FRANK ZAPPA Takiego mnie nie znacie MMII (R) WSTEP Ksiazka? Jaka ksiazka? Nie chce napisac ksiazki, ale zrobie to, poniewaz Peter Occhio-grosso mi pomoze. On jest pisarzem. Lubi ksiazki, a nawet je czyta. Mysle, ze to dobrze, ze ksiazki wciaz istnieja, choc ja przy nich robie sie spiacy. Oto jak zamierzamy to przeprowadzic: Peter zjawi sie w Kali- fornii i przez kilka tygodni bedzie nagrywal moje odpowiedzi na fascynujace pytania, nastepnie tasmy zostana przetranskrybowane. Peter dokona redakcji tekstu, wpisze go na dyskietki, a te przysle mnie. Ja zrobie korekte autorska i wysle ja do Ann Patty z Po- seidon Press, a ona zrobi z tego KSIAZKE. Jednym z powodow calego zamieszania jest rozpowszechnianie glupawych ksiazek (w kilku jezykach), ktore sa jakoby o Mnie. Pomyslalem sobie, ze powinna byc chociaz jedna, ktora zawieralaby prawde. Nie sadzcie jednak, ze to cala prawda. Moja ksiazka to po prostu lekka lektura, nie zadna tam szczegolowa biografia. Kilka uwag wstepnych [1] Autobiografie zazwyczaj pisze ktos, kto uwaza, ze jego zycie jestnaprawde zajmujace. Nie uwazam, zeby moje zycie bylo w jakikol- wiek sposob zajmujace, jednak okazja do wydania drukiem kilku pogladow o tym i owym nie zdarza sie co dzien. [2] Dokumenty i cytaty beda odpowiednio oznaczone. [3] Epigrafy na poczatku rozdzialow (wydawcy uwielbiaja te rzeczy) zostaly wybrane przez Petera - wspominam o tym, gdyz nie chcialbym, zeby ktos pomyslal, iz przesiaduje calymi dniami czy- tajac Flauberta, Twitchella i Szekspira. [4] Jesli twoje nazwisko znalazlo sie w tej ksiazce, a nie chcia- les tego (lub moj komentarz ci nie odpowiada) - z gory przepra- szam. [5] Jesli twojego nazwiska nie ma w ksiazce i czujesz sie pominiety -z gory przepraszam. ROZDZIAL l Czy naprawde jestem ekscentrykiem? "Nigdy nie staralem sie byc ekscentryczny. To inni ludzie zawsze mnie tak odbierali".Frank Zappa ("Baltimore Sun", 1986) Ksiazka ta opiera sie na zalozeniu, ze interesuje kogos, kim jestem, dlaczego jestem taki, jaki jestem, i o co mi, kurwa, chodzi. Odpowiadajac na Wyimaginowane Pytanie Nr l spiesze wy- jasnic, KIM NIE JESTEM. Oto dwie popularne legendy na moj t e m a t. Poniewaz w 1969 roku nagralem na plycie Hot Rats piosenke "Son of Mr. Green Genes", ludzie przez lata wierzyli, ze osobnik o tym nazwisku (grany przez Lumpy'ego Brannuma) z telewizyjne- go show pt. Captain Kangaroo, byl moim prawdziwym ojcem. Otoz nie byl. Druga bajeczka glosi, ze podczas koncertu wysralem sie kiedys na scenie. Istnieje wiele wersji na ten temat, miedzy innymi ponizsze: [1] Zjadlem gowno na scenie. [2] Ja i Captain Beefheart zrobilismy sobie na scenie "konkurs- -obrzydlistwo" (co to, kurwa, jest konkurs-obrzydlistwo?) i obaj zjedlismy gowno. [3] Ja i Alice Cooper zrobilismy sobie konkurs-obrzydlistwo na scenie i on rozdeptywal kurczaczki, a ja wtedy zjadlem gowno. W 1967 lub 1968 roku bylem w Londynie w klubie Speak Easy. Podszedl do mnie czlonek grupy Flock, nagrywajacej wowczas dla Columbii, i powiedzial: "Jestes fantastyczny. Kiedy uslyszalem, ze zjadles to gowno na scenie, pomyslalem,>>no, ten facet to naprawde odjazd<<." Odpowiedzialem: "Nigdy nie zjadlem gowna na scenie". Gosc wygladal na zalamanego, jakby mu peklo serce. Zanotujcie to sobie, ludzie: nigdy nie zjadlem gowna na scenie, zas w ogole najblizszy zjedzenia gowna bylem w 1973 roku - spo- zywajac posilek w bufecie Holiday Inn w Fayetteville w Polnocnej Karolinie. Informacje dla tych, ktorzy chcielibywiedziec, co jadam Wiekszosc potraw, ktore przyrzadzala matka, nie wprawialamnie w euforie. Chocby taki makaron z nasionami soczewicy. Bylo to jedno z najbardziej znienawidzonych przeze mnie dan. Matka robila tego w ogromnym garze tyle, ze wystarczalo na tydzien. Po kilku dniach trzymania w lodowce zaczynalo czerniec. Ulubione dania mojego dziecinstwa to placek z borowkami, sma- zone ostrygi i smazony wegorz. Lubilem tez kanapki z kukurydza - fura ziemniakow i kukurydza z puszki na kromce bialego chleba. (Co jakis czas bede wracal do tego fascynujacego tematu, gdyz wydaje sie, ze ma on wielkie znaczenie dla niektorych odbiorcow.) To co zwykle w biografii "Prowadz zwyczajne i uporzadkowane zycie, tak abys w swej pracy mogl byc nieokielznany i oryginalny".Gustaw Flaubert Co wy na ten epigraf, eh? Peter, szybko zaczales mnie wychwa- lac. Dobra, zaczynamy... Moje prawdziwe nazwisko brzmi Frank Vincent Zappa (nie Francis, wyjasnie to pozniej). Urodzilem sie 21 grudnia 1940 roku w Baltimore w stanie Maryland. Kiedy wyskoczylem, bylem caly czarny - mysleli, ze nie zyje. Teraz jednak czuje sie dobrze. W moich zylach plynie sycylijska, grecka, arabska i francuska krew. Babcia ze strony matki byla polkrwi Francuzka i polkrwi Sycylijka, a jej ojciec Wlochem (z Neapolu). Z moich przodkow ona pierwsza byla Amerykanka. Pochodzenie grecko-arabskie zawdzie- czam mojemu ojcu. Urodzil sie on w sycylijskiej wiosce o nazwie Partinico i do Stanow przyplynal na jednym ze statkow z imigranta- mi, kiedy byl jeszcze dzieckiem. Pracowal w zakladzie fryzjerskim swego ojca przy nabrzezu Maryland. Za centa dziennie (lub tygodniowo - nie pamietam) stawal na skrzynce i kladl piane na twarze marynarzy, a jego ojciec je golil. Mila praca. W koncu poszedl do colle'ge'u w Chapel Hill w Karolinie Polnocnej i gral na gitarze w "spacerowym trio". (Do dzis dostaje kartki urodzinowe od Jacka Wardlawa, ktory pogrywal na banjo.) Chodzili po akademiku i pod oknami studentek wygrywali slodziutkie "serenadki" w rodzaju Little Red Wing. Ojciec nalezal takze do druzyny zapasniczej, a kiedy skonczyl szkole, zostal na- uczycielem historii w Loyoli w stanie Maryland. Rodzice mowili w domu po wlosku, zebysmy nie wiedzieli o czym rozmawiaja. Prawdopodobnie tematem zawsze byly pienia- dze, ktorych ciagle brakowalo. Posiadanie takiego "tajnego szyfru" musialo byc chyba bardzo dogodne. Byc moze jednak rodzice nie nauczyli nas wloskiego z obawy, ze sie nie zintegrujemy z otocze- niem. (W czasie drugiej wojny swiatowej cudzoziemskie pochodze- nie nie bylo mile widziane.) Mieszkalismy w Edgewood, w domu, ktory byl wlasnoscia woj- ska. Byla tam pewna rodzina - Knightowie - nazywana przez ojca "ta banda prostakow". Kiedys Archie Knight pozarl sie z ojcem i po chwili ojciec biegl do domu krzyczac: "Dawaj spluwe, Rosie, dawaj spluwe!" To wtedy dowiedzialem sie, ze ma bron (chromowana trzydziest- ka osemka ukryta w szufladzie na skarpetki). Matka zaczela go blagac, zeby nie zabijal faceta. Na szczescie mial tyle oleju w glowie, ze jej posluchal. Dzieki temu zajsciu wiedzialem, gdzie schowany jest pistolet. Pewnego dnia wyjalem go i pamietam, ze pomyslalem: To najfaj- niejszy kapiszonowiec, jaki widzialem! Bralem go po kryjomu, ladowalem do niego kapiszony i niebieskie lebki odciete od zapalek i strzelalem. Rodzice bardzo sie zmartwili, kiedy odkryli, ze popsulem iglice. Dziadkowie ze strony matki prowadzili restauracje, ktora takze znajdowala sie przy nabrzezu. Matka opowiadala nam, jak kiedys pewien klient zaczal rozrobe. O ile pamietam, to wlasnie dziadek zlapal za jeden z tych wielkich widelcow sluzacych do wyjmowania ziemniakow z wrzatku i wbil go gosciowi w czerep. Zamiast umrzec, facet uciekl, a z glowy sterczal mu jak antena widelec. Dziadek ze strony ojca rzadko sie kapal. Lubil wysiadywac na werandzie ubrany na cebule. Lubil tez wino i kazdy dzien rozpoczy- nal od wypicia dwoch szklanek Bromo Seltzera, Babcia ze strony matki nie znala angielskiego, wiec opowiadala nam bajki po wlosku, na przyklad te o owlosionej rece - mano pelusa. "Mano pelusa! Vene qua!" - mowila wzbudzajacym groze glosem. Znaczylo to: "Owlosiona reko! Chodz tutaj!" Mowiac to przebiegala palcami po moim ramieniu. Tak ludzie spedzali czas, kiedy nie bylo jeszcze telewizji. Jedna z pierwszych rzeczy, ktore pamietam, to moj marynarski mundurek, a takze drewniany gwizdek, ktory nosilem na szyi, oraz ciagle chodzenie do kosciola i klekanie. Kiedys, kiedy bylem jeszcze bardzo maly, mieszkalismy w pew- nym pensjonacie. Bylo to chyba w Atlantic City. Wlascicielka miala szpica, a ten szpic jadal trawe, a potem rzygal czyms, co wygladalo jak biale pulpety. Pozniej mieszkalismy w jednym z owych szeregowych domkow na Park Heights Avenue w Marylandzie. Podloga byla z drewnianej klepki, mocno wypastowana i pokryta chodnikami. Zwyczaj naka- zywal pastowac i froterowac wszystko tak wytrwale, zeby mozna sie bylo w tym przejrzec (pamietajcie, ze nie wynaleziono jeszcze wtedy telewizji i ludzie mieli czas na takie rzeczy). Innym zwyczajem bylo wybieganie do drzwi, kiedy tata wracal z pracy. Pewnego dnia, kiedy wracal tata, mojemu mlodszemu bratu, Bobby'emu, udalo sie dobiec do drzwi szybciej niz mnie. (Byly w nich male szybki.) Otworzyl je, przywital sie z tata i zamknal. Wlasnie wtedy nadbieglem i poslizgnawszy sie na chodniku, wpa- dlem na drzwi wybijajac lewa reka dziure w szkle. Rodzice chcieli wezwac lekarza, zeby zalozyl szwy, ale protestowalem tak bardzo, ze dali spokoj. Przykleili mi na rane kupe plastrow opatrunkowych i skonczylo sie na bliznie. Nie znosze igiel. Mialem okropne problemy z zebami, tak wiec rodzice zabierali mnie do wloskiego dentysty, ktory mial osobliwe urzadzenie - skrzyzowanie pily lancuchowej z maszyna do szycia. Wtykal mi to w usta i zaczynalo sie wuudn-wuudn-wuudn. Zadnego znieczulenia. Tak nauczylem sie drzec na slowo "dentysta". Rodzice uwazali, ze musza chodzic do wloskiego lekarza, gdyz nie ufali zadnemu z "bialych" (prawdopodobnie prostackich) denty- stow i w ten sposob poznalem nikczemnego doktora Rocce. Bylby doskonaly w roli zlego mnicha Jorge z Imienia rozy. Moj pierwszy helm kosmonauty Tata pracowal jako meteorolog w Edgewood Arsenal. Podczasdrugiej wojny swiatowej produkowali tam gazy bojowe, wiec - jak sadze - zadaniem meteorologa bylo okreslenie, w ktora strone bedzie wial wiatr, kiedy zrzuca ten towar. Ojciec przynosil dla mnie z laboratorium rozne rzeczy, zebym sie nimi bawil: zlewki, kolby, szalki Petriego pelne kulek rteci. Bawilem sie nimi bez przerwy. Cala podloge mojego pokoju pokrywal syf zrobiony z rteci zmieszanej z klaczkami kurzu. Bardzo lubilem lac rtec na podloge i walic w nia mlotkiem, tak ze tryskala na wszystkie strony. Zylem rtecia. Kiedy wynaleziono azotox, tata zaczal przynosic go do domu - byla tego cala torba w szafce. Nie probowalem tego jesc, nic z tych rzeczy, ale tata twierdzil, ze mozna. Azotox mial zabijac tylko robaki i byl podobno zupelnie nieszkodliwy dla ludzi. Sycylijczycy maja swoje wlasne sposoby na rozne okolicznosci. Kiedy na przyklad bolalo mnie ucho, rodzice podgrzewali troche oleju z oliwek, wlewali mi go do ucha i wmawiali, ze zaraz poczuje sie lepiej, choc bolalo jak skurwysyn. Kiedy jest sie dzieckiem, nie dyskutuje sie z rodzicami. Przez pierwsze piec czy szesc lat zycia chodzilem z zolta wata wylazaca z uszu. Byla zolta od oleju. Oprocz astmy i bolu uszu mialem tez klopoty z zatokami. W okolicy rozprawiano o "nowym sposobie leczenia" tej dolegliwosci, ktory polegal na ladowaniu radu do zatok (macie pojecie?). Rodzice zabrali mnie do jeszcze jednego wloskiego lekarza i choc nie wiedzialem, co mnie tam czeka, nie zanosilo sie, ze bedzie dobra zabawa. Lekarz mial cos w rodzaju dlugiego drutu, na ktorego koncu byla kulka radu. Wbil mi to w nos, raz w jedna dziurke, raz w druga, az po zatoki. (Moze powinienem byl pozniej sprawdzic, czy moja chusteczka do nosa swieci w ciemnosci.) Innym cudownym lekarstwem tamtego okresu byl sulfonamid. Zima marzlismy do szpiku kosci przy Dexter Street 15, bo sciany byly cienkie jak papier. Wszyscy nosilismy flanelowe pidzamy z "klapami" na tylku i kazdego ranka stawalismy przy kuchni na wegiel, zeby sie ogrzac. Pewnego razu "klapa" pidzamy mojego brata zajela sie ogniem. Nadbiegl tata i golymi rekoma zaczal gasic plomienie. W rezultacie mial straszliwie poparzone rece, a brat - tylek. Lekarz opatrzyl rany opatrunkami z sulfonamidu i nie zostal nawet najmniejszy slad. Tata dorabial jako krolik doswiadczalny. Testowali na nim reakcje organizmu ludzkiego na dzialanie chemicznych (byc moze nawet biologicznych) srodkow bojowych. Nazywano to "testami opatrunkowymi". Wojsko nie zdradzalo, co kladlo ochotnikowi na skore, a ten musial obiecac, ze nie bedzie tego rozdrapywal ani zagladal pod bandaz. Placili dziesiec dolarow za jeden opatrunek. Po kilku tygodniach zdejmowali go. Co tydzien moj tata wracal do domu z trzema lub czterema nowymi opatrunkami na rekach i innych czesciach ciala. Nie mam pojecia, co mu aplikowali ani czy mialo to jakis dlugofalowy wplyw na jego zdrowie (lub zdrowie dzieci, ktore urodzily sie pozniej). Mniej wiecej mile od naszego domu bylo skladowisko zbiornikow z iperytem, wiec wszyscy w okolicy musieli miec w domu maski przeciwgazowe dla kazdego czlonka rodziny. Iperyt powoduje pekanie naczynek krwionosnych w plucach, tak ze sie tonie we wlasnej krwi. Na koncu przedpokoju mielismy wieszak, na ktorym znajdowal sie caly rodzinny ekwipunek przeciwgazowy. Nosilem swoja maske na glowie calymi dniami - byl to moj helm kosmonauty. Pewnego dnia postanowilem sie przekonac, jak ona dziala, wiec wzialem otwieracz do konserw i otworzylem filtr (niszczac w ten sposob maske). Dowiedzialem sie jednak, co jest w srodku: wegiel drzewny, papierowe filtry i warstwy roznych krysztalkow, wsrod nich - jak sadze - n a d m a n g a n i a n u p o t a s u. Mieli jeszcze inny wynalazek zwany chloropikryna, ktory mial byc uzyty na polu bitwy przed zrzuceniem iperytu. Bylo to cos w rodzaju kurzu, ktory powodowal wymioty, dlatego zwali to tez "rzygawka". Ow kurz dostawal sie pod maske przeciwgazowa i zolnierz zaczynal wymiotowac. Jesli nie zdjal maski, dusil sie we wlasnych rzygowinach, jesli ja zdjal - ginal od iperytu. Zawsze mnie zdumiewalo, ze ludziom placi sie za wymyslanie takich rzeczy. Mojego dziecinstwa cd. Dalsze lata mojego dziecinstwa (jestescie pewni, ze chcecie to wiedziec?) spedzilem glownie w Kalifornii. Mialem wtedy okolo dziesieciu, dwunastu lat. Najpierw opowiem wam, jak sie tam znalezlismy.Kiedy mieszkalismy w stanie Maryland, chorowalem tak czesto, ze mama i tata zdecydowali sie w koncu na wyjazd. Po raz pierwszy udalo mi sie uciec z Marylandu, gdy tata dostal prace na Florydzie - byla to kolejna panstwowa posadka, tym razem jednak nie zajmowal sie chemia lecz balistyka, to znaczy opracowywaniem torow pociskow. Wciaz bowiem trwala druga wojna swiatowa. Moje wspomnienia z Florydy: [1] W Opa-Locka bylo mnostwo komarow i jesli na noc zostawilo sie na wierzchu chleb, wyrastaly na nim zielone wlosy. [2] Co jakis czas musielismy sie chowac pod lozko i wylaczac wszystkie swiatla, poniewaz komus sie wydawalo, ze nadchodza Niemcy. [3] Tata "robil margaryne", ugniatajac w foliowej torebce biala substancje z czerwona kulka, ktora powodowala, ze biala substancja zaczynala zolciec, upodabniajac sie w ten sposob do masla. [4] Mojemu bratu zrobil sie na tylku czyrak i tata musial go wycisnac (pewnie mial wprawe dzieki ugniataniu margaryny). Bylo mnostwo krzyku. [5] Powiedziano mi, zebym uwazal na aligatory, gdyz one czasami jedza dzieci [6] W porownaniu z Baltimore wszystko wygladalo jak w Technicolorze. [7] Bawilem sie duzo poza domem, lazilem po drzewach, co skonczylo sie grzybem na lokciu. [8] Ogolnie rzecz biorac, podreperowalem jednak swoje zdrowie i uroslem okolo trzydziestu centymetrow. [9] Matka zaczela tesknic za Baltimore i poniewaz uroslem, uznala, ze mozemy wracac. [10] Wrocilismy wiec do Baltimore i znow zapadlem na zdrowiu. W Edgewood w stanie Maryland zylo sie jak na wsi. Na koncu Dexter Street byl maly las i strumien z rakami. Chodzilem tam bawic sie z Leonardem Allenem. Pomimo ze ciagle chorowalem, w Edgewood nie bylo wcale tak zle. Kiedy jednak wyjechalismy z Kalifornii, nie wrocilismy do Edgewood, tylko zamieszkalismy w jednym z domkow szeregowych w srodku miasta. Nie cierpialem tego miejsca. Rodzicom tez sie tam chyba nie podobalo, gdyz zaraz zaczeli rozprawiac o powrocie do Kalifornii. Tata dostal kolejna oferte pracy, tym razem na poligonie Dugway w stanie Utah (gdzie produkowali gazy nerwow), ale na szczescie jej nie przyjal. Zamiast tego dostal posade w Wyzszej Szkole Marynarskiej w Monterey, gdzie nauczal metalurgii. Nie mialem, kurwa, zielonego pojecia, co to znaczy. Tak wiec w samym srodku zimy wyruszylismy naszym Henrym-J (przedpotopowy i straszliwie niewygodny taniutki samochodzik produkowany w owym czasie przez Kaisera) do Kalifornii. Tylne siedzenie skladalo sie po prostu z kawalka sklejki pokrytego kapokiem i jakas twarda tweedowa tapicerka. Spedzilem dwa cudowne tygodnie na tej Desce do Prasowania z Piekla Rodem. Tata wierzyl (tak jak pewnie wszyscy na Wschodnim Wybrzezu), ze w Kalifornii jest zawsze cieplo i slonecznie. Dlatego wlasnie zatrzymal sie gdzies w Karolinie i sprezentowal oslupialej murzynskiej rodzinie stojacej na poboczu wszystkie nasze zimowe ubrania. Byl pewien, ze nigdy juz nie bedziemy potrzebowac tych lachow. Kiedy przybylismy do Monterey (nadmorskie miasteczko w polnocnej Kalifornii) bylo zimno jak diabli, caly czas padal deszcz i stala mgla. No coz. Chemia w polnocnej Kalifornii Z powodu przeprowadzek dosc czesto zmienialem szkole. Nie lubilem tego, ale w koncu w ogole niewiele rzeczy wtedy lubilem. Wyjazdy sobotnio-niedzielne sprowadzaly sie niekiedy do wpakowania sie w Henry'ego-J i jazdy w kierunku pobliskiego Salinas,gdzie byly plantacje salaty. Sledzilismy zaladowane nia ciezarowki i czekalismy, az jakas glowka spadnie na droge. Tata wtedy sie zatrzymywal, podnosil salate, otrzepywal ja, wrzucal do mnie na tylne siedzenie i potem gotowal ja w domu. Nie lubilem klepac biedy. Wydawalo sie, ze wszystko, na co mam ochote, kosztuje zbyt duzo pieniedzy. A kiedy jest sie dzieckiem i nie mozna robic tego, co sie chce, to albo sie czlowiek nudzi, albo jest niezadowolony, albo jedno i drugie. Chcialem na przyklad miec "mlodego chemika". W tamtych czasach jesli sie kupilo taki duzy zestaw firmy Gilbert, to byla w nim ksiazeczka, w ktorej uczono, jak robic takie cuda jak gaz lzawiacy. W wieku szesciu lat wiedzialem juz, jak wyprodukowac proch. Znalem wszystkie skladniki i nie moglem sie doczekac, kiedy je polacze w jedna calosc. W calym domu walaly sie moje przybory chemiczne, a ja udawalem, ze mieszam skladniki, marzac, ze pewnego dnia ktorys z moich produktow wybuchnie. Pewnego razu, kiedy mieszanka, nad ktora pracowalem, zetknela sie z cynkiem, wydalo mi sie, ze wpadlem na to, jak zrobic nowy rodzaj gazu lzawiacego. Tata chcial, zebym zostal inzynierem. Chyba byl rozczarowany, ze nie mam zadnych zdolnosci do arytmetyki i innych dyscyplin, ktorych znajomosc jest w tej profesji niezbedna. W szostej klasie dawali dzieciakom do napisania "Test zdolno-sciowy" Kudera. Trzeba bylo wbic szpilke w kartke i w kratki, ktore sie wybralo. Test mial za zadanie wykazac, do czego sie uczen nadaje w kategoriach przyszlego zatrudnienia, na cale zycie. Wyniki testu wykazaly, ze moim przeznaczeniem jest byc sekretarka. Najwiecej punktow zdobylem w czesci pt. "Biuro". Najwiekszym problemem w szkole bylo to, ze rzeczy, ktorych probowano mnie nauczyc, nie nalezaly do tych, ktore mnie interesowaly. Wychowalem sie na gazach bojowych i materialach wybuchowych, bawiac sie z dziecmi, ktorych rodzice zarabiali na zycie wymyslajac srodki bojowe. Co mnie, kurwa, obchodzila algebra? Stary garaz Potem przeprowadzilismy sie z Monterey do pobliskiego miasteczka o nazwie Pacific Grove. W wolnych chwilach bawilem sie robiac kukielki, sklejajac modele samolotow i produkujac materialy wybuchowe ze wszystkich skladnikow, jakie tylko mialem pod reka.Pewnego dnia moj kolega powiedzial: "Widzisz ten garaz po drugiej stronie ulicy? Stoi zamkniety od lat. Ciekawe, co jest w srodku". Weszlismy do niego robiac podkop pod jedna ze scian. Wewnatrz byl stos skrzyn pelnych nabojow do karabinow maszynowych. Ukradlismy garsc, obcegami zdjelismy z nich glowki i wysypalismy proch, z tym ze wcale to na proch nie wygladalo. Wygladalo jak male zielono-czarne cekiny (zwano to chyba balistyt). Proch ten nalezal do grupy prochow bezdymnych (nitroceluloza). Nigdy przedtem czegos takiego nie widzialem. Napchalismy tego do rolki po papierze toaletowym i wpakowalismy wszystko w kupe smieci na jakims nie uzywanym placu. Jako zapalnika uzylismy kawalka galonu (tej blyszczacej plastikowej tasmy, z ktorej na letnich obozach plotlo sie breloczki do kluczy). Luzno zapakowany balistyt wybucha deszczem malych zolto-pomaranczowych meteorow. Inna rzecza, ktora okazala sie cudownym materialem wybuchowym, byly starte na proch pileczki ping-pongowe. Godzinami scieralismy je pilnikiem. Wpadlem na to, kiedy przeczytalem o facecie, ktory uciekl z wiezienia zrobiwszy bombe z kart do gry. Wedlug artykulu karty pokryte byly warstwa celulozy, ktora wiezien zeskrobal, otrzymujac w ten sposob mialki plastyk. Ladunek umiescil w rolce papieru toaletowego owinietej tasma. Bomba ta utorowala mu droge do wolnosci, wiec pomyslalem sobie: To dla mnie wskazowka, jak robic te rzeczy. Jak mi o malo jaj nie urwalo Kapiszony kupowalo sie w zabawkowym. W tamtych czasach byly one znacznie lepsze niz dzis, gdyz mialy wiecej ladunku i robily wiecej huku. Godzinami zeskrobywalem moim scyzorykiem mase palna z tekturki do sloika. Oprocz tego mialem juz caly sloik smiercionosnego prochu z pileczek ping-pongowych.Pewnego popoludnia siedzialem sobie w naszym garazu, ktory byl taka sama ruina jak ten z nabojami po drugiej stronie ulicy. Bylo to zaraz po swiecie 4 lipca i na ulicach walalo sie pelno tutek po zuzytych fajerwerkach. Zebralem kilka i zaczalem w nie napychac ladunek wybuchowy zrobiony wedlug mojej sekretnej formuly. Trzymalem tutke miedzy nogami i napelnialem ja warstwa tego, warstwa owego, ubijajac to wszystko paleczka do perkusji. Kiedy nadeszla kolej na kapiszony, musialem je chyba zbyt mocno przycisnac, albowiem ladunek sie zapalil. Wyrwalo solidna dziure w podlodze, rozwalilo drzwi, a mnie odrzucilo na dobry metr, przy czym moje jaja polecialy pierwsze. Kurcze, z czyms takim moglbym nieomal zwiac z wiezienia. Moja naukowa kariera dobiega konca Pomimo tego przykrego zdarzenia nie przestalem interesowac sie rzeczami, ktore robily buch!Okolo 1956 roku mialem kolege, ktorego takze zajmowaly materialy wybuchowe. Po miesiecznych staraniach udalo nam sie zdobyc troche mieszanki skrzeplego paliwa rakietowego (piecdziesiat procent sproszkowanego cynku i piecdziesiat procent siarki) oraz prochu z bomby z gazem cuchnacym. Bylo tego cwierc sloika po majonezie. W dzien otwarty wzielismy nasz sloik i pojechalismy autostopem do szkoly. Dostawszy w bufecie kilka papierowych kubeczkow, nasypalismy w nie prochu, rozdalismy je kolegom i zaczelo sie male bum! bum! (w tym czasie rodzice siedzieli w klasach na wywiadowkach). Nastepnego ranka, kiedy przyszedlem do szkoly, moja szafka byla zadrutowana na amen (trzymalem w niej resztki prochu). Pozniej, podczas lekcji angielskiego z pania Ivancic, zostalem wezwany do dyrektora, gdyz chcial ze mna rozmawiac oficer strazy pozarnej. Wylecialem ze szkoly i grozil mi kurator, ale matka ublagala go (okazalo sie, ze byl Wlochem), zeby dal spokoj. Wyjasnila mu, ze tate przenosza z San Diego do Lancaster, tak wiec facet mnie puscil. Tak zakonczyl sie Pierwszy Etap mojej naukowej kariery. ROZDZIAL 2 Poza domem Kiedy mialem mniej wiecej dwanascie lat (okolo 1951 lub 1952 roku), zaczalem sie interesowac perkusja. Pewnie wielu chlopcow sadzi, ze bebny to pasjonujaca rzecz, ja jednak nie chcialem byc perkusista rock-and-rollowym z tej prostej przyczyny, ze rock and roila jeszcze wtedy nie wynaleziono. Interesowaly mnie tylko dzwieki, jakie wydaja rozne przedmioty, kiedy sie w nie wali.Zaczalem od perkusji orkiestrowej. Nauczylem sie wszystkich podstawowych sztuczek, takich jak tremolo, paradile itp. Zapisalem sie na letni kurs nauki gry w Monterey, ktory prowadzil Keith McKillop. Zamiast na perkusji, kazal nam cwiczyc na deskach. Musielismy stac przed deskami i uczyc sie podstawowych technik stylu szkockiego. Potem ublagalem rodzicow, zeby wypozyczyli dla mnie werbel, na ktorym cwiczylem w garazu. Kiedy nie mogli juz wiecej za niego placic, zaczalem stukac w meble, odbijajac z nich politure. W 1956 roku gralem w zespole rhythm-and-bluesowym o nazwie The Ramblers. Proby mielismy w pokoju pianisty, Stuarta Congdo-na, ktorego ojciec byl kaznodzieja. Ja cwiczylem na garnkach i miskach trzymanych miedzy nogami jak bongosy. W koncu udalo mi sie namowic starych, zeby kupili mi prawdziwa perkusje (uzywana, za piecdziesiat dolcow, od faceta z naszej ulicy). Dostalem ja dopiero na tydzien przed pierwsza robota. Poniewaz nigdy nie uczylem sie koordynacji rak i nog w grze, nie bardzo umialem utrzymac rytm pedalem bebna basowego. Nasz lider, Elwood "Junior" Madeo, zalatwil nam robote w knajpce o nazwie Upton Hall w Hillcrest, jednej z dzielnic San Diego. W drodze na koncert przypomnialem sobie, ze zapomnialem paleczek (moja jedyna para) i musielismy wracac przez cale miasto. W koncu i tak mnie wylali, powiedzieli, ze za duzo gram na talerzach. Nie tak latwo byc poczatkujacym perkusista, poniewaz ciezko znalezc miejsce, ktore byloby na tyle dzwiekoszczelne, zeby mozna w nim cwiczyc na calego. (Skad sie biora dobrzy perkusisci?) Plyty z rock-and-rollem zaczely sie ukazywac dopiero kilka lat po wynalezieniu rocka. We wczesnych latach piecdziesiatych nasto-laty kupowaly krazki puszczane na 78 i 45. Pierwsza rock-and-rollowa plyte ujrzalem okolo 1957 roku. Nazywala sie Teenage Dance Party. Na okladce widnialo zdjecie kilkorga BARDZO BIALYCH NASTOLATKOW tanczacych w deszczu konfetti, zas obok nich staly butelki z woda sodowa. Plyta zawierala zbior piosenek w wykonaniu roznych czarnych ciz. Mniej wiecej w tym czasie moja plytoteka skladala sie z pieciu czy szesciu singli z rhythm-and-bluesem. Poniewaz pochodzilem z niezamoznej klasy sredniej, kupno wiekszej plyty bylo wykluczone. Pewnego dnia natknalem sie w czasopismie "Look" na artykul o sklepie plytowym Sama Goody'ego. Autor wychwalal Goody'ego pod niebiosa. Twierdzil, ze jest on tak wspanialym kupcem, ze moze sprzedac wszystko. Jako przyklad jego zdolnosci podano, ze udalo mu sie zbyc plyte pod tytulem Ionisation. Dalej bylo napisane mniej wiecej tak: "Ta plyta to nic tylko bebny - jeden wielki halas. Najgorsza muzyka na swiecie". Och, tak! To cos dla mnie! Zaczalem sie zastanawiac, jak moglbym dostac te plyte. Mieszkalem wtedy w El Cajon, malym kowbojskim miasteczku niedaleko San Diego. Zaraz za wzgorzem lezalo inne miasteczko, La Mesa, ktore bylo troche bardziej cywilizowane (mieli tam sklep muzyczny). Jakis czas pozniej zostalem na noc u mojego kolegi Dave'a Frankena, ktory mieszkal wlasnie w La Mesa. Skonczylo sie na tym, ze popedzilismy do tego sklepu, bo mieli akurat wyprzedaz singli z rhythm-and-bluesem. Poszperalem troche na polkach i wybralem kilka plyt Joe Hu-stona. Szedlem juz z nimi do kasy, ale jeszcze rzucilem okiem na longplaye. Moja uwage przyciagnela dziwna czarno-biala okladka, na ktorej widac bylo faceta o szarych, kreconych wlosach, wygladajacego jak szalony naukowiec. Pomyslalem, ze to dobrze, ze w koncu jakis szalony naukowiec zdecydowal sie wydac plyte i wzialem ja do rak. I tak znalazlem owa slynna plyte pod tytulem Ionisation. Autor artykulu w "Look" nie byl zbyt dokladny, albowiem pelny tytul brzmial Dziela wszystkie Edgarda Varese'a, czesc I. Wsrod roznych kawalkow byla takze i lonisation. Wszystko firmowane obskurna nalepka EMS (chodzilo o Elaine Musie Store). Plyta miala numer 401. Zrezygnowalem z Joe Hustona i wywalilem kieszenie, zeby zobaczyc, ile mam pieniedzy. Bylo tego chyba ze trzy dolary i siedemdziesiat piec centow. Nigdy przedtem nie kupilem jeszcze zadnego longplaya, ale wiedzialem, ze musza byc drogie, bo przewaznie kupowali je tylko dorosli. Spytalem kasjera, ile kosztuje EMS 401. "Ta szara w pudelku? Piec dziewiecdziesiat piec". Szukalem tej plyty ponad rok i nie mialem zamiaru rezygnowac. Powiedzialem mu, ze mam tylko trzy dolary siedemdziesiat piec. Pomyslal chwile i powiedzial: "Uzywamy tej plyty do demonstrowania gramofonow wysokiej klasy. Nikt nigdy nie kupuje takich plyt. Jesli naprawde tak ci na niej zalezy, to chyba mozesz ja wziac za trzy siedemdziesiat piec". Bylem zachwycony. Mielismy w domu prawdziwy gramofon niskiej klasy - Decce. Bylo to male pudlo na czterech metalowych nozkach (poniewaz glosnik byl umocowany pod spodem) z jednym z tych latajacych ramion, na ktore trzeba bylo polozyc dwudziestopieciocentowke, zeby nie skakalo do gory. Gramofon mial wszystkie trzy predkosci, ale jeszcze nigdy nie byl uzywany na 33 i 1/3. Stal w rogu duzego pokoju, tam gdzie matka zawsze prasowala. Kiedy go kupila, dostala gratis plyte pt. The Linie Shoemaker w wykonaniu jakiegos chorku podstarzalych facetow. Sluchala sobie The Little Shoemaker podczas prasowania. Bylo to jedyne miejsce, gdzie ja moglem posluchac plyty Varese'a. Nastawilem sile glosu do oporu (zeby lepiej slyszec wysokie tony) i ostroznie opuscilem ramie z uniwersalna igla z osmu na brzezek lonisation. Moja matka to mila osoba wyznania katolickiego, ktora lubi ogladac zawody na wrotkach. Kiedy dobiegly ja dzwieki wydobywajace sie z malego glosnika pod spodem Dekki, spojrzala na mnie, jakby mi mocno odpierdolilo. Slychac bylo i wycie syren, i warkot werbla, i dudnienie bebna basowego, i ryk lwa, i wiele innych rzeczy. Matka zabronila mi kiedykolwiek puszczac te plyte w duzym pokoju. Powiedzialem jej, ze mnie sie ona podoba i chce ja cala przesluchac. Kazala mi wziac gramofon do mojego pokoju. Moja mama juz nigdy wiecej nie uslyszala "The Little Shoemaker". Gramofon zostal w moim pokoju na zawsze, a ja raz po raz sluchalem sobie EMS 401. Zaglebilem sie w tekst na okladce, chcac dowiedziec sie jak najwiecej. Nie rozumialem niektorych terminow muzycznych, ale i tak nauczylem sie ich na pamiec. Przez cala szkole srednia zmuszalem kazdego, kto do mnie przyszedl, do sluchania Varese'a. Uwazalem to za najlepszy test na inteligencje. W rezultacie nie tylko moja matka myslala, ze mi odpierdolilo. Kiedy zblizaly sie moje pietnaste urodziny, matka powiedziala, ze przeznaczyla na prezent dla mnie piec dolarow (dla nas byla to wtedy kupa forsy) i spytala, co chcialbym dostac. Powiedzialem: "A moze zamiast kupowac mi cos, pozwolisz mi wykonac miedzymiastowy telefon?" (Nikt w domu jeszcze nigdy nie zamawial rozmowy miedzymiastowej.) Postanowilem, ze zadzwonie do Edgarda Varese'a. Doszedlem do wniosku, ze ktos, kto wyglada jak szalony naukowiec, na pewno mieszka w Greenwich Village. Zadzwonilem wiec do informacji w Nowym Jorku i spytalem, czy maja numer Edgarda Varese'a. Mieli, a jakze. Dali mi nawet jego adres: 188 Sullivan Street. Telefon odebrala zona, Louise. Byla bardzo uprzejma i powiedziala, ze meza nie ma - byl akurat w Brukseli i komponowal cos na Targi Swiatowe ("Poeme electronique"). Poradzila, zebym zadzwonil za kilka tygodni. Nie bardzo pamietam, co mu powiedzia-lem, kiedy w koncu udalo mi sie z nim porozmawiac. Pewnie cos tak madrego jak: "Jezu, ja naprawde lubie pana muzyke". Varese powiedzial mi, ze pracuje nad nowym kawalkiem pod tytulem Deserts ("Pustynie"), co mnie bardzo podekscytowalo, poniewaz kalifornijskie Lancaster lezalo na pustyni. Kiedy czlowiek ma pietnascie lat, mieszka na pustyni Mohave i dowiaduje sie, ze Najwiekszy Kompozytor Swiata (ktory poza tym wyglada jak szalony naukowiec) pisze w swoim tajnym laboratorium w Greenwich Village muzyke o jego miasteczku (w pewnym sensie), to naprawde moze sie niezle podekscytowac. Wciaz wydaje mi sie, ze Deserts sa o Lancaster, mimo ze wedlug tekstu na okladce plyta ma byc raczej filozoficzna. Przez cala szkole srednia staralem sie zdobyc jak najwiecej muzyki Varese'a i informacji o nim. Znalazlem ksiazke, w ktorej bylo jego zdjecie z mlodosci i cytat, ze jest kompozytorem, ale bylby rownie szczesliwy jako hodowca winogron. Spodobalo mi sie to. Strawinski Webern Druga duza plyta, ktora kupilem byl Strawinski. Znalazlem nagranie Swieta wiosny dokonane przez niejaka "Swiatowa Orkiestre Symfoniczna". (Brzmi niezle, no nie?) Na okladce bylo zielono-czarne abstrakcyjne nie wiadomo co z czarnymi literami na karma-zynowym tle. Strawinski podobal mi sie niemal tak samo jak Varese.Jeszcze innym kompozytorem, ktorego muzyka napawala mnie lekiem, byl Anton Webern. Nie moglem uwierzyc, ze mozna tworzyc cos takiego. Znalem jego plyte, do ktorej okladke namalowal artysta David Stone Martin. Na jednej stronie byly dwa kwartety smyczkowe, a na drugiej Symfonia op. 21. Uwielbialem te plyte, choc trudno bylo wyobrazic sobie cos, co bardziej rozniloby sie od Strawinskiego. Nie wiedzialem wowczas nic o muzyce atonalnej, ale lubilem jej sluchac. Poniewaz nie mialem zadnego wyksztalcenia teoretycznego, nie robilo mi roznicy, czy slucham Lightnin' Slim, czy zespolu wokalnego The Jewels (ktory wypuscil wtedy piosenke pt. "Angel in My Life"), czy Weberna, czy Strawinskiego, czy Varese'a. Dla mnie to wszystko byla dobra muzyka. Wszystko, co wynioslem ze szkoly Bylo kilku nauczycieli, ktorym naprawde sporo zawdzieczam. Pan Kavelman, instruktor muzyki w Mission Bay, potrafil odpowiedziec na jedno z najbardziej dreczacych mnie pytan z zakresu muzyki mej mlodosci. Przyszedlem kiedys do niego z egzemplarzem "Angel in My Heart" - moim ulubionym rhythm-and-bluesowym kawalkiem w tamtym okresie. Nie moglem pojac, dlaczego tak bardzo go lubie, wiec pomyslalem, ze moze on bedzie wiedzial, skoro jest nauczycielem muzyki."Niech pan poslucha - poprosilem - i powie mi, dlaczego tak bardzo mi sie to podoba". "Rowne czworki" - zawyrokowal. Byl pierwszym czlowiekiem, ktory powiedzial mi o muzyce atonalnej. Nie zeby ja bardzo lubil, nie, ale po prostu wspomnial, ze cos takiego istnieje, i za to jestem mu wdzieczny. Gdyby nie on, nigdy nie uslyszalbym Weberna. Z kolei pan Ballard byl nauczycielem muzyki w szkole sredniej w Antelope Valley. Dzieki niemu dyrygowalem kilka razy szkolna orkiestra. Pozwolil mi takze pisac u niego na tablicy muzyke, ktora potem grala orkiestra. Pan Ballard wyswiadczyl mi jeszcze jedna przysluge, choc zrobil to nieswiadomie. Moim obowiazkiem byla gra w orkiestrze marszowej. Oznaczalo to rowniez cotygodniowe przesiadywanie w idiotycznym mundurze na meczach futbolowych i granie tra-tata-tata-ta, kiedy tylko komus udalo sie kopnac pieprzona pilke. Futbol w ogole mnie nie interesowal i nie moglem tego wytrzymac. Pan Ballard wyrzucil mnie z orkiestry za palenie papierosow w mundurze. Jestem mu za to dozgonnie wdzieczny. Moim nauczycielem angielskiego w Antelope Valley byl Don Cerveris. Belfer, ale rowny gosc. Mial dosc pracy w szkole - chcial pisac scenariusze. W 1959 roku zrobil scenariusz do Run Home Slow - taniego filmu o kowbojach, w ktorym zalatwil mi prace. Byla to moja pierwsza robota w kinematografii. Moja druga obsesja Podczas gdy moi koledzy wydawali pieniadze na samochody, ja wydawalem na plyty (nie mialem samochodu). Kupowalem uzywane plyty rhythm-and-bluesowe z szaf grajacych.Bylo takie miejsce na parterze hotelu Maryland, gdzie mozna bylo kupic rhythm-and-bluesa niedostepnego gdzie indziej - Light-nin'Slim i Slim Harpo na krazkach firmy Excello. (Sklepy prowadzone przez bialych nie mialy takiej muzyki, poniewaz zasada Excello bylo to, ze jesli jakis sklep chcial sprzedawac ich rhythm-and-bluesowa produkcje, musial takze wziac ich gospel.) W rezultacie jedynym sposobem zdobycia muzyki Lightnin' Slim byla kilku-setkilometrowa podroz i kupno uzywanej, porysowanej plyty. Lokalne boogie W wielu dzielnicach San Diego byly lokalne gangi, a takze lokalne, domorosle zespoly muzyczne - odpowiedniki okolicznych druzyn futbolowych. Zespoly te rywalizowaly ze soba, kazdy z nich chcial jak najlepiej grac, jak najlepiej wygladac i jak najlepiej tanczyc."Dobra kapela" musiala miec co najmniej trzy saksofony (wsrod ktorych musial sie znalezc barytonowy), dwie gitary, bas i perkusje. Uznawano ja za niezla, jesli muzycy nosili zapinane na jeden guzik sportowe marynarki z rozowej flaneli. Bardzo dobrze bylo, jesli mieli dobrane pod kolor spodnie, a juz zupelnie wspaniale, jesli wszyscy fani w pierwszym rzedzie znali te same kroki taneczne i rowno podskakiwali przy szybszych kawalkach. Ludzie, ktorzy chodzili ogladac te zespoly, naprawde je lubili. Nie byly to zadne wielkie koncerty rockowe robione przez ludzi show-businessu. Wystepy organizowaly grupy zagorzalych wielbicielek. To te dziewczeta wynajmowaly sale, zalatwialy zespol, wieszaly krepine i sprzedawaly bilety. (Moja pierwsza robota - wtedy, kiedy zapomnialem paleczek - to byl wlasnie taki wystep, zorganizowany przez ekipe dziewczyn o nazwie "BLUE VELVETS".) Zycie bez pospiechu Kiedy Don Van Vliet, to znaczy Captain Beefheart (Kapitan Wolowe Serce), dostal sie do show-businessu, nie spotykalismy sie juz tak czesto jak wtedy, kiedy bylismy jeszcze w szkole sredniej.Zrezygnowal ze szkoly w ostatniej klasie, poniewaz jego ojciec, ktory pracowal jako dostawca ciastek, mial atak serca i Vliet (tak go wtedy nazywano) przez jakis czas robil jego rundke, choc na ogol po prostu siedzial w domu. Jego dziewczyna, Laurie, mieszkala razem z nim i jego rodzina: matka (Sue), ojcem (Glenem), ciotka lone i wujkiem Alanem. Po drugiej stronie ulicy mieszkala jeszcze babcia. A oto jak Don zdobyl swoj pseudonim artystyczny: wujek Alan mial w zwyczaju obnazac sie przed Laurie. Na przyklad kiedy sikal, nigdy nie zamykal za soba drzwi do kibla, a gdy Laurie akurat przechodzila obok, mamrotal cos o swym przyrodzeniu. Szlo to mniej wiecej tak: "Ooch, jaki piekny! Wyglada jak wielkie, wspaniale wolowe serce". Don tez byl fanatykiem rhythm-and-bluesa, wiec przynosilem moje czterdziestki piatki i godzinami sluchalismy ponurych przebojow The Howlin' Wolf, Muddy Watersa, Sonny Boy Williamsona, Johnny "Guitar" Watsona, Clarence "Gatemoutha" Browna, Dona i Deweya, The Spaniels, The Nutmegs, The Paragons, The Orchids itd., itd. Sluchalismy plyt wcinajac ciastka, ktore sie nie sprzedaly danego dnia. Co jakis czas Don krzyczal do matki (ktora zawsze chodzila w niebieskim jedwabnym szlafroku): "Sue! Przynies mi pepsi!" W Lancaster nie bylo nic innego do roboty. Inna forma rozrywki bylo chodzenie w srodku nocy na kawe do knajpki Denny'ego, ktora znajdowala sie przy autostradzie. Kiedy Don nie mial grosza (bylo to, zanim przejal rundke po ojcu), otwieral tylne drzwi furgonetki, wyciagal tace ze zdechlymi ciastkami i mowil Laurie, zeby wlazla przez dziure do zamknietej szoferki i podkosila kilka dolcow z kasy tatusia. Po kawie robilismy sobie przejazdzke jego jasnoniebieskim oldsmobilem, ktory mial przyczepiona do kierownicy glowe wilko-laka, wlasnorecznie wykonana przez Dona, i rozmawialismy o ludziach, ktorzy maja duze uszy. ROZDZIAL 3 Cos zamiast szkoly Pierwszy raz ozenilem sie, kiedy mialem mniej wiecej dwadziescia lat. Do college'u w Lancaster i w Alta Loma poszedlem tylko po to, zeby poznac panienki. Nie interesowalo mnie wyzsze wyksztalcenie, kiedy jednak skonczylem srednia szkole, zrozumialem, ze tylko dalsza edukacja da mi mozliwosc spotykania wielu dziewczyn, tak wiec "zaciagnalem sie" ponownie.W Chaffey College w Alta Loma poznalem Kay Sherman. Rzucilismy szkole, zamieszkalismy razem i w koncu sie pobralismy. Zaczalem pracowac w firmie sprzedajacej karty okolicznosciowe. Byly to glownie pocztowki pokryte jedwabiem, przeznaczone dla starszych pan uwielbiajacych kwiaty. Zajmowalem sie wlasnie tego rodzaju cudenkami i po pewnym czasie doszlo do tego, ze nawet zaprojektowalem kilka