PROLOG Tatuaz nocy Zegarek Josephine zabrzeczal delikatnie. Byla szosta. Nad miastem przygasala juz swiatlosc dnia. Josephine nacisnela dwa guziczki na pulpicie biurka. Jeden zaslanial automatycznie kotary w oknach gabinetu, drugi laczyl ja z szoferem.-Wyjedziemy za dziesiec minut, Francis. Czy masz torbe, te z poprzedniego wieczoru? -Oczywiscie, madame. -Zaraz schodze. Josephine wstala zza biurka i wyjela z szafki skorzana walizeczke. Polozyla ja na stole, otworzyla zamki i uniosla wieczko aby zajrzec do wnetrza. Zamknela walizke, spojrzala na zegarek i wyszla z gabinetu, ruszajac dlugim korytarzem w strone windy. Zjezdzajac w dol, przejrzala sie w lustrze. Ubrana byla we francuski kostium z bialego plotna, moze troche za cienki jak na te pore roku, ale Josephine rzadko wystawiala stope za prog. Na nogach miala wloskie pantofelki, a na szyi apaszke tejze produkcji. Jej wlosy, obecnie blond, zostaly rozjasnione i przystrzyzone w doskonaly sposob w zurychskim salonie. Oczy miala jasne, dyskretnie podkreslone niebieskim cieniem, wargi smialo pociagniete malinowa szminka. -Dokad, madame? - zapytal Francis. -Estwych - odpowiedziala Josephine. Minela juz spora chwila od momentu, gdy kazala zawiezc sie do Estwych. Nawet jesli Francisa dreczyla ciekawosc, nie dal tego po sobie poznac. W zapadajacym zmierzchu opuscili miasto i wjechali w krajobraz rozkolysanych wzgorz i kretych sciezek, nad ktorymi gorowal ciemny las. Swiatla mercedesa omiataly od czasu do czasu sciany kamiennych domow, podworza, stajnie i sady. Josephine lezala na plecach, odpoczywajac. Nie odzywala sie. Przygladala sie swojemu odbiciu w zaciemnionej szybie. Zapomniala na chwile, ze znajduje sie w samochodzie. Tablica z napisem "Estwych" stala ukryta do polowy w przydroznych krzakach. Francis przejechal przez mala wioske. Skrecil mile lub dwie dalej i znalazl sie na stromej drozce, ktora prowadzila do starego, na wpol drewnianego domku, stojacego samotnie nad bystra rzeka; budynek ten mogl byc kiedys domkiem rybackim. Na ganku palilo sie swiatlo. Francis otworzyl drzwi i Josephine wysiadla. Schylil sie aby zabrac walizke z tylnego siedzenia. Wreczyl ja Josephine. 1 -O ktorej jutro, madame?-Moze byc dziewiata? -Bede o dziewiatej. Dobranoc, madame. -Dobranoc, Francis. Gdy samochod odjechal, Josephine odwrocila sie i weszla do domu, pochylajac sie w niskich drzwiach. Wewnatrz bylo cieplo. Podloge pokrywal gruby dywan koloru glebokiej czerwieni, delikatne swiatlo lampy rozjasnialo sien umeblowana starymi drewnianymi meblami, pokrytymi patyna wieku. Nic sie tu' nie zmienilo. Jedna ze sluzacych przechodzila wlasnie przez hol - mloda dziewczyna w dlugiej, czarnej sukni i bialym fartuszku. Ujrzala Josephine i podeszla do niej. -Dobry wieczor, madame. -Dobry wieczor - odpowiedziala Josephine. Nie znala tej dziewczyny. Polozyla walizeczke na podlodze obok stolu, na ktorym lezala ksiega, i rozpiela zakiet. Zdjela apaszke i zaczela rozpinac bluzke. Sluzaca obserwowala ja bez slowa. Josephine odpiela trzy guziki i w cieplym powietrzu uniosl sie zapach Chanel Surtout. Pod bluzka jedwabny, golebioszary stanik podtrzymywal jej obfity biust. Pomiedzy piersiami znajdowal sie maly, dyskretny tatuaz wyobrazajacy karnawalowa maske -czarne domino. Elegancki wzor sugerowal wesolosc, arlekina, Wenecje - jednym slowem bal maskowy. Bylo w tym jeszcze cos, jakby odrobina zlowieszczosci, aluzyjny slad tajemnicy sugerujacej nieokreslone zbrodnie dokonywane w mrokach nocy. Nawet jesli ktoras z tych mysli zaswitala w glowie sluzacej, jej mloda, niewinna twarz nie ukazala tego. -Dziekuje, madame - powiedziala. - Czy zechcialaby pani poczekac tu chwile, a ja w tym czasie sprowadze gospodynie. Josephine czekala, zapinajac bluzke. Patrzyla na obraz zawieszony nad stolikiem - stary mysliwski sztych w orzechowej ramie. Nic nie zmienilo sie tu, w Estwych. Sluzaca wrocila do holu prowadzac za soba zaaferowana gospodynie. Byla to niska, lekko otyla ale elegancka kobieta, wystrojona w swa ulubiona szykowna sukienke z diamentowa broszka. Gdy ujrzala Josephine, poslala jej promienny usmiech i uscisnela obie dlonie z radoscia i satysfakcja. -Milo pania widziec, pani Morrow - powiedziala. - Zaniedbywala nas pani ostatnio. Minely juz miesiace od czasu, gdy byla tu pani poprzednim razem - dodala z wymowka, -Tak, Annabello, obawiam sie, ze masz racje - przyznala Josephine. - Jestem ostatnio bardzo zajety. Ale wynagrodze to sobie dzisiejszego wieczoru. -Jestem pewna, ze tak bedzie - powiedziala Annabella. Odwrocila sie w strone stolu i zajrzala do ksiegi. -Zobaczymy. Przeznaczylam dla ciebie pokoj numer 3. To byl zawsze twoj ulubiony pokoj, prawda? -To byl moj pierwszy pokoj - powiedziala Josephine - gdy przybylam do Estwych, nie znajac nikogo ani niczego. -Ach - powiedziala Annabella - poznym wieczorem zjawi sie tu kilku przyjezdnych. Jeden z nich nie byl tu nigdy przedtem. Josephine usmiechnela sie. -Czy chcesz, zebym sie nim zaopiekowala? -To swietny pomysl. O ile nie bedziesz zbyt zmeczona. -To sie okaze - powiedziala Josephine. -Zobaczymy, jak bedziesz sie czula pozniej - zauwazyla Annabella. - Jadlas juz, czy mam ci cos przyslac? Josephine przeciagnela sie i pogladzila dlonia tyl szyi. -Nie, Annabello - powiedziala. - Dziekuje. Chce zaczac natychmiast. 2 -W porzadku - odrzekla Annabella.Wziela niewielki, czarny olowek i postawila znaczek w ksiedze. Nie poprosila Josephine o podpis. Nastepnie otworzyla szuflade i wyjela klucz przymocowany do czarnego kolka. Dala znak sluzacej. Josephine wziela klucz, etykietka zadzwieczala lagodnie ojej sygnet Na etykietce wygrawerowano emblemat maski domina, taki sam jak ten, wytatuowany pomiedzy jej piersiami. Sluzaca podniosla walizeczke. -Czy zechce pani pojsc za mna, madame? - zapytala. Razem weszly na gore. Minely zawieszone na polpietrze bryzowe obrazki. Na pietrze znajdowalo sie kilkoro drzwi, wszystkie zamkniete. Pokoje oznakowano nieduzymi, miedzianymi numerkami. W domu panowala cisza. Josephine otworzyla drzwi do pokoju z numerem trzecim i weszla. Sluzaca postepowala za nia, niosac walizke. Pomimo przycmionego swiatla wpadajacego z korytarza, pokoj pograzony byl w ciemnosci. Sluzaca siegnela do kontaktu. -Nie zapalaj - powiedziala Josephine. Sluzaca cofnela reke. Josephine stala w cieniu. -Poloz walizke na lozku - powiedziala. Sluzaca wykonala polecenie. -Otworz ja-rozkazala Josephine. Odpiela zatrzaski i uniosla wieczko. Swiatlo z korytarza pozwolilo jej zobaczyc, co znajduje sie w srodku. Sluzaca nie okazala zywszej reakcji niz wtedy, gdy Josephine pokazala jej tatuaz miedzy piersiami. -Chodz tutaj - powiedziala Josephine. Dziewczyna podeszla w jej kierunku. - Blizej. Wykonala polecenie. Stala oddalona o stope od Josephine i spogladala na nia w ciemnosci. -Jak sie nazywasz? - spytala Josephine. - Lucy, madame. -Lucy - powtorzyla Josephine. -Wyciagnela reke i polozyla ja na karku dziewczyny, sciskajac skore szyi. -Czy jestes dobrze wyszkolona, Lucy? - spytala niedbale. Dziewczyna ani drgnela. -Mam nadzieje, ze potrafie pania zadowolic, madame - powiedziala cicho. Josephine przyjrzala sie jej. -Ja rowniez mam taka nadzieje - powiedziala. Zwolnila uscisk i cofnela sie, splatajac ramiona. -Podnies spodnice - zazadala. Sluzaca bez wahania siegnela pod fartuszek i obiema rekami uniosla dluga, czarna spodnice, odslaniajac warstwe halek. -Halki rowniez - powiedziala Josephine. Unoszac halki, sluzaca odslonila nogi. Byly krotkie i tluste. W mroku pokoju, pomiedzy bialymi majtkami i krawedzia czarnych ponczoch, przytrzymywanych elastycznymi podwiazkami, zamigotaly jasne odcinki nagich ud. Podwiazki byly tak obcisle, ze wpijaly sie w cialo. Dziewczyna stala bez ruchu, dajac sie ogladac Josephine. -Obroc sie - rozkazala Josephine. Dziewczyna odwrocila sie. Bez zadnych dalszych instrukcji podniosla tyl sukienki, zbierajac ja w talii. Majtki miala staromodne, o luznym kroju, z guzikami z boku. -Pokaz tylek - zazadala Josephine. Sluzaca siegnela reka w dol i rozpiela guziki. Pola materialu odchylila sie. Blade posladki zaswiecily niewyraznie w ciemnosci. Josephine podeszla z tylu. Lewa dlon polozyla na ramieniu Lucy, a prawa dotknela miekko posladka dziewczyny. Jej cialo bylo cieple i delikatne. -Jestes dobrze przeszkolona, Lucy - stwierdzila Josephine cicho. 3 Dziewczyna nieznacznie pochylila glowe i odwrocila sie aby spojrzec na stojaca za nia kobiete z lekkim, pelnym zadowolenia usmiechem.Josephine uniosla lewa reke i przeciagnela zgietym palcem po policzku dziewczyny, by nastepnie powtorzyc pieszczote znacznie nizej. -Ubierz sie - powiedziala. -Czy to wszystko, madame? - spytala sluzaca. Mimowolnie zerknela w strone lozka i lezacej na nim otwartej walizki. -Tak, dziekuje, Lucy - powiedziala Josephine. Stala i przygladala sie, jak dziewczyna zapina majtki, poprawia na sobie halki i spodnice, wygladza fartuszek. Dziewczyna przeciagnela dlonia po wlosach aby upewnic sie, czy czepek znajduje sie na wlasciwym miejscu, dygnela opuszczajac pokoj. Sprawiala wrazenie, ze sie spieszy, jakby spodziewala sie, ze Josephine zmieni zamiar i przywola ja ponownie. Josephine usmiechnela sie. Zamknela drzwi i wlaczyla swiatlo. Rozejrzala sie dookola. Nie po raz pierwszy dano jej pokoj numer 3. Wygladal tak, jak go zapamietala: obszerny, z niskim sufitem, z podwojnym lozkiem, nocnym stolikiem, szafa i niskim fotelem. Wszystkie inne rzeczy, jakich gosc moglby potrzebowac, dostarczano na zyczenie w kazdej chwili. Dzwonek wisial przy kominku. Nie zapalone swiece staly na stole, na szerokim parapecie okiennym i gzymsie kominka. Zaslony byly zaciagniete. W glebi pokoju znajdowaly sie drugie drzwi, ktore prowadzily do lazienki. Josephine zamknela walizke i postawila ja na lozku, tam gdzie lezala przedtem. Rozebrala sie i poszla prosto do lazienki. Krytycznie przyjrzala sie swojemu odbiciu w lustrze. Zobaczyla blondynke sredniego wzrostu, mloda i zgrabna. Jej skora nosila jeszcze slady zlotej opalenizny, trofeum tygodniowego urlopu spedzonego na prywatnej plazy nudystow w Ewoia. Ramiona miala waskie, jej klatka piersiowa wydawala sie zbyt mala, aby utrzymac ciezar wysokich, spiczastych piersi, ktore dumnie nosila przed soba. Josephine ujela je w dlonie dotykajac delikatnie koncami kciukow brodawek, co przyprawilo ja o dreszczyk przyjemnosci. Rece zsunely sie w dol ciala, szczypiac krytycznie kciukiem i palcem wskazujacym skore bioder, glaszczac boki. Stanela profilem do lustra, aby przyjrzec sie swojemu wysokiemu, okraglemu tylkowi i naprezonym miesniom ud. Skore miala gladka, bez skaz. Ostatnio cieszyla sie dobrym zdrowiem, miala dosc pieniedzy, by kupowac rozne preparaty pielegnujace urode; ponadto spedzala trzy godziny tygodniowo na sali gimnastycznej. Stawiala sobie za cel sprowadzanie tam niektorych klientow. Umowa, zrecznie zawiera-na w sali konferencyjnej, mogla byc czasem skutecznie przy pieczetowana w stroju gimnastycznym, wsrod potu i znoju fizycznych cwiczen... Josephine wziela goracy prysznic. Gdy skonczyla, wytarla sie i owinela obszernym kapielowym recznikiem. Wrocila do sypialni. Pokoj byl ciemny. Ktos wylaczyl swiatlo. Josephine ledwo mogla rozroznic zarysy mebli. Pamietala, ze byl drugi kontakt, sznur znajdowal sie u wezglowia lozka. Zrobila krok w tym kierunku... Podszedl do niej z tylu i polozyl rece na ramionach. Zatrzymala sie, walczac przez chwile z wlasna przekora. -Nie odwracaj sie - powiedzial. Jego glos byl cieply i przyjemny. Josephine stala chwile w milczeniu, szybko oddychajac, zwrocona w kierunku sciany pograzonej w ciemnosci. Wsunal cos do jej dloni: male, twarde, prostokatne. Josephine wiedziala, co to jest. Scisnela przedmiot mocno palcami. Rece goscia przesunely sie w kierunku jej gardla i twarzy; obmacywal ja delikatnie, jakby byl slepcem probujacym ja rozpoznac. Czula przez recznik dotyk jego dloni. Rozluznila zwoj materialu. Sciagnal go z jej ciala i odrzucil na bok. Uslyszala miekki szelest, gdy zetknal sie z podloga. Rece goscia dotykaly i sciskaly jej biust, po czym wedrowaly pieszczotliwie w kierunku brzucha. Przysunal sie do niej blizej. Lewa reke zaglebil pomiedzy jej uda, dotknal pachwiny delikatnie pocierajac, 4 podczas gdy prawa dlon piescila posladek. Josephine zaczerpnela powietrza. Pochylila sie w przod, poddajac sie jego penetracji. Nagle odsunal sie od niej. Stala niezdecydowana pragnac sie odwrocic ale pamietala, ze zabronil jej tego. Wydawalo sie jej, ze stoi tak bardzo dlugo.Zlapala sie na tym, ze wyteza sluch aby uslyszec jego oddech. Ale nie slyszala nic. Byla ciekawa, kim jest Wiedziala, ze to nie ma i nie bedzie mialo znaczenia. Jednak nie mogla pohamowac swojej ciekawosci. Wlasnie wtedy powiedzial: -Zapal swiece. Josephine podeszla do kominka. Spojrzala na to, co trzymala w dloni - na przedmiot, ktory on tam umiescil. To byl element gry, kamyczek domina. Polozyla go na kominku, wziela lezace tam zapalki i przeszla wokol pokoju zapalajac swiece. On caly czas kroczyl za nia, trzymajac sie tuz za jej plecami. Minela wilgotny recznik lezacy na podlodze, ale nie zatrzymala sie, aby go podniesc. Nawet na niego nie spojrzala, cala uwage poswiecajac zapalanym przez siebie swiecom. Czula, ze pozostawia za soba slad swiatla, ze kazda swieczka ktora zapala, obnaza ja coraz bardziej; czula utkwiony w niej wzrok. Czy ja podziwial? Czy pobudzal go jej widok? Czy jest zaborczy czy ulegly, jak sluzacy w jej pracy? A moze nia gardzi? Czy znal ja wczesniej i odczul odraze do jej osoby za to, ze wrocila tu znowu? Czy pogardzal nia za to, ze trafila na niego ponownie, kimkolwiek byl? Zadna z tych rzeczy rowniez nie miala znaczenia. Josephine uswiadomila sobie, ze jest zdenerwowana. Byla tu dawno temu. Odzwyczaila sie od dotyku, zbyt przyzwyczajona do metod stosowanych w swiecie biznesu, konsultacji, negocjacji, demonstrowania przewagi nad kolegami i konkurentami, poszukiwania wplywow i korzysci. Tutaj, w Estwych, niepotrzebne byly opinie ani decyzje. Gdy przypomniala sobie o tym, odprezyla sie. Splynal na nia dlugo oczekiwany spokoj. Zapalila ostatnia swiece. -Obroc sie - powiedzial. - Pozwol mi cie zobaczyc. Odwrocila sie. Ujrzala go na wpol lezacego na lozku. Byl smaglym mlodym mezczyzna, w przyzwoitym, ciemnym lub ciemnoszarym garniturze. Nie byl zadnym z tych facetow, z ktorymi miala poprzednio do czynienia tu, w Estwych. Jego uroda byla trudna do okreslenia. "Wschodnioeuropejska"- pomyslala. Marynarke mial rozpieta. Rece zlozyl pieszczotliwym gestem na zoladku. Zloty sygnet na palcu odbijal swiatlo swiec. Dlonie mial waskie. Josephine ciagle czula miejsca, ktorych dotykal. Jego taksujacy wzrok takze spoczywal na tych miejscach. Czula jego oczy na swym biuscie, szczegolnie na tatuazu miedzy piersiami. Zobaczyla, ze walizka lezy u jego stop, otwarta, a rzeczy znajdujace sie w niej, w nieladzie. Musial w nich szperac. Nie byl to ten rodzaj przedmiotow, ktorych mozna by sie spodziewac w walizce zamoznej kobiety interesu. -Ubierz sie teraz - powiedzial. Josephine byla zaskoczona. -Ubrac sie? Uniosl brwi. -Poddajesz to w watpliwosc? -Nie - powiedziala szybko Josephine. - Oczywiscie, ze nie. Wskazal na walizke. -Ponczochy - powiedzial - beda odpowiednie. I buty. -Oczywiscie - odrzekla Josephine. -Nie ma potrzeby o tym mowic - powiedzial do niej. -Przepraszam - odpowiedziala automatycznie. -Ani przepraszac - powiedzial. - Twoja skrucha jest pewna. Mozesz zblizyc sie do lozka. Josephine spuscila wzrok i podeszla do lozka. Po omacku zlustrowala walizke, znalazla pas od podwiazek - ten czarny, ozdobiony mnostwem drobnych koronek - i zalozyla go na biodra. Znalazla ponczochy, rowniez czarne, swieza paczke. Zdjela celofan. Wyjela kazda ponczoche oddzielnie, zrolowala w dloniach przed nalozeniem i naciagnela przypinajac je do podwiazek. 5 Kolejno stawiala stopy na lozku, wygladzajac ponczochy na nogach i prostujac szwy. Czula, ze mezczyzna ja obserwuje. Ona na niego nie patrzyla. Buty byly lsniaco czarne, a obcasy na tyle wyzsze, ze nie moglaby ich ubrac na zadna inna okazje. Wlozyla je i stanela przed nim. Oczy wciaz miala spuszczone.-Jeszcze jedna rzecz - powiedzial. Pogrzebala w walizce i znalazla ja. -Przynies to tutaj - rozkazal. Ujela to w obie dlonie i podala nie patrzac mu w twarz. Byl to kolnierzyk z czarnej, miekkiej skorki. Wzial go z jej rak. -Ukleknij - powiedzial, a gdy wykonala polecenie, zalozyl go jej na szyje. Pozostawil ja przez chwile w tej pozycji, aby rozkoszowac sie calkowitym podporzadkowaniem. Ktos inny na jego miejscu piescilby jej glowe, gdy tak przed nim kleczala. Ale nie on. Nawet jej nie dotknal. -A teraz wstan - powiedzial. - Twarza do sciany, Josephine podeszla do szafy i stanela w rogu, czujac swoje wywyzszenie w tych niezwyklych butach. Wpatrujac sie w sciane, zlaczyla palce i splotla rece na glowie. Slyszala jego kroki za soba i cichy glos, tuz przy uchu: -Zlacz rece z tylu. Usluchala go i poczula dotyk zimnego metalu, gdy zakladal jej kajdanki, wpierw wokol jej lewego, a nastepnie prawego nadgarstka. Jeszcze raz pogladzil jej nagie posladki, po czym zostawil ja. Uslyszala, jak wracal do lozka: ciche skrzypniecie sprezyn, gdy sie na nim kladl. -Widze, ze dawno nie mialas z tym do czynienia - powiedzial. Josephine nie odpowiedziala. -Dlaczego znalazlas sie tutaj? - zapytal. Wargi Josephine byly suche. Oblizala je ukradkiem. -Mozesz odpowiedziec - powiedzial glosem, w ktorym czulo sie rezerwe. -Jestem tu, aby sluchac - odpowiedziala Josephine przez zacisniete gardlo. -Posluszenstwo - powiedzial. - W Estwych posluszenstwo jest obowiazkiem. Czyzbys o tym zapomniala? -Nie bylam do tej pory posluszna nikomu, tylko sobie samej - odparla Josephine. -Istotnie? - zadrwil. - Co w takim razie powinienem z toba zrobic? Mowil to rozkapryszonym tonem i z charakterystycznym dla przesmiewcow akcentem. Josephine wziela gleboki oddech. -Oczekuje kary - powiedziala. -Karcacego potraktowania - powiedzial. - Czy mam sie tym zajac? Josephine uswiadomila sobie, ze wpatruje sie tepo w sciane. Zamknela oczy. -Tak, sir - powiedziala. - Tak, mistrzu. -Mozesz mnie o to poprosic - powiedzial. Josephine czula, jakby podloga pod nia sie rozstapila. Chciala ugiac nogi w kolanach, ale wiedziala, ze nie ma przyzwolenia. -Mistrzu - powiedziala. - Bylam nieposluszna i samowolna i prosze o ukaranie mnie. Gdy tylko wypowiedziala te slowa, poczula sie lepiej i pewniej. Otworzyla oczy. Wciaz stala przed sciana, z rekami na plecach, ale z wieksza pewnoscia siebie. -Jaki stopien dyscypliny bylby dla ciebie odpowiedni? - zapytal. Ponownie zamknela oczy. -Surowy - odpowiedziala, a jej glos w tym momencie byl na granicy szeptu. -Surowa dyscyplina - powtorzyl zrownowazonym tonem. - W porzadku, cala noc przed nami. Josephine nie powiedziala ani slowa. W pokoju bylo cieplo. Nie drzala. Czekala. Znikad nie dobiegal zaden dzwiek. Dom sprawial wrazenie wyludnionego. Po chwili uslyszala jego 6 obecnosc. Spiela sie mimowolnie, ale on nie podszedl do niej. Uslyszala dzwiek przypominajacy pisk bobrow. Widocznie przesuwal jakis mebel.-Obroc sie teraz - powiedzial. Odwrocila sie. Przesunal fotel w puste miejsce pomiedzy lozkiem i kominkiem. -Podejdz tu - rozkazal. Wyprowadzil ja z rogu i ustawil za oparciem fotela. -Pochyl sie nad porecza. Josephine przechylila sie przez oparcie fotela na tyle, jak pozwalaly na to rece skute na plecach. Stracila rownowage - jej glowa znalazla sie na poduszce fotela a tylek w powietrzu. Ramiona miala niezgrabnie wykrecona plecach. Obrocila glowe w jedna strone, tak ze policzek dotknal obicia. Material byl szorstki, smierdzial kurzem i wiekiem. Jednym okiem mogla dostrzec noge od lozka, rog swojej walizki i drzwi prowadzace do sypialni. Wydawalo jej sie, ze sie poruszyl, ale nie wiedziala w ktorym kierunku. Czekala, aby poczuc jego dotyk. Wtedy uslyszala go, gdzies przy kominku. Dotarl do niej niesmialy dzwiek skrzypiacego dzwonka. Minela minuta lub dwie. Rozleglo sie pukanie do drzwi. -Prosze - powiedzial wyraznie, Drzwi otworzyly sie i weszla sluzaca. To byla Lucy, ta sama Lucy, ktora niecala godzine temu tu, w tym pokoju, obnazala swoj tylek na zyczenie Josephine. Teraz Lucy przyjrzala sie Josephine, polnagiej, przewieszonej przez porecz krzesla. Jej twarz nie zdradzala zadnego szczegolnego uczucia. Patrzyla ponad nia. -Tak, sir? - powiedziala. -Przynies mi koniak, Lucy, prosze. -Tak, sir - powiedziala Lucy. - A dla pani? Nastapila przerwa. Katem oka Josephine ujrzala go przy lozku, przegladajacego zawartosc jej walizki Slyszala brzek metalu i cichutki szelest skory. -Dla pani nic - powiedzial. -Dziekuje, sir - powiedziala Lucy i wyszla. Stal chwile kolo drzwi, potem okrazyl Josephine i podszedl do niej od tylu. Dotknal ja tak, jak ona sama dotykala Lucy, sluzaca, gladzac rekami jej tylek, oblosci i szczeliny. Macajac cialo, czul ciezar posladkow i napiecie skory. Pomiedzy udami natrafil na wilgotna falde, zanurzyl palce i pozwolil im tam baraszkowac przez moment. Nastepnie okrazyl krzeslo i stanal z przodu tak, by mogla go widziec. Kucnal przed nia, podciagajac nogawki spodni. Uniosl reke i zaczal piescic jej wlosy. Josephine czula, ze drzy z oczekiwania. -Chcesz knebel? - zapytal ja. - Czy wolisz krzyczec? ROZDZIAL l Od czasu rozwodu Josephine pracowala w ministerstwie. Byla to odpowiedzialna praca, na srednim stanowisku kierowniczym, ale odrobine nudna. Widoki na przyszlosc nie byly wielkie, chocby dlatego, ze nie mogla znalezc dostatecznej motywacji do piecia sie po szczeblach kariery. Placa byla w porzadku, choc nic nadzwyczajnego, W zyciu Josephine nie bylo niczego, co mozna by uznac za specjalne, czy nadzwyczajne. Nie moglaby nawet powiedziec, ze ma problemy: Trzeba przyznac, ze byla dosc bystra by wiedziec, iz kiedys zjawi sie ktos w jej zyciu, niezaleznie, czy byl przedtem czy nie. Malzenstwo z Larrym nauczylo ja tego. Larry uznal, ze maja problemy, wiec mieli. Matkowala mu w czasie kryzysu tak dlugo, jak mogla wytrzymac; potem odeszla i nie ogladala sie wiecej za siebie. Uswiadomila sobie, na poczatku z poczuciem winy, pozniej juz z duma, ze woli samodzielne zycie. Wpierw skierowala cala energie na znalezienie pracy, nastepnie calkiem jej sie 7 poswiecila. Bylo to tak, jakby zyla na obcej planecie, calkiem sama. Tracila cierpliwosc z powodu drobiazgow, wtedy siedziala cale popoludnie wygladajac przez okno, podczas gdy na jej biurku pietrzyl sie stos rzeczy, ktore powinny byc gotowe poprzedniego dnia. Mysli jej bladzily, podsuwajac rozmaite obrazy. W chwilach przebudzenia uznawala je za niewiarygodne fantazje; jednak fantazje te trwaly calymi dniami i wowczas uwazala je zaprawde. Byla przekonana, ze jeden z ksiegowych obrabowywal banki a jego podobizny ogladala na pierwszej stronie "Evening Standard".Odgradzala sie od tych mysli dopiero wtedy, gdy lapala sie na tym, ze idzie za nim po pracy i probuje obmyslac sposoby pojmania go i doprowadzenia na posterunek policji. Kilkakrotnie PO powrocie do domu tyla pewna, ze ktos znajdowal sie w mieszkaniu podczas jej nieobecnosci - ktos bardzo inteligentny, kto nie pozostawil nawet jednego sladu swojej bytnosci. Znowu zaczela sie masturbowac. Ale tym razem bylo jakos inaczej, przestala odczuwac poczucie winy z tego powodu. Zawsze zakladala, ze jest to cos, z czego sie wyrasta, tak jak z przywiazania do ulubionych miejsc. Robi sie to do czasu podjecia normalnego wspolzycia, a wowczas odpowiedzialnosc za swoje orgazmy sklada sie na rece partnera. Ale po Lanym, przez dlugi czas nie miala ochoty na kogos nowego i ku wlasnemu zdziwieniu, zaczela wchodzic w to znowu i znowu, tak jakby nigdy tego nie zaprzestala. Az wreszcie, gdy nauczyla sie w ten sposob relaksowac i czerpac z tego przyjemnosc, odkryla, ze jest to lepsze niz wszystko co kiedykolwiek robila z Lanym. Oddawala sie temu wszedzie: pod prysznicem, w salonie, w kuchni, pilnujac sie, aby sie w tym calkiem nie zatracic. Czasem zaczynala bezwiednie, budzac sie w srodku nocy z dzikiego, powiklanego snu, bez tchu, jakby po wyscigu ze smiercia. W cichej i ciemnej sypialni odczuwala nagle wielka samotnosc i pustke. W poszukiwaniu otuchy reka zeslizgiwala jej sie w dol, miedzy nogi i ku swojemu zdziwieniu odkrywala, ze jest ciepla i wilgotna, a jej wargi nabrzmiale i ustepliwe, jakby fantom kochanka tuz przed chwila wyslizgnal sie z poscieli. Dwoma wilgotnymi palcami przymilala sie drzacemu wezlowi swojej lechtaczki az do pelnego przebudzenia; dyszac i sapiac wyginala sie w luk, tak ze jedynymi czesciami ciala, dla ktorych istnialo podparcie, byly piety i. czubek glowy. Jej uda wyginaly sie w kablak, a ona sama odczuwala slodycz rozchodzaca sie od piersi i brzucha. Czasem wydawala potezny okrzyk - bardziej desperacji niz triumfu. Nic nie goscilo w jej umysle gdy tak rozpracowywala swe cialo az do szczytu szalenstwa: ani wyobrazenia mezczyzn, ani przyjemne fantazje dotyczace nabrzmialych, pulsujacych czlonkow, czy tez mocno umiesnionych posladkow. Byla tylko Josephine i jej palce -pracujace, pracujace... Byla pelna niecheci, gdy przychodzilo jej spojrzec na jakiegos mezczyzne. Ciagle nie bylo nikogo, na mysl o kim bylaby szczegolnie podekscytowana ani w biurze, ani w metrze, ani na ulicy. Mezczyzni zwracali na nia uwage, zawsze tak bylo. Miala atrakcyjna figure, wiedziala o tym, pelny i jedrny biust, okragly tylek. Nigdy nie jadla na tyle duzo, by chociaz odrobina tluszczu odlozyla jej sie w talii. Mezczyzni ogladali sie za nia, zwracajac na nia uwage i szukajac zainteresowania z jej strony. Ale jakos nie chciala zawracac sobie tym glowy. Sprawiala wrazenie, ze nie ma dla nich cierpliwosci, chociaz z natury byla cierpliwa. Potrafila wykazac zdumiewajaca wprost cierpliwosc, szczegolnie, gdy osiagnela to, co chciala. Wiedziala, ze chce czegos teraz. Ale nie miala najmniejszego pojecia, czego. Czego chca inne kobiety, poza romansami i awansami? Dzieci? Josephine skrzywila sie na te mysl. Posiadac cos malego, mokrego i bezradnego, rosnacego w tobie, cos co bedzie zadalo calej twojej uwagi i zrujnuje twoja niezaleznosc - nie, dzieki. Cos prostego? Wakacje. Dwa tygodnie w Hiszpanii lub odpoczynek na odludziu, w Szkocji. To nie brzmi zbyt necaco. Nie pragnela relaksu, ale nie chciala tez zajac sie niczym nowym. Nie bylo nikogo, czyjego towarzystwa by pragnela. Nie mogla rowniez zniesc mysli o podjeciu jakis dzialan na wlasna 8 reke. Do kogo mogla pojsc w odwiedziny? Do nikogo. Czytala kobiece pisma, szukajacjakiegos tropu, ale zadne z nich nie przyciagnelo jej uwagi. Czlonkowie rodziny krolewskiej, jak przyrzadzic pasztet, procesy dotyczace utrzymania malzenstwa z alkoholikiem, mydlo, gwiazdy - coz to mialo z nia t wspolnego? Nie mogla odnalezc sie nawet w modzie czy artykulach dotyczacych zarzadzania. Wszystkie te wspolczesne komety zajmowaly sie tworzeniem szykownego i wyidealizowanego wizerunku. Bylo faktem, ze Josephine zgubila droge. Czytala o kryzysach ludzkich, pojawiajacych sie w polowie zycia, ale to jej nie f dotyczylo, przekroczyla ledwie trzydziestke. Moze potrzeba jej bylo wyzwania. Szybowanie po niebie. Wielkie polowanie. Po-l moc glodujacej Etiopii. Westchnela i wyjrzala przez okno. W Marylebone byl lipiec r lalo bez przerwy. Ludzie ukryci pod parasolami pedzili na lunch. Spojrzala na zegarek. Ranek minal, a ona nie skonczyla nawet petycji, ktora powinna byla napisac. Znowu musiala zazadac przyniesienia kanapek. Telefon do doktor Shepard nie byl ostatnia deska ratunku, ale na pewno wolaniem o pomoc. Byla u niej dwa lub trzy razy w ciagu ostatnich lat, zazwyczaj gdy chodzilo o porade ginekologiczna, gdyz nie chciala udac sie do swojego lekarza ogolnego, nadasanego, starego mezczyzny z niezrozumialym akcentem. Dr Shepard byla znajoma jej matki. Pewnego dnia niespodziewanie zadzwonila do Josephine. Bylo to krotko po jej wesele. -Jesli bede mogla cos dla ciebie zrobic, daj mi znad - powiedziala. - Jestem w poblizu. Chod nie bylo to powiedziane jasno, Josephine wiedziala, ze matka prosila dr Shepard, aby miala na nia oko. W istocie rzadko rozmawiala z matka o dr Shepard. Nie byla pewna skad sie znaly. Przyjazd z czasu wojny, jak przypuszczala Josephine, badz z lat szkolnych. Dr Shepard miala prywatna praktyke. Gdy Josephine zatelefonowala, okazalo sie, ze w miedzyczasie przeszla na emeryture. -Ale nie martw sie tym - powiedziala jej lekarka. - Musisz odwiedzic mnie w domu. Przyjdz na obiad. Nie pozwolila Josephine przerwac rozmowy bez umowienia sie na konkretny dzien. Dr Shepard byla energiczna, zyczliwa kobieta, ktorej wiek mozna bylo ocenic rownie dobrze na lat piecdziesiat, jak tez siedemdziesiat Mieszkala w olbrzymim, odosobnionym domu w Hampstead, otoczonym czeresniowymi drzewkami. Drzwi otworzyla inna kobieta: niska, lekko otyla, pare lat mlodsza od dr Shepard. Nie uznala za stosowne przedstawic sie - gospodyni, jak przypuszczala Josephine. Bylo jasne, ze dr Shepard zyje sama, jako wdowa lub osoba niezamezna. "Raczej niezamezna" - pomyslala sobie Josephine. Dr Shepard byla wystarczajaco silna osoba, by moc dokonac takiego wyboru. To byl przesliczny dom. Zbudowany w latach trzydziestych, ale odnawiany pozniej; wlozono w niego wystarczajaco duzo pieniedzy i smaku, aby dawal poczucie komfortu. Nic nie zostalo unowoczesnione, jednak wszystko bylo w doskonalym stanie. Bog raczy wiedziec, jaki jest koszt jego utrzymania. Gospodyni podala wysmienita kolacje: cielecine z morelami oraz doskonaly budyn. Sama nie jadla z nimi. -Bede wscibska - powiedziala dr Shepard - i zapytam sie, jak sobie radzisz? Jak wyglada zycie pracujacej dziewczyny w obecnych czasach? -Jak wiele z tego dotrze do mojej mamy? - spytala Josephine z lekkim usmiechem. Dr Shepard westchnela i uniosla dlon, jakby skladala przysiege Hipokratesa. -Calkowita dyskrecja. Byc moze jestem wscibska, ale na pewno nie jestem plotkara. Nagle Josephine zauwazyla, ze mowi jej wiecej niz zamierzala, tej kobiecie, ktora ledwie znala. Opowiadala, jak to z jednej strony wszystko swietnie sie uklada, a z drugiej sypie. 9 -Czuje sie, jakbym gdzies utknela - powiedziala przy kawie i kieliszku Cointreau. - W jakims zaulku. Nie moge powiedziec, zebym nie lubila swojej pracy, zycia czy wszystkiego. To jest po prostu tak, ze mi czegos brakuje, a ja nie wiem czego.-A co z seksem? - spytala dr Shepard. Olbrzymia otwartosc, z jaka zadawala pytania sprawila, ze Josephine rowniez chciala byd z nia szczera. Potrzasnela glowa i wpatrzyla sie w swoj kieliszek likieru. -Od dawna nic - powiedziala. - Dokladniej od rozwodu. -Ale przeciez musialas miec jakies propozycje - bez oslonek powiedziala dr Shepard. - Taka soczysta, mloda kobieta jak ty. Josephine wzruszyla ramionami. Spojrzala dr Shepard w oczy. -Czy to bedzie mialo jakis sens - odezwala sie - jesli powiem, ze mialam rozne propozycje, ale w tej chwili nie pamietam nawet od kogo? Dr Shepard dociekala: -Utrata zainteresowania mezczyznami, czy tak? -W istocie - powiedziala - chwilowo. -To naturalne - odparla dr Shepard polglosem. -Nie wiem - kontynuowala Josephine. - Mysle, ze calkiem lubie mezczyzn, ale nie sadze, by znalazl sie taki, ktory by mi dogodzil, o! - powiedziala, smiejac sie z zaklopotaniem. Dr Shepard nie zwrocila uwagi na jej zazenowanie. -Mam na mysli, ze do tej pory nie spotkalam nikogo takiego - powiedziala Josephine - a przeciez nie moge zawracac sobie glowy ciaglym szukaniem. Z drugiej strony, jesli ten wlasciwy rzucimy sie do moich stop, nie jestem pewna, czy zdolalabym to zauwazyc. Wydaje mi sie zawsze, ze mysle o czyms innym -powiedziala. -No tak, to moze byc-zbyt wysokie cisnienie, niedobor zelaza, badz cos w tym stylu -powiedziala dr Shepard. - Czy odzywiasz sie prawidlowo? Josephine wzruszyla ramionami. Poprzedniego wieczoru ograniczyla sie do przyniesienia posilku z chinskiej restauracji. Nawet zamierzala cos ugotowac, ale poszla do kuchni, gdzie musnela w przelocie biustem lodowke i to ja sprowokowalo. Zamiast gotowac, stala tam w ciemniejacym pomieszczeniu, z zadarta spodnica, palce bladzily wokol ud, nagi tylek uderzal miekko o lodowke, a ona sapala i parla naprzod, dazac do osiagniecia serii szczytow. Czy powinna opowiedziec o tym dr Shepard? Lepiej nie. Dr Shepard nadal do niej mowila: -Kiedy bylas ostatnio na kontroli? Dawno? Czy chcesz, zebym rzucila okiem na ciebie? -Prosze, o ile nie bedzie to zbyt duzy klopot. Dr Shepard skonczyla kawe i wstala z krzesla. -Zostajesz na noc, prawda? - powiedziala, jakby to bylo wczesniej ustalone. -Och - powiedziala Josephine - mysle, ze... Dr Shepard przerwala jej. -Lozko jest przygotowane, a rano latwo ci bedzie sie stad wydostac. Jestem pewna, ze okazesz sie spiochem, chociaz ja zazwyczaj w lecie nie mam problemow ze wstawaniem. - Nie czekajac na odpowiedz, kontynuowala: - Chyba nie chce ci sie teraz wychodzic i szukac taksowki o tej porze. -W porzadku - powiedziala Josephine. - Zostane. Dziekuje. -Chodz, pokaze ci, gdzie bedziesz spala. Zaprowadzila Josephine do pokoju na gorze, w ktorym znajdowalo sie zelazne lozko, ohydna dekoracja skladajaca sie z piecdziesieciu roz, olbrzymi fotel, podwojna, slicznie polyskujaca szafa w kolorze orzecha i niezbyt wiele miejsca na cokolwiek innego. -Badz tak uprzejma, rozbierz sie i wskocz do lozka - powiedziala lekarka i zasunela kotary. - Wroce i zbadam cie, tylko musze przyniesc walizeczke z narzedziami. Uderzyla piescia w materac zagradzajacy jej droge. -Ten rupiec jest w rzeczywistosci bardzo wygodny, wierz lub nie - powiedziala i pozostawila Josephine sama. Josephine zsunela zakiet i rozpiela bluzke. 10 "Jest cos dziwnego w tym, ze robi to tutaj i teraz" - pomyslala, zdejmujac spodnice i wieszajac ja z reszta ubran w szafie. Ale decyzje o badaniu podjela juz po obiedzie, po ktorym czula sie calkiem zrelaksowana i lekko pijana. Spodziewala sie, ze ^kolejnosc bedzie odwrotna - o ile w ogole o tym myslala - czyli, ze badanie nastapi wpierw, przed czescia towarzyska spotkania. Ale dr Shepard byla osoba dbajaca o wlasna wygode. "Byc moze - pomyslala Josephine leniwie, zsuwajac z nog rajstopy - to bylo powodem, ze zatrudniala gospodynie".Usiadla na lozku. Bylo raczej wygodne. Zaczela cieszyc sie, ze zbliza sie pora snu. Zastanawiala sie, czy powinna pozostac w staniku i majtkach, czy tez je zdjac. Gdy poprzednio byla badana przez dr Shepard, odbywalo sie to w starym gabinecie lekarskim w miescie. Znajdowalo sie tam wiele usluznych pielegniarek z obszernymi fartuchami, aby okryc czekajacego na badanie pacjenta. Nie trzeba bylo obnazac nawet kawalka ciala przed momentem, w ktorym dr Shepard przystepowala do badania i ubieralo sie ponownie, natychmiast po badaniu. Wszystko to wydawalo sie obecnie odrobine klopotliwe. A dr Shepard wspominala zdaje sie o spaniu nago? Josephine zdjela stanik. Nastepnie majtki. I wtedy zrobila cos, co ja sama zaskoczylo. Uklekla w fotelu, odslonila zaslony i wyjrzala przez okno. Ktokolwiek by spojrzal zobaczylby ja, kleczaca tam. Przy zapalonym swietle w sypialni widac ja bylo wyrazniej niz ona mogla widziec. Oczywiscie za oknem nie bylo nikogo, procz czeresniowych drzewek, poruszajacych sie niespokojnie na wietrze, ktory zerwal sie nie wiadomo kiedy, tylko dlatego, ze nie bylo nikogo na zewnatrz, mogla sobie pozwolic na ukazanie sie w oknie nago. Ale czego w takim razie szukala? Jakiegos znaku, sygnalu, ze wszystko jest na dobrej drodze? Widziala tylko swoje odbicie: twarz w ksztalcie serca i pelny, jedrny biust obnazony przed noca. Czeresniowe drzewka poruszaly w ciemnosci swoimi liscmi, a bursztynowe swiatlo latarni ulicznej falowalo na nich jak ksiezyc na wodzie. Josephine uslyszala, ze dr Shepard nadchodzi i szybko zanurkowala w posciel. -Mozemy zaczynac. Nie jest ci zimno? Chyba nie - powiedziala dr Shepard i odkryla koldre. Jesli nawet byla zaskoczona widokiem Josephiny lezacej nago, nie okazala tego. Po prostu nalozyla sluchawki na uszy, osluchala jej piersi i przepone, poprosila o uniesienie kolan i rozwarcie nog, potem obrocila ja i osluchala plecy. Pozostawila ja w takiej pozycji minute lub dwie, podczas ktorych uciskala jej ramiona rozmasowujac napiecie, z ktorego Josephine nawet nie zdawala sobie sprawy. To bylo cudowne uczucie byc pieszczona w ten sposob. Josephine zawsze znajdowala cos lekko seksownego w dotykaniu przez bezosobowe dlonie profesjonalisty. Nawet gdy dawala sie czesac, bylo to dla niej lagodnym, zmyslowym doswiadczeniem. Masaz wykonywany przez dr Shepard byl czyms wiecej, duzo wiecej. Josephine miala nadzieje, ze lekarka bedzie kontynuowac i masowac ja po calym ciele. Ale ona nagle przestala, klepnela ja energicznie w tylek i powiedziala niskim glosem: -Wszystko z toba w porzadku, dziewczyno. -O, milo to slyszec w kazdym razie - powiedziala Josephine glupio i wyslizgnela sie z lozka omijajac dr Shepard, aby wziac swoje rzeczy z krzesla. Jej odwaga zniknela gdzies nagle i nie wiadomo czemu. Pomyslala, ze znowu przez moment byla bliska utraty opanowania, wymkniecia sie z rak dr Shepard do swojego prywatnego swiata, tam gdzie byla zupelnie sama i gdzie nic nie bylo calkiem takie, jak mozna sie bylo spodziewac. Za jej plecami dr Shepard szla w kierunku drzwi, jakby w odpowiedzi na pukanie, ktorego Josephine nie udalo sie uslyszec. Drzwi otworzyly sie i weszla gospodyni. Josephine podniosla pierwsza lepsza czesc garderoby, jaka byl jej stanik i absurdalnie zakryla nim biust. Byla w pelni swiadoma, ze nie ma na sobie rajstop. Obydwie kobiety slyszaly, jak chwyta gwaltownie powietrze i obie na nia patrzyly. Poczula, ze posyla im glupi, szeroki usmiech, jedyna obrone, na jaka mogla sie zdobyc. Gospodyni odwzajemnila usmiech niezwykle naturalnie. 11 Jesli Josephine myslala w tym czasie, ze dr Shepard przeprosi ja za zlekcewazenie, byla w bledzie.