PALMER MICHAEL Stowarzyszenie Hipokratesa MICHAEL PALMER (The society)Przelozyl Krzysztof Sokolowski 2 Ksiazke poswiecam siostrze,Susan Palmer Terry, oraz wszystkim kobietom walczacym z rakiem piersi 3 PodziekowaniaPrzygotowujac sie do napisania Stowarzyszenia Hipokratesa uzylem mojej listy dyskusyjnej i witryny sieciowej, by zorganizowac konkurs. Poprosilem czytelnikow, zeby opisali swe zarowno dobre, jak i zle doswiadczenia z prywatna sluzba zdrowia. Przyszlo bardzo wiele zgloszen. Czytelnik napotka w trakcie lektury wiele konkursowych opowiesci. Wyrazam wiec serdeczne podziekowania wszystkim, ktorzy zdecydowali sie mi pomoc, a szczegolnie finalistom: dr. Louisowi Borgenichtowi, Fay McEleney, Lisie Reagan, Vicki Kozlowski, Marcie Ficklin, dr. Jackowi Langleyowi, Johnowi Lynchowi, dr. Lamontowi Weide'owi, Bev Spellman, Judy Converse, dr. Markowi Dahlowi, Jill Adams, Laurie Peterson, Geoffreyowi Kentowi, Dinie Mason, Dougowi Ansellowi, Melissie Smith i Jodi VanMeter. Czuje sie uprzywilejowany przez los, majac jako pisarz takich przyjaciol i ekspertow, jakich mam. Jane Berkey, Don Cleary i Peggy Gordijn z Jane Rotrosen Agency sluzyli mi pomoca, gdy tylko ich potrzebowalem. Bili Massey i Andie Nicolay z Bantam opiekowali sie moja ksiazka od poczatku do konca jej pisania. Susan Terry, Daniel Palmer, Robin Guilfoyle i Mimi Santini-Ritt to grupka moich wyjatkowych czytelnikow. Porucznik Cole Cordray, Eve Oyer, funkcjonariusz Matthew MacDonald i dr Bud Waisbren pomagali mi w kwestiach technicznych. Paul Fiore utrzymywal mnie w formie i pilnowal stosowania sie do zasad koniecznych przy pisaniu powiesci. Bili Wilson i dr Bob Smith nauczyli mnie cierpliwosci. Pomogli mi tez napisac te piecset stron, strona po stronie. Luke pozostanie dla mnie najwazniejszy i stale wspiera mnie we wszystkim, co robie. 4 PROLOG Cztery miliony trzynascie tysiecy osiemset szescdziesiat cztery.Marcia Rising odrobine odchylila sie w krzesle, tylko tyle, by ani siedzacy po jej prawej stronie glowny ksiegowy Leonard Smith, ani siedzacy po lewej stronie pierwszy wiceprezes Dan Elder nie mogli zobaczyc, co zapisuje na kartce duzego bloku. Pisac mogla bez ryzyka, w koncu nawet powinna robic jakies notatki ze spotkania. Ona tu byla szefem. Usmiechnela sie w duchu i przed pierwsza cyfra, czworka, narysowala ozdobny symbol dolara. Tymczasem siedzacy po drugiej stronie szerokiego mahoniowego stolu wiceprezes Joe Levinson gadal, gadal i gadal. Podlegala mu kontrola wydatkow Eastern Quality Health i z tego tytulu ciazyla na nim najwieksza, jesli nie liczyc Marcii, odpowiedzialnosc za dobra sytuacje finansowa ich kasy chorych. Ale sluchanie go bylo mniej wiecej tak interesujace jak obserwowanie schnacej farby. -... Malejace liczby ostatniego kwartalu potraktowalismy jako powazne ostrzezenie - mozna powiedziec strzal ostrzegawczy - ze musimy zdecydowanie zwiekszyc motywacje naszych pracownikow oraz lekarzy do ograniczania kosztow. Narzucone przez nas wewnetrzne wspolzawodnictwo okazalo sie pod tym wzgledem wyjatkowym sukcesem. Niemal natychmiast liczba odrzucanych bez rozpatrzenia roszczen zwiekszyla sie o dwadziescia jeden procent, o trzynascie zas liczba roszczen chirurgicznych zwiazanych przynajmniej z jednym innym roszczeniem. Spotkalismy sie z protestami lekarzy, ale ludzie Billa, odpowiadajacy za stosunki z nimi, poradzili z tym sobie doskonale... Cztery miliony... trzynascie tysiecy... osiemset szescdziesiat cztery. Marcia odrecznie wypisala poszczegolne cyfry i zaczela je ozdabiac. Razem skladaly sie na jej wynagrodzenie za ostatnie dwanascie miesiecy. Jesli doliczyc do tego niewykorzystane opcje gieldowe warte osiem milionow, nie bylo watpliwosci: nalezala do krajowej czolowki kobiet na kierowniczych stanowiskach. Gdyby glosno wymowila poszczegolne liczby, zabrzmialoby to pewnie bardzo melodyjnie. Jak walc. Wyobrazila sobie tysiac dziewieciuset pracownikow firmy, tanczacych walca na korytarzach. Czte-ry-mi... lio-ny-trzy... nas-cie... Byla bardziej niz zadowolona ze sposobu, w jaki najlepsi czlonkowie jej zarzadu zareagowali na ostatnie wahniecie dochodow. Jej filozofia wyznaczania jednej stawki skladek i zakresu ochrony ubezpieczeniowej dla firm zatrudniajacych mlodszych, zdrowszych pracownikow, a innej dla pracownikow starszych, podnoszacych prog ryzyka, okazala sie oczywiscie bezbledna. -Jesli nie zachoruja, nie beda nas nic kosztowac - powtarzala raz za razem poslusznie potakujacym podwladnym. Niech inna firma zajmie sie ubezpieczaniem tych, ktorym konczy sie czas albo ktorzy nie umieja o siebie zadbac. Kazdy dolar wydany na demograficzne badanie firmy (czarni czesciej cierpia na nadcisnienie, cukrzyce i choroby nerek, Azjaci sa smiesznymi hipochondrykami, wsrod Latynosow panuje alkoholizm, narkomania i choroby umyslowe, trzydziesci pare lat - w porzadku, czterdziesci pare lat - nie w porzadku) zwracal sie w postaci setek dolcow, ktorych Eastern Quality Health nie musiala wyplacac ze swej kasy. Ty-sie-cy... o-siem-set... i szesc... -... A wiec z mojego punktu widzenia firma pokonala grozny, lecz na szczescie krotkotrwaly sztorm - mowil dalej Levinson - ale na horyzoncie gromadza sie czarne chmury, zagrazajace calej naszej branzy. Jednak nasz statek nie zatonie, jesli bedziemy pamietali o podstawowym fakcie: naszym biznesem jest zdrowie... to znaczy zdrowie Eastern Quality Health. Levinson sklonil sie zadowolony z wybuchu smiechu w reakcji na nieoczekiwany zart i oklaskow. Usiadl. Porzadek dzienny zostal wyczerpany, spotkanie praktycznie sie skonczylo. Marcia wstala i przemowila do czlonkow zarzadu, zadajac, by dzielili sie z nia swymi problemami i pomyslami, gdy tylko sie pojawia, i nigdy nie tracili z oczu celow Eastern Quality Health, ktora nie 5 chce byc najwieksza prywatna ubezpieczalnia zdrowotna, lecz raczej najlepiej zarzadzana. Nastepnie podeszla do drzwi apartamentu i zegnala wychodzacych, kazdemu podajac dlon. Wreszcie usiadla za biurkiem i z przyjemnoscia zapatrzyla sie na podwojna fontanne zdobiaca szesciohektarowy teren siedziby EQH przy drodze 128, niespelna trzydziesci kilometrow na polnocny zachod od Bostonu. Zachodzace slonce skrylo sie za linie drzew, nadszedl cichy, piekny, bezchmurny wieczor. W porzadnie oznaczonych drucianych tackach stojacych na blacie biurka kryla sie praca: Zajmie jakies trzy godziny, a potem mozna isc do domu. Nieczesto sie zdarzaloby z budynku EQH ktos wychodzil po niej.Marcia strzasnela niemal niewidoczny okruszek z rekawa zakietu od Armaniego i zaczela prace od przejrzenia raportu zespolu prawnikow, zajmujacych sie jedna z kilku spraw wytoczonych firmie. Dotyczyla ona sporu o to, czy ten szczegolny ubezpieczony mial prawo do pokrycia kosztow przeszczepu szpiku kostnego. EQH nadal oczywiscie twierdzila, ze nie, skadze, mimo iz chora zmarla szesc miesiecy temu, co odebralo sens sprawie. Niestety, denerwujaco uparty maz, niezdolny do zaakceptowania rzeczywistosci, nie dopuszczal do zamkniecia sprawy. Marcia podyktowala nader ostrozna w sformulowaniach notatke do prawnikow, nakazujaca zawarcie porozumienia na poziomie piecdziesieciu tysiecy dolarow bez przyznania sie do winy. Albo to, albo nic. Kiedy siegala po kolejny zestaw raportow, za oknem jej gabinetu na drugim pietrze zapadal juz zmierzch. Dopiero o dziewiatej zgarnela dokumenty do eleganckiej teczki, ktora dostala w prezencie od meza, uporzadkowala biurko, poprawila spodnice i udala sie do windy. Na poziom drugi parkingu, przeznaczony dla zarzadu, mozna bylo dostac sie wylacznie winda i to wylacznie korzystajac ze specjalnej karty. Marcia otulila sie plaszczem, gdy wyszla na chlodna, marcowa noc. Wiedziala, jakim samochodem jezdzi kazdy z czlonkow zarzadu. Bardzo starala sie ich przekonywac, by wybierali samochody swiadczace o sukcesie, jaki odniesli, a tym samym o sukcesie EQH. Oprocz jej mercedesa SL500 silver arrow, wersja cabrio na parkingu staly jeszcze dwa wozy: infmiti dyrektorki dzialu wykorzystania srodkow Sarah Brett i lexus szefa wydzialu kontaktow z lekarzami Billa Donoho. Zapisala sobie w pamieci, ze powinna wynagrodzic ich pracowitosc. Podchodzila do samochodu, kiedy wyczula raczej, niz uslyszala, ze na parkingu jest ktos oprocz niej. Odwrocila sie dopiero wtedy, gdy uslyszala kroki. Z cienia wyszedl mezczyzna otulony w plaszcz, z kapeluszem naciagnietym nisko na czolo. Zblizal sie do niej, trzymajac rece w kieszeniach. Skad on sie tu wzial, do diabla? - pomyslala gniewnie. No, Joe O'Donnell spieprzyl sprawe po raz ostatni! Jesli nie mozna wierzyc szefowi ochrony, to komu mozna? Jutro z samego rana Joe przechodzi do historii. Tym razem nie uratuje go ani placz, ani piecioro dzieci. Marcia poczula przyspieszone bicie serca, ale uspokoila sie niemal natychmiast. Ocenila sytuacje blyskawicznie i racjonalnie; analityczny umysl byl przeciez jej znakiem firmowym. Nad drzwiami korytarza prowadzacego do windy znajdowala sie kamera bezpieczenstwa, wiec byc moze ktorys z dwoch straznikow dostrzeze obcego. Prywatna sluzba zdrowia to biznes nader kontrowersyjny i czesto dochodzi do niekontrolowanego wybuchu emocji. Czlonkom zarzadow kas chorych zalecano zaopatrzenie sie w legalna, zarejestrowana bron. Jej pistolet lezal zamkniety w skrytce mercedesa, wiec jesli zblizaja sie klopoty, nic jej nie pomoze. Nie ma mowy. Nie zdazy. Wytezyla wzrok. Moze uda sie jej spojrzec temu mezczyznie prosto w oczy? Pieprzony O'Donnell! Intruz zatrzymal sie niespelna trzy metry od niej. Marcia miala juz pewnosc, ze nie jest to nikt zwiazany z EQH. -Kim pan jest? - spytala. - Jak pan sie tu dostal? -Pani Rising, mam dla pani prezent. Kobieta! Marcia znow poczula przyspieszone bicie serca. -Kim pani jest? - spytala. Glos sie jej lamal. 6 Kobieta, szczupla, o drobnej twarzy, z oczami nadal przyslonietymi rondem kapelusza, wyciagnela lewa reke, w ktorej trzymala koperte. Byla tak zimna, spokojna i opanowana, ze serce Marcii zamarlo z przerazenia. Patrzyla na koperte; ze zdumieniem stwierdzila, ze teraz to ona trzyma ja w dloni.-Pospiesz sie - powiedziala niecierpliwie kobieta. - Otworz ja. Marcia otworzyla koperte drzacymi rekami. Wyjela z niej dwie karty powierzchni moze dwudziestu centymetrow kwadratowych. Na jednej, chyba czyms w rodzaju markera, wypisano duza drukowana litere "R", na drugiej podobna "T". -Co to jest? O co tu wlasciwie chodzi? Probowala cofnac sie do samochodu, nogi sie pod nia uginaly. Koperte i karty sciskala w dloni, nawet nie zdajac sobie z tego sprawy. A tymczasem kobieta powolnym, pewnym ruchem wyciagnela z kieszeni pistolet. Jego lufa konczyla sie czyms jako zywo przypominajacym gumowy sutek. -Boze, nie! - krzyknela Marcia. - Nie, prosze... mam pieniadze, mnostwo pieniedzy! Dostaniesz wszystko, czego zechcesz! -Nie bedziesz cierpiec, jak powinnas - powiedziala kobieta. Z odleglosci niespelna poltora metra trafila ja prosto w piers. Marcia padala na wznak, gdy drugi strzal trafil ja w krtan. Kobieta wlozyla pistolet do kieszeni plaszcza. Kiedy odwracala sie ku drzwiom, wyszeptala: -Spij mocno. 7 Rozdzial 1-Wykonczony! -Zalatwiony! -Zmordowany! -Wypalony! -Oooo, to bylo dobre! -Bylo. Czyja kolej? -Doktora Camerona. -Nie ma mowy, mala. Nie ja. Wlasnie padlem na nos. -No to czas na doktora Granta. Ze swego miejsca po przeciwnej stronie stolu operacyjnego Will Grant spojrzal na swoj zespol: trzy pielegniarki i anestezjologa. -Jestescie pewni? - spytal. -Owszem. Padlo na pana - powiedziala pielegniarka operacyjna, instrumentariuszka. -Jakos nic nie przychodzi mi do glowy. -Niech lepiej przyjdzie i to szybko, maly - powiedzial Cameron z akcentem rownie silnym jak przed pietnastu laty, kiedy przybyl do Stanow ze szkockich gor. - Mary, daj mi gabke, z laski swojej. Dzieki. No wiec, Will, ty wymysliles haslo na dzisiaj. Byloby swinstwem, gdybys przegral stawke i musial stawiac piwo tym wszystkim szemranym typkom. Will chcial odpowiedziec, lecz nagle ziewnal tak szeroko, ze az przekrzywila sie jego papierowa maska chirurgiczna. -Wyglada na to, ze powinienem wybrac jakies inne slowo niz "wyczerpany" - rzekl, kiedy smiech nieco ucichl. Obrocil glowe, by pielegniarka asystentka mogla poprawic mu maske. - Ale tylko ono przyszlo mi do glowy. -Trudno uznac to za niespodzianke - odparl Cameron. - Powinnismy uznac "doktor Will Grant" za prawna norme, poniewaz ty, maly, definiujesz okreslenie "wyczerpany". Kiedy dowiedzialem sie, ze masz dzis zastepstwo, nie wierzylem wlasnym uszom! -Cztery dni alimentow. -Co? -Kazdy dodatkowy nocny dyzur, ktory zawdzieczam wam, kolezanki i koledzy, przeklada sie na cztery dni splaconych alimentow, a nawet wiecej, jesli ktos trafi do mnie na stol. -A prawie zawsze trafia. No coz, mozemy chyba konczyc. Sir Willu, moj zaufany asystencie, czy widzisz jakis powod, dla ktorego nie mielibysmy wzniesc mieczy i zaszyc tego szczesliwego palanta? -Zoladek wladca czlowieka - powiedzial Willi. - Zrobiles naprawde swietna robote, wycinajac tego raka, Gordon. -Zapomniales dodac "jak zawsze". -Jak zawsze. A co z wyczerpaniem? -Debbie juz to przechodzila - rzekla pielegniarka. - Trzymam reke na pulsie. Zmeczony, zdyszany, schlastany, skolatany, wybiegany, zmordowany, wyczerpany, pod gorke, pod wiatr, jak pies, na smierc, padniety, jak neptek, rozklapciany, sztywny, za sztywny, by sie ruszyc, oslabiony, slaby, slaby jak dziecko, przeprany, wyzety, mam dosc... Ale wszystko sie konczy, gdy dr C. zalozy ostatnia klamre. Will probowal rozluznic miesnie szyi, po trzyipolgodzinnej operacji mial wrazenie, ze ktos nasaczyl je klejem. Bez wielkiej przesady mogl powiedziec, ze po raz ostatni nie byl z tego czy innego powodu koszmarnie zmeczony osiemnascie lat temu, kiedy w wieku dwudziestu trzech lat rozpoczal studia w szkole medycznej. Nauka, staz, obowiazkowa praktyka chirurgiczna, specjalizacja w chirurgii naczyniowej... po prostu musial sie zastanowic, czy gdyby wiedzial o 8 dyzurach przy telefonie, niekonczacych sie godzinach spedzanych na Sali operacyjnej, porannych wezwaniach do naglych przypadkow, godzinach przyjec, obowiazku stalego poglebiania wiedzy, spotkaniach zespolu, rodzacych sie jak grzyby po deszczu oskarzeniach o bledy w sztuce, chciwych adwokatach goniacych karetki na sygnale, malejacych wyplatach z kas chorych, a wreszcie rozwodzie i dodatkowych dyzurach, dzieki ktorym wiazalo sie jakos koniec z koncem, ponownie wybralby ten los. Odpowiedz brzmiala oczywiscie "tak"... nie dotyczyla tylko tej hecy z kasami chorych.-To juz ostatnia klamra, maly - oznajmil Cameron, dramatycznym gestem spinajac ciecie. -Nie dam rady! - wykrztusil Will w ostatniej chwili. Na sali operacyjnej numer trzy zapanowala cisza jak makiem zasial. Przerwal ja Cameron. -Dobra, wygrales, Will. Jesli udowodnisz, ze okreslenie to nie dotyczy twego zycia seksualnego. Fredrickston Surgical Associates bylo grupa czteroosobowa, majaca swa siedzibe w gmachu Szkoly Sztuk Medycznych, przecznice od Szpitala Ogolnego Fredrickston, doskonale wyposazonego centrum urazowego, polozonego piecdziesiat kilometrow na poludniowy zachod od Bostonu. Czterech chirurgow przyjmowalo zgloszenia na zasadzie rotacji z trzema innymi, choc co siedem dni Will przyjmowal jeden lub nawet dwa nocne dyzury poza kolejka. Dzis, we wtorek, zakonczyl badania pacjentow w gabinecie, po czym wyszedl na chlodne, szare popoludnie i skierowal sie do szpitala. Wraz z Jamesem Katzem i Susan Hollister mieli dokonac obchodu poza chirurgicznym oddzialem intensywnej opieki medycznej. Dobiegajacy siedemdziesiatki Katz byl najstarszy wsrod lekarzy, a pewnie w ogole personelu calego szpitala. Byl sztywny zarowno w zachowaniu, jak i w mowie; Will nigdy nie slyszalby ktos wspominal, ze stary lekarz opowiadal dowcip. A jednak Katza kochano i szanowano za godnosc, zrecznosc w sali operacyjnej oraz zdolnosci, jakie przejawial podczas uczenia praktykantow i innych lekarzy. -Przeciez wlasnie skonczyles dyzur, Will - powiedzial zdziwiony. -Mialem dyzur dwie noce temu, bardzo spokojny. Steve Schwaitzberg wolal zostac w domu, koledzy z klasy jednego z jego dzieciakow zamierzaja sie bawic cala noc. -A potem wezmie dyzur za ciebie? - drazyl Katz. Byc moze chodzilo o liberalne zainteresowania i polityczne sklonnosci, byc moze o stroje rownie swobodne jak zachowanie w obecnosci pacjentow, byc moze o rozpad malzenstwa, ale tak czy inaczej Will wyczuwal, ze od pewnego czasu jest najmniej lubiany z trzech ulubionych asystentow starego. Mimo to stosunki miedzy nimi pozostawaly poprawne, choc napiecie pojawialo sie nieuchronnie, gdy tylko na swiatlo dzienne wyplywal temat dodatkowych dyzurow. -Najprawdopodobniej tak, wezmie za mnie dyzur - odparl Will swiadom, podobnie jak jego mentor, ze mocno naciaga prawde. -Wtorek to dzien twoich spotkan z blizniakami? - spytala Susan. Susan byla rownie konserwatywna i wstrzemiezliwa, jak Gordon Cameron otwarty i wybuchowy, praktykowala dwa lata dluzej niz Will. Byla bardzo kompetentnym chirurgiem, a poza tym szczupla dziewczyna w typie ladnej bibliotekarki. Jesli wierzyc plotkom, do tej pory nie wyszla za maz. Przez kilka lat spotykala sie z pewnym biznesmenem, przynajmniej sama tak twierdzila; Will nigdy nie spotkal faceta i Gordon tez nie. Od czasu do czasu Cameron osmielal sie nawet sugerowac, ze biznesmen Susan byl plci niekoniecznie meskiej. Tak czy inaczej dziewczyna, ktora zanim Will sie rozwiodl, traktowala go z daleko posunieta rezerwa, zmienila sie nagle w prawdziwa przyjaciolke, troszczaca sie o jego zdrowie, dzieci, a nawet zycie towarzyskie. Po rozwodzie poszedl nawet na randke z jej wspollokatorka z Wellesley College, co bylo rzecza wyjatkowa. Chocby przez rok bral lekcje aktorstwa, nie bylby mniej soba niz tej nocy. -Nie jestem jeszcze gotowy - oznajmil Susan po nudnej, meczacej kolacji. - Nie mielismy ze soba nic wspolnego. Przynajmniej ona byla czlowiekiem. 9 -Owszem, mam dzieci - powiedzial teraz - ale dzis wieczorem rozdajemy zupy biedakom, wiec moge przejac dyzur, poki nie przyjdzie czas, by odwiezc je do domu. A jesli chodzi o Open Hearth - dodal jeszcze, chcac rozpaczliwie pogrzebac temat nadmiernej liczby dyzurow - caly czas szukamy ochotnikow do pomocy.-Kiedy zrezygnuje z czlonkostwa w radzie orkiestry symfonicznej, zapewne bede cie trzymal za slowo - powiedzial Katz calkiem szczerze. -Ja tez! - W glosie Susan zabrzmialo podniecenie. -Nie wiedzialem, ze jestes w radzie orkiestry, Suze - zdziwil sie Will. -Mam nadzieje, ze niedlugo dostapie tego zaszczytu. -W porzadku, prosze panstwa - przerwal im Katz - zalatwmy sprawe raz a dobrze. Wiesz, Will, to dobrze, ze lubisz swoja prace, bo z pewnoscia masz jej cholernie duzo. Jim Katz mial w szpitalu siedmiu pacjentow, Will i Susan po troje na glowe, a Gordon Cameron, ktory zdazyl juz wrocic do domu, dwoje, w tym jednego, nad ktorym wraz z Willem pracowali wczesniej. Trojka chirurgow, w sklad ktorej wchodzil Steve Schwaitzberg, opiekowala sie kolejna piatka. Schwaitzberg wypisal swa trojke przed lunchem, pozostala dwojka miala wypisac sie telefonicznie. W sumie dwudziestu pacjentow, calkiem sporo jak na wspolczesne standardy. Restrykcje ubezpieczeniowe doprowadzily do tego, ze wiekszosc z nich przeszla badania przedoperacyjne jako pacjenci dochodzacy, a na stol trafiali, nim zdazyli zobaczyc sale, na ktorych mieli lezec, i poznali majace sie nimi opiekowac pielegniarki. Zaraz po zakonczeniu zabiegu przygotowywano ich do wypisania. Tabele stworzone przez kasy chorych i przemysl ubezpieczeniowy wskazywaly wyraznie, ze taka praktyka znacznie redukuje koszty, nie powodujac statystycznie istotnego wzrostu powiklan pooperacyjnych. Will z doswiadczenia wlasnego oraz kolegow wiedzial, ze wielu pacjentow z radoscia zaprzeczyloby tym statystykom. Susan nalegalaby pierwsza zbadac grupe Katza. Sam Katz nigdy nie skarzyl sie na natlok zajec i na malejace z wiekiem mozliwosci fizyczne, ale trzej mlodsi czlonkowie grupy widzieli, jak ze zmeczenia traci orientacje i gubi sie na sali operacyjnej, wiec chronili go w kazdy mozliwy sposob. I wszystko bylo dobrze... az do ostatniego pacjenta, szescdziesieciotrzyletniego cukrzyka, ktoremu Katz usunal pecherzyk zolciowy. -A wiec, panie Garfield... - Katz przyjrzal sie czterem malym nacieciom na brzuchu pacjenta. Bylo to jego dzielo. Skinal glowa z aprobata. - ...Zona przyjedzie zabrac pana ze szpitala? -Przed chwila dzwonila z parkingu. Nie ma sie o co martwic - powiedzial Garfield. -Swietnie, znakomicie. Pielegniarki daly panu instrukcje przy wypisie? Tak? To dobrze. Willowi nie podobalo sie to, co slyszal i widzial. Stuart Garfield robil wszystko, by nic nie ujawnic i byc moze nawet nie zdawal sobie z tego sprawy, ale oddychal szybko i ciezko. Susan niemal niewidocznie skinela glowa; ona tez to zauwazyla. Kasy chorych ustalily, ze po laparoskopowym usunieciu pecherzyka zolciowego pacjent ma przebywac w szpitalu tylko jedna noc, a jeszcze lepiej, zeby nawet nie zostawal na noc. Katz nie uznalby cukrzyca pacjenta byla czynnikiem dajacym mu prawo do dluzszego pobytu i na ogol nie bywala, ale w tym przypadku... poszerzenie zyl na szyi i lekkie zasinienie warg stanowily subtelne oznaki nadciagajacych klopotow. Will nonszalancko przeslizgnal sie do lozka pacjenta. Przylozyl sluchawke do plecow mezczyzny, u podstawy pluc. Wyraznie uslyszal charakterystyczne trzeszczenie, dowod na to, ze plyn wypelnia pecherzyki plucne. Stuart Garfield mial pierwsze objawy niewydolnosci serca; stan bardzo powazny u kazdego pacjenta, a juz szczegolnie u cukrzyka, ktory bez ostrzezenia, zapewne gdy z zona bedzie wjezdzal na autostrade, mogl doznac pelnego obrzeku pluc, przerazajacego i groznego dla zycia. Will skinal na Katza. Wyszli na korytarz. Nie istnial taktowny sposob przedstawienia tej diagnozy, a z czlowiekiem tak uczciwym i honorowym jak Katz nie wolno bylo nawet probowac. - Jim, on ma zastoinowa niewydolnosc krazenia - szepnal Will. - Rozszerzone zyly szyjne, obustronne rzezenia na podstawach, sinice. 10 Katz jakby oklapl. Podszedl do lozka, przylozyl sluchawke do plecow pacjenta, wrocil na korytarz.-Wiedzialem, ze nie powinienem wypisywac go tak szybko - powiedzial, potrzasajac glowa z niedowierzaniem. -Sluchaj, nie oskarzaj sie. Przeciez obchody zalatwiamy wspolnie, jako zespol. Wlasnie dlatego, ze zawsze cos moze wyskoczyc. Przyjazne wsparcie kas chorych powoduje, ze nacisk wywierany jest przez caly czas na nas wszystkich. Mowia nam, ze chirurg wypisuje pacjenta po usunieciu pecherzyka zolciowego srednio dzien po operacji, a nawet w dniu operacji. Doskonale wiesz, ze jesli przetrzymasz go dodatkowy dzien czy dwa, spadniesz na sam dol listy HMO. Oni tego nie ignoruja. -Mimo wszystko... - Katz westchnal ciezko -... dziekuje. Uratowales mnie. - Wrocil do lozka pacjenta. - Panie Garfield, zaczekamy na panska zone, dobrze? A potem bedziemy musieli porozmawiac. -Nigdy nie widzialam go tak ponurego - powiedziala Susan, kiedy szli zobaczyc pierwszego pacjenta. Jako jedyna kobieta Susan dzielnie odgrywala role opiekunki grupy. Pilnowalaby Gordon nie schudl, Will spal od czasu do czasu oraz oczywiscie spotkal dziewczyne zycia, a Jim Katz zrezygnowal przynajmniej z czesci obowiazkow. -My w mniejszym lub wiekszym stopniu dorastalismy z systemem platnej opieki medycznej - powiedzial Will - a Jim musi sie do niego przyzwyczajac. Ciagle z zalem wspomina czasy, kiedy po prostu rozpoznawalo sie chirurgiczny problem, cielo pacjenta i dbalo o niego, poki nie byl gotow do wypisu. -Ach, stare dobre czasy przed medycyna "jeden rozmiar dla wszystkich". Mama wlasnie wojuje z ubezpieczycielem. Ma olbrzymie, bolace wlokniaki z krwawieniem z pochwy, jej ginekolog chce przeprowadzic histerektomie. -Dla mnie to ma sens. -Dla mnie tez, ale rzeczoznawcy z jej ubezpieczalni twierdza, ze histerektomia nie jest konieczna. Co wiecej, ten wspanialy wyrok wydano na podstawie... rozmowy telefonicznej. Nikt z kasy nawet na nia nie spojrzal ani jej nie zbadal. Ale decyzja podjeto. Will stanal sztywno wyprostowany i powiedzial z ciezkim brytyjskim akcentem: -Nie jestem lekarzem, ale praktyka telefoniczna swietnie mi wychodzi. -No wlasnie. Wiec mama czuje bol przy kazdym kroku, a jej lekarz domowy twierdzi, ze przez wlokniaki nie wyczuje nowotworu, gdyby ten sie pojawil. -O Boze! Nadal jest w Idaho? -I nie ma zamiaru sie przeniesc. -A ty nigdy nie chcialas wrocic do domu? I tam praktykowac? -Skad bym wiedziala, ze zyje, gdybym na ulicy nie widziala swego odbicia w oknach wystawowych? - W ciemnych oczach Susan pojawily sie iskierki smiechu. - A poza tym co ja mam wspolnego z Demi Moore i wszystkimi tymi slawnymi transplantami z Hollywood? -Powinnas poruszyc sprawe na zebraniu stowarzyszenia w czwartek wieczorem. -No... tylko jeszcze nie zdecydowalam, czy bede w nim uczestniczyla. Will, rozumiem, dlaczego tak entuzjastycznie traktujesz Stowarzyszenie Hipokratesa, naprawde to doceniam, ale minal rok, chodzilam na zebrania co tydzien i jakos to na mnie nie wplynelo. Nie podoba mi sie postepowanie i zasady kas chorych i to, jak wtracaja sie w nasza praktyke, ale nie jestem tak... taka bojowa jak wy. Mimo problemow mamy. Znasz mnie. Traktuje rzeczywistosc z rezerwa... nie, nie jestem niesmiala, choc ludzie tak mnie na ogol osadzaja, ale tez nie lubie sie wychylac. Wybacz, ze to mowie, ale moim zdaniem jestescie fanatykami. Will rozesmial sie serdecznie. -Hej, sluchaj, nie posuwalbym sie tak daleko. Moze wystarczy "zaangazowani"? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 11 -Jesli poprawi ci to samopoczucie...-Sluchaj, Suze, im wiecej ludzi pojawi sie na naszych spotkaniach, tym lepiej. Sa nam potrzebni. Ostatnim razem przyszla setka lekarzy! Setka! Nawet gazety nas zauwazyly. -Will, jestem czlonkiem dwoch komitetow szpitalnych i kilku koscielnych. Pracownicy recepcji silowni nie wiedza, kim jestem. Obawiam sie, ze moj chlopak takze zapomina, jak wygladam. -Rozumiem. Po prostu rob, co w twojej mocy. A ja opowiem o twojej matce. -Masz pozwolenie. -Wielkie firmy skradly serce medycyny, Susan. Trzeba je powstrzymac. -Badz ostrozny. Nie draznij ich. Nie bedziesz pierwszym lekarzem, po ktorym przejechali walcem. -Niech sprobuja. - Will usmiechnal sie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 12 Rozdzial 2Ashford jest osiedlem sypialnia, polozonym niemal dokladnie w polowie drogi miedzy Fredrickston a Worcester. Po wlaczeniu pagera i telefonu komorkowego Will odmeldowal sie w sali wypadkow naglych oraz u dyzurujacych chirurgow, wsiadl do samochodu i ruszyl przed siebie. Ruch przed wieczorem nie byl duzy. Wiedzial, ze nie jest jedynym na swiecie rozwiedzionym ojcem, jadacym do domu, ktory kiedys byl jego, by za pozwoleniem zabrac dzieci na kolacje, ale wiedza ta nie lagodzila przekonania, ze to dziwaczna sytuacja... zwlaszcza gdy drzwi otwieral mu Mark Mueller, niegdys przyjaciel i doradca finansowy rodziny, a od przeszlo roku kochanek Maxine. -Czesc, co slychac? - przywital go Mark. Nauczyl sie juz nie wyciagac reki na powitanie. Byl podobnego wzrostu i budowy jak Will. Mial geste, krecone wlosy, co za kazdym razem przypominalo Willowi o niewielkiej jeszcze, ale stale rosnacej lysince nad czolem. Maxine wyjasnila bylemu mezowi, ze z Markiem bardzo sie kochaja, ale nie moga sie pobrac, bo za duzo by stracili. Miala na mysli glownie alimenty. Will wszedl do przedpokoju, ktory kiedys byl jego przedpokojem. -Dzieci gotowe? -Danny konczy odrabiac lekcje. Jessica, tak. Will usmiechnal sie. Czy na swiecie jest druga para blizniakow tak niepodobnych do siebie, a przez to tym bardziej kochanych? Jess zawsze gotowa na czas, Danny na ostatnia chwile, jesli w ogole; Jess porzadna, nawet pedantyczna, Danny wieczny balaganiarz: Jess powazna, wrecz przesadnie serio, Danny wrazliwy i obdarzony wybujala wyobraznia, Jess celujaca w sportach, Danny juz slynny z wystepow w lokalnym teatrze amatorskim. Niech cie diabli, Max! -Hej, tato, powiedz, kto cie kocha? Jess, ubrana w dzinsy i obszerna bluze, wybiegla zza rogu i rzucila sie na tate, bezblednie celujac w zoladek. -A kto ciebie kocha, mala? Wszystko w porzadku? -Jasne. Tammy odeslali do domu za plucie papierowymi kulkami. Cody Block powiedzial, ze mnie lubi. Dostalam szostke za prace domowa o Maroku. Jedziemy do Hearth, do ciebie czy do restauracji? -Do Hearth. -Swietnie! -Dannyyy...! Dziesieciolatek nie mial prawa zaatakowac tak silnym i tak prawidlowym futbolowym rzutem od tylu. Will i Jess omal sie nie przewrocili. -Open Hearth, tak tatusiu? - wydyszal Danny. -W kazdej chwili. -Hm, hm - przerwal im Mark. Wydawal sie zazenowany. - Max chce, zebys przywiozl dzieci przed dziewiata. Oczy Willa zablysly. Jego usmiech mowil bardzo wiele. -A wiec dziewiata, Mark. Jest na silowni? -Nie, w biurze. Powinna niedlugo wrocic. -Do zobaczenia o dziewiatej. No, panowie, idziemy. -Ile razy ci mowilem, ze nie jestem panem! -Swietnie! Panie, idziemy! -Tatoooo...! Will, dwaj jego przyjaciele z grupy i pewien psychiatra stworzyli Open Hearth, gdy Will byl na drugim roku szkoly medycznej. Mieli pomysl na przetrwanie dwoch ciezkich lat, wypelnionych Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 13 zajeciami z biologii, chemii i fizyki, przez zaangazowanie sie w problemy prawdziwych, zywych ludzi. Ich pomysl niemal natychmiast podchwycili inni studenci, a potem wydzial medycyny jako instytucja, dzieki czemu okazal sie on wielkim sukcesem. Dynamiczny mlody szef, majacy wizje tego, co chce osiagnac, wraz z poswiecajaca wszystko dla projektu rada pilnowaliby handlarze, szkoly, koscioly oraz mieszkancy Fredrickston i sasiednich osiedli rozumieli, o co chodzi, i doceniali ich prace. Dzis, po szesnastu latach, zdarzalo sie, ze nie przyjmowano do pomocy nowych wolontariuszy, choc nie odmowiono posilku nikomu z tysiecy potrzebujacych, ktorzy z niej korzystali. Rekord wydanych posilkow wynosil trzysta dziesiec, ale gospodarka coraz bardziej podupadala, wiec najpewniej wkrotce mial byc pobity.Niezaleznie od tego, jak trudno przychodzilo mu znalezc chwile wolnego czasu, Will tylko wyjatkowo nie uczestniczyl w zebraniach rady, ktore odbywaly sie w kazdy pierwszy i trzeci wtorek miesiaca. Prymitywny, dwupietrowy budynek z desek szalunkowych stal na rogu ulic w najgorszej, najbiedniejszej czesci miasta. Maxine probowala dowiesc, ze ta czesc miasta jest zbyt niebezpieczna, by jezdzily tam dzieci, ale w tej kwestii, w odroznieniu od wiekszosci innych, Willowi udalo sie postawic na swoim. -W porzadku - powiedzial, zatrzymujac czteroletni samochod na malym parkingu. - Oboje wiecie, jak powinniscie sie zachowywac. -Ja rozdaje deser! - krzyknal Danny, biegnac ku kuchennemu wejsciu. -Teraz moja kolej! - zaprotestowala Jess. Will przystanal i obejrzal budynek - co czynil niemal zawsze, gdy tu przyjezdzal - myslac o tym wszystkim, co zdarzylo sie od uruchomienia kuchni. Na poczatku wynajeli parter od kosciola episkopalnego, placac tyle co nic. Dzis Open Hearth Kitchen, zwolniona od podatku firma uzytecznosci publicznej, byla juz wlascicielka calego budynku. Wiara, wytrwalosc, odwaga... mijaly lata, a Open Hearth tyle dla niego znaczyla. Swoja aktywnosc ograniczyl juz tylko do udzialu w zebraniach rady nadzorczej i dwoch dni w miesiacu, kiedy osobiscie obslugiwal potrzebujacych. Reszte energii poswiecil pracy w Stowarzyszeniu Hipokratesa i idealistycznej misji wyrwania medycyny z lap prywatnych kas chorych i firm ubezpieczeniowych. Wiara... wytrwalosc... odwaga. Kiedy Will wszedl do kuchni, dzieciaki juz ciezko pracowaly, nie przestajac przy tym gadac jak najete. Usmiechnal sie na mysl o tym, z jaka latwoscia zaakceptowaly grupe i jak szczerze i serdecznie przyjela je grupa. Tego wieczoru na miejscu bylo pieciu pracownikow i szesnastu wolontariuszy. Nie bylo na swiecie armii, ktorej zolnierze sluzyliby z wieksza skutecznoscia i zaangazowaniem. -Hej Will co u ciebie? -Po staremu, po staremu, Beano. A u ciebie? -Nie mam sie co uskarzac. Masz naprawde fajne dzieciaki. Dwie minuty i juz zalapaly, co trzeba zrobic. A jak pracuja! Beane, przeszlo czterdziestoletni, od pieciu lat pelnil funkcje dyrektora Hearth. Rozszerzal program firmy, wprowadzil usluge "Meals on Wheel" i doradztwo dla bezrobotnych szukajacych pracy. Uslyszawszy rzucona przez Willa uwage, wzial tez na swe barki obowiazek dopilnowania, by nikt nie zwracal sie do niego "doktorze". Wielu ludzi zdawalo sobie sprawe, ze jest lekarzem, ale nie widzial powodu, by wiedzieli o tym wszyscy. Za nic w swiecie nie chcial utracic przyjemnosci podawania jedzenia tym, ktorzy go potrzebuja, i wprowadzania dzieci w swiat odlegly o lata swietlne od porzadnego, zamoznego, ocienionego zielonymi drzewami Ashford. -Beano, wyglada to swietnie. -Jasne. Bogu dzieki za te wszystkie koscioly i synagogi. -A tak. Za to powinnismy Mu podziekowac. Beane nie od razu zrozumial zart, ale juz po chwili jego czarna jak heban twarz zmarszczyla sie w szerokim usmiechu. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 14 -Dobrze powiedziane - przyznal. - Musialem mocno pomyslec, zeby zrozumiec, o co ci chodzi. Wybacz, ze to mowie, Will, ale podejrzewam, ze za ciezko pracujesz.-Do diabla, nic z tych rzeczy. Wedlug moich standardow jestem wyjatkowo wypoczety. Spotkajmy sie jutro rano. Dopiero rano beda wygladal tak, jakbym pracowal za ciezko. To, co widzisz teraz, to prawdziwy swiezy Grant. -Swiezy Grant - powtorzyl Beane. - Brzmi jak cos, co powinnismy podawac w naszej kuchni. O wpol do szostej po poludniu otwarto drzwi Open Hearth. W kolejce stalo co najmniej piecdziesiat osob, w tym spora czesc z malymi dziecmi. Wiekszosc z korzystajacych z kuchni ludzi miala dach nad glowa, ale powoli przestawalo byc ich stac na jedzenie i ogrzewanie. Blizniaki zdolaly sie wreszcie dogadac i pracowaly teraz ramie w ramie, zgodnie i sprawnie wydajac deser. Will, ktory zdazyl juz nalozyc fartuch, chodzil teraz pomiedzy stolami z pojemnikiem zawierajacym srodek czystosci w jednej rece, a scierka w drugiej, rozmawiajac z jedzacymi i sprzatajac po nich, kiedy wyszli. Zatrzymal sie przy stole, przy ktorym siedzial siwy, wyjatkowo zaniedbany mezczyzna, jedzacy powoli gulasz wolowy z ryzem. -Jak sie masz - spytal. -Nie skarze sie - odpowiedzial mezczyzna. -Jestem Will. -John. John Cooper. -Nigdy przedtem cie nie widzialem. -Bo jestem tu po raz pierwszy. -No to pojawiles sie we wlasciwej chwili. Gulasz wolowy to chyba najlepsze nasze danie. -Rzeczywiscie, bardzo smaczny. -Sluchaj, John, normalnie unikam reklamy, ale fakt pozostaje faktem. Jestem lekarzem. Pracuje w szpitalu. Jesli przekraczam granice powstrzymaj mnie, ale martwia mnie te guzy na twojej szyi. Cooper nawet nie pofatygowal sie, by ich dotknac. -Co ci sie nie podoba? - spytal. Guzy, czyli obrzekniete wezly chlonne, oznaczaly klopoty. Szybka diagnostyka roznicowa przeprowadzona przez Willa uwzgledniala kilka rodzajow raka, a takze skrofuly, czyli forme gruzlicy. -Badal cie lekarz? -Nie stac mnie na lekarza. -Masz ubezpieczenie ogolne? W ogole jakies ubezpieczenie? Cooper potrzasnal glowa. -Zglos sie do mnie i daj mi zbadac te guzy, dobrze? Nie zaplacisz ani centa. -Moze. -Obiecuje, ze dobrze sie toba zajme. -To bardzo milo z twojej strony. Will na ogol nadazal z czyszczeniem stolow, ale teraz zorientowal sie, ze ma powazne opoznienie w pracy. Bedzie musial mocno sie przylozyc, zeby nadazyc za tlumem klientow. -Posluchaj, John - powiedzial jeszcze. - Przysle tu Bena Beane'a, zeby z toba pogadal. Ben tu rzadzi. Pomoze ci wypelnic formularze ubezpieczenia stanowego, dobrze? -Masz na mysli dobroczynnosc? -Mam na mysli ubezpieczenie. Takie, jakie powinien miec kazdy obywatel tego kraju. Nie lubie szufladkowac rzeczy, ale jedno ci powiem: ubezpieczenie to nie dobroczynnosc. Poczekaj tu. Znajde Bena. Wyjasni ci wszystko i da moj adres. W porzadku? -Chyba tak. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 15 Will poszedl poszukac Bena. Po drodze wytarl dwa stoly. Wiekszosc klientow Open Hearth Kitchen szanowala to miejsce i pilnowalaby zostawic je w takim stanie, w jakim je zastala. Wiekszosc, ale nie wszyscy.-Beano, potrzebuje twojej pomocy z nowym klientem. -Tym, z ktorym rozmawiales? -Powinien do mnie wpasc. Ma na szyi duze guzy. Daj mu moj adres, dobrze? I niech twoi ludzie wprowadza go na kreta sciezke prowadzaca do ubezpieczenia ogolnego, zebysmy mogli mu zrobic pare badan. -Chetnie bym to zrobil, ale gosc wlasnie wstal i wyszedl. Will podbiegl do drzwi. Po ulicy hulal nieprzyjemny, zimny wiatr. W strone Willa szlo kilku kolejnych klientow Open Hearth, ale Johna Coopera nie dostrzegl. Nie mogl nic zrobic, tylko zloscil sie na siebie za to, ze najprawdopodobniej wystraszyl czlowieka. Stal na schodach, ze smutkiem przygladajac sie ulicy, kiedy zadzwonil telefon komorkowy. Na wyswietlaczu pojawil sie numer sali przypadkow naglych. -Cholera! -Will, tu Lydia. - Lydia odbywala w szpitalu praktyke chirurgiczna. - Wlasnie dzwonilo pogotowie gdzies z alejki w srodmiesciu. Pracuje przy facecie, ktorego znalazly jakies dzieciaki. Mocno pobity. Czterdziesci pare lat, prawdopodobienstwo rabunku. Niezidentyfikowany, o cisnieniu krwi nie ma co mowic, podobno zmarzniety, ale upewniono mnie, ze zyje. -Kiedy moze do nas dojechac? -Za dziesiec minut. A wiec nie warto szukac tej alejki, choc niewykluczone, ze byla gdzies blisko. Zreszta, w terenie sanitariusze i ratownicy byli lepsi i szybsi niz on. -Bede - obiecal, czujac znajomy przyplyw adrenaliny i jasnosc umyslu, obecne zawsze, gdy pojawiala sie mozliwosc interwencji chirurgicznej. - Obsluga tomografu ma byc gotowa do zbadania glowy ofiary. Jesli na miejscu nie ma ludzi, wydzwon ich, dobrze? Duza kroplowka. Zalozcie cewnik, wezcie krew do zbadania, w tym na alkohol, leki i narkotyki, grupa, badanie krzyzowe, szesc jednostek i niech beda gotowi na wiecej. Zaraz po pobraniu krwi podaj mu glukoze. Nie czekaj na wyniki badan poziomu cukru. A tak przy okazji, zaalarmuj anestezjologie i sale operacyjna, byc moze beda mieli zajecie. -Jasne. -A, Lydio, na wypadek gdyby rzeczywiscie byl tak przemarzniety, jak twierdza ratownicy, niech pielegniarki przygotuja koce ocieplajace i podgrzeja troche roztworu mleczanu Ringera. We wtorki, ktore byly jego dniami dyzuru w Hearth, wielokrotnie do niego dzwoniono, ale po raz pierwszy musial natychmiast wracac do szpitala i blyskawicznie przeprowadzic zabieg. Poszedl do budynku Open Hearth, znalazl dzieci i zaczal rozwazac rozne mozliwosci, zupelnie tak, jak to robil w FGH. Ale niewiele ich mial. Musial rozstac sie z duma, przelknac wstyd. Zadzwonil do Maxine. Lydia Goldman dostrzegla Willa i dzieci na podjezdzie i zadowolona wybiegla im na spotkanie. Stazystka z trzyletnim doswiadczeniem nigdy nie czula sie komfortowo przy naglych wypadkach. Will z radoscia przyjal otrzymana kilka tygodni temu informacje, ze przyjeto ja do jakiegos programu chirurgii kosmetycznej w Kansas. -Mamy prawdziwy problem, doktorze Grant. Cieplota gleboka ciala niewiele ponad jedenascie stopni, cisnienie nieodczytywalne. Zamierzam wkluc sie w tetnice. -Gleboki oddech - przerwal jej Will - tak... a teraz wolno wypuszczamy powietrze. Dzieciaki, to Lydia. Lydia, poznaj Dana i Jessice. Facet zyje? -Zyje, ale... -Jeszcze chwila, prosze. Jess, Dan, bardzo mi przykro, ze musialem skrocic nasze dzisiejsze spotkanie. Mama odbierze was stad, z poczekalni. Ja mam robote, musze pomoc Lydii z jej pacjentem. -Mozemy popatrzec? - spytala Jess. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 16 -Obrzydliwe. - Dan sie skrzywil.-Innym razem. Obiecuje. Spotkamy sie w sobote. Kocham was. -Tatooo... -Dobrze juz, dobrze. Wiem. Will pocalowal dzieciaki w czolo, po czym poszedl za Lydia do sali przypadkow naglych. Nieprzytomny mezczyzna w srednim wieku zostal rozebrany i ulozony w wielkim kocu ogrzewajacym, dwie pielegniarki pilnowaly kroplowek i aparatury medycznej. Zostal ciezko pobity, slady byly widoczne na glowie, twarzy i piersi, swieze since widnialy nawet na brzuchu. -Lydio, zlec przeswietlenie szyi. Tak na wszelki wypadek. -Ojej, przepraszam, sama powinnam o tym pomyslec. Tak bardzo mi przykro. Dziewczyna, rezydentka o sporej wiedzy, ktorej jedyna wada byla nieumiejetnosc zachowania spokoju w trudnych okolicznosciach, zaczerwienila sie, zawstydzona przeoczeniem. Will musial ja uspokoic. -Lydio, pracujemy jako zespol wlasnie po to, by sie nawzajem uzupelniac i o niczym nie zapominac, rozumiesz? Samobiczowanie nie pomoze nam skupic sie na tym, co najwazniejsze. -Noo... tak, masz racje. Zaraz wracam. Wybiegla zlecic wykonanie zdjec rentgenowskich. -Wklucie tetnicze! - krzyknal za nia Will. Zdazyl juz podejsc do lozka i rozpoczac badanie pacjenta. Nie widac zlaman konczyn... zrenice lekko rozszerzone, nie reaguja na swiatlo... mozliwe uszkodzenie prawego oczodolu... klatka piersiowa wydaje sie nietknieta, oddech ciezki i chrapliwy. -Julie! - zawolal do jednej z pielegniarek - wezwij anestezjologow, bedziemy intubowac. Brzuch nieco wzdety. Stlumienie przy wypukiwaniu... plyn? krew? Przylozyl dlonie do bokow brzucha pacjenta i nacisnal lekko. Poczul, jak napinaja sie miesnie. Nawet w spiaczce ich nieznajomy zareagowal; delikatne dotkniecie wywolalo reakcje bolowa, ktorej sygnal dotarl do stlumionej swiadomosci. -A wiec to tu - powiedzial jakby do siebie. - Zaloze sie o wszystko, co mam. Posluchajcie - podniosl glos. - Gdy tylko dostaniemy fotki kregoslupa szyjnego i tomografie glowy, jedziemy na sale operacyjna. Niech ich ktos uprzedzi. Lydio, bedziesz mi asystowala, przygotuj sie, jak tylko znajdziesz wolna chwile. Powiedz im, ze musimy otworzyc facetowi brzuch. -Chcesz antybiotyki? Will spojrzal na nia i dyskretnie pokazal jej zacisnieta piesc. -Bardzo dobrze - przyznal. - Zamow, cokolwiek uznasz za przydatne. -Julie, dwa gramy mefoxinu dozylnie, prosze - powiedziala Lydia. W ciagu zaledwie kilku chwil przyniesiono antybiotyk o szerokim spektrum dzialania, a anestezjolodzy zalozyli do tchawicy pacjenta rurke intubacyjna. Will wprowadzil trzecie, kroplowke przez specjalna koncowke do zyly szyjnej wewnetrznej. -Temperatura dwadziescia dwa stopnie - zameldowala pielegniarka. - Cisnienie krwi nadal okolo dwudziestu. Will zerknal na brzuch pacjenta, wyraznie bardziej wzdety niz podczas pierwszego badania. -Natychmiast jedziemy na przeswietlenie - oznajmil. - Mamy coraz mniej czasu. Tak wlasnie powinna wygladac medycyna, pomyslal Will, szorujac dlonie szczotka nasycona heksachlorofenem. Pacjent w powaznych klopotach, chirurg i jego zespol gotowi pospieszyc mu na pomoc. Zadnych papierow do wypelnienia, zadnych dyskusji panelowych, na ktorych trzeba odsiedziec swoje. Zalowal, ze sprawy z Maxine nie ulozyly sie inaczej i ze tak wiele z tak niewielkiej ilosci wolnego czasu, ktora pozostawiala mu praca, spedzal sam. Zalowal, ze tak rzadko widuje dzieci, ze nie ma czasu ani pieniedzy, by zabrac je na wymarzone wakacje. Bardzo chcial moc dluzej cwiczyc na silowni. Tylko jednej rzeczy nigdy nie chcial zmienic: napiecia towarzyszacego chwili, kiedy Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 17 lata nauki, cwiczen i zdobyte dzieki temu doswiadczenie pomagaly mu dzwigac ciazaca na chirurgu odpowiedzialnosc.Kolanem obrocil dzwignie w prawo, odcinajac doplyw wody. Nastepnie, z uniesionymi dlonmi skierowanymi ku sobie, wrocil do sali operacyjnej, wzial od pielegniarki recznik i wytarl dlonie. Wlozyl sterylny stroj chirurgiczny, pozwolil go sobie zawiazac, wsunal dlonie w rekawiczki numer siedem i pol. Rozpoczynala sie bitwa. Niezidentyfikowany mezczyzna lezal na stole, przykryty przescieradlem, z nagim brzuchem przetartym rdzawym srodkiem antyseptycznym. Will widzial - i sprawdzil - ze jego brzuch jest jeszcze bardziej wzdety. Tuz przed wejsciem na sale operacyjna dostal wynik badan na zawartosc alkoholu we krwi, byl negatywny. Tomografia czaszki nie wykazala uszkodzen, co sugerowalo silna infekcje lub masywny krwotok wewnetrzny do jamy brzusznej jako przyczyne glebokiego wstrzasu i utraty przytomnosci. -Gotowy, Ramon? - spytal anestezjologa, wygladajacego zza zaslony - granicy miedzy jego boiskiem i boiskiem Willy'ego. Ramon skinal glowa. - Wszyscy gotowi? Lydia? Swietnie Jennifer, skalpel numer dziesiec, prosze, Skrupulatnie, po kolei, Will przecial trzy z czterech warstw brzucha pacjenta. -Ssanie! - krzyknal w momencie, gdy jego skalpel przecial ostatnia, czwarta, cienka blone otrzewnej. Z jamy brzusznej pod cisnieniem wylal sie straszliwie smierdzacy brazowy plyn. Dren ssaka nie mogl go odebrac, wiekszosc wylala sie na podloge. Will cofnal sie w ostatniej chwili, unikajac zniszczenia firmowego obuwia sali operacyjnej: sportowych butow Converse Chuck Taylor. -Uuuu... - prychnela jedna z pielegniarek. - Dezodorant? -Dlaczego nie? Przygotuj wiecej gabek i prosze, Jen, nie zapominaj o ssaniu. Pielegniarka nasycila maske kazdej z obecnych osob dwoma kroplami dezodorantu. Will dokladnie przyjrzal sie narzadom wewnetrznym: jelitu grubemu i cienkiemu, nerkom, trzustce, watrobie, sledzionie, zoladkowi i pecherzykowi zolciowemu, choc zrodlo problemu bylo widoczne od razu. Tkanka wloknista, powstala wskutek przewleklego kamicznego zapalenia drog zolciowych, odciela doplyw krwi do jelita grubego, powodujac martwice trzy dziestocentymetrowego jego odcinka, masy kalowe zas wyplywaly do jamy brzusznej. Rezultatem byl wstrzas septyczny. -Lydio? Co powinnismy zrobic? Rezydentka spojrzala na niego zaczerwienionymi oczami. Will podejrzewal, ze w tej chwili wyobraza sobie slodkie zycie chirurga plastycznego, tresc jelitowa przeciw implantom silikonowym. I co tu ma wygrac? -Wyizolowac martwy odcinek jelita, odseparowac go staplerem, opanowac krwawienie, przeplukac jame brzuszna, przemyc ja cieplym roztworem fizjologicznym, zajac sie pecherzykiem zolciowym. -Tetnica, ktora powinnismy podwiazac przed wycieciem pecherzyka? -Pecherzykowa. -Doskonale. Postaraj sie ja znalezc. Jestes pewna, ze masz ochote zajmowac sie plastyka? - Will odczytal z jej spojrzenia, ze nie zauwazyla przekornego blysku w jego oczach. - Nie martw sie, nie musisz odpowiadac - dodal szybko. Pomagal jej przy usunieciu pecherzyka zolciowego, po czym sam przeprowadzil usuniecie okreznicy i kolostomie. Jesli jakims cudem ich nieznajomy mialby przezyc operacje, kolostomie mozna w przyszlosci odwrocic. Biorac pod uwage powazne zakazenie bakteryjne, rane lepiej bylo zostawic otwarta pod opatrunkiem, niz zaszyc. Po operacji pozostanie duza blizna. Ale to tez mozna zalatwic pozniej. W tej chwili zycie toczylo boj ze smiercia, a smierc miala lepsze karty. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 18 No, wreszcie koniec. Ryzykowna, pelna napiecia operacja, w razie bledu grozaca najpowazniejszymi konsekwencjami, zakonczyla sie szybko i bez najmniejszych problemow. Wszyscy obecni na sali operacyjnej numer trzy czuli sie ojcami tego triumfu.-Wspaniala robota, Will! - krzyknal anestezjolog, zdejmujac zaslone. - Zawsze mozesz wyciac mi martwicze jelito. Lydia i pielegniarki dolaczyly do pochwalnego choru. Pacjent nadal balansowal miedzy zyciem a smiercia. Nawet gdyby mial przezyc te kilka pooperacyjnych godzin, grozily mu liczne potencjalnie zabojcze komplikacje. Mimo to Will byl bezgranicznie szczesliwy. Musial podjac wiele decyzji, instynktownie lub po zastanowieniu, i wszystkie okazaly sie trafne. Osobiscie dopilnowal przeniesienia pacjenta do sali pooperacyjnej. Przygladal sie z aprobata pielegniarkom, sprawnie podlaczajacym kroplowki i kable aparatury monitorujacej. Maxine, godziny wyczerpujacej pracy, alimenty i dodatkowe oplaty, raz za razem skracany czas pobytu z blizniakami, naciski kasy chorych - wszystko to stracilo na znaczeniu. Wazne bylo, ze kolejna operacja sie powiodla, to w jakis sposob pomagalo mu radzic sobie z wszelkimi problemami. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 19 Rozdzial 3O piatej rano Serenity Lane byla ciemna i cicha. Stojacy przed szerokim panoramicznym oknem, przy kuchennej ladzie Cyrill Davenport ostroznie przekroil slodka buleczke i nastawil opiekacz dokladnie na dwie i pol minuty. Davenporta cechowala przede wszystkim precyzja, mial obsesje na punkcie precyzji, wiedzial, ze tak czesto mowia o nim w firmie, ale wcale sie tym nie przejmowal. Byl prezesem i przewodniczacym rady nadzorczej Unity Comprehensive Health, a ci, co o nim plotkowali, nie byli. W ciemnosci za oknem niewiele widzial, ale nie mial problemu z przywolaniem przed oczy wlasnego podworka: przeszlo osiem tysiecy metrow kwadratowych trawnika, wypielegnowany ogrod, malownicze sciezki, wielkie glazy i co najmniej dziesiec gatunkow wielkich drzew. Niezle jak na kogos, kto musial wywalczyc stypendium, by w ogole dostac sie do niewielkiej szkoly stanowej. Teraz swietlica tej szkoly nosila jego nazwisko. Jego i Glorii. Bledem bylo wlaczenie jej imienia do nazwy budynku, pomyslal. Otworzyl miekka kostke specjalnie dla niego przygotowanego masla, przecial ja dokladnie na pol, kazda polowka posmarowal polowke buleczki, koncentrycznymi kolami, zaczynajac dokladnie od srodka. Gdyby oferowal szkole klinike odwykowa, imie Glorii powinno figurowac w akcie darowizny ale w innym wypadku nie bylo dla niej miejsca. Centrum Studenckie Cyrilla Davenporta... o tak! Tak to powinno wygladac. Nalal cwierc litra wycisnietego wczoraj soku pomaranczowego do szklanki Waterforda. Popijal go, konczac przygotowanie buleczek. Zreszta do diabla z tym, co jak sie nazywa. Gloria potrafila organizowac wspaniale przyjecia, znakomicie prowadzila dom, wspomagala go w podziwu godny sposob. Wiec co z tego, ze przez wieksza czesc doby byla tak zalana, ze nie potrafila grac roli zony? Davenport zaniosl naczynia do zlewu. Wlozyl marynarke. Ten dzien mial byc jednym z najbardziej znaczacych w historii Unity Comprehensive Health. Depson-Hayes, jedna z najwiekszych firm elektronicznych na polnocnym wschodzie, zamierzala zawrzec umowe zbiorowa z Unity. Zamierzano to oglosic poznym popoludniem. Siedem roznych prywatnych kas chorych, udzielajacych pomocy zdrowotnej pracownikom D-H - w tym tych, ktore naklanialy Unity do fuzji - dowie sie wowczas, ze nie mialy szczescia. Trzeba bylo bardzo wielu statystyk i mnostwa obietnic, byc moze za wielu, by przekonac specjalistow do spraw ubezpieczen z Depson-Hayes, iz opieka zdrowotna nie ucierpi mimo drastycznego obnizenia skladek placonych przez firme i jej pracownikow. Teraz wierni oficerowie marszalka Davenporta mieli dopilnowac, by szpitale Unity i lekarze Unity dotrzymali danego przez Unity slowa. On sam wiedzial, ze wymaga niemozliwego, ale w tym wypadku, jak przy grze w podkowy czy rzucaniu granatow, wystarczylo trafic blisko, niekoniecznie w punkt. Byc moze wlasciciele polis z D-H beda sprawiac problemy, nawet powazne problemy, ale wystarczy, by tych problemow nie bylo za wiele. Na szczescie (choc nie mial zamiaru reklamowac tego faktu) rzad, zarowno stanowy, jak i federalny, przestal ostatnio zrzucac na kasy chorych odpowiedzialnosc za katastrofy medyczne, ktorym ulegli ubezpieczeni. Jego zdaniem potegi tego swiata, za jakie uwazal kasy chorych i firmy udzielajace ubezpieczen zdrowotnych, po prostu utrzymywaly system, robiac wszystko, by zredukowac koszty. Jesli szpitale i lekarze ze starej szkoly, wyznawcy metody "oplaty za zabieg", uswiadomia sobie te koniecznosc, oplata za zabieg pozostanie standardem tego kraju. Davenport wylaczyl lampy w kuchni i przedpokoju. Przeszedl do garazu. Nim zamknal drzwi, zaklal w duchu; przysiaglby, ze slyszy godne ksiegi Guinnessa chrapanie dobiegajace z glownej sypialni, znajdujacej sie na pietrze i po przeciwnej stronie domu. Szeroki wjazd do garazu byl zamkniety. Bmw roadster Glorii stal tam, gdzie zwykle, za to znikl gdzies jego cadillac seville. Davenport zaniepokoil sie i zdenerwowal. Wcisnal przycisk na scianie za swoimi plecami. Drzwi garazu sie podniosly. Westchnal z ulga. Srebrny caddy, najwieksza radosc jego zycia od szesciu miesiecy, od dnia, kiedy zmienil na niego starego lincolna, Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 20 stal najwyzej pietnascie metrow dalej, na podjezdzie, tuz przy sciezce prowadzacej do drzwi frontowych.Dziwne. Davenport dokladnie pamietal, ze wczoraj wieczorem, po powrocie z pracy, wjechal do garazu i zamknal drzwi na zamek elektroniczny. Tylko Gloria, firma instalujaca alarm i ich adwokat znali kod. Nie znal go nawet ogrodnik, Julio. Zerknal na roleksa. Juz prawie wpol do szostej. Mial kupe roboty i musial ja skonczyc, nim przyjada inni i zacznie sie ten jakze znaczacy dzien. To pewnie Gloria, pomyslal, wychodzac na podjazd i zamykajac za soba drzwi garazu. Pewnie wczoraj w nocy skonczyl sie jej alkohol i w chwili niezwyklej u niej przytomnosci umyslu zdecydowala sie odnowic zapasy. Do jazdy wybrala ciezszy, bezpieczniejszy samochod. Skrzywil sie, wyobrazajac sobie, jak po pijaku probuje wpisac kod z klawiatury na desce rozdzielczej cadillaca, by w koncu dac sobie spokoj, zostawic go na podjezdzie i wejsc przez drzwi frontowe. Gardlo zacisnelo mu sie na mysl, ze prowadzila pijana jak bela, a zalala sie przeciez juz przed wieczorem. Gloria potrafila dokonac zniszczen, ktorych wartosci nie pokrylaby nawet dziesieciomilionowa polisa od odpowiedzialnosci cywilnej. Ciekawe, jak czuliby sie sasiedzi, gdyby w Sycamore Hill zamieszkala jakas bezdomna ofiara wypadku. Przygnebiony mysla o kolejnej turze kuracji antyalkoholowej, Davenport wsiadl do samochodu i przekrecil kluczyk w stacyjce. Wrzucil wsteczny, obejrzal sie przez prawe ramie, delikatnie nacisnal gaz. Gdy ruszyl do siedziby Unity Comprehensive Care, przejechal niespelna poltora metra. Uslyszal eksplozje ulamek sekundy przedtem, nim wraz z cadillakiem rozpadl sie na kawalki. Wylecialy wszystkie dwadziescia trzy okna po poludniowej stronie Serenity Line trzy. Na pietrze, w sypialni, Gloria Davenport, majaca we krwi stanowczo za duzo alkoholu, zmruzyla oczy. Probowala zorientowac sie, jaki to dzwiek ja obudzil i skad wzial sie ten zimny podmuch, ale nie mogla, wiec tylko otulila sie koldra i znow zasnela. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 21 Rozdzial 4Ostry dzwiek dzwonka telefonu niczym burzaca kula wdarl sie w sen Patty, sniacej, ze lata z rozpostartymi ramionami nad domami Pittsfield, jej rodzinnego miasteczka. W tym snie, powtarzajacym sie od czasow dziecinstwa, chowala glowe, biegla przed siebie, skakala i ciezko spadala na ziemie. Probowala raz za razem, biegla, skakala i padala, az wreszcie, zmordowana i posiniaczona, nagle nabierala wysokosci. Ale znow spadala, by wreszcie, skaczac coraz dalej i dalej, i poruszajac sie niczym zaba w wodzie, nagle nabrac wysokosci, wzleciec w powietrze. Wspaniale bylo zeglowac posrod chmur; niestety telefony z pracy przerywaly jej sen w najbardziej nieoczekiwanych porach dnia i nocy. -Taaa...? -Patty Moriarity? -Slucham. Spojrzala na stojacy przy lozku zegarek. Szosta. Nie przesadnie wczesnie, ale do drugiej w nocy siedziala w biurze przykuta do komputera, szukajac wszystkich dostepnych informacji o seryjnych mordercach. -Przepraszam, ze cie budze. -Nie, nie, wlasnie wstawalam. Jej rozmowczyni zachichotala. -Zawsze to powtarzam, kiedy mnie budza. Patty, tu Kristine Zurowski z akademii. Pamietasz? -Alez oczywiscie. - Natychmiast przypomniala sobie sympatyczna, ladna, ciemnowlosa kobiete, mniej wiecej trzydziestolatke jak ona. Podobienstw miedzy nimi bylo o wiele wiecej. Kristine byla takze inteligentna, bardzo powazna, oraz - jak Patrice - gotowa walczyc o stanowisko detektywa w policji stanowej. Obie ukonczyly akademie z bardzo wysokimi lokatami, a Patty zostala detektywem w czasie krotszym niz ktokolwiek na jej roku. Kristine czekala dluzej, ale niewiele. - Mam nadzieje, ze u ciebie wszystko w porzadku? -Jestem zmordowana i nie mam czasu odpoczac, jesli to masz na mysli, mowiac "w porzadku". Maz przypial sobie moje zdjecie do poduszki, zeby nie zapomniec, jak wygladam. -Uwierz mi, ze gdybym miala meza, on tez musialby przypinac moje zdjecie do poduszki. Stare powiedzenie mowi: "Badz ostrozny, kiedy wypowiadasz zyczenie". No dobrze, o co chodzi? -Wiesz, ze przydzielili mnie do Norfolk? Hrabstwo Norfolk lezalo na poludnie od Middlesex, gdzie przydzial miala Patty. -Slyszalam o tym, owszem. -No wiec dzwonie do ciebie z miejsca zbrodni w Dover. Niejaki Cyrill Davenport siedzial za kierownica swego cadillaca, no i cadillac eksplodowal na podjezdzie jego domu. Saperzy twierdza, ze ktos podlozyl w nim bombe. Ten Davenport jest, a wlasciwie byl, dyrektorem naczelnym Unity Comprehensive Care. Patty westchnela gleboko. Davenport byl trzecim dyrektorem generalnym kasy chorych, zamordowanym w ciagu ostatnich osmiu tygodni. Pierwszy, Ben Morales zostal zastrzelony - choc trafniej byloby powiedziec, ze wykonano na nim egzekucje - przed swym domem w Lexington. Jedna kula kalibru.357 w srodek czola, typ broni nieokreslony. Brak swiadkow. Patty powierzono nadzorowanie tego sledztwa. Byla to jej trzecia sprawa o morderstwo, a pierwsza, w ktorej sprawcy nie znano od samego poczatku. Drugim zamordowanym dyrektorem naczelnym kasy chorych byla Marcia Rising, zastrzelona na strzezonym parkingu budynku swej kasy chorych, takze w hrabstwie Middlesex, tym razem z broni kalibru dziewiec milimetrow. I znow nie bylo zadnych swiadkow. Podobienstwa miedzy tymi dwoma zabojstwami zainteresowaly i zaniepokoily wszystkich funkcjonariuszy policji, od bezposredniego szefa Patty, detektywa porucznika Jacka Courta, przez Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 22 detektywa kapitana, detektywa majora, az po pulkownika Cala Carvera, a prawa reka Carvera byl podpulkownik Tommy Moriarity, ojciec Patty.Natychmiast po morderstwie Rising, z milczacym przyzwoleniem Tommy'ego Moriarity, doswiadczony detektyw z wieloletnia praktyka i bliski compadre porucznika Courta z Klubu Dobrych Starych Kumpli, Wayne Brasco, zostal wyznaczony na miejsce Pat do prowadzenia dochodzenia. Patty miala nadal z nim wspolpracowac, ale sprawa byla Brasca. Patty nie podobalo sie to, ze zostala de facto zdegradowana, a jeszcze bardziej to, ze mimo kilkakrotnych ostrych upomnien Brasco, ktorego nie szanowala jako gliny, nie przestal nazywac jej cukiereczkiem, mala i tak dalej. Przytrzymujac sluchawke ramieniem, zaczela zbierac ubranie z biurka i szafek. -Kristine, dziekuje ci bardzo, ze zadzwonilas do mnie tak szybko. Postaram sie zaraz zlapac Wayne'a Brasco, mojego partnera w tej sprawie. Przyjedziemy na miejsce jak najszybciej. Wiesz, ze to trzeci taki wypadek? -Wiem. Ale nie musisz dzwonic do Brasca. -A to dlaczego? -Bo on juz tu jest. Najwyrazniej powiadomil go ktos z Norfolk. Siedzi tam niemal od samego poczatku, dopieszczajac kumpli, jakby to bylo jakies cholerne party jego bractwa, i ignorujac mnie kompletnie, jesli nie liczyc, ze gapi sie na moje cycki. Pare minut temu powiedzial mi, w charakterze dowcipu, ze jestes jego partnerka w sprawach z Middlesex, podobno przydzielono cie ze wzgledu na twojego ojca. -To absurd! -Tego akurat nie musisz mi mowic. Przeciez bylysmy razem w akademii. -Dzieki. Ale jestem wsciekla, ze Brasco do mnie nie zadzwonil. -To karykatura faceta. Nie mam pojecia, jakim cudem znosisz jego towarzystwo. Skamienialosc z lat piecdziesiatych. Patty przeczesala krotkie wlosy (przystrzyzone od czasu, gdy podczas aresztowania narkoman chwycil ja za wlosy), wlozyla bielizne, skarpety, luzne spodnie i ciemna bluze. Pozapinala sie, nie upuszczajac przy tym sluchawki. -Chce sie czegos dowiedziec - powiedziala, dociagajac i zapinajac pas. Garderobe uzupelnila granatowa kamizelka. - Znalezliscie juz koperte? -Nic o tym nie wiem, ale na razie sprawa zajmuja sie tylko technicy z laboratorium. My ciagle czekamy. -Zaraz przyjade. -Swietnie. -I, Kristine... dziekuje raz jeszcze. -Mam tylko nadzieje, ze bede wystarczajaco blisko, by widziec gebe Brasco, kiedy sie pojawisz. -Najpierw bedziesz musiala wyrwac z niej moja piesc. -Och, to zrobie z przyjemnoscia, choc nie od razu. Rozmyslajac o zabojstwach szefow kas chorych i godnym pogardy Waynie Brasco, Patty minela Serenity Line i dopiero pol przecznicy dalej zorientowala sie, ze przegapila skret. Nic dziwnego. Kierowanie samochodem wprowadzalo ja w swoista hipnoze; zaledwie po kilku minutach zawsze pograzala sie w myslach, czasami o muzyce klasycznej lub country, najczesciej o prowadzonej wlasnie sprawie. Zawrocila poslizgiem swe trzyletnie camaro Z28 w oryginalnym czerwonym kolorze, podjechala do kraweznika i zahamowala. Musiala sie opanowac, w czym pomagala jej szosta symfonia Beethovena. Gleboki wdech... Gleboki wydech... Oddychala gleboko, ale nie zmniejszylo to bolu dloni, w ktore z calej sily wbijala paznokcie. Mogla zrobic Brasco awanture, ale nic by na tym nie zyskala. Powtarzala sobie, ze musi Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 23 sie przede wszystkim uspokoic. Owszem, lekcewazace zachowanie detektywa zdecydowanie wymagalo jakiejs reakcji, ale najwazniejsza byla cierpliwosc. Po prostu musi poczekac na wlasciwy moment i wykorzystac go.Mlody funkcjonariusz w mundurze, stojacy w polowie Serenity Lane, sprawdzil jej legitymacje, wyrazil sie z uznaniem o samochodzie i przepuscil ja bez dalszej zwloki. Miejsce zbrodni, ogrodzone zolta policyjna tasma rozpieta miedzy kozlami, wygladalo wrecz dramatycznie. Na miejscu staly ciagle dwa wozy strazy pozarnej, z pol tuzina radiowozow, polciezarowki saperow i specjalistow medycyny sadowej oraz karetka. Za tasmami grupa kilkunastu ludzi: miejscowych gliniarzy, detektywow, ekspertow kryminalistyki. Czekala, az technicy skoncza swa robota i nadejdzie ich czas. Daleko, po prawej, Kristine Zurowski w towarzystwie jakiegos policjanta schodzila po frontowych schodach wielkiej willi w stylu pseudogreckim, ktora Patty wydawala sie obrzydliwie ostentacyjna. Przed soba miala znacznie bardziej elegancki, choc rownie ogromny dom w stylu kolonialnym, z wybitymi wszystkimi szybami. W powietrzu nadal unosil sie gryzacy zapach materialow wybuchowych i paliwa. Witamy w posiadlosci panstwa Davenportow. Patty pokazala legitymacje jednemu z pilnujacych porzadku funkcjonariuszy i zanurkowala pod tasma. Podjazd przed domem oswietlal slaby blask switu i rozstawione wokol lampy. W dodatku wsrod skreconych przez ogien, poczernialych szczatkow czegos, co kiedys bylo cadillakiem, dostrzegla szczatki jego wlasciciela, w tym ramie i niemal nietknieta glowa. Patty wzniosla oczy do nieba i wpatrywala sie w nie przez dobre pol minuty. Calkowicie uspokojona podeszla do detektywa porucznika Wayne'a Brasco. Brasco, mocno zbudowany, niewysoki mezczyzna stal z niezapalonym cygarem w zebach i rozmawial z dwoma policjantami; najwyrazniej nadal czekali, az beda mogli zaczac dzialac. Mial gruba szyje, nieco malpia twarz, potezne, tatuowane ramiona i wygladal, jakby byl stale niedogolony. Nieprzerwanie otaczaly go opary wody kolonskiej i cygar, od czasu do czasu wzmocnione zapachem piwa. Wprawdzie wielu, choc po cichu, kwestionowalo jego inteligencje, Patty byla jednak madrzejsza. Doceniala zarowno spryt Wayne'a, jak i jego doskonala znajomosc ulic wielkiego miasta. Brasco nosil obraczke i o ile Patty wiedziala, nawet byl zonaty, ale nie powstrzymywalo go to przed przechwalaniem sie i barwnymi opowiesciami o "ukladach", zawieranych z aresztowanymi "babeczkami". Na jej widok na twarzy detektywa pojawil sie przelotny wyraz zaskoczenia, w jednej chwili zamaskowany szerokim usmiechem. -Hej, czyz to nie jest moj szczesliwy piatek? Panowie, oto legendarna Patty Moriarity, corka Tommy'ego. Patty przywitala sie z gliniarzami z Norfolk, Corbinem i Brownem. Na pierwszy rzut oka wydawali sie nieco bardziej inteligentni niz jej partner. -Dzieki, ze do mnie zadzwoniles, Wayne - powiedziala. Brasco niedbale wzruszyl ramionami. -Wlasnie mialem zamiar. -Saperzy cos juz powiedzieli? -Nie, ale co moga powiedziec? Faceta rozerwalo na strzepy i to nie byl wypadek. Bam, bam, lubudu, sprawa zamknieta. Wayne Brasco rozesmial sie z wlasnego dowcipu. Patty z zadowoleniem zauwazyla, ze dwaj towarzyszacy mu miejscowi gliniarze nawet sie nie usmiechneli. -No coz - rzekla lodowatym tonem - dla nas, ktorzy nie mamy tyle doswiadczenia z materialami wybuchowymi co ty, to chyba dobra okazja, zeby sie czegos nauczyc. Gdyby Brasco pofatygowal sie kiedys, by z nia porozmawiac lub chocby przejrzec jej akta, wiedzialby, ze po ukonczeniu kilku kursow Patty stala sie kims w rodzaju eksperta od uzbrojenia i materialow wybuchowych. -No i wlasnie idzie tu jeden z tych ekspertow. - W glosie Brasco wyraznie zabrzmial gniew. - Sama mozesz z nim pogadac. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 24 Podszedl do nich funkcjonariusz z twarza dziecka, latwy do pomylenia z Opiem z Andy Griffith Show. Corbin przedstawil go Patty jako Chippera Dawesa.-No, to skonczylismy - powiedzial Dawes. -Dziekujemy - powiedzial jeden z detektywow z Norfolk. - Przyslecie nam raport jak najszybciej, prawda? -Nie ma sprawy. -Jak pan mysli, co to bylo? - wtracila sie do rozmowy Party. - Semtex? Mlody policjant spojrzal na nia z zaskoczeniem i nieklamanym szacunkiem. -Prawda mowiac, owszem - przyznal. - Wlasciwie jestesmy tego pewni. Prawdopodobnie podlozony na wale napadowym, tuz za skrzynia biegow. -O co chodzi z tym semteksem? - spytal Brown, obracajac swe pekate cialo, tak ze Brasco musial zrobic krok w lewo i wcisnac sie w krag prowadzacych rozmowa funkcjonariuszy. -Nazywamy go "przyjacielem terrorystow" - wyjasnil Dawes. - Plastik. Bardzo podobny do C-4. Mozna go ksztaltowac na dowolny sposob, umiescic gdziekolwiek. Dwadziescia kilo, moze mniej, zrownalo z ziemia amerykanska ambasade w Kenii. Patty wyczula zaklopotanie Brasco. Przejela paleczke. - IRA ma podobno ponad trzy tony tego swinstwa. Nie trzeba wiele wiedziec, jest bardzo latwy w uzyciu. Znalezliscie detonator? -Nie. Zamierzam zostac tu jeszcze troche, poszukac, ale watpia, czy cos znajdziemy. -Tak wiec... - Patty dopiero nabierala rozpedu -... jesli semteksem oklejono wal, detonator dzialal dzieki sile odsrodkowej. Odpalal ladunek przy okreslonych obrotach. -Trafila pani w sedno, pani sierzant. Zwieraja sie dwa ciezarki, przy styku powstaje impuls elektryczny, biegnie do detonatora i... bum! Semtex mozna detonowac na wiele sposobow, ale w tej chwili na to nam wlasnie wyglada. Patty pograzyla sie w myslach. Grzebala w ziemi czubkiem buta. Tuz obok lezal kawalek zweglonego ciala, prawdopodobnie czesc nogi, z wystajaca koscia. W tej samej chwili dwoch technikow podbieglo do konczyny, oznaczylo numerem, zaznaczylo jej miejsce na planie sytuacyjnym i wrzucilo do duzej plastikowej torby na dowody rzeczowe. -Chipper, czy twoim zdaniem to moglo byc dzielo amatora? - spytala. - Kogos, kto jest po prostu wsciekly na szefow kas chorych, bo te firmy jakos go skrzywdzily, zabily mu kogos bardzo bliskiego? -Nie. Nie sadze. Ktokolwiek to zrobil, swietnie sie na tym znal. Moze na to nie wyglada, ale tak rozwalic samochod, na podjezdzie, niespelna pietnascie metrow od domu, nie uszkadzajac samego domu... no, to nie taka prosta sprawa. -Babka wie, o co pytac - powiedzial Corbin, imponujaco wysoki, muskularny Murzyn o ciemnych, inteligentnych oczach. Patty zastanowila sie przelotnie, jakby wygladalo jej zycie, gdyby kogos takiego przydzielono jej na partnera w sprawie. - Lepiej trzymaj sie jak najblizej niej, Wayne. Dzieki niej mozesz wyjsc na cwaniaka. Brasco tylko wzruszyl ramionami. Patrzyl przed siebie nieruchomym, wrecz kamiennym wzrokiem. Patty widziala, jak sie zaczerwienil. Poczula sie jak partyzant atakujacy znienacka i trafiajacy bezblednie w najslabszy punkt przeciwnika. Moze nastepnym razem do mnie zadzwonisz, pomyslala. - Sa jeszcze inne dowody na to, ze facet jest zawodowcem - powiedzial Brown. - Rozmawialem z zona Davenporta. Przed wybuchem nic nie widziala i nie slyszala, przyznala jednak, ze poprzedniego wieczoru sporo wypila, a z tego, jak wygladala, wnosza, ze to nie byl wyjatkowy wieczor. W kazdym razie twierdzi, ze cadillac meza stal w garazu, a brama z zamkiem elektronicznym byla zamknieta. Oznacza to, ze ktos ja otworzyl, nie niepokojac domownikow, unieruchomil alarm samochodu, wyprowadzil go na podjazd i podlozyl ladunek wybuchowy. -Krotko mowiac, ten, kto chcial sie zemscic, zatrudnil profesjonaliste - podpowiedzial Dawes, podekscytowany tym, ze znalazl sie w towarzystwie detektywow. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 25 -A moze po prostu ktos podpadl zawodowcowi? - zaryzykowala Patty. Sama zastanawiala sie nad ta koncepcja, inni pewnie tez. - No wiecie, jakis lekarz kasy chorych albo ubezpieczyciel zrobil cos, co zdenerwowalo kogos, kogo nie powinno sie denerwowac, zawodowego zabojce.Jeszcze raz rozejrzala sie dookola, podziekowala Dawesowi i spojrzala na chlopakow z Norfolk, specjalnie ignorujac Brasca, ktory wygladal, jakby przegral w komorki do wynajecia. -Poruczniku Corbin - powiedziala - musimy wejsc do garazu. -Obejrzelismy go juz, nim przyjechaliscie, chociaz pobieznie. Kiedy tylko skonczy sie badanie miejsca zbrodni, otworzymy drzwi. -Jesli bedzie pan nalegal, zaczekamy, ale wolelibysmy nie czekac. Poruczniku, wie pan przeciez, ze to trzecie zabojstwo i ze przypuszczalnie mamy do czynienia z seryjnym morderca. -Oczywiscie. Wiem bardzo dobrze. -Ale, ale... czy Wayne wspomnial o literach? -O czym? Jeden rzut oka na partnera powiedzial Patty, ze znow udalo sie jej trafic w czuly punkt. Jesli morderca ponownie zostawil litery alfabetu, jak dwukrotnie wczesniej, Brasco z pewnoscia bardzo pragnal sam je odnalezc. Natychmiast wysunal sie przed nia. -A tak, Patty, oczywiscie, dziekuje, ze poruszylas ten temat - powiedzial, patrzac na lokalnych gliniarzy. Mowil swobodnie, z wielka pewnoscia siebie. - Kiedy ona sie pojawila, czekalem wlasnie na pozwolenie porucznika Courta; natychmiast po tym mialem wam o wszystkim powiedziec. Pozwolenia nie mam do tej pory, ale zakladam, ze Jack nie bedzie mial nic przeciwko podzieleniu sie z wami ta informacja. -Bardzo milo z jego strony. - Corbin nie kryl brzmiacego w jego glosie sarkazmu. -Trzymamy te informacje dla siebie na wypadek, gdybysmy jej potrzebowali - mowil dalej Brasco. -Rozumiemy. -Doskonale. Wczesniej morderca zostawial wizytowke. A wlasciwie dwie. Przy pierwszej i drugiej ofierze znalezlismy koperty. Najpierw litery "E" i "R", potem "R" i "T". Na obu kopertach i wszystkich wizytowkach nie bylo odciskow palcow. To oczywiste, ze morderca nie mogl podlozyc koperty w samochodzie, ktory zamierzal wysadzic w powietrze, wiec podejrzewam, ze mogl ukryc cos w garazu. Gdybys rano zapomnial wlozyc gacie, nie podejrzewalbys nawet, ze chodzisz z jajami na wietrze, pomyslala wsciekla Patty. -O co chodzi z tym garazem? Mezczyzna, ktory zadal to pytanie, wysoki, wyprostowany, dystyngowany jak nie przymierzajac ambasador, mial na sobie kompletny mundur podpulkownika lacznie z rzedami baretek pod lewa piersia. Na jego widok Brasco zesztywnial, a Corbin z usmiechem wyciagnal reke. -Pulkowniku - powiedzial. -Roosevelt - ucieszyl sie Tommy Moriarity. - Milo cie znowu zobaczyc. Sporo czasu minelo od czasu tej konferencji medycyny sadowej w Bostonie. Corbin przedstawil Browna zastepcy dowodcy policji stanowej. Patty zawahala sie. Nie wiedziala, jakiego pulkownik spodziewa sie po niej powitania w tej szczegolnej sytuacji. Wreszcie podjela decyzje. Uscisnela jego wielka lape swoimi malymi dlonmi. -Czesc, pulkowniku - przywitala sie. - Ciesze sie, ze znow cie widze. Szescdziesieciotrzyletni Moriarity byl o glowe wyzszy od corki. Przez krotka chwile miala wrazenie, ze wezmie ja w ramiona, podniesie, przytuli albo nawet pocaluje w policzek. Ale on usmiechnal sie tylko spokojnym, zyczliwym usmiechem, ktory tak kochala, i odwzajemnil jej pozdrowienie. -Znasz Wayne'a Brasco? - spytala Patty. -Oczywiscie. Jak tam zona i rodzina? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 26 -Znakomicie, panie pulkowniku.-Zona ma na imie Margo, o ile pamietam? Patty wiedziala, ze jej ojciec spotkal zone Wayne'a moze raz w zyciu, zapewne wiele lat temu. Nie zdziwila sie jednak, ze pamietal jej imie. Jej ojciec nie zapominal niczego. -Tak jest, panie pulkowniku, Margo. Czuje sie wspaniale. -Coz tu mamy? Choc pytanie to bylo skierowane mniej lub bardziej do grupy, Brasco nie mial zamiaru zrezygnowac z okazji olsnienia pulkownika. -Ofiara jest kolejny dyrektor kasy chorych - wyjasnil. - Pierwsze dwa zamachy sa chyba dzielem zawodowcow. Ten tez. Najprawdopodobniej semtex. Wlasnie powiedzialem tu obecnym panom Corbinowi i Brownowi o literach, ktore znalezlismy w pierwszych dwoch sprawach. Podejrzewamy, ze odkryjemy je takze w garazu. Patty ledwo stlumila jek. -Roosevelt - powiedzial Moriarity - czy moglbys skontaktowac sie jakos z kryminalistykami i zdobyc ich pozwolenie na obejrzenie garazu? -Zaden problem, panie pulkowniku. Detektyw wrocil po kilku chwilach z informacja, ze jesli zachowaja konieczna ostroznosc, moga wejsc do garazu przez drzwi kuchenne. Poproszono ich, by nie ruszali bramy garazu, poki ktos ich nie obejrzy i nie stwierdzi, jak zabojca mogl je otworzyc i zamknac, nie znajac kodu elektronicznego i nie uruchamiajac alarmu. Omijajac - gdzie sie dalo - szczatki Cyrilla Davenporta, a gdzie sie nie dalo, po prostu nad nimi przechodzac, weszli do domu przez drzwi frontowe. Patty delikatnie przykryla klamke chusteczka, po czym otworzyla drzwi prowadzace z tylnego korytarza do garazu. Nastepnie wyjela z torebki mala, ale silna latarke, znalazla wlacznik swiatla i przycisnela go dlugopisem. Poszukiwania trwaly cale trzy minuty. -Zdaje sie, poruczniku, ze mial pan absolutna racje - przerwal milczenie Moriarity. Wskazal ciezkie metalowe grabie, oparte zebami o sciane. Na ostatnie zeby po jednej i po drugiej stronie nabito biale prostokatne kartki o powierzchni mniej wiecej dwudziestu centymetrow kwadratowych, przypominajace troche karty uzywane w kartotekach. Bardzo precyzyjnie, wrecz artystycznie, na jednej karcie wypisano duza litere "B", a na drugiej "E". Uwazajac, by niczego nie dotknac, czworka policjantow przygladala sie kartom, ktore Patty dodatkowo oswietlila latarka. -E, R, R, T, B, E - powiedziala cicho. -Heartbeat*[heartbeat - bicie serca, puls]? - podpowiedzial Corbin. -Mozliwe - przyznala Patty. - Byc moze to fragment kilku slow z jakiegos cytatu? Przeszukiwali garaz jeszcze przez jakies piec minut, nie znalezli jednak nic niezwyklego lub chocby interesujacego. Kiedy znow wyszli na podjazd, Moriarity poprosil Corbina i Brasco, by informowali go o postepach sledztwa. Obiecal takze, ze pomoze im w miare mozliwosci, zwlaszcza gdyby napotkali jakies biurokratyczne przeszkody. Nastepnie gestem zaprosil Patty do rozmowy. Oddalili sie o kilka krokow, tak ze nikt nie mogl ich podsluchac. -U ciebie wszystko w porzadku? - spytal. -No, mniej wiecej. A u ciebie? W rozmowach z przyjaciolmi Patty czesto nazywala siebie "synem, ktorego ojciec chcial miec". Jej wspanialy starszy brat, Tom, przewodnik wycieczek w najbardziej niedostepne miejsca na swiecie i ekspert w lowieniu na muche, czesto byl bezrobotny, ale zawsze zajety walka o taka czy inna sprawe ochrony srodowiska naturalnego. Nie ukrywal tez, ze jest gejem, i w ogole zyl szczesliwie... z wyjatkiem chwil, kiedy spotykal sie z ojcem. -Juz wkrotce - powtarzal, ilekroc zdarzylo mu sie wyjechac z Oregonu na wschod. - Juz wkrotce facet wszystko sobie pouklada... i jaka bedzie wowczas potega! Tom Moriarity pogrzebal w ziemi czubkiem nieskazitelnie czystego buta. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 27 -Tez mniej wiecej. Oczywiscie bardzo brakuje mi mamy. Dwa lata temu Ruth Moriarity przegrala dluga, straszna walke z rakiem jajnikow, a Tom postarzal sie przez ten czas o dwanascie lat.-Taaak. - Patty zaryzykowala i scisnela reke ojca. - Ja tez za nia tesknie, tato. Pulkownik zgarbil sie na chwile, ale niemal natychmiast przyjal wojskowa postawe. -No wiec... jak wygladaja te sprawy? - spytal. Patty potrzasnela glowa. -Pracujemy nad nimi jak szaleni, ale na razie nic jeszcze nie mamy. Zakladam, ze to albo ktos gleboko rozczarowany nasza opieka medyczna, albo niezadowolony lekarz, albo krewny kogos, kto umarl z powodu bledu lekarskiego. Nadzieje widze w tym, ze nasz zabojca zechce wkrotce przekazac cos szerokiemu swiatu w sposob znacznie bardziej czytelny, niz robil to do tej pory. Ze powoli, powoli, ale jednak zacznie wysuwac nos z kryjowki. I wowczas powinnismy go dopasc. -Ciagle denerwujesz tego Brasca, bo probujesz prowadzic sprawe, co? -Nie, tato. Tu wszystko w porzadku. -Doskonale. To znaczy, ze zrozumialas, dlaczego dokonalismy zmiany. Brasco ma ogromne doswiadczenie. Spodziewam sie, ze wiele sie od niego nauczysz. -Juz sie nauczylam. -O ile wiem, powolal do pracy kryptografa i psychologa? -Owszem. Patty omal nie zakrztusila sie wlasnymi slowami. Jeszcze przed morderstwem Marcii Rising, przekonana, ze kartki z literami, znalezione przy ciele Bena Moralesa, moga oznaczac poczatek serii, zasadzila do pracy zarowno lamacza kodow, jak i specjaliste od profili psychologicznych. Brasco, gdy tylko przejal dochodzenie, natychmiast wystosowal notatke sluzbowa do wszystkich mozliwych szarz, podsumowujac w niej prace wydzialu nad oboma zabojstwami i bezczelnie sobie przypisal zasluge zatrudnienia obu ekspertow. Jesli Tommy Moriarity wyczul jad w tonie glosu corki, to nie dal tego po sobie poznac. -Rozumiem, ze nadal jestes zadowolona z tego, ze zostalas glina. Dla corki wymarzyl sobie inna kariere, co najmniej szkole prawnicza, najchetniej prezydenture. Kiedy dowiedzial sie, ze przystapila do stanowego egzaminu na funkcjonariusza policji, nic mu o tym nie mowiac, nie odzywal sie do niej przez dwa miesiace. -Jest ojcem doskonalym - mowila Patty przyjaciolom - pod warunkiem, ze we wszystkim sie do niego dostosowujesz. Ale teraz powiedziala tylko: -Jestem bardzo zadowolona z tego, ze zostalam glina. -Porucznik Court bardzo cie chwali. Tato, on mnie nie znosi. Nie znosi zreszta zadnej policjantki. On i jego przyjaciel Brasco to neandertalczycy. Gdyby facet prowadzil sprawe dokladnie tak jak ja, na pewno by mu jej nie odebrano. -Milo mi to uslyszec. Moriarity przestapil z nogi na noge. Oczywiscie to nie byla wlasciwa chwila na wyznanie corce, jak bardzo jest z niej dumny i cieszy sie z tego, ze jest, kim jest, i jak bardzo zaluje, ze nie nalegalby pozwolono jej dalej prowadzic sprawe. Jesli juz, Patty podejrzewala, ze naciskano go, by nie protestowal, kiedy kaza jej grac drugie skrzypce. Pomyslala, ze zapewne gdzies tam, w podswiadomosci, jest dumny, ze poszla w jego slady. Moze tak, moze nie. -A wiec... - powiedzial Moriarity -... nadal jestesmy umowieni na kolacje w przyszly piatek. Nigdy o tym nie rozmawiali, ale po smierci Ruth tak sie jakos zlozylo, ze zamiast chodzic na kolacje dwa razy w tygodniu, zaczeli sie spotykac raz na dwa tygodnie. -U mnie, godzina ta sama - powiedziala Patty, dobrze udajac radosc. -Swietnie. I... zycze szczescia w sledztwie. Jesli bede mogl w czyms pomoc, zadzwon. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 28 Ojciec przytulil ja niezgrabnie, odwrocil sie i poszedl przez trawnik. W ostatniej chwili skrecil w lewo, omijajac cos, co wygladalo na kolejny fragment ciala Cyrilla Davenporta. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 29 Rozdzial 5Bostonski oddzial Stowarzyszenia Hipokratesa zbieral sie w kazdy trzeci czwartek miesiaca od chwili powstania przed czternastu laty. Poczatkowo trzej czlonkowie-zalozyciele spotykali sie na zmiane w swych domach, ale w miare jak stowarzyszenie zaczelo sie rozrastac, zebrania przeniesiono do sali konferencyjnej Harvard Medical School. W tej chwili, od niemal czterech lat, miejscem spotkan byl amfiteatr Massachusetts Medical Society, wspanialy nowoczesny budynek stanowiacy czesc kompleksu biurowego Waltham. Dziedziniec otaczaly trzypietrowe budynki, a glowne wejscie wychodzilo na tarasowe ogrody i las bambusow. Statutowym celem Stowarzyszenia Hipokratesa bylo wyrwanie praktyki medycznej z rownie kaprysnego, jak poteznego uscisku kas chorych. Zalozone w San Francisco stowarzyszenie mialo juz swe oddzialy w Chicago, Filadelfii, Nowym Jorku, Houston oraz, najlepiej sie rozwijajacy, w Bostonie. Stowarzyszenie przyjelo imie greckiego lekarza z IV wieku n.e., powszechnie uznawanego dzis za tworce nowoczesnej medycyny. Uwazal on, a bylo to przekonanie uznawane za herezje, ze choroba ma swa przyczyne materialna i nie oznacza, ze cialo stalo sie siedliskiem zlych duchow. Glosil takze naturalna lecznicza wartosc odpoczynku, wlasciwej diety, swiezego powietrza i czystosci. Zapisal Przysiege Etyczna dla Medykow, ktora do dzis skladaja absolwenci wiekszosci szkol medycznych swiata. Will przyjechal na spotkanie pietnascie minut wczesniej, kwadrans przed siodma wieczorem. Ostatnia godzine spedzil z pacjentem o nieznanej tozsamosci. Z poczatku przypadek ten wygladal beznadziejnie, ale wygladalo na to, ze stal sie cud. Po perfekcyjnie przeprowadzonej operacji nastapil trudny okres rekonwalescencji: gleboka spiaczka, temperatura przekraczajaca czterdziesci jeden stopni Celsjusza, cisnienie skurczowe krwi ponizej osiemdziesieciu; a to wszystko mimo troskliwej opieki. Co gorsza, wstrzas i hipotermia spowodowaly niewydolnosc nerek; pacjent nie oddawal moczu. Will sciagnal specjalistow z kardiologii, neurologii i nefrologii - ci ostatni byli ekspertami od nerek. Wraz z rezydentami monitorowal dziesiatki wskaznikow biochemicznych, pracujac z pelna swiadomoscia tego, ze wisi nad nimi miecz Damoklesa: niefunkcjonujace nerki. A to oznaczalo, ze cialo pacjenta nie wydala toksyn. W dodatku bez nerek niezwykle trudno kontrolowac stezenie zastosowanych lekow we krwi, a to grozi smiertelnymi powiklaniami. Mijaly godziny, a zycie chorego wisialo na najcienszym z wloskow. I nagle, dwadziescia godzin po tym, jak Will odszedl od stolu i zdjal rekawiczki, sygnalizujac tym koniec zabiegu, pierwsza okazala kropla moczu splynela do cewnika, a po minucie druga. Nerki powoli podejmowaly prace. Z punktu widzenia kuracji wszystko bylo teraz mozliwe. Will, pielegniarki, rezydenci oraz nefrolog uczcili to wydarzenie w pokoju pielegniarek kawa i czerstwawymi paczkami. Zaledwie trzy godziny temu, niemal dwa dni po tym, jak znaleziono go polmartwego w alejce, pacjent zaczal zdumiewajaco szybko i bez problemow odzyskiwac przytomnosc. Juz znano jego tozsamosc, nazywal sie Jack Langley. Byl handlowcem z Des Moines w Iowa, ojcem trojga dzieci. Poczul nagle obezwladniajacy bol brzucha, opadl na kolano i w tym momencie zaatakowalo go trzech mezczyzn. Na szczescie szybko stracil przytomnosc i najprawdopodobniej nie czul, kiedy go bito i kopano. Teraz Langley powoli wracal do zdrowia i opowiadal pielegniarkom o swoim zyciu, one zas wtajemniczaly go w szczegoly jego bliskiego spotkania ze smiercia. Will z przyjemnoscia zauwazyl, ze wiekszosc ze stu czterdziestu superwygodnych i eleganckich miejsc jest zajeta. Gdy tylko wszedl do amfiteatru, natychmiast otoczyli go koledzy, wypytujac o serie zabojstw dyrektorow kas chorych. Poniewaz od dwoch lat Will byl rzecznikiem prasowym i szefem public relations bostonskiego oddzialu stowarzyszenia, oczekiwal, ze skontaktuje sie z nim, jesli nie policja, to przynajmniej prasa, na razie jednak nie skontaktowal sie nikt. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 30 Rozmowe zdominowal Runyon, mlody, entuzjastyczny poloznik, ktorego przede wszystkim interesowalo to, co sam ma do powiedzenia.-Will, wiec sprobuj wyobrazic sobie cos takiego. Dwudziestotrzyletnia kobieta ma bardzo bolesne skurcze zoladka. Jest swiateczny weekend, wiec dzwoni do lekarza z ubezpieczalni, ktory ma akurat telefoniczny dyzur, a on zaleca lekarstwo na niestrawnosc. Biuro jest zamkniete w weekendy, wiec nie ma mowy o umowieniu sie na badania. Rano dziewczyna czuje sie jeszcze gorzej, dzwoni ponownie, rozmawia z innym lekarzem, ten lekarz wydaje inna diagnoze i twierdzi, ze ten wczesniejszy lekarz za cholere sie na niczym nie zna. -Ciaza jajowodowa - przerwal mu Will. Chcial jak najszybciej porozmawiac z Tomem Lemmem, prezesem stowarzyszenia. -No wlasnie! - przytaknal Runyon, przemawiajac do otaczajacej go grupki lekarzy. Will zdazyl juz odejsc. - Dziewczyna wykrwawila sie w drodze do szpitala i zmarla! Potraficie sobie cos takiego wyobrazic? Will dostrzegl stojacego po drugiej stronie sali Lemma, piecdziesiecioparoletniego lekarza rodzinnego. Ruszyl w jego kierunku, ale po drodze zatrzymal go jeszcze chirurg, ktorego nazwiska nie pamietal, i uraczyl opowiescia o kobiecie, ktorej jej kasa chorych kazala czekac na powtorzenie biopsji tarczycy, poniewaz badanie cytologiczne materialu bolesnych biopsji nie potwierdzilo jednoznacznie raka. Trzy miesiace pozniej meza tej kobiety firma przeniosla do innego stanu i w zwiazku z tym przypisala do innej kasy chorych. Kiedy rak jego zony zaczal sie gwaltownie rozwijac, nowa kasa odmowila finansowania leczenia, twierdzac, ze kobieta byla chora juz w momencie ustanowienia ubezpieczenia. -Czesc! - krzyknal Lemm na widok zblizajacego sie Willa. - Wyglada na to, ze bedziemy dzis mieli najwieksze spotkanie. Szerokim gestem wskazal gestniejacy tlum. Will powiodl wzrokiem za jego dlonia i dostrzegl swa partnerke, Susan Hollister. Susan wlasnie weszla na sale i teraz szukala wzrokiem wolnego miejsca. Dzieki, ze sie pokazalas, Suze. Jestem twoim dluznikiem. -Mam kilka spraw, Tom. Sadzisz, ze warto je poruszac, biorac pod uwage te ostatnie morderstwa? -A co, sa smieszne? -To zalezy. -Od czego? -Od poczucia humoru. To znaczy, czy bawi cie ciety dowcip, cha, cha, cha czy tez dowcip typu: cha, cha, cha, nagle przestalem widziec na prawe oko. -A te twoje sprawy? -Wszystkiego po trochu. -Znajdujesz sie na liscie majacych zabrac glos. To, co sie dzieje, wywolalo sporo napiecia, to prawda, ale nie widze powodu, by nie opowiedziec jednej czy drugiej anegdotki. Zaczniesz mowic zaraz po dyskusji na temat pozwow zbiorowych. Potem bedziemy musieli zdecydowac, co zrobic z wielka debata z Boydem Hallidayem, ktora miala sie odbyc w przyszlym tygodniu. -Co masz na mysli? -Rozmawialem z nim przed godzina. Twierdzi, ze gdybysmy ja odwolali, wyslalibysmy zly sygnal do zainteresowanych, a przede wszystkim mordercy. Debate, zaplanowana i reklamowana jako "otwarta", zorganizowal Wellness Project, szanowana, niezalezna koalicja stowarzyszen konsumenckich opieki zdrowotnej. Miala sie odbyc w szacownym Faneuil Hali w srodmiesciu Bostonu. Halliday, potezny i dynamiczny dyrektor naczelny Exlusive Health, mial zmierzyc sie z Jeremym Purcellem, swiatowej slawy chirurgiem, profesorem Harvardu, filozofem i bylym prezesem Stowarzyszenia Hipokratesa. W znacznej mierze to wlasnie dzieki wysilkom Willa dyskusja, zatytulowana: "Kasy chorych: dobrodziejstwo Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 31 czy bezsens" wzbudzila wielkie zainteresowanie; spodziewano sie, ze na sali nie bedzie wolnego miejsca. Morderstwa w swiecie kas chorych mogly przyciagnac jeszcze wiecej uczestnikow.