kwiatowych horrorkow. Potem pracowalem na pol etatu, przepisujac dokumenty i projektujac reklamy dla kilku miejscowych firm, w tym wykonalem pare arcydzielek dla The First National Bank of Ontario z Kalifornii. Zdarzylo mi sie rowniez byc dekoratorem wystaw sklepowych, sprzedawca bizuterii oraz, co bylo najgorszym doswiadczeniem, domokrazca sprzedajacym Collier's Encyclopaedia. To naprawde bylo zalosne, ale przynajmniej dowiedzialem sie, jak to sie robi. Najpierw idzie sie na trzy-, czterodniowy kurs nauki strategii sprzedazy (wkuwa sie tam na pamiec nawijke, ktora przekonuje ludzi do kupna towaru i ktorej trzeba sie bezwzglednie trzymac, albowiem zostala ona jakoby obmyslona za duze pieniadze przez psychologa). Autor tej, ktora ja musialem wkuc, powinien miec cofnieta licencje. Ale czy ci faceci w ogole dostaja jakas licencje? Tak wiec uczyl sie czlowiek roznych psychologicznych sztuczek, by sklonic ludzi, ktorzy nie mieli nawet na chleb, do kupna komple- tu ksiazek za trzysta dolcow. Jeden z numerow polegal na tym, ze rozmawiajac z potencjalnym klientem, trzymalo sie w jednym reku dlugopis i podkladke z przyczepiona do niej umowa sprzedazy. Dlugopis mial byc przycisniety kciukiem do gornej czesci stronicy. Kiedy podawalo sie umowe facetowi ("Prosze, niech pan spojrzy, co tu jest napisane"), podnosilo sie lekko kciuk i dlugopis lecial w dol po kartce papieru prosto w rece faceta. Zanim ten sie zorientowal, co sie, kurwa, dzieje, trzymal juz w dloniach dlugopis i umowe. Potem trzeba bylo rozwinac kawalek ceraty z przyczepionym do niej zdjeciem unikatowej biblioteczki pelnej ksiazek. To po to, zeby facet mogl sobie wyobrazic, jak wspaniale wygladac bedzie to cudo w jego domu. Nastepnie pokazywalo mu sie prawdziwa ksiazke, te, w ktorej byly rozkladane ryciny przedstawiajace ludzkie cialo. Przepracowalem w tym tydzien. Wcale nie lepiej wiodlo mi sie w "swiecie rozrywki". W weekendy gralem w czteroosobowej "swietlicowej" kapeli o nazwie Joe Perrino The Mellotones. Bylo to w Club Sahara w San Bernar-dino. Kierownictwo klubu zezwolilo nam grac tylko jeden [1] "szybki numer" na koncert. Cala noc mielismy rzepolic "Happy Birthday", "Anniversary Waltz" i "On Green Dolphin Street". Ubrany bylem w biala marynarke, koszule z muszka, czarne spodnie i gralem na gitarze siedzac na stolku barowym. Tak mi to w koncu obrzydlo, ze zrezygnowalem. Wpakowawszy gitare do futeralu, wepchnalem ja za kanape i nie tknalem przez osiem miesiecy. Bylem takze gitarzysta rytmicznym w zespole tanecznym. Kolejna fascynujaca praca. Gralismy raz w klubie mormonow. Sala przystrojona byla klaczkami waty zwisajacymi z sufitu na czarnych nitkach (sniezki, domysliliscie sie, nie?). Zespol skladal sie z saksofonu, perkusji i gitary. Poniewaz w ogole nie znalem piosenek, ktore gralismy, pozyczylem jakis podrecznik improwizacji, zeby w odpowiednim momencie nadazac za zmianami akordow. Saksofonista -nauczyciel hiszpanskiego z miejscowej szkoly - nie mial w ogole poczucia rytmu i nie potrafil nawet odliczyc, zebysmy rowno zaczeli, a mimo to wlasnie on byl liderem naszego zespolu. Niewiele wiedzialem wowczas o mormonach, wiec w przerwie spokojnie zapalilem sobie papierosa. Ludzie zareagowali, jakby pojawil sie sam Diabel. Kilku mlodzianow, ktorzy mieli jeszcze mleko pod nosem, rzucilo sie na mnie i grzecznie wyprowadzilo za kark za drzwi. Wiedzialem juz, ze pokocham show-business. Czas, zeby wejsc do show-businessu Mniej wiecej w tym czasie bylo w (prosze sie nie smiac) Cuca-monga studio nagraniowe, ktore nazywalo sie Pal Recording. Zalozyl je wyjatkowy osobnik - Paul Buff.Na mapie Kalifornii Cucamonga byla zaledwie kropka w miejscu przeciecia sie Trasy 66 z Archibald Avenue. Na czterech rogach znajdowala sie wloska restauracja, irlandzki pub, lodziarnia i stacja benzynowa. Troche dalej na polnoc, w kierunku Archibald, byl jeszcze sklep elektryczny, sklep z narzedziami i akcesoriami kuchennymi oraz studio. Po drugiej stronie ulicy stal kosciol, a kawalek dalej szkola podstawowa. Buff osiedlil sie w Cucamonga, zanim wstapil do piechoty morskiej. Kiedy juz byl zolnierzem, postanowil nauczyc sie wszystkiego, co ma zwiazek z elektronika, zeby w przyszlosci zbudowac wlasne studio. Po wyjsciu z wojska wynajal pomieszczenie przy Archibald Avenue 8040 i zaczal zmieniac oblicze Amerykanskiej Muzyki Rozrywkowej. Nie mial stolu mikserskiego, wiec go zbudowal, wykorzystujac do tego stara toaletke. Usunal z niej lustro, a w samym srodku, tam gdzie bylo miejsce na kosmetyki, zainstalowal metalowa plyte z pokretlami przypominajacymi sruby z szyi Frankensteina. Skonstruowal tez pieciosladowy magnetofon - w czasach, kiedy w przemysle standardem byla jedna sciezka. (Chyba tylko Les Paul mial wtedy sprzet osmiosladowy. Buff mogl osiagnac podobne efekty w nakladaniu dzwieku, robil to tylko w bardziej prymitywny sposob.) Chcial zostac piosenkarzem-teksciarzem, sluchal wiec najnowszych hitow, zeby poznac, co jest obecnie najmodniejsze, a potem w sobie tylko znany sposob tworzyl wlasne supermodne podrobki. Nauczyl sie grac na pieciu podstawowych instrumentach rock-and-rolla: perkusji, gitarze, gitarze basowej, klawiszach i saksofonie altowym. Potem nauczyl sie spiewac. Jezdzil potem ze swoimi tasmami do Hollywood, probujac je wypozyczyc do Capitolu, Del-Fi, Dot i Original Sound. Niektore z jego piosenek staly sie nawet "regionalnymi przebojami". "Tijuana Surf" (na ktorym Buff zgral swoj glos z kilku sciezek) byl przez dlugi czas hitem numer jeden w Meksyku. Ja napisalem instrumentalny kawalek "Grunion Run", ktory byl na stronie B i w ktorym gralem na gitarze. Wydal go Original Sound, ukrywajac nas pod nazwa The Hollywood Persuaders. Pracowalem z Buffem przez mniej wiecej rok, az w koncu popadl w klopoty finansowe i grozilo mu zamkniecie studia. Pamietacie te tanioche o kowbojach, do ktorej scenariusz napisal moj nauczyciel? Po wielu perturbacjach Run Home Slow (w roli glownej Mercedes McCambridge) zostal ukonczony. Zaplacono mi nawet prawie cala uzgodniona gaze. Za czesc pieniedzy kupilem sobie nowa gitare, a za reszte Pal Recording Studio. Innymi slowy, wzialem na siebie placenie czynszu i pokrycie wszystkich dlugow Paula. W tym samym czasie rozlecialo sie moje malzenstwo. Wnioslem o rozwod, wyprowadzilem sie z domu przy G Street i zamieszkalem w "Studiu Z", rozpoczynajac tym samym zywot czlowieka opetanego idea nagrywania. Robilem to non stop dwanascie godzin na dzien. Nie mialem tam ani jedzenia, ani prysznica, ani wanny. Byl tylko zlew, w ktorym ledwo moglem sie umyc. Gdyby nie Motorhead Sherwood, umarlbym z glodu. Znalem go jeszcze z Lancaster. Przyjechal do Cucamonga i nie mial gdzie mieszkac, wiec powiedzialem mu, zeby wprowadzil sie do studia. Motorhead mial smykalke do samochodow i gral na saksofonie - bardzo pozyteczne polaczenie uzdolnien. Kiedy powstal The Mothers, wozil nas w trasy, a potem dolaczyl do zespolu. Pewnego razu w nie calkiem chyba uczciwy sposob zdobyl w jakims objazdowym banku krwi caly karton jedzenia. Bylo w nim piure blyskawiczne (wciaz pozostaje dla mnie zagadka, do czego objazdowy bank krwi potrzebowal ziemniaczanego piure, ale Motorhead twierdzil, ze wlasnie tam je zdobyl), troche herbaty i miodu. W tym czasie znalazlem sobie robote na weekendy w knajpce Village Inn w Sun Village, ponad sto kilometrow od Cucamonga. Moje zarobki wynosily czternascie dolarow tygodniowo (siedem dolarow za wieczor) minus benzyna. Za te pieniadze kupowalem maslo orzechowe, chleb i papierosy. Raz zaszalelismy i kupilismy cala paczke Velveety.* Wracam juz Do Sun Village, mam tam dom, Niedaleko Palmdale, Gdzie indycze farmy sa. Zdecydowalem sie I juz wiem, ze jade do Sun Village, moj Boze, Zeby nie ten wiatr. On zedrze lakier z twego auta, Z przedniej szyby szklo. Jak oni moga to wytrzymac, Pewnie moga, bo Wszyscy tutaj sa (Nawet Johnny Franklin jest) w Miescie Slonca, dzien czy noc w Sun Village od lat, Byc moze od stu. Co ty robisz tu? Jest tu Mary i Teddy, i Thelma tez, Tu bulwar Palmdale miasto tnie na pol, Tu zajazd jest (Mowia - nie ma go, mam nadzieje, ze to bluff). Dokad pojda plasac, gdzie jest szaf grajacych spiew? ("Village of the Sun" z plyty Roxy and Elsewhere, 1974) Moj pierwszy zespol zalozylem, kiedy chodzilem jeszcze do szkoly sredniej w Lancaster. Nazywal sie The Black-Outs**, poniewaz kiedys kilku z nas zamroczylo po wypiciu mietowej wodki kupionej na jakiejs mecie. *paczkowany ser (przyp. tlum.). ** Urwane Filmy (przyp.tlum.). W owym czasie byl to jedyny zespol rhythm-and-bluesowy na calej pustyni Mohave. Trzech czlonkow (Johnny Franklin, Carter Franklin i Wayne Lyles) bylo Murzynami, bracia Salazarowie Meksykanami, zas Terry Wimberley reprezentowal jeszcze inna ucisniona rase. Lancaster przezywalo wtedy rozkwit. Naplywalo tam wielu specjalistow (miedzy innymi moj tata), ktorzy ciagneli calymi rodzinami do tego zapomnianego przez Boga miejsca, zeby pracowac w bazie lotniczej Edwards nad prototypami pociskow. Rdzenni mieszkancy - potomkowie farmerow uprawiajacych lucerne i wlascicieli skladow kolonialnych - patrzyli na przybyszow z gory. Bylismy ludzmi z "nizin" - termin uzywany do okreslenia kazdego, kto nie pochodzil z wyzynnej pustyni, na ktorej lezalo Lancaster. Rozwarstwienie spoleczne bylo wyraznie widoczne juz w szkole: czlonkowie bialej elity (geniusze sportowi: "literowcy"* i "cheerlea-derki"**) stanowili odpowiednik palantow i kutew wladajacych * uczniowie, ktorzy za wyniki sportowe maja przywilej noszenia inicjalow szkoly na bluzach (przyp. tlum.). ** dziewczeta, ktore dyryguja dopingiem na zawodach sportowych (przyp. tlum.). miejscowym przemyslem spozywczym. Najnizszy szczebel hierarchii zarezerwowany byl dla czarnych uczniow, ktorych rodziny hodowaly indyki poza obrebem Palmdale, konkretnie w Sun Village. Tuz nad Murzynami mieli troche miejsca uczniowie pochodzenia meksykanskiego. Wielu ludziom nie podobalo sie, ze nasz zespol jest "wielokolorowy". Ich niechec poglebial jeszcze fakt, ze przed moim przyjazdem do miasteczka ktos zagral tam kiedys koncert rhythm-and-bluesa i wiesc glosila, ze: "kiedy byl ten cholerny koncert, kolorowi sprowadzili do doliny narkotyki, wiec nigdy juz nie pozwolimy u nas na takie hece". Kiedy zakladalem zespol, nie mialem o tych wszystkich bzdurach zielonego pojecia. W szkole sredniej dorabialem sobie pracujac w sklepie z plytami, ktorego wlascicielka, Elsie (przepraszam, ale nie pamietam nazwiska), lubila rhythm-and-bluesa. Jak mozecie sie domyslic, w miasteczku typu Lancaster nie bylo wiele roboty dla takiego "wielokolorowego" zespolu rhythm-and-bluesowego jak my. Pewnego dnia przyszedl mi do glowy swietny pomysl: postanowilem, ze skoro nie ma na nas popytu, to sam musze go stworzyc -organizujac w klubie ligi kobiet potancowke. Oczywiscie bedziemy na niej grac. Poprosilem Elsie, zeby nam pomogla i wynajela dla nas ten klub. Zgodzila sie. Dzis nie mam watpliwosci, ze to ona wlasnie zorganizowala ow pierwszy "koncert kolorowych, uatrakcyjniony specyfikami". Wtedy nie mialem o tym pojecia, tak jak nie docieraly do mnie spoleczno-polityczne podzialy rzadzace miasteczkiem. Zatem wszystko bylo juz ustalone. Szlo jak z platka - przygotowalismy liste piosenek, odbywalismy proby w pokoju Harrisow i nawet sprzedawalismy juz bilety. Na dzien przed koncertem, kiedy spacerowalem sobie okolo szostej po miasteczku, zostalem aresztowany za wloczegostwo. Przesiedzialem w areszcie cala noc. Chcieli mnie przytrzymac jeszcze dluzej, zeby nic nie wyszlo z koncertu - tak jak w tych kiepskich filmach, robionych w latach piecdziesiatych dla nastolatow - ale Elsie i moi starzy mnie wyciagneli. Zagralismy. Bylo byczo. Zjawila sie duza grupa czarnych uczniow z Sun Village. Gwozdziem programu byl wystep Motorheada. Odstawil on swoj taniec, zwany "Robalem", w ktorym udawal, ze jakis insekt dostal mu sie pod koszule i zajebiscie go laskocze. Wil sie w konwulsjach na podlodze, usilujac zlapac robaka. Kiedy mu sie to "udalo", "rzucil" nim w dziewczyny, majac nadzieje, ze one tez zaczna sie ciskac. Kilka podchwycilo. Po koncercie, kiedy pakowalismy sprzet do blekitnego gruchota Johnny'ego Franklina, otoczyl nas duzy oddzial "literowcow" (Bialy Postrach), palacych sie do zrobienia krzywdy naszemu obrzydliwemu "wielokolorowemu" zespolowi. Byl to z ich strony blad, albowiem uczniowie z Sun Village, widzac Mobilizacje Wstretnych Bluz, zaczeli pospiesznie wyjmowac z bagaznikow rozne lancuchy i klucze samochodowe, a ich spojrzenia, rzucane w kierunku "literowcow", wyraznie mowily, ze noc jest jeszcze mloda. "Literowcy" wycofali sie w ponizeniu - Boze, ci ludzie sa tacy czuli na punkcie honoru - i wrocili do domu. Juz do konca szkoly odnosili sie wrogo do mnie i pozostalych chlopakow z grupy. Ci wspaniali mlodzi gentlemani utrzymywali bardzo serdeczne stosunki z cheerleaderkami, a te (nie wymyslilem sobie tego) tez niezbyt mnie lubily. Tak wiec pewnego razu, podczas uroczystosci oddania do uzytku nowej sali gimnastycznej, jedna z tych golebic (nie podaje nazwiska, bo jestem rownym facetem) miala zaszczyt przewodzic wszystkim zebranym w porywajacym wykonaniu hymnu szkoly - bardzo nuzacego dziela poetyckiego, spiewanego na melodie "Tuu-Ra-Luu-Ra-Luu-Ra" (irlandzka kolysanka). Wedlug panienki owa piesn byla TAK WYJATKOWA, ze trzeba ja bylo spiewac NA STOJACO. Aby wykonac powierzona jej misje, panna Nazwisko Pominmy musiala sklonic wszystkich do powstania - nawet mnie. Wrzasnela wiec wladczym glosem do mikrofonu: "Wszyscy wstaja! Frank Zappa rowniez!" Siedzialem sobie dalej, a kiedy szmery na sali ucichly, zepsulem jej do reszty wspaniale popoludnie, pytajac (nie podaje nazwiska bo jestem rownym facetem): "Czy moglabys sie ode mnie odpierdolic?" W tamtych czasach nie nalezalo uzywac tego rodzaju slow, szczegolnie wobec panienki, ktora na zawodach sportowych skakala z kawalkami krepiny w dloniach. Dziewczyna sie zalamala i zaczela plakac. Zostala wyprowadzona z sali przez podobnych do niej nadgorliwcow. Ostatni akt sprawy panny Nazwisko Pominmy rozegral sie o wschodzie slonca zaraz po calonocnym balu maturalnym. Tak ja rozsmieszylem, kiedy otoczona kolegami jadla sniadanie w najlepszej kafejce w miasteczku, ze z nosa trysnela jej mrozona herbata. Wspominam o tym wszystkim dlatego, zeby lepiej mozna bylo zrozumiec slowa do "Village of the Sun" (ktore wedlug moich, przyznaje, ze osobliwych kryteriow, uznaje za sentymentalne, a ta- kowych jest w moim dorobku niewiele). Nie mam zamiaru zajmowac sie tu po kolei kazda linijka tego tekstu, ale kilka rzeczy warto przytoczyc. On zedrze lakier z twego auta, Z przedniej szyby szklo. Jak oni moga to wytrzymac, Pewnie moga, bo Wszyscy tutaj sa. "Szczura pustyni" mozna bylo poznac po przedniej szybie jego samochodu. Wiatr byl stalym elementem tutejszego klimatu, podobnie i mikroskopijne ziarenka piasku, ktore unoszac sie w powietrzu wzeraly sie w szybe samochodu, tak ze niewiele mozna bylo przez nia zobaczyc, a rownoczesnie w zadziwiajaco krotkim czasie unicestwialy najpiekniejsza nawet lakierke. (Mowia - nie ma go, mam nadzieje, ze to bluff.) Dokad pojda plasac, gdzie jest szaf grajacych spiew? Slyszalem, ze knajpa Village Inn spalila sie podczas zamieszek rasowych na poczatku lat siedemdziesiatych i ze nawykiem okolicznych mieszkancow stalo sie strzelanie do siebie nawzajem. Jednak kiedy ja pracowalem w tym lokalu, bylo to male, przytulne miejsce. W przerwach miedzy tancami, do ktorych gralismy, wlaczano szafe grajaca, a wtedy jeden facet, zwany "Plasaczem", podchodzil i zaczynal DLA niej tanczyc, jakby oddawal jej w ten sposob czesc. Po jakims czasie dolaczali do niego "plasacze-pomoc-nicy" i wszyscy razem kiwali sie i klaniali przed szafa. Po tygodniu ogladania tych wystepow postanowilem porozmawiac z gosciem. Myslalem, ze z niego jakis nawiedzony pijaczek, ale okazal sie w porzadku. Mial troche w czubie, to nie ulega watpliwosci, ale nie byl pomylony tylko bardzo szczesliwy. Zaprosil mnie do siebie. Nie moglem nie skorzystac z okazji - zupelnie tak, jak jest na Freak Outl: "Kto ma pojecie... jak mieszka pan>>Plasacz<>MACHA<>MAFIA<<, slurp, slurp..." Po tym jak destylarnia wyleciala w powietrze, cala rodzina przeniosla sie do Ontario w Kalifornii. Kenny'ego za cos tam aresztowano (nie wiem, za co) i do szkoly chodzil w poprawczaku. W wywiadzie, ktory z nim nagralem, mowi o tym tak: "kiedy bylem w szkole z internatem..." Tak wiec kiedy Kenny wyjechal do tej "szkoly z internatem", Ronnie i jego kumpel, Dwight Bement (pozniejszy saksofonista Gary'ego Pucketta i Union Gap) mieli caly dom dla siebie. Oboje starzy pracowali, wiec kolesie byli w siodmym niebie. Grali sobie w pokera w pokoju Ronnie'go. Pewnego razu w czasie gry w karty (nie wiadomo, jak do tego doszlo) narodzil sie konkurs "smarkomazow". Celem stalo sie okno przy lozku. W koncu nic juz przez nie nie bylo widac. Kiedy po kilku dniach do pokoju zajrzala matka, dostala histerii na widok tego, co zobaczyla, i kazala im natychmiast to zeskrobac. Wedlug Ronnie'go musieli uzyc ajaxu i szpachelki, zeby usunac swinstwo. W koncu Kenny wrocil z "internatu". Z jakiegos powodu nie chcial zamieszkac w domu i wprowadzil sie do garazu. Z Motorhea-dem (bylo to, zanim Motorhead zamieszkal ze mna). Nadeszla zima. Poniewaz w garazu nie bylo kibla, kolesie korzystali z matczynych sloikow, ustawionych w rzedzie wzdluz garazu i czekajacych na przyszloroczne marynaty. Teraz Ronnie nie byl juz jedynym karciarzem w rodzinie - Kenny tez lubil pograc i w rezultacie sprosil on z Motorheadem paru rozrywkowych kolesiow z sasiedztwa na kilka nocnych partyjek. Kiedy piwo zaczelo dzialac, wszyscy siegneli po pierwsze sloiki. Nie wylali z nich potem zawartosci - zostawili wszystko nietkniete jako "trofea". Po kilku nastepnych rozdaniach sloiki sie skonczyly. Ratunek nadszedl w postaci duzego glinianego garnca. Zawartosc sloikow zostala uroczyscie wlana do naczynia. Wszyscy chcieli zobaczyc, ile tego naprawde jest ["O rany! Spojrzcie! Niezle szczamy. Slodki Jezu, ale tego duzo, ho, ho!"]. W koncu Kenny wrocil do domu, a Motorhead zamieszkal ze mna. Kilka miesiecy pozniej Motorhead odwiedzil Kenny'ego i przez wzglad na stare dzieje przyjaciele zajrzeli do garnca w garazu. Podnioslszy przykrywke zobaczyli w srodku kilku "mieszkancow" plywajacych sobie w moczu. Byly to jakies nieznane stworzenia, podobne troche do kijanek. Kenny wylowil jedna sztuke i rzucil ja na lawke. Mialo to ogon i glowe, ktora Kenny opisal nastepujaco: "... wielkosci paznokcia u malego palca, biala z czarna plamka posrodku..." Kiedy Motorhead dzgnal to gwozdziem, "wylazla z tego jakas przezroczysta substancja". Dumni ze swego odkrycia, poinformowali o nim Dinka. Zszokowany tym wszystkim sprzedawca mebli kazal im "wylac to cholerne swinstwo do kibla!", co tez zrobili. Tak wiec te straszne, galaretowate istoty do dzis bulgocza i rozmnazaja sie w sciekach Ontario, czekajac na swoj dzien, ktorym beda wielkie zmiany w MTV. Zwykle przeoczenie Pewnego razu MGM popelnilo "niewinny blad": przegapili wygasniecie naszego kontraktu. Po prostu zapomnieli wyslac kawalek papieru, na ktorym byloby napisane: "Przedluzamy z wami umowe, chcemy byscie u nas nadal nagrywali plyty". Kontrakt wygasl.Wobec takiego stanu rzeczy weszlismy w inny uklad. W ramach MGM utworzono Bizarre Productions - na wpol niezalezna firme. W rezultacie Cruising with Ruben the Jets i Mothermania firmowane byly przez Bizarre/Verve, zas dystrybucja zajelo sie MGM. Kiedy Cruising with Ruben ukazalo sie na rynku, gazety pisaly na temat tej plyty mnostwo bzdur, np. ze "oglupia ona ludzi". Slyszalem nawet o pewnym disc jockeyu, ktory puszczal ja na okraglo jak zwariowany, ale dowiedzial sie, ze to nasza muzyka i rzucil ja w kat. Tak naprawde to wszyscy wiedzieli, ze to my, gdyz na okladce bylo napisane: "Czy to the Mothers of Invention nagrywaja pod inna nazwa, aby w ostatniej desperackiej probie wprowadzic swa porabana muzyke do radia?" Traktowalem te plyte jak muzyke Strawinskiego z jego "neokla-sycznego okresu". Skoro on mogl przetwarzac klasyczne wzorce, to dlaczego my nie moglismy robic tego samego z mlocka z lat piecdziesiatych? Tak naprawde sluchacz nie mial najmniejszych zludzen, ze taki kawalek jak "Stuff Up the Cracks" jest rzeczywiscie powaznym doo- -wopem z lat piecdziesiatych. Jesli chodzi o barwe dzwieku, to dzieki wokalom miescila sie ona jeszcze w kanonie - ale takich akordow nigdy by wtedy nie zagrano. Piosenki z tego okresu robiono wedlug trzech "receptur": I-VI- -IV-V ("Earth Angel") lub I-II-I-II ("Nite Owl"), lub I-IV-V ("Louie Louie"). Bardzo rzadko slychac bylo akord III albo VII z obnizona septyma, albo gre od I do VII z obnizona septyma. Wypadkow tego rodzaju dewiacji harmonicznej bylo wtedy bardzo niewiele - najlepszym przykladem jest "This Paradise" Donalda Woodsa. Tak wiec nasze sekwencje akordowe nie calkiem byly utrzymane w tradycji. W zgodzie z tradycja bylo natomiast nasze podejscie do stylistyki wokalnej i barwy dzwieku. Stosowalismy takze proste tradycyjne rytmy. Oczywiscie niektore teksty byly na poziomie mongoidalnym, ale to takze byla norma, doprowadzona jedynie przez nas do skrajnosci. Zyczenie wspolnie pomyslane, Monete fale kryja, Od tego dnia i juz na zawsze Dwa serca w jednym bija. Wiec wierzcie, mlodzi kochankowie, Gdziekolwiek wasze zycie,Fontanna szczescia i milosci Jest blizej niz myslicie. Dajcie, kurwa, spokoj! Czy wy wzielibyscie te piosenke na powaznie? A jednak niektorzy brali! Na plycie jest takze kilka "cytatow". Kiedy nastepuje wyciszenie "Fountain of Love" slychac poczatek Swieta wiosny. W tle innej piosenki przewija sie melodia "Earth Angel" nalozona na inna melodie itd. Satyra w Ruben funkcjonuje na dwoch czy trzech poziomach. Przede wszystkim nienawidze piosenek o milosci. Wydaje mi sie, ze jednym z powodow slabego zdrowia psychicznego Amerykanow jest to, ze wychowuja sie oni na tego rodzaju utworach. Jest sie nastolatem i slyszy sie te wszystkie piosenki o milosci. Rodzice nic zas o milosci nie mowia, szkola tez milczy na ten temat. W rezultacie czlowiek przejmuje takie "normy postepowania" w tych sprawach, jakie mu podsuwa taka czy inna pieprzona piosneczka. W podswiadomosci rodzi sie wtedy pragnienie wyimaginowanej sytuacji, ktora nigdy sie nie zisci. Ludzie, ktorzy kupuja tego rodzaju fikcje, ida potem przez zycie z poczuciem, ze bardzo sie na czyms przejechali. Wedlug mnie szczytem hipokryzji - szczegolnie dzis - jest sposob, w jaki w piosenkach rock-and-rollowych mowi sie o seksie. Padaja w nich bowiem slowa "chodzmy sie kochac". Kto tak, kurwa, naprawde mowi? Powinno sie moc zaspiewac "chodzmy sie pieprzyc" albo przynajmniej "chodzmy do lozka". Ale zeby was puscili w radiu, musicie powiedziec "chodzmy sie kochac". Efektem tego jest znaczeniowa dewaluacja slowa "kochac". To gruchanie o romantycznej milosci - szczegolnie w wypadku wrazliwego duo piosenkarz/teksciarz - to kolejny krok w kierunku zaburzen psychicznych. Na szczescie teksty staja sie coraz mniej wazne. Ludzie przestaja ich sluchac - teraz sa to jedynie glosne ustne dzwieki. Wojna W 1966 czy 1967 roku policja w Los Angeles wydala wojne wszystkim freakom w Hollywood. Co tydzien byly lapanki na Sunset Boulevard. Wpychano ludzi do suk (bez okazania nakazu lub chocby sformulowania zarzutow), odwozono ich na posterunki, trzymano tam caly wieczor i wypuszczano. Wszystko dlatego, ze MIELI DLUGIE WLOSY.Knajpy, w ktorych jadali freakowie (Catrer's Deli i Ben Frank's), byly Pod stala obserwacja. Wladze miasta zagrozily Elmerowi Va-lentine (Whisky-a-Go-Go), ze cofna mu prawo wyszynku, jezeli nie przestanie zatrudniac dlugowlosych zespolow. Nie bylo juz pracy w Hollywood. Nasz nowy dom W 1967 roku wyjechalismy z Gail do Nowego Jorku, zeby pograc w Garrick Theater na Bleecker Street. Zanim znalezlismy mieszkanie, mieszkalismy w hotelu Van Rensselaer na Jedenastej Ulicy. Mielismy maly pokoj na jednym z gornych pieter. Siedzialem przy biurku kolo okna i pracowalem nad okladka do Absolutely Free. Pamietam, ze bylo tam tak brudno, ze sadza osiadala na moim rysunku.Zywilismy sie kanapkami i kawa z knajpki Smiler's Deli, ktora znajdowala sie tuz za rogiem. Bylo tak diabelnie zimno, ze wystawione za okno mleko nie psulo sie przez kilka dni - ale za to pokrywala je sadza. Zespol The Fugs, ktory tez wtedy siedzial w Nowym Jorku, chcial zorganizowac akcje protestacyjna przeciwko firmie Con Ed (domniemanemu zrodlu tego zla), namawiajac zatroskanych obywateli do wysylania do biura firmy swoich smarkow w kopertach. Bylismy nieprzyjemnie zaskoczeni tym syfem, poniewaz przyjechalismy z Kalifornii, gdzie mielismy (za dwiescie dolarow miesiecznie) calkiem mily domek z kominkiem, dwoma sypialniami, kuch-nia garazem i wlasnym smietnikiem na tylach domu. Dookola rosly drzewa. Bylo tam ladnie i zacisznie. Gail zaczela szukac mieszkania w poblizu Garnek Theater i w koncu udalo jej sie znalezc cos tuz za rogiem, na Thompson Street 180. Wyskoczylem na chwile z proby, zeby obejrzec z nia to miejsce. Pod drzwiami znalezlismy nieprzytomnego, zaszczanego pijaczka. Oto co w 1967 roku mozna bylo dostac w Nowym Jorku za dwiescie dolarow. Nasz Nowy Dom skladal sie z sypialni, pokoju z aneksem kuchennym i lazienki z widokiem na mur naprzeciwko. Mieszkalismy tam przez kilka miesiecy, az w koncu ktos odnajal nam parter przy Siodmej Alei i Charles Street. Mielismy zaszczyt tam mieszkac podczas strajku smieciarzy. Kupy smieci walaly sie akurat pod oknem naszej sypialni. Noca przysluchiwalismy sie, jak szaleja tam szczury. Odwiedzil nas kiedys moj brat z dwoma przyjaciolmi, Dickiem Barberem (ktory byl pozniej naszym menago w trasach) i Billem Harrisem (ktory jest obecnie znanym krytykiem filmowym). Wszyscy trzej musieli spac na podlodze w pokoju. Mniej wiecej wtedy wlasnie wpadlem na pomysl sparodiowania na We're Only In It for the Money okladki Sgt. Pepper i szukalem kogos, kto moglby to zrobic. Slyszalem o niejakim Calu Schenkelu, bylym chlopaku dziewczyny, ktora otwierala nasze wystepy w Garrick. Cal przyjechal z Filadelfii i pokazal mi swa teczke. Jego prace byly swietne, ale zeby go zatrudnic, musialem mu znalezc lokum w Nowym Jorku. (No gdzie?) Tak wiec lezal sobie tam na podlodze Bobby, Bili, Calvin i Dick, kazdy w spiworze. Lato milosci? Tego lata zycie w Greenwich Village bylo nie do zniesienia. Ludzie potrafili uwierzyc w kazda plotke, zeby nie wiem jak glupia. Pewnego razu gruchnela wiesc, ze hipis zabil zolnierza piechoty morskiej.Zaczely krazyc pogloski, ze marines maja najechac dzielnice i wyrznac w pien wszystkich hipisow. W efekcie kazdy, kto choc troche wygladal na hipisa, dostawal ataku serca na widok kazdego, kto choc troche wygladal na zolnierza piechoty morskiej. Wiadomo bylo, ze marines nie przybeda w mundurach, wiec wypatrywano kazdego, kto mial bardzo krotkie wlosy i czyste paznokcie. Gralismy wtedy w Garrick dwa koncerty dziennie przez szesc wieczorow w tygodniu, a proby mielismy popoludniami. Lato w Nowym Jorku bylo okropne. Gdzies okolo l czerwca zepsula sie klimatyzacja i wlasciciel (podobno ojciec Davida Lee Rotha) uznal, ze naprawa zbyt duzo go bedzie kosztowac. Wyobrazcie sobie sale w ksztalcie dlugiego, waskiego tunelu z trzystoma osobami w srodku. Temperatura wynosila murowane czterdziesci stopni, a powietrze stalo. Na scenie lezal zielony dywan. Podczas krecenia video do "Mr. Green Genes" ludzie wdeptali w niego jakies warzywa i smietane. Nigdy go juz potem nie wyczyszczono. Resztki tych warzyw mieszkaly sobie w pudle obok sceny, razem z wypchana zyrafa i innymi zabawkami, ktorych uzywalismy do wystepow. Cala ta organiczna materia zaczela sie w koncu psuc i wydzielac brzydki zapach. Co z wolowina? Gnijace warzywa byly tylko jedna z wielu atrakcji podczas naszych wystepow. Zaproponowalem kiedys, zeby zbudowac cos, co byloby skrzyzowaniem szubienicy i prysznica. Za zaslone miala sluzyc flaga amerykanska, a za nia, na szubienicy wisialoby pol wolu (w pokojowej temperaturze). Zasugerowalem, ze na zakonczenie koncertu wytaszczalibysmy ten wynalazek na scene, gralibysmy fanfare, podnosili zaslone i wypuszczali muchy w publicznosc. Nasi chlopcy w mundurach Pewnego razu weszlo do nas na probe trzech marines w pelnym umundurowaniu i bez slowa usiadlo w pierwszym rzedzie.Spytalem ich, jak sie maja i czy nie chca sie przylaczyc. Zapytalem, czy znaja jakies piosenki i jeden z nich odpowiedzial, ze taaa, znaja "House of the Rising Sun" i "Everybody Must Get Stoned". "To byczo - powiedzialem. - Zaspiewalibyscie z nami dzis wieczorem? Bardzo bysmy chcieli, zeby zaspiewali z nami marines". Powiedzieli, ze taaa, zaspiewaja. Kiedy wrocili, wprowadzilem ich na scene, choc pewnie nie wolno im bylo na nia wchodzic w mundurach. Zaspiewali "Every-body Must Get Stoned". Mieli juz wtedy niezle w czubie, wiec powiedzialem: "Chlopcy, moze pokazecie publicznosci, jak zarabiacie na zycie?" Wreczylem im duza lalke i dodalem: "Wyobrazcie sobie, ze to jakis zolty szczeniak". My zagralismy, a tymczasem oni zabrali sie do maltretowania lalki. Porozrywali ja na strzepy. To bylo naprawde straszne. Kiedy juz skonczyli, podziekowalem im i przy spokojnym akompaniamencie pokazalem widzom zmaltretowane fragmenty. Nikt sie nie smial. Krawiec Jimiego Pewnego razu zagral z nami Jimi Hendrix. Nie znalem go przedtem i wlasciwie nie pamietam, jak sie poznalismy - spotkalismy sie chyba w Tin Angel. Kilka dni pozniej wpadl do naszej klitki przy Charles Street. Byl ze swoim przyjacielem, perkusista Buddym Milesem. Jimi mial na sobie zielone welwetowe spodnie, bardzo strojne, gdyz szli na balange. (Jedyne slowa, jakie padly z ust Buddy'ego, to "Sie masz, Frank". Potem Buddy usiadl na kanapie, oparl sie wygodnie i kimnawszy, zaczal chrapac.) Byli u nas z poltorej godziny. Buddy ucial sobie mila drzemke, zas Hendrixowi pekly spodnie przy pokazywaniu nam jakiegos kroku tanecznego. Gail zszyla mu je. Kiedy juz mieli isc, Hendrix powiedzial: "Chodz, Buddy". Chrapanie ustalo i obaj wyszli. Sal Lombardo Pewnego dnia, kiedy szedlem sobie na lunch do Tin Angel, zaczepil mnie gosc ze sterczacymi na wszystkie strony wlosami i postrzepiona broda. Mial na sobie garnitur z kozlowej skory - a byl czerwiec. Powiedzial do mnie: "Chce byc w twoim zespole". "Na czym grasz?" - spytalem. "Na niczym" - odpowiedzial. "No dobra - rzeklem - przyjmuje cie". Gosc nazywal sie Sal Lombardo. Wieczorem, przed koncertem, wreczylem mu marakasy i tambu-Musial stac na scenie i "byc w zespole", ale nie zaplacilem mu za wystep. Jedna z atrakcji naszych wystepow byla tzw. przymusowa zabawa - cos w rodzaju udzialu publicznosci w show, tyle tylko, ze bylo to bardzo niebezpieczne. Podczas grania jakiejs piosenki podchodzilem do Sala i mowilem: Sal, widzisz tego faceta? Dawaj go tu". Sal wyluskiwal goscia sposrod widzow i wciagal go na scene. Nastepnie ja mialem przywilej wymyslania "zabaw" dla nieszczesnika i naklaniania go do uczestniczenia w hecy. Sala mozecie sobie obejrzec na video Uncle Meat. To ten facet, ktory lezy na wznak z kolba kukurydzy w ustach i z bita smietana na twarzy. Tej nocy Sal mial caly garnitur upaprany prawdziwa bita smietana. Nigdy go juz porzadnie nie wyczyscil. Czy macie pojecie, jak w temperaturze ponad czterdziestu stopni smierdzi prawdziwa bita smietana na stechlej kozlowej skorze? Kiedy przestalismy grac w Garrick, Sal wyjechal do Ameryki Poludniowej w poszukiwaniu jakiegos Zapomnianego Miasta. Spotkalem go dziesiec czy dwanascie lat pozniej; pojawil sie na naszym koncercie w Sacramento. Zawiadywal wtedy pizzeria. Przysiegal, ze znalazl Ukryte Miasto... (tu wstawic jakis dwunastosylabowy wyraz), w ktorym byly nieslychane skarby, ale nie mial mozliwosci zabrac ich stamtad. Loeb Leopold Bylo jeszcze wtedy dwoch Zydow z przedmiesc, ktorzy bez przerwy przychodzili do Garrick na nasze wystepy. Nazywali siebie Loeb Leopold.Po pozegnalnym koncercie przyszli do nas za kulisy, otworzyli portfele i ze lzami w oczach pokazali nam wszystkie swoje bilety. Uwielbiali koncerty w Garrick. Jeden z nich - jestem pewien, ze nazywal sie Mark Trottiner - lubil wskakiwac na scene, wyrywac mi mikrofon i wrzeszczec ile sil w plucach. Nastepnie padal na scene, tarzal sie jak pies i zachecal mnie, zebym plul na niego pepsi-cola. Co za showman! Dziesiec lat pozniej gralem w wigilie Wszystkich Swietych w Pal-ladium. Wydawalo mi sie, ze dostrzeglem go wsrod widzow. To musial byc on. "Czy to ty wtedy..." - spytalem. To byl on. Zajmowal sie teraz dystrybucja plyt w Queens. Lusio Indyk Innym stalym bywalcem naszych koncertow byl facet, ktorego z powodu jego smiechu zwalismy "Lusio Indyk". Naprawde nazywal sie Louis Cuneo. Wystapil na Lumpy Gravy jako jeden z ludzi ktorzy siedzac w pianinie rozmawiaja o rzeczach niepojetych.Zawsze wiedzielismy, czy Lusio jest na sali, czy nie. Slychac go bylo juz z daleka. Zapraszalem go na scene, dawalem mu mikrofon i stolek, zeby sobie usiadl. Przestawalismy grac. Przez piec minut Lusio siedzial i smial sie - z niczego - a cala publicznosc smiala sie razem z nim. Potem mu dziekowalismy, a on wychodzil. Wyjatkowe rozrywki W Garrick zaczelismy grac podczas swiat Wielkiej nocy 1967 roku. Na poczatku ludzie stali na sniegu w kolejce, zeby dostac sie do srodka. Kiedy jednak zaczela sie szkola, frekwencja spadla. Jednego wieczoru przyszlo tylko trzech widzow. Powiedzielismy im, ze w tej wyjatkowej sytuacji dostarczymy im wyjatkowej rozrywki.Na tylach klubu byl korytarz, ktory prowadzil do kuchni Cafe-a-Go-Go. Poszlismy tam i wykombinowalismy goracy jablecznik i troche przekasek. Przelozylismy sobie przez rece serwety, jak kelnerzy, i wrocilismy na sale. Obsluzylismy naszych klientow i gadalismy z nimi potem przez poltorej godziny. Innym razem przyszlo tylko dziesiec czy pietnascie osob. Spytalismy ich, czy nie chcieliby byc dzis zespolem. Powiedzieli, ze to dobry pomysl, wiec dalismy im nasze instrumenty i usiedlismy sobie na sali, a oni nam zagrali. Tom Jerry Gdzies w 1967 roku bylem pewnego dnia w sklepie Manny's Musical Instruments. Strasznie wtedy padalo. Nagle do srodka wszedl maly, nieco zmokly facecik, ktory przedstawil mi sie jako Paul Simon. Powiedzial, ze chcialby, abym przyszedl dzis do niegokolacje, i dal mi swoj adres. Powiedzialem, ze przyjde. Kiedy wszedlem do mieszkania Paula, on akurat tkwil na czworakach przed takim samym zestawem Magnavoxa, jaki mial Plasacz z Sun Village. Mial ucho przyklejone do glosnika i sluchal plyty Django Reinhardta. Po chwili Paul oznajmil ni stad, ni zowad, ze jest wytracony z rownowagi, poniewaz musial zaplacic w tym roku szescset tysiecy podatku dochodowego. Pomyslalem sobie, zebym ja tylko mogl zarobic szescset tysiecy dolarow! A w ogole ile trzeba zarobic, zeby zaplacic taki podatek? I wtedy wszedl Art Garfunkel. Gadalismy razem bez konca. Powiedzieli mi, ze juz od dawna nie byli na zadnym tournee. Wspominali z rozrzewnieniem stare dobre czasy. Nie wiedzialem, ze nazywali sie kiedys Tom Jerry i ze mieli wtedy hit "Hey, Schoolgirl in the Second Row". Powiedzialem im: "Coz, doskonale rozumiem wasza tesknote za rozkoszami zycia w trasie, wiec chce wam cos zaproponowac... Jutro wieczorem gramy w Buffalo. Co powiecie na to, zebyscie pojechali z nami i otworzyli nasz koncert jako Tom Jerry? Nikomu nie powiem, ze to wy. Wezcie sprzet, jedzcie z nami i zagrajcie>>Hey, Schoolgirl in the Second Row<>Sound of Silence<<. Wtedy dopiero wszyscy zdali sobie sprawe, ze to SIMON GARFUNKEL. Po koncercie podeszla do mnie jakas wyksztalcona pani i powiedziala: "Dlaczego pan to zrobil? Dlaczego zartuje pan sobie z Simona i Garfunkla?" Jakbym im naprawde zrobil chamski dowcip! Co ona, kurwa, myslala? Ze te dwie supergwiazdy spadly tu z nieba, a mysmy je zmusili do spiewania: "OOO-boppa-loochy-bah, she's mine!"