jego ziemiach musza mu sluzyc. Ich praca jest ciezka, Kaye; ich rozrywki okrutne. A ty przykulas ich uwage. -Z powodu Roibena? -No jasne, wymow glosniej to imie - syknal Spike. - Moze razu zaprosimy tu caly Niesforny Dwor, zeby popatrzyl, jak robimy z siebie idiotow? -Cisza! - przywolala go do porzadku Wiedzma. Spike tupnal i odwrocil wzrok. -Nie wolno ci glosno wymawiac ich imion - rzekla wiedzma do Kaye. - Niesforny Dwor jest straszny; straszny i niebezpieczny. A sposrod wszystkich jego rycerzy zaden nie sieje takiego postrachu jak... ten, ktorego poznalas. Gdy zawarto rozejm, obie krolowe wymienily sie swymi najlepszymi rycerzami. On zostal ofiarowany przez Sforny Dwor. Krolowa wysyla go na najgorsze misje. -Jest tak nieprzewidywalny, ze nawet jego wladczyni nie moze mu zaufac. Nigdy nie wiadomo, czy bedzie ci zyczliwy, czy po prostu cie zabije - wtracil Spike. - To on zabil Gristle'a - dodal. -Wiem - rzekla Kaye. - Powiedzial mi. Spike w zdumieniu spojrzal na Kolczasta Wiedzme. -To tylko dowodzi prawdziwosci moich slow! Dziwny sposob okazywania przyjazni, prawda? -Jak... jak on to zrobil? - zapytala Kaye, bojac sie tego, co uslyszy, ale zarazem pragnac to uslyszec. - Jak zginal Gristle? Lutie podleciala do Kaye i zaczela krazyc przed nia. Na jej twarzy malowal sie smutek. -Byl wtedy ze mna. Zakradlismy sie do wnetrza skrzaciego wzgorza. Mieli tam pierwiosnkowe wino i Gristle chcial, zebym mu pomogla podkrasc butelke, ktora zamierzal potem wymienic u pewnego elfa na pare pieknych butow. Bez trudu znalezlismy droge do srodka. Wystarczylo odnalezc late calkowicie brazowej trawy: ukryte drzwi. Zabralismy butelke i juz mielismy wyjsc, gdy zobaczylismy te ciastka. -Ciastka? - zdumiala sie Kaye. -Piekne, bielutkie ciasteczka miodowe, pietrzace sie na talerzu, jakby tylko na nas czekaly. Ciastka madrosci. -Jeszcze o takich nie slyszalam - mruknela Kaye. -Kazdy je zna! - oburzyla sie Lutie-loo. - Zjadajac je, stajesz sie madrzejsza. Malenka istotka chwycila sie cienkiej galazki i zawisla na krzaku, po czym kontynuowala opowiesc. -Zdazyl zjesc piec, zanim go zlapali. Kaye przemilczala spostrzezenie, ze jesli ciastka mialy uczynic Gristle'a madrzejszym, powinien byl poprzestac na jednym. Cokolwiek by powiedziala, jego straszliwa smierc byla faktem. -Prawdopodobnie pusciliby go wolno, ale ona potrzebowala akurat lisa na polowanie. Poniewaz Gristle ukradl ciastka, powiedziala, ze idealnie nadaje sie do tej roli. To bylo potworne, Kaye. Mieli te swoje psy i konie, i po prostu go upolowali. Roiben pierwszy go dopadl. -Odbilo wam czy co? - zdenerwowal sie Spike. - Dlaczego ciagle wymawiacie jego imie? Kaye potrzasnela glowa. Roiben zabil Gristle'a dla zabawy? Tylko dlatego, ze ten ukradl jakies ciastka? A ona temu draniowi pomogla! Ciarki ja przebiegly na mysl o tym, jak swobodnie z nim rozmawiala, a zwlaszcza o tym, co o nim myslala. Zastanawiala sie, w jaki sposob moglaby wykorzystac znajomosc jego imienia, by sie zemscic. Kolczasta Wiedzma wyciagnela reke z malenkim jajkiem. -Wydmuchnij to, co znajduje sie wewnatrz jajka, Kaye, a potem otworz je. W srodku znajdziesz swoj sekret. Kaye wziela jajeczko w dlon. Bylo tak lekkie, ze bala sie wykonac najmniejszy ruch, by go nie rozbic. Przyklekla obok miseczki Wiedzmy i leciutko dmuchnela w zrobiony szpilka otwor. Druga strona poplynela lepka ciecz zlozona ze zmieszanego z zoltkiem bialka. -A teraz otworz je. Kaye nacisnela kciukiem skorupke i zgniotla jajko. Rozpeklo sie na malenkie kawaleczki, trzymajace sie razem jedynie dzieki cienkiej membranie. Spike i Lutie sprawiali wrazenie zdziwionych, ale Wiedzma tylko pokiwala glowa. -Zle to zrobilam - powiedziala Kaye i wrzucila skorupki do strumyka. W odroznieniu od malenkich lodek, drobnica unosila sie na powierzchni jak konfetti. -Pozwol zatem, ze zdradze ci inny sekret, moja droga, bo widze, ze sama nie potrafisz go odkryc. Jesli sie zastanowisz, z pewnoscia przyznasz mi racje: dzieje sie z toba cos dziwnego. Nie chodzi o samo zachowanie, ale o jakas glebsza, nieuchwytna rzecz. Ta rzecz odpycha od ciebie mieszkancow Zelaznej Strony, zmusza do ostroznosci, ale zarazem przyciaga ku tobie. Kaye pokrecila glowa, nie bardzo wiedzac, do czego zmierza Wiedzma. -Zdradz jej jakis inny sekret - wtracil Spike. - Ten tylko jeszcze bardziej wszystko skomplikuje. -Jestes jedna z nas - rzekla Wiedzma, spogladajac na Kaye czarnymi, lsniacymi jak klejnoty oczyma. -Co takiego? - Kaye dobrze uslyszala slowa Wiedzmy; chciala jedynie zyskac na czasie, by dac swojemu mozgowi czas na wznowienie pracy. Miala wrazenie, ze w ogole nie oddycha. Okazywalo sie, ze mozna stopniowac niemozliwe, a przynajmniej nierealne. Za kazdym razem, gdy sadzila, ze znalazla sie juz na samym dnie, ziemia nagle usuwala jej sie spod nog. -Smiertelniczki sa glupie i powolne - odezwala sie Lutie. - Ty juz nie musisz udawac. Kaye krecila glowa, ale wiedziala, ze to prawda. Jej swiat zostal przewrocony do gory nogami, a potem zbudowany na nowo tak harmonijnie, ze nie mogla uwierzyc, iz wczesniej go takim nie widziala. Niby dlaczego to wlasnie ja odwiedzaly skrzaty? Dlaczego tylko ona wladala magia, ktorej nie potrafila okielznac? -Dlaczego mi nie powiedzieliscie? - zapytala gniewnie. -Zbyt ryzykowne - odparl Spike. -A teraz juz nie? -Teraz to inna sprawa - odrzekla Kolczasta Wiedzma, spokojnie krzyzujac chude ramiona. - Bo to ciebie chca zlozyc jako Danine, Poza tym masz prawo wiedziec. Spike prychnal. -Co? Przeciez powiedzieliscie, ze nie jestem... - Kaye umilkla. Przez caly ten wieczor nie zdolala powiedziec nic inteligentnego i watpila, czy tym razem byloby inaczej. -Oni mysla, ze jestes czlowiekiem - wyjasnil Spike. - I niech tak mysla. -Jakies stukniete skrzaty chca mnie wykonczyc, a ty mowisz: "I niech tak mysla"? Ludzilam sie, ze jestesmy przyjaciolmi. Spike nawet nie raczyl sie usmiechnac w odpowiedzi na ten kiepski zart. Byl calkowicie pochloniety swoimi knowaniami. -Rycerz ze Sfornego Dworu moze zdjac z ciebie czar. Bedzie wygladalo na to, ze Niesforna Krolowa chciala poswiecic kogos ze swoich. Znajac jej poczucie humoru, wielu w to uwierzy. - Spike wzial gleboki oddech. - Potrzebna nam twoja pomoc. Kaye przygryzla gorna warge, koncentrujac sie. -Kurcze, troche sie pogubilam. -Jesli nam pomozesz, bedziemy wooolni! - powiedziala Lutie. - Czeka nas siedem lat wolnosci! -Od poczatku. Czym roznia sie od siebie te dwa dwory? -Dworow jest mnostwo, i Sfornych, i Niesfornych. Ale prawie zawsze Niesforne Dwory sa gorsze. Szlachta wszystkich dworow uwielbia panowac nad gminem, a jeszcze bardziej nad samotnikami. My, niezwiazani z zadnym dworem, jestesmy zdani na laske wlascicieli ziem, ktore zamieszkujemy. -To dlaczego sie stad nie wyniesiecie? -Niektorzy po prostu nie moga. Na przyklad driady. A co do innych -dokad mielibysmy pojsc? Inny dwor moglby byc jeszcze gorszy od tego. -Dlaczego samotnicy sprzedaja swoja wolnosc za ofiare z czlowieka? -Niektorzy czynia to dla krwi, inni dla ochrony. Ofiara z czlowieka jest demonstracja sily - sily, ktora moglaby nas zmusic do posluszenstwa. -Ale czy oni nie wezma was pozniej sila? -Nie. Musza przestrzegac umowy, tak samo jak my. Sa nia zwiazani, Jesli ofiara okaze sie niewazna, przez kolejnych siedem lat mozemy sie cieszyc wolnoscia. Nie moga nami rzadzic. -Przeciez wiecie, ze wam pomoge. Zrobie wszystko, co bedzie potrzebne. Na twarzy Spike'a wykwitl szeroki usmiech, zacierajac slady wczesniejszych dasow. Najwyrazniej skrzat mial do tej pory watpliwosci, czy Kaye sie zgodzi. Lutie krazyla radosnie wokol dziewczyny, unoszac kosmyki jej wlosow i albo je placzac, albo zaplatajac warkoczyki - tego Kaye nie byla pewna. Wziela gleboki oddech i, ignorujac pieszczoty Lutie, zwrocila sie do Wiedzmy. -Jak to sie stalo? Chodzi mi o to, jak doszlo do tego, ze mieszkam ze swoja... z Ellen? Kolczasta Wiedzma zlustrowala wzrokiem unoszace sie na wodzie skorupkowe lodeczki. -Wiesz, co to takiego podrzutek? W zamierzchlych czasach zwykle zostawialismy w kolysce kawal drewna lub umierajacego skrzata, czarujac je tak, zeby wygladaly jak porwane dziecko. Rzadko zostawiamy prawdziwe skrzacie niemowie, ale gdy tak sie dzieje, w miare uplywu lat dziecku coraz trudniej jest ukryc swa prawdziwa nature. W koncu bedzie musialo wrocic do Podziemia. -Ale dlaczego? Nie pytam, dlaczego wracaja, ale dlaczego mnie podrzuciliscie. Dlaczego ja? Spike pokrecil glowa. -Nie znamy odpowiedzi na to pytanie, podobnie jak nie wiemy, dlaczego to nas poproszono o opieke nad toba. Do umyslu Kaye powoli docieralo, ze gdzies tam, w Podziemiu, moze istniec inna Kaye Fierch - prawdziwa Kaye Fierch. -Wspominaliscie, ze mozna... zdjac ze mnie czar. Czy to oznacza, ze w rzeczywistosci wygladam inaczej? -To bardzo potezny czar. Ktos rzucil go raz na zawsze - odparl Spike, kiwajac glowa z mina medrca. -Ale jak ja naprawde wygladam? -Coz, jestes pixie, jesli to ci cos mowi. - Spike podrapal sie w glowe. - To zwykle oznacza cos zielonego. Kaye zamknela oczy i pokrecila glowa. -Jak moge siebie zobaczyc? -Nie radze - ostrzegl Spike. - Jesli raz uchyli sie rabka tajemnicy, ten moze juz na zawsze pozostac uchylony. Poczekajmy do swieta Samhain. To dzien, w ktorym sklada sie Danine. Ktos moglby sie domyslic, kim naprawde jestes, i zaczac cos robic z twoja twarza. -Wkrotce to wszystko sie skonczy i nie bedziesz musiala powstawac smiertelniczka, jesli nie masz ochoty - wtracila Lutie. -Skoro rzucony na mnie czar jest taki dobry, skad wiedzieliscie, kim jestem? Kolczasta Wiedzma usmiechnela sie. -Czar to po prostu iluzja, ale niekiedy, dobrze utkany, moze byc czyms wiecej niz zwyklym przebraniem. Fantastyczne schowki moga ukrywac prawdziwe blyskotki, iluzoryczny parasol moze chronic przed deszczem, magiczne zloto moze pozostac zlotem, przynajmniej dopoki nie ostygnie na nim cieplo dloni maga. Magia, ktorej uzyto do zaczarowania ciebie, jest najsilniejsza, z jaka sie w zyciu spotkalam. Chroni cie nawet przed dotykiem zelaza, ktore zwykle pali skore skrzata. Wiem, ze jestes pixie, bo widzialam cie, gdy bylas bardzo mala i mieszkalas w Podziemiu. Sama krolowa poprosila nas, zebysmy nad toba czuwali. -Ale dlaczego? -A coz ja moge wiedziec o zachciankach krolowej? -A gdybym jednak zechciala pozbyc sie czaru? - upierala Kaye. Wiedzma zrobila krok w jej strone. -Istnieje wiele sposobow na usuniecie skrzaciej magii. Czterolistna koniczyna, owoce jarzebiny, patrzenie na siebie przez kamien z naturalnie uformowanym otworem. Decyzja nalezy do ciebie. Kaye wziela gleboki oddech. Musiala sie namyslic. -Wracam do lozka. -Jeszcze jedno - rzekla Wiedzma, gdy dziewczyna wstala z ziemi i zaczela otrzepywac rajstopy. - Pamietaj o ostrzezeniu strzaskanej skorupki. Dokadkolwiek pojdziesz, chaos i niezgoda beda podazaly za toba. -Co to znaczy? Wiedzma usmiechnela sie. -Czas pokaze. Jak zawsze. *** Kaye stala na trawniku przed domem babci. Bylo ciemno -z wyjatkiem srebrzystego blasku ksiezyca, ktory nie przypominal juz czlowieka, lecz byl jedynie zimna, swiecaca odbitym swiatlem skala... Za to nagie drzewa zdawaly sie zywe, a ich poskrecane galezie wygladaly jak strzaly, ktore w kazdej chwili mogly ugodzic ja w serce.Mimo to Kaye nie potrafila sie zmusic do przekroczenia progu domu. Siedziala na mokrej od rosy trawie, wyrywajac kepki, ciskajac je w powietrze i czujac z tego powodu lekkie uklucie winy. Nie zdziwilaby sie, gdyby z drzewa zeskoczyl nagle jakis gnom i i skarcil ja za torturowanie trawnika. Pixie. To brzmialo tak... tak glupkowato. Mimo to Kaye usmiechala sie na mysl, ze moglaby byc skrzatem i miec skrzydelka jak Lutie. Poczula jednak ucisk w zoladku na mysl o matce. O matce, ktorej glowe wylawiala z toalet. O matce, ktora w pogoni za jakims nieuchwytnym marzeniem ciagala ja od mieszkania do mieszkania, od baru do baru. O matce, ktora kiedys roztrzaskala jedna z jej ulubionych plyt, mowiac, ze nie bedzie dluzej sluchac tego "pozbawionego talentu kurwiszona". O matce, ktora nigdy nie powiedziala jej, ze jest dziwolagiem, zawsze zachecala do samodzielnego myslenia, wstawiala sie za nia i nigdy, nigdy w zyciu nie nazwala jej klamczucha. Co pomyslalaby ta matka, gdyby sie dowiedziala, ze dziewczynka, z ktora mieszkala przez szesnascie lat, nie jest jej corka? I ze jej wlasne dziecko ukradly zreczne skrzaty? To bylo zbyt pokrecone, by sie nad tym zastanawiac. A jesli ona nie byla Kaye Fierch, stuknieta ludzka dziewczyna, to kim byla? Kaye wiedziala, ze skrzaty nie chca, by pokrzyzowala im plany na Halloween, ale teraz... teraz pragnela tylko jednego: dowiedziec sie, jak naprawde wyglada. Na trawniku rosly kepki koniczyny. Pochylajac sie nad brazowymi, na wpol zwiedlymi listkami, zaczela przebierac wsrod nich palcami. Nawet teraz, jesienia, koniczynek bylo tak wiele, ze po prostu musiala znalezc jakas czterolistna. Poszukiwania w ciemnosciach szly powoli, ale i tak wszystkie koniczyny, ktore obejrzala Kaye, mialy dokladnie po trzy listki. Byla juz tak zdesperowana, ze miala ochote przedrzec ktorys z nich na pol i sprawdzic, czy magia dziala w sposob symboliczny, czy doslowny. Zreszta przeciez wcale nie musiala znalezc tej koniczyny, musiala tylko jej dotknac... Och, to bylo zbyt glupie. Z pewnoscia nie moglo zadzialac. A nawet gdyby zadzialalo, nie przestaloby byc glupie. Kaye polozyla sie na ziemi, majac nadzieje, ze o tej godzinie nie bedzie przejezdzal ulica zaden samochod. Potem zaczela sie tarzac po kepie koniczyny. Ziemia byla zimna, rosa tu i owdzie przykryta warstewka szronu. Kaye tarzala sie jak idiotka, trzymajac rece nad glowa. W koncu musiala sie rozesmiac: to bylo idiotyczne, mokre i bardzo, bardzo zimne, ale zapach ziemi i dotyk trawy mialy w sobie cos rozbrajajacego. Smiala sie i smiala, wyrzucajac z ust obloczki pary. Nie miala wrazenia, ze sie zmienila, ale poczula sie lepiej. Zasmiewala sie do rozpuku, zapominajac o wszelkim niepokoju. Polem polozyla sie na plecach i wyobrazala sobie siebie jako skrzata pokrytego lsniacymi, poruszajacymi sie na wietrze wloskami. Jedynym obrazem, jaki zdolala przywolac, byt jednak widok bladozielonej twarzy, ktora przez sekunde mignela jej w lustrze barowej lazienki. Kaye pamietala ja z niewiarygodnymi szczegolami. Moze to wcale nie bylo wspomnienie, tylko cos, co widziala w jakims filmie? Przewrocila sie na bok, by wstac, i nagle zauwazyla, ze z dloni zwisa jej luzno kawalek skory. Kiedy ostroznie dotknela go palcem, oderwal sie jak spalony sloncem naskorek, odkrywajac warstwe miekkiej zieleni. Kaye polizala palec i usilowala zetrzec pigment; ten jednak nie zszedl, a co wiecej, zmieniony obszar zaczal sie rozprzestrzeniac. Dlon pachniala ziemia. Kaye zamarla. Byla przerazona, smiertelnie przerazona -a jednoczesnie calkowicie spokojna. Wez sie w garsc, rozkazala sobie; przeciez tego chcialas. Swedzialy ja oczy. Gdy je potarla klykciami, na palcach zostalo jej cos, co przypominalo soczewke kontaktowa - kiedy jednak przyjrzala sie temu blizej, zobaczyla, ze to skora. Im wiecej pocierala, tym wiecej skory schodzilo jej z rak. Podnioslszy glowe, doznala uczucia, ze caly swiat stal sie jasniejszy, skapany w migotliwym swietle. Na trawniku tanczyly kolory, braz drzew mial wiele odcieni, a zmarszczki cieni byly glebokie i piekne jak nowo odkryte tajemnice. Kaye rozlozyla ramiona najszerzej, jak sie dalo, Czula duszaca won deptanej trawy i ostry zapach chlodnego powietrza, pelnego spalin, gnijacych lisci i dymu z jakiegos plonacego w oddali kompostu. Czula rozklad naniesionego przez hordy mrowek suchego drewna. Slyszala chrobot termitow, jek przebiegajacego przez domowe przewody pradu, szemranie tysiecy suchych jak papier lisci na wietrze. Czula smak zelaza, dymu i innych rzeczy, ktorych nie potrafila nazwac. Wszystkie one igraly w mrocznej harmonii na koniuszku jej jezyka. Zbyt wiele tego bylo. Zbyt wiele doznan, bombardujacych ja tak nachalnie, ze nie byla w stanie ich filtrowac. Nie mogla wejsc do domu w tym stanie, choc chciala - chciala zagrzebac sie w poscieli i czekac na rozgrzeszajacy swit. Nie byla gotowa na to, co sie stalo; jej ciekawosc byla zwykla zachcianka. Jak wiec naprawde wygladala? Powinna teraz wrocic - wrocic na mokradlo, wyznac wszystko i poprosic Kolczasta Wiedzme o wyjasnienie tego, co wlasnie ze soba zrobila. Kaye zmusila sie do wziecia kilku szybkich oddechow, nie pozwalajac sobie myslec o tym, jaki zapach unosi sie w powietrzu. Czula sie swietnie, wiecej niz swietnie - po prostu odlotowo. Byla jakims cholernym nadprzyrodzonym bytem. Teraz musiala tylko wrocic na mokradlo, nie dotykajac po drodze zadnego kawalka swojej skory. Ledwie jednak ruszyla, zorientowala sie, ze nie potrafi zwyczajnie chodzic. Biegla. Biegla przez podworka, slyszac szczekanie psow i dotyk mokrej, nieskoszonej trawy na nogach. Przebiegla przez parking, na ktorym nie bylo nikogo z wyjatkiem gapiacego sie na nia chlopaka popychajacego wozki. Wbiegla na pachnaca slodko halde smieci, zatrzymala sie i ujela pod boki. Przed nia rozposcieral sie niewielki zagajnik i plynacy przezen strumyczek. -Spike! Lutie! - zawolala Kaye, przestraszona swoim urywanym oddechem. - Prosze! Odpowiedziala jej cisza. Kaye zsunela sie z nasypu, grzeznac butami w blocie. Skorupkowe lodeczki znikly. Pozostal jedynie smrod stojacej wody. Rozbite butelki migotaly w jej nowych oczach niczym nieoszlifowane klejnoty. Kaye przystanela, oczarowana ich pieknem. -Prosze, Lutie, ktokolwiek... Nikt nie odpowiedzial. Kaye usiadla w zimnym blocie. Mogla zaczekac. Musiala zaczekac. *** Przeciagnela sie i podniosla glowe. Liscie kolysaly sie na porannym wietrze. Kropla zimnej wody spadla jej na policzek, potem na reke, w koncu na powieke. Kaye wyprostowala sie. Oczy miala zaskorupiale, wargi spuchniete i obolale.Gdy uniosla reke ku swiatlu, ujrzala na skorze zielona blonke. Palce zdawaly sie zbyt dlugie i zginaly sie swobodnie, wyposazone w dodatkowy staw. Kiedy, zaciskala je w piesc, zwijaly sie w klebek jak slimaki. Kaye uniosla druga dlon - te, z ktorej noca schodzila skora. To, co znajdowalo sie pod spodem, mialo ciemno szmaragdowa barwe. Nikt nie przyszedl. Na gola noge dziewczyny spadla kolejna kropelka. Kaye poderwala sie. Jej koszula nocna byla ublocona, a cialo mimo swetra trzeslo sie z zimna. Walczac z naplywajacymi do oczu lzami, oplotla sie ramionami i ruszyla przed siebie. Nie mogla wrocic do domu - nie teraz, kiedy wiedziala, ze nie tam jest jej miejsce - ale musiala sie schronic przed deszczem. Jakkolwiek zareaguje Janet, tym razem nie bedzie mogla zarzucic jej klamstwa. Kaye zatrzymala sie na parkingu i obrocila lusterko jakiegos samochodu, by sie sobie przyjrzec. Mokre wlosy okalal nimb galazek, a skore pokrywala ciemnozielona oslonka - nie plama, lecz cos w rodzaju folii, Widniejace w lustrze ucho bylo dluzsze i wystawalo spod wlosow, siegajac az nad glowe. Policzek byl wklesly i ostro zarysowany, a oko skosne i lsniaco czarne, z punkcikiem bialej zrenicy niczym oko ptaka albo koralik. Dotknela reka twarzy. Skora odchodzila bez oporu, a to, co znajdowalo sie pod spodem, bylo jadowicie zielone. Ku wlasnemu zdumieniu Kaye uderzyla dlonia w lusterko, roztrzaskujac je. Ignorujac bol nadgarstka i bolesne pulsowanie krwi w klykciach, puscila sie biegiem. *** Corny zmarszczyl brwi. Przez ulice, a potem pod zadaszeniem jego stacji przebiegla dziewczyna w zielonym makijazu. Mial wrazenie, ze ja rozpoznaje, ale gdy sie zblizyla, zwatpil.-Wlasnie szlam do Janet - powiedziala dziewczyna glosem Kaye - kiedy przypomnialam sobie, ze jest w szkole. Przy blizszym przyjrzeniu sie stojaca przed nim osoba kompletnie nie przypominala Kaye. Nie przypominala nikogo. Jej skosne oczy byly czarne jak krople ropy naftowej. Byla zbyt chuda. Z obu stron rozczochranej glowy wyrastaly dlugie, sterczace uszy. Skora dziewczyny jakby sie luszczyla, a spod spodu wygladaly plamy zieleni. -Kaye? - zapytal Corny. Dziewczyna usmiechnela sie do niego, lecz zrobila to zbyt gwaltownie, wskutek czego skora na dolnej wardze pekla. Corny zastygl w bezruchu, wpatrzony w nia. Dziewczyna minela go i wbiegla do biura, prostujac patykowata palce. Zdlawil jek, usilujac skupic wzrok na terminalu do kart kredytowych, brudnych papierach, odswiezaczu powietrza w przezroczystym opakowaniu. Na wszystkim, co znajome. Czul jej zapach: dziwaczna kombinacje igiel sosnowych, mchu i kompostu. Krecilo mu sie w glowie. Dziewczyna usiadla na zaslanej papierami i opakowaniami po blyskawicznych daniach podlodze. -Co ci sie, kurde, stalo? Kaye wyciagnela przed siebie reke i obrocila lekko, by ja obejrzec pod swiatlem. -Jestem chora - powiedziala. - Chora jak diabli. Corny przykucnal i ponownie zlustrowal ja wzrokiem. Jej skora emanowala poswiate, a cala osoba miala w sobie jakas jasnosc. Oczy blyszczaly goraczkowo. Dziwna byla tez sama sylwetka: oklapniete ramiona, niewielkie wybrzuszenie na plecach. Podniosl drewniany klocek z zawieszonym kluczem. -Chodzmy do lazienki. Tam jest lepsze swiatlo. No i bedziesz mogla zmyc z siebie czesc tego swinstwa. Kaye podniosla sie z podlogi. -Moglbym cie zawiezc do szpitala - powiedzial. Nie odpowiedziala, a on nie nalegal. Wiedzial, ze jej choroby nie da sie wyleczyc w szpitalu. Po prostu czul sie w obowiazku zaproponowac. Toaleta byla obrzydliwa. Rzeczywiscie, odkad Corny tu pracowal, nie pamietal, zeby ktokolwiek robil w niej cokolwiek z wyjatkiem zmieniania papieru toaletowego. Biale niegdys plytki dzis byly szare i popekane. Dwie osoby ledwie sie tam miescily, ale Kaye poslusznie wcisnela sie w przestrzen obok muszli klozetowej i podciagnela sweter. -Musisz zdjac wszystko. Masz cos na plecach. Obrzucila go taksujacym spojrzeniem i albo uznala, ze Corny nic nie kombinuje, albo doszla do wniosku, ze ona sama ma to gdzies. Zrzucila buty i sciagnela przez glowe sweter wraz z koszula nocna, zostajac w samych majtkach. Zwinawszy w klebek koszule, Corny podlozyl ja pod kran i zmoczyl, po czym zaczal zdrapywac to, co pozostalo z jej skory i pigmentu wlosow. Gdy szorowal wybrzuszenie na plecach, cienka jak bibulka skora pekla, a ze srodka zaczal sie wylewac bialawy plyn. -Blee! - Corny odsunal sie. Kaye obrocila sie, patrzac na niego wzrokiem sugerujacym, ze ma serdecznie dosc niespodzianek. Corny nie mogl jednak byc pewien, czy dobrze odczytuje spojrzenie tych dziwnych oczu. -Wszystko w porzadku - powiedzial, ze wszystkich sil starajac sie, aby jego slowa brzmialy uspokajajaco. Z zewnatrz dobiegl odglos zajezdzajacego na stacje samochodu, ale chlopak zignorowal to. -Co sie stalo? Pod powierzchnia garbu cos sie poruszalo - cos zwinnego i migotliwego. -Czekaj - rzekl Corny. Wytarl gesty plyn, odslaniajac ciagnace sie przez cale plecy biale zylki, miedzy ktorymi plasaly wszystkie odcienie teczy. Nagle cos uwolnilo sie i zatrzepotalo, niemal go uderzajac. -Jezu - odezwal sie - ty masz skrzydla! Mokre pokrywy poruszaly sie rachitycznie. Byl przerazony, a zarazem zachwycony. Wreszcie cos sie dzialo. -Chodzmy stad - powiedzial. Rozdzial 6 Schodzilam zboczem w dol, i wtem Wszystko, co ludzkie, zabral sen Bo nocy chlodna i wilgotna won Zawrocila mi w glowie. Sara Teasdale August Moonrise Flame and Shadow Kaye przysiadla ostroznie na skraju kanapy, tak, by skrzydla zwisaly luzno i nie zgniotly sie, gdyby poruszyla sie gwaltownie lub oparla. Miala na sobie podwiniete, sciagniete paskiem dzinsy Corny'ego i czarna bluze z kapturem, rozcieta na plecach, zeby mozna bylo przepchnac skrzydla. Skora Kaye byla tak wrazliwa, ze dziewczyna miala wrazenie, iz czuje dotyk kazdej czasteczki powietrza. Corny nalal sobie szklanke mountain dew. -Mozesz pic napoje gazowane? -Chyba tak - odparla. - Przedtem moglam. Nalal troche do kubka i podal jej. Nie wypila. Napoj sam kolor co jej skora. Czula zapach plynu - zapach zielonego barwnika i dwutlenku wegla. Czula zapach Corny'ego - jego potu i kwasnego oddechu. Wciagane do pluc powietrze zalatywalo papierosami, kotami, plastikiem i zelazem. Nigdy wczesniej nie odczuwala tego tak intensywnie; teraz niemal sie dusila. -Zaczynam sie przyzwyczajac - rzekl Corny. - Juz prawie moge na ciebie patrzec, nie majac ochoty walic lbem w sciane. -Nie wiem, czy potrafie to wszystko wytlumaczyc. To zaczelo sie tak dawno temu, ze moge nie pamietac niektorych waznych faktow. -Wiec zacznij od konca - zaproponowal Corny, siadajac na kanapie i gapiac sie na Kaye z mieszanina fascynacji i odrazy. -Turlalam sie w koniczynie - powiedziala Kaye. Zabrzmialo to tak absurdalnie, ze parsknela smiechem. -Dlaczego? - zapytal z calkowita powaga Corny. -Bo Kolczasta Wiedzma mowila, ze jest to jeden ze sposobow na zobaczenie siebie takiej, jaka naprawde jestem. Coz, ostrzegalam cie, ze to idiotyczna historia. -Wiec to jestes prawdziwa ty? Kaye powoli skinela glowa. -Na to wyglada. -A ta Iglasta Wiedzma? Co to za jedna? -Kolczasta Wiedzma - poprawila go Kaye. A potem opowiedziala mu wszystko. O tym, ze od najmlodszych lat rozmawiala ze skrzatami, ze kiedy byla mala, Spike siadal na brzegu jej lozka i opowiadal historie o goblinach i olbrzymach, a Lutie fruwala po pokoju jak zwariowany ognik. O tym, jak Gristle nauczyl ja gwizdac przerazliwie na zdzble trawy. I o Kolczastej Wiedzmie wrozacej ze skorupek. Przez caly ten czas Corny wpatrywal sie w nia zazdrosnym wzrokiem. -Kto wiedzial o twoich przyjaciolach? Kaye wzruszyla ramionami. -Moja mama, babcia... Wyglada na to, ze wcale nie jestem z nimi spokrewniona... - Zamilkla nagle, czujac, ze glos jej sie lamie. Wziela gleboki oddech. - Wszyscy w mojej pierwszej klasie. Ty. Janet. -Czy ktoras z tych osob choc raz widziala skrzaty? Kaye pokrecila glowa. Corny obrocil twarz do sciany i zmarszczyl brwi, koncentrujac sie. -I nie mozesz ich przywolac? Ponownie pokrecila glowa. -To one do mnie przychodza, kiedy tego chca. Zawsze tak bylo. Teraz jednak zrobil sie z tego problem. Nie moge nadal tak wygladac, a nie wiem, jak odnowic iluzje. -Moze jest jakies miejsce, w ktorym moglabys sprobowac? -Nie! - rzucila impulsywnie. - Juz ci mowilam, ze nie. Jedynym takim miejscem bylo mokradlo. Siedzialam tam przez cala noc. -Ale skoro sama jestes skrzatem, byc moze masz jakies umiejetnosci? -Nie wiem - odparla Kaye, myslac o Kennym. Zdecydowanie jednak nie bylo to cos, o czym mialaby ochote teraz rozmawiac. I bez tego glowa jej pekala. -Potrafisz rzucac czary? -Nie wiem, nie wiem, nie wiem! Nic nie wiem! Nie rozumiesz? -Chodzmy do mojego pokoju i poszukajmy czegos w sieci. Przeszli do drugiego pomieszczenia. Corny wlaczyl komputer. Ekran zrobil sie niebieski, potem pojawilo sie tlo: czarodziej pochylony nad szachownica, na ktorej walczyly ze soba dwa hetmany, jeden caly w czerni, drugi zas caly w bieli. Kaye polozyla sie na brzuchu na nieposlanym lozku. Corny nacisnal kilka klawiszy. Modem zafurkotal. -OK. C-z-a-r-y. Co my tu mamy. Hmmm. Nic dla ciebie. To gejowska strona. Kaye parsknela smiechem. -Moze tu. Niemieckie podrzutki. Obrazki. Poezja Yeatsa. -Podobno jestem pixie - dorzucila Kaye. - Mozesz jednak sprawdzic te podrzutki. -No, no. Przegladal witryne, a Kaye usilowala ja czytac ze swej dosc odleglej perspektywy. -I co? -Pisza, ze trzeba je wrzucic do ognia, zeby odzyskac wlasne dziecko. Albo wcisnac im do gardla goracy pogrzebacz. -Swietnie. Nastepna strona. -Dobra. Pixie. Wyczuwa dobro i zlo, nienawidzi orkow, ma od trzydziestu do szescdziesieciu centymetrow wzrostu... - Parsknal smiechem. - Wytwarza skrzaci pyl. -Orkow? - zainteresowala sie Kaye. Zmienila pozycje, uswiadamiajac sobie nagle, ze nie wie, ktore miesnie steruja skrzydlami. Te bowiem zdawaly sie poruszac samoistnie i niezaleznie od siebie nawzajem, jak dwa motylki. Corny zasmiewal sie do rozpuku. -Skrzaci pyl. Tak jak anioly wytwarzaja anielski pyl. Miedzynarodowe kartele narkotykowe lapia je i potrzasaja, a ksieza zamiatajacy koscioly zbieraja pyl do zamykanych woreczkow. Kaye prychnela. -Jestes stukniety, wiesz? -Staram sie - odparl, nie przestajac sie smiac. -Wpisz: "Niesforny Dwor". Po kilku kliknieciach myszki Corny oznajmil: -Wyglada na to, ze przebywaja tam wszyscy zli mieszkancy Podziemia. Co to ma wspolnego z toba? -Jest pewien rycerz, ktory byc moze dybie na moje zycie. Moi przyjaciele chca, zebym udawala czlowieka z powodu pewnego zwyczaju, zwanego Danina... To skomplikowane. Corny wyprostowal sie. -Dlaczego wczesniej mi tego nie powiedzialas? -Opowiadalam tylko to, co trzyma sie kupy. -Dobra. - Skinal glowa. - W takim razie opowiedz teraz reszte. -Nie wszystko rozumiem, ale generalnie chodzi o to, ze istnieja skrzaty samotne i te zrzeszone w dworach. Roiben jest dworskim skrzatem. Spotkalam go w zagajniku, gdy zostal postrzelony. Nalezy do Niesfornego Dworu. -OK. Na razie nadazam, choc z trudem. -Spike i Lutie-loo przyslali mi zoledziowy list, w ktorym napisali, ze Roiben jest niebezpieczny. Zabil jednego z moich starych przyjaciol, Gristle'a. -Zoledziowy list? -Byl ukryty w wydrazonym zoledziu ze zdejmowana czapeczka. -Aha. Jakiez to proste. -Ha, ha. Wpisz lepiej "Danina". O ile mi wiadomo, jest to rytual, ktory podporzadkowuje samotne skrzaty dworskim. Musze udawac, ze jestem czlowiekiem, zeby one mogly udawac, ze mnie poswiecaja. Corny wpisal podane slowo. -Same apele o datki. "Daj mi dziesiec procent swojej kasy, zebym mogl sobie kupic klimatyzowana bude" i tym podobne. Jak bezpieczny jest ten rytual? Chodzi mi o to, jak dobrze znasz te istoty? -Mam do nich pelne zaufanie... -...ale - podsunal Corny. Usmiechnela sie zalosnie. -Ale nigdy mi nie powiedzialy. Przez caly czas to wiedzialy i nic, nawet najdrobniejszej wskazowki. - Kaye w zamysleniu spogladala na swoje palce. Dlaczego jeden staw wiecej mialby je czynic przerazajacymi? A jednak tak bylo. Nie mogla patrzec, jak sie zginaja. Corny uniosl dlonie w gore, strzelajac klykciami jak wariat. -Opowiedz mi jeszcze raz cala historie. Powoli, od samego poczatku, OK? *** Kaye budzila sie powali, w pierwszej chwili nie mogac sie zorientowac, gdzie jest. Krecila sie, dopoki nie powstrzymal jej jakis, obiekt, ktory odepchnal ja ze sieknieciem. Corny. Przetarta oczy i przyjrzala mu sie spod przymknietych powiek. W pokoju bylo ciemno, tylko po bokach ciezkich brazowych zaslon przedzieraly sie promyczki swiatla. Z innego pomieszczenia w przyczepie dobiegaly czyjes glosy i znieksztalcony, telewizyjny smiech.Przewrocila sie z powrotem na drugi bok i usilowala zasnac. Przed oczyma miala nocny stolik, na ktorym lezala ksiazka, "Vintage", buteleczka ibuprofenu, budzik z narysowanymi na tarczy plomieniami i czarny konik szachowy z plastiku. -Corny - mruknela Kaye, szarpiac za cos, co prawdopodobnie bylo ramieniem. - Obudz sie. Wiem, co musimy zrobic. A raczej, co mozemy zrobic. Corny wysunal glowe spod poscieli. Jego oczy wygladaly jak wilgotne plamki na koldrze. -Lepiej, zeby sie udalo - steknal. -Kelpie. Wiem, jak przywolac kelpiego. Corny odsunal koldre i usiadl, rozbudzony na dobre. -Aha. Dobry pomysl. Zsunal sie z lozka, podrapal po jadrach przez biale niegdys slipy i usiadl przy komputerze. Poruszyl mysza, rozpraszajac wygaszacz ekranu. Kaye slyszala dobiegajacy z korytarza glos Janet, narzekajacej, ze nie zrobi prawa jazdy, jesli Corny nie bedzie jej pozyczal samochodu. -Ktora godzina? - zapytala. Corny zerknal na zegar na ekranie. -Po piatej. -Moge zadzwonic? Skinal glowa. -Ale szybko. Mamy tylko jedna linie. Jesli mam wejsc do netu, telefon musi byc wolny. Aparat Corny'ego byl jaskrawoczerwona, spoczywajaca na podlodze pod plastikowa kopula kopia alarmowego telefonu Batmana. Mial nawet niewielka zaroweczke, ktora byc moze swiecila, kiedy dzwonil. Kaye usiadla po turecka na podlodze i wykrecila numer swojego domu. -Halo? - odezwal sie po drugiej stronie glos babci. -Babciu? - Kaye wlozyla palce rak w ozdobne petelki dywaniku, na ktorym siedziala. Jej wzrok padl na dlugie, zielone palce, zakonczone czerwonym lakierem schodzacym z polamanych -Gdzie jestes? -U Janet - odparla Kaye, poruszajac palcami, jakby to mialo jej pomoc uwierzyc, ze naleza do niej. Trudno jej bylo rozmawiac z babcia w takiej chwili. Jedynym powodem, dla ktorego staruszka wytrzymywala z nia i z Ellen, bylo to, ze nalezaly do rodziny, a o rodzine wypadalo sie troszczyc. - Wlasnie dzwonie, zeby ci powiedziec, gdzie jestem. -A gdzie bylas rano? -Wstalam wczesnie - odparla Kaye. - Musialam sie z kims spotkac przed szkola. W pewnym sensie byla to prawda. -No to powiedz chociaz, kiedy sie zjawisz w domu? Aha, mam dla ciebie dwie wiadomosci. Jedna od Joego z Amoco w sprawie jakiejs pracy. Mam nadzieje, ze nie masz zamiaru pracowac na stacji benzynowej. No i dwa razy dzwonil jakis Kenny. -Dwa razy? - Kaye nie zdolala powstrzymac usmiechu, ktory unosil do gory kaciki ust, choc uparcie starala sie pozostac po -Tak. Bedziesz na kolacji? -Nie, zjem tu - odparla. - Trzymaj sie, babciu. Kocham cie. -Mysle, ze twoja mama wolalaby, zebys jednak przyszla na ten obiad. Chce z toba porozmawiac o Nowym Jorku. -Musze juz konczyc. Czesc, babciu. Kaye rozlaczyla sie, nim babcia zdolala rozpoczac kolejne zdanie, -Linia