-Nie przejmuj sie, Josephine - to bylo wszystko co powiedziala. -Nie ma takich rzeczy, ktorych by Annabella nie widziala. Zadnych sekretow przed Annabella. Po prostu uwazala, ze Josephine jest zaklopotana bez powodu. -Powinnysmy znalezc dla naszej mlodej przyjaciolki jakas koszulke nocna, jak myslisz? - dr Shepard zwrocila sie do gospodyni. -Och nie - powiedziala Josephine - nie ma potrzeby. Do tej pory nie uzywalam. A poza tym -dodala zywo - jest przeciez lato. Mowiac to byla zajeta zakladaniem stanika, probowala go zapiac na plecach. Dr Shepard przygladala sie jej krytycznie. -Zamierzasz ubrac sie znowu? - powiedziala tonem wyrazajacym zdziwienie. -Och nie, przypuszczam, ze nie - powiedziala Josephine. - Ktora godzina? To musi byc jak sadze pora, gdy zwykle jestem juz w lozku. -Dobrze - powiedziala dr Shepard cierpliwie. - Nie udamy sie do lozek jeszcze przez mala chwile. Zamierzam wziac kapiel przed pojsciem spac. Zawsze to robie. A ty, Josephine, nie chcialabys sie wykapac? -Och tak, oczywiscie - odpowiedziala Josephine, ciagle jeszcze wytracona z rownowagi. -W takim razie nie ma potrzeby ubierac sie znowu - powiedziala dr Shepard serdecznie. - Annabella przygotuje ci kapiel, a my tymczasem zejdziemy na dol zobaczyc, czy nie zostalo jeszcze troche Cointreau. Mozesz zejsc, tak jak stoisz. Obie kobiety przygladaly sie jej wyczekujaco. Josephine spojrzala na nie szeroko otwartymi oczami. Przelknela sline. -W porzadku - powiedziala. Z rozmyslem odpiela sprzaczke stanika i zdjela go znowu. Stala przed nimi naga. Dr Shepard zwrocila sie do gospodyni: -Annabello, dlaczego nie dasz naszej mlodej przyjaciolce kapielowego szlafroczka? Bylo cos takiego w jej glosie, co zabrzmialo jak triumf, jakby wlasnie zdobyla nowy atut w dlugo przebiegajacej debacie z przyjaciolka. Ale teraz, myslala Josephine, gdy dwie kobiety wyszly i drzwi sypialni zamknely sie za nimi, dr Shepard mowila wszystko z emfaza, rodzajem wystudiowanego niedbalstwa. Istnialo cos niejasnego, niedopowiedzianego miedzy tymi dwiema kobietami: niby zwykle, milczace, domowe porozumienie, a jednak... Josephine usiadla na lozku, uderzona nagla mysla. Lesbijki. Byly lesbijkami. "Utrata zainteresowania mezczyznami, czy tak?" - pytala ja Dr Shepard tam na dole. Na Boga, co jej odpowiedziala? "Nie udamy sie do lozek jeszcze przez mala chwile" - mowila dr Shepard. - "Nasza mloda przyjaciolka" - tak ja nazywala, dwa razy zwrocila sie do niej w ten sposob. "Soczysta, mloda kobieta, jak ty" Lesbijki. W porzadku. To bylo obecnie bardzo modne wsrod kobiet; feministyczny separatyzm, to wszystko. Josephine nie znala zadnych lesbijek, ani nie slyszala o zadnych w swoim otoczeniu. Kiedy byla uczennica zenskiej szkoly z internatem, docieraly do niej rozne pogloski. Czesc z nich byla prawda. Raz nawet zachowala sie nierozwaznie. Chodzilo o jedna z kolezanek: nieszczesliwa i niepopularna dziewczyne o imieniu Maria, ktora lubila sie walesac za Josephine z pokoju do pokoju. Pewnego razu, po meczu siatkowki, Josephine rozmyslnie ociagala Siew szatni, aby Maria mogla ja ogladac. Przez ciekawosc. Byla dziewica. Gdy wszystkie pozostale dziewczeta wyszly, Maria sciagnela majtki. Przygladaly sie sobie wzajemnie. Maria chciala, zeby sie onanizowaly, ale Josephine bala sie. To bylo lata temu. Bardzo dawno. Co mowi sie o lesbijkach? Zawsze jest jedna dominujaca, a druga 12 podlegla. W kazdym razie, wsrod lesbijek generacji dr Shepard. Prawdopodobnie sa razem odlat, jak stara malzenska para. Dr Shepard w dominujacej roli; obrala swa droge, gdy przekroczyla czterdziestke. Byla wysoka, mocno zbudowana kobieta. Stanowcza. Mowila bez oslonek, co mysli. Jej nogi wysuwaly sie wladczo do przodu, gdy popijala malymi lykami swoje Cointreau. I Annabella, dobra gospodyni, utrzymujaca porzadek w domu i gotujaca obiad kazdego wieczoru, zawsze w tle; czasem widziana, nigdy nie slyszana. Rozleglo sie pukanie do drzwi sypialni. Josephine, siedzaca na lozku spojrzala na swoja nagosc w bezradnym oszolomieniu. -Prosze wejsc - powiedziala. Annabella weszla i wreczyla jej olbrzymi, pikowany szlafrok: sadzac po rozmiarze, musial byc meski. Josephine usmiechnela sie. To byl piekny ciuszek, jeden z tych, ktore sprawiaja przyjemnosc za kazdym razem, gdy sieje naklada, chociaz w tym momencie bylaby wdzieczna za cokolwiek do ubrania. -Dziekuje - powiedziala. -Przygotuje ci kapiel, panienko - zaproponowala Annabella, - Uplynie troche czasu, zanim uruchomie bojler. Przyjde powiedziec, kiedy bedzie gotowa. -Dziekuje, Annabello - odrzekla Josephine. Gospodyni wyszla. Josephine naciagnela szlafrok i przygryzla wargi, aby powstrzymac nerwowy smiech. Luksusowa, stara tkanina doskonale ukladala sie na jej nagiej skorze. Rekawy byly o wiele za dlugie, wiec zawinela je i czekala na powrot Annabelli. Znowu wyobrazala sobie rozne rzeczy, rozmawiala w myslach sama z soba. Lesbijki. To bylo trudne do uwierzenia. Ale prawdziwe. A ona zgodzila sie spedzic noc pod ich dachem i dala sie wciagnac w te absurdalna, poufala rozmowe o kapieli i spaniu nago. Stala tam i pozwolila im patrzec na siebie, na wszystko, co chcialy... Na co dala sie namowic? ROZDZIAL 2 Lazienka byla olbrzymia i staromodna, na podlodze lezalo rozowe linoleum, a scianywylozono bialymi kafelkami Panowala tu nieskazitelna czystosc i pachnialo srodkami dezynfekcyjnymi. Dzialalo to na Josephine uspokajajaco. Przypominalo jej pobyt w szpitalu, gdy byla mala dziewczynka. Zastanawiala sie, czy zamknac drzwi, ale postanowila nie robic tego. Coz miala wiecej do ukrycia? Zasmiala sie do siebie i chlapnela woda w olbrzymiej, emaliowanej wannie w ksztalcie stopy. Kapiel byla gotowa. Weszla do wanny powoli namydlila cale cialo i lezala wpatrujac sie w unoszaca sie pare. Nie mogla sobie przypomniec, kiedy ostatnia przebywala w takim komforcie. Jej wlasne mieszkanie posiadalo tylko mala, plastykowa wanne koloru pierwiosnkow. Zawsze uzywala prysznica, zajmowalo to dziesiec minut. Zupelnie zapomniala, jakie to uczucie tak lezec sobie w glebokiej, goracej wodzie; tylko lezec, na wpol unoszac sie. Jej palce zabladzily pomiedzy namydlone uda, dotknely lechtaczki i zaczely nabierac tempa wykonujac okrezne ruchy. Ktos zapukal do drzwi. Wzdrygnawszy sie, Josephine cofnela reke z poczuciem winy. Glos zapytal: -Moge wejsc? To byla doktor Shepard. -Tak - odkrzyknela Josephine. Jej glos zabrzmial osobliwie, odbijajac sie echem od gladkich powierzchni pomieszczenia. -Drzwi sa otwarte - dodala majac nadzieje, ze podjela wlasciwa decyzje. 13 Ciagle czula sie bardzo dziwnie, przebywajac w lazience z inna kobieta, wystarczajaco stara (moglaby byc jej matka) siedzaca w ubraniu na brzegu wanny. Dr Shepard rozmawiala z nia tak, jakby to byla najbardziej naturalna w swiecie rzecz. A co, jesli istotnie byla lesbijka? Josephine znowu zapragnela sie okryc, ale zadecydowala, ze najlepsza obrona bedzie pokazanie, iz nie przejmuje sie ani troche tymi dwiema kobietami, wedrujacymi tam i z powrotem wokol niej gdy jest rozebrana; pokaze, ze nie stanowi to dla niej problemu ani nie jest czyms seksualnym.-Zamierzam polecic cie komus - zwrocila sie do niej dr Shepard. Mowila teraz lagodniej niz przedtem, na dole, myslac byc moze, ze Josephine moglaby nie chciec jej wysluchac. Wreszcie jakby zdala sobie sprawe, ze sa to bardzo prywatne rozmowy, a Josephine nie jest nieczulym stworzeniem. -Ci ludzie sa bardzo dobrzy. Przypomnij mi jutro, zanim odjedziesz, zebym dala ci numer telefonu. Zanurzyla reke w wodzie i przeciagnela nia tuz nad stopa Josephine. Josephine nie zareagowala. -Chodzi o psychiatre, prawda? - zapytala cicho. Nigdy nie przyszlo jej na mysl, ze pewnego dnia bedzie musiala odwiedzic specjaliste w tej dziedzinie. Zawsze wspolczula znajomym, ktorzy musieli korzystac z tego typu porad i czula blizej nie sprecyzowana wyzszosc nad nimi. Niewatpliwie powinno sie umiec kierowac wlasnym zyciem. A zwrocenie sie do profesjonalisty po rade "jak zyc" - bylo z pewnoscia przyznaniem sie do porazki. -Niezupelnie. - Dr Shepard wstala. - Raczej o terapie, jesli bardziej ci to odpowiada. Cos, co ci pomoze wydostac sie z dolka. I rozwinie cie troche, mentalnie i fizycznie. Josephine, wciaz siedzac w wannie, obmyla twarz wodo. -To brzmi strasznie - powiedziala. -Wiesz przeciez - powiedziala dr Shepard - ze nie musisz tam isc. Nie zamierzam wywierac na ciebie presji - w jej glosie zabrzmiala odrobina poprzedniej surowosci. -Wiem, to dla mojego wlasnego dobra - odrzekla Josephine z lekka ironia. -Oczywiscie - przytaknela dr Shepard. W Josephine odezwalo sie poczucie winy. Ataki na tak uprzejma dla niej dr Shepard, przed ustaleniem, co ma w rzeczywistosci na mysli, byly niewdziecznoscia. Nie byl to przeciez zamach na jej wolnosc. -Przepraszam - powiedziala szczerze. - Nie jestem przyzwyczajona do robienia rzeczy, ktorych nie zaplanowalam. Jest to dla mnie raczej nowe. -To tylko propozycja - powiedziala dr Shepard i otworzyla drzwi. - Dobranoc, Josephine. Spij dobrze. Po chwili Josephine lezala w lozku, nadsluchujac w ciemnosci. Jedyne, co mogla uslyszec, to odglosy wiatru, hulajacego wsrod czeresniowych drzewek. Z glebi domu nie dobiegal zaden dzwiek. Widocznie Annabella i dr Shepard rowniez poszly spad. Znowu zastanawiala sie, czy dziela lozko. "Zadnych sekretow przed Annabella" - dlaczego to powiedziala? Przez chwile miala wizje tegiej postaci, zjawiajacej sie w srodku nocy przy drzwiach sypialni, ubranej w cienka, bawelniana koszulke i trzymajacej swiece - ktora przychodzi, aby dostac sie do jej lozka. Przewrocila sie z boku na bok i wyrzucila mare z umyslu. Pewnie cos z nia bylo nie w porzadku, pomyslala sobie zasypiajac: doszukiwanie sie wszedzie seksu, jak u Freuda... Rano w drodze do pracy, Josephine rozwinela kawalek papieru, ktory dostala od dr Shepard i przyjrzala mu sie. Byl tam numer telefonu w centrum Londynu i nazwisko: Dr Hazel. Na pewno byl wysoki, mial piekne wlosy, ktore zaczynaly przerzedzac sie nad wysokim czolem. Powinien miec drobne zmarszczki w kacikach oczu i mowic spokojnie, lecz arogancko o 14 Byciu W Kontakcie Ze Swoimi Emocjami. W swietle dnia Josephine zaczynala miecwatpliwosci. Czy to, na co zgodzila sie w domu dr Shepard zdarzylo sie rzeczywiscie ostatniej nocy? Nie chciala przeciez tego zupelnie. Wydarzenia z poprzedniego wieczoru wydawaly sie podejrzane i nierealne tu, w normalnym swiecie, gdzie ludzie tloczyli sie posepnie w metrze i ignorowali wzajemnie. Taki panowal styl zycia. Polozyla skrawek papieru na biurku, przy telefonie. Zadzwoni pod ten numer i porozmawia z doktorem Hazlem po poludniu. Ale miala zajety dzien i mnostwo naglacych rzeczy do zrobienia o trzeciej, czwartej czy piatej, wazniejszych, niz dawanie upustu wlasnym slabostkom. Nastepne dni rowniez byly zajete. Tak bylo az do pewnego szczegolnie okropnego poranka, w poniedzialek, kiedy to nakrzyczala na jedna z sekretarek i prawie przewrocila szklanke wody, naszykowana do popicia aspiryny - a bylo to jeszcze przed jedenasta - wtedy nagle zatrzymala wzrok na malej kartce papieru. W tamtej chwili uznala to za jedyna mozliwosc wybawienia. Westchnela z irytacja i podniosla sluchawke. -Pani Morrow - powiedzial mily glos nalezacy do mlodej kobiety. - Tak, doktor spodziewal sie pani telefonu. Wyjezdza pani na tydzien na wies, prawda? -Ja? - spytala Josephine podejrzliwie. - Dr Shepard nie wspominala o tym. - Jednoczesnie pomyslala: "O, tak, zabierzcie mnie stad i ukryjcie". -To bez znaczenia - odparla recepcjonistka. - Przed wyjazdem powinna sie pani zglosic przynajmniej na wstepne badania. Kiedy dysponuje pani czasem? -Nie w tym tygodniu - odpowiedziala Josephine spogladajac w swoj kalendarzyk zapelniony niepozadanymi nazwiskami i niewygodnymi spotkaniami. -Mozemy umowic pania na przyszly tydzien, o tej porze -zaproponowala recepcjonistka. -W porzadku - zgodzila sie Josephine. - Gdzie mam sie stawic? Zanotowala adres na kartce, pod numerem telefonu dopisala: "poniedzialek, godz. 11". Wowczas zauwazyla aspiryne i szklanke wody; wrzucila tabletke i poczekala, az sie rozpusci. "Tydzien" - pomyslala. Nastepny poniedzialek byl goracy. Josephine zdecydowala nie isc w ogole do biura. Zatelefonowala i oznajmila, ze popracuje w domu i zabronila sobie przeszkadzac, chyba zeby wydarzylo sie cos bardzo waznego. Ubrala luzna, letnia bluzeczke, spodniczke i sandalki, spodziewajac sie, ze dr Hazel bedzie chcial ja przebadac. Pojechala wpierw metrem, a potem taksowka pod wskazany adres. Gabinet miescil sie przy tylnej uliczce w poblizu St.Pancras, na drugim pietrze, nad biurem agencji eksportowej i zwiazkiem sportowym. Na drzwiach nie bylo wizytowki, wiec Josephine nacisnela dzwonek i weszla. Na szczycie schodow znalazla drzwi z nieprzejrzystej, szklanej plyty. Zapukala i weszla do srodka. Znalazla sie w malym pokoju, zupelnie pustym, nie liczac biurka, telefonu, ksiazki przyjec i kartoteki. Procz tego zauwazyla dwie pary drzwi, identycznych jak te, ktorymi weszla. Na scianie pomiedzy nimi wisial plakat: namalowana postac w stroju pierrota, czarnej piusce i malej, czarnej masce -domino. Pajac stal odwrocony do niej plecami, wychylony niedbale przez porecz balkonu, nad skapanym w swietle ksiezyca ogrodem. Ogladal sie przez ramie, jakby chcial zobaczyc, kto podchodzi do niego z tylu. Nie wygladal na smutnego, jak to zazwyczaj pierroci sa przedstawiani w malarstwie. Mial kpiarski wyglad, jakby robil smiale propozycje, czy zapraszal do psoty. To byl zdumiewajacy obrazek, w jakis sposob pasujacy do medycznej atmosfery. "Byc moze - pomyslala Josephine? powinnam przestac myslec o wszystkim tutaj w medycznych kategoriach". W tym momencie jedne z drzwi otworzyly siei wyszla z nich pielegniarka mowiac do kogos, kto pozostal w pokoju, ktory wlasnie opuscila: -Bardzo dobrze, doktorze.} 15 Byla uderzajaco piekna kobieta, dobiegajaca trzydziestki -jak domyslala sie Josephine - ze wspanialymi, zlotoczerwonymi wlosami zaplecionymi w kok, w nakrochmalonym, bialym czepku. Poslala Josephine zawodowy usmiech gdy zblizala sie w jej kierunku.-Pani Morrow? Prosze tedy. Zaprowadzila Josephine nie do gabinetu lekarza, tylko do drugiego pokoju, niewatpliwie poczekalni. Pod scianami staly plocienne krzesla a posrodku okragly stolik, na ktorym lezalo z poi tuzina starych magazynow i wazon makow. -Zaczynalam sie zastanawiac, czy przyszlam we wlasciwe miejsce - powiedziala Josephine. -Tak, troche trudno nas znalezc - powiedziala pielegniarka. -Ale jestem pewna, ze nie bedzie pani zalowac tej wizyty. Powiedziala to jakby w zaufaniu, jak gdyby wiedziala o watpliwosciach Josephine. -Doktor jest zajety w tej chwili - kontynuowala pielegniarka -wiec moze zechcialaby sie pani rozebrac. -Tutaj? - spytala Josephine rozgladajac sie po poczekalni. Nie bylo tu ani lezanki, ani nawet parawanu. -Jesliby pani mogla - odpowiedziala pielegniarka. - Och, prosze sie nie obawiac. Nikt inny tutaj nie przyjdzie. Usmiechnela sie. Miala cudowny usmiech. -Znajdzie pani fartuch po drugiej stronie drzwi - powiedziala, wskazujac. - Bede na zewnatrz. I wyszla. Josephine czula sie troche dziwnie majac w perspektywie rozebranie sie w miejscu, sadzac z pozorow, publicznym. Polozyla torebke, zdjela wszystkie czesci garderoby i szybko nalozyla fartuch. Usiadla. Ubrania i torebke polozyla na sasiednim krzesle. Nie slyszala niczego poza ruchem na glownej ulicy i trzaskaniem drzwi, gdzies pietro nizej. Pielegniarka wrocila po minucie lub dwoch. Weszla bez pukania. -Jest pani gotowa? - spytala. - Prosze za mna. Tedy. Josephine udala sie za nia. Przeszly przez frontowy pokoj i podeszly do drugich drzwi, tych, z ktorych pielegniarka wyszla by ja przywitac. Otworzyla drzwi i wpuscila Josephine do srodka. Ku zdumieniu Josephine, ten pokoj byl rowniez pusty, chociaz stala tutaj przynajmniej lezanka z otaczajacym ja parawanem, biurko z pietrzacym sie stosem ksiazek, masa ksiazek na parapecie i umywalka w rogu. Warunki panowaly tu raczej spartanskie. Josephine spojrzala na pielegniarke z lekkim zdziwieniem, gotowa do zadania pytania cisnacego jej sie na usta, ale pielegniarka powiedziala po prostu: -Zechce sie pani polozyc na kozetce. Bedziemy do dyspozycji za minutke. I zostawila ja sama. Gdzie byl lekarz? Na pewno znajdowal sie tutaj, gdy przyszla, wiec jak udalo mu sie stad ulotnic bez szmeru? Powiedziala sobie, ze to jej niepokoj sprawil, iz cala ta sceneria wydawala sie lekko dziwna, jakby cos tu bylo na opak. Po za tym, skad moglaby to wiedziec? Nie znala sie na terapii, wiec jak to okreslic, co bylo zwyczajne, a co nie? Niewatpliwie dr Hazel wyslizgnal sie na minute z jakiegos powodu. Pewnie wyszedl do toalety - pomyslala sobie. Polozyla sie na kozetce i czekala. Z ulicy dochodzily odglosy krokow. Byla ciekawa, jak dlugo to wszystko potrwa. W nastepnej minucie weszla pielegniarka. Byla bardzo ozywiona. -Przepraszam, ze musiala pani tak dlugo czekac - powiedziala zblizajac sie do lezanki. - Dr Hazel juz nadchodzi. Wyciagnela rece w takim gescie, jakby spodziewala sie, ze Josephine cos jej da. Josephine usiadla, nie wiedzac co poczac. -Jesli nie ma pani nic przeciwko temu, to wezme od pani fartuch, pani Morrow - powiedziala z usmiechem. - Nie zmarznie pani, obiecuje. Jest taki piekny dzien, prawda? 16 -lak - odpowiedziala Josephine automatycznie.Spojrzala na pielegniarke, myslac raz jeszcze, ze nie jest to w zadnym wypadku sposob traktowania, ktorego by sie spodziewala Jesli w ogole spodziewala sie czegokolwiek. Rozwiazala pasek i zsunela fartuch z ramion. -Chwileczke, pozwole sobie pani pomoc - powiedziala pielegniarka. Rece miala zimne, gdy dotknela nagiego ciala Josephine. Z usmiechem zdjela z niej fartuch i ponownie zostawila ja sama w pokoju, naga, nawet bez przescieradla, ktorym moglaby sie okryc. Zrobila to z taka naturalnoscia, jakby czynila tak kazdego dnia, tuzin razy na dzien, w stosunku do kazdego pacjenta. Byc moze to byl test. Moze porada lekarska zaczynala sie od sprawdzenia, jak zareaguje na taki sposob traktowania. Zastanawiala sie, jak powinna sie zachowac. Znowu czekala. Nikt nie przychodzil. W ogole nic sie nie dzialo. Na scianie wisial zegar, zwyczajna tarcza z cyferkami. Czekala trzy minuty. Czekala piec. Zaczynala byc wyraznie niespokojna: nie zla, jeszcze nie. Poczula, ze znajome napiecie zaczyna wzrastac. Czy to wybrala dla niej dr Shepard? Czy to mial byc sposob rozpoczecia terapii, po ktorej spodziewala sie, ze ja uwolni od zirytowania i depresji? Minelo siedem minut. "Poczekam dziesiec - pomyslala Josephine - i wowczas zawolam pielegniarke. Nie, nie bede czekac". -Halo?! - zawolala. - Siostro! Nie bylo odpowiedzi. -Siostro! Nadal nic. Ani odglosu krokow, ani szurania krzesla. Czula sie dziwnie i niezrecznie. Wstala z kozetki i podeszla nago do drzwi. Przylozyla do nich ucho. Nic. Otworzyla drzwi chowajac sie za nimi i zawolala: -Halo! Ostroznie wysunela glowe. Zewnetrzny pokoj byl opustoszaly, wygladal dokladnie tak jak wtedy, gdy tu przybyla. Drzwi prowadzace na schody byly zamkniete, jak rowniez drzwi do poczekalni, gdzie znajdowaly sie jej rzeczy. Zirytowana, cofnela sie do gabinetu i rozejrzala wokol za czyms do okrycia. Ale nic takiego nie znalazla. Pomyslala o dr Shepard i Annabelli oraz zdawkowym sposobie, w jaki traktowaly jej nagosc. Z lekarska nonszalancja. "W porzadku - powiedziala do siebie. - Widzialy mnie raz i doktor rowniez zamierza mnie obejrzec". "Jesli tu w ogole jest jakis doktor" - dodala w myslach. Zirytowana odsunela jednak od siebie to podejrzenie. Wyszla za prog zewnetrznego pokoju i przespacerowala, naga i bosa, do drzwi poczekalni. Zapukala w szybe. -Halo?! - zawolala po raz trzeci. Ale znowu nie bylo odpowiedzi. Josephine nacisnela klamke i weszla. Jej ubrania zniknely. Torebka rowniez. Nie mogla w to uwierzyc. Rozgladala sie po pokoju, ale nie bylo tu zadnego miejsca, gdzie mogli je ukryc: ani szafki, ani zadnego innego schowka. -Przeciez to absurd - powiedziala na glos i wrocila do zewnetrznego pokoju. Tutaj rowniez nie bylo zadnej szafki, tylko szuflada w biurku, na ktorym lezala ksiazka przyjec. Pielegniarka musiala zabrac jej rzeczy i wyniesc je gdzies. Byl to szczegolny sposob traktowania. Josephine otworzyla szuflade. Wewnatrz byly ubrania: biale, starannie poskladane. Przez moment Josephine myslala, ze to jej. Wyjela je, ale nie rozlozyla. To bylo sportowe ubranie, rodzaj stroju, ktory uczennica moze wkladac na gimnastyke: maly, bialy podkoszulek, biale szorty i pani bialych tenisowek. Wewnatrz kazdej tenisowki znajdowala sie biala skarpetka 17 siegajaca do kostki. Ubrania byly czyste, uprane i wyprasowane, jesli nie nowe. Tenisowkiwygladaly, jakby nie byly jeszcze nigdy noszone. Spogladajac na nie, Josephine odczuwala dziwne sensacje w dole zoladka. Poczula, ze jest to w istocie poczatek czegos, jakiegos dziwnego testu psychologicznego, rodzaj labiryntu, w ktory wkroczyla i z ktorego musiala znalezc wyjscie. Czytala kiedys w jakis kolorowym magazynie artykul o testach, ktore japonskie firmy przeprowadzaly na pracownikach z aspiracjami, na ludziach, ktorzy pragneli odniesc sukces, ludziach, ktorzy dobrowolnie chcieli wziac w nich udzial. Przeprowadzono to w nastepujacy sposob: wyslano grupe osob nie znajacych sie wzajemnie na odlegla wyspe, na wyimaginowana konferencje. Jedna osoba w grupie miala byc szpiegiem: miala obserwowac, jak zareaguja inni, gdy zorientuja sie, ze nic nie zostalo zorganizowane, ze przyszlo im tam przebywac przez dwa dni bez jedzenia, a nawet schronienia. W owym czasie myslala, ze magazyn zmyslil ta historie. Brzmiala ona jak scenariusz do starej, oklepanej zagadki kryminalnej, a nie egzamin z umiejetnosci utrzymania sie przy zyciu. Teraz, kiedy sama uczestniczyla w czyms takim, odbierala to w inny sposob. Czula, ze jest to cos niezwyklego, na co nie umiala nawet znalezc nazwy. Jak na razie. Zauwazyla, ze sie usmiecha. 'Terapia, jesli bardziej ci to odpowiada - jak mowila dr Shepard - cos, co rozwinie cie troche". Tak wiec, byl to rodzaj testu, prawda? A z pewnoscia jakas odmiana, zwlaszcza po nudach w biurze. I co dalej? Jak przejsc przez ten test? Co bylo jego celem? Moze wydostac sie stad i dotrzec do domu? Jesli zrobilaby to w taki sposob, ktory pokazalby, ze nie uczynila tego w desperacji, tylko ze smiechem, niewatpliwie posuneloby to ja do przodu, niezaleznie od tego, o co im chodzilo w tym tescie. Byc moze przygladali jej sie teraz. Niewykluczone, ze dr Hazel jest gdzies tutaj, obserwuje ja, aby przekonac sie, co zrobi?... Nie zwazala na to. W ogole sie tym nie przejmowala. Osoba niepewna spieszylaby sie i przymierzyla ubranie, chocby po to, by poczuc minimalny komfort, jaki daje bycie w ubraniu. Josephine postanowila odrzucic niepewnosc. Wlozyla stroj z powrotem do szuflady. A wtedy jej rece dotknely w glebi czegos, co mialo ksztalt pudelka. Wyciagnela to. Bylo dosc ciezkie. Bylo to pudelko z kostkami domina. Potrzasnela nim i uslyszala, jak grzechocza cicho. Z ciekawoscia otworzyla pudelko. Zajrzala do srodka. Zwykle domino, nic poza tym. Schowala je z powrotem do szuflady, wysunela krzeslo spod biurka i usiadla. Szorstkie plotno draznilo jej nagie posladki. Pocieszyla sie, ze siedzenie nie jest wykonane z wikliny. Co dalej? Niedbale przetrzasnela ksiazke przyjec majac nadzieje, ze w niej znajdzie jakas wskazowke. Ale nie bylo tam nic poza kolumnami nazwisk, dat i godzin. Byc moze jakis klucz znajdowal sie w gabinecie, wsrod ksiazek, badz w poczekalni: jakies slowa napisane olowkiem w ktoryms z magazynow. Musial istniec jakis trop prowadzacy do nastepnego aktu tej dziwacznej tresury czy lowow. Dziesiec minut pozniej zrezygnowala z poszukiwan. Nawet jesli cos takiego istnialo, bylo zbyt dobrze ukryte. Stare magazyny nie zawieraly zadnych tajnych wiadomosci, podczas gdy ksiazki w gabinecie byly zwyklymi czytadlami, wcale nie o medycznej tematyce; rodzaj literatury, ktora mozna wynosic nareczami z kazdego sklepu "Oxfam". Upewnilo to Josephine, ze nie znajduje sie w zadnym gabinecie lekarskim. To byl dopiero poczatek. Doktora Hazla w ogole nigdy tutaj nie bylo, prawdopodobnie nawet nie istnial. Byla tylko aktorka udajaca pielegniarke, ktora wydala Josephine polecenie rozebrania sie, po czym opuscila budynek tak szybko i cicho, jak to mozliwe. Prawdopodobnie powiedziano jej, ze jest to zart o zmyslowym podtekscie. Kim oni mogli byc? Josephine zaciekawily drzwi prowadzace na schody. Odwazyla sie nacisnac klamke. Nie byly zamkniete. Odkrywszy to, poczula sie nadzwyczaj rozluzniona. Tak wiec mogla zrejterowac w kazdej chwili. O ile nerwy pozwolilyby jej zejsc na dol nago i poprosic o pomoc w sasiednim biurze. Usiadla na biurku* "Pokaze im nonszalancje" - pomyslala. Po czym zakolysala pieszczotliwie nagimi nogami, rozmyslnie nie patrzac na telefon. Nie powinna zbytnio sie spieszyc. Powinna podniesc sluchawke, na zimno i bezblednie wykrecic numer i polaczyc sie... Z kim? Z policja? Z pewnoscia nie. To zrujnowaloby gre i jej szanse na zwyciestwo. Z biurem? To zademonstrowaloby lojalnosc i poczucie obowiazku. Ale nie spryt czy wyobraznie. Z dr Shepard? Aby zazadac wyjasnien?... To byloby rowniez ogromnie konwencjonalne. Z dobrym przyjacielem? Do kogo mogla zadzwonic, aby wybawil ja z tej sytuacji? Nikt nie przychodzil jej na mysl. Nagle poczula zaskakujacy blysk pobudzenia seksualnego. Jestes sama, naga w biurze. Nikt nie wie o twojej obecnosci tutaj. Kogo powinnas Wybrac, aby go skusic na dolaczenie do ciebie? To bedzie oczywiscie zuchwala, ale mozliwa do wyobrazenia odpowiedz: zadzwonic do-kochanka i uprawiac z nim seks na lekarskiej kozetce doktora Hazla. Ale nie miala kochanka ani nawet starego przyjaciela, po ktorym moglaby sie spodziewac, ze na to przystanie. Byl tylko Larry, jej byly maz, i nic na ziemi nie moglo sklonic jej, by zatelefonowala do niego ponownie. Nawet w ministerstwie nie bylo nikogo, kogo chcialaby uwiesc. Dobrze, wobec tego byl ktos w biurach mieszczacych sie na dole. Niewazne kto, po prostu mezczyzna lub, lepiej, chlopiec. Mogla zejsc na dol i zaoferowac siebie w zamian za ubranie i oplate za taksowke. Ale w takim przypadku musialaby zejsc na dol, nago, aby go znalezc. Zrozumiale, ze dobrym pomyslem bylo uzycie telefonu, aby przywolac ich tutaj. Kimkolwiek byli. Aby ktokolwiek, do diabla, wydostal ja stad. Nagle przyszedl jej na mysl chlopiec przynoszacy kanapki. Chlopiec, ktory codziennie w porze lunchu przynosil na zamowienie kanapki do biura. Nie byl szczegolnie atrakcyjny, ale byl nikim; mogla rozgrywac z nim kazda gre po jej mysli i wyjsc z tego bez szwanku. Ktozby mu uwierzyl, gdyby o tym opowiedzial? Predzej by go wyrzucono z pracy. Znala nawet numer firmy dostarczajacej zywnosc, a to bylo wiecej niz mogla ujawnic przed dr Shepard. Mogla zadzwonic do nich teraz i zlozyc zamowienie, zaproponowac im premie, aby jak najpredzej uciac rozmowe i poprosic o konkretnego chlopca. Nazywal sie Rodney. Rodney! Josephine zachichotala. "W porzadku, doktorze Hazel - pomyslala - zobaczymy, czy zapiszesz to na swoja osobista korzysc". Wyciagnela reke, by podniesc sluchawke. Wtedy telefon zadzwonil. 19 ROZDZIAL 3 Josephine na chwile stracila panowanie nad soba. Rzucila sie do telefonu, zawahala przezchwile, ale nie podniosla sluchawki. To dowodzilo, ze obserwowali ja. Czekali do czasu, az podjela decyzje co robic i wtedy zatelefonowali. A kiedy telefon dzwonil, ona, jako posluszna i przewidujaca osoba, powinna odebrac go natychmiast. "Niech poczekaja" pomyslala. "Niech zobacza mnie, jak siedze tutaj, na biurku, bez ubrania i patrze na telefon sluchajac, jak dzwoni." Sygnal dzwoniacego telefonu narobil oczywiscie halasu w pustym pokoju. Josephine z napieciem rozejrzala sie wokol. Jej wzrok ponownie spoczal na plakacie z pierrotem; zauwazyla prowokujace oczy, ktore usmiechaly sie zza maski. Wowczas uznala, ze odczekala dostatecznie dlugo, odwrocila sie i spokojnie podniosla sluchawke. -Pani Morrow? - zapytal glos nalezacy do mezczyzny. Przynajmniej nie zamierzali udawac, ze jacys pacjenci dzwonia, by umowic sie z dr Hazlem. -Tak jest - odparla Josephine. -Prosze zejsc na dol, natychmiast - powiedzial glos. - Kurs zaczyna sie dzis wieczor. -Dzis wieczor - powtorzyla Josephine. - Ale ja nie mam w co sie ubrac. -Ubranie jest w biurku - powiedzial rozmowca, jakby nie zauwazyl zartu. Pomyslala, ze mowi z obcym akcentem: nie niemieckim, moze holenderskim? -Nie ma moich ubran, przeciez pan wie - powiedziala. Nastapila krotka przerwa i Josephine poczula, ze jej rozmowca jest bliski odlozenia sluchawki. To oczywiscie nie przysporzyloby jej zadnych punktow w sprawnosciach, wiec zeby zatrzymac go przy telefonie, spytala: -A to doktor Hazel przez przypadek! Czy tak? Cisza. Wreszcie, jakby przedrzezniajac jej slowa, powiedzial: -Tak jest -Gdzie pan jest? - zapytala Josephine. - Nigdzie pana nie widze. Naprawde mysle, ze moglby pan miec na tyle przyzwoitosci, by pojawic sie, gdy przychodzi nowy pacjent na wizyte. Ale teraz rozumiem: jest pan bardzo zajetym czlowiekiem -kontynuowala, przewracajac kartke w ksiazce przyjec w nadziei, ze uslyszy jej szelest. -Zobaczy mnie pani. Wieczorem. W Estwych. -Gdzie? -Przyjedziemy pania zabrac - powiedzial. -Teraz? -Taksowka czeka - powiedzial szorstko. - Prosze sie ubrac i zejsc na dol. Josephine zaczynala watpic w swoja interpretacje. A co, jesli to byl naprawde dr Hazel, a cala sytuacja byla dziwaczna mieszanina bledow i nieporozumien? A co wtedy, jesli to nie byl zaden test, tylko kolejna, szczegolna autosugestia, jak wmawianie sobie, ze dr Shepard lacza jakies nienaturalne zwiazki z jej gospodynia? -Pana pielegniarka zabrala moja torebke - powiedziala, po czym dodala z lekka desperacja: -1 wszystkie moje ubrania... W sluchawce uslyszala tylko sygnal. Zaklela. Lagodnie odlozyla sluchawke i otworzyla szuflade biurka. Wyjela znajdujace sie tam ubranie, jedyne, jakie w tej chwili miala: stroj, ktory musiala ubrac, aby stad wyjsc. Estwych, powiedzial. Gdziez to jest? Wies? Willowa klinika, badz cos w tym stylu. Popatrzyla na ubranie, ktore trzymala w rekach. -Pewnie maja tam korty tenisowe - powiedziala na glos. Postawila jedna stope na biurku. Przymierzyla jeden z gimnastycznych butow. Troche za maly. 20 Zdala sobie sprawe, ze wciaz tkwi w miejscu, marznac w bialy dzien, nie kwapiac sie, byuczynic jakis ruch teraz, gdy odebrano jej inicjatywe. Odsunela sie od biurka i wciagnela podkoszulek przez glowe. Byl obcisly i bardzo woski. Jej biust rozciagnal biala, cienka tkanine tak, ze mozna bylo wytropic nawet brodawki. Podkoszulek byl bardzo krotki. Gdy juz wcisnela sie w szorty, zauwazyla, ze ledwo moze w nie wpuscic koszulke. Wdech - i pekne w szwach. Musiala isc bardzo ostroznie, nie wykonywac zadnych gwaltownych ruchow i nie nachylac sie. Bylo to bardzo trudne. "To byla dopiero probka" pomyslala Josephine, gdy rozejrzala sie po raz ostatni po gabinecie za czyms, co moglo byc uzyteczne w drodze. Zostala wyeksponowana. Jej cialo wystawiono na pokaz dla przypadkowych gapiow w sposob, ktory uwazala za szokujacy, i mowiac szczerze, odrobine nieprzyzwoity. Stala pomiedzy dr Shepard i jej gospodynia naga, i nie stanowilo to dla nich zadnego problemu. Pielegniarce, o ile rzeczywiscie byla pielegniarka, pokazala sie nago przez mgnienie oka. Normalnie nie ubierala nigdy niczego, co bylo chociaz odrobine ryzykowne. Larry nigdy nie lubil, gdy wystawiala swoje cialo na pokaz; a od kiedy pracowala, bardzo dbala o to, by ubierac sie w zrownowazony sposob. Bylaby zaklopotana pokazujac sie w ryzykownych czy wyzywajacych kreacjach. Nagle przypomniala sobie o czyms. Dotyczylo to rzeczy, ktora zrobila w wieku lat siedemnastu, moze osiemnastu, a o ktorej nie myslala od lat. Pojechala na wakacje do Europy z dwojka przyjaciol i tak sie zlozylo, ze utkneli na Orly. Byly jakies klopoty: strzelanina czy podlozenie bomby - w kazdym razie musieli walesac sie po poczekalni kilka godzin. Tego dnia bylo szczegolnie goraco. Slonce prazylo przez szklane plytki dachu, a w kawiarni skonczyly sie zimne napoje. Poczekalnia byla przepelniona spoconymi, zmeczonymi i zirytowanymi ludzmi, z ktorych kazdy pilnowal swojego bagazu. Josephine i jej przyjaciolom udalo sie zdobyc dwa miejsca siedzace. Zajeli je siedzac i stojac na zmiane. Zastanawiali sie, czy w ogole kiedys sie stamtad wydostana. Josephine odeszla troche dalej i znalazla niski stopien pomiedzy koszem na smieci i sciana, na ktorym mozna sie bylo usadowic. Niepewnie przycupnela, opierajac plecy o sciane, podciagajac kolana pod brode a stopy pod siebie, aby nie sterczaly w przejsciu. Byla to pozycja daleka od wygody, ale zawsze lepsza od stania. Chwile pozniej, rozgladajac sie z roztargnieniem wsrod krzesel i tobolkow, zauwazyla starszego mezczyzne, ktory siedzial kilka metrow od niej. Josephine starannie skryla sie w swoim kacie, a on byl jedyna osoba w pomieszczeniu, spogladajaca wprost na nia. Wziela go na celownik. Udawal, ze czyta gazete, a w rzeczywistosci wpatrywal sie w nia. Kolana trzymala lekko rozchylone, aby utrzymac rownowage na stopniu, i nagle zdala sobie sprawe, ze on moze patrzec prosto pod jej sukienke. W kazdym innym momencie uznalaby to prawdopodobnie za wystarczajacy powod do opuszczenia tego miejsca, wstalaby i dolaczyla do swoich przyjaciol. Ale z jakiegos powodu, moze dlatego, ze byla na wakacjach, w obcym miejscu, gdzie nikt jej nie znal, czujac sie wzglednie bezpieczna w zatloczonym pomieszczeniu, mysl, ze ten dystyngowanie wygladajacy mezczyzna w niebieskim garniturze i krawacie w kratke, patrzyl na jej rajstopy - wydala jej sie nagle szczegolnie podniecajaca. Probujac nie pokazac po sobie ze go zauwazyla, obrocila sie troche w bok i skierowala wzrok ku gorze, wpatrujac sie w szklany dach nad glowa, jakby ukladala jakies plany. Oparla sie o kosz i rozsunela kolana nieco szerzej. Spojrzala ukradkiem na swojego obserwatora, aby sprawdzic efekt. Byla zachwycona widzac go, jaki wierci sie na twardym, lotniczym krzeselku i czyni ukradkowe wysilki, by zakryc pola marynarki okolice swojego lona. Wiedziala, co to znaczy. Mial erekcje! Jej widok doprowadzil go do wzwodu! Josephine poczula zawrot glowy pomieszany z radoscia. To ona do tego doprowadzila! Ogarnal ja szal. Podniosla sie ze swojego kata, otrzepala sukienke i nie patrzac na mezczyzne, przeszla przez tlum do damskiej toalety. Musiala stanac w kolejce. A czas mijal. Wracac do poczekalni, czy wytrwac na erotogennym posterunku? Postanowila wytrwac. Gdy nadeszla jej kolej, zamknela sie w kabinie, zsunela rajstopy i usiadla na niskim sedesie. Bylo to bezcelowe, gdyz ogarnelo ja takie napiecie, ze nie mogla nawet siusiac. Wstala, spuscila wode i wtedy, zamiast podciagnac rajstopy, zdjela je i schowala do torebki. Wyjela okulary sloneczne i wcisnela je na nos. Wowczas wrocila z powrotem do poczekalni. Miala nadzieje, ze w miedzyczasie nikt nie zajal jej niezbyt necacego kacika, i tak bylo w istocie. Tak jak przedtem, znizyla sie do poprzedniej pozycji, ale tym razem kolana trzymala zlaczone. Zakryta slonecznymi okularami, spojrzala w tlum znudzonych i zniecierpliwionych podroznych. Mezczyzna wciaz tam byl, czytal swoja gazete. Odczekala do czasu, az upewnila sie, ze zauwazy! jej powrot. Wtedy, podciagajac ukradkowo sukienke na biodrach o cal lub dwa, rozchylila nogi. Zobaczyla, ze ponownie wierci sie na siedzeniu, trzymajac gazete przed soba i zerka potajemnie znad lsniacych kartek. Wiedziala, ze teraz moze patrzec wprost pomiedzy jej nagie, opalone nogi, az do gniazda skreconych wlosow lonowych. Dlaczego to robila? Dlaczego wystawila sie na spojrzenia zupelnie obcego mezczyzny, przynajmniej na tyle starego, ze moglby byc jej dziadkiem? Tego Josephine nie wiedziala. To byla jakas pasja, zar wiszacy w suchym, przeciazonym powietrzu. Cokolwiek to bylo, czula, ze wilgotnieje na jego widok, pod wplywem spojrzen" baraszkujacych na jej najintymniejszych czesciach ciala. Nie zyczyla sobie spotkac go lub nawet uchwycic jego wzrok. Gdyby wstal i podszedl do niej, ucieklaby. Ale w jej umysle byl mile widziany. Wyobrazila go sobie pozniej, zapalczywie onanizujacego sie na wspomnienie panienki z obnazonym kroczem i calowanymi przez slonce udami. Garstka jego nasienia bylaby holdem, wystarczajaca zaplata za jej obnazenie sie. Wspomnienie sprawilo, ze przyjemnosc naplynela znajoma, silna fala. Rozejrzala sie po scianach opustoszalego biura. Jej wzrok spoczal ponownie na pierrocie. Byl wychylony przez porecz balkonu, spogladal na nia przez ramie, przez male dziurki wyciete w masce. "Czy przyjdziesz? - wydawal sie pytac. - Odwazysz sie?" "Odwaze sie" pomyslala. Podeszla do drzwi. Cicho nacisnela klamke i znalazla sie na schodach. Gdy szla do gory, nie zauwazyla, jak bardzo skrzypia przy kazdym kroku. Pomalu schodzila na dol, na palcach, z nadzieja, ze nikogo nie spotka. Zastanawiala sie, co bedzie, gdy w drodze do taksowki ktos ja spostrzeze. Minela biuro towarzystwa sportowego. Ktos wewnatrz wolno wystukiwal literki na maszynie do pisania. Wydawalo jej sie, ze slyszy radio, bezmyslna gadanine discjockeya. Minela drzwi i nadal schodzila w dol. Gdy tylko dotarla do drzwi agencji eksportowej, gdy juz je prawie minela, myslala, ze jest bezpieczna - stalo sie to czego sie obawiala: otworzyly sie drzwi i wyszedl z nich mezczyzna. Byl szczuply, typ urzednika, w szarym garniturze z kamizelka i mocno zawiazanym krawatem (jakze musial dusic sie w biurze!). Czytal jakis swistek papieru. Obrocil sie aby wejsc na schody, spojrzal w gore i zobaczyl ja, postac wprost z pornograficznej fantazji, blondynke o kreconych wlosach, wtloczona w stroj malej dziewczynki, schodzaca ze schodow tuz obok niego. -Dzien dobry - wymamrotal i wpatrujac sie w kartke papieru stanal z boku, aby umozliwic jej przejscie. Josephine stapala po schodach z szerokim usmiechem na twarzy i duma w sercu. Nie zauwazyl jej! Pomimo ze byla tak widoczna! A moze wlasnie dlatego, jako zszokowany, stlamszony, biedny, maly urzednik nie odwazyl sie nawet podniesc na nia wzroku. Lub inaczej: byl po prostu milym, uprzejmym mezczyzna starej daty, kims, kto nigdy nie wykorzystalby kobiety, jako obiektu pogladactwa. A moze byl do tego przyzwyczajony. Kazdego dnia mogl obserwowac na pol rozebrane kobiety wykradajace sie z gabinetu doktora Hazla, kuszace biustem rozsadzajacym koszulke i zaklopotanym wyrazem twarzy. A moze to wlasnie byl doktor Hazel? Byc moze stale ja obserwowal, przez swoj ukryty peryskop. Josephine poczula, ze koszulka wysunela sie z szortow, odslaniajac obfity kawalek jej golej skory. Doprowadzila stroj do porzadku i wyszla by powitac swiatlosc dnia. ROZDZIAL 4 W polu widzenia nie bylo zadnej taksowki. Spojrzala w obie strony. Oparla sie o sciane,probujac zachowywac sie nonszalancko. Czula na sobie taksujacy wzrok wszystkich mijajacych ja przechodniow. Przejezdzajacy ulica samochod zatrabil radosnie. Kierowca wychylil sie przez okno ciezarowki i pokazal jej reka stary, znany gest, krzyknawszy przy tym cos drwiacego i lubieznego. Podstarzali pederasci i matki ciagnace za soba dzieci przygladali jej sie zszokowani i odwracali glowy. Josephine patrzyla na nich spod polprzymknietych powiek. Promienie slonca palily jej skore. Szorty ranily w miejscu, gdzie gumka wpijala sie w talie. Josephine zauwazyla, ze nie przejmuje sie pozadliwymi spojrzeniami i obrazliwym przygladaniem sie. "Nikt nie osmielilby sie tknac mnie palcem - mowila do siebie - a juz na pewno nie w bialy dzien." Miala nadzieje, ze tak jest w istocie. Minelo kilka minut. Przeszla grupka chlopcow, wygwizdujac ja i wyszydzajac. Najzuchwalsi walesali sie, okrazajac ja wkolo jak psy smakowity kawalek miesa. Patrzyla na nich tak zimno, ze jeden po drugim odwracali sie, chichocac i krzyczac, aby pokryc zaklopotanie. Gdzie podziala sie ta cholerna taksowka?! W gabinecie nie bylo doktora, na ulicy nie czeka taksowka. Probowali ja zdezorientowac. To byla czesc testu. Zaczela udawac, ze jest kims innym. Byla filmowa postacia. Wszyscy mogli na nia patrzec, ale nikt nie mogl jej dotknac. A co stanie sie dalej w filmie? Co bedzie, jesli taksowka nie zjawi sie? W tym momencie taksowka wyjechala zza rogu. Josephine spojrzala na nia w przyplywie nadziei. Przymknela oczy i obserwowala, jak sie zbliza. Byla to zwykla, czarna taksowka, nie rozniaca sie niczym od innych. Podjechala do kraweznika, a kierowca wychylil glowe przez otwarte okno. -Josephine Morrow? - zapytal. -Tak - powiedziala z ulga, odsuwajac sie od muru. Kierowca byl tegim, mlodym mezczyzna o szerokiej twarzy, z kreconymi, rudymi wlosami i zlotym kolczykiem w uchu. Jego nos byl szeroki i plaski, i sprawial wrazenie, jakby zajmowal pol twarzy. Plastykowe okulary sloneczne calkiem skrywaly jego oczy. Ubrany byl w sportowa koszule w jaskrawozielone i biale pasy. Gestwina czerwonych, kreconych wlosow opadala mu kaskadami na szyje i ramiona. Wyszczerzyl zeby do Josephine, jak kazdy przedstawiciel meskiej populacji od momentu, gdy wyszla na zewnatrz. Spojrzal na nia znad okularow. Jego oczy byly zielone jak oczy kota. 23 Zlustrowal ja lakomym spojrzeniem, po czym siegnal do tylu, aby otworzyc drzwi dla pasazerow. Nie patrzac na nia powiedzial:-Wsiadaj. Nigdy przedtem zaden taksowkarz nie mowil Josephine, co ma robic. Byc moze nie byl prawdziwym taksowkarzem. Moze to on byl doktorem Hazlem? Uznala go za pociagajacego w jakis zwierzecy sposob. Pochylila sie, wciaz pamietajac o swoich napietych szortach, i wsiadla do taksowki. W lusterku pochwycila jego wzrok. Przygladal sie poruszeniom jej ciala, dopoki nie usiadla. -Jedziemy do Estwych? - spytala go przez oddzielajaca ich plytke. -Dokad? - spytal. Wlaczyl sie w ruch uliczny. -Estwych - powtorzyla glosno. -Nie, kochanie - powiedzial. Przezyla moment paniki. "Trzymaj sie - mowila do siebie. - To tylko dalsza czesc gry." -Dr Hazel powiedzial, ze zabiera mnie pan do miejscowosci zwanej Estwych. Zmarszczyl brwi, jakby nie slyszal jej z powodu warkotu silnika. -Kto? -Dr Hazel - powtorzyla stanowczo. -Powstrzymaj sie - powiedzial. - Nie wszystko od razu. Nie chciala stracic panowania nad soba. Pewnie zamierzali wytracic ja z rownowagi, a ten glupek byl narzedziem w ich rekach. Polozyla sie i odpoczywala. I tak byla calkowicie na ich lasce. Nie mogla nic zrobic, poza udowodnieniem im, ze zadna z ich obelg nie jest w stanie wyprowadzic jej z rownowagi. Byla pewna, ze wciaz na nia spogladal podczas jazdy, chociaz nie widziala jego oczu, ukrytych za slonecznymi okularami. Dobrze, niech patrzy. Niech przyjrzy sie dobrze. Poprawila sie na siedzeniu, przyjmujac wygodniejsza pozycje. Zdobyla sie nawet na usmiech. Jednoczesnie w duchu zlorzeczyla z furia. "Nie zadreczaj sie. Jesli bedziesz sie martwic, trudniej ci bedzie z tego wyjsc. Siedz. Skrzyzuj nogi. Mysl, co robisz." Inna czesc jej swiadomosci odpowiadala: "Nie moge. Po raz pierwszy w zyciu nie moge." Trzeba to traktowac jak przygode. -To miejsce, Estwych - zaczela po chwili. - Nie wiem nawet, czy jest to miasto, wies, farma lub cos w tym rodzaju, a moze nawet pojedynczy budynek. -Ja rowniez nie wiem, kochanie - powiedzial i zaczal gwizdac glosno i arogancko. Lezala z zamknietymi oczami. "Nonszalancki typ" - pomyslala. Nie zwracajac na niego uwagi udowodni, ze jest spokojna i opanowana. Zazwyczaj taksowki byly luksusem dla Josephine. Nie zarabiala wystarczajaco duzo, by uzywac ich na co dzien. Korzystala z nich tylko przy szczegolnych okazjach. A to byla specjalna okazja, nawet jesli troche owiana tajemnica. A moze wlasnie dlatego. Prawdopodobnie byl to pomysl dr Shepard i dr Hazla, Spowodowac, zeby wyszla poza swoj swiat. Pewnie nie bylo to nic grozniejszego niz tajemnicza wycieczka. Calkiem milo siedziec w samochodzie i byc gdzies wiezionym - zadecydowala. Zawsze to lepiej niz kiblowac w pustym gabinecie lekarskim. Bylo to rowniez lepsze niz siedzenie w biurze. Przygody nie zdarzaja sie podczas siedzenia w biurze. Po kilku minutach otworzyla oczy. Byli na autostradzie, wyjechali z miasta. Estwych, wiejska posiadlosc. Niewatpliwie jechali tam, cokolwiek mowil kierowca. Ale teraz, od jakiegos czasu, milczal uparcie. Nie zamierzala podjac proby nawiazania z nim rozmowy. Jesli chce, sam moze zaczac. Jednak nie zaczal. Nie mowil w ogole nic. Czasem gwizdal. Raz zaczal spiewac, glosnym, niemelodyjnym glosem, ale nie zaspiewal wiecej niz kilka wersow i znowu nastala cisza. 