? ROZDZIAL 5 Nasza chata W 1968 roku wrocilismy do Kalifornii i zamieszkalismy w duzej chacie z okraglakow na rogu Laurel Canyon Boulevard i Lookout Mountain Drive. Dom ten nalezal kiedys do gwiazdora starych filmow kowbojskich, Toma Mixa.Salon mial ponad dwadziescia piec metrow na dziesiec. Byl w nim duzy kominek. W sasiedztwie naszego domu mieszkalo zaledwie kilka osob, w wiekszosci regularnie pracujacych. Placilismy siedemset dolarow miesiecznie. W jednym skrzydle pracownie artystyczna mial Cal Schenkel. Pod ziemia znajdowalo sie duze pomieszczenie, gdzie byl jeden tor do gry w kregle i gdzie miewalismy proby. Byly tam tez dwie glebokie wneki, cos jakby krypty w podziemiach bankowych, oraz nizej jeszcze - piwnica, w ktorej prawdopodobnie przechowywano kiedys wino. Caly dom byl toporny i zniszczony - naprawde wygladal jak dawne chaty z grubo ciosanych bali najezonych drzazgami. Pewnego dnia wpadl do mnie po raz pierwszy z wizyta Mick Jagger. Kiedy akurat szedlem otworzyc mu drzwi, jedna z wyzej wymienionych drzazg wbila mi sie w duzy palec u prawej nogi. Powitalem pana Jaggera skaczac na jednej nodze. Spytal, czemu sie tak zachowuje. Powiedzialem mu o drzazdze i pokustykalem w kierunku krzesla. Podszedl do mnie, uklakl, zlokalizowal malego dreczyciela i usunal go. Potem chyba przez godzine dyskutowalismy na temat historii Europy. Nieproszony gosc Wzdluz domu ciagnela sie betonowa, pelna ryb i wodorostow sadzawka. Obok byla dziura w ziemi, w ktorej stala woda. (Powie- dziano mi, ze to tajne przejscie pod ulica, prowadzace do domu Harry Houdiniego na przeciwleglym krancu Laurel Canyon Boule-vard. Nigdy nie sprawdzilem, czy to prawda.) Tuz za domem ciagnely sie pod gore sztuczne, stiukowe pieczary z przewodami i zarowkami w srodku. W domu mieszkali wtedy moja zona Gail, moja sekretarka Pauline Butcher, nasz kierownik od tras Dick Barber, Pamela Zarubica, Ian Underwood, Motorhead Sherwood i Christine Frka -dziewczyna, ktora na okladce Hot Rats wyczolguje sie z krypty. Christine Frka razem z Pamela des Barres opiekowaly sie Moon, ktora miala wtedy z osiem miesiecy. Dweezil jeszcze sie nie narodzil. Oto postacie i miejsce akcji. Jednym z powodow, dla ktorych w koncu sie stamtad wyprowadzilismy, byl nieustanny najazd gosci. Wszyscy w Hollywood wiedzieli, gdzie mieszkamy i bez przerwy, o kazdej porze dnia i nocy, stukali do naszych drzwi w nadziei, ze zalapia sie na jakas imprezke. Pewnego letniego popoludnia siedzialem sobie w pokoju z Wild Man Fischerem i paroma dziewczynami z zespolu GTO (Girls Together Outrageously). Drzwi wejsciowe byly otwarte. Nagle do srodka wszedl jakis facet. Przedstawil sie jako "Kruk" i powiedzial, ze ma cos dla mnie. Wreczywszy mi butelke z lipna krwia i szmata w srodku, powiedzial: "Odsaczylem goscia". Potem wyciagnal wojskowa czterdziestke piatke. Wild Man Fischer zbladl jak sciana - wiedzial, ze facet ma poprzestawiane. Mnie brwi lataly w gore i w dol. Widzialem, ze klient nie jest stad, wiec spytalem: "Od dawna jestes w Los Angeles?" "Nie -odrzekl. - Wlasnie przyjechalem". "Wiesz co? Jesli zobaczy cie z ta pukawa policja, bedziesz w tarapatach" - powiedzialem, starajac sie byc jak najbardziej>>pomocnym<<. "Taaa?" - spytal. "Taaa" - odparlem. - Ale ja wiem, gdzie moglbys ja schowac". Wszyscy zerwali sie na nogi, zeby wziac udzial w mistycznej ceremonii pt. "Pomoc Krukowi w Schowaniu Pistoletu". Wyszlismy na dwor, skrecilismy za dom, minelismy sadzawke i podeszlismy do dziury ze stojaca woda. "Patrz, jesli tu wrzucisz, NIGDY tego nie znajda" - powiedzia-lem do niego. Zeby facet mnie posluchal, kazdy z nas musial dac mu przyklad. Gail i reszta domownikow nazbierali roznych drobnych przedmiotow i powrzucali je wszystkie do dziury. Wtedy nasz gosc wrzucil do niej swoja spluwe, a ja posypalem na wode troche lisci i powiedzialem: "No, klopot z glowy". Potem oznajmilismy mu, ze jestesmy bardzo zajeci, i splawilismy go. I zaczelismy szukac innego mieszkania. Nieznosne dziewczyny Styl grupy GTO byl w wiekszosci zasluga Christine Frki. Niestety, gdzies w latach siedemdziesiatych przedawkowala. Nie wiem dokladnie, kiedy to sie stalo.To wlasnie Christine podsunela mi mysl, zebym zrobil nagrania zespolu Alice Coopera i to ona pozniej doradzala im, jakie kostiumy maja nosic na scenie (kiedy po raz pierwszy ich zobaczylem, wygladali jak leszcze z Arizony). Christine lazila z panna Sparkie, panna Mercy, panna Pamela, panna Lucy, panna Sandra i panna Calineczka. Byly one dusza i cialem oddane wszystkiemu, co mialo zwiazek z rock-and-rollem - szczegolnie zas muzykom, ktorzy mieli duze kutasy. Panna Mercy okryla sie slawa dzieki swemu niezwyklemu upodobaniu do masla. Potrafila otworzyc lodowke i w sekunde wsunac cala kostke. Jako "srodek kosmetyczny do specjalnych poruczen" panna Sandra zawsze nosila przy sobie tube wazeliny. Jedyna rzecza, ktora sie dla nich liczyla oprocz rock and rolla, byly skape, wyuzdane stroje. Panie ostro ze soba rywalizowaly o to ktora z nich ubiera sie najbardziej "oryginalnie" (jesli mozecie gdzies zdobyc plyte GTO pt. Permanent Damage, da ona wam dobre wyobrazenie o ich stylu bycia). Na Permanent Damage jest nagranie rozmowy telefonicznej miedzy Cynthia z duo Gipsy-Siksy a Pamela des Barres. Obie panie prowadzily pamietniki i porownuja na tej plycie swoje zapiski na temat tych samych facetow. Noel Redding, basista Jimiego Hendri-xa, tez pisal pamietniki, w ktorych "wystepuja" te same osoby. Byloby wspaniale, gdyby mozna bylo przeczytac wszystkie trzy jako jedna ksiazke. Niestety, do tej pory opublikowano tylko pamietniki Pameli. Sa niezle, ale nie tak dobrze napisane ani nie tak szczegolowe jak Cynthii. Cynthie z duo Gipsy-Siksy poznalem w 1968 roku. Otwieralismy wtedy koncerty Cream w International Amphitheatre w Chicago. To juz byl zmierzch kariery tego zespolu - wszyscy czlonkowie serdecznie sie nienawidzili. Kazdy mial wlasnego menedzera, wlasna limuzyne itd., itd... Eric Clapton spytal mnie przed wystepem, czy slyszalem o Gip-sach-Siksach. Powiedzialem, ze nie, a on na to: "No to chodz ze mna po koncercie. Nie uwierzysz wlasnym oczom". Po wystepie poszedlem wiec z nim do jego hotelu. W holu siedzialy dwie dziewczyny. Jedna miala mala walizeczke z tekturowym emblematem "GIPSY-SIKSY Z CHICAGO", a druga brazowa papierowa torebke. Wstaly bez slowa i pojechaly z nami winda do pokoju. Dziewczyna z walizka otworzyla walizke, a ta druga torebke. Wyjely kilka "statuetek": oto Jimi Hendrix, to Noel Redding, to kierowca z tournee... Postawily je na stoliku i wyjely reszte rzeczy - wszystko, co bylo potrzebne do zrobienia gipsowego odlewu ludzkiego kutafona. Gadalismy wtedy z nimi ze dwie godziny, ale zaden z nas nie chcial zostac "uwieczniony". W owym czasie pojawilo sie pare publikacji o Gipsach-Siksach. Prawdopodobnie rezultatem tego byla teczka prac przyslana nam przez jakiegos fana, ktory twierdzil, ze robi podobne rzeczy z organami kobiecymi - odlewal je w srebrze. Bardzo mile. Do robienia form odlewniczych uzywaly tego, co dentysta wklada ludziom do ust, kiedy chce miec odcisk ich zebow. Jest to roszek, ktory sie nazywa alginat - zmieszany z woda robi sie lastyczny jak guma, a w koncu twardnieje tak, ze mozna w niego wlac rozrobiony gips. Gipsy-Siksy pracowaly w nastepujacy sposob: jedna rozrabiala papke druga w tym czasie strzelala facetowi minete. Jak mozecie sie domyslic, tego rodzaju numer wymagal bardzo precyzyjnego zsynchronizowania czynnosci. "Minetnica" mogla wyjac fiuta z ust dopiero wtedy, gdy jej kolezanka rozrobila juz odpowiednio mase i byla gotowa chlapnac ja na palanta, a nastepnie przytrzymac tak dlugo, az stwardniala na tyle, ze mogla sluzyc za forme odlewnicza. Cynthia nigdy nie ssala, to byla robota jej partnerki. Ona byla od robienia papki. Tymczasem "osobnik" musial sie mocno skoncentrowac, zeby utrzymac erekcje, albowiem w przeciwnym razie wypadal bardzo marnie. Cynthia powiedziala mi, ze kiedy odlaly Hendrixa, tak mu sie spodobala ta substancja, ze wydymal potem wlasna forme odlewnicza. Jazz - muzyka nedzarzy Z Rahsaanem Rolandem Kirkiem gralismy po raz pierwszy w 1968 roku na "Boston Globe" Jazz Festival. Po jego wystepie powiedzialem mu, ze bardzo mi sie podobala jego gra i jesli tylko ma na to ochote, to chcialbym, zeby zagral teraz razem z nami.Byl niewidomy, ale mimo to wierzylem, ze poradzimy sobie wspolnie ze wszystkim, co chcialby zagrac. Kiedy robilismy atonalne przejscie do wiazanki w stylu lat piecdziesiatych, z solowka na saksofon, Rahsaan, prowadzony przez swego przewodnika (nie pamietam jego imienia), wyszedl na scene, zeby sie dolaczyc. W 1969 roku George Wein, impresario Newport Jazz Festival, wpadl na pomysl puszczenia The Mothers of Invention na jazzowe tournee po Wschodnim Wybrzezu. W Miami gralismy obok Kirka, Duke'a Ellingtona i Gary Burkera. Potem czekala nas Karolina Poludniowa. Nie pomyslano o wlasnym sprzecie naglasniajacym na trasie, tak wiec musielismy uzywac tego, co akurat bylo na miejscu. Sale w Karolinie wyposazono jedynie w male glosniki od szaf grajacych ktore zostaly ustawione dookola budynku. Byly bezuzyteczne, ale juz tam bylismy i musielismy grac. Przed koncertem zobaczylem, jak Duke Ellington niemal na kolanach blaga kogos z organizatorow o dziesiec dolarow zaliczki. To bylo naprawde przygnebiajace. Po wystepie powiedzialem do moich chlopakow: "Dobra, koniec - rozwiazujemy zespol". Z pewnymi zmianami w skladzie bylismy juz razem przez piec lat i nagle WSZYSTKO wydalo mi sie zupelnie beznadziejne. Jesli Duke Ellington musial blagac za kulisami jakiegos asystenta o dziesiec dolcow, to co ja, kurwa, robilem tu z tym dziesiecioosobowym zespolem? Przez caly czas, czy pracowalismy czy nie, placilem kazdemu z moich muzykow dwiescie dolarow tygodniowo oraz pokrywalem koszty podrozy i hoteli, kiedy wyjezdzalismy grac. Gdy im powiedzialem, ze to koniec, wkurwili sie nie na zarty. Czuli sie, jakby stracili w tym momencie fortune - ale ja mialem dosyc. Bylem juz wtedy dziesiec tysiecy dolarow do tylu. ROZDZIAL 6 Blazny na sceneCzesc 1969 roku przesiedzialem w studiu, nagrywajac Hot Rats. Dalem tez pare malych koncertow z lanem Underwoodem i Sugar-cane Harrisem. To wszystko jednak do niczego nie prowadzilo. Hot Rats, plyta, ktora tak bardzo lubilem, doszla w "Billboardzie" ledwie w okolice dziewiecdziesiatej dziewiatej pozycji, po czym znikla z listy na dobre. Byla to moja kolejna klapa w Stanach Zjednoczonych. (Co za pomysl! Album instrumentalny? Tylko jeden kawalek z wokalem, i to akurat koniecznie musial byc Captain Beefheart! On nie umie spiewac! Dupku, dlaczego marnujesz nasz czas?) Jak sie pozniej okazalo, plyta ta przezyla prawie kazda inna muzyke z 1970 roku, a dla naszych ukochanych kuzynow z Wysp Brytyjskich jest jak dotad jedyna "dobra" plyta Franka Zappy. O tych facetach troche pozniej. Gdzies w 1970 roku otrzymalem propozycje wystapienia na duzym koncercie mojej muzyki orkiestrowej, ktorej zbieralo sie coraz wiecej. W czasach istnienia The Mothers of Invention bralem z soba w trasy pelno papieru i jesli tylko byla okazja, ciagle cos tam pisalem. W rezultacie powstal material do 200 Motels (liczba moteli oparta jest na szacunkowej liczbie koncertow zagranych w pierwszych pieciu latach. Daje to czterdziesci wystepow rocznie). Koncert mial sie odbyc w Pauley Pavilion (hala koszykowki na czternascie tysiecy osob). Orkiestra Filharmoniczna z Los Angeles mial dyrygowac Zubin Mehta. Duza sprawa. Bylo jednak pewne "ale". Muzykow tak naprawde nie obchodzila muzyka, chcieli tylko WIELKIEGO WYDARZENIA - czegos "wyjatkowego", czegos jak, hmmm, ZESPOL ROCKOWY i, hm, no, PRAWDZIWA ORKIESTRA razem na scenie. Sama muzyka nie byla wazna. W rezultacie wyniklo kilka problemow. Po pierwsze nie bylo juz ZESPOLU ROCKOWEGO - The Mothers of Invention rozwiazal sie rok wczesniej. Po drugie, muzyke trzeba bylo rozpisac na poszczegolne partie i chciano, zebym to ja zaplacil za te olbrzymia robote (siedem tysiecy owczesnych dolarow). Po trzecie, chcialem miec z koncertu tasme, na co nie zezwalal zwiazek muzykow (nie przeszkadzalo im, kiedy jakis cwaniaczek z publicznosci nagrywal sobie kasete i robil potem bootleg, ale kiedy ja chcialem miec kopie na wlasny uzytek, straszyli, ze podejma stanowcze kroki...) Problem numer jeden zostal rozwiazany nastepujaco: utworzono TYMCZASOWE COS W RODZAJU ZESPOLU THE MOTHERS OF INVENTION z przeznaczeniem na jeden duzy wystep. Na rozgrzewke to "cos" dalo kilka, moze szesc, malych koncertow. Drugi problem rozwiazano w ten sposob, ze wybulilem siedem tysiecy dolarow za przepisanie nut. Trzeci problem w ogole nie zostal rozwiazany. Po prostu nie mialem tasmy z koncertu. Dla filharmonikow byl to ich najwiekszy sukces tego roku - wyprzedano wszystkie bilety. Gdzies wsrod czternastu tysiecy wi-dzow znalezli sie Mark Volman i Howard Kaylan, znani rowniez jako Flo Eddie. Przyszli po koncercie za kulisy i powiedzieli, ze im sie podobalo, ze The Turtles sie rozpadli i ze szukaja nowego zajecia. W ciagu dwoch lat zrobilem z nimi kilka plyt i tras, a takze film 200 Motels (tym, ktorzy wzdychaja do tych czasow, polecam i film, i dokumentalne video mojej roboty pt. The True Story of "200 Motels", dostepne w sklepach Honker Home Video). Och, moje plecy Ludzie, ktorzy nigdy nie grali w zespole rockowym, rozglaszaja najbardziej absurdalne mity o tym, jakie to wspaniale, pasjonujace i nieskonczenie przyjemne jest ZYCIE W TRASIE. Nie mowie, ze nigdy nie bylo wesolo, ale rzeczywistosc nie jest az tak cudowna.To prawda, zdarzaja sie wyjatkowe przezycia. Srodek zimy, Sztokholm 1971 rok. Zagralismy wtedy dwa koncerty w Konserthu-set. Wychodzilem wlasnie po drugim z nich z sali, kiedy zaczepilo mnie dwoch nastolatkow. Powiedzieli, ze obejrzeli oba moje wystepy, ze maja swietny pomysl i chcieliby, zebym z nimi poszedl. "Nasz mlodszy brat, Hannes - rzekli - byl na pierwszym koncercie, ale musial potem pojsc do domu, bo ma jutro szkole". Mieszkali w dzielnicy Tulinge, dwadziescia minut jazdy poza miasto. Chcieli, zebym z nimi pojechal w srodku nocy, wszedl po cichu do pokoju Hannesa, obudzil chlopca i powiedzial: "Hannes, Hannes! Obudz sie, to ja, Frank Zappa!" "Dobra - odrzeklem - zrobie to". Znalazlem sie w zwyczajnym dzieciecym pokoju pelnym roznych modeli. Hannes spal w malym lozku. Bylo okropnie zimno. Obudzilem go, a on, jak oczekiwalem, bardzo sie zdumial na moj widok. Obudzili sie rowniez jego rodzice, ubrani w dlugie nocne koszule- Okazali sie bardzo mili - siedzialem z nimi w kuchni do 5.30 rozmawiajac o polityce. Oprocz tego zdarzenia cale europejskie tournee 1971 roku bylo Pasmem nieszczesc. Czwartego grudnia gralismy w Casino de Mon-w Genewie, nad samym brzegiem jeziora, dokladnie naprzeciwko ulicy Igora Strawinskiego - miejsca slynnego z festiwali jazzowych. Kiedy Don Preston wycinal solowke w "King Kongu", na sali wybuchl pozar. Ktos wystrzelil petarde czy fajerwerk w sufit pokryty trzcinopalma (wedlug innej wersji przyczyna pozaru bylo spiecie przewodow elektrycznych). Wewnatrz znajdowalo sie ze trzy tysiace nastolatow - spory nadkomplet. Poniewaz na koncert przyszlo znacznie wiecej chetnych, probujacych dostac sie na sale od tylu, sprytni organizatorzy pozamykali na amen wszystkie drzwi. Kiedy wybuchl pozar, zostaly tylko dwie drogi ucieczki: przez malenkie drzwi wejsciowe lub przez wielkie okno z boku sceny. Powiedzialem do mikrofonu: "Prosze o spokoj. Musimy sie stad wydostac. Wybuchl pozar i musimy wyjsc". Zdziwilibyscie sie, jak swietnie potrafia was zrozumiec ludzie mowiacy wylacznie po francusku, kiedy chodzi o sprawy zycia i smierci. Wszyscy ruszyli na drzwi wejsciowe. Sale wypelnial dym. Nasz kierowca porwal futeral i zbil szybe w duzym oknie, a wtedy techniczni pomogli wyjsc ludziom do polozonego nizej ogrodu. My ucieklismy podziemnym przejsciem z tylu sceny, prowadzacym na parking. Kilka minut potem w budynku wybuchlo centralne ogrzewanie. Podmuch wyrzucil niektorych ludzi przez okno, ale na szczescie nikt nie zginal. Skonczylo sie na lekkich obrazeniach. Natomiast wart trzynascie milionow dolarow budynek splonal do szczetu, a wraz z nim caly nasz sprzet. Bylismy w srodku trasy koncertowej i czekalo nas jeszcze dziesiec wystepow. Wiekszosc zespolu chciala dokonczyc tournee. Problem polegal na tym, ze choc nie mielismy najlepszego sprzetu na swiecie, to jednak bylo tam kilka wyjatkowych rzeczy, jak na przyklad podrasowane pianino Fender-Rhodesa czy osprzet do syntezatorow. Nie moglismy tego po prostu kupic w pierwszym lepszym sklepie. Przepadla tez moja gitara oraz cale oswietlenie i naglosnienie. Odwolalismy koncerty na caly nastepny tydzien i zabralismy sie do zbierania nowego sprzetu. Zeby go dotrzec, postanowilismy przybyc do Anglii dwa dni przed Wielkim Wystepem w Rainbow. Czekaly nas dwa dni podwojnych koncertow i musielismy sie upewnic, ze wszystko jest jak nalezy. Bylo troche klopotow: mikrofony robily sprzezenia i w ogole dzialy sie dziwaczne rzeczy. Udalo nam sie jednak zagrac prawie caly pierwszy koncert. Tuz przed koncem poszlismy za kulisy i po chwili wrocilismy na bis. Mielismy chyba grac "I Want To Hold Your Hand". Nie wiem, co sie potem dzialo. Obudzilem sie w fosie orkiestrowej pod scena. Nie mialem pojecia, co sie stalo. Dopiero po kilku tygodniach wszystko zaczelo mi sie ukladac w calosc. Kumple mysleli, ze nie zyje. Spadlem na betonowa podloge fosy z wysokosci ponad czterech i pol metra. Glowa huknalem o wlasne ramie, a szyja tak mi sie wygiela, jakby mi pekly kregi. Mialem rozwalona brode, rozbita z tylu glowe, zlamane zebro i skrecona noge. Nie moglem w ogole ruszac prawa reka. W tamtym okresie nie mialem jeszcze goryla - bezpieczenstwo zapewniali wykonawcom organizatorzy. Na tym koncercie ochroniarzami bylo tylko dwoch olbrzymich Hindusow, ktorzy stali po obu stronach sceny. Kiedy wychodzilismy na bis, oni poszli sobie akurat gdzies przepalic. Wtedy wlasnie facet o nazwisku Trevor Howell wskoczyl na scene i uderzyl mnie piescia, wskutek czego wpadlem do fosy orkiestrowej. Prasie podal dwie wersje. Wedlug jednej "robilem oko do jego dziewczyny". To nieprawda, albowiem fosa orkiestrowa miala ponad dziewiec metrow szerokosci, a swiatla swiecily mi prosto w oczy. W takich wypadkach w ogole nie widac publicznosci - ma sie wrazenie, ze patrzy sie w czarna dziure. Nie widzialem nawet, jak facet do mnie podbiegl. Innej gazecie powiedzial, ze sie wkurzyl, poniewaz za pieniadze, ktore wydal na bilet, nie otrzymal od nas "produktu odpowiedniej jakosci". Mozecie wybrac, co bardziej wam odpowiada. Po straceniu mnie ze sceny koles usilowal uciec miedzy widzow, ale techniczni zlapali go i przytrzymali do przyjazdu policji. Skonczylo sie na tym, ze przesiedzial rok w wiezieniu za "spowodowanie ciezkich obrazen". Prasa brytyjska uznala to wszystko za bardzo zabawna historie. Zabrano mnie do szpitala. Pamietam, ze lezalem w izbie przyjec, gdzie, jak w calym Londynie, bylo bardzo zimno. Wyraznie mieli tam niedobor personelu - facet, ktoremu zgnieciono jaja w jakiejs burdzie, wyl jak najety, ale nikt do niego nie przychodzil. Z powodu obrazen glowy nie mogli mi dac zadnych srodkow znieczulajacych, wiec po jakims czasie stracilem przytomnosc. Obudzilem sie w sali, w ktorej niezle smierdzialo i gdzie stalo w kole mnostwo lozek pooddzielanych od siebie zaslonami. Pamietam, ze zaslona przede mna rozsunela sie i podeszla do mnie czarnoskora siostra. Zareagowala na moj widok tak, jakby zobaczyla potwora Bylem niezle zmasakrowany. Potem przewieziono mnie do kliniki na Harvey Street, gdzie przelezalem caly miesiac. Pilnowal mnie tam dwadziescia cztery godziny na dobe goryl, bo dupek, ktory mnie uderzyl, wyszedl za kaucja i nie wiadomo bylo, na co go jeszcze stac. Nie moglem mowic, poniewaz przy uderzeniu glowy o ramie pekla mi krtan. W rezultacie skala mojego glosu na zawsze juz obnizyla sie o jedna trzecia (to milo miec niski glos, ale wolalbym inny sposob, zeby to osiagnac). Po miesiacu zaczalem chodzic o kulach. Noge mialem w gipsie az po pas, ale mimo to wcale nie chciala sie goic. Lekarze postanowili mi ja zlamac i ponownie nastawic, ale powiedzialem: "Nie, dziekuje, nie zdejmujcie mi tylko tego pieprzonego gipsu". Znaczna, czesc roku przejezdzilem na wozku inwalidzkim. W koncu pozbylem sie gipsu i zalozono mi przyrzad protetyczny - szyne z metalowymi dziurami, paskami i specjalnym butem. Ostatecznie noga sie zagoila, ale zrobila sie troche krzywa. W rezultacie jest odrobine krotsza od drugiej, co stalo sie przyczyna wieloletnich chronicznych bolow w plecach. Kiedy jezdzilem na wozku, odmawialem wywiadow i pozowania do zdjec. Wciaz jednak chcialem robic muzyke i jakos udalo mi sie w tym czasie wyprodukowac trzy plyty (Just Another Band from L.A., Waka/Jawaka i The Grand Wazoo). Napisalem tez musical science fiction pt. Hunchentoot, a takze cos w rodzaju zwariowanego musicalu basniowego pt. The Adventures of Greggery Peccary. Odzyskawszy sprawnosc, postanowilem ponownie wyruszyc w trase, tyle tylko, ze z nowym zespolem. Kapela Marka i Howarda juz nie istniala, bo przez ten rok, kiedy bylem wylaczony, zajeli sie czyms innym. Po raz pierwszy po wypadku pojawilem sie na scenie jako deklamator w przedstawieniu L'Histoire du soldat Strawinskiego, wystawionym w Hollywood Bowl pod dyrekcja Lucasa Fossa. Przed tym wydarzeniem nagralem z dwudziestoosobowym zespolem material do The Grand Wazoo i zdecydowalem, ze chce z tymi muzykami jechac w trase. Mialo to byc szesc czy osiem wystepow, zaden wielki zarobek. Tak wiec pojechalismy na male tournee: Hollywood Bowl w L.A., Deutschlandhalle w Berlinie, Musie Hali w Bostonie, kilka razy w Felt Forum w Nowym Jorku, jakies miejsce w Holandii, ale nie pamietam nazwy, no i Oval Cricket Ground w Londynie. Na konferencji prasowej, przygotowanej przez organizatorow londynskiego koncertu, przekonalem sie, do czego potrafia sie posunac Brytyjczycy, zeby tylko sprzedac bilet. Pojawila sie na niej znienacka mloda dziewczyna, ktora bez slowa wreczyla mi bukiet kwiatow i odeszla. Stojacym z tylu dziennikarzom oswiadczyla, ze jest narzeczona tego faceta, ktory stracil mnie ze sceny, i ze przyniosla kwiaty w ramach przeprosin. Pozniej okazalo sie, ze byla podstawiona przez organizatora. ROZDZIAL 7 W purytanskiej Brytanii W rezultacie tych wydarzen zaczalem zywic do Brytyjczykow wyjatkowe wprost uczucia. W 1975 roku, kiedy bylem zmuszony zaskarzyc Korone do sadu za zerwanie kontraktu, przejechali sie po mnie jeszcze raz.Przyczyna mojego powodztwa bylo odwolanie wspolnego koncertu Krolewskiej Orkiestry Filharmoniinej i The Mothers of Inven-tion, ktory mial byc takze okazja do nagrania finalowych sekwencji do 200 Motels. Adwokaci Jej Krolewskiej Mosci usilowali uzasadnic zerwanie umowy sprosnoscia moich tekstow. Doprowadzili tym samym do zmiany kategorii procesu - zwykle postepowanie arbitrazowe przerodzilo sie w proces o rozpowszechnianie obsceny, ktory toczyl sie w Old Bailey. Sprawe komplikowal jeszcze podobny do paragrafu 22 przepis zwiazku muzykow dotyczacy prob w celu odbycia sesji nagraniowej. Wedlug tego przepisu wynagrodzenie za proby nie moglo byc nizsze od wynagrodzenia za dokonanie sesji nagraniowej. Oznaczalo to, ze ktos, kto wynajmuje do nagran orkiestre, albo w ogole nie moze miec z nia prob, albo musi placic muzykom pelne wynagrodzenie, jak za sesje nagraniowa, mimo ze oczywiscie robia oni wtedy mnostwo najrozmaitszych bledow, ktore nie moga sie znalezc na plycie. Zwiazek muzykow zezwalal jednak na obnizenie wynagrodzen (i ustalal nawet ich tabele) w wypadku prob w celu zagrania koncertu na zywo. Krotko mowiac, przepisy uniemozliwialy Krolewskiej Orkiestrze odbycie prob nagraniowych z muzyka, ktora miala sie znalezc na 200 Motels. Aby obejsc to dziwne prawo, zaangazowalismy sie na jeden koncert w Royal Albert Hall i w ten sposob wszystkie proby mialy byc probami koncertowymi, a nie nagraniowymi. To zalatwialo sprawe. Gdyby jednak koncert sie nie odbyl, producent (to znaczy ja) musialby zaplacic zwiazkowi muzykow straszne pieniadze za dodatkowe sesje nagraniowe. I oto, co sie stalo: niejaka pani Marion Herrod, uslyszawszy od swego przyjaciela, trebacza z Krolewskiej Orkiestry, ze teksty piosenek sa "sprosne", odwolala w ostatniej chwili nasz koncert (jednym ze slow, ktore wzbudzily zastrzezenia, bylo slowo "biustonosz"). To dzialanie, podjete w imieniu Korony (jej pracodawcy), spowodowalo znaczne straty finansowe, co dawalo sie latwo udowodnic (zwrot pieniedzy za wykupione bilety, koszty przygotowania koncertu plus nieszczesne naleznosci dla zwiazku muzykow). No dobra, oto miejsce akcji: Old Bailey wyglada dokladnie tak jak na filmach - drewniana boazeria, stechle powietrze, togi, peruki (robia je z konskiego wlosia) i nadete dupki strofujace sie nawzajem. Jedna rzecz, o ktorej pewnie nie macie pojecia: otoz wszyscy, ktorzy biora udzial w takim procesie (sedzia i adwokaci obydwu stron), musza zapisywac wszystko wlasnorecznie, bez skrotow, na papierze kancelaryjnym. Nie ma stenografa, ktory dziobalby w kacie na maszynie. Prosi sie wiec wszystkich, zeby mowili wolno. Czytajac ponizszy dialog, pamietajcie, ze wszyscy mowia w zwolnionym tempie. Sedzia? Facet mial moze z osiemdziesiat lat. Wygladal jak sedziowie z komiksow, nie mial tylko trabki przy uchu. W czasie procesu jeden z adwokatow chcial wlaczyc do materialu dowodowego egzemplarz 200 Motels. Ujrzawszy plyte, sedzia Mocatta spytal: "Co to jest?" "To jest plyta do fonografu, Wysoki Sadzie" - padla odpowiedz. (ADWOKAT CAMPBELL wystepowal w charakterze obroncy pozwanego [Albert Hall], ADWOKAT OGDEN wystepowal w imieniu powoda [ZAPPY]. Proces prowadzil sedzia MOCATTA). "O" oznacza odpowiedzi powoda Franka Zappy. "P" oznacza pytania adwokatow. Rozprawa odbyla sie 15 i 16 kwietnia 1975 roku w Sadzie Najwyzszym. Oto wyjatki: ADW. CAMPBELL: Czy gral pan juz kiedys w Albert Hall? O: Dwa razy. SEDZIA MOCATTA: Ma pan na mysli, ze caly zespol gral, tak? O: Tak, caly zespol gral dotad dwa razy w Albert Hall. ADW. CAMPBELL: Czy przypomina pan sobie, jakie piosenki pan gral, ich tytuly? Czy moglby pan cos o nich powiedziec? O: po raz pierwszy wystapilismy w Albert Hall we wrzesniu 1967 roku. Gralismy wtedy miedzy innymi piosenke pt. "Call Any Vege-table". Chodzi w niej o zjawisko apatii wsrod widzow. Innym utworem bylo "You Didn't Try to Call Me". P. czy ta pierwsza piosenka, o "warzywie", dotyczy w jakis sposob seksu? O: Nie. P: A czy druga piosenka, ktora pan wymienil, dotyczy w jakis sposob seksu? O: Hm, jest to wprawdzie piosenka o chlopcu i dziewczynie, ale nie ma w niej zadnych odniesien do organow rozrodczych. Chodzi glownie o to, ze on ma zlamane serce z powodu braku komunikacji telefonicznej miedzy nimi... Nastepnie przystapiono do zadawania pytan na temat kilku piosenek, ktore mielismy zagrac na odwolanym koncercie. ADW. CAMPBELL: O co chodzi w piosence "Would You Go All the Way?" O: To piosenka o ludziach, ktorzy sluza w wojsku, o tym jak traktuja dziewczyny, z ktorymi probuja sie rozerwac. Opowiada ona o "potworze" z USO. P: To nie chodzi o UFO? O: Nie. P: Co to w takim razie jest USO? O: To skrot od United States Overseas (Zamorskie Sily Stanow Zjednoczonych). P: A teraz "She Painted Up Her Face", piosenka, wobec ktorej podniesiono zarzuty. Co moglby pan o niej powiedziec? O: Coz, sadze, ze jesli chodzi o tekst, jest to wazny utwor. P: O co w nim chodzi? O: O ile pamietam, jest to jedyna piosenka w naszym repertuarze mowiaca o dziewczynie, ktora jest "groupie". P: Co to jest "groupie"? O: "Groupie" to dziewczyna, ktora lubi facetow z zespolow rock-and-rollowych. Hmm, jakby to powiedziec, ona bardzo ich lubi. SEDZIA MOCATTA: Kogo ona lubi? O: Czlonkow zespolu. ADW. CAMPBELL: Jest kims podobnym do kibica pilki noznej? O: Ona lubi tylko tych czlonkow zespolow. P: Czy to tak jak z wielbicielami gwiazd filmowych? O: Tak. SEDZIA MOCATTA: Zaraz, nie rozumiem. Sadzilem, ze pan powiedzial, iz to piosenka o dziewczynie, ktora jest czlonkiem zespolu rock-and-rollowego? ADW. CAMPBELL: Nie, Wysoki Sadzie. O: Przepraszam. Chodzi o dziewczyne, ktora woli byc z czlonkami zespolu niz z kimkolwiek innym. SEDZIA MOCATTA: To znaczy, ze ona jest ich wielbicielka? O: O tak. ADW. CAMPBELL: Czyli to ktos w rodzaju fana? O: Tak. Czy mam dokladniej przedstawic temat tej piosenki? P: Tak, prosze. O: To piosenka, ktora patrzy na motywy zachowania tej dziewczyny. Wiele zespolow nagralo piosenki o groupies, ale potraktowalo ten temat powierzchownie. Nasza piosenka jest pod tym wzgledem wyjatkowa. P: Czy jest to w takim razie powazna piosenka? O: Hm, odpowiedzialbym, ze jest tak powazna, jak wszystko co robie. P: A teraz kolej na "Bwana Dik"[dick (ang.) - kutas (przyp. tlum.)] O co chodzi w tej piosence? O: Chcialbym zwrocic uwage na fakt, ze tekst piosenki "Bwana Dik", ktory panowie posiadaja, to bardzo stara wersja. Tej piosenki w ogole nie ma na 200 Motels - ani na filmie, ani na plycie. ADW. CAMPBELL: Ale chyba pojawila sie na innej plycie? O: Tak, ale nie w tej wersji. Zostala zamieszczona na plycie Live at Fillmore East i nie ma nic wspolnego z tekstem, ktory pan posiada. To zupelnie inna wersja. SEDZIA MOCATTA: "Bwana" to chyba jakies afrykanskie slowo oznaczajace "wodza", prawda? Czy tak? O: To jedno z tych slow, ktore zawsze pojawiaja sie w filmach o podroznikach. Nie wiem, co ono naprawde oznacza. To po prostu slowo z filmow, ktorych akcja dzieje sie w dzungli. P: A co to slowo oznacza w filmach? O: Nigdy nie wiadomo, co ono znaczy, chyba ze ktos mi powie, ze pochodzi ono z jakiegos afrykanskiego narzecza. Mnie slowo "bwa-na" kojarzy sie z gosciem z pakunkami na plecach. Ono zawsze pada z jego ust. P: Co pan ma na mysli mowiac "gosc z pakunkami na plecach"? O: No, tubylcy krocza sobie za facetem w helmie korkowym i niosa paczki. ADW. CAMPBELL: Wysoki Sadzie, swiadek ma na mysli tragarzy w dzungli. SEDZIA MOCATTA: Aha, kogos w rodzaju tragarza czy bagazowego? ADW. CAMPBELL: Tak. O: Tak. ADW. OGDEN: Nie interesuje mnie, kto to jest wedlug mojego uczonego kolegi, ale kto to jest wedlug swiadka. SEDZIA MOCATTA: Co znaczy "Bwana Dik"? O: Slowo "Bwana" razem ze slowem "Dik" oznacza czlowieka, ktory gdzies kiedys nosil taki helm korkowy, czlowieka, ktorego ludzie otaczali swego rodzaju szacunkiem i ktory ma "dika". P: A co to jest "dik"? O: Hm, w tym kontekscie jest to penis jakiegos rock-and-rollowca. ADW. CAMPBELL: No, ale co w takim razie znaczy "Bwana Dik"? O: Dobra, wyjasnie panom znaczenie tego wyrazenia. W kazdym zespole jest muzyk, ktory kiedy zespol wyrusza w trase, ma wieksze powodzenie u dziewczyn niz pozostali czlonkowie. To jak zwyciestwo w jakims konkursie. Doprowadzajac te sytuacje do skrajnosci, mozemy temu muzykowi nadac tytul "Bwana Dik". W piosence chodzi o to, ze kazdy muzyk z zespolu w glebi duszy wierzy, ze to on jest wlasnie "Bwana Dik". P: Ach, rozumiem. O: I piosenka stara sie pokazac, jak absurdalne jest takie zachowanie. P: Przedstawia to w sposob satyryczny? O: Tak jest, to satyra. ADW. OGDEN: Przejdzmy teraz do "Lonesome Cowboy Burt". Jesli spojrza panowie na strone czterdziesta osma, jest tam tekst piosenki mowiacy, jak to kowboj Burt chce miec stosunek plciowy z kelnerka, czy tak? O: Nie, ta piosenka niekoniecznie jest o tym, jak to kowboj Burt chce miec stosunek plciowy z kelnerka. Na imie mam Burtram I zzera mnie chuc. Dla moich przyjaciol Po prostu Burt, A moja rodzina Z dolnego Teksasu Zarabia na siebie Ryjac w glebie. Tu do Kalifornii Specjalnie zjechalem, By znalezc dla siebie Panienki wspaniale. Te, ktore widzialem, Naprawde mnie wziely. Usta z rubinu A zeby jak perly! Chce kochac je wszystkie, Chce kochac je mocno, Chce niezla miec laske. Juz nawet zaplace I kupie im futra! Korale, blyskotki Ja wiem, ze mnie lubia Posluchaj, co mowie: Samotny Kowboj Burt to ja! Na strunach mych uczuc nie probuj grac! Chodz, usiadz ze mna w barze. Chcesz, to ci postawie "mleczko", Potem usiadziesz mi na twarzy No, gdzie jestes, kelnereczko? Cholernie mily ze mnie men, Haruje w sloncu caly dzien. W rzemiosle wyuczylem sie Naprawiam dachy, forsa jest W zwiazku dekarzy wiode prym Ja - stary spluwysyn! Gdy koncze robote, zalewam twarz I z ziemi musza podnosic mnie. Jak trafi sie jakis komuny wszarz, To depcze mu twarz, az nie rusza sie! Stawiam sie, klne i pije na umor Az z orbit wyskocza mi oczy przekrwione. Koszule obslinie, Sprawdze, czy on zyje I systematycznie rozwale mu glowe! Z kopa, chlopaki, rozwalcie mu glowe! Teraz, raz jeszcze, rozwalcie mu glowe! RAZ JESZCZE ROZWALCIE MUGLOWE! SAMOTNY KOWBOJ BURT TO JA! Na strunach moich uczuc nie probuj grac! Chodz, usiadz ze mna w barze Chcesz, to ci postawie "mleczko", Potem usiadziesz mi na twarzy No, gdzie jestes, kelnereczko?("Lonesome Cowboy Burt" z plyty 200 Motels, 1972) P: Uzywajac slowa "niekoniecznie", daje pan do zrozumienia, ze po czesci ta piosenka jest wlasnie o tym, prawda? SEDZIA MOCATTA: Jest ona o tym, czy nie? O: To, co pan ma na mysli, mowiac to, wcale nie jest tym, co piosenka chce przekazac. Usiluje zrozumiec uzywane przez panow slowa. Gdybyscie dali mi jakies wytyczne, zebym pojal, o co tu chodzi, to moze moglbym sie lepiej odnalezc w tej sytuacji. ADW. OGDEN: Za pozwoleniem, panie Zappa - wydaje mi sie pan inteligentnym czlowiekiem. Przeciez przynajmniej czesciowo piosenka ta mowi o tym, ze Burt pragnie miec stosunek plciowy z kelnerka. Czy nie tak? O: Przynajmniej czesciowo piosenka ta rzeczywiscie mowi o tym, ze facet o przydomku Samotny Kowboj Burt pragnie miec z kelnerka cos w rodzaju stosunku cielesnego. P: Dziekuje. A teraz strona dwudziesta druga, wersja nie poprawiona. Bylbym wdzieczny, gdyby wyjasnil nam pan, co znaczy zdanie: "Chodz, usiadz ze mna w barze, chcesz to ci postawie>>mleczko<<, potem usiadziesz mi na twarzy"? O: "Postawic>>mleczko<>ja<<. Musimy sie ksztalcic, bysmy potrafili improwizowac na wszystkim - na ptaku, skarpetce, parujacej zlewce! To tez moze byc muzyka. Wszystko moze byc muzyka".Biff Debris, Uncle Meat Majacy poczucie rytmu dostrzega kompozycje nawet w stukocie fabrycznych maszyn. Dotyczyc to moze rowniez swiatla, zachowania, czynnikow pogodowych, faz ksiezyca, czegokolwiek (taki rytm jest slyszany lub tez postrzegany innymi zmyslami - rytmem moze byc zmiana barw towarzyszaca zmianom por roku). Wszystko mozna traktowac jako muzyke. Jesli zas mozna o czyms pomyslec jako o muzyce, mozna to takze urzeczywistnic i zaprezentowac odbiorcom w taki sposob, ze beda to postrzegac jako muzyke: "Posluchaj tego. Slyszales juz kiedy cos takiego? Skomponowalem to dla ciebie. Co to znaczy: Co to, kurwa, jest? To przeciez ETIUDA, dupku zoledny". Napisana na papierze muzyke mozna porownac do przepisu kulinarnego. Przepis to jeszcze nie potrawa, tylko instrukcja jak ja zrobic. Przepisu sie nie je, chyba ze ktos jest cudakiem. Kiedy pisze muzyke, to wlasciwie jej nie "slysze". Tworze wizje tego, co znacza pisane przeze mnie na papierze symbole, i wyobrazam sobie, jak tak muzyka bedzie brzmiala, ale doznanie to jest indywidualnym doswiadczeniem, ktorego nie mozna przekazac drugiej osobie. Dopoki "przepis" nie zostanie przemieniony w drgajace czasteczki powietrza, nie mozemy mowic o muzyce w tradycyjnym znaczeniu tego slowa. Grana muzyka to cos w rodzaju rzezby. Przestrzen, w ktorej obrebie dokonuje sie odegranie utworu, ulega transformacji. Powietrze staje sie tworzywem, z ktorego cos sie formuje. Te "czasowa rzezbe z powietrza" "oglada" sie uszami. DZWIEK to dane odbierane przez narzad sluchu. Przedmioty, ktore WYDAJA dzwieki, wywoluja zaburzenia. Zaburzenia te przeksztalcaja (lub formuja) tworzywo (w tym wypadku jest nim nieruchome powietrze w zamknietej przestrzeni - dopoki muzycy nie zaczeli sie nim bawic, bylo ono w "stanie spoczynku"). Kiedy umyslnie wywolujecie zaburzenia falowe (nadajecie powietrzu "ksztalty"), wtedy komponujecie. Badzmy wszyscy kompozytorami! Kompozytor to czlowiek, ktory, czestokroc z pomoca niczego nie podejrzewajacych muzykow, lazi i narzuca swa wole niczego nie podejrzewajacym czasteczkom powietrza.Chcecie byc kompozytorami? Wcale nie musicie umiec tego zapisac. To, co napisane, to tylko przepis, pamietacie? - tak jak te tajemnice w ksiedze "MACHA" Ronnie'ego Williamsa. Jesli potraficie wymyslic uklad, potraficie go tez urzeczywistnic - to przeciez tylko pare czasteczek powietrza, kto was sprawdzi? ZASTOSUJCIE SIE DO PONIZSZYCH INSTRUKCJI: [1] Powezmijcie zamiar stworzenia "kompozycji"; [2] Przystapcie do tworzenia; [3] Sprawcie, by cos sie stalo w danym wycinku czasu (niewazne co - krytycy sa po to, by ocenic czy jest to dobre czy zle, wiec nie ma sie co martwic); [4] Zakonczcie tworzenie (albo nie przerywajcie go i powiedzcie odbiorcom, ze dzielo wciaz jest na etapie tworzenia); [5] Znajdzcie sobie prace na pol etatu, zebyscie mogli dalej sie tym zajmowac. Wagi i miary W moich kompozycjach stosuje system muzycznych akcentow, przeciwwag, stopniowanych napiec i rozladowan - przypomina to nieco estetyke Varese'a. Podobienstwa najlepiej zilustruje porownanie mojej muzyki do mobila Alexandra Caldera: zawieszone w powietrzu roznokolorowe nie wiadomo co z metalowymi bombkami polaczonymi kawalkami drutu, utrzymane zmyslnie w stanie rownowagi dzieki malym, metalowym borowkom na przeciwleglym koncu. Varese znal Caldera i byl zafascynowany tego rodzaju dzielami.Tak wiec o mojej pracy mowie nastepujaco: "Mnostwo jakiegokolwiek materialu bedzie stanowic>>przeciwwage<>punktu rownowagi<<, ktory umozliwia dyndanie". Material, ktory jest "rownowazony", nie musi byc koniecznie nutami na papierze. Jesli potraficie wyobrazic sobie jakis material jako "ciezar" i macie pomysl, ktory w wycinku czasu bylby dla niego "przeciwwaga", to jestescie gotowi zrobic nastepny krok - rozpoczac realizacje. Cokolwiek, kiedykolwiek, gdziekolwiek -bez zadnego powodu Kiedy tresc w muzyce przekazac mozna atrakcyjniej za pomoca mowy niz spiewu, wtedy slowo mowione odnosi zwyciestwo - chyba ze belkot robi to jeszcze lepiej.Do podobnej sytuacji dochodzi czesto wtedy, gdy stare piosenki przerabia sie dla nowego zespolu. Piosenka jako taka sie nie zmienia, jej linia melodyczna, slowa i akordy pozostaja takie same, ale wszelkie elementy aranzacji moga ulec zmianie w zaleznosci od srodkow, jakimi sie dysponuje w danej chwili. W 1988 roku nasz zespol (wlacznie ze mna dwunastu muzykow) opracowal kilka starych piosenek w znacznie bogatszej instrumentacji niz ich pierwotne, plytowe wersje. Stalo sie tak tylko dlatego, ze nie chcialem miec na scenie jedenastu bezczynnie stojacych facetow. Piosenki, ktore zostaly napisane z mysla o tym czy owym, czesto zupelnie zmieniaja swoj charakter. Wystarczy, ze podczas proby uslysze jakies "odchylenie" wokalu, "slad" czegos nowego (czesto jest to wynikiem popelnionego bledu) i doprowadze to do skrajnosci, do absurdu. "Termin techniczny", ktorego uzywamy w zespole do okreslenia tych dzialan, brzmi "PRZYBIERANIE MINY". Zazwyczaj dotyczy to partii wokalnych, ale wlasciwie to do wszystkiego mozna przybrac odpowiednia mine. Nastepnym, koncowym etapem obrobki kompozycji jest okreslenie Postawy, jaka bedzie cechowala wykonanie utworu. Muzyk ma rozumiec te Postawe, ma takze wykonywac powierzony mu material konsekwentnie - przybrana mina ma byc w zgodzie z Postawa, inaczej wedlug mnie utwor brzmi "niewlasciwie". Skoro wiekszosc Amerykanow robi miny podczas rozmow, dlaczego nie stosowac tego w muzyce jako "niuansu" kompozycyjnego? Czasami podczas proby mam wrazenie, ze muzyk wie, czego od niego chce w danym fragmencie muzyki, ale trudnosc polega na tym, zeby robil to poprawnie co wieczor w trasie - wiekszosc muzykow szybko zapomina, dlaczego kazalem im cos zrobic akurat w ten sposob, i tak oto dochodzimy do... Antropologii zespolurock-and-rollowego Niewielu muzykow wybiera gitare basowa. Niektorzy ludzie lubia sluchac basu, poniewaz lubia niskie czestotliwosci i sposob, w jaki on ich porusza. Zazwyczaj jednak rola basisty w zespole nie jest zbyt pasjonujaca, poniewaz musi on grac powtarzajace sie figura-cje. To dokladnie tak, jak z alcistami: basisci to czesto niedoszli gitarzysci, zdegradowani do tego stopnia podczas pierwszej proby zespolu w garazu, kiedy mieli trzynascie lat.Perkusisci przyjmuja czesto nastepujaca postawe: "Gram na perkusji, bo jestem zwierzeciem - patrzcie, jak wale! Dziewczyny, uwazacie? Teraz naprawde mocno mloce!" Klawiszowcy stwarzaja wokol siebie atmosfere frustracji, poniewaz nie sa gitarzystami. (Tak naprawde wielu muzykow jest swiecie przekonanych, ze aby zahaczyc po koncercie Minete, trzeba grac na GITARZE PROWADZACEJ.) Wydaje im sie, ze jesli beda nasladowac dzwieki gitary, to automatycznie dostapia tego WIELKIEGO ZASZCZYTU. To miedzy innymi dlatego mozna teraz zobaczyc klawiszowcow noszacych na szyi "talizmaniki", ktore wygladaja jak male gitarki noszone przez gitarzystow, w rzeczywistosci jednak maja one klawisze (wyglada to jak akordeon przejechany przez ciezarowke). Jakby kolesie chcieli powiedziec: "Co?! Wolisz strzelic minete gitarzyscie? Ha! Spojrz na ten sprzet na mojej szyi!" Ludziom grajacym na klawiszach w zespolach rockowych daleko do wirtuozerii. Zazwyczaj sa po to, zeby robic monotonne wstawki i podklady na syntezatorach, manieryzmy i tla, ktore nie wymagaja zbyt wiele kunsztu i ktore stanowia po prostu akompaniament dla gitarzysty. Jesli klawiszowiec gra klezmerke w knajpie, gdzie zazwyczaj jest malo miejsca, rozklada sie, gdziekolwiek sie da. W innych wypadkach jego teren znajduje sie "na tylach". Muzycy, ktorych pozycje sa "na tylach", wierza, ze im sa blizej przodu sceny, tym wieksze maja szanse na wiecie co (szczegolnie jesli oswietleni blekitnym swiatlem brykaja z przypominajacym fallusa urzadzeniem). Stad pragnienie bycia blizej ludu, doznawane przez muzykow wszelkiego pokroju (pomimo ze mozna zostac zlapanym za kostke, sciagnietym ze sceny i stratowanym). Od kuchni Kiedy przyjmuje muzykow do zespolu, nie daje im do wypelnienia kwestionariusza osobowego, nie pytam, gdzie chodzili do szkoly i jakie maja wyksztalcenie muzyczne. Podczas przesluchania okazuje sie, czy potrafia grac czy nie.Kiedy dostrzegam, ze przyjety muzyk czegos nie wie, nie zna terminologii lub (pomimo ze moze byc swietnym muzykiem) po prostu nigdy nie gral rzeczy, ktore weterani rockowi maja w malym palcu, staram sie wynalezc "jezyk", w ktorym moglbym mu w skrocie przekazac, o co mi chodzi. Na przyklad rozmawiam, powiedzmy, z Chadem Wackermanem. Mowie: "Tu wchodzi Boski Grzmot". Jest to okreslenie perkusyjnej zagrywki, ktora czesto slychac na heavymetalowych plytach - facet gra, jak najgesciej moze, na tym tysiacu bebnow i konczy Wielkim Hukiem na talerzach. Na scenie wykorzystujemy w naszych utworach rozne motywy. Bardzo pomaga, jesli muzycy maja poczucie humoru. Zdarza sie, ze nie maja. (Jesli facet nie chce dobrowolnie zalozyc na glowe abazuru i zrobic z siebie posmiewiska, nie nadaje sie prawdopodobnie do tej roboty.) Wsrod tych motywow znajduja sie nastepujace tematy: Strefa Mroku, Pan Rogers, Szczeki, Lester Lanin, Jan Garber-ism oraz melodyjki, ktore brzmia dokladnie tak jak/lub podobnie do "Louie Louie". Sa to Amerykanskie Archetypy Muzyczne. Wlaczenie ich do wykonywanego materialu dodaje smaczkow tekstom i umieszcza je niejako w cudzyslowie. Pana Rogersa wywolujemy grajac wersje "Och, jaki piekny dzien dokola" na dzwonkach lub czelescie. Robimy to bez przerwy. Innym tematem jest Podrobione Devo - cokolwiek, byle zagrane ostro, mechanicznie, bez ladu i skladu. Zeby zrozumiec aluzje, publicznosc nie musi wiedziec, kim byl Jan Garber czy Lester Lanin. Przecietny widz nie mowi: "Hej, Rysiek! Sprawdz, kto to jest ten ich Lester!" Sam styl mu wystarcza, zeby pojac zart - przez lata lykal to do znudzenia na kanale trzynastym. Techniki tej zaczelismy uzywac juz w 1966 roku, na naszej drugiej plycie, Absolutely Free. Na koncu kawalka "Call Any Vege-table" jest dosc pokrecona aluzja do Charlesa Ivesa. Ives znany jest miedzy innymi z techniki zderzania ze soba roznych tematow muzycznych - jej efektem jest na przyklad wrazenie, ze sie slucha kilku orkiestr detych idacych jedna przez druga. Podobny zabieg zastosowalismy na naszej plycie - zespol rozdziela sie na trzy czesci i gra rownoczesnie "The Star Spangled Banner", "God Bless America" i "America the Beautiful". Trwa to tak krotko, ze jesli nie slucha sie uwaznie, mozna pomyslec, ze to jakis blad w sztuce. W "Duke of Prunes" temat z Ognistego ptaka Strawinskiego nalozony jest na bardziej rytmiczny temat ze Swieta wiosny. "I'm Losing Status at the High School" wpada na chwile w pierwsze takty Pietruszki. W 1971 roku zespol wykorzystywal w koncertach fanfare na trabce z Agona Strawinskiego. Na scenie stosuje tez system roznych znakow dla zespolu. Jesli krece przy glowie palcami, jakbym sie bawil dreadlockiem, znaczy to: "Grajcie reggae". Jesli krece palcami po obu stronach glowy, znaczy to: "Grajcie ska" (dwa razy szybsze reggae). Moge zrobic cos takiego w kazdej chwili, kiedy tylko przyjdzie mi ochota, i zespol w lot stylizuje piosenke, ktora akurat gra, bez wzgledu na to, w jakim stylu sie jej wyuczyl. Jesli chce, by zagrali cos w heavy metalu, klade obie rece na krocze i pokazuje "Duze Jaja". Wszyscy muzycy z zespolu rozumieja te sygnaly, znaja podstawowe wzorce i manieryzmy roznych stylow i momentalnie potrafia "przetlumaczyc" grana piosenke na dany "dialekt" muzyczny. I jak cos straaasznie nie wrzaaasnie... Jak dotad nauka nie wyjasnila, dlaczego niektorzy ludzie uwielbiaja dzwiek starego klaksonu. Czekam na odpowiedz na to pytanie, poniewaz jestem jednym z tych idiotow. BARDZO lubie rozne efekty dzwiekowe (perkusyjne i wokalne) i czesto robie z nich uzytek w aranzacjach.Razem z wielorakimi, nalozonymi na siebie A.A.M.