wolna - powiedziala. Kilka minut pozniej Corny prychnal glosno. Kaye podniosla glowe. -Twoj plan ma jedna drobna wade. -Jak wszystkie. No dobra, mow, o co chodzi. -Kelpie generalnie lubia topic ludzi, a potem zjadac ich calych z wyjatkiem wnetrznosci. Nie nalezy na nich wsiadac, i tak dalej, i tak dalej, sa wcielonym ziem, i tak dalej, nie mowiac juz o tym, ze sa zmiennoksztaltni. Mozna ich ujarzmic, jesli przedtem zdola sie zalozyc im uzde. A to raczej nielatwe. -Hm. -Zastanawialas sie kiedys, czy ktores z tych witryn zostaly zalozone przez skrzaty? Gdybym dobrze poszukal, moze znalazlbym serwis informacyjny, ich strone domowa czy cos w tym stylu. -Wiec jesli nie siada sie im na grzbiecie, jest sie bezpiecznym? -Co? Nie... nie wiem. -Sprawdz, czy zdarza im sie topic ludzi, ktorzy nie siedza im na grzbiecie. -Nie podaja przykladow, ale to wszystko nie jest calkiem zrozumiale. -Mam zamiar sprobowac. Pogadam z nim. Corny podniosl glowe znad biurka. -Nie waz sie isc beze mnie. -OK - odparla. - Ale to moze byc niebezpieczne. -To jest prawdziwa bomba - powiedzial, znizajac glos - i nie mam zamiaru przegapic nawet najdrobniejszego fragmentu tej historii. Nawet nie mysl o tym, zeby sie mnie pozbyc. Kaye uniosla obie rece, dajac do zrozumienia, ze sie poddaje, -Chce, zebys mi towarzyszyl. Naprawde. -Nie mam zamiaru obudzic sie gdzies z jakimis chorymi wspomnieniami, w ktore nikt mi nie uwierzy. Rozumiemy sie? - zapytal Corny, czerwieniac sie z podniecenia. -Spokojnie, bo twoja mama albo Janet cie uslyszy i wpadnie tu, zeby zobaczyc, co sie dzieje. Nie wyroluje cie. Uspokoil sie nieco. Kaye pomyslala, ze powinna przestac przewidywac, co sie za chwile stanie. Jej polozenie bylo zbyt niepewne i niepojete, by mogla sobie pozwolic na zalozenie, ze teraz wszystko pojdzie jak po masle. *** Metaliczna won samochodu wywolywala u niej sennosc i mdlosci, jak tlenek wegla przed usmierceniem ofiary. Kaye oparla policzek o chlodna szybe. W gardle jej zaschlo, a w glowie dudnilo. Mialo to jakis zwiazek z wdychanym powietrzem, ktore zdawalo sie parzyc jej pluca. Na szczescie przejazdzka byla krotka. Gdy Corny otworzyl drzwiczki, by wypuscic Kaye, dziewczyna byla polprzytomna. W swietle dnia rzedy domow za drzewami byly doskonale widoczne, choc noca zagajnik sprawial wrazenie wielkiego lasu. Gdy dotarli do strumyka, znalezli w nim tylko sterte smieci. Corny pochylil sie i zdrapal bloto z brazowej butelki, ktora nie wygladala na butelke po piwie, lecz raczej po toniku na wlosy sprzedawanym przez wedrownego hochsztaplera... Lub cos w tym stylu. -Szklo opalizujace - powiedzial. - Niektore z tych butelek sa naprawde stare. Moglabys je sprzedac. - Kopnal kolejna butelke. - No wiec jak sie przywoluje tego stwora? Kaye podniosla brazowy lisc. -Mamy cos ostrego? Corny siegnal do kieszeni, wyjal scyzoryk i otworzyl go zrecznym ruchem kciuka. -Ale pamietaj, co bylo napisane na stronie: pod zadnym pozorem nie wsiadaj mu na grzbiet. -Dobrze juz, dobrze. Przeciez wiem. Nie musisz mi tego ciagle przypominac. Kelpie to zly kon wodny, ktory topi ludzi dla zabawy. Kumam. -OK. Tylko ci przypominam. Podal Jej scyzoryk, a ona wbila sobie czubek w opuszke kciuka. Wytoczywszy kropelke krwi, posmarowala nia lisc. -Co teraz? - zapytal Corny, ale choc jego slowa brzmialy cynicznie, wyrzekl je niemal na bezdechu. Kaye wrzucila lisc do strumienia zakrwawiona strona do dolu, jak przedtem. -Jestem Kaye - powiedziala, usilujac przypomniec sobie slowa. - Nie pochodze z zadnego dworu, ale potrzebuje twojej pomocy. Prosze, uslysz mnie. Nastapila dluga chwila ciszy, podczas ktorej Corny wreszcie wypuscil powietrze z pluc. Kaye widziala, ze chlopak zaczyna wierzyc, iz nic sie nie stanie, i byla rozdarta pomiedzy checia dowiedzenia, ze wie, co robi, a lekiem przed tym, co moze nadejsc. W nastepnej chwili wszystkie watpliwosci zostaly rozwiane przez czarnego konia, ktory wylonil sie z wody. Nie wiadomo, czy to swiatlo dnia, czy tez nowe oczy Kaye sprawily, ze stworzenie wygladalo tym razem inaczej. Wlasciwie wcale nie bylo czarne, lecz szmaragdowe - o tak glebokim odcieniu, ze sprawial wrazenie czarnego. Opalizujace oczy blyszczaly niczym prawdziwe perly. Kiedy jednak kelpie spojrzal na Kaye, mial tak straszny wzrok, ze dziewczyna przypomniala sobie przestrogi Corny'ego. Kon wyszedl na brzeg i potrzasnal wspaniala grzywa, spryskujac Kaye i Corny'ego polyskujacymi kropelkami wody. Kaye zaslonila sie rekoma, ale to niewiele pomoglo. -Czego poszukujesz? - zapytal kelpie miekkim, lecz glebokim glosem. Kaye wziela gleboki oddech. -Musze sie dowiedziec, jak otoczyc sie czarem i jak zapanowac nad swoja magia. Mozesz mnie tego nauczyc? -A co mi dasz w zamian, dziewczynko? -A czego chcesz? -Byc moze moglbym przewiezc na swoim grzbiecie tego czlowieka. Udziele ci nauk, jesli pozwolisz mi to zrobic. -Zebys mogl go zabic? Nie ma mowy. -Smierc mnie intryguje. Mnie, ktory byc moze nigdy jej nie poznam. Przypomina ekstaze: to, jak otwieraja usta, gdy tona; jak wpijaja palce w twoja skore. Te rozszerzone, przestraszone oczy. To, jak wija sie w twoim uscisku, jakby miotala nimi nieznosna rozkosz. Kaye pokrecila glowa w przerazeniu. -Nie mozesz mnie winic. Taka jest moja natura, i trwa juz bardzo, bardzo dlugo. -Nie pomoge ci w zabijaniu ludzi. -Zastanawiam sie, czy interesuje mnie cokolwiek innego. Moze ty cos wymyslisz? Westchnela. -Wiesz, gdzie mnie znalezc - rzekl kelpie, po czym powrocil do wody. Corny wciaz siedzial na brzegu, oszolomiony. -Ten stwor chcial mnie zabic! Kaye skinela glowa. -Bedziesz probowala znalezc cos, co moze go skusic? Ponownie skinela glowa. -Tak. -Nie wiem, co o tym myslec. -Przeciez przeczytales strone. Wiedziales, ze tak bedzie. -Niby tak. Ale zobaczyc go... I uslyszec to... to zupelnie co innego. -Chcesz, zebysmy stad poszli? -Nie, do diabla. -Masz jakis pomysl na to, czego moglby chciec kelpie, a co nie chodzi na dwoch nogach? -Hm... - mruknal po chwili namyslu. - W gruncie rzeczy jest sporo osob, ktore chetnie bym rzucil na pozarcie tej bestii. Zasmiala sie. -Mowie serio - rzekl. -Co masz na mysli? -Jest mnostwo ludzi, ktorych utoniecie wcale by mi nie przeszkadzalo. Powaznie. Mysle, ze powinnismy wyprobowac te opcje. Kaye spojrzala mu w twarz. Beznamietnie odwzajemnil spojrzenie. -Nie ma mowy - powiedziala. Corny wzruszyl ramionami. -Wezmy na przyklad chlopaka Janet. Komplety palant. -Kenny'ego? - pisnela Kaye. -No dobra, moze byc kto inny. Co najmniej tuzin osob przychodzi mi do glowy. I wszystkie sa tak tepe, ze bez trudu moglibysmy je namowic, zeby tu przyszly i przejechaly sie na koniu. Uwazam, ze za glupote powinno sie placic. Daj spokoj, mozemy troche odchwascic rase ludzka. - Uniosl brwi. -Nie - odparla Kaye. - Pomysl o czyms innym niz ludzie. -Owies? - zapytal bez entuzjazmu. - Wielki karton blyskawicznej owsianki? Subskrypcja "Gazety Konskiej"? Wielka gora siana? -Nie bedziemy zabijac ludzi. Jesli nie ma innych pomyslow, to rezygnujemy. *** Miala juz dosc sluchania westchnien Corny'ego. Byla pewna, ze imie Roibena byloby wystarczajaca zaplata. Kelpie prawdopodobnie nie naleza do zadnego dworu, tylko do tego strumienia. Kaye pomyslala, ze z pewnoscia chcialby poznac pelne imie rycerza, a przeciez zdradzenie go nie zmieniloby faktu, ze ona sama takze je zna.Bylby to takze sprawiedliwy odwet za zabicie Gristle'a. Potem jednak pomyslala, ze kelpie moglby nakazac rycerzowi przyprowadzenie ludzi do utopienia, a ten wykonalby rozkaz. Czego jeszcze moglby pragnac czarny kon? Pomyslala o lalkach ze swojego pokoju, ale potrafila sobie wyobrazic jedynie mala dziewczynke podazajaca za nimi nad strumien. Podobnie bylo z instrumentami muzycznymi. Musiala myslec o czyms, co moze interesowac tylko kelpiego... Odziez? Jedzenie? Potem do glowy przyszlo jej cos innego. Towarzysz! Towarzysz, ktory nigdy nie utonie. Ktos, z kim kelpie moglby rozmawiac i kogo moglby podziwiac. Kon z karuzeli. -Corny! - powiedziala. - Juz wiem! *** Powrot do samochodu byl ostatnia rzecza, na jaka mialaby ochote, ale zacisnela zeby i wcisnela sie na tylne siedzenie, zaslaniajac koszula usta, zeby przefiltrowac ciezkie od zelaza powietrze.-Wiesz, dokad jedziemy? - mruknela, nie wiedzac, czy Corny zdola zrozumiec znieksztalcone przez material slowa. -Mhm. Kaye pozwolila glowie opasc na plastikowe siedzenie, jedno ze skrzydel wygielo sie, wypuszczajac przez cienka membrane malenkie tecze, ktore tanczyly na jej nogach z kazdym mijanym swiatlem. Caly swiat zamykal sie w tych teczach. Nie bylo Corny'ego, trzeszczacej muzyki, samochodow, domow, centrow handlowych niczego, co mogloby ja ochronic przed lsniacymi wzorkami na zielonych udach. Nie istnialy zadne slowa, dzwieki ani nic innego, co mogloby wyrazic uczucia Kaye. Nie istnialo tez slowo wyrazajace to, czym sie stala, wyjasnienie, ktore pozwoliloby jej odpedzic mglista, gesta ciemnosc. Coraz bardziej krecilo jej sie w glowie. -Mozesz otworzyc okno? - zapytala. - Zaraz sie udusze. -Co ci sie stalo? Przykucnela na skraju siedzenia, wyciagajac przed siebie rece z uniesionymi w gore dlonmi, jakby wznosila modly. -Dotyk klamki mnie parzy. Patrz, - Pokazala mu zaczerwienione palce i poruszyla nimi. -Kurde. - Corny wciagnal powietrze, ale nie zauwazyla, zeby je wypuszczal. Otworzyl przednie okno. Obecna w powietrzu sol oczyszczala jej gardlo z kazdym oddechem, ale nie wystarczyla, by przezwyciezyc narastajace mdlosci. -Musze wysiasc. -Zaraz bedziemy na miejscu - rzeki Corny, zatrzymujac sie na czerwonym swietle. Zaparkowal przed duzym budynkiem, ktory w swietle dniu prezentowal sie zupelnie inaczej, a wiszace na niebie chmury sprawialy, ze wydawal sie straszna ruina. -Wszystko w porzadku? - zapytal chlopak, obracajac sie, by spojrzec na Kaye. Pokrecila glowa. Wiedziala, ze zaraz zwymiotuje, dokladnie w tym miejscu, na stercie pustych puszek i pudelek po fast foodach. Wlozyla reke do kieszeni bluzy i otworzyla drzwiczki. -Kaye! Co ty wyprawiasz? Kaye na wpol opadla, na wpoi wyczolgala sie na asfalt parkingu i dowlokla sie na skraj trawnika, po czym zaczela wymiotowac, jej zoladek byl niemal pusty, wiec wykrztuszala glownie soki zoladkowe i sline. -Jezu! - Corny przykucnal przy niej. -Wszystko w porzadku - powiedziala, podnoszac sie z wysilkiem. - To przez ten metal. Corny pokiwal glowa, zerknal na samochod, a potem rozejrzal sie sceptycznie wokol. -Moze powinnismy dac sobie z tym spokoj. Kaye wziela gleboki oddech. -Nie. Chodz. Przebiegla na tyl budynku, ta sama droga, ktora poprzednio pokonala wraz z Janet. -Daj kurtke - powiedziala. - Tu jest szklo. W swietle dnia wszystko wygladalo inaczej. Weszli po schodach. Stal tam, nie tak okazaly jak wtedy, gdy spowijal go mrok, ale mimo to piekny. Kremowe boki byly w gruncie rzeczy prawie brazowe, a ze zlocistych zdobien niewiele pozostalo. Usta konia ukladaly sie w cos na ksztalt drwiacego usmieszku, ktorego widok zachwycil Kaye. Przeciagneli zwierzaka po podlodze ku schodom i zaczeli go znosic. Ledwo sie miescil. Corny szedl pierwszy, biorac na siebie ciezar. Gdy juz dotarli na dal, Kaye przeszla przez okno, a Corny ostroznie przepchnal konia. Gdy juz znalezli sie na zewnatrz, ogarnela go panika. Jakim sposobem mieli zmiescic ten kloc do samochodu? W kabinie sie nie miescil, a bagaznik byl wypelniony kartonami uzywanych ksiazek i przeroznymi narzedziami. -Ktos nas zobaczy! -Musimy go jakos przywiazac do dachu. -Szlag! Szlag! Szlag! - Corny pogrzebal w bagazniku i wyciagnal stalowa line, dwa plastikowe worki i szpagat. -Za cienki - mruknela sceptycznie Kaye. Corny obwiazal szyje i tulow konia, a potem przeciagnal sznur pod dachem wozu. -Stan z drugiej strony. Ktos moze nas zobaczyc. Szybko. Rzucil jej sznur, a ona okrecila go wokol konia i odrzucila z powrotem, Corny zawiazal go na supel. -Dobra. Wystarczy. Spadamy stad. Wskoczyl na siedzenie kierowcy, a Kaye obeszla samochod i wsiadla, owijajac sobie dlon kurtka chlopaka, nim dotknela klamki. Corny ruszyl, wciskajac pedal gazu tak mocno, ze az opony zapiszczaly. Kaye byla pewna, ze kazdy samochod, jaki sie za nimi zatrzymuje, jest radiowozem, albo ze kon za chwile spadnie z dachu i trzasnie w kogos. Zdolali jednak dotrzec na miejsce bez komplikacji. Zaparkowali, po czym zawlekli drewnianego konia nad strumien. -Mam nadzieje, ze to cos go polubi. Przez tydzien bede wyjmowal z siebie drzazgi. -Polubi go. -No i bede musial wyklepac wgnieciony dach. -Wiem. Pomoglabym ci, gdybym mogla go dotknac. -Tak tylko mowie. Mam nadzieje, ze to cos go polubi. -Na pewno. Posadzili beznogiego konia na blotnistym brzegu pod takim katem, ze trzymal sie wzglednie prosto. Kaye rozejrzala sie za nowym lisciem, a Corny z wlasnej inicjatywy wyjal z kieszeni scyzoryk. -Nie trzeba. Wystarczy, ze zedre strupa. Corny skrzywil sie, ale nic nie powiedzial. -Kelpie - rzekla Kaye, kladac lisc na wodzie - mam cos, co moze ci sie spodobac. Kon wylonil sie z glebin i spogladal na drewnianego pobratymca. Potem zarzal i wyszedl na brzeg. -Nie ma nog - zauwazyl. -Ale i tak jest piekny - powiedziala Kaye. Kelpie okrazyl prezent, obwachujac go starannie. -Mysle, ze nawet bardziej. Wybrakowane rzeczy zawsze sa piekniejsze. To wlasnie w niedoskonalosci tkwi piekno. Kaye usmiechnela sie szeroko. Udalo sie. Naprawde sie udalo! -A wiec nauczysz mnie? Stwor popatrzyl na nia i w mgnieniu oka zmienil ksztalt, przeistaczajac sie w mlodego mezczyzne z wplatanymi we wlosy wodorostami, nagiego i ociekajacego woda. Mezczyzna zerknal na Kaye, po czym przeniosl wzrok na Corny'ego. -Jej udziele nauk, ale jesli i ty chcesz ich zasiegnac, musisz mi uprzyjemnic czas. Chodz i usiadz obok mnie. -Nic nie jest tego warte - rzekla Kaye. Mezczyzna-kelpie usmiechnal sie, gladzac sie po klatce piersiowej i nie zdejmujac wzroku z Corny'ego, ktory niemal wstrzymal oddech. -Nie - powiedzial chlopak tak cicho, ze ledwie bylo go slychac. Wtedy kelpie znow zaczal sie przeobrazac. Przez chwile energia wirowala w powietrzu. Potem w miejscu mezczyzny pojawil sie sobowtor Kaye. -Jestes gotowa? - zapytal jej glosem, jej ustami. A potem wykrzywil wargi w przebieglym, zupelnie niepodobnym do usmiechu Kaye grymasie. - Jest mnostwo rzeczy, ktorych musze cie nauczyc, i chlopakowi tez radze sluchac. Nasz lud zajmuje sie nie tylko magia. -Mowiles przeciez, ze musi sobie zasluzyc. -Na razie wystarczy mi jego strach. Tak niewiele mam przyjemnosci. - Kelpie spojrzal na nia swymi czarnymi oczyma i szepnal ustami tak bardzo przypominajacymi jej usta: - Ilez to czasu uplynelo, odkad ostatnio polowalem! -Jak to? - wyrwalo sie Kaye. -My, ktorzy nie sprawujemy wladzy, musimy podporzadkowac sie panom. Smiertelnicy sa frykasem dla szlachty, a nie dla takich maluczkich jak ty czy ja. Chyba ze sami sie nam oddaja. Kaye pokiwala glowa, rozwazajac te slowa. -Wiesz, jakie to uczucie budowac magiczna energie? - zapylal kelpie. - Ciarki przechodza. Zamknij dlon i skoncentruj sie na wytworzeniu w niej magii. Co czujesz? Kaye zamknela dlon i wyobrazila sobie, ze powietrze w srodku gestnieje i kipi energia. Po chwili w zdumieniu podniosla wzrok. -To takie samo uczucie, jakie sie ma, gdy reka zdretwieje, a potem wraca do zycia. Tak, jak powiedziales: ciarki przechodza, jakby sie dostawalo serie slabiutkich elektrowstrzasow. Troche boli. -Przerzucaj ja z jednej reki do drugiej. Wtedy poczujesz surowa magie, czekajaca, az nadasz jej ksztalt, jakiego zapragniesz. Kaye skinela glowa, glaszczac energie, jakby trzymala w reku pek pokrzyw, i pozwalajac czesci przeciec przez palce. Pamietala to uczucie: jakby cos skrecalo sie w zoladku albo klulo w wargi. Zwykle byl to zwiastun jakiegos dziwnego zdarzenia. -A teraz powiedz, w jaki sposob wyhodowalas te energie? Co takiego zrobilas? Kaye pokrecila lekko glowa. -Nie wiem... Po prostu zobaczylam ja w glowie i wyobrazilam sobie, ze trzymam w dloni. -Zobaczylas ja. To najprostsze. Teraz musisz nauczyc sie ja slyszec, czuc, smakowac. Dopiero wtedy twoja magia sie urzeczywistni. Ale ostroznie: czasami ktos moze katem oka wychwycic prosty czar. - Kelpie mrugnal porozumiewawczo. Kaye skinela glowa. -Wytwarzanie magii sklada sie z dwoch etapow: koncentracji i uwolnienia. Wiele osob nie potrafi zrozumiec tego ostatniego. - Kelpie zamilkl na moment, po czym ciagnal: - By wytworzyc magie, musisz najpierw skupic sie na tym, co zamierzasz zrobic, a nastepnie uwolnic energie i zaufac, ze wykona zadanie. A teraz zamknij oczy i wyobraz sobie otaczajaca cie energie... Na przyklad w postaci pierscienia na palcu. Dodaj szczegoly: zlota obraczke, oczko, jego kolor, stopien przejrzystosci, sposob, w jaki odbija swiatlo... Otoz to. Dokladnie tak. Kaye gwaltownie otworzyla oczy, slyszac okrzyk Corny'ego: -Kaye! Ty naprawde masz pierscien na palcu! Prawdziwy. Widze go! Istotnie, na wskazujacym palcu tkwil pierscien, dokladnie taki, jaki sobie wyobrazila: ze srebrna obraczka uformowana w sylwetke dziewczyny ze lsniacym szmaragdem w otwartych ustach. Obejrzala go pod swiatlo. Wydawal sie absolutnie prawdziwy. -A jak mozna odczynic czar? - zapytala. Kelpie odrzucil do tylu glowe i zasmial sie, mimo ciemnosci blyskajac bialymi zebami. -Co takiego zrobilas? -Zaczarowalam kogos, zeby... zeby mnie lubil - powiedziala cicho. Corny zerknal na nia, zdziwiony i nieco rozgniewany. Mial jej za zle, ze nie powiedziala mu wszystkiego. Kelpie wyszczerzyl zeby i mlasnal. -Musisz zdjac z niego czar w taki sam sposob, w jaki zdjelabys z siebie czar iluzji. Poczuj pajeczyne swojej magii, a potem wyciagnij reke i zerwij ja. Mozesz pocwiczyc na pierscieniu. Kaye skoncentrowala sie, pozwalajac energii wirowac wokol siebie, w sobie. Miala wrazenie, ze z kazdym uderzeniem serca przelewa sie przez nia fala. *** Gdy jechali z powrotem, wskazala wzgorze.-Spojrz na te swiatla. Ciekawe, kto tam jest. -Nic nie widze. - Corny popatrzyl badawczo na twarz Kaye w lusterku. Wzgorze Cmentarne bylo rozleglym wzniesieniem, od strony autostrady zakonczonym stromym zboczem. Po tej stronie nie bylo grobow ani pomnikow, a zima dzieciaki wesolo zjezdzaly tu na minkach, ukladajac na mogilach sterty niepotrzebnych rekawiczek l szalikow. U stop jednego z lagodnych zboczy stalo opuszczone mauzoleum, ktorego budowe doprowadzono tylko do polowy. Mialo dwa pietra, lecz bylo pozbawione dachu. Gorna kondygnacje porastaly karlowate drzewka i winorosl. Dookola staly dziesiatki grobowcow i pomnikow. -Myslisz, ze moze tam rezydowac Niesforny Dwor? - zapytala cicho Kaye. -Chce go zobaczyc. Corny wjechal na cmentarz. Zaparkowali przy zniszczonej brukowanej sciezce. Czekajac, az Corny wysiadzie i otworzy jej drzwi, Kaye spojrzala przez tylna szybe na skaczace ogniki. -To na sto procent sa skrzaty - powiedziala. -Ja nic nie widze - nieco histerycznym tonem odparl Corny. Kaye ruszyla za ognikami, przygladajac sie, jak plona i zmieniaja ksztalty, podazajac o kilka krokow przed nia, zbyt blisko, by mogla je dobrze zobaczyc. Przyspieszyla, skrzypiac butami po zmarznietej trawie. Ogniki byly tak blisko, ze gdyby wyciagnela reke, moglaby ktorys pochwycic... -Kaye! - wrzasnal Corny. Odwrocila sie. - Nie zostawiaj mnie tutaj, do cholery! Chcesz, zebym do konca zycia sie zastanawial, czy jestem swirem? -Nie zostawiam cie! Probuje dogonic ognik! Niespodziewanie nastapila niewiarygodna eksplozja swietlikow przeskakujacych miedzy koronami drzew. Musialo juz byc dobrze po polnocy, a do tego pora roku zbyt pozna na te owady: byl koniec jesieni, a zlodowaciale opady deszczu mrozily trawe pod stop; Mimo to swietliki skakaly wokol nich, lsniac przez dluga chwile, a nastepnie znikajac, by znow sie pojawic. Kaye przyjrzala im sie dokladnie. Byly malenkie, skrzydlate, nawet mniejsze od tych, ktoro kiedys lapala. Jeden, przelatujacy blisko, wyszczerzyl zeby. Kaye pisnela. -Co jest? - zapytal Corny. -To nie owady... to male, wredne skrzaty. Corny puscil dlon Kaye i usilowal schwytac swietlika, ale ten zdolal mu umknac. -Nic nie widze. To sa te swiatelka, ktore widzialas z drogi? Pokrecila glowa. -Nie. Tamte byly wieksze. Corny przykucnal, wypuszczajac z ust obloczki bialej pary. -A teraz je widzisz? Pokrecila glowa. -Lutie wspominala, ze wejscie wyglada jak lata brazowej trawy, ale wlasciwie cale to wzgorze jest teraz brazowe. -Moze w tym miejscu w ogole nie ma juz trawy. Kaye przyklekla obok Corny'ego i przylozyla ucho do ziemi. Uslyszala cicha muzyke. -Posluchaj. Zblizyl sie do niej i takze przytknal ucho do ziemi. -Muzyka - powiedzial. - Cos jakby dudy. -Piekna - zauwazyla Kaye, usmiechajac sie, nim sobie przypomniala, ze miejsce, do ktorego probuja wejsc, nie jest przyjemne. -Obejdzmy wzgorze dookola i poszukajmy dziwnie wygladajacej laty. - Corny podniosl sie z ziemi i czekal, az Kaye ruszy. Na cmentarzu panowala nienaturalna cisza. Ksiezyc tez wygladal nienaturalnie: byl pelniejszy i wiekszy niz kiedy ostatnio mu sie przygladala, jakby go klos nadmuchal. Kaye znow pomyslala o sloncu, ktore wykrwawia sie na smierc, gdy ksiezyc spija jego swiatlo. Nowsze, granitowe nagrobki, wypolerowane niczym lustra, odbijaly wizerunki przebiegajacej dwojki. Starsze, wykonane z bladego mlecznego marmuru, bielaly w ukrywajacym plamy blasku ksiezyca jak wlosy Roibena w swietle jarzeniowek. -Hej, a to? - Corny wskazal late, na ktorej trawa zdawala sie miec inny odcien. Przyklakl obok i odgial rog, jakby to bylo powalane ziemia wejscie do namiotu. Zajrzal do srodka. -Nie - powiedziala Kaye. - Musze isc sama. -Ja tez chce to zobaczyc! - zaperzyl sie chlopak. - Powiedzialas, ze mnie nie zostawisz. -Przypuszczam, ze nawet dla mnie nie jest to bezpieczne. Wroce najszybciej, jak sie da. - Kaye dala nura do wnetrza nory. - Obiecuje. Muzyka dud zdawala sie teraz glosniejsza, a oprocz niej nocna cisze wypelnialy narastajace odglosy smiechu. -Baw sie dobrze - burknal Corny, gdy Kaye ruszala w kierunku, z ktorego dobiegala melodia. Rozdzial 7 Sluchajac, jak uwieziona cykada Wygrywa swa tragiczna piesn Na zimnym granicie wzgorza Louise Bogan Men Loved Wholly Beyond Wisdom Kaye wsliznela sie do wnetrza wydrazonego wzgorza. W powietrzu unosil sie oszalamiajaco slodki zapach. Niskie, dlugie stoly uginaly sie pod ciezarem zlotych gruszek, kasztanow, misek chleba zanurzonego w tlustym mleku, pocwiartowanych granatow, fiolkowych platkow na krysztalowych talerzach i roznych innych osobliwych delicji. Szerokie srebrne puchary przycupnely na stol: jak ropuchy. Polowa byla poprzewracana. Skrzacie damy w szkarlatnych strojach krecily sie wsrod mezczyzn w podartych lachmanach, a dworzanie tanczyli z wiedzmami. Biesiadnicy plasali i spiewali, pili i zapadali w pijacki sen. Ich stroje wykonane z platkow i lisci przywodzily na mysi pokaz ekscentrycznej mody. Uniesione kolnierze przypominaly pletwy, Piekne suknie byly postrzepione na krancach. Brzydkie, dziwaczne, czy tez cudne jak ksiezyc, wszystkie te ubrania laczylo jednaj byly niezwykle. -Niesforny Dwor! - powiedziala na glos Kaye. Spodziewala sie czegos innego, moze jaskini pelnej ludzkich kosci i skrzacich wiezniow. Czegos prostego. Teraz, przygladajac sie roztanczonemu tlumowi, nie bardzo wiedziala, co o tym wszystkim myslec. Sama sala byla tak wielka, ze Kaye nie potrafila dojrzec, co znajduje sie po drugiej stronie. W odleglym punkcie obok trybuny stala pochylona, na oko olbrzymia postac. Wszedzie dzialo sie mnostwo wspanialych rzeczy. Grajek gral na niewiarygodnym instrumencie zlozonym z kilku gryfow i tylu strun, ze musial wymachiwac smyczkiem jak szalony. Dlugonosa, piegowata kobieta z uszami jak u szakala zonglowala szyszkami. Trzech rudowlosych mezczyzn z podwojnymi rzedami rekinich zebow maczalo czapki w swiezej krwi. Ogromny stwor o skrzydlach nietoperza i konczynach jak szczudla, siedzacy na stole i chlepczacy smietane z poobijanej miedzianej miski, syknal na Kaye, gdy przechodzila w poblizu. Nad glowami gosci widnialo kopulaste sklepienie z freskami ze zwisajacych korzeni. Kaye podniosla ze stolu puchar. Byl bogato zdobiony i bardzo ciezki, ale wydawal sie czysty. Nalala sobie ze stojacej posrodku stolu srebrnej karafki rzadkiego czerwonego plynu. Na wierzchu plywaly niewielkie ziarenka, ale napoj pachnial ladnie i nie tak znowu egzotycznie, wiec pociagnela lyk. Trunek byl zarazem slodki i gorzki, a przy tym tak uderzal do glowy, ze musiala na moment oprzec sie rekoma o stol. Nastepnie wziela ze stosu dziwnych kolczastych owocow srebrzyste jablko, obrocila je w dloni, po czym niesmialo ugryzla. Miazsz byl karmazynowy i smakowal jak rozwodniony miod. Byl Ink pyszny, ze zjadla nawet ogryzek, a na koniec oblizala palce. Kolejny owoc byl brazowy i wygladal jak zgnily, ale i tak go ugryzla. Byl twardy, ale smakowal jak slodki, mocny trunek. Kaye ogarnela wielka blogosc. W tym miejscu mozna bylo robic wszystko: tanczyc, spiewac, krecic sie wokol wlasnej osi. Nikogo to nie dziwilo. Niespodziewanie zauwazyla, jak dalece wtopila sie w dum. zdazyla juz tyle razy sie obrocic, ze nawet nie wiedziala, skad przyszla. Probowala odtworzyc swoja droge. Minely ja trzy kobiety w identycznych srebrzystych sukniach z ciagnacymi sie jak rzadka mgielka trenami. Gleboko wyciete plecy ukazywaly wklesle dala. Dla pewnosci przyjrzala im sie dokladnie: plecy byly gladkie i puste jak miski. Kaye zmusila sie, by isc dalej. Jakis maly czlowieczek - karzel? - z kunsztownymi srebrnymi bransoletami i czarnymi, siegajacymi do ramion tokami wyszczerzyl do niej szyderczo zeby, ktore nastepnie zatopil w moreli. Z kazda chwila sytuacja stawala sie coraz bardziej nierzeczywista. Do Kaye podfrunal chlopiec o bladozielonych skrzydlach przyczepionych do plecow i usmiechnal sie szeroko. -Pachniesz zelazem - powiedzial i dzgnal ja palcem w bok, Uciekla, scigana salwa smiechu. Przedzierala sie przez tlum, omijajac kreslacych skomplikowane figury tancerzy, szponiasta lape, ktora wyciagnela sie ku niej zza grubej szkarlatnej serwety, i cos, co wygladalo na orgiastyczna partie zywych szachow. Satyr z krecona broda i rogami koloru kosci sloniowej stal pochylony, odrywajac skrzydelka uwiezionemu w jego miesistej dloni malemu skrzatowi. Skrzacik piszczal, niczym koliber uderzajac skrzydelkami w trzymajaca go reke, na ktora kapala jasnozielona krew. Kaye przystanela, oszolomiona i przerazona krwawym spektaklem. Satyr cisnal skrzata w powietrze, by ten krazyl co coraz nizej i nizej, spiralnym slizgiem opadajac ku ziemi. Nim zdazyla podejsc i zlapac liliputa, mezczyzna nadepnal i rozgniotl butem w pyl. Kaye zatoczyla sie do tylu, odpychajac stojace w poblizu rzenia. Myslala o tym, jaka byla glupia, przychodzac tu, i pragna la jedynie wydostac sie stad. To byl Niesforny Dwor, miejscem, w ktorym najgorsi mieszkancy Podziemia pili na umor. Trzej mezczyzni o konczynach dlugich i chudych jak kije od miotly, ubrani w plaszcze z polyskujacymi zielonymi polami, prowadzili chlopca o odnozach konika polnego i oczach lani. Chlopak czail sie, jakby mial zamiar skoczyc, ale za kazdym razem reki ktoregos z oprawcow niespodziewanie chwytala go lub popychala.' -Zostawcie go - odezwala sie Kaye, podchodzac do nich. Chlopak za bardzo przypominal jej Gristle'a, by mogla spokojnie na to patrzec. Mezczyzni obrocili ku niej twarze. Wygladali identycznie^ Chlopak usilowal im sie wysmyknac, ale jeden z chudzielcow owinal mu reke wokol szyi. -O co chodzi? - zapytal. -Dam wam cos w zamian za niego - powiedziala, usilujac cos wymyslic. Jeden z mezczyzn zasmial sie szyderczo, a drugi wyjal niewielki noz o rekojesci z kosci sloniowej i metalowym ostrzu o zapachu czystego zelaza. Trzeci szarpnal chlopca za wlosy, odciagajac maj glowe do tylu. -Nie! - wrzasnela Kaye, gdy zelazny sztylet wbil sie w oko malego skrzata. Galka wyskoczyla jak pileczka, a po twarzy; wrzeszczacego chlopca poplynela krew i przezroczysty plyn. Cialo skwierczalo od dotyku zelaza. -Dobrze miec widownie - skomentowal jeden z chudzielcow. Kaye cofnela sie, szukajac na najblizszym stole jakiegos narzedzia, ale znalazla tylko puchar. Uniosla go jak mala palke, nie bardzo wiedzac, co zamierza. Jeden z chudzielcow przeciagnal zelaznym ostrzem po policzku, a potem po szyi chlopca, ktory drzal i pojekiwal, poruszajac lekko galka jedynego zdrowego oka. Zelazo pozostawialo na skorze cienka czerwona prege i biale bable. -Chcesz go uratowac, kochanie? - zwrocil sie do Kaye drugi chudzielec. Dziewczynie drzaly rece. Wiedziala juz, ze puchar do niczego sie nie przyda. -Nie zamierzamy go zabic - powiedzial ten, ktory trzymal chlopca za wlosy. -Chcemy go tylko troche zmiekczyc - dodal ten z nozem. W Kaye zawrzala furia. Puchar wystrzelil w powietrze, uderzajac w ramie chudzielca z nozem i plamiac mu plaszcz kropelkami wina, po czym spadl na brudna podloge i bezradnie krecil sie w kolko. Jeden z mezczyzn rozesmial sie, drugi skoczyl ku niej. Kaye uskoczyla w tlum, odpychajac jakas elegancka dame i przeslizgujac sie obok niej. I nagle stanela jak wryta. Na wpol ukryty za trzema grajacymi w kosci ropuchoskorymi stworami siedzial, opierajac sie o przewrocony stol, Corny. W rozchwianej rece trzymal puchar. Mial zamkniete oczy i kolysal sie w przod i w tyl, najwyrazniej nie czujac, ze jego nogawki sa kompletnie przesiakniete winem. Wokol gesto bylo od biesiadnikow, wiec Kaye przesliznela sie pod stolem. -Corny? - zapytala, oddychajac ciezko. Stala przed samym jego nosem, on jednak zdawal sie jej nie dostrzegac. Potrzasnela nim. Wreszcie cos do niego dotarlo i podniosl wzrok. Sprawial wrazenie pijanego, wiecej: zalanego w trupa. Jakby od lat nie robil nic i wyjatkiem picia. -Znam cie - wybelkotal. -To ja, Kaye. -Kaye? -Co ty tu robisz? -Powiedzieli, ze to nie dla mnie. -Ze co nie dla ciebie? Poruszyl lekko reka trzymajaca puchar. -Wino? -Nie dla mnie. Wiec je wypilem. Chce miec wszystko, co nie jest dla mnie. -Co ci sie stalo? -To - powiedzial, wykrzywiajac wargi w czyms, co zapewne mialo byc usmiechem. - Widzialem go. Zerknela ukradkiem w tlum. -Kogo? Corny wskazal trybune, na ktorej stala grupa wysokich, bladych skrzatow, rozmawiajac i popijajac ze srebrnych pucharow. -Twojego faceta. Bialowlosego Roibena. W kazdym razie tak mi sie zdawalo. -Co robil? Corny pokrecil glowa, ktora niemal bezwladnie zwisala mu z karku. -Niedobrze ci? - zapytala Kaye. Popatrzyl jej w twarz i usmiechnal sie. -Jestem chory - powiedzial. Potem zaczal spiewac King of Pain, cicho i w niewlasciwej tonacji. Mial rozbiegany wzrok, a na ustach blakal mu sie lekki usmieszek. Jedna z dloni leniwie bawila sie guzikiem koszuli. Wygladalo na to, ze probuje go rozpiac. Na tronie siedzi krol z wydlubanymi oczyma - nucil. - Slepiec szuka cienia watpliwosci. U-u, krol bolu. Na zawsze pozostane krolem bolu... -Znajde go - powiedziala Kaye. Popatrzyla na Corny'ego, ktory nadal mamrotal, maczajac palec w kielichu i unoszac go do ust. -Czekaj tu na mnie, dobrze? Nigdzie nie odchodz. Nie odpowiedzial, ale Kaye i tak watpila, czy bylby w stanie wstac. Wygladal na kompletnie wycienczonego. Wtopila sie w tlum, podazajac we wskazanym przez Corny'ego kierunku. Jakas kobieta z grubymi warkoczami karmazynowych wlosow siedziala na wysokim drewnianym tronie z brzegami w ksztalcie kratownicy. W stop kobiety plasaly gobliny. Do tronu tymczasem podszedl Roiben. Przyklakl na jedno kolano. Kaye musiala sie przedrzec jeszcze blizej. Stad niewiele widziala. Potem zauwazyla niewielka wneke w scianie i postanowila sie w niej ukryc, by stamtad obserwowac bieg wypadkow. Zobaczy wszystko, a potem znajdzie sposob, by sie na nim odegrac za to, co zrobil. *** Rath Roiben Rye szedl przez tlum, mijajac stol, przy ktorym chochlik wil sie w uscisku ogra, moze z rozkoszy, a moze z przerazenia. Dawniej z pewnoscia nie przeszedlby obok tego obojetnie. Mial przy biodrze swoj srebrny miecz, ale krolowa go oczekiwala, a on nauczyl sie byc dobrym, malym sluga, wiec szedl dalej. Lady Nicnevin, Krolowa Niesfornego Dworu, stala w otoczeniu swoich dworzan. Lekki wietrzyk muskal szkarlatne wlosy okalajace blada twarz o szafirowych oczach. Roiben przystanal, po raz kolejny porazony jej chlodna uroda. Obok krolowej bawila sie beztrosko czworka goblinow. Jeden z nich ciagnal ja za poly niczym dziecko. Rath Roiben Rye padl na kolana i pochylil glowe lak nisko, ze jego srebrzyste wlosy dotknely podloza. Potem ucalowal ziemie u stop krolowej. Nie chcial sie tu znalezc tej nocy. Rana w piersi nadal go bolala i niczego nie pragnal bardziej, niz polozyc sie i zamknac oczy. Ale kiedy je zamykal, wciaz widzial wstrzasnieta twarz ludzkiej dziewczyny, ktora rzucil na brudna podloge baru. -Mozesz wstac - rzekla krolowa. - Podejdz blizej. Mam dla ciebie zadanie. -Jestem na twoje rozkazy - odparl Rath Roiben Rye, ocierajac z twarzy piach. Usmiechnela sie nieznacznie. -Czyzby? A czy sluzysz mi tak dobrze, jak sluzyles mojej siostrze? Zawahal sie, zanim udzielil odpowiedzi. -Byc moze lepiej, bo poddajesz mnie trudniejszym probom. Usmiech zniknal z jej twarzy. -Kpisz sobie ze mnie? -Prosze o wybaczenie, milady. Nie chcialem, zeby to zabrzmialo pogardliwie. Nieczesto wyznaczasz mi wdzieczne