24 Jesli chcial ja zdenerwowac, musial starac sie bardziej niz teraz. Josephine poczula sie senna z powodu goraca i ogarnela ja nuda.-To tutaj - powiedzial nagle taksowkarz. Usiadla, mrugajac oczami. Ktora mogla byc godzina? Jak dlugo jechali? Wyjrzala przez okno. Zblizali sie do wielkiej, wiejskiej gospody, usytuowanej w pewnej odleglosci od drogi, za wysokim zywoplotem. Zdala sobie sprawe, ze musiala na chwile przysnac. -Co to jest? - spytala glupio. - Czy to Estwych? -Nie, kochanie - powiedzial. - To jest Green Man. Wskazal na tabliczke, umieszczona wysoko nad ogrodzeniem. -Chce wiedziec, gdzie jestesmy - nalegala. -Whittingtry - odpowiedzial. Ta nazwa nic jej nie mowila. Zatrzymal sie tuz przed drzwiami, wystawionymi na dzialanie goracych promieni slonecznych. Siegnal reka do tylu i otworzyl jej drzwi. Zostawil silnik na wolnych obrotach. -Spodziewaja sie tam ciebie - powiedzial. -Dziekuje - odrzekla Josephine starajac sie, by zabrzmialo to nonszalancko. Wyszczerzyl do niej zeby; wygladal teraz jak zly duszek, ktory znalazl zablakanego wedrowca i ukradl mu okulary sloneczne. Josephine zauwazyla, ze oprocz zlotego kolczyka ma takze zloty zab. Weszla do gospody. Powietrze bylo wewnatrz chlodne i wszystko wygladalo zupelnie normalnie. Zauwazyla wiele odnowionych, typowo wiejskich rekwizytow: mosiezne i miedziane konie oraz sztychy mysliwskie. Gdy podeszla do baru, toczaca sie rozmowa urwala sie nagle. Prawie zapomniala, jak wyglada. Wszystko tu bylo normalne, z wyjatkiem jej samej. Mlody mezczyzna udawal, ze nie zauwaza jej dziwnego wygladu. Josephine przedstawila sie. Okazalo sie, ze jest dla niej zarezerwowany pokoj. -Pokoj numer 11. Na samej gorze, po prawej stronie. Czy nie ma pani bagazu, madame? -Nie. - Chciala poprawic szorty, ktore wpijaly sie miedzy jej posladki, ale nie mogla, czujac na sobie wzrok recepcjonisty. -Czy moze mi pan powiedziec, kto zarezerwowal dla mnie pokoj? - spytala. - Czy dr Hazel? -Przykro mi, ale nie bylo mnie na poprzedniej zmianie, madame - powiedzial. - 1 nic panu nie mowi to nazwisko? -Nie przypominam sobie, madame. Gdy wreczyl jej klucz, zauwazyla lezaca na ladzie, pod szklem, mape okolicy. W glowie zaswitala jej pewna mysl. -Szukam miejsca zwanego Estwych - powiedziala. - Nie spodziewam sie, zeby znal pan taka miejscowosc w poblizu. -Estwych, madame? - potrzasnal glowa. - Nie, tutaj w poblizu nie. Wiec podroz ciagle jeszcze byla przed nia. Zakladajac oczywiscie, ze Estwych w ogole istnialo. -Madame? Recepcjonista wyciagnal gruba koperte. Na wierzchu znajdowalo sie jej nazwisko. -Ten pan zostawil do dla pani. Josephine wziela koperte z jego rak. Byla dosc ciezka. Cos, co znajdowalo sie w srodku, wydawalo przytlumiony dzwiek. Probujac nie przybierac zwycieskiej miny, Josephine zaczela lamac plombe, jakby to bylo cos, czego sie spodziewala. Wowczas szosty zmysl podpowiedzial jej nagle, by zmienila decyzje. -Dziekuje - powiedziala i weszla na schody, trzymajac koperte pod pacha. 25 Znalazla pokoj, weszla i zamknela sie od srodka. Rozejrzala sie dookola i z glebokimzadowoleniem stwierdzila, ze pokoj wyposazony jest w lazienke. Skoro nie mogla nic zjesc ani zmienic ubrania, to mogla przynajmniej wziac prysznic. Ale wpierw tajemniczy upominek. Usiadla na lozku, obrocila koperte w dloniach i przyjrzala sie swojemu nazwisku: "Josephine Morrow", nakreslonemu energiczna reka, jakby w goraczkowym pospiechu. Czy byla to reka dr Hazla? Watpila w to. Jesli to rzeczywiscie dr Hazel byl sprawca wszystkiego, to jak do tej pory, nie zrobil dla siebie zupelnie nic. Josephine zlamala plombe, rozerwala koperte i wysypala zawartosc na kolana. Gdy zobaczyla, co znajduje sie w srodku, byla wdzieczna przeczuciu, ktore kazalo jej sie powstrzymac z otwarciem koperty na dole. Byly tam trzy rzeczy. Czarny, jedwabny szalik. Para blyszczacych metalowych kajdankow. I notatka: "Wez prysznic. Nie ubieraj sie. Czekaj w pokoju." Josephine przyzwyczajala sie, iz zewszad wydaje sie jej rozkazy, tak samo, jak przyzwyczajala sie spacerowac polnago, w niewygodnym stroju. Ciagle jednak czula sie dziwnie, bedac instruowana listownie, anonimowo co ma robic, skoro i tak zamierzala to zrobic. Szalik i kajdanki chlodzily jej gorace, nagie uda. Odczuwala miekki, delikatny dotyk jedwabiu i twardy, zdecydowany ziab stali. Podniosla je, obejrzala z ciekawoscia i polozyla na lozku, razem z pusta koperta. Tajemnicza przygoda rozwijala sie dalej jak kryminalna historia. Co powinna wydedukowac z ostatnich sladow? Zidentyfikowac groznego dr Hazla? Odnalezc tajemnicze Estwych? A moze ona sama byla o cos podejrzana? Dlaczego dr Hazel i pielegniarka znikneli z gabinetu na St.Pancras? Zaczynalo to nabierac logiki. Dzisiejsza droga byla tak dluga, niebawem oddzial policjantow wylamie drzwi hotelowego pokoju i oskarzy ja o zamordowanie ich obojga. Kajdanki byly otwarte. Nie umknelo jej uwadze, ze nie ma do nich kluczyka. Znowu spojrzala na notatke. Pismo bylo takie samo jak na kopercie - kanciaste gryzmoly. Nic jej nie mowilo. Josephine polozyla kartke na lozku, razem z innymi przedmiotami. Podeszla do okna, otworzyla je szeroko i wychylila sie na zewnatrz wdychajac gorace, upojne zapachy letniego dnia na angielskiej wsi. Przygladala sie ptakom, szybujacym w czystym powietrzu, przelatujacym tam i z powrotem, jak jej mysli. Czula, ze staje sie roztargniona z powodu zmeczenia, glodu, podrozy oraz specyficznego, mentalnego i fizycznego doswiadczenia. Calkiem mozliwe, ze to wszystko nie bylo prawdziwe. Moglo byc jakims gigantycznym, paranoicznym zludzeniem. Byla zupelnie szalona ubierajac sie w tak smialy stroj, opuszczajac dom i prace, aby udac sie w nieznane, przekonana, ze bierze udzial w jakims tajemniczym, terapeutycznym cwiczeniu. Byc moze dr Hazel okaze sie mezczyzna w bialym, lekarskim fartuchu, a Estwych - nazwa jego prywatnej kliniki. To mialoby jakis sens. Ale nic poza tym. Josephine sciagnela wilgotne, przepocone skarpetki, zsunela szorty i po lekkiej szarpaninie oswobodzila sie z podkoszulka. Zdjela majtki, obcisle i nie ozdobione zadnymi koronkami. Pozostawila wszystkie rzeczy na podlodze, tam gdzie upadly, udala sie do lazienki i odkrecila kran. Dlugo stala pod prysznicem polewajac sie strumieniem goracej wody. Namydlila sie i splukala obfita piane lodowato zimna woda, ktora przywrocila ja do zycia. Reczniki hotelowe byly grube i puszyste. Znalazla az trzy w lazience. Uzyla ich wszystkich. Wtedy, szczelnie owinieta w najwiekszy z nich, wrocila do sypialni. Na drzwiach wbudowanej w sciane szafy miescilo sie ogromne lustro. Josephine odwinela recznik i przejrzala sie w nim. Jedynym sladem tego, przez co przeszla, byla gruba, czerwona linia wokol talii, gdzie gumka szortow wpijala sie w cialo. Ponizej jej wilgotne wlosy lonowe ukladaly sie zgrabnie w miekkie loki. Burczalo jej w zoladku. Zastanawiala sie, na kogo teraz czeka i czy dostanie jakis lunch. Pewnie nie. "Nie ubieraj sie" -mowila instrukcja. To podobalo sie Josephine. Nie pragnela za bardzo ponownego kontaktu z przepoconym sportowym strojem. Spodziewala sie, ze przyniosa jej jakies inne ubranie. "Czekaj" - mowila instrukcja. Bardzo dobrze. Bedzie czekac. A w miedzyczasie zamowi cos do jedzenia. Po sprawdzeniu napisanej na maszynie listy numerow, wiszacej na scianie, podniosla sluchawke i polaczyla sie z recepcja. -Mowi Josephine Morrow z pokoju 11. Czy podajecie jeszcze lunch? Dobrze. Zastanawialam sie, czy moge jeszcze cos zamowic. Co znajduje sie w karcie? Przerwala sluchajac. -Aha, aha. A czy jest dojrzaly camembert? Tak, prosze do tego francuskie pieczywo. Salatka orzechowa - to brzmi zachecajaco. Mhm, kawalek szarlotki i krem, oraz filizanke czarnej kawy. O, i jeszcze kieliszek bialego, wytrawnego wina. Tak, to by bylo wszystko. Prosze dopisac to do mojego rachunku. Wspaniale. Dziekuje bardzo. Polozyla sie na lozku czujac sie znacznie lepiej. Nie minela minuta, gdy rozleglo sie pukanie do drzwi. -Prosze wejsc - powiedziala i wybiegla do lazienki. Odkrecila kran do oporu. -Obsluga hotelowa, madame - powiedzial glos. - Pani lunch. -Och, dziekuje - powiedziala przekrzykujac lejaca sie wode. - Bardzo prosze postawic na stole. Potem nasluchujac, czekala, az za wychodzacym zamkna sie drzwi. Pomknela do pokoju i rzucila sie na jedzenie jak umierajace z glodu zwierze. Jadla w pospiechu mowiac sobie, ze powinna zwolnic, aby uniknac niestrawnosci, lecz obawiala sie, ze ktos badz cos, na co czekala, moze zaskoczyc ja, zanim dobrnie do kawy. Jedzenie bylo doskonale, szczegolnie salatka z orzechow. W koncu, odlozywszy widelec, powiedziala na glos: -Musze przyjechac tu ponownie. Wytarla usta a nastepnie prawa piers, na ktora upuscila w pospiechu odrobine kremu. Siedzac wygodnie, odswiezona i nasycona, zaczela rozwazac swoja sytuacje. Nic nie podnosi tak na duchu jak dobry lunch i kieliszek wina. Jak do tej pory, nic szczegolnie strasznego nie wydarzylo sie. Jesliby w ktoryms momencie zadecydowala, ze ma dosc przygod i rezygnuje z dalszej czesci doswiadczenia, to przeciez mogla to zrobic. Mogla podjac jakies dzialania, nawet jesli nie byla calkiem pewna, jakie. Faktem bylo, ze nikt nie przykladal jej rewolweru do skroni. Probowali upokorzyc ja, ale ona postanowila nie zauwazac tego. Z pewnoscia okaze sie to bardzo pozyteczne dla niej i dla dr Hazla, kiedy ewentualnie stanie z nim twarza w twarz. Postanowila przez chwile nie myslec o szaliku i kajdankach. Zadzwonil telefon, przerywajac Josephine nastroj zadumy, gdy wlasnie gratulowala sobie trafnej oceny sytuacji. Zaskoczona, poderwala sie jak oparzona, wpatrujac sie w aparat ze zdziwieniem. Zadzwonil znowu. Tracac nagle pewnosc siebie, zeslizgnela sie z lozka, chwytajac lezacy recznik w jedna reke i podnoszac sluchawke telefonu druga. - Halo? -Pani Morrow? -Tak jest - powiedziala, przyciskajac recznik kurczowo do piersi, zla na siebie zarowno za swoje przerazenie, jak i latwosc, z jaka dawala sie zbic z tropu. -Dr Hazel pozdrawia pania, pani Morrow - to byl kobiecy glos o jakby japonskim akcencie. - Ma nadzieje, ze smakowal pani lunch. 27 Tak wiec wiedzieli o tym, co robila.-Prosze mu podziekowac w moim imieniu - powiedziala Josephine - i prosze mu powiedziec, ze musi mi jak najszybciej dac szanse rewanzu. Kobieta zasmiala sie delikatnie. To byl pierwszy przypadek, gdy ktos z nich wyrazil uznanie dla jej slow. -Dostala pani koperte - kontynuowal glos. To nie bylo pytanie. - Bedziemy u pani za kilka minut. Cieszymy sie bardzo ze spotkania z pania. Nastapila pauza. -Nawet w polowie nie tak, jak ja ciesze sie na spotkanie z dr Hazlem - zapewnila Josephine po chwili, prawie nie slyszac tego, co kobieta powiedziala na koniec: -Musi pani zawiazac oczy. -Co takiego? - spytala Josephine, ale kobieta juz odlozyla sluchawke. Josephine rowniez polozyla sluchawke na widelki. Drzala, oddychajac szybko i plytko, a jej dobry nastroj prysnal jak banka mydlana. Szalik mial spelniac role przepaski na oczy. Wziela go do reki. Chcieli, zeby siedziala naga, z zawiazanymi oczami, w hotelowym pokoju, a wszystko to dla ich przyjemnosci. Nie mogla tego uczynic. Nie zrobi tego. Odlozyla szalik. Owinela sie szczelnie recznikiem, jego koniec zamotala powyzej biustu i usiadla na lozku, twarza do drzwi. Nogi jej drzaly. Serce bilo jak szalone. Wytezyla sluch w oczekiwaniu na odglos krokow, ale nie dobiegl do niej zaden dzwiek. Ogarnela ja panika. Zaczela szukac szalika, zlozyla go i okrecila wokol glowy, zaslaniajac oczy. Gdy tylko zawiazala go z tylu, rozleglo sie pukanie do drzwi. Josephine otworzyla usta, ale nie wydala zadnego dzwieku. Pukanie powtorzylo sie, tym razem glosniej. -Prosze wejsc - powiedziala zduszonym glosem. Uslyszala dzwiek otwierajacych sie drzwi i krokow ludzi, ktorzy weszli do pokoju. Nie mogla okreslic, ilu ich bylo. Odwaznie wstala i zwrocila swoje niewidzace oczy w ich kierunku. -Jestes ubrana - powiedzial glos, glos mezczyzny. Pomyslala, ze slyszala go juz przedtem. - Mialas sie nie ubierac. Nie mogla po prostu stac, nic nie odpowiadajac. -To tylko recznik - powiedziala. - Bylo mi zimno - sklamala. Mezczyzna zignorowal jej slowa. -Posluszenstwo jest nader wazne - powiedzial. - Absolutne posluszenstwo jest prawem. Gardlo Josephine scisnelo sie. Pohamowala drzenie. Nie bedzie sie bala, o nie. Pomimo strachu, cos blokowalo jej zlosc, powstrzymywalo przed zdjeciem przepaski i spotkaniem z nimi: jakas przytlumiona, niewyrazna tesknota za czyms, co znajdowalo sie u zrodla tego wszystkiego, poza instrukcjami bez sensu i nieuchwytnym niebezpieczenstwem. Jakies objawienie lub nagroda, a moze satysfakcja? Bylo to jeszcze dla niej wielka niewiadoma, ale z pewnoscia czula w glebi duszy, ze nie przebaczylaby sobie nigdy, gdyby zrezygnowala przed koncem. Postanowila trzymac sie. Nie uda im sie doprowadzic jej do szalu. Uslyszala szczek metalu. Jedno z nich stalo za nia i podnioslo kajdanki. -Zlacz rece do tylu - powiedzial mezczyzna. -Dlaczego? - spytala Josephine. - Po co? - Czula, te slabnie. Gdy tylko wypowiedziala te slowa, natychmiast ich pozalowala. Doskonale wiedziala, po co. -Posluszenstwo jest prawem - powtorzyl mezczyzna tak samo cicho jak poprzednio. - Nieposluszenstwo jest karane. "W porzadku, Josephine Morrow" - powiedziala Josephine cicho do siebie. 28 Albo jest to jakis niesamowity obrzed ludozercow, ktorzy zamierzaja pokrajac ja na czesci wangielskim wiejskim pokoju hotelowym, w spokojne, letnie popoludnie, gdy slonce swieci, a jaskolki zakreslaja kola w powietrzu; albo jest to szarada, rodzaj wezla stosowanego w psychoterapii, ktory zaplata umysl w supelek, aby ci pomoc. Lub jest to cos jeszcze innego. Zupelnie innego. Czy lepiej wstac teraz i udac sie do domu, z powrotem do biura, mieszkania, siedziec przed telewizorem, robic zakupy, zazywac walium i onanizowac sie do konca zycia? Czy lepiej sprobowac tego czegos niewiadomego? Zlaczyla nadgarstki z tylu, na plecach i poczula chlodny dotyk czyichs rak - kobiecych rak, czego byla pewna - i zimnej stali kajdankow, opasujacych jej nadgarstki. Uslyszala brzek zamykajacego sie zamka, a potem drugiego. -Zdejmij recznik - powiedzial mezczyzna. Josephine byla zaskoczona tym zadaniem. Jak mogla zdjac recznik majac skute dlonie? Ale mezczyzna mowil do swojego partnera, do kobiety. Kobiety, ktora telefonowala do niej przed chwila, Japonki, jak przypuszczala Josephine. Czula jej zimne dlonie, ktore szybko musnely spadzistosc jej biustu i upuscily odwiazany recznik na podloge. Mezczyzna podszedl do niej. Mogla wyczuc, ze stoi tuz obok. Mogla uslyszec jego oddech: gleboki i swobodny, bez sladu podniecenia, ktore powinien wywolac widok jej nagich piersi. Ciezko chwycila powietrze. On ujal jej piersi w dlonie, potarl kciukiem brodawki, bynajmniej nie delikatnie. Sciskal jej biust, poruszajac nim w gore i w dol, masujac wolno i mocno. Odjelo jej to oddech. Nikt, procz dr Shepard, nie kladl rak na jej nagim ciele od czasu, gdy wygonila Larrego z lozka. Nikt nie dotykal jej w ten sposob nigdy przedtem. Mezczyzna uwolnil ja. -Obroc sie - powiedzial. Odwrocila sie, szurajac nogami wkolo, niepewna, zszokowana i niewidoma, nie wiedzac, w ktora strone sie zwraca. -Pochyl sie - rozkazal jej. Wiedziala juz, gdzie slyszala jego glos. On byl mezczyzna, ktory telefonowal do niej do gabinetu, mezczyzna z kontynentalnym akcentem, ktory przedstawil sie jako doktor Hazel. Czujac sie strasznie bezbronna, z rekoma unieruchomionymi na plecach, spodziewajac sie, ze lada moment straci rownowage, Josephine pochylila sie. Wowczas poczula rece, ktore uniosly siei chwycily ja za ramiona. Pociagnely ja w dol i do przodu, tak ze dotknela twarza i biustem narzuty lezacej na lozku. Rece siedzacej kobiety oplotly ja wokol zoladka i bioder. Przytrzymaly ja: jedna otaczajac ja z tylu wokol ramion, a druga nadal pod zoladkiem. W tym momencie domyslila sie, co stanie sie za chwile. Na jej wypiete posladki spadl pierwszy klaps. Poczula wstrzasajacy, piekacy bol, ktory sprawil, ze wykonala nagly ruch i krzyknela ze zdziwienia Potem nastapily kolejne razy. Wiedziala, ze to mezczyzna ja uderzal: mocne, leniwe ciosy otwarta dlonia spadaly na jej bezbronny tylek. Natomiast towarzyszaca mu kobieta przytrzymywala ja w dogodnej dla niego pozycji. Josephine nigdy nie byla bita, nawet jako dziewczynka, w domu czy w szkole. Znala dziewczeta, ktore byly w szkole bite, choc bylo ich malo. Dyrektorka zbilaby rowniez ja i Marie, gdyby zlapala je razem w szatni, ale nie zlapano ich. Bol pochodzacy od klapsow byl niezwykly, duzo silniejszy niz mogla sobie kiedykolwiek wyobrazic. Podskakiwala i wrzeszczala. Gdy krzyczala, smagal ja mocniej. Walczyla, ale kobieta byla silna. Uderzyl ja ponownie, a ona znow podskoczyla. Czula, ze dotyka gola stopa jego nogi. Wyczula material garnituru, cialo i kosc pod spodem. I wtedy, gdy mezczyzna kontynuowal klapsy poczula, ze kobieta wyslizguje spod niej jedna noge i umieszcza ja w poprzek jej kolan, przytrzymujac ja w nozycowym uchwycie. Lewe biodro Josephine otarlo sie o krocze 29 kobiety, gdy ta skrzyzowala stopy, zakleszczajac nogi Josephine pomiedzy swoimi udami. Josephine czula, jak jej biodro wciska sie miedzy nogi oprawczyni, podsuwajac w gore spodnice. Czula cieplo nagich ud na wysokosci kolan i jedwabisty szelest nylonowych podkolanowek, ocierajacych sie o siebie. Mezczyzna systematycznie wymierzal jej ciosy: w lewy posladek, w prawy, jak rowniez w szczeline pomiedzy nimi.-Przestan! - zawolala. I przestal, choc nie wiedziala, czy dlatego, ze krzyknela, czy tez z innego powodu. Lezala, z trudem lapiac oddech, zarowno z powodu szoku jak i bolu. Tylek ja palil. Poczula, ze kobieta uwalniaja, wyplatujac sie delikatnie. Lezala na lozku, zwrocona twarza w dol, ciagle skuta i z zawiazanymi oczami. Dochodzily do niej ciche, miekkie dzwieki, jakby wygladzali swoje ubrania. -Wkrotce przyjedzie samochod - powiedzial mezczyzna bez sladu zlosci, czy nawet wysilku w glosie. Nastepnie uslyszala trzask otwieranych, a potem zamykanych drzwi. -Poczekajcie - krzyknela Josephine. Ale zostala sama. Siegnela rekami do stop, szarpiac po raz pierwszy kajdankami. Ranily jej nadgarstki, chociaz nic nie bolalo ja tak bardzo jak tylek. Walczac w depresji z kajdankami poczula, jak cos w nich poddaje sie pod naciskiem palca i dzwieczy przy tym jak struna. Wyczula to znowu i nacisnela bardziej zdecydowanie. Kajdanki otworzyly sie. Wyciagnela uwolniona reke, zerwala z oczu przepaske i uniosla druga dlon na wysokosc twarzy. To byly kajdanki sluzace do zabawy. Nie mialy kluczyka, poniewaz nie mialy zamkow. Otwieralo sie je na zasadzie dzwigni, za pomoca dotyku. Rozzloscilo ja, ze dala sie nabrac na trik z dziecinna zabawka. Byc uwieziona pomiedzy czyimis udami i bita jak mala dziewczynka - to byla jedna rzecz; a byc nabrana - druga. Gwaltownie sciagnela pozostale na drugim nadgarstku kajdanki i cisnela je o podloge. Rzucila sie do drzwi sypialni (nieostroznie, gdyz byla rozebrana), rozwarla je na osciez i utkwila dziki wzrok w glebi korytarza. -Doktorze! - krzyknela: - Doktorze Hazel! Ale ich juz nie bylo. Josephine wrocila wolno do pokoju i zamknela drzwi, pocierajac obolale posladki. Palily ja, jakby siedziala na rozzarzonych weglach. Przypuszczala jednak, ze oboje mogli bic ja o wiele mocniej, jesliby tylko chcieli. A ich maniery: bezosobowi, obojetni jak w swiecie biznesu... Kim byli ci ludzie? Czy to byl dr Hazel? Czy to byl sposob, w jaki mial zwyczaj witac nowych pacjentow? Josephine zdala sobie sprawe, ze stoi i gapi sie na cos, co jej goscie przed wyjsciem zostawili na nakrytym stole: biale zawiniatko. Podniosla je i rozpakowala. Byla tam czysta, biala koszulka, biale szorty i para bialych, krotkich skarpetek. Gdy wpatrywala sie w nie - nie wiedzac, czy sie smiac, czy plakac, wciaz trzymajac sie jedna reka za posladek - telefon zadzwonil ponownie. Polozyla ubrania i podniosla sluchawke. To byl mlody mezczyzna z recepcji. -Pani samochod, madame - powiedzial. 30 ROZDZIAL 5 -To znowu pan.-Zwykly zbieg okolicznosci - powiedzial taksowkarz i wyszczerzyl zeby w usmiechu. Wychylil sie przez okno i otworzyl tylne drzwi. Josephine zawahala sie. -A teraz zabiera mnie pan do Estwych. -Tak jest, kochanie. -Ale przedtem nie wiedzial pan, gdzie to jest. -Czlowiek uczy sie kazdego dnia - powiedzial. - Prosze wsiadac. Josephine wsiadla zrezygnowana do taksowki. Miala nadzieje, ze kierowca nie spostrzeze grymasu bolu, ktorego nie zdolala opanowac, gdy jej wrazliwy tylek zetknal sie z siedzeniem, ale zauwazyla, ze obserwuje ja w lusterku. Zastanawiala sie, czy wie, co jej sie przydarzylo; ile razy przedtem robil ten kurs i z iloma pasazerami. -Jak podobalo sie w Green Man? - zapytal, gdy wyjechali na glowna droge. -Jedzenie bylo wysmienite - powiedziala. -Tak mowia - powiedzial. - Tak mowia. A co z obsluga? Teraz nadeszla jej kolej, aby nie odpowiedziec. Gdy recepcjonista zadzwonil do niej, aby poinformowac, ze samochod juz podjechal, Josephine powiedziala: -Prosze powiedziec, aby zaczekal. Bede na dole za kilka minut. Po odlozeniu sluchawki przez dobre pol minuty trzymala kurczowo posladki dlonmi, az troche przestaly palic. "Mogli zostawic mi odrobine czasu na dojscie do siebie" - pomyslala ze zloscia. Ale nie, oni postanowili utrzymywac ja w stanie wytracenia z rownowagi, zeby nie wiedziala, co zdarzy sie za chwile. A za kazdym razem posuwali sie odrobine dalej: oszukujac ja, kradnac ubranie i torebke, publicznie ja upokarzajac, zawiazujac jej oczy, karzac ja. Czy mogli wiedziec, ile jest w stanie zniesc, zanim jej cierpliwosc wyczerpie sie? Pomyslala przez chwile o podniesieniu sluchawki i poproszeniu mezczyzny w recepcji o zawiadomienie policji, o poczekaniu na przybycie policjantow i wydaniu w jch rece calego towarzystwa. Miala powod, prawda? Czy bicie mozna bylo traktowac jako napasc? Oczywiscie, ze tak. Wystarczylo popatrzec na jej posladki. Josephine odwrocila sie tylem do lustra i spojrzala przez ramie. Jej pupa byla jednym, obolalym wzgorzem czerwieni. Obrocila sie jeszcze troche i przekrecila szyje, aby przyjrzec sie prawemu posladkowi. Na calej jego powierzchni widnialy slady palcow. Mozna bylo zobaczyc ich odciski. Dr Hazel wymierzal jej klapsy jak malej dziewczynce. Tak, aby nie miala zamiaru pokazac tego zadnemu policjantowi, policjantce rowniez. I reszta historii: czy moglaby im ja opowiedziec? Jak udawala, ze zgadza sie na wszystko, jak opuscila gabinet bez zadnej skargi, jak wsiadla do taksowki bez szemrania, jak pozwolila im skuc sie i rozebrac i wypiela sie do przyjecia klapsow, wszystko to, zanim zdecydowala sie ich wezwac? Jak by to zabrzmialo w sadzie? Nie. Nie wezwie policji. Wiedziala teraz, ze jest daleko od swiata policji, adwokatow, oskarzen o napasc; tkwi gleboko w innym wymiarze bardzo podobnym do tego, w ktorym zyla dotychczas. Tylko reguly roznily sie. "Posluszenstwo jest prawem" - powiedzial dr Hazel. Wyciagnela czyste ubranie, ktore goscie zostawili dla niej: podkoszulek, ktory sciskal jej biust, szorty, ktore nie byly tym rodzajem ubrania jakie wybralaby, aby zalozyc na bolace posladki, male, biale skarpetki i znajome tenisowki. Zauwazyla, ze zabrali poprzedni stroj do prania - coz za troskliwosc z ich strony! - ale zostawili czarny, jedwabny szalik i kajdanki. A poniewaz miala ich dosc, wiec zostawila je tam, gdzie lezaly i zeszla na dol do samochodu. Wygladala teraz przez okno taksowki i przygladala sie mijanemu krajobrazowi. Ukradkowo wsunela reke za siebie, dlonia ku gorze, delikatnie macajac pupe. Najwiekszy bol ustal, 31 pozostalo tylko pulsujace uczucie ciepla. Gdyby ja zapytano, musialaby przyznac, ze nie jestwlasciwie nieprzyjemny, jest czyms takim, jak bol nog po dlugim, meczacym spacerze. Podobnie czula sie po saunie i masazu w Sztokholmie: zmaltretowana, a zarazem w blogim nastroju. Miala jednak nadzieje, ze nikt jej nie zapyta o samopoczucie. -Mozesz otworzyc okno, jesli masz ochote - powiedzial. Josephine otworzyla okno. Slonce rozlalo sie po jej twarzy, nagich ramionach i udach. Powietrze bylo wypelnione zapachem kwiatow, sokow drzewnych, pulsujacej zielenia trawy. Droga wila sie, wznosila i opadala. Nie bylo duzego ruchu. Josephine patrzyla na pasace sie owce, dzikie krzewy rosnace na poboczu. W oddali traktor wspinal sie na wzgorze pod niewiarygodnym katem. Taksowka zwolnila i opuscila szose, zjezdzajac na skraj pola. -Dlaczego zatrzymujemy sie? - spytala Josephine. -To taki mily, miejscowy zwyczaj - odpowiedzial taksowkarz. Obrocil sie na siedzeniu i oparl o okienko. -Czy zabralas swoj szalik? - zapytal. - Co? -Dr Hazel mowil, ze masz ze soba czarny szalik. Masz go? -Nie - powiedziala Josephine. - Zostawilam go w hotelu. Nikt nie powiedzial, ze powinnam... Przerwala. Uczucie zimna ogarnelo jej zoladek. Poczula, ze szybciej oddycha. -No coz, kochanie - powiedzial miekko. - Wobec tego bedziemy musieli improwizowac, prawda? -My? - spytala Josephine. Taksowkarz otworzyl drzwi ze swojej strony. -Musimy - oswiadczyl. Wysiadl i otworzyl jej drzwi. -Chodz - powiedzial i lagodnie ujal jej reke, pomagajac wysiasc z auta. Stala na ziemi, mruzac oczy w blasku slonca. Slyszala dobiegajace sposrod drzew krakanie wron. Slychac je bylo z bardzo daleka. Za to kierowca znajdowal sie bardzo blisko. Naprawde blisko. Nagle uswiadomila sobie jego sile, jego zwykla, fizyczna wielkosc. Potezna, owlosiona klatka piersiowa wygladala spod zielono-bialej koszuli, a szczuple ramiona przywykle tylko do kierownicy, wyraznie z nia kontrastowaly. Josephine probowala powstrzymac drzenie, ukryc je. Nic nie skloniloby jej do przyznania sie, jak bardzo ja oniesmielal. -Spodziewam sie, ze nie masz nic na sobie - powiedzial lagodnie. -Tylko to, w czym stoje - odparla. Przebieral palcami, bawiac sie swoim kolczykiem. Mierzyl ja wzrokiem od stop do glowy. Wykorzystala szanse, by mu sie przyjrzec: splaszczony profil, dzikie wlosy, sila plecow i ramion. Jego usta mialy przyjemny zarys. Bilo od niego cieplo. Nagle uswiadomila sobie, ze to co czula nie bylo strachem. To bylo pozadanie. Nie jej typ. Zupelnie nie byl w jej typie. Ale to nie bylo wazne. -Bedziemy czegos potrzebowac - powiedzial, przerywajac jej zamyslenie. Wskazal na nia palcem. - Zdejmij podkoszulek - powiedzial. Josephine wciagnela gwaltownie powietrze, wpatrujac sie w niego. To bylo tak, jakby czytal w jej myslach. Czy mogl? Czy wpadla w rece jakiegos gangu nadludzi, ktorzy umieli czytac w myslach zwyklych smiertelnikow? -No, dalej - powiedzial, calkiem lagodnie. Josephine poczula, ze sie czerwieni. -Ja... Spojrzal w lewo i w prawo, wzdluz drogi. 32 -Nikt nie zobaczy - zapewnil ja. - Tutaj - dodal, oddalajac sie od niej i wykonujac zzataksowki gest w kierunku pola, - Mozesz pojsc tam i zanurkowac za zywoplot, jesli wolisz. Po tym, co dzisiaj juz przeszla, troska o jej skromnosc byla bardziej ponizajaca niz samo zadanie. Josephine zostala tam, gdzie byla. Skrzyzowala ramiona, uchwycila dol podkoszulka i przeciagnela go ostroznie przez glowe. Jej biust byl znowu wolny: kolysal sie nieskrepowany materialem. Wyciagnela ramiona z rekawow. Bez slowa wreczyla mu podkoszulek. Z kieszeni spodni wyciagnal maly scyzoryk. Josephine stala przy drodze, z rekami zalozonymi na piersiach, podczas gdy on predko wycinal szeroki pas z dolnej czesci podkoszulka. Gdy skonczyl, oddal go jej. Przeciagnela go znowu przez glowe. Nigdy na nia nie pasowal. Teraz ledwo przykrywal jej biust. Pozwolila mu zawiazac kawalek bialego, bawelnianego materialu wokol glowy i zaslonic oczy. Czula, jak jego zwinne rece zawiazuja supel z tylu. "Przypuszczalnie zaraz przejedzie tedy jakis samochod - pomyslala. - Ciekawe, co pomysla sobie na nasz widok". A co powinni pomyslec? Stal tuz za nia. Czula na szyi jego oddech. -Teraz powiedz mi uczciwie - zamruczal - czy widzisz cokolwiek? Material byl cienki. Josephine widziala swiatlo i cien, ale nie mogla rozroznic szczegolow. -Nie - odpowiedziala. Podszedl i stanal przed nia. Byl jedynie ciemnym ksztaltem, wypelniajacym cale jej pole widzenia. -Czy widzisz moja twarz? - zapytal. -Nie - odparla. - Nie moge jej dojrzec. Ledwo widze pasy na twojej koszuli. I jesli musialabym zgadywac, powiedzialbym, ze masz rude wlosy. Zrobil ruch dlonia w poprzek jej twarzy i nachylil sie blizej. -A jakiego koloru sa moje oczy? - zapytal miekko. -Zielone - odpowiedziala Josephine. Domyslila sie, ze zdjal sloneczne okulary. -Widzisz je? - spytal z przestroga w glosie. -Nie - odpowiedziala. - Widzialam je przedtem. Teraz, gdy zawiazal jej oczy, poczula sie dziwnie rozluzniona. Uspokoilo ja to, jak kiedys, gdy podrozujac autostopem jako nastolatka, wsiadla do samochodu z mezczyzna, ktory prowadzil nadzwyczaj szybko, wrecz niebezpiecznie, aby wywrzec na niej wrazenie. Nie zaimponowal jej w ten sposob, ale wiedziala, ze nie moze na niego wplynac by zwolnil. Tak wiec, zlozyla swoj los w jego rece. Ten mezczyzna, taksowkarz, jesli rzeczywiscie nim byl, oklamal ja, wprowadzil w blad, ale nie mialo to wiekszego znaczenia. Wszystko to bylo czescia normalnego swiata. W tym swiecie fakt, ze stoi na pol nago, z zawiazanymi oczami, w nieznanym miejscu, nabral dla niej szczegolnego sensu, gdyz zaufala mu. Bylo to jak spacer w ciemnosciach, malymi kroczkami, jeden za drugim; musiala wierzyc, ze bez wzgledu na wszystko, nie pozwoli jej upasc. Pocalowal ja. Stala cicha i pasywna, miekko odwzajemniajac pocalunek. Jego usta byly cieple, wargi smiale i wilgotne, ale nie mokre. Jego jezyk rozpoczal penetracje, krazac przez chwile po jej wargach, po czym wycofal sie. -Czy to rowniez miejscowy zwyczaj? - zapytala. -Nie - powiedzial. - To ja przekroczylem instrukcje. Jestes taka sliczna kobieta. Josephine poczula silna fale przyjemnosci i tesknote w sercu. -Normalnie nie ubieram sie tak, jak teraz - zwrocila uwage lekko drzacym glosem. 33 -A powinnas - powiedzial. Ciagle byl bardzo blisko. - Slicznie w tym wygladasz. Splec rece z tylu - powiedzial. Tak zrobila.-Spojrz w dol - poprosil ja. - Zwies glowe. Poslusznie zwiesila. -Och, tak - powiedzial. - Szczegolnie w tej pozycji. Moja wyobraznia pracuje nadzwyczajnie -wymamrotal tuz przy jej uchu. - Lepiej wsiadaj z powrotem. Pomogl dostac sie do samochodu, biorac ja pod reke bezosobowym gestem. Ale jego dotyk sprawil, ze serce zabilo jej szybciej. -Uwazaj na glowe - powiedzial. - Mam nadzieje, ze doceni to, co mu przywoze, ten twoj dr Hazel. Josephine na powrot zaglebila sie w miekkim siedzeniu samochodu. Tapicerka byla goraca i lepila sie do jej nagich ud. Slyszala, jak kierowca zajmuje miejsce i zamyka drzwi. Zapalil silnik i wyjechali z powrotem na droge. -Jak go poznalas? - zapytal. -Kogo? Dr Hazla? - powiedziala. - Nie znam go. -Wiec jak to sie stalo, ze jedziesz go zobaczyc? Josephine myslala o tym: o dr Shepard, umowionym spotkaniu, pielegniarce. Poczula nagly impuls, aby mu o wszystkim opowiedziec, zobaczyc, jak zareaguje. Ale powstrzymala sie. -To dluga historia - odparla. -To dobrze - powiedzial. - Lubie dlugie historie. Nawet dzwiek silnika nie przeszkodzil jej, by uslyszec w jego glosie szczegolna nutke, ktora nie budzila watpliwosci, jaki rodzaj historii lubil. Nagle zdala sobie sprawe, ze to co mowi nie ma zadnego znaczenia, nie w tym swiecie. -A wiec tak - uslyszala wlasny glos - zostalam wplatana w bardzo dziwna sprawe. Przez moja przyjaciolke. Z powodu tego, co jej sie przydarzylo. -Przyjaciolke? - zapytal. -Tak - potwierdzila. -Jak miala na imie ta przyjaciolka? -Maria - odpowiedziala Josephine. - Maria Coroni. -Bardzo ladnie. Podoba mi sie - powiedzial kierowca. Jechali wolno droga, mijajac zakret za zakretem. - Lubie imie Maria. A co sie jej przydarzylo? W jednej chwili cala historia zjawila sie w jej glowie, jasna i zywa jak film. -Opowiem ci - powiedziala Josephine - ale musisz mi obiecac, ze nikomu jej nie powtorzysz. -Nikomu - odrzekl. - Obiecuje. -Dobrze - rozpoczela Josephine. - Otoz moja przyjaciolka... -Maria - podpowiedzial taksowkarz. -Tak - potwierdzila. - Maria udala sie do swojego lekarza. Nie ogolnego, tylko terapeuty. Nazywal sie dr Lamb. Maria czula sie przybita, gdyz rozeszla sie z przyjacielem, i nie spotykala z nikim innym. Przyznala mi sie, ze zupelnie stracila zainteresowanie, jesli chodzi o mezczyzn. Gdy jakis mezczyzna interesowal sie nia, natychmiast dawala mu kosza. Ale to nie zmienilo jej poczucia osamotnienia i bycia niechciana. Tak wiec zapragnela zobaczyc sie z dr Lambem. Dr Lamb byl bardzo uprzejmy i delikatny. Nie zadawal jej zadnych krepujacych pytan. Byl na tyle mily i dobrze ulozony, ze sama zapragnela mu wszystko opowiedziec. I opowiedziala mu, jak to po zerwaniu z przyjacielem zaczela zaspokajac sie sama. -To brzmi wcale niezle - powiedzial kierowca. - To brzmi calkiem dobrze, jesli o mnie chodzi. Opowiedz mi o tym - poprosil. -O Marii? - spytala Josephine. - O mojej przyjaciolce i o tym jak sie sama zaspokajala? -Chcialbym to uslyszec - powiedzial, podczas gdy taksowka nadal toczyla sie szosa. -W porzadku - powiedziala Josephine. - Opowiedziala mi to w ten sposob: Wraca do domu po pracy. Robi zakupy, dzwiga pelne torby i wchodzi do domu, do swojego pustego domu. 34 Zapada zmrok. Jest tam calkiem sama. Wie, ze bedzie sama przez caly wieczor, tak jak przez wszystkie inne wieczory. Wie, ze ugotuje obiad, zje go sama, a nastepnie pojdzie sama do lozka. I wtedy nagle poczula, ze wcale nie ma nastroju do gotowania. Nawet nie jest glodna. Ale w zamian za to ma ogromna ochote na pieprzenie.Poczula sie dziwnie, wypowiadajac te slowa, prawdopodobnie po raz pierwszy w swoim doroslym zyciu i to do obcego mezczyzny; do mezczyzny, do ktorego czula sympatie. Powtorzyla je: -Pieprzenie. I zrobila, co nastepuje. Weszla do kuchni nie zapalajac swiatla, w ogole nigdzie nie zapalala zadnych swiatel. Wyladowala zakupy na stol. Wowczas przeszla przez hol, wciaz w ciemnosci i usiadla na swoim ulubionym fotelu, nie zdejmujac plaszcza ani butow. Zaslony byly wciaz odsloniete. Na zewnatrz przechodzili ludzie, wracajac po pracy do domow, ale nie mogli jej dojrzec, poniewaz siedziala w mroku. Rozwalila sie w fotelu i rozpiela guziki plaszcza. Nastepnie podciagnela spodnice na wysokosc pasa, a jej reka wsunela sie do rajstop. Taksowka sie, wspinala sie na wzgorze. Josephine wiercila sie na lepkiej tapicerce. "Badz odwazna - pomyslala. - Nie wycofuj sie teraz". -Gladzila sie palcami, az zwilgotniala - powiedziala. - Siedzenie fotela zmoczylo sie, wiec wstala, aby wziac chusteczke i podlozyc pod siebie. Glaskala sie mocniej i mocniej, szybciej i szybciej, az jej palce staly sie mokre. Wlosy lonowe zmoczyly sie i splataly w drobne klaczki. Wargi otworzyly sie, a lechtaczka powiekszyla. Jej plecy wygiely sie w luk, a ramiona naparly na oparcie krzesla. Uniosla sie calkiem znad siedzenia. Nogi naprezyly sie i drzaly. Wsunela srodkowy palec do pochwy, nadal drazniac kciukiem lechtaczke. -O czym mysli - zapytal taksowkarz lagodnie - w trakcie tego? -Mysli o mezczyznach - odpowiedziala Josephine. -Ale przeciez ma dosyc mezczyzn. -Tak, ale nie dosc myslenia o nich. Mysli o swoim bylym przyjacielu, wspomina, jak byli razem w Hiszpanii, jak wybrali sie noca nago na plaze i kochali sie na piasku. Mysli o mlodych mezczyznach, ktorych tam spotkali, plywajacych, opalajacych sie, pieknych. Wyobraza ich sobie wychodzacych z morza, jak meskie syreny, gdy przychodza zobaczyc jak kocha sie z przyjacielem. Czasem mysli o innych kobietach, przygladajacych sie jej. Czasami dolaczaja do nich. Opowiedziala to wszystko dr Lambowi, nie majac wcale tego zamiaru. Ale on nie byl tym zaszokowany, ani zaklopotany. Poradzil jej udac sie do swojego kolegi, dr Hazla. I zamowil dla niej wizyte. Musiala udac sie do gabinetu mieszczacego sie na jednej z bocznych uliczek, gdzies w okolicach St.Pancras. Znalazla go. Znajdowal sie na pietrze, w jednym z tych budynkow, ktore sa cale pozajmowane przez biura. Byla tam pielegniarka, mloda, w bialym, wykrochmalonym fartuszku. Pielegniarka oznajmila, ze dr Hazel jest chwilowo zajety, ale ze wkrotce zajmie sie nia. I wowczas polecila jej rozebrac sie. - Tak po prostu? -Tak, wlasnie tam, w poczekalni. "Zdejmij wszystkie ubrania - powiedziala pielegniarka - i daj mi je." Stala tam, usmiechnieta, wyciagajac reke po ubranie Marii. -Co twoja przyjaciolka o tym pomyslala? -Och, Marii to nie speszylo. Postawila wszystko na jedna karte. Nie tak latwo zbic Marie z tropu. Wydalo jej sie to odrobine dziwne, ale nie miala nic przeciwko temu, by to zrobic. Przeciez znalazla sie tam na wizycie lekarskiej. I wiesz, nie bylabym zdziwiona, gdyby sie okazalo, ze nie przeszkadzalo to Marii w ogole. Mam na mysli mila, mloda pielegniarke. Prawdopodobnie Maria poczula do niej sympatie, o ile ja znam. Wiec rozebrala sie. -Opowiedz mi o tym - poprosil kierowca. -Zdjela plaszcz i buty. Pielegniarka wziela od niej plaszcz i powiesila go na oparciu krzesla. Buty postawila pod krzeslem. 35 Wowczas Maria zdjela sweterek, sciagajac go przez glowe i podala go pielegniarce. Rozpiela guziki bluzki i wyciagnela ja ze spodnicy. Stala, odpinajac mankiety, a pielegniarka czekala cierpliwie. Zdjela bluzke i podala ja pielegniarce. Wowczas siegnela reka do tylu i odpiela stanik. Zsunela go z ramion i rowniez wreczyla pielegniarce. Wydawalo jej sie nieco zabawne, ze stoi tam w stroju topless. Zastanawiala sie, co by sie stalo, gdyby ktos wszedl do poczekalni, jakis inny pacjent dr Hazla. Byla ciekawa, czy pielegniarka rowniez kazalaby mu sie rozebrac. Ale nie zaprzestala rozbierania. Rozpiela pasek od spodnicy i rozsunela zamek blyskawiczny. Zdjela spodnice i dala ja pielegniarce.-W co byla ubrana pod spodnica? -Miala na sobie polhalke, ktora rowniez zdjela i rajstopy. -A nie ponczochy? - zapytal taksowkarz. -To mogly byc ponczochy - powiedziala Josephine. - Mysle, ze masz racje. Wlasnie przypominam sobie, ze nosila ponczochy. I pas do podwiazek. Tak przynajmniej mowila. Odpiela wiec podwiazki i zsunela ponczochy, bardzo delikatnie, zeby ich nie podrzec. Pielegniarka juz czekala, zeby je odebrac. Pas do podwiazek rowniez. Zostala tylko w majteczkach. "Moze ich pani nie zdejmowac, jesli pani woli" - powiedziala pielegniarka. Ale Maria zdecydowala, ze wszystko albo nic. Wziela gleboki oddech i zsunela majtki. Gdy pielegniarka odbierala je od niej, poslala jej tajemniczy usmiech, jakby to rzeczywiscie byl test, przez ktory Maria wlasnie pomyslnie przeszla. Tak wiec staly obok siebie: naga Maria i ubrana pielegniarka. -I pielegniarka zaczela sie rozbierac, jak przypuszczam -powiedzial taksowkarz. Josephine zastanowila sie przez chwile. -Nie - powiedziala. -Wiesz, jestem pewien, ze tak - powiedzial kierowca. -Nie, nie zrobila tego - powtorzyla Josephine zdecydowanie. - Za to powiedziala: "Prosze tedy" i zaprowadzila Marie do malego gabinetu z lezanka. "Dr Hazel zaraz przyjdzie** -dodala i wyszla, zamykajac za soba drzwi. Ale dr Hazla nie bylo przez dlugi czas. Bardzo dlugi. W rzeczywistosci, dr Hazel w ogole nie przyszedl. -Tak wiec, ostatecznie, nie zobaczyla sie z dr Hazlem? - Nie! -Coz to za tajemniczy facet, w istocie - powiedzial taksowkarz z zadowoleniem. - Opowiedz mi, co zrobila dalej twoja przyjaciolka? -Maria - powiedziala Josephine. -Tak - powtorzyl - Maria. -Czekala bardzo dlugo. Znikad nie dobiegal zaden dzwiek. Zaczela zastanawiac sie, co jest grane i zawolala pielegniarke. Ale pielegniarka nie przyszla. Maria rozejrzala sie po pokoju za czyms, czym moglaby sie okryc. Ale nie znalazla niczego, co by sie nadawalo do tego celu. -A posciel na kozetce? - zauwazyl blyskotliwie taksowkarz. -Na lezance nie bylo nawet przescieradla - powiedziala Josephine. - Maria podeszla wiec drobnymi kroczkami do drzwi, otworzyla je i wyjrzala na zewnatrz. Nikogo tam nie bylo. Biuro stalo puste. Zaczela szukac swoich ubran, ale te zniknely. Plaszcz i buty rowniez. Rozejrzala sie po pokoju, ale nie znalazla tam nic poza biurkiem, krzeslem, ksiazka wizyt i telefonem. Zajrzala do nastepnego pokoju, ale on takze swiecil pustka. Dr Hazla nie bylo, nie bylo go nigdzie. Siedziala tam, jak skazaniec, bez ubran i mozliwosci dostania sie do domu. - 1 co w koncu zrobila? -Zatelefonowala do mnie - powiedziala Josephine. - Czy jeszcze daleko? -To zalezy - odpowiedzial. -Od czego? -Od reszty historii. 36 Josephine ostroznie uniosla stope i przesunawszy sie, oparla glowe w rogu taksowki, a stopy polozyla na siedzeniu. Taksowka pokonala kolejny zakret.