-ami (Amerykanskimi Archetypami Muzycznymi) slychac je na koncu wersji "Peaches en Regalia" z 1988 roku. Kiedy po drugiej wstawce wchodzi linia melodyczna, robimy Podrobione Devo, nalozone w partii rytmicznej na Strefe Zmierzchu, podczas gdy "przyjemna melodyjke" gwalci brzydki akord. Potem nastepuje krotka przerwa i Ike mowi: "Luuu-uu!", jakby byl hrabia Floydem ze Sky Channel. To "luuu-uu" oczywiscie nic nie znaczy, ale widok Ike'a Willisa udajacego w srodku tego balaganu hrabiego Floyda sprawil mi duzo radosci. Potem zas, zeby sluchacz na pewno juz tego nie przeoczyl, jest troszke dluzsza przerwa i Ike mowi: "Luuuu-uu, luuuuuu-uuuu!" Oczywiscie, ze to super glupie. Dlatego tak bardzo to lubie. Kiedy pierwszy raz zobaczylem hrabiego Floyda, omal nie za-krztusilem sie na smierc. Lezalem w lozku pijac kawe i ogladalem telewizje. Zostalem kompletnie zaskoczony. Bez wypowiedzenia chocby jednego slowa po angielsku Joe Flaherty oddal czysta esencje telewizyjnej gumy do zucia o wampirach. Dobra Mina, Joe, naprawde Dobra Mina! Kochasie w trasie Kiedy muzycy wyruszaja w trase, ich "priorytety" sie zmieniaja. Na probach poca sie, zeby nauczyc sie grac to czy tamto; na scenie poca sie, zeby przed wygaszeniem swiatel spojrzec na pierwszy rzad i sprawdzic, czy nie siedza tam dobre "towary". Wszyscy to robia. Nigdy nie bylem w trasie z orkiestra, ale jestem pewien, ze i tam jest niejeden dupelmaister.Szanuje rozne ciagoty moich muzykow, albowiem dodaja one kolorytu wystepom. Jesli muzycy zalapia upragniona Minete, to koncert idzie lepiej. Tak, zalezy mi na tym, zeby kazdy z nich znalazl sobie to jedyne w swoim rodzaju skrzyzowanie kelnerki i odkurzacza. Jednym z najgorszych obowiazkow, jakie naklada na mnie rola lidera zespolu, jest utrzymywanie zbiorowej dyscypliny podczas wystepu. Koncert trwa, a ja wiem, ze radary sa nastawione - wszyscy szukaja (domyslacie sie czego). I nie mam nic przeciwko temu. Kazdy ma prawo zahaczyc Minete, ale powinno sie to odbyc w uczciwy sposob - powinien na nia zasluzyc dobra gra. Czasami usiluja oszukiwac... i wierzcie mi, ludzie, nie jest to najpiekniejszy widok. Przyklad: jest wiele powodow, dla ktorych muzycy chca grac na scenie solowki, ale w rock and rollu zazwyczaj robi sie sola tylko po to, zeby po koncercie zalapac minete. Aby wypasc zniewalajaco, muzycy najczesciej koncza swoja wielka solowke wejsciem po skali i trzymaja dlugo ostatnia nute, powtarzajac ja, jak najszybciej potrafia. Bez wzgledu na rodzaj instrumentu niemy przekaz brzmi zawsze tak samo: "Och, teraz tryskam!" Taki podtekst wysyla sie publicznosci. Skrzypek Jean-Luc Ponty, ktory byl krotko w zespole na poczatku lat siedemdziesiatych, zawsze konczyl swoje solowki w ten sam sposob - wil palcami pod sama szyjka i "tryskal" ostatnia nuta na wszystkie strony... a publika szalala! Tyle ze jesli jest sie z kims takim w jednym zespole i oglada sie to co wieczor, to ma sie ochote powiedziec: "Hmm". Alan Zavod, nasz klawiszowiec z 1984 roku, robil do pewnego stopnia to samo - konczyl solo w sposob, ktory wszyscy nazywali "Wulkan". Przyciskal pedal i jadac w gore, walil, tlukl po klawiszach, wienczac to wszystko wspaniala eksplozja dzwiekow. Zawsze odnosilo pozadany skutek, ale chodzi o to, ze inni muzycy tez chcieli cos miec z zycia. Tak naprawde Alan to wspanialy pianista (i kompozytor muzyki filmowej). Poniewaz robil w rock-and-rollo-wej kapeli, myslal chyba, ze tego rodzaju solowki rozslawia jego imie na wszystkich kontynentach. Szczegolnie nie lubie sytuacji, kiedy zespol wychodzi na scene, zeby przyszykowac sprzet, a jeden z muzykow strzela wtedy samotna "soloweczke", zeby sciagnac na siebie uwage widzow. Gralismy kiedys kilka razy w Norwegii, w sali, ktora sie nazywa Drammenshallen, a ktora starzy wyjadacze nazywaja Drammin-drammin-drammin-drammin-hollin-hollin-hollin-hollin. Ostatni raz zagralismy tam jesienia 1984 roku. Na kilka miesiecy przed tym koncertem Ike uzyl w rozmowie slowa "spoo". Nie wiem, czy je wymyslil, czy skads wytrzasnal. W kazdym razie podczas tego ostatniego norweskiego koncertu "spoo" stalo sie na scenie "magicznym slowem". Kiedy wychodzilismy na bis, Ike ruszyl pierwszy. Uklakl przy wzmacniaczu i zaczal grac jakies tanie hendrixowskie "lii-lii-lii". Kiedy wyszedlem na scene i zobaczylem ten akt rozpaczy, powiedzialem do Ike'a "Spoo!" Zrozumial od razu. [Tlumaczenie: "Doktorze Willis, wali pan konia przed wzmacniaczem i ja o tym wiem".] Czy humor zawiera sie w muzyce? To, co znawcy uwazaja zwykle za "humor" w muzyce, sprowadza sie czesto do historii w rodzaju "Figle Dyla Sowizdrzala" (pamietacie elementarz muzyczny ze szkoly, gdzie bylo napisane, ze w e-moll klarnet smieje sie cha, cha, cha?). Wierzcie mi, ludzie, w tej sprawie mozna zrobic o wiele wiecej.Stwierdzalem juz wielokrotnie, ze: "w muzyce rzadzi tembr". A czym rzadzi? - humorem. Kiedy slyszycie, jak trabka gra na surdynie "fwa-da-fwa-da-fwa-da", dostrzegacie, ze dzieje sie "cos zabawnego". (Nie ma zadnej terminologii, ktora okreslalaby te "rzeczy", poniewaz nikomu nie daje sie stypendiow na badania tego rodzaju spraw.) Podobnie kiedy saksofon basowy gra w najnizszych rejestrach, dostarcza pewne C.Z. (cos zabawnego). A co z naszym starym kumplem puzonem? Oczywiscie ta pelna wdzieku i wyrazu maszynka tez ma gdzies w sobie zrodelko C.Z. Stworzylem pewnego rodzaju "slowniczek", co te tembry znacza (przynajmniej dla mnie), tak wiec kiedy aranzuje i mam odpowiednie srodki instrumentalne, moge dobierac takie dzwieki, ktore mowia wiecej niz tekst piosenki, szczegolnie Amerykanom, wychowanym na dzwiekowych cliche ksztaltujacych ich podswiadomosc, od skrzypienia kolyski po szum windy. Podczas prob czesto skladamy od nowa przygotowany juz material, gdyz jesli tylko moge, dodaje do opracowanych piosenek nowe elementy. Kiedy jestesmy w trasie, praktycznie codziennie wprowadzamy zmiany. Ich powodem sa czesto wiadomosci mass mediow, zdarzenia w drodze czy lokalny folklor. Na probach przed tournee muzycy wpisuja te rozne "dodatki" w partytury obok nut, tak ze znaja nie tylko podstawowa wersje piosenki, ale takze wszelkie mozliwe wariacje. La machine Obecnie wiekszosc kompozycji pisze i wykonuje na pewnym urzadzeniu - komputerowym instrumencie muzycznym zwanym Synclavierem. Pozwala mi ono tworzyc i nagrywac muzyke, ktorej czlowiek zagrac nie potrafi (lub nie chce, bo jest dla niego zbyt nudna).Kiedy mowie, ze jest nudna, mam na mysli fakt, ze w wiekszosci kompozycji ktos niestety musi grac tlo. Jesli graliscie w jakims zespole, czy wiecie cos o muzykach, zdajecie sobie sprawe, ze zaden muzyk nie lubi grac tla. Jest to po prostu nudne, muzyk wowczas zaczyna myslec o czyms innym. W dzisiejszej muzyce wystepuje przewaznie ostinato basowe lub tez inny powtarzajacy sie motyw. Jesli figuracja ta nie jest zagrana precyzyjnie, z przekonaniem, to wszystko bierze w leb. Moja maszynka ratuje od obledu muzykow, ktorzy nie moga sie skupic na wypelnianiu obowiazkow akompaniatora. W synclavierze mozna wgrac wszystko, co sie tylko zamarzy. Uzywam go miedzy innymi do pisania szeregow skomplikowanych rytmow, ktore grane sa potem precyzyjnie przez grupy instrumentow. W wypadku synclaviera stworzyc mozna kazda grupe wyimaginowanych instrumentow. Wykonaja one najtrudniejsze nawet sekwencje - za kazdym razem krasnoludki w srodku maszynki graja sekwencje z dokladnoscia do jednej milisekundy. Synclavier pozwala kompozytorowi nie tylko na precyzyjne wykonanie utworu, ale takze na jego stylizacje. Kompozytor moze wiec dyrygowac wlasne utwory, kontrolowac dynamike i inne parametry wykonania. W ten sposob moze dostarczyc publicznosci swa idee w najczystszej formie. Publicznosc slyszy muzyke, a nie dzwiekowe widzimisie grupki muzykow, ktorzy tak naprawde w dupie maja jego kompozycje. Oczywiscie sa rzeczy, ktore mozna zrobic z muzykiem, a ktorych nie da sie zrobic z synclavierem. I odwrotnie. Traktuje obydwu jako odrebne srodki. Niektore z tych, ktore robi muzyk, a ktorych nie robi maszyna, sa dobre, inne zas sa zle. Jedna z tych dobrych jest to, ze muzycy potrafia improwizowac. Reaguja na bodzce i graja wyrazisciej niz maszyna. (Gra maszyny nie jest pozbawiona ekspresji, ale zeby synclavier zagral z sila wyrazu zblizona do tej, jaka sprawny zespol potrafi nadac muzyce w jednej chwili, musze wpisac w niego mnostwo liczb.) Muzycy jednak sa leniwi, choruja i opuszczaja proby. W istocie robia te same rzeczy co ludzie innych zawodow. To wcale nie rozni sie tak bardzo od pracy w fabryce obuwia. W czasie koncertu wszystko trzeba robic pod ogromna presja - kazdy element dwugodzinnego wystepu na zywo musi byc precyzyjnie dograny. Maszyna nie cpa, nie upija sie, nie wypada z zespolu, nie zanudza problemami rodzinnymi. Z drugiej strony, podczas grania piosenki nie mowi w zlym momencie "Jestesmy Beatrice" i nie rozsmiesza publicznosci (jedna ze specjalnosci Ike'a). Jesli mialbym wybierac miedzy muzykiem a La Machine, to przyznam sie, ze pominawszy te wszystkie bledy i chrzany, czasami jestem niemal sklonny do wyboru czlowieka. Moja praca! Moja ukochana praca! Co pewien czas slychac, jak ktos ze zwiazku zawodowego muzykow lamentuje, ze urzadzenia typu synclaviera pozbawia muzykow pracy. Nie sadze, zeby kiedykolwiek do tego doszlo. Wielu ludzi wciaz gleboko wierzy, ze jedyna prawdziwa muzyka jest ta, ktora gra czlowiek (noszacy skorzane ubranie i dlugie wlosy).Inni zwiazkowcy sadza, ze gdy wprowadzacie "wzor" instrumentu w synclavier, wtedy (prosze sie nie smiac) wysysacie muzyke z muzyka, odbierajac mu poczucie wlasnej godnosci i/lub pozbawiajac go potencjalnych dochodow. Muzyka pochodzi od kompozytorow, nie od muzykow. Kompozytorzy ja wymyslaja, muzycy ja wykonuja. Gdy muzyk improwizuje podczas gry, staje sie kompozytorem, przez reszte czasu jest inter-pretatorem muzycznego planu kompozytora. Kompozytorzy nie maja zwiazku zawodowego, a zwiazki muzykow utrudniaja im zycie roznymi zawilosciami w przepisach. Mialy one swoj udzial w stworzeniu rynku dla urzadzen samplingowych, tylko nie chca sie do tego przyznac. Posluchajcie radia - wiele z tego, co slyszycie, nie graja wcale Piekne Gwiazdy Rocka, lecz urzadzenia w rodzaju synclaviera. Znam zespol, ktorego producent zsamplingowal PEWNEGO DNIA wszystkie jego instrumenty. Potem zlozyl z tego piosenke - kolesie nigdy jej nie nagrali. Na ich instrumentach grala za nich maszyna. Oni tylko musieli przyjsc i zaspiewac do tego oraz zrobic video. Sztuczka w sztuce Art Jarvinen jest perkusista i bylym instruktorem w Cal-Arts. Zalozyl zespol kameralny o nazwie E.A.R. Unit - dwie perkusje, dwa zestawy klawiszow, klarnet i wiolonczela.Poprosil mnie kiedys o zrobienie na koncert jego zespolu aranzacji "While You Were Out", solowki z plyty Shut Up'n Play Yer Guitar. (Pamietacie te pocztowke ze slowami: "Nie bedziemy w stanie zagrac twojego utworu, poniewaz potrzebne jest do tego leworeczne pianino"? - to ci sami, wciaz sa w branzy.) Zrobilem aranzacje na synclavierze i wydrukowalem poszczegolne partie. Zobaczywszy je, Art zrozumial, ze to trudny utwor i zmartwil sie, ze zespol nie bedzie mial wystarczajaco duzo czasu na proby, poniewaz koncert sie zblizal. "Masz szczescie - powiedzialem do niego - bo nie bedziecie nawet musieli tego grac. Musicie sie tylko nauczyc udawac, ze to gracie, a reszta zajmie sie synclavier. Wyjdziecie na scene i zrobicie to, co wszystkie "Wielkie Zespoly Rockowe" robia od lat - bedziecie udawali, ze gracie z animuszem". Skopiowalem wykonanie utworu przez synclavier i powiedzialem Artowi: "Zeby sie udalo, musicie miec kable z instrumentow podlaczone do wzmacniaczy. Publicznosc nie zwroci uwagi na zadne "syntezatorowe" dzwieki, bo beda wam kable sterczaly ze sprzetu". Rezultat? Facet, ktory prowadzil ten cykl koncertow, nie spostrzegl zadnej roznicy. Dwaj krytycy muzyczni z powaznych gazet takze niczego nie zauwazyli. Oprocz Davida Ockera, mego pomocnika od komputerow, ktory pomogl mi przygotowac material, nikt z widzow nie mial o niczym pojecia. Nikt nie wiedzial, ze muzycy nie zagrali ani jednej nuty. Wywolalo to spory skandal w branzy "wspolczesnej muzyki powaznej". Dwoch czlonkow zespolu, przerazonych wrzawa wokol tej sprawy, przyrzeklo, ze "juz nigdy tego nie zrobia". (Czego nie zrobia? Nie pokaza juz swiatu, ze nikt nie ma zielonego pojecia, co sie, kurwa, dzieje na koncercie wspolczesnej muzyki powaznej?) Dyrygowanie orkiestra Jednym z doswiadczen, ktorych nie moze zastapic synclavier, jest dyrygowanie orkiestra. Orkiestra to najwspanialszy instrument muzyczny. Gra na nim jest niewiarygodnym wprost doznaniem, ktoremu nic nie dorownuje, moze z wyjatkiem spiewania jakiejs doo-wopowej harmonii z lat piecdziesiatych i slyszenia, ze dobrze wychodza akordy.Z podium dyrygenckiego (jesli orkiestra gra dobrze) slychac muzyke tak wspaniale, ze jesli byscie jej sluchali, odpierdoliloby wam z zachwytu. Kiedy dyryguje, musze sie zmuszac, zeby nie sluchac, a tylko myslec, co robie z rekoma i jakie znaki daje orkiestrze. Moj "styl" dyrygowania (jest, jaki jest) laduje gdzies miedzy jego brakiem a okropna nuda. Sygnaly, ktore daje muzykom, ograniczone sa do ostatecznego minimum. Nie uwazam sie za "dyrygenta". "Dyrygowanie" to rysowanie rekoma lub patykiem wzorow w powietrzu, odbieranych jako "dyrektywy" przez facetow, ktorzy nosza muchy i ktorzy marza, by byc w tym momencie na rybach. Zycie na scenie W domu zazwyczaj pracuje cale dnie i nie odzywam sie do nikogo, tak wiec kiedy czeka mnie koncert, calkowicie zmieniam tryb zycia.Chcialbym wejsc na scene i byc "soba", ale faktem jest, ze to moje "bycie soba" jest okropnie nudne, zupelnie nie do ogladania. Nie mam ani daru, ani sklonnosci do typowej rock-and-rollowej gimnastyki, na scenie staram sie wiec znalezc rownowage miedzy wlasna nieruchliwoscia a tym, co musi byc zrobione, zeby w show bylo choc odrobine ruchu. Bez wzgledu na to, jak dlugo cwiczylismy dany material, podczas koncertu nigdy nie wypuszczam steru z rak ("Czy ta sekwencja dobrze wypadla? Czy te klawisze nie za dlugo wchodza? Czy wszyscy uwazaja? Czy sie nie posypia, jak dam im znak, zeby weszli po altowej solowce w "Inca Roads"?) "Poczucie rzeczywistosci" moge zatracic tylko w jednym wypadku - kiedy gram solo na gitarze. Zeby mi dobrze wyszlo, musze sie skoncentrowac na sto procent - lub przynajmniej na dziewiecdziesiat. Jesli mam zly nastroj, staram sie nie okazywac tego publicznosci. Jednoczesnie nie jestem facetem, ktory potrafi przybrac zadowolona mine i stwarzac pozory, ze wszystko jest w najlepszym porzadku - udawanie jest gorsze od klamstwa. W sytuacji kiedy intencja zespolu jest spontaniczna zabawa (obejmujaca udzial widzow), publicznosc, ktora przyszla na ten koncert, jest jedyna publicznoscia, ktora tego doswiadczy. Jest to przeznaczone tylko i wylacznie dla niej - chyba ze robi sie nagranie i wypuszcza plyte - ale i tak w danej chwili ona jest jedynym odbiorca. Jesli publicznosc chce sie wlaczyc, to wspaniale - jesli nie, nastepny prosze. Gralismy kiedys w strasznym miejscu - w jakiejs sali sportowej gdzies na poludniu Illinois. Rozlozylismy sie na podlodze, a dzwiek ze wzmacniaczy szedl prosto na betonowa sciane wysokosci dwoch pieter, nad ktora bylo miejsce dla publicznosci. Ludzie po prostu patrzyli na nas z gory. Mozecie to sobie wyobrazic? Najgorszy uklad, jaki mozna wymyslic. Oczywiscie postanowilem wciagnac ich troche do udzialu w koncercie (ledwo ich tam w gorze widac, a ja chce, zeby sie wlaczyli...). Podzielilem ich na piec sektorow - kazdy sektor mial byc czescia poteznego choru mniej wiecej na piec tysiecy glosow. Powiedzialem: "A teraz wy, tam, zaspiewajcie>>Harbor Lights<<. Nigdy nawet nie slyszeli o "Harbor Lights", ale pokazalismy im, jak to idzie. Potem powiedzialem do pozostalych sektorow: "Wy bedziecie spiewac>>In-A-Gadda-Da-Vida<<. Wy zas zaspiewacie solo na fagot otwierajace Swieto wiosny. Wy preludium do III aktu Lohengrina, a wy, szczesciarze,>>Ave Maria<<. Dam wam znak, kiedy zaczac". Ale byl halas. Staram sie dobrze bawic na scenie - rekompensuje sobie w ten sposob te niemila swiadomosc, ze po godzinach przebywania w szatni, gdzie smierdzi pawiem, zmusza sie mnie do wystepowania w sali o gownianej akustyce (ale to sie wlasnie dostaje, kiedy wybiera sie rock zamiast fagotu). Moze lepiej pogadam troche o gitarze... Gra na gitarze Moj ojciec trzymal swoja gitare z lat mlodosci w szafce. Bzdzi-lem sobie na niej co jakis czas, ale nie moglem rozgryzc, jak to dziala, nie mialo to dla mnie zadnego sensu. Nie czulem sie zbyt dobrze trzymajac to cos w rekach.Wtedy moj brat Bobby za dolara piecdziesiat sprawil sobie na aukcji kowbojska gitare o wysokim mostku, z dziura w ksztalcie litery F, i zaczal na niej grac. Interesowalem sie w tym czasie rhythm-and-bluesem. Lubilem gitarowe solowki grane przez blues-menow, ale wtedy prowadzacym instrumentem nie byla gitara tylko saksofon. Szukalem plyt z gitarowymi solami, ale te sola byly zawsze za krotkie. Ja chcialem grac moje wlasne dlugie solowki, wiec nauczylem sie grac na gitarze. Nie marnowalem czasu na akordy, nauczylem sie tylko bluesowych patentow. Stylistycznie, moje podejscie najblizsze jest Guitar Slimowi, muzykowi bluesowemu z polowy lat piecdziesiatych, ktory nagrywal dla Specialty (posluchajcie sola na "Story of My Life") az do dnia, gdy ktos zaklul go szpikulcem do lodu. Kiedy pierwszy raz uslyszalem ten kawalek, pomyslalem: Co on, kurwa, wyprawia? Naprawde sie "wkurzyl na te muzyke". Facet gral jakby "obok nut", maltretowal, dusil gitare - na pierwszy plan wychodzilo nastawienie z jakim gra, jego "postawa" wobec instrumentu i granego materialu. Slychac bylo nie tylko wysokosci kontra akordy kontra rytmy - dla mojego ucha bylo to cos wiecej. Oprocz "postawy", takze pierwszy wystep rzezacej gitary, jaki pamietam. Chociaz nie moglbym powiedziec, ze zagralbym dzisiaj patent Guitar Slima, to jednak jego postawa dus-dus stanowila dla mnie drogowskaz na drodze do wlasnego stylu. Dwaj inni faceci, ktorych gra wywarla na mnie wplyw, to Johnny "Guitar" Watson i Clarence "Gatemouth" Brown. Nie jestem wirtuozem gitary. Wirtuoz potrafi zagrac wszystko, ja nie. Ja potrafie zagiac tylko to, co znam, i to tylko tak, jak pozwala mi na to rozwinieta do pewnego stopnia zrecznosc palcow, dzieki ktorej moge sobie z tym czy owym dac rade. Z wiekiem jednak zrecznosc ta sie pogarsza. W 1988 roku nie musialem grac duzo na koncertach, poniewaz ciezar aranzacji przypadl na deciaki i wokale. Nie musialem strzelac pietnastominutowych solowek, a tak w ogole nie ma juz na to popytu - zainteresowanie sluchaczy skurczylo sie do mniej wiecej osmiu taktow, w ciagu ktorych trzeba zagrac wszystkie nuty, ktore sie zna. W latach osiemdziesiatych idea "Sola Rockowego" zostala sprowadzona do: "Zagrac liidly-liidly-lii, zrobic mine, trzymac gitare, jakby sie trzymalo na wierzchu palanta, potem skierowac gryf w niebo i wygladac tak, jakby sie robilo naprawde cos wielkiego". Nastepnie puszczaja dymy, wlaczaja swiatla obrotowe na dzwigarze i publicznosc szaleje. Jednym z powodow, dla ktorych ludzie chca zostac gitarzystami, jest przeswiadczenie, ze w tym tkwi cos wiecej niz w rzeczywistosci. Kiedy zaczynalem, myslalem z entuzjazmem o nieograniczonych mozliwosciach improwizowania, jakie daje ten instrument. Moj zapal ostudzilo jednak to, ze aby wyruszac na improwizatorskie eskapady, ktore dla mnie nie stanowia problemu, musze miec akompaniament "szczegolnej" sekcji rytmicznej. Solista, ktory wybiera ten styl pracy, automatycznie znajduje sie w sytuacji zakladnika - moze zabrnac w "strefe eksperymentu" jedynie na tyle, na ile pozwoli mu sekcja rytmiczna. Problem lezy w polirytmach. Szanse znalezienia bebniarza, basisty i klawiszowca, ktorzy potrafia pojac owe polirytmy - nie mowiac juz o tym, ze potrafia uchwycic je w danej chwili na tyle szybko, by zagrac odpowiedni podklad - sa znikome. (Grand Prix nalezy sie Vinnie-mu Colaiucie, mojemu perkusiscie z 1978 i 1979 roku.) Ciezko jest wyjasnic sekcji na probie, co ma robic jesli gram siedemnascie cwiartek w czternastu (wtorek i srode gram w czwartek). Nie moge im z gory wyszczegolnic wszystkiego, co powinno sie wydarzyc w akompaniamencie, kiedy w srodku solowki nastapi jakies pierdut! Albo bebniarz zacznie wygrywac miarowy rytm i wtedy moja linia melodyczna wejdzie na ten rytm, albo uslyszy polirytmy i wowczas zagra wewnatrz nich, sygnalizujac podstawowy rytm charakterystyczny dla wiekszosci perkusistow rockowych, przyzwyczajonych jak to oni do zycia w skamienialym lesie o nazwie bum-bum-pyk (dwa razy stopa, raz werbel). Jazzowi perkusisci tez tego nie potrafia, poniewaz maja tendencje do grania elastycznych rytmow. Tymczasem polirytmy sa interesujace tylko w odniesieniu do rownego, metronomicznego tempa (sygnalizowanego lub rzeczywistego), w przeciwnym razie czlowiek szamocze sie w rubato. Gdy w harmonii diatonicznej dzwieki spoza skali dodane zostaja do akordu, staje sie on gestszy i coraz bardziej domaga sie rozwiazania. Podobnie gdy rytm jakiejs linii melodycznej ociera sie coraz mocniej o sygnalizowany beat podstawowy, tym wiecej tworzy sie "statystycznego" napiecia. Stwarzanie i niszczenie harmonicznych i "statystycznych" napiec jest warunkiem utrzymania dramatyzmu kompozycji. Kazda kompozycja (lub improwizacja), ktora pozostaje harmonijna i miarowa od poczatku do konca, rowna sie dla mnie ogladaniu filmu, w ktorym sa tylko szlachetni bohaterowie, lub jedzeniu bialego sera. Kiedy wychodze na scene, musze byc pewien trzech rzeczy: [1] ze moj sprzet dziala, [2] ze muzycy znaja material na wylot i nie musze sie o nich martwic, [3] ze sekcja rytmiczna slyszy, co gram, i ze ma jakies "pojecie" na ten temat, wiec pomoze mi stworzyc improwizacje. Jesli te wymogi sa spelnione, jesli akustyka jest znosna i jesli zadowala mnie brzmienie wzmacniacza (moglbym prawdopodobnie napisac kolejna ksiazeczke na ten temat), to pragne juz tylko wylaczyc swiadomosc, przebierac palcami po gryfie i sluchac, co mi z tego wychodzi. Podczas trasy w 1984 roku gralem zwykle osiem solowek na wieczor (piec wieczorow na tydzien razy szesc miesiecy) i z tego wszystkiego wyszlo moze dwadziescia, ktore byly na tyle wartosciowe muzycznie, by nagrac je na plyte. Reszta to chala. Nie znaczy jednak, ze sie nie staralem, zazwyczaj po prostu nie wychodzilo. Jesli pracuje sie w podobny sposob, szanse powodzenia nie sa zbyt duze - ale podejmuje ryzyko. Nie uwazam, bym musial za cokolwiek przepraszac ani martwic sie o nadszarpnieta reputacje. Moj wspanialy glos Z doswiadczenia wiem, ze pisanie muzyki dla wokalu wyklucza zastosowanie pewnych mozliwosci, ktore daja instrumenty - pole do popisu jeszcze sie zaweza, gdy glos, dla ktorego sie pisze, nalezy do mnie, poniewaz ma mala skale.Moge z powodzeniem wykonywac melodeklamacje albo melt-down, ale spiewac potrafie mniej wiecej w jednej oktawie, trzymajac sie tonacji w siedemdziesieciu pieciu, osiemdziesieciu procentach. Powiedzmy to sobie szczerze, przyjaciele i sasiedzi, z takimi uzdolnieniami nie zdalbym przesluchania do wlasnego zespolu. Nie potrafie jednoczesnie grac na gitarze i spiewac. Nie potrafie nawet jednoczesnie rznac na gitarze rytmicznej i spiewac. Dostatecznie wielka trudnosc stanowi dla mnie samo spiewanie bez falszow. Przez jakis czas nie moglem znalezc nikogo do roli wokalisty, wiec sam musialem wykonywac te robote. To doprowadzilo do rozpaczliwych poszukiwan profesjonalnie brzmiacych wokalistow. Voila! Ike Willis i Ray White - ale wielu innych, ktorzy zglosili sie na przesluchanie, zaczelo sie zastanawiac nad rozwojem swej kariery, kiedy kazano im zaspiewac slowa z piosenki "Andy Devine". Nie chcieli, by cos takiego padalo z ich ust. Moje teksty sa glupie. No i co ztego? Niektore z napisanych przeze mnie tekstow podpadaja pod kategorie "muzycznie bezkompromisowego ble-ble-ble". Ale jest i inna kategoria - piosenki, w ktorych intryga tkwi w tekscie, nie w muzyce.Jesli utwor ma opowiadac jakas historie, nie pisze rozbudowanego akompaniamentu, poniewaz wowczas wchodzi on w droge przekazowi ustnemu. Wezcie na przyklad "Dinah Moe Humn". Owo udawane kowbojskie tlo zostalo wybrane, bo wydawalo sie odpowiednie dla przedstawianej historii, ale piosenka w rodzaju "Dange-rous Kitchen" to jeszcze zupelnie inna para kaloszy. NIEBEZPIECZNA KUCHNIA! Gdy wracasz do domu o polnocy,pieczywo jest zeschniete i drapie w dlonie, miesiwo zawiniete w papier i nadjedzone przez koty. Puszki o ostrych krawedziach, ktore moga pokaleczyc ci palce, jesli nie bedziesz uwazal. Male, miekkie rzeczy na podlodze, na ktore mozesz nadepnac. One wszystkie moga byc NIEBEZPIECZNE. Czasami mleko moze cie SKRZYWDZIC (jesli zalejesz nim platki owsiane, zanim POWACHASZ plastikowe opakowanie). A zawartosc durszlaka tez ma swoj rozum, wiec badz bardzo ostrozny w NIEBEZPIECZNEJ KUCHNI. Noc nadchodzi pomalu, karaluchy pelzaja. Kuchnia straszna jak zmora, dziwna, obca to pora, a banany-potworki maja z tylu rozporki i podobnie kurczaki uwiezione w folii. Juz ze smietanki jest twarog, a majonez jest straszny, wiec twoj powrot wieczorem BEDZIE MNIEJ NIZ ROZKOSZNY. Stawiaj kroki ostroznie!O nic sie nie opieraj! To chce wpelznac na ciebie, moze sledzic cie skrycie, kiedy idziesz do lozka i zdejmujesz ubranie. Kiedy juz spisz, wylazi, WSLIZGUJE CI SIE DOPOSCIELI, moze wdrapac ci sie na twarz!Moze pozrec ci cere! Mozesz nawet umrzec od niebezpieczenstw NIEBEZPIECZNEJ KUCHNI. Kto to, kurwa, posprzata?Obrzydliwe i wstretne! Gabka na suszarce kapie brudem i smierdzi! (Jesli scisniesz ja lekko, To, co trysnie ci na rece, Moze zaklocic prace gruczolow i nawet cie oslepic.) W NIEBEZPIECZNEJ KUCHNI w moim domu, w nocy.Slowa te zostaly wycyzelowane, za to melodia i akompaniament powstaly noca w wyniku improwizacji, w stylu, ktory nazywamy "meltdown". Akompaniament pomyslano w ten sposob, by podawal rytm, fakture i efekty dzwiekowe, niekoniecznie zas akordy, melodie i "mocny beat" - a wiec to cos w rodzaju Sprechstimme, laczace parodie aromatu "poezji i jazzu" spod znaku beatnikow z abstrakcja tego typu onomatopei, ktore mozna uslyszec w "lakowych" utworach Beethovena - tych z kukulkami, szumem wiatru i tak dalej (tyle ze u nas nie ma kukulki tylko plugastwo w durszlaku). Nie poczuwam sie do dumnego miana poety. Moje teksty maja sluzyc wylacznie rozrywce - nie zostaly przeznaczone do rozmyslan. Niektore sa ze wszech miar glupie, inne odrobine mniej, a jeszcze inne dosc zabawne. Z wyjatkiem ostrych tekstow politycznych, ktore bardzo lubie pisac, pozostale w ogole by nie powstaly, gdyby nie fakt, ze zyjemy w spoleczenstwie, gdzie muzyka instrumentalna sie nie liczy - zatem jesli jakis facet zamierza zarobic na zycie dawaniem dzwiekowej rozrywki ludziom w Stanach Zjednoczonych, to lepiej niech wykombinuje, jak zrobic cos, do czego mozna dokleic ludzki glos. Odchylenia od normy Mowilem to juz kiedys w wywiadach: "Bez odchylen (od normy) niemozliwy jest postep".Aby jednak ktos sie odchylal z powodzeniem, musi przynajmniej przelotnie zapoznac sie z norma, od ktorej chce sie odchylic. Kiedy do mojego zespolu przychodzi nowy muzyk, zna juz rozmaite zasady obowiazujace w muzyce. Perkusista zna wszystkie techniki perkusyjne (wie, jak grac disco, shuffle, fatbacka itd.) Basisci maja w malym palcu wszystkie reguly gry na gitarze basowej (clungi, pochody, "tradycyjne" ostinata itd.) To sa dzisiejsze normy muzyki radiowej. Radosc, ktora daje mi przygotowywanie numerow na koncert, po czesci plynie z gwalcenia tych norm. Miejsce, w ktorym jest najmniej entuzjazmu do gwalcenia norm, to swiat orkiestry symfonicznej. Jesli muzykowi z orkiestry symfonicznej wreczy sie kartke z nowa muzyka, jego natychmiastowa reakcja bedzie: "Fe! To napisal facet, ktory jeszcze zyje!" Muzycy przychodza do orkiestry wiedzac, co jest "dobre" - wiedza, poniewaz grali to z milion razy w konserwatorium. Zatem kiedy kompozytor zjawia sie u nich z utworem, ktory zawiera techniki czy pomysly nie zalegalizowane podczas okresu spedzonego przez nich w konserwatorium, najprawdopodobniej doswiadczy odrzucenia na poziomie molekularnym - w wyniku mechanizmu obronnego calej orkiestry. Albowiem gdy tylko orkiestra bedzie chciala zagrac cos, czego nie zna, narazi sie na ryzyko spieprzenia sprawy. Sa tylko dwa sposoby unikniecia wiazacego sie z tym ambarasu: jeden to cwiczyc na probach - ale kto by za to placil? - drugi zas to w ogole nie grac zadnej nowej muzyki. Kiedy do miasta zjezdza goscinnie jakis dyrygent, zwykle nie dyryguje niczego, co napisal zyjacy kompozytor. Siega po Brahmsa, siega po Beethovena, po Mozarta - poniewaz wystarczy jedna rozgrzewka i juz wszystko brzmi znosnie. Wowczas ksiegowi sie ciesza, publicznosc tez, bo zna muzyke, wiec dzieki temu moze sie skupic na choreografii dyrygenta (po to w ogole kupila bilety i przyszla na koncert). Dlaczego ma to byc lepsze od kilku facetow, ktorzy jako ban-dzio rzepola w podlym barze "Louie Louie" albo "Midnight Hour"? Nienawistne praktyki Muzyka okresu klasycznego jest dla mnie nudna, poniewaz przypomina mi malowanie wedlug szablonu. Niektorych rzeczy kompozytorom tego okresu nie wolno bylo robic, poniewaz nie zostaly objete przepisami branzowymi, ktore okreslaly, czy dany utwor to symfonia, sonata czy cokolwiek innego.Wszystkie normy, ktore stosowano w dawnych czasach, zaistnialy tylko dlatego, ze facet placacy rachunki chcial, by "melodyjka", ktora kupuje, brzmiala tak, a nie inaczej. Krol mowil: "Kaze sciac ci glowe, jesli to nie bedzie brzmialo tak a tak". Papiez mowil: "Wyrwe ci paznokcie, jesli to nie bedzie brzmialo tak a tak". Ksiaze albo ktos inny mowil to samo, tylko moze innymi slowami, i podobnie jest dzisiaj: "Twojej piosenki nie zagraja w radiu, jesli nie bedzie brzmiec tak a tak". Ludzie, ktorzy uwazaja, ze muzyka klasyczna jest w jakis sposob szlachetniejsza od muzyki granej w radiu, powinni spojrzec na zastosowane w niej formy - i na to, kto placil rachunki. Niegdys byl to krol, taki czy smaki papiez. Dzis sa to rozmaite komisje wydajace koncesje, dyrektorzy programowi w radiu, disc jockeye i decydenci w przemysle fonograficznym - coz za banalna reinkarnacja dupkow, ktorzy ksztaltowali muzyke w odleglej przeszlosci. Wspolczesny podrecznik do nauki muzyki poswiecony harmonii jest ucielesnieniem calego tego zla w skatalogowanej formie. Kiedy po raz pierwszy wreczono mi taka ksiazke i kazano pocwiczyc, od razu znienawidzilem wprawki pasazowe. Mimo to uczylem sie ich. Jesli ktos czegos nienawidzi, powinien to dobrze poznac, by wiedziec, co to jest i uniknac tego w przyszlosci. Wiele kompozycji, ktore zyskaly z uplywem lat miano WIELKIEJ SZTUKI, smierdzi na mile nienawistnymi praktykami. Na przyklad zasada harmonii, ktora mowi, ze: "Akord zbudowany na drugim stopniu skali powinien dazyc do akordu zbudowanego na piatym stopniu skali, a ten powinien sie rozwiazywac na tonice" (II-V-I). Piosenki Tin Pan Alley i standardy jazzowe opieraja sie na harmonii II-V-I. Ja nienawidze tej progresji. W jazzie krzepi sie ja nieco dodajac dzwieki spoza skali do akordow, zeby te brzmialy soczysciej, ale to wciaz II-V-I. Dla mnie II-V-I to esencja "zlej muzyki bialego czlowieka". (Jedna z najbardziej ekscytujacych historii, ktore wydarzyly sie w swiecie muzyki bialego czlowieka, bylo wykorzystanie przez The Beach Boys progresji V-II w "Little Deuce Coupe". Wazny krok naprzod przez postapienie do tylu.) Wbicie mlodemu czlowiekowi do glowy tych wszystkich norm z ksiazek spoczywa na barkach nauczyciela. Aby zdac egzamin, student musi udowodnic, ze potrafi sie przystosowac do rozrywkowych potrzeb zmarlych przed wiekami krolow i papiezy, a kiedy juz to zrobi, dostaje kawalek papieru, na ktorym napisano, ze jest kompozytorem. Czy to nie przyprawia was o mdlosci? Sprawa wyglada jeszcze gorzej na studiach podyplomowych, gdzie uczy sie ludzi, jak pisac muzyke wspolczesna, poniewaz nawet w muzyce wspolczesnej istnieja nienawistne praktyki - na przyklad owo dwunastotonowe barachlo, wedle ktorego nie wolno zagrac pierwszej nuty, dopoki nie przebieglo sie przez pozostalych jedenascie, niszczac tonalnosc poprzez nadawanie wszystkim tonacjom jednakowej wagi. Ostateczna zasada powinna brzmiec nastepujaco: "Jesli w twoich uszach cos brzmi dobrze, to znaczy, ze jest wdechowe, jesli zas zle, to pewnie jest gowno warte". Im roznorodniejsze doswiadczenie muzyczne czlowieka, tym latwiej mu okreslic, co lubi, a czego nie lubi. Sluchacze amerykanskich stacji radiowych, wychowani na diecie zlozonej z... (wpisac odpowiednie slowo), przetrawili tak niewielka dawke muzyki, ze nawet nie wiedza, co lubia. W muzyce granej w radiu rzadzi tembr (faktura dzwiekow; na przyklad "Purple Haze" zagrane na akordeonie bardzo sie bedzie roznic od Hendrixa grajacego na jazgoczacej gitarze ze sprzezeniem). W muzyce nagranej na plycie ogolny tembr utworu (wypadkowa relacji poszczegolnych partii instrumentow i ich proporcji w zmiksowaniu) mowi sluchaczom w subtelny sposob, o czym jest piosenka. Instrumentacja niesie ze soba wazna informacje o kompozycji i, w niektorych wypadkach, nabiera wiekszej wagi niz sarna kompozycja. Amerykanscy sluchacze wiedza bardzo niewiele o etnicznej muzyce z innych rejonow swiata, a najblizej im do poznania wspolczesnej kompozycji orkiestralnej, gdy slysza soundtrack najnowszego filmu albo podklad muzyczny plynacy z telewizora. To zdumiewajace, ze w szkolach wciaz uczy sie przedmiotu zwanego kompozycja. Toz to wyrzucanie pieniedzy w bloto - chodzic na fakultet, by zostac wspolczesnym kompozytorem! Nawet gdyby uczyli tam jak najlepiej, to czy pomysleliscie, jak, do kurwy nedzy, bedziecie zarabiac na zycie, kiedy juz skonczycie szkole? (Najlatwiej zostac nauczycielem kompozycji i w ten sposob zarazic "choroba" nastepne pokolenie.) Jednym z czynnikow, ktory decydujaco wplywa na program nauczania muzyki w szkolach, jest to, ktora z mod w muzyce wspolczesnej dostaje najwiecej subwencji od tajemniczych darczyncow z krainy rozmaitych fundacji. Przez jakis czas jesli nie pisalo sie muzyki serialnej (gdzie tonacje maja liczby, dynamika ma liczby, gestosci wertykalne maja liczby itd.) albo jesli utwor nie mial se-rialnego rodowodu, to nie bylo sie wartym zlamanego grosza. Krytycy i akademicy stawali ramie w ramie, by powiedziec autorowi, ze jego dzielo to kupa gowna, bo liczby sie nie zgadzaja. (Nie zaprzatali sobie glowy, jak to brzmi, czy kogos porusza ani czego dotyczy. Najwazniejsze byly liczby.) Fundacje, ktore przyznaja pieniadze ludziom zaangazowanym w podobne przedsiewziecia, od czasu do czasu postanawiaja przestac finansowac jeden gatunek muzyki i przerzucic sie na inny, ktorym akurat sie zafascynowaly. Na przyklad bywalo tak, ze dawali forse tylko na rzeczy spod znaku pi-piiip (kompozycja serialna i elektroniczna). Teraz finansuja jedynie minimalizm (prostacki, oparty na powtorkach rodzaj kompozycji, latwy do wycwiczenia, a wiec oszczednosc w kosztach). Czego wiec ucza dzis w szkole? Minimalizmu. Dlaczego? Bo mozna na to dostac forse. Efekt dla kultury? Monochromonotonia. By uzyskac odpowiednio wysoki status na uniwersytecie, profesor czy inaczej mowiac kompozytor-wykladowca musi sie podlaczyc do czegos, co naprawde ma wziecie, na co daja forse dobroczyncy i - podobnie jak w wypadku tej ksiazki - slowem-kluczem jest tu "minimalizm". Zatem po uciazliwym semestrze, ktory spedzili na ocenianiu kompozycji swych minimalnych podopiecznych, minimalni profesorowie poprawiaja birety i wypelniaja podania o "zapomoge hojnej fundacji". Studenci i nauczyciele co roku rywalizuja leb w leb o dostep do tego koryta. Pewnego dnia fundacje kultury przestana finansowac muzyke minimalistyczna, a zaczna cos innego i wowczas Krajobraz Muzyki Powaznej zaroi sie od nikomu niepotrzebnych, pozostawionych samym sobie minimalistow z dyplomem. Trach! Szlag trafil posade! Ponizszy tekst to fragment przemowienia, ktore wyglosilem w 1984 roku na zjezdzie American Society of University Composers (Amerykanskiego Stowarzyszenia Kompozytorow Uniwersyteckich)."Nie naleze do waszej organizacji. Nic o niej nie wiem, zupelnie sie nia nie interesuje, a jednak poproszono mnie, bym wyglosil cos na ksztalt mowy przewodniej. Zanim zaczne, chcialbym was ostrzec, ze uzywam brzydkich slow i powiem rzeczy, ktore sie wam nie spodobaja i z ktorymi sie nie zgodzicie. Nie powinniscie jednak czuc sie zagrozeni, poniewaz ja jestem zwyklym bufonem, a z was sa powazni kompozytorzy. Tym, ktorzy tego nie wiedza, chce wyjasnic, ze tez jestem kompozytorem. Nauczylem sie komponowania dzieki chodzeniu do bibliotek i sluchaniu plyt. Zaczalem komponowac jako czternastolatek i robie to juz trzydziesci lat. Nie lubie szkol. Nie lubie nauczycieli. Nie lubie wiekszosci rzeczy, w ktore wy swiecie wierzycie - i jakby tego bylo malo, zarabiam na zycie gra na gitarze elektrycznej. Przy poruszaniu spraw dotyczacych kompozytorow bede dla wygody, bez zamiaru obrazania kogokolwiek z was, mowil w pierwszej osobie liczby mnogiej. Niektore 'MY' beda dotyczyly ogolu kompozytorow, inne nie. A teraz moje przemowienie: Czy Nowa Muzyka ma jakies znaczeniew spoleczenstwie przemyslowym? Najbardziej klopotliwym aspektem sprawy jest pytanie: Dlaczego ludzie wciaz komponuja muzyke, a nawet udaja, ze ucza