zadania. Rozesmiala sie zimnym, srebrzystym smiechem, ktory wyrywal jej sie z gardla jak wrony wznoszace sie do lotu. -Nie masz dworskich manier, rycerzu. A jednak lubie ci?. -Kaprys, milady? - zaryzykowal. Jej oczy byly twarde i lsniace jak niebieskie szklo, ale usmiech miala zniewalajacy. -Z pewnoscia nie madrosc. Wstan. Podobno twoja dzisiejsza obecnosc zawdzieczam smiertelnej dziewczynie? Wstal z kamienna twarza. Wiedzial, ze musi zrobic wszystko, by nie okazac zaskoczenia. -Bylem nieostrozny. -To musi byc wspaniala dziewczyna. Opowiedz nam o niej. Garstka otaczajacych krolowa dworzan usmiechnela sie otwarcie, przygladajac sie tej rozgrywce z takim samym zaangazowaniem, z jakim przygladalaby sie pojedynkowi. Ze wszystkich sil staral sie nie wykrzywiac twarzy i mowic swobodnie, jakby niedbale dobieral slowa. -Mowila, ze zna kilkoro samotnikow. Ma dar widzenia. To inteligentna i mila dziewczyna. Krolowa usmiechnela sie. -Czy to nie samotnicy cie postrzelili, rycerzu? Pokiwal glowa, mimo woli usmiechajac sie lekko w odpowiedzi. -Nie sadze, zeby wszyscy oni byli tak scisle sprzymierzeni, milady. Poznal po minie, ze nie spodobalo jej sie to. -W takim razie mam pomysl - powiedziala. - Przyprowadz nam te dziewczyne. Danina zlozona samotnikom przypieczetuje ich wiernosc. Mloda, utalentowana dziewczyna z darem widzenia jest idealna kandydatka. -Nie - zaoponowal Roiben. Wyrzekl to slowo ostro, jak rozkaz, az wszyscy dworzanie obejrzeli sie na niego gwaltownie. Czul, jak w gardle wzbiera mu zolc. To nic bylo madre. To nie bylo ani troche madre. Lady Nicnevin wykrzywila wargi w triumfalnym usmiechu. -Moglabym zwrocic uwage na fakt, ze jesli istotnie ja znaja, bedzie to swietny sposob na przypomnienie im, by nie niszczyli moich zabawek - powiedziala, ignorujac jego wybuch. Wzmianka o zabawkach byla zlosliwa aluzja pod jego adresem, ale ledwie ja doslyszal. Przed oczyma duszy mial juz obraz umierajacej dziewczyny, jej warg przeklinajacych go jego pelnym imieniem. -Pozwol mi znalezc inna ofiare - dobiegi go wlasny glos. Moze krolowa uzna za rzecz zabawna jego rozpaczliwe poszukiwania niewinnej istoty, ktora zajelaby miejsce innej niewinnej istoty. -Nic z tego. Masz dwa dni na przyprowadzenie mi dziewczyny. Kiedy ja poznam, moze jeszcze sie zastanowie. Nephamael przyniosl wlasnie wiadomosc z dworu mojej siostry. Moze da sie namowic na towarzyszenie ci w poszukiwaniach. Przeniosla wzrok na innego rycerza, ktory rozmawial wlasnie z poetka o kozich racicach, ignorujac ich konwersacje. Na sam widok plonacej na jego brwi zelaznej obraczki Roiben dostal mdlosci. Mowiono, ze kiedy rycerz ja usuwa, pozostaje gleboka czarna blizna. Nephamael mial na sobie peleryne nabijana cierniami. Jego osoba byla jedynym zadoscuczynieniem, jakie otrzymywal Roiben od Sfornego Dworu: zauwazyl, ze Sforna Krolowa pod byle pretekstem posyla rycerza na Niesforny Dwor. Roiben sklonil sie tak nisko, ze dotknal ziemi kolanem i brwia, lecz Nicnevin spogladala juz w inna strone. Przeszedl przez tlum, mijajac stol, przy ktorym wczesniej widzial ogra i chochlika. Nie pozostalo po nich nic z wyjatkiem trzech kropelek wisniowej krwi i polyskujacego proszku skrzydel chochlika. Zlozone sluby przeszyly go jak cienka struna. *** Kaye patrzyla, jak Roiben schodzi z trybuny, walczac z uczuciami, ktore zdawaly sie sciskac go za gardlo. "To inteligentna i mila dziewczyna". Te proste slowa tak przyspieszyly bieg jej serca, ze ani troche jej sie to nie podobalo.Czy rycerz byl swiadomy tego, jak lagodny byl jego glos, kiedy o niej mowil? "Jest tak nieprzewidywalny, ze nawet jego wladczyni nie moze mu zaufac. Nigdy nie wiadomo, czy bedzie ci zyczliwy, czy po prostu cie zabije". Ale wspomnienie dotyku jego warg na skorze nie chcialo jej opuscic. Nawet tarcie ani drapanie nie pomagalo. Podniosla sie. Do krolowej podszedl wlasnie kolejny rycerz. Sklonil sie nisko, przyciskajac wargi do rabka jej sukni. -Wstan, Nephamaelu - rzek! krolowa. - Wnosze, ze masz dla mnie. Jego szczupla postac podniosla sie z taka sama wdzieczna, stonowana gracja, jaka prezentowal Roiben. Brew rycerza przekluta byla metalowym krazkiem, wokol ktorego skora zbrazowiala, jakby ja przypalono, jego zolte oczy mialy w sobie cos, co wydalo sie Kaye znajome. -Oto wiadomosc od mojej pani. - Usmiechnal sie, podkreslajac obecna w tych slowach sugestie nielojalnosci. - Moja pani mowi, ze o ile zawarto rozejm w kwestii wojny, o tyle nie wiadomo, czy zawarto go takze w kwestii wplywu na smiertelnikow. Ma swych ulubiencow, ktorzy przekraczaja twoje granice, i poszukuje sposobu na zapewnienie im bezpiecznego przejscia przez twoje ziemie. Kazano mi czekac na twoja odpowiedz. Najwyrazniej krolowa uwaza, ze nie musze sie spieszyc. Wyznaje, ze milo mi byc z powrotem w domu na czas Daniny. -Tylko tyle powiedziala? -Tak. Natomiast jedna z jej dworek blagala mnie, bym zapytal u jej brata. Podobno nie miala od niego wiesci, odkad dolaczyl do twego dworu. To bardzo slodkie dziewczatko. Ma dlugie, biale wlosy - gdyby sie uprzec, mozna by z nich uplesc bicz. Wyglada kropka w kropke jak rycerz, z ktorym przed chwila rozmawialas. - Nephamael usmiechnal sie zlosliwie. - Pragnie wiedziec, dlaczego nigdy nie wykorzystujesz go jako poslanca. Krolowa odwzajemnila usmiech. -Milo cie widziec w domu, Nephamaelu. Moze moglbys potowarzyszyc mojemu rycerzowi w poszukiwaniu naszej ofiary? -Bedzie to dla mnie zaszczyt. Szczerze mowiac, slyszalem nawet o bardzo dobrej kandydatce, ktora zawarla juz znajomosc z jednym z czlonkow naszego dworu. Nagle ktos zlapal Kaye za ramie i obrocil ku sobie. Jeknela. -Co ty tu robisz? - zapytal Roiben lodowatym tonem, jeszcze mocniej sciskajac jej ramie. Wziela gleboki oddech i spojrzala mu w oczy. -Chcialam uslyszec, co mowi krolowa. -Gdyby inny rycerz zobaczyl, ze tu szpiegujesz, bez watpienia z przyjemnoscia donioslby jej o tym. To nie zabawa, pixie. Obecnosc tutaj jest zbyt niebezpieczna. Pixie? Kaye olsnilo. Roiben widzial zielona skore, czarne oczy i zlozone skrzydla. Nie znal jej, a w kazdym razie nie byl tego Swiadom. Wypuscila oddech, nie majac pojecia, ze tak dlugo go wstrzymywala. -To nie twoja sprawa - powiedziala, wijac sie w jego uscisku. Powtarzala sobie, ze rycerz na pewno ja wypusci, ale w glowie dzwieczaly jej slowa Spike'a. Widziala Roibena na czarnym koniu o bialych, lsniacych oczach, z twarza powalana krwia i blotem, z furia scigajacego biednego, umykajacego przez zagajnik Gristle'a. -Czyzby? - Roiben nie dosc, ze jej nie puscil, to jeszcze zaczal ja ciagnac za soba. Trudno sie dziwic, ze biesiadnicy nie tylko schodzili mu z drogi, ale wrecz stawali na glowie, zeby znalezc sie jak najdalej od niego. - Jestem zaprzysiezonym rycerzem Nicnevin. Moze powinnas sie bardziej przejmowac tym, co zrobi? tobie, niz tym, co moglbym zrobic dla ciebie. Zadrzala. -A co zrobisz? Rycerz westchnal. -Nic, pod warunkiem, ze natychmiast opuscisz pieczare. Nic? Gdy podnosila na niego wzrok, nie wiedziala, co tam zobaczy, ale to, co ujrzala, z pewnoscia nie bylo ani znuzeniem, ani szalenstwem. Jednak nie mogla stad odejsc. Nie mogla tez powiedziec Roibenowi, ze po drugiej stronie pieczary jej stuprocentowo ludzki przyjaciel odsypia alkoholowa libacje. Musiala odegrac swoja role do konca. -A wiec nie wolno mi tu przebywac? Czyzby istniala oficjalna lista gosci? Roibenowi pociemnialy oczy. -Niesforny Dwor uwielbia goscic szpiegow samotnikow - wycedzil bardzo niskim glosem. - Rzadko miewamy ochotnikow do naszych rozrywek. Sytuacja stala sie niebezpieczna. Smutek zniknal z twarzy Roibena, zastapila go wystudiowana obojetnosc. Kaye poczula ucisk w zoladku. "Uwielbia... do naszych rozrywek". A zatem i on bral udzial w tych potwornych zabawach. -Mozesz wyjsc tedy - rzeki, wskazujac wydrazony w ziemi tunel, inny niz ten, przez ktory tu weszla. Ten byl ukryty za krzeslem i znajdowal sie jakby blizej olbrzyma. - Ale musisz sie pospieszyc. Idz juz. Zanim ktos zobaczy, ze z toba rozmawiam. -Dlaczego? - zapytala. -Bo mogliby pomyslec, ze cie polubilem. A potem mogliby pomyslec, ze zabawnie bedzie patrzec na moja twarz w chwili, gdy bardzo dotkliwie cie ranie. Roiben mowil to zimnym, beznamietnym glosem. Slowa zdawaly sie wypadac z jego ust, jakby nic nie znaczyly; jakby byly pustymi, spadajacymi w mrok dzwiekami. Przypomniala sobie scene w barze, czujac, ze rece grabieja jej i zimna. Jakie to uczucie byc marionetka? Jak to jest widziec, ze wlasne rece cie nie sluchaja? Furia wzbierala w niej niczym czarna chmura. Kaye nie chciala zrozumiec, jak Roiben mogl zabic Gristle'a. Nie chciala mu przebaczyc. A przede wszystkim nie chciala go pragnac. -Dalej, pixie - zniecierpliwil sie - idz! -Nie wiem, czy moge ci wierzyc - odparla. - Pocaluj mnie. Skoro nie mogla sie uwolnic od mysli o jego wargach, moze ich dotyk przerwalby te obsesje. Ciekawosc to pierwszy stopien do piekla, ale jej zaspokojenie moglo pomoc sie z niego wydostac. -Nie ma czasu na twoje idiotyczne zachcianki! - ofuknal ja. -Jesli chcesz, zebym szybko odeszla, sam musisz sie pospieszyc powiedziala, zdumiona frywolna zlosliwoscia wlasnych slow. Jeszcze bardziej zdumiala sie, czujac na wargach musniecie jego warg. Uderzyla w nia gwaltowna fala emocji. Ale trwalo to tylko moment. -A teraz znikaj - powiedzial szeptem, jakby pocalunek pozbawil go tchu. Oczy mial zamglone. Kaye zanurkowala w tunel, zanim zdazyla sie zastanowic nad tym, co wlasnie zrobila. A juz z pewnoscia, zanim zdazyla zadac sobie pytanie, czy ma to cokolwiek wspolnego z odwetem. Na zewnatrz bylo zimno i jasno. Choc wydawalo sie to niemozliwe, noc minela. Wietrzyk poruszal nielicznymi liscmi, jakie jeszcze wisialy na drzewach. Kaye potruchtala przez wzgorze, oslaniajac sie ramionami przed chlodem. Wiedziala, gdzie znajduje sie brazowa lata trawy. Musiala tam dotrzec z powrotem, by uratowac Corny'ego. To bylo proste: wystarczylo jakos odnalezc droge, by wiedziec, jak sie wydostac. Trawa jednak na calej przestrzeni byla rownie brazowa. Kaye swietnie pamietala, ze wejscie znajdowalo sie obok wiazu i plyty nagrobnej z napisem "Adelaide". Opadla na kolana i zaczela kopac, z furia wpijajac sie paznokciami w zmrozona glebe. Ale byla tam tylko zbita ziemia, jakby nigdy, przenigdy nie istnialo w tym miejscu przejscie do podziemnego palacu. -Corny! - zawolala Kaye, doskonale wiedzac, ze jej uwieziony gleboko pod powierzchnia przyjaciel nie moze tego uslyszec. Rozdzial 8 Albowiem piekno jest tylko przerazenia poczatkiem, ktory jeszcze znosimy z takim podziwem, gdyz beznamietnie pogardza naszym unicestwieniem.* Rainer Maria Rilke Elegie Duinejskie Elegia Pierwsza Corny obudzil sie na zboczu wzgorza na dzwiek bicia dzwonow. Trzasl sie z zimna, szczekajac zebami. Glowe mial ociezala, a mysli ospale. Wystarczylo, ze sie poruszyl, a juz zawartosc zoladka podchodzila mu do gardla. Zniknela tez jego kurtka. Lezal samotnie na wzgorzu cmentarnym, nie majac pojecia, jakim sposobem sie tam znalazl. Zobaczyl swoj samochod z mrugajacymi slabo swiatlami awaryjnymi, zaparkowany przy drodze. Zakrecilo mu sie w glowie. Z trudem przewrocil sie na bok i zwymiotowal. Zapach zwroconego wina przywolal wspomnienie calujacego i glaszczacego go mezczyzny. Wstrzasniety, usilowal sobie przypomniec twarz czlowieka, do ktorego nalezaly usta i dlonie, ale glowa bolala go zbyt mocno, by ja wytezac. W koncu udalo mu sie wstac. Ruszyl chwiejnym krokiem w kierunku samochodu, starajac sie panowac nad mdlosciami. Gdy przekrecil kluczyk w stacyjce, silnik ruszyl, mimo iz woz przez cala noc stal na swiatlach. Corny wlaczyl ogrzewanie na wily regulator i siedzial, plawiac sie w fali cieplego powietrza i drzac z rozkoszy. Wiedzial, ze gdzies pod pudelkami od fast foodow i ksiazkami z odrzutu lezy buteleczka aspiryny, ale nie mogl sie ruszyc. Odrzuciwszy do tylu glowe, czekal, az przeplywajace przez konczyny cieplo rozluzni go i odpedzi mdlosci. Potem nagle przypomnial sobie Kaye siedzaca na tylnym siedzeniu i niepokojaco wyraznie zobaczyl wszystko, co sie zdarzylo ubieglego wieczoru. Tlum. Mieczyslaw Jastrun. Popekana, luszczaca sie skora Kaye, pierwszy trzepot mokrych skrzydel, jej nowa, dziwna postac w jego samochodzie, muzyka... A potem juz tylko on, lezacy samotnie na wzgorzu z nakladajacymi sie na siebie wspomnieniami. Slyszal opowiesci o ludziach, ktorzy wchodzili na wzgorze, by przesnic jedna noc w Podziemiu. Wzgorze nigdy nie wpuszczalo ich po raz drugi. Rozgniewany, zastanawial sie, czy Kaye nadal tam jest; czy tanczy przy dzwieku odleglych fletow, zapomniawszy o nim. Kolejne wytlumaczenie jego samotnej obecnosci na wzgorzu ponownie scielo mu krew w zylach. Wlasciwie nie bylo to wytlumaczenie, lecz jeszcze jedno wspomnienie. Zobaczyl pochylona nad nim Kaye, szepczaca: "Znajde go. Czekaj tu na mnie". Im dluzej o tym myslal, tym lepiej przypominal sobie brutalne fragmenty historii. Jakis odlegly krzyk, ktorego nie potrafil umiejscowic; widok biesiadnikow, zeby czerwone od krwi i ten czlowiek - czlowiek w ciernistej pelerynie, ktory znalazl go siedzacego na brudnej ziemi, pijanego i... Corny pokrecil glowa. Trudno mu bylo przypomniec soi szczegoly; pamietal tylko te miekkie usta i uklucia cierni. Podwinal rekawy koszuli. Glebokie skaleczenia na calej dlugosci rak nic odparcie dowodzily, ze to wszystko zdarzylo sie naprawde. Samo dotykanie tych ran napelnialo go tesknota tak dojmujaca, ze az przyprawiala o mdlosci. *** Kaye potknela sie w tylnych drzwiach. Rzut oka na czerwone cyferki na kuchence mikrofalowej poinformowal ja, ze jest pozny poranek.:Wyczerpana, resztka sil sprobowala pochwycic w palce nitki magii. Czula sie jak zbyt mocno naciagniety kawalek sznurka, strzepiacy sie przy kazdym kolejnym ruchu. Szukala i szukala, ale nie znalazla drogi powrotnej do wnetrza wzgorza. Byc moze wrota otwieraly sie tylko o zmierzchu. Bedzie musiala wrocic tam wieczorem, przejsc te sama droge i czekac. Jej zmysly w dalszym ciagu byly wyostrzone; cienki czar, ktory teraz ja spowijal, byl niczym w porownaniu z tym, ktory nosila wczesniej. Nadal czula trzepot skrzydelek na plecach i zapach stojacych pod zlewem smieci. Potrafila nawet wydzielic z niego osobne zapachy: fusow po kawie, skorupek po jajkach, kawalka splesnialego sera, detergentow, jakiejs gestej, plynnej trucizny, uzywanej jako przyneta w pulapkach na karaluchy. Powietrze emanowalo energia, ktorej wczesniej nie zauwazala. Gdyby sie na nia otworzyla, moglaby zregenerowac sily. Ale nie chciala - chciala obiema rekami kurczowo trzymac sie pozorow czlowieczenstwa. -Kaye? To ty? Z drugiego pokoju wyszla babcia w podomce, pantoflach i papilotach na rzadkich, siwych wlosach. -Dopiero przyszlas? -Czesc, babciu - powiedziala Kaye i ziewnela. Podeszla do stolu, odsunela sterte gazet i ulotek, oparla lokcie o blat i ukryla twarz w dloniach. Niemal z ulga sluchala reprymendy babci, jakby dzieki niej wszystko moglo wrocic do normy. -Dzwonilam dzis do szkoly. Kaye omal nie jeknela. -Wiesz, ze nie wolno sie wypisywac bez pisemnej zgody rodzicow? Jesli wierzyc twoim rejestrom, przestalas chodzic do szkoly, kiedy ukonczylas czternascie lat! Kaye pokrecila glowa. -Co to ma znaczyc? Tak czy nie? -Przeciez wiem, ze nie chodze do szkoly - burknela Kaye, zdegustowana dziecinnym brzmieniem wlasnego glosu. -No, to swietnie, ze wiesz, moja panno. Ja za to chcialabym wiedziec, co w tym czasie robisz. Gdzie sie szwendasz? -Nigdzie - mruknela cicho Kaye. - Po prostu nie chcialam, zebys wiedziala. Wiadomo bylo, ze sie wsciekniesz. -No to dlaczego nie wrocilas do szkoly? Chcesz do konca zycia byc zerem? -Skoncze eksternistycznie - odparla Kaye. -Eksternistycznie? Jak jakis diler albo nastolatka w ciazy? Chcesz skonczyc w przyczepie, jak twoja przyjacioleczka? -Zamknij sie! - wrzasnela Kaye, lapiac sie za glowe. - Myslisz, ze pozjadalas wszystkie rozumy? Ze wszystko w zyciu jest takie proste? Nic o mnie nie wiesz! Kompletnie nic! Wiec skad moglabys wiedziec cokolwiek o Janet? -Nie zycze sobie, zebys na mnie krzyczala w moim wlasnym domu. Jestes taka sama jak twoja matka. Wydaje ci sie, ze wystarczy sobie czegos zyczyc, a twoje zyczenie spelni sie jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki. Czarodziejskiej rozdzki. Twarz Kaye wykrzywila sie w czyms, co nie bylo ani drwiacym usmieszkiem, ani skrzywieniem sie, lecz jednym i drugim po trochu. -Jedynie ciezka praca mozna cokolwiek osiagnac, i nawet wtedy ludzie nie zdobywaja tego, czego pragna. Tylko cierpia i cierpia, nie wiadomo dlaczego. Utalentowane osoby, takie jak twoja matka, nie osiagaja sukcesu. Co zrobisz, jesli ci sie nie powiedzie? Nie mozesz liczyc na szczescie. Skad mozesz wiedziec, czy bedzie ci sprzyjac? Kaye byla zdumiona faktem, ze babcia uwaza jej matke za utalentowana. -Nie licze na szczescie - wymamrotala. -Czyzby? W takim razie co robisz? -Nie wiem - odparla. Byla zmeczona i czula, jak do jej glosu zakrada sie jek. Bala sie, ze za chwile wybuchnie placzem, a gdyby teraz zaczela plakac, - moglaby juz nigdy nie przestac. Co gorsza, wiedziala, ze czuje sie urazona jedynie tym, iz zostala przylapana, bo w gruncie rzeczy babcia ma racje. - Potrzebowalysmy pieniedzy. Babcia spogladala na nia z przerazeniem. -Jakich pieniedzy? -O co ty mnie podejrzewasz? Nawet sie do mnie nie odzywaj! - wybuchnela, ukrywajac twarz w skrzyzowanych ramionach i mamroczac: - Pracowalam w chinskiej restauracji, do cholery. W miescie. Na caly etat. Potrzebowalysmy forsy. Tym razem w oczach babci pojawila sie konsternacja. -Nie znalazlam jeszcze nowej roboty - przyznala Kaye - ale chce sie zatrudnic na stacji benzynowej, tam, gdzie brat Janet. Zlozylam papiery. -Pojdziesz do liceum, moja panno, a jesli nawet nie, stacja benzynowa nie jest odpowiednim miejscem pracy dla dziewczyny. Zaden chlopak nie bedzie chcial z toba chodzic! -A kogo obchodza chlopacy? - burknela Kaye. - Mama podpisze wszystkie papiery, jakie beda potrzebne do eksternistycznego egzaminu. -Nie ma mowy - rzekla babcia. - Ellen! -Co? - dobiegl z gory gniewny glos matki. '' -Zejdz na dol i posluchaj swojej corki! Wiesz, jakie ma plany zyciowe? Wiesz, co wyprawia? Kilka minut pozniej matka Kaye wkroczyla do kuchni ubrana w czarna koszulke i bawelniane spodnie, z wlosami przewiazany- Co wyprawialas? -Nic - odparla Kaye. Powinna byla przewidziec te klotnie, ale teraz miala wrazenie, ze to wszystko jej nie dotyczy; ze przysluchuje sie temu z bardzo, bardzo daleka. - Nie chodzilam do szkoly i nie powiedzialam o tym babci. -Nie badz bezczelna - ofuknela ja babcia. Ellen oparla sie o framuge kuchennych drzwi. -Mamo, to, co ona robi, nie ma zadnego znaczenia, bo na poczatku przyszlego tygodnia wynosimy sie do Nowego Jorku. Bede Spiewala w Fabryce Miaukniec. Zarowno Kaye, jak i babcia spojrzaly na Ellen ze zgroza. Ta wzruszyla ramionami i nalala wody do dzbanka od kawy. -Chcialam ci powiedziec wczoraj wieczorem, ale nie pojawilas sie na kolacji. -Nie jade do Nowego Jorku - rzekla Kaye, ponownie zdegustowana dziecinnym brzmieniem wlasnego glosu. Czy byla ta sama dziewczyna, ktora obrazila ulubionego rycerza Niesfornej Krolowej i przegadala kelpiego? -Ellen, czy naprawde nie robi na tobie wrazenia fakt, ze twoja corka nie chodzi do szkoly? - wycedzila przez zacisniete zeby babcia. Ellen wzruszyla ramionami. -Kaye jest inteligentna dziewczyna, mamo. Potrafi sama o sobie decydowac. -Jestes jej matka! Musisz pilnowac, zeby podejmowala wlasciwe decyzje. -A ze mna ci sie udalo? Zawsze probowalas decydowac za mnie i zobacz, dokad nas to zaprowadzilo. Nie popelnie tego samego bledu z Kaye. Co z tego, ze nie chodzi do liceum? Liceum bylo do kitu, kiedy ja tam chodzilam, i watpie, czy dzis jest inaczej. Kaye potrafi czytac i pisac, czym niejeden licealista nie moze sie poszczycic. Przypuszczam, ze przeczytala wiecej ksiazek niz wiekszosc dziewczat w jej wieku. -Ellen, nie badz glupia! Jak ona bedzie zarabiac na zycie? Jaka ma przyszlosc? Nie chcesz dla niej czegos lepszego niz to, co sama osiagnelas? -Chce dla niej takiej przyszlosci, jakiej sama zapragnie. Kaye wysliznela sie z pomieszczenia, wiedzac, ze matka z babcia beda sie dlugo klocily i przez jakis czas z pewnoscia nie zauwaza jej nieobecnosci. A ona marzyla tylko o snie. *** Rzucony byle gdzie telefon zadzwonil o centymetry od jej glowy. Kaye sieknela i nacisnela przycisk.-Halo - powiedziala sennym glosem. Nie wyspala sie; udalo jej sie jedynie zapasc w niespokojna drzemke. Koldra za bardzo grzala, ale zrzucenie jej odbieralo Kaye poczucie bezpieczenstwa. Snila o szparkookich stworach dzgajacych ja szponiastymi palcami. -W morde! To ty! Rozpoznala przepojony zdumieniem i wielka ulga glos Corny'ego. -Corny! Wywalili mnie. Nie moglam znalezc wejscia, zeby po ciebie wrocic. - Spojrzala na zegar. Byla pierwsza po poludniu. - Moze przejscia sa otwarte tylko w nocy? -Zaraz u ciebie bede. Skinela glowa, po czym uswiadomila sobie, ze Corny tego nie widzi. -Jasne. Nie ma sprawy. Nic ci nie jest? Ale on juz sie wylaczyl. Kaye podrapala sie nerwowo po glowie i opadla z powrotem na lozko. *** -Czar wyglada niezle - powiedzial Corny, gdy tylko wszedl do pokoju.Potem rozejrzal sie wokol. - Hej, masz szczury! Kaye zamrugala. -Jak sie wydostales? Stawalam na glowie, zeby sie do ciebie dostac. Gdyby gliny mnie tam zobaczyly, pomyslalyby, ze jestem jakas stuknieta hiena cmentarna, wykopujaca ciala golymi rekami. -Obudzilem sie rano na wzgorzu. Myslalem, ze mnie olalas. Nie zdziwilbym sie, gdyby sie okazalo, ze znalazlem sie w roku 2112, jak jakis Rip Van Winkle*, i nikt tam o mnie nie slyszal. - Corny usmiechnal sie kwasno. -Przykro mi. Roiben mnie wyrzucil. Nie chcialam cie zostawiac, ale balam sie, ze jesli mu to powiem, domysli sie, kim naprawde jestem. -Nie poznal cie? - zdziwil sie radosnie Corny. Pokrecila glowa i zadrzala. -No, jak ci sie podoba Niesforny Dwor? Na twarzy Corny'ego wykwitl diabelski usmieszek. -Och, Kaye. To bylo cudowne. Idealne! Zwezila oczy. -Zartowalam. Oni zabijali, Corny. Dla zabawy. Zabijali istoty podobne do nas. * Rip Van Winkle - tytulowy bohater opowiadania Washingtona Irvinga; uspiony przez duchy w gorach Catskill w czasach kolonialnych, obudzil sie po 20 latach w niepodleglej Ameryce. Synonim czlowieka niezorientowanego w aktualnej sytuacji. (przyp. red.) Corny jakby jej nie slyszal. Patrzyl w strone okna za jej plecami. -Byl tam jeden rycerz... Nie ten twoj. On... - Corny zadrzal i jakby ugryzl sie w jezyk. - Mial peleryne nabijana cierniami. -Widzialam go. Rozmawial z krolowa - rzekla Kaye. Corny zrzucil kurtke, odslaniajac dlugie zadrapania na rekach. -Co ci sie stalo? Jego usmiech rozszerzyl sie, ale spojrzenie wciaz bylo nieobecne, zaklinowane w jakims wspomnieniu. W koncu sie ocknal i przeniosl wzrok na Kaye. -To chyba jasne. Dostalem sie do wnetrza peleryny. Prychnela. -Co za eufemizm. Zranil cie? -Nie bardziej, niz chcialem. Nie podobalo jej sie to. Ani jego slowa, ani wyraz twarzy, ktory przybieral, gdy je wymawial. -A ty, Kaye? Odegralas sie na Bialowlosym Robinie? Nie zdolala powstrzymac rumienca, ktory wpelzl na jej policzki. -Co? - zapytal zaintrygowany Corny. Opowiedziala mu wszystko, czerwieniac sie coraz bardziej. Cala ta historia brzmiala jeszcze bardziej zalosnie, gdy sie ja wypowiadalo na glos. -Wiec zaliczylas juz jeden pocalunek w usta i jeden w tylek? Kaye zerknela na niego spode lba, ale z ust wyrwal jej sie mimowolny chichot. -Nie wiem, czy powinienem cie nazwac cwaniara, czy naprawde sie obawiac, do czego w przyszlosci mozesz wykorzystac znajomosc jego imienia. Zamierzasz tak sie z nim bawic w nieskonczonosc? Kaye udala, ze wymierza mu kopniaka. -A ty i ten twoj rycerz? Popatrz na swoje rece. Czy to normalne? -Samo patrzenie na nie przyprawia mnie o dreszcz - zadeklarowal z czcia Corny. -No to przynajmniej mozemy sie postraszyc. -Chyba juz pojde. Znasz dalsze plany skrzatow? Kaye wzruszyla ramionami. -O ile wiem, maja mnie zlozyc w ofierze. -Super. Kiedy? Pokrecila glowa. -Zebym to ja wiedziala. W Samhain. To chyba Halloween. Pewnie w nocy. Corny spogladal na nia z niedowierzaniem. -Halloween jest za dwa dni. -Wiem - odparla. - Ale ja przeciez nie musze nic robic. Mam tylko przez chwile wrzeszczec, wyc i udawac czlowieka. -A jesli sie wsciekna, gdy zobacza, ze ich oszukano? Wzruszyla ramionami. -Musze tylko byc grzeczna. -Nie wiem. To nie moj problem. Ja -Obys nie byla zbyt grzeczna. -Spike i Lutie nigdy nie wystawiliby mnie na prawdziwe niebezpieczenstwo. -Dobra juz, dobra. Nic nie mowie. -Myslisz, ze mogliby to zrobic? -Mysle, ze to brzmi groznie. Prawie wszystkie rzeczy zwiazane z Podziemiem, ktore dotad widzielismy, sa grozne. -Fakt - przyznala Kaye. -Aha - przypomnial sobie Corny - spotkalem po drodze Jimmy'ego. Powiedzial, ze jesli chcesz pracowac, mozesz zaczac dzisiaj o szostej. To przed moja zmiana, wiec wyglada na to, ze jeszcze mnie nie wywalil. Usmiechnela sie. -Wiec zobaczymy sie w nocy. Dobrze, ze nic ci sie nie stalo. -Czulbym sie lepiej, gdybym nadal tam byl - odrzekl Corny, a ja ponownie zalala fala obaw. -Corny... Usmiechnal sie tym dziwnym, odleglym usmiechem, ktory mial na twarzy juz we wnetrzu wzgorza. Miala ochote chwycic go za ramiona i potrzasnac, zeby sie opamietal. -Do zobaczenia w nocy - powiedzial, wkladajac kurtke. Skrzywil sie, gdy material otarl sie o rany na ramionach. Miala nadzieje, ze to z bolu, a nie z rozkoszy. Po wyjsciu Corny'ego Kaye przeczytala przyklejone na drzwiach sypialni rozowe karteczki z wiadomosciami odebranymi przez babcie. Jedna byla od Jimmy'ego - prawdopodobnie w sprawie pracy - a wszystkie pozostale od Kenny'ego. Usadowila sie na rozlozonym na podlodze materacu, podniosla telefon i wystukala podany na jednej z kartek numer Kenny'ego, chcac pozostawic chlopakowi wiadomosc, gdzie moze ja znalezc wieczorem. Stacja benzynowa byla miejscem publicznym. Gdyby Kenny tam przyszedl, moglaby zdjac z niego czar, a wtedy stosunki z Janet powrocilyby do normalnosci. -Hej - odezwal sie w sluchawce meski glos na tle metalicznego brzeczenia. -O, czesc - wyjakala. - Myslalam, ze jestes w budzie. -Zadzwonilas na komorke - odrzekl Kenny. - Jestem w warsztacie. -Tu Kaye - powiedziala i znow poczula sie glupio, jakby tych kilka wypowiedzianych przez niego slow bylo blogoslawienstwem, na ktore nie zasluzyla. -Wiem. Musimy sie streszczac, bo nauczyciel zaraz dostanie wscieklizny. Chce sie z toba zobaczyc. Dzisiaj. -Bede w robocie. Mozesz wpasc na... -O ktorej? - przerwal jej. Kazde jego slowo uderzalo w nia jak bicz; czekala, az Kenny zacznie sie z niej nabijac, i byla mu absurdalnie wdzieczna, ze tego nie robi. -O szostej. -Przyjdz po mnie do budy. Wiesz, jak wyglada moj woz? -Nie. Wpadnij do mnie do pracy. - Kaye rozpaczliwie usilowala przejac kontrole nad rozmowa. -W takim razie przy glownym wyjsciu. Musze sie z toba zobaczyc. Zawahala sie, ale wlasciwie nie miala powodu, by sie z nim tam nie spotkac. W koncu zdjecie czaru zajmie tylko chwile. Biorac pod uwage to, co moglo sie stac pozniej, moze i lepiej, zeby znajdowala sie w miejscu, z ktorego bedzie mogla sie szybko ulotnic. -OK. -Dobra. - Kenny rozlaczyl sie, pozostawiajac ja z uczuciem podobnym do tego, jakie ma czlowiek, ktory wypil na czczo przedwczorajsza kawe. Nerwy miala w strzepach. Kiedy uniosla reke, ze zdumieniem zauwazyla, ze ta wibruje lekko jak poruszona struna. Kaye zamknela oczy i wziela gleboki oddech, a potem zrzucila zniszczone ciuchy Corny'ego i wlozyla swoje. Swietnie przylegaly do iluzji gladkich plecow, ale jej wyostrzone zmysly czuly tarcie miekkiej bawelny koszulki o skrzydla. *** Dziwnie bylo stac pod szkola, do ktorej powinna chodzic, ale nie chodzila. Niektore osoby pamietala z podstawowki, ale wiekszosc byla jej kompletnie obca.Ludzie, szepnelo cos w jej umysle. Oni wszyscy sa ludzmi, a ty nie. Pokrecila glowa. Nie lubila, gdy ogarnialy ja te mysli. Juz wystarczajaco dziwne bylo uczucie, ze od lat nie przekroczyla progu szkoly. Czasem - tak jak teraz - tesknila za nia. Podstawowki nienawidzila. Zaprzyjaznila sie z Janet glownie dlatego, ze obie byly odtracone przez reszte klasy. Dzieciaki dokuczaly Janet z powodu jej uzywanych ciuchow, a Kaye z powodu opowiadanych przez nia historyjek. Ale w miescie Kaye byla anonimowa, a poza tym bylo tam mnostwo dziwacznych dzieciakow. I wlasnie wtedy, gdy sprawy zaczynaly wygladac bardziej pomyslnie, musiala wyjechac. -Hej - uslyszala glos Kenny'ego. Mial na sobie okulary sloneczne i gruba granatowa flanele z szara koszulka pod spodem. Podszedl do niej i zdjal okulary, odslaniajac czarne obwodki wokol oczu. -Dlaczego wczoraj nie zadzwonilas? Dzwonilem milion razy. Twoja matka powiedziala, ze jestes u Janet, ale sprawdzilem. Nie bylo cie tam. -Przepraszam - powiedziala. - Musialam wyjsc. Kenny mial tak powazna mine, ze nagle zachcialo jej sie smiac. Tym razem magia przyszla latwo - krazyla w palcach, klula w jezyk - ale Kaye nie zrobila nic, by usunac czar. -Kaye, ja... - zaczal Kenny, po czym zamilkl, jakby wazyl slowa. - Nie moge spac. Nie moge jesc. Jedyne, co moge robic, to myslec o tobie. -Wiem - odrzekla slodko. Przechodzaca mlodziez spogladala na Kenny'ego ukradkiem, Kaye zrozumiala nagle, dlaczego pozwolila mu sie pocalowac w barze. Chciala miec go w garsci. Uosabial wszystkich aroganckich facetow, ktorzy zle traktowali jej matke. Wszystkich chlopakow, ktorzy mowili jej, ze jest dziwaczna, smiali sie z niej albo po prostu chcieli, zeby sie zamknela i udawala kogos innego. Byl tysiac razy mniej prawdziwy niz Roiben. Na twarzy Kenny'ego wykwitl szeroki usmiech. Kaye nie miala juz ochoty udawac, udowadniac mu, ze jest cos warta, ani sprawdzac, czym rozni sie smak ust chlopaka cieszacego sie powodzeniem od kazdego innego. -Prosze, Kaye - odezwal sie, lapiac ja mocno za nadgarstek i ciagnac ku sobie. Tym razem cofnela sie gwaltownie, nie pozwalajac mu zamknac sie w uscisku ani zblizyc warg tak, by mogl ja pocalowac. Zamiast tego uwolnila reke i wskoczyla na cementowy postument u szczytu schodow. -Masz na cos ochote? - kusila go. Mlodziez zatrzymywala sie i spogladala na nich. -Na ciebie - odrzekl Kenny, znow wyciagajac ku niej reke, ale Kaye byla dla niego zbyt szybka. Odskoczyla ze smiechem. -Nie mozesz miec czegos, czego nie zdolasz chwycic - zakpila, przekrzywiajac glowe. Krew kipiala jej w zylach. Jak on smial ja zawstydzac? Jak smial zmuszac, by wazyla swoje slowa? Zlapal ja za reke, ale wyrwala sie bez trudu, wirujac wzdluz postumentu. -Kaye! - jeknal. Przykucnela, szeroko rozstawiajac nogi i patrzac na niego z gory. -Uwielbiasz mnie, Kenny? -Tak - odparl namietnie. -Jestes mna oczarowany? Poswiecilbys zycie, by mnie zdobyc? -Tak! - Oczy chlopaka plonely pozadaniem i furia. Za jego plecami ustawila sie grupka uczniow, smiejacych sie i szepczacych cos. Kaye takze sie smiala. Miala to gdzies. -Powiedz mi jeszcze raz, co bys zrobil, zeby mnie zdobyc. -Wszystko - odparl bez wahania. - Daj mi szanse. Kaz mi cos zrobic. Smiech zamarl jej w gardle. Cofnela czar, machnieciem reki rozplatajac jego nici, jakby to byly nitki pajeczyny. -Daj spokoj - burknela, nie bardzo wiedzac, co ja tak rozgniewalo. Rozgniewalo - i zawstydzilo. Kenny rozejrzal sie wokol, jakby dopiero teraz zorientowal sie, gdzie jest. Dostrzegla wspinajacy sie po jego wytatuowanej szyi rumieniec. Chlopak spogladal na nia ze zgroza. -Cos ty ze mna, do cholery, zrobila? -Powiedz Janet, zeby do mnie zadzwonila - powiedziala Kaye, troszczac sie tylko o to, ze musi sie ulotnic, nim kompletnie przestanie nad soba panowac. Ruszyla wzdluz szkolnego parkingu w kierunku domu, ani razu nie ogladajac sie na Kenny'ego. *** Jimmy czekal na nia w biurze stacji benzynowej. Podal jej niebieska kurtke z logo Amoco w rogu. Kaye nigdy nie widziala, zeby Corny taka nosil, ale wlozyla ja poslusznie, a Jimmy wyjasnil jej, co musi robic.Kilka samochodow podjechalo na stacje. Kaye ostroznie obslugiwala dystrybutor, uwazajac, by nie dotknac metalu. W glowie szumialo jej od toksycznych oparow benzyny i od strasznych mysli o tym, co zrobila. Wtedy czula, ze to cos wspanialego i absolutnie slusznego. Czy teraz, wiedzac, do czego jest zdolna, potrafi sie przed tym powstrzymac, czy tez ponowne wykorzystanie tej mocy jest tylko kwestia czasu? W poblizu rozlegl sie jakis szelest. Kaye zerknela badawczo w strone zagajnika: Jimmy ostrzegl ja, ze w wieczor poprzedzajacy Halloween dzieciaki czesto urzadzaja sobie "zielona noc", i probuja owijac budynki papierem toaletowym. Postac, ktora sie stamtad wylonila, miala jednak czarne jak smola wlosy i narzucona na ramiona peleryne, ktorej unoszone wiatrem poly ukazywaly wnetrze nabite cierniami ulozonymi niczym gwozdzie na lozu fakira. Mezczyzna mial jasna skore, ale ubrany byl od stop do glow na czarno; tylko bialy kamyk na dlugim lancuszku nie pasowal do reszty. -To ty? - zapytala. - Ty jestes tym Sfornym, o ktorym opowiadal mi Spike? Widziala tego rycerza na balu, rozmawiajacego z Nicnevin. Wydawal sie wiernym sluga krolowej. Czyzby udawal? -Trafilas we wlasciwe rece - odparl Nephamael. -To