KEN McCLURE Spisek Przeklad Tomasz Wilusz "KB" Jesli ktos oszuka mnie raz - hanba mu, jesli dwa razy - hanba mnie.J. Jelly Complete Collection of Scottish Proverbs, 1721 Prolog Blackbridge, West Lothian, SzkocjaLato 1999 Pogoda byla niezwykla jak na Szkocje. Od dwoch tygodni nie spadla ani jedna kropla deszczu, wiec kiedy Alex Johnston zaryl tylnym kolem bmx-a w sciezce biegnacej wzdluz kanalu, w powietrze wzbila sie imponujaca chmura kurzu. Obrocil rower o sto osiemdziesiat stopni, oparl lokcie na szerokiej kierownicy i wyszczerzyl zeby w usmiechu. Patrzyl wyczekujaco, czy ktorys z kumpli powtorzy ten wyczyn, lan Ferguson zaczal zjezdzac po grobli wyraznie wystraszony, ale zdecydowany sprostac wyzwaniu. Szlo mu calkiem niezle az do chwili, kiedy przy wyjsciu z zakretu tylne kolo oderwalo sie od ziemi i chlopiec wylozyl sie jak dlugi razem z rowerem. Kurde, ale jazda! - zarechotal Alex. Wpadlem na kamien, nie widac? - odburknal lan, zwany przez kolegow Fergie. Sciezka nadjechal trzeci chlopak. Zatrzymal sie i z rozbawieniem patrzyl, jak Fergie gramoli sie z ziemi. -Kurde, Fergie - powiedzial, krecac glowa. - Jak stara zobaczy twoje gacie, przez reszte wakacji masz przechlapane. Fergie obejrzal rozerwane siedzenie dzinsow. Na miejscu prawej kieszeni ziala wielka dziura. Zaklal i sprawdzil co z rowerem. Przytrzymal kolanami przednie kolo i wyprostowal kierownice. -Juz wiem - rzucil z chytrym usmiechem. - Powiem, ze pies Rafferty'ego ugryzl mnie w tylek, Alex i trzeci z chlopcow, Malcolm Watson, zwany Wattiem, wydarli sie na cale gardlo na znak aprobaty. No, to jest kawal bydlaka - powiedzial Alex. - Gdybym wiedzial, ze Khan lata bez smyczy, nie podszedlbym do domu Rafferty'ego blizej niz na kilometr. W dodatku Lane sciaga ochroniarzy na Peat Ridge. Maja pilnowac tego gowna, ktore tam rosnie. Niedlugo nie bedziemy mieli dokad chodzic - narzekal Wattie. Tata mowil, ze w tym roku ognisko u Lane'a bedzie wczesniej niz zwykle - stwierdzil Alex. No i dobrze. Moj stary opowiadal, ze facet posadzil cale to gowno, nikogo nie pytajac o zdanie - dodal Fergie. Podobno ten syf jest cholernie niebezpieczny - powiedzial Wattie. Stary mowil, ze jesli nie powstrzyma sie Lane'a, to Rafferty moze pozegnac sie z ta swoja farma organiczna - stwierdzil Alex. Wattie prychnal. Moj stary u niego pracuje. Mowi, ze Rafferty wie o rolnictwie organicznym tyle co o "ginekologii". Co to jest "ginekologia"? Cholera wie. Moj stary mowi, ze organiczne farmy to interes z przyszloscia - powiedzial Fergie. - W miescie pelno jest dzianych frajerow, co zaplaca mase forsy za ziemniaki rosnace na gnoju zamiast na nawozach sztucznych. To co robimy? - spytal Alex, dyplomatycznie zmieniajac temat. W ich paczce obowiazywala niepisana zasada: nie krytykowac rodzicow. O innych mozna bylo mowic co slina na jezyk przyniesie. Moglibysmy pojsc do zagajnika, zajarac i sie wyluzowac - rzucil Fergie. A masz fajki? - spytal Alex. Jasne. - Fergie wyjal z ocalalej tylnej kieszeni zgnieciona paczke papierosow. Super! - ucieszyl sie Alex. Ja odpadam - powiedzial Wattie. - Musze skoczyc do Rafferty'ego i uprzedzic starego, ze na podwieczorek przychodzi ciotka Kate ze swoim paskudnym bachorem. Matka powiedziala, ze zabije mnie i ojca, jesli sie spoznimy. Ale zajarac zdaze. Fergie? Dla kumpla fajka zawsze sie znajdzie - powiedzial chlopiec, dajac Wattiemu papierosa. A ogien? A, to juz inna sprawa - powiedzial Fergie, cofajac sie. Ty kurduplu! Fergie rozesmial sie i wyjal z kieszeni pudelko zapalek. Zapalil jedna i zblizyl plomyk do twarzy Wattiego. Ten, nie schodzac z roweru, zaciagnal sie gleboko i wypuscil dym z ust z jekiem rozkoszy. O, cholera, jestem twoim dluznikiem, sloneczko. Dopilnuje, zebys oddal wszystko, co do grosza - powiedzial Fergie glebokim glosem filmowego mafioso. - Inaczej odbiore dlug w naturze od twojej siostry. Nie mieszaj jej do tego! Gdybym tylko mogl - westchnal Fergie. - Jesli oslepne, to przez nia. Spadaj! - krzyknal Wattie i probowal kopnac Fergiego, nie zsiadajac z roweru. Nie mogl powstrzymac sie od usmiechu na widok wymyslnych unikow kumpla, jakich nie powstydzilby sie matador. Wiecie, gdybyscie skoczyli ze mna do Rafferty'ego, to moglibysmy poplywac w kanale, jak bedziemy wracac - podsunal Wattie. Wchodze w to! - powiedzial Alex. - Spocilem sie jak swinia. Jestescie pewni, ze Rafferty uwiazal tego swojego cholernego psa? - spytal Fergie. Nie pekaj. Khan caly dzien siedzi zamkniety w szopie. Chyba nawet Rafferty sie go boi. No to jedziemy, stary - powiedzial Fergie i dal Alexowi papierosa, a nastepnego wzial dla siebie. Ruszyli przed siebie, kazdy z jedna reka na kierownicy i z papierosem w drugiej. Jechali zygzakiem, tak dla zabawy. Byl srodek wakacji, a oni mieli po trzynascie lat i nie musieli zawracac sobie glowy doroslymi problemami. Alex i Fergie zaczekali przy bramie farmy Crawhill, az Wattie przekaze nowiny ojcu, ktory lezal na srodku podworza i dlubal w zniwiarce. Co powiedzial na to, ze Kate przyjdzie z bachorem? - spytal Alex. Slowo, ktore zaczyna sie na "k" i jest rodzaju zenskiego. Nie dziwie sie. Gnoj ryczy jak malo kto - powiedzial Fergie. Kate powinna zatkac go pieluchami z obu stron, bylby wreszcie spokoj - zasugerowal Alex. Odwrocili sie i ruszyli z powrotem w strone Blackbridge. Kiedy przejechali pod mostem oddzielajacym Crawhill od farmy Peat Ridge, Fergie zatrzymal sie i powiedzial: No to zaczynamy, chlopaki. - Przybral ton spikera telewizyjnego. - Panie i panowie, prosze o oklaski dla... druzyny plywania synchronicznego z... Blackbridge! Zajebiscie! - krzyknal Alex. Odlot! - dodal Wattie. Pelni entuzjazmu, rzucili rowery w wysoka trawe przy sciezce i rozebrali sie w biegu. Alex pierwszy wskoczyl do wody. Fergie i Wattie dolaczyli do niego, drac sie na cale gardlo. -Panowie, teraz prosze o wolny kraul - powiedzial Fergie, kiedy skonczyli sie chlapac. Zaczeli plynac srodkiem kanalu w slimaczym tempie. Harmonie ich ruchow zaklocaly tylko wybuchy smiechu. -A teraz... na plecy... Przewrocili sie na grzbiet i plyneli, juz nie tak efektownie - bardziej przypominalo to zsynchronizowane wypadanie z okna. Wreszcie Fergie zarzadzil powrot do poprzedniej pozycji i powiedzial: -A teraz dajemy nura... Zanurzyli sie w metnym zielonym kanale i wyplyneli z wodorostami we wlosach. Ale syf! - krzyknal Alex. Jak twoje skarpetki - dodal Wattie. - Jezu! Co do... Alex i Wattie odwrocili sie. Fergie gwaltownie miotal sie w wodzie. Ratunku, gryzie! - krzyknal. Jeden zero dla potwora z Loch Ness - usmiechnal sie Alex. Ty, on tonie - zazartowal Wattie, udajac stoicki spokoj. Bez jaj... cos mnie zlapalo... Jezu! Ale boli. Dopiero teraz zrozumieli, ze Fergie sie nie wyglupia. Resztki watpliwosci prysnely, kiedy zobaczyli szczura wczepionego w stope kolegi. Krew tryskala na wszystkie strony. -Sciagnijcie ze mnie to cholerstwo! - krzyknal Fergie. Kumple ruszyli na pomoc. Alex probowal zlapac szczura raz, potem drugi, az wreszcie za trzecim sie udalo. Mocno chwycil pokryte mokra szczecina, szamoczace sie cielsko i pociagnal do siebie, ale szczur sie nie dawal. Wreszcie z ogromnym wysilkiem oderwal rozwscieczone zwierze i zaczal tluc nim o betonowe plyty na skraju sciezki. Przestal dopiero wtedy, gdy szczur znieruchomial. Wattie pomogl Fergiemu wyjsc na brzeg i razem z Alexem obejrzeli jego noge. Dygotal na calym ciele z szoku spotegowanego widokiem rany. Siekacze szczura przebily lewa stope na wylot u podstawy malego palca. Alexowi udalo sie je rozewrzec - to wlasnie dlatego szczur w koncu puscil - ale jednoczesnie powiekszyl rane, z ktorej teraz obficie lala sie krew. Alex pierwszy wzial sie w garsc i kazal Fergiemu polozyc sie na plecach z podniesiona noga. Sam zaczal rozdzierac swoja koszule na pasy, zeby zrobic bandaze. Okazalo sie to trudniejsze niz mu sie wydawalo, ale wreszcie znalazl slaby punkt - male rozdarcie materialu - i zostal z czterema kawalkami bawelny w reku. Przykucnal i przytrzymal stope Fergiego miedzy udami, po czym zaczal ja opatrywac. -Widzialem, jak to robili w jednym filmie - oswiadczyl. - Gosciowi urwalo reke i jego kumpel porwal swoja koszule, zeby zatamowac krwawienie. - 1 poskutkowalo? - spytal Fergie, ktory juz troche ochlonal. Nie, facet kopnal w kalendarz w nastepnej scenie, zaraz po tym, jak kazal kumplowi obiecac, ze zaopiekuje sie jego dzieciakiem. Zaopiekujesz sie moja mysza? Balwan! Pojde powiedziec staremu, co sie stalo - stwierdzil Wattie. - Poprosze, zeby zadzwonil na pogotowie. Cholerny fuksiarz! Bedziesz mogl sie przejechac karetka na sygnale - powiedzial Alex do Fergiego. Moze i ja sie z nim zabiore. Przynajmniej nie musialbym ogladac bachora Kate - krzyknal Wattie i rzucil sie biegiem w strone farmy. Nie minela godzina, a Fergie zostal przewieziony do szpitala sw. Jana w Livingston. Jeszcze tego samego wieczoru przeszedl operacje sciegien. Pod koniec tygodnia do szpitala trafili Alex i Wattie. Wszyscy trzej po kapieli w kanale zapadli na chorobe Weila. Stan Fergiego gwaltownie sie pogorszyl, przyplatala sie goraczka od ukaszenia szczura. Te dwie infekcje przycmily trzeci problem - pooperacyjne zakazenie rany, ktore zostalo wykryte dopiero wtedy, gdy w organizmie rozwinela sie posocznica. Zycie chlopca bylo zagrozone. 1 Glenvane, Dumfriesshire, SzkocjaLato 1999 - Co robia owce, tatusiu? Steven Dunbar myslal przez chwile, po czym spojrzal na podniesiona ku niemu mala twarzyczke i powiedzial: -Wlasciwie to niewiele, Jenny. Po prostu... stoja sobie i jedza. Przez chwile znowu przygladali sie owcom pasacym sie na skapanej sloncu lace. Steven stal oparty o brame, a Jenny trzymala go za nogawke spodni, jakby bala sie, ze jej ucieknie. Ojciec i corka, i sielankowy obrazek. -No dobrze, ale co robia? - upierala sie Jenny. - Jaka maja prace? -Owce raczej nie pracuja, Jenny. Prawde mowiac, chyba w ogole nie maja zadnego celu w zyciu. Steven Dunbar nie mogl nie zauwazyc, ze ta uwaga mogla rownie dobrze odnosic sie do niego samego, przynajmniej do ostatnich dziewieciu miesiecy, jakie uplynely od smierci Lisy, jego zony i matki Jenny. Dziewieciu miesiecy, ktore czasami zdawaly mu sie dziewiecioma stuleciami. Byli malzenstwem od trzech lat, gdy wykryto u niej raka; od tej pory w ich domu nie uzywano juz slowa "zawsze", zastapilo je okreslenie "najwyzej rok". Lisa, pielegniarka z Glasgow, ktora Steven poznal w czasie jednego z najbardziej koszmarnych dochodzen w swojej karierze*, odeszla po siedmiu miesiacach i dwoch dniach. Zabrala ze soba wszystkie jego nadzieje i marzenia, pozostawiajac w miejscu uczuc pustke, bardziej ponura od ark-tycznego krajobrazu. W Inspektoracie Naukowo-Medycznym, w ktorym pracowal Steven, okazano mu zrozumienie. Dyrekcja zdawala sobie sprawe, ze sledczy musi myslec tylko i wylacznie o prowadzonej przez siebie sprawie. W przeciwnym razie moglby zawalic dochodzenie, narobic wstydu rzadowi, a nawet narazic na niebezpieczenstwo siebie i innych. Czlowieka trawionego rozpacza i poczuciem beznadziejnosci - takiego jak Steven Dunbar po smierci zony - nalezalo na jakis czas zostawic w spokoju, przynajmniej takie byly oficjalne wytyczne. Wroci, kiedy bedzie gotowy. Albo nie wroci wcale. Inspektorat Naukowo-Medyczny byl mala agencja finansowana przez rzad i funkcjonujaca jako niezalezna komorka Ministerstwa Spraw Wewnetrznych. Jej zadaniem bylo prowadzenie wstepnych dochodzen w sprawach o bledy w sztuce lekarskiej i niezgodne z prawem dzialania w dziedzinach, w ktorych policji brakowalo doswiadczenia. W praktyce dotyczylo to glownie najnowszych osiagniec nauki i medycyny - laikom czesto trudno bylo sie zorientowac, czy cos jest nie w porzadku, a tym bardziej, czy doszlo do popelnienia przestepstwa. Czesto trzeba bylo rozmawiac ze specjalistami na wysokich stanowiskach, co wymagalo taktu i talentow dyplomatycznych, nie wspominajac o inteligencji i spostrzegawczosci. Tacy ludzie bowiem na ogol gwaltownie sprzeciwiali sie dzialaniom, ktore uznawali za nieuzasadniona ingerencje w strefe swoich wplywow. Steven dostal sie do Inspektoratu okrezna droga, podobnie jak wiekszosc zatrudnionych w nim sledczych. Skonczyl medycyne, zostal lekarzem, po czym wybral kariere w wojsku. Sluzyl w Pulku Spadochronowym i SAS, bral udzial w misjach na calym swiecie. Niejako mimochodem stal sie ekspertem w medycynie polowej - jak sie okazalo po powrocie do cywila, nie byla to ceniona specjalnosc, ale doswiadczenie nauczylo Stevena radzic sobie i improwizowac nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Byl wysoki, dobrze zbudowany i lubil wysilek fizyczny. Lubil tez ryzyko, wiec dobrze czul sie w wojsku. Po swoich trzydziestych urodzinach uznal jednak, ze wielkimi krokami zbliza sie chwila, gdy trzeba bedzie cos zmienic. Zawod zolnierza jest wymagajacy, nie mozna sobie odpuscic, pofolgowac. Albo sie bujasz z najlepszymi, albo nie bujasz sie w ogole, jak to ujal pewien sierzant. Steven nie wiedzial, co bedzie robil po wyjsciu do cywila. Na kariere w lecznictwie szpitalnym zrobilo sie juz za pozno - znajomosc tajnikow medycyny polowej mogla sie przydac co najwyzej w pogotowiu ratunkowym - a zycie lekarza rodzinnego wydawalo mu sie zbyt nudne po tym, czego doswiadczyl jako zolnierz. Zostawala wiec tylko praca na obrzezach medycyny - na przyklad w szpitalu wieziennym czy w jakiejs wielkiej firmie szukajacej lekarza dla pracownikow. Mysl o udawaniu zainteresowania chronicznym przemeczeniem czy zwalczaniem stresu wydala mu sie jednak malo pociagajaca. Na szczescie, oferta pracy w Inspektoracie pojawila sie, kiedy trzeba i byla wprost idealna. Steven zostal jednym z medycznych specjalistow sledczych, jako ze w przeszlosci okazal sie nie tylko dobrym lekarzem, ale i inteligentnym czlowiekiem, ktory doskonale radzi sobie w trudnych sytuacjach. Szefostwu spodobalo sie, ze stawial czolo autentycznym zagrozeniom, jakze roznym od wydumanych problemow rozwiazywanych przez pracownikow na kursach integracyjnych. W ciagu ostatnich pieciu lat Steven rozwiazal kilka spraw i spodobal mu sie sposob funkcjonowania Inspektoratu. Sledczy mieli duza swobode dzialania, mogli prowadzic dochodzenia tak, jak to uznawali za stosowne. Administracja byla ograniczona do minimum i miala za zadanie pomagac ludziom pracujacym w terenie, nie to co w wiekszosci wydzialow, gdzie istnienie biurokracji stalo sie celem samym w sobie, a inspektorzy byli uwazani za chlopcow na posylki. "Ocena wydajnosci" w teorii wydawala sie dobrym pomyslem. W praktyce polegalo to na tym, ze dwie osoby obserwowaly, jak trzecia struga olowek i domagaly sie wyjasnien dotyczacych tej czynnosci. Jak duzo czasu ci to zajmuje? Jak czesto musisz to robic? Jak ostry musi byc twoj olowek? Czy nie moglbys wymienic go na tanszy? Czy mozesz do przyszlego czwartku sporzadzic roczny kosztorys wydatkow na olowki? Nie wszystkie dochodzenia prowadzone przez Stevena byly natury kryminalnej. Tak naprawde wiekszosc z nich nie wiazala sie z zadnym przestepstwem. Typowym przykladem byla jego pierwsza sprawa, dotyczaca szpitala w Lincolnshire, w ktorym liczba zgonow pooperacyjnych wzrosla znaczaco ponad przecietna. Niewykluczone, ze nikt nie zwrocilby na to uwagi, a nawet gdyby, to policja nie miala odpowiednich srodkow, by przeprowadzic skrupulatne sledztwo. Jednak komputer Inspektoratu Naukowo-Medyczne-go wychwycil nagla zmiane w statystykach i zasugerowal, by sledczy blizej przyjrzeli sie tej sytuacji. Po taktownie prowadzonym dochodzeniu Steven odkryl, ze zawinil chirurg, ktory po prostu mocno sie postarzal i z biegiem lat stracil wiele ze swoich umiejetnosci. Z uwagi na jego podeszly wiek i nieco apodyktyczna nature, pracownicy szpitala nie wytykali mu bledow w obawie o wlasne kariery. Steven dopilnowal, by dyskretnie, przy minimum rozglosu, przeniesiono go na emeryture. Jednak w Glasgow, wtedy kiedy poznal Lise, chodzilo o powazne przestepstwo. Dwie pielegniarki zatrudnione w prywatnym szpitalu - Lisa byla jedna z nich - niezaleznie od siebie zlozyly skargi, ze kilku pacjentom przeszczepiono zle dobrane narzady, co skonczylo sie ich smiercia. Sledztwo doprowadzilo do wykrycia spisku, ktorego celem byla kradziez organow. Gra toczyla sie o miliony dolarow. Caly ten szwindel prowadzony byl pod plaszczykiem dzialalnosci charytatywnej i nawet uzyskal wsparcie rzadu. Steven wowczas ledwo uszedl z zyciem, ale prawde mowiac, to wlasnie niepewnosc co do tego, jak skonczy sie kolejna misja, czynila jego prace tak interesujaca. Nigdy nie wiedzial, czego sie spodziewac. Poprzedniego dnia dostal list od Johna Macmillana, dyrektora Inspektoratu Naukowo-Medycznego. Wyczytal w nim, ze jesli czuje sie na silach wrocic do pracy, to juz czeka na niego nastepne zadanie. Nie bylo prosb ani grozb, nic, tylko proste stwierdzenie faktu. Jesli chcial popracowac, powinien skontaktowac sie z dyrektorem, jesli nie, mowi sie trudno, moze nastepnym razem. Steven nie byl pewien, co robic. Juz dawno nie czul sie tak dobrze, jak teraz, ale obawial sie, ze moze mu zabraknac dawnej motywacji. Wlasnie dlatego przyjechal do Jenny tydzien wczesniej, niz zamierzal. Co prawda, nie mogla wypelnic luki po odejsciu Lisy, ale byla pelna zycia, rezolutna dziewczynka, a on mial wobec niej ojcowskie obowiazki. I tylko dla niej warto bylo otrzasnac sie z rozpaczy i wrocic do zycia. Tylko dla niej. Jenny mieszkala z siostra Lisy, Sue, i jej mezem, Richardem, we wsi Glenvane w Dumfriesshire, w rodzinnych stronach Lisy. Sue i Richard mieli dwojke wlasnych dzieci, siedmioletnia Mary i piecioletniego Robina, a w ich domu panowal - zdaniem Stevena - cudowny nielad. Richard byl pogodnym czlowiekiem, pracowal jako adwokat, mlodszy wspolnik w firmie z Dum-fries, specjalizowal sie w prawie rzeczowym, a celem zycia Sue zdawalo sie rozwiazywanie problemow wszystkich wokol niej. Byla lubiana i szanowana w calym dystrykcie - szczegolnie przez szwagra za to, ze tak szybko, wrecz bez zastanowienia, zastapila Jenny Lise. No i? - nie ustepowala Jenny. Doskonale radzila sobie z doroslymi, ktorzy probowali zbyc ja milczeniem, albo udawali, ze nie slyszeli pytania. Uporczywe ciagniecie delikwenta za nogawke i powtarzanie pytania raz za razem na ogol okazywalo sie zdumiewajaco skuteczne. Wlasciwie niewiele robia, Orzeszku. Jedza, spia, no i... no i po prostu sa. Jenny myslala o tym przez chwile. -Czy ty robisz to samo, tatusiu? Steven spojrzal na nia zdumiony jej slowami. Co masz na mysli, Jenny? Ciocia Sue mowi, ze nigdzie nie pracujesz... to znaczy, ze tylko jesz, spisz i jestes. Alez ja mam prace, Orzeszku. Po prostu bylem przez pewien czas na urlopie. Niedlugo znow bede mial rece pelne roboty. A bedziesz jeszcze do mnie przyjezdzal? Steven wzial ja na rece. Oczywiscie, Orzeszku, nic mnie nie powstrzyma. Jenny spojrzala na niego z powaga. Ale mamusie cos powstrzymalo - powiedziala. To co innego, Jenny. Mamusia byla bardzo chora. Nie chciala nas opuscic. Po prostu nie miala wyboru. Ciocia Sue mowi, ze mamusia jest w niebie, ale dalej sie o nas troszczy. To prawda? Oczywiscie. Myslisz, ze wszystko widzi? Nie sadze - odparl Steven i spojrzal na nia z ukosa zaskoczony tym pytaniem. Gdybym schowala Robinowi pociag, myslisz, ze by to zobaczyla? Nie sadze, Orzeszku. - Steven zauwazyl, ze coreczka odetchnela z ulga. - Ale, Jenny... Co, tatusiu? Oddaj Robinowi ten pociag. Steven zaplacil taksowkarzowi za kurs i wszedl raznym krokiem do gmachu Ministerstwa Spraw Wewnetrznych. Juz dawno nie mial okazji nosic garnituru i swiadomosc, ze znow jest "umundurowany" pomogla mu odzyskac pewnosc siebie i sprawila, ze poczul sie prawie normalnie. Panna Roberts, sekretarka Macmillana, przywitala go i spytala, czy moglby zaczekac kilka minut, bo szef wlasnie rozmawia przez telefon. Zaproponowala mu kawe, Steven podziekowal, po czym wymienili uprzejmosci. Panna Roberts spytala o Jenny, a Dunbar o plany choru, w ktorym sekretarka szefa spiewala partie sopranu. -Straszne urwanie glowy. Za dwa tygodnie koncert, a my nie mamy prob, bo sala ciagle jest zajeta. Prawde mowiac... Panna Roberts urwala w pol zdania, bowiem w tej wlasnie chwili otworzyly sie drzwi gabinetu i stanal w nich wysoki mezczyzna o srebrzystych wlosach. -Dunbar, ciesze sie, ze cie widze - powiedzial Macmillan. - Wejdz. Steven spojrzal na panne Roberts i zrobil przepraszajaca mine, by dac jej do zrozumienia, ze pozniej chetnie wyslucha jej opowiesci. Wszedl za Mac-millanem do gabinetu. No to jak sie czujesz? Dziekuje, dobrze, panie dyrektorze. Macmillan usiadl za biurkiem, oparl lokcie na poreczach krzesla, zlaczyl dlonie czubkami palcow i spojrzal na Stevena. Dunbar wygladal dobrze, co do tego nie bylo watpliwosci. Dlugim spacerom po wzgorzach, w czasie ktorych szukal nieistniejacych odpowiedzi na dreczace go pytania, zawdzieczal zdrowa opalenizne i szczupla sylwetke mimo wypitych hektolitrow alkoholu. Ciemnoniebieski garnitur lezal na nim idealnie. Smierc Lisy byla okropna tragedia - powiedzial Macmillan. Sadzac z wygladu, Dunbar doszedl do siebie. Nadszedl czas na sprawdzian psychologiczny. - Tak krotko ze soba byliscie. Ile to czasu minelo...? Dziewiec miesiecy - odparl Steven ze spokojem. Pewnie nadal trudno ci sie z tym pogodzic. Wielu ludzi przezylo to co ja - powiedzial Steven. - Los strzela na oslep. Masz bardzo filozoficzne podejscie - stwierdzil Macmillan. Usmiechnal sie, ale jego oczy pozostaly powazne. - Gdyby to mnie przytrafilo sie cos takiego, bylbym wsciekly. Wscieklosc juz mi przeszla - odparl Steven. - Ale nie moge powiedziec, zebym sie tak calkiem pogodzil. Macmillan pokiwal glowa w zamysleniu. -To byl rak, prawda? Steven przytaknal. Wciaz zabija, mimo tylu przelomowych odkryc w medycynie - westchnal Macmillan. Patrzyl na Stevena tak, jakby wlasnie poddawal go jakiejs probie. Chyba obaj wiemy, ze wiekszosc "przelomowych" odkryc to pic na wode - powiedzial Steven, nie patrzac na niego. - Badacze chca trafic na lamy gazet, by zdobyc wiecej grantow. Jak ich poprosic o blizsze wyjasnienia, mowia, ze prace sa "na bardzo wczesnym etapie" i w najlepszym razie "za piec do dziesieciu lat doprowadza do postepow w leczeniu". Oczywiscie, za piec lat okazuje sie, ze nic z tego. Zreszta te "przelomowe" osiagniecia zazwyczaj dotycza diagnozy, a nie terapii. Dzieki temu czlowiek wczesniej dowiaduje sie, ze umrze, a lekarze i tak nie sa w stanie pomoc. To troche cyniczny punkt widzenia, nie sadzisz? - powiedzial Macmillan. Wolalbym okreslenie "realistyczny" - odparl Steven. - W koncu moja praca polega na widzeniu rzeczy takimi, jakie sa? Macmillan usmiechnal sie szczerze. Masz racje - powiedzial. - Czasami sam chcialbym, zeby ktos rozliczyl tych pacanow z ich "przelomowych" dokonan. Lepiej, zeby zwrocili wyrzucone w bloto pieniadze z grantow - stwierdzil Steven. Trudno jest ocenic postep w badaniach - powiedzial Macmillan. - Czlowiek ma do dyspozycji tak malo faktow, ze musi zdac sie na opinie ekspertow, ktorzy czesto sami nie wiedza, co mowia. Medycyna to raj dla szarlatanow i oszustow. Wygrywa ten, kto najglosniej krzyczy, a nie ten, kto ma najwiecej do powiedzenia. Spiewak jest wazniejszy od piesni. No dobrze - powiedzial Macmillan. - Widze, ze jestesmy jednej mysli. To, o czym mowimy, moze miec zwiazek z twoim zadaniem. O ile czujesz sie na silach. Czuje sie dobrze, panie dyrektorze. W Szkocji wywiazal sie spor dotyczacy genetycznie zmodyfikowanych roslin. Mozliwe, ze to burza w szklance wody - chodzi o interpretacje umowy licencyjnej - ale mam zle przeczucia, a ten temat ostatnio jest tak drazliwy, ze powinnismy sprawdzic, co i jak. O jaka modyfikacje genetyczna chodzi? Zaangazowana w to firma o nazwie Agrigene uzyskala zezwolenie na obsianie dwoch pol transgenicznym rzepakiem. O ile wiem, chodzi o odmiane, odporna na dzialanie silnych herbicydow dzieki dwom obcym genom wprowadzonym do nasion przez naukowcow. Brzmi rozsadnie. - 1 takie pewnie jest, ale nasz rzad tak schrzanil sprawe BSE, ze nikt juz nie uwierzy oficjalnym zapewnieniom. O ile sobie przypominam, niewiele pomogl zabawny kapelusik odpowiedzialnego za to ministra. Ja najlepiej pamietam, jak jego poprzednik oswiadczyl, ze mozna spokojnie gryzc sie w jezyk, pod warunkiem, ze nie ma w nim wolowiny - powiedzial Steven. Ale nie jestesmy tu po to, by kwestionowac madrosc naszych szefow - powiedzial Macmillan, konczac ten watek rozmowy. To wlasnie Dunbar w nim lubil. Krolewskie maniery i srebrzyste, zaczesane do tylu wlosy moze i upodabnialy Macmillana do typowego nadetego wazniaka z Whitehall, ale tak naprawde byl z niego rowny chlop. W stosunkach z podwladnymi nigdy nie przekraczal jednak pewnej granicy; kiedy zostawala ona osiagnieta, potrafil bardzo zrecznie dac to do zrozumienia, nie urazajac rozmowcy. Cieszyl sie tez zasluzona reputacja czlowieka fanatycznie lojalnego wobec swojego personelu, a jego determinacja w walce o niezaleznosc Inspektoratu graniczyla z obsesja. Kilkakrotnie byl bliski rezygnacji, kiedy rozne instytucje rzadowe probowaly wplynac na przebieg sledztw prowadzonych przez jego podwladnych. -Nie, nam pozostaje tylko pogodzic sie z konsekwencjami ich dzialan - powiedzial Steven. - No to czym zawinila ta firma? -Nie przeprowadzila konsultacji z miejscowa ludnoscia. Zarzad utrzymal swoje zamiary w tajemnicy i naklonil do milczenia zaangazowanego w te sprawe farmera. -Trudno sie dziwic, zwazywszy, co dzieje sie w Anglii z genetycznie modyfikowanymi uprawami. -No wlasnie. Zreszta, wyglada na to, ze firma nie zlamala zadnych przepisow. Zalatwila wszystko jak nalezy i nikt nie kwestionuje, ze uzyskala zgode na obsianie pol genetycznie zmodyfikowanym rzepakiem. No to w czym problem? Kiedy miejscowi dowiedzieli sie, co i jak, bardzo im sie to nie spodobalo i od tamtej pory robia straszny raban. Steven wzruszyl ramionami. Ich tez jestem w stanie zrozumiec - westchnal. - Strach przed nieznanym podsycany przez media. Obawiam sie, ze chodzi o cos wiecej niz tylko protesty kilku zacietrzewionych farmerow. Zaraz mi pan powie, ze jeden z miejscowych ma farme organiczna i boi sie, ze jego rosliny skrzyzuja sie z paskudztwem z sasiedniego pola - powiedzial Steven. Trafiles w dziesiatke - usmiechnal sie Macmillan - ale ta sprawa ma dodatkowy smaczek. Ludzie z firmy, o ktorej ci mowilem, Agrigene, twierdza, ze kiedy skladali wniosek o zgode na eksperymentalny zasiew, sasiad nie mial zezwolenia na zalozenie farmy organicznej. Upieraja sie, ze przeprowadzili dokladne rozeznanie. Ich zdaniem, facet dostal zgode na swoja dzialalnosc juz po wydaniu licencji na eksperymentalny rzepak Agrigene. Ale dlaczego? Zeby narobic im klopotow. Tak przynajmniej twierdza. Brzmi to dosc dziwnie, nawet biorac pod uwage obsesje prywatnych firm na punkcie przepisow. Jeszcze nie doszlismy do najgorszego. Otoz ten sam sasiad twierdzi, ze rzepak Agrigene nie jest tym, na ktorego uprawe firma uzyskala zezwolenie. To juz powazniejsza sprawa - zgodzil sie Steven. - Skad mu to przyszlo do glowy? Jego ludzie wyslali probke rzepaku do laboratorium ministerialnego w Ayrshire. Tam stwierdzono w niej obecnosc trzeciego sztucznie wprowadzonego genu, o ktorym firma nie wspomniala w swoim wniosku. Czyli miejscowi maja racje? Agrigene wszystkiemu zaprzecza. Owszem, zgadzaja sie, ze w genotypie ich rzepaku jest trzeci obcy element, ale twierdza, ze nazwanie go obcym genem jest naduzyciem ze strony laboratorium, ktore przeprowadzilo analize. Zupelnie jakbym slyszal sportowca zlapanego na dopingu - skwitowal Steven. No wlasnie. Wydawaloby sie, ze w takiej sytuacji powinni po prostu przyznac sie do pomylki i przeprosic, ale wyglada na to, ze nie maja takiego zamiaru. Upieraja sie, ze to jakis spisek przeciwko nim, majacy ich skompromitowac, i sa zdecydowani oddac te sprawe do sadu. A kto ich zdaniem uwzial sie na nich? Nie wiedza. Nie potrafia nawet podac mozliwego motywu. Ktos ich po prostu nie lubi - powiedzial Steven. Tak czy inaczej, zaklinaja sie, ze nie zrobili nic zlego, a mimo to ich lokalni przeciwnicy domagaja sie zniszczenia upraw. I tu do akcji wkraczasz ty. Chcialbym, zebys pojechal tam i sie rozejrzal. Porozmawiaj z kim trzeba i sprobuj wyczuc, o co w tym wszystkim chodzi. Czy nie pomyle sie, jesli powiem, ze bede mial do czynienia z mnostwem rozwscieczonych ludzi? Wyjales mi to z ust. Na pewno nie zastaniesz tam sielanki. Atmosfera jest napieta do tego stopnia, ze farmer uprawiajacy genetycznie zmodyfikowany rzepak chce wynajac firme ochroniarska. Steven uniosl brwi. Miesniakow? Mundurowych z psami. To nie zalagodzi sytuacji. Czy pojawili sie tam juz ludzie z zewnatrz? Jeszcze nie, ale podejrzewam, ze lada dzien zainteresuja sie ta sprawa wszystkie organizacje ochrony swobod obywatelskich od A do Z. A co robi policja? Oczywiscie, zdaja sobie sprawe z powagi sytuacji, ale na razie staraja sie nie rzucac w oczy. Chyba woleliby, by rzad nakazal przerwanie eksperymentu. Wtedy mozna by w majestacie prawa zniszczyc rzepak i wszystko wrociloby do normy. Niestety, Agrigene zapewnia, ze odwola sie od takiej decyzji, a obaj wiemy, ze kiedy nasi przyjaciele prawnicy zwesza duze pieniadze, to nie odpuszcza. Steven skinal glowa. Czy powinienem wiedziec cos jeszcze? Panna Roberts jak zwykle przygotowala ci akta. Sa w nich nazwiska wszystkich najwazniejszych osob dramatu i informacje o nich, jakie udalo nam sie zdobyc. Jeszcze jedna sprawa, ktora moze cie zainteresowac: trzej chlopcy z tej samej wsi wyladowali w miejscowym szpitalu z choroba Weila. Trzej! - krzyknal Steven. - Z jednej wsi? Wyglada na to, ze choroba Weila ostatnimi czasy wystepuje coraz czesciej - powiedzial Macmillan. - Z tego, co wiem, sa dwa powody. Po pierwsze, w calej Wielkiej Brytanii powiekszyla sie populacja szczurow, a po drugie, wsrod mlodych ludzi zapanowala moda na picie piwa prosto z butelki. Faktycznie - zgodzil sie Steven. - Juz pamietam. Mozna sie zarazic przez kontakt z moczem szczurow. Macmillan skinal glowa. -No wlasnie. Skrzynki z piwem trzymane sa w otwartych magazynach. Szczury chodza po nich i brudza butelki. Potem taki Mietek czy Wacek otwiera flaszke i... mniam, mniam. Ale chyba nic nie laczy tych przypadkow z genetycznie zmodyfikowanym rzepakiem? Tylko to, ze ojciec jednego z chlopcow pracuje jako mechanik na farmie, ktora niedawno uzyskala status organicznej. Ale nie ma sie co tym sugerowac. Chlopcy mieli kontakt z moczem szczurow. Kapali sie w kanale przeplywajacym przez wies, nic dziwnego, ze sie zarazili. Niepokojace jest tylko to, ze jednego szczur zaatakowal. Bez wyraznego powodu ugryzl go w noge i za nic nie chcial puscic. Moze dzieciaki jakos go sprowokowaly? Nie wiem, zdaje sie, ze nie. W kazdym razie szczur niezle go poharatal. Lekarzom udalo sie pozszywac sciegna, ale potem wdala sie goraczka od ukaszenia szczura. Biedny dzieciak. A teraz jeszcze wystapila jakas pooperacyjna infekcja. Jego stan jest bardzo ciezki. - 1 wszystko przez jedna kapiel. Coz poradzic, mlodosc musi sie wyszumiec - powiedzial Macmillan. Ech, tak to jest - dodal Steven. 2 Steven wsiadl do taksowki. Teraz Jenny nie moze juz powiedziec, ze jej ojciec, je, spi i po prostu jest", to byla pierwsza mysl, jaka przyszla mu do glowy. Od razu poprawil mu sie humor. Wrocil do pracy, a sadzac po wypchanej teczce, lektura zawartych w niej akt zapewni mu zajecie na caly dzien, a nawet wieksza czesc wieczoru.Choc slonce schowalo sie za chmurami, bylo straszliwie parno - taka pogoda w Londynie to prawdziwy koszmar. Ludzie wsciekali sie z byle powodu, ze wszystkich stron dobiegalo trabienie klaksonow, a taksowkarz mruczal cos pod nosem. Samochod skierowal sie w strone rzeki, nad ktora stal budynek dawniej pelniacy funkcje magazynu. Na czwartym pietrze znajdowalo sie mieszkanie Stevena. Kiedy wszedl do srodka, od razu poczul ulge. Wzial prysznic, wlozyl dzinsy i koszule z krotkim rekawem. Nalal sobie zimnego piwa i przystapil do studiowania akt. Dowiedzial sie, ze Blackbridge to mala rolnicza miejscowosc polozona na zachod od Edynburga, okolo osmiu kilometrow od poludniowego brzegu Firth of Forth. Swoja nazwe zawdzieczala stojacemu tu dawniej czarnemu zelaznemu mostowi, ktory pozniej zastapiono bardziej nowoczesnym, betonowym, laczacym brzegi rzeczki toczacej wody z poludnia na polnoc, od wzgorz Pentland do morza. Ze wschodu na zachod przez wies przeplywal Union Canal, nieuzywany srodladowy kanal zeglowny, ktory siegal od stolicy kraju, Edynburga, po Falkirk, male miasto w centrum Szkocji. Na przelomie wiekow po Union Canal plywaly barki ciagniete przez konie, ale od przeszlo siedemdziesieciu lat nikt sie nim nie interesowal, co pozwolilo naturze wkroczyc na wylozona kamieniem sciezke flisacka i wedrzec sie na brzegi kanalu w miejscach, w ktorych wydawalo sie to niemozliwe. Ostatnio jednak pojawily sie plany poglebienia i remontu tej drogi wodnej, ktora miala odzyc jako kapielisko dla okolicznych mieszkancow; pieniadze na ten cel pochodzily z funduszu milenijnego. Prace zostaly juz rozpoczete i wlasnie podnoszono czesc glownej autostrady Glasgow - Edynburg, by umozliwic ponowne polaczenie z reszta kanalu odcinka odgrodzonego w trakcie jej budowy. Poza tym Blackbridge niczym sie nie wyroznialo w sensie geograficznym. Rownie dobrze mogla to byc kazda z dziesiatek malych miejscowosci polozonych w najgesciej zaludnionym regionie Szkocji. Glownymi antagonistami byli Ronald Lane, wlasciciel farmy Peat Ridge, ktory podpisal z Agrigene umowe o prowadzeniu uprawy eksperymentalnego rzepaku, oraz Thomas Rafferty, wlasciciel farmy Crawhill, przylegajacej do Peat Ridge od wschodu. Rafferty uzasadnial swoj sprzeciw obawa przed przedostaniem sie genetycznie zmodyfikowanych nasion na jego pola, na co, jako zwolennik rolnictwa organicznego, nie mogl pozwolic. Wynajal firme adwokacka z Edynburga, McGraw and Littlejohn, ktora koordynowala dzialania innych przeciwnikow dzialalnosci Lane'a, niechetnie nastawionych do uprawy w poblizu ich domostw jakichkolwiek genetycznie zmodyfikowanych roslin. Interesy Agrigene reprezentowala firma adwokacka z Glasgow, Macey and Elms, ktora przyjela stanowisko, ze jej klienci nie zrobili nic zlego i mieli pelne prawo do prowadzenia eksperymentalnych prac, na ktore uzyskali zezwolenie. Jednak adwokaci Rafferty'ego wyjeli asa z rekawa. Byla to rzekoma kopia przeprowadzonej w laboratorium rzadowym analizy rzepaku Lane'a, ktora ich zdaniem wskazywala, ze nie jest to ten sam gatunek, na ktorego uprawe Agrigene uzyskala zezwolenie. Wedlug nich, zawieral on o jeden obcy gen za duzo. Na tej podstawie domagali sie przerwania eksperymentu z powodu stwierdzonego oszustwa. Za posrednictwem firmy Macey and Elms, Agrigene "z cala stanowczoscia" zakwestionowala wyniki analizy, ale rozstrzygniecie sporu bylo utrudnione przez zmiany na scenie politycznej. Nowo utworzony szkocki parlament mial prawo podejmowania decyzji w sprawach rolnictwa poprzez Ministerstwo Wsi, ale zezwolenie na eksperyment wydane zostalo przez Ministerstwo Rolnictwa, Zywnosci i Rybolowstwa, odpowiedzialne przed parlamentem brytyjskim. Sprawy komplikowal takze brak zgody co do tego, czyjej kompetencji podlegaly najwazniejsze kwestie zwiazane ze zdrowiem i bezpieczenstwem. -Tylko tego brakowalo - westchnal Steven. - Nikt nie wie, co sie dzieje, a urzednicy zra sie miedzy soba. Obejrzal plan wsi i okolic, ktory dostal od panny Roberts, i zauwazyl, ze interesujace go farmy rzeczywiscie sa blisko siebie. Zachodni wiatr, czesto wiejacy w tych stronach, mogl sprawiac klopoty, ale tylko teoretycznie. Transfer genow na duza skale w drodze naturalnego zapylenia byl malo prawdopodobny, chociaz podrzedne gazety probowaly rozdmuchac zagrozenie. Na rzeczowa dyskusje bylo juz za pozno. Opinia publiczna uznala genetyczne modyfikacje zywnosci za niebezpieczne i od tej pory nie liczyly sie racjonalne argumenty. "Nie trac czasu na rozwazania, jak powinno byc", slyszal Steven na szkoleniach, "skup sie na tym, co jest". Zalaczone kopie listow adwokatow zawieraly niewiele nowych informacji. Wszystkie byly napisane zimnym, wyzutym z emocji zargonem prawniczym i nie umieszczono w nich ani slowa wiecej, niz to konieczne. Steven wzial sie wiec do studiowania raportow dotyczacych skloconych farmerow, pragnac lepiej wczuc sie w sytuacje. Ronald Lane mial piecdziesiat trzy lata, niedawno wrocil do Blackbrid-ge z RPA, gdzie przez wiele lat pracowal jako zarzadca majatku. Peat Ridge odziedziczyl po ojcu, z ktorym poklocil sie jeszcze podczas studiow w Akademii Rolniczej z powodu, jego zdaniem, staroswieckich metod uprawy ziemi stosowanych na farmie. Nigdy nie pogodzili sie i Lane junior wyjechal szukac szczescia za granica Od czasu powrotu w rodzinne strony sciagnal na siebie niechec calej wsi, jako zarozumialec i - mimo pochodzenia - czlowiek nietutejszy. Stronil od ludzi. Nie byl zonaty i mieszkal sam, nie liczac gosposi, miejscowej kobiety nazwiskiem Agnes Fraser. Thomas Rafferty z farmy Crawhill spedzil cale czterdziesci osiem lat swojego zycia we wsi. W wieku szesnastu lat przerwal nauke, by pomagac ojcu i bratu w pracy na farmie. Choc za zycia ojca - znanego z surowosci - musial ciezko pracowac, po jego smierci wolal chodzic z bratem, Seanem, do pubu, niz harowac na roli. Nic wiec dziwnego, ze farma zaczela podupadac. Na szczescie Sean byl dosc bystry, by zauwazyc, ze w okolicy jest duze zapotrzebowanie na ciezkie maszyny rolnicze. Przekonal brata, by zainwestowac resztke pieniedzy w zakup maszyn i zalozenie firmy. Pomysl okazal sie trafiony i biuro wynajmu Rafferty's przez wiele lat zapewnialo braciom na tyle wysokie dochody, ze nie potrzebowali zawracac sobie glowy uprawa roli. Ziemia na Crawhill lezala odlogiem. Sean umarl w 1991 roku i Thomas wykupil od wdowy jego udzialy, dzieki czemu wraz z zona, Trish, stali sie jedynymi wlascicielami firmy. Nie powodzilo im sie jednak najlepiej. Z dwojga braci to Sean byl bardziej obrotny; bez niego Thomas nie potrafil sobie poradzic. Nie widzial potrzeby inwestowania w nowy sprzet i prowadzenia kosztownych przegladow technicznych starych urzadzen. Zadowalal sie tym, co mial i przedluzal zywot swoich maszyn po minimalnych kosztach, wykorzystujac uzywane czesci zamienne i zatrudniajac slabo oplacanych mechanikow. Wszyscy byli zaskoczeni, kiedy Thomas Rafferty oglosil, ze zamierza ponownie obsiac Crawhill, i to w sposob zgodny z zaleceniami ekologow. Fakt, ze od wielu lat niczego na tej ziemi nie uprawiano, oznaczal, iz mozna ja uznac za wolna od zanieczyszczen chemicznych i zaslugujaca na przyznanie statusu farmy organicznej, co zreszta sie stalo. Czytajac dalej, Steven zauwazyl, ze zezwolenie na eksperyment prowadzony przez Agrigene zostalo udzielone o wiele wczesniej niz zgoda na zalozenie na Crawhill farmy organicznej. To pewnie przeoczenie jakiegos gryzipiorka, pomyslal. Prawa reka nie wie, co czyni lewa? Tak bylo w kazdym duzym urzedzie, a w tym przypadku pojawialy sie dodatkowe komplikacje. Utworzenie szkockiego parlamentu nie doprowadzilo do likwidacji starego systemu. Niewykluczone, ze w tej sytuacji w gre wchodzily wszystkie mozliwe kombinacje dwoch prawych rak i dwoch lewych rak, z ktorych zadna nie wie, co czynia pozostale. Niezbyt to pocieszajace. Steven przystapil do lektury raportu sporzadzonego przez laboratorium, ktore przeprowadzilo analize podejrzanego rzepaku, i od razu wydal mu sie on dziwny. Wygladalo na to, ze zostal przygotowany na zlecenie protestujacych. Dlaczego ministerialne laboratorium zgodzilo sie na to? Czy rzadowe instytucje rutynowo prowadzily tego typu badania? Steven postanowil to sprawdzic. Tak czy inaczej, musiala byc jeszcze jedna analiza, przeprowadzona przed wydaniem zgody na eksperyment. Porownanie jej wynikow z raportem laboratorium rzadowego powinno wystarczyc do stwierdzenia, czy uprawiana odmiana rzepaku rozni sie od tej, o ktorej byla mowa w zezwoleniu. Jednak pierwotna analiza nie znalazla sie w aktach. Byla tam za to kopia zezwolenia na eksperymentalna uprawe, zawierajaca szczegoly dotyczace dwoch obcych genow wprowadzonych do ziarna. Dzieki nim roslina miala byc odporna na dzialanie silnych herbicydow, przede wszystkim glifosfatu i glufozynato-amonowych srodkow chwastobojczych. Ich zastosowanie spowodowaloby calkowite wytepienie chwastow i tym samym doprowadziloby do znaczacego zwiekszenia plonow. No i slusznie, pomyslal Steven, kontynuujac lekture analizy sporzadzonej przez ministerstwo. W sekwencji DNA zakreslone byly dwa obce geny oraz trzeci, zaznaczony innym kolorem. Najwyrazniej to wlasnie stanowilo kosc niezgody. Protestujacy, poprzez adwokatow Rafferty'ego, twierdzili, ze ta czesc genotypu przedstawiala trzeci, niezgloszony uprzednio gen, co bylo podstawa do uniewaznienia zezwolenia. Firma biotechnologiczna natomiast utrzymywala, ze to nieporozumienie wywolane niewlasciwym odczytaniem sekwencji DNA. Steven nie byl biologiem molekularnym, ale rozumial zasady inzynierii genetycznej. Szczegolnie zajmowala go struktura DNA, matrycy zycia, i wiedzial to i owo o enzymach restrykcyjnych, ktore ciely czasteczke w okreslonych miejscach. Rozumial, na czym polega proces wyodrebniania genow z jednej czasteczki DNA i wklejania ich do drugiej. To dawalo mu przewage nad wszystkimi sledczymi laikami, a w tym przypadku zmuszalo do zastanowienia sie, dlaczego rzekomy trzeci gen nie zostal zidentyfikowany i opisany przez laboratorium. W raporcie okreslono go tylko mianem "obcego elementu". Choc na pierwszy rzut oka nici DNA niczym sie od siebie nie roznily - byly nieskonczonym i wydawalo sie chaotycznym alfabetem zlozonym z czterech liter, A, T, C i G, przedstawiajacym szkielet czasteczki - powstalo wiele komputerowych baz danych pozwalajacych analizowac ich budowe i porownywac je z sekwencjami DNA znanych genow. Najprawdopodobniej laboratorium skorzystalo z tej mozliwosci przed zakwalifikowaniem podejrzanego trzeciego genu jako obcy, ale nie zidentyfikowalo go, ani nie podalo, skad mogl sie tam wziac. Steven byl ciekaw, dlaczego. Kiedy zaczal sie nad tym zastanawiac, przyszlo mu do glowy, ze przeciez moze to sprawdzic na wlasna reke. Wystarczylo polaczyc sie przez modem z komputerem Inspektoratu Naukowo-Medycznego, wpisac podejrzana sekwencje genow i poszukac jej w bazach danych DNA. Wstukiwanie na pozor bezsensownej kombinacji liter musialo troche potrwac i wymagalo skupienia - przypominalo to troche przepisywanie tekstu w nieznanym obcym jezyku - ale warto bylo sprobowac. Niewykluczone, ze naukowcy z laboratorium ministerialnego juz to zrobili i nie znalezli podobienstwa z zadnym ze znanych genow, ale nie zamiescili tego w raporcie, a fakt wykrycia nieznanej sekwencji DNA zdecydowanie na to zaslugiwal. Steven wpisal ciag liter i skrupulatnie sprawdzil efekt swojej pracy, odczytujac je od tylu, po cztery naraz, i zaslaniajac pocztowka pozostale. Kiedy nabral pewnosci, ze nie popelnil zadnego bledu, polaczyl sie z kompute- rem Inspektoratu i poprosil o porownanie sekwencji z baza danych. Nie trwalo to dlugo. Odpowiedz nadeszla niemal natychmiast; wpisany uklad genow byl obecny w pierwszej bazie sprawdzonej przez komputer. Jak sie okazalo, przedstawial on wprowadzany do DNA element, zwany przez fachowcow transpozonem. -No tak - mruknal Steven, kiedy zorientowal sie, skad wziela sie ta sekwencja. Teraz juz rozumial, o co chodzi firmie biotechnologicznej. Ten trzeci element tak naprawde wcale nie byl obcym genem, tylko latwo wykrywalnym markerem stosowanym przez naukowcow jako wygodna etykieta. Nie stanowil czesci genotypu rzepaku, zostal wprowadzony, by umozliwic ludziom z Agrigene wykrycie dwoch autentycznie obcych genow. W laboratorium niepraktycznie byloby demonstrowac obecnosc obcych genow w drodze pracochlonnego sekwencjonowania calego DNA rosliny; dlatego tez badacze czesto znakowali je czyms latwo wykrywalnym, zwykle jakims chemicznym markerem. Jego obecnosc oznaczala, ze organizm zawieral obce geny. No to o co tyle zamieszania? Laboratorium musialo wiedziec, w czym rzecz, sporzadzajac raport. Przeciez ta technologia byla powszechnie stosowana przez naukowcow. Dlaczego laboratorium nie zwrocilo na to uwagi protestujacych i ich przedstawicieli? A moze prawnicy rozmyslnie wykorzystywali nieporozumienie dla wlasnych celow? Tak czy inaczej, to nie do wiary, ze zaden z naukowcow nie wspomnial ani slowem o tym, iz markera nie mozna nazwac obcym genem. Steven znow zaczal zastanawiac sie nad tym, jak to mozliwe, ze podana we wniosku o zezwolenie na eksperyment sekwencja nie zostala przedstawiona przez obie strony w celach porownawczych. Jesli marker byl w niej obecny, to nie doszlo do naruszenia przepisow, cokolwiek twierdzili prawnicy. Najwyrazniej wyniklo powazne nieporozumienie. Pytanie tylko, czy bylo ono przypadkowe, czy tez zamierzone? Tak czy inaczej, Agrigene miala powody do irytacji i im dluzej Steven o tym myslal, tym lepiej rozumial frustracje przedstawicieli firmy. Chocby slusznosc lezala po jej stronie, czekal ja ciezki boj, biorac pod uwage panujaca w kraju atmosfere nieufnosci wobec modyfikacji genetycznych. Wystarczy, ze oskarzyciel zapyta w sadzie: Czy prawda jest, ze wasz rzepak zawieral trzy obce elementy genetyczne, choc w zezwoleniu byla mowa o dwoch? Nikt nie bedzie chcial sluchac wyjasnien, ze ten trzeci nie jest genem tylko markerem. Na dnie teczki Steven znalazl raport na temat trzech chlopcow, ktorzy przyplacili zdrowiem kapiel w przeplywajacym przez wies starym kanale zeglownym. Komputer Inspektoratu byl zaprogramowany na wyszukiwanie wszelkich niezwyklych wydarzen mogacych lezec w kompetencjach agencji, bez wzgledu na to, czy na pierwszy rzut oka wydawaly sie one istotne, czy nie. Zalozenie bylo proste: tak naprawde na poczatku dochodzenia nikt nie wiedzial, co jest wazne, a co nie. Dlatego komputer zbieral i porownywal artykuly z lokalnych gazet i policyjne raporty pochodzace z danego rejonu, po czym, co ciekawsze, wprowadzal do akt; stad wlasnie w teczce dotyczacej Blackbridge wzial sie material o trzech chlopcach cierpiacych na chorobe Weila. Z punktu widzenia osoby doroslej pomysl kapieli w kanale byl co najmniej idiotyczny. Ale ci chlopcy mieli trzynascie lat. W tym wieku czlowiek bez zastanowienia robi to, co sprawia mu przyjemnosc. Mlodzi chlopcy nie odznaczaja sie szczegolna przezornoscia czy rozsadkiem, tak juz jest. To czesc procesu dorastania. Czlowiek uczy sie na swoich bledach. Ci chlopcy pewnie nigdy w zyciu nie slyszeli o chorobie Weila, nie wiedzieli, ze moga sie zarazic. Stevena zdziwilo tylko jedno: dlaczego szczur zaatakowal? Pozostawalo miec nadzieje, ze pogryziony dzieciak wylize sie z tego. Akta robocze beda na biezaco uaktualniane przez komputer Inspektoratu, a wszelkie nowe informacje zostana niezwlocznie przeslane do laptopa Dunbara. Kilka minut po dziewiatej wieczorem Steven nalal sobie dzinu z toni-kiem i wyjal czysta kartke papieru, by zapisac swoje przemyslenia, zanim opracuje plan dzialania. Niektore aspekty tej sprawy wydawaly sie jasne. Farmer uprawiajacy genetycznie zmodyfikowany rzepak na swojej ziemi na prosbe legalnie dzialajacej firmy biotechnologicznej byl w sporze z reszta miejscowej spolecznosci. W tych czasach trudno to uznac za cos niezwyklego; podobne rzeczy dzialy sie w calej Wielkiej Brytanii. Jego antagonista byl niedoszly farmer organiczny. Zajadle bronil czystosci swoich ekologicznych upraw i rozprawial o ryzyku skrzyzowania sie "normalnych" roslin z transgenicznymi - tez normalnymi - choc niczego jeszcze nie zasial! Czlowieka tego wspierala wiekszosc miejscowych, ktorzy krecili nosem na wszystko, co genetycznie zmodyfikowane - to takze nic nadzwyczajnego, choc Steven zauwazyl, ze nigdzie nie ma informacji, kto oplaca reprezentujacych ich prawnikow. Agrigene stac bylo na dlugotrwaly boj na sali sadowej. A Rafferty'ego i mieszkancow wsi? Autorzy raportu laboratorium rzadowego - Steven podkreslil te slowa - stwierdzili, ze rzepak zawiera trzeci, nieopatentowany obcy gen i nie zrobili nic, by rozwiac spowodowane tym sformulowaniem nieuzasadnione watpliwosci. Bylo to bardzo dziwne, podobnie jak fakt, ze nikt nie powolal sie na pierwotna analize, ktora moglaby wykazac, ze uprawiana odmiana rzepaku niczym nie roznila sie od opisanej we wniosku o zgode na eksperyment. Przed otwarciem dochodzenia sledczy Inspektoratu Naukowo-Medycznego mieli w zwyczaju poswiecac zapoznawaniu sie z aktami sprawy tyle czasu, ile uznawali za konieczne. Czasami, gdy sledztwo wymagalo poszerzenia zakresu wiedzy, wysylano ich na minikursy. Inspektorat zazwyczaj organizowal im spotkania w cztery oczy z uznanymi ekspertami w danych dziedzinach. W tym przypadku Steven nie widzial potrzeby zglaszania sie na przyspieszony kurs; byl dobrze obeznany z tematyka, ktorej dotyczylo sledztwo, ale mial kilka pytan. Po pierwsze, czy laboratoria rzadowe rutynowo prowadzily badania zlecone przez prywatne osoby - tak jak sie to zdarzylo w tym przypadku? Byl tez ciekaw czy Inspektorat ma jakies informacje dotyczace tego, kto oplacil analize i pokryl koszty oskarzenia. Ponadto chcial dowiedziec sie, gdzie jest pierwszy raport dotyczacy DNA rzepaku Agrigene. Kiedy pozna odpowiedzi na te pytania, bedzie mogl pomyslec o wyprawie na polnoc. Uzyskal je nastepnego dnia, kwadrans przed dwunasta. Tak, laboratoria ministerialne rutynowo prowadzily analizy na zlecenie firm i osob prywatnych. Stanowilo to czesc rzadowej inicjatywy majacej uczynic je bardziej rentownymi, tego typu uslugi byly wiec szeroko promowane. Nie, nie ma zadnych informacji na temat osoby, ktora oplacila analize rzepaku Agrigene i rachunki firmy prawniczej McGraw and Littlejohn, ale poszukiwania trwaja. Ministerstwo nie dostarczylo jeszcze kopii pierwotnej analizy rzepaku. Inspektorat ponowil wiec prosbe i dyzurny obiecal, ze przesle Stevenowi ten dokument, kiedy tylko go dostanie - prawdopodobnie jeszcze tego samego dnia po poludniu. Steven byl nieco rozczarowany odpowiedzia na jego pytanie dotyczace wspolpracy laboratoriow rzadowych z prywatnymi zleceniodawcami. Myslal, ze odkryl cos niezwyklego, ale coz... widac ostatnimi czasy wiele sie zmienilo w sektorze publicznym. Wszystko musialo przynosic zysk. College^ i uniwersytety byly sklaniane do zaciesniania wiezi z przemyslem, tworzenia spolek, szukania sponsorow i prowadzenia konsultacji. Liczyla sie tylko wspolpraca. Wieze z kosci sloniowej i zdobywanie wiedzy dla wlasnej satysfakcji staly sie koncepcjami, ktorych miejsce bylo za porosnietymi bluszczem murami przeszlosci. Jeszcze bardziej rozczarowal Stevena fakt, ze nie udalo mu sie zdobyc pierwotnej analizy rzepaku Agrigene; jego zdaniem, to wlasnie ona byla kluczem do calego nieporozumienia. Przeciez to oczywiste, ze nalezalo zaczac od porownania pierwotnej sekwencji genow z obecna. Steven nie mogl zrozumiec, dlaczego tego nie zrobiono. Jesli sekwencje niczym sie nie roznily, to wszystko w porzadku, jesli tak, no to Agrigene ma problem. Wydawalo sie to tak oczywiste, ze Steven zaczal sie zastanawiac, czy aby czegos nie przeoczyl. Postanowil zadzwonic do Inspektoratu, by spytac, czy jest szansa na szybsze sciagniecie dokumentu. -Ponaglamy ministerstwo, jak mozemy - padla odpowiedz. - Wyslemy analiza przez kuriera, kiedy tylko ja dostaniemy. No dobrze, pomyslal Steven. Jesli dostanie analize dzis po poludniu i okaze sie, ze obie sekwencje sa identyczne, bedzie mogl pojechac nocnym pociagiem do Szkocji, odwiedzic prawnikow obu stron i w cywilizowany sposob rozstrzygnac sprawe tajemniczego genu. Pietnascie po trzeciej zadzwonil Macmillan i poprosil, by Steven przyszedl do Ministerstwa Spraw Wewnetrznych. Nie powiedzial dlaczego, ale sprawial wrazenie, jakby cos go gnebilo. Jego zly humor najwyrazniej udzielil sie pannie Roberts, poniewaz na widok Stevena tylko wzruszyla ramionami w ostrzegawczym gescie i polecila mu szeptem, by wszedl do gabinetu. -Usiadz - powiedzial Macmillan, podnoszac na chwile glowe znad papierow. Steven usiadl. Dranie! Co oni sobie mysla? Panie dyrektorze? Dali mi do zrozumienia, ze nie powinienem zajmowac sie ta sprawa! Jak tak mozna! Steven nie odzywal sie, czekajac, az Macmillan bedzie gotow mowic dalej. Panna Roberts mowila mi, ze prosiles o pierwotna analize DNA rzepaku Agrigene. Moim zdaniem to klucz do rozstrzygniecia sporu, czy jest to ta sama odmiana, na ktora uzyskali zezwolenie, czy tez nie - powiedzial Steven. - Wystarczy zwykle porownanie. Oczywiscie, zostaje jeszcze problem sasiedztwa z farma organiczna, ale przynajmniej mielibysmy z glowy oskarzenia o lamanie prawa i moglibysmy dac sobie spokoj z ta sprawa. Tak czy inaczej, analiza gdzies sie zawieruszyla. Nie do wiary, co? Urzad wydajacy zezwolenia zgubil wlasny cholerny dokument. To stawia Agrigene w korzystniejszej sytuacji - zauwazyl Steven. Ludzie z ministerstwa tak nie uwazaja - powiedzial Macmillan. - Utrzymuja, ze fakt, iz pierwotne zezwolenie wspominalo o dwoch obcych genach, a wedlug aktualnej analizy sa one trzy, wystarczy, by przekonac sad o slusznosci zarzutow. Ale to bzdura - zaprotestowal Steven. Powiedzial Macmillanowi o zidentyfikowanym przez siebie trzecim genie. Przeciez oni musza o tym wiedziec - stwierdzil Macmillan. Steven wzruszyl ramionami na znak, ze jest tego samego zdania. Mnie tez sie tak wydaje. Macmillan patrzyl na niego przez chwile. Kiedy ministerstwo poinformowalo mnie, ze sekwencja zaginela, przyszlo mi do glowy, ze Agrigene moze miec kopie pierwotnej analizy, wiec skontaktowalem sie z kierownikiem firmy. On spytal, czy robie sobie zarty. Kiedy probowalem pytac dalej, odlozyl sluchawke. O co mu chodzilo? Oddzwonilem do niego i kiedy wyjasnilem, jakie pelnie stanowisko i czym jest Inspektorat Naukowo-Medyczny, facet nieco sie uspokoil, ale mysle, ze wciaz nie do konca wierzyl w nasza niezaleznosc. Narzekal, ze to troche tak, jakby policja prowadzila sledztwo we wlasnej sprawie, ale w koncu udalo mi sie wyciagnac z niego, co sie stalo. W chwili, gdy pojawily sie pierwsze zarzuty wobec firmy, kopia zezwolenia zostala wyslana do adwokatow Agrigene w Glasgow. Wkrotce potem ktos wlamal sie do ich biura i zgadnij, co zginelo? Zezwolenie? -Zezwolenie - odparl Macmillan. - Miedzy innymi. Steven gwizdnal przeciagle. -Zadzwonilem wiec do dzialu wydawania licencji w Ministerstwie Rolnictwa, Zywnosci i Rybolowstwa i spytalem, czy do nich tez bylo wlamanie. Staralem sie tez dowiedziec, czy to dlatego ich kopia "zginela", a jesli tak, to czy sprawa zostala zgloszona policji? Urzedas, z ktorym rozmawialem, strasznie sie nagimnastykowal, zeby nic nie powiedziec. W koncu obiecal, ze skontaktuje sie ze mna. -I co? I zadzwonil do mnie osobisty sekretarz ministra, ktory zapewnil, ze Inspektorat Naukowo-Medyczny nie ma powodu zajmowac sie ta sprawa. Wszystko jest pod kontrola i minister bylby bardzo wdzieczny, gdybysmy nie macili wody. No, no. Zaczynam myslec, ze w tym, co mowi Agrigene, cos jest. Ktos rzeczywiscie chce im sie dobrac do skory. Ale dlaczego? Moze ktos przez pomylke zgodzil sie na ulokowanie farmy organicznej obok pol z genetycznie zmodyfikowanym rzepakiem i teraz szuka pretekstu, by splawic Agrigene? Macmillan spojrzal na niego w zamysleniu, stukajac sie palcem wskazujacym w czubek nosa. A minister bylby bardzo wdzieczny, gdybysmy nie macili wody - wycedzil powoli. - Nie, nie. Cos mi mowi, ze tu chodzi o cos wiecej. Czyli mam dzialac? - spytal Steven. Twoja corka nadal mieszka w Szkocji? Niedaleko Dumfries. Jak daleko od Blackbridge? Steven wzruszyl ramionami. Okolo stu kilometrow. -Moze odwiedzisz ja w ten weekend, a przy okazji nieoficjalnie rozejrzysz sie po Blackbridge i zobaczysz, co i jak. Jesli uznasz, ze cos jest nie w porzadku... a, niech diabli porwa ministra. My zrobimy swoje. 