innych, jak to robic, skoro w pelni zdaja sobie sprawe, ze wszyscy maja to gleboko w dupie?Czy naprawde warto pisac nowa muzyke dla odbiorcow, ktorych to nic nie obchodzi? Wydaje sie, ze istnieje powszechna zgoda co do tego, ze muzyka autorstwa zyjacych kompozytorow jest nie tylko malo wazna, ale wrecz budzi odruchy wymiotne w spoleczenstwie, ktorego glowne zajecie polega na konsumpcji dobr jednorazowego uzytku. Z cala wiec pewnoscia zaslugujemy na kare za to, ze zawracamy ludziom glowe forma sztuki, ktora jest az tak niepozadana i trywial- na w ogolnym stanie rzeczy. Zapytajcie swojego bankiera albo urzednika z wydzialu kredytow, a powiedza wam, ze jestesmy szumowinami. Najgorszymi pod sloncem. Powiedza, ze jestesmy przezarci zlem do szpiku kosci. Ze jestesmy niepotrzebnymi nikomu lumpami. Bez wzgledu na to, jak wiele przywilejow wycyganimy z naszych uniwersytetow, gdzie wytwarzamy denerwujace, mdle produkty sporzadzone z mialkiego lajna, gleboko w duszy dobrze wiemy, ze jestesmy gowno warci. Niektorzy z nas pala fajke. Inni maja sportowe marynarki z tweedu ze skorzanymi latami na lokciach. Jeszcze inni - nastroszone brwi jak szaleni naukowcy. Niektorzy angazuja sie w bezwstydne popisy z apaszkami w niewiarygodnie dramatyczny wzorek, noszonymi do golfow. To tylko kilka z powodow, dla ktorych zaslugujemy na sroga kare. Dzis, podobnie jak w przeszlosci, kompozytor musi kierowac sie specyficznym gustem (niewazne, ze zlym) KROLA - ktory odrodzil sie pod postacia producenta telewizyjnego, dyrektora opery, zasiadajacej w specjalnej komisji pani z budzaca postrach fryzura albo jej siostrzenicy imieniem Debbie. Niektorzy z was nie maja pojecia, ze Debbie istnieje, poniewaz nie musicie sie zadawac ze stacjami radiowymi i wytworniami plyt, jak to robia z koniecznosci mieszkancy Rzeczywistego Swiata, ale lepiej, zebyscie sie cos o niej dowiedzieli na wypadek, gdybyscie kiedys chcieli tam zawitac. Debbie liczy sobie trzynascie lat. Jej rodzice maja sie za przecietnych, bogobojnych bialych Amerykanow. Tatus nalezy do jakiegos skorumpowanego zwiazku zawodowego i jest, jak latwo sie domyslic, leniwym, niekompetentnym, przeplacanym, tepym skurczybykiem. Matka jest seksualnie nie spelniona, chciwa jedza. Zyje tylko po to, by wydawac zarobione przez meza pieniadze na idiotyczne ciuchy, dzieki ktorym wyglada "mlodziej". Debbie jest niewiarygodnie glupia. Zostala wychowana tak, by szanowac wartosci i tradycje poczytywane przez jej rodzicow za swietosci. Czasem marzy, by pocalowal ja ratownik. Kiedy ludzie z Tajnego Biura, Skad Zawiaduje Sie Wszystkim, uslyszeli o Debbie, nie posiadali sie z radosci. Byla doskonala. Byla beznadziejna. Byla dziewczynka w ich typie. Zostala niezwlocznie wybrana na Archetypowego, Wyimaginowanego Konsumenta Muzyki Pop i Najwyzszego Arbitra w Sprawie Muzycznego Gustu Calego Narodu. Od tej chwili wszystko w tym kraju, co mialo chocby pozor muzyki, musialo zostac zmodyfikowane tak, by spelniac wymogi, na ktore wedle wyobrazenia ludzi z Tajnego Biura skladaly sie potrzeby i pragnienia Debbie. Gust Debbie zdeterminowal rozmiar, ksztalt i kolor wszelkiej muzyki nadawanej i sprzedawanej w Stanach Zjednoczonych w ostatnich latach. W koncu nasza sliczna wyrosla na taka sama kobiete jak jej matka i wyszla za faceta podobnego do tatusia. Udalo sie jej rozmnozyc. Ludzie z Tajnego Biura nie spuszczaja obecnie oka z jej coreczki. A teraz pytanie. Czy Debbie powinna was obchodzic jako powaznych amerykanskich kompozytorow? Uwazam, ze tak. Poniewaz ponad wszystko inne Debbie woli krociutkie piosenki o relacjach miedzy chlopcem a dziewczyna, spiewane przez osoby o nieokreslonej plci, ubrane w sadomasochistyczne ciuszki, i poniewaz w gre wchodza olbrzymie pieniadze, najwieksze wytwornie plytowe (ktore jeszcze kilka lat temu podejmowaly niekiedy ryzyko i nagrywaly nowe utwory) pozamykaly wszystkie dzialy z muzyka powazna i nie nagrywaja juz niemal nic nowego. Male wytwornie, ktore to jeszcze robia, maja niewydolna dystrybucje. (Niektore maja tez niewydolna ksiegowosc - wydadza wasza plyte i nie zaplaca wam ani grosza.) To wszystko uwypukla podstawowy problem zwiazany z zyjacymi kompozytorami: zyjacy kompozytorzy lubia jesc. (Zazwyczaj ich pozywienie jest brazowe i grudkowate i bez watpienia taki wikt ma wymierny wplyw na ich osiagniecia tworcze.) Praca kompozytora polega na dekorowaniu fragmentow czasu. Bez muzyki, ktora go ozdabia, czas jest tylko garscia nudnych terminow, z ktorych trzeba sie wywiazac z robota, albo dat, kiedy to trzeba zaplacic rachunki. Zyjacy kompozytorzy maja wiec prawo do wynagrodzenia za korzystanie z ich pracy. (Truposze nie wyciagaja reki po forse - oto kolejny powod, dla ktorego preferuje sie Muzyke Umarlych.) Jest jeszcze jeden powod popularnosci Muzyki Umarlych. Dyrygenci wola ja nade wszystko, poniewaz dla nich najwazniejsze to dobrze sie zaprezentowac na koncercie. Grajac utwory, ktore muzycy maja w malym palcu, bo wycinali je od pierwszego dnia w konserwatorium, minimalizuje sie koszty prob - wykonawcy popadaja w rutyne szafy grajacej i rzna klasyczne kawalki bez najmniejszego wahania, wystepujacy zas goscinnie dyrygent, wolny od muzyki, ktora wymagalaby skupienia, moze sie ciskac na podium w udawanej ekstazie, dajac popis przed paniami z rozmaitych rad i komisji (damulki przede wszystkim pragnelyby, zeby stal bez gaci). -Ej, kolego, kiedy to ostatni raz pogwalciles jakas norme, co? Nie mozesz ryzykowac? Zbyt wiele do stracenia na starej Alma Mater? Nie byloby dokad pojsc? Niewykwalifikowany do sprzatania ulic? Uwazaj! Oto znowu! Banda facetow, ktorzy zyja w starym dowcipie: Ty oraz dwa miliardy twych najblizszych przyjaciol i wszyscy tkwicie po szyje w gownie, kwilac, zeby NIE ROBIC ZAMETU! Co rodzi taka postawe? Zwierzecy strach przed niepochlebna recenzja jednego z tych gluchych jak pien krytykow, ktorzy wykorzystuja prawykonanie kazdego nowego utworu do wyostrzenia swego piora. Zapotrzebowanie na parszywe wystepy muzykow i dyrygentow, ktorzy wola grac Odgrzewanych Umarlakow od wszystkiego, co zostalo napisane za ich zycia (co czyni z nich asystentow wspomnianych juz krytykow, choc jednoczesnie chodza w aureoli wielkich artystow). Kurczowe trzymanie sie Serialnego Rodowodu i lek przed utrata poczucia bezpieczenstwa plynacego ze swiadomosci, ze nikt juz sie nie przysluchuje. Ubiegnijcie tych wszystkich ludzi, panie i panowie. Sami wymierzcie sobie kare, zanim oni to zrobia. (Jesli postapicie tak kolektywnie, moze prawa do emisji telewizyjnej beda cos warte?) Zacznijcie planowac juz teraz, zeby wszystko bylo gotowe na nastepny zjazd. Zmiencie nazwe waszej organizacji z Amerykanskie Stowarzyszenie Kompozytorow Uniwersyteckich na Amerykanskie Stowarzyszenie Kompromisow Uniwersyteckich, skrot pozostanie ten sam, nie bedziecie musieli nawet zamawiac nowych pieczatek, nastepnie zdobadzcie troche cyjanku, wsypcie go do wazy z tym bialym winem, ktore tak bardzo cenia "artysci", lyknijcie i wypuscicie sie w Wielkie Nieznane! Jesli dzisiejszy poziom ignorancji i analfabetyzmu sie utrzyma, za mniej wiecej dwiescie, trzysta lat nastapi era nostalgii za obecnymi czasami - i zgadnijcie, czyja muzyke bedzie sie wtedy gralo?! (Wciaz beda grali ja zle, to jasne, i nie dostaniecie zadnych pieniedzy za to, zescie ja napisali, ale co tam! Przynajmniej nie umarliscie na syfilis w burdelu, otepiali od opium, w utrefionej peruce na glowie). Wszystko skonczone, ludzie. Nabierzcie wreszcie rozumu - zalatwcie sobie licencje na handel nieruchomosciami i zmiencie zawod. Albo przynajmniej powiedzcie swoim studentom: "Nie robcie tego! Przerwijcie to szalenstwo! Nie piszcie wiecej MUZYKI WSPOLCZESNEJ! (Jesli tego nie zrobicie, maly smierdziel wyrosnie pewnie na wiekszego wdupowlaza niz wy, bedzie nosil apaszke w jeszcze dramatyczniejszy wzorek, pisal jeszcze bardziej denerwujaca, mdla muzyke i wtedy stracicie na jego rzecz wasza ciepla posadke na uniwersytecie.)" Pierre Boulez Poznalem Bouleza po tym, gdy wyslalem mu partytury ze swoimi utworami orkiestrowymi w nadziei, ze bedzie chcial je dyrygowac. Odpisal, ze nie moze tego zrobic, poniewaz choc mial do dyspozycji we Francji orkiestre kameralna zlozona z dwudziestu osmiu instrumentow, to nie mial pelnej orkiestry symfonicznej (a nawet gdyby bylo inaczej, to tez pewnie nie skorzystalby z jej uslug, bo jak mi potem wyjasnil, nie obchodzilo go "Francuskie Brzmienie Orkiestrowe" i wolal Orkiestre Symfoniczna BBC).Pierwsza plyte Bouleza kupilem, gdy bylem w maturalnej klasie. Bylo to firmowane przez Columbie nagranie Le Marteau Sans Maitre pod dyrekcja Roberta Crafta z Zeitmasse Stockhausena na drugiej stronie. W ciagu roku udalo mi sie zdobyc partyture tego utworu. Sluchalem wiec plyty z oczami wbitymi w zapis nutowy i wtedy zauwazylem, ze wykonanie nie jest zbyt precyzyjne. Pozniej kupilem nagranie tego utworu firmowane przez wytwornie Turnabout, na ktorym dyrygowal sam Boulez, i znow bylem zdumiony, bo spostrzeglem, ze pierwsza czesc poprowadzil znacznie wolniej, niz bylo zaznaczone w partyturze. Nagabywalem go o to, kiedy sie spotkalismy. Boulez jest, by uzyc jednego z ulubionych okreslen Thomasa Nordegga, czlowiekiem "powaznym jak nowotwor", ale bywa tez czasem skory do smiechu. Przypomina mi nieco postac, w ktora wciela sie Herbert Lom w filmach o Rozowej Panterze. Nie ma wprawdzie tego psychotycznego tiku oka, ale charakteryzuje go podobna nerwowosc, jak gdyby z jakiegos powodu mial za chwile wybuchnac niepohamowanym smiechem. Zjedlismy razem lunch w Paryzu, przed nagraniem The Perfect Stranger. Boulez zamowil cos o nazwie brebis du... (wstawic odpowiednie slowo). Nie wiedzialem, co to jest. Wyglad? Surowiec podobny do miesa na lisciu dziwacznej salaty, polany polprzezroczystym sosem. Wygladalo, ze naprawde mu smakuje. Chcial mnie nawet poczestowac, zapytalem wiec, co to jest. "Pokrojony krowi nos" - odparl. Podziekowalem grzecznie i powrocilem do jedzenia kotleta. W 1986 lub 1987 roku widzialem Bouleza, jak dyrygowal Nowojorska Orkiestra Filharmoniczna z Phyllis Bryn-Julson jako solistka w Lincoln Centre. Publicznosc zachowywala sie wyjatkowo niegrzecznie. W pierwszej czesci koncertu grano Strawinskiego i Debussy'e-go, w drugiej muzyke samego Bouieza. Po przerwie sluchacze wrocili na miejsca i czekali, az Boulez zacznie dyrygowac wlasny utwor - ktory byl bardzo cichy w porownaniu z poprzednimi - i kiedy uznali, ze niewiele sie dzieje, niemal polowa z nich wstala - halasliwie - i wyszla z sali. Boulez dyrygowal dalej. Ja skorzystalbym z okazji, chwycil za mikrofon i krzyknal: "Siadac, dupki! Macie sluchac grzecznie, bo to muzyka Jednego z Zywych!" The Perfect Stranger Od wydania plyt z nagraniem Londynskiej Orkiestry Symfonicznej odrzucilem przynajmniej pietnascie ofert wspolpracy z orkiestrami kameralnymi rozmaitych rozmiarow z calego swiata, ktore proponowaly mi pieniadze w zamian za napisanie dla nich muzyki. Gdybym byl poczatkujacym kompozytorem, uznalbym to wziecie za najwspanialsza rzecz pod sloncem - ale nie jestem i nie mam juz czasu na glupstwa. Malo tego, drze na sama mysl, co by sie stalo z moja muzyka, gdybym nie byl obecny na probach.By jeszcze skomplikowac sprawy, owe oferty wymagaja mojej obecnosci na prawykonaniu - na ktorym musialbym siedziec i udawac, ze wszystko idzie jak po masle. Cos takiego przydarzylo mi sie, kiedy Boulez dyrygowal koncertowe prawykonanie Dupree's Paradise, The Perfect Stranger i Naval Aviation in Art? Utwory nie zostaly wycwiczone. Bylo to dla mnie okropne doswiadczenie. Boulez musial mnie doslownie wciagnac za fraki na scene, bym sie uklonil. Podczas koncertu siedzialem obok na krzesle i widzialem, jak z czol muzykow leja sie strugi potu. Nazajutrz mieli wejsc do studia IRCAM i nagrac utwory na plyte. W hazardzie, jakim jest nowa muzyka, wszyscy ponosza ryzyko. Ryzykuje kompozytor, ryzykuja wykonawcy i ryzykuje publicznosc, ale najwiecej ma do tracenia ten pierwszy - kompozytor. Wykonawcy prawdopodobnie nie zagraja jego muzyki wlasciwie (niepowazne podejscie do pracy, za malo czasu na proby), natomiast publicznosc nie bedzie sluchac uwaznie, poniewaz wszystko bedzie brzmiec zle (licha akustyka, slabe wykonanie). W takiej sytuacji nie ma drugiego podejscia - publicznosc ma tylko jedna okazje, by wysluchac muzyki, poniewaz mimo tego, co napisano w programie - "swiatowe prawykonanie" - zwykle jest to wykonanie rowniez ostatnie. Zanim publicznosc zdecyduje, czy utwor sie jej podoba czy nie, musi go wpierw wysluchac. Zanim go wyslucha, musi wiedziec, ze taki utwor istnieje. Aby utwor istnial w formie, w ktorej moze dotrzec do publicznosci, musi byc wykonany. Aby dotarl do szerokiej publicznosci, musi zostac nagrany, wydany, na plycie, rozprowadzony do sklepow i wystawiony na sprzedaz. Nie istnieje dzis interesujaca nowa muzyka. Pomimo skrajnych pogladow wyrazonych nieco wczesniej w tym rozdziale wiem, ze szczerzy, optymistycznie nastawieni ludzie wciaz komponuja. W takim razie, gdzie ta muzyka sie podziewa, do kurwy nedzy? Dobre pytanie! W tych rzadkich wypadkach, kiedy sie ja nagrywa na plyty, nie otrzymuje ona niestety odpowiednio Silnego Pchniecia na rynek (ani nawet slabowitego prztyczka), tak ze szeroka publicznosc, ktora moglaby ja polubic, nie moze na nia w ogole natrafic. Pan Detaliczny ma to gleboko w dupie - jemu zalezy tylko na tym, zeby wepchnac ludziom w lapy jak najwiecej Michae-low Jacksonow. On tez musi splacac hipoteke. SuperBitchen Concerto Joe Blowa, ktore ladowalo niegdys w przegrodce numer 29 - blisko zaplecza - dzis juz nawet tam nie jest do znalezienia. Jezeli mamy zamiar rozwinac w Stanach Zjednoczonych kulture muzyczna warta zachowania dla przyszlych pokolen, powinnismy sie dobrze przyjrzec systemowi, ktory okresla, jak sprawy sie zalatwia dlaczego sie je zalatwia w taki a nie inny sposob, jak czesto sie zalatwia i kto je zalatwia. ROZDZIAL 9 Rozdzial poswiecony memu ojcu Kiedy moj tata pracowal w bazie lotniczej Edwards (1956-1959), mial oficjalnie dostep do scisle tajnych materialow. W tym okresie ciagle wylatywalem ze szkoly i ojciec martwil sie, ze straci przez to wysokie stanowisko albo w ogole wyrzuca go z pracy. Powiedzial mi, ze jesli sie ustatkuje i zaczne dostawac dobre stopnie, wysle mnie do konserwatorium Peabody w Marylandzie. Pewnie myslal sobie: "Dobra, to jest szkola muzyczna, a on chce grac muzyke, nie chce byc inzynierem. Jak tam pojdzie, to sie uspokoi". W tym czasie jednak tak juz znienawidzilem "edukacje", ze obrzydlo mi chodzenie do szkoly - jakiejkolwiek, muzycznej czy innej. Nie chcialem miec z tym nic wspolnego.Sadze, ze moj ojciec byl ciekawym czlowiekiem - mimo ze niezbyt dobrze nam sie razem ukladalo. Byl dobry z matematyki - napisal (i sam wydal) ksiazke na temat prawdopodobienstwa wygranych w grach hazardowych. Przez cale zycie chcial napisac "Historie Swiata" - ktorego pepkiem miala byc Sycylia. (Mozecie sobie wyobrazic, jak rzymianin smialby sie z takiego pomyslu? Wiecie, co ludzie we Wloszech mysla o Sycylijczykach? Wiecie, co rzymianie mysla o innych narodach?) Na ogol staralem sie nie wchodzic ojcu w droge - a on na tyle, na ile mogl, podobnie postepowal wobec mnie. Kiedy juz zagoscilem na dobre w show-businessie i zarobilem troche pieniedzy, kupilem rodzicom dom i wtedy chyba juz nie mysleli, ze jestem do niczego. Moj tata zmarl, kiedy bylem w trasie. Rok 1973, gralismy wtedy w Circle Star Theater w Phoenix w Arizonie. Pod moja nieobecnosc pogrzebem zajela sie Gail. Do dzis opowiada o facecie z zakladu pogrzebowego, ktory mial srebrna spinke do krawata w ksztalcie lopaty. Wydaje sie, ze moja mama lubi czytac o mnie w gazetach i ogladac mnie w telewizji. Wedlug niej to dobrze, ze sie tam pojawiam. Jednak jest zarliwa katoliczka, kto wiec moze wiedziec, co naprawde mysli o tym, co robie czy mowie? Wydaje mi sie, ze jesli czlowiek kieruje sie w zyciu checia uzyskania rodzicielskiego "uznania" czy "blogoslawienstwa", popelnia wielki blad. Im szybciej powie sobie: "Dobra, oni to oni, ja to ja", tym lepiej na tym wyjdzie w zyciu. Moglibysmy znacznie ograniczyc wystepowanie chorob psychicznych w skali calego swiata, gdybysmy przyznali, ze rodzice moga doprowadzic dzieci do szalenstwa. Jestem przekonany, ze do pewnego stopnia to wlasnie oni sa winni temu, ze dzieciom odbija. Maja w tym wiekszy udzial niz telewizja czy plyty z rock and roilem. Istnieja tylko dwie rzeczy, ktore bija pod tym wzgledem telewizje i rodzicow - religia i narkotyki. "Cala dawna historia zostala napisana dla uciechy klas panujacych. Klasy nizsze nie umialy czytac, a ich wladcy nie mieli ochoty pamietac, co sie przydarzylo ich poddanym". Moj tata (powiedzial mi to, kiedy bylem dzieckiem) Z biegiem lat moje zainteresowanie historia poglebilo sie na tyle, ze prawie potrafilem zrozumiec ojcowska fascynacje ta dziedzina. Nigdy nie udalo mu sie napisac jego Sycylijskiej Historii Swiata, ale poniewaz my mamy kilka godzin, sprobujmy podejsc do tego inaczej - za centrum swiata przyjmijmy zespol rock-and-rollowy. Krotka historia swiata Dobra - postaramy sie teraz byc powazni... Muzyka popularna mowi nam cos o kulturze popularnej, a ta z kolei mowi nam o popularnym toku myslenia (albo jego braku). Kiedy po raz pierwszy pojawil sie rock-and-roll, dorosli przyjeli go bardzo wrogo. Dzis tancza do niego aerobik. Na poczatku wykonawcy rock-and-rolla - a takze jego odbiorcy - uwazani byli za ludzi z marginesu spolecznego. Nagle nadeszly lata szescdziesiate i, o cudzie cudow!, mieszkancy nedznej, malej wysepki tuz przy Francji ponownie wynalezli kolo i potoczyli je prosto w naszym kierunku (i po naszej stopie). Po tym jak rozleglo sie obrzydliwe chrupniecie miazdzonych kosci, nazwy Beatles i Rol ling Stones weszly na stale do slownika Amerykanow. Dzieki inwazji Brytyjczykow zaznajomilismy sie z pojeciem samodzielnego zespolu spiewajacego. Spiewajace zespoly, ktore graly na wlasnych instrumentach, byly w Ameryce rzadkoscia. Rockowa muzyke tworzyli wtedy solisci albo zespoly wokalne, wspomagane przez anonimowych faciow, ktorzy usilowali grac na instrumentach. Sukces brytyjskich zespolow spowodowal zmiane w organizacji zespolow amerykanskich. Musialy one byc odtad samodzielne, gdyz w kazdym barze, gdzie wystepowaly, zadano od nich grania ich wlasnych, malych wersji The Beatles albo The Rolling Stones. Mniej wiecej wtedy wlasnie odkryto, ze sprzedajac okragle kawalki czarnego plastiku w tekturowej kopercie z glupim obrazkiem, mozna zarobic miliony albo nawet miliardy dolarow. Na poczatku "Wielka Forse" robili drobni kanciarze, ktorzy wyruchiwali zespoly doo-wopowe z ich tantiem. Podczas gdy kanciarze grali sobie w golfa, piosenkarze odchodzili w idylliczna kraine igiel i kuchenek gazowych. Nadeszly lata siedemdziesiate. Wtedy juz wodzowie korporacyjnej Ameryki uznali, ze znaja Odpowiedz, i tak oto swiat poznal cieplo i szczerosc rocka korporacyjnego. Korpo-rock przerodzil sie w disco - ktorego rozwoj opieral sie na statystycznym zalozeniu, ze muzyka bez oblicza jest lepsza i tansza od jakiejkolwiek muzyki z charakterem. Wlasciciele barow i klubow, w ktorych grano dotad na zywo, przestali wynajmowac muzykow i zastapili ich adapterami, duzymi glosnikami i blyskajacymi swiatlami. Disco nie bylo tylko muzyka, to byl takze sposob zycia. Wyznawcy disco bez przerwy sie stroili i chodzili do knajp (pod warunkiem, ze bramkarz ich wpuszczal), gdzie wszyscy "dobrze wygladali". Potem, po calym wieczorze zmiany swiadomosci srodkami farmaceutycznymi wygladali jeszcze lepiej. Zanim sie spostrzegli, juz brali Minete. Punk, w koncu lat siedemdziesiatych, mial oznaczac bunt przeciwko temu glupiemu postepowaniu. Grupy maniakow zaczely wycinac kawalki w obskurnych norach, nabywajac wlasnych glupich przyzwyczajen. Tak, punk wrocil do korzeni rock and roila - a takze do zwiazanych z nim tajemniczych operacji rachunkowych. Kolesie z agrafkami w nosach zbierali jeszcze mniej szmalu niz ich doo-wopowi protoplasci. Z punku wydzielila sie new wave - wysterylizowana agrafka. Spiewajac "Mniam-mniam!", nowi urodziwi punkowcy tez przyjeli "odpowiednia pozycje" - tak jak wszyscy, ktorzy byli przed nimi, zaczeli dawac dupy korporacjom. Posluchajcie tych ciuchow Zaden nowy styl nie przetrwa w muzyce, jesli nie bedzie mu towarzyszyc zmiana ubioru. Do rocka trzeba sie ubrac. Zadna muzyczna innowacja nie odniesie sukcesu na szeroka skale, jesli nie zaangazuje sie w nia przemysl odziezowy i handel. Smierc z tesknoty Najwspanialszym osiagnieciem lat osiemdziesiatych byl masowy ped do ponownego przezuwania lekko podrasowanych wspolczesnie stylow muzycznych poprzednich dziesiecioleci. Odbywalo sie to w coraz szybciej nastepujacych po sobie cyklach "tesknoty" za przeszloscia.(Koniec swiata niekoniecznie trzeba sobie wyobrazac jako wielki ogien czy epoke lodowcowa. Sa dwie inne mozliwosci - jedna to smierc pod zwalami dokumentow, druga to smierc z tesknoty. Kiedy oblicza sie czas, jaki uplynal pomiedzy Wydarzeniem a Tesknota Za Tym Wydarzeniem, wydaje sie, ze w wypadku kazdego nastepnego cyklu jest on o rok krotszy. W ciagu cwiercwiecza dojdzie do sytuacji, w ktorej cykle beda nastepowaly po sobie tak szybko, ze ludzie nie beda w stanie zrobic kroku bez odczuwania tesknoty. W tym momencie wszystko sie konczy. Smierc z Tesknoty.) "Bo ja wiem..." Jedna z zaslug lat szescdziesiatych jest to, ze nagrano i wydano wtedy troche muzyki o niezwyklym czy tez eksperymentalnym charakterze. Kim byli ci madrzy, niezwykle swiatli menedzerowie, ktorym zawdzieczamy Zlota Ere Amerykanskiej Muzyki? Idacy z duchem czasu mlodziency o kwiatowym oddechu? Nie - starzy, zujacy cygaro faceci, ktorzy sluchali tasm i mowili: "Bo ja wiem... Co to, kurwa, jest? Dobra, wypusc to, wiadomo? Nie wiadomo."Takie podejscie do muzyki przynosilo jej znacznie wiecej dobrego niz postawa dzisiejszych bossow. "Mlodzi z glowa na karku" sa o wiele bardziej zachowawczy, a takze o wiele bardziej niebezpieczni od swych poprzednikow. Skad sie wzieli? Paru wyladowalo w branzy dlatego, ze ich ojcami byli niektorzy z owych staruszkow, od ktorych jechalo tytoniem. Inni sami utorowali sobie droge na szczyty - pewnego dnia gosc z cygarem mowil: "Posluchaj, Sherman. Zaryzykowalem, wypuscilismy to i ani sie obejrzalem, gdy sprzedalismy kilka milionow egzemplarzy. Ja wciaz nie mam pojecia, co to, kurwa, bylo, ale trzeba nam zrobic tak jeszcze raz. Posluchaj, co ci powiem, Sherm. Ktos nam musi dac cynk, co teraz wypuscic. Dlaczego nie przyjmiemy do roboty jednego z tych hipisowskich skurwieli?" Tak wiec przyjmuja do pracy jednego z hipisowskich skurwieli - nie zeby mial robic cos powaznego - przynosi kawe, listy, stoi z boku i patrzy, co sie dzieje - wyrabia sie. Pewnego dnia staruszek z cygarem mowi: "Posluchaj, Sherman, mysle, ze mozemy mu zaufac - wyglada na to, ze sie powoli otrzaskal. Zrobimy go naszym przedstawicielem - niech ON gada z tymi pojebami od tamburynu i kadzidel. On rozumie to cale gowno, przeciez ma takie same wlosy jak oni". Od tej chwili mlodzian pnie sie i pnie, nie mija wiele czasu, jak trzyma nogi na biurku i mowi: "Niech pan wywali Shermana, panie Maxwell. Aha, ten nowy zespol... Nie, nie mozemy ryzykowac... to po prostu nie to, czego chca dzieciaki. Wiem, bo przeciez mam takie same wlosy". Poki ci mineciarze nie wroca tam, skad przyszli, nic sie nie zmieni. Mozna powiedziec sporo dobrego o menedzerze, ktory jest gotow zaryzykowac i postawic na jakis pomysl, mimo ze mu sie on nie podoba czy tez go nie rozumie. Niestety, nowej gwardii brak takiego ducha. "Mlodziency" zawsze sie ogladaja za siebie. (Pamie- tacie, ze mieli takie same wlosy? Wypadly im juz pare lat temu z powodu tego gowna, ktore wpychali sobie do nosa.) Finansowa strona wolnosci artystycznej [Niektore fragmenty tego podrozdzialu pochodza ze zredagowanej kopii wywiadu, ktory udzielilem CNN. Mam wrazenie, ze z powodu wyrazonych w wywiadzie opinii o administracji Rea gana, CNN nie nadalo go po poludniu, w normalnym czasie emisji, lecz o polnocy w przededniu Wszystkich Swietych, kiedy MTV wlasnie transmitowala nasz koncert.]Czasami kiedy mowimy o wolnosci artystycznej w tym kraju, zapominamy, ze wolnosc ta czestokroc zalezy od odpowiedniego wsparcia finansowego. Kiedy, na przyklad, ma sie pomysl na wynalazek, potrzeba narzedzi i urzadzen, zeby go zrealizowac. Mozna sie cieszyc nieskrepowana wolnoscia, kiedy sie wpada na taki pomysl, ale gdy dochodzi do jego urzeczywistnienia, pojawiaja sie ograniczenia. Podobnie jest z zamierzeniami artystycznymi. Mozna miec pomysl na wspaniala opere, ale nie bedzie mozna jej wystawic, dopoki nie zaplaci sie lapowki zwiazkom zawodowym, ktore "sluza" sztuce. Negatywny wplyw zwiazkow zawodowych na sztuke jest dla mnie jednym z najbardziej przygnebiajacych elementow amerykanskiej rzeczywistosci. Z pomoca reprezentujacych je firm zwiazki zawodowe propaguja mit, ze Ameryka to kraj zwiazkowy i ze one wszystkie sa po to, by walczyc o prawa ludzi pracy. Byc moze na poczatku zwiazki naprawde wspieraly pracownikow, dzis jednak staly sie siecia organizacji, ktore tylko wyciagaja od ludzi pracy pieniadze, by przeznaczyc je na rozne bankowe machinacje. Z tych zas odnosi czesto korzysc zorganizowany swiat przestepczy. Prowadzac dzialalnosc artystyczna znalazlem sie kilkakrotnie w sytuacji, kiedy musialem zaplacic zwiazkowej obsludze technicznej ogromne pieniadze za to, ze nie zrobila nic. Czasami zdarzalo sie nawet, ze ludzie ci obnizali wartosc artystyczna przedsiewziecia, do ktorego ich wynajeto. Wiele lokalnych zwiazkow zawodowych dopuszcza sie wobec przyjezdnych zespolow haniebnych czynow - zdzieraja z nich pieniadze, a ich interpretacja obowiazujacych przepisow graniczy czesto z science fiction. Powiedzmy, ze ktos chce zrobic nagranie koncertu. Zjawia sie przedstawiciel zwiazku i mowi: "Nie moze pan wlaczyc sprzetu, dopoki nie zaplaci pan nam trzech tysiecy dolarow". "Za co?" - pyta ten ktos. "To oplata zwiazkowa". "Oplata za co?" "Och, no bo my musimy placic specjalny podatek za tych ludzi, ktorzy tu stoja dokola". "Ale za co?" "No coz, takie sa przepisy zwiazkowe i jesli pan nie zaplaci, nie dopuscimy do koncertu". Czy naprawde nie dopusciliby do koncertu? A macie watpliwosci? Kiedy zalezy mi na nagraniu i nie mam innego wyjscia, wtedy place. Inaczej nie place - i nie nagrywam. To wlasnie przydarzylo sie nam nie tak dawno temu w Chicago. Zwiazek chcial nam dowalic domiar trzech tysiecy dolarow za prawo do nagrywania. Tymczasem w zarejestrowaniu koncertu miala wziac udzial moja obsluga techniczna. Moj byl rowniez sprzet nagraniowy oraz ekipa robiaca nagranie. Za co niby mialem placic faciom, ktorzy siedzieli z boku i wcinali kanapki, ktorzy gdzies mieli moje przedsiewziecie i nie zrobiliby nic, zeby podwyzszyc jego jakosc? Nie ruszyli przeciez nawet palcem. Tak jest nie tylko w Chicago. Dlaczego skonczyly sie koncerty w Halloween? Ostatni raz gralismy w nowojorskim Palladium (zanim zrobili z tego dyskoteke) w 1981 roku. Bylo to na Wszystkich Swietych w ramach show MTV. Koncert transmitowany byl na zywo przez radio (Westwood One) i telewizje (MTV). Caly przekaz dzwiekowy szedl przez moj woz nagraniowy. Mimo to MTV, Westwood One i ja musielismy - kazdy osobno - zaplacic dodatkowo sto procent kosztow za obsluge techniczna - to znaczy za kolejnych faciow, ktorzy nie zrobili przy koncercie absolutnie nic. (Moja ekipa wypa-kowala i spakowala sprzet, a ja go obslugiwalem.) Powiedzialem: "Dobra, bedzie tego. Nigdy juz tu nie przyjade". Nie mieli wtedy w Palladium zbyt duzo koncertow, a poniewaz przyjezdzalismy tam co roku na Wszystkich Swietych, zaczeli sie wiec troche nad tym zastanawiac. W koncu zaproponowali mi "rabat" (dwa tysiace dolarow z dziewieciu, ktore mialem do zaplacenia). "Nie, dziekuje" - powiedzialem. Uswiadomcie to sobie, ludzie, kazdy z nas, MTV, Westwood One i ja, mial do zaplacenia dziewiec tysiecy dolarow - w sumie dwadziescia siedem tysiecy dolarow za jeden wieczor bezczynnosci. Uczciwosc jako staroswieckie, niemodne juz pojecie Zdaje sobie sprawe, ze kiedy wypowiadam sie przeciw zwiazkom zawodowym, zachowuje sie w oczach wielu ludzi nie po amerykansku. Chcialbym im przypomniec: nie cala Ameryka jest prozwiazko-wa, przewazajaca wiekszosc Amerykanow nie jest - i bardzo sie z tego ciesze. Niektorzy ludzie sie obawiaja, ze gdyby nie bylo zwiazkow zawodowych, mielibysmy z powrotem do czynienia z bezlitosnym wyzyskiem pracownikow i zatrudnianiem dzieci w fabrykach. Zgadzam sie z nimi. Kiedy nie patrzy sie wielkim przedsiebiorcom na rece, zaczynaja oni postepowac bez skrupulow. O co wiec mi chodzi? Chcialbym po prostu widziec wiecej uczciwosci w interesach - uczciwosci po obu stronach stolu. Dzis w Stanach Zjednoczonych jest tego mniej niz kiedykolwiek przedtem. Jest kilka przyczyn takiego stanu rzeczy. Kiedy przywodcy polityczni postepuja nieuczciwie, kiedy ludzie klamia w mass mediach - wtedy Wielkie Klamstwo staje sie dla narodu norma postepowania. W tym momencie uczciwosc to juz tylko staroswieckie, niemodne pojecie - nikt nie chce byc uczciwym, bo uczciwosc nie poplaca. Powiedzialbym, ze w dzisiejszych czasach nieuczciwosc to regula, natomiast uczciwosc to raczej wyjatek od niej. Statystycznie byc moze wiecej jest ludzi uczciwych, ale tych kilku, ktorzy decyduja o wszystkim, nie jest, i to przechyla szale. Nie wydaje mi sie, zebysmy mieli uczciwego prezydenta. Nie wydaje mi sie rowniez, zeby otaczali go uczciwi ludzie. Nie wierze tez, ze wiekszosc politykow w Kongresie czy w Senacie to uczciwi jegomoscie. Nie wydaje mi sie takze, ze wiekszosc tych, ktorzy prowadza wielkie interesy, jest uczciwa. Pozwalamy, zeby im uchodzilo na sucho, bo nie jestesmy na tyle uczciwi, zeby spojrzec prawdzie w oczy i uswiadomic sobie, ze manipuluje nami garstka naprawde nikczemnych osobnikow. I co wy na te komisje? Zazwyczaj rozne komisje weryfikacyjne (oraz ich glupie decyzje) mnoza sie wtedy, gdy stworzenie udanego "produktu artystycznego" pociaga za soba duze koszty produkcji.Zasiadanie w takich komisjach umozliwia niekompetentnym szczurom z roznych korporacji pobieranie dodatkowych dochodow (i utrzymywanie fikcji o roztropnosci w podejmowaniu finansowych decyzji), podczas gdy megafundusze zostaja przeznaczone na "murowane sukcesy" filmowe, broadwayowe i nagraniowe. "Murowany sukces" jest "murowany" tylko dlatego, ze Wysoka Komisja uznala go za "murowany". Poniewaz jednak zaden z jej czlonkow NIGDY nie jest za NIC odpowiedzialny, nikt z nich nie ma watpliwosci, ze WSZYSTKO POJDZIE JAK NAJLEPIEJ. Nic zatem dziwnego, ze Jedno artystyczne przedsiewziecie za drugim przeistacza sie w artystyczna nicosc, zas ich szereg nie ma konca. Azeby sprzedac to, "co spotkalo sie z uznaniem wszystkich", Wysoka Komisja musi wlozyc w przedsiewziecie jeszcze wiecej czasu i pieniedzy, tak by nikt nigdy nie poznal, ze dany pomysl artystyczny byl naprawde dobry. Tak wiec wyjasniajac, ze to kwestia bezpieczenstwa narodowego, Komisja zjednuje sobie pomoc rzadu federalnego i w ten sposob rozmywa wszelkie kryteria, dzieki ktorym odbiorca moglby sie przekonac, jak gowniana jest nowa produkcja. [Na koniec serwuja "Bojowa piesn Republiki" i wielkie oklaski murowane]. Sa miliony ludzi, ktorzy lubia muzyke i ktorych gust nie idzie w parze z "idealem korporacji". Stad wlasnie istnienie niezaleznych wytworni. Jednak jesli niezalezna firma nie prowadzi swej dystrybucji przez jakiegos "giganta" plytowego, detal dlugo bedzie zwlekal z placeniem, chyba ze ma ona nowy hit na nastepny miesiac. Zwykle niestety nie ma, ale "gigant" ma, i to jest wlasnie uklad, dzieki ktoremu ma sie zaplacone rachunki. Wielkie wytwornie maja na uwadze zysk, a nie muzyke. Ich zalozenie to wypuscic kazdego roku JEDNA zajebiscie przebojowa plyte. Korporacyjny rozsadek podpowiada, ze kupujac plyte facia, ktory sprzedaje sie w trzydziestu milionach egzemplarzy, dzieciaki zahacza cos jeszcze. Taki numer nazywa sie "nakrecaniem popytu". Zastanawialiscie sie kiedys, dlaczego co roku wszystkie nagrody Grammy zmiata jeden gosc? ROZDZIAL 10 To, na co czekaliscie Rozdzial ten poswiecony jest "historyjkom z trasy". (Sa one nieco ocenzurowane, aby ochronic osoby, ktore w nich wystepuja.)Czasami nie mozna wyjac tego, co sie wlozylo Podczas pewnego tournee mielismy kierownika trasy, ktory pracowal kiedys dla slynnego programu "TV Teen Idol" i ktory po prostu postanowil ruszyc w objazd z duzym zespolem. Jednym z przystankow bylo Dallas - miejsce zamieszkania Slynnej Groupie. Na dzien przed wystepem w tym miescie zatelefonowala ona do naszego kierownika. S.G. spytala: "Ilu jest facetow w zespole? Po koncercie bedzie na kazdego czekala dziewczyna". Zaproponowala nawet, ze sprowadzi dziewoje dla Pana Kierownika. Rzecz jasna kiedy schodzilismy po koncercie ze sceny, czekala juz na nas S.G. w otoczeniu P.G.-esek (Podwladnych Groupies). Zaczela wydawac rozkazy: "Ty idziesz z nim. Ty z nim. A ty z tamtym. Ty z tym". Potem bylo DUZE PRZYJECIE. Panu Kierownikowi ogromnie przypadla do gustu jego P.G. Pomyslal wiec sobie: "Co za WSPANIALY ZESPOL! I ja tu skorzystam!" Niestety nie bylo mu to pisane. Po balu, kiedy juz byli w hotelu, dziewczyna powiedziala mu, ze nie moga sie pieprzyc, poniewaz tydzien temu byl w miescie jeden z WIELKICH BRYTYJSKICH ZESPOLOW. Slynny bebniarz z tegoz wielkiego zespolu wyruchal ja wiecznym piorem i wciaz miala je w srodku. Ostroznie! Historii, ktora wam zaraz opowiem, nie moglem nagrac w czasie, kiedy sie rozegrala (1971). W 1987 roku zaprosilem jednak protago-nistke do udzialu w wywiadzie rejestrowanym na video. Najpierw moja wersja, tak jak to pamietam.Bohaterka jest dziewczyna o nazwisku Laurel Fishman. (Podaje jej prawdziwe dane, bo tak naprawde ona jest dumna ze swych wyczynow.) W latach szescdziesiatych byla stalym bywalcem naszych koncertow w Chicago i innych miastach Srodkowego Zachodu, w 1970 roku wygrala zas konkurs radiowy, prowadzony przez stacje z Chicago. Polegal on na tym, ze uczestnicy musieli opowiedziec w nie wiecej niz dwudziestu pieciu slowach, jak zespol The Mothers of Invention uratowal im zycie. Oto jej historyjka: podobno kiedy uslyszala nasz kawalek pt. "Call Any Vegetable", weszla w staly fizyczny kontakt z przyjaciolmi z krolestwa warzyw i od tej pory jej cialo zaczelo funkcjonowac regularniej. Zwyciezca konkursu dostawal wejsciowke za kulisy dla siebie i osoby towarzyszacej na nasz koncert w Auditorium Theater. Ja nawet nie wiedzialem, ze radio zorganizowalo taki konkurs. Dopiero tuz przed wystepem prowadzacy go facet powiedzial nam o tym i przedstawil nam ZWYCIEZCZYNIE - Laurel Fishman. Miala wsciekle pomaranczowoczerwone wlosy i makijaz az dotad. Byla troche przysadzista. Towarzyszyl jej facet, ktory wygladal jak Carl Franzoni z czasow Freak Out! Przyniosla "prezent" dla naszego zespolu. Byl to sloik z jej wlasnym gownem, ktore wygladalo, jakby zostalo recznie ugniecione w idealna kule. Laurel stwierdzila jednak, ze w takim ksztalcie z niej wyszlo. Nie moglem w to uwierzyc - wydawalo mi sie, ze widze na nim odciski dloni. Jim Pons, nasz gitarzysta basowy, byl urzeczony tym prezentem. Zabral go ze soba po koncercie do motelu. Kiedy wysiedlismy z samochodu i szlismy do windy, nie wytrzymal - musial sie natychmiast przekonac, czy jest prawdziwe. Odkrecil przykrywke, za- ciagnal sie poteznie i jeknal: "Oooooch, moj Boze!" Prezent wyladowal w pojemniku na smiecie tuz przy windzie. Zatkac dziure W 1981 roku gralismy na uniwersytecie Notre Dame, a byla to jedna z pierwszych tras Steve'ego Vai. Na koncercie pojawila sie Laurel Fishman. Zrzadzeniem losu Steve znalazl sie z nia w swoim pokoju motelowym. Tam zajeli sie bez reszty wykonywaniem roznych czynnosci, w czym wziela rowniez udzial szczotka do wlosow. W koncu Steve zaczal sie slinic na wlasnego fiuta, kiedy dziewczyna go branzlowala. (Kompletna relacje z wydarzen otrzymalem nastepnego ranka podczas tzw. Sprawozdania Sniadaniowego.)Szalony facet Stevie Vai We wrzesniu nabral przekonania, Ze bardzo potrzebowalby Seksualnego biczowania. Wiec predko zdecydowal, Ze jakas zenska sztuka W tym celu do drzwi jego domu Wieczorem moglaby zapukac. Na imie Laurel miala, Do Notre Dame raz pojechala (Powiedzial mi, ze jest jej winien Podziekowanie za biczowanie). Przytulna byla i niemala, Fachowo go zmaltretowala Ochlapal sobie kawal ciala, Gdy mu rozkosznie branzlowala. Szczotka do wlosow! Och! Wspaniala! (Nie, on nie wymaga szczotkowania! Faceci o modrych wlosach tego nie potrzebuja! Potem powiedziala: "Ten wlochaty przedmiot Uprzyjemni nam zabawe Potem bedzie banan!" Banan nieco byl zielony W przerwach w parze zanurzany, Ktora wypelniala pokoj Podczas "gotowania". Switem, gdy juz bylo widno, Laurel byla wciaz aktywna. Wstala szybko i juz ubrana Pozarla banana. ("Stevie's Spanking" z plyty Them or Us, 1984) Znalem Laurel od lat i poniewaz "uwiecznilem" ja w tej "folko-wej piosence", pomyslalem, ze powinienem ja poinformowac, co o niej napisalem, tak by w razie czego mogla wyrazic ewentualne zastrzezenia. Okazalo sie, ze nie tylko nie miala zadnych zastrzezen, ale ze bardzo sie jej spodobalo. Napisala mi oficjalne pozwolenie na publikacje piosenki, zawierajace rowniez pelna liste roznych przedmiotow, za ktorych pomoca pan Vai ja "spenetrowal" (np. czesci gitary, odpowiednio dobrane warzywa, parasol). FRANK: Mysle, ze powinnas powiedziec kilka slow - tak filozoficznie, wiesz - na temat swej slabosci do przedmiotow nieozywionych. LAUREL: Hm, one zaspokajaja pewne potrzeby. Nie wiem wlasciwie, jak to sie zaczelo i dlaczego mam do nich slabosc, ale czuje, ze wiele przedmiotow - czasami zwyklych przedmiotow domowego uzytku czy tez reprezentantow krolestwa warzyw i owocow - hm, nie powiem krolestwa zwierzat - i owocow... (Nie, to nie brzmi dobrze, "krolestwo zwierzat" nie brzmi dobrze. Tak naprawde, dzieci i zwierzeta to granica, ktorej nie przekraczam.) W kazdym razie wiele przedmiotow moze byc zrodlem zadowolenia - sadze, ze to chciales wiedziec? FRANK: Taa. Dobrze. Wydaje sie to wiec calkiem oczywiste - wpychasz sobie te rzeczy, poniewaz pragniesz zaspokojenia,LAUREL: To prawda. FRANK: Dobra. Nie wiemy, gdzie puszcza to video i kto bedzie je ogladal, ale moze panie, ktore je zobacza, nie probowaly jeszcze wpychac sobie roznych akcesoriow. Moze pozwolisz im skorzystac z twoich doswiadczen. LAUREL: Moge tylko powiedziec, ze warto chociaz raz sprobowac. Na pewno w kazdym domu znajdzie sie jakis przedmiot, do ktorego czasem odczuwa sie pociag. Moze to wlasnie ta szpachelka, ktora ma sie juz tyle lat - albo moze ten mlotek (tak naprawde to jednym z moich ulubionych przedmiotow jest mlotek z pokrytym czarna guma trzonkiem). To sa zwykle, pospolite przedmioty, ktorych ludzie uzywaja dosc czesto. Kiedy zdarza mi sie zobaczyc z jednym z tych przedmiotow szczegolnie atrakcyjnego mezczyzne, musze sie mocno wziac w karby, zeby sie powstrzymac.FRANK: Puszczasz oczko, tracasz lokciem, puszczasz oczko, tracasz lokciem. LAUREL: Wystarczy cokolwiek, naprawde - przezylam juz wiele milych wieczorow, ktore byly wynikiem popoludniowych zakupow w warzywniczym. FRANK: Starasz sie nas przekonac, ze masz w sobie pewna "maszynerie", dzieki ktorej mozesz pomiescic ogromne ciezary, no a poniewaz, teoretycznie rzecz biorac, ludziom zalezy na dobrej zabawie w zyciu (natura ludzka jest, jaka jest) - no wiec skoro nosisz w sobie taki sprzet (jak to powiedziec oglednie?) - skoro potrafisz "polknac" cos takiego, no to moze problem z wlozeniem innych, pospolitszych przedmiotow wynika z niewlasciwego ksztaltu i rozmiaru i byc moze to wlasnie w pewnym okresie zycia przywiodlo cie