-Co robisz? - zainteresowal sie taksowkarz. -Usadawiam sie wygodnie - odpowiedziala. -Wobec tego, to musi byc dluga historia - powiedzial. -Niezupelnie - odrzekla. - To juz prawie koniec. -Czy siedzisz teraz wygodnie? - spytal. -Mniej wiecej - odparla. -Mow dalej - poprosil. - Zatelefonowala do ciebie, i jak na to zareagowalas? -Z poczatku nie uwierzylam jej. -Moge sie zalozyc, ze nie uwierzylas - powiedzial z ironia. -Ale wtedy pomyslalam sobie, ze skoro to Maria dzwoni, moze byc to prawda. Jesli moglo sie to zdarzyc komukolwiek, to tylko Marii. Wzielam wiec kilka niepotrzebnych mi rzeczy i wyruszylam na poszukiwanie tego biura. Maria wskazala mi kierunek tylko w przyblizeniu, bo nie pamietala dokladnego adresu. Zapisala go na jakiejs kartce, ale pielegniarka zabrala rowniez jej torebke. -Jakiez to numery zdarzaja sie - zadumal sie kierowca. - 1 co, znalazlas w koncu to biuro? -Tak - powiedziala Josephine. - Na drzwiach nie bylo wizytowki, weszlam wiec na gore majac nadzieje, ze jestem pod dobrym adresem. Zastanawialam sie tylko co odpowiem, gdy ktos zapyta mnie, dokad ide. Znalazlam sie na szczycie schodow, pod drzwiami. Zapukalam i cichutko zawolalam: "Maria!" Wowczas drzwi otworzyly sie i zobaczylam Marie, stojaca tam nago, jak ja Pan Bog stworzyl. Byla tak szczesliwa ze mnie widzi, ze zarzucila mi ramiona na szyje i mocno mnie uscisnela. Odebrala ode mnie torbe z rzeczami i zaczela je kolejno nakladac. Sprawialo mi przyjemnosc, gdy Maria, rozebrana, sciskala mnie. "Ani sladu dr Hazla?" - spytalam ja. - "Nie" - odpowiedziala. Chcialam wymyslic jakis pretekst, aby powstrzymac ja przed ubieraniem sie, ale to byloby nie w porzadku. Wiec pozwolilam jej spokojnie ubrac sie, i wtedy gdy juz wychodzilysmy, zadzwonil telefon. "Odbierz" - powiedziala do mnie. Ktokolwiek to byl, nie miala ochoty na rozmowe. Tak wiec podnioslam sluchawke i powiedzialam: "Halo? Gabinet dr Hazla" - tak jak recepcjonistka, a wtedy meski glos zapytal: "Pani Coroni?", gdyz myslal, ze rozmawia z Maria. Ja odpowiedzialam: "Nie, w tej chwili rozmawia pan z pania Morrow", i spytalam: "A czy to dr Hazel?" -1 to byl on? -Nie powiedzial. Ale jestem pewna, ze tak. Mowil z odrobina obcego akcentu, takiego, jaki maja ludzie z kontynentu. Zapytal: Co pani robi w moim biurze. "Chce pana zobaczyc - odpowiedzialam. - Chce sie dowiedziec, jaki mial pan cel, obchodzac sie w ten sposob z moja przyjaciolka?" Byl bardzo oziebly. Powiedzial: "Jesli chce sie pani ze mna zobaczyc, to musi sie pani zarejestrowac". "Och, tak - odrzeklam - w taki sposob jak pani Coroni, przypuszczam". - 'Tak jest"- odpowiedzial.-" A czy rowniez bede musiala zdjac wszystkie ubrania w poczekalni?" - spytalam. Gdy Maria uslyszala, jak wypowiadam te slowa, wybuchnela nerwowym smiechem, wybiegla z pokoju i zbiegla na dol. Nie mogla tego dluzej zniesc. A dr Hazel przytaknal ponownie: 'Tak jest". Po czym powiedzial, zebym zdjela natychmiast wszystkie ubrania i powiadomila go, gdy skoncze. I tak uczynilam. Rozebralam sie. -Opowiedz mi o tym - poprosil znowu taksowkarz. -Och, przeciez wiesz - odpowiedziala Josephine. 37 ROZDZIAL 6 Samochod wciaz jechal.-Rozebralam sie i stalam naga w biurze doktora Hazla - mowila Josephine. - Ponownie podnioslam sluchawke. Powiedzialam: "W porzadku, zdjelam wszystkie ubrania i co dalej?" "Zamowie dla pani taksowke" - powiedzial. "Dokad?" "Do Estwych" "Czy moge sie teraz ubrac?" - spytalam. "Tak - powiedzial. - Ubrania przygotowane dla pani leza w szufladzie" - dodal i odlozyl sluchawke. -Tak wiec zajrzalam do szuflady. - I co znalazlas? - zapytal kierowca. -Te ubrania, ktore mam na sobie. -Co zrobilas nastepnie? -Zalozylam je i zeszlam na dol, zeby czekac na ciebie. -A twoja przyjaciolka poszla sobie, jak przypuszczam? -O tak - przytaknela Josephine. - Ani sladu po niej. -Niezla przyjaciolka, prawda? -Chodzilysmy razem do szkoly - powiedziala Josephine. -Do szkoly? Do szkoly dla dziewczat, z internatem, czy tak? Wydawalo jej sie, ze dlatego o to zapytal, gdyz mial nadzieje, ze tak bylo. Mogla zgodzic sie na to. -Tak, rzeczywiscie tak bylo. - 1 robilyscie tam jakies sztuczki? -Tak, robilysmy, a jakze! - potwierdzila. Przeciagnela sie i ziewnela. -Mam nadzieje, ze nie nudzi cie to - powiedzial grzecznie taksowkarz. -Och, nie - odparla. W rzeczywistosci czula sie dziwnie. Zawsze byla dobra w wymyslaniu historii. Szczegolnie pikantnych. Wyniosla to z czasow szkolnych, gdy wszyscy wymyslali stosy bezczelnych klamstw o nauczycielach i opowiadali je reszcie, gdy gasly swiatla. Kolezanki mowily zawsze Josephine, ze jest w tym najlepsza. Siedzenie z zawiazanymi oczami na tylnym siedzeniu taksowki i opowiadanie pikantnych historyjek seksownemu nieznajomemu obudzilo w niej poczucie sily, ktore zawsze nawiedzalo ja w podobnych okolicznosciach. Czula sie trzpiotowato i lekkomyslnie, byla lekko pobudzona. I teraz juz znala rodzaj opowiesci, ktore ja bawily. -Jak daleko jestesmy? - zapytala. -Mysle - powiedzial wolno - ze dostatecznie daleko, abys zdazyla mi opowiedziec o sobie i Marii w czasach szkolnych. Przypuszczam - dorzucil od niechcenia - ze do czasu, gdy zblizysz sie do konca opowiesci, powinnismy byc juz blisko celu. -A co chcesz wiedziec? - spytala. -Czy ubieralyscie mundurki? - zapytal. -Och, tak - potwierdzila. - Szare spodenki i niebieskie pulowerki. Biale bluzeczki i biale podkolanowki. Czarne buciki z guzikiem i paseczkiem. - 1 granatowe, dlugie majtki, czy tak? - zapytal leniwie. -Tak, byly calkiem fajne - powiedziala Josephine w zamysleniu. - Byly cieple. Grzaly posladki w zimne dni. Starszym dziewczetom wolno bylo ubierac biale, ale ja zatrzymalam swoje. Podobaly mi sie. -A bylas wtedy duza dziewczynka? 38 -Oczywiscie, ze tak - odparla. - Kiedys wszystkie male dziewczynki staja sie duze.-Przypuszczam, ze tak sie dzieje - powiedzial. - To normalne. A Maria? Czy tez byla duza? -Tak - powiedziala Josephine. - Byla dobrze zbudowana, chociaz mlodsza ode mnie o kilka lat. Calkiem duza dziewczyna. A piersi miala wczesniej ode mnie. - Widzialas je? -Gdy bylysmy w szkole? Tak, widzialam. Widzialam ja cala. Kazdy kawalek jej ciala. Po gimnastyce mialysmy zwyczaj brac prysznic. Starsze dziewczeta nie mialy nic wspolnego z mlodszymi, zadna z nas nie zadawala sie z tymi z mlodszych klas, ale ja wiedzialam, ze Maria palila sie do mnie. Zawsze, gdy wracalam z hokeja i przebieralam sie, Maria grzebala sie i zwlekala, tak abysmy weszly pod prysznic w tym samym czasie. Tak wiec, ktoregos dnia, ja rowniez nie spieszylam sie, i gdy wszystkie kolezanki ubraly sie i wyszly, zostalysmy tam tylko z Maria. Same. Nie spuszczala ze mnie oczu, gdy zdejmowalam stroj. Rozebralam sie do naga, wyjelam z szafki moj recznik i odwrociwszy sie, poslalam Marii lekki usmiech znad ramienia. Siedziala na lawce, zdejmujac skarpetki. Majtki wciaz miala na sobie. - 1 nic innego? - spytal kierowca. -Nie - powiedziala Josephine. - W tamtym momencie tylko granatowe majtki i biale skarpetki. Zatrzymalam sie na chwile, a wtedy ona wstala. Spuscila wzrok i nie patrzyla na mnie. Po prostu schylila sie i zsunela majtki. Poszlam pod prysznic, odkrecilam wode i mydlilam sie, gdy przyszla. Nie odezwalysmy sie ani slowem, po prostu stalysmy i kapalysmy sie. Wowczas powiedzialam: "Czyz to nie przykre, ze zawsze zostaje kawalek plecow, ktorego nie mozna dosiegnac?" Maria powiedziala: "Moge ci pomoc, jesli zechcesz." Zblizyla sie po mokrych kafelkach, chlupocac nogami w wodzie. Podalam jej moje mydlo i odwrocilam sie plecami. Bardzo ostroznie namydlila mi plecy. "Och, Mario! To takie cudowne uczucie - powiedzialam. - Jestes aniolem." "Reszte tez zrobie dla ciebie - powiedziala. - Jesli chcesz." Uklekla. Woda splywala po niej. Namydlila mi posladki. Spytala: "Chcesz, zebym to zrobila rowniez pomiedzy nogami?" "To byloby wspaniale, Mario!" - odpowiedzialam. I bylo. Namydlila mnie najpierw z tylu, a potem z przodu. Polozylam sie na podlodze i rozsunelam nogi. Maria kleknela miedzy nimi i mydlila wewnetrzna strone moich ud, w gore, az do krocza. Namydlila moje wlosy lonowe i wargi, a ja otworzylam sie i mogla mydlic moja pochwe, posladki i, okreznym ruchem, lechtaczke. -Czy odczulas rozkosz? - spytal kierowca. -Kilkakrotnie - powiedziala Josephine. - Gladzilam swoje brodawki, podczas gdy Maria mydlila mi lechtaczke i przezylam bardzo mily orgazm. -A potem ty ja namydlilas? -A wiesz, ze nie - odpowiedziala Josephine. -Dlaczego nie? -Nie wiem. Przypuszczam, ze dlatego, iz bylam starsza, a ona mlodsza. Wydawalo mi sie w porzadku, jesli starsza pozwala mlodszej palic sie do siebie, dotykac sie pod prysznicem i doprowadzic do orgazmu, ale prawdopodobnie ja nie zrobilabym tego dla niej. Tak wiec pozwolilam jej to zrobic samej. I tylko obserwowalam. Maria przesunela mydlem pomiedzy nogami i krzyknela. Wydawala krotkie, urywane okrzyki. Ja nie moglam wydobyc z siebie glosu. Za bardzo sie balam, ze nas zlapia. "Maria - powiedzialam w koncu. - Szszsz! Ktos moze uslyszec!" Ale Maria nie przejmowala sie. Doprowadzila sie do szalenstwa. Osunela sie na kafelki, a ja bylam tak podniecona, ze padlam obok niej. Wziela moja reke i zaczela wodzic nia po swoich piersiach. 39 Pozwolilam jej na to. Wydawalo mi sie, ze dopoki ja tego nie robie, wszystko jest wporzadku. Gdy Maria osiagnela orgazm, wygiela plecy w luk, uniosla sie i opadla na podloge. Wydawala zduszone dzwieki i przezywala to tak gwaltownie, ze az przestraszylam sie. Balam sie, ze cos jej sie stalo. Ale po chwili obie lezalysmy, z trudem lapiac powietrze. A kiedy wstalam, by zakrecic wode, wstala rowniez, cala mokra i spocona. Zaczela mi opowiadac, jak to wcale sie nie przejmuje, czy nas zlapia i czy zostaniemy ukarane. Powiedziala, ze odbedzie za mnie kazda kare, nawet chloste. Bylam najpiekniejsza dziewczyna w szkole, a ona kochala moje cialo i kochala mnie. Zapytala, czy moze mnie pocalowac. Odpowiedzialam, ze nie. Pomyslalam, ze posuneloby to nas za daleko. Spytala, czy moze pocalowac moje piersi, aleja rowniez odmowilam. Wtedy zapytala, czy moze pocalowac moje posladki, a ja zgodzilam sie na to. Obrocilam sie i nachylilam do przodu, opierajac rece na kolanach, a Maria kleknela z tylu, objela mi uda ramionami i calowala moj tylek. Wowczas weszly wszystkie pozostale dziewczeta. Zauwazyly, jak Maria przypatrywala mi sie, gdy zmienialam ubranie i ze ja nie bylam na to calkiem obojetna. Udawaly tylko, ze wyszly. Trzy lub cztery z nich zostaly, ukryte za szafkami. Sluchaly i zerkaly zza zaslony na nas, gdy bylysmy pod prysznicem. Widzialy wszystko. Zachowywaly sie strasznie w stosunku do nas. Szczegolnie do Marii, poniewaz nie cieszyla sie zbyt duza sympatia, a one byly zadowolone, ze moga ja nakryc na czyms zlym. Inne dziewczeta macaly sie nawzajem, bylo to w zwyczaju, ale robienie tego z Maria Coroni uznaly za odrazajace - jak powiedzialy. Nie pozwolily nam uciec. Zagonily nas w rog i wymierzaly nam klapsy oraz uderzenia mokrymi recznikami. Gdy skonczyly, kazaly nam ubrac sie i zaprowadzily do dyrektorki. Nasza dyrektorka byla pani Mapie. Byla staromodna kobieta, wyznajaca staromodne idee. Przerazila sie, gdy uslyszala, ze dwie z jej uczennic zostaly zlapane na igraszkach pod prysznicami. Fakt, ze jedna z nas byla starsza, a druga mlodsza, tylko pogarszal sytuacje. Nie chciala znac zadnych szczegolow, udzielila nam nagany i kazala stac w majtkach gimnastycznych, patrzac sobie w oczy, podczas gdy mowila nam, jakimi to plugawymi, nikczemnymi i grzesznymi lesbijkami jestesmy, i ze zaslugujemy na surowa kare. Wreszcie otworzyla szuflade biurka i wyjela z niej rzemien. Bylam grzeczna dziewczynka. Nigdy mnie nie bito. Nawet nie widzialam nigdy pasa. Maria, tak. Dobrze znala pas. Gdy pani Mapie kazala jej przyniesc krzeslo, wiedziala od razu, ktore i gdzie je postawic. Umiescila je na srodku dywanu, przed biurkiem. Wtedy stanela za nim, przygaszona, z rekami opuszczonymi wzdluz tulowia, jak zolnierz stajacy do raportu. Pani Mapie wstala. Obeszla biurko niosac pasek. "Pochyl sie, Coroni" - powiedziala. Maria wiedziala dokladnie, co robic. Przechylila sie przez porecz krzesla i przytrzymala sie siedzenia. Trzymala glowe w gorze. Patrzyla na mnie, podczas gdy pani Mapie okrazala ja. Jej twarz byla biala. Ale nie wygladalo na to, ze sie bala. Na jej twarzy malowala sie raczej rezygnacja. Jak gdyby uwazala, ze jest to cena, ktora nalezy zaplacic za przyjemnosc pod prysznicami. I tak w istocie bylo. Spuscila glowe. Myslalam, ze pani Mapie wyprosi mnie z pokoju, ale nic takiego nie nastapilo. Stala tuz za Maria, z pasem w dloni. Powiedziala, ze poniewaz razem zgrzeszylysmy, to kare tez poniesiemy wspolnie. "Podejdz tu, Morrow" - powiedziala. Zblizylam sie do niej. Wskazala na tylek Marii. "Sciagnij szorty swojej przyjaciolce" - rozkazala mi. Szyderstwo wyraznie zabrzmialo w jej glosie, gdy wymawiala slowo: "przyjaciolka". Chwycilam skraj spodenek gimnastycznych Marii i zsunelam je w dol. Pod spodem miala granatowe, dlugie majtki. Jej tylek wygladal w nich na bardzo pulchny. Zrobilo mi sie przykro. "A teraz drugie krzeslo - powiedziala dyrektorka. - Stoi tam, w rogu. Przynies je." Spojrzalam w tym kierunku. Dostrzeglam krzeslo, o ktorym mowila. Lezal na nim stos papierow. Bylam tak wzburzona, ze nie moglam myslec o tym, co robie. Podeszlam do krzesla. "Sa na nim jakies papiery, pani Mapie - powiedzialam. "Wiec zdejmij je i poloz na podlodze - odrzekla niecierpliwie. - Glupia dziewczyna." Przenioslam te cholerne papierzyska. Wzielam krzeslo i postawilam w miejscu, ktore wskazala. Stalo teraz obok tego, ktore zajmowala Maria. Spojrzalam na pania Mapie. "Gotowe?" - spytala. Smagnela pasem i uderzyla siedzenie krzesla. Dzwiek byl przerazajacy. Wzbila sie chmura kurzu. "Pochyl sie, Morrow" - rozkazala dyrektorka. Czulam sie bardzo glupio i ogarnal mnie strach. Nachylilam sie obok Marii, w taki sposob jak ona i chwycilam siedzenie krzesla. Pani Mapie stala pomiedzy nami, troche z tylu. "Opusc spodenki" - powiedziala do mnie. Siegnelam dlonmi do tylu i zsunelam szorty w dol. Maria znajdowala sie tuz obok. Stykalysmy sie ramionami. Nie podniosla glowy od czasu, gdy pani Mapie zaczela ze mna rozmawiac. Zerknelam na nia. Miala zamkniete oczy. Potem spojrzalam na siedzenie krzesla. Material obicia przypominal osci od sledzia, w kolorach brazowym i szarym. Zastanawialam sie, czy rowniez powinnam zamknac oczy, czy tez wykaze wieksza odwage pozostawiajac je otwarte. Nagle uslyszalam swist pasa i krzyk Marii. Bylysmy tak blisko, ze odczulam wstrzas uderzenia. Zaczerpnelam powietrza. Wtedy pani Mapie ponownie uniosla pas i drugie z uderzen spadlo na mnie. Poczulam gwaltowny bol. Jednak jeszcze gorszy byl szok. Nie udalo mi sie powstrzymac krzyku, a moje dlonie odruchowo nakryly bolace miejsce. Pani Mapie przerwala lanie. "Zabierz rece, Morrow" - powiedziala lodowatym glosem. Przygryzlam wargi. Drzac, polozylam rece z powrotem na krzesle. Chwycilam je kurczowo. Znowu uderzyla Marie. Tym razem pas wydal glosniejszy swist, za to z ust Marii nie wydobyl sie zaden dzwiek. Kolejny raz byl przeznaczony dla mnie. Pierwszy spadl na gorna czesc posladkow, drugi nizej, prosto na srodek. Nie mogac nic na to poradzic, zawylam. Ale teraz nie puscilam krzesla. Dalsze razy ladowaly na naszych posladkach: trzy, cztery, piec. Wydawalo sie, ze zostaniemy tam, pochylone na zawsze, z pania Mapie lejaca nasze tylki. Zapomnialam zupelnie, co uczynilysmy i jak sie tu znalazlysmy. Zerknelam znowu na Marie. Jej oczy wciaz byly zamkniete a twarz zacieta. Zagryzla mocno wargi w postanowieniu, by nie krzyknac ponownie. Ja darlam sie za kazdym razem, kilkakrotnie jeszcze puscilam krzeslo, chociaz udalo mi sie utrzymac rece z dala od pupy. Nie czulam sie uderzana trzydziestocentymetrowym paskiem wykonanym z miekkiej skory. Uczucie bylo takie, jakby walila nas deska. I kazde nastepne uderzenie spadalo nieco nizej, az osiagnelo naga skore gornej czesci ud. Szoste uderzenie bylo wymierzone juz w nasze nogi. Po tych szesciu pozwolila nam wstac. Bardzo sztywno ze-szlysmy z krzesel. Tylek trzymalam kurczowo w dloniach i syczalam z bolu przez zeby. "Mozesz odejsc, Coroni - powiedziala dyrektorka - a ty, Morrow, stan z tylu." Dlaczego chciala, zebym stanela z tylu? Nic nie przychodzilo mi do glowy, ale jej polecenie sprawilo, ze poczulam sie jeszcze gorzej. Maria wyszla bez slowa, bledsza niz zwykle. Dostrzeglam, ze zamykajac drzwi, posyla mi rozpaczliwe spojrzenie. Przypomnialam sobie, co powiedziala pod prysznicem. Wiedzialam, ze wzielaby na siebie moja kare, jesliby to tylko bylo mozliwe. W porownaniu z nia czulam sie jak tchorz. A teraz zostalam sam na sam z pania Mapie. Podeszla znowu do biurka i schowala pas do szuflady. Spojrzala na mnie z odraza. "Stoj prosto, dziewczyno - powiedziala. - Podciagnij majtki." Z trudem oderwalam rece od bolacego tylka i naciagnelam szorty. Staralam sie pozbierac. Udalo mi sie w kazdym razie nie rozplakac. Stalam wyprostowana, twarza do pani Mapie. Rece trzymalam z tylu. "Morrow, dziewczeta takie jak ty, budza moj wstret - powiedziala. - Slyszysz? Budzisz moj wstret!" Spojrzala na mnie z pogarda. "Coroni jest mlodsza - mowila dalej - i szczerze mowiac, glupia. Ale ty, Morrow, jestes starsza. Twoje wykroczenie jest powazniejsze. Nie mam watpliwosci, ze to ty zachecilas ja do tego." Coz moglam na to odpowiedziec? 'Twoje przewinienie jest wieksze, wiec i kara bedzie surowsza" - oswiadczyla. W pierwszej chwili nie zrozumialam, co powiedziala. "Zostaniesz zbita rozga" - oznajmila. Spojrzalam na nia z przerazeniem. "Cztery uderzenia - dodala. - Na goly tylek." Dostalam zawrotu glowy, cala zdretwialam i omal nie wybuchnelam placzem. Cztery razy! Na koniec! I do tego na goly tylek - o tym sie nie slyszalo. Nikt nie dostawal nawet pasem na gola skore. Myslalysmy, ze jakies prawo tego zabrania. I tak pewnie bylo. Ale kiedy probowalam bronic swojej sprawy, pani Mapie po prostu potrzasnela glowa i powiedziala: "Jak myslisz, co powiedzieliby twoi rodzice, gdyby dowiedzieli sie, ze ich corka jest lesbijka?" Czy bylam lesbijka? Nie wiem. Ale jak nazwac inaczej to, ze dwie dziewczyny onanizuja sie razem pod prysznicem? Wyobrazilam sobie zlosc mojego ojca zaskoczonego tym faktem. Wyobrazilam sobie wyraz bolu na twarzy mojej matki. Obydwoje poczuliby do mnie odraze. Nie przebaczyliby mi tego, nigdy. I to bylo okropienstwo, do ktorego za wszelka cene nie moglam dopuscic. "Gdy skoncze wymierzanie ci kary - powiedziala pani Mapie - wowczas moge sie zastanowic. Jesli wykroczenie nie powtorzy sie, moge przyjac, ze bylo to chwilowe zejscie z wlasciwej drogi. W takim przypadku moge zadecydowac, ze nie ma potrzeby informowania twoich rodzicow o skandalicznym zachowaniu ich corki." Wtedy zrozumialam. Pani Mapie nie wolno bylo wymierzac chlosty na gola skore. Ale ona chciala to zrobic. Chciala tego tak bardzo, ze byla gotowa szantazowac mnie w tym celu. Podeszla do szafki i wyjela z niej rozge. Zgiela ja w rekach. "Morrow, nachyl sie nad krzeslem, prosze" - rozkazala. Slyszalam zblizajace sie kroki dyrektorki, dopoki nie zatrzymala sie za mna. "Opusc spodenki" - powiedziala. Zsunelam je ponownie. Wtedy poczulam, ze chwyta rekami gumke moich majtek. Wciaz czujac slady pasa, zorientowalam sie, ze wedruja w dol. Naga, rozpalona i tetniaca skora moich posladkow wystawila sie na uderzenia rozgi. Uslyszalam tylko swist. Wstrzas omal nie przewrocil mnie razem z krzeslem. Wowczas wybuchnelam placzem. -Zmoczylas sie? - zapytal taksowkarz. Josephine milczala. Lezala na tylnym siedzeniu, z oczami ukrytymi za przepaska z podartej, bialej bawelny. Nie wiedziala, co odpowiedziec. -Slyszalem, ze wiele dziewczat moczy sie przy pierwszym laniu rozga - powiedzial kierowca. -Chlopcow rowniez. Mowil, jakby to byla zupelnie normalna rzecz. Obojetnie, jakby rozmawial o pogodzie albo pytal o dzien tygodnia. Nie mogla powiedziec tego, co chcial uslyszec. -A myslisz, ze moglam to zrobic? - spytala niskim glosem. -Trudno wyczuc - odparl. - Taka dzielna, mloda kobieta jak ty. -Istotnie - przyznala Josephine - zmoczylam sie. Nie zamierzalam ci o tym powiedziec -dodala. -Musisz opowiedziec mi o wszystkim - powiedzial. Nastapila przerwa, podczas ktorej Josephine zbierala mysli. Co wydarzylo sie pozniej? Co zrobila dyrektorka? -To doprowadzilo pania Mapie do szalu - zaczela. - O ile wczesniej czula do mnie odraze, o tyle widok i zapach moczu splywajacego po moich nogach na dywan rozwscieczyl ja. Uderzyla mnie z furia, a ja krzyknelam. Probowalam sie podniesc. Ale ona rzucila sie na mnie, przytrzymujac mnie w dole lewa reka, podczas gdy prawa zamachnela sie ponownie. Bol byl tak silny, ze w ogole nie czulam posladkow. Ostatnie uderzenie odebralam, jakby wymierzone bylo rozzarzonym pretem. Ale to byl juz koniec, a dyrektorka opamietala sie. Pospiesznie siegnela po paczke chusteczek i zaczela wycierac dywan. Nastepnie przylozyla chusteczke do moich ud w miejscu, gdzie sie zmoczylam. Wsunela mi chusteczke pomiedzy nogi. Przez chwile macala tam palcami, tak jak przedtem Maria. Bylam tak zdumiona i zszokowana, ze przestalam plakac. Zaczelam podnosic sie z krzesla. Szperalam miedzy nogami, aby wziac od niej chusteczke. Przypadkiem zlapalam jej wzrok. Patrzyla oszolomiona, zawstydzona i prawie tak zszokowana jak ja. Cofnela reke, podeszla do biurka, usiadla na krzesle i przygladzila wlosy. "Mysle, ze dostalas dobra lekcje, Morrow - powiedziala zimno. - Podciagnij bielizne i wyjdz." Tytek piekl mnie i palil. Zdawalo mi sie, ze dwukrotnie powiekszyl swoja objetosc. Nie bylo nawet mowy, zeby zalozyc majtki. Zdjelam je calkiem. Stalam trzymajac je przez chwile w reku, po czym schowalam je do kieszeni. Ostroznie wciagnelam spodenki gimnastyczne. Pozwolilam dyrektorce przygladac sie podczas tej czynnosci. Pomyslalam: teraz nie dotkniesz mnie! Nie zrobisz tego! Znam cie. Nie odezwala sie ani slowem. Taksowka podskoczyla. Josephine usiadla, szukajac po omacku czegos, czego moglaby sie przytrzymac. Byla pewna, ze opuscili szose, ze jada po wyboistej drodze. W tym momencie zatrzymali sie. -Czy jestesmy juz na miejscu? - spytala. -Nie - odpowiedzial. Serce zaczelo jej lomotac. -Dlaczego sie zatrzymalismy? - zapytala. -Czas zaplacic za przejazd - odparl. 43 ROZDZIAL 7 -Zaplacic za przejazd? - powtorzyla Josephine. - Aleja nie mam pieniedzy. Pielegniarka zabrala moja torebke. To znaczy, Marii torebke. Maria... Taksowkarz wylaczyl silnik.-Nie potrzebujesz pieniedzy - powiedzial. Slyszala, jak otwiera drzwi i wysiada z samochodu. Slyszala, jak otwiera drzwi po jej stronie. Zwrocila glowe w kierunku swiatla. -Czy masz zamiar zrobic to, czego sie spodziewam? - zapytala go. -To zalezy - odpowiedzial bardzo rozsadnie - co masz na mysli. -Mysle, ze bedziesz mnie bil - powiedziala Josephine. Poczula ucisk w dole zoladka. Wymyslanie historii na ten temat, to byla jedna rzecz a przejscie przez to ponownie, to zupelnie inna sprawa. -Dlaczego? - spytal. - Czy myslisz, ze nalezy ci sie lanie? -Nie! - powiedziala Josephine. Opowiedziala mu te historie, aby go podniecic. Wcale nie napraszala sie o bicie. Nie mogla sobie wyobrazic, zeby tego chciala, szczegolnie z rak osoby, ktora polubila. Zdala sobie sprawe, ze nie czuje juz zadnego sladu klapsow, ktore wymierzyl jej doktor w Green Man; w ogole nic. -Licze na ciebie - powiedzial z powaga. Te slowa wydaly jej sie dziwne. Przypomnialy jej, ze to wszystko jest rodzajem jakiegos zwariowanego testu. Taksowkarz byl po jej stronie. On rowniez czul do niej sympatie. Powiedzial, ze podoba mu sie, gdy wyglada pokornie. Ten typ mezczyzn lubil sprawiac lanie kobiecym tylkom. Moze to byla jej wina, gdyz rozpalila go. -Licze na to, ze zachowasz sie jak grzeczna dziewczynka -dorzucil. -Nie jestem dziewczynka - odpowiedziala Josephine ostro. - To, ze pozwolilam ci traktowac mnie w ten sposob wcale nie znaczy, ze jestem dziewczynka. -Przepraszam - powiedzial kierowca, - Gorace przeprosiny. - Zabrzmialo to szczerze. -Wysiadz - rozkazal. Poczula, ze bierze ja za reke. Niezdarnie wygramolila sie z samochodu. Poczula pod stopami twarda, sucha ziemie. Stala w sloncu. Wdychala zapach benzyny, goracego samochodu i zieleni. Lekki wietrzyk polaskotal jej brzuch w miejscu odslonietym przez obcisla koszulke. Taksowkarz trzymal jej dlonie w swoich. Poprowadzil ja kilka krokow w przod po twardej ziemi. -Kiedy podrozujesz, musisz placic - powiedzial powaznie. -Ale przeciez nigdzie jeszcze nie dojechalismy - zaoponowala Josephine. -Och, ale jechalismy. I to bardzo, bardzo dlugo. W jego glosie dalo sie wyczuc, ze rzeczywiscie nie zartuje. -Nie mozna jezdzic tak daleko, nie majac zamiaru za to zaplacic - powtorzyl z powaga. -Ale nie ja wynajelam cie - odparla Josephine. Nie podobalo jej sie stanie tam z rekami w jego dloniach. Z niezadowoleniem wzruszyla ramionami. - Dr Hazel cie wynajal, wiec niech zaplaci. -Dr Hazel, tak? - spytal taksowkarz. - Do tej pory myslalem, ze to ty pragniesz go zobaczyc. W sprawie twojej przyjaciolki. -Marii - podpowiedziala Josephine. -W sprawie twojej przyjaciolki Marii - powiedzial. Stala wyczekujaco w promieniach slonca. Grzalo jej twarz, ramiona, kawalek plecow i nogi. -Zdejmij je, wobec tego. 44 Puscil jej rece. Josephine zadrzala. Poczula, ze traci resztki pewnosci siebie i ze kreci jej sie w glowie.-Szorty? - spytala ociagajac sie. -Tak, szorty - odrzekl. Ujela obcisla gumke. -Wolalabym najpierw zobaczyc, gdzie jestem - powiedziala cichym, cienkim glosem. -Nie - odpowiedzial. Ciagle wahala sie. -Czy ktos patrzy? - spytala. -Nie - powiedzial. -Czy powiesz mi, gdy ktos bedzie przechodzil? -Nie - odrzekl. Uslyszala cichy, metaliczny dzwiek. -Zdejmiesz je, czy ja mam to zrobic? - spytal. Zdala sobie sprawe, ze jest to dzwiek otwierajacego sie scyzoryka. -Pytalam tylko - powiedziala i sciagnela szorty. -Calkiem - rozkazal. Szorty zatrzymaly sie na jej udach. Josephine, ciagle nic nie widzac, pomacala wkolo, ale jej rece nie znalazly zadnego oparcia. Nie odwazyla sie ruszyc z miejsca. Ostroznie siegnela w dol, zginajac kolana. Znowu trzymala szorty w reku. Opuscila je do ziemi i wysunela z nich nogi. Stala bez ruchu. Slyszala, jak podchodzi do niej. Jego cieple, silne rece zblizyly sie do jej nagich posladkow. Zadrzala znowu z napieciem. -Nie jest ci zimno, prawda? - zapytal troskliwie. Josephine potrzasnela glowa nie wierzac, ze uda sie jej wymowic choc slowo. -Zaraz cie rozgrzejemy - powiedzial. Josephine poczula nagle gwaltowna odraze. -Prosze - powiedziala. - Nie baw sie ze mna. Po prostu zbij mnie, jesli zamierzasz. -To brzmi ladnie - oswiadczyl. W jego glosie zabrzmiala zadza i namietnosc. - Powtorz to jeszcze raz. -Zbij mnie - powiedziala. - Prosze! Jego rece znowu ja puscily. Cofnal sie o krok. -Zdejmij podkoszulek - powiedzial. - Och! Josephine z rozdraznieniem sciagnela podkoszulek przez glowe i cisnela go na ziemie. Przepaska na oczy spadla wraz z nim. Stala obnazona, jedynie w skarpetkach i majtkach. Znajdowali sie posrodku nagiego, uprawnego pola, za kepka drzew. Nikogo nie bylo w zasiegu wzroku. -Twoja przepaska spadla - zauwazyl smutno taksowkarz. Stal nieco z boku, na wyciagniecie ramienia. Taksowke zaparkowal kawalek dalej. Drzwi od strony kierowcy byly otwarte. -Przypuszczam, ze nie zabralas ze soba rowniez kajdankow, prawda? - zapytal. - Nie. -Powinnas je zabrac ze soba. Spojrzala na niego blagalnym wzrokiem. -Nie bedziesz ich potrzebowal - powiedziala. Bez ostrzezenia uniosl reke i smagnal jej prawa noge z tylu uda. Nogi ugiely sie jej w kolanach. Polozyla dlon w miejscu, gdzie ja uderzyl. Zachwiala sie niemal upadajac. -To za to, ze nie zabralas przepaski - powiedzial. - Odwroc sie. Twarza w bok. Josephine skrzywila sie z bolu. Stala prosto, dyszac ze zdenerwowania i zastanawiajac sie, co teraz nastapi. 45 Wykonala obrot.Nadstawila sie do drugiego klapsa. Spadl na tyl jej drugiego uda. -To za nie przyniesienie kajdankow - oznajmil. Ciezko oddychajac, z piekaca noga, pokustykala przed siebie siegajac po ubranie. -Dokad idziesz? - zawolal. Spojrzala na niego. -Nie pobralem jeszcze oplaty - powiedzial. Podszedl do taksowki i usiadl z tylu, na miejscu dla pasazerow. Josephine zostawila ubranie na ziemi i podeszla do niego. Przechylila sie przez jego kolana, opierajac sie o siedzenie. Twarz trzymala nad rozgrzana tapicerka. -To dobry sposob - powiedzial lagodnie. Wymierzal jej klapsy: drugie lanie, ktore dostawala dzisiaj, drugie w jej zyciu. Ale to bylo niczym w porownaniu z pierwszym. W Green Man dr Hazel i jego asystentka byli szybcy i brutalni. Wzieli ja przez zaskoczenie, przytrzymujac w dole, gdy probowala walczyc, a doktor uderzal ja mocno i szybko. Myslala, ze kazde lanie odbywa sie w ten sposob. Byli zimni i okrutni jak pani Mapie w jej opowiesci. Kiedys przechodzila przez dzieciecy plac zabaw i ujrzala mloda matke, ktora stracila panowanie nad soba w stosunku do swojego malego synka. Nie zwracajac uwagi na Josephine, ktora zblizyla sie do hustawek, ujela chlopca pod pachy i przelozyla go przez kolano, twarza w dol, unoszac prawa reke i lojac mu skore poprzez blyszczace, zielone szorty. Trzy, cztery klapsy. Nie zabralo to wiecej niz kilka sekund. Krzyczala na niego przez chwile ze sroga mina. Postawila go ponownie na ziemi i Josephine ujrzala w przelocie jego twarz, probujac udawac, ze nic nie widziala. Twarz byla czerwona, malowala sie na niej furia i wstrzas, usta ulozyly sie w idealnie okragle O. Stal tam drzac, nie mogac przez chwile wydobyc glosu. Takie bylo wlasnie bicie: szybka, brutalna zemsta, zamierzajaca zranic i upokorzyc male dziecko za drobne nieposluszenstwo. Lanie sprawiane przez taksowkarza bylo zupelnie inne. Nie przytrzymywal jej w dole. Polozyl lekko lewa reke na jej nagich plecach, a prawa rownie lekko na jej pupie. To bylo tak jakby ja szacowal, probowal wziac w posiadanie. Przyjmowal jej posluszenstwo za rzecz oczywista. Pamietala, jak dr Hazel mowil: "W Estwych absolutne posluszenstwo jest prawem." Ale jeszcze nie byla w Estwych. A moze byla? W kazdym razie, miala caly czas mozliwosc ucieczki z jego kolan. Zostala jednak na miejscu, czekajac. Poglaskal ja po posladku. Pogladzil jej uda w miejscu, gdzie wczesniej ja uderzyl. Zaczal poklepywac ja po tylku, po calej powierzchni, rytmicznie, bardzo delikatnie. Czekala. Klapsy staly sie mocniejsze i wolniejsze. Nastapila przerwa. I wtedy uderzyl ja. Wymierzyl jej klapsa w prawy posladek, dokladnie w srodek. Nie bylo to mocne uderzenie, ale nie bylo tez poklepywanie. Zapieklo ja odrobine. Polaczyl to z drugim klapsem w lewy posladek. Byl wymierzony dokladnie w taki sam sposob. Uderzal ja ponownie z prawej strony, raz wyzej, raz nizej, juz troche mocniej. Taka sama dawka spadla na lewy posladek. Josephine westchnela. Przesunela sie na jego kolanach. Czula, ze napiecie opuszczaja. Odprezyla sie. Ledwo mogla dac temu wiare. Lezala naga na kolanach obcego mezczyzny, dostawala klapsy na goly tylek i nie tylko pozwalala na to, tolerowala to, ale wrecz akceptowala. Czula wymierzane jej uderzenia, zadawane metodycznie, z gory, z dolu i posrodku jej tylka, powoli, tak ze kazde uderzenie palilo ja w coraz innym miejscu. To bylo tak, jakby kazdy klaps stanowil wyzwanie, zaproszenie: czy przyjmie nastepny? Inny? Troche mocniejszy? A co powiesz o tym? A o tym tutaj? 46 Ten ostatni spowodowal, ze musiala zaczerpnac gleboko powietrza.Przesunal lewa reke nieco w prawo i w dol po jej plecach. Teraz bylo to cos wiecej niz tylko zwykle dotkniecie, wciaz nie zazylosc, ale zblizenie sie cal lub dwa do wiekszej intymnosci. Kontynuowal uderzenia. Zaczela odczuwac nasilajacy sie bol, jednak nie gwaltowny, nie taki, ktory utrzymywalby sie przez dlugi czas. Przypominal bardziej znoj mozolnego cwiczenia lub walke na boisku siatkowki w szkole, powodujaca wysilanie zmeczonych miesni, aby wydobyc z nich odrobine wiecej energii. Bol mozliwy do zaakceptowania. Pomyslala znowu o szwedzkiej saunie: bol za ktory placila, gdyz mial poprawic jej kondycje. Klapsy byly coraz silniejsze. Chwytala powietrze po kazdym z nich, udzielajac w ten sposob swoistej, wstrzemiezliwej odpowiedzi, aby okazac, ze jest silna i potrafi znosic cierpienie w milczeniu. Nie chciala dac mu satysfakcji plynacej z faktu, ze zadaje jej bol. Ale wlasnie to uczynil, a ona nie mogla opanowac krzyku. Zrobil przerwe. Wiedziala jakims sposobem, ze jest to tylko przerwa, a nie koniec. I ze on takze to wie, jak rowniez ma swiadomosc, przez co przeszla na jego kolanach. Uswiadomila sobie, ze byl ekspertem w tej dziedzinie. Otworzyla oczy i spojrzala w dol, na blyszczace siedzenie samochodu znajdujacego sie o cal od jej nosa. Przypomniala sobie, ze w historii, ktora opowiedziala podczas oczekiwania na chloste, wpatrywala sie we wzor na obiciu krzesla. Skora na jej posladkach pulsowala. -Czy duzo oplat pobierasz w ten sposob? - spytala. Rozesmial sie. Miekki, radosny smiech. Sprawienie jej lania wyraznie uszczesliwilo go. Na milosc boska, pomyslala w naglym przyplywie paniki, na jak wiele im jeszcze pozwoli, zeby mogli czuc sie szczesliwi? -Mysle, ze juz zaplacilam za swoja przejazdzke - powiedziala. Jej glos byl ostry i wysoki. -Och, calkowicie oplacilas swoja podroz - odrzekl taksowkarz. Nadzieja zaswitala w niej. -Moge wstac wobec tego? Dlaczego po prostu nie wstala, jesli miala na to ochote? Przeciez nie zatrzymywal jej. Dlaczego pytala o pozwolenie? Rzeczywiscie byla odprezona, co uswiadomila sobie ze zdziwieniem. Jej miesnie byly zupelnie rozluznione, jakby obudzila sie w niedzielny poranek w cieplym lozku, przytomna, ale unoszaca sie na granicy snu, zupelnie niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Znowu polozyl miekko prawa dloni na jej posladku. Ulozenie lewej reki nie zmienilo sie. -Zaplacilas za podroz - powiedzial znowu - ale mysle, ze przyda ci sie troche wiecej. -Dlaczego? - zapytala. - Za co? Jego ton zaniepokoil ja: za bardzo zblizal ja do tego, co podejrzewala, czego bala sie, co zaczynala przeczuwac. -Za wygadywanie tylu okropnych klamstw - odpowiedzial. Uderzyl ja ponownie. Dwa razy. -Ale one byly dla ciebie! - krzyknela. -1 nadal sa? - zapytal, jakby to bylo nastepne klamstewko, ktore on mogl z latwoscia przejrzec. Zachowal jednak cierpliwosc. - A to jest dla ciebie. Uderzyl ja jeszcze pare razy. Nastroj intymnosci prysnal, poczucie uczestniczenia w czyms zmyslowym kompletnie zaniklo. Josephine lezala zaciskajac zeby, podczas gdy wielka reka taksowkarza wznosila sie i opadala na jej tylek. Pogodzila sie z tym. To by bylo na tyle, powiedziala do siebie niezadowolona. Gdy skonczyl wymierzanie klapsow, pomogl jej podniesc sie ze swoich kolan. Trzymal ja delikatnie. Pamietal, ze lezala twarza w dol, wiec poczekal chwile, az dojdzie do siebie. 47 Josephine obmacala swoj nadwerezony tylek. Zdawala sobie sprawe, ze nie bylo innegomiejsca, na ktorym moglaby przysiasc, oprocz goracego i niewygodnego siedzenia taksowki. No, pozostala jeszcze pokryta kurzem ziemia. "Odejsc od niego, uwolnic sie." Sztywno i bez slowa podeszla do miejsca, gdzie lezaly jej ubrania. Podniosla je i wlozyla na siebie. Byly obcisle, przepocone i pokryte smugami brudu. W srodku znajdowal sie piasek, ktorego nie udalo sie jej wytrzasnac. Pomimo ze odbierala lanie inaczej niz to sprawione przez dr Hazla w Green Man, tylek nie bolal przez to ani troche mniej. I jeszcze to traktowanie - ponizajace, pelne lekcewazenia! Taksowkarz lezal na tylnym siedzeniu, z rekami pod glowa. Mial sloneczne okulary, trudno bylo zgadnac, czy widzi ze Josephine sie ubiera, czy nie. Wygladal na zadowolonego z siebie. Poczula jego erekcje, gdy schodzila muz kolan. Ale nie czula juz ochoty, zeby go dotykac, a tym bardziej piescic. -Tutaj - zawolal. Spojrzala. Trzymal pasmo czegos bialego, powiewajacego na wietrze. Pasek, ktory wycial z jej koszulki. Jej przepaska na oczy. -Znowu? - spytala Josephine. -Nie jestesmy jeszcze na miejscu - zauwazyl. Podeszla do samochodu i stanela przygladajac mu sie. -Czuje sie, jakbysmy juz byli - powiedziala. - Odnosze wrazenie, jakbysmy byli na miejscu juz od dluzszego czasu. Wzruszyl obojetnie ramionami. -Dr Hazel tak kazal - powiedzial. Wykonala gwaltowny gest. -Wynos sie stad! Pozwol mi wsiasc. Wyswiadczyl jej te przysluge. Gdy usadowila sie niezrecznie na siedzeniu, dal jej znak, a ona zwiesila glowe pozwalajac mu zawiazac pasek materialu na oczach. Ruszyli. -Niedawno wiozlem kogos ta trasa - powiedzial nagle. - Ostatnia oplata za przejazd do Estwych... -Myslalam, ze nigdy nie slyszales o tym miejscu - Josephine obruszyla sie gwaltownie. Przekrzyczal dzwiek silnika. - Co? -Nic - odpowiedziala ponuro. -Byla Japonka - powiedzial. Nagle Josephine cala zamienila sie w sluch. Kobieta W Green Man, asystentka dr Hazla, tez byla Japonka, Josephine byla pewna. -Chcesz posluchac? - spytal kierowca. -Opowiedz mi - poprosila. -Zabralem ja do hotelu, tak samo jak ciebie - odparl. To obudzilo w Josephine nagle podejrzliwosc, choc nie wiedziala z jakiego powodu. -Czy rowniez byla ubrana w szorty o dwa rozmiary za male? - spytala ironicznie. -Och, nie - powiedzial prostodusznie. - Byla bardzo szykowna. Nadzwyczaj elegancka. W drogim, ciemnoniebieskim kostiumie, wytwornym, rzucajacym sie w oczy, ozdobionym purpurowym haftem. Niewielkie ptaki siedzace na winorosli. Wygladal jak z jedwabiu. Do tego miala czarne ponczochy i mala, czarna torebke na dlugim, cienkim pasku. I okragly kapelusz z krotka woalka. Oczywiscie, jak pomyslala Josephine, nie bylo powodu, aby jego opowiesc byla bardziej prawdziwa niz jej. Prawdopodobnie opowiada jej o kobiecie, ktora widzial w telewizji, w jakims starym filmie z Cary Grantem, pelnym seksownych panienek z dalekiego Wschodu, ktorego akcja toczyla sie w Szanghaju. 48 -Powiedziala, ze ma na imie Suriko. Wlasciwie nie, chciala, zeby nazywac ja w ten sposob. Jakby jej prawdziwe imie brzmialo inaczej, rozumiesz? Ale tutaj chciala nosic imie Suriko. Znowu, nie wiedziec czemu, Josephine zmienila zdanie co do prawdziwosci tej historii. Dlaczego mialby to wymyslac? Dlaczego mialby nadawac jej w ogole jakies imie? Nie wiedziala, jak on sie nazywa, chociaz on znal jej personalia. Bylo to cos w rodzaju uczucia przewagi, ktora ciagle nad nim miala: byl dla niej tylko anonimowym mezczyzna, ktory jezdzil taksowka.-Zabralem ja do Green Man - kontynuowal. - Gdy chcialem odjechac, zobaczylem na drodze traktor, wiec zjezdzajac z podjazdu musialem chwile poczekac. Zerknalem w strone drzwi i zobaczylem ja stojaca przy recepcji. Mezczyzna wlasnie wreczal jej paczke. Tak, to bylo dobrze znane. -Pozniej dostalem zlecenie, zeby pojechac i zabrac ja z Green Man, a nastepnie zawiezc do Estwych. Tak jak ciebie. Podjechalem pod hotel, udalem sie do recepcji, zawiadomilem, ze na nia czekam i wrocilem do samochodu. Po jakims czasie wyszla. Towarzyszyl jej mezczyzna. -Dr Hazel, jak sie domyslam - zauwazyla Josephine. -Nie wiem - odparl kierowca. Mineli kolejny zakret. - Ale nie sadze, zeby to byl on. Nie wygladal na lekarza. Nie wyjasnil, dlaczego. -Byl mlodym mezczyzna, wysokim, bardzo ciemnym. Wloski typ urody Jesli wiesz, co mam na mysli. Pomogl naszej Suriko wyjsc z budynku. Szedl tuz przy niej, obejmujac ja z tylu ramieniem, jakby istotnie potrzebowala pomocy. Patrzyla w dol, w ziemie. Obie rece trzymala z tylu. Mlody mezczyzna podtrzymywal ja. I zauwazylem, ze niosl jej torebke. -Kajdanki - rzucila Josephine. -Co powiedzialas? Josephine poczula sie nagle zmeczona i rozdrazniona. -Miala na rekach kajdanki - powtorzyla. -Zaskakujesz mnie swoja bystroscia - powiedzial taksowkarz z podziwem. -To przesada - wymamrotala. -Istotnie tak bylo. Pomyslalem sobie, ze to pewnie policja. Widocznie ta Suriko byla poszukiwana i wlasnie zjawil sie on, policjant, ktory ja prowadzil. Mezczyzna pomogl jej wsiasc do taksowki i usadowil ja dokladnie tam, gdzie teraz ty siedzisz. Usiadl obok niej i zamknal drzwi. Ona nawet nie podniosla glowy, nie spojrzala na mnie, nie powiedziala ani slowa. "Dokad, sir?" - zapytalem, spodziewajac sie odpowiedzi, ze na posterunek policji. Ale nie, wymienil nazwe Estwych, tak jak przedtem, przez telefon. Wyjechalem na droge i pomknelismy. Po chwili patrze w lusterko i widze, ze ten facet rozpina jej zakiet. Rozpinal zakiet Suriko, wlasnie tak. A gdy po chwili spojrzalem znowu, odpial juz wszystkie guziki i sciagal go z jej ramion. Ona nie stawiala oporu, moze chciala, zeby to robil; albo co innego - to mogly byc kajdanki, a ona mogla zdawac sobie sprawe, ze nie przeszkodzi mu w tym. Skoro byl zdecydowany sciagnac jej zakiet, to i tak to zrobi. Kolejny raz rzucilem okiem w lusterko, krociutko, ale to wy-, starczylo by zauwazyc, ze pod zakietem nie miala bluzki. Za to miala na sobie jakas blyszczaca, czarna rzecz. Dopiero gdy taksowka lekko podskoczyla, a ona uniosla sie na siedzeniu, zobaczylem, ze jest to rodzaj gorsetu. Oplatal ciasno jej cialo, a do gornego brzegu przymocowane byly cieniutkie paseczki. Wszystkie czarne, blyszczace. Wygladaly jak plastyk, to sie chyba nazywa PWC. -PCW - poprawila go Josephine. -Wlasnie to tworzywo mialem na mysli - zgodzil sie taksowkarz. - Wowczas ten czlowiek siegnal do jej rak i odpial kajdanki. Widze, jak pomaga jej zdjac zakiet, a ona wyciaga ramiona z rekawow i kladzie je na kolanach. Siedzi w kapeluszu i tym gorsecie, pocierajac nadgarstki. Czy tobie kajdanki rowniez ranily przeguby rak? 49 Josephine pomyslala o nich.