ty poraniles Corny'emu ramiona. -Istotnie. Jest wyborny. Patrzac na rycerza z bliska, zauwazyla, ze ma zolte i jakby znajome oczy. Tak! Widziala je w barze w tamta noc, gdy Lloydowi odbilo. -To ty - powiedziala - zrobiles cos Lloydowi. Zgadza sie? -Chcielismy, zebys wrocila do domu, Kaye. Rycerz dotknal zawieszonego na szyi kamyka. Kaye poczula, jak oplata ja magia, osadzajac sie na niej niczym nieznosny ciezar. Przez chwile nie mogla oddychac. Zapachy sie wymieszaly, a obraz zatracil ostrosc. -Pamietaj, ze to musi wygladac, jakby sie dzialo naprawde - powiedzial, nie troszczac sie o to, ze Kaye sie dusi. -Co mi zrobiles? - zdolala wykrztusic. Ogarnialo ja odretwienie. -Czar, ktory cie spowijal, nikogo by nie oszukal, ja tylko przywracam ten, ktory nosilas wczesniej. -Ale Halloween jest dopiero jutro! - zaprotestowala Kaye, czujac na calej dlugosci ramion dziwne ciarki, tym razem niesprawiajace wrazenia pochodzacych z wewnatrz. Serce walilo jej jak szalone. Cos wisialo w powietrzu. A potem z chmur wypadl jakis czarny ksztalt. Cos zaryczalo nad ich glowami. Kaye zaslonila rekoma twarz. Chciala krzyczec, ale gdy tylko otworzyla usta, zatkal je wiatr. Jakies rece schwycily ja za koszule, nogi i wlosy, unoszac i podajac klebiacej sie sforze istot. Kaye kopala i gryzla, wyrywajac im dlugie, jedwabiste wlosy i rozdzierajac pokryte pylkiem skrzydla. Pociagle kocie twarze syczaly, a palce szczypaly ofiare, unoszona w przestworza przez dlugi sznur potworow. Rozdzial 9 Ty, ktorego nie maglem ocalic, Wysluchaj mnie. Czeslaw Milosz Przedmowa Kaye ochrypla od krzyku. Ostre szpony wpijaly sie w jej nadgarstki, a skrzydla nietoperzy, ptakow i owadow poruszaly sie ciszej niz posciel suszaca sie na sznurze. Lecieli ulicami, niewidzialni. Kaye krzyczala, ale najwyrazniej znajdowali sie pomiedzy dwoma swiatami, bo nikt nie podnosil glowy, nie mowil; moze jedynie ten i ow drgnal nieznacznie, gdy nad jego glowa przewalala sie przez niebo horda potworow. Kaye gryzla, drapala, wila sie i wyrywala, walac porywaczy skrzydlami, gdzie popadlo, oni jednak ani na moment nie zwolnili uscisku. Byla zaledwie drobna czasteczka jednego wielkiego wirujacego organizmu, a jedyne, co jej pozostalo to krzyk. Potem caly ten roj zanurkowal tak gwaltownie, ze Kaye zaparlo dech. Wzgorze Cmentarne wystrzelilo w gore. Wiatr wepchnal krzyki dziewczynie z powrotem do gardla i zmusil do ich przelkniecia. Opadla na czworaki, skrecajac przy okazji kostke. Przez chwile nie mogla zlapac tchu. Potwory opadaly obok niej leciutko jak piorka. Wszystkie skaleczenia i since jakby ozyly, a kosci Kaye sprawialy wrazenie wiszacych luzno w stawach. Wpatrywalo sie w nia kilkanascie par lsniacych czarnych oczu, takich samych jak jej wlasne. Ktos schwycil ja za wlosy i odciagnal glowe do tylu, gdzie czekaly inne, sowie oczy ze zlotymi plamkami. -Smaczna myszka. - Ciemne, miesiste wargi stwora powoli melly slowa, jakby zgniataly suche liscie. Kaye zamknela usta. Inne istoty tloczyly sie wokol, przysuwajac glodne pyski pod sam jej nos. Oszolomiona, wymachiwala rekoma, by je odpedzic. W powietrzu unosily sie niewielkie, skrzydlate, szczerzace zeby stworki. -A kuku - powiedziala sowiooka kobieta, szarpiac Kaye za wlosy tak mocno, ze pociagnela cale jej cialo za nimi. - Mniam, mniam. Potem puscila dziewczyne, ktora upadla na poranione kolana. -Daj jej spokoj - rzekl Nephamael, podnoszac ja. Kaye miala wrazenie, ze wzgorze zostalo wyrwane z posad i postawione na grubych filarach. Wokol roslo mnostwo bladych jak trup grzybow wielkosci piesci. Pod sufitem z ziemi, jak pod namiotem, biesiadowaly czarodziejskie istoty. Nephamael zacisnal odziane w rekawiczke palce na ramieniu Kaye, jakby chcial ja naznaczyc sincem. Ciernie na ich czubkach z kazdym chwiejnym krokiem kaleczyly jej cialo. Rycerz wprowadzil ja na usypana z ziemi trybune. Kaye musiala wziac kilka glebokich wdechow, by powstrzymac ogarniajaca ja panike. Krolowa siedziala na tronie, a po jej bokach kleczeli dwaj identyczni chlopcy o kozich racicach. Jeden gral bezmyslnie na flecie. Na lewo od tronu stal Roiben w srebrzystoczarnym stroju, ktorego tworzywo wygladalo jak tkanina i metal zarazem. Kolnierz i mankiety mial ozdobione nierownymi slodkowodnymi perlami, przywodzacymi na mysl zeby. Wygladal nie mniej okazale niz sam ksiezyc. Byl tez rownie jak ksiezyc odlegly, posepny i pozbawiony wyrazu. Na prawo od tronu stali dwaj inni rycerze, jeden w ciemnoczerwonym, niemal brazowym stroju, drugi zas w szaroniebieskim. W glebi podwyzszenia, w wiekszosci ukryty za tronem, stal stwor o lisim pysku, w dziwnym berecie na glowie, trzymajacy w jednej lapie pedzel, a w drugiej dlugi zwoj bialej brzozowej kory, ktorego uzywal jako pergaminu. Nephamael brutalnie rzucil Kaye na kolana, a potem sam przyklakl. Krolowa Niesfornego Dworu spojrzala na nia i wykrzywila wargi w usmiechu. Miala na sobie popielata suknie, przy ktorej jej cera wydawala sie jeszcze bledsza, a krwistoczerwone wlosy miala upiete w grube, udekorowane klejnotami warkocze. Byla nadludzko piekna, ale jej usmiech nie niosl ze soba zyczliwosci. Kaye zorientowala sie, ze i ona usmiecha sie do tych okrutnych oczu, a co gorsza, pragnie zobaczyc w nich iskierke aprobaty. Geste od slodkiej woni pylku powietrze oszalamialo ja, jakby zawieralo zbyt malo tlenu. Oczy krolowej wydawaly sie zbyt jasne i zbyt niebieskie. Sa jak sztuczne, pomyslala Kaye, nim zakrecilo jej sie w glowie. -Kaye Fierch, masz szanse dostapic wielkiego zaszczytu. - Slowa krolowej wpadaly do jej glowy pojedynczo, a kiedy probowala je poskladac do kupy, nie mialy sensu. - Czy jestes gotowa na jego przyjecie? Kaye wiedziala, ze zadano jej pytanie i ze odpowiedz jest niezmiernie wazna. Usilowala pozbierac rozproszone mysli. Niebieskie oczy zniewalaly. Chciala sie odwrocic, powstrzymac chlod, ktory narodzil sie w jej piersi i rozprzestrzenial na cale cialo, wypelniajac nieznosna tesknota. Ale potrafila tylko ociezale poruszac powiekami. -Moze milczenie wystarczy nam za odpowiedz - odezwal sie Roiben. Jego glos zdawal sie dobiegac z bardzo daleka. Odpowiedzial mu smiech. -Podejdz, mala smiertelniczko - rzekla krolowa, pochylajac sie do przodu i wyciagajac biala dlon. Kaye odruchowo podczolgala sie blizej, by jej dotknac. Krolowa przejechala palcami po jej wlosach, czochrajac je, a potem ponownie przygladzajac. -Chcesz nam sprawic przyjemnosc, prawda, kochanie? -Tak. Naprawde chciala. Nigdy niczego nie pragnela bardziej. Nicnevin usmiechnela sie, unoszac w gore kaciki ust. -To twoje jedyne pragnienie, prawda? -Tak - odrzekla Kaye i zadrzala z rozkoszy, gdy krolowa poglaskala ja po policzku. -Sprawisz nam ogromna radosc, kochanie, jesli bedziesz posluszna i radosna, i nie bedziesz kwestionowac niczego, co wyda ci sie dziwne. Rozumiesz? -Tak. -Prosimy cie o zaszczyt twojego udzialu w obrzedzie Daniny. Wezmiesz na siebie ten ciezar? Pytanie krolowej zabrzmialo niepokojaco, ale Kaye nie miala watpliwosci, co odpowiedziec. -Tak. Zniewolona usmiechem krolowej Kaye zauwazyla katem oka mars na czole Roibena. Ciekawe, pomyslala. Czyzby radosc krolowej nie byla jego radoscia? -Moj rycerz kaze cie oporzadzic i odpowiednio przyodziac. Nie staraj sie mu przypodobac. To niewykonalne - rzekla krolowa i niemal niedostrzegalnie skinela glowa. Roiben podszedl do Kaye i podniosl ja z kleczek. Pachnial plonacymi gozdzikami. Rath Roiben Rye stal na swoim honorowym miejscu, po lewicy krolowej, zaciskajac piesci tak mocno, ze czul, jak paznokcie wbijaja sie w dlonie, tworzac polksiezycowate wglebienia. Dziewczyna mowila miekkim jak popiol glosem, udzielajac fatalnych odpowiedzi. Nawet nie sprobowala wymowic jego imienia. Teraz bylo juz o wiele za pozno. Zmusil sie do rozluznienia dloni. Nie chcial, by krolowa odgadla, jak bardzo byl lekkomyslny. Zdradzenie dziewczynie swego imienia - i oddanie w jej rece calkowitej wladzy nad soba - bylo niezamierzonym, ale niejedynym przejawem jego glupoty. Poczatkowo wmawial sobie, ze po prostu poddaje sie probie, ale w rzeczywistosci przyczyna byla bardziej zlozona. Roiben stawal sie dla siebie coraz wieksza zagadka, jeden po drugim popelniajac niezrozumiale, pozornie niezwiazane ze soba czyny. Rzucil okiem na tlum. Znal Niesforny Dwor, znal jego frakcje i ich plany; znal spory, pragnienia i nawyki. Znal je tak, jak mogl je znac jedynie ktos z zewnatrz, i jego pani szanowala go za to. A jednoczesnie bawila sie jego bolem. Wszystko bylo rownowaga. Wszystko bylo rytualem. I wszystko bylo bolem. Samotnicy zgromadzili sie niesmialo na skrajach pieczary. Roiben wiedzial, ze wielu z nich nie chce sie wiazac z Niesfornym Dworem, i przez chwile zastanawial sie, czy jest mozliwe, zeby odrzucili ofiare. Ze swojego miejsca widzial jednak, ze skrzaty pija tradycyjne pokrzywowe wino. A zatem przybyli tu, by oddac sie w sluzbe dworu. W istocie, poddanczosc mogla im zapewnic ochrone, ktorej nie dawala wolnosc. Cichy dzwiek kazal Roibenowi ponownie przeniesc wzrok na Kaye. Rycerz dostrzegl na jej twarzy since i niewielkie slady wygladajace na zadrapania. Dziewczyna wpatrywala sie w krolowa z uwielbieniem, ktore go obrzydzalo. Czy on takze patrzyl w ten sposob na swoja krolowa - krolowa Sfornego Dworu - gdy po-przysiegal jej wiernosc? Pamietal, ze wystarczylo jej zerknac na jednego ze swych rycerzy, aby ten mial wrazenie, ze slonce swieci tylko dla niego. Zlozenie jej przysiegi bylo dla niego niezwykle latwe: po prostu wszystkie obietnice, jakie pragnal zlozyc, zostaly opakowane w bardziej oficjalna forme. I czyz w dalszym ciagu nie sluzyl swojej pani? Patrzac na rozanielona twarz Kaye, czekajacej, HZ on zaprowadzi ja w glab mrocznych grot Niesfornego Palacu i przygotuje na rzez, zastanawial sie, ile jest wart jego bol. -Chodz - powiedzial. Wyszedlszy z pieczary, przemieszczal sie polyskujacymi od miki tunelami o zdobionych splatanymi korzeniami sufitach. Swieczki byly slabe i rzadko rozmieszczone we wnekach, po scianach ktorych splywal wosk. Roiben slyszal gluchy tupot ciezkich butow z trudem nadazajacej za nim dziewczyny. Mial ochote odwrocic sie i wesprzec ja przynajmniej usmiechem, ale ten usmiech bylby klamstwem i do niczego by sie jej nie przydal. Mineli sady pelne bialych niczym kosc drzew, uginajacych sie pod ciezarem bordowych owocow. Mineli jaskinie z kwarcu i opalu. Mineli szereg drzwi z wyrytymi na powierzchni twarzami, kazda inna. Sufit nad ich glowami polyskiwal odleglym swiatlem. -Mozesz mnie pytac, o co tylko chcesz. Nie podlegam ograniczeniom krolowej - rzeki Roiben w nadziei, ze czar rzucony przez Nicnevin na dziewczyne nie jest wszechogarniajacy. -Przepraszam - powiedziala cicho Kaye. Oczy miala przymkniete, odurzone czarem. Jedna reke przesuwala wzdluz lsniacej od miki sciany, glaszczac ja, jakby glaskala brzuch wielkiego zwierzaka. -Przepraszasz? - powtorzyl glupio. -Za scene w barze - odparla, chwiejac sie lekko i opierajac o sciane, by utrzymac rownowage. - Nie wiedzialam, o co prosze. Zmarszczyl brwi. Jej wladza nad nim byla silniejsza od jakiejkolwiek przysiegi - praktycznie nieograniczona - a tymczasem ona przepraszala go za swoj spryt! Moze jednak i to bylo dzielem magii, ktora nie pozwalala jej umyslowi szukac ocalenia. Z dlonia zastygla na scianie Kaye wbila wzrok w podloge. Roiben wzial gleboki oddech. -To bylo cwane. Moze powinnas znalezc sposob na wykorzystanie zdobytej wiedzy. Nie bylo to madre z jego strony. Nie wiedzial, dlaczego zadal dziewczynie trud wyciagania strzaly z jego piersi, skoro najwyrazniej robil wszystko, by ponownie zostac nia przeszyty. Kaye rozesmiala sie nagle, nieprzewidywalna jak kazdy skrzat. -Naprawde bedziecie mnie przebierac? Skinal glowa. -Jest taka tkaczka, ktora potrafi wytaczac z powrotem pajaki do jedwabiu. Zrobi dla ciebie suknie... - Roiben ugryzl sie w jezyk, nie wiedzac jak powiedziec dziewczynie, ze to, w co ja ubiora, nie jest suknia balowa, lecz calunem. - Piekna suknie - dokonczyl glupio. Kaye usmiechnela sie z rozkosza, obracajac sie delikatnie na jednej nodze w udawanym tancu. -Pajaki z jedwabiu... Pajaki z jedwabiu... - powtarzala, podazajac za Roibenem w glab tunelu. *** Komnaty Skillywidden lezaly w najglebszych zakamarkach palacu, do ktorych Roiben rzadko mial potrzebe zagladac. Pomieszczenie bylo zarzucone belami zlotego, cieplego jak slonce atlasu, jedwabiami mogacymi bez trudu przejsc przez ucho igielne, ciezkimi brokatami pelnymi dziwnych ruchliwych zwierzatek. Dlugi drewniany stol pokrywaly srebrne miseczki roznej wielkosci ze szpilkami, szpulkami nici i dekoracjami: skorkami myszy, kropelkami lsniacego dzdzu, wiecznie zielonymi liscmi i innymi, mniej przyjemnymi, rzeczami.Roiben wiedzial, ze najbardziej fantastyczne z nich sa te, ktore zdaja sie najzwyklejsze. Krosno, ktore potrafilo wplesc skrzata w gobelin i trzymac tam w nieskonczonosc, wygladalo jak stare, wysluzone i zupelnie zwyczajne urzadzenie. Podobnie z wrzecionem zrobionym z surowego drewna, lecz owinietym ludzkimi wlosami. Sama tkaczka byla niewielka istota o dlugich, chudych i niezgrabnych konczynach, ubrana w jednolicie czarna, zakrywajaca pol twarzy szate, i tak przygarbiona, ze niemal dotykala rekoma ziemi. Roiben sklonil sie lekko. Skillywidden przyjrzala mu sie bacznie czarnymi oczyma, wysyczala pozdrowienie i szurajac, przysunela sie do Kaye, by uniesc jej szczuple rece i zmierzyc ich szerokosc, sciskajac miedzy kciukiem a palcem wskazujacym. Kaye stala poslusznie, ale gdy Roiben na moment pochwycil spojrzenie jej brazowych oczu, zobaczyl w nich iskierke leku. -Urocza dziecinka - zgrzytnela Skillywidden. - Gladka skora... Co moge ci za nia zaoferowac? Moze tunike o zapachu kwiatow jabloni. Przypominalaby ci dom, co? Kaye zadrzala. -Przyszedlem po suknie, nie na handel - rzekl Roiben, sam powstrzymujac drzenie. - Krolowa chcialaby sprawic jej lepszy stroj, jako ze dziewczyna - znow trudno mu bylo znalezc slowa, ktore nie wystrasza Kaye.- jest gosciem honorowym. Skillywidden zaswiergotata radosnie i zaczela szperac w belach materialu. Zauroczona Kaye, zapominajac o strachu, glaskala tkanine zmieniajaca kolor pod wplywem dotyku. -Rozloz ramiona - zaskrzeczala tkaczka. - Szeroko, jak ptak. Kaye poslusznie uniosla ramiona, a Skillywidden owijala ja tkaninami, szepczac cos bez ladu i skladu. Nagle ni stad, ni zowad chwycila ja za brode i pociagnela w dol, a nastepnie wrocila do swoich miseczek, szukajac czegos. Roiben mogl jedynie bezczynnie czekac. Kwiaty jabloni juz nie przypominaly mu domu, choc Sforny Dwor istotnie nimi pachnial. Teraz jednak... teraz ten zapach przywodzil mu na mysl driade o brazowej twarzy, na ktorej, mimo znacznego oddalenia od rodzimego drzewa, malowal sie niewzruszony spokoj. Driada byla niegdys prorokiem, ale nie chciala prorokowac dla Niesfornego Dworu. Roiben otrzymal zadanie przekonania jej. Najbardziej utkwily mu w pamieci ostatnie slowa wypowiedziane don przez driade, krwawiaca obficie z licznych ran i drapiaca go w policzek porosnietymi mchem palcami. -To ty umierasz - powiedziala driada - nie ja. Wszystko mozna zniszczyc, lecz nie wszystko mozna potem uksztaltowac tak, jak by sie chcialo. -Rycerzu - odezwala sie Skillywidden, unoszac motek cienkiego, bialego jedwabiu - czy to bedzie dobre? -Prosze przyslac suknie do moich komnat - odrzekl Roiben, wracajac mysla do terazniejszosci. - Krolowa zyczy sobie, aby dziewczyna zostala przyodziana i odeslana do pieczary dzis wieczorem. Skillywidden podniosla wzrok znad zgromadzonych materialow, mrugnela porozumiewawczo i steknela. Ta odpowiedz wystarczyla Roibenowi: wiedzial, ze nie musi dalej poganiac tkaczki, a ewentualne opoznienia moga tylko wyjsc Kaye na dobre. -Chodz - rzeki do dziewczyny, a ona poslusznie ruszyla za nim, nadal upojona magia. Powrocili do Palacu Termitow, a nastepnie podeszli do drewnianych drzwi z wyrytym konturem jednorozca. Roiben otworzyl je srebrnym kluczem i wpuscil dziewczyne do srodka, po czym sam wszedl. Kaye przystanela, by sie przyjrzec lezacym na niskim stole ksiazkom. Przejechala placami po cienkich, tanich wydaniach Yeatsa i Miltona, po czym zatrzymala sie na dluzej przy oprawionym w skore tomie ze srebrnymi klamrami. Byla to ksiega starych piesni, ule na zakurzonej okladce nie widnial zaden tytul, a Kaye nie rozpiela klamer, by zajrzec do srodka. Na scianie wisial stary gobelin, pewnej nocy, dawno temu, podarty przez Roibena na strzepy. Rycerz zastanawial sie, czy to pomieszczenie wyglada w oczach dziewczyny jak cela. Z pewnoscia nie tego sie spodziewala po wszystkich wspanialosciach, ktore widziala w innych czesciach pieczary. Kaye przygladala sie pozostalosciom gobelinu. -Jest piekna. Kto to taki? -Moja pani - odparl odruchowo. Chcial sie poprawic, ale nie potrafil. -Nie ta z Niesfornego Dworu? Druga krolowa? - zapytala Kaye, przysiadajac na szaroburej kapie, przechylajac glowe i nadal przygladajac sie postaci na gobelinie. Roiben nie musial nan spogladac, by widziec w glowie postac z czarnymi wlosami, opadajacymi niczym peleryna na tyl szmaragdowej sukni -piekna, lecz nieprawdziwa. Gobelin zostal utkany przez smiertelnika, ktory raz ujrzawszy Sforna Krolowa, spedzil reszte swego krotkiego zywota na tkaniu jej podobizn. Zmarl z glodu, plamiac ostatnie dzielo zdartymi do krwi palcami. Przez dlugi czas Roiben zazdroscil mu tak absolutnego poswiecenia. - Druga -przyznal. -Czytalam to - rzekla Kaye, wskazujac Raj utracony. - No, przynajmniej fragment. -"Mysl skolatana zmacilo zwatpienie i lek, a pieklo w glebi piersi plonie, Gdyz pieklo jest w nim, otacza go wokol, a nie oddalil sie o krok od piekla. Miejsce zmieniajac, jako i od siebie Nie moglby odejsc"* - zacytowal. -To bylo w jednej z tych wielkich antologii, ale w zasadzie nie omawialismy tego na lekcjach. Zostawilam sobie ksiazke, kiedy przestalam chodzic do liceum. Wiesz, co to jest liceum? - zapytala Kaye. Jej glos brzmial sennie, ale slowa wydawaly sie rozsadne. Czar wciaz dzialal, najwyrazniej jednak nie byl juz tak oszalamiajacy. Roiben pozwolil sobie uznac to za dobry znak. -Znamy wasz swiat, przynajmniej z grubsza. Samotnicy wiedza o was wiecej. To oni zagladaja wam do okien i ogladaja telewizje przez zaluzje. Widzialem kiedys, jak jedna z driad sprzedala innej szminke za niebotyczna sume. -Szkoda, ze nie pozwolili mi zabrac torebki. Moglabym kogos przekupic, by sie stad wyrwac - zasmiala sie Kaye, rozkladajac sie wygodnie na lozku. Lezala wsparta glowa o tylna porecz, w czarnych dzinsach, poprzecieranych na wysokosci kostek w miejscu, w ktorym stykaly sie ze sfatygowanymi butami. Zwyczajna dziewczyna. Dziewczyna, ktora nie powinna byc az tak odwazna. Na nadgarstku miala krajke z wyplowialymi, ledwo widocznymi wzorkami wyrysowanymi niebieskim dlugopisem. Zadnych pierscionkow. Paznokcie poobgryzane do skory. Szczegoly, ktorych wczesniej nie zauwazyl. Wygladala na zmeczona. Coz Roiben wiedzial o jej zyciu, nim on zmienil je w koszmar? Skrzywil sie na wspomnienie podartej koszuli, ktora Kaye podarla jeszcze bardziej, by opatrzyc mu rane... John Milton, Raj utracony, tlum. Maciej Slomczynski. -W kazdym razie sadzimy, ze wiemy co nieco o waszym swiecie. O tobie natomiast nie wiem nawet polowy tego, co powinienem. -Ja sama niewiele wiem o swiecie - odparla Kaye. - Znam tylko beznadziejna dziure, w ktorej sie wychowywalam, i jeszcze bardziej beznadziejne miasto, do ktorego przenioslam sie pozniej. Nigdy nawet nie bylam za granica. Moja mama usiluje byc piosenkarka, ale najczesciej tylko chleje i wrzeszczy, ze inne wokalistki sa do dupy. Rany, ale cie doluje! Roiben pomyslal o tym, co by sie stalo, gdyby z jakiejs nieprawdopodobnej przyczyny nie zlozono daniny. Gdyby Kaye jakims cudem umknela. Samotnicy przez siedem lat cieszyliby sie wolnoscia. Alez to bylby chaos! Niemal sie ucieszyl na mysl o tym. -Ja tez nie jestem zbyt wesoly, moja droga Kaye. Westchnela z usmiechem i opuscila glowe na poduszki, na ktorych postrzepione blond wlosy rozpostarly sie jak nimb. Roiben mimowolnie pomyslal, ze chcialby zaplesc jej warkocze, tak jak kiedys zaplatal je swojej siostrze. -Przez jakis czas chodzilam do liceum - mowila dalej Kaye - ale potem sie odzwyczailam. Wiekszosc ludzi uwaza, ze jestem dziwolagiem, co teraz wydaje sie zabawne. Hm, moze "zabawne" nie jest wlasciwym slowem. Roiben przysiadl na skraju lozka, sluchajac w milczeniu. -Kiedys myslalam, ze bycie dziwolagiem to dobra rzecz. Nie zebym sie bronila. Po prostu sadzilam, ze trzeba to pielegnowac. Spedzalam mnostwo czasu, krecac sie po barach, ustawiajac sprzet, skladajac sprzet, ladujac go do furgonetki, wylawiajac glowe mamy z kibla... Normalne dzieciaki nie robia takich rzeczy. I czasami zdarzalo sie cos dziwnego, magicznego. Cos, nad czym nie panowalam. Ale mimo to trudno mi uwierzyc, ze to wszystko jest prawdziwe. Ze ty jestes prawdziwy. Ostatnie slowa Kaye wymowila z jakas czcia, na ktora Roiben kompletnie nie zaslugiwal. Poza tym brzmiala calkiem normalnie. Jakby prowadzila towarzyska rozmowe. Nawet wygladala normalnie - moze tylko zbyt swobodnie czula sie na cudzym lozku. -Czy nadal chcesz sprawic mi przyjemnosc? Usmiechnela sie, zaskoczona i nieco skonsternowana. -Byloby lepiej, gdybys tego nie chciala - rzekl z wahaniem, szukajac sposobu, by jej przemowic do rozsadku. Wiedzial, ze nie bedzie mogl nic dla niej zrobic, jesli dziewczyna pozostanie pod wplywem czaru do czasu ceremonii. - Powinnas sie kierowac wlasnymi pragnieniami. Kaye usiadla i spogladala na niego badawczo. -A ty? Czyzbys nie chcial wrocic do domu? -Na Sforny Dwor? - Pozwolil sobie wyrzec te slowa, po czym przez dluga chwile rozwazal pytanie. W koncu pokrecil glowa. - Kiedys niczego nie pragnalem bardziej. Teraz mysle, ze nie bylbym mile widziany wsrod tamtejszego ludu, a jesli nawet, nie pasowalibysmy do siebie. -Wcale nie jestes taki, za jakiego wszyscy cie uwazaja - powiedziala Kaye, spogladajac na niego z takim ogniem w oczach, ze musial odwrocic wzrok. - Wiem, ze nie jestes taki. -Nic o mnie nie wiesz - odparl. Chcial ja ukarac za zaufanie, jakie ujrzal w jej oczach; wykorzenic je, by nie musiec patrzec na jej twarz w chwili, gdy ja zawiedzie. Mial ochote jej powiedziec, Ze jest dla niego niewiarygodnie atrakcyjna -czesciowo spetana czarem, posiniaczona i podrapana, kompletnie nieswiadoma faktu, ze nie dozyje switu. Zastanawial sie, jak by na to zareagowala. Zamiast tego zmusil sie do smiechu. -Pozwol, ze jeszcze raz ci wszystko wyjasnie. Wsrod mieszkancow Niesfornego Dworu jest wielu takich, ktorzy mysla o smierci i krwi wylacznie jako o rozrywce. Ale ten dwor to nie tylko okrutne zabawy. Nicnevin wlada starozytnymi tajemnicami ukrytymi w glebokich tunelach i jarach. Zmierzch kryje w sobie tyle samo prawd, co swit, a moze nawet wiecej, bo trudniej je zauwazyc... Nie, teraz, kiedy to zrozumialem, nie sadze, abym byl mile widziany w moim dawnym domu. -Ale oni... - zaczela Kaye, lecz Roiben uniosl reke, by powstrzymac protest. -Male plemiona, takie jak skrzaty, potrzebuja wrogow, by miec cel w zyciu. Pomysl o aniolach Miltona. Czyz Bog nie wykami sie madroscia, ofiarowujac im diabla, z ktorym mogli walczyc? Kaye milczala przez chwile. -W porzadku. Twierdzisz, ze Niesforny Dwor jest potrzebny, by Sforny mogl go nienawidzic. Ale czy to oznacza, ze uwazasz, iz nie wszyscy jego mieszkancy sa zli? -Zadna obelga nie bylaby za mocna na okreslenie Niesfornej Krolowej, ale niektorzy czlonkowie jej dworu bywaja zyczliwi. Widzialem tu znacznie wiecej zyczliwosci i madrosci, niz moglbym sie spodziewac. -A co powiesz o przeciwnikach Niesfornego Dworu? -Takze wsrod nich mozna znalezc zdumiewajace podobienstwa do waszych diablow. Zmagajac sie z wlasna nuda, niekiedy imaja sie rozrywek, ktore z czasem staja sie coraz bardziej okrutne. Kaye zadrzala. -A ty? Roiben wzruszyl ramionami. Prawie juz zapomnial, jak to jest tak po prostu siedziec i rozmawiac z kims. -Ja jestem kims innym. Nie naleze do zadnego dworu, nie jestem tez w pelni samotnikiem. Moja dusza ma zbyt wielu wlascicieli. Kaye przyklekla i chwycila go za obie rece. -Jesli cie to interesuje - powiedziala - ufam ci. -Nie powinnas - odparl odruchowo, ale kiedy sie zastanowil, doszedl do wniosku, ze nie ma juz ochoty karac jej za to zaufanie. Teraz chcial na nie zasluzyc. Chcial byc tym rycerzem, ktorym byl dawniej. Chocby tylko przez chwile. Przygladal sie, jak Kaye bierze gleboki oddech, byc moze szykujac sie na dalszy ciag rozmowy. Nie mogl juz tego zniesc. Pochylil sie do przodu, nie dajac sobie czasu na zastanowienie, i zlozyl pocalunek na jej wyschnietych wargach. Kaye otworzyla usta, wypuszczajac cieple powietrze, i lekko, jakby z wahaniem, przesunela dlonmi wzdluz jego ramion, zatrzymujac je na karku. Penetrowal jezykiem jej usta, szukajac ucieczki przed wewnetrznym chlodem. Bylo to tak przyjemne, ze az rozbolaly go zeby. "A nie oddalil sie o krok od piekla, jako i od siebie nie moglby odejsc". Zakleta. Calowal zakleta dziewczyne. Odskoczyl pospiesznie. Zaskoczona i nieco oszolomiona, oblizala dolna warge, lecz nie powiedziala ani slowa. Roiben zadal sobie pytanie, co pomyslalaby o tym wszystkim Kaye, gdyby jej umysl pracowal normalnie. Potem jednak pomyslal, ze jutro bedzie juz po niej; istnialo tylko dzis, a dzis mial ochote ja pocalowac, wiec zrobil to i juz. W koncu to byl tylko pocalunek. Kaye cofnela sie troche i siedziala z podkurczonymi pod broda kolanami. -Wkurzyloby ja to? - zapytala. Nie musial pytac, kogo ma na mysli. -Nie - odparl, pocierajac dlonia twarz i parskajac krotkim smiechem. - Nie za bardzo. Raczej by ja rozbawilo. -A tamta? Druga krolowa? Odruchowo zamknal oczy, jakby w niego czyms rzucono. Dlaczego zakochal sie w dziewczynie, ktora potrafila przeszyc go na wylot jednym luznym komentarzem, wytracic z rownowagi zwyklym niewinnym pytaniem? -Jesli chcesz, mozesz mnie pocalowac - powiedziala bezceremonialnie, nim zdazyl wymyslic odpowiedz. Wygladalo na to, ze magia juz na nia nie dziala, bo spojrzenie jej jasnych oczu bylo calkowicie wyrazne, ale tak naprawde Roiben nie mial pojecia, czy Kaye nadal jest we wladaniu czaru, a jesli tak, to jaki jest zakres jego dzialania. - Po prostu nie potrafie sie powstrzymac od zadawania glupich pytan. Pochylil sie ku niej, ale w tym momencie rozleglo sie ciche, lecz natarczywe pukanie do drzwi. Roiben zastygl na chwile. Chcial powiedziec cos o oczach Kaye, byc moze zapytac o cos zwiazanego z czarem. Szukal pytania, ktore sprowokowaloby konkretna odpowiedz. Chcial jej uswiadomic, ze moze go pytac o wszystko. A przede wszystkim chcial ja pocalowac. Pragnal tego tak bardzo, ze z trudem zdolal wstac, podejsc do drzwi i otworzyc je. W drzwiach stal przyslany przez Skillywidden goblin, smierdzacy zakrzepla krwia i zgnilizna. Usmiechnal sie, odslaniajac ostre zeby i spogladajac za plecy Roibena na siedzaca na lozku dziewczyne. Roiben wyrwal mu z rak biala szate. -Jesli ja pobrudziles, pozalujesz. -Krolowa chce wiedziec, czy juz skonczyles z dziewczyna. - Goblin usmiechnal sie kpiaco, nie pozostawiajac watpliwosci, jak rozumie te stowa. W Roibenie wezbrala dlawiaca furia, tak niespodziewana, ze obawial sie, iz drzy. Odetchnal gleboko. Raz, potem drugi. Mial nadzieje, ze poslaniec nic nie zauwazyl. Gobliny nie mialy oka do szczegolow. -Powiedz jej, ze jeszcze nie skonczylem - odparl, patrzac tamtemu w oczy z czyms, co w zamysle mialo byc usmieszkiem - ale niedlugo skoncze. -Po tych slowach sklonil sie nieznacznie i zamknal drzwi. Kiedy ponownie obrocil sie ku Kaye, jej twarz byla pozbawiona wyrazu. Roiben przelknal targajace nim emocje, nie zadajac sobie nawet trudu zidentyfikowania ich. -Wloz to - rzekl oschle, nie przejmujac sie gniewnym brzmieniem swego glosu i pozwalajac jej myslec, ze to ona jest adresatka tego gniewu. Rzucil suknie w strone dziewczyny, obserwujac, jak marszczy brwi i w milczeniu schyla sie po sliski jedwab, ktory zsunal sie ze skraju lozka i wyladowal na ziemi. Wiec jednak mu nie ufala. To dobrze. -Juz czas - powiedzial. Rozdzial 10 Slowo umiera -(Glosi opinia) -Ledwie z ust wyjdzie. Skadze - dopiero Wtedy zaczyna Zyc - w tej sekundzie.