do praktykowania zachowan, ktore chrzescijanie moga uznac za "niecodzienne". LAUREL: Nie tylko oni, jesli o to chodzi. Wspanialy muzyk Pewnego razu w miescie na polnocy Florydy pewien Wspanialy Muzyk spotkal na parkingu przed hotelem trzy dziewczyny. Jedna z nich, blondynka, wydala mu sie wyjatkowo pociagajaca, poprosil ja wiec, aby spotkala sie z nim w "celach rozrywkowych" po koncercie.Zespolem kierowala agencja artystyczna, ktorej przedstawiciel mieszkal z muzykami w jednym hotelu. Tak sie zlozylo, ze ow agent namierzyl podczas koncertu dziewczyne, ktora interesowal sie Wspanialy Muzyk. Poniewaz Wspanialy Muzyk znal dobrze ludzka nature, nie zmartwilo go zbytnio odebranie mu jego "ukochanej". Wiedzial bowiem, ze: [1] Poniewaz agent byl agentem, niemozliwe bylo, aby pieprzyl dziewczyne cala noc. [2] Pokoj agenta sasiadowal z jego pokojem. [3] Pokoj agenta mial balkon, ktory sasiadowal z balkonem jego pokoju. [4] Poniewaz bylo lato, istnialo duze prawdopodobienstwo, ze zaslony w oknie agenta beda rozsuniete, a nawet ze okno bedzie otwarte. Wspanialy Muzyk obliczyl takze, ze kiedy wroci do hotelu, bedzie musial poczekac zaledwie kilka minut, zeby agent doprowadzil do konca swa nikczemna misje. Powiedzial kolegom z grupy (ktorych przyprowadzil do swego pokoju na siodmym pietrze), ze ma sie zdarzyc cos "interesujacego" i ze powinni "byc w pogotowiu". Chwyciwszy wiernego polaroida, przeskoczyl ze swego balkonu na sasiedni i przy kliknieciu migawki oraz blysku flesza wyczarowal w mgnieniu oka "kompromitujace zdjecie" agenta. Niemile zaskoczony agent rzekl: "Bardzo bym chcial dostac to zdjecie", na co Wspanialy Muzyk odpowiedzial: "A ja bardzo bym chcial przejechac te dziewczyne". Doszlo do wymiany. Agent otrzymal zdjecie i nagi wycofal sie w kat pokoju, gdzie pograzyl sie w lekturze "Ojca chrzestnego". Wspanialy Muzyk zawolal zas przez balkon swoich kolegow. Dziewczyna obficie miesiaczkowala, zdawala sie jednak zachwycona perspektywa dalszej zabawy. Muzycy usiedli dookola lozka, jakby byli na wykladowej sali operacyjnej, i patrzyli zdumieni, jak Wspanialy Muzyk bierze ze stolu gratisowego szampana, zatyka szyjke kciukiem, wstrzasa poteznie butelka i wpycha ja w karmazynowy tunel, puszczajac jednoczesnie silny strumien purpurowego plynu. Wygladalo na to, ze dziewczyna osiagnela nieziemski orgazm. Wowczas Wspanialy Muzyk wyciagnal butelke w powodzi czerwieni, obrocil sie do widowni, powiedzial: "Na zdrowie, chlopaki!" i wypil to, co jeszcze zostalo. Nie-az-tak-Wspanialy Muzyk Historia o Wspanialym Muzyku weszla na stale do klasyki rockowego folkloru. Jest to jedna z tych opowiesci, ktore bez przerwy kraza, od jednego zespolu do drugiego, od drugiego do trzeciego, tak ze w koncu zaczeto opowiadac o innym muzyku, LICZYKRU-PIE (o bezboznie cuchnacym oddechu), ktorego tak zafascynowala owa historia, ze postanowil, iz wykorzysta swoj urok osobisty i pobije wyczyn Wspanialego Muzyka.Przetrzasnal okolice w poszukiwaniu dziewoi, ktora bylaby gotowa wytrzymac cos takiego. Kiedy juz znalazl "te jedyna" i uslyszal magiczne slowa "Czemu nie?", zabral ja do malego, niemieckiego hoteliku. Tam stanal przed koniecznoscia podjecia powaznej decyzji finansowej. Poniewaz cena malej butelki szampana wydala mu sie zbyt wygorowana (a wciaz goraco pragnal zasluzyc na miejsce na kartach historii), wybral wariant zastepczy. "Na co tam szampan!" - powiedzial. Wyjal ze swego zestawu przyborow do golenia kilka tabletek alka-prim, wepchnal je w dziewczyne i wlal w nia troche wody. Efekt nie byl ten sam. ROZDZIAL 11 Kije i kamienie "Krytykiem zostaje ten, kto nie moze byc artysta, tak jak donosicielem zostaje ten, kto nie moze byc policjantem".Gustaw Flaubert (z listu do Luizy Colet, 1846) "Oto definicja dziennikarstwa rockowego: ludzie, ktorzy nie potrafia pisac, przeprowadzaja wywiady z ludzmi, ktorzy nie potrafia myslec, w celu pisania artykulow dla ludzi, ktorzy nie potrafia czytac". Frank Zappa (ze starego wywiadu. Sentencja ta zostala "wypozyczona" przez autora scenariusza do filmu Rich and Famous). Wydaje sie, ze ludzie, ktorych najbardziej oburzaja moje teksty, to krytycy muzyczni. Sluchacze zazwyczaj je lubia. Jestem od lat atakowany na lamach roznych wydawnictw przez ludzi, ktorych nigdy nie spotkalem i ktorzy zdaja sie palac checia ukarania mnie za to, ze mam czelnosc pisac na niektore tematy. (Pewne czasopismo z Colorado nazwalo mnie "degeneratem" i uznalo, ze stanowie "zagrozenie dla spoleczenstwa".) Zazwyczaj krytycy i dziennikarze, ktorzy posiadaja fachowa wiedze muzyczna, nie zajmuja sie rock and rollem. Stad w wiekszosci recenzji moich plyt kwestie muzyczne sa pomijane, ich autorzy bowiem niewiele wiedza o muzyce. Moj wizerunek na rynku muzycznym opiera sie po czesci na opiniach ludzi, ktorzy nie sa kompetentni, by wydawac jakiekolwiek sady. Oto kilka przykladow: "Rodzice, mysleliscie, ze Beatlesi byli zli. Przy muzyce Rolling Stonesow zatykaliscie uszy. Sonny i Cher przyprawiali was o bol glowy. No coz, jak to sie mowi, niewiele jeszcze widzieliscie tak naprawde. Oto bowiem mamy tu zespol The Mothers of Invention z ich plyta pt. Freak Out!. Przybywaja z Hollywood. Ubrani sa strasznie. Maja brudne wlosy i brody. Brzydko pachna. To nie do uwierzenia. Tak wiec, drodzy Rodzice, kiedy nastepnym razem zjada do miasta Beatlesi, Stonesi czy Sonny i Cher, powitajcie ich z otwartymi ramionami". Loraine Alterman, "Detroit Free Press" (15 lipca 1966) "Sadze, ze mozna by to nazwac surrealizmem muzycznym. Nie ma tu zadnej tresci, sa za to az dwie strony muzycznego belkotu. The Mothers of Invention poswiecaja az dwa pelne krazki na to, co w ich przekonaniu jest "sztuka". Jesli ktos kupi te plyte, to moze wyjasni mi, o co, do cholery, chodzi w tej muzyce. The Mothers of Invention, utalentowany ale niezrownowazony zespol, splodzil plyte pod poetyckim tytulem Freak Out!, ktora moze byc najwiekszym bodzcem dla rozwoju przemyslu farmaceutycznego od czasow wprowadzenia podatku dochodowego". Pete Johnson, "Los Angeles Times" (1966) Dlaczego pisza o mnie w ten sposob W latach 1965-1966, kiedy powstal The Mothers of Invention, dziennikarzy rockowych nie bylo jeszcze na swiecie. Kazdy, kto nagrywal wtedy plyte, ryzykowal, ze zrecenzuje ja ktos, kto smaruje przepisy na egzotyczne potrawy do "Daily Whatsis".Pojawiwszy sie w prasie, podobne do powyzszych recenzje czy wywiady trafialy do jakiegos zakurzonego archiwum - prasowej kostnicy. Tam czekaly dnia zmartwychwstania, ktorym byl zwykle dzien wydania kolejnej plyty danego zespolu albo jego koncert. Wtedy opuszczaly kostnice. Zakurzone archiwa umozliwiaja leniwemu zurnaliscie cytowanie w swym artykule saznistych fragmentow cudzych wypocin (to jak opieranie sie na zrodlach w pracy naukowej) oraz formulowanie oceny na podstawie opinii Dawnych Dyletantow. Niestety ja wlasnie zaczalem udzielac wywiadow w tych odleglych czasach. Tak, rozmawialem bezposrednio z wieloma Dawnymi Dyletantami - przodkami dzisiejszych zurnalistow. Kiedy powstalo w koncu dziennikarstwo rockowe, jego pierwowzorem stala sie madrosc i dowcip Dawnych Dyletantow. Punktem wyjscia wszystkiego, co zostalo napisane na moj temat w ostatnich dwoch dziesiecioleciach, sa stare bzdety - wyolbrzymione, upiekszone i poskladane na nowo jak tylko sie dalo. Aby zilustrowac to zjawisko, niniejszym zalaczam haslo encyklopedyczne przechowywane obecnie w komputerowym centrum informacji Dow-Jonesa: Zappa, Frank Gwiazdor muzyki rockowej Francis Vincent Zappa, ur. 21 grudnia 1941 roku w Baltimore w stanie Maryland, jest satyrykiem w dziedzinie muzyki i tworca tzw. freak rocka. Zalozywszy w 1964 roku w Los Angeles zespol o nazwie The Mothers of Invention, Zappa razem z pozostalymi muzykami wystawil przedstawienie, w ktorym polaczyl muzyke eksperymentalna, anarchistyczna satyre, surrealistyczny dowcip z ogluszajacymi dzwiekami i oslepiajacym oswietleniem. Jego dzialalnosc miala zawsze duzy wplyw, a pierwsza z jego wielu plyt, Freak Out! (1966), ktora wielu uwaza za rock opere, zainspirowala The Beatles do nagrania jednolitego tematycznie albumu pt. Sergeant Pepper's Lonely Hearts Club Band. Najlepiej sprzedajacy sie singiel Zappy, Valley Girl (1982), przedstawia jego corke Moon Unit (ur. 1968) we frapujacym monologu, ktory jest parodia slangu i sposobu myslenia podazajacych za moda bialych, nastoletnich Amerykanek z bogatej klasy sredniej, szczegolnie mieszkanek San Fernando Valley na przedmiesciach Los Angeles. (Koniec tekstu) Dlaczego ludzie nie rozumieja tego, co robie Jest kilka powodow, dla ktorych moja muzyka nigdy nie zostala "uczciwie potraktowana" w prasie. Po pierwsze ludzi, ktorzy pisza artykuly o niej, nie obchodzi, co w niej jest i dlaczego akurat to w niej jest, a nie cos innego. Sadze, ze odnosi sie to ogolnie do krytyki rockowej bez wzgledu na to, jaki zespol bierze ona na warsztat. Po drugie, nawet jesli muzyka obchodzi faceta, ktory o niej pisze, to redaktor naczelny, przekonany ze nie obchodzi ona publicznosci, albo potnie mu tekst, albo go pozmienia. Sposob, w jaki Amerykanie "konsumuja" muzyke, pokazuje, ze w wiekszosci traktuja ja jako tapete - jako tlo stylu zycia. Kazdej muzyki sluchaja jak muzyki filmowej - nie zastanawiaja sie, jak i dlaczego powstala. Kiedy juz wypuszcza sie ja na rynek, publicz- nosc skupia cala uwage na pseudoosobowosci artysty - jego sztucznie wyolbrzymionym wizerunku scenicznym. Czy my tak naprawde chcemy wiedziec, jak Michael Jackson robi muzyke? Nie. My chcemy wiedziec, po co sa mu potrzebne kosci "brakujacego ogniwa" - i dopoki nam tego nie wyjasni, nie ma zbyt wielkiego znaczenia, czy naprawde jest zly, czy nie. Nuda Za te nude, jaka jest rock and roll, oprocz disc jockeyow i menedzerow plytowych ponosza odpowiedzialnosc dziennikarze muzyczni. Najpierw sluchaja kilku fragmentow pierwszej plyty zespolu i uznaja, ze jest dobry. Potem, jesli druga plyta jest "inna", stwierdzaja, ze zespol sie spierdolil, bo nie jest "konsekwentny".Prasa rockowa daje wykonawcom do zrozumienia, ze powinni zostac w jednej szufladzie: "Nie zmieniajcie nic. Jesli cos zmienicie, powiemy, ze wasza nowa plyta to gowno". Wtedy facet z wytworni, ktory o muzyce nie wie nic procz tego, co wyczyta w "Rolling Stone", bierze do reki taka recenzje i mysli sobie: "Ten zespol juz sie nie liczy - postawmy dolce na cos innego". Natomiast dzieciak, ktory slucha tej plyty, moze zadecydowac sam za siebie i powiedziec: "Wy gowno wiecie, mi sie podoba ta muzyka". Kazdy rodzaj muzyki ma wielu sluchaczy, ktorzy uwazaja, ze recenzenci nie maja pojecia, o czym pisza. Sluchacze ci, kiedy sa pod wrazeniem jakiegos zespolu czy stylu, beda o niego walczyc. To dzieki takim ludziom od wielu lat dzialam w branzy muzycznej - i za to im dziekuje. Czy ja naprawde nie lubie kobiet? Jesli przeczytalibyscie wszystkie napisane przeze mnie teksty, by zobaczyc, jak wiele z nich jest o "kobietach w ponizajacych pozycjach", a jak wiele o "mezczyznach w ponizajacych pozycjach", to zobaczylibyscie, ze wiekszosc z nich mowi o glupich mezczyznach.Piosenki, ktore pisze o kobietach, nie sa nieuzasadnionymi atakami na slaba plec, lecz przedstawieniem faktow. Kiedy nagralem piosenke "Zydowska ksiezniczka" ("Jewish Princess"), Zydowska Liga Przeciw Znieslawieniu ostro zaprotestowala i zazadala ode mnie przeprosin. Nie przeprosilem wtedy i nie mam zamiaru zrobic tego dzis, poniewaz w przeciwienstwie do jednorozca stworzenie, o ktorym mowi ta piosenka, istnieje i w pelni zasluguje na "uwiecznienie" w dziele artystycznym. Podstawowa rola kazdej organizacji broniacej praw okreslonej grupy etnicznej sprowadza sie do tego, o czym w programie Larry'e-go Kinga powiedzial kiedys kongresman Duncan Hunter (republikanin, Kalifornia), a wiec do utrzymywania fikcji. (On uzyl tego wyrazenia mowiac o koniecznosci popierania administracji Reagana w aferze Iran-contras. Wedlug niego naszym obowiazkiem jako Amerykanow bylo stac murem za prezydentem, co w tym wypadku oznaczalo patrzenie w druga strone i udawanie, ze nic sie nie stalo.) Wlosi tez maja swoja organizacje, ktorej celem jest "utrzymywanie fikcji", ze w mafii nie ma zadnych Wlochow i ze nie handluja oni narkotykami ani nie sa zamieszani w platne morderstwa. Jesli chcecie w to uwierzyc, prosze bardzo - witamy w Krainie Basni. Jesli chcecie wierzyc, ze amerykanskie zapasy to prawdziwa walka, ze kobiety to cudowne istoty, ktore: [1] nigdy nie chodza do ubikacji, [2] nie robia niczego zle i [3] we wszystkim przewyzszaja mezczyzn, to swietnie, wierzcie w to, wierzcie we wszystko, na co macie ochote. Dlaczego nie graja moich numerow w radiu Czasami jakas stacja radiowa otrzyma jeden telefon od jednej osoby, ktora grozi, ze zlozy skarge do Federalnej Komisji Telekomunikacyjnej. Zamiast pomyslec o tym, jak wielu sluchaczy lubi moja piosenke, chce uslyszec ja jeszcze nie raz i bedzie wspierac stacje, jesli ta ja pusci, facet z radia wpada w panike i chowa moja muzyke do szuflady. Nie zgadzam sie z takim postepowaniem. Nigdy nie mialo to dla mnie znaczenia, ze trzydziesci milionow ludzi moze myslec, iz postepuje zle. To, ze wielu ludzi wierzylo, iz Hitler jest "dobry", nie uczynilo go "dobrym". Te zasade powinien stosowac kazdy, kto podchodzi do spraw indywidualnie. Czy fakt, ze wedlug kilku milionow ludzi jestescie zli, oznacza, ze naprawde jestescie zli? ROZDZIAL 12 Ameryka wypija piwo i rusza na defilade Kiedys, podczas mojego wykladu w San Francisco, ktos zadal mi pytanie: "Jesli jest pan przeciwko narkotykom, to dlaczego pali pan papierosy?"Odpowiedzialem nastepujaco: "Dla mnie papieros to pozywienie. Zyje palac te rzeczy i pijac te czarna ciecz w tym kubku tutaj. Taka postawa moze byc niezrozumiala dla tych mieszkancow San Francisco, ktorym sie wydaje, ze jesli zlikwiduja palenie tytoniu, beda zyc wiecznie". W wywiadach ze mna ludzie przez przerwy poruszaja Sprawe Narkotykow, a to z tej prostej przyczyny, iz nie wierza, ze ich NIE ZAZYWAM. W Ameryce panuje powszechna zgoda co do tego, ze skoro tak wielu ludzi roznych zawodow bierze, osoba, ktora nie bierze, nie moze chyba byc "normalna". Jesli mowie ludziom, ze nie zazywam narkotykow, patrza na mnie jak na wariata i zaraz zaczynaja zadawac mi mnostwo pytan na ten temat. W latach 1962-1968 raptem z dziesiec razy zakosztowalem "rozkoszy", ktorych zrodlem jest bedaca w powszechnym uzytku marihuana. Bolalo mnie po tym gardlo i chcialo mi sie spac. Nie moglem pojac, dlaczego ludzie tak za tym przepadaja. (Jesli posmakowaloby mi wtedy, prawdopodobnie palilbym to dzisiaj, poniewaz bardzo lubie palic.) Amerykanie zazywaja narkotykow jakby przez sam fakt, ze to robia zyskiwali "szczegolne uprawnienie" do zachowywania sie jak gwiezdne dupki. Bez wzgledu na to, w jak wielkim glupstwie wzieliby udzial poprzedniej nocy, jesli zrobili to na "haju", czuja sie natychmiast usprawiedliwieni. Dzieki magii Specyfikow Zmieniajacych Swiadomosc Ameryka stala sie w latach osiemdziesiatych potezna, narodowa wylegarnia czysto konsumpcyjnych postaw. Polityka korporacji (na ktora row- niez mialy wplyw narkotyki i alkohol) miala na celu plodzenie i wodzenie za nos setek milionow bezradnych polglowkow, ktorych przeznaczeniem bylo spedzic zywot na kupowaniu oferowanego pod wieloma postaciami bezuzytecznego gowna. Kiedy goraczka zakupow mija, zasmucone ofiary tej polityki zbieraja sie w male grupki i pokazujac sobie nawzajem swoje "skarby", zastanawiaja sie, jak je zatrzymac, gdyz rzad zawsze chce je zabrac w ramach podatku. Jak wiec rozladowuja one tego rodzaju frustracje? Seks bylby oczywiscie najbardziej skutecznym, naturalnym rozwiazaniem, ale niestety oblakancze doktryny, wedlug ktorych seks jest zlem, zmuszaja owych mutantow do siegniecia po srodki zastepcze. Kiedy czlowiek nie moze sie wyladowac w zaden sposob, czesto dopuszcza sie przemocy, tak jak ci amerykanscy w kazdym calu chloptasie, z ktorymi nikt sie nie chce pieprzyc i ktorzy dostepuja spelnienia tlukac sie po ryjach na parkingach pod barami z piwem. Mam swoja teorie na temat piwa: spozywanie go prowadzi do zachowywania sie po wojskowemu. Zastanowcie sie - ci, ktorzy maja slabosc do wina, nie maszeruja. "Koneserzy" whisky tez nie maszeruja (czasami pisza poezje, co jest jeszcze gorsze). "Piwoszy" zas ruszaja rzeczy podobne do marszu - takie jak futbol na przyklad. Byc moze browar zawiera jakis skladnik, ktory pobudza [meski] mozg do wysylania cialu instrukcji, zeby stosowalo przemoc i podazalo za innymi cialami, ktore tak samo smierdza [marsz!]. "My, grupa MEZCZYZN, wypijemy razem ten orzezwiajacy trunek i obijemy ryja tamtemu facetowi". Wydaje sie, ze piwo wywoluje zupelnie inne skutki behawioralne niz pozostale napoje alkoholowe. Alkohol (a wiec to, co sprawia, ze "sie upijacie") to tylko jeden ze skladnikow trunku. W piwie sa jeszcze inne skladniki, i to wlasnie one [ziola i srodki chemiczne] moga oddzialywac na [meski] mozg, wywolujac sklonnosc do przemocy. Dobra, smiejcie sie, smiejcie. Pewnego dnia przeczytacie o jakims naukowcu, ktory odkryl, ze chmiel w polaczeniu z niektorymi rodzajami drozdzy w nie wyjasniony sposob wplywa na dopiero co odkryty rejon mozgu i wzbudza w ten sposob w czlowieku chec zabijania - ale tylko grupowego. (Wypiwszy whisky, tez mozecie nabrac ochoty do zabicia waszej dziewczyny, ale piwo sprawia, ze chcecie zrobic to z kolesiami. Piwo to po prostu "kolezenski" napitek, pobudzajacy do kolektywnego dzialania.) Pomyslcie: Kim JEST ten pan Coors? Jakie on ma rozrywki? I dlaczego ma dostep do tajnych akt? Widzieliscie go podczas przesluchan w zwiazku z afera Iran-contras? On ma dostep do scisle tajnych dokumentow. Czy faceci z Anheuser-Buscha tez maja do nich dostep? Kiedy ogladacie reklame jakiegos browaru, czy nie widzicie w niej rowniez szowinistycznego, "oflagowanego", bogoojczyzniane-go "bicia piany" - jednym slowem amerykanskiego "syndromu piwa"? Kazdy liczacy sie uprzemyslowiony kraj ma swoje PIWO (kazdy PORZADNY KRAJ musi miec swoje narodowe PIWO i swoja linie lotnicza - dobrze jest, jesli ma tez jakas druzyne pilkarska i troche broni nuklearnej, ale przede wszystkim musi miec wlasny BROWAR). Sadze, ze zachowania ludzi bedacych "pod wplywem" powinno sie badac nieco dokladniej. Na przyklad konsument ginu to zupelnie inna rasa ludzka niz ci od piwa. Ludzie zaprzysiegaja wiernosc wybranemu trunkowi. Jak burbo-niarze - sa burboniarzami i juz. Pijacy scotcha? Dajcie spokoj, oni nawet zupe gotowaliby na szkockiej. Porownajcie sobie pana Piwko z facetem, ktory jest gorliwym wyznawca "Chateau Latour". Czy ten drugi maszeruje? Nie maszeruje. ROZDZIAL 13 Wszystko o glupich fiutach W przyszlosci coraz wieksza role odgrywac bedzie etykieta. Nie chodzi o to, zeby wiedziec, ktory widelec wziac do salatki - mam na mysli zwykle poszanowanie praw innych istot (w tym ludzi), a takze gotowosc do tolerowania ich upodoban.Zyjemy w swiecie, w ktorym nieustannie sie nas poucza (nawet w tej chwili jestescie pouczani) - mowia wam, zebyscie nie utyli, zebyscie nie palili, ze nie mozecie jesc masla, ze cukier was zabije, jednym slowem wszystko jest dla was szkodliwe - zwlaszcza seks. Kazda naturalna ludzka sklonnosc zostala w ten sposob stlam-szona, tak aby jakis fiut mogl zarobic dolara na waszych wyrzutach sumienia. Niektorzy ludzie sie na to lapia, gdyz nie chca sie narazac. Niestety tego rodzaju postepowanie oznacza niszczenie wlasnej osobowosci. Jesli posluchaliscie matki, ojca, ksiedza, faceta z telewizji czy jakichkolwiek innych ludzi, ktorzy mowili wam, jak postepowac, i przez to pedzicie teraz nudny, marny zywot, to w pelni na to zaslugujecie. Jesli chcecie byc glupimi fiutami, to nimi badzcie, ale nie oczekujcie wtedy od innych szacunku - glupi fiut to glupi fiut. Proponuje, abysmy nauczyli sie neutralizowac wszelkie zlo, ktore sie nam przytrafia. Zamiast dac sie przygwozdzic jakiemus niepomyslnemu zdarzeniu, powinnismy odskoczyc przed nim w bok, jak ci faceci od tai-chi, i pozwolic, by swisnelo tylko kolo naszych nogawek. Moze i bedzie niezly powiew - ale co z tego? Wielkie rzeczy. (Prosze jednak nie brac tego za wyraz mojego optymizmu.) W Teksasie jest organizacja, ktora nazywa sie Kosciol SubGe-niusza i ktora zajmuje sie gloszeniem nauk jakiegos faceta z fajka w ustach, o imieniu Bob. Nie naleze do nich, ale czesc ich "teologii" jest zbiezna z moja. Skoro na planecie jest coraz tloczniej, musimy sobie uswiadomic, ze "luzackosc" to bardzo wartosciowa cecha, ze od glupich fiutow az sie roi i ze "zderzenia czolowe" nie maja sensu, a posiadanie "systemu samoobrony" jest dla kazdego koniecznoscia. Musimy rozwinac takie techniki, dzieki ktorym moglibysmy uniknac badziewia innych ludzi (tak jak oni chca uniknac naszego). Wedlug mnie Niebiosa to miejsce, gdzie badziewie pojawia sie tylko w telewizji. (Alleluja! Jestesmy juz w polowie drogi!) Ludzi powinno sie zachecac do dbania o wlasne dobro, ale rowniez do tego, aby nie narzucali sie innym - szczegolnie glupim fiutom. Taki facet i tak juz cierpi - zrob troche luzu, kolego, dla fiuta glupiego. Bierne palenie Wedlug mnie szkodliwosc biernego palenia to czysta fantazja, ale gasze papierosa, jesli ktos w restauracji mowi mi, ze dym mu przeszkadza.Cala ta antynikotynowa kampania to wedlug mnie wynalazek yuppies - a takze realizowana na sile koncepcja, ze "zawsze bedziemy mlodzi, bogaci i zdrowi". Ludzie, ktorzy kiedys palili jednego papierosa za drugim i uwielbiali to robic, dzis wcinaja salatki i biegaja tak dlugo, az rzygaja ze zmeczenia. Jesli chca prowadzic takie zycie, swietnie - u mnie jednak inne rzeczy maja pierwszenstwo. Lubie tyton. Kiedy bylem dzieckiem, wyciagalem niedopalki z popielniczki, zeby zobaczyc, co w nich jest. Lubilem zapach tytoniu, niewazne czy tyton byl swiezy, czy zwietrzaly. Niektorzy ludzie lubia czosnek, ja lubie tyton. Lubie pieprz, tyton i kawe. Oto moj metabolizm. Z powodu astmy nie palilem papierosow az do pietnastego roku zycia - moja mama zawsze mi mowila: "Jesli bedziesz palil, umrzesz". Pewnego dnia trafila mi sie okazja zapalenia lucky strike'a. Nie umarlem. Rzucalem palenie tylko wtedy, kiedy bylem przeziebiony. Kiedys, w srodku tournee, dostalem zapalenia pluc i przestalem palic. I wtedy stalo sie cos zabawnego: zauwazylem, ze czuje zapachy, ktorych nigdy przedtem nie czulem. Niektorzy moze by powiedzieli, ze to wspaniale, mnie sie to jednak nie podobalo. Nie podobaly mi sie te zapachy. Wchodzilem, na przyklad, do pokoju hotelowego i czulem zapach dywanu albo srodka dezynfekcyjnego. Jesli chodzi o wachanie wspanialych "zapachow z zewnatrz", to ich nie znam, bo nie przebywam na wolnym powietrzu. Zdarza mi sie to tylko wtedy, kiedy wysiadam z samochodu i ide do stanowiska odpraw na lotnisku. Kto jest jego krawcem? Widzialem niedawno w CNN wypowiedz Naczelnego Lekarza Kraju w administracji Reagana, doktora Koopa. Powiedzial mniej wiecej tak: "Z punktu widzenia farmakologii zachowanie palaczy tytoniu jest takie same jak tych, ktorzy nalogowo zazywaja heroine lub kokaine". Och, czyzby? Kim jest ten blazen z podrabianymi epoletami na koszuli? Od kiedy to Naczelny Lekarz nosi kostiumy?Przez cala swa kadencje ten "doktor" rozpowszechnial na caly kraj nienaukowe sady (formulowane z punktu widzenia fundamentalizmu*) dotyczace wielu zagadnien medycznych. Oto jak wyjasnil pochodzenie AIDS (parafrazuje): "Choroba ta pochodzi od zielonej malpy z Afryki - byc moze tubylec, ktory obdzieral ja ze skory, aby zjesc, niechcacy zacial sie w palec i w ten sposob skazona krew dostala sie do jego organizmu...". Ludzie, o wiele bardziej prawdopodobne jest, ze choroba ta powstala w Afryce (i na Haiti) wskutek wielokrotnego stosowania przez misjonarskie "sluzby medyczne" brudnych, nie wysterylizowanych igiel. Albo zrobiono to celowo, (jako czesc "Planu Bogobojnych Republikanow Majacego Na Celu Zwiekszenie Supremacji Bogatych Bialych Amerykanow), albo stalo sie to po prostu w wyniku niekompetencji. Jak choroba ta dostala sie do Stanow? Byc moze niektorzy z bialych misjonarzy maja te same upodobania seksualne co Jim Bakker*. Potem, oczywiscie, byl wystep doktora Koopa na sympozjum PMRC, gdzie dal on fundamentalistycznym oblakancom okazje do wyciagania "naukowych wnioskow" i bredzenia o "wstecznym hamowaniu wirusa". A moze temu facetowi nalezy sie piosenka? Doktor Koop, ten lekarz wdechowy Przedstawic program mial odnowy Seksualnej, na konferencji wyszlo ze Idee jego zdumialy mnie. Wiec z pompa zostal wprowadzony Falszywy "Doktor Bog", (poklony). Spojrzal w kamere, poprawil szkla i Dal wyklad kapitalny O seksie analnym. On twierdzi, ze z tym nie mozna zyc, Rozwiazli nie mozemy byc. Lekarzem jest, wiec pewnie wie W tym szatan maczal palce swe. Wiec drogie panie z mineta precz! Zostaw Jimmy'ego, niech spada Bobby, Znajdz sobie jakies ciekawsze hobby (I gdyby Jezus znal medycyne Na pewno z Koopem bylby w druzynie.) Czy mozna facetowi ufac? Wydaje sie, ze Reagan musial Lecz Ron to chyba ufa kazdemu Edowi Meese (Ciekawe czemu?) AMA[American Medical Associatlon - Amerykanskie Stowarzyszenie Lekarzy (przyp. tlum.).] zostalo przylapane. Robili rzeczy niewskazane. Wszystko, co mowia, to klamia, szuje Gdzie doktor Koop jest? On przeczekuje. Drogi doktorze, o co tu chodzi? Czy epidemia jakas nam grozi? Czy czasem czegos nie pominales? Czy o czyms mowic jest zabronione? W jakims odleglym swiata zakatku Za sprawa malpy gina miliony? To nie w porzadku! Czy to naprawde tak stalo sie? Czy zapytales sie CIA? Czy wzieli cie powaznie? Czy sami byli Rozwiazli? ("Promiscuous" z plyty Broadway the Hardway, 1988) Slowa, ktore zaczynaja sie na "B" i ktore kojarza mi sie z Republikanami Lata osiemdziesiate najlepiej podsumowuje telewizyjny obrazek bialo-czerwono-niebieskich partyjnych balonikow wzbijajacych sie w gore - republikanski symbol, tylko czego? Wolnosci?(Demokraci, ktorzy TAK BARDZO usiluja nasladowac republikanow, podczas kampanii 1988 roku tez od czasu do czasu stosowali te zagrywke.) Kiedy republikanie naprawde ruszaja do ataku, puszczaja balony. Co to, kurwa, znaczy? Widzimy cudne oflagowane dekoracje, bajery i nagle siut!, baloniki ida w gore. Kto robi te balony? Kto je nadmuchuje? Kto robi te dekoracje? Kto na tym zbija szmal? Nie mam watpliwosci - z jakiegos Nieodgadnionego Powodu browar, balony i bajery zaczynaja sie na "B". Bzdety i bezsens tez zaczynaja sie na "B". Jesli wezmiecie troche browaru, kilka balonow i bajerow i wymieszacie to wszystko w bezsensie, to bedziecie mieli Magiczna Formulke, ktora partia republikanow stosuje wobec amerykanskiego elektoratu. Aha, dodajmy jeszcze do tego burbona, branie w usta i Bohemian Grove. Wodor "Im dluzej obserwuje sie narody tej ziemi, tym bardziej widoczny staje sie fakt, ze glupota to cecha rzadzaca. Masy zawsze pragna, zeby ktos wzial odpowiedzialnosc za troske o nie".Paul Twitchell, The Far Country Niektorzy naukowcy twierdza, ze to wodor, poniewaz tak go duzo dokola, jest podstawowym skladnikiem budowy wszechswiata. Kwestionuje to. Twierdze, ze wiecej jest glupoty niz wodoru i ze to wlasnie ona jest podstawowym skladnikiem budowy wszechswiata. To nie nadmierny pesymizm - to po prostu trzezwa ocena. Glupoty nie tylko jest we wszechswiecie wiecej niz czegokolwiek innego, ale wyroznia sie ona takze pod wzgledem jakosci. Jest po prostu tak nieskazitelnie doskonala, ze przewazy wszystko, cokolwiek natura rzucilaby na druga szale, aby ja zrownowazyc. Glupota rozprzestrzenia sie w niewiarygodnym wprost tempie i jest pozywka dla samej siebie. Osoba, ktora wstaje i mowi: "To przeciez glupie", albo zostaje upomniana, zeby "sie zachowywala", albo, co jeszcze gorsze, powitana wesolo zdaniem: "Tak, wiemy o tym! Czy to nie wspaniale?" Kiedy Hitler robil swoja robote, wielu ludzi myslalo, ze jest wspanialy. Jak mozliwe, ze az tak sie pomylili? Bylo ich przeciez tak duzo; mysleli, ze dobrze razem wygladaja - ich prawe rece jednoczesnie szly w gore. Wydaje mi sie, ze Ameryka lat osiemdziesiatych jest sklonna zaakceptowac faszyzm, szczegolnie kiedy jest on podany przez telewizje na udekorowanej, przybranej flagami i balonami tacy. Latwiej byloby splacic w jedna noc caly nasz dlug narodowy, niz zneutralizowac dlugofalowe skutki NASZEJ NARODOWEJ GLUPOTY. Nie mowcie o iranskiej glupocie, o chinskiej, rosyjskiej czy poludniowoamerykanskiej glupocie - Grand Prix nalezy sie naszej wlasnej, domoroslej bezmyslnosci. Nie chodzi tu bynajmniej o zwykla lekkomyslnosc - jesli popelniamy glupote, jest to zawsze WIELKA GLUPOTA, tak jak strzelanie do ludzi na autostradach czy szatkowanie ich przez Ramba i Rambiatka z broni automatycznej w supermarketach i barach szybkiej obslugi. Nadchodzi, ludzie! Patrzcie, jak rosnie! Pewnego dnia WIELKA GLUPOTA wkradnie sie na spotkanie PTA[Parent-Teacher Association - Stowarzyszenie Rodzicow i Nauczycieli. Sa to lokalne organizacje zrzeszajace rodzicow i nauczycieli, podobne do polskich komitetow rodzicielskich (przyp. tlum.).], przewinie sie przez klub PTL[program telewizyjny pary kaznodziejow Tammy i Jima Bakkerow. Bylo to bardzo dochodowe przedsiewziecie, zwlaszcza ze pod pozorem prowadzenia dzialalnosci religijnej Bakkerowie uzyskali zwolnienie od placenia podatkow (przyp. tlum.).] skieruje do Bialego Domu, wyleci z Gabinetu Owalnego, rozplasnie sie jak krowi placek po calym systemie sadowniczym, pochlapie biurka WIELKIEGO BIZNESU i zanim sie obejrzymy, bedziemy mieli BARDZO WIELKA GLUPOTE. BARDZO WIELKA GLUPOTA zywi sie Przyszloscia. Widzieliscie ja? Czasami przebiera sie w przystojny, kwartalny bilans zyskow u republikanow i demokratow. Nie znam zadnego rozwijajacego sie kraju, ktory czulby "sympatie" do Ameryki. Ludzie w tych krajach uwazaja nas za zagrozenie dla swego bezpieczenstwa narodowego; to MY jestesmy dla nich "Imperium Zla". Wszystko, co Reagan powiedzial na poczatku o Zwiazku Radzieckim, kazdy rozwijajacy sie kraj latwo moze odniesc do nas. Oni wiedza, ze skoro mamy BARDZO WIELKA GLUPOTE, istnieje mozliwosc, ze uzyjemy jej wobec nich - przypadkowo oczywiscie. Ludzie, po latach udalo nam sie stworzyc dla tej smiercionosnej broni "system pierwszego uderzenia", ktorego uzylismy ostatnio kilkakrotnie, nazywajac to zagraniczna polityka administracji Reagana. Niektorzy Amerykanscy Patrioci moga powiedziec: "Kogo to, w dupe, obchodzi? Nie dostana nas przeciez. Nie odpowiedza nam tym samym. Niektorzy z nich nie maja nawet samolotow". Widac, ze taki facet kupil akcje BARDZO WIELKIEJ GLUPOTY i skosil juz z nich swiatopogladowe dywidendy - na jego twarzy wypisane jest, ze jako Wybrany Chrzescijanski Narod mamy prawo rozdeptac inne ludy (Manifest Przeznaczenia). Jest to wlasciwie naszym obowiazkiem, poniewaz Bog jest po naszej stronie i jestesmy jedynymi istotami, ktore sa na tyle madre, zeby przyniesc reszcie swiata pokoj i rozsadek. Phhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhh-iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii. Apoteoza ignorancji Glupota ma pewien urok - ignorancja nie.Mowi sie, ze niewiedza to blogi stan, ale nie jestem pewien, czy tak jest. Zdaje sie, ze w zyciu nie dane mi bylo tego doswiadczyc. Poniewaz zas nigdy nie cechowalem sie prawdziwa ignorancja, trudno mi ze znawstwem wypowiadac sie na temat tego "blogostanu". Mialem jednak stycznosc z ludzmi, ktorzy wyrozniali sie ignorancja, i nie moge powiedziec, by byli w stanie blogosci. Dobrze sie bawili, to prawda, ale nie nazwalbym tego "blogim stanem". Ogarnia nas zaklopotanie, kiedy tak wychwalamy Ignorancje pod niebiosa i czynimy z niej Narodowy Wzor Doskonalosci. Czcimy Ignorancje na plytach z przebojami, w telewizyjnych komediach sytuacji, w wiekszosci filmow i reklam, a takze do duzego stopnia w szkolach. Nasz system edukacyjny uczy dzieciakow jak byc ignorantem z klasa - to znaczy jak byc funkcjonalnym polglowkiem. Nie ucza ich, jak zajmowac sie zagadnieniami w rodzaju logiki; nie pokazuja im zadnych kryteriow, dzieki ktorym mogliby w kazdej sytuacji poznac, co jest dobre a co zle, na zakupach tez. Zamiast tego przygotowuje sie ich do funkcjonowania w zyciu jako bezmyslni konsumenci towarow i idei serwowanych przez miedzynarodowe kompleksy wojskowo-przemyslowe, ktore aby przezyc, potrzebuja swiata pelnego polmozgow. Tak dlugo, jak jestescie na tyle rozgarnieci, zeby wykonywac jakis zawod, i na tyle glupi, zeby sie nabrac na flagi i bajery, nie bedziecie mieli klopotow, ale jesli tylko zachce wam sie czegos wiecej, narazicie sie na bole brzucha i migrene. Wierze gleboko, ze amerykanskie szkoly stosuja program "Szukaj i Niszcz", majacy na celu eliminowanie u uczniow wszelkiego sladu niezaleznego myslenia. Ktos ten program wymyslil. Ktos napisal podreczniki. Ktos ustalil te kryteria. Ktos pilnuje, zeby wszystko szlo, jak nalezy. I ktos placi duzo pieniedzy za to gowno. ROZDZIAL 14 Malzenstwo (jako koncepcja Dada) Cywilne czy koscielne zalegalizowanie malzenstwa sprowadza wasz piekny zwiazek do statusu zwyklej umowy (pomiedzy partnerami, pomiedzy partnerami a panstwem albo pomiedzy partnerami, panstwem i Panem Bogiem).Poza skrajnymi przypadkami (fanatyzm religijny) ceremonia i umowa nie maja zadnego zwiazku z tym, co ludzie powinni robic, aby zyc ze soba w zgodzie. Nigdy nie spotkalem nikogo, dla kogo malzenstwo byloby "kariera", w ktorej trzeba sie koniecznie sprezac i wykazac, ale jesli wierzyc belkotom w CNN, ludzie tacy istnieja gdzies w krainie yuppies - sa to wykarmione na bialym chlebie mutanty, ktore stawiaja sobie za cel splodzic i wyhodowac ten jeden nieskazitelnie doskonaly okaz dziecka-mebla. To bedzie straszne, gdy te meble dorosna - masa ludzi pelnych najgorszych cech odziedziczonych po ich przekletych rodzicach, plus umiejetnosc gry na skrzypcach w wieku lat siedmiu, znajomosc czterech jezykow obcych w wieku lat dziewieciu i dyplom ukonczenia wydzialu prawa w wieku lat jedenastu. Tatuncio Bez wzgledu na to, jaki macie "stosunek do wszechswiata", wszystko ulega zmianie, gdy zostaje sie malzonkiem i rodzicem.Ruszajac we wrzesniu 1967 roku na pierwsze europejskie tour-nee, powiedzialem do Gail: "Jesli to bedzie dziewczynka, nazwij ja Moon, jesli chlopiec, nazwij go Motorhead". Jakies dwa tygodnie pozniej telefonicznie dowiedzialem sie, ze urodzila sie Moon. Pierwszym slowem, ktore nauczyla sie mowic, nie bylo ani "tata", ani "mama", tylko "lerp". Stalo sie tak dlatego, ze robilem w duzym pokoju montaz nagrania (mowione sekwencje do Lumpy Gravy), Kiedy sie pracuje na dialogach i przewija szpule w te i we w te, puszczane od tylu glosy brzmia czasami jak "lerp". Gail i ja nigdy nie usiedlismy, zeby sie naradzic, czy chcemy miec nastepne dziecko. Kiedy narodzilo sie pierwsze, myslalem, ze bedzie to dla nas klopot, poniewaz nie mielismy w domu wiele miejsca i nie zarabialem zbyt duzo, ale wszystko sie ulozylo, szczegolnie gdy nastepnego roku wrocilismy do Kalifornii. Moon jest dumna, ze urodzila sie w Nowym Jorku, ale nie wydaje mi sie, ze bylaby szczesliwa, gdyby musiala mieszkac w Miescie Klitek. Kiedy mial sie urodzic Dweezil, Gail postanowila, ze bedzie rodzic "silami natury". W tamtym czasie jedynym szpitalem, w ktorym pozwalano na takie wybryki i na obecnosc taty na sali porodowej, byl Prezbiterianski Szpital w Hollywood. Kiedy nadszedl czas Wielkiego Porodu, doszlo do nieoczekiwanego opoznienia - zanim nas wpuszczono, musielismy wypelnic stosy papierow pelne nieistotnych pytan w rodzaju: "Jakiego sa panstwo wyznania?" Spojrzawszy na mnie, Gail spytala: "Co piszemy?" "Napisz muzycznego" - odpowiedzialem. Byla to pierwsza odpowiedz, ktora nie spodobala sie przyjmujacej nas siostrze. Do reszty zepsulismy jej popoludnie, kiedy na pytanie: "Jak zamierzacie panstwo dac dziecku na imie?", Gail odpowiedziala: "Dweezil". Gail ma zabawny maly palec u nogi, ktory tak czesto byl obiektem rodzinnych zartow, ze w koncu zostal nawet odpowiednio nazwany. To juz nie zaden palec u nogi - to taki sobie "Dweezil". Wydawalo mi sie wtedy, i nadal mi sie wydaje, ze Dweezil to ladne imie. Niech sie ta pielegniarka pieprzy. Baba wiercila nam dziure w brzuchu, zebysmy nie nazywali dziecka Dweezil. Powiedziala, ze pomimo cierpienia Gail, nie wpusci nas dopoty, dopoki nie podamy jej innego imienia, takiego, ktore nadawaloby sie do wpisania do dokumentow. Nie moglem patrzec, jak Gail stoi i meczy sie, kiedy tak dyskutujemy bez sensu, wyklepalem wiec po kolei imiona facetow, ktorych znalismy: IAN (Underwood), DONALD (Van Vliet), CALVIN (Schenkel) i EUC-LID (James "Motorhead" Sherwood). W rezultacie imie Dweezila na metryce urodzenia brzmi: Ian Donald Calvin Euclid Zappa. To sie pielegniarce spodobalo. Pomimo tego magla w szpitalu, i tak zawsze wolalismy na chlopca Dweezil. Mial piec lat, kiedy zobaczyl na metryce swoje prawdziwe imiona. (Ja o swoim prawdziwym imieniu dowiedzialem sie dopiero w wieku dwudziestu pieciu lat! Dotad myslalem, ze mam na imie Francis - imienia tego nienawidzilem. I pewnego dnia, aby dostac po raz pierwszy paszport, musialem pokazac metryke urodzenia - tajemniczy dokument, ktorego nigdy przedtem nie widzialem. Moja mama przyslala mi go z Kalifornii i ku mej radosci okazalo sie, ze widnieje na nim IMIE INNE NIZ FRANCIS - no moze nie zupelnie inne, bo w koncu "Frank" to niezbyt daleko od "Francis", ale przez lata myslalem, ze nazywam sie Francis Vincent Zappa Junior. Tak brzmi moje nazwisko na wczesnych plytach. Jak moglem byc taki glupi?) Dweezil byl bardzo wzburzony, kiedy odkryl, ze ma na imie inaczej, niz sadzil, i zazadal, abysmy naprawili ten wielki blad. Wynajelismy wiec prawnika i oficjalnie zmienilismy imie chlopca na Dweezil. Moze sie to wydac niezwyklym zadaniem jak na pieciolatka, ale Dweezil zawsze byl wyjatkowym dzieckiem. We wczesnym dziecinstwie najbardziej interesowal sie samochodami. Widzialem dzieci, ktore lubia sie nimi bawic, ale u Dweezila to wygladalo inaczej. Jednym z pierwszych calych zdan, ktore powiedzial bylo: "Co sie stalo z zielonym autem?" Dweezila przywiezlismy ze szpitala zielonym buickiem. Nie mielismy juz tego samochodu od kilku lat i chlopiec nagle chcial sie dowiedziec, co sie z nim stalo. Dweezil zamiast raczkowac pelzal na plecach. Wyginal grzbiet i opierajac sie potylica o podloge, ruszal do przodu, odpychajac sie nogami. Wytarl sobie w ten sposob wlosy z tylu glowy. Pewnego dnia po prostu wstal i zaczal biegac - nie chodzil, od razu biegal. Nienawidzil dlugich spodni i nie chcial ich zakladac do szkoly. Bez wzgledu na pogode chodzil w krotkich spodenkach. Potem zainteresowal sie japonska kaligrafia. Mial w szkole kolege, ktory byl Japonczykiem, bawili sie razem bez przerwy. Ten chlopiec najwyrazniej mial na niego spory wplyw. Pewnego razu Dweezil wsciekl sie na Gail i napisal do niej kartke - zdaje sie, ze pismem kanji. Wreczyl ja jej bez slowa. Moon z kolei chciala sie nauczyc gry na harfie. Przez rok brala lekcje, ale w koncu dala sobie spokoj. Co jakis czas wszystkim moim dzieciom wydaje sie, ze chca grac na perkusji. Diva, nasza najmlodsza, zostala tak nazwana dlatego, ze darla sie najglosniej ze wszystkich w calym szpitalu. Podczas porodu Ahmeta lekarze musieli zrobic Gail cesarskie ciecie i kiedy go zobaczylem po raz pierwszy, w przeciwienstwie do Divy nie zachowywal sie zbyt glosno. Powiedzialem do pielegniarki, ktora wytaczala go w inkubatorze z sali porodowej: "Co sie tu dzieje? On nie oddycha!" "Och, to prawdopodobnie jakis problem ze sluzem" - odpowiedziala. To nie byl problem ze sluzem: Ahmet cierpial na chorobe zwana zespolem blon szklistych; byl wczesniakiem i mial zapadniete pluco. Umarlby, gdyby mnie tam wtedy nie bylo i gdybym nie zauwazyl, ze dzieje sie cos zlego. Pielegniarka pchala ten wozek po