3 Moira Lawson stala w przedpokoju swojego domu i zastanawiala sie, czy wlozyc kurtke. W koncu postanowila jej nie brac. W Szkocji pogoda rzadko pozwalala na to, by wieczorem wyjsc na dwor bez cieplego okrycia, wiec Moira uznala, ze ten jeden raz zaszaleje.-Biore Sama na spacer - krzyknela do meza i zaczekala na odpowiedz. Wokol niej uganial sie szczeniak, labrador, energicznie merdajac ogonem. Uznala przytlumiony pomruk meza za sygnal "przyjalem do wiadomosci", wziela ze stolika smycz Sama i przypiela ja do obrozy, tlumaczac mu jak zawsze, ze to tylko do chwili, kiedy zejda z szosy, potem bedzie wolny. Nie chciala, by petal sie po ogrodach sasiadow. Przez cala droge Sam wyrywal sie naprzod, z nosem blisko ziemi i ogonem w ciaglym ruchu. Kiedy Moira zatrzymala sie niedaleko szczytu wzgorza, by porozmawiac z sasiadka, pies, zaskoczony nieoczekiwana przerwa w spacerze zaczal skakac wokol kobiety i lasic sie do niej. Ty serdelku! - rozesmiala sie sasiadka, bawiac sie z Samem. - W tym wieku sa takie sliczne, prawda? Glupi jak but - usmiechnela sie Moira. - Nadmiar energii, niedobor rozumu. Zabierasz go nad kanal? Moira przytaknela. Slyszalas o tych dzieciakach z Blackbridge? Jasne. Zlapali chorobe Weila. Podobno moze byc grozna. Uszkadza watrobe. Wczoraj w autobusie rozmawialam z matka jednego z nich. Wlasnie wracala ze szpitala. Mowila, ze wszyscy trzej byli w ciezkim stanie, ale jej syn ma sie juz lepiej. Niestety, z tym pogryzionym jest zle. Tak, slyszalam. Ktory to? Syn pani Ferguson. Zrobili mu operacje, stopa byla okropnie poszarpana. W dodatku wdalo sie jakies zakazenie czy cos takiego. -Ciarki mnie przechodza na sama mysl o tych paskudnych szczurach. A tak w ogole, to kto przy zdrowych zmyslach kapie sie w kanale? W tym obrzydliwym szlamie? -No coz, nadmiar energii, niedobor rozumu? To dotyczy i mlodych psow, i mlodych chlopcow. Sasiadka rozesmiala sie i przyznala jej racje. Moira ruszyla dalej. Zeszla na sciezke biegnaca wzdluz kanalu i zdjela Samowi smycz. Pies wystrzelil naprzod jak rakieta. Przez chwile wydawalo sie, ze chce pobiec we wszystkie strony jednoczesnie. Moira pomogla mu podjac decyzje: podniosla maly patyk i rzucila go na sciezke. Patrzac, jak szczeniak szaleje z radosci, poczula sie szczesliwa. Slonce wisialo nisko nad horyzontem, ale wciaz bylo cieplo a wiatr ucichl. Powietrze wypelnialy zapachy poznego lata, zmieszane z wonia glonow pokrywajacych powierzchnie kanalu. Sam zrobil sobie przerwe w zabawie i poszedl podlac drzewko, a Moira skorzystala z okazji, by spojrzec w niebo i pomyslala sobie, o ilez byloby przyjemniej, gdyby w Szkocji czesciej zdarzala sie taka pogoda. Tak rzadko czlowiek mogl wyjsc z domu, nie troszczac sie o cieple ubranie. Byla zadowolona, ze nie wziela kurtki. Na odkrytych ramionach czula przyjemny podmuch chlodnego wieczornego powietrza. Zauwazyla, ze Sam patrzy na nia wyczekujaco. No, lec, ty glupi kundlu - powiedziala i rzucila patyk. Nastepnym razem sprobowala cisnac go nieco dalej, ale zrobila to tak niezrecznie, ze wpadl do wody. Sam pobiegl w strone kanalu, ale Moira kazala mu sie zatrzymac. Nie chciala, by kapal sie w tej brei. Pies stanal niepewnie na brzegu; instynkt walczyl w nim z nawykami wpojonymi podczas tresury. Dobry piesek - krzyknela Moira. Sam znieruchomial z podniesionym zadem i nosem skierowanym w strone wody. -Dobry piesek. Zaczekaj na mnie - powiedziala Moira, idac ku niemu. Nagle Sam zaskowyczal z bolu i zaczal gwaltownie machac glowa na boki. W pierwszej chwili Moira pomyslala, ze wzial cos do pyska - moze przez pomylke ugryzl jeza i dostal nauczke - ale podchodzac blizej zauwazyla, ze stalo sie cos zupelnie innego. Jakies male zwierze wczepilo sie w nos Sama. Krew zastygla jej w zylach. To byl szczur. Moira bardzo chciala pomoc Samowi, uwolnic go od paskudnego szczura, ale nie mogla przezwyciezyc strachu i obrzydzenia. Ruszyla w strone szamoczacego sie szczeniaka, machajac rekami na wszystkie strony, ale cofnela sie z odraza. Zobaczyla, ze na brzeg wyczolgal sie drugi szczur i przylgnal do przedniej lapy Sama. To juz byl koszmar. Moira zaczela krzyczec, ale dzwiek, ktory wydobyl sie z jej ust, brzmial calkowicie obco; byl w nim strach zmieszany z gniewem, uczucie, jakiego rzadko - o ile w ogole kiedykolwiek - doswiadczala w swoim zyciu. Zauwazyla, ze Sam przegrywa. Tracil sily, lada chwila mogl sie przewrocic. Kiedy na sciezke wyszedl trzeci szczur, strach Moiry o los szczeniaka przezwyciezyl obrzydzenie. Przypadla do niego i zaczela kopac te male, rozwscieczone bestie, klnac na caly glos, co pomagalo jej stlumic lek. Kiedy jeden ze szczurow przekoziolkowal w powietrzu i spadl na ziemie, krzyknela z triumfem i sprobowala zadeptac tego, ktory trzymal sie lapy Sama. Szczeniak rozpaczliwie rzucal sie na wszystkie strony. -Cholera! Cholera! Cholera! - krzyczala. - Pusccie go, smierdziele! Zostawcie go! Na szczescie, w tej wlasnie chwili nadjechal rowerzysta. Na widok kobiety, ktora zdawala sie bawic z psem, zadzwonil ostrzegawczo. -Pomocy! - krzyknela Moira. - Prosze mi pomoc! Niech pan sciagnie z niego te paskudztwa. Wysoki mezczyzna w drelichu i butach roboczych zsiadl z roweru i wzial do reki pompke. Uderzyl nia pierwszego szczura tak mocno, ze ten od razu puscil lape Sama. Rowerzysta przewrocil psa na ziemie, mocno go przytrzymal i zaczal tluc pompka gryzonia wczepionego w j ego pysk. Sam byl uratowany. Skomlal cicho, kiedy Moira ogladala jego silnie krwawiace rany. Moj ty biedulku - mowila, trzymajac go na rekach. Co sie stalo, do licha? - spytal rowerzysta. Moira pokrecila glowa. Nie wiem - wydyszala. - Patrzyl w wode i ani sie obejrzalam, a jedna z tych bestii skoczyla mu na pysk. Musial wdepnac w ich nore - powiedzial mezczyzna. - Te skubance potrafiabyc cholernie zajadle, kiedy czuja sie zagrozone. - Poszedl na brzeg rzeki i rozejrzal sie. - Chociaz nigdzie tu nie widze szczurzych jam. - Rozgarnal trzciny pompka, ale tam tez niczego nie znalazl. - Dziwne - mruknal. - Skurczybyki w zeszlym tygodniu pogryzly jednego chlopaka z Blackbridge, chociaz cholera wie, po co plywal w tym kanale. Trzeba miec nasrane w glowie. Moiry tak naprawde nie obchodzilo, dlaczego to sie stalo. Nogi uginaly sie pod nia, przeszywal ja chlod i ogarnial lek. Jej bluzka byla zalana krwia Sama. W dodatku ten facet, zamiast zajac sie nia i jej rannym psem, zdawal sie prowadzic jakies dochodzenie. Skarcila sie w duchu za te mysli; w koncu to on przyszedl jej z pomoca i gdyby nie zjawil sie w tym momencie, Bog jeden wie, jak skonczyloby sie to wszystko. Czy moglby pan mi pomoc? - spytala, probujac podniesc sie z ziemi, z Samem na rekach. Rozumie sie - odparl mezczyzna. Wzial od niej szczeniaka i spytal: - To dokad idziemy? Moj dom jest kilkaset metrow stad. -Jesli wezmie pani moj rower, to ja zajme sie psem. Trzeba go opatrzyc. Co pani chce z nim zrobic? -W Blackbridge jest weterynarz. Moj maz zawiezie nas do niego. Mezczyzna spojrzal na zegarek. -Juz po dziewiatej - powiedzial. - Jesli go nie zastaniemy, w Edynbur gu jest weterynarz, ktory przyjmuje dwadziescia cztery godziny na dobe. Trzeba tylko sprawdzic adres w ksiazce telefonicznej. -Dziekuje, najpierw chodzmy do Blackbridge - powiedziala Moira. Idac szosa, wzbudzali ogolne zainteresowanie: mezczyzna uginajacy sie nieco pod ciezarem rannego psa i kobieta, zszokowana i przygnebiona, w zakrwawionej bluzce. Kilku sasiadow podeszlo do nich, by spytac, co sie stalo, ale Moira nie czula sie na silach opowiedziec im calej historii. Bliska zalamania unikala ich wzroku. Oparla rower o mur otaczajacy ogrod i otworzyla drzwi domu. -Andrew! - krzyknela. Slyszac niepokoj w jej glosie, maz Moiry podszedl do drzwi z gazeta w reku i podsunal okulary na grzbiet nosa. Dobry Boze, co sie stalo? Sam jest ciezko ranny. Musimy go zaniesc do weterynarza. Andrew poszedl po kurtke, a Moira zwrocila sie twarza do mezczyzny trzymajacego Sama. - Panie...? -McDougal. Lawrie McDougal. -Panie McDougal, nie wiem, jak panu podziekowac za wszystko, co pan zrobil. Nie wiem, co zrobilabym, gdyby pan sie nie zjawil. Mezczyzna zaczal przestepowac z nogi na noge, nieco speszony, i oddal jej psa. -Nie ma sprawy. Mam nadzieje, ze psina szybko wyzdrowieje. Moira usmiechnela sie i pomachala mu na pozegnanie. Z domu wyszedl jej maz z kluczykami w reku. Przez cala droge do oddalonego o niecale trzy kilometry Blackbridge Moira siedziala z Samem na kolanach. -Miejmy nadzieje, ze jest w domu - mruknal Andrew. -Gdybysmy go nie zastali, to pan McDougal mowil, ze w Edynburgu jest weterynarz, ktory przyjmuje dwadziescia cztery godziny na dobe - odparla Moira. Podjechali pod stary budynek z piaskowca na ulicy biegnacej rownolegle do glownej drogi. Weterynarz, James Binnie, przyjmowal w domu; jego gabinet miescil sie w niskiej, betonowej przybudowce na tylach. Poniewaz przede wszystkim zajmowal sie zwierzetami hodowlanymi, male pomieszczenie z powodzeniem wystarczalo na wszelkie potrzeby zwiazane z leczeniem nielicznych zwierzat domowych, z jakimi sie stykal. Andrew zapukal do drzwi, niosac psa na rekach. Moira stanela obok niego wciaz w zakrwawionej bluzce. Otworzyl im Binnie we wlasnej osobie drobny lysiejacy mezczyzna po czterdziestce, powoli popadajacy w marazm wieku sredniego. Na nogach mial kapcie, a w reku trzymal szklanke z jakims plynem. Co do pioruna! - krzyknal, wyraznie zaskoczony widokiem, jaki powital go na progu. To moj pies, Sam - powiedziala Moira bezbarwnym tonem, wciaz jeszcze w szoku. - Zaatakowaly go szczury. Lepiej chodzmy do gabinetu - rzucil Binnie, odstawil szklanke za drzwi i zdjal kurtke z wieszaka. Zaprowadzil gosci do przybudowki, przeciskajac sie miedzy sciana a zabloconym volvo kombi. Andrew, idacy za nim, przeniosl Sama nad lusterkiem wstecznym samochodu. Moira szla na koncu. W gabinecie rozblysly jarzeniowki i Andrew ostroznie polozyl psa na stole do badan. Moira delikatnie poklepala Sama, pragnac dodac mu otuchy, a Binnie wzial sie do pracy. -Widze, ze dzielnie walczyles, maly - powiedzial, ogladajac pysk Sama. Szczeniak zaskomlal cicho. - Obawiam sie, ze trzeba bedzie szyc. - Zajal sie lapa Sama, ktory tym razem zaprotestowal glosniej. - No coz, wyglada na to, ze dopisalo ci szczescie, maly. Nie ma zlamanych kosci, ale prawdopodob nie trzeba bedzie wyslac cie do szkoly weterynaryjnej. Tam zajma sie twoimi sciegnami. Tymczasem cie wyczyscimy, zaszyjemy rany, a do tego do staniesz pare zastrzykow przeciwko infekcji. Moira odetchnela z ulga. Ze slow doktora wynikalo jedno: Sam bedzie zdrowy. Moze pani usiadzie? - powiedzial do niej Binnie, kiedy lekko sie zachwiala i przytrzymala krawedzi stolu. Dziekuje - odparla Moira i usmiechnela sie po raz pierwszy od dluzszego czasu. Usiadla przy Andrew, ktory z lokciami opartymi na kolanach obserwowal prace weterynarza. Rozumiem, ze to on pierwszy zaatakowal - powiedzial Binnie, dezynfekujac rany Sama. Nie wiem. Nie jestem pewna - odparla Moira. - Kazalam mu aportowac i niechcacy wrzucilam patyk do kanalu. Sam stal na brzegu i gapil sie na wode, a to paskudztwo skoczylo mu na pysk. To zdarzylo sie nad kanalem? - upewnil sie Binnie. Tak, szlismy sciezka flisacka. Myslalem, ze po prostu rzucil sie na szczury w jakiejs stodole. Pewnie znalazl na brzegu ich jame. Czlowiek, ktory mi pomogl, tez tak myslal - powiedziala Moira. - Nawet rozejrzal sie po zaroslach, ale niczego nie znalazl. Binnie spojrzal na nia. W ktorym dokladnie miejscu to sie zdarzylo? Moira zamyslila sie na chwile. Przy granicy Mossgiel, niedaleko Peat Ridge. Binnie ponownie spojrzal na nia tak, jakby chcial cos powiedziec. Zamiast tego, spytal: Czy ten czlowiek, ktory pani pomogl, zabil jakiegos szczura? Obydwa - odparla Moira. - Zatlukl je pompka do roweru. Jest pani pewna, ze zdechly? Tak, w kazdym razie wygladaly na martwe. -To dobrze - powiedzial weterynarz. Nie wyjasnil, co ma na mysli, tylko dokonczyl opatrywac rany Sama. - No i po bolu, moj maly - oswiadczyl. - Przez jakis czas nie bedziesz mogl uganiac sie za szczurami, ale wszystko jeszcze przed toba. Moira i Andrew wylewnie podziekowali Binniemu i zaproponowali, ze zaplaca od reki, ale weterynarz powiedzial, ze wysle im rachunek. Papierkowa robota zajmowala sie jego zona, a tego wieczoru byla u siostry. On sam nie mial pojecia, gdzie co jest. Andrew i Moira odjechali, a Binnie zgasil swiatla w gabinecie i wrocil do domu, pograzony w zadumie. Byl to juz drugi przypadek ukaszenia przez szczura w ostatnim tygodniu, nie liczac chlopca pogryzionego podczas kapieli w kanale. Z najswiezszych raportow wynika, ze populacja szczurow wzrasta w calym kraju, ale to, co dzialo sie w okolicy, zaczynalo byc niepokojace. Binnie wychylil drinka i postanowil pojsc nad kanal. Jesli skieruje sie na zachod, wzdluz granicy farmy Peat Ridge, to dotrze w miejsce, w ktorym zaatakowany zostal Sam. Liczyl na to, ze, o ile nie uprzedzila go natura, znajdzie tam szczury zabite przez rowerzyste. Mial zamiar wyslac jednego z nich na wydzial patologii weterynaryjnej i poprosic o przeprowadzenie sekcji. Zostawil wiadomosc zonie na wypadek, gdyby wrocila, a jego jeszcze nie bylo, wyjal z szuflady w kuchni latarke i wlozyl krotki plaszcz, by ochronic sie przed chlodnym nocnym powietrzem. Po niecalym kwadransie dotarl w miejsce, gdzie konczyla sie farma Peat Ridge, a zaczynala Mossgiel. Niebo bylo bezchmurne, usiane gwiazdami, ale ksiezyc jeszcze nie wzeszedl, wiec Binnie musial zapalac latarke. Wolalby poszukac martwych szczurow rankiem, ale do tego czasu najprawdopodobniej nie zostalby po nich juz zaden slad. Nie bal sie ciemnosci - przynajmniej tak do tej pory myslal, ale czul sie nieswojo. Odglosy, ktorych w ogole nie zauwaza sie w ciagu dnia, po zmroku nabieraly zlowieszczego brzmienia. Z zywoplotow rosnacych wzdluz brzegu kanalu dobiegal szelest niewidocznych lap i pazurow. Birmie wstrzymal oddech i zatrzymal sie, gdy snop swiatla padl na szczura przebiegajacego przez sciezke niecaly metr przed nim. Za nim podazal nastepny. -Co u...? - krzyknal weterynarz na widok trzeciego. Spojrzal na polnoc, w kierunku, z ktorego nadciagaly szczury, i zauwazyl lagodnie falujace lodygi rzepaku rosnacego na farmie Peat Ridge. Podmuch wiatru przyniosl dochodzacy z oddali potepienczy skowyt Khana, psa Toma Rafferty'ego. Po plecach Binniego przeszedl dreszcz niepokoju. Dobry Boze, spraw, by ten zwierz byl uwiazany i nie biegal po okolicy. Jako weterynarz, Binnie nieraz mial juz z nim do czynienia, ale wolalby nie sprawdzac, czy pies o tym pamieta. Khan byl po prostu wsciekla bestia. Co to sie mowi o wielkich psach i nieudacznikach? - zastanawial sie Binnie, myslac o wlascicielu Khana, Tomie Raffertym. Czy byla to jakas prawidlowosc? Im slabszy czlowiek ma charakter, tym bardziej agresywny jest jego pies? Ruszyl dalej sciezka, wypatrujac martwych szczurow, choc zaczynal miec watpliwosci, czy to rzeczywiscie dobry pomysl. Zamierzal juz dac sobie z tym spokoj, kiedy je zauwazyl. Pierwszy byl mocno pokasany - prawdopodobnie przez swoich wspolbraci - ale drugi wygladal lepiej. Binnie wyjal plastikowy worek i wyciagnal reke. Nagle zwierze szarpnelo sie i ugryzlo go w palec. Binnie krzyknal i cofnal reke, w ostatniej chwili powstrzymujac sie przed wlozeniem palca do ust. Jeszcze tylko brakowalo, zeby nabawil sie goraczki od ukaszenia szczura. Zamiast tego zaczekal, az plynaca krew sama oczysci rane. Teraz juz rozumial, dlaczego ten szczur byl w tak dobrym stanie: po prostu wciaz zyl! W swietle latarki zauwazyl, ze zwierze mialo zlamany kregoslup, ale oddychalo. Bylo w stanie ruszac tylko glowa. Binnie nie chcial spowodowac uszkodzen, ktore moglyby wplynac na wynik sekcji, dlatego postanowil skrocic cierpienia szczura, duszac go. Odwiazal chusteczke z rannego palca i zatkal zwierzeciu pysk i nozdrza. Trwalo to kilka minut, bylo bardzo nieprzyjemne i Binniego chwycily mdlosci. Kiedy szczur wreszcie zdechl, weterynarz podniosl go za ogon, wrzucil do plastikowego worka i ruszyl z powrotem do domu. Teraz zalowal, ze w ogole tu przyszedl. Powinien siedziec przed telewizorem ze szklaneczka whisky w reku. Kiedy zblizal sie do polany, na ktorej mial zejsc ze sciezki na szose, ogarnelo go nieprzyjemne wrazenie, ze nie jest sam. W pierwszej chwili bylo to tylko przeczucie, choc pod jego wplywem wlosy zjezyly mu sie na karku; zaraz potem jednak uslyszal szelest w zywoplocie po drugiej stronie polany. Ruszyl dalej, gdy nagle uslyszal szept: Ciii! W pewnym sensie zrobilo mu sie lzej na sercu. Przynajmniej wiedzial, ze nie on jest obiektem zainteresowania bandytow czy kimkolwiek byli ludzie chowajacy sie w krzakach. Czekali, az sobie pojdzie, w nadziei, ze ich nie zauwazy. Kiedy zszedl z polany na droge, poczul lekki zapach... czegos. Co to bylo? Cos zwyczajnego, jakas substancja, z ktora stykal sie na co dzien, tyle ze w innych okolicznosciach... Benzyna! Natychmiast zorientowal sie, co jest grane. Akurat w tym miejscu przebiegala wschodnia granica farmy Peat Ridge. Ludzie przyczajeni za zywoplotem najwyrazniej zamierzali podpalic rosnacy tam transgeniczny rzepak. Birmie pobiegl do domu i od razu zadzwonil na policje. Jego zona, Ann, weszla do przedpokoju i spojrzala na niego jak na wariata. Co sie dzieje? - spytala. Niepredko zapomne ten wieczor - odparl, odkladajac sluchawke i silac sie na usmiech. - Bede musial to opatrzyc - powiedzial, podnoszac palec owiniety zakrwawiona chusteczka. - Farma Ronalda Lane'a jest w niebezpieczenstwie. W rowie na brzegu kanalu zaczaili sie jacys ludzie. Maja benzyne. - 1 co, pobiles sie z nimi? Nie, szczur mnie ugryzl - odparl Binnie. - O, ten. - Pokazal jej plastikowy worek z martwym zwierzeciem. - Wrzuc to do lodowki, co? Dziekuje, skarbie. Moj Boze, we Wszystkich stworzeniach duzych i malych inaczej to wygladalo - powiedziala jego zona. - Gdzie podzialy sie slodkie kocieta i rudziki ze zlamanymi skrzydelkami? Moze powinienem tez zadzwonic do Ronalda Lane'a - powiedzial Binnie po chwili. - Policja moze nie zdazyc na czas. - Jakby na przekor jego slowom, z oddali dobieglo wycie syreny wozu policyjnego. - 1 tak to zrobie - powiedzial Binnie. - Lane powinien wiedziec, co sie dzieje. A co tam u twojej siostry? Wszystko w porzadku - odparla zdezorientowana pani Binnie, patrzac, jak jej maz wychodzi do przedpokoju. - Cala pozieleniala i od czwartku sie pali. To dobrze - powiedzial Binnie z roztargnieniem, podnoszac sluchawke i wykrecajac numer Lane'a. Kiedy tylko go ostrzegl, przyszlo mu do glowy, ze powinien tez zadzwonic do Toma Rafferty'ego, ktory na pewno zastanawial sie, co jest grane. W sluchawce rozlegl sie nieznajomy meski glos. Kto chce rozmawiac z panem Raffertym? James Binnie, weterynarz. Rafferty podszedl do telefonu. Binnie powiedzial mu, co sie dzieje. Policja chyba zdazy na czas - zakonczyl. Szkoda - powiedzial Rafferty. -Najwyzszy czas, zebyscie sie ze soba dogadali - upomnial go Binnie. - Przez was wies jest podzielona. Mialem zadzwonic do ciebie rano - powiedzial Rafferty, puszczajac jego slowa mimo uszu. - Z Khanem nie jest najlepiej. Chcialbym, zebys rzucil na niego okiem. A co mu dolega tym razem? Wsciekl sie do reszty - odparl Rafferty. - Nawet na mnie sie rzuca. Kiedy dzis rano przynioslem mu zarcie, o malo nie odgryzl mi reki. Binnie usmiechnal sie. Khan nigdy nie przypominal Lassie, co, Tom? - powiedzial. Wiem, ze nie bylo z nim lekko - przyznal Rafferty - ale rottweilery to nie pieski salonowe, no nie? A poza tym teraz jest inaczej. Pogarsza mu sie, wiem to na pewno. Pewnie starzeje sie i zaczyna zrzedzic jak my wszyscy. Niewazne, wpadne jutro do ciebie i rzuce na niego okiem. Dobranoc. W tle rozlegl sie meski glos, ktory powiedzial cos, czego Binnie nie uslyszal wyraznie - ze starczy juz tego gadania, czy cos takiego - po czym polaczenie zostalo przerwane. Weterynarz spojrzal na sluchawke i powiedzial: -Tobie tez zycze dobrej nocy, slodki ksiaze. Binnie wrocil do salonu i juz mial zaczac opowiadac zonie, co wydarzylo sie tego wieczoru, kiedy powietrze przeszyl potezny huk. Obydwoje wybiegli na ganek i zauwazyli pomaranczowa lune na poludniowym zachodzie. No i po benzynie - stwierdzil Binnie. - Pewnie niszcza dowody: nie zdazyli rozlac jej na polu Lane'a. Oby tylko nikomu nic sie nie stalo - powiedziala Ann Binnie. Amen - dodal jej maz. 4 Steven pojechal do Szkocji w piatek. Zamierzal spedzic sobote z Jenny, a w niedziele wybrac sie do Blackbridge, sprawdzic na miejscu, jak wyglada sytuacja i byc moze porozmawiac z kilkoma osobami. W sobotni ranek niebo bylo bezchmurne, wiec Steven namowil Sue, by pozwolila mu zabrac dzieci na wycieczke, a sama skorzystala z okazji i wyskoczyla gdzies z mezem - co ostatnimi czasy rzadko sie zdarzalo. Mogli na przyklad pojechac do Glasgow, zrobic zakupy i zjesc lunch w jakiejs przytulnej restauracji.Sue zgodzila sie, ale pod warunkiem, ze Steven wezmie ze soba przygotowane przez nia drugie sniadanie. Kazala mu tez zapisac numer swojej komorki na wypadek, gdyby cos sie stalo. Pogoda byla tak piekna, ze Steven postanowil zabrac dzieci na wybrzeze Solway, gdzie mogly budowac zamki z piasku, kopac tunele i robic to, co na plazach robily normalne rodziny. W czasie jazdy wsluchiwal sie w ozywione pogawedki dzieci zajmujacych tylne siedzenie. Ku jego zadowoleniu, Mary i Robin traktowali Jenny jak swoja siostre, czego dowodem byly ich niekonczace sie klotnie. Steven zawsze pamietal, by przyjezdzajac w odwiedziny przywiezc prezenty dla calej trojki. Nie chcial byc dla Jenny ojcem, ktory pojawia sie raz na jakis czas obladowany podarunkami, a jednoczesnie unika wszelkich trudnych obowiazkow, ale zdawal sobie sprawe, ze w pewnym sensie tak to wlasnie wyglada. Na razie Steven dazyl do tego, by byc czescia - i to istotna - zycia tych dzieci. Nie wybiegal mysla w przyszlosc. Prawde mowiac, wiedzial tylko, ze jutro rano pojedzie do Blackbridge i znow zacznie pracowac. Co bedzie potem - nie mial pojecia. Z nastaniem wieczoru przyplyw zalal babki z piasku i wielki zamek, budowany przez caly dzien. Jenny podniosla glowe i spojrzala na ojca. Widzac smutek w jej oczach, poczul ucisk w gardle. Przez krotka, ulotna chwile, dostrzegl w nich oczy Lisy. -Nie martw sie - powiedzial lagodnie. - Zbudujemy jeszcze niejeden zamek. Obiecuje. W drodze powrotnej dzieci zasnely po dwudziestu minutach jazdy. Ste-ven wlaczyl radio i sciszyl dzwiek. Zlapal wiadomosci Radio Scotland i nagle w ucho wpadlo mu slowo "Blackbridge". Po przeczytaniu akt byl wyczulony na te nazwe i teraz wychwycil ja jak czlowiek, ktory slyszy swoje nazwisko wypowiedziane w gwarnym pomieszczeniu. Podglosnil nieco dzwiek. Material dotyczyl nieudanej proby zniszczenia eksperymentalnego rzepaku uprawianego na farmie Peat Ridge. Choc policja zdazyla zapobiec podpaleniu i nie postawiono nikomu zarzutow, we wsi zapanowala napieta atmosfera i wlasciciel farmy postanowil wynajac prywatna agencje ochroniarska. Nastepnie stacja nadala wywiad z Ronaldem Lane'em. Mowil z poludniowoafrykanskim akcentem i upieral sie, ze prawo musi byc przestrzegane. Nieodpowiedni akcent na tego rodzaju stwierdzenie, pomyslal Steven. Potem, dla rownowagi, przeprowadzono rozmowe z jednym z mieszkancow wsi, ktory belkotliwie tlumaczyl, ze "oni" tak naprawde nie wiedza, czy takie uprawy sa bezpieczne, czy nie. Na tym reportaz sie skonczyl i Steven wylaczyl radio. Na chwile przekrecil lusterko wsteczne, by rzucic okiem na trojke dzieci. Wygladaly jak spiace cherubinki o zarozowionych sloncem policzkach. Steven wyjechal o dziesiatej nastepnego ranka, wsrod serdecznych pozegnan i obietnic, ze niedlugo znow sie zjawi, ale w ostatniej chwili pojawil sie pewien klopot. Robin przypomnial sobie, ze zostawil w samochodzie wujka swojego zabawkowego astronaute. W wyniku szybkiego przeszukania tylnego siedzenia dzielny zdobywca kosmosu odnalazl sie za oparciem, gdzie laserowy pistolet na niewiele mu sie przydal. Im dalej na polnoc, tym niebo bylo ciemniejsze; po jedenastej zaczal padac deszcz, ktory zmienil jezdnie w rzad fontann wzbijanych przez kola wielkich ciezarowek. O dwunastej, kiedy Steven wjechal do Blackbridge, lalo juz jak z cebra. Moze sprawily to ciemnosci, a moze padajacy deszcz, ale Steven od razu poczul niechec do tego miejsca. Wygladalo na to, ze nie ma tu wielu atrakcji: ot, brzydka mala wies pelna brzydkich domow, polozona na odludziu, choc stosunkowo niedaleko stolicy. Nic ciekawego, mozna by przejechac przez nia, nawet jej nie zauwazajac. Dwa machniecia wycieraczek i zostawala z tylu. Steven powoli krazyl po ulicach, rozgladajac sie i porownujac ich rozklad z mapa lezaca na siedzeniu pasazera. Wjechal na wzgorze oddzielajace farme Peat Ridge od Crawhill; na moscie nad kanalem pomyslal o trzech chlopcach, ktorzy przezyli tu tragiczna przygode. Na szczycie zjechal na droge prowadzaca na farme Peat Ridge, pragnac zawrocic. Natychmiast wyrosli przed nim dwaj mezczyzni w zoltych plaszczach przeciwdeszczowych. Jeden trzymal owczarka niemieckiego na krotkiej smyczy, a drugi mial w reku telefon komorkowy. Steven otworzyl okno. Czego tu szukasz? - wychrypial mezczyzna z komorka. Chce tylko zawrocic - odparl Steven. Na przyszlosc tego nie rob - warknal mezczyzna. Jasne - usmiechnal sie Steven, spogladajac na widniejace na kurtce straznika logo Sector One Security. Wrocil do wsi. Na ulicach nie bylo zywej duszy; najwyrazniej wszyscy schowali sie przed deszczem. Spacer po Blackbridge nie mial zatem sensu. Stevenowi nie pozostawalo nic innego, jak tylko pojsc w slady mieszkancow wsi i znalezc suchy kat. Mial wybor miedzy dwoma lokalami. Na wschodnim koncu Main Street stal ponuro wygladajacy pub o nazwie Castle Tavern, a nieco blizej przycupnal maly bialy hotel Blackbridge Arms. Pod hotelem stalo sporo samochodow wygladajacych na sluzbowe, co wskazywalo, ze to tu zebrali sie ludzie z Ministerstwa Rolnictwa oraz przedstawiciele szkockich wladz. Steven nie mogl sie nadziwic, ze pracowali nawet w niedziele; z drugiej strony, moze po prostu tu zostali zakwaterowani. Wiedzial, ze ryzyko spotkania kogos znajomego bylo niewielkie, ale mimo to postanowil nie kusic losu. Macmillan powiedzial, ze to ma byc nieoficjalna wizyta, wiec Steven wybral sie do pubu. Castle Tavera byla rownie brzydka i brudna wewnatrz jak od frontu, ale wygladala na popularna w okolicy. Panowal duzy tlok. Wchodzac do lokalu, Steven wyczul w powietrzu agresje, ale zaraz przypomnial sobie, ze w ustach Szkota nawet Modlitwa Panska brzmiala jak stek wyzwisk. Po prostu na sali bylo duzo ludzi i wszyscy mowili naraz. Rozgladajac sie, Steven zauwazyl, ze po lewej stronie drzwi siedza gracze w domino, po prawej natomiast umieszczone byly dwa stoly do bilardu, a za nimi, wzdluz dlugiej sciany ustawiono automaty do gry, wydajace elektroniczne dzwieki wzmagajace ogolny halas. Jeden z mezczyzn grajacych w bilard odwrocil sie i na widok Stevena powiedzial na caly glos: -Kurwa, nastepny. - Jego kompani wybuchneli smiechem. Steven byl ciekaw, za kogo ci ludzie go biora. Podchodzac do kontuaru, zauwazyl, ze barman ostentacyjnie przybiera obojetna mine. Zamowil piwo, dostal je i zaplacil. Przez caly ten czas z ust mezczyzny stojacego za kontuarem nie padlo ani jedno slowo. Steven wypil lyk piwa i rozejrzal sie, omiatajac wzrokiem plamy rozlanego piwa na plastikowym kontuarze, nieuprzatniete stoly, gesty dym wiszacy w powietrzu i niedopalki walajace sie na podlodze. W ciagu pierwszych kilku minut tyle razy uslyszal slowo "kurwa" odmieniane na wszelkie mozliwe sposoby, ze przypomnial mu sie program radiowy, w ktorym twierdzono, iz przeklenstwa wkrotce zastapia wszystkie inne wyrazy. Zostanie sama "kurwa". Wymiana informacji i idei bedzie dokonywana przez dodawanie do tego slowa roznych koncowek. Bywalcy pubu w Blackbridge najwyrazniej postanowili wyprobowac to w praktyce. -A ty z jakiej jestes gazety? - uslyszal. Steven odwrocil sie i zobaczyl niskiego, rudowlosego mezczyzne z wasami. Z zadnej - odparl. - Nie jestem dziennikarzem. Przepraszam, myslalem, ze pracujesz w ktorejs z angielskich gazet - powiedzial mezczyzna. - Aha, nazywam sie Alex McColl. Pisze do "Clariona" o probie zniszczenia genetycznie zmodyfikowanego rzepaku. Slyszalem, ze byly jakies klopoty - powiedzial Steven. - Mowili o tym w radiu. A, to nic takiego. Policja dotarla na miejsce, zanim te typki zdazyly podlozyc ogien. Wydajesz sie zawiedziony. To, co dla jednego czlowieka jest nieszczesciem, dla drugiego moze stac sie materialem na pierwsza strone - powiedzial sentencjonalnie McColl. - Nie jestes stad; czym sie zajmujesz? Pracuje w sluzbie cywilnej. Ty tez? Wszedzie was pelno. Dlaczego nie pijesz ze swoimi kumplami w Arms? Dopiero przyjechalem. Nie wiem jeszcze, gdzie co jest. Najpierw przyszedlem tutaj. A dlaczego ciebie tam nie ma, skoro szukasz informacji? Znudzilo mi sie walenie glowa w mur. Latwiej byloby zdjac majtki zakonnicy niz wyciagnac cokolwiek z tej holoty. No i piwo jest tu tansze. Do kontuaru podszedl wysoki, chudy mezczyzna. Cholerny swiat, ale leje - poskarzyl sie, strzasajac wode ze strzechy ciemnych wlosow i wycierajac kurtke. W pierwszej chwili Steven mial wrazenie, ze nowo przybyly mowi z angielskim akcentem, ale sluchajac go dluzej zorientowal sie, ze jest to akcent szkocki, charakterystyczny dla wyksztalconych ludzi. No prosze, mlody Jamie Brown ze "Scotsmana" - powiedzial McColl. - Gazeta dla tych, ktorzy potrzebuja lyzki do opon, zeby rano rozewrzec sobie dupsko. Ani chybi tez zabladzil w burzy. Czesc, McColl - odparl Brown uprzejmym tonem. - Pewnie prowadzisz tu konkurs dla twoich czytelnikow na poprawne przeliterowanie terminu "genetycznie zmodyfikowane". Nagroda jest wycieczka do Disneylandu, co? Ha, ha, ale smieszne - powiedzial McColl. - Gdybys potrafil pisac rownie dowcipne artykuly, to moze zwiekszylby sie wam naklad. A wtedy moglbym kupic prawdziwy papier toaletowy i przestac uzywac "Clariona". No, my tu gadu-gadu, a czas plynie - powiedzial McColl, zapinajac kurtke. - Sprobuje zadac kilka pytan Thomasowi Rafferty'emu, bohaterowi ludu. Podobno jest moczymorda, wiec buteleczka whisky powinna rozwiazac mu jezyk. Powodzenia - rzucil Brown ponurym tonem. - Wlasnie stamtad wracam. Dlatego tak zmoklem. Pol godziny klocilem sie z jego gorylami. Gorylami? - zdziwil sie McColl. - A po cholere Rafferty'emu ochrona? Przeciez zaklada farme organiczna, a nie bank szwajcarski. Brown wzruszyl ramionami. -Dobre pytanie. W kazdym razie, w Crawhill jest dwoch facetow w garniturach, powtarzaja w kolko, ze Pan Rafferty nie ma prasie nic do powiedzenia. McColl postanowil mimo to sprobowac szczescia. Steven i Brown zostali przy kontuarze. Chcesz drinka? - zaproponowal Steven. To milo z twojej strony. Napilbym sie whisky, jesli nie masz nic przeciwko temu. Steven zlozyl zamowienie. Patrzac, jak Brown dolewa do drinka wody z dzbanka stojacego na kontuarze, pomyslal o kanale plynacym przez wies. -Jestes Anglikiem - powiedzial dziennikarz. - Witaj w Blackbridge... partnerskim miescie Auschwitz - dodal szeptem. Niezbyt tu ladnie, co? - odparl Steven. W West Lothian ludzie specjalizuja sie w budowie takich wsi jak ta - powiedzial Brown. - Jest ich tu od cholery i troche. Twoj kolega narzekal, ze ta sprawa z genetycznie modyfikowanym rzepakiem to zaden material - stwierdzil Steven. W koncu to nic nowego. Na poludniu ciagle dzieja sie takie rzeczy, ale kiedy cos takiego zdarza sie u nas, zaraz trzeba to zatuszowac. - Brown rozejrzal sie, po czym dodal, sotto voce: - Chociaz kilka obcych genow mogloby sie tu przydac. Polowa tych cymbalow nadaje sie tylko do prostowania bananow. Steven powstrzymal sie od usmiechu. Wydawalo mu sie, ze barman uslyszal slowa Browna, ale albo nie zrozumial zartu, albo udawal, ze nie rozumie. Klotnia przy jednym ze stolikow wyraznie nabierala rozmachu. Krzyki z kazda chwila byly coraz glosniejsze. Barman zawolal: "Panowie, prosze o spokoj!", ale nic to nie dalo. Stolik znalazl sie w centrum uwagi. Mowie ci, Lane ma prawo chronic swoja wlasnosc tak, jak chce - mowil j eden mezczyzna. A ja ci mowie, ze wszyscy wdychamy to genetyczne gowno, ktore uprawia na Peat Ridge. Niech se sprowadza tylu ochroniarzy, ilu chce, ale my i tak puscimy ten syf z dymem! Chryste, przeciez facet dostal zezwolenie. Nie daliby mu zezwolenia, gdyby z tym rzepakiem bylo cos nie tak! Po cholere fajansiarz w ogole tu wracal? Palant z poludniowej Afryki - wtracil inny glos. Przeciez sie tu, kurna, urodzil! Ma prawo tu byc! To farma jego ojca! Taa, dopoki zyl stary Lane, to szanowny pan studencik trzymal sie z dala od rodzinnego domu. Zwial za granice, a ojciec zaharowal sie na smierc. Po kiego grzyba w ogole tu wracal? Gus ma racje - powiedzial inny glos. - Nikt tak naprawde nie wie, co ten palant uprawia na swoim polu, a my mamy male dzieci. Az strach pomyslec, jak dzialaja na nie te wszystkie geny, ktorych pelno w powietrzu! Jezu! Przeciez on uprawia rzepak. Dobrze o tym wiecie. Normalny rzepak, tyle ze odporny na srodki chwastobojcze. To on tak mowi. Nawet rzad w to do konca nie wierzy. Steven i Brown przysluchiwali sie rozmowie do chwili, kiedy jeden z mezczyzn tracil swoich kumpli i ostrzegawczo kiwnal glowa w strone kontuaru. -Oho - szepnal Brown i odwrocil sie, kiedy wszystkie spojrzenia skierowaly sie ku niemu i Stevenowi, ktory zaczal udawac, ze nie interesuje go nic poza drinkiem. Spor trwal dalej, ale toczony byl juz nieco ciszej. Moze jeszcze bedzie z tego material - mruknal Brown. - Wyglada na to, ze psy Lane'a przyjechaly. To prawda - przytaknal Steven. - Jednego z nich spotkalem po drodze. Smycz trzymala firma Sector One Security. Mowi ci cos ta nazwa? Rzucila mi sie w oczy. Po kilku minutach podszedl do nich mlodzieniec w skorzanej kurtce i dzinsach. Stanal w rozkroku, scisnal w rekach kij bilardowy. Chyba nie zamierzacie wydrukowac tego, co tu uslyszeliscie, co? - wycedzil. Alez skad - odparl Steven szybko, szczerze i niemal wesolo. Zrobil to, by rozladowac atmosfere zagrozenia, jaka probowal roztaczac mlodzieniec. Nie sadze - stwierdzil Brown, jakby nigdy nic. Mina mlodzienca przez chwile wyrazala zdumienie. Takiej odpowiedzi oczekiwal, ale jakos nie dala mu ona satysfakcji. Mial niejasne przeczucie, ze dal sie zrobic w konia. W koncu odwrocil sie i poszedl. Steven i Brown odprowadzili go wzrokiem. Jak Marlon Brando - powiedzial Steven. W Na nabrzezu - dodal Brown. - Nie powiedziales, co tu robisz. Jestem urzednikiem panstwowym. - 1 to wszystko? Zajmuje sie ochrona srodowiska - dodal niejasno Steven. Jestes jednym z ludzi, ktorzy zadecyduja, czy rzepak Lane'a dostanie czerwona kartke? Nie jestem dosc wazny, zeby podejmowac takie decyzje. A co ty sadzisz o tym wszystkim? - odparl Steven. Jesli rzeczywiscie robi cos, na co nie uzyskal zezwolenia, to trzeba go powstrzymac. Caly system weryfikacji stracilby sens, gdyby jakiejs firmie mialy ujsc na sucho takie przekrety. Klopot polega na tym, ze trudno zorientowac sie, kto wlasciwie ma racje. Wladze nie potrafia krotko i zwiezle odpowiedziec na proste pytania. Mialem juz dosc tych typkow w garniturach, wiec zadzwonilem do laboratorium, ktore przeprowadzilo analize, ale tam bylo to samo. Wyciaganie informacji z tych ludzi przypomina wyrywanie zebow. Jesli nie powiesz nic prasie, nie bedziesz mial klopotow - powiedzial Steven. - Urzednicy sluzby cywilnej tez musza myslec o emeryturze. Moge cie zacytowac w moim artykule? - usmiechnal sie Brown. Wolalbym, zebys tego nie robil. A z ta farma organiczna Crawhill to juz zupelny cyrk. Zaden z miejscowych, z ktorymi rozmawialem, nie wierzy, ze Thomas Rafferty interesuje sie rolnictwem ekologicznym... czy w ogole jakimkolwiek. Wszyscy mowia, ze to pijak i len. Zarabia na zycie wynajmowaniem maszyn rolniczych. Jak dotad interesowalo go tylko szczanie piwem po scianach. Slyszalem, ze z tego powodu niedawno zostawila go zona. Moze facet mysli o sprzedazy farmy - zasugerowal Steven. - I chce z niej zrobic sprawnie funkcjonujace przedsiebiorstwo, zeby przyciagnac nabywcow? To calkiem mozliwe - powiedzial Brown w zamysleniu. - Prawde mowiac, nie pomyslalem o tym. Ale dlaczego w takim razie nie rozmawia z prasa? Przeciez powinno mu zalezec na popularnosci. Lane jest czarnym charakterem, wiec Rafferty moglby zagrac role ekologicznie uswiadomionego bohatera. No i po co mu ci goryle? Steven wzruszyl ramionami. Moze to siedmiu wspanialych - powiedzial - ktorzy przybywaja z pomoca biednemu chlopu? Bylo ich tylko dwoch. Steven spojrzal na Browna z ukosa i zauwazyl, ze dziennikarz jest roz-kojarzony, nie glupi. Bede musial sprawdzic, czy Crawhill zostala wystawiona na sprzedaz - powiedzial Brown. - Podsunales mi dobry pomysl. Dac ci znak, jesli czegos sie dowiem? Jak chcesz - powiedzial Steven. Podal Brownowi numer swojej komorki. Jesli to wypali, masz u mnie flaszke szkockiej. Steven wpadl na jeszcze lepszy pomysl, ale na razie zachowal go dla siebie: byc moze Rafferty juz sprzedal farme i byl tylko figurantem kryjacym nowych wlascicieli. To wyjasnialoby, skad wzieli sie ludzie, ktorych Brown nazwal gorylami; no dobrze, ale po co im figurant? Czyzby chcieli zachowac anonimowosc? Steven staral sie dojsc po nitce do klebka. Czemu nie chca sie ujawnic? Boja sie kompromitacji? Ale dlaczego ta transakcja mialaby ich skompromitowac? Moze... nowi wlasciciele wcale nie byli prywatnymi nabywcami, tylko... tylko... dzialali w imieniu jakiejs firmy. Spolki handlowej. Firmy biotechnologicznej! Konkurujacej z Agrigene! To mialoby sens, pomyslal Steven. Rywale Agrigene wkraczaja na ten teren i wykupuja tereny sasiadujace z polami konkurencji; potem udaje im sie zdobyc zezwolenie na zalozenie farmy organicznej. Mogliby wtedy zyskac przychylnosc okolicznych mieszkancow, jednoczesnie przysparzajac klopotow Agrigene i przeszkadzajac w prowadzeniu programu badawczego. Wlasciwie to jakim urzednikiem panstwowym jestes? - spytal Brown. Spragnionym - odparl Steven. Brown zamowil nastepne dwa drinki i Steven zaczal mgliscie tlumaczyc, ze szkocki parlament konsultuje sie z nim w sprawach zwiazanych z ochrona srodowiska. Jednoczesnie myslal o tym, ze jego teoria na temat Crawhill zgrabnie wyjasnialaby, skad protestujacy majapieniadze na prawnikow i niezalezne analizy. Nie tlumaczylo to jednak, jak udalo im sie tak szybko zdobyc zezwolenie na prowadzenie farmy organicznej i dlaczego raport z laboratorium byl tak niejasny. Czyli jestes z Ministerstwa Rolnictwa - powiedzial Brown. - A moze przyjechales z ta nowa ekipa ze szkockiego parlamentu? Ani jedno, ani drugie - odparl Steven. - Mam za zadanie sprawdzic, czy Departament Srodowiska powinien zainteresowac sie ta sprawa, ale z tego, co widze, Ministerstwo Rolnictwa panuje nad sytuacja. Mnie nie nabierzesz - powiedzial Brown. Czemu tak mowisz? Slyszales, jakie nastroje panuja we wsi - stwierdzil Brown, wskazujac glowa w strone stolika ustawionego za jego plecami. - Miejscowa ludnosc szykuje sie do wojny domowej, a Ministerstwo Rolnictwa i szkockie wladze siedza na tylkach i tocza prawnicze spory o to, kto jest za co odpowiedzialny. Przeciez - ktos musial rozmawiac z mieszkancami wsi? - powiedzial Steven. Jakis facet wyglosil przemowienie w remizie. Tlumaczyl ludziom, ze wladze sprawdzaja pewne niejasnosci w umowie zawartej z Lane'em. I tyle. A spory prawne trwaja - powiedzial Steven. Na litosc boska, ludzie powinni byc o wszystkim informowani - powiedzial Brown. - Plotki najlepiej rozchodza sie w prozni. Steven w duchu przyznal mu racje. Na tym skonczyli rozmowe, ale zanim Brown zdolal wyjsc, do pubu wszedl jakis mezczyzna i stanal na srodku, jakby chcial cos oglosic. Jak za skinieniem rozdzki, w sali zapanowala cisza. Chlopak Fergusonow nie zyje - powiedzial mezczyzna. - Umarl dzis rano w szpitalu sw. Jana. Rodzice byli przy nim do samego konca. Biedny dzieciak. Myslalem, ze juz z nim lepiej - stwierdzil ktos. - Ze wszyscy trzej sie z tego wyliza. -I tak bylo z nim ciezko, a w dodatku przyplatalo sie zakazenie rany. Po prostu nie mial juz sil walczyc. -Chryste, Alex mogl byc na jego miejscu - krzyknal mezczyzna siedza cy przy stoliku niedaleko Stevena. - Lepiej pojde do domu i powiem Mary. -Odsunal krzeslo, wstal i wyszedl. -Jego syn kapal sie w kanale razem z malym Fergusonem - wyjasnil ktos. - Najwyzszy czas zrobic cos z tymi cholernymi szczurami. Wszedzie ich pelno. -To samo dzieje sie w calym kraju, stary. Mowili o tym rano w telewizji. Ponoc ma to cos wspolnego z tym, ze na swiecie robi sie coraz cieplej. Cholerny efekt cieplarniany. Te skubance sa naprawde agresywne. Dzis rano w papierniczym spotkalem weterynarza. Powiedzial, ze wczoraj byla u niego kobieta z Gartside. Jej mlody labrador polazl nad kanal i szczury go pogryzly. Byla cala roztrzesiona. Gdyby nie jakis facet na rowerze, kundel bylby w strzepach. A tak, gosc zabil pare skubancow i pomogl jej zaniesc psa do domu. Pamietam, jak Meg zobaczyla szczura w stodole - wtracil jeden z mezczyzn, rozpoczynajac dluzsza opowiesc. Musze zadzwonic do redakcji i powiedziec o smierci chlopca - szepnal Brown do Stevena. - Dam ci znac, czego dowiem sie o Crawhill. Steven skinal glowa i zostal sam, ale nie na dlugo. Do pubu wrocil Alex McColl, wyraznie niezadowolony. Nie udalo mi sie dostac do Rafferty'ego - poskarzyl sie. - Wydawaloby sie, ze powinno mu zalezec na rozglosie - dodal. Twoj kolega mowil to samo - powiedzial Steven. - Kto ci przeszkodzil? Dwaj faceci w garniturach. Zbyt uprzejmi jak na goryli. Poza tym maja iloraz inteligencji wiekszy od rozmiaru kolnierzykow. Kiedy spytalem, kim sa, odpowiedzieli: doradcami pana Rafferty'ego. W tych czasach kazdy ma jakies wazne stanowisko - powiedzial Steven. Taa, juz nikt nie przerzuca lopata gnoju. Teraz mamy do czynienia z "urzednikami odpowiedzialnymi za relokacje sciekow". Cos tu sie stalo? Steven powiedzial mu o smierci malego Fergusona. -No, to przynajmniej bede mial co wyslac do redakcji - powiedzial McColl wyraznie zadowolony i wyjal notes. Mowiac to, nie zauwazyl miny Stevena. - O ile sie nie myle, zapowiada sie lzawy pogrzeb. Sciagne fotografa, zeby pstryknal pare zdjec na cmentarzu. To powinno na razie wystarczyc. Steven przelknal sline i powiedzial sobie w duchu, ze jest tu tylko obserwatorem. Nokautujac tego pismaka moze i poczulby sie lepiej, ale na dluzsza mete narobilby sobie sporych klopotow. Lepiej wyjsc. - Nie skonczyles drinka - zauwazyl McColl. -Juz dosc wypilem. 