-Nie sa zbyt wygodne - powiedziala. -Suriko rowniez nie czula sie w nich dobrze. Mlody czlowiek poprawil ja na siedzeniu i zaczal zdejmowac jej spodnice, az calkowicie ja sciagnal. Na tylnym siedzeniu mojej taksowki! Zobaczylem, ze miala na sobie czarne ponczochy, przypiete do sprzaczek gorsetu. Ponadto male, czerwone majteczki. Byly tak samo purpurowe jak spodnica. I male buciki na szpilkach. Tak to sie chyba nazywa? Przy nastepnym spojrzeniu stwierdzam ze zgroza, ze mezczyzna dobiera sie do jej gorsetu i chyba zaczyna odpinac ramiaczka. Mysle sobie, no nie, czyzby zamierzal rozebrac ja calkiem do naga? Ale nie zdjal jej gorsetu. Wyciagnal te czarne paski na zewnatrz, a Suriko w jakis sposob wyslizgnela spod nich ramiona. Gdy zerknalem po raz kolejny, przyciskal jej lokcie do bokow. Suriko wysunela dlonie do przodu w bezradnym gescie, lezac na siedzeniu z nogami na jego kolanach. Patrze ponownie, a on manipuluje przy jej szyi. Pod kapeluszem, w miejscu, gdzie opadaja wlosy. Wlosy miala tak czarne, ze przybieraly wrecz niebieski odcien. Z tylu byly upiete i przymocowane chyba do kapelusza, za to z przodu opadaly luzno, okalajac jej twarz. Byla bezradna nie mogac ich dosiegnac i odgarnac z oczu. Byla zdana calkowicie na laske mezczyzny, ktory odgarnal je z jej czola, wcale nie delikatnie, dotykajac ich, jakby byly czyms nieprzyjemnym. Wtedy zobaczylem, jak zaklada kolnierzyk. Czarny kolnierzyk, ozdobiony cwiekami i srebrnym lancuszkiem. Kolysal sie na jej ramionach dotykajac krawedzi siedzenia. Wreszcie czarne kajdanki. Zostawil je sobie na koniec, gdy kolnierzyk okalal juz jej szyje. Zaczal mocowac te lancuchy wokol jej nadgarstkow, jakby i tak juz biedaczka nie byla kompletnie bezradna. Widze, ze kajdanki znajduja sie juz na jej przegubach, ale cos, czego nie moge dostrzec, wciaz przy nich trzepocze. Po chwili Suriko cos mowi. Nie moge doslyszec co, zarowno z powodu halasu silnika Jak i dlatego, ze mowi bardzo cicho. A miody mezczyzna kiwa glowa i siega do kieszeni swojego wytwornego, wloskiego garnituru i wyciaga z niej czarny szalik. Zawiazuje nim oczy Suriko. Jade dalej i znowu zerkam w lusterko. Widze, ze znow trzyma rece przy gorsecie, odpina sprzaczki i ramiaczka. Nastepnie kaze jej zgiac nogi i przycisnac kolana do klatki piersiowej. Wowczas opasuje jej kolana ramiaczkami gorsetu i zapina je. Przenosi jej rece do takiej pozycji, ze obejmuja jej nogi, i dopiero teraz widze, co trzepotalo przedtem przy kajdankach. Sa to drugie kajdanki, polaczone z tymi, ktore skuwaja nadgarstki, a on zaklada je wlasnie na kostki jej nog. Przedstawialo do doprawdy dziwny widok: rece miala przykute lancuchami do szyi, kostki nog przykute do dloni, a cala byla obwiazana paskami gorsetu. Do tego na oczach miala przepaske, tak jak ty, a moze jeszcze gorzej, gdyz ta jej byla czarna. Nie mogla poruszyc sie ani odrobine. -1 widziales to wszystko w lusterku? - spytala Josephine. - W czasie, gdy prowadziles tymi waskimi, wiejskimi drogami? W tym momencie jechali wlasnie w dol, waskim, wyboistym traktem. Josephine slyszala, jak krzaki ocieraja sie z obu stron o karoserie. -Kazdy szczegol - przyznal z entuzjazmem. -To zadziwiajace, ze nie spowodowales wypadku - zauwazyla. -Wlasnie dotarlismy na miejsce. Zatrzymalem taksowke i wysiadlem. Otworzylem im drzwi, bo mysle sobie, ze Suriko jest pozwiazywana jak paczka, wiec bedzie potrzebna czyjas pomoc, aby wyniesc ja z tylnego siedzenia. Lezy na jego kolanach, cala opleciona czarnym gorsetem, a obcasy jej szpilek stercza w powietrzu. Patrze prosto na jej tylek, na blyszczace, czerwone majteczki, obcisle przylegajace do posladkow. Doprawdy, sliczny miala tylek. 50 -1 pewnie mlody mezczyzna powiedzial, ze nie maja pieniedzy i zapytal, czy zamiast tego nie chcialbys sprawic jej lania -zasugerowala Josephine.-Nie - odparl taksowkarz. - Nie zrobil tego. Skad ci to przyszlo do glowy? Zatrzymal samochod. -Jestesmy na miejscu - powiedzial. - To juz Estwych. Josephine uslyszala szmer plynacej wody. Kierowca wysiadl i otworzyl jej drzwi. Pomogl jej wysiasc i stanac na czyms, co moglo byc plytkami chodnikowymi. Dotarla. W koncu znalazla sie tutaj, gdziekolwiek to bylo. Czula na ramionach cieply dotyk jego dloni. -Bedziesz sie tu dobrze czula - powiedzial. - Wierz mi. Zaopiekuja sie tu toba. Hej, hej, Josephine! Automatycznie zwrocila twarz w jego kierunku, chociaz nie mogla go zobaczyc. Po raz pierwszy zwrocil sie do niej po imieniu. -Ja chyba zatroszczylem sie o ciebie wystarczajaco, co? Nie wiedziala co odpowiedziec. Poklepal ja po pupie i oddal w rece przeznaczenia. Slyszala, jak odchodzi, wsiada do samochodu i zapala silnik. Wolal cos do niej, cos, czego nie mogla zrozumiec. -Co? - spytala. Niecierpliwie zerwala z oczu cienka przepaske. Stala na schodach starego, drewnianego na wpol domostwa, usytuowanego miedzy drzewami, na brzegu rzeki. -Zadzwon! - krzyknal glosniej taksowkarz. Josephine rozejrzala sie. Samochod zawrocil, kierujac sie, w strone drogi. W oknie widziala taksowkarza: jego rude wlosy, agresywna, bialo-zielona koszulke, blysk kolczyka i odblask slonca odbijajacego sie w tanich, plastykowych okularach. Absurdalnie pragnela, zeby nie odjezdzal. Miala nawet zamiar zawolac za nim, by wrocil. Ale odjechal. A ona zostala. Zobaczyla staromodna, czarna, zelazna raczke dzwonka. Pociagnela za nia. Drzwi otworzyly sie natychmiast. Pojawila sie w nich znajoma, usmiechnieta postac. To byla Annabella, gospodyni. -Dzien dobry, pani Morrow - powiedziala. - Witam w Estwych. ROZDZIAL 8 Nagle Josephine znalazla sie na powrot w realnym swiecie.-Annabella? - powiedziala zdezorientowana. - Co tutaj robisz? Zetknela na hol znajdujacy sie za jej plecami, umeblowany antykami. - Czy jest tu dr Shepard? -Nie - odpowiedziala Annabella. - Czasami pracuje rowniez dla dr Hazla. Josephine poczula wielka ulge na widok tej tegiej, malej kobiety stojacej z usmiechem na schodach. -Dobrze, ze tu jestes - rzekla. -Prosze wejsc do srodka, pani Morrow - powiedziala Annabella. Ledwie rzucila okiem na jej skape odzienie, nie wydajac sie nim wcale zdziwiona. - Nie przyniosla pani zadnego bagazu, prawda? -Nie - odpowiedziala Josephine zastanawiajac sie, jak powinna to wyjasnic. - Ja... -Och! Wszystko w porzadku - przerwala gospodyni zamykajac za nia ciezkie, debowe drzwi. -Mamy tu wszystko, czego moze pani potrzebowac. 51 -Czy jest tu dr Hazel? Musze koniecznie sie z nim zobaczyc. Annabella nieznacznie odwrocila twarz.-Jeszcze nie - odparla. - Przybedzie pozniej. Josephine rozejrzala sie wokol. Hol byl oswietlony lagodnym swiatlem plynacym ze scian, z ozdobionych fredzlami abazurow, aby zrekompensowac mala ilosc swiatla wpadajacego przez waskie okna w ksztalcie rombow. Wszystko wokol wydawalo sie tradycyjne i stare: zegar dziadka, sztychy mysliwskie w zloconych ramach i barokowe krzesla ustawione pod scianami. W powietrzu unosil sie zapach starego drewna i wosku do polerowania. W alkowie, na malym stoliku sczernialym ze starosci, lezala oprawiona w skore ksiega i kalamarz. Co by nie myslec, wygladalo to jak wejscie do drogiego klubu lub wiejskiego hotelu: kojacy, dyskretny urok starego swiata, dajacy mozliwosc zapomnienia o istnieniu cywilizacji. Annabella stala w dlugiej, lawendowej sukni i zapinanych bucikach, wcielenie uprzejmosci i kurtuazji. Za nia, przecinajac hol, pojawila sie pokojowka w czarnej sukience, bialym fartuszku i malym, bialym czepku, niosac karafke i kieliszki na mosieznej tacy. Czy wzrok mylil Josephine, czy tez dygnela w lekkim uklonie, przechodzac obok? Annabella splotla ramiona i pochylila glowe. -Miala pani meczaca podroz, pani Morrow? -Bardzo - odpowiedziala Josephine. Miala cicha nadzieje, ze nie bedzie potrzeby powiedzenia czegos wiecej na ten temat. Przynajmniej do czasu, gdy spotka sie z dr Hazlem i dowie sie, czy jest on istotnie odpowiedzialny za wszystko, co jej sie przydarzylo; czy tez, jak zaczynala przypuszczac, stala sie ofiara jakiegos dokladnie opracowanego figla. Studenci medycyny - pomyslala z opoznieniem. Przypomniala sobie rozne psikusy platane przez poczatkujacych medykow w wolnych chwilach. Kierowca taksowki, para w Green Man, pielegniarka: wszyscy uczestniczyli w tym. Nic dziwnego, ze zawiazywali jej na oczach przepaske. I taksowkarz w swoich zabawnych okularach slonecznych: nie chcial, by mogla go rozpoznac. Poczula sie zawstydzona, gdy pomyslala, ze pozwolila im zrobic z siebie idiotke. I ta historia, ktora mu opowiedziala. "Prosze, zbij mnie" - slyszala swoj glos, ponownie wypowiadajacy te slowa. Jej tylek nadal pamietal klapsy, gdy stala tutaj, w holu domu w Estwych, podczas gdy on bez watpienia znajdowal sie gdzies daleko, moze z powrotem w Green Man i opowiadal pozostalej dwojce, Japonce i jej przyjacielowi, jak dzielnie sobie poczynal. Beda mogli bawic sie jej kosztem. Josephine miala tylko nadzieje, ze nie zrobili jej zadnych zdjec ani nie nagrali jej na tasme, gdy sie to wszystko dzialo. Ukradkowo zlapala sie za posladki. Annabella stala przy stole w alkowie, przebiegajac palcem w dol zapisanych kolumn. -Umiescmy pania gdzies, pani Morrow - powiedziala notujac cos olowkiem i wyjmujac klucz z szuflady stolu. - Przydzielilam pani pokoj numer trzy, jest bardzo ladny. Znajdzie pani tam wszystko, co potrzeba, jak juz powiedzialam. Jesli nie, w kazdej chwili moze pani zadzwonic. Czy przydzielic pani pokojowke, ktora wskaze droge? -Och, nie ma potrzeby - odrzekla Josephine. - Jestem pewna, ze trafie. -Po schodach w gore i na lewo - powiedziala Annabella. - Numery sa na drzwiach. Wyciagnela klucz przywiazany do okraglej, czarnej etykietki. Josephine wziela go. -Czy przyslac pani dzbanek herbaty, pani Morrow? - spytala Annabella. -Och, to byloby cudowne - odpowiedziala szczerze Josephine. Przecinajac hol, wciaz miala swiadomosc, ze jest na wpol naga. Usmiechnela sie do gospodyni i poszla na gore. Wszedzie panowala cisza, z mijanych przez nia pokoi nie dochodzil zaden dzwiek. Prawdopodobnie reszta - jak powinna ich nazwac: pacjentow? gosci? klientow? - spala lub 52 siedziala na dole w fotelach, czekajac na przybycie dr Hazla i rozpoczecie tygodnia. Zastanawiala sie, kim byli i jaki rodzaj terapii uprawial dr Hazel.Moze to, by doswiadczyla ponizenia i kary, bylo zamierzone w tym wszystkim, bylo czescia leczenia, a ten dystyngowany luksus byl rodzajem nagrody dla tych, ktorzy wytrwali. Josephine przypomniala sobie swoja pierwsza mysl, ze jest to cos w rodzaju testu, jaki jedna z japonskich firm przeprowadzila na swoich pracownikach." J a p o n s k i c h! " - oswiecilo ja nagle. Kobieta w Green Man byla Japonka. Ta, o ktorej opowiadal jej taksowkarz, tez. Chyba, ze byl to zbieg okolicznosci. To, przez co dzisiaj przeszla, nosilo slady podobienstwa do zadan stawianych w ich testach. Sluzylo to wyeliminowaniu ludzi, ktorzy mieli nadzieje, ze beda mogli sobie poblazac i beda rozpieszczani. W przyplywie paniki zdala sobie sprawe, ze nic nie wie. To byl najdziwniejszy i najbardziej przerazajacy dzien w jej zyciu, a ona nie potrafila nawet okreslic jego znaczenia. Czy wygrala? Czy przegrala? Co jej tak naprawde uczynili? Stala ze spuszczona glowa, opierajac sie o drzwi pokoju. "Trzymaj sie" powiedziala do siebie ciezko oddychajac. "Panikujesz, bo uzyli w stosunku do ciebie sily. Nic nie osiagniesz, gdy teraz sie zalamiesz. Nie daj im mozliwosci zobaczenia, ze opuszczaja cie sily." Klucz w zamku obrocil sie gladko i cicho. Josephine otworzyla drzwi i weszla. "Annabella miala racje" - pomyslala. Pokoj byl bardzo ladny. Sufit niski, poprzecinany mocnymi, czarnymi belkami. Podloga wyjatkowo oryginalna, wzor przypominal falujaca wode. Znajdowalo sie tu olbrzymie, podwojne loze, obok niego stoliczek, szafa w kacie pokoju i fotel pod oknem, ktory az kusil wygoda. Ponadto prosty kominek z olbrzymim szarobialym dzbanem stojacym w miejscu paleniska. Na kominku ustawiono swiece, a w poblizu zwisal sznur dzwonka. Wyjela klucz z zamka i zamknela drzwi. Podeszla do okna, aby wyjrzec na zewnatrz, polozyla klucz na parapecie, zeby go nie zgubic. Zawsze niepokoila sie, ze moze zgubic klucz od hotelowego pokoju. Wowczas w oko wpadl jej wzor wygrawerowany na etykiecie. Podniosla klucz i obejrzala go dokladnie. Wzor przedstawial mala maske, ten rodzaj, ktory nosil nazwe domina. Gdzie to widziala juz dzisiaj? Z okna roztaczal sie piekny widok. Na lewo wielkie, zielone drzewo wyrastajace sposrod gestych, zwartych krzakow. Dab? Jesion? Nie wiedziala. W kazdym razie bylo piekne. Za nim miekka, zielona laka pokrywala lagodnie stok wzgorza do drewnianego ogrodzenia i dalej, do nastepnej linii drzew. Na lace rosly kwiaty. Josephine mogla je dostrzec: male, zlote punkty blyszczace na tle wydluzajacych sie cieni. Jaskry, czy tak? I inne, jeszcze bardziej zlote, byly tez purpurowe i niebieskie. Trawa na wzgorzu rosla wysoka i splatana z kolczastymi, ciernistymi krzewami. Dalej pola i drzewa ciagnely sie w mglista, niebieska dal. W zasiegu wzroku nie stal zaden budynek. Dr Hazel znalazl piekne miejsce na swoja klinike. W pokoju znajdowaly sie drugie drzwi, w tej samej scianie, co szafa. Zanim Josephine otworzyla je, rozleglo sie pukanie. -Prosze wejsc - zawolala. To byla pokojowka z herbata dla niej. -Och, tak szybko! - zdziwila sie Josephine. Rozejrzala sie wokol. - Prosze postawic na stole. Dziewczyna postawila tace. -Czy jest pani zadowolona z pokoju, madame? - spytala. -Ledwie rozejrzalam sie wokol - odparla Josephine trzymajac dlon na klamce drugich drzwi -ale mysle, ze jest piekny. Czy tu jest lazienka? -Tak, madame. -Ach, to swietnie - powiedziala Josephine otwierajac drzwi. - Umieram z checi wskoczenia pod prysznic. Lazienka byla na tyle nowoczesna i wygodna, na ile sypialnia oryginalna i staromodna. Grube, biale reczniki lezaly ulozone w stos na podgrzewaczu. Posrodku znajdowal sie 53 prysznic z otaczajacymi go zaslonkami. Josephine stala przez chwile w milczeniu, obmacujac tylek, zginajac kolana i zyczac sobie, zeby bol ustal. Po chwili odkrecila prysznic a goraca woda trysnela natychmiast silnym strumieniem.-Jesli poda mi pani swoje ubranie, to wezme je do prania, madame - uslyszala slowa pokojowki. -Och, dziekuje - powiedziala - dziekuje bardzo. Z ulga, ze moze uwolnic sie od tego okropnego stroju, sciagnela od razu szorty i koszulke, wyskoczyla z tenisowek i skarpetek, ktore byly wilgotne i wstretne. Zawinela sie w recznik, ubrania zwinela w klebek i weszla do pokoju, aby podac je sluzacej. -To nie sa moje ubrania - powiedziala - ktos mi je dal. Taki rodzaj zartu. Pokojowka wziela je bez jakiegokolwiek wyrazu na twarzy. -Tak, madame - powiedziala automatycznie. -O, spojrz - powiedziala Josephine, gdyz cos przyszlo jej do glowy - podkoszulek. Naprawde nie sadze, zeby warto bylo sie trudzic z jego praniem. Jest juz do niczego. Podarty. -Tak, madame - powtorzyla pokojowka. -Rownie dobrze mozna to wyrzucic - dodala Josephine. -Tak, madame - przytaknela pokojowka. W lazience prysznic syczal zapraszajaco. Josephine zrobila krok w tym kierunku. -Och, przepraszam - powiedziala, nagle przypominajac sobie. - Nie mam ze soba niczego innego. Ja... hm, wyjezdzalam w takim pospiechu, ze nie zdazylam sie spakowac. Pokojowka, tak samo jak Annabella, byla zbyt dobrze wyszkolona, by okazac jakiekolwiek zaskoczenie lub tez po prostu myslala, ze jest to calkowicie normalne. Moze bylo to zupelnie normalne, jesli chodzi o pacjentow dr Hazla. -Pani ubrania sa w szafie, madame - powiedziala. -Moje ubrania? Jestes pewna? -Tak, madame - potwierdzila pokojowka i oczywiscie to rowniez bylo calkiem normalne. Gdziez indziej mogly sie znajdowac ubrania przebywajacych tu osob? -Dzieki Bogu za to - powiedziala znowu Josephine. To dlatego pielegniarka kazala jej sie rozebrac: aby przywiezc ubrania wczesniej, podczas gdy ona podrozowala w kusym stroju sportowym. Trzeba bylo miec nerwy! I miala. Tak oto znalazla sie tu w koncu i jej ubrania rowniez. -Mam nadzieje, ze przywiozla tez moja torebke - powiedziala Josephine. Pokojowka przytaknela. -Jest tam rowniez torebka, madame - powiedziala. -Och, wspaniale - stwierdzila Josephine ze wzruszeniem. Miala wielka ochote dostac sie wreszcie pod prysznic. - W takim razie wszystko w porzadku. -Tak, madame. Czy cos jeszcze, madame? -Nie, dziekuje - odparla Josephine. - Bardzo dziekuje - dodala. Pokojowka wyszla i zamknela drzwi. Josephine upuscila recznik kapielowy na podloge, po raz drugi tego popoludnia, i weszla pod cieply prysznic, za ktorym tesknila. Doskonale zrobil jej spoconym plecom i udom. Dlugo mydlila swoje obolale posladki. Zastanawiala sie, czy ma siniaki. Poczula nagly spazm zlosci, na nich i na siebie. 'Trzymaj sie - pomyslala. - Wszystko robisz prawidlowo, mialas tylko bardzo pogmatwany i stresowy dzien. Odpocznij teraz i trzymaj sie do czasu spotkania z dr Hazlem. Wez sie w garsc." Pomyslala o historii, ktora opowiedziala taksowkarzowi o sobie i Marii Coroni. Skad przyszlo jej to do glowy? Zachcialo jej sie nagle smiac. Jej krotkie zetkniecie z Maria Coroni nie bylo wcale tak bliskie lubieznosci, jak o tym opowiedziala. Prawde mowiac, mialo charakter 54 potajemnego epizodu. Josephine byla niesmiala i bojazliwa, a strach przed tym, ze zostanazlapane sprawil, ze nie zdazyla poczuc sie podniecona tym co robily. Zastanawiala sie, co stalo sie z Maria i gdzie obecnie przebywa. Prawdopodobnie wyszla za maz za maklera i mieszka w Rzymie, otoczona liczna rodzina. Josephine przykrecila lekko wode. Namydlila uda i miejsce pomiedzy nimi. Wolno i z rozmyslem potarla rogiem mydla wlosy lonowe. Czula sie niezdolna do myslenia i balansowala miedzy smiechem a placzem. Przymknela oczy. Czesc jej opowiesci byla prawie prawdziwa. Tylko ze to ona wracala do domu sama, wchodzila do pustego mieszkania i siadala w fotelu, zaspokajajac sie przy odslonietych zaslonach i zgaszonych swiatlach. Josephine przypomniala sobie o herbacie. Zakrecila prysznic, zamotala sie w dwa duze reczniki i wyszla z lazienki. Kroczac po podlodze przypominajacej fale, podeszla do stolika. Gruby dywan tlumil jej kroki. Nagle jej serce zabilo mocniej. Moze byl to kolejny podstep? Jak sfalszowany gabinet na St.Pancras. Znajdowala sie tutaj, znowu naga, w nastepnym dziwnym miejscu, bez zadnej oznaki, ze w calym budynku przebywa ktokolwiek procz niej. Josephine ogarnelo nagle straszne przypuszczenie, ze wyjdzie z pokoju, zejdzie na dol i zastanie cale to miejsce opustoszale. Nie, byla doprawdy glupia. Jej ubrania znajdowaly siew szafie, jak twierdzila dziewczyna. I byla tu Annabella. Annabella nie byla zwariowana studentka medycyny. Nie byla tez typem zartownisia. Byla solidnym i niezawodnym czlonkiem starej klasy sluzacych, i nie zgodzilaby sie na zadne niedorzecznosci czy studenckie wyglupy. Na tacce do herbaty bylo wszystko co potrzeba: maly czajniczek z herbata, taki na dwie filizanki (z prawdziwymi liscmi herbacianymi, a nie torebka, jak sprawdzila), dzbanuszek goracej wody i drugi z mlekiem, filizanka i spodek z chinskiej porcelany. Wreszcie mala, biala cukierniczka z granatowa obwodka, pelna bialego cukru, zaopatrzona w lyzeczke. Cokolwiek by nie powiedziec, Estwych na pewno nie bylo jedna z tych okropnych, zdrowych farm, gdzie odzywiano sie tylko salata i sokiem cytrynowym. Fakt, ze nie slyszala w budynku zadnych dzwiekow swiadczacych o pobycie tutaj innych gosci, dowodzil tylko, jakim ustronnym, spokojnym miejscem jest Estwych. Na wsi bylo cicho. Jeszcze sie do tego nie przyzwyczaila. Te starodawne domy czesto mialy naprawde grube sciany. Nalala sobie filizanke herbaty, dodala mleka i cukru, resztke wrzatku wlala do czajniczka. Wciaz parujaca i zawinieta w recznik, usiadla na lozku i saczyla herbate. Byla doskonala. Wolno i z namaszczeniem wytarla wlosy drugim recznikiem. Z lozka mogla spogladac na caly pokoj i widziec, co dzieje sie za oknem. Kilka niewielkich chmurek dryfowalo po niebie. Byly rozowo zabarwione przez zachodzace slonce. Poruszaly sie tak wolno, ze ciagle pozostawaly w polu widzenia Josephine, nawet wtedy, gdy skonczyla herbate i siegnela w kierunku stolu, aby nalac sobie druga filizanke. Wlala mleko i wsypala cukier, wymieszala i polozyla lyzeczke na spodku. Znowu siedziala tylem do poduszek, pozwalajac sie odwinac recznikowi i schla, podczas gdy para unosila sia z jej nagiego ciala. Ostroznie postawila chinska filizanke na brzuchu. Bawila sie lyzeczka i patrzyla na jej emaliowany czubek. To nie byl zwykly czubek, znajdowal sie na nim wzorek w ksztalcie osemki. Josephine przyjrzala sie dokladniej. To byla maska. Maska domina. Domino na lyzeczce, domino na koleczku do klucza. Obrazek pierrota w dominowej masce, na scianie niby-gabinetu dr Hazla. I pudelko pelne kostek domina, w szufladzie biurka, za ubraniami. Josephine zamknela oczy. Gleboko wciagnela powietrze. Nastepnie ostroznym, lecz pewnym ruchem postawila filizanke na tacce. Wstala z lozka pozostawiajac na nim recznik. Naga, przemierzyla pokoj cicho i podeszla do szafy. Otworzyla drzwi. Wewnatrz nie bylo nic, oprocz pary wysokich bucikow na szpilkach i malej, czarnej, skorzanej torebki na waskim pasku, wiszacej na gwozdziu wbitym w drzwi. Serce Josephine zaczelo bic bardzo szybko. Z wielka obawa wziela torebke i otworzyla. W srodku znajdowal sie maly zwoj czarnego nylonu i skory. Josephine wyjela go z torebki. Usiadla na lozku i polozyla te gmatwanine na kolanach. Zwoj zawieral cztery rzeczy: pare zwyklych, czarnych ponczoch ze szwem, waski, czarny pas do ponczoch, prawie surowy w swojej prostocie, ale ozdobiony bardzo cienka koronka i wreszcie czarny, skorzany kolnierzyk, przypominajacy obroze psa, ale wystarczajaco duzy, aby pasowal na jej szyje. Zapinal sie z tylu na klamerke, a z przodu byl ozdobiony blyszczacym, srebrnym krazkiem. Jej ubranie. S Popatrzyla na nie przez sekunde lub dwie. Nie wlozyla na siebie zadnej z tych rzeczy. Zamiast tego wepchnela je na powrot do malej torebki. Nie chcialy sie tam zmiescic. Byly zapakowane bardzo precyzyjnie i wypelnialy cala torebke. A teraz nie potrafila upchnac ich ponownie w srodku. Zostawila je wiec na lozku. Podniosla recznik kapielowy i okrecila sie nim a rog umocowala mocno nad biustem. Podeszla do drzwi, wrocila do parapetu aby wziac klucz, znow wrocila do drzwi i wyszla na zewnatrz. Udala sie w kierunku schodow i zeszla na dol do holu. Nigdzie nie spotkala nikogo. Dotarla do wyjsciowych drzwi i polozyla reke na klamce. I wtedy zatrzymal ja glos Annabelli: -Czy wie pani chociaz, dokad idzie, pani Morrow? 56 Josephine oparla sie o solidne, drewniane drzwi.-Annabello - powiedziala. - Annabello, odnosze wrazenie, ze pomalu wariuje. W odpowiedzi gospodyni zdecydowanym gestem scisnela ramie Josephine. -Dosyc tego. Powiedzialam: dosyc, pani Morrow! Josephine skierowala zdumiony wzrok na reke Annabelli. -Annabello! Pusc mnie, zadajesz mi bol! Annabella zignorowala jej okrzyk -Prosze natychmiast isc na gore - rozkazala. -Annabello, pusc mnie, prosze! Josephine probowala uwolnic sie z uchwytu. Ale bezskutecznie. Widocznie nie cale cialo tej malej kobiety skladalo sie z tluszczu. -Na gore, powiedzialam! -Ale ja...Auuu! Annabello! W tej chwili oczy gospodyni wygladaly naprawde gniewnie. -Jest pani teraz w Estwych, pani Morrow - powiedziala. - W Estwych! Prosze o tym nie zapominac! Pociagnela Josephine za ramie i zblizyla twarz do jej twarzy tak, jak to bylo mozliwe. -W Estwych obowiazuje absolutne posluszenstwo - dodala z naciskiem. Nastepnie odwrocila glowe, by zawolac w glab korytarza: -Janet! Zjawila sie pokojowka, cichutko, bez halasu. Spojrzala na rozgrywajaca sie scene bez zdziwienia, w ogole bez zadnego szczegolnego wyrazu twarzy. -Janet - powiedziala Annabella. - Pani Morrow wraca wlasnie do swojego pokoju. Zamierza sie ubrac. Prosze ja tam zaprowadzic i dopilnowac, zeby zrealizowala swoj zamiar. -Tak, pani Taylor - odpowiedziala Janet. - 1 prosze przypilnowac, zeby zostala tam do mojego przybycia, Janet. -Tak jest, pani Taylor - odrzekla Janet. Pokonana Josephine udala sie niechetnie na gore, idac za dziewczyna w czarnej sukience na pietro i korytarzem do pokoju numer 3. Przy drzwiach pokojowka obrocila sie. -Czy ma pani klucz, madame? -Drzwi sa otwarte - odpowiedziala Josephine. Janet nacisnela klamke i otworzyla drzwi. Josephine weszla za nia do srodka. Podczas gdy Janet zamykala za nimi drzwi, Josephine podeszla do stolika przy lozku i zatrzymala wzrok na czajniczku. -Wlasnie zamierzalam nalac sobie kolejna filizanke herbaty - powiedziala. -Pani Taylor mowi, ze ma sie pani ubrac, madame - zwrocila uwage Janet. -Wiem - odparla Josephine. - Slyszalam. Podniosla przykrywke czajniczka, wziela lyzeczke ozdobiona wzorem maski domina i zamieszala herbate. Ciagle przyciskajac kurczowo recznik do piersi, nalala troche herbaty do filizanki. Dolala mleka, wymieszala, uniosla filizanke i upila duzy lyk. Skrzywila sie. -Gorzkie - powiedziala. -Pani Taylor mowi... - zaczela znowu Janet. -Wiem - odparla Josephine. - Wiem, co powiedziala pani Taylor. Czy jest tutaj telefon? Dziewczyna potrzasnela glowa. Patrzac na nia mozna bylo pomyslec, ze nigdy przedtem nie slyszala tego slowa. -Nie, oczywiscie, ze nie - powiedziala do siebie Josephine. Spojrzala na akcesoria, ktore lezaly na lozku. Wystawaly z malej torebki, gdzie probowala je wepchnac. Podniosla jedna z ponczoch, przygladala sie, jak przeslizguje sie miedzy palcami i upada ponownie na lozko. 57 -Czy to pomysl dr Hazla, z tymi ubraniami? - spytala.-Nie wiem, madame - odpowiedziala Janet. -Czy ktos tutaj ubiera sie w ten sposob? -Nie, madame. -A gdzie sa moje ubrania? Moje! -Nie wiem, madame - odparla cierpliwie pokojowka. - Pani Taylor mowi, ze ma pani... -Wiem, Janet, wiem. Josephine wstala z lozka, przeszla kilka krokow i stanela na srodku pokoju, zwracajac sie twarza do malej pokojowki. Rozsuplala wezel, ktory utrzymywal recznik wokol jej ciala i pozwolila mu upasc na podloge. Patrzyla na Janet z wyzywajacym wyrazem twarzy. -Czy to jest to, co chcialas zobaczyc? - zapytala. Pokojowka nie odpowiedziala. Jej twarz nadal nie zdradzala zadnych emocji. Rozleglo sie pukanie do drzwi. -Kto tam? - zawolala Josephine. Klamka poruszyla sie. Drzwi otworzyly sie i weszla Annabella. Josephine stala zwrocona do drzwi, z rekami na biodrach. Annabella rzucila jej jedno pogardliwe spojrzenie i zwrocila sie do nieszczesnej sluzacej: -Chyba kazalam ci przypilnowac, zeby sie ubrala? -Tak, pani Taylor, mowilam jej, ale ona nie posluchala. Annabella nie zwrocila uwagi na jej slowa. -Kazalam ci tego dopilnowac, czy tak? -Ale, pani Taylor... -Czy tak, Janet? Janet spuscila oczy. -Tak, pani Taylor - wyszeptala. -Przynies taboret - rozkazala gospodyni. Janet drgnela lekko i pospiesznie wyszla z pokoju. -Annabello - powiedziala Josephine, podchodzac do niej. Gospodyni machnieciem reki kazala jej odejsc. -Prosze sie ubrac - powiedziala. Wrocila Janet, zmagajac sie z szerokim, wyscielanym stolkiem, takim, jakich uzywaja pianisci na koncertach. Postawila go przy drzwiach i stanela z tylu. Annabella usiadla. Przywolala ja szorstkim gestem. Pokojowka zwrocila sie do niej tylem, ujela w rece dluga, czarna suknie i uniosla warstwy kremowych halek. Pochodzily z czasow naszych babc i byly tak samo staromodne, jak reszta jej stroju. Majtki byly luzne, uszyte z szorstkiego, zoltawego lnu, zapinaly sie z boku na guziki. Zaczela walczyc z guzikami. Sukienka byla na tyle dluga, ze calkiem przykrywala miejsce zapiecia. Annabella wyciagnela reke i sama odpiela guziki. Gdy gospodyni odsunela pole dlugich majtek i ukazala biala skore posladkow, Janet rozejrzala sie wokol. Na jej twarzy malowal sie wyraz oczekiwania, blagania i rozpaczy -wszystko na raz. -Annabello, nie mozesz! - zawolala Josephine. -Czy juz sie pani ubrala, pani Morrow? - spytala Annabella, nie spojrzawszy nawet w jej kierunku. -Annabello, to moja wina! W porzadku? Czy to jest to, co chcialas uslyszec? To wszystko moja wina! Tega, mala kobieta wciaz nie zwracala na nia uwagi. -Spodziewam sie, ze bedzie pani ubrana i gotowa, gdy z tym skoncze - powiedziala tylko. 58 Usiadla znowu, szarpiac Janet za ramie. Dziewczyna bez sprzeciwu polozyla sie na jejkolanach, twarza w dol. Josephine wyciagnela splatane akcesoria z torebki i ponownie je rozdzielila. Podniosla pas do ponczoch i umocowala go na biodrach. Annabella wymierzyla Janet pierwszego klapsa. Josephine postawila jedna stope na lozku i zaczela wciagac na nia ponczoche. Annabella uderzyla mala pokojowke jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze... Janet odpowiadala na uderzenia piskiem i kwileniem. Mogla miec pietnascie lat, jak szacowala Josephine. No, moze zaczynala szesnasty rok zycia. Podciagnela ponczoche w gore nogi, wygladzajac zagiecia i zmarszczki i wyprostowala obrebek, mocujac go do zwisajacych podwiazek. Annabella przechylila pokojowke mocniej przez kolano, prawie zrzucajac ja na podloge. Janet wyciagnela obie rece, aby zachowac rownowage, podczas gdy Annabella wymierzyla jej dwa miesiste klapsy prosto w wypuklosc wypietych posladkow. Dziewczyna zawyla glosno. Josephine zalozyla druga ponczoche i rowniez przypiela ja do podwiazek. Do tego czasu tylek Janet stal sie szkarlatna mieszanka plam purpurowych i bialych. Jeczala i szlochala, wykonujac gwaltowne ruchy glowa i wierzgajac nogami. Annabella nadal kontynuowala chloste. Josephine podniosla z lozka kolnierzyk i zalozyla go na szyje. Z trudem poradzila sobie z zapieciem. Wpierw zapiela go pod broda, a nastepnie przesunela wokol szyi, tak aby klamerka znalazla sie z tylu, a srebrne koleczko z przodu. Przypuszczala, ze wlasnie w ten sposob powinna go nosic. -Jestem gotowa - powiedziala glosno. Annabella przeslizgnela sie po niej wzrokiem. -Buty - powiedziala - sa w szafie. Po czym wznowila lanie placzacej Janet do czasu, gdy Josephine wyjela czarne, skorzane buciki z szafy, nalozyla je i stanela przed nia na niepewnych nogach. -Juz - powiedziala. Annabella natychmiast zaprzestala bicia i pomogla pokojowce stanac na nogi. Janet plakala glosno, pocierajac na zmiane tylek i twarz. Patrzac na nia, Josephine doznala dziwnego, nieokreslonego poczucia winy. To przez nia dziewczyna zostala ukarana. Nie zdajac sobie z tego sprawy, stala sie przyczyna jej bolu i cierpienia. Juz w tym czasie wiedziala, ze znajduje sie na jakims wyzszym poziomie, ze przeszla przez kolejny test. Ten, ktory przygotowala dla niej Annabella, dajac dziewczynie niewykonalne zadanie, a potem skladajac wybor w rece Josephine: od Josephine zalezalo powodzenie lub niepowodzenie zadania. Stala, obserwujac beznamietnie, jak niedola dziewczyny ustaje i wiedziala, ze z jakiegos powodu decyzja byla sluszna. Lanie, ktore dostala Janet bylo demonstracja. Ale czego? Josephine byla bliska zrozumienia, gdy padly slowa Annabelli: -Wynos sie - bylo to skierowane do pokojowki. - Pilnuj swoich obowiazkow. Janet drgnela i pochlipujac wytarla nos i oczy w rekaw. Po omacku odszukala guziki zwisajacych majtek. -Wynos sie! - krzyknela gospodyni. Przytrzymujac sukienke obiema rekami w gorze, Janet pobiegla do drzwi i opuscila pokoj. -To bylo okrutne - powiedziala Josephine z naciskiem. Annabella obejrzala ja od gory do dolu z blyskiem aprobaty dla jej wygladu w oczach. -Nigdy nie zaszkodzi - zauwazyla. -Ale to nie byla jej wina - powiedziala Josephine. -Nie - zgodzila sie Annabella. Potarla podbrodek. 59 Siedzac nadal na stolku rozszerzyla nogi i wyciagnela je troche do przodu. Glosno poklepala sie po kolanach, przygladajac sie nagiej Josephine, stojacej przed nia tylko w ponczochach i kolnierzyku.-A co z toba zrobic? - zapytala glosno i wesolo. Jej stare oczy zaiskrzyly sie. -Mnie pytasz? - powiedziala cicho Josephine. -Nie. Chyba juz wiem, co przeznaczymy dla ciebie. Spojrzala badawczo na prawa dlon, jakby spodziewajac sie, ze doznala uszkodzenia podczas bicia Janet. -Mysle, ze nadszedl czas, aby zapoznac cie ze szczotka do wlosow - powiedziala. Wskazala lazienke. Josephine poczula znajomy, zimny ucisk w dole zoladka. Chwiejac sie na cienkich szpilkach, przeszla do lazienki i spojrzala na polke nad umywalka. Lezala tam szczotka do wlosow, miekko osadzona w dlugim, drewnianym owalu, ze zmyslnie skrecona raczka. Josephine wziela ja w palce i przyjrzala sie z bliska. Nastepnie zaniosla ja do sypialni. Annabella wyciagnela po nia reke. -Przynies ja tutaj - rozkazala. Josephine podeszla i wreczyla jej szczotke. Annabella wziela ja w prawa dlon, postukujac spodnia czescia o lewa dlon. -Poloz mi sie na kolanach - powiedziala. Josephine podeszla i nachylila sie nad kolanami gospodyni. -Widze, ze ktos juz sie toba zaopiekowal - zauwazyla Annabella. Uderzyla Josephine spodem szczotki. Bila ja tak, jak bije sie dziecko, mala dziewczynke, przelozona przez kolano, tak jak pokojowke Janet, ktora nie umiala zastosowac sie do niezrozumialych i niemozliwych do wykonania zadan swiata doroslych i za to zostala ukarana. "W pewnym sensie - pomyslala Josephine, wykrzywiajac twarz z bolu i krzyczac pod uderzeniami szczotki - sama to spowodowalam". Pozwalala bic sie jak dziecko, ale rowniez bronila sie w jedyny mozliwy sposob, wkladajac prawa reke pomiedzy posladki a szczotke. Annabella przerwala na chwile. Zlapala nadgarstek Josephine prawa dlonia. Lewa schwycila jej druga reke. Skrzyzowala obie rece na plecach i unieruchomila je nadgarstkiem prawej reki. -Kajdanki zostawimy sobie na pozniej - obiecala. Znowu uniosla szczotke i bila nia tylek Josephine. Nie przypominalo to pierwszego lania, w pokoju w Green Man, ktore bylo gwaltowne i naladowane przemoca, ani drugiego, w taksowce, ktore bylo delikatne i odrobine zmyslowe. Obecne wchodzilo w zakres obowiazkow, byl to rutynowy akt, ktory sam siebie usprawiedliwial. W Estwych obowiazywalo posluszenstwo i wymagano od Josephine, zeby podporzadkowala sie trzonkowi szczotki, ktorym Annabella poruszala rownomiernie w gore i w dol, z surowa i nieustepliwa dokladnoscia celujac w jej posladki. Rowniez w boki i tylna czesc ud. Byly to rytmiczne uderzenia, takie same jak te, ktore wymierzal jej taksowkarz, tylko szybsze i bardziej mechaniczne. Kazdy cios spadal z taka sama sila, obojetnie gdzie ladowal. Jednak Josephine kazdorazowo zaczerpywala powietrza, wierzgala i krzyczala. -Prosze krzyczec, co tylko pani chce - powiedziala Annabella wcale nie msciwie, ale wrecz z sympatia, jakby to byla kolejna zasada tego domu, ktora powinna zaobserwowac. Pierwszym odruchem Josephine bylo zagryzienie warg, aby nie dac Annabelli satysfakcji, jednak byl to jedyny przeblysk sprzeciwu, jaki przyszedl jej do glowy. Wszystko, co czula w tej chwili ograniczalo sie do bolu, dotyku welnianej sukienki Annabelli w okolicy ud i brzucha oraz do ucisku na nadgarstkach. Zapomniala o wszystkim: o kolnierzyku, ponczochach, podwiazkach, o tych wszystkich absurdalnych rzeczach, ktore probowala sobie wmowic przed chwila; o studentach, figlach, pracownikach i wstepnych testach. W tym swiecie, w ktorym znajdowala sie obecnie, wszystko bylo o wiele prostsze. Pracownikiem byl ten, kto trzymal szczotke. 60 Studentem ten, kto lezal na kolanach, uczac sie lekcji, bardzo latwej, ale zarazem trudnej dowyobrazenia. Posluszenstwo. Byc poslusznym calkowicie, bez zadnych zastrzezen. Wreszcie nastapil koniec. Josephine zauwazyla, ze lezy w lozku, wsrod nieporzadnie rozrzuconej poscieli. Trzymala sie kurczowo za posladki i rzewnie plakala, nie zdawala sobie nawet sprawy jak dlugo. -Poczeka tu pani na przybycie doktora - oznajmila jej Annabella. Josephine plakala. Pieczenie jej tylka zamienialo sie powoli w tepy bol. Byla pewna, iz cala jego powierzchnia jest spuchnieta i posiniaczona, ale gdy wstala z lozka, zrzucila buty i poszla do lazienki powloczac nogami, zobaczyla przez ramie w lustrze jedynie plonaca kopule matowej czerwieni, zaczynajaca pomalu blednac. Bardziej dla potwierdzenia wlasnych domnieman niz z innych wzgledow sprobowala otworzyc drzwi na korytarz. Oczywiscie byly zamkniete. Annabella zabrala ze soba klucz z emblematem domina. Pokoj ogarniala ciemnosc. Josephine lezala w mroku. Tuz przy jej glowie znajdowal sie sznurek od lampy, ule nie pociagnela go. Nie zaciagnela zaslon, by odgrodzic sie od ciemnej, gwiazdzistej, wiejskiej nocy, jak rowniez nie zapalila swiec. Po raz pierwszy uslyszala jakies dzwieki: sporadyczne glosy innych gosci w Estwych, kroki stop w korytarzu i na schodach, pomnik krotkotrwalej, grzecznej konwersacji. Chwile pozniej rozleglo sie pukanie do drzwi. -Kto tam? - zawolala Josephine glosem zachrypnietym od placzu. -Obiad, prosze pani - odpowiedzial mlody glos. Uslyszala zgrzyt klucza w zamku. Drzwi otworzyly sie i swiatlo z korytarza wslizgnelo sie do pokoju. Weszla Janet, ostroznie niosac wypelniona jedzeniem tace. -Och, Janet... Josephine usiadla, automatycznie probujac naciagnac na siebie koldre. Gdy zdala sobie sprawe z tego co robi, opuscila reke. -Czy moge zapalic swiatlo? - spytala pokojowka. -Tak, prosze. Zamrugala oczami, gdy swiatlo rozblyslo. Spojrzala na tace, zastawiona naczyniami. Pokoj napelnil sie zapachem miesa i wina. Byla bardzo glodna. Obserwowala, jak dziewczyna przesuwa tace z herbata w strone lozka, zamieniajac ja miejscami taca z obiadem. Sprawiala wrazenie cichej, dobrej sluzacej, zaabsorbowanej praca. Nagle Josephine wyciagnela reke i dotknela jej ramienia. - Janet, ja... Dziewczyna odwrocila glowe i spojrzala na nia. Jej usiana piegami twarz byla spokojna, wyrazala gotowosc spelniania zyczen, a jasne oczy byly tak zapuchniete, ze prawie nie bylo ich widac. Josephine slyszala jej oddech. -Przepraszam - powiedziala. - Ja naprawde... W oczach Janet pojawil sie wyraz zaklopotania. Przez chwile Josephine miala wrazenie, ze dziewczyna nie wie o co jej chodzi. -W porzadku, madame - odparla wreszcie Janet. - Ale... -Naprawde wszystko w porzadku, madame. - Ale ja... Janet stala przy lozku z taca w reku, patrzac w dol, na naga kobiete. 61 Patrzac w jej spokojna twarz Josephine nie wiedziala, od czego powinna zaczac. Zrezygnowana upadla w tyl na poduszki. Janet rozejrzala sie po pokoju.-Czy mam zaciagnac zaslony, madame? -Jesli chcesz... Janet stala bez ruchu. -Tak, Janet, prosze, zaslon okna. -Czy mam tu troche posprzatac? Nie czekajac na odpowiedz przeszla przez pokoj, zamknela drzwi szafy, ktore Josephine zostawila otwarte, przesuwajac po drodze kilka mebli. Podniosla stolek, po ktory poslala ja gospodyni i wyniosla go z pokoju. Josephine odchylila nakrochmalona serwetke i zobaczyla kieliszek czerwonego wina. Zblizyla go do ust i upila lyk. Bylo wyborne. Pokojowka wrocila. Schylila sie i podniosla cos z podlogi. Byla to szczotka do wlosow. Poszla do lazienki i polozyla ja na powrot na poleczce. -Zycze pani dobrej nocy, madame - powiedziala zabierajac tace. -Czy jest juz dr Hazel? - spytala Josephine. -Jeszcze nie, ale wkrotce przybedzie, madame. -Czy mozesz... nie sadze, ze moglabys zostawic mi klucz, prawda? -Nie, madame - pokojowka zbierala sie do wyjscia. -Janet? -Tak, madame? Jej cierpliwosc byla automatyczna i niewyczerpana. - Dziekuje Janet. -Tak, madame. Dobranoc, madame. -Dobranoc, Janet. Zostala sama. Zjadla obiad, siedzac na lozku w ponczochach i kolnierzyku, a nastepnie rozebrala sie, wslizgnela naga do poscieli i natychmiast zasnela. Snilo sie jej, ze znajduje sie w wesolym miasteczku i usiluje gdzies wspiac. Pod skora dloni czula twarda, chropowata sciane, przypominajaca skorupe orzecha kokosowego. Wieza byla bez konca. Na polpietrach i korytarzach, oswietlonych niemilym swiatlem, staly grupy oficjeli ubranych w szare garnitury. Sprzeczali sie gwaltownie nad rozpostartymi gazetami. Podczas wspinaczki zauwazyla przed soba dziwne stworzenie. Czasem bylo dzieckiem, dziewczynka szescio - czy siedmioletnia o blond wlosach, zaplecionych w warkoczyki; kiedy indziej czarno-bialym terierem lub uciekajacym, dyszacym potworkiem z olbrzymia iloscia nog. Chwilami przystawalo, a gdy podchodzila do niego z tylu, kwiczalo i uciekalo z chichotem. Nagle obudzila sie, oslepialo ja jasne swiatlo. Nie miala pojecia gdzie sie znajduje. Wysoka postac mezczyzny stala nad nia, swiecac latarka w oczy. -Slyszalem, ze pytalas o mnie - powiedzial wysokim, spokojnym, stanowczym glosem zawodowego powiernika. -Dr Hazel? -Tak, to ja. ROZDZIAL 10 Josephine podparla sie na lokciu, uniosla glowe i odwrocila wzrok od oslepiajacegostrumienia swiatla. -Nie... Mezczyzna skierowal swiatlo latarki na sciane, odnalazl przelacznik i nacisnal go. Josephine nakryla sie koldra. Dotarl do niej zapach kosmetykow, wody po goleniu - drogiej i w dobrym gatunku. 