* Emily Dickinson Slowo umiera Gdy Nephamael wszedl do komnaty, Corny glebiej zanurzyl sie w cieplej, blotnistej wodzie. Skrzacie kobiety, ktore obcinaly mu wlosy i nacieraly olejkami skore, przerwaly prace i wyszly bez slowa. -Zrobily z ciebie ladne cacko - rzekl Nephamael. Jego zolte oczy zalsnily w migoczacym blasku swiec. Corny wiercil sie nerwowo. Dziwnie sie czul z tym olejkiem na skorze, nawet pod woda. Szyja swedziala go w miejscach, w ktorych kosmyki wlosow poprzyklejaly sie do ciala. -Predzej olow zmieni sie w zloto, niz ja stane sie ladny - wymamrotal, majac nadzieje, ze zabrzmi to dowcipnie. -Glodny? - zapytal Nephamael swoim maslanym glosem. Corny chcial go zapytac o Kaye, ale trudno mu bylo to uczynic, gdy rycerz zblizal sie do niego powolnym, rownym krokiem. Skinal wiec tylko glowa. Nie ufal wlasnemu glosowi. Nadal trudno mu bylo uwierzyc, ze Nephamael wyrwal go z dotychczasowego nedznego, zalosnego zywota i sciagnal tutaj. -W tym kraju sa owoce, ktore smakuja lepiej niz cale mieso twojej ojczyzny - rzekl Nephamael, usmiechajac sie szeroko. -I wolno mi ich skosztowac? Tlum. Stanislaw Baranczak. -Czemu nie, czemu nie. - Rycerz wskazal sterte odziezy. - Ubierz sie, a ja ci je pokaze. Gdy Nephamael pozostawil go, by ubieral sie w samotnosci, Corny byl zarazem wdzieczny i zawiedziony. Pospiesznie wlozyl na mokra skore niebieska aksamitna tunike i obcisle spodnie. Rycerz czekal w holu. Przejechal palcami po wlosach chlopaka, po czym przygladzil je na nowo. -Jestem pewien, ze komplement nie zostalby dobrze odebrany. Czujac dotyk tych dloni, Corny nie byl w stanie wydusic z siebie odpowiedzi. -Chodz - polecil Nephamael. Chlopak pospiesznie ruszyl za nim. Nad ich glowami kapal z sufitu wosk, tworzac imitacje stalaktytow. Gdzies z oddali dobiegala muzyka i smiech. Mezczyzni przeszli przez otwarta brame ze srebrzystego bluszczu do ogrodu, w ktorym galezie drzew uginaly sie pod ciezarem srebrnych jablek, niemal siegajac ziemi. Przez caly ogrod wila sie waska, wysypana bialymi kamykami sciezka, okrazajac drzewa i zawracajac. Wygiety sufit ponad sadem lsnil, wywolujac zludzenie, ze jest dzien, a oni wydostali sie na powierzchnie wzgorza. Corny czul zapach swiezo przekopanej ziemi, skoszonej trawy i gnijacych owocow. -Prosze - rzekl Nephamael, wskazujac gestem drzewa. - Jedz, na co tylko masz ochote. Corny nie byl juz pewien, czy istotnie jest glodny. Z uprzejmosci i obawy przed gniewem rycerza podszedl jednak poslusznie do jednego z drzew i zerwal jablko. Owoc byl cieply, jakby pod skorka plynela krew. Chlopak zerknal na Nephamaela, uwage rycerza zdawal sie jednak pochlaniac siedzacy na galezi bialy ptak. Corny ugryzl ostroznie jablko. Smakowalo pelnia, tesknota, marzeniami i pragnieniem, wiec wystarczylo jedno ugryzienie, by Corny poczul sie pusty w srodku. Nephamael usmiechnal sie drwiaco, patrzac, jak chlopak lize nadgryziony owoc, pozera miazsz, pada na kolana i wysysa blady ogryzek. Obserwowalo to kilka skrzatow o pieknych twarzach, szlachetnych rysach i oczach jak kropelki lez. Wszystkie one smialy sie, zwrociwszy ku niemu twarze niczym kwiaty kierujace glowki ku sloncu. A Corny potrafil tylko jesc, nie zwracajac uwagi na to, ze Nephamael zanosi sie halasliwym smiechem. Jakas kobieta o waskich, kreconych rogach rzucila mu poobijana sliwke, ktora wyladowala w piachu i pekla, a Corny rzucil sie, by wylizywac miazsz, ziemie i wszystko inne. Lizal tak dlugo, az z owocu nie pozostala nawet brudna kropla. Potem, oslepiony pragnieniem, pozarl klejace zgnilki, ktore pospadaly z drzew, razem z pelzajacymi po nich czarnymi mrowkami. Po jakims czasie Nephamael podszedl do niego i przytknal mu do ust krakersa. Corny pozarl go bezmyslnie. Krakers smakowal jak trociny, ale to nie mialo znaczenia. Nasycony krakersem, poczul, jak przemozny glod ustepuje. Przykucnal pod jednym z drzew, odzyskujac swiadomosc. Popatrzyl na swoje brudne rece, poplamione ubranie i na smiejace sie istoty - i przygryzl wargi, by nie zaplakac jak dziecko nad swoja bezradnoscia. -Spokojnie - powiedzial Nephamael, klepiac go po ramieniu. Corny wstal, zaciskajac piesci. -Biedny Corny. Jak ty kiepsko wygladasz. Boje sie, ze peknie ci serce - mruknal kpiaco rycerz. Na dzwiek jego slodkiego, lagodnego glosu Corny poczul, jak wstyd i zazenowanie opuszczaja go, pozostawiajac po sobie jedynie niejasne wspomnienie. -Chodz tu, moja zabawko. Cos ty ze soba zrobil! - Nephamael uniosl reke, przywolujac go do siebie. Wystarczylo jedno spojrzenie w te zolte oczy, by Corny pekl jak balonik. Wszedl w krag rozwartych ramion rycerza, oddajac sie rozkosznym ukluciom cierni. *** Tej nocy zabawy byly mniej huczne. Zadnych pojedynkow na skrzypce, zadnych halasliwych zbiorowych tancow. Nie bylo tez widac gor owocow czy ciastek miodowych. Slychac bylo natomiast szepty i przytlumiony smiech, Jedyne swiatlo dochodzilo z rozmieszczonych w calej pieczarze koksownikow i od malenkich skrzacikow fruwajacych ponad glowami zebranych.Stapajac po ziemi, Kaye czula bijacy od niej chlod. Trudno bylo myslec. Mgielka zaklecia ustepowala powoli, ale im mniej z niej pozostawalo, tym potezniejszy stawal sie lek. Wiedziala, ze umrze. Strach nie mogl jej uratowac. Przed soba widziala biale wlosy Roibena, niczym rtec opadajace na plaszcz rycerza prowadzacego ja przez tlum. Przypomniala sobie, ze przeciez nie ma umrzec. To byla tylko gra. Tylko gra. Mimowolnie uniosla dlon ku wargom. Byly dziwnie miekkie i spuchniete. Zbyt dobrze pamietala dotyk jego lagodnych warg i wyraz, jaki zagoscil na jego twarzy, gdy juz sie cofnal. Byl przerazony, a moze nawet zdegustowany. Kaye potrzasnela glowa, by rozjasnic mysli, ale mgla nadal sie utrzymywala. Oczy niektorych mijanych istot plonely zadza. Ciekawe, jak samotnicy zamierzaja podzielic to, co ze mnie zostanie, pomyslala. Wciagnela w pluca jeden, potem drugi gleboki haust zimnego jesiennego powietrza. Cala ta sytuacja ani troche jej nie bawila. Roiben zacisnal dlon na jej ramieniu. Mijali piekne i groteskowe zarazem stworzenia. Kaye usilowala skupic uwage na wilgotnej ziemi pod stopami, by uniknac myslenia o innych rzeczach. Krolowa stala posrodku czegos, co wygladalo na obszerny srebrzysty parkiet, zlozony z kilku polaczonych jak ukladanka czesci z wygrawerowanymi wizerunkami ludzi i skrzatow. W jego centrum Kaye ujrzala ozdobne kajdanki przykute do krotkich, ciezkich lancuchow. W odroznieniu od podlogi te ostatnie bez watpienia byly zrobione z zelaza: Kaye doskonale czula jego zapach. Warstwy przeswitujacej sukni Nicnevin powiewaly na wietrze. Najdluzsza z nich, tren, w trzech miejscach podtrzymywaly gobliny. Sztywny kolnierz sterczal z szyi niczym przezroczysta czarna pletwa. Kaye cwiczyla wzrok, skupiajac go na tym kolnierzu i pozwalajac, by omiatal poskrecane czerwone warkocze i wszystko inne z wyjatkiem trupio niebieskich oczu. Roiben opadl na jedno kolano, a Kaye pospiesznie poszla w jego slady. -Wstancie - zazadala krolowa. Oboje wstali. Nicnevin niecierpliwym gestem nakazala Roibenowi, by sie oddalil. Rycerz zawahal sie na moment, po czym podszedl do niej i ponownie przyklakl na jedno kolano. -Dam wszystko za jej uwolnienie - rzekl tak cicho, ze Kaye byla pewna, iz uslyszeli go tylko ci, ktorzy znajdowali sie najblizej. Patrzyl w dol - trudno bylo powiedziec, czy na ziemie, czy na pantofel krolowej. Szczery ton jego glosu przerazil Kaye. To nie bylo bezpieczne. Czyzby Roiben sadzil, ze ma wobec niej jakis dlug? Czy tez moze uwazal, ze musi to zrobic, poniewaz ja pocalowal? Nicnevin dotknela palcami wlosow Roibena. Mowila rownie cicho jak on, ale jej oczy blyszczaly dzika rozkosza. Spogladala gdzies w dal, w ciemnosc rozciagajaca sie poza zasiegiem pieczary. -Czyz nie sluzysz mi juz calym soba? Czyzby pozostalo w tobie cos, co nie nalezy jeszcze do mnie? Roiben uniosl wzrok i spojrzal w niebieskie oczy krolowej Niesfornego Dworu. Kaye chciala krzyczec, ostrzec go, ale nie zdolala wydobyc z siebie glosu. -Byc moze moglbym zaoferowac swoj entuzjazm - rzekl rycerz. - Wielokrotnie narzekalas, ze mi go brak. Krolowa uniosla lekko kaciki ust, ale nie sprawiala wrazenia rozbawionej. -Raczej nie - powiedziala. - Podoba mi sie twoj upor. -Musi jednak istniec cos, co moge ci dac - upieral sie Roiben. Nicnevin przytknela wskazujacy palec do swych karminowych warg i postukala lekko. Kiedy przemowila, uczynila to dosc donosnie, by jej glos wypelnil cale wydrazone wzgorze. -Tragizm jest niezmiernie pociagajacy. Mam ochote zagrac z toba w te gre. Co ty na to? -Jestem ci wdzieczny, milady - odparl Roiben, nadal nie podnoszac glowy. Nastepnie krolowa przeniosla wzrok na Kaye. -Coz, moja droga, wyglada na to, ze jednak spodobalas sie mojemu rycerzowi. Jesli odgadniesz zagadke, Niesforny Dwor podaruje mu cie. W tlumie rozlegly sie szepty. Kaye skinela glowa, nie wiedzac, jakie zwyczaje panuja na skrzacim dworze. Gdy krolowa odezwala sie ponownie, w jej glosie brzmialo szczere rozbawienie. -Jesli mnie zranisz, zaplacze lzami czerwonymi jak moje cialo, choc me serce jest z kamienia. Zgadnij, smiertelne dziewcze, czym jestem? Jestes soba, pomyslala Kaye i przygryzla warge, by powstrzymac histeryczny smiech wzbierajacy jej w gardle. Skupmy sie. Czerwona skora, kamienny rdzen - co to moze byc? Kaye jak przez mgle pamietala jakas stara historyjke o kims, komu skamienialo serce, by nastepnie ozyc pod wplywem lez, ale nie mogla sobie przypomniec szczegolow. Nie, zagadki zwykle mialy proste, logiczne, jednowyrazowe rozwiazania. Kiedy juz poznalo sie odpowiedz, ta zawsze okazywala sie logiczna. Cialo. Moze chodzilo o miazsz jakiegos owocu? A serce oznaczalo pestke? No tak, czeresnia. Tylko co w tym zabawnego? Kaye ponownie przygryzla warge. Jesli poprawnie odpowie na pytanie, spelni sie jej rozpaczliwe pragnienie: bedzie mogla odejsc stad wolna. Rzucila okiem na prawo i na lewo, szukajac Spike'a i Lutie, ale jesli nawet byli w tlumie, jej ukradkowe spojrzenia nie wylowily ich. Jej oswobodzenia nie bylo w planach, ale w tej chwili Kaye nie przejmowala sie zbytnio planami. Gdy sobie uzmyslowila, jak bardzo Roiben przywiazal sie do niej, jeszcze mocniej przygryzla warge. Czy Lutie i Spike byli swiadomi tego, ze Kaye moze potrzebowac ochrony na czas uwiezienia w Niesfornym Dworze? Jesliby traktowac jako wskazowke przerozne komentarze, ktore uslyszala tej nocy, Roiben zachowywal sie pruderyjnie, w istocie bowiem rycerz tego dworu mogl robic z uwieziona smiertelniczka, co mu sie zywnie podobalo. Biorac to pod uwage i przyjmujac, ze Roiben jest takim draniem, za jakiego mial go Spike, Kaye nie bardzo wiedziala, dlaczego mialaby pomagac w realizacji planu, ktory na wiekszosc nocy oddawal ja w jego rece. Nie. Musiala odpowiedziec na pytanie, nim sprawy wymkna sie spod kontroli. Odpowiedziec, a potem wyjawic Roibenowi wszystko, powiedziec, jak bardzo jest jej przykro, i miec nadzieje, ze zrozumie. Potem musiala odnalezc Spike'a i poznac odpowiedzi na kilka prawdziwych pytan. -Czeresnia - powiedziala tak pewnie, jak tylko potrafila. Roiben z gwaltownym syknieciem wypuscil powietrze, nie podnoszac sie jednak z kleczek. Kaye zastanawiala sie, jak dlugo wstrzymywal oddech. -Milady, nie mozesz... - odezwal sie skryba o lisim pysku, ale krolowa uciszyla go gestem. -Wstan, rycerzu. Dokonales dobrego wyboru. Dziewczyna jest twoja. Roiben wstal i powoli obrocil sie w strone Kaye. Na jego twarzy malowal sie wyraz nieskrywanej ulgi. Kaye wyciagnela ku niemu reke. Wytlumaczy mu wszystko, gdy tylko beda mogli odejsc. -A teraz nakazuje ci zaoferowac swoja nagrode jako ofiare w swiecie Daniny - rzekla Krolowa. W tlumie rozlegly sie smiechy. Furia i wstyd, ktore wykwitly na twarzy Roibena, polaczyly sie w cos potwornego. Reka rycerza opadla na rekojesc miecza. Opanowal sie jednak i z usmiechem zlozyl poklon krolowej. Obrociwszy sie do Kaye, przycisnal wargi do jej szyi, polozyl dlon na biodrze dziewczyny i szepnal tak, ze tylko ona mogla go uslyszec: -Co nalezy do ciebie, lecz inni uzywaja tego czesciej niz ty? Dotyk jego warg na szyi przyprawil Kaye o drzenie. Otworzyla usta, by przemowic, ale on pokrecil glowa, uniosl dlon i poglaskal swoja ofiare po brodzie. -Przemysl to. Potem puscil ja i poslusznie dolaczyl do pozostalych rycerzy. Trzy postacie w bialych tunikach skrepowaly Kaye, ostroznie dotykajac zelaza rekami w grubych rekawicach. Najpierw skuly jej nogi, polem rece. Dotyk zelaznych kajdan nieznacznie parzyl skore. Czterej rycerze Niesfornego Dworu rozstapili sie, stajac na czterech krancach parkietu: jeden na polnocnym, drugi na poludniowym, trzeci na wschodnim, a czwarty na zachodnim. Roiben zajal miejsce na poludniowym krancu, u stop Kaye. Nie patrzyl jej w oczy. "Co nalezy do ciebie, lecz inni uzywaja tego czesciej niz ty?" Czterech niskich, przysadzistych mezczyzn wnioslo na parkiet cztery zionace zielonym ogniem koksowniki. Stanawszy obok rycerzy, mezczyzni przyklekli, niczym zywe postumenty trzymajac piecyki na grzbietach. Skryba o lisim pysku uniosl obie rece i w calej pieczarze zalegla cisza. Niesamowita cisza. Kaye przeszukiwala wzrokiem tlum w poszukiwaniu znajomych twarzy. Przez moment zdawalo jej sie, ze widzi Spike'a, ale nie miala pewnosci. Tlum byt zbyt gesty. Na skraju pieczary zaplonely kolejne zielone ognie, rzucajac dziwne cienie. Gdzies daleko rozlegly sie uderzenia werbla. Krolowa Niesfornego Dworu zabrala glos. -Zebralismy sie tu w te swieta noc, by splacic swoj dlug. Dzis to my, wladcy, musimy pasc na kolana - mowila, a jej slowa niosly sie echem wsrod ciszy. Wszystkie stworzenia Niesfornego Dworu jak jeden maz osunely sie na kolana. Tylko samotnicy nadal stali. Kleczala nawet krolowa. Klosz jej czarnej sukni rozlal sie po parkiecie niczym kaluza. -My, gospodarze Niesfornego Dworu, strzegacy sekretow ziemi, wladcy z krwi i kosci, pragniemy zlozyc dobrowolna ofiare w zamian za dobrowolne posluszenstwo mieszkancow naszych ziem. Coz, wyglada na to, ze nikogo nie martwi fakt, iz dobrowolna ofiara skuta jest lancuchami, pomyslala Kaye. Powolne uderzenia werbla doprowadzaly ja do szalu, jej serce, dla odmiany, walilo tak, jakby chcialo sie roztrzaskac o zebra. Krolowa zas mowila dalej. -Jaka jest nasza ofiara? -Smiertelna krew. Smiertelna dusza. Smiertelna namietnosc - przemowil jednym glosem dwor. Wzrok Kaye padl w koncu na znajoma postac. Byl nia Corny, stojacy gdzies z boku, obok Nephamaela, z beznamietna twarza i obcietymi, zaczesanymi do przodu jasnobrazowymi wlosami. Ta fryzura - w polaczeniu z brakiem okularow - sprawiala, ze twarz chlopaka wydawala sie szczupla i bezradna. Corny mial na sobie niebieska aksamitna tunike, udekorowana tak, jakby po zakonczeniu ceremonii mial odegrac szekspirowski dramat. Nephamael przygladal sie Kaye nieublaganym spojrzeniem zoltych oczu. Miala nadzieje, ze wkrotce przystapi do dziela. Z ciekawosci sprobowala wlasna magia naruszyc wiazacy ja czar. Ten jednak lezal nieruchomo, ciezki jak mokre przescieradlo. Nie czula nawet skrzydel. -O co prosimy w zamian? - zapytala krolowa dzwiecznym, pieknym i strasznym glosem. -O posluszenstwo. Powsciagliwosc. Uleglosc - odparl dwor. Kaye obrocila wzrok ku Roibenowi. Kleczal jak inni, powtarzajac slowa rytualu, a oczy mu blyszczaly, jakby chcial do niej telepatycznie przemowic. "Co nalezy do ciebie, lecz inni uzywaja tego czesciej niz ty?" Nie miala watpliwosci, ze to kolejna zgadywanka. Co nalezy do ciebie? Swiat zagadek operuje podstawowymi pojeciami: cialo, umysl, dusza. Kaye byla przekonana, ze tych rzeczy uzywa w wiekszym stopniu sama, niz pozwala na to komukolwiek innemu. -Pytamy zatem: czy rozumiecie nasza oferte? Tym razem przyszedl czas na odpowiedz samotnikow. Mowili mniej synchronicznie, wywolujac poglos. -Rozumiemy ja. Kaye doszla do wniosku, ze musi rozpatrzyc zagadke od konca. Roiben chcial, zeby cos zrobila. Zagadka dotyczyla czegos, co Kaye juz wiedziala. Spojrzala na jego sciagnieta twarz i nagle wszystko stalo sie dla niej tak jasne, ze wstrzymala oddech. "Co nalezy do ciebie, lecz inni uzywaja tego czesciej niz ty?" Twoje imie. Glos krolowej, zsynchronizowany z uderzeniami odleglego werbla, wyrwal Kaye z rozmyslan. -Czy przyjmujecie te smiertelniczke jako nasza danine? -Przyjmujemy ja. Kaye z przerazeniem rozejrzala sie wokol. Do czego, u diabla, miala wykorzystac jego imie? Pieczara byla ogromna i wypelniona po brzegi. Czy Roiben naprawde sadzil, ze zdola ja stad wyrwac? -Czy oddajecie sie w nasze wladanie? -Oddajemy sie - odparli jak jeden maz samotnicy. Kaye mimowolnie miotala sie w lancuchach. Panika rozchodzila sie po jej ciele jak lod, zmrazajac krew. -Jaki jest czas trwania waszej sluzby? Nadciagal swit. Za zielonymi plomieniami Kaye dostrzegala czerwona poswiate. -Slubujemy sluzyc przez siedem lat. Krolowa uniosla sztylet. -Przypieczetujmy uklad krwia. Nikt nie ruszyl palcem, by ocalic Kaye. Z calej sily pociagnela lancuchy, ale trzymaly mocno i byly tak ciasne, ze nie dala rady wyrwac rak. Tylko bardziej palily, gdy sie poruszala. Krolowa Niesfornego Dworu sprawiala wrazenie zdziwionej. Kaye pomyslala, ze jej dotychczasowy spokoj i milczenie prawdopodobnie utrzymywaly Nicnevin w przekonaniu, iz ofiara pozostaje pod wplywem czaru. Usilowala stlumic panike, by moc pomyslec. Musiala uzyc jego imienia. Nie miala jednak pojecia, co mu rozkazac. To musialo byc cos konkretnego. "Uratuj mnie"? "Przerwij to"? "Wydostan mnie stad"? Roiben gapil sie na nia. Jak to mozliwe, by sobie tego zyczyl? To nie mialo najmniejszego sensu, ale nie bylo juz czasu na rozwazania. -Rathu Roibenie Rye - powiedziala cicho. Wypowiadane w przerazeniu slowa zlaly sie w jedna calosc. Kaye uswiadomila sobie, co robi, i dalszy ciag niemal uwiazl jej w gardle. - Przetnij moje wiezy. Roiben dobyl swego cienkiego jak palec miecza, a w pieczarze podniosl sie szmer. Po krotkim wahaniu rycerz usmiechnal sie. Byl to mroczny, potworny usmiech, najstraszniejszy, jaki w zyciu widziala. Trzej pozostali rzucili sie na niego, nim zdazyl wkroczyc do kregu. Ciezki miecz zielonego rycerza uderzyl w Roibena w tym samym momencie, w ktorym ten odziany na czerwono zaatakowal go z tylu. Roiben obrocil sie szybciej, niz zdawalo sie to mozliwe, i cial czerwonego rycerza w twarz. Ten zachwial sie i zakryl dlonia oczy, upuszczajac miecz, ktory z hukiem upadl wewnatrz kregu. Roiben usilowal odeprzec cios trzeciego rycerza - kobiety walczacej toporem - ale spoznil sie. Ostrze wbilo mu sie w lewe ramie, wyrywajac metalowe kolko i unoszac sie ponownie w pore, by Roiben zdazyl dzgnac nacierajacego znow zielonego rycerza. Ten upadl na bok i legl bez zycia. W jego zbroi widniala tylko niewielka dziurka, ale na powierzchni tworzyla sie juz plama krwi. Roiben i kobieta krazyli wokol siebie, markujac ciosy. Ich bron nie nadawala sie do takiej walki - miecz byl zbyt lekki, a topor zbyt powolny - ale oboje byli dosc dobrzy w swoim rzemiosle, by to nadrobic. Kobieta rzucila sie naprzod, celujac w ramie w nadziei, ze zaskoczy przeciwnika. Ten jednak zrobil unik, lecz i sam chybil. Tymczasem pedzili juz ku nim inni zolnierze dworu - zbyt wielu, by Kaye mogla ich zliczyc, i zbyt zroznicowani: trolle, gobliny, hobgobliny. Krolowa kleczala nieporuszona, zacisnawszy wargi w waska linie... Kaye napiela cialo i z calej sily usilowala zerwac lancuchy. Na prozno. Na ramieniu Roibena pojawila sie niepokojaco szeroka plama krwi. Zdolal ugodzic przeciwniczke tak silnie, ze osunela sie na kolana, ale otaczalo go juz dziesieciu innych wrogow. Rycerz na przemian to atakowal, to sie bronil, wirujac wokol wlasnej osi, tnac szponiaste dlonie i dzgajac odsloniete brzuchy. Nadciagali jednak kolejni napastnicy. Kaye wykrecala glowe na wszystkie strony i spluwala na rece, na prozno usilujac nadac im poslizg, by wysunely sie z kajdan, i mruczac pod nosem: "Nie, nie, nie". Krolowa krzyczala cos, ale szczek stali i okrzyki widzow zagluszaly jej slowa. Tymczasem obok Kaye pojawila sie niewielka postac, w ktorej ta rozpoznala Spike'a. Skrzat zaczal majstrowac niewielkim nozem przy lancuchach krepujacych jej rece. -Wszystko poszlo nie tak - jeknal skrzat. - Och, Kaye, wszystko nie tak! -On zginie! - wrzasnela, po czym uswiadomila sobie, co moze zrobic. - Rathu Roibenie Rye! - wrzasnela tak glosno, jak tylko potrafila. - Uciekaj! Na te slowa krolowa Niesfornego Dworu odwrocila sie gwaltownie i z furia w oczach ruszyla ku Kaye, wyrzucajac z siebie nieslyszalne slowa. Stojacy plecami do Kaye Roiben natarl na kolejnego rywala, Nie wiedziala, czy w ogole slyszal jej rozkaz. A moze po prostu nie mogl dalej uciec. -Szybciej, Spike - rzucila, usilujac zapanowac nad cialem i nie ciskac sie jak zwierze w potrzasku, by dac skrzatowi szanse podwazenia zamka. Maly czlowieczek koncentrowal sie, marszczac brwi i parzac sobie palce o zelazo, lecz nagle jakas niewidzialna sila odrzucila go na bok. -Z poczatku bylas bardzo zabawna, ale teraz mnie meczysz - odezwala sie krolowa, stawiajac obuta w pantofel stope na szyi Kaye. Dziewczyna rzezila, pozbawiona dostepu powietrza, a obcas w kazdej chwili mogl przetracic jej kark. Niespodziewanie nacisk ustapil, a krolowa osunela sie na Kaye, zraszajac jej twarz kropelkami krwi. W chwili zetkniecia twarzy Nicnevin z zelazem rozlegl sie mrozacy krew w zylach syk. Krolowa wyzionela ducha. Roiben spogladal na nia dzikim, rozbieganym wzrokiem. Na ustach mial smuge krwi - prawdopodobnie cudzej. Uniosl miecz. Kaye ledwie zdazyla krzyknac, nim ostrze z glosnym szczekiem uderzylo w lancuchy krepujace jej nogi. Spike przyczolgal sie blizej. Mruczac cos do siebie, dzgnal palcem cialo krolowej, ono jednak pozostalo nieruchome. We dworze zalegla cisza. Potem powietrze wokol Kaye zawirowalo gwaltownie. Poczula, jak magia wokol niej gestnieje. Lancuchy na rekach i nogach parzyly nieznosnie. Zbyt sciagnieta, zbyt rozgrzana skora zaczela sie luszczyc, jak wtedy na trawniku, tyle ze tym razem bylo to gwaltowne i nieprzyjemne. Skrzydla uwolnily sie spod cienkiej powloki w tym samym momencie, w ktorym Roiben uderzyl mieczem w lancuch trzymajacy prawa dlon Kaye. Zatoczyl sie, spogladajac na nia rozszerzonymi oczyma. Byl tak oszolomiony, ze nie zauwazyl ataku goblina. Obrocil sie, ale bylo juz za pozno. Niewielkie, zakrzywione ostrze ugodzilo go w udo. Pozbawione ochrony dziwnego poteznego czaru, nadgarstki i kostki Kaye palily jak ogien. Wyla z bolu, usilujac wyzwolic sie z lancuchow i zrzucic z siebie ciezkie cialo krolowej. Spike najwyrazniej doszedl do siebie wystarczajaco, by powrocic do zmagan z kajdanami. Tym razem udalo mu sie otworzyc zamek tych, ktore jako jedyne nadal polaczone byly z lancuchem. W miejscu, w ktorym jego skora zetknela sie z zelazem, pojawily sie bable. -Musimy uciekac! Dalej! - Przerazony skrzat ciagnal Kaye za reke. Wokol nich rozpetal sie chaos. Kaye nie wiedziala, ktore z walczacych, uciekajacych czy okrywajacych sie stworzen sa jej wrogie, ani czy w ogole ma tu jakichs przyjaciol z wyjatkiem tego, ktory wlasnie na nia wrzeszczal, i Roibena, ktory w tej chwili zataczal luk mieczem, by ugodzic nim wlocznie trzymana przez nakrapianego stwora o blyszczacych zlotych oczach. Krew splywala mu po prawej rece i przesiakala przez prawa nogawke spodni. Poruszal sie coraz bardziej ociezale. Kaye usilowala nie myslec o powodowanym przez zelazo bolu, lecz skupic sie na tym, by wstac. -Nie mozemy go tu zostawic. Nad ich glowami przeleciala seria szyszek, wybuchajac po zetknieciu z ziemia. -Wlasnie ze mozemy - odrzekl Spike, w przyplywie determinacji znow pociagajac Kaye. - Po tym, jak wykorzystalas jego imie, nie chcialbym byc w twojej skorze, gdy cie zlapie. -Nic nie rozumiesz - powiedziala. Ale wiedziala, ze to ona nic dotad nie rozumiala. To ona udawala. Roiben od samego poczatku wiedzial, ze oddaje za nia zycie. Miala ochote walic glowa w parkiet. -Rathu Roibenie Rye, rozkazuje ci wynosic sie stad w diably razem ze mna i Spike'em, i to juz! - wykrzyknela najglosniej jak mogla, pewna, ze tym razem rycerz znajduje sie dostatecznie blisko, by ja uslyszec. Roiben obrocil sie ku niej, ciskajac wzrokiem gromy. Najwyrazniej jego furia przelozyla sie na sile ciosu, bo nastepne uderzenie miecza niemal odcielo zlotookiemu stworowi glowe. Kaye slaniala sie na nogach, usilujac usztywnic kolana i zachowac swiadomosc. Kostki i nadgarstki plonely, w ustach miala smak zelaza, a wszedzie wokol unosil sie jego zapach. Musiala na moment stracic swiadomosc, bo kiedy sie ocknela, i Roiben trzymal ja zakrwawiona reka i ciagnal przez tlum tak szybko, ze w koncu musiala ruszyc biegiem. Spike takze biegl, nie odstepujac ich na krok. Gdy wydostawali sie z pieczary, droge zagrodzila im jakas postac. Zostala jednak scieta, nim Kaye zdazyla sie jej przyjrzec; zapamietala tylko dziwacznie wysoki wzrost i jasnoszara barwe. Potem cala trojka znalazla sie na cmentarzu i biegla zniszczona kwarcowa sciezka, mijajac plastikowe kwiatki na grobach, splaszczone puszki po napojach i niedopalki papierosow, ktore urastaly w oczach Kaye do rangi talizmanow mogacych powstrzymac potwory. Dopoki nie przypomniala sobie, ze sama jest potworem. Rozdzial 11 "Chce wiedziec jednak, czys jest moim Wrogiem". "Och, nie, moj drogi, pozostawmy to; Coz bowiem oprocz ognia liczy sie We mnie i w tobie?" William Buller Yeats The Mask Kaye wkroczyla na podjazd. Samochod matki wydal jej sie zarazem znajomy i obcy, jakby stanowil czesc malowidla, ktore ktos moglby w kazdej chwili obrocic i ulozyc poziomo, demaskujac jego dwuwymiarowosc. Drzwi na tylny ganek sprawialy wrazenie portalu miedzy swiatami, i choc byla juz o krok od nich, nie miala pewnosci, czy ja wpuszcza. Wlasciwie nie czula sie zmeczona; raczej odretwiala. Roiben oparl sie o wiaz i zamknal oczy, opusciwszy bezwladnie trzymany wciaz w reku nagi miecz. Drzal lekko. Na tle znajomych przedmiotow jego zakrwawiona reka i udo wygladaly w oczach Kaye potwornie. W tym momencie z jednego z drzew sfrunela Lutie. Dwukrotnie okrazyla Kaye, po czym wyladowala na jej ramieniu i ucalowala mokra skore szyi. Zaskoczona dziewczyna wzdrygnela sie. -Tak sie balam, balam, balam - zaspiewala jej do ucha Lutie. -Ja tez - wyznala Kaye, glaszczac malenka, ruchliwa istotke. -Nim noc zapadnie, beda spiewac o tobie dziesiatki piesni - rzekl z duma Spike. -Gdybym zginela, tak jak planowaliscie, byloby ich jeszcze wiecej, co? Spike wpatrywal sie w nia rozszerzonymi oczyma. -My nigdy... Kaye przygryzla warge, usilujac powstrzymac fale histerii. Jesli Nephamael istotnie zamierzal zdjac czar, to chyba nie ze mnie, tylko z mojego trupa. -Zwroc mi wolnosc, pixie - odezwal sie Roiben. Mial taka pustke w oczach, ze Kaye az scisnelo w zoladku. - Bylem nieostrozny. Nie bede zywil zalu do ciebie ani twoich przyjaciol, ale zakonczmy juz to szalenstwo. -Nie planowalam tego. Nigdy nie zamierzalam wykorzystywac twojego imienia. - Kaye wyciagnela reke i poglaskala go po rekawie. Zareagowal w mgnieniu oka, chwytajac ja dlonia za nadgarstek i wykrecajac go mocno. Lutie pisnela i wzniosla sie w powietrze. W jego glosie nie bylo gniewu, sarkazmu ani natarczywosci. Byl tak samo pozbawiony wyrazu jak oczy. -Jesli chcesz, bym znosil twoj dotyk, musisz mi to rozkazac. Potem puscil jej reke tak gwaltownie, jakby byla z zelaza. Kaye drzala, zbyt przestraszona, by plakac, i zbyt nieszczesliwa, by sie odezwac. -Powiedz mu, ze moze odejsc, Kaye - powiedzial Spike, jakby przemawial do rozsadku wariatce. - Mowi, ze nie bedzie mial zalu. To wspanialomyslna oferta. -Nie - powiedziala glosniej, niz zamierzala. Wszyscy spojrzeli na nia w zdumieniu. Oczy Roibena pociemnialy. Musiala sie wytlumaczyc. Obrocila sie ku niemu, uwazajac, by przypadkiem go nie dotknac. -Wejdz do srodka. Bedziesz mogl przemyc rany. Chce ci tylko cos wyjasnic. Wieczorem bedziesz mogl odejsc. Jego oczy nie byly juz beznamietne: plonely ogniem furii. Kaye przez chwile myslala, ze zginie, nim zdazy wyjakac jego imie. Potem zastanawiala sie, czy rycerz nie sprobuje odejsc, rzucajac jej wyzwanie, by go zatrzymala. Ale on nic takiego nie zrobil. -Jak sobie zyczysz, pani - rzekl dworsko, a jego slowa ranily ja jak noze. - Wolalbym, by nikt inny nie poznal mojego imienia. Spike zerknal na twarz rycerza Niesfornego Dworu i zadrzal. Lutie obserwowala bieg wydarzen z galezi wiazu. -Kolczasta Wiedzma bedzie chciala wiedziec, co sie dzis stalo - rzekl powoli Spike. -Chodzmy - uciela Kaye. - Pomowimy o tym pozniej. Wyjela spod zakurzonej butelki wybielacza zapasowy klucz i otworzyla drzwi najciszej, jak sie dalo. Dom byl pograzony we snie. Roiben wszedl za nia do kuchni, zamknal starannie drzwi i napelnil brudna prawdopodobnie szklanke woda z kranu. Byl to tak dziwny widok, ze Kaye stanela i gapila sie na rycerza. On zas pil, odchylajac do tylu glowe i odslaniajac profil szyi. Chyba zauwazyl, ze Kaye sie w niego wpatruje, bo gdy tylko skonczyl, obrocil sie ku niej. -Przepraszam - powiedzial. -Nic sie nie stalo. Zrobie kawe. Lazienka jest tam - wskazala. -Masz moze sol? - zapytal. -Sol? -Chodzi o moja noge. Nie wiem, co sie da zrobic z reka. -Aha. - Pogrzebala w szufladzie z przyprawami babci i wyciagnela pudelko soli. - Moze wolisz jodyne albo cos? Pokrecil ponuro glowa i ruszyl w kierunku lazienki. Wrocil po kilku minutach w bardziej ludzkiej postaci. Tak jak wtedy, gdy sie spotkali, jego wlosy byly teraz bardziej biale niz srebrne, kosci policzkowe nieco mniej wydatne, uszy mniej spiczaste. Zdjal koszule i Kaye z niepokojem obserwowala siatke blizn na jego piersi. Prawdopodobnie znalazl jakas gaze, bo udo pod nogawka wygladalo na opatrzone. Nalala kawy do dwoch kubkow, z przerazeniem zauwazajac, ze drza jej rece. Wsypala sobie cukier, po czym zerknela pytajaco na Roibena. Kiwnal glowa. Gdy zaoferowala mleko, kiwnal ponownie. -Kiedy spotkalam cie po raz pierwszy, nie wiedzialam, ze jestem skrzatem - powiedziala. Uniosl brew. -Zakladam, ze wiedzialas to juz, gdy wymusilas na mnie pocalunek. Kaye poczula, ze sie rumieni. Zdolala tylko przytaknac. -Pytanie, rzecz jasna, brzmi, czy pomoglas mi w lesie po to, by poznac moje imie. Nic dziwnego, ze Roiben jest wsciekly, skoro ma takie podejrzenia, pomyslala, czujac narastajace mdlosci. -Nie moglam wiedziec, co mi zaoferujesz - wyjakala. - W barze po prostu chcialam cie wkurzyc, no i... wiedzialam, ze skrzaty nie lubia zdradzac swoich prawdziwych imion. -Ktos kiedys wyrwie ci ten ostry jezyk - powiedzial Roiben. Kaye przygryzla dolna warge i mietosila ja zebami, zastanawiajac sie, czego wlasciwie sie spodziewala: wyznania milosci? Przeciez laczyl ich tylko jeden, i to nie calkiem szczery, pocalunek. Zerknela na stojacy przed nia parujacy kubek. Byla pewna, ze jesli wypije choc lyk kawy, zwymiotuje. Musiala zapalic. Pogrzebala w kieszeniach zawieszonej na oparciu krzesla marynarki Ellen. Znalazla papierosy i zapalniczke. Nie zwazajac na zdumiony wzrok Roibena, zapalila i zaciagnela sie. Dym uderzyl ja w pluca jak ogien. Osunela sie na kolana, wypuszczajac z reki papierosa, ktory wypalil dziure w linoleum. Roiben natychmiast zgasil go butem i pochylil sie ku niej. -Co ty wyprawiasz? -Pale - powiedziala, siadajac na podlodze, po czym zwyczajnie sie rozplakala. Dziwne, ze wlasnie to wyprowadzilo ja z rownowagi. Strasznie chcialo jej sie wymiotowac. -To trucizna - rzeki z niedowierzaniem Roiben. - Nawet mieszkancy Zelaznej Strony umieraja od tego. -Wiem. Przytulila twarz do kolan, wycierajac policzki o skrzacia suknie i zalujac, ze nie pozwolila mu odejsc, kiedy sie tego domagal. -Jestes zmeczona - rzekl Roiben z przeciaglym westchnieniem, mogacym oznaczac zniecierpliwienie. - Gdzie sypiasz? Radze tez pomyslec o otoczeniu sie czarem maskujacym - mowil beznamietnym glosem. Kaye otarla policzki z resztek lez i przytaknela. -A ty? - zapytala. - Nie jestes zmeczony? -Smiertelnie. - Miesnie twarzy rycerza rozluznily sie, sugerujac cos na ksztalt usmiechu. Po cichu weszli na gore. Wyostrzony skrzaci sluch pozwalal Kaye slyszec swiszczace pochrapywanie matki i cichszy, stlumiony oddech babci. Na pietrze czula zapach drewna i szczurzych ekskrementow, mydla i dezodorantow, a nawet zalegajacej niemal wszedzie grubej warstwy kleistego kurzu. Kazdy z zapachow byl teraz silniejszy i bardziej wyrazisty niz kiedykolwiek przedtem. Daj spokoj, pomyslala; poprzednim razem, gdy przebywalas tu odarta z czaru, wszystko bylo takie samo. Nie byla to jednak wielka pociecha w obliczu faktu, ze Kaye nie mogla dotknac polowy znajdujacych sie w domu metalowych przedmiotow, a jedna zaciagniecie sie papierosem niemal pozbawilo ja przytomnosci. Weszli do sypialni. Kaye przekrecila staroswiecki klucz, by zamknac pokoj od srodka. Wolalaby nie musiec sie tlumaczyc babci z obecnosci Roibena. Z czarem czy bez, bylo to beznadziejne przedsiewziecie. -Widzialam twoj pokoj - powiedziala. - Teraz ty masz okazje obejrzec moj. Brodzac w zalegajacych na podlodze szpargalach, Roiben podszedl do materaca i usiadl. Kaye pogrzebala w workach i znalazla dla siebie zielona, smierdzaca stechlizna koldre z dziurami po papierosach. Rozowa, pod ktora zwykle sypiala, lezala zlozona na materacu. Kaye miala nadzieje, ze koldra nie pachnie zbyt mocno jej potem. Roiben zdjal buty i rozejrzal sie po pokoju. Jego wzrok najpierw spoczal na klatce ze szczurami, a potem na walajacych sie po podlodze stertach ubran, ksiazek i czasopism. -Troche tu balagan - mruknela, siadajac na skrzyni bialego lozka. Przygladala sie, jak Roiben rozciaga sie na materacu, zafascynowana jego poruszajacymi sie pod skora sprezystymi miesniami. Nawet zmeczony, zabandazowany i owiniety jej rozowa koldra wygladal groznie. -Co z nia zrobilas? - zapytal, spogladajac na nia przez srebrne rzesy wienczace ciezkie powieki. -Co? -Co zrobilas z dziewczynka, do ktorej nalezy pokoj? -Odpieprz sie - burknela, tak wsciekla, ze na chwile zapomniala o swoich probach przekonania go, jak bardzo jest jej przykro. -Myslisz, ze uwierzylbym we lzy pixie? - zapytal, odwracajac glowe, by nie widziala jego twarzy. Niewypowiedziane przeklenstwa wisialy jej na jezyku niczym osty, a gdy probowala je polknac, ranily gardlo. Oboje byli zmeczeni. Miala szczescie, ze Roiben nadal sie do niej odzywal. Pomimo znuzenia nie mogla jednak zasnac. Zamiast tego patrzyla na niego, jak wierci sie na swoim legowisku, mnac posciel, a napiecie na jego twarzy ustepuje miejsca wycienczeniu; jak jedna z dloni z calej sily sciska brzeg poduszki. Nigdy nie wygladal w jej oczach tak realnie jak teraz, z rozpuszczonymi wlosami, bosa stopa zwisajaca ze skraju materacu i spoczywajaca na wypozyczonej z biblioteki ksiazce, ktora Kaye od lat zamierzala zwrocic. Ale ona nie chciala go uwazac za rzeczywistego. W ogole nic chciala o nim myslec. *** Obudzila sie gwaltownie. Zamrugala, zaskoczona nienaturalna ciemnoscia spuszczonych zaluzji. Roiben siedzial obok niej na twardej skrzyni, tak mocno zaciskajac jej dlonie na ramionach, ze byla pewna, iz pozostawi since. -Powiedz mi to, co zamierzalas powiedziec, Kaye - zazadal z blyszczacymi oczyma. Starala sie oprzytomniec. W tej scenie nic nie mialo sensu - a juz na pewno nie miala go malujaca sie na twarzy Roibena udreka. -Chcialas mi powiedziec, ze jestes skrzatem - mowil natarczywie. - Po prostu nie zdazylas. Skinela glowa, nadal senna. Rycerz wydawal sie wielki, jakby jego obecnosc pochlonela caly pokoj. Nie dalo sie odwrocic wzroku od jego oczu. -Powiedz - rzeki, uwalniajac jej ramiona i surowa pieszczota odgarniajac jej wlosy z twarzy. -Nigdy nie zamierzalam... Tak, chcialam - wymamrotala sennie, z trudem artykulujac slowa. Jego dlonie znieruchomialy. -Kaz mi w to uwierzyc - powiedzial niskim glosem. -Nie moge - odparla. Musiala sie skupic, by znalezc odpowiedz, ktora sprawi, ze wszystko znowu bedzie dobrze. - Wiesz, ze nie moge. -Spij, Kaye - rzekl lagodnie, nie dotykajac jej juz: zwiniete w piesci dlonie trzymal na kolanach. Kaye uniosla sie na lokciach, usilujac wymyslic, jak go powstrzymac przed wstaniem z lozka. -Pozwol, ze ci pokaze - powiedziala, pochylajac sie ku niemu i zblizajac usta do jego warg, ktore rozwarly sie bez zadnego oporu, pozwalajac, by go calowala, jakby smak jej jezyka mogl dac swiadectwo prawdzie. Po chwili Roiben oderwal sie od niej lagodnie. -Nie o to mi chodzilo - rzekl z cieniem smutnego usmiechu. Kaye opadla z powrotem na lozko, czujac, ze sie czerwieni, juz w pelni przytomna i przerazona wlasnym czynem. Roiben zesliznal sie ze skrzyni i usiadl na podlodze, odwracajac wzrok i spogladajac na srebrzyste pasmo swiatla dobiegajace spod brudnej plastikowej zaluzji. Kaye przewrocila sie na bok i usilowala zajrzec mu w twarz, nerwowo skubiac zakrzepla na koldrze krople wosku. -Odgadlam zagadke i podalam odpowiedz krolowej, choc sadzilam, ze mnie wypusci. Roiben spojrzal na nia gwaltownie, zaskoczony. -Rzeczywiscie. Dlaczego? Kaye chciala mu to wytlumaczyc najlepiej, jak potrafila, wykorzystujac jego zainteresowanie. Starala sie, by jej glos brzmial bardzo spokojnie i szczerze. -Bo to nie mialo sie tak potoczyc. Nidy nie zamierzalam w ten sposob cie wykorzystac. Nigdy nie miales... -Ciesz sie, ze to zrobilem - przerwal jej lagodnie, wyciagajac reke i gladzac ja trzema palcami po brodzie. - Dziwnie wygladasz w tej postaci. Zadrzala. -W jakiej postaci? -Zielonej. Jego oczy byly jak mgla, jak dym; jak wszystko, co ulotne. Byl tak piekny, ze Kaye nie mogla na niego patrzec. Byl czarem, ktory miala przelamac calkiem niechcacy. -Zbyt wiele zabijalem, Kaye - powiedzial cicho Roiben. Nie wiedziala, czy mialo to byc requiem dla przeszlosci, czy modlitwa w intencji przyszlosci. Tym razem, gdy Roiben ponownie ulozyl sie na materacu i podciagnal koldre pod szyje, Kaye zajela sie ogladaniem pajeczyn, ktore drzaly z kazdym podmuchem powietrza wpadajacego przez szpary w starych oknach. Uslyszane, ale nie przetrawione slowa odbijaly sie echem w jej glowie. Widziala blizny znaczace cala jego piers, dziesiatki bialych kresek w rozowej otoczce. Wyobrazila sobie