5 Przestalo padac. Steven ucieszyl sie, ze wreszcie moze odetchnac swiezym powietrzem po przeszlo godzinie spedzonej w dusznym, zadymionym pubie. Postanowil przespacerowac sie, by zebrac mysli i przewietrzyc pluca.Czul na sobie ciezar odpowiedzialnosci. Macmillan pozostawil mu podjecie decyzji, czy Inspektorat Naukowo-Medyczny powinien zajac sie sytuacja w Blackbridge. Na razie Steven nie byl pewien. Najchetniej porozmawialby z Lane'em i Raffertym, ale nie mogl tego zrobic, nie zdradzajac, kim jest i nie ujawniajac, ze sprawa intf. uje sie Inspektorat Naukowo-Medyczny. Macmillan powiedzial wyraznie; ze ma to byc nieoficjalne rozpoznanie. No wlasnie, i dlatego wladze probowaly zniechecic Inspektorat. Steven byl ciekaw, czy nie jest to troche zbyt przesadzona interpretacja tego, co zaszlo miedzy Macmillanem a czlowiekiem z ministerstwa; dyrektor Inspektoratu byl przewrazliwiony na punkcie niezaleznosci swojej agencji. Oficjalnym uzasadnieniem udzielonej mu "rady" bylo to, ze Ministerstwo Rolnictwa panuje nad sytuacja, wiec nie ma potrzeby, by zajmowal sie nia Inspektorat. W czasie rozmowy z szefem Steven odniosl wrazenie, ze brzmi to rozsadnie - nawet jesli Macmillan uznal to za ingerencje w sprawy wydzialu. Jednak teraz, bedac na miejscu, zdal sobie sprawe, ze sytuacja wcale nie byla opanowana. Jak zauwazyl ten dziennikarz, Jamie Brown, wladze nie wydaly jasnych instrukcji i we wsi panowala atmosfera nieufnosci. Stevenowi cale to zamieszanie wydawalo sie zupelnie niepotrzebne. Dlaczego nikt nie porozmawial po prostu z miejscowymi, uczciwie i otwarcie? Wiadomo, ze ludzie sa podejrzliwi i nieufni, ze boja sie tych genetycznie modyfikowanych roslin. Powinno sie ich o wszystkim informowac i wszystko wyjasnic. Niezbyt dobrym pomyslem bylo tez unikanie rozmow z prasa. To tylko zachecalo dziennikarzy do doszukiwania sie we wszystkim spiskow i mrocznych tajemnic. Niewiele przemawialo za tym, by Inspektorat Naukowo-Medyczny musial zajac sie ta sprawa. Nawet gdyby okazalo sie, ze jakas firma biotechnologiczna rzeczywiscie kupila Crawhill, Brown odkryje to, kiedy sprawdzi, kto wpisany jest do akt jako wlasciciel. Wowczas z pewnoscia opisze ten przekret w swojej gazecie i skompromituje winnych. Prasa byla w tym dobra - prawdopodobnie o wiele lepsza od Inspektoratu. Stevena kusilo, zeby przekazac Macmillanowi, iz sprawa nie jest godna zainteresowania. Szef bylby zadowolony, a on sam moglby wreszcie opuscic Blackbridge. Ta wies miala w sobie tyle uroku co ciezka choroba. Zblizajac sie do szczytu wzgorza miedzy Crawhill a Peat Ridge, Steven zszedl z szosy przy moscie i ruszyl sciezka flisacka na wschod, nie przerywajac swoich rozwazan. Musial sam przed soba przyznac, ze pragnienie wyjazdu uniemozliwia mu w pelni obiektywna ocene sytuacji. Chyba powinien wstrzymac sie z decyzja i przemyslec to wszystko w spokoju. W koncu uznal, ze przed podjeciem ostatecznej decyzji moze jeszcze pojechac do laboratorium Ministerstwa Rolnictwa, w ktorym przeprowadzono analize rzepaku Agrigene. Jamiemu Brownowi nie udalo sie tam niczego dowiedziec, ale on jest dziennikarzem. Steven natomiast, jako pracownik oficjalnej agencji rzadowej, mogl domagac sie od autorow niejasnej analizy wszelkich wyjasnien. Laboratorium miescilo sie w Ayrshire, na zachodzie kraju, orv? j stu kilometrow od Blackbridge, wiec wizyta w nim raczej nie mogla wzbudzic podejrzen zadnej ze stron sporu. Podjawszy decyzje, Steven poczul sie nieco lepiej. Postanowil spedzic noc w Edynburgu i rano pojechac do Ayrshire. Teraz mogl sie zrelaksowac, zaczerpnac swiezego powietrza i rozprostowac nogi. Przybierajacy na sile wiatr wywial z jego wlosow i ubrania resztki tytoniowego smrodu. Steven zauwazyl, ze sciezka biegnaca brzegiem kanalu stanowi poludniowa granice farmy Crawhill. Za zakretem widac bylo wlosci Thomasa Rafferty'ego. Nie byly one rozlegle: trzy pola lezace odlogiem, duza stodola i ogrodzenie, za ktorym staly maszyny rolnicze, w wiekszosci pomalowane na zolto. Jedna z nich wlasnie wjezdzala po waskich pochylniach na bude ciezarowki. Operacja ta wymagala nie lada precyzji, totez Steven z podziwem przygladal sie poczynaniom czlowieka siedzacego w kabinie. Sam nie mial, co prawda, pojecia, do czego ta maszyna sluzy, ale potrafil zrozumiec, ze rolnicy wola wynajmowac taki sprzet niz kupowac. Zreszta mieli w czym wybierac. Niektore ze stojacych za ogrodzeniem maszyn najprawdopodobniej sluzyly do spryskiwania pol. Steven byl ciekaw, czy nie razi to Rafferty'ego, badz co badz od niedawna zwolennika ekologicznych sposobow uprawy roli. Steven z czystej ciekawosci postanowil poprosic Inspektorat o sprawdzenie sytuacji finansowej firmy Rafferty'ego. Juz mial zawrocic, kiedy zdal sobie sprawe, ze ktos jest na sciezce, kilkadziesiat metrow przed nim. Zauwazyl nieznajoma dopiero teraz, poniewaz przycupnela w trzcinach, odwrocona plecami do niego. Miala piekne rude wlosy. Zaintrygowany, podszedl blizej i cicho odkaszlnal, by uprzedzic ja o swojej obecnosci. Odwrocila sie i podniosla glowe. Byla blada, a po policzkach plynely lzy. Steven zauwazyl wsrod trzcin maly bukiet kwiatow. Domyslil sie, iz ma to jakis zwiazek z chlopcem, ktory umarl po kapieli w kanale. Przepraszam, nie chcialem przeszkadzac - powiedzial cicho. Nic sie nie stalo - odparla mloda kobieta. - Wlasciwie to, co robie, jest glupie. Po prostu pomyslalam sobie, ze pozegnam sie tutaj z lanem. Szpital wydawal sie taki dziwny i obcy. Zupelnie, jakby to nie nasz lan tam lezal, wie pan, o co mi chodzi? Ciagle krecilo sie przy nim tyle osob. Steven spojrzal w jej wilgotne oczy. Doskonale pania rozumiem - powiedzial z przekonaniem. - Czy jest pani spokrewniona z lanem? Jestem jego siostra, starsza siostra. Tak mi przykro. To straszna tragedia. Mial trzynascie lat, nic nie wiedzial o zyciu, ale myslal, ze zjadl wszystkie rozumy. Jak wszyscy trzynastoletni chlopcy - stwierdzil Steven. No wlasnie. - Usmiechnela sie, wstala i powiedziala: - Nazywam sie Eve Ferguson. Byla atrakcyjna, dwudziestoparoletnia kobieta. Tym, co najbardziej rzucalo sie w oczy w jej wygladzie, byla opadajaca na ramiona kaskada ciemno-rudych wlosow. Z daleka wydawalo sie, ze sa farbowane, z bliska natomiast widac bylo, iz ich kolor jest naturalny. Steven wyczul, ze chciala porozmawiac z nim o swoim bracie; takze to pragnienie bylo mu dobrze znane. Kilkoma ostroznymi pytaniami rozwiazal jej jezyk. Rodzice byli zaskoczeni, kiedy okazalo sie, ze mama jest w ciazy z lanem - powiedziala Eve. - Pewnie mysleli sobie, ze na dwoch corkach sie skonczy, a tu pojawil sie chlopak. Oczywiscie, byl oczkiem w glowie ojca. Kiedy sie urodzil, ja mialam juz dziesiec lat. Zaloze sie, ze strasznie go z siostra rozpieszczalyscie - powiedzial Steven. -No jasne - odparla Eve i usmiechnela sie. - Traktowalysmy go jak lalke! Siostra nie mieszka z toba? W zeszlym roku wyszla za maz i wyprowadzila sie. Mama zadzwonila do niej dzis rano. Przyjedzie tu na pogrzeb. Bog jeden wie, jak przez to przebrniemy. Dacie sobie rade - powiedzial Steven. - A potem wszystko zacznie zmieniac sie na lepsze. Eve spojrzala na niego katem oka. Mowisz tak, jakbys sam stracil kogos bliskiego. Zone - powiedzial Steven. - Dziewiec miesiecy temu. Przykro mi. Ruszyli sciezka w strone wsi. Steven zatrzymal sie, by jeszcze raz rzucic okiem na farme Crawhill. Wciaz ladowano maszyny na ciezarowke. Przyjechales tu w sprawie tego genetycznie zmodyfikowanego rzepaku? - spytala Eve. W pewnym sensie - odparl Steven. - To wlasnie jest ta przyszla farma organiczna, zgadza sie? Tak mowia - powiedziala Eve. - Ale to na pewno nie byl pomysl Toma Rafferty'ego. Dlaczego? To nie w jego stylu - odparla Eve. - No, a poza tym od wielu lat nie obchodzilo go nic poza tym, co mial w butelce. Mysle, ze to dlatego Trish go zostawila. -Jego zona? -Tak. A ty uwazasz, ze kto wpadl na pomysl, by przerobic Crawhill na farme organiczna? Nie wiem. Ostatnimi czasy wszyscy w Blackbridge zrobili sie strasznie podejrzliwi. Nikt nie wie, co tu sie, do licha, dzieje. Boja sie. To zrozumiale, skoro cala ich wiedza opiera sie na plotkach i strachu przed nieznanym. Rozumiem, ze nie jestes zachwycona dzialaniami wladz? Nawet o nich nie wspominaj - powiedziala Eve z oburzeniem. - Depcza sobie nawzajem po pietach, a im wiecej ludzi tu przyjezdza, tym mniej robia. Sa przedstawiciele Departamentu Zdrowia, Ministerstwa Rolnictwa, Ministerstwa Zdrowia i Opieki Spolecznej i Ministerstwa Wsi. Steven usmiechnal sie i spytal: A coz to za ministerstwa? Nowe, szkockie - powiedziala Eve z pogarda. Nie jestes z nich dumna? A wygladam jak Mel Gibson? Steven rozesmial sie. No tak, to wszystko przez niego. No pewnie! Ludzie zachwycili sie Braveheartem i cala ta gadanina o wolnosci i samostanowieniu. Powstancie, badzcie jednym narodem! Niezle brzmi. Gdyby Mel powiedzial po prostu: Nigdy nie zrezygnuje z mojej czesciowej wolnosci z ograniczonym prawem do sciagania podatkow, bylby blizszy prawdy. Skonczylo sie na tym, ze mamy 129 samolubnych balwanow, powielajacych to, co juz bylo, ale za o wiele wieksze pieniadze. Nie jestem przekonana, czy wszyscy potrafia czytac i pisac. Z tego, co widzialam w hotelu, znaja sie tylko na prowadzeniu klotni. Slucham? - powiedzial Steven na dzwiek slowa "hotel". W wakacje pracuje w Blackbridge Arms - wyjasnila. - Nie moge nie slyszec, co sie dzieje. Urzednicy zalozyli tam swoja nieoficjalna kwatere glowna. Czyli widzialas na wlasne oczy, jak funkcjonuje demokracja i wspolpraca miedzywydzialowa? Tak to sie nazywa? Z wiekszosci tych pacanow jest tyle pozytku, co z ksiezniczki Malgorzaty. Jesli jedni twierdza, ze cos jest czarne, to drudzy dla zasady beda sie upierac, ze biale i w koncu nie robia nic. Jakby tego bylo malo, McKay i Smith bez przerwy skacza sobie do gardel, bo nie moga sie dogadac. Kto? - spytal Steven, cieszac sie w duchu z tego, ze przypadkowo znalazl tak cennego informatora. McKay jest ze szkockiego Ministerstwa Wsi, Smitha przyslalo Ministerstwo Rolnictwa z Londynu. Kiedy Smith zglasza jakas propozycje, McKay natychmiast upiera sie, ze to jego wydzial powinien sie tym zajac, a potem nagle wyskakuje ten balon, Barclay... - Kto? Cyril Barclay. Zajmuje sie zdrowiem i bezpieczenstwem. Wlacza sie do kazdej dyskusji i stwierdza, ze zdrowie jest priorytetem numer jeden, wiec decyzja powinna nalezec do niego. McKay i Smith oczywiscie nie zgadzaja sie z nim i klotnia zaczyna sie od nowa. A Rzym plonie. No wlasnie. A jaki ty masz z tym wszystkim zwiazek? - spytala Eve. Jestem tylko obserwatorem - odparl Steven, po czesci zgodnie z prawda. - Szef poprosil mnie, zebym sprobowal wyczuc, co tu jest grane. Bardzo mi pomoglas. Moze powiedzialam za duzo, ale nikt mi tego nie zabronil. Dla tych facetow z teczkami jestem tylko kelnerka. A kim jestes poza tym? - spytal Steven. -Robie magisterke z nauki o zywnosci na uniwersytecie Heriota-Watta. Steven usmiechnal sie i powiedzial: Pewnie wiesz o transgenetycznych uprawach wiecej niz wszyscy ci urzednicy razem wzieci! Chca ode mnie tylko ginu z tonikiem, wiec to im daje - odparla Eve. - O moj Boze... Steven podazyl za jej wzrokiem, zauwazyl szczura plynacego przez kanal. Zwierze zniknelo w zaroslach na drugim brzegu, ale wyraz strachu i obrzydzenia nie schodzil z twarzy Eve. To, co zobaczyla, musialo przypomniec jej o losie, jaki spotkal jej brata. -Chodzmy - powiedzial Steven, obejmujac ja ramieniem i odciagajac z tego miejsca. Razem zeszli ze wzgorza. Zatrzymali sie przy samochodzie Stevena. Milo bylo cie poznac, Eve - powiedzial. - Szkoda tylko, ze w takich okolicznosciach. Tak, ja tez wolalabym teraz byc na skapanej w blasku ksiezyca hawajskiej plazy - odparla Eve z usmiechem. - Ale ciesze sie, ze cie poznalam. Uwazaj na siebie. Moglbym skontaktowac sie z toba, gdybym mial jeszcze jakies pytania? Eve zamyslila sie na chwile, po czym odparla: Po pogrzebie. W porzadku. Steven pojechal do Edynburga i wynajal pokoj w pierwszym duzym, niczym niewyrozniajacym sie hotelu, ktory znalazl na zachodnich przedmiesciach. Byl glodny; od sniadania nie mial nic w ustach, wiec zamowil przez telefon kanapki z kurczakiem i butelke Stella Artois. Czekajac na kolacje, wlaczyl laptopa i polaczyl sie z komputerem Inspektoratu Naukowo-Medycznego. Pojawila sie tylko jedna nowa wiadomosc: na razie nie udalo sie stwierdzic, kto oplaca prawnikow Thomasa Rafferty'ego, ale poszukiwania trwaja. Steven poprosil ludzi z centrali, by zdobyli jak najwiecej informacji o sytuacji finansowej firmy Rafferty'ego. Chcial tez, by sprawdzili, czy ostatnio probowano sprzedac farme Crawhill i spytal o firme Sector One Security wynajeta przez Lane'a do ochrony Peat Ridge. Czy cieszyla sie dobra opinia? Kiedy Steven zjadl kanapki i wypil piwo, odpowiedz juz na niego czekala. Firma Rafferty'ego, choc wciaz wyplacalna, w ciagu ostatnich dwoch lat odnotowywala coraz mniejsze zyski. Nie bylo inwestycji w nowe maszyny, glownie z powodu niecheci bankow do udzielania kredytow znanemu pijakowi. W wyniku tego wiele z urzadzen zyskalo sobie opinie zawodnych, tak ze starosci, jak i z braku odpowiedniej konserwacji. Rafferty nadal znajdowal klientow, ale musial znaczaco obnizyc oplaty za wynajem, by sklonic ich do podjecia ryzyka, z jakim wiazalo sie korzystanie z jego maszyn. Rolnicy dostosowywali tempo prac polowych do kaprysnej szkockiej pogody. Jedno - czy dwudniowe opoznienie spowodowane awaria sprzetu moglo miec powazne konsekwencje. Farma Crawhill nie zostala wystawiona na sprzedaz ani obecnie, ani w przeszlosci. Firma Sector One Security miala dobra marke. Owszem, nie zatrudniala samych aniolow - przy oferowanych przez nia niskich zarobkach nie mozna sie bylo temu dziwic - ale w jej zarzadzie zasiadali przyzwoici ludzie, a pracownicy pozostawali pod kompetentnym nadzorem. Nie bylo na nia zadnych skarg. Coz, pomyslal Steven, nie ma sie czym podniecac. Potwierdzil przyjecie wiadomosci i zameldowal, ze nastepnego dnia wybiera sie do laboratorium Ministerstwa Rolnictwa w Ayrshire. Poprosil, by Inspektorat uprzedzil kierownictwo placowki o jego wizycie. Steven wymeldowal sie z hotelu pare minut po dziewiatej rano i ruszyl w droge. W West Lothian i Lanarkshire lal deszcz, ale w Ayrshire niebo rozpogodzilo sie. Nie chcac przybyc za wczesnie, wstapil na kawe do kawiarni hotelu na przedmiesciach Ayr i o jedenastej pietnascie wjechal na parking przy laboratorium rzadowym. Pietrowy, betonowy budynek, postawiony pewnie we wczesnych latach siedemdziesiatych, byl brzydki i toporny, ale otoczenie mile i starannie utrzymane. Steven zatrzymal woz na jednym z dwoch miejsc zarezerwowanych dla gosci; wysiadajac, zauwazyl, ze swoje miejsca maja takze dyrektor i kilku innych pracownikow. Urzednicy panstwowi najwyrazniej cenili porzadek. Steven zglosil sie do glownego biura. Dyzurna odszukala jego nazwisko na liscie spodziewanych gosci i poprosila, by wpisal sie do ksiegi wizyt. Do gabinetu dyrektora na pietrze zaprowadzila go drobna kobieta, ktora lekko utykala. Steven domyslil sie, ze cos jest nie tak z jej biodrem. W gabinecie urzedowal doktor Robert Fildes, rumiany, piecdziesiecioparoletni mezczyzna, ktory bardziej przypominal wesolego farmera niz naukowca. Wrazenie to potegowala dosc krzykliwa tweedowa marynarka. W czym mozemy pomoc? - spytal Fildes tonem kulturalnego, inteligentnego czlowieka, bo Steven uznal, ze porownanie z farmerem bylo jednak nietrafne. O ile wiem, laboratorium przyjmuje zlecenia od osob prywatnych? - powiedzial. Ile sie tylko da - usmiechnal sie Fildes. - Czasy sie zmienily. Bywa, ze zastanawiam sie, czy pracuje w laboratorium rzadowym, czy w pizzerii. Jak to jest z tymi zleceniami? Nie widzialem, zebyscie sie gdzies reklamowali. Bo tego nie robimy - stwierdzil Fildes. - Ale nasza fachowosc w pewnych dziedzinach jest dobrze znana. Do personelu zazwyczaj zwracaja sie przedsiebiorstwa komercyjne, a laboratorium dostaje procent od oplaty. Wszystko jest legalne. W to nie watpie - powiedzial Steven. - Czyli gdybym chcial, powiedzmy, zamowic analize jakichs nasion, musialbym skontaktowac sie z kims z personelu i negocjowac z nim osobiscie? Pod warunkiem, ze wiedzialby pan, do kogo sie zwrocic - zastrzegl Fildes. - W przeciwnym razie moglby zglosic sie pan do mnie jako do dyrektora placowki, a ja powiedzialbym panu, czy wsrod naszych pracownikow jest ktos specjalizujacy sie w interesujacej pana dziedzinie i skontaktowalbym pana z ta osoba. Rozumiem. Moze moglby mi pan powiedziec, jaki byl tok postepowania w tym przypadku? - Steven wyjal kopie analizy DNA rzepaku Agrigene uprawianego na polu Roberta Lane'a w Blackbridge i pchnal ja przez biurko Fildesa. Fildes zalozyl okulary i zaczal czytac. O ile sobie przypominam, zleceniodawca zwrocil sie do jednego z naszych pracownikow. Badaniami zajal sie doktor Millar. Ale raport wyszedl z laboratorium jako oficjalny dokument przygotowany przez instytucje rzadowa? Oczywiscie. Na takich wlasnie zasadach funkcjonujemy. Prace na zlecenie sa traktowane tak samo jak wszystkie inne. Wlasciwie nie bardzo rozumiem, o co panu chodzi. Czy cos sie stalo? Nie, to tylko rutynowa kontrola - odparl Steven. - Chcialbym jednak porozmawiac z doktorem Millarem, jesli nie ma pan nic przeciwko temu. -Obawiam sie, ze to niemozliwe - powiedzial Fildes. - Gerald Millar juz u nas nie pracuje. Przeszedl na wczesniejsza emeryture. Steven byl niemile zaskoczony. Musialo sie to stac niedawno - powiedzial. Kilka tygodni temu. Czy planowal to od dawna? Fildes wydawal sie nieco zazenowany. -Nie - odparl. - Jego decyzja byla zaskoczeniem i dla mnie, i dla wszystkich innych pracownikow. -Rozumiem - powoli powiedzial Steven. - Moze wiec powie mi pan, kto zamowil te analize? Fildes wzial gleboki wdech i potrzasnal glowa. -To byloby naduzycie zaufania - powiedzial. - Jestem pewien, ze rozumie pan, jak wielkie znaczenie dla naszych zleceniodawcow ma dyskrecja. Steven skinal glowa. -W normalnych okolicznosciach - powiedzial. - Jednak wyjawienie tej informacji agentowi Inspektoratu Naukowo-Medycznego nie moze zostac uznane za naduzycie zaufania. Fildes zamyslil sie na chwile, po czym powiedzial: -Domyslam sie, ze w razie mojej odmowy ma pan prawo zazadac wgladu do dokumentow? Steven wzruszyl ramionami. -Nie sadze, by musialo do tego dojsc, panie dyrektorze. Potrzebne mi tylko nazwisko zleceniodawcy. Fildes odwrocil sie do monitora komputera stojacego na krawedzi biurka i zaczal wciskac klawisze. Na jego twarzy odbilo sie zdumienie. Poprawil okulary i jeszcze przez chwile stukal w klawiature, po czym wydal wargi z irytacja i wstal. -Przepraszam - powiedzial, otworzyl drzwi gabinetu i poprosil sekretarke, by cos mu przyniosla. Oczekiwanie trwalo trzy minuty. W tym czasie rozmowa zeszla na bardziej neutralne tematy, jak urocze polozenie laboratorium i zalety mieszkania w Ayrshire. Zamiast wejsc do gabinetu, sekretarka Fildesa otworzyla drzwi i powiedziala: -Czy moge na slowo, panie dyrektorze? Fildes przeprosil goscia i wyszedl na chwile. Bylo slychac jak mowi cos podniesionym glosem, po czym zapadla cisza. Po kilku minutach Fildes wrocil do gabinetu. -Naprawde bardzo, ale to bardzo mi przykro, ale wyglada na to, ze nie mamy tej umowy w kartotece - powiedzial. - Szczegoly nie zostaly wprowadzone do komputera, a papiery tez gdzies sie zapodzialy. Pozostaje mi tylko przypuszczac, ze doktor Millar tak bardzo nie mogl sie doczekac emerytury, ze nie dopelnil wszystkich formalnosci. Steven usmiechnal sie, ale niezbyt wesolo. Skoro tak, to obawiam sie, ze musze poprosic pana o adres doktora Millara. Niestety, bardzo mi przykro, ale tej prosby takze nie moge spelnic - powiedzial Fildes. - Geralda nie ma w kraju. Postanowili z zona wyjechac na jakis czas do poludniowej Afryki. Zdaje sie, ze mieszka tam ich syn, ale nic wiecej nie wiem. 6 Steven zastanawial sie, czy dyrektor laboratorium wodzi go za nos. Jedyna pociecha bylo to, ze Fildes najwyrazniej czul sie rownie nieswojo, mowiac te rzeczy, jak on, sluchajac ich.-Czy doktor Millar pracowal sam? - spytal. -Nie, wspolpracowal z nim starszy asystent i jeszcze pare osob z personelu. Chce pan z nimi porozmawiac? -Tylko ze starszym asystentem. Fildes podniosl sluchawke i zamienil kilka slow z kobieta o imieniu Roberta. Na zakonczenie spytal: -Moglibysmy przyjsc juz teraz? Steven domyslil sie, ze odpowiedz byla twierdzaca, gdy Fildes wstal i powiedzial: -Prosze ze mna. - Wyszli na korytarz. - Mam nadzieje, ze panna Jackson bedzie w stanie panu pomoc. W przeciwnym razie obawiam sie, ze panska podroz pojdzie na marne. Weszli do jasnego, przestronnego laboratorium. Wysoka kobieta w bialym kitlu, o czarnych wlosach zwiazanych w kucyk i inteligentnych oczach, wstala ze stolka, umyla rece w zlewie wyposazonym w otwierane lokciami krany i podeszla do nich z przyjaznym usmiechem na ustach. -Pan pozwoli, to panna Roberta Jackson - powiedzial Fildes. - Byla asystentka Geralda. Roberto, to doktor Steven Dunbar z Inspektoratu Naukowo-Medycznego. Ma do ciebie kilka pytan na temat prowadzonych przez was prac. Bylbym wdzieczny, gdybys udzielila mu wszechstronnej pomocy. Steven uscisnal dlon kobiety i powiedzial do Fildesa: -Nie chcialbym zabierac panu wiecej czasu, panie dyrektorze. Z pewnoscia ma pan wiele obowiazkow. Przed odjazdem zajrza do pana. Fildes zrozumial aluzje. Steven i Roberta zostali sami. Dunbar wyjasnil, ze liczyl na rozmowa z Millarem na temat przeprowadzonej przez niego analizy DNA. Slyszalem, ze juz u was nie pracuje? Przeszedl na wczesna emerytura. Wyjechali z Charlotte do Kapsztadu, by spadzic troche czasu z synem i synowa, ktorym niedawno urodzilo sie dziecko. Gerald bedzie mial okazje wreszcie zobaczyc swojego pierwszego wnuka. To milo - powiedzial Steven. Dla nas nie bardzo - stwierdzila Roberta z zalem. - W tej chwili nasze stanowiska, ze tak powiem, wisza na wlosku. Byloby dobrze, gdyby nas uprzedzil o swoich zamiarach. -Nie wiedziala pani, ze planowal przejsc na emeryture? Roberta potrzasnela glowa. To bylo jak grom z jasnego nieba. Podjal decyzje pod wplywem impulsu i tyle go widziano. Odszedl w sina dal. Myslalem, ze to zarzad sugeruje przejscie na wczesna emeryture pracownikom, ktorych chce sie delikatnie pozbyc - powiedzial Steven. - A z tego, co slyszalem, wynika, ze rezygnacja doktora Millara nie przyniosla nikomu zadnych korzysci. Tez tak sadzilam - powiedziala Roberta - ale okazuje sie, ze pracownik laboratorium moze poprosic o przeniesienie na wczesna emeryture w dowolnym momencie po ukonczeniu piecdziesiatego roku zycia, czy to sie zarzadowi podoba, czy nie. Warunki nie sa wowczas zbyt korzystne, nie dostaje sie dodatku za wysluge lat... ale najwazniejsze, ze taka mozliwosc istnieje. Czy wiele jest osob, ktore odczuja skutki jego odejscia? Troje z nas jest do odstrzalu, przepraszam za wyrazenie. Prawdopodobnie dwie pozostale osoby zostana przyjete do innych grup - to mlodsi asystenci, wiec nie trzeba im duzo placic i latwo ich przekwalifikowac, ale ja pracuje tu od dziesieciu lat: jestem nieco bardziej kosztowna i moje zainteresowania sa dokladniej okreslone. Mam nadzieje, ze sprawy uloza sie po pani mysli - powiedzial Steven. Dzieki. Jak moge panu pomoc? Steven wyjal raport dotyczacy uprawy Agrigene i pokazal go Robercie. -Czy to wyglada znajomo? - spytal. Roberta pokrecila glowa. -Nie, nie - powiedziala. - Gerald musial napisac go sam. Chwileczke. - Podeszla do mebla bardzo przypominajacego szeroka, metalowa szafe na dokumenty i wysunela dolna szuflade. Sprawdzila numer katalogowy na raporcie i poszukala odpowiadajacych mu akt. - O, prosze bardzo - powiedziala, wyjmujac duza klisze, polaczona dwoma zaciskami z metalowym wieszakiem. Widnialy na niej male czarne znaki w ksztalcie drabiny, ustawione w rownych kolumnach. To sekwencja DNA, na ktorej oparty byl raport doktora Millara - powiedziala Roberta. - Mysli pan, ze cos z nia bylo nie tak? Nie, skadze. DNA pochodzi z eksperymentalnego rzepaku uprawianego we wsi o nazwie Blackbridge w West Lothian. Doktor Millar stwierdzil, ze zawiera on trzy obce elementy genetyczne. Firma dostala zezwolenie na uzycie tylko dwoch. To powazna sprawa - powiedziala Roberta. Na pierwszy rzut oka - stwierdzil Steven. To znaczy? -Nie jestem ekspertem w dziedzinie genetyki, ale "element genetyczny" niekoniecznie musi byc genem, prawda? Niekoniecznie - zgodzila sie Roberta. - Ale zazwyczaj nim jest. No wlasnie, zazwyczaj. Krotko mowiac, ludzie wyczytaja w tym raporcie, ze w rzepaku obecne sa trzy obce geny zamiast dwoch i uznaja, ze to inna odmiana od tej, na ktora wydano zezwolenie, zgadza sie? Nie mozna tego wykluczyc - powiedziala Roberta, wyraznie zbita z tropu. - A czy w tym przypadku tak nie bylo? Niech pani przyjrzy sie obcym elementom w tym DNA - poprosil Steven. Nie jestem w stanie na pierwszy rzut oka stwierdzic, ktore z nich sa obcego pochodzenia - zaprotestowala Roberta. - Musialabym porownac ja ze standardowym genomem rzepaku, a potem kazac komputerowi znalezc roznice. Juz to zrobilem - powiedzial Steven. - Zaznaczylem trzy obce sekwencje. - Wyjal z teczki wydruk genotypu. - Co pani powie o tej trzeciej? - spytal, wskazujac zakreslony fragment nici DNA. Och, wiem, co to jest - powiedziala Roberta. - To marker, tetracykli-nowy transpozon, bardzo czesto go uzywamy. Czyli pani zdaniem nie jest to obcy gen? Oczywiscie ze nie. A to wlasnie jest ten trzeci element genetyczny, o ktorym doktor Millar wspomnial w raporcie na temat rzepaku Agrigene. Po co, do licha? - zdziwila sie Roberta. Przyjechalem tu, zeby go o to spytac - powiedzial Steven. Nie dziwie sie - odparla Roberta ze wzruszeniem ramion. - Szczerze mowiac, nie mam pojecia, dlaczego Gerald zrobil cos takiego i zdaje sobie sprawe, ze moglo to wywolac spore zamieszanie. Czy tak wlasnie sie stalo? Zgadza sie. Przeciez ta sekwencja DNA powinna byc identyczna z zawarta w zezwoleniu - powiedziala Roberta, dochodzac do tego samego wniosku co Steven na samym poczatku sledztwa. Gdyby mozna je bylo porownac - stwierdzil, nie chcac zdradzic jej, ze obie kopie licencji zginely w tajemniczych okolicznosciach. - Niestety, wladze mogly oprzec sie tylko i wylacznie na raporcie doktora Millara. Tak czy inaczej, ktos musial zauwazyc, ze jednym z tych "elementow genetycznych" jest nieszkodliwy marker? Zgadza sie. Na pewno sa osoby, ktore probowaly i nadal probuja wytlumaczyc to wszystkim zainteresowanym. No, ale kto by chcial sluchac niezrozumialej naukowej paplaniny i wykretow tej wstretnej firmy biotechnologicznej. Dwa elementy to dobrze, trzy - zle; to wszystko, co ludzie zapamietali. To wystarczylo, by zajadli przeciwnicy genetycznych modyfikacji zaczeli sie domagac, by eksperyment zostal przerwany, a uprawy - zniszczone. Jak wyglada sytuacja w tej chwili? Firma nie poddaje sie. Probuje blokowac dzialania majace doprowadzic do przerwania eksperymentu lub zniszczenia upraw i zdaje sie na prawnikow, zamiast naukowcow. Na jej szczescie oskarzyciele sami maja klopoty z powodu rywalizacji na linii Westminster-Holyrood. Skad ja to znam - powiedziala Roberta, wznoszac oczy ku niebu. - Ostatnimi czasy wydaje mi sie, ze mam wiecej poslow niz krewnych! Z drugiej strony, jesli urzednicy walcza miedzy soba, to nie szkodza nam, przynajmniej tak to widze. Ale paraliz administracji ma tez swoje zle strony - powiedzial Steven, myslac o sytuacji w Blackbridge. Moze i tak - odparla Roberta. - Niestety nie bardzo wiem, co moge dla pana zrobic. Nic - powiedzial Steven. - Za wszystko odpowiada doktor Millar. Nie wie pani, kto poprosil go o przeprowadzenie tej analizy? Nie, raczej nie - odparla Roberta w zamysleniu. - Ostatnio mielismy niewiele zlecen, ale nie przypominam sobie, by Gerald wspominal o jakiejs analizie... -Czy mowi pani cos nazwisko Thomas Rafferty? -Nie. -A McGraw i Littlejohn? - spytal Steven, podajac nazwiska prawnikow Rafferty'ego. Roberta potrzasnela glowa. Niestety, nie. Coz, dziekuje za pomoc - powiedzial Steven, zbierajac sie do wyjscia - i mam nadzieje, ze wszystko sie pani jakos ulozy. Prosze chwile zaczekac - rzucila Roberta, wpadajac na pewien pomysl. Podeszla do szafki i ponownie wyjela z niej klisze przedstawiajaca sekwencje DNA. - Moglby pan podac mi szklo powiekszajace? - powiedziala, wskazujac stol. Steven wreczyl jej lupe, taka sama jakiej uzywali jubilerzy, i Roberta obejrzala przez nia gorna krawedz kliszy. - O, o to mi chodzilo - powiedziala. - Zazwyczaj przed wrzuceniem klisz do wspolnego koreksu nanosimy na nie najwazniejsze informacje, zebysmy wiedzieli, ktora jest czyja. - Roberta powoli odczytala napis. - Rzepak... Agrigene... Peat Ridge... Sigma 5... i tyle. Czy to cos panu mowi? Czesciowo - powiedzial Steven. Zapamietal wszystko. - Bylbym wdzieczny, gdyby zachowala pani tresc naszej rozmowy dla siebie. Roberta usmiechnela sie. -Oczywiscie - powiedziala. W drodze do wyjscia Steven wstapil do Fildesa, by podziekowac mu za pomoc. Czy rozmowa z Roberta cos panu dala? - spytal. Steven wyczul w jego glosie niepokoj. Niewiele, ale chodzilo mi tylko o sprawdzenie kilku szczegolow. Nie ma sie czym przejmowac. Czyli nie dostanie sie nam za luki w kartotece? - spytal Fildes. Powiedzial to polzartem, ale Steven widzial, ze byl autentycznie przejety. To drobnostka - powiedzial uspokajajaco. - Doktor Millar musial miec wiele spraw na glowie, no i pewnie nie mogl sie doczekac, kiedy zobaczy swojego pierwszego wnuka. Zawrzyjmy uklad: jesli jest pan gotow zapomniec o mojej wizycie, to ja takze. Fildes powoli, w kontrolowany sposob wypuscil powietrze z ust, ale Steven i tak odebral to jako westchnienie ulgi. Jest pan bardzo wyrozumialy - powiedzial Fildes. - Moze zje pan ze mna lunch? Musze juz wracac. O co w tym wszystkim chodzi, do licha? - myslal Steven, kiedy wsiadl do samochodu i zamknal za soba drzwi. Najpierw gina obie kopie pierwotnej sekwencji, a potem pojawia sie (rozmyslnie?) dezinformujacy raport, sporzadzony przez rzadowego naukowca, ktory nastepnie przechodzi na wczesniejsza emeryture i wyjezdza do poludniowej Afryki, nie pozostawiajac zadnych dokumentow zwiazanych z wykonanym przez niego zleceniem. Cholera! Nie to Steven chcial uslyszec. Przyjechal do Ayrshire, zeby znalezc naukowca, ktory przez nieuwage sporzadzil niezbyt jasna analize. Liczyl na jego przeprosiny i pomoc w wyjasnieniu sprawy. A tymczasem bylo coraz wiecej watpliwosci, podejrzen i pytan. Steven poczul, ze mimo wszystko jest glodny. Zatrzymal sie w hotelu, w ktorym wczesniej wypil kawe, i zamowil salatke z wedzonego pstraga i piwo. Jedzenie bylo dobre, piwo tez, ale ani jedno, ani drugie nie poprawilo mu nastroju. Steven wiedzial bowiem, ze musi zameldowac Macmillanowi, iz jego zdaniem w Blackbridge rzeczywiscie dzialo sie cos podejrzanego, cos, czym Inspektorat Naukowo-Medyczny powinien sie blizej zainteresowac. W tej chwili nie byl jeszcze pewien, co to takiego, ale nabral przekonania, ze powinien sprobowac sie tego dowiedziec. Niestety, oznaczalo to, iz na razie nie mogl opuscic Blackbridge. Nagla decyzja Millara o przejsciu na wczesniejsza emeryture i jego wyjazd z zona do poludniowej Afryki w odwiedziny do wnuka, ktorego jeszcze ani razu nie widzieli, swiadczyly o tym, ze facet musial skads wytrzasnac spore pieniadze. Wczesniej pewnie nie bylo go stac na taka podroz. Teraz nagle okazalo sie, ze moze sobie na nia pozwolic. Przypadek? Owszem, Millar mogl wygrac w totka, odziedziczyc fortune albo odebrac pieniadze z polisy ubezpieczeniowej, ale mogl tez dostac lapowke za rozmyslne sporzadzenie dezinformujacego raportu - a ten wariant wydal sie Stevenowi najbardziej prawdopodobny. Przypomnial mu sie napis na kliszy z sekwencja DNA. Wszystko bylo jasne oprocz nazwy Sigma 5. To moglo miec ogromne znaczenie. Mogla to byc nawet nazwa firmy, ktora zlecila sporzadzenie raportu, swiadoma, ze zostanie on opublikowany na papierze z naglowkiem Ministerstwa Rolnictwa, co przyda mu wiarygodnosci. W drodze z Ayrshire Steven zastanawial sie, jak poinformowac Macmillana o swojej decyzji. W normalnej sytuacji, jesli sledczy uznawal, ze dana sprawa jest godna zainteresowania Inspektoratu, wysylal do centralnego komputera zakodowana wiadomosc powiadamiajaca o wszczeciu oficjalnego sledztwa. Wowczas Londyn automatycznie podejmowal pewne dzialania. Do dyspozycji sledczego oddawane byly dwa konta kredytowe, z ktorych mogl pokryc wszelkie wydatki. Miejscowa policja otrzymywala z Ministerstwa Spraw Wewnetrznych informacje, ze w okolicy przebywa agent Inspektoratu Naukowo-Medycznego i wszyscy winni z nim wspolpracowac. Lacznosc miedzy inspektorem a centrala byla utrzymywana za posrednictwem kodowanych informacji przesylanych przez Internet i specjalnego telefonu, przy ktorym dyzurowano dzien i noc. Ponadto uzyskiwal on dostep do wielu innych srodkow, a nawet w razie potrzeby mogl dostac bron, choc Steven byl przekonany, ze w czasie tego sledztwa do niczego mu sie ona nie przyda. W zamian za bezwarunkowe wsparcie centrali inspektor musial miec, jak to zwiezle ujmowal Macmillan, "cholernie dobry powod" ogloszenia czerwonego kodu. Steven musial w tej chwili podjac decyzje, czy po prostu oglosic czerwony kod, czy tez najpierw porozmawiac z Macmillanem o "naciskach" w zwiazku z sytuacja w Blackbridge. Mial tez bardziej przyziemny problem: gdzie zamieszkac? Na pewno nie w Blackbridge. Byl tam tylko jeden hotel, w ktorym - jak mowila Eve Ferguson - roilo sie od skloconych ze soba urzednikow. Steven nie chcial miec z nimi do czynienia. Nie zamierzal tez zostac w hotelu, w ktorym wynajal pokoj poprzedniego dnia, bo po prostu mu sie tam nie podobalo. Jedna noc jakos dalo sie tam wytrzymac, ale ktoz mogl wiedziec, jak dlugo potrwa to dochodzenie. Steven nie chcial na ten czas utknac w betonowym wiezowcu podzielonym na identyczne komorki. Wiedzial, dokad prowadzi jego tok myslenia i wzbudzilo to w nim lekki niepokoj. Na rok przed smiercia Lisy przyjechal z nia na festiwal do Edynburga; wowczas zamieszkali w malym hotelu w poludniowo-zachodniej czesci miasta. Byc moze wabil w ten sposob duchy przeszlosci, a jednak postanowil tam pojechac. Szukanie wiezi z tym, co przeminelo, jak dotad niewiele mu pomagalo, ale mimo to uznal, ze chce sprobowac raz jeszcze. W ciagu kilku tygodni po smierci Lisy odwiedzil wszystkie miejsca, ktore tak wiele dla nich znaczyly, w nadziei, ze znow poczuje jej bliskosc, ale srodze sie zawiodl. Znalazl tylko otepiajaca samotnosc. Byl swiadom, ze tak moze byc i tym razem, ale z drugiej strony, moze z uplywem czasu cos sie zmienilo? Steven przyjechal do Edynburga o wpol do piatej, a o piatej byl juz w hotelu Grange znajdujacym sie w cichej, zamoznej dzielnicy miasta. Nie dostal tego pokoju co ostatnio, ale widok z okna byl ten sam. Patrzac na ogrod, Steven przypomnial sobie, jak Lisa pokazala mu studnie zyczen i powiedziala, ze przed wyjazdem musza ja odwiedzic. Jak dotad wszystko w porzadku, nie popadl w zalosny sentymentalizm, nie przygniatal go smutek i poczucie osamotnienia. Przez chwile wpatrywal sie w studnie, wspominajac, jak smiali sie z Lisa, kiedy rankiem w dniu wyjazdu odkryli, ze nie jest ona prawdziwa, ze to tylko atrapa. Usmiechnal sie cieplo, poszedl zadzwonic do Macmillana. Obawialem sie, ze zadzwonisz - powiedzial dyrektor Inspektoratu. - Zaraz uslysze, ze powinnismy zajac sie ta sprawa? Mysle, ze w Blackbridge dzieje sie cos niedobrego - odparl Steven. Jestes pewien? Nie na sto procent, bo musialem zachowac ostroznosc i ograniczyc do minimum liczbe moich rozmowcow, ale sytuacja nie jest opanowana. Urzednicy biegaja w kolko jak bezglowe kurczaki, a przeciwnicy transgenicznych upraw lada chwila moga wziac sprawy w swoje rece. Wyglada na to, ze powinna sie tym zajac policja, nie my - powiedzial Macmillan. - Dlaczego uwazasz, ze to sprawa dla nas? Przeciwnikom genetycznie zmodyfikowanych upraw wmowiono, ze maja racje. Powiedziano im, ze rzepak rosnacy na farmie Peat Ridge nie jest tym, na ktorego uprawe firma uzyskala zezwolenie, tylko innym, zawierajacym wiecej obcych genow. Osobiscie uwazam, ze to bzdura, ale ktos tu najwyrazniej chce wsadzic kij w mrowisko. Ktos sie postaral, zeby raport z rzadowego laboratorium byl, delikatnie mowiac, niejasny. - Steven powiedzial Macmillanowi o Millarze, ktory nagle zapragnal porzucic prace i wyjechac do poludniowej Afryki. Niech to diabli - zaklal Macmillan. Raport sporzadzony w tym wlasnie laboratorium musial zostac zaaprobowany przez ministerstwo. Mysle, ze to dlatego Agrigene jest tak rozzalona. Raporty rzadowe na ogol nie maja na celu wprowadzenia ludzi w blad. Czyli uwazasz, ze Inspektorat powinien sprawdzic, kim jest zleceniodawca analizy? - powiedzial Macmillan. Ten ktos narobil duzego zamieszania, a sytuacja moze sie jeszcze pogorszyc. Jesli sprawa szybko nie zostanie wyjasniona, komus moze stac sie cos zlego, a nie wyglada na to, by odpowiednie wladze - a jest ich strasznie duzo - na powaznie braly sie do roboty. Rozpetala sie tu bratobojcza walka. Mmm - zamyslil sie Macmillan. - Nie wiem, czy powinnismy mieszac sie do polityki. Mozemy sie na tym niezle sparzyc. To zalezy tylko od pana - powiedzial Steven, wyczuwajac jego wahanie. Nastapila dluga chwila ciszy. -Najwyrazniej ma pan jakies watpliwosci - stwierdzil w koncu Steven. Szczerze mowiac, myslalem sobie, ze sir John Macmillan to ladnie brzmi. Niedawno dano mi do zrozumienia, ze w Nowy Rok moze sie to stac rzeczywistoscia. Eleanor bylaby bardzo zadowolona. Ale gdyby w tym akurat momencie postanowil pan zmacic wode... No wlasnie. Decyzja nalezy do pana - powiedzial Steven. Nie, do ciebie - ucial Macmillan. - Kiedy ja podejmiesz, powiadom nas o tym w ustalony sposob. - Odlozyl sluchawke. Steven nie posiadal sie ze zdumienia. Cholera, Macmillan zwalil wszystko na jego barki, wlacznie z wlasnymi nadziejami na tytul szlachecki. -Wielkie dzieki, Herr Direktor - mruknal Dunbar. - Po stokroc dziekuje. Podszedl do okna i wyjrzal na trawnik. Czy fakt, ze jedna firma biotechnologiczna robi swinstwo drugiej, tak wiele znaczy dla porzadku wszechrzeczy? - pomyslal. Czy to, ze naukowiec rzadowy wzial w lape za przygotowanie metnego raportu, bylo takie wazne? W koncu przeciez ani nie sklamal, ani nie sfalszowal analizy, tylko po prostu... zostawil pewne niejasnosci. Czy warto przejmowac sie czyms takim? Steven odwrocil sie od okna i powoli otworzyl laptop. Zdecydowanym ruchem wlozyl wtyczke modemu do gniazdka telefonicznego, swiadom, ze nie ma juz odwrotu. -I slusznie, do cholery - mruknal. Wpisal wiadomosc, Blackbridge czerwony, po czym zatrzymal palec nad klawiszem przesylania i dopisal: przykro mi. Po kilku minutach nadeszla odpowiedz Blackbridge zielony, co oznaczalo, ze Inspektorat przyjal zgloszenie do wiadomosci i uznal oficjalne dochodzenie za otwarte. Byl tez dopisek od Macmillana: Nie masz powodu przepraszac. Gdybys postapil inaczej, wywalilbym cie na bruk. Powodzenia. Kosci zostaly rzucone. Steven wzial prysznic, przebral sie i zszedl do baru na drinka. Jeden z pracownikow hotelu spytal go uprzejmie, czy juz tu kiedys mieszkal. Steven zaprzeczyl, pragnac uniknac meczacej rozmowy na temat okolicznosci jego ostatniej wizyty. Zjadl kolacje w restauracji mieszczacej sie w oranzerii, tak jak kiedys z Lisa i probowal przypomniec sobie jak najwiecej szczegolow tamtego wieczoru. Co miala na sobie, o czym rozmawiali, co jedli, jakie wino zamowili, czy potem wypili jedna, czy kilka filizanek kawy. Pamietal zartobliwa klotnie o ostatnie ciastko. Lisa postawila na swoim. Zadne ze wspomnien nie bylo trywialne. Steven nie zwracal uwagi na innych gosci restauracji, a obsluge ledwie dostrzegal. Wygladal na czlowieka pograzonego w rozmyslaniach i, na szczescie, nikomu to nie przeszkadzalo. Kiedy egzorcyzmy - bo mial nadzieje, ze tym wlasnie byl powrot do przeszlosci - dobiegly konca, Steven podpisal rachunek i wrocil na gore juz w lepszym nastroju. Ryzyko oplacilo sie. Po raz pierwszy od smierci Lisy myslenie o niej przywolywalo mile wspomnienia, zamiast powodowac bol i smutek. Dodalo mu to sil. Zrobil kolejny krok na drodze do pelnego wyzdrowienia. Zamknal drzwi pokoju i polozyl sie na lozku, wbijajac wzrok w sufit i rozmyslajac nad tym, co przyniesie przyszlosc. Sledztwo mialo sie rozpoczac na dobre nastepnego ranka, wiec Steven musial zastanowic sie, co zrobic i w jakiej kolejnosci. Priorytetem byly rozmowy z Ronaldem Lane'em i Thomasem Raffertym. Najchetniej przesluchalby ich razem, ale domyslal sie, ze to wykluczone, biorac pod uwage wrogosc, jaka sie nawzajem darzyli. Bedzie musial tez w ktoryms momencie porozmawiac z miejscowa policja, by poznac jej punkt widzenia i dowiedziec sie, na ile rozumie naukowy aspekt problemu. Chcial takze dowiedziec sie czegos wiecej o dzialaniach urzednikow. Musial zatem zajrzec do Blackbridge Arms. Kiedy tylko Inspektorat przekaze mu tajne kody komputerowe, Steven bedzie mogl zazadac informacji na temat Sigmy 5 i przelewow dokonanych ostatnio na konto doktora Geralda Millara, a takze szczegolow na temat jego wczesniejszej emerytury. Aby zdobyc te dane, trzeba bedzie poprosic o pomoc urzad skarbowy. Steven wlaczyl telewizor. Trafil na serwis informacyjny. Jeden z przedstawionych materialow dotyczyl szkockiego parlamentu, ktory, wedlug reportera, od chwili powstania budzil wiele kontrowersji. Steven sluchal uwaznie. Musial dowiedziec sie jak najwiecej o tej instytucji. Z tego, co mowila Eve Ferguson, wynikalo, ze trwajace na sali obrad parlamentu spory znajdowaly swoje odbicie na nizszych szczeblach wladzy, tak jak w Blackbridge. Steven mial juz zajecie na reszte wieczoru. Polaczyl sie z Internetem przez Netscape i zaczal szukac informacji o parlamencie szkockim. Ku jego zadowoleniu, okazalo sie, ze mial on wlasna strone internetowa, na ktorej zapewnial o swoim zaangazowaniu na rzecz otwartosci i odpowiedzialnosci. -I o to chodzi, koledzy - mruknal Steven. 7 Ochroniarze i tym razem zatrzymali Stevena przy zjezdzie na droge prowadzaca na farme Peat Ridge.Chce porozmawiac z panem Lane'em - powiedzial. Zadnej prasy. Zegnam! Nie jestem z prasy. - Steven wyjal karte identyfikacyjna. Straznik zmarszczyl brwi i podal ja partnerowi, ktory rzucil na nia okiem i zadzwonil do kogos z komorki. Odczytal na glos dane Stevena i zaczekal na odpowiedz. Po chwili oddal mu karte i wpuscil go na teren farmy. Pod domem stal land rover i ciemnozielony jaguar S kombi. Steven spojrzal na niego z podziwem i zauwazyl, ze woz zostal kupiony w Norwich i mial imienne tablice rejestracyjne. Drzwi otworzyla drobna kobieta po szescdziesiatce, o kraglych ramionach, ubrana w brazowa spodnice i kwiecisty kaftan nalozony na rozowa, ocieplana bluze: w prawej dloni trzymala miotelke do kurzu, jakby to byla czarodziejska rozdzka. -Tak? -W porzadku, pani Fraser, prosze go wpuscic - dobiegl glos z wnetrza domu. Poludniowoafrykanski akcent. Steven wszedl do srodka i dokladnie wytarl buty pod czujnym okiem pani Fraser. -Pan Lane jest tam - powiedziala, wskazujac miotelka w lewo. Drzwi pokoju byly uchylone. Steven zapukal cicho i uslyszal szorstkie: "Wejsc!" W srodku byli dwaj mezczyzni. Zaden nie wstal. "- Czego pan chce? - spytal ten, ktory mowil z poludniowoafrykanskim akcentem. Steven doszedl do wniosku, ze to wlasnie jest Lane. No chyba zeby okazalo sie, iz ten drugi tez przyjechal z RPA. Pan Lane? - upewnil sie Steven. Tak, czego pan chce? Chcialbym zadac panu kilka pytan na temat panskiego rzepaku. Lane zwrocil sie do swojego towarzysza. Slyszales, Phil? Czlowiek z rzadu chce zadac nam kilka pytan na temat naszego rzepaku. Cos nowego. A pogadaj pan sobie ze swoimi kolesiami-urzedasami, ktorzy z tego samego powodu wydeptali sciezke do drzwi mojego domu, albo jeszcze lepiej, skontaktuj sie pan z naszymi prawnikami - powiedzial Lane zimnym tonem. - A teraz wynocha. Wolalbym porozmawiac o tym z panem - odparl Steven ze spokojem. Powiedzialem wynocha, koles - powtorzyl Lane groznym tonem, patrzac znad okularow na Stevena. Nic dziwnego, ze nie byl lubiany we wsi. Panie Lane - powiedzial Steven - Inspektorat Naukowo-Medyczny upowaznil mnie do zadania panu wszelkich pytan, jakie uznam za istotne dla sledztwa. Od pana zalezy, czy porozmawiamy tutaj czy na komisariacie, czy tez w wieziennej celi, do ktorej trafi pan, jesli nadal bedzie utrudnial mi prace. To co, zaczniemy od nowa... koles? Mam nadzieje, ze nie blefujesz, przyjacielu - powiedzial Lane, ale do jego glosu wkradla sie niepewnosc. Z cala pewnoscia nie - zapewnil go Steven, patrzac mu w oczy. W jakiej sprawie prowadzi pan sledztwo? - spytal drugi mezczyzna, ktory najwyrazniej uznal, ze nadeszla wlasciwa pora, by wlaczyc sie do rozmowy. Kim pan jest? - rzucil Steven. Phillip Grimble, kierownik techniczny Agrigene Biotechnology. To wlasnie naszym rzepakiem obsiane sa pola pana Lane'a. W tej chwili moje dochodzenie dotyczy waszych klopotow z przekonaniem ludzi, ze powinniscie dalej prowadzic swoja dzialalnosc. To znaczy, ze jest pan po naszej stronie? - krzyknal Lane, wyraznie zdumiony. Tego nie powiedzialem i chce pozostac obiektywny, ale z tego, co wiem, wynika, ze padliscie ofiara nieporozumienia. Nieporozumienia? - prychnal Lane. - To cholerny spisek. Jakis dran chce nas zrobic na szaro. W jakim celu? - spytal Steven. Bog jeden wie. Ja nie potrafie tego zrozumiec. To jedno wielkie wariactwo. 'Robimy wszystko zgodnie z przepisami, pokonujemy wszystkie przeszkody, dostajemy wszystkie zezwolenia, a potem nagle okazuje sie, ze sa gowno warte, bo jakis pacan w kitlu nie potrafi odroznic dupy od dziury w scianie. Z tego, co wiem, uprawiacie rzepak, ktory zostal genetycznie zmodyfikowany w celu uodpornienia go na srodki chwastobojcze? Zgadza sie - przytaknal Grimble. - Nie dzialaja na niego herbicydy glifosfatowe i glufozynatowe. Te srodki sa o wiele skuteczniejsze od obecnie stosowanych przez rolnikow, dlatego tez na dluzsza mete moga przyczynic sie do zwiekszenia plonow. Czytalem, ze wasza firma nie byla jedyna, ktora wpadla na ten pomysl. Nie, oczywiscie ze nie, i wcale tak nie twierdzimy. Kilka innych firm podaza tym samym tropem. To w pelni zrozumiale. Czy te firmy moglyby cos zyskac na waszej kompromitacji? Niewykluczone - przyznal Grimble, wzruszajac ramionami - ale w koncu to powazne przedsiebiorstwa, znane w tej branzy. Nie moglyby sobie pozwolic na nieczysta gre. To bylby typowy przypadek sabotazu przemyslowego. Poza tym, na rynku jest dosc miejsca dla nas wszystkich. Moim zdaniem, bardziej powinnismy przejmowac sie mediami niz konkurencja. To dzierinikarze rozglaszaja makabryczne opowiesci o naszej pracy. A poza tym, kolego, cale "nieporozumienie" zaczelo sie od analizy przeprowadzonej przez laboratorium rzadowe, a nie prywatne - zauwazyl Lane. Laboratoria rzadowe przyjmuja zlecenia od firm, a nawet osob prywatnych - warknal Steven i natychmiast tego pozalowal. Zarozumialstwo Lane'a dzialalo mu na nerwy. Wlasciciel farmy wyraznie sie ozywil. Sugeruje pan, ze ktos z laboratorium rzadowego mogl nas wrobic na czyjes polecenie? - spytal. Niczego takiego nie twierdze. Po prostu musze rozwazyc wszystkie mozliwosci - powiedzial Steven. Nie wiedzialem, ze laboratoria rzadowe przyjmuja zlecenia od osob z zewnatrz - powiedzial Grimble. Ja tez nie - dodal Lane, wyraznie zaintrygowany ta informacja. - To wszystko wyjasnia. Prosze nie wyciagac zbyt daleko idacych wnioskow - powiedzial Steven. Moze analize zamowil ten sam czlowiek, ktory ukradl zalaczona do licencji kopie sekwencji genetycznej? - rozmyslal na glos Lane. - I sfingowal wlamanie do biura naszych adwokatow, by zabrac nasz egzemplarz? Moze nie doceniacie waszych rywali, Phil? Moze nie sa tak prawi, jak ty, moj przyjacielu. Grimble poruszyl sie niespokojnie. Nie wyobrazam sobie, by ci ludzie byli zdolni do takiej podlosci powiedzial. Kiedys tak mowiono o British Airways - stwierdzil Lane. - Spytaj Richarda Bransona, co o tym sadzi. Kim sa wasi najwieksi konkurenci? - spytal Steven. Zastanowmy sie - powiedzial Grimble w zamysleniu i zaczal recytowac liste firm. Steven zwrocil uwage, ze w nazwie zadnej z nich nie bylo slowa "Sigma". No i co teraz? - spytal Lane, kiedy Grimble zamilkl. - Co zrobimy? Nic - odparl Steven. - Trzeba zachowac cierpliwosc. Zdaje pan sobie sprawe, ile kosztuje nas wynajecie ochrony? - krzyknal Lane. - A te cholerne gryzipiorki siedza w Blackbridge Arms i wpatruja sie w swoje pepki, spierajac sie o to, ile diablow zmiesci sie na glowce szpilki - o ile, oczywiscie, dojda do porozumienia, czy ma to byc szpilka szkocka czy angielska. To musi byc dla pana bardzo frustrujace - powiedzial Steven. - Ale prosze spojrzec na to z drugiej strony: panski rzepak wciaz rosnie. Ale jak dlugo jeszcze? - odparl Lane. - Te buraki ze wsi juz probowaly nas zalatwic. Wmowiono im, ze nasz rzepak jest z piekla rodem i nikt z wladz nie probuje tego sprostowac. Jesli jakis balwan budzi sie z bolem glowy, to nie wini za to osmiu piw wypitych poprzedniego wieczoru w Castle Tavern, o nie, tylko rzepak Lane'a i te paskudne geny w powietrzu. Jestesmy przyczyna wszelkich dolegliwosci, od zapalenia stawow po zespol napiecia przed-miesiaczkowego! Policja na pewno wie, jak sie sprawy maja - powiedzial Steven. - Bedzie miala na wszystko oko, dopilnuje, by sytuacja nie wymknela sie spod kontroli. Tez chcialbym w to wierzyc - powiedzial Lane. - Ale policja boi sie narazic mieszkancom wsi, wiec nie poswieci nam zbyt wiele uwagi. Na pewno znajdzie jakis pretekst, by w najwazniejszym momencie zniknac wszystkim z oczu. Zapamietaj pan moje slowa. Policja pomaga tym, ktorzy jej placa. Jaki pana zdaniem jest w tym wszystkim udzial Thomasa Rafferty'ego? - spytal Steven. Rafferty'ego? - krzyknal Lane z nieskrywanym obrzydzeniem. - Bohatera ludu? Pare marchewek wyhodowanych na naturalnych nawozach to za malo, zeby uratowac watrobe tego blazna. Nie wmowi mi pan, ze ta farma organiczna to jego pomysl. Kto inny pociaga za sznurki. Ktos wplywowy - dodal Grimble. - Moi ludzie dokladnie sprawdzili teren przed zlozeniem wniosku o zgode na zasianie naszego rzepaku. Wowczas nie bylo mowy o zadnej farmie organicznej. Crawhill przyznano ten status juz po tym, jak my dostalismy licencje. Wielu mieszkancow wsi moze wam zarzucic, ze nie uprzedziliscie ich o planach uprawy genetycznie modyfikowanego rzepaku - zauwazyl Steven. Nie rozglaszalismy tego z oczywistych powodow - przyznal Grimble. - Czy moze pan nas za to winic? Po prostu probuje byc obiektywny. Nie sadzi pan, ze istnieje mozliwosc, iz Rafferty, czy ktokolwiek stojacy za wnioskiem o przyznanie Crawhill statusu farmy organicznej, nie wiedzial, ze rzepak z Peat Ridge jest genetycznie zmodyfikowany? Bzdura - warknal Lane. - Dopiero kilka tygodni po tym, jak zaczely sie pierwsze protesty, Rafferty dolaczyl do tego motlochu i zaczal opowiadac na lewo i prawo, ze chce zalozyc farme organiczna. Wtedy we wsi zaroilo sie od prawnikow. Steven skinal glowa. -Coz, dziekuje panom za pomoc. Bede w kontakcie. Steven postanowil przed wizyta u Rafferty'ego zajrzec na policje. W tym celu musial pojechac do Livingston. Przez pewien czas krazyl po betonowym labiryncie, az wreszcie znalazl komisariat policji, ktoremu podlegal obszar obejmujacy Blackbridge. Okazalo sie, ze dyzurny sierzant spodziewal sie przyjazdu pracownika Inspektoratu; wynikalo z tego, iz centrala dobrze sie spisala. Lacznikiem Stevena na czas sledztwa mial zostac nadinspektor Brewer. Byl to wysoki, krepy mezczyzna pod piecdziesiatke, o gestych, prostych siwych wlosach i bulwiastym nosie, ktory wlasnie wydmuchiwal, gdy do gabinetu wszedl Steven. -Cholerny katar sienny - poskarzyl sie policjant, zgniatajac zuzyte chusteczki i wrzucajac je do stojacego przy biurku wiklinowego kosza, wypelnionego w przeszlo trzech czwartych. - Co mozemy zrobic dla policji naukowej? Steven powiedzial mu, ze interesuje go sytuacja w Blackbridge, a szczegolnie spor dotyczacy genetycznie zmodyfikowanego rzepaku uprawianego na farmie Peat Ridge. -A, tak - powiedzial policjant. - Gdzie kucharek szesc, tam nie ma co jesc. Urzednicy i prawnicy nie moga sie zdecydowac, kto ma racje, a kto nie, wiec moi chlopcy znalezli sie miedzy mlotem a kowadlem i probuja sobie poradzic z rozwscieczonymi mieszkancami wsi, ktorzy wymyslaja niestworzone historie. -Rozumiem - powiedzial Steven. - Slyszalem, ze byla jakas proba podpalenia? Brewer skinal glowa i powiedzial: Na szczescie miejscowy weterynarz zobaczyl, co sie swieci i poinformowal nas w sama pore. Bylismy na miejscu, zanim ci idioci zdazyli wyrzadzic jakiekolwiek szkody. A benzyny mieli tyle, ze starczyloby dla dwoch wyscigowek na Le Mans. Miejscowi? Ci sami, z ktorymi zawsze mamy klopoty. Dalismy im wyraznie do zrozumienia, ze jesli cos takiego sie powtorzy, to kara ich nie minie. -I pomoglo? Raczej nie. Oni mysla, ze dzialaja w slusznej sprawie, a to wrozy powazne klopoty. Niech mi pan wierzy, nie ma nic gorszego niz taki koles, ktoremu daje sie dobry powod do zabawy w cholernego Robin Hooda. Zeby skonczyl sie caly ten cyrk, faceci w garniturach musza szybko podjac jakies stanowcze decyzje. Moj Boze, przeciez tylu ich tam jest. Slyszalem o tym - powiedzial Steven. - A co z Lane'em i Raffertym? Lane dziala wszystkim na nerwy, co nie zmienia jego sytuacji na lepsze, ale trzyma sie przepisow i zna swoje prawa. Rafferty ma opinie nieszkodliwego nieroba, ale miejscowi go lubia, bo jest jednym z nich i zawsze mozna sie z nim napic w knajpie, w ktorej zreszta do niedawna tracil wiekszosc czasu i pieniedzy. W ciagu ostatnich kilku tygodni nie pojawia sie tam juz tak czesto. Niedawno zostawila go zona, wiec moze farma organiczna to dla niego sposob na odbicie sie od dna i uratowanie malzenstwa? To stawia cala sprawe w zupelnie innym swietle, pomyslal Steven. Nie rozumiem, czemu ta sprawa ciagle jest nierozwiazana - powiedzial Brewer. - Jesli laboratorium rzadowe twierdzi, ze rzepak rosnacy na polach Lane'a nie jest tym, o ktorym mowi licencja, to nie ma sie nad czym zastanawiac. Uprawy powinny zostac zniszczone, a firma ukarana z cala surowoscia za to, ze narobila takiego zamieszania. No, ale wystarczylo, ze Lane i jego partner wynajeli kilku prawnikow i pokrzyczeli troche o "spisku", a faceci w garniturach od razu zaczeli robic pod siebie ze strachu i zrzucac odpowiedzialnosc jeden na drugiego. Dlatego wlasnie tu przyjechalem - powiedzial Steven. - Klopot z analiza tego rzepaku polega na tym, ze brakuje pewnych kluczowych dowodow, a naukowiec, ktory przeprowadzil badania, zniknal. Przez to wlasnie sytuacja z punktu widzenia przepisow prawa jest tak niejasna. A prawnicy lubuja sie w niejasnosciach - stwierdzil Brewer. Na dzwiek tego slowa przed oczami staja im nowe bmw i wakacje na Bahamach. No wlasnie - przyznal mu racje Steven. - Gdyby zostawic te sprawe samym prawnikom, ciagnelaby sie bez konca. To znaczy, ze musimy siedziec cicho? - spytal Brewer. Nie, ja tego tak nie zostawie - powiedzial Steven. - W te sprawe zamieszany jest ktos trzeci. Nie wiem jeszcze kto i nie jestem pewien dlaczego, ale zrobie wszystko, zeby sie tego dowiedziec. Nie bardzo rozumiem, jaka ktos trzeci moglby miec z tego korzysc - stwierdzil Brewer. Ja tez nie - wyznal Steven. - Myslalem, ze moze chodzic o szpiegostwo przemyslowe, ze ktorys z konkurentow Agrigene probuje narobic jej klopotow, ale po rozmowie z kierownikiem technicznym firmy nie jestem tego taki pewien. Za duze ryzyko, za maly zysk. Ale mimo to uwaza pan, ze ktos dziala na szkode firmy, zgadza sie? - spytal Brewer. Mysle, ze opinia publiczna jest napuszczana na Agrigene przez ludzi, ktorzy doskonale wiedza, co robia. A co z rzadowym raportem na temat rzepaku Lane'a? Podobno jest w nim czarno na bialym, ze to nie ta sama odmiana, na uprawe ktorej wydano zezwolenie? -Ciekaw jestem, kto to panu powiedzial? - spytal Steven. Brewer wzruszyl ramionami. Jakis facet z ministerstwa rozmawial z mieszkancami Blackbridge. Bylem na tym spotkaniu. Powiedzial, ze sa klopoty z ustaleniem, co wlasciwie uprawiane jest na farmie Peat Ridge i ze badania trwaja. Jeden z mieszkancow dopytywal sie, na czym polega problem, a urzednik odpowiedzial, ze roslina zawiera trzy obce geny zamiast dwoch. Krotko i zwiezle. To nieporozumienie - powiedzial Steven. - Podejrzewam, ze nikt nie chcial wysluchac przedstawicieli Agrigene? Raczej nie - powiedzial Brewer. - Trudno oczekiwac od szarego czlowieka, by rozumial czy chcial rozumiec zawile argumenty naukowe, ale skoro laboratorium rzadowe stwierdza, ze roslina zawiera trzy obce geny zamiast dwoch, to wszystko jest jasne. Gdyby nie to, ze urzednicy skacza sobie do gardel, ten rzepak zostalby juz dawno zniszczony, a my nie siedzielibysmy na beczce prochu. A jesli zgodnie z moimi przewidywaniami okaze sie, ze Agrigene nie zlamala zadnych przepisow? No to niech sobie wszystko wyjasni z rzadem, a nie miesza do tego mieszkancow wsi ani policji. Byloby milo, gdyby ktos wreszcie wydal nam jakies jasne instrukcje - ba, jakiekolwiek instrukcje. Steven wyszedl z komisariatu, uslyszawszy od Brewera zapewnienie, ze moze liczyc na wszelka pomoc. Wrocil do Blackbridge i pojechal na farme Crawhill. Stal na niej zwykly, prosty dom zbudowany z kamienia. Wygladal mniej wiecej jak domek narysowany przez pieciolatka. Steven glosno zapukal do drzwi. Otworzyl mu modnie ubrany mezczyzna w ciemnym garniturze, nieskazitelnie bialej koszuli i krawacie w paski. Tak? - powiedzial, obrzuciwszy Dunbara wzrokiem od stop do glow. Czy moglbym zamienic kilka slow z panem Raffertym? Pan Rafferty nie udziela wywiadow. Steven wyjal karte identyfikacyjna. Mezczyzna dokladnie ja obejrzal, popatrzyl w zamysleniu na niespodziewanego goscia i powiedzial: -Prosze chwile zaczekac. - Zniknal w srodku. Stevenowi znudzilo sie bezczynne czekanie, wiec poszedl rozejrzec sie po podworzu. Jakis mezczyzna naprawial kombajn zbozowy. Ladny mamy dzis dzien - powiedzial Dunbar. Moze byc - odparl nieznajomy. - A pan tu do kogo? Przyszedlem porozmawiac z panem Raffertym. Mezczyzna przyjrzal mu sie i powiedzial: Nastepny urzednik. Zgadlem? W pewnym sensie. Niedlugo kazdy z nas bedzie mial wlasnego. Jaka jest panska dzialka? Srodowisko - powiedzial Steven. Srodowisko? Najwyzszy czas, zebyscie zrobili cos z tymi szczurami. To przez nie moj chlopak lezy u swietego Jana z choroba Weila. Wszedzie ich pelno. Slyszalem o tym - powiedzial Steven. Rzeczywiscie, Macmillan mowil, ze ojciec jednego z chorych chlopcow pracuje na farmie Crawhill. Steven przezornie nie wspomnial, ze plywanie w stojacej wodzie, w ktorej moga byc szczury, nie jest najlepszym pomyslem. Moze poszlibyscie nad kanal i wytlukli te skurczybyki swoimi parasolami i teczkami! Steven usmiechnal sie. ~ To nieglupi pomysl, slyszalem wiele gorszych. Mezczyzna odwzajemnil usmiech, wyraznie zadowolony z odpowiedzi Stevena. Nie obrazil sie pan? Nie, skad. Na podworzu pojawil sie mezczyzna, ktory wczesniej otworzyl Stevenowi drzwi. Nie byl sam. Jego towarzysz prezentowal sie rownie wytwornie. - Znudzilo mi sie czekanie - wyjasnil Steven. Prosze wybaczyc. Pan Rafferty moze juz pana przyjac. Czy ma pan cos przeciwko naszej obecnosci podczas rozmowy? A kim panowie jestescie? - spytal Steven, wchodzac do domu. Nazywam sie Charles Childs, a to Martin Leadbetter. Jestesmy wspolnikami pana Rafferty'ego. Steven zaczekal, az Childs zaprowadzi go do kuchni i poprosi by usiadl, zanim spytal, czym on i Leadbetter wlasciwie sie zajmuja. Kapitalem wysokiego ryzyka. Kapitalem wysokiego ryzyka? - zdziwil sie Steven. Nie spodziewal sie, ze ktos z tej branzy moze zainteresowac sie rolnictwem. Biotechnologia, to co innego. Childs uznal jego zaskoczenie za zachete do niepotrzebnego wyjasnienia, czym jest kapital wysokiego ryzyka. Stale szukamy obiecujacych inwestycji, ktore moglibysmy polecic naszym klientom. Dlatego wlasnie tu jestesmy. My dysponujemy kapitalem, a pan RafFerty ma farme, ktora z naszego punktu widzenia idealnie nadaje sie na inwestycje. Popyt na organiczna zywnosc rosnie z kazdym dniem. Sadzac po cenach, jakie osiaga w supermarketach, trafiliscie panowie na zyle zlota - powiedzial Steven, probujac stworzyc cieplejsza atmosfere. Ludzie, zazwyczaj mniej uwazaja na to, co mowia, jesli czuja sie bezpieczni. Childs, wyraznie zadowolony z jego reakcji, usmiechnal sie. Moze kawy? - spytal. Z checia - odparl Steven. - Myslalem, ze pan Rafferty bedzie tu na mnie czekal. -Rozmawia przez telefon. Juz po niego ide - powiedzial Leadbetter. Childs wlasnie stawial na srodku stolu duzy ekspres, kiedy Leadbetter przyprowadzil Rafferty'ego. -Przepraszam za zwloke - powiedzial wlasciciel farmy. - Musialem zadzwonic do weterynarza w sprawie mojego psa. Znow sie rozchorowal. - Wyciagnal reke i powiedzial: - Tom Rafferty, co moge dla pana zrobic? Steven wiedzial z akt przygotowanych przez Inspektorat, ze Rafferty ma czterdziesci osiem lat. Dzieki rudej, bujnej czuprynie wygladal mlodziej. Mial na sobie dzinsy, kapcie i rozpieta pod szyja kraciasta koszule, spod ktorej poblyskiwal zloty lancuch. Ciesze sie, ze zgodzil sie pan ze mna spotkac, panie Rafferty. Nazywam sie Steven Dunbar, jestem z londynskiego Inspektoratu Naukowo-Me-dycznego. Chcialbym zadac panu kilka pytan. No to slucham - powiedzial Rafferty, nalewajac sobie kawy. Czy zawsze interesowal sie pan rolnictwem organicznym? Wlasciwie nie - odparl Rafferty, nieco niepewnie. Co zatem sklonilo pana do napisania wniosku o zgode na zalozenie farmy organicznej? Propozycja tych dzentelmenow. Stevenowi zaimponowala jego szczerosc. Pytanie tylko, czy byla autentyczna. Czy to znaczy, ze zamierza pan sprzedac farme badz przyjac wspolnikow? - spytal. Nie, nie, skad - ucial Rafferty. - Farme zatrzymam. Jest moja i taka pozostanie. Musze ja zachowac. Musi pan? - spytal Steven, zaskoczony ostra reakcja Rafferty'ego. Wyraznie trafil go w czuly punkt. Wlasciciel farmy spojrzal na Childsa i z powrotem na Stevena. -Trish, moja zona, zostawila mnie. Miala po temu powody. Jesli udowodnie jej, ze chce zaczac nowe zycie i zrobic z Crawhill sprawnie funkcjonujace przedsiebiorstwo, to moze do mnie wroci. Steven mial wrazenie, jakby Rafferty wyrecytowal to z pamieci jak wyuczona lekcje. Przeciez prowadzi pan firme wynajmujaca maszyny rolnicze - powiedzial. - Wydawalo mi sie, ze to dobrze prosperujacy interes? Nie tak dobrze. Maszyny starzeja sie. Trzeba je ciagle remontowac. Trish zawsze mowila, ze to zadna robota. Nigdy jej sie to nie podobalo. Rozumiem - powiedzial Steven. - To jaka wlasciwie umowe zawarl pan z tymi oto dzentelmenami? Oni daja pieniadze na obsianie pol i rozruch farmy. Kiedy zacznie przynosic dochody, odzyskaja swoj wklad z duza nawiazka. A co z wynajmem maszyn? Nie jestem pewien. Rozumiem. Podejmuje pan spore ryzyko, wie pan? Chce, by Trish wrocila - powiedzial Rafferty. Chryste, znam to uczucie, pomyslal Steven ze wspolczuciem. Rafferty przynajmniej mogl miec nadzieje, ze jego pragnienie sie spelni. -Nie sadze, by ryzyko bylo zbyt duze - zauwazyl Childs. - Produkty organiczne to pewny zysk. Steven skinal glowa, ale jednoczesnie pomyslal, ze te slowa dziwnie zabrzmialy w ustach czlowieka zajmujacego sie kapitalem wysokiego ryzyka. W koncu w tego rodzaju przedsiewzieciach chodzilo o to, by wspierac niekonwencjonalne projekty, liczac na duze korzysci. Banki chetnie sfinansowalyby inwestycje gwarantujaca pewny zysk i z pewnoscia nie zazadalyby w zamian tak grubych pieniedzy jak ci dwaj dzentelmeni. Zachowal jednak te mysli dla siebie. -Na jakim etapie sa przygotowania do rozpoczecia dzialalnosci panskiej farmy organicznej? - spytal Rafferty'ego. -Na razie wszystko stoi w miejscu. To przez genetycznie zmodyfikowany rzepak Lane'a. Nie wiedzial pan o nim, skladajac wniosek? Oczywiscie ze nie. Dran trzymal wszystko w tajemnicy przed cala wsia, no nie? Pan Lane twierdzi, ze znal pan jego plany. Gowno prawda. Wniosek zostal zlozony w dobrej wierze - powiedzial Childs. Skoro pan tak twierdzi... czy to pan, panie Rafferty, zlecil wykonanie analizy rzepaku rosnacego na farmie Peat Ridge? - spytal Steven. Ja? - zdziwil sie Rafferty. - Nie, to analiza z oficjalnego laboratorium rzadowego. No to skad sie wzial ten raport? -Nasi prawnicy, McGraw i Littlejohn, zdobyli jego kopie. -Jak? Nie mam zielonego pojecia. Pewnie ktos domyslil sie, co knuje Lane i ta cholerna firma, z ktora sie skumal, i wyslal kopie raportu do naszych prawnikow, zeby pomoc w prowadzeniu protestow. My tez tak uwazamy - powiedzial Childs. Czy panska firma jakos sie nazywa, panie Childs? - spytal Steven. Wlasciwie to nie jest firma sensu stricto - odparl wspolnik Rafferty'ego z usmiechem, ktory pewnie uwazal za rozbrajajacy - tylko po prostu grupa bogatych ludzi, ktorzy lubia wyzwania. Steven wpatrywal sie w Childsa uporczywie, az ten poczul sie zmuszony dodac: -Jednak gdyby mial pan do nas jakies pytania, prosze zadzwonic pod ktorys z tych numerow. - Wlozyl reke do wewnetrznej kieszeni marynarki i wyjal wizytowke. Steven obejrzal ja. Widniala na niej nazwa Pentangle Venture. Przed numerem telefonu i faksu podany byl kierunkowy do Londynu. -Dziekuje, panowie. Bardzo mi pomogliscie. 