korytarzu, jakby wiozla na tacy kawalek szynki. I tak Ahmet spedzil pierwsza czesc zycia na oddziale intensywnej terapii. To bylo w czasie, gdy robilem plyte Apostrophe. Pracowalem w studiu cala noc i konczylem zmiane wizyta w szpitalu. Zeby rozweselic Ahmeta, mowilem do niego, wkladalem reke do inkubatora i trzymalem go za palec. Do dzis ma blizny na klatce piersiowej po iglach i rurkach, ktore musieli mu wtykac w pluca, zeby wypompowywac i wpompowywac plyn. Widzac go dzisiaj, nie domyslilibyscie sie, jak kiepsko z nim bylo. Bedzie mial chyba ze trzy metry wzrostu, gdy dorosnie. Ludzie robia wiele szumu o to, ze moje dzieci maja rzekomo dziwne imiona. Zeby byly nie wiem jak dziwaczne, to i tak nie z powodu nich, ale z powodu nazwiska beda mialy klopoty. Odkad Chastity Bono zostala napietnowana tym okropnym imieniem, wciaz wypomina to swoim rodzicom. "Ono pomaga dostac jakas role w show czy cos w tym rodzaju, ale przewaznie to przykre miec tak na imie" - powiedziala dziewczyna magazynowi "McCall's". Wini za to swoja mame Cher, ktora zainspirowal film jej bylego meza, Sonny'ego, pt. "Chastity". Kiedy corka sie skarzy, Sonny zwykle przypomina jej o potomstwie Franka Zappy: "Ciesz sie, ze nie dalismy ci na imie Dweezil". "New York Post", 9 czerwca 1988 Ty to nazwij Do mnie tradycyjnie nalezy nadawanie imion i nazw w naszym domu. Jesli ktos przyniesie kota czy psa, wszyscy czekaja, az go jakos nazwe i tak juz potem zazwyczaj zostaje. ["Idz, znajdz tego zrzede i kaz mu nazwac to cholerne zwierze".]Mielismy owczarka, ktory wabil sie Fruney. W koncu zmienil imie na Frunobulax - tak nazywal sie potwor z piosenki "Cheep-nis". Najstarszym i najbardziej zywotnym mieszkancem naszego zwierzynca byl Gorgo (skrot od "Gorgonzola", imienia jednego z bohaterow ze scenariusza do filmu z Captainem Beefheartem), niedawno zmarly kot syjamski o ohydnym charakterze. Mielismy kiedys wspanialego ptaka - kakadu, ktorego nazwalem Bird Reynolds. Siadywal mi na ramieniu i mowil do mnie. Bird lubil takze siadywac na brzegu zlozonego w duzym pokoju stolu do ping-ponga. Nie wiem, co Moon strzelilo do glowy, ale pewnego razu zobaczylismy, jak patrzy na pana Reynoldsa i trzepiac wyciagnietymi rekoma mowi do niego: "Przyplyw! Przyplyw!" Z jakiegos powodu pan Reynolds zaczal wtedy tanczyc boczkiem wzdluz gornej krawedzi zlozonego stolu. I juz zawsze tak potem reagowal; Moon musiala tylko stanac przed ptakiem, podniesc ramiona, powiedziec "Przyplyw" i mielismy kino. Kiedys pewien szop, ktory przyszedl do nas z kims z wizyta, zranil pana Reynoldsa. Potem, gdy ten dochodzil do siebie, niezdolny jeszcze do samoobrony, spotkal go przedwczesny koniec, albowiem jeden z kotow wsadzil w srodku nocy lape do klatki i zmiazdzyl go. Ceremonie nadawania imion i nazw przezywaly szczyt powodzenia w czasach starozytnych Egipcjan. Wierzono wtedy, ze aby odbyc udana podroz w zaswiaty, zmarly "turysta" musi znac nazwy wszystkiego, na co moze sie po drodze natknac, poniewaz bedzie musial prosic kazda ze spotkanych istot i przedmiotow o zezwolenie na przejazd. Dotyczylo to takich rzeczy jak progi i galki u drzwi, kamienie brukowe itd., itd. Innymi slowy, jakis kutas ze zlotym kaskiem na glowie musial wymyslic te wszystkie nazwy i trzymac je w tajemnicy, tak aby pozniej inny kutas, ktory umarl, musial sie ich nauczyc na pamiec po to, by mogl zostac zakwalifikowany jako egipski odpowiednik kapitana Cooka czy Fileasa Fogga. Jak pracuje nasz przemysl rodzinny Ujemna strona posiadania wlasnej firmy plytowej jest to, ze trzeba samemu finansowac swoja dzialalnosc. Przecietny facet, ktory wkracza do branzy muzycznej, podpisuje kontrakt i znajduje kogos, kto placi za jego produkcje, koniec koncow wychodzi chyba na tym lepiej niz ja."Sprawy biznesu" zabieraja mnostwo cennego czasu, ktory moglby zostac spozytkowany na robienie muzyki. Nie znam wielu tworcow, ktorzy potrafiliby sie z tym pogodzic. Ja mam szczescie; nie musze zajmowac sie tymi "przyziemnymi" sprawami, poniewaz najwyrazniej fascynuja one Gail. Nie dane mi jest jednak uciec od tej harowy calkowicie - musze wystukiwac teksty na okladki, ukladac reklamy, nadzorowac opracowanie plastyczne plyt i tak dalej. Do Gail nalezy reszta - dzwonienie i zalatwianie uslug zwiazanych z produkcja, spotykanie sie z przedstawicielami bankow i z naszym ksiegowym, niesamowicie zabawnym Garym Iskowitzem. Gdera ona czasem z tego powodu, ale mysle, ze w glebi duszy lubi to robic. [Wlasnie przeczytala powyzszy fragment i powiedziala: "Tak, rzeczywiscie, tak bardzo to lubie, ze jest to dla mnie nieziemskie przezycie!" To moze jednak tego nie cierpi? Co to, kurwa, ma za znaczenie, i tak jest w tym dobra.] Ten podzial pracy daje najlepsze efekty, kiedy sie jak najmniej widujemy. Nie zrozumcie mnie zle - Gail jest takze moim najlepszym przyjacielem. Jesli nie potraficie sie zaprzyjaznic ze wspolmalzonkiem, nie doznacie w waszym pozyciu zbyt duzo uciechy. Przyjazn (teraz bedzie troche ckliwie) jest bardzo wazna. Malzenstwo bez przyjazni musi byc straszne. Gail mowila w wywiadach, ze waznym spoiwem naszego zwiazku jest to, ze prawie ze soba nie rozmawiamy. O interesach mowimy, kiedy juz naprawde trzeba, poza tym nie rozmawiamy ze soba prawie w ogole. Innym czynnikiem, kto- ry trzyma wszystko do kupy, jest to, ze kiedy ruszam w trase - co od czasu kiedy sie pobralismy zdarza sie niemal co roku, z wyjatkiem lat 1984-1987 - nie ma mnie w domu przez szesc miesiecy. Nawet jesli nie jestem w trasie, pracujemy z Gail na rozne zmiany. Nasz Przemysl Rodzinny - wypuszczanie plyt, tasm, kompaktow i video, zarzadzanie firma wysylkowa i wszystko, co sie z tym wiaze - jest na tyle rozbudowany, ze aby uporac sie z codziennymi sprawami, ja musze pracowac na nocna zmiane, a Gail na dzienna. Jesli pracowalibysmy rownoczesnie, nic bysmy nie zrobili. Gail musi funkcjonowac za dnia, gdyz dzieci chodza do szkoly i trzeba zalatwiac telefony. Moj rozklad jazdy w pewnym sensie paleta sie po calej dobie. Kiedy robie w nocy montaz albo nagrywam, albo komponuje na synclavierze, albo tez, jak w tej chwili, slecze nad ta pieprzona ksiazka, pracuje zawsze o godzine dluzej, chcac popchnac robote do przodu, i kiedy juz ide spac, to musze zalapac te osiem do dziesieciu godzin snu, i w ten sposob moj "dzien pracy" wciaz sie przesuwa do przodu. Co jakies trzy, cztery tygodnie trafiam dokladnie na dzien, a mysle o tym z przerazeniem, poniewaz nic mi wtedy nie wychodzi. Telefon dzwoni bez przerwy. Na wszystkie te pytania, ktore gdy spalem, zadawano Gail, teraz sam musze odpowiedziec. Nie moge montowac, nie moge pisac, nic nie moge robic, poniewaz ciagle mi cos przeszkadza. Bialy dzien to okropna pora. Tylu ludzi jest na nogach, i jesli wyjde tylko z domu, od razu wiem, o czym oni mysla. Najczesciej robia zle rzeczy. Przestepcy w garniturach rozpieprzajacy ten swiat. Pfe! Noc jest lepsza. To nie chodzi tylko o to, ze jest spokojniej, ale nie ma takze tego calego dziennego badziewia. Ludzie przestali latac jak poparzeni. (Nie przeszkadza mi, jesli robia to, kiedy spie, i tak sie dowiem, co nabroili, kiedy po przebudzeniu obejrze wiadomosci o szostej.) Jak miec niezwykle dzieci Nie mam przyjaciol. Nikt, kto musi byc szefem, nie ma przyjaciol - ma podwladnych i znajomych - i bez wzgledu na to, co robi, zawsze beda go nienawidzic, poniewaz to on ustala liste plac. (Moglby sie ta prawidlowoscia zajac jakis slynny lekarz.)Nie mam czasu na zadne "rozrywki towarzyskie". Mam jednak wspaniala zone i czworo zupelnie niesamowitych dzieci, a to, ludzie, to znacznie lepszy odjazd. Jesli chodzi o wychowywanie dzieci, to zawsze staram sie pamietac o jednej podstawowej zasadzie: dziecko to osoba. To, ze dzieci sa nizsze od nas, nie znaczy, ze sa glupsze. Wielu ludzi popelnia blad - zapominaja, ile madrosci miesci sie w czystej intuicji - a tej jest pelno w kazdym dziecku. Moga nie wykazywac jeszcze daru wymowy czy zrecznosci manualnej, ale to nie powod, zeby traktowac je jak male ostatnie ofiary, ktorych przeznaczeniem jest wyrosnac na takie Duze ostatnie ofiary jak wy. Robimy to, co do nas nalezy, staramy sie chronic je przed niebezpieczenstwem i klopotami, ale oprocz tego spoczywa na nas odpowiedzialnosc za przekazanie im podstawowej wiedzy, ktorej nigdy nie nabeda w szkole. Dla celow praktycznych staramy sie narzucic im nasze poglady, nasze sympatie i antypatie, tak zeby byla miedzy nimi a nami jakas podstawa porozumienia - ale w koncu i tak uswiadamiamy sobie, ze sa "organizmami samymi w sobie". Cokolwiek beda robic w zyciu, beda to robic bez wzgledu na domowe nauki. Zla postawa Najgorsza strona "modelu typowej rodziny" (lansowanego w mass mediach) jest gloryfikowanie przymusowej homogenizacji.Kiedy nadchodzi Swieto Dziekczynienia, dzieciaki chca miec rodzinny obiad - nakrywaja do stolu, przygotowuja rozne potrawy, dokladnie tak jak na filmach. Ludzie, mowie wam, musza mnie doslownie sila wyciagac ze studia, zebym poszedl z nimi na gore - zapieram sie rekoma i nogami. Siedze przy stole i jem - lubie te dania - ale nienawidze bezczynnie tam sterczec i odgrywac roli "glowy rodziny" tylko po to, zeby sprawic przyjemnosc "malym ludkom, ktore zdaja sie dziedziczyc cechy genetyczne po wiekszych ludkach, ktore kupuja im ciuchy sportowe. Nie cierpie "obiadow rodzinnych". Istnieje niebezpieczenstwo, ze zostane zmuszony do uczestnictwa w jakiejs oglupiajacej "rodzinnej dyskusji", podczas ktorej z kacika ust beda mi wylazily tluczone ziemniaki. Jem i spierdalam stamtad jak najszybciej. To samo z obiadem w Boze Narodzenie czy jakimkolwiek innym "zebraniem rodzinnym". Nie wytrzymuje tego. Nie chce byc nieuprzejmy i nie chce psuc im zabawy - ale mysle, ze zrozumieli juz, ze - jak mozna by to okreslic - mam zly stosunek do tego rodzaju rozrywek i nic nie mozna na to poradzic. To samo sie dzieje, kiedy musze z kims isc do restauracji. Trzygodzinny obiad to dla mnie cala wiecznosc, bez wzgledu na to, jak dobre serwuja jedzenie. Jednym z powodow mojej udreki jest to, ze kiedy czekam, az podadza dania, musze siedziec na tylku i rozmawiac z ludzmi. Ja naprawde nie bardzo lubie rozmawiac. To dla mnie tortura. Znowu na temat tego, co jadam Gail gotuje moze raz albo dwa razy na miesiac - reszte czasu wisi przy telefonie, zalatwiajac nasze sprawy. Chcialbym regularnie jadac posilki, ale bardzo rzadko mamy w domu cokolwiek interesujacego do jedzenia.Przez wiekszosc doby nasz dom to cos w rodzaju hotelu dla nastolatkow, w ktorym glowne role graja nasze dzieci i ich przyjaciele. To jak kolonie letnie czy cos takiego. Zwykle zamawiaja pizze albo wychodza, zeby cos zjesc. Owszem, robimy zakupy, kupujemy tony najprzerozniejszych wiktualow, ale i tak nigdy nie zdazam sie do nich dobrac. Zawsze wszystko jest juz zjedzone. Gdy zglodnieje podczas pracy w srodku nocy, miotam sie po kuchni i szukam czegos, czego nie toleruje podniebienie nastolatka. Jesli wiem, na przyklad, ze tego dnia kupilismy hot dogi, to moze znajde jeszcze jakas zapomniana bule. Bo po parowkach nie ma sladu. Nawet w zamrazarce nic nie ma. Musze wiec jesc maslo orzechowe. Poniewaz zas zazwyczaj chleba tez nie ma, wymiatam je lyzka ze sloika. Spizarnia jest zwykle pelna - tyle ze potraw, ktore trzeba przyrzadzic. Lodowka tez jest pelna - zamrozonych kotletow i kurczakow. Niestety, te rzeczy trzeba ugotowac, usmazyc, ja zas nie mam pojecia, jak to zrobic! A nawet gdybym mial, kto, do kurwy nedzy, ma czas sterczec tam i to robic? Blagam Boze! Nie kaz mi jesc salaty! Lubie smazone spaghetti. Lubie Smazone Cokolwiek. Cokolwiek by to bylo - nalezy to usmazyc, chyba ze to hot dog. Wbija sie to na widelec i smazy nad kuchenka. A propos, smazone spaghetti najlepiej jesc na sniadanie. Dzieciaki patrza, jak to jem, i maja odruchy wymiotne. Ja im na to: "To jest tatusiowe jedzenie. Pewnego dnia bedziecie musieli nauczyc sie jesc to gowno, poniewaz bedziecie mieli dom pelen dzieci i nie bedzie co do ust wlozyc. Otworzycie lodowke i powiecie:>>O Jezu, co to?<<". Probowalismy wymyslic jakis system, zebym nie "cierpial" glodu w srodku nocy. Zaden do tej pory nie zdal egzaminu. To nie do zniesienia. Mamy jeszcze jedna lodowke, na dole, tuz obok studia. Czasami zapelnia sie ona wiktualami, ktore mozna jesc bez gotowania, ale bez wzgledu na to, co to jest, wszystko znika w jeden dzien - a w tej czesci domu nie ma duchow. Giraffe Cafe Od czasu do czasu Diva "otwiera" Giraffe Cafe. Najpierw zrobila kiedys wywieszke z napisem "Giraffe Cafe - OTWARTE". Teraz zas, w te SZCZEGOLNE DNI, wiesza ja na drzwiach. To oznacza, ze Diva przyrzadzila galaretke. Dzieki Giraffe Cafe wielokrotnie moglismy zjesc wykwintny posilek, kiedy juz rzeczywiscie nic nie bylo w domu do zjedzenia.Pewnego dnia niezle lalo. Diva weszla i spytala mnie: "Czy moge wyjsc i pobawic sie w deszczu?" "Oczywiscie" - odpowiedzialem. Wystroiwszy sie jak na akademie, przez godzine stala w deszczu za domem i spiewala na caly glos. Pewnie niektorzy rodzice powiedzieliby: "Nie wychodz, bo sie przeziebisz". Mysle, ze zlamalbym "jej serce, gdybym jej nie pozwolil wyjsc. Dzieci cechuje mistyczna wrazliwosc, a takze poczucie bliskiego kontaktu z natura. Swiat natury jest bardzo zajmujacy, jesli jest nieskalany. Dzieci doznaja, na przyklad, zachwytu na widok swiezego sniegu - zachwytu, ktorego nie podziela facet odsniezajacy chodniki. Im wiecej ma sie lat, tym bardziej natura czlowiekowi obojetnieje (chyba ze jest sie Euell Gibbons i chce sie jesc wszystko, co lezy na ziemi, az w koncu sie od tego umrze). Diva to kochana mala dziewczynka. Wlasnie skonczyla dziewiec lat. Lubi sie bawic tak jak inne dziewczynki, ale (dzieeeki Booogu!) ma takze swoje dziwactwa. Miala kiedys lalke Barbie, ale Ahmet spalil lalce prawie wszystkie wlosy, wiec Diva dokonczyla dziela wyciskajac plasteline na jej twarz, oszpecajac jej nos i czolo. (Jestem pewien, ze istnieje gdzies organizacja, ktora zaprotestowalaby prze ciwko temu.) Diva nazwala potem te lalke "Kobieta-Glut" (niezle najmilsza). Dada obecne jest w moim domu od... zawsze. Nawet moje dzieci sa tym zjawiskiem, mimo ze same nie maja zielonego pojecia, co to jest. Caly dom i wszystko, co sie wokol niego kreci, smierdzi tym na kilometr. INTER-CONTINENTAL ABSURDITIES to zalozona przeze mnie w 1968 roku organizacja, ktorej celem jest wprowadzanie Dada w zycie. Na poczatku nie wiedzialem nawet, jak nazwac to, z czego sklada sie caly moj zywot. Mozecie sobie wyobrazic moja radosc gdy odkrylem, ze w dalekim kraju ktos mial ten sam pomysl - i mila, krotka na to nazwe. Ahmet poznaje, co to fiskus Sa pewne stadia, przez ktore dzieci musza przejsc, aby wyrobic w sobie spoleczne zachowania niezbedne w pracy i w stosunkach z innymi ludzmi. Gdzies tam po drodze czlowiek odkrywa, ze jest albo "dobrym podwladnym", albo "dobrym szefem", trzeciej mozliwosci chyba nie ma.Moje dzieci sa teraz w takim wieku, ze chca sie bawic, dlaczego wiec mam je zanudzac tymi szczegolami? I tak predzej czy pozniej beda musialy sie z nimi zetknac. Na przyklad Ahmet dostal ostatnio mala role w komedii telewizyjnej. Rozmawialismy o tym i on uswiadomil sobie, ze bedzie musial od tego zaplacic podatek. Jego reakcja byly slowa: "To smierdzi". Uswiadomienie sobie, ze to smierdzi, to dobry moment do planowania kariery. Dobrze jest tez dac dzieciom pewne wytyczne i powiedziec im, ze maja sie ich trzymac. Jesli tego nie robia, trzeba wymyslic jakis sposob na wpojenie im tych dyrektyw. Za kazdym razem wyglada to inaczej. Czesto dochodzi do sytuacji, w ktorej dziecko jest bez reszty pochloniete jakims nowym pomyslem i nie bierze pod uwage ani uczuc innych, ani rzeczywistosci. Powtarza tylko: "Czy moge isc do Jane? Dlaczego nie moge?" Odpowiedz "Bo nie" nie wystarcza. W takiej sytuacji krzyki i wrzaski to najgorsza metoda. Ja stosuje wtedy nastepujaca zasade: kiedy w wypadku roznicy zdan miedzy mna a Ahmetem na temat jego zamierzen, potrafi on podac mi dobry, ROZSADNY powod, dla ktorego chce "cos" zrobic, innymi slowy potrafi mnie przekonac ze to ON MA RACJE, A JA NIE, pozwalam mu na to. Niezwykle surowa kara Czasami, aby ukarac dzieci, Gail i ja mowimy im, ze nie moga przez tydzien ogladac telewizji. Przekonalismy sie, ze to lepsze od walenia ich w twarz kluczem francuskim.Kiedy Dweezil byl maly, mowilem mu, ze jesli bedzie niegrzeczny, kaze mu ogladac Czlowieka w Brazowym Garniturze. Byc moze dla nas ogladanie telewizyjnych kaznodziejow to dobra zabawa, ale dla jedenastolatkow raczej nie. Teraz Dweezil oczywiscie oglada wystepy Roberta Tiltona, zeby sie posmiac. Robi to na wlasnym sprzecie w swoim pokoju. Ma tam magnetowid, telewizor, komputer, odtwarzacz kompaktowy i cala te reszte - wszystko kupione za wlasnorecznie zarobione pieniadze. Jego pokoj to male zaciszne miejsce, do ktorego prowadza bezposrednio schody z zewnatrz, tak ze moze on wchodzic i wychodzic, kiedy ma na to ochote, ale wiekszosc czasu woli spedzac w domu. Nie jest z nim jednak tak zle jak ze mna, poniewaz czasami idzie do kina albo na koncert. Zarowno Moon, jak i Dweezil po skonczeniu pietnastego roku zycia przystapili do egzaminu, ktory jest odpowiednikiem kalifornijskiej matury, tak wiec oboje maja swiadectwa dojrzalosci. Wedlug przepisow pietnascie lat to najwczesniejszy wiek, kiedy mozna skonczyc edukacje. Mamy zamiar zrobic to samo z Ahmetem i Diva, poniewaz chce, zeby moje dzieci rozstaly sie z kalifornijskim systemem szkolnictwa tak szybko, jak to tylko mozliwe. Jesli chodzi o ich "wyrobienie kulturalne" - filmy, ksiazki i tak dalej - to radze im czasem to i owo, ale nie naleze do tych tatusiow, ktorzy zmuszaja dziecko do siegania po "arcydziela" doceniane tylko przez nich samych. Dopilnowalismy, by nasze dzieci nabyly podstawowe umiejetnosci, takie jak umiejetnosc pisania i czytania, znajomosc arytmetyki i podstawowych zagadnien nauki, a takze troche manier. Potem zachecamy je, by samodzielnie uzupelnialy reszte po drodze. Moon lubi czytac, wiec jest zawsze na czasie; Diva tez lubi czytac. Maja to po Gail, ktora jest Wielkim Czytelnikiem w naszej rodzinie. Dweezil rzadko czyta, a Ahmet w ogole tego nie znosi. (Och, moi synowie!) Nie sadze, zeby ktores z nich chcialo isc na studia, a ja nie zamiaru ich do tego namawiac. Jesli jednak kiedykolwiek zdecydowaliby sie na to, nie powstrzymywalbym ich... pod warunkiem, ze sami by za to placili. Dzieci-smieci Dobra, na koniec kilka zdan o wychowywaniu dzieci w Ameryce. Wielu ludzi, ktorzy nawoluja do wiekszego zaangazowania sie panstwa w wychowanie i nadzorowanie ich potomstwa, to po prostu osobnicy, ktorzy sa zbyt leniwi, by zrobic to sami. To przedstawiciele pokolenia sobkow, ktorzy uwazaja, ze ich zycie jest najwazniejsze na swiecie. Jak sie tylko rozmnoza, natychmiast dochodza do wniosku, ze nie pozwola, by pelzajacy po podlodze pomiot byl dla nich ciezarem i zabieral im cenny czas.Chca, zeby w trakcie, gdy biegaja sobie po parku, naprawde poprawiajac sie na zdrowiu, dbaja o opalenizne i nosza te szmaty na glowie, ktos zaopiekowal sie za nich ich cennym potomkiem. CZEKAJCIE, MAM! Co powiecie na to, zeby rzad to zrobil? Albo jakas organizacja chrzescijanska? Albo ktos, kto mowi, ze jest do tego odpowiednio "wykwalifikowany"? Babcia nigdy by nie zniosla tego gowna. Wkurza mnie sposob, w jaki ludzie tego rodzaju traktuja swoje dzieci - szczegolnie jednodzietne rodziny yuppies, ktore traktuja wlasne dziecko jako przedmiot. "Doskonale dziecko? Oczywiscie, jest takie, jest tu pod stolem. Ralf, chodz tu! Graj na skrzypcach!" To tak jakby mowili: "No tylko spojrzcie na niego. Pieprzylismy sie pewnej nocy i wyszedl z tego osesek. Takie male cos. A teraz potrafi tak duzo pomoc w domu! Tak, mamy cudowne dziecko. A wasze? Ci ludzie naprzeciwko maja takie brzydactwo, i w dodatku zakladaja mu obrzydliwa czapeczke". "Och, nasze ma czapke z futerkiem! Tak mu w niej ladnie". Im bardziej nijakie jest dziecko, tym wiecej pochwal zbieraja jego rodzice za to, ze sa dobrymi rodzicami - ze maja w domu potulne stworzonko. Dlatego wlasnie zapraszaja sasiadow, otwieraja drzwi do dziecinnego pokoju i popisuja sie skarbem: "Spojrzcie na niego. Widzieliscie kiedys cos podobnego?" Jesli zas w tym momencie dzieciak nie ma na sobie stroju heavy metalowca i nie slini sie ogladajac porno na video, wszyscy uznaja, ze rodzicom sie powiodlo i ze cala spolecznosc winna ich za to podziwiac. Moja najlepsza rada dla kazdego, kto chce wychowac szczesliwe, zdrowe na umysle dziecko: trzymajcie ja czy tez jego jak najdalej od kosciola. Dzieci sa naiwne - ufaja kazdemu. Sama szkola juz wystarczy. Jesli tylko zblizycie sie z dzieckiem do jakiegos kosciola, popadniecie w tarapaty. ROZDZIAL 15 "Wojny przeciwko pornografii" "Czlowiek, co nie ma w swych piersiach muzyki,Ktorego rzewne nie wzruszaja tony, Do zdrad, podstepow, grabiezy jest sklonny, Duch jego ciezki jak ciemnosci nocne, A mysli jego tak jak Ereb czarne. Takiemu nigdy nie ufaj. Sluchajmy!" William Szekspir, Kupiec wenecki, Akt V, scena I (przeklad Leona Ulricha) Szczegolowe przedstawienie historii Parents' Resource Musie Center (Rodzicielskiego Osrodka Odnowy Muzyki), czyli PRMC, zabraloby wiecej czasu niz to warte. Istnieje kilka wersji powstania tej organizacji. Wybierzmy na chybil trafil jedna z nich: Pewnego dnia 1985 roku Tipper Gore, zona senatora demokratycznego z Tennessee Alberta Gore'a*, kupila swej osmioletniej coreczce plyte Prince'a z muzyka do filmu Purple Rain - filmu oznaczonego "R"**, ktory wywolal spore kontrowersje ze wzgledu na zawarte w nim seksualne podteksty. Nie wiedziec czemu, Gore okropnie sie zgorszyla, kiedy corka zwrocila jej uwage na aluzje do masturbacji w piosence "Darling Nikki". Zebrala wokol siebie grupe przyjaciolek z Waszyngtonu, przewaznie polowic wplywowych czlonkow Senatu, i zalozyla PRMC. Okolo 31 maja 1985 roku PRMC wyslal list do Stanleya Gorti-kova, owczesnego prezydenta Recording Industry Association of America (Stowarzyszenia Amerykanskiego Przemyslu Plytowego), * Obecnie Albert Gore piastuje urzad wiceprezydenta Stanow Zjednoczonych (przyp. tlum.). ** W amerykanskiej klasyfikacji "R" oznacza, iz nieletni moga ogladac dany film jedynie w towarzystwie osoby doroslej (przyp. tlum.). w skrocie RIAA, oskarzajac branze plytowa o oddzialywanie na amerykanska mlodziez tresciami, w ktorych pelno "seksu, przemocy oraz gloryfikacji narkotykow i alkoholu". Czlonkowie PRMC chyba nigdy nie ogladali telewizji. Oprocz tego zadano w liscie wprowadzenia systemu klasyfikacji plyt rockowych, podobnego do tego jaki stosuje sie w kinach. List podpisala Gore, Susan Baker (zona sekretarza skarbu Jamesa Bakera), Pam Howar i Sally Nevius (zony wplywowych waszyngtonskich biznesmenow) oraz zony dziewieciu innych senatorow. Edward O. Fritts, prezydent National Association of Broadca-sters (Krajowego Stowarzyszenia Stacji Radiowych), natychmiast napisal list do czterech i pol tysiaca prywatnych stacji radiowych w ktorym dal do zrozumienia, ze jesli beda one puszczaly piosenki z dosadnymi tekstami, moga stracic licencje. Ogarnieci tym szalem autodestrukcji, ludzie z branzy radiowej i przemyslu plytowego zaczeli dyskutowac, jaka przyjac "najrozsadniejsza linie postepowania". Innymi slowy, byli juz gotowi zgiac grzbiet przed PRMC, a jedynymi pozostalymi do ustalenia szczegolami pozostawalo: Kiedy zgiac grzbiet, Jak bardzo zgiac grzbiet, Kiedy sie zginamy, czy mamy sierozplaszczyc? Kto ma wazeline? Z tego powodu w periodyku branzy muzycznej "Cashbox" opublikowalem list otwarty do tych ludzi."Zwykly szantaz" List otwarty do przemyslu muzycznego Wyrazajac szacunek dla Stana Gortikova i RIAA, chcialbym zajac panstwu chwilke czasu, aby wyrazic swoje zdanie na temat niefortunnej decyzji ukorzenia sie przed PRMC w sprawie "oceniania" plyt. Po pierwsze, niech mi bedzie wolno powiedziec, ze rozumiem, w jak trudnej sytuacji znalazlo sie RIAA i ze w pelni popieram starania tej organizacji, aby przeprowadzic przez Kongres nowy projekt legislacyjny. Wydaje sie, ze przeszkoda do pokonania jest komisja Thurmonda. To od niej zalezy, czy proponowany przez przemysl muzyczny projekt ustawy zostanie odrzucony, czy wejdzie w zycie. Nie jest natomiast tajemnica, ze pani Thurmond nalezy do PRMC. To, z czym mamy do czynienia, to najwyrazniej zwykly szantaz: RIAA MUSI TANCZYC TAK, JAK MU ZAGRAJA OWE WASZYNGTONSKIE ZONY, W PRZECIWNYM RAZIE PROBUJAC PRZEPROWADZIC PRZEZ KONGRES PROJEKT USTAWY, STOWARZYSZENIE NA WLASNEJ SKORZE ODCZUJE GNIEW ICH PRZESLAWNYCH MEZOW. Odrzucenie wiekszosci zadan PRMC przynosi RIAA zaszczyt, ale ustapienie w kwestii wprowadzenia nalepek na plyty wywolaloby wiecej problemow, niz rozwiazalo. PRMC nie ukrywa, ze zamierza wykorzystac "rozlegle stosunki", aby rozstrzygnac te kwestie na swoja korzysc. W udzielonym stacji radiowej z Albany wywiadzie pani Howar wspomniala o jakims panu Fowlerze z FCC*, dajac do zrozumienia, ze byc moze zajdzie koniecznosc interwencji ze strony tej komisji, gdyby zawiodly wszystkie lotrowskie poczynania PRMC. Czy ktos od nowa napisal statut FCC, kiedy wszyscy zajeci bylismy czyms innym? Co sie tu dzieje? Szantaz to czyn nielegalny, planowanie szantazu to rowniez czyn nielegalny. Sprawa, o ktorej mowimy, daleko wykracza poza zakres Pierwszej Poprawki do Konstytucji. Nikomu nie wolno marnowac czasu spoleczenstwa na tego rodzaju poronione pomysly tylko dlatego, ze lacza go wiezy rodzinne z wysokimi urzednikami. Dzialalnosc PRMC nie przynosi nic dobrego. Jest oparta na mieszaninie fundamentalistycznych bredni i nielogicznych wnioskow. Drzac na mysl, ze ktos moze uslyszec na plycie aluzje do masturbacji, ludzie ci przywdziewaja szaty "straznikow moralnosci", a media biegna do nich z otwartymi ramionami. To znamienne dla lat osiemdziesiatych, ze najlzejszy pomruk ze strony jakiejs grupy nacisku (zwlaszcza jesli ma ona wysoko postawionych przyjaciol) wywoluje holdownicze reakcje i ustepstwa ze strony wszelkich branz, ktore powinny wykazywac troche wiecej rozsadku. Jesli jestescie artystami, pomyslcie, czy chcielibyscie, zeby dzieki tym ustepstwom w sprawie nalepek wasza nastepna plyta nosila pietno "potencjalnej obsceny"? Jesli piszecie piosenki, czy * Federal Communication Commission - Federalna Komisja Lacznosci (przyp. tlum.). ktos was zapytal, czy chcecie spedzic reszte zycia na przystosowywaniu waszych tekstow do duchowych potrzeb modelowego wyimaginowanego jedenastolatka? Odpowiedz brzmi oczywiscie: NIE. Sednem sprawy jest tu zaleznosc interesow duzych firm plytowych od widzimisie naszych czujnych pan, cierpiacych najwyrazniej na nerwice seksualne. Firma plytowa ma prawo do prowadzenia interesow i ciagniecia z nich zyskow... ale nie kosztem ludzi, ktorzy jej to umozliwiaja, a wiec tworcow i wykonawcow MUZYKI. RIAA przyjelo wedlug mnie krotkowzroczna polityke, poniewaz tzw. "dobrowolne stosowanie nalepek" ani nie uglaska bestii, ani nie naoliwi maszynki legislacyjnej Thurmonda. Tu nie ma zadnych obietnic czy gwarancji, a tylko grozby i insynuacje ze strony PRMC. Poprzez zbyt gorliwa obrone interesow firm plytowych RIAA okazalo pewne lekcewazenie tworcom. Panie i panowie, przeciez wszyscy w tym tkwimy... kiedy ogladaliscie te harpie w telewizji, czy nie wymknelo wam sie: "Chromole ich!"? PRMC nie zasluguje na nic wiecej (podobnie jak kazda inna organizacja, ktora chce pelnic role cenzury i ktora trzyma w biurku czarna liste). Oby ci wybrani w powszechnych wyborach politycy, ktorzy siedza bezczynnie, kiedy ich zony biegaja jak opetane z zamiarem wprowadzenia w zycie legislacji stojacej na strazy pseudo-chrzescijanskiej moralnosci, najedli sie w koncu tyle samo wstydu, co Billy Carter za swoje niesamowite wyczyny. Nikomu nie odmawiam prawa do wlasnych opinii na zaden temat... ale kiedy opinie jakichs ludzi moga miec wplyw na zycie moje i moich dzieci tylko dlatego, ze ludzie ci maja dostep do cial legislacyjnych, wtedy powstaja powazne watpliwosci co do nalezytego funkcjonowania prawa. Ronald Reagan objal urzad z zamiarem uwolnienia nas od wladzy federalnej. Wydaje sie jednak, ze naprawde chodzi o to, by nawet podczas pracy tworczej niektorzy ludzie czuli na sobie jej spojrzenie. Nikomu nie jest do twarzy z brazowa szminka. Ludzie z PRMC moga wam powaznie zaszkodzic. Wkurzcie sie. Stawcie opor. Dzialajcie. Od czego macie telefon? Od czego macie telex? Zazadajcie od Kongresu, aby zajal sie ta sprawa, albowiem faktycznie jest ona przykladem malzenskiego handlu wplywami i naduzywania wladzy. Zazadajcie skarcenia politykow, ktorzy biora w tym udzial. Zazadajcie uczciwego rozpatrzenia projektu ustawy przez komisje Thurmonda. Przypomnijcie im, ze maja zobowiazania wobec ludzi, ktorzy ich wybrali, i ze zobowiazania te sa daleko wazniejsze od ich malzenskich powinnosci. Czy kogos to obeszlo? Gowno. Zdecydowalem sie wiec napisac list otwarty do prezydenta. Oto fragmenty: Panie Prezydencie. Pomimo ze stanowczo nie zgadzam sie z wieloma aspektami polityki rzadu, nigdy nie watpilem w szczerosc wyglaszanych przez Pana pogladow na temat podstawowych praw konstytucyjnych. Chcialbym bardzo poznac Panska opinie na temat programu cenzurowania plyt proponowanego przez PRMC, organizacje skupiajaca zony wysoko postawionych urzednikow rzadowych. Czy Pan te dzialalnosc popiera? Jesli tak, czy zadal Pan sobie pytanie, czy to sluszne, aby projekt jakiejs wydumanej ustawy, ktora moze ograniczyc galaz przemyslu i wplynac na zycie milionow Amerykanow, byl natychmiast kierowany do rozpatrzenia w Senacie tylko dlatego, ze popiera go zona wysokiego urzednika panstwowego, podczas gdy propozycje istotnych ustaw gospodarczych czekaja w kolejce? Czy to w porzadku, ze kiedy WASZYNGTONSKIE ZONY robia sobie kpiny z wladzy ustawodawczej, zwykli ludzie, ktorzy nie mieli na tyle szczescia, aby zostac malzonkami GWIAZDOROW POLITYKI, moga sie tylko temu przygladac? PRMC to nieoficjalna grupa nacisku, ktora przyjela skandaliczne metody dzialania. Straszac cala galaz przemyslu zasiadajacymi w komisjach senackich mezami, panie radosnie pluja dookola pomowieniami i insynuacjami, w czym pomagaja im bedace na ich uslugach mass media. Kiedy 19 wrzesnia odbedzie sie w komisji czytanie projektu PRMC, stworzony zostanie niebezpieczny precedens. Jesli popiera Pan PRMC (lub jakakolwiek inna fundamentali-styczna grupe nacisku) w jego wysilkach utrwalania w narodzie mitu ze SEKS TO GRZECH, bedzie Pan mial swoj udzial w instytucjonalizacji falszywych, neurotycznych wyobrazen, dzieki ktorym prosperuje przemysl pornograficzny. W kraju, gdzie rozne oblakancze grupy nacisku walcza o usuniecie ze szkol programu edukacji seksualnej, gdzie rodzice tak malo wiedza o seksie, ze musza dzwonic do poradni telewizyjnej po podstawowe informacje z dziedziny anatomii, o wiele rozsadniejszym posunieciem ze strony tych szacownych zon i matek byloby zadanie, aby Kongres podjal szerokie dzialania w celu demistyfikacji tego tematu. Czy zmierzamy w epoke, w ktorej do przedstawienia w dziedzinie rozrywki jakiejkolwiek formy zachowania seksualnego potrzebne bedzie uzyskanie zgody w oparciu o Ustawe o Wolnosci Slowa? Czy naprawde wszystkie obyczaje seksualne, aby byly praktykowane, musza byc zweryfikowane i zaakceptowane przez Moralna Wiekszosc? I czy musimy koniecznie ogladac, jak oni je weryfikuja? PRMC glosno gardluje przeciwko wszelkiej kontroli wlasnej dzialalnosci. W niedawnym wywiadzie dla CNN Jesse Jackson przypomnial Jerry'emu Falwellowi: "Nie sadzmy drzewa po korze, jaka ma, lecz po owocach, jakie da..." Panie Prezydencie, jesli nie mysli juz Pan powaznie o tym, aby wladza przestala pilnowac nas w dzien i w nocy, to czy moglby Pan przynajmniej cos zrobic, aby nie pchala sie nam do nosa? Wydaje sie, ze z podlogi senackiej sali wzbija sie trujacy oblok siarki i odoru splesnialych flag. Nie oczekuje odpowiedzi na ten list, bylbym jednak bardzo wdzieczny za jakas publiczna wypowiedz w tej sprawie. Dziekuje. Frank Zappa Prezydent nie odpisal na moj list. Zamiast tego wyglosil jakis czas pozniej przemowienie w Crystal City w Wirginii, podczas ktorego wypowiedzial twierdzenie, ze wszyscy w przemysle plytowym to propagatorzy pornografii. Ostatecznie 19 wrzesnia 1985 roku Senacka Komisja do Spraw Handlu, Przemyslu i Transportu odbyla naglosnione przez media, calodniowe posiedzenie, podczas ktorego odbylo sie czytanie projektu PRMC (farsa - zony pieciu czlonkow Komisji nalezaly do PRMC). Frank Zappa: oswiadczenie zlozone w Kongresie 19 wrzesnia 1985 roku To, co powiem, to moje osobiste spostrzezenia i poglady Nie wypowiadam sie w imieniu zadnej grupy ludzi czy organizacji. Moje pelne oswiadczenie zostalo panom dostarczone zawczasu. Chcialbym, aby wlaczono je do Akt Kongresu. Poniewaz czas mego wystapienia ograniczono do dziesieciu minut, wyglosze tylko czesc oswiadczenia. Moje uwagi kieruje do PRMC, do spoleczenstwa, jak rowniez do Waszej Komisji. Propozycja PRMC to poroniony pomysl, ktory wcale nie przyniesie pozytku dzieciom, naruszy wolnosci obywatelskie doroslych i sprawi, ze sady przez lata beda mialy pracy po uszy, rozstrzygajac kwestie interpretacji i stosowania przepisow zawartych w tym projekcie. O ile rozumiem, przy rozstrzyganiu zagadnien prawnych dotyczacych Pierwszej Poprawki do Konstytucji wybiera sie zazwyczaj najmniej restrykcyjny wariant. Natomiast w tym wypadku zadania PRMC mozna by przyrownac do likwidowania lupiezu przez sciecie glowy. Nikt nie przymuszal ani pani Baker, ani pani Gore do zakupu plyt Prince'a czy Sheeny Easton. Dzieki Konstytucji moga one kupowac dla swych dzieci inna muzyke. Najwyrazniej jednak panie te upieraja sie przy kupnie dziel wspolczesnych artystow i to tylko po to, zeby utwierdzic sie w swych zludzeniach, z ktorych wyplywa akrobatyczna wrecz sofistyka ich twierdzen. Drogie panie, niech mi bedzie wolno powiedziec, ze wydanie osmiu dolarow dziewiecdziesieciu osmiu centow na plyte nie upowaznia was nawet do zlozenia pocalunku na stopie kompozytora czy wykonawcy. Taki zaszczyt za te kilka obrotow plyty na rodzinnym Bambino? Ogolnie rzecz biorac, cala wasza liste zadan czyta sie jak jakas ponura instrukcje obslugi sedesu, w ktorym ma sie spuscic z woda WSZYSTKICH kompozytorow i wykonawcow z powodu nieobyczajnosci tekstow kilku z nich. Jak panie smia? Plonac ze wstydu powinni rowniez szefowie duzych firm plytowych, ktorzy zdecydowali sie przehandlowac prawa kompozytorow, wykonawcow i detalistow w zamian za ustawe nr 2911, to znaczy Podatek od Czystej Tasmy, czyli PODATEK NALOZONY PRZEZ PEWNA BRANZE NA KLIENTOW W CELU PRZYNIESIENIA KORZYSCI KONKRETNEJ GRUPIE WEWNATRZ TEJ BRANZY. Tak wlasnie sie sprawy maja. Rzecznik prasowy PRMC, Kandy Stroud, oznajmila w ostatni piatek milionom zafascynowanych widzow ABC, ze senator Gore, jak to okreslila "przyja- ciel przemyslu muzycznego", jest jednym z projektodawcow czegos, co nazwala "antypirackim ustawodawstwem". Czy to tylko milsza nazwa tej samej ustawy podatkowej? Duze wytwornie plytowe jak najszybciej musza przepchnac projekt 2911 przez kilka komisji, zanim ktokolwiek poczuje, z to wszystko niezle smierdzi. Jednej z nich przewodniczy senator Thurmond. Czy to tylko zbieg okolicznosci, ze zona senatora Thurmonda ma powiazania z PRMC? Nie moge powiedziec, ze jest czlonkinia tej organizacji, bo PRMC NIE MA CZLONKOW. Sekretarka stowarzyszenia powiedziala mi przez telefon w ostatni piatek, ze PRMC nie MA CZLONKOW TYLKO... ZALOZYCIELI. Spytalem ja, kto jeszcze sposrod waszyngtonskich zon jest NIECZLONKINIA tej organizacji, ktora zbiera fundusze rozsylajac do ludzi ulotki, ktora jest zwolniona od podatkow i ktorej najwyrazniej zalezy na przepuszczeniu Konstytucji Stanow Zjednoczonych przez rodzinna maszynke do miesa. Spytalem ja, czy PRMC to jakas sekta. Pani powiedziala mi, ze nie moze udzielic odpowiedzi i ze musi sie skontaktowac z adwokatem. Podczas gdy w wieczornych wiadomosciach CBS zona sekretarza Skarbu recytuje slowa "Wjade w ciebie mym kocha siem...", a zona senatora Gore'a mowi o "FIZYCZNYM ZNIEWOLENIU!" i "seksie oralnym pod lufa pistoletu", wysoko postawieni osobnicy pracuja nad projektem ustawy podatkowej, ktora jest tak niedorzeczna, ze jedynym sposobem, aby przeszla, jest zajecie spoleczenstwa czyms innym: "PORNO ROCKIEM". PRMC stosuje dziwne metody dzialania. To wlasnie dzieki tym zapamietalym recytacjom w telewizji bezbronne dzieci w calej Ameryce moga kilka razy w tygodniu uslyszec o seksie oralnym pod lufa pistoletu. Czy PRMC ma na to pozwolenie od FCC? Jaki cel usprawiedliwia poslugiwanie sie TAKIMI srodkami? Rodzice z PTA powinni bacznie sledzic poczynania tych pan. Czy naprawde chodzi tu o moralnosc? O czyjes zdrowie psychiczne? A moze tu w ogole o nic nie chodzi? PRMC wywolal mnostwo zamieszania wrzucajac do jednego worka teksty piosenek, filmy video, okladki plyt, programy radiowe i koncerty na zywo. To sa rozne srodki wypowiedzi, a ludzie, ktorzy nimi sie posluguja, maja prawo wykonywac swa prace bez bycia ograniczonymi przez glupie prawo, przyrzadzone napredce przez Zony Gwiazdorow Polityki niczym budyn blyskawiczny. Czy to wlasciwe, aby maz NIECZLONKINI-ZALOZY CIELKI PRMC zasiadal w komisji, rozpatrujacej kwestie podatku od czystej tasmy lub dzialalnosci organizacji jego zony? Czy jakakolwiek utworzona w ten sposob komisja moze "ustalac fakty" uczciwie i bez uprzedzen? PRMC przedstawia swoj program jako nieszkodliwy system informacji, ktory bedzie "pomagal" niezorientowanym rodzicom w podjeciu decyzji, czy taka a taka plyta jest "odpowiednia" dla "bardzo malych dzieci". Metody proponowane przez te organizacje przyniosa kilka godnych pozalowania skutkow ubocznych, z ktorych bardzo powaznym bedzie zredukowanie amerykanskiej muzyki, nagrywanej oraz wykonywanej na zywo, do poziomu piosenek z kinowych porankow. Oczywiscie, ze nastolatki, ktore maja w kieszeniach osiem dziewiecdziesiat osiem, moga wejsc same do sklepu z plytami. Ale "male dzieci" raczej nie. Zwykle jest z nimi rodzic i to w jego kieszeni jest te osiem dziewiecdziesiat osiem. Rodzic przeciez zawsze moze zasugerowac, zeby je wydac na ksiazke. Jesli mama czy tata obawia sie wplywu, jaki moglaby miec na dziecko tresc jakiejs ksiazki, zawsze moze mu za te osiem dziewiecdziesiat osiem kupic nagranie z muzyka instrumentalna. Dlaczego nie przynosi do domu jazzu albo muzyki klasycznej zamiast Blackie Lawlessa czy Madonny? Wspaniala muzyka BEZ SLOW jest przeciez dostepna dla kazdego, kto ma na tyle oleju w glowie, zeby spojrzec od czasu do czasu poza pierwsze miejsca listy przebojow. Dzieci w owym "wrazliwym przedziale wiekowym" cechuje naturalne uwielbienie dla muzyki. Jesli jako rodzice uwazacie, ze wasze dziecko powinno poznac cos szlachetniejszego niz "CUKROWE SCIANY", dlaczego nie popieracie szkolnego Programu Propagowania Muzyki? Dlaczego nie bierzecie pod uwage tego, ze JAKO ODBIORCY, WASZE DZIECI POTRZEBUJA ODROBINY WIEDZY, aby wybrac wartosciowe rzeczy? Programy Propagowania Muzyki kosztuja znacznie mniej niz wynosza wydatki na sport. Wasze dzieci maja prawo wiedziec, ze muzyka to nie tylko pop. To godne pozalowania, ze PRMC gotowy jest raczej propagowac "wysterylizowany" heavy metal niz szlachetniejsza muzyke. Czy to wynik estetycznego smaku czlonkow PRMC, czy tez kolejny dowod na to, ze obecna administracja traktuje edukacje humanistyczna w Ameryce z lekcewazeniem. Odpowiedz brzmi oczywiscie ANI JEDNO, ANI DRUGIE. Nie mozna przeciez odciagnac ludzi od myslenia o niesprawiedliwym podatku gadaniem o Programie Propagowania Muzyki. Do tego potrzeba SEKSU... i to DUZO SEKSU. Ze wzgledu na subiektywizm kryteriow stosowanych przez PRMC w klasyfikacji plyt, nie mozna zagwarantowac, ze jakas "zdrozna mysl", ukryta w nowym