Niesforny Dwor, taki, jakim widziala go owej nocy, gdy wraz z Corny`m zakradla sie do wnetrza wzgorza, tyle ze teraz wszyscy biesiadnicy spogladali na swoja nowa zabawke: srebrnowlosego, pieknookiego rycerza Sfornego Dworu. -Roiben? - odezwala sie w ciszy. - Spisz? Nawet jesli nie spal, nie odpowiedzial. *** Kiedy ponownie sie obudzila, ktos walil do drzwi pokoju. -Kaye, wstawaj! - uslyszala zaniepokojony glos matki. Jeknela i z trudem rozprostowala obolale kosci, czujac na plecach odcisk kazdej sprezyny. Walenie nie ustalo. -Twoja babcia mnie zabije, jesli opuscisz kolejny dzien w szkole. Otwieraj! Kaye wywlokla sie z lozka, przestapila nad Roibenem i obrocila klucz w drzwiach. -Czar - rzucil ochryple Roiben. -Kurde. - O malo co nie otworzyla drzwi zielona, z wielkimi skrzydlami na plecach. Przez chwile koncentrowala sie, skupiajac energie w dloniach i czujac jej pulsowanie w palcach. Przeobrazala rysy twarzy, oczy, skore, wlosy, skrzydla. Nadgarstki i kostki u nog nadal ja bolaly, musiala wiec zadbac o to, by czar zrekompensowal wywolane poparzeniem przebarwienia skory. Potem otworzyla drzwi. Ellen spojrzala na nia, a potem na Roibena. -Kaye... -Oj, mamo, jest Halloween - steknela Kaye. -Co to za facet? -Robin. Za duzo wypilismy, by mogl prowadzic. Nie patrz tak na mnie! Nawet nie spalismy w jednym lozku. -Milo mi pania poznac - mruknal sennie Roiben. W tym kontekscie jego dworskie maniery brzmialy jak mamrotanie pijaka. Kaye z trudem powstrzymala sie od chichotu. Ellen uniosla brwi. -Dobra, odsypiajcie. Mam nadzieje, ze to jednorazowy wyskok - powiedziala w koncu. - Ale jesli ktores z was narzyga, musi po sobie posprzatac. -Jasne - odparla Kaye i zamknela drzwi. Biorac pod uwage ilosc wymiocin - przewaznie bedacych produktem matki - ktore musiala sprzatac w ciagu minionych szesnastu lat, uwazala ostatni komentarz Ellen za nieco nietaktowny, ale byla zbyt znuzona, by sie nad tym zastanawiac. Po chwili zwinela sie z powrotem na skrzyni i zasnela jak kamien. *** Gdy zbudzila sie po raz trzeci, za oknem panowala ciemnosc. Kaye przeciagnela sie leniwie i poczuta ucisk w zoladku. Wyciagnela reke i zapalila nocna lampke, zalewajac pokoj ciemnozoltym swiatlem.Roiben zniknal. Rozowa koldra lezala w nieladzie w nogach materaca. Obok niej dwie poduszki. Przescieradlo bylo rozgrzebane, jakby Roiben wiercil sie we snie. Nic nie wskazywalo, dokad poszedl, ani nie sugerowalo, ze odszedl na dobre. Kaye prosila go, aby pozostal tylko przez jeden dzien. Z nadejsciem nocy wolno mu bylo odejsc. W pospiechu zdjela przez glowe skrzacia suknie, rzucila ja na podloge obok innych brudow i wlozyla pierwsze rzeczy, jakie jej wpadly w rece: biala koszulke z krotkim rekawem i kraciaste spodnie z rozpinanymi do samej gory nogawkami. Rozplotla wlosy i uczesala je prowizorycznie. Musi go odnalezc... Na pewno go odnajdzie... Zamarla, nie przestajac rozczesywac reka skudlonych wlosow. On nie chcial, zeby za nim szla. Gdyby chcial nadal miec z nia cos wspolnego, przynajmniej by sie pozegnal. Wytlumaczyla sie przed nim, a on jej wysluchal. W pewnym sensie nawet jej wybaczyl, i tyle. Nie miala powodu, by go scigac - chyba zeby za taki uznac dotyk jego dloni na jej policzku i lagodna akceptacje kolejnego pocalunku. Ale to przeciez kompletnie nic nie znaczylo. Kiedy jednak zeszla po schodach, zobaczyla go, siedzacego obok Ellen na kwiecistej kanapie babci. Matka Kaye miala na sobie czerwona suknie, a z wlosow wystawaly jej dwa wysadzane cekinami diabelskie rozki. Kaye stanela jak wryta na schodach, wstrzasnieta absurdalnoscia tej zwyczajnej na pozor sytuacji. Migoczace niebieskie swiatlo telewizora wyostrzalo rysy Roibena, sprawiajac, ze Kaye nie byla pewna, czy rycerza nadal spowija czar. Jadl bialy chleb, pokrojony na malenkie kawalki i maczany w gestym miodzie, nadajacym mu wyglad plynnego bursztynu. -Dziekuje - mowil. - Bardzo smaczne. Matka Kaye prychnela w odpowiedzi. -Nie wiem, jak mozesz to jesc. Fe! - Skrzywila sie. - Slodkie jak diabli. -Wysmienite. - Roiben usmiechnal sie od ucha do ucha i oblizal palce. Z tym dziecinnie szczerym usmiechem przypominal przez chwile kogos calkiem innego. Kaye zastanawiala sie, jak wygladal przed rozpoczeciem sluzby na Niesfornym Dworze. -Swir z ciebie - powiedziala Ellen, a on usmiechnal sie jeszcze szerzej. Ciekawe, czy usmiecha sie z powodu niestosownosci tej uwagi, czy jej trafnosci, pomyslala Kaye. Zeszla o kilka schodkow nizej. Ellen podniosla glowe. Roiben takze na nia spojrzal, ale jego popielate oczy nic jej nie mowily. -Czesc - powiedzial glosem cieplym i ciagnacym sie jak miod, ktorym sie raczyl. -Wygladasz jak pol dupy zza krzaka, mala - ocenila matka. - Napij sie wody i wez aspiryne. Alkohol odwadnia organizm. Kaye prychnela, po czym zeszla na sam dol. W telewizji animowany Batman ganial Jokera po starym, upiornym magazynie, ktory przypominal Kaye budynek karuzeli. -Ogladacie kreskowki? -Za dziesiec minut beda wiadomosci. Chce zobaczyc pogode. Jade na parade do Nowego Jorku. Aha, kochanie, Liz dala mi cos dla ciebie. Pytala, co u ciebie slychac i tak dalej. -Widzialas sie z Liz? Myslalam, ze jestes na nia wsciekla. -E tam. Juz sie pogodzilysmy. - Ellen zawsze byla szczesliwsza, kiedy mogla spiewac. -Przyslala mi jakas plyte? -Nie. Stare ciuchy, ktorych miala zamiar sie pozbyc. Juz sie w nich nie miesci. Leza w jadalni, w takim szarym worku. Kaye otworzyla plastikowy worek. Byl pelen swiecacych materialow, skory i lsniacego winylu. No i - tak! - byl tam polyskujacy fioletowy kostium z jej wspomnien. Wyjela go z czcia. -Dlaczego nie zdradzilas mi prawdziwego powodu, dla ktorego nie chcesz wyjezdzac do Nowego Jorku? - zapytala Ellen, zezujac znaczaco w kierunku Roibena, ktory bardzo sie staral zachowac kamienna twarz. Kaye najwyrazniej nie panowala nad swymi myslami dostatecznie, by znalezc odpowiedz. -Chcecie cos do picia? Matka wzruszyla ramionami. -W kuchni jest kawa. Zdaje sie, ze zostala od rana. Jesli chcesz, moge zrobic nowa. -Nie, nie trzeba - powiedziala Kaye. Poszla do kuchni i nalala sobie do filizanki ciemnego plynu, ktory po dolaniu mleka zmienil barwe na obrzydliwy odcien szarosci. Kaye wsypala kilka lyzeczek cukru i wypila zawartosc, jakby odprawiala pokute. Roiben wcale nie wydaje sie rozgniewany, pomyslala. Przeciwnie, wyglada na tej kanapie jakby byl w swoim zywiole. Zamiast poczuc sie lepiej, Kaye miala wrazenie, ze ucisk w zoladku jeszcze sie nasilil. Byl juz wieczor. Roiben zapewne szykowal sie juz do odejscia. Kaye pragnela go, pragnac jednoczesnie, by i on jej pragnal, choc nie miala prawa ani podstaw, by tego oczekiwac. Ta swiadomosc byla rownie gorzka jak calodniowa kawa. -Kaye? - Roiben pojawil sie w drzwiach z niemal calkowicie oproznionym sloikiem miodu w reku. -O, czesc - powiedziala glupkowato, wyciagajac ku niemu filizanke. - Jest ohydna. Zrobie nowa. -Ja... chcialem ci podziekowac. -Za co? -Za wyjasnienia. Za to, ze mnie zmusilas do pozostania. Wylala stara kawe do zlewu, skrywajac blakajacy sie po twarzy usmiech zazenowania. Nalala do dzbanka goracej wody i wstrzasnela nim kilka razy, po czym i te wylala. Gdy Roiben odezwal sie ponownie, mowil bardzo cicho. -I za to, ze sie mnie nie boisz. Prychnela. -Chyba zartujesz. Potwornie sie ciebie boje. Usmiechnal sie przelotnie swoim srebrzystym, oszalamiajacym usmiechem. -W takim razie dziekuje ci, ze tak swietnie to ukrywasz. Odwzajemnila usmiech. -Nie ma za co. To znaczy, gdybym wiedziala, ze tak bardzo ci sie to podoba, i tak dalej... Roiben przewrocil oczami. Milo bylo tak stac razem i usmiechac sie do siebie niesmialo. Wszystkie idiotyczne slowa, ktore Kaye pragnela mu powiedziec, nagle zaczely cisnac sie na usta. -Ciesze sie, ze to wszystko sie skonczylo - powiedziala w koncu, przelamujac czar, po czym zajela sie wsypywaniem kawy do filtra. -Skonczylo? - zapytal Roiben, spogladajac na nia z niedowierzaniem. Zamarla w pol ruchu. -No tak. Skonczylo. Ze jestesmy tutaj, bezpieczni, i nic nam juz nie grozi. -Nie chcialbym cie martwic - rzekl - ale niezmiernie watpie... -Kaye! - zawolala z pokoju Ellen. - Musisz to zobaczyc! W okolicy grasuje niedzwiedz! -Zaraz, mamo! - odkrzyknela. - Co masz na mysli? - zapytala Roibena. -Kaye, Podziemiem rzadzi kodeks surowych, wiazacych zasad. To, co zrobilas, bedzie mialo konsekwencje. -Wszystko ma konsekwencje - odparla - a konsekwencja tego zdarzenia bedzie siedem lat wolnosci dla samotnikow, wolnosc dla ciebie i smierc dla zlej krolowej. Dlaczego zatem nie mialabym myslec, ze tamta historia juz sie skonczyla? -Kaye, zaraz sie skonczy! - zawolala Ellen. Kaye wziela gleboki oddech i przeszla do pokoju. -Patrz! - rzekla Ellen, wskazujac ekran. Reporter donosil z parku stanowego Allaire, ze znaleziono tam czesciowo pozarte ludzkie cialo. Sadzac po sladach pazurow, mowil, istnieje domniemanie, iz czynu dokonal niedzwiedz. -Teraz to naprawde zglodnialam - powiedziala Kaye. Szpakowaty spiker o zaczesanych do tylu wlosach dramatycznym wlosem podawal kolejne rewelacje. -Przy ciele znaleziono psa, unieruchomionego przez przyczepiona do przegubu reki mezczyzny smycz. Zwierzeciem, ktore wydaje sie zupelnie zdrowe, zaopiekowal sie oddzial Towarzystwa Opieki nad Zwierzetami z West Long Branch w celu przekazania go w rece krewnych denata. -Ciekawe, jakiej rasy byl ten pies - rzekla Kaye. Dopiero wtedy do pokoju wszedl Roiben. -Musze dokonczyc makijaz - powiedziala Ellen, robiac wymowna mine. - Popatrzycie na pogode? Powinna niedlugo byc. Musze wiedziec, czy bedzie padac. -Jasne - odparla Kaye, rozwalajac sie na kanapie. W telewizji tymczasem pojawil sie ten sam spiker, tym razem informujac o kilku niepotwierdzonych doniesieniach dotyczacych zaginiecia niemowlat i starszych dzieci. W bardziej nieprawdopodobnych raportach dzieci wykradano z lozeczek, wozkow i hustawek. Nikt jednak niczego nie widzial, a juz z pewnoscia nie widziano niedzwiedzia. Przedstawiciel Popcorn Park Zoo przemawial na konferencji prasowej. Byl to siwowlosy mezczyzna, metodycznie polerujacy okulary i niemal ze lzami w oczach wyjasniajacy, jak trudno jest dociec, ktore zwierze ucieklo, poniewaz tego ranka znaleziono je wszystkie w niewlasciwych klatkach. Nim zdazono je wylapac, tygrysy pozarly kilka lam. Zamkniety w malenkiej ptasiej klatce jelen dostal ataku klaustrofobii. Pracownik zoo podejrzewal czlonkow ruchu wyzwolenia zwierzat i nie rozumial, jak cos takiego moglo sie zdarzyc w tak dobrze prowadzonym, porzadnym ogrodzie. -A oto dalsze informacje. Niezidentyfikowany porywacz uprowadzil dzis rano dziewczyne wracajaca z zajec na uniwersytecie Monmouth. Ofiara zostala zwolniona wieczorem po traumatycznym dniu, w ktorym pod grozba tortur zmuszano ja do rozwiazywania zagadek. Obecnie dziewczyna znajduje sie w klinice uniwersyteckiej. Jej stan jest stabilny. Kaye wyprostowala sie gwaltownie. -Zagadek? -To twoja sprawka - rzeki Roiben, spogladajac na nia poprzez pograzony w polmroku salon. - Co sadzisz o pierwszym dniu nastepnego siedmiolecia? Kaye pokrecila glowa, nic nie rozumiejac. Na ekranie pokazywano ludzi przypietych pasami do noszy w Thompson Park. Znaleziono ich tanczacych nago w kregu i policja musiala uzyc sily, by ich zmusic do zaprzestania. Ich ubrania znaleziono w poblizu, a dostepne dowody tozsamosci nie zdradzaly zadnego zwiazku miedzy poszczegolnymi uczestnikami, ktorych odwieziono do szpitala z powodu odwodnienia i poranionych stop. Kaye bez trudu dostrzegla na ekranie rosnace w zwartym kregu grube muchomory. -Ale dlaczego? - zapytala, pocierajac dlonia twarz. - Nic nie rozumiem! Roiben zaczal sie przechadzac po pokoju. -Wszystko jest prostsze, gdy sie to postrzega w czerni i bieli, prawda? - mowil. - Skoro twoi przyjaciele sa dobrzy i madrzy, wszyscy samotnicy musza tacy byc. Skoro twoi przyjaciele maja troche szacunku do ludzi, leku przed nimi i wiedzy o nich, inni samotnicy pojda za ich przykladem. Zadzwonil telefon. Kaye wzdrygnela sie. Potem wstala i podniosla sluchawke. -Halo? To byla Janet. -Czesc, Kaye - powiedziala dziwnie cichym glosem. -Czesc. - Janet byla ostatnia osoba, ktora Kaye spodziewala sie uslyszec. -Przyjdziesz wieczorem? -Co? - dziwila sie Kaye. -No, jest impreza na wolnym powietrzu. Przyjdziesz? -Widzialas wiadomosci? -Nie, a co? Kaye szukala slow. -Podobno jakis niedzwiedz zwial z parku narodowego. -Wyluzuj. Idziemy na molo. To jak, przyjdziesz czy nie? -Nikt nie powinien wychodzic, Janet. To naprawde niebezpieczne. -No to siedz sobie w chacie - zniecierpliwila sie Janet. - R propos, nie widzialas gdzies mojego brata? Kaye poczula nagle, jak lod zmraza ja od srodka. -Corny zniknal? -Tak. Wczoraj. Kaye zmarszczyla brwi. A wiec on wciaz byl we wnetrzu wzgorza. Zerknela rozpaczliwie na Roibena, ale ten patrzyl na nia beznamietnie. Nie slyszal, co mowi Janet, a Corny'ego nigdy w zyciu nie spotkal. -Pogadamy pozniej, dobra? - rzucila do sluchawki. -Jasne. Nie ma sprawy. Czesc. Wylaczyla sie. -Kto dzwonil? - zapytal Roiben. -Brat Janet wciaz jest w pieczarze... Z Nephamaelem. Na dzwiek tego imienia Roiben znieruchomial. -Jeszcze jedna tajemnica? Kaye skrzywila sie, jakby zjadla cytryne. -Corny. Byl ze mna tamtej nocy... kiedy wystepowalam jako pixie. -Ty jestes pixie. -Wtedy, kiedy mnie nie rozpoznales. Byl tam ze mna. A kiedy odeszlam... spotkal Nephamaela. Brwi Roibena wystrzelily w gore. -Corny kompletnie oszalal. Nephamael go zranil, a on... byl tym zachwycony. Chcial tam wrocic. -Zostawilas w pieczarze kolege... smiertelnika... samego? - zapytal z niedowierzaniem rycerz. - Czy ty zupelnie nie masz serca? Widzialas, co tam sie dzieje. -Wyrzuciles mnie! Nie moglam sie dostac z powrotem do srodka. Probowalam! -Zdaje sie, ze mielismy byc wobec siebie uczciwi. Coz to za nowy rodzaj uczciwosci? Kaye byla zalamana. -Czy ty wiesz, kim jest Nephamael? Pokrecila glowa, czujac jak uginaja sie pod nia nogi. Miala ochote osunac sie na podloge. -To... to on mnie zaczarowal, a potem odczarowal. -Byl najlepszym rycerzem Niesfornego Dworu, zanim zostal wyslany na Sforny Dwor w ramach sojuszniczej wymiany. On poszedl tam, a mnie poslano do Nicnevin. Kaye stala w milczeniu, oszolomiona, wspominajac podsluchana rozmowe Nicnevin z Nephamaelem. Dlaczego sie nie domyslila? Coz innego mogly oznaczac jego slowa? -Wiec Nephamael nadal sluzy Nicnevin? -Byc moze. Bardziej prawdopodobne jednak, ze sluzy wylacznie sobie. Kaye, czy wiesz, kto udaremnil plan sabotazu Daniny? -Myslisz, ze to on? -Nie wiem. Skad twoi przyjaciele wiedzieli, ze jestes skrzatem, skoro nawet krolowa Niesfornego Dworu nie zdolala przejrzec twojego czaru? -Kolaczasta Wiedzma twierdzila, ze pamieta, jak mnie zamieniono. -Drugie pytanie; skad twoi przyjaciele znaja Nephamaela? -Nie wiem. -Brakuje nam istotnych informacji, Kaye. -Dlaczego Nephamael mialby chciec zaszkodzic Nicnevin? -Moze po to, by sie zemscic za odeslanie go. Watpie, czy mu sie podobalo na Sfornym Dworze. Pokrecila glowa. -To wszystko jest strasznie skomplikowane. Musze odnalezc Corny'ego. -Kaye, jesli to, co mowisz, jest prawda, dobrze wiesz, ze on moze juz byc martwy. Wziela gwaltowny, plytki oddech. - Nic mu nie jest - odparla. Rozdzial 12 I byl dla tych masek, co czekaja nocy By w morza toni glod nasycic swoj! Arthur Rimbaud Est-elle almee? Tylko raz w zyciu przyprowadzila kogos na Szklane Bagno. Miala wtedy dziewiec lat, a Janet nabrala drazniacego zwyczaju dokuczania jej na temat basniowych przyjaciol; Kaye postanowila wiec raz na zawsze udowodnic jej, ze sa prawdziwi. Po drodze jej przyjaciolka nadepnela jednak na odlamek szkla, ktory przedziurawil tenisowke i skaleczyl stope. Nawet nie dotarly na dno jaru. Do tej pory nigdy nie przyszlo jej do glowy, ze Lutie, Spike, albo nawet ten biedak Gristle mogliby miec z tym cos wspolnego. Z ulicy dobiegaly blyski fajerwerkow, a nieruchome powietrze rozbrzmiewalo okrzykami. Glosy brzmialy jednak tak niewyraznie, ze trudno bylo ocenic, czy naleza do popijajacych piwo nastolatkow, czy do czegos calkiem innego. Roiben byl caly w czerni. Jego dzinsy, koszulka i dlugi plaszcz musialy zostac utkane z promieni ksiezycowych i pajeczyn, bo Kaye byla pewna, ze nic takiego nie moglo pochodzic z zadnej z babcinych szaf. Zaczesane do tylu biale wlosy na tle nowoczesnej odziezy tylko potegowaly wrazenie, ze mezczyzna pochodzi z innego swiata. Kaye zastanawiala sie, czy i ona rozni sie jakos od ludzi. Czyz nie miala w sobie czegos, co wszystkich odstreczalo? Zawsze przyjmowala, ze po prostu jest dziwaczna, i nie szukala dalszych wyjasnien. Teraz, spogladajac na niego, nabrala watpliwosci. Zerknal na nia, nie odwracajac glowy, i uniosl pytajaco brwi. -Tak tylko patrze - mruknela. -Na mnie? -No. Zastanawialam sie, skad wykombinowales te ciuchy. -Skad? - Przyjrzal sie sobie, jakby wczesniej nie wiedzial, w co jest ubrany. - A, to czar iluzji. -Wiec co naprawde masz na sobie? - zapytala, nim zdazyla sie ugryzc w jezyk. Skrzywila sie. On jednak najwyrazniej nie mial jej za zle tego pytania, bo tylko rzucil jej jeden ze swoich krotkich usmiechow. - A gdybym powiedzial, ze nic? -Zwrocilabym uwage, ze czasami, kiedy sie spoglada na cos katem oka, mozna przejrzec iluzje - odciela sie. Zasmial sie, zaskoczony. -Coz to za ulga dla nas obojga, ze w istocie mam na sobie dokladnie ten sam stroj, w ktorym widzialas mnie dzis po poludniu. Jakkolwiek, biorac pod uwage twoj obecny wyglad, moja skromnosc jest ostatnia rzecza, o jaka powinnas sie klopotac. -Nie podoba ci sie moj stroj? - zapytala, spogladajac na winylowy kostium. Nie widziala powodu, dla ktorego nie mialaby go natychmiast wlozyc; w koncu Halloween jeszcze sie nie skonczylo. -Zaczalem sie juz przyzwyczajac, ze zwykle zadajesz pytania, na ktore nie ma dobrej odpowiedzi. Kaye usmiechnela sie od ucha do ucha, czujac, ze ten usmiech nie zejdzie jej z twarzy przez dluzszy czas. Poradza sobie. Wszystko dobrze sie skonczy. -Tedy? - zapytal, a ona skinela glowa. -Coz za lekkomyslnosc - rzekl, nim zakotwiczyl buty na ubloconym wystepie i zaczal ostroznie schodzic po skarpie. Kaye ruszyla za nim, zachowujac wlasne tempo. W glebszych punktach strumienia widac bylo na wpol zanurzone zielone stworzenia - bezplciowe, szorstkie od kory, polyskujace istoty. Kilka z nich dostrzeglo Roibena i zesliznelo sie z powrotem do wody albo wspielo na brzeg. Rozlegly sie szepty. -Kaye - zabrzmial za plecami dziewczyny zgrzytliwy glos. Obrocila sie gwaltownie. To byla Kolczasta Wiedzma. Siedziala na klodzie, postukujac w drewno. -Sprawy w pieczarze nie potoczyly sie najlepiej - powiedziala. -Istotnie - przyznala Kaye. Chciala okazac gniew, ale sie nie udalo. - Omal nie zginelam. -Uratowal cie rycerz Nicnevin, prawda? Skinela glowa i zwrocila wzrok ku Roibenowi, ktory stal w cieniu, z rekoma w kieszeniach i straszliwym marsem na czole. Miala ochote sie usmiechnac, ale obawiala sie, ze rycerz tez odpowie usmiechem, ktory zniweczy grozny wyglad. -Dlaczego go tu przyprowadzilas? -Gdyby nie on, juz bym nie zyla. Kolczasta Wiedzma spojrzala na Roibena, a potem znow na Kaye. -Czy wiesz, jakich czynow on sie dopusci!? -Nie rozumiesz, ze to ona go do tego zmuszala? -Wcale nie chce, zebyscie mnie przyjmowali z otwartymi ramionami, stara matko - rzekl Roiben, przyklekajac na jedno kolano na miekkiej ziemi. - Chcialem tylko wiedziec, czy jestescie swiadomi ceny swojej wolnosci. Istnieja trolle i gorsze stwory, ktore nie posiadaja sie z radosci, mogac sluzyc wylacznie swoim zachciankom. -Jesli nawet, to co z tego? - zapytal Spike, pojawiajac sie za ich plecami. - Skoro my cierpielismy, niech teraz cierpia smiertelnicy. Kaye byla zdumiona. Pomyslala o pogardzie, jaka Lutie zywila dla smiertelnych dziewczat. A zatem oni przyjaznili sie z nia tylko dlatego, ze byla jedna z nich. Przesunela palcami wzdluz okrywajacego jej nogi fioletowego plastiku, robiac paznokciami lekkie rysy na winylu. Tak bardzo chciala, zeby jej przyjaciele byli lepsi od ludzi, a oni okazali sie tacy sami... Wlasciwie juz nie wiedziala, kim sa. W ciagu ostatnich dni miotalo nia tyle sprzecznych emocji, ze miala kaca od nadmiaru adrenaliny, a poza tym bala sie o Corny'ego i Janet. -Wiec teraz jestesmy przeciwko nim? Nie mam na mysli Niesfornego Dworu. Od kiedy to smiertelnicy sa wrogami samotnikow? - zapytala z gniewem, ktory nadal jej glosowi szorstkosc. Ponownie spojrzala na Roibena. Jego obecnosc pokrzepiala ja, a to z kolei wzbudzalo w niej niepokoj. Jak to sie stalo, ze z kogos, kim po trosze gardzila, w ciagu kilkunastu godzin stal sie jedyna osoba, jakiej ufala? Roiben musnal jej ramie, jakby chcial dodac sil. Z rozbawieniem zauwazyla, ze Spike zrobil na ten widok wielkie oczy. Zastanawiala sie, co ten skrzat sobie wyobraza na temat laczacych ich stosunkow. -Myslisz jak smiertelniczka - rzekl Spike. -Coz, przez cale swoje zycie, z wyjatkiem ostatniego tygodnia, bylam przekonana, ze nia jestem. Spike zmarszczyl brwi i przekrzywil glowe. Oczy mu blyszczaly. -Nic nie wiesz o Podziemiu. Nie masz pojecia, komu powinnas byc wierna. -Jesli tego nie rozumiem, to dlatego, ze mi nie wytlumaczyliscie. Utrzymywaliscie mnie w nieswiadomosci i wykorzystaliscie. -Zgodzilas sie nam pomoc. Rozumialas wage tego, co robimy. -Musimy powiedziec samotnikom, ze Nicnevin zrobila, co mogla, by zlozyc Danine. Musimy to przerwac, Spike. -Nie mam zamiaru znowu byc niewolnikiem. Nie zrobie tego w zamian za zycie zadnego smiertelnika ani za nic innego. -Ale Niesforna Krolowa nie zyje. -To nie ma znaczenia. Bedzie kolejna, a kazda kolejna jest gorsza od poprzedniej. Nie waz sie probowac tego odkrecic, i nie waz sie tego rozpowiadac. -Bo co? - zapytal spokojnie Roiben. -Nie powinna sie wtracac - odparl wymijajaco Spike, nerwowo podkrecajac palcami dluga brew. - Danina nie zostala zlozona. Powod jest nieistotny; liczy sie rezultat. Przez siedem lat samotnicy na jej ziemiach sa wolni. -Chyba ze wejda w nowy uklad. -Dlaczego mieliby to zrobic? - zapytal agresywnie Spike. - Plotki glosza, ze prawie caly Sforny Dwor z krolowa na czele chce tu przybyc z polnocy. Roiben zamarl. -Po co przyjezdzaja? -Prawdopodobnie krolowa chce zobaczyc, co moze zyskac, nim Niesforny Dwor podniesie sie na nogi. To niedobry czas na zawieranie ukladow. -Myslisz, ze Nephamael sprowadzi Corny'ego na Sforny Dwor? - zapytala Roibena Kaye. Skinal glowa. -Jesli chce go sobie zatrzymac, bedzie musial. Przemilczal zalozenie, ze Nephamael moze nie chciec zatrzymac Corny'ego tylko w wypadku, jesli chlopak juz nie zyje. -Wiesz, gdzie maja zamiar obozowac? - zapytala Spike'a Kaye. -W sadzie - odparl. - W miejscu, gdzie ludzie zbieraja wlasne owoce. Powinni tam dotrzec jutro o swicie. Kaye wiedziala, gdzie to jest. Chodzilo o Cudowne Sady. Byla tam na wycieczce szkolnej i kilkakrotnie z matka. -Czekajcie, chce isc z wami - odezwala sie Lutie, sfruwajac na ramie Kaye i zaplatujac sie w kosmyk wlosow. - Przepraszam - ukorzyla sie. -Roibenie, to jest Lutie-loo. Lutie-loo, przedstawiam ci Roibena. Kaye naprawde uwielbiala jego usmiech. -Jest mi niewymownie milo pania poznac - rzekl rycerz, dwoma palcami dotykajac malenkiej raczki. *** Szla po promenadzie, tak jak niespelna tydzien temu. Tej nocy ksiezyc byl skurczony do rozmiarow znieksztalconego rogalika, a niesiona z bryza slona woda przyklejala sie do skory i wlosow, tworzac cienka mgielke. Niewielkie srebrne kropelki lsnily w ruchu na elastycznym fioletowym winylu kostiumu Liz.Bezradna w obliczu niewiedzy, gdzie znajduje sie Corny, Kaye nie mogla sobie znalezc miejsca. Chciala szukac wszedzie, gdzie tylko mogl sie z nim udac Nephamael, ale nie miala pojecia, gdzie to moze byc. W koncu postanowila jednak pojsc na impreze, na ktora zaprosila ja Janet. Tak bardzo sie bala o nia i o Corny'ego, ze wolala robic cokolwiek niz siedziec bezczynnie. Muzyka dobiegajaca z opuszczonego budynku byla tak glosna, ze az deski promenady drzaly pod stopami. Budynek, czesciowo polozony na ulicy, czesciowo na zrujnowanym molo, byl niegdys siedziba klubu Galaxia. Kilka lat temu molo czesciowo splonelo, zabierajac ze soba salony gier, zjezdzalnie i nawiedzony dom. Kiedys Galaxia byla typowym barem i klubem tanecznym wybrzeza New Jersey - nad wejsciem wciaz widnial zniszczony, poszarzaly szyld o brzegach wytartych przez niesiony wiatrem piasek. Dzis przez okno bylo widac pulsujace w blasku stroboskopow swiecace paleczki i jaskrawa odziez. Kaye nie byla pewna, czy ktos wynajal budynek, czy po prostu wlamal sie do niego. Wokol drzwi zgromadzil sie spory tlumek. Niektore osoby byly przebrane w maski lub mialy pomalowane twarze, inne przyszly w zwyklych luznych dzinsach i koszulkach. Dziewczyna o wlosach zaplecionych w setki warkoczykow podskakiwala w miejscu, swiecac przywiazanym do paska fluoryzujacym zoltym sznurkiem, na ktorego koncu dyndal pluszowy mis. Zanim podeszli blizej, Roiben podniosl z rynsztoka dwa liscie i zmienil je w dloniach w banknoty, ktore szybko zlozyl i schowal do kieszeni plaszcza. Lutie wystawila na moment glowe, po czym znow sie ukryla. -Musze popracowac nad czarem iluzyjnym, prawda? - zapytala Kaye, ale Roiben tylko sie usmiechnal. Stojaca u wejscia dziewczyna w rozczochranej niebieskiej peruce, z niebieska szminka i niebieskim kolczykiem w wardze rozmienila mu pieniadze. -Fajny stroj - powiedziala do Kaye, zerkajac zazdrosnie na kostium. Kaye usmiechnela sie na znak podziekowania, po czym weszla za Roibenem do srodka. Ciala byly tak stloczone, ze mogly jedynie podskakiwac w miejscu, a caly tlum kolysal sie jak wielka fala. Na barze tanczyl klaun w makijazu zrobionym z polyskujacej w czarnym swietle neonowej farby. Obok niego podrygiwaly dwie przebrane za koty dziewczyny w bialych trykotach z przyczepionymi ogonami. Muzyka byla tak glosna, ze Kaye nawet nie probowala rozmawiac z Roibenem; po prostu ujela go za reke i poprowadzila przez tlum. Dotarli na koniec sali, gdzie otwieraly sie podwojne drzwi wiodace na poczerniale deski uzywane jako parkiet przez tych, ktorzy nie zmiescili sie w srodku. Bylo tam rownie tloczno jak wewnatrz, ciala scisniete jak w puszce; nawet ci siedzacy pod scianami nie mieli odrobiny przestrzeni. -Widzisz cos? - wrzasnela Kaye. Roiben pokrecil glowa. Obok nich przepychaly sie dwie polowki konia z butelkami wody. Kaye przez moment miala wrazenie, ze dostrzega w tlumie Kluche - w normalnym stroju - ale nie byla pewna. -Kaye! - wrzasnal jej do ucha Roiben. - Patrz! Podazyla wzrokiem za szybkim ruchem jego reki, ale nic nie dostrzegla. Wzruszyla ramionami, wiedzac, ze latwiej mu bedzie zrozumiec ten gest, niz uslyszec slowa. -Szukaj swoich przyjaciol - wrzasnal. Skinela glowa, a on ruszyl w kierunku wysokiej kobiety o miesistych wargach i bordowych wlosach. Gdy podszedl, kobieta przestala tanczyc i zaczela na niego wrzeszczec, wymachujac dziko ramionami. Potem odwrocila sie, jakby chciala uciec, a on schwycil ja za ramie. Kaye zostawila ich, szarpiacych sie, i przedzierala sie przez tlum. Jesli byl tam tylko jeden skrzat i Roiben wlasnie go znalazl, byc moze nie bylo sie czym denerwowac. Wydawalo sie niemozliwe, aby w takim scisku moglo czyhac jakies niebezpieczenstwo nie z tego swiata. Kaye poczula, ze ogarnia ja blogi spokoj. Kenny tanczyl na molo razem z Fatima i Janet. Fatima miala trzy rozne warstwy dlugich spodnic, chuste na glowie i swoje wielkie kolczyki. Wygladala jak Cyganka albo pirat. Janet byla cala w czerni, a na twarzy narysowala sobie czarna kredka wasy, ktore Kaye kojarzyly sie bardziej z mysza niz z kotem. Wziela gleboki oddech. -Czesc. Fatima uniosla brwi, a Kenny gapil sie na nia, jakby w ogole nie spowijal jej czar iluzyjny. -Czesc - powiedziala Janet. Kaye po raz kolejny zadala sobie pytanie, dlaczego Janet ja zaprosila. Czy chciala dac Kenny'emu nauczke? Biorac pod uwage fakt, iz na jej widok zbladl jak sciana, Kaye doszla do wniosku, ze strategia jest skuteczna. Kolebala sie w rytm muzyki. Wokol bylo tak malo miejsca, ze nie dalo sie ruszac rekoma, jesli nie trzymalo sie ich nad glowa. -Ide po wode - zawolal Kenny i ruszyl w strone wejscia do budynku. -Zaraz wracam - rzekla Kaye do Janet. Ta probowala cos do niej mowic, ale Kaye odwrocila sie i podazyla za Kennym. Czekal w kolejce do ubikacji. -Przepraszam. Nie odpowiedzial. Patrzyl na nia zwezonymi oczyma. Zaczerpnela tchu. Miala na glowie tyle problemow, ze nagle doszla do wniosku, iz nie ma Kenny'emu nic do powiedzenia ani nie chce nic od niego uslyszec. Wystarczyla jej swiadomosc, ze nic mu nie jest i ze ma calkowicie przytomny wzrok, co oznaczalo, iz czar na dobre go opuscil. -Bede na zewnatrz - powiedziala, czujac sie glupio na mysl, ze na prozno przedzierala sie za nim przez caly klub. Tanecznym krokiem wracala do miejsca, w ktorym zostawila Janet i Fatime. Nagle zmienila sie muzyka. Rytm nadal byl rwany, transowy, ale w tle pojawily sie nietypowe instrumenty, dziwne wysokie dzwieki i szepty. Tancz! Cialo Kaye poddalo sie bez zastanowienia, rzucajac sie w gesty wir innych cial. Wszyscy tanczyli. Ludzie odbijali sie od siebie, wymachujac rekoma w powietrzu i poruszajac glowami do rytmu. Nikt nie siedzial pod sciana. Nikt nie stal w kolejce ani nie palii nad woda. Wszyscy tanczyli - gesto upakowane, pijane dzwiekiem spocone ciala tloczyly sie na parkiecie. Poczatkowo byl to lagodny przymus, ktoremu Kaye latwo sie poddawala. Potem zaczela dostrzegac obecnosc skrzatow. Pierwszym byl piegowaty osobnik z plomiennorudymi wlosami ulozonymi w wielki lok w stylu Doktora Seussa. Tanczyl wraz z innymi, ale zauwazyl na sobie wzrok Kaye i mrugnal. Rozgladajac sie pospiesznie po sali, Kaye zauwazyla kolejnych: skrzydlate chochliki z malenkimi srebrnymi krazkami w uszach, gobliny wielkosci psa, pijace wode przy barze, zielonoskorego pixie z niebieska swiecaca paleczka w ustach. Byli tez inni: tu i owdzie dal sie zauwazyc blysk lusek, wabiacy tancerzy do pustych lazienek i na zewnatrz, na molo. Obok Janet tanczyla niepokojaco znajoma postac ciemnoskorego chlopca. Kaye zaczela brutalnie przepychac sie przez tlum, odpychajac ludzi lokciami, tylko po to, by zobaczyc, jak Janet usmiecha sie do kelpiego i pozwala mu poprowadzic sie na skraj mola. -Janet! - wrzasnela Kaye, przepychajac sie ku nim. Gdy jednak dotarta na miejsce, zobaczyla tylko znikajace pod woda rude loki. Przez chwile gapila sie na nie, po czym, zrozpaczona, skoczyla w fale. Lodowata czarna woda zamknela sie nad jej glowa. Szok termiczny wywolal skurcz miesni. Kaye zanurzyla sie, po czym wyplynela na powierzchnie, szczekajac zebami i plujac slona woda. Wymachujac rekami, zdolala wreszcie pochwycic kosmyki wlosow i rozpaczliwie, brutalnie pociagnac, odruchowo mlocac nogami wode. W rece jednak pozostal jej tylko pek splatanych rudych wlosow. -Janet! - wrzasnela. Wielka fala pchnela ja na filary mola. Kaye wziela gleboki oddech i zanurkowala. Pod woda otworzyla oczy i macala wokol rekoma, rozgladajac sie za rudymi wlosami. Wynurzyla sie ponownie, kaszlac i plujac woda. Pod powierzchnia bylo zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczyc, a i rece na nic nie natrafily. -Janet! - wrzasnela dziko, uderzajac dlonia o tafle i rozpryskujac wokol wode. Wymachiwala szalenczo nogami, wsciekla na Janet, na siebie, a przede wszystkim na zimne, czarne, nieczule morze, ktore polknelo jej przyjaciolke. Potem, niczym imponujacy pomnik, z wody wynurzyl sie kelpie we wlasnej osobie, z rozszerzonymi nozdrzami, z ktorych wydobywaly sie obloki goracego powietrza. -Gdzie Janet? - zawolala Kaye. -O nie, teraz ty znajdujesz sie w moim zywiole. Zadnych zadan. -W takim razie moze zawrzemy uklad? Wypusc ja, prosze. - Trudno bylo mowic ze szczekajacymi zebami. Cialo Kaye bardzo powoli przyzwyczajalo sie do temperatury oceanu, tracac czucie. Spojrzala w lekko blyszczace oczy, ktorych biel odbijala sie w czarnej tafli niczym dwa odlegle ksiezyce. -Prosze. -Nie ma potrzeby zawierania zadnych ukladow. Ja juz z nia skonczylem. Jesli masz ochote, mozesz sobie zabrac to, co zostalo. Obok czarnego konia wyplynelo na powierzchnie cialo. Lezalo na brzuchu, z rekoma pod woda i wodorostami wplatanymi w rude wlosy. Kaye podplynela do Janet, uniosla jej glowe i odgarnela wlosy tylko po to, by ujrzec niewidzace oczy, rozsmarowane plamy po narysowanych wasach na policzkach, sine wargi i otwarte, po brzegi wypelnione woda, usta. -Przepieknie sie rzucala - rzekl kelpie. -Nie, nie, nie, nie. - Kaye przyciskala do siebie cialo, rozpaczliwie probujac obrocic glowe Janet. Woda wylala sie z ust dziewczyny jak z karafki. -Skad ten smutek? Przeciez ona i tak musiala umrzec. -Ale nie dzisiaj! - wrzasnela Kaye i przy okazji nalykala sie wody. - Nie umarlaby dzisiaj! -Co za roznica? Wszystkie dni sa do siebie podobne. -Powiedz to Nicnevin. Kiedys zrozumiesz, co czula Janet. Wszystko umiera, kelpie, nawet magiczne istoty. Ty i ja takze umrzemy. Kelpie sprawial wrazenie dziwnie osowialego. Wypuscil oblok cieplego powietrza, po czym zanurzyl sie, zostawiajac ja sama z cialem Janet. Kolejna fala pchnela cialo w strone brzegu. Kaye ujela reke Janet, nie zimniejsza