-A co sadzi o tym Jeremy? -Naprawde nie slyszales? - zdziwil sie Lemm. - Mial calkiem powazny atak serca. W White Memorial zalozyli mu bypassy. -I? -Stan okreslaja jako stabilny. Nie wyglada to szczegolnie groznie, ale na przyszly tydzien z pewnoscia nie zdazy. Musimy zdecydowac, co zrobimy. -A Halliday naciska, co? - domyslil sie Will. Wiedzial tez, ze "naciska" to o wiele za delikatne slowo. -Mozna tak powiedziec. Sluchaj, pora zaczynac przedstawienie. Nie przejmuj sie tymi swoimi historiami. Jesli ludzie zechca sie posmiac, to sie posmieja. Osobiscie uwazam, ze ty i twoje historie jestescie glowna przyczyna wzrostu zainteresowania naszym stowarzyszeniem. W koncu na kazdym zebraniu jest nas coraz wiecej. -Przeciez ich nie wymyslam, tylko przytaczam. -Wlasnie o to chodzi. Sa prawdziwe. -W porzadku. Zrobie, co w mojej mocy. -Will, wykonujesz wspaniala robote dla stowarzyszenia i nie mysl, ze tego nie doceniamy. -Hej, rany, dzieki, Miki - powiedzial Will, doskonale nasladujac psa Goofiego. Bylo to jedyne udane nasladownictwo w jego repertuarze. Lemm, szczuply i wysoki - mial dobrze ponad metr osiemdziesiat - wszedl na podium i uciszyl zebranych, kilkakrotnie stukajac w mikrofon. -Trzy pielegniarki zginely w wypadku i stanely przed brama raju - zaczal bez zadnych wstepow. - Na ich spotkanie wyszedl swiety Piotr. Pyta pierwsza: "Kim jestes i dlaczego mialbym otworzyc przed toba te brame?". Pielegniarka odpowiada: "Przez czterdziesci piec lat bylam pielegniarka w prywatnym gabinecie. Tlumaczylam pacjentom, jak przyjmowac lekarstwa, a dzieciom dawalam lizaki. Bez cukru, oczywiscie". "Prosze". - Swiety Piotr uchyla brame i zwraca sie do drugiej pielegniarki z tym samym pytaniem. "Pracowalam w hospicjum - mowi kobieta. - Przez wiele lat uspokajalam umierajacych, koilam ich lek, pomagalam w godnym przejsciu na druga strone". "Wchodz. - Swiety Piotr przepuszcza ja do raju. - Mleko i ciasteczka po prawej". Trzecia pielegniarka tlumaczy: "Ocenialam dokumentacje medyczna na potrzeby kasy chorych". Swiety Piotr otwiera wielka zlota ksiege. Przewraca kartki. "Ach tak, mam cie w spisie". Otwiera brame, a kiedy pielegniarka go mija, dodaje: "Jeszcze jedno: twoj przypadek wymaga jedynie trzydniowego pobytu". Zebrani rozesmiali sie glosno, choc Will podejrzewal, ze wiekszosc slyszala ten dowcip nie po raz pierwszy. A wiec Lemm ma slusznosc, ci ludzie po prostu chca sie posmiac. Ich zawod, takze - w wiekszosci wypadkow - najpiekniejsze marzenie niszczono bezlitosnie, a AMA*[ama - American Medical Association, organizacja zawodowa lekarzy], od ktorej oczekiwali wsparcia i walki na murach, w najlepszym razie przygotowywala obrone tak slaba, ze az smieszna. Dobrze naoliwiona machina przemyslu kas chorych miazdzyla kolejne specjalnosci medyczne z sila rozpedzonego walca. Prawdopodobnie nie bylo calkiem w porzadku porownywac sposob, w jaki kasy chorych niszczyly kolejne specjalnosci (z wyjatkiem okulistow, wobec ktorych poszly na ustepstwa kosztem lekarzy domowych, by nagle wykonac zwrot o sto osiemdziesiat stopni i zabrac sie i do nich), do tego, w jaki Hitler podbijal kraje europejskie jeden po drugim, ale Will nie byl pierwszym lekarzem, ktoremu nasunelo sie to porownanie. Obok Quincy Market w Bostonie stal piekny, Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 32 wzruszajacy pomnik-muzeum ofiar Holokaustu. Przed wejsciem wyryto slowa luteranskiego pastora, Martina Niemollera.W Niemczech przyszli najpierw po komunistow, a ja nie sprzeciwialem sie, poniewaz nie bylem komunista. Potem przyszli po Zydow, a ja nie sprzeciwialem sie, poniewaz nie bylem Zydem. Potem przyszli po zwiazkowcow, a ja nie sprzeciwialem sie, poniewaz nie bylem zwiazkowcem. Potem przyszli po katolikow, a ja nie sprzeciwialem sie, poniewaz bylem protestantem. Potem przyszli po mnie, ale wowczas nie bylo juz nikogo, kto moglby sie sprzeciwic. -Zacznijmy to spotkanie od tego, od czego zaczynalismy wszystkie nasze spotkania: odczytania listy lekarzy, ktorzy rezygnuja z bezposredniej opieki nad pacjentem lub w ogole porzucaja zawod. Ci lekarze podaja rozne bezposrednie powody swej decyzji, ale glowna przyczyna jest jedna: nie moga juz zniesc biurokracji, frustracji, niewygody, a w skrajnych wypadkach niebezpieczenstwa, jakie sciaga na nich medycyna jako biznes. Wyczytywanie nazwisk, czasami az dwudziestu miesiecznie, bylo jak zwykle bolesne. Po kazdym nastepowalo zwykle krotkie wyjasnienie, dlaczego ten oto piecdziesieciojednoletni lekarz rodzinny, czy ten czterdziestoosmioletni poloznik zdecydowali sie poszukac nowego satysfakcjonujacego emocjonalnie i materialnie zajecia, choc kiedys wydawalo im sie, ze zawod lekarza wart jest lat poswiecen, smiertelnego zmeczenia oraz rosnacych nakladow finansowych, ktorych wymagaly szkola medyczna i praktyka zawodowa. W tym miesiacu zrezygnowalo dziewiec osob; trzy z nich Will znal doskonale. Jeden z rezygnujacych prowadzil z nim zajecia kliniczne na medycynie. Wedlug najnowszego sondazu - pomyslal z gorycza i gniewem - polowa lekarzy, gdyby dac im szanse cofniecia czasu, nie wybralaby powtornie tego zawodu. Po odczytaniu nazwisk Lemm oddal glos komitetowi prawnemu stowarzyszenia. Przedstawil on ze szczegolami status pozwu zbiorowego przeciw kilku najwiekszym kasom chorych, ktore stowarzyszenie pozwalo w porozumieniu ze stanowymi stowarzyszeniami lekarskimi oraz kilku indywidualnymi lekarzami. Sprawa ta wlokla sie niemal od pieciu lat, choc ostatnio jakby nabrala rozpedu. Kasy chorych oskarzono o wymuszenie i pogwalcenie federalnej Ustawy o zorganizowanym szantazu i organizacjach skorumpowanych. W calym kraju prowadzono takze inne sprawy, takze w Kalifornii, gdzie oskarzono programy zdrowotne o utrudnianie lekarzom podejmowania samodzielnych decyzji zawodowych. W uzasadnieniu podano, ze lekarzom grozi sie stratami finansowymi w celu zniechecenia ich do wypelniania obowiazkow wobec pacjenta oraz zacheca sie, by stosowali nieusprawiedliwione, a czesto grozne ograniczenia poziomu koniecznych swiadczen medycznych. Prezentacje zespolu prawnego kilkakrotnie przerywaly oklaski. Poslugujac sie analogia do zajmujacych Europe hitlerowcow, mozna by powiedziec, ze prawnicy byli partyzantami stowarzyszenia: ostrzeliwali przeciwnika i przeszkadzali mu, jak tylko mogli. Kiedy skonczyli, niemal czuc bylo, jak w audytorium opada napiecie. Lemm takze to wyczul. -No, dobrze - powiedzial - zanim zajmiemy sie kolejnymi sprawami, udzielam glosu naszemu wspanialemu ekspertowi od kontaktow z prasa i PR, Willowi Grantowi. Co masz dla nas tego pieknego wieczoru? Will wszedl na mownice przy akompaniamencie slabych oklaskow. Jako dziecko byl bardzo niesmialy i nawet teraz nie czul sie swobodnie, gdy mial przemawiac do duzej publicznosci. Przez te lata potrafil jednak przekonac samego siebie, ze gdyby nawet wygladal i mowil jak duren, to jeszcze nie tragedia. Przez dwa lata miesiac w miesiac wystepowal na sesjach stowarzyszenia, wiec tremy juz prawie nie odczuwal, zwlaszcza gdy mial do powiedzenia cos takiego jak to, o czym zamierzal mowic dzisiaj. -Nim przedstawie kilka spraw - rozpoczal - chce powiedziec, ze bilety na dyskusje z Boydem Hallidayem sprzedaja sie doskonale.Miejsca w Faneuil Hall sa juz praktycznie Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 33 wyprzedane. Kiedy skoncze, Tom bedzie mial pare slow do powiedzenia na ten temat. Dyskusja odbedzie sie mimo ostatniej serii zabojstw.Wielu z was wie, ze moje teksty pisane sa mniej wiecej tak ekscytujace jak obserwowanie derby slimakow. Na szczescie w naszym komitecie jest Randy Harrington, ktory regularnie podrzuca wspaniale listy redaktorom naczelnym i sekretarzom redakcji obu gazet oraz kilku wydawnictw lokalnych. W zeszlym miesiacu dwa z nich zostaly opublikowane, jeden w "Globe". Mam nadzieje, ze je przeczytaliscie. Jesli nie, informuje, ze sa dostepne na naszej witrynie. Randy, wstan i uklon sie, prosze. Harrington, drobny, szczuply pediatra w jakze charakterystycznej, krzykliwej muszce, wstal poslusznie. -Will Grant pisze znacznie lepiej, niz moglibyscie sie spodziewac - powiedzial, kiedy umilkly oklaski. - Jak na chirurga. -Pozwole sobie przetlumaczyc ten komplement na ludzki jezyk. - Will sie usmiechnal. - Wlasnie dowiedzieliscie sie wszyscy, ze znam kilka slow wielosylabowych i mam przynajmniej piec ksiazek bez obrazkow do kolorowania. Z tego zartu Tom Lemm smial sie najglosniej. -No dobrze - mowil dalej Will - jak wszyscy wiecie, nasz wspanialy zespol bezskutecznie szuka interesujacych historii, ktore mozna by przedstawic prasie, a przynajmniej wam. Na dzis wybralem dwie doskonale pokazujace, jak przyjazne kasy chorych troszcza sie o... siebie i swoich. Psychiatra z Newton pisze: "Przyjalem dwunastoletniego chlopca z ortopedii na nasz oddzial dla nieletnich pacjentow. Mial obustronne zlamanie kostek, bedace wynikiem skoku ze szczytu dachu garazu w rodzinnym domu. Nie sztuka bylo postawienie diagnozy: ciezka depresja i stwierdzenie, ze skok z dachu byl proba samobojcza, ktora koniecznie nalezalo potraktowac powaznie. Skontaktowalem sie z dyrektorem do spraw medycznych jego kasy chorych i poprosilem o dwutygodniowa hospitalizacje w celu przeprowadzenia intensywnej terapii rodzinnej, majacej wzmocnic u pacjenta poczucie bezpieczenstwa w srodowisku domowym, rozpoczecia podawania srodkow antydepresyjnych oraz monitorowania terapii przeciwbolowej, poniewaz zlamanie wymagalo nastawienia operacyjnego. Przedstawilem mu ten przypadek wraz z wynikami badania stanu psychicznego, potwierdzajacymi powazne obnizenie nastroju, ograniczenie afektu, fascynacje samobojstwem, lekomanie, poczucie beznadziejnosci, brak poczucia wartosci wlasnej, zaburzenia snu i laknienia. <> <> <> <> <> <> <> Nie wytrzymalem. <> Facet po prostu odlozyl sluchawke. Koniec koncow udalo mi sie wyzebrac szesc dni. Kiedy wychodzil po wypisie, uslyszalem, jak ojciec nazywa go "palantem". Tego samego dnia w sekretariacie szpitala zlozylem wymowienie i zaczalem szukac pracy poza psychiatria kliniczna. Dziekuje wam, kasy chorych. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 34 Mimo iz to byl przypadek tragiczny, widownia zareagowala brawami. Ale byl to aplauz wynikajacy z frustracji. Przeciez kazdy z tu obecnych wpadl kiedys na podobna, biurokratyczna sciane, zaprzeczajaca wszelkiej logice przeszkode w praktykowaniu medycyny.-Wymysliles to od poczatku do konca! - krzyknal ktos. Will potrzasnal glowa. -Nie mam az takiej wyobrazni - zaprotestowal. - Opowiadam prawdziwe historie, przekazane mi przez prawdziwych ludzi. W porzadku, bedzie jeszcze jedna z serii medycyna i matematyka, tym razem krotsza. Pochodzi od pani chirurg z Worcester. Przyszedl do niej pacjent cierpiacy na krwawiace, straszliwie bolesne hemoroidy. Gosc robil wszystko, co zalecil mu lekarz domowy, kapiele, czopki, srodki przeciw zaparciom, gumowe wkladki. Mimo to nie spal, cierpial, krwawil przez podkladki, w pracy nie mogl nawet usiasc, wiec pozostala tylko chirurgia. Pani chirurg poslusznie zadzwonila do kasy chorych, by dostac wstepna zgode. Ku swemu zdumieniu uslyszala w sluchawce niemal dziecinny glos, pytajacy o rozmiar hemoroidow. Gowniarz najprawdopodobniej odczytal to pytanie z monitora komputera, w kazdym razie tak napisala lekarka. Spytala go, co to ma za znaczenie, duze czy male, wazne, ze pacjenta zabijaja! Po prostu powiedzcie, ze zaplacicie za leczenie i dajcie mi leczyc czlowieka! Ale dzieciak mowi: "Prosze pani, obawiam sie, ze to niemozliwe. Musze znac wielkosc hemoroidow, nim zaaprobuje pokrycie kosztow operacji". A pani chirurg - ktora wyklada w szkole medycznej - mowi na to: "Dobrze juz, dobrze, niech ci bedzie, hemoroidy pacjenta sa mniej wiecej rozmiaru Nebraski!". Zapadla cisza. Lekarka slyszy stuk klawiatury, gowniarz wpisuje cos w komputer i mowi: "Aprobuje procedure". Tym razem smiech byl rownie serdeczny jak szczery, choc takze odrobine nerwowy. Uprawiana przez lekarzy lub, co gorsza, przez nielekarzy "medycyna przez telefon" byla jednym z najbardziej drazliwych punktow w stosunkach miedzy stowarzyszeniem a kasami chorych. -Na dzis to wszystko, do zobaczenia w przyszlym tygodniu - oznajmil Will. - Tommy? -Pozostala nam do przedyskutowania jeszcze jedna sprawa - powiedzial Lemm, kiedy juz udalo mu sie uciszyc widownie, dyskutujaca o przytoczonych przez Willa przypadkach. - Wielu z was z pewnoscia wie, ze Jeremy Purcell, ktory mial bronic naszej sprawy podczas zaplanowanej na przyszly tydzien debaty, przeszedl operacje bypassow. Lezy w White Memorial, jego stan jest stabilny, ale ma absolutny zakaz uczestniczenia w dyskusji. Nie mozemy juz wycofac sie z umowy, musimy wiec wybrac kogos zdolnego stawic czolo Boydowi Hallidayowi. Jeremy obiecal, ze udostepni swoje notatki i slajdy oraz poswieci czas, by pomoc wybranemu przez nas przedstawicielowi. W ostatecznosci podejme sie tego obowiazku, ale wiecie rownie dobrze jak ja, ze jestem raczej typem wolu roboczego. Lepiej czuje sie poza scena niz na scenie. Oczywiscie pomoge kazdemu, kogo wybierzemy, gotow jestem nawet usiasc obok niego za stolem, ale szczerze mowiac, potrzebujemy kogos znacznie bardziej przebojowego ode mnie, kogos obdarzonego w idealnych proporcjach intelektem, pasja i humorem. Will, skupiony raczej na slowach Lemma niz na nim samym, nagle zdal sobie sprawe z tego, ze Tommy patrzy wprost na niego. Nim zdazyl zareagowac, internista ze Springfield pomachal reka i krzyknal: "Zglaszam Willa Granta". -Popieram! - krzyknelo naraz kilkanascie glosow. -I ja! -Ja tez! Lemm uciszyl zgromadzonych gestem dloni. -Will - powiedzial powaznie - rozumiem cie. Uwazasz, ze zostales wrobiony. Upewniam cie, ze to prawda. - Smiech. - Uspokojcie sie. Uspokojcie sie, bardzo prosze! Przepraszam cie, Will. Przepraszam za te niestosowne zarty. A teraz powaznie: to Jeremy wyznaczyl cie na swego zastepce. Zaledwie wczoraj. Komitet wykonawczy sie zgodzil. Wiem, ze masz niewiele czasu na przygotowania, ale pomozemy ci w kazdy dostepny nam sposob, a jesli zechcesz, bede ci towarzyszyl na scenie jako twoj doradca. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 35 Umilkl. Na sali zapadla martwa cisza.Will westchnal ciezko. Odrzucalo go na sama mysl o tym, ze ma stanac naprzeciw ekscentrycznego, wygadanego szefa Excelsius Health, lecz jednoczesnie doskonale zdawal sobie sprawe, ze nie potrafi powiedziec "nie" stowarzyszeniu. -Bywalem juz upokarzany i ponizany - powiedzial ze swego miejsca. - A to oznacza zapewne, ze jestem dobrze przygotowany do dyskusji z Boydem Hallidayem. I nagle rozpoczela sie owacja. Ludzie krzyczeli "Will... Will... Will..." jakby dopingowali stajacego do walki boksera. Stuczterdziestoosobowe audytorium halasowalo za tysiac ludzi. -Will...! Will...! Will...! -A wiec ostatnia sprawa zostala zalatwiona. - Tommy Lemm probowal przekrzyczec halas. - Wyczerpalismy porzadek dzienny. Dziekuja panstwu. Na tym konczymy nasze spotkanie. Ze wszystkich mozliwych glupstw zrobiles najwieksze, myslal Will, wyjezdzajac z opustoszalego juz parkingu. Przegadac Hallidaya, a jakze. Rownie dobrze moglbys odbijac pilki rzucone przez Pedro Martineza. Zjechal na pobocze, oparl palmtopa na kierownicy, wyszukal numer Lemma. Trudno, Tommy bedzie musial lepiej sie postarac. Nim zdazyl zadzwonic, zadzwoniono do niego. -Doktor Grant - spytal kobiecy glos. -Tak. -Mowi Ellie Newell z dzialu ksiegowego szpitala, moim szefem jest pan Davidson. Zadzwonilam do niego w tej sprawie, a on skontaktowal sie z panem Brodskym. Pan Brodsky uznal chyba, ze powinien sie pan o tym dowiedziec. Seth Brodsky byl od wielu lat glownym ksiegowym szpitala ogolnego Fredrickston. -Dobrze, ale o co chodzi? -O panskiego pacjenta na intensywnej opiece medycznej. Tego o nieznanej tozsamosci. -Juz nie. Niedawno odzyskal przytomnosc. Podal imie i nazwisko. Jack Langley z Des Moines w Iowa. -Tak, wiem - przyznala Ellie. - Przed chwila rozmawialam z jego zona. -Naprawde? - On tez rozmawial z Marybeth Langley, przed kilkoma godzinami. -Rozmawialam takze z pracownikiem Midwest Industrial Care, kasy chorych, do ktorej nalezy rodzina. -I co? -Doktorze Grant, prosze mnie poprawic, jesli sie myle, ale pacjent Jack Langley bedzie wymagal dluzszej hospitalizacji? -Jesli nie stanie sie nic zlego, owszem. Do szpitala przyjechal praktycznie martwy. Mozna powiedziec, ze cudem odzyskal zycie. Jesli mialbym zgadywac powiedzialbym, ze potrzeba mu co najmniej dziesieciu dni. Do dwoch tygodni. -Dotychczasowe koszty, na ktore skladaja sie miedzy innymi pobyt na sali przypadkow naglych, sali operacyjnej, sali intensywnej opieki medycznej, honoraria za konsultacje, przekroczyly juz czterdziesci piec tysiecy dolarow. -Wcale mnie to nie dziwi. -No coz... Midwest Industrial odmawia pokrycia dotychczasowego rachunku i nie zgadza sie na placenie za przyszle leczenie. -Paranoja! Jaki podaja powod? Ellie Newell zawahala sie. -No... jako ubezpieczyciele prowadza bardzo restrykcyjna polityke w kwestii zabiegow chirurgicznych. Nie ma mowy o pokryciu kosztow, jesli nie zaaprobuja procedury lub nie potwierdza jej zasadnosci w ciagu dwudziestu czterech godzin. -Facet byl w spiaczce! Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 36 -Wiem.-Jak moga nam robic cos takiego! -Pan Davidson powiedzial, ze inni nasi lekarze mogliby zapytac, ale nie pan. Powiedzial, ze pan zna odpowiedz z gory. Will poczul przyplyw cudownego spokoju. -Wiesz, Ellie, pan Davidson mial swieta racje. Swieta racje. Dziekuje, ze pani do mnie zadzwonila. Rozlaczyl sie, wybral numer Lemma. -Tom, to ja. -Ach, Will! Mam nadzieje, ze nie wsciekasz sie na mnie za to, ze tak cie wrobilem. Rozpaczliwe sytuacje wymagaja rozpaczliwych srodkow. -Nie ma sprawy. - Will Grant usmiechnal sie. - Chcialem cie tylko spytac, czy mozemy sie spotkac jutro wieczorem. Przed nami mnostwo pracy. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 37 Rozdzial 6Marybeth Langley byla drobna, energiczna kobieta o slodkiej twarzy i wspanialych manierach. Przyjechala po telefonie Willa; caly tydzien spedzila, spiac w malym BB, w dzien zas czuwajac przy lozku meza. Mimo iz ich kasa chorych odmawiala regulowania jakichkolwiek rachunkow, za operacje, konsultacje i hospitalizacje, postanowili z mezem pozostac w tym szpitalu pod opieka Willa, az do chwili gdy z medycznego punktu widzenia bedzie mozna przetransportowac go juz z powrotem do Iowa. I ten dzien wreszcie nadszedl. Bylo wczesne czwartkowe popoludnie, szare i chlodne. Dzis miala odbyc sie dyskusja w Faneuil Hali. Will zdazyl juz zoperowac bolesna przepukline elektryka oraz przekopac sie przez papiery, choc nie mial dzis wielu obowiazkow urzedowych. Bardzo chcial wygospodarowac przynajmniej godzine na przejrzenie stosow notatek i artykulow o brakach i wadach kas chorych, a przede wszystkim uwag dotyczacych doboru przykladow i strategii, ktore spisal dla niego Jeremy Purcell. Na studiach, a potem w szkole medycznej Will nigdy nie czul sie w pelni przygotowany do egzaminu, ale tez nigdy nie mial wrazenia, ze jest tak fatalnie nieprzygotowany jak w obliczu zblizajacej sie nieuchronnie dyskusji. Zgoda na prosbe Toma Lemma i stowarzyszenia byla czyms niewatpliwie bardzo szlachetnym, powoli jednak stawala sie najglupsza decyzja w jego zyciu, podjeta pod wplywem chwili. Po raz setny sam siebie napominal, ze przeciez moze zrobic tylko to, co moze zrobic, po czym skupil sie na procedurze wypisywania jednego z najulubienszych pacjentow. Obaj walczyli po tej samej stronie w prawdziwej wojnie tytanow, nic wiec dziwnego, ze nawiazala sie pomiedzy nimi przyjazn, przekraczajaca granice zwyklych stosunkow lekarz-pacjent. -No, Jack - powiedzial Will. - Zdaje sie, ze to jest to. -Fakt. Jack Langley okazal sie czlowiekiem inteligentnym i wyjatkowo oczytanym. Nie mowil wiele; byl typowym, wstrzemiezliwym, spokojnym mieszkancem srodkowego zachodu, dwadziescia cztery godziny na dobe sluchajacym muzyki country, bardzo zadowolonym z zawodu sprzedawcy maszyn ciezkich, choc kiedys marzylby zostac weterynarzem. Zdjecia dzieci Langleyow zostaly juz porzadnie spakowane. Will przejrzal zalecenia wypisowe, podpisal je i oddal Langleyom. Jack, w luznych spodniach i o kilka numerow za duzej bluzie Kansas City Royals, zasiadl w wozku; wymagano tego od wszystkich wypisywanych pacjentow. Przez dobra minute nikt sie nie odzywal. Will, na kilka chwil zapomniawszy o zblizajacej sie nieuchronnie debacie, probowal przypomniec sobie, czy kiedykolwiek przedtem czul sie tak wspaniale jako lekarz. Jack to zachwycal sie perspektywa spotkania z dziecmi i marzyl, jak to bedzie przytulic je do piersi, to znow wypytywal, kiedy bedzie mu wolno powrocic do pracy. Marybeth, gleboko religijna, probowala jakos pogodzic sie z mysla, ze cud sprawil uwielbiajacy zarty, ale w gruncie rzeczy cichy i zdumiewajaco skromny mezczyzna. W duchu dziekowala Bogu za to, ze na swiecie sa jeszcze ludzie potrafiacy zrobic to, co ten czlowiek zrobil dla ich rodziny. Niewiele o nim wiedziala, ot tyle, ze jest rozwiedziony, ma dwojke dzieci i ze jej maz, na swoj spokojny, srodkowozachodni sposob, najzwyczajniej w swiecie go uwielbia. Modlila sie w duchu, by zycie dobrze potraktowalo tego lekarza. Rankiem tego pamietnego dnia wspomnial przeciez, najwyrazniej nie przykladajac do tego zadnej wagi, ze on sam i wszyscy jego wspolpracownicy zrzucili sie na skromny fundusz dla rodziny Langleyow, ktora czekala koniecznosc stawienia czola niewyobrazalnym rachunkom za opieke medyczna. Wyjela z kieszeni klab jednorazowych chusteczek, by otrzec kaciki oczu. -No to... - Will zawahal sie -... mam nadzieje, ze pozostaniemy w kontakcie. -Alez oczywiscie. -I wasz lekarz zadzwoni do mnie, jesli pojawia sie jakies problemy? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 38 -Nie spodziewamy sie problemow... to znaczy problemow zdrowotnych.Will poczul, jak zaciska mu sie gardlo. W zasadzie nie wstydzil sie plakac przed ludzmi, ale w tym momencie nie chcial. -Wczoraj wieczorem dowiedzialam sie czegos bardzo interesujacego. - Marybeth wyczula, w jak niewygodnej sytuacji znalazl sie Will. - Rozmawialam z kuzynka. Opowiedziala swojej przyjaciolce, Claire, o naszych przygodach z kasa chorych i o tym, ze kasa nie chce pokryc naszych rachunkow i w ogole. No wiec okazalo sie, ze Claire pracowala wlasnie w tej kasie chorych. Oceniala roszczenia. Twierdzi, ze jej i innym pracownikom na tym samym stanowisku wydano polecenie odrzucania co dziesiatego roszczenia od razu. Bez rozpoznania, bez podania powodu, od reki. Wyglada na to, ze kasa sprobowala takiego podejscia dla oszczednosci i stwierdzila, ze zaledwie trzydziesci procent odrzuconych roszczen trafia do sadu. Ludzie nie maja czasu i pieniedzy, by walczyc o swoje. -Boze! - Will westchnal. - Chcialbym powiedziec, ze jestem zaskoczony i oszolomiony, ale szczerze mowiac, nie jestem. Wiele razy koszty procesu z kasa chorych sa tak wysokie, ze potencjalne zyski ich nie rownowaza. Dopilnuje, by nasz szpital nie znalazl sie w siedemdziesiecioprocentowej wiekszosci, ale mam nadzieje, ze wy tez bedziecie z tym walczyc. -Maz mojej kuzynki, Pam, jest bardzo powazanym adwokatem w Des Moines. Drugiego tak okropnego faceta jak on swieta ziemia nie nosila, ale prawnikiem jest podobno swietnym. Juz z nim rozmawialam. Twierdzi, ze swiat jest pelen ludzi zalujacych, ze kiedykolwiek nadepneli mu na odcisk. -Wyglada na wlasciwego faceta na wlasciwym miejscu - przyznal Will. - No, Jack - dodal, sciskajac dlon pacjenta - wiedz o tym, ze sprawiles nam kupe frajdy. Nie rzucam na wiatr slowa "bohater", ale z czystym sercem moge powiedziec, ze jestes moim bohaterem. -A pan naszym. - Marybeth usmiechnela sie. Nie czekala na uscisk dloni, rzucila sie w ramiona Willa. - Dziekuje ci, doktorku - szepnela mu do ucha. - Dziekuje ci, ze uratowales zycie mojego meza. Doktor Jeremy Purnell nie byl tak pomocny, jak sie tego spodziewal Will Grant. I nie tylko dlatego, ze zapalenie pluc i spowodowana cewnikowaniem infekcja drog moczowych pogorszyly jego stan i przykuly do lozka. Wazniejsze bylo to, ze stos notatek, ktore sporzadzil, nie zostal w zaden sposob uporzadkowany, no i nie najlatwiej sie je czytalo. Z pomoca Toma Lemma udalo mu sie jakos ulozyc rzeczowa, jakkolwiek sucha prezentacje. Przedstawili ja w PowerPoincie - niestety, nikt nie przyznalby jej nagrody za elegancje. Will mial straszna ochote przeprowadzic jedna, ostatnia probe. Pospieszyl do gabinetu, gdzie zostawil karton pelen notatek, artykulow i slajdow, ktore przygotowywal do debaty. Czul sie jak Custer majacy przeprowadzic inspekcje swych kawalerzy stow. Od Custera roznilo go jednak to, ze z gory wiedzial, jaki bedzie wynik bitwy pod Little Bighorn. Fredrickston Surgical Associates zajmowalo wiekszosc pierwszego pietra budynku Medical Arts. Przestronny hol wypelniony byl mniej wiecej w polowie. Czwartek, wiec to pacjenci Susan i Gordona. Will poczul ulge; przynajmniej tym mogl sie nie przejmowac. Wygospodarowal sobie jednak te godzinke przed piecdziesiecioparokilometrowa przejazdzka do Bostonu. -Wszyscy szykujemy sie na dzisiejszy wieczor, doktorze Grant - powitala go recepcjonistka. -Bedziesz na dyskusji, Mimi? -Kiedy dowiedzielismy sie, ze to pan wezmie w niej udzial, probowalismy z mezem kupic bilety, ale nam sie nie udalo. Wszystkie miejsca wyprzedane. -Rownie dobrze mozecie zostac w domu i poogladac w telewizji wolnoamerykanke. Ten Halliday, reprezentujacy kasy chorych, przygotowuje sie od miesiecy. Ja mialem tydzien. -Alez panie doktorze, bedzie pan wspanialy! -Chcialbym podzielac twoj optymizm. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 39 -Niech pan im po prostu opowie, co sie tu u nas dzieje. O mnostwie papierow... opoznionych platnosciach...-Dobra rada. -Doktorze Grant, bardzo przepraszam... Szczupla, atrakcyjna Azjatka, siedzaca gdzies po prawej stronie, podeszla do niego niezauwazona. Miala piekne, czarne wlosy, niesiegajace ramion i zakrecone do wewnatrz. -Tak? -Doktorze Grant, nie ma powodu, zeby mnie pan pamietal, ale jest mnostwo powodow, zebym nigdy o panu nie zapomniala. -Czuje sie zazenowany, ale... -Alez przeciez nic sie nie stalo! Jestem Grace Davis. A tam stoi moj maz, Mark. Will poslusznie spojrzal na atletycznie zbudowanego, czterdziestoparoletniego mezczyzne. Biznesmen albo prawnik, pomyslal. Przy okazji jego wzrok spoczal na tarczy stojacego zegara, wypozyczonego stazystom przez Jima Katza. Za czterdziesci osiem minut musi wsiasc do samochodu. -Bardzo przepraszam, nadal... -Znal mnie pan pod panienskim nazwiskiem Peng. Grace Peng. Przez blisko rok odwiedzalam... -O moj Boze! Grace! Nie wierze wlasnym oczom. Rownie uradowany, jak zdumiony Will chwycil kobiete za ramiona. Przez kilka chwil przygladal sie jej twarzy. Rzeczywiscie, niewatpliwie stala przed nim Grace Peng... ale inna Grace Peng. Tamta byla zalosna alkoholiczka w ostatnim stadium choroby. Przed dziesieciu laty zywila sie wylacznie w Open Hearth. Nie brakowalo jej inteligencji ani potencjalu, ludzie z Hearth poczatkowo chetnie ja widzieli, chetnie jej pomagali, ale predzej czy pozniej gniew Grace i szalone ataki pijanstwa zniechecaly ich i odstreczaly. Wiecej niz kilku wolontariuszy oraz pracownikow, w tym chyba sam Will Grant, przepowiadalo jej nagla i najprawdopodobniej gwaltowna smierc. -Nie do wiary, jak swietnie wygladasz. Od kiedy...? -Po raz ostatni widzielismy sie przeszlo dziesiec lat temu. I dziesiec lat temu po raz ostatni wypilam drinka. Will znow zerknal na zegar. Czterdziesci minut. -Wyglada na to, ze masz do opowiedzenia niezla historie. - Usmiechnal sie z pewnym przymusem. -Bardzo przepraszam, doktorze. Widze, ze pan sie spieszy. Nie zamierzalam pana zatrzymywac. -Nie. A wlasciwie tak, rzeczywiscie. Musze dzis przemawiac w Bostonie i troche sie denerwuje. Zmiana, jaka zaszla w tej kobiecie, byla tak zdumiewajaca, ze wrecz niewyobrazalna. Wowczas zawsze byla brudna i zaniedbana, nawet bardziej obszarpana niz wiekszosc klientow Open Hearth. Will mgliscie przypominal sobie, ze pewnego dnia rozpoczela kolejna zamknieta kuracje antyalkoholowa i od tej pory nikt jej wiecej nie widzial i o niej nie slyszal. Jesli, jak twierdzila, rzeczywiscie bylo to przeszlo dziesiec lat temu, to jego blizniaki wlasnie spieszyly sie na swiat, a on probowal jakos uporzadkowac swa praktyke. Przez kilka lat w instytucji, ktora sam zalozyl, nie dzialal tak aktywnie, jak by chcial. -Nie mialam pojecia, ze pan tu pracuje - powiedziala Grace. -No wlasnie. Z kim jestes umowiona? -Z doktor Hollister. -Powod? -Skierowala mnie do niej klinika, w ktorej robilam mammografie. Istnieje podejrzenie raka. -Przykro mi to slyszec. Mam nadzieje, ze to falszywy alarm. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 40 -Obawiam sie, ze jednak nie. Moj maz ma zdjecia. Rak nie jest duzy, ale nawet ja potrafie go zauwazyc.Trzydziesci piec minut. -Doktor Hollister jest jedna z moich partnerek. Z pewnoscia ja polubisz, Grace. -Ale ja nie chce, zeby byla moja lekarka. -Dlaczego? Przeciez powiedzialas, ze nawet sie nie widzialyscie! -Wolalabym, zeby to pan sie mna zajal, doktorze Grant. Gdybym wiedziala, ze pan tu pracuje, nalegalabym, by skierowano mnie do pana. -Ale... -Jeszcze raz przepraszam. Wiem, ze pan sie spieszy. Odwolam wizyte i poprosze, zeby zapisali mnie do pana. Bedziemy mogli spokojnie porozmawiac. -Grace, w naszej praktyce wyznajemy zelazna zasade: nie zamieniamy sie pacjentami. -Jestem pewna, ze doktor Hollister zrozumie, kiedy powiem jej, ze gdyby nie pan, juz bym nie zyla. Pol godziny. Will probowal nie pokazac po sobie zaniepokojenia. W gruncie rzeczy nie mial wyboru. -Zapraszam cie z mezem do swojego gabinetu. -Nie wie pan o tylu rzeczach dotyczacych mnie i srodowiska, w ktorym dorastalam. W Open Hearth nikt o tym nie wiedzial - mowila Grace. Will ogladal zdjecia, trzymajac je pod swiatlo padajace z okna. Tak jak powiedziala, guz byl wyraznie widoczny, niewielka ciemna plamka w gornej zewnetrznej czesci lewej piersi. Najblizsze wezly chlonne byly czyste, ich wyciecie wydawalo sie zwykla rutyna. - Prawie wszyscy z Open Hearth - ciagnela Grace - w tym pan, byli dla mnie strasznie mili. Nie osadzaliscie, nie wydawaliscie wyrokow. Ale to pan tak naprawde potrafil przedrzec sie przez moj gniew, przez negatywne nastawienie. Tylko pan ze mna rozmawial i nawet kiedy bylam tak obrzydliwie zaniedbana, nadal probowal. A potem, pewnego dnia, powiedzial mi pan, jakie to strasznie trudne rozmawiac z pacjentami tak bardzo pragnacymi zyc, ale smiertelnie chorymi, a potem przychodzic do Open Hearth i patrzec, jak zabijam sie na raty na wlasne zyczenie. Podal mi pan nazwisko ksiedza. -Ojciec Charlie. - Will usmiechnal sie do wspomnien. - Dobrze, ze mi go przypomnialas. Byl moim pacjentem. Od wielu lat nie pil, chodzil na spotkania AA. -I umieral na raka. Pan wiedzial o tym, kiedy mnie do niego wyslal. Dlugo rozmawialismy, wiele sie od niego dowiedzialam. To on zalatwil mi miejsce w zamknietej klinice odwykowej. Nigdy sie nie dowiedzialam, kto za to zaplacil; ja z pewnoscia nie mialam pieniedzy. Kuracja trwala dziewiec miesiecy i przez ten czas nie mialam prawie zadnego kontaktu ze swiatem zewnetrznym. Ale dostalam list od ojca Charliego. Pisal, jaki jest ze mnie dumny. Wkrotce potem umarl. -Byl wspanialym czlowiekiem - westchnal Will. -Opuscilam klinike i poszlam do szkoly w Los Angeles. Skonczylam studia, zrobilam magisterium z "pomocy spolecznej", wyszlam za maz za Marka. To chyba nic dziwnego, ze specjalizuje sie w uzaleznieniach. W zeszlym roku Mark dostal nowa prace, dziekana anglistyki w Maplewood Academy, wiec wrocilismy. -A teraz to. - Will wskazal mammogram ruchem glowy. -Teraz to - przyznala Grace, z czyms w rodzaju zalu, ale bez gniewu. -Nie przekonam cie, zebys pozostala u doktor Hollister? -Nie ma szans. Chyba ze nie ma pana na liscie uprawnionych lekarzy Steadfast Health. -Jestem. -Doktorze Grant - wtracil sie do rozmowy Mark Davis - prosze mnie posluchac, bo wiem, co mowie. Kiedy Grace podejmie decyzje, a jesli o pana chodzi, to juz ja podjela, nie ma co sie z nia spierac. Jest pan bez szans. -Doskonale pana rozumiem. No dobrze, poczekajcie tu, a ja zobacze, co da sie zrobic. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 41 Po drodze do drzwi Will musial ominac wypelnione notatkami i mnostwem innych papierow pudla, ktore mial zamiar przejrzec przed dyskusja. No coz, pomyslal, jedno jest pewne: od upokorzenia jeszcze nikt nie umarl.Jesli spodziewal sie, ze Susan Hollister odda mu pacjentke bez walki, to bardzo sie mylil. Od czasu do czasu dochodzilo miedzy nimi do sporow o sposob kuracji lub takie czy inne podejscie do chirurgii, ale klotnie te konczyly sie na ogol tak szybko, jak sie zaczynaly. -Will, dlaczego po prostu nie powiesz pani Davis, ze w naszej praktyce takich rzeczy po prostu sie nie robi? Wiesz rownie dobrze jak ja, ze od czasu do czasu bierzemy zastepstwa i czasami pacjenci uznaja, ze wola mnie od ciebie, bo jestem kobieta, albo Gordona ode mnie, bo pacjent jest pochodzenia szkockiego, albo ciebie od Gordona, bo nie masz nadwagi. Jesli nie bedziemy sie temu przeciwstawiac za kazdym razem, dojdzie co najmniej do klotni, jesli nie totalnego chaosu. Konfrontacja z Susan, zwlaszcza w tak delikatnej kwestii i na dodatek tego wieczoru, byla ostatnia rzecza, jakiej pragnal Will. Nie potrzebowal teraz klotni z kolezanka. Za dziesiec minut musial wyjechac do Bostonu. -Po prostu pomyslalem, ze skoro nie spotkalas sie jeszcze z Grace... a ja owszem, przed laty... moglibysmy potraktowac to jako wyjatek... Susan najoczywisciej miala dosc tej dyskusji. -Jestem odmiennego zdania. Te kobiete skierowano do mnie i uwazam, ze powinnam sie nia zajac. Will zerknal na zegarek. -Susan, nie rozumiem, jak dalem sie w to wrobic. Posluchaj, dlaczego nie mialabys przyjsc do mnie i porozmawiac z pacjentka? Zostalo mi kilka minut, wiesz, ze musze jechac do miasta, ale przedtem wolalbym rozwiazac ten problem. Biedna kobieta ma raka sutka. Wedlug mnie w tej trudnej sytuacji mozemy przynajmniej pozwolic jej wybrac na lekarza operujacego kogos, kogo zna od dziesieciu lat. Susan zmierzyla go gniewnym spojrzeniem... i nagle zlagodniala. -Przepraszam cie, Will. Masz swieta racje. Nie powinnam zadzierac nosa. To nie jest typowa sprawa, a o to mi chodzilo. Idz, powiedz tej swojej Grace Davis, ze nie mam nic przeciwko temu, bys sie nia zajal. Jesli zechcesz, bede ci asystowala przy operacji. Will poczul wielka ulge. -Dzieki, Suze. A przy okazji, gdybys sie nie domyslala... w tej chwili mysle o czyms zupelnie innym niz to, kto dokona biopsji. -Domyslam sie. Do zobaczenia w Bostonie. Nie denerwuj sie. Jestem pewna, ze rzucisz ich na kolana. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 42 Rozdzial 7Od ponad dwustu piecdziesieciu lat Faneuil Hali byl miejscem spotkan bostonskiej inteligencji i artystow. Z biegiem czasu krolujacy na kopule kurek, przedstawiajacy pasikonika, stal sie symbolem "Osi", miasta slynnego z intelektualnego liberalizmu oraz przeszlo stu czterdziestu szkol wyzszych i uniwersytetow. Pod dachem Faneuil Hali przemawial niegdys Samuel Adams oraz inni patrioci, namawiajac kolonistow, by walczyli o niepodleglosc, zrzucili jarzmo Brytyjczykow. O wspanialej historii tego gmachu Will pamietal, gdy zjezdzal do pobliskiego garazu. Wszedl do srodka od strony centrum handlowego, pokazal identyfikator pilnujacemu schodow straznikowi, wbiegl na pietro, przeszedl przez wykrywacz metali i znalazl sie na miejscu. Za czterdziesci piec minut miala zaczac sie jego wojna z nieublaganym Boydem Hallidayem. Wiszaca przy wejsciu, tuz obok wykrywacza metalu, plakietka glosila wszem wobec, ze ze wzgledow bezpieczenstwa na sale wpuszczani beda tylko ci, co maja bilety, i to nie wczesniej niz pol godziny przed rozpoczeciem dyskusji. Dwoch dyrektorow kas chorych zastrzelonych, trzeci ginie w zamachu bombowym... plotki i spekulacje na temat tozsamosci mordercy oraz kierujacych nim motywow szerzyly sie jak pozar lasu. Wiekszosc stawiala na rozczarowanego pacjenta lub krewnego rozczarowanego pacjenta. Policja wywierala pewne naciski na organizatorow, by przelozyli dyskusje na pozniejszy termin lub w ogole ja odwolali, w koncu jednak zdecydowano polubownie, ze pietro konferencyjne Faneuil Hali jest wystarczajaco male, by policja i prywatna firma ochroniarska zdolaly go upilnowac. Poza tym ludzie dosc mieli ulegania terrorowi. Amfiteatr sprawial imponujace wrazenie: dwadziescia piec na dwadziescia piec metrow, sufit na wysokosci dobrych dziesieciu metrow, sciany udekorowane portretami Jerzego Waszyngtona, Samuela i Johna Adamsow oraz Daniela Webstera. Doryckie kolumny podpieraly trzyrzedowy balkon, otaczajacy sale z trzech stron. Czterysta skladanych drewnianych krzesel ustawiono w rownych rzedach; wkrotce wszystkie zostana zajete. A naprzeciw rzedow krzesel, na podwyzszeniu, stal stol dla pieciu dyskutantow. Ich nazwiska wypisano na kartonikach: Boyd Halliday, Excelsius Health, Marshall Gold, Excelsius Health, Roselyn Morton, Wellness Project, Thotnas Lemm, dr medycyny, Stowarzyszenie Hipokratesa, Willard Grant, dr medycyny, Stowarzyszenie Hipokratesa. Willard!? Gorzej to chyba nie moglo sie zaczac, pomyslal Will. Najpierw problem Grace Peng, uniemozliwiajacy mu przeprowadzenie proby generalnej, a teraz jeszcze ten Willard. Will nienawidzil swojego imienia, rownie mocno dzis jak lata temu, kiedy zaczeli sie z niego wysmiewac w podstawowce. Nienawidzil go jak burakow. Nienawidzil do tego stopnia, ze dopilnowalby skrocona forma figurowala na wszystkich certyfikatach i dyplomach. Nie zmienil imienia prawnie tylko dlatego, ze jakos zawsze brakowalo mu czasu. -Dlaczego nie William - spytal kiedys matke, przemywajaca mu twarz po kolejnej przegranej bojce. Odpowiedz zawsze brzmiala tak samo: "Banalne". Ale kiedy mial osiem lat, w kinach pojawil sie - i odniosl wielki sukces - film Willard. Opowiadal o spolecznym wyrzutku, hodujacym szczury zdolne mordowac ludzi. Przez trzy lata nazywano go szczurem, co wyostrzylo nie tylko jego swiadomosc, ale i umiejetnosci, powiedzmy, bojowe. Tylko nie zmienilo uczuc. Willard. -No to jak? Jestesmy gotowi, prawda? Will odwrocil sie, zaskoczony. Obok niego stal Tom Lemm, tak spokojny, jakby nigdy nic nie moglo mu sie stac. Jak zwykle ubrany byl bardzo konserwatywnie - w ciemny garnitur i elegancka brazowa muszke. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 43 -Bardziej gotowi nie bedziemy.-Sprawdzilem nasza prezentacje w PowerPoincie. Jesli wolno mi to powiedziec, wyglada znakomicie. -PowerPoint zawsze wyglada znakomicie. Mamy tylko suche fakty, Tom. -Fakty, nie anegdoty. Jeremy twierdzi, ze wlasnie dzieki temu wygramy. Myslalem, ze sie z nim zgadzasz. -No... do pewnego stopnia. Powiedz mi, skad wiedzieli, ze mam na imie Willard? -Nie mam pojecia. Z cala pewnoscia nie ode mnie. Dla mnie zawsze byles Willem. A dlaczego pytasz? Jest jakis problem? -Nie. Nie ma problemu. Kim jest ten Marshall Gold? -Asystentem i prawa reka Hallidaya. Podejrzewam, ze kims w rodzaju chodzacej bazy danych. Niedawno spotkalem sie z nim po raz pierwszy. -A ja nigdy nie spotkalem sie z Hallidayem - westchnal Will. -O wilku mowa. - Lemm wskazal dwoch mezczyzn stojacych blisko nich, po lewej. - Mozemy sie sobie przedstawic i miec to z glowy. Pierwszy podszedl do nich Marshall Gold, ciemnowlosy, szpakowaty, w okularach w zlotej oprawce. Mial silny, pewny uscisk dloni. -Bardzo milo mi pana poznac, doktorze Grant - powiedzial, przytrzymujac dlon Willa o sekunde za dlugo. - Ma pan opinie znakomitego chirurga. Ciesze sie, ze nalezy pan do naszego grona lekarzy. -Dziekuje. A panskim zadaniem jest dbac o to grono, prawda? -To jeden z wielu obowiazkow asystenta pana Hallidaya. Jak rozumiem, panowie sie jeszcze nie spotkali? Najwyzszy czas nadrobic to zaniedbanie. Will widzial zdjecia dyrektora naczelnego Excelsius Health, ale prawdziwa sile tego czlowieka poznawalo sie dopiero w bezposrednim spotkaniu. Halliday byl nieco wyzszy od Willa, mial prawie metr dziewiecdziesiat wzrostu, geste, siwe wlosy, sniada, poryta zmarszczkami twarz czlowieka, ktory wolny czas spedza na swiezym powietrzu, i oczy tak szare, iz trudno bylo uwierzyc, ze nie nosi kolorowych szkiel kontaktowych. -Zatem doktorze Grant - rzekl, przeszywajac oponenta spojrzeniem tych niesamowitych oczu - po latach podgryzania nas w prasie ma pan wreszcie wielka szanse frontalnego ataku? Will natychmiast przyjal postawe obronna. -Nie myslalem o zadnym ataku, panie Halliday. Mam zamiar przeprowadzic analize znanych mi faktow. -Ach tak, oczywiscie, faktow. Jakiez to bedzie odswiezajace. Klamka zapadla. Halliday mial tylko te jedna jedyna szanse, zeby zrobic dobre wrazenie i, przynajmniej w opinii Willa, zmarnowal ja wrecz perfekcyjnie. W tej chwili stali sie wrogami i mieli nimi pozostac, przynajmniej dopoki Halliday nie dokona czegos godnego podziwu i szacunku. -Poinformowano mnie, ze dzis wieczorem mielismy przeprowadzic spokojna dyskusje na scisle okreslone tematy. - Will czul, jak sie czerwieni; dokladnie tak jak wtedy, gdy ktos nazwal go Willardem. Halliday usmiechnal sie najzimniejszym z zimnych usmiechow. -Doktorze Grant, zajmuje sie pan kontaktami z prasa w organizacji, ktorej celem jest szkodzenie mojej firmie, byc moze nawet wyeliminowanie jej z rynku. Bede zachowywal sie uprzejmie wylacznie w stopniu, w jakim uznam to za przydatne. -Och, swietnie, doskonale, widze, ze wszyscy juz sie poznalismy. - Jak zwykle tryskajaca energia Roselyn Morton wkroczyla pomiedzy czworke dyskutantow. Byla kobieta bez watpienia zmyslowa, jakby wyjeta z rubryki towarzyskiej, starannie uczesana, ubrana w specjalnie dla niej zaprojektowana suknie, ktora wydawala sie za mala o numer, a moze nawet dwa? Mezczyzni przedstawili sie jej poslusznie, wymieniono usciski dloni. Will nie mial watpliwosci, ze Morton i Halliday spotykali sie wczesniej. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 44 Roselyn Morton poswiecila kilka minut omowieniu zasad dysputy majacej byc, jej zdaniem, zywa i rzeczowa rozmowa na temat finansowania sluzby zdrowia. Kazda ze stron miala pietnascie minut na przedstawienie argumentow. Przez nastepne dziesiec mozna bylo polemizowac z argumentami przeciwnika. Potem kazdy z dyskutantow mial odpowiedziec na piec pytan wybranych przez komitet Wellness Project sposrod zadanych przez publicznosc. Limit na odpowiedz mial byc przestrzegany z zelazna konsekwencja: dwie minuty.-Jesli ktoremus z was powiem, ze jego czas sie skonczyl, ma natychmiast skonczyc - wyjasnila. - Pan Gold i doktor Lemm moga wypowiedziec sie w kazdej chwili, ale czas ich wypowiedzi odliczony zostanie od czasu stron. I wreszcie, kazda ze stron bedzie miala piec minut na podsumowanie. Ostatnie slowo ma miec ten, kto zaczynal. Jesli wszystko pojdzie dobrze, zajmie to nam nie wiecej niz godzine dwadziescia minut. Jakies pytania? -Kto zaczyna? - spytal Will. Roselyn Morton i Halliday wymienili spojrzenia. -Och, bardzo przepraszam, doktorze Grant - powiedzial Halliday. Zapytano mnie o to kilka tygodni temu. Powiedzialem wowczas, ze nie mam nic przeciwko temu, by to wasza strona rozpoczela dyskusje. -I doktor Purcell zostal o tym poinformowany? -Zakladam, ze tak. -To dziwne. Nic mi o tym nie powiedzial. -Alez panowie, panowie... - Roselyn probowala zalagodzic sytuacje. - Moze po prostu rzucimy moneta? Zwyciezca zaczyna. -Orzel - powiedzial Will pewny, ze skoro Halliday chcialby to on zaczynal dyskusje, to musial miec w tym jakis plan, chcial go jakos przechytrzyc. -Orzel wygrywa - oznajmila Roselyn Morton. Will Grant i Tom Lemm stali przy scenie, obserwujac zalewajaca sale fale publicznosci, ktora wykupila bilety na dyskusje. Umundurowani pracownicy ochrony patrolowali parter i balkon; Will wiedzial, ze na widowni sa takze policjanci po cywilnemu. Za rzedami krzesel ustawiali sie dziennikarze i ekipy telewizyjne. -Powiedz mi, Will, jak oceniasz Boy da Hallidaya? - spytal Lemm. -To nie jest czlowiek zadowalajacy sie drugim miejscem. -Co z toba? -Mam nadzieje, ze cie nie zawiode, Tom, ale kiedy walczylem o zwyciestwo za wszelka cene, wynikaly z tego tylko klopoty, no i obrywalem. W tej chwili jestem wiecej niz zadowolony z tego, ze walcze i probuje byc najlepszy, niezaleznie od tego, czy wygram czy nie. Prawde mowiac, moim zdaniem zwyciestwa, jesli nie odnosi sie ich na sali operacyjnej, bywaja mocno przeceniane. Jezu Chryste, czy to gubernator? -Gramy o wielka stawke, Will. -To wytlumacz mi raz jeszcze, dlaczego ja trzymam w dloni pistolet, a ty jestes tylko sekundantem? -Bo straszny ze mnie nudziarz, no i nie umiem przegrywac. Sluchaj, troche luzu, poradzisz sobie bez problemu. Podeszli do nich Jim Katz i jego zona Julia oraz Gordon z Kristin. Towarzyszyla im Susan, sama, w eleganckim tweedowym kostiumie wygladala uroczo i w ogole nie przypominala zaniedbanej, chlodnej intelektualistki. Cameron pierwszy dostrzegl Willa, wskazal go innym, ktorzy usmiechneli sie i zaczeli mu machac, po czym podszedl i objal przyjaciela w niedzwiedzim uscisku. -Nie wlozyles kitla? - zdziwil sie Will. -Przeciez wiem, jak bardzo interesuje cie to, co pod spodniczka. Nie chcialem odwracac twojej uwagi. A co z toba, Waleczne Serce? Gotow do walki? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 45 -Gordon, powiem ci szczerze, ze kiedy lekkomyslnie zgadzalem sie na ten cyrk, wszystko wygladalo lepiej niz teraz.-Nie uwierze! Chlopak, na sali operacyjnej zimny jak lod, teraz trzesie sie jak osika! -A co ja poradze na to, ze mam alergie na upokorzenia? -W kazdym razie masz byc zabawny. Zapowiedzialem Kristin, ze nastepna noc w miescie mamy za miesiac! -Czlowieku, spokojnie! Juz postawili mnie pod sciana, a teraz ty chcesz mnie rozstrzelac. -No, dobrze. Zrob wszystko, zebysmy byli z ciebie dumni. -Zrobie, co w mojej mocy. -A ten Willard to kto? -Daj spokoj, pomylka w druku. Roselyn Morton otworzyla dyskusje krotkim slowem wstepnym, w zasadzie neutralnym, choc w pewnym momencie oswiadczyla autorytatywnie, ze to naduzycia poprzedniego, bezplatnego systemu zdrowia staly u podstawy jego wielkiej reformy. To twierdzenie wydawalo sie Willowi co najmniej dyskusyjne. A gdy nadszedl jego czas, mial ochote krzyknac: "Hej! Nie jestem gotow, dajcie mi troche czasu! I na litosc boska, nie mowcie mi..." -Doktor Willard Grant. Uprzejme, niezbyt glosne brawa. Will zebral stos notatek przygotowanych z pomoca Lemma, wsrod ktorych znajdowaly sie wydrukowane slajdy z PowerPointu, i na sztywnych nogach podszedl do podium. Dopiero teraz zdal sobie sprawe z tego, o ile wygodniej byloby wystepowac po Hallidayu. Halliday mogl zrobic wszystko, on zas nie mial wyboru. Musial trzymac sie przygotowanego z Tomem Lemmem scenariusza. -Minelo przeszlo dwadziescia lat - rozpoczal prezentacje - od czasu, gdy rozpoczeto na wiele roznych sposobow proby reformowania sluzby zdrowia opartej na modelu oplaty za usluge, na ktorej dorastalo pokolenie lekarzy. Wspolczesne rozwiazanie, mieszanka przeroznych form prywatnej opieki zdrowotnej, ustawilo zarowno lekarzy, jak i pacjentow w opozycji do kas chorych, nastawilo lekarzy przeciw lekarzom, nawet lekarzy przeciw pacjentom. Mamy do czynienia z coraz wieksza liczba procesow sadowych, z rosnaca pod niebiosa frustracja lekarzy, szalejaca plaga wczesniejszych przejsc na emeryture, nieslychana wrecz liczba pozwow o bledy w sztuce. Wiele kas chorych zaklada plan finansowy na podstawie liczby pacjentow. Wedlug niego lekarze pierwszego kontaktu uzyskuja ustalona sume na opieke nad nimi w ciagu roku. Testy laboratoryjne, rentgen, konsultacje specjalistyczne placone sa z tej zaliczki. To, co zostaje przy koncu roku, to wynagrodzenie, dzieki ktoremu moga oni oplacic koszty praktyki i nakarmic rodzine. Ta zaliczka nie jest przesadnie duza. Lekarze pierwszego kontaktu doskonale wiedza, ze placi sie im za chodzenie na skroty. Jesli prowadzac diagnostyke i leczenie przekrocza budzet, jest to tylko i wylacznie ich problem. Will rozejrzal sie szybko. Mial nadzieje, ze na widowni ludzie kiwaja ze zrozumieniem glowami, doceniajac celnosc jego argumentacji. Jesli tacy byli, to ich nie dostrzegl, za to nie sposob bylo nie zauwazyc, ze co najmniej pare osob zapadlo w drzemke. Wspomogl sie tabelami i wykresami z PowerPointu. Poslugujac sie nimi, mozolnie udowadnial, ze dzis jest o wiele wiecej osob nieubezpieczonych niz w czasach sprzed reformy sluzby zdrowia, ponad cztery miliony. Tlumaczyl, ze w zeszlym roku przeszlo trzystu piecdziesieciu tysiacom pacjentow odmowiono opieki w szpitalnych salach przypadkow naglych, poniewaz nie mogli za nia zaplacic. Pokazal wykresy ilustrujace koszty leczenia w przeliczeniu na pacjenta w Stanach Zjednoczonych i w krajach o obowiazujacych ubezpieczeniach powszechnych, takich jak Kanada czy Wielka Brytania. Ostroznie pomijajac sprawe seryjnych morderstw, przytoczyl astronomiczne zarobki biezace i zyski z akcji dziesieciu najlepiej zarabiajacych dyrektorow kas chorych z Nowej Anglii. Mniej Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 46 wiecej w polowie jego wystapienia Roselyn Morton poinformowala obecnych, ze zostala mu tylko minuta.Zaskoczony i zdenerwowany Will zaczal przerzucac notatki, szukajac wsrod nich opisow faktow, ktore najlepiej przemowilyby do publicznosci. Rece mu drzaly i w panice zdolal tylko zrzucic stos kartek z mownicy; opadaly na podloge malowniczo, niczym zmutowane liscie. Po raz pierwszy od poczatku wystapienia doczekal sie jakiejs reakcji: uslyszal westchnienia, pelne sympatii szepty, lecz przede wszystkim zobaczyl zlosliwosci usmiechu. Przez jedna straszna chwile stal nieruchomo, nie potrafiac zdecydowac, czy zebrac notatki, czy zaimprowizowac jakies sensowne zakonczenie. Wreszcie zdolal wymamrotac jakies podziekowanie, niezdarnie zebral karteczki i wrocil na miejsce. -Swietnie ci poszlo - szepnal Lemm. -No i to zakonczenie. Nie uwazasz, ze bylo genialne? -A kto z nas nigdy niczego nie upuscil? -Jestem pewien, ze oni wszyscy mysla dokladnie to co ty, Tom, a nie: Ten facet naprawde jest chirurgiem? Usmiechniety Boyd Halliday podszedl do mikrofonu. Jego siwe wlosy lsnily w blasku swiatla padajacego z eleganckiego kandelabru. -Plotki glosza - rozpoczal prezentacje - ze prezydent ma zamiar stworzyc nowe stanowisko w gabinecie: koordynatora kas chorych. Kongres nalegalby wyznaczony kandydat pelnil funkcje przez jedna kadencje... trwajaca trzy dni. Will jeknal w duszy. Dwie sekundy i facet mial widzow w garsci, bo opowiedzial dowcip skierowany przeciwko sobie samemu! Chwile pozniej Halliday puscil film, najwyrazniej rezyserowany przez zdobywce Oscara. Przeslanie bylo jasne: wszystko, co dobre w Ameryce i amerykanskiej medycynie, Amerykanie zawdzieczaja prywatnej sluzbie zdrowia. Dane przedstawiane przez Willa w PowerPoincie, z czcionkami od czasu do czasu rozmywajacymi sie na ekranie, konkurowaly z filmem Wspolnie mozemy cos zmienic, z animacja na poziomie wytworni Disneya i ze sciezka dzwiekowa porywajaca do tego stopnia, ze sluchacze zaczeli przytupywac do taktu. Tam gdzie on przedstawial kolumny cyfr, Halliday pokazywal usmiechniete dzieci i domytych, ogolonych mieszkancow srodkowego zachodu, z ktorych kazdy mial wlasna, wzruszajaca opowiesc o tym, jak to kasa chorych ratowala go w najczarniejszej godzinie zycia. Ze statystyk, ktore przytoczyl, wynikalo, ze dobro matki i dziecka nie cierpi na tym, ze kasy chorych nakladaja limity na ich wspolny pobyt w szpitalu, i ze poziom zadowolenia pacjentow jest dzis wyzszy niz w czasach, gdy placono za okreslony zabieg. Ostatnie kilka minut Halliday poswiecil oszczednosciom, jakie przyniosl medycynie system kas chorych. Jeszcze nim skonczyl mowic, Will wiedzial, ze na sali nie ma nikogo, kto nie uleglby jego czarowi. I on, i Lemm robili notatki, przygotowujac sie do sesji pytan i odpowiedzi, ale prezentacja Hallidaya skladala sie z zerowej tresci ubranej we wspaniala forme i doprawdy nie sposob w tym bylo znalezc sensownego, merytorycznego punktu zaczepienia. "Zajmiesz sie tym?" - wypisal Will na lezacej przed nim czystej kartce. "Doskonale sobie radzisz - odpisal Tom. - Wygrasz bez sprawy, tylko zachowaj spokoj". I rzeczywiscie, w ciagu nastepnych dziesieciu minut Will odniosl sukces, przynajmniej w tym sensie, ze sie bardziej nie skompromitowal. Zamiast odnosic sie bezposrednio do efektownego, ale pustego wystapienia przeciwnika, dokonczyl proste przedstawienie faktow i podal kilka danych, ktorych nie dolaczyl do prezentacji w PowerPoincie. Ozywil sie nawet, ale publicznosc nie. Ciagle traktowala go obojetnie i najwyrazniej nie rozumiala. Halliday i Marshall Gold porozumiewali sie szeptem. Trwalo to dosc dlugo; przez chwile Will mial nawet nadzieje, ze to Gold podejdzie do mikrofonu; taki gest fair play w stosunku do pokonanego przeciwnika. Ale nie, znow wystapil Halliday i tym razem odpowiadal na zarzuty postawione systemowi, ktoremu sluzyl, spokojnie, mechanicznie, punkt po punkcie. Dyrektor generalny Excelsius Health znow pokonal Willa i stowarzyszenie i choc porazka nie byla tym Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 47 razem az tak dotkliwa, pozostala porazka. To z pewnoscia opanowany, kalkulujacy na zimno Marshall Gold podpowiedzial mu, jak zachowac sie podczas tego fragmentu dyskusji; Will musial poczuc szacunek dla tego czlowieka, aczkolwiek zabarwiony niechecia.Pytania z widowni, wybrane przez zespol Wellness Project, okazaly sie dziecinnie proste. Obie strony odpowiadaly na nie bez wysilku, nie czyniac sobie przy tym szczegolnej krzywdy. Will ocenil trzecia runde jako remisowa, ale miala przeciez znacznie mniejsze znaczenie niz dwie pierwsze. Zaczynalo brakowac mu czasu. "Wydajnosc i oszczednosc nie oznacza przeciez braku wspolczucia oraz odpowiedniej opieki medycznej...". "Bywa oczywiscie, ze kasy chorych nie dysponuja zbyt wieloma lekarzami, pacjenci moga byc jednak pewni, ze tych, ktorych wybralismy, sprawdzilismy uprzednio bardzo dokladnie nie tylko pod wzgledem wiedzy i zdolnosci, lecz takze chorob umyslowych oraz uzaleznienia od narkotykow czy alkoholu...". "Statystyki wykazuja, ze narzucone przez nas restrykcje czasu hospitalizacji w zaden sposob nie wplynely na stan pacjentow po operacjach chirurgicznych...". "Wykazuja takze, ze nie wzrasta dzis ani liczba przypadkow chorobowych, ani przypadkow smierci, mimo iz placimy chirurgom mniej, niz zarabiali w systemie zaplaty za zabieg...". "Cholernie zadowolony z siebie sukinsyn" - napisal Lemm. "Ma wszelkie powody do zadowolenia" - odpisal Will. -Tu masz notatki do podsumowania - szepnal Tom, podajac przyjacielowi stos kartek formatu A4. Na niektorych widnialy zapiski Jeremy'ego Purcella. - Moim zdaniem masz szanse. Tu bedziesz dobry. Halliday skonczyl. Wracal na miejsce przy akompaniamencie rownie glosnych jak przyjaznych oklaskow. Mimo iz go wywolano, Will siedzial w fotelu przez kilka dodatkowych sekund. Spotkanie juz sie konczylo, a z jego punktu widzenia coraz bardziej wygladalo na to, ze nic nie udalo mu sie osiagnac. Moze i nie zadal smiertelnego ciosu sobie samemu, Stowarzyszeniu Hipokratesa czy jego celom, ale tez dobrze sie im nie przysluzyl. Poszedl na mownice, dzwigajac notatki. Przez kolejna chwile w milczeniu przygladal sie audytorium. Nagle uswiadomil sobie, ze dopiero teraz nawiazal z nim jakis kontakt. "Ach tak, oczywiscie, faktow. Jakiez to bedzie odswiezajace - powiedzial Halliday. - Bede sie zachowywal uprzejmie wylacznie w stopniu, w jakim uznam to za przydatne". Nagle, ciagle nie zdajac sobie sprawy z tego, co zrobi w nastepnej chwili, Will odlozyl notatki, zdjal mikrofon z podporki i przeszedl na skraj sceny. -Pan Halliday duzo mowil nam tu dzis o statystyce - rozpoczal, nadal nie wiedzac, dokad wlasciwie zmierza. W szkole medycznej mialem zajecia z biostatystyki. Nie bylem gwiazda, ale egzamin zdalem. I nauczylem sie jednej rzeczy: dobrze przygotowane, naprawde znaczace, pozbawione bledow badania kliniczne sa rzadkie... tak rzadkie jak dni, kiedy w naszej praktyce nie dochodzi do dziesiatkow konfliktow miedzy lekarzami wszystkich specjalnosci a firmami ubezpieczeniowymi, ktore decyduja, jak lekarzowi wolno, a jak nie wolno dbac o pacjenta i ile dostanie za to, co mu wolno zrobic. Ujmijmy to w inny sposob: jesli jestes pacjentem przewozonym z sali przypadkow naglych jednego szpitala do sali przypadkow naglych innego, poniewaz kasa chorych uznala, ze twoje zycie nie jest zagrozone i dojedziesz na miejsce zywy, statystycznie rzecz biorac, przetrwales kryzys. Ale... tobie to chyba nie poprawia samopoczucia? Poza biostatystyka mialem takze kurs "Sztuka i praktyka w medycynie". Z tym radzilem sobie znakomicie. Na zajeciach uczono nas, ze mamy do czynienia z ludzmi, nie aktorami z tego czy innego filmu, schludnymi, szczesliwymi i zdrowymi. Mamy do czynienia z ludzmi chorymi, rannymi, niepojmujacymi, co sie z nimi dzieje... prawdziwymi ludzmi w dramatycznej sytuacji, na rozdrozu zycia. Pamietam Roya, dziesiecioletniego chlopca hospitalizowanego z zalecenia Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 48 pediatry. Diagnoza: glebokie niedozywienie. Wazyl dwadziescia cztery kilogramy. Trzeba bylo przeprowadzic powazne i bardzo delikatne badania. Rozpoznano anoreksje, nieczesto, ale jednak spotykana u chlopcow w jego wieku. Karmienie przez zglebnik oraz intensywna terapia rodzinna pomogly pediatrom, psychiatrom i pielegniarkom uratowac mu zycie. Wyobrazcie sobie, ze to wasze dziecko i ze to dziecko umiera. Wyobrazcie sobie rozpacz tych, ktorzy je przezyli. Ale lekarze, robiacy to, czego uczyli sie latami, nie dopuscili do tego koszmaru. A jak wyglada zakonczenie tej historii? Przez blad urzednika Roy zostal wypisany ze szpitala z rozpoznaniem anoreksji, a nie niedozywienia. Ten sam chlopak, ta sama choroba, cudowne ocalenie... roznica jednego slowa. Niestety, kasa chorych rodziny chlopca zaplacilaby za ratujaca mu zycie hospitalizacje w razie niedozywienia. Biurokraci majacy wladze wyrokowania odmowili jednak stanowczo i raz na zawsze placenia za anoreksje... bo jest to choroba psychiczna, a kosztow jej leczenia rodzinne ubezpieczenie nie obejmowalo.Calkiem niedawno Karen, dyplomowana pielegniarka ze szpitala znajdujacego sie niedaleko stad, majaca pietnastoletnia, nieskazitelna praktyke, popelnila tragiczny w skutkach blad. Sledztwo ujawnilo, ze byla zmeczona i przepracowana, poniewaz ograniczanie kosztow doprowadzilo do tego, ze na jej oddziale zabraklo obslugi o wymaganych kwalifikacjach, co zmusilo ja do przyjmowania dodatkowych dyzurow i pelnienia na tych dyzurach dodatkowych funkcji. Czy jestescie panstwo pewni, ze ona i rodzina zmarlego pacjenta z radoscia sluchaliby danych statystycznych i liczyli oszczednosci, ktore przyniosla zamiana wykwalifikowanych pielegniarek na ksiegowych i doradcow telefonicznych? Audytorium, idace w setki ludzi, zamarlo. Nikt sie nie odzywal, panowala martwa cisza. Will odchrzaknal, napil sie wody. Siedzacy posrodku czwartego rzedu Gordon Cameron spojrzal na niego i niemal niedostrzegalnie skinal glowa. Will poczul, ze cos wreszcie moze zdzialac; byl ofensywnym pomocnikiem, ktory bezblednie przyjal pilke i mial przed soba wolne pole... az do linii przylozenia. -W zeszlym tygodniu piecdziesieciotrzyletni wspanialy, doskonale rozumiejacy pacjentow internista Mark White otrzymal nagane i zostal ukarany przez niebedacego lekarzem urzednika kasy chorych za to, ze zlecal pacjentom za duzo badan. Dla lekarza byla to kropla przepelniajaca czare goryczy: nigdy go o nic nie oskarzono, z wlasnej woli pracowal w darmowej przychodni, byl dyrektorem oddzialu w swym macierzystym szpitalu; jednym pociagnieciem piora odebrano mu praktyke, ktorej budowaniu poswiecil cale zycie. Pozegnal sie z personelem i z pacjentami w izbie przyjec, wlozyl plaszcz i wyszedl. Rzucil prace... ot tak, po prostu. Zegnaj, doktorze White. Badania przeprowadzone ostatnio przez "Western Journal of Medicine" wykazalo, ze przecietny lekarz pierwszego kontaktu spedza czterdziesci minut dziennie na sporach z kasa chorych, dotyczacych glownie skierowan do specjalistow i rodzaju przepisanych lekow. Kasy chorych maja na kontraktach sto trzydziesci siedem tysiecy lekarzy pierwszego kontaktu, ponad dwadziescia jeden milionow godzin kontaktow z pacjentami traci sie na tych sporach. Przyjmujac za srednia trzy wizyty pacjenta u lekarza rocznie oraz zawyzajac czas jednej wizyty do dwudziestu minut, lekarze mogliby zbadac przeszlo dwadziescia jeden milionow pacjentow tylko w czasie, ktory spedzaja dzis na uzeraniu sie z kasami chorych. Will przerwalby sluchacze mogli lepiej zapamietac jego wywod. Nadal nie wiedzial, jak ma ujac dane w zgrabna puente, wyczuwal juz jednak, ze rozpacz i strach przed przegrana z kretesem wskazaly mu sciezke, ktora powinien podazac od samego poczatku. Powtarzac, ze prawdziwa medycyna realizuje sie w tylko jeden sposob: w kontaktach z poszczegolnymi pacjentami, i ze tak musi byc. Katem oka uchwycil jakis ruch. Najpierw pomyslal, ze to albo Roselyn Morton podchodzi, by mu przerwac, albo Boyd Halliday ma zamiar w ostatniej chwili przemienic zwykla wypowiedz w chaotyczna dyskusje. Ale nie. Tom Lemm wreczyl mu zadrukowana kartke. -Mysle, ze moze byc to, czego ci potrzeba - szepnal Tom. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 49 Will zerknal na notatke i natychmiast zrozumial.-Do czego nas to prowadzi? - spytal retorycznie. - System oplaty za usluge uznano za zbyt drogi, a kasy chorych to po prostu... hm... kasy. Za wade pierwszego systemu uznano, ze czesc lekarzy zarabiala zbyt wiele. W tym drugim systemie zarzadzajacy kasami chorych zarabiaja dziesiatki, jesli nie setki milionow tylko na tym, ze niezmordowanie szukaja sposobow na obciecie kosztow i ograniczenie uslug oraz wyeliminowanie z obszaru ochrony zdrowia tych, ktorzy najbardziej tej ochrony potrzebuja: starych, chorych i biednych. W Europie i Kanadzie przynajmniej wszyscy obywatele maja swobodny dostep do opieki medycznej. Czy przejdziemy na ich system, czy utworzymy jego hybryde z naszym, to mozna dyskutowac. W kazdym razie zmiany sa niezbedne i trzeba je przeprowadzic natychmiast. Zakoncze przytoczeniem tresci informacji, skierowanej do Stowarzyszenia Hipokratesa i wreczonej mi przed chwila przez mojego przyjaciela i wiernego pomocnika, doktora Toma Lemma. Jej autorem jest mezczyzna pracujacy w warsztacie blacharskim. To jeden z tych zwyklych facetow, o ktorych mowilem. Powaznie watpie, by Vic Kozlowski wystapil kiedys w filmie reklamowym. Nie cierpi na zadna smiertelna chorobe. Ale uwierzcie mi, ma on wiele do powiedzenia nam, ktorzy tu sie dzis zgromadzilismy. Wiec pozwole sobie przytoczyc jego slowa. Will odchrzaknal i napil sie wody. Budowal napiecie. Wreszcie zaczal czytac: "Mysle, ze moj doktor nie powinien tak postepowac, ale ilekroc go odwiedzam, opowiada mi, jak kasa chorych dyktuje mu kazdy ruch i rujnuje jego praktyke. Potem powtarza, ze w ogole nie powinien mi mowic takich rzeczy, bo moze przez to wpasc w powazne klopoty. Bardzo mi z tego powodu przykro. To wspanialy lekarz, ale jak ognia boi sie powiedziec cos przeciw kasom chorych. Jest to przykre takze dla mnie. Nie moge dostac potrzebnego mi antybiotyku, poniewaz nie ma go na zaaprobowanej przez kase chorych liscie, a te, ktore sa, albo nie dzialaja, albo jestem po nich tak chory, ze wydalam je wlasciwie natychmiast. A gdybym zrobil to, co jest dla mnie najlepsze, i chcial dostac dzialajacy lek, musialbym zaplacic za niego ponad piecdziesiat dolarow. No coz, nie musze chyba tlumaczyc, ze dla czteroosobowej rodziny utrzymywanej przez jedna osobe jest to spory wydatek. Skladki od poczatku wysokie rosna pod niebiosa, a wydatki dodatkowe jeszcze bardziej. Mam nieodparte wrazenie, ze moze lepiej bym zrobil, gdybym sie nie ubezpieczyl? Nie moge zaufac lekarzowi, ten caly system to bledne kolo. Tak czy inaczej, obrywa pacjent. Naprawde wierze, ze Ameryka jest bezradna. Kiedy zdarzy mi sie zachorowac, caly jestem roztrzesiony. Panu pewnie wyda sie to banalne i prostackie, ale prosze mi uwierzyc, wiekszosc pacjentow w tym kraju mysli wlasnie tak jak ja. Dziekuje, ze poswiecil mi pan swa uwage". Will podszedl do mownicy, wlozyl mikrofon w uchwyt. -W imieniu swoim, doktora Lemma i Stowarzyszenia Hipokratesa dziekuje wszystkim panstwu, ktorzy zaszczyciliscie nas dzis swoja obecnoscia - powiedzial wzruszony... i nie bylo w tym nic z aktorstwa. Sekundy mijaly... i nagle ludzie zaczeli klaskac. Aplauz byl jak ryk rzeki, przedzierajacej sie przez skaly ku kataraktom. Pierwszy wstal Gordon, klaszczac swymi wielkimi lapskami, a za nim poszli inni, krzyczac glosno z radosci. Zmordowany Will tylko kiwnal kilka razy glowa. Wrocil na miejsce. Ale nie zakonczyl w ten sposob owacji. Roselyn Morton wziela mikrofon i podziekowala publicznosci oraz uczestnikom dyskusji, ale jej slow nikt chyba nie uslyszal. W kazdym razie przedstawienie juz sie skonczylo. Will siedzial i odpoczywal, az nabral pewnosci, ze nogi dadza rade uniesc cialo. Nastepnie zszedl z podium i zostal doslownie zaatakowany przez tlum. Gordon, Jim i ich zony rzucili mu sie w ramiona. Susan przytulila sie do niego i wyszeptala mu w ucho cos, co niewatpliwie bylo Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 50 komplementem: ze wszyscy lekarze sa z niego dumni. Dziesiatki czlonkow stowarzyszenia sciskalo mu dlon; wszyscy powtarzali, ze nikt, ale to nikt, nigdy nie przysluzyl sie ich sprawie tak jak on.Wreszcie ludzie zaczeli wychodzic. Uwage Willa zwrocila stojaca spokojnie z boku kobieta w obcislych dzinsach z grubym skorzanym paskiem, ciemnej jedwabnej bluzce i czarnej kamizelce. Twarz miala wrecz fascynujaco zywa, inteligentna, na nosie kilka piegow, a jej lekko skosne, szmaragdowe oczy wydawaly sie swiecic wlasnym swiatlem. Obserwowala go spokojnie, czekajac, az przewali sie fala gratulacji, po czym, nadal nie spuszczajac z niego wzroku, podeszla i wreczyla mu wizytowke. -Prosze zadzwonic - powiedziala, niemal niezauwazalnie mruzac przy tym oko. Nim Will zdolal odpowiedziec, dziewczyna odwrocila sie i odeszla. Dzinsy opinaly jej nader interesujacy, szczuply tyleczek. Poruszala sie pewnie, mozna nawet powiedziec, ze wyzywajaco. Will nie odrywal od niej wzroku, poki nie znikla na schodach. Wytworzona przez jej nieobecnosc proznie natychmiast wypelnila opozniona grupka jego wielbicieli, a kazdy chcial mu uswiadomic, jak to szczerosc i spontanicznosc w ostatniej chwili ocalila go od nieuniknionej miazdzacej kleski. Gdy znalazl sie wreszcie sam, wciaz majac przed oczyma twarz tak niezwykle atrakcyjnej dziewczyny, wreszcie spojrzal na wizytowke. Patrice Moriarity Detektyw sierzant Policja stanu Massachusetts Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 51 Rozdzial 8Patrice przebudzila sie z niespokojnego snu. W tym snie pojawialy sie ludzkie szczatki oraz obrazy doktora Willarda Granta. Dwa poprzednie morderstwa, ktorymi sie zajmowala przed zabojstwami dyrektorow kas chorych, to byly w zasadzie cwiczenia w badaniu miejsca zbrodni i wymagaly jedynie rutynowych dzialan, do ktorych nie byly potrzebne powazne umiejetnosci detektywistyczne. W pierwszym przypadku ofiara uzyskala nakaz sadowy, ktory zabranial przyjacielowi ofiary zblizania sie do niej z powodu agresywnosci, a pol godziny po jej powrocie z sadu ow przyjaciel wywazyl drzwi jej domu i ugodzil kobiete nozem dwadziescia piec razy. W drugim przypadku klotnia kochankow w zwiazku gejowskim zakonczyla sie pojedynczym, celnym strzalem w serce. Smiertelne postrzelenie Bena Moralesa, dyrektora generalnego Premier Care, bylo pierwsza w jej karierze sprawa, w ktorej nie miala oczywistego podejrzanego. Jedno zabojstwo jeszcze o niczym nie swiadczy, ale trzy z rzedu dowodzily ponad wszelka watpliwosc, ze mieli do czynienia z seryjnym morderca. Oficjalnie ciagle byla policjantka z Middlesex, zaangazowana w sprawe, ale dzieki Wayne'owi Brasco czula, ze jest odsuwana od sprawy. Nie zapraszano jej na odprawy, a kiedy sie o nich dowiadywala, mowiono jej, ze to tylko takie zaimprowizowane dyskusje. Powolywano konsultantow i nikt jej o tym nie informowal. Specjaliste od profilu psychologicznego przestepcy, a wlasciwie specjalistke, mloda utalentowana dziewczyne, zastapiono bardziej doswiadczonym, ale w jej przekonaniu znacznie mniej zdolnym mezczyzna. Patty miala dosc ciaglego konsekwentnego odrzucania wszystkich jej pomyslow i usuwania na boczny tor. Podjela samodzielna decyzje i w wolnym czasie poszla na dyskusje w Faneuil Hali. Uznala, ze jest to miejsce, w ktorym cos moze sie zdarzyc. No i zdarzylo... tylko nie to, czego sie spodziewala. Siedziala w ciemnym pokoju, na skraju lozka i zastanawiala sie, dlaczego ten Grant tak bardzo ja zainteresowal. Spodobal sie jej, co do tego nie bylo zadnych watpliwosci. Nie przypominal wprawdzie hollywoodzkiego gwiazdora, ale jej nigdy nie podobaly sie kwadratowe szczeki i najezone zebami usmiechy. Tymczasem ten lekarz mial twarz szczupla, pociagla, niemal kanciasta, lecz jednoczesnie delikatna; byla to twarz czlowieka, ktorego najlatwiej wyobrazic sobie lezacego na kanapie przy kominku i czytajacego ksiazke, z okularami zsunietymi na czubek nosa. Ale najbardziej podobaly sie jej jego oczy: duze, ciemnobrazowe, swiadczace nie tylko o napieciu nerwowym i zmeczeniu, lecz takze dowodzace wielkiej inteligencji. Will Grant nie byl czlowiekiem prostym, uswiadomila sobie, obserwujac go na mownicy zaledwie przez kilka minut. Potrafi czuc, wie, co to pokora i, jak podejrzewala, spotkalo go w zyciu wiele bolesnych doswiadczen. Patty poruszyla sie niespokojnie na kanapie w duzym pokoju. Wypila kilka lykow bezkofeinowej herbaty cynamonowej i postanowila zasnac nad ksiazka, najpierw Agathy Christie, ktora czytala przynajmniej raz, a potem wierszami Emily Dickinson. O wpol do piatej rano gniew na Wayne'a Brasco i sympatia dla Willa Granta przemieszaly sie jej dokladnie z frustracja, spowodowana smiercia trzech osob i niemal osmioma tygodniami prowadzacego donikad sledztwa. No tak, tej nocy nie bylo juz mowy o snie. Przewiazala szlafrok paskiem, poszla do goscinnej sypialni, sluzacej jej za gabinet, i wlaczyla lampe, ktorej podstawe stanowila przepiekna rzezba Eskimosow z polnocnego zachodu, przedstawiajaca niedzwiedzia bialego. Dostala ja od Tommy'ego w prezencie z okazji ukonczenia Akademii Policyjnej. Willard Grant. Wiedziala o nim tak niewiele. Fajnie byloby dowiedziec sie czegos wiecej. Poruszyla ramionami, ktore czasami jej sztywnialy, i wlaczyla komputer. Wywolala ulubiona przegladarke. Rozpoczela poszukiwanie po nazwisku. Ku jej zdumieniu przegladarka wyswietlila siedemdziesieciopieciostronicowa liste zawierajaca siedemset siedemnascie stron internetowych, na ktorych pojawialo sie to imie i nazwisko. Patty zaczela je przegladac i juz po pieciu minutach Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 52 gotowa byla dac za wygrana. Miala dosc kolejnych informacji o wielebnym Willardzie Grancie, o ktorym czesc wzmianek pochodzila jeszcze sprzed rewolucji, ale do prawdziwej rozpaczy doprowadzaly ja kolejne witryny zespolu jazzrockowego, ktory zapozyczyl swa nazwe od skrzyzowania ulic, gdzie znajdowalo sie ich pierwsze studio nagraniowe.O czwartej nad ranem siedzisz przy komputerze, przedzierajac sie przez poklady informacji zamieszczonych w Internecie; na te mysl Patty az sie usmiechnela. A w dodatku poszukiwala informacji o mezczyznie, z ktorym zamienila zaledwie kilka slow. Wywolala numer trzydziesci trzy, co bez zadnych szczegolnych powodow uznawala za swa szczesliwa liczbe. Kolejne informacje o zespole. Wiekszosc po niemiecku. Dosc tego, pomyslala. Nie nosi obraczki, ale to nie znaczy, ze nie jest zonaty. Pobiegaj troche. Zrob kilka pompek. Wyslij e-maile do przyjaciol. Przestan zachowywac sie jak rozhisteryzowana nasto... Informacja znajdowala sie przy samym koncu strony. Pochodzila z "Sentinela" z Ashford. Fragment policyjnego raportu: Klotnia rodzinna. Martin Road, numer 94. Doktor Willard Grant zatrzymany za klotnie z odpowiadajacymi na wezwanie policjantami. Oskarzenia nie wniesiono. Tylko to. Nic wiecej. "Zatrzymany. Oskarzenia nie wniesiono". O co tu chodzi? - szepnela do siebie. Najlepszy dla Granta scenariusz wygladal nastepujaco: jego sasiad, zona lub nawet ktores z dzieci wezwalo policje z powodu gwaltownej klotni. Grant nie uspokoil sie na widok policjantow, moze nie zgodzil sie na opuszczenie domu, by zalagodzic sytuacje. Policjanci zatrzymali go, przewiezli na posterunek, uspokoil sie jednak wystarczajaco szybko, by zrezygnowali z wniesienia skargi. Byc moze ci gliniarze z patrolu dobrze go znali? Moze leczyl ich albo kogos z ich rodziny? Gliny i lekarze, zwlaszcza chirurdzy i specjalisci od naglych wypadkow, mieli wspolne doswiadczenia - calodobowe dyzury, zjawiajacy sie o poranku szalency. Romantyczne fantazje Patty znikly tak szybko, jak sie pojawily. Zastapily je mysli znacznie powazniejsze i grozniejsze: ojciec dwojga dzieci trafiony kula w sam srodek czola, dyrektor generalny duzej firmy postrzelona w gardlo, pedantyczny, zamozny mieszkaniec zamoznego przedmiescia wysadzony w powietrze we wlasnym drogim samochodzie. Stanowisko, jakie Willard Grant zajal podczas dyskusji, nie kwalifikowalo sie jako motyw, ale z pewnoscia moglo kryc sie w tej sprawie wiecej niz tylko to, co widac na pierwszy rzut oka. Facet nie potrafi opanowac gniewu, organicznie nie znosi kas chorych... byc moze cos sie za tym jednak kryje. W ciagu dwudziestu minut Patty zdazyla wziac prysznic, ubrac sie i teraz pedzila w strone Salem niemal pustymi o tej godzinie ulicami. Biuro detektywow policji stanowej w Middlesex miescilo sie w malym centrum handlowym w srodmiesciu, w tym samym budynku, co biuro prokuratora okregowego, tyle ze pietro nizej. Patty wstukala swoj kod, weszla do srodka i nie zapalajac gornych lamp, wlaczyla swiatlo w swoim pokoiku. Jej biurko, choc niewatpliwie zarzucone papierami, i tak wydawalo sie schludniejsze od biurek mezczyzn z wyjatkiem tego, ktore nalezalo do porucznika Courta, pedantycznego az do przesady. Powiesila u siebie jeden plakat, ktory przyslal jej brat, zdumiewajace zdjecie Gor Kaskadowych widziane przez wprawione w kamienny mur okno. Dodala nawet do niego karnisz i prazkowane ciezkie zaslony, by uzupelnic iluzje. Patty byla prawie pewna, ze wpadla na jakis trop. Usiadla wygodniej i przez otchlan przestrzeni i czasu zalogowala sie do Systemu Informatycznego Spraw Kryminalnych, zawierajacego niewyobrazalna wrecz liczbe danych nie tylko o przestepcach, lecz takze o zwyklych obywatelach, ktorzy nigdy nie weszli w kontakt z policja. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 53 Juz wkrotce miala zostac prawdziwym ekspertem od niejakiego doktora Willarda Granta. Zaczela od danych komunikacyjnych, czyli rejestracji samochodu. I natychmiast dowiedziala sie, ze doktor Grant ma prawo jazdy wystawione na imie Will, co jej zdaniem samo w sobie oznaczalo naruszenie prawa stanowego. W ciagu pieciu lat dostal dwa mandaty, oba za przekroczenie predkosci. Oba zaplacil. Obecnie mieszkal w Wolf Hollow, a wiec w wiecej niz przyzwoitym osiedlu mieszkaniowym w Fredrickston. Poszla tym sladem i znalazla Maxine Grant, mieszkajaca na Martin Road w Ashford. Od czterech lat, czyli od pamietnej klotni, panstwo Grant albo zyli w separacji, albo sie rozwiedli.Dokumenty z Fredrickston pozwolily to sprawdzic: rzeczywiscie, rozwod przeprowadzono przed dwoma laty. Dwojka dzieci: Daniel i Jessica. Ten sam wiek. Ciekawe. Moze adoptowane? Nie, raczej blizniaki. Ciekawe, pomyslala, gdzie dzieci byly tej nocy, kiedy rodzice poklocili sie tak, ze musiala interweniowac policja? Siedzac w przyjemnie cichym, ciemnym biurze Patty zalogowala sie nastepnie do WMS, czyli Systemu Rejestracji Nakazow Sadowych. Z nie do konca dla niej zrozumiala ulga przyjela informacje, ze na doktora Granta nie wydano zadnego nakazu. Ale awantura z Ashford miala swoje konsekwencje. Majac do wyboru kilka mozliwosci, Patty sprawdzila teraz baze danych Wyrokow Warunkowych (BOP). Rejestrowala ona kazda decyzje sadowa w obrebie stanu i wlasnie laczyla sie z podobnymi biurami we wszystkich stanach. Jej pierwszym przystankiem bylo sprawdzenie Akt Winnych Przestepstw Kryminalnych (CORI), bedacych czescia BOP. Informacja na ekranie pojawila sie niemal natychmiast: Willard Grant (podany adres z Ashford), trzy miesiace zakazu zblizania sie na zyczenie Maxine Grant; wyrok wydano dzien po incydencie opisanym w gazecie. Zapisala to w notatniku. Interweniowala w wielu przypadkach przemocy domowej i uznawala ja za cos odrazajacego, ale to bylo jeszcze przed jej pierwszym sledztwem w sprawie obrzydliwego zabojstwa. Resztka cieplych uczuc, ktorymi byc moze darzyla doktorka jeszcze przed chwila, znikla, za to znacznie bardziej sie nim zainteresowala... jako podejrzanym o seryjne morderstwa. Pierwszym w tej sprawie. Jeszcze kilka minut i jej zainteresowanie zmienilo sie w podniecenie. Przeszukala Miedzystanowy Indeks Informacyjny (III) oraz Narodowe Centrum Informacji o Przestepstwach (NCIC), nie dowiadujac sie z nich niczego, czego juz by nie wiedziala. Zastanawiala sie, czy w tym momencie nie zrezygnowac, ale postanowila sprawdzic ostatnia baze danych: System Rejestracji Przestepstw Kryminalnych (CHSB). CHSB, mieszczacy sie w Chelsea, niedaleko na polnoc od Bostonu, funkcjonowal od polnocy do siodmej rano. Zawieral dane znajdujace sie w innych archiwach, lecz takze te, ktore z roznych powodow nie trafily do Internetu lub po prostu zostaly przeoczone. Z pomoca oficera dyzurnego, mlodego - oceniajac po glosie - mezczyzny, ktory przedstawil sie jako Matthew McDonald, rozpoczela przeszukiwanie bazy CHSB, poczawszy od roku, w ktorym dzis czterdziestojednoletni Willard lub Will Grant skonczyl siedemnascie lat. Po jego dwudziestych pierwszych urodzinach zablyslo kolejne ostrzegawcze swiatelko. Aresztowano go podczas studiow na uniwersytecie stanu Massachusetts w Amherst za przewodzenie strajkowi okupacyjnemu i zajecie gabinetu dziekana. Dwa lata w zawieszeniu i roboty publiczne. O przyczynie strajku nie wspomniano ani slowem, ale gwaltowna akcja przeciw niesprawiedliwosci spolecznej doskonale pasowala do czlowieka dwadziescia lat pozniej udzielajacego sie w Stowarzyszeniu Hipokratesa i walczacego z calych sil z kasami chorych. -Jest cos jeszcze - oznajmil MacDonald siedzacy za biurkiem trzydziesci piec kilometrow na poludniowy zachod od miejsca, gdzie Patty znajdowala sie w tej chwili. - W dodatku do zarzutu blokowania wejscia do budynku publicznego Granta oskarzono takze o atak na funkcjonariusza publicznego i popchniecie go. Oskarzenie nie doprowadzilo chyba do sprawy sadowej, ale tego nie jestem tak calkiem pewien. Nie dostalismy wszystkich raportow. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 54 Patty zapelniala strony notatnika. Kolejne trzy lata i kolejne starcie z prawem: napad na innego studenta zwiazany z paleniem ksiazek.-Paleniem ksiazek? - zdumiala sie Patty. -Taki tu mam raport - wyjasnil MacDonald. - On sie nazywal Streeter... Owen Streeter. Wyglada na to, ze nie wniesiono oficjalnego oskarzenia. Patty zapisala i te informacje. MacDonald przerwal jej, nim zdolala postawic kropke. -Chwileczke... mam tu cos interesujacego. -Co takiego? -Pani faceta zatrzymano jako podejrzanego w sprawie wybuchu w laboratorium medycznym. W tym samym roku. -Aresztowany? -Nie sadze. Ale policji z Amherst zaimponowal wystarczajaco, by umiescila go w bazie danych. -Ciekawe dlaczego? MacDonald milczal przez chwile, a potem powiedzial z wahaniem: -Byc moze wiem. -To niech pan mowi. -Ktos byl w laboratorium podczas wybuchu. Stroz. Zginal. Posrodku kolejnej pustej strony notatnika Patty zapisala wielkimi literami slowo: MORDERSTWO!!! U podstaw liter "M" i "T" dorysowala stylizowane krople krwi. Zapisala jeszcze date i zakonczyla rozmowe, przynajmniej na razie. Nie zapomniala poprosic przyjaznego policjanta, by sprawdzil dalsza "kariere" Granta i zadzwonil do niej, gdyby cokolwiek znalazl. Lada chwila zaczynala sluzbe, a i bez tej sprawy miala powazne zaleglosci w papierkowej robocie. Zywila jednak silne przekonanie, ze trafila na obiecujacy trop, totez postanowila pozostac na razie przy komputerze. Znalazla i zapisala nazwy gazet z Amherst oraz pobliskich miasteczek, w tym Northampton i Springfield, oraz ich adresy sieciowe. Nim zdolala dotrzec do archiwow tych gazet, trzasnely drzwi biura. Nie od razu, ale jednak rozpoznala glosy Jacka Courta i Wayne'a Brasco. -Nic mnie nie obchodzi, Wayne, ze najadles sie przez nia wstydu przed facetami z Norfolk. Nie odsune jej dalej od tej sprawy... chyba ze cos spieprzy. Zablysly wiszace pod sufitem jarzeniowki. Pokoj Patty polozony byl najdalej od drzwi, zaledwie kilka krokow dzielilo go od gabinetu Courta. Brasco pracowal tuz przy drzwiach. -Lepiej pracowaloby mi sie z Sonnenblickiem albo nawet z Tomasettim - mowil wlasnie. -Nie musisz z nia pracowac, Wayne. Wystarczy, zebyscie sie jakos dogadali. Rzuc jej od czasu do czasu jakis okruszek. Pokaz, jak prawdziwi detektywi prowadza sledztwo w sprawie o morderstwo. A jesli dziewczyna sie wychyli, to po prostu odbiore jej sprawe. Party slyszala, jak Brasco chrzaka, siadajac za biurkiem. W korytarzu rozlegly sie kroki Courta, ktore stawaly sie coraz glosniejsze, w miare jak szedl korytarzem do swego pokoju. Kiedy zobaczyl ja za biurkiem, zatrzymal sie. Na jego orlej twarzy wyraznie widac bylo zaskoczenie i namysl, jakby zastanawial sie, ile uslyszala z jego rozmowy z Brasco. -Dzien dobry, Party - powiedzial uprzejmie. -Dzien dobry, poruczniku. - Patty przykryla notatnik dlonia. Nie chcialaby Court dostrzegl slowo MORDERSTWO!!! i jego makabryczna dekoracje. Po chwili zenujacej ciszy policjant usmiechnal sie jakze dla niego charakterystycznym, choc w tym wypadku nieszczerym usmiechem. -O osmej spotykamy sie w sali konferencyjnej. A teraz... nie przeszkadzam w pracy. Podsluchana rozmowa bardzo pomogla jej rozwiazac powazny problem: ile z tego, czego dowiedziala sie o Willu Grancie, ma przekazac zwierzchnikom. Skinela glowa, dajac do zrozumienia, ze juz wie o odprawie, a kiedy trzasnely drzwi do pokoju Courta, zamknela notatnik i wsunela go do torebki. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 55 Rozdzial 9Namietne wystapienie lekarza i lanie spuszczone kasom chorych. Czterystu najlepszych i najinteligentniejszych obywateli miasta, na czele z gubernatorem Johnem A. Fromsonem, w milczeniu i zdumieniu wysluchalo przemowienia wygloszonego przez bostonskiego chirurga w Fanteuil Hali. Doktor Willard Grant w slowach pelnych pasji i szczerego uczucia oskarzyl kasy chorych o stawianie na pierwszym miejscu dochodow, a dopiero potem dobra pacjentow i lekarzy... Artykul znalazl sie na pierwszej stronie tak zwanej sekcji B "Globe", czyli dzialu miejskiego. Kiedy Will wszedl do gabinetu, na jego biurku lezaly dwa egzemplarze, dwa wycinki, przygotowane przez pedantyczna sekretarke stowarzyszenia, Mimi, oraz egzemplarz "Heralda" z tekstem bardzo podobnym do tego z "Globe", jakkolwiek znacznie zwiezlejszym. Zaczal dzien jak zwykle od obchodu; wygladalo na to, ze wszyscy juz slyszeli o jego nieoficjalnym zwyciestwie nad Boydem Hallidayem. Pare osob, w tym dwie pielegniarki, technik z laboratorium i siostra oddzialowa, zaczepilo go i opowiedzialo o wlasnych starciach z kasami chorych. Dwie osoby poinformowaly go, jak bardzo zadowolone sa z funkcjonowania swych kas chorych, tak wspaniale dbajacych o nich i ich rodziny. Nawet ci pacjenci wiedzieli o dyskusji i jej przebiegu. Will robil, co w jego mocy, by przekonac wszystkich, ze nie dokonal niczego niezwyklego, ale po prawdzie dumny byl z tego, jak nieoczekiwanie udalo mu sie zapedzic w kozi rog samego wielkiego Hallidaya. Nie podobalo mu sie jednak, ze wyszlo szydlo z worka i dla wszystkich jest juz Willardem. Nawet w kadrach zdumieli sie i podsmiewali z tego imienia, w koncu zawsze mieli go za Williama. Nie pomoglo mu to, ze klasyk horroru, od ktorego lata temu wzial sie przydomek "Szczurek", doczekal sie remake'u i mial nawet dobre recenzje. Przegladajac dziesiatki e-maili Will zastanawial sie, czy blizniaki znaja jego prawdziwe imie. Pewnie tak. Jesli ja im nie powiedzialem, to dowiedzialy sie od Maxine. Kto jak kto, ale ona z pewnoscia znalazla jakis sposob. Mimi zadbala nie tylko o artykuly prasowe. Zostawila mu takze na biurku dzienna liste obowiazkow. Badanie pacjentow oraz operacja usuniecia tluszczaka z plecow pewnej kobiety nalezaly do lzejszych obowiazkow. Will mial przed soba latwy dzien, dzien bez zawodowych stresow; cos takiego zapisalby sam sobie po pelnym stresow wieczorze... zakonczonym okolo drugiej w nocy. Przegladal liste pacjentow, gdy nagle przypomnial sobie o wizytowce detektyw sierzant Patrice Moriarity i prosbie, zeby do niej zadzwonil. Nie watpil, ze pragnie rozmawiac o serii morderstw, ktorych ofiarami padli wysocy urzednicy kas chorych. W tej sprawie przesluchano juz kilku czlonkow Stowarzyszenia Hipokratesa. Wyjal z portfela wizytowke i przez kilka chwil przygladal sie jej bezmyslnie. Ladna dziewczyna, przypomnial sobie. Pod kamizelka miala pewnie kabure i pistolet. Kiedys kumpel zaprowadzil go na strzelnice, ale poza tym jednym razem Will nigdy nie mial broni w reku. A dla policjanta bron to narzedzie pracy. Przez chwile przygladal sie wizytowce, po czym wetknal ja pod lezacy na stole notes, ale tak by sie pod nim nie schowala i przypominala o sobie od czasu do czasu. Nie marzylby wlasnie teraz wypytywano go o seryjne morderstwa i o poglady na temat finansowania sluzby zdrowia. -Doktorze Grant, tu Mimi. Czy moglby pan przyjsc do izby przyjec? Will natychmiast spelnil jej prosbe. W poczekalni siedziala tylko jedna osoba: Grace Peng czy raczej - przypomnial sobie - Grace Davis. I znow uderzyla go niezwykla zmiana, jaka zaszla w tej kobiecie, ktora zaledwie kilka lat temu byla praktycznie zebraczka. -Moglibysmy porozmawiac chwile? - poprosila. Byla wyraznie poruszona i zdenerwowana. -Jasne. Zapraszam do gabinetu. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 56 Grace usiadla na jednym z dwoch tanich dunskich krzesel - majacych wygladac jakby wykonano je z orzechowego drewna - ktore dekorator wnetrz Jima Katza wybral dla gabinetow.-Moim ubezpieczycielem jest Steadfast Health - powiedziala. -Mialem juz z nimi kontakty. Prawde mowiac, bardzo rzadko wspolpracowal z ta firma, ale kilku pacjentow od nich przyjal. Steadfast Health byla, jesli dobrze pamietal, jedna z najmniejszych kas chorych, lecz przy tym jedna z najbardziej odpowiedzialnych. -No wiec... nie chca zezwolic, by pan wykonywal operacje. -Kiedy sie dowiedzialas? - Od razu przyszlo mu do glowy, ze wczorajsza dyskusja, tak bardzo naglosniona przez media, juz mogla spowodowac niepozadane nastepstwa. -Wczoraj. Na wypadek gdyby gdzies w umowie znalazla sie jakas klauzula wymagajaca uprzedniej zgody na wszystko, zadzwonilam do nich od razu po powrocie do domu. Powiedzialam, ze chce zmienic doktor Hollister na pana. Kobieta, z ktora rozmawialam przez telefon, obiecala, ze wszystko sprawdzi. Zadzwonila do mnie. Powiedziala, ze maja umowe z Excelsius Health i wedlug tej umowy tylko wyznaczony przez nich chirurg moze operowac pacjentow Steadfast Health. Will gapil sie na nia z otwartymi ustami. Co to bylo? Jakas nowa gierka kas chorych? -Jak to "umowa"? - spytal zdumiony. - A co ma z tym wspolnego Excelsius Health? -Z tego, co powiedzial mi lekarz pierwszego kontaktu, wynika, ze Steadfast Health jest za mala, zeby utrzymywac wlasne osrodki leczenia nowotworow, co robi oczywiscie Excelsius Health, wiec po mammografii w klinikach Excelsius, jesli zajdzie taka potrzeba, pacjenci kierowani sa do osrodkow finansowanych przez te kase. Steadfast zapewne jakos refunduje im koszty. -Przeciez to szalenstwo. Jestem na liscie chirurgow i Steadfast, i Excelsius. - Nie wspomnial jednak, ze Excelsius probowala usunac go z listy, przytaczajac rozne przyczyny, wsrod nich nieodeslanie w terminie wlasciwego formularza. -Dla nas nie ma to najmniejszego znaczenia - powiedziala Grace. - Postanowilismy z mezem, ze pan zrobi mi biopsje, nawet gdybysmy sami musieli za to zaplacic. Mamy troche oszczednosci... -Zaraz, chwileczke! - przerwal jej Will. - Przeciez to nonsens. Nie musicie za to placic! Jako pamiatka po poprzednim wieczorze na jego biurku pozostala wielka koperta wypchana mammogramami Grace. Nagle wydalo mu sie nie tylko pelne ironii, ale wrecz zabawne, ze w jej gornym lewym rogu nie dostrzegl stempla Excelsius Health. Jeszcze raz przejrzal zdjecia. Tak, dobrze pamietal, to byl guz, jeszcze maly, ale latwo rozpoznawalny. Biopsja tkanki nowotworowej technicznie bylaby zapewne bardzo prosta, jej usuniecie tez, pod warunkiem ze rak nie zaatakowal wezlow chlonnych. Jesli nowotwor dal przerzuty do wezlow - czesci ukladu limfatycznego drenujacego cale cialo, onkolog musialby zdecydowac, czy najlepszym rozwiazaniem jest wyciecie guza, czy tez calej gornej zewnetrznej czesc piersi. Radiologiem, ktory odczytal mammogramy, zinterpretowal je i skierowal pacjentke do Susan, byl doktor Charles Newcomber. Will przedstawil sie jako chirurg z listy Centrum Walki z Rakiem firmy i bez zbednej zwloki polaczono go z doktorem Newcomberem. Uslyszal w sluchawce glos niemal piskliwy, z wyraznym sladem brytyjskiego akcentu. -Doktorze Newcomber - powiedzial Will, przedstawiwszy sie przedtem uprzejmie. - Jest tu ze mna pani Grace Davis. Pokazala panu szereg zdjec, na ktorych slusznie dostrzegl pan raka. -Z wielka ulga przyjmuje informacje, ze przyznal mi pan racje w tak trudnej sprawie. -Aj! Bardzo mi przykro, panie doktorze. Jestem pewien, iz wie pan, ze nie mialem zamiaru pana urazic. Bardzo przepraszam. - Will oczekiwal, ze jego rozmowca przerwie niezreczne milczenie. Ale nie doczekal sie pomocy. - Tak... coz... dzwonie do pana, poniewaz wynikl pewien problem. To znaczy... skierowal pan pania Davis do doktor Susan Hollister, z ktora czesto wspolpracuje. -Okazalo sie, ze z pania Davis znamy sie od dziesieciu lat. Ze jest miedzy nami cos... cos w rodzaju profesjonalnej wiezi. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 57 -Wzruszajace - skomentowal to stwierdzenie doktor Newcomber.Will poczul, ze sie czerwieni, ale zdolal utrzymac jezyk na wodzy. Newcomber nalezal do rodziny Excelsius Health. Zapewne doskonale wiedzial, co zdarzylo sie w trakcie dyskusji i jak sie zakonczyla. Byc moze byl nawet na sali. -Doktorze, pani Davis jest w tej chwili tu, przy mnie. Pragnie, zebym to ja przeprowadzil operacje. Rozmawialem z doktor Hollister. Z zamiana nie ma najmniejszego problemu. -Obawiam sie, ze to niemozliwe. -Co? -Doktorze Grand, musze przede wszystkim przypomniec panu, ze to Centrum Walki z Rakiem dysponuje zaaprobowana lista lekarzy, z ktorej wybieramy chirurga na podstawie informacji o miejscu zamieszkania pacjenta, a nie jego preferencjach dotyczacych plci lekarza. Doktor Hollister jest na naszej liscie, pana na niej nie ma. Po drugie musze znac osobiscie kazdego z chirurgow, do ktorych kieruje pacjentow. Pana oczywiscie nie znam. Jesli pani Davis ma z tym jakis problem, proponuje, by umowila sie ze mna na szczera rozmowe. Will oniemial. -Doktorze Newcomber... - wyjakal po chwili -...kto jest panskim przelozonym? -Ja tu jestem przelozonym - padla jadowita odpowiedz. -Ale nie pan rzadzi. I nazywam sie Grant, nie Grand! Cisnal sluchawka. Nastepnie zadzwonil do informacji, ktora podala mu numer centrali Excelsius Health. Wczoraj zwyciezyl w starciu z Boydem Hallidayem i nie mial nic przeciwko drugiemu starciu. -Na to im nie pozwole - powiedzial bardziej do siebie niz siedzacej obok Grace Davis. -Excelsius Health - uslyszal w sluchawce. - Lider w efektywnej, pelnej opiece zdrowotnej. Z kim chcialby pan rozmawiac? -Mowi doktor Grant. Prosze polaczyc mnie z panem Hallidayem. -Chwileczke. I rzeczywiscie, po chwili w sluchawce rozlegl sie glos: -Biuro Boyda Hallidaya, w czym moge pomoc? -Mowi Will Grant. Czy moge rozmawiac z panem Hallidayem? -Doktor Willard Grant? Wystepujacy wczorajszego wieczoru? -Owszem. -Ach... oczywiscie. Prosze poczekac. Przez niemal dwie minuty Will siedzial ze sluchawka przy uchu, sluchajac gitarowej muzyki flamenco i przygladajac sie Grace. Zmienila sie, wrecz nieprawdopodobnie sie zmienila, ale przeciez nie ona jedna. W ciagu wielu lat i jako lekarz, i jako ochotnik w Open Hearth poznal bardzo wielu narkomanow i alkoholikow, ktorym nie pomagala kuracja po kuracji, ale wreszcie, w jakims momencie, uwalniali sie od nalogu, co bylo blogoslawienstwem dla nich i ludzi z ich otoczenia. Ba, jego dentysta regularnie zapijal sie na smierc, w ciagu dziesieciu lat hospitalizowany byl kilkanascie razy, a teraz... nie pil od dwudziestu lat i byl kims w rodzaju swietego. Leczyl z czarodziejska wrecz zrecznoscia, a przy tym wspomagal ludzi, ktorzy musieli stawic czolo demonom przeszlosci i przyszlosci. -Doktor Grant? -Tak. -Mowi Marshall Gold. Pan Halliday wyjechal na calodzienna konferencje. W czym moge pomoc? Will wisial na telefonie wystarczajaco dlugo, by znow zaczac sie irytowac. Szybko zaczal tlumaczyc sprawe Grace Davis i relacjonowac rozmowe z doktorem Newcomberem. -Jestem na liscie dostarczycieli uslug medycznych zarowno Steadfast Health, jak i Excelsius, wiec nie widze zadnego powodu, by odmawiac mi opieki nad ta kobieta... -Doktorze Grant... Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 58 -Obiecuje panu, ze jesli Boyd Halliday nie zalatwi tej sprawy, jesli nie uporzadkuje tego waszego balaganu, lepiej, zeby ogladal wiadomosci i czytal gazety, bo w tej sprawie nie zawaham sie przed wykorzystaniem mediow...