62 Nad lozkiem zaplonela lampka nocna. Mezczyzna zgasil latarke i schowal ja do kieszeni.-Przepraszam - powiedzial, siadajac nieproszony na lozku. - Spala pani bardzo niespokojnie. Usta Josephine byly suche i spieczone. W glowie czula zamet. -Wino - powiedziala. - Cos do niego wsypali. Wykonala gest w kierunku czerwono zabarwionego kieliszka, stojacego na tacy. Mezczyzna uniosl brwi. -Cos wsypali? - powtorzyl. W jego glosie dalo sie wyczuc poblazanie, jakby myslal, ze jest w bledzie i nalezy jej lagodnie wyperswadowac te mysl. -Narkotyk... - dodala Josephine. Czula sie calkiem wyczerpana, niezdolna do normalnego funkcjonowania. Mezczyzna podniosl kieliszek, przyblizyl go do nosa i powachal jak koneser, nie spuszczajac z niej zartobliwego spojrzenia. Byla pewna, ze sobie z niej zartuje i daje jej szanse, aby mu sie lepiej przyjrzala, przyciagajac jej wzrok. Byl wysoki, pomiedzy trzydziestka a czterdziestka. Mial jasne, zlociste wlosy, wystajace kosci policzkowe i lagodne rysy Skandynawa. Ubrany byl w elegancki, jasnoszary garnitur w delikatne, niebieskie prazki i rozpieta pod szyja koszule w lagodnym, kremowym kolorze. Odstawil kieliszek bez zadnego komentarza i usmiechnal sie odslaniajac rzad drobnych, idealnie rownych zebow. -Przepraszam, ze nie moglem sie stawic na umowione spotkanie w Londynie - powiedzial. - Cos mi wypadlo. Bez watpienia Jackie wytlumaczyla to pani. -Jackie? Czy to ta kobieta, ktora udawala pielegniarke? -Tak, moja pielegniarka. -Nie - odparla Josephine, czujac, ze sily jej wracaja. - Jackie nic mi nie wyjasnila. -Nie? Ogromnie mi przykro - powiedzial z profesjonalnym usmiechem. - W kazdym razie ja jestem dr Hazel, a pani nazywa sie Josephine Morrow. Skierowala pania do mnie moja dobra przyjaciolka, dr Shepard. Wyciagnal dlon. -Witam w Estwych - powiedzial. - Milo mi pania poznac. Josephine nie podala mu reki, przytrzymujac obiema dlonmi koldre. -Poznalismy sie juz wczesniej - odrzekla. Dr Hazel lekko zmarszczyl brwi, jakby byl zaintrygowany tym, co powiedziala i zaciekawiony, jak to wyjasni. -Czyzby? -Wczoraj. W Whittingtry. Dr Hazel potrzasnal glowa, mocniej marszczac brwi i spojrzal w dol na swoje dlonie, jakby probowal znalezc uprzejmy sposob zaprzeczenia jej. Podniosl wzrok i ich oczy ponownie sie spotkaly. -Whittingtry? - powtorzyl. Wymawial to slowo, jakby mu bylo zupelnie nieznane. -Dokladnie tak - potwierdzila Josephine. - Czy moglby mi pan podac szklanke wody? Podniosl sie. -Czy mam zadzwonic po pokojowke? - zapytal. -Nie - odparla. - Nie, chcialabym tylko szklanke wody. Z lazienki. Prosze. Odwrocil siei wszedl do lazienki. Josephine slyszala odglos lecacej wody. Wszedl z pelna szklanka i podal jej. -Dziekuje. Przytrzymywala koldre jedna reka, a szklanke trzymala druga. Pila malymi lykami. -Przybyl pan do Whittingtry, aby spotkac sie ze mna w hotelu zwanym Green Man -powiedziala. - Wczoraj, wczesnym popoludniem. - Zastanawiala sie teraz, jak dlugo spala. W nocy panowala tutaj taka sama smiertelna cisza jak i w dzien. - Ktora jest godzina? Dr Hazel przesunal bransolete i spojrzal na okragly, zloty zegarek. -Prawie druga - odpowiedzial niezbyt zdziwiony tym odkryciem. 63 Usiadl ponownie przy niej, podczas gdy pila wode.-Musi sie pani mylic, pani Morrow - powiedzial. - Wiem, ze istnieje miejscowosc zwana Whittingtry, ale nigdy tam nie bylem. Rowniez wczoraj. -Pana kierowca mnie tam zawiozl - powiedziala. -Moj kierowca? -Mezczyzna, ktory prowadzil taksowke. Dr Hazel potrzasnal glowa. Wygladal na ogromnie zdziwionego. -Nie mam kierowcy - powiedzial lagodnie. - Czy ten mezczyzna powiedzial, ze jest moim kierowca? -Na samym poczatku twierdzil, ze pana nie zna, ale wiedzial, jak sie nazywam. Powiedzial, ze zostal przyslany, aby mnie zabrac. Zawiozl mnie do tej gospody, Green Man. -Czy powiedzial, ze ja go przyslalem? -Nie - odparla Josephine. Dyskusja stawala sie meczaca i drobiazgowa. Z kazda chwila coraz bardziej tracila sens i Josephine zaczela zalowac, ze ja w ogole rozpoczela. Czula sie glupio, probujac opowiedziec szczegolowo cala te pokretna intryge. -Najpierw twierdzil, ze nigdy przedtem nie slyszal o Estwych. Ale pozniej zmienil zdanie i przywiozl mnie tutaj. - Patrzyla mu prosto w oczy oskarzycielskim wzrokiem. -Och, kochana! - powiedzial. Doskonale udawal zawodowa troske. -Pani Morrow - zaczal. - Josephine. Prosze, opowiedz mi o wszystkim, co zdarzylo sie przed moim przybyciem. Przystala na jego prosbe. Jedynie to mogla wykorzystac przeciwko niemu, swoja czysta wiedze o wszystkim, co przydarzylo jej sie do tej pory. Lezac w tej chwili na lozku czula sie naga i bezradna, a jej jedyna obrona przeciwko temu uprzejmemu i sklonnemu do manipulacji oszustowi bylo zachowanie zdrowego rozsadku i trzymanie sie koncepcji, ze on i jego organizacja pojawili sie, aby ja zniszczyc. Sluchal z zainteresowaniem. Wygladal na zamyslonego, gdy opowiedziala mu o dwoch osobach, ktore przyszly do jej pokoju w Green Man. Wypytywal ja o nich dokladnie. Nie zaproponowal zadnego wyjasnienia, twierdzil zdecydowanie, ze nie przychodzi mu do glowy, kim byli ci ludzie lub dlaczego jakis mezczyzna podszywal sie pod niego, chociaz dopuszczal mysl, ze moze mylila sie. Dla zniewolonej i niewidomej ofiary czlowiek z obcym akcentem latwo moze byc pomylony z kims innym, szczegolnie, jesli powiedzial tylko kilka slow. Byl powazny i wygladal na wstrzasnietego, gdy uslyszal o tym, jak byla maltretowana. Od poczatku do konca staral sie sprawiac wrazenie, ze calkowicie wierzy w to, co slyszy i wspolczuje jej, ale jej opowiesc jest tak niesamowita, ze musi wstrzymac sie z ocena tego, co przezyla. Przynajmniej do czasu, az bedzie mial jakies dowody. W koncu westchnal i potrzasnal glowa. -Moja droga - powiedzial. - Wydaje mi sie, ze padlas ofiara dokladnie opracowanego i niewatpliwie bolesnego zartu. - Jego glos brzmial uspokajajaco. - Pozwol mi na wstepie powiedziec, ze nie mam pojecia, kim byli ci ludzie, oczywiscie z wyjatkiem Jackie, jezeli to byla rzeczywiscie Jackie, i Annabelli, pani Taylor, ktora jest najbardziej wartosciowym i wiarygodnym czlonkiem mojego zespolu. Musze przyznac, ze ciezko mi ja rozpoznac w tym, co o niej powiedzialas. Nigdy nie znalem jej z innej strony niz jako uprzejmej i nieskonczenie wyrozumialej dla calego personelu osoby. Ale zeby atakowac pacjenta!... "Wiec jestem pacjentka" - pomyslala sobie Josephine. Dr Hazel znowu pokrecil glowa. -Moge tylko zastanowic sie, czy nie natknelas sie na kolejna oszustke, ktora podszywala sie pod pania Taylor. -Prosze ja obudzic i zapytac w takim razie - zaproponowala Josephine. 64 -Nie wahalbym sie ani chwili z uczynieniem tego - powiedzial. - Ani odrobine. Ale niestety nie ma jej tutaj. Wrocila do swojego domu w Hampstead i nie zjawi sie tutaj przed wieczorem. - Patrzac na Josephine, probowal zmienic wyraz twarzy, zabawny i zmieszany zarazem. Podniosl reke w kierunku sznura od dzwonka.-Pokojowka Janet, mowisz? -Nie - odrzekla Josephine - nie trzeba. Slabla. Zaczynala mu pomalu wierzyc. Wszystko bylo prawdziwe. Sprawdzily sie jej obawy. Jak mogla byc tak glupia? -Chcialbym o cos zapytac - powiedzial. - Czy pozwolisz, zebym ocenil rozleglosc obrazen? Polozyl rece na jej dloniach. -Czy moge cie zbadac? Josephine przytaknela. Podniosla koldre. Odkryta, przygladala sie twarzy doktora. Nie dostrzegla w niej nic, poza wyrazem zawodowego zainteresowania. Odgarnal koldre az w nogi lozka, odslaniajac ja w calej okazalosci, a nastepnie pokazal reka, ze moze przykryc brzuch. Dotykajac ja delikatnie zimnymi, suchymi dlonmi, badal jej posladki i uda. Slyszala jego oddech, rowny i regularny. -To musi bardzo bolec - powiedzial. -Bolalo - odparla. - Teraz nie jest tak zle. Delikatnie obmacywal jej wrazliwa skore. -Czy sa siniaki? - spytala go. -Na szczescie nie - odrzekl. - Przynajmniej jeszcze nie. W jego glosie uslyszala napiecie, jakby powstrzymywal emocje. Nagle zdala sobie sprawe, ze jest zly. -Musimy cos z tym zrobic - powiedzial po chwili - bezzwlocznie. Pani Morrow, musze przyznac, ze gdy zaczela pani opowiadac, nie wierzylem wlasnym uszom. Ale teraz widze, ze jest to jakas skandaliczna historia. Skandaliczna - powtorzyl surowo. - Nie potrafie wyrazic, jak bardzo mi przykro z powodu go, ze zostala pani tak bolesnie pobita i ponizona. Jestem zly, ze zdarzylo sie to pod moim dachem i niejako w moim imieniu. Bez watpienia zechce pani wezwac policje i wszczac dochodzcie w tej sprawie, tak szybko jak to mozliwe. W tym momencie Josephine uswiadomila sobie, ze wcale te-i nie chce. Pomysl, zeby wezwac policje przychodzil jej glowy nieraz, ale zdecydowanie go odrzucila. Nic nie skloniloby jej do rozgrzebywania tej sprawy i przedluzania meczarni. Nie zgodzilaby sie, by wszystko to znalazlo sie w policyjnych papierach. -Na razie raczej nie, doktorze - powiedziala. -Alez musi pani! - zaprotestowal. -Raczej zloze to w pana rece - odrzekla. - Jesli chce pan wezwac policje i prowadzic dochodzenie wsrod pana personelu, prosze bardzo. Ale ja wolalabym trzymac sie z boku, jesli nie ma pan nic przeciwko temu. Nie chce zadnego skandalu. Wszystko, czego teraz pragne, to spac. Rano chcialabym dostac jakies ubranie. I wowczas bede mogla pojechac do domu. -Jest pani za bardzo poblazliwa - powiedzial doktor. - Uwazam pania za najbardziej godny podziwu przyklad mlodej, nowoczesnej kobiety, ktora doskonale nad soba panuje. Z jakiegos powodu jego slowa byly dla niej bardziej krepujace niz demonstrowanie mu sladow bicia. Josephine chwycila koldre, przykryla sie nia i spoczela na poduszkach, wciaz patrzac na niego. -Prosze - powiedzial. - Musi mi pani pozwolic zbadac sie. Zaaplikuje pani masci usmierzajace bol i zapobiegajace powstawaniu siniakow. -Czuje sie dobrze - odparla. - Wszystko w porzadku. Gleboki, mocny sen, to wszystko czego mi trzeba. Potrzasnal glowa. -Ostrzegam pania, ze jesli nie zazyje pani teraz odpowiednich srodkow, aby zlikwidowac stan zapalny, bedzie to bolalo i dokuczalo przez wiele dni. Chce pani pomoc. Potrafie przyniesc pani ulge. Ale musi pani udac sie ze mna. Prosze. 65 Niechetnie usiadla na lozku, przykrywajac piersi koldra.-Nie mam zadnych ubran - powiedziala - poza tym, co tu dostalam. Wskazala na maly stos bielizny i skory lezacy na podlodze przy lozku. Dr Hazel ledwo rzucil na to okiem. Nie zareagowal. Spodziewala sie, ze zauwazyl co tam lezalo. Nie byla w stanie nalegac, zeby przyjrzal sie temu dokladniej. Osiagnelaby tylko tyle, ze znowu zaczalby ja namawiac na wezwanie policji. -W szafie wisi podomka - zauwazyl. -Nie, nic takiego tam nie ma - powiedziala. Podszedl do szafy i otworzyl drzwi. Siegnal do srodka. Josephine uslyszala dzwiek wieszakow przesuwanych po szynie. Dr Hazel wyciagnal krotki, jasnozielony szlafroczek. -Nie bylo go tam wczesniej - powiedziala Josephine. Nie odpowiedzial. Po prostu stal tam, trzymajac okrycie w reku. Josephine wydala kolejne westchnienie. Skoro tak sie o nia troszczyl, to mogl podejsc i podac jej ten szlafrok. Ale byla zbyt zmeczona, zeby przejmowac sie tym. Naga, wyslizgnela sie z lozka i przeszla przez pokoj, aby odebrac od niego okrycie. Mezczyzna zdjal szlafrok z wieszaka i przytrzymal go, zeby mogla wsunac ramiona w rekawy. Josephine naciagnela go, okryla sie nim szczelnie i przewiazala paskiem. Byl bardzo krotki, ale wygodny i mily. -Nie sadze, zeby znalazla sie tam rowniez para kapci, prawda? - zapytala. Znowu otworzyl drzwi szafy i zachecil ja gestem do zajrzenia do srodka. W szafie znajdowalo sie jej ubranie: wszystko, co zabrala jej pielegniarka: biala bluzeczka i spodnica, wiszace rowno na wieszakach. Rowniez stanik i majteczki. Lezaly na dole, ladnie zlozone. Wyjela je i rozlozyla. Byly wyprane i wyprasowane. Odwrocila sie i spojrzala na dr Hazla, trzymajac bielizne w reku. -Czy chcesz sie w to ubrac? - zapytal ja. - Nie ma potrzeby, ale oczywiscie, jesli poczujesz sie przez to lepiej... Josephine potrzasnela glowa i schowala ubranie z powrotem do szafy. -Nie widze nigdzie moich sandalow - powiedziala. -Przykro mi - odparl. - Jutro rano zapytam o nie Jackie. Jedyne, czego Josephine pragnela to pojsc spac, a rano zlapac pierwszy pociag i pojechac do domu. Ale doktor byl niewzruszony. Nie chcial nawet slyszec o tym, zeby pozostawic ja bez udzielenia pomocy lekarskiej. -Zejdziemy na dol do ambulatorium - powiedzial. - Poszukam czegos, co zlagodzi bol. ROZDZIAL 11 Stapajac boso po miekkim dywanie i przyciskajac zielony szlafrok do ciala, Josephine wyszla z pokoju i poszla za doktorem. Swiatlo na korytarzu bylo przycmione, zredukowane do minimum. Nie skierowali sie do glownych schodow, wybrali inna droge, prowadzaca do drzwi w koncu korytarza. Dr Hazel otworzyl je i poswiecil latarka. Josephine ujrzala waskie, kamienne schodki, ktore prowadzily gdzies w dol, w ciemnosc. Spojrzala na niego pytajaco.-Obawiam sie, ze swiatlo nie dziala - powiedzial przyciskajac przelacznik umieszczony na scianie. Westchnal cicho. -Coraz bardziej mi sie to nie podoba. Wszystko doslownie wymyka sie tu z rak podczas mojej nieobecnosci. Zatelefonuje do pani Taylor o siodmej, prosze mi wierzyc, pani Morrow. Wyciagnal reke, zeby pomoc jej zejsc. -W porzadku - powiedziala - dam sobie rade. Dr Hazel wskazywal droge latarka. -Kawalek dalej bedzie juz swiatlo - stwierdzil. Nie pytala, skad to wie. Trzymala sie tuz za nim. Czula lodowaty chlod kamieni pod stopami. 66 Schodzac w dol, mineli jedna ciemna kondygnacje, skrecili za rog, nastepnie druga i trzecia. Kamienne sciany byly zimne i wilgotne. Josephine coraz mniej sie to wszystko podobalo.-Czy ambulatorium znajduje sie w piwnicy? -Tak - odpowiedzial nie zatrzymujac sie ani nie obracajac. -Wiele lekarstw musi byc przechowywanych w chlodzie, chyba pani wie. -Tak sadze - powiedziala. Zaczela sie ociagac. -Prosze dalej, pani Morrow - powiedzial nie obracajac sie. -Jestem zmeczona - powiedziala. - Mysle, ze lepiej bedzie, gdy wroce do lozka. Dopiero wtedy dr Hazel obrocil sie i usmiechnal do niej. W swietle latarki jego twarz wygladalo zlowieszczo. -Nie, pani Morrow - powiedzial. - Nie wroci pani. Pojdzie pani ze mna. Josephine odwrocila sie i zaczela wspinac po schodach. Natychmiast znalazl sie tuz za jej plecami i przytrzymal ja za lokiec. Mowil lagodnie, prosto do jej ucha: -Nie, pani Morrow. Jest pani teraz w Estwych i musi mnie pani sluchac. W Estwych - dodal - obowiazuje posluszenstwo. Wiec jednak to byla prawda. Wszystko bylo prawda. I dr Hazel tez byl w to zamieszany. Polozyl jej dlon na karku i obrocil glowe w jej kierunku. -Wszystkiego sie nauczysz - obiecal jej. I pocalowal ja w usta. Walczyla, ale trzymal ja mocno. Jego cieple wargi poruszaly sie po jej ustach z olbrzymia smialoscia. Wsunal jezyk pomiedzy wargi i natrafil na koniec jej jezyka. Popchnal ja troche do tylu, oparl o sciane i calowal. Napieral na nia calym cialem, wyczuwajac pod szlafroczkiem nagosc skory. Uniosla rece i polozyla mu na klatce piersiowej, tak jakby chciala go odepchnac, stracic ze schodow, ale nie wykonala zadnego ruchu. Czula zmyslowe cieplo jego penetrujacego jezyka i twardosc kamiennej sciany za plecami. Serce bilo jej mocno jak dzwon. Dr Hazel cofnal sie odrobine, wciaz trzymajac reke za jej glowa. Popatrzyli na siebie w swietle latarki. -Bardzo dobrze ci idzie - stwierdzil. - Uczysz sie wielu rzeczy. Oniemiala i zaczarowana, wpatrywala sie w niego jak ptak w weza. -Jestes gotowa do nastepnej lekcji - powiedzial. -Nie... - probowala mu przerwac. -Tak - powiedzial. Jego glos rozbrzmiewal echem w kamiennym przejsciu. Jedna reke trzymal zacisnieta na jej szyi, gdy schodzila przed nim w dol po schodach. -Juz niedaleko - pocieszyl ja. Schody biegly pod niskim sufitem, podloga byla pokryta brudem. Korytarz skrecal w prawo, gleboko pod budynek. Wszystko wokol bylo wilgotne i lodowato zimne. Josephine rozwazala nawet taka mozliwosc, ze znajduja sie pod rzeka. Szli przed siebie a on oswietlal droge latarka. Mijali mnostwo starych mebli, beczek i pni, jakies bele zbutwialego papieru. Kilkakrotnie slyszala dzwiek drobnych umykajacych, zakonczonych pazurkami lapek, gdzies poza zasiegiem wzroku. Przed nimi znajdowalo sie wypelnione swiatlem ognia przejscie przez drzwi. Ciezkie drzwi ze starego, czarnego debu staly otworem. -Do srodka - rozkazal dr Hazel. Weszla. Dr Hazel rowniez. Drzwi ciezko zatrzasnely sie za nimi. Piwnica byla lochem, obszernym i niskim, przepastnym i pelnym cieni. Oswietlona ogniem zarzacym sie nierowno w centrum pomieszczenia, na golej, ubitej ziemi. Wokol ognia stali 67 ludzie, ze scian zwisaly ciemne przyrzady, staly one rowniez pod scianami. W powietrzu unosil sie zapach potu, dymu i wilgoci.Josephine spojrzala ponad ogniem i zobaczyla niska, tega kobiete ubrana w lawendowa sukienke i brazowe buty. -Annabella - powiedziala. -Witam, pani Morrow - odpowiedziala Annabella. -Spodziewalam sie, ze znajduje sie pani w Hampstead - powiedziala Josephine. Slyszala swoj glos, probujacy rozproszyc ten nocny koszmar i nie dopuscic do siebie strachu. -Moze jestesmy w Hampstead - powiedzial dr Hazel. Jego glos byl zmieniony przez echo. - Moze Hampstead znajduje sie w Estwych. Josephine zadrzala. Zobaczyla, ze gospodyni trzyma cos w reku: glownie, okrecona szmatami. Zanurzyla szmaty w ogniu. Zajely sie natychmiast. Annabella wyjela kij z ognia, a mloda kobieta w znajomym czarno-bialym stroju pokojowki odebrala go od niej. To byla Janet. Nie dala po sobie poznac, ze rozpoznaje Josephine. Trzymajac przed soba zapalona pochodnie przeszla przez loch. Swiatlo ognia tanczylo wokol jej drobnej postaci. Wspiela sie na taboret i wetknela glownie w zalom muru. W miedzyczasie Annabella zapalila nastepna pochodnie, i jeszcze jedna. Druga pokojowka, ciemnoskora dziewczyna, nie starsza niz Janet, odebrala od niej pochodnie i poszla umocowac je w czarnych, zelaznych uchwytach, ktore wygladaly na bardzo stare. W rozjasniajacym loch swietle pochodni Josephine mogla widziec znajdujace sie tam przedmioty. Widziala wszystko. Znajdowal sie tam pregierz: zawieszona na zawiasach deska przymocowana do szczytu pala, z otworami na rece i glowe skazanca. Potezna zelazna klodka, umozliwiala skuteczne zamkniecie ofiary. W poblizu lezala drewniana plyta, tak stara i zabrudzona, ze prawie czarna. Byla nachylona, do jej podstawy przymocowano dyby dla stop, a na szczycie znajdowala sie para kajdan polaczonych lancuchem z bebnem kolowrotu. Pod sciana mozna bylo dojrzec makabryczny ksztalt, przypominajacy kobiete. Jedna czesc podtrzymywaly zawiasy. Druga zwisala luzno, ukazujac zestaw wymyslnie umieszczonych wewnatrz kolcow. Na scianach wisiala cala kolekcja nozy, biczow, cepow i szczypcow. Wokol pelno bylo lancuchow: wiszacych, zasuplanych przy suficie lub zwalonych na kupe u stop wymyslnych maszyn, ktore wygladaly jak drzemiace, zelazne weze. -Nie! - krzyknela Josephine zakonczywszy ogledziny. Zwrocila sie do dr Hazla potrzasajac z przerazeniem glowa. - Ja... ja nie moge... Dr Hazel chwycil ja za lokcie. Walczyla, probowala sie wyrwac, ale zblizyla sie Annabella i poskromila jej szamotanine. Rozlegl sie swist i trzask wzmocniony echem, a silny bol ogarnal nagie uda Josephine. Nogi zalamaly sie pod nia i upadla na ziemie z wrzaskiem. Annabella stala nad nia trzymajac w reku krotki bat z plecionej skory. -Nie wolno ci sie odzywac, Josephine - powiedzial dr Hazel. -Wkrotce otrzymasz odpowiedz na wszystkie twoje pytania. Ale teraz musisz byc posluszna i nic nie mowic. Dyszac ciezko, lezac na podlodze, z palacymi udami, Josephine nie miala innego wyjscia, jak byc posluszna. Dr Hazel pstryknal palcami. Pokojowki pospiesznie podeszly do niego i zaczely zdejmowac z niego ubranie. Podczas gdy Janet rozwiazywala mu buty i kolejno je zdejmowala, czarnoskora dziewczyna zsunela marynarke i zrecznie rozpinala guziki od koszuli. Pod spodem mial na sobie obcisla tunike bez rekawow, uszyta z czarnej skory. Polyskiwala w swietle ognia. Janet rozpiela rozporek i zsunela spodnie. Josephine spostrzegla, ze tunika siega do pasa, ponizej - suspensorium, rodzaj woreczka chroniacego genitalia, ozdobione 68 srebrnymi zapinkami. Gdy odwrocil sie, jedna reka spoczywala na glowie Janet, ktora kucala, pomagajac mu wlozyc stope w but podstawiony wlasnie przez czarna sluzaca. Josephine ujrzala, ze woreczek chroniacy genitalia podtrzymywany jest z tylu przez waski pasek, wrzynajacy sie miedzy nagie posladki. Sprobowala wstac.-Prosze sie nie podnosic, pani Morrow - poradzila jej Annabella. - Nie ma potrzeby. Bez polecenia, pokojowki podeszly do miejsca, w ktorym lezala i podniosly ja na kolana. Zdjely zielony szlafrok, obnazajac ja. Nastepnie wyprostowaly jej rece, skrzyzowaly w nadgarstkach i zatrzasnely na nich pare ciezkich, zelaznych kajdan. Kleczala tam, naga i bezwolna, podczas gdy Janet mocowala wokol jej szyi skorzany kolnierzyk. Nikt nie odezwal sie ani slowem. Josephine slyszala oddechy kobiet, lagodne i regularne, szelest halek Janet i trzask palacego sie ognia. Dr Hazel i Annabella podeszli z przodu i staneli nad nia. Dr Hazel odebral od czarnej pokojowki pare skorzanych opasek i nalozyl je na nadgarstki jako ochrone. Josephine wiedziala juz, co za chwile nastapi. Z suchymi ustami, szumem w glowie, bedacym wynikiem snu, wina, strachu i dezorientacji, kleczala i obserwowala, jak dr Hazel naklada cos na twarz. Byla to skromna, czarna maska: domino. Na sygnal, kazda z pokojowek ujela Josephine pod ramie, postawily ja na nogi. Janet podprowadzila ja kilka krokow do przodu, gdy tymczasem czarna dziewczyna odeszla w odlegly koniec piwnicy i zaczela obracac kolowrotem. Janet nacisnela w dol ramiona Josephine, sprowadzajac ja ponownie do pozycji kleczacej. W miedzyczasie cos skrzypialo nad glowa, regularnie i rytmicznie. Przerazona, spojrzala w gore. Zobaczyla biegnacy pod sufitem lancuch, nawiniety na bloczek, ktory poruszal sie w takt obrotow kolowrotu. Koniec lancucha nieublaganie obnizal sie w kierunku jej glowy. Janet delikatnie ujela ramiona Josephine, unoszac je w gore, nad glowe. -Nie! - krzyknela Josephine stawiajac opor. Annabella ponownie smagnela ja biczem, tym razem w poprzek ramion. Josephine wrzasnela, mocno zaciskajac powieki i wyginajac sie z bolu. Przy takiej sile uderzenia niechybnie upadlaby na twarz, gdyby nie podtrzymywala jej sluzaca. Zesztywniala z bolu, poczula na plecach i udach pieczenie, podczas gdy kajdany na jej rekach mocowano do koncowki lancucha. Wowczas ciemnoskora pokojowka zaczela obracac kolo w przeciwna strone i stopniowo podciagac Josephine w gore. Olbrzymie kajdany stanowily dobra ochrone dla nadgarstkow. Josephine wpierw zostala postawiona na stopach, a nastepnie na czubkach palcow. Krazek wciaz piszczal i skrzypial. Dr Hazel dal znak i pisk ustal. Josephine wisiala na rekach, a palce stop dotykaly podlogi na tyle, aby pomoc utrzymac ciezar. Miala wrazenie, ze ramiona wyrywaja jej sie ze stawow. Dr Hazel podszedl i stanal przed nia. Usmiechnal sie polgebkiem. Swiatlo ognia migotalo na jego twarzy, kontemplowal jej bez-rbronne cialo. Gdy odezwal sie, jego slowa byly skierowane do Annabelli: -Czy niewolnica jest odpowiednio przygotowana? -Tak, sir - odpowiedziala cicho Annabella. - Nauczyla sie Ujmowania razow zadawanych reka i szczotka. Gospodyni mowila w taki sposob, jakby doktor nie badal osobiscie sladow na posladkach Josephine kilka minut temu. Mowila jakby do calkiem innego czlowieka. -Czy juz rozumie? - zapytal. 69 Annabella przyjrzala sie Josephine. Jej mila twarz zmienila sie w swietle pochodni. Wygladala zdecydowanie, prawie drapieznie.-Jeszcze nie, sir - odpowiedziala Annabella. - Ale to przyjdzie z czasem. Dr Hazel odprawil ja ruchem reki. Josephine slyszala szelest sukni, gdy odstapila dwa kroki w tyl. Mezczyzna w masce stal przez chwile z rekami na biodrach, przygladajac sie jej. Bila z niego beznamietnosc - istny pomnik okrucienstwa w przebraniu: czarnej, skorzanej tunice, opaskach na przegubach dloni, wysokich butach i w masce. Annabella dopelnila obrazu, wtykajac mu bicz w wyciagnieta reke. -Radzilbym ci sie obrocic, kochana - zaczal swa kwestie. -Poniewaz jest to twoje pierwsze doswiadczenie z biczem, sprobujemy ograniczyc sie do plecow, ud i posladkow. Jesli okrecisz sie zbyt mocno na lancuchu, obawiam sie, ze moge cie trafic raz czy dwa w bardziej wrazliwe miejsce. Dlatego prosze, obroc sie. Ale Josephine byla niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu, nawet odwrocenia wzroku od mezczyzny w masce. Dr Hazel mlasnal jezykiem. -Dawn, Janet! - zawolal. - Pozycja niewolnika. Sluzace podbiegly i zlapaly Josephine za biodra i uda, obracajac ja plecami do dreczyciela. Czula cieplo ich dloni na swojej nagiej skorze. Wargi jej drzaly. Czula potok slow cisnacych sie na usta, blagajacych, wrecz zebrzacych o uwolnienie jej. Ale wiedziala, ze jesli wypowie chociaz sylabe, bedzie zgubiona. Przygryzla wargi i mocno zacisnela powieki. Jakby czytajac w jej myslach, dr Hazel kontynuowal: -W przyszlosci bedziesz mogla poprosic o knebel. Ale dzis w nocy musisz nauczyc sie wrzeszczec, blagac i wyc. Josephine zesztywniala. -Och, tak moja droga - mowil dalej, obserwujac jej poruszenie - bedziesz zebrac o litosc. I bedziesz krzyczec, obiecuje ci to. Mozesz krzyczec, co tylko chcesz, moja droga, i tak nikt cie nie uslyszy. Czula, ze zbliza sie do niej, jego buty wydawaly odglos na ubitej ziemi. -Przewidzialem dla pani dziesiec batow, pani Morrow - powiedzial.- Oto pierwszy. Traach! Uderzenie przecielo na ukos jej plecy, od prawego ramienia do pasa. Bylo jak wstrzas elektryczny, nagle i gwaltowne. Jej umysl zarejestrowal je dopiero po chwili, gdy serce przestalo na moment bic, a cialo wygielo sie w spazmatycznym drganiu. Dopiero gdy bol naplynal silna fala do kregoslupa, kazdy nerw jej plecow odezwal sie glosnym krzykiem. Zdesperowana przygryzla jezyk, aby odmowic mu przyjemnosci rozkoszowania sie spelnieniem jego zapowiedzi. Bat spadl znowu, tym razem z lewej strony do prawej, przecinajac jej plecy pod katem prostym do pierwszego ciosu. Josephine czula, ze z oczu plyna jej lzy. Ale nie krzyknela. Powstrzymala sie. Trzecie smagniecie. -Aaaaa! - wrzasnela. Nastapilo szybciej niz drugie i zaskoczylo ja, nie przygotowana do obrony, spadajac poziomo na jej talie. Cale plecy miala scierpniete, odczuwala w nich mrowienie i odretwienie. Uderzyl ja ponownie, osiagajac wypuklosc posladkow, z lewej strony do prawej i na odwrot. Zwisala na lancuchu jak maltretowana kukla, a nastepny raz dosiegnal ja z prawej strony, powodujac lekki obrot, jakby wprost na spotkanie nastepnego. Kolejne uderzenie nadeszlo z prawej strony i znowu popchnelo ja jak bezradna lalke. Ile ich otrzymala do tej pory? W oszolomieniu stracila rachube. Jej ramiona krzyczaly o uwolnienie, serce lomotalo w piersi a lzy splywaly obficie po policzkach. Gdy smagnal ja 70 ponownie, uslyszala wlasny, glosny krzyk. Jak mogl jej to zrobic? Wywabic z lozkaobietnicami przyniesienia jej ulgi za pomoca masci i lekow! W koncu ja znajda. Przybeda i wybawia ja z tego wiezienia. Kto? Nie bylo nikogo takiego. Ku wlasnemu przerazeniu Josephine poczula, ze sie obraca. Wykonala gwaltowny ruch, probujac zmienic kierunek obrotu. Bylo to calkowicie bezuzyteczne: jej wlasny rozped dzialal przeciwko niej. Katem oka dostrzegla doktora z podniesiona reka i bat szykujacy sie do ataku. -Nie! Nie! - zawolala. Zebrala. Slyszala wlasny glos, blagajacy go, aby przestal. Probowala obrocic sie, zeby znalezc sie poza zasiegiem bicza, ale brakowalo jej punktu oparcia. Chciala ustawic sie plecami do niego, gdy znienawidzony bat spadl znowu. Smagnal jej prawy bok, zahaczajac o udo i posladek. Zawyla i wyprezyla sie na lancuchu. Przez gestniejacy dym i mgle wlasnych lez ujrzala, ze to juz koniec. Dr Hazel oddal bat Annabelli. Czarna pokojowka, Dawn, kleczala przed nim, zrecznie manipulujac przy paskach i zapinkach jego kostiumu. Rozpinala woreczek podtrzymujacy genitalia. Gdy Josephine wisiala przed nim, szlochajac i skrecajac sie z bolu, zreczne palce mlodej dziewczyny wydobyly z ukrycia czlonek dr Hazla. Byl dlugi, obrzezany, z czerwona koncowka, naprezony erekcja. Dr Hazel usmiechnal sie do Josephine z rezerwa, ponad glowa Dawn. W tym czasie dziewczyna wepchnela sobie jego czlonek do ust. Sprawiala wrazenie, ze robi to ochoczo i tak perfekcyjnie, jakby obciaganie czlonka doktora bylo jej codziennym obowiazkiem. Annabella i Janet staly spokojnie obok, przygladajac sie. Josephine zwiesila glowe, wyczerpana, a jej szloch pomalu ustawal. Przez mgle ognistego bolu slyszala pochrzakiwanie dr Hazla, gdy jezyk Dawn natrafial na czule miejsca. Slyszala, jak syczy przez zeby. Calkiem mimowolnie, nie zdajac sobie sprawy dlaczego to robi, Josephine uniosla znowu glowe, zeby popatrzec. Doktor stal na szeroko rozstawionych nogach, zanurzajac palce gleboko w gaszcz czarnych, kreconych wlosow Dawn. Stal tam, ciezko oddychajac i mruczac sprosnie brzmiace slowa w obcym jezyku, podczas gdy pokojowka pracowala zawziecie z twarza wtulona w jego krocze. Josephine odwrocila glowe, wiszac bezwladnie na lancuchu. W tym momencie Annabella dala znak i druga pokojowka podeszla, zeby ja podtrzymac. Postawila ja na nogi i skierowala twarz dokladnie na ten ponury widok, ktory sie przed nia roztaczal. Widocznie dr Hazel zyczyl sobie widziec wypelnione lzami oczy ofiary, gdy jego podniecenie dobiegalo szczytu. Wpychal czlonek coraz glebiej w usta niemal dlawiacej sie dziewczyny. Wkrotce nastapil koniec. Ledwo wydal ostatni gardlowy okrzyk triumfu, szorstko odepchnal od siebie sprawczynie swojej rozkoszy i podszedl do Josephine. Jego czlonek drzal i ociekal sperma. Kolyszac sie, mdlejac prawie z wysilku, Josephine odwrocila glowe. Przemogla silny uchwyt Janet. Nie stracila jeszcze wszystkich sil. Dr Hazel wyciagnal reke i chwycil mocno jej brode, zmuszajac, by na niego spojrzala, na jego wilgotny i drzacy narzad. Nastepnie zanurzyl druga reke miedzy jej uda. Josephine z trudem zlapala powietrze.Usmiechajac sie z satysfakcja, wyjal palce z jej krocza i przytrzymal przed oczami, by mogla sie im przyjrzec. Byly mokre. Podsunal je pod nos Josephine. Pachnialy nia, jej wlasnym cialem w stanie podniecenia. Zapach ten przylegal do jej palcow za kazdym razem, gdy oddawala sie masturbacji. Teraz nie czula nic. Byla oszolomiona i przestraszona. Dr Hazel puscil jej podbrodek i pozwolil opasc glowie w przod. Josephine nie byla w stanie trzymac jej w pionie ani chwili dluzej. Metaliczne pieczenie bicza powoli zamieralo, przeistaczajac sie w doglebne i bolesne rwanie, a krwiobieg w jej ramionach jakby zamarl. -Jest prawie gotowa - Josephine uslyszala glos Annabelli, pelen zadowolenia, jakby byla indykiem przygotowanym do pieczenia, badz niemowleciem uczacym sie raczkowac. Do Josephine dotarl odglos oddalajacych sie krokow. Zostawiali ja. Odchodzili i zostawiali ja wiszaca, wychlosta-porzucona i sama. Podniosla glowe. -Dr Hazel! - krzyknela. Jej glos zabrzmial echem w gestniejacym mroku. Uslyszala smiech wysokiego mezczyzny. -Ja nie jestem dr Hazel - powiedzial. W jego glosie brzmiala nagana, ale powiedzial to na tyle lagodnie Jakby po prostu byl rozczarowany, ze mu uwierzyla. Z pochodniami opuszczali podziemie. Olbrzymie, debowe drzwi zamknely sie z trzaskiem za nimi. Jeden po drugim ostatnie ognie pelaly i zgasly. ROZDZIAL 12 Minela godzina, nim zdecydowala sie na probe otworzenia kajdan.Wspiela sie na palce i podciagnela ku gorze, co umozliwilo jej dosiegniecie zatrzaskow kajdankow. Pomacala zapiecie czubkiem palca wskazujacego. Nie bylo zamkniete. Byly takimi samymi zabawkami, jak te, ktore nalozono jej tego popoludnia w hotelu. Zamykaly sie na sprezynke. Glosno pojekujac, Josephine otworzyla ich lewa czesc. Nagle uwolniona, osunela sie na ziemie. Czula sie, jakby mnostwo szpilek wbijalo sie w jej umeczone cialo. Lancuch kolysal sie nad jej glowa, skrzypiac w ciszy. Lezala minute, dyszac w ciemnosci. Po chwili wziela sie w garsc i stanela na nogi. Zabrali ze soba jej szlafrok. Za kazdym razem, gdy zdejmowala z siebie ubranie, ktos je zabieral. Rzucila sie do drzwi, chwycila ciezka klamke w ksztalcie pierscienia i szarpnela nia, spodziewajac sie, ze beda zamkniete. Ale nie byly. Pchnela drzwi i wyszla szybko na korytarz, naga i drzaca. Dotarla do schodow i zaczela wspinac sie po nich. Jej sztywne nogi i obolale plecy dawaly o sobie znac przy kazdym kroku. Po wejsciu na schody przemierzyla ciemny korytarz, szukajac kontaktu. Szla po omacku wzdluz scian, a jej palce natrafialy jedynie na obrazy, plaskorzezby przedstawiajace miedziane konie, i grube drewniane belki pokryte zimna farba. Wszedzie panowala cisza, wszyscy spali. Josephine skrecila za rog. Dzieki ksiezycowi za oknem, mogla dostrzec kolejne polpietro i szereg prowadzacych w gore 'schodkow. Tedy na pewno nie dojdzie do swego pokoju. Musiala pomylic droge. Zawrocila w ciemnosci. W jednym z pokoi palilo sie swiatlo. Numer 9. Kto tutaj mieszkal? Annabella? Blondyn, ktory ja biczowal? Jedna z nieslychanie obowiazkowych pokojowek? Josephine oparla sie o sciane. Chciala zapukac do drzwi, ale nie mogla. Nie byla w stanie sie do tego zmusic. Musiala jednak wydac jakis dzwiek, gdyz drzwi uchylily sie lekko i pojawila sie w nich czyjas twarz. Waska smuga swiatla padala prosto na nagie cialo Josephine. Nawet nie probowala sie zaslonic. Niech patrza. Po chwili zauwazyla, ze postac stojaca w drzwiach to mloda kobieta w stroju pielegniarki. Wykrochmalony czepek i bialy fartuch, pasiasta sukienka z krotkim rekawem, czarne ponczochy i sznurowane buciki. Na wysokosci biustu nosila maly, przypiety do fartucha zegarek. -Halo, pani Morrow - powiedziala miekko. Wtedy Josephine poznala ja. Ale nie byla w stanie mowic. Opierala sie o framuge drzwi na ugietych kolanach. Pielegniarka zlapala ja za reke. -Prosze tu nie stac! - powiedziala. - Prosze wejsc do srodka. Jest pani strasznie zmarznieta. Zlapala Josephine za ramiona i pociagnela ja ku sobie - delikatnie, a zarazem zdecydowanie. Prawie wniosla ja do pokoju. Gdy zmienila chwyt, okalajac jej barki ramieniem, Josephine zesztywniala i krzyknela z bolu. Pielegniarka powiedziala: -Cicho, cicho. Otworzyla drzwi szerzej wolna reka i podprowadzila Josephine do lozka. Bylo to podwojne loze, przykryte tania narzuta w indianskie wzory. Josephine polozyla sie na boku, ze zgietymi kolanami, dygocac na calym ciele. Gdy pielegniarka wrocila zamknawszy drzwi, Josephine rozgladala sie niezdecydowanie wokol siebie. Jedynym oswietleniem byla pojedyncza lampka nocna, swiecaca przycmionym blaskiem. Pokoj bardzo przypominal jej wlasny, tyle ze wygladal, jakby byl juz od pewnego czasu zamieszkaly. Wydawalo sie, ze znajduje sie w nim o wiele wiecej mebli niz bylo w istocie: dwa fotele, przysuniety do sciany stol. Wszedzie lezaly w nieladzie czasopisma, ubrania i kasety. Slowem, radosny nielad. Drzwi szafy staly otworem, wisiala na nich sukienka, a na galce drzwi wejsciowych - wypchana plastykowa torba. W nogach lozka, na stoliczku, znajdowal sie maly odbiornik telewizyjny, a obok niego olbrzymia, zwiotczala roslina w blyszczacej donicy. Telewizor dzialal, ale glos by wylaczony. John Mills stal wlasnie na mostku statku wojennego, trzymajac w reku lornetke i mowiac cos do przestraszonego marynarza. Pielegniarka podeszla do telewizora i wylaczyla go. Stanela przy lozku ze zwieszonymi wzdluz bokow ramionami. Josephine spojrzala na nia. -Przedstawil sie jako dr Hazel - odezwala sie. - Kto? -Wysoki mezczyzna - odparla. - Blondyn. Zamknela oczy i znowu zobaczyla jego twarz, zblizajaca sie do niej w ciemnosci panujacej na schodach. - I Annabella, i pokojowka, ona... Zobaczyla mezczyzne w stroju kata, jego dlonie zanurzone gleboko we wlosy dziewczyny, jej usta zajete jego nabrzmialym czlonkiem. Jej wlasne pachwiny byly wtedy mokre, wzmagala sie w nich wilgoc wraz z niewytlumaczalnym pozadaniem. Przegiela glowe do tylu i polozyla na poduszce, wpatrujac sie w pielegniarke, biale widmo, oswietlone lagodnym swiatlem. Jej macica pulsowala rytmicznie. -Sven - powiedziala pielegniarka. - On lubi sie wyrozniac. Jej niski glos pobrzmiewal rozwaga. Po chwili spytala z zainteresowaniem: -Czy dal ci cos? -On... - Josephine zawiesila glos. Walczyla z lzami. - On:chlostal mnie batem. -Nic poza tym? - spytala pielegniarka. - Pokaz dlonie - powiedziala. Josephine trzymala rece miedzy udami, mocno zacisniete. Powoli wyciagnela je przed siebie. Pielegniarka ujela je swoimi zimnymi dlonmi i sprawdzila, czy cos w nich trzyma. 73 -Co?... - pytanie zawislo w powietrzu niedokonczone.-Niewazne - odpowiedziala pospiesznie pielegniarka. Polozyla reke na ramieniu Josephine, ktora skrzywila sie z bolu i zwinela w klebek, z twarza wcisnieta w poduszke, ukazujac plecy lagodnym, pelnym zrozumienia oczom pielegniarki. Pielegniarka oparla jedno kolano na lozku. Pochylila sie nad Josephine, badajac ja. Opuszkami palcow wodzila po sladach, ktore zostawil bicz. Josephine zesztywniala lapiac oddech. Czula palce, wedrujace w dol, w kierunku posladkow, gladzace obolale cialo, jakby chcialy wyciagnac na zewnatrz caly zadany mu bol. -Kto jeszcze? - zapytala pielegniarka. - Co? -Ktos inny rowniez sie toba zajmowal. -Annabella. -Ale nie rozga - zauwazyla pielegniarka. -Nie, ona... Wypowiedzenie tych slow bylo bardziej ponizajace niz wszystko inne do tej pory. -Sprawila mi lanie - wyszeptala Josephine. Z oczu pociekly jej lzy. Nie mogac sie pohamowac, poplakala sie prosto w swieze, biale poduszki. -Oj, uspokoj sie, badz cicho teraz - powiedziala pielegniarka. Nachylila twarz bardzo nisko. Wyszeptala prosto do ucha Josephine: -Mozesz mi opowiedziec. Josephine obrocila twarz i spojrzala w blyszczace, zielone oczy. Zamrugala powiekami. Lzy ciekly jej, splywajac po policzkach. -Szczotka - dodala. -Nie posluchalas jej? -Ja... -Czy bylas - zapytala z zastanowieniem, jakby szukala wlasciwego slowa - nieposluszna? Wewnetrzna strona palca starla lze z twarzy Josephine. -Tak - wyszeptala Josephine. - Nie wlozylam na siebie... Pielegniarka czekala. -Ubrania - dokonczyla Josephine. Bylo to absurdalne, ale poczula, ze sie rumieni. Pielegniarka przesunela sie na lozku, klekajac na obu kolanach. Przysiadla tuz przy Josephine. -A przedtem? - spytala. - Przed szczotka? Byl jeszcze ktos inny? -W taksowce... kierowca... Ta spowiedz sprawila, ze napiecie ja opuscilo. Czula sie pusta, bol powoli ustepowal. Ale nie byla juz opuszczona i sama. Spojrzala w gore, na pielegniarke. W lagodnym swietle zobaczyla piegi rozrzucone na jej pokrytych meszkiem policzkach i kosmyki slicznych, miedzianych wlosow, ktore wyslizgnely sie spod nakrochmalonego czepka. Pod bialym fartuchem odznaczal sie pelny biust. Serce Josephine bilo mocno, gdy delikatna, mloda i pewna siebie kobieta dotykala jej skory. -Nieposluszna? - zapytala powtornie pielegniarka. Slowo to zabrzmialo cieplo w jej ustach, a ona delektowala sie nim. Zamknela oczy. Lzy znowu pojawily sie miedzy jej powiekami. -Zostawilam kajdanki i przepaske. -Gdzie je zostawilas? Josephine spojrzala na nia niepewnie. - W hotelu. -Aha. A co sie tam dzialo? W tym hotelu? -Powiedzieli, ze nie powinnam okrywac sie recznikiem. -Kto powiedzial? -Ten mezczyzna, Sven, jak mysle. Byla z nim kobieta. 