od jej wlasnej, ale dziwnie gietka, i machajac nogami, zaczela sie przesuwac ku plazy. Im bardziej sie do niej zblizala, tym wieksze i bardziej gwaltowne stawaly sie fale. W koncu wyrwaly jej z reki cialo Janet i rzucily nim o brzeg. Skrajem morza biegl ku nim Roiben. Gdy Kaye zmagala sie na plyciznie z cofajaca sie fala, tak silna, ze niemal zwalala ja z nog, on pochylil sie nad cialem Janet. Kaye rozkaszlala sie, wypluwajac mieszanine sliny i piasku. -Szukasz guza? Lata spedzone w przebraniu smiertelniczki powinny cie nauczyc leku przed smiercia! - krzyczal na nia Roiben, calkiem jakby nawiazywal do jej poprzedniej rozmowy. Rozwarl poly plaszcza i okryl nimi Kaye, nie przejmujac sie, ze przemoczy ubranie. Kaye slyszala wycie syren i widziala blysk swiatel. -Nie. - Przytrzymal jej glowe rekoma, nim zdazyla sie obrocic. - Nie patrz. Musimy isc. Kaye wyrwala mu sie. -Musze ja zobaczyc. Pozegnac sie. Zrobila dziesiec krokow po mokrym piachu i opadla na kolana obok ciala przyjaciolki, ignorujac jezory fal wysysajace jej piasek spod nog. Janet lezala z dziwnie rozrzuconymi konczynami, jak wyrzucony przez morze smiec. Kaye ulozyla ja tak, by spoczywala na plecach, z rekoma wzdluz tulowia. Potem poglaskala ja po wlosach i przesunela zimnymi palcami po zimnej twarzy, majac wrazenie, ze caly swiat stal sie zimny i ze cieplo juz nigdy do niego nie powroci. Rozdzial 13 Ty, ktora zwalem piekna i promienna, Jak noc i pieklo jestes czarna, ciemna... William Szekspir Sonet CXLVII Obudzila sie na materacu w swoim pokoju, owinieta koldra i ubrana w same majtki oraz koszulke z krotkim rekawem, ktora dzien wczesniej pozyczyla Roibenowi. Lezala z glowa na jego nagiej piersi i przez chwile nie mogla sobie przypomniec, dlaczego jej wlosy sa sztywne, a rzesy sklejone cienka warstewka soli. Gdy wydarzenia ostatnich godzin wrocily, steknela i wyczolgala sie z lozka. Janet nie zyla. Utonela. Miala pluca pelne wody. Byla martwa. Martwa! To slowo odbijalo sie w glowie Kaye echem tak zwielokrotnionym, jakby powtarzanie go moglo odwrocic bieg wypadkow. Niejasno pamietala miniona noc, powrot do domu, Roibena rzucajacego na wrzeszczaca babcie czar milczenia. Ona sama skrzyczala go za to, potem sie rozplakala, w koncu zasnela. Podeszla do lustra. Wygladala okropnie. Oczy miala opuchniete od snu, a glowa bolala ja od placzu. Pod oczami widnialy ciemnosine plamy, a wargi byty blade i spierzchniete. Oblizala je, czujac smak soli. Janet nie zyla. A ona, Kaye, byla temu winna. Gdyby nie poszla za Kennym i nie wzbudzila w przyjaciolce zazdrosci, byc moze ta nie oddalilaby sie z kelpim. Gdyby. I nadal nie bylo wiadomo, gdzie jest Corny. Zamknawszy oczy, Kaye zdarla z siebie czar i rozproszyla go w powietrzu. To, co zobaczyla, bylo jeszcze gorsze. Nadal miala sztywne wlosy i spierzchniete wargi, a surowe skrzacie rysy tylko uwydatnialy zmeczenie. Patrzac na odbicie okrywajacej ja koszulki, przypomniala sobie jak przez mgle, ze o kilka przecznic od promenady, gdy pomimo okrycia plaszczem i przytulania wciaz szczekala zebami, Roiben pomogl jej zdjac kostium, ktory Tlum. Karol Pienkowski. nasiaknal woda jak gabka. Potem rycerz okryl ja swoja koszulka i ponownie owinal plaszczem. Przywolala magie. Gdy poczula ja w palcach, sprobowala rozjasnic okolice oczu i ulozyc wlosy w gladka fale rodem z magazynow mody. Bylo to calkiem latwe. Przez wargi przemknal jej nieznaczny usmiech zdumienia, gdy musnieciem paznokcia nalozyla sobie kredke na oczy, a nastepnie dotknela ich, by staly sie jasnoniebieskie. Po kolejnym dotknieciu przybraly barwe glebokiego fioletu. Spusciwszy wzrok, wyobrazila sobie siebie w sukni balowej, a ta natychmiast sie pojawila: rubinowy jedwab i zwiewne krynoliny wysadzane klejnotami. Calosc wydawala sie dziwnie znajoma i po chwili namyslu Kaye przypomniala sobie, skad zaczerpnela pomysl: byla to ilustracja do Zabiego krola ze starej ksiazki. Kaye machnela reka - i oto miala na sobie szmaragdowy renesansowy surdut i zielone ponczochy z dziurkami, niemal kropka w kropke wygladajac jak ksiaze z tej samej bajki. Roiben poruszyl sie na materacu i zamrugal oczami, przygladajac sie jej. Nie byl spowity czarem: wlosy lsnily mu jak odbijajaca swiatlo srebrna moneta. Na tej samej poduszce lezala Lutie, owinieta srebrzystymi wlosami niczym koldra. -Nie moge zejsc na dol - rzekla Kaye. Po tym, co sie wydarzylo ostatniej nocy, nie mogla stawic czola babci. Co do matki, Kaye bardzo watpila, czy ta zdazyla juz wrocic do domu. Z ostatniego nowojorskiego Halloween dziewczyna zapamietala wielka parade, mnostwo pior i mezczyzn na szczudlach. Ellen wypila wowczas tyle szampana po trzy dolary, ze zupelnie zapomniala, jak dotrzec do miejsca, w ktorym nocowaly, i w koncu musialy spedzic noc w metrze. -Moglibysmy wyjsc przez okno - rzekl swobodnie Roiben. Kaye nie byla pewna, czy rycerz kpi sobie z niej, czy istotnie tak latwo przyjal do wiadomosci jej dziwaczne opory. Niewiele pamietala z tego, co powiedziala poprzedniej nocy - moze to wszystko bylo tak okropne i irracjonalne, ze sie przyzwyczail. -Jak dotrzemy do sadu? Lezy w Colt`s Neck. Roiben przeczesal palcami wlosy i nagle obrocil sie ku Lutie. -Powiazalas mi supelki na glowie! Lutie zachichotala w nieco histeryczny sposob. Roiben westchnal i powrocil wzrokiem do Kaye. -Sa na to sposoby - powiedzial - ale wiekszosc z nich nie spodobalaby ci sie. Kaye bez trudu w to uwierzyla. -Wezmy woz Corny'ego - zaproponowala. Rycerz uniosl obie brwi. -Wiem, gdzie jest i gdzie Corny trzyma klucze - wyjasnila Kaye. Roiben podniosl sie z materaca i usiadl na skrzyni lozka, jakby to byla kanapa, na ktora kiedys planowala ja zamienic Kaye. -Na wypadek, gdybys zapomniala, samochody sa zrobione z samej stali. Kaye przez chwile stala bez ruchu. Potem zaczela grzebac w swoich czarnych workach. Po krotkich poszukiwaniach wyjela triumfalnie pare pomaranczowych rekawiczek. -W moich butach tez jest stal - powiedziala, ignorujac niedowierzajace spojrzenie Roibena - ale skora, z ktorej sa zrobione, izoluje ja od ciala. Prawie jej nie czuje. -Moze masz tez ochote na papierosa? - zapytal sarkastycznie. -Wiesz, chyba wolalam cie, kiedy jeszcze nie miales poczucia humoru. -A ja - rzekl ostroznie - myslalem, ze wcale mnie nie lubisz. Kaye odgarnela jedwabiste juz wlosy i potarla skronie. Powinna cos powiedziec, cos zrobic, ale byla pewna, ze jesli zacznie sie nad tym zastanawiac, kompletnie sie zalamie. Czy chodzilo o miniona noc? Pamietala, ze natarla na niego z furia, ale nie mogla sobie przypomniec, co wrzeszczala. Wiedziala tylko, ze tego ranka wszystko miedzy nimi sie zmienilo, i nie miala pojecia, jak to naprawic. Wyciagnela reke, dotknela go lagodnie nieco ponizej obojczyka i otworzyla usta, by cos powiedziec... po czym znow je zamknela. Pokrecila lekko glowa w nadziei, ze on odczyta to jako przeprosiny, wyrazy wdziecznosci i wyznanie, iz Kaye lubi go za bardzo. Jeszcze raz pokrecila glowa - tym razem mocniej - i cofnela sie. Najpierw Corny. Cala reszta musi poczekac. Wyszli przez okno. Roiben bez trudu zsunal sie po drzewie, Lutie przefrunela, a Kaye niezgrabnie ni to zeskoczyla, ni sie zesliznela. Wyladowala niefortunnie, potykajac sie. -Co za lot! - powiedziala Lutie. Kaye zerknela na nia spode lba i wlozyla rekawiczki. Opusciwszy wzrok, zorientowala sie, ze nadal ma na sobie iluzje surduta. Roiben od stop do glow ubrany byl w czarna, przewaznie skorzana odziez. Nad ich glowami Lutie latala niczym szalona wazka, polyskujac teczowymi skrzydelkami. -Tedy. Kaye zaprowadzila ich na osiedle przyczep kempingowych. Drzwiczki samochodu byty zamkniete. Bez wahania zaczela walic w szybe odziana w rekawiczke piescia. Szklo peklo, tworzac pajeczyne, a Kaye walila i walila, az zaczely jej krwawic klykcie. -Przestan! - Roiben zlapal ja za reke, gdy szykowala sie do kolejnego uderzenia. Zamarla, wpatrujac sie tepo w szybe. Roiben wyjal z buta noz. Nie wiedziala, czy zawsze go nosil, czy tez po prostu go wyczarowal. -Uderz trzonkiem - rzekl - albo kamieniem. Zdolala roztrzaskac szybe dostatecznie, by wlozyc reke do srodka i odblokowac drzwiczki. Rozejrzawszy sie po parkingu, z zaskoczeniem stwierdzila, ze nikt nawet sie nie zainteresowal, iz ktos w bialy dzien wlamuje sie do samochodu. Ponownie wlozyla rekawiczke, nacisnela klamke i wsiadla, krzywiac sie od dusznego, metalicznego zapachu. Przechylila sie i odblokowala drugie drzwi. Potem opuscila szybe i wyciagnela klucz spod oslony przeciwslonecznej. Roiben ostroznie usiadl na miejscu pasazera. Lutie wleciala wraz z nim, chwile polatala nad tylnym siedzeniem, pokrecila nosem i w koncu usiadla na zakurzonej tablicy rozdzielczej. Kaye wlozyla kluczyk do stacyjki i przekrecila, mimo rekawiczek czujac goracy dotyk zelaza. W zasadzie nie bylo to nieprzyjemne uczucie, ale zaczelo jej szumiec w glowie i wiedziala, ze z czasem bedzie coraz gorzej. Wcisnela pedal gazu. Silnik zawyl, ale samochod nie ruszyl. Przeklinajac pod nosem, zwolnila hamulec reczny, wrzucila bieg i ponownie nacisnela gaz. Samochod wyrwal do przodu tak szybko, ze musiala zahamowac. Lutie wyladowala na jej kolanach. Roiben podniosl glowe znad deski, ktorej kurczowo sie trzymal. -Ile razy prowadzilas samochod? -Nigdy - steknela Kaye. -Nigdy? -Jestem za mloda. - Zachichotala, ale zabrzmialo to nienaturalnie, niemal histerycznie. Ponownie nacisnela pedal gazu, tym razem bardziej lagodnie. Samochod ruszyl powoli, a ona zaczela krecic kierownica, by wyjechac na ulice. Lutie pisnela cichutko i zaczela sie wspinac po surducie Kaye. Zapach zelaza byl przytlaczajacy. Kaye skrecila we wjazd na autostrade, zadowolona, ze uniknie kolejnych zakretow, wlaczania sie do ruchu i znakow "stop". Musiala tylko trzymac sie jednego pasa, dopoki nie znajda sie prawie na miejscu. Przypomniala sobie, ze nalezy tam dotrzec, nim Corny'emu stanie sie cos zlego, wiec mocniej nacisnela na gaz i popedzila srodkowym pasem autostrady. Od zapachu zelaza coraz bardziej krecilo jej sie w glowie, a oczy zachodzily mgla. Nawet wpadajace przez okno podmuchy powietrza niewiele zmienialy. Potrzasnela glowa, usilujac sie pozbyc ciezaru, ktory osiadal jej na czaszce jak gruba opaska. -Kaye! - pisnela Lutie. Kaye w ostatniej chwili zdazyla gwaltownie skrecic w prawo i uniknac zderzenia z samochodem, na ktory omal nie wpadla. Prawe kolo zjechalo na pas zieleni, ale zdolala odzyskac kontrole nad pojazdem. Lutie zacwierkala jak wrobel, a Roiben nie wydal zadnego dzwieku, ale Kaye dlugo nie odrywala wzroku od szosy, nie chcac widziec wyrazu jego twarzy. W koncu dojechali do wlasciwego zjazdu. Kaye skrecila z niebezpieczna predkoscia i jechala skrajem jezdni, bo nie potrafila plynnie wlaczac sie do ruchu na zwyklych drogach. Minawszy dwa skrzyzowania ze swiatlami, zaparkowala obok sadu, jedna strona wyjezdzajac daleko poza zolta linie parkingu. Z westchnieniem wylaczyla silnik. Jeszcze nie zdazyla dobrze zahamowac, a Roiben juz byl na zewnatrz. Lutie wciaz drzala i kurczowo trzymala sie surduta Kaye. -Z powrotem moze poprowadzic Corny - powiedziala cichutko Kaye. -Zaczynam nabierac entuzjazmu dla naszych poszukiwan. - Mimo pozornej opryskliwosci Roiben nie zdolal w pelni opanowac drzenia glosu. Sad obejmowal wiele akrow wysadzanych drzewami owocowymi. Mial tez sklep urzadzony w formie rynku wiejskiego, gdzie w czasach wycieczki szkolnej Kaye sprzedawano dzem, mleko i wino jablkowe z cynamonem. Dzis byly tam stosy oferowanych za bezcen dyn i tykw. Niektore sprawialy wrazenie poobijanych. Parking byl pelen minibusow, z ktorych wysypywaly sie dzieciaki, a za nimi matki usilujace je dogonic i pozbierac. Przedzierajac sie przez tlum, Kaye ruszyla za Roibenem sciezka wijaca sie wsrod stogow siana i stosow dyn. Jedna z matek gwaltownie pociagnela ku sobie dziecko. Kaye zbadala swoj czar, unoszac reke ku swiatlu i krecac nia na wszystkie strony, by sie przekonac, czy cala jest rozowa. Potem zerknela na Roibena i uswiadomila sobie, ze oboje wygladaja wystarczajaco dziwacznie, by matki mialy prawo sie bac o swoje latorosle. Gdy znalezli sie wsrod drzew, zostawiajac za soba odglosy smiechu i ryk silnikow, Kaye wyczula zmiane w powietrzu. To, ktorym teraz oddychala, bylo wolne od zapachu zelaza. Wziela gleboki oddech i wydmuchnela wszystkie spaliny, ktorych sie nalykala. Tak jak wtedy, gdy znalazla sie w pieczarze, doznala dziwnego rozdwojenia jazni, ktore powoli zaczynalo jej sie kojarzyc ze wstepowaniem do Podziemia. Na lace pasly sie biale konie ze srebrnymi dzwoneczkami na szyjach, dzwoniacymi, gdy zwierzeta podnosily glowy. Sekate jablonie wciaz uginaly sie pod ciezarem poznojesiennych owocow. Cieple, slodkie powietrze nioslo ze soba obietnice wiosny i zieleni. Rozsiani po calym polu obywatele Sfornego Dworu siedzieli lub lezeli na rozpostartych na ziemi jedwabnych chustach. Przechodzac miedzy nimi, Kaye czula zapach swiezej lawendy i wrzosu. Ludnosc Sfornego Dworu byla rownie zroznicowana jak ta z Niesfornego, lecz ubrana w jasniejsze barwy. Mineli mezczyzne o lisim pysku w obwieszonym wstazkami stroju do tancow ludowych, uszytym z wielu tkanin. Byla tez driada w swiecacej jak slonce sukni ze zlotej folii, szepczaca cos do chlopczyka rowniez ubranego w suknie, tyle ze turkusowa. Grupka skrzatow przykucnela nad czyms, co wygladalo na gre polegajaca na rzucaniu lsniacych kamykow w srodek wycietego w ziemi kregu. Kaye nie wiedziala, na czym polega gra, ale obserwatorzy wzdychali lub wiwatowali w zaleznosci od tego, w ktorym miejscu ladowal kamyk. W poblizu, na krancu pola, driada o skorze jak kora i palcach z liscmi zamiast paznokci szeptala cos do milczacej jabloni, raz po raz obracajac wolno glowe, by zerknac spode lba na siedmiu malych ludkow, ktorzy stali jeden na drugim, tworzac drabine siegajaca czubka drzewa i usilujac dosiegnac dorodnego jablka. Obok Kaye przebiegla skrzydlata dziewczynka, za ktora dreptal chlopczyk z wplecionymi we wlosy kwiatami. Ludzkie dziecko. Kaye zadrzala i rozejrzala sie wokol, szukajac innych. Bylo ich sporo, a zadne nie liczylo wiecej niz szesc lat. Ukolysane pieszczotami skrzatow, mialy na wpol przymkniete powieki i senny wzrok. Jedno lezalo z glowa na kolanach niebieskoskorej kobiety. Trojka innych, z wiankami ze stokrotek na glowach, niezgrabnie tanczyla z trzema krasnalami w czapkach z muchomorow, oklaskiwana przez inne skrzaty. Kaye przyspieszyla, chcac dogonic Roibena i zapytac go o dzieci. Gdy jednak podazyla oczyma za jego spojrzeniem, zapomniala o wszystkich pytaniach. Zobaczyla drzewa obsypane wiosennym kwieciem, a przy nich kobiete o kasztanowych wlosach, ubrana w szmaragdowozielony, polyskujacy niczym suknia plaszcz. Kaye stanela jak wryta i niemal zapomniala o oddychaniu. Nigdy dotad nie widziala tak pieknej istoty. Kobieta miala nieskazitelna skore, lsniace jak miedz wlosy przystrojone wiankiem z kwiatow bluszczu i derenia, i oczy rownie zielone i blyszczace jak jablka rosnace w tym sadzie. Kaye spogladala na nia tak intensywnie, ze wszystko inne wokol zatracilo ostrosc. Roiben nie musial jej mowic, ze ma przed soba krolowa Sfornego Dworu. Jej dworki byly odziane w suknie z lekkich materialow koloru chmur burzowych i porannych roz. Na widok przybyszow jedna nich wciagnela powietrze tak gwaltownie, ze zabrzmialo to niemal jak krzyk, po czym zakryla usta dlonia. Roiben popatrzyl na nia i usmiechnal sie. Kaye przestraszyla sie tego usmiechu. Wygladal nienaturalnie; przypominal bardziej grymas niz wyraz szczerej radosci. Pomiedzy nich a krolowa wkroczyl nagle jakis rycerz o jasnozlotych jedwabistych wlosach, ubrany w kilkuczesciowa zielona zbroje. W reku dzierzyl ozdobna wlocznie, ktora wydala sie Kaye calkowicie bezuzyteczna. -Talathainie - rzekl Roiben, sklaniajac lekko glowe. -Nie jestes tu mile widziany - odparl rycerz. Lutie wyjrzala z kieszeni surduta Kaye i z nieukrywana fascynacja przygladala sie Talathainowi. -Zaanonsuj mnie krolowej - powiedzial Roiben. - Jesli nie zechce sie ze mna spotkac, natychmiast odejde z ogrodow. Kaye chciala zaprotestowac, ale Roiben polozyl jej reke na ramieniu. -Moi towarzysze, rzecz jasna, wedle swej woli beda mogli pozostac lub odejsc - dodal. Talathain zerknal na krolowa, a potem z powrotem na Roibena. W jego wzroku malowalo sie cos na ksztalt zazdrosci. Odziana w rekawiczke dlonia dal znak stojacym nieopodal rycerzom. Podszedl do niego jeden z giermkow i po krotkiej rozmowie oddalil sie w kierunku krolowej. Pochyliwszy sie laskawie ku chlopcu, krolowa wysluchala go, po czym samotnie ruszyla przez trawnik ku nim. Nie patrzyla na Kaye.]ej wzrok przez caly czas spoczywal na Roibenie. Twarz rycerza zupelnie sie zmienila. Patrzyl na swoja krolowa wzrokiem tak tesknym, ze Kaye zalala fala wzruszenia. Byl to wzrok zablakanego psa, ktory wciaz nie traci nadziei, ze jeszcze kiedys poczuje zyczliwy dotyk reki swego pana. Pomyslala o gobelinie w jego pokoju i o wszystkim, co powiedzial i czego nie powiedzial rycerz. Zrozumiala, ze kiedy cofnal sie przed jej pocalunkami, zrobil to, bo przez caly ten czas pielegnowal w sobie te milosc i zywil nadzieje na ponowne ujrzenie swojej pani. Jakze byla naiwna; zbyt zaslepiona przez wlasne pragnienia, by dostrzec oczywista prawde! Byla wdzieczna Roibenowi, gdy uklakl, bo idac w jego slady, mogla pochylic glowe i ukryc malujacy sie na twarzy bol. -Jakis ty oficjalny, moj rycerzu - rzekla krolowa. Kaye zerknela przelotnie w jej oczy. Byly lagodne, wilgotne i zielone jak klejnoty. Westchnela. Poczula sie nagle bardzo zmeczona - i bardzo zwyczajna. Chcialaby, zeby Roiben szybko zapytal o Corny'ego i zeby mogla stad odejsc. -Juz nie twoj - odparl z zalem w glosie. -Jeslis nie moj, to czyj? - Ta rozmowa miala tyle podtekstow, ze Kaye nie byla pewna, czy za nia nadaza. Czyzby krolowa i Roiben byli kiedys kochankami? -Niczyj, Silarial - rzekl Roiben z szacunkiem, usmiechajac sie lekko i spogladajac na krolowa pytajaco. Mowil jak ktos, kto boi sie podniesc glos, by nie zniszczyc jakiejs niezmiernie cennej rzeczy, zbyt kosztownej, by ja odkupic. - Byc moze swoj wlasny. Krolowa nie przestawala sie usmiechac. Jej usmiech byl tak idealny -doskonale wygiecie warg, calkowita rownowaga miedzy radoscia a czuloscia -ze Kaye nie mogla mu sie oprzec... Na chwile zapomniala o rozmowie i byla zaskoczona, gdy Silarial znow sie odezwala. -Po co zatem tu przyszedles, jesli nie po to, by wrocic do domu? -Szukam Nephamaela. Jest z nim mlody mezczyzna, ktorego moja przyjaciolka chcialaby oddac Zelaznej Stronie. Silarial pokrecila glowa. -Nephamaela nie ma juz wsrod moich ludzi. Kiedy Niesforna Krolowa zginela, a samotnicy odzyskali wolnosc... - Przerwala, z niepokojem spogladajac w twarz Roibenowi. - Przejal wladze i oglosil sie krolem. Kaye gwaltownie podniosla glowe. -Nephamael krolem Niesfornego Dworu? - zapytala mimowolnie, rozszerzajac oczy ze zdumienia. Przygryzla warge, ale krolowa spojrzala na nia poblazliwie. -Kim jest twoja przyjaciolka? -Ma na imie Kaye. Jest podrzutkiem - odparl wyraznie zdenerwowany Roiben. Krolowa uniosla kasztanowe brwi. -A ty pomagasz jej odnalezc smiertelnika porwanego przez Nephamaela? -Tak - przyznal Roiben. -Za jaka cene to czynisz, Roibenie, nalezacy tylko do siebie? - zapytala krolowa, bawiac sie zawieszonym na szyi amuletem. Nie mogac zniesc widoku jej perfekcyjnej twarzy, Kaye przeniosla wzrok na amulet. Byl to mlecznobialy kamyk zawieszony na dlugim lancuchu. Wygladal dziwnie znajomo. -Nie wyznaczylem ceny - odparl Roiben, rumieniac sie. A moze tylko jej sie zdawalo? Przypomniala sobie, gdzie widziala podobny naszyjnik: mial go na szyi Nephamael, gdy przybyl, by ja zabrac i zlozyc w ofierze. Krolowa niemal konspiracyjnie pochylila sie naprzod, jakby juz dawno zapomniala o Kaye. -Kiedys mi powiedziales, ze zrobilbys wszystko, by dowiesc swojej milosci do mnie. Czy zrobilbys to nadal? Roiben zarumienil sie jeszcze bardziej, ale kiedy przemowil, jego glos byl calkowicie opanowany. -Nie. Kaye nie miala pojecia, co to znaczy. Bez watpienia jednak cos znaczylo; cos, co nie mialo nic wspolnego z miloscia, za to mialo wiele wspolnego z niezyjaca krolowa. Dopiero teraz dziewczyna uswiadomila sobie, ze wlasnie o to chodzi w calej tej rozmowie. Silarial potraktowala Roibena jak zabawke, ktora jej sie znudzila. Sprzedala go, nie troszczac sie o to, ze nowy wlasciciel moze go zniszczyc. A teraz najwyrazniej potrzebowala dawnej zabawki do realizacji swoich planow. -A gdybym ci powiedziala, ze juz otrzymalam wystarczajacy dowod? Chodz, posiedz troche z nami. Mamy miodowe wino i swieze czerwone jablka. Zasiadz u mego boku, jak dawniej. Kaye mocno przygryzla warge. Bol pomagal jej zaakceptowac fakt, ze Roiben nie nalezy i nigdy nie bedzie nalezal do niej. A skoro byto juz o wiele za pozno, by udawac przed soba, ze jej to nie rani, mogla przynajmniej udac to przed nim. Roiben spogladal na Silarial z mieszanka tesknoty i pogardy. -Wybacz - powiedzial - ale od zapachu jablek robi mi sie niedobrze. W pierwszej chwili na twarzy krolowej odmalowal sie szok, potem zlosc. Roiben przygladal sie tym emocjom z pozorna obojetnoscia. -Wiec lepiej sie pospiesz - rzekla krolowa. Roiben skinal glowa, po czym sklonil sie. Kaye niemal o tym zapomniala. Gdy oddalili sie na odleglosc kilku krokow, jakas bialowlosa kobieta schwycila Roibena za ramie i ze smiechem obrocila ku sobie. -Roiben! - To byla ta sama kobieta, ktora wczesniej niemal krzyknela na jego widok. Miala dlugie, siegajace kolan wlosy, czesciowo uplecione w ciezkie warkocze, i byla ubrana w stroj krolewskiej dworki. -Tak sie balam o ciebie! - powiedziala, nie przestajac sie usmiechac. - Slyszalam takie rzeczy... -Bez watpienia wszystkie byly prawdziwe - nieco zbyt swobodnym tonem odparl Roiben, po czym poglaskal kobiete po glowie. Kaye zadrzala, pamietajac dotyk tych palcow. - Masz strasznie dlugie wlosy! -Nie obcinalam ich, odkad nas opusciles. - Kobieta odwrocila sie do Kaye. - Moj brat bardzo lakonicznie przedstawil pania krolowej. Ciekawe, czy probuje uchronic nas przed pania, czy pania przed nami? Kaye rozesmiala sie, zaskoczona. -Ethine - rzekl Roiben, ruchem glowy wskazujac dworke. - Kaye - przedstawil swoja towarzyszke. Smiech Ethine brzmial jak sypiace sie odlamki szkla. -Zatraciles dworskie maniery. -Podobno - przyznal Roiben. Dworka siegnela miedzy galezie jabloni i zerwala pojedynczy kwiat. -Najwazniejsze, ze wrociles do domu - powiedziala, zatykajac kwiat za ucho rycerza. Kaye zauwazyla, ze Roiben skrzywil sie lekko pod wplywem dotyku, i zastanawiala sie, czy jego reakcja rani Ethine. -To juz nie jest moj dom - odparl rycerz. -Alez jest! Niby dokad mialbys pojsc? - Dworka po raz pierwszy obrzucila Kaye pytajacym spojrzeniem. - Wiem, ze cie zranila, ale z czasem jej przebaczysz. Zawsze jej przebaczasz. -Pragnienia sie zmieniaja - rzekl. -Co oni ci zrobili? - Ethine wygladala na przerazona. -Cokolwiek mi zrobili, cokolwiek ja zrobilem... jedno jest pewne: mam rece splamione krwia, ktora obciaza takze Krolowa Elfow. -Nie mow tak. Kiedys ja kochales. -I nadal kocham. Tym gorzej. Kaye odwrocila sie. Nie chciala juz tego sluchac. To jej nie dotyczylo. Sztywnym krokiem ruszyla w kierunku samochodu. Jedno z ludzkich dzieci stalo na palcach, usilujac dosiegnac jablka, ktore bylo niemal w zasiegu jego reki. Chlopczyk mial na sobie zielona tunike zwiazana w biodrach jedwabnym sznurkiem. -Czesc - powiedziala Kaye. -Czesc. - Chlopczyk usmiechnal sie do niej blagalnie. Trzasnela galazka i owoc znalazl sie w reku Kaye. -Gdzie twoja mama? - zapytala, wycierajac jablko o surdut. Chlopiec skrzywil sie. Kosmyk kasztanowych wlosow opadl mu na oko. -Dawaj. -Zawsze mieszkales ze skrzatami? -Mhm - odparl, nie odrywajac wzroku od jablka. -Od kiedy? Chlopiec wyciagnal pulchna raczke. Kaye pozwolila mu wziac Jablko, a on natychmiast je ugryzl. Czekala, az przelknie, ale gdy tylko to zrobil, ponownie wgryzl sie w owoc. Potem, jakby nagle sobie o niej przypomnial, podniosl wstydliwie wzrok i wzruszyl ramionami. -Zawsze - wymamrotal z pelnymi ustami. -Dzieki - rzekla Kaye, czochrajac kasztanowe wlosy. Nie bylo sensu pytac go o cokolwiek. Wiedzial tyle samo co ona. Potem jednak cos przyszlo jej do glowy. - Hej, moze znasz dziewczynke o imieniu Kaye? Zamyslil sie gleboko, po czym wskazal jedna z rozlozonych na ziemi chust. -Mhm. Powinna byc gdzies tam. Kaye zalala fala goraca. W uszach pulsowala jej krew, jakby ja powieszono glowa w dol. Palce miala zimne jak lod. Pozostawiajac chlopca i jego jablko, weszla pomiedzy chusty, zatrzymujac kazda mijana dziewczynke i pytajac: -Kochanie, czy to ty jestes Kaye? Kiedy jednak ja zobaczyla, wiedziala to od razu. Migdalowe oczy na tle szopy jasnych wlosow wygladaly osobliwie, sprawiajac, ze mimo pulchnego cialka i kraglych uszu dziewczynka przypominala skrzata. Azjatka i blondynka. Kaye potrafila jedynie przygladac sie, jak dziecko - o wiele zbyt male, by byc nia w jakimkolwiek z mozliwych swiatow - zrywa chwast, owija sobie lodyzke wokol palca zwraca glowe w kierunku pieknej, rozesmianej skrzaciej pani. Wszystkie pytania, ktore chciala zadac Kaye, zamarly jej w gardle. Obrocila sie na piecie i ciezkim krokiem powlokla sie z powrotem ku Roibenowi i Ethine. -Musimy natychmiast ruszac! - krzyknela z gniewem i lekiem, chwytajac Roibena za ramie. - Corny moze zginac! Ethine zrobila wielkie oczy. Roiben chcial cos powiedziec, ale ugryzl sie w jezyk i skinal glowa. Kaye znow sie obrocila i ruszyla w strone samochodu, nie czekajac na niego. Rozdzial 14 Na wzgorzach wielkie deby padaja na kolana Mozesz dotykac czesci ale nie masz prawa... Kay Ryan Crown Nie dotarla do samochodu. -Kaye, stoj. Stoj! - dobiegl zza jej plecow glos Roibena. Zatrzymala sie, spogladajac poprzez drzewa na minibusy i widoczna za nimi autostrade. Wszystko bylo lepsze od koniecznosci patrzenia na Sforny Dwor, wieczne dzieci i Roibena. -Drzysz. -Jestem wsciekla. Mamy do zalatwienia wazna sprawe, a ty ucinasz sobie pogawedki - rzucila, dodatkowo rozzloszczona jego spokojem. -Przykro mi - rzekl, choc bynajmniej nie sprawial takiego wrazenia; w jego glosie pobrzmiewal nawet lekki sarkazm. -Dlaczego tu jestes? - zapytala, czujac, jak pali ja twarz. Na moment zalegla cisza. -Bo oderwalas mnie od rozmowy niezbyt uprzejma reprymenda. -Nie... dlaczego w ogole jestes tu ze mna? -Chcesz, zebym sobie poszedl? - Mowil bardzo cicho. Nie obrocila sie, by spojrzec mu w twarz. Czula sie przytloczona. Oczy plonely jej od nieuronionych lez. -Wszystko, co robie... - zaczela, po czym urwala nagle. - Do diabla, nie mozemy trwonic czasu. -Kaye... -Nie. - Ruszyla naprzod. - Musimy sie spieszyc. -Jesli sie nie uspokoisz, nie zdolasz pomoc Corneliusowi. Zatrzymala sie i uniosla rece, rozkladajac szeroko palce. -Nie moge! Nie jestem taka jak ty! Polozyl jej dlon na ramieniu. Nie chciala spojrzec mu w twarz, ale przyciagnal ja do siebie brutalnie. Kaye usztywnila miesnie, lecz Roiben tylko wzmocnil uscisk. Po chwili jej cialo poddalo sie i wypuscila powietrze z dlugim, urywanym westchnieniem. Dlugie palce gladzily jej wlosy. Roiben pachnial miodem, potem i proszkiem do prania, ktorego uzywala jej babcia. Potarla policzkiem o jego piers, zamykajac oczy przed myslami kolaczacymi sie po glowie i usilujacymi przyciagnac jej uwage. -Jestem tu, bo jestes zyczliwa, urocza i strasznie, strasznie dzielna - powiedzial cicho. - I dlatego, ze chce tu byc. Zerknela na niego przez zaslone rzes. Usmiechnal sie i oparl brode na czubku jej glowy, po czym poglaskal dziewczyne po plecach. -Chcesz tu byc? Zasmial sie. -Zaiste. Czyzbys w to watpila? -Och. - Jej umysl nie byl w stanie ogarnac radosci, ktora nia owladnela. Radosci tak ogromnej, ze na chwile zepchnela w cien wszystkie smutki. Istotnie, z jakiegos powodu Roiben byl tu z Kaye, a nie tam, z krolowa Sfornego Dworu. Jego rece dlugimi, miarowymi ruchami gladzily jej plecy, od lopatek, znad ktorych wyrastaly skrzydla, po zaglebienie talii. -Cieszysz sie? -Co? - Znow przekrzywila glowe i zmarszczyla brwi. - No pewnie! Zartujesz sobie? Oderwal sie od niej na moment, by spojrzec jej w twarz. -To dobrze - rzekl, po czym z westchnieniem znow przyciagnal do piersi jej glowe, zamykajac oczy i glaszczac wlosy dziewczyny. - To dobrze. Stali tak przez dluzsza chwile. W koncu Roiben wysunal sie z objec Kaye. -Na szczescie - powiedzial - nie potrzebujemy samochodu, by sie dostac na Niesforny Dwor. Chodz ze mna. *** Drzewo bylo ogromne i sekate, a jego guzkowaty, poharatany pien sprawial wrazenie zapadajacego sie pod wlasnym ciezarem. Cienka kora luszczyla sie i odpadala jak wysuszony naskorek. U dolu, w miejscu, w ktorym rozgalezialy sie korzenie, widniala wielka dziura. Wyfrunela z niej Lutie. -Nie ma strazy - powiedziala, ladujac w gestwinie wlosow Kaye. -Dokad prowadzi to wejscie? - zapytala dziewczyna, starajac sie opanowac drzenie i nie zdradzic, ze czuje sie zupelnie nieprzygotowana do tej eskapady. -Do kuchni - odparl Roiben, po czym zaczal wpelzac w dziure. Najpierw zniknely nogi, a na koncu glowa. Kilka wlosow zahaczylo o postrzepiona kore. Uslyszawszy lomot oznaczajacy, ze Roiben zeskoczyl na ziemie, Kaye wsunela buty do dziury i pchala, czujac, jak miekkie drewno ustepuje i lamie sie, wpuszczajac jej nogi, a potem ja cala. Lezac na plecach i wijac sie jak waz, zdolala wpelznac do srodka. Spadanie bylo dlugie, a ladowanie bolesne, ale zdolala zdlawic okrzyk bolu. W tunelu bylo goraco i bialo od pary. Na twarzy Roibena osiadly kropelki wilgoci, a wlosy, ktore wlasnie odgarnial reka, wydawaly sie mokre i ciezkie. Rycerz przechylil glowe w lewo, a Kaye przedarla sie przez kleby pary i minela go. Przed jej oczyma rozposcierala sie kuchnia: wielkie, na pierwszy rzut oka pozbawione jakiejkolwiek wentylacji pomieszczenie z paleniskiem w srodku. Posrod dymu krecily sie jak frygi skrzaty z wielkimi garnkami, stosami obdartych ze skory szczurow, torcikami, koszykami srebrzystych jablek i beczulkami wina, ktore toczyly po podlodze, w nozdrza uderzyl Kaye odor krwi, plamiacej podloge i sciany, wrzacej w kotlach i sciekajacej z talerzy pelnych surowego miesa. Roiben szedl za dziewczyna, trzymajac ja w talii, popychajac, gdy mieli isc dalej, i ciagnac, gdy chcial, by sie zatrzymala. Wslizneli sie do pomieszczenia i staneli pod sciana. Niedaleko nich siedzial na stolku stary, pomarszczony skrzat. Dyndajac nogami w powietrzu, z wywieszonym z emocji jezykiem malowal czarne jablka na kolor lsniacej czerwieni. Siwe wlosy sterczaly mu niesfornymi kepkami. Male okulary wciaz zsuwaly sie z nosa i co chwila musial je poprawiac. Obok malarza jablek wielki osobnik z malenkimi rozkami na lysinie i klami sterczacymi sponad wydatnej gornej wargi machal tasakiem nad stosem trupow dziwnie wygladajacych zwierzat, rozbijajac je na kawalki jak do gulaszu. Na obu grubasnych ramionach mial tatuaze przedstawiajace roze i kolce. Kaye skradala sie rownie cicho jak wtedy, gdy wracala pozno do domu lub wychodzila ze sklepu z pelnymi kieszeniami. Skupiala sie na ruchu stop, pochyliwszy lekko glowe, powoli, cichutko przemieszczajac sie przez tunel. Wkrotce korytarz poprowadzil ich w dol, przechodzac w szerszy hol wylozony szarym marmurem i urozmaicony ogromnymi rzezbionymi kolumnami. Z sufitu zwisaly imponujace stalaktyty. Kaye slyszala nad glowa stukot butow, szeleszczacych na kamiennej podlodze niczym zuczki. Roiben wepchnal ja i siebie za kolumne. Wyjal miecz z pochwy i przyciskal go do piersi. Kaye znalazla sztylet, ktory wczesniej od niego dostala, i rozpaczliwym ruchem scisnela rekojesc. Kroki skrecily jednak w inny korytarz. Kaye wypuscila powietrze, ktore instynktownie trzymala w plucach. Skradali sie dalej, az dotarli do podwojnych czarnych drzwi. -Co tam jest? - zapytala Kaye. -Wino i skladniki do jego produkcji - odszepnal Roiben. Komnata byla cala z kamienia i cuchnela drozdzami. Pod scianami staly beczulki i butelki wypelnione naparami z roznych kwiatow. Byly tam platki roz, fiolkow, cale glowki nagietkow, pokrzywy plywajace jak organiczne rakiety i inne ziola, ktorych Kaye nie potrafila zidentyfikowac. -Co to? - zapytala. Oprocz nich w komnacie nie bylo nikogo. -Piolun, krwawnik, pierwiosnek, gozdziki, rzepik, koper... -Zaloze sie, ze pijesz mnostwo ziolowej herbaty - powiedziala. Nie usmiechnal sie. Zamiast tego wskazal jej droge ku mniejszej z dwoch par znajdujacych sie w komnacie drzwi. Zastanawiala sie, czy w ogole zrozumial jej zart. -Pralnia - rzekl. W nastepnym pomieszczeniu bylo tyle samo pary co w kuchni, jesli nie wiecej. Uchodzila przez niewielkie otwory w suficie. Na podlodze stalo kilka wielkich, wypelnionych mydlinami wanien. Blada, ciemnooka kobieta wykrecala biala tkanine, a inna mieszala zawartosc wanny dlugim zakrzywionym kijem. Mezczyzna o dlugich ramionach i przygarbionych plecach dosypywal do mieszanki jakies granulki, pod wplywem ktorych woda syczala. Pomieszczenie bylo niewielkie. Kaye zerknela na Roibena. Nie mieli szans na przejscie przez nie niezauwazeni. -Maigret - odezwal sie Roiben, z szerokim usmiechem rozkladajac