wyrazeniu slangowym czy w wypowiedzianym z naciskiem, niewinnym skadinad slowie, nie przeslizgnie sie do ludzi. Jesli celem ma byc CALKOWITA CZYSTOSC WERBALNO-MORALNA, mozna ja osiagnac tylko w jeden sposob: nie ogladajac telewizji, nie czytajac ksiazek, nie chodzac do kina, sluchajac tylko muzyki instrumentalnej lub nie sluchajac niczego w ogole. Wprowadzenie w zycie systemu klasyfikacji plyt, bez wzgledu na to czy bedzie on stosowany dobrowolnie, czy nie, otwiera droge dla szeregu Programow Kontroli Moralnej majacych za wspolny cel eliminacje "wszystkiego, czego nie lubia chrzescijanie". A co bedzie jesli jakas inna grupa Waszyngtonskich Zon zazada, aby w celu ochrony bezbronnych dzieci przed "zamaskowanym syjonizmem" na wszystkich dzielach napisanych i nagranych przez Zydow, widniala duza gwiazda Dawida? Klasyfikacje plyt przyrownuje sie czesto do klasyfikacji filmow. Oprocz roznicy wielkosciowej jest jeszcze inna, o wiele wazniejsza: ludzie, ktorzy graja w filmach, sa zatrudnieni, aby "udawac". Bez wzgledu na to, jak film zostanie zaklasyfikowany czy oceniony, nie bedzie to ich osobiscie dotyczyc. Poniewaz zas wielu muzykow wykonuje swoj wlasny material i trwa przy nim jako przy wlasnej tworczosci (bez wzgledu na to, czy sie ona panstwu podoba, czy nie), narzucony system klasyfikacji napietnuje ich jako JEDNOSTKI. Czy dlugo bedziemy czekac, zanim kompozytorom i wykonawcom kaze sie uroczyscie nosic sliczne opaski ze Szkarlatna Litera, wypuszczane przez PRMC? Klasyfikacja PRMC ogranicza dzialalnosc w jednym konkretnym gatunku muzyki: rocku. Nie zaproponowano podobnego systemu dla muzyki kabaretowej czy country. Czy PRMC ma kogos, kto BEZBLEDNIE potrafi odroznic rocka od country? Artysci obu tych gatunkow czestokroc przekraczaja ramy stylistyczne. Niektorzy wykonawcy siegaja po kabaret. Jesli plyta jest po czesci rockowa, po czesci country, a po czesci kabaretowa, jaka nalepke dostanie? Czy nasze panie nie powinny ostrzegac ludzi, ze wewnatrz tych okladek, na ktorych roi sie od amerykanskich flag, wielkich tirow i wystrzalowych fryzur, kryja sie plyty z czarujacymi wiazankami piosenek o seksie, przemocy, alkoholu i DIABLE, nagranymi w ten sposob, ze sluchacz moze uslyszec KAZDE SLOWO, spiewane przez ludzi, ktorzy siedzieli w wiezieniu i sa Z TEGO DUMNI? Wszedlszy w zycie, projekt PRMC stanie sie protekcyjnym prawem dla firm produkujacych muzyke country, prawem chroniacym nie dzieci, ale kowbojow. Jedna z glowych sieci sklepow plytowych juz poinformowala dzial sprzedazy Capitol Records, ze nie bedzie u siebie sprzedawac zadnych plyt z nalepkami. Kolejna siec, majaca placowki w centrach handlowych, zostala powiadomiona przez ich wlasciciela, ze jesli bedzie wystawiac na sprzedaz "ostre plyty", utraci licencje. To zostawia dla kogos sporo miejsca na polkach. A moze pewne malzenstwo z Tennessee traktuje cala sprawe jako "program pomocy" bezrobotnym piesniarzom z Nashville? Czy PRMC usiluje uchronic przyszle pokolenia przed SEKSEM W OGOLE? O rodzaju, ilosci i porze informacji na ten temat udostepnionej dziecku powinien decydowac jego rodzic, a nie ludzie zamieszani w zakamuflowane wprowadzanie przepisow podatkowych. PRMC wymyslilo Mityczna Bestie i walczy z nia, stosujac przy okazji szykany wobec przemyslu muzycznego. Czy nastepnym naszym krokiem bedzie przyjecie "Ogolnonarodowego Ustawowego Zakazu Masturbacji", wymyslonego przez PRMC? Wiele osob na tej sali z najwieksza checia poparloby taki projekt, ale zanim to zrobia, usilnie namawiam ich, aby wzieli pod uwage nastepujace fakty: [1] Nie posiadamy zadnych przekonujacych dowodow naukowych na poparcie tezy, ze obcowanie z taka czy inna odmiana muzyki prowadzi sluchacza do zbrodni czy tez skazuje jego dusze na wieczne potepienie. [2] Masturbacja nie jest zabroniona przez prawo. Skoro nie jest zabroniona, dlaczego wiec spiewanie o niej mialoby byc zabronione? [3] Wedle medycyny nie ma zadnego zwiazku przyczynowo -skutkowego pomiedzy masturbacja a wyrastaniem wlosow na dloniach, pojawianiem sie czyrakow lub grozba slepoty; nie udowodniono rowniez, ze sluchanie wzmianek na ten temat automatycznie czyni ze sluchacza zagrozenie dla spoleczenstwa. [4] Zmuszenie ludzi do bezwzglednego przestrzegania anty- masturbacyjnej legislacji moze sie okazac kosztowne i czasochlonne. [5] W wiezieniach nie ma wystarczajaco duzo miejsca, aby pomiescic wszystkie dzieci, ktore to robia. Propozycje PRMC sa najbardziej obrazliwe w swojej "moralnej wymowie". Organizacja ta usiluje narzucic ludziom wyznawany przez jej czlonkow system wartosci religijnych. W Iranie rzadzi religia. No i dobra. Ja natomiast chcialbym, zeby stolica Stanow Zjednoczonych nadal znajdowala sie w Waszyngtonie, na przekor ostatnim wysilkom niektorych ludzi, aby przeniesc ja do Lynchburg* w Wirginii. Fundamentalizm nie jest religia panstwowa. Zadania PRMC, aby na plyty, ktore zawieraja teksty o seksie, przemocy, narkotykach i alkoholu, a szczegolnie na te, ktore zawieraja TRESCI EZOTERYCZNE, nalepiac nalepki, brzmia jak lista grzechow nienawistnych wyznawcom tej wlasnie religii. Wiara czlowieka to jego osobista sprawa i nie powinno sie jej nikomu NARZUCAC ani jej do niczego WYKORZYSTYWAC. Dostrzegajac fundamentalistyczna orientacje PRMC, uwazam, ze powinnismy sie zastanowic, czy jego system klasyfikacji nie bedzie w koncu wykorzystany do informowania rodzicow o tym, ze w danym zespole muzycznym sa homoseksualisci. Czy PRMC zezwoliloby na istnienie takich grup, jesli pedaly nie beda spiewac, a ich twarze nie pojawia sie na okladkach? PRMC zazadal, aby firmy plytowe "ponownie przejrzaly" kontrakty z zespolami, ktore zdaniem osrodka zachowuja sie na scenie nieprzyzwoicie. Przypominam PRMC, ze zespoly skladaja sie z jednostek. Jesli jeden facet zbytnio sobie pozwala, to czy na calym zespole stawia sie krzyzyk? Jesli w rezultacie tego "ponownego przejrzenia" firma zrywa kontrakt z zespolem, czy pozostali muzycy, ktorzy sobie nie pozwalali, maja podac do sadu tego, ktory sobie pozwalal, bo zrujnowal im kariere? Czy ZALOZYCIELE TEJ ZWOLNIONEJ OD PODATKOW ORGANIZACJI BEZ CZLONKOW zamierzaja wynagradzac firmom plytowym straty poniesione z powodu rozstrzygnietych na ich niekorzysc procesow o zlamanie kontraktow, czy tez moze PRMC ma swojego tajnego agenta w Departamencie Sprawiedliwosci? Czy bedzie sie tez klasyfikowac poszczegolnych muzykow? * W Lynchburg dzialal znany kaznodzieja Jim Bakker (przyp. tlum.). Jesli tak, kto jest na tyle wykwalifikowany, by ocenic, ze GITARZYSTA to "X", WOKALISTA to "D/A", a PERKUSISTA to "V"? Jesli BASISTA (lub jego senator) nalezy do grupy religijnej, ktorej czlonkowie plasaja z jadowitymi wezami, czy dostaje on "O"? A co jesli ma kolczyk w uchu, nosi na szyi rog wloski, spiewa o swym znaku zodiaku, praktykuje joge i czyta teksty kabalistyczne lub posiada rozaniec? Czy jego "ezoteryczne zapedy" beda potem brane pod uwage przez bank przy rozstrzyganiu, czy spelnia on warunki udzielenia pozyczki na kupno mieszkania? Czy powiedza mu, ze musza odmowic ze wzgledu na koniecznosc ochrony sasiada przed dochodzacymi zza sciany tekstami czczacymi diabla? Jaki los czeka pechowego sprzedawce, ktory niechcacy opyli malemu Jasiowi plyte kategorii "O"? Nikt w Waszyngtonie sie nie przejmowal, kiedy chrzescijanscy terrorysci podkladali w imie Jezusa bomby w klinikach aborcyjnych. Czy panstwo sie przejmiecie, kiedy WASZYNGTONSKIE ZONY wysadza w powietrze centrum handlowe? PRMC chce, aby klasyfikowac plyty wydane od dnia ogloszenia ustawy. W ten sposob kupa "niewlasciwej tworczosci" zostanie nietknieta. Jaki bedzie status nagran wydanych przed wprowadzeniem cenzury? Czy stana sie bialymi krukami... czy tez jakas kolejna "sprawiedliwa komisja" kaze je wszystkie publicznie zniszczyc? Zle prawa sa wynikiem zlych poczynan, a ludzie, ktorzy tworza zle prawa, sa moim zdaniem niebezpieczniejsi od teksciarzy, ktorzy wyslawiaja seks. Wolnosc slowa, wolnosc wyznania oraz prawo kompozytorow, wykonawcow i detalistow do wlasciwego wykonywania zawodu zostana naruszone, jesli PRMC i duze wytwornie dobija tego obrzydliwego targu. Czy mamy zrezygnowac z Artykulu Pierwszego, zeby duze fisze mogly zbierac dodatkowego dolara za kazda czysta tasme i od dziesieciu do dwudziestu pieciu procent za kazdy magnetofon? Co sie tu dzieje? Czy MY mozemy glosowac w sprawie tego podatku? Od cial legislacyjnych, ktore wykorzystuje PRMC aby przepchnac te sprawe, bije niezly smrod. Postarajcie sie go nie wdychac. Odpowiedzialni za ten prawny wandalizm powinni zaplacic za wyrzadzone szkody DOBROWOLNA AUTOKLASYFI-KACJA. Jesli odmowia, to byc moze wyborcy wezma udzial w nadawaniu kongresmenom "X", "D/A", "V" i "O". Dokladnie tak jak mowia owe panie: ta klasyfikacja jest potrzebna, by chronic nasze dzieci. Mam nadzieje, ze nie jest jeszcze za pozno, by wyslac owe kobiety tam, gdzie jest ich miejsce. Zeznawalem przed komisja senacka razem z Johnem Denverem i Dee Sniderem. Zaluje tylko, ze regulamin tego wystapienia nie pozwolil mi odpowiedziec na zarzut "ignorancji konstytucyjnej", uczyniony mi przez dygoczacego z gniewu Slade'a Gortona (bylego republikanskiego senatora ze stanu Waszyngton). Chetnie bym mu odpowiedzial, ze chociaz oblalem w szkole sredniej niemal wszystkie egzaminy, to z wychowania obywatelskiego mialem piatke. Jesli chcial mi powiedziec, ze jestem po prostu glupim muzykiem, czemu nie uzyl "metody Teda Koppela" i nie powiedzial: "Panie Zappa, przeciez jest pan inteligentnym czlowiekiem...". Kazdy, kto uslyszy te slowa od Teda dwa razy w trakcie jednego programu "Nightline", moze byc pewien, ze dano mu do zrozumienia, iz jest glupi. Jeden z najlepszych tekstow tego przesluchania padl z ust Jame-sa Exona (demokraty) z Nebraski, wcale nie takiego wielkiego liberala: "Zastanawiam sie, Panie Przewodniczacy, po co sie tu zebralismy, skoro to, o czym mowimy, to nie sa przepisy federalne, skoro to nie jest legislacja federalna?". Slowa te wywolaly wielki aplauz na sali, ale nie wiedziec czemu nie zostaly puszczone w telewizyjnych wiadomosciach. Exon zauwazyl takze, ze na tym posiedzeniu zjawilo sie znacznie wiecej widzow i mass mediow (trzydziesci piec przekaznikow telewizyjnych, piecdziesiat stanowisk fotoreporterskich) niz na jakimkolwiek innym, w ktorym uczestniczyl, nie wylaczajac posiedzen na temat budzetu czy programu wojen gwiezdnych. Kilka miesiecy pozniej RIAA uleglo i l listopada 1985 roku wydalo zgode na umieszczanie na plytach nalepek "Uwaga, rodzice! - Obsceniczne teksty". Zastanawial czas, w ktorym to sie stalo - doslownie dwa dni po posiedzeniu komisji nad senackim projektem ustawy o opodatkowaniu czystych tasm. A kto byl wymieniony jako jeden z projektodawcow? Senator Albert Gore, oczywiscie. Kiedy Jack Valenti, prezes Motion Picture Association of America (Amerykanskiego Stowarzyszenia Filmowego), zapytal Tipper Gore, jak wiele z rocznej produkcji plyt umiescilaby ona w kategorii dziel niepozadanych, odpowiedz brzmiala: piec procent. Biorac pod uwage, ze PRMC mialo zastrzezenia tylko do pieciu procent plyt i ze wprowadzenie procederu oblepiania zostalo utrudnione z powodu niejasnego charakteru zgody wydanej przez RIAA, nic dziwnego, ze w nastepnych latach niewiele krazkow nosilo nalepki - zdarzalo sie to albo wtedy, kiedy zespol uwazal to za "zachete do kupna", albo kiedy nie mial przyjaciol wsrod politykow i firma plytowa go oblepila. Po dwoch latach PRMC wniosl o rewizje ustalen z RIAA z powodu niestosowania sie do nich przemyslu. Faktem jest, ze niewielu ludzi nagrywa plyty z tekstami, wobec ktorych organizacja ta moglaby miec zastrzezenia, a wiekszosc tych, ktorzy to robia, maja kontrakty z firmami nie zrzeszonymi w RIAA i nie obowiazuja ich absurdalne ustalenia waszyngtonskich zon z tym stowarzyszeniem. Sporzadzona przez PRMC lista "nieprzyzwoitych" wykonawcow 1985 roku byla smiechu warta. Znalezli sie na niej Captain and Tennille za kawalek "Do That To Me One More Time", The Jack-sons za "Torture", Bruce Springsteen za "I'm On Fire", no i oczywiscie Prince za legendarna juz "Darling Nikki". A gdzie on byl, kiedy dzialo sie to wszystko? Schowal glowe w piasek. Mniej wiecej w tym czasie zaskarzyl do sadu jakas firme produkujaca spaghetti za to, ze nazwala swoj produkt "Prince", ale o dziwo podczas awantury o klasyfikacje plyt siedzial cichutko. Zaden z artystow, ktorzy znalezli sie na tej liscie, znanej potem jako Sprosna Pietnastka PRMC, nie zblizyl sie nawet w swych tekstach do tego, co ja wypisuje w piosenkach, a mimo to z jakiegos nieznanego powodu mnie nigdy na niej nie umieszczono. Chcesz nalepke? Masz nalepke! Spory z firma MCA Records (Musician's Cemetery of America), ktora podpisala w 1983 roku kontrakt na dystrybucje plyt Barking Pumpkin Records, zmusily mnie do opracowania MOJEJ WLASNEJ NALEPKI.Chodzilo o to, ze MCA planowalo wypuscic Thing-Fish. Zawarto umowe - firma weszla juz w stadium tloczenia. Jakas kobieta z "dzialu kontroli jakosci" w tloczni przesluchala plyte i strasznie sie zgorszyla. Z tego powodu MCA chcialo wycofac sie z umowy. Tak wiec w 1984 roku przygotowalem na plyte ten oto tekscik: OSTRZEZENIE/GWARANCJA Plyta ta zawiera material, ktorego publikacji prawdziwie wolne spoleczenstwo nie powinno sie ani obawiac, ani zakazywac.W niektorych spolecznie zacofanych kregach fanatycy religijni i ultrakonserwatywne organizacje gwalca prawa gwarantowane wam przez Pierwsza Poprawke do Konstytucji, probujac wprowadzic cenzure plyt rock-and-rollowych. Wedlug nas jest to niezgodne z Konstytucja i duchem amerykanskiej demokracji. Jako kontrpropozycje do tych popieranych przez rzad programow (opracowanych po to, abyscie juz na zawsze byli potulnymi barankami i ignorantami) Barking Pumpkin ma przyjemnosc zaoferowac tym z was, ktorzy wyrosli ponad przecietnosc, inspirujaca muzyke cyfrowa. GWARANTUJEMY, ze z powodu uzytych tu slow i przedstawionych sytuacji NIE BEDZIECIE CIERPIEC WIECZYSTYCH MAK W MIEJSCU, GDZIE DZIALA ROGATY FACET Z WIDLAMI. Ta gwarancja jest tak pewna, jak grozby fundamentalistow od video, ktorzy atakuja muzyke rockowa, usilujac przemienic Amerykanow w narod matolow (w imie Jezusa Chrystusa). Jesli pieklo istnieje, nie nas czeka jego ogien, lecz ich. I co teraz? Uklad miedzy PRMC i RIAA nie da sie wprowadzic w zycie. Obecnie PRMC skupilo sie na video, telewizji i MTV. O ironio, to wlasnie dzieki Alowi Gore'owi weszly w zycie przepisy, ktore daja ludziom z ostepow Tennessee lepszy dostep do telewizji kablowej, do MTV i do filmow, w ktorych glowna role gra brzytwa.W calej historii z PRMC wiele spraw zostalo nie dopowiedzianych. Wydawalo mi sie, i w owym czasie mowilem o tym w wywiadach, ze sprawa ta byla po prostu poczatkiem prezydenckiej kampanii pewnego senatora z Tennessee. Jak sie robi Gor(e)liwa Muzyke? Odpoczywajac po wtorkowej wiktorii, senator Albert Gore Jr. z Tennessee jest gotow jako kandydat demokratow zaatakowac w rytmie rock and roila fotel prezydenta. Odpoczywajac po promocji swego hitu pt. "I Want Your Sex", George Michael jest gotow w rytmie rock and roila posunac do banku. Tak, ludzie, moze to brzmi dziwnie, ale jedno ma zwiazek z drugim! Michael przypisuje zonie Gore'a, Tipper, duzy udzial w tym, ze jego album Faith (ktory zawiera piosenke o seksie) osiagnal wielomilionowa sprzedaz (tylko w tym kraju sprzedano trzy miliony egzemplarzy). Jak to mozliwe? Stalo sie tak dzieki temu, mowi Michael, ze pani Gore zarliwie wystepowala przeciwko obscenicznym tekstom w muzyce rockowej. "Byc moze teraz moglaby pomoc sprzedac jeszcze kilka tysiecy egzemplarzy, skoro jej maz wygral w prawyborach" - stwierdzil Michael podczas koncertow w Perth, w Australii. Gore wygral w szesciu stanach we wtorkowych prawyborach. "Jak to mowia Amerykanie, bylo wiele halasu o nic" - powiedzial Michael o tekscie swojej piosenki. "W koncu to przeciez tylko muzyka pop". Nowy Jork, "Daily News", 11 marca 1988 Dodam jeszcze, ze CNN wyemitowalo o dzialalnosci PRMC dwa programy z cyklu "Crossfire", do ktorych zostalem zaproszony jako gosc. Pierwszy raz bylo to w 1985 roku (wtedy powiedzialem facetowi z "Washington Times", zeby pocalowal mnie w dupe), drugi w 1987, kiedy wyszla sprawa z "kontrowersyjna" piosenka Michaela. Wierzcie lub nie, panie i panowie, ale mysla przewodnia tego drugiego programu, okraszonego fragmentami video pana Michaela, bylo pytanie (prosze sie nie smiac): "Czy muzyka rockowa wywoluje AIDS?" Czarna lista Po raz pierwszy wystapilem publicznie w sprawie PRMC w sierpniu 1985 roku w Waszyngtonie. Bylo to w programie CBS "Nightwatch", podczas ktorego toczylem spory z Kandy Stroud. Miala to byc godzinna, rejestrowana na tasmie debata telewizyjna z publicznoscia (znalazly sie wsrod niej dziatki Stroud, ktore sluchaly wniebowziete, jak ich mamusia wyglasza znana juz litanie sprosnosci z "seksem oralnym pod lufa" na czele). W czesci poswieconej odpowiadaniu na pytania publicznosci disc jockey z Waszyngtonu, ktory nazywal sie Serf, powiedzial, ze cala ta sprawa przypomina mu czasy, kiedy w radiu obowiazywaly czarne listy - kiedy nie mozna bylo puszczac niektorych plyt albo nawet calych nazwisk. To mnie zainteresowalo. Okazalo sie pozniej, ze przed emisja wycieto z programu kilka opinii, miedzy innymi wystapienie Serfa. W nastepnym tygodniu pojechalem do Nowego Jorku, aby dac w radiu WNEW-FM wywiad na zywo. Wspomnialem wtedy prowadzacemu program o czasach, kiedy obowiazywaly czarne listy. Spytalem go: "Czy widzial pan taka liste?" "Tak, widzialem" - odparl. "Widzial pan Czarna Liste? - zapytalem jeszcze raz. - Czy w takim razie zaswiadczylby pan w sadzie, ze pan ja widzial?" Kiedy facet uslyszal to pytanie, bardzo sie stropil. Po przesluchaniu przed komisja senacka 19 wrzesnia, zaczalem sie publicznie duzo wypowiadac na temat PRMC. Gdzies w listopadzie, niedlugo po tym, jak RIAA zawarlo bezwstydny uklad z PRMC, ponownie przyjechalem do Nowego Jorku. Jedna z osob, ktora zjawila sie wtedy, aby zrobic ze mna wywiad, byla kobieta pracujaca dla "Playboya". Slyszala moj wywiad w WNEW i na podstawie Ustawy o Wolnosci Slowa udalo jej sie dotrzec do pewnej czarnej listy. Pokazala mi ja i wyjasnila, dlaczego prawie nikt czegos takiego wczesniej nie widzial. Otoz na podstawie Ustawy o Wolnosci Slowa bardzo trudno uzyskac dostep do czarnej listy. Trzeba bowiem poprosic odpowiednia agencje rzadowa o odpowiednie dokumenty, inaczej nici z tego. A komu przyszloby do glowy, ze czarna liste popowych piosenek ma Departament Obrony? Tej kobiecie akurat przyszlo i dlatego ja zdobyla. Lista byla datowana na rok 1971 czy 1972 i znajdowalo sie na niej chyba z dwadziescia piosenek, miedzy innymi "Puff The Magie Dragon". Byl to gruby plik papierow, zawierajacy wszystkie odpowiednie dokumenty FCC (wygladalo na to, ze komisja miala udzial w opracowaniu tej listy, dzialajac tym samym niezgodnie ze swym statutem). Owa dziennikarka zamierzala napisac o tym artykul do "Playboya". Nigdy sie nie ukazal. Nie wiem, co sie z nia stalo, ani gdzie sie podziala czarna lista. W naszym spotkaniu bralo udzial jeszcze trzech innych dziennikarzy - facet z "Cashbox" i dwie kobiety z "High Times". Wszyscy widzieli liste, wprawdzie tylko przelotnie, poniewaz kobieta byla przekonana, ze ma niezla sensacje i nie chciala pokazac konkurencji wszystkich dokumentow, jednak to, co nam pokazala, wystarczylo, zeby wprawic nas w oslupienie. Szczere wyznania Czternastego lutego 1986 roku zebrala sie na posiedzeniu Senacka Komisja Prawa Stanu Maryland, podczas ktorego odbylo sie czytanie projektu opracowanego przez delegatke Judith Toth, majacego na celu rozszerzenie zakresu ustawy o zapobieganiu pornografii, tak by obejmowala ona swym zasiegiem plyty analogowe i kompaktowe oraz tasmy. Projekt ten zostal juz zaaprobowany przez Izbe Delegatow* i jesli zyskalby poparcie w Senacie, stworzono by niebezpieczny precedens w skali calego kraju.W Marylandzie ludzie dziwnie rozumieja pojecie "pornografia". Poniewaz jest to moj rodzinny stan, pomyslalem sobie, ze powinienem sprobowac powstrzymac marylandczykow przed zrobieniem z siebie idiotow i dlatego pojechalem tam, aby wystapic w Senacie. Dzien przed posiedzeniem lobbyista wynajety przez RIAA, pan Bruce Bereano, wydal koktail w Annapolis, tak bym mial sposobnosc poznania kilku delegatow. Byl to wieczor sciskania dloni, rozdawania autografow i pozowania do zdjec. Kazdego przedstawionego mi delegata pytalem, jak glosowal. Projekt i tak juz wtedy przeszedl przez ich Izbe w stosunku dziewiecdziesiat szesc do trzydziestu czy cos takiego. Odpowiadali wiec szczerze. Kiedy ktos mowil mi, ze glosowal za, nie oszczedzalem go. "To panska ostatnia szansa, zeby sie wycofac. Musi pan tylko napisac tu, ze zmienil pan stanowisko w tej sprawie i zlozyc swoj podpis" - namawialem. Udalo mi sie naklonic do tego piec osob. Nazajutrz, podczas * Izba Delegatow jest nizsza izba wladzy ustawodawczej stanu Maryland (przyp. tlum.). przesluchania w Senacie, powiedzialem: "Oto szczere wyznania delegatow, ktorzy uswiadomili sobie, ze ten projekt to zlo, i ktorzy zaluja, ze go poparli". Nastepnego dnia przeczytalem na posiedzeniu nazwiska i oswiadczenia, co zostalo zaprotokolowane. Na rowne nogi albo na kolana W czasie kiedy pracowalem nad pierwszym filmem dla Honker Home Video, udalo mi sie zdobyc wideo z obrad Senatu w 1987 roku. Postanowilem poprzeplatac fragmenty mojego oswiadczenia z fragmentami wystapienia delegatow Toth i Owensa w taki sposob, zeby udramatyzowac cala historie. Zrobilem z tego godzinny film pt. Video from Hell Oto dialog, ktory zostal spreparowany do filmu:Zeznania przed Senatem Stanu Maryland, 14 lutego 1986 roku. Izba Delegatow uchwalila projekt ustawodawczy wniesiony przez delegatke Judith Toth w celu rozszerzenia zakresu obowiazujacej ustawy o zapobieganiu pornografii, tak aby odnosila sie ona rowniez do plyt analogowych i kompaktowych oraz tasm. F.Z.: Wedlug mojej opinii teksty piosenek nie moga wyrzadzic nikomu zadnej krzywdy. Nie ma takiego ustnego dzwieku czy slowa, ktore byloby na tyle potezne, zeby ktos poszedl z jego powodu do piekla. Nikt tez nie stanie sie przez to "zagrozeniem dla spoleczenstwa". Dla ludzi "szalonych" wszystko moze byc pobudka do "szalonych" czynow. Jesli maja sklonnosci do aspolecznych czy schizofrenicznych zachowan, moze popchnac ich do nich cokolwiek, nawet fason mojego krawata czy ksztalt tamtego krzesla. Nie mozecie przytoczyc wynikow badan statystycznych dotyczacych "ludzi robiacych dziwne rzeczy z powodu muzyki rockowej", poniewaz to, co widac, to tysiace normalnych dzieciakow, ktore jej sluchaja, ktorym towarzyszy ona w codziennym zyciu i ktore nie popelniaja samobojstwa, nie popelniaja morderstw. Czasami nawet wyrastaja z nich legislatorzy. DELEGAT JOSEPH OWENS, PRZEWODNICZACY SENACKIEJ KOMISJI SADOWEJ: Jest to prawdopodobnie najgorsza forma przestepstwa przeciwko dzieciom, jaka mamy w tym stanie, poniewaz wymierzona jest we wszystkie dzieci. To jest masowe przestepstwo przeciwko dzieciom, nalezy nazwac rzecz po imieniu. Kiedy sacza im te trucizne do uszu, to jest to przestepstwo. F.Z.: Slowa, ze muzyka rockowa jest "najgorsza forma przestepstwa", ze jest "masowym przestepstwem", to niebotyczna retoryka. DELEGATKA JUDITH TOTH: My nie mowimy tu tylko o aluzjach do seksu, ale o aluzjach do kazirodztwa. Kazirodztwa. I tu sa slowa: "Robcie to, dzieciaki! To wspaniale". Mowimy tu o przemocy seksualnej i gwalcie. W tym stanie jest to przestepstwem, ale te plyty wychodza na rynek i slychac: "Robcie to, dzieciaki! To wspaniale. To w porzadku". Trzeba to przeczytac, zeby sie przekonac, jakie to sprosne. F.Z.: Czy panstwo to czytali? [Smiech.] Czy tez czytaliscie "streszczenie"? TOTH: To jest pornografia. F.Z.: To jest cenzura. Jestem przeciwko temu projektowi z kilku powodow. Po pierwsze, nie ma zadnej potrzeby, zeby go wprowadzac w zycie. Twierdzenie, ze tekst piosenki moze popchnac kogos do "aspolecznych postepkow", nie jest udowodnione naukowo. TOTH: Ten projekt jest zgodny z prawem. Mamy przeciez na wzgledzie dobro nieletnich. Niech pan przestanie martwic sie o ich prawa obywatelskie, a zacznie martwic sie o ich zdrowie psychiczne, zdrowie naszego spoleczenstwa. F.Z.: Ten projekt ma na celu uniemozliwienie ludziom ogladania, wypozyczania, kupowania i sluchania materialow, ktore - jak to ujeto - przedstawiaja "zabroniony seks", zas wedlug tego projektu "zabroniony seks" to miedzy innymi "ludzkie genitalia w stanie pobudzenia czy podniecenia seksualnego". Czy to jest zabroniony seks? Byc moze w Marylandzie [smiech]. Dalej sa nim rowniez "czynnosci zwiazane z ludzka mastur-bacja". Tu nie ma mowy o "zwierzecej masturbacji", tu sie mowi o ludzkiej masturbacji jako formie "zabronionego seksu". [Smiech] Dalej jest to rowniez "stosunek plciowy i pederastia". Dlaczego projekt ten mowi o stosunku plciowym jako zabronionej formie seksu i umieszcza go w jednym ciagu z pederastia? W nastepnej linijce mamy slowa "pieszczenie lub inne erotyczne formy dotyku genitaliow". Czy obowiazujace prawo stanu Mary land tego zabrania? OWENS: Chodzi o to, ze oni wiedza, co maja, wiedza, co sprzedaja i to wlasnie chca sprzedawac, poniewaz to jedyna rzecz, ktora moga sprzedac nieletnim. F.Z.: W koncu mamy tu tez slowa "nagie lub obnazone postacie, co oznacza nie w pelni zakryte lub zakryte przezroczysta tkanina ludzkie genitalia, okolice lona, posladki i kobiece piersi ponizej szczytowego punktu otoczki sutka". [Smiech] A ja lubie sutki. Wedlug mnie sutek to bardzo ladna rzecz, charakterystyczna i nadajaca ton. Jesli sie ja skasuje, to co mamy? Kupke tluszczu. [Smiech.] Kiedy jest sie malym dzieckiem, to jedna z pierwszych rzeczy na tym swiecie, ktora sie czlowiek interesuje, jest ten dziubek tam. [Smiech.] Trzeba go miec prosto przed nosem. Czlowiek z tym wyrasta, ze sie tak wyraze, no i potem mieszka w stanie Maryland i nie pozwalaja mu juz ogladac tego brazowego dziubka. TOTH: Nie wystepuje przeciwko tworczosci artystycznej. Nie jestem za wprowadzeniem cenzury. Wedlug mnie dorosli ludzie maja prawo sluchac i ogladac, co chca, ale my tu mowimy o dzieciach. To ma wplyw na nasze dzieci. F.Z.: Ludzie, ktorzy mowia o pornografii i o swojej trosce, by chronic przed nia dzieci, wybieraja czasami dziwne sposoby wyrazania tej troski. Niektore wypowiedzi popierajace projekt rozszerzenia ustawy sa niedorzeczne. Wydaje mi sie, ze juz w obowiazujacej formie ustawa stwarza problemy, a co dopiero, kiedy rozszerzy sie jej zakres, tak ze bedzie obejmowac rowniez teksty piosenek odnoszace sie do tak zwanych wzbronionych form seksu, wymienionych w projekcie. Poniewaz projekt mowi o tym, ze nie wolno "reklamowac tresci, ktora zawiera niewlasciwe tematy", stwarza mozliwosc nastepujacej sytuacji: w wypadku kiedy, na przyklad, grupa Motley Crue zostanie uznana przez jakiekolwiek forum, ktore mialoby o tym decydowac, za grupe "pornograficzna", osoba noszaca koszulke Motley Crue moze teoretycznie zostac skazana na tysiac dolarow grzywny lub rok wiezienia z powodu swego stroju. Jesli zalozy koszulke dwa razy, oznaczac to bedzie piec tysiecy dolarow lub kare pozbawienia wolnosci do trzech lat lub tez jedno i drugie. Film konczyl sie sekwencja z wywiadu dla stacji telewizyjnej z Maryland, w ktorym mowie o korzysciach proponowanego projektu, dopisujac w ten sposob ostatni rozdzial do tej glupiej historii... F.Z.: Czy chcecie, bym dal wam przyklad praktyk cenzorskich, ktore sa konsekwencja tego projektu ustawy? Cenzura nie zawsze oznacza tylko wykreslenie olowkiem linijki tekstu z ksiazki czy zdjecie plyty z polek sklepowych. Sa inne formy cenzury. Ostatnio zaoferowalem swoje uslugi konserwatorium Peabo dy. Chcialem pouczyc tam przez kilka tygodni, ale oni sie bali, ze jesli mnie przyjma, straca stanowe dotacje, poniewaz ludzie, ktorzy decyduja, komu je przydzielac, popierali ow projekt ustawodawczy. PROJEKT JUDITH TOTH ZOSTAL OBALONY W SENACKIEJ KOMISJI SADOWEJ STANU MARYLAND. MIMO TO INNE STANY TEZ ROZWAZALY WPROWADZENIE PODOBNEJ LEGISLACJI. DELEGATKA TOTH PRZYSIEGLA, ZE WYSTAPI Z PROJEKTEM PONOWNIE, ABY "RZUCIC PRZEMYSL PLYTOWY NA KOLANA". Kolejne akronimy, ktorych nalezy sie wystrzegac Agencjom rzadowym i organizacjom typu PRMC latwiej jest rozrzucac lajno dokola, jesli wystepuja pod akronimami. Atmosfere, jaka staraja sie wytworzyc dzieki uzywaniu akronimu, mozna by naukowo okreslic jako "Akronimb", zas osobe na nia podatna jako "Akronimbecyl". William Steading jest zalozycielem NMRC, czyli National Musie Review Council (Krajowej Rady Recenzentow Muzyki). Prowadzi dwie stacje radiowe, jedna w Dallas, a druga w Salt Lake City, ktorych wlascicielami sa mormoni. Dostalem kiedys poczta ulotke NMRC, w ktorej przedstawiony byl plan oczyszczania tekstow piosenek. PRMC chcial, by nieprzyzwoite longplaye nosily Szkarlatna Litere, NMRC chciala, aby albumy, w ktorych nie bylo nic niewlasciwego, opatrzone byly nalepka "To jest to". Kiedy do rozglosni Steadinga przychodzila nowa plyta, ktos ja tam przesluchiwal, przegrywal na tasme, wycinajac jednoczesnie fragmenty, ktore mu sie nie podobaly, i puszczal potem w eter "czysta" muzyke. To wprowadzalo ludzi w blad. Poznawszy z radia wersje Steadinga, nic nie podejrzewajacy sluchacz szedl do sklepu i kupowal niewinna piosneczke. W domu ze zdumieniem stwierdzal, ze mowi ona o jakiejs cizi w skorze, ktora ktos kotluje. Plan NMRC dziala w obie strony: stacja moze puscic rzekomo "ostra" muzyke bez obawy, ze FCC zabierze jej licencje. Kiedy rozne komisje czy rady tego rodzaju wkraczaja w dziedzine SHOW-BUSINESSU, gdzie tak wiele osob ma cos do ukrycia, zwykle nikt tego nie kwestionuje. Wkrotce po tym, jak zona Alberta Gore'a pojawila sie na scenie, on sam, idac za ciosem, utworzyl komisje, ktora zajela sie problemem kryptoreklamy w przemysle plytowym, i zaczal prowadzic swoje wlasne male przesluchania w tej sprawie. Niedlugo potem mial czelnosc zjawic sie w Hollywood i na spotkaniach przedwyborczych prosic tych samych ludzi, ktorych egzystencji zagrazala dzialalnosc tak jego, jak i jego zony, o wsparcie w kampanii prezydenckiej. Jak juz powiedzialem, nikomu nie jest do twarzy z brazowa szminka, ale Al wyglada z nia po prostu ZALOSNIE. Kto wystawia czek? Podczas jednej z debat telewizyjnych Jello Biafra (z Dead Ken-nedys) spytal Jennifer Norwood z PRMC, kto sponsoruje osrodek. Kobiecie sie wyrwalo, ze dzialalnosc PRMC finansuje towarzystwo ubezpieczeniowe "Occidental and Merrill Lynch".Poniewaz trzymalismy w tej firmie nasze ubezpieczenia emerytalne, Gail zadzwonila tam i porozmawiala z dyrektorem. Jesli okazaloby sie, ze naprawde wspieraja PRMC, kosztowaloby to ich nasze wklady. Facet zapewnil, ze to nie nalezy do dzialalnosci firmy. Po prostu pojawil sie apel o "datki" na piknik PRMC. Najwyrazniej ktos z Merrill Lynch w Waszyngtonie spostrzegl, ze apel ten podpisala pani Packwood, a w owym czasie jej maz, senator Packwood, byl przewodniczacym Komisji Finansow. Tak wiec mamy faceta w Merrill Lynch, ktory mysli sobie, ze jesli wesprze PRMC, pojedzie na piknik, spotka pania Packwood i w ten sposob zrobi sobie dojscie do pana Packwooda. Zdepunkowac cie, malenki? "Back In Control" to organizacja, ktora za odpowiednia cene bierze pod opieke dziecko i uksztaltowuje jego zachowanie tak, by odpowiadalo ono potrzebom i pragnieniom "zatroskanego rodzica". Tipper Gore poleca uslugi tej organizacji w swojej ksiazce pt. Raising PG Kinds in an X-Rated Society.Jesli poszlibyscie za radami Gore i skorzystali z uslug "Back In Control", oto czego mozecie sie spodziewac: kiedy wydaje wam sie, ze wasze dziecko okazuje objawy przeistaczania sie w punkowca czy tez heavy metalowca, owa organizacja oraz inne porozrzucane po calych Stanach Zjednoczonych zdepunkuja lub tez zdemetalizuja wasze dziecko (a wy bedziecie mogli pojsc w koncu na ryby). Rodzice, ktorzy czuja sie zbici z tropu niezrozumialym zachowaniem "dzisiejszej mlodziezy", moga teraz wyekspediowac malych popierdolencow na obozy psychodydaktyczne. Jesli interesuje was ten sposob rozwiazywania problemow z dzieckiem, "Back In Control" oferuje broszurke, w ktorej wymienione sa objawy choroby. Jedna z nich (prosze sie nie smiac) jest to, ze dziecko nosi adidasy. Tak, to nieomylny znak, ze zle czai sie w poblizu. Broszurka zawiera takze czesc poswiecona "symbolom", ktore wskazuja na mozliwosc satanicznego lub demonicznego zachowania. Jednym z nich jest gwiazda Dawida. Ludzie z "Back In Control" mowia, ze widzieli gwiazde Dawida na plycie Ozzy Osbourne'a. Ale jajarz z tego Ozzy'ego! Z jakiegos powodu ludzie ci nie lubia mnie zbytnio. Wpadl mi w rece list, napisany przez szefa tej instytucji, w ktorym zaliczono mnie do tej samej kategorii ludzi, co Josepha Goebbelsa i senatora Josepha McCarthy'ego. Stwierdzono w nim takze, ze posluguje sie WIELKIMI KLAMSTWAMI w walce z "Back In Control". Phiiiiii. Nawet jesli taktyka zastraszania nie wywarla zadnego wrazenia na muzykach, z pewnoscia wywarla na szefach wytworni plytowych, ktorzy mowia teraz artystom, co moze, a co nie moze zostac uznane za odpowiedni material do podpisania kontraktu. Jesli robicie plyte, wcale nie macie pewnosci, ze dotrze ona na rynek, poniewaz jakis tchorz w wytworni moze powiedziec, ze nie wolno wypuscic waszej muzyki z "powodow moralnych". Jesli artysta nie moze zaspiewac piosenki, ktora chce zaspiewac, wydac plyty, ktora chce wydac i zarabiac na zycie tak jak ma do tego prawo, znaczy to, ze jest oszukiwany i publicznosc jest rowniez oszukiwana, poniewaz nie dane jej uslyszec najlepszego dziela artysty, lecz to, ktore wolno mu wydac. Moze artysci zalozyliby organizacje, ktora czuwalaby nad zdrowiem psychicznym biurwasow z wytworni, tak jak "Back In Control" czuwa nad zdrowiem psychicznym naszych dzieci? Ciag dalszy jutro. ROZDZIAL 16 Panstwo i kosciol Wiem, ze slyszeliscie to juz wielokrotnie, ale powtorze jeszcze ten jeden raz, ludzie: Konstytucja Stanow Zjednoczonych stwierdza, ze powinien istniec rozdzial miedzy panstwem a kosciolem.Oprocz Moralnej Wiekszosci jest jeszcze wiele innych grup w religijnej branzy telewizyjnej, ktore twierdza, ze sa tylko konserwatywne, lecz w rzeczywistosci stanowia amerykanski odpowiednik religijnych bonzow, ktorzy trzymaja za morde Bliski Wschod. Kazdy, kto twierdzi, ze Droga do Cnoty zostala wytyczona w ksiazce (czy broszurce), ktora macha nam przed nosem, jest dupkiem (co najmniej) lub (najprawdopodobniej) fanatykiem w psychiatrycznym sensie tego slowa. Wielki Mowca marionetka Widzieliscie kiedykolwiek, jak nasz Wielki Mowca przemawia do delegatow National Association of Religious Broadcasters (Krajowego Stowarzyszenia Religijnych Rozglosni Radiowych)? Spojrzcie prawdzie w oczy, ludzie, Ron to marionetka w ich rekach. Trzymaja go za jaja - musi tanczyc, jak mu zagraja, w przeciwnym razie obetna mu... (nie, nie) fundusz na cele reprezentacyjne -jemu i pozostalym Usluznym Republikanom. Pamietacie, kilka lat temu wspierali Jimmy'ego Cartera - jesli znalezliby jakiegos demokrate, ktory tak jak Reagan wypelnialby grzecznie ich polecenia, natychmiast przerzuciliby sie z powrotem. Tak wiec, aby nie bylo przerwy w dostawie uslug i towarow, Ludzie w Cieniu Wielkiego Mowcy robia co w ich mocy, aby otaczal sie on "Wykwalifikowanymi Doradcami".[Miejsce na dzwiek spuszczanej w sedesie wody] "Hop, hop! Z glebin Fundamentalistycznej Wylegarni Talentow wydobywam sie ja, Ed Meese III, Nowy Kaplan Amerykanskiej Rodziny - roztaczajac dokola wonie, przynosze wam wskazowki, jak zyc po bozemu". (Czy to nie bylo wspaniale, jak Ed III zawracal wszystkim glowe swa pornomania, podczas gdy Ponownie Narodzony Ollie* wyskoczyl ze swym "tajnym rzadem" sektora prywatnego?!) ">>Junta<>junta<>junta<<, to niewinna, malusia>>Junta Jezusowa<<". Oblakany mulla z karabinem w dloniach, zaklinajacy szeregi potencjalnych meczennikow, aby za wiare rzucili sie w ramiona kostuchy, to widok niezbyt zabawny nawet z odleglosci siedmiu i pol tysiaca kilometrow. Wystepujac w programie Larry'ego Kinga (sierpien 1988), Jerry Falwell rzucil zdanie, ze kiedy jego zwolennicy beda brali udzial w antyaborcyjnej kampanii "obywatelskiego nieposluszenstwa", powinni byc "gotowi umrzec, jesli zajdzie taka potrzeba". Zrobimy madrze, jesli bedziemy uwazac dokola na tych Samozwanczych Swietych, z Jesse Jacksonem wlacznie. Jezus ma cie za frajera Kiedy administracja Reagana doszla do wladzy, zaczelismy ogladac bezprecedensowe rozprawy sadowe dotyczace wprowadzenia modlitwy do szkol, religijnego kreacjonizmu itp. Kiedy ten szal stwarzania pozorow, ze "jestesmy fair" (dodalbym, ze jest to jedna z naszych glownych wad), siegnal zenitu, w kalifornijskich szkolach podjeto decyzje, zeby zamowic zupelnie nowe podreczniki do przyrody.Mialy byc one napisane w ten sposob, aby laczyc Kreacjonisty-czne Czary Mary z Innym Rodzajem Czarow Marow. Kiedy ksiazki w koncu nadeszly, okazalo sie, ze jest w nich tak malo "nauki", iz zostaly odrzucone (i prawdopodobnie sprzedane do innego stanu). Niniejszym rzucam klatwe na kretynow, ktorzy twierdza ze: "Amerykanskosc to chrzescijanstwo, to dobra polityka fiskalna, to pietnascie minut od Armageddonu - a Armageddon jest w porzadku, bo MY pojdziemy do nieba, a ONI NIE!" OTO MOJA NIESMIALA KLATWA: Oby twe gowno ozylo i pocalowalo cie w usta. C.A.S.H. Pewnego razu wnioslem podanie o zarejestrowanie wlasnej religii. "Zappa oglasza istnienie C.A.S.H. - Kosciola Amerykanskiego Swieckiego Humanizmu (Church of American Secular Humanizm)".Tysiace lat temu medrcy przepowiedzieli, ze kiedy dojdzie do odpowiedniego ukladu planet zwanego Harmonijna Konwergencja, powstanie NOWA RELIGIA - I OTO PRZEPOWIEDNIA SIE SPELNILA! Starozytni prorocy nie wspomnieli nic o sedzim nazwiskiem Brevard Hand, ktorego mianowal Nixon, a powinni byli to zrobic. Jego orzeczenie w kontrowersyjnej sprawie podrecznikow w alabamskich szkolach bylo Ostatecznym Znakiem z Gory dla nieobliczalnego pana Honkera, ktory zarejestrowal w Alabamie C.A.S.H. - Kosciol Amerykanskiego Swieckiego Humanizmu. W orzeczeniu sadowym sedzia Hand stwierdzil, ze "Swiecki Humanizm" to w rzeczywistosci religia, a jej dogmaty zdominowaly programy szkolne alabamskich szkol, naruszajac w ten sposob prawa obywatelskie porzadnych chrzescijan, ktorzy zadaja "rownych szans". Wedlug niektorych problem zwiazany z tym historycznym orzeczeniem polega na tym, ze tak naprawde nie istnieje zadna "religia" zwana swieckim humanizmem, a juz na pewno nie istnieje zaden KOSCIOL SWIECKIEGO HUMANIZMU. Z potrzeby chwili stworzono wobec tego C.A.S.H.-a. Zappa doszedl do wniosku, ze jesli orzeczenie sedziego zostanie utrzymane w mocy, w swietle amerykanskiego prawa Swieckiemu Humanizmowi beda sie nalezec takie same ulgi i przywileje, z jakich korzystaja inne wyznania, a wiec: zwolnienie od podatkow, potezna wladza polityczna, pokatne inwestowanie olbrzymich sum w spekulacje nieruchomosciami itp. Tak wiec w spisaniu Dogmatow Wiary Zappa zaczerpnal idee i slowa z orzeczenia sedziowskiego i dodal do tego kilka wlasnych pomyslow. (PELNA LISTE ZALACZYMY POZNIEJ.) Poproszony o wyjasnienie, Zappa sparafrazowal Olivera Northa, mowiac: "W rezultacie odkryc sedziego Handa w tej sprawie, odczulem potrzebe stworzenia >>aktywnej, samodzielnej, niezaleznej finansowo (religijnej) organizacji, ktora bedzie zdolna do prowadzenia tajnej dzialalnosci na calym swiecie<<. Dodal takze: "Jesli orzeczenie sadu zostanie uniewaznione, a powinno sie tak stac, istnienie tego kosciola nadal bedzie potrzebne. Wyznawcy Naszej Wiary nie pozwola sie dluzej przesladowac przez fanatyczna piata kolumne, ktora lopatami przerzuca stosy pieniedzy w kierunku swych>>przyjaciol<