74 -To juz drugi raz - powiedziala pielegniarka. - On cie lubi -dodala z przekonaniem. Mowilatakim tonem, jak dziewczyna nagabujaca kochanka. Siedziala na lozku, przysuwajac sie coraz blizej do Josephine. Wyciagnela dlon w jej kierunku, jakby miala zamiar polozyc na jej piersi. Zatrwozona Josephine naprezyla sie i odwrocila na plecy, obiema rekami sciskajac materac. -Josephine, my wszyscy lubimy cie - powiedziala pielegniarka z sadystycznym usmiechem. Poglaskala ramie Josephine, rozstawiajac szeroko palce. Przez moment jej nadgarstek musnal mimochodem piers Josephine. Josephine zamarla. Cieplo ogarnelo gwaltowna fala jej cialo, kierujac sie od twarzy, poprzez piersi, do brzucha, obejmujac najglebsze jego zakamarki. Pielegniarka uniosla glowe, patrzac jej figlarnie w oczy. -Czy juz rozumiesz? - spytala takim tonem, jakby splatala jakiegos psikusa, zart, na ktorym nie kazdy moze sie poznac. -Rozumiesz teraz? -Nie - jeknela Josephine. Rzeczywiscie nic nie rozumiala. Czula, ze zaraz znowu sie rozplacze. -Nie badz smutna - powiedziala lagodnie pielegniarka. - Doktor Hazel wkrotce sie tu zjawi. -To naprawde istnieje jakis doktor Hazel?! Pielegniarka skinela sliczna glowka. - Wierz mi -powiedziala. -Czy rzeczywiscie powinnam? - spytala otepiala Josephine. -To jest Estwych - przypomniala pielegniarka. - Mozesz wierzyc, w co tylko chcesz, tak dlugo, dopoki przestrzegasz prawa. Przeciagnela palcem wzdluz jednego ze sladow, ktore pozostawil Sven swoim batem, biegnace od plecow do posladkow. Josephine zadrzala. Lzy przestaly leciec jej z oczu. Byla zrozpaczona, przestraszona i osamotniona, niczym korek unoszacy sie na fali. -Czego pragniesz? - zapytala pielegniarka. -Czego pragne? - powtorzyla Josephine. -Tak. Jesli moglabys miec wszystko na swiecie, wlasnie teraz, to czego bys chciala. Chcialabys pojechac do domu? -Nie - odpowiedziala Josephine. Slyszala oddechy, swoj i dziewczyny. Pomyslala znowu o mezczyznie imieniem Sven, przyciskajacym ja do sciany i calujacym wbrew woli. Dlaczego ja wychlostal? Dlaczego go to podniecilo? Dlaczego ona sama byla mokra? Co miala na mysli Annabella mowiac, ze jest "prawie gotowa"? -Wiesz, ze to wszystko moze sie skonczyc, jesli tylko tak zadecydujesz - powiedziala pielegniarka. - Wystarczy ubrac sie i pojsc do domu. Twoje rzeczy sa w szafie, u ciebie w pokoju. Josephine nagle cos sobie przypomniala. -Czy to ty je tam powiesilas? - spytala. -Tak - odrzekla pielegniarka. - Chcesz wrocic teraz do swojego pokoju? Zapytala o to, patrzac na nia tajemniczo, jakby tylko chciala sie podroczyc. -Nie - odparla Josephine. Jej glos zabrzmial bardzo cicho. Niesmialo podniosla glowe, niepewna, co zamierza zrobic i co chce osiagnac. Zanim zdazyla sie podniesc, pielegniarka zeslizgnela sie z lozka. Zniknela z pola widzenia Josephine, ktora slyszala tylko szelest ponczoch i nakrochmalonej, bawelnianej spodnicy, gdy przechodzila przez pograzony w ciszy pokoj. Wszystkie jej zmysly byly czujne, choc plecy nadal bolaly. Zostala schwytana w pulapke wlasnego ciala, ktore przestala rozumiec. Czula w duchu zamet. Nie mogla sie poruszyc. 75 Slyszala, jak pielegniarka otwiera drzwi i zapala swiatlo. Slyszala stukot jej obcasow naposadzce, zgrzyt zamka, gdy otwierala kredens i dzwiek przesuwanych szklanych naczyn na drewnianej polce. Czekala. Pielegniarka zgasila swiatlo i wyszla z lazienki. Ponownie podeszla do lozka. W reku trzymala maly sloik wypelniony biala mascia. -Poloz sie na brzuchu - zwrocila sie do Josephine. Z zawodowa zrecznoscia odkrecila pokrywke sloika. - Co to jest? -To pomoze. Josephine wlepila w nia wzrok. -Tak samo powiedzial Sven - wyjakala. - Po czym wzial mnie na dol i wysmagal batem. -Ale ja nie jestem Sven. Nie zamierzam cie biczowac - oznajmila pielegniarka, zanurzajac palce w kremie. - Obiecuje. Josephine przekrecila sie na brzuch i pielegniarka nalozyla jej masc na plecy. -Przynajmniej nie dzis w nocy - dodala. Josephine syknela: -Piecze! -Zaraz przestanie - mozna bylo poznac po glosie, ze pielegniarka usmiecha sie. - Za minutke poczujesz sie lepiej - powiedziala. Rozcierala masc sprawnymi, szybkimi ruchami w poprzek plecow Josephine. Josephine mruczala lagodnie, z twarza wcisnieta w poduszke. Bol to wzmagal sie, to cichl, ale jednak pomalu zamieral, ustepujac miejsca cudownemu chlodowi i lekkosci. Teraz pielegniarka zajmowala sie prega, ktora pozostawil bat w momencie, gdy Josephine zaczela sie obracac. Doswiadczone palce wodzily po sladach, zsuwajac sie w kierunku bioder. -Niezle sie toba zaopiekowali - powiedziala. W jej glosie brzmial podziw, a nawet zazdrosc. -Tak...? Josephine przypomniala sobie, co pomyslala na temat taksowkarza, gdy bil ja. Uznala go wtedy za eksperta w tej dziedzinie. -Tak. Szczesliwa z ciebie dziewczyna. -Nie jestem juz dziewczyna - zauwazyla Josephine. -Jestes - powiedziala cieplo pielegniarka. - W srodku. -Nie - zaprzeczyla Josephine. -Nie jestes? - spytala pielegniarka. Jej reka przesunela sie w gore plecow Josephine. Po chwili zaczela wolno rozprowadzac masc po posladkach. -Mysle, ze bicz jest najgorszy - powiedziala. - Szczegolnie za pierwszym razem. Gdy jest sie nowicjuszem i nie wie co sie dzieje, odbiera sie to o wiele gorzej. Klepnela lekko lewe udo Josephine. -Rozszerz troche nogi. Przesuwajac sie na szorstkiej, bawelnianej narzucie, Josephine wykonala polecenie. Reka pielegniarki wslizgnela sie lagodnie i miekko w szczeline miedzy posladkami i dotknela krocza. Masc wywolala uczucie mrowienia, gdy natrafila na wrazliwa skore w okolicy odbytnicy i dotarla do warg sromowych. Dotkliwy chlod zaczal rozprzestrzeniac sie po ciele Josephine. -Aaaa... - westchnela. -Przyjemnie? -Mmmhmm... Josephine zamknela oczy. Czula, jak materac ugina sie pod ciezarem pielegniarki. Znowu kleczala przy niej, usmierzajac tlacy sie w udach bol i przesuwajac gladkie dlonie w dol nog. Josephine otworzyla oczy. Obrocila glowe, by spojrzec na pielegniarke. 76 -Jackie? - spytala. - Sven powiedzial, ze masz na imie Jackie. A moze to bylo kolejne klamstwo?-Nie - odrzekla pielegniarka. - To moje imie. Jacqueline. Ale wszyscy nazywaja mnie Jackie. -Opowiedz mi o doktorze Hazlu. Jackie usiadla i zdjela reke z jej uda. -Prosze, nie przerywaj - poprosila Josephine. -Dobrze, tylko nabiore troche wiecej masci - odrzekla Jackie i nalozyla kolejna porcje kremu na wciaz jeszcze piekace miejsca. -Rano zobaczysz sie z doktorem. -Co on mi zrobi? -Och, nic! Wcierala masc okreznymi ruchami. Bylo to celowe dzialanie. Josephine juz po chwili poczula ulge, wiecej niz ulge, przyjemnosc. -Przynajmniej do czasu, gdy sama bedziesz tego chciala -powiedziala Jackie. Josephine poczula lekki dreszcz strachu. -Mozesz miec tu wszystko - mowila pielegniarka - tak dlugo, dopoki przestrzegasz zasad. Bardzo lekko przesunela kostkami palcow wzdluz kregoslupa Josephine. Jej palce wedrowaly po sladach bicza zarazem lagodnie i mocno. Josephine czula na zmiane zimno i cieplo. Jeknela. -To wszystko rzeczywiscie moze wprawic w zaklopotanie kogos nowego - powiedziala Jackie. - Pamietam. Josephine przytulila sie do poduszki. Patrzyla na kleczaca w lagodnym swietle sypialni pielegniarke. -Naprawde pamietasz? - O, tak. -Opowiedz, jak sie tu znalazlas - poprosila Josephine. ROZDZIAL 13 Jackie zaczela opowiesc.Moja matka i ojciec nigdy nie podniesli na mnie reki. Nie odpowiadala im ta metoda wychowywania. Przynajmniej mojej matce, dlatego nie pozwolila ojcu uderzyc mnie, gdy probowal. Nigdy w zyciu nie dostalam lania, do czasu, gdy pojechalam do wuja Gilberta i cioteczki Joan. Mialam wtedy dziewiec lat. To wlasnie wujaszek Gil po raz pierwszy przelozyl mnie przez kolano i zloil mi skore za rozlanie mleka. Bylam tak wstrzasnieta, ie nie przyszlo mi nawet do glowy, zeby sie rozplakac. Cioteczka Joan strasznie mi potem nadskakiwala, tulac mnie i pocieszajac, ze juz wszystko w porzadku. Chyba dala mi nawet mietowego cukierka. Po tym zdarzeniu, za kazdym razem gdy u nich bylam, udawalo im sie znale f c jakis powod, aby sciagnac mi majtki i zbic mnie. Zazwyczaj bylo to tak: Jacqueline, powiedzialam ci, ze masz poslac lozko; Jacqueline znowu nie wylaczylas grzejnika w lazience. Dziewczyno, slyszysz, co ja do ciebie mowie! Podejdz tu i poloz mi sie na kolanach. Pozniej bywalo: Jacqueline, nosisz za krotka spodniczke. Chodz tutaj. Pochyl sie. Zabawne bylo, ze nigdy nie mowilam o tym w domu. Mysle, ie moj ojciec wiedzial, co dzialo sie u wujostwa, ale nigdy o tym nie mowil. Prawdopodobnie myslal, ze dobrze mi to zrobi. Nie bylam niegrzecznym dzieckiem, moze wydawalo mu sie, ze wlasnie dlatego. Gil i Joan nie mogli miec dzieci. Moje przyjazdy wynagradzaly im to w jakis sposob. Jezdzilam do nich cztery badz piec razy w roku, czasami na weekend, a czasem na tydzien lub dluzej. Lubilam tam jezdzic. Ich rowniez lubilam. Nie mowie teraz \o biciu. Zrobili z tego specjalny rytual, rodzaj przedstawienia. I wpierw musialam sie przebrac, wlozyc odpowiedni stroj: bluzke i spodnice albo sukienke, w zadnym wypadku dzinsy. I czyste majteczki - za kazdym razem. Mieli specjalny taboret przeznaczony do tego celu. Zawsze oboje brali w tym udzial, a ja musialam stac i wygladac powaznie, gdy wyglaszali mi krotki wyklad. Nastepnie cioteczka poklepywala znaczaco siedzenie taboretu i patrzyla na mnie. "Podejdz tu, Jacqueline i nadstaw sie twojemu wujkowi". Kladlam sie na stolku, trzymajac sie jego nog, a cioteczka Joan podnosila mi spodnice i zsuwala majtki. Ogladala je sprawdzajac czy sa czyste. Po czym glaskala mnie i pytala: "Dobrze sie czujesz, kochanie? W porzadku, Gilbert, mysle, ze jest juz gotowa." A on zdejmowal pas... Probowalam nie krzyczec, chociaz im wiecej wrzeszczalam, tym bardziej cioteczka mi pozniej nadskakiwala. To byl taki rodzaj gry. Problem zaczal sie w momencie gdy wyjechalam, aby ksztalcic sie na pielegniarke. Strasznie mi tego wszystkiego brakowalo. W college'u obowiazywaly takie prawa, jak w starodawnej szkole dla panien. Ale nie bylo tam rozgi! Uczono nas, ze mamy byc odpowiedzialnymi, doroslymi osobami. Ale w rzeczywistosci bardziej przypominalo to wojsko lub cos w tym stylu. Dzwonki, ustawianie sie w szeregu, przychodzenie na zbiorki, raporty - spiesz sie tu, tam i wszedzie. Mieszkalam w internacie. To bylo juz troche pozniej, gdy mialam siedemnascie a moze osiemnascie lat. Dzielilam pokoj z dziewczyna imieniem Nicola. Nicola Reynolds. Obie bylysmy troche nieporzadne, a wspolne mieszkanie jeszcze bardziej nas rozbestwilo. Myslalam: "O, niech ona to podniesie." A ona myslala: "Och, nie zamierzam tego podniesc, niech zrobi to Jackie!" Zdawalysmy sobie oczywiscie sprawe, ze pewnego razu nastapi niespodziewana inspekcja i bedziemy mialy klopoty. Poza wszystkim, co robilo sie w klasie i chodzeniem na oddzial, nalezalo zdobyc odpowiednia ilosc punktow za higiene i zachowanie. Wykroczenia zglaszane byty siostrze, ktora wymierzala stosowna kare. Powazniejsze przewinienia karala Siostra Przelozona. Nicola i ja stanelysmy ktoregos dnia przed siostra. Tak bywalo wiele razy. Ale tym razem znajdowal sie tam dr McAllen. To byl kapitalny facet. Podejrzewalysmy, ze pomiedzy nim a siostra cos bylo. Mogl miec wtedy trzydziestke: wygladem przypominal troche Seana Connery'ego. Bardzo ciemny i bardzo seksowny. Mial taki szczegolny, seksowny usmieszek. Siedzial tam w fotelu, usmiechajac sie do siebie i patrzyl na nas, jak grzecznie odpowiadamy: "Tak, siostro", "nie, siostro" "przepraszam, siostro". "I co mam z wami zrobic?" - spytala na glos Siostra. Wowczas dr McAllen odezwal sie: "Przetrzepac im tylki, siostro - powiedzial. - Ja bym tak zrobil". To mnie wyraznie ozywilo. Nie slyszalam tego od lat, od czasu, gdy przebywalam z cioteczka Joan. Spojrzalam na dr McAllena z szeroko otwartymi ustami. Jesli bylo to dla mnie jakas niespodzianka, to to, co uslyszalam po chwili, normalnie scielo mnie z nog. Dr McAllen powiedzial: "Przetrzepalem juz kiedys tylek pielegniarki Reynolds, o ile dobrze pamietam, prawda, siostro?" Bylam zdumiona. Spojrzalam na Nicole. Oczy miala utkwione w podlodze, marzac o rym. by sie rozstapila i pochlonela ja. Policzki miala silnie zarozowione. "Czy nie tak, siostro Reynolds?" - zapytal ponownie. "Tak, doktorze" - wyszeptala. Mozna mnie bylo wtedy powalic na ziemie jednym palcem, przysiegam. "No i co, siostro? - spytal dr McAllen. - Czy mam to zrobic ponownie?" Zobaczylam, ze Nicola rzucila mu krotkie spojrzenie, pelne zlosci, po czym wolno podeszla w jego kierunku. Wprawila go tym w zdumienie. "Wielkie nieba, nie tutaj, dziewczyno! - wykrzyknal. - Na sali - powiedzial, spogladajac na zegarek i dodal: -Powiedzmy, o piatej" Nicola cofnela sie. Znowu wlepila wzrok w podloge. Nawet na mnie nie spojrzala. Za to siostra tak. Patrzyla na mnie takim wzrokiem, jakim patrzy sie na robaka wypelzajacego spod kamienia. "A co z druga, doktorze? - spytala. - Czy tez sie pan nia zaopiekuje?" Dr McAllen spojrzal na mnie z lekkim usmieszkiem. "Bedzie mi niezmiernie milo" - odrzekl. Przysiegam, ze nogi sie pode mna ugiely. Prawie stracilam przytomnosc. Siostra polozyla dziennik na biurku i pochylila sie nad nimi unoszac brwi i skladajac rece. "Pozwole wam wybrac - powiedziala. - Mozecie zdecydowac, czy wolicie byc u doktora o piatej po poludniu, czy tez dostac uwage do dziennika". Po raz pierwszy spojrzalysmy z Nicola na siebie. Na j ej twarzy goscil lodowaty wyraz, trudno mi powiedziec, co mogla wtedy sobie myslec. Przypuszczam, ze ja wygladalam podobnie. Odgarnela wlosy, ktore niesfornie wchodzily jej do oczu i odezwala sie, ale bylo to tak ciche mamrotanie, ie nikt nie mogl zrozumiec. "O co chodzi, siostro Reynolds? - zapytal glosno dr McAllen. - No mow dziewczyno"! "To byla moja wina - oswiadczyla Nicola, unoszac reke i wysuwajac brode do przodu, jak zolnierz. - To ja jestem nieporzadna. - Spojrzala na mnie z ukosa. - Nie Jackie" - dodala. Dr McAllen spojrzal na nia ogromnie zdziwiony. "Czy mam przez to rozumiec, ze zamierzasz przyjac na siebie obie kary, dziewczyno?" Nicola zerknela na mnie i przytaknela. Zauwazylam, ze dr McAllen rowniez mi sie przyglada. Po chwili zastanowienia powiedzial: "Jesli o mnie chodzi, to nie mam nic przeciwko temu, nie wiem tylko, jak ustosunkuje sie do tego siostra." W tym czasie moja wyobraznia zaczela goraczkowo pracowac. Widzialam wszystko, z dokladnymi szczegolami. Ja, zdejmujaca majtki i lezaca na kolanach dr McAllena. Jego silne ramie, obejmujace mnie w pasie i mocna dlon wznoszaca sie i opadajaca na moj goly tylek. Odezwalam sie pospiesznie: "Nie, zglosze sie rowniez, o piatej". "Wobec tego obie. Doskonale" - skomentowal dr McAllen. Gdy tylko wyszlysmy z biura, napadlam na Nicole. "Co on ci zrobil? - spytalam. - Nigdy mi o tym nie mowilas!" Byla ogromnie zaklopotana. Wyraznie nie chciala o tym mowic. "Dowiesz sie sama" - powiedziala tylko. Sala znajdowala sie w suterenie. Przeprowadzano tam cwiczenia z fizykoterapii. Przyszlysmy o piatej, punktualnie, w naszych najlepszych uniformach. "Potraktuje cie zupelnie jak male dziecko" -powiedziala Nicola, gdy wsiadalysmy do windy. Byla zla i zawstydzona i wyraznie denerwowala sie. "Przynajmniej szybko sie to skonczy" - dodala. Zapukalysmy do drzwi i natychmiast pojawil sie w nich dr McAllen. Ubrany byl w pilkarska koszulke i spodnie od dresu. Sprawial wrazenie bardzo opanowanego i surowego. Powiedzial oficjalnym tonem "Dzien dobry", a nastepnie: "Siostro Reynolds, prosze wejsc." Przytrzymal otwarte drzwi, a Nicola przygladzila czepek i przestapila prog. Dr McAllen spojrzal mi prosto w oczy i poslal ten swoj szczegolny usmieszek. Zamknal drzwi. Zostalam na korytarzu sama, nerwowa jak maly kodak. W poblizu nie bylo nikogo. Pomacalam reka przez spodnice posladki i przylozylam ucho do drzwi. To nie zajelo duzo czasu. Nie slyszalam zadnych slow, dotarl do mnie tylko dzwiek: plask! plask! plask! Mysle, ze wymierzyl jej dziesiec, a moze dwanascie klapsow, po czym opuscila sale, cala czerwona na twarzy. Spojrzala na mnie dziko, po czym odeszla korytarzem, rozzloszczona jak mala dziewczynka. Nie zamierzala nawet posluchac Jak ja dostaje klapsy. Dr McAllen zawolal mnie. Weszlam do srodka. Znalazlam sie w calkiem duzym pokoju, w sali do fizykoterapii z pelnym wyposazeniem. Drabinki przy scianach, maly koziol do skokow kilka wag i pilek lekarskich. Obok znajdowal sie malutki kantorek dla terapeuty. Stalam tam, na samym srodku sali, z rekoma wzdluz bokow i sercem lomoczacym jak silnik parowy. Nie zadal sobie trudu, zeby ze mna porozmawiac. Po prostu spojrzal mi w oczy i zapytal: "Jestes gotowa, siostro?" "Tak, doktorze" - wyszeptalam cicho. Ledwie moglam mowic. Wskazal na drabinki przy scianie. - "Podejdz tam i zlap pierwszy szczebelek". Podeszlam do sciany i schylilam sie. Wskazany drazek znajdowal sie okolo dziesieciu centymetrow nad ziemia. Chwycilam go rekami. Stalam zupelnie cicho, z wyprostowanymi nogami i naprezonymi posladkami. Doktor McAllen zblizyl sie do mnie z tylu. Slyszalam skrzypienie jego sportowych butow na wypolerowanej posadzce. Nie obejrzalam sie. Uniosl moja spodniczke i podwinal do gory. Zaczal szarpac rajstopy, sciagajac je w dol. "Czy przepisy pozwalaja pielegniarkom nosic rajstopy?" - zapytal surowo. "Tak, doktorze" - odpowiedzialam. "W przyszlosci bedziesz ubierac ponczochy i pas" - powiedzial krotko. Byl bardzo opanowany, rzeczowy i zachowywal sie Jakby mial prawo decydowac Jaka bede nosic bielizne. Nastepnie zsunal mi majtki. Poczulam, ze znajduje sie w nich lepka, mokra plama. Wiedzialam, ze ja zauwazyl. Co by o tym powiedzial wujek Gilbert i cioteczka Joan? Co o tym powie dr McAllen? Ale dr McAllen nie powiedzial nic. Po prostu chwycil mnie za biodra i ustawil w odpowiedniej pozycji. "Nogi w rozkroku, siostro" - rozkazal. Zmienilam postawe i stanelam tak Jak tego ode mnie zadal. Wiedzialam, ze patrzy mi wprost miedzy nogi i widzi, jak mokra i pelna zadzy jestem. Nie odezwal sie. Zaczal wymierzac klapsy. Nie byly mocne. Wujek Gil bil mnie czasami o wiele mocniej. Ale byly glosne. Kazdy klaps w tylek rozbrzmiewal echem w pustej sali jak trzask bicza. Zagryzlam wargi i bardzo staralam sie, zeby nie krzyczec. Wowczas zaczal mnie pobudzac. Palcami. Wpierw zbil moj biedny tylek, a nastepnie zaczal glaskac moje krocze i wodzic po nim palcami. Delikatnie muskal moja lechtaczke do czasu, gdy zaczelam dyszec i blagac: nie! nie! Nie pamietam, co wtedy mowilam, wiem tylko, ze zaczal mnie znowu bic. Po chwili zazadal, zebym przed nim kleknela. Dal znak, zebym sciagnela mu spodnie. Wtedy pomyslalam, ze to jest to. W posladkach czulam mrowienie, moje wnetrznosci palaly i bylam tak podniecona, ze sapalam jak suka. Chwycilam gumke jego spodni i sciagnelam je w dol. Nie mial nic pod spodem. Bylam zdumiona, gdyz nie mial nawet erekcji. Ja bylam tak rozpalona, ze trudno mi bylo zapanowac nad soba, a on pozostawal taki zimny i opanowany. Zastanawialam sie, jak moze sie tak kontrolowac? Kazal mi calowac swoje uda i krocze, piescic jadra. Chcial, zebym calowala jego czlonka i tak tez uczynilam. Wowczas zazadal, bym wziela go w usta, sam czubek, i lizala do czasu, az bedzie twardy. Nigdy przedtem nie trzymalam w ustach meskiego czlonka. Byl taki slony! Wodzilam nim po twarzy i lizalam, a on stawal sie coraz wiekszy i twardszy. Dr McAllen zaczal gwaltownie oddychac i pojekiwac, tak ze pomyslalam sobie, ze zaraz osiagnie zaspokojenie. Zastanawialam sie, czy pozwolic mu na to w moich ustach? Czy jestem w stanie sie na to zgodzic? I czy nie bedzie zly, jesli odsune usta, gdy nastapi wytrysk? Nie wiedzialam, jak to jest, gdy wytrysk odbywa sie w ustach. Czy bedzie to mile? Tak wielu rzeczy wtedy nie wiedzialam! Ale on sam polozyl reke na glowie i odepchnal mnie. Wzial czlonka w reke i zaczal go pocierac. Ja kleczalam na podlodze wpatrujac sie w niego i czekajac, co kaze mi dalej robic. Nie usmiechal sie. Wciaz wygladal bardzo powaznie. Wzruszylo mnie to. Zrobilabym dla niego doslownie wszystko. Kazal mi pochylic sie, oprzec rekami o podloge i rozstawic nogi, a nastepnie samej sobie dogadzac. Nie trzeba mi tego bylo dwa razy powtarzac. Przykucnelam i wsunelam dlon miedzy uda. Zaczelam pocierac lechtaczke, pojekujac i ciezko chwytajac powietrze. Chcialam przyspieszyc swoja rozkosz, wiec rozpalalam sie coraz bardziej, majac poczucie, ze robie to dla niego. Caly czas zastanawialam sie Jak to wyglada od jego strony. Czym bylam dla niego, wypinajac w gore czerwony tylek i manipulujac dlonmi w okolicy krocza, aby sprawic sobie jak najwiecej przyjemnosci. Wkrotce dal mi poznac, co o tym mysli. Rzucilam na niego okiem i dostrzeglam, ze sie rozbiera. Gdy spojrzalam kolejny raz, stal calkiem nagi. W reku trzymal skorzany pas. Wydalam westchnienie. Trzymal w dloni klamre, a pas okrecil kilkakrotnie wokol reki, pozostawiajac jednak zwisajacy koniec. Podszedl do mnie. Jeczalam i pracowalam palcami szybciej i szybciej. Wtedy podniosl pas. Och, jak to bolalo! Wymierzyl mi cztery solidne uderzenia, prosto w tylek, wiec jak mialam nie zawyc? Potem kazal mi wstac, podejsc do kozla i polozyc sie na nim, poniewaz zamierzal dalej loic mi skore. Tak tez uczynil. Coz to byl za bol! Ale gdy tylko wstrzas po uderzeniu mijal i zar dopalal sie we mnie, och, co to bylo za wspaniale uczucie! Nigdy nie bylo mi tak dobrze. I gdy lezalam tam. przewieszona przez kozla, trzymajaca sie go kurczowo, gdy dyszalam i jeczalam, on odrzucil pas, zlapal mnie za biodra i wszedl we mnie. l to bylo najwspanialsze doznanie. Jedno kolano trzymal w gorze, przycisniete do kozla, a je go czlonek przesuwal sie we mnie. Przy kazdym pchnieciu przyciagal mnie do siebie, przyciskajac moj piekacy tylek do swoich bioder. Doslownie widzialam wtedy gwiazdy. Naprawde! Glowe trzymalam zwieszona w dol, wbijalam paznokcie w podloge i krzyczalam cos do niego. On poruszal sie coraz szybciej, az wreszcie doprowadzil mnie do szczytu. Uczucie rozkoszy i odprezenia bylo tak wielkie, czyste i blogie, ze przez minute nie czulam nawet bol u posladkow. Ludzilam sie, ze ta minuta bedzie trwala cala wiecznosc. Wowczas poczulam, ze skonczyl. Pulsowal we mnie, az upadl na moje plecy, przygniatajac do skorzanego obicia kozla. Oboje bylismy spoceni. Ja wciaz mialam na sobie ubranie. Oderwal sie wreszcie ode mnie i oparl jedna reka o kozla, a druga lekko o moje plecy. Jeszcze nie bylam w stanie poruszyc sie. lezalam wyczerpana, ciezko oddychajac. Cala bylam obolala! Po pewnym czasie kazal mi pojsc do kantorka, przyniesc chusteczki i wytrzec nas oboje. Jego penis byl miekki i trzasl sie. Wytarlam go delikatnie, po czym kucnelam i zaczelam wycierac swoje krocze. Bacznie mnie obserwowal. Zapytal, czy bywalam w przeszlosci karana, a ja wtedy opowiedzialam mu o mojej ciotce i wuju. Chcial poznac wszystkie szczegoly. Caly czas wygladal bardzo wladczo, nawet stojac nago na srodku sali. "Ubierz sie - powiedzial wreszcie. - 1 wracaj do swoich obowiazkow". Na szczescie Nicola miala wieczorna zmiane, wiec nie musialam rozmawiac z nia az do nastepnego dnia. Nie mialam ochoty opowiadac jej o tym, co robilismy, dr McAllen i ja. Nie wyciagnieto by tego ze mnie nawet zaprzegiem dzikich koni. Gdy spotkalam go nastepnym razem, a bylo to na oddziale, zachowywal sie calkiem normalnie. Byl opanowany, patrzyl na mnie tym swoim lekkim usmieszkiem, ciemnymi, pelnymi seksu oczami. Na sam jego widok robilam sie mokra. Czulam, ze sie czerwienie i nie bylam w stanie na niego spojrzec. Pewnego dnia odebralam wezwanie od Siostry Przelozonej. Mialam spakowac sie i zglosic przy bocznej bramie. Czekal tam na mnie dr McAllen w swoim starym, zielonym samochodzie. "Wsiadaj" -powiedzial krotko. Spytalam go, dokad jedziemy. Powiedzial tylko: -" Bedzie to dla ciebie rodzaj testu'1. Nie wiedzialam, co ma na mysli. Bylam przestraszona, ale jednoczesnie podniecona w ten sam sposob co przedtem, na sali. Podczas jazdy kazal mi podniesc spodnice. Myslalam, ze chce sprawdzic, czy zgodnie z jego zyczeniem nosze ponczochy. Nosilam od dnia, gdy tego zazadal. Spodziewalam sie, ze kiedys zatrzyma mnie na korytarzu i sprawdzi. Ale dopiero teraz to zrobil. Ledwo rzucil na mnie okiem i prowadzil dalej. Siedzialam wiec w samochodzie z zadarta spodnica. Wciaz czulam sie podniecona, ale takze nieco zmieszana. Spytalam go czy chce, zebym cos jeszcze zrobila. Miekkim ruchem polozylam reke na jego udzie. Odepchnal ja. Kazal mi zdjac spodnice i zwinac ja w walek. Jego glos brzmial tak, jakby byl w zlym humorze. Nie chcial w ogole ze mna rozmawiac. Na ostatnie kilka mil zawiazal mi oczy, zebym nie widziala, dokad jedziemy. Ciekawilo mnie, co mysleli sobie ludzie, widzac samochod z doktorem i pielegniarka, ktora ma na oczach zawiazana przepaske... W koncu samochod zatrzymal sie. Doktor zabronil mi sie ruszac. Uslyszalam, jak wysiada i zatrzaskuje drzwi, a nastepnie idzie gdzies i pociaga za dzwonek. Slyszalam rowniez dzwiek plynacej wody. Prawdopodobnie to rzeka. Drzwi otworzyla kobieta i przywitala go, nazywajac doktorem. On zwracal sie do niej: Annabello. Odbyli cicha, poufna rozmowe, ktorej tylko czesc moglam doslyszec. Rozmawiali o rym, ze mam byc poddana testowi. Wydawalo mi sie, ze powiedzial o mnie wszystko. Nastepnie przekazal mnie tej kobiecie. Uslyszalam, ze drzwi samochodu otwieraja sie. Bylo to przedziwne uczucie: siedziec w samochodzie, ze spodnica zawiazana na oczach, podczas gdy obca kobieta obmacywala mnie. Prawie wyskoczylam ze skory, gdy dotknela mojego ramienia. "Prosze ze mna, panienko" - powiedziala Annabella. Jej glos brzmial, jak glos jednej ze starych pielegniarek w szpitalu. "Mozemy zaczynac." Wprowadzila mnie do srodka, gdzies na gore, bo szlysmy po schodach. Gdy zdjela mi z oczu przepaske, znajdowalysmy sie w jakims pokoju. Rozejrzalam sie i zobaczylam Annabelle w dlugiej, czarnej sukni i bialym fartuszku, oraz pokojowke, ktora trzymala moja torbe. Nie spodziewalam sie, ze zastane tam pokojowke. Czulam sie bardzo zazenowana stojac bez spodnicy, w nieznanym miejscu, w towarzystwie dwoch obcych kobiet. Zaczelam zadawac pytania. Annabella kazala mi milczec i rozebrac sie. Pokojowce polecila przygotowac dla mnie kapiel. Stala i przygladala mi sie jak sie rozbieram. Odeslala pokojowke. Zabrala mnie do lazienki i wykapala. W czasie kapieli wypytywala mnie dokladnie o ciotke i wuja, o to, co robili a czego nie. Czulam sie strasznie upokorzona. Wiec jednak powiedzial jej! Powiedzial jej wszystko! Lezalam w kapieli, pozwalajac Annabelli namydlac sie, nacierac gabka piersi i plecy, potem tylek i krocze, a ona przez caly czas pytala: "Czy zakladali ci kiedys kolnierzyk? Czy bylas kiedys bita szczotka do wlosow? Czy po odbyciu kary onanizowalas sie?" Osuszyla mnie duzym recznikiem. Nie pozwolila mi nic zrobic samej. Zapytala nagle: "Czy dr McAllen byl pierwszym mezczyzna, z ktorym kochalas sie podczas przyjmowania kary?" Poczulam, ze sie czerwienie. Powiedzialam, ze istotnie tak bylo. Zaprowadzila mnie do pokoju. Powiedziala, ze moje ubrania znajduja sie w szafie. Kazala je zalozyc. Byl tam kolnierzyk, pas do ponczoch, para czarnych ponczoch i czarne, skorzane buciki na szpilkach. Annabella stala w drzwiach z zalozonymi rekami i przygladala, jak sie ubieram. Nastepnie zaprowadzila mnie na dol, tam gdzie bylysmy przedtem, do jadalni. Czekala tam juz pokojowka z czarna, skorzana walizeczka. Annabella podprowadzila mnie do stolu. Odsunela krzeslo i postawila je obok, a mnie przelozyla przez porecz, kierujac moj wypiety tylek w strone stolu. Slyszalam, jak otwiera walizke i cos z niej wyjmuje. Slyszalam, ze to cos brzeczy w jej rekach. Otoczyla moje nadgarstki lancuchem. Byl zimny. Nadgarstki przykula mi do przednich nog krzesla, a kostki nog do tylnych. Wowczas poczulam, ze wpycha mi cos z tylu miedzy nogi. Wydawalo mi sie, ze jest to skorzany pas. Zostawila mnie tam sama, wiszaca na poreczy krzesla, z pasem dyndajacym miedzy nogami. "Inni zjawia sie na dole za chwile" - powiedziala wychodzac. ROZDZIAL 14 -Masz ochoty na drinka?Josephine lezala na brzuchu, z twarza zwrocona w bok. Nie pamietala, zeby kiedykolwiek przedtem czula takie odprezenie i blogosc. To bylo tak, jakby zaczela odczuwac jakims nowym zmyslem. -Ja zamierzam napic sie troche ginu - powiedziala pielegniarka.-A ty? -Ja tez - odparla Josephine. - Prosze. Spojrzala w gore, na Jackie siedzaca w przycmionym swietle. -Czy to wszystko bylo prawda? - spytala. -Kazde moje slowo - odpowiedziala Jackie. Znowu przyklekla, rozszerzajac nieco kolana. Jej uda uwydatnialy sie pod spodnica. -Jak sie pani teraz czuje, pani Morrow? - zapytala profesjonalnym tonem. -Calkiem dobrze - odparla Josephine. -Nie boli juz? -Nie. Tak bylo w istocie. Czula jedynie spokojne pulsowanie w miejscach, gdzie bicz zostawil slady, w zadnym wypadku nie mogla nazwac tego bolem. Jackie usunela cale cierpienie przy pomocy masci, dloni i swojego opowiadania. Jackie wstala z lozka, wygladzila sukienke i podniosla reke automatycznym gestem, aby sprawdzic, czyjej czepek znajduje sie na wlasciwym miejscu. Josephine nagle zmartwila sie. Nie chciala, by pielegniarka odeszla. Jackie widocznie to wyczula, gdyz powiedziala: -Tylko minutke, kochanie. Znowu weszla do lazienki. Do pokoju dobiegl przez chwile odglos lejacej sie wody. Istotnie nie minela minuta, gdy Jackie pojawila sie znowu, trzymajac w reku maly, Swiecacy przedmiot. Potrzasala nim w gore i w dol. -Teraz poloz sie na plecach - powiedziala lagodnie. - Chce zmierzyc ci temperature. Josephine poslusznie zmienila pozycje. Bol odezwal sie w plecach przy zetknieciu z posciela, ale juz za moment przygasl. Otworzyla usta. Jackie podeszla do lozka, potrzasajac lekko glowa. -Rozszerz nogi - powiedziala. Josephine bez protestu spelnila polecenie. Jej krocze bylo rozgrzane, miekkie i wilgotne. Jackie kiwnela glowa z aprobata. Zrecznie wsunela termometr do jej pochwy. Josephine czula, jaki jest zimny i jak stopniowo ociepla sie. Lekki dreszczyk przyjemnosci wstrzasnal jej ledzwiami. Jackie spojrzala w dol z usmiechem. Wyciagnela reke i odsunela kosmyk wlosow z jej wilgotnego czola. -Czy naprawde jestes pielegniarka? - spytala Josephine. -Jesli chcesz, zebym byla... - odpowiedziala Jackie. 83 Zgiela lekko dlon i przesunela palcami po policzku Josephine, nastepnie po jej szyi, az wreszcie zaglebila sie w szczeline miedzy piersiami. Josephine poczula, jak jej cialo bezwiednie odpowiada, a biodra mimowolnie unosza sie do gory. Jackie zostawila ja i podeszla do stolu. Kucnela i siegnela pod niego reka. Josephine zobaczyla bialy material jej spodnicy naprezony na udach. Jackie wstala trzymajac w reku dwie szklanki i butelke ginu w zagieciu ramienia. Wrocila do lozka i usiadla stawiajac szklanki na stoliku przy lozku. Nalala do nich solidne porcje ginu.-Nie mam toniku - powiedziala - ani nawet lodu. Przykro mi. Josephine, wciaz z rozchylonymi kolanami, uniosla sie szybko na lozku, probujac nie poruszyc termometru. Wziela od Jackie szklaneczke i oparla sie o poduszki. Pociagnela spory lyk. Mocny alkohol zapiekl ja w jezyk i w gardlo. Podzialal jak narkotyk, wypelniajac jej wnetrznosci zywym ogniem. Skrzywila sie na to skojarzenie, bylo zbyt bliskie temu, przez co przeszla niedawno. Oproznila szklanke do konca. Zarysy pokoju, twarz i postac Jackie, saczacej gin i patrzacej na nia z czuloscia, zmienily sie ledwo uchwytnie w nowa konfiguracje. Poczula, ze pory jej skory otwieraja sie, wloski w nozdrzach nieznacznie poruszaja i wlasnie wtedy Jackie ponownie pochylila sie nad nia i powiedziala: -Mysle, ze juz dosc. Wyjela termometr z pochwy Josephine, caly pokryty smuga srebrzystego sluzu i spojrzala na niego pod swiatlo. Uniosla brwi i krotko zachichotala, odczytawszy temperature. - I co? -Przezyjesz - odparla Jackie. Po chwili, czujac na sobie wzrok Josephine, zanurzyla mala szklana rurke w swojej szklance i zamieszala nia drinka, jak specjalnie do tego celu przeznaczonym patyczkiem. -Gin rowniez dziala antyseptycznie - powiedziala. Wyjela termometr ze szklanki i delikatnie postukala nim o jej krawedz, strzepujac ostatnie krople. Dzwieczenie szkla o szklo rozleglo sie wyraznie w cichej sypialni. Jackie podniosla szklanke do ust i upila lyk. Oblizala wargi, marszczac przy tym brwi. Swiatlo lampy uwydatnialo miekki dolek w jej policzku i blysk smialych oczu. Josephine oparla natluszczone plecy o poduszki. Jej serce bilo w przyspieszonym rytmie. Oddech byl plytki i szybki. Lezala naga, krucha i bezbronna. Pociagnela duzy lyk ginu. Moze to wszystko wcale sie nie zdarzylo. Moze to byla tylko alkoholowa halucynacja w kulminacyjnym momencie stresu, niespokojny sen, do ktorego przyczynil sie bol i wstrzas. A moze w jej szklance albo w masci znajdowal sie narkotyk? Strach walczyl z pragnieniem. -Czy moge zostac na noc? - spytala. - Tutaj, z toba? Jackie spojrzala w dol, na swoje dlonie. Nie kwapila sie z udzieleniem odpowiedzi. Josephine zaczela sie obawiac, czy nie powiedziala czegos niewlasciwego. -Nie chce byc sama - dodala i byla to prawda. Jackie spojrzala na nia spod opuszczonych brwi. Na jej twarzy pojawil sie tajemniczy usmiech. -W porzadku - szepnela. - Ale nie mow o tym nikomu. -Nie, nie, oczywiscie... Jackie poglaskala jej dlon uspokajajacym i zupelnie aseksualnym gestem. Opuscila nogi na podloge i wstala, dopijajac resztke ginu. Weszla do lazienki zamykajac za soba drzwi. Josephine postawila ostroznie szklanke na stoliku. Lezala na lozku i wsluchiwala sie w szelest ubran i dzwiek lecacej z kranu wody. Dobiegl do niej rytmiczny odglos, gdy Jackie myla zeby. Josephine zgasila nocna lampke. Podniosla koldre i wslizgnela sie w pachnaca posciel. Kotary wciaz byly odsloniete. Podczas opowiesci Jackie ksiezyc przewedrowal nad drzewami, a teraz swiecil prosto w okno. Jego zimne, srebrne swiatlo rzucalo na lozko dziwne cienie. "Kobieta" - pomyslala nagle Josephine. - "Kobiece cialo". 84 Pomyslala o Annabelli i dr Shepard, a zaraz potem o Marii w szkole, w przebieralni.Zmarszczyla brwi, odsuwajac wszystkie wspomnienia. Opowiesc Jackie o mezczyznie - doktorze McAllenie. Dzielila juz przedtem pokoj z kobieta, ale nigdy lozko. Posciel byla z bawelny, swieza i wykrochmalona jak uniform Jackie. Josephine lezala na wznak. Naciagnela koldre przykrywajac piersi. Zastanawiala sie, czy nie byloby bezpieczniej obrocic sie na bok i udawac, ze spi. Spojrzala na drzwi lazienki, czarny prostokat odznaczajacy sie na tle saczacego sie zoltego swiatla. Po chwili swiatlo zgaslo. Raczej to uslyszala niz zobaczyla. Do pokoju weszla postac. Cicho stapajac po miekkim dywanie zblizyla sie do lozka. W swietle ksiezyca Josephine zobaczyla Jackie ubrana w krotka: nocna. Wzorek na koszuli przedstawial drobne kwiatki. Dlugie wlosy Jackie byly teraz rozpuszczone i opadly miekko na ramiona, gdy podniosla stope, aby wspiac sie na lozko. Przez moment Josephine widziala doline czarnego cienia poty jej udami. Po chwili Jackie znalazla sie w lozku, bliziutko przy niej. -Czy podobala ci sie moja opowiesc? - spytala. -Tak... - odrzekla Josephine. Niezrecznie otoczyla Jackie ramieniem, a ta przysunela sie;j i przytulila do niej. Josephine wziela ja w objecia. Dreszcz triumfu przeszyl jej -Czy podnieca cie to? - zapytala Jackie. Josephine pociagnela nosem. W jej oczach znowu pojawily sie lzy. -Tak - wyszeptala. - Tak! Slyszac, czy tez wyczuwajac jej lzy, Jackie podniosla glowe. -Czy cos nie w porzadku? - spytala lagodnie. - Nie czujesz sie szczesliwa? -Nie wiem - odpowiedziala Josephine. Jej glos zabrzmial obco w ciemnosci, byl wysoki i drzacy. - Mysle, ze sie boje. -Zaopiekuje sie toba - powiedziala Jackie glaszczac jej brzuch. - Tej nocy mozesz czuc sie bezpiecznie - obiecala. Josephine westchnela. Wypelnilo ja pozadanie. Przeciagnela dlonmi po plecach Jackie. Pogladzila jej ramiona i polozyla reke na piersi. Uslyszala, jak pielegniarka nabiera powietrza. Jej glos zapytal teraz w ciemnosci: -Czy opowiesz mi teraz? Josephine poruszyla sie zdekoncentrowana. -Ale to nie bedzie prawda. -Nie szkodzi. -Szkodzi. Szkodzi... - upierala sie Josephine. Zdjela dlon z piersi Jackie, oparla sie na lokciu i siegnela po szklanke. Przyjrzala jej sie. W swietle ksiezyca wygladala jak szklanka plynnego srebra. Ostroznie zblizyla ja do ust i pociagnela lyk. -Jestem zmeczona fantazjami - powiedziala. - Zmeczona opowiesciami. Podsunela szklanke Jackie. Zobaczyla, ze pielegniarka podnosi glowe i otwiera usta. Josephine przestraszyla sie, ze rozleje, ale alkohol dodal jej odwagi, wiec przysunela szklanke do warg Jackie i przechylila na tyle, by troche plynu dostalo sie do jej ust. Uslyszala, ze Jackie przelyka. Nastepnie sama upila lyk i odstawila szklanke na bok. Oparla sie o Jackie. Jej ramiona byly teraz jak skrzydla, otulaly opiekunczo lezaca obok w swietle ksiezyca dziewczyne. -Chce ciebie - wyszeptala. Jackie pozwolila sobie nagle na mala chwile szczerosci. -To ja zabralam twoje ubrania dzis rano - powiedziala. Coz to mialo wspolnego z obecnymi pragnieniami Josephine? 85 -To niewazne - odrzekla. To zdarzenie zdawalo sie miec miejsce cale tygodnie temu, w jakichs odleglych swiatach.-Moj wujek Gil zbilby mnie solidnie za taki numer - dodala Jackie. Josephine byla bardzo blisko niej. -Przebaczam ci - powiedziala. Przyblizyla swoja twarz jeszcze bardziej do twarzy Jackie i pocalowala ja w usta. Jej brzuchem wstrzasnal dreszcz. Troche bardziej osmielona, piescila piersi Jackie przez cienki material koszuli. Podniosla w gore kolano i przesunela wewnetrzna strona uda wzdluz nogi Jackie, czujac gladkosc jej skory i wypuklosc biodra pod uniesiona koszulka. Ucalowala jej twarz, wlosy i gladki policzek. Oddychala teraz ciezko, dajac upust swemu pozadaniu. Zaglebila twarz pomiedzy glowe i ramie Jackie, calujac jej szyje i ocierajac policzkiem o ramiona. Koszula uszyta byla z miekkiej, cienkiej bawelny, nie nakrochmalona. Josephine odsunela nieco glowe i przyjrzala sie Jackie w swietle ksiezyca. Pielegniarka byla zupelnie pasywna, nie stawiala oporu w ramionach Josephine, ktora prawa dlonia odgarnela wlosy z jej tworzy. -Czy dobrze sie czujesz? - upewnila sie szeptem. Jackie wydala krotki, miekki dzwiek, majacy byc potwierdzeniem. Josephine ponownie ukryla twarz na jej ramieniu, przyciskajac delikatnie usta do jej szyi. Dlonmi bladzila po ciele, pieszczac jej nogi i tylna czesc ud, po czym wsunela jedna reke miedzy posladek Jackie i lozko. Przypominalo to przebywanie z mezczyzna, ale nie tak do konca. Larry byl owlosiony, cialo mial mocno umiesnione, nie naoliwione warstewka tluszczu, nigdy nie byl taki bezwladny i i wrazliwy. Gin przeniknal poprzez nerw do mozgu Josephine i spalil sie tam zimnym, bialym plomieniem. Opanowalo ja takie napiecie seksualne, ze w ogole nie czula wypitego drinka. Jej mysli byly krystalicznie czyste. Czula sie polaczona ze swiatlem ksiezyca. Cialo Jackie pachnialo mydlem i cieplym mlekiem. Jej skora emanowala rozkosza. Josephine wsunela reke pomiedzy nogi pielegniarki. Jackie zaczerpnela powietrza i zgiela sie na lozku, garbiac ramiona, jakby cos wbilo sie prosto w macice, przyszpilajac ja do lozka. Jej krocze zrosily pierwsze krople pozadania. Josephine pocalowala ja, zaglebiajac jezyk w jej ustach. Cofnela reke z krocza i przesunela ja w strone brzucha, musnawszy po drodze wlosy lonowe. Pod koszula siegnela do piersi i dotknela brodawek. Swiatlo ksiezyca sprawilo, ze twarz Jackie wygladala jak twarz dziwnej istoty, dziecka gwiazd, zbudowanego z innej materii. Ale pod reka Josephine czula cialo, cieple, wrazliwe cialo. Pocalowala Jackie w czolo. Szarpnela jej nocna koszule. -Zdejmij to - powiedziala. Jackie usiadla na lozku. Josephine odsunela sie, by zrobic jej miejsce, podczas gdy pielegniarka sciagala koszule przez glowe. Pozniej odrzucila ja w ciemnosc, nie patrzac, gdzie upada. Jackie znowu lezala nieruchomo. Josephine poglaskala jej piersi. Potarla o nie policzkiem. Przypomniala sobie, jak Sven w hotelu miedlil jej biust, zupelnie jakby byl jego i mogl z nim robic co chce. Czy tak istotnie bylo? Podniosla glowe i spojrzala na piersi Jackie oswietlone tajemniczym swiatlem. Kiedy po raz ostatni widziala biust doroslej kobiety, nagi i nieskrepowany? -Co to jest? - spytala nagle. - Co? Pomiedzy piersiami Jackie znajdowal sie znak, niewielki, ciemny wzor na bialej skorze. -To - powiedziala Josephine dotykajac znaku palcem a druga reke kladac Jackie na plecach. 86 Nie unoszac glowy, Jackie spojrzala w dol, by zobaczyc co wskazuje palec Josephine, jakbynie wiedziala, co moze zwrocic u wage pomiedzy jej piersiami. Polozyla swoj palec tuz obok palca towarzyszki. Bylo wystarczajaco jasno, zeby rozpoznac znajdujacy sie tam wzor. Byl to tatuaz przedstawiajacy taki sam obrazek, jaki umieszczono na kluczu i na trzonku lyzeczki. Maska domina. -Co to jest? -To mowi o mojej przynaleznosci tutaj - odparla Jackie. Nagle przesunela wierzchem dloni wzdluz wilgotnego krocza lezacej obok dziewczyny, muskajac jej wlosy lonowe i sprawiajac, ze ta zaczerpnela gwaltownie powietrza. Uniosla glowe i przylgnela ustami do brodawki Josephine. Pokoj rozplywal sie gdzies. Josephine nigdy przedtem nie czula takiego wstrzasu namietnosci. Przetoczyla sie na plecy, wciaz trzymajac pielegniarke w ramionach. Ta wyzwolila sie z uchwytu. Usiadla okrakiem na towarzyszce, obejmujac jej talie szczuplymi nogami i ponownie wsunela reke pomiedzy jej piersi, ta natomiast zaglebila dlon miedzy nogami Jackie. Jej krocze bylo teraz gorace i obficie zwilzone. Josephine pobudzala Jackie palcem, a ta skrecala sie i wzdychala z rozkoszy. Josephine natrafila na zwarta falde odbytnicy, powedrowala wzdluz elastycznego, mokrego rozciecia pochwy. Wreszcie uniosla sie podpierajac lokciami i kolanami, a Josephine, przeslizgujac palcem w gore, dotarla do wrazliwego guzka lechtaczki. Jackie zajeczala. Doslownie ozywala w rekach Josephine. Osunela sie na nia, przyciskajac udem. Jej usta szukaly ust Josephine, jej dlon przyciskala mocniej reke towarzyszki do zrodla swego pozadania, przesuwajac jej mokre palce w gore, w dol, w gore i w dol. Josephine czula sie jak uskrzydlona. Cialo Jackie bylo dziwna kraina, jakims innym poziomem bytu. Gdy dotykaly sie nawzajem, ich zmysly odbieraly nowe, nieskonczenie subtelne doznania, ktore pojawialy sie, po czym znikaly. Kobiety wpily sie w siebie nawzajem, przyciskajac sobie pachwiny wzajemnie do twarzy. Ciezko chwytaly powietrze i pograzaly sie w zapamietaniu. Pielegniarka lizala Josephine, a oddech byl coraz szybszy. Jej wlosy znajdowaly sie wszedzie. Josephine trzymala ich pelna garsc w lewej dloni. Prawa piescila jej krocze. Szczelina pomiedzy jej posladkami ociekala potem i sluzem. Uda Jackie zacisnely sie mocno na jej glowie. Tak mocno, ze przez chwile niemal grozily jej zmiazdzeniem. Josephine dyszala i lizala jezykiem drgajaca lechtaczke. Czula teraz kazdy slad, ktory bicz pozostawil na jej plecach. Wydawalo jej sie, ze pocieto je stalowym nozem. Uniosla sie w lozku na pietach i ramionach. Wszystko buchnelo srebrnym plomieniem, zaplonelo ogniem i stopnialo. Lezaly w swoich ramionach, piers przy piersi, a ich serca bily szybkim rytmem. Lozko zmienilo sie w morze ognia. Lezaly oplatane wzajemnie swoimi wlosami. Josephine przeszyl dreszcz. Marzyla, ze unosi sie na powierzchni morza, tak cieplego jak woda w wannie, ze stopami na tym samym poziomie co glowa. Woda morska miala kolor glebokiego turkusu, na turkusowym niebie swiecilo slonce, nie zasloniete przez biale obloczki, ktore gdzieniegdzie pojawialy sie na nieskonczonej niebieskosci. Pomalu przychodzila do siebie. -Dr McAllen - uslyszala wlasny glos. - Kto? -W twojej opowiesci. To byl dr Hazel, prawda? Jackie nie odpowiedziala. Uniosla prawa reke i polozyla ja na posladkach Josephine. -Chodzmy spac - rzekla. - Jest juz bardzo pozno. 