-Doktorze Grant... - Gold zachowal kamienny spokoj. -Co?! -Bardzo mi przykro z powodu tego nieporozumienia. Pani Davis moze oczywiscie zmienic chirurga, jesli takie jest jej zyczenie. -Co? -Pani Davis moze zmienic chirurga... -Ale Newcomber powiedzial przeciez... -Z przykroscia przyznaje, ze nasza umowa ze Steadfast Health powodowala juz podobne niezreczne sytuacje. Przykro mi tym bardziej, ze sposrod wszystkich naszych lekarzy to pan stal sie ofiara nieporozumienia i to w dzien po dyskusji w Faneuil Hali. Na szczescie w bardzo bliskiej przyszlosci Steadfast Health i Excelsius polacza sie i podobne klopoty skoncza sie raz na zawsze. Wsciekly gniew Willa ulotnil sie nagle bez sladu. -Czy w tej sprawie moze pan podejmowac decyzje w imieniu doktora Newcombera? -Jak juz wspomnialem, nie jest pan pierwszym lekarzem, ktorego spotkala taka nieprzyjemnosc. Skoro znajduje sie pan na naszej liscie, a ze sie pan na niej znajduje, wiem doskonale, oznacza to, ze sprawdzila pana nasza komisja kwalifikacyjna i uznala, ze nie mozna panu nic zarzucic. -Coz... ja... w kazdym razie dziekuje, panie Gold. Bardzo panu dziekuje. Pani Davis bedzie szczesliwa. -Czy moge zrobic dla pana cos jeszcze? -Nie, chyba juz nic. -Doktorze Grant, zapewniam pana, ze nie jestesmy bezdusznymi, chciwymi potworami, jak nas pan przedstawil wczorajszego wieczoru. -Moze rzeczywiscie nie - machinalnie potwierdzil Will i nie zegnajac sie, odlozyl sluchawke. -Wyglada na to, ze mam swojego chirurga. - Grace usmiechnela sie. -I na to, ze ja nim jestem. Tylko dlaczego siedze tu, czujac sie jak idiota, skoro nie zrobilem nic zlego? Przeciez domagalem sie tylko przestrzegania przyslugujacych nam praw. Firma zachowala sie obrazliwie, po czym za swoje zachowanie przeprosila. To takie proste. -Wszystko jest proste oprocz tego, ze swoj zawod i pacjentow traktuje pan powaznie i nie chce, zeby ich panu odebrano. - Wstala i polozyla mu na biurku egzemplarze "Globe" i "Heralda". - Umowie sie na wizyte, zeby mogl pan powiedziec mnie i mezowi, co nas czeka, no i oczywiscie wyznaczyc termin biopsji. Jesli szczescie dopisze, uratuje mi pan zycie po raz drugi. Nie jestem pewna, czy w to wierze, ale podoba mi sie stare chinskie powiedzenie, ze jesli uratowales komus zycie, to jestes odpowiedzialny za niego i za to, co robi, az do konca. Pewnie dlatego, ze oszukales los, ze zabrales mu jego ofiare. Jesli to prawda, to pan, doktorze, musi byc odpowiedzialny za mnostwo ludzi. Nim Will zdazyl cos powiedziec, Grace wyciagnela reke nad biurkiem, delikatnie uscisnela jego dlon i znikla, pozostawiajac po sobie nieuchwytny zapach wiosny. Will jeszcze raz zajrzal do kalendarza, sprawdzajac, co ma do zrobienia dzis rano. Zostalo mu dziesiec cennych minut na przejrzenie wynikow badan, zarzadzen, wytycznych oraz podpisanie stosu rachunkow dla firm, ktore nie uznawaly istnienia pieczatek, podpisow z upowaznienia i w ogole czegokolwiek oprocz sladu atramentu jego wiecznego piora na papierze. Za dwie dziesiata zadzwonil jego telefon, ten przeznaczony wylacznie dla rodziny, najblizszych przyjaciol i lekarzy. -Doktor Grant? - spytal rowny, mechaniczny glos z rodzaju tych pozbawionych ciala i krwi, najwyrazniej maszynowo generowanych glosow teleankieterow, oznajmiajacych, ze wlasnie Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 59 wygrales trzy dni i dwie noce w najnowszym kurorcie w Orlando albo informujacych, ze dostaniesz kredyt hipoteczny na najkorzystniejszych na swiecie warunkach, nawet jesli przedtem odmowily ci wszystkie banki. Tylko ze telefonowano pod numer, ktory moglaby zdobyc wylacznie najcwansza, najbardziej pomyslowa, najinteligentniejsza firma swiata. Will oparl sie pokusie cisniecia sluchawki na widelki.-Kto mowi? - spytal. -Czy rozmawiam z doktorem Grantem? - spytal przerazajacy glos. -Owszem. Z kim mam przyjemnosc? O co chodzi? -Wczoraj wieczorem byl pan wspanialy, doktorze Grant. Naprawde wspanialy. -Prosze mowic normalnym glosem albo odkladam sluchawke. - Niestety, zabrzmialo to znacznie mniej stanowczo, niz mialo zabrzmiec. -Wszystko we wlasciwym czasie, doktorze Grant. Jestesmy z pana dumni. Bardzo dumni. Te firmy musza zaplacic za smierc wszystkich, ktorych zabily. Will powoli osunal sie w krzesle. Swiadomosc, ze byc moze rozmawia z morderca trzech osob, uderzyla go z potezna sila. Mial jednak mentalnosc chirurga, szybko wiec odzyskal przytomnosc umyslu i zaczal zastanawiac sie, co powinien zrobic. Przede wszystkim chwycil pioro i zaczal zapisywac slowa rozmowcy, tak jak je zapamietal. -Czy to ty jestes odpowiedzialny za zabojstwa? - spytal. Musi byc bardzo skupiony, to wiedzial. I przedluzac rozmowe. Co jeszcze? Na marginesie kartki zapisal: ? Mezczyzna? ? Kobieta? Mechaniczny glos... celowo? My... nie "ja". My... nie "ja". Kilka razy... -Trwa wojna - powiedzial glos. - A na wojnie gina ludzie. Te firmy zarabiaja setki milionow, przelewajac krew niewinnych. Zaledwie wczoraj sam pan to powiedzial. Teraz jest pan jednym z nas. Jest pan naszym bratem, towarzyszem broni. Jesli bedzie pan czegos potrzebowal, pomozemy. Jesli my bedziemy czegos potrzebowali, oczekujemy wspolpracy. Gorna szuflada biurka, w glebi po lewej. Oczekujemy, ze przekaze pan wiadomosc o tym, ze prowadzimy swieta wojne. Pomscimy niewinnych. Rozlegl sie cichy trzask, a po nim sygnal. Koniec rozmowy. Ale Will nadal goraczkowo notowal, probujac zapisac jak najwiecej z mrozacej krew w zylach rozmowy. Skonczyl i krytycznie przyjrzal sie kartce. Charakter pisma mial fatalny w kazdych okolicznosciach i pewnie wykpiwano by go z tego powodu, ale na szczescie Gordon Cameron pisal jeszcze gorzej. Starannie poprawil najbardziej nieczytelne slowa. Nieprzyjemnie wilgotna reka otworzyl wskazana szuflade i zajrzal do srodka. Po lewej w glebi, na stosie listow, wycinkow, notesow, zdjec, bloczkow recept, spinaczy, dlugopisow, olowkow i drobnych narzedzi chirurgicznych, lezala zwykla biala koperta, niezaklejona, ze skrzydelkiem wlozonym do srodka. W srodku znajdowaly sie dwa kawalki kart katalogowych, kazda o powierzchni dwudziestu centymetrow kwadratowych. Na jednej flamastrem albo markerem wypisano duza litere "C", na drugiej "N". Swiadomy, ze popelnil blad, dotykajac koperty, Will ostroznie schowal do srodka kartoniki i odlozyl ja na miejsce. Po czym, czujac nieprzyjemny uscisk w zoladku, wysunal wizytowke Patricii Moriarity i siegnal po sluchawke. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 60 Rozdzial 10Szesc minut po tym, jak Will odlozyl sluchawke, pod Fredrickston Medical Arts Building, przy akompaniamencie wycia syren i blysku swiatel podjechali dwaj mundurowi policjanci. Ich zadaniem bylo zabezpieczyc budynek, w ktorym znajdowaly sie gabinety co najmniej kilkunastu lekarzy roznych specjalnosci, apteka, sklep optyczny i cukierenka ze swietnymi rogalikami. Co najmniej do poludnia mnostwo ludzi mialo byc bardzo niezadowolonych. Susan miala w tej chwili zabieg w szpitalu. Jim Katz wzial wolny dzien. Na miejscu pojawil sie jednak Gordon, wlasnie w tej chwili, gdy Will rozmawial z Grace Davis. Teraz nie mogl wyjsc, co wcale go nie cieszylo. Siedzial z zalozonymi rekami przy biurku, na krzesle uginajacym sie pod ciezarem jego wielkiego cielska i gapil sie na przyjaciela z niedowierzaniem. -Wytlumacz mi to raz jeszcze - poprosil. - Co ci przyszlo do glowy, zeby przyjaznie gawedzic z morderca? -Wiesz, Gordon, powiedzialbym raczej, ze bylo odwrotnie. To on... ona... moze oni... popatrz, nawet nie wiem, jak to okreslic... w kazdym razie to raczej on przyjaznie gawedzil ze mna. Poniewaz wczoraj podczas dyskusji powiedzialem to, co powiedzialem, sukinsyn uznal, ze jestem jego duchowym bratem, towarzyszem broni w wojnie z kasami chorych. Mniej wiecej tak to ujal. Prawde mowiac, sluchajac go, nabralem przekonania, ze byl na sali. -Od takiego gadania dostaje sraczki... no dobrze, nie ty gadales, wiec niech beda tylko dreszcze. Jakim cudem dostali sie do tego budynku, a na dodatek do twojego gabinetu? -A spodziewalem sie, ze bedziesz umial jakos wytlumaczyc, co sie stalo. -No, biorac pod uwage jakosc ochraniajacej nas firmy, chyba nie zdziwilbym sie, gdyby bez zadnych przeszkod operowala tu cala komorka terrorystyczna i nikt by tego nawet nie zauwazyl. -Nie wykluczam, ze masz racje. Jak sadzisz, powinnismy sprobowac skontaktowac sie z Jimem? -Na pewno chcialby sie o tym dowiedziec. Jesli do tej pory nie zauwazyles, zwracam twoja uwage na fakt, ze... jakby to powiedziec... lubi wierzyc, ze nad wszystkim panuje. -Poprosze Mimi, zeby go znalazla. W tym momencie przez interkom zglosila sie recepcjonistka. -Doktorze Cameron, czy moze pan przekazac doktorowi Grantowi, ze jest tu detektyw Moriarity i go szuka? -Zalatwione, dziecko. W zamian wyswiadcz nam przysluge i sprobuj zlokalizowac doktora Katza. Patricia Moriarity, profesjonalna w kazdym calu, energicznie potrzasnela dlonia Willa, po czym odprowadzila go w kat poczekalni najbardziej oddalony od recepcji. Miala na sobie krotka czarna skorzana kurtke, czarne spodnie i jasnoniebieska bluze. Will nie potrafil sie powstrzymac. Zerknal na jej dlonie. Nosila tylko jeden pierscionek, na trzecim palcu prawej reki. -Doktorze Grant, ekipa kryminalistyczna bedzie tu lada chwila. Przeszukaja panski gabinet. Czy jest tu jakies miejsce, gdzie moglibysmy spokojnie porozmawiac? -Mamy dwa wolne gabinety lekarskie. Oba nadaja sie do rozmowy. -Pan wybiera. Will poprowadzil ja do gabinetu Susan, znajdujacego sie w glebi korytarza, naprzeciw gabinetu Gordona. Rozmiar pokoju i ustawienie mebli byly niemal takie same tu i u niego, ale Susan dostosowala go do swoich gustow: sciany zdobily reprodukcje sztuki wspolczesnej, w oknie wisialy zaslony ze scenami z paryskich ulic, przy regale stal niski stolik i wygodny fotel. Patricia usiadla na jednym z przeznaczonych dla pacjentow krzesel, Willowi wskazala drugie. Otworzyla notatnik, wyjela sluzbowy dlugopis. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 61 -Doktorze Grant - powiedziala bez zadnych wstepow, nie wspominajac nawet o tym, ze spotkali sie niespelna dwanascie godzin temu - co pan myslal, kiedy wyjmowal pan koperte z szuflady i otwieral ja... nim pan do mnie zadzwonil?Will odetchnal gleboko. Potrzebowal chwili, zeby sie uspokoic. -No... bylem zdumiony, nawet przestraszony ta rozmowa... i chyba po prostu nic nie myslalem. -Glos rozmowcy z niczym sie panu nie kojarzyl? -Wydal mi sie mechaniczny. Prawde mowiac, ktokolwiek dzwonil, mogl rownie dobrze nagrywac sie na komputer i z niego generowac slowa do sluchawki. -Technicznie jest to mozliwe. Nawet notujac slowa rozmowcy, Patty nie spuszczala z niego wzroku. Zdazyla juz wiele dowiedziec sie o doktorze Grancie, o jego gwaltownym temperamencie, o podejrzanym, choc nigdy nieudowodnionym zwiazku z zamachami pociagajacymi za soba ofiary, ale nie spodziewala sie, ze mimo wszystko bedzie roztaczal wokol siebie taka aure wrazliwosci i delikatnosci, najwyrazniej calkowicie autentyczna. Z wysilkiem przypomniala sobie, ze gdyby socjopatom przyznawac dyplomy, nalezalyby sie im przede wszystkim za lagodnosc i szczerosc, o czym zaswiadczylby kazdy znajacy Teda Bundy albo Johna Wayne'a Gracy'ego, ktory uwielbial przebierac sie za clowna i bawic w szpitalach ciezko chore dzieci. Jesli o mnie chodzi - powiedziala sobie stanowczo - ten czlowiek podejrzany jest o serie zabojstw. Poki nie udowodnie, ze popelnil je kto inny. Choc nie bez trudu, Will zachowal spokoj, podczas gdy policjantka zarzucala go pytaniami o to, co robil, kiedy mordowano kolejnych trzech dyrektorow kas chorych. Spodziewal sie tych pytan; zapewne padlyby, nawet gdyby nikt dzis do niego nie zadzwonil. Interesowano sie juz innymi czlonkami Stowarzyszenia Hipokratesa, ale ich nie przesluchiwano w tak zimny, bezosobowy sposob. Zajrzal do kalendarza i powiedzial, ze kiedy gineli Morales i Rising, on mial dyzur w szpitalu. Musial przy tym przyznac, ze dysponujac pagerem, rownie dobrze mogl byc poza szpitalem jak w szpitalu. Gdyby doszlo do sytuacji wymagajacej jego natychmiastowej obecnosci, powstalby oczywiscie powazny problem, ale chirurg zawsze moze kupic sobie troche czasu, dajac instrukcje pielegniarkom i rezydentom. A rankiem w dniu egzekucji Cyrilla Davenporta byl w domu i jak zwykle probowal odespac kilka nieprzespanych nocy. Moriarity zapisala jego odpowiedzi, po czym raz jeszcze kazala mu dokladnie opowiedziec o tym, co dzialo sie tuz przed ostatnia niesamowita rozmowa telefoniczna, a takze w trakcie niej i pozniej. Zadawala pytania wrecz zimnym tonem; nawet najdrobniejsza proba wprowadzenia jakiejs lzejszej nutki, rozluznienia atmosfery, byla likwidowana w zarodku. Wystarczylo kilka chwil bezwzglednego przesluchania, by zapomnial, jak bardzo dzialala na niego naturalna, niepodkreslana w zaden sposob uroda i by zdal sobie sprawe z tego, ze detektyw Moriarity nie wierzy, by z morderstwami laczyla go tylko telefoniczna rozmowa. -Doktorze Grant, prosze mi powiedziec raz jeszcze, dlaczego panskim zdaniem mamy do czynienia z wiecej niz jednym morderca. Will zajrzal do notatek i przypomnial, ze rozmowca poslugiwal sie sformulowaniami: "my" i "nas". -I nie ma pan pojecia, skad morderca mial numer telefonu panskiej prywatnej linii? -Nie, nie mam. Ale to przeciez nie jest kombinacja do sejfu w Fort Knox. Zna go pare osob. -I nie wie pan, jak zabojca badz wspolnik zabojcy mogl dostac sie do panskiego gabinetu? -Obsluga tego budynku zarabia pewnie z osiem piecdziesiat na godzine. Niewiele kosztowaloby naklonienie kogokolwiek, by wlozyl mi do szuflady biurka cos tak niewinnego jak zwykla koperta. Cholera, biorac pod uwage, ile zarabiam, mogliby sklonic do tego nawet mnie. -Nie ma w tym nic smiesznego, doktorze Grant. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 62 -I nie ma nic smiesznego w tym, ze insynuuje pani, jakobym byl zdolny zabic troje ludzi - nie wytrzymal Will.-A zabil ich pan? -Nie. Po co mialbym dzwonic do pani w sprawie rozmowy telefonicznej, ktorej nigdy nie bylo? Po co mialbym wkladac koperte do biurka? -Szalency zyja w swym wlasnym swiecie, doktorze. Predzej czy pozniej wiekszosc seryjnych mordercow chce zwrocic na siebie uwage, wielu pragnie takze udowodnic, ze sa sprytniejsi od nas. Wowczas zaczynaja sie gierki... Pan na przyklad twierdzi, ze dzwonil do pana morderca. -Nie jestem szalencem. Nikogo nie zabilem. Moze powinienem rozmawiac z pania w obecnosci adwokata? -Jesli pan sobie zyczy? W tym momencie w drzwiach pojawil sie Wayne Brasco wygladajacy jak dzielny szeryf, wlasnie zabierajacy sie do porzadkow w Dodge City. Mial na sobie dzinsy z szerokim, recznie robionym skorzanym pasem z wielka srebrna sprzaczka w ksztalcie podkowy, zamszowa kamizelke i kowbojskie buty ze skory aligatora. Wscieklym spojrzeniem przeszyl najpierw Party, potem Willa. -Dlaczego mnie o tym nie zawiadomilas? - warknal, majac na mysli prowadzone przez nia przesluchanie. Jezu! Party czula, jak sie rumieni. Cholernie glupio, kiedy w ten sposob przywoluja cie do porzadku, zwlaszcza przy podejrzanym. -Kiedy zadzwonil doktor Grant z informacja o alfabetycznych listach, ciebie nie bylo w biurze. Uznalam, ze sprawe trzeba zalatwic jak najszybciej, wiec zadzwonilam do laboratorium kryminalistycznego i poprosilam Tomasettiego, zeby cie natychmiast zawiadomil. No i chyba tak zrobil. Patty wyciagnela z torby notatki, dotyczace przeszlosci Willa Granta. Az do tej chwili liczyla, ze zatrzyma je dla siebie przynajmniej do czasu, kiedy bedzie miala szanse dokladniej zbadac sprawe, sprawdzic, czy doktorek przeskrobal cos pomiedzy sprawa o wybuch w laboratorium a zakazem zblizania sie wniesionym przez zone. Teraz, z powodu rozmowy i koperty, niezaleznie od tego, czy byla oryginalna, czy tez zawczasu przygotowana przez doktora Granta, wszystko sie zmienilo. Im dluzej bedzie odcinac detektywa Brasco od informacji, tym gorzej dla niej. -To jest Grant? - spytal szorstko Brasco, ignorujac wzmianke o Tomasettim. Party tylko jeknela w duchu i przedstawila sobie obu mezczyzn. -Porucznik Brasco prowadzi sledztwo w sprawie seryjnych morderstw dyrektorow kas chorych - wyjasnila wsciekla, ze w ogole musi tlumaczyc cos temu wypierdkowi. Brasco nie wyciagnal reki. -Wiec o co tu chodzi? - zwrocil sie bezposrednio do Willa. -To... ja... go... przesluchiwalam... - powiedziala Patty, cudem zachowujac spokoj. -A teraz ja go przeslucham. To zadanie funkcjonariuszy prowadzacych sledztwo. Will przyjrzal sie dziewczynie zazenowany. Moze i nie byl najbardziej towarzysko wyrobionym czlowiekiem na swiecie, ale chama rozpoznawal na pierwszy rzut oka. -Najpierw musze z toba pomowic, Wayne. -To mow. -Na osobnosci. Pozostawili Willa samego w gabinecie Susan Hollister. Znalezli sobie ustronne miejsce, z dala od ekipy kryminalistycznej i dwoch mundurowych pilnujacych, by pracownicy nie wchodzili nikomu w droge. Patty zastanawiala sie przez chwile, czy nie zaczac ofensywnie, nie domagac sie od Brasco przeprosin za jego zachowanie w obecnosci doktora Granta i za to, ze nie zadzwonil do niej spod domu Cyrilla Davenporta. Ale w koncu tylko oparla sie o sciane, wyciagnela notatki. Z Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 63 geby Brasco, nienalezacej do najsubtelniejszych, bez problemu wyczytala, ze powinna je przedstawic na odprawie, w obecnosci porucznika Courta. Detektyw byl ograniczony, moze nawet tepy, ale z pewnoscia sprytny.Mozecie brac Patty na widelec, panie i panowie. Wyglada na to, ze jest dobrze wypieczona, pomyslala. -No wiec pozwol, ze cos tu sobie uporzadkujemy - powiedzial Brasco. - Znalazlas faceta, w ktorego zyciu powtarzaja sie akty gwaltu, faceta zwiazanego z morderstwami dokonanymi przez jakas grupe, obecnie aktywnego czlonka innej podobnej grupy, jakos tak przypadkiem nienawidzacego kas chorych, i uznalas, ze to informacje do tego stopnia nieistotne, ze nie podzielilas sie nimi z zespolem? -No, bo przeciez... przeciez chcialam zdobyc cos wiecej... dobrze, niech ci bedzie. Tak wlasnie bylo. Brasco uniosl dlonie w gescie znaczacym "sama chcialas". -Przejmuje przesluchanie podejrzanego - oznajmil. -Czy moge byc przy nim obecna? -Moim zdaniem jak na jeden dzien osiagnelas wystarczajaco wiele. Przesluchaj obsluge. A pozniej obgadamy to wszystko z Jackiem. -Ty tu rzadzisz - przyznala dziewczyna. -Zebys wiedziala. Pokonana w kolejnej rundzie walki z Waynem Brasco, Patty zbierala swe rzeczy i przygotowywala sie do opuszczenia biur Fredrickston Surgical Associates, zastanawiajac sie nad znaczeniem dwoch ostatnich liter. Caly ten ciag musial byc fragmentem dluzszej frazy: powiedzenia, moze nazwy jakiegos miejsca albo firmy. Z calej grupy sledczej na miejscu pozostala tylko ona, lecz nie chciala odejsc. Wyczuwala, ze lada chwila moze zostac odsunieta od sprawy zabojstw dyrektorow kas chorych. Mozesz zrobic tylko to, co mozesz zrobic, siostro - powiedziala sama do siebie. Nic ponadto. Swiat jest pelen Wayne'ow Brasco i Jackow Courtow. Jesli chce cos osiagnac, musi nauczyc sie sama sobie z nimi radzic. No to do diabla z nimi, pomyslala. Podeszla do drzwi. Jesli zechca odebrac mi te sprawe, beda musieli mocno sie napracowac. -Pani sierzant? Will stal moze krok, moze poltora za nia. -Tak? -Czy moglaby pani poswiecic mi kilka minut? Zalegala z raportami, musiala opisac w nich wszystko to, co zdarzylo sie w ciagu ostatnich kilku godzin, czekala ja odprawa z udzialem porucznika Courta i innych oficerow zwiazanych ze sprawa ostatniej serii morderstw... -Spiesze sie. Moze... -To wazna sprawa. -Trzeba bylo przedstawic ja detektywowi Brasco. -Postanowilem nie przedstawiac jej detektywowi Brasco. Szczere spojrzenie lekarza sprawilo, ze Patty nieco sie zmieszala. Musiala raz jeszcze przypomniec sobie, ze socjopaci czesto cechuja sie wielkim urokiem osobistym. -No dobrze, chyba moge pana wysluchac. Wie pan, na ogol strzezemy sie ludzi probujacych wbijac klin miedzy czlonkow zespolu. Nazywamy to "dzieleniem". -Prosze wybaczyc mi, ze to mowie, ale nie odnioslem wrazenia, by porucznik Brasco traktowal pania jak czlonka swojego zespolu. -Mozemy przejsc do panskiego gabinetu? Will usiadl za biurkiem. Policjantka zajela krzeslo naprzeciw niego. -Musze powiedziec - rozpoczal - ze rozmowa z pani przyjacielem to doswiadczenie raczej przerazajace. Zaloze sie, ze nie slynie on z subtelnosci. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 64 -Ma inne dobre strony.-Jest przekonany, ze to ja zabilem tych ludzi. -A zabil ich pan? -Prosze pani, ja lecze ludzi. Jesli mam chwile czasu, bawie sie takze z moimi blizniakami, pracuje w kuchni dla bezdomnych, ktora pomagalem zalozyc, a jesli spotkam kogos nieszczesliwego lub skrzywdzonego, staram sie mu pomoc. -Milo to slyszec - powiedziala Patty obojetnym glosem i nagle zdala sobie sprawe z tego, ze rzeczywiscie milo jej bylo to slyszec. -Na rozmowe ze mna porucznik Brasco przyszedl uzbrojony w zdumiewajaca znajomosc pewnych szczegolow z mojego zycia. Nie lubie tego czlowieka, ale musze przyznac, ze doskonale potrafi odrobic prace domowa w bardzo krotkim czasie. -I? -Nie odrobil jej do konca. -Powiedzial mu pan o tym? -Porucznik byl tak agresywny, ze balem odezwac sie do niego chocby jednym slowem pod nieobecnosc adwokata. Mnie nie stac na to, zeby zmienic w samochodzie zuzyte klocki hamulcowe, wiec co tu mowic o adwokacie? -Byc moze obejdzie sie bez niego. -Mam szczera nadzieje, ze tak. I wlasnie dlatego chcialem rozmawiac z pania. -Powinien pan byl porozmawiac z Brasco. -Czy wie pani, jakie Brasco ma informacje na moj temat? -Ja... tak. Wiem. -Wie pani o zakazie zblizania sie, ktory zdobyla zona? -Wiem. Z najnizszej szuflady biurka Will wyjal teczke. -Przyznaje, ze mam temperament - rozpoczal wyjasnienia - ale przy Maxine jestem jak pluszowy mis. Maxine potrafi wybuchnac jak wulkan. Tego wieczoru, kiedy sasiedzi wezwali policje, dostala ataku szalu wlasciwie bez powodu. Wyrzucila za okno garnek i waze, ale oczywiscie sie do tego nie przyznala. Wrecz przeciwnie, kiedy przyjechala policja, cala wine zrzucila na mnie. Policjanci nalegaliby wystapila o zakaz zblizania. Gliniarz i sad nawet mnie nie wysluchali. - Popchnal teczke w jej kierunku. - Nastepnego dnia zlozyla wniosek o jego uchylenie. Nalegal na to nasz doradca malzenski, ktoremu powiedziala prawde. Na wypadek gdybym kiedys tego potrzebowal... na szczescie nie potrzebowalem... poprosilem dwoch naszych najblizszych przyjaciol o zlozenie w obecnosci notariusza oswiadczen, ze w ich obecnosci zona rzucila sie na mnie niemal tak wsciekle jak tamtego wieczoru. Na szczescie jej gniew nigdy nie obracal sie przeciw dzieciom. Zreszta slyszalem, ze znacznie lepiej panuje nad soba teraz, kiedy wprowadzil sie do niej kochanek. Patty przejrzala dokumenty. Imponujacy zbior. Wiedziala oczywiscie, ze w przypadku zakazow zblizania policja i sady automatycznie staja po stronie zony, po czym dopiero wyjasniaja sprawe. Ogolnie rzecz biorac, byla to postawa sluszna, ale zdarzalo sie, ze mezow karano niesprawiedliwie. -Sa tez inne sprawy - powiedziala, czujac, jak jej niechec do tego mezczyzny maleje, rosnie zas niezadowolenie z samej siebie. Powinna jednak pogrzebac glabiej, nim przekazala informacje Wayne'owi. - Na przyklad aresztowanie na uczelni za napasc na funkcjonariusza policji. -Protestowalismy przeciw wyrzuceniu z pracy czarnego wykladowcy - odparl Will, usmiechajac sie zmeczony. - Popchnalem nie policjanta, ale faceta z uniwersyteckiej ochrony. Prowokowal nas, szturchal palka. Pchnal mnie, no to ja pchnalem jego. Doslownie zaplatal sie we wlasne nogi i upadl. Swiadkow tego zajscia mialem dobra setke. Prawda w koncu wyszla na jaw i to on dostal wyrok w zawieszeniu. - Will wyjal z szuflady kolejna teczke, znacznie grubsza od Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 65 poprzedniej. Widnial na niej duzy napis: "Odnowienie licencji medycznej". - Przygotowalem te dane - wyjasnil - bo kiedy ubiegamy sie o licencje na uprawianie zawodu lekarza lub jej odnowienie, wypelniamy formularz, w ktorym jest pytanie o aresztowania.Oprocz informacji o incydencie przed gabinetem dziekana znajdowalo sie tam mnostwo dokumentow dotyczacych bojki w szkole medycznej, zakonczonej aresztowaniem Willa, a potem uwolnieniem go od zarzutow. -Ten gosc byl chory psychicznie. No i znacznie silniejszy ode mnie. Pobil mnie niemal do nieprzytomnosci. Pol roku pozniej wyrzucono go za klamstwa i powtarzajace sie akty przemocy. -Chyba w panskiej obecnosci z ludzi wylazi to, co w nich najgorsze. -Pewnie mozna tak powiedziec, ale na szczescie znam takich, ktorzy nie zgodziliby sie z pani opinia. -Jest jeszcze jedna sprawa. Laboratorium. Will spojrzal w niebo blagalnie. -Brasco omal nie urwal mi przez to glowy. Zupelnie jakby zobaczyl dwa przypadkowo skojarzone przez komputer slowa "Grant" i "morderstwo", no i przestal szukac. Patty oblizala spierzchniete wargi. -Prosze mowic dalej. -Na studiach bylem aktywista spolecznym i, do diabla, bylbym nim do dzis, gdybym mial szanse. W szkole medycznej zorganizowalismy akcje protestacyjna, przede wszystkim przeciw firmom farmaceutycznym, rozdajacym niezamoznym studentom torby lekarskie z calym wyposazeniem, ale i wyraznie widocznym firmowym logo. Przyjelismy nazwe z komiksu, "Liga Sprawiedliwosci", ale tak naprawde niczego nie osiagnelismy. Najwazniejszy byl dyplom. Wkrotce po wybuchu jakis "anonimowy informator" doniosl gazecie, ze to my jestesmy wszystkiemu winni. -Ale to nie byliscie wy? -Nie - odparl Will po prostu. - Nie my. Ci z gazety najpierw strzelali, potem zadawali pytania. Jak pani przyjaciel Brasco. To nie Brasco, to ja, pomyslala Patty. -Czy odkryto, kto to zrobil? -Lekarz, ktorego wyrzucono z laboratorium, poniewaz falszowal wyniki, przez co utracilo ono spory grant. Gazety duzo o tym pisaly. Nie mam wycinkow, ale z pewnoscia latwo bedzie je znalezc. -Z pewnoscia - powtorzyla cicho Patty. -Pani cos do mnie mowila? -Nie, nic. Czasami mowie do siebie. Czy moge zatrzymac panskie dokumenty, by pokazac je detektywowi Brasco? -Zrobie kopie i przesle je pani. Mam pani wizytowke. -Niech pan zrobi kopie i zatrzyma je. Jesli, jak pan twierdzi, morderca ustanowil pana swym rzecznikiem, bedziemy sie czesto spotykac. -Cala przyjemnosc po mojej stronie - powiedzial Will i po raz pierwszy w jego oczach pojawil sie blysk rozbawienia. A Patty po raz pierwszy nie odwrocila wzroku. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 66 Rozdzial 11Jesli nic nie zrobiles, nie masz sie czego bac. Will nie pamietal, ile razy slyszal te maksyme z ust rodzicow... ani ile razy powtarzal ja swoim dzieciom. Jesli nic nie zrobiles, nie masz sie czego bac. No coz... on tez nic nie zrobil - jesli nie liczyc podniesienia sluchawki - wiec czego sie teraz boi? Odpowiedz na to pytanie byla prosta: trojka poteznych, bogatych dyrektorow kas chorych zostala zamordowana i na policje z pewnoscia naciskano, by wreszcie kogos aresztowala. Motyw, okazja, sposob. Uroczy porucznik Brasco rzucil sie na niego jak mastyf na kosc, podkreslajac az do znudzenia, ze on, Will, doskonale spelnia dwa z trzech "warunkow na podejrzanego". A jesli chodzi o trzeci - warczal jak prawdziwy mastyf - to przeciez kazdy glupi potrafi pociagnac za spust. Kazdy glupi potrafi wejsc do Internetu i w ciagu kilku godzin nauczyc sie, jak wysadzic cos w powietrze. -Dlaczego nie oszczedzi pan nam czasu i klopotu? Niech pan sie przyzna, uspokoimy ludzi, a panu udzielimy wszelkiej mozliwej pomocy. -Dlaczego mialbym zwariowac i sam sobie wlozyc do szuflady te kartki? -Niech mnie pan nie zmusza do udzielenia odpowiedzi, doktorze Grant. Will przedstawil policjantce zgromadzone przez siebie dokumenty poznym rankiem. Odniosl przy tym wrazenie, ze dziewczyna moze byc dla niego portem podczas burzy, moze malym, ale jednak portem. Ale nawet jesli uwierzyla, ze morderca probuje go wykorzystac, to nie miala odpowiedniej sily przebicia. Brasco chyba nie przykladal wagi do jakiejkolwiek jej opinii. Nikogo nie zaskoczylo, ze Will znow znalazl sie na liscie dyzurow zarowno grupy, jak i jako zastepca w naglych wypadkach. Wieczor okazal sie przyjemnie pracowity. Dziewiecdziesiatkadziewiatka o jedenastej kazala mu zastapic lekarza z izby przypadkow naglych, zajal wiec jego miejsce. Opatrzyl zarowno zwyciezce w barowej bojce, jak i jego ofiare, zbadal kobiete skarzaca sie na bole brzucha, zajal sie nawet dzieckiem dowiezionym z wysoka goraczka i ustabilizowal jego stan do przyjazdu pediatry. Intensywna praca kazala mu skupic sie na tym, co musial zrobic, a nie na chlodnym, mechanicznym glosie w sluchawce i refleksjach, jak to jest zabic nie jednego czlowieka, lecz trojke ludzi. Patty uswiadomila mu, jak wazne sa wypisane na kartonikach litery, oraz zdradzila szesc pierwszych po tym, jak obiecal, ze nikomu o tym nie powie. Podczas krotkich przerw w pracy probowal ulozyc osiem liter w jakas sensowna calosc, ale mu sie nie udalo. O drugiej, czujac nagly przyplyw zmeczenia, poszedl do pokoju lekarskiego i padl na kanape. Kiedy jazgotliwie zadzwonil telefon, przerwal mu trzygodzinny erotyczny sen, w ktorym glowna role grala zielonooka brunetka, ubrana niemal wylacznie w podramienna kabure z wielkim pistoletem. Trzy godziny bez przerwy? Zdumiewajace. Operatorka centrali przepraszajacym tonem przypomniala mu, ze prosil o obudzenie o piatej pietnascie. Nim Will zniszczyl swa reputacje, wyzywajac ja od wariatek, przypomnial sobie, co ma do zalatwienia o osmej. Jesli kogos z rakiem trzustki mozna nazwac szczesciarzem, to z pewnoscia byl nim Kurt Goshtigian. W wiekszosci wypadkow, gdy ten rodzaj raka dal rozpoznawalne objawy, pacjentowi mozna juz bylo tylko zlozyc kondolencje, ewentualnie leczyc go paliatywna chemioterapia. U tego pacjenta guz rozpoznano przypadkiem, podczas badan tomograficznych, po tym jak na budowie, na ktorej pracowal, rozhustana belka uderzyla go w dolna czesc klatki piersiowej. Nabila panu Goshtigianowi sinca i wiekszej krzywdy mu nie uczynila, ale ujawnila nowotwor we wczesnym stadium, ulokowany w tak zwanej glowie trzustki. Od tamtej pory minal tydzien. Will mial zamiar usunac go chirurgicznie, metoda Whipple'a. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 67 Wzial prysznic, przebral sie w czysty fartuch, w barku przy sali naglych przypadkow jak zwykle wypil kawe i sok pomaranczowy i zjadl paczka w towarzystwie konczacej dyzur nocnej zmiany. Ku swemu zdumieniu spotkal tam Gordona z broda pokryta cukrem pudrem jak broda Swietego Mikolaja sniegiem. Opowiadal pielegniarkom swoj ulubiony zart, ten o Ianie MacGregorze, ktory pijany siedzial na ulubionym stolku przy barze i ze smutkiem mowil ciezkim szkockim akcentem.-... Widzicie ten pomost, o tam? - pyta MacGregor. - Wybudowalem go tymi rekami. I co, moze mowia o mnie, ze jestem MacGregor budowniczy pomostow? Nieee! A widzicie te piekna szope na lodzie? Moje dzielo, od poczatku do konca. I co, moze mowia o mnie, ze jestem MacGregor budowniczy pieknych szop na lodzie? Nieee! I... popatrzcie tylko na ten mocny mur. Sam stawialem go kamien po kamieniu. I co, moze mowia o mnie, ze jestem MacGregor mistrz murarski? Nieee! Ale wystarczy jedna nedzna koza... Will rozesmial sie wraz z innymi. Wprawdzie slyszal ten dowcip tak czesto, ze moglby wrecz uchodzic za eksperta, ale Cameron opowiadal go tak wspaniale, ze za kazdym razem wydawal sie swiezy. -Gordon, co ty tu robisz o tej nieludzkiej godzinie! -Obudzilo mnie chrapanie Kristine. Wprawdzie ona twierdzi, ze to moje chrapanie obudzilo nas, sasiadow i cala kupe nieboszczykow z cmentarza przy naszej ulicy, ale ja wiem lepiej. Poniewaz moce tego swiata zamierzaja skazac mnie za to, ze nie przygotowalem jeszcze wypisow, i poniewaz nastepne dwadziescia do trzydziestu godzin musze spedzic, rozplatujac wszystkie zaplatane przez ciebie wezly gordyjskie, uznalem, ze lepiej zaczac wczesniej i wczesniej skonczyc. -Kristine wazy nie wiecej niz szescdziesiat piec kilogramow - powiedzial glosno Willie. - Jakos nie potrafie wyobrazic sobie, by chrapala glosniej niz wrobelek... jesli w ogole chrapie. Osobiscie stawiam na tego tu Szkota. Czy komus z was udalo sie ocalic chocby jednego lizaka? -Musielismy je sila odbierac doktorowi Cameronowi. Gdyby nie my, sam pozarlby wszystkie, ale jeden udalo sie nam ocalic. -Hej, Gordon, wiesz przeciez, ze lizaki przynosza mi szczescie. Nie zaczynam zadnego powazniejszego zabiegu bez lizaka. -Mea culpa, przyjacielu. Tylko wez pod uwage, ze nie ty potrzebujesz szczescia, lecz biedaczek, nad ktorym znecasz sie na stole operacyjnym. -Tez racja. Ale tak naprawde Will wcale nie zartowal z tym lizakiem. Od kiedy pamietal, zawsze mial jakies talizmany i maskotki, byl przywiazany do ceremonii i rytualow. Przesady go nie paralizowaly, nie mialy nawet wiekszego wplywu na jego zycie, ale kiedy raz w miesiacu chodzil na pokera z przyjaciolmi, wkladal szczesliwa koszule, a przed operacja musial miec lizaka. Po pietnastu minutach rozmowy i wysluchaniu kolejnego szkockiego dowcipu Cameron poszedl do malego pokoiku obok archiwum popracowac nad historiami choroby, a Will skierowal sie do biblioteki. Operacja metoda Whipple'a, ktora mial przeprowadzic na Kurcie Goshtigianie, nalezala do najbardziej skomplikowanych zabiegow chirurgicznych. Opracowano ja w latach trzydziestych. Trzustka nie jest wyraznie anatomicznie oddzielona od otaczajacych ja elementow ukladu pokarmowego: pecherzyka zolciowego, dwunastnicy, przewodu zolciowego wspolnego, a czasami nawet zoladka. Po usunieciu glowy trzustki oraz czesci sasiednich narzadow zszywa sie pozostale fragmenty z jelitem cienkim, by mogly podjac swe naturalne funkcje. Zarty Gordona, wykpiwajace dokladnosc, wrecz perfekcjonizm, jakimi wykazywal sie Will przy stole operacyjnym, mialy swoje podstawy, ale i bez nich operacja metoda Whipple'a mogla trwac od czterech do szesciu godzin. Will przeprowadzil samodzielnie - lub bral udzial jako pierwszy asystent - mniej wiecej pietnascie takich zabiegow, mial wiec czas i okazje, by nabrac pewnosci siebie. Niemniej sama chirurgia - i ludzka anatomia - to rzeczy skomplikowane, wiec z pewnoscia warto bylo przed Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 68 zabiegiem zapoznac sie z najnowszymi osiagnieciami medycyny. Przed operacja metoda Whipple'a nalezalo takze koniecznie przeprowadzic badanie laparoskopowe, by upewnic sie, ze rak ogranicza sie do glowy trzustki. Gdyby okazalo sie, ze dal przerzuty do sasiednich narzadow lub przestrzen pozaotrzewna, oznaczaloby to, ze jest nieoperacyjny i ze zabiegu nie powinno sie, a nawet nie wolno przeprowadzac.Po czterdziestu minutach lektury i przeprowadzeniu calej operacji w wyobrazni, Will poczul przyplyw energii i wiedzial, ze jest juz gotow do dzialania. Zadzwonil do blizniakow, zyczac im milego dnia; przy okazji obgadali plany na reszte wspolnego weekendu. Nastepnie odwiedzil swoich trzech hospitalizowanych pacjentow, po czym skierowal sie na oddzial operacyjny, ktory miescil sie we wschodnim skrzydle budynku. Dzieki hojnemu darowi wdziecznej rodziny pokoj przygotowawczy chirurgow, podobnie zreszta jak sala operacyjna, byl prawdziwym dzielem sztuki: miekka wykladzina, trzy prysznice, laznia. Zgodnie z rytualem, od ktorego chyba nigdy nie odstapil, Will zostawil portfel i zegarek w szafce, zawiazal najpierw lewa tenisowke, jednorazowy pokrowiec na obuwie naciagnal najpierw na prawa noge, zawiazal czepek przed wlozeniem maski, a na koncu nalozyl okulary ze szklem powiekszajacym, ktorych uzywal tylko na sali operacyjnej. Nastepnie przez piec minut siedzial z zamknietymi oczami, oddychajac gleboko, spokojnie, nie probujac wygnac z glowy nieposlusznych mysli, ale starajac sie zrelaksowac i dziekujac Bogu za to, ze dal mu mozliwosci i talent niezbedne do zostania chirurgiem. Do umywalni przedoperacyjnej wchodzil, czujac rozkoszny spokoj, graniczacy niemal z euforia. Niczego innego sie nie spodziewal, choc dzis jego uczucia byly jakby bardziej intensywne. Kiedy Will wchodzil do umywalni, Kurta Goshtigiana wwozono na wozku na sale operacyjna. Gordon, czysciutki i w czysciutkim stroju chirurga, stal po drugiej stronie szklanych drzwi wraz z rezydentem, ktorego zadaniem bylo przygotowanie pacjenta i przykrycie pola operacyjnego. Will tak szybko wyszedl z umywalni, ze nie tylko dogonil wozek, ale nie zdazyl zahamowac i wpadl na niego tuz przed drzwiami sali operacyjnej. Goshtigian byl poteznie zbudowanym piecdziesiecioczteroletnim mezczyzna, z tatuazami na wielkich bicepsach i szerokich ramionach. Jego czarne, krotkie wlosy siwialy na skroniach, siwy zarost swiadczyl o tym, ze nie golil sie od kilku dni. Will sciagnal maske i przeprosil pacjenta za to, ze wpadl na niego tak brutalnie. -To mi sie zdarzylo po raz pierwszy - tlumaczyl, zastanawiajac sie jednoczesnie, czy nie zlamal jakiegos tabu, wypadajac z umywalni w takim pospiechu. Goshtigian, polprzytomny po przygotowaniu do operacji, oblizujacy suche wargi, usmiechnal sie i poklepal go po dloni. -Po prostu nie moze sie pan doczekac, kiedy zacznie mi pan grzebac we wnetrznosciach - powiedzial. -Wytniemy tego raka, Kurt. Bedziesz jak stary. -Jak nowy? -Co? -Powiedzial pan "stary", kiedy mial pan na mysli "nowy". Will nie mial pojecia, o czym jego pacjent mowi. Srodki przedoperacyjne zaczynaly najwyrazniej dzialac. -Oczywiscie - powiedzial uspokajajaco. - No, pan jest juz gotowy, wiec ide sie umyc. Moj asystent, doktor Cameron, juz na pana czeka. Zaraz do was dolacze. Zalozyl maske i wrocil do umywalni. Cudowne uczucie pewnosci siebie i pelnej kontroli nad swiatem nie opuszczalo go, a wrecz przeciwnie, stawalo sie coraz mocniejsze. W polowie czterominutowego mycia rak nagle zdal sobie sprawe, ze po raz kolejny zlamal rutyne, tym razem przez uzycie nasyconej srodkiem antyseptycznym szczotki najpierw do prawej reki, a dopiero potem do lewej. Dziwne, pomyslal. Nic wielkiego, ale mimo to dziwne. Kiedy tylem wychodzil z umywalni na sale operacyjna, brzuch pacjenta byl juz umyty i ogolony, przemyty srodkiem dezynfekcyjnym i pokryty sterylna serweta. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 69 Carrie Patel, najlepszy anestezjolog zespolu, wlasnie usypiala Kurta. Z pomoca pielegniarek Will nalozyl fartuch, dal go sobie zawiazac na plecach i dal sobie zalozyc gumowe rekawiczki, oczywiscie najpierw lewa. Gordon, jak zwykle, gadal bez przerwy.-No i co, maly, jestes gotowy na Whipple'a? Pewnie nie wiesz, ze mial na imie Allan. Moze ten drobiazg przyda ci sie na egzaminie... Will usmiechnal sie pod maska, choc byl doskonale swiadomy faktu, ze nie slyszy wszystkiego, co jego gadatliwy przyjaciel mial do powiedzenia. Ale swietnie pracowalo sie z nim w sali operacyjnej. Po pierwsze jako chirurg byl szybki i zreczny, a jako asystent mial nieslychana wrecz intuicje. Po drugie jego zachowanie relaksowalo zespol i dawalo mu poczucie pewnosci siebie, nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Wstepna laparoskopia poszla latwo i wykazala to, czego Will z calego serca zyczyl pacjentowi: ani sladu przerzutow do sasiednich narzadow. Ale podczas operacji Will zorientowal sie, ze nie mysli dostatecznie jasno i ze rece lekko mu drza. Niski poziom cukru we krwi? - pomyslal przelotnie. Przeciez zjadl to, co zwykle, wiec nie wydawalo sie to zbyt prawdopodobne. A moze wirus? Nie, zawrot glowy nie wystarcza do zdiagnozowania wirusa. Na szczescie nadal czul sie ogolnie dobrze i byl nastawiony entuzjastycznie. -Wszyscy gotowi? No to swietnie. Dziesiatke prosze, Beth. -Co? - spytala pielegniarka. Will nagle sie zirytowal. -Poprosilem o dziesiatke. Skalpel numer dziesiec. Powiedzial to znacznie bardziej gniewnie, niz zamierzal. A pielegniarka obrzucila go spojrzeniem znacznie bardziej gniewnym niz zwykle w takiej sytuacji i wlozyla mu skalpel do reki gwaltowniej niz zazwyczaj. Stojacy po przeciwnej stronie stolu Gordon wyczul rodzace sie napiecie. -Dobra, Will - powiedzial. - Tniemy. Pierwsze naciecie, choc duze, bylo dokladnie takie, jak planowal. Po zalozeniu saczkow i powstrzymaniu krwawienia Will przecial otrzewna, by dostac sie do tego, co znajdowalo sie pod nia. Do tej pory niezle, choc wcale nie czul sie niezle. Wrecz przeciwnie, zaczelo go mdlic... i coraz bardziej krecilo mu sie w glowie. Po raz pierwszy w karierze zaczal sie zastanawiac, czy da rade dokonczyc operacje. Uzywajac klamer i retraktorow, wraz z Cameronem rozchylil krawedzie naciecia. Odsuneli wnetrznosci, ukryte tuz pod powierzchnia otrzewnej, uzywajac do tego wilgotnych recznikow, odslaniajac okrwawione pole operacyjne, blyszczace w ostrym swietle lamp. Will mial zupelnie wyschniete usta. Patrzyl na obnazone narzady: trzustke, zoladek, watrobe, pecherzyk zolciowy, na tetnice, zyly i nerwy. Przed operacja wyobrazil ja sobie dokladnie od poczatku do konca. Teraz nie wiedzial, od czego powinien zaczac. -Wszystko w porzadku? - zapytal zaniepokojony Cameron. Will zerknal na niego znad maski. -Ja... nagle... nie czuje sie dobrze... -Podac ci basen?... Chcesz odejsc? -Co? Znow ten straszny zawrot glowy. Przed oczami zrobilo mu sie ciemno. Will poczul, ze robi mu sie niedobrze, ze uginaja sie pod nim kolana. Chcial cos powiedziec, ale spod jego maski wydobyly sie tylko jakies ciche, nieartykulowane dzwieki. Chwycil sterylne okrycie ciala pacjenta, zatoczyl sie, zachwial i upadl twarza w krwawe pole operacyjne. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 70 Rozdzial 12W przerazajacej, absolutnej czerni pojawil sie dzwiek, jakies glosy, ktore odzyskujacy przytomnosc Will zaczynal powoli rozumiec. Potem pojawilo sie upiorne uczucie... nie mogl oddychac. Gardlo zatykalo mu cos wielkosci sekwoi. Probowal poruszyc ramionami, ale nadgarstki stawialy mu dziwny opor. Juz na samym poczatku studiow obserwowal pacjentow intubowanych lub podlaczonych do respiratora, niektorych nieprzytomnych, innych polprzytomnych, i zastanawial sie, co czuja. Nawet rozmawial z kilkoma, przygotowujacymi sie powoli do wypisania i doszedl do wniosku, ze odczuwane przez nich bol, strach i poczucie beznadziejnosci sa prosta funkcja ilosci podanych im lekow. Od czasu do czasu, zwlaszcza w przypadku rozedmy, ulga zwiazana z mozliwoscia zaczerpniecia wreszcie glebokiego oddechu, czynily te cierpienia znosnymi, ale w wiekszosci wypadkow zwlaszcza pierwsze chwile byly przerazajace i czlowiek dlugo uczyl sie radzic sobie z nieszczesciem. No, teraz juz nie bedzie musial nikogo pytac, jak to jest. Przycisnal jezykiem twarda gume wsunieta w usta obok rurki intubacyjnej, zapobiegajaca jej przygryzieniu. Szybko odzyskiwal swiadomosc i zaczal sobie przypominac, jak strasznie poczul sie w sali operacyjnej. Przestal oddychac, w kazdym razie niewiele brakowalo, zeby przestal. Zdolal opanowac bol i panike, co moglo oznaczac, ze podano mu odpowiednie leki. Czy rzeczywiscie dopiero teraz oprzytomnial? Z wielkim wysilkiem rozchylil powieki i nim wzrok zdolal mu sie wyostrzyc, juz wiedzial, ze znajduje sie na sali intensywnej opieki medycznej. Lampy swiecily slabo jak za dnia. Dwie opiekujace sie nim pielegniarki rozmawialy ze soba. Czy to byl wylew? - spytal sam siebie. Czy to mu sie wlasnie zdarzylo? Wylew krwi do mozgu? Powoli sprawdzil, jak funkcjonuja rece i nogi. Nie bylo z tym zadnych problemow. Ciecie! Zaslabl, strasznie zaslabl, upadl na pole operacyjne. Widzial krew i wstegi wnetrznosci, coraz blizsze i blizsze. Wiecej nic. Jak dlugo byl nieprzytomny? Co sie stalo z jego pacjentem? Rozchylil powieki jeszcze troche szerzej. Wraz z powracajaca swiadomoscia roslo tez uczucie niewygody, dusznosci, jakby ktos przyciskal mu gardlo. No i pojawila sie naglaca potrzeba: musial sie wysiusiac. Hej, uspokoj sie, powiedzial sam sobie. Niemozliwe, by lezal podlaczony do respiratora na sali intensywnej opieki medycznej bez zalozonego cewnika. Spokojnie. Nacisk na pecherz byl niemal tak straszny jak intubowanie. Doktor Grant nigdy jeszcze nie byl pacjentem w szpitalu. Pomyslal nawet, ze do tej pory nie umial odpowiednio wspolczuc tym, ktorym przydarzylo sie to nieszczescie. Rozmawiajace ze soba pielegniarki znal doskonale: Anne Hajjar i Donna Lee. Uderzyl glowa o porecz lozka. Donna podbiegla do niego szczesliwa, ze wreszcie odzyskal przytomnosc. Krotko ostrzyzona blondynka o wyrazistych rysach, Donna wyszla za maz pod czterdziestke. Byla zaprawiona w bojach weteranka sali intensywnej opieki medycznej. Jak wiekszosc pielegniarek zwracala sie po imieniu do wiekszosci lekarzy, oprocz tych najwiekszych sztywniakow. -Will, poznajesz mnie? Jestem Donna. Witamy w swiecie zywych. Will skinal glowa, dajac znac, ze rozumie jej slowa. -Czy cos cie boli? Obrocil dlon, wskazujac rurke. -Ken Millstein juz sie toba zajal. Badania krwi wygladaja calkiem dobrze, wiec moze wyjme ci te rurke, kiedy dostane wszystkie wyniki. Na razie bedziemy ci podawac odpowiednie srodki. Will potrzasnal glowa. Nie. Zadnych "odpowiednich srodkow". Poradze sobie bez nich... byle nie za dlugo. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 71 -Dobrze, Will, ale niedawno tez jakby oprzytomniales i probowales zerwac rurki. Dlatego dostales srodki, no i dlatego skrepowalismy ci rece.Rozumiem. -Jeszcze raz sprobujesz takiego numeru, a bedziemy musialy dac ci po glowie. Wiesz, co ci sie stalo? Nie. -Podczas operacji dostales jakiegos ataku. Niemal natychmiast straciles przytomnosc, a po paru minutach przestales oddychac. Natychmiast przewiezlismy cie do sali przypadkow naglych. EKG wyszlo normalnie, wiec zawal to nie byl, a rentgen klatki piersiowej nie wykazal zachlysniecia. Musisz wiedziec cos wiecej w tej chwili? Will poruszyl palcami obu rak, zwracajac uwage na to, ze zostal skrepowany. -Anne? Anne Hajjar, smukla, brazowooka, zawsze pogodna i usmiechnieta, zmaterializowala sie niczym duch po drugiej stronie lozka. Uscisnela dlon Willa. To ona byla jego faworytka wsrod wszystkich szpitalnych pielegniarek. -Hej, czlowieku, milo znow cie spotkac w swiecie zywych. Kiedy cie tu przywieziono, mocno sie przestraszylysmy. -Chce, zeby uwolnic mu rece - powiedziala Donna. - Uswiadomilam mu, ze jesli wyrwie te tu rurke, zle sie to moze skonczyc. -Podejrzewam, ze pozniej nie wyrwalby juz niczego. - Anne z usmiechem oswobodzila jedna reke Willa. Gdy tylko pielegniarki go uwolnily, Will natychmiast uniosl prawa reke i uczynil nia gest taki, jakby pisal. Donna znikla i szybko wrocila z plikiem historii chorob na podkladce. Wreczyla go choremu wraz z dlugopisem. W tym momencie przy boku Anne pojawil sie internista, Ken Millstein, szczuply mezczyzna po Harvardzie, rowiesnik Willa, choc o dobre pietnascie centymetrow od niego nizszy, lysiejacy i gustujacy w zbyt luznych garniturach. Ken i Will z zonami przyjaznili sie od czasu, gdy poznali sie w szpitalu w Fredrickston; Millsteinowie nalezeli do tej rzadkiej grupy ludzi, ktorzy po rozwodzie Grantow nie zajeli strony ktoregos z malzonkow. -Dzien pelen niespodzianek - zauwazyl Ken obojetnym glosem. Ano, tak - napisal Will. - Jak dlugo tu leze? -Mniej wiecej dwie godziny. Musze przyznac, ze porzadnie nas wystraszyles. Jak tam pacjent? -Gordon nie wyszedl jeszcze z sali operacyjnej. Zdaje sie, ze zadzwonil do Jima Katza i poprosil go o asystowanie. Wyglada na to, ze za ten twoj ostatni skok dostales dziesiatke od rosyjskiego sedziego. Bardzo smieszne. -Masz jakis pomysl, co moglo ci sie stac? Bo ja nie mam zadnego. Nie. Jeszcze nigdy nie stracilem przytomnosci. -Will, to nie byla zwykla utrata przytomnosci. Przestales oddychac. Cisnienie krwi postanowilo cie opuscic, i wowczas Steve Edelstein, bo to on mial dyzur, nakazal cie intubowac. Fajny facet. -Chorowales kiedys na cos, o czym powinnismy wiedziec? Na astme. W dziecinstwie. -Uczulenie na leki? -Nie. -Dobrze sie czujesz? -Troche zamroczony. -I nic dziwnego. - Millstein sprawdzil zrenice przyjaciela, potem serce i pluca. - Cos ci powiem. Zlecilem tyle badan laboratoryjnych, ze twoj ubezpieczyciel wyznaczy prawdopodobnie nagrode za moja glowe. Gdy tylko dostane wyniki, sprowadze anestezjologa i wyjmiemy ci te rurke. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 72 Co z cewnikiem?-Najpierw intubacja. Bardzo mi przykro. Chcesz cos dostac? Byle niewiele - napisal Will. -Piatka morfiny, Donna. Jesli to konieczne, powtarzamy. Dzieki. -Byles tylko dobrze sie trzymal, przyjacielu - powiedzial Millstein. - Spokojnie, dowiemy sie, co ci sie przytrafilo. Dzieki podawanej dozylnie morfinie Will to pograzal sie w rozkosznym snie, to odzyskiwal przytomnosc. Czasami snil: wyscigi samochodowe, zielonoglowy sedzia skazujacy go za cos na wieloletnie wiezienie, plywanie w blekitnych falach Morza Karaibskiego u boku kobiety w jakis sposob przypominajacej Patty Moriarity. W pewnej chwili, w srodku niepokojacego snu, w ktorym ktos wlasnie mial mu obciac dlonie, obudzil sie i dostrzegl pochylonego nad nim, zatroskanego Gordona. -Czesc, maly. Mocno przestraszyles mnie i reszte zespolu operacyjnego. Ciesze sie, ze dochodzisz do siebie. Jak poszla operacja? -Pacjent powinien przezyc kilka kolejnych godzin, ale to wszystko, co moge na razie powiedziec. Jim mi pomogl. Asystowal. Musielismy polaczyc kilka przerwanych naczyn krwionosnych, potem skonczylismy Whipple'a. Facet stracil sporo krwi, cisnienie kilkakrotnie niebezpiecznie spadlo. To ja porwalem te zyly? -Twoj leb walnal w ciecie jak jakis pieprzony meteoryt. Nie ma cudow, cos musiales popsuc. Ale za wielkich klopotow nam nie sprawiles. Najpierw opanowalismy krwawienie, a potem zaczelismy osuszac pole operacyjne jak szaleni. Infekcja jest nieunikniona, ale od czego mamy specjalistow od infekcji i antybiotyki? Poza tym nie wygladasz na kogos, komu pysk oblazly zlowrogie zarazki. A w ogole to jak myslisz? Co sie stalo? Nie wiem. -Dobra, oszczedzaj energie i nie pisz tyle. Pogadamy, kiedy wyciagna ci te rurke. Kto sie toba zajmuje? Millstein. -Dobry jest. Troche za chudy jak na moj gust, ale bystry. Dobra, chlopcze, teraz pojde do sali pooperacyjnej sprawdzic, jak sie ma nasz pacjent. Dzieki, Gordon. -Tylko zeby mi sie to nie powtorzylo. Zmarnowales mi fajna pare gaci. Pojawila sie Donna Lee i odciagnela Camerona na bok, tak ze Will nie mogl ich widziec. -Nie wierze! - uslyszal zdumiony glos Gordona. - Nie...! Wyobrazil sobie, jak pielegniarka ucisza Camerona, przykladajac palec do ust. Postukal w porecz lozka, by zwrocic na siebie ich uwage. Co sie dzieje? -Nic takiego - powiedziala Donna lodowatym glosem. - Doktor Millstein zaraz z toba porozmawia. Rurka dokucza. Dajcie mi cos, nim przyjdzie. -Bedzie za chwile. Zamknij oczy, odprez sie i nie dotykaj rurki! Pielegniarka znikla, nim zdazyl cokolwiek napisac. Co takiego powiedziala, ze Gordon nie mogl w to uwierzyc? Dlaczego nie podaje mu tej minimalnej ilosci srodkow, ktore ulatwilyby mu zniesienie intubacji. Skad ten nagly chlod? Przesunal sie na lozku. Robil wszystko, by zapomniec o tym, jak bardzo dokucza mu gardlo i pecherz. Lezal nieruchomo, probujac nie myslec o Kurcie Goshtigianie. Z tym pacjentem laczyly go calkiem przyzwoite stosunki, ale znali sie od niedawna. Gdyby nawet pan Goshtigian wyzdrowial, Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 73 jego prawnik moglby skonstruowac calkiem niezla sprawe z tego, ze Will spowodowal koniecznosc przeprowadzenia dodatkowych zabiegow chirurgicznych, zastosowania silnych, potencjalnie niebezpiecznych dla zycia pacjenta antybiotykow, by juz nie wspomniec o przedluzonej anestezji. Mimo to jednak zaden sedzia nie uznalby go za winnego, skoro do wypadku w sali operacyjnej doszlo z powodow zdrowotnych pozostajacych poza jego wiedza i kontrola. Will byl bardzo dumny z tego, ze mimo iz pracowal w zawodzie wysokiego ryzyka, nigdy jeszcze nie zostal zaskarzony w imieniu ktoregokolwiek ze swoich pacjentow. Nad kazdym chirurgiem ciagle wisi przeciez zagrozenie procesem o blad w sztuce.Nawet bez srodkow znieczulajacych zaczal odplywac w sen. Przez chwile przed jego oczami przewijal sie jakby film z sali operacyjnej, po czym pojawila sie uspokajajaca ciemnosc. Wszystko bedzie dobrze - powtarzal sobie. Przez kilka najblizszych dni, moze nawet tygodni, beda robic mu rozne badania, to oczywiste, ale te badania nie wykaza przeciez ani raka mozgu, ani zmian naczyniowych w mozgu, ani krwotoku, ani arytmii. Ten incydent pozostanie w ludzkiej pamieci jako przypadek prostego zaslabniecia spowodowanego moze przez wirusa, moze przez zmeczenie albo odwodnienie, albo czynniki, ktore nigdy nie zostana odkryte. Tego rodzaju slabosc okreslano zbiorczym terminem "zespol wazowagalny", oznaczajacym fizjologiczna reakcje wiazana ze stresem wywolanym przez straszna wiadomosc lub obrzydliwy widok. W takich wypadkach nagle, potezne wyzwolenie energii elektrycznej wzdluz nerwu blednego powoduje rozszerzenie naczyn krwionosnych brzucha i nog i gwaltowny naplyw krwi do tych naczyn. Skutkiem tego jest nagly spadek cisnienia krwi skutkujacy utrata przytomnosci, bedacej decyzja mozgu, ktory broni ukrwienia przez odcinanie doplywu krwi do ciala. "Zespol wazowagalny" myslal Will, nie broniac sie przed ogarniajacym go snem. Tak, to musi byc to. Taka bedzie z pewnoscia ich diagnoza. -Will? Po lewej stronie lozka stal Ken Millstein, a obok niego Anne Hajjar, patrzaca na Willa z kamienna obojetnoscia sfinksa. Po prawej pojawil sie anestezjolog, Ramon Bustamante, wyraznie ponury. Will otworzyl oczy. Widzac wokol siebie przyjaciol, pokazal im z wysilkiem wyprostowane kciuki. Nie zareagowali. Cos sie stalo. Cos zlego... -Will, doktor Bustamante usunie rurke, a potem porozmawiamy. Anestezjolog z Filipin zrobil krok do przodu, przeklul igla opaske balonowa przytrzymujaca rurke w gardle ponizej strun glosowych Willa. Zapobiegala ona takze zassaniu zawartosci zoladka do pluc. -Siostro Hajjar, czy zapasowa rurka jest gotowa? - spytal Bustamante. -Tak, doktorze. -Balon sprawdzony? -Tak. -Ssanie? -Gotowe. -Doskonale, doktorze - powiedzial anestezjolog obojetnym glosem. - Prosze kaszlnac, kiedy powiem... i... teraz! Will odkaszlnal slabo. Pien sekwoi znikl z jego gardla. Kaszlal i dlawil sie, pielegniarka zas osuszala jego usta i gardlo twarda plastykowa rurka. Wreszcie, ze lzami w oczach, Will opadl na poduszke, lapiac wielkie hausty powietrza. Bustamante osluchal mu klatke piersiowa, by upewnic sie, ze nie doszlo do zapadniecia pluca, a potem wyszedl bez slowa. Anne Hajjar wsunela Willowi do nosa koncowki przewodu tlenowego, sprawdzila cisnienie krwi, skinela glowa na znak, ze jest zadowalajace, i szybko wyszla za anestezjologiem. Przez dobre pietnascie sekund Millstein stal nieruchomo i tylko przygladal sie Willowi. -Mozesz mowic? - spytal w koncu. Will odchrzaknal najmocniej, jak potrafil. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 74 -Jasne - wychrypial. Nagle zaczal sie czegos strasznie bac.-To dobrze. Mam juz wiekszosc wynikow badan krwi, oczywiscie lacznie z badaniem na narkotyki. -No, tu wynik bedziesz mial negatywny. -Mozesz mowic, co chcesz, Will, ale byl pozytywny. Will poczul, jak jego serce przestaje bic. -Niemozliwe! -Fentanyl. Bardzo duze dawki. Fentanyl! Jeden z najsilniejszych narkotykow. W formie plastrow uzywany jako srodek przeciwbolowy, w kroplowce sluzacy do usypiania pacjentow na sali operacyjnej, przed intubacja. Silnie uzalezniajacy. Smiertelnie niebezpieczny; z jego przyczyny zmarl niejeden anestezjolog, ktory eksperymentowal z lekiem, stopniowo powiekszajac aplikowane sobie dawki. -Przeciez ci mowie, ze to niemozliwe. Nigdy nie bralem srodkow przeciwbolowych silniejszych od tylenolu. -Dwie rozne probki - powiedzial spokojnie Millstein. - Obecnosc fentanylu potwierdzona w obu zarowno przez chromatograf gazowy, jak i spektometr masowy. Kiedy traciles przytomnosc, stezenie we krwi bylo bardzo wysokie. Will, co do tego nikt z nas nie ma zadnych watpliwosci. Will wymacal kontrolke lozka i uniosl sie do pozycji polsiedzacej. -Przeciez to jakies szalenstwo! Ja nic nie biore! -Nie rozumiem, jak moglaby nastapic jakas pomylka. - Millsteina nic nie wyprowadzalo z rownowagi. - Moge probowac ci pomoc, ale wylacznie pod warunkiem, ze powiesz mi cala prawde. Narkotyki! To oczywiscie wyjasnialo chlod pielegniarek i anestezjologa. Will czul, jak miesnie karku napinaja mu sie z gniewu i strachu, jak zaciska sie gardlo. -Znasz mnie od lat, Ken. Musisz mi uwierzyc. Millstein tylko potrzasnal glowa. -Sluchaj, nie mam pojecia, co o tym myslec - powiedzial powoli. - Doswiadczenie nauczylo mnie, zeby powtarzac badania, ktorych wyniki sa zaskakujace, totez wlasnie to zrobilem. Ale... gdybym nie ufal naszemu laboratorium, kiedy wykonuje badania kilkakrotnie i otrzymuje identyczne wyniki, to rownie dobrze moglbym spakowac walizki i poszukac sobie innego zajecia. -To nie byla moja krew! Millstein znow potrzasnal glowa. Dopiero teraz Will dostrzegl w jego oczach smutek. -Mocz tez zbadalem. Pobrany prosto z cewnika. Przekazany zgodnie ze wszelkimi zasadami sztuki. Pilnowany na kazdym kroku. I w tym wypadku wynik byl pozytywny. Zdecydowanie pozytywny. Will, zrozum, to, co sie dzieje, po prostu mnie przeraza. Nawet nie probuje wyobrazic sobie skutkow. Powiedzialem wszystko Sidowi Silvermanowi, a on zawiadomil policje. Jesli jeszcze sie nie pojawili, to z pewnoscia wkrotce tu beda. -Jezu wszechmogacy! Silverman, dyrektor szpitala, byl pieszczoszkiem co najmniej kilku kas chorych. Nie wahal sie otwarcie krytykowac Stowarzyszenie Hipokratesa, a juz szczegolnie Willa. -Sluchaj, w tej chwili nie moge stawic czola ani pieprzonemu Silvermanowi, ani pieprzonej policji. Wypusccie mnie stad. Powiadomie Amerykanskie Stowarzyszenie Medyczne. Przynies formularz! -Will, spokojnie... -Zadne takie! Ja sie stad wynosze! Nie zwazajac na cewnik, kroplowke i straszny bol glowy, Will chwycil porecze lozka. Probowal usiasc i opuscic nogi na podloge. -Rece! - krzyknal Millstein, chwytajac jego dlon ze zdumiewajaca sila. W ciagu kilku sekund szpitalny pokoj wypelnili umundurowani ludzie, a kazdy probowal go powstrzymac. Przed oczami Willa pojawila sie czyjas reka trzymajaca strzykawke. Bezradnie wpatrywal sie, jak dlon wklada igle do koncowki kroplowki i przyciska tloczek. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 75 Chwile pozniej z rozkosza zanurzyl sie w cieple, ciemne morze. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 76 Rozdzial 13-Pani chyba zartuje, pani sierzant. Benois Beane siedzial w swym gabinecie w starym skorzanym fotelu, patrzyl na Patty i potrzasal glowa z niedowierzaniem. -Nie zartuje. Byl nacpany po uszy bardzo silnym narkotykiem. Narkotykiem, do ktorego dostep w zasadzie moga miec tylko lekarze. Od chwili gdy po raz pierwszy podali sobie dlonie, Patty polubila dyrektora Open Hearth. Byl taki niewinnie otwarty, a jego twarz swiadczyla o madrosci i doswiadczeniu, ktore musialy narodzic sie w trudnych czasach. Zadzwonila do niego i pojechal do kuchni, zatrzymujac sie przedtem na oddziale intensywnej opieki medycznej szpitala Fredrickston. Wkrotce po tym, jak Jack Court i Wayne Brasco przypiekali ja na zywym ogniu za zatrzymanie dla siebie informacji o przeszlosci Willa Granta, dzieki telefonowi od ojca dowiedziala sie o ostatnim przedziwnym zwrocie akcji w sprawie morderstw dyrektorow kas chorych: przedawkowaniu narkotyku przez glownego podejrzanego. Wraz z nia na nerwowym, wrecz gwaltownym spotkaniu z Courtem i Basco byl Sean Digby, mlody, pelen zapalu detektyw, ktorego dolaczono do zespolu pol roku po tym, gdy znalazla sie w nim Patty, i ktory zostal natychmiast zaakceptowany. Digby po raz pierwszy uczestniczyl w ich burzy mozgow i nietrudno bylo zgadnac dlaczego. Mial zajac jej miejsce, gdyby zdarzyla sie jej kolejna wpadka. Wezwanie go bylo dla niej ostrzezeniem: stapasz po bardzo kruchym lodzie. Nie chciala podejmowac zadnych dzialan bez zgody Brasco i Courta, wiec poprosila ich o pozwolenie na sprawdzenie, co rzeczywiscie dzieje sie w szpitalu w Fredrickston. Odpowiedz mozna bylo przewidziec. -O co chodzi? - oburzyl sie Brasco. - Marnujesz nasz czas, bo chcesz sprawdzic faceta, ktory jest w spiaczce? Ciekawe, co jeszcze wymyslisz. Poprosisz o pozwolenie na wysmarkanie nosa? Court okazal sie bardziej wyrozumialy. -Wiesz, Patty - rzekl - w tej sprawie moglabys wykazac wiecej niezaleznosci. Nie musisz zwracac sie do nas ze wszystkim. Wystarczy to, co najwazniejsze. Nic dziwnego. Dostanie kopa, jesli wplacze ich w te sprawe, jeszcze mocniejszego, jesli ich w nia nie wplacze. Czy dlatego, ze jest kobieta? Ze jest corka swojego ojca? Ze ma magisterium z prawa kryminalnego? Ze lubi dzialac niezaleznie? Zapewne i tak, i nie. I nic nie mogla na to poradzic, zupelnie nic. Pozostalo jej stawiac krok za krokiem po sciezce, ktora uznala za prowadzaca do celu. W kazdym razie nie wolno jej zrezygnowac. To nie wchodzilo w rachube. Kiedy pojawila sie na oddziale intensywnej opieki medycznej szpitala, Will nadal spal pod wplywem podanych mu srodkow. Rozmawiala z pielegniarkami; wszystkie bez wyjatku wydawaly sie zaszokowane tym, co stalo sie w sali operacyjnej i co wykryly pozniejsze badania krwi i moczu, ale takze rozczarowane i rozgniewane. Will Grant z pewnoscia nie byl pierwszym lekarzem, ktorego polubily i nauczyly sie szanowac, a ktory, jak sie okazalo, ukrywa problem z alkoholem i narkotykami, ale najwyrazniej nikt przed nim nie ujawnil swych slabosci w tak spektakularny sposob. -Z pewnoscia chcial tylko sprobowac, tak dla frajdy, i przypadkowo przedawkowal - powiedziala Anne Hajjar spokojnie i rzeczowo. Niewatpliwie udawala. Patty szybko sie zorientowala, ze nikt z zespolu nie podejrzewal, iz cos takiego moze sie zdarzyc. Jesli Will Grant mial jakies wady jako lekarz, to tylko te, ze za bardzo sie przejmowal i za bardzo cierpial, kiedy cos poszlo nie tak, no i spedzal zdecydowanie zbyt wiele czasu w szpitalu. Poza tym i jako lekarz, i jako czlowiek pozostawal poza wszelkimi podejrzeniami. -Nim to sie stalo - mowila dalej Anne - uwazalysmy doktora Granta za najlepsza partie. Poza konkurencja, choc nie wychodzil ze szpitala na tak dlugo, zeby umawiac sie z dziewczynami. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 77 -Obawiam sie, ze teraz bedzie mial na to az za duzo czasu - wtracila Donna Lee. - Mam nadzieje, ze przy okazji skorzysta tez z jakiejs pomocy.I jak tu wyrobic sobie opinie o doktorze Willu Grancie? Rozumiejac mniej niz kiedykolwiek, Patty udala sie na spotkanie z Benois Beanem, ktorego znalazla po odkryciu, ze Will otrzymal niemal nikomu nieznana nagrode bohatera przyznana mu przez Boston Celtics za prace w Open Hearth. Po rozmowie, ktora przeprowadzila z nim w jego biurze, byla juz prawie calkiem przekonana, ze nie mial nic wspolnego z zabojstwami dyrektorow kas chorych. Tylko ze teraz zdarzylo sie cos dziwnego: najpierw zazyl silny narkotyk, a potem usilowal przeprowadzic operacje. Czy prawdziwy Will Grant moglby wstac i podniesc reke? -Pani sierzant, na stale pracuje u nas dwudziestu osmiu ludzi i jeszcze kilka setek wolontariuszy. Moge sie zalozyc, ze zaden z nich by nie uwierzyl, ze Will Grant wzial narkotyki i poszedl operowac. -Nic nie rozumiem - przyznala. - W jego krwi wykryto narkotyk. Bez zadnych watpliwosci. -Nic mnie to nie obchodzi - odparl Beane. - Nawet jesli tak bylo, to ktos mu ten narkotyk podal. -Ale jak? -Nie mam pojecia. Moge jednak dowiesc... no, w pewnym sensie... ze Will nie bierze narkotykow. -Slucham. -Kilka miesiecy temu, chyba trzy, jedna z naszych stalych wspolpracowniczek, Sophie Rennet, zmarla po dlugiej walce z rakiem. Leczyl ja Will, robil, co mogl, ale rozpoznanie przyszlo za pozno i od poczatku nie mial szans. No i pewnego wieczoru, kiedy byl tu z nami, zadzwonil ktos z rodziny Sophie. Powiedzial, ze odeszla. Pojechalismy obaj do jej mieszkania zlozyc kondolencje, poza tym Will mial wystawic swiadectwo zgonu, zeby pracownicy domu pogrzebowego mogli zabrac cialo. Kiedy wychodzilismy, podszedl do nas jej syn. Dal nam zapakowane w pudelko lekarstwa Sophie, powiedzial, ze im sa juz niepotrzebne, a komus moga sie przydac. W pudelku byly narkotyki, mnostwo narkotykow. Kiedy przyjechalismy na miejsce, Will rozbil wszystkie fiolki mlotkiem, a pigulki splukal w toalecie. Bylem przy tym. -Przeciez rownie dobrze mogl powiedziec, ze zabiera lekarstwa do swojego gabinetu! -No wlasnie. Swego czasu znalem narkomanow, mnostwo narkomanow i zaden z nich nie wyrzucilby takiego skarbu. Moim zdaniem czegos to jednak dowodzi. Patty pomyslala, ze w logice Beane'a mozna by znalezc kilka dziur, ale w glebi serca wiedziala, ze nie moga miec wiekszego znaczenia. -Na pewno odzyskal przytomnosc? -A co to ma za znaczenie? Kiedys musi odzyskac. Tak charakterystyczny wysoki, piskliwy glos dyrektora szpitala, Sida Silvermana, wdarl sie w cudowna cicha, spokojna ciemnosc. Ten drugi, rownie kpiacy jak niespokojny, nalezal do Donny Lee. Pielegniarka z drugim stazem i Silverman, ktory byl kiedys endokrynologiem w tym szpitalu; znali sie od lat. Teraz polaczylo ich cos jeszcze: zdecydowana niechec do Willa Granta. Will wyczul, ze znow skrepowano mu rece i nogi. Niech to szlag. -Przed chwila bylem w sali pooperacyjnej - mowil wlasnie Silverman. - Pacjent nie wyglada najlepiej, prawde mowiac, jest z nim kiepsko. Cisnienie krwi jakos nie chce sie podniesc. Mowi sie nawet, ze przewieziemy go z powrotem na sale operacyjna, rozetniemy i sprawdzimy, czy nie ma krwotoku wewnetrznego. -Straszne! - Donna az zadrzala. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 78 -Fakt, nie da sie ukryc. Straszne. Jesli zejdzie z tego swiata, to rodzina pewnie wykupi nasz szpital.-Watpie, czyby im na tym zalezalo. No dobra, wchodz. Niczego mu nie dawalismy, wiec chyba nie spi zbyt gleboko. Will nie otwieral oczu, ale wyczul, ze Silverman podchodzi do lozka. Wyobrazil sobie, jak dyrektor patrzy na niego z gory, jak wydatny brzuszek wypycha kamizelke trzyczesciowego garnituru. -Witam na oddziale intensywnej opieki medycznej, Sid - powiedzial. Nie otworzyl oczu od razu, tylko po chwili, bardzo wolno. - Przypuszczam, ze dla ciebie nie ma to zadnego znaczenia, ale nigdy w zyciu nie zazylem fentanylu. -Wyszedl w krwi i w moczu - odparl spokojnie Sid. - Masz jakies wytlumaczenie, ktore moglbym przedstawic radzie nadzorczej? Zbiera sie za godzine? -Nie biore narkotykow. Sluchaj, moglbys troche mnie podniesc? Czuje sie tak, jakbym lezal na kamieniu ofiarnym i czekal na ostateczny cios. Silverman wahal sie przez chwile, ale podniosl zaglowek. -A skoro przy tym jestesmy, Sid, popros pielegniarki o rozwiazanie mi tych rzemieni. Nie zamierzam sprawiac klopotow, obiecuje. -Przywolam je, kiedy skonczymy. Pytalem, czy potrafisz wyjasnic obecnosc fentanylu w probkach. -Moze ktos podal mi go w sniadaniu. Wszyscy wiedza, ze kiedy operuje, pije sok pomaranczowy i zjadam lizaka. Nietrudno nasycic je narkotykiem... -Mozliwe. Ale bedziesz musial wyjasnic takze, jak dwie zamkniete fiolki fentanylu znalazly sie w twojej szafce w sali przedoperacyjnej. -To jakis absurd. -Otworzylismy szafke. Znalezlismy w niej fiolki owiniete w recznik. -Wsadzila je tam ta sama osoba, ktora mnie otrula. Nie potrafisz tego zrozumiec? A tak przy okazji, Sid... ja tam nie mam nic do ukrycia, ale nie wolno ci bylo otwierac mojej szafki bez pozwolenia. -To nie ja ja otworzylem, tylko policja. Nakaz zalatwili blyskawicznie. Przeszukali nie tylko szafke, ale i gabinet. Byc moze mieszkanie tez. -Jezu! Sid, czy ty nie widzisz, ze ktos mnie wrabia? I to ktos, kto zna mnie od dawna albo ostatnio bardzo sie staral, zeby mnie dobrze poznac. -Wyslannik zlowrogich kas chorych, co? -Niepotrzebna zlosliwosc. Nie mam ani sily, ani ochoty na odpieranie zlosliwosci. Nie teraz. -W porzadku, mamy wiec taka sytuacje. Zaproponuje radzie nadzorczej, by zawiesila cie w wykonywaniu zawodu ze skutkiem natychmiastowym do czasu, kiedy cala ta sprawa sie wyjasni. Moglbym to zrobic sam, ale w tym wypadku chce miec poparcie. -Dlaczego nie poprosisz mnie, zebym wzial tygodniowy urlop albo cos? Obiecuje, ze nie wroce do pracy bez pozwolenia rady. Poza tym o zawieszeniu w obowiazkach trzeba chyba poinformowac Lekarska Rade Rejestracyjna? -Rade informuje sie o kazdej zmianie statusu. Will, powinienes wykorzystac wolny czas, podjac kuracje odwykowa. Skontaktuj sie ze specjalistami i stowarzyszeniem lekarskim. Oni z pewnoscia ci pomoga. Will czul, ze w kazdej chwili moze wybuchnac. Zacisnal piesci, napial rzemienie tak, ze az bolesnie wpily mu sie w nadgarstki. -Nie biore narkotykow - powiedzial przez zacisniete zeby. - Nigdy nie bralem. Wiec nigdy nie poddam sie jakiejs cholernej kuracji antynarkotykowej. -Twoj wybor. - Krotkie, grube palce Sida Silvermana zacisnely sie na poreczy lozka. - Kiedy cie stad zwolnimy, bedziesz mial dzien na odzyskanie sil, a potem dwadziescia cztery Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 79 godziny na uporzadkowanie papierow i innych zaleglosci, jesli sa takowe. Pozniej nie chce cie widziec w poblizu szpitala az do chwili, kiedy albo cie skaza, albo uwolnia od zarzutow. Przykro mi, Will. Mialem nadzieje, ze bedziesz wspolpracowal. - Podszedl do drzwi, ale obrocil sie w progu. - Nasi specjalisci od kontaktow z mediami zebrali sie i zastanawiaja sie teraz, jak zminimalizowac straty. Ich zdaniem przeciek jest tylko kwestia czasu, a wtedy zacznie sie cyrk. Bo ze sie zacznie, nie mam zadnych watpliwosci. Radze, zebys skontaktowal sie z Maxine, by mogla przygotowac dzieci. Zadzwonie tez do naszego specjalisty od procesow o bledy w sztuce, niech wie, ze ma kontrolowac sytuacje.Silverman wyszedl. Pare minut pozniej przyszla Anne i odpiela krepujace Willa rzemienie. -Za chwile przyjdzie doktor Millstein - oznajmila. -Chce sie wypisac. -To juz sprawa doktora. -Doktor nie ma tu nic do gadania. Albo mnie wypisze, albo zloze zazalenie do AMA. Nie bralem narkotykow i chce wyjsc ze szpitala! -Doktorze, niech pan nie robi glupstw... przynajmniej do przyjscia Kena. Zaraz tu bedzie. Na korytarzu stoja straznicy. -Nie mam zamiaru robic glupstw, Anne. Nigdy nie robilem, a ty o tym wiesz, bo znasz mnie od lat. Myslisz, ze moglbym sie nacpac, a potem jeszcze wejsc na sale operacyjna, by przeprowadzic skomplikowany zabieg? -Ja wiem tylko tyle, ile uslysze - odrzekla pielegniarka. - Mam nadzieje, ze nic zlego pan nie zrobil, ale na razie wyglada na to, ze jednak tak. Aha, bylabym zapomniala. Z dolu dzwonila panska zona. Za chwile tu bedzie. Byla zona - chcial poprawic ja Will, ale zrezygnowal. Maxine, jak zawsze, ubrala sie bardzo elegancko: dzis w kwiecista jedwabna bluzke, marynarski sweter i szare spodnie. Weszla do pokoju pewnym krokiem, powaznie skinela glowa pielegniarce. -Nic ci nie jest? - spytala. -Pod wzgledem fizycznym czuje sie doskonale. Kto ci powiedzial, ze tu jestem? -Najpierw zadzwonil Gordon, a kilka minut pozniej Karen Millstein. -Gdybym zdobyl Nagrode Nobla, to bys sie tak szybko o tym nie dowiedziala. -Na wypadek gdybys nie wiedzial, informuje cie, ze nie zdobyles Nagrody Nobla. -I nie bralem narkotykow. -Gordon powiedzial, ze wykryto je w krwi i moczu. -Nie bralem narkotykow. Ciekawe, ile razy bede to powtarzal z najblizszych godzinach, dniach i tygodniach, pomyslal Will. -Tak sobie myslalam, ze ostatnio dziwnie sie zachowujesz. -Przyjechalas mi powiedziec, ze sie dziwnie zachowywalem? -Przyjechalam sprawdzic, czy u ciebie wszystko w porzadku. -U mnie nie wszystko w porzadku. Nigdy nie bralem fentanylu i jakos nikt nie chce w to uwierzyc. -Najpierw straciles przytomnosc na sali operacyjnej, potem przestales oddychac, a jeszcze pozniej wykryto u ciebie narkotyk. Jak sadzisz, co mysla ludzie? -Nie bralem narkotykow. Przed chwila byl tu Sid Silverman. Ma zamiar mnie zawiesic. -I co jeszcze? -Powiedzial, ze media rzuca sie na te sprawe. Musimy zrobic, co tylko w naszej mocy, zeby oslonic dzieci. Moze powinniscie wyjechac na jakis tydzien, przeczekac gdzies te awanture. -I moze wyjedziemy. Sluchaj, Will, rozmawialam z Markiem i podjelismy pewne decyzje. Poki ta przykra sprawa sie nie skonczy, ograniczam twoje widzenia z dziecmi. Nie zobaczysz sie z nimi w przyszly weekend, a potem bedziesz sie z nimi spotykal raz na weekend na placu zabaw Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 80 albo u nas, maksimum trzy godziny, pod nadzorem. Oczywiscie pod warunkiem, ze twoj psychiatra uzna to za bezpieczne.Will opadl na lozku i zagapil sie w sufit. To nie byl czas i miejsce, by walczyc z Maxine, zwlaszcza gdy nie ma sie amunicji. Will cale zycie poswiecil praktyce medycznej i dzieciom. W ciagu doslownie kilku chwil stracil jedno i - najwyrazniej - drugie. Dlaczego? Dlaczego i jak? Po raz pierwszy te wlasnie pytania uznal za najwazniejsze. Czy morderca dyrektorow kas chorych byl w to w jakis sposob wplatany? A jesli tak, to do jakiego stopnia? Przeciez podobno mial byc jego sojusznikiem. Wiec dlaczego chcialby go zniszczyc? -Will? Czy ty mnie sluchasz? Czy mozna bedzie oskarzyc cie za to, co zrobiles? -A skad mam wiedziec - odpowiedzial, gapiac sie w sufit. - Jesli mnie oskarza, to mnie oskarza. Dlatego mam ubezpieczenie od oskarzenia o blad w sztuce. -Prosze o wybaczenie, ze przypominam - Maxine usmiechnela sie krzywo - ale tego oskarzenia ubezpieczenie nie obejmuje. Czyzby pan zapomnial, doktorze? Oczywiscie! Zastrzezenie w umowie! Zupelnie o nim zapomnial. Starajac sie zapobiec stratom wynikajacym z oskarzenia o bledy w sztuce z astronomicznymi wrecz odszkodowaniami, Stowarzyszenie Chirurgow Szpitala Fredrickston zdecydowalo sie utworzyc Ubezpieczeniowy Fundusz Lekarski, niewielka firme pozostajaca wlasnoscia lekarzy, z siedziba w Indianie. Wsrod wielu klauzul majacych obnizyc skladke znajdowala sie i ta, ze ubezpieczenie nie obejmuje przypadkow naduzycia alkoholu i innych srodkow zmieniajacych swiadomosc. Nie bylo nic dziwnego w tym, ze Maxine znala warunki ubezpieczenia lepiej niz on, w koncu zajmowala sie interesami, zawodowo i z zapalem. Jesli oskarzenie o blad w sztuce mialoby pozbawic go majatku, co w tym momencie wydawalo sie bardzo prawdopodobne, zawazyloby to znaczaco takze na jej sytuacji finansowej. -Przykro mi - powiedzial Will - ale w tej chwili jakos mnie to nie martwi. -A powinno. -Owszem. Pewnie masz racje. -Niech cie diabli, Will. Czy ty kiedykolwiek pomyslales o kims oprocz siebie? Osiedle Wolf Hollow, dobrze utrzymane, polozone kilka kilometrow za miastem, bylo przeznaczone dla typowych przedstawicieli klasy sredniej. Mieszkanie Willa, trzypokojowe, z dwoma lazienkami i kabina prysznicowa, znajdowalo sie przy przecznicy najdalszej od budynku klubowego i otwartego basenu, co obnizalo jego koszt z astronomicznego do zaledwie nie do zniesienia. Ale dzieciaki lubily basen i sale gier, a on zdolal nawet zaprzyjaznic sie z paroma sasiadami. Ciezko byloby mu oznajmic pewnego dnia, ze mieszkanie stalo sie wlasnoscia Kurta Goshtigiana i jego spadkobiercow. Wrocil tam okolo osmej, wypisawszy sie przedtem na wlasne zyczenie, wbrew zaleceniom lekarzy. Ken Millstein najzwyczajniej w swiecie odmowil wypisania kogos, kto spedzil wiekszosc dnia intubowany z powodu przedawkowania narkotykow i zatrzymania akcji oddechowej. Nalegal nawet na przeprowadzenie badan psychicznych w celu okreslenia, do jakiego stopnia pacjent jest niebezpieczny dla siebie i otoczenia. W koncu Will poddal sie i zgodzil na badania. Psycholog Yvonne Sands uznala po godzinie rozmowy, ze moze wrocic do domu. Przed wyjsciem ze szpitala musial podpisac odpowiedni formularz stowarzyszenia lekarskiego. Zgodnie z przepowiednia Sida Silvermana rada nadzorcza jednoglosnie uznala za stosowne zawiesic go w pelnieniu obowiazkow do czasu wyjasnienia sprawy. Zawieszenie przez Lekarska Rade Rejestracyjna wydawalo sie tylko kwestia czasu. Czy istnieje jakis sposob, by ubezpieczenie na wypadek niezdolnosci do wykonywania zawodu pokrylo koszty, jesli nie przyzna sie do narkomanii? Moze powinien zglosic powazna depresje uniemozliwiajaca wykonywanie zawodu i Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 81 dac sobie spokoj na rok czy dwa? W tej chwili ta diagnoza wcale nie wydawala sie az tak daleka od prawdy.Will zaparkowal samochod na swoim miejscu szczesliwy, ze w poblizu nie bylo zadnych dziennikarzy ani fotoreporterow, choc wiedzial, ze ich pojawienie sie to tylko kwestia czasu. Musieli juz znac adres 10-108 Wolf Hollow Drive i z pewnoscia wkrotce zaczna polowanie na kazdy strzepek informacji o jego zyciu. W porownaniu z Ashford mieszkanie bylo raczej skromne, ale Will lubil debowe parkiety i piekny widok na rosnace za osiedlem lasy. Poza tym polki na ksiazki juz zaczely sie wypelniac, a na scianach pojawily sie oprawione obrazki - arcydziela blizniakow - wiec czul sie prawie jak w domu. Po wizycie policji nie pozostal najmniejszy slad. Czujac sie jak sparalizowany, jakby odebrano mu cale jego dotychczasowe zycie, Will zrobil sobie herbate i zasiadl nad filizanka w malej wnece jadalnej. Kto? Dlaczego? Jak? Przez kilka chwil zastanawial sie nad odpowiedzia na te trzy pytania, ale zamiast odpowiedzi pojawilo sie czwarte: Co teraz? Chcial... nie, musial!... walczyc o swe dobre imie, zdawal sobie jednak sprawe z tego, ze w ten sposob tylko pogorszy sytuacje. Prawnik? Tak, prawdopodobnie od tego nalezaloby zaczac. Ale on nie znal zadnego prawnika, ktory moglby zajac sie tego rodzaju sprawa. Ze wzgledu na antynarkotykowy zapis w umowie nie mogl liczyc na wsparcie ubezpieczyciela, z ktorym zawarl umowe o ubezpieczenie w sprawach o bledy w sztuce, a niekompetentny duren zajmujacy sie jego rozwodem prawdopodobnie zalatwilby mu kare smierci. A tak w ogole, to ile biora dzis prawnicy? Na jednym z ostatnich spotkan stowarzyszenia slyszal o takim, ktory zazadal piecdziesieciu tysiecy dolcow zaliczki. Czy to w ogole mozliwe? Ugoda rozwodowa z uwzglednieniem alimentow zadala Willowi ciezki cios finansowy, podobnie jak coraz bardziej restrykcyjna polityka kas chorych. W gotowce mial nie wiecej niz dziesiec tysiecy, w fundusz emerytalny zainwestowal do tej pory jakies piecdziesiat tysiecy, za jakies trzydziesci moglby sprzedac mieszkanie. Niewiele jak na siedem lat praktyki chirurgicznej. Jim Katz zna duzo wysoko postawionych osob, moze on albo ktos z dwojki pozostalych partnerow bedzie mogl mu doradzic. Will popijal herbate, gapiac sie w ekran wylaczonego telewizora. Jasna cholera! Co sie nagle porobilo z jego zyciem? Nie od razu uslyszal, ze ktos dzwoni do drzwi. No, to cyrk sie zaczyna, pomyslal. Jedno z okien lazienki dla gosci wychodzilo na parking. Zamiast otworzyc drzwi, Will wszedl na pietro i wyjrzal na dwor. Pod drzwiami chodzila niecierpliwie Patty Moriarity; kilka krokow w jedna strone, kilka w druga. Will siedzial samotnie w pustym mieszkaniu, totez nawet ucieszyl sie z jej wizyty. -Juz schodze! - krzyknal. -Wydzial policji w Fredrickston przekazal nam informacje o tym, co sie stalo - powiedziala Patty jeszcze w progu. - Zadzwonilam do szpitala na oddzial intensywnej opieki medycznej. Powiedziano mi, ze wlasnie wypisuje sie pan na wlasne zyczenie. Postanowilam sprawdzic, czy wrocil pan do domu. Will zaprosil ja do srodka. Patty ubrana byla w czarne dzinsy i skorzana kurtke, najwyrazniej staly element jej stroju. Z wyjatkiem odrobiny szminki nie stosowala makijazu. Nie dostrzegl broni. Moze nosila ja pod ramieniem? Albo na kostce? -Pistolet zostawilam w samochodzie. - Patty domyslila sie, co oznaczaly jego spojrzenia. Nie zdejmujac kurtki, policjantka usiadla na bordowej kanapie, prezencie Gordona na nowe mieszkanie. Gospodarz zasiadl na fotelu z regulowanym oparciem, na ktory zlozyli sie ludzie z Open Hearth. -Wyglada na to, ze sporo sie zdarzylo od naszej ostatniej rozmowy - powiedziala Patty. -Owszem. Delikatnie mowiac, rozpetalo sie pieklo. -Nie rozmawialam jeszcze z prokuratorem okregowym, ale koledzy z miejscowej policji twierdza, ze za narkotyki znalezione w szafce juz wkrotce moze pan zostac aresztowany. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 82 Podejrzewam, ze jesli pacjent przezyje, prokuratura postawi panu zarzut usilowania zabojstwa, a jesli nie, to po prostu zabojstwa.-Wspaniale! Po prostu wspaniale! Pani sierzant, ja nigdy nie bralem narkotykow. Ktos mnie wrobil. -Morderca? -A skad mam wiedziec? A poza tym, po co mialby mi robic cos takiego? Powiedzial przeciez, ze mam byc jego kumplem, jego rzecznikiem. -Nie uzywa pan zadnych narkotykow? -W szkole i na studiach podpalalem marihuane. Bylo, minelo. Dzis biore co najwyzej tylenol. -Myslal pan o tym, kto mogl panu podac narkotyk? -Gdybym nie zemdlal, oskarzylbym kogos z laboratorium o dodanie go do jedzenia. Jestem przesadny, przed operacja jem i pije okreslone produkty. Wie o tym mnostwo ludzi. Moze ktos dosypal narkotyku do soku, ktory pilem na sniadanie? Albo dodal go do... no... do przekaski? -Jakiej? Will poczul, ze sie czerwieni. -Lizaka o smaku galaretki. -Ja wole smak polewy czekoladowej, ale Krispy Kremes sa tak dobre, ze jestem sklonna nawet zmienic zdanie. Doktorze Grant, pracownicy panskiego szpitala darza pana wielkim szacunkiem. Twierdza, ze nalezy pan do najlepszych. To samo uslyszalam w Open Hearth. Przed chwila rozmawialam z Benois Beanem. Dla niektorych z nich jest pan kims w rodzaju boga. -Milo mi to slyszec. Wiec wierzy mi pani w sprawie narkotykow? -Na razie nie wiem, w co mam wierzyc. Bo, rozumie pan, ludzie, z ktorymi rozmawialam, z jednej strony podkreslaja, ze jest pan doskonalym lekarzem i wspanialym czlowiekiem, z drugiej twierdza jednak, ze pracuje pan za ciezko, ciezej niz ktokolwiek, kogo znaja, a niektorzy z nich nie maja w dodatku pojecia, jak pan to robi. I - jakos tak nagle - seryjny morderca dzwoni do pana pod prywatny numer telefonu, omal nie zabija pan pacjenta na stole operacyjnym, a w panskim organizmie badania wykazuja obecnosc duzej ilosci silnego narkotyku. Czy nie sadzi pan, ze mozliwe, a nawet prawdopodobne wydaje sie, iz z powodu nadmiaru pracy przezywa pan zalamanie nerwowe spowodowane przeciazeniem praca? -Przeciez to smieszne. -Moze tak, a moze nie. I co pan teraz zrobi? -Pewnie bede musial przede wszystkim znalezc prawnika. Nie dam sobie odebrac zycia, a przynajmniej nie bez walki. Ostrej walki. Slowa brzmialy bardzo bojowo, ale przeczyl im wyraz jego oczu: bezradny i jakby oszolomiony. -Ciesze sie, ze pan to mowi - powiedziala Patty. -Czlowiek nie spodziewa sie czegos takiego, kiedy wybiera sposob na zycie. -Pewnie nie. Ale w umowie jest to zapisane. Malymi literami. Tylko ze nikt tego nigdy nie czyta. Patty umilkla i przez pewien czas przygladala sie pokojowi, nie zwracajac uwagi na nic w szczegolnosci. Bardzo chciala uwierzyc temu lekarzowi; uwierzyc, ze nie wymyslil tajemniczej rozmowy telefonicznej tylko po to, by wzmocnic swoja pozycje i naglosnic poglady na system kas chorych, ze nie przedawkowal przypadkowo wyjatkowo niebezpiecznego narkotyku, ze nigdy nie rozwazal mozliwosci zamordowania kogokolwiek. Bardzo chciala mu wierzyc, poniewaz w tej chwili go potrzebowala. Miala oto swoja pierwsza wielka sprawe o morderstwo, a wszyscy probowali wypchnac ja za drzwi. Jesli szybko czegos nie dostanie, wroci do lapania zlodziei sklepowych. Co powiedzialby Tommy Moriarity, gdyby wiedzial, ze wlasnie rozwaza wejscie w sojusz z podejrzanym o dokonanie serii okrutnych morderstw? Co myslaly kobiety, ktore otwieraly drzwi i Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 83 wpuszczaly do domu przystojnego, uroczego, nieco bezradnego Teda Bundy'ego? Nie ulegalo watpliwosci: interesowal ja ten mezczyzna.Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu powiedziala glosno: -Doktorze Grant, potrzebna mi jest panska pomoc. -W tej chwili wydaje mi sie, ze nie moge nikomu pomoc. -Jesli nie udowodni pan, ze nigdy nie bral narkotykow, panska kariera legnie w gruzach. Moja legnie w gruzach, jesli nie dokonam przelomu w sprawie morderstw dyrektorow kas chorych... i to szybko. Od czasu kiedy zaczelam prace w policji, jest to, prawde mowiac, moja pierwsza wieksza sprawa. Wielu ludzi, w tym pana przyjaciel Brasco, sadzi, ze uczestnicze w sledztwie wylacznie dlatego, ze moj ojciec jest drugi w hierarchii sluzbowej policji stanowej. -Jak moge pomoc? - spytal Will. -Po pierwsze, prosze o pozwolenie zalozenia podsluchu w panskich telefonach - prywatnym, komorkowym, a takze tym w gabinecie. -Skoro jest to pani do czegos potrzebne... -Przez jakis czas nie bedzie sie pan cieszyl prywatnoscia. -Kiedy media dowiedza sie o tym, co zaszlo dzis rano, i tak pozegnam sie z prywatnoscia na dlugi czas. A poza tym, jesli badala pani moje zycie, musi pani wiedziec, ze poza szpitalem, dziecmi i Open Hearth wlasciwie nie mam zycia. Z dziewczyna po raz ostatni umowilem sie cale wieki temu. Swietnie! -Dam panu domowy numer telefonu i numer telefonu komorkowego. Jesli zadzwoni morderca, prosze natychmiast skontaktowac sie ze mna, niezaleznie od godziny. Jesli wpadnie pan na jakikolwiek pomysl w kwestii jego tozsamosci, niech pan dzwoni. Jesli uda sie panu powiazac ze sprawa narkotykow kogos, kogokolwiek, takze prosze o kontakt, niezaleznie od pory dnia. Chetnie wyslucham kazdej panskiej teorii. -To chyba moge pani obiecac. -I jeszcze jedna, ostatnia rzecz. Bylabym bardzo wdzieczna, gdyby nie mowil pan nikomu o naszym ukladzie. -Nad tym sie wlasnie zastanawialem. Bo skoro jestem podejrzany... -Przez detektywa Brasco z pewnoscia. Ale ja postanowilam panu uwierzyc... przynajmniej na razie. Dopiero wypowiadajac te slowa, Patty w pelni zdala sobie sprawe z tego, co robi. "To nieprofesjonalne, wrecz amatorskie, a w dodatku wyjatkowo niebezpieczne - powiedzialby jej ojciec. - Nie wchodzi sie do domu mezczyzny, nie majac wsparcia innego funkcjonariusza, zwlaszcza gdy ten mezczyzna jest podejrzany o morderstwo w prowadzonym przez ciebie sledztwie. Jezu, dziewczyno, czy ty w ogole nie myslisz?". Wstala szybko. -Musze... musze juz isc. Tu sa formularze zezwolenia na podsluch. Prosze je podpisac, potwierdzic notarialnie i dostarczyc mi na adres z wizytowki. Niech sie pan nie fatyguje, trafie do wyjscia. -Alez niech pani zostanie. Chocby na chwile. Moze wspolnie cos bysmy wymyslili. Nim skonczyl mowic, Patty juz zamykala za soba drzwi. Doskonale zdawala sobie sprawe z tego, ze jest juz nie tylko osamotniona i wystawiona na ciosy, lecz w dodatku wystapila przeciw polityce i procedurom wydzialu, poniewaz w glebi serca poczula sympatie, a nawet podziw dla Willa. Zla na siebie i bardzo zawstydzona takim postepowaniem szybko podeszla do swojego camaro. Nim zdazyla otworzyc drzwi, pomiedzy dwoma sasiednimi samochodami pojawil sie fotoreporter i zrobil jej trzy zdjecia. -Hej! - krzyknela dziennikarka, kryjaca sie za plecami kolegi. - Co ma pani do powiedzenia? -Pieprz sie! - odpowiedziala jej Patty. Na parkingu pod osiedlem pozostal po niej tylko smrod palonej gumy. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 84 Rozdzial 14Nie mam gdzie pojsc. Nie mam co robic. Zycie Willa zmienilo sie tak gwaltownie, jak gwaltownie wyscigowy samochod uderza o bande toru. Zaledwie szesc dni temu godziny mijaly mu jak minuty. Praktyka chirurgiczna, konsultacje, karty chorych, wizyty u pacjentow, nieoczekiwane operacje, cwiczenia, na ktore trzeba przeciez wygospodarowac choc pare minut, wieczory i weekendy z dzieciakami do zaplanowania, nie mowiac juz o przyziemnych sprawach zwiazanych z normalnym zyciem i praca w Open Heath... Will nie pamietal juz, ile razy modlil sie, by doba miala choc kilka godzin wiecej, a tydzien te pare dodatkowych dni. A teraz, po pamietnych wydarzeniach w szpitalu, dni wlokly mu sie tak, jakby nigdy nie mialy sie skonczyc. Tego dnia telefon zadzwonil po raz pierwszy o dziesiatej rano. Will obudzil sie o szostej, zjadl jajecznice trzech jajek, grzanke z rogalika i wypil troche soku pomaranczowego. Splukal kilka naczyn, ktore zabrudzil, wlozyl je do zmywarki, po raz trzeci probowal zabrac sie do nowej powiesci Michaela Crichtona, ktorego bardzo lubil... i po raz trzeci odlozyl ja po kilku stronach... Wzial wreszcie tubke kleju i poszedl do znajdujacej sie obok kuchni lazienki, by przykleic kilka kafelkow, ktore obluzowaly sie co najmniej przed rokiem. Przylozyl sie do roboty, z pewnoscia Michal Aniol nie pracowal tak ciezko nad sklepieniem Kaplicy Sykstynskiej. Nie mam gdzie pojsc. Nie mam co robic. W ciagu szesciu dni spedzonych przez Willa w domu jego najwiekszymi sojusznikami byl wyswietlacz numeru dzwoniacych do niego ludzi i okno lazienki wychodzace na wejscie do mieszkania. Poczatkowo przewazali nieublagani dziennikarze, probujacy go dopasc na wszystkie mozliwe sposoby, ale dwa dni temu przestali narzucac mu sie tak nachalnie. Mimo to spodziewal sie zobaczyc na wyswietlaczu informacje: "Rozmowca nieznany", ale nie. Pokazywal on wyraznie: "August Micelli 617-483-5300". Natychmiast podniosl sluchawke. -Doktor Grant, slucham? -Doktorze Grant, mowi Gladys z biura mecenasa Micellego. Wiem, ze byl pan umowiony z mecenasem dopiero za trzy tygodnie, ale klient, ktory mial przyjsc dzisiaj w poludnie, odwolal wizyte i pan Micelli uznal, ze moglby przyjac pana na jego miejsce. -Oczywiscie, moge przyjechac. - Will uslyszal w swym glosie nutke entuzjazmu... po raz pierwszy od pamietnego dnia utraty przytomnosci na Sali operacyjnej. -Pan mecenas uprzedzil mnie tez, zeby za wiele pan sobie po tym spotkaniu nie obiecywal. Jak pan wie, najczesciej przyjmuje on sprawy ludzi skarzacych lekarzy, a nie lekarzy skarzonych przez ludzi. -Rozumiem. -Pan wie, gdzie miesci sie nasze biuro? -Na Park Street w Bostonie. Zaraz za budynkiem parlamentu stanowego. Augusta Micelli, lekarza i zamoznego prawnika, ktory uchodzil za bardzo sprytnego, zarekomendowala go Susan Hollister, ktora wprawdzie nie znala go dobrze, ale slyszala, ze jego inteligencje szanuja nawet lekarze, mimo iz nie zwykl on przebierac w srodkach. Podczas kiedy Will przekazywal jej swoja praktyke, zaproponowalaby zadzwonil do czlowieka nazywanego "prawnikiem lekarzy". Wsrod pacjentow, ktorych przejela Susan, byla Grace Peng Davis, ktora Susan zoperowala nastepnego dnia, oraz kilkunastu innych, ktorych nalezalo wkrotce operowac. Po tym, jak jego ubezpieczyciel odmowil finansowania obrony w sprawie o blad w sztuce, czego zreszta mozna bylo sie spodziewac, Will spotkal sie z dwoma prawnikami, jednym miejscowym i jednym z Bostonu. Z zadnym z nich nie potrafil sie jednak jakos dogadac, a wymagane przez nich zaliczki na poczet astronomicznych honorariow doprowadzilyby go do bankructwa, nim w ogole zaczelaby sie gra o ocalenie kazdego aspektu jego zycia. Perspektywa, ze zostanie bez pieniedzy i prawnika, sprawiala, ze chowal sie do swego domu jak slimak do skorupy. Kiedy wrocil z drugiego spotkania, zastal w skrzynce list od trzeciej firmy prawniczej. Ta nie proponowala mu jednak, ze bedzie go reprezentowala za przystepna cene, lecz informowala, ze w Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 85 imieniu Kurta Goshtigiana oraz jego rodziny wystepuje z oskarzeniem o blad w sztuce. Po dwukrotnych nieplanowanych wycieczkach na sale operacyjna Kurt powinien dojsc do siebie, ale uraz bedzie mial dlugotrwale, jesli nie trwale skutki.Will przebieral sie wlasnie i przygotowywal do wyjazdu do Bostonu, kiedy odezwal sie dzwonek przy drzwiach frontowych. Natychmiast pospieszyl do lazienki i zajal pozycje obserwacyjna. Przed drzwiami stal nieruchomo mocno zbudowany facet w eleganckim garniturze. Raczej nie dziennikarz, jak na dziennikarza byl zbyt dobrze ubrany. I nie komiwojazer, mniej wiecej z tego samego powodu. Otworzyl okno. -Tak? - krzyknal. Mezczyzna podniosl glowe. -Doktor Willard Grant? - spytal. -Tak. -Nazywam sie Sam Rogers. Lekarska Rada Rejestracyjna zatrudnia mnie jako detektywa. Czy moge spotkac sie z panem na chwile? Bardzo prosze. Mam list, ktory musze doreczyc panu do rak wlasnych. Nim otworzyl drzwi, Will wiedzial doskonale, co zawiera wygladajaca bardzo oficjalnie koperta, lecz Rogers i tak wyjasnil mu to prostymi slowami. -Jest to uzasadnienie zawieszenia w prawach wykonywania zawodu w stanie Massachusetts. Zostal wystawiony z powodu decyzji szpitala Fredrickston, ktory zawiesil pana w obowiazkach chirurga. Obowiazuje od dnia doreczenia, mozna sie od niego odwolywac kanalami ustanowionymi przez rade. Czy ma pan jakies pytania? Will nawet nie przeczytal listu. Rzucil koperte na stos przeroznych reklamowek i innych smieci, rosnacy na stoliku do kawy. Wsrod wszystkich tych smieci znajdowal sie - uwaznie przeczytany - list od Toma Lemma z nieoficjalna prosba, by zrezygnowal z eksponowanego stanowiska w Stowarzyszeniu Hipokratesa do satysfakcjonujacego rozwiazania biezacych problemow ze szpitalem. -Jest pan tu, by zbadac, co mi zrobiono? - spytal. -Nie, prosze pana. Byc moze zajme sie tym w przyszlosci, ale w tej chwili moim obowiazkiem bylo dostarczenie panu listu i wyjasnienie jego tresci. -Dziekuje. - Glos Willa byl zupelnie spokojny. - Jesli interesuje pana moja opinia, wykonal pan swoja prace i to dobrze. -Skoro tak... jesli nie ma pan nic przeciwko temu, prosze podpisac o tu... Will pierwszy gotow byl przyznac, ze nikt znajacy sie na rzeczy nie umiescilby go na liscie najlepszych kierowcow swiata. Potrafil reagowac szybko i to z pewnoscia mu pomagalo, ale nawet w najbardziej sprzyjajacych okolicznosciach bezustannie myslal o wielu rzeczach, zapominajac, ze siedzi za kierownica. Choc jakos nigdy nie zdarzylo mu sie nic grozniejszego niz zwykla stluczka, czasami zastanawial sie, czy nie mial powaznych wypadkow, na ktore po prostu nie zwrocil uwagi. Tego dnia nie bylo wielkiego ruchu, dojazd do Bostonu okazal sie znacznie latwiejszy i bezpieczniejszy, niz sie spodziewal. Susan niewiele mogla powiedziec o Micellim; spotkala sie z nim kiedys, gdy znalezli sie razem w jakiejs radzie czy kierownictwie organizacji spolecznej. Podobno Lekarska Rada Rejestracyjna i srodowisko lekarskie potraktowalo go nie fair. Micelli w odpowiedzi na to zdobyl uprawnienia prawnika. Stal sie slawny jako "prawnik lekarzy"; prasa i billboardy promowaly go jako kogos, do kogo mozna sie zwrocic o sprawiedliwosc w przypadku lekarskich bledow w sztuce. Susan uznala, ze skoro i on, i Will potraktowani zostali w gruncie rzeczy podobnie, to moze Micelli wezmie sprawe. Nie wydawalo sie to zbyt prawdopodobne, ale... na bezrybiu i rak ryba. Will skrecil z Mass Pike w strone Back Bay. Myslal o Party Moriarity. Po pierwszej wizycie nie narzucala mu sie, nie bylo jej wsrod hordy ludzi gnebiacych go przez telefon, nie pojawiala sie na jego progu. Zakladal, ze jego telefony nadal sa podsluchiwane, ze materialy z Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 86 podsluchu trafiaja, gdzie trzeba, ale nie wiedzial, czy dziewczynie udalo sie zachowac pozycje w zespole sledczym.Oczywiscie mogl sie z nia skontaktowac, ale podczas swej jedynej, nieco dziwnej wizyty, nie dala mu zadnego pretekstu do podejmowania tak smialych decyzji. Wyszla tak nagle, widocznie nie chciala podtrzymywac kontaktow. Oczywiscie zadzwonilby do niej, gdyby morderca ponownie sie z nim skontaktowal, ale i on do tej pory sie nie odezwal. Byc moze seryjny morderca uznal, ze nie jest on dla niego partnerem. Zostawil jeepa na parkingu przy Tremont, za ktory oplaty byly wyzsze niz za niejeden zabieg chirurgiczny, i poszedl Boston Common w kierunku Park. Choc sama ulica byla elegancka, to biuro "prawnika lekarzy" juz nie. Znajdowalo sie na drugim pietrze od strony bocznej alejki w trzypietrowej kamienicy i skladalo sie z malej, byle jak umeblowanej poczekalni, z ktorej przez zle oswietlony korytarzyk szlo sie do drzwi czegos, co prawdopodobnie bylo gabinetem prawnika. Orientalny dywan gdzieniegdzie wydeptany byl az do osnowy. Na scianie wisialy dwa obrazy - wiejski krajobraz, prawdopodobnie kopia dziela ktoregos z holenderskich wielkich mistrzow, i scena sadowa, przypuszczalnie prezent dla subskrybentow ktoregos z pism prawniczych, ktore nie pasowaly do siebie. Tleniona blondynka pod piecdziesiatke rzucila mu znad okraglych okularkow przyjazne spojrzenie. -Doktor Grant? - spytala z akcentem, mowiacym wszystko o jej bostonskim pochodzeniu. -Tak. -Jestem Gladys. Prosze wypelnic formularz zgloszenia i wziac ze soba do gabinetu pana Micellego. W tej chwili rozmawia przez telefon, ale zaraz pewnie skonczy... -Nigdzie mi sie nie spieszy - odparl Will. Z pewnoscia mozna to bylo uznac za niedomowienie roku. Formularz, niewatpliwie opracowany z mysla o klientach zamierzajacych skarzyc lekarzy, zawieral zaledwie kilka linijek danych osobowych, ktore Will musial wypelnic. Zajelo mu to niespelna minute. Wlozyl go do cienkiej, czarnej skorzanej teczki, w ktorej mial jeszcze kopie badan ze szpitalnego laboratorium, dostarczone mu przez Susan, pismo o zawieszeniu w prawach i obowiazkach pracownika szpitala, podpisane przez Sida Sivermana i podobne z podpisem przewodniczacego Lekarskiej Rady Rejestracyjnej. Kolejne pismo przeslala mu powazna firma prawnicza z Worcester, informujaca niniejszym, ze rozpoczyna proces oskarzenia go o blad w sztuce. W liscie znajdowalo sie kilka akapitow, takich prawniczych gotowcow, wskazujacych podstawy pozwalajace Kurtowi Goshtigianowi wytoczyc mu sprawe. Prosze uznac niniejszy list wraz z dolaczona do niego i bedaca jego integralna czescia skarga za formalne wezwanie do zadoscuczynienia panskiemu bylemu pacjentowi, Kurtowi S. Goshtigianowi. Po czternastu (14) dniach od daty wyslania mniejszego pisma zamierzamy wniesc formalna skarga. W naszej opinii przez panskie zaniedbanie i uzycie substancji zmieniajacych stan swiadomosci podczas operacji, przeprowadzanej na naszym kliencie ze wzgledu na choroba nowotworowa, spowodowal pan: infekcje, nadmierne krwawienie, przedluzenie czasu operacyjnego, koniecznosc zmiany operujacego chirurga, koniecznosc przeprowadzenia dodatkowych zabiegow chirurgicznych i uzycia dodatkowych srodkow medycznych. Poza tym panskie zaniedbanie wywolalo dodatkowy bol i cierpienie naszego klienta i jego rodziny. Prosze dostarczyc zalaczone dokumenty panskiemu ubezpieczycielowi od odpowiedzialnosci cywilnej oraz od bledu w sztuce, by prawnicy ubezpieczyciela poinformowali nas oficjalnie, ze pana reprezentuja. Zadoscuczynienie, ktorego zazadamy, zalezec bedzie od tego, czy nasz klient przezyje mimo popelnionych przez pana bledow w sztuce, stanu, w jakim znajdowac sie bedzie do wypisania ze szpitala, a takze pozniej. Jego minimalna wysokosc wyniesie piecdziesiat (50) milionow dolarow. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 87 Minelo pietnascie minut; w tym czasie Gladys zdazyla odebrac cztery telefony, a wszystkie, jak sie wydawalo, od potencjalnych klientow. Will zaczal sie denerwowac, lecz nim zdazyl podjac jakas decyzje, otworzyly sie drzwi gabinetu Micellego i pojawil sie w nich poteznie zbudowany, szeroki w ramionach mezczyzna o pokaznym brzuchu. Kiedys prawdopodobnie byl sportowcem... choc od tego czasu musialo minac wiele lat. Mial geste, siwiejace czarne wlosy, ciemna karnacje, a na rozpieta pod szyja koszulke polo nie wlozyl marynarki. Idealnie nadawalby sie do roli jednego z ochroniarzy Vita Corleone w Ojcu chrzestnym, gdyby nie jeden drobiazg: spojrzenie. Poczatkowo Will nie zwrocil na nie uwagi. Przywitali sie, weszli do gabinetu, usiedli na twardych krzeslach stojacych po obu stronach biurka. Dopiero wowczas dostrzegl, ze oczy Micellego sa bardzo ciemne i ze adwokat przyglada mu sie z niezwykla sila i inteligencja. Ale w tej jednej chwili Will zorientowal sie tez, ze patrzy na czlowieka smutnego i rozczarowanego, ktoremu na niczym juz nie zalezy.-Napije sie pan? - Micelli podszedl do stojacej przy scianie szafki, na ktorej staly trzy krysztalowe karafki z napisami: "szkocka", "whisky" i "rum", kilka szklanek i pojemnik na lod. - Poludnie minelo. -Dziekuje, doktorze Micelli. -Na litosc boska, niech pan mnie tak nie nazywa! Augie wystarczy w zupelnosci, ale jesli juz pan musi, niech bedzie "panie Micelli". Byle nie "doktor". Nalal sobie do szklanki szkockiej na dwa palce, wrzucil kostke lodu, wypil lyk i usiadl za biurkiem. Za jego plecami, na scianie, wisial dyplom prawniczy z Suffolk oraz dyplom doktora nauk medycznych z Harvardu, a poza tym nic; brakowalo nawet zdjec rodziny. Na regale zajmujacym cala sciane staly jeden przy drugim prawnicze tomy, ktore wygladaly tak, jakby nikt ich nigdy nie wzial do reki. Okno po lewej wychodzilo na sciane budynku, na scianie za jego plecami znajdowalo sie wejscie do poczekalni i niewielki, pieczolowicie pomalowany kominek, w ktorym starannie i zapewne bardzo dawno temu ulozono trzy klody drewna. "Prawnik lekarzy". Slyszac te slowa, Will wyobrazil sobie wielka wyspecjalizowana w sprawach medycznych kancelarie, stada prawnikow ganiajacych tam i z powrotem, ze wspanialych biur do bibliotek o scianach z mahoniu. -Sprawia pan wrazenie rozczarowanego - zauwazyl Micelli. - Nie tego sie pan spodziewal, co? -Nie... to znaczy owszem... moze nie do konca. Ta reklama... -Reklama warta jest kazdego wydanego na nia centa. Oskarzenia o bledy w sztuce splywaja do mnie hurtowo, prosze tylko posluchac, jak u mnie dzwoni telefon. Wiekszosc to sprawy zalosne, smieszne albo po prostu obrzydliwe. Ale pewna czesc ma jakies podstawy i pojawia sie u mnie zyla zlota pod nazwa "amputowano nie te noge" albo "wycieto nie te nerke". Tylko, doktorze Grant, ja sie takimi sprawami nie zajmuje. Ja sie zadnymi sprawami nie zajmuje, wiec nie trzeba mi pomocnikow i wielkiego biura. - Micelli dopil whisky i natychmiast znow napelnil sobie szklaneczke. - Przyjmuje je, oceniam pod wzgledem medycznym i albo odsylam ludzi, zeby dalej sobie radzili, ale beze mnie, albo kieruje ich do ktorejs z wielkich firm. -A firmy placa panu procent od ich honorariow? -Bywa, ze jest to spory procent od sporych sum plus tyle obiadow w drogich restauracjach, na ile mam ochote, a nawet znacznie wiecej. Kazdy chce byc moim przyjacielem. -Czy to nie podlega prawu o dzieleniu sie zyskiem? -Jakkolwiek definiowalibysmy to okreslenie, jest ono absolutnie prawdziwe. -I nie jest to nielegalne? -W medycynie oczywiscie, nielegalne. Lekarzowi nie wolno skierowac pacjenta do specjalisty i przyjac gratyfikacji od tego specjalisty. Dla prawnikow to normalny biznes. Will westchnal. Wyjrzal za okno. Wcale nie byl pewien, czy chce kontynuowac te rozmowe, choc Micelli pewnie by chcial. W koncu tylko wzruszyl ramionami i spytal uprzejmie, czy pan mecenas zechcialby wysluchac, z czym do niego przyszedl. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 88 -Alez niech pan mowi, jesli ma pan na to ochote. - Micelli usmiechnal sie. - Gladys powiedziala mi juz, ze moge pana jedynie skierowac do wlasciwej firmy. Obowiazuje u nas motto: "Jesli wymaga to pracy, to nie, dziekujemy".W usmiechu Micellego nie bylo humoru i podobnie w jego slowach. Will byl tylko chirurgiem, ale potrafil rozpoznac depresje, kiedy ja widzial. Zapewne alkoholizm takze. Dziekuje ci, Susan Hollister. -No, to chyba sobie pojde - rzekl niepewnie. -Alez prosze bardzo. -Wie pan, moja kolezanka, Susan Hollister, powiedziala mi, ze i pan mial klopoty. -Mnostwo klopotow. -I jej zdaniem dzieki temu powinien pan lepiej mnie zrozumiec, obdarzyc mnie czyms w rodzaju sympatii. -Byc moze powinienem. Co nie oznacza, ze bede mogl panu pomoc. -Wlasciwie co takiego sie panu przydarzylo? Micelli przygladal mu sie przez dluga chwile. Dopil whisky. Zachowywal sie zupelnie tak, jakby nikt nigdy nie zadal mu podobnego pytania. -Zabilem syna - powiedzial spokojnie. Will drgnal, ale opanowal sie blyskawicznie. -Prosze mowic dalej. -Naprawde chce pan uslyszec te historie? -Tak. -Dobrze. Sam pan tego chcial. Bylem internista ze wszystkimi wymaganymi dyplomami, bardzo pewnym siebie. - Glos Micellego byl monotonny, pozbawiony sladu jakiegokolwiek uczucia. - Z moja byla zona i synem pojechalismy do Utah. Chcielismy wyskoczyc pod namiot, gdzies w dzicz, z dala od cywilizacji. Ryan mial niewielka goraczke i zatkany nos. Zona bala sie jechac, ale ja sie uparlem. Powiedzialem, ze chlopak ma juz dziewiec lat i ze jest nadopiekuncza. Nawet go zbadalem, zeby sie uspokoila. Lekko zaczerwienione gardlo, nic groznego, wiec pojechalismy. Will wiedzial juz, jak skonczyla sie tragiczna wycieczka. Postanowil oszczedzic im obu niepotrzebnego bolu. -Zapalenie opon mozgowych - powiedzial cicho. Micelli spojrzal na niego z uznaniem i skinal glowa. -Dwa dni drogi do najblizszego telefonu. Radia nie mielismy. Oczywiscie popedzilem po pomoc, ale kiedy pojawil sie helikopter, Ryan nie zyl. Tak po prostu. -Bardzo mi przykro. To rzeczywiscie tragedia. -Alez to jeszcze nie koniec. Kilka miesiecy pozniej wpadlem w depresje maniakalna. Nigdy nie chorowalem psychicznie. Smiertelnie wystraszylem zone, sasiadow i co najmniej niektorych pracownikow mojego szpitala. Tylko ja nie widzialem, ze zachowuje sie jak wariat. Zamiast udzielic mi pomocy albo przynajmniej sklonic zone, zeby mnie hospitalizowala, moj szpital spanikowal i zawiesil mnie w obowiazkach. W koncu otrzymalem jednak wlasciwa pomoc, chorobe rozpoznano i wyleczono. Wszystkie objawy, lacznie z nieracjonalnymi zachowaniami, znikly tak nagle jak sie pojawily. Ale tymczasem zawiesila mnie takze Lekarska Rada Rejestracyjna do czasu zbadania, dlaczego zawiesil mnie szpital. Will z gory znal zakonczenie takze tego watku. -A poniewaz cofnieto panu licencje, kasy chorych skreslily pana ze swoich list. -Wlasnie. Zareagowali instynktownie, nie bylo zadnego sledztwa, nawet mnie nie przesluchano. Rada w koncu odnowila mi licencje, ale kasy trzymaly sie swej decyzji. Raz zawieszony, na zawsze zawieszony. Uniemozliwiono mi praktykowanie, a przynajmniej zycie z praktyki lekarskiej. Coz, dzis nie ma to juz zadnego znaczenia. Zarabiam dziesieciokrotnie wiecej niz jako internista, poswiecajac pracy drobny ulamek tego czasu, ktory musi jej poswiecic lekarz. Ale ciagle troche mi szkoda, bo lubilem leczyc. I bylem w tym bardzo dobry. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 89 -Jestem pewien, ze tak Augie. Sluchaj, naprawde bardzo ci wspolczuje z powodu tego, przez co musiales przejsc. Mowie szczerze. Ale mam tez nadzieje, ze czerpiesz choc odrobine dumy z tego, ze poradziles sobie z tak wielka tragedia, nie zalamales sie i teraz prowadzisz normalne zycie. Gdyby to sie zdarzylo ktoremus z moich dzieci, nie sadze, bym umial sie podniesc, nawet gdybym nie byl niczemu winien.Micelli w milczeniu podszedl do szafki i nalal sobie trzeciego drinka, znacznie wiekszego niz dwa poprzednie. -A wiec - powiedzial wypijajac potezny lyk czystej whisky i niezdarnie ocierajac wargi grzbietem dloni - teraz twoja kolej. Mozesz zalozyc, ze wiem o tobie wszystko, o czym pisaly gazety i co pokazywala telewizja. Augie Micelli niewatpliwie odczuwal juz skutki alkoholu, choc trudno byloby powiedziec, ze jest pijany. Will zastanawial sie przez chwile, czy moze cos zyskac, kontynuujac te rozmowe. Ale nawet gdyby zdecydowal sie wyjsc juz teraz i wznowic poszukiwania adwokata odpowiednio utalentowanego, wspolczujacego i niedrogiego, to i tak wiedzial, ze dzisiejsza podroz do Bostonu nie poszla na marne. Nawet gdyby juz nigdy nie mial zobaczyc Augiego, to jednak mial za co dziekowac Susan. Z opowiedzianej przez Micellego historii wynikalo jasno, ze nie byl az tak odpowiedzialny za smierc syna, jak sam sadzil, ale nie zmienialo to przeciez faktow. Jego synek zmarl. Swiat Willa walil sie, oczywiscie, ale Dan i Jess byli zdrowymi, wspanialymi dziecmi. Nawet gdyby znalazl sie na dnie, nawet gdyby stracil wszystko, nadal mial pozostac ich ojcem, a dzieci nadal bylyby jego dziecmi. Dzieki nim mogl wyrwac sie z tego koszmaru, dzieki nim zacznie nowe zycie. Serce bolalo go na mysl o tym na wpol pijanym mezczyznie, ktory dzien w dzien musial stawiac czolo straszliwej pustce w swym zyciu. Przestal litowac sie nad soba. -Sluchaj - powiedzial w koncu - jesli tyle wiesz o mnie i o sytuacji, w jakiej sie znalazlem, to z pewnoscia wiesz takze, czy mozesz mi pomoc czy nie. -Moge ci od razu powiedziec, ze nie. Nie zajmuje sie tego rodzaju sprawami. -Juz to zrozumialem. Sluchaj, przynioslem kopie kilku listow, zebys je obejrzal i ocenil. Zostawie ci je tak czy inaczej, moze znajdziesz kogos, kto moglby ze mna pracowac? Jeden z tych listow jest od firmy, ktora reprezentuje mojego bylego pacjenta. Ze wzgledu na zastrzezenie w umowie ubezpieczenia nie pokryje ono kosztow obrony w tej sprawie. Na szczescie, nawet jesli uznaja, ze jestem winny i zabiora mi wszystko, co mam, to nie dostana wiele. Jesli bedziesz chcial sie ze mna skontaktowac, wszystkie potrzebne dane sa w formularzu, ktory dala mi twoja sekretarka. -Przykro mi, ze nie moge ci pomoc. -A mnie przykro z powodu twojego syna. Po tym, jak za Willem zamknely sie drzwi, Augie Micelli przez dwadziescia minut siedzial z nogami na biurku, gapiac sie w okno. Wstal tylko raz, by nalac sobie kolejnego wielkiego drinka i dolozyc lodu do szklanki. Smierc Ryana miala pozostac najgorsza rzecza, jaka zdarzyla mu sie w zyciu, niedajaca sie w zaden sposob porownac ze stratami finansowymi i rozbiciem malzenstwa. Ale chyba po raz pierwszy od tych tragicznych wydarzen powiedzial komus o tym, jak bardzo boli go utrata praktyki. Teraz pracowal dla pieniedzy, ale nigdy nie leczyl dla pieniedzy. Otworzyl szuflade, wyjal z niej zdjecie w srebrnej ramce, postawil je na biurku. Ryan usmiechal sie do obiektywu z grubej galezi poteznego, starego debu. Dopil whisky. Takie picie, pomyslal, to czysta glupota. Jakis czas temu obiecal sobie, ze nie bedzie pil alkoholu przy klientach... i znow zlamal te obietnice. Ale whisky byla doskonala. A w ogole to przeciez bez znaczenia. Winny czy niewinny, Will Grant sam wpadl w to gowno i niech sam sie z niego wygrzebie. Poza tym ma wybor. Moze skonczyc szkole prawnicza. Moze zostac ekspedientem. Moze projektowac ogrody. Moze... Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 90 Micelli wstal nagle i z rozmachem cisnal szklanke do kominka. Trzask rozbitego szkla zaalarmowal Gladys.-Czy cos sie stalo? -Nie, nic. Nic mi nie jest. Sam posprzatam. A ty tymczasem polacz mnie, prosze, z Gilem Murrayem z biura prokuratora hrabstwa Middlesex. Powiedz mu, ze chodzi o sprawe Willa Granta. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 91 Rozdzial 15-Tesknie za toba, tatusiu. -Ja za toba tez, skarbie. Zobaczymy sie w przyszlym tygodniu. A na razie pamietaj, prosze, o zmiekczaniu rekawicy, a potem wiaz ja tymi grubymi gumowymi opaskami, ktore kupilismy. I nie zapomnij o pilce, miej ja zawsze przy sobie. -Taaa... tatusiu... -Danny, placz, jesli chce ci sie plakac, nie ma w tym nic zlego, ale wiedz, ze u mnie wszystko w porzadku i ze wszystko dobrze sie skonczy. Po prostu potrzeba troche czasu. To, co o mnie wypisuja i mowia, nie jest prawda. Wkrotce wszyscy sie o tym dowiedza. W porzadku? -W porzadku. Mama Seana zakazala mu do mnie przychodzic. Juz sie nie bawimy. -To przykre. Pewnie jestes bardzo smutny. -Tylko troche. Sean jest glupi i nigdy nie byl moim najlepszym przyjacielem. -Mimo wszystko to musialo byc dla ciebie trudne. -Wiemy, ze nie zrobiles nic zlego. -Dla mnie tylko to jest wazne. No, dobrze. Do zobaczenia w przyszlym tygodniu. Jeszcze troche, a wszystko bedzie tak jak kiedys. Rozumiesz? -Rozumiem, rozumiem. -Matolek z ciebie. -Z ciebie wiekszy. -Z ciebie but. -A z ciebie kamasz. -Z nosa ci leci. -Tatooo...! Will pozegnal sie z synem i powoli odlozyl sluchawke. Sukinsyny, mruknal do siebie, chory z wscieklosci na mysl, przez co musza przechodzic blizniaki. Pieprzone sukinsyny. Dzieki opowiesci Augie Micellego popatrzyl na swoje klopoty nieco inaczej, lecz przeciez i jego sytuacja nie byla najweselsza, a w tej chwili wydawala sie wrecz beznadziejna. Ktokolwiek postanowil go zniszczyc, wykonal doprawdy mistrzowska robote. Z dnia na dzien stal sie szmaciana lalka wyprana, wyzeta i wywieszona na wietrze, zeby przeschla. Co gorsza, zaledwie kilku najblizszych przyjaciol, wsrod nich Benois Beane, wierzylo, ze jest niewinny. Nikt nie planowal krucjaty w jego imieniu, nikt nie pisal listow, nikt nie organizowal kampanii e-mailowej. Nawet jego wspolpracownicy i przyjaciele odsuneli sie od niego i postanowili przeczekac cala te historie. Mozesz zrobic tylko to, co mozesz, przypomnial sobie. Mozesz zrobic tylko to, co mozesz. Mozolnie, choc bez przekonania, przedzieral sie przez stos lezacej na stoliku poczty, kiedy zadzwonil telefon. Na wyswietlaczu pojawil sie napis "blad". Jednoczesnie zaciekawiony i gotow natychmiast przerwac polaczenie, podniosl sluchawke. -Halo? -Dzien dobry, doktorze Grant - powiedzial zmieniony elektronicznie glos. - Od czasu naszej ostatniej rozmowy sporo sie w panskim zyciu zmienilo. Ciekawe, pomyslal Will, czy Patty nagrywa takze te rozmowe. Nie udzielila mu zadnych instrukcji co do tego, czy ma podtrzymywac rozmowe i przez jak dlugo, co zawsze zalecali gliniarze z filmow. Prawde mowiac, nie powiedziala mu nawet, czy podsluch podlaczono bezposrednio do telefonu, na linii zewnetrznej czy na centrali. Zachowaj spokoj, powiedzial sobie, ale udawaj zdenerwowanego. Spokojny, choc poruszony. -Nie chce, zebys do mnie dzwonil - powiedzial blagalnym glosem. - Poddaj sie, a ja juz dopilnuje, bys dostal najlepszego terapeute. Jestes chory. Potrzebujesz pomocy. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 92 -Ja potrzebuje pomocy? Boze, naprawde mocne slowa w ustach czlowieka, ktory zrobil to, co zdaniem prasy i telewizji zrobiles ty. Padles na pysk we wnetrznosci operowanego pacjenta. Tego rodzaju slawa nie sprzyja naszej sprawie, doktorze Grant. Szczerze mowiac, bardzo jej szkodzi. W naszej krucjacie nie ma miejsca dla zolnierzy narkomanow.-Nie jestem jednym z was i nie jestem narkomanem. -Alez oczywiscie, ze jest pan jednym z nas. Kasy chorych sa panskim wrogiem tak samo jak naszym. Z prasy dowiedzialem sie, ze twierdzi pan, iz zostal "wystawiony". -Bo zostalem. -A kto pana wystawil, jesli nie kasy chorych, ktore tak dobitnie skrytykowal pan w Faneuil Hali. Halliday? Jesli tak, to moze przesuniemy go na naszej liscie? Powiedzmy, na dzis. -Skonczcie z tym, prosze. Skonczcie z tym szalenstwem! -Zabawne. O to wlasnie prosilismy "dostarczyciela uslug medycznych", kasy chorych. Prosilismy, zeby skonczyly z tym szalenstwem. Pacjent chory umyslowo! Czy w calej tej sprawie chodzi o pacjentow chorych umyslowo? Willowi natychmiast przypomnialy sie przypadki - a bylo ich wiele w ciagu dlugich lat jego praktyki - w ktorych kasy chorych odmawialy refundacji za detoksykacje, a nawet porady dla alkoholikow oraz skracaly czas hospitalizacji na oddzialach psychiatrycznych, chocby istnialy uzasadnione przypuszczenia, ze pacjent ma sklonnosci samobojcze. Sposrod pacjentow wykorzystywanych przez przemyslowy system opieki medycznej od czasu, gdy zdobyl on wladze, psychicznie chorzy traktowani byli najgorzej. -Czy twoja matka popelnila samobojstwo? - spytal. - Czy o to wlasnie chodzi? -Najpierw musi pan udowodnic, ze jest pan czlowiekiem godnym zaufania, doktorze Grant. Potem bedziemy obdarzac pana coraz wiekszym zaufaniem, dzieki czemu dowie sie pan wiecej. A tymczasem, jesli zyska pan jakies informacje dotyczace tego, kto moglby pana "wrobic", albo zechce sie z nami skontaktowac w jakiejkolwiek sprawie, prosze umiescic w "Heraldzie" ogloszenie osobiste zawierajace slowa: "Na wojnie padaja ofiary". My sie z panem skontaktujemy. W tej chwili proponuje natomiast, by dzis w nocy pozostal pan bezpiecznie w domu. Dudziarz wyszedl na ulice miasta... musisz mu zaplacic. Do uslyszenia, doktorze Grant. Chwileczke...! Napiecie wsrod policji stanowej w ogole, a detektywow z Middlesex w szczegolnosci, siegalo zenitu. Minal tydzien od czasu, gdy po raz ostatni odezwal sie morderca dyrektorow kas chorych... i tydzien od czasu przedziwnego wypadku z przedawkowaniem narkotyku, ktory spotkal Willa w sali operacyjnej. Brasco i Jack Court uznali wizyte Patty w domu jedynego podejrzanego za bezmyslna, a nawet potencjalnie katastrofalna i Brasco naciskal teraz na nia, podkpiwal, utrudnial jej zycie na wszelkie mozliwe sposoby i zlecal jej byle jakie, ale czasochlonne zadania luzno zwiazane ze sprawa, na przyklad ponowne przesluchanie funkcjonariuszy ochrony budynku Fredrickston Medical Arts. A swiat nie zamierzal sie przeciez zmienic, codziennie zdarzaly sie rabunki i napady, nadal handlowano narkotykami i w ogole nie brakowalo wszechobecnych manifestacji tego, jak nieludzko czlowiek moze traktowac czlowieka. W rezultacie wszyscy, od szefa policji do zwyklego posterunkowego, zyli w stalym napieciu. Popoludnie bylo zbyt duszne i wilgotne jak na wczesna wiosne, na niebie wisialy niskie chmury. Pare minut po pietnastej Patty zaparkowala camaro na swoim miejscu parkingowym i przez niemal pusty budynek poszla do swego pokoiku. Kolejne wyznaczone przez Courta spotkanie w sprawie braku postepow w najwazniejszej i najglosniejszej z prowadzonych przez nich spraw juz sie zapewne rozpoczelo. By uglaskac Brasco, Patty nie tylko przesluchala ponownie ochroniarzy, bedacych na sluzbie dzien przedtem, nim zabojca dostal sie do biura Willa, ale odnalazla tez wszystkich, ktorzy chronili budynek w ciagu ostatniego miesiaca. Wcale jej nie zdziwilo, ze nie dowiedziala sie nic nowego i ze prawdopodobnie uslyszy tylko kilka gorzkich slow za spoznienie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 93 Wprowadzila kod otwierajacy drzwi, pomachala weteranowi, Brianowi Tomasettiemu, budujacemu piramide magnetycznych kulek na kartonowym pudelku po Dunkin' Donuts, i szybko przeszla obok pustego pokoiku Brasco. Przed swoim zatrzymala sie tylko na chwile, rzucila kurtke na oparcie krzesla i juz miala pospieszyc dalej, gdy dostrzegla migajace swiatelko automatycznej sekretarki. Juz wprowadzajac kod, wiedziala, ze czekaja ja klopoty. Trzy wiadomosci. Pierwsza przekazal Gil Kinchley z firmy telekomunikacyjnej, czlowiek, ktory wcielil w zycie sadowy nakaz podsluchu.-Pani sierzant Moriarity - uslyszala - mam wrazenie, ze na to pani wlasnie czekala. Z zapartym tchem, siedzac na brzezku krzesla, Patty wysluchala przedziwnej rozmowy miedzy Willem i morderca. -Tu znow Gil - brzmiala druga wiadomosc. - Nasi ludzie twierdza, ze on - jesli rzeczywiscie jest to on - uzywal funkcji przekazywania polaczen co najmniej raz, prawdopodobnie dwa razy. To troche jak automatyczne laczenie z kolejnym numerem, tylko nie przechodzi przez nas. Odpowiednie urzadzenia mozna dostac bez problemu w kazdym wyspecjalizowanym sklepie. Sa dobrze zaprojektowane, bardzo skuteczne i praktycznie uniemozliwiaja namierzenie rozmowcy. Jesli bedzie pani czegos potrzebowala, prosze do mnie dzwonic. Trzecia wiadomosc pochodzila od Willa. -Patty, tu Grant. Mam nadzieje, ze juz slyszalas te rozmowa. Zadzwon i powiedz, co o tym myslisz i co mam zrobic. Przedluzalem rozmowe, jak tylko moglem. Na korytarzu przy drzwiach pojawil sie Wayne Brasco. Przeszyl ja gniewnym spojrzeniem. -Pani sierzant, czy dolaczy pani do nas na odprawie, na ktora juz sie pani spoznila, czy tez ma pani zamiar wykorzystac kobiecy przywilej gadania przez telefon, chocby sie walilo i palilo? -Moim zdaniem byloby lepiej, gdyby porucznik Court przyszedl tu jak najszybciej - rzekla Patty, ignorujac jego kpiacy ton. -Wytlumacz mi to jeszcze raz - powiedzial Court po tym, jak on, Patty i jeszcze trzech detektywow po raz drugi wysluchali nagrania z automatycznej sekretarki. - Kiedy zarejestrowano to nagranie? Patty wiedziala, co ja czeka. I wiedziala, ze na to zasluzyla. - : Dwie godziny temu. -I dopiero teraz odebralas wiadomosc? -Mialam zamiar zaprogramowac przekazywanie wiadomosc z sekretarki na komorke, ale... tyle sie dzialo, ze po prostu o tym zapomnialam. Spytaj te malpe obok, dlaczego musialam tak ganiac. -Wiec stracilismy dwie godziny? Patty miala ochote krzyknac: "Beze mnie nie mielibyscie nawet tego nagrania!". -Ciagle mamy czas - rzekla cicho. -Czas, zeby co zrobic? - warknal Brasco. -Zabije dzis wieczorem. -Dedukcja na piatke, panno Holmes. Patty zmierzyla go gniewnym spojrzeniem. -Idziemy do mnie, ale juz! - wtracil Court. Najwyrazniej nie chcial zaostrzenia sytuacji. - Poczekal, az wszyscy znalezli sie na korytarzu, a potem podszedl do Patty. -Moriarity - powiedzial ostro - mamy wystarczajaco wiele klopotow bez marnowania dwoch cennych godzin. -Tak jest, rozumiem. To sie wiecej nie powtorzy. -Jeszcze jedna sprawa... -Slucham. -O co chodzi z tym Grantem? Dlaczego dzwonil wlasnie do ciebie? -No... ja... nie wiem dlaczego. Nigdy nie umiala dobrze klamac. Wyraz twarzy szefa swiadczyl dobitnie, ze pod tym wzgledem niczego sie nie nauczyla. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 94 -Badz ostrozna, Moriarity. Badz cholernie ostrozna. Nie czekajac na odpowiedz, Court obrocil sie i wyszedl na korytarz. Patty chwycila teczke i ruszyla za nim.-W porzadku - powiedzial Court, kiedy wszyscy zajeli juz miejsca. - Macie jakies pomysly? Pierwszy odezwal sie Brasco. -Nadal sadze, ze Grant siedzi po szyje w tym gownie. Moim zdaniem gra na nas jak na skrzypcach. Ale jedno udalo mu sie spieprzyc: przedawkowal narkotyki. Teraz musi probowac zminimalizowac skutki tego bledu, a najprostsze byloby wykorzystanie kogos z tego cholernego stowarzyszenia, tak by stworzyc pozory, ze nie ma nic wspolnego z morderstwami. -Patty? -Moim zdanie rozmowa telefoniczna sugeruje, ze Grant nie ma nic wspolnego z morderstwami, ale w tej chwili nie ma to wielkiego znaczenia. Znacznie wazniejsze jest to, ze dzis ktos zostanie najprawdopodobniej zamordowany. -No i? Patty wyjela z teczki gruba koperte i otworzyla. -Trudno uwierzyc, ale na terenie Massachusetts swoje siedziby maja dziewiecdziesiat trzy roznego rodzaju kasy chorych i firmy ubezpieczeniowe: HMO, PPO, MCO, doslownie caly alfabet. Wiekszosc z nich miesci sie w odleglosci do piecdziesieciu kilometrow od Bostonu. W New Hampshire mamy ich dwanascie, jeszcze kilka w Vermoncie i Maine. Jesli ograniczymy sie do naszego stanu i wyeliminujemy trzy firmy, ktorych dyrektorzy juz zgineli, a wcale nie jestem pewna, czy powinnismy to zrobic, musimy skontaktowac sie z dziewiecdziesiecioma czterema firmami i ostrzec je przed niebezpieczenstwem. Mam tu odpowiednia liste z telefonami osob, z ktorymi powinnismy rozmawiac, glownie czlonkow zarzadu lub ludzi z biur prasowych. Zapadla cisza. Uczestnicy odprawy czekali na slowo szefa. Patty wiedziala, ze toczy walke sam ze soba. Na pewno nie chcial przyznac, ze pomysl jest niezly, ale z drugiej strony wiedzial, ze nie ma wyboru i musi go wcielic w zycie. Westchnal gleboko i powoli wypuscil powietrze. -Niech bedzie. Mamy wystarczajaco wielu ludzi, zeby zalatwic te rozmowy w godzine czy dwie. Firmy, w ktorych juz kogos zalatwiono, rownie dobrze mozemy wpisac na liste. Co im powiemy? Ze szefostwo ma zachowac ostroznosc? -Niech nigdzie nie chodza sami - podsunela Patty. - Niech straznik odprowadza ich do samochodu. Prywatne samochody powinni trzymac gdzies na otwartej przestrzeni, nie w garazach, gdzie ktos moglby niezauwazony zalozyc ladunki wybuchowe. -Warto informowac telewizje i radio? -Nie wiem. Morderca musi podejrzewac, ze telefon Granta jest na podsluchu, inaczej nie stosowalby tych wszystkich srodkow ostroznosci. Jesli powiadomimy opinie publiczna, nie bedzie juz mial zadnych watpliwosci. Narazimy naszego doktora na niebezpieczenstwo. -A gowno mnie to obchodzi - rzekl Brasco. - Przeciez to cholerny cpun. Omal nie zabil pacjenta. Ofiary morderstw to byli przyzwoici obywatele. I duzo placili na cele dobroczynne. -A Grant to co? - nie wytrzymala Patty. - Jeszcze jako student zalozyl w Fredrickston kuchnie dla ubogich, Open Hearth. Nadal pracuje tam jako ochotnik. -To niczego nie zmienia, tak jak i te twoje popisy. Jakos zapomnialas wspomniec, ze to ja polecilem ci zrobic liste... -Uwazaj, Brasco, bo zaczynam miec cie dosyc, ty seksistowska... -Dosc tego! - Court z calej sily walnal piescia w biurko. - Moriarity, rozdziel telefony. I ostrzegam cie, musicie z Waynem znalezc jakis sposob na zgodna wspolprace albo jedno z was bedzie musialo odejsc. I jeszcze cos. Oddziel zycie osobiste od zawodowego. Patty postanowila zapomniec o slowach Courta. Wykonala obowiazkowe, przypadajace na nia dwadziescia rozmow. Proba ostrzezenia wszystkich dyrektorow kas chorych w stanie Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 95 przypominala probe powstrzymania slonia za pomoca kapiszonowca, ale policjanci mogli przynajmniej powiedziec, ze zrobili wszystko, co w ich mocy. W najlepszym razie mogli wyprowadzic z rownowagi i byc moze zniechecic morderce, ktory w tak dramatyczny sposob oznajmil o tym, ze dudziarz jest na wolnosci i wystawi rachunek. Prosta gra pod tytulem "jestem cwanszy niz ty", ale dzieki tej grze wielu zabojcow ujeto... lub zabito.Nie mieli juz nic wiecej do roboty. Pozostalo im tylko sluchac nagrania rozmowy Willa Granta z zabojca i probowac znalezc w niej jakies wskazowki. Brasco znow zdolal ja wymanewrowac, w czym nie bylo nic dziwnego. Zasugerowal, ze on i Court spotkaja sie z nowym psychologiem, ktory mial sie wypowiedziec o nagraniu. Patty natomiast dostala polecenia spotkania z kryptografem i popracowania nad literami alfabetu. Nowych nie mieli, kazano jej jednak przeanalizowac je w swietle informacji z tasmy. Ona sama miala inny pomysl, ale nie mozna bylo o nim informowac szefa. Zadzwonila do Willa. Wcale jej nie zaskoczylo, ze jest w domu i teskni za towarzystwem. Nie ukrywal ulgi, kiedy zorientowal sie, ze przynajmniej ona nie watpi juz w jego niewinnosc w sprawie mordercy dyrektorow kas chorych. Za to Patty nie powiedziala mu czegos, do czego, choc niechetnie, musiala sie przyznac sama przed soba: od wielu dni szukala okazji, by znowu sie z nim zobaczyc. Byla juz niemal siodma, kiedy zatrzymala samochod na miejscu przeznaczonym dla gosci, na parkingu najblizszym mieszkaniu Willa. Po drodze sluchala pelnej zadumy sciezki dzwiekowej Yo-Yo Ma z filmu Przyczajony tygrys, ukryty smok. Wspominajac straszne wydarzenia, jakie spotkaly Willa w ostatnim tygodniu, zastanawiala sie, co tez najgorszego zdarzylo sie w jej zyciu. Z pewnoscia pierwsza na liscie byla choroba i smierc matki, wiele tragedii przydarzylo sie tez jej przyjaciolom. Poza tym jednak, liczac co najmniej od konca liceum, sama najwyrazniej sciagala sobie burze na glowe, z podziwu godna regularnoscia wybierajac niewlasciwych mezczyzn. Prym wsrod nich wiodl niewatpliwie Jerry Parkhurst, nieslychanie przystojny i nieslychanie bogaty adwokat zajmujacy sie sprawami przejmowania i laczenia firm. Parkhurst wydawal sie mezczyzna solidnym, takim na cale zycie... az do nocy, gdy poszli do lozka, po czwartej czy piatej randce. Wspomnial wowczas, jakby bylo to cos zupelnie normalnego, ze oprocz pieknego penthouse'u ma jeszcze szesnastopokojowy dom w Newton, w ktorym mieszka, oczywiscie nieszczesliwy, z zona i dwojka dzieci. To byl cios, a bylby jeszcze wiekszy, gdyby rzeczywiscie sie w nim zakochala. Pamietala jednak wyrazny czerwony slad swej dloni na jego policzku, reszta wspomnien zbladla z czasem. Jej cierpienie wowczas nie umywalo sie jednak do tego, co przechodzil w tej chwili Will Grant. Gdy dzwonila do drzwi Willa Granta Jerry Parkhurst tanczyl w jej myslach niczym Harold Hill w Dzwiekach muzyki. -Juz schodze! - krzyknal Will z okienka na gorze. Ubrany w pogniecione lniane spodnie, jasnoniebieska koszule, biale skarpetki i z lekka zuzyte adidasy wygladal dokladnie tak, jak powinien wygladac czlowiek, ktoremu odebrano prawo wykonywania zawodu lekarza, przeciw ktoremu wytoczono oskarzenie karne o uzywanie narkotykow i probe zabojstwa i ktorego gnebil seryjny morderca. -Nic ci nie jest? - spytala. Will nie probowal nawet ukryc zniechecenia. -Poradze sobie ze wszystkim oprocz jednego, tego, jak ludzie traktuja moje dzieciaki. Niech im dadza spokoj. Wybacz, ze to mowie, ale czasami mam ochote niektorych zamordowac. -Obawiam sie, ze tez nie zawsze najlepiej radze sobie z ludzmi. Patty przyjela od niego dietetyczna cole, ustawila magnetofon na stoliku do kawy i gestem wskazala Willowi miejsce na kanapie, z ktorej oboje mogli siegnac przyciskow. Dzielila ich mniej wiecej taka odleglosc jak wowczas, gdy siedzial na fotelu, ale poczucie jego bliskosci rodzilo jakies nowe wrazenia. Nagle wyobrazila sobie Jerry'ego Parkhursta i Jacka Courta pograzonych w ozywionej dyskusji. Uznala, ze woli nie slyszec, co mowia. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 96 -Najpierw posluchamy calej rozmowy - powiedziala. - Potem bedziemy odtwarzac fragmenty w miare koniecznosci, poki nie uznamy, ze wycisnelismy z niej wszystko, co mozliwe.Patty po raz piaty sluchala tego przedziwnego nagrania. Wprawdzie elektronicznie znieksztalcony glos nie zdradzal plci mordercy, sposob wyrazania i dobor slow sugerowaly, ze niemal na pewno jest to mezczyzna. -Myslisz, ze on naprawde zamierza dzis kogos zabic? - spytal Will, kiedy po raz kolejny przewijala tasme. -Mam nadzieje, ze nas zwodzi. Ze sie nami bawi. Prawie sie o to modla. -Nie wydaje mi sie, zeby ten facet lubil zabawy. -Dlaczego to powiedziales? -Wlasciwie sam nie wiem. Moze dlatego, ze to przeciez wendeta, ze jest w tym gniew, ale i potrzeba udowodnienia czegos. Byc moze za chwile pojawia sie zadania. Ten czlowiek... ci ludzie, jesli wziac pod uwaga to "my" i "nasze"... mszcza sie za utrate kogos bliskiego. -Rozumiem, o co ci chodzi, ale co z literami? Czy nie jest to rodzaj zabawy? -Trudno powiedziec. Moze chodzi o dramatyzm? Moze zabojca oczekiwal, ze prasa z miejsca rzuci sie na sensacje, ze zaczna sie spekulacje, ze zyska popularnosc: "People", "National Enquirer", Larry King i tak dalej. -Myslisz, ze te litery dadza sie ulozyc w imie matki? -To sie samo narzuca, ale jesli sie zastanowic, byloby zbyt oczywiste. No i bezposrednio wskazywaloby morderce. -No coz, mam nadzieje, ze sie mylisz, twierdzac, ze facet jest smiertelnie powazny. Bo jesli dzis znowu uderzy, zaliczy dwie ofiary zamiast jednej. -Co masz na mysli? -Moj szef nie ukrywal, ze jesli nie nastapi przelom w sledztwie, i to szybko, zespol dochodzeniowy trzeba bedzie wzmocnic. Nie powiedzial wprawdzie: "Pierwsza poleci Moriarity", ale nie musial. -W takim razie jeszcze raz przesluchajmy te tasme. Facet mowi "my". Sprobujmy upewnic sie raz na zawsze, ze chodzi nie o jedna osobe, lecz o grupe. Potem uzbroimy sie w dlugopis i kartke i poszukamy innych wskazowek. -Jestem ci naprawde wdzieczna za pomoc, zwlaszcza ze to dla ciebie trudne chwile. -Przynajmniej mam glowe zaprzatnieta czyms innym. Nie porozumiewali sie nawet spojrzeniem, ale Patty przysunela sie do Willa, a Will powoli opuscil reke i objal ja w talii. Zawahala sie, ale jednak polozyla mu glowe na ramieniu. Przez dluga chwile oboje milczeli. -Nie sadzisz, ze pogarszamy i tak zla sytuacje? - spytala cicho Patty. Will pogladzil ja po wlosach. -Z mojego punktu widzenia wyglada to zupelnie inaczej. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 97 Rozdzial 16-Ostroznie, Jennifer. Bardzo ostroznie. Uwazaj na odsysanie i nigdy, nigdy nie zapomnij, ze to ludzki mozg. -Oczywiscie - powiedziala cicho studentka. Oparla dlonie o czaszke pacjenta, by powstrzymac ich drzenie. Richard Leaf, ktory stal po drugiej stronie stolu w sali operacyjnej numer cztery znanego i cenionego bostonskiego szpitala White Memorial, dostrzegl to i usmiechnal sie pod maska. Ta dziewczyna z ostatniego roku studiow na Harvardzie byla sprytna, bystra i ponadprzecietnie zgrabna, a teraz okazalo sie jeszcze, ze potrafi myslec i sama sobie radzic. Warto sie nia zainteresowac, z cala pewnoscia warto. To bylo jasne od czasu, kiedy przyszla do szpitala na oddzial neurochirurgii; widzial, jak dziewczyna patrzy na niego podczas porannych obchodow. W nastepny wtorek mial wolny wieczor, a jego zona juz umowila sie na spotkanie zarzadu jednej z fundacji charytatywnych. Dzis mial jednak inna sprawe do zalatwienia. Ta sprawa nazywala sie Kristin O'Neill. Na mysl o tym zaschlo mu w ustach. -Spokojnie, Jen, spokojnie. Tak jest, doskonale, swietnie sobie radzisz. Juz prawie koniec. To byl trudny zabieg, ale rak operowanego pacjenta, gwiazdziak o srednim stopniu zlosliwosci, zostal usuniety. Najprawdopodobniej po cyklu radio- i chemioterapii pacjent w pelni wroci do zdrowia. Narodzi sie nowa legenda, pomyslal Leaf. Narodzi sie nowa legenda. -Pacjent jest twoj, Jeff - powiedzial do swojego rezydenta. - Niech Jennifer pomoze ci przy zamknieciu. Daj jej tyle swobody, ile uznasz za stosowne. Wszystkim wam bardzo dziekuje. Wykonaliscie wspaniala robote. Odsunal sie od stolu, robiac miejsce Jeffowi. Dramatycznym gestem zerwal fartuch i rekawiczki, i wyszedl z sali operacyjnej, swiadomy wpatrzonych w niego, pelnych uwielbienia oczu. Leaf byl dobrym chirurgiem, rownie pewnym siebie i przystojnym, jak utalentowanym. Juz w pierwszych klasach szkoly podstawowej uznal, ze jest kims wyjatkowym. Byl etatowym przewodniczacym samorzadu uczniowskiego, sportowcem, ktorego znal caly stan; nie watpil, ze los przeznaczyl go do rzeczy wielkich. Teraz, w wieku czterdziestu pieciu lat, bardzo zamozny wedlug standardow zwyklych ludzi, cieszacy sie swiatowa slawa jako jeden z najwybitniejszych neurochirurgow, czekal na kolejny przelom w swym niezwyklym i wspanialym zyciu. Hub Health Care, kasa chorych, ktora zalozyl z trzema innymi lekarzami zaledwie przed szescioma laty, zamierzala wkrotce zlozyc oferte publiczna. Dzieki sprzedazy akcji Richard Leaf mial z krainy zamoznych jednym krokiem przeniesc sie do krainy bogaczy. Ksiegowi kasy obliczali, ze kazdy z zalozycieli zarobi na ofercie wstepnej trzydziesci do czterdziestu milionow dolarow netto, a i tak byly to ostrozne wyliczenia. Leaf wzial prysznic. Wytarl sie, oddychajac gleboko, pomyslal o tym, jakie to tez rozkoszne niespodzianki szykuje dla niego zycie. Wyszedl na zawsze zatloczony korytarz, ktorym mogl dojsc do gabinetu. Zaledwie dwa dni temu, niemal dokladnie w tym samym miejscu, kiedy jak dzis wychodzil z sali operacyjnej, doslownie wpadl na bibliotekarski wozek popychany przez Kristin O'Neill. Nic, ani ohydna lososiowa kurtka wolontariusza, ani skromna spodnica, ani luzna bluzka, ani spinki w rozwichrzonych rudoblond wlosach, ani okulary w drucianej oprawce, nie moglo ukryc jej naturalnej urody. Przedstawila sie i ktos inny zapewne przyjalby jej przeprosiny obojetnie, nie zauwazajac wyjatkowo delikatnych rysow twarzy, zmyslowych ruchow, piersi sprawiajacych wrazenie jeszcze pelniejszych w porownaniu ze smukla talia. Ktos inny tak, ale nie Richard Leaf. Kristin miala dwadziescia pare lat. Nie nosila obraczki ani w ogole zadnej bizuterii, sztuczne ozdobki nie byly jej do niczego potrzebne. Oboje uznali wypadek za zabawny, Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 98 porozmawiali przez chwile i juz w czasie tej pogawedki przyjela zaproszenie na kawe. To, co wyobrazal sobie w tym momencie Leaf, przycmiloby nowojorskie fajerwerki na Czwartego Lipca.Przy kawie dowiedzial sie, ze dziewczyna mieszka w Bostonie, pomaga niepelnosprawnej matce, ma przerwe w jakichs zdjeciach w Hollywood, ale ciagle ma spore szanse. Przyjecie pracy wolontariuszki w szpitalu bylo pomyslem mamy, ktora w identycznej lososiowej kurtce przez lata pracowala w szpitalnej informacji, poki cukrzyca i choroba nerek nie uniemozliwily jej dalszej pracy. Wreczyl kelnerce dwadziescia dolarow za szesciodolarowe zamowienie, odmowil przyjecia reszty. Wiedzial, gdzie sie spotkaja nastepnym razem: w Scandinavian Motor Inn, na poludniowym przedmiesciu Bostonu. Pod okiem Kristin, patrzacej na niego spojrzeniem zdolnym wypalic dziure w fartuchu, zadzwonil z rejestracji do motelu, dotarl az do jego kierownika i zamowil pokoj. -Wyglada na to, ze czesto to robisz - powiedziala dziewczyna, patrzac na niego tak, jakby ta mozliwosc tylko ja podniecala. Leaf uznal, ze nie warto ryzykowac. -Nic z tych rzeczy - zaprzeczyl. - Ja wycinam ludziom guzy mozgu i to jest moja specjalnosc. Maury Gross, kierownik, to moj byly pacjent. Mial guza wielkosci pilki golfowej, nie mogl chodzic, prawie nie mowil. Teraz uprawia jogging i rozwiazuje bez problemow krzyzowki z niedzielnego "Timesa". -To cudowny dar leczyc ludzi z raka - westchnela Kristin. Leaf lezal na wielkim lozku w pokoju 181 Scandinavian Motor Inn z zamknietymi oczami, wyobrazajac sobie, jak Kristin O'Neill otwiera drzwi i wchodzi do srodka. Byla doprawdy doskonala pod kazdym wzgledem, idealna aktorka. Czyms niezwyklym byloby przespac sie z nia, a potem uczynic z niej gwiazde. Juz wygladala jak gwiazda, wiec to chyba calkiem mozliwe. Zerknal na zegarek. Pora na kombinacje srodka przeciwbolowego i uspokajajacego, z doswiadczenia wiedzial, ze zabezpiecza go to przed przedwczesnym wytryskiem. Pokoj oswietlony byl swiecami, dokladnie tak jak podczas wszystkich poprzednich schadzek. Na stole w srebrnym wiaderku chlodzil sie szampan. Z glosnikow odtwarzacza CD dobiegal aksamitny glos Morgany King spiewajacy: A Taste ofHoney. Na biurku staly tlace sie kadzidelka o zapachu drewna sandalowego, a obok nich lezala koperta z kilkoma tabletkami ecstasy; to na wypadek gdyby Kristin miala na nie w ktoryms momencie ochote. Jemu niepotrzebne bylo nic, nawet ecstasy. Sypial z wieloma kobietami, ale tak bardzo podniecajacej jeszcze nie widzial. Jego malzenstwu nic nie grozilo. Cindy byla calkiem niezla w lozku, ale niezla to jednak troche za malo. John Kennedy mial podobno powiedziec, ze jesli nie ma kobiety co drugi dzien, dostaje strasznych bolow glowy... a moze to bylo co trzeci dzien? Bez roznicy. Kennedy byl niezwykly i bardzo meski, tak jak on, Richard Leaf. Kennedy'emu nie wystarczala nawet Jackie. Zsunal slipy i zaczal sie lagodnie onanizowac; to juz prawie czas. Mial czas. Leaf myslal nie tylko o tym, co czeka go tej nocy, lecz takze o nieprawdopodobnym wrecz sukcesie Hub Health. Nalezy przede wszystkim wykluczac - powtarzal partnerom, kiedy rozkrecali biznes. Trzeba badac potencjalnych klientow, trzeba robic wszystkie mozliwe analizy laboratoryjne i odrzucac wszystkich, ktorzy mogliby znaczaco podniesc koszty firmy zarowno w krotkim, jak i dlugim okresie. "Stan zastany" to bylo ich kluczowe pojecie. Tak twierdzili ksiegowi. Ich zdaniem akcje Hub musialy byc hitem, a on mial mnostwo tych akcji. Dokladnie o oznaczonej godzinie uslyszal pukanie do drzwi. Jesli do tej pory Leaf obawial sie, ze dziewczyna nie przyjdzie, to teraz mogl sie juz uspokoic. -Wejdz, otwarte - powiedzial glosem, ktorego ton i melodia mialy w sobie cos z glosow Billa Clintona i Stinga. Drzwi otworzyly sie powoli. Do pokoju wszedl mezczyzna i szybko zamknal za soba drzwi. Mial na sobie czarna kurtke motocyklowa i baseballowa czapke z daszkiem nasunietym na oczy tak, ze nie sposob bylo ich dostrzec. W reku trzymal mala pomaranczowa poduszke. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 99 Leaf, neurochirurg z dziesiecioletnim doswiadczeniem z sal operacyjnych, swiecie przekonany, ze z kazda sytuacja mozna sobie poradzic dzieki odpowiednio grubemu portfelowi, gniewnie spojrzal na intruza.-Co do kurwy nedzy? Gdzie Kristin? -Tam, gdzie ja znalazlem. Czaruje bogatych, napalonych facetow. Takich jak ty. -O co chodzi? Chcesz forsy? Ile? Bierz portfel i spierdalaj. -Ty cholerny, egoistyczny durniu, nie rozumiesz, ze przyszedl czas zaplaty? -Chwila... czy ja cie znam? Mezczyzna tylko potrzasnal glowa. -Poznales mnie dopiero teraz - powiedzial. - Dobrze poznales i nie przypuszczam, zebys mial mnie zapomniec. Plynnym, niespiesznym ruchem wyjal zza pasa pistolet i wcisnal go w poduszke. -Nie! Prosze, zaczekaj! Mozesz dostac wszystko. Czegokolwiek chceee... Trzy strzaly padly szybko, jeden po drugim. Z odleglosci dwoch i pol metra nie sposob spudlowac. Serce, krtan, czolo... linia prosta. Leaf widzial, jak w poduszce pojawia sie dziura, czul zar pociskow wbijajacych sie w jego cialo. Lezal bezwladny na lozku, z glowa skrecona groteskowo na krwawej poduszce. Nie zdazyl juz zobaczyc, jak mezczyzna wyjmuje z kieszeni zwykla biala koperte i ostroznie wklada ja pod palce jego prawej reki. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 100 Rozdzial 17 CENTRUM WALKI Z RAKIEMEXCELSIUS HEALTH Raka. To slowo, tak jak inne wyryte w marmurowym luku i wypelnione bladozlotym metalem, tak rzucalo sie w oczy, ze o innych zupelnie sie zapominalo. Wbrew samej sobie Grace Peng Davis zatrzymala sie na chodniku mimo siapiacej nieprzyjemnej mzawki.Krzywdza czyny, nie slowa, pomyslala z nienawiscia. Ale mnie skrzywdzilo przeciez to slowo. Mial to byc pierwszy dzien jej chemioterapii po usunieciu guza nowotworowego piersi przez doktor Susan Hollister. Doktor Max D'Antonio, onkolog, zapewnil ja, ze nie musi sie spieszyc z terapia, ale zarowno Grace, jak i jej maz marzyli tylko o tym, by jak najszybciej pozbyc sie nie tylko guza, lecz wszystkich komorek rakowych. D'Antonio wytlumaczyl im, ze co trzy tygodnie pacjentka bedzie dostawala kroplowke z adriamycyny i cytoxanu, srodkow niszczacych wszystkie komorki ciala, ale szczegolnie groznych dla tych najszybciej sie namnazajacych, przede wszystkim rakowych. Podczas przerw w kuracji konieczne bedzie przyjmowanie srodkow doustnych - dodal lekarz. Boze, daj mi cierpliwosc, bym umiala zniesc to, czego nie moga zmienic. Odwage, bym zmieniala to, co moge zmienic. I madrosc, bym umiala odroznic jedno od drugiego. Grace poznala te modlitwe na pierwszym spotkaniu Anonimowych Alkoholikow przeszlo dziesiec lat temu, ale wlasciwie nie rozumiala jej az do dnia, gdy z pomoca doktora Willa Granta skontaktowala sie wreszcie z ludzmi, ktorzy pomogli jej uczciwie spojrzec na jej alkoholizm. Teraz, choc prowadzila niezwykle uporzadkowane zycie, gdy znalazla sie w ciezkiej sytuacji, czesto co pare minut powtarzala ja w myslach. Boze, daj mi cierpliwosc... Mark Davis ujal zone pod ramie i poprowadzil do wejscia. - Doskonale sobie radzisz, kochanie - szepnal jej do ucha. Oboje wiedzieli, ze Gloria zawsze bala sie i zawsze bedzie sie bac szpitali i lekarzy. Choc ta klinika onkologiczna byla nowoczesna, elegancka, zaprojektowana z mysla o komforcie pacjenta, wyposazona w wygodne meble i wiszace na scianach wrecz olsniewajace dziela sztuki, pozostawala przeciez szpitalem... ktorego nie chce sie ogladac od srodka. Tylko Mark wiedzial, a przynajmniej potrafil sobie wyobrazic, jak bardzo Grace bala sie operacji, przeprowadzonej przez nieznanego jej lekarza. Spotkanie z doktorem Grantem bylo dla niej prawdziwym darem bozym, lecz potem, niczym grom z jasnego nieba, przyszla wiadomosc, ze Willowi Grantowi zawieszono licencje za uzywanie narkotykow. Doktor Hollister bardzo pomogla jednak im obojgu, byla niezwykle cierpliwa i przyjazna i, co najwazniejsze, bezwzglednie wierzyla, iz Will jest niewinny. Bronila go ze wszystkich sil. Recepcjonistka, mloda ladna Latynoska w czysciutkim fartuchu, do ktorego przypieta byla plakietka z imieniem "Carla", powitala ich cieplo, po czym wreczyla Grace kilka formularzy na podkladce. -Przeciez juz je wypelnialam. Przed pierwszym spotkaniem z doktorem D'Antonio. -Och, oczywiscie, pamietam pania. Nie chodzi o rejestracje, ale o przeniesienie ubezpieczenia ze Steadfast Health do Excelsius Health. -Przeniesienie ubezpieczenia? -To pani nie wie? Excelsius przejelo wasza firme. Powiedziano nam, ze przejecie bylo przygotowywane przez dluzszy czas i ze Steadfast listownie poinformowalo swych klientow o zmianie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 101 -Oczywiscie, slyszelismy o szykujacych sie zmianach - powiedzial Mark. - Mowilo sie o nich, kiedy przyszlismy po mammogram Grace. Ale nie mielismy pojecia, ze juz doszlo do przejecia. Nie dostalismy zadnego listu. A ty cos o tym wiedzialas, Grace? Nie wiedzialas, prawda? Grace...?-Co? A nie, nie. Nic nie wiedzialam. Oczywiscie, slyszelismy o szykujacych sie zmianach. Grace, walczaca z naglym atakiem strachu, nie zdawala sobie sprawy z tego, ze cytuje meza slowo w slowo. O trzeciej rano obudzil ja identyczny atak paniki, ale jakies pol godziny pozniej udalo sie jej znowu zasnac. "Boze, daj mi cierpliwosci, bym umiala zniesc to, czego nie moge zmienic". Probowala nie zwracac uwagi na to, ze poca sie jej uda i ze bluzka pod pachami jest przesiaknieta potem. Nic sie nie stalo, powtarzala sobie. Doktor D'Antonio zapisal jej srodki uspokajajace, majace pomoc jej odprezyc sie przed zabiegiem. Phyllis, sponsorka z AA, nie miala watpliwosci: takie srodki nie sa niebezpieczne. Jesli napady strachu nie stana sie dluzsze lub silniejsze, powinna radzic sobie z nimi bez problemu. W koncu kto powiedzial, ze chemioterapia ma byc przyjemna? -W kazdym razie nam tak powiedziano - oznajmila nieporuszona Carla. - Od dzis Steadfast Health jest czescia Excelsius. Mamy mnostwo klientow waszej firmy. Wszyscy moga wybierac: albo przechodza do nas, albo do dowolnej innej kasy. Jesli wybierzecie inna kase, pani chemioterapie przejmie doktor z ich listy, wybrany przez pania. -Dziekujemy za informacje - rzekl uprzejmie Mark. Usiedli przy stoliku w poczekalni i wypelnili formularz przekazujacy ich ubezpieczenie Excelsius. -Dobrze, ze zalatwilismy wszystko w zeszlym tygodniu - westchnal Mark. - Bardzo nie chcialbym zmieniac lekarza... kochanie? Kochanie, nic ci nie jest? Nie wygladasz dobrze. -Wszystko w porzadku. Po prostu troche sie boje. -Powinnas uprzedzic lekarza... -Sam mi powiedzial, ze pierwszego dnia moge sie bac. -Nadal sadze... -Mark, blagam! Wiem, ze masz dobre intencje, ale ja chce miec to za soba jak najszybciej. Poza tym podczas podawania leku na sali albo w poblizu jest zawsze doswiadczona pielegniarka. Nic zlego nie moze sie zdarzyc. Grace doskonale znala meza i wiedziala, ze nieczesto ujawnia uczucia. Teraz tez tylko skinal glowa i po odpowiednio dlugiej przerwie zerknal na zegarek. -Wracaj do pracy - zadecydowala. - Phyllis zabierze mnie do domu i przygotuje obiad. Nie martw sie, nic mi nie jest. Pocaluj mnie na szczescie. I nie chce takiego calusa w policzek. Pocaluj mnie tak, jak tylko ty potrafisz. O, wlasnie tak. A teraz znikaj. Studenci na ciebie czekaja. Zadzwonie po powrocie. Odprowadzila Marka wzrokiem, widziala, jak zawahal sie na progu przed wyjsciem. Wreszcie znikl jej z oczu. Trzezwosc obdarzyla ja wieloma darami, ale sposrod nich wszystkich to on byl najwiekszym. Oddala formularze recepcjonistce. Pomyslala, ze kiedy zaczynal sie ten koszmar, czula sie doskonale. Nikt nie powiedzialby, ze jest chora, nawet ona! Logika nakazywala jej byc wdzieczna losowi za tak wczesne wykrycie nowotworu, pamiec podpowiadala, ze kiedy radiolog przekazywal jej zla informacje, czula sie wrecz wspaniale. Zadnych objawow choroby. Jak tu ratowac zdrowie czlowieka, ktory czuje sie absolutnie zdrowy? -Wiem, ze czuje sie pani doskonale - powiedzial jej wowczas doktor Newcomber - ale prosze zaufac mnie i tym zdjeciom. Jest pani chora. Grace rozejrzala sie po poczekalni. Kim sa ci wszyscy ludzie? - pomyslala. Co mieliby mi do powiedzenia? Jak zareagowali, kiedy po raz pierwszy uslyszeli, ze maja raka? - Grace Davis! Zaskoczona, rozejrzala sie dookola. To byla Judi, pielegniarka, ktora poznala na spotkaniu majacym zaznajomic ja z zasadami chemioterapii. Siedzialy obok siebie w malym, pozbawionym okien pokoiku i Judi opowiadala o wszelkich skutkach kuracji, w tym ubocznych. Nie bylo to nic Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 102 przyjemnego. Najpierw wypadaja wlosy: to najczestszy i najbardziej znienawidzony skutek uboczny leczenia. Kobieta powiedziala, ze Grace z cala pewnoscia straci wlosy, najprawdopodobniej w ciagu dwoch tygodni po pierwszym zabiegu. Wiekszosc kobiet przycina wlosy krotko, ale powinna sie zastanowic, bo wypadajace krotkie wlosy sa znacznie bardziej klopotliwe od dlugich, dostaja sie do ust i nosa.Gdyby chodzilo tylko o wlosy, byloby to jeszcze do zniesienia. Ale byl to tylko poczatek litanii. Nastepny punkt: mdlosci. Na szczescie sa srodki lagodzace te dolegliwosc. I w ogole pacjentka bedzie brala dziesiatki lekarstw lagodzacych skutki uboczne kuracji. Pielegniarka cierpliwie wyjasniala zastosowanie kazdego z nich... i ich skutki uboczne. -Avian jest dobrym srodkiem uspokajajacym, ale wywoluje sennosc. Vicodin dziala na bole, ale brany w dawkach wiekszych niz przepisane moze spowodowac uzaleznienie. Poza tym wywoluje zaparcia. Grace powoli nabierala przekonania, ze chemioterapia zaszkodzi jej doslownie na kazda czesc ciala. Odbarwienie i kruchosc paznokci. Uczucie pieczenia przy oddawaniu moczu, bole brzucha. Wreszcie podniosla glowe znad stosu papierow, ktore przyniosla jej Judi. -Powiedz mi, ze jest przynajmniej jedna dobra strona kuracji. Ze bede miala cudowna cere, ze oczy beda mi blyszczec jak nigdy... Pielegniarka odpowiedziala jej slabym, ale niewatpliwie ironicznym usmiechem. Nie bedzie zadnej dobrej strony. W najlepszym razie mozna sie bylo spodziewac czterech miesiecy zlego samopoczucia i mnostwa przykrych dolegliwosci. -Och, o czyms zapomnialam! - krzyknela Judi. - Po terapii przez kilka miesiecy bedziesz wyjatkowo wrazliwa na dzialanie promieni slonecznych. I tak sie skonczylo marzenie o wypadzie z Markiem na Arube dla uczczenia konca kuracji. Gdzie mogliby pojechac? Na Grenlandie? Wreszcie, kiedy Judi usiadla wygodniej z zalozonymi ramionami i takim wyrazem twarzy, jakby chciala powiedziec: "Tak czesto to robie, ze juz mnie obrzydzenie ogarnia", Grace zebrala sie na odwage i zadala najwazniejsze pytania. -Skad ty i doktor D'Antonio bedziecie wiedziec, ze leczenie sie udalo? -Co? - zdziwila sie pielegniarka, jakby bylo to najglupsze pytanie swiata. -Chemioterapia... skad bedziecie wiedzieli, ze dziala, ze przynosi oczekiwane skutki? -Nie ma sposobu, zeby wiedziec to na pewno. Oczywiscie dowiemy sie, ze nie dziala, jezeli nastapia przerzuty do kosci, watroby lub mozgu. Ale na skutecznosc chemioterapii nie ma zelaznych dowodow. Statystycznie uznajemy pacjenta za wyleczonego po pieciu latach, ale oczywiscie przerzuty moga pojawic sie pozniej. Wspaniala wiadomosc. Majac w pamieci pierwsze spotkanie z Judi, Grace weszla za nia do szpitala. Cale sciany zawieszone tu byly plakatami i plakietkami z roznymi bardziej lub mniej dowcipnymi, ale zawsze pocieszajacymi aforyzmami. Nie braklo nawet szmacianych laleczek w strojach z radami takimi jak: "Zyj szybko, kochaj mocno, smiej sie glosno". Wszedzie walaly sie prospekty i ulotki reklamujace wszelkie mozliwe produkty i uslugi: od smiesznych kapeluszy dostepnych w Internecie, po grupy wzajemnego wsparcia, w tym jedna, ktora uczyla sztuki makijazu i wiazania chust, "bys wygladala pieknie w trudnym momencie zycia". Nie brakowalo takze reklam tanich kredytow i specjalnych planow finansowych (do dwustu tysiecy dolarow) dla pacjentow niemajacych ubezpieczenia. Grace w mysli podziekowala Steadfast Health, Excelsius Health czy komu tam jeszcze za to, ze sa na miejscu, kiedy ich potrzebuje. Nie wyobrazala sobie, jak mozna przezyc takie pieklo, martwiac sie uregulowaniem rachunkow. Widziala rachunki za testy laboratoryjne i operacje; w sumie przekraczaly cene jej saaba. Kolejne cztery miesiace i przewyzsza cene domu. Oprocz broszur na kazdej sali znajdowaly sie wielkie kosze pelne twardych cukierkow. -Powinnas wziac kilka - poradzila pielegniarka. - Chemia moze miec wstretny smak. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 103 -Myslalam, ze jest podawana dozylnie?-Tak, oczywiscie, ale krew rozprowadza leki po calym ciele, tak ze docieraja takze do nerwow ust i nosa. Smakujesz je, ze tak powiem, od srodka. Weszly do doskonale wyposazonej sali zabiegowej. Cala jedna dluzsza sciane zajmowalo stanowisko pielegniarek, naprzeciwko ktorego ustawiono w polkole osiem lozek o podnoszonych oparciach; przy kazdym z nich stala kroplowka i krzeslo dla odwiedzajacego. Nad stanowiskiem pielegniarek zawieszono kilka wielkich telewizorow, zeby pacjenci mieli rozrywke. Grace natychmiast dostrzegla, ze szesc z osmiu lozek jest zajete. Na jednym lezala przykryta kocem kobieta; kroplowka przekrzywila sie, dostosowujac do pozycji ciala. Chustka zsunela sie z jej glowy, prawie calkiem lysej; tylko gdzieniegdzie pozostaly male kepki brazowych wlosow. Sliczne, zlote okragle kolczyki groteskowo kontrastowaly z matowoszara skora. Grace poczula mdlosci jeszcze przed kuracja. Podeszla do swojego lozka, przy ktorym juz czekala Judi. Jak zdrowo i pogodnie wygladam w tym towarzystwie, pomyslala. Nadal miala wlosy, a skora, ktora zawsze byla jej wielkim atutem i duma, wciaz byla nieskazitelnie piekna. Nastepnym razem bedziesz wygladala jak one. Nagle przyszlo jej do glowy, ze przeciez to miejsce wyglada jak jakis zwariowany salon pieknosci na odwrot: wchodza atrakcyjne, zadbane kobiety, wychodza obrzydliwe wiedzmy. Usmiechnela sie smutno. -Salon Pieknosci "Tu Trujemy". Chciala tylko pomyslec te slowa, ale nagle uswiadomila sobie, ze wypowiedziala je glosno. -Nie mysl o tym w ten sposob - upomniala ja Judi, ale dosc obojetnie, jakby znala juz na pamiec wszystkie mozliwe przejawy czarnego humoru pacjentek. - Wyobraz sobie, ze sprawna maszyna czysci cale twoje cialo ze szkodliwych brudow. Wlozyla gumowe rekawice, upewnila sie, ze pacjentka jest gotowa i wyjasnila: -Najpierw podlacze igle kroplowki w miejsce do wklucia przygotowane przez doktor Hollister podczas operacji. Wejscie wszczepione zostalo tuz pod prawym obojczykiem. Grace czula je przez cienka warstwe skory. -Wez gleboki oddech. Grace odetchnela gleboko i kurczowo scisnela oparcia lozka. Judi przebila igla skore w gornej czesci jej prawej piersi. Zdumiewajace, ale Grace prawie nie poczula bolu. -Teraz pobierzemy do kaniuli troche krwi, zeby sprawdzic, jaka masz morfologie. Dzis jest to tylko formalnosc i sprawdzenie "wyjsciowych" wartosci, poniewaz jestesmy w zasadzie pewni, ze zarowno czerwonych jak i bialych krwinek oraz plytek krwi ci nie brakuje. Chemioterapia jednak znacznie obnizy ich liczbe, wiec nie mozemy jej zaczac, jesli jest ich za malo. Czasami podaje sie nawet leki podnoszace ich liczbe, zeby nie dopuscic do krwotoku, infekcji czy ciezkiej anemii. Wspaniale. Po przeprowadzeniu testow Judi wrocila z lekami: jakims steroidem i lagodnym srodkiem nasennym. Potem przyszla kolej na wielka strzykawke wypelniona czyms, co wygladalo jak lemoniada wisniowa, ale w istocie bylo potezna trucizna, adriamycyna. Choc wcale tego nie chciala, przygladala sie, jak plyn wnika do jej piersi. Czula go we krwi, czula jego ostry, niemal stechly zapach, przypominajacy zapach niektorych gatunkow sera i smak... smak... jaki smak? -Zamknij oczy i rozluznij sie - poradzila jej Judi...cierpliwosc, bym umiala zniesc to, czego nie moge zmienic... Dzieki srodkowi uspokajajacemu i starej modlitwie powoli zaczynala zasypiac, myslac juz tylko o tym, ze ten teatr absurdu zaraz sie skonczy, ze obudzi sie we wlasnym, dobrze znanym, normalnym zyciu. ... Odwage, by zmienic to, co moge zmienic... spokojnie, odprez sie... i madrosc, by odroznic... jedno od drugiego... Spokojnie... spokojnie... Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 104 Na samym poczatku to byl bardzo mily sen. Jezioro... na brzegu bawia sie dwie male dziewczynki... to ona i jej siostra, Charlotte... mama, odwrocona do nich plecami, stoi na samej krawedzi wody wpatrzona w horyzont... tata, oparty o drzewo, mruzy oczy... patrzy... patrzy... Czy juz wtedy wiedzial, co zrobi swoim dziewczynkom? Czy juz zaczal?Pogodny sen zmienil sie w narkotyczny koszmar, pasmo zmieniajacych sie obrazow, a Grace byla jednoczesnie uczestnikiem tych scen i obserwatorka calkowicie swiadoma tego, ze sni. Kiedy pojawilo sie swedzenie, byla pewna, ze cos swedzi te druga Grace. Moze, myslala, to przykre uczucie wywolane jest faktem, ze widzi, jak ojciec przyglada sie jej, przyglada sie Charlotcie. Ale swedzenie zmienilo sie w pieczenie... ramiona... brzuch... twarz. Grace we snie i Grace sniaca zaczely sie drapac. Po kilku chwilach swedzenie stalo sie dotkliwe, a pieczenie nieznosne. Sen zbladl i znikl. Otworzyla oczy, podniosla reke. Palce miala opuchniete i sztywne. Na ramieniu pojawily sie szkarlatne wstegi z nieregularnymi bladymi krawedziami: wily sie i krzyzowaly, pokrywajac cala skore w tempie szybko ukladanych puzzli. Podobne wstegi pojawily sie na brzuchu i drugim ramieniu. Pokrzywka, pomyslala, przypominajac sobie chorobe, ktora przechodzila jako nastolatka. Rzeczywiscie, wygladalo to podobnie, ale nie az tak strasznie. Pokrzywka. Uczucie pieczenia, zwlaszcza twarzy, zaczelo ja przerazac. Cos innego bylo jednak jeszcze bardziej przerazajace: zaczela miec klopoty z oddychaniem. Cos uciskalo jej piers, nie mogla zaczerpnac oddechu. -Ratunku! Niech mi ktos pomoze! - krzyknela. Glos miala ochryply, lamiacy sie i znacznie, znacznie slabszy, niz sie spodziewala. - Ratunku! Usta miala opuchniete, jakby je ktos przypiekal. Oddychala z coraz wiekszym trudem. Musi usiasc albo sie udusi. Musi usiasc... Rozlegly sie kroki, potem glosy. -O moj Boze! Grace, slyszysz mnie? - Tak, to byl glos Judi. - Jesli mnie slyszysz, skin glowa. Potrzebne nosze! Trzeba ja natychmiast przeniesc do sali badan. -Troche malo tu miejsca. -Nosze, powiedzialam! Szybko wlew soli! Grace, musisz lezec. Podac jej tlen, minimum piec litrow. Niech Carla zadzwoni pod dziewiecset dziewietnascie i wezwie karetke. I niech zawiadomi doktora D'Antonia, powie mu, ze Grace ma reakcje anafilaktyczna. Potrzebny wozek z zestawem do badan. Adrenalina, zero piec. Napelnijcie strzykawke, ja podam. Benadryl, dwadziescia piec, przez kroplowke. Nie, piecdziesiat! -Nie oddycha! -Zalozcie cisnieniomierz. Szybko. Chodzcie, pomozecie mi przeniesc ja na nosze. Jezu, Carla, dzwonilas? -Nie oddycha! Cisnienie nieoznaczalne. -Mamy wklucie. Przeniescie ja na korytarz przy sali badan. Potrzebny nam wozek! Jezu, to nam sie jeszcze nigdy nie zdarzylo! Nigdy! Grace, czy ty mnie slyszysz? Uscisnij mi reke, jesli mnie slyszysz! -Brak cisnienia! -Carla, kiedy oni tu beda?! Grace przekroczyla granice strachu. Wpadla w panike. Czula sie tak, jakby ktos zakleil jej nos i usta ciasno napieta tasma. Probowala odetchnac, ale powietrze nie docieralo do pluc. Probowala wyrwac sie przytrzymujacym ja dloniom i usiasc. Probowala zerwac maske tlenowa. Walila piesciami w lozko. Wreszcie, wyczerpana, zaprzestala walki, choc ciagle probowala odetchnac. -Sprobuje intubacji. -Robilas to kiedys? -Na kursie ratownictwa medycznego. Nigdy w naglym przypadku. Widzisz jakies inne wyjscie? Grace poczula, jak ktos odchyla jej glowe. Ktos probowal wbic jej w krtan metalowy pret. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 105 -Strasznie spuchniete. Nie moge nic wyczuc. Do jasnej cholery, kiedy przyjedzie ta karetka!Pomozcie mi, blagam... Boze, strzez mnie... strzez mnie... Grace wiedziala, ze nie wypowiedziala tych slow na glos, ze nie bylaby w stanie. Zaprzestala walki. Nie probowala juz nawet odetchnac. Swiecace jej nad glowa swiatla zbladly. Powoli przestawala sie bac. Glosy pielegniarek zmienily sie w nic nieznaczacy belkot i ucichly. Otoczyla ja czern, z ktorej dobiegal niski pomruk, coraz miekszy, coraz piekniejszy. Taki miekki. A potem zapadla cisza. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 106 Rozdzial 18Wyjatkowo zimna, deszczowa wiosna sprawila, ze niemal kazdego wieczoru w Open Hearth wydawano rekordowa liczbe posilkow. Dla Willa kuchnia zawsze byla oaza spokoju w jego nazbyt intensywnym, przepelnionym zajeciami zyciu, ale dzis zaprzatalo go cos innego. Wczorajszego wieczoru, kiedy milo spedzal czas z Patty Moriarity, ktos wszedl do pokoju motelu na South Shore i trzykrotnie smiertelnie postrzelil jednego z najslynniejszych neurochirurgow Ameryki, bedacego w dodatku wspolwlascicielem szybko rozwijajacej sie kasy chorych, ktorej wrozono wielki sukces. Ofiara numer cztery... a ile ich jeszcze bedzie? A co najgorsze, morderca zadzwonil do niego wlasciwie tylko po to, by oznajmic, ze zabije. -Hej, ty! Masz zamiar tak stac i gapic sie w plomienie czy moze zaczniesz wreszcie mieszac ten makaron? Tuz obok niego wyrosl Benois Beane. Dlonie oparl na biodrach, twarz mial skrzywiona w jakze dla niego charakterystycznym usmiechu. -Hej, Beano, przepraszam. Na wypadek gdybys nie wiedzial, mam drobne klopoty. Ale zobacz, makaron wymieszany! -Doskonala robota. Musimy sie postarac o dodatkowych chirurgow wolontariuszy, przynajmniej w te dni, kiedy podajemy makaron. Ciezko ci sie teraz zyje, co? -Chyba mozna tak powiedziec. Beano, przeciez moje zycie zmienilo sie w kompletne szalenstwo. Chce walczyc, ale jak tu walczyc, kiedy nie ma z kim? Bilbym sie na smierc i zycie, ale nie mam kogo uderzyc. Nie wiem, kto mnie wrobil. Nie wiem dlaczego, nie wiem, co robic. A jakby jeszcze tego bylo malo, jakis pieprzony morderca mysli, ze jestem jego duchowym bratem, ktoremu tez odbilo na punkcie kas chorych. -Slyszalem o tym neurochirurgu. -Ale mogles nie slyszec, ze jego zabojca zadzwonil do mnie i opowiedzial mi wszystko o swoich zamiarach. To znaczy, ze ma zamiar zabic jednego z naszych wrogow. Powiedzial, ze dudziarz wyszedl na ulice... i trzeba mu zaplacic. -Boze! Gliniarze ci jakos pomagaja? Will przypomnial sobie wczorajsza niemal randke z Patty, ale nawet to wspomnienie nie sklonilo go do usmiechu. Przez prawie godzine siedzieli na kanapie, on ja obejmowal, ona opierala glowe na jego ramieniu. Oboje nie zamierzali w zaden sposob psuc nastroju, nawet rozmowa. Will wyczuwal, ze to, co ich zaczyna laczyc, bierze sie nie tylko ze wzajemnego pociagu fizycznego, lecz takze ze zmeczenia i poczucia bezradnosci i postanowil cieszyc sie chwila, lecz nie rozbudzac w sobie przesadnych nadziei. Na razie wystarczy, ze siedza blisko siebie, ze sie dotykaja. I nagle, ciagle bez slowa, Patty wstala, pocalowala go najpierw w policzek, a potem krotko w usta, wybakala jakies przeprosiny i wyszla. Tak po prostu. -Wyglada na to, ze robia, co moga, Beano, ale ten facet jest naprawde dobry. Zna sie na broni, ladunkach wybuchowych, na elektronice. Sledzi potencjalne ofiary, dowiaduje sie, jak zyja i co robia, i potrafi je dopasc bez swiadkow. -A dlaczego zabija? -Nie mowi mi wszystkiego. Ma w tym jakis cel. To jest jak cos w rodzaju gry. Z tego, co zdradzil do tej pory, wynika, ze ktos bardzo mu bliski - zapewne matka - zginal wskutek, jego zdaniem, polityki kas chorych. Podejrzewam, a wlasciwie zgaduje, ze za wczesnie zwolniono ja z sali przypadkow naglych, a moze oddzialu psychiatrycznego. Popelnila samobojstwo. -Nie ona pierwsza. Stracilem dwoch ludzi; nie mogli pojsc na detoks, bo kasa odmowila finansowania. - Beane nalozyl rekawice kucharska i zaczal ladowac wielka gore spaghetti na gigantyczny durszlak. - Sluchaj, Will, nie chce pogarszac spraw - powiedzial po chwili - ale musze z toba porozmawiac. - Arielle - przywolal do siebie chuda nastolatke, pomagajaca sprzatac ze stolow - moglabys zastapic Willa? Wez sobie kogos do pomocy, odcedzcie spaghetti z tych Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 107 dwoch garnkow, przemyjcie je i przesypcie do dwoch najwiekszych mis, z ktorych bedziemy je podawac.-Z przyjemnoscia. Beanie polozyl dlon na ramieniu przyjaciela i zaprowadzil go do swego biura. -Zapewne o tym nie wiesz, Will, ale po tym, jak spotkales sie z Grace Davis, ona i jej maz zaczeli tu przychodzic. Pracowali jako wolontariusze, do tej pory byli chyba trzy razy. A moze cztery? Niewazne. Zycie Grace zatoczylo pelne kolo. Nawet calkiem powaznie zastanawialem sie, czy zaraz po chemioterapii nie zatrudnic jej na pol etatu jako doradczyni. Chociaz klientka byla, nim ja sie tu pojawilem, slyszalem, przez co przeszla, i to, jak zmienila swe zycie, bardzo mi zaimponowalo. -Mnie takze. Czulem sie strasznie, mowiac jej, ze nie moge przeprowadzic operacji, a jeszcze gorzej, kiedy tlumaczylem dlaczego. - Powazny wyraz twarzy Beane'a nagle go zaniepokoil. - Czy cos sie stalo? -Calkiem niedawno zadzwonil do nas jej maz. Podczas podawania pierwszej dawki chemioterapii dostala reakcji alergicznej. - Wyjal z kieszeni rozowy notesik i przeczytal: - Powiedzial "Wstrzas. Wstrzas ana... fila... anafilaktyczny. Will poczul, jak zaciska mu sie zoladek. Wstrzas anafilaktyczny to najgrozniejsza z reakcji alergicznych. Masywne uwalnianie histaminy wywoluje pokrzywke, nagly spadek cisnienia krwi na skutek rozszerzenia naczyn krwionosnych, trudnosci z oddychaniem z powodu obrzeku blon sluzowych krtani i oskrzeli. Wstrzas anafilaktyczny zawsze jest bardzo niebezpieczny, a czesto okazuje sie smiertelny. -Zmarla? - zapytal cicho, straszliwie bojac sie odpowiedzi. -Z tego, co mowil jej maz, niemal. Przyjechala karetka, jeden z sanitariuszy zrobil jej tracheotomie jeszcze w szpitalu. Teraz lezy na oddziale intensywnej opieki medycznej twojego szpitala. Nie wiem, czy odzyskala przytomnosc. -Dzieki, ze mi powiedziales. Zadzwonie i dowiem sie wszystkiego. -Masz zamiar ja odwiedzic? Will przypomnial sobie Sida Silvermana, sinego z gniewu, zakazujacego przestepowac mu prog szpitala. Tego zakazu nie popieral oczywiscie zaden wyrok sadowy, ale Will nie widzial powodu, by draznic dyrektora i przez to pogarszac swoja i tak niewesola sytuacje. Teraz mial powod. -Z samego rana - powiedzial. - Odwiedze ja z samego rana. Koniecznie musze na wlasne oczy zobaczyc, w jakim jest stanie. Tego wieczoru, majac wybor miedzy sprzataniem ze stolow, ktora to prace wykonywal najczesciej, albo podawaniem jedzenia zza lady, Will wybral to drugie. Nie byl w nastroju do nawiazywania kontaktu z ludzmi. Gina, zatrudniona na pelny etat i zajmujaca sie przydzielaniem pracy wolontariuszom, skierowala go do salatek. Kolejka ludzi - niektorzy z nich mieli nawet domy, ale nie mieli juz pieniedzy na jedzenie i benzyne - wydawala sie nieskonczona. Will pamietal pierwsze kroki Open Hearth, wowczas bardziej spizarni niz funkcjonujacej kuchni, i nie mogl sie nadziwic, jak wiele tu sie teraz dzieje. Tego wieczoru czterech platnych pracownikow wspomagalo mniej wiecej pietnastu wolontariuszy w wieku od dziesieciu lat do siedemdziesieciu. Zapewne nikt z nich nie wiedzial, ze ten facet obok jest wspolzalozycielem Open Hearth i Will bardzo chcial, zeby tak zostalo. Nie chcial natomiast myslec o tym, ze jesli wkrotce nie odzyska licencji, on i dzieciaki moga znalezc sie w kolejce po drugiej stronie lady. Bardzo nam przykro, panie doktorze, ale jest pan zbyt wyksztalcony, by kwalifikowac sie na nasz kurs sprzedawcow w Burger Kingu... -Hej, prosze pana, czy moge wziac dwie salatki, jesli nie biore spaghetti i klopsikow? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 108 Spod markizy oslaniajacej jedzenie przygladala mu sie Patty. Oczywiscie miala na sobie znoszona czarna skorzana kurtke, na glowie zas miekka skorzana czapke, czarna z czerwonym; wygladala w niej zdumiewajaco dobrze.-Nie chcialbym obrazic ducha mej swietej pamieci matki - powiedzial. - Sos do spaghetti przygotowujemy wedlug jej przepisu. -Z cala pewnoscia. -Z cala pewnoscia masz racje. Moja swietej pamieci matka przypalala wode na herbate. Mimo to nasz sos by jej smakowal. -Dziekuje, ale nie skorzystam, choc nie musze juz byc tak zreczna i sprawna fizycznie jak wtedy, kiedy scigalam pewnego seryjnego morderce. -Odebrali ci sprawe? -Pod kazdym wzgledem - tak. -Cholera! Strasznie mi przykro. - Will zerknal na kolejke, ktora zaczela sie wydluzac, i szybko podal dziewczynie dwa plastikowe pojemniki z salatkami. - Sosy znajdziesz tam. Dzis polecam wiejski, a szczerze nie polecam dietetycznego wloskiego. Zjedz salatki i za pietnascie minut oboje sie stad wyniesiemy. -Wolnego czasu mam teraz az nadto. Zdaniem Willa we Fredrickston byly tylko trzy naprawde dobre rzeczy: szpital, wspaniale muzeum starych samochodow i Steele's Pond. Znajdujace sie w lasach tuz na zachod od miasta jeziorko mialo trzy i pol kilometra srednicy. Latem mozna tu bylo wypozyczyc lodke, zjesc popcorn i hot doga z wozka, zima urzadzano doskonale lodowisko. Powietrze, wyplukane popoludniowym deszczem, bylo czyste i chlodne; zdaniem Patty byla to "idealna pogoda na spacer". Pojechala za samochodem Willa na maly parking, zamknela camaro i podeszli do brzegu jeziora. Przez kilka minut stali w milczeniu i przygladali sie jego czarnej, nieruchomej powierzchni, a potem Patty wsunela reke pod ramie Willa i pozwolila sie poprowadzic do porytej koleinami gruntowej drogi, prowadzacej wokol Steele's Pond. To ona rozpoczela rozmowe. -Powinnam cie chyba przeprosic za to, ze wczoraj tak nieoczekiwanie wyszlam. Tyle mialam do przemyslenia, ze zakrecilo mi sie w glowie i zaczelam sie bac, ze mozg mi eksploduje. -Nie ma o czym mowic. Bardzo milo spedzilismy czas, a przynajmniej mnie sie podobalo. -Mnie tez. Sluchaj, ale nie powinienes chyba zdezerterowac z posterunku przy salatkach. Ciagle przychodzili nowi ludzie. -Na posterunku przy salatkach stawiaja mnie tylko wtedy, kiedy nie maja nikogo innego. Pewnie ma to cos wspolnego z koordynacja oko-reka. Praktykant, ktory mnie zastapil, juz jest dwa razy lepszy, niz ja kiedykolwiek bede. Kiedy Benois Beane, szef Open Hearth, zobaczyl, ze odchodze, z pewnoscia mu ulzylo. -Rozmawialam z Benois o tobie i zaloze sie, ze nigdy nie czuje ulgi, widzac, jak odchodzisz. A ta wasza kuchnia to zdumiewajace miejsce. Musisz byc dumny z tego, czego dokonales. -Dziekuje. Nie tylko ja, ale rzeczywiscie, jestem dumny. Byla nas mala grupka przyjaciol i nikt, doslownie nikt, nawet nie wyobrazal sobie, czym Open Hearth stanie sie po latach. -Ale w pewien sposob to smutne. Pierwszy raz widzialam tyle biedy naraz. Moze kiedys nie bedziemy juz potrzebowac kuchni dla ubogich. -To bylby piekny swiat, prawda? Oczywiscie, zeby nastal, potrzeba kilku kolejnych rzadow federalnych, ktorym naprawde zalezaloby na uczeniu dzieci, zapewnieniu im pracy po szkole i przekonaniu ich, ze nie warto brac narkotykow. -Chodzi o to, zeby miec nadzieje - zauwazyla Patty. -Owszem, trzeba miec nadzieje. Wiec odebrano ci sprawe? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 109 -Tak. Wczorajsze morderstwo bylo kropla przepelniajaca czare. Moj szef uznal, ze konieczna jest reorganizacja. No i stracilam sprawe, ktora na poczatku byla przeciez moja, chociaz jedynym moim bledem jest to, ze mam dwa chromosomy X. Oczywiscie szef pozwolil laskawie, bym w razie koniecznosci pomagala Wayne'owi Brasco, bo ten zapewne mialby klopoty z przekopaniem sie przez metrowej grubosci stos przygotowanych przeze mnie raportow, notatek i dokumentow, ktore musialam mu przekazac... gdyby przyszlo mu do glowy sie przez nie przekopywac. Ale nie przyjdzie.-Jak to znioslas? -Nijak. Moze i dobrze sie stalo? Najbardziej chodzi mi chyba o ojca. Nigdy nie chcial, zebym zostala glina. A ja marzylam o tym, zeby byc w zespole, ktory zalatwi tego faceta. -Taaa... trudna sprawa. Grasz w gre mordercy wedlug narzuconych przez niego regul, a on juz wie, jak manipulowac ludzmi. -Owszem. Nie najlepiej radze sobie z porazkami, ale przeciez wiem, ze to nie teleturniej. Facet byl glupcem i podrywaczem, ale jego krew zalewajaca lozko w tym motelowym pokoju byla najzupelniej prawdziwa. Zal mi go, choc byl kretynem. Z tego, co wiem, otrzymal nasze ostrzezenie, wiedzial o niebezpieczenstwie, ale najwyrazniej wazniejsze bylo dla niego zaliczenie kolejnej panienki. -Sadzisz, ze zamordowala go kobieta? -To mozliwe. Ale jesli morderca byl mezczyzna, doktor Richard Leaf musial sie cholernie zdziwic. Nagle cos poruszylo sie po obu stronach drozki. Zza drzew wyszlo trzech nastolatkow, dwoch bialych i jeden czarny. Dwoch z nich zbudowanych bylo jak zawodowi futbolisci, trzeci, znacznie drobniejszy, mial na sobie kurtke Boston Celtics i czapke Red Soxow. To on wyszedl im naprzeciw; w podnieceniu wykonywal dziwne ruchy zwieszonymi rekami. Twarz pokrywaly mu blizny po tradziku, wokol niego wisial ciezki zapach marihuany. Gdyby Will byl sam, obrocilby sie na piecie i zwial, ale nikt z tej trojki nie mial broni, a przynajmniej on jej nie widzial, a Patty nie zdradzala ochoty do ucieczki. Nadal delikatnie trzymala go za ramie, a nawet sklonila glowe i delikatnie ja o nie oparla. Nie wyczuwal w niej nawet najmniejszego napiecia. -Prosze, prosze - powiedzial chlopak. - Zdaje sie, ze na nasz teren zawitali goscie. Mam nadzieje, ze jestescie gotowi za to zaplacic? -Czego chcecie? - spytala Patty stanowczym glosem. -No coz, przede wszystkim chcemy tej twojej fajnej czapeczki. Tak na poczatek. Racja, chlopaki? -Jasne, slusznie, maly. -A potem... niech sie zastanowie... moze portfeli? -Jasne! Portfele! Swietny pomysl! Patty uwolnila reke, wsunieta pod ramie Willa. Teatralnym gestem ujela czapeczke za daszek, zdjela ja i zmeczonym gestem wytarla z czola grzbietem dloni wyobrazony pot. Czapeczka wrocila na miejsce. -Szczerze mowiac, maly, to fatalny pomysl - powiedziala spokojnie. - Mam jeszcze dwie cenne rzeczy, ktore pewnie chcialbys zobaczyc, maly, nim oddamy ci moja czapke i nasze portfele. Moze zgadniesz, co to za rzeczy? No co, maly, chcesz zgadywac? - Usmiechnela sie, ale to byl grozny usmiech. - Nie? To ci powiem. Po pierwsze mam policyjna odznake, ale to nie jest jeszcze najgorsze. Po drugie, i tym powinienes sie przejac, mam bron. Wsunela reke pod kurtke, ale trzech napastnikow chwile wczesniej podjelo jednomyslnie jedyna rozsadna decyzje. Zgrabnie sie odwrocili i znikli w lesie. Patty odprowadzila ich wzrokiem, po czym jak gdyby nigdy nic wsunela dlon pod ramie Willa. -O czym to rozmawialismy? - spytala niewinnie. -Dlaczego ich nie aresztowalas? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 110 -Mialam zepsuc sobie tak wspanialy, romantyczny spacer? Swiat jest pelen takich durnych poczatkujacych bandziorow, a randka z przystojnym mlodym doktorem to cos, nad czym trzeba sie ciezko napracowac.-Naprawde masz pod kurtka bron? -Mialam. Zamknelam ja w bagazniku samochodu. Nie lubie chodzic z bronia na randki. -Ja tez. - Will usmiechnal sie. - Poza tym ci dwaj duzi... sam tluszcz. Poradzilbym sobie z nimi jedna reka... gdybym musial. -Wiem. Pamietaj, ze czytalam raporty o twoim temperamencie. Nawet sie nie orientuja, jakie mieli szczescie. O czym rozmawialismy? Will odwrocil sie, ujal jej twarz w dlonie, pochylil sie i pocalowal ja delikatnie, czekajac, az rozchyla sie jej wargi. Oparl sie plecami o drzewo. Ich drugi pocalunek trwal juz dobra minute. -I teraz juz wiesz, dlaczego ich pogonilam - szepnela Patty. -Pogonilismy. Slepy i kulawy. -Daj spokoj. -Obiecuje, ze nie poinformuje nikogo z twoich przelozonych, ze zaniedbalas wykonywanie obowiazkow sluzbowych. Will objal ja. Przez jakis czas szli w milczeniu. -Myslisz o sprawie? - spytal, przerywajac milczenie. -Chyba rozumiem, ze mieli powody, by zdegradowac mnie do pozycji sekretarki Brasco po tym, jak okazalo sie, ze mamy do czynienia z seryjnym morderca. Ale niczym nie zasluzylam sobie na to, zeby mnie po prostu wywalic. Potrzebowali kozla ofiarnego. -Mozesz cos na to poradzic? Przeciez twoj ojciec... -Watpie, czy zechcialby interweniowac, ale nawet jesli, to ja bym tego nie chciala. -Rozumiem. -Ale nie mam zamiaru sie poddawac... zwlaszcza poki ty jestes naszym jedynym kontaktem z morderca. Jesli nie da sie inaczej, bede sie tym zajmowala w wolnym czasie. -Moge ci w jakis sposob pomoc? -Wystarczy, ze posluchasz, ze pozwolisz mi to wszystko z siebie wyrzucic. Wiesz, rozpatrywalam te morderstwa ze wszystkich mozliwych punktow widzenia, ale ciagle mam wrazenie, ze cos pominelam, czegos nie zrobilam. -Moze chodzi o te litery. -Moze? -A skoro juz o tym mowimy... -"M" i "N" - powiedziala Patty. - Wlozone porzadnie pod reke, ktora codziennie od lat usuwala guzy mozgow, a co noc piescila piersi pieknych kobiet. Nie wiem dlaczego, ale chociaz usilnie probuje, nie moge jakos dla tego faceta wykrzesac cieplejszych uczuc. -Nie przejmuj sie. Ja tez mam klopoty z temperatura. "M" i "N", co? Jak sadzisz, moze powinnismy pojechac do mnie i rozegrac partyjke "Scrabble'a mordercy"? -Potrojna premia za slowo. Podwojna za litere, jesli "I" jest przed "E", a nie nastepuje po "C". -Cos w tym rodzaju. W porzadku, pani sierzant, oto jak ja widze te sprawe. Mamy nie jednego morderce, lecz rodzine mordercow. Mam na mysli rodzine tak jak brat i siostra, musi byc brat i siostra, ale rodzenstwa moze byc wiecej. Jestem tego prawie pewien; facet, ktory do mnie dzwonil, kilkakrotnie powtarzal przeciez "my". Wyglada mi na to, ze ktoras z kas chorych poszla na finansowe skroty z niewlasciwym pacjentem i to wszystkim odbilo sie czkawka. Biorac pod uwage ich praktyki finansowe, predzej czy pozniej musialo sie to tak skonczyc. Mordercy sa wsciekli z powodu smierci matki i nie spoczna, poki caly swiat sie nie dowie, co jej zrobiono. -To dlaczego nie poszli wprost do prasy? -W ktoryms momencie z pewnoscia pojda. Ale w tej chwili, choc moga byc sprytni i sa z pewnoscia zawodowcami, sa takze szaleni, aroganccy i pelni jakiejs wscieklej, gorzkiej ironii. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 111 Moim zdaniem wciagneli mnie w swoja wojne, poniewaz doktor po ich stronie uwiarygodnia jakos to, co robia. Wychowuja mnie na swojego rzecznika, tak jak bylem rzecznikiem Stowarzyszenia Hipokratesa.-Ale teraz wypadles z lask? -Z hukiem. Jestem pewien, ze jesli nie uda mi sie wyprostowac spraw i wkrotce wrocic do pracy, to ludzie zaczna o mnie zapominac. Wybrali mnie, zebym przedstawil ich sprawe swiatu, i jesli nie uwolnie sie od zarzutow, to nic im z tego wyboru nie przyjdzie. Wiec pewnie albo zazadaja, zebym znalazl tego, kto mnie wrobil i wrocil do szpitala, albo... -Uznaja, ze nie jestes wart wysilku i moze odwiedza cie z dwoma kolejnymi literkami? RTERBECNMN Zdanie? Nazwisko? Podpowiedz?Majac przed soba tablice do scrabble'a, Patty i Will na zmiane probowali zlozyc z tych liter cos sensownego. Moze E TEMB R -September! -Albo November, albo December, nawet October* [nazwy miesiecy w jezyku angielskim, w kolejnosci: wrzesien, listopad, grudzien i pazdziernik] by pasowal, tylko brakuje paru "O". Will przerzucal litery. Nie znalazl zadnego pasujacego slowa. Wzruszyl ramionami, potrzasnal glowa. -Urodziny mamy? - zasugerowal. -Moze? A moze "remember?*[remember - pamietaj] Patty przeliterowala "remember". Odsunela na bok "T", "C", "N", i jeszcze jedno "N". -Pamietaj... co? -Moze wlasnie o to chodzi? Jesli tak, jest to mroczna tajemnica, jak podejrzewalam. -Wyglada na to, ze brakuje nam kilku liter. -Dosc to przerazajace. -My... to znaczy oni maja kryptografa, ktory pracuje nad literami. Do tej pory jest ich dziesiec. Powinien cos z tego wywnioskowac. -Sa jeszcze inne mozliwosci - powiedzial Will. - Moze uda ci sie rozwiazac te zagadke. Ulozyl litery w slowo "KISS ME"*[kiss me - pocaluj mnie]. -No to zobaczymy. Patty ulozyla ponizej litery "AND DO"* [and do - zrob to] -Nigdy nie lubilem scrabble'a - powiedzial Will. -Bo nigdy nie grales ze mna. W tym momencie zadzwonil telefon. Raz... drugi... -To on! Trzeci... czwarty... Will niechetnie oderwal sie od planszy. Wcisnal przycisk glosnika. -Slucham? Spodziewal sie przerazajacego elektronicznego glosu. Scisnal reke Patty. -Will Grant? Tu Micelli. Augie Micelli. Patty i Will jednoczesnie odetchneli z ulga. -Co za niespodzianka! -Uwierz mi, ze dla mnie tez. Sluchaj, mam szczera nadzieje, ze po zawieszeniu pozostales czysty, poniewaz masz przed soba dluga i trudna droge. Postanowilem przyjac twoja sprawe. Zrobie, co moge, zeby wyciagnac cie z gowna, w ktore tak nieszczesliwie wpadles. Will wsluchiwal sie w glos Micellego, szukajac potwierdzenia, ze Augie sie napil, ale nie. "Prawnik lekarzy" mowil ostrym, pewnym glosem. -To cudownie! -Zakladam, ze nie brales fentanylu. Jesli mnie oklamales, koniec naszej przyjazni. -Nigdy nie bralem narkotykow. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 112 -To dobrze. Te sprawe mamy zalatwiona. Rozmawialem z kumplem w biurze prokuratora. Nadal zastanawiaja sie, czy oskarzyc cie o probe zabojstwa czy cos takiego, ale mam wrazenie, ze nie musielibysmy sie specjalnie starac, zeby im przeszlo.-No to na co czekamy? -Najpierw powinnismy w jakis sposob sprawic, zeby cofneli sie o krok, dali nam jakies pole manewru i troche czasu. Potem trzeba przywrocic ci prawo wykonywania zawodu, a takze dawne miejsce w szpitalu. Na lezaco niczego nie zalatwimy. -Powiedz mi tylko, co mam zrobic. -Na razie naszym pierwszym, drugim i trzecim zadaniem jest dowiedziec sie, jakim cudem badania wykazaly obecnosc narkotyku, skoro nigdy narkotykow nie brales. Kiedy bedziemy wiedzieli, jak", zaczniemy sprawdzac "kto" i "dlaczego". Zacznij myslec i nie zapomnij zadzwonic. Bede w biurze jutro po osmej. -Moge zapytac, dlaczego zdecydowales sie jednak wziac te sprawe? -Nie - odparl ostro Micelli. - To ja powinienem zapytac, dlaczego zdecydowalem sie jednak wziac te sprawe. Will sluchal przez chwile sygnalu, a potem wylaczyl glosnik. -Hej! - powiedziala Party. - Wspaniale! Masz prawnika! -I zaloze sie, ze dobrego... kiedy jest trzezwy. -Mam szczera nadzieje, ze wspolpraca z toba utrzyma go w wyjatkowo dobrej formie. Od dzis pracuje dla ciebie druzyna: on i ja. -Rzeczywiscie, druzyna. -Twoj nowy doradca prawny popelnil jednak drobny blad. -Jaki mianowicie? Patty pchnela Willa, a potem polozyla sie na nim. -Powiedzial, ze niczego nie zalatwimy na lezaco. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 113 Rozdzial 19Tuz po jedenastej Will wszedl do zatloczonego holu szpitala w Fredrickston. Jesli dobrze pamietal, nawet jego pierwsza wizyta w domu po rozwodzie z Mamine nie wydawala mi sie taka dziwna. Niespelna dwa tygodnie temu wchodzil tu jako powszechnie szanowany chirurg, gotow przeprowadzic trudna operacje, wychodzil zas jako nalogowy narkoman, na wlasne zyczenie wypisany z oddzialu intensywnej opieki medycznej, wbrew opinii lekarzy. Do domu wrocil ostrzezony przez dyrektora, ze ma sie w szpitalu nie pokazywac, dopoki nie oczysci sie z zarzutow. Teraz byl tu z powrotem, ale jako gosc, ot najmniej wazny pionek gry. Wspomnienie i odczucia ostatniej nocy bardziej niz rownowazyly niepokoj zwiazany z powrotem na miejsce, od ktorego zaczely sie wszystkie jego nieszczescia. Kochal sie z Patty i bylo to wspaniale, potem zasneli, a potem kochali sie znowu. Drzemali az do switu. Dziewczyna byla cierpliwa, opiekuncza, zmyslowa, pelna goraca. Byla dowcipna, inteligentna, ladna, gniewna, cyniczna do granic mozliwosci, a jednak zdumiewajaco naiwna i wrazliwa. Pod wzgledem fizycznym okazala sie taka rozkoszna, ulegla i pelna wyobrazni jak zadna kobieta, ktora spotkal wczesniej. Byla kobieta marzen kazdego mezczyzny. To Mark Davis zaproponowal aby spotkali sie na oddziale intensywnej opieki medycznej o jedenastej, Will jednak wiedzial, ze przynajmniej dla niego jest to byc moze najlepsza pora. Wiekszosc lekarzy skonczyla juz poranne obchody, a ci, ktorych obowiazki nie wzywaly na sale operacyjne, siedzieli pewnie w gabinetach. Oprocz partnerow Will mial w szpitalu paru przyjaciol, ktorych chetnie by spotkal, ale z wiekszoscia pracownikow wolalby sie jednak nie zetknac. Zreszta nawet o tej sprzyjajacej godzinie nie obylo sie bez pewnych przykrosci. Nim dotarl na miejsce, wpadl na czterech lekarzy i trzy pielegniarki. Jakkolwiek przed wypadkiem utrzymywal z nimi dobre stosunki, spotkania te byly chlodne, formalne. Nikt nie probowal nawiazac z nim rozmowy, a jeden z lekarzy wrecz go zignorowal. Jakos go to nie zdziwilo. Przed laty, po ukonczeniu krotkiego kursu na temat alkoholizmu i innych uzaleznien, Will poszedl na kilka mityngow Anonimowych Alkoholikow. Uslyszane tam, bardzo do siebie podobne opowiesci oraz przedstawiane na zajeciach prace naukowe w jego przekonaniu nie pozostawialy watpliwosci: uzaleznienie, nie tylko od alkoholu, spelnia medyczna definicje choroby wywolanej przyczynami psychologicznymi, genetycznymi albo biochemicznymi, nie jest zas kwestia moralnosci, o ktorej mowi sie tak wiele. Niestety bardzo wielu przedstawicieli profesji medycznej nie podzielalo jego opinii. Lekarzom i pielegniarkom, ktorym zdarzylo sie wpasc w pulapke alkoholu i narkotykow, ich koledzy odmawiali prawa do choroby i do szansy wyzdrowienia tylko dlatego, ze jako profesjonalisci powinni byli wiedziec lepiej. To powszechne uprzedzenie martwilo Willa, nim jeszcze sam padl jego ofiara. Mark Davis, w golfie i sportowej marynarce, czekal na niego przy wejsciu na oddzial. Ten powazny mezczyzna rozmawial z Willem przez telefon dzisiejszego ranka tak, jakby nadal nie byl pewien, czy nie jest on przypadkiem narkomanem, ktory wszedl na sale operacyjna nacpany po uszy. -Wlasnie przywiezli ja z rentgena i teraz jest myta - powiedzial na powitanie. - Pielegniarka powiedziala, ze potrwa to jakies dwadziescia minut. -Dobrze. Zna pan nazwisko pielegniarki? -Anne jakastam. -Hajjar. Jest swietna. Jedna z najlepszych. -Milo mi to slyszec. To bardzo uprzejmie z pana strony, ze odwiedza pan Grace. Nie mamy licznej rodziny, a jej matka nie czuje sie wystarczajaco dobrze, by przyjechac z Nowego Jorku. -Nie dziekuj. Z Grace znamy sie od ladnych paru lat. To, przeciez co wczoraj przeszla, musialo ja strasznie przerazic. Chetnie sie z nia zobacze, no i jesli zechcesz, przetlumacze ci z Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 114 medycznego na nasze. Mark, sluchaj chcialbym wykorzystac okazje i zalatwic kilka rzeczy, poki jestem w szpitalu, wiec moze spotkamy sie tu za dwadziescia minut?