8 Steven postanowil przed odjazdem raz jeszcze porozmawiac z pracujacym u Rafferty'ego mechanikiem, ktory wlasnie szedl przez podworze, z puszka oleju napedowego w reku.Mam nadzieje, ze panski syn szybko wyzdrowieje - powiedzial Steven. Dzieki - odparl mechanik. - Nie zapomnij pan powiedziec tym z teczkami, zeby wzieli sie za tepienie szczurow. Wlasnie do nich ide - usmiechnal sie Steven. - Niewykluczone, ze powiem im o panskim pomysle. -Jakby musieli solidnie popracowac przez jeden dzien, to pewnie by ich wszystkich szlag trafil. W tej chwili rozmowe przerwal potepienczy skowyt. Co to bylo, do licha? - spytal Steven. A, to tylko Khan - powiedzial mezczyzna. - Pies Toma Rafferty'ego. Trzeba albo go uspic, albo dac mu role w jakims horrorze! Rafferty mowil, ze pies zachorowal - przypomnial sobie Steven. - Co mu jest? Gdyby byl czlowiekiem, juz dawno zostalby uznany za psychopate, a ostatnio jeszcze mu sie pogorszylo. Tom ma go od lat. Bog jeden wie, co w nim widzi. Wszyscy inni trzesa portkami przed tym potworem. Moze to jego glowna zaleta! Pan Rafferty wspominal, ze dzwonil do weterynarza - powiedzial Steven. Weterynarz tez sie boi Khana! Znow rozlegl sie skowyt. Dobrze, to ja spadam - powiedzial Steven. Zmienil zdanie i postanowil na razie nie isc do Blackbridge Arms. Czul, ze musi sie przespacerowac i przemyslec kilka spraw. Nie chcial walesac sie po posepnych ulicach Blackbridge, wiec skierowal sie sciezka flisacka na zachod, wzdluz poludniowej granicy farmy Peat Ridge. Przystanal na chwile, by popatrzec na zlociste kwiaty rzepaku. Pomyslal, ze wygladaj atak samo, jak ich "zwyczajna" odmiana. Nic dziwnego, w koncu nie wszystko widac golym okiem. Mimo to genetyczne modyfikacje kojarzyly sie wiekszosci ludzi z fizycznymi zmianami. Kiedy te rzeczywiscie nastepowaly, ludzie byli zadowoleni, bo przynajmniej wiedzieli, z czym maja do czynienia. Wieksze pomidory? W porzadku. Ogorki bez pestek? W porzadku. Ale rosliny zmienione genetycznie, ktore wygladaly normalnie, byly traktowane jak grozne wirusy, bakterie czy trucizny. Widzac, ze patrolujacy okolice straznik patrzy na niego podejrzliwie i kieruje sie w jego strone, Steven ruszyl dalej. Rozmawial juz z dwoma glownymi uczestnikami sporu. Ronald Lane byl odpychajacym, konfliktowym czlowiekiem, zdolnym do przebieglosci i oportunizmu, ale dumnym z tego, ze dziala zgodnie z regulami gry. Bylo wielu takich biznesmenow. Tymczasem Thomas Rafferty, choc nie tak dobrze wyksztalcony jak Lane, prawdopodobnie potrafilby byc rownie podstepny, gdyby trafila sie okazja. Sasiedzi nie mieli o nim dobrej opinii - uwazali go za pijaka i nieroba; tego ranka jednak Steven zobaczyl w nim czlowieka, ktory stracil zone i za wszelka cene pragnal ja odzyskac. W tym celu gotow byl sie zmienic, moze nawet zaczac nowe zycie dzieki swojej farmie organicznej. Moze naprawde mial dobre intencje? A z drugiej strony czy pieklo nie jest dobrymi checiami wybrukowane? Za plecami glownych antagonistow stali ludzie majacy niewiele cech wspolnych. Phillip Grimble, kierownik techniczny Agrigene, sprawial wrazenie przyzwoitego czlowieka, ktory nawet nie bral pod uwage mozliwosci, ze konkurenci jego firmy mogliby znizyc sie do oszustwa. Oczywiscie, mogl tylko udawac. Kazdy kanciarz dazy do tego, by budzic zaufanie swoich ofiar; Steven jednak uznal, ze Grimble byl z nim szczery. Bardziej podejrzani wydali mu sie Childs i Leadbetter. Biznesmeni zajmujacy sie kapitalem wysokiego ryzyka wchodzacy w rolnictwo organiczne? Wspierajacy czlowieka pokroju Toma Rafferty'ego? Nawet dla ludzi, ktorzy lubia wyzwania, ryzyko zwiazane ze wspolpraca z Raffertym nie bylo warte tych kilku pol z warzywami. Z drugiej strony, Pentangle na razie nie podjela zadnych konkretnych dzialan. Nie kupila udzialow w Crawhill; moze po prostu Rafferty sie na to nie zgodzil. Facet zareagowal bardzo ostro na pytanie, czy sprzedal farme badz jakakolwiek jej czesc. W tej chwili wklad Pentangle w cale przedsiewziecie byl niewielki, nie liczac oplat za prawnikow. Childs i Leadoetter stwierdzili jednak, ze to nie oni zlecili przeprowadzenie analizy rzepaku Agrigene. Troche dziwne. Wedlug Rafferty'ego raport zostal wyslany przez nieznana osobe lub osoby do firmy prawniczej McGraw and Littlejohn. Moze tak bylo rzeczywiscie, ale gdyby okazalo sie, ze Pentangle ma jakies powiazania z konkurencyjna wobec Agrigene firma biotechnologiczna, wszystko staloby sie jasne. To calkiem dobry pomysl z tym schowaniem sie za fasada kapitalu wysokiego ryzyka, pomyslal Steven. Pytanie tylko, o co tyle zachodu? To wlasnie bylo najwieksza zagadka. Zdaniem Phillipa Grimble'a - a Steven mu wierzyl - przerwanie jednego z wielu eksperymentow prowadzonych na terenie calego Zjednoczonego Krolestwa nie mogloby nikomu przyniesc wielkich korzysci. Steven postanowil poprosic Inspektorat o dokladne sprawdzenie Pentangle i zlozyc wizyte w biurze firmy McGraw and Littlejohn; a nuz okaze sie, ze prawnicy wiedza, kto zlecil analize rzepaku. Idac sciezka flisacka z powrotem w strone samochodu, zauwazyl straznika, ktory przedtem tak podejrzliwie mu sie przygladal. Prawdopodobnie czekal na jego powrot. Mijajac go, Steven zauwazyl, ze straznik nagle zaczal skakac w kolko i glosno klac. Ty sukinsynu! - wybuchnal mezczyzna i machnal noga, usilujac kopnac szczura, ktory wypadl spomiedzy lodyg rzepaku i przebiegl mu przez stope. Chybil o dobre pol metra; zwierze wdrapalo sie na brzeg kanalu i przemknawszy przez sciezke wskoczylo do wody. Wszedzie pelno tego cholerstwa - powiedzial straznik, odzyskujac panowanie nad soba. Najwyrazniej byl lekko zawstydzony swoimi dzikimi podrygami. -Maja tutaj doskonale warunki - stwierdzil Steven. - Duzo jedzenia ladny kanal, po ktorym nic nie plywa. -Oby do zniw, wtedy bede mogl sie zmyc - powiedzial mezczyzna. - Mam dosc, tylko siedze i patrze, jak trawa rosnie. Nie spodziewalem sie, ze tak wlasnie bede zarabiac na zycie. Steven ruszyl dalej, rozmyslajac o szczurze, ktorego przed chwila zobaczyl. Zwierze zachowywalo sie co najmniej dziwnie, nietypowo. W koncu szczur mial do wyboru wiele innych drog. Mogl przebiec przez sciezke w dowolnym miejscu, nie musial pchac sie straznikowi pod nogi. To ciekawy przypadek, ale nie pierwszy, pomyslal. Ten chlopak, lan Ferguson, zostal pogryziony bez wyraznego powodu, wedlug tego, co on i jego koledzy powiedzieli policji. Wszyscy uznali, ze chlopcy musieli wystraszyc zwierze, ale moze wcale tak nie bylo? Steven przypomnial sobie zaslyszana w pubie opowiesc o szczeniaku zaatakowanym przez szczury. I tym razem przyjeto, ze pies znalazl szczurza jame na brzegu kanalu i dostal zasluzona kare za straszenie Bogu ducha winnych stworzen, ale kto wie, jak bylo naprawde? Steven uznal, ze powinien porozmawiac o tym z lokalnym weterynarzem. Wiele sie mowilo o gwaltownym wzroscie populacji szczurow. Czy ktos zwrocil uwage na zmiany w ich zachowaniu? Steven pojechal do Blackbridge Arms. Byla juz prawie druga po poludniu, ale mial nadzieje, ze uda mu sie dostac cos do jedzenia. Zostawil woz na chodniku, okazalo sie bowiem, ze parking jest wypelniony do ostatniego miejsca. Pora lunchu juz sie skonczyla - powiedziala niosaca tace chuda dziewczyna o kraglych ramionach i dlugich, cienkich wlosach, na ktora natknal sie na korytarzu. A moze dostalbym chociaz kanapke? Lunch sie skonczyl, prosze pana - powtorzyla dziewczyna z usmiechem tak sztucznym, ze przypominal grymas zastygly na twarzy nieboszczyka. Ojej - westchnal Steven. - Moze wiec po prostu zamowie piwo i paczke chipsow. Prosze bardzo. Zagladajac do wnetrza baru, Steven poczul na ramieniu czyjas dlon. Odwracajac sie, zobaczyl Eve Ferguson. Przepraszam za Mone - powiedziala. - Strasznie sie dzisiaj nalatalysmy. Przez tych ludzi z ministerstwa mamy tu ruch jak w wesolym miasteczku, ale wlasciciel nie chce przyjac wiecej pracownikow, glownie dlatego, ze jest chciwym palantem. Zaden problem - powiedzial Steven. - Napije sie piwa. Idz do sali na tylach - szepnela Eve. - Przyniose ci kanapki. Moga byc z serem i szynka? -Jasne. Steven poszedl do wskazanej przez nia sali. Bylo to niskie pomieszczenie, w ktorym staly sofy i fotele niepasujace jedne do drugich. Pachnialo kurzem. Kilka osob siedzialo w kole i pilo kawe. Steven zajal stary fotel przy oknie, najwyrazniej niezauwazony przez pograzonych w rozmowie mezczyzn. Odwrocil sie plecami do nich. Czekajac na kanapki, przysluchiwal sie ciekawej dyskusji swoich sasiadow. Sadzac po ich garniturach i teczkach, byli to ludzie z ministerstwa; akcent wskazywal, iz sa Szkotami. Po kilku minutach Steven dowiedzial sie, ze pracuja dla szkockiej egzekutywy. Akurat w tym przypadku prawnicy wyrazali sie jasno - powiedzial jeden z nich. - Wydanie polecenia zniszczenia upraw bez potwierdzenia ich niezgodnosci z oryginalna sekwencja byloby szukaniem guza. No dobrze, ale jeszcze nikt jej nie widzial i, prawde mowiac, nie sadze, zebysmy mieli ja kiedykolwiek zobaczyc. Spojrzmy prawdzie w oczy, dzial wydawania licencji Ministerstwa Rolnictwa wcale nie zapodzial tego dokumentu, tylko po prostu go zgubil i tyle. Mozliwe, ze dopuszczamy do prowadzenia nielegalnego eksperymentu, wiazacego sie z wieloma zagrozeniami, tylko dlatego, ze brakuje nam jednego swistka papieru. Jesli to wyjdzie na jaw, prasa nas ukamienuje. Z drugiej strony - dodal ktos inny - jesli zniszczymy te rosliny, firma moze nas podac do sadu i wygrac. Moze by zrzucic odpowiedzialnosc na departament zdrowia? - padla sugestia. McKay nie chce o tym slyszec. To by byla kompromitacja szkockiego parlamentu. Nasi ludzie wyszliby na marionetki pozbawione realnej wladzy. Jestem pewien, ze McKay dostal polecenie dopilnowania, by ostateczna decyzja zostala uznana za suwerennie podjeta przez szkockie wladze, bez udzialu Westminsteru. Ale jesli to nie ta sama odmiana rzepaku, na ktorej uprawe wydano zezwolenie, to moze stanowic zagrozenie dla zdrowia... Zapomnij. McKay juz zdecydowal. Nie zgodzi sie na zaden podzial uprawnien. Minister zapowiedzial, ze poda sie do dymisji jesli sprawa nie zostanie szybko rozwiazana. Do sali weszla Eve Ferguson, przerywajac Stevenowi podsluchiwanie rozmowy urzednikow. Polozyla na stoliku tace z talerzem pelnym kanapek i butelka piwa. Nie sadzilem, ze bedziesz dzisiaj pracowac - szepnal Steven. Pomyslalam, ze lepiej miec jakies zajecie niz siedziec bezczynnie w domu - powiedziala Eve. - Mama i tata maja siebie. Jutro pogrzeb. Jak sie czuja? W odpowiedzi Eve wzruszyla ramionami. Jedzac kanapki, Steven wychwytywal urywki rozmowy urzednikow. Odwrocony do nich plecami, udawal, ze wyglada przez okno. Kiedy opuscili sale i rozeszli sie do pokojow bedacych biurami poszczegolnych komitetow, mniej wiecej wiedzial juz, co jest przyczyna impasu. Ludzie ze szkockiego Ministerstwa Wsi, pod przewodnictwem McKaya, uznali, ze sprawa konfliktu w Blackbridge lezy w ich kompetencjach. Z tego, co mowili, wynikalo, ze ich szef dostal polecenie od ministra, by przekonac o tym opinie publiczna. Wydawalo sie, ze jest to glownym celem przedstawicieli ministerstwa, czego dowodzila okazywana przez nich niechec do podjecia jakiejkolwiek stanowczej decyzji. Najwyrazniej obawiali sie, ze w razie porazki naraza sie na procesy sadowe i smiesznosc. Ludzie z Ministerstwa Rolnictwa uwazali, ze ta sprawa powinna przypasc im, poniewaz to oni wyrazili zgode na eksperyment Agrigene, jeszcze przed powolaniem szkockiego parlamentu. Zdawali sie uwazac urzednikow szkockich za piate kolo u wozu, choc sami nie palili sie do dzialania. Departament Zdrowia dazyl do przejecia kontroli nad sytuacja, ale inni nie chcieli na to pozwolic, poniewaz nie bylo dowodow, ze rzepak z farmy Peat Ridge rzeczywiscie stanowi zagrozenie dla zdrowia. Bez spelnienia tego wymogu i ustepstw ze strony Ministerstwa Wsi, przedstawiciele departamentu nie mieli nic do gadania. Zupelna paranoja. Ta wesola czereda mogla bez konca krecic sie w kolko. Steven postanowil pojechac do Edynburga i sprobowac wyciagnac z prawnikow Rafferty'ego jakiekolwiek informacje na temat raportu dotyczacego rzepaku Agrigene. W drodze do wyjscia zajrzal do kilku pomieszczen, szukajac Eve; znalazl ja dopiero w kuchni. Chcialem ci podziekowac - powiedzial. Prosze cie bardzo - odparla Eve. - Jak miewa sie nasze srodowisko? Jeszcze nie skonczylem badan. Zdaje sie, ze nie masz wiele wspolnego z pozostalymi urzednikami - powiedziala Eve. My, ludzie od srodowiska, jestesmy samotnikami - usmiechnal sie Ste-ven. Eve wyszla ze Stevenem na korytarz i wyjela plaszcz zza drzwi z napisem "Tylko dla personelu". Masz juz wolne? Skonczyla sie pora lunchu - odparla Eve. - Wroce na kolacje. Moze pokazalabys mi, gdzie mieszka weterynarz? Jasne, to niedaleko - powiedziala. - Po co ci weterynarz? Chce go tylko o cos zapytac. Eve zaprowadzila go pod dom Jamesa Binniego i pozegnala sie z nim. -Mam nadzieje, ze jutro nie bedzie ci zbyt ciezko - powiedzial Steven. -Dzieki - odparla Eve, ogladajac sie przez ramie. Steven zapukal do drzwi. Otworzyla mu zona Binniego. Spytal ja czy moglby zamienic kilka slow z weterynarzem. -Niestety, Jamesa nie ma w domu. Pojechal do Kirkliston obejrzec okulalego konia. Czy ma pan do meza jakas pilna sprawe? Steven zaprzeczyl. Chcial tylko porozmawiac z nim, kiedy bedzie mial wolna chwile. A o co chodzi? - spytala kobieta. Wszyscy mowia o wzroscie populacji szczurow. Chcialem dowiedziec sie, co o tym sadzi ekspert. -Kim pan jest? Steven przedstawil sie. -Szczury, co? Mysle, ze James chetnie z panem o nich porozmawia, doktorze Dunbar. Moze przy okazji uda sie panu naklonic go, zeby zabral z lodowki tego, ktorego tam przechowuje! Steven zrobil zdumiona mine i pani Binnie powiedziala mu o napasci szczurow na szczeniaka. Byla to ta sama historia, ktora uslyszal w pubie. A po co mu ten szczur w lodowce? - spytal. James mowil, ze chce, by obejrzeli go specjalisci z wydzialu weterynarii w Edynburgu, ale na razie jakos nie ma czasu tam pojechac. Stara spiewka - usmiechnela sie pani Binnie. Wie pani, po co mu to badanie? Nie powiedzial. Chyba zaniepokoilo go, ze w zeszlym tygodniu zdarzyl sie juz drugi przypadek ukaszenia przez szczura, a potem maly lan Fer-guson mial ten tragiczny wypadek... Mysle, ze James zaczal sie zastanawiac, co sie wlasciwie dzieje. Steven skinal glowa i spytal, kiedy moglby zastac jej meza. Pewnie wroci z Kirkliston po czwartej - powiedziala - ale zaraz potem bedzie musial pojechac na farme Crawhill, zeby zajac sie psem Toma Rafferty'ego. Dobrze, ze ja nie musze tego robic - stwierdzil Steven. Widzial pan tego psa? Bylem dzis rano na Crawhill - powiedzial Steven. - Slyszalem go. Pies Baskerville'ow to przy nim mieczak. Z Khanem zawsze bylo urwanie glowy. Doslownie i w przenosni, z tego, co slyszalem. Tak czy inaczej, James bedzie dzisiaj zajety. Moze wpadnie pan jutro rano? O dziesiatej maz idzie na pogrzeb malego Fergusona. Moze po pogrzebie? Zgoda - powiedzial Steven. Uprzedze go o panskiej wizycie. Steven wrocil do samochodu i pojechal do Edynburga, gdzie znajdowalo sie biuro firmy prawniczej McGraw and Littlejohn. Bez trudu odszukal wlasciwy budynek, ale z miejscem do parkowania w georgianskim centrum miasta bylo juz o wiele gorzej. W koncu znalazl jedno, niestety, oddalone o kilkaset metrow na polnoc. Wrzucil do parkomatu garsc monet na godzine parkowania i ruszyl pod gore w strone Abercromby Place. Za grubymi czarnymi drzwiami z mosieznymi klamkami i tabliczka z nazwa firmy znajdowaly sie nastepne, szklane, a za nimi byla sciana z odsuwana szyba. Steven wcisnal dzwonek. Otworzyla mu mloda dziewczyna. Pokazal jej karte identyfikacyjna i wyjasnil, ze chce porozmawiac z prawnikiem Thomasa Rafferty'ego z farmy Crawhill. -Chwileczke - powiedziala dziewczyna, wyraznie zaskoczona. Steven oczekiwal takiej wlasnie reakcji. Z ludzi, ktorzy z miejsca usluznie pytali "w czym moge pomoc" na ogol bylo niewiele pozytku. Uslyszal, jak dziewczyna wola jakas pania Logan. W okienku pojawila sie kobieta w srednim wieku o pomarszczonej niczym pergamin skorze i Steven ponowil prosbe, pokazujac swoja karte identyfikacyjna. Jest pan lekarzem... i jednoczesnie kims w rodzaju policjanta? - powiedziala pani Logan. Sam nie potrafilbym tego lepiej ujac - odparl Steven uprzejmie. Chwileczke. W sumie minelo siedem minut, zanim Steven pokonal wszystkie przeszkody i zostal wprowadzony do sanktuarium Hectora McGrawa, glownego udzialowca w firmie. -Musze przyznac, ze postawil mnie pan w troche niezrecznej sytuacji, panie doktorze. Jeszcze nigdy nie spotkalem nikogo z Inspektoratu Naukowo-Medycznego - powiedzial McGraw, wstajac na powitanie goscia. - Czym wlasciwie sie zajmujecie? Steven wyjasnil pokrotce zadania Inspektoratu i jego uprawnienia. No, to dobrze, ze cos takiego powstalo - powiedzial McGraw. - A co my mamy z tym wspolnego? Prowadzicie panowie dzialania skierowane przeciwko uprawie genetycznie zmodyfikowanego rzepaku na farmie Peat Ridge w Blackbridge - powiedzial Steven. - Weszliscie w posiadanie raportu sporzadzonego przez laboratorium ministerialne z Ayrshire. Chcialbym dowiedziec sie, na czyje zlecenie zostal przygotowany. Przeciez to byl raport ministerstwa - powiedzial McGraw. Sporzadzony na prywatne zlecenie. Nie wiedzialem. Jak pan go zdobyl? - spytal Steven. Po prostu pewnego dnia trafil na moje biurko. -I co pan wtedy zrobil? -Raport stwierdzal wyraznie, ze rzepak zawiera trzy obce elementy zamiast dwoch wymienionych w licencji, wiec zwrocilismy na to uwage wlasciwych wladz. Mimo ze McGraw okazal zaskoczenie jego wizyta, Steven odniosl wrazenie, ze prawnik mial gotowe odpowiedzi na wszystkie pytania, jakby spodziewal sie, ze ktos kiedys mu je zada. Czy zweryfikowal pan autentycznosc raportu? - spytal. No coz, nie - odparl McGraw, usmiechajac sie przepraszajaco. - Raport byl opublikowany na urzedowym papierze. Nie widzielismy potrzeby, by... Czyli ktos anonimowo przyslal panu swistek papieru wygladajacego na urzedowy, a pan nie zrobil nic, by sprawdzic, czy jest on autentyczny, czy nie. Czy to chce mi pan powiedziec? McGraw po raz pierwszy wygladal na zbitego z tropu. Jak juz mowilem, naglowek ministerstwa zdawal sie wskazywac, ze dokument jest prawdziwy. A mysli pan, ze trudno jest podrobic naglowek? - spytal Steven. Ale czemu ktokolwiek mialby chciec... Bo w ten eksperyment zainwestowano wiele tysiecy funtow - przerwal mu Steven, mowiac takim tonem, jakby to bylo oczywiste. Twierdzi pan, ze raport zostal sfalszowany? - spytal McGraw. Nie, byl prawdziwy - przyznal Steven, choc podejrzewal, ze McGraw dobrze o tym wie. I chwala Bogu - powiedzial prawnik ze zlosliwym usmiechem. Kto placi panskiej firmie za reprezentowanie pana Rafferty'ego? Mysle, ze to niestosowne pytanie. A mimo to uwazam, ze powinien pan na nie odpowiedziec. A jesli odmowie, powolujac sie na tajemnice adwokacka? To poprosze urzad skarbowy o wnikliwa kontrole firmy - odparl Steven. Przeciez nie znalezliby w naszych dokumentach zadnych uchybien! - zaprotestowal McGraw. -Wiem - odparl Steven. - Ale to nie wygladaloby najlepiej. - To oburzajace. Steven milczal. McGraw z nieskrywana zloscia wzial gleboki wdech i powtorzyl znane informacje. Pan Rafferty ma wsparcie funduszu wysokiego ryzyka o nazwie Pentangle. Jego przedstawiciele poprosili, by wysylac im nasze rachunki. Moglbym obejrzec korespondencje z nimi? McGraw wstal od biurka i otworzyl szafke. Wyjal z niej teczke i bez slowa podal Stevenowi, ktory przejrzal ja i znalazl list zawierajacy instrukcje dotyczace fakturowania. Nie bylo w nim nic ciekawego oprocz referencyjnego kodu Pentangle, ktory mial byc "przytaczany w calej korespondencji". Brzmial on SigV. Steven odczytal to jako Sigma 5. Oplacilo sie tu przyjsc. Jadac przez miasto do hotelu, Steven rozmyslal o nazwie Sigma 5. Choc przedstawiciele Pentangle, Childs i Leadbetter zaprzeczali, jakoby mieli cos wspolnego ze zleceniem analizy probek rzepaku Agrigene z Peat Ridge, fakt, ze na przygotowanych przez nich instrukcjach dotyczacych fakturowania widnial kod SigV, nie mogl byc zbiegiem okolicznosci. Moze Sigma 5 nie byla nazwa zadnej firmy, tylko kryptonimem projektu finansowanego przez Pentangle? To mialoby sens, pomyslal Steven. Ale po co wymyslac historyjke o raporcie dostarczonym prawnikom Rafferty'ego w anonimowej przesylce? Mozliwe, ze firma McGraw and Littlejohn nie chciala otwarcie wiazac sie z nie do konca legalnym przedsiewzieciem - wreczenie rzadowemu naukowcowi lapowki za sporzadzenie dezinformujacego raportu z pewnoscia nie bylo zgodne z prawem. Tak czy inaczej, jesli Rafferty i spolka uznali, ze musza klamac w tej sprawie, najwyrazniej mieli inne priorytety. Kiedy Steven jechal Mehdlle Drive, biegnaca miedzy parkami The Meadows i Brunsfield Links, zadzwonila jego komorka. Zatrzymal woz na poboczu. -Mowi Jamie Brown - powiedzial glos w sluchawce. -Kto? Jamie Brown ze "Scotsmana", poznalismy sie w niedziele w pubie w Blackbridge. Pamietasz? A tak, oczywiscie, przepraszam, ze cie nie poznalem. Obiecalem, ze skontaktuje sie z toba, kiedy sprawdze, czy farma Craw-hill zostala wystawiona na sprzedaz. Tak, przypominam sobie - powiedzial Steven. Bylo mu troche glupio, ze zdobyl juz te wiadomosc na wlasna reke. Wyglada na to, ze od trzydziestu lat nikt nie chcial jej opchnac. Nie mozna co prawda wykluczyc, ze Rafferty zawarl z kims poufna umowe, ale na pewno nie zwrocil sie z tym do zadnej z oficjalnych agencji. Szkoda - stwierdzil Steven. - Kolejna zgrabna teoria zepsuta przez maly paskudny fakt, jak to ktos kiedys powiedzial. Mam tez lepsza wiadomosc - powiedzial Brown. - Udalo mi sie ustalic, ze Rafferty ma silne powiazania z pewnymi biznesmenami. Widze, ze ciezko pracowales. Reprezentuja fundusz wysokiego ryzyka o nazwie Pentangle. -Brzmi jak nazwa zespolu folkowego - powiedzial Steven. Brown nie dal sie zbic z tropu. Jedno jest naprawde dziwne - ciagnal. - Taki fundusz nie istnieje. Nie zostal nigdzie zarejestrowany i zaden z naszych specow od finansow o nim nie slyszal. Nie doszukuj sie w tym od razu czegos podejrzanego - powiedzial Steven, pragnac zniechecic Browna do calej tej sprawy. - Ludzie z funduszy wysokiego ryzyka to na ogol niesmiali samotnicy. Nie lubia rozglosu, wiec mozliwe, ze nie chca zalozyc oficjalnej firmy. Pewnie zebralo sie kilku bogaczy i postanowili dla wygody nazwac swoja grupe Pentangle. Moze - przyznal Brown. - Ale jest jeszcze jedna dziwna sprawa. Steven Dunbar nie jest pracownikiem zadnego wydzialu ani agencji ochrony srodowiska w Zjednoczonym Krolestwie. On tez nie istnieje... Steven zamknal oczy i zaklal w duchu. Brown okazal sie lepszym sledczym, niz podejrzewal. Wlasciwie to nie mowilem, ze dla nich pracuje, tylko ze interesuja mnie kwestie zwiazane z ochrona srodowiska - zauwazyl. No to dla kogo wlasciwie pracujesz? Jestem agentem Inspektoratu Naukowo-Medycznego - wyznal Steven. - Kiedy ostatnio rozmawialismy, nie bylem oficjalnie zaangazowany w te sprawe. Mialem sie tylko rozejrzec. Ale teraz juz jestes? - Tak. To ciekawe. Moglibysmy sie spotkac? Jesli chodzi ci o wywiad, to nie. A jesli obiecam, ze to bedzie nieoficjalne spotkanie? Tylko pod takim warunkiem. No to powiedz, gdzie mam przyjsc. -Do mojego hotelu, Grange, na Whitehouse Terrace. Badz o osmej w barze. Steven rozlaczyl sie i wypuscil powietrze z ust. Nie spodziewal sie takich komplikacji. Probowal dostrzec jakies plusy tej sytuacji. Coz, dobrze, ze zdemaskowal go Brown, a nie ten drugi, McColl. Tak czy inaczej, trzeba zachowac ostroznosc; z drugiej strony, Brown, dzieki swoim znajomosciom, mogl sie do czegos przydac. Po powrocie do pokoju Dunbar skontaktowal sie z Inspektoratem i spytal o nowe wiadomosci. Podobnie jak Brown, centrala nie znalazla zadnych informacji o Pentangle i Sigmie 5, ale od urzedu skarbowego udalo jej sie wyciagnac szczegolowe dane dotyczace konta bankowego i pakietu emerytalnego Geralda Millara. Steven zazyczyl ich sobie, przejrzy je w wolnej chwili. Centrala zapowiedziala, ze przesle materialy w ciagu najblizszej polgodziny. W tym czasie Steven rozebral sie, wzial prysznic i wlozyl swieze ciuchy. Kiedy ponownie wlaczyl komputer, plik z zamowionymi informacjami juz na niego czekal. Dane okazaly sie bardzo interesujace. Gerald Millar uzyskal pelne uprawnienia emerytalne, co zdaniem Stevena w takiej sytuacji bylo niezwykle i stalo w sprzecznosci z tym, co powiedziala mu Roberta z laboratorium w Ayrshire. Pracownicy skladajacy wniosek o wczesniejsza emeryture nie mogli liczyc na tak przychylne traktowanie. Co innego, gdy odchodzili na prosbe ministerstwa, ktore w nagrode dopisywalo im kilka lat pracy, by emerytura byla wyzsza. Steven zauwazyl, ze suma wyplacana ryczaltem takze zostala zwiekszona. -No, niezle, Gerald - mruknal pod nosem. Oprocz pakietu emerytalnego odnotowano jeszcze wplate trzydziestu tysiecy funtow na konto Millara, zaksiegowanych jako zyski ze sprzedazy akcji dwu spolek. Nie ma w tym nic dziwnego, pomyslal Steven, ale natychmiast dala znac o sobie jego podejrzliwa natura. Owszem, pieniadze mogly pochodzic ze sprzedazy akcji, ale czy to naprawde byly akcje Millara? Wplaty mogl dokonac ktos trzeci, nadajac jej charakter legalnej transakcji. Steven poprosil Inspektorat o sprawdzenie tego watku. Bylo kilka minut po siodmej. Steven postanowil wykorzystac czas dzielacy go od spotkania z Brownem na zajecie sie kwestia odpowiedzialnosci za rozwiazanie sytuacji w Blackbridge. Wydawalo sie, ze to szkockie wladze mialy wylaczne prawo do podejmowania decyzji dotyczacych rolnictwa w Szkocji, ale z tego, co mowili urzednicy, wynikalo, ze nie jest to takie oczywiste. Wygladalo na to, ze Ministerstwo Rolnictwa wciaz odgrywalo wiodaca role w tych sprawach. Steven wszedl do Internetu i odszukal strony Szkockiej Egzekutywy i Ministerstwa Rolnictwa. Trudno bylo przedzierac sie przez gaszcz nieistotnych faktow, ale w koncu na ekranie pojawil sie dlugi dokument o nazwie GLOWNA UMOWA MIEDZY MINISTERSTWEM ROLNICTWA, ZYWNOSCI I RYBOLOWSTWA A SZKOCKA EGZEKUTYWA. Obie instytucje zobowiazywaly sie, ze beda wzajemnie respektowac swoje kompetencje, przekazywac sobie informacje, wspolpracowac i tak dalej. Steven odniosl wrazenie, ze praca czlowieka, ktory przygotowywal ten dokument, musiala przypominac wedrowke przez pole minowe. Czul sie, jakby miedzy wierszami czytal modlitwe: Panie, spraw, abym nie deptal ludziom po nogach, zwlaszcza tych polaczonych z tyl- kami, ktore jutro byc moze bede musial calowac. Wreszcie znalazl wiele mowiacy ustep: Niniejsza umowa nie jest prawnie wiazaca i nie tworzy dla stron zadnych praw ani obowiazkow. Zawarte w niej zobowiazania maja charakter wylacznie honorowy. Innymi slowy, nie jest warta papieru, na ktorym ja spisano - mruknal Steven, wychodzac z sieci. Teraz juz rozumial, na czym polega problem. Myslalem, ze zamieszkasz w Blackbridge Arms - powiedzial Jamie Brown, kiedy punktualnie o osmej wszedl do baru. Nie lubie sypiac nad knajpami - odparl Steven. Brown zdjal kurtke i polozyl ja na oparciu krzesla. Cos ci zamowic? Na razie mam co pic - odparl Steven, saczac dzin z tonikiem. Brown zamowil whisky. -Czyli jestes z Inspektoratu Naukowo-Medycznego - powiedzial. - Mowia, ze odwazny z ciebie gosc. Steven uniosl brwi. -To ty kilka lat temu ujawniles ten przekret z przeszczepami w szpitalu Medic Ecosse w Glasgow, zgadza sie? Steven skinal glowa. Przypomnial sobie, ze w owym czasie prasa pisala o tej sprawie i, choc staral sie do tego nie dopuscic, w niektorych artykulach pojawilo sie jego nazwisko. Brown musial znalezc informacje w starych numerach gazety. Rozmawiamy nieoficjalnie, prawda? Masz moje slowo - odparl Brown. - Nie recze jednak za moich kolegow po fachu. Kto wie, co zrobia, kiedy skojarza pewne fakty? Mysle, ze temat "Bohater ze szpitala w Glasgow rozwiazuje zagadke genetycznie zmodyfikowanych roslin" moze sie okazac zbyt silna pokusa dla pewnego rudzielca o mentalnosci rottweilera. O ile mnie pamiec nie myli, ozeniles sie z pielegniarka z tamtego szpitala, zgadza sie? Steven poslal mu posepne spojrzenie. Przepraszam, nie chcialem cie urazic - powiedzial Brown, zaskoczony jego reakcja. Lisa umarla dziewiec miesiecy temu na raka. Chryste, tak mi przykro. Nie wiedzialem - kajal sie Brown. Po chwili dodal: - Nie zrozum mnie zle, ale temat "Bohater ze zlamanym sercem" moze okazac sie jeszcze bardziej kuszacy. Steven powiedzial: Dzieki za ostrzezenie, ale w zadnej z gazet nie pojawilo sie moje zdjecie. Nie sadze, by ktokolwiek powiazal mnie z tamta sprawa, choc - przyznal - tobie sie to udalo. - W tej chwili bardziej obawial sie tego, ze dziennikarz chce wkupic sie w jego laski, by zapewnic sobie stale zrodlo informacji. Steven w gruncie rzeczy nie mial nic przeciwko wspolpracy z kims takim jak Brown i nie wyznawal zasady, ze prasy trzeba unikac jak ognia. Zdawal sobie sprawe, ze dziennikarstwo sledcze moze w ogromnym stopniu przyczynic sie do zmian na lepsze, ale nie zamierzal otworzyc sie przed kims, kogo wlasciwie nie znal. Nie mial powodu, by nie ufac Brownowi - prawde mowiac, nawet go polubil - ale postanowil na razie nie wykladac wszystkich kart na stol. Jedna wystarczy. Czemu Inspektorat Naukowo-Medyczny interesuje sie ta sprawa? - spytal Brown. Mniej wiecej z tych samych powodow, o ktorych wspominalem na poczatku. Mysle, ze Agrigene niezasluzenie dostaje w kosc. Rzepak juz dawno zostalby zniszczony, gdyby nie determinacja zarzadu firmy, dazacego do wyjasnienia sprawy w sadzie, no i bezradnosc urzednikow, biegajacych w kolko jak bezglowe kurczaki. Oj tak, to jeden wielki cyrk - usmiechnal sie Brown. - Poslowie parlamentu szkockiego nazywaja to "zabkowaniem". No, ale za to udalo im sie dojsc do porozumienia w sprawie diet i wakacji, na ktore wlasnie wyjechali. Slyszalem, ze maja trwac trzynascie tygodni. Coz, od czegos trzeba zaczac. Nadal sadzisz, ze Agrigene padla ofiara nagonki? Jestem tego pewien, ale nie wiem, kto ja zorganizowal ani dlaczego. Nie podejrzewasz juz o to konkurencji? Nie, takie dzialania nie mialyby sensu. Za maly zysk, za duze ryzyko. Domyslam sie, ze jako sledczy Inspektoratu Naukowo-Medycznego wiedziales o tym, ze farma Crawhill nie zostala wystawiona na sprzedaz, zanim ci o tym powiedzialem? I o Pentangle pewnie tez? Kiedy rozmawialismy w pubie, jeszcze nie - zapewnil go Steven - ale sprawdzilem to po tym, jak postanowilem zajac sie ta sprawa. A co z Pentangle? Nie sadzisz, ze to dosc podejrzana firma? Jak mowilem, ludzie z funduszy wysokiego ryzyka nie lubia dzialac w swietle reflektorow. To plochliwe stworzenia. A nie chciwi dranie szukajacy okazji do szybkiego zarobku? To swoja droga. Cos mi mowi, ze chodzi tu o cos wiecej - powiedzial Brown. - Nikt nie zarobi duzych pieniedzy na sprzedazy ekologicznej salaty. Wydaje mi sie, ze mala organiczna farma to dla funduszu wysokiego ryzyka zaden interes. I jest cos jeszcze, co mnie niepokoi. Co takiego? - spytal Steven, jednoczesnie podziwiajac i obawiajac sie przenikliwosci Browna. Widziales tych dwoch na farmie? Cos mi sie w nich nie podoba. Nie wygladaja na biznesmenow. Myslisz, ze powinni nosic smokingi i trzymac w zebach grube cygara? Po prostu cos mi sie w nich nie podoba - powtorzyl Brown. - Sa dla Rafferty'ego kims wiecej niz tylko doradcami, nie mam co do tego watpliwosci. Ani na chwile sie z nim nie rozstaja, mozna by pomyslec, ze facet jest ich wiezniem. Nie da sie z nim porozmawiac na osobnosci, nie zaglada do pubu, a przeciez, wedlug miejscowych, jeszcze nie tak dawno byl glownym kandydatem do tytulu moczymordy tysiaclecia. Moze zaczal nowe zycie - stwierdzil Steven. - Powiedzial mi, ze przestal pic, bo chce, by wrocila do niego zona. Farma organiczna ma mu pomoc wyjsc z dolka. Brown milczal. Ale zastanawiam sie, jakie ma szanse - powiedzial Steven, myslac na glos. Na prowadzenie farmy organicznej? Nie, na odzyskanie zony. Zalezy, jak czesto zostawiala go do tej pory - powiedzial Brown. - Jesli to pierwszy raz, to pewnie wroci. Jesli drugi, byc moze. Jesli trzeci, nie. To tak jak z topieniem sie. Obydwaj zakladamy, ze rzucila go, bo za duzo pil - powiedzial Steven - ale moze chodzilo o cos zupelnie innego. O co na przyklad? Nie wiem, ale nie znam ani jego, ani jej, a nie mam w zwyczaju wyciagac wnioskow z niepewnych przeslanek. No to co bedzie z nami? Z nami? No coz, pomyslalem, ze moglibysmy polaczyc nasze sily i oszczedzic sobie niepotrzebnej bieganiny. Mozemy sprobowac - powiedzial Steven po dluzszym namysle - ale zadnych naglych posuniec. Zgoda. Bedziesz jutro na pogrzebie malego Fergusona? Nie, nic tam po mnie. Bylbym intruzem. A ty? Kazano mi napisac o tym pare slow dla gazety, wiec bede musial, ale nie mam do tego serca. Tez czuje sie jak intruz. Twoj kolega z "Clariona" zdawal sie wrecz cieszyc na ten pogrzeb - powiedzial Steven. McColl? Niestety, los nie obdarzyl go zbyt duza wrazliwoscia. Pewnie uznal, ze pogrzeb to mile urozmaicenie po goraczkowych poszukiwaniach "przytulnych gniazdek milosci" znanych i lubianych osob, tak namietnie tropionych przez jego gazete. Miekka pornografia sprzedawana jako walka w obronie wartosci jest specjalnoscia "Clariona". Pewnie to wiecej mowi o naszym spoleczenstwie niz o tej gazecie - zauwazyl Steven. Przykre, ale prawdziwe - przyznal Brown. - Coz, chyba zrobie to, co podpowiada mi instynkt i sprobuje dowiedziec sie czegos o naszych dwoch przyjaciolach-biznesmenach. A ty? Postaram sie cos wyciagnac z zony Toma Rafferty'ego. Wiesz, gdzie jej szukac? Jeszcze nie, ale na szczescie wiem, jak zdobyc te informacje - odparl Steven, myslac o Eve Ferguson, ktora mowila o zonie Rafferty'ego tak, jakby dobrze ja znala. Brown dopil drinka i wyszedl. Steven zjadl kolacje i wrocil do swojego pokoju, by przemyslec wydarzenia tego dnia. Ledwie usiadl, zadzwonil telefon. W sluchawce rozlegl sie glos dyzurnego z Inspektoratu, ktory powiedzial: sprawdz e-mail, po czym polaczenie zostalo przerwane. Steven spojrzal na sluchawke. -Co do licha? - mruknal. Cos takiego nigdy mu sie jeszcze nie zdarzylo. Szybko sciagnal zakodowana wiadomosc od Inspektoratu i odszyfrowal ja. Byla krotka i zwiezla: Przyjdz o dziesiatej wieczorem do hotelu lotniskowego w Edynburgu. Spytaj w recepcji o Harveya Grimesa. Steven spojrzal na zegarek. Zostalo niewiele czasu. Na szczescie ruch na ulicach byl mniejszy, niz mozna sie bylo spodziewac. Trzy minuty przed dziesiata Steven wjechal na hotelowy parking. Kiedy spytal w recepcji o Harveya Grimesa, zostal skierowany do pokoju na drugim pietrze. -Pan Grimes czeka na pana - powiedzial recepcjonista. Steven zapukal i odruchowo rozejrzal sie, by sprawdzic, czy korytarz jest pusty. Nie wiedzial, po co tu wlasciwie przyszedl. Zupelnie jakby trafil w sam srodek melodramatu i postepowal zgodnie z jego regulami. Mial wrazenie, ze uslyszal glos zapraszajacy go do srodka, ale moglo to byc tylko zludzenie. Mimo to otworzyl drzwi. Zobaczyl pusty pokoj. Halo, jest tu kto? Panie Grimes? Tak naprawde to ja - powiedzial John Macmillan, wychodzac z lazienki ze szczoteczka do zebow w dloni. - Usiadz. Zaraz do ciebie dolacze. Zrob sobie drinka. Steven nalal do szklanki dzinu i usiadl. Po co cala ta szopka z Harveyem Grimesem? Nigdy jeszcze nie widzial, by Macmillan bawil sie w jakies glupie gierki. Byl jednym z najbardziej rozsadnych i praktycznych ludzi, jakich znal. Macmillan wszedl do pokoju i usiadl naprzeciwko Stevena. Wierz mi, mnie tez denerwuje cala ta maskarada - powiedzial, jakby czytal mu w myslach - ale w tej chwili powinienem byc na spotkaniu w Amsterdamie i chce, zeby oni nadal sadzili, ze tam jestem. Jacy oni? - spytal Steven. Ludzie, ktorzy nie chca cie widziec w Blackbridge. Chyba czegos nie rozumiem. Powiedzialem ci na samym poczatku, ze probowano wyperswadowac mi zainteresowanie ta sprawa. Owszem, odbylo sie to w kulturalny, dyplomatyczny sposob, ale wyraznie dawano mi do zrozumienia, zebym czytal miedzy wierszami. Postanowilem to zignorowac i pozwolic podjac decyzje agentowi dzialajacemu w terenie, czyli tobie. Odkad zglosiles kod czerwony, bez przerwy naplywaja kolejne ostrzezenia, jedno za drugim. Nikt juz nie owija w bawelne. Kto za tym stoi? To mnie najbardziej niepokoi - powiedzial Macmillan. - Nie potrafie znalezc zrodla. To wskazuje, ze niezadowolenie zapanowalo na dosc wysokim szczeblu. Przeciez wlasciwie niczego jeszcze nie zrobilem - zauwazyl Steven. - Chyba nie mialem dosc czasu, zeby zdenerwowac tych z gory. Poprosiles o sprawdzenie czegos, co nazywa sie Sigma 5 - powiedzial Macmillan. - Wtedy wszystko sie zaczelo. Wystarczylo, ze moi ludzie zaczeli zadawac pytania, a rozpetala sie awantura. -No coz, dobrze wiedziec, ze jestem na dobrym tropie, nawet jesli nie mam pojecia, dokad prowadzi... a moze dostal pan polecenie przerwania sledztwa? Macmillan potrzasnal glowa. -Nie, zeby je wydac, nasi wysoko postawieni przyjaciele musieliby sie ujawnic. Pacholkowie przekazujacy zawoalowane grozby nie maja prawa mi rozkazywac, wiec wyrzucam ich za drzwi i tkwimy w impasie. -Co to dla mnie znaczy? -Nie jestem pewien, ale zaczynam miec zle przeczucia. Dlatego wlasnie tu przyjechalem. A co oni moga mi zrobic? - spytal Steven sceptycznym tonem. Tego wlasnie dotycza moje zle przeczucia. Pan chyba zartuje - powiedzial Steven. Szczerze mowiac, obawiam sie, ze moze ci grozic niebezpieczenstwo. Wmieszalismy sie w sytuacje, ktora, jest juz opanowana", jak slysze dzien w dzien. Gdyby rzeczywiscie wszystko bylo pod kontrola - powiedzial Steven w zamysleniu - to ci wszyscy urzednicy nie biegaliby w kolko jak banda kretynow. -Az tak zle? - Nawet gorzej. Tak czy inaczej, mysle, ze powinienes zastanowic sie nad wycofaniem z tej sprawy. Gdybym to zrobil, stracilibysmy wiarygodnosc - zaprotestowal Steven. - Kiedy zaczynalem prace w firmie, mowil pan, ze Inspektorat Naukowo-Medyczny nie ma zobowiazan wobec nikogo. Chcialbym, zeby tak zostalo. Szczerze mowiac, mialem nadzieje, ze tak wlasnie powiesz - stwierdzil Macmillan. - Ale nie moglem cie o to prosic. Nie mam prawa. Ty jestes agentem w terenie. Czyli wszystko ustalone, zostaje. Tylko badz cholernie ostrozny. A pan wybiera sie do Amsterdamu? Tak, w ogole mnie tu nie bylo. Steven wrocil do samochodu, podekscytowany i zaniepokojony zarazem. Wielokrotnie doswiadczal tego uczucia podczas sluzby w silach specjalnych, zazwyczaj przed wyruszeniem na misje. Jesli Macmillan byl poddawany powaznym naciskom, oznaczalo to, ze gra toczy sie o bardzo wysoka stawke. Fakt, ze za tym wszystkim stal ktos z rzadu - bedacego, bylo nie bylo, pracodawca Stevena - czynil te sprawe jeszcze bardziej ekscytujaca? Intrygujaca? Nie, przerazajaca. Tego wlasnie slowa szukal. 10 Wielebny Robert Lindsay McNish uwazal sie za nieudacznika. Co gorsza, byl tez oszustem i szarlatanem. Stracil wiare w wieku czterdziestu kilku lat, kiedy jego zona uciekla ze sprzedawca samochodow, na pozegnanie nazywajac McNisha najwiekszym nudziarzem na swiecie. Nigdy sie z tym nie pogodzil. Zamiast przyznac sie do narastajacego w nim z kazdym dniem cynizmu wobec bliznich - zwlaszcza tych plci zenskiej - dalej pelnil posluge kaplanska, kierujac sie wylacznie troska o zapewnienie sobie srodkow do zycia. Nie umial robic nic innego, a koloratka stwarzala odpowiedni dystans miedzy nim a reszta ludzkosci.Przez ostatnie siedem lat sprzedawal obietnice zywota wiecznego szybko kurczacej sie grupce emerytow, parafian z kosciola w Blackbridge, choc sam nie wierzyl w ani jedno wypowiadane przez siebie slowo. Nie bylo mu z tym dobrze, ale coz, zmuszaly go okolicznosci. Powoli, ale nieublaganie staczal sie. Pewnego dnia, w nieodleglej przyszlosci, znajdzie sie na dnie; wtedy zgasna swiatla i koniec. Dziekujemy i dobrej nocy, Robercie McNish. Juz dawno minely czasy, kiedy Blackbridge moglo sobie pozwolic na utrzymanie wlasnej parafii. Kosciol wciaz stal, ale schodzili sie do niego wierni z czterech sasiednich wsi, majacych wlasne swiatynie. Dlatego tez niedzielna msze odprawiano po kolei w kazdej z nich. Ostatnia w Blackbridge odbyla sie przed trzema tygodniami, wiec McNish wynajal miejscowa sprzataczke, by przyszla pare dni wczesniej niz zwykle i przygotowala kosciol do pogrzebu malego Fergusona. Na szczescie, nie wiazalo sie to z dodatkowymi wydatkami, bo i tak w niedziele przypadala kolej na msze w Blackbridge. W ciagu pietnastu lat poslugi McNisha kosciol parafialny w Blackbridge ani razu nie zapelnil sie do ostatniego miejsca; ale dzis na pewno bedzie pelen. Na pogrzeb malego Fergusona mialo przyjsc liczne grono jego kolegow i kolezanek ze szkoly w Livingston. Trwaly co prawda wakacje, ale smierc chlopca i jej okolicznosci zostaly dokladnie opisane w miejscowej prasie, radiu i telewizji, co czynilo ja waznym wydarzeniem, majacym wiecej wspolnego z show-biznesem niz z rzeczywista tragedia. Ludzie chcieli powiedziec, ze znali lana Fergusona, tego chlopca, o ktorym byla mowa w wiadomosciach. Lepsza namiastka slawy niz zupelna anonimowosc. McNish pomyslal z mieszanymi uczuciami o morzu glow, ktore zobaczy zza pulpitu. Ogarnal go niepokoj, choc zdawal sobie sprawe, ze po tylu latach poslugi nie powinien miec tremy w takiej sytuacji. W koncu musial tylko przekonac wszystkich, ze zycie tego chlopca bylo cos warte i ze Wszechmocny mial cholernie dobry powod, by pozwolic szczurowi odgryzc dzieciakowi pol stopy i jeszcze zarazic go smiertelna choroba. Na te mysl wielebny pospiesznie podszedl do kredensu w jadalni, wyjal stamtad oprozniona do polowy butelke wodki - po wodce nie smierdzial oddech - i pociagnal duzy lyk. Otarl usta wierzchem dloni i zatrzymal ja przy nich na chwile, nieswiadomie szukajac ukojenia w dotyku warg, chocby swoich wlasnych. Wyjrzal przez okno plebanii na kosciol stojacy po drugiej stronie ulicy. Byl to brudny, brzydki budynek z cegly, wymagajacy pomocy kompetentnego budowniczego, pomocy, na ktora nie mial co liczyc, przynajmniej dopoki nie zmieni wlasciciela i nie zostanie przerobiony na sklad dywanow, dyskoteke czy cokolwiek innego, czym ostatnimi czasy stawaly sie koscioly takie jak ten. McNish jeszcze raz pociagnal z butelki i odstawil ja do kredensu. No, sniadanie mial juz z glowy. Poczlapal do lazienki, stawiajac bose stopy w pozycji "za dziesiec druga" i odkrecil kurek, po czym wlozyl reke pod strumien, czekajac, az ucichnie bulgot w rurach i woda rozgrzeje sie. Umyl sie, ogolil i sprobowal jakos ulozyc siwe wlosy, ale jak zwykle oparly sie jego wysilkom i sterczaly na wszystkie strony. Ubral sie w szaty liturgiczne; czujac ucisk w pasie pomyslal, ze nie przestanie tyc, dopoki nie skonczy z jedzeniem w fast foodach. Na koniec zalozyl okulary, pochylil sie, by zawiazac buty - duze, solidne martensy, ktore moze i nie pasowaly do reszty stroju, ale na szczescie zaslanial je ornat - i przepona podeszla mu do gardla, wywolujac silna zgage. Czym predzej wrocil do lazienki po tabletki na niestrawnosc. Czujac w ustach smak miety zmieszanej ze zwrocona wodka, McNish wyszedl z plebanii i skierowal sie do kosciola. Tam spojrzal na zegarek. Zostala mu jeszcze godzina. Skinieniem glowy powital sprzataczke, ktora polerowala krawedzie pulpitu, po czym poszedl do zakrystii, by usiasc i przejrzec notatki. Sporzadzil je po dosc krepujacej wizycie u Fergusonow, ktorej celem bylo zlozenie im kondolencji i zaplanowanie pogrzebu. W ogole nie znal tej rodziny i mial klopoty z nawiazaniem rozmowy, choc okazalo sie, ze przed trzynastoma laty osobiscie ochrzcil lana. Wychodzilo na to, ze od tamtej pory zaden z Fergusonow ani razu nie zjawil sie w kosciele, a dzisiaj beda oczekiwali od niego, ze powie cos madrego o ich synu, jakby dzien w dzien spotykal sie z nim na plebanii. Z notatek niewiele wynikalo. Chlopak mial trzynascie lat, nie wyroznial sie w nauce ani w sporcie; krotko mowiac, wlasciwie w niczym nie byl dobry, ale za to lubil zartowac - to moglo sie przydac. Nie mial zainteresowan, ale sluchal muzyki pop. Jego ulubionym zespolem byl... Cholerny swiat, gdzie ta kartka? McNish szukal jej goraczkowo, gdy do zakrystii weszla organistka. Byla to panna Pamela Sutton, emerytowana nauczycielka muzyki z sasiedniej wsi. -Wielebny cos zgubil? - spytala wesolo. Panna Sutton zawsze byla w doskonalym humorze, co strasznie dzialalo McNishowi na nerwy. Zjadliwa odpowiedz juz cisnela mu sie na usta, ale ugryzl sie w jezyk: Tak, panno Sutton, zgubilem nazwe zespolu popowego - odparl sucho. Nie wiedzialam, ze wielebny lubi taka muzyke. McNish wciagnal powietrze do ust przez zacisniete zeby. Wiedzial, ze ona to powie. Mial ochote zlapac ja za ramiona i trzasc dotad, az rozowe okulary spadna jej z oczu i zobaczy, jak naprawde wyglada to cholerne zycie. Chodzi o nazwe ulubionego zespolu malego Fergusona, panno Sutton. O, tu jest. - McNish wyjal swistek spomiedzy kartek modlitewnika i mruzac oczy, obejrzal go z kilku stron, po czym spytal: - Czy widzi pani, co tu jest napisane? T... Travel, chyba. Czy istnieje zespol o nazwie Travel? -Nie mam pojecia, prosze ksiedza. Jak to mowia, ta muzyka mnie nie bierze. Przyszedl koscielny, a zaraz po nim zjawili sie czlonkowie rady parafialnej, ktorzy tego dnia mieli pelnic funkcje odzwiernych. McNish wytlumaczyl im, gdzie kto ma siedziec i dorzucil do lezacego na stole przy drzwiach stosu ksiazek z hymnami te, ktore zabral stamtad przed kilkoma tygodniami, bo byly zbyt sfatygowane. -Nie ma wyjscia, panno Sutton - powiedzial, widzac, jak organistka krzywi sie na ich widok. Zaczeli sie zjezdzac zalobnicy, najpierw pojedynczo, a z czasem w coraz wiekszych grupach, az zapelnil sie caly parter i trzeba bylo otworzyc galerie. McNish obserwowal te wesola gromadke. Tylko nieliczni uznali za stosowne wlozyc tradycyjne ciemne ubranie i czarny krawat. Wielu wygladalo tak, jakby przyszli do supermarketu. Jedna z kobiet nawet miala na sobie pomaranczowy dres. McNish byl swiadom tego, ze w takim tloku znaczaco zmieni sie akustyka kosciola. Nie rozlegnie sie echo, ktore na ogol przydawalo jego glosowi uroczystego brzmienia. Bedzie musial mowic glosno, zeby ktokolwiek go uslyszal. Przyjechal karawan i czterej mezczyzni powoli wniesli trumne do kosciola. Za nimi szli rodzice i siostry chlopca, tulacy sie do siebie w poszukiwaniu ukojenia. McNish zaczekal, az usiada w pierwszej lawie i niesmialo skinal im glowa, zanim podniosl oczy na reszte zgromadzonych. Dopiero teraz zauwazyl, ze wszyscy wpatruja sie w niego i poczul lek. O czym oni mysla? Nie wygladali na przychylnie nastawionych. McNish mial przed soba morze pozbawionych wyrazu twarzy. -Zebralismy sie tu dzisiaj, by podziekowac za zycie lana Fergusona - powiedzial. - Na poczatek odspiewajmy Psalm Dwudziesty Trzeci, "Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego". McNish poczul ulge, kiedy w kosciele rozbrzmialy organy, a odglosy szurajacych butow i chrzakniecia odwrocily od niego uwage. Bylo mu coraz trudniej patrzec na ludzi zgromadzonych w kosciele, dopadl go atak paniki. Zaczal podejrzewac, ze wszyscy wiedza, iz jest oszustem. Usilujac opanowac nerwy, utkwil wzrok w zabitym sklejka oknie po drugiej stronie kosciola, ktore jakis lobuz wybil butelka po piwie. Muzyka ucichla, wszyscy usiedli i wielebny kontynuowal swoja przemowe. -Dzis jestesmy calym sercem z rodzina lana, ktora doznala ogromnej straty. To najzupelniej naturalne, ze drecza ich dziesiatki pytan, musza bowiem nauczyc sie zyc bez ukochanego syna. Zawsze bedzie im brakowalo jego smiechu i zartow. Pragne ich zapewnic, ze choc poszukiwane przez nich odpowiedzi nie sana pierwszy rzut oka oczywiste, nie oznacza to, iz nie istnieja. Niewykluczone, ze na razie nie potrafimy ich pojac. Bynajmniej nie sa one przez to mniej wazne. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko polozyc ufnosc w Panu i Jego wyrokach. McNish zawiesil glos, wydalo mu sie bowiem, ze ktos mruknal pod nosem "ale pieprzy", po czym rozlegly sie stlumione sykniecia. Przelknal sline i wmowil sobie, ze to tylko zludzenie. Mowil dalej. - lan, jak wielu jego rowiesnikow, uwielbial muzyke pop i byl fanem zespolu Travel. - Slyszac niespokojne szepty, podniosl glowe znad notatek i zobaczyl, ze czlonkowie rodziny chlopca spogladaja na siebie w zdumieniu. Cos bylo nie w porzadku i McNish musial znowu przerwac mowe, zagubiony i zawstydzony, bo nie wiedzial, o co chodzi. Uslyszal glosne szepty dochodzace z law po drugiej stronie kosciola i uswiadomil sobie, ze sa one skierowane do niego. Utkwil wzrok w uszminkowanych na czerwono ustach jakiejs dziewczyny, ktora pochylila sie do przodu i przeliterowala bezglosnie... T.R.A.V.I.S. -Przepraszam, mialem na mysli zespol Travis - ciagnal. - Z muzyka pop zawsze bylem na bakier. Reakcja na jego zart byla godna uroczystosci przy Grobie Nieznanego Zolnierza z okazji Dnia Niepodleglosci. Na czolo McNisha wystapil zimny pot. Zalobnicy byli mu wyraznie nieprzychylni, ale mimo to zmusil sie, by kontynuowac, przekonany, ze nastepny punkt programu moze zmienic ich nastawienie. -Poniewaz lan odszedl od nas w tak mlodym wieku, pozwolimy sobie na zmiane tradycyjnego porzadku nabozenstwa, by posluchac jego ulubionej piosenki w wykonaniu zespolu... Travis. Koledzy lana przyniesli odtwarzacz i plyty i puszcza nam ten utwor. Z lawy podniesli sie dwaj uczniowie, chlopiec i dziewczyna, ubrani w szkolne kurtki, sprawiajacy wrazenie odpowiedzialnych mlodych ludzi. Czlonek rady parafialnej zaprowadzil ich na podest. Staneli na prawo od McNisha i wlaczyli odtwarzacz. Wyprostowali sie, zlozyli rece za plecami i spuscili glowy. McNish wpatrywal sie w zabite sklejka okno, gdy kosciol wypelnily dzwieki muzyki zespolu Travis. Wokalista spiewal: Jestes kawalkiem drewna unoszacym sie na wodzie. Zdajac sobie sprawe z gorzkiej ironii tych slow, wielebny az skurczyl sie ze wstydu. Dobrnal jakos do konca mszy i razem z rodzina chlopca wsiadl do pierwszego samochodu za karawanem, by odbyc krotka podroz na cmentarz Canal Field. Wyczuwal rozczarowanie tych ludzi jego fatalnym wystapieniem, choc nie odzywali sie ani slowem - a moze wlasnie dlatego. Goraco pragnal miec juz to wszystko z glowy, ale wiedzial, ze ceremonia jeszcze potrwa. Wielu ludzi szlo za orszakiem na piechote, trzeba bylo dlugo czekac, nim wszyscy zgromadzili sie przy grobie. McNish utkwil wzrok w grudce ziemi, a ludzie zaczeli zbierac sie wokol swiezo wykopanego grobu. Trumna lezala nad otworem na dwoch szorstkich drewnianych podporach; wkrotce grabarze mieli spuscic ja na dno dolu na oczach krewnych trzymajacych symboliczne sznury. Zapadajaca cisza wskazywala na to, ze wszyscy juz dotarli na cmentarz. McNish stanal obok trumny i rozpoczal ceremonie. -Krotki jest zywot czleka... - urwal w pol zdania, przerazony widokiem szczura, ktory wskoczyl na wieko trumny i usiadl, wpatrujac sie w niego. Kilku zalobnikow zaczelo krzyczec, a dwie kobiety uciekly w panice. Dla McNisha tego wszystkiego bylo juz za wiele. Stracil panowanie nad soba, czerwona mgla przeslonila mu oczy i zamierzyl sie na szczura modlitewnikiem, wrzeszczac na caly glos: -Zasrane paskudztwo! Wypierdalaj stad, ty maly draniu! Wystraszone zwierze zeskoczylo z trumny i ucieklo. McNish w ataku furii rzucil modlitewnikiem w szczura, posylajac mu kolejne wiazanki przeklenstw. Nagle posliznal sie na mokrej trawie, zatoczyl do tylu i wpadl do grobu. W ostatniej chwili zlapal sie drewnianej podporki, ale przy tym jego ornat podsunal sie do gory, odslaniajac skrzetnie ukrywane martensy. Grabarze czym predzej pospieszyli mu z pomoca i wyciagneli go z dolu. McNish stal ze spuszczona glowa, oddychajac gleboko. Piekly go uszy. -Moze wielebny kontynuowac? - spytal ktos. McNish wzial kilka glebokich oddechow i skinal glowa. Ktos podal mu modlitewnik, ostroznie, jakby nie chcial podchodzic za blisko. Ksiazka byla porwana i ublocona. -Krotki jest zywot czleka z niewiasty zrodzonego - odczytal. Po zakonczeniu pogrzebu McNish zauwazyl, ze wszyscy trzymaja sie od niego z daleka. Najbardziej unikala go rodzina zmarlego, postanowil wiec wrocic do plebanii na piechote, zeby nie jechac samochodem w niezrecznej ciszy. Zdawal sobie sprawe, ze bedzie glownym tematem rozmow na stypie, na ktora ostentacyjnie go nie zaproszono. To nie mialo znaczenia. Nic nie mialo znaczenia. W tej chwili chcial tylko drinka, kilku drinkow, tylu, ilu potrzeba, by stlumic bol rozsadzajacy czaszke. Resztka wodki z kredensu wystarczyla na niecala minute i McNish zaczal goraczkowo szukac nastepnej butelki. Na pewno byla gdzies w domu, ale nie pamietal gdzie. Wiedzial, ze schowal ja tak, zeby wscibska gosposia nie mogla jej znalezc, ale gdzie to bylo...? Wreszcie sobie przypomnial. Schowal wodke pod sztuczna sloma w szopce swiatecznej, przechowywanej w malej sypialni na tylach plebanii. Poszedl tam chwiejnym krokiem, wyjal flaszke spod Dzieciatka Jezus i pociagnal duzy lyk. Wrocil do jadalni, usiadl przy stole i wrocil myslami do wydarzen tego poranka. Chryste! Na cmentarzu byli nawet fotografowie. Trzymali sie na uboczu, z dala od tlumu, ale McNish pamietal, ze wjezdzajac na cmentarz, zauwazyl dlugie teleobiektywy aparatow. Ten koszmar trafi na pierwsze strony gazet, co za upokorzenie. -Zasrany szczur - mruknal. - Maly, pieprzony, zasrany szczur. Niepewnie wstal od stolu i zataczajac sie, podszedl do kominka, z ktore go wyjal ciezki mosiezny pogrzebacz. -Co, chcecie mnie zniszczyc? Parszywe male skurwiele! Zobaczymy, kto kogo zalatwi. O dziwo, nikt nie widzial, jak pijany McNish wrocil na cmentarz Canal Field i wdrapal sie na biegnaca za nim sciezke flisacka. Moze wszyscy siedzieli w domach z szacunku dla rodziny Fergusonow, a moze ktos zobaczyl wielebnego, ale postanowil nic nie mowic. Szkoci byli rownie dobrzy w niedostrzeganiu tego, co wprawialo ich w zaklopotanie, jak wszyscy inni ludzie. McNish chwiejnym krokiem szedl sciezka wzdluz farmy Peat Ridge, wywijajac pogrzebaczem nad glowa i krzyczac na szczury, by pokazaly sie, to dostana za swoje. Zatrzymal sie, kiedy jeden z nich wybiegl z pola rzepaku i usiadl na srodku sciezki. Otumaniony alkoholem pastor uznal, ze to wlasnie ten byl sprawca jego kompromitacji. Teraz liczyla sie tylko zemsta. Chodz, szczurku burku... chodz, szczurku burku... Chodz do tatusia... Dobry szczurek burek. - McNish podchodzil coraz blizej, bacznie obserwowany przez gryzonia. Dobry szczurek... ty draniu! - Wielebny wzial potezny zamach, ale trafil tylko w duzy plaski kamien. Bol przeszyl reke i lzy naplynely mu do oczu. Bliski zalamania, zwalil sie na ziemie. Kiedy troche oprzytomnial, zauwazyl, ze szczur nie uciekl. Siedzial obok i patrzyl na niego. Ach, ty parszywy, zasrany... - Na widok drugiego szczura zawiesil glos. Zamrugal oczami, by upewnic sie, ze wzrok go nie myli. Zaczal macac ziemie w poszukiwaniu okularow, ktore spadly mu z nosa po nieudanym ataku. Wreszcie znalazl je i zalozyl, nieporadnie podsuwajac oprawki na grzbiet nosa. Tam rzeczywiscie byly dwa szczury. McNish poczul strach. Na litosc boska, to te parszywce powinny sie go bac! Cofnal sie o pol metra i sprobowal podniesc sie na kolana. Musial znalezc pogrzebacz, ktory po uderzeniu w kamien polecial gdzies w krzaki. Poczulby sie pewniej, majac go w dloni. -Sio, dranie - powiedzial, machajac rekami na szczury. Ale nawet nie drgnely. Strach szybko go otrzezwil. Zaatakowane szczury powinny uciekac. A te dwa siedzialy na srodku sciezki, nic sobie nie robiac z jego wysilkow. Oddychajac plytko, McNish kleczal i obserwowal patrzace na niego szczury. Cofnal sie jeszcze kawalek, gdy nagle poczul w nodze potworny bol. Trzeci szczur podkradl sie do niego od tylu i zatopil kly w prawej lydce. McNish chwycil odrazajace stworzenie i pulchnymi palcami probowal rozewrzec jego szczeki. Przeszkodzil mu w tym drugi szczur. Wszedl pod sutanne i zaczal wspinac sie po nogawce spodni. McNish krzyknal z przerazeniem i puscil pierwszego napastnika, by zajac sie drugim, ale zaplatal sie w szaty liturgiczne. Probowal poszarpac material, ale stroj byl solidnie uszyty. Scisnal uda, by ochronic genitalia i zaczal skakac jak szalony, zeby strzasnac szczura, ktory przywarl do jego nogi. Zaraz jednak stracil rownowage i przewrocil sie. Uderzyl glowa o ziemie, ale ten bol byl niczym w porownaniu z mekami zadawanymi przez szczury. McNish zaczal turlac sie po sciezce, liczac na to, ze schroni sie w wodzie jak przed rojem pszczol. Niestety, to nie byl dobry sposob na szczury. W wodzie ofiara nie miala z nimi zadnych szans. Uwazaj, Mac. To moze byc jakas zmylka - powiedzial ochroniarz w zoltej kurtce. Przeszli na polnocny kraniec pola, uslyszawszy cos, co brzmialo jak wolanie o pomoc. No to zostan tu, a my z Cezarem zajmiemy sie ta zmylka - odparl drugi mezczyzna, trzymajacy na krotkiej smyczy wyrywajacego sie owczarka niemieckiego. Uwazaj na siebie. Wsrod tych nawiedzonych ekologow jest sporo swirow. Straznik podszedl do siatki oddzielajacej pole od sciezki flisackiej. Rozejrzal sie, ale nikogo nie zauwazyl. Pewnie uznalby, ze to falszywy alarm, gdyby nie pies, ktory zaczal glosno szczekac i wyrywac sie naprzod. -Co tam widzisz, chlopie? - spytal mezczyzna, ostroznie zagladajac w krzaki dzielace go od kanalu. - Schowal sie tu jakis palant? Moze chcesz go stamtad wykurzyc, co? Straznik spuscil psa ze smyczy. Owczarek przemknal pod siatka. Okrazyl krzaki i wbiegl na sciezke. Zatrzymal sie na brzegu kanalu, glosno szczekajac. Jego pan podazyl za nim, choc przegramolenie sie pod siatka zabralo mu nieco wiecej czasu. Kiedy zobaczyl, co znalazl pies, pobladl nieco i wyjal komorke. -Charlie? To ja, Mac. Lepiej tu przyjdz. Kilka minut pozniej dwaj straznicy stali obok siebie, patrzac na cialo unoszace sie na wodzie. Facio w sukience. To pastor, ty osle. . - Myslisz, ze nie zyje? No, chyba ze ma akwalung. Lezy twarza w dol. Nie powinnismy go wyciagnac? Policja niech sie tym zajmie. W koncu im za to placa. Inspektor Brewer przygladal sie, jak jego ludzie przewracaja cialo Roberta McNisha na bok i wyciagaja na brzeg. Chryste, ale jatka - mruknal jeden. Szczury szybko sie za niego zabraly - powiedzial drugi. - Popatrzcie na szyje. Czemu miejscowi tak lubia plywac w tym kanale? - spytal sierzant stojacy obok Brewera. - Nic, tylko by sie pluskali. Brewer skrzywil usta w polusmiechu i wzruszyl ramionami. No i co o tym sadzisz? Wskoczyl do wody czy go wepchnieto? Na razie trudno cokolwiek stwierdzic - odparl sierzant. - Nieczesto znajduje sie pastora plynacego kanalem w pelnym, ze tak powiem, rynsztunku. Niefortunny sakrament chrztu? Albo samobojstwo... mogl tez sie prze - j wrocic i uderzyc glowa o kamien, a potem wpasc do wody. Albo ktos go wepchnal. Albo wypadl z przelatujacego boeinga - dodal Brewer. - Przesluchaj straznikow, dobrze? A potem zobaczymy, co ma do powiedzenia doktor. Tak jest, panie inspektorze. -Nie wiesz, czy mial jakichs krewnych? Sierzant wzruszyl ramionami. Zona zostawila go jakis czas temu. O innych bliskich nie slyszalem. Podobno byl samotnikiem. Krazyly plotki, ze lubil sobie wypic. To tak jak ja - powiedzial Brewer. Jezu! - krzyknal sierzant. - Cos sobie przypomnialem. No to podziel sie tym z nami. Dzis w Blackbridge byl pogrzeb tego malego Fergusona. Ten McNish] na pewno odprawial nabozenstwo; to dlatego jest taki odstawiony. Ciekawe, czy to wiaze sie jakos z jego smiercia. 11 Steven pojechal do Jamesa Binniego dopiero po lunchu. Czekal z tym tak dlugo, bo chcial miec pewnosc, ze pogrzeb malego Fergusona juz sie skonczyl i ze zalobnicy zdazyli sie rozejsc. Takie ceremonie, budzace zainteresowanie mediow, zawsze przyciagaly politykow; widzieli w nich okazje do obfotografowania sie i okazania wyborcom swojej troski. Steven nie wiedzial, kto z establishmentu zjawi sie na cmentarzu, ale wolal nie pokazywac sie zadnym przedstawicielom wladz. Pod wplywem przestrog Macmillana postanowil od tej pory dzialac bardzo dyskretnie.Otwierajac Stevenowi drzwi, Ann Binnie usmiechnela sie cieplo i zaprosila go do srodka. -James jest w swoim gabinecie - powiedziala. - Czeka na pana. Zawolala meza i zaprowadzila Stevena do malego, wypelnionego ksiazkami pokoju na tylach domu. Binnie siedzial w fotelu, z jedna reka przewieszona przez oparcie; w drugiej trzymal szklanke whisky. -Dotrzyma mi pan towarzystwa? - spytal. - Zazwyczaj nie pije o tej porze, ale po tym, co zdarzylo sie tego ranka, potrzebuje drinka. Steven skinal glowa. Jak bylo? - spytal ostroznie. Na pogrzebie? Koszmarnie. Szkoda mi tylko rodzicow tego chlopca. I tak dosc juz wycierpieli. Steven nie spodziewal sie takiej odpowiedzi. -Co sie stalo? - spytal. Binnie wzial lyk whisky i przez chwile milczal, krecac glowa, jakby nie byl w stanie pogodzic sie z tym, ze to, co widzial, zdarzylo sie naprawde. W koncu opowiedzial o zajsciu na cmentarzu Canal Field. Steven byl wstrzasniety. Wyglada na to, ze ten czlowiek przezyl zalamanie nerwowe - powiedzial. - Gorszej pory nie mogl sobie wybrac. Zdaje sie, ze nie mial wiekszego wyboru - powiedzial Binnie. - Podejrzewam, ze zawinil raczej alkohol. McNish od lat coraz bardziej sie staczal. Tak czy inaczej, juz po wszystkim. Godzine temu wyciagneli go z kanalu. Zabil sie? - krzyknal Steven, coraz bardziej zaskoczony. Raczej schlal sie i wpadl do wody - powiedzial Binnie. - O zmarlych nie powinno sie mowic zle, ale, jesli mam byc szczery, nikt nie bedzie za nim tesknil. Szkoda, ze nie slyszal go pan dzis rano na cmentarzu... tepy miesniak z dyskoteki to przy nim Cliff Richard. Naprawde do reszty mu odbilo. Prosze powiedziec mi cos wiecej o tym szczurze z cmentarza - przerwal Steven. To znaczy co? -Mysli pan, ze normalne zwierze by sie tak zachowalo? Binnie patrzyl na niego przez chwile. -Ann wspominala, ze chce pan porozmawiac o szczurach - powiedzial. - Nie, musze przyznac, ze to zachowanie nie bylo normalne. Prawde mowiac, w ostatnich tygodniach nasze urocze gryzonie robia wiele dziwnych rzeczy. Dlaczego pan sie nimi interesuje? Bez szczegolnego powodu - odparl Steven. - Ludzie bez przerwy mowia o tym, ze szczurow sie namnozylo, ale, o ile wiem, nikt nie wspomnial o zmianie ich zachowania. Zaczalem sie nad tym zastanawiac. - Steven opowiedzial mu o szczurze, ktory przebiegl po stopach straznika. - Wtedy przyszlo mi do glowy, ze cos tu nie gra - dodal. - Pomyslalem sobie, ze takie zachowanie jest dosc dziwne, zeby nie powiedziec nietypowe, zupelnie jakby szczury z tej okolicy nagle staly sie mniej plochliwe. Mysle, ze trafil pan w sedno - powiedzial Binnie. - Pogryzienie malego Fergusona, napasc na szczeniaka i drobne incydenty jak ten, ktorego byl pan swiadkiem, no i to, co zdarzylo sie dzisiaj na cmentarzu... wszystko to sie ze soba laczy. Nie chodzi tylko o to, ze jest coraz wiecej tych cholernych szczurow; w ich zachowaniu nastapila zmiana. Nie mam co do tego zadnych watpliwosci. -Domysla sie pan, co jest jej przyczyna? Binnie wzruszyl ramionami. -Moze wzrost ich liczby powoduje zwiekszenie agresywnosci. Moze zachowuja sie jak mieszkancy zatloczonych miast. Zrobilo sie ich za duzo, zyja w stresie i dlatego sie wsciekaja? Steven pociagnal drinka i zamyslil sie. Panska zona mowila, ze chce pan poprosic uniwersyteckiego patologa, by rzucil okiem na zabitego szczura? Prosila, zeby sklonil mnie pan do wyjecia go z lodowki, prawda? Moglem sie domyslic - usmiechnal sie Binnie. Cos w tym stylu. No coz, nie zaszkodzi przeprowadzic sekcje i zorientowac sie, jaki jest stan zdrowia i wyzywienia lokalnej populacji. A co z toksykologia? - spytal Steven. Powiedzial to spokojnym tonem, choc zdawal sobie sprawe, ze znaczaco podwyzsza stawke. Nie pomyslalem o tym - powiedzial Binnie, patrzac na niego tak, jakby probowal czytac mu w myslach. - Co wlasciwie ma pan na mysli? Nic szczegolnego - sklamal Steven; wlasnie przyszla mu do glowy koszmarna mysl. Probowal wmanewrowac Binniego w zrobienie czegos, czym, w razie niepowodzenia, musialby zajac sie osobiscie. - To tylko... srodek ostroznosci. Binnie byl inteligentnym czlowiekiem. Otworzyl szeroko oczy, w lot odgadujac, w czym rzecz. Moj Boze - wyszeptal - chodzi panu o genetycznie zmodyfikowany rzepak, prawda? To tylko przypuszczenia - powiedzial Steven. Cholerny swiat - zaklal Birmie. - Ale rzeczywiscie cos w tym jest! Zaloze sie, ze nikt nie mowi o czyms takim na niekonczacych sie seminariach o nieznanych skutkach, jakie dla ekosystemu ma wprowadzanie trans-genicznych upraw. No wlasnie - powiedzial Steven. - Podejrzewam, ze ludzie mysla przede wszystkim o zywoplotach, kwiatkach, motylkach i tak dalej. Slyszalem, ze rzepak z Peat Ridge jest spryskiwany glifosfatowymi srodkami chwastobojczymi? Binnie skinal glowa. - I glufozynatem. To silne srodki - powiedzial Steven. Zgadza sie - odparl Binnie. - Wczesniej nie wolno bylo ich stosowac, wiec niewiele wiadomo o skutkach ubocznych. Z tego, co wiem, inspektorzy z Ministerstwa Rolnictwa sprawdzali, czy ziemia wokol farmy Peat Ridge nie zostala nadmiernie skazona. Przeciez szczury biegaja po calym polu - zaprotestowal Steven. - To, czy otoczenie farmy jest czyste, czy nie, nie ma znaczenia. Tak, wiem - powiedzial Binnie. - Na Boga, jesli ma pan racje i zmiana zachowania zwierzat spowodowana jest zastosowaniem silnych srodkow chwastobojczych, to moze oznaczac koniec genetycznie zmodyfikowanych upraw odpornych na herbicydy! A na pewno wylozono na nie grube miliony. Proponuje nic nie robic ani nie mowic, dopoki nie dostanie pan wynikow sekcji szczura - powiedzial Steven. - Gdyby to, o czym rozmawiamy, wyszlo na jaw, akcje firm zajmujacych sie produkcja genetycznie zmodyfikowanej zywnosci polecialyby na leb, na szyje. Ma sie rozumiec - zgodzil sie Binnie. - Poza tym mielibysmy tu niezla rozrobe. Miejscowi wzieliby sprawy w swoje rece, czym grozajuz od kilku tygodni. Kiedy zawiezie pan szczura na uczelnie? Chyba teraz jest na to odpowiednia pora - powiedzial Binnie, wstajac z fotela. Steven spojrzal znaczaco na szklanke. -Wypilem tylko tego jednego drinka - zapewnil Binnie. Na korytarzu weterynarz wlozyl kurtke i krzyknal do zony, ze jedzie na uczelnie. Ann Binnie zeszla na dol i powiedziala: -Jestem pod wrazeniem, doktorze Dunbar. W dziesiec minut dokonal pan tego, co mnie nie udalo sie przez dobrych kilka dni. Musi pan zdradzic mi swoj sekret. Steven podszedl do samochodu i pomachal Binniemu, ktory minal go swoim volvo, jadac w strone Edynburga. Dunbar ruszyl w tym samym kierunku droga biegnaca miedzy Crawhill a Peat Ridge, ale zwolnil na widok idacej poboczem Eve Ferguson; dzieki charakterystycznym rudym wlosom nie mozna jej bylo pomylic z nikim innym. Podjezdzajac blizej, zauwazyl, ze jest mocno wzburzona. Szla ze zwieszona glowa, trzymajac rece w kieszeniach plaszcza. Steven zatrzymal woz obok niej i spojrzal na nia przez otwarte okno po stronie pasazera. Eve zdawala sie go nie zauwazac. Steven wysiadl z wozu i podszedl do niej. Duzo dalbym, zeby poznac twoje mysli - powiedzial. Spojrzala na niego z ukosa. Nie wiedzialam, ze to ty. Nie chce z nikim rozmawiac. Nawet z obcym? No, z obcym moze tak - powiedziala po krotkim namysle. Zeszli z drogi na sciezke flisacka. -Slyszalem, co sie stalo - zaczal Steven. - James Binnie wszystko mi powiedzial. Eve pokrecila glowa. -To bylo cos strasznego - powiedziala. - Nie potrafie tego nawet wyrazic slowami. Mama i tata powinni zachowac ten dzien w pamieci... Chyba nalezy im sie chociaz tyle, zeby ich syn zostal z szacunkiem i godnoscia zlozony w miejsce wiecznego spoczynku. A tymczasem to, co sie zdarzylo, bedzie do konca zycia przyprawiac ich o koszmary. Mam nadzieje, ze McNish zgnije w... o Boze, wcale nie. Jak moge mowic takie potworne rzeczy? O moj Boze... Eve zatrzymala sie i wybuchnela placzem. Steven objal ja ramieniem i przyciagnal do siebie. No, juz dobrze - uspokajal ja. - Wcale nie mialas tego na mysli. Po co w ogole z toba rozmawiam? - spytala przez lzy. - W nic juz nie wierze. Albo i wierze. O Boze, sama nie wiem. Minela dluzsza chwila, zanim Eve uspokoila sie i odzyskala panowanie nad soba. Steven uciszyl ja, kiedy zaczela go przepraszac. -Nie ma za co - powiedzial. - Pamietaj, jestem obcy. Powiedz, co czujesz. Wyrzuc z siebie to wszystko. Szli kawalek w milczeniu. Eve zaczela mowic, powoli, wazac slowa. Kiedy dowiedzialam sie, ze znaleziono McNisha w kanale, bylam taka zadowolona... - Zawiesila glos. Mowienie o tym wyraznie sprawialo jej trudnosc. - Do dzis nie rozumialam ludzi, ktorzy zbieraja sie przed sadami - ciagnela. - No wiesz, tych, co skacza z radosci i otwieraja szampana, kiedy morderca meza, zony, syna czy kogokolwiek innego, dostaje dozywocie. Teraz juz ich rozumiem. Tak wlasnie poczulam sie na wiesc o smierci McNisha. Naprawde sie ucieszylam. Nie wiedzialam, ze smierc drugiego czlowieka moze wywolac u mnie takie uczucia. A teraz nienawidzisz siebie za to? Prawde mowiac, tak. Niepotrzebnie. To, co powiedzialas, zrobilas czy poczulas w sytuacji, w jakiej znalazlas sie dzisiaj, nie ma nic wspolnego z prawdziwa, rozsadna Eve Ferguson. Okreslenie "chwilowe zaburzenia rownowagi psychicznej" nie dotyczy tylko i wylacznie przestepcow. To moze spotkac kazdego z nas w ekstremalnych warunkach. Prawdziwa Eve jest ta, z ktora w tej chwili rozmawiam. Eve otarla oczy i wydmuchala nos. Dziekuje - powiedziala. - Zdajesz sie duzo wiedziec o tych sprawach. Czyzbys byl lekarzem? Niepraktykujacym. Ale mimo wszystko? Pracuje w Inspektoracie Naukowo-Medycznym - powiedzial Steven. - Jestem sledczym, ale wolalbym, zebys zachowala to dla siebie. No to po co mi o tym mowisz? -Bo zaufalas mi na tyle, by zwierzyc sie ze swoich uczuc. - I to jedyny powod? -Tak. -Moge spytac, w jakiej sprawie prowadzisz sledztwo? Zamieszania z genetycznie zmodyfikowanym rzepakiem z farmy Peat Ridge. Do tego nie potrzeba sledczego - stwierdzila Eve. - Przydalyby sie raczej dwa owczarki, ktore rozdzielilyby tych skloconych blaznow z hotelu. Na razie nie potrafia sie dogadac co do tego, jaki jest dzien tygodnia. Nie interesuje mnie polityka - powiedzial Steven - tylko naukowe aspekty sprawy. No dobrze, nie bede juz o nic wiecej pytac - odparla Eve. To teraz moja kolej - powiedzial Steven. - Nie wiesz, jak moglbym skontaktowac sie z Trish Rafferty? Eve spojrzala na niego katem oka. Po co? Musze z nia porozmawiac. O czym? O jej zyciu z Thomasem. Pewnie powiedzialaby, ze to nie bylo zycie. Az tak zle? Nie bil jej, jesli to masz na mysli. Jest po prostu leniwym pijakiem. Dusza towarzystwa w pubie, ale w domu nie mozna z nim wytrzymac. O ile wiem, taki byl prawie od zawsze - powiedzial Steven. - No i? Wiec co sklonilo ja, zeby zostawic go po tylu latach, akurat teraz? Wiesz, to ciekawe - powiedziala Eve. - Pamietam, ze sama sie nad tym zastanawialam, bo w tamtym okresie wcale nie zachowywal sie tak zle. Ba, kilka tygodni wczesniej kupil jej samochod. Ona sama nie chciala mi powiedziec, dlaczego odeszla i do tej pory unika tego tematu. Czyli widzialas sie z nia po tym, jak go zostawila? Raz, dwa razy. -No to jak, powiesz mi, gdzie moge ja znalezc? Eve milczala przez chwile. Trish byla najblizsza mi osoba w tej okolicy, kims w rodzaju przyjaciolki - powiedziala wreszcie. - Jest ode mnie o wiele starsza, ale to inteligentna kobieta i lubie jej towarzystwo. Moge z nia rozmawiac na rozne tematy, nie tylko o serialach telewizyjnych. Nie bardzo rozumiem, czemu sie nia interesujesz. Czego wlasciwie chcesz sie dowiedziec o jej zyciu z Tomem? Wiem, co czujesz - zapewnil ja Steven - i szanuje twoja lojalnosc wobec niej, ale Thomas Rafferty powiedzial mi, ze wszystko, co robi ostatnimi czasy, ma jeden cel: przekonanie zony, by do niego wrocila. Chce wiedziec, jakie sa na to szanse. Czemu? Co prywatne zycie Raffertych ma wspolnego z twoim sledztwem? Jesli Trish Rafferty powie mi, ze wrocilaby do meza, gdyby wzial sie w garsc, wszystko gra. Co innego, jesli stwierdzi, ze nie pogodzi sie z nim za zadne skarby. Gdyby tak bylo, Rafferty na pewno wiedzialby o tym, a to oznaczaloby, ze mial jakis inny powod, by zajac sie rolnictwem organicznym. Trish mieszka w Edynburgu. Ma mieszkanie w Dorset Place. Co ciekawe, okna wychodza na kanal. Ten sam? -Dokladnie. Okolo dwudziestu kilometrow stad. Steven zapisal szczegoly i podziekowal Eve za pomoc. -Czuje sie, jakbym ja zdradzila - powiedziala. -Nie zrobilas nic zlego, wierz mi. Steven powoli pojechal do Edynburga, rozmyslajac o genetycznie zmodyfikowanym rzepaku i o tym, czy mogl on miec jakis wplyw na zmiane zachowania szczurow. Gdyby tak bylo, staloby sie jasne, co kryje sie za dazeniem do zdyskredytowania Agrigene i zniszczenia upraw. Z tego jednak wynikaloby, ze ktos juz wie o zmianie zachowania szczurow. Ale kto? I jak sie dowiedzial? Czy ta odmiana rzepaku rosnie takze na innych polach? Czy tylko Agrigene miala klopoty ze swoimi uprawami, czy tez problem byl bardziej ogolny i dotyczyl zastosowanych herbicydow? Pojawialo sie wiecej pytan. Ostrzezenia udzielane Inspektoratowi dowodzily, ze rzad, a przynajmniej czesc jego czlonkow wiedziala, ze z rzepakiem jest cos nie tak, ale nie zamierzala dzialac otwarcie. Czy mogla to byc az tak delikatna sprawa? Moze to obawa przed skandalem i nieprzychylnymi komentarzami w prasie sprawila, ze wladze poczuly sie zmuszone podstepem przerwac eksperyment i znalezc pretekst do zniszczenia jego wynikow? To wyjasnialoby tez, skad wziela sie sowita emerytura Geralda Millara. Nie dostalby jej bez oficjalnego przyzwolenia z gory. Pewnie zostal namowiony do sporzadzenia dezinformujacego raportu, ktory mial zdyskredytowac Agrigene i doprowadzic do zakonczenia jej eksperymentow; nie wiedzial o tym ani Fildes, jego przelozony, ani zaden ze wspolpracownikow. To wskazywaloby, ze sprawa nie zostala zalatwiona normalnymi kanalami, tylko byla czescia tajnej operacji prowadzonej przez kola rzadowe i prawdopodobnie cieszacej sie poparciem kogos zajmujacego wysokie stanowisko. Steven mogl sie zalozyc, ze zna jej kryptonim. Sigma 5. To wyjasnialoby gwaltowna reakcje na zainteresowanie Inspektoratu ta nazwa. Najwyrazniej caly plan wzial w leb, kiedy urzednicy dwoch rzadow zaczeli spierac sie o to, kto wlasciwie odpowiada za sytuacje w Blackbridge. Steven staral sie przeanalizowac te sprawe w szerszym kontekscie. Domyslal sie, ze to wszystko ma jakis sens, jakkolwiek przerazajacy. Dawno minely czasy, kiedy ludzie wierzyli, ze rzad bylby niezdolny do takiej podlosci. W ostatnich latach wyszlo na jaw zbyt wiele kompromitujacych afer. Tak czy inaczej, opinia publiczna byla przeciwna genetycznie zmodyfikowanym uprawom, a rzad mial to gdzies i przyznawal firmom badawczym niezliczone licencje na eksperymenty. Owszem, wiele zezwolen - na przyklad to, ktore dostala Agrigene - zostalo udzielonych przed tym, jak pod wplywem artykulow w prasie slowo "genetyczny" zaczelo budzic przerazenie, ale kazde z nich bylo wazne przez kilka lat. Licencja Agrigene wygasala w roku 2003. Ale jesli problem byl bardziej ogolny i wynikal ze stosowania silnych herbicydow to niszczenie wylacznie upraw Agrigene nie mialo sensu, rozumowal Steven. Podobne eksperymenty prowadzono na obszarze calej Wielkiej Brytanii. Rzepak odporny na herbicydy byl jedna z najczesciej uprawianych genetycznie zmodyfikowanych roslin. To zdawalo sie wskazywac, ze cos zlego dzialo sie tylko na farmie Peat Ridge. Ale co? Steven poczul niepokoj na te mysl. Z tego, co wiedzial, wynikalo, ze uprawiany rzepak byl w pelni zgodny z opisem przedstawionym przez Agrigene. -Niech to diabli - westchnal Steven. Nietrudno bylo snuc teorie, kiedy wszystko zdawalo sie ukladac w logiczna calosc, ale wystarczylo, ze cos nie pasowalo - chocby najdrobniejszy szczegol - a caly trud szedl na marne. Uznal, ze nie pozostaje mu nic innego, jak tylko ostroznie kontynuowac sledztwo i probowac zachowac otwarty umysl. Oznaczalo to, ze bedzie musial rozwazyc inne powody, dla ktorych rzad mogl zdecydowac sie na podjecie tajnych dzialan majacych na celu zdyskredytowanie Agrigene i zniszczenie nieszkodliwego rzepaku. Steven wjechal do Dorset Place i znalazl parking dla gosci obok ladnego bloku mieszkalnego, stojacego na poludniowym brzegu Union Canal. Wyjal z kieszeni kartke, na ktorej mial zapisany numer mieszkania Trish Rafferty, po czym podszedl do drzwi i wcisnal guzik domofonu. Slucham? Pani Rafferty? Nazywam sie Steven Dunbar. Jestem z Inspektoratu Naukowo-Medycznego. Czy moglbym z pania porozmawiac? Gdzie pan pracuje? W Inspektoracie Naukowo-Medycznym. To agencja rzadowa. Moge pokazac pani moja karte identyfikacyjna. Trish Rafferty otworzyla mu. Steven wszedl do srodka i skierowal sie w strone schodow. Wbiegl na gore, przeskakujac po dwa stopnie i zapukal cicho do uchylonych drzwi. -Wejsc. Steven od razu zauwazyl, ze Trish Rafferty jest wsciekla. Stala na srodku salonu z ramionami skrzyzowanymi na piersi i czerwona twarza. Wyraznie miala klopoty z utrzymaniem nerwow na wodzy. Steven, zbity z tropu jej zachowaniem, wyjal karte identyfikacyjna. Trish tylko rzucila na nia okiem. -Mam juz tego dosyc - syknela przez zacisniete zeby. - Obiecaliscie mi, ze nigdy wiecej sie ze mna nie skontaktujecie! Obiecaliscie! Slyszysz, co mowie? Co wy sobie myslicie, ze mozecie ot tak przychodzic do mojego domu? W pierwszym odruchu Steven chcial wytlumaczyc, ze zaszla jakas pomylka i ze na pewno nie bylo tu jeszcze nikogo z Inspektoratu Naukowo-Medycznego, ale w ostatniej chwili ugryzl sie w jezyk. Moze lepiej poczekac, az kobieta powie, co jej lezy na sercu. Przepraszam, nie wiedzialem - probowal ja udobruchac. Obiecaliscie! - wybuchnela Trish. - Taki byl uklad. Ja powiem wam wszystko, co wiem. Wy z tym skonczycie, a on nie bedzie mial klopotow z prawem. I to wszystko. Potem mialam wiecej nie widziec ani was, ani jego! Bardzo pania przepraszam, pani Rafferty. To nie powinno sie zdarzyc, ale jestem nowy... moze wyjasnilaby mi pani dokladniej, o co chodzi? To znaczy, w tym ukladzie. Trish dlugo patrzyla na Stevena, po czym powiedziala podejrzliwym tonem: -Cos ty za jeden? Jak juz mowilem, jestem z Inspektoratu Naukowo-Medycznego - odparl Steven ze spokojem. Znowu wyjal swojakarte identyfikacyjna, ale Trish machnela reka na znak, ze nie chce jej widziec. Ty wcale nie jestes jednym z nich, zgadza sie? - powiedziala, ale gniew brzmiacy w jej glosie zostal zastapiony przez niepewnosc. - Idz stad! - krzyknela. - Wynos sie, do cholery! Steven przystanal przy murku otaczajacym parking i spojrzal na kanal. No, no, no, pomyslal. O co jej chodzilo? Nie ulegalo watpliwosci, ze Trish Rafferty niedawno miala do czynienia z jakimis przedstawicielami wladz i wziela go za jednego z nich, kimkolwiek byli. Robi sie coraz ciekawiej... Do tej pory Steven nie wyobrazal sobie, by zona Rafferty'ego mogla brac czynny udzial w tej aferze. Jak ona to ujela? Powiedziala im wszystko, co wiedziala i nie chciala wiecej widziec ani ich, ani jego. Czy on to jej maz? Jesli tak, to Steven znal juz odpowiedz na pytanie o szanse uratowania malzenstwa Raffertych. Byly zerowe. Pozostale informacje to cos w rodzaju nieoczekiwanej premii. Steven wsiadl do samochodu i zerknal na okno Trish Rafferty. Patrzyla na niego, trzymajac przy uchu telefon. Bardzo chcialby wiedziec, do kogo dzwonila. 12 Kiedy Steven jechal do hotelu, zadzwonila jego komorka. W sluchawce rozlegl sie glos Jamiego Browna.Gdzie jestes? - spytal dziennikarz. W miescie. Czemu pytasz? Mozemy sie spotkac? Znalazlem cos o Childsie i Leadbetterze. Brown dzwonil z redakcji, mieszczacej sie na North Bridge. Umowili sie w polowie drogi, w barze Bennetfs na Tollcross. Brown dotarl tam pierwszy; Steven zastal go przy kontuarze, saczacego whisky. Do lokalu powoli schodzili sie ludzie wpadajacy tu na drinka po pracy. -Slyszales, co sie dzialo na pogrzebie malego Fergusona? - spytal Brown. Steven przytaknal i stwierdzil, ze dla rodzicow musialo to byc koszmarne przezycie. -Przez wzglad na rodzine chlopca zamierzamy ograniczyc fajerwerki do minimum - powiedzial Brown. - Musimy opisac ostatnia kapiel pastora, ale nie bedziemy rozwodzic sie nad jego zachowaniem na cmentarzu. Stary pijus. Steven skinal glowa. Bog jeden wie, co zrobi z tym "Clarion". Jeff, moj fotograf, mowil, ze na pogrzebie bylo dwoch ludzi od nich, mieli teleobiektywy. Jesli udalo im sie zrobic zdjecie szczura na trumnie, McColl znajdzie sposob, by je jakos wykorzystac. Nie wierze. Zalozysz sie? Nie - odparl Steven, przypominajac sobie, jaki jest McColl. - Wspominales, ze masz cos o Childsie i Leadbetterze? Mowilem ci, ze moim zdaniem nie wygladali na biznesmenow. Wiem, ze ostatnio modne jest chodzenie na silownie, ale ci dwaj wygladaja, jakby w niej mieszkali. Tak przy okazji, ty tez nie wygladasz na ulomka. Steven machnal reka ze zniecierpliwieniem. - Mow dalej. Kazalem naszym archiwistom sprawdzic, czy ktorys z naszych dobrych znajomych byl w wojsku. Trafilem w dziesiatke. Obydwaj sluzyli przez dziewiec lat w Krolewskim Korpusie Saperow. Childs od osiemdziesiatego siodmego do dziewiecdziesiatego szostego roku, a Leadbetter od osiemdziesiatego osmego do dziewiecdziesiatego siodmego. Dobra robota - powiedzial Steven. Ta wiadomosc lekko go zaniepokoila, ale staral sie obrocic ja w zart. - Czyli wiemy, ze umieja stawiac mosty, no, chyba ze juz w wojsku byli ksiegowymi. Brown spojrzal na niego chytrze i powiedzial z japonskim akcentem jak z filmu z Bondem. Nie zwyklymi ksiegowymi, Bondo-san, ale rewidentami Ninja! To nie wszystko? W ich aktach sa luki - powiedzial Brown. - Childs zniknal miedzy osiemdziesiatym dziewiatym a dziewiecdziesiatym pierwszym, a Leadbetter miedzy dziewiecdziesiatym a dziewiecdziesiatym czwartym. Mowi ci to cos? Steven doskonale wiedzial, co to znaczy, ale nie byl pewien, czy wyjawic to Brownowi. -A powinno - ciagnal dziennikarz. - W twoich aktach jest podobna luka. Steven spojrzal na niego z kamienna twarza. Bez urazy - pospiesznie dodal Brown. - Nie zamierzam tego wykorzystac. Po prostu pomyslalem sobie, ze skoro moi kumple i tak grzebia w aktach wojskowych, to moga przy okazji sprawdzic goscia, ktory jest po mojej stronie. Czyli wszystkich nas przydzielono do sil specjalnych - powiedzial Steven. Oczywiscie, oprocz mnie - dodal zartobliwie Brown. - Mam plaskostopie i nie znosze wszystkiego, co wybucha. Komendy to ja moge wydawac co najwyzej psom, wiec pewnie bardziej nadaje sie na... och, powiedzmy, na faceta z funduszu wysokiego ryzyka. Steven z trudem powstrzymal sie od usmiechu. Powiedzial Brownowi, ze dobrze sie spisal. -Czyli pozostaje nam teraz dowiedziec sie, dlaczego wiejski pijaczyna, niedoszly milosnik matki-ziemi, wzial sobie za wspolnikow dwoch bylych zolnierzy SAS. Steven polubil Browna. Byl o wiele bystrzejszy, niz sie na poczatku wydawalo. Nadszedl czas, by mu zaufac i dac cos w zamian za jego informacje. Stawka poszla w gore - powiedzial. - Ta sprawa jest o wiele powazniejsza niz myslalem. Nie chodzi tylko o to, ze jedna firma robi drugiej kolo tylka. W to wszystko zamieszany jest rzad Jej Wysokosci, a przynajmniej pewni jego czlonkowie. To oni pociagaja za sznurki zza kurtyny. Jezu - wykrztusil Brown. - Dlaczego? Nie wiem - odparl szczerze Steven. Chryste - powiedzial Brown. - Czy to znaczy, ze Childs i Leadbetter nie sa dzialajacymi na wlasna reke najemnikami? Ze nadal pracuja dla rzadu Jej Krolewskiej Mosci? Niewykluczone - odparl Steven. Nie brzmi to zbyt dobrze - powiedzial Brown. Operacja ma kryptonim Sigma 5, ale na twoim miejscu nie zadawalbym zbyt wielu pytan na jej temat. Po pierwsze, moze ci sie zdarzyc cos przykrego, a po drugie, niczego sie nie dowiesz, tak jak ja. Wszystko trzymane jest w scislej tajemnicy, by w razie niepowodzenia nikogo nie mozna bylo pociagnac do odpowiedzialnosci. Nie zostana zadne dokumenty i nikt z rzadu nie przyzna, ze cokolwiek wiedzial. Kto wpadnie w tarapaty, bedzie musial radzic sobie sam. Ale przeciez zyjemy w epoce Tony'ego Blaira - powiedzial Brown sarkastycznym tonem. - To niemozliwe. Tony nie dopuscilby do czegos takiego. Tony nic o tym nie wie - ucial Steven. - Pewne sprawy ukrywane sa nie tylko przed nami, maluczkimi. Niektore rzeczy nigdy sie nie zmienia. Politycy, jak zawsze, naiwnie mysla, ze to oni rzadza krajem. Tak wlasnie jest ze szkockim parlamentem - powiedzial Brown. - Moze to i lepiej? Ci ludzie nie potrafiliby zorganizowac loterii, a niektorzy z nich mieliby klopoty nawet z przeliterowaniem slowa "loteria". No to co robimy? Moim zdaniem, ta operacja ma dwa slabe ogniwa - stwierdzil Steven - i obydwa nazywaja sie Rafferty. To znaczy, ze rozmawiales z Trish Rafferty? Mieszka tu, w Edynburgu, w Dorset Place. Kiedy zadzwoniles, wlasnie od niej wracalem. Ta kobieta wie, o co w tym wszystkim chodzi. Kiedy wziela mnie za jednego z ludzi Sigmy 5, cos jej sie wypsnelo. Co dokladnie? Ze powiedziala im cos w zamian za to, ze przestana ja nachodzic, a on nie bedzie mial klopotow. -Chodzi ojej meza? Najprawdopodobniej. Myslisz, ze mozna ja sklonic, by powiedziala cos wiecej? Steven potrzasnal glowa. -Pani Rafferty wyglada na inteligentna, silna kobiete, ktora nie zlamie danego slowa, chyba ze uzna, iz ktos ja zdradzil. Czyli na razie skupiamy sie na Tomie? Tak sadze. Zostaje jeszcze problem naszych przyjaciol biznesmenow - powiedzial Brown. - Mozna by pomyslec, ze sana trwale zrosnieci z naszym znajomym fanem chmielu. Dodam tylko, ze sama mysl o zadzieraniu z tymi dwoma moglaby wyleczyc mnie z zaparcia. Masz jakies pomysly? Cos mi mowi, ze to oni wykonaja nastepny ruch - powiedzial Steven. - Jesli Childs i Leadbetter sa tymi, za kogo ich bierzesz, na pewno doniesli komu trzeba o mojej wizycie i rozmowie z Raffertym. No to co? Miales swiete prawo tam pojechac i go przesluchac. Prowadzisz oficjalne sledztwo. Steven powiedzial mu o ostrzezeniach otrzymywanych przez Inspektorat. Brown gwizdnal przeciagle. To az tak powazna sprawa? - szepnal. Myslalem, ze nie rzucam sie w oczy, ale najwyrazniej bylem w bledzie. Jadac na farme Crawhill, znalazlem sie w samym sercu Sigmy 5. Podejrzewam, ze Trish Rafferty juz powiedziala komus o mojej wizycie - stwierdzil Steven. Rozumiem, o co ci chodzi z tym nastepnym ruchem - powiedzial Brown. - Jak myslisz, na czym bedzie polegal? Nie mam pojecia - odparl Steven w zamysleniu. Ide do redakcji - powiedzial Brown. - Zanotuje to wszystko i schowam w bezpiecznym miejscu, a potem wysle do ciebie list na papierze "Scotsmana", w ktorym napisze, ze wiemy wszystko o Sigmie 5 i ze gdyby przytrafil ci sie jakis "tragiczny wypadek", narobimy szumu na caly kraj. Nie rozstawaj sie z nim. Steven usmiechnal sie, jak zawsze niechetny zagrywkom rodem z taniej literatury sensacyjnej, ale to, co mowil Brown, mialo sens. Organizatorzy tajnych operacji bali sie rozglosu jak ognia. -Zostawie ten list w twoim hotelu. Kiedy Steven wyszedl spod prysznica, zadzwonil telefon. Mam tu cos, co moze pana zainteresowac - powiedzial nadinspektor Brewer. Tu, to znaczy gdzie? W kostnicy miejskiej. Steven spytal, jak tam dojechac, zapisal wskazowki i szybko sie ubral. Pojechal na stare miasto, gdzie mrok, brud i historia wraz z wieczorna mgla stworzyly odpowiedni nastroj do tego rodzaju wizyty. Wysiadl z wozu i po kilku minutach znalazl niepozorny budynek kostnicy opisany przez Brewera. Zadzwonil do drzwi. Otworzyl mu pracownik w bialym kombinezonie, na ktory nalozony mial obszerny plastikowy fartuch, siegajacy podlogi, ale niezaslaniajacy czubkow butow. Ogladajac karte identyfikacyjna Dunbara, mezczyzna glosno pociagnal nosem i podrapal sie po szczeciniastym podbrodku, po czym odsunal sie na bok i wpuscil go do wnetrza skapanego w jasnym swietle i wypelnionego wonia formaliny. Pracownicy kostnic maja w sobie to cos, pomyslal Steven, ale wolal nie wiedziec, co dokladnie. Skierowal sie w strone, z ktorej dochodzil glos Brewera. -Ach, doktorze Dunbar, pomyslalem sobie, ze zainteresuje pana to, co obecny tu doktor Levi ma do powiedzenia na temat wielebnego McNisha - powiedzial Brewer. Steven wszedl do prosektorium, w ktorym dyzurny patolog wlasnie skonczyl sekcje zmasakrowanego mezczyzny. Lekarz sadowy skinal glowa asystentowi, ktory zaczal nawlekac igle, by zszyc dlugie rozciecie ciagnace sie od gardla po pepek. Levi, drobny mezczyzna w grubych okularach o kwadratowych oprawkach, ktore zupelnie nie pasowaly do jego gruszkowatej twarzy, sciagnal rekawice i zamaszystym gestem wrzucil je do kosza. Metalowa pokrywa opadla z brzekiem podobnym do odglosu uderzenia w cymbal. Stevenowi przypomniala sie anegdota, jak to Fred Astaire potrafil podobno przejsc przez scene, rzucic niedopalek papierosa i rozdeptac go, nie gubiac rytmu krokow. -Ten czlowiek sie nie utopil - powiedzial Levi. - Przyczyna smierci byl uplyw krwi spowodowany ugryzieniami: slady zebow wskazuja, ze zrobily to szczury. Ta rana okazala sie smiertelna. Lxvi odpedzil asystenta niecierpliwym gestem reki i wskazal slady zebow na szyi McNisha. Tetnica szyjna. Mam nadzieje, ze to jedno z wczesniejszych ukaszen, bo w przeciwnym razie... - Powiodl wzrokiem po pokrytym ranami ciele. - No coz, powiedzmy, ze wielebny przeszedl na tamten swiat w niezbyt przyjemnych okolicznosciach. Czyli dorwaly go szczury - powiedzial Brewer. - Co pan na to? To ciekawe - mruknal Steven wpatrzony w trupa. Moze wie pan o wydarzeniach w Blackbridge wiecej ode mnie, panie doktorze? - spytal Brewer. Ja nie, ale inni owszem. Brewer spojrzal na niego z niedowierzaniem. Ta afera z genetycznie zmodyfikowanym rzepakiem nie ma chyba z tym nic wspolnego, co? Nie widze takiej mozliwosci - odparl ostroznie Steven. Moze jest tak, jak mowia. Z czyms takim wiaze sie zbyt wiele niewiadomych. Firma powinna byla przeprowadzic wiecej testow w laboratorium, zanim zaczela rozrzucac to swinstwo po polach. Niech pan nie wyciaga pochopnych wnioskow - powiedzial Steven, zastanawiajac sie, ile osob myslalo tak jak nadinspektor. Rozumie sie - odparl Brewer ponurym tonem. Mogloby sie to zle skonczyc dla wszystkich zainteresowanych - dodal Steven, patrzac mu w oczy, by podkreslic wage tych slow. Prawde mowiac, doktorze - powiedzial Brewer - czasami sam mam ochote puscic to cholerstwo z dymem. Steven wrocil do hotelu i, mimo ze kapal sie przed kilkoma godzinami, wzial prysznic, by zmyc z siebie drazniacy, slodkawy zapach formaliny, przywolujacy nieprzyjemne wspomnienia. Won uleciala, ale obraz ciala McNi-sha pozostal; nie pomogly nawet trzy dziny z tonikiem. Szczury z Blackbridge zabily czlowieka - moze nawet dwoch, jesli liczyc lana Fergusona. Tak agresywne zachowanie bylo u tych zwierzat czyms niespotykanym. Owszem, nie wiadomo, czy ofiary ich nie sprowokowaly, przynajmniej w przypadku McNisha. Niewykluczone, ze po pijanemu wpadl do kanalu i rozdraznil szczury - a maly Ferguson mogl przypadkiem nadepnac na ktoregos - ale sytuacja i tak byla niepokojaca. Trzeba bedzie cos zrobic. Wszystkich uprzedzil "Clarion". Nastepnego ranka ukazal sie w nim artykul potwierdzajacy najwieksze obawy Jamiego Browna co do zamiarow McColla. Na pierwsza strone trafilo zdjecie z pogrzebu - zgodnie z przewidywaniami Browna pokazujace szczura siedzacego na trumnie lana Fergusona, z widocznym w tle McNishem patrzacym na zwierze oczami psychopaty. Naglowek glosil: TEN SKANDAL MUSI SIE SKONCZYC. Artykul byl pomyslany jako wezwanie do krucjaty przeciwko haniebnym zaniedbaniom wladz w zwalczaniu rosnacej populacji szczurow w Union Canal. Poprzedniego dnia jeden z tych "paskudnych stworow" zbezczescil pogrzeb nastolatka z Blackbridge, lana Fergusona, przysparzajac rodzinie niepotrzebnego bolu i cierpienia. -A ten twoj szmatlawiec to co robi? - burknal Steven, czytajac dalej. Autor artykulu zlozyl Fergusonom najszczersze wyrazy wspolczucia i obiecal, ze nadal bedzie naciskal na "winowajcow", az wreszcie ktos dopilnuje, by nikogo juz nie spotkala taka tragedia. Stevenowi robilo sie niedobrze, na widok takiej obludy. Szczescie w nieszczesciu, ze "Clarion" nie poruszyl kwestii zmiany zachowania szczurow. Kampania przeciwko nim pewnie skonczy sie ich wybiciem, co w tej sytuacji bylo nawet wskazane. W dalszej czesci artykul wspominal o sprzeciwie ludnosci wobec prowadzonych w Blackbridge eksperymentow z genetycznie zmodyfikowana roslinnoscia i narzekal na brak dzialan ze strony wladz. Autor domagal sie interwencji na szczeblu rzadowym i zadal, by odpowiedzialni ministrowie wrocili ze swoich niekonczacych sie urlopow i osobiscie zajeli sprawa. Dalej zamieszczone byly ich nazwiska - przy kazdym widniala wysokosc pensji, czas trwania urlopu, a nawet miejsce, w ktorym dany czlonek rzadu obecnie zazywal kapieli slonecznych. Chcemy, by sprawa zajeli sie kataryniarze, a nie ich malpy, domagal sie "Clarion". Jest ich juz tyle, ze mozna zalozyc zoo! Kiedy Steven szykowal sie do wyjazdu do Blackbridge, w hotelu zjawil sie Jamie Brown. Przyniosl list, o ktorym wspomnial poprzedniego dnia. Steven schowal koperte do wewnetrznej kieszeni marynarki i podziekowal skinieniem glowy. Widziales wypociny McColla? Steven skinal glowa. Ze tez ludzie sa zdolni do czegos takiego. Nic, tylko siasc i plakac - powiedzial Steven. Jakie masz plany? Chce jeszcze raz porozmawiac z Eve Ferguson. Jest przyjaciolka Trish Rafferty. Moze Trish cos jej powiedziala... sprobuje pociagnac ja za jezyk. A ty? Dostalem polecenie wypytania wladz o to, co zamierzaja zrobic, by rozwiazac opisane przez McColla problemy ze szczurami. Domyslasz sie, co mi powiedza? Nie mozna uzyc trucizny, bo to skonczyloby sie skazeniem calego kanalu. Wytruliby wszystko, co tam zyje. Pozostaje wiec wystrzelanie szczurow. I to cos da? Nie sadze - odparl Steven. - Ale nie pisz, ze tak powiedzialem. W tym wypadku najwazniejszy jest sam gest. Wladze beda chcialy pokazac, ze cos robia, chocby po to, by odczepil sie od nich McColl. Gdybym nie znal cie tak dobrze, to powiedzialbym, ze jestes cynikiem. Wole, by nazywano mnie realista - stwierdzil Steven. Ja tez, ale to na nic. Za kazdym razem, kiedy slysze Barbre Streisand spiewajaca People, chce mi sie rzygac. Rozstali sie i Steven zaczal myslec o jedynej kwestii, ktorej nie poruszyl w rozmowie z Brownem: chodzilo o zmiane zachowania szczurow i jej mozliwy zwiazek z genetycznie zmodyfikowanym rzepakiem. Tak naprawde nie jechal do Blackbridge po to, by porozmawiac z Eve - choc zamierzal to przy okazji zrobic - tylko by spytac Jamesa Binniego, czy dostal juz wyniki sekcji szczura. Niestety, James jest na obchodzie - powiedziala Ann Binnie, otworzywszy drzwi. Tego sie obawialem - wyznal Steven. - Nie wie pani, czy kontaktowal sie z nim ktos z uczelni? Ann Binnie potrzasnela glowa. -Dzis rano raczej nie - stwierdzila. - Maz powiedzialby mi o tym. Moze poprosze go, zeby zadzwonil do pana, kiedy sie czegos dowie? Steven zostawil jej numer swojej komorki i grzecznie podziekowal za kawe. Poszedl ulica do Blackbridge Arms i spojrzal na zegarek. Jeszcze nie nadeszla pora lunchu. Chcial zamienic kilka slow z Eve, zanim zacznie sie ruch. Wszedl do baru i zamowil male piwo. Saczyl je powoli do chwili, gdy Eve zauwazyla go, przechodzac z kuchni do sali. Czesc - powiedziala. - Zostaniesz na lunch? Nie, wlasciwie jestem tu, zeby z toba pogadac. Masz chwile? Eve spojrzala niepewnie na zegar wiszacy nad kontuarem. Byla za piec dwunasta. Lunch zaczyna sie za piec minut - powiedziala. Wystarczy. Eve zdjela fartuch i wlozyla zakiet. Bylem u Trish Rafferty - powiedzial Steven, kiedy wyszli na zewnatrz. Bardzo jest na mnie zla? Nie wie, ze mialas z tym cokolwiek wspolnego - zapewnil ja Steven. - Wziela mnie za jakiegos urzednika. Myslala, ze przyszedlem do niej z zupelnie innego powodu. Nie rozumiem. Z jakiego? Sam chcialbym to wiedziec - powiedzial Steven. - Trish Rafferty jest w jakis sposob zamieszana w caly ten skandal, ale przejrzala mnie, zanim zdazyla sie wygadac do konca. Trish? Zamieszana w te afere? Zartujesz sobie. Jestem tego pewien. Powiedziala wystarczajaco duzo, by mnie o tym przekonac. A co ja mam z tym wspolnego? - spytala Eve. Chcialbym, zebys wrocila pamiecia do ostatniej rozmowy z nia, sprobowala przypomniec sobie, czy powiedziala wtedy cos... cos, co moglo ci sie wydac dziwne... Niezrozumiale... Cokolwiek. Nic takiego nie pamietam - powiedziala Eve. - Odkad wyjechala, widzialysmy sie tylko dwa razy. -I nie zauwazylas w niej zadnej zmiany? Nie byla zaniepokojona lub skryta? Nie wydala ci sie nerwowa? Eve wzruszyla ramionami. Prawde mowiac, byla i zaniepokojona, i skryta, i nerwowa, ale pomyslalam sobie, ze to nic dziwnego, skoro dopiero co odeszla od meza. Musialo jej byc ciezko zdobyc sie na to po tylu latach. Pewnie tak. Pamietam, ze w pewnym momencie pomyslalam, ze znalazla sobie jakiegos faceta. Nic jenak o tym nie mowila. Po prostu wydawalo mi sie, ze bylo w niej... - Eve szukala wlasciwego slowa -...cos jakby poczucie winy. Tak, wlasnie tak. Mialam wrazenie, ze z jakiegos powodu czuje sie winna. Moze chodzilo o to, ze opuscila meza? Nie, o ile pamietam, niewiele o tym mowila. Kiedy wspominala o Tomie, to raczej widac bylo ulge, ze juz z nim nie jest, niz poczucie winy. To dobrze - powiedzial Steven. - Dalabys sie namowic, zeby zlozyc jej jeszcze jedna wizyte? To wazne. Eve szeroko otworzyla oczy. W co ty mnie pakujesz? Moze Trish zwierzylaby ci sie, z jakiego powodu czuje sie winna. Mnie na pewno tego nie powie. -A ja mialabym to wypaplac tobie? -Tylko jesli uznasz, ze moze to miec dla mnie znaczenie. Jesli okaze sie, ze kobieta znalazla sobie faceta albo naklamala w zeznaniu podatkowym, a nawet jesli kogos zarznela i wsadzila zwloki do kufra, nie chce o tym wiedziec. Umowa stoi? Eve spojrzala niespokojnie na zegarek. - Musze juz leciec. -To jak, zrobisz to? Eve miala niepewna mine. Nie wiem - powiedziala. - Boze, musze juz isc. Zjesz dzis ze mna kolacje? Pracuje. A jutro? Eve zamyslila sie na chwile, po czym powiedziala: -Zgoda. Badz tu o wpol do osmej. Steven wybral sie do Livingston, by zobaczyc sie z Brewerem. Wysiadajac z samochodu, zobaczyl Alexa McColla. Dziennikarz "Clariona" wlasnie wychodzil z komisariatu. Steven natychmiast wskoczyl z powrotem do samochodu i udawal, ze grzebie w schowku, dopoki McColl nie wsiadl do swojego wozu i nie odjechal. A ten czego tu szukal? - spytal Steven, wchodzac do gabinetu Brewera. Przyczyny zgonu wielebnego McNisha - odparl nadinspektor. O tym wlasnie chcialem z panem porozmawiac - powiedzial Steven z niepokojem. - Mam nadzieje, ze splawil pan tego pismaka. Nie, podalem mu oficjalna wersje. Cholera. Utoniecie. Co takiego? Brewer pchnal lezacy na biurku swistek papieru w strone Stevena. -Tak jest napisane w raporcie z sekcji. Steven nie wierzyl wlasnym oczom, czytajac raport konczacy sie wnioskiem "smierc przez utoniecie". Spojrzal na Brewera. Rozmawial pan o tym z Levim? - spytal. Jakos trudno dzis zlapac pana doktora. Nie nasza rzecza jest wnikac, dlaczego - odparl Brewer. Kto go przycisnal? - spytal Steven. Brewer w odpowiedzi tylko wzruszyl ramionami. -Nie wiem - odparl z rezygnacja. - Kurde, mam nadzieje, ze wy wszyscy wiecie, co robicie. 