ramiona. Jedna z praczek uniosla glowe i odpowiedziala usmiechem zdradzajacym brak jednego zeba. -Nasz rycerz! - podeszla do niego, utykajac, i calkiem zwyczajnie przygarnela do piersi. Nogi kobiety byly ukryte pod dluga spodnica, wiec Kaye nie wiedziala, czy praczka rzeczywiscie jest kulawa. Stojacy na drugim koncu pomieszczenia mezczyzna i kobieta podniesli glowy i takze sie usmiechneli. - Bylam pewna, ze juz nigdy pana nie zobacze! -Szukam pewnego chlopca - rzekl Roiben. - Ludzkiego. Jest z waszym nowym krolem. Kobieta prychnela z niesmakiem. -Tez mi krol. Tak, jest przy nim jakis chlopak, ale nic wiecej nie moge panu powiedziec. Nie chce przyciagac uwagi szlachty. Roiben usmiechnal sie kwasno. -Racja. Ja tez nie. -Pan oczywiscie wie, ze pana szukaja. Skinal glowa. -Dosc spektakularnie zakonczylem swoja sluzbe tutaj. Stara praczka zarechotala i pozegnala przybyszow. Roiben otworzyl niewielkie drzwi, za ktorymi rozciagal sie korytarz o scianach z polyskujacej miki. -Skad mamy wiedziec, ze nikomu o nas nie powiedza? -Maigret uwaza, ze jest mi cos winna - odparl rycerz, wzruszajac ramionami. -Ma jakis problem z nogami? -Rozczarowala pewnego szlachcica Niesfornego Dworu. Polecil rozgrzac do czerwonosci zelazne buty, a potem kazal jej w nich tanczyc. Kaye zadrzala. -Czy to ma jakis zwiazek z jej rzekomym dlugiem wobec ciebie? -Byc moze - odparl. -Co jest po drugiej stronie korytarza? -Biblioteka, sala muzyczna, oranzeria, sala szachowa. -Sala szachowa? -Tak. Krolowa uwielbiala szachy. Tu sa gra hazardowa, jak u smiertelnikow karty. Pamietam, ze pewnego razu krolowa wygrala w nie meza. -Corny uwielbia szachy! W liceum gral w druzynie szachowej. -Zeby sie tam dostac, musimy przejsc przez biblioteke - rzekl Roiben, po czym zawahal sie. -Co jest? -Nie widzialem zadnych strazy. Ani przy wejsciu, ani nawet tutaj. -Moze po prostu jestesmy bardzo ostrozni? -Jedno jest pewne: to nie przypadek. Wrota biblioteki byly olbrzymie i ozdobne, wyraznie inne zwyczajne drzwi, ktore mijali w nizszych izbach, Wykonano je z ciemnego drewna w miedzianym obramowaniu, a na powierzchni wyryto napisy w nieznanym Kaye jezyku. Roiben otworzyl drzwi. W srodku znajdowal sie istny labirynt regalow. Byly tak wysokie, ze nie dalo sie zobaczyc za nimi wyjscia, o ile takie istnialo. Drewno pokrywaly skomplikowane zlobienia w ksztalcie pyskow gargulcow i innych dziwnych bestii, a w powietrzu unosil sie przytlaczajaco silny zapach przeoranej ziemi. Za kazdym razem, gdy Kaye spogladala w jakims kierunku, miala wrazenie, ze na skraju jej pola widzenia cos sie porusza. Rozmiary ksiazek byly tak zroznicowane, iz zastanawiala sie, kto je czyta. Przechodzac wsrod regalow, zerkala na tytuly, ale byly w dziwnych jezykach. Gdy brali kolejny zakret, zauwazyla jakis przekradajacy sie miedzy cieniami ksztalt. Byl szczuply i na oko przypominal czlowieka. -Roiben - szepnela. -To opiekunowie tajemnic - odparl, nie ogladajac sie. - Nie zdradza nikomu, zesmy tedy przechodzili. Kaye zadrzala, zastanawiajac sie, co takiego moze byc napisane w tomach zapelniajacych polki, skoro to wszystko mialo pozostac tajemnica. Czy istoty przemykajace wsrod regalow byly kustoszami, straznikami czy skrybami? Gdy dotarli do rozwidlenia, ujrzala kolejna ciemna postac - tym razem o dlugich, jasnych wlosach, wysokim czole i wielkich, blyszczacych czarnych oczach. Takze i ta latwo i bezszelestnie wtopila sie w mrok. Kaye ucieszyla sie, gdy dotarli do niewielkich, owalnych drzwi, ktore bez oporu otworzyly sie pod naciskiem reki Roibena. Na scianach sali szachowej wisialy ciezkie draperie. Cala podloga byla wylozona szachownica czarnych i bialych plytek, a na krancach sali majaczyly poltorametrowe figury. Na dwoch polach szachownicy spal Corny. -Cornelius? - Roiben przyklakl i potrzasnal ramieniem chlopaka. Corny uniosl glowe. Oczy mial zamglone i rozbiegane, a cale cialo w sincach, ale najgorszy byl usmiech rozkoszy, ktory pojawil sie na jego ustach, Jego twarz sprawiala wrazenie przedwczesnie postarzalej, a we wlosach mienily sie siwe kosmyki. -Czesc - wymamrotal - ty jestes Robinem Kaye. Kaye opadla na kolana. -Juz wszystko w porzadku - powiedziala, bardziej do siebie niz do niego, z czcia przygladzajac wilgotne kosmyki. - Nic ci nie bedzie. -Kaye - wybakal bezbarwnie Corny. Odwrocila sie. Zza wiszacej na drugim koncu pomieszczenia draperii wylonil sie Nephamael. Glaskal marmurowa grzywe czarnego konia. -Witam - rzekl. - Prosze mi wybaczyc ten mary zarcik, ale jestescie przyslowiowym cierniem w moim boku. -Spodziewalem sie raczej, ze bedziesz mi wdzieczny - odparl Roiben. - Wszak to ja zdobylem dla ciebie korone. -Z tego punktu widzenia mozesz tylko ubolewac nad faktem, ze zycie tak czesto bywa niesprawiedliwe, Rathu Robienie Rye. -Nie! - jeknela Kaye. To nie mogla byc prawda! Kiedy wymowila imie Roibena, znajdowali sie tak daleko od wszystkich, ze nikt nie mogl tego uslyszec. Sama ledwie siebie slyszala. A tych, ktorzy ewentualnie mogliby podsluchac, Roiben zabil. -Nikt inny go nie zna - rzekl Nephamael. - Zabilem skrzata, ktory chcial mi sie przypodobac, zdradzajac je. -Spike'a! - wykrztusila Kaye. -Rathu Roibenie Rye, moca twego prawdziwego imienia rozkazuje ci, bys nigdy mi nie szkodzil i zawsze byl mi posluszny zarowno czynem, jak i zamiarem. Roiben wciagnal powietrze tak gwaltownie, ze zabrzmialo to jak krzyk. Nephamael odrzucil glowe do tylu i rozesmial sie, nadal glaszczac szachowa figure. -Ponadto rozkazuje ci, abys nie czynil zadnej krzywdy sobie, chyba ze wyraznie cie o to poprosze. A teraz, moj nowy rycerzu, zlap te pixie. Roiben obrocil sie ku Kaye w tej samej chwili, w ktorej siedzaca w jej kieszeni Lutie wrzasnela. Kaye rzucila sie ku drzwiom, on jednak byl stanowczo za szybki. Zlapal ja za wlosy i pociagnal gwaltownie, a potem rownie gwaltownie puscil. Po chwili oszolomienia Kaye skoczyla ku drzwiom i zniknela w nich. -Mozesz byc mistrzem w sluchaniu rozkazow, ale w ich wydawaniu jestes zoltodziobem - dobiegly ja slowa Roibena, gdy wbiegala w labirynt regalow. Wczesniej podazala tamtedy za rycerzem, wiec teraz nie miala zielonego pojecia, jak sie wydostac. Skrecala, skrecala i skrecala, z ulga przyjmujac fakt, iz nie spotyka na swej drodze dziwnych opiekunow tajemnic. Potem, minawszy podwyzszenie, na ktorym stal niewielki stosik ksiazek, znalazla sie w slepym zaulku. Lutie wypelzla z kieszeni i latala wokol Kaye. -Co robic, Kaye? - bzyczala. - Co robic? -Ciii... - ofuknela ja Kaye. - Sprobuj nasluchiwac. Slyszala wlasny oddech, przewracane kartki, cos, co brzmialo jak ciagnace sie po podlodze poly tunik. Zadnych krokow. Zadnego poscigu. Probowala otoczyc sie czarem, przebarwic skore na kolor otaczajacych ja scian. Poczula przewalajaca sie przez nia fale magii i zerknawszy na reke, przekonala sie, ze ta ma barwe drewna. Co dalej? Owladnela nia rozpacz i poczucie winy. By ochlonac, Kaye wlozyla glowe miedzy kolana i zrobila kilka glebokich wdechow. Musiala ich uwolnic. Tylko jak? Byla samotna skrzacia dziewczyna, ktora ledwie wiedziala, jak rzucic czar iluzyjny i w jaki sposob uzywac wlasnych skrzydel. Cwana. To slowo kolatalo jej sie po glowie niczym suma wszystkich cech, ktore powinna miec, lecz ich nie miala. Mysl, Kaye. Mysl. Wziela kolejny gleboki oddech. Przeciez udalo jej sie rozwiazac zagadki i wydostac Roibena z pieczary. W zasadzie nawet sama doszla do tego, jak uzywac czaru. Dlaczego nowe wyzwanie mialoby ja przerastac? Lutie wyladowala jej na kolanie. -Chodzmy - blagala. - Prosze, chodzmy. Kaye pokrecila glowa. -Lutie, na pewno mozna cos zrobic. Musze tylko pomyslec. Skoro wszyscy wokol byli skrzatami, ona musiala myslec jak czlowiek. Dokonala szybkiego przegladu rzeczy, ktore potrafila robic, takich jak sztuczki z zapalniczka czy wynoszenie towaru ze sklepow. Ale tu trzeba bylo wymyslic cos, do czego skrzaty zywily szczegolna antypatie. Zelazo. Spojrzala na Lutie. -Co by sie stalo, gdybym polknela zelazo? - Lutie wzruszyla ramionami -Poparzylabys sobie usta. Moglabys nawet umrzec. -A gdybym nim kogos otruta? Lutie wiercila sie niespokojnie na kolanie Kaye, patrzac na nia z niedowierzaniem. -Przeciez tu nie ma zelaza! Kaye wziela gleboki oddech, po czym powoli wypuscila powietrze, jej umysl pracowal na zbyt szybkich obrotach. Musiala zwolnic, uspokoic sie. Byc moze na Niesfornym Dworze znajdowalo sie jednak jakies zelazo. Z pewnoscia zawierala je bron. Kaye nie miala jednak pojecia, gdzie jej szukac. Zelazo bylo wszedzie - tylko nie tutaj. Zlustrowala swoje cialo. Ktore z jej rzeczy pochodzily z Zelaznej Strony? Koszulka, majtki, buty... bo przeciez zielony surdut byl tylko iluzja. Pospiesznie rozsznurowala buty. Obecne w nich zelazo nie dotykalo bezposrednio skory, bez watpienia jednak tam bylo. Kaye zdjela obuwie i poddala je dokladnej inspekcji. Czula cieplo metalu w stalowych oslonkach dziurek na sznurowadla, ktore jednak byly pokryte plastikiem. Takze w czubkach znajdowaly sie stalowe plytki, te jednak byly stanowczo zbyt duze dla jej celow, chyba zeby zdolala je jakos przepilowac. Wyjela z kieszeni surduta noz, ktory dostala od Roibena, i zaczela odkrawac podeszwy. Gdy juz to zrobila, pod spodem ukazaly sie lsniace stalowe gwozdziki, tak malenkie, ze bez trudu mozna je bylo potknac, nic nie zauwazajac. Trzymajac noz w jednej rece, a but w drugiej, przystapila do wydlubywania gwozdzi. *** Corny siedzial na brudnej podlodze w wielkim podziemnym palacu, kipiac od nowych emocji. Dworzanie grali na instrumentach, a Nephamael karmil go grubymi gronami czarnych jak noc winogron. Wokol Corny'ego mnostwo stworzen, malych i duzych, zaspokajalo pragnienie oraz gralo w zagadki i gre polegajaca na rzucaniu okraglymi kamieniami.Swiat skurczyl sie do rozmiarow winogron. Nic nie moglo sie rownac z dotykiem tych palcow na wargach, zaden smak nie byl slodszy od zawartosci kazdego czarnego klejnotu otwierajacego sie w ustach. -Uwazam, ze jestes stanowczo zbyt dystyngowany. Rozkazuje ci tanczyc - zwrocil sie Nephamael do swego nowego wieznia. Przed trybuna zebrala sie grupka gapiow, ktorzy oderwali sie od swoich zwyklych zajec, by obserwowac taniec Roibena. Cialo rycerza bylo jak rozedrgana struna. Srebrzyste wlosy powiewaly jak proporczyk, ale oczy zdawaly sie nie nalezec do ciala, lecz raczej do zwierzecia gotowego odgryzc sobie noge, by sie uwolnic z potrzasku. Nie chwial sie, lecz jego ruchy byly gwaltowne, a piruety rozpaczliwe. Corny odwrocil twarz, nie chcac sie uzalac nad Roibenem. Krolowi wypadlo z reki grono, ale chlopak juz sie o to nie troszczyl. Rycerz tanczyl, a szlachta Niesfornego Dworu smiala sie i drwila. -To za latwe. Zbyt dlugo potrwa, nim sie zmeczy. Biczujcie go w rytm muzyki. Z tlumu wystapily trzy gobliny, by spelnic zachcianke krola. Na piersi i plecach Roibena pojawily sie czerwone pregi. Corny byl niezmiernie zadowolony z faktu, iz Kaye tego nie widzi. -Jakie zadanie mam mu wyznaczyc jako odkupienie win wobec mojego dworu? Chce go sobie zatrzymac. Do tej pory przynosil mi szczescie. -Niech znajdzie dla nas bezskrzydlego ptaka, ktory potrafi fruwac. -Niech znajdzie koze, ktorej wymiona daja wino zamiast mleka. -Tak, niech nam znajdzie taka koze. -Nuda, nuda, nuda - skwitowal Nephamael, po czym rozsiadl sie wygodniej na tronie i obdarzyl Corny'ego usmiechem przywolujacym na mysl zatapianie zebow w ciescie. -Upusciles kilka gron - zakpil. - Podnies je... zebami. Corny odwrocil wzrok od Roibena, nieswiadom faktu, ze od dluzszej chwili gapi sie na niego, i spelnil zadanie. *** W gruncie rzeczy trudno to bylo nazwac planem. Kaye otoczyla sie iluzja na podobienstwo Skillywidden, jedynej czlonkini Niesfornego Dworu, ktora dobrze zapamietala i ktorej nie spodziewala sie zastac w poblizu tronu. Potem cwiczyla w holu zachowanie wiedzmy, zupelnie nie majac pozytku z Lutie, ktora zasmiewala sie do lez i omal nie stracila panowania nad skrzydlami.Nastepnie, z dlonia plonaca od zamknietych wewnatrz stalowych gwozdzikow, ruszyla na poszukiwania glownej pieczary. Nietrudno ja bylo znalezc. Za sala szachowa znajdowalo sie kilka par drzwi, ale tylko jedne schody wiodace na gore. Pieczara Niesfornego Dworu byla mniej wiecej taka sama, jaka zapamietala Kaye z poprzedniej wizyty, i niemal rownie zatloczona jak wtedy. Tym razem, przychodzac z wnetrza palacu, znalazla sie bezposrednio za trybuna, na ktorej wil sie w tancu Roiben ze swiezymi pregami na plecach. Na zdobionym drewnianym tronie siedzial Nephamael z plonacym zelaznym kolczykiem w brwi. Jedna reka glaskal wlosy Corny'ego. Kaye wziela gleboki oddech i weszla na trybune, zderzajac sie z goblinem niosacym nowemu krolowi wino w karafce ze srebra i jaszczurzej skory. -Co jest, tkaczko? - zapytal skrzat i usmiechnal sie, odslaniajac ostre, zolte, nachodzace na siebie zeby. Wtedy Lutie zrobila dokladnie to, co miala zrobic: przeleciala mu przed nosem. Skrzat zamachnal sie reka, by ja schwycic, i nie zauwazyl, ze Kaye wrzuca do wina gwozdzie. To bylo jak wynoszenie rzeczy ze sklepu, tyle ze na odwrot. Znacznie latwiejsze od przemycania w kieszeniach szczurow. -Skillywidden. - Odwrocila sie i zobaczyla, ze Nephamael mowi to do niej. - Podejdz tu, tkaczko. Rozejrzala sie: Lutie zdolala odfrunac i nie bylo jej nigdzie w zasiegu wzroku. Kaye wiedziala, ze tak jest bezpieczniej, ale mimo to odczuwala pewien niepokoj. Juz tyle osob cierpialo z jej powodu. Wziela gleboki oddech i podeszla do Nephamaela, dygajac w sposob, ktory - miala nadzieje -przypominal dygniecie Skillywidden. -Jak ci sie podoba moja nowa zabawka? - zapytal samozwanczy krol, wskazujac na Roibena. - Jak widzisz, jest silna. Nawet urocza. Potrzebuje dla niej kostiumu. Mysle, ze podobaloby mi sie cos zielonego. Moze liberia giermka Sfornego Rycerza? Kaye skinela glowa, a gdy krol ponownie odwrocil wzrok ku Roibenowi, zaczela sie wycofywac. -Jeszcze chwila - rzekl Nephamael. Serce walilo jej jak oszalale. - Podejdz blizej. Poslusznie zrobila krok do przodu. Nephamael z przebieglym usmiechem podniosl sie z tronu i schwycil ja za kosciste ramie. Malujaca sie na jego twarzy radosc przerazila Kaye. Zalala ja fala magii, ktora poczela zdzierac z niej czar, jakby ktos rozdrapywal ja pazurami. Kaye wiedziala, ze krzyczy przerazliwie, ale nie potrafila nad tym zapanowac. Nie potrafila nic zrobic. Osunela sie na kolana, ubrana jedynie w koszulke i majtki, w ktorych sie obudzila, z wlosami sztywnymi od slonej wody. Rozlegly sie glosne piski i okrzyki. -Zakneblujcie ja - rzekl krol - a potem zwiazcie jej rece za plecami i podajcie mi bicz. Jeden z jego ludzi rzucil sie, by spelnic polecenie. Usadowiwszy sie z powrotem na tronie, Nephamael poprosil gestem o wino. Kaye wstrzymala oddech, ale krol tylko ujal puchar w dlon, nie zamierzajac na razie z niego pic. -A to ci nieoczekiwany kasek. Rekwizyt do moich zabaw. Podejdz no tu, Roibenie. Roiben zatrzymal sie, drzac na calym ciele od wysilku i razow. Widok krwawych preg byl dla Kaye nie do zniesienia. Rycerz poslusznie stanal przed Nephamaelem. -Ukleknij. Z jekiem bolu Roiben opadl na kolana. Nephamael siegnal do fald tuniki, wyjal sztylet o zlotym ostrzu i rogowej rekojesci i rzucil go na podloge u stop Roibena. Sztylet wyladowal z trzaskiem. -Rozkazuje ci, co nastepuje. Gdy powiem: "Start!", chwyc sztylet i dzgaj pixie, dopoki nie umrze. Zabawa polega na tym, ze sam musisz zdecydowac, czy, chcac zyskac na czasie, bedziesz ja zabijal powoli, dostarczajac mi uroczej rozrywki w postaci jej cierpienia, czy tez poderzniesz jej gardlo jednym prostym ruchem. Byloby to wspanialomyslne z twojej strony - dodal krol, unoszac puchar wysoko ponad glowe - gdybys tylko potrafi pozbyc sie nadziei. Roiben zbladl z przerazenia. Kaye zadrzala. Trudno jej bylo oddychac z zakneblowanymi ustami, a odezwanie sie bylo niemozliwe. -Start! - zakomenderowal Nephamael, unoszac puchar jak do toastu. Roiben odwrocil sie. Oczy mial wilgotne, broda mu drzala. Zaczerpnal powietrza, spojrzal na sztylet w swoich rekach, a nastepnie na Kaye. Zamknal oczy, dokonujac jakiegos potwornego rozrachunku ze soba i dojrzewajac do potwornej decyzji. Ona takze chciala zamknac oczy, ale nie mogla. Zamiast tego probowala pochwycic jego spojrzenie i blagac wzrokiem o laske. On jednak nie patrzyl na nia. Czekajac na pierwszy cios, zauwazyla katem oka, ze Nephamael unosi puchar do ust i przechyla go, by pociagnac spory lyk. W pierwszej chwili nic sie nie stalo; krol otarl jedynie kaciki ust dwoma palcami. Potem zakaszlal i z przerazeniem rozejrzal sie po pieczarze, napotykajac wzrok Kaye. Opadl na kolana, wbijajac sobie paznokcie w gardlo. Otworzyl usta, jakby chcial cos powiedziec lub krzyknac, ale nie zdolal wydobyc z siebie dzwieku. Potem widok zaslonila jej postac Roibena, wciaz trzymajacego w reku sztylet i wciagajacego spazmatycznie oddech. Kaye przypomniala sobie, ze rozkaz nie zostal odwolany. Roiben nadal byl w jego mocy. Zaczela sie miotac. Poczula, ze jakies malenkie palce usiluja rozplatac jej wiezy. Roiben z trwoga spogladal na wlasna reke, zblizajaca do ciala Kaye zloty sztylet. Dziewczyna wziela kilka glebokich wdechow, usilujac sie przygotowac. Gdy poczula, ze knebel ustepuje, wyplula go i przesunela sie do przodu, nadziewajac sie na ostrze i szepczac: -Rathu Roibenie Rye, przestan... Rozkazuje ci przestac... Rozkazuje ci... - Czula, jak ostrze wbija sie jej w ramie i uslyszala szloch, a potem dzwiek upadajacego na podloge sztyletu. Zerwala sie gwaltownie, trzepoczac mocno skrzydlami. Bez trudu wzbila sie pod sufit i krazyla tam przez chwile, majac u boku Lutie, ktora usilowala rozwiazac jej rece. Potem od strony jednej z bram dobiegi tupot rycerskich krokow, szczek zbroi i dzwiek dzwonow. Nadciagal Sforny Dwor. Rozdzial 15 bowiem lepiej Byc wladca w piekle niz sluga w niebiosach.*John Milton Raj utracony (Ksiega pierwsza) Jako pierwsi weszli do sali rycerze. Wszyscy byli ubrani w ciemnozielone zbroje, przypominajace pancerze owadow. Za nimi szedl tuzin dam w roznobarwnych sukniach. Kaye zauwazyla, ze Ethine miala na sobie jasnozloty stroj. Za dworkami kroczyla krolowa w imponujacej sukni o barwie poswiaty ksiezycowej, bardzo podobnej do tej, ktora miala na sobie jej podobizna z gobelinu Roibena. Na suknie narzucila jaskrawoniebieska peleryne, ktorej ogon ciagnal sie za nia po podlodze, gdy Silarial zmierzala dumnie ku trybunie. -Roibenie - odezwala sie, a wsrod czlonkow Niesfornego Dworu rozlegl sie zlowrogi szmer. Jakis wielki stwor postapil chwiejnie naprzod, lecz wystarczylo zelazne spojrzenie jednego z rycerzy, by zamarl. Nephamael wciaz wil sie na trybunie, spazmatycznie wbijajac paznokcie w gardlo i piers. Sprawial wrazenie kompletnie nieswiadomego przybycia swojej pani. Roiben obrocil wzrok ku krolowej Sfornego Dworu. Zamknal oczy i wypuscil powietrze z taka ulga, ze Kaye ogarnelo przerazenie. Cos tu bylo nie tak. Jak zahipnotyzowana wpatrywala sie w zawieszony na szyi krolowej bialy wisiorek na srebrnym lancuszku. Krolowa natomiast utkwila wzrok w wijacej sie postaci samozwanczego krola Niesfornego Dworu. -Nephamael pracowal dla ciebie! - Olsnienie bylo tak wstrzasajace, ze Kaye wyrzekla te slowa na glos, nim zdazyla sie zastanowic nad konsekwencjami. Sfrunela na trybune i stanela u boku Roibena. Tlum. Maciej Slomczynski Miala wrazenie, ze czas zatrzymal sie w miejscu. Nawet krolowa zamarla na dzwiek jej slow. Spogladajac na Roibena i blagajac go wzrokiem, by uwierzyl, Kaye kontynuowala drzacym glosem: -Roibenie, musiales byc posluszny Nicnevin, a on musial byc posluszny krolowej Sfornego Dworu. Byliscie zwiazani przysiega. Nephamael, podobnie jak ty, nie mogl sie sprzeciwic. Krolowa usmiechnela sie lagodnie. -W pewnym sensie pixie ma racje. Gdybym rozkazala mu pozostawac przez caly czas u mego boku, nie moglby odejsc. Ale nie wydalam takiego rozkazu. Znalazlszy sie z dala ode mnie, Nephamael nie slyszal juz moich polecen, nie mogl wiec ich wyletniac. Ale teraz przybylam, by wszystko naprawic. Slowa plynace z jej ust brzmialy calkiem logicznie. Kaye chcialaby sie mylic, ale ciezki amulet wciaz wisial na szyi Silarial. -Widzialam ten amulet. Nephamael trzymal go, gdy rzucal na mnie iluzje ludzkiego wygladu. Wygladalo, jakby czerpal z niego moc. -Zamilcz, pixie, jestes bowiem w bledzie. Musimy sie zajac bardziej naglacymi sprawami - rzucila stanowczo krolowa, a kilku jej rycerzy ruszylo w kierunku dziewczyny. -Kaye - odezwal sie Roiben, krecac glowa - to jej amulet. Zawsze go miala. Kaye obrocila sie ku niemu z ogniem w oczach. -Wiem, co mowie! W tlumie zawrzalo. Kaye nie byla pewna, jakie rozwiazanie bardziej ucieszy Niesforny Dwor: pewnie to, ktorego nastepstwem bedzie wiekszy rozlew krwi. Nie watpila, ze obrazanie Sfornej Krolowej dostarcza frajdy przedstawicielom konkurencyjnej frakcji. Roiben uniosl reke. -Wyslucham jej. Po tych slowach tlum nieco sie uciszyl. Kaye byla pod wrazeniem. Roiben stal oparty o tron, w przesiaknietym krwia ubraniu, a jednak nadal mial charyzme zdolna zapanowac nad zebranymi. -Mow - zwrocil sie do Kaye, Zaczerpnela tchu i przemowila, dbajac o to, by wszyscy mogli ja uslyszec. -Mysle, ze wszyscy juz wiedza, iz jestem pixie, ale przez... jakies szesnascie lat... zylam w ludzkiej skorze. Udalo mi sie odnalezc dziewczynke, na ktora mnie podmieniono. Nadal przebywa na dworze Silarial. - Roiben spojrzal gwaltownie na Kaye. - To znaczy - kontynuowala dziewczyna - ze zamienil mnie ktos ze Sfornego Dworu, mimo iz mieszkalam na terytorium Niesfornego, bardzo blisko siedziby Nicnevin. Jako dziecko bylam strzezona przez trzy skrzaty, rowniez pochodzace ze Sfornego Dworu. -Przenioslam sie do Filadelfii i mieszkalam tam przez kilka lat, dopoki on - wskazala Nephamaela - nie pojawil sie na koncercie mojej mamy. Przez chwile rozmawial na osobnosci z mezczyzna, u ktorego mieszkalysmy, a kilka minut pozniej ten usilowal zabic moja mame. Nastepnego dnia wrocilysmy tutaj. Kilka dni pozniej starzy przyjaciele skontaktowali sie ze mna, mowiac, ze potrzebuja mojej pomocy w realizacji pewnego planu. Nie byli jednak dosc potezni, by zaproponowac Nicnevin moja osobe jako kandydatke na ofiare w rytuale Daniny. Mogl to natomiast zrobic Nephamael. To on wszystkim zarzadzal. Jak to mozliwe, ze znalazl sie w samym centrum spisku przedstawicieli Sfornego Dworu? Robil to na jej rozkaz! Tylko takie wytlumaczenie ma sens. Nephamael wykorzystal to, ze Roiben sie wtracil: gdyby Nicnevin nie zginela, jedynie Silarial odnioslaby korzysc z calej tej intrygi. Ale nawet z nim na tronie tak naprawde to ona zarzadzalaby Niesfornym Dworem. -Nie zamierzam dluzej tego sluchac! - oznajmila krolowa. -Wysluchasz - rzekl Roiben zniecierpliwionym glosem, po czym, juz spokojnie, dodal: - Ty, Silarial, nie starzejesz sie, wiec mozesz nam poswiecic troche czasu. Chce wysluchac tej opowiesci do konca. Kaye mowila teraz szybko, gwaltownie wyrzucajac z siebie slowa. -To amulet na jej szyi pozwolil mi zrozumiec, co sie dzieje. Nephamael mial go ze soba tamtej nocy, gdy przywiodl mnie na ceremonie ofiarna. Wykorzystal go, by rzucic na mnie silny czar. To byl jej naszyjnik, jej czar. Zamierzali mnie poswiecic, a gdy zgine, ujawnic podstep i obarczyc wina Nicnevin. A dzis, kiedy tu przybylismy, Nephamael czekal juz na nas, choc nikt oprocz Silarial i jej dworu nie wiedzial, ze przyjdziemy po Corny'ego. - Wyrzeklszy imie chlopaka, Kaye mimowolnie spojrzala w jego kierunku. To, co zobaczyla, odebralo jej mowe. Corny podczolgal sie do miejsca, w ktorym lezal Nephamael. Kosmyk wlosow opadl mu na twarz. Na policzku mial siniec koloru swoich splamionych winogronowym sokiem warg, zbyt mocno przypominajacych Kaye trupie wargi Janet. Uniosl wzrok, jakby poczul zar jej spojrzenia. W oczach mial udreke. -Corny - powiedziala Kaye, robiac krok ku niemu. Nie spuszczajac z niej wzroku, chwycil upuszczony przez Roibena zloty sztylet i usmiechnal sie drwiaco. -Nie! - krzyknela Kaye, biegnac ku niemu w obawie, ze chlopak wbije noz we wlasna piers. On jednak zatopil ostrze w piersi Nephamaela. Raz, potem drugi i kolejny. Noz wbijal sie w cialo skrzaciego rycerza z obrzydliwie mokrym dzwiekiem... Krew wsiakala w spodnie Corny'ego. Gdzies z glebi jego gardla wydobywal sie skowyt. Dworzanie obu dworow patrzyli na to w uniesieniu. Nikt sie nie poruszyl, by pomoc Kaye, gdy ta chwycila chlopaka za nadgarstki i usilowala odciagnac od ciala. Trzasl sie caly, ale dopiero gdy przyciagnela go do siebie, by przytulic, uswiadomila sobie, ze to ze smiechu. Corny smial sie tak mocno, ze omal sie nie udlawil. -Patrz, cos narobil! - odezwala sie Silarial. Chwile trwalo, nim Kaye pojeta, ze krolowa zwraca sie do Corny'ego. Jeden z rycerzy Sfornego Dworu wystapil naprzod i wyjal cos spod plaszcza. Kaye z przerazeniem spogladala na dluga galaz, ktora pod palcami rycerza zmienila sie w niepokojaco znajoma strzale wycelowana prosto w nia. -Zakoncz to, Roibenie, albo ja zakoncze to za ciebie - rzekla krolowa. - Moja cierpliwosc ma swoje granice, Juz dawno powinienes wrocic do domu. Roiben podszedl do miejsca, w ktorym stala Kaye. Nie mowil glosno, ale i tak bylo go slychac w calej pieczarze. -Jestem w domu, pani. Kaz swojemu czlowiekowi odlozyc bron, a wtedy ja pozwole ci odejsc z Niesfornego Dworu bez szwanku. W pieczarze zalegla cisza. Kaye stala w milczeniu, rownie oszolomiona jak wszyscy inni. Nicnevin swietnie wyszkolila Roibena - byc moze lepiej, niz sama przypuszczala. Caly czas trzymala go blisko siebie. Wykorzystala go przeciwko reszcie Niesfornego Dworu. Kaye pamietala, jak wszyscy cofali sie przed nim, gdy prowadzil ja przez tlum. Wprawdzie nie byl jednym z nich, ale byl rownie nietykalny jak krol. Nikt nie rzucil mu wyzwania. Krolowa uniosla swoje cienkie, idealne brwi. -Jak smiesz? Siostra Roibena zrobila krok naprzod, lecz milczala. W jej oczach malowalo sie blaganie. Roiben rozejrzal sie po pieczarze i zaczerpnal tchu. Potem przemowil. -Wysluchajcie mnie i poznajcie moja oferte. Samotnicy na siedem lat uzyskali wolnosc. Ale siedem lat przeminie w mgnieniu oka. Oddajcie sie pod moja opieke, samotnicy i mieszkancy Niesfornego Dworu, a ja ofiaruje wam Samhain. Wolnosc od zmroku do switu, po wsze czasy. Kaye zauwazyla, ze niektorzy przedstawiciele Niesfornego Dworu wdrapuja sie na trybune. Nie probowali atakowac przeciwnikow, ale usmiechali sie zlosliwie. Krolowa wlepila w Roibena lodowate spojrzenie. -Zdaje sie, moj rycerzu, ze utrzymanie wladzy nie przyjdzie ci tak latwo jak uzurpowanie jej sobie. - Po tych slowach Silarial odwrocila sie, zamiatajac niebieska peleryna podloge i unoszac tuman pylu. Jej rycerze i dworzanie takze sie odwrocili. Tylko Ethine sie zawahala. Roiben pokrecil glowa. Silarial obejrzala sie, zauwazyla Ethine i rozwarla poly peleryny, zagarniajac dziewczyne i unoszac ja ze soba wraz z reszta Sfornego Dworu. Pochylona Ethine nie widziala okrutnego usmieszku, ktory zaigral na ustach krolowej w momencie, gdy jej wzrok spotkal sie ze wzrokiem Roibena. Kiedy caly Sforny Dwor opuscil sale, Roiben, samozwanczy krol Niesfornego Dworu, niemal osunal sie na tron. Kaye probowala sie do niego usmiechnac, on jednak nie patrzyl na nia... Jego popielate oczy spogladaly w dal. A Corny nadal sie smial. *** Dom pogrzebowy byl maly i wiktorianski, z ciemnymi, ozdobnymi meblami. Nawet tapeta byla mroczna - bordowe lilijki osadzone w puszystym aksamicie. Wokol zgromadzili sie ludzie ze szkoly, ktorych Kaye prawie nie pamietala. Kenny, Klucha, Marcus i Fatima siedzieli razem, nawet podczas przemowienia ksiedza nie przestajac szeptac.Corny przez caly pogrzeb trzymal Kaye za reke. Mial czarny garnitur i zimne, spocone palce, ktorymi sciskal ja tak mocno, ze az bolalo. Nie plakal jak ona, ale wydawal sie blady i wycienczony. Niebieski siniak na jego policzku wygladal coraz bardziej nieprzyzwoicie. Matka Kaye przezyla katusze, sadzac, ze jej corka takze zginela. Byla tak przerazona, ze bez problemu zgodzila sie dojezdzac do miasta zamiast sie tam przeprowadzac. Nawet babcia byla calkiem mila. Wieczorem Ellen zawiozla dziewczyne do domu pogrzebowego, obiecujac przyjechac po nia, gdy ta zadzwoni. Bylo to dziwne i mile, ale Kaye wolala sie do tego nie przyzwyczajac. Janet lezala jak namalowana, z rudymi lokami i czerwonymi ustami. Wygladala pieknie, niczym Ofelia otoczona bukietem kwiatow, ktorych nazwy moglby znac jedynie Roiben. Podchodzac do trumny, Kaye czula jednak zapach wtloczonych w nia chemikaliow i gnijacego miesa, tak silny, ze niemal sie nim udlawila. Mimo to nie zdolala powstrzymac reki przed dotknieciem zimnego, dziwnie sztywnego ramienia Janet. Potem wrzucila do trumny swoj podarunek: buteleczke lsniacego niebieskiego lakieru do paznokci. Corny gapil sie na cialo siostry, wciaz sciskajac spazmatycznie dlon Kaye. Gdy bylo juz po wszystkim, stali na dworze, czekajac, az matka chlopaka pozegna sie ze wszystkimi krewnymi. -O rany, prawie zapomnialem - powiedzial cicho Corny - Kiedy tu jechalismy, mama zatrzymala sie przed sklepem. Musialem isc po fajki. - Siegnal do wewnetrznej kieszeni skorzanej kurtki i wyjal kilka slomek otoczonych kolorowymi pierscieniami. -Bukiecik pixy stix*. Kaye usmiechnela sie. -To ja ciebie powinnam pocieszac. -Ty juz swoje zrobilas - odparl. - Sprobuj. Otworz to i dostan sie do prawdziwego skrzaciego pylu. Smakuje jak kwasny cukier. Oboje zasmiali sie nienaturalnym, rozpaczliwym smiechem, ktory niczym para uniosl sie wysoko w nocne niebo. -Co bedziesz teraz robil? - zapytala Kaye. -Nie wiem. Cholera, musze najpierw przetrawic wszystko, co zrobilem do tej pory. -Wiem, co chcesz powiedziec. Ale pamietaj, ze to nie twoja wina, OK? -Oprocz koncowej sceny z nozem? -Nawet ona. Moze nawet w szczegolnosci ona. -Nastepnym razem... - odezwal sie Corny z takim blaskiem w oczach, ze Kaye odczula ulge, patrzac w nie. Potem jednak mina jej zrzedla. - Juz nigdy nie bede bezsilny, Kaye. Cokolwiek sie stanie. Cokolwiek. -Co przez to rozumiesz? Ale on tylko mocniej scisnal jej dlon. -A ty? - zapytal po chwili. Wzruszyla ramionami. Pixy slix - slomki wypelnione cukrem, popularne podczas Halloween (przyp. tlum.). -Mowilam ci juz, ze wiem, jak zmieniac liscie w banknoty? -Serio? - Corny uniosl brwi. Tymczasem obok nich pojawila sie jego matka z kilkorgiem krewnych. Corny w koncu oderwal sie od Kaye i wsiadl do samochodu. Gdy chlodny wietrzyk owial jej rozgrzana; wilgotna dlon, poczula sie, jakby wnetrznosci wypelzly jej na zewnatrz. Ostatni ludzie opuscili juz dom pogrzebowy i zamykano wlasnie drzwi. Kaye przeszla przez ulice, by skorzystac z telefonu przy supermarkecie. Zadzwonila do matki, po czym usiadla na krawezniku przed plastikowym koniem, ktory po wrzuceniu dwudziestopieciocentowki kiwal sie w przod i w tyl. Fluorescencyjne swiatla, organiczny zapach gnijacych owocow i szelest plastikowych workow na parkingu wydaly jej sie czyms tak naturalnym, ze czula sie odlegla o lata swietlne od wydarzen dwoch ostatnich dni. Nie widziala sie z Roibenem. Wlasciwie nie poklocili sie ani nic; po prostu Kaye musiala odprowadzic Corny'ego do domu, a on musial zostac i wykonywac obowiazki nowego monarchy. Nawet nie czula sie z tym zle. Odczuwala raczej ulge, jak ktos, kto wie, ze nadchodzi bolesna chwila, ale moze ja jeszcze troche odwlec. Gdyby go zobaczyla, musialaby sie dowiedziec, co Roiben naprawde mysli o ich zwiazku teraz, gdy jest krolem. Spojrzala na plastikowego konia i przywolala magie. Wystarczyla chwila, by zwierze potrzasnelo grzywa, zeskoczylo z metalowego podwyzszenia i pogalopowalo w noc, stukoczac kopytami po asfalcie. -Jest cos, co musze ci zwrocic. Kaye podskoczyla, slyszac nagle za plecami glos Roibena. Jak to mozliwe, ze nie uslyszala, jak podchodzi? Nie zdolala jednak powstrzymac lekkiego usmiechu ani wywolanego nim poczucia winy. -Co? Roiben pochylil sie ku niej i siegnal ustami jej ust. Zamknela oczy i bez oporu rozchylila wargi, czujac, jak pocalunek skwierczy w jej nerwach i obraca mysli w dym. -Hm. - Cofnela sie nieco chwiejnie. - Niby dlaczego to nalezy do mnie? -To pocalunek, ktory ci skradlem, gdy bylas zaczarowana - wyjasnil cierpliwie. -No... no a jesli ja go nie chcialam? -A nie chcesz? -Nie - odparla, pozwalajac sobie na szeroki usmiech i majac nadzieje, ze dojazd na miejsce zajmie matce troche czasu. - Chcialabym, zebys go sobie zabral z powrotem. -Do uslug - rzekl krol Niesfornego Dworu, zblizajac usta do jej ust. - Jak sobie zyczysz. Podziekowania Skladam wyrazy wdziecznosci mojemu wydawcy, Kevinowi Lewisowi, za jego cierpliwosc; moim drogim przyjaciolom: Steve'owi Bermanowi, Diannie Muzariecie i Frankowi Burkheadowi za ich brutalne i wnikliwe komentarze; Katji Byrne za oswiecenie mnie, ze napisalam ksiazke dla mlodych doroslych; Tony'emu DiTerlizzi i Angeli DeFrancis za nieoceniona pomoc; Theo za cierpliwosc. Ponadto jestem zobowiazana swoim czytelnikom: Caitlin, Edowi, Gramowi, Jay, Jenni, Judy, Joemu, Jonowi, Katherine i Mike'owi. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-26 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/