-Czy ma to jakis zwiazek z tym, przez co pan teraz przechodzi? Will przyjrzal mu sie uwaznie, ale na twarzy Marka dostrzegl tylko troske. -Prawde mowiac, tak. Mam zamiar sprawdzic pare rzeczy z ranka tego pamietnego dnia; moze uda mi sie dojsc, kto mogl mi to zrobic... i jak. -Mam nadzieje, ze znajdzie pan, czego szuka. Dla Grace znaczy pan bardzo wiele, a wiec dla mnie tez. Will zrobil kilka krokow, ale przystanal i odwrocil sie, by spojrzec na wspanialego mezczyzne, ktorego wiecznie niegdys pijana, brudna, wsciekla na caly swiat Grace Peng spotkala pewnego dnia, pokochala i poslubila. Nigdy nic nie wiadomo - powiedzial sobie, myslac nie tylko o swoim ciezkim polozeniu, lecz o nieszczesciu, z ktorym poradzila sobie Grace, odrzucajac strach, by poswiecic wszystko wyjsciu z nalogu. Nie rezygnujesz, nawet jak jest ciezko, poniewaz nigdy nie wiesz, jak skonczy sie ta gra. Nigdy nic nie wiadomo. Z nadzieja, ze przypomni mu sie cos, cokolwiek, ze uda mu sie cos odkryc, poszedl do pokoju lekarskiego. Mial odtworzyc to, co zdarzylo sie tamtego ranka az do chwili, gdy wszedl na sale operacyjna. Byl to pomysl jego adwokata. -Musimy od czegos zaczac - powiedzial Micelli, kiedy Will zadzwonil i zgodzil sie zaplacic skromna zaliczke, pieczetujaca ich umowe - a najlepiej zaczyna sie od poczatku. Na razie radze sobie jakos z glinami i prawnikami, ale predzej czy pozniej bedziemy musieli znalezc odpowiedz na kilka pytan i lepiej, zeby to bylo predzej. Nim powiesz mi cokolwiek, przejdz droge, ktora przechodziles wowczas, i zapamietaj wszystko, ale to wszystko! Porozmawiamy pozniej. Ignorujac zaciekawione spojrzenia i szepty, Will wszedl do pokoju lekarzy dyzurnych na chirurgii, wystukawszy kod. Pare minut po drugiej nad ranem tez otworzyl drzwi, wszedl, polozyl sie spac i spal nieprzerwanie az do piatej pietnascie; o tej godzinie kazal sie obudzic recepcjonistce. Czy ktos mogl go wywolac z pokoju pod jakims pozorem, a on calkiem o tym zapomnial? Niemozliwe. Czy uspiono go jakos przed zasnieciem i spiacemu wstrzyknieto fentanyl? Mozliwe, ale skrajnie nieprawdopodobne. Poza tym silny narkotyk, szybko przyswajany przez organizm, musiano by mu podac w postaci, ktora by gwarantowala, ze zacznie dzialac z dokladnie obliczonym opoznieniem, a jedyna taka postacia byl plaster. Will byl rownie pedantyczny jak przesadny, wiec nietrudno mu bylo odtworzyc dokladnie, co wowczas robil. Kiedy wszedl do pomieszczenia pracownikow Sali przypadkow naglych, dwie pielegniarki niemal do niego podbiegly i zasypaly go pytaniami, co sie z nim dzieje i jak sobie radzi; maly promyk slonca w pochmurny, deszczowy dzien. W ostatniej chwili powstrzymywal sie przed zwyczajowym tlumaczeniem: "Nigdy nie bralem narkotykow" i tylko podziekowal im za to, ze go z gory nie potepily. Jedna z pielegniarek, trzydziestoparoletnia matka dwojga dzieci, Bobbi Hamill sprawdzila w kalendarzu, ze w dniu operacji to ona przyniosla tradycyjne dwanascie paczkow. Wspolpracowali ze soba od wielu lat, bardzo sie lubili i Will nie potrafil sobie po prostu wyobrazic, by Bobbi swiadomie chciala go zniszczyc. Ale z drugiej strony w zaden sposob nie potrafil sobie wyobrazic, by ktokolwiek chcial go swiadomie skrzywdzic. Kawe, ktora pito co rano w sali przypadkow naglych, brano ze stojacego na miejscu ekspresu; nastawial go kazdy, komu trafilo sie wypic resztki. Zadna z pielegniarek nie pamietala, by ktos specjalnie podal Willowi kubek. Sok pomaranczowy pochodzil z kartonow. Byc moze ktos mogl wstrzyknac fentanyl do jednego z tych kartonow i odstawil go gdzies, poki nie znalazl okazji, by mu go podsunac. Ten pomysl nie wydal mu sie smieszny, tylko ze nie potrafi sobie przypomniec, kto podal mu karton. Wreszcie, korzystajac z wlasciwej karty pracy i pamieci Bobbi, zrobil liste wszystkich, ktorzy byli lub mogli byc na Sali. Na tej liscie wyrozniala sie tylko jedna osoba: Gordon. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 115 Gordon?Przyszla kolej na droge z Sali przypadkow naglych do pokoju chirurgow. Will nie potrafil nie myslec o czlowieku, ktory byl jego partnerem i przyjacielem od wielu lat. No ale przeciez nie on pierwszy blisko by wspolpracowal i przyjaznil sie z czlowiekiem, ktory ukrywal drugie oblicze. Kazdy z nas ma swoja ciemna strone. Probowal odsunac od siebie mysl, ze wszystkiemu winien jest Gordon, ale nie mogl. Przeciez w koncu ktos musial mu to zrobic. Tego jednego byl pewien w stu procentach. Pokoj chirurgow byl pusty. Will otworzyl szafke - zachowal do niej klucz. Okazala sie pusta. Oczywiscie. Jego rzeczy: mydlo, szampon, dezodorant, zegarek, pisma, czyste skarpety i slipy tkwily pewnie zamkniete w pudle w magazynie dowodow rzeczowych na posterunku policji w Fredrickston. Tu sie przebieral przed operacja. Czy zdarzylo sie wowczas cos niezwyklego? Nie, nic. Czepki, pokrowce na buty i papierowe maski przechowywano w pudlach stojacych przy wejsciu do lazienki. Kiedy Will sie przebieral, Gordon byl juz na sali operacyjnej. Czy moglby nasycic czyms maske albo czepek, spodziewajac sie, ze Will bedzie nastepny w kolejce? I znow nieprawdopodobne, ale nie niemozliwe. Majac w glowie kilka scenariuszy, z ktorych kazdy mial powazne wady, Will wracal pod sale intensywnej opieki medycznej. Anna Hajjar, pielegniarka, ktora wyroznial od lat, stala tuz za szklanymi drzwiami. -Witaj z powrotem - powiedziala cieplo. - Martwilismy sie o ciebie. Kolejny nieoczekiwany promyk slonca. Will poczul pierwsze oznaki przyplywu zapomnianej wiary w ludzi. -To pieklo, ale trzymam sie jakos i nadal szperam po katach, sprawdzajac, jakim cudem moglo mi sie przydarzyc cos takiego. -Po prostu pilnuj, zebys byl w porzadku z narkotykami - powiedziala Anne, wpatrujac sie w niego pieknymi migdalowymi oczami. - Bo jesli tego nie dopilnujesz, jesli bedziesz sie oszukiwal, nic nigdy nie bedzie dobrze. -Dziekuje za rade - powiedzial szczerze Will. - Gdzie maz Grace Davis? -Jest z zona. -Co z nia? -Zyje. Biorac pod uwage, przez co przeszla, to sukces. Tracheotomie wykonal chlopak, ktory w zyciu tego nie robil. -No to wykazal sie odwaga. -Ty to powiedziales. Musial podjac straszna decyzje i zrobil, co uwazal za stosowne. Dlugo przekonywalismy o tym Grace i jej meza, bo chociaz bez watpienia uratowal jej zycie, to troche narozrabial. Nim sie z tym uporali, zaaspirowala troche krwi i wywiazalo sie zapalenie pluc. -Zrob wszystko, zebys to ty sie nia opiekowala, poki stad nie wyjdzie. -Milo to slyszec. Zaden problem. Bede na nia uwazala. A skoro juz mowimy o wychodzeniu stad, to wyglada na to, ze panski pacjent, Kurt Goshtigian, przezyje. -A wiesz co? Tak sie zajalem swoimi sprawami, ze zupelnie zapomnialem o niego zapytac. Oczywiscie moze miec z tym cos wspolnego fakt, ze on i jego rodzina skarza mnie o jakies ciezkie miliony. -Moze wycofaja pozew, kiedy wroci do domu? Rzeczywiscie, przeszedl trudna droge. Kiedy w niedziele zaczelo mu sie poprawiac, przegralam zaklad. Jego rodzina jest z nim teraz, wiec lepiej trzymaj sie z dala od Sali numer jeden. -Dzieki za ostrzezenie. -Chyba pamietasz numer sali, w ktorej lezy Grace. - Anne usmiechnela sie kpiaco. - Ty na niej lezales. Will zatrzymal sie przed drzwiami. Probowal wyobrazic sobie, jak wygladal, kiedy przewozono go tu z sali operacyjnej podlaczonego to tych wszystkich urzadzen. W kazdym razie Grace wygladala zdumiewajaco dobrze. Byla wprawdzie blada i najwyrazniej bardzo slaba, ale Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 116 przytomna i zachowujaca pelny kontakt ze swiatem. Rozmawiala z mezem, dajac mu znaki rekami, wypowiadajac bezglosnie niektore slowa i piszac na niewypelnionych kartach obserwacyjnych przypietych do podkladki. Tlen podawano jej przez otwor potracheotomijny, ktory ocalil jej zycie. Na scianie po prawej stronie wisialy podswietlone najnowsze zdjecia pluc pacjentki, jedno AP drugie boczne w lewym plucu - bylo to zapalenie pluc, o ktorym mu mowiono.-Dzien dobry - powiedzial razno. Grace zdolala usmiechnac sie w odpowiedzi i uczynic gest, jakby chcialam mu pomachac. Byla nie tylko bardzo blada, lecz takze oddychala nieco plyciej i szybciej niz normalnie. W tej chwili sala intensywnej opieki medycznej byla dla niej najwlasciwszym miejscem. Wszystko porzadku? - napisala. -Jasne, w porzadku. Czuje sie tak, jakby uderzyl we mnie niewidzialny autobus. Probuje zawalczyc z tym kims, kto omal mnie nie zabil, ale zdaje sie, ze jeszcze nikt tego nie zauwazyl. A z toba jak? Grace wykonala gest znaczacy "jako tako" -Wczesniej nie byla chyba Az tak zmeczona - zauwazyl Mark. - Moze nie powinni jej zawozic na radiologie? -Wolimy zdjecia robione tam niz na miejscu, przenosnym rentgenem. Sa lepszej jakosci. A oto jeden z powodow, dla ktorych nie czuje sie lepiej, ta biala chmurka, o tu. Zapalenie pluc. Wskazal wlasciwe miejsce na wlasnej piersi. W tym momencie jego uwage zwrocilo cos jeszcze. Na zdjeciach widac bylo niemal idealna kule, tkwiaca w scianie prawej polowy klatki piersiowej, tuz ponizej trzeciego zebra, znacznie bielsza nawet od kosci, co sugerowalo, ze jest to obiekt metalowy. Na zdjeciu bocznym tez bylo go widac, byl polozony dosc gleboko. Niemal na pewno srucina. -Popatrz, popatrz - powiedzial. Grace znow sie usmiechnela. Srut - napisala. - Brat mnie postrzelil. -Ile mialas lat? -12. -Celowo? -Kto wie? -Nic o tym nie wiedzialem - zdumial sie Mark. - Moja zona postrzelona? Jaka jestes tajemnicza, egzotyczna kobieta, Grace. Poniewaz jednak znam twojego brata, wcale sie nie dziwie, ze byl do tego zdolny. Natomiast trudno by mi bylo uwierzyc w przypadek. Grace machnela na niego reka, ale wyraz jej twarzy wyraznie swiadczyl, ze sie z nim zgadza. -Czy rodzice zabrali cie do lekarza? Grace skinela glowa. -Zgaduje, ze lekarz powiedzial, ze wyciagniecie sruciny niewarte jest zachodu i ze albo sama wyjdzie, albo na zawsze zostanie na miejscu? Kolejne skinienie. -No to mial racje. Zostala. Aha - napisala. -I tak juz zostanie. Niech pan bedzie dobrej mysli. -Dzieki za dobre slowo. Sluchaj, o mnie sie nie martw. Jakos sobie poradze. A przede wszystkim nie martw sie o chemie. -Rozumiem. -Sa inne wyjscia. Na razie powinnas skupic sie na tym, zeby jak najszybciej wyzdrowiec. Coz... teraz powinienem chyba pozwolic ci odpoczac. -Dzieki. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 117 -Ciesze sie, ze zyjesz. Mialas ciezkie przejscia.-Pan tez. Will usmiechnal sie, ucalowal ja w policzek, potrzasnal dlonia Marka i podszedl do drzwi. -Doktorze? - zatrzymal go Mark. -Tak? -Skoro srucine widzimy na zdjeciach, to czy nie powinna pojawic sie takze na mammogramach? -Przynajmniej na niektorych. Oczywiscie. -Ale na mammogramach jej nie bylo. -Co? -Na mammografach nie bylo tej sruciny. -Na pewno? -Jak pan zapewne zauwazyl, doktorze Grant, jestem czlowiekiem pedantycznym. Bez przesady, mam nadzieje, ale przywiazuje duza wage do szczegolow. Na zdjeciach piersi Grace nie bylo sladu sruciny. Na zadnym. A moze ty ja zauwazylas, kochanie. Grace powoli potrzasnela glowa. -Jakos o tym nie pomyslalam - napisala. Will probowal przypomniec sobie, czy na mammogramach Grace Davis dostrzegl jakies wyrazne zageszczenie, ale nie, z cala pewnoscia niczego takiego nie widzial. Oczywiscie pojawilaby sie zaledwie na kilku, dwoch, moze na trzech z dziesieciu, ale z tego co tu widzial, pojawic sie musiala. Mial nieodparte wrazenie, ze gdyby na mammogramach wystapila srucina, to - podobnie jak na rentgenach - nie tylko by je zauwazyl, lecz tez w jakis sposob skomentowal jej istnienie. Natychmiast zaczal sobie zadawac pytania. Czy samo ustawienie aparatu moglo wyeliminowac srucine ze zdjecia? Mozliwe, ale malo prawdopodobne. Czy wszyscy troje, on, Grace i Mark, mogli jej nie zauwazyc? I znow: mozliwe, ale malo prawdopodobne. Czy przeczytal raport radiologa? Chyba nie. Nie bylo zadnych watpliwosci, ze Grace wycieto nowotwor, wiec to, co mogl miec do powiedzenia radiolog, niezbyt go interesowalo. Czy mammogramy Grace pomylono z mammogramami jakiejs innej kobiety? Uff... nieprzyjemna mozliwosc, ale skrajnie nieprawdopodobna, bo przeciez zrobiono biopsje, a badanie mikroskopowe potwierdzilo istnienie nowotworu. A jednak wydawalo sie calkiem mozliwe, ze doszlo do jakiejs pomylki. Will pracowal w roznych szpitalach przeszlo dwadziescia lat. W tym czasie spotykal sie ze skutkami wszystkich mozliwych do popelnienia bledow. Przedstawiciele profesji medycznych popelniali bledy, bo pracowali w ogromnym pospiechu, obslugiwali zbyt wielu pacjentow, mieli do czynienia z roznorodnymi procedurami, byli niedoskonali jak zwykli ludzie, mieli trudnosci we wzajemnej komunikacji i problemy osobowosciowe, by juz nie wspomniec o zmeczeniu, awariach sprzetu i kaprysach biologii. Wiekszosc tych bledow pozostawala niezauwazona lub nie powodowala zadnych znaczacych problemow. Niektore zmienialy zycie ludzi, niszczyly je, a niektore, niestety, konczyly. Will wiedzial, ze ma wystarczajaco wiele wlasnych problemow i bez podejmowania proby wysledzenia zrodla tego dziwnego nieporozumienia. Ale wiedzial tez, ze nie moze tak tego zostawic. -Posluchajcie mnie - powiedzial. - Nie wiem, jak to wyjasnic, ale jestem pewien... no, przynajmniej sadze... ze jest jakies wytlumaczenie. Porozmawiam z kims z tutejszej radiologii, a potem z lekarzem z Centrum Walki z Rakiem, ktory robil te zdjecia. I nagle przypomnial sobie nieprzyjemna rozmowe telefoniczna, jaka odbyl z radiologiem Charlesem Newcomberem. Wtedy udalo sie zalatwic sprawe z wyzsza instancja; jakze wielka przyjemnosc sprawi mu przypieczenie tego pompatycznego drania raz jeszcze. -Prosze informowac nas o wszystkim - powiedzial Mark. -Och, oczywiscie. Mozecie sie nie obawiac. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 118 Tym razem mial spotkac sie z Newcomberem osobiscie, trzymajac pod pacha szpitalne radiogramy.Augie Micelli siedzial samotnie w biurze, popijal brandy, gapil sie przez pokoj na pajaka, mozolnie snujacego siec w rogu sufitu, i kreslil kolka wokol slow zapisanych na kartkach biurowego bloku; robil to juz na studiach, kiedy mial do rozwiazania jakis problem. Na podlodze obok biurka stal przenosny odtwarzacz CD; z jego glosnikow rozlegaly sie teskne tony saksofonu tenorowego Gene Ammonsa, grajacego Willow Weep for Me. Ammons, narkoman, znany byl jako "Dzban". Pewnie dlatego, ze potrafil duzo wypic, pomyslal o nim z sympatia Micelli, a moze dlatego, ze nie trzezwial az do smierci w czterdziestym dziewiatym roku zycia. Choc Micelli od paru godzin siedzial przy biurku z drinkiem pod reka, ciagle byl bardziej trzezwy niz pijany. Mial sporo roboty, musial wiec utrzymac delikatna rownowage: myslec jasno, lecz przynajmniej powstrzymywac drzenie rak. Mial sprawe na ktorej, chocby ja wygral, nie zarobi pewnie nawet tyle, zeby oplacic rachunek telefoniczny. Ale jesli Will Grant mowi prawde, jesli zostal wrobiony, jesli probuja uniemozliwic mu wykonywanie zawodu, tak jak uniemozliwiono wykonywanie zawodu jemu, to dobrze zrobil, biorac te sprawe. Na razie mial jedno zadanie: trzymac go jak najdalej od sali sadowej. A to z kolei znaczylo, ze trzeba sie koniecznie dowiedziec, jak udalo sie zalatwic go tak latwo. Na biurku i na podlodze dookola biurka lezaly wycinki prasowe, odbite na ksero strony ksiazek i wydruki z internetu, wszystkie na jeden temat: fentanyl. Zwyczajowa dawka, czas od podania do poczatkow dzialania, sposoby przyjmowania, czas dzialania, efekty farmakologiczne, skutki uboczne, skutki przedawkowania, wzor chemiczny, metabolity. Gene Ammons rozpoczal I Remember Sou, ulubiona piosenke Micelliego z tego albumu, czyli innymi slowy te, ktora najbardziej go wzruszala. -Niedobrze - powiedzial glosno, majac na mysli sprawe Willa. Bardzo niedobrze. Wszystkie znane fakty dawaly sie wyjasnic tylko w jeden logiczny sposob: Will Grant byl nie tylko nalogowym narkomanem, ale i klamca. Micelli stukal gumka olowka w artykul o farmakokinetyce sufentanilu, srodka dziesieciokrotnie silniejszego niz fentanyl, osiemset razy mocniejszego niz morfina i carfentanilu, pietnascie razy silniejszego od sufentanilu. Przypomnialy mu sie slowa jednego z wykladowcow ze szkoly prawniczej; zapisal je drukowanymi literami na dole kartki. JESLI TWE PRZEKONANIA NIE ZGADZAJA SIE Z FAKTAMI, NAGINAJ FAKTY I LAM JE, POKI NIE ZGODZA SIE Z PRZEKONANIAMI. Podniosl sluchawke telefonu, wystukal numer. Will Grant odezwal sie po pierwszym dzwonku. -Dobra, doktorku - powiedzial Micelli, rysujac kolka wokol slow. - Niech mi pan powie, co robil pan w ten piekny dzien. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 119 Rozdzial 20Zawstydzona, wsciekla, zdenerwowana, upokorzona, bezradna. Patty nie pamietalaby kiedykolwiek odczuwala az taka bezradnosc. Przez ponad dwa miesiace zyla tylko jedna mysla: znalezc morderce i oddac go - lub ja - w rece sprawiedliwosci, a teraz praktycznie jej rola w tej sprawie sie skonczyla. Miala pomagac w prowadzeniu codziennych spraw jednostki, nadzorowac jej rutynowe dzialania. Wayne'owi Brasco przydzielono do pomocy Seana Digby, znacznie mlodszego stazem od niej, i weterana, detektywa Brookesa, zaledwie miesiac temu przeniesionego do Middlesex z Hampton. -Popatrz na to w ten sposob - tlumaczyl cierpliwie Jack Court. - Ja ugrzezlem w tej sprawie wraz z innymi, wiec praktycznie ty bedziesz rzadzic. Brooks jest tu nowy, nie da sobie rady, a Digby za zielony na taka odpowiedzialnosc. Reszta zespolu nie jest nawet w polowie tak kompetentna jak ty. Gowno prawda! W pewien sposob odczula to tak, jakby wyrzucono ja z policji. Siedziala za biurkiem szczesliwa, bo telefon milczal i nikt nawet nie zatrzymal sie, zeby z nia pogadac. Na okolo biurka, w schludnie wyrownanych stosach, lezaly wymierne produkty niekonczacych sie godzin pracy i rozmyslan nad sprawa zabojcy dyrektorow kas chorych: dokumenty, wydruki komputerowe, protokoly przesluchan, wycinki prasowe, fotografie, zeznania spisane z tasmy. To nie w porzadku, myslala, opisujac zawartosc kazdego ze stosow na kartce i opasujac je gruba gumowa tasma. Z pewnoscia jest gdzies komisja albo chocby prawnik Amerykanskiego Stowarzyszenia Swobod Obywatelskich, ktory z przyjemnoscia by ja reprezentowal i udowodnil przed sadem, ze bezpodstawnie odsunieto ja od sprawy. Gdyby jednak znalazla obroncow, jej kariera w policji zakonczylaby sie nieodwolalnie. Znalazla sie w sytuacji, w ktorej nie mogla wygrac. Mogla tylko siedziec cicho, przezyc jakos to rozczarowanie i czekac na inne czasy i inne sprawy, przy ktorych bedzie mogla udowodnic swa wartosc. Nie miala zamiaru wspominac o tym Courtowi, ani Brasco, ale prawde mowiac, wcale nie byla pewna, czy do konca odpusci sobie sprawe seryjnego zabojcy. Nawet wspomnienie spedzonej z Willem nocy nie podnioslo jej na duchu. Will byl bystrym, troskliwym i w ogole wspanialym facetem, absolutnie szczerym i bardzo atrakcyjnym. Kochanie sie z nim nalezalo do wspanialych przezyc, ale oboje doskonale wiedzieli, ze zyja w napieciu, latwo ich zranic i wlasnie dlatego potrzebuja czulosci. Pociag fizyczny, spontanicznosc, wzajemne zainteresowanie - wszystko to bylo oczywiscie autentyczne, niczego nie zalowala, podejrzewala jednak, ze Will zgodzilby sie z nia w jednym: lepiej by zrobili, gdyby zaczekali. Ustawione jeden na drugim efekty jej pracy mialy pol metra wysokosci. Patty odniosla papiery do gabinetu Courta. O ile wiedziala, do tej pory ani szef, ani Brasco nie zainteresowali sie zgromadzonymi przez nia materialami i nie wygladalo na to, zeby mieli sie zainteresowac teraz. Obaj rechotali z jakiegos dowcipu, ale kiedy weszla, natychmiast umilkli. Nie wyjasnili jej, co tez az tak ich rozbawilo. -Swietnie, Pat - powiedzial Court z wymuszona wesoloscia. - Zalatwilismy te sprawe i zaraz wprowadzimy cie w kilka nowych. -Myslalam, ze moze poswieci mi pan kilka minut, bym mogla wyjasnic, jak uporzadkowany jest ten material. Zaopatrzylam go w odsylacze, klucz jest tu. Polozyla na biurku trzy kartki zapisane z pojedynczym odstepem: efekt wielogodzinnej pracy. Brasco obdarzyl ja obojetnym usmiechem i odlozyl kartki na stos, na ktorym mialy zapewne pozostac na wiecznosc. Court wyczul pewnie rosnace napiecie, bo odchrzaknal znaczaco. -A wiec, Pat... czy jest cos, o czym twoim zdaniem powinnismy wiedziec, nim zajmiemy sie innymi sprawami? -Prawde mowiac, jest. -Dobrze, mow. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 120 Czy mozna zachowac sie bardziej protekcjonalnie? Brasco uwazal, ze kobiety nadaja sie tylko do jednego, ale porucznik mial inteligentna, udzielajaca sie spolecznie zone i dwie corki. Z pewnoscia nie traktowal jej w ten sposob tylko dlatego, ze byla kobieta.-Dziekuje. Chce tylko, zebyscie wiedzieli, ze w tej sprawie cos mi nie pasuje. Po prostu czuje, ze morderca nie zabija dlatego, ze jest wsciekly na dyrektorow kas chorych, tylko dlatego, ze wscieka sie na policje. Brasco okazal zdumienie, energicznie unoszac rece. -Pani sierzant, moze to dlatego, ze nie mam jak pani tytulu magisterskiego, ale zupelnie nie rozumiem tej teoryjki. O co chodzi? Mama faceta korkuje, bo kasa chorych cos tam zrobila lub nie: moze za wczesnie wypisala ja ze szpitala, moze odmowila badan na izbie przyjec? Oni ciagle wykrecaja takie numery, ale tym razem maja trupa mamuski dzieciaka, ktory przypadkiem jest zawodowym morderca albo przynajmniej szybko sie uczy tego fachu. A ten postanawia pomscic jej nieszczesliwa smierc, a jednoczesnie upokorzyc kasy i przerazic ich szefow. -Egomaniak, arogancki sukinsyn - dorzucil Court. - Jak wszyscy ci, ktorzy zabijaja, by cos udowodnic. -Wiem co twierdza specjalisci od profilow psychologicznych - zaprotestowala Patty. - Byc moze jest wlasnie tak, ale... -Ale co? - Glos Brasco podniosl sie niemal o oktawe. -Wydaje mi sie to zbyt proste. Dlaczego mialby mowic nam o matce? A przeciez powiedzial. -Poniewaz o to wlasnie chodzi! - Brasco nadal wrzeszczal. - Mamusia padla, a jemu odbilo. Znamy nawet imie mamuski. Court spojrzal na niego gniewnie, ale on nawet tego nie zauwazyl. Patty odebrala te rewelacje tak, jakby ktos uderzyl ja w twarz. -O czym ty mowisz? -O literach. - Brasco zorientowal sie, ze powiedzial o wiele za duzo, ale nie mogl sie juz wycofac. - Po morderstwie tego neurologa zajalem sie sprawa razem z kryptografem. Wystarczylo nam pare godzin. Kluczem byly litery "M" i "N". Kryptograf powiedzial, ze na dziewiecdziesiat procent chodzi o "Remember Clementine"*[Remember Clementine - pamietaj Clementine]. -Czyli matka ma na imie Clementine? -No wlasnie. Teraz jedynie musimy przeszukac bazy danych wszystkich szpitali oraz biura patologa i znalezc wzmianke o smierci kobiety imieniem Clementine. Tymczasem zamierzamy... -Posluchaj mnie Wayne - przerwal mu Court. - skoro nie mamy wiecej pytan do Pat, to moze najlepiej bedzie, jesli wezmie sie do swojej roboty. Juz wczesniej Patty zrozumiala, ze Brasco powinien natychmiast sie zamknac i pod zadnym pozorem nie zdradzac jej, jakie sa plany policji. Ale jemu zabralo to wiecej czasu. -Co? A tak, oczywiscie. Sluchaj, dziekuje za papiery laleczko. Bedziemy cie o wszystkim informowac. Patty z trudem powstrzymywala lzy... malo nie rzucila sie na Brasco, by wydrapac mu oczy. W tej chwili nie mogla jednak zrobic nic konstruktywnego, pozostawalo tylko zaszyc sie w jakas jame i lizac rany. Jesli Brasco znajdzie morderce, plus dla niego, ale w tej chwili zdecydowala, ze tak czy inaczej bedzie mial konkurencje. -Nie zapominajcie o tym - powiedziala i z wysoko uniesiona glowa wykonala perfekcyjne w tyl zwrot. Wyszla, delikatnie zamykajac drzwi. -Wayne, czy ty, do cholery, potrafisz myslec? - Court dal upust irytacji, gdy tylko nabral pewnosci, ze Patty sie oddalila. - Przeciez zdecydowalismy, ze wykluczymy ja ze sprawy, a jesli ja wykluczamy, to jest wykluczona i koniec. Zgadzam sie z toba, ze morderce dorwiemy przez tego doktorka narkomana. Dzielenie sie z nia jakakolwiek wiedza to krok do kleski. Na litosc boska, ona sie z nim pieprzy! Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 121 Jack Court wyciagnal z lezacej na biurku koperty zdjecie, na ktorym Patty i Will tulili sie do siebie tuz za otwartymi drzwiami mieszkania.-Dzielo sztuki - rzekl z uznaniem Brasco. -Dobrze sie stalo, ze to akurat ten facet byl ci winien przysluge. Brasco nadal sie jak zadowolony z siebie indor. -Czasami lepiej potargowac sie ze sprawca, niz go zatrzymac. Szczegolnie dotyczy to kobiet. -Nie chce nic wiedziec o twoich metodach, Wayne. -Jak widzisz, sa skuteczne. Gary przesiadywal od ladnych paru dni w krzakach naprzeciwko mieszkania doktorka. Nie tego szukal, ale juz raz udalo mu sie sfotografowac panne Moriarity. Wyszla o piatej rano, spiaca i cala napalona. Biorac pod uwage, ile sie pisze i mowi o sprawie Granta i zabojstw, mial nadzieje, ze to zdjecie trafi na pierwsza strone. -Ciesze sie, ze odwiodles go od tego pomyslu. Wiem, jak zrobic z tego zdjecia lepszy uzytek. -Na przyklad zaplacimy nim pewnemu pulkownikowi. -Tommy Moriarity obszczekal mnie i pozbawil awansu, na ktory zasluzylem. Nie chce, zeby jego cholerna coreczka pojawila sie na zdjeciach, kiedy juz zdejmiemy naszego morderce. A teraz Moriarity moze nam nagwizdac, i nie moze protestowac, ze wykluczylismy jego pieszczoszke z zespolu. -Proponuje, zeby - kiedy to sie skonczy - pogadac ze starym Tommym o paru promocjach. -Nie wydaje mi sie to zlym pomyslem. Wrecz przeciwnie. A jak sprawa z ludzmi od VDS? -Jestesmy prawie umowieni. Maja byc gotowi jeszcze dzis. Uwierz mi, to jest wlasciwy kierunek. -I upewnili cie, ze dadza sobie rade? -Tak twierdza. -Mnie to wystarczy. Pilnuj ich. Jesli nie spieprza sprawy, na te noc jestesmy ustawieni. A na razie poszukamy Clementine. - Court jeszcze raz przyjrzal sie zdjeciu. - Co za urocza scenka. -Trudno uwierzyc, ze Lodowata Patty potrafi takie rzeczy. Podejrzewam, ze Tommy zrobi wszystko, by uratowac coreczke przed konsekwencjami. I powiem ci cos jeszcze. Czy to narkotyki, czy pomoc w dokonaniu przestepstwa, czy jedno i drugie, Will Grant jest winny jak cholera. Pojdzie na dno z tym kamieniem u szyi, a jesli bedziemy mieli szczescie, ona pojdzie tam wraz z nim. Ponura niczym chmura gradowa Patty jechala droga numer sto dwadziescia osiem na polnoc, do Lexington. W samochodzie grzmiala mroczna Trzecia Symfonia Beethovena, Eroica. Biorac pod uwage atmosfere rozczarowania i podstepnego oszustwa, tak przekonywajaco roztaczana przez te muzyke, byl to najlepszy wybor, jakiego mogla dokonac. To arcydzielo Beethoven planowal opublikowac jako Symfonie Napoleonska. Ale w 1804 roku Napoleon odrzucil demokracje i lud i koronowal sie na cesarza Francji. Na wiesc o tym akcie tyranii Beethoven podarl tytulowa strone partytury, o czym dowiedziala sie z biografii Beethovena, ktora niedawno przeczytala. Patty wiedziala, ze Jack Court jej nie lubi, ale do ich ostatniego spotkania nie miala pojecia, jak wielka jest jego antypatia. Wayne Brasco i on zawsze mieli racje, ale dzis zachowal sie glupio i ryzykownie, biorac pod uwage, ze na wiesc o tym, jak potraktowano jego corke, Tommy Moriarity z latwoscia mogl zniweczyc wszelkie jego szanse na awans. Oczywiscie nie miala zamiaru zwierzac sie ojcu ze swoich problemow, ale nie zamierzala tez odpuscic sobie sprawy, nad ktora tak ciezko pracowala. Brasco, obdarzony inteligencja malza, poslusznie gral role napisana dla niego przez morderce: znalezc Clementine, zdobyc dane jej dzieci, aresztowac, takie mialo to byc proste. I moze bylo? Ale intuicja Patty nie przestawala krzyczec glosno, ze cos tu jest strasznie nie tak. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 122 Na siedzeniu obok niej lezal wydruk z nazwiskami i adresami czworki dyrektorow kas chorych, ktorzy zgineli z reki mordercy lub mordercow. Przyjmowanie z gory, ze cos jest takie, a nie inne to najgorsza zmora policjanta, tlumaczyl jej ojciec studentom akademii, wsrod ktorych byla takze ona. Jesli sledztwo nie idzie dobrze, przede wszystkim zapomnij o wszystkich zalozeniach. Zmus sie i zacznij od poczatku. Patty nie zdolala skontaktowac sie z wdowcem po Marcii Rising, ale wdowy po Benie Moralesie i Cyrillu Davenporcie juz na nia czekaly. Pograzona w zalobie wdowa po Richardzie Leafie zgodzila sie na ponowna rozmowe z policja, ale tylko jesli bedzie to absolutnie konieczne. Patty postanowila zostawic ja na koniec.Morales, pierwsza ofiara, zostal zabity pojedynczym strzalem w glowe. Mial opinie doskonalego, energicznego szefa, byl mlody, udzielal sie spolecznie i - przynajmniej na papierze - wydawal sie czlowiekiem z charakterem, umiejacym wspolczuc i potrafiacym bogacic sie bez przysparzania sobie wrogow. Tymi slowami opisywali go przyjaciele i wspolpracownicy, i wlasnie to najbardziej niepokoilo Patty. Marcia Rising, choc szanowana przez wielu, wydawala sie skapa i przesadnie ambitna. Cyrill Davenport byl cicha, metodyczna maszyna do zarabiania pieniedzy, Richard Leaf uchodzil, takze w jej oczach, za megalomana, niepoprawnego podrywacza i egoiste uwazajacego, ze zasady spoleczne go nie obowiazuja. Ta trojka nie nadawala sie na reklame kas chorych, latwo byloby zrozumiec, gdyby ktores z nich morderca wybral na pierwsza ofiare... ale morderca wybral Moralesa. Jego dom, stojacy w spokojnej, nierzucajacej sie w oczy okolicy, otoczony byl wypielegnowanym trawnikiem, ktorego dzisiejsza glowna atrakcja byl lezacy dzieciecy rowerek z przykreconymi z boku kolkami. Patty poznala juz dwie coreczki Moralesa, lecz dzis na mysl o tym, co zgotowal im los, jej serce scisnelo sie tak, jak podczas pierwszego przesluchania. Wendy, zona Moralesa, otworzyla drzwi, nim Patty zdazyla do nich podejsc. Wendy byla szczupla blondynka o jasnej karnacji. W ciagu dwoch miesiecy, ktore minely od smierci meza, postarzala sie o cale lata. Poczestowala Patty herbata. Chetnie odpowiadala na jej pytania. -Czy imie Clementine z kims sie pani kojarzy? -Nie. -A Marcia Rising. -Takze nie. Kiedy pani zapytala mnie o nia przez telefon, szukalam jej nazwiska, sprzatajac biurko Bena w pracy, a potem, kiedy oproznialam jego gabinet w domu. Nic nie znalazlam. Wendy udawala, ze sie trzyma, ale Patty widziala cierpienie w jej oczach. -Chce pani kontynuowac nasza rozmowe? -Mnie juz nic nie zostalo. Moge tylko pomoc w znalezieniu mordercy Bena. -Rozumiem. Richard Leaf? -Ostatnia ofiara. Z tego, co przeczytalam o nim w gazetach i uslyszalam w telewizji, nie byl to czlowiek, z ktorym chetnie nawiazalabym znajomosc. -Ja tez. -Nie przypominam sobie, zebym slyszala to nazwisko z ust Bena albo widziala je gdzies zapisane, ale po... po jego smierci nie przejrzalam powtornie zawartosci wszystkich pudel. -Ciagle sa tu, w domu? -Na pietrze. Jesli chce je pani przeszukac, nie mam nic przeciwko temu. -Dziekuje. Cyrill Davenport? Wendy potrzasnela glowa. -Musze przyznac, ze przegladajac rzeczy meza, plakalam i chyba nie bylam skoncentrowana tak, jak powinnam. -Doskonale pania rozumiem. -Jesli to pani nie przeszkadza, moze pani pracowac w gabinecie Bena. Dzis nie ma niani, ale zrobie wszystko, zeby dziewczynki nie wchodzily pani w droge. -Dzieci mi nie przeszkadzaja. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 123 -Wie pani, ja nie potrafie uwierzyc w to, co sie stalo. Nie potrafie. Organizacje spoleczne kochaly go, a biznesowe wreczaly mu nagrody. - W oczach Wendy pojawily sie lzy. - Co pani o nim wie?-Tylko to, co powiedziala mi pani przy pierwszym spotkaniu po... po smierci meza, i to, czego dowiedzialam sie, rozmawiajac z jego wspolpracownikami. -Urodzil sie w bardzo biednej rodzinie w Meksyku. -Tak. O tym slyszalam. -A czy wie pani, ze kazdego roku, w ciagu pieciu lat, kiedy byl dyrektorem, wartosc jego firmy wzrastala ponad dwukrotnie? -Musial byc niezwyklym czlowiekiem. Idac po pokrytych grubym dywanem schodach, Patty poczula nagle obezwladniajace milczenie. Podczas tego sledztwa na kazdy krok w przod robila dwa kroki w tyl. I wreszcie wrocila do poczatku. -To tu. - Wendy wskazala jej droge do pieknego pokoju o scianach obitych elegancka boazeria. Patty zajrzala do srodka i poczula jeszcze wieksze rozczarowanie. Piec sporej wielkosci kartonowych pudel wypelnialy teczki i stosy papierow, ktore wygladaly tak, jakby wrzucono je do nich zupelnie przypadkowo. Instynktownie ocenila sytuacje. Czas potrzebny do zbadania dowodow, wiele, wiele godzin. Szanse znalezienia czegokolwiek uzytecznego: bliskie zera. Koniec oceny sytuacji. Dziekuje, Wendy. Wpadne kiedy indziej. Zadzwonie. Sformulowala te slowa i juz miala je wypowiedziec, kiedy ku swemu wielkiemu zdumieniu uslyszala, ze mowi: -Dziekuje ci. Jesli bede czegos potrzebowala, dam znac. Przeklinajac sie za to, ze nie uciekla - w gruncie rzeczy Brasco mogl z siebie robic bohatera lub durnia - usiadla na miekkim, skorzanym fotelu z wysokim oparciem, fotelu Bena Moralesa, i zabrala sie do roboty. W godzine przejrzala jedno pudlo i wieksza czesc drugiego. Popoludnie powoli zmienialo sie w wieczor. Papiery Moralesa byly w wiekszosci suchymi, technicznymi dokumentami biznesowymi. Nie mowily nic o czlowieku, ktory doprowadzil Premier Care na szczyt w okrutnym, niezwykle konkurencyjnym swiecie kas chorych. Niemal na dnie drugiego pudla znalazla gruba kartonowa teczke, pelna oprawionych dokumentow prawniczych i luznych kartek papieru. W rogu teczki wypisane bylo jedno slowo: "Fuzja". Nareszcie cos interesujacego! Patty wyrzucila zawartosc teczki na pusty blat biurka Moralesa i zaczela lekture od pierwszego dokumentu: notatki napisanej do Moralesa ozdobnym charakterem pisma na zwyklej bialej kartce, szesc miesiecy temu. Drogi Benie Ciesze sie, ze sie ze mna skontaktowales. Z radoscia przyjmuje informacje, ze choc masz pewne zastrzezenia, przynajmniej zgadzasz sie, bysmy przedstawili ci korzysci plynace z polaczenia naszych firm. Odpowiedzi innych, ktore zdazylismy zebrac, sa bardzo pozytywne, ale uwazam, ze dopiero przylaczenie do projektu Premier Care spowodowaloby prawdziwy przelom. Krotko mowiac, jestem pewien, ze fuzja lezalaby w interesie nas wszystkich. Spotkajmy sie za tydzien lub dwa, by wymienic sie opiniami na ten temat. Potem, jesli dojdziemy do porozumienia, bedzie mozna wlaczyc prawnikow i bankierow, ktorzy opracuja mozliwe warianty podzialu akcji. Z pozdrowieniami, Boyd Boyd. Z cala pewnoscia Boyd Halliday. Patty miala wrazenie, ze dyskusja w Faneuil Hali, kiedy to po raz pierwszy zobaczyla Willa, odbyla sie wieki temu. Will wydal sie jej wowczas Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 124 czlowiekiem szczerym, inteligentnym, dowcipnym i bardzo skromnym, Halliday natomiast blyskotliwym, gwaltownym, sarkastycznym i wyrafinowanym. Fakt, ze Patty od dawna miala powody, by darzyc niechecia kierujace sie wylacznie zyskiem kasy chorych, zapewne mial pewien wplyw na negatywna ocene Hallidaya, choc w tym szczegolnym wypadku wdziek Willa tez mogl miec z tym cos wspolnego.Prawnicze papiery najwyrazniej dokumentowaly cierpliwe proby wymyslenia przez specjalistow od fuzji i przejec jakiegos sposobu na podzial akcji - i wplywow - miedzy co najmniej siedem kas chorych, wszystkich z polnocnego zachodu. Na liscie, obok Premier Health, byla takze Unity Comprehensive Health Cyrilla Davenporta, ale nie bylo na niej kas Marcii Rising i doktora Richarda Leafa. Tylko ta jedna notatka dokumentowala kontakty miedzy Hallidayem i Moralesem. Fuzja, pomyslala Patty, odkladajac na bok ostatnia kartke. O co tu wlasciwie chodzi? Czy do tej fuzji doszlo? Czy nadal o niej rozmawiano? Co sadzil o tym Ben Morales? Czy firmy innych ofiar byly z tym jakos zwiazane? Nagle ozywiona, przejrzala zawartosc ostatniego kartonu; nie zabralo jej to wiele czasu. Nastepnie zadzwonila i ustalila termin spotkania z Gloria Davenport. Kiedy wreszcie zeszla na dol, Wendy przygotowywala makaron z serem. -Odkryla pani cos, co mogloby pomoc w znalezieniu mordercy? - spytala. -Byc moze. Czy wie pani cos o fuzji lub proponowanej fuzji Premier Health z jakimis innymi kasami? -Nie, ale to niemozliwe. Ben nigdy by do tego nie dopuscil. -Dlaczego? -Ta firma byla jego calym zyciem. Mial wielkie plany. Chcial, zeby kiedys Premier Health doprowadzila do upowszechnienia ubezpieczen zdrowotnych wsrod ludzi, ktorych na nie, nie stac. Wolalby stracic reke niz ja. -Czy moge wypozyczyc sobie na jakis czas te kartony? Chcialabym jeszcze raz przejrzec ich zawartosc. Obiecuje, ze wkrotce je zwroce. Nienaruszone. -Prosze bardzo. Prosze chwile poczekac, pomoge pani zniesc je na dol. Nie mozna przerwac gotowania makaronu z serem Krafta. Dodaje do niego troche keczupu i kwasnej smietany. Tak robila moja mama. -Musi byc pyszny. Ja dostawalam kawalki hot dogow. Po zaladowaniu do camaro ostatnich kartonow Wendy wrocila do domu ze zwieszona glowa. Gdyby Patty potrzebowala dodatkowego powodu, by nie rezygnowac z prob wytropienia mordercy, to wlasnie miala go przed oczami. Poczekala, az wdowa po Benie Moralesie zamknie za soba drzwi, wyjela z odtwarzacza Trzecia Symfonie i zastapila ja plyta Willie Nelsona. Z glosnikow rozlegla sie piosenka If You 've Got the Money (I've Got the Time). Fuzja, pomyslala, wrzucajac bieg. Czy to fragment ukladanki, czy cala ukladanka? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 125 Rozdzial 21Pracownia mammograficzna Centrum Walki z Rakiem Excelsius Health urzadzona byla przepieknie. Jej sciany pokrywala boazeria, meble sprawialy wrazenie rownie eleganckich jak wygodnych. Ze wzgledu na dosc nieprzyjemna rozmowe z Charlesem Newcomberem w sprawie zmiany chirurga Grace Peng Davis, Will uznal, ze bardziej mu sie oplaci zaatakowac radiologa bezposrednio, niz dzwonic i probowac umowic sie na spotkanie. Gdy Will jechal na miejsce, na jego telefon komorkowy zadzwonil Augie Micelli i zazadal od niego, by zjechal na pobocze. -Sluchaj - powiedzial - przerobimy to raz jeszcze. Chce uslyszec od ciebie o wszystkim, co zdarzylo sie tego dnia, kiedy straciles przytomnosc na sali operacyjnej. Sekunde po sekundzie. Musze wiedziec wszystko. -Dzisiaj rano odtworzylem to, co wtedy robilem. -O tym tez mi opowiedz. Tu musi byc jakas dziura i trzeba ja znalezc. Glos "prawnika lekarzy" brzmial ostro, dzwiecznie, zupelnie inaczej iz glos czlowieka, ktory na oczach Willa upijal sie podczas ich pierwszego spotkania. Niczym doswiadczony adwokat na sali sadowej zadawal on celne, starannie sformulowane pytania, ulatwiajace relacje, ale niczego niesugerujace. Kiedy Will z jego pomoca skonczyl opowiadac, a Micelli upewnil sie, ze nie ma nic do dodania, powiedzial mu, czego dowiedzial sie o farmakologii fentanylu. Zgromadzil zdumiewajacy zasob informacji, czym zaskoczyl rozmowce. -Czy ta wiedza na cos sie nam przyda? - spytal Will. -Na razie nie, ale nie na darmo mowi sie, ze wiedza rozswietla ciemnosci. Zakladajac, ze mowisz prawde, a ja dzialam, wychodzac z tego zalozenia, szukamy wyjasnienia zjawiska, ktore wydaje sie nie do wyjasnienia. -Rozumiem. -Popieram cie bezwarunkowo, Grant, ale z pewnoscia przydalaby mi sie historyjka o tym, jak to swinstwo znalazlo sie w twojej krwi. -Mam w pogotowiu cala kupe historyjek, z ktorych zadna nie ma sensu. Czy ci to w czyms pomoze? -Probuj dalej. I pamietaj, ta twoja nie musi byc prawdziwa. Wystarczy, zeby byla prawdopodobna. Will zapewnil jeszcze swojego prawnika, ze bedzie sie z nim kontaktowal co najmniej dwa razy dziennie, po czym rozlaczyli sie i mogl z powrotem wyjechac na droge. Znajacy zarowno medycyne, jak i prawo Micelli jest dla mnie darem niebios, uznal, ale natychmiast zaczal rozmyslac o innych sprawach. O dziwnej historii: srucine w piersi Grace Davis wykazaly zdjecia rentgenowskie, ale nie mammogramy. Podobnie jak z fentanylem i w tym wypadku nie potrafil znalezc zadnego sensownego wyjasnienia, lecz przeciez rzeczywistosci nie sposob zaprzeczyc. Najprawdopodobniejsze wydawalo mu sie nastepujace wyjasnienie: Grace byla kobieta szczupla, ale dosc szeroka w ramionach. Byc moze konieczne bylo ustawienie mammografu pod takim katem, ze srucina znalazla sie poza obrazem. Nie bardzo to mozliwe, ale, jakby powiedzial Micelli, przynajmniej prawdopodobne. Z pewnoscia warto bedzie przedstawic te teorie Newcomberowi i moze komus z radiologii szpitala? Parkujac przed klinika, Will zdecydowal, ze bez wzgledu na wszystko zasiegnie opinii w szpitalu. Problem w tym, jak dostac sie do srodka bez wiedzy Sida Silvermana lub ktoregos z jego ochroniarzy, ktorzy mogliby wywalic go na bruk jak pijaka z baru. Raz go juz wywalono, drugi - to byloby o raz za wiele. Will uznal, ze do Newcombera dotrze w najprostszy mozliwy sposob: bedzie sie zachowywal tak, jakby wiedzial, co robi, i nie poda prawdziwego nazwiska. Przed wyjazdem zadzwonil do pracowni mammograficznej. Przedstawil sie jako doktor Davidson i oznajmil, ze Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 126 chcialby skonsultowac kilka zdjec. Telefonistka poinformowala go uprzejmie, ze doktor Newcomber jest w gabinecie i wlasnie rozmawia przez telefon.Wszedl do budynku, niosac pod pacha duza koperte na rentgenogramy. Mial w niej stare zdjecia wlasnej lewej kostki, ktora skrecil przed laty, grajac na podworku w koszykowke. Pamietaj, masz byc pewien siebie. Nie zatrzymuj sie. Zatloczona poczekalnia byla dokladnie tym, czego potrzebowal. Przed siwowlosa, najwyrazniej przemeczona recepcjonistka staly dwie kobiety, szesc lub siedem innych siedzialo na krzeselkach, czekajac w kolejce, reszte krzeselek zajmowaly osoby, ktore z nimi przyszly. Z recepcji wychodzil tylko jeden korytarz. Gdzies tam znajdowal sie gabinet Newcombera. Will szybko podszedl do kontuaru. -Doktor Davidson - przedstawil sie z usmiechem, pokazujac koperte. Minal recepcje, nie zwalniajac kroku. Przez kilka niepokojacych sekund byl pewien, ze zostanie zatrzymany i poproszony o dodatkowe wyjasnienia, ale pewnosc siebie i tytul doktora zalatwily sprawe. W korytarzu, po lewej, dostrzegl strzalke wskazujaca szatnie i pracownie rentgenowska. Po prawej znajdowaly sie gabinety lekarskie. Drzwi do nich byly zamkniete oprocz jednych, na koncu korytarza. Na niewielkiej tabliczce na scianie obok nich napisano: "Dr Newcomber". W srodku, za biurkiem, dyktujac cos do mikrotelefonu, siedzial wygladajacy bardzo przecietnie krepy mezczyzna o rumianej twarzy i glowie ozdobionej kepa idealnie siwych wlosow. Will podszedl blizej i nagle zorientowal sie, ze to, co wzial za siwa glowe, bylo w istocie lysina wystajaca spod najgorzej dopasowanej peruki, jaka widzial w zyciu. Dopiero kiedy stanal na progu, doktor Newcomber podniosl glowe. Przyjrzal sie gosciowi uwaznie, z wyraznym zainteresowaniem. -Pan kogos szuka? - spytal grzecznie cichym, wysokim glosem. -Doktora Newcombera. -Juz go pan znalazl. Lekarz nadal patrzyl na niego z zainteresowaniem. Will wszedl do gabinetu, cicho zamykajac za soba drzwi. -Panie doktorze, jestem doktor Will Grant. Radiolog zbladl. Odlozyl mikrotelefon na biurko. -Myslalem, ze siedzi pan w wiezieniu. Czego pan chce? -Prosze o krotka rozmowe. -Jestem zajety i nie rozmawiam z narkomanami. Prosze wyjsc! Will zrobil jeden maly krok naprzod. -Chodzi o Grace Davis. Jakis czas temu dzwonilem do pana w jej sprawie. Chciala zmienic chirurga. -Nie rozmawiam o pacjentach. -Stwierdzil pan u niej nowotwor. Zostal chirurgicznie usuniety, panska diagnoze potwierdzil patolog, ale nie sadze, by ogladal pan jej zdjecia. -To jakies szalenstwo. - Newcomber chwycil olowek i zaczal sie nim bawic nerwowo. -Ta kobieta od dziecinstwa ma w scianie piersi srucine. Widac ja na rentgenogramach zrobionych dzis rano, ale nie na mammogramach. Przynajmniej ja i jej maz ich nie dostrzeglismy. -Pewnie byl pan pod wplywem narkotykow i nic nie widzial! Nie watpie, ze tak! Prosze wyjsc! Strach radiologa byl niemal wyczuwalny. Will zrobil kolejny krok. Stal nie wiecej niz poltora metra od biurka. Powtarzal sobie, ze nie wolno mu tracic opanowania, nie wolno zrobic niczego glupiego. -Czy moglibysmy razem przejrzec zdjecia? -Ma pan notarialne pozwolenie? -Na litosc boska, jestem lekarzem! Nie chce sie pan dowiedziec, czy nie doszlo do jakiejs pomylki? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 127 -Nie popelniam bledow. Jesli nie wyjdzie pan w tej chwili zawiadomie ochrone.-Nie szukam klopotow. - Will czul, jak rosnie w nim gniew i frustracja. - Niech pan przyniesie zdjecia. Przejrzymy je razem. -Nie. Olowek pekl z trzaskiem. Twarz Newcombera byla czerwona jak burak. Poderwal sie na rowne nogi, sciskajac krawedz biurka, az zbielaly mu palce. Will postanowil przycisnac faceta; albo go zlamie, albo zdenerwuje tak, ze Newcomber straci kontrole nad soba i byc moze wypsnie mu sie cos, co wyjasni jego nieracjonalne zachowanie. Pewny, ze panuje nad sytuacja, zrobil kolejny maly kroczek. To, co sie stalo wowczas, bylo dla niego szokiem. Newcomber szarpnal prawa szuflade biurka i wyrwal z niej rewolwer z krotka lufa. Grube paluchy zacisnal na rekojesci. Kiedy celowal mu w piers, jego dlon wyraznie drzala. Nikt nigdy nie mierzyl do niego z broni palnej. Will znieruchomial. Mysli wirowaly mu w glowie: co robic, jak sie zachowac? Nie wiedzial, jak bliski pociagniecia za spust jest Newcomber, ale na jego twarzy malowal sie strach przemieszany z niekontrolowanym gniewem, co oznaczalo, ze w kazdej chwili moze pasc przypadkowy lub rozmyslny strzal. Cofnal sie o krok, unoszac rece. -Spokojnie, Charles, spokojnie. Nie zrob czegos, czego bys pozniej zalowal. -Wynos sie! Will zaczal sie cofac, nie spuszczajac wzroku z tegiego radiologa. Na oslep siegnal za siebie, namacal klamke, otworzyl drzwi. Mogl sie teraz odwrocic i probowac ucieczki korytarzem, ale gdyby Newcomber zaczal strzelac, co najmniej jedna kula z pewnoscia by go trafila. -Nie chcialem sprawiac klopotow - powiedzial bez zastanowienia. Newcomber milczal. Lufa rewolweru przesunela sie w prawo, juz nie mierzyla mu w piers. Wygladalo na to, ze radiolog powoli sie uspokaja. Will uznal, ze moze cos powiedziec. -Sluchaj, Charles, cokolwiek sie tu dzieje, moze bede mogl ci pomoc? Jestem bardzo dobrym lekarzem. Nie watpie, ze ty tez. Chcemy tylko tego, co najlepsze dla naszych pacjentow. Ta kobieta, Grace Peng Davis, jest naprawde wyjatkowa osoba. Kiedys byla beznadziejna alkoholiczka, w zagrazajacym zyciu stadium choroby, wyrzutkiem spolecznym. Nieoczekiwanie wytrzezwiala, wlasnymi silami wyciagnela sie z rynsztoka. Wczoraj omal nie umarla podczas pierwszej sesji chemioterapii. W jej przypadku leczenie raka bedzie wielkim problemem. Niczym sobie na to nie zasluzyla. Charles, jestesmy lekarzami. Jesli rzeczywiscie cos sie dzieje, przede wszystkim musimy pomoc jej. -Wynos sie - wycharczal Newcomber. Z cala pewnoscia hiperwentylowal. - Wynos sie, albo przysiegam, ze cie zastrzele. -Zadzwon do mnie. Wolf Hollow Drive w Fredrickston. Moj numer jest w ksiazce telefonicznej. Prosze. Porozmawiamy. Will powoli wycofal sie za drzwi niemal pewien, ze lada chwila padnie strzal. Zamknal drzwi do gabinetu Newcombera. Do wyjscia szedl bardzo szybko. Doktor Charles Newcomber bezwladnie opadl na fotel. Pot sciekal mu spod peruki, moczyl koszule na karku, blyszczal na czole i nad gorna warga. Minela wiecej niz minuta, nim wypuscil z dloni bron. Zdolal sie wreszcie opanowac, przynajmniej na tyle, by podniesc sluchawke telefonu. Wystukal numer. Odpowiedziala mu automatyczna sekretarka. Nie bylo ani glosu, ani melodyjki, tylko elektroniczny sygnal. -Posluchaj. Byl u mnie Will Grant. Wlasnie wyszedl. On wie, ze cos jest nie tak z mammogramami Grace Davis. Obiecales, ze bedzie ostatnia. Obiecales, ze nikt sie nie dowie. No wiec Grant cos podejrzewa. Bedzie szperal. Potrafie sobie z nim poradzic, ale mam zamiar zniszczyc zdjecia. Wszystkie zdjecia. Chce dostac reszte pieniedzy, ktore ciagle jestes mi winien, i tasmy. Chce sie wycofac. Rzucil sluchawke na widelki. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 128 -Obiecales - powiedzial cicho, do siebie. Z szuflady biurka wyjal wydruk, zlozyl go na trzy czesci i wsunal do kieszeni sportowej marynarki. - Pieniadze, tasme i sposob, zeby sie z tego wyplatac. Obiecales. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 129 Rozdzial 22Po raz drugi w ciagu szesciu godzin will wszedl do szpitala, z ktorego wczesniej go wywalono, ale tym razem ochroniarz w holu skinal mu uprzejmie glowa. Oczekiwano go. Kiedy wrocil do domu, wstrzasniety i zdumiony zachowaniem Charlesa Newcombera, telefon juz dzwonil. Ostatnio ilekroc podnosil sluchawke, spodziewal sie uslyszec odmieniony elektronicznie glos mordercy. -Grant? -Tak. -Mowi Sid Silverman. Will przygryzl wargi. Omal nie powiedzial glosno: "Sid sluchaj, przepraszam ze przyszedlem dzisiaj do szpitala. Musialem zobaczyc sie z moja pacjentka". -Co sie stalo? - wykrztusil. -Chcemy, zebys przyjechal do szpitala. O trzeciej mamy zebranie. -Ale o co chodzi? -Wolalbym wytlumaczyc to wszystkim od razu. Moge powiedziec tylko tyle, ze jakis czas temu twoj przyjaciel morderca odezwal sie do Jima Katza. -Dlaczego mialby... -Sala konferencyjna Searsa, drugie pietro, o trzeciej. -Dobrze juz, dobrze. Przyjde. Czy mam przyprowadzic ze soba mojego adwokata? -Mozesz robic co chcesz, ale adwokat nie bedzie ci potrzebny. -Sid - powiedzial Will tak slodko, ze az zakrawalo to na sarkazm - ufam ci do tego stopnia, ze przyjde bez adwokata. I co teraz? - pomyslal, zbiegajac po schodach na radiologie. Co moze zrobic mi ten psychol, czego jeszcze nie zrobil? Katz byl politycznym konserwatysta, nie mial nic wspolnego ze stowarzyszeniem, nawet zasiadl w radzie nadzorczej jednej z kas chorych. Niezalezny finansowo, a nawet bardzo zamozny, utrzymywal praktyke chirurgiczna jako swego rodzaju hobby, po prostu cieszyl go powszechny szacunek, na ktory zarobil ciezka praca i ktory zawsze otacza znanych chirurgow. Will, w tej duzej grupie ludzi, ktorych zdrowie pogarsza sie znaczaco dlatego, ze nie maja nic waznego do zrobienia. Bylo wpol do trzeciej. Will, bedacy zawsze maszyna wielozadaniowa, skorzystal z niezwyklej okazji, jaka byla dla niego "legalna" wizyta w szpitalu i umowil sie z Rickiem Pizzom, dyzurnym radiologiem, na przejrzenie radiogramow Grace. Nieco rozczarowany tym, ze Patty nie zostawila mu zadnej wiadomosci, zadzwonil do niej z budki telefonicznej. Rozmowa byl krotka. -To byla bardzo mila noc. Dziekuje. - Tylko tyle miala do powiedzenia o nocy, gdy po raz pierwszy sie kochali. -Tez tak uwazam - odparl Will, pragnac powiedziec o wiele wiecej. Patty wiekszosc dna pracowala nad sprawa, od ktorej ja odsunieto, i zaniedbala swoje wlasciwe obowiazki, w tym sprawe sklepikarza, zranionego podczas napadu. Nie miala czasu, wiec tylko bardzo krotko opowiedziala o rozmowie z Wendy Morale, Will zas przekazal jej rownie krotka relacje z przedziwnego spotkania z Charlesem Newcomberem. -Porozmawiamy pozniej, jesli nam sie uda, dobrze? - zaproponowala Patty. - Ale... podrzucili mi sprawe tej strzelaniny, poza tym musze przeprowadzic jeszcze jedna rozmowe, wiec bede chyba pracowala cala noc. Na wspomnienie tej zbyt krotkiej, suchej rozmowy Willa bolalo serce. Jadac do szpitala, myslal tylko o tym, ze przez szesnascie lat znal blisko wylacznie jedna kobiete, swoja zone Maxine. W sprawach kobiet trudno wiec bylo uznac go za eksperta. Na radiologii jak zawsze panowal wielki ruch. Wychodzac zza rogu, Will omal nie wpadl na Gordona Camerona. Szkot prezentowal sie wrecz wspaniale w koszuli w szerokie paski, Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 130 prazkowanym krawacie z delikatnej welny i ciemnoczerwonych spodniach przytrzymywanych przez szerokie szelki. Kolory strasznie sie gryzly, a takze z jego ruda, niemal pomaranczowa broda.-Will, moj chlopcze, pomyliles sie o kilka pieter! Spotykamy sie w sali konferencyjnej na drugim. Juz od lat kazde spotkanie z Cameronem podnosilo Willa na duchu, dzis musial jednak z calej sily powstrzymywac sie przed okazaniem podejrzliwosci. Trudno bylo mu patrzec wprost w oczy przyjaciela i nie zapytac, czy to przypadkiem nie on zatrul go w jakis sposob fentanylem. -Gordon, wystroiles sie na dzis w istne krawieckie cudo - powiedzial spokojnie. - Straszysz ludzi. Gdyby Braveheart tak sie wystroil, to pewnie nadal szalalby po wrzosowiskach, obcinal glowy i zwodzil Angoli. -Uwierz mi, chlopcze, to jeszcze male piwo. Najgorsze bylo znalezienie pasujacych do siebie ponczoch, podwiazek i pasa. -Uff, daj spokoj. Wiesz cos o tym zebraniu? -Tylko tyle, ze ma cos wspolnego z Jimem i z toba. Will, sluchaj, chce ci powiedziec, jak bardzo mi przykro, ze sie z toba nie kontaktowalem. Bez ciebie zrobil sie tu taki balagan, ze po prostu nie mialem czasu i sily zadzwonic, zapytac, jak sobie radzisz. -Nonsens. Prowadzilem eleganckie zycie na wysokiej stopie, a to nie zostawia czlowiekowi wiele wolnego czasu. -Moze na to nie wyglada, ale naprawde duzo o tobie myslalem. -Zapamietam i dziekuje. -Dzieki. A teraz powiedz mi, co wlasciwie robisz tu, we wnetrznosciach szpitala? -Mam pewien interesujacy problem z rentgenami. Rock Pizzi moze pomoc mi go rozwiazac. -Jestes jedynym zawieszonym lekarzem szpitala, ktory mimo zawieszenia potrafil znalezc sobie interesujacy problem ze zdjeciami rentgenowskimi. To sie nazywa oddanie powolaniu! Nie masz nic przeciwko towarzystwu? Bez ciebie i tak nie zaczniemy zebrania. -Chodz. Pizzi, krepy i bardziej spiety niz wiekszosc radiologow, zostal zatrudniony w szpitalu mniej wiecej w tym samym czasie co Will, ale ich drogi zawodowe szybko sie rozeszly. Radiologia, ktorej cecha charakterystyczna jest niemal calkowity brak kontaktu z pacjentem, nie byla specjalnoscia, ktora wybralby Will, ale z pewnoscia miala swoje dobre strony. Pizzi, zapalony pilot, mial wlasna cessne przystosowana do lotow na duzych wysokosciach, piekny jacht do wedkowania na pelnym morzu i porsche. Jego pierwsze malzenstwo okazalo sie szczesliwe i rzadkie nocne dyzury telefoniczne przesypial w domu blogim snem. Dwa zestawy radiogramow piersi Grace, zrobione w ciagu dwoch kolejnych dni, wisialy juz na czterech z dziesieciu podswietlanych paneli, zajmujacych cala sciane za biurkiem Pizziego. -No i co? - spytal radiolog. - Udalo ci sie zdobyc mammogramy pani Davis? -Jeszcze nie. Sa przechowywane w centrum mammograficznym jej kasy chorych. Ale dostane je, obiecuje. -I jestes pewien, ze nie bylo na nich niczego takiego? -Byc moze slyszales, Rick, ze ostatnio znalazlem sie w dosc stresujacej sytuacji. Nie bede twierdzil, ze czegokolwiek jestem pewien na sto procent. Ale podczas pierwszej wizyty obejrzalem jej zdjecia bardzo dokladnie i oczywiscie niczego nie zauwazylem. Maz pani Davis tez niczego nie dostrzegl. Jest nauczycielem, nie lekarzem, ale twierdzi, ze ma oko do szczegolow. Pytanie brzmi: czy mozliwe jest, by na standardowym zestawie mammogramow cos takiego w ogole sie nie pojawilo? Pizzi rozwazyl to pytanie i potrzasnal glowa. -Nigdy w to nie uwierze - powiedzial. - W zaleznosci od techniki musialoby to wyjsc na trzech standardowych ujeciach, moze nawet czterech. -A jesli nie wyszlo? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 131 Twarz Ricka Pizzi spowazniala.-Jesli nie wyszlo, jestem sklonny sadzic, ze to nie byly jej mammogramy. -"To nie byly jej mammografy". Matko Boska! Will, w co ty sie wpakowales! - spytal Cameron. Wspinali sie cztery pietra po schodach: z piwnicy na drugie. -Tym razem. -Co? -W co sie wpakowalem tym razem. Chodzi o kobiete, ktora podczas pierwszej chemii doznala wstrzasu anafilaktycznego. -Slyszalem o tym. Sanitariusz z zespolu ratunkowego zrobil jej tracheotomie. -Wlasnie. Wyglada na to, ze uratowal jej zycie. -Fascynujaca historia. -Jest pacjentka naszego zespolu. Susan zrobila biopsje i usunela nowotwor. -To ona naprawde ma raka piersi? -Mam nadzieje, ze miala. Nowotwor mial jakies dwa i pol centymetra, ale wycinek wezla chlonnego byl czysty. Problem w tym, ze usuniety przez Susan nowotwor mogl nie byc tym, ktory widzimy na jej mammogramach. Gordon zatrzymal sie na pierwszym pietrze. Oddychal ciezko. -Oj niedobrze, niedobrze. - Will usmiechnal sie. - Za wiele paczkow, za malo biegow. Sprawilo mu przyjemnosc tak zreczne wprowadzenie do rozmowy paczkow, choc to akurat wyszlo mu przypadkiem. -Ach, moj maly, nie mogles sie bardziej pomylic. Zyje nader higienicznie, to tylko dziedziczne, wystepujace w rodzinie, zapalenie oskrzeli. Odzywa sie co roku dokladnie tego dnia. No, juz mi lepiej. - Czekal ich juz tylko ostatni ciag schodow. - Dobrze, pozwol, ze sprobuje podsumowac sytuacje. Radiolog pomylil zdjecia naszej pacjentki ze zdjeciami kogos innego, a ten ktos inny przypadkiem mial podobny nowotwor w tej samej czesci tej samej piersi co nasza pacjentka? -Moim zdaniem tak to mniej wiecej wyglada. -No to radiolog jest cholernym szczesciarzem. -Malo powiedziane. Cameron zatrzymal sie przed drzwiami do sali konferencyjnej Searsa. -A co ty o tym myslisz? -Na razie nie wiem. Ale za to wiem, ze nie przestane myslec. Takze o tobie. Krzesla w sali konferencyjnej, normalnie ustawione w rzedy, odsunieto pod sciany z wyjatkiem kilkunastu stojacych przy duzym stole z wisniowego drewna. Dyrektor szpitala, Sid Silverman, siedzial przy jednym boku w towarzystwie kardiologa doktora Hansa Gehringera i atrakcyjnej, konserwatywnie ubranej brunetki, ktora musiala byc prawnikiem. Jego wzrok przypadkowo spotkal sie ze wzrokiem Willa; Silverman lekko skinal glowa, a wygladal przy tym powitaniu tak, jakby lada chwila mial sie pochorowac. Po lewej od Gehringera usiedli Susan Hollister i Jim Katz. Cameron zajal miejsce miedzy Katzem a przeklenstwem Patty, Wayne'em Brasco. Dwa miejsca na lewo od Brasco zajmowaly kobiety w typie bibliotekarek, kolejne prawniczki, prawdopodobnie - pomyslal Will - zwiazane jakos z Lekarska Rada Rejestracyjna. Zawahal sie na chwile, po czym zajal srodkowe z trzech ostatnich wolnych krzesel. Uznal, ze nie ma sensu probowac nie wyrozniac sie w tej grupie. Najwyrazniej juz wczesniej uzgodniono, ze zebranie poprowadzi Silverman. -Po pierwsze chcialbym podziekowac wszystkim za przybycie mimo tak poznego zawiadomienia. Zapewniam, ze mamy do czynienia z wyjatkowa i wyjatkowo grozna sytuacja i ze obecnosc was wszystkich jest konieczna. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 132 Nastepnie poprosil obecnych, by sie przedstawili.-Hans Gehringer, ordynator tego szpitala. -Jestem Susan Hollister, chirurg w tym samym zespole co Will Grant. Uwazam sie te za jego przyjaciolke i zawsze bede go wspierala. -James Katz, z tego zespolu co Susan. Spotkanie zwolano z mojego powodu. -Gordon Cameron. To co powiedziala Susan, odnosi sie do mnie tak samo albo jeszcze bardziej. Wiem ze Will jest dobrym czlowiekiem i wspanialym chirurgiem. Moim zdaniem powinnismy zrobic, co w naszej mocy, by pomoc mu wydostac sie z bagna, w ktore wpadl. -Detektyw porucznik Wayne Basco, policja stanowa stanu Massachusetts. Kieruje zespolem prowadzacym sledztwo w sprawie seryjnego mordercy dyrektorow kas chorych. Jestesmy przekonani, ze wkrotce oddamy sprawce w rece sprawiedliwosci. - Przy tych slowach popatrzyl wprost na Willa. - Rzady terroru i smierci skoncza sie niedlugo, tak czy inaczej. Will, ktory i tak juz nie znosil Basco, teraz wrecz go znienawidzil. Policjant byl arogancki, egoistyczny i gwaltowny, a to mieszanka, ktorej trzeba sie bac. Nic dziwnego, ze az tak zalazl Patty za skore. Dwie kobiety, jak podejrzewal, okazaly sie wyslanniczkami Lekarskiej Rady Rejestracyjnej. Jedna z nich, Jane Weiss, przedstawila sie jako szef zespolu dochodzeniowo-wykonawczego. Pomoc procesowa szefa Sama Rogera, pomyslal will. -Jestem Will Grant - powiedzial, kiedy przyszla jego kolej. - Nigdy swiadomie nie przyjmowalem narkotykow. Nigdy nie zrobilem nic zlego. Nigdy nie chcialem byc nikim innym, tylko dobrym lekarzem. Rozumiem potrzebe chronienia pacjentow tego szpitala i mieszkancow stanu, ale wobec mojej osoby podjeto skrajne dzialania, nie biorac pod uwage, ze nigdy wczesniej nie zdarzylo mi sie nic podobnego. -Rozumiemy twoje uczucia. - Glos Silvermana brzmial tak nieszczerze i tak protekcjonalnie, ze Will poczul, jak napinaja mu sie miesnie karku. W tym momencie do sali wszedl Tom Lemm, prezes Stowarzyszenia Hipokratesa, w sportowej granatowej marynarce i idealnie zawiazanej, opalizujacej niebieskiej muszce. Nieco za dlugo rozgladal sie za wolnym miejscem, jakby nie od razu dostrzegl, ze nie ma wyboru i musi usiasc kolo Willa. Niezrecznie podal mu reke. -Doktorze Lemm - powiedzial Silverman - dziekujemy ze przyszedl pan mimo spoznionego zawiadomienia. Mial pan dluga droge. Jill? -Jill Leary - przedstawila sie siedzaca po jego prawj stronie kobieta - Radca prawny szpitala. Silverman odchrzaknal, zwracajac na siebie uwage. -Jestesmy tu, poniewaz zdarzylo sie cos waznego dotyczacego doktora Granta, doktora Katza o, choc juz nie bezposrednio, nas wszystkich. Doktorze Katz? Katz porzadkowal lezace przed nim na stole papiery. Dopiero teraz Will zauwazyl, ze Jim nie wyglada najlepiej. Byl bialy jak przescieradlo, rece drzaly mu lekko, kaciki ust drgaly niekontrolowanie. Odkaszlnal, odgarnal z czola pasemko wlosow, nalal sobie wody do szklanki. -Dzis rano, o osmej - rozpoczal - zadzwoniono do mnie pod prywatny numer telefonu. Ten numer jest zastrzezony. Glos w sluchawce byl elektronicznie znieksztalcony, tak jak opisal go doktor Grant. Poczatkowo sadzilem, ze to cos w rodzaju dowcipu, ale wystarczylo kilka slow, bym nabral przekonania, ze mam do czynienia z morderca. Przebywalem wowczas w gabinecie, mialem pod reka kartke, wiec spisalem, co on - jesli to byl on - mial mi do powiedzenia, po czym natychmiast przepisalem te notatki do komputera. W mojej opinii jest to wierny zapis rozmowy. Jesli mozna przeczytam: "Doktorze Katz, niech pan mnie poslucha. Bardzo wazne. Nie bede sie powtarzac. Doktor Willard Grant traktowany jest niesprawiedliwie przez ludzi niewiedzacych, ze to meczennik walki, ktorej celem jest pomszczenie krzywd sprowadzonych na tak wielu przez firmy kontrolujace opieke zdrowotna. Najprawdopodobniej to jedna z tych firm doprowadzila do oskarzenia go o uzywanie Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 133 narkotykow. Byc moze byla to kara za jego zwyciestwo w dyskusji w Faneuil Hall lub, co bardziej prawdopodobne, za to, ze wybralismy go na naszego rzecznika, takiego, jakim przez wiele lat byl dla stowarzyszenia. Nie powinien zostac zawieszony w prawach zawodowych i usuniety ze szpitala. Wrecz przeciwnie, nalezaloby go uczcic. Zostal pan wybrany, by naprawic zlo wyrzadzone temu czlowiekowi, przywodcy walki z kasami chorych.Reputacja doktora Willarda Granta jest kluczowa dla naszej misji. Nalezy natychmiast przywrocic mu prawo do praktykowania medycyny i nalezne miejsce wsrod pracownikow szpitala, a takze pozycja w Stowarzyszeniu Hipokratesa. Jesli do tego nie dojdzie, nastapi kara i to pan, doktorze Katz, zostanie ukarany. Nie jest to czcza pogrozka. Mamy nadzieje, ze wie pan juz, iz jestesmy bardzo dobrzy w tym, co robimy, i wyjatkowo zdeterminowani, by ukazac swiatu niebezpieczenstwa zwiazane z prywatna sluzba zdrowia. Liczac od poludnia dnia dzisiejszego, ma pan siedem dni na uzycie wszystkich swych wplywow, by doprowadzic do spelnienia postawionych przez nas warunkow. W gornej prawej szufladzie biurka w panskim szpitalnym gabinecie znajdzie pan dwie koperty. Jedna przeznaczona jest dla pana, druga dla doktora Granta. Wybralismy doktora Granta, by przedstawil szerokiej publicznosci nasze krzywdy i nasz punkt widzenia. Jesli ma to robic skutecznie, jego reputacja jako lekarza musi byc nieskazitelna. Ma pan dopilnowac, by doktor Grant jako lekarz mogl przekonujaco przedstawic nasza pozycja tak, jak mu ja przekazemy. Albo jest pan z nami, doktorze Katz, albo przeciwko nam. Nie moze pan pozostac neutralny. Mam nadzieje, ze pan mnie dobrze zrozumial. Lezy to w panskim najlepiej pojetym interesie". Katz drzaca reka siegnal po szklanke; nim podniosl ja do ust, troche wody sie wylalo. Mimo iz lata nie byly dla tego czlowieka laskawsze niz dla innych, nadal byl on swietnym chirurgiem, czlowiekiem spokojnym i godnym szacunku. W takim stanie budzil jednak litosc, przynajmniej w Willu. Owszem, w rozmowie z Patty przewidzial, ze mordercy moga zrobic cos, by przywrocic mu utracona wiarygodnosc, ale nie spodziewal sie az tak bezwzglednego, okrutnego ataku. Sadzac po wyrazie twarzy zebranych, nie tylko on. -Ma pan milych przyjaciol, doktorze Grant - powiedzial Silverman. - Detektywie Brasco? -Jedna chwileczke, doktorze. Brasco wyjal telefon komorkowy, zadzwonil, rozmawial chwile sciszonym glosem, od czasu do czasu kiwajac glowa niczym udzielny pan i wladca. -Kiedy skonczycie z kopertami, przywiezcie je tu - polecil, podnoszac glos, tak by wszyscy mogli go slyszec. - Sala konferencyjna szpitala, drugie pietro. - Usmiechnal sie, bardzo z siebie zadowolony. - Nie, "L" mnie nie dziwi. Pasuje doskonale. "L". Wyrok smierci na Katza dostarczono w kopercie z litera "L", niewatpliwie starannie wypisana na kawalku bialego kartonu. Brasco usmiechal sie tepo. "L" wcale go nie zdziwilo. Dlaczego? Wylacznie dlatego, ze musi cos wiedziec, pomyslal Will. Z cala pewnoscia jemu i kryptografowi udalo sie rozwiazac zagadke mordercy. -Przepraszam. - Brasco odlozyl telefon. - O czym to mowilismy? Ach tak, zaczelismy omawiac plusy oddania sie pod komenda seryjnego mordercy. Wobec tego chcialem oznajmic, ze nasze stanowisko jest identyczne ze stanowiskiem prezydenta: nie negocjujemy z terrorystami. Will znow poczul znajome sztywnienie miesni szyi. Brasco byl kowbojem, byl ladunkiem wybuchowym z wadliwym zapalnikiem. -Panie poruczniku! - Silvermanem tez musiala wstrzasnac bezceremonialnosc, z jaka policjant potraktowal Jima Katza. - Musze powiedziec, ze swoja pozycje zaznaczyl pan bardzo dobitnie. A teraz prosze, by kazdy z zebranych wyrazil wlasna opinie na temat tego, co i jak bylby sklonny zrobic w celu ochrony zycia doktora Katza, ktory tyle zrobil dla naszego szpitala i srodowiska. Panno Leary? - zwrocil sie do szpitalnej prawniczki. -Kiedy po raz pierwszy poznalismy zadania mordercy, zaczelismy sie zastanawiac, jak daleko mozemy sie posunac w procesie przywracania praw doktorowi Grantowi, przynajmniej czasowo. Istnieje precedens dotyczacy naszego szpitala, choc pochodzi on sprzed wielu lat. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 134 Lekarzowi cofnieto zawieszenie, choc jego sprawa byla nadal badana. Komitet wykonawczy pracownikow medycznych jest sklonny rozwazyc takie postepowanie i teraz, z szacunku dla doktora Katza, ale bedziemy nalegac na przeprowadzenie badan psychiatrycznych pana doktora i to przez psychiatre wybranego albo przez nas, albo przez Lekarska Rade Rejestracyjna. Chcielibysmy takze zapoznac sie z jakimis dowodami lagodzacymi zarzut o uzywanie narkotykow, przed ktorym doktor Grant tak stanowczo sie broni. Wymagamy co najmniej notarialnie poswiadczonych swiadectw szanowanych przedstawicieli zawodow medycznych lub srodowisk spolecznych dotyczacych prawosci jego charakteru, choc wolelibysmy cos bardziej konkretnego, co najmniej sugerujacego niewinnosc pana doktora.-Pani Weiss - Silverman zwrocil sie do prawniczki rady - czy istnieje szansa, ze zgodzicie sie uchylic zawieszenie doktora Granta do czasu zakonczenia prowadzonego przeciw niemu dochodzenia i ewentualnego postawienia zarzutow? Weiss, bardzo powaznie wygladajaca w czarnej sukni, rozmawiala chwile szeptem ze swa kolezanka. -W normalnych okolicznosciach odpowiedz brzmialaby "nie" - powiedziala. - Zazwyczaj bardzo stanowczo dyscyplinujemy lekarzy, zwlaszcza gdy w gre wchodzi dobro pacjenta, jak to bylo w tym wypadku. Jednakze w tej sprawie mamy inne istotne okolicznosci. Doktorze Katz, poinformowano mnie, ze byl pan kiedys czlonkiem rady. -Pare lat temu. - Katz nadal byl bardzo ponury. - Mianowal mnie gubernator Wilcox. Na dwa lata. -Cieszy sie pan wsrod nas doskonala reputacja. -Dziekuje. Prawniczki znow wymienily szeptem kilka zdan, po czym Weiss ponownie zabrala glos. -Biorac pod uwage powage zdarzenia, ktore nastapilo w sali operacyjnej z udzialem doktora Granta, nie mozemy niczego obiecywac. Jesli jednak szpital postanowi przywrocic go do pracy, niewykluczone, ze rada przychyli sie do tej decyzji. Doktorze Grant, czy udalo sie panu dowiedziec czegos, co mogloby rzucic swiatlo na to, co sie wowczas stalo? -Mam tylko teorie - odparl Will, robiac wszystko, by nie spojrzec na Gordona Camerona. - Nic wiecej. -Godzi sie pan na badanie przez psychiatre specjalizujacego sie w uzaleznieniach? -Bez wahania. -I przedstawienie dokumentow swiadczacych o panskim charakterze? -Zrobie wszystko, by przedstawic je jak najszybciej. -Im wiecej, tym lepiej. -Nie widze problemu. Weiss zwrocila sie do Katza. -Doktorze Katz, zarowno ja, jak i mecenas Emspak jestesmy bardzo poruszone tym, co sie panu przydarzylo. Bedziemy chronic pana we wszelki mozliwy sposob. -Jestem paniom bardzo wdzieczny - odparl Katz - choc, o ile dobrze rozumiem, w tej chwili nie ma zadnych gwarancji. -Doktorze? - Silverman zwrocil sie do Lemma. -Nasza organizacja darzy doktora Granta wielkim szacunkiem i docenia jego ciezka prace zarowno w charakterze chirurga, jak i czlonka Stowarzyszenia Hipokratesa. W tej chwili mile powitamy kazdy, chocby najmniejszy powod, by przywrocic mu czlonkostwo stowarzyszenia. Jednakze, z czego chyba wszyscy zdajemy sobie sprawe, jest to bardzo glosna sprawa. Wyglada na to, ze zarowno szpital, jak i rada oraz stowarzyszenie znajda sie w bardzo trudnej sytuacji medialnej. Mozna bezpiecznie zalozyc, ze zostaniemy zaatakowani. Moim zdaniem powinnismy przygotowac i uzgodnic miedzy soba bardzo przekonujace wyjasnienie zmiany naszego stanowiska. Byc moze, skoro nie bedziemy miec w rekach nic bardziej przekonujacego niz pozytywna opinia psychiatry i swiadectwa prawosci charakteru, powinnismy odwolac sie, mozliwie dyskretnie, do innych watkow sprawy doktora Granta w Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 135 mozliwie ogolnych slowach. W imieniu stowarzyszenia moge jeszcze dodac z calym przekonaniem, ze z cala pewnoscia musimy zrobic jedno: zapewnic detektywowi Brasco i jego ludziom tyle czasu, ile trzeba na zlapanie mordercy, jednoczesnie chroniac doktora Katza w kazdy dostepny nam sposob.Silverman dopuscil do prywatnych rozmow, a kiedy zaczely cichnac, zwrocil sie do Willa. -Doktorze Grant, bardzo prosze, by zdwoil pan wysilki prowadzace do wyjasnienia tej sprawy i tym samym zminimalizowania skutkow wybuchu medialnego wulkanu, a nie watpie, ze wybuchnie, kiedy srodki przekazu dowiedza sie, ze przywrocilismy panu pelnie praw... oczywiscie jesli je panu przywrocimy. Morderca dal nam na to tydzien. Proponuje, zebysmy spotkali sie tu pojutrze o tej samej porze. Byc moze do tego czasu doktor Grant pozna juz jakies nowe fakty potwierdzajace jego niewinnosc, przy ktorej tak sie upiera, a rada znajdzie psychiatre. Mam nadzieje, ze bedziemy wowczas mogli glosowac, i jesli zdecydujemy sie na omawiane tu dzialania, zaczniemy szykowac przekonujace wyjasnienia dla dziennikarzy. -Doskonale - powiedziala Weiss. - Doktorze Grant, czy zdola pan zrobic to, do czego sie pan zobowiazal? -Z radoscia zaplace niezaleznemu rzeczoznawcy. Sprobuje tez znalezc dowody albo co najmniej sformulowac wiarygodna teorie, ktora mozna byloby podrzucic prasie. Nim obiecam cos wiecej, musze dowiedziec sie, co morderca poleci mi powiedziec prasie, ale oczywiscie zrobie wszystko, by chronic doktora Katza. W tej chwili, jakby na zamowienie, rozleglo sie pukanie do drzwi. Brasco otworzyl je i wrocil z dwoma kartonowymi teczkami. Spojrzal na jedna, zawierajaca zapewne litere "L", a druga rzucil na stol przed Willem. -Podziwiam panska szlachetnosc, doktorze Silverman - powiedzial, wracajac na miejsce. - i panska, doktorze Lemm. To samo dotyczy szlachetnych pan z Lekarskiej Rady Rejestracyjnej. Pozwole sobie powiedziec jednak, ze w mojej opinii obraliscie panstwo kurs, ktory, jesli ten facet znowu zacpa, zaprowadzi was na bardzo ostre rafy. Osobiscie jestem pewien, ze potrafimy ochronic doktora Katza, poki nie usuniemy tego psychola ze swiata raz na zawsze. Niech pan mi wierzy, doktorze, chronilismy juz swiadkow przed wiekszymi zagrozeniami niz to. -Pan wybaczy, detektywie Brasco - zaprotestowal Will - ale w mojej opinii nie docenia pan tych ludzi. To drapiezcy, grozni, blyskotliwi i bezlitosni. Przeciez wie pan, jak zabijali do tej pory. Poniewaz mialem juz z nimi do czynienia, moge z przekonaniem powiedziec, ze jesli zechca zamordowac doktora Katza, to znajda sposob. -Mowisz tak dlatego, ze pewnie jestes jednym z nich, ty cholerny cpunie! - Brasco skoczyl na rowne nogi tak gwaltownie, ze jego krzeslo przewrocilo sie z hukiem. - Ratujesz wlasna skore! - wrzeszczal nieprzytomnie. - No to pozwol, ze cos ci powiem. Cala ta dyskusja nie ma zadnego sensu. Nim minie tydzien, dorwiemy skurwysyna. Robcie, co chcecie, ale ja powtarzam: nie ukladamy sie z terrorystami. Ani z narkomanami. Nim ktokolwiek zdolal cokolwiek powiedziec, obrocil sie na piecie i wybiegl z sali. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 136 Rozdzial 23Przez bardzo dluga chwile zdumieni uczestnicy zebrania siedzieli nieruchomo w milczeniu. Pierwszy poruszyl sie Sid Silverman. Poprawil kamizelke, zebral papiery. -A wiec spotykamy sie pojutrze - powiedzial spokojnie, jakby oburzajacy wybuch Brasca nie zaslugiwal na wzmianke. - Doktorze Grant, prosze podac mecenas Weiss wszystkie dane umozliwiajace kontakt z panem. -To moje numery telefonu, domowy i komorkowy. - Will wreczyl pani mecenas karteczke. - Ja... ja wiem, ze wszyscy znalezlismy sie w trudnej sytuacji. Jim, chce, zebys wiedzial, jak strasznie ci wspolczuje z powodu tego, przez co przechodzisz. I Julia. Jesli postanowicie wypelnic zadania mordercy i przywrocic mi prawa, obiecuje, ze nie bede sie wychylal. Nie chce sprawiac klopotow. Watpie, czy porucznik Brasco przyjdzie na nasze nastepne spotkanie, ale ja przyjde. Mam nadzieje, ze juz wkrotce wszyscy dowiecie sie tego, co ja juz wiem: ze nie jestem niczemu winien. Na tym skonczylo sie zebranie. Skrajnie wyczerpany Will pozostal przy stole, podczas gdy inni wychodzili z sali konferencyjnej. Jim Katz, blady i drzacy, niemal wybiegl za drzwi, patrzac przed siebie blednym wzrokiem. Tylko Susan i Gordon pozegnali go spojrzeniami. Kolejny zwrot w tej szalonej historii przygnebil Willa, lecz jednoczesnie w jakis przedziwny sposob poczul sie zrehabilitowany. Od chwili gdy w jego krwi wykryto fentanyl, prasa i koledzy ze szpitala traktowali go jak pariasa. A teraz, dzieki mordercy - dzieki wielokrotnemu mordercy! - stowarzyszenie, szpital i Lekarska Rada Rejestracyjna blagaja go o powod, jakikolwiek powod, umozliwiajacy przywrocenie mu prawa do wykonywania zawodu, dawnej pozycji w stowarzyszeniu i przywilejow zwiazanych z praca w szpitalu. Jesli nawet w obliczu tragedii Katza nie potrafil pozbyc sie egoizmu, niech i tak bedzie. Nikt nie potrafi w pelni zrozumiec, przez co przeszedl, nikt nie pojmie, jak rozpaczliwie tesknil za dawnym zyciem. Pragnal znow stac sie czescia spolecznosci, odzyskac dawne zycie. Pragnalby jego dzieci nie byly skazane na ostracyzm. Pragnal znaczyc cos w swiecie, ktory tak wiele dla niego znaczyl. Pragnal znow byc lekarzem. Czy to cos zlego? Wydawalo sie calkiem mozliwe, ze nawet swiadectwa Benois Beane'a, Susan, Gordona, Jima i tych kilku lekarzy, ktorzy nie odwrocili sie do niego plecami, nie przekonaja prawnikow szpitala i rady, ale mogl je zdobyc. Nic innego nie przychodzilo mu do glowy. Susan! Will zbieral powoli swe notatki, gdy nagle przypomnial sobie, ze mial zamiar porozmawiac z nia po zebraniu o srucinie w klatce piersiowej widocznej na rentgenach Grace, opinii radiologa, Ricka Pizzi, a przede wszystkim o przedziwnie gwaltownej, niezrozumialej reakcji lekarza, ktory Grace do niej skierowal. Wsadzil papiery do teczki i juz wstawal, kiedy do sali wrocil Sid Silverman. Jego okragla twarz byla bardziej czerwona niz zazwyczaj. -Tak myslalem, ze jeszcze cie tu znajde - powiedzial Sid. -Wlasnie zbieralem sie do wyjscia. -Przyszedlem dopilnowac, zebys wyszedl. -Co? -Nadal jestes zawieszony. -I co z tego? -A to, ze masz sie wynosic ze szpitala, poki nie przywrocimy ci praw... jesli ci je w ogole przywrocimy. Osobiscie, Grant, uwazam, ze jestes winny jak cholera. Moim zdaniem wziales ten narkotyk. Moim zdaniem wiaze cie z morderca wiecej, niz przyznajesz, choc nie wiem co. Gdyby nie chodzilo o zycie Jima Katza, z przyjemnoscia poparlbym Brasco bez chwili wahania. A jesli Katzowi cos sie zdarzy, bedziesz musial z tym zyc. A teraz wynos sie! Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 137 Po wydaniu tego polecenia, zamiast wyjsc, Silverman oparl sie o sciane i zalozyl rece na piersi tak ciasno, jak na to pozwalala jego budowa. Tymczasem Will walczyl z przemoznym pragnieniem: chcial doskoczyc i dac mu w gebe, a potem skopac go do nieprzytomnosci. Glupi, bezduszny idiota! Powoli - mial nadzieje, ze rozpaczliwie powoli - wstal, po czym zupelnie niepotrzebnie zabral sie do przepakowywania teczki. Uslyszal sygnal swojego telefonu komorkowego. Rozlozyl rece, pokazujac Silvermanowi "co innego moge zrobic?", i odebral.-Grant, tu Micelli - wychrypial prawnik. - Mozesz rozmawiac? -Moge, Augie. Im dluzej bedziesz stal i czekal Sid, tym szczesliwszym mnie uczynisz. -To sluchaj uwaznie. Pamietasz, mowilem ci, ze studiowalem farmakologie fentanylu i zastanawialem sie, jakim cudem trafil do twojej krwi. -I? -Musial byc w butach. Tych czerwonych tenisowkach, ktore zawsze wkladales do operacji. To jedyne wyjasnienie majace choc odrobine sensu, no chyba ze lzesz, a ja przeciez postanowilem nie rozwazac tej mozliwosci. Narkotyk, prawdopodobnie mnostwo narkotyku, wlano ci w buty i pozwolono mu zaschnac. Roztopil go twoj wlasny pot. Wchlonal sie do krwi przez stopy, zupelnie tak, jakby skarpety byly wielkimi plastrami. Musimy znalezc te buty. Wiesz gdzie moga byc? Niebotycznie zdumiony Will opadl na krzeslo. Ale telefon mocno przyciskal do ucha. Czy to mozliwe? Micelli oszalal bez dwoch znac, to nie moze byc prawda. Ale z drugiej strony jego czerwone tenisowki byly wszystkim doskonale znane. Chuck Taylor All Stars. Bez nich nie wszedlby na sale operacyjna. Will uznal, ze warto rozwazyc te mozliwosc, przynajmniej na razie. Micelli mial racje przynajmniej w jednym: mieli za duzo faktow, a za malo wyjasnien. -Nie mam zielonego pojecia, co sie z nimi stalo. Pielegniarki z sali przypadkow naglych pakuja ubrania do oznaczonej torby. Nie odebralem ich. Moze ma je policja? -Nie ma. Sprawdzilem. -Sprawdze u pielegniarek na intensywnej terapii. -Ani mi sie waz! To my je musimy znalezc i to nie sami, tylko w towarzystwie gliny. Zwyklego gliniarza lub kogos z biura prokuratora. I jeszcze potrzebny nam jest ktos wazny ze szpitala. Wiec na litosc boska, nie szukaj ich, bo jesli ci sie poszczesci i znajdziesz, popsujesz wszystko raz na zawsze. Potrzebujemy nadzoru z prawdziwego zdarzenia. Wiesz, w biurze prokuratora mam kogos, kto jest mi winien przysluge. Moze przyjedzie. A ty pogadaj w szpitalu. Spotkamy sie o osmej wieczorem. Jesli nikogo nie znajdziesz, daj znac. -Zrobie, co moge. I znam policjanta stanowego, ktorego moge sciagnac. -No to swietnie. W tym wypadku im wiecej swiadkow, tym lepiej. To buty, przyjacielu! W koncu zawsze chodzi o buty! Will wlozyl telefon do teczki i blyskawicznie obrocil sie w strone Silvermana. -Musimy pogadac, Sid - powiedzial. Sid Silverman bez wahania odmowil pomocy i reprezentowania szpitala w poszukiwaniach tenisowek Willa. Ale przynajmniej zaprowadzil go do biura radcy prawnego, mecenas Jill Leary, poczekal, poki nie upewnil sie, ze bedzie mogla przyjsc na osma, po czym wyszedl, przypominajac Willowi, ze po rozmowie z Jill Leary ma opuscic szpital az do wieczora, kiedy ich grupa zbierze sie w poczekalni. Przy okazji dowiedzial sie, ze Willa reprezentuje "prawnik lekarzy" co bynajmniej nie poprawilo mu to humoru. -Myslalem, ze Micelli tylko oskarza lekarzy - powiedzial. -Dla mnie zrobil wyjatek. -Dlaczego? -Chyba dlatego, ze wierzy w moja niewinnosc, Sid. -A ja nie wierze. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 138 -Wiesz, co mysle? Mysle, ze Micelli moze miec racje. Mysle, ze przytruto mnie przez buty. I jeszcze mysle, ze jak smierci boisz sie, ze sie co do mnie pomyliles. Ze mnie skrzywdziles. A kiedy juz udowodnimy, ze on mial racje, a ty sie myliles, to zazadam przywrocenia mi wszystkich przywilejow zawodowych, natychmiast i bez dyskusji. Ale nie tylko tego, Sid. Zazadam, zebys nigdy wiecej nie odzywal sie do mnie i nie mowil o mnie.Przeszlo pol godziny zabralo Willowi wprowadzenie Jill Leary w zagadnienia farmakologii fentanylu. Nastepnie opowiedzial o pelnej przygod wspolpracy z Augie Micellim. Mimo chlodnego, sugerujacego dystans wygladu, mecenas Leary okazala sie kobieta zdumiewajaco przyjazna i chyba obiektywna. Mimo to Will mowil nieco nieskladnie i staral sie skracac opowiesc. Nie mial jeszcze okazji zadzwonic do Patty i zaprosic jej na dzisiejszy wieczor do szpitala. Musial takze znalezc Susan, porozmawiac z nia i przynajmniej jakos uporzadkowac sprawy wiazace ich z Charlesem Newcomberem. -Jedno mnie interesuje - powiedziala Leary. - Jesli przypuszczenia panskiego prawnika okaza sie prawda, jesli rzeczywiscie tak to przebiegalo, to czy nie sadzi pan, ze od dnia "wypadku" sprawca marzyl wylacznie o tym, zeby znalezc te tenisowki i jakos sie ich pozbyc? Dobre pytanie, nawet bardzo dobre pytanie. Will przez dluzsza chwile zastanawial sie nad odpowiedzia. -Rzeczywiscie, istnieje taka mozliwosc - powiedzial ostroznie. - A jesli policja nie ma ubrania, ktore nosilem tego dnia, jesli nie ma go na sali intensywnej opieki medycznej ani na sali przypadkow naglych, to albo torba z moim nazwiskiem zostala przypadkowo wyrzucona, albo ktos ja zabral. Nie potrafie sobie wyobrazic, by sprzataczki, zamiast oddac torby z rzeczami pacjentow pielegniarkom, po prostu je wywalily, musimy wiec zalozyc, ze czlowiek, ktory mnie zatrul, zdolal sie ich pozbyc. -Na pierwszy rzut oka moge to kupic. - Leary usmiechnela sie nieoczekiwanie cieplo i serdecznie. - No, dzis moja kolej. Musze przygotowac obiad dla meza i dziecka, wiec lepiej bedzie, jak sie pospiesze. W drodze do domu przemysle to, co pan powiedzial, moze znajde jakies dziury w panskiej logice? Do zobaczenia o osmej. -Swietnie. -Jeszcze jedno, doktorze Grant. -Tak? -Bardzo mi przykro, ze zdarzylo sie to wlasnie panu. Will probowal dodzwonic sie do Patty ze szpitalnego telefonu, zarowno pod numer komorki, jak i telefonu w samochodzie. Juz wczesniej uzgodnili, ze skoro jego telefon domowy, komorkowy i szpitalny sa na podsluchu, beda unikali korzystania z nich. Na wypadek gdyby nie mieli innego wyboru, ustalili, ze rozmawiaja tylko o sprawach sluzbowych. Uzycie slowa "niebezpieczenstwo" oznaczalo, ze Will bedzie sie z nia kontaktowal z budki, dzwoniac na telefon samochodowy. Will pojawil sie w biurze Fredrickston Surgical Associates, kiedy Susan konczyla badanie pacjentow. Nie przychodzil tu od przeszlo tygodnia; pracownicy przywitali go cieplo, ale z rezerwa. Zdawal sobie sprawe, ze jest to reakcja naturalna. Im dluzej jego sprawa pozostawala nierozwiazana, tym bardziej podejrzliwi stawali sie ludzie. -Radze sobie - powiedzial do recepcjonistki, nim zdazyla zadac mu oczywiste pytanie. - Prosze sie nie martwic. Radze sobie. Dzwonil do Patty z telefonu w gabinecie Gordona, ale znow jej nie zastal. Potem usiadl przy swoim jakze nietypowo porzadnym biurku i bawiac sie spinaczem, probowal sobie przypomniec, jak wygladalo normalne zycie. Jak wygladaloby teraz jego zycie, gdyby na prosby i naciski Toma Lemma i czlonkow stowarzyszenia, ktorzy tak zrecznie wmanewrowali go w dyskusje w Faneuil Hali, odpowiedzial po prostu "nie"? -Czesc, facet. Uslyszalam, ze na mnie czekasz. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 139 Susan wslizgnela sie do gabinetu i usiadla naprzeciw Willa. Ubrana byla z prosta elegancja w spodnice do kostek, ozdobiona jaskrawym afrykanskim wzorem i bezowa jedwabna bluzke. Brazowe wlosy jak zawsze zwiazala w ciasny kok.-Dziekuje, ze wstawilas sie za mna na tym naszym zebraniu. -Zaluje, ze ten lalus Silverman nie dal mi szansy powiedzenia czegos wiecej. Przeciez przechodzisz pieklo. -Rzeczywiscie, wolalbym, zeby to sie juz skonczylo. I moze skonczy sie dzisiaj wieczorem? -Jak to? Will opowiedzial jej o swej rozmowie z Micellim i o poszukiwaniach, ktore mieli zamiar przeprowadzic o osmej. -Jesli chcesz, mozesz pojsc z nami, Suse - zakonczyl relacje. -Gdybym sadzila, ze zrobi to jakas roznice, poszlabym z pewnoscia. Mimo ze zaproszono mnie na koncert Bruce'a Springsteena. Mozesz mi wierzyc albo nie. Pokreslila te slowa, przygryzajac dolna warge i udajac, ze gra na gitarze. -Nie wiedzialam, ze jestes taka fanka Bossa. -Ujelabym to w ten sposob: wszyscy sa strasznie podnieceni, ze ide na ten koncert, wiec ja tez jestem podniecona. -Zakochasz sie w nim. -Wszystko jest mozliwe. Aha, bylabym zapomniala. O co chodzi z Grace Davis i jej zdjeciami? -Wlasnie o tym chcialem z toba porozmawiac. -Jej maz powiedzial mi, ze ma srucine w klatce piersiowej i ze nie widac jej na mammogramach. -No wlasnie. Brat ja postrzelil, kiedy byla mala. -Widziales te zdjecia? -Ogladalem je tego dnia, kiedy pozwolilas mi przejac pacjentke. Nie jestem calkiem pewien, ze nie bylo na nich zadnego zageszczenia, ale raczej bym je zauwazyl, gdyby bylo. Wczoraj pojechalem spotkac sie z doktorem Newcomberem, radiologiem z Centrum Walki z Rakiem Excelsius Health. -Dziwny z niego facet. -Znasz go? -Spotkalismy sie pare razy. Moim zdaniem jest gejem, ale poza tym nic o nim nie wiem. -No, wiec moim zdaniem bylo tak, ze odczytal zdjecia prawidlowo, a potem przez przypadek wlozyl do jej teczki zdjecia kogos innego, ja zas po prostu nie zauwazylem, ze na teczce i zdjeciach sa rozne nazwiska. -Kogos, kto jak ona mial raka w gornym zewnetrznym kwadrancie lewej piersi? -Chyba. W kazdym razie innego wyjasnienia nie udalo mi sie wymyslic. -Jesli jest jak mowisz, to wiedz, ze ja tez nie zauwazylam roznicy w nazwisku. Ogladalam te mammogramy przed operacja. -Przeciez to calkiem mozliwe. Nikt z nas nie wychodzi z siebie, zeby przede wszystkim odczytac nazwisko. -No, moze. - Susan zamyslila sie, najwyrazniej szukala innych mozliwych wyjasnien. - No i jak ci poszla rozmowa z Newcomberem? -Dobrze, ze siedzisz. Kiedy zaproponowalem, zebysmy wspolnie obejrzeli mammogramy Grace, strasznie sie przerazil. Scisnal krawedzie biurka tak mocno, ze omal nie oderwal blatu. Potem powiedzial, ze potrzebuje notarialnego pozwolenia na wydanie mammogramow i bez tego niczego mi nie pokaze. A kiedy odparlem, ze stawianie takich wymagan innemu lekarzowi jest smieszne, wyciagnal z szuflady biurka rewolwer. -Co? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 140 -Rewolwer. Taki z krotka lufa. Straszyl, ze mnie zastrzeli, jesli natychmiast sie nie wyniose. Wpadl w taka panike, ze rownie dobrze mogl to zrobic. Zsinial na twarzy, rece mu sie trzesly. Czekalem tylko, az pusci mu sie dym z uszu.-Gdyby mnie to zrobil, nie musialby pociagac za spust, bo na miejscu padlabym trupem. Dobrze, a teraz powiedz mi, co masz zamiar zrobic? -Chce spotkac sie z nim jeszcze raz, tym razem w twoim towarzystwie. Ty z kolei bedziesz trzymac pod pacha teczke z potwierdzonym notarialnie pozwoleniem od Grace Davis. Jesli siegnie do prawej szuflady biurka, skocze na niego, zerwe mu ze lba te cholerna peruczke i wcisne mu ja do gardla. -Boze. Ciemna strona Willa Granta! -Kazdy z nas ma ciemna strone. Nigdy nie mierzono do mnie z broni. -Mam zadzwonic i zalatwic nam spotkanie? -Do kliniki nie jest stad az tak daleko. Wole pojawic sie na progu Newcombera niezapowiedziany. Moze nawet zostane na korytarzu, poki nie przejdziesz przez prog, i dopiero potem wskocze do srodka? -Dziewiata rano pasuje? -Oczywiscie. Spotkamy sie tutaj i pojedziemy razem. -A jesli chodzi o notarialne pozwolenie... -Jill Leary, radca szpitala, bedzie tu dzis o osmej. Ma uczestniczyc w poszukiwaniu moich tenisowek. Jesli nie bedzie mogla albo nie zechce nam pomoc, cos wymysle. -Mam nadzieje, ze cos na tym zyskasz, Will. Mam dosc pacjentow zlych, ze cie nie ma, i wscieklych, ze to ja sie nimi zajmuje. -Nonsens. A kiedy wieczorem bedziesz wrzeszczec na koncercie, pamietaj, trzymaj za mnie kciuki. Susan poslusznie zacisnela kciuki. -Juz cwicze. - Usmiechnela sie. - Hej, jeszcze jedna sprawa. Pamietasz moze tytuly jakichs piosenek Springsteena? Mozesz nie uwierzyc, ale ja naprawde wiem o nim tylko tyle, ze to kawal chlopa. -I'mon Fire, Bom to Run, Badlands - lubie te piosenki, a innych nie pamietam. Pamietaj, kup mi podkoszulek. -Do zobaczenia rano, doktorku. Jesli mojemu chlopakowi spodobaja sie te piosenki, to podkoszulek masz w kieszeni. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 141 Rozdzial 24-Z detektyw Kristine Zurowski, prosze. Mowi detektyw Moriarity. Patty mowila do sluchawki zestawu glosnomowiacego. Utknela w korku mniej wiecej w polowie drogi na Serenity Lane w Dover. Kartony, ktore zabrala z domu Wendy Morales, lezaly na tylnym siedzeniu camaro. Choc nie zdazyla przejrzec wszystkich papierow, to, co przeczytala i czego dowiedziala sie od pani Morales, sprawilo, ze ciagle jeszcze krecilo sie jej w glowie. Jej maz zablokowal fuzje przygotowywana przez Boyda Hallidaya i Excelsius Health i wkrotce potem zostal zamordowany. Jedna z notatek, ktorej omal nie przeoczyla wsrod stosu papieru, sugerowala, ze w nowym przedsiewzieciu miala tez uczestniczyc Unity Comprehensive Care Cyrilla Davenporta. -Hej, Patty, u ciebie wszystko w porzadku? -Jest niezle. -Ktos mi wlasnie powiedzial, ze odebrano ci wielka sprawe. -Widze, ze plotki kraza bez przeszkod, jak zwykle. Dowiedzialas sie o tym niemal rowno ze mna. -To przez tego lobuza Brasco? -Szef troche mu pomogl, ale tak, owszem. Uznali, ze potrzebna im swieza krew. -Krew z chromosomami Y. -Mozliwe. Nie, wroc. Prawdopodobne. -Powinnas zlozyc skarge. -Moze ktoregos dnia to zrobie. Na razie skarze sie w jedyny znany mi sposob. Czyli prowadze sledztwo w tajemnicy. -Brawo! -Dzieki. Powiedz mi, Kristine... zrobiliscie jakies postepy? -Nada. Na razie obowiazuje teoria, ze to morderstwa z zemsty, ale co w tym nowego? Mamy te wszystkie litery, ale nikt jeszcze nie zdolal ulozyc z nich czegos sensownego. Slyszelismy, ze kochana kwatera glowna montuje specjalny zespol, ktory ma zebrac do kupy wszystkie informacje. Myslalam, ze moze masz z tym cos wspolnego... -Mam z tym cos wspolnego tylko dlatego, ze nie mam z tym nic wspolnego. Sluchaj, jesli chodzi o te litery, to moge zrobic z ciebie bohaterke. Brasco i kryptograf ulozyli z nich dwa slowa: REMEMBER CLEMENTINE. Kryptograf jest tego pewny na dziewiecdziesiat i cos tam procent. Ich zdaniem Clementine to moze byc imie matki mordercy. -Wierzysz w to? -Nie wiem. Moze. Zabojca z cala pewnoscia chce, zebysmy uwierzyli, co czyni mnie z lekka sceptyczna. -Clementine - powtorzyla Kristine z zastanowieniem. - Znalas kiedys jakas Clementine? -Tylko te z piosenki. -No wlasnie. Mnie to wyglada na podpuche. -No to sie rozumiemy. Mam zamiar na jakis czas zignorowac Clementine i robic, co mi serce dyktuje. -Potrzeba ci towarzystwa? -Zrob przysluge sobie i swojej karierze i przez jakis czas trzymaj sie ode mnie z daleka. Jesli uda mi sie wyjechac z korka na stodwudziestceosemce za zycia, to porozmawiam z Gloria Davenport. I wlasnie w tej sprawie do ciebie dzwonie. -Wie, ze przyjezdzasz? -Tak. Ale przed tym spotkaniem chcialam to uzgodnic z toba, bo to przeciez bardziej twoja sprawa niz moja, no i... -No i uzgodnilas. Zero problemu, zwlaszcza po Clementine. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 142 -Chcialabym tez wiedziec, co na nia macie.-Myslisz, ze moze miec cos wspolnego z tragiczna smiercia meza? -Nie. Ale mimo to trafilas chyba blizej celu, niz myslisz. -No wiec przesluchiwalismy ja dwukrotnie. Za pierwszym razem byla zalana w trupa, za drugim tylko pijana. Ale musze przyznac, ze znosi alkohol zdumiewajaco dobrze. Nikt tutaj, lacznie ze mna, nie ma co do niej zadnych podejrzen. Tyle ze po wybuchu zostala bardzo zamozna kobieta. -Jak zamozna. -Widzialas, jak mieszkaja. Nie wiem, ile warte sa akcje, ktore wkrotce odziedziczy, ale od tej chwili firma jest wlasnoscia prywatna i jestem przekonana, ze ladny kawalek z tych dziesiatkow, dziesiatkow milionow, niegdys jej meza, teraz jest po prostu jej. -Interesujace. -Ale sluchaj, bedziesz mnie o wszystkim informowala? -Jesli sie czegos dowiem, to ty tez sie tego dowiesz. Dopiero okolo szostej wjechala na podjazd domu na Serenity Lane trzy. Pora koktajlu. Podchodzac do drzwi frontowych, myslala takze o tym, jak swietnie smakowalby dzin z tonikiem i cwiartka limonki, oczywiscie pod warunkiem, ze byloby na czym polozyc nogi. Masywny dom w stylu kolonialnym oraz jego otoczenie nie nosily nawet najmniejszego sladu wybuchu i pozaru, ktory zdarzyl sie tu tak niedawno, co swiadczylo tylko o potedze pieniadza. Gloria Davenport, ktorej Patty nigdy nie spotkala, mimo iz bywala juz na Serenity Lane, sama otworzyla jej drzwi, choc gdzies w tle cicho przemknela pokojowka. Wyobrazala sobie oczywiscie pania domu: piecdziesiecioletnia, z rozem na policzkach, mocno pijana i nie byl to obraz daleki od prawdy, ale pod pewnymi wzgledami, zapewne dzieki pomocy chirurgow, Glorii udalo sie zachowac elegancka, kobieca figure, elegancka postawe oraz w miare gladka szyje i twarz. Jej najwiekszym atutem byly piekne, lagodne niebieskie oczy. Nie trzymala wprawdzie w reku szklaneczki, ale nietrudno bylo sie domyslic, ze od niedawna. -Och, jaka pani jest ladna! - wykrzyknela na powitanie i gestem zaprosila goscia do domu, eleganckiego i wygodnego zarazem. - A ja myslalam, ze takie policjantki widuje sie tylko w tych telewizyjnych serialach albo na filmach. -Dziekuje. Nie sadze, by podczas aresztowania przestepcy zwracali uwage na moja urode. W salonie, do ktorego wprowadzono Patty, stal komplet obitych atlasem malych sof, mogacych liczyc sobie ladnych kilkaset lat, oraz mnostwo innych antykow. Na stoliku do kawy stalo wypelnione lodem wiaderko, talerzyk mietowych cukierkow oraz szklanka do polowy napelniona bursztynowym plynem. Rozmawialy chwile o domu i jego wystroju. Okazalo sie, ze sofy to rzeczywiscie, jak podejrzewala Patty, Ludwik XIV. -Nawet nie bede pytala, czego sie napijesz. Wiem, ze policjanci nie pija na sluzbie - powiedziala Gloria. Ona pierwsza zaproponowala, zeby przeszly na "ty". - Pija tylko ci tragiczni, torturowani przez zycie detektywi, ktorych charakter musiano skompresowac na potrzeby dwugodzinnego filmu, robiac z nich alkoholikow. -Pije - odparla Patty. - Czasami wiecej, niz powinnam. Jednak w tej chwili mam na glowie sporo spraw, a przykre doswiadczenia nauczyly mnie, ze po alkoholu nie potrafie myslec tak jasno jak przed. Ale jesli chcesz sie poczestowac, nie zwracaj na mnie uwagi. -Chce. Jestes jak powiew wiatru na pustyni, dziewczyno. Tropisz mordercow, znasz sie na antykach, pozwalasz gospodyni napic sie, choc sama odmawiasz, i co najwazniejsze, potrafisz wymowic nazwe mebli przyzwoitym francuskim akcentem. -Jeszcze raz dziekuje. Ojciec ledwie przebrnal przez szkole srednia, totez mnie i brata zmuszal do nauki dwadziescia cztery godziny na dobe. Powtarzal, ze kazdy dzien w szkole to dziesiec tysiecy mniej ludzi, ktorzy beda nam wciskac gowno. Gloria rozesmiala sie zdumiewajaco glosnym, szczerym, choc nieco ochryplym smiechem. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 143 -Trafne spostrzezenie - zauwazyla.-Bardzo mozliwe, ale ja mam nad nim przewage szesciu lat wyksztalcenia, a on nadal jest moim szefem. I znow uslyszala ten smiech. Kristine miala racje. Nawet jesli ta kobieta byla pijana, to doskonale znosila alkohol. Jakby uslyszawszy jej mysli, pani domu napelnila sobie szklaneczke i wrzucila do niej dwie kostki lodu. -Glorio, wiem, ze policja rozmawiala juz z toba kilka razy... -W sprawie smierci meza? Owszem. -A wiec wiesz, ze jego smierc byla jedna w serii zabojstw, serii czterech zabojstw, popelnionych najprawdopodobniej przez kogos mszczacego sie za smierc przyjaciela lub czlonka rodziny? -Jeden z policjantow powiedzial mi, ze chodzi o matke. -Mamy powody sadzic, ze morderca nie dziala w pojedynke, byc moze z bratem lub siostra. -A jakie to powody? -Dostarcza nam informacji, kawalek po kawalku, przez lekarza, do ktorego telefonuje, lekarza nieukrywajacego swej niecheci do kas chorych. Zupelnie jakby on, a raczej oni, wybral tego lekarza na swego rzecznika prasowego. Jakby jego pozycja miala ich w jakis sposob uwiarygodnic. -To ktos ze Stowarzyszenia Hipokratesa? Patty spojrzala na Glorie. Imponowala jej ta kobieta. -Prawde mowiac, tak. A wiec wiesz o stowarzyszeniu? -Tyle co nic, ale w naszym biznesie kazdy cos o nim wie. Cisnie nas jak gorset. Naszym biznesie? Przed wizyta Patty byla pewna, ze pani Davenport jest w najlepszym razie dyletantka, ze nie interesuje sie niczym, moze oprocz picia i wynajdowania coraz to nowych sposobow na pozbywanie sie pieniedzy meza. Kolejnym nawykiem, z ktorym musze skonczyc, pomyslala, jest wyrobienie sobie opinii o ludziach na podstawie niedostatecznych informacji. -Glorio, powiedzialas "nasz biznes". A wiec cos cie laczy z firma meza? -Wcale mnie nie zaskakuje, ze sposrod rozlicznych rozmawiajacych ze mna policjantow tylko ty wpadlas na pomysl, zeby zadac mi to pytanie. Wszyscy inni natychmiast kwalifikowali mnie do sporej grupy wiecznie pijanych zon zapracowanych mezow, tyle ze ta zona miala wielkie szczescie wyjsc za barona przemyska opieki zdrowotnej i jeszcze wieksze: odziedziczyc cala jego fortune. -A to nieprawda? -Coz, "wiecznie pijana" moze byc prawda. Nie winie za to wylacznie Cyrilla, ale... jakby to powiedziec... byl trudnym czlowiekiem. Wiesz cos o nerwicy natrectw? -Troche. -Cyrill na nia cierpi... przepraszam, cierpial. Na nieszczescie bylam jedyna bliska mu osoba, ktora o tym nie wiedziala. Odkad go znalam, jego natrectwem bylo robienie pieniedzy, a w nerwice wpadal, kiedy ich nie robil. -Jesli wolno zauwazyc, niezle mu to wychodzilo. -Zapewne tak. Oczywiscie startowal z wyzszego pulapu. - Gloria usmiechnela sie figlarnie. -Dobrze. - Party westchnela. - Z o ile wyzszego pulapu. -Moje panienskie nazwisko brzmi Storer... jak Storer i Elliot. -Ten bank inwestycyjny? -Plus wlasna cela... chcialam powiedziec loza... na nowojorskiej gieldzie. Kiedy bralismy slub, bylam warta cos okolo stu milionow dolarow. Ciekawe, ile wynosilo "okolo". Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 144 -Natomiast Cyrill byl warty cos okolo miliona centow, a "okolo" zalezalo od tego, czy zaplacil w terminie rate za samochod, czy tez nie. Natomiast umial marzyc i - to mu musze przyznac - skonczyl biznes i zarzadzanie w Wharton. Tam sie poznalismy, bylam tylko rok wyzej. W prezencie slubnym kupilam mu Unity Comprehensive Health. Szczerze mowiac, chcialam tez sprawdzic, czy jest dobry. Reszta, jak mowia, to historia.-Zajmowalas sie firma? -Oczywiscie, ze sie zajmowalam. Od samego poczatku bylam w radzie nadzorczej. Musialam przeciez pilnowac inwestycji. Nietrudno bylo tak manewrowac Cyrillem, zeby uwierzyl, ze to on podejmuje te slynne blyskotliwe decyzje. -A nie podejmowal? -Ujmijmy to w ten sposob: podjal kilka, ale wydawalo mu sie, ze wszystkie. -Jak wygladaja teraz sprawy firmy? -Pod kazdym praktycznym wzgledem nie ma juz firmy. Istnieje wylacznie na papierze. Konczymy fuzje Unity z... -Excelsius Health! - krzyknela radosnie Party. Gloria spojrzala na nia z zainteresowaniem. -Wiesz, to informacja, ktora powinno znac bardzo niewielu ludzi. Spoza Unity - nikt. Patty siegnela do torby, wyjela z niej teczke z papierami Bena Moralesa i wyjasnila, skad wie o wszystkim. Przed lektura Gloria nalala sobie nowego drinka, po czym usiadla i przejrzala wszystkie papiery, kartka po kartce w takim tempie, jakby zdawala egzamin z szybkiego czytania. Zaledwie po paru minutach skinela glowa ze zrozumieniem. -Mam kilka kartonow papierow Moralesa, ktorych nawet nie zdazylam przejrzec - przyznala Patty. - Pewnie sa wsrod nich jeszcze jakies dokumenty dotyczace tej sprawy. -No coz - westchnela Gloria - probowalam trzymac sie w cieniu, ale znalam Bena Moralesa, choc nie za dobrze, podobnie jak wiekszosc dyrektorow wykonawczych innych kas. Wiedzialam oczywiscie, ze Boyd Halliday z Excelsius atakuje, ale do niedawna nie mialam pojecia, jak blyskawiczny jest to atak. Juz wchlonal dwie firmy... jesli wliczymy Unity, mamy trzy. Niedawno dowiedzialam sie, ze Steadfast Health, kasa bardzo dobrze zarzadzana, chociaz niewielka, wpadla w klopoty finansowe i mu sie sprzedala. -Dlaczego twoj maz postanowil pozbyc sie Unity? -Alez nie! On nigdy nie pozegnalby sie z Unity. Juz predzej dalby sobie obciac prawa reke. To ja znudzilam sie nia smiertelnie, jesli wybaczysz mi te odrobine wisielczego humoru. Przez ponad rok naklanialam meza, zeby zrezygnowal, mialam nadzieje, ze to bedzie pierwszy krok do uzdrowienia naszego malzenstwa. Nie udalo sie. W odstawke poszlam ja, nie firma. Co za ironia! Dzien po smierci meza przyszli do mnie jego przyjaciele i byli pracownicy Unity. Przedstawili oferte, ktorej nie moglam i nie chcialam odrzucic, dalam im wiec moje blogoslawienstwo i pakiet kontrolny akcji. Juz kilka dni pozniej kola fuzji zaczely sie krecic. Szybko. -Glorio, wytlumacz mi cos. - Party omal nie zerwala sie z krzesla. - Zalozmy, ze nasz seryjny morderca, ktory kaze nam wierzyc, ze msci sie za matke, wybiera ofiary przypadkowo albo wedlug kryterium stopnia trudnosci dokonania zbrodni. Nie dziwi cie, ze dwie z dotychczasowych ofiar nigdy nie pozwolilyby Excelsius Health przejac ich firm... gdyby zyly? Sama sprawdzilam: tylko w tym stanie mogl wybierac sposrod setki! -Moze rzeczywiscie troche to dziwne, ale co z pozostalymi dwoma, Marcia Rising i ta druga? Nie ma ich na liscie. -Nie ma - przytaknela Patty z namyslem. - Oczywiscie, ze nie ma. Zona doktora Leafe'a nie wiedziala nic o jego pracy, o zyciu osobistym zreszta tez. Moim zdaniem warto byloby porozmawiac z pracownikami obu kas. -Mozesz sie bardzo mylic - zauwazyla Gloria. Patty zebrala swoje rzeczy, wstala i serdecznie usciskala gospodynie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 145 -Masz racje - przyznala. - Moge sie bardzo mylic. Ale cos ci powiem. Znasz juz jedno z powiedzen mojego ojca, pulkownika, to o wyksztalceniu. Jest jeszcze jedno. Wypisuje je na tablicy w kazdej klasie szkoly policyjnej, w ktorej prowadzi wyklady. Wykrzykuje do studentow:-Zamieniam sie w sluch. Strzelaj. -Nienawidze przypadkow! Gloria ujela ja pod ramie i odprowadzila do drzwi. -Mam nadzieje, ze szybko zakonczysz te sprawe, kochanie - powiedziala serdecznie. -Byc moze. Calkiem prawdopodobne. - Patty mowila powoli, mysli wirowaly jej w glowie jak szalone. Nagle zatrzymala sie, spojrzala na gospodynie. -Mam jedno, ostatnie pytanie. -Slucham? -Czy mowi ci cos imie Clementine? Gloria potrzasnela glowa. -Nie. Chyba ze chodzi ci o tytul filmu. -Filmu? -Jestem kims w rodzaju filmowego maniaka, ale przede wszystkim kocham westerny. My Darling Clementine to stary film Johna Forda z Henry Fonda w roli Wyatta Earpa. Polowa lat czterdziestych. Prawdziwy klasyk, byc moze najlepszy z kilkunastu zrobionych przez lata filmow o slynnej strzelaninie w O.K. Corral. -Interesujace. - Patty nawet sie nie zdziwila, Gloria sprawila jej przeciez tyle niespodzianek w tak krotkim czasie. Ciekawe, jaki moze byc zwiazek miedzy starym westernem i morderca. - Gdzie doszlo do tej strzelaniny? W Kansas? -Chodzi ci pewnie o Dodge City? Nie. Strzelanina w O.K. Corral miala miejsce w Arizonie. Miasteczko nazywalo sie Tombstone. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 146 Rozdzial 25Dzialo sie cos waznego. Wystarczylo, ze Patty przekroczyla prog biura, a juz wiedziala, ze cos sie szykuje. Powietrze bylo jak naelektryzowane. Policjanci, ktorzy na ogol znikali za drzwiami w tej samej sekundzie, w ktorej konczyla sie ich zmiana, teraz siedzieli na miejscu. Jeden z nich, Brian Tomasetti, stary i wypalony glina, ktory cale zycie przezyl w wydziale, a mimo to jej faworyt, czyscil sluzbowy rewolwer. Nie do wiary! Z cala pewnoscia dzialo sie cos bardzo waznego. Po rozmowie z Gloria Davenport Patty pojechala na spotkanie z mezem Marcii Rising, chirurgiem Michaelem Springerem, majacym praktyke w Norwood, w poblizu South Shore. Springer, najwyrazniej ciagle przygnebiony smiercia zony, wiedzial bardzo wiele o polityce ochrony zdrowia, kasach chorych i Quality Health. Nie wiedzial natomiast nic o Excelsius Health i jakichkolwiek planach fuzji z Quality. Nie oznaczalo to jednak, ze takich planow nie bylo. Dwie ofiary z listy fuzji plus jedna mozliwa. Wahadlo wychylilo sie o pare stopni w kierunku przypadku, ale pare stopni to za malo, by zrezygnowac z przekonania, ze morderstwa wcale nie byly takie przypadkowe i ze w zaden sposob nie wiazaly sie ze smiercia czyjejs matki. Interesy. Zawsze te interesy. -B.T. - powiedziala, kladac torebke obok klawiatury komputera Tomasettiego - co tu sie dzieje? Masz sluzbe w dzien i jeszcze nie wrociles do domu? O co chodzi? -Och, Patty. - Stary policjant najpierw poluzowal pasek od spodni o jedna dziurke, a pozniej rozerwal torebke. - Wielka, wielka sprawa. Obiecalem im, ze bede zalatwial telefony. Cos w rodzaju kontroli lacznosci. Popatrz na mnie: jestem tak podniecony, ze zabralem sie nawet do czyszczenia broni, choc przeciez nie pojechalem na akcje. -Musisz byc bardzo podniecony. Wiec...? -Co "wiec"? - Tomasetti wysypal pozostala mu jeszcze polowe torby na bibularz i zaczal dzielic drazetki wedlug kolorow. -Wiec co tu sie dzieje? Co jest grane? Zadajac to pytanie, Patty poczula niewytlumaczalny skurcz miesni brzucha. Miala sluzbe przez caly dzien, kilkakrotnie dzwonila na posterunek, a jednak nikt nawet nie szepnal jej o tym, ze cos sie kroi. Nie miala watpliwosci: cokolwiek sie dzieje, specjalnie ja pominieto. Obok nich pojawila sie Margie Moore, jedna z sekretarek. Pozbierala rzeczy z biurka i ruszyla w kierunku drzwi. -Czesc, Patty, czesc B.T. - pozegnala ich wesolo. - Mam nadzieje, ze to jest to. -My tez - odparl Tomasetti. - Jesli sie uda, wszyscy trafimy na pierwsze strony gazet. Baw sie dobrze, Margie. -B.T. - powiedziala Patty, kiedy sekretarka wyszla - czy to wszystko ma cos wspolnego z seryjnym zabojca? -Kpisz ze mnie, tak? -Nie kpie z ciebie. Chce wiedziec, co sie dzieje! -Jak raaany, rzeczywiscie odcieli cie od tej sprawy. Patty az sie gotowala. Oparla rece na biodrach, podeszla do biurka Tomasettiego i pochylila sie nad starym gliniarzem. Wcale nie musiala udawac, ze w tej chwili jest grozna. -Niech cie diabli B.T, mow do mnie i to juz! -W porzadku, w porzadku, nikt nie kazal mi dochowac tajemnicy. W kazdym razie nie przed toba. Po prostu myslalem, ze wiesz, przeciez to byla kiedys twoja sprawa i w ogole. Naprawde myslalem, ze wiesz. Brasco umowil sie z morderca. Za - Tomasetti spojrzal na swojego timeksa - piecdziesiat piec minut. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 147 -Przeciez to niemozliwe. Morderca ani razu nie nawiazal z nami kontaktu. Ani razu. Zostawial tylko przy zwlokach te cholerne literki!-Wlasciwie to nie chodzi o nas, tylko o tego lekarza, no... tego, z ktorym... no wiesz... -Will Grant. - Patty byla wsciekla. Jesli Tomasetti wiedzial, to bez watpienia wiedzial tez caly zespol, a najprawdopodobniej takze jej ojciec. Ciekawe, co jeszcze uda sie jej spieprzyc. -No wlasnie. - Stary glina pokiwal glowa. - Zdaje sie, ze nasz gosc powiedzial Grantowi, ze jesli zechce sie z nim kiedys skontaktowac, ma umiescic ogloszenie w "Heraldzie". -Mamy te informacje z podsluchu telefonu Granta. Sama przekazalam ja Brasco i porucznikowi Courtowi. -To wlasnie Brasco uzyl jej do umowienia sie z morderca. Z kazda chwila Patty denerwowala sie coraz bardziej. -Gdzie sie umowili? -Nie uwierzysz, ale w Camp Sunshine. To stary, zrujnowany, od dawna zamkniety kemping nad jeziorem Trumbull, niedaleko Fredrickston. Dziwne, ze nic o tym nie wiedzialas. -Ale nie wiedzialam. Kto wybral miejsce? -On. Brasco mu na to pozwolil, zeby nie wzbudzac podejrzen. Ale juz od dwoch dni trzymal w pogotowiu oddzial SWAT. Wystarczylo jedno slowo, zeby obstawili Camp Sunshine. W pogotowiu mamy takze helikopter. -Znam to miejsce. Brian, morderca jest zbyt sprytny, zeby dac sie zlapac tak prosto. O wiele za sprytny. Jak Brasco przekonal go, ze rozmawia z Grantem? -System Odtwarzania i Zamiany Glosu VDS - odparl Tomasetti. Z tego, co wiem, firma RG - miesci sie przy Sto Dwudziestej Osmej - dostala kontrakt na opracowanie urzadzenia, ktore podstawia glos jednego czlowieka w miejsce glosu innego czlowieka. Wyglada, ze sie z niego wywiazala. -Znam cos podobnego. Mowi mezczyzna, a slychac glos chlopca albo nawet dziewczyny. Obyczajowka w calym kraju korzysta z niego codziennie do umawiania sie z ludzmi, ktorzy poluja w sieci na mlodych chlopcow i dziewczeta. Ale ty chyba mowisz o nagraniu glosu konkretnego czlowieka, a pozniej wykorzystaniu go przez kogos innego? -Wlasnie. Morderca widzi ogloszenie, telefonuje do Granta, Brasco przechwytuje rozmowe i mowi, co chce, glosem Granta. Zdaje sie, ze ryba polknela haczyk razem z zylka i splawikiem. Wiesz, Brasco moze nie wyglada na spryciarza, ale to nie znaczy, ze nim nie jest. -W tym wypadku oznacza. Uzywajac glosu Granta, bez wiedzy Granta, narazil go na bardzo powazne klopoty. Od miesiecy tropie tego morderce... tych mordercow. Nigdy nie wykonali zadnego lekkomyslnego czy niebezpiecznego ruchu, choc czasami moze na to wygladac, i gowno obchodzi ich czyjekolwiek zycie oprocz wlasnego, w tym zycie tego lekarza. Jesli Brasco sadzi, ze przechytrzy tych ludzi, jest nawet glupszy, niz na to wyglada, choc do tej pory wydawalo sie to niemozliwe. -Nigdy przedtem nie mowilas w ten sposob. -Pewnie dlatego, ze zaczynam sie bac. Wiesz, ktoredy pojechali na ten kemping? -Tak, ale... -B.T., nie pieprz, tylko gadaj, ktoredy pojechali! Tomasetti przesunal kartke po blacie biurka. -Skopiuj to i powiedz, ze zabralas z mojego biurka, kiedy sie odwrocilem, dobrze? -Masz to jak w banku. Dzieki, stary przyjacielu. Ile mam czasu? -Moze jakies piecdziesiat minut? Bedziesz musiala dobrze przycisnac gaz w tym swoim camaro. -Szybkosc to moje drugie imie. -Tak? A ja myslalem, ze Grozna? -To od bierzmowania. Patty chwycila kartke, zatrzymala sie na chwile przy kopiarce i wybiegla na parking. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 148 Dudziarz wyszedl na ulice i trzeba mu zaplacic.Kiedy na pelnym gazie wyjezdzala z parkingu i skrecala w prawo, w jej glowie brzmialy te slowa, wypowiedziane przez morderce tuz przedtem, nim z chirurgiczna precyzja zamordowal Richarda Leafa. Nie potrafila odpedzic od siebie mysli, ze wkrotce ludzie znow zaczna umierac. 0 siodmej czterdziesci piec Will znow pojawil sie w szpitalu. Zrezygnowal juz z prob dodzwonienia sie do Party i zaproszenia jej do udzialu w ich malym safari: poszukiwaniu torby z jego ubraniem. Gdy dzwonil na jej komorke, odzywala sie poczta glosowa, rozpaczliwa proba znalezienia jej w pracy tez sie nie powiodla. Grube chmury i nieustajaca mzawka sprawily, ze zmierzch zapadl wczesniej. Wokol toczyl sie interes jak zawsze: przez obrotowe drzwi przechodzily tlumy odwiedzajacych oraz pracownicy, z ktorych wielu Will znal. Dwaj znajomi usmiechneli sie do niego niepewnie i skineli glowami, ale wiekszosc odwracala wzrok lub wbijala go w chodnik. Mimo iz zaden z nich wiele nie znaczyl dla Willa przykro mu bylo, ze niewinnego czlowieka juz osadzono. Wyobrazal sobie takze, jak wspaniale bedzie, kiedy wreszcie odzyska prawo wykonywania zawodu. Tyle ze pelne odzyskanie praw nadal bylo watpliwe. Rada, szpital i stowarzyszenie znajdowaly sie w bardzo trudnej pozycji. O wiele latwiej byloby im podjac decyzje, gdyby jakims cudem udalo sie odnalezc tenisowki i okazalo sie, ze rzeczywiscie wkladki nasycono fentanylem. Nie wydawalo sie to jednak szczegolnie prawdopodobne. Zdaniem Willa najpewniej nie znajda nic i pozostanie im tylko spekulowac, co tez moglo stac sie z torba. Nawet jesli Micelli mial racje, jesli narkotyk dostal sie do jego organizmu przez stopy, to przeciez ktos wystarczajaco pomyslowy, by go tak sprytnie wrobic, nie pozostawilby po sobie oczywistych dowodow. Choc z drugiej strony calkiem mozliwe, ze czul sie wystarczajaco pewnie i mial do swego planu takie zaufanie, ze nie przejmowal sie juz byle tenisowkami. -Dobry wieczor, doktorze. Jill Leary w dlugim plaszczu, ktory zaciskala powyzej talii, podeszla do niego z tylu i delikatnie oparla mu dlon na ramieniu. -Hej, bardzo sie ciesze. Naprawde doceniam, ze zdecydowala sie pani przyjsc. Dziekuje. -Nie ma za co. Mam nadzieje, ze cos znajdziemy, ale - o czym rozmawialismy w moim biurze - jesli nie znajdziemy nic, to tez bedzie cos znaczyc. Probowalam, ale nadal nie znajduje dziur w panskiej teorii, chociaz w szpitalu nawet najglupsze wypadki sa na porzadku dziennym i panska torba nie pierwsza znalazlaby sie w smieciach. Will westchnal. Nagle i nieoczekiwanie poczul sie strasznie zmeczony. -Obawiam sie, ze wkrotce pozostanie nam tylko to wyjasnienie. Leary spojrzala na niego ze zrozumieniem, a jej spojrzenie mowilo wyraznie: "winny czy nie, rozumiem, ze przeszedles bardzo wiele". Sily natychmiast zaczely mu powracac. Zyczliwosc i wspolczucie kosztuja tak niewiele. -Wejdzmy do srodka - zaproponowala prawniczka. - Tam poczekamy na reszte grupy. Jestem pewna, ze Sid nie bedzie mial nic przeciwko temu. Weszli do poczekalni. Pare minut pozniej pojawil sie Augie Micelli w wygniecionej granatowej marynarce, szarych spodniach i jaskrawoczerwonym krawacie, roztaczajac wokol siebie zapach wody kolonskiej. Wygladal jak przedwczesny emeryt na Florydzie lub w Arizonie, ale wydawal sie bardzo podniecony i, co zdumiewajace, trzezwy jak niemowle. Oczy mu blyszczaly, spojrzenie mial bystre, nie bylo w nich sladu zmeczenia, tak wyraznie widocznych podczas ich pierwszego spotkania. Wraz z nim przyszedl elegancko ubrany Murzyn, ktorego przedstawil jako Gila Murraya, zastepce prokuratora okregowego z Middlesex. Zaraz za nimi pojawil sie Robert McGowen, mlody policjant z Fredrickston, z ktorym Will kilkakrotnie wspolpracowal na sali przypadkow naglych szpitala. Micelli poprowadzil ich do pustego kata poczekalni. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 149 -A wiec - powiedzial, radosnie zacierajac rece - nasza wspaniala grupa do zadan specjalnych zebrala sie, by znalezc odpowiedz na trudne pytanie: gdzie podziala sie torba na ubrania doktora Willa Granta. Pani Leary, dziekuje, ze poswiecila nam pani wolny wieczor.-Cala przyjemnosc po mojej stronie. -Doktor Grant i ja wystarczajaco dlugo pracowalismy w szpitalach, by doskonale wiedziec, jaki chaos i zamieszanie powoduja nagle wypadki w rodzaju tych, jaki przydarzyl sie Willowi. Funkcjonariusz McGowen powiedzial, ze przywozil wystarczajaco duzo ofiar przemocy i wypadkow na sale wypadkow naglych, by zaobserwowac to samo. Jesli wezmiemy pod uwage, jak wiele fentanylu znajdowalo sie we krwi doktor Granta, oraz to, iz stanowczo zaprzecza, jakoby mial brac narkotyki, mozemy tylko albo uznac go za narkomana i klamce, i zostawic samemu sobie, albo znalezc jakies wyjasnienie. Uznalem, ze nie jest klamca i narkomanem. Po odrzuceniu wielu mozliwych scenariuszy wydarzen postanowilem skupic sie na tenisowkach, ktore zawsze wkladal, gdy szedl na sale operacyjna. W tej chwili nie wiemy, gdzie sa. Chemik pracujacy w jednej z firm farmakologicznych produkujacych fentanyl uznal, ze moja teoria jest prawdopodobna z fizycznego i fizjologicznego punktu widzenia pod warunkiem, ze tenisowki nasycono wystarczajaca iloscia narkotyku. Czy wszyscy sa gotowi? -Tak jest - powiedzial McGowen. -Przelozona pielegniarek na oddziale intensywnej opieki medycznej juz na nas czeka, podobnie pielegniarka dyzurna na oddziale naglych wypadkow. Nie powinno nam to zajac zbyt wiele czasu. Gil i funkcjonariusz McGowen sa z nami, poniewaz jakims cudem uda nam sie znalezc cos istotnego dla sprawy, trzeba bedzie natychmiast przekazac to zgodnie ze scislymi zasadami lancucha dowodow. Gil ma plastikowe torby i przylepna tasme, na ktorej bedziemy sie mogli podpisac. Funkcjonariusz McGowen zabierze torby z dowodami prosto na posterunek. -Czy rzeczywiscie spodziewa sie pan cos znalezc? - spytala Leary. - Minelo przeciez tyle czasu. -Prawde mowiac, nie wiem, czego sie spodziewac. Pracownicy szpitala, podobnie jak pracownicy wszystkich wielkich instytucji, maja tendencje do ignorowania wszystkiego, co nie lezy bezposrednio z zakresie ich obowiazkow. Nie tak trudno wyobrazic sobie, ze dozorca, salowa lub nawet pielegniarka nie zwracaja uwagi na torby z ubraniami, zakladajac, ze jesli ktos polozyl ja tam gdzie lezy, to widocznie mial po temu jakis powod. -Racja. -Sa jeszcze jakies pytania? Will tymczasem myslal o biurokratach z kas chorych, rujnujacych kariere zawodowa Micellego i niefatygujacych sie, by przedtem chocby z nim porozmawiac. Kasy byly Charybda polujaca na tych lekarzy, ktorym udalo sie minac Scylle Lekarskiej Rady Rejestracyjnej. Uswiadomil sobie, ze jemu grozi to samo niebezpieczenstwo. Winny, niewinny to bez roznicy; rada zawiesila go na wszelki wypadek w prawach wykonywania zawodu, poniewaz zawiesil go szpital. Najprawdopodobniej nawet gdy rada uzna go za zdolnego do wykonywania zawodu i przywroci w prawach, wiele kas chorych, do ktorych niegdys nalezal, usunie go z list dostarczyciele uslug medycznych tylko dlatego, ze kiedys byl zawieszony przez rade. Innymi slowy bedzie mogl wykonywac zawod chirurga, natomiast nie bedzie mogl zarabiac na zycie, wykonujac zawod chirurga. Aktywna dzialalnosc w stowarzyszenia i ta przekleta dyskusja w Faneuil Hall tez mu z pewnoscia nie pomogly. W promieniu poltora tysiaca kilometrow nie bylo chyba zadnej kasy, ktora nie radowalaby sie z mozliwosci zrujnowania mu kariery. Po raz pierwszy Will zdal sobie sprawe, ze niezaleznie od tego, co zdarzy sie dzisiaj - i w przyszlosci - jako lekarz jest najprawdopodobniej skonczony. Tylko spokojnie. Micelli uznal, ze wystarczajaco dlugo czekal na pytania. Odwrocil sie i poprowadzil grupe korytarzem do wind. Niemal przez dziesiec lat pracy w szpitalu Will nigdy nie korzystal z windy, Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 150 chyba ze szedl przy noszach, na ktorych lezal jego pacjent. Podejrzewal, ze nikt z ich grupy nie zemdlalby po wejsciu na polpietro, ale ich przywodca byl Augie, a nic w jego wygladzie nie swiadczylo o tym, ze sposrod dwoch mozliwosci wybralby te, ktora wymaga wiekszego wysilku fizycznego.Kiedy szli korytarzem, Will znalazl sie w drugim rzedzie, obok Gila Murraya. -Dziekuje, ze pan przyszedl - powiedzial. - Jestem panu naprawde wdzieczny. -Dla Augiego zrobie prawie wszystko - odparl Murray glosem Jamesa Earla Jonesa. - Kilka lat temu przechodzilem operacje kregoslupa pod znieczuleniem ogolnym, tylko ze nie zasnalem i nikomu nie moglem o tym powiedziec. Dano mi srodek paralizujacy miesnie. Podczas operacji, kiedy chirurg myslal, ze spie, zaczal ze mnie kpic. Wszystko slyszalem. To on znalazl ludzi mogacych udowodnic, ze tak wlasnie bylo, i nawet skontaktowal mnie z organizacja Anesthesia Awareness gromadzaca ludzi, ktorzy przeszli przez to co ja. -Znam ja. - Will az skulil sie, slyszac te opowiesc. -To byla jedna z najgorszych rzeczy, jakie przydarzyly mi sie w zyciu. Augie zalatwil przyzwoita ugode i rekompensate za to, przez co przeszedlem, ale to te inne sprawy byly naprawde wazne. Jemu tez nie bylo latwo, zupelnie o siebie nie dba, ale choc tego nie widac, jest najlepszy. -Zdazylem sie zorientowac. -Kiedy tu szlismy, nasz dobry policjant Bob powiedzial mi, ze Augie pomogl takze jego ojcu. Micelli otworzyl drzwi windy i machal na nich, zeby szybciej wsiadali. Smierc dziecka, utrata szacunku dla samego siebie, zdrowia, zawodu, na ktory pracuje sie tak ciezko. Nikt nie powie, ze jemu, Willowi, jest latwo, ale "prawnik lekarzy" nadal bil go na glowe. W sali intensywnej opieki medycznej czekala na nich Anne Hajjar, ktora zazwyczaj pracowala w dzien. Jak zwykle byla wesola i pelna optymizmu, jak wyjasnila, musi brac dodatkowe dyzury, poniewaz rozstrzygano zatrudnianie dyplomowanych. Skinela glowa Willowi z neutralnym, jesli nie chlodnym wyrazem twarzy. Az go serce zabolalo. Wspolpracowali ze soba tak dlugo, tak dobrze... ale wtedy zycie bylo normalne. Teraz nawet ona nie czula juz do niego szacunku. Anne cala swa uwage poswiecila Micellemu. -A wiec... czego szukamy? -Prawdy - powiedzial Micelli i krotko opowiedzial, o co chodzi. -Nie ma szans. Jedyna rzecz, ktorej brakuje nam bardziej niz pielegniarek, to miejsca magazynowe. Tam jest mala szafka, w ktorej przechowujemy troche roznych zapasow i srodki czyszczace, ale zagladam do niej kilka razy dziennie. Musialabym byc glucha i slepa jak kret, a w dodatku uposledzona na umysle, by nie zauwazyc torby doktora Granta. -Jakies inne prawdopodobne miejsce? Moze ktos wcisnal ja pod lozko, na ktorym lezal doktor Grant? Pielegniarka bez slowa protestu weszla do pokoiku, w ktorym spala Grace, przyklekla i zajrzala pod lozko. Wrocila potrzasajac glowa. -Nie ma. -Czy przychodzi pani do glowy jakies inne miejsce oprocz tej szafki? Anne obrzucila Willa dlugim spojrzeniem. Byc moze przypomniala sobie, jak to kiedys miedzy nimi bylo, poniewaz sprawdzila lozka we wszystkich pokoikach. -Nada - westchnela. -Moglibysmy zajrzec do schowka? - spytal Micelli. -Prosze bardzo. Ale tylko pan. Reszta musi tu poczekac. Mamy kilka bardzo trudnych przypadkow. Nie chce zadnego zamieszania. Will obserwowal pielegniarke prowadzaca adwokata na druga strone oddzialu do schowka na sprzet, ktory mogl miec najwyzej dwa na dwa metry. Przejrzenie go zajelo im niespelna minute. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 151 Anne bez slowa wrocila do pacjentow, Micelli do nich, usmiechajac sie z zaklopotaniem. Ale nadrabial mina.-Tego wlasnie sie spodziewalem. Nawet jesli nie znajdziemy niczego ani tutaj, ani na sali przypadkow naglych, mam gotowe oswiadczenie do podpisania przez kazdego z was i notarialnego poswiadczenia. -Kiedy skonczycie, wpadnijcie do mnie - zaproponowala Leary. - Poswiadcze, czego bedziecie potrzebowali. Niemal nieswiadomie zerknela na zegarek. Will, ktory znow czul sie przygnebiony i wsciekly na samego siebie, przede wszystkim za to, ze tak entuzjastycznie odniosl sie do teorii Augiego, poczul sie jeszcze gorzej. Jill Leary powinna byc o tej porze w domu, z dzieckiem i zapewne o tym wlasnie marzyla, a nie o poswiadczaniu jakichs bezwartosciowych oswiadczen. Byla ciepla, wspolczujaca kobieta, ale i tak ta ekspedycja nie miala sensu i z pewnoscia nie dostarczy dowodow wystarczajaco przekonujacych, by rada, szpital i stowarzyszenie przywrocily mu prawa. Nie ma mowy. -Tak wiec - Micelli uderzyl piescia jednej reki w dlon drugiej, by pokazac, ze jest rownie optymistycznie nastawiony jak wczesniej - spodziewalismy sie przeciez, ze nie od razu odniesiemy sukces. Idziemy na sale przypadkow naglych... chyba ze ktos ma jakis inny pomysl? A moze lepiej byloby wrocic do domu? - pomyslal Will. -Pani Leary, czy moglaby pani poprowadzic grupe? Chcialbym zamienic kilka slow z doktorem Grantem. Zaczekal, az Will do niego podejdzie, i powiedzial sciszonym glosem: -Przepraszam za te wpadke - powiedzial. -Niczego innego sie nie spodziewalem. -Moze znajdziemy cos na sali przypadkow naglych? -Moze. -Posluchaj mnie. Jesli ja mam zmienic swoje nastawienie, ty musisz grac w druzynie do konca meczu. -Przepraszam cie, Augie. Szczerze przepraszam. Nagle zaczalem niepotrzebnie myslec, zastanawiac sie, co bedzie, az mi sie w glowie zakrecilo, zamartwiac rzeczami, ktore jeszcze sie nie zdarzyly i moga w ogole sie nie zdarzyc. -Wiem cos o tym, sam to robilem. -Tak dlugo uwazalem za oczywiste, ze jestem lekarzem. -Rozumiem. Dla mnie to tez znana sytuacja. -Pozbieram sie, obiecuje. -Doskonale. Powiedz mi teraz, o co chodzi z ta Patty Moriarity? Will obrocil sie na piecie i spojrzal mu prosto w oczy. -O co chodzi? -Jest po naszej stronie, tak? -Tak. Przeciez ci o niej opowiadalem. To detektyw, ktorej odebrano sprawe zabojstw dyrektorow kas chorych. -No wiec zadzwonila do mnie do biura, kiedy tu jechalem. Mialem wlaczone przekazywanie rozmow na komorke. -Dlaczego nie do mnie? -Mowila cos o tym, ze nie moze cie zlapac pod komorka a nie chce telefonowac do domu. Kazala ci powtorzyc, ze jedzie zalatwic jakies sprawy sluzbowe i skontaktuje sie z toba albo dzisiaj pozno wieczorem, albo jutro w ciagu dnia. I jeszcze jedno: nie chce, zebys wracal do domu, poki z toba nie porozmawia. -Co? -Przeciez powiedzialem. Nie wracaj do domu. -Ale dlaczego? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 152 -Nie mam pojecia, ale chyba chciala przekazac, ze moze ci grozic niebezpieczenstwo.-Przeciez to obled. -Spytalem, czy mozesz przespac sie u mnie. Powiedziala, ze to niezly pomysl. Dlaczego nie u niej, pomyslal Will. -Masz miejsce? -Mam. -Jutro rano musze zalatwic kilka spraw, ale rownie dobrze moge wyjechac od ciebie jak od siebie. Sugerowala cos? O co jej chodzi? -Nie. -No to nic nie rozumiem. -Dobrze. Dzis wieczorem jedziesz do mnie. Zalatwie ci szczoteczke do zebow, podwedzimy jakas pizame i pogadamy. Poszli do sali przypadkow naglych. Leary gestem zaprosila Micellego do pierwszego szeregu. Wkroczyli do srodka. W sali panowal zdumiewajacy spokoj, zwlaszcza jesli wziac pod uwage pogode i cale mile sliskich drog. W poczekalni zmiesciloby sie ze trzydziesci piec osob, lecz na przyjecie czekali tylko matka z dzieckiem, oboje wygladajacy bardzo zdrowo, i siwy mezczyzna, przytrzymujacy torbe z lodem na nadgarstku. Obok mezczyzny lezal kask. -Dobre nowiny - powiedzial Micelli po krotkiej wizycie na samej sali. - Wszyscy mozemy wejsc. Jesli jeszcze przed chwila Will myslal o znalezieniu torby, rozwazal szanse, to teraz, po rewelacji Micellego, calkiem o tym zapomnial. O co chodzi z tym telefonem Patty? Dlaczego sugerowala, ze moze mu grozic jakies niebezpieczenstwo? Dlaczego mial nie wracac dzis do domu? Barbara Cardigan, przelozona pielegniarek, miala dwadziescia lat praktyki na sali przypadkow naglych. Will znal ja i wiedzial, ze choc wydaje sie szorstka i opryskliwa, maska ta znika, gdy tylko Barbara musi zajac sie kims naprawde chorym lub rannym. Spotkali sie z nia przed pokojem pielegniarek. -Jak ci leci, Will? - spytala z autentyczna troska. -Przeszedlem pieklo. -Bardzo mi przykro. Sluchajcie, bardzo chcialabym wam pomoc, ale obawiam sie, ze to niestety niemozliwe. Oczywiscie, ze czasami wszedzie pelno tu toreb z ubraniami, ale nigdy nie dluzej niz przez dzien, najwyzej dwa. Ciebie, Will, przywieziono z sali operacyjnej, podlaczono do aparatury na sali reanimacyjnej i intubowano. Mnie tu nie bylo, ale rozmawialam z Renee Romanowski. Jest pewna, ze rozebrano cie tu, nie na sali operacyjnej i ze ktos schowal twoje ubranie do torby. Will wyobrazil sobie te scene i poczul sie zazenowany. O takich rzeczach nie mowi sie przy obcych. -Mialem na sobie fartuch - powiedzial bez zadnego szczegolnego powodu. -No, oczywiscie. - Pielegniarka usmiechnela sie. - Czego innego spodziewac sie po chirurgu, ktory przeprowadza operacje? Panie Micelli, co powinnismy wedlug pana zrobic? -Ile tu jest sal? -Wszystkich razem pietnascie. Dwie z czterema lozkami, piec z dwoma. -Ile wyposazonych jest w szafki? -Mniej wiecej polowa. W pozostalych sa tylko polki. -Czy w sali reanimacyjnej jest szafka? -Tak. Najwieksza. Wlasciwie to schowek. Will dostrzegl, jak twarz Jill Leary nieruchomieje. Szesc, moze siedem szafek do przejrzenia, a potem jeszcze poswiadczenie, ze nie znalezli niczego, i to po dlugim dniu pracy, a w Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 153 domu czekaja maz i dziecko. Musiala rozpaczliwie pragnac, by te poronione poszukiwania wreszcie sie zakonczyly.-Mam propozycje - powiedzial Micelli, jakby czytal w jej myslach. - Zakladam, ze sala reanimacyjna jest pusta? -Tak. -Dobrze. Zacznijmy od niej, wszyscy. Jesli szczescie nam nie dopisze, podzielimy sie. Kazdy z nas sprawdzi puste pokoje, wyposazone w szafki. Byc moze pani Cardigan bedzie tak uprzejma, by przeszukac reszte. Pielegniarka przytaknela ruchem glowy. Cala szostka weszla do ER4, sali reanimacyjnej, zarezerwowanej dla najciezszych przypadkow chorob i urazow. Will, nadal nieco roztrzesiony, wrocil myslami do tej pamietnej chwili. Przypomnial mu ja widok sali, w ktorej tak czesto byl ta najwazniejsza osoba, gral jedna z dwoch glownych rol w dramacie zycia i smierci. A potem oczami wyobrazni zobaczyl samego siebie, nagiego, bezradnego, nieprzytomnego, z rurka intubacyjna w gardle, podlaczona do ramienia kroplowka, cewnikiem, od ktorego mocz splywa do plastikowej torby, pod kazdym praktycznym wzgledem pozbawionego juz mozliwosci wykonywania zawodu. Niech szlag trafi tego, co mi to zrobil! Niech go szlag trafi! Lozka na sali przypadkow naglych byly wezsze niz na sali intensywnej opieki medycznej. Pod kazdym znajdowal sie koszyk z siatki, przeznaczony na rzeczy pacjenta. W normalnych warunkach niemozliwe bylo, by torba z ubraniami poniewierala sie tu niezauwazona przez dluzszy czas, ale w skrajnych wypadkach - a Willa byl skrajny - kiedy krecilo sie tu mnostwo ludzi: technikow, pielegniarek, lekarzy - bylo jednak mozliwe, choc niezbyt prawdopodobne, ze ktos mogl odsunac torbe gdzies na bok, a nawet wrzucic ja do schowka. W tej chwili rozsuwane drzwi schowka byly zamkniete, ale podczas zabiegu otwierano je, by miec do niego latwiejszy dostep. Micelli i Barbara Cardigan zgodzili sie wspolnie przeszukac schowek. Will pomyslal, ze moglby poczekac na nich na korytarzu, ale w koncu tylko usunal sie na bok. Czul sie glupio. Nie powinien tak latwo dac sie zarazic entuzjazmem Micellego. To byl jego pierwszy blad. Prawnik i pielegniarka weszli do schowka. Mial moze trzy metry na dwa; w srodku znajdowaly sie srodki medyczne i srodki czystosci. Minela minuta, po niej druga. Na sali slychac bylo fragmenty ozywionej rozmowy dochodzacej ze schowka. Wreszcie pojawil sie Micelli. Twarz mial nieruchoma. -Doktorze Grant - powiedzial. - Prosimy do srodka. Will spelnil jego prosbe. I zobaczyl torbe: ciezka, z grubego niebieskiego plastiku, nieco wieksza niz zwykla sklepowa reklamowka, z bialymi plastikowymi raczkami. Lezala na podlodze, w kacie, za dwoma mopami, szczotka i wiadrem. Na plastiku czarnym markerem wypisane bylo: dr W. Grant. Will patrzyl na nia z tepym niedowierzaniem, jakby trzymal w reku los na loterie i obserwowal wyskakujace na ekranie cyferki wprost z tego losu. -Nie otwieralismy jej - powiedzial Micelli - ale oboje obmacalismy. W srodku sa dwa buty. Najprawdopodobniej para tenisowek. Z kieszeni marynarki wyjal maly cyfrowy aparat fotograficzny. Zrobil kilka zdjec, a potem obrocil sie, polozyl dlonie na ramionach Willa i zacisnal je mocno. -Nie wierze wlasnym oczom - szepnal Will. -Torbe zaraz zamkniemy, podpiszemy i oddamy do policyjnego magazynu dowodow dzieki uprzejmosci Boba McGowena. Jutro z samego rana tenisowki przebada stanowe laboratorium policyjne. Jednej z laborantek przez pomylke zapetlono tetnice nerkowa podczas podwiazywania jajowodow, no i stracila nerke. Na szczescie nie stracila pracy. -Zaloze sie, ze dzieki "prawnikowi lekarzy" - powiedzial Will, wyobrazajac sobie liczbe szescio-, moze nawet siedmio-cyfrowa - juz wkrotce nie bedzie musiala pracowac. -Masz swieta racje, bracie! - Micelli usmiechnal sie szeroko. - Tu sie nie mylisz! Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 154 Rozdzial 26Wycieraczki mknacego ciemna droga camaro z trudem czyscily szybe z wody; mzawka zmienila sie w ulewe. Do Camp Sunshine ciagle jeszcze bylo daleko. Kilka kilometrow wczesniej, w swietle reflektorow, Patty dostrzegla znak: litere H na niebieskim tle. Gdzies po prawej byl szpital. Szpital Willa. Pewnie jest tam teraz z Augie Micellim, przeszukuje sale przypadkow naglych i sale intensywnej opieki, szuka torby z ubraniami, ktora przepadla dwa tygodnie temu. Dziwnie czula sie, myslac, ze Will jest tak blisko, a ona nie moze po prostu skrecic w prawo i pojechac na spotkanie z nim; w tej chwili miala jednak pilniejsze sprawy do zalatwienia. Wayne Brasco, dzialajacy bez zrozumienia sprawy i bez zadnego wyczucia, za to z pewnoscia za pozwoleniem porucznika Courta, poskladal do kupy plan, ktory musial pasc albo na calej linii i bez jeku, albo na calej linii i z ofiarami; a on najpewniej bedzie jedna z tych ofiar. Jesli nie przecenila - i to znacznie - sprytu i zrecznosci mordercow, a bardzo watpilaby mogla je przecenic, musza wiedziec, ze ogloszenie i rozmowa telefoniczna byly oszustwem. W takim razie probe osaczenia ich z pewnoscia potraktuja jako wyzwanie. Stworzenie zagrozenia dla zycia Willa przez sfalszowanie ogloszenia w "Heraldzie" i jego glosu bylo najbardziej nieodpowiedzialna akcja policyjna, o jakiej kiedykolwiek slyszala. Jutro z samego rana - zalozywszy, ze Brasco przezyje te noc - miala zamiar zaczac szukac sposobu, by on i Court odpowiedzieli za to, co zrobili. Jesli zajdzie koniecznosc, pojdzie z tym do ojca. Na szczescie Will byl bezpieczny, przynajmniej na razie. Nie mogla sie do niego dodzwonic, wiec zatelefonowala do Micellego; to byl bardzo sprytny pomysl. Wiedziala, ze prawnikowi zalezy na tym szczegolnym kliencie i ze zrobi wszystko, by sie nim zaopiekowac i zazegnac grozace mu niebezpieczenstwo przynajmniej dopoty, dopoki nie skonczy sie szalona akcja Brasco. Patty martwila sie - i nie bez podstaw - ze podczas gdy policja osaczac bedzie morderce na otwartym terenie Camp Sunshine, on bedzie czekal na Willa gdzies w poblizu jego mieszkania. Teraz przynajmniej miala ten problem z glowy. Pozostalo jeszcze wiele pytan bez odpowiedzi dotyczacych zabojstw czterech dyrektorow kas chorych, ale kawalki ukladanki powoli trafialy na wlasciwe miejsca. Falszywe tropy i kompletny chaos. Dym i lustra. Boyd Halliday i jego mordercy operowali wedlug tych zasad od samego poczatku i Patty byla sklonna polozyc na szali swa kariere, ze tak samo bedzie i dzisiaj. Falszywe tropy i kompletny chaos. Brasco, ty cholerny durniu! Za pietnascie dziewiata wieczorem skrecila poslizgiem w boczna, waska dwupasmowa droge, ktora, wedlug mapy, miala doprowadzic ja do bramy wjazdowej do Camp Sunshine. Jeszcze piec kilometrow, moze troche wiecej. Miala w zapasie piec do szesciu minut. Nie zdazy, nawet gdyby do bramy dojechala na czas. Nie ma cudow, nie przejedzie przez brame na pelnym gazie, nie wpadnie poslizgiem na miejsce akcji, nie wyglosi plomiennego przemowienia, ktore skloni Brasco i Courta do odwolania poronionej akcji i sciagniecia ludzi w bezpieczne miejsce. Nie w tym czasie. Odleglosci miedzy przydroznymi latarniami stawaly sie coraz wieksze, az wreszcie latarnie znikly. Male, ladne domki ustapily miejsca gestym lasom. Swiatla camaro z trudnoscia przebijaly sie przez deszcz i gleboka ciemnosc. Patty wlaczyla dlugie swiatla, ale wylaczyla je natychmiast i... zwolnila. I tak nie mogla zdazyc, a ostatnia rzecza, ktorej by chciala, to pomylic sie w ocenie planu Brasco i ukoronowac wlasna glupote i arogancje, alarmujac morderce. Jesli dobrze pamietala, znajdowala sie w parku narodowym... a moze w lasach stanowych? Niedaleko, po lewej, powinna biec kreta gruntowa droga, ktora konczyla sie waskim czworokatnym parkingiem, ogrodzonym grubymi, gnijacymi balami. Camp Sunshine. Dziesiec lat temu wraz z kolegami i kolezankami celebrowala tu piata rocznice ukonczenia liceum. Grali w softball, plywali, pili, flirtowali, smazyli kielbaski i wcale im nie przeszkadzalo, ze juz wowczas kemping wyraznie popadal w ruine. Z owczesnych sypialni: brezentowych namiotow ustawionych Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 155 na drewnianych platformach, pozostaly wylacznie gnijace kawalki desek. Toalety rozpadly sie; trudno bylo znalezc ich resztki wsrod krzakow.Oprocz ceny malenkiego namiotu - byl to najtanszy nocleg, jaki udalo im sie znalezc - organizatorow spotkania podbil takze urok otaczajacych kemping dzikich lasow oraz boisko do gry w pilke i plaza nad jeziorem. Porosniete lasem wzgorza przecinaly szlaki spacerowe - waskie, zaniedbane sciezki. Za to boisko byl wyjatkowo zadbane, wiec reszte kempingu - ogromna lake z rdzewiejacymi w trawie elementami ogrodzenia nieistniejacego boiska do baseballu w rogu i jama do pieczenia miesa na kamieniach - po prostu zignorowano. Nad samym jeziorem, majacym nieco ponad poltora kilometra dlugosci i mniej wiecej pol szerokosci, znajdowala sie piekna piaszczysta plaza. Stal tam takze pietrowy budynek rekreacyjny, w owych czasach dobrze utrzymany. Gdy pogoda uniemozliwiala gre w softball, szli do niego. Patty zjechala w boczna drozke dojazdowa na parking, zastanawiajac sie, kto tez jest wlascicielem zrujnowanego kempingu, ktory juz dziesiec lat temu wrecz prosil sie, by przebudowac go na luksusowe osiedle lub zmienic w inna dochodowa inwestycje. Byc moze jakis sentymentalny ekscentryk? A moze ogranicza go plan zagospodarowania przestrzennego lub klauzula testamentu? Zreszta co to ma za znaczenie? Znaczenie ma tylko to, ze seryjny morderca wybral sobie dzisiejsza noc, by upokorzyc policje stanowa w ogole, a szczegolnie Wayne'a Brasco. Nigdy nie chodzilo mu o wendete i o kasy chorych. Nigdy nie chodzilo mu o kochana, tragicznie zmarla mamusie. Nigdy nie chodzilo mu o Willa Granta. Byl to biznes i tylko biznes. Dym i lustra. Falszywe tropy i kompletny chaos. REMEMBER CLEMENTINE. Pamietaj Tombstone.Smierc policjantom pewnym, ze sa cwansi od nas. Mniej wiecej po stu metrach drogi wyszli z lasu dwaj mezczyzni, swiecac Party w oczy potezna latarka. Oslepiona, wcisnela hamulce i zatrzymala sie z piskiem opon. Chwycila odznake policyjna, lezaca na siedzeniu pasazera, i wysunela ja tak, by byla widoczna w swietle latarki. Jednoczesnie lewa reka szybko odkrecila szybe. Miala nadzieje, ze nie wyglada to tak, jakby siegala po bron. Mezczyzni rozdzielili sie, podchodzac do samochodu z obu stron. -Policja - powiedzial cicho ten po lewej stanowczym, szorstkim glosem. W dloniach sciskal jakis powtarzalny karabin, zapewne ktorys z modeli MP5, tak by mogla go dobrze widziec. - Pokaz obie rece. Chce je widziec przez caly czas. Patty uniosla rece. Legitymacja z odznaka wisiala miedzy kciukiem a palcem wskazujacym prawej. -Detektyw Patty Moriarity, policja stanowa. - Mowila szybko, z naciskiem. - Musze wjechac na teren kempingu. Mam powody przypuszczac, ze to pulapka. Ze oficer dowodzacy jest w niebezpieczenstwie, prawdopodobnie takze bioracy udzial w akcji funkcjonariusze. Policjant w czarnym mundurze i czarnej miekkiej czapeczce na glowie, z pomalowana w barwy ochronne twarza kazal jej zgasic swiatla i wysiasc. -Chodz tu, Kara - powiedzial, cofajac sie o krok i wyciagajac zza pasa krotkofalowke. Patty udalo sie nawet lekko usmiechnac. Dlaczego z gory zalozyla, ze obaj policjanci to mezczyzni? Camaro okrazala przeciez drobna dziewczyna trzymajaca wielki karabin, z ktorym sprawiala wrazenie znacznie wiekszej. Trzymala sie w bezpiecznej odleglosci. -Bron - powiedziala stanowczo. -Na podlodze po stronie pasazera. Posluchajcie, ja naprawde musze... -Cicho! Policjantka ominela Patty, zaswiecila latarka przez szybe camaro, po czym gestem nakazala jej wyjac bron i rzucic ja na ziemie. Policjant rozmawial tymczasem cicho przez radio, zapewne z porucznikiem Courtem. -Czas sie nam konczy. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 156 -Milczec! - Kara wzmocnila wymowe rozkazu, groznie unoszac lufe karabinu.Patty westchnela i dostosowala sie do polecenia. Bez sensu byloby dac sie zabic gliniarzowi. Policjant skonczyl wreszcie pogawedke i schowal krotkofalowke do pokrowca. -Nie powiem, zeby gora cie kochala - zauwazyl. -To tylko dlatego, ze przed wyjsciem z toalety nie podnosze deski. Miala wrazenie, ze w ciemnej, pomalowanej w barwy ochronne twarzy Kary blysnely biela zeby. -Kara, zabierz ja, niech dolaczy do reszty. Ja zostane tutaj z oddzialem B, przypilnuje jej samochodu. Badz ostrozna. -Mowili, czy cos sie dzieje? -Nie. -To chyba dobrze. -Twoj samochod schowamy na bocznej lesnej drozce, jakies dziesiec metrow stad. Byc moze przykryjemy go siatka maskujaca. -Doskonale. Bron? Patty wyjela z bagaznika kabure podramienna, podniosla z ziemi pieciostrzalowego smitha wessona kalibru 38, wlozyla go na miejsce. -Fajna spluwa - szepnela Kara, kiedy razem szly w ciemnosci w strone kempingu. Pietnascie metrow dalej zmaterializowal sie zza gestych krzakow kolejny czlonek SWAT, wysluchal krotkiej informacji o Patty od jej przewodniczki, przejal ja i poprowadzil przez waski parking. Przeszli przez nadgnile ogrodzenie, ruszyli skalistym, nierownym szlakiem prowadzacym w strone jeziora. Trzydziesci metrow od brzegu policjant gestem nakazal jej zejsc ze sciezki do lasu. Podniosl palec do ust i wskazal jej miejsce, w ktorym miala czekac. Noca, w lesie, przy niskim pulapie chmur, panowaly egipskie ciemnosci, Patty wiedziala jednak, ze gdzies tam, wyzej, na niebie swieci ksiezyc bliski pelni. Deszcz ustal, w powietrzu wisiala gesta mgla drobniutkich kropelek, przesuwana przez wiejacy jej w plecy wiatr. Po drugiej stronie jeziora blyskaly slabo swiatelka rzadko rozrzuconych domow, bezskutecznie walczac z wszechobecna ciemnoscia. Nieco blizej Patty dostrzegla ciemniejsza od tla plame: budynek rekreacyjny. - Co ty tu robisz, do diabla? Dobiegajacy spomiedzy drzew za jej plecami, szorstki, wsciekly meski glos omal nie przyprawil jej o atak serca. Porucznik Court, oczywiscie. Albo jego kroki zagluszyl szelest lisci, albo pan porucznik byl geniuszem w skradaniu sie po lesie. Court byl ubrany w stroj maskujacy jak wszyscy inni, odroznialy go tylko sluchawki w uszach. -Moriarity, masz popieprzone w glowie. Poza tym grzebiesz w sprawie, w ktorej wyraznie zakazalem ci grzebac. -Musze skonczyc to, co zaczelam. -Gowno prawda! Porozmawiamy o tym jutro, u mnie. Na razie masz zostac tutaj, nie ruszac sie z miejsca i czekac, az cala ta zabawa dobiegnie swego naturalnego kresu. -Ale... Ale Court juz odchodzil w kierunku jeziora, cicho i bezszelestnie, tak jak nadszedl. Patty zawahala sie... i ruszyla za nim. Jak juz wyleciec, to przynajmniej za cos, pomyslala. Dziesiec metrow od linii brzegu, na samej krawedzi lasu, porucznik zatrzymal sie, przyklakl na jedno kolano i poprawil sluchawki, jakby po raz pierwszy uslyszal w nich jakis dzwiek. Patty podkradala sie do niego centymetr po centymetrze. Jesli porucznik jej nie wyslucha, nikomu sie do niczego nie przyda, a zeby byc wysluchanym, trzeba mowic. -Poruczniku... Wzrok Courta cialby szklo. -Co ci jest. Rozkazalem... -Poruczniku, ja naprawde musze z panem porozmawiac. Przeszukalam gabinet Moralesa i... Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 157 -Zamknij sie. To on. Zalozylismy Brasco podsluch. Wlasnie rozmawia z sukinsynem.Patty cofnela sie w glebszy cien, niespelna dwa metry od szefa. Czy to, co mowil, mialo oznaczac, ze morderca jest tu, nad jeziorem? Jesli tak, to mylila sie we wszystkim. Zabojcy wcale nie sa sprytni, a falszywe tropy i kompletny chaos to ona miala w glowie. Juz niedlugo zawrze bliska znajomosc z ogloszeniami typu "poszukuje sprzataczki". Piec minut uplynelo w absolutnej ciszy. Wreszcie Court obrocil glowe. -Mamy go - szepnal, rownoczesnie podniecony i triumfujacy. - Wychodzi. -Skad wychodzi? -To nie jest jeszcze jasne. Zostawil Grantowi krotkofalowke. Na plazy. -Jak mu sie to udalo? Kiedy? Przeciez mial pan tu swoich ludzi? -Nie wiem. Z pewnoscia, nim SWAT przeczesal teren. Na szczescie przewidzielismy, ze moze wyciac taki numer. Nasi technicy przywiezli tu VDS i nawet zdazyli podlaczyc. Brasco juz go wykorzystal. -A co powiedzial morderca? -Rozkazal Brasco... to znaczy Grantowi..., wziac radio, przejsc na srodek balkonu pierwszego pietra i czekac na instrukcje. -Dlaczego ba... -Cholera! Nie zabierze mikrofonu VDS na gore. Bedzie musial improwizowac. -Skad pan wie, ze zabojca wychodzi? -Sam nam to powiedzial. "Milo mi bedzie pana poznac, doktorze Grant". To jego wlasne slowa. A teraz zamknij sie, jesli wolno prosic. Patty poczula, jak zimny pot splywa jej wzdluz kregoslupa. A wiec sie nie pomylila. Brasco i Court zostali ograni. Fatalnie ograni. Albo skonczy sie to dowcipem rozmiaru Godzilli, dowcipem, ktorego ofiara bedzie ona, albo Wayne Brasco juz jest trupem. Korzystajac z okazji - Court cala uwage skupil na budynku rekreacyjnym - przesunela sie w prawo i na czworakach zaczela pelznac w kierunku linii wody. Juz po chwili znalazla sie na linii drzew, tuz przy piaszczystej plazy majacej dwa i pol, moze trzy metry szerokosci. Jezioro bylo jak lustro z hebanu. Przez chwile Patty wydawalo sie, ze przez zaslone chmur przedarl sie promien ksiezycowego swiatla. Moze morderca jest gdzies tam, na lodce? - pomyslala. Nie, to by nie mialo sensu. Nie udaloby mu sie uciec, gdyby, jak w zaistnialej sytuacji, Will Grant zignorowal jego polecenie i nie pojawil sie w Camp Sunshine sam. Przyplynal pod woda w kombinezonie pletwonurka? Skomplikowane i troche jak z Jamesa Bonda, bardzo ryzykowne. A moze jest na ziemi, gdzies blisko, teraz, tutaj, na terenie obozu? Przyciera nosa legionowi doskonale wyszkolonych funkcjonariuszy policji, gotow strzelic z bezposredniej odleglosci? Szalenstwo. Morderca, ktorego tak dobrze poznala, az tak bardzo nie ryzykowal. Ladunki wybuchowe? Wybuch na Serenity Lane trzy swiadczyl, ze w tej dziedzinie jest ekspertem. Zaminowal budynek rekreacyjny? Jedna wielka bomba? Halasliwe, jaskrawe, niewatpliwie efektowne, ale to przeciez nie wyzwanie, no i gdyby policja zachowala elementarne srodki ostroznosci, szybko by sobie z tym poradzila. Mimo to... co jeszcze mozna wymyslic? Big-bang, to musi byc to. Pochyl sie, oszuscie, wsadz glowe miedzy nogi i pocaluj sie w dupe na pozegnanie. Mniej wiecej pietnascie metrow po lewej dostrzegla Brasco. Doszedl do budynku i wlasnie wchodzil po zewnetrznych schodach na balkon, ciagnacy sie wzdluz calej sciany. Doskonale potrafila sobie wyobrazic, jak Brasco denerwuje sie, a moze nawet wpada w panike na mysl o tym, ze musi improwizowac bez VDS. Dlaczego pietro? Czyzby morderca czekal jednak wewnatrz budynku? Nie ma mowy, chyba ze sadzi, ze to Will na niego czeka... i to sam. Dziwne, pomyslala. Bardzo dziwne. Dlaczego pietro? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 158 Patty przesunela sie nieco, tak by widziec Brasco stojacego na balkonie dokladnie w jego polowie, gapiacego sie przed siebie jak kapitan wypatrujacy ladu. Chmury rozchodzily sie powoli, ksiezyc swiecil jasniej, jego blask odbijal sie od lustra wody, oswietlal przeciwlegly brzeg.Przeciwlegly brzeg. Podniosla sie, ostroznie i powoli. Brasco stal nieruchomo, ciemna sylwetka wyraznie widoczna na tle jasniejacego nieba. Nieruchoma. Rozejrzala sie. Dalszy brzeg jeziora wydawal sie teraz blizszy niz poprzednio, gdy patrzyla na niego w rozproszonym swietle, o wiele blizszy niz w jej pamieci. Dobra bron, dobry celownik teleskopowy, dobry snajper i Wayne Brasco jest tylko glinianym kurkiem na strzelnicy. Owszem, celny strzal w glowe wymagalby umiejetnosci mistrza olimpijskiego, ale jeden z wielu dostepnych karabinow na podporce, obslugiwany przez kogos znajacego zasady strzelania na duza odleglosc i... koniec. To dlatego morderca wybral to miejsce. Brasco zostal idealnie i bezlitosnie wystawiony. Na jeden strzal. Patty wpatrywala sie w daleki brzeg, mruzac oczy. Widziala zabojce w wyobrazni i nagle byla juz pewna, ze on tam jest, ze z usmiechem na ustach dokreca sruby mocujace galila lub L42A1, a moze patrzy przez celownik na podczerwien zamontowany na FN 30-11. Szefowie kas chorych nie zyli: dwoje czy troje, ktorzy sie naprawde liczyli, jedno, moze dwoje tych, ktorzy najprawdopodobniej nie liczyli sie w ogole. Proces fuzji firm, narodzony z ich krwi, juz sie konczyl. Ilez tu falszywych tropow! I jeszcze to manipulowanie policja niczym marionetkami, sianie ziaren chaosu, zapewne w przygotowaniu do ostatniego morderstwa, a przynajmniej ostatniego w tej serii. Wykrzyknik na koncu zdania zapisanego zabitymi. Zaledwie swiadoma tego, co robi, nie probujac nawet rozwazyc konsekwencji swego czynu, Patty wyskoczyla zza drzew na plaze. Ile sil w nogach biegla w kierunku budynku i schodow, ktorymi przed chwila wchodzil Brasco. -Padnij! - wrzasnela. - To pulapka. Padnij! Zdumiony Brasco stal nieruchomo jak wrosniety. Patty pedzila po schodach, przeskakujac po dwa stopnie. -Padnij! - krzyczala, nie zdajac sobie z tego sprawy. Byla juz na balkonie, blisko Brasco, kiedy po przeciwnej stronie jeziora dostrzegla jaskrawy blysk. Skoczyla, mierzac w brzuch policjanta. Oboje padli na porecz, a w tej samej chwili kula zdarla jej skore i otarla kosc czaszki tuz nad prawym uchem. Oboje: on niemal nieprzytomny ze zdumienia, ona niemal nieprzytomna po postrzale, ciezarem cial zdruzgotali barierke z wyschlego, slabego drewna i runeli na ziemie, wirujac w powietrzu tak, ze kiedy upadli na kamienisty kraniec plazy, to Brasco znalazl sie na wierzchu i przygniotl Patty calym ciezarem swego masywnego cielska. Uderzyla glowa o kamien. Oslabiona kosc czaszki pekla i dziewczyna stracila przytomnosc. Zapadla sie w zimna, nieprzenikniona ciemnosc. Jej cialo, bezwladne jak u szmacianej lalki, potoczylo sie po kamieniach, az wreszcie spoczelo, twarza w dol, na mokrym, grubym piasku. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 159 Rozdzial 27Augie Micelli zakonczyl swietowanie zwyciestwa, czyli picie wielkich ilosci roznych mocnych alkoholi, dopiero o wpol do trzeciej i wreszcie - chwiejnie - poszedl do lozka. W tym czasie Will zdazyl oczywiscie rozlozyc kanape i poslac ja wygnieciona, jaskrawozielona posciela w mnostwo kaczuszek. Mniej wiecej od godziny z zainteresowaniem, ale bez namietnosci obserwowal bitwe, ktora toczylo jego cialo spragnione snu, z wola kazaca mu dzielic z Micellim te wielka chwile. No i oczywiscie, kiedy juz zgasil swiatlo i polozyl sie na cienkim materacu twardego lozka, okazalo sie, ze nie moze zasnac. Lezal w ciemnosci, oddychajac powietrzem ciezkim od wyziewow cygar i alkoholu i myslac tylko o tym, dlaczego Patty sie do niego nie odezwala. Na automatycznej sekretarce nagral jej wiesc o znalezieniu tenisowek i poprosil, by skontaktowala sie z nim niezaleznie od pory. Chcial podzielic sie z nia radosna wiescia i poprosic o wyjasnienie, dlaczego musi nocowac u "prawnika lekarzy". Z obawa o Patty konkurowaly mysli o tym, co czeka go jutrzejszego, a wlasciwie dzisiejszego dnia. Zaraz po znalezieniu torby Micelli chwycil telefon komorkowy. Dzwonil, targowal sie, a gdzie nie mogl nic wytargowac, prosil i blagal. Udalo mu sie zalatwic tyle, ze wstepne badania i analiza tenisowek mogly sie rozpoczac juz okolo poludnia. Telefony do Sida Silvermana i Toma Lemma potwierdzily, ze jesli badania wykaza obecnosc fentanylu, nawet w niewielkiej ilosci, obaj natychmiast zwroca sie do rady o odnowienie mu licencji oraz przywroca go w prawach lekarza szpitalnego i czlonka Stowarzyszenia Hipokratesa tak szybko, jak to tylko mozliwe. Podczas gdy Micelli wciaz wisial na telefonie komorkowym, Will wykonal tylko dwa telefony, pierwszy do Patty, ktorej nie udalo mu sie zlapac, drugi do Jima Katza. Ulga starego chirurga byla tak wielka, ze niemal namacalna. Jesli morderca okaze sie wierny wlasnemu slowu, to jemu nic juz nie grozi. Tylko czas mogl odpowiedziec na pytanie, czy jego krucha przyjazn z Willem przetrwa trudne chwile. Jego mysli zaprzatala nie tylko Patty i znaczenie odnalezionej torby, lecz takze Charles Newcomber. Ciekawe, jak ten dziwny, niemal smieszny czlowieczek zniesie wizyte jego i Susan Hollister? Na wspomnienie radiologa: sinego na twarzy, przerazonego, roztrzesionego, trzymajacego rewolwer w drzacej dloni az scisnal mu sie zoladek. Susan byla tak spokojna i elegancka jak on nerwowy i reagujacy emocjonalnie; jesli ktokolwiek mogl przedrzec sie przez mur przedziwnej paranoi Newcombera, to tylko ona, dodatkowo uzbrojona w poswiadczony notarialnie nakaz udostepnienia mammogramow, podpisany przez Grace Davis. Ale i tak rozmowa z tym czlowiekiem miala byc dla nich ciezka proba. Will przewrocil sie na bok. Czul, ze wreszcie nadchodzi sen. Zamknal oczy. Pod powiekami widzial niebieska plastikowa torbe, unoszaca sie w ciemnosciach niczym sterowiec Goodyeara. Potem, co dziwne, znalazl sie w jego kabinie i patrzyl z gory na samego siebie, lezacego na intensywnej terapii, z rurka intubacyjna, przez ktora powietrze docieralo do pluc. Okropny widok, lecz mial on znaczenie symboliczne: byl obrazem piekla, w ktorym tkwil do tej pory, a to, ze ogladal je teraz, po nieprawdopodobnej akcji Micellego i znalezieniu tenisowek, moglo takze oznaczac, ze oto rozpoczal marsz, u ktorego kresu czeka go powrot do zwyklego, normalnego zycia. Wreszcie... wreszcie... Oddychal powoli, jego miesnie rozluznily sie, obrazy znikly. Pozostalo tylko echo dwoch slow. Kto? Dlaczego? Gdzie jest? Co sie z nia dzieje? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 160 Will obudzil sie tak, jak zasypial: przesladowany przez pytania. Wychodzil z mieszkania Micellego, by pojechac po Susan, lecz caly czas drzal ze strachu o Patty. Przeciez wiedziala, gdzie nocuje. Cos musialo sie stac, inaczej z pewnoscia jakos by sie z nim skontaktowala. Co gorsza, Will nie wiedzial, jak upewnic sie, ze jego obawy sa bezpodstawne. Na posterunku na jego telefony odpowiadala automatyczna sekretarka. Zostawil na niej nagranie dla dziewczyny, a takze dla Wayne'a Brasco w nadziei, ze policjant prowadzacy sledztwo w sprawie seryjnego zabojcy dyrektorow kas chorych z pewnoscia nie przegapi okazji do rozmowy z nim.Wjechal na parking za swym gabinetem, ofiara strachu i wlasnej rozszalalej wyobrazni. Co jeszcze moglby zrobic, by skontaktowac sie z Patty? Jakie niebezpieczenstwo miala na mysli, kiedy ostrzegala go, by nie nocowal w domu? Czy niebezpieczenstwo to minelo? Czy moze juz wrocic do siebie? Czy ona tez byla w niebezpieczenstwie? Czy wscieknie sie na niego, jesli sprobuje skontaktowac sie z jej ojcem? Susan, wygladajaca bardzo elegancko i bardzo profesjonalnie w ciemnoszarej garsonce, rozmawiala przez telefon. Gestem zaprosila go, by wszedl i usiadl. Powiedziala do sluchawki: -Jeszcze raz bardzo ci dziekuje. Nie spodziewalam sie, ze koncert Bossa bedzie dla mnie taka przyjemnoscia. Bawilam sie znakomicie. Porozmawiamy pozniej, dobrze? Do zobaczenia. Ostatnie slowa wypowiedziala w sposob niepozostawiajacy watpliwosci: rozmawiala z kims, kto byl jej bardzo bliski. -Zdaje sie, ze mamy nowa wielbicielke Springsteena? - przywital ja Will z usmiechem. -Chce, zeby on tak myslal - odparla Susan, ruchem glowy wskazujac telefon. - Ja, gdybym miala pojsc na ostatni koncert w zyciu, wybralabym raczej Cecilie Bartoli albo Yo-Yo Ma. -Miejmy nadzieje, ze niepredko bedziesz musiala dokonac tego wyboru. -Amen. Sluchaj, odwiedzila mnie ta szpitalna prawniczka i zostawila potwierdzone zadanie wydania mammogramow, ktore wczoraj dala jej pani Davis. Jestesmy gotowi. -Amen. -Nic ci nie jest? -Dlaczego pytasz? -Przeciez pracujemy w jednym zespole, od lat widujemy sie niemal codziennie i ty zawsze jestes zmordowany. Nie zrozum mnie zle, ale dzis masz wieksze worki pod oczami niz normalnie, powieki opadaja ci nizej niz normalnie, poza tym skaleczyles sie przy goleniu, co nigdy ci sie nie zdarza i jeszcze... -Dobra, dobra, daj spokoj. Prawde mowiac, wczoraj wieczorem przezylem najgorsza hustawke emocjonalna w zyciu. Zasnalem o trzeciej, moze czwartej nad ranem na rozkladanej kanapie w mieszkaniu "prawnika lekarzy". -"Prawnika lekarzy"! Wlasnie! Zapomnialam spytac o rezultaty poszukiwan. Udalo ci sie? -No... - Will zdolal usmiechnac sie skromnie. Mowil, przeciagajac slowa. - Chyba mozna tak powiedziec. -Bomba! - Susan wyrzucila w gore zacisnieta piesc. Opowiedzial jej szybko o poszukiwaniach i znalezieniu torby w schowku. Susan patrzyla na niego ze zdumieniem i radosnym podnieceniem. -Nieprawdopodobne! I myslisz, ze w tych tenisowkach naprawde jest fentanyl? -Nie chce nawet myslec o tym, ze moze go nie byc. -Och, ja tez! I co, wypiles za wiele? Dlatego spales na kanapie? Will zawahal sie. Zerknal na zegarek. Mieli jeszcze pol godziny. Z nikim nie rozmawial o swym zwiazku z Patty, ale nagle zapragnal sie komus zwierzyc. Susan, wspierajaca go w stowarzyszeniu, wiecznie martwiaca sie, ze zyje samotnie i ze sie przepracowuje, do zwierzen nadawala sie wrecz idealnie, niczym kochajaca siostrzyczka. -Znasz Patty Moriarity, te policjantke? -Bardzo ladna, bardzo powazna i nosi bron. -No wiec... jakby to powiedziec... niedawno zaczelismy sie spotykac. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 161 -Aha! Wiesz, kiedy krecila sie tu i przesluchiwala nas wszystkich, pomyslalam nawet, ze tak na oko bylibyscie dobrana para. Tylko ta bron mnie odstraszyla.-Wstyd powiedziec, ze chociaz mnie tez na poczatku denerwowala, to teraz nawet w pewien sposob mnie... podnieca. -Czy to nie ty powiedziales, ze rewolwer Newcombera wystraszyl cie niemal na smierc? -Poprawka. To Newcomber wystraszyl mnie niemal na smierc. Stal i gapil sie na mnie jak apoplektyczna zaba. Trzesace sie rece i rewolwer tylko pogorszyly sprawe. -No to zycze szczescia. Latwiej przezyc trudne chwile, kiedy ma sie kogos u boku. -Tylko ze Patty znikla. -Jak to znikla? -Wczoraj wieczorem, tuz przed poszukiwaniami torby zadzwonila do Micellego. Powiedziala, ze grozi mi niebezpieczenstwo, ze nie powinienem wracac do domu, a potem juz sie nie odezwala. -No, nie wiem... ale na twoim miejscu nie przejmowalabym sie az tak jej milczeniem. Policjanci rzadko siedza przy biurku, organizuja tajne akcje, zasadzki i rozne takie. -Ach nie, mlody panie! To zbyt proste. Moglbys powiedziec bardzo wiele o mojej trabie. Mon dieu, czemuz tracisz okazje? Wypowiadajacy te slowa grzmiacy glos dotarl do nich z poczekalni. -... Na przyklad tak. Agresywnie. Panie, gdyby to byl moj nos, kazalbym go sobie odciac w tej chwili!... Byl to niewatpliwie glos Gordona... ale zmieniony. -...Przyjacielsko. Jak pijesz z takim nosem? Powinienes kazac zrobic dla niego specjalna szklanice... Will i Susan pobiegli korytarzem do wejscia do poczekalni. -... Opisowo. Oto skala, oto gora, oto przyladek!... Cameron, trzymajacy w reku blyszczaca szpade, tanczyl w pustej poczekalni, zdumiewajaco zrecznie fechtujac sie z niewidzialnym przeciwnikiem. Ubrany byl, jak na niego, niezwykle spokojnie i elegancko: ciemne spodnie, biala elegancka koszula, zwykle szelki, niebieski krawat. Granatowa bluza lezala na jednym z krzesel. -... Przyladek? Nie? Powiedz raczej: polwysep. Ciekawie. A coz to jest? Futeral na brzytwe, czy raczej teka? Rozbawieni, ale jeszcze bardziej zdumieni zarowno zrecznoscia, z jaka Gordon wladal szpada, jak i talentem, z jakim wypowiadal swe kwestie, staneli przy scianie z zalozonymi rekami i obserwowali, co bedzie dalej. -... Uprzejmie. Ach, kochasz ptaszki az tak, ze kiedy przybywaja, by ci zaspiewac, oferujesz im galaz, na ktorej moga usiasc? Cameron zauwazyl ich dopiero teraz. Opuscil szpade, ale patrzyl na nich z gory, wyniosle. -Cyrano! - spytal Will. -Bardzo dobrze, maly. - W jego glosie znow pojawil sie szkocki akcent, wyrazniejszy niz zazwyczaj. - Mozesz mi wierzyc albo nie, ale zdobylem role Cyrana de Bergerac. Wystawi go nasz miejscowy teatr. -Cudownie, Gordon! - ucieszyla sie Susan. - Cyrano de Bergerac to piekna sztuka! -Jasne, gratuluje. - W glosie Willa nie bylo az takiego entuzjazmu. - Talentu i zrecznosci z pewnoscia ci nie brakuje. Ale czy Cyrano nie byl przypadkiem... no, wiesz... -Chudy? - Glos Camerona zmienil sie w jednej chwili: znikl Richard Burns, pojawil sie Olivier. - Ach, sir, jestem wielkim aktorem. Moge grac Anglika. Moge grac Francuza, bonjour, mademoiselle et monsieur. Moge grac Niemca: "Ja tylko wykonywalem rozkazy". Moge grac konfederata: "Kochanie, nic mnie to nie obchodzi". Wiec, na Boga, moge tez zagrac CHUDEGO! Zmienial glos za kazdym razem, bezblednie dobierajac wymowe. Will przypomnial sobie, jak czesto jego przyjaciel rzadzil na przyjeciach, opowiadajac dowcipy wymagajace nie tylko modulowania glosu, ale tez zmian fizjonomii. Byl w tym dobry, bardzo dobry. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 162 -Jednego jestem pewien - powiedzial z przekonaniem. - Jesli ktokolwiek potrafi zagrac stupietnastokilogramowego Cyrana, to z pewnoscia ty.Usmiechnal sie, poklepal Gordona po plecach... ale cos zaczelo go niepokoic. Kiedy w szpitalu odtwarzal czynnosci z tego feralnego dnia, probujac odkryc, kto nasycil fentanylem jego tenisowki, i usilowal powiazac go jako narkomana z seryjnymi zabojstwami, zastanawial sie nad kandydatura Camerona po prostu dlatego, ze on caly czas krecil sie w poblizu. Ale teraz na miejsce trafil kolejny fragment ukladanki: buty. Przyjaciel mogl bez problemu otworzyc jego szafke; klucz do niej Will nosil razem z kluczykami do samochodu. Gdyby chcial, bez najmniejszego problemu moglby sporzadzic duplikat. Przeciez w ciagu ostatnich kilku tygodni pozyczal od niego samochod z pewnoscia raz, moze nawet dwa razy? Do tej pory nie myslal o tej mozliwosci na serio, poniewaz mimo elektronicznej obrobki glosu latwo bylo rozpoznac, ze morderca nie ma akcentu. Zadnego akcentu, nie mowiac juz o ciezkim szkockim. Wiec to w zaden sposob nie mogl byc Gordon. Will bylby sklonny postawic na to caly swoj majatek... az do dzis. Mozliwosc, metoda - te juz znal. Pozostawala tylko kwestia motywu. Susan przerwala mu rozmyslania. -Powinnismy jechac - powiedziala. - Za godzine musze magicznym sposobem zlikwidowac zylaki. Hej, Cyrano! Kolana ugiete, glowa wyzej, czubek w gore. -Od kiedy interesuje cie moj czubek? -Idziemy, Will. To Cyrano Swinia. Will wykonal salut wyimaginowana szpada, po czym zgrabnym ruchem wbil ja w wydatny brzuszek doktora Camerona. -Pamietaj, czubek w gore - pozegnal go. Po drodze do Centrum Walki z Rakiem Excelsius Health Susan zmusila Willa do zakonczenia opowiesci o zdarzeniach z wczorajszego dnia, przede wszystkim o niepokojacej informacji od Patty. -Jesli ty sie martwisz, to i ja sie martwie - powiedziala - chociaz moim zdaniem to bardzo odpowiedzialna mloda kobieta, ktora doskonale potrafi sie o siebie troszczyc. Jesli jeszcze nie zadzwonila, to dlatego, ze pewnie ciagle trwa jakas operacja, w ktorej bierze udzial. -Chcialbym, zebys miala racje, i dziekuje, ze mnie wysluchalas. -Hej, zawsze bylam calym sercem po stronie mlodych kochankow. To tak jak w piosence Bossa: "Chce umrzec z toba, Wendy, dzis na ulicy. Niech polaczy nas wieczny pocalunek". -Bom to Run. -Wlasnie. -Wiec jednak Springsteen przemowil nawet do ciebie? -Niech sie tylko Yo-Yo o tym nie dowie. Parking oddzialu mammograficznego Excelsius Health byl prawie pusty. -Jak to rozegramy? - spytala Susan. -Jak? Ostroznie. Bardzo ostroznie. Jesli facet w ogole jest normalny, to ta jego normalnosc wisi na wlosku. Wiem, ze sprawe daloby sie zalatwic w miare gladko, gdybys to ty z nim porozmawiala, ale prawde mowiac, mam z Newcomberem niezalatwiony biznes i chce spotkac sie z nim twarza w twarz. Nie wyszedlem z jego gabinetu chetnie, powiedzialem mu nawet pare slow, mimo ze trzymal rewolwer. Nie mam zadnych watpliwosci, ze facet strasznie sie czegos boi. Wrzeszczal na mnie jak jakis cholerny upior. Kiedy pierwszy raz do niego zadzwonilem z prosba, by zmienil skierowanie z ciebie na mnie, cholernie sie wsciekl i teraz bylo podobnie, tylko jeszcze gorzej. Wprawdzie to ja bylem w gabinecie, to chyba jednak nie mnie sie bal. Probowalem go uspokoic, wytlumaczyc jakos, ze w niczym mu nie zagrazam. Opowiedzialem mu o Grace, o tym, jak o wlasnych silach wyrwala sie z rynsztoka. Blagalem, zeby sie ze mna skontaktowal, obiecywalem, ze jesli mi pozwoli, to mu pomoge w klopotach, ale on tylko denerwowal sie coraz Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 163 bardziej, i bardziej, az doprowadzil sie do takiego stanu, ze w kazdej chwili mogl pociagnac za spust.-I chcesz, zebym to ja pierwsza weszla do jego gabinetu? Will polozyl dlonie na ramionach Susan i obrocil jaku sobie. -Moze rzeczywiscie nie jest to najlepszy pomysl... - powiedzial z namyslem. -Nie, wszystko w porzadku - uspokoila go przyjaciolka. - Juz sie z nim kiedys spotkalam, mowilam ci o tym, pamietasz? A poza tym nikt nie zastrzeli kobiety o twarzy tak anielsko dobrej jak moja. Wejscie na oddzial znajdowalo sie po poludniowej stronie budynku. W poczekalni na krzeselkach siedzialy zaledwie dwie pacjentki pod piecdziesiatke i siwowlosa recepcjonistka, ta sama, ktora Will widzial podczas poprzedniej wizyty. -Doktor Davidson! - powiedziala na jego widok. - Milo znow pana zobaczyc. Will omal jej nie poprawil, ale w pore przypomnial sobie o falszywym nazwisku. Natychmiast zrewidowal swa poprzednia opinie o bystrosci tej kobiety. Susan zachowala kamienna twarz; blyskawicznie zrozumiala, o co chodzi. -To milo, ze pani mnie pamieta, pani... -Medeiros. Martha Medeiros. Staram sie zapamietywac nazwiska i twarze. To takie moje hobby. Sprobowala usmiechnac sie kokieteryjnie, ale drogi jej i kokieterii rozeszly sie jakies czterdziesci lat temu. -A to... -Wiem, wiem. Pani doktor Hollister. Sandra? -Susan. Pani jest niesamowita. Zdumiewajaca. Przeciez bylam tu z rok temu. -Dziekuje. Lubie zaskakiwac ludzi. -Jesli o mnie chodzi, doskonale sie pani udalo. -Pani Medeiros, chcielibysmy widziec sie z doktorem Newcomberem. -Czy on sie panstwa spodziewa? -Nie. Przyszlismy tylko po komplet mammogramow. -Ale... doktora nie ma. - Will i Susan wymienili zawiedzione spojrzenia. - W czwartki przychodzi dopiero o pierwszej. Ma wolny dzien, a wlasciwie pol dnia. Skieruje panstwa do doktor Debry Grossbaum, moze ona bedzie w stanie w czyms pomoc? Susan podeszla blizej i wreczyla recepcjonistce nakaz wydania mammogramow, poswiadczony notarialnie przez Jill Leary. -Potrzebujemy tylko zdjec. Moze pani cos w tej sprawie zrobic? -Moge sprobowac. Tylko ze nasza kopiarka sie zepsula. Bedziecie musieli obejrzec je na miejscu. Kolejne rozczarowanie. -Nie mozemy ich zabrac ze soba? Martha potrzasnela glowa. -To byloby wbrew naszej polityce. -Wie pani moze, kiedy naprawia kopiarke? -Nie mam pojecia. Doktor Grossbaum dzwonila w tej sprawie zaledwie przed chwila. Zaraz zadzwonie do Daphne, do archiwum. Zobaczymy, co da sie zrobic. Znalazla sygnature zdjec w bazie danych, wykrecila numer telefonu. Minelo piec minut, podczas ktorych, przytrzymujac sluchawke ramieniem, zarejestrowala dwie pacjentki. Wreszcie odlozyla ja na miejsce. Twarz miala powazna i malowalo sie na niej cos na ksztalt zdziwienia. -Pani Shemesh nie spodziewa sie, by kopiarke naprawiono wczesniej niz na jutro - oznajmila. - Na razie nikt nie wie nawet, co sie zepsulo. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 164 -Nie ma sprawy, obejrzymy zdjecia na miejscu. - Will wzruszyl ramionami. Zdenerwowala go ta sytuacja.-Z tym niestety takze mozemy miec problem. Pani Shemesh nie moze znalezc tych zdjec. Nie zabierano ich z archiwum, wiec zapewne zostaly blednie skatalogowane. Obiecala, ze jeszcze poszuka. -Nie korzystacie z komputerowego systemu archiwizacji? - spytala Susan. Recepcjonistka znow gdzies zadzwonila. Po rozmowie potrzasnela glowa. -Daphne twierdzi, ze od dawna mowi sie o wynajeciu firmy swiadczacej takie uslugi, ale niczego jeszcze w tej sprawie nie zrobiono. I ze jest to dosc drogie. -Pieniadze! W koncu zawsze chodzi o pieniadze - burknal pod nosem Will. -Pan cos mowil doktorze? -Nie nic. Jestesmy po prostu troche rozczarowani. -Dephne tez sie zdenerwowala. Prosila, zeby bardzo panstwa przeprosic. Obiecala, ze porzadnie przeszuka archiwum. Zaczekacie panstwo czy wolicie, zebym zadzwonila, kiedy mammogramy sie znajda. Will spojrzal na Susan i przeprosil ja skinieniem glowy. Z wyrazu jej twarzy odczytal, ze probuje odgadnac, czy znikniecie mammogramow Grace Davis to cos wiecej niz urzedniczy blad i przypadek. On takze zadawal sobie to pytanie. Niemal slyszal, jak jego przyjaciolka mysli: Co sie tu do diabla dzieje? Zapisal na kartce numer telefonu szpitala i zawahal sie; przeciez telefonistka od razu i zgodnie z prawda odpowie, ze nie zna zadnego doktora Davidsona. Zamazal go, zastapil numerem domowym. Na wszelki wypadek, poniewaz nie spodziewal sie telefonu od pani Marthy Medeiros; skoro zdjecia Grace Davis zginely, to z pewnoscia na dobre. Przekazal jej kartke. Wahal sie przez chwile. Czekal na cud: moze zaraz odezwie sie dzwonek telefonu i archiwistka przekaze im jednak dobra wiadomosc? -Nie powinnismy przychodzic niezapowiedziani - przerwal niezrecznie milczenie. -Przekaze doktorowi, ze chcieliscie panstwo sie z nim spotkac. A moze wolicie zadzwonic? Albo przyjechac jeszcze raz po poludniu? -Z pewnoscia cos wymyslimy - odparla szybko Susan. - Ale rzeczywiscie prosimy pania o przekazanie mu notatki o naszej wizycie i poinformowanie archiwistki, ze bedziemy jej bardzo wdzieczni, jesli zrobi wszystko, by jak najszybciej znalezc te mammogramy. -Alez oczywiscie. - Martha wyszla zza lady recepcji, by wreczyc formularze jednej z nowo przybylych pacjentek. Spojrzala w okno i znieruchomiala. - To jednak dziwne - powiedziala cicho. -Co takiego? -Samochod doktora Newcombera stoi na parkingu; to ten srebrny sportowy lewus, o tam. Jest z niego bardzo dumny. Moze sie popsul i ktos z pracownikow odwiozl go do domu? Nie zauwazylam go, kiedy o wpol do osmej przyjechalam do pracy, ale pewnie dlatego, ze maz podwiozl mnie pod glowne wejscie. Z pewnoscia stoi tu od wczoraj. Kiedy podjezdzali, Will natychmiast zauwazyl ten przepiekny, drogi sportowy woz. -Te samochody sie nie psuja. Moze doktor przyjechal wczesniej od pani i do tej pory nie wychodzil z gabinetu? -Nie sadze. -Moglibysmy sprawdzic? -Ja... coz... chyba tak. Juz dzwonie. Telefon w gabinecie Newcombera nie odpowiadal. Will doskonale pamietal blysk strachu w oczach malego, tegiego, tak dziwnie sie zachowujacego radiologa, drzenie jego dloni, policzki nabiegle krwia. -Moim zdaniem powinnismy sprawdzic gabinet. - Machnal reka w kierunku korytarza. - Susan, to mi sie bardzo nie podoba! Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 165 Zdziwiona i zdezorientowana Martha wahala sie przez chwile, ale w koncu siegnela po klucze.Ponad trzy metry od gabinetu Will poznal, ze cos sie zmienilo. Poczul doskonale znana po niemal dwoch dekadach pracy w szpitalu won: odchodow, uryny, krwi, potu. Probowal zatrzymac Marthe Medeiros, ale pielegniarka zdazyla przekrecic klamke. Weszla do gabinetu i cofnela sie natychmiast, dlawiac sie i zaslaniajac usta dlonia. Kwasny odor zastarzalej smierci wypelnial powietrze. Maly, tlusty radiolog siedzial wyprostowany w fotelu z wysokim oparciem. W tej pozycji utrzymywala go tasma samoprzylepna, ktora okrecono mu szyje. Taka sama tasma przywiazano mu ramiona do oparc fotela. Koszule mial rozerwana, na obnizonej bialej bezwlosej piersi, na ktorej widac bylo kilka ciemnych, niewielkich okraglych plam. Nawet z daleka Will rozpoznal je natychmiast: rany po oparzeniach. Siwa peruczka radiologa, w jednym miejscu nadal przyklejona tasma do lsniacej lysiny, opadla mu na lewe oko. Jego szarozielone oczy blyszczaly niczym oczy wypchanego zwierzecia, martwo odbitym swiatlem. Pasma brazowej, zaschnietej krwi ciagnely sie od brutalnie zlamanego nosa, przez kaciki ust az na brode. Pod Martha ugiely sie nogi. Will chwycil ja i delikatnie posadzil na podlodze. Pozostal na miejscu, podczas gdy Susan podbiegla do biurka. Im mniej ludzi wejdzie do gabinetu przed przyjazdem policji, tym lepiej, a na pomoc medyczna dla Newcombera bylo zdecydowanie za pozno. Susan nawet nie sprawdzala, czy radiolog jeszcze zyje. -Nie ma zadnych widocznych smiertelnych ran lub obrazen - powiedziala. -Zawal? -Moze? Will, to sa slady poparzen pradem. -Chyba go potraktowano elektrycznym pastuchem. Bardzo mozliwe, ze zmarl wskutek tortur. -Jezu! Siedzaca na podlodze, oparta plecami o sciane recepcjonistka probowala cos powiedziec, ale mogla tylko zalosnie jeczec. -Spokojnie, pani Medeiros - uspokoil ja Will. - Za chwilke sie pania zajmiemy. Dzwonie na pogotowie. -Poczekaj. Popatrz na to. Will najpierw sprawdzil, czy Martha jest bezpieczna, a dopiero potem podszedl do biurka. Na uchwytach do piora i olowka recznie wykonanego ze skory zestawu biurowego dostrzegl dwa prostokatne biale kawalki kartonu wielkosci karty katalogowej. Na jednej starannie wypisano drukowana litere "C", na drugiej "M". Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 166 Rozdzial 28Centrum Walki z Rakiem Excelsius Health zbudowano na zadrzewionej, pieknej dzialce, polozonej na terenie osiedla sypialni Moorland, piec kilometrow na zachod od Fredrickston. Po niespelna pieciu minutach od telefonu Willa podjechal pierwszy z dziewieciu policyjnych radiowozow, nalezacych do trzech roznych formacji policyjnych. Klinike otoczono i odcieto od swiata, umowionych pacjentow poproszono o przelozenie wizyt. Siedzacy samotnie w kacie gabinetu rentgenowskiego Will czekal, az siwiejacy, brzuchaty policjant z Moorland skonczy przesluchanie Susan. Gliniarz przywolal go gestem. Podchodzac do niego, zamienil kilka slow z przyjaciolka. -Kolejny nudny dzien w biurze - szepnal. -Biedaczysko. A te dwie litery... myslisz, ze to ten sam morderca, ktory zabil te szychy z kas chorych? -Juz nie wiem, co myslec. Newcomber to przeciez nikomu blizej nieznany radiolog, a nie wielka szycha, jego zabojca dzialal zupelnie inaczej niz ten seryjny morderca. Ale te litery? Z pewnoscia sugeruja, z kim mamy do czynienia. -Nadal przypuszczasz, ze mamy do czynienia z wiecej niz jednym morderca? -Tak. Trudno mi uwierzyc, ze Newcomber dal sie tak skrepowac jednej osobie. Moim zdaniem przynajmniej sprobowalby oporu. Gabinet wyglada dokladnie tak, jak podczas mojej pierwszej wizyty. Otworzylem szuflade i na wlasne oczy widzialas, ze rewolwer byl tam, gdzie mowilem. Biedak nawet nie probowal walczyc. -Nie wiem jak ty - westchnela Susan - ale takie rzeczy znosze lepiej w szpitalu niz w rzeczywistym swiecie. -Doskonale cie rozumiem, bo mnie tez to dotyczy. Wiec myslisz, ze to byl atak serca? -Najpierw tortury, potem serce. Nie widze zadnej rany, ktora mozna by uznac za smiertelna. Ciekawe, czy zyl wystarczajaco dlugo, by powiedziec im to, co chcieli wiedziec? -Byc moze niczego nie chcieli sie dowiedziec? Byc moze robili to po prostu dla zabawy? -Brrr..., okropne. - Susan zadrzala. Wlozyla plaszcz, sciagnela pasek. - No coz, musze wracac do szpitala. Po tej naszej drobnej przygodzie jakos nie mam ochoty operowac, ale moja biedna gnebiona zylakami pacjentka juz jest na miejscu i mozesz wierzyc lub nie, sala operacyjna czeka tylko na mnie. -Pokaz im, co potrafisz - powiedzial Will, a w jego glosie zabrzmiala tesknota. -Posluchaj, moj drogi. Nim sie zorientujesz, sam wrocisz na sale operacyjna i znow bedziesz nadwerezal wlasne zdrowie i nerwy. -Mam nadzieje. -Wszyscy staramy sie, zeby nastapilo to jak najszybciej. Wszyscy minus jeden, pomyslal Will, a glosno powiedzial: -Dzieki. Jak myslisz, co powinnismy teraz zrobic w sprawie zaginionych mammogramow Grace? -W gruncie rzeczy nie wiem. Nie jestem nawet pewna, czy cos mozemy zrobic. Porozmawiamy pozniej, dobrze? -Oczywiscie. I jeszcze raz dziekuje ci, ze ze mna przyszlas, Suze. -Mam nadzieje, ze zrozumiesz mnie, jesli nastepnym razem zechce sie wylgac. -Nastepnym razem nie bede cie nawet prosil. Susan skinela glowa w strone okna. -Wyglada na to, ze jest juz moja taksowka. -Jestem ci winien przysluge. -Wiecej niz jedna. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 167 Susan ruszyla w kierunku drzwi; nad jej ramieniem Will widzial tegiego policjanta rozmawiajacego z nowo przybylym kanciastym mezczyzna ubranym w porzadnie wyprasowany, ciemny plaszcz. Chwile pozniej mezczyzna ten podszedl do niego szybkim krokiem.-Doktorze Grant, jestem detektyw Court z policji stanowej. Prosze tu na mnie zaczekac. Zaraz porozmawiamy. Court! Szef Patty. On przeciez musi wiedziec, co sie z nia stalo! Will czekal pietnascie minut. W gabinecie pojawila sie ekipa kryminalistyczna. Zaraz po nich przyjechala karetka po Marthe Medeiros, ktora popadla niemal w katatonie. Pamietal wyraz dumy na jej twarzy, gdy popisywala sie wspaniala pamiecia do twarzy i nazwisk. Przelotnie zastanowil sie, czy mordercy mysla, chocby przez chwile, o bliskich ofiar: partnerach, przyjaciolach, dzieciach, pracownikach. Uznal, ze to glupie pytanie. -No i co, Grant? Kolejne morderstwo, a ty znow jestes na miejscu? Court, niezauwazony, podszedl do niego z lewej strony. Zatrzymal sie i patrzyl na niego z gory szarymi, przenikliwymi oczami. -Ano jestem - przytaknal slodko Will. Policjant narzucil ton rozmowy, a on nie widzial powodu, by sie do niego dostosowac. Court podsunal sobie krzeslo i usiadl naprzeciw niego tak blisko, ze ich kolana prawie sie stykaly. -Potrafi pan rzucic choc odrobine swiatla na to niezwykle morderstwo? - spytal. -Widzialem te dwie litery, jesli o to panu chodzi. -I mysli pan, ze odpowiedzialnoscia za nie mozna obciazyc panskiego telefonicznego przyjaciela? -Wydaje mi sie to calkiem logicznym wnioskiem. -Jak na kogos, kto zacpal i stracil przez to uprawnienia lekarza, jest pan cholernie zadowolonym z siebie sukinsynem. Doskonale rozumiem, dlaczego Brasco panu nie wierzy. -Jest mi calkowicie obojetne, co mysli o mnie Brasco... a jesli juz przy tym jestesmy, dotyczy to takze pana. Gdzie jest detektyw Moriarity? -Gdzie pan byl wczoraj o dziewiatej? -Jaki ma to zwiazek z czymkolwiek? -Bedzie pan odpowiadal na moje pytania czy chce pan sprawdzic, do jakiego stopnia moge obrzydzic panu zycie? -Gdzie Moriarity? -Daje ci piec sekund na odpowiedz, Grant. Potem odchodze... a jesli odejde, zostaniesz aresztowany przed opuszczeniem budynku. Wiec jeszcze raz: gdzie byles wczoraj wieczorem? Nim uplynely trzy z zapowiedzianych pieciu minut, podbiegl do nich mlodziutki policjant mundurowy o twarzy poznaczonej tradzikiem. -Poruczniku Court, mam wiadomosci z posterunku - zameldowal zdyszanym z podniecenia glosem. - Ofiara byla notowana. Dziesiec lat temu. Napastowanie nieletniego chlopca. W Fort Worth, w Teksasie. Spojrzenie Courta zamroziloby wyplywajaca z wulkanu lawe. -Wynos sie do domu, gowniarzu. Ale juz! Jestes zawieszony. -Ale... -Wynos sie, powiedzialem. Powiedz swojemu przelozonemu, ze porozmawiam z nim pozniej. Siadz gdzies w kacie i zastanow sie, co zrobiles. Will przygladal sie zalamanemu policjantowi, ktory szedl powoli w strone drzwi. Chlopak chyba nadal nie wiedzial, jaki blad popelnil. -Ostro go pan obsztorcowal - zauwazyl. -Nalezalo mu sie za rozmowe w obecnosci swiadka. To... i wiecej. Uwazaj, jestes nastepny na liscie, wiec lepiej ze mna nie zartuj. Na wypadek gdybys nie zauwazyl, informuje, ze jestem dzis w parszywym humorze. Wiec gdzie byles wczoraj wieczorem? Will westchnal. To nie byla dobra pora na wszczynanie wojny z tym facetem. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 168 -Z Augie Micellim.-"Prawnikiem lekarzy"? -Tak. Co z nia? -Cala noc? -Od osmej wieczorem do rana. -Jesli lzesz, upieke cie na ruszcie. -Byly z nami jeszcze cztery osoby. Nawet piac. Zeznaja pod przysiega, ze bylem z nimi. A teraz prosza mi powiedziec, gdzie jest detektyw Moriarity. -W twoim szpitalu. Gdybys nie wylecial z roboty, narkomanie, to juz bys wiedzial. Postrzelona... spadla... Camp Sunshine... skrzep krwi w mozgu... operowana... intensywna opieka medyczna... - Do Willa docieraly tylko oderwane slowa z relacji porucznika. Straszne slowa. -Musza stad wyjsc. -Zostaniesz, poki z toba nie skoncza, Grant. -Przez caly czas bylem z doktor Hollister, a ona zlozyla juz zeznania. Wychodze. -Sluchaj, wiemy wszystko o tym, jak sie zabawiales z sierzant Moriarity. Will omal sie na niego nie rzucil. -Oboje jestesmy dorosli - syknal przez zacisniete zeby. -Oboje jestescie popaprani, to znacznie lepsze okreslenie. Moriarity jest w spiaczce, Grant. Pospiech nic ci nie da. -Rozmowa z toba tez, Court - warknal Will i nim policjant zdazyl zareagowac, wybiegl z gabinetu. -Wracaj! - ryknal gliniarz. - Niech cie diabli, Grant! To sprawa o morderstwo! Will biegl, na pol spodziewajac sie, ze lada chwila uslyszy za plecami huk strzalu. Wybiegl na parking, wskoczyl do jeepa. -Wiedzialem - powiedzial glosno. - Wiedzialem, ze stalo sie jej cos zlego. Zawrocil ciasnym lukiem, przyspieszyl z piskiem opon i wyjechal z parkingu. Chwile pozniej pomiedzy dwoma nieruchomymi samochodami pojawil sie niebieski, nierzucajacy sie w oczy mercury. Ruszyl za nim, zachowujac profesjonalny dystans. Parking szpitala ogolnego w Fredrickston byl jak zwykle wypelniony do ostatniego miejsca, w tym dwa rzedy zarezerwowane dla lekarzy. Will znalazl miejsce dopiero na ulicy, przecznice dalej. Do szpitala wszedl glownym wejsciem. Wpatrzony w podloge, blyskawicznie wmieszal sie w tlum, szerokim lukiem omijajac stojacego przy drzwiach samotnego ochroniarza. Mimo ze znalazla sie jego torba, a w torbie tenisowki, nie wydawalo sie, by Sid Silverman pozwolil mu legalnie poruszac sie po szpitalu... jesli nie zostanie do tego zmuszony. Jak Brasco, Court i wielu innych Silverman szybciej wyrobil sobie o nim opinie, niz byl sklonny z niej zrezygnowac. Nawet gdyby czerwone tenisowki okazaly sie nasycone fentanylem w ilosci wystarczajacej, by slon sie zacpal - a tego wlasnie spodziewali sie Will i Micelli - bylo wlasciwie pewne, ze wielu nie przestanie go krytykowac w przekonaniu, ze skoro zostal ukarany, to musial zrobic cos zlego. Spieszac na oddzial intensywnej opieki medycznej, myslal o wiezniach, ktorzy w tak wielu stanach czekali na wykonanie wyroku smierci, a przeciez wiedzieli, ze sa niewinni. Will wszedl na oddzial i od razu zobaczyl tlumek zgromadzony przy sali numer 1. Najpierw pomyslal, ze ogloszono zagrozenie zycia, ale nikt sie nie spieszyl, ludzie nie biegali w kolko, wiec chodzilo o cos innego. Kiedy zrobil jeszcze kilka krokow i zajrzal do srodka, przy lozku dostrzegl Petera Ng, wiecznie przygarbionego neurochirurga, od wielu lat czlonka Stowarzyszenia Hipokratesa, choc nigdy szczegolnie aktywnego. -Na jedynce lezy detektyw Moriarity? - spytal najblizsza pielegniarke. -Tak... ale, doktorze Grant, mamy instrukcje... Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 169 -Zakaz wstepu do szpitala zniesiono. Poza tym to krewna. Nie czekajac na odpowiedz, minal sploszona dziewczyne i szybkim krokiem wszedl na sale o szklanych scianach. Ng, obserwowany przez dwie pielegniarki, stazystow i kilku studentow medycyny, badal przez oftalmoskop tetnice, zyly i nerwy oczu Patty.Po lewej stronie lozka, na podswietlonej ramce, wisialy dwa zdjecia: jedno z zestawem skanow CT, drugie z przedoperacyjnym, bocznym zdjeciem czaszki Patty. Nawet z odleglosci trzech metrow Will widzial pekniecie czaszki, poszarpane, niemal dziesieciocentymetrowe, ciemne na tle bialej kosci. Tomografie zrobiono przed operacja, poniewaz pod peknieciem widac bylo zbierajaca sie w duzych ilosciach krew. Will nie chcial sie wpychac do pierwszego szeregu; cala scene obserwowal nad ramieniem jednego ze studentow. Skulony nad Patty doktor Ng zaslanial ja, niemniej zdolal dostrzec, ze dziewczyna lezy nieruchomo i ze do jej gardla wprowadzono rurke, przez ktora maszyna tloczyla powietrze do pluc. Wygladala zupelnie jak on, kiedy ogladal sam siebie w sennym koszmarze. -Szukam zatarcia krawedzi tarczy nerwu wzrokowego - tlumaczyl Ng, a takze sprawdzam, czy nie zaniklo lekkie tetnienie zyl, nie tetnic, ale zyl. Gdybym stwierdzil te objawy, mogloby to oznaczac, ze cisnienie srodczaszkowe rosnie, a to z kolei oznaczaloby obrzek mozgu. W tej chwili nie widze zadnych niepokojacych zmian, ale na wszelki wypadek utrzymamy sterydoterapie. Jesli przez najblizsze cztery godziny stan pozostanie stabilny, usuniemy rurke intubacyjna. Co sie stanie dalej, bedzie zalezalo wylacznie od czasu trwania spiaczki. Ng wydal kilka polecen korygujacych terapie, ktore jego rezydent zanotowal z najwieksza starannoscia. Nastepnie odszedl od lozka i dopiero wowczas dostrzegl Willa. Z jego twarzy latwo bylo wyczytac, ze w ich zazwyczaj serdecznych stosunkach nic sie nie zmienilo. -Masz minutke, Peter? -Jasne. Wychodzcie wszyscy. Spotkamy sie w holu. - Czekajac, az wyjdzie jego grupa, powiedzial: - Jezu, jak dobrze cie widziec. Trzymasz sie jakos? - spytal z autentyczna troska w glosie. Will przygladal sie Patty; teraz lepiej widzial, jak powaznie zostala ranna. Cala jedna strone twarzy miala spuchnieta. W niczym nie przypominala kobiety, z ktora spedzil upojna noc. -Nic mi nie jest - powiedzial beznamietnie. - Jesli chodzi o narkotyki, to ktos mnie wystawil. Nadal nie wiem kto i dlaczego, ale zamierzam sie dowiedziec. Przeszedlem pieklo, ale teraz widze juz swiatelko w tunelu. -Milo mi to slyszec. Znasz pacjentke? -To moja dobra przyjaciolka. -No coz, wszystko powinno byc w porzadku, ale jedna rzecz mnie martwi. Nie rozumiem, dlaczego do tej pory sie nie obudzila. Ng opisal mu rany i okolicznosci, w jakich zostala ranna, ale nie potrafil powiedziec, dlaczego pojechala do Camp Sunshine i ktoremu policjantowi uratowala zycie. Will pozalowal, ze nie wysluchal Courta dokladniej. -Widzisz pekniecie - mowil Ng. - W jego wyniku przerwana zostala tetnica srodkowa oponowa. Na tomogramach widac, jakie mielismy szczescie, ze byl to krwotok nadtwardowkowy, a nie podtwardowkowy. Will doskonale zdawal sobie sprawe z tego, ze "szczescie" nie bylo w tym wypadku wlasciwym slowem. Nie wystarczajaco dobitnym. Skutki krwotoku pomiedzy czaszka a opona twarda, ochronna blona oslaniajaca mozg, byly znacznie lagodniejsze, niz gdyby krew gromadzila sie pod opona twarda, miedzy nia a samym mozgiem. -Ale nie masz pojecia, dlaczego sie nie obudzila? -Z tego, co wiem, spadla z balkonu, z wysokosci okolo czterech metrow. Podczas upadku uderzyla glowa w kamien. Na nia spadl mezczyzna. Nie widze zadnych uszkodzen mozgu, ale wstrzasnienia mozgu po takim uderzeniu to wystarczajacy powod do spiaczki. Wiec nie, nie jestem Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 170 szczegolnie zdziwiony tym, ze sie nie obudzila. - Ng dostrzegl malujaca sie na twarzy Willa troske i dodal szybko: - Sluchaj, krwawienie jest zewnatrzoponowe, nie wewnatrzoponowe. Nie widze zadnych powaznych uszkodzen mozgu. Obudzi sie, nie ma obaw. Wyjdzie z tego zupelnie zdrowa.-Ciesze sie, ze jestes jej lekarzem, Peter - powiedzial Will. Ng mocno potrzasnal jego reka. -A ja sie ciesze, ze jestes jej przyjacielem. Przez dwadziescia minut Will siedzial w slabo oswietlonym pokoiku, sluchajac cichego, rytmicznego, uspokajajacego szumu wentylatora, rownomiernego pikania monitora pracy serca i cichego, dalekiego szmeru pompy: niegdys dzwiekow z jego swiata, dzis ody do beznadziejnosci. Po prawej lezala kobieta, ktora przypadla mu do serca jak zadna inna od wielu lat. Jesli kiedykolwiek uda sie im wyjsc z tego bagna - ona sie obudzi, on znajdzie sposob, by wrocic do uprawiania medycyny - zupelnie inaczej ustawi sobie priorytety. Najwazniejsze beda dzieci, potem Patty, a potem moze cwiczenia. Musi zaczac cwiczyc, zeby utrzymac forme. Oczywiscie nie zamierzal rezygnowac z pracy w stowarzyszeniu, ale nie bedzie az tak harowal. Kasy chorych trzeba powstrzymac, nie znaczy to jednak, ze ma je powstrzymywac sam jeden. Jesli blizniaki zechca mu towarzyszyc w Open Hearth, bedzie od czasu do czasu pracowal jako wolontariusz, ale nie mial juz ochoty tyrac po osiemdziesiat godzin tygodniowo po to tylko, zeby starczylo mu do pierwszego. Dosc tego, dosc ciaglego przemeczenia, koniec... nawet gdyby w konsekwencji Maxine zdecydowala sie spuscic ze smyczy swe prawnicze psy. Nigdy wiecej nie bedzie mowil "tak", tylko dlatego ze do tej pory nie nauczyl sie mowic "nie". Przez wiele lat, od czasu gdy zaczelo sie rozpadac jego malzenstwo, to, co robil, calkowicie przyslonilo to, kim byl. Nie zyczylby koszmaru zawieszenia zadnemu lekarzowi, ale w jego przypadku pod jednym wzgledem zawieszenie okazalo sie blogoslawienstwem. Cudowny paradoks: byl gotow, naprawde gotow powrocic do zawodu chirurga, poniewaz nie musial powrocic do zawodu chirurga. Wyciagnal reke, polozyl dlon na dloni Patty. Monitor przy lozku wskazywal, ze serce bije regularnie, niemniej ujal jej przegub i sprawdzil puls. Rowny i mocny. -Cos sie zmienilo, doktorze? Meski glos, ktory rozlegl sie od progu, smiertelnie wystraszyl Willa. Cofnal reke jak oparzony, odwrocil sie blyskawicznie. Choc wczesniej nigdy nie spotkal tego mezczyzny, od razu rozpoznal w nim Tommy'ego Moriarity. Ojciec Patty stal sztywno, z opuszczonymi rekami. Nawet w mroku mozna bylo dostrzec, ze ma oczy Patty, bardzo podobne usta i ksztalt twarzy. Ubrany byl w dzinsy i kraciasta flanelowa koszule, w jednej rece trzymal cienka ksiazke. -Stan jest stabilny - wykrztusil Will. -To dobrze. -Pan chyba wie, kim jestem? -A pan wie, kim ja jestem, prawda? Dwaj mezczyzni niezrecznie podali sobie rece. Moriarity stanal po drugiej stronie lozka. -Potrzebuje tej rurki? - spytal. -Przed chwila wyszedl stad doktor Ng, jej chirurg. Wiem od niego, ze jesli stan Patty nie pogorszy sie w ciagu kilku nastepnych godzin, rurka zostanie usunieta. W tej chwili oddycha juz sama, a rurka moze uszkodzic jej tchawice, jesli pozostanie zbyt dlugo. -Odniosla rany, ratujac zycie kolegi. Policjanta. -Mowiono mi o tym, ale nie wiem, kim byl ten policjant. -Wayne Brasco. Prowadzil po niej sprawe seryjnego mordercy dyrektorow kas chorych. Will jeknal... ale tylko w duchu. -A jemu nic sie nie stalo? -Kilka zadrapan. Cholera! -Wie pan, co sie wlasciwie stalo? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 171 -Chyba nikt nie wie. Wyglada na to, ze Brasco wymyslil sobie jakas cwana operacje, dzieki ktorej mial zamiar zlapac tego morderce. Patty pojawila sie na miejscu, choc nikt jej nie zapraszal. Tlumaczyla na prawo i lewo, ze policja jest na falszywym tropie, ze to pulapka. Wreszcie rzucila sie na Brasco i wtedy padl strzal. Kula otarla jej sie o skron. Spadli z pierwszego pietra. Uderzyla glowa w kamien.-Kula mogla ja najwyzej oszolomic - wyjasnil Will. - Uderzenie o kamien okazalo sie znacznie grozniejsze. -Ale obudzi sie, prawda? Will przeniosl wzrok z nieruchomego ciala Patty na jej ojca, szorstkiego, zachowujacego sie niczym zolnierz, ktory teraz sprawial wrazenie kruchego i przerazonego. Niemniej nie zaslugiwal na zdawkowa pocieche. -Biorac pod uwage rodzaj obrazen i miejsce, w ktorym nastapil krwotok, moze obudzic sie lada chwila. Ale w przypadku ran glowy bardzo trudno jest powiedziec cokolwiek pewnego. Poki sie nie ocknie, mamy wszelkie powody do obaw. -Dziekuje, ze byl pan ze mna szczery. - Moriarity przetarl zmeczone oczy. Wyciagnal reke, w ktorej trzymal cienka, podarta ksiazeczke. - To jedna z jej ulubionych ksiazek. Czytala ja juz jako nastolatka. Wiersze Emily Dickinson. Pomyslalem sobie, ze moglbym poczytac jej na glos. -To wspanialy pomysl! W przypadku pacjentow nieprzytomnych nigdy nie mamy calkowitej pewnosci, ktore zmysly funkcjonuja. -Chcialem, zeby byla nauczycielka, moze nawet prawniczka... -Jest dobra policjantka. -Wiem. To dlaczego, do diabla, nigdy jej tego nie powiedziales? - chcial krzyknac Will, ale powstrzymal sie w ostatniej chwili. Wstal. -Jest pan jej bohaterem - powiedzial. -Z tego, co slyszalem, pan tez. -Nie wiem, czy to cos dla pana znaczy, ale ona wie, ze nie zrobilem nic zlego. -Powiedziala mi. Dla mnie jest pan niewinny, poki nie udowodnia panu winy. Ale niech pan wyswiadczy sobie przysluge, doktorku, i nigdy, ale to nigdy jej nie skrzywdzi. I znow Will musial powstrzymac instynktowna, gwaltowna reakcje. Ojcowie chronia corki. Takie to proste... a przynajmniej powinno byc takie proste. -Ma pan moj numer telefonu - odparl. - Jesli bedzie pan mial jakies pytania dotyczace kwestii medycznych... albo w ogole pytania... niech pan dzwoni o kazdej porze dnia i nocy. Tylko prosze pamietac, ze panscy ludzie podsluchuja moje rozmowy. Will zwalczyl ochote na krotkie spotkanie z Sidem Silvermanem, choc bardzo chcial wiedziec, czy badania laboratoryjne przyniosly juz jakies rezultaty. Wrocil do swego jeepa i bladym, chmurnym, chlodnym wczesnym popoludniem wrocil do domu. U Micellego na twardej kanapie przespal te pare godzin, budzac sie raz za razem, wiec wlasciwie nie wypoczal, a poprzedzajacy te noc pelen dziwnych wydarzen dzien wystawial mu teraz rachunek. Marzyl tylko o godzinie, dwoch blogiego snu we wlasnym lozku i wlasnej poscieli, a potem o prysznicu, czystym ubraniu i powrocie na sale intensywnej opieki medycznej. Patty ostrzegla go bardzo wyraznie; nie mogl sie nie zastanawiac, czy nadal grozi mu niebezpieczenstwo, czy moze wydarzenia z Camp Sunshine w jakis sposob zmienily sytuacje. Na razie w jego myslach dominowal obraz groteskowych zwlok Charlesa Newcombera. Czy smierc radiologa miala cos wspolnego z jego homoseksualizmem i pedofilia? Czy moze raczej zwiazana jest ze zdjeciami Grace Davis? Biorac pod uwage, ze na zestaw biurowy Newcombera nabito kartoniki z literami, tylko jedno wyjasnienie mialo choc odrobine sensu: w jakis sposob Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 172 rzucil sie on w oczy zabojcom dyrektorow kas chorych. Ale biorac pod uwage ich motywy i metody, Will nie uznal tego wyjasnienia za wystarczajace.Osiedle Wolf Hollow wygladalo uroczo i spokojnie jak zawsze. Nim Will sie tu wprowadzal, przy wjezdzie stala mala, biala budka straznika, ale mieszkancy przeglosowali rezygnacje z ochrony ze wzgledu na koszty, postanowiono takze nie instalowac zadnych alarmow elektronicznych. Will powoli przejechal obok swego mieszkania, przygladajac sie okolicy; sprawdzal, czy nie dzieje sie nic niezwyklego. Nic nie dostrzegl, a nie mial najmniejszej ochoty spedzac kolejnej nocy u Micellego na twardej kanapie. Zaparkowal na wyznaczonym dla niego miejscu i z przyjemnoscia wszedl do wlasnego mieszkania. Najpierw wylaczyl alarm (kodem byla data urodzenia blizniakow), nastepnie podszedl do skrzynki pocztowej w drzwiach frontowych. Ciagle spodziewal sie klopotow. Notatka lezala na stosie rachunkow i reklam, zamknieta w zwyklej, niczym sie niewyrozniajacej bialej kopercie, na ktorej nierownym, jakby dzieciecym charakterem pisma wypisano olowkiem slowa "Will Grant". W pierwszym odruchu Will chcial ja potraktowac jak dowod, czyli ujac peseta i otworzyc nozem, ale zabraklo mu cierpliwosci. Wzial koperte ostroznie, za rog, zaniosl do kuchni, otworzyl ostrym nozem do stekow i wyciagnal z niej kartke zlozona na trzy. Zapisano ja tym samym charakterem pisma co jego nazwisko na kopercie. Prezent od Charlesa odbierzesz, kiedy przyjedziesz sam na rog Dennis i Spruce w Roxbury. 8 dzis. Przywiez 500 dolarow. Roxbury. Podczas rotacyjnej praktyki chirurgicznej Will kilkakrotnie pracowal w szpitalu miejskim w Bostonie, ktory przyjmowal pacjentow z tej dzielnicy miasta. Zamieszkiwali ja glownie biedni Murzyni. Panowala powszechna opinia, ze biali nie powinni sie tam pojawiac. Zdumiony Will zapisal sobie adres, a kartke bardzo starannie wlozyl do koperty. Charles Newcomber zginal niespelna dobe temu. Czy ten liscik zostawil mu morderca? Co maly, wypielegnowany radiolog mogl miec wspolnego z Roxbury? Will mial w samochodzie plan miasta, ale znal tylko obrzeza tej dzielnicy, ktorymi jezdzil do Franklin Park Zoo. Nie mial pojecia o wewnetrznym ukladzie Roxbury. Czy okaze sie szalencem, jadac tam po zmierzchu? Czy powinien zawiadomic o notatce Jacka Courta? No i najwazniejsze, najbardziej klopotliwe pytanie: czy ma piecset dolarow na koncie? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 173 Rozdzial 29-Mowiles cos? Starszy czarny mezczyzna, ubrany schludnie w sportowa marynarke, koszule do garnituru, kamizelke, krawat i kraciasta cyklistowke szedl spokojnie wsrod szeregu malych sklepikow, ktorych witryny i wejscia zabezpieczono solidnymi kratami. Nie zalezalo mu chyba, by w okreslonym czasie znalezc sie w jakims okreslonym miejscu, choc spacerowal wzdluz ulicy w parszywa pogode, podszedl bowiem do samochodu niespiesznie, oslaniajac sie mala czarna parasolka, pochylil sie ku otwartemu oknu jeepa i spod przymruzonych powiek dokladnie przyjrzal sie kierowcy. Bylo juz dwadziescia po osmej. Zmierzch nadszedl i minal, ustepujac miejsca kolejnej z serii niezliczonych ciemnych, deszczowych nocy. Krete, waskie uliczki Roxbury, z ktorych wiele wytyczono jeszcze w czasach kolonialnych, nie widnialy na planie miasta, a przynajmniej Will ich tam nie dostrzegal. -Dennis Street - powiedzial nieco za glosno; ten nieszczesny zwyczaj wyrobil w sobie, leczac starszych pacjentow w szpitalu i badajac ich w domach opieki. - DENNIS. Szukam skrzyzowania Spruce i Dennis. Tam jest Spruce - wskazal ulice biegnaca za jego plecami - ale nie moge znalezc Dennis. Nie ma jej na planie. -Hej - zdziwil sie Murzyn. - Niech pan nie krzyczy. Zyje na tym swiecie dluzej niz wiekszosc ludzi, ale to jeszcze nie oznacza, ze jestem gluchy. Will usmiechnal sie. Rozbawila go wlasna lekkomyslnosc. -Przepraszam. Zly nawyk. -Jest pan pewien, ze chodzi o ulice w Roxbury? Murzyn, zapewne okolo osiemdziesiatki, mowil wysokim, drzacym glosem niczym dziecko grajace role starca w szkolnej sztuce. -Tak mi napisal ten facet. Roxbury. Widzi pan, o tu. Will oslonil dlonia wzmianke o pieciuset dolarach. Staruszek dlugo studiowal kartke. -Wiesz pan co? - powiedzial nagle i zachichotal. - Chyba wiem, jak pan wpadl w klopoty. Dennis to nie jest zadna ulica, tylko alejka miedzy domami, zaulek, Dennis Way. Dwie, moze trzy przecznice Spruce w te strone. Jesli jest gdzies nazwa, a ostatnio, o ile pamietam, byla, to nie na slupku, tylko przybita do sciany domu. -Dziekuje. Jest pan wspanialy. Will wrzucil bieg, ale staruszek powstrzymal go, unoszac dlon. -Moim zdaniem nie wjedzie pan tam samochodem, za waska - powiedzial. - Dennis jest nawet wezsza od innych. Lepiej niech pan zaparkuje gdzies blisko i pojdzie piechota. -Dobra rada. -A wiesz, jaka bylaby jeszcze lepsza? -Nie. -Wracaj do domu i przyjedz tu jutro za dnia. Lionel ci to mowi. Noca, jesli wybaczysz mi to okreslenie, pieprzone gangi wladaja okolica. Taksowki prawie nigdy tu nie przyjezdzaja, a gliny i one tylko wtedy, kiedy musza, a i tak zostaja jedynie tak dlugo, zeby wpisac w raport, ze interweniowali. Dzis, kiedy wychodze na moj staly wieczorny spacer, nigdy nie nosze przy sobie wiecej niz dolara. "Kobry" mnie obrobily, kiedy juz rozpaczliwie brakowalo im gotowki, ale teraz juz chyba zrezygnowaly. Pojdziesz ulica, czlowieku, zwlaszcza w te strone, gdzie jest Dennis Way, a oni szybciej dowiedza sie, gdzie jestes niz ty sam. Watpie, czy wyjdziesz stad z portfelem, nie jestem nawet pewien samochodu, jesli juz o tym rozmawiamy! Wiekszosc z nich to nawet calkiem fajni chlopcy, ale co z tego, kiedy nie chowaja sie w rodzinie, jesli rozumiesz, co mam na mysli. -Bede bardzo ostrozny, Lionelu. -Ostroznosc jest w porzadku, ale pomogloby, gdybys byl jeszcze kuloodporny. I to by bylo tyle, pomyslal Will po pozegnaniu z Murzynem. Jechal opustoszala ulica, wolno skrecil w lewo, w Spruce. Juz mnie tu nie ma. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 174 Po obu stronach Spruce parkowaly samochody, przez co ulica stala sie w praktyce jednopasmowa. Po obu stronach, co Will zauwazyl dopiero w tej chwili, odchodzily od niej alejki; ich nazwy przyczepiono w jakis sposob do ceglanych fasad domow. "Aleja 114". "Wrighfs Path". Na czwartej plakietce Will odczytal: "Dennis Way".Otworzyl okno od strony pasazera i przyjrzal sie alejce, oswietlonej w polowie dlugosci latarnia ze slaba zarowka, zawieszona na scianie jednego z budynkow. Staly w niej dwa niewielkie pojemniki na smieci, kilka koszy, a wokol poniewieralo sie tyle smieci, ze spokojnie mozna by nimi napelnic je wszystkie. Will jeszcze raz przeczytal tajemniczy liscik. Jesli teraz odjedzie, czy kiedykolwiek bedzie mial szanse dowiedzenia sie, co zostawil dla niego Charles Newcomber? Jesli nie odjedzie, czy za pol godziny bedzie zyl? W tym momencie, jakby dzieki boskiej interwencji, dwie przecznice przed nim ciemnosc przeszyly reflektory zaparkowanego samochodu. Chwile pozniej samochod odjechal, zwalniajac miejsce. Will podjechal na miejsce na pelnym gazie, choc nikogo oprocz niego w okolicy nie bylo, tylko przysiagl sobie w duchu, ze jezeli to miejsce jest przy ulicznym hydrancie, wynosi sie z powrotem do Fredrickston, nie ogladajac sie za siebie. Hydrantu nie dostrzegl, co wywolalo u niego ambiwalentne uczucia, ale w kazdym razie nie musial testowac sily woli i wracac do domu. Po mniej niz minucie pokazowego parkowania rownolegle do kraweznika wyskoczyl z samochodu. Stal na chodniku w nieprzyjemnej, niesionej silnym wiatrem mzawce, rozgladajac sie po ulicy jednej z najbardziej niebezpiecznych dzielnic Bostonu. Pewnie ten, kto zostawil mu liscik, nie doczekal sie mnie i odszedl, pomyslal. Sprawdzil godzine na swoim casio; rzeczywiscie, spoznil sie pol godziny. Znow pomyslal, ze warto byloby wyniesc sie stad jak najszybciej i znow nie zastosowal sie do wlasnej rady. Ostroznie, powoli, ruszyl w kierunku Dennis Way. Jakkolwiek i ulica, i alejka wydawaly sie puste, mial wrazenie, ze caly czas jest obserwowany. Zatrzymal sie przy wylocie zaulka. Zapial kurtke. Nie wiedzial, co powinien zrobic: zostac w miejscu czy wejsc w zaulek. W liscie kazano mu czekac "na skrzyzowaniu", a nie wlazic w glab Dennis Way. Juz mial zamiar odwrocic sie i odejsc, kiedy poczul na karku zimna lufe pistoletu. -Nie obracaj sie - uslyszal glos kogos mlodego i niemal na pewno czarnego. - Jestes Grant? Will odczekal, az tetno opadnie mu ponizej tysiaca. -Jestem - powiedzial chrapliwie. - Nie potrzebujesz broni. -Moja sprawa, czy potrzebuje, czy nie potrzebuje. No to idziemy. Alejka. Do samego konca. Patrz przed siebie. Will zrobil, co mu kazal glos. Przystanal wprawdzie w polowie drogi, ale tylko dlatego, ze droge przebiegl mu szczur wielkosci kota. Zaledwie pare centymetrow przed jego butami. -Bez obrozki - powiedzial glosno. - Ciekawe, czy ma te wszystkie obowiazkowe szczepienia. Odpowiedzia na ten niewczesny przyplyw humoru bylo szturchniecie lufa w kark. Przeszli pod latarnia i znalezli sie prawie u wylotu Dennis Way, kiedy Will poczul szarpniecie i uslyszal krotkie polecenie: "Zdejmij kurtke". Napastnik obmacal go dokladnie, choc moze nieco dokladniej z przodu, ponizej pasa. Nastepnie wypchnal go na ulice, chyba rownolegla do Spruce. Wreszcie obrocil Willa i rzucil mu kurtke. Rzeczywiscie, napastnik byl nastolatkiem... szesnasta-, moze siedemnastolatkiem, ale nie wiecej. Ubrany byl typowo: luzne spodnie, droga skorzana kurtka z imieniem "Chris" wyszytym na lewej piersi, ozdobna rastafarianska czapka. Jego gladka, bardzo ciemna twarz byla dosc przystojna. W oczach Chrisa, nawet w mroku ulicy, blyszczal spryt, a nawet inteligencja, ale nie byly to oczy nastolatka; chlopak musial w swym krotkim zyciu naogladac sie strasznych rzeczy. W prawej rece trzymal rewolwer o krotkiej lufie, taka zabawke na sobotnia noc, w lewej duza szara koperte, taka, w jakiej przechowuje sie rentgenogramy. W tym miejscu kamienice oslanialy Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 175 chodnik przed wiatrem i deszczem i Will z ulga stwierdzil, ze poza kilkoma ciemniejszymi plamami, koperta jest sucha.-Masz forse? - spytal chlopak. -Mam. Mozesz mi wierzyc albo nie, ale mialem klopoty z zebraniem pieciuset dolcow ot tak, na zawolanie. W kazdym razie udalo mi sie. -Myslalem, ze jestes lekarzem. -Jestem. Ale ostatnio mialem mocno pod gorke. -A to pech. Zamieszkaj tu, to bedziesz wiedzial, co to naprawde znaczy miec pod gorke. Dawaj te piec stow. -Pokaz mi, co za to kupuje. -Kurwa twoja mac, najpierw forsa! Nie bylo watpliwosci, chlopak sie denerwowal. Nie pora na negocjacje, wiec Will zrobil, co mu kazano. Chris przyjrzal sie plikowi banknotow i schowal je do kieszeni kurtki. -Naprawde tak masz na imie? Chris? -A co ci do tego? -Odloz bron. Nie jestem grozny. -Ja decyduje, kto jest grozny, a kto nie. -Skad wiedziales, ze Newcomber nie zyje? -Ja? No... wiedzialem i tyle. Bylo jasne, ze chlopak klamie. Chris mial bron i na bezczelnosci mu nie zbywalo, lecz mimo to wzbudzal litosc. -Nie wiedziales, prawda? To ci powiem: ktos go torturowal i w trakcie tortur Newcomber dostal ataku serca. -Dlaczego torturowal? -Nie mam pojecia. Moze chodzilo mu o te rentegnogramy? -Kurwa mac. Dzwonil do mnie dwa razy dziennie, o osmej rano i osmej wieczorem. Powiedzial, ze jesli chocby raz nie zadzwoni, mam ci oddac te koperte. Chris ciagle byl facetem z gnatem i ciagle celowal z niego w Willa. Nic dziwnego, ze szybko odzyskal pewnosc siebie. - Te piecset to byl twoj pomysl? - powiedzial Will. -Nawet jesli tak, to co z tego? Jak mowia w kinie, liczy sie tylko forsa. -Skad znasz Newcombera? Chris milczal. Will byl pewien, ze chlopak albo odpowie dowcipem, albo nie odpowie wcale, ale na jego twarzy dostrzegl zaskakujacy wyraz smutku. -Stary Charles mnie lubil. Potrafilem mu sie przysluzyc, a on potrafil sie przysluzyc mnie. Moze i ty chcesz, zebym ci sie przysluzyl? -Watpie, czy potrafilbym to wlasciwie docenic. -Hej, czlowieku, nie odmawiaj, poki nie sprobujesz. I nie udawaj cwaniaka przy kims, kto ma bron i mierzy ci w jaj a. -Sluchaj, Chris, dlaczego po prostu nie oddasz mi koperty? Forse dostales. Daj koperte, spelnij ostatnie zyczenie Charlesa, chce spokojnie wrocic do domu. Chlopak wahal sie przez chwile, po czym podal mu koperte. Sztywna od rentgenogramow, tylko tyle mozna bylo w tej chwili powiedziec. -No tak - powiedzial, czujac, jak mocno bije mu serce. Juz za pare chwil usiadzie za kierownica jeepa, opusci urocze Roxbury, wroci do domu. - Dziekuje ci za to, ze dotrzymales slowa. Charles bylby z ciebie dumny. -Ty mi tu nie wciskaj kitu! Gowno mnie obchodzi, czy trup jest ze mnie zadowolony czy nie. On odszedl, ale na swiecie jest kupa facetow, ktorzy chetnie zajma jego miejsce. - Chris doskonale udawal twardego faceta. -Moge odejsc? - spytal Will. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 176 -Nie, Grant. Nie mozesz - rozlegl sie meski glos, dobiegajacy z ciemnosci zalegajacej pod sciana domu, tuz przy wylocie alejki. Will znal ten glos, ale nie potrafil tak od razu przypisac go do osoby, miejsca lub sytuacji. - Chris, rzuc spluwe. Ale juz.-Ty pieprzony zdrajco - syknal chlopak do Willa. -To nie... -Rewolwer! - warknal glos. Z ciemnosci wylonil sie czlowiek. Mial szerokie ramiona, waska talie, a w dloni trzymal wielki pistolet wymierzony prosto w Chrisa. Mimo to nadal sprawial wrazenie mola ksiazkowego. Marshall Gold. Asystent Boyda Hallidaya. Jego prawa reka. Will poczul, ze kreci mu sie w glowie od natloku mysli. Probowal wytlumaczyc sobie jakos, co sie dzieje i dlaczego, ale nic nie mialo sensu. -Nic do ciebie nie mam, przyjacielu - rzekl spokojnie Gold. - Wloz bron do kieszeni. Chris wahal sie, ale w koncu wykonal polecenie. -Kim jestes? - spytal. -Ten czlowiek zabil... Will nie skonczyl zdania. Blyskawicznie, niczym atakujacy waz, Gold uderzyl go w twarz lufa pistoletu. Z dlugiej, szarpanej rany trysnela krew. Will opadl na jedno kolano. Spokojnie, nie przestajac obserwowac go nieruchomym wzrokiem, Gold pochylil sie i podniosl z chodnika koperte z rentgenogramami. -No to idziemy, wazniaku - powiedzial cicho. Chwycil go za kolnierz koszuli i ze zdumiewajaca latwoscia poderwal na rowne nogi. Will czul, jak krew splywa mu na szyje, ale nie odwazyl sie dotknac rany. Przesunal jezykiem po wewnetrznej stronie policzka - byl skaleczony - i po zebach, z ktorych co najmniej jeden wydawal sie obluzowany. Co tu sie dzieje, do diabla? Jesli to Gold zabil Newcombera i zostawil przy zwlokach dwie litery, to byl takze seryjnym zabojca dyrektorow kas chorych, a to nie mialo przeciez zadnego sensu. A moze probowal tylko zwiesc policje, nasladujac poszukiwanego przez nia morderce? -Posluchaj, przyjacielu. - Chris zwrocil sie nagle do Golda. - Te zdjecia sa na sprzedaz. Dostanie je ten, kto zaplaci najwiecej. Ile masz przy sobie? Gold rozesmial sie glosno. -Ja trzymam bron, a ty mi siegasz do portfela. Masz jaja, mlody przyjacielu, masz jaja. No, niech ci bedzie. Tam, skad pochodze, wielkie cojones sa doceniane. Wyjal z kieszeni portfel. Jedna reka odnalazl w nim banknot wygladajacy na studolarowke. Rzucil go Chrisowi. Wiatr zniosl go na bok, metr, moze wiecej. Chlopak spojrzal na niego obojetnie. Zalozyl rece na piersi. -To mi nie wystarczy. -Lepiej sie pogodz z rzeczywistoscia, bo wiecej nie dostaniesz. Grant, idziemy. Musimy zalatwic pewna niezalatwiona sprawe. -Nie sadze, by to bylo wszystko, na co zasluzyl sobie nasz Chris - rozlegl sie gleboki, basowy glos. - Chyba sie ze mna zgodzisz, Rod. Mezczyzna, znacznie starszy i znacznie potezniej zbudowany niz Chris, wystapil spomiedzy dwoch parkujacych przy krawezniku samochodow. Jeszcze potezniejszy facet wylonil sie z jakiegos zakamarka alejki. Obaj mierzyli w Golda, jeden z nich z czegos, co do zludzenia przypominalo pistolet maszynowy. -Zasluzyl sobie na znacznie wiecej - powiedzial Rod. - A ty, Smitty? Jakie jest twoje zdanie? -Pewnie, ze nalezy mu sie wiecej. Ten tu pan twardy chce sie tanio oplacic. Tyle mam do powiedzenia. A wy, panowie? Pojawil sie trzeci mezczyzna. Stanal za Goldem, mierzac do niego z pistoletu. Po przeciwnej stronie ulicy pojawilo sie jeszcze dwoch. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 177 Wyglada na to, ze brakuje nam tu gosci, co, Biggs?Chudy, zylasty mezczyzna okolo dwudziestki wyszedl z drzwi wejsciowych jednej z kamienic. Podszedl do Chrisa. -To Biggs - przedstawil go chlopak. - Kiedy mowi "skakac!", to pytacie,jak wysoko?". Biggs mial skosne, osadzone blisko siebie oczy i szeroki, plaski nos. Jego usta z prawej strony przecinala ukosna, szeroka blizna. -Hej, hej, pozdrawiamy! - krzyknal. - Mamy tu caly nasz gang. No, panie twardziel, czemu nie mialby pan odlozyc tego swojego zelastwa na chodnik i kopnac go w te strone? Gold wykonal rozkaz, ale spojrzenie mial nadal czujne, nieruchome. Will czul, ze mimo wymierzonej w niego broni, ocenial swe szanse w strzelaninie. -Zdjecia naleza do mojej firmy - powiedzial glosno Gold. - A ten czlowiek zabijal, zeby je dostac. Ja jestem gotow dobrze za nie zaplacic. -Klamie! - nie wytrzymal Will. - To morderca. W ten sposob zarabia na zycie. Biggsa to nie obeszlo. -Ile forsy masz przy sobie? - spytal. -Dziesiec dolcow. -Daj mi je. Jesli dowiem sie, ze chodzisz nadziany, odstrzele ci palec. A ty, ile? Gold poruszal sie prowokacyjnie powoli. Wyjal portfel z kieszeni i rzucil go przed siebie. Biggs policzyl pieniadze. Zdaniem Willa byl tam co najmniej tysiac. Wsunal je do kieszeni spodni. -No, czlowieku, zasluzyles sobie na to, zeby potraktowac cie powaznie - powiedzial z namyslem. -Zostawie wam faceta i zdjecia, i pojade po dodatkowa kase - powiedzial Gold. - Zaplace podwojnie. Za zdjecia i za tego goscia. -Ciekawe, co jest w tobie takiego, ze ci nie ufam? A co wy myslicie, panowie? Mamy mu pozwolic tak po prostu odejsc? -Oszust! -Smierdziel! -Predzej wpakowalbym mu kule w leb, niz zaufal! -Nie bedziemy chyba stac tu, na deszczu! -"Kobry" zdecydowaly - oznajmil Biggs. - Nie bedziemy czekac jak glupi na ciebie ani na kogokolwiek innego. Jesli chcesz tego faceta, panie twardziel, sam bedziesz go musial zlapac. Chris, czy uznasz, ze dotrzymales slowa, jesli damy temu jeleniowi minute na ucieczke? -Minuta powinna mu wystarczyc, Biggs. Doskonaly pomysl. -A wiec zgodzilismy sie. Ma minute. Twardziel, daj mu koperte. -Tracicie kupe forsy, chlopaki. -To my decydujemy, co tracimy, a czego nie tracimy. Oddaj mu koperte i kladz sie na brzuchu. -Ale... -Lez i ani drgnij! A ty, jelen, masz minute. Czas start! -Poczekajcie, ja... -Piecdziesiat piac sekund. Nie alejka, pacanie! Tam! I co tak sterczysz? Piecdziesiat sekund. Na twoim miejscu juz bym sie ruszyl. Czterdziesci piec... Will nie czekal na dodatkowe zaproszenie. Pobiegl uliczka, ktora jego zdaniem byla rownolegla do Spruce. Za plecami slyszal glos Biggsa, odliczajacy czas. -Czterdziesci sekund. Will biegl, jak najszybciej potrafil, rozgladajac sie za kolejna alejka prowadzaca w prawo, do Spruce, ale zadnej nie widzial. Co gorsza, ulica nie tylko prowadzila pod gore, ale skrecila w lewo. Z kazda chwila oddalal sie od jeepa. -Trzydziesci sekund! Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 178 Glos Biggsa brzmial tak wyraznie, jakby ciagle dzielilo ich zaledwie pare metrow. Will mial wrazenie, ze biegnie przez smole. Wygladal znacznie lepiej, niz sie czul, a niezliczone godziny dyzurow tez sporo go kosztowaly. Miesnie konieczne do tego, by przez dlugie godziny tkwic przy stole operacyjnym albo godnym krokiem przechodzic z jednej sali chorych do drugiej, mial doskonale wyrobione, ale aerobik nie byl jego mocna strona. Juz dyszal ciezko i czul ostry bol w boku. Gold byl pewnie piec, moze szesc lat starszy od niego, ale sprawnosci fizycznej mozna byloby mu pozazdroscic. Will biegl, tulac do siebie koperte ze zdjeciami. Zataczal sie i potykal. W dodatku do ostrego bolu w boku doszlo wrazenie, ze przy kazdym kroku ktos wbija mu gwozdz w zraniona szczeke.W prawo. Gdzie, do cholery, moge skrecic w prawo? Poczatkowo byl wdzieczny "Kobrom" za to, ze zostawily mu kluczyki do samochodu, i pewny, ze nim Gold go zlapie, zdola dobiec do jeepa. Teraz zaczal sie zastanawiac, czy nie warto byloby porzucic marzenia o samochodzie i znalezc sobie kryjowke, moze w pojemniku na smieci albo w bramie ktorejs z kamienic. Jego minuta minela, tego byl pewien, a zakret ulicy uniemozliwial mu sprawdzenie, czy Gold juz go goni. Na murze najblizszej kamienicy dostrzegl znak, taki jak przy Dennis Way. Aleja 122. Skrecic w prawo, jeszcze raz w prawo, potem znow w prawo, gdzies tam powinna byc Spruce. Ucieczka wydala sie Willowi lepszym wyjsciem niz szukanie kryjowki. Byc moze jeden skret w boczna ulice wystarczy, by zmylic Golda. Nadal biegl i probowal zignorowac dokuczliwy bol, w koncu skrecil w alejke znacznie szersza i czystsza niz Dennis Way. Przebiegl moze dziesiec metrow, wpadl w dziure w asfalcie, przewrocil sie, przejechal pare metrow na brzuchu, zdarl sobie skore z kolan i lokci. Krzyknal glosno z bolu. Upadek wypchnal mu powietrze z pluc, wytracil z koperte z reki. Podnoszac ja, obejrzal sie za siebie. Na razie nic. Ignorujac bol ogarniajacy niemal cale cialo, popedzil przed siebie. Byl juz przy koncu alejki, kiedy za plecami uslyszal strzal; po jego lewej stronie jedna z cegiel rozpadla sie na kawalki. Na tle nieco jasniejszej ulicy wyraznie widac bylo sylwetke Golda, na szczescie ciagle jeszcze daleka. Gold przykleknal na jedno kolano i mierzyl uwaznie. Will gwaltownie skrecil w lewo; kolejna kula zrykoszetowala bardzo blisko jego glowy. Niech to wszyscy diabli! Biggs nie oddalby mu broni, mowy nie ma. Musial ukryc gdzies drugi pistolet. Nic dziwnego. Facet niewatpliwie jest zawodowcem. Do konca alejki zostalo mu zaledwie pare metrow. Ulica, znacznie szersza niz Spruce, przejechal samochod, chlapiac woda spod kol. W prawo i potem chyba jeszcze raz w prawo. A moze nie? Will doskonale zdawal sobie sprawe z tego, ze rownie dobrze mogl sie calkowicie pogubic. No i nawet gdyby udalo mu sie utrzymac dotychczasowa odleglosc do Golda, czy wystarczy mu czasu, by dopasc jeepa, wlaczyc silnik, wymanewrowac z ciasnego miejsca parkingowego? Raczej nie. Nawet gdyby nie zawiodl go zmysl orientacji, gdyby znalazl samochod, nadal brakowalo mu czasu. Ale przeciez wciaz istniala szansa. Choc wydawalo mu sie to niemozliwe, jednak przyspieszyl. Nie chcial myslec o tym, jak bardzo jest poobijany i w jak beznadziejnej sytuacji sie znalazl. Wybiegl zza rogu... i omal nie wpadl na spokojnie idacego chodnikiem mezczyzne. Lionel odbywal naprawde dlugi obowiazkowy spacer. Dyszacy ciezko, walczacy o oddech Will zlapal go za reke i wciagnal w gleboki cien przy scianie kamienicy. -Lionel, posluchaj mnie - powiedzial glosem pelnym rozpaczy i blagania. - Wpadlem w straszne klopoty. Sluchaj, wez to i zatrzymaj dla mnie. Poczekaj tu, a kiedy uznasz, ze jestes bezpieczny, idz do domu. Znajde cie. -Kto... Przerazony tak, ze nie czekal juz na odpowiedz, nie rozwazal konsekwencji, rzucil koperte w rece staruszka, po czym wepchnal go w ciemne miejsce pod balkonem. Nastepnie modlac sie, by Gold nie odkryl, ze po wybiegnieciu z alejki skrecil w prawo, skulil sie niczym napastnik Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 179 futbolowy trzymajacy pilke i przez zalana deszczem ulice pobiegl w lewo. Uslyszal kolejne dwa strzaly, znacznie blizsze niz poprzednio. Znalazl sie juz po przeciwnej stronie ulicy, minal salon kosmetyczny i biuro podatkowe, staral sie ani na chwile nie zwolnic mimo bolu rak, szczeki, kolan i paralizujacego klucia w boku. Przebiegl jedna przecznice, druga byla juz blisko...-Grant! Poddaj sie! - uslyszal zza plecow glos Golda. - To byly strzaly ostrzegawcze. Moglbym zabic cie w tej chwili, ale nie chce. Oddaj mi zdjecia! Morderca sie zblizal. Will wiedzial, ze jesli lada chwila nie pojawi sie radiowoz lub jakims cudem nie trafi na posterunek policji, jest skonczony. Przed soba, po prawej dostrzegl brame starego, nieoswietlonego cmentarza, ale zaden z kamieni nagrobnych nie byl wystarczajaco duzy, by mogl sie za nim ukryc. Ale gdyby tam pobiegl, gdyby mu sie udalo, odciagnalby uwage od Lionela, a poza tym po drugiej stronie moze trafi chocby na normalny ruch uliczny? Nie potrafil wymyslic nic oprocz tego, ze powinien ciagle byc w ruchu. Pobiegl w prawo. Ominal dwa siegajace ramion granitowe slupy i znalazl sie na cmentarzu. Przebiegl piec, najwyzej dziesiec metrow, potknal sie o niski nagrobek doskonale ukryty wsrod wysokiej trawy, przewrocil sie i barkiem trafil w nagrobek majacy najmarniej sto lat. W tym momencie pomyslal, ze moze warto zrezygnowac, przewrocic sie na plecy, odpoczac. Ale nie, poderwal sie na rowne nogi i pobiegl przed siebie. Z drugiej strony cmentarz graniczyl chyba z ruchliwa ulica. Widzial, jak przejechaly nia dwa samochody, potem trzeci. Jesli tam dotrze, ma jeszcze szanse. Pozostalo mu zaledwie kilka sekund nadziei. Nim dopadl niskiego zywoplotu, wyznaczajacego granice cmentarza, ktos zlapal go z tylu ze zdumiewajaca sila i powalil na ziemie. Slizgal sie w blocie, na szczescie nie trafil glowa w zaden z nagrobkow, ale lezacy na nim Gold skutecznie krepowal mu ruchy. Juz po chwili lezal na plecach, przygnieciony ciezarem ciala napastnika. Gold rozejrzal sie dookola; twarz mial ublocona, zastygla w grymasie wscieklosci. Kciukami rozciagnal Willowi usta i wcisnal w nie lufe pistoletu. -Dobra, sukinsynu. Gdzie sa te pieprzone zdjecia. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 180 Rozdzial 30Will nie mial pojecia, co pierwsze trafilo do jego nieszczesnej, poturbowanej swiadomosci: uczucie swobodnego lotu, fragmenty przezyc ostatnich dni, moze nawet tygodni, intensywny, charakterystyczny zapach zwierzat i srodkow dezynfekcyjnych czy wreszcie dobitny bol. Pokoj byl dlugi i stosunkowo waski, bardzo wysoki. Swiatlo padalo z trzech okien na lewej scianie i dwoch rzedow swietlowek na suficie. Will lezal na cienkim, twardym materacu na brzuchu. Byl calkiem nagi. Z litosci, a moze gniewu, ktos przykryl go starymi, smierdzacymi stechlizna wojskowymi kocami. Przypomnial sobie, co czul, kiedy budzil sie w szpitalnej sali intensywnej opieki medycznej po przedawkowaniu fentanylu. Wowczas byl bezradny i przerazony z powodu sterczacej z krtani rurki. Teraz po prostu czul sie fatalnie. Obrzeki pod oczami sprawily, ze wszystko widzial niewyraznie. Mial wrazenie, ze jego twarz zanurzono w cemencie, ktoremu pozwolono zaschnac. Zdolal rozchylic wargi, ale straszliwie zabolalo. Przez nos wciagal minimalne ilosci powietrza. Drzaca, obolala reka obmacal glowe. Tak, zgadzalo sie, cement na twarzy byl w rzeczywistosci zaschnieta krwia, pokrywajaca mu nos, wargi, brode i piers. Fragmenty zdarzen z przeszlosci to skladaly sie w jedna calosc, to rozwiewaly niczym liscie na wietrze. Wiedzial, ze w jakims momencie podano mu mocne narkotyki, potem go torturowano, a potem znow dostal narkotyki. Zylasty, mlody czlowiek o twarzy zniszczonej przez tradzik i zoltych zebach cial go, a moze przypalal, ale z cala pewnoscia bez przerwy dopytywal sie o zdjecia. Powiedzial im o Lionelu? Zyl, a wiec prawdopodobnie nie powiedzial. Zawsze byl uparty jak osiol, zawsze stawial na swoim. Czy te cechy, bywajace do tej pory powaznym problemem, tym razem pomogly mu oprzec sie torturom i - przynajmniej na razie - ocalic mu zycie? Przez caly czas czul zapach zwierzat, choc nos mial zapchany i spuchniety. Czyzby byl na farmie? Sprobowal skupic wzrok. Lezal w calkowicie pustym pokoju, stanowiacym czesc domu, byc moze wiejskiego, farmerskiego domu. Powoli, bardzo powoli Will przypomnial sobie, co czul i co sie stalo. Deszcz... "Kobry"... strzaly... koperta... Marshall Gold patrzy na niego z gory, twarz ma wykrzywiona ze wscieklosci, lufa pistoletu wcisnieta w gardlo tak gleboko, ze lada chwila mogla mu przebic sie na druga strone. I tu konczyly sie wspomnienia. Stracil przytomnosc? Czy narkotyki i cierpienie wymazaly z jego pamieci ostatnie fragmenty nieszczesnej wyprawy do przedmiescia Bostonu? Pojawialy sie coraz to nowe pytania. Jakim cudem Gold przywiozl go tu az z Roxbury? Kim byl ten drobny facecik, ktory go torturowal? A jesli zechca go zabic, jak to zrobia? Czy dzieciaki dowiedza sie kiedys, ze z cala pewnoscia nie zyje? Czy tez moze na zawsze stanie sie "osoba zaginiona", zdjeciem w pekatej teczce, zdjeciem na plakatach wywieszonych na kazdym posterunku policji. I o co chodzilo z tymi cholernymi zdjeciami? Niezdarnie, powoli, sprawdzil, czy ma cale palce, potem dlonie, stopy i wreszcie nogi. Cialo mial obolale, ale nie czul nigdzie gwaltownego, ostrego bolu zlamanych kosci. Dziwne, Gold powinien przynajmniej go skrepowac. Przewrocil sie na bok. Spojrzal w okno, rozswietlone, jak mu sie wydawalo, porannym brzaskiem przenikajacym przez firanki. Sciany pokoju, pozbawione jakichkolwiek ozdob, pomalowane byly na kolor jasnoniebieski, a framugi drzwi i okien na bialo. Po jego prawej stal nieduzy, recznie robiony stol, przy ktorym nie bylo krzesel. Przy jednej z nog lezaly na stercie jego ubrania. Na mysl, ze moglby po nie siegnac, Will usmiechnal sie bolesnym usmiechem. Biorac pod uwage, jak bardzo cierpial nawet przy najdrobniejszym ruchu, ubranie moglo rownie dobrze lezec w szafce w jego domu. Ale... nagosc byla tak upokarzajaca, ze postanowil sprobowac. Oparl sie na lokciu i dopiero wowczas dostrzegl slady po poparzeniach, kilkanascie malych, moze centymetrowych kregow spalonego ciala na piersi i ramionach. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 181 Zadrzal. Takie same slady zdobily zwloki Charlesa Newcombera. Czymkolwiek spowodowane, serce tegiego radiologa nie wytrzymalo. Will zadowolonym byl tylko z tego, ze nic nie pamieta z tortur.Stoczyl sie z materaca na zimna, drewniana podloge. Z calych sil staral sie zignorowac ostrza tysiecy sztyletow przechodzacych przez jego cialo. Podczolgal sie do ubran, i zaczal pracowicie wkladac bielizne. Gdy sie wreszcie ubral, obszedl pokoj i zauwazyl, ze zakryte firankami okna pozbawione sa krat. Jesli nie zalozono w tym pokoju ukrytych kamer i jesli nie znajdowal sie wyzej niz na pierwszym pietrze, istniala szansa ucieczki. Noga od stolu zablokowana w okiennej framudze, koce podarte na paski i zwiazane w line, i juz jest na dworze. Oparl sie o sciane, wsunal rece do kieszeni dzinsow. Byly brudne i mokre. Najwyrazniej nie trzymano go tu wystarczajaco dlugo, by zdazyly wyschnac. Sprawdzal okna, gdy otworzyly sie jedyne drzwi prowadzace do pokoju. Wszedl prze nie Marshall Gold w towarzystwie szczuplego mezczyzny o cienkich wasikach i twarzy poznaczonej znakami po ospie. Gold, bardzo przystojny i dosc potezny, ubrany byl w koszule i ciemne luzne spodnie. Wygladal na zrelaksowanego i wypoczetego. Pchal przed soba wysiedziany, drewniany fotel z wysokim oparciem. Jego niesympatycznie wygladajacy pomagier, ubrany od stup do glow na czarno, tulil do piersi odrapana skorzana teczke, niczym ukochane dziecko. Will nie mial zadnych watpliwosci: zawartosc teczki musiala miec cos wspolnego z ranami na jego ciele. -Niech sie pan nie klopocze, doktorze Grant - powiedzial Gold. - Te okna to poltoracentymetrowy pleksiglas. -To dlaczego nie ma tu kamer? - powiedzial Will schrypnietym glosem. Odkaszlnal, ale gardlo dalej mial suche niczym papier scierny. -A co pan sadzi, ze ich potrzebujemy? -Sadze, ze oszaleliscie. -Moze? To nawet bardzo prawdopodobne. - Glos Golda byl spokojny, nawet pelen namyslu. - Uwazam, ze powinienem uznac to za komplement. No, przyjacielu, jedno musze ci przyznac: zalatwiles nam bardzo interesujaca noc. -Pieprz sie! -Mam wrazenie, ze kiedys to juz slyszelismy, panie doktorze Krause? Krause skinal glowa. -Twardy facet, panie Gold - powiedzial glosem Winta czy moze Kidda, w kazdym razie ktoregos z zabojcow z filmu o Jamesie Bondzie, Diamenty sa wieczne. - Bardzo twardy facet. -Za pozno - powiedzial Will. - Nigdy nie dostaniecie tych radiogramow. -Nic mnie nie obchodzi, czy je dostaniemy czy nie - Gold usmiechnal sie wesolo. - Chodzi o to, by nikt inny ich nie dostal. -Jak mnie tu doprowadziliscie? Will probowal zdjac bluze przez glowe, ale szybko poddal sie, bo byl zmeczony, zdyszany i obolaly. -Chodzi ci o to, co bylo, kiedy straciles przytomnosc czy kiedy dzieciaki zobaczyly nas przy cmentarzu i zwialy az na koniec swiata? Gowniarze zabrali mi ulubiona bron, ale nie telefon komorkowy. -I nie ten drugi pistolet - powiedzial Will. W strasznej ukladance tej nocy kolejne kostki znajdowaly swe miejsce. -Nie ten drugi - powiedzial Gold, przysuwajac blizej fotel. - Wydawalo sie to groznym posunieciem. Ale bylo ich tylko szesciu, wiec moglem zdjac ich po kolei i wyjsc radosnie, ze zdjeciami. Teraz wydaje mi sie, ze powinienem wlasnie tak postapic. -To szkoda, ze nie postapiles Gold spowaznial. -Powiedz nam, co chcemy wiedziec. -Pieprz sie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 182 -Przykro mi to powiedziec, doktorze, ale cierpi pan na powazne schorzenie ukladu sercowo-naczyniowego.-O tym prosze porozmawiac z moim fizykoterapeuta. -Chodzi o to, ze nie uciekl pan daleko, nim pana dorwalem. Ale przez ten czas, zdjecia znikly. -Znikly - powtorzyl Will, bezradnie rozkladajac rece. Spojrzal na Krausego i uznal, ze od tej pory lepiej zrobi, jesli powstrzyma sie od cwanych odzywek. Wprawdzie wygral pierwsza runde, ale zaplacil za to wysoka cene. Druga runda zapowiadala sie jeszcze gorzej. A jesli ja przegra, jesli zalamie sie i powie o Lionelu, wszystko sie skonczy. Nie zobaczy juz blizniakow, nie zobaczy Patty, nie zobaczy niczego. -Ale gdzie - powiedzial z namyslem Gold. - Oto pytanie, ktore meczylo mnie prawie przez cala noc. Gdzie? Kiedy usunelismy cie z Roxbury, nasi ludzie przeszli twoim sladem. Sprawdzili kazdy kosz, kazdy pojemnik na smieci, kazda brame na drodze, ktora uciekales. Moze umowiles sie z kims, kto na ciebie czekal, ale obserwowalismy cie od momentu, kiedy wyjechales z parkingu kliniki onkologicznej, pojechales do szpitala, mieszkania, banku i wreszcie do Roxbury. Nikt na ciebie nie czekal, tego jestem calkiem pewien. Mogles przekazac je komus z przejezdzajacych obok ciebie kierowcow, ale zaden nie zwolnil, nie w tej czesci miasta. - Gold przesunal fotel na srodek pokoju. Zniknales mi z oczu na pare sekund na samym poczatku i potem, znow na pare sekund, kiedy skreciles za rog. To wtedy nas oszukales, prawda? Dales zdjecia komus, kto akurat szedl ulica? -Pudlo, przyjacielu. Wrzucilem je do skrzynki pocztowej. -Skrzynki pocztowe tez sprawdzilismy. Po drodze nie ma zadnej wystarczajaco duzej. Nie, szanowny panie, nie ma innego wyjscia. Musiales je komus dac, Grant. A jedyna osoba, ktora mi przychodzi do glowy, jest staruch, przy ktorym zatrzymales sie pytajac o droge. Ten czarny z parasolem. Powiedzial ci, jak sie nazywa, prawda? Powiedzial ci jak go znalezc? -Nic z tego. -Powiesz nam, kim jest ten czlowiek i jak umowiles sie na kolejne spotkanie. Jesli nie, bedziesz cierpial, Grant, bedziesz bardzo cierpial i nic w ten sposob nie osiagniesz, bo znajdziemy go tak czy inaczej. Pojdziemy po prostu do domu do domu z garscia pieniedzy i w koncu znajdziemy kogos, kto wysle nas pod wlasciwy adres. -W takim razie zrobcie to. -Moim zdaniem nie ma takiej potrzeby. A jak pan sadzi, doktorze Krause? Krause przysunal stol do stojacego na srodku pokoju fotela. -Moim zdaniem to zupelnie niemozliwe. Zalozylismy sie przeciez, panie G. a ja nigdy nie przegrywam zakladow. Will poczul mdlosci. Pocil sie, na koszuli pod pachami pojawily sie wielkie, lepkie plamy. Podczas ostatniej sesji z doktorem Krause stracil przytomnosc i mial to szczescie, obudzil sie z wybiorcza amnezja, nie pamietajac tortur. Dokad teraz zaprowadzi jego upor? -A wiec doktorze Grant - powiedzial Gold - w tej chwili ma pan wybor. Moze pan nam powiedziec, komu oddal pan zdjecia, albo zdjac ubranie i przygotowac sie na powtorke zabawy z ostatniej nocy. -Pieprz sie - odparl Will. -Pana wybor. - Gold spojrzal na drzwi. - Panie Watkins? Do pokoju wszedl Murzyn wielkosci ciezarowki. -Do uslug. -Panie Watkins, nasz gosc skarzy sie na wysoka temperature, a takze wyraza nieodparta ochote zajecia miejsca na tym oto fotelu. Jest pan w stanie mu pomoc, jak sadze. -Z najwieksza przyjemnoscia. Watkins wniosl do pokoju metalowe wiadro i mopa, a potem podszedl do Willa. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 183 -Doktorze Grant, wczoraj zwymiotowal pan tylko raz, nim stracil pan przytomnosc - powiedzial Gold. - Doktor Krause obiecal mi, ze dzis nie bedzie az tak delikatny. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 184 Rozdzial 31Donna Lee lezala w ciemnej sypialni. Czula, jak maz wsuwa dlonie pod jej koszulke, delikatnie masuje napiete miesnie karku, ramion, plecow i wreszcie posladkow. Nigdy nie spala gleboko, a szczegolnie latwo budzila sie od dnia urodzin malego Dave'a. I teraz obudzila sie natychmiast. -Nie mozesz spac, kochanie? - spytala sennym glosem. -Nie chce spac. Powstrzymala sie w ostatniej chwili. Nie spytala, co bedzie jesli ktores z dzieci wejdzie akurat do sypialni i czy nie warto byloby zamknac drzwi. Kiedy po raz ostatni kochali sie wczesnym rankiem? Pare lat temu? Przewrocila sie z boku na brzuch, on zas zaczal masowac jej posladki szerokimi pociagnieciami mocnych dloni. Kochala to i zawsze sie podniecala. -Och, kochanie - szepnela. - Jest mi tak dobrze... tak dobrze... Jego dlon wslizgnela sie nizej, pomiedzy nogi; Donna byla wilgotna, gotowa. Czula, jaki jest twardy. Zareagowala na to, unoszac ramiona nad glowe, prostujac stopy i napinajac cialo, az bylo proste i twarde niczym strzala z luku. Ich fizyczna milosc pozbawiona byla niespodzianek, ale tez kazde wiedzialo, co satysfakcjonuje partnera. Nie byli przewidywalni, raczej wygodnie znajomi. Zdjela koszulke, a on obrocil sie ku niej i pocalowal ja tak, jak nigdy nie zrobilby tego inny mezczyzna, idealny nacisk na lekko rozwarte usta, byle nie za bardzo, i wysuniety jezyk delikatnie pieszczacy jej wargi. -O Boze, jak ja to kocham, Jeff - szepnela. - I jak bardzo kocham ciebie. Wziela go w reke i piescila rytmicznie, az stal sie tak wielki, ze niemal juz nie mogla zamknac na nim reki, i tak twardy, ze chyba mogl sie zlamac. Pietnascie lat malzenstwa, a ja nadal to podniecalo. -Nie przerywaj, Donna, nie... -Donna? -Tak? Odsunela sie od biurka, przetarla oczy. Stala przed nia Anne Hajjat z ramionami zalozonymi na piersi i przygladala sie jej z usmiechem. Podobnie jak Donna miala na sobie kombinezon i kwiecista chustke chroniaca wlosy. Za nia monitory sali intensywnej opieki medycznej pulsowaly tak, jakby osiagaly juz granice swych mozliwosci. No ale dzis znow brakowalo im jednej pielegniarki i czas, jesli to w ogole mozliwe, biegl jeszcze szybciej. -Co jest? - spytala, udajac, ze nic sie nie stalo. -Spalas i nie wiedzialas o bozym swiecie - powiedziala jej przyjaciolka z usmiechem. - Zasnelas na dyzurze. -Mam przerwe. -Daj spokoj. Usmiechalas sie. -I co z tego? Anne przyjrzala sie jej uwaznie i tez sie usmiechnela. -Kochalas sie dzis rano, prawda? Donna wyprostowala sie i spojrzala na nia oburzona. -Odmawiam odpowiedzi. -Ty dziwko! -Jezu, Anne, nie nazywa sie dziwka kobiety, ktora chetnie kocha sie z wlasnym mezem! -Nic o tym nie wiem. Rozwiodlam sie, nim mialam okazje naprawde kochac sie z mezem. Dobra, mozesz sobie marzyc dalej. Dobrze, ze dzis tu usmiecha sie chocby jedna osoba. Jestem zazdrosna jak cholera, nienawidze cie z powodu Jeffa, ale zajme sie pacjentem, ktorego wlasnie przyjeto na sale przypadkow naglych. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 185 -Nonsens. To moja kolej i moja praca. Jeffa moge odlozyc na pozniej. Kogo przywiezli?-Szescdziesiecioosmioletniego mezczyzne z bolami piersi. Wyglada to na lekki zawal. Ale ciagle istnieje mozliwosc, ze zawioza go na kardiologie i zaloza mu rurki udrazniajace tetnice. -No to mamy komplet. Chcesz kogos przeniesc, zeby miec wolne lozko? -Jesli da sie zrobic, oczywiscie. -A kogo mozna wyrzucic? Pana Turnbulla? -Przez cala noc mial nieregularne tetno, pamietasz? A moze podczas odprawy tez przezywalas, no wiesz co? -Odpusc, Anne. Mam trojke dzieci, to co? Co dzien maja mi sie snic awanse meza? Co z Lila? -Rzeczywiscie, albo ona, albo Patty Moriarity. Stan pozostalych nie jest wystarczajaco stabilny. -Glosuje za Lila. Poziom enzymow sercowych juz spadl, rozrusznik dziala prawidlowo, a pretensji to ona ma nawet wiecej, niz kiedy byla u nas poprzednio. Poza tym Patty nadal jest w spiaczce, a lezy u nas zaledwie dwa dni. Stan stabilny, oddycha samodzielnie, owszem, ale doktor Ng dostalby szalu, gdybysmy przewiozly ja do sali pooperacyjnej. Nie w tym stanie. -I doktor Grant tez. Wczoraj siedzial przy niej ladny kawalek czasu. -No tak. Mozemy go skreslic ze szpitalnej listy kawalerow do wziecia? -Sam skreslil sie z tej listy. Z powodu fentanylu. -Ale przeciez zawsze moze na nia wrocic. Wlasnie sie dowiedzialam, ze ma odzyskac prawo wykonywania zawodu. Podobno ktos nalal mu tego fentanylu w buty. -Chodza takie plotki. Tez slyszalam. -Ale kto zrobilby cos takiego? -Nie mam zielonego pojecia, ale ciesze sie, ze istnieje jakies inne wyjasnienie. Will to naprawde fajny facet. -Myslisz, ze on i Patty...? -Lekarz i policjantka. Jakie to romantyczne! -A bylas przy niej? -Przed chwila. Oddycha samodzielnie, doskonale kontroluje proces wydalania. Ale po operacji i tym, co zrobila przedtem, zeby uratowac zycie kolegi, jest mocno poobijana. Mimo to wydaje mi sie nieco przytomniejsza niz wczoraj, choc to oczywiscie moja prywatna opinia. -Krwiaki zewnatrzoponowe lecza sie lepiej niz wewnatrzoponowe. -Mam nadzieje, bo jesli sie wkrotce nie wybudzi, zaczne sie niepokoic. W koncu jest bohaterka. Chcialabym poznac ja blizej. -Dobra, idziemy. Sprawdzimy ja i Lile i zdecydujemy, ktora odlaczyc. -Lile. Przyjaciolki przeszly przez oddzial intensywnej opieki medycznej, zagladajac przez szklane sciany do kazdej sali chorych. Obie mialy ogromna praktyke, ktora wyrobila w nich cos w rodzaju szostego zmyslu; potrafily przewidziec, kiedy oddzial bedzie sie oproznial, a kiedy grozi im zalew pacjentow. Nawet dzis, choc na dyzurze brakowalo jednej pielegniarki i to je nieco niepokoilo, byly pewne, ze nie ma takiej sytuacji, z ktora by sobie nie poradzily. Patty Moriarity lezala spokojnie, nieruchomo, oddychajac bez zadnych problemow. Oczy miala zakryte gaza, zabezpieczajaca je przez wysuszeniem. Prawa strone twarzy miala ciemnosina, na granicach potluczen pojawily sie czarne i niebieskie pasma. -Patty - powiedziala Donna, nachylajac sie nad lozkiem i naciagajac przewod tlenowy. - Patty, to my, twoje pielegniarki. Donna i Anne. Jesli slyszysz, scisnij mi reke. -No i co? -No i nic. -Spi glebiej, niz mi sie wydawalo. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 186 -Doswiadczenie z krwiakami zewnatrzoponowymi mowi mi, ze spiaczka moze wahac sie od lekkiej do ciezkiej, ale pacjenci w koncu sie budza.-Dobra, decyzja podjeta. Lila przechodzi do historii. Bedzie jej bardzo dobrze na sali przejsciowej albo nawet na zwyklej szpitalnej. Sluchaj, nasza dyzurna bohaterka ma przejsc badania neurologiczne. Zostan przy niej, a ja zalatwia papiery Liii. Pasuje ci to? -Jasne! -Tylko zeby nie skonczylo sie wiesz czym z wiesz kim. -Jestem cala gotowa do pracy. Donna, mimo obietnicy nadal wspominajac pieszczoty meza, usunela gaze z oczu Patty. Jej zrenice, poczatkowo bardzo rozszerzone, zwezaly sie powoli, zdecydowanie reagujac na swiatlo. Dobry znak. -Patty, to ja, Donna. Scisnij mi reke. Prosze, scisnij mi reke. Nic. Donna wcisnela paznokiec kciuka w cialo pacjentki wystarczajaco mocno, by sprawic bol. Patty poruszyla kciukiem, choc niemal niewidocznie, ale pielegniarce wydawalo sie, ze widziala ten odruch. Powtorzyla ucisk. Nic. I za trzecim razem nie zaobserwowala reakcji. Wzruszyla ramionami. Przeprowadzila fizykoterapie, poruszajac kazda konczyne pacjentki na wszelkie mozliwe sposoby. Nie napotkala oporu. Na koncu przesunela kciukiem po stopach chorej, od piety ku palcom. Paluchy Patty poruszyly sie lekko, wygiely do dolu, w kierunku, z ktorego pochodzil bodziec. Odruch Babinskiego, kiedy pod wplywem bodzca wyginaja sie w odwrotna strone, do gory, bywa czesta oznaka braku polaczenia miedzy mozgiem a konczynami, ale w tym wypadku nie wystepowal. Kolejny dobry objaw... a przynajmniej brak zlego objawu. Pod wzgledem neurologicznym nie pogorszyl sie stan pacjentki, a jesli reakcja na bol nie byla wytworem wyobrazni, zapewne nawet sie poprawil. Donna ostroznie odchylila dolne powieki Patty i wpuscila jej do oczu specjalny srodek nawilzajacy, po czym zalozyla swieza gaze i umocowala ja plastrami. Hej, kolezanko. Pora sie budzic. Kawa pachnie. Wspomnienie kawy sprawilo, ze Donna odetchnela gleboko. Raz, a potem machinalnie drugi. Rozejrzala sie, nagle zaalarmowana. Niczego nie dostrzegla. Podbiegla do drzwi. -Hej, Anne! - zawolala. Anne Hajjar wystawila glowe z sali, na ktorej lezala Lila Terry. -Patty sie obudzila? -Chcialabym. Chodz tu, dobrze? Zdaje mi sie, ze czuje dym albo cos. Anna poczula ten zapach jeszcze na korytarzu, slaby, jakby chemiczny, bardziej cierpki niz zapach zwyklego dymu. Znieruchomiala na widok Donny biegnacej do pokoju pielegniarek. Chwycila gasnice. Obie razem probowaly zlokalizowac jego zrodlo, kiedy rozlegly sie dwie eksplozje przypominajace strzaly z broni palnej i spod lozek w salach numer dwa i szesc wyplynely kleby dymu. -Annie, oglos alarm! - krzyknela Donna, wbiegajac do pierwszej sali z gasnica w pogotowiu. - Jennie, Leslie, przygotujcie sie do ewakuacji. Pacjenci na respiratorach ida pierwsi, gdy tylko przygotujemy torby z tlenem, minimum trzy na pacjenta. Trzej inni potrzebuja co najmniej dwoch. Koniecznie podpisz lozka. Jednego przeslij przez czworke do sali naglych przypadkow, reszte do dwojki we wschodnim skrzydle. Donna minela ja, spieszac do swoich obowiazkow. Wkrotce szpitalny system komunikacyjny przemowil glosem nietypowo zdenerwowanej operatorki. -Doktor Red proszony do sali naglych przypadkow. Doktor Red proszony do sali naglych przypadkow. Doktor Red... Gesty ciemny dym niemal wypelnil sale chorych, wyplywal na korytarz laczacy je z pokojem pielegniarek. Donna byla niemal pewna, ze doszlo do jakiejs awarii elektrycznej, byc moze zwarcia gdzies w przewodach biegnacych w scianach. W tej chwili odbywala tu dyzur i poki nie pojawi sie ktorys z lekarzy, przedstawiciel ochrony lub strazak, ona musi podejmowac decyzje. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 187 Gryzacy dym bardzo utrudnial oddychanie. W sali intensywnej opieki medycznej znajdowaly sie dwie przenosne torby z tlenem i trzy przenosne butle. Zgodnie z procedura alarmu ogloszonego przez wezwanie "doktor Red", na miejsce powinien dotrzec terapeuta oddechowy z calym dostepnym zapasem tlenu i powinien dolaczyc do niego ktos z personelu z sali naglych przypadkow z zapasem, ktory jemu udalo sie zgromadzic, oraz pielegniarka z tlenem z wozkow z aparatura, znajdujacych sie na kazdym pietrze.Donna zalozyla niebieska papierowa maske, rozdala maski reszcie pielegniarek, zalozyla je takze pacjentom, ktorzy nie byli podlaczeni do respiratora. -Annie! - zawolala. - Zanies butle do dwojki i szostki. Przenosimy je pierwsze. Nim zaczeto przenosic pacjentow, na oddziale intensywnej opieki medycznej wszczal sie ruch. Pierwsi przybiegli dwaj studenci, potem chirurg i kilka pielegniarek. Na miejscu pojawil sie takze ochroniarz, potezny facet w mundurze, ktory wykrzykiwal rozkazy, jakby byl samym generalem Pattonem. Wrzeszczal na kazdego, kto sie nawinal, i przekonywal wszystkich, ze on tu rzadzi i to jego polecenia maja byc wykonywane bez wahania i dyskusji. Pacjenta spod szostki odlaczyla od respiratora jedna z pielegniarek, a ktorys ze studentow zdjal pojemniki z kroplowka i polozyl je na lozku, po czym powoli wywiozl je, ostroznie manewrujac wsrod tlumu, podczas gdy technik podlaczal przenosna torbe do butli tlenowej. Jeden z chorych byl juz mniej wiecej bezpieczny. Ludzi bylo coraz wiecej, a dym gestnial. Kilkanascie glosow wykrzykiwalo sprzeczne polecenia. -Tlen! Podlaczcie butle! -A gdzie sa butle? -Nie ma. Wynoscie sie! -Nie mozemy go tak po prostu wywiezc! Jest po operacji stawu biodrowego! -Cisza! Robcie, co mowie! -Stojak pod kroplowke sie przewraca! Uwaga...! Na oddziale gromadzilo sie coraz wiecej ludzi: lekarzy, pielegniarek, technikow, ochroniarzy. Mieli wywiezc ze strefy zagrozenia reszte pacjentow. Wszyscy albo gadali, albo krzyczeli, albo kaslali. Pewna, ze jej glos tylko powiekszy wszechobecny chaos, Donna szybko zrezygnowala z prob koordynacji akcji ratunkowej i skupila sie na przygotowaniu do wywiezienia z oddzialu bardzo ciezko chorego na serce, osiemdziesieciodwuletniego pacjenta z sali numer dwa. Miala przy boku Anne Hajjar, ledwie widoczna w dymie, ktora ocierala rekawem zalzawione oczy, ale dzielnie starala sie pomoc. -Przeciez trzymam! - ryknal meski glos. - Pusc, na litosc boska! -Nic nie trzymasz! Nie masz zielonego pojecia, co robisz! -Zakrec tlen, do jasnej cholery! Jesli go nie zakrecisz, zaraz wszyscy wylecimy w powietrze! Wiecej ludzi, wiecej halasu, wiecej zamieszania, wiecej dymu. Donna, Anne i jeszcze jedna pielegniarka, kaszlac, probowaly wycelowac w drzwi lozkiem, na ktorym lezal nieprzytomny pacjent. Poruszaly sie najszybciej, jak mogly, pilnujac jednoczesnie, by mial czym oddychac. -Adrienne! - zawolala Donna do jednej z pracownic zajmujacych sie respiratorami. - Odlacz maszyne w dwojce i chodz z nami. -Jasne. -Macie wolne miejsce w waszym skrzydle? -Dwiescie szesnascie jest pusty. Juz powinni na nas czekac. Mozemy takze wykorzystac dwiescie dwanascie. -Swietnie. Adrienne, jedziemy do dwiescie szesnastki. -Uch, ale tam strasznie - powiedziala Anne, kiedy znalazly sie na korytarzu prowadzacym do chirurgicznego skrzydla szpitala. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 188 -Cwiczenia cwiczeniami, a kiedy zaczyna sie prawdziwy alarm, wszyscy zapominaja, co maja robic, i albo chca rzadzic, albo udaja cholernych bohaterow.-Nie przesadzaj. Po prostu probuja pomoc. -Moze i tak, ale lepiej by nam poszlo, gdybysmy byly tam tylko w piatke, jak na poczatku, kiedy zaczelo sie to cale zamieszanie. Chodz, pomozesz mi przeniesc Martina na nowe lozko. Potem musze wracac na oddzial. -Jak myslisz, co sie wlasciwie stalo? -Pewnie jakies zwarcie. -Pewnie tak. -Dobra, Anne. Zostan z Martinem. Zobaczymy sie pozniej. Donna pospiesznie wrocila na oddzial intensywnej opieki medycznej. Dym zdazyl sie juz rozniesc po polowie szpitala. Pomyslala, ze jesli straz pozarna nie opanuje wkrotce pozaru, ewakuacja grozi calemu szpitalowi. Ale na ulicy juz slychac bylo syreny. Lada chwila obok personelu na oddziale zaczna szalec policjanci i strazacy. Na korytarzu tez klebil sie tlum. Wsrod ludzi, ktorzy dopiero co tu przyszli, krecili sie brudni od sadzy pracownicy intensywnej terapii, rozkazujacy wszystkim usunac sie z drogi i nie przeszkadzac. -Nie robcie tloku! Nie potrzebujemy dodatkowej pomocy. -Nie blokujcie drzwi. Cofnijcie sie. -Strazacy pojawia sie lada chwila. Ludzie, zrobcie im miejsce. Kiedy Donna doszla do szklanych drzwi prowadzacych na oddzial intensywnej opieki medycznej, te rozsunely sie i w chmurze dymu pojawilo sie lozko z Lila Terry, pchane przez dwie pielegniarki i jeszcze kilka osob, z ktorych czesc byla bardzo oslabiona. -Katie, ile pacjentek nam zostalo? -Nie wiem. Chyba tylko jedna. Lepiej wejdz i sprawdz, czy nikogo w tym tloku nie zadeptano. -Masz racje. Dym byl moze nieco rzadszy, a w kazdym razie z pewnoscia nie zgestnial. Gapie, ktorzy chyba zaczynali sobie zdawac sprawe z tego, ze skoro pacjenci sa w niebezpieczenstwie, to oni tez ruszyli w strone glownych drzwi. Tymczasem Donna biegla korytarzykiem miedzy salami chorych. Wszystkie byly juz puste oprocz piatki, gdzie pacjentem zajmowali sie dwaj ochroniarze i pielegniarka. Z kontaktow sal drugiej i szostej nadal saczyl sie gryzacy dym, choc nigdzie nie widac bylo plomieni, a temperatura nie wzrosla. Donna pomogla przy wywiezieniu ostatniego z pacjentow i wrocila, by sprawdzic, czy o niczym nie zapomniala. W tym czasie na miejscu pojawilo sie czterech strazakow, z ktorych jeden byl niewatpliwie dowodca. W sekunde wokol nie bylo juz nikogo oprocz nich. Szybko opowiedziala o tym, co stalo sie w ciagu niewiele wiecej niz kwadransa, choc jej ciagle wydawalo sie, ze klopoty trwaly calymi godzinami. -Wspaniale sie pani zachowala - pochwalil ja jeden ze strazakow. Donna rozejrzala sie dookola. Znajome otoczenie wygladalo wyjatkowo dziwacznie. Chyba ma racje, pomyslala. Wrocila do skrzydla chirurgicznego, na sale, gdzie przewiozly pacjenta z dwojki. Na jej widok Anne Hajjar pokazala wyprostowany kciuk. -Martin jest twardy. Nawet wyglada troche lepiej niz przed pozarem. -Dobra robota. Przyjechali strazacy, juz oni sie wszystkim zajma. Pogadam z innymi pielegniarkami. Musze wiedziec, gdzie sie podziali nasi pacjenci i personel. W pokoju pielegniarek usiadla przy malym stoliku. Podniosla sluchawke telefonu. Po pieciu minutach rozmow opuscila rece w rozpaczy, patrzac nieruchomym wzrokiem na zapisana kartke notesu. Potem, po prostu dla pewnosci, jeszcze raz zadzwonila na kazde pietro. Nic to nie zmienilo. Siedziala, trac zmeczone, podraznione oczy, kiedy podeszla do niej Anne, ktora wlasnie konczyla inspekcje sali dwiescie szesnascie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 189 -Wlasnie przyszla Denise - powiedziala zdyszana. Denise byla przelozona pielegniarek. - Twierdzi, ze nie bylo zadnego pozaru. Ktos podlozyl jakies skomplikowane bomby dymne, odpalane przez radio. Nikt nie wie, po co to zrobil.-Ja chyba wiem - szepnela Donna. Twarz miala blada jak popiol. -Jak to? -Patty Moriarity zaginela. -Nie rozumiem... -Nie ma jej nigdzie w szpitalu. Dzwonilam juz wszedzie. Dwa razy. Ktos chyba po prostu wywiozl ja do karetki i odjechal. Zostala porwana. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 190 Rozdzial 32Will najpierw zobaczyl pod powiekami obraz blizniakow, pozniej zdal sobie sprawe, ze odzyskal przytomnosc, i dopiero na koncu, ze zyje. Odczucia powracaly mu stopniowo, jak po amnezji. Zapach farmy mieszal sie z innymi, niektorymi ostrymi i niezbyt przyjemnymi. Znow lezal nagi na ciemnym, brudnym materacu. Nikt nie pofatygowal sie obmyc go z wymiocin, ale niedaleko, na podlodze, lezal brudny bialy recznik i stalo wiadro, ktore przyniosl ten potwor Watkins. Mlot pneumatyczny walil mu wewnatrz czaszki w rytmie mocno bijacego serca. Cale cialo mial obolale, ale najgorzej bylo z palcami. Palce! Ten szaleniec, Krause, robil cos z jego palcami. Tak, teraz juz pamietal. Pamietal, ze krzyczal, krzyczal na caly glos, majac tylko nadzieje, ze w ten sposob choc odrobine przytepi bol. -Nie! Pieprz sie! Przestan, blagam! Idz do diabla! No juz! Do diabla! Pusc rece, sukinsynu! Pusc, mowie... auuu! Wyjal rece spod starych wojskowych kocow, spodziewajac sie najgorszego. Pokrywala je zaschnieta krew, ale przynajmniej nie stracil palcow. Krwawil spod paznokci srodkowych palcow na obu dloniach, odchylonych, ale nie zupelnie oderwanych, i wskazujacego lewej reki, wiszacego na cienkim pasemku tkanki. Zapewne zemdlal, nim Krause zabral sie do lamania stawow i kosci, tylko takie wytlumaczenie przychodzilo mu do glowy. Tylko ono mialo sens, bo szalony doktorek z pewnoscia nie mialby nic przeciwko temu, by go trwale okaleczyc. -Jezu - szepnal. - Dlaczego zdarzylo sie to wlasnie mnie? Podniosl do ust zraniony prawy palec i delikatnie odgryzl cienka skorke. Podmuch powietrza z delikatnego oddechu spowodowal ostry i przenikliwy bol. Przetoczyl sie i z westchnieniem ulgi zanurzyl dlonie w zimnej wodzie. Nie pamietal, czy powiedzial Krausemu o Lionelu, ale nadal w ogole niewiele pamietal. Niezdarnie obmyl dlonie z krwi. Bol wydawal sie wyostrzac mu pamiec. Blizniaki! Tak, oczywiscie, blizniaki. Udalo mu sie przechytrzyc malego potwora, bo caly czas skupial na nich uwage, tylko o nich myslal. Pierwsze urodziny Dana i Jess... i piate. Dzieciaki na hustawce, na trawniku przed domem... obslugujace klientow Open Hearth... rzucajace sie sniezkami. Nic nie powiedzial, bo gdyby choc slowem wspomnial o Lionelu, gdyby zdobyli zdjecia, nigdy nie odzyskalby przytomnosci. Jesli sie podda, juz nigdy wiecej nie zobaczy blizniakow. Jesli potrafi zniesc bol i cierpienie, jesli potrafi oprzec sie temu szczurowi, ma przynajmniej szanse. Niewielka, ale zawsze. Wytarl rece, po czym znow wlozyl rece do kubla i obmyl twarz. Przypominal sobie coraz wiecej, ale na szczescie nie wrocily mu wyraziste wspomnienia tortur. W kazdym razie jedno wydawalo sie pewne. Znow udalo mu sie pokonac Krausego. Z pomoca dzieci oraz determinacji i oslego uporu, ktore pomogly mu przezyc niezliczone nocne dyzury w niezliczonych szpitalach, znow oparl sie zboczencowi Marshalla Golda. Ubranie, jak poprzednio, znalazl rzucone pod stolik. Wkladal je, walczac z przejmujacym bolem, ktory osiaga apogeum, gdy odsloniete mieso pod paznokciami muskalo tkanine, chocby delikatnie. Szybko nauczyl sie trzymac okaleczone dlonie na wysokosci klatki piersiowej, gdy tylko bylo to mozliwe. Nauczyl sie jednak znosic bol, zdolal nawet podpelznac do sciany, w ktorej bylo okno z plastikowa szybka, i podpierajac sie o nia, wstac. Po raz pierwszy mial szanse zobaczyc, co znajduje sie za zamknietymi drzwiami jego wiezienia. Niebo bylo jednolicie szare, a przedzierajace sie przez chmury swiatlo sugerowalo, ze ranek sie konczyl, jesli nie skonczyl sie jakis czas temu. Jego podejrzenia okazaly sie sluszne: wieziono go na parterze duzego budynku na farmie, bialego z czarnymi okiennicami. Z okna pomieszczenia, w ktorym go zamknieto, widzial dwa nieco zaniedbane budynki gospodarcze, wielki, stary i chyba mocno zuzyty traktor oraz naroznik, ktory mogl byc spora obora lub stajnia, takze pomalowana na bialo. Za obora znajdowala sie niedbale sklecona zagroda z pasnikiem i doprowadzeniem wody. W zagrodzie stalo kilka krow, Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 191 chyba dzersejow, w kazdym razie ciemnych w biale laty, z tej odleglosci wygladajacych jak czarno-biala ukladanka. Dalej rozciagalo sie wielkie, ogrodzone pole, a jeszcze dalej widac bylo las.Will lokciami zastukal w szybe. Gold nie klamal, to byl gruby pleksiglas, w dodatku solidnie zamocowany do scian budynku. Ciekawe, ilu ludzi wieziono tu przede mna i dlaczego? Doszedl do wniosku, ze jesli kiedykolwiek uda mu sie stad uciec, to wylacznie przez drzwi. W tym momencie, niemal jak na wezwanie, drzwi otworzyly sie i do srodka wkroczyl Marshall Gold, w bialutkich butach sportowych, czarnych blyszczacych spodniach od dresu i obcislym zlotym podkoszulku, podkreslajacym szerokie ramiona i waska talie. Na jego szyi wisial recznik. Will mial nieodparte wrazenie, ze publicznie asystent Boyda Hallidaya specjalnie ubieral sie w luzne, konserwatywne garnitury, by ukryc imponujaca budowe. No jasne, po co uprzedzac ludzi o tym, ze spokojny, na ogol milczacy ksiegowy jest takze zawodowym morderca. -Grant? Jak to dobrze widziec cie zywego i rzeskiego - powiedzial wesolo. -Obys zdechl. -Jesli chcesz, kaze mojemu Watkinsowi zabandazowac ci palce. W armii byl sanitariuszem. -Tyle ze pozniej poznal uroki pizzy. -Zdziwilbys sie, gdybys wiedzial, ile miesni mu pozostalo i jakie. Chcesz opatrunek czy nie? -Niech bedzie. Tylko zapowiedz Watkinsowi, zeby zachowywal sie delikatnie. Bardzo zle znosze bol. Gold usmiechnal sie wesolo. -A tak a propos, nadal chcemy odzyskac te zdjecia, a ty nam nadal nie powiedziales, jakim cudem sie ich pozbyles i gdzie teraz sa. -Bomba! Zaraz sie tego domyslilem, kiedy ocknalem sie zywy. Pewnie po tym, jak Krause zabil Chrisa Newcombera, kazales mu wziac na wstrzymanie. -Mniej wiecej. Powiedzmy, ze gotow byl podjac wieksze ryzyko, ale mu zabronilem... przynajmniej na razie. Ciesz sie, ze tak latwo tracisz przytomnosc. Nie wszyscy maja tyle szczescia. -Ale z was bydlaki! -Nim nasz dobry doktor Newcomber... jakby to powiedziec... opuscil gwaltownie ten padol, powiedzial, ze przeznaczyl te zdjecia dla ciebie. To dlatego pojechalem za toba do Roxbury. -A co takiego jest na tych zdjeciach? - nie wytrzymal Will. - Nie chcecie pokazac, ze spapraliscie sprawe i zdiagnozowaliscie raka u Grace Davis, chociaz to nie byly jej zdjecia? Juz wypowiadajac te slowa, Will wiedzial, ze jego wyjasnienie nie trzyma sie kupy. Mammogramy niemal z prawie cala pewnoscia pomylono, lecz u Grace znaleziono przeciez raka sutka. Zreszta niepokoila go jeszcze inna sprawa. Nie mial oczywiscie szansy otworzyc koperty, ale nim przekazal ja Lionelowi, wyczul, ze jest gruba i ciezka. Musialo znajdowac sie w niej cos wiecej niz tylko jeden zestaw mammogramow. -Po co nam te zdjecia to nasza sprawa i tylko nasza. - Gold nadal mowil zupelnie spokojnie. - Jednego mozesz byc pewien: dostaniemy je. -A po co ja mialbym wam cos mowic, skoro w ten sposob podpisze na siebie wyrok smierci? -Poprawka. - W bladych oczach Golda zablysla pogrozka. - Wkrotce nastapia wydarzenia, ktore pozbawia te zdjecia jakiegokolwiek znaczenia. Kiedy ten czas nadejdzie, nie bedziesz nam juz potrzebny; co wiecej, jesli wolno mi tak to ujac, przejdziesz do historii. Jesli jednak zdecydujesz sie na wspolprace i pomozesz nam dopilnowac, by nie wyplynely na swiatlo dzienne w nieodpowiednim momencie, to - daje ci slowo - odjedziesz stad zywy. Przestaniesz nam zagrazac. Jesli zaczniesz gadac, to bedzie twoje slowo przeciw naszemu, a - wybacz, ze to mowie - twoje slowo nie jest obecnie wiele warte. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 192 Will rozwazyl te slowa i uznal, ze Gold klamie. Moze sobie gadac co mu slina na jezyk przyniesie, ale jego nie wypusci. Oparl sie mocno o sciane, wyprostowal. Zacisnal zeby, czujac straszny bol opuszkow palcow. Czy istnieje jakis sposob na przezycie kolejnej sesji z Krausem?-Dajcie mi spokoj - powiedzial. Nie spodziewal sie, ze w jego glosie zabrzmi az tak wielka panika. - Jak mozecie robic cos takiego! Gold westchnal teatralnie. -Rob, co uwazasz za stosowne. Nie mamy czasu czekac, az za kazdym razem odzyskasz przytomnosc, wiec postanowilismy sprobowac innego podejscia do problemu. - Podszedl do drzwi. -Wat, chodz i zabandazuj mu rece. Musi wygladac i czuc sie w miare dobrze. Ma goscia. Will spojrzal na niego i zmruzyl oczy. Co tez ten facet wymyslil? Jezu... - pomyslal w panice. Jezu, maja Jess! Udalo mu sie nie wykrzyknac tego glosno. Mogl sie w koncu mylic, ale szantazowanie go dziecmi to bylo akurat cos, co Gold z pewnoscia wzial pod uwage. Do pokoju wszedl przerazajaco potezny Watkins, niosac ze soba apteczke. Otworzyl ja i polozyl na malym stoliku. I nozyczki, i peseta byly plastikowe, do jego celow sie wiec nie nadawaly. Will siedzial, wpatrzony w drzwi nieprzytomnym wzrokiem. Pospiesz sie, Gold! Pospiesz sie, blagam! Serce bilo mu tak mocno, jakby lada chwila mialo sie wyrwac z piersi. Watkins polal mu rany woda utleniona, potem posmarowal mascia antybakteryjna, a na kazdy palec nalozyl gruby opatrunek z bandaza. No juz! Nie moge dluzej czekac! Wreszcie Watkins skonczyl i podszedl do swojego pana i wladcy. -Mam po nia isc? -Chyba najwyzszy czas. Will zacisnal zeby i wstrzymal oddech. Na rozkladanym szpitalnym lozku do pokoju wjechala Party. Glowe miala obandazowana, oczy zasloniete gaza, w jej nosie tkwily przewody tlenowe. Na przykrywajacym ja przescieradle lezala torba z kroplowka. Na jednej z poziomych podpor wisiala torba podlaczona do cewnika. Patty nie poruszala sie, oddychala regularnie, najwyrazniej nadal pograzona w spiaczce. Will probowal nie pokazac, jak bardzo jest zdumiony i jak fatalnie sie czuje. Jakim cudem wyciagneli ja ze szpitala? -A niby co ona ma wspolnego ze mna? - spytal, udajac obojetnosc. -Przykro mi, Grant, ale blefowac nie umiesz. Oboje staliscie sie osobami raczej publicznymi. Policjantka sypia z podejrzanym o morderstwo. Wszyscy o tym wiedza. -Gowno prawda. -Dobra, w porzadku. Pani cie nie obchodzi. Fajnie. Wat, prosze cie, znajdz doktora Krausego i powiedz mu, ze ma obciac tej pani maly palec. Powiedz mu, zeby sie nie martwil, przeciez nic nie poczuje, no i zostanie jej jeszcze dziewiec. - A zwracajac sie bezposrednio do Willa, Gold dodal: - Ale nastepnym razem to juz moze byc jej warga. Sparalizowany Will nie byl nawet w stanie oddychac. -Jezu, jakim ty jestes potworem - wykrztusil. -Gdziez tam. Zaledwie czlowiekiem, ktory musi wydobyc od ciebie pewne informacje i szybko traci cierpliwosc. -Ty cholerny sukinsynu! Will wiedzial, ze zostal pokonany. Przestal udawac, siegnal pod przescieradlo, uscisnal dlon dziewczyny. W tym momencie pojawil sie Krause. Jego oszpecona sladami po ospie twarz az promieniala radoscia na mysl o czekajacej go pracy. -Ladna - powiedzial, przygladajac sie potluczonej twarzy Patty z ohydnym usmiechem. - Bardzo ladna. Ma pan dla mnie jakas robote? -Na to wyglada. - Gold udal zatroskanego i zrezygnowanego, jakby dopuszczenie do torturowania Patty bylo dla niego ciezka, nieprzyjemna decyzja. - Doktorze Grant, zwracam sie do Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 193 pana po raz ostatni. Prosze nam pomoc, a obiecuje, ze odwieziemy panska przyjaciolke, nie robiac jej krzywdy, i podrzucimy gdzies, gdzie ludzie szybko ja znajda i zawioza do szpitala. Mam wszelkie powody, by nienawidzic tej dziewczyny, zepsula mi najlepszy strzal kariery, ale obiecuje, ze ja uwolnie.Will wiedzial, ze mimo obietnic nie ma najmniejszej szansy na ujscie z zyciem z lap Golda, ale z Party bylo inaczej. Pograzona w glebokiej, byc moze nieodwracalnej spiaczce nie stanowila przeciez zagrozenia. Pomyslal, ze musi przeciez istniec jakis sposob, dzieki ktoremu moglby zyskac troche czasu, wymyslic uklad gwarantujacy, ze dziewczyna bezpiecznie wroci do szpitala. W myslach rozwazal i odrzucal rozne scenariusze, ale nie widzial zadnej mozliwosci sklonienia Golda do ustepstw. I w tej chwili bardzo delikatnie, lecz wyczuwalnie Patty scisnela jego reke. Will byl zaskoczony, ale refleks i odruchy chirurga i tym razem go nie zawiodly. Ramie nawet mu nie drgnelo, odpowiedzial jej jednak usciskiem. Schylil glowe, potrzasnal nia jakby z rozgoryczeniem, a jednoczesnie przechylil sie lekko; musial zobaczyc, czy nie porusza sie przescieradlo. Nic nie zauwazyl, a Gold i jego dwaj towarzysze nie wydawali sie zaalarmowani obrotem sytuacji. Patty tymczasem jeszcze raz zacisnela palce, jakby chciala go zapytac, czy zrozumial. Obserwujac przescieradlo, tak dyskretnie, jak to tylko mozliwe, odpowiedzial jej nieco mocniejszym usciskiem. Wiem, wiem. Ostroznie. -Potrzebuje czasu - powiedzial glosno. -Po co? - zdziwil sie Gold. -Potrzebuje gwarancji, ze Patty bezpiecznie wroci do szpitala. -Masz moje slowo. -Gold, skoncz z tym gownem. Zabijasz ludzi. Dziesiec minut. Tyle mi potrzeba, zeby wymyslic jakas gwarancje lepsza niz twoje slowo. -A jesli nie wymyslisz? Will delikatnie przesunal dlonia po czole Patty. Odpowiedziala tym samym gestem co poprzednio. Byla nie tylko przytomna, ale calkiem przytomna. -Zdecyduje, czy istnieje jakas szansa na to, ze potrafisz cos obiecac i tego dotrzymac. -I co pan o tym sadzi, doktorze Krause? Czy powinnismy poswiecic te dziesiec minut naszego czasu, czy tez raczej sprawdzic, z jakiego materialu tak naprawde zrobiony jest doktor? -Zna pan moja odpowiedz na to pytanie. - Krause przebiegl wzrokiem po ciele Patty, od stop do glow. -A wiec dziesiec minut - zdecydowal Gold. - A potem albo jedziemy do Roxbury, albo naszym gosciem zajmie sie ten tu... lekarz. Will poczul uscisk w zoladku. -Przyniescie krzeslo. Wolalbym usiasc. -Nie widze problemu. Wat, przynies krzesla dla doktora i dla siebie. Mozesz przysiasc sobie tu, przy drzwiach, tylko nie spuszczaj z niego oka. Kto wie, co zechce zrobic z ta reka ukryta pod przescieradlem? Krause prychnal cicho, ale Will go zignorowal. Zastanawial sie, co mu daje informacja, ze Gold najprawdopodobniej nie klamal, mowiac, ze nie ma tu ukrytej kamery, choc nie mozna bylo wykluczyc istnienia ukrytego mikrofonu. Krause z Goldem wycofali sie na prog, Watkins poszedl za nimi. Will pochylil sie i pocalowal Patty w skron. -Jeden "tak", dwa "nie" - szepnal. - Rozumiesz? Jeden uscisk dloni. -Dziesiec minut - przypomnial, stukajac palcem w roleksa. Obaj z Krausem wyszli z pokoju. -Gdybys byl na moim miejscu, Watkins, co bys zrobil? - spytal Will. - Mam jechac do Roxbury po te zdjecia czy nie? Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 194 Jeden.-Co? Ja? Oczywiscie. Zrobie wszystko, co mowi pan Gold. Z nim nie ma zartow. Will rozejrzal sie po pokoju, szukajac sladu czegos, co mogloby byc mikrofonem. Niczego takiego nie zauwazyl, ale jesli teraz spieprzy sprawe i Gold zorientuje sie, ze Patty odzyskala przytomnosc, straca przewage, z jakiej mogliby ewentualnie skorzystac. Z tego, co powiedziala, nim zostala ranna, moglo wynikac, iz wie, ze to Excelsius Health stoi za morderstwami. Tylko to wyjasnialo, dlaczego zachecila go do wspolpracy z bandytami. Jesli jakims cudem uda sie im wygrzebac z tego bagna, znajda sie inne dowody przeciw Goldowi i jego mocodawcy niz zdjecia. Poczul delikatny uscisk dloni, przesuwajacej jego dlon centymetr po centymetrze po cienkim materacu noszy, az do cewnika. -Chcesz sie uwolnic? Jeden uscisk. -O co chodzi? - zaniepokoil sie Watkins. -Pytalem, czy nie chcesz sie od tego wszystkiego uwolnic. Nie wydajesz mi sie az takim zlym facetem. -Po prostu wykonuje swoja robote. Kazda robote. Jesli pan Gold kaze mi byc zly, potrafie byc bardzo zly. Cewnik zabezpieczal przed przypadkowym wyjeciem okragly balon, wypelniony od gory, nie powietrzem jednak, lecz woda. Wode wprowadzano strzykawka przez waski otwor. Will znalazl niewielka strzykawke przylepiona do przewodu odplywowego, ostroznie wypuscil wode z balonu, a nastepnie wyjal cewnik. Kaciki ust Patty niemal niewidocznie sie uniosly. Nie tylko byla przytomna, lecz takze zdolna do wykonywania roznych ruchow. -Gold powiedzial, ze to on ja postrzelil. Slyszales, jak to mowil? Jeden uscisk. Watkins niecierpliwie zerknal na zegarek. -Jesli pan Gold cos mowi, to jest to najczesciej prawda. Jeszcze trzy minuty. -Moge cos dla ciebie zrobic? -Ty? Jeden uscisk dloni. Nadal lezac doskonale nieruchomo, Patty zahaczyla palec o przewod kroplowki i dotknela nim dloni Willa. Will wstal, lekko uniosl przescieradlo i dostrzegl, ze cewnik kroplowki w jej przegubie jest zatkany. Wysunal go z zyly, palcem przycisnal maly punkcik na skorze. Patty zrobila kolejny krok w kierunku odzyskania swobody ruchow. -Chodzi mi o to, czy moge cos zrobic, by przekonac cie, zebys mnie uwolnil. Dwa usciski. -Nie sadze. - Watkins lekko potrzasnal glowa. -Jak chcesz. Ale moglbym na przyklad zrobic ci operacje zwezenia zoladka. Zaraz po niej moglbys reklamowac kapielowki. -Wole jesc. Watkins znow spojrzal na zegarek. W tym momencie otworzyly sie drzwi pokoju. Do srodka wszedl Marshall Gold, ktory zdazyl wykapac sie i przebrac w czarne spodnie i sportowa marynarke narzucona na pomaranczowy golf. Minal Watkinsa i stanal naprzeciw Willa, zaledwie kilka centymetrow od noszy. Will pozegnal sie z Patty ostatnim usciskiem dloni. Ostroznie wysunal dlon spod przescieradla... Nie ruszaj sie, kochanie, pomyslal. Nie wolno ci ani drgnac. -Grant, dostales ode mnie dwie dodatkowe minuty. Co postanowiles? -Chce, zebys jeszcze raz dal mi slowo, ze odwieziesz moja dziewczyne do szpitala i nie zrobisz jej zadnej krzywdy. -Masz moje slowo. Lzesz, sukinsynu. -Dobrze. Przyrzeknij tez, ze nie skrzywdzisz osoby, ktora ma te zdjecia. Nie zrobila nic zlego. Chce tez, zeby Watkins uslyszal, jak mi dajesz slowo. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 195 -Masz jaja, doktorku, zeby tak mna krecic w sytuacji, w ktorej sie znalazles. Dobra, zgoda.Jesli ten ktos mi nie zagrozi, to ja nic mu nie zrobie. Will zawahal sie, jakby ciagle, rozpaczliwie probowal cos jeszcze wymyslic. Mdlilo go na mysl o tym, ze naraza Lionela na niebezpieczenstwo, ale... jakie mial wyjscie? -Oddalem koperte mezczyznie, ktory wskazal mi droge. -Na samym koncu ulicy? Kiedy na pare sekund stracilem cie z oczu? -Wlasnie. Dalem mu zdjecia, poprosilem, zeby zabral je do domu. Obiecalem, ze wykupie je za tysiac dolcow. -I pobiegles ulica w przeciwnym kierunku? -Wlasnie. Gold sprawial wrazenie zachwyconego. W tej chwili w Willu wygasla reszta nadziei na szczesliwe uwolnienie. On i Patty praktycznie juz nie zyli, a biedy Lionel mial zapewne podazyc ich sladem na tamten swiat. -Wiedzialem, ze to musialo byc cos takiego! Jak go teraz znajdziesz? -Tego wlasnie nie wiem. To znaczy znam jego imie i wiem, gdzie mniej wiecej mieszka. Nie mialem przeciez czasu wypytywac go o nazwisko. Mialem zamiar wrocic z gotowka i placic ludziom za informacje, poki ktos nie poda mi jego adresu. Zakladalem, ze ludzie go znaja. To bardzo charakterystyczna postac. -Jak ma na imie? -Wolalbym... Gold blyskawicznie wyrwal z kieszeni sprezynowiec z kosciana raczka, otworzyl trzynastocentymetrowe ostrze i chwycil maly palec Patty. -Jak mu na imie!? - ryknal. -LII... ionel. Ma na imie Lionel. Furia Golda minela jak reka odjal. Usmiechal sie wrecz dobrodusznie. -Lionel. Bardzo ladnie. No to pora jechac. -Nigdzie nie jedziesz, Marshall. Zapomniales, ze mamy wazne sprawy do zalatwienia? Will natychmiast rozpoznal ten glos. Znal go z dyskusji w Faneuil Hali, od ktorej wszystko sie zaczelo. Do pokoju wszedl Boyd Halliday. Stanal u stop noszy. -Musze miec te zdjecia jeszcze dzis. - Zwracal sie do dyrektora Excelsius Health nie jak podwladny, lecz jak ktos co najmniej mu rowny. -Rozumiem cie, Marsh. Tez wolalbym, zeby wreszcie znowu byly u nas. Ale lada chwila ma nas odwiedzic Ed Wittenburg. Musimy przygotowac wszystkie wyliczenia na jutrzejsze spotkanie, uporzadkowac papiery, bo o piatej po poludniu zona wydaje przyjecie dla czlonkow rad nadzorczych firm, ktore wkrotce maja stac sie naszymi oddzialami. - Halliday spojrzal na Willa. - Och, czyz to nie pieszczoszek slynnego stowarzyszenia? Witam na farmie, doktorze Grant. Zdaje sie, ze od naszego ostatniego spotkania zycie pana nie piescilo. Will potrzasnal glowa z pogarda. -Wiec tylko o to chodzi? O kupowanie firm? Halliday nie zwracal juz na niego uwagi. -Potrzebuje cie na spotkaniu z Wittenburgiem, Marsh. Czas nam sie konczy, musimy zdazyc jeszcze dzis, bo spotkanie jest jutro o dziesiatej. Moze pan Watkins pojechalby z naszym przyjacielem? Sadze, ze w Roxbury poradzi sobie nawet lepiej od ciebie. -Ale...? Halliday wskazal reka Patty. -Ona zostaje z nami? -Tak, ale... -Wiec nie ma najmniejszej szansy, by pan doktor sprawial jakies problemy opiekunowi. Prawda, doktorze? -Skoro tak twierdzisz... - burknal Will. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 196 -A jesli sprobuje jakichs sztuczek, jesli pan Watkins nie bedzie sie meldowal telefonicznie co pietnascie minut, punktualnie co do sekundy, przyjazn drogiego doktora z ta tu spiaca krolewna zostanie brutalnie przerwana.-Ktore firmy jutro kupujesz? - spytal Will. - Zaraz, chwileczke, nie mow nic, sam zgadne. Nie te, ktore przypadkiem kontrolowala czworka ludzi zamordowanych przez powodowanego wylacznie prywatna zemsta morderce? -W rzeczywistosci interesowaly nas tylko dwie ofiary - odparl obojetnie Halliday. - Ale kazdy wzor pozostawia slad. Panie Watkins, jest pan gotowy? -W kazdej chwili. -Wat! - powiedzial Gold rozkazujacym tonem - zanim wyjdziecie z pokoju, zaloz mu powloczke na glowe i zawiaz na szyi. Mozesz ja zdjac dopiero w Roxbury. Nie zapomnij o kajdankach na czas jazdy, w koncu moze zwariowac i probowac odegrac bohatera. Jesli bedzie sie stawial, przestrzel mu najpierw kolano, potem jaja... a dopiero potem wroc z nim tutaj. -Jasne, szefie. -Ja mozemy zostawic w tym pokoju, Marsh. - Halliday zartobliwie uszczypnal Patty w wielki palec u nogi. - Jestem pewien, ze doktor Krause przypilnuje jej z najwieksza przyjemnoscia. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 197 Rozdzial 33-Co to za woz, Watkins? -Lincoln town car. -Fajny. Wiedzialem, ze klecze na podlodze czegos super. I pachnie jak nowy. -Bo dobrze sie nim opiekuje. Trzymaj dlonie na siedzeniu, zebym mogl je widziec. -Same twoje cholerne miesnie waza ze sto czterdziesci kilo, a ja klecze na podlodze twojego cholernego samochodu z kajdankami na rekach, zerwanymi paznokciami, powloczce na glowie i jakby tego bylo malo, macie moja dziewczyne jako zakladniczke. Czego ty sie boisz? -Pan Gold mowi mi, co mam zrobic, a ja to robie. Tym razem powiedzial, ze mam panu nie ufac. Wiec trzymaj dlonie na siedzeniu, zebym mogl je widziec, albo ci pomoge, a to moze bolec. Will zrobil, co mu kazano. Watkins wydawal sie teraz spokojniejszy, lecz bardziej sklonny do gwaltu niz wczesniej. Mimo tuszy oraz ksiezycowej twarzy, niezwykle upodabniajacych go do Buddy, a takze troski, z jaka opatrywal mu reke, facet nalezal do wyjatkowych twardzieli. Jesli musial lub chcial zabic, robil to bez namyslu i wyrzutow sumienia. Gold musial o tym wiedziec, inaczej by mu az tak nie ufal. Jechali juz mniej wiecej dwadziescia minut, ktore z laski Golda Will w calosci spedzil wcisniety pod deske rozdzielcza i z twarza na siedzeniu pasazera. Poczatkowo pamietajac o filmowych zakladnikach, probowal liczyc zakrety, zapamietac jakies charakterystyczne dzwieki, ktore pomoglyby mu na odtworzenie drogi powrotnej na farme: bicie koscielnych dzwonow, gwizd lokomotywy, stuk mlota pneumatycznego przy robotach drogowych. Nic z tego. Oczywiscie przed powrotem na farme musialby jeszcze pozbyc sie jakos kajdanek, by juz nie wspomniec o siedzacym za kierownica lincolna gigancie. Przestal sie w koncu skupiac na tym beznadziejnym zajeciu i zaczal zastanawiac, co tu zrobic, by miec gwarancje, ze Gold wypusci Party. Jak rozwiazac te zagadke? Nie mial pojecia, a czas uciekal bardzo szybko. Przeciez to niemozliwe, baranie. Zrozum to wreszcie. Patty juz nie zyje... i ty tez. Przez caly czas trwania tego koszmaru Halliday i Gold byli co najmniej o krok przed wszystkimi. Nie mieli zamiaru potykac sie przy koncu biegu... nawet jesli obiecywali, ze sie potkna. Slyszal, jak Watkins szuka czegos w kieszeni. Chwile pozniej wywolal numer jednym nacisniecie klawisza. Odmeldowywal sie. Minelo wlasnie pietnascie minut, nie dwadziescia. -Panie Gold, tu Wat. Nie, nie, wszystko w porzadku, zadnych problemow. On? Zachowuje sie wlasciwie. Nie, nic, tylko nie podoba mu sie, ze musi siedziec na podlodze. Tak, panie Gold, powtorze mu, oczywiscie. Zglosze sie za pietnascie minut. Nie, do Roxbury juz niedaleko. Tak jest, prosze pana. Czekam na polecenia. - Watkins schowal telefon do kieszeni i zerknal na Willa. - Pan Gold radzi ci, zebys sie przyzwyczail do swego obecnego miejsca. -Przyjemniaczek z niego. -Zamknij sie. -Co on ci powiedzial, Watkins? Co to znaczy: Czekam na polecenia? -Zamknij sie albo popracuje nad tymi twoimi palcami. Ja je bandazowalem, wiec bez problemu je rozbandazuje. -Fajny z ciebie facet. Will opuscil glowe na siedzenie. Zastanawial sie teraz nad slowami Golda. Z pewnoscia nie dodaly mu odwagi. Niektore z poparzen na ciele swedzialy go niemilosiernie. Powiedzial, ze chcialby sie podrapac, i otrzymal odpowiedz, jakiej sie spodziewal. Wjechali juz chyba do miasta, bo czesto zatrzymywali sie i skrecali. Watkins znow zglosil sie telefonicznie; rozmowa byla krotsza od pierwszej. Minelo kolejne dziesiec minut. Musieli byc juz prawie na miejscu. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 198 -W porzadku - powiedzial Watkins. Samochod zwolnil. - Jestesmy blisko miejsca, gdzie spotkales Lionela. Mozesz zdjac powloczke z glowy. Linka zawiazana jest w kokardke pod broda. Potrafisz ja rozwiazac.