13 W pierwszym odruchu Steven chcial dopasc Leviego i zazadac odpowiedzi, dlaczego w raporcie podal inna przyczyne zgonu niz w kostnicy. Zaraz jednak uspokoil sie i zmienil zdanie. W ten sposob nic by nie wskoral, a tylko niepotrzebnie okazalby zainteresowanie afera z Blackbridge. Owszem, czulby pewna satysfakcje, gdyby Levi przyznal, ze padl ofiara nacisku, ale przeciez akurat co do tego nie bylo zadnych watpliwosci. Pytanie tylko, kto nalegal na podanie falszywej przyczyny zgonu? Steven byl przekonany, ze Levi sam wiedzial niewiele ponad to, iz polecenie zostalo wydane na wysokim szczeblu.Rozmowa z szanownym panem doktorem nie mogla zatem przyblizyc wyjasnienia zagadki Sigmy 5. Nie bylo wiec sensu dluzej zawracac sobie glowy Levim. Zamiast tego, Steven zaczal zastanawiac sie nad przyczynami zatajenia prawdziwej przyczyny zgonu McNisha. Sigma 5 najwyrazniej nie chciala, by dziennikarze dowiedzieli sie o udziale szczurow w smierci pastora - pewnie obawiala sie, ze ktos powiaze zmiane ich zachowania z eksperymentem z genetycznie zmodyfikowanym rzepakiem, o ile te dwie sprawy rzeczywiscie mialy ze soba cokolwiek wspolnego. Po raz kolejny tknelo Stevena slabe, ale uporczywie powracajace przeczucie, ze z uprawami Agrigene wszystko jest w porzadku; ze to najzwyklejszy w swiecie rzepak. Dzialania przeciwnikow firmy wskazywaly jednak na to, ze w roslinach tych moglo byc cos, o czym Steven nie wiedzial, a co odroznialo rzepak z Peat Ridge od innych genetycznie zmodyfikowanych odmian. Z rozwazan tych plynal jeden wniosek: trzeba jeszcze raz porozmawiac z kierownikiem technicznym Agrigene, Phillipem Grimble'em. Steven byl na tyle blisko Peat Ridge, ze mogl to od razu zalatwic. Skrecil na droge wiodaca do farmy i, zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, zostal zatrzymany przez ochroniarzy. Tak jak poprzednio, musial przejsc przez rytual okazania karty identyfikacyjnej, ale tym razem wprowadzil do niego pewne urozmaicenie, pytajac straznika z telefonem, czy czlowiek z Agrigene nadal jest u Lane'a. Byl. -No coz, doktorze, ufam, ze przyjechal pan tu, by powiedziec mi, ze wladze wreszcie przyznaly sie do bledu, zgodzily sie wyplacic nam duze odszkodowanie, a my mozemy od tej chwili zrezygnowac z uslug agencji ochroniarskiej? - powiedzial Ronald Lane na powitanie. -Nie calkiem - odparl Steven. - Niestety, decyzja nie nalezy do mnie. Ja mam tylko pilnowac, by wszystko odbywalo sie zgodnie z zasadami fair play. Wlasciwie to chcialbym zamienic kilka slow z panem Grimble'em, jesli nie ma pan nic przeciwko temu. -Slowa, slowa, slowa - prychnal Lane. - Slow nam nigdy nie brakuje. Gorzej z czynami. Phillip jest tam, w gabinecie, przygotowuje nasza linie obrony - powiedzial z kwasnym usmiechem. Wskazal drzwi na korytarzu. - Jesli nie jestem juz panu potrzebny, doktorze, to pan wybaczy, ale mam sporo pracy. Steven podziekowal mu i poszedl do Grimble'a. Zapukal i zajrzal do pokoju. -Moge wejsc? Grimble podniosl glowe znad papierow i powiedzial zmeczonym glosem: Prosze. Mam juz powyzej uszu tej prawniczej paplaniny. Jakies klopoty? To ostatnie pismo od prawnikow Rafferty'ego. Z tego, co rozumiem, gotowi sa przyznac, ze "trzeci element genetyczny" w naszym rzepaku jest w rzeczywistosci markerem, zgodnie z tym, co twierdzilismy od samego poczatku. Twierdzajednak, ze wprowadzenie go do DNA rosliny z definicji spowodowalo zmiane jej genotypu, a z tego wynika, ze dokonalismy trzech modyfikacji, choc w licencji byla mowa tylko o dwoch. Zamierzaja powolac bieglych, ktorzy potwierdza to przed sadem, o ile dojdzie do procesu. A co wy zrobicie? Powolamy naszych ekspertow, ktorzy dowioda ze tak jest zawsze, gdy stosowane sa markery i ze nie ma to zadnego zwiazku ze sprawa. Gdybysmy uszkodzili jakis wazny gen, rzepak nie bylby w stanie rosnac. Gdybysmy natomiast wprowadzili marker do genu majacego znaczenie dla wzrostu rosliny, uwidoczniloby sie to w jej dojrzalej postaci, a tak sie nie stalo. Uprawiamy rzepak odporny na dzialanie glifosfatowych i glufozynatowych srodkow chwastobojczych. Koniec, kropka. - Grimble odchylil sie na oparcie krzesla i wyciagnal rece do gory. - Na tym wlasnie polega klopot z bieglymi - powiedzial. - Jesli jeden mowi, ze cos jest biale, to bez zadnego trudu mozna znalezc drugiego, ktory stwierdzi, ze czarne. Chryste, to tak jakby probowac plywac w melasie! - Potarl kark i polozyl rece z powrotem na biurku. - Przepraszam - rzucil. - W czym moge pomoc? Interesuje mnie, czy Agrigene uprawia gdzies jeszcze te sama odmiane rzepaku co na Peat Ridge - powiedzial Steven. Tak, prowadzone sa jeszcze cztery tego rodzaju eksperymenty: jeden w Cambridge, jeden w Worcester i dwa w Leicestershire. Z tym samym rzepakiem? Oczywiscie. Wszystkie nasiona pochodzily z jednej partii. Wyprobowujemy na nich rozne kombinacje herbicydow, by uzyskac maksymalne plony. Do tej pory nie wolno bylo otwarcie stosowac glifosfatow i glufozynatow. Czy wladze probowaly przerwac eksperymenty prowadzone w Anglii? - spytal Steven. Wladze nie - odparl Grimble. - Bylo troche klopotow ze studentami, milosnikami rzepy i nawiedzonymi ekologami, ale to wszystko nic w porownaniu z zalewem prawniczych bzdur, z jakim zetknelismy sie tutaj. Przeciez moglibyscie bez trudu dowiesc, ze rzepak z Peat Ridge genetycznie nie rozni sie od uprawianego przez was w Anglii - zasugerowal Steven. Przyszlo mi to do glowy, owszem - powiedzial Grimble z zalem - ale wowczas sprawa wcale nie musialaby zostac rozstrzygnieta na nasza korzysc. Skoro miejscowe wladze uwziely sie na nas, to i w Anglii moglibysmy stracic licencje. Postanowilem podjac walke ze szkockimi wladzami w sprawie Peat Ridge, nie wykraczajac poza jej meritum, i wykorzystac wszelkie mozliwosci, jakie daja mi przepisy prawa. Nie ukrywam, ze chce zyskac na czasie. Dopoki rzepak jest w ziemi, eksperyment trwa. Zycze powodzenia - powiedzial Steven. - Serio. - Podziekowal Grimble'owi za pomoc i pojechal do Edynburga. Bylo juz za pozno, by gdziekolwiek dostac lunch, wiec kupil kanapke w sklepie w Colinton i zjadl ja w pobliskim parku, siedzac na lawce nad rzeka. Wyjasnienia Grimble'a wskazywaly ponad wszelka watpliwosc, ze niemozliwe jest, by ze wszystkich eksperymentow Agrigene tylko ten z Peat Ridge stwarzal jakies zagrozenie. Sigma 5 na pewno wiedziala o pozostalych i, co wazniejsze, o tym, ze prowadzone sana tej samej odmianie rzepaku. Gdyby ktos rzeczywiscie probowal zatuszowac zwiazek miedzy eksperymentalnymi uprawami a niepokojacymi zmianami zachowania zwierzat, musialby wszczac kampanie takze przeciwko doswiadczeniom prowadzonym w Anglii. Steven wrocil do hotelu i przez reszte popoludnia pisal wstepny raport dla Inspektoratu. Zawahal sie przed jego wyslaniem, mimo ze komputer ustawiony byl na automatyczne szyfrowanie dokumentow. W koncu postanowil zaznaczyc, ze raport ma trafic do rak wlasnych Macmillana. Inspektorat Naukowo-Medyczny byl stosunkowo mala agencja. Steven znal wszystkich jej czlonkow i ufal im, ale niepokoil go udzial rzadu w tej aferze. Kiedy pojawialy sie klopoty z odroznieniem ludzi dobrych od zlych, dojsc moglo do roznego rodzaju naciskow. Nadanie wiadomosci poufnego charakteru nie czynilo jej niedostepna dla innych pracownikow Inspektoratu - jednak jej otwarcie powodowalo automatyczne zapisanie godziny, daty i kodu odczytujacej osoby. Dlatego nikt nawet nie smial o tym myslec. Steven wyslal pelny raport na temat postepow w sledztwie i swoich przemyslen w zwiazku z cala sytuacja; ponadto, w oddzielnym e-mailu poprosil o informacje dotyczace przebiegu sluzby wojskowej Childsa i Leadbettera. Nie liczyl na to, ze zdobedzie jakiekolwiek dane o dzialaniach sil specjalnych, w ktorych sluzyli - takie wiadomosci trzymane byly w glebokiej tajemnicy - ale mial nadzieje, ze uda mu sie poznac wiecej szczegolow niz Jamiemu Brownowi. Kiedy skonczyl prace, zadzwonil do swojej szwagierki, Sue, by spytac, czy moze przyjechac na weekend i zamienic kilka slow z Jenny. Oczywiscie, zawsze jestes u nas mile widziany - odparla Sue. - Jak to jest, wrocic do pracy po tak dlugiej przerwie? To nie lada wyzwanie - powiedzial Steven po chwili namyslu. - Jak radzicie sobie z moim malym potworkiem? To nie lada wyzwanie - odparla Sue i obydwoje wybuchneli smiechem. - Jenny chce wiedziec wszystko i nie daje sie zbyc byle czym, chyba ma to po ojcu. Musze przyznac, ze nie moge sie doczekac, kiedy skoncza sie wakacje. Przynajmniej bede miala kilka godzin spokoju dziennie. A propos, moge zalatwic Jenny miejsce w nowym przedszkolu. Co ty na to? Swietny pomysl - powiedzial Steven. - Nareszcie bedzie miala godnych siebie przeciwnikow! Daj mi tylko znac, ile wynosi czesne. -Porozmawiamy o tym, kiedy przyjedziesz. Zawolam Jenny, ona zaraz wyda ci rozkazy. Steven rozmawial z corka przez dziesiec minut. Jenny trajkotala bez przerwy o przedszkolu, o tym, co bedzie tam robila i czego sie nauczy. Na zakonczenie spytala: -Zlapales juz jakichs lobuzow, tatusiu? -Jeszcze nie, Orzeszku, ale pracuje nad tym. Steven wypil drinka w barze hotelowym i poprosil barmana o rade, dokad nastepnego wieczoru moze zabrac Eve Ferguson. Skoro Childs i Leadbetter nie odstepowali Rafferty'ego na krok, nie pozostawalo nic innego, jak tylko sprobowac za posrednictwem Eve raz jeszcze skontaktowac sie z Trish Rafferty. -Chodzi mi o jakies niezwykle, wyjatkowe miejsce - powiedzial. Polecam Witchery - zasugerowal barman. - Jest tuz przy zamku i ma bardzo nastrojowy klimat. Niech pan zaprowadzi ja do Tajemniczego Ogrodu. Na pewno bedzie pod wrazeniem - dodal i mrugnal porozumiewawczo. To spotkanie sluzbowe - powiedzial Steven. Zadzwonil do poleconej przez barmana restauracji i zamowil stolik, wysluchujac przy tym zapewnien, jak wielkie dopisalo mu szczescie, ze akurat jeden jest wolny. Steven przekasil cos w barze i poszedl na spacer. Dzielnica, w ktorej znajdowal sie hotel, byla zamozna i ladna; przy wysadzanych drzewami alejach wznosily sie duze domy z ogrodami. Na zwirowanych podjazdach staly bmw i mercedesy; w przerobionych stajniach i domkach ogrodnika mieszkali ambitni przedstawiciele klasy sredniej, a w posiadlosciach schronienie znalazly fortuny gromadzone przez pokolenia. Wiatr ustal i powietrze wypelnialy zapachy poznego lata. Spacerujac po okolicy, Steven pomyslal, ze w niektorych z tych domow moga mieszkac ludzie pracujacy dla szkockich wladz, a nawet czlonkowie kierujacego krajem establishmentu, ludzie, ktorzy mogli wiedziec, co u licha dzialo sie w Blackbridge. Jedzac sniadanie w hotelowej oranzerii, Steven czytal "Scotsmana". Byl w nim artykul Jamiego Browna. Opisywal przepychanki na gorze i ubolewal nad tym, ze rozne wladze tocza niekonczace sie spory o to, kto powinien zajac sie problemem szczurow w okolicach Blackbridge. Miejscowi radni twierdzili, ze sprawa lezy wylacznie w ich kompetencjach; sejmik okregowy upieral sie, ze odpowiedzialnosc spoczywa na szkockim Ministerstwie Wsi. Jego przedstawiciele natomiast twierdzili, ze sytuacja powinno zajac sie Ministerstwo Zdrowia, i tak bez konca. Brownowi udalo sie uzyskac wypowiedzi kilku specjalistow na temat mozliwych sposobow rozwiazania problemu. Wynikalo z nich, ze trucizna nie bylaby wystarczajaco skutecznym srodkiem. Nalezalo "wyedukowac" spoleczenstwo i oswiecic ciemny lud w kwestii utrudniania zycia szczurom. Przede wszystkim trzeba bylo uniemozliwic gryzoniom dostep do zrodel zywnosci, szczegolnie workow ze smieciami, ktore na ogol nie byly odpowiednio zabezpieczane. Troche na to za pozno, pomyslal Steven, ale jego sceptycyzm mogl byc powodowany niechecia do ekspertow, ktorzy chcieli edukowac spoleczenstwo. Nie cierpial takiego gadania. Poranek byl tak ladny, ze zostal w ogrodzie nieco dluzej, niz zamierzal. Podszedl do studni zyczen i polozyl dlonie na ceglanej obudowie, myslac o Lisie, ale juz bez smutku. Usmiechnal sie do swoich wspomnien, ale czul lekkie wyrzuty sumienia spowodowane tym, ze tego wieczoru pojdzie na kolacje z inna kobieta. Wyszedl na parking i wsiadl do samochodu. Zapial pas i przekrecil kluczyk w stacyjce, ale silnik nie zapalil. Ponowil probe, a potem poruszyl kierownica w lewo i w prawo, by upewnic sie, ze jest odblokowana. Przekrecil kluczyk po raz trzeci i znow nic. Silnik milczal jak zaklety. Jedynym dzwiekiem, oprocz dochodzacego z ogrodu cwierkania ptakow, bylo ciche, melodyjne brzeczenie, jakby poruszanych wiatrem dzwoneczkow. -Cholera - westchnal Steven zly, ze zawiodl go samochod, ktorym jezdzil niewiele ponad rok. W dzisiejszych czasach powinno sie produkowac trwalsze akumulatory, pomyslal gorzko. Zeby to sie chociaz stalo w zimie. Sprawdzil akumulator, przekrecajac kluczyk w stacyjce i wlaczajac po kolei rozne urzadzenia. Zaszumial wentylator, radio dzialalo bez zarzutu, swiatla odbijaly sie w oknach hotelowej jadalni. Akumulator byl sprawny. Steven westchnal i polozyl dlonie na kierownicy, zastanawiajac sie, co dalej, gdy nagle zorientowal sie, ze znow slychac to ciche dzwonienie - mimo ze nie wial wiatr. Po plecach przeszedl mu lodowaty dreszcz, a na czolo wystapil zimny pot. Dziwne dzwieki rozlegaly sie przy kazdym przekreceniu kluczyka. Wcale nie dochodzily z daleka; dobywaly sie spod maski silnika i bynajmniej nie byly przypadkowe. Brzmialo to jak jakas muzyka... tak, to byla melodia, ktora Steven znal... skromny bo skromny, ale nie ma to jak... Steven wyskoczyl z samochodu, sturlal sie po porosnietym trawa pagorku i zaslonil glowe rekami. Nie stalo sie nic. Czekal w napieciu jeszcze minute, a potem ostroznie poczolgal sie na gore, w strone samochodu. Wciaz slyszal melodie. Powoli uchylil drzwi od strony kierowcy i pociagnal dzwignie otwierajaca maske silnika. Towarzyszacy temu trzask sprawil, ze serce podskoczylo mu do gardla. Uspokoiwszy sie, przeszedl na przod samochodu i wsunal dlon w szpare miedzy maska a karoseria. Nie wymacal zadnych kabli, wiec zwolnil drugi zatrzask i podniosl klape. Na silniku stala mala pozytywka z sosnowego drzewa polaczona z rozrusznikiem przez transformator obnizajacy napiecie, przyczepiony tasma klejaca do bloku cylindrow. Wlasnie brzmialy ostatnie takty melodii: "Nie ma to-o jak dom...". Kiedy pozytywka zaczela grac od poczatku slowa piosenki, Steven ze zloscia powyrywal z niej kable. Wyciagnal ja spod maski, czujac silne mdlosci. Przeciez to mogl byc blok semtexu. Na razie skonczylo sie na ostrzezeniu. -Wszystko w porzadku? - dobiegl glos z boku. Steven drgnal lekko i przelknal sline, usilujac odzyskac zimna krew. Odwracajac sie, zobaczyl kierownika hotelu. Nie uslyszal jego krokow. Zobaczylem z okna, jak otwiera pan maske silnika - powiedzial uprzejmie mezczyzna. - Czy mam wezwac mechanika? Nie, nie trzeba - odparl Steven. Tak bardzo zaschlo mu w gardle, ze jego glos brzmial jak skrzek. Odkaszlnal i dodal: - Drobny problem z immobilizerem. Nic nowego. Systemy zabezpieczajace sprawiaja wiecej klopotow, niz sa tego warte - powiedzial kierownik ze wspolczuciem. - Tak naprawde utrudniaja zycie tylko wlascicielom i sasiadom. Kiedy zawieje silniejszy wiatr, robi sie tu taki halas jak w Sylwestra na Times Sauare. Steven usmiechnal sie blado. Nie byl w nastroju do pogawedki. -Moge w czyms pomoc? - spytal kierownik. Steven poprosil o pozyczenie kilku narzedzi. Wszedl za kierownikiem do hotelu i po kilku sekundach wrocil, niosac szczypce i kilka malych srubokretow. Ponowne podlaczenie ukladu zaplonowego nie zabralo mu wiele czasu. Ta prosta czynnosc nie wymagala koncentracji. I dobrze, bo myslami Steven byl zupelnie gdzie indziej. Jesli pozytywka miala napedzic mu stracha, to doskonale spelnila swoje zadanie. Musial przyznac, ze juz dawno nie czul tak paralizujacego leku, jak w chwili, kiedy zorientowal sie, skad dochodzi melodia i co powoduje jej wlaczenie. Udzielono mu ostrzezenia, pytanie tylko, na ile powaznego. Czy Sigma 5 naprawde gotowa byla go zabic, jesli nie wycofa sie ze sledztwa w sprawie sytuacji w Blackbridge? Czy zdobyliby sie na to ludzie pracujacy dla tego samego rzadu co on? Steven planowal wczesnie pojechac do Blackbridge i porozmawiac z Jamesem Binniem, zanim ten rozpocznie obchod. Mial przeczucie, ze skoro Binnie nie odezwal sie poprzedniego dnia, to sa spore szanse, ze tego ranka wreszcie dostanie wiadomosc ze szkoly weterynaryjnej. Jednak pod wplywem tego, co spotkalo go przed chwila Steven zmienil plany i wrocil do swojego pokoju, by skontaktowac sie z centrala. Po raz pierwszy od rozpoczecia pracy w Inspektoracie zlozyl wniosek o udostepnienie broni palnej. Taka prosba byla traktowana jako priorytetowa, totez juz po dziesieciu minutach nadeszla odpowiedz, ze bron jest do odebrania w komisariacie w Livingston. Steven pojechal tam i spytal o Brewera. Nadinspektor, ktory juz na niego czekal, wreczyl mu pistolet automatyczny kaliber 9 mm, dwa pudelka amunicji i naramienna kabure Burns Martin; na wszystko to wystawil pokwitowania w trzech egzemplarzach. Mam nadzieje, ze to nie na naszego znajomego patologa - powiedzial Brewer. Oby w ogole mi sie nie przydalo - odparl Steven. - Ja tez nie przepadam za takimi rzeczami. - Opowiedzial Brewerowi o incydencie z samochodem. Chryste! - krzyknal policjant. - Czy kiedys wreszcie ktos mi powie, co dzieje sie na moim terenie? Niczego przed panem nie ukrywam - zapewnil go Steven - bo na razie sam niewiele wiem. - Powiedzial Brewerowi, dlaczego zrezygnowal z przycisniecia Leviego w sprawie zmiany oficjalnej przyczyny zgonu McNisha. Policjant skinal glowa. Brzmi rozsadnie - powiedzial. Widzial sie pan z nim? - spytal Steven. Z tego, co wiem, doktor jest na dwutygodniowym zwolnieniu lekarskim - odparl Brewer. - Ciekawe, jak pogodzi sie ze swoim sumieniem. Raczej nie bedzie mial z tym klopotow - powiedzial Steven. - Najprawdopodobniej wmowiono mu, ze chodzi o dobro wspolne, zapobiezenie wybuchowi paniki, umozliwienie wladzom podjecia odpowiednich dzialan, a on uwierzyl w te gladkie frazesy. Facet pewnie czuje sie teraz jak bohater narodowy. Kto wie, moze w Nowy Rok dostanie Medal Imperium Brytyjskiego. - Za to Macmillan dostanie najwyrazniej kopa w dupe - dodal w duchu. Na oczach Brewera Steven zdjal marynarke, zalozyl i dopasowal kabure. Zaladowal pistolet i wsunal go do futeralu, po czym jeszcze dwa razy wyjal i schowal bron, by sie z nia oswoic. -Chce pan skorzystac ze strzelnicy? - spytal Brewer. Steven potrzasnal glowa. Jesli w ogole bede strzelal, to z bliska i tylko kiedy bedzie to absolutnie konieczne. Nie zamierzam straszyc miejscowych. Obiecuje. Ale uwaza pan te sprawe z samochodem za powazne ostrzezenie? - spytal Brewer. Powiedzmy, ze nie sadze, by byl to glupi zart. Ci ludzie, kimkolwiek sa wiedza jaki pan ma samochod i gdzie pan mieszka - powiedzial Brewer. Bede musial sie przeprowadzic - zgodzil sie Steven. - I co kilka dni zmieniac lokum. Przesiade sie do wynajetego samochodu. Bedzie pan mogl przechowac moj? -Jesli pan chce, zalatwie panu woz z puli policyjnej - zaproponowal Brewer. - Bedzie pan mogl wymieniac samochody co pare dni. No i dostanie pan radio policyjne. To tez moze sie przydac. Steven uznal, ze to dobry pomysl. Brewer zaofiarowal sie, ze wszystko zalatwi od reki i wyszedl na chwile. Wrocil z kluczykami do ciemnoszarego, nieoznakowanego forda mondeo. Steven zostawil swoj woz na policyjnym parkingu, podziekowal Brewerowi za pomoc i zaproponowal, ze postawi mu lunch. Nadinspektor zgodzil sie i poszli razem do pobliskiego pubu. Przez to Steven wybral sie do Blackbridge o wiele pozniej, niz zamierzal. Tak, jak sie obawial, nie zastal Jamesa Binniego, ale Ann powiedziala, ze szkola weterynaryjna jeszcze sienie odezwala. Moze takie badania trwaja dluzej, niz mi sie wydawalo - powiedzial Steven rozczarowany ta wiadomoscia. Mialam wrazenie, ze James tez byl zaskoczony, kiedy dzis rano nic do niego nie przyszlo - odparla Ann. - Poprosil o zrobienie sekcji znajomego, ktory tam pracuje i powiedzial mu, ze to pilne. Prawde mowiac, chyba spodziewal sie dostac ten raport juz wczoraj. Moglbym zadzwonic na komorke Jamesa? - spytal Steven. Prosze, niech pan skorzysta z naszego telefonu - powiedziala Ann. - Ja w tym czasie zrobie kawe. - Zniknela w kuchni. Steven wykrecil numer komorki Binniego. Weterynarz odebral po piatym sygnale. Tak? O co chodzi? - rzucil wyraznie rozkojarzony. James? Mowi Steven Dunbar. Przepraszam, ze przeszkadzam... Niewiele osob moze o sobie powiedziec, ze odebraly telefon, trzymajac reke w krowiej dupie - przerwal mu Binnie. - Jestem ci wdzieczny, ze dales mi taka mozliwosc. Steven z trudem powstrzymal sie od smiechu. Spytal Jamesa o znajomego ze szkoly weterynaryjnej. Zgadza sie, poprosilem Johna Sweeneya, zeby zrobil to dla mnie; znamy sie od lat. Razem studiowalismy. Nie masz nic przeciwko temu, zebym porozmawial z twoim znajomym osobiscie? Wlasciwie nie - odparl Binnie po krotkim namysle. - Moze to i dobry pomysl. Nie rozumiem, czemu tak sie guzdrze. W porzadku - powiedzial Steven, jakby chodzilo o jakas blahostke. - Po prostu nie chcialem tego robic bez konsultacji z toba. Wielkie dzieki - odparl Binnie ponurym tonem. I zlapal go pan? - spytala Ann Binnie, wnoszac dwa kubki kawy i talerz z ciastkami. Wyglada na to, ze w nie najlepszym momencie - powiedzial Steven. -Niech pan sie nie przejmuje - rozesmiala sie Ann. - Moj Jim czasami jest nie do zniesienia. Bywa brutalnie szczery. Mowi, co mu lezy na watrobie. Dlatego nie zostal nam na tym swiecie ani jeden przyjaciel. Steven spojrzal na nia i zorientowal sie, ze tylko zartowala. -Tak naprawde to kochany misiaczek - powiedziala Ann. 14 Wjezdzajac na wzgorze miedzy farmami Peat Ridge a Crawhill, Steven zauwazyl, ze zagrodzono sciezke flisacka. Zatrzymal woz i wysiadl. Do pomalowanych w paski tasm przywiazane byly pokryte plastikiem tabliczki z naglowkiem Uwaga! Zagrozenie dla zycia obwieszczajace, ze sciezka jest zamknieta do odwolania. Nie bylo podane, dlaczego, ale kiedy Steven zobaczyl z mostu kilku ludzi w bialych kombinezonach, niosacych cos, co wygladalo na karabiny, zorientowal sie, ze trwa odstrzal szczurow.Mezczyzni szli w odstepach piecdziesieciu - stu metrow, kierujac sie na wschod, z bronia gotowa do strzalu. Steven przeniosl sie na druga strone drogi; patrzac ku zachodowi, dostrzegl kolejnych dwoch ludzi w bialych kombinezonach. Na jego oczach jeden z nich podniosl bron do ramienia i strzelil do czegos na drugim brzegu. Steven nie widzial, co to bylo, ale gest wykonany lewa reka przez snajpera wskazywal, ze pocisk siegnal celu. Poczul ulge, ze ktos wysoko postawiony wreszcie zajal sie sytuacja w Blackbridge. Oto dowod na to, jak wielka jest moc mediow, pomyslal, kiedy wsiadl do samochodu i ruszyl w strone miasta. Czy to jednak usprawiedliwialo bol, jaki Alex McColl zadal swoim artykulem rodzinie Fergusonow? Czy to przyklad celu uswiecajacego srodki, czy tez szczesliwy skutek uboczny wszczetej przez oportunistyczny brukowiec krucjaty napedzanej hipokryzja? Steven znalazl miejsce do parkowania na waskiej ulicy, wzdluz ktorej ciagnely sie wiktorianskie wille, biegnacej rownolegle do Melville Drive i Meadows. Wrzucil do parkomatu pieniadze na godzinny bilet, polozyl go na desce rozdzielczej i przeszedl dwiescie metrow dzielacych go od Krolewskiego Instytutu Medycyny Weterynaryjnej Dick, znanej w tych okolicach jako Dick Vet. Spytal w recepcji o doktora Johna Sweeneya i zostal poproszony o podanie celu wizyty. Nie byl tym zaskoczony. Wokol wisialy ogloszenia przypominajace personelowi, by zachowal czujnosc w obliczu ciaglych grozb ze strony organizacji walczacych o prawa zwierzat. Steven pokazal swoja karte identyfikacyjna i portier podniosl sluchawke telefonu. -Gosc do doktora Sweeneya... Z Inspektoratu Naukowo-Medycznego... Tak, dobrze. - Mezczyzna odlozyl sluchawke i zwrocil sie twarza do Stevena. - Doktor prosi pana do siebie. Trzecie pietro, pokoj 308. John Sweeney okazal sie niskim mezczyzna o watlych ramionach i kreconych brazowych wlosach. Mial na sobie nieskazitelnie czysty, bialy kitel, narzucony na koszule w paski i uniwersytecki krawat z wielkim, krzywo zawiazanym wezlem. Miedzy szyja a kolnierzykiem byla kilkucentymetrowa luka, przez co Sweeney wygladal jak przemadrzaly zolw wystawiajacy glowe ze skorupy. Nosil tez brazowe sztruksy i wypolerowane na wysoki polysk brazowe buty. W czym moge pomoc? - spytal. O ile wiem, mamy wspolnego znajomego - powiedzial Steven. - Chodzi o Jamesa Binniego, weterynarza z Blackbridge. Zamiast cieplego usmiechu, jaki powinno wywolac wspomnienie o starym znajomym, na twarzy Sweeneya pojawil sie wyraz nieufnosci, a nawet niepokoju. Tak, znam Jamesa. Razem robilismy specjalizacje. Czego pan wlasciwie chce? - spytal niepewnie. Chodzi o tego szczura, ktorego James dal panu do badania. Ciekaw jestem, czy juz pan z nim skonczyl? - spytal Steven. O szczura - powtorzyl Sweeney, odwracajac wzrok. Nie zabrzmialo to jak pytanie, zauwazyl Steven. Doktor powtorzyl te slowa, by zyskac na czasie. A dokladnie? Ciekawi jestesmy, co pan stwierdzil, doktorze - powiedzial Steven,;?choc wydawalo sie to oczywiste. Wszystko bylo w porzadku - odparl Sweeney. W porzadku? - spytal Steven. Przepraszam, powinienem wczesniej skontaktowac sie z Jamesem, ale mialem strasznie duzo pracy. Nie, ze szczurem wszystko bylo w najlepszym porzadku. Wygladal na najzupelniej zdrowego. Rozumiem - powiedzial Steven, swiadom, ze Sweeney czuje sie niepewnie pod jego spojrzeniem. - A co wykazaly badania toksykologiczne? Nie bylo ani sladu zwiazkow glifosfatu ani glufozynatu. Czyli pod kazdym wzgledem byl to najzupelniej normalny szczur? Tak... zdecydowanie - odparl Sweeney. Klamal, to bylo widac. Mial niewyrazna mine, niespokojnie przebieral nogami i unikal kontaktu wzrokowego. Steven odetchnal gleboko. -Doktorze Sweeney, wiem, ze James poprosil pana o przeprowadzenie tej sekcji nieoficjalnie, jako przyjaciela, aleja w tej chwili pytam pana jako urzednik panstwowy z pelnymi uprawnieniami do prowadzenia sledztwa, czy w trakcie badania szczura stwierdzil pan cos niezwyklego?Cokolwiek? Oczy Sweeneya zrobily sie okragle jak talerze. Nie moge odpowiedziec na to pytanie - wyjakal. To Stevenowi nie wystarczylo. Nie moze pan czy nie chce? - upieral sie. Nie moge. Steven milczal przez dluzsza chwile, w nadziei, ze Sweeney poczuje sie jeszcze bardziej nieswojo i jednak powie cos wiecej. Niech to diabli, naprawde nie rozumiem, dlaczego rozmawia pan ze mna, a nie ze swoimi ludzmi - wykrztusil doktor. - Przeciez chyba jestescie po jednej stronie? Co to ma znaczyc? - spytal spokojnie Steven. Nic - odparl Sweeney, odzyskujac zimna krew. Stevenowi przyszlo cos do glowy. Przypomnial sobie, ze wielu pracownikow sektora publicznego, podpisujac umowe o prace, zobowiazywalo sie do przestrzegania ustawy o tajemnicy panstwowej. Spytal, czy Sweeney tez to zrobil. Tak, podpisalem zobowiazanie - odparl doktor i wyraznie mu ulzylo. W takim razie nie bede panu wiecej zawracal glowy - powiedzial Steven z rezygnacja. - To byloby nie fair. - Postanowil wylozyc na stol swoj ostatni atut, choc nie sadzil, by to mialo cos zmienic. - Dodam tylko, ze czasem czlowiek musi sam zdecydowac, co jest sluszne, a co nie... i podjac odpowiednie dzialanie, bez wzgledu na to, co mowia przepisy. Steven wyszedl z budynku przygnebiony. Czul sie jak ktos, kto probuje biec, ale brnie w sypkim piasku i tylko zapada sie coraz glebiej. Probowal skoncentrowac sie na korzysciach plynacych z rozmowy ze Sweeneyem. Doktor bez watpienia wykryl cos podejrzanego, ale zmuszono go do milczenia, byc moze pod grozba naruszenia ustawy o tajemnicy panstwowej. Sadzac z wyrazu ulgi, jaki odmalowal sie na jego twarzy na wspomnienie srodkow chwastobojczych, nie mialy one z tym wszystkim nic wspolnego; to juz cos. W tej chwili najbardziej frapujace bylo co innego: skad przeciwnicy Agrigene wiedzieli, ze przyjaciel poprosil Binniego o zbadanie szczura? Przeciez zwrocil sie do niego nieoficjalnie. Oznaczalo to, ze musial wspomniec o tym komus oprocz zony i Stevena. Trzeba bedzie go spytac. Tymczasem pozostawalo miec nadzieje, ze Sweeneya w koncu sumienie ruszy na tyle, by zwierzyl sie ze swoich rozterek Binniemu. Steven zauwazyl, ze minela juz czwarta po poludniu. Robilo sie pozno, a mial jeszcze duzo spraw do zalatwienia przed spotkaniem z Eve. Pojechal do hotelu, zabral swoje rzeczy i wyprowadzil sie, tlumaczac, ze obowiazki wzywaja go do Londynu; to na wypadek, gdyby ktos wypytywal o niego w recepcji. Pojechal w okolice Bruntsfield Links, gdzie w co drugim - trzecim domu miescil sie maly hotel, i wynajal pokoj w jednym z tych, ktore najmniej rzucaly sie w oczy. Dodatkowym plusem byl parking na tylach budynku. Steven wolal nie zostawiac samochodu na ulicy. Zalogowal sie do komputera Inspektoratu Naukowo-Medycznego; informacje o Childsie i Leadbetterze juz na niego czekaly. W trakcie sluzby wojskowej obydwaj zostali wyszkoleni na ekspertow od materialow wybuchowych. I malych pozytywek, pomyslal Steven. Zdobyli takze inne umiejetnosci: Childs znal arabski, a Leadbetter mowil plynnie po francusku i niemiecku i byl uznanym autorytetem w dziedzinie komunikacji polowej. Najwazniejsze jednak, ze obaj specjalizowali sie w materialach wybuchowych. Niewykluczone, ze wiazalo sie to z ich pobytem w Blackbridge. Musieliby miec jakis konkretny cel, bo przeciez wysadzenie calej wsi w powietrze nie wchodzilo w gre, jakkolwiek kuszaco brzmial ten pomysl. W koncu Steven uznal ze nalezy mu sie odpoczynek i postanowil wykapac sie przed wyjazdem na spotkanie z Eve. Kiedy lezal w wannie, zadzwonila komorka. Na szczescie wzial ja ze soba do lazienki. W sluchawce rozlegl sie glos Jamiego Browna. No, przynajmniej zaczeli cos robic z tymi szczurami - powiedzial. - Trzeba przyznac, ze to zasluga McColla. Widzialem - odparl Steven. - Bylem tam dzisiaj. Milo wiedziec, ze sa ludzie, ktorzy potrafia cos zrobic, kiedy sie postaraja. No nie? - powiedzial Brown. - Przypomina mi sie jeden dowcip. Ilu samorzadowcow trzeba, zeby zmienic zarowke? Odpowiedz: zadnego. Powolaja podkomisje do spraw walki z ciemnosciami. Ale wiesz, co jest najlepsze? Zamieniam sie w sluch - odparl Steven. Nikt nie wie, kto to wszystko puscil w ruch. To znaczy? Nikt nie przypisuje sobie zaslugi zalatwienia tej sprawy, niezwykle, co? Nikt nie wie, kto zarzadzil odstrzal szczurow. Ktos musi wiedziec - zaprotestowal Steven. Tez tak myslalem, ale okazuje sie, ze wcale nie. Najwyrazniej wszyscy uznali, ze skoro nie oni podjeli te decyzje, zrobil to ktos inny i przeszli nad tym do porzadku dziennego. Kiedy wreszcie zaczeli rozmawiac, nikt sie nie przyznal, ze ma z tym cokolwiek wspolnego. A nie mozna bylo o to spytac ludzi strzelajacych do szczurow? Podobno przyjechali nieoznakowana ciezarowka i przegonili wszystkich gapiow. Po zmroku zabral ich ten sam woz. Rozmawiala z nimi policja, ale oczywiscie nie chce zdradzic szczegolow. Nawet tego, ile szczurow udalo sie zabic? Jeden z miejscowych powiedzial, ze w chwili wyjazdu mieli ze soba tylko jeden worek i to niepelny. Najwyrazniej kilkanascie szczurow. To nie powinno zaniepokoic Brytyjskiego Stowarzyszenia na rzecz Ochrony Szczurow - powiedzial Steven. A jest takie? - spytal naiwnie Brown. Na pewno. Kiedy Brown odlozyl sluchawke, Steven zadzwonil do Brewera. No to kto zajal sie szczurami? - spytal. A uwierzy pan, jesli powiem, ze wojsko? Pan zartuje - powiedzial Steven w najwyzszym zdumieniu. Chcialbym - odparl Brewer. W jego glosie brzmiala nuta rezygnacji. - Gdyby tak jeszcze zjawila sie tu Filharmonia Berlinska, moglibysmy wystawic musical o Blackbridge. Jest pan pewien, ze to wojsko? Dwaj moi chlopcy wylegitymowali dzis wieczorem kilku czlonkow ekipy deratyzacyjnej. Zobaczyli ksiazeczki wojskowe. Coz, przynajmniej wiemy, ze umieja strzelac - powiedzial Steven. - Moze ma to jakis sens. Ale kto podjal decyzje? Oto jest pytanie - krzyknal Brewer. - Urzedasy z hotelu nie wiedza albo nie chca powiedziec, wiec klotnie trwaja. No coz, przynajmniej ktos wreszcie strzela do szczurow, podczas kiedy oni powoluja podkomisje, prosza o wyjasnienia, wstrzymuja sie z wydaniem decyzji i skladaja raporty tym z gory, z dolu i z boku - powiedzial Steven. To dziwne, ze nie zajal sie tym rzad - stwierdzil Brewer. - Ktorys z tych balwanow powinien miec dosc odwagi, by sie tu pojawic. Taki bajzel nikomu nie pomoze w karierze - powiedzial Steven. - Politycy maja wyczucie w tych sprawach. Zostawia wszystko w rekach halabardnikow tak dlugo, jak to mozliwe. Pewnie ma pan racje - odparl Brewer. Konczac rozmowe, Steven pomyslal, ze decyzji o wezwaniu wojska nie mogl podjac byle urzednik pocztowy z Biura do spraw Szkocji w Leith czy sprzataczka z Whitehall. Musial to zrobic ktorys z ministrow, ale jesli tak, to dlaczego nie przyjechal na miejsce, by przypisac sobie zasluge za szybkie, zdecydowane dzialanie sprowokowane artykulem w "Clarionie"? Taka skromnosc byla czyms naprawde niezwyklym. Najgorsze, ze Steven nie mial pojecia, gdzie taka decyzja mogla zapasc. Sprawami wsi zajmowaly sie wladze szkockie. Zdrowiem - i szkockie, i angielskie. Obrona - a zatem i wojsko - podlegala Whitehall. Steven pojechal do Blackbridge i zabral Eve spod hotelu o wpol do osmej, tak, jak sie umowili. W szmaragdowozielonej sukni podkreslajacej piekne rude wlosy wygladala wprost oszalamiajaco. Steven nie omieszkal o tym wspomniec. Wygadany cwaniak z Poludnia - powiedziala Eve z rozbrajajaca szczeroscia, ale bez cienia zlosci. - Zmieniles samochod - zauwazyla. Taki juz jestem - odparl Steven. - Szalony, impulsywny, nieokielznany. A na ziemi trzyma cie tylko mysl o emeryturze urzednika panstwowego - dodala Eve. O bogowie, minelo raptem piec minut, a ja juz zostalem powalony na lopatki - poskarzyl sie Steven. Dokad jedziemy? Do Witchery. Widze, ze bardzo chcesz, zebym porozmawiala z Trish - powiedziala Eve. - Kiedy faceci zapraszaja mnie na kolacje, zazwyczaj ladujemy w Pizza Hut i placimy kazdy za siebie. Nie chodzi tylko o to - zastrzegl Steven. Oczywiscie - rozesmiala sie Eve. Co slychac u twoich rodzicow? - spytal Steven, gdy woz ruszyl. Pojechali na kilka dni do ciotki Jean do North Berwick. Musza sie stad wyrwac na jakis czas, to im dobrze zrobi. Steven przyznal jej racje. Kazdemu dobrze zrobilby wyjazd z Blackbridge. Jak zareagowali na artykul w "Clarionie"? - spytal. Eve prychnela pogardliwie. Cholerny szmatlawiec - odburknela. Przykro mi. Rozumiem, ze przezyli szok? Nie - powiedziala Eve cicho, sprawiajac wrazenie zawstydzonej. - Uwierzyli, ze "Clarion" opublikowal ten artykul z troski o nich i ich uczucia. Aha - odparl Steven. - A ty co im powiedzialas? Nic. Niech sobie wierza, w co chca. - 1 slusznie. Czasami niedobrze jest za duzo wiedziec. To prawda - powiedziala Eve. - Wiesz, czy to nie ironia losu, ze wlasnie to, co dobrzy, zacni ludzie pragna dac swoim dzieciom, czesto prowadzi do rozlamu w rodzinie? Wszedzie to widze. Ale nie u siebie - zauwazyl Steven. Ustalilam juz, do czego warto dazyc w zyciu, a tego nie znajdzie sie w Harrodsie czy na kolorowych zdjeciach w niedzielnych dodatkach do gazet. Zblizajac sie do restauracji, Steven musial spytac Eve o droge. Skrec w lewo na nastepnym skrzyzowaniu, potem jeszcze raz w lewo - poinstruowala go. Jest gdzie zaparkowac? - spytal. Pojedz naokolo, na taras zamkowy - powiedziala Eve. - O tej porze powinno tam byc luzno. Bez trudu znalezli wolne miejsce. Steven wysiadl z wozu i podniosl oczy na wznoszacy sie na tle nieba zamek, skapany w silnym swietle reflektorow. Robi wrazenie - powiedzial. - Po co te wszystkie rusztowania? To nie rusztowania - wyjasnila Eve - tylko miejsca dla widzow uroczystego capstrzyku. Niedlugo zaczyna sie Festywal Edynburski. Wtedy na pewno nie bedzie gdzie zaparkowac! Pieszo przebyli krotki dystans dzielacy ich od restauracji polozonej blisko wejscia na esplanade zamkowa i zeszli po schodach do Tajemniczego Ogrodu. Jak myslisz, w co tak naprawde wplatala sie Trish? - spytala Eve. Szczerze mowiac, nie mam pojecia - wyznal Steven. - Moze sama nie jest bezposrednio w nic zamieszana, ale na pewno cos wie. Prawdopodobnie powiedziala wladzom, w zamian za... Nie wiem za co. Skoro wladze o tym wiedza, to dlaczego ty nie? Przeciez dla nich pracujesz, zgadza sie? Co, prawa reka nie wie, co czyni lewa? To powazniejsza sprawa. Zawiazal sie jakis spisek, w ktorym nie uczestnicze. Spisek? W jakim celu? - spytala Eve. Na poczatku myslalem, ze chodzi o zwyczajne szpiegostwo przemyslowe; ot, jedna firma biotechnologiczna rozpuszcza plotki na temat eksperymentalnych upraw drugiej, w nadziei na pozbawienie jej zezwolenia na dzialalnosc, ale mylilem sie. To jakas wieksza afera, choc nadal uwazam, ze ma jakis zwiazek z roslinami z Peat Ridge. Rzad mialby uczestniczyc w jakims spisku z powodu kilku pol obsianych rzepakiem? - powiedziala Eve z powatpiewaniem. Genetycznie zmodyfikowanym rzepakiem - sprecyzowal Steven. Ach tak - odparla Eve w zamysleniu. - Nie zapominajmy o brzydkim slowie na "g". Wystarczy je wypowiedziec, a wszyscy uciekaja w poplochu. Szczerze mowiac, sadzac po wyczynach rzadu, ktore widzialam w Black-bridge, ci ludzie mieliby klopoty z zawiazaniem spisku w celu bezpiecznego przechodzenia przez jezdnie. To nie ma nic wspolnego z ludzmi zakwaterowanymi w hotelu - powiedzial Steven. - Oni sa tylko statystami. Ta sprawa siega o wiele wyzej. Eve wygladala na zdezorientowana. -Wiesz, ciagle tego nie rozumiem - powiedziala. - Musisz sie lepiej postarac, jesli chcesz, zebym zdradzila swoja przyjaciolke. Steven napelnil jej kieliszek, zastanawiajac sie nad nastepnym posunieciem, az w koncu podjal decyzje. -Doszlo do zmian w zachowaniu szczurow z okolic Blackbridge - powiedzial. Eve spojrzala na niego pytajaco, po czym otworzyla szerzej oczy, uswiadamiajac sobie znaczenie jego slow. Szczury z kanalu! - krzyknela, po czym rozejrzala sie pospiesznie, by sprawdzic, czy ktos jej nie uslyszal. Znizyla glos. - Myslisz, ze ma to cos wspolnego z transgenicznymi roslinami? Nie zrozum mnie zle. Nie sadze, by to bylo mozliwe. Jednak, z drugiej strony, proby skompromitowania Agrigene i zniszczenia rzepaku wskazuja, ze ktos wie na ten temat wiecej ode mnie. Boze, to potworne! - powiedziala Eve chrapliwym szeptem. - Nigdy nie przyszlo mi do glowy, ze... to znaczy... z tego mogloby wynikac, ze przez to zginal moj brat! Moze gdyby nie doszlo do tych zmian, ten szczur by go nie pogryzl. Steven skinal glowa. -Przykro mi - powiedzial - ale to mozliwe. - Eve sluchala go w skupieniu. - McNish nie utopil sie - ciagnal. - Szczury go zalatwily. Przegryzly mu tetnice szyjna. Historia o utonieciu jest wyssana z palca. Eve skrzywila sie. O moj Boze, nie wiem, co powiedziec. Co chcesz, zebym zrobila? - spytala. Musze zorientowac sie, co Trish Rafferty wie o dzialaniach przeciwko farmie Peat Ridge. Mysle, ze to ma jakis zwiazek z jej odejsciem od meza. Sprobuj delikatnie poruszyc ten temat. Mozesz tez spytac ja o dwoch facetow mieszkajacych na farmie Crawhill, tych tak zwanych doradcow Rafferty'ego. Na pewno nimi nie sa. Oni tez biora udzial w spisku. Zadzwonie do niej rano - obiecala Eve. - Zaproponuje, zebysmy zrobily sobie nocny wypad do miasta. Co moge jej powiedziec? Nic. Musisz udawac, ze nic nie wiesz; stesknilas sie za nia i tyle. Jesli zacznie podejrzewac, ze ktos cie na nia napuscil, na pewno nabierze wody w usta. Innym tez nic nie mow - powiedzial Steven. - Jesli miejscowe oszolomy uslysza o zwiazku miedzy eksperymentem na Peat Ridge a zachowaniem szczurow, bedzie niezla rozroba. Postaram sie - powiedziala Eve. Steven podziekowal jej. Otworzyl karte deserow. Na co masz ochote? Stracilam apetyt - odparla Eve. Zamowili wiec tylko kawe. Eve byla wyraznie przygaszona, ale starala sie nadrabiac mina. Steven domyslal sie, ze wspominala brata. Niestety, nie potrafil znalezc zadnych slow otuchy. Kiedy wychodzili z restauracji, padal rzesisty deszcz, ale Eve nie chciala czekac pod dachem, az Steven podjedzie samochodem. Razem pobiegli przez kaluze, trzymajac sie za rece. Byl to mily moment i Eve odzyskala pogode ducha. W polowie drogi do domu powiedziala: Wiesz, nie rozumiem, jak rzepak, genetycznie zmodyfikowany czy nie, mogl wywolac agresywne zachowanie szczurow. Mysle, ze raczej zawinily tu srodki chwastobojcze, ktorymi spryskano zasiew. Zgadzam sie - powiedzial Steven z usmiechem. - W tego typu eksperymentach zawsze istnieje takie zagrozenie. Nikt nie wie, jaki wplyw na srodowisko bedzie miala nagla zmiana stosowanych herbicydow. Wiesz, moze trzeba by sprawdzic, czy w cialach szczurow zostaly slady chemikaliow - powiedziala Eve. Badania trwaja - usmiechnal sie Steven. Eve spojrzala na niego z ukosa i odwzajemnila usmiech. No oczywiscie - powiedziala. - Przepraszam. Teraz czuje sie jak idiotka. Pewnie od tego wlasnie zaczales. Eve, nie masz w sobie nic z idiotki - zapewnil ja Steven. - Mysl o tej sprawie. Chetnie wysluchamy twoich sugestii. My? Myslalam, ze pracujesz sam. Steven powiedzial jej o udziale Jamesa Binniego w sledztwie. -To mily czlowiek - powiedziala Eve. Steven zatrzymal woz przed domem jej rodzicow. -Daj mi twoj numer telefonu - powiedziala. - Zadzwonie do ciebie, jak tylko porozmawiam z Trish. Steven zapisal numer na kartce, ktora mu podala. Dziekuje za mily wieczor - powiedziala. Moze go kiedys powtorzymy? - zaproponowal Steven. Eve patrzyla na niego przez dluga chwile, po czym powiedziala krotko: -Moze. - Nagle pochylila sie ku niemu, pocalowala go w usta i pogladzila palcami po policzku. Steven byl zaskoczony, ale nie cofnal sie. Eve odchylila sie na oparcie i spojrzala mu w oczy. - Mam nadzieje, ze to, co widze, to poczucie winy, a nie odraza - powiedziala. -Na pewno nie odraza - zapewnil ja Steven. -Dobranoc. 