87 ROZDZIAL 15 Josephine budzila sie, na wpol pograzona jeszcze we snie przywolujacym obrazy zdziecinstwa. Miala powtornie pojsc do szkoly z internatem. Miala ze soba cale swoje dorosle mienie: ubrania i buty, sprzety kuchenne, zawartosc kredensu. I tylko malutka szafke przy lozku, przeznaczona na te wszystkie rzeczy... Zbudzila sie na dobre i przypomniala sobie, ze nie jest ani w szkole, ani w domu, tylko w lozku Jackie. Lezala na boku. Otworzyla oczy. Byl dzien. Obok lezala Jackie, zwinieta w klebek, obrocona do niej plecami, naga i ciepla. Josephine wsunela reke pod koldre i polozyla delikatnie na jej brzuchu. Byl cieply i jedrny. Wznosil sie i opadal w rytm oddechu. Jackie wciaz spala. Josephine przekrecila sie na plecy. W nogach lozka, za telewizorem i zwiotczala roslina, stala kobieta. Byla to Japonka. Przypatrywala sie im. Wygladala na zirytowana. Josephine az podskoczyla, nabierajac gleboko powietrza. Obudzilo to Jackie. Pielegniarka przewrocila sie na plecy i rozgladala sie w oszolomieniu po pokoju. Gdy kobieta spostrzegla, ze Jackie juz nie spi, zaczela je besztac. -A wy co robicie? Miala silny glos z angielskim, arystokratycznym akcentem. Jackie usiadla na lozku, koldra zsunela sie z jej piersi. Josephine, zatrwozona i zaskoczona, rowniez usiadla, trzymajac kurczowo koldre pod broda. Plecy nadal ja bolaly, przypominajac Svena i jego bat. Jackie zamrugala oczami, zbyt senna zeby sie odezwac. Kobieta byla niska, jej cialo kanciaste. Na twarzy o surowych rysach malowala sie pogarda. Stala w rozkroku, z rekami opartymi na biodrach. Na jednym ramieniu miala cala kaskade bransoletek, ktore grzechotaly przy najmniejszym ruchu reka. Ubrana byla w krotka sukienke koloru metalicznego rozu, ktora odslaniala jej nogi i ramiona. Gdy poruszyla sie podchodzac do lozka, sztywny material jej sukienki zaszelescil. Wysunela reke, zlapala koldre i odgarnela ja odslaniajac piersi Josephine. Josephine odruchowo zaslonila sie reka. -A gdzie jest jej tatuaz? - zapytala kobieta. Jackie, strapiona, poprawila reka splot pieknych, zlotych wlosow. -Suriko... Josephine zlapala koldre i ponownie przykryla sie. -Zlamalyscie reguly - powiedziala Suriko surowym tonem. Jej glos brzmial groznie. -Ona nie jest jeszcze gotowa. Nie ma tatuazu. Jackie zaczela argumentowac i przekonywac ja: -Suriko, ona jest gotowa, naprawde, to tylko... Suriko wyjela cos z kieszeni, cos malego i czarnego. Rzucila to na posciel. Upadlo wierzchem do gory. Bylo to podwojne domino. Jackie zobaczyla je i od razu umilkla. Josephine zwrocila sie do Jackie: -Kim ona jest? Co to wszystko znaczy? Suriko utkwila w niej wyniosly wzrok. -Badz cicho - warknela. - Jackie, ucisz ja! Ku przerazeniu Josephine, pielegniarka zastosowala sie do zadania, zwracajac sie do niej z szybkim spojrzeniem i gestem, ktory nakazywal posluszenstwo. Sprawiala wrazenie calkiem uleglej. Wyciagnela szczupla reke i podniosla domino z pomietej narzuty. -Przyjdz w poludnie na poddasze - rozkazala Suriko - zeby odbyc kare. Obrocila sie na piecie i wyszla z pokoju. Gdy drzwi zamknely sie za nia, Josephine zbita z tropu, spojrzala w twarz Jackie. -Ona nie moze ukarac cie za spanie ze mna! 88 -Moze - odparla cicho Jackie. - Moze. Ma racje, to moja wina. Nie powinnam zgodzic sie nato. Bawila sie kostka domina, obracajac ja ponuro w palcach. Josephine przyjrzala sie blizej. W londynskim gabinecie, na biurku dr Hazla rowniez znajdowalo sie pudelko domina. -Go to oznacza? -Ten, kto daje ci domino - powiedziala Jackie - staje sie twoim mistrzem lub mistrzynia tego dnia. Musisz go sluchac bez zastrzezen. Moze wezwac cie o kazdej porze i zrobic z toba wszystko. Umiescila czubek palca miedzy piersiami Josephine, w miejscu, w ktorym na jej ciele powinien znajdowac sie tatuaz. -Dopoki nie masz tatuazu, jestes niewolnica wszystkich. A niczyja kochanka. Pochylila sie i zlozyla w tym miejscu pocalunek, lekki i suchy. -Zlamalysmy reguly. Otoczyla Josephine ramieniem i przycisnela ja do piersi. -Przyjdziesz o dwunastej i bedziesz przygladac sie mojej karze? Bedzie mi latwiej, jesli bedziesz mi towarzyszyc. Serce Josephine zabilo szybciej. -Dobrze - powiedziala. Jej glos zabrzmial bardzo niepewnie. Ucalowawszy ja w usta, Jackie odsunela sie i zeszla z lozka. Josephine odgarnela koldre i przyjrzala sie sobie. -W co moglabym sie ubrac? - zapytala. -Twoje ubrania sa w szafie - powiedziala Jackie, znikajac w lazience. Josephine calkiem o tym zapomniala. Jackie pozostawila drzwi do lazienki otwarte. Josephine, otumaniona weszla za nia. Pielegniarka siedziala na sedesie. Josephine uslyszala strumien rozpryskujacy sie w muszli. Jackie usmiechnela sie do niej. -A jak twoje plecy? - spytala. -W porzadku. - No, to juz cos. Jackie oderwala dwa kawalki papieru. Rozszerzyla nogi i szybko sie podtarla. -Musisz juz isc - powiedziala. - Tak jak jestem? Nago? -Trzymaj oczy utkwione w podlodze - poradzila Jackie - a rece na plecach. Pamietaj, ze jesli zobacza, ze nie masz tatuazu, zacznie sie niezla zabawa. Wstala, pociagnela za spluczke i spuscila wode. -Przyjdziesz o dwunastej? - spytala znowu. -Tak - odparla Josephine. Zaabsorbowana, zamknela za soba drzwi oznaczone numerem dziewiec. Rozejrzala sie po korytarzu. W swietle dnia wszystko wygladalo zupelnie inaczej. Naga, szla cichutko po miekkim dywanie, pamietajac o tym, by trzymac spuszczone oczy. Skrecila za rog i znalazla sie przed swoim pokojem. Nikogo nie bylo w polu widzenia. Drzwi nie byly zamkniete. Weszla do srodka. Sniadanie przygotowane dla niej spoczywalo przy lozku na tacy, przykryte czysta serwetka z bialego lnu. Wziela prysznic, wytarla sie, po czym usiadla na lozku, owinieta w recznik. Sniadanie bylo obfite, doskonale przyrzadzone i gorace. Absolutne posluszenstwo, pomyslala. Prawo Estwych. I ten skomplikowany szyfr z tatuazami i kostkami domina. Suriko powiedziala, ze nie jest jeszcze gotowa. Jackie powiedziala, ze jest Poniewaz nie miala tatuazu, mogli ja traktowac jak niewolnice, uzywac do swoich wlasnych przyjemnosci. Nie byla nawet warta kostki domina. Kiedy dostanie swoj tatuaz? Czy ciagle jeszcze byl przed nia jakis test, ktory musiala przejsc? Dr Hazel... Wszystko zalezy od niego. Kiedyz on przyjdzie? A moze tu byl caly czas, udajac kogos innego i obserwowal ja z ukrycia? 89 Pomyslala o Jackie: Jackie w swoim uniformie, Jackie w lozku ostatniej nocy, Jackie w lazience dzisiejszego ranka. Suriko zamierza ukarac Jackie. Ku swojemu zdumieniu zauwazyla, ze jest o nia zazdrosna. Rozsunela nogi, dotknela sie lekko i wzdrygnela. Dzien zaczal sie juz na dobre. Slonce bylo wysoko i wpadalo przez male szybki okien. Josephine miala ochote wyjsc na zewnatrz i poproznowac sobie, calkiem nago w promieniach slonca. Ale nie chciala nikogo spotkac. Ani Svena, ani Suriko - nikogo. Podeszla do kominka i pociagnela za dzwonek.Zjawila sie pokojowka. Josephine nie widziala jej wczesniej. Wcale nie zmieszalo jej to, ze Josephine stala przy palenisku, niedbale owinieta recznikiem. -Mozesz zabrac tace - powiedziala Josephine. -Tak, madame. Czy cos jeszcze? -Mozesz poinformowac doktora Hazla, ze wciaz czekam, zeby sie z nim spotkac - dodala. Pokojowka zawahala sie, po czym skinela glowa. -Tak, madame. Gdy wyszla, Josephine podeszla do szafy. Otworzyla drzwi. Jej ubrania ponownie zniknely. W szafie znajdowaly sie jedynie te same przedmioty, co przedtem: siatkowe ponczochy, pas, kolnierzyk i buciki na szpilkach. Josephine gleboko zaczerpnela powietrza. Wyjela ubrania z szafy. Przytrzymala jedna z ponczoch na wysokosci twarzy i gladzila policzek siateczka w gore i w dol. Podeszla do okna i oparla sie o parapet. Otworzyla okno i wyjrzala na zewnatrz. Letnie powietrze wlecialo do srodka, pieszczac ja zmyslowo. Polozyla sie i czekala. Ale nikt nie przychodzil. Za dziesiec dwunasta wstala i wlozyla stroj. Wyszla z pokoju i odnalazla schodki prowadzace na szczyt domu. Stopnie byly ze starego drewna, nagie i nie wypolerowane. Skrzypialy pod jej ciezarem przy kazdym kroku. Na szczycie znajdowaly sie niskie, spaczone drzwi. Josephine popchnela je i weszla do srodka. Znalazla sie na starym strychu, pelnym pajeczyn i rupieci. Goraco. Powietrze bylo duszne i stechle. Rozejrzala sie wkolo. W zakurzonym pomieszczeniu zobaczyla bujanego konika, duza, szklana kopule pelna wypchanych ptakow, stary gramofon na korbke, torbe golfowa, koslawy stolik do gry w karty i krawiecki manekin. Byli tam wszyscy i przygladali sie jej. Annabella siedziala w olbrzymim, starym fotelu. Miala na sobie czarna, welniana garsonke i podwojny sznur perel. Sprawiala wrazenie calkiem odprezonej, wygladala bardziej jak dama dworu, niz gospodyni. Fotel, na ktorym siedziala pokryty byl zakurzonym obiciem. Dlonie trzymala splecione na wysokosci brzucha. Sven przysiadl na poreczy fotela. Ubrany byl w dlugi, bialy plaszcz i ostro zaprasowane spodnie. Jego jasne wlosy posmarowane byly z tylu i na czubku glowy czyms ciemnym i tlustym. Przyciemnione okulary z okraglymi szklami dokladnie zakrywaly jego oczy. Suriko przebrala sie. Miala teraz na sobie stroj do konnej jazdy: czerwony kapelusz, czarne bryczesy i obcisle kozaczki z blyszczacej skory. Stala obok bujanego konika i poruszala go lekko, w przod i w tyl, dlonia w rekawiczce. Josephine obrocila sie. Za nia na kuchennym krzesle postawionym tylem do przodu, siedzial okrakiem kierowca. Wygladal zupelnie inaczej niz wtedy, gdy widziala go po raz pierwszy. Mial na sobie plaska, czarna czapke z daszkiem, czarne skorzane spodnie i kamizelke. Byl bez koszuli. Oczy mial zasloniete slonecznymi okularami a w uchu zloty kolczyk. Pomiedzy wlosami na klatce piersiowej polyskiwal zloty lancuszek. Przypuszczala, ze znajduje sie tam rowniez tatuaz, 90 porosniety czerwonymi wlosami. Przypomniala sobie, jak zawiazal jej oczy i zbil ja. Nieznala nawet jego imienia. Obecne byly rowniez dwie pokojowki: jedna, ktora zabrala tace z resztkami sniadania i Dawn, ktora tak umiejetnie podniecila Svena i pozwolila mu zaspokoic sie w swoich ustach. Nie bylo tam Jackie. Josephine stala zdezorientowana i przypatrywala sie calej grupie. Nikt sie nie poruszyl ani nie odezwal. Jedynym dzwiekiem, ktory slyszala, byl skrzyp bujanego konia, poruszajacego sie w przod i w tyl. Josephine spostrzegla, ze manekin krawiecki ubrany jest w czarny, skorzany stanik i majteczki, z dziurkami w ksztalcie serca w miejscu brodawek i krocza. Nagle Josephine przypomniala sobie cos. Spuscila oczy, wpatrujac sie w noski swoich butow i zlaczyla rece na plecach. Sven przemowil. -Wyglada teraz wlasciwie - powiedzial, cedzac slowa. Wydawal sie skladac gratulacje Annabelli Jakby to byla jej zasluga. -Jest piekna, prawda? - zapytal taksowkarz z rozczuleniem. Krzeslo zatrzeszczalo pod jego ciezarem, gdy poruszyl sie. Josephine czula, ze krew naplywa jej do twarzy. Starala sie nie podnosic wzroku. W glowie czula lomot a oddech byl szybki i plytki. Bala sie, ze lada chwila moze zwalic sie na podloge. Wciaz slyszala skrzyp bujajacego sie konia. Rozlegl sie dzwiek krokow na nagiej, drewnianej podlodze. -Bylas nieposluszna - stwierdzila Suriko. -Wrecz przeciwnie - zaprotestowal taksowkarz. - Jestem pewien, ze byla bardzo posluszna. Zachichotal. Sven zasmial sie glosno i ordynarnie. Suriko zblizyla sie do Josephine. Stanela tuz przy niej. Poczula zapach skory, wosku i filcu. -Nie gotowa - oznajmila Suriko. Josephine poczula szczek metalu i palce Suriko, manipulujace przy jej kolnierzyku. Wlepila wzrok w czubki butow. Zimne, metalowe wiezy oplotly jej ramiona. Lancuch zjawil sie w zasiegu jej wzroku. Czula jego ciezar, gdy tak zwisal, przymocowany do kolnierzyka. Suriko ujela jego drugi koniec. Poprowadzila ja, potykajaca sie na szpilkach, w kat strychu. Josephine probowala trzymac oczy spuszczone. Odgadywala, ze lancuch przymocowano do krokwi. Stala zgarbiona, czujac z tylu, na szyi, metaliczny chlod lancucha, przykuwajacego ja do krokwi. Suriko zlapala ja z tylu za lokcie i scisnela ramiona, co spowodowalo, ze piersi oddalily sie od siebie. Poczula, ze pot wstepuje jej na czolo i policzki. Podeszli, zeby jej sie przyjrzec. Czerwone, owlosione rece taksowkarza ujely jej piersi i zaczely sciskac. Josephine westchnela. -Wyglada na gotowa - powiedzial taksowkarz. -Nie, dopoki doktor Hazel tego nie potwierdzi - rozlegl sie glos. To byla Annabella. Josephine zauwazyla zmiane w jej glosie. Byl rozkazujacy, jakby nie byla sluzaca, tylko pania tego domu. Sven chwycil ja za ramie i obrocil. Czula, jak lancuch napreza sie, ciagnie ja wstecz. Sven badal slady pozostawione przez bicz. Sprawial wrazenie zadowolonego z ogledzin. -Niewolnica poznala mnie juz - pochwalil sie. Pociagnal ja nagle za biodra i chwycil posladki, oddzielajac na sile. Zupelnie nie zwracal uwagi, ze skrecila sie z bolu. Bolesnie wepchnal jej palec do odbytnicy. -Przed koncem tygodnia jej tylek pozna dlugosc mojego czlonka. Szorstkim gestem odsunal opierajaca sie Josephine. Potknela sie, nie mogac utrzymac rownowagi na nienormalnie wysokich szpilkach, z rekami skrepowanymi na plecach. Nie 91 potrafila juz dluzej utrzymac wzroku wbitego w podloge. Sven i kierowca zachichotali ordynarnie i lubieznie. Josephine uchwycila w przelocie ich spojrzenia i natychmiast spuscila oczy. Bylo jej goraco i miala zawroty glowy. Serce bilo, jakby zamierzalo rozsadzic klatke piersiowa.Poczula, ze kierowca wichrzy jej wlosy, bynajmniej nie delikatnie, robiac przy tym uwagi na temat ich pieknosci. Nachylil sie do jej ucha i powiedzial szeptem, ale na tyle glosnym, by wszyscy mogli go uslyszec: -Chcialbym zrobic sobie dobrze wlasnie w twoich wlosach - jego glos byl przepelniony namietnoscia. Suriko zasmiala sie i zatupala nogami, po czym uszczypnela Josephine bolesnie w noge. -Jej uda doskonale nadaja sie do bicza. Drzwi otworzyly siei wszyscy umilkli. Josephine zaryzykowala ukradkowe zerkniecie. To byla Jackie. Ubrana w swoj uniform. Katem oka Josephine dostrzegla, ze w grupie nastapilo poruszenie. Wszyscy zakladali maski domina, takie w stylu pierrota z obrazka w gabinecie. Suriko wyciagnela z kurtki pare kajdankow i podeszla nalozyc je Jackie. Josephine probowala pochwycic wzrok pielegniarki. Po chwili opuscila oczy. Uslyszala, ze wszyscy zajmuja z powrotem swoje miejsca. Zdala sobie sprawe, ze jest to cos w rodzaju sadu. -Jacqueline - powiedziala ostro Suriko - jestes oskarzona o to, ze wzielas te niewolnice i nowicjuszke do lozka. Jestes oskarzona o to, ze oddawalyscie sie wspolnie przyjemnosci - tu zasmiala sie lubieznie. -Przyznaj sie - powiedzial szorstko Sven. -Przyznaj sie - powiedzial taksowkarz. -Przyznaj sie - powiedziala Suriko. Annabella nie odezwala sie. Glos Jackie byl niski i brzmialo w nim zdecydowanie. -Jestem winna - powiedziala. -Przyznala sie! - wykrzykneli jednoglosnie. W ciszy, ktora nastapila, Josephine uslyszala szelest uniformu Jackie. Wyobrazila sobie, jak pielegniarka podnosi glowe, by spojrzec prosto w oczy Suriko. -Blagam o kare - odezwala sie ponownie Jackie. Uslyszala przeciagly syk, wyraz oczekiwania. -Zostaniesz ukarana batem - powiedziala Suriko. - Piecdziesiat uderzen. -Nastepne piecdziesiat - dodal Sven. Josephine wydawalo sie, ze slyszy westchnienie Jackie. -Rozbierz sie - rozkazala Annabella. Josephine uslyszala, jak Suriko podchodzi do pielegniarki i uwalnia ja z kajdankow. Przymruzyla oczy i przelknela sline. Ciepla dlon kierowcy spoczela na jej glowie, mierzwiac wlosy. -Czy ona chce popatrzec? - zapytal rozbawionym tonem. - Chce? Josephine potwierdzila skinieniem glowy. Zasmiali sie. -Niech patrzy - powiedzial. - Niech przyjrzy sie, jak jej przyjaciolka znosi kare. Przestraszona, spojrzala mu w twarz. Byl teraz bez okularow. Spoza maski patrzyly na nia jego oczy, zielone i tajemnicze. Wyszczerzyl zeby i podrapal sie leniwie po brzuchu. Odepchnal jej glowe i wrocil do starego krzesla. Josephine spojrzala na Jackie. Ich oczy na moment spotkaly sie. Twarz Jackie byla blada, na jej policzkach blyszczal roz. Przebiegla oczami w dol skrepowanego ciala Josephine. Zaczela sie rozbierac. 92 Zdjela buty. Podniosla reke na wysokosc szyi, pociagnela tasiemke fartucha, rozwiazala ja isciagnela fartuch przez glowe. Nastepnie rozpiela sukienke, zsunela ja z ramion i upuscila na podloge. Wszyscy przygladali sie temu beznamietnie, z maskami na twarzach i zalozonymi rekami. Jackie stala przed nimi w malutkim, bialym czepku, odziana jedynie w stanik, majtki, pas i czarne ponczochy. Stanik byl bialy i mocno wyciety. Jej piersi wygladaly jak gruszki, dlugie, wysmukle gruszki w bialych filizankach. Widac je bylo jeszcze wyrazniej, gdy pochylila sie do przodu, aby odpiac podwiazki. Balansujac, bez niczyjej pomocy, podniosla wpierw jedno a potem drugie kolano, oparla kolejno kazda stope o lydke drugiej nogi i zrecznie zsunela ponczochy. Stanela wyprostowana i bosa na chropowatych deskach. Po raz trzeci siegnela za siebie, by odpiac stanik. Sciagnela ramiaczka. Upadl cicho u jej stop. Wargi Josephine zadrzaly na widok jej duzych, rozowych brodawek. Jackie zrzucila pas od ponczoch. Wsunela kciuki pod gumke majtek, pochylila sie lekko i zsunela je powoli w dol, po czym uniosla kolejno stopy i uwolnila nogi. Zlaczyla dlonie na plecach, a kierowca podszedl do niej i nalozyl kajdanki. Josephine spojrzala w tym kierunku i dostrzegla to, czego nie zauwazyla wczesniej: torba nie byla wypelniona bynajmniej kijami golfowymi, lecz rozgami, biczami do konnej jazdy, batami na zwierzeta, wiazkami pretow. Wiedziala, do czego mialo to sluzyc. Suriko wyjela dlugi pas z grubej skory. Nagle Josephine uslyszala wlasny krzyk: -To nie byla jej wina! Nie! Energicznie potrzasala glowa. Wszyscy przygladali sie jej z ciekawoscia. -To byla moja wina! - zaczela ich przekonywac. - Ukarzcie mnie! Och, ukarzcie mnie, nie ja! Oprawcy wymienili szybkie spojrzenia. Rowniez dwie obnazone kobiety popatrzyly sobie w oczy. Prosba Josephine zawisla w powietrzu. Nikt sie nie odezwal. Musieli jakos sie do tego ustosunkowac. -Ukarzemy was obie - powiedziala Suriko tonem, w ktorym brzmiala ostrosc, jakby wciaz zostawiala sobie czas na zmiane decyzji. - Jackie wcale nie dostanie mniej, jesli ukarzemy rowniez ciebie. Josephine przypomniala sobie opowiesc Jackie o Nicoli, ktora zaproponowala, ze odbedzie kare za nie obydwie. Ta historia musiala byc wytworem fantazji, a nie prawda. Obecna sytuacja potwierdzila to. Szarpnela sie w przod na lancuchu. -Pozwolcie mi dzielic jej kare! - krzyknela. Ceremonialnie uwolnili Josephine z lancucha i postawili ja twarza w twarz z Jackie, piers przy piersi. W butach niewolnicy Josephine byla wyzsza. Pokojowki przywiazaly je do siebie skorzanymi pasami, w talii i kolanach. Annabella polaczyla wspolnym lancuchem ich kolnierzyki, zatrzasnela mala klodke umocowana na skuwce. Josephine poczula, jak obie przycisniete do siebie piersiami, pokrywaja sie potem. Poczula znajomy zapach, ktory spijala zapalczywie ostatniej nocy. Wpatrzyla sie tesknie w zielone, wilgotne oczy Jackie. Gdy pocalowaly sie, rozlegl sie cieply pomruk aprobaty. Sven siegnal w gore i przymocowal luzny koniec lancucha do haka wbitego w dach. Josephine zgiela nogi w kolanach, by moc przycisnac krocze do krocza Jackie. Czula sie slabo. Wszyscy trzymali w rekach bicze, otaczajac je kolem. Gdy padlo pierwsze uderzenie, Josephine pomyslala: "Doktorem Hazlem jest kierowca..." 93 ROZDZIAL 16 Czarna taksowka czekala na szczycie podjazdu. Kierowca stal obok, oparty o maske samochodu, w slonecznych okularach, bialej koszulce i szortach. "Wiem, ze ty wiesz" -powiedziala do siebie Josephine. Wspinala sie wydeptana pomiedzy drzewami sciezka. Szla bardzo ostroznie, rozkoszujac sie wolnym czasem. Nie miala tatuazu. Nalezala do wszystkich. Obudzila ja pokojowka, odslaniajac zaslony.-Kolejny sliczny dzien, madame. Postawila na stoliku tace z rogalikami i herbata. A takze zlozony kawalek papieru. Josephine czula sie zmeczona, obolala, ale zarazem ogromnie ozywiona. Nie pamietala jak znalazla sie w lozku. Pamietala tylko goraco, bol, skorzane pasy i lancuchy, dzikie jezyki, gorace i natarczywe czlonki. Pamietala lzy i smak pochwy. Pokojowka stala przy jej lozku i mowila do niej: -Lekkie sniadanko, madame... Wydawalo jej sie, ze nigdy nie spala tak gleboko i tak dobrze. -Slucham? - spytala mrugajac i przecierajac oczy. -Przed pani gra. Pokojowka podala jej kartke. "Sliczna pani Morrow! Czy wyswiadczy mi pani zaszczyt i zagra ze mna dzisiaj w tenisa?" Podpisane bylo po prostu "Roy". Sygnal ostrzegawczy niesmialo odezwal sie w jej glowie. Juz po chwili byla calkiem rozbudzona. - Kto to jest Roy? - Dzentelmen z pokoju numer l - powiedziala pokojowka. -Ten z rudymi wlosami? - spytala Josephine. Pokojowka usmiechnela sie szeroko, zachowujac sie, jakby byla posredniczka miedzy kochankami w umawianiu ich na randke. -Wlasnie ten pan! - powiedziala z zachwytem. "Wobec tego, to wlasnie jest Roy Hazel, a nie zaden kierowca taksowki. Na pewno tak jest. A to spotkanie to z pewnoscia kolejny test dla mnie i jesli pomyslnie przez niego przejde, to dostane tatuaz - pomyslala Josephine. - Mam tylko nadzieje, ze nie bede musiala wygrac z nim w tenisa." -Stroj dla pani znajduje sie w szafie - powiedziala pokojowka. Tenisowa koszulka nie miala kieszeni, a wiec Josephine wsunela kartke za gumke od majtek, ktore byly tak samo biale jak koszulka, spodniczka, skarpetki i buty. Dzien zapowiadal sie goracy, slonce przebijalo sie przez liscie. Poczula, ze rog zlozonego papieru ociera sie o jej delikatny tylek, przesuwajac sie przy kazdym ruchu. Byl juz wilgotny od potu. -Wygladasz cudownie - stwierdzil taksowkarz, otwierajac drzwi samochodu. -A ty masz na imie Roy - powiedziala Josephine. - Chyba zapomniano nas sobie przedstawic. Przypomniala sobie, ze byl bardzo energiczny, jesli chodzi o bat, nie zdarzalo mu sie chybic, gdy ona i Jackie zwisaly bezradnie na lancuchu. Pozniej sciskala kurczowo jego posladki, a on jej wlosy, i w taki sposob popychali sie i tarzali po zakurzonej podlodze. Usmiechnal sie zmyslowo. Uscisneli sobie dlonie. Wyciagnal z kieszeni dlugi, bialy szalik i potrzasnal nim w powietrzu. -Pamietasz? - zapytal. Usmiechnela sie. Obrocila sie i pozwolila mu zawiazac sobie oczy. Zaglebil pieszczotliwie nos w jej ucho. -Czy widzisz cos teraz? -Tylko przyszlosc - odrzekla Josephine. Zachichotal. 94 Jechali wyboista drozka, po czym wydostali sie na szose.Josephine lezala na plecach, czujac na twarzy zimny, bialy jedwab. Slyszala warkot mijajacych ich samochodow. Nielatwo bylo dopuscic do siebie mysl, ze na swiecie istnieja rowniez inni ludzie. A juz calkiem trudno bylo uwierzyc, ze w poblizu inni ludzie wstaja, przygotowuja lunch, wychodza z psami na spacer, czytaja niedzielne gazety. Tym razem ani ona, ani on nie opowiadali sobie zadnych historii. Zjezdzali wyboista sciezka w dol. -Dobrze grasz w tenisa? - zagadnal kierowca. -Fatalnie - odpowiedziala. W jej zoladku dalo znac o sobie uczucie leku. Wygra? Czy przegra? O co mu w ogole chodzilo? Zatrzymali sie. Uslyszala zgrzyt zaciaganego hamulca recznego. -Mozesz to teraz zdjac - powiedzial. -Przepaske? - spytala zaskoczona. -Trudno grac, majac cos takiego na oczach - powiedzial lagodnie. " Sciagnela szal z glowy. Samochod stal zaparkowany na trawie, na skraju waskiej sciezki, za wysokim zywoplotem. Nad ogrodzeniem wznosily sie druty, trzy czy cztery metry nad ziemia. Josephine otworzyla drzwi i wysunela noge. Zza zywoplotu dobiegal regularny dzwiek odbijanych pilek tenisowych, szuranie stop po asfalcie, a takze okrzyki radosci lub smiechy protestu. Wysiadla z samochodu. Sciezka przechodzila starsza para. Mezczyzna w bialych, flanelowych spodniach, blezerku, krawacie i bezksztaltnym, starym kapeluszu rybackim i kobieta w bladoniebieskiej sukience i bialym kardiganie narzuconym na ramiona. Usmiechneli sie. Mezczyzna uchylil kapelusza. -Dzien dobry. -Dzien dobry - wymamrotala Josephine, nagle sploszona i zaklopotana przebywaniem w miejscu publicznym. Nie miala ochoty nikogo spotykac. Nie wiedziala jak powinna reagowac. Roy uprzejmie ujal jej ramie i poprowadzil wzdluz zywoplotu do klubu. Nerwowo rzucila okiem na ludzi po obu stronach sciezki. Wygladali jak zwyczajni mlodzi ludzie grajacy w tenisa. Zobaczyla spaniela King Charles, ktory przebiegl obok, pochloniety szukaniem zablakanych pilek tenisowych. Mineli korty i weszli do malego, drewnianego budynku klubu, ze sterczacymi zielonymi wiezyczkami i powiewajacymi na dachu choragiewkami. Roy oparl sie o wahadlowe drzwi. -Witaj, Roy! - powiedzial glos wewnatrz. -Czesc, Trevor! Trevor byl wysokim i szczuplym nastolatkiem, z wysmarowanymi brylantyna wlosami i okularami w drucianych oprawkach. Rozpromienil sie na widok Josephine. -To jest pani Morrow - powiedzial Roy. -Milo pania poznac, pani Morrow. -Josephine, tak ma na imie - dodal Roy. - Nie bedziesz miala nic przeciwko temu, zeby Trevor mowil ci tutaj po imieniu, prawda? -Oczywiscie, ze nie - odparla Josephine. Jej glos lamal sie i brzmial nieszczerze. W rzeczywistosci dotkliwie jej to przeszkadzalo. Zostac przedstawiona komus spoza Estwych bylo bardziej dokuczliwym gwaltem niz wszystko, co zrobili do tej pory z jej cialem. -Josephine pochodzi z Londynu. Przebywa teraz u nas w domu przez dzien lub dwa - kontynuowal nonszalancko Roy. Josephine spojrzala na niego niepewnie. W wycieciu koszuli widziala jego owlosiona piers i polyskujacy w sloncu lancuszek. 95 -To prawda - odrzekla glupio.-W rzeczywistosci przyjechala tu na tydzien. Prawda Josephine? -Tak - powiedziala czujac sie zaklopotana i zdradzona. - 1 jak ci sie tutaj podoba w Estwych, Josephine? - spytal Trevor. -Och, bardzo - odpowiedziala slabo. - Jest tu pieknie. -Nam sie tez tak wydaje - powiedzial Trevor szczerzac do zeby. Josephine wstrzymala oddech. Byla raczej sklonna biegac nago wsrod plomieni, niz dopuscic, by ktos zadawal jej pytania na temat tego, co robi tu, na wsi. Spojrzala na korty za soba. Jedna para skonczyla wlasnie gre i opuszczala boisko, pogwizdujac na spaniela. Trevor wreczyl Royowi i Josephine sprzet i zyczyl im powodzenia. Jeszcze raz podkreslil, ze bardzo milo mu bylo poznac Josephine. Po chwili znalezli sie na korcie. Roy odbijal pilke rakieta, podskakiwal, rozgrzewal sie. Na sasiednim korcie, za siatka., gralo kilka kobiet. Jedna z nich szczerzyla zeby i wybuchala glosnym smiechem za kazdym razem, gdy nie udalo jej sie trafic w pilke. Josephine obrocila sie. Slonce zaswiecilo jej prosto w oczy. Dlaczego byla tak nerwowa i podejrzliwa? Rozgrzewali sie, odbijajac wolne pilki. Josephine wreszcie sie rozluznila. -Zagramy teraz? - zawolal Roy. -Dobra - odparla pewnie. Wygrala pierwszego seta. Byl wielki i silny, ale brakowalo mu zwinnosci. Na dobra sprawe lapala go przy siatce w pulapke, przechylajac sie nagle w bok, w lewo lub w prawo, i w ten sposob szybko go wyczerpala. Drugi set dwukrotnie doprowadzil do rownowagi. Roy byl czerwony na twarzy i skarzyl sie glosno na jej dziwaczne odbicia, Josephine spocila siei ciezko oddychala. Czasem, gdy musiala wychylic sie do pilki, czula nagle bol w miejscach, gdzie bat spadal na jej plecy. Czy zdarzylo sie to rzeczywiscie zaledwie wczoraj po poludniu? Spodziewala sie, ze wysilek fizyczny usunie resztki bolu z jej plecow, posladkow i ud. Pomalu zaczela odzyskiwac radosc zycia. Wygrala drugiego seta. -Latwo mi to poszlo - powiedziala, smiejac sie i docinajac mu, gdy spotkali sie przy siatce. -Czy tak jest dobrze? - zapytal. - Czy mam ci przestac ulatwiac? Jego usmiech sprawil, ze zapomniala, gdzie sie znajduje. Zapomniala o innych graczach, swoich nerwach, obawach o to, czy uda sie jej przejsc przez ten test, czymkolwiek on byl i czy wykaze sie na tyle, by zarobic na swoj tatuaz. Znowu go pragnela. -Jesli jestes w stanie - odparla. Tak latwo przychodzilo jej zartowac sobie z niego, byl jak wielki pluszowy mis. Jego oczy byly zielone jak trawa. Zloty zab swiecil w sloncu. Wygral nastepnego seta i jeszcze jednego. Walczyla, ale poniosla porazke. W drugim secie wygrala zaledwie jednego gema. Wowczas nagle przerwal. Stala pochylona, z rekami opartymi o kolana, lapiac oddech. -Ostatni, rozstrzygajacy? - zaproponowal. Probowala wyprostowac sie. Bolaly ja boki, kostki, nadgarstki i ramiona. Nabiegala sie teraz wiecej i bardziej bezuzytecznie niz w ciagu ostatnich pietnastu lat. Glowa bolala ja od nadmiaru slonca. Czy powinna przyjac jego propozycje, czy tez przyznac sie do porazki? -Nie wiem, czego chcesz! Zdala sobie sprawe, ze kobiety na sasiednim korcie przerwaly gre i przygladaja sie jej. 96 Roy podszedl do niej blizej i oparl sie o siatke.-Czy masz juz dosc? - zapytal bez sladu zaniepokojenia w glosie. -A o jaka stawke gramy? - spytala. Wydal wargi. -Powinnas o to zapytac, zanim zaczelismy gre, czyz nie tak? Wyciagnal reke, odebral od niej rakiete i poklepal ja delikatnie po ramieniu. -Wez prysznic - powiedzial wskazujac drzwi znajdujace sie w budynku klubu. - A ja odniose to Trevorowi. Josephine, pokonana i przygnebiona, udala sie do damskiej przebieralni. Nie zastala tam nikogo. W jednym rogu lezal stos licznikow, a na przeciwleglej scianie znajdowaly sie poprzegradzane kabinki prysznicow. Na podlodze lezalo mnostwo wilgotnych, zuzytych recznikow. Szafki byly znormalizowane, srebrno-stalowe, a pomiedzy nimi znajdowaly sie drewniane laweczki. Josephine usiadla i zwiesila glowe, ciagnac za sznurowadla. Nie zaznajomil jej z zasadami testu. Wiedziala, ze oblala, na czymkolwiek mialoby to polegac. Nie miala zadnej szansy, bezapelacyjnie. Sciagnela skarpetki. -Cholera! Bawil sie nia. Nie byla to normalna gra. Przypominalo to raczej zabawe w kotka i myszke. Nadal byla niczyja. Gwaltownie sciagnela koszulke przez glowe. Jej biust zakolysal sie, nie majac oparcia w staniku. Przypomniala sobie piersi Jackie, mocno przycisniete do swoich. Zdjela szorty i majtki. Wilgotny, zwiniety kawalek papieru upadl na posadzke. Nie zwrocila na to uwagi. Wziela recznik i udala sie pod prysznic. Woda byla goraca. Znalazla olbrzymia kostke bialego mydla. Namydlila cale cialo. Pod koniec ostatniego gema trafil sie jej bardzo latwy do odebrania strzal. Pilka znajdowala sie calkowicie w jej zasiegu i latwo moglaby ja odebrac, ale byla juz zbyt zmeczona. Poczekal, az wyczerpie sily, a wtedy ja zalatwil. Stala teraz plecami do wejscia. Prysznic syczal glosno. Nie slyszala krokow bosych stop do chwili, gdy znalazly sie tuz za nia. Polozyl reke na jej ramieniu. Podskoczyla i krzyknela z przerazenia, obracajac sie. To byl Roy. Nagi. Usmiechajac sie, przyciagnal ja do siebie. Gdy wszedl pod strumien, woda zmoczyla wlosy na jego klatce piersiowej, tak ze przylgnely do ciala. Ujrzala jego tatuaz. - Co?... -Moja nagroda - odparl. Przyciagnal ja bokiem do siebie, lewa reka. Puscil ja na chwile, po czym objal jej plecy i chwycil za prawe ramie, zmuszajac, by sie pochylila. -Roy! Nie tutaj! Nie zwrocil uwagi na jej okrzyk. W strumieniu pelnej mydlin wody wymierzyl jej klapsa wielka, owlosiona reka. Josephine walczyla i protestowala. Woda splywala po nich obu. Jego olbrzymia dlon wznosila sie i opadala, wznosila sie i opadala. Szarpiac siei ciezko chwytajac powietrze, wyslizgnela mu sie i kleknela jednym kolanem na kafelkach, tuz przed nim. Jego czlonek byl w stanie erekcji. Ujela go w dlon. Westchnal glosno z rozkoszy. Na pewno pamietal historie, ktora mu opowiedziala o sobie i Marii pod prysznicami. To odkrycie przerazilo ja o wiele bardziej, niz samo jego zachowanie. Zaczela blagac: -Nie teraz Roy! Nie teraz! Poczekaj, az wrocimy... 97 Ale on juz znajdowal sie na podlodze, przy niej, pocierajac mokrym cialem o jej cialo, wsrod mydlin i strumienia wody. Usiadl pod prysznicem i przelozyl ja przez kolano. Bil z determinacja, w taki sam sposob, w jaki Annabella grzmocila ja szczotka do wlosow. Uniosl ja na rekach, po czym ponownie umiescil na podlodze, ustawiajac na czworakach, w rozkroku, z wypietym tylkiem. Zorientowala sie, ze okraza ja, by dobrac sie do niej od tylu. Na rowni rozbawiona co przestraszona, opierala sie:-Nie tutaj! Ktos moze wejsc! Podniosla sie i na powrot przyjela pionowa postawe. Halasliwe kobiety mogly nadejsc w kazdej chwili. Zmoczone, ciemnobrazowe wlosy oblepialy wielka czaszke. Jego erekcja przypominala gruby kij. Znala dlugosc i grubosc jego czlonka w stanie podniecenia. Rowniez jego smak. Potrzasnela glowa szybko i gwaltownie. -Nie, Roy! Nie! - prawie krzyczala. Wyciagnal do niej jedna reke. Zrobil unik. Siegnal poza nia, do miski z mydlinami. Wyciagnal cos, co bylo male i czarne. Z pomrukiem gniewu rzucil to w wode, tuz do jej stop. Bylo to domino. Dwa oczka. Josephine poczula sie, jakby przeszyl ja prad. Zlapala sie za posladki i az wciagnela nosem troche wody. Przetarla oczy i wpatrzyla sie w niego z dzikim zdziwieniem. Nagle poczula gwaltowne podniecenie. Bylo to tak, jakby ten nedzny, tenisowy mecz i ciezka proba na poddaszu w ogole nigdy sie nie zdarzyly. Schylila sie po mokre domino. Wyslizgnelo sie z jej palcow i zawirowalo na posadzce. Zanim je odzyskala, Roy byl juz z tylu. Barbarzynski klaps sprawil, ze znalazla sie poza strumieniem wody. Mezczyzna skoczyl na nia i po krotkich zmaganiach powalil na posadzke. Pociagnal ja za biodra, stawiajac ponownie na czworakach. Posluszna teraz, rozszerzyla nogi i wypiela tylek do gory. Zaczela pobudzac sie palcem, pojekujac za kazdym razem, gdy jego dlon spadala na tetniacy od uderzen tylek. Roy podniosl sie i wcisnal miedzy jej naprezone uda. Pchnal. Glowka jego penisa wsunela sie pomiedzy jej nabrzmiale wargi. Ze slodka i bestialska sila znalazl sie w niej. Josephine krzyknela glosno. Paznokcie zaskrobaly szalenczo o kafelki. Zwaliwszy sie na nia, Roy kontynuowal bicie, to w lewy, to w prawy posladek i chlostal jej boki, jakby byla opornym rumakiem. Zaszlochala. Wydawalo jej sie, ze ma zupelnie zmiazdzony tylek. Walczyla z nim teraz, nie wiedzac gdzie znajduje sie jego, a gdzie jej cialo. Wiedziala jedynie, ze potrzebuje pobudzania, prowokowania i bicia, az do ekstazy i uleglosci. Zacisnela zeby, piszczac, gdy wbil paznokcie w jej ramiona. Slizgala sie z nim po mokrej posadzce w kierunku prysznica, az zanurzyli sie ponownie w strumieniu orzezwiajacej wody. Nagle i brutalnie wyszedl z niej. Wpelzal na jej plecy, przygniatajac swoim ciezarem. Wyslizgnela sie spod niego. Jego czlonek byl intensywnie czerwony i polyskiwal. Chwycil ja za ramiona, gdy wydostala sie spod jego ud i przyciagnal jej glowe w kierunku swojego krocza. Podtrzymywal oburacz glowe Josephine na wysokosci swojego zoladka, tak by mogla wygodnie obslugiwac jego czlonek. Woda z prysznica spadala na jej plecy, jak tropikalny deszcz. Nagle chwycil ja pelna garscia za wlosy, pociagajac tak mocno, ze az krzyknela. Poczula, ze dostal spazmow w jej wlosach... Lezala tam, czujac sie zbezczeszczona. Ale jednoczesnie ogarniala ja ekstaza. Roy podniosl sie, kudlaty i calkiem mokry. W jego oczach pojawil sie wyraz zachwytu. Wydal dzwiek triumfu, przypominajacy pianie, po czym pochylil siei zlozyl na jej ustach wilgotny pocalunek, nie brzydzac sie wlasna sperma, sciekajaca po jej twarzy. Josephine probowala wstac, ale nie dala rady. Kleczala nadal pod prysznicem i zaczela sie ponownie namydlac. Tylek ja palil. Pokropila wlosy szamponem. Woda zmyla jego nasienie. Po wszystkim. Gdy wyszla spod prysznica owinieta w recznik, zobaczyla, te pokojowka w czarnej sukience i bialym fartuszku zbiera z podlogi mokre reczniki. 98 Zatrzymala sie zdziwiona i wlepila w nia wzrok.Tak wiec mieli tu rowniez sluzace. Dziewczyna zerknela na nia, dygnela grzecznie i umknela. To byla Janet, pokojowka, ktora Annabella ukarala w jej pokoju. -Janet! Poczekaj! Ale jej juz nie bylo. Josephine rozejrzala sie za strojem tenisowym. Przepadl. Sprobowala zajrzec do szarych szafek. Poszlo jej to latwo. Wszystkie byly otwarte. I wszystkie puste. W jej umysle zrodzilo sie dziwne podejrzenie. Powloczac nogami, wyszla naga i bosa z przebieralni. Ostroznie wyjrzala zza rogu budynku. Cala okolica byla opustoszala. Drzewa szeptaly na wietrze i milkly. Korty tenisowe pograzyly sie w ciszy, siatki byly opuszczone. Wszyscy znikneli. Nawet pies. Josephine, ogarnieta panika, zaczela biec sciezka pomiedzy kortami, okrazajac wysoki zywoplot. Taksowka odjechala. Droga byla takze wyludniona. Niezdecydowana, wrocila do klubu, by poszukac telefonu. Znalazla aparat w jednym z opuszczonych pokoi klubowych i podniosla sluchawke. Do kogo mogla zadzwonic? Do nikogo. Trzymala sluchawke przy uchu. Martwa cisza. Josephine opuscila klub i udala sie waska drozka w kierunku szosy, ktora przybyli. Zanim uszla sto metrow, uslyszala szmer rzeki. Zanim przeszla nastepne sto, ujrzala drzewo wylaniajace sie zza zywoplotu i rozpoznala je. To bylo drzewo zza okna jej sypialni. W zywoplocie znajdowala sie furtka. Otworzyla ja i weszla na teren posiadlosci. Nie opuscili w ogole domu. Kort tenisowy znajdowal sie tui za budynkiem, ogrodzony ze wszystkich stron roslinnoscia. Wlokla sie sciezka naga, po czym weszla do srodka ogrodowymi drzwiami. Pod drzewem stal zaparkowany zielony, sportowy samochod, ale ani sladu kogokolwiek w poblizu. Na gorze, w pokoju numer trzy, znalazla przy lozku tace z goracym daniem, salatka, owocami i pol butelki schlodzonego Chablis. Byla tam rowniez koperta. Dostrzegla ja pod talerzykiem z owocami. Zawierala w srodku cos ciezkiego. Rozdarla ja i wysypala zawartosc na lozko. Domino: dwie trojki. I karteczka: - "Wypocznij teraz. Jutro bedziesz moja." Od Svena. ROZDZIAL 17 Stojac na przystanku autobusowym, na trawiastej wysepce, gdzie wysadzil ja Roy, Josephineprazyla sie w promieniach lekko zamglonego slonca. Chociaz nie zanosilo sie na deszcz, ubrana byla w dlugi plaszcz przeciwdeszczowy z czarnej popeliny, ozdobiony cieniutka, purpurowa linia. Pod plaszczem miala szeroki, czarny pas do ponczoch, ponczochy, rowniez czarne i buty. Nic poza tym, nawet kolnierzyka. Roy zdjal jej z oczu przepaske i wysadzil z taksowki. Annabella dala jej jednego funta. -To na droge do Houghton Hill i powrot. -A Roy nie moze mnie zawiezc? -Tylko do przystanku autobusowego. W Houghton Hill miala zrobic zakupy. Dostala pisemne polecenie. Takie samo pismo, jak na poprzedniej kartce: "Jedz do Wheatleyow. Przywiez od nich pejcz." Bez pieniedzy. Oczywiscie bedzie musiala go ukrasc. Poczula, ze odzywa sie w niej jakis sygnal ostrzegawczy i jednoczesnie podniecila ja ta perspektywa. Nigdy przedtem nie kradla w sklepie, nigdy w zyciu. A co sie stanie, gdy ja zlapia? Przynajmniej ta podroz byla realna. Wsiadla do starego brazowo kremowego autobusu, zaplacila za przejazd, ostroznie zajela miejsce, po czym poswiecila swoja uwage polom i przydroznym drzewom za oknem. Przyciagnela kilka zdziwionych spojrzen, ubrana w zbyt cieply na te pore roku plaszcz. Ukryla lekki usmieszek podniecenia. Co by powiedzieli, gdyby dowiedzieli sie, ze jest pod spodem naga? Niewiele ja to obchodzilo. Pozostali pasazerowie byli jak istoty z innego swiata, stanowili tylko dodatek do jej filmu. Do filmu, w ktorym ona byla gwiazda. Byla dumna i zadowolona z tego, ze zostala zaakceptowana. Roy nie przyznal sie, ze jest dr Hazlem, ale oczywiscie przeszla pomyslnie przez jego test. Mozliwe, ze dal jej to domino, gdyz zrobilo mu sie jej zal. Sven nigdy by tak nie postapil. <