-Serdeczne dzieki. -Podnies sie powoli i usiadz. -Co z kajdankami? -Trzymaj dlonie na kolanach. -Jak mam zapiac pasy? - Will czekalby Watkins zareagowal jakos na ten zart, ale nie doczekal sie. - No dobrze - dodal, kiedy juz siedzial wygodnie, rozruszal ramie oraz pozbyl sie skurczu w biodrze. - Popatrz, to tam zatrzymalem Lionela i spytalem go o droge. Ale jest chyba troche za wczesnie na jego wieczorny spacer. -Pan Gold chce, zebysmy sprawdzili kilka sklepow. Powiedzial, ze jesli ten dziadek rzeczywiscie wyglada tak, jak go opisales, to ktos z pewnoscia pozna go z opisu. -Spryciarz! -Pojdziesz ze mna, ale bedziesz trzymal gebe na klodke, poki nie kaze ci mowic. Nie probuj zadnych sztuczek. Jesli sie wychylisz, zginiesz razem z osoba, z ktora bedziemy rozmawiac. Polecenie pana Golda. Wiesz, ze to zrobie, prawda? -Prowadz, wodzu. -Dowcipnis. Jakies pol przecznicy dalej znalezli miejsce przy liczniku parkingowym. Watkins zgrabnie wcisnal w nie wielkiego lincolna. Powoli podszedl do drzwi od strony pasazera, uwolnil jedna reke Willa i przykul go do siebie. -Skad szedl Lionel, kiedy go zatrzymales? -Stamtad. Will wskazal na rzad skromnych sklepikow po przeciwnej stronie ulicy. Bylo pozne popoludnie, szare i wietrzne, ale wcale nie takie zimne. Mimo to spacerowiczow ujrzeli niewielu. Watkins wskazal kwiaciarnie "Berhany's Flowers". Kobieta stojaca za mala lada w uroczo pachnacym wnetrzu miala okolo czterdziestki, dobra figure, nosila okulary w czarnej oprawce, ktore oslanialy ladne oczy o lagodnym spojrzeniu. Zerknela przelotnie na kajdanki, a potem na gosci, najwyrazniej niepewna, kto tu jest samcem alfa. Will mial wrazenie, ze zaskoczylaby ja i ucieszyla wiadomosc, ze dla odmiany samiec alfa jest czarny. -Nazywam sie Joe Dunn. - Watkins siegnal do kieszeni i okazal falszywa legitymacje. - Prywatny detektyw, zajmuje sie takze poszukiwaniem zbieglych przestepcow. Ten czlowiek jest moim wiezniem. -Carol. Milo mi pana poznac. - W glosie kobiety nie bylo strachu, za to wyraznie brzmial w nim szacunek. -Nie chce marnowac nikomu czasu, wiec nim kaze go aresztowac, chce sie upewnic, ze to naprawde ten facet, ktorego kazano mi ujac. Dowiedzialem sie, ze w ustaleniu jego tozsamosci moze mi pomoc starszy mezczyzna imieniem Lionel, ktory mieszka gdzies tu, w poblizu. Dla kogos, kto pomoze mi go zlokalizowac, mam sto dolarow. -Lionel to imie czy nazwisko? - spytala kobieta, starajac sie nie patrzyc na Willa. -Imie, prosze pani. Nie znam nazwiska. Oto sto dolarow. - Watkins polozyl na ladzie banknot tak, by Carol latwo mogla dostrzec, ze jest to rzeczywiscie studolarowka. Mimo to potrzasnela glowa. -Chyba nie kupuje kwiatow. -Bardzo dziekuje, ze poswiecila nam pani swoj czas. - Potezny morderca zachowywal sie i mowil jak dyplomata. Will doznal wrazenia, ze pomiedzy nim i kwiaciarka nawiazala sie nic porozumienia. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 199 -Chwileczke! - zawolala, gdy podchodzili juz do drzwi. - Zaczekajcie, zadzwonie do matki. To ona ma na imie Bethany i to kiedys byla jej kwiaciarnia. Zna niemal kazdego w sasiedztwie.Wyjela telefon spod lady i zaczela wybierac numer. -Dobrze sobie radzisz - powiedzial cicho Watkins. Glos mial ostry, ochryply. - Byle tak dalej. -Wiesz, kiedy sie przylozysz, potrafisz byc naprawde uroczy. - Will mrugnal konspiracyjnie. - Ta Carol ma na ciebie oko. -Zaniknij sie. -Mowilam panu, ze mama bedzie wiedziec! - kobieta przerwala im rozmowe. - To chyba Lionel Henderson. Wdowiec. Zdaniem mamy ubiera sie bardzo elegancko. Chodzi do kosciola, ale nie za czesto. -Dobry opis. - Watkins usmiechnal sie milo. - Prosze spytac mame, czy wie, gdzie mieszka pan Henderson. Carol zadala to pytanie, milczala przez chwile, odlozyla sluchawke i zaczela grzebac w niskiej szafce na akta, w ktorej byly tylko dwie szuflady. -Mama powiedziala, ze kiedys kupowal u nas kwiaty - wyjasnila. - Jesli tak, to mozemy miec rachunek. Mama bardzo pedantycznie prowadzila rejestr promocji, bozonarodzeniowych kartek z zyczeniami i tak dalej. Ja juz tak nie potrafie, ale... chwileczke! Jest. Lionel Henderson, Spruce Street dwiescie trzynascie, mieszkanie numer szesc. To przy naszej ulicy, zaledwie kawalek w tamta strone. Zapisala imie, nazwisko i adres. Oddala karteczke Watkinsowi. Will widzial, ze w grubasie cos ja pociaga, ale nie potrafil zrozumiec, co to moze byc. Byc moze z racji wieku znacznie obnizyla wymagania. A moze Willowi wydawal sie mniej atrakcyjny, bo byl bezwzglednym morderca. -No to idziemy. - Watkins wreczyl kobiecie nalezny jej banknot. -Nie sprawdza pan, czy to wlasciwy czlowiek, tylko od razu placi? -Nawet jesli to nie on, moze pani zatrzymac pieniadze. Jako nagrode za... pomoc. -Oto moja wizytowka. Numer sklepu jest po drugiej stronie. Och, dosc juz tego! Will pomasowal przegub otarty przez kajdanki. Watkins wyczul szarpniecie i rzucil mu ostre, ostrzegawcze spojrzenie. -Zapewne wkrotce znow sie zobaczymy - powiedzial, doskonale grajac swoja role. Kwiaciarka i bandyta, pomyslal Will wsciekle, kiedy wychodzili na ulice. Tez mi para. Zatrzymali sie na chwile, Gold dowiedzial sie, ze na razie wszystko w porzadku, i pojechali dalej. Pod numerem dwiescie trzynascie stala trzypietrowa, podupadla ceglana kamienica, taka jak wiele, jesli nie liczyc trzech gargulcow widocznych tuz pod kalenica. W zapadajacym powoli mroku nie sposob bylo docenic jakosci rzezb, ale Will byl zdziwiony widzac je w takim miejscu. Ciekawe, jak wygladal ten budynek w czasach swej swietnosci, dumnie prezentujacy tak niezwykla sztuke. Nagle oczami wyobrazni zobaczyl samego siebie w swych wczesnych dniach, pochylonego nad stolem operacyjnym, gotowego poprowadzic zespol doskonale wyszkolonych technikow, pielegniarek i lekarzy do bitwy o czyjes zycie. Klatka schodowa kamienicy byla zdumiewajaco czysta, skrzynki pocztowe zamkniete, rzad kilkunastu guzikow opatrzony w czarne plastikowe tabliczki z nazwiskami lokatorow. Wewnetrzne debowe drzwi takze zostaly bezpiecznie zamkniete. -L. Henderson - powiedzial Watkins. - Mieszkanie numer szesc, dokladnie tak, jak nam powiedziala ta sympatyczna kobieta. - Rozpial kajdanki. - Tylko nic nie mow i nie zrob jakiegos Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 200 glupstwa. Ja rozkazuje, ty wykonujesz polecenia. Nie chcialbym cie zabijac, ale jesli juz bede musial, dostaniesz najpierw w kregoslup, potem w kolano, a potem w jaja. Rozumiesz?Siegnal do kieszeni marynarki. Zapewne chcial sie upewnic, ze bron jest odbezpieczona. -Pamietaj, Watkins - ostrzegl Will - twoj szef obiecal, ze nie skrzywdzisz tego dziadka. Jest naprawde stary, poza tym nie ma zielonego pojecia, o co toczy sie gra. Po prostu znalazl sie w zlym miejscu w zlym czasie. -Jasne, jasne - zbyl go bandyta, wciskajac odpowiedni przycisk. Oby nie bylo cie w domu, Lionel, modlil sie w duszy Will. Oby nie bylo cie w domu. Chociaz... co to za roznica? Elegancki staruszek musial kiedys wrocic do siebie, a Watkins z pewnoscia potrafil czekac. Choc, z drugiej strony, Gold chcial dostac zdjecia tak szybko, jak to tylko mozliwe. Watkins znow wcisnal przycisk. Nic. -Chyba bedziemy musieli za... Uslyszeli trzask zamka, a gdy drzwi sie otworzyly, wyjrzala zza nich pomarszczona twarz Lionela. Przyjrzal sie najpierw poteznemu, czarnemu mezczyznie, ale natychmiast przeniosl spojrzenie na Willa. Rozpoznal go bez problemu. -Prosza, prosze, moj tajemniczy nieznajomy wreszcie sie pojawil. -Will. Mam na imie Will. -Wszystko w porzadku? Bo nieszczegolnie wygladasz, Will. -Nic mi nie jest, Lionel. -Nie wierzylem, ze wydostaniesz sie z lap "Kobr". Zaloze sie, ze probowaly cie wykiwac. -Owszem. -To do nich podobne. Wiesz, z poczatku nie mialem pojecia, jak mnie znajdziesz, ale potem przypomnialem sobie, ze znasz moje imie. A tu, w okolicy, nie ma zbyt wielu Lionelow. -Nazywam sie Dunn - przerwal im rozmowe Watkins. - Joe Dunn. Za koperta, ktora pan dla nas przechowal, otrzyma pan nagrode. - Usmiechnal sie rozbrajajacym usmiechem Buddy. - Bo pan ma te koperte, prawda? -Och, oczywiscie, oczywiscie. -A wiec... czy mozemy wejsc i zalatwic sprawe? Lionel jeszcze raz przyjrzal sie najpierw jednemu gosciowi, potem drugiemu... i popelnil wielki blad, uznajac, ze nie sa dla niego zagrozeniem. Poprowadzil ich schodami na pietro do malego mieszkania, o ktore musial bardzo dbac, bo bylo wrecz pedantycznie czyste. W duzym pokoju, z miekka sofa i rownie wygodnym fotelem ustawionym naprzeciw starego telewizora, krolowaly przede wszystkim oprawione zdjecia wielkiej rodziny, zrobione przy przeroznych okazjach. Eleganckim panem mlodym na zdjeciu stojacym na samym srodku telewizora byl niewatpliwie sam Lionel. Tulil do siebie piekna panna mloda, pelna wdzieku i godnosci. Jedyne zamkniete drzwi prowadzily z pewnoscia do sypialni. Po prawej znajdowala sie rownie schludna jak pokoj, zdumiewajaco duza wneka kuchenna. -Usiadzmy w kuchni, dobrze? - zaproponowal gospodarz. - Jesli chcecie, zrobie wam doskonala herbate. -Z przyjemnoscia... -Chetnie napilibysmy sie herbaty, panie Henderson - przerwal Willowi Watkins - ale czeka na nas lekarz, ktory musi jak najszybciej obejrzec te rentgeny. -A wiec to jest w kopercie? Zdjecia rentgenowskie? Myslalem nawet, zeby zaniesc je na policje!; ale policja niezbyt pomaga ludziom z naszego sasiedztwa, a "Kobry" potrafia dowiedziec sie roznych rzeczy... -Prosze pana - przerwal mu morderca. - Koperta. Ciekawe, pomyslal Will. Facet nie pcha Lionelowi pod oczy nagrody, choc w kwiaciarni dobrze mu sie ta metoda przysluzyla. Jedyne wyjasnienie, jakie przyszlo mu do glowy, bylo niepokojace, bardzo niepokojace: Watkins wspomnial o nagrodzie i w ten sposob otworzyl im drzwi, ale teraz, kiedy juz znalezli sie w mieszkaniu, nie poruszal tego tematu. Kiedy dostana koperte i okaze sie, ze w srodku sa zdjecia, Lionel zginie. A on razem z nim. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 201 W tym momencie, na kuchennym blacie, Will dostrzegl spory noz, sprawiajacy wrazenie ostrego, choc czesciowo zaslanial go duzy pomidor, glowka salaty i pusta miska. Watkins chyba go jeszcze nie zauwazyl, w kazdym razie nie dal tego po sobie poznac. Serce zabilo mu mocniej. Z wysilkiem oderwal wzrok od broni, pozornie nonszalancko przesunal sie jakies pietnascie centymetrow w prawo, ograniczajac Watkinsowi pole widzenia.-Mowilem juz panu, panie Dunn - tlumaczyl Lionel - ze mam te koperte. - Spojrzal na drugiego z gosci. - Mam ja oddac? - spytal. - Naprawde nie wygladasz za dobrze. -Nie, nie, nic mi nie jest. Mowie szczerze. Ten tu Joe to moj przyjaciel. Moze rzeczywiscie nie wygladam kwitnaco, ale przyczepilo sie do mnie jakies grypsko. No i ostatnio kiepsko sypiam. -No... dobrze. Zaczekajcie tu na mnie. Przeszedl przez pokoj, otworzyl drzwi do sypialni. -Swietnie sobie radzisz - szepnal Watkins do Willa. - Naprawde swietnie. -Tylko nie zrob mu krzywdy. Tym razem wielkolud nawet nie odpowiedzial. Will zaryzykowal: zerknal na kuchenny blat, zastanawiajac sie, jak siegnac po noz. Jesli nawet los zesle mu szanse, to bedzie musial sie spieszyc. Chwycic noz, zachowac sie zdecydowanie. Chodzi przeciez o zycie jego i Lionela. -O, prosze! - Pojawil sie usmiechniety Lionel. - Schowalem ja pod materacem. To na wypadek gdyby pojawily sie "Kobry". -Dobrze zrobiles - pochwalil go Will. Walczyl teraz o kazda sekunde. - Joe, moj przyjacielu, nie twierdze, ze Lionel nie jest godny zaufania, ale przeciez nigdy nic nie wiadomo. To znaczy ja wiem, jak wsciekly bedzie nasz kumpel Gold, jesli nie wypelnimy dokladnie jego polecen. Uwazam, ze popelnilbys wielki blad, gdybys nie pozwolil mi sprawdzic zawartosci koperty. Chce sie tylko upewnic, ze jest w niej wszystko, co powinno. -Hej, spokojnie - oburzyl sie staruszek. - Mozecie mi zaufac. Przeciez nawet nie wiedzialem, co jest w tych kopertach. -Nie chodzi tylko o ciebie. "Kobry" tez mogly zainteresowac sie zawartoscia. A ja wiem dokladnie, co powinno byc. Watkins nie byl zachwycony, ale w koncu uznal, ze w zaistnialej sytuacji gorzej dla niego bedzie, jesli nie zajrzy do srodka i przywiezie Goldowi bezwartosciowy papier. Wymownie zerknal na kieszen, w ktorej trzymal bron. A reke trzymal w kieszeni. -Tylko szybko - warknal. - Nie mamy czasu. Czujac, jak mocno wali mu serce, Will usiadl na fotelu. Wyrzucil z koperty na stol gruby plik zdjec. Na pierwszy rzut oka wszystkie wydawaly sie mammogramami. Z ich powodu zginal co najmniej jeden czlowiek, on i Lionel Henderson stali o krok od smierci. Dlaczego? Juz mial rozlozyc zdjecia na stole, kiedy dostrzegl, ze ze stosu wystaje rog bialej koperty. Przykryl ja jedna reka, a druga, plynnym, szybkim ruchem, chwycil polowe mammogramow i... przepuscil je miedzy palcami tak, by upadly pomiedzy Watkinsem i Lionelem. -Pieprzony niezdara! - krzyknal Watkins. -Hej, czlowieku! - oburzyl sie Lionel. - W moim domu nie wolno przeklinac. Pochylil sie i zaczal zbierac zdjecia. Rozsypaly sie na stosunkowo duzej powierzchni, byly sliskie, z trudem dawaly sie podniesc. Watkins instynktownie pochylil sie i chwycil kilka, nim zorientowal sie, co robi, wtedy wyprostowal sie, rozejrzal podejrzliwie dookola. Ale w ciagu tych kilku cennych sekund Will zdolal zlozyc duza biala koperte i schowac ja do kieszeni spodni. -Daj spokoj! - warknal Watkins. -Przepraszam. Bardzo przepraszam, Joe. Dzieki, Lionel. -To nie problem. Nic sie nie stalo. Mam osiemdziesiat jeden lat i jeszcze ciagle potrafie schylic sie i zapastowac podlogi. Tylko nie wiem, jak mogles podejrzewac, ze zabralem cos z nie swojej koperty. Przeciez ja nawet do niej nie zajrzalem! -Przykro mi. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 202 -Do diabla, Grant, rob swoje. Sa wszystkie czy nie?Po lewej stala mala lampa. Kiedy zdjelo sie z niej abazur, swiatlo, choc nie rewelacyjne, nadawalo sie do odczytywania zdjec rentgenowskich. Will szybko ulozyl je na osobne kupki wedlug pacjentek. Bylo ich dziesiec, w tym Grace Davis. Mimo ze nowotwor w gornej zewnetrznej czesci lewej piersi byl wyraznie widoczny, brak sladu po srucinie upewnil go, ze to nie jej zdjecie. Dwa nastepne zestawy tez wskazywaly na raka: jednego w gornej zewnetrznej czesci prawej piersi, drugiego, dosc duzego, umieszczonego z boku prawego sutka; to ukazywalo takze biale rozblyski wapnia, co na ogol zle wrozylo. Ale kluczem do sprawy okazal sie czwarty zestaw. Nazwisko bylo inne, ale nowotwor identyczny z tym na zestawie trzecim. Co do tego nie bylo zadnych watpliwosci. To samo miejsce, ten sam rozmiar, ten sam wzor zlogow wapnia. Nawet uklad naczyn krwionosnych i inne cechy charakterystyczne wskazywaly, ze to jest ta sama piers. Watkins poruszyl sie niecierpliwie. Gestem glowy nakazal Willowi pospiech. Zestaw piaty byl identyczny z mammogramami Grace. Nazwisk, dat i numerow katalogowych bylo dziesiec, ale tylko piec roznych. Will podejrzewal, ze zestawy grupowano wedlug rozmiaru i ksztaltu piersi. Zaczynal takze nabierac pewnosci, iz zadnego zdjecia nie zrobiono pacjentce, ktorej je przypisano. Jesli mial racje w obu przypadkach, rodzilo sie trzecie, niemal niewyobrazalne, wrecz ohydne podejrzenie: zadna z tych kobiet, najprawdopodobniej zoperowanych w klinice Excelsius Health, nie miala raka! Zgarbil sie w krzesle. Nie mogl do konca pogodzic sie z tym, co wlasnie zobaczyl. Mogl byc pewien tylko jednego: motywem tego oszustwa, jak wszystkich dzialan Excelsius Health, musialy byc pieniadze. Watkins wstal. -Czas sie skonczyl - oznajmil. - Czy to wszystkie zdjecia, czy tez mamy jakies problemy? -Nie - odparl Will. - Nie mamy zadnych problemow. -No to chyba nalezy mi sie nagroda - powiedzial Lionel. Watkins obrocil sie w strone staruszka. Will, choc myslal jakby w zwolnionym tempie, doskonale wiedzial, co zdarzy sie za chwile. Nie bedzie strzalu i jakze typowej rany od kuli, nikt nie bedzie podejrzewal, ze stalo sie tu cos zlego, policja nie bedzie wypytywac sasiadow i znajomych, chocby Carol z kwiaciarni. Wystarcza potezne dlonie. Sympatyczny staruszek spadnie ze schodow, skreci kark. Lionel stal nieruchomo, nawet nie podejrzewal, co moze stac sie za chwile. Ale Will zareagowal. Jednym krokiem dopadl kuchennego blatu, chwycil noz. Nim morderca zdazyl zareagowac na ruch za plecami, skoczyl na niego, chwycil za gardlo. Musial wspiac sie na palce, ale podniecenie walka dodalo mu sily. Zdolal poderwac glowe Watkinsa, przylozyc mu ostrze do gardla. -Jeden ruch i zginiesz - warknal. Czul, jak miesnie Watkinsa sie napinaja. - Uwierz mi, doskonale wiem, jak cie zabic. Wystarczy jedno ciecie. Jedno, jedyne ciecie. Nie chcialbys umierac w tak straszny sposob. Przycisnal noz do skory. Z plytkiej rany pociekl strumyk krwi. -Co ty wyprawiasz! - krzyknal Lionel. Cialo Watkinsa zesztywnialo. Przez kilka niekonczacych sie sekund morderca rozwazal swoje szanse. I nagle jego miesnie sie rozluznily. -Oszalales - powiedzial spokojnie. -Bron. Wysun z kieszeni, bardzo ostroznie i rzuc na podloge. Mruczac pod nosem najstraszniejsze przeklenstwa, olbrzym zrobil, co mu kazano. -Podpisujesz wyrok smierci na swoja dziewczyne - powiedzial glosno. -Lionel, wynos sie stad, ale juz! Nic nikomu nie mow, nie idz na policje. Po prostu zniknij z mieszkania, zniknij z ulicy, ukryj sie gdzies na dwa dni. Watkins, daj mu swoj portfel... tak dobrze. To twoja nagroda. Zarobiles na nia. No, juz cie nie ma. Staruszek zawahal sie, ale w koncu wyjal z portfela gruby plik banknotow, chwycil wiszaca na oparciu fotela marynarke i niemal wybiegl z mieszkania. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 203 Powolnym, niemal dramatycznym gestem zabojca podniosl reke. Spojrzal na zegarek.-Spieprzyles sprawe, dupku - oznajmil, uwazajac, by nie poruszyc sie, nie zwiekszyc nacisku noza na gardlo. - Spoznilem sie o piec minut. Twoja panienka pewnie juz nie zyje. -Dzwon do Golda! -Mowy nie ma. Will przesunal ostrzem noza po szyi Watkinsa, ale tym razem olbrzym nie zareagowal. -Masz do niego zadzwonic! -Rzuc noz. W tym momencie rozlegl sie sygnal komorki. -Odpowiedz. Watkins tylko rozesmial sie pogardliwie. Drugi sygnal. -Po pieciu wlacza sie poczta glosowa. -Trzeci... Will cofnal sie o krok i rzucil noz na podloge. Usmiechniety zabojca wyjal z kieszeni telefon. -Przepraszam, panie Gold. Znalezlismy koperte i troche stracilem poczucie czasu. Nie, jest tutaj. Mial maly wypadek i troche pokaleczyl sobie twarz, ale nic mu nie bedzie. Tak, oczywiscie, przywioze go, prosze pana. Niedlugo wracamy. Nie, nie bylo wiekszych problemow. Troche podskakiwal, ale gwarantuje, ze od tej chwili bedzie zachowywal sie bardzo spokojnie. Watkins skonczyl rozmowe, schowal telefon do kieszeni i nagle, bez ostrzezenia, uderzyl Willa w twarz. Will poczul, jak peka mu kosc policzkowa, bol przyszedl ulamek sekundy pozniej. Zakrztusil sie i bezwladnie upadl na podloge. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 204 Rozdzial 34Dyscyplina... przede wszystkim dyscyplina... nie ruszaj sie... nie wolno ci sie ruszyc. Nie wolno ci nawet drgnac. Wez oddech... wstrzymaj go... tak... jeszcze chwile... juz mozesz wypuscic. Rozspiewali sie anieli, chwala dzieciatku w poscieli... dyscyplina... dyscyplina... Podczas studiow Patty i jedna z jej wspollokatorek cwiczyly joge. Potem, po niespelna roku, zrezygnowaly; czesciowo z powodu nawalu zajec, a czesciowo dlatego, ze obie poznaly chlopakow. Jak on sie nazywal? - pomyslala teraz. Mial byc tym jedynym, a dzis nie pamietam nawet jego imienia. Powinna trzymac sie jogi. Wez oddech... wstrzymaj go... tak... jeszcze chwile... juz mozesz wypuscic. Powoli... powoli... tak... nie ruszaj sie... nie ruszaj sie... Od czasu kiedy Will wyszedl z tym czlowiekiem, Watkinsem, minela co najmniej godzina, moze nawet dwie. Boyd Halliday i Marshall Gold opuscili pokoj kilka minut po nich. Mieli wazne spotkanie z prawnikiem. Jeszcze nie wrocili. Nim wyszli, z ich rozmowy zorientowala sie, ze jutro o dziesiatej ma odbyc sie spotkanie, konczace procedure przejecia wielu kas chorych przez Excelsius Health. Nowy konglomerat, ktory mial zachowac nazwe Excelsius Health oraz dyrektora generalnego Boyda Hallidaya, jednym krokiem wchodzil do ekskluzywnego grona najwiekszych dostarczycieli uslug zdrowotnych na Wschodzie, jesli nie w calym kraju. Co oznaczalo wladze i pieniadze. Zabojstwa dyrektorow kas chorych, brane powszechnie za akt zemsty i zadoscuczynienia, byly w istocie walka o wladze i pieniadze, a teraz, jesli jej i Willowi nie uda sie temu zapobiec, na oltarzu potegi pieniadza zlozone zostana kolejne ofiary. Krew poleje sie szersza struga. Patty zaczela odzyskiwac przytomnosc nim jeszcze wywieziono ja z sali intensywnej opieki medycznej, byly to jednak tylko przeblyski. Dopiero przy przenoszeniu z lozka na nosze pojawila sie swiadomosc i to na wszystkich poziomach. W karetce juz slyszala i czesciowo rozumiala rozmowy; przedzieraly sie przez ciemnosc otaczajaca do tej chwili jej umysl. Ze strzepkow tych rozmow dowiedziala sie o swej operacji neurochirurgicznej i przedluzajacej sie spiaczce. W szpitalu zorganizowano wypadek - miala wrazenie, ze mowa o pozarze - tylko po to, by ja porwac. Nie wiedziala oczywiscie, dokad ja zabieraja i dlaczego, ale to, co wiedziala, wystarczyloby pozostala nieruchoma, nieruchoma jak kloda. Tymczasem, mimo zaslaniajacych jej oczy platkow gazy, eksperymentalnie poruszyla powiekami. Nastepnie, ostroznie, pod przykrywajacym jej cialo przescieradlem, sprawdzila stan rak i nog. Wygladalo na to, ze wszystko jest w porzadku. Wiedziala jednak, ze pacjenci po amputacjach odczuwaja bole fantomowe odcietych konczyn, a ludzie po wylewach lub zlamaniach kregoslupa sa przekonani, ze moga poruszac sparalizowanymi rekami i nogami. Wez oddech... wstrzymaj go... tak... jeszcze chwile... juz mozesz wypuscic. Will i inni znikli, zostawiajac ja sam na sam z Krausem, katem, o ktorym Gold mowil "nasz dobry doktor". Krause siedzial niedaleko drzwi, trzy, moze cztery metry od niej. Kilka razy podchodzil do niej; oddychal wowczas ciezko i jak jej sie wydawalo, bawil sie sam ze soba. Najpierw trwalo to po kilka sekund, potem minute i wiecej. Dobrze, myslala, podsycajac w sobie gniew. Im bardziej sie napalisz, tym lepiej dla mnie. Szaleniec! Krause coraz czesciej podchodzil i coraz dluzej sie przy niej zatrzymywal. Zupelnie jakby "dobry doktor" walczyl z wlasnymi instynktami... i jakby przegrywal te walke. Za kazdym razem Patty probowala "odczytac" dyszacego, ciezko stapajacego mezczyzne, wyrobic sobie jakies pojecie o jego budowie i miejscu, ktore najchetniej zajmuje. Z krokow i wysokosci, z jakiej dobiegal jego glos, wynikalo, ze jest mezczyzna lekkim, drobnym, niewysokim. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 205 Krause wyraznie tracil panowanie nad soba. Podczas ostatniej wizyty sciagnal przescieradlo obnazajac jej piersi, znieruchomial i gapil sie na nia tepo. Patty wiedziala, ze ubrano ja w szpitalna pizame lub chirurgiczny fartuch, mimo to czula sie naga, wystawiona na pokaz, bezradna.-Taka jestes piekna... taka piekna... Jego oddech smierdzial papierosami i czosnkiem, mowil piskliwym, zdyszanym glosem. Pasowal do obrazu, jaki juz zdazyla sobie wyrobic: bardzo chudy, zylasty mezczyzna, metr szescdziesiat piec, najwyzej metr siedemdziesiat wzrostu. Z jakiegos powodu uznala, ze samego siebie uwaza za intelektualiste i poete. Krause przykryl ja i Patty odetchnela z ulga. Jeszcze pare centymetrow, a odkrylby jej rece i ukryta pod nimi, odlaczona kroplowke. Przezroczysta plastikowa rurka byla jedyna dostepna jej bronia; gdyby zaatakowala szybko, znienacka i wykorzystala zasade dzwigni, nawet ona moglaby wystarczyc. Zielony, poliestrowy przewod tlenowy byl nieco grubszy i zapewne nieco mniej rozciagliwy, ale zeby sie nim posluzyc, musialaby podniesc rece, ryzykujac utrate tej niewielkiej przewagi, jaka moglo jej dac zaskoczenie. Duszenie - z przodu i z tylu - bylo chwytem, ktorego uczyla sie w akademii; policjanci musieli go poznac glownie po to, by wiedziec, jak sie przed nim obronic. Kiedy atakowala, nie przywiazywala wiekszej wagi do techniki i teraz bardzo tego zalowala. Przerazala ja mysl o tym, ze cokolwiek zrobi, bedzie musiala robic to z oczami przykrytymi gaza. Pocieszalo ja jednak - choc mogla sie przeciez mylic - ze Krause wydawal sie mezczyzna znacznie drobniejszym i slabszym fizycznie od Golda czy Watkinsa, a nawet samego Hallidaya. Jesli moglaby wybierac przeciwnika, wybralaby jego. A jesli bedzie miala szanse, z pewnoscia ja wykorzysta. Jakby przywolany jej myslami, Krause znow sie pojawil. Tym razem, po wypowiedzeniu obowiazkowej uwagi o jej urodzie, pochylil sie, delikatnie pocalowal ja w usta i polozyl dlonie na jej piersiach. Z najwyzszym wysilkiem powstrzymala sie od krzyku, za to jej determinacja jeszcze wzrosla. "Dobry doktor" probowal szczescia, byc moze sprawdzal, na jak wiele moze sobie pozwolic, nie budzac jej. Zapewne takze bal sie, ze Gold albo Halliday przylapia go, jesli pozwoli sobie na zbyt wiele. Zboczenie... i podniecenie... wyraznie bralo gore. Nie wiedzac, czy jest obserwowana, czy nie, Patty nie osmielila sie jeszcze owinac przewodu kroplowki wokol dloni. Gdyby sprobowala akurat wowczas, gdy Krause na nia patrzy, wszystko natychmiast by sie skonczylo. A dziewczyna miala nieodparte wrazenie, ze jej czas sie konczy. Musiala wyczuc wlasciwa chwile... i zaatakowac. -Jestes taka piekna - wyszeptal Krause, gniotac jej piersi. - Taka piekna. Slownik ma wyjatkowo ograniczony, pomyslala Patty. - Musiala myslec o czyms innym niz rekach obmacujacych jej piersi. Jesli rzeczywiscie byl poeta, to bardzo kiepskim. Wreszcie, po chwili wydajacej sie trwac wiecznie, doktorek zaprzestal pieszczot i przykryl ja. Dziewczyna wsluchiwala sie w jego ciezki oddech. Wyobrazala go sobie, jak stoi przy jej lozku z reka w spodniach, gladzac sie po czlonku. Zapiszczaly buty, pewnie sie odwracal, odchodzil zajac swe miejsce na krzesle. Przez kilka cennych sekund bedzie odwrocony do niej plecami. Za bardzo sie podniecilby trwalo to dluzej niz kilka sekund. Kiedy wroci, musi byc gotowa. Teraz albo nigdy. Ograniczajac ruch do minimum, namacala przewod kroplowki i szybko obwiazala go wokol dloni. Stworzyla w ten sposob poliestrowa garote dlugosci zaledwie nieco ponad pol metra, spoczywajaca teraz na jej udach. Miala nadzieje, ze Krausemu wystarczy zachwyt nad pieknem jej piersi. Mimo iz siedzial az pod drzwiami, slyszala jego ciezki oddech. Odchrzaknal, poruszyl sie na krzesle. Probowala wyobrazic sobie jego ruchy, a jednoczesnie planowala swoje. Od czasu gdy znalazla sie w szeregach policji, Patty wielokrotnie zadawala sobie pytanie, czy gdyby miala bronic siebie lub innych, potrafilaby strzelac, by zabic. Za kazdym razem odpowiadala sobie "tak", ale w jej wyobrazni strzelanie do przeciwnika bylo zawsze kwestia odruchu, instynktu. Tym razem miala zabic z premedytacja, celowo, z najblizszej odleglosci, a jesli sie zdecyduje, nie bedzie czasu na wahanie ani zmiane planow. Sprawdzila sile rak, przyciskajac je Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 206 do bokow, zaciskala i otwierala dlonie. Caly czas oddychala gleboko, wspominajac twarze ofiar Golda i czlonkow ich rodzin. Dzieki temu mogla lezec nieruchomo i czekac.Minelo kilka minut. Krause oddychal coraz glosniej i szybciej. Onanizowal sie? Zaczal cos nucic pod nosem, jakas stlumiona, bezdzwieczna melodie. Patty poczula, jak przeszywa ja zimny dreszcz. No podejdz... podejdz! Wstal wreszcie i podszedl do niej po raz kolejny. -Och, mala - szepnal. - Jestes taka piekna. I moja, tylko moja. Sciagnal z niej przescieradlo az do pasa, obnazyl piersi. Czula, jak zachlannie na nia patrzy. Pochylil sie; poczula na twarzy goracy oddech, a sekunde pozniej jego usta na swoich. Za chwile znow zacznie mietosic jej piersi. Zarzucenie mu przewodu na szyje nie wydawalo sie zbyt trudne, ale musi to zrobic teraz. Wlasnie teraz! Uniosla dlonie, odrzucajac przescieradlo. W chwili gdy Krause reagowal na jej ruch, zarzucila mu na szyje garote, przycisnela jego twarz do swych piersi i z calej sily zacisnela petle. Przewidziala, ze przycisniecie go do siebie uniemozliwi mu obrone, gdyz ograniczy mu ruchy rak. Owszem, probowal uderzyc ja w twarz, ale wszystkie jego ciosy pozbawione byly sily. Zdarl kawalki gazy z jej oczu; przez rozszerzone zrenice promienie swiatla bolesnie zaatakowaly jej mozg. Jeden z przypadkowo wymierzonych ciosow trafil wprost w pekniecie kosci i naciecie po operacji. Patty glosno krzyknela z bolu, ale tylko mocniej zacisnela zapetlona na szyi Krausego rurke. Miala wrazenie, ze rurka ta lada chwila przetnie jej dlonie. Sklonilo ja to tylko do jeszcze mocniejszego zacisniecia garoty. Ucieszylo ja, ze Krause nawet nie jeknal. Tchawice mial calkowicie zacisnieta, podobnie tetnice szyjne. Mocniej... mocniej. Nie poddawaj sie, nie wolno ci sie poddac. Zaczynala dostrzegac ruch i kolory. Widziala kruczoczarne wlosy "dobrego doktora", widziala jego ucho i swoja dlon, blada, pozbawiona krwi od wysilku, z jakim naciagala rurke. Jej ofiara walczyla, probowala sie podniesc, ale zdolala tylko przewrocic sie na bok. Krause spadl na podloge, pociagajac ja za soba. Patty wypadla z noszy i wyladowala na nim, ale nie zwolnila uscisku. Krause stracil w tym momencie wszystkie szanse. Jego bezwladne rece opadly na podloge. Umieral, a Patty patrzyla mu wprost w wybaluszone, przekrwione oczy. Uslyszala i poczula, jak oproznia sie najpierw jego pecherz, a zaraz potem zoladek. Szczeka mu opadla, w kacikach ust pojawila sie krew. Ale Patty nie rozluznila uscisku, dopoki nie zmusil jej do tego nieznosny bol dloni i ramion. Ignorujac - przynajmniej na tyle, na ile bylo to mozliwe - bolesny, ogluszajacy lomot w glowie oraz smrod gwaltownej smierci, stoczyla sie z ciala Krausego. Lezala na wznak na podlodze, oddychajac spazmatycznie. Po dlugiej chwili przewrocila sie na bok, niepewnie podparla na reku i po raz pierwszy dokladnie przyjrzala sie mezczyznie, ktorego przed chwila zabila. Jesli do tej pory czula jakies, chocby najmniejsze wyrzuty sumienia, to w tej chwili calkowicie o nich zapomniala. Krause mial waska, szczurza twarz, wyrazne slady po tradziku i nierowne, poplamione tytoniem zeby. Wpatrywal sie w sufit wychodzacymi z orbit oczami. -Co za uroda - szepnela. - Prawdziwa pieknosc. Chwycila krawedz noszy i podniosla sie z trudem. Ledwo trzymala sie na nogach. Przy drzwiach pokoju stalo krzeslo, na ktorym przesiadywal Krause; krzeslo z wysokim oparciem, trzcinowym siedzeniem, bez podparc. Na podlodze obok lezal "Penthouse" i stala szklanka do polowy napelniona czyms, co na pierwszy rzut oka wygladalo jak cola. Na oparciu wisiala czarna sportowa marynarka, na niej zas niemal niewidoczny czarny pas naramienny z kabura i sterczaca z niej rekojescia. Na ten widok w Patty wstapila nowa energia. Bronia okazal sie colt 38 special, rewolwer godny zaufania, ale, jak na jej gust, majacy nieco za mala sile razenia. Ale z bliska powinien Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 207 wystarczyc. Sprawnym ruchem odchylila magazynek. Byl naladowany. Usmiechnela sie. Jej szanse na wydostanie sie z pulapki zdecydowanie wzrosly.Najpierw sprawdzila okno i doszla do wniosku, ze bez narzedzi nie da rady i jedyna droga z pokoju prowadzi przez drzwi. Niebo zasnuwaly ciezkie chmury, robilo sie coraz ciemniej. Wpol do piatej - ocenila Patty - moze nawet piata. Boyd Halliday juz pewnie wyjechal do domu, na przyjecie ku czci nowych wspolpracownikow. Slyszala opowiesci o dyrektorach generalnych kas chorych, majacych wille na Majorce oraz stajnie luksusowych samochodow. Ciekawe, jak mieszka Halliday? - pomyslala. Czy uzna kiedys, ze nie potrzeba mu wiecej pieniedzy i wiecej wladzy? Wyjrzala przez okno, obejrzala budynki i okolice, ale nie udalo sie jej nawet w przyblizeniu stwierdzic, gdzie znajduje sie farma. Nie wiedziala, co sie dzieje z Willem, nie wiedziala, czy ktos nie strozuje pod drzwiami, uznala wiec, ze najlepiej zrobi pozostajac w pokoju i czekajac. Smrod unoszacy sie z lezacych na podlodze zwlok przemawial przeciw tej decyzji, doskonale wiedziala jednak, ze zdobedzie przewage, jesli uda sie jej sklonic do wejscia do srodka pierwsza osobe, ktora pojawi sie w drzwiach... najlepiej, jesli ta osoba bedzie Marshall Gold. Doktor Krause okazal sie ciezarem ponad jej sily. Musiala zrezygnowac z planu wciagniecia go na nosze, przykrycia przescieradlem i schowania sie za drzwiami; bylo to niemozliwe. W napieciu, nasluchujac czy ktos sie nie zbliza, przewrocila wiec cialo na bok i zostawila je tam, gdzie upadlo. Nastepnie przyniosla krzeslo. Polozyla je za cialem, ktore dostosowala do jego ksztaltu. Przewodami cewnika, tlenowymi, kroplowki i paskiem od spodni Krausego przywiazala zwloki do krzesla. Ustawila mebel pionowo bez zadnych problemow, zdumiona i wdzieczna losowi za to, ze nie polamala przy tym jego nozek. Nawet zaciagnela je i ustawila przy noszach. Na oparcie narzucila sportowa marynarke, uzupelniajac iluzje. Iluzje calkiem przekonujaca, przynajmniej jej zdaniem, ale dodatkowo przysunela do krzesla stolik, stojacy do tej pory przy cienkim materacyku, ktory, jak przypuszczala, byl legowiskiem Willa. Oparla na nim reke Krausego w mozliwie najswobodniejszej pozycji, miedzy palce wlozyla szklanke coli. Wygladalo to bardzo naturalnie, a w dodatku zwloki zyskaly punkt podparcia, co zmniejszalo szanse, ze upadnie na nosze w najgorszym mozliwym momencie. -Voilr! - szepnela z duma. - Cest si bon. Przyneta, majaca sklonic pierwszego goscia do zrobienia przynajmniej kilku krokow w glab pokoju, znalazla sie na wlasciwym miejscu. Z noszami niewiele mogla zdzialac, wlozyla tylko cienka poduszke pod przescieradlo, ale nim gosc, kimkolwiek by sie okazal, zaszedlby az tak daleko, to prawie na pewno znalazlby sie na jej lasce. Drzwi do pokoju otwieraly sie do srodka. Patty po raz ostatni przyjrzala sie swojemu dzielu, po czym stanela przy scianie, tak by ich skrzydlo ukrylo ja przed wchodzacym. O klesce lub zwyciestwie mogl decydowac ulamek sekundy. Teraz pozostawalo juz tylko czekac. Gdy lezala na noszach, czula sie ociezala, prawie nieprzytomna, pozniej dostala potezny zastrzyk energii. Przyklekla na kolano i czekala, myslac o ojcu, o porucznikach Courcie i Brasco, o ofiarach Marshalla Golda i ich rodzinach. Wkrotce wszystko sie skonczy - mowila im - wkrotce wszystko sie skonczy. W pewnej chwili uslyszala kroki za drzwiami. Drzwi otworzyly sie i do pokoju wszedl Marshall Gold. -No, doktorku - spytal wesolo - jak tam nasza ulubiona pacjentka? Stanal przy boku Krausego i nawet polozyl mu dlon na ramieniu, nim zdal sobie sprawe z tego, ze nosze sa puste. Jednoczesnie cialo i krzeslo przewrocily sie do przodu, a za nim stolik i szklanka. Szklo rozpryslo sie na podlodze. -Witam, panie Gold. - Patty wstala, kopnieciem zatrzasnela drzwi. - Prosze trzymac rece tak, bym mogla je widziec. Reakcja Golda byla zdumiewajaca i nieprzewidywalna: ze wscieklym rykiem rzucil sie do ataku. Jednym krokiem pokonal polowe dzielacej ich odleglosci. Skoczyl przed siebie z Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 208 wyciagnietymi rekoma, mierzac wysoko. Z calej sily trafil ja dlonmi w ramiona. Patty stracila rownowage. Leciala do tylu, niemal rownolegle do podlogi, kiedy uslyszala strzal. Wyladowala ciezko, tracac oddech. Uderzyla glowa w parkiet, poczula, jak jej mozg przeszywa blyskawica. Lezala bezwladnie, niezdolna podniesc reki, powstrzymac Golda przed kolejnym atakiem.I nagle zdala sobie sprawe z tego, ze Gold krzyczy. -Ty suko! Ty pieprzona suko. Jasna cholera! Niech to diabli! Moja noga! Ty suko, ty cholerna suko! Zdolal zlapac ja za kostke, ale Patty kopnela go, bez trudu sie oswobodzajac. Dostrzegla, ze jego skrzywiona w grymasie wscieklosci twarz jest blada jak przescieradlo. Trzymal sie za noge tuz nad prawym kolanem. Miedzy jego palcami ciekla krew. Kosc, pomyslala Patty. Musialam strzaskac mu kosc udowa. Odpelzla poza zasieg rak Golda. Z wysilkiem oparla sie na lokciu. Oddychala ciezko. -Nastepnym razem lepiej wyceluje - wydyszala. Minelo sporo czasu, nim zamroczenie i bolesne pulsowanie w glowie minely na tyle, by Patty byla zdolna sie poruszyc. Ale caly czas obserwowala Golda i dostrzegla, jak dwukrotnie probowal dosiegnac kostki lewej nogi. Nie spuszczajac z niego wzroku, mierzac z rewolweru w sam srodek jego piersi, podpelzla i wsunela reke pod nogawke spodni. Choc nie zamierzala urazic prawej nogi mordercy, krzyczal przy jej kazdym bardziej zdecydowanym ruchu. Jego bron, niewielki dziewieciomilimetrowy glock, przyczepiony byl do kostki tuz pod lydka. Rozladowala colta, cisnela rewolwer i amunicje w kat pokoju. Glock dawal jej powazna sile ognia. Powoli obmacala Golda, choc niewiele mogl ukryc pod golfem i obcislymi spodniami. Gold powoli odzyskiwal panowanie nad soba, choc zasinienie wokol ust wskazywalo, ze moze wchodzic juz we wczesna faze wstrzasu. -Kto jeszcze jest w domu? - spytala. -Pieprz sie. -Masz naprawde fajne buty. Nie przeszkodzi ci, jesli postukam w podeszwe prawego? -Czemu nie? Wy, gliniarze, niczym nie roznicie sie od Krausego. No juz! Zaczynaj! Te slowa nia wstrzasnely. Wstala i cofnela sie o krok. Patrzyla wsciekle na czlowieka, przez ktorego tylu ludzi tak strasznie cierpialo. -Nie dzis - powiedziala cicho. Podeszla do drzwi. Nadsluchiwala uwaznie. Gdyby ktos byl w okolicy, z pewnoscia zareagowalby na strzal. Teraz musiala tylko znalezc telefon i zadzwonic pod telefon alarmowy. Czy mogla pozwolic sobie na to, by zostawic Golda bez strazy? Nawet najlepszy aktor mialby ogromne problemy z udawaniem pierwszych objawow wstrzasu... ale jesli nalezal do tych najlepszych aktorow, a kula nie strzaskala mu uda, niebezpieczenstwo bylo bardzo realne. Nagle, gdzies blisko, drzwi otworzyly sie i zamknely. Chwile pozniej rozlegl sie meski glos. -Panie Gold! Panie Gold, wrocilismy! Mam koperte! Przyprowadze naszego przyjaciela do blekitnego pokoju. Watkins! Patty zamknela drzwi i przyklekla przy scianie. -Jedno slowo, Gold - szepnela - nawet najmniejszy dzwiek, a druga kule dostaniesz w twarz. Przysiegam! -Pieprz sie - powiedzial morderca, ale w jego cichych slowach brakowalo sily. Drzwi sie otworzyly. Wpadl przez nie, brutalnie popchniety, Will; rece mial skute, na glowie poplamiona krwia powloczke. -Wlaz, durniu! - powiedzial Watkins, idacy tuz za nim. Zamierzal sie wlasnie do kopniaka. Patty wysunela sie z ukrycia i przylozyla mu do karku lufe glocka. -Policja! Na kolana! - rozkazala. - Rece na glowe albo za chwile nie bedziesz mial glowy. Wielki facet kleknal powoli. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 209 Will sciagnal powloczke z glowy. Twarz mial zalana krwia, lewe oko zamkniete opuchlizna, skrzywiony nos.-Ma bron w prawej kieszeni marynarki - powiedzial niewyraznie. - Kluczyki do kajdankow sa w kieszeni spodni. Nie odejmujac lufy od glowy Watkinsa, Patty zdjela mu marynarke i rzucila na bok. Potem zmusila go, by polozyl sie na brzuchu, kazala wyjac kluczyki i rozkuc Willa. -Rece na plecy. Will, skuj go, dobrze? Dasz rade? -Dla ciebie zrobie wszystko. - Will spojrzal na Krausego, na Golda i znow na Krausego. - Tym, ktorzy nie robia, przytrafiaja sie nieprzyjemne rzeczy. - Skul Watkinsa. - Wiesz co? - powiedzial do niego. - Chyba polkne ten klucz, a potem przyniose ci swoj tygodniowy urobek, zebys go sobie poszukal. Ale schowal go do kieszeni. -Mozesz poczekac na pomoc? - spytala go Patty. -Mam peknieta kosc policzkowa, kreci mi sie w glowie i widze tylko na jedno oko, ale moge poczekac. Sluchaj, nie wierze, ze wycielas taki numer. -Chyba ci jeszcze o tym nie powiedzialam, ale mam bardzo gwaltowny charakter. -Nie sadze, bym kiedykolwiek o tym zapomnial. -Znajdz telefon i sprowadz policje. Na wszelki wypadek wez ze soba bron Watkinsa. Upewnij sie, ze jest odbezpieczona, tylko sie przypadkiem nie postrzel. Will wzial pistolet, pozwolil jej sprawdzic, ze rzeczywiscie jest odbezpieczony i wyszedl. Patty przyjrzala sie ofiarom swego "gwaltownego charakteru": jedna skuta, jedna obezwladniona, jedna martwa. Co powiedzialby Tommy Moriarity, gdyby ja teraz zobaczyl? Prawdopodobnie tylko tyle, ze pogwalcila jakies przepisy czy procedury i ze po prostu miala szczescie. Usmiechnela sie. W kazdym razie policyjne laboratorium wykona zdjecia miejsca przestepstwa. Moze jedno nawet oprawi? Doskonaly prezent na dzien ojca. Kiedy kilka minut pozniej Will wrocil, ciagle sie usmiechala. Zatrzymal sie w drzwiach. Wygladal dziwnie, nie ruszal sie, nic nie mowil. -Co sie stalo? Zadzwoniles? Wszedl do pokoju. Zaraz za nim weszla tez jego przyjaciolka, lekarka z tego samego zespolu, Susan Hollister, z wlosami nadal wilgotnymi po kapieli. W reku pewnie trzymala groznie wygladajacy pistolet maszynowy. Mierzyla wprost w serce Patty. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 210 Rozdzial 35-Siadaj, glupia dziwko! Siadaj tu, gdzie stoisz! Teraz, zaraz, albo rozwale cie bez wahania. Ona ci to zrobila, skarbie? Ona cie skrzywdzila? Boze, jak tu smierdzi. To Krause? Nawet w najtrudniejszej sytuacji przy stole operacyjnym Will nigdy nie widzial w Susan takiej wscieklej energii. Mowila stlumionym, bezdzwiecznym glosem, oczy plonely jej zimnym blaskiem; nikt nie mogl miec nawet najmniejszych watpliwosci, ze spelni kazda grozbe bez wahania i bez wyrzutow sumienia. Kleczala obok Marshalla Golda, gladzac go po twarzy i wlosach lewa reka, w prawej trzymala bron wycelowana w Patty. Gold uspokoil sie, ale Will podejrzewal, ze jego zachowanie moze byc skutkiem poglebiajacego sie, niebezpiecznego wstrzasu. Podejrzewal, ze Susan tez to wyczula. -Will, podejdz i oderwij lewa nogawke jego spodni - rozkazala. - Pospiesz sie. Z tej broni mozna czlowieka przepolowic. Polecenie zaakcentowala, puszczajac krotka serie miedzy nogi Patty; jedna kula otarla sie nawet o cialo i spod pizamy pociekla krew. Z podlogi posypaly sie drzazgi. -Nic mi nie jest - powiedziala dziewczyna cichym, pokornym glosem. - Rob, co ci kaze. Will pamietal, jak bez strachu poradzila sobie z dwoma wyrostkami przy Steele's Pond, ale mogl tylko sobie wyobrazic, jak w tym stanie potrafila zabic Krausego i ranic Golda. Jesli udawala teraz pokorna i przerazona, to z pewnoscia robila to celowo. Doskonale wiedziala, ze z tej opresji nie maja szansy wyjsc z zyciem. Nigdy nie mieli. Probowala teraz ocenic zarowno Susan, jak i nowe okolicznosci, szukala mozliwosci zdobycia broni, chocby najbardziej szalonej. On z kolei nie powinien draznic Susan Hollister, no i okazac pomoc rannemu Goldowi. We wlasciwym momencie sprobuje zwiekszyc napiecie, wywolac w pokoju chaos. Beda mieli wowczas kilka sekund na skoordynowany atak, choc na razie nie wiadomo jeszcze, jak go przeprowadza. Jesli sie nie uda, jedno z nich zginie. Byc moze oboje. Wlozyl dwa palce w dziure po kuli w spodniach Golda i z wysilkiem rozerwal nogawke. Gold, nadal przytomny, a raczej polprzytomny, jeczal z bolu przy najdrobniejszym ruchu. -Ostroznie. Oboje wiemy, ze nie jestes az tak niezdarny. -Tylko wtedy, gdy nie mam zlamanej kosci policzkowej i paznokci na wszystkich palcach. Noga Golda wygladala kiepsko, bardzo kiepsko. Pod rana pojawil sie olbrzymi krwiak - jednostka, moze nawet dwie jednostki krwi. Kula niemal na pewno strzaskala kosc udowa, najprawdopodobniej uszkodzeniu ulegla rowniez tetnica. -Wez jego pasek. Zaloz opaske uciskowa. -Nie bede go poruszal bardziej niz konieczne. Wezme swoj pasek. A wiec od samego poczatku tkwiliscie w tym oboje, ty i Gold. A ja myslalem, ze jestes zwyklym, troche niesmialym chirurgiem. Susan rozesmiala sie glosno. -W porownaniu z reszta mojego zycia chirurgia jest mniej wiecej tak interesujaca jak ziewniecie. Przez ostatnie szesc lat ten mezczyzna nauczyl mnie rzeczy, o ktorych nawet nie marzylam, pokazal miejsca, do ktorych chirurgia nigdy by mnie nie zaprowadzila. -To ty zalatwilas moje buty? -Musialam. Nie moglismy przeciez dopuscic, zebys operowal te kobiete. -Poniewaz odkrylbym, ze nie ma raka. Tak! Teraz wszystko rozumiem. -Mielismy troche problemow, bo wczesniej wykreowalismy cie juz na naszego rzecznika, ale musielismy wymyslic szybko cos, co uniemozliwiloby ci wejscie na sale operacyjna. Zginac nie mogles, za wiele byloby z tym zamieszania, mogles jeszcze okazac sie potrzebny, no i ludzie zaczeliby sie pewnie zastanawiac, czy sie nie myla i czy aby na pewno ty, stowarzyszenie i seryjny morderca jestescie po jednej stronie. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 211 -Wiec najpierw mnie ukrzyzowalas, potem zoperowalas Grace, a potem postraszylas Jima Katza, co mialo doprowadzic do przywrocenia mi praw lekarskich.-Jak dlugo odwracales uwage od Excelsius Health, tak dlugo byles przydatny. Twoj kumpel, "prawnik lekarzy" pomogl nam, podrzucajac tenisowki do szafki. -On je tam podrzucil? -Oczywiscie! Masz mnie za idiotke? Przeciez nie zostawilabym ich, zeby poniewieraly sie po szpitalu. Micelli domyslil sie wszystkiego... i domyslil prawidlowo. Jestem pewna, ze analiza wykazalaby, ze podeszwy tych jego taylorow nasycone sa fentanylem. Nietrudno go dostac. Will musial sie usmiechnac. Augie doskonale rozumial, ze udowodnic, jakoby znalezione tenisowki nie byly tymi, ktorych uzywal jego klient, mogl tylko ktos, kto tego klienta wrobil. Rzucil na szale zarowno swa kariere prawnicza, jak i medyczna. I wygral. -Ile kobiet operowaliscie na raka piersi, ktorego nie mialy? -Wystarczajaco wiele, by zmusic Steadfast Health do fuzji. Placili sto tysiecy za przypadek, a dzis kobiety coraz czesciej zapadaja na raka piersi. Nie nameczylismy sie. Poza tym mielismy stuprocentowa pewnosc wyleczenia. -Ale Halliday nie mogl powtorzyc tego numeru ze wszystkimi innymi kasami, ktore chcial przejac. -Nie. Pomysl byl blyskotliwy, zadzialal, ale trzeba bylo opracowac metode bardziej... bezposrednia. -Jezu! Susan, sluchaj mnie uwaznie. Pasek jest do niczego, on ciagle krwawi. Podejrzewam, ze ma przerwana tetnice udowa. Jesli tak, moze stracic noge. Moze stracic zycie! Moim zdaniem powinnismy uzyc przewodu kroplowki, tego ktorym zwiazano Krausego, odlamac noge krzesla i uzyc jej, by zacisnac prawdziwa opaske. Lepszy bylby sznur. Poza tym wchodzi we wstrzas. Powinnas zawiezc go do szpitala. -Watkins, wstan i pomoz nam. W bagazniku samochodu mam torbe lekarska. Przynies ja i kawalek sznurka. Przydalaby sie takze lyzka do opon albo cos, zeby zacisnac opaske. -Niech pani na mnie spojrzy, doktor Hollister. Skuli mnie. On ma klucz w kieszeni spodni. -Will, rozkuj go. Natychmiast. Susan wymierzyla w niego z pistoletu maszynowego i Will katem oka zauwazyl, ze Party natychmiast zmienia pozycje. Podkulila noge, by zyskac lepsze podparcie przy skoku. Pora podwyzszyc stawke. Niewiele myslac, wyjal z kieszeni kluczyk do kajdanek... i polknal go. -Obiecalem mu, ze to zrobie - powiedzial z usmiechem, majac nadzieje, ze zmniejszy choc troche gniew Susan... i nacisk palca na spuscie. -Niech cie cholera! - Policzki lekarki przybraly barwe szkarlatu. Patty znow lekko sie przesunela. -Niech sie pani nie martwi, doktor Hollister - odezwal sie Watkins. - Mam drugi klucz w pokoju, w szafce przy lozku. Pojde tam. Olbrzym podnosil sie niezdarnie, stracil rownowage i ciezko upadl na bok. Szanse znow poszly odrobine w gore. Teraz albo nigdy. Will tracil Golda kolanem w sam srodek rany. Morderca zawyl, podniosl reke, probowal go uderzyc. Susan instynktownie odwrocila sie i w tym momencie Patty skoczyla jak kot. Cios stopa z dolu trafil dokladnie w nadgarstek, pistolet przelecial w powietrzu dobre cztery metry. Will, kleczacy przedtem na kolanie, chcial wstac, ale Watkins wpadl na niego jak rozpedzona ciezarowka, przyciskajac go do sciany. Zaczal bic go i kopac z sila zrodzona z rozpaczy. Udalo mu sie nie upasc. Po kopnieciu Patty sprobowala skoczyc po pistolet, ale Susan Hollister poruszala sie niczym gimnastyczka. Uderzyla ja piescia w glowe, Patty zatoczyla sie, a Susan skoczyla po bron. Patty krzyknela z bolu, upadla na bok. Mimo iz oszolomiona, zdolala zlapac przeciwniczke za noge. Przez kilka sekund wytrzymala lawine ciosow sypiacych sie na jej twarz i piers, ale nie miala zadnych szans na zwyciestwo w tej walce i zlapanie pistoletu maszynowego. -Uciekaj, Will! - krzyknela. Puscila noge Susan, potoczyla sie w strone drzwi. - Uciekaj! Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 212 Will, ktory znalazl sie tuz przy niej, chwycil ja za ramie i poderwal na nogi. Biegli dlugim korytarzem, jak im sie wydawalo w strone tylnego wejscia do domu. Uslyszeli krotka serie. Susan strzelala na slepo z wnetrza pokoju. Jeszcze jej nie widzieli.-Prosto! - Patty wskazala drzwi za szybka. Po drodze mineli bogato umeblowana sale konferencyjna oraz ogromna, nieskazitelnie czysta, jasno oswietlona kuchnie. Tu nie mieli gdzie sie schronic ani ukryc. Musieli wybiec na zewnatrz, to byla ich jedyna szansa. Will zwolnil, puszczajac przodem przyjaciolke. Jesli mialoby uratowac sie tylko jedno z nich, chcial, by to byla ona. Boze, niech beda otwarte, blagam... Patty lewa reka odsunela rygiel, prawa pociagnela drzwi do siebie. Zewnetrzne drzwi, ze szkla osadzonego w aluminiowej ramie, okazaly sie zamkniete. Bez wahania wypchnela szklana tafle kolanem i ramieniem. Szklo posypalo sie na niewielki, ciemny ganek. -Przykucnij! - krzyknela. Bez wahania weszla bosymi stopami na ostre okruchy, zgrabnie zeskoczyla z trzech schodkow i przetoczyla sie po trawniku. Byl to manewr, ktorego Will nie mial szans powtorzyc. Przymknal za soba wewnetrzne drzwi. Ostroznie przechodzil przez wybite, zewnetrzne, kiedy znow uslyszal strzaly. Posypaly sie drewniane drzazgi, a jedna z kul trafila go ponizej prawego biodra. Nie zwazajac na piekacy bol, pobiegl przed siebie. Susan musiala rozwazyc, czy zostawic ciezko rannego kochanka i kontynuowac pogon, czy kazde ryzyko warte jest zatrzymania ich na farmie. Im dluzej beda uciekac, tym trudniej jej bedzie podjac decyzje. Dobiegl do Patty, ktora stala przy drzewie i wyjmowala ze stopy pieciocentymetrowy kawalek szkla. Chcial jej pomoc, ale tylko machnela reka i popedzila za nim. Noc byla czarna, chlodna, trawa nieprzyjemnie zimna i sliska, a Patty poraniona i bosa. Jednak biegla, zupelnie jakby chciala go zachecic, by sie nie wahal i niczego nie obawial. Nie zwracajac uwagi na biodro, Will biegl za nia ile sil w nogach. Dotarli wreszcie do malej zagrody, przytulili sie do sciany obory. Oddychali ciezko, nawet w nocnym powietrzu widac bylo wydobywajace sie z ich ust biale obloczki pary. Po prawej stronie, niedaleko, ujrzeli swiatelka innego domu. -Co ci... co ci sie stalo... w noge - wydyszala Patty. Odpowiedzial jej dopiero po kilku sekundach, kiedy zlapal oddech. -Biodro... wlasciwie tylek. Dostalem... w tylek. Punkt... dla gospodarzy. Patty scisnela jego ramie. -Musisz wytrzymac. -Zdumiewajace, czego udalo... ci sie... dokonac. Bardzo... boli cie... stopa? -Jakos mnie utrzyma. - Dziewczyna wychylila sie zza rogu obory i natychmiast cofnela glowe. -Jest tam. Idzie w nasza strone. -Chyba uznala, ze dorwanie nas jest wazniejsze niz ratowanie Marshalla. -To nie wymagalo szczegolnego rozumu. Jesli uciekniemy, sa skonczeni. -Miejmy nadzieje, ze uciekniemy. Jak myslisz, co to za dom, o tam? -Pewnie nalezy do farmera, ktory obrabia i te ziemie. -Moze nie wie, co robi jego pan, kiedy nie udaje szacownego dyrektora kasy chorych? -Moze? Ale my musimy zdecydowac: idziemy tam czy uciekamy przez pola i szukamy jakiejs wskazowki, gdzie jestesmy. - Patty zaryzykowala jeszcze spojrzenie zza rogu obory. - Watkins do niej dolaczyl. Bez kajdanek. Najwyzszy czas sie stad ruszyc. -Wlozysz moje buty. -Nie... -Bez dyskusji. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 213 Dziewczyna westchnela i dostosowala sie do polecenia, burczala tylko pod nosem, ze sa strasznie wielkie. Nagle zadrzala i zaczela sie trzasc. Will przytulil ja i pozwolila mu na to, ale tylko na kilka sekund.-Gdybym wierzyl, ze uda sie nam wydostac z tamtego pokoju - powiedzial - nigdy nie zdjalbym marynarki. Mam nadzieje, ze mieszkancy tamtego domu nam pomoga. Masz rece jak lod. -Rece mnie nie martwia. Inaczej z glowa. Czuje sie tak, jakby byla pelna kangurow probujacych przeskoczyc przez pole minowe. -To zalatwia sprawe. Idziemy do pana farmera. Wiekszosc drogi, ktora musieli przebyc, byla na szczescie oslonieta. Ostatnie dwadziescia piec metrow otwartego terenu przebyli w kucki, ostroznie, az wreszcie przytulili sie do sciany domu. Z daleka slyszeli slabo nawolywania Susan, widzieli swiatlo latarki. Przez male okienko zajrzeli do niewielkiej, ciasnej kuchni. Siwy mezczyzna po piecdziesiatce, w ogrodniczkach i podkoszulku siedzial przy stole, popijal piwo z butelki i gapil sie w maly telewizorek. Nieco dalej kobieta w wozku inwalidzkim mniej wiecej w tym samym wieku i rownie siwa takze pocieszala sie piwem, ale jej butelka wlozona zostala w specjalna obejme, ulatwiajaca podnoszenie. -Wygladaja przyjaznie - szepnal Will. - Moim zdaniem powinnismy wejsc. -Nie jestem pewna. -Masz jakis inny pomysl? -Mozemy tylko albo szybko uciec, albo rzeczywiscie wejsc do domu i zadzwonic na policje. -Moim zdaniem ci dwoje beda w stanie nam pomoc. Potrafie ocenic charakter ludzi po twarzach. Jestem ekspertem. W tym momencie w domu zadzwonil telefon. -Cholera! - zaklela Patty. Rozmowa trwala zaledwie kilka sekund. Farmer wybiegl z kuchni i wrocil ze strzelba. Nie wypuszczal jej z reki, wkladajac flanelowa kurtke w czarno-czerwona krate. Mial takze karabin przeznaczony, jak sie okazalo, dla niepelnosprawnej zony. -Jestem ekspertem w zlym ocenianiu ludzkich charakterow po twarzach - poprawil sie Will. Trzymajac sie cienia sciany, odeszli az do rogu budynku. Kiedy wyjrzeli, zobaczyli spore pole, dlugosci dobrych czterystu metrow, a dalej las. -Moglibysmy sprobowac - szepnal Will... i w tym momencie farmer ze strzelba gotowa do strzalu zszedl z tylnego ganku. Ruszyl w pole, trzymajac bron gotowa do strzalu. Nie mozna bylo skuteczniej odciac im tej drogi ucieczki. - Co teraz? Spojrzeli na obore. Susan i Watkins mogli w kazdej chwili wyjsc zza jej rogu; nie mieliby wowczas zadnej drogi ucieczki. -Jest jedna szansa - powiedziala Patty. -Jaka? -Traktor. Nie widziales go? Stoi tuz przy oborze. Jesli uda sie nam obejsc ja z drugiej strony i dopasc go, mozemy sprobowac objechac dom i dotrzec na podjazd. -Co z kluczykami? -Ludzie zawsze zostawiaja kluczyki w stacyjkach traktorow, zwlaszcza w tak odludnej okolicy. A nawet jesli go nie bedzie, i tak powinnam go zapalic. -Oczywiscie. Co za idiota ze mnie! Ze tez od razu sie nie domyslilem, ze dla ciebie ukradzenie traktora to drobiazg. Doprawdy, zdumiewajaca z ciebie osobka. Ciekawe, czy o tym wiesz. -Na razie wiem tylko, ze jestem osobka zmaltretowana i powoli zamarzajaca na smierc. Wracajmy pod stodole, nim pojawia sie Piekna i Bestia. Moze stamtad uda sie nam dobiec do traktora. A jesli obora bedzie pusta, sprobujemy znalezc ci jakies buty. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 214 -Buty na razie nie sa mi niezbedne.Ruszyli cicho; przed farmerem oslanial ich jego dom, przed Susan i Watkinsem obora. Kilkanascie metrow z przodu i z boku, w slabym swietle padajacym z kuchennego okna zobaczyli ogrodzenie z drutu kolczastego, otaczajace spora zagrode wyposazona w ujecie wody i wypelniona sianem skrzynie. Patty przylozyla palec do warg i skinela w tym kierunku. Poczatkowo Willowi wydawalo sie, ze zagroda jest pusta, ale nie. Po przeciwnej stronie staly przytulone do siebie cztery krowy. -Mozemy skrocic sobie droge - powiedzial. -Przeciez nie masz butow - zaprotestowala Patty. -Ale mam skarpetki. A poza tym zdarzalo mi sie juz wdepnac w gowno. -Niezly jestes, wiesz? -Wiem. To pewnie zarazliwe. Udalo im sie przejsc bezpiecznie pomiedzy dwoma gornymi odcinkami drutu. Na razie byli wzglednie bezpieczni; od obory odgradzala ich siegajaca ramion skrzynia z sianem. -Patty, popatrz tylko! O skrzynie staly oparte dlugie widly. Will zlapal je, a jednoczesnie uslyszeli glos Susan, tak blisko, ze mozna bylo rozroznic slowa. Lufe pistoletu maszynowego skierowala w ich strone, szla powoli, ostroznie, lecz jednoczesnie rozmawiala przez telefon komorkowy. -Szybko - szepnela dziewczyna, wskazujac na krowy. - Tam! Pochyleni tak, by choc czesciowo oslanialo ich ogrodzenie, podbiegli do wielkich zwierzat i wcisneli sie miedzy nie. Reakcja bylo kilka niespokojnych ruchow, ale poza tym poczciwe krowy nie zwrocily uwagi na intruzow. Susan stala przy ogrodzeniu po przeciwnej stronie zagrody, nie dalej niz trzydziesci metrow od nich. -Watkins, nic tu nie widze - mowila do telefonu. - Tylko krowy. Pilnuj obory od przodu. Zadzwon do Sandersona. Powiedz mu, ze jesli ich przepusci, nie zyje. Potem skontaktuj sie ze swoimi ludzmi. Niech przyjezdzaja, ale jak najszybciej. Oni ciagle gdzies tu sa! Z pewnoscia jeszcze nie uciekli. Ja ide sprawdzic, co z Marshem. Przy okazji przyniose druga latarke. Uwazaj, co sie wokol ciebie dzieje. Will przytulil twarz do boku krowy, ktora niespokojnie przestapila z nogi na noge. Poklepal ja delikatnie. -Cicho, Mucka, cicho. Tylko spokoj nas uratuje. Wynos sie stad, Hollister. Biegiem! Nie smial podniesc glowy, rozejrzec sie dookola. Po prawej mial Patty, doskonale ukryta miedzy dwoma krowami; przynajmniej jej nie bylo chyba widac. Minela niekonczaca sie minuta. Czy Susan ciagle tam sterczy? Do jasnej cholery, po co w ogole mowil jej o Newcomberze? Byl tak pewien, ze za wszystko odpowiedzialny jest Gordon i nie potrafil juz nawet myslec logicznie. Wreszcie, powolnie i ostroznie Patty przykucnela, wyjrzala spod krowy i pokazala mu uniesiony w gore kciuk. Przeszli przez zagrode, wyslizgneli sie z niej przez bramke. Dziewczyna, kulejac znacznie wyrazniej niz dotad, podeszla do Willa, polozyla mu dlon na ramieniu, po czym zabrala widly, ktorych postanowila uzyc jako kuli. -Jesli sie rozdzielimy - powiedziala - i ty pojdziesz tam, w strone lasu, a ja tam, ktoremus z nas moze sie udac. -Nie ma mowy. Wychodzimy z tego gowna razem albo nie wychodzimy wcale. Poza tym zadne z nas nie rusza sie najlepiej. Nadajemy sie w sam raz na ten obraz Duch Siedemdziesiatej Szostej, tylko ze nikt nie pofatygowal sie nas obandazowac. No, to idziemy porwac traktor. Jestes pewna, ze potrafisz go odpalic bez kluczyka? Patty wzruszyla ramionami. -Zawsze moge sprobowac - rzekla skromnie. - Po ciemku bedzie trudniej. Postanowili nie przechodzic miedzy domem a obora, lecz raczej obejsc obore i przejsc przez druga, pusta zagrode. Wprawdzie na tej drodze Sanderson, gdyby ich zauwazyl, bez trudu moglby ich zastrzelic, ale kryli sie przed Watkinsem prawie do konca: pozostawalo tylko dwadziescia piec Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 215 metrow podworka dzielacych ich od traktora... a takze od Susan, gdyby wyszla z domu tylnymi drzwiami. Nawet gdyby szczescie im sprzyjalo, wiedzieli, ze praktycznie nie maja szansy dotrzec do traktora niezauwazeni i zapalic go, nie sciagajac na siebie uwagi dwojki profesjonalnych zabojcow.-Nie podobaja mi sie nasze szanse - powiedzial Will. -Damy rade. Ostroznie, wdzieczni losowi za wiszace na niebie ciezkie chmury, przeszli, kulejac, wzdluz dlugiej sciany wielkiej obory. Dotarli do zagrody. Po prawej, za domem Sandersona, dostrzegli zaledwie widoczna sylwetke farmera, patrolujacego rozlegla lake dochodzaca az do lasu. Po ich lewej, daleko od przeciwleglego rogu zagrody stal traktor, maska obrocony do obory. Mial poltorametrowe kola z tylu, metrowe z przodu i maske jak dziob lodzi podwodnej; byl znacznie wiekszy, niz wydawalo sie na pierwszy rzut oka. Z pewnoscia mogl wykonywac powazne prace polowe, ciagnac mlockarnie albo plug. Will mial nadzieje, ze rowniez szybko jezdzi, zwlaszcza ze dwie osoby nie stanowily dla niego zadnego obciazenia. Jesli sie wydostana na brukowana droge, byc moze troche sie oddala, nim mordercy zaczna ich scigac samochodem. Will obserwowal Sandersona, Patty - Susan. Udalo im sie dojsc do konca zagrody. -Wiem, ze dziwnie do zabrzmi - powiedzial Will - ale po tym wszystkim, co sie stalo, przez co przeszlismy i z czym sobie poradzilismy, dopiero teraz przerazilem sie na smierc. -To dlatego, ze nagle pojawila sie szansa. Ja po prostu nie chce stracic zycia z reki akurat tych ludzi. -Amen - szepnal Will i objal ja mocno. - No, chyba nadszedl czas, zeby sprobowac. -Juz. - Patty ujela jego twarz w dlonie. - Jestes wspanialym facetem, Willu Grant, bardzo odwaznym, no i swietnym kochankiem. Oto kombinacja, ktora mi sie podoba. Jej pocalunek byl krotki, lecz bardzo, bardzo slodki. -Jak sadzisz, ile czasu zajmie ci zapalenie traktora? - spytal Will. -Nie mam pojecia. Miejmy nadzieje, ze nie bedziemy musieli sprawdzac. Posluchaj, jest jedna wazna sprawa. Bedziesz musial prowadzic. Nawet w twoich butach nie przycisne pedalu prawa noga. Jesli ktos stanie nam na drodze, prawdopodobnie lepiej zrobisz, probujac go przejechac, niz ominac. Czasami ludzie panikuja, jesli cos jedzie wprost na nich. -Rozumiem. -Ja sprobuje zrobic dobry uzytek z... tego - pokazala mu widly. - W porzadku, doktorze, raz... dwa... trzy! Nie bylo juz sensu kryc sie czy skradac. Reka w reke - i niemal rownie niezdarnie - pobiegli po sliskiej trawie tak szybko, jak pozwalala na to skaleczona stopa Patty. Dobiegali do traktora, gdy uslyszeli dobiegajacy z domu rozpaczliwy, zalosny krzyk Susan. -Kluczyki - szepnal Will. - Sa w stacyjce. -Dzieki Bogu! - odparla cicho Patty. Will wspial sie na szerokie siedzenie. -Nie mamy tu zadnej oslony - zauwazyl. -To modl sie. We wrotach obory, naprzeciw nich, pojawil sie Watkins. Nawet nie spojrzal w ich strone, jego uwage przyciagnelo zamieszanie w domu. Poszedl w tamta strone. Patty stanela na metalowym stopniu. Lewa reka trzymala sie siedzenia, w prawej sciskala widly. Will obrocil kluczyk. Potezny silnik zakaszlal i zaskoczyl niemal natychmiast. Pracowal strasznie glosno. -Gdzie tu jest jedynka! - krzyknal w naglej panice. Dziewczyna przewidziala ten problem. Chwycila dzwignie przy siedzeniu, wrzucila bieg. -W gimnazjum bylam mistrzynia jazdy terenowej - powiedziala z usmiechem. -Zdumiewajace. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 216 Watkins obrocil sie. Biegl ku nim ciezko, z pistoletem w dloni. Will docisnal gaz.-Pochyl sie! - ostrzegla Patty. - Jedz wprost na niego. Kiedy Watkins zaczal strzelac, mieli juz niezla predkosc. Kule odbijaly sie od maski, jedna z nich zrykoszetowala po kierownicy. Will przykleknal niezgrabnie na jedno kolano, obserwowal droge patrzac wzdluz maski silnika, kierowal jedna reka. Zastanawial sie, kiedy dostanie miedzy oczy. Po jego prawej Patty wychylila sie jak najdalej, wystawiajac sie na ostrzal. Widly trzymala jak lance. -Bardzo dobrze! - krzyknela. - Jedz wprost na niego. Niech zostanie po mojej stronie! Przez kilka dlugich sekund wielki morderca stal nieruchomo, jakby nie wiedzial, co zrobic. Traktor niemal na niego najezdzal, gdy zrobil kilka niezdarnych krokow w swoja lewa strone, potknal sie, opadl na jedno kolano. Nadal trzymal bron, ale nie bylo mu juz dane z niej wystrzelic. Kiedy go mijali, Patty uderzyla widlami w miekkie cialo tuz pod zuchwa, po czym przycisnela trzonek. Zeby widel wbily sie w mozg. Smierc nastapila natychmiast. -Stop! Traktor stanal niemal w miejscu. Patty zeskoczyla ze stopnia, wyrwala widly z ciala Watkinsa i zabrala mu bron. Pojechali dalej. -Moim zdaniem tam - powiedzial Will, gestem wskazujac kierunek. -Ty tu rzadzisz. -Rany, jak dobrze, ze to nieprawda. Will skrecil szerokim lukiem w prawo; chcial objechac dom. Na tylnym ganku pojawila sie Susan z pistoletem maszynowym w reku. -Zabiliscie go, sukinsyny! - krzyknela histerycznie. - Zabiliscie mojego Marsha! Wystrzelila serie i zbiegla po schodach. Traktor wyprzedzil ja z lewej strony. Zaden ze strzalow nie wydawal sie celny. Susan biegla szybko, caly czas strzelajac, jak komandos; wydawalo sie, ze zdola przeciac im droge, nim dojada do rogu domu. -Co mam robic!? - wrzasnal Will tak glosno, ze zdolal przekrzyczec ryk silnika. -Jedz rowno. Najrowniej, jak potrafisz. Patty chwycila siedzenie lewa reka, polozyla na niej prawa, spojrzala wzdluz lufy pistoletu. -Teraz ci odplace - powiedziala i wystrzelila. Tylko raz. Susan, ktora od traktora dzielilo trzydziesci metrow, niemal niewidoczna w mroku, krzyknela i upadla. Klela, sciskajac udo. Poderwala sie niemal natychmiast, ale kulejac, a wlasciwie wlokac za soba noge, nie miala juz szansy ich dogonic. Will skrecil w lewo, wzdluz domu. -Co za wspanialy strzal - krzyknal z podziwem. -Okropny. Mierzylam w piers. Podjedzmy do tych samochodow. Gdyby znalazla kluczyki do ktoregokolwiek z nich, dogonilaby nas natychmiast. Traktor zatrzymal sie przy lincolnie Watkinsa. Patty przebila opone widlami. -Dlaczego nie strzelisz? -Kazda kula moze sie przydac. Za drugim razem udalo sie zalatwic opone w zgrabnym porsche Susan Hollister. Policjantka wrocila do traktora. -Teraz jaguar! - krzyknela, wskazujac kierunek. Byli jeszcze ponad piec metrow od jaguara, kiedy zza rogu domu wyskoczyla Susan. W slabym, padajacym z okna swietle wygladala jak upior. Zeby miala wyszczerzone w wilczym grymasie. Strzelala. -Jedz! - krzyknela Patty. Wystrzelila raz do Susan, raz w opone. Dwa pudla. Sciagnela spust po raz trzeci, lecz uslyszala tylko trzask iglicy. Ale i kanonada pistoletu maszynowego stawala sie coraz cichsza. Will przeprowadzil traktor miedzy dwoma wielkimi debami i wjechal na wysypany zwirem podjazd. Z Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 217 jazdy z Watkinsem zapamietal niewiele, jednak byl pewien, ze po drodze do Roxbury z podjazdu skrecili w prawo.-Nawet Boyd Halliday moze miec problemy z posprzataniem balaganu, ktory mu zostawilismy - zauwazyl Will, kiedy jechali juz pusta, waska wiejska droga. Czul sie wspaniale. -Dociskasz gaz do dechy? - spytala Patty. Glos miala powazny. -Do dechy? Dlaczego? -Moim zdaniem nie powinnismy za dlugo jechac droga. Cholera, powinnam lepiej wycelowac w jaguara! -Nonsens. -Tak czy inaczej, jesli Hollister uda sie dopelznac do domu, znalezc kluczyki i wsiasc do samochodu, to dogoni nas bez problemu. No i sa jeszcze ci ludzie, do ktorych mial dzwonic Watkins. Moga pojawic sie przed nami lada sekunda. Dobry nastroj Willa natychmiast sie ulotnil. -Wiec co powinnismy zrobic? -Bezpieczniej czulabym sie po ciemku w lesie niz na tej autostradzie. Chcesz odzyskac buty? -Nie ma mowy. Zarobilas na nie. Poza tym wiem, w czym umazalem skarpetki i nie dotkne ich nawet dlugim dragiem. -W kazdym razie musimy porzucic traktor. I to szybko, za minute, najwyzej dwie. Ja mam pusty magazynek, a twojej pieknej przyjaciolce w to graj. Dobrze, ja wysiadam. Wejde pomiedzy drzewa. Ty przejedz jeszcze jakies sto metrow, zostaw traktor, wejdz do lasu i cofnij sie wzdluz drogi. Bede na ciebie czekala jakies dwadziescia piec metrow od niej. Tam sie spotkamy. Will nie dyskutowal. Podjechal kawalek dalej, wjechal miedzy drzewa i lasem wrocil na miejsce, gdzie wysiadla dziewczyna. Zaledwie po kilku minutach uslyszal po prawej jej cichy glos. Skryli sie w gestym brzozowym zagajniku. Przytulil ja mocno. Po chwili uslyszeli pisk opon hamujacego przy traktorze samochodu. Nie zatrzymal sie na dlugo; ruszyl po kilku minutach. Widzieli jego swiatla. Jechal w strone farmy. -Jeszcze raz kobieta w pizamie udowadnia, ile jest warta - powiedzial Will ze szczerym podziwem, a tej nocy mial do niego szczegolne podstawy. - Pani i wladczyni. Powiedz, a sie stanie. -Mowie, ze powinnismy obrac taki kierunek, by oddalac sie i od traktora, i od farmy. Ci faceci tu wroca, gdy tylko spotkaja sie z Hollister. Jesli uda sie nam oddalic od drogi, to chyba mamy szanse. Jest zimno, owszem, ale nie az tak zimno, zebysmy mieli zamarznac. Jesli damy rade isc, stawiac noge za noga, to predzej czy pozniej dotrzemy do cywilizacji. Massachusetts nie jest takim znow wielkim stanem. Jak twoje stopy? -Jakos sobie poradza. A twoje? -Prawa, ta, w ktora wbilo sie szklo, powoli mnie wykancza. Ale bardzo powoli. Te buty to prawdziwe blogoslawienstwo. -I bardzo ci w nich do twarzy. Szli w glab lasu, jak mogli najszybciej. W pewnym momencie, jeszcze na poczatku wedrowki, oboje uslyszeli ludzkie glosy, ale te szybko ucichly. Otaczala ich cisza, nieprzenikniona ciemnosc i wilgotny chlod glebokiej nocy. Po godzinie przysiedli oparci o wielkie drzewo i objeli sie mocno. -Idziemy dalej czy czekamy na swit? - spytal Will. -Nie mam nic przeciwko krotkiemu odpoczynkowi, ale moim zdaniem powinnismy isc dalej. Halliday ma rano jakies wazne spotkanie, mowil o tym przy mnie, kiedy myslal, ze jestem w spiaczce. Kilka firm ma podpisac fuzje z Excelsius Health. Wiem, jak dzialaja prawnicy wyspecjalizowani w tych sprawach; o wiele latwiej jest nie dopuscic do podpisania papierow, niz rozwiazywac umowe po ich podpisaniu. Jesli nie uda sie nam zapobiec fuzji, Halliday'owi morderstwo moze ujsc na sucho, co wiecej, bardzo sie wzbogaci. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 218 -Teraz rozumiem. Bo tak naprawde nie mamy dowodu, ze popelniono przestepstwo. Moze nawet nigdy nie odnajdziemy drogi na te farme?-Z helikoptera daloby sie to zrobic, ale bylabym bardzo zaskoczona, gdyby okazalo sie, ze Hollister i Sanderson nie doprowadziliby jej przez ten czas do porzadku. Party westchnela. -Co? Co sie stalo? - zaniepokoil sie Will. -Zaczynam sie obawiac, ze w koncu bedzie to ich slowo przeciwko naszemu. Bez mammogramow nie mamy nic, co chocby przypomina dowod. Podejrzewam, ze sfalszowane zdjecia znikly, a z patologiem wspolpracujacym z Hollister i Newcomberem sprawe zalatwiono tak czy inaczej. Brak powiazan Hallidaya i Excelsius Health z morderstwami, nawet z tym oszustwem z rakiem piersi. -Cos wymyslimy - pocieszyl ja Will. - Sukinsynowi nie ujdzie na sucho to, co zrobil, chocby nawet nie on pociagal za spust. No i co? Idziemy? Dasz rade? Pomogl Patty wstac. Pocalowal ja delikatnie. -Masz racje - powiedziala dziewczyna. - Dopadniemy go, jesli nie tak, to inaczej. Mimo wszystko cholernie mi sie nie podoba, ze nie mamy chocby jednego, najdrobniejszego dowodu... Will? Co sie stalo? Co ja takiego powiedzialam? Will usmiechal sie do niej kpiaco, jakby mowil: wiem cos, czego ty nie wiesz. Przed chwila, zupelnie przypadkowo, dotknal kieszeni spodni i po raz pierwszy od wizyty w Roxbury pomyslal o tym, co w niej schowal. Powoli wyciagnal wygnieciona, wilgotna, poznaczona plamami potu koperte: list, ktory Newcomber schowal w kopercie z mammogramami. Nie watpil, ze jest w nim cos, co powiaze Hallidaya z falszywymi przypadkami raka piersi. -Szczesliwego Bozego Narodzenia, pani sierzant - powiedzial. Bullock i Carruth, szerzej znani pod nazwa BC, od stu piecdziesieciu lat nieprzerwanie swiecili na prawnym firmamencie Bostonu i byli na nim gwiazda najwieksza. Ed Wittenburg pracowal dla nich od dwudziestu pieciu lat i dochrapal sie stanowiska starszego wspolnika odpowiedzialnego za sprawy korporacyjne, w tym wykupywanie firm i fuzje. Siedzial spokojnie w sali konferencyjnej na trzydziestym dziewiatym pietrze, przygladal sie pieknemu widokowi na port i wyspy i w mysli pytal Hallidaya, kiedy zacznie sie przedstawienie. Janet Daninger zaczynala sie bac. Przeszla do Excelsius Health wraz z Halliday'em i Goldem, kiedy Hallidaya, pracujacego dla Bowling Green Textiles, skuszono stanowiskiem dyrektora wykonawczego Excelsius. Gold byl wowczas jego zastepca, tak jak teraz. I nigdy, ale to nigdy nie kazal przyjacielowi czekac, nie lezalo to po prostu w jego charakterze. A juz zwlaszcza nie kazalby mu czekac na rozpoczecie spotkania, ktore mialo zwienczyc kariere Boyda. Janet usmiechnela sie w duchu, przypominajac sobie zastrzezenia niedowiarkow, ktorzy twierdzili, ze sukces w zmianie technik produkcji i sprzedazy tekstyliow to niekoniecznie dowod na to, ze nowy dyrektor poradzi sobie na bardzo konkurencyjnym, plynnym rynku uslug medycznych. Jakze sie mylili! -Sprobuj jeszcze raz, Janet - poprosil Halliday. - Zdaje sie, ze powinnismy zaczynac. Chodzilo mi tylko o to, ze Marshall tyle zrobilby doprowadzic do sukcesu, ktory swietujemy dzisiaj, ze powinien uczestniczyc w tym swiecie. Obrocil sie i spojrzal na dwudziestke mezczyzn i kobiet, siedzacych przy mahoniowym stole tak wielkim, ze nie musieli sie przy nim tloczyc. Przed kazdym gosciem stala elegancka plakietka z nazwiskiem i nazwa firmy, ktora mial wprowadzic do rodziny Excelsius. Premier Care. Unity Comprehensive Health. Steadfast Health. Coastal Community Health. Kazdy mial tez przed soba stos dokumentow gruby na ponad dwa centymetry. Samoprzylepnymi karteczkami oznaczono strony, na ktorych nalezalo zlozyc podpisy. Obok dokumentow lezala kolorowa broszurka informujaca o narodzinach nowej firmy: Excelsius National Health. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 219 -Kiedy nasze akcje wejda na rynek - powiedzial kiedys Boyd do Janet i znaczaco mrugnal - zalecam, zeby czlonkowie twojej rodziny kupili sobie kilka.Teraz Halliday nerwowo bawil sie piorem. Odczekal minute i wyczuwajac rosnace zniecierpliwienie obecnych; podszedl do stolu. Odchrzaknal. W ciagu ponad dziesieciu lat wspolpracy funkcjonowali z Marshallem niemal jak jeden organizm. Nie bylo miedzy nimi zadnych roznic, ani swiatopogladowych, ani zawodowych. Zeby Gold mial opuscic zebranie, zwlaszcza tak doniosle jak to? Nie do pomyslenia. To bylby pierwszy raz. Lepiej, zebys mial jakis cholernie dobry powod. -Panie i panowie! Bardzo mi przykro z powodu tego niewielkiego opoznienia. Czekalem na Marshalla Golda, mojego zastepce i asystenta, ktorego zapewne wiekszosc z was zna. Zalatwia jeszcze pewne drobne sprawy zwiazane z tematem tego spotkania. Jestem pewien, ze wkrotce do nas dolaczy. - Halliday odetchnal gleboko, z duma. - Bez dalszych ceregieli powiem, ze nadszedl czas, bysmy zaczeli tworzyc historie. Kiedy zakonczymy to spotkanie, kazdy z nas bedzie wazna czescia jednej z najwiekszych i najbardziej wplywowych zarowno w naszym kraju, jak i na swiecie kas chorych, dostarczajacych uslug medycznych: Excelsius National Health. Kazdy z was dostanie z tej okazji prezent: warte dwa tysiace dolarow, zrobione na zamowienie, diamentowe i zlote pioro wieczne Diablo de Cartier. Lezy ono przed kazdym z panstwa na koniecznych do podpisania dokumentach. Inna mila pamiatka tego dnia bedzie oczywiscie powiekszenie stanu waszych kont bankowych. Goscie rozesmieli sie serdecznie. -A teraz, jesli nie macie nic przeciwko temu, wezcie prosze do reki wasze piora i zwroccie uwage na punkt pierwszy... Piekne, podwojne drzwi prowadzace do sali konferencyjnej otworzyly sie nagle. Halliday mial na koncu jezyka slowa: "Witaj, Marshall", lecz nie powiedzial nic. Zamarl ze zdumienia. Do sali weszli ramie w ramie Will Grant i Patty Moriarity. Byli wykapani, przebrani w czyste ubrania, ale nic nie moglo ukryc ich poranionych twarzy. Jedno oko Willa bylo calkowicie zamkniete obrzekiem, mial tez obandazowane rece. Patty miala twarz fioletowa od gencjany, od oczu przez policzki az po szczeke. Oboje kuleli. Tuz za nimi pojawila sie trzecia osoba: wysoki, dystyngowany mezczyzna w mundurze pulkownika policji stanowej wszedl wyprostowany, krokiem marszowym. Tommy Moriarity stanal nieruchomo, a Patty i Will rozdzielili sie i powoli przeszli wzdluz stolu, pozwalajac wszystkim przyjrzec sie swym obrazeniom. Kiedy doszli do Hallidaya, Patty podala mu zlozony arkusz papieru... a potem drugi. -Boydzie Halliday - oznajmila - oto nakaz panskiego aresztowania. -Pod jakimi zarzutami. -Prokurator okregowy wlasnie nad tym pracuje. Jeden, wymieniony w nakazie, ktory wlasnie panu wreczylam, to zarzut oszustwa i wspoludzialu w morderstwie. Osobiscie obiecuje, ze beda jeszcze inne. Jesli chodzi o oszustwo, opisane jest to w liscie pewnego radiologa z Centrum Walki z Rakiem Excelsius. -Czy mamy dolaczyc kopie naszych dokumentow do tych, ktorymi dysponuja panscy partnerzy? - spytal Will. Boyd Halliday podniosl sie powoli. Patrzyl przez okno kamiennym wzrokiem. -To nie bedzie konieczne - powiedzial spokojnie. - Ed, podejdz prosze i upewnij sie, ze ci ludzie nie naruszaja zadnego z przyslugujacych mi praw. Nikt z siedzacych przy stole nie poruszyl sie, gdy Ed Wittenburg rozmawial szeptem najpierw z Patty, potem z Hallidayem. Wreszcie cofnal sie, a Patty skula Hallidayowi rece na plecach i wyprowadzila go z sali. Jej ojciec wyszedl za nimi. Will polozyl rece na oparciu krzesla. -Mam nadzieje, ze wiekszosc z was, jesli nie wszyscy, nie ma zielonego pojecia, co sie tu przed chwila zdarzylo - powiedzial. - Niewatpliwie stanie sie to dla was jasne we wlasciwym Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 220 czasie. Na razie moge powiedziec tylko tyle: stawka w grze miedzy medycyna panstwowa a systemem kas chorych znacznie poszla w gore. Nikt z nas nie powinien zajmowac sie problemami zdrowotnymi innych, jesli pacjent czy tez "klient" nie jest dla niego wazniejszy od niego samego. Wzywam wszystkich: wroccie do swych firm i zacznijcie pracowac nad tym, jak przelozyc te slowa na czyny. Aha, tak przy okazji: pamiatkowe piora mozecie oczywiscie zachowac. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 221 EPILOG CHICAGO Dziesiec miesiecy pozniejPromienie zimowego slonca odbijaly sie od powierzchni jeziora Michigan i swiezego, sypkiego sniegu przykrywajacego prawie cale miasto. Lekarze, dwadziescia piec tysiecy lekarzy, spacerowali starannie zamiecionymi alejkami prowadzacymi do McCormack Place South, czesci wielkiego centrum konferencyjnego. Lekarze, w tym kilka tysiecy kregarzy, setki okulistow i specjalistow od leczenia chorob stop, reprezentowali wszystkie specjalizacje medyczne, wszystkie organizacje medyczne, wszystkie stany. To spotkanie, zorganizowane przez Stowarzyszenie Hipokratesa, nie mialo precedensu. Nigdy przedtem nie widziano takiego ducha wspolpracy i poczucia misji, a misja ta bylo opracowanie systemu narodowego planu finansowania sluzby medycznej na podstawie jednej okreslonej skladki i wspierania go podczas procedur kongresowych roznymi srodkami, nie wylaczajac strajku wloskiego, a nawet generalnego. -Dokonamy tego - powiedzial Will. - Czy potrafisz to sobie wyobrazic? -Tylko dzieki tobie. Party mocniej ujela go pod ramie. Poszli na miejsce, z ktorego mogli ogladac jezioro. Perfidia i ogrom okrucienstwa Excelsius Health zelektryzowaly srodowisko medyczne w stopniu wczesniej niewyobrazalnym. Oddzialy Stowarzyszenia Hipokratesa powstawaly niemal z dnia na dzien w calym kraju, liczba czlonkow rosla lawinowo. AMA rzucila wszystkie sily swych dwustu szescdziesieciu tysiecy czlonkow, szukajacych najlepszego sposobu rozwiazania kryzysu. Szeroko omawiane w srodkach przekazu, w calosci transmitowane przez telewizje przesluchania przed komisja kongresowa ujawnily nieakceptowalne praktyki biznesowe wielu dostarczycieli uslug medycznych. Do pacjentow i lekarzy, wystepujacych w charakterze swiadkow, dolaczyli nieoczekiwanie pracownicy wielu firm, nagle chetni do podzielenia sie informacjami o tym, w jaki sposob ich pracownicy szli na skroty i dokonywali oszczednosci ze szkoda dla zdrowia pacjentow. Skutek byl miedzy innymi taki, ze wiele miejsc w kongresie zmienilo wlascicieli, a nowi kongresmani sprzyjali natychmiastowym dzialaniom prowadzacym do przeksztalcenia sluzby zdrowia tak, by mozna ja bylo poddac kontroli federalnej. Tymczasem postawione pod sciana korporacje szybko sie restrukturyzowaly. Zmieniano dyrektorow wykonawczych, inni wysocy funkcjonariusze znikali, niektorzy wraz z dziesiatkami nielegalnie zgromadzonych milionow. Sprzeciw wobec stanu rzeczy panujacemu w sluzbie zdrowia rosl jak fala tsunami. Nieubezpieczeni przedstawiciele klasy sredniej stali sie meczennikami sprawy zmian. Narodowy komitet stowarzyszenia, do ktorego obowiazkow nalezalo zorganizowanie konferencji w Chicago, zakladal obecnosc od dziesieciu do pietnastu tysiecy uczestnikow. O dwudziestu pieciu tysiacach nikt nawet nie marzyl, dokonano jednak odpowiednich zmian. -Naprawde kocham Chicago - powiedziala rozmarzona Patty. -A ja naprawde kocham... tez Chicago. -Wiesz, mam tylko nadzieje, ze kiedy zorientujesz sie wreszcie, ze wcale nie jestes dowcipny, nie popelnisz samobojstwa. -Nie, nie mam zamiaru dluzej tego znosic. Dosc mam slownego maltretowania. Jesli nie podoba ci sie moje poczucie humoru, odwoluje slub. -Prosze bardzo, skoro chcesz. Tylko bedziesz musial powiedziec o tym mojemu ojcu. -Po glebszym namysle doszedlem do wniosku, ze wole maltretowanie slowne. -Madra decyzja. - Patty poprowadzila Willa w strone centrum konferencyjnego. - Szkoda, ze nie ma wsrod nas twojej serdecznej przyjaciolki, Susan. Pracowala tak ciezko, by poprawic opieke zdrowotna. Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 222 -Charles Newcomber tez moglby na niej skorzystac.-Tak, oczywiscie. No i nie zapomnijmy o wszystkich tych kobietach z Steadfast Health, ktorym pomogla doswiadczyc radosci diagnozy raka, operacji i chemioterapii. Boze, jak mi szkoda, ze nie trafilam tam, gdzie mierzylam. - Dotknela palcem srodka piersi. -Co sie odwlecze, to nie uciecze. To jeszcze nie koniec. -Mam nadzieje, ze sie myle, kochanie, ale uwierz glinie na slowo: niektorzy bandyci naprawde znikaja. A Susan Hollister rzeczywiscie znikla. Mimo pomocy Eda Wittenburga policyjny helikopter szukal farmy niemal przez caly dzien. Kiedy policja wreszcie dotarla na miejsce, Susan juz tam nie bylo. Wszedzie walaly sie luski, wszedzie pelno bylo dziur po kulach, ale ciala rozmilowanego w torturowaniu pacjentow doktora Krausego, Marshalla Golda i jego cyngla, Watkinsa, znikly. Farmera i jego zone dlugo przesluchiwano, zagrozono im postawieniem zarzutow, ale ani jedno, ani drugie nie zalamalo sie, wiec w koncu odeslano ich do domu. Patolog z Excelsius, ktoremu zaplacono za wspolprace z Hollister i Newcomberem, czyli za oznaczanie odpowiednich zdjec nazwiskami kobiet w rzeczywistosci zdrowych zgodzil sie zeznawac w zamian za zlagodzenie kary. Bardzo pomogl we wpakowaniu Boyda Hallidaya za kratki, choc zdaniem Patty i Willa wyrok byl zdecydowanie za maly, a takze w postawieniu Susan Hollister w stan oskarzenia in absentia. Pacjenci dopiero zaczeli wnosic oskarzenia cywilne, ale wkrotce po aresztowaniu Hallidaya Excelsius Health rozwiazano. Przedarcie sie przez finansowa dzungle mialo zajac lata, totez odszkodowania tez miano zaczac wyplacac po latach. W dodatku do pozwow indywidualnych jedna z czolowych bostonskich firm, z pomoca Augie Micellego, przygotowywala pozew zbiorowy przeciw bylemu gigantowi sluzby zdrowia. Niedlugo mialo rozpoczac sie pierwsze posiedzenie czterodniowych obrad Komitetu Efektywnego Finansowania Narodowej Sluzby Zdrowia. Ogromna sala konferencyjna szybko sie wypelniala. Pierwsza przemawiac miala Diana Joswick, anestezjolog z Teksasu, niedawno wybrana na przewodniczaca Stowarzyszenia Hipokratesa. Za stolem prezydialnym wisial wielki transparent z napisem: POWSZECHNA SLUZBA ZDROWIA DOSTEPNA DLA WSZYSTKICH. Atmosfera na sali byla naelektryzowana. Will probowal odmowic stowarzyszeniu, ktore chcialo, zeby zasiadl za stolem prezydialnym wraz z Diana Joswick i innymi waznymi osobistosciami. Powolywal sie na fakt, ze z przyczyn osobistych zrezygnowal z pelnienia jakichkolwiek obowiazkow, zatrzymujac tylko czlonkostwo. W koncu, dla zachowania poczucia jednosci, zgodzil sie, choc niechetnie. Na jego prosbe dwa miejsca w pierwszym rzedzie zarezerwowano dla Patty i Augie Micellego. -Jest Augie! - ucieszyla sie Patty. Will wszedl za nia przywitac sie z prawnikiem. Usiadl na chwilowo wolnym miejscu obok dziewczyny. Micelli, znacznie szczuplejszy i wygladajacy znacznie zdrowiej niz podczas ich pierwszego spotkania, usmiechal sie szeroko. -To wieksze przedstawienie niz cholerny Woodstock - powiedzial na powitanie. - I kto tu mowi o "wprowadzaniu zmian". Wam udalo sie zmienic swiat! -Nie daj sie poniesc, Augie. -Kogo tu ponioslo? -Swietnie wygladasz - przyznala Patty. - Ile kilogramow? -Dziewiec. Prawie... ale kto by liczyl. Zdumiewajace, ile mozna osiagnac, usuwajac alkohol z diety. -Ile czasu minelo? -Od poczatku kuracji? Jutro bedzie osiem miesiecy. -Trudno bylo? -Dosc, ale nie mam zamiaru sie zalamac. Powtarzam sobie, ze kazdy zdolny zdobyc tyle roztworu fentanylu, ile ja zdobylem w tak krotkim czasie, moze dzis nie wypic ani kropli. Nie Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 223 mysle o tym, co bedzie jutro. Ludzie z Anonimowych Alkoholikow, z ktorych do tej pory podkpiwalem, takze okazali sie bardzo pomocni.-To moze kiedys zdecydujesz sie wrocic do medycyny? -Poki nie uporzadkujemy tego balaganu, nie wroce. - Micelli wskazal gestem na transparent. - No i czeka mnie jeszcze wiele powaznych spraw. -Medycyna jest na ciebie gotowa, gdy tylko ty bedziesz gotowy na medycyne. -Idz. Machaja na ciebie - powiedzial prawnik. -Czuje sie troche niezrecznie... -Idz juz. Will zajal miejsce za stolem. Byl przygotowany na to, jak zostanie przedstawiony: jako lekarz, ktorego odwaga, sila ducha i poswiecenie staly sie synonimem zadan Stowarzyszenia Hipokratesa. Nie byl jednak gotow na owacje. Dwadziescia piec tysiecy ludzi wstalo jak jeden maz. Przez pelne dwie minuty ludzie ci bili brawo, gwizdali i krzyczeli. Patty smiala sie glosno, widzac jego zazenowanie. Owacja umilkla wreszcie. Glos zabrala Diana Joswick. -Nigdy w historii - rozpoczela - nasi studenci i rezydenci nie byli lepiej przygotowani do tej ciezkiej pracy, jaka jest troska o pacjenta. Ale - jakie to ironiczne! - pacjent nigdy nie otrzymywal pomocy az tak zlej jakosci. Szpitale nie sa juz bezpiecznym, latwo dostepnym schronieniem dla chorych i rannych. Przyjecie do niektorych jest trudniejsze niz wstapienie na uniwersytet Ive League. Koszty opieki zdefiniowaly standard opieki. Sluchawka i pelne badanie lekarskie zastapione zostaly przez stosy papierow i pedantyczna dokumentacje. A wszystko to za zaledwie pol biliona dolarow rocznie, o wiele wiecej niz kosztuje skuteczny i powszechnie dostepny kanadyjski system opieki zdrowotnej. Opieka zdrowotna w Ameryce, najzamozniejszym, dysponujacym najwiekszymi srodkami kraju w historii swiata, jest zenujaca. Oczekiwanie, ze zmienia to szefowie firm ubezpieczeniowych, nafciarze medycyny, to naiwnosc. To jak prosic lisa, by zabezpieczyl kurnik. Przyjaciele, nadszedl czas, by wystapic naprzod, by sie pokazac. Wystapic naprzod, tupnac noga. Nadszedl czas, by pojecie "sluzba zdrowia" nie bylo sprzecznoscia sama w sobie. W wielkiej sali znow rozlegla sie owacja. Pierwsza z wielu w czasie czterdziestominutowego wystapienia. Osiem tysiecy kilometrow na poludnie od Chicago, na krancu miasteczka Talavera, lezacego w stanie Guaira w srodkowo-poludniowym Paragwaju, w rogu cantiny przy drzwiach, na koslawej drewnianej lawie siedzial zabojca. Przypadkowemu obserwatorowi wydaloby sie, ze spi, ale spod szerokiego ronda slomkowego kapelusza ciemnymi, zmruzonymi oczami jastrzebia wpatrywal sie w drzwi budynku stojacego po drugiej stronie uliczki. Byla to Clinica Medico. Pod luznym bawelnianym poncho kobieta kryla prawa reke, w ktorej trzymala trzydziestkeosemke z krotka lufa. Nie osmielila sie wwiezc broni do kraju, musiala wiec zaakceptowac najlepszy egzemplarz z tych, ktore zdolal znalezc dla niej handlarz z Asuncion. Pistolet, podobno rosyjski, wydawal sie tandetny, cena byla co najmniej zawyzona, ale nie mialo to wielkiego znaczenia. Handlarz pozwolil jej oddac kilka strzalow do butelek, a zgodnie z planem miala strzelac z bliska, bardzo bliska. Do tego ten pistolet sie nadawal. Minela godzina, druga miala minac wkrotce. I nic. Przez trzy dni kobieta obserwowala swa ofiare z lawki w cantinie. Wiedziala, kiedy przychodzi i kiedy wychodzi. Przez trzy dni pani doktor przychodzila punktualnie o dziewiatej i siedziala w klinice sama do dziesiatej, kiedy otwierala ja dla pacjentow. Raz i drugi zajrzala do srodka przez okno; jej ofiara cwiczyla jakies skomplikowane formy sztuk walki w malej poczekalni. Sila, rownowaga, szybkosc. Czy cos sie dzis stalo? Czy wziela wolny dzien? Rozejrzala sie dookola, szukala jakichs oznak nadciagajacych klopotow. Nie bylo zadnych, pani doktor wlasnie szla uliczka w strone kliniki, wznoszac tuman kurzu, ktory wisial potem Generated by Foxit PDF Creator (C) Foxit Software http://www.foxitsoftware.com For evaluation only. 224 nieruchomo w upalnym powietrzu. Skinela glowa kobiecie wieszajacej pranie, pomachala handlarzowi owocow. Odprezona. Szczesliwa. Siedzaca na lawce kobieta zacisnela zeby, mocniej, ujela kolbe pistoletu. Nie bedzie czekac dluzej. Nadszedl czas.Lekarka spoznila sie dwie godziny, lecz mimo to nie otworzyla szpitalika dla pacjentow. Minelo piec minut. Dziesiec. Siedziala w srodku sama, prawdopodobnie cwiczyla. Wreszcie, naciskajac kapelusz glebiej na oczy, kobieta wstala, powoli przeszla przez uliczke i zapukala do drzwi Clinica Medico. -Somos cierros - rozlegl sie lekko zdyszany glos lekarki. Zamkniete. Zapukala powtornie. Podejdz do drzwi. Prosze. Odglos krokow. A wiec to juz. Albo wkrotce... wkrotce... Drzwi otworzyly sie, najpierw odrobine, potem na cala szerokosc. -Hola, buenos dias. Enque le puedo sewir? -Czy moge wejsc? Prosze? Lekarka zdziwila sie wyraznie na dzwiek slow wypowiedzianych po angielsku. -Jesli pani musi? Jestem bardzo zajeta. Cofnela sie o dwa kroki. Kobieta weszla do poczekalni, w ktorej lekarka tak lubila cwiczyc. -Doktor Hollister, mielismy wielkie klopoty ze znalezieniem pani - powiedziala i odsunela kapelusz na tyl glowy. Lekarka nie od razu ja poznala. Byl czas na przygotowanie broni. -Grace Davis? -Wdzieczna, kochajaca pacjentka. Grace widziala, jak napinaja sie miesnie ramion Susan Hollister. Zawodowy zabojca strzelalby natychmiast. Wraz z mezem przez osiem miesiecy czekali na te chwile. Pozbyli sie niemal wszystkich oszczednosci. A przez caly ten czas Grace wyobrazala sobie to wlasnie spotkanie; myslala tylko o nim i zastanawiala sie, czy zdola to zrobic, czy bedzie w stanie pociagnac za spust, czy potrafi zabic. Odpowiedz na te pytania uzyskala w niespelna sekunde. Hollister wyprowadzila cios noga; gdyby doszedl celu, oberwalby jej glowe. Grace wystrzelila w jej wirujace w obrocie cialo raz, a potem drugi. Pelen smiercionosnej gracji obrot zakonczyl sie rownie nagle, jak sie zaczal; lekarka upadla bezwladnie, przewracajac stol. Na boku jej bialego podkoszulka wykwitly dwie plamy krwi. Rozszerzonymi oczami patrzyla na zblizajaca sie kobiete. -Nie rob tego - wyszeptala, widzac lufe wycelowana wprost w jej czolo. - Nie... Trzecia kula, wystrzelona z odleglosci niespelna metra, trafila w srodek czola Susan Hollister i wyszla z tylu czaszki. Smierc nastapila natychmiast. Grace Peng Davis zdjela poncho i rzucila je obok ciala wraz z bronia, po czym spokojnie wyszla przez tylne drzwi budynku. Szla powoli ulica wybiegajaca z miasteczka. Przecznice dalej podjechal do niej Mark w wynajetej kii. -Juz po wszystkim? - spytal, gdy zona wsiadla i mogl ruszyc. Grace przygryzla dolna warge. Skinela glowa. W jej oczach blysnely lzy. -Zabierz mnie do domu - poprosila. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-08 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/