15 Steven wrocil do hotelu kilka minut po polnocy, ale mimo to na parkingu byly jeszcze wolne miejsca. Domyslil sie, ze czesc gosci, widzac prowadzaca na plac za budynkiem waska, pelna dziur droge, wolala zostawic auta na ulicy - pewnie liczyli na to, ze rano zdaza odjechac przed pojawieniem sie strazy miejskiej. Zaparkowal woz, przyciskajac zderzak do tylnej sciany hotelu tak, by nikt nie zdolal otworzyc maski.Mimo deszczu Steven nie od razu schronil sie pod dachem. Najpierw pozbieral z ziemi male kamyki i ulozyl je w regularnych odstepach wokol samochodu, gdyby ktos probowal wczolgac sie pod podwozie, poruszylby przynajmniej jeden z nich. Nie sadzil, by ten woz mial stac sie celem ataku, ale strzezonego pan bog strzeze. Podchodzac do hotelu od frontu, sprawdzil, jak blisko okna jego pokoju sa rury i rynny - niezbedne w sytuacji, gdyby musial go w pospiechu opuscic. Zamknawszy za soba drzwi, wcisnal tani dlugopis miedzy dolna ich krawedz a prog - zeby nikt niepowolany nie mogl dostac sie do srodka. Wylaczyl swiatlo i wyjrzal na mokre od deszczu ulice; ku jego zadowoleniu, okna byly podwojnie szklone. Takich raczej nie dalo sie wybic. Zaciagnal zaslony i wlaczyl lampke, po czym zdjal marynarke i kabure, ktora przewiesil przez oparcie jedynego krzesla w pokoju. Pistolet polozyl na stoliku przy lozku. -A podobno nie znosisz melodramatow - mruknal do siebie. Steven dlugo nie mogl zasnac. Po czesci spowodowal to szum wiatru i loskot kropel deszczu uderzajacych w szyby, ale bardziej dawala mu sie we znaki niepewnosc co do jego uczuc wobec Eve. Wciaz jeszcze mial na wargach smak jej ust. Nie pomylila sie, mowiac, ze widzi w jego oczach poczucie winy; rzeczywiscie, kiedy niespodziewanie go pocalowala, obudzily sie w nim wyrzuty sumienia. Zdawal sobie sprawe, ze nie mialo to zadnego sensu, ale nic na to nie mogl poradzic. Czy naprawde uwazal, ze zdradzil Lise? Przeciez ona umarla i nic tego nie zmieni. Moze bardziej zaniepokoilo go to, co zobaczyl w Eve. Choc nie przypominala Lisy z wygladu, miala z nia wiele cech wspolnych: te typowo szkocka bezposredniosc, a nawet poczucie humoru i niechec do wszelkiego rodzaju pretensjonalnosci. Czy widzial w niej druga Lise? To byloby niewybaczalne. Odpedzil te mysl. I po co zawracac sobie tym glowe? Na litosc boska, to byl tylko pocalunek na dobranoc, wytlumaczyl sobie w duchu. Przewrocil sie na drugi bok. Lomot deszczu o szyby stal sie jeszcze glosniejszy. -Co za cholerny kraj - mruknal przed zasnieciem. Nastepnego ranka "Clarion" oglosil wszem i wobec swoj sukces w doprowadzeniu do podjecia dzialan w kwestii wzrastajacej populacji szczurow z Blackbridge. NA NAS ZAWSZE MOZNA LICZYC - glosil naglowek. Samozwanczy obronca ludu uczynil wiecej niz wszyscy twardoglowi urzednicy razem wzieci i sprawil, ze wreszcie cos drgnelo. Podczas gdy "oni" siedzieli w Blackbridge Arms, wydajac lekka reka pieniadze podatnikow, spierajac sie o wady i zalety genetycznie zmodyfikowanych upraw i nie podejmujac zadnych decyzji, "Clarion" przedarl sie przez rafy biurokracji i zmusil wladze do wszczecia zdecydowanych dzialan. Ilustracja do artykulu byla duza fotografia ubranego w bialy kombinezon mezczyzny z karabinem, stojacego na brzegu kanalu. WYSTRZELAJCIE TE PASKUDZTWA!, apelowal "Clarion". Typowe dla takiego brukowca, pomyslal Steven, jednak cos go w tym materiale zaniepokoilo. Jak to zwykle bywa w tego rodzaju sytuacjach, gazeta przypisywala sobie zasluge zmuszenia wladz do dzialania, ale prawda wygladala chyba nieco inaczej. Nikt z redakcji nie mogl tego wiedziec, ale to wlasnie "Clarion" byl wykorzystywany przez Sigme 5. Tajemnicza organizacja wiedziala o zmianie zachowania szczurow i dlatego tez musiala dojsc do wniosku, ze cos w tej sprawie trzeba zrobic; gdyby jednak po prostu wyslala na miejsce grupe interwencyjna, padloby zbyt wiele niewygodnych pytan. Przedstawiciele wladz skoczyliby sobie do gardel, usilujac odkryc, kto za tym stoi. A tak, Sigma 5 zaczekala na odpowiedni moment i posluzyla sie artykulem z "Clariona", by sprawic wrazenie, ze jakas wysoko postawiona figura przejela sie publikacja na tyle, by zarzadzic natychmiastowe dzialanie. Lokalne wladze nie beda zglaszac jakichkolwiek zastrzezen, jako ze akcja miala poparcie miejscowej ludnosci, a poza tym, gdyby to zrobily, "Clarion" nie zostawilby na nich suchej nitki. Ludzie z Sigmy 5 byli nie tylko wplywowi, ale i przebiegli, co czynilo z nich bardzo groznych przeciwnikow. Jamie Brown ze "Scotsmana" takze napisal o akcji tepienia szczurow, ale skoncentrowal sie glownie na zwiazanych z nia kontrowersjach. Zwrocil uwage, ze zaden z czlonkow wladz nie chcial wyjawic, kto zlecil jej przeprowadzenie, a to nie mialo nic wspolnego z otwartoscia obiecana Szkotom przez nowy parlament i uwidacznialo brak wyraznego rozgraniczenia kompetencji w nowej administracji. Aby przyblizyc czytelnikom istote problemu, Brown wymienil uprawnienia przekazane lokalnemu rzadowi i te, ktore pozostaly w gestii Londynu, a takze skupil sie na czyms, co okreslano mianem "decentralizacji wykonawczej". Termin ten dotyczyl spraw, w ktorych co prawda kompetencje zachowal Westminster, ale parlament szkocki mogl podejmowac decyzje nizszej rangi, w pewnych przypadkach. Brown uciekl sie do obrazowego porownania: Westminster prowadzi samochod, ale parlament szkocki moze nadmuchiwac opony. Steven przezwyciezyl opory wywolane obawa, ze znow przeszkodzi Jamesowi Binniemu w najmniej odpowiednim momencie i zadzwonil na jego komorke. Przepraszam, ze zawracam ci glowe, James, ale musimy porozmawiac. Wlasnie jade do Letham Mains obejrzec swinie - odparl Binnie i Ste-ven odetchnal z ulga. - Bede tam okolo pol godziny, a potem mam troche wolnego czasu. Co sugerujesz? Steven obejrzal mape okolic, ktora lezala przed nim na stole, i znalazl farme Letham Mains. Zauwazyl, ze poltora kilometra na zachod od niej jest skrzyzowanie i zaproponowal, by tam wlasnie sie spotkali. -Jak w filmie szpiegowskim - powiedzial Binnie. Steven przyznal mu racje, ale niczego nie wyjasnil ani nie zaproponowal innego miejsca. -No to do zobaczenia za pol godziny. Kiedy Steven dotarl na skrzyzowanie, Binnie juz tam czekal na niego. Siedzial w swoim land roverze i czytal gazete. Steven zatrzymal woz dwadziescia metrow dalej i podszedl do samochodu weterynarza. Kiedy otworzyl drzwi, w jego nozdrza uderzyl nieprzyjemny zapach. Zauwazyl, ze lezace z tylu buty byly pokryte czyms podobnym do swinskiego lajna - to wszystko wyjasnialo. W kazdym razie, Binniemu ten odor najwyrazniej nie przeszkadzal. -Wczoraj rozmawialem z twoim znajomym, Sweeneyem - powiedzial Steven. - Dzwonil do ciebie? Binnie zaprzeczyl. Szkoda. On cos ukrywa. Powiedzial, ze ze szczurem, ktorego mu dales, wszystko jest w porzadku, ale klamal, nie mam co do tego zadnych watpliwosci. Bylo to po nim widac. Ale dlaczego mialby klamac? Jest klebkiem nerwow. Ktos musial zlozyc mu wizyte i zmusic do napisania niezgodnego z prawda raportu. John Sweeney oszustem? Nie wierze. Jest uczciwy do szpiku kosci. Podejrzewam, ze ulegl naciskom wlasnego srodowiska - powiedzial Steven. - Z takimi najtrudniej sobie poradzic. Mysle, ze ludzie, ktorzy z nim rozmawiali, powolali sie na ustawe o tajemnicy panstwowej i ostrzegli go, jakie beda konsekwencje jej zlamania. Dobry Boze, biedny chlopak - powiedzial Binnie, patrzac znad okularow na Stevena. Wydawal sie autentycznie zaszokowany. - Co sie dzieje w Blackbridge, do licha? -Nie wiem, ale musze cie spytac, czy powiedziales komus, ze zamierzasz zabrac szczura do zbadania - odparl Steven. - Wiedziala o tym Ann, wiedzialem ja; kto jeszcze? B innie westchnal i potrzasnal glowa. Nikt - powiedzial. - Po co mialbym o tym mowic komukolwiek innemu? Ktos musial o tym wiedziec, bo w przeciwnym razie nie zdazylby przeszkodzic twojemu znajomemu w sporzadzeniu raportu - zauwazyl Steven. Rozumiem - powiedzial Binnie. - Ale nie przypominam sobie, zebym z kims o tym rozmawial. Nie mialem powodu. Gdybys cos sobie przypomnial, daj znac - poprosil Steven. Dlaczego pytales, czy John do mnie dzwonil? Probowalem go przekonac, zeby posluchal glosu swojego sumienia, zamiast slepo przestrzegac przepisow - odparl Steven. - Liczylem na to, ze jesli zacznie go dreczyc poczucie winy, to moze wyzna ci cala prawde. Niestety, nie odezwal sie - powiedzial Binnie. - Mam go przycisnac? W tej chwili warto wszystkiego sprobowac. Az tak zle? Dawno temu ktos poradzil mi, zebym nie wojowal z establishmentem, bo i tak przegram. Na kazdym kroku przekonuje sie, ze mial racje. Przeciez pracujesz dla establishmentu - zauwazyl Binnie. Tak myslalem - powiedzial Steven ze smutkiem. Wyciagnal reke w kierunku klamki. - Nie chce ci juz zabierac wiecej czasu. Zadzwonie do ciebie, jesli wyciagne cos z Johna - obiecal Binnie. Steven mial watpliwosci, czy to mu sie uda. Czy Sweeney byl jego przyjacielem, czy nie, najwyrazniej przerazalo go to, w co sie wmieszal. Pewnie uzna milczenie za najbezpieczniejsze rozwiazanie. Stevenowi przyszlo do glowy, ze moglby sie wlamac do jego gabinetu. Sweeney na pewno zapisal gdzies wyniki przeprowadzonych przez siebie badan, ale z drugiej strony, nie mozna bylo wykluczyc, ze tego rodzaju dowody zostaly juz usuniete. Steven niechetnie uznal, ze wlamanie nie mialoby sensu. Szanse na sukces byly zbyt male. Nie warto ryzykowac. Zadzwonil telefon. Wlasnie cos sobie przypomnialem - rozlegl sie w sluchawce glos Jamesa Binniego. - Rzeczywiscie, powiedzialem komus o tym, ze zabieram szczura do zbadania. Tomowi Rafferty'emu. Rafferty'emu? - zdziwil sie Steven. To bylo tego dnia, kiedy wezwal mnie do swojego psa. Upieral sie, ze Khan jest naprawde chory i dlatego z dnia na dzien robi sie coraz bardziej agresywny. Choc powiedzialem mu, ze moim zdaniem jego pies zawsze taki byl, musialem wziac pod uwage fakt, ze wlasciciele lepiej znaja swoje zwierzeta niz ludzie z zewnatrz. O ile mnie pamiec nie myli, wspomnialem Tomowi, ze wybieram sie do szkoly weterynaryjnej, zeby oddac do analizy martwego szczura. Zaproponowalem, ze przy okazji zawioze tam probke krwi Khana. To wiele wyjasnia - powiedzial Steven. Skoro Rafferty znal zamiary Binniego, to oznaczalo, ze Childs i Leadbetter tez o nich wiedzieli. To na pewno oni zatroszczyli sie o to, by wlasciwe osoby wywarly nacisk na Sweeneya. Przepraszam - powiedzial Binnie. - Powinienem byl przypomniec sobie o tym wczesniej. Czy ta informacja do czegos sie przyda? Na pewno - odparl Steven krotko. Jadac, myslal o slowach Binniego. Fajnie, gdy wszystkie elementy ukladanki pasuja do siebie; dobrze bylo wiedziec, jak Sigma 5 dowiedziala sie o autopsji szczura. Steven wrocil do rozmyslan o zmianie zachowania szczurow. Sigma 5 wiedziala, ze problem ten dotyczyl tylko Blackbridge, jako ze nie podejmowala dzialan skierowanych przeciwko innym farmom, na ktorych uprawiano transgeniczne rosliny. Jednak jesli nie chodzilo o rzepak ani o zastosowane srodki chwastobojcze, to coz innego moglo wchodzic w gre? Odmiana rosnaca na Peat Ridge zostala poddana analizom... ale herbicydy nie, zorientowal sie Steven. A moze Agrigene zastosowala w Blackbridge inne srodki chwastobojcze? Phillip Grimble powiedzial, ze te same uprawy byly testowane w roznych miejscach, by wyprobowac skutki stosowania roznych herbicydow. Moze wlasnie o to chodzi? Czyzby zastosowali jakis niedozwolony srodek? Moze cos silnie trujacego? Owszem, istniala taka mozliwosc, ale po co od razu prowadzic tajna rzadowa operacje, by zatuszowac cos takiego? Czemu wladze po prostu nie ukarza firmy i tyle? Steven uznal, ze jest tylko jeden sposob, by to sprawdzic. Postanowil zlozyc niezapowiedziana wizyte na farmie Peat Ridge i przekonac sie, jakie srodki chemiczne sa tam przechowywane. Przy okazji chcial zlapac jednego z krazacych po okolicy szczurow i wyslac go na badania. Tym razem sekcje przeprowadzi patolog wyznaczony przez Inspektorat Naukowo-Medyczny. Oczywiscie, nie bylo pewnosci, ze wszystkie szczury w poblizu kanalu zachowuja sie dziwnie, ale biorac pod uwage ostanie wypadki, wydawalo sie prawdopodobne, ze problem dotyczy wiekszosci z nich. Steven postanowil pojsc na farme Peat Ridge jeszcze tej nocy. Palil sie do dzialania. Zastanowil sie, co bedzie mu potrzebne i uznal, ze jest tego niewiele. W torbie pozostawionej w hotelu mial ciemne ubranie i kominiarke, a nawet wygodne tenisowki na wypadek, gdyby musial sie po czyms wspinac, choc liczyl, ze nie beda mu potrzebne. Potrzebowal jeszcze tylko malych plastikowych butelek na probki pobrane z pojemnikow z chemikaliami. No i moze przydalby sie jeden duzy pojemnik, w ktorym zmiescilby sie szczur, gdyby udalo sie go schwytac. Postanowil podejsc do Peat Ridge od strony sciezki flisackiej. Zamierzal wybrac sie tam po zmroku, kiedy zolnierze wroca do koszar. Oczywiscie, bedzie musial uwazac na ochroniarzy z prywatnej agencji, ale akurat nimi sie nie przejmowal. Na amatorow to oni moze byli dobrzy. Steven, jako byly komandos sil specjalnych, mial nad nimi duza przewage. Wchodzac na teren farmy od strony sciezki, znajdzie sie blisko tylnej sciany stodoly, w ktorej najprawdopodobniej przechowywano chemikalia. Nie stal tam zaden inny budynek nadajacy sie na magazyn, a poza tym tylko ten byl na tyle zaniedbany, by szczury mogly bez trudu dostac sie do srodka. Steven pomyslal, ze najlepiej bedzie wejsc od tylu, bo na wrota swiecily reflektory. Coz, trzeba bedzie improwizowac. Juz w chwili, gdy wyszedl do miasta po brakujacy sprzet, poczul przyplyw adrenaliny. Na farme wybral sie kilka minut po wpol do dwunastej. Polksiezyc wisial na bezchmurnym niebie. Steven skierowal sie w strone szerokiej zatoki na poboczu, kilkaset metrow na wschod od Blackbridge, gdzie zamierzal zostawic samochod. Miejsce to znajdowalo sie przy rzadko uczeszczanej trasie; najprawdopodobniej skladowano tam mieszanke piachu i soli, ktora zima posypywano okoliczne drogi. Nikt nie zwroci uwagi na woz zaparkowany na poboczu. Wial zachodni wiatr, wiec Steven postanowil podejsc do farmy od wschodu, by nie mogly go wyweszyc patrolujace okolice psy. Przewiesil plecak przez ramie, zamknal samochod, schowal kluczyki do prawej kieszeni kurtki i zapial ja. Sprawdzil, czy suwaki pozostalych sa zasuniete. Nie chcial niczego zgubic. Przeszedl przez siatke oddzielajaca droge od pola i ruszyl w strone sciezki flisackiej. Na razie obylo sie bez niemilych niespodzianek. Szedl wyboista sciezka biegnaca rownolegle do granicy farmy. Za drugim ogrodzeniem bylo juz troche trudniej. Droga ginela w mroku. Na rozmoklej, miekkiej ziemi lezaly duze kamienie, pewnie wykopane z pola. Steven potykal sie o nie co pare krokow. Zaczynalo mu juz brakowac przeklenstw, kiedy wreszcie dotarl do ostatniego ogrodzenia. Po drugiej stronie ziemia byla juz twardsza. Wchodzac na sciezke, Steven wlozyl kominiarke. Pobiegl za poludniowy kraniec farmy Crawhill, przeszedl pod mostem i znalazl sie przy siatce ogradzajacej Peat Ridge. Na widok jasno oswietlonego podworza po prawej stronie przykucnal i trwal bez ruchu przez cale piec minut, nadsluchujac i obserwujac straznikow. Ku jego zadowoleniu, bylo ich tylko dwoch, ale mieli ze soba psy. Kiedy nabral pewnosci, ze nie zmieniaja tras patroli - najwyrazniej sama ich obecnosc miala odstraszac intruzow - zaczekal, az odstep miedzy nimi bedzie najwiekszy i przeczolgal sie pod drutem. Pochylony pobiegl w strone tylnej sciany stodoly i przywarl do ziemi, wsluchujac sie w odglosy nocy. Byl przy poludniowo-wschodnim narozniku budynku, nie widzial wiec pozostalych zabudowan farmy, stojacych nieco ku polnocnemu zachodowi. Upewniwszy sie, ze nikt go nie zauwazyl, Steven zaczal macac fundament stodoly, szukajac jakiejs szpary, przez ktora moglby sie przecisnac. W polowie dlugosci sciany znieruchomial, slyszac szczekanie jednego z psow. Zwierze ujadalo przez dobre pol minuty; wreszcie meski glos kazal mu sie zamknac. Steven zdjal plecak i wyjal z bocznej kieszeni skladany noz. Gdyby przyszlo co do czego, lepsze to niz nic. Schowal go do kieszeni kurtki i zasunal suwak. Wzial plecak na ramie i dalej wodzil dlonia po fundamencie. Juz mial dac za wygrana, gdy w narozniku wymacal trzy oderwane listwy. Wyjal je, by sprawdzic, czy uda mu sie zmiescic w otworze i serce zamarlo mu w piersi, gdy rozlegl sie glosny trzask i z drewnianej plyty wyskoczyl zardzewialy gwozdz. Pies znow zaczal ujadac. On na pewno uslyszal ten dzwiek. Czy inni takze? Przeczekawszy minute w calkowitym bezruchu, niczym rzezba wlamywacza zlapanego na goracym uczynku, Steven uslyszal, ze pies powoli uspokaja sie i po chwili znow zapadla cisza. I tym razem dopisalo mu szczescie, ale nie mogl liczyc na to, ze tak bedzie zawsze. Aby nie kusic losu, postanowil nie probowac powiekszac otworu. Musial sie jakos przecisnac przez te waska szpare. Nie bedzie to wygodne, ale powinno sie udac. Zdjal plecak, by przepchnac go przed soba, po czym przywarl do ziemi. Zapach mokrej trawy przywolal wspomnienia meczow rugby rozgrywanych dawno temu, w zimowe dni. Steven mial w plecaku latarke, ale nie chcial ryzykowac jej uzycia dopoki nie znajdzie sie stodole, wiec wyciagnal reke, by wymacac, co jest przed nim. Jego palce natrafily na zimna plastikowa powierzchnie; zapewne byl to jeden z pojemnikow z chemikaliami. To moglo stanowic pewien problem. Jesli pojemniki byly ulozone w siegajacy sufitu stos, zakrywajacy cala tylna sciane, nie bedzie jak dostac sie do wnetrza stodoly. Wyciagajac przed siebie lewa reke, Steven wymacal kawalek wolnej przestrzeni. Posuwajac sie w tamtym kierunku, poczul, ze o jego policzek ociera sie ostra krawedz deski. Powiedzial sobie w duchu, ze musi byc ostrozniej szy. Gdyby poruszal sie szybciej, moglby sobie rozciac twarz. Steven wsunal reke glebiej do szpary i krzyknal z bolu. Cos zacisnelo sie na jego dloni. Przed oczami rozblysly mu gwiazdy. W cisze wdarlo sie glosne ujadanie psow. Steven szybko cofnal reke, ale nie udalo mu sie jej uwolnic. Utkwila w pulapce na szczury. Bal sie, ze sprezynowa zapadka polamala mu kosci lewej dloni. Jakby tego bylo malo, w tej chwili uslyszal glosy dochodzace od strony podworza. Z dlonia uwieziona w ciezkiej metalowej pulapce, Steven odwrocil sie i pociagnal drewniana plyte do siebie, probujac zaslonic otwor, przez ktory dostal sie do srodka. W ten sposob psy nie beda mogly dobrac mu sie do skory, gdyby zostaly spuszczone ze smyczy. Dochodzace z zewnatrz glosy byly coraz donosniejsze. Mozna juz bylo rozroznic poszczegolne slowa. Co jest? - spytal mezczyzna o znajomym glosie. Byl to Lane. Moj pies cos uslyszal - odparl jeden ze straznikow. Cezar tez - powiedzial drugi. A wy? - spytal Lane. Ja tam nic nie slyszalem. Ja tez nie - dodal drugi straznik. Steven pozwolil sobie na ciche westchnienie ulgi. Tylko psy sie nim zainteresowaly. Jesli zachowa zimna krew, byc moze uda mu sie wyjsc z tego calo. -Patrzcie, cos wyweszyl! - powiedzial jeden ze straznikow, rozwiewajac nadzieje Stevena. Po drugiej stronie sciany rozleglo sie glosne prychanie i sapanie. Steven przytrzymywal plyte zdrowa reka, ale na dole zostala kilku centymetrowa szpara, w ktora pies probowal wcisnac pysk. Kiedy to mu sie nie udalo, wsunal w nia lape i zaczal drapac ziemie, centymetry od nog Stevena. Drugi pies probowal mu pomoc. Steven zdawal sobie sprawe, ze jesli w tej chwili pusci plyte, to te bestie rozniosa go na strzepy, zanim straznicy je uspokoja. Nagle, jakby tego wszystkiego bylo malo, z ciemnosci wynurzyl sie szczur, przebiegl mu po udach, zeskoczyl na podloge i wymknal sie przez szpare ze stodoly. Steven o malo co nie krzyknal, ale w ostatniej chwili ugryzl sie w jezyk. Pewnie i tak nikt nie uslyszalby go, jako ze psy znow zaczely ujadac, rozwscieczone bezczelnoscia gryzonia, ktory smial przebiec im pod nosami. -Czyli to za szczurami tak sie uganialy - powiedzial Lane. - Nie rozstawiliscie pulapek? Steven pokiwal glowa. -No to skonczmy juz te idiotyczne zabawy i wracajmy na patrol - polecil Lane. Straznicy nie probowali sie z nim klocic; jeden z nich tylko mruknal pod nosem, ze jego pies na pewno cos uslyszal. Glosy ucichly w oddali. Po raz pierwszy w swoim zyciu Steven czul wdziecznosc dla szczura. Powoli wypuscil powietrze, po czym znow wstrzymal oddech, gdy ruszyl uwieziona dlonia i przeszyl go silny bol. Puscil plyte zaslaniajaca otwor w scianie - od jej trzymania niemal calkowicie stracil czucie w palcach - i polozyl lewa reke na ziemi, a prawa pociagnal zapadke do siebie. Sprezyna byla tak solidna, ze dopiero za trzecim razem Stevenowi udalo sie ja ruszyc. Krew huczala mu w skroniach; mial tak mocno zacisniete zeby, ze miesnie policzkow zaczely drzec. Wytezajac wszystkie sily, wreszcie odciagnal zapadke na tyle, by uwolnic lewa reke z pulapki. Stalowy pret opadl z trzaskiem i Steven osunal sie na ziemie, wyczerpany psychicznie. Ostroznie obmacal lewa dlon, szukajac zlamanych kosci; byl mile zaskoczony, kiedy zadnych nie znalazl. Dla pewnosci wyprostowal palce i powoli je zgial. Proba wypadla pomyslnie. Wygladalo na to, ze rzeczywiscie zadna z kosci nie byla zlamana, mimo przeszywajacego dlon bolu. Steven wyjal z plecaka latarke i zapalil ja. Przed nim pietrzyl sie stos pojemnikow z chemikaliami, na szczescie po lewej stronie byl on nieco nizszy. Miedzy zbiornikami a sciana zostalo dosc miejsca, by sie tam przecisnac; potem wystarczylo wdrapac sie na stos. Puchnaca lewa reka na niewiele sie przydala we wspinaczce. Staral sie, jak najdluzej trzymac ja pod kurtka. Rozejrzal sie po wnetrzu stodoly w polowie wypelnionej plastikowymi pojemnikami. Zszedl na podloge i zaczal ogladac naklejki na zbiornikach. Po kilku minutach zorientowal sie, ze sa tu tylko trzy rodzaje srodkow chwastobojczych. Postanowil wziac trzy losowe probki kazdego z nich, czyli potrzebowal w sumie dziewieciu butelek. Mial dziesiec. Podwazyl nozem za-tyczki dziewieciu zbiornikow i pobral probki. Wlasnie schowal ostatni pojemnik do plecaka, kiedy uslyszal glosny trzask. Znieruchomial, czujac ucisk w zoladku. Minela dluga chwila, zanim zorientowal sie, ze to zadzialala jedna z pulapek na myszy. Oznaczalo to, ze przy odrobinie szczescia nastepny etap misji mial juz z glowy. Przegramolil sie przez stos zbiornikow i zeskoczyl w waska przestrzen miedzy nimi a tylna sciana. Z jakiegos powodu, kiedy szedl w te strone, klaustrofobia o wiele bardziej dala mu sie we znaki. Nie mogl zniesc mysli, ze gdyby zbiorniki runely do tylu, zostalby uwieziony pod nimi niczym zakonnica zamurowana w sredniowiecznym klasztorze. Swiecac sobie latarka, przesunal sie w strone wyjetej drewnianej plyty, uwazajac na kontuzjowana dlon. Zatrzymal sie, wyczuwajac jakis ruch, po czym uslyszal metaliczny zgrzyt. Powoli skierowal snop swiatla z latarki ku gorze. Na wysokosci oczu zauwazyl tylne lapy szczura, drapiace powierzchnie zbiornika. Zwierze zlapalo sie w pozostawiona tam pulapke, ale sila uderzenia zapadki byla niewystarczajaca, by je zabic. Choc ciezko ranne, wciaz rozpaczliwie probowalo sie uwolnic. Steven obrocil sie w bok, by siegnac do kieszeni kurtki i wyjac noz. Aby go rozlozyc, musial pomoc sobie lewa reka, bolalo jak cholera. Wreszcie ostrze wyprostowalo sie i Steven podszedl do szczura. Na sama mysl o tym, co musial zrobic, ogarnialy go mdlosci, ale wiedzial, ze nie ma innego wyjscia. Polozyl kontuzjowana dlon na grzbiecie szczura i wsunal czubek ostrza miedzy podstawe pulapki a przygniecione zapadka gardlo zwierzecia. Zamknal oczy i wykonal szybki ruch reka. Po chwili jego palce pokryly sie ciepla wilgocia, a szczur przestal sie szamotac. Steven mogl wlozyc martwe zwierze do pojemnika dopiero po wyjsciu ze stodoly. Pieczolowicie wytarl rece mokra trawa, zapial plecak i zaczekal na odpowiedni moment, by mogl niezauwazony przez straznika podbiec do ogrodzenia i wyjsc na sciezke. Wrocil do samochodu. Misja zostala spelniona. 16 Byla juz prawie druga nad ranem, kiedy Steven dotarl na przedmiescia Edynburga. Przy kazdej zmianie biegow czul silny bol lewej reki i zaczal watpic, czy rzeczywiscie wszystkie kosci sa cale. Moze nalezaloby zrobic przeswietlenie, pomyslal. Kiedy zaczal zastanawiac sie nad innym problemem - gdzie zdobyc lod do zakonserwowania ciala szczura - zdal sobie sprawe, ze moze upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Postanowil na razie nie wracac do hotelu i pojechal na pogotowie w Krolewskim Szpitalu w Edynburgu.Po piecdziesieciu minutach czekania w kolejce za kobieta, ktora wylala sobie na noge wrzatek, i dwoma poobijanymi pijakami, Steven wreszcie zostal przyjety przez dyzurnego lekarza. Byl to mlody, dwudziestoparoletni mezczyzna o niezdrowej cerze, przygarbiony, jakby za bardzo ciazyl mu wiszacy na szyi stetoskop. Obejrzal Stevena od stop do glow, zwracajac uwage na jego niechlujny wyglad i brudne ubranie i wydal wargi. Slucham, o co chodzi? - spytal szorstkim tonem. Uszkodzilem sobie dlon. Mysle, ze powinno sie ja przeswietlic, by sprawdzic, czy nie ma zlamanych kosci - odparl Steven. No coz, jestem doktor Leeman i to ja decyduje, kiedy przeswietlenie jest potrzebne, a kiedy nie - warknal lekarz. Zaczal bezceremonialnie badac ranna reke Stevena, ktory krzywil sie z bolu, kiedy Leeman rozdzielal kostki i zginal kolejne palce. Robil to machinalnie, jakby cwiczyl na manekinie. - Niech zgadne - powiedzial pogardliwym tonem - szedl sobie pan spokojnie, kiedy jakis facet rzucil sie na pana bez powodu, zgadza sie? To nie pan wszczal bojke. Nie bylo zadnej bojki, wsadzilem dlon w pulapke na szczury - odparl Steven ze spokojem. Ach tak! Nie zawinila pijacka bojka, tylko pulapka na szczury - rzucil lekarz, nie zmieniajac tonu. Nie pijacka bojka... pulapka na szczury - powtorzyl Steven monotonnym glosem, w ktorym brzmialo ostrzezenie. Pielegniarka stojaca za plecami Leemana wychwycila to, ale mlody lekarz nie dawal za wygrana, upajajac sie swoja zlosliwoscia. A teraz chce pan, zebysmy go wyleczyli i dali tydzien zwolnienia, zeby mogl pan spedzic ten czas w knajpie z kumplami, co? Nie, chcialbym zrobic sobie przeswietlenie dloni, by sprawdzic, czy nie ma zlamanych kosci - odparl Steven ze stoickim spokojem. Leeman spojrzal na niego, ale szybko uciekl wzrokiem. Zdal sobie sprawe, ze popelnia jakis blad, ale nie wiedzial jaki. Udal, ze dokladnie oglada dlon Stevena, a pielegniarka przyslonila usta reka, by ukryc usmiech. Moze rzeczywiscie kaze to przeswietlic - oswiadczyl Leeman napuszonym tonem. - Nie podoba mi sie obrzek trzeciej kosci srodrecza. - Wzial karte od pielegniarki i zaglebil sie w lekturze. Po chwili spytal z udawana nonszalancja: - Czym wlasciwie sie pan zajmuje, panie Dunbar? Jestem lekarzem - odparl Steven. Pielegniarka znow zaslonila usta. Leeman milczal przez chwile, po czym wbil wzrok w podloge. Prosze wybaczyc, ale nie wyglada pan na lekarza - powiedzial, usilujac zachowac twarz. A pan nie zachowuje sie jak lekarz - odparowal Steven. - Moze powinien pan wybrac zawod bardziej zgodny z panskim charakterem, powiedzmy latarnika na Morzu Arktycznym? Pielegniarka zaprowadzi pana na przeswietlenie - powiedzial Leeman, czerwieniac sie. Wyraznie mial ochote zakonczyc te rozmowe. Nalezalo mu sie - stwierdzila pielegniarka, idac korytarzem ze Steve-nem. - Nawet kiedy ma dobry humor, jest nie do zniesienia. Ciagle ludze sie, ze przysla nam doktora Rossa z Ostrego dyzuru, ale zjawiaja sie tylko kolejni Alastairzy, ktorzy uwazaja sie za Bog wie co, kiedy tak naprawde nie potrafia nawet podlubac w nosie, nie wsadzajac sobie palca w oko. Steven usmiechnal sie, ale nie podjal tematu. Zastanowil sie jednak - nie po raz pierwszy - dlaczego tak wiele osob pokroju Leemana, ktorym szkoda bylo czasu dla swoich bliznich, wybieralo zawod lekarza. -Zaloze sie, ze tak naprawde to byla bojka - powiedziala pielegniarka konspiracyjnym szeptem. Steven powtorzyl, ze nadzial sie na pulapke na szczury, ale pielegniarka obstawala przy swojej wersji. Domyslam sie, ze panski rywal zjawi sie pozniej? Niewykluczone - powiedzial Steven, dajac za wygrana. - Moglbym pania prosic o przysluge? Niech pan sprobuje. Chcialbym dostac troche lodu, najlepiej w polistyrenowym pojemniku, zeby nie roztopil sie w drodze powrotnej. Na panska dlon? Tak, nie mam dostepu do zamrazarki, mieszkam w hotelu. Zobacze, co sie da zrobic. Jest pani aniolem. Wszyscy tak mowia. Zdjecie rentgenowskie potwierdzilo wczesniejsze przypuszczenia Ste-vena: nie bylo zlamanych kosci, tylko silne stluczenia. Wyszedl z pogotowia uspokojony, niosac w reku polistyrenowy pojemnik z lodem - mial wiec juz w co zapakowac szczura przed wyslaniem go do Londynu. Kiedy tylko wrocil do pokoju, nadal zaszyfrowana wiadomosc z prosba, by Inspektorat przyslal kogos po szczura. Steven mial zostawic go, dobrze zapakowanego, w recepcji. Chcial, by badania toksykologiczne przeprowadzil najlepszy ekspert, jaki byl do dyspozycji. Zazadal, by probki srodkow chwastobojczych poddano rownie szczegolowej analizie. Nastepnie przepisal dane z naklejek na zbiornikach. Chcial wiedziec, czy ktorakolwiek z probek zawierala inne skladniki od wymienionych. Przez piec minut stal pod prysznicem, rozkoszujac sie ciepla woda splywajaca po skorze, po czym wytarl sie i wlozyl dzinsy i bluze. Choc byl wyczerpany, musial jeszcze zapakowac szczura. Kurier mogl przyjechac wczesnym rankiem, a juz zblizala sie czwarta. Polistyrenowe pudelko, ktore dala mu pielegniarka, bylo wypelnione pokruszonym lodem po sam brzeg. Tym lepiej; Steven mogl poswiecic nadmiar na oblozenie kontuzjowanej reki. Przyniosl z lazienki kubek i przesypal do niego czesc zawartosci pojemnika. W powstale w ten sposob wolne miejsce wcisnal szczura, po czym przysypal go cienka warstwa lodu. Chemikalia nie musialy byc zamrozone, ale to im nie moglo zaszkodzic, a poza tym Steven uznal, ze wygodniej bedzie zapakowac wszystko razem. Schowal do lodu dziewiec malych butelek i tasma klejaca przyczepil polistyrenowe wieko do pudelka. Napisal na nim adres i zaniosl je dyzurnemu recepcjoniscie, zaznaczajac, ze rano ktos sie po nie zglosi. Kilka minut po jedenastej Stevena obudzilo dochodzace z korytarza wycie odkurzacza. -Dobrze, dobrze, juz wstaje - mruknal, stawiajac nogi na podlodze i siadajac na lozku. Ku jego zadowoleniu, obrzek wyraznie sie zmniejszyl. Mogl juz ruszac palcami bez wiekszych problemow. Dobry poczatek dnia, pomyslal. Spytal w recepcji, czy ktos odebral paczke. Tak, przyjechal po nia kurier. Bylo juz za pozno, by zjesc sniadanie w hotelu, wiec Steven umyl sie, ubral i obszedl okoliczne sklepy, w ktorych kupil poranne wydania gazet, a w bistro Montpelier zjadl croissanty i wypil kawe, ukladajac w mysli plan dnia. W hotelu, w ktorym mieszkal, spedzil juz dwie noce, wiec postanowil wyprowadzic sie z niego i poszukac innego lokum. Zamierzal tez pojechac na komisariat w Livingston i wymienic swoj samochod na inny z policyjnej puli. W porannych wydaniach gazet nie bylo mowy o Blackbridge; Steven uznal, ze to dobry znak. Trwala akcja tepienia szczurow, o ktorej juz wszystko napisano, a w sprawie genetycznie zmodyfikowanego rzepaku nie pojawily sie zadne nowe informacje. Nadszedl czas, by sepy przeniosly sie gdzie indziej i poszukaly nowych zloz ludzkiej rozpaczy. Kiedys jednak wroca, pomyslal. To tylko chwila przerwy. Okolo trzeciej po poludniu Steven przyjechal do Blackbridge i zapukal do drzwi domu panstwa Binnie. Zmienil juz hotel i wlasnie wybieral sie do Livingston po nowy samochod, kiedy przyszlo mu do glowy, ze moze przy okazji zajrzec do Jamesa. Gdyby jakims cudem go zastal, mial zamiar spytac, czy skontaktowal sie z nim Sweeney. Niestety, James jeszcze nie wrocil - powiedziala Ann. - Prawde mowiac, troche sie o niego niepokoje. Na ogol dzwoni, jesli jakas wizyta sie przedluza. Nie ma go juz od kilku godzin. Probowala pani zadzwonic na komorke? - spytal Steven. Nie odbiera. Wlacza sie poczta glosowa. Moze pracuje w miejscu, gdzie sygnal jest slaby - zasugerowal Steven. Niewykluczone. Chcialabym jednak, zeby zadzwonil - powiedziala Ann, zalamujac rece. - Do tej pory zawsze tak robil.i Czy zna pani jego dzisiejszy rozklad dnia? - spytal Steven. Chyba mial zaplanowane tylko trzy wizyty, choc nie jestem pewna, w jakiej kolejnosci - odparla Ann. Wyjela z szuflady stolika, na ktorym stal telefon, zeszyt formatu A4 i zaczela go wertowac. - John Simpson, Mossgiel - przeczytala. - Tom Rafferty, Crawhill, i Angus Slater, Hardgate. -Moze zadzwoni pani do nich i spyta o meza? - zasugerowal Steven. Ann miala niepewna mine. Tylko zrobie z siebie idiotke. Nie lubie mu przeszkadzac, kiedy jest zajety - powiedziala. Przeciez nie bedzie mu pani przeszkadzac - odparl Steven. - Zadzwoni pani do wlascicieli farm. Na pewno nie beda mieli nic przeciwko temu, by powiedziec pani, czy James tam jest lub byl i kiedy wyjechal. Moze i tak - powiedziala Ann z wahaniem. - Ale pewnie jest tak, jak pan mowi. James siluje sie z krowa w jakims rowie i jego komorka nie lapie sygnalu. Widze, ze jest pani naprawde zaniepokojona - odparl Steven. - Niech pani zadzwoni do tych ludzi, poczuje sie pani pewniej. Zaczelo padac. Ann spojrzala w niebo i powiedziala: -Prosze, niech pan wejdzie. Moze zrobie, jak pan radzi. Steven stal na korytarzu, kiedy Ann zadzwonila na farme Mossgiel i spytala o meza. Uslyszal tylko "rozumiem, tak, dziekuje". -Byl tam o wpol do jedenastej rano - powiedziala Ann, odkladajac sluchawke. - Wyjechal okolo jedenastej. Nastepnie zadzwonila na farme Hardgate. Odebrala kobieta o imieniu Maud. Steven domyslil sie z przebiegu rozmowy, ze byla to zona Angusa Slatera. -Nie ma go? - zdziwila sie Ann. - Ciekawe, gdzie jest. Wyjechal z Mossgiel kilka godzin temu. Ann powiedziala Stevenowi - potwierdzajac jego przypuszczenia - ze James nie przyjechal jeszcze na farme Hardgate. -Czyli musi byc na Crawhill - stwierdzil Steven. Ann wykrecila numer Crawhill. Skrzywila sie, kiedy przez dluzsza chwile nikt nie podnosil sluchawki. No... szybciej - mruknela, ale to nie pomoglo. Moze pojade tam i sprawdze, co i jak? - zaofiarowal sie Steven. - To zajmie kilka minut. Moglby pan to zrobic? - powiedziala Ann. - Wiem, ze pewnie niepotrzebnie sie martwie, ale bylabym panu bardzo wdzieczna. Steven zapewnil ja, ze to zaden klopot i udal sie na farme Crawhill. O dziwo, brama u wylotu drogi dojazdowej byla otwarta, wiec nie zatrzymujac sie, podjechal pod dom i wysiadl, by sie rozejrzec. Poczul sie pewniej, widzac volvo Binniego zaparkowane przy bocznej scianie. Zapukal do drzwi domu. Nikt nie otworzyl. Powoli obszedl zabudowania, ale nikogo nie zauwazyl. Domyslil sie, ze mechanik Rafferty'ego, Gus Watson, niedawno pracowal przy koparce, poniewaz obok niej lezala otwarta skrzynka z narzedziami. Nigdzie jednak nie bylo widac Gusa. Steven juz zaczynal sie czuc jak na statku-widmo "Marie Celeste", kiedy uslyszal nadjezdzajacy samochod. Ryk pracujacego na wysokich obrotach i niskim biegu silnika wskazywal, ze byla to ciezarowka z napedem na cztery kola. I rzeczywiscie jego domysly okazaly sie sluszne. Za kierownica siedzial Gus Watson. Zatrzymal woz obok Stevena. A juz zaczynalem myslec, ze Scottie przeteleportowal pana na poklad statku "Enterprise" - powiedzial Steven i spojrzal na otwarta skrzynke i narzedzia porozrzucane wokol koparki. Nagle wezwanie - wyjasnil Gus. - Wysiadla cholerna prasa do belowania, ktora wynajelismy, i stary Macpherson od samego rana sie wsciekal. Musialem zamontowac w tym gownie nowa tasme elastyczna. Az tak zle? - powiedzial Steven. -Tutaj nie trza mechanika - stwierdzil Gus - tylko jakiegos Zrob to sam. Moze zrobilby zapasowe opony z plastikowych butelek! Masz pan do mnie jakis biznes? Steven zaprzeczyl i wyjasnil, ze bardzo zdziwilo go to, ze nikogo tu nie zastal. Wlasciwie to szukam Jamesa Binniego. Tam stoi jego samochod. Nie bylo go tu, kiedy wyjezdzalem - powiedzial Gus. - Ale ktos musi byc na farmie. Pukales pan do drzwi? Steven zapewnil go, ze to zrobil i ze zajrzal do wszystkich otwartych budynkow. Wszystkie szopy sa pozamykane, stodola tez, ale nie sadze, zeby ktokolwiek tam byl. Ja tez nie - powiedzial Gus, rownie zdezorientowany jak Steven. - Chociaz... -Co? Jesli jest tu weterynarz, to na pewno przyjechal do Khana. Zagladales pan do jego szopy? A ktora to? Gus zaprowadzil go. Szopa, w ktorej trzymano psa, stala na koncu szeregu malych przybudowek. Mechanik Rafferty'ego zalomotal do drzwi. -Jest tam kto? - krzyknal. Nie bylo odpowiedzi. - A co z toba, Khan? Jestes tam, ty tepy balwanie? Gus wygladal na zdumionego brakiem reakcji. -To do Khana niepodobne - powiedzial. - Na ogol dostaje swira, kiedy robi sie cos takiego. Gus ostroznie nacisnal klamke. Drzwi niemal natychmiast zaklinowaly sie na malym plaskim kamieniu; mechanik kopnal go na bok i powoli, centymetr po centymetrze, otwieral je coraz szerzej. Nie ufam temu skubancowi - powiedzial. Przystawil twarz do szpary w drzwiach, by zajrzec do srodka, ale odruchowo cofnal sie, slyszac cichy, zlowieszczy warkot. Moze powinnismy zostawic go w spokoju - stwierdzil Steven, ale zauwazyl, ze Gus jest blady jak plotno. - Co sie stalo? - spytal. - Cos nie w porzadku? Tam ktos lezy. Widzialem jego nogi. O moj Boze - mruknal Steven. - Potrzebne nam bedzie cos do odstraszenia psa. Musza gdzies tu byc jakies narzedzia. Gus poszedl ich poszukac i wrocil, wciaz smiertelnie blady, ze szpadlem i zardzewialymi widlami. Steven wzial widly i spytal: Gdzie jest wlacznik swiatla? Po prawej stronie drzwi - odparl Gus. Steven powoli uchylil drzwi, na tyle szeroko, by wlozyc reke do srodka i wymacac wlacznik. Byl wcisniety. Steven pstryknal nim pare razy, ale w szopie wciaz panowaly ciemnosci. Ile tam jest zarowek? - spytal Steven. Dwie. To raczej niemozliwe, by obie wysiadly w tym samym momencie. Gdzie sa bezpieczniki? Tu. - Gus zaprowadzil go do trzeciej szopy w szeregu i otworzyl drewniane drzwi, za ktorymi znajdowaly sie bezpieczniki. - Aha - powiedzial. - Wyskoczyl bezpiecznik. Wszystko na tej farmie sie sypie - burknal, wkladajac glowke z powrotem do gniazda. - Teraz powinno juz dzialac. Wrocili do szopy Khana i Steven ponownie sprobowal wlaczyc swiatlo. Tym razem sie udalo. Z glebi szopy dobiegl stlumiony warkot. Na szczescie Khan nie ruszyl sie z miejsca. Steven zobaczyl, co tak przestraszylo Gusa. Widac bylo tylko nogi, ale Steven poznal po butach, ze to James Binnie. Musimy sprobowac go stamtad wyciagnac - szepnal do Gusa. Gus skinal glowa i scisnal w rekach lopate. Jestem gotow - powiedzial, ale w jego glosie brzmial strach. Steven otworzyl drzwi nieco szerzej i zrobil krok do przodu. Trzymal widly przed soba, gotow oslonic sie nimi przed psem, gdyby ten probowal go zaatakowac. Khan lezal po drugiej stronie szopy i obserwowal intruza. Pysk zwierzecia umazany byl krwia. Musimy zamknac drzwi - szepnal Steven - zeby to bydle nie ucieklo. Gus burknal cos pod nosem na znak zgody. Kiedy policze do trzech. Raz... dwa... trzy! Steven szybko wskoczyl do szopy, pociagnal Gusa za soba i zamknal drzwi. Ani na chwile nie odrywali oczu od Khana. Uzbrojeni w widly i lopate ostroznie podkradli sie do Binniego, na wpol ukrytego miedzy dwoma starymi skrzyniami po herbacie. Gus stanal na strazy, a Steven uklakl i wzial Jamesa za nadgarstek. Weterynarz lezal twarza w dol, z lewa reka pod brzuchem i prawa na wierzchu. Nie bylo tetna. Nic dziwnego. Ubranie Binniego bylo cale we krwi. Musial zostac doslownie zmasakrowany. Binnie nie byl jedyna ofiara rozwscieczonego psa. Zagladajac miedzy skrzynie, Steven zauwazyl cialo Thomasa Rafferty'ego. Wlasciciel farmy lezal w pozycji embrionalnej, jakby probowal schronic sie za Binniem, kiedy nadeszla smierc. Brakowalo mu polowy twarzy, a lewa reka trzymala sie na strzepach skory. Stevenowi na chwile zaparlo dech z przerazenia, Gus oderwal wzrok od psa i zajrzal do szczeliny miedzy skrzyniami. -O Jezu... - Nie zdolal dokonczyc. Upuscil lopate i zwymiotowal na podloge. Khan zawarczal cicho i rzucil sie na niego. Z obnazonymi klami i szalenstwem w slepiach oderwal sie od podlogi i calym impetem wpadl Gusowi na piers, przewracajac go jak kregiel. Wat-son wrzasnal ze strachu i probowal odepchnac rozwscieczone zwierze. Przez chwile sytuacja byla patowa; Gusowi udalo sie wyprostowac rece i zacisnac dlonie na gardle Khana, ale pies szybko sie uwolnil i zatopil kly w jego ramieniu, odrywajac kawal ciala. Steven poczul mdlosci, widzac zakrwawiony plat skory zwisajacy z paszczy Khana. Zdawal sobie sprawe, ze musi cos zrobic, zanim pies znow rzuci sie na Gusa, sparalizowanego ze strachu i szoku, niezdolnego do obrony. Wbil widly w zad Khana. Pies zawyl z bolu i zwrocil sie w jego strone, warczac cicho. Steven zaczal sie cofac, by odciagnac Khana od Gusa. Zwierze podazalo za nim, roztaczajac wokol siebie namacalna wrecz aure zla. Steven prowadzil psychologiczna gre z psem. Obserwujac jego wyraznie zarysowane miesnie, widzial, kiedy Khan spreza sie do skoku i wowczas dzgal go widlami, zmuszajac do zaniechania proby ataku. Z drugiego konca szopy dobiegl jek. Gus! Slyszysz mnie? - spytal Steven, nie odrywajac oczu od Khana. Jezu - wychrypial Gus. Mozesz sie ruszac? - Chryste... boli. Sluchaj mnie! Musisz sie stad wydostac. Rozumiesz?/ Moj e ramie... Jezu, moj e ramie... Zapomnij o ramieniu; uciekaj stad! Wyczolgaj sie, do cholery! Khan obnazyl kly i po raz kolejny sprezyl sie do skoku. Dobywajacy sie z jego gardla warkot podzialal trzezwiaco na Gusa, ktory zaczal czolgac sie w strone drzwi. Strach dodal mu sil. -Trzymaj tego skurwiela z dala ode mnie! - wyjakal. -Staram sie, jak moge - mruknal Steven, wpatrzony w ociekajace slina szczeki Khana, ze strzepem skory Gusa zwisajacym z zakrwawionych klow. Rozlegl sie odglos otwieranych drzwi i do wnetrza szopy wpadla waska smuga swiatla. Khan zwrocil sie w jej strone, a Steven pospiesznie stanal mu na drodze. Slyszac trzask zamykanych drzwi, zaczal powoli cofac sie w kierunku wyjscia. Gus byl wolny, teraz jego kolej. Wiedzial, ze nie wolno mu sie przewrocic, wiec przed zrobieniem kazdego kroku sprawdzal noga ziemie za soba. Zamierzal trzymac Khana na dystans, a po dojsciu do drzwi rzucic sie na niego, by zmusic go do cofniecia sie. Potem chcial wysliznac sie z szopy i zamknac ja, zanim pies zdola go dopasc. Wreszcie dotknal pieta drzwi. -Gus! - krzyknal. Nie bylo odpowiedzi. -Gus, jestes tam? I znowu nic. Gus pewnie pobiegl do domu Rafferty'ego wezwac pomoc. Oby. Steven uspokoil nerwy, wzial gleboki oddech, po czym rzucil sie z krzykiem na Khana, odrzucajac go dwa metry w tyl. Szybko odwrocil sie i zlapal za klamke, jednoczesnie napierajac ramieniem na drzwi. Nie otworzyly sie do konca. Tuz za nimi lezal nieprzytomny Gus. Khan zweszyl okazje i rzucil sie na Stevena, ktory utknal miedzy framuga a cialem Gusa. Uratowalo go to, ze chcac ulatwic sobie ucieczke trzymal widly w pozycji niemal pionowej. Widzac atakujacego Khana, podniosl je szybkim ruchem reki i przebil jednym z zebow dolna szczeke rozwscieczonego zwierzecia. Khan zaskowyczal i zaczal rzucac sie na wszystkie strony. Steven wytezyl sily, probujac utrzymac widly w gorze. Gdyby je opuscil - a biorac pod uwage ciezar psa, staloby sie to raczej predzej niz pozniej - Khan bylby wolny. Trzymajac go na widlach, Steven wszedl w glab szopy, zeby miec wiecej miejsca. Zakrecil sie wokol wlasnej osi, by sila odsrodkowa wyrzucila psa w bok. Z wysilkiem wykonal dwa ostatnie obroty, po czym wbil widly w sciane szopy. Khan byl w potrzasku. Steven puscil widly, podniosl lopate rzucona przez Gusa, zamachnal sie i zaczal tluc szamoczacego sie psa. Przestal dopiero w chwili, kiedy zwierze znieruchomialo. Koszmar dobiegl konca. Steven wytoczyl sie z szopy i padl na kolana, kompletnie wyczerpany. Kiedy wreszcie zlapal oddech, podczolgal sie do Gusa, ktory wlasnie odzyskiwal przytomnosc. Co sie stalo? - wymamrotal. Przegapiles odcinek Z kamera wsrod zwierzat - mruknal Steven, opatrujac mu ramie. To zawsze byl pies z piekla rodem - powiedzial Gus. - Ale, Jezu, zeby zrobil cos takiego... Ludzie mowili Tomowi, zeby go w cholere uspil, ale on nie chcial ich sluchac i teraz nie zyje, biedny palant. Szkoda tylko, ze musial wziac ze soba Jamesa Binniego - powiedzial Steven z gorycza. No wlasnie - wymamrotal Gus. Uslyszeli warkot samochodu wjezdzajacego na podworze. Steven podniosl glowe i zobaczyl Childsa i Leadbettera wysiadajacych z wozu. Co sie dzieje? - spytal Childs. Tom Rafferty i James Binnie nie zyja - powiedzial Steven. - Zaatakowal ich Khan. Wezwijcie karetke do Gusa, dobrze? Dobry Boze - krzyknal Childs na widok krwi na ubraniu Watsona. Leadbetter zadzwonil z komorki na pogotowie i policje, po czym wszedl ze swoim towarzyszem do szopy, by obejrzec pobojowisko. Steven obserwowal ich, opatrujac ramie Gusa. Wygladali na autentycznie zaszokowanych, ale on sam wciaz mial przed oczami maly plaski kamyk, na ktorym zaklinowaly sia drzwi szopy przy pierwszej probie otwarcia. Gus bez namyslu usunal przeszkode, ale zamknieci w srodku Rafferty i Binnie nie zdolaliby tego zrobic. Kiedy wchodzili do szopy, kamien nie mogl lezec pod drzwiami, bo wowczas nie daloby sie ich otworzyc. Skad sie tam wzial? Poza tym, Rafferty i Binnie nie odwazyliby sie wejsc do ciemnej szopy. To wskazywalo, ze kamien pojawil sie pod drzwiami, a zarowki zgasly juz po tym, jak obydwaj znalezli sie w srodku. Innymi slowy, zostali uwiezieni w ciemnosciach sam na sam z Khanem. Ta mysl przyprawila Stevena o zimny dreszcz. Przyjechala policja i pogotowie. Ciala Toma Rafferty'ego i Jamesa Bin-niego po wstepnych ogledzinach zostaly zaladowane do malej czarnej furgonetki i zawiezione do kostnicy miejskiej. W glebi domu rozlegl sie dzwonek telefonu. Slyszac go, Steven przypomnial sobie, po co w ogole tu przyjechal. Bedzie musial powiedziec Ann Binnie, ze jej maz nie zyje. Z zamyslenia wyrwal go nadinspektor Brewer. Dobrze sie pan czuje? - spytal. Steven skinal glowa. Tak. Mysli pan, ze ten pies mial wscieklizne? Tylko tego by nam brakowalo. Nie, to nie byla wscieklizna - powiedzial Steven. A co? Mysle, ze psy, tak jak ludzie, tez moga byc psychopatami. To znaczy, ze rzucil sie na nich bez powodu? Na to wyglada - powiedzial Steven. Biedacy - skwitowal Brewer. - Nikomu nie zyczylbym takiej smierci. 17 Steven wrocil do Edynburga mocno przygnebiony rozmowa z Ann Binnie o smierci jej meza. Bylo to ciezkie doswiadczenie. Brewer chcial go wyreczyc - uwazal to za przykra, ale nieodlaczna czesc swojej pracy - ale Steven uparl sie, ze zrobi to osobiscie, twierdzac, iz musi doprowadzic do konca to, co zaczal. W koncu to on obiecal Ann, ze odszuka jej meza.Nadinspektor jednak dal mu do towarzystwa policjantke, ktora bardzo Stevenowi pomogla: on sam nie znal Ann dobrze, a kobiety byly lepsze od mezczyzn w okazywaniu wsparcia duchowego, cokolwiek mowia na ten temat piewcy politycznej poprawnosci. Ann i James bez watpienia byli sobie bardzo bliscy, teraz ona zostala zupelnie sama. Policjantce udalo sie wyciagnac z niej nazwiska paru kobiet ze wsi, z ktorymi sie przyjaznila; teraz siedzialy w domu Ann i staraly sie podniesc ja na duchu. Steven pomyslal gorzko, ze ten jeden maly plaski kamyk i obluzowana glowka bezpiecznika dowodza, iz Sigma 5 znaczaco podniosla stawke; nie wiedzial tylko dlaczego. Mial irytujace przeczucie, ze umknelo mu cos waznego. Skoro Sigma 5 gotowa byla posunac sie do morderstwa, by utrzymac w tajemnicy zmiane zachowania szczurow, to dlaczego nie probowala jakos rozwiazac tego problemu? Owszem, zaczal sie odstrzal, ale to bylo raczej zagranie pod publiczke niz skuteczne dzialanie. Steven niechetnie uznal, ze Sigma 5 musi miec inne priorytety, ale jakie - tego nie wiedzial. Jedno nie ulegalo watpliwosci: jesli tak, jak podejrzewal, Rafferty i James Binnie zostali zamordowani, to podrzucenie pozytywki do jego samochodu nie bylo tylko czcza pogrozka. On, Steven, mogl stanowic nastepny cel zabojcow. Od tej pory bedzie musial zachowac jeszcze wieksza ostroznosc. Na te mysl odruchowo siegnal do pistoletu schowanego pod lewa pacha. Ten kawalek zimnego metalu, co Steven przyznawal z duza niechecia, dodawal mu pewnosci siebie. Nie tylko jemu grozilo niebezpieczenstwo. Panstwo Rafferty stanowili slabe ogniwo operacji Sigma 5 i to na nich Steven i Jamie Brown zamierzali skupic uwage. Thomas zginal, ale Trish jeszcze zyla. Wkrotce do jej drzwi zapuka policjant, ktory powiadomi ja o smierci meza. Ciekawe, czy to, co sie stalo, skloni ja do wyznania prawdy o wydarzeniach w Blackbridge. Steven mial wyrzuty sumienia, ze tak mysli, ale byl to doskonaly moment, by Eve okazala Trish Rafferty wspolczucie i pozwolila jej sie wyplakac w swoich ramionach. Mozna by tez poprosic Brewera o przydzielenie Trish dyskretnej ochrony; w koncu tego dnia stala sie jedyna wlascicielka farmy Crawhill. Zwazywszy na to, ze za przeciwnikow miala Childsa i Leadbettera, ochrona powinna byc nie tylko dyskretna, ale i uzbrojona. Zgodnie z przewidywaniami Stevena, Eve byla w domu: przypomnial sobie, ze popoludnia - miedzy lunchem a kolacja - miala wolne. Zadzwonil do niej, by powiadomic ja, co sie stalo, ale ona juz o wszystkim wiedziala. -Cala wies o tym mowi - powiedziala. - Biedny James, byl takim dobrym czlowiekiem. To strasznie niesprawiedliwe. Wszyscy wiedzieli, ze Khan juz dawno powinien zostac uspiony. Biedna Ann, nie wiem, jak ona sobie poradzi bez Jamesa. Byli dla siebie wszystkim. Steven wysluchal jej, potakujac co pewien czas, po czym spytal: -Pracujesz dzisiaj wieczorem? Tak, wlasnie wychodze. Czemu pytasz? Moze przydaloby sie, zeby ktos zyczliwy zajrzal do Trish. Myslalam o tym - powiedziala Eve. - Wczoraj umowilam sie z nia, ze w przyszlym tygodniu pojdziemy na pizze, ale moze masz racje... moze powinnam ja odwiedzic. Chyba nikogo poza mna nie ma. To tylko sugestia - powiedzial Steven. Ales ty troskliwy - odparla Eve, bez trudu odgadujac, co sie za nia kryje. Dobrze, wiem, ze wyszedlem na lajdaka bez serca - zgodzil sie Steven - ale musze szukac pomocy, gdzie sie da, a Trish jest potencjalnym zrodlem informacji. Zaczyna sie robic coraz gorecej. Dlaczego? To nie jest rozmowa na telefon - powiedzial Steven. - To jak, moglabys zobaczyc sie z Trish? W tych okolicznosciach pewnie uda mi sie namowic ktoras z dziewczyn, zeby mnie zastapila - odparla Eve. Moze potem sie spotkamy? - zasugerowal Steven. Zgoda. Zadzwon na moja komorke, przyjade po ciebie. Steven przypomnial sobie o Jamiem Brownie. Dawno juz ze soba nie rozmawiali. Postanowil powiedziec mu o ostatnich wydarzeniach w Blackbridge. Brown bedzie wdzieczny za przekazane wiadomosci, a rozsadek nakazywal Stevenowi utrzymywac dobre stosunki z dziennikarzami. Lepiej zawczasu wiedziec co oni tam knuja. -Przepraszam, ze tak dlugo nie dzwonilem - powiedzial Brown. - Probowalem dobrac sie do skory Szkockiej Egzekutywie, ale wpadam na jeden mur za drugim. To dziwne. Ci ludzie milcza nie dlatego, ze nie chca, by prasa drazyla ten temat. Mam wrazenie, ze po prostu autentycznie nie wiedza, co jest grane. Sa raczej zawstydzeni niz nieufni. Nie moge nawet zdobyc informacji, kto wyslal wojsko do Blackbridge, na litosc boska! Ciagle tylko slysze: Cos trzeba bylo zrobic, wiec cos robimy. Koniec, kropka. Steven wysluchal cierpliwie i przyznal, ze nie ma co liczyc na zdobycie jakichkolwiek wiadomosci oficjalnie. Dodal, ze jedyna nadzieja w Trish Rafferty. Moze powinienem z nia porozmawiac - zasugerowal Brown. - Zloze jej kondolencje z powodu smierci meza i spytam o plany wobec Crawhill. Juz sie tym zajalem - powiedzial Steven. - Mozesz zaczekac pare dni? "Clarion" tyle nie wytrzyma - odparl Brown. "Clarion" nie wie, ze Trish jest w cokolwiek zamieszana - powiedzial Steven. - Opublikuja wstrzasajacy artykul o psie-zabojcy i beda rozpaczac, ze nie zdobyli zadnych zdjec, ktore, znajac ich doskonaly gust, daliby na pierwsza strona. A w pani Rafferty zobacza wdowe, ktorej malzenstwo nie bylo zbyt udane; na pewno postaraja sie o artykul w stylu "Maz przysporzyl mi tylu cierpien..." Zgoda, ale przy okazji moga ja spytac o plany wobec Crawhill, a to moze wplynac na przebieg ewentualnego procesu sadowego. Gdyby pani Rafferty postanowila dac sobie spokoj z rolnictwem organicznym, bylby to cios dla Pentangle i przeciwnikow genetycznie zmodyfikowanych roslin, nie? Jakos nie wydaje mi sie, by Trish mogla miec wiekszy wplyw na to, co dzieje sie na Crawhill niz Thomas - powiedzial Steven. Myslisz, ze to Childs i Leadbetter pociagaja za sznurki? Tak. Chcialbym tylko wiedziec, w jakim celu i co mieli na Thomasa Rafferty'ego. Czyli Rafferty chcial zalozyc farme organiczna nie po to, by odzyskac zone? - spytal Brown. Nie. Childs i Leadbetter stali za tym od samego poczatku - przyznal Steven. - Rafferty bal sie ich. Biorac pod uwage ich przeszlosc, nie dziwie mu sie - powiedzial Brown. Moze Gus Watson wie wiecej, niz twierdzi - odparl Steven. - Slyszalem, ze juz wyszedl ze szpitala. Nie bylo z nim tak zle, jak sie na poczatku wydawalo. Mial szczescie, uniknal powaznych uszkodzen miesni. Mam go przycisnac? Nie zaszkodzi - powiedzial Steven. - Piszesz o smierci Rafferty'ego, wiec nikogo nie zdziwi to, ze chcesz porozmawiac z czlowiekiem, ktory u niego pracowal. Sprawdz, czy wie o Childsie i Leadbetterze cos, czego my nie wiemy. Sprobuje - odparl Brown. - 1 dzieki za cynk. Eve zadzwonila o jedenastej i powiedziala, ze wlasnie wyszla od Trish. Steven zabral ja ze skrzyzowania Dorset Place z Merchiston Avenue. O tej porze w miescie panowala cisza, wiec mogli porozmawiac w samochodzie. -Pod drzwiami stoi policjant - powiedziala Eve, gdy tylko wsiadla do wozu. -To dobrze - odparl Steven. Eve spojrzala na niego katem oka. Dzieki temu bedzie miala spokoj z dziennikarzami, przynajmniej dzisiaj - dodal Steven, postanawiajac na razie nie wyjawiac swoich obaw co do bezpieczenstwa Trish. - Co z nia? Ma wyrzuty sumienia - powiedziala Eve. - Czuje sie odpowiedzialna. Za to, ze zaatakowal ich pies? Nie, trzymala sie od Khana z dala, jak wszyscy, ale uwaza, ze gdyby zostala z Tomem, moglaby namowic go do uspienia tej bestii. Czyli jest pograzona w zalobie wdowa? Tego bym nie powiedziala - odparla ostroznie Eve. - Mialam wrazenie, ze bardziej zaluje smierci Jamesa Binniego niz Toma. Oczywiscie, nie powiedziala tego wprost, ale wyczytalam to miedzy wierszami. Ciekawe. A poza tym miales racje; nie zostawila Toma tylko dlatego, ze pil - powiedziala Eve. - Miala jakis wazniejszy powod. Owszem, Tom byl pijaczyna z mozgiem fretki, ale nie to sprawilo, ze Trish nie rozpacza po nim zbyt mocno. Nie domyslasz sie, o co moglo chodzic? Na litosc boska, probowalam to z niej wyciagnac - powiedziala Eve. - Widzisz, co ze mnie zrobiles? Nie masz sie czego wstydzic - zapewnil ja Steven. Pomyslalam, ze powinnam powiedziec o Tomie cos milego, jak to sie robi w takich sytuacjach, ale tak naprawde chcialam zobaczyc jej reakcje. Probowalam przekonac Trish; Tom, choc pijak i obibok, byl w gruncie rzeczy sympatycznym facetem. Ona spojrzala na mnie dziwnie i powiedziala: "Nie wiesz, co ten dran zrobil". Spytalam ja, co ma na mysli, ale zmienila temat. O, to ciekawe - odparl Steven. - To zgadzaloby sie z tym, co mowila, kiedy z nia rozmawialem. Twierdzila, ze powiedziala "im" wszystko w zamian za to, ze zostawiaja w spokoju, a "on" nie bedzie mial klopotow. Czyli nakablowala na meza w zamian za jakies gwarancje? Tak wlasnie myslelismy - przyznal Steven. - 1 udalo jej sie dobic targu. Jezu! To cos znaczy? - spytala Eve, zdziwiona jego reakcja. Jesli Trish Rafferty zawarla uklad z rzadem dotyczacy tego, w co wmieszal sie Tom, to musi chodzic o cos powaznego, grozacego wielkim skandalem. To wlasnie ci ludzie staraja sie zatuszowac, a nie jakies klopoty z transgenicznymi roslinami. Wiaze sie to z czyms, co zrobil Tom. Musi jednak istniec jakis zwiazek miedzy rzepakiem z Peat Ridge a zachowaniem szczurow z Blackbridge; po prostu musi. Co takiego strasznego mogl zrobic Rafferty? Moze majstrowal przy rzepaku Ronalda Lane'a? Sabotaz? - zasugerowala Eve. No, to juz cos - powiedzial Steven. - Ale jak mialby to zrobic? Moze spryskal pole jakas trucizna i to wlasnie ona spowodowala zmiane zachowania szczurow z kanalu? Moze - powiedzial Steven - ale sam niewiele moglby zdzialac. To znaczy, nie wyobrazam sobie, zeby wskoczyl na traktor i zaczal jezdzic wte i wewte po farmie Peat Ridge, opryskujac trucizna caly zasiew. No, chyba nie - przyznala Eve. Ale mogl w jakis sposob przerobic to, czym Lane spryskiwal swoj rzepak! - krzyknal Steven podekscytowany ta mysla. - To byloby o wiele rozsadniejsze. Mogl zmienic sklad srodkow chwastobojczych stosowanych na Peat Ridge! To by wiele wyjasnialo. A jak zamierzasz to udowodnic? - spytala Eve. Chyba juz to zrobilem. - Opowiedzial jej o swojej nocnej wizycie na farmie Peat Ridge i wyslanych do analizy probkach chemikaliow. - Pomyslalem, ze Agrigene moze uzywac niedozwolonych srodkow chwastobojczych. Niewykluczone, ze to Tom Rafferty cos z nimi zrobil. -Widze, ze James Bond to przy tobie mieczak - stwierdzila Eve. Steven wrocil z oblokow na ziemie, dostrzegajac luke w swoim rozumowaniu. Ale po co rzad mialby to tuszowac? - krzyknal. - To nie ma sensu. W takiej sytuacji zawarcie ukladu z Trish byloby zbedne. Wystarczyloby oddac cala sprawe w rece policji. To prawda - powiedziala Eve. - Wszystko zostaloby sprowadzone do sasiedzkiego sporu miedzy farmerami... chyba ze to, co zrobil Rafferty, bylo tak straszne, ze rzad nie moze dopuscic, by wyszlo na jaw? A coz to mogloby byc? - myslal Steven na glos. Gaz paralizujacy? Material radioaktywny? Wirusy? Smiercionosne bakterie? Jakis okropny rakotworczy zwiazek, ktory moze skazic cala okolice? - zasugerowala Eve. Ale skad taki Rafferty mialby wytrzasnac cos takiego? Fakt - powiedziala Eve. - W koncu nie uzywal na swojej farmie zadnych chemikaliow. Nie uprawial niczego od niepamietnych czasow. Poza tym, nikt nie powierzylby mu nawet opakowania Smarties, a co dopiero niebezpiecznej substancji. Moze dostal ja na czarnym rynku - stwierdzil Steven. Moze - przytaknela Eve. - Podobno wszystko jest do zdobycia, jesli tylko zna sie odpowiednich ludzi. Ale po co zostawiac skazone rosliny na polu? - myslal Steven na glos. Moze policja nie pozwolila nic zrobic? - podsunela mu Eve. Gdyby rzeczywiscie chodzilo o jakas trucizne, policja nie mialaby nic do gadania - powiedzial Steven. - Cala okolica zostalaby odizolowana i odkazona. A zamiast tego, rzepak nadal rosnie, sliczny jak na obrazku, pilnowany przez ochroniarzy. Zupelnie jakby Sigma 5 wcale nie chciala zniszczyc zasiewu. Woli zdyskredytowac Agrigene, rozpuszczajac plotki i pomowienia. A przez caly ten czas rosliny tkwia w ziemi, falujac na wietrze, dzialajac na mieszkancow wsi jak czerwona plachta na byka, rozsiewajac swoj zapach... Rzeczywiscie, ludzie sa wsciekli - stwierdzila Eve. - Ale po co tol wszystko? Moze Trish nam to wyjasni - odparl Steven. - Na razie nie ma co snuc teoretycznych rozwazan. Niedlugo dostana z Inspektoratu raport o skladzie srodkow chwastobojczych i wtedy bede madrzejszy. Czyli musimy zachowac cierpliwosc - powiedziala Eve. No wlasnie. Kiedy bedziesz sie widziala z Trish? Powiedzialam, ze zadzwonie do niej jutro. Slusznie. Badz z nia w kontakcie. Kto wie, moze nabierze ochoty na zwierzenia. Steven odwiozl Eve do domu. Przejezdzajac obok domu panstwa Birmie zauwazyli, ze pala sie swiatla. -Biedna Ann - powiedziala Eve. - Zajrze do niej jutro. Podjechali pod dom Fergusonow. -Mama i tata jeszcze siedza u ciotki. Moze wpadniesz na kawe? - spytala. Steven powiedzial, ze chetnie i poszedl za nia sciezka prowadzaca do brudnego komunalnego blizniaka. Kiedy Eve szukala w torebce kluczy, powiedzial jej, ze obok, w oknie na pietrze poruszyla sie zaslona. To McNabowie - wyjasnila Eve. - Widza wszystko. Chyba wlasnie zostalam odziana w szkarlat babilonska nierzadnica. Przykro mi. -Niepotrzebnie. Oni sie nie licza. Na tym zadupiu nikt sie nie liczy. Kiedy drzwi zamknely sie za nimi, w ciemnym przedpokoju Eve zwrocila sie do Stevena i powiedziala: No to jak, wypijemy najpierw rytualna kawe, czy od razu pojdziemy na gore i zrobimy to, co chcielismy zrobic od chwili, kiedy wsiadlam do samochodu? Czasem wydaje mi sie, ze jestem bardzo stary - powiedzial Steven, ale musial przyznac, ze czujac w ciemnosciach bliskosc Eve, byl mocno podniecony. Podejrzewam jednak, panie doktorze, ze jest pan tez bardzo napalony? - Eve podeszla blizej, wypelniajac zmysly Stevena zapachem swoich perfum i muskajac wlosami jego policzki. Nie mogl sie oprzec pokusie. Wpil sie w usta Eve i pozadliwie wniknal jezykiem w ich wnetrze. No prosze - powiedziala, kiedy oderwali sie od siebie. - A nie mowilam? - Wziela go za reke i zaprowadzila na gore do sypialni, gdzie rozebrali sie nawzajem tak szybko, jak to mozliwe, jednoczesnie probujac sie calowac. Rzucili sie na lozko Eve i kochali z namietnoscia, jakiej Steven juz dawno nie zaznal. Opanowala go dzika zadza, ktora nie pozostawila miejsca na gre wstepna czy czulosc. Szczytujac, czul sie, jakby swiat nagle stal sie lepszy. Splynal na niego niesamowity spokoj. No coz - wydyszala Eve - to sie nazywa szybki numerek. Przepraszam - szepnal Steven. - Chryste, tak mocno cie pragnalem. Nie ma za co - powiedziala Eve. - Lepsze to niz zalosne tlumaczenia, ktorych zwykle wysluchuje w takich sytuacjach. No i ani sladu poczucia winy. Dobry chlopiec! Steven przewrocil sie na brzuch i spojrzal na Eve. Przewiduje, ze czeka cie zycie wolne od wrzodow zoladka i wizyt u psychoterapeutow - powiedzial z usmiechem. A to niby dlaczego? Bo jestes szczera. Mowisz, co myslisz i tego samego wymagasz od innych. Nie wiesz, co to stres. Ale czy bede szczesliwa... czy bede bogata? Que sera, sera - usmiechnal sie Steven. Moze jestem po prostu bezwstydna zdzira. Nie sadze - szepnal Steven, wtulajac sie w szyje Eve i zblizajac usta do jej ust. Westchnela z zadowoleniem, kiedy zsunal sie nizej i zaczal ssac jej piersi i draznic sutki zebami, glaszczac japo plaskim brzuchu i twardych udach. Co powiedza sasiedzi, doktorze Dunbar? - szepnela Eve, wyginajac plecy w luk. Dzien dobry? - zasugerowal Steven. Zdaje sie, ze miales ratowac kraj? - spytala Eve, stajac w drzwiach sypialni. Steven gwaltownie zamrugal oczami i ocknal sie. Boze, ktora godzina? Juz po dziewiatej, ale wygladales tak rozkosznie... Uznalam, ze kraj moze poczekac. Moj Boze, ale mi dobrze - powiedzial Steven, przeciagajac sie i opadajac na poduszke z glupawym usmiechem na twarzy. Co zjesz na sniadanie? Czy to koniec ery rownouprawnienia? - usmiechnal sie Steven. Jak nie przestaniesz pieprzyc, to nic nie dostaniesz - odparowala Eve. Jestes niepoprawna! - krzyknal Steven. Poprawna, poprawna, ale tylko z wlasciwym facetem - mruknela Eve, siadajac na skraju lozka. - Platki owsiane, jajka, czy jedno i drugie? -Jajka. Podchodzac do drzwi, Eve odwrocila sie i powiedziala: -Ostroznie z prysznicem. Montowal go moj tata. Zalewa wszystko w promieniu trzech kilometrow. Oprocz kapiacego sie. Wiesz, jacy sa ojcowie. Jestem jednym z nich - zauwazyl Steven. Usmiech zniknal z twarzy Eve. Nic o tym nie mowiles - powiedziala cicho. Mam corke, Jenny. Niedlugo skonczy cztery lata. Cos nie tak? -Nie, oczywiscie, ze nie - powiedziala Eve, odzyskujac zimna krew. - Po prostu nie wiedzialam. Jakos nie wyobrazalam sobie ciebie w roli tatusia. - Mowiles, ze chcesz jajka, zgadza sie? Skinal glowa. Steven stoczyl boj z prysznicem, wywalczyl honorowy remis, wytarl lazienke, ubral sie i zszedl na dol. Eve siedziala przy stole w kuchni. Pracujesz dzisiaj? - spytal. Od jedenastej - odparla Eve. - A ty? Niewiele moge zdzialac, dopoki nie dostane z Inspektoratu wynikow badan, ale musze jeszcze kupic pare rzeczy. Jutro jade do Jenny. 'Mieszka z moja szwagierka i jej rodzina w Dumfriesshire. To milo - powiedziala Eve. - Co bedziecie robic? Pojdziemy do parku albo na plaze, jesli pogoda dopisze, zjemy lody, pobawimy sie... wiesz, jak to jest, kiedy wiecznie nieobecny ojciec odwiedza swoja corke. Tak to odbierasz? Tak to jest - stwierdzil Steven. - Pojawiam sie i znikam jak fazy ksiezyca. Jenny wie, ze ksiezyc istnieje i ze mozna na nim polegac, ale nie jest tak wazny jak slonce czy deszcz. Nie widac, by mial na cokolwiek wplyw. To cie martwi? No jasne. Moglbys dac sobie spokoj z zabawa w Jamesa Bonda i zajac sie czyms bardziej przyziemnym, na przyklad siedziec w wygodnym biurze od dziewiatej do piatej. Wynajalbys sobie gosposie i Jenny moglaby caly czas byc przy tobie. Myslalem o tym - powiedzial Steven. - 1 nic? Niestety. Coz, nie mozesz za to winic swojej pracy, co? Nie, nie moge - przyznal Steven. - 1 tak naprawde to wlasnie cie martwi, prawda? Zgadza sie. Czytales Samolubny gen? Touche - odparl Steven. Nie chcialam ci dogryzc, serio - powiedziala Eve. - Chodzi mi o to, ze jestesmy tacy, jacy jestesmy i nie ma co sie tego wstydzic. Jeszcze kawy? Steven podziekowal i powiedzial, ze musi juz leciec. Kiedy Eve odprowadzila go do drzwi, zauwazyl, ze zaslony w oknie McNabow poruszyly sie. Sasiedzi poskarza sie twoim rodzicom - ostrzegl ja. Od pietnastu lat nie rozmawiaja ze soba - odparla Eve. - Od czasu, kiedy pan McNab polal srodkiem chwastobojczym pory w ogrodku tatusia. Tlumaczyl, ze to wypadek, ale tata nie uwierzyl. Byl przekonany, ze chodzilo o to, by nie mogl wygrac pokazu warzyw. Glowna nagrode zdobyl syn McNaba, za gigantyczna rzepe. Zycie bywa okrutne - powiedzial Steven. - Dam ci znac, kiedy tylko dostane raport z laboratorium i... Jesli powiesz "dziekuje za ostatnia noc", strzele cie w zeby, tu i teraz - ostrzegla go Eve. Steven wzruszyl ramionami. No to do zobaczenia? - powiedzial. Jesli bedziesz chcial, to mnie zobaczysz. -Bede chcial - powiedzial Steven zamykajac brame ogrodu. Pojechal w strone miasta. Mijajac droge prowadzaca na farme Crawhill, zauwazyl nadinspektora Brewera rozmawiajacego przy radiowozie z dwoma policjantami. Wygladalo na to, ze ich za cos strofowal. Steven zwolnil, zjechal na pobocze i zaczekal, az samochod policyjny odjedzie. Poszedl pieszo w strone skrzyzowania. Brewer wlasnie wsiadal do nie-oznakowanego rovera. Na widok Stevena wyprostowal sie i oparl o otwarte drzwi. Jakies klopoty? - spytal Steven. Stracilismy psa - powiedzial Brewer. - To znaczy ja stracilem, powinienem byl go pilnowac. Mowi pan o Khanie? Myslalem, ze zostal zabrany razem z dwoma nieboszczykami na sekcje, ale okazalo sie, ze nie. Spalili go. Childs i Leadbetter? Tak. Leadbetter stwierdzil, ze nie wiedzieli, co z nim zrobic, wiec postanowili sie go pozbyc. Nie mieli pojecia, ze postepuja niewlasciwie. Steven spojrzal na Brewera, ale nic nie powiedzial. Podejrzewal, ze Childs i Leadbetter doskonale zdawali sobie sprawe, iz niszcza dowod rzeczowy, ale ciekaw byl, co nimi kierowalo. Czyzby nie chcieli, by inni dowiedzieli sie czegos o Khanie, czy tez Steven mial zbyt bujna wyobraznie? 18 W drodze powrotnej do miasta Steven zastanawial sie, dlaczego Childs i Leadbetter spalili szczatki Khana. Brewer uznal to za wstydliwa strate dowodu, ale nic ponadto. Ot, niedopatrzenie niemajace wplywu na tresc raportu sporzadzonego dla okregowego oskarzyciela publicznego. Nie bylo zadnych watpliwosci co do przyczyny zgonu Jamesa Binniego i Thomasa Rafferty'ego ani co do winy Khana, agresywnego psa cieszacego sie zla reputacja. Ale jesli Childs i Leadbetter uznali, ze musza pozbyc sie jego szczatkow, to cos tu nie gralo.Steven przypomnial sobie, ze to ci dwaj najprawdopodobniej^sklonili Sweeneya do zatajenia wynikow sekcji szczura. Moze, myslal Steven, z tego samego powodu spalili psa? Nie chcieli, by poddano go autopsji? Czy mozliwe, ze Khan cierpial na to samo, co okoliczne szczury? Czy on tez ulegl jakiemus zatruciu? Im dluzej Steven o tym myslal, tym wiekszego nabieralo to dla niego sensu. Wszyscy zgodnie twierdzili, ze Khan byl zlym, niebezpiecznym psem, ktory w ciagu ostatnich kilku miesiecy stal sie jeszcze bardziej agresywny niz zwykle. Moze nastapila u niego taka sama zmiana zachowania jak u okolicznych szczurow. To jeszcze silniej wiazalo Thomasa Rafferty'ego z ta sprawa. Steven juz nie mogl sie doczekac, kiedy wreszcie dostanie raport z laboratorium. Postanowil wypic kawe, zanim pojdzie po drobiazgi, ktore zamierzal zabrac ze soba do Dumfries i prezenty dla Jenny i dzieci Sue. Uznal, ze tym razem da im ksiazki zamiast zabawek. Palil sie do wyjazdu z Blackbridge, chocby na ten jeden weekend. Zatrzymal sie we wsi Juniper Green na zachodnich obrzezach miasta, wszedl do miejscowej kawiarni i zamowil podwojne espresso. Niemal natychmiast zadzwonila jego komorka, sciagajac oburzone spojrzenia pozostalych klientow, a wlasciwie klientek - byly tam wylacznie przedstawicielki plci pieknej. Steven usmiechnal sie przepraszajaco do krolowych poranka i wyszedl z telefonem na zewnatrz. Stracil dobry humor, kiedy w sluchawce uslyszal kobiecy szloch: Steven? Halo, kto mowi? Steven... tu Sue... Jenny zaginela. Steven poczul, ze krew odplywa mu z twarzy, a po plecach przebiegaja ciarki. -Uspokoj sie, Sue, i powiedz mi, co sie dokladnie stalo - powiedzial jak automat. -Dzis rano bawili sie we trojke w parku. Robin kopnal pilke w krzaki, Jenny poszla po nia... no i nie wrocila. Steven z trudem przelknal sline. Strach sciskal go za gardlo. Nie rozumiem, Sue. Co to znaczy: nie wrocila? Kiedy moje dzieci poszly sprawdzic, czemu tak dlugo nie przychodzi, znalazly pilke, ale Jenny zniknela. Przepadla jak kamien w wode. Szukaly wszedzie, ale nigdzie jej nie bylo. Przybiegly do domu i powiedzialy, co sie stalo, a ja od razu oblecialam caly park, ale nie znalazlam jej, wiec wezwalam policje. Kelnerka wyszla z kawiarni i powiedziala: -Kawa stygnie. Steven odpedzil ja machnieciem reki. Ale jak mogla ot tak zniknac? Nie wiem, Steven. Naprawde nie wiem - zalkala Sue. - Jest tu policja, ludzie ze wsi pomagaja szukac. Na szczescie dzisiaj jest sobota i nie wszyscy pracuja. Kelnerka znow wylonila sie z kawiarni i powiedziala: -Zaraz bedzie zimna. Steven splawil japo raz drugi i powiedzial do Sue: -Juz jade. Wyjal z kieszeni dwie jednofuntowki, po czym szybko wszedl do lokalu i rzucil je na stolik, co spotkalo sie z ogolna dezaprobata. Bez slowa wybiegl z kafejki i wsiadl do samochodu. W tej chwili liczyla sie tylko Jenny: jej bezpieczenstwo bylo wazniejsze od wszelkich innych spraw. Pojechal w strone miasta, ale tylko do pierwszego zjazdu na obwodnice. W Lothianbum skrecil na droge prowadzaca na poludniowy zachod. Dziekowal losowi za ten policyjny woz z poteznym silnikiem. Gnal przed siebie, wyprzedzal wszystkie samochody, nie zawsze zgodnie z przepisami. Niektorzy kierowcy reagowali wciskaniem klaksonu na bardziej brawurowe manewry, zmuszajace nadjezdzajacych z przeciwka do hamowania badz robienia unikow. Czterdziesci kilometrow dalej zjechal na dwupasmowke wiodaca na poludnie. Kiedy przekroczyl sto szescdziesiat kilometrow na godzine, wsiadl mu na ogon radiowoz na sygnale. Steven nie zwolnil, a drogowka zostawila go w spokoju, gdy tylko policjanci sprawdzili w komputerze, kto jest wlascicielem rozpedzonego auta. Steven zdawal sobie sprawe, ze ten szalony pospiech nie ma sensu. Co za roznica, czy dotrze do Glenvane za dwie, czy za trzy godziny. Wiedzial, ze poszukiwania caly czas trwaja, ale cos kazalo mu znalezc sie tam, gdzie ostatnio widziano Jenny, i to jak najszybciej. Musial poczuc jej bliskosc. Szybka jazda wymagala pelnego skupienia, ale i tak dopadly go koszmarne mysli. Twoje dziecko nie odeszlo samo, Dunbar... nie zrobilaby tego, jest zbyt rozsadna... ktos ja porwal... jakis dziwak, ktory siedzial w krzakach i obserwowal bawiace sie dzieci, czekajac na okazje... jakis swir lubiacy male dziewczynki, ktore nie skonczyly jeszcze pieciu lat... wiesz, co to znaczy, prawda? Niewiele dzieci uprowadzonych przez kogos takiego wraca do domu, no nie? Za kilka dni znajda ja w przydroznym rowie, trzydziesci kilometrow od miejsca, w ktorym zniknela. Facet, ktory ja znajdzie, powie: myslalem, ze to lalka; zawsze tak mowia... Na co liczysz? Ze wroci do domu lizac loda i przeprosi, ze zabladzila w parku? Daj spokoj, czlowieku! Spojrz prawdzie w oczy! Nagle Steven zorientowal sie, ze nie zmiesci sie miedzy wyprzedzanym wlasnie volvo a nadjezdzajaca z przeciwka ciezarowka. Wcisnal/hamulce i w ostatniej chwili wrocil na swoj pas. Katem oka dostrzegl czerwona twarz szofera ciezarowki, facet zlorzeczyl i gwaltownie wciskal klakson. Kierowca volvo powoli pokrecil glowa, jakby ubolewal nad niedoskonaloscia rodzaju ludzkiego. Steven ponownie zjechal na prawy pas i dal gaz do dechy, mruczac pod nosem: nadety balwan! Volvo zostalo daleko z tylu. Dopiero wjezdzajac do Glenvane, zdjal noge z pedalu gazu. Samochod sila rozpedu dotoczyl sie pod dom Sue. Steven przez chwile siedzial w milczeniu, z dlonmi na kierownicy i spuszczona glowa, czekajac, az cisza spowije go i uspokoi napiete nerwy. Metaliczne trzaski dochodzace ze stygnacego silnika dzialaly na niego kojaco. Po kilku minutach uznal, ze jest gotowy. Sue wyszla mu na powitanie. Uscisnela go i powiedziala: Moj Boze, przyleciales samolotem? Jakies wiesci? - spytal. Na razie zadnych. Miejscowi prowadza poszukiwania, a policja traktuje te sprawe priorytetowo. Zalozyli w Glenvane kwatere glowna, zeby koordynowac akcje. Serce zamarlo Stevenowi w piersi, kiedy uslyszal okreslenie "priorytetowo". Kojarzylo mu sie ono ze sledztwem w sprawie zabojstwa. Chryste, Sue! - krzyknal. - Nie wiem, co powiedziec. Jeszcze nigdy w zyciu nie czulem sie taki bezradny. Wiem - powiedziala Sue, tulac go do siebie. - Czuje sie tak samo. Sa tu twoje dzieci? Na gorze. Moge z nimi porozmawiac? Jestes pewien, ze to dobry pomysl? Byly juz maglowane i przez nas, i przez policje. Sa bardzo przejete. Mysle, ze nie wiedza nic ponadto, co nam powiedzialy. Jenny poszla w krzaki po pilke i zniknela. -Bede ostrozny - zapewnil ja Steven. - Chce tylko chwile z nimi porozmawiac. Moze cos sobie przypomna. Sue zgodzila sie niechetnie i zaprowadzila go na gore. Otworzyla drzwi u szczytu schodow i powiedziala lagodnym tonem: -Przyjechal wujek. Steven wszedl do pokoju i podjal heroiczna probe przywolania na twarz usmiechu. Dzieci siedzialy na podlodze wsrod zabawek. Czesc - powiedzial cieplo, kucajac obok nich. - Co robicie? Czy Jenny juz wrocila? - spytal Robin. Jeszcze nie. Musimy ja znalezc. Wiem, ze inni zadawali wam mase pytan, aleja tez chcialbym z wami porozmawiac o tym, co dzis rano stalo sie w parku. Zgoda? Robin skinal glowa, a jego mlodsza siostra spojrzala na niego z niepewnym usmiechem, jakby nie wiedziala, co odpowiedziec. Bawiliscie sie pilka? Wpadla w krzaki. To bylo niechcacy. Kopnalem ja i tam wleciala, a Jenny po nia poszla i nie wrocila. Kto jeszcze byl wtedy w parku, Robin? Robin wzruszyl ramionami. W ogole byl tam ktos? Kolejne wzruszenie ramion i przeczacy ruch glowy. Nie pamietasz? Starsze chlopaki. W parku byly starsze chlopaki? W ktorym miejscu, Robin? Co robili? Po drugiej stronie, grali w krykieta. -Czyli wszyscy starsi chlopcy grali w krykieta po drugiej stronie parku, z dala od was? Robin powoli skinal glowa. Zaden z nich nie podszedl do ciebie ani do dziewczynek? Przeczacy ruch glowy. Jestescie pewni? No jasne - powiedzial Robin. Jego siostra pokiwala glowa. Dobrze, bardzo mi pomagacie. A co z doroslymi? Byli w parku jacys? Moze jeden... albo dwoch. Pieski - dodala siostra Robina. Byli na spacerze z psami? Trixie'em i... Leroyem - powiedzial Robin. Skoro dzieci znaly imiona psow, to pewnie ich wlasciciele byli miejscowi. Po kilku dalszych pytaniach Steven wiedzial juz, ze w parku bylo kilku starszych chlopakow grajacych w krykieta i dwoje doroslych mieszkancow wsi z psami. Dzieci nie zauwazyly nikogo innego. -A samochody? Czy tam, gdzie sie bawiliscie, byly jakies samochody? - spytal. Robin wbil wzrok w podloge i z niewyrazna mina powiedzial: Mamusia mowila, ze nie wolno bawic sie przy drodze. I miala racje - zapewnil go Steven, ale zauwazyl, ze siostra Robina patrzy na brata z ukosa. Sue tez to spostrzegla. -Czegos nam nie powiedzieliscie, prawda? Robin zgromil siostre spojrzeniem i w tej chwili to ona zrobila niepewna mine. -No, wyduscie to z siebie. Jesli powiecie prawde, nie spotka was zadna kara. Mary, co sie stalo? Mary spojrzala na Robina i wymamrotala: -Robin trafil w samochod. Sue zwrocila sie do Robina, ktory stal ze zwieszona glowa i patrzyl w podloge. Trafiles pilka w samochod, Robin? Jaki? Opowiedz mi o nim. Niebieski - wymamrotal chlopiec. -Bawiliscie sie kolo drogi, ty kopnales pilke i trafila w niebieski samochod, tak? Robin skinal glowa w milczeniu. A dokladniej? Czy pilka wpadla na jezdnie? Ten samochod jechal? Nie - odparl Robin, na sama mysl o tym wybaluszajac oczy z przerazenia. Czyli niebieski samochod stal w miejscu? Na poboczu, przy parku? Skinienie glowy. Czy wlasciciel widzial, jak trafiles pilka w jego samochod? Kolejne skinienie glowy. -Jak to bylo? - powiedzial Steven, zdajac sobie sprawe, jak wiele zalezy od odpowiedzi na to pytanie. -Siedzial w samochodzie - odparl Robin. Steven wymienil spojrzenia z Sue i przelknal sline. -Sprawdzmy, czy dobrze cie zrozumialem, Robin - powiedzial. - Niebieski samochod stal na poboczu. Siedzial w nim jakis czlowiek. A ty kopnales pilke i trafiles w ten samochod? Robin skinal glowa. Czy ten pan sie zezloscil? Przeczacy ruch glowy. Czy w ogole cos powiedzial? Kolejne zaprzeczenie. Walnales pilka w jego samochod, a on nic nie powiedzial ani nie zrobil? - spytal Steven, przybierajac ton niedowiarka, by sklonic Robina do dokladniejszych wyjasnien. Czytal gazete. I nie przestal czytac gazety, nawet kiedy trafiles pilka w jego samochod? Nie, wtedy zaczal - powiedzial Robin. Stevena przeszedl zimny dreszcz. Zaczal czytac gazete, kiedy uderzyles pilka w jego samochod? Robin skinal glowa. Sue nie rozumiala, co z tego wynika. Spojrzala pytajaco na Stevena. -Nie chcial, by dzieci zobaczyly jego twarz - powiedzial beznamietnym tonem. - Schowal sie za gazeta. Sue zakryla twarz dlonmi; miedzy rozlozonymi palcami widac bylo jej oczy, szeroko otwarte z przerazenia. Dzieci wyczuly, ze cos jest nie tak i wyraznie sie zaniepokoily. Steven probowal odzyskac kontrole nad sytuacja. Zmusil sie do usmiechu, pragnac dodac otuchy Robinowi i Mary, po czym spytal: Pamietasz moze, jakiej marki byl ten niebieski samochod, Robin? Takiej samej jak samochod tatusia. -Range rover? - spytala Sue. Robin skinal glowa. -Trafiony - szepnal Steven. - A teraz, Robin, chce, zebys sie skupil. Pozniej, kiedy ty i Mary poszliscie szukac Jenny, znalezliscie tylko pilke. Kiedy wyszliscie z krzakow... pamietasz, czy niebieski samochod nadal tamstal? Robin pokrecil glowa. To znaczy, ze nie wiesz, czy ze juz tam nie stal? Juz tam nie stal - powiedzial Robin. Ide poszukac policjanta kierujacego akcja - stwierdzil Steven. - Robin, ty i twoja siostra bardzo mi pomogliscie. Pomyslcie jeszcze o tym niebieskim samochodzie i gdyby cos sie wam przypomnialo, powiedzcie mamie. Steven pobiegl do wsi i bez trudu znalazl woz pelniacy funkcje kwatery glownej, zaparkowany przed ratuszem. Bez slowa przecisnal sie obok policjanta stojacego przed drzwiami i odszukal najwyzszego ranga oficera, ktory z dwoma innymi studiowal mape dystryktu. -Jestem ojcem Jenny Dunbar. -Mysle, ze najlepiej by bylo, gdyby... Steven pokazal mu karte identyfikacyjna. Jestem z tej samej branzy - powiedzial. - Rozmawialem z dziecmi, ktore bawily sie z moja corka. Jenny zostala uprowadzona przez mezczyzna w niebieskim range roverze. Niebieskie nie sa tak popularne jak zielone. Skontaktujcie sie ze wszystkimi dealerami w dystrykcie i zdobadzcie liste wlascicieli niebieskich roverow. Nie moze ich byc zbyt wielu. Kazcie wozom patrolowym zatrzymywac wszystkie niebieskie range rovery i dokladnie je przeszukiwac. Nie wiemy na pewno, czy samochod zostal kupiony w tym dystrykcie - zauwazyl jeden z oficerow. Steven juz mial mu wygarnac, kiedy wyzszy ranga oficer powiedzial: -Prosze sie tym zajac, sierzancie. - Przedstawil sie Stevenowi jako nadinspektor Grant. Uscisnal mu dlon i zlozyl wyrazy wspolczucia. Spytal o zrodlo informacji o range roverze. Steven opowiedzial mu o rozmowie z dziecmi. Grant skinal glowa z rezygnacja. - Dobrze sie pan spisal. Steven przeszedl na druga strone stolu i spojrzal na mape, podzielona na sektory. Znalezliscie cos? - spytal. Nic a nic - odparl Grant. -Ale szukacie dalej? Grant skinal glowa. -Jesli cos sie stanie, dam panu znac. Na razie wpedza pan moich ludzi w stres. Steven zrozumial aluzje i wyszedl z wozu. Poszedl przez wies do parku i, wpatrzony w zielona murawe, zatrzymal sie, czujac narastajaca rozpacz. Jakis dran wozil Jenny po okolicy range roverem... a moze nie... moze juz z nia skonczyl... moze... Steven krzyknal z rozpaczy i uderzyl piescia w pien. Bol przeszywajacy kostki byl o wiele przyjemniejszy od tego, ktory rozsadzal mu czaszke. Zapadly ciemnosci i poszukiwania zostaly zawieszone do switu. W pobliskich ogrodach, przybudowkach i zaroslach niczego nie znaleziono, ale wbrew pozorom nie byla to zla wiadomosc. Lepiej, by odszukali ja cala i zdrowa, niz gdyby mieli natrafic na skrawki jej ubrania czy chocby but. W swietle informacji o mezczyznie w range roverze przeczesywanie okolicy moglo okazac sie bezcelowe, ale chwala Grantowi za to, ze nie rezygnowal. Przeciez nie bylo do konca pewne, czy to rzeczywiscie porywacz siedzial w tym wozie; wydawalo sie to tylko cholernie prawdopodobne. Steven nie mogl wysiedziec w domu z Sue i jej mezem. Byli najsympatyczniejszymi ludzmi na swiecie i niepokoili sie o Jenny tak jak on, ale nie potrafil zniesc ciszy, a wymuszone proby wzajemnego dodawania sobie otuchy meczyly go jeszcze bardziej. Musial wyjsc, byc w ruchu, ludzic sie, ze robi cos pozytecznego. Jednak spacer poboczem wiejskiej drogi nie przyniosl ukojenia. Steven mial wrazenie, ze nagle zmienil sie caly swiat, ze stal sie zly, grozny, pelen niebezpieczenstw. Kazde drzewo bylo centurionem nocy. Kazda kepa krzakow kryla mroczny sekret. Chcialo mu sie plakac z bezradnosci. Byl lekarzem, umial ratowac ludziom zycie w najtrudniejszych sytuacjach; byl tez zolnierzem, moglby walczyc z najgrozniejszymi przeciwnikami i zwyciezac, ale coz z tego, skoro nie potrafil pomoc wlasnej corce? Zaczelo padac, ale Steven prawie tego nie zauwazyl. Zorientowal sie dopiero wtedy, kiedy woda zaczela wlewac mu sie za kolnierz. W gruncie rzeczy ucieszyl sie z deszczu. Wszelkie niewygody byly mile widziane jak wszystko, co moglo odwrocic jego uwage od tego koszmaru. Slyszac nadjezdzajacy samochod, zszedl na bok trawiastego pobocza, jako ze droga w tym miejscu byla bardzo waska. Niestety, trafil noga w waski row odwadniajacy i runal w mokra, wysoka trawe. Upadajac, zadrapal policzek o glogowy zywoplot. Lezac, patrzyl na przejezdzajacy samochod, ktory omiotl swiatlami okolice, na chwile wydobywajac z ciemnosci kolory. Dostrzegl ciemna zielen trawy i jakis maly czerwony przedmiot. Torebka Jenny! Steven byl jak sparalizowany. Jenny miala mala czerwona torebke, z ktora prawie nigdy sie nie rozstawala. Nosila ja przewieszona przez ramie i trzymala w niej chusteczke. Po powrocie z kazdego spaceru stawala przed drzwiami domu i udawala, ze szuka w torebce kluczy, tak jak robila to Sue. Steven wygramolil sie z rowu. Jeszcze nie stanal dobrze na nogi, a juz zerwal sie do biegu, potykajac sie w ciemnosci i przewracajac co kilka krokow. Zatrzymal sie w miejscu, gdzie powinna lezec torebka i zaczal macac ziemie dlonmi. Wreszcie znalazl i natychmiast zdal sobie sprawe ze swojej pomylki. To nie byla torebka Jenny, tylko zwyczajne opakowanie po chipsach. Nogi odmowily mu posluszenstwa, upadl na mokra trawe ze zgnieciona torebka w dloni, wyczerpany i odretwialy. Zachowal dosc zdrowego rozsadku, by zrozumiec, ze jest u kresu wytrzymalosci. Nadszedl czas, by przestac snuc sie bez celu i wrocic do domu. Sue i jej maz wlasnie pili kawe. Steven zrobil, co mogl, by oczyscic ubranie, ale i tak wygladal, jakby dopiero co turlal sie po mokrej ziemi - zreszta, w gruncie rzeczy, to wlasnie robil. Popatrz tylko na siebie - powiedziala Sue, pomagajac mu zdjac mokra marynarke. Nic mi sie nie stalo, troche przemoklem i tyle - odparl Steven, ktorego znow zaczela ogarniac klaustrofobia. Nie wiem, czy mam jakies ciuchy, ktore beda na ciebie pasowaly - powiedzial Richard, zdecydowanie nizszy od Stevena. - Kiedy cie nie bylo, dzwonila policja. Sprawdzili juz wszystkich okolicznych wlascicieli niebieskich range roverow, z wyjatkiem dwoch, ktorzy prawdopodobnie wyjechali na urlop. Niestety, nic to nie dalo. Cholera - mruknal Steven. Wiesz co, moze idz na gore i wykap sie. Przynajmniej sie rozgrzejesz. Ja w tym czasie wrzuce twoje mokre ciuchy do suszarki. Zaraz dam ci szlafrok - zasugerowala Sue. Steven skinal glowa i poszedl na gore napuscic wody do wanny. Przebral sie w szlafrok i wlozyl mokre ubranie do kosza, ktory Sue zostawila pod drzwiami lazienki. Pozostawal klopot, co zrobic z pistoletem i kabura. W koncu wzial je ze soba do lazienki. Polozyl dlonie na krawedziach wanny i pograzyl sie w rozwazaniach. Skoro porywacz Jenny nie mieszkal w okolicy, czy to zwiekszalo szanse, ze wciaz zyla, czy tez wprost przeciwnie? Ta mysl przywolala przed oczy Stevena obraz corki, skulonej na tylnym siedzeniu range rovera pedzacego na poludnie... albo na polnoc... albo na wschod czy zachod. Jezu! Ona mogla byc doslownie wszedzie. Bezczynnosc byla nie do zniesienia. Chcial znow wyjsc na ulice, przeszukac wszystkie kepy i rowy, ale szybko przekonal sam siebie, ze to beznadziejne i zanurzyl sie w cieplej wodzie, by ukoic bol. Gdzies w oddali rozleglo sie pohukiwanie sowy. Zabrzmialo zlowieszczo. Po wyjsciu z wanny schowal pistolet na lozku pod narzuta i zszedl na dol, zawiniety w szlafrok. Juz ci lepiej? - spytala Sue. Zdecydowanie. Twoje ciuchy prawie juz wyschly. Ustawilam suszarke na maksa, wiec Bog jeden wie, w jakim beda stanie, ale uznalam, ze najwazniejsze, by byly suche. Dzieki, Sue, jestem ci naprawde wdzieczny. Richard wyszedl z kuchni i powiedzial: Odgrzalem zupe. Musisz cos zjesc. Steven podziekowal skinieniem glowy. Bylo juz dobrze po polnocy, wiec powiedzial Richardowi i Sue, ze powinni isc spac. Tej nocy i tak nikt sie nie wyspi - zauwazyla Sue. Musicie chociaz sprobowac - nalegal Steven. - Zjem zupe i posprzatam. Zapukam do was, gdyby byly jakies wiesci. No juz, wynocha! Richard i Sue niechetnie poszli na gore, a Steven zjadl zupe, przegryzajac kawalkiem chleba. Kiedy odstawil talerz, suszarka skonczyla cykl, wiec wyjal z niej ubrania; rzeczywiscie byly juz suche. Wygladalo na to, ze sie nie skurczyly. Inne uszkodzenia spowodowane wysoka temperatura nie mialy znaczenia. Steven zdjal szlafrok i wlozyl ubranie, po czym nastawil wode na kawe. Wrocil do salonu i wlaczyl telewizor, skaczac po kanalach w poszukiwaniu stacji nadajacej wiadomosci przez cala dobe. Obejrzal je, saczac kawe i zerkajac co chwila na telefon, jakby chcial zmusic go sila woli, by zadzwonil. Tak sie nie stalo, ale kwadrans po pierwszej Steven uslyszal warkot samochodu. Przeczucie podpowiedzialo mu, ze woz zatrzyma sie wlasnie tutaj, przed domem Richarda i Sue. Podszedl do okna, ale niczego nie zauwazyl; z ulicy dobiegal tylko odglos silnika pracujacego na jalowym biegu. Rozlegl sie trzask zamykanych drzwi i warkot stal sie glosniejszy, ale samochod nie odjechal od razu. Sadzac z dochodzacych z ulicy dzwiekow, kierowca probowal zawrocic. W koncu woz ruszyl w kierunku, z ktorego przyjechal, a Ste-ven juz mial zaciagnac zaslone, kiedy zauwazyl przy bramie ogrodu jakis ruch. Jenny szla sciezka w strone domu. 19 W pierwszej chwili Steven pomyslal, ze wyobraznia plata mu figle. Choc nie wierzyl, by los mogl byc az tak okrutny, przyszlo mu do glowy, ze ma przywidzenia, niczym spragniony wedrowiec na pustyni. Ta mysl nie powstrzymala go jednak przed otwarciem drzwi na osciez. Nie, to nie byl miraz. Jenny szla w strone domu. Wygladala na zmeczona, zdezorientowana i wystraszona, ale, co najwazniejsze, byla cala i zdrowa.-Tatus! - krzyknela i zbierajac resztki sil, rzucila sie biegiem w strone Stevena. Wzial ja w ramiona i usciskal mocno. -Och, moje dziecko, moje kochane, kochane dziecko - szeptal ze lzami w oczach. - Sue! Richard! - krzyknal. - Wrocila! Nie minelo pietnascie minut, a zjawili sie nadinspektor Grant i sierzant. Przywiezli ze soba policjantke wyszkolona w postepowaniu z dziecmi bedacymi w szoku. Wkrotce potem przybyl lekarz policyjny i, co wszyscy przyjeli z ulga, stwierdzil, ze Jenny nie doznala zadnych urazow. Byla bardzo przygaszona i wystraszona, ale najgorsze obawy Stevena nie sprawdzily sie i, niczym aktor dostajacy Oscara, goraco pragnal podziekowac za to calemu swiatu. Przez pierwsze pol godziny nie mialo znaczenia, kto porwal Jenny i dlaczego. Najwazniejsze, ze byla cala i zdrowa. Jednak policjanci mieli inne priorytety i chcieli jak najszybciej ja przesluchac. Steven wzial corka na kolana, zeby czula sie bezpiecznie, a Grant i policjantka ostroznie zaczeli ja wypytywac. Nadinspektor, obdarzony zdrowym rozsadkiem, szybko wyczul, ze Jenny jest bardzo elokwentna jak na dziecko w jej wieku i zaproponowal, by opowiedziala przebieg wydarzen swoimi slowami, zamiast odpowiadac na pytanie za pytaniem. Okazalo sie, ze kiedy poszla po pilke w krzaki, zaczepil jajakis mezczyzna i powiedzial, ze chce sie z nia zobaczyc tata. Jenny dobrze wiedziala, ze nie wolno jej rozmawiac z obcymi, nie uwierzyla mu i odparla, ze musi uprzedzic Robina i Mary, by na nianie czekali. Wtedy nieznajomy zlapal ja i wsadzil do samochodu. Zademonstrowala, jak zatkal jej usta dlonia. Opisanym przez nia wozem byl niebieski range rover. Mezczyzna zawiozl Jenny do domu "daleko od szosy", ktory wydal jej sie "staroswiecki", bo byly w nim takie dziwne meble, no i "pachnialo staroscia jak u babci". Zostala zamknieta w pokoju, ale dostala malowanki i kredki. Porywacz dwa razy przyniosl jej cos do jedzenia - "bylo fuj" - i "niedobry sok pomaranczowy", kiedy poprosila o cos do picia. Nie wolno jej bylo chodzic do lazienki, ale mogla korzystac z nocnika stojacego w pokoju. Bardzo sie wstydzila. Czy ten mezczyzna cie dotykal, Jenny? - spytala policjantka. Raz, kiedy wszedl do pokoju, probowalam uciec, ale on mnie zlapal i przyniosl z powrotem. Rzucil mnie na lozko i powiedzial, zebym tego wiecej nie robila, bo pozaluje. A poza tym? Nie. Czy prosil cie, zebys cos dla niego zrobila, Jenny? -Kazal mi byc cicho. Duzo plakalam, a on mowil, zebym sie uciszyla. -Powiedzial, ze nie moze ze mna wytrzymac i ze dzialam mu na nerwy. -Czy byl tam tylko ten jeden mezczyzna, Jenny? -Tak. Mozesz nam powiedziec, jak wygladal, Orzeszku? Byl mlody czy stary? - spytal Steven. Stary. Stary jak dziadzius czy jak tatus? - spytala policjantka. Jak tatus. Jenny swoimi slowami opisala dobrze zbudowanego, ciemnowlosego mezczyzne, ktory uprowadzil ja z parku, zawiozl do domu na odludziu i trzymal przez caly dzien w zamknieciu. Porywacz dal jej jesc i pic i przyniosl ksiazki do kolorowania, by sie nie nudzila, a kiedy wieczorem zasnela, obudzil ja i odwiozl do domu. Dziwne - powiedzial Grant. Moze wystraszyl sie, kiedy dotarlo do niego, co robi - zasugerowal sierzant. - Za uprowadzenie dziecka dostaje sie cos wiecej niz tylko klapsa nawet w tych "oswieconych" czasach. Niewykluczone - powiedzial Grant. - Ale zdaje mi sie, ze cos przeoczylismy. - Spojrzal na Stevena. - Jenny - spytal - czy ten mezczyzna cos powiedzial, kiedy cie tu przywiozl? Powiedzial: No, to jestesmy na miejscu, mala. Nie ma to jak dom. Powiedz to swojemu tatusiowi. Krew zastygla Stevenowi w zylach. Wszyscy na niego patrzyli, a on nie wiedzial, co powiedziec. Opadly go wyrzuty sumienia. Jego domysly byly calkowicie nietrafne. Jenny nie zostala porwana przez jakiegos pedofila z mrocznych zakamarkow spoleczenstwa, jak wszyscy podejrzewali. To bylo kolejne ostrzezenie udzielone przez Sigme 5. Mysle, ze powinnismy porozmawiac - powiedzial Grant. Steven oddal Jenny w rece Sue i poszedl za nim do kuchni. Co jest grane? - rzucil Grant. Porwali ja, zeby dobrac mi sie do skory - powiedzial Steven. - Nie myslalem, ze zdobeda sie na cos takiego. To znaczy kto? - spytal Grant. Sam nie jestem pewien - odparl Steven, choc myslal o Childsie i Lead-betterze. - Prowadze z upowaznienia Inspektoratu Naukowo-Medycznego sledztwo w Blackbridge w West Lothian, dotyczace pewnych problemow z genetycznie zmodyfikowanym rzepakiem. Mowiac oglednie, sa ludzie, ktorzy woleliby, zebym nie zajmowal sie ta sprawa. Juz raz grzebali w moim samochodzie. Mysle, ze to kolejne ostrzezenie. To znaczy, ze porwali panska corke tylko po to, by pana nastraszyc? - zdziwil sie Grant. Steven skinal glowa. -Cholerny swiat. Komu pan nadepnal na odcisk? Mafii? Steven uznal, ze mowiac: Nie, rzadowi, wyjdzie na idiote, wiec nie odpowiedzial na to pytanie, stwierdzil za to: Ta rodzina bedzie potrzebowac ochrony. Zalatwie to z Inspektoratem i dopilnuje, by papierkowa robota nie zabrala zbyt wiele czasu, ale na razie bylbym wdzieczny, gdyby przyslal pan tu swoich najlepszych ludzi. Nie mamy do czynienia z amatorami. Dwoch moich oficerow sluzylo w ochronie krolowej - powiedzial Grant. Jesli nie sa republikanami, to w porzadku - odparl Steven. Jak dlugo to wszystko potrwa? -Wkrotce w Blackbridge zrobi sie goraco - powiedzial Steven. - Czuje to w kosciach. Policjanci wyszli, Sue polozyla Jenny do lozka. W domu zapadla cisza, charakterystyczna dla wczesnego poranka. Sue z Richardem zrobili herbate i grzanki. O dziwo, Mary i Robin przespali cale zamieszanie. Boze, co za ulga - powiedzial Richard, kiedy usiedli przy stole. - Tak sie ciesze, ze wrocila. Musze przyznac, ze balem sie najgorszego. Ja nie dopuszczalam do siebie takich mysli-odparla Sue. - Ale strasznie sie balam. Biedna kruszynka. Steven, moze powiesz nam, o co w tym wszystkim chodzi? Dunbar byl zaskoczony jej pytaniem, ale uznal, ze i jej i Richardowi, naleza sie wyjasnienia. Wzial lyk kawy, odstawil filizanke i oparl rece na kolanach. Kiedy zadzwonilas do mnie i powiedzialas, ze Jenny zniknela, ja tez balem sie najgorszego - powiedzial. - Nachodzily mnie koszmarne mysli, balem sie, ze za kilka dni ktos znajdzie moja coreczke w jakims rowie... Nie przyszlo mi do glowy, ze znikniecie Jenny moze miec cos wspolnego ze mna i moja praca, ale wyglada na to, ze tak wlasnie bylo. Porwali ja, by zadac mi cios, sklonic mnie do przerwania sledztwa, ktore teraz prowadze. Przykro mi, ze odbilo sie to tez na was i waszej rodzinie. Nie wiedzialem, ze twoja praca jest az tak niebezpieczna - powiedzial Richard. Ja do tej pory tez nie - odparl Steven. Czy w swietle tego, co sie stalo, mozesz zrezygnowac z prowadzenia sledztwa? - spytala Sue. Moglbym, ale chyba tkwie juz w tym zbyt gleboko - powiedzial Steven - poza tym, to byloby nie fair wobec mojego nastepcy. Rozmawialem z nadinspektorem Grantem, obiecal, ze zapewni wam calodobowa ochrone policyjna ale zdaje sobie sprawe, ze tego wszystkiego moze byc dla was za wiele... Sue przerwala mu, podnoszac reke. -Jenny jest tez czescia naszej rodziny - powiedziala - bez wzgledu na wybryki jej ojca. Nie probuj wiec nawet sugerowac, ze ja stad zabierzesz. Poradzimy sobie, prawda, kochanie? - Wziela Richarda za reke, a on usmiechnal sie na znak zgody. Steven poczul ucisk w gardle. Dzieki - powiedzial. - Nie wiem, jak sie wam odwdziecze. Moze wyjedziemy na jakis czas? - zaproponowal Richard, ku zaskoczeniu Sue. To znaczy? Wlasciwie nie mielismy w tym roku wakacji, wiec pomyslalem sobie, ze to doskonaly moment, by nadrobic zaleglosci. Co ty na to, Sue? To brzmi obiecujaco. Dokad sie wybierzemy? Moglibysmy odwiedzic moich rodzicow w Norfolk, nie mowiac o tym nikomu. Dobry pomysl? Czulbym sie pewniej, gdybym wiedzial, ze jestescie bezpieczni - powiedzial Steven, po czym dodal, ze bedzie musial uprzedzic o ich wyjezdzie nadinspektora Granta, ale nikogo poza tym. -No to wszystko jasne. Teraz pora sie przespac. Nastepnego ranka dzieci Sue zasypaly Jenny pytaniami. -Mial pistolet? - dopytywal sie Robin. - Zwiazal cie? Zaslonil ci oczy i wsadzil cie do worka? Mary spytala o dom, do ktorego zawieziono Jenny. Czy wygladal tak, jak chatka czarownicy w bajce o Jasiu i Malgosi? Czy byl tam czarny kot? Odpowiedzi Jenny wyraznie ich rozczarowaly. Cale zdarzenie bylo o wiele bardziej prozaiczne, niz to sobie wyobrazali. Steven jednak cieszyl sie w duchu. Rozmowa o wydarzeniach ostatniego dnia mogla pomoc Jenny dojsc do siebie. Mimo to, wciaz byla zamknieta w sobie. Uwidocznilo sie to jeszcze bardziej, kiedy wszyscy razem poszli do wsi podziekowac ludziom, ktorzy uczestniczyli w poszukiwaniach. Zamiast wybiegac naprzod z dziecmi Sue tak jak zawsze, Jenny szla ze Stevenem i Sue, trzymajac ich mocno za rece. W pewnym momencie, kiedy cala rodzina smiala sie z czegos, co Robin powiedzial lub zrobil, Steven zauwazyl, ze Jenny jest smiertelnie powazna. Spytal ja lagodnym tonem, o czym mysli, a ona wtedy wybuchnela placzem. -Balam sie, tatusiu - wyznala. - Ten pan mi sie nie podobal. Steven ostroznie podpytywal ja o porywacza - jak sie zachowywal, co mowil. Kiedy Jenny miala juz dosc, natychmiast przestal. Zaczeli rozmawiac o przedszkolu - w ostatnich tygodniach to byl jej ulubiony temat. Wreszcie nadeszla najtrudniejsza chwila - chwila rozstania. Jenny zazadala, by Steven zabral ja ze soba. Nigdy dotad tego nie robila. Zlapala go za rekaw i trzymala dotad, az udalo mu sie przekonac ja, ze bedzie bezpieczna i juz wiecej nikt nie sprobuje jej porwac. Wszystko dobrze sie skonczylo, ale Steven zdawal sobie sprawe, ze wydarzenia ostatnich dni byc moze na zawsze zmienily jego mala coreczke. W drodze powrotnej Steven z kazda chwila byl coraz bardziej wsciekly na Sigme 5. Owszem, porywacz nie zrobil Jenny krzywdy fizycznej, ale to doswiadczenie na zawsze pozostanie w jej pamieci i bedzie powracac w koszmarnych snach. Calkiem mozliwe, ze ta rezolutna dziewczynka, ktora znal, juz nigdy nie bedzie taka jak do tej pory. Rysopis podany przez Jenny mogl pasowac i do Childsa, i do Leadbettera - obydwaj byli wysokimi, dobrze zbudowanymi ciemnowlosymi mezczyznami, ale Steven zdal sobie sprawe, ze to samo mozna powiedziec o setkach innych ludzi. Brakowalo bardziej wyrazistych szczegolow. Jenny byla za mala, by je wychwycic. Myslac o tym, Steven przypomnial sobie, ze w sobote rano rozmawial z Brewerem wracajacym z farmy Crawhill. Jesli nadinspektor zastal tam Childsa i Leadbettera, to oznaczalo, ze zaden z nich nie mogl uprowadzic Jenny. Ale czy byli tam obaj? Steven uznal, ze warto sprawdzic, wiec zjechal na pobocze i zadzwonil do Brewera. Nie, rozmawialem z samym Leadbetterem - odparl nadinspektor. - Czemu pan pyta? Jest pan pewien, ze nie bylo tam Childsa? - indagowal Steven, puszczajac jego pytanie mimo uszu. Nie, ci dwaj zwykle sa jak papuzki-nierozlaczki, ale wtedy bylo inaczej. Zreszta poprzedniego wieczoru tez. Jak to? Po tym, jak poprosil pan o obserwacje mieszkania Trish Rafferty, pojawil sie tam Childs. Powiedzial, ze chce zlozyc pani Rafferty wyrazy wspolczucia i poznac jej zamiary co do dalszych losow farmy. Policjant stojacy pod drzwiami zauwazyl, ze jest juz bardzo pozno, i zasugerowal, by zaczekac z tym do rana. Childs zgodzil sie i poszedl sobie. Czy panski podwladny zwrocil uwage, jakim samochodem przyjechal Childs? - spytal Steven. Nie napisal tego w raporcie, ale moge spytac. Steven podziekowal mu i pojechal dalej. Kiedy dotarl na poludniowe przedmiescia, oddzwonil Brewer. To byl niebieski range rover. Czy to panu w czyms pomoze? Tak r odparl Steven i przerwal polaczenie. Takie zbiegi okolicznosci nie zdarzaja sie. To Childs uprowadzil jego corke. Steven wrocil do hotelu i po raz drugi tego dnia skontaktowal sie z Inspektoratem; jeszcze przed wyjazdem z Glenvane poprosil o ochrone policyjna dla Jenny i calej rodziny. W praktyce sprawa zostala zalatwiona od reki - juz w czasie spaceru po wsi eskortowal ich ciemny ford escort, w ktorym siedzialo dwoch mezczyzn - ale nadinspektor Grant musial dostac wszystkie niezbedne papierki. Podczas ostatniej rozmowy centrala nie miala jeszcze raportu z laboratorium, wiec Steven postanowil skontaktowac sie z nia raz jeszcze. -Wlasnie go dostalismy - powiedzial dyzurny. - Czytac? -Wal. -Sklad wszystkich probek srodkow chwastobojczych opartych na glifosfacie i glufozynacie byl zgodny z podanym na etykietach i z zamieszczonymi na nich proporcjami. Nie stwierdzono obecnosci innych zwiazkow chemicznych. Cholera - mruknal Steven. Jego teoria rozsypala sie w proch. - A co ze szczurem? Raport toksykologiczny dotyczacy zwierzecia, nr 23567, samiec szczura. Organizm nie zawieral toksycznych chemikaliow. Steven popadl w przygnebienie. Milczal tak dlugo, ze dyzurny spytal go, czy wszystko w porzadku. Tak - mruknal Steven. Laboratorium pyta, czy moze zniszczyc probki chemiczne i wyrzucic szczatki szczura. A niech to wywala. Chociaz nie! Niech na razie zatrzymaja szczura. Chemikaliow moga sie pozbyc. Zrozumialem. Steven przypomnial sobie rozmowe z Sue i Richardem, w trakcie ktorej stwierdzil, ze nie moze sie wycofac, bo "tkwi w tym za gleboko". W tej chwili dowiedzial sie, ze jest wrecz przeciwnie: tak naprawde wciaz byl w punkcie wyjscia. Genetycznie zmodyfikowane rosliny z farmy Peat Ridge nie zostaly zatrute, szczury tez nie. Steven nadal nie mial pojecia, o co w tym wszystkim chodzi. Wiedzial na pewno, ze zagrozenie zycia jego i corki bylo autentyczne, a smierc Rafferty'ego i Binniego nie byla przypadkowa. Nie ulegalo tez watpliwosci, ze zachowanie szczurow zmienilo sie, wiec jak to wyjasnic, skoro nie wchodzilo w gre zatrucie chemikaliami? Przypomnial sobie rozmowe ze Sweeneyem i to podnioslo go na duchu. Doktor nie zachowywalby sie tak dziwnie, gdyby zazadano od niego zatajenia raportu niezawierajacego zadnych rewelacji. Ba, w takiej sytuacji nie byloby powodu, by wywierac jakiekolwiek naciski. Ale takie naciski byly. Albo szczur zbadany przez Sweeneya roznil sie od tego, ktorego Steven wyslal do Inspektoratu, albo... albo co? Czy to mozliwe, ze poprosil laboratorium o sprawdzenie nie tego, co trzeba? Doszedl do wniosku, ze w tych okolicznosciach inne analizy nie mialy sensu. Badania toksykologiczne wykazalyby obecnosc wszelkich znanych szkodliwych substancji, wlacznie z tymi, ktore uszkadzaly DNA i mogly miec wplyw na nastepne pokolenia... Ale w ten sposob nie daloby sie stwierdzic na przyklad infekcji. Moze rosliny lub szczury - albo jedne i drugie - zostaly zakazone bakteriami lub wirusami? Steven nie wyobrazal sobie jednak, zeby ktos taki jak Rafferty zdolal to zrobic. Tak czy inaczej, warto sprawdzic, uznal Steven - chocby dlatego, ze w tej chwili nie mial zadnych pomyslow. Jeszcze raz skontaktowal sie z Inspektoratem Naukowo-Medycznym i poprosil o przeprowadzenie na martwym szczurze badan bakteriologicznych i wirusologicznych. Chwile pozniej zadzwonila Eve; widziala sie z Trish Rafferty. No i? - spytal Steven. Jutro wraca do Crawhill - powiedziala Eve.^- Musi uporzadkowac rozne sprawy i zajac sie pogrzebem Toma, wiec obiecalamyze jej pomoge. Dobra robota. Nie zrobilam tego dla ciebie. Zrobilam to, bo Trish jest moja przyjaciolka. Rozumiem - rzucil Steven, swoim tonem dajac jej do zrozumienia, ze czuje sie urazony. Przepraszam - powiedziala. - Troche mnie ponioslo. Po prostu mam wyrzuty sumienia z powodu calej tej sytuacji. Co u twojej corki? Milo spedziliscie dzien? Powiem ci, kiedy sie zobaczymy - odparl Steven. To znaczy kiedy? Dzis wieczorem na kolacji? - zasugerowal Steven. Nie moge. Pracuje. Szkoda. Koncze kolo dziesiatej. Moze wtedy sie spotkamy? Do zobaczenia o dziesiatej. Steven pomyslal o Childsie. Zastanawial sie, co powinien zrobic. To byla ciezka proba charakteru. Tak naprawde pragnal stanac twarza w twarz z tym sukinsynem, wlozyc lufe pistoletu do jego ust i odstrzelic mu leb za to, co zrobil Jenny, ale w trakcie wieloletniego szkolenia nauczyl sie, ze dzialanie pod wplywem emocji moze byc smiertelnie niebezpieczne. Musial pozostac zimny i wyrachowany, przynajmniej na tyle, na ile bedzie w stanie; w koncu nie mogl z dnia na dzien wyzbyc sie ludzkich uczuc. Na poczatek nalezaloby powiadomic policje z Dumfriesshire o tym, co sie zdarzylo. Jenny na pewno rozpoznalaby Childsa, a niebieski range rover, ktorego widzialy takze dzieci Sue, rozstrzygal sprawe na jego niekorzysc. Milo byloby zobaczyc tego sukinsyna za kratkami, ale to nie wystarczy. Steven niechetnie przyznal w duchu, ze Childs zrobil to, co zrobil, dla dobra swojej misji. Pytanie tylko, czy stawiajac go przed sadem latwiej byloby poznac jej cel i dowiedziec sie, kto za nia stoi? Po kilku minutach rozmyslan doszedl do wniosku, ze udaloby sie zdobyc te wiadomosci tylko pod warunkiem, ze Childs zacznie zeznawac, by ratowac wlasna skore. Najprawdopodobniej jednak nie zrobilby tego, nawet gdyby grozila mu dluga odsiadka. Childs i Leadbetter byli ekskomandosami, a nie jakimis drobnymi opryszkami. Wyslano ich do Blackbridge, poniewaz byli najlepsi. Beda trzymac geby na klodke. Istniala tez mozliwosc, ze w ogole nie dojdzie do procesu. Diabli wiedza, kto za tym wszystkim stoi. W koncu sprawa przycichnie, a Steven i policjanci z Dumfries zostana na lodzie, rozgoryczeni tym, ze ich wysilki poszly na marne. Coz, pozostawalo tylko zacisnac zeby i czekac. Zadzwonil do Jamiego Browna, by dowiedziec sie, czy dziennikarz rozmawial juz z Gusem Watsonem. -Tak, i nic z tego nie wyniklo - powiedzial Brown. - Facet boi sie, ze straci robote, wiec woli nie robic zamieszania. Chyba liczy na to, ze Trish Rafferty zatrzyma firme wynajmujaca sprzet i poprawi mu warunki pracy, ktore podobno sa fatalne, ale, jak to ujal, w tych okolicach latwiej o latajaca swinie niz o jakakolwiek fuche. A tak przy okazji, w dobie genetycznych eksperymentow moze niedlugo doczekamy sie latajacych swin. Steven nie mial ochoty na dowcipkowanie. Co z planem zalozenia farmy organicznej? - spytal. - Czy Gus widzi na niej miejsce dla siebie? Nie sadze. Tak jak wszyscy, nie mial pojecia, czemu Rafferty zainteresowal sie rolnictwem organicznym. To po co zawraca sobie glowe warunkami pracy? - spytal Steven. Uwaza, ze maszyny sa w oplakanym stanie bo stoja w dziurawych szopach. Dachy przeciekaja, w srodku jest wilgoc. Coz, trudno sie dziwic, ze facet sie skarzy. Rozmawial o tym z Childsem i Leadbetterem? Tak - odparl Brown. - Powiedzial, ze nic ich to nie obchodzilo. A to niespodzianka - mruknal Steven, zadowolony z kolejnego dowodu, ze Childs i Leadbetter nie interesowali sie sytuacja finansowa farmy Crawhill. - Czy Gus mial cos do powiedzenia na temat naszych biznesmenow? Tylko tyle, ze nie sa rolnikami. Cytuje: Nie odrozniliby krowy od jednorozca. Ciekawe jak zamierzali sobie poradzic z prowadzeniem farmy organicznej. Slyszalem, ze Trish Rafferty jutro wraca na Crawhill - powiedzial Steven. - Zobaczymy, co sie stanie. No, no, to moze byc ciekawe - zgodzil sie Brown. Steven siedzial w samochodzie okolo piecdziesieciu metrow od Black-bridge Hotel. Eve sie spozniala - bylo pietnascie po dziesiatej i juz zaczynal sie zastanawiac, czy cos sie stalo, kiedy wreszcie przyszla, wyraznie zmeczona. -Przepraszam za spoznienie - powiedziala. - Ledwo sie trzymam na nogach. Jedna z dziewczyn zachorowala na grype i mialysmy pelne rece roboty. Dobrze, ze juz jestes - odparl Steven. - Co robrrny? Chetnie strzelilabym sobie drinka - powiedziala Eve. - Moze pojedziemy do Livingston? W miescie znalezli bar hotelowy, w ktorym nie bylo wielkiego tloku. -No to co sie stalo? - spytala Eve, bezblednie odczytujac nastroj Stevena. Powiedzial, co spotkalo Jenny. -Childs i ten drugi byli dzisiaj w barze! - wybuchnela Eve. - Dranie! -Powiedziales wszystko policji? Steven wyjasnil jej, dlaczego tego nie zrobil. Pewnie odchodziles od zmyslow ze strachu - powiedziala Eve. Coz, miewalem lepsze dni - przyznal Steven z mistrzowska powsciagliwoscia. Ci ludzie wyraznie nie chca, zebys wokol nich weszyl, co? - powiedziala Eve. - Wiesz juz, dlaczego? Jestem raczej dalej niz blizej prawdy - wyznal Steven. Powiedzial Eve o raporcie z laboratorium. Ale jesli nie chodzi o srodki chwastobojcze ani o genetycznie zmodyfikowane rosliny, to o co? - krzyknela Eve. Trish Rafferty to wie - powiedzial Steven. Jutro, kiedy wroci do domu, jeszcze raz sprobuje cos z niej wyciagnac - obiecala Eve. 20 W poniedzialek wczesnym rankiem Steven pojechal na komisariat w Livingston, by porozmawiac z Brewerem. Niepokoil sie na mysl o powrocie Trish Rafferty na farme Crawhill. Uklad, ktory zawarla z wladzami, nie ocalil zycia jej mezowi. Nastepna ofiara mogla byc ona sama. Za duzo wiedziala, by zostawili ja w spokoju, mimo iz od poczatku wspolpracowala z kim trzeba. Wiadomosc o niedoszlej wizycie Childsa w jej mieszkaniu wzmogla dreczacy Stevena niepokoj. Teraz, kiedy maz Trish nie zyl, obietnica zapewnienia mu bezkarnosci nie miala dla niej zadnego znaczenia.Co chcialby pan, zebysmy zrobili? - spytal Brewer. Pokazcie sie na Crawhill - odparl Steven. - Dajcie Childsowi i Leadbetterowi do zrozumienia, ze trzymacie reke na pulsie. Moglby pan wykorzystac fakt zniszczenia przez nich dowodow jako pretekst do ponownego przeszukania szopy Khana, czy uzasadnic to w jakikolwiek inny sposob, ale niech na farmie beda policjanci. Przynajmniej dzis. A co potem? Bedziemy improwizowac. Steven pojechal do Blackbridge, wlasciwie bez powodu. Po prostu chcial sie tam znalezc i wczuc sie w panujaca we wsi atmosfere, jakby liczyl na to, ze dzieki temu dozna olsnienia. Jadac Main Street, zauwazyl Ann Birmie wychodzaca z poczty i zatrzymal sie, by z nia porozmawiac. James jutro zostanie poddany kremacji - powiedziala. - Moze chcialby pan przyjsc? Oczywiscie - odparl Steven. - Znalismy sie bardzo krotko, ale zdazylem go bardzo polubic. Nabozenstwo odbedzie sie o dziesiatej w Mortonhall w Edynburgu. Wie pan, gdzie to jest? Jakos tam trafie - odparl Steven. James kazal mi obiecac, ze jesli odejdzie pierwszy, to spale jego cialo - powiedziala Ann. - Stwierdzil, ze po tylu latach spedzonych w rolniczej Szkocji, bedzie mial juz dosc zimnej, mokrej ziemi i przyda mu sie troche ciepla. - Ann usmiechnela sie, ale w jej oczach kryl sie smutek. Steven wyczul, ze, niczym Eleanor Rigby z piosenki Beatlesow, nosila na twarzy maske, ktora trzymala w sloiku pod drzwiami. Chcial ja pocieszyc, ale nie wiedzial jak. Powiedzial, ze zobaczy sie z nia jutro i pozegnal sie. Zatrzymal sie kawalek dalej, by przeczytac ogloszenie przywiazane sznurkiem do latarni. Byl to apel o pomoc w poszukiwaniu psa. Dwoje malych wlascicieli, trzyletni Alan i piecioletnia Ailsa, bardzo tesknilo za Patchem, ktorego szczesliwy znalazca mogl liczyc na nagrode. Do ogloszenia dolaczona byla slaba kopia zdjecia dwojki dzieci. Steven w duchu zyczyl im powodzenia. Przeszedl obok hotelu, ktorego parking zastawiony byl wypolerowanymi na wysoki polysk samochodami nalezacymi do skloconych frakcji z Whitehall i Szkockiej Egzekutywy; z braku miejsc czesc aut stala nawet na ulicy. Na szczycie wzgorza miedzy Crawhill a Peat Ridge Steven zauwazyl, ze sciezka flisacka nadal jest zagrodzona, ale z mostu nie widac bylo strzelcow w bieli. Po chwili namyslu schylil sie, przeszedl pod tasma i skierowal sie na wschod, czujac na plecach chlodny wiatr. Idac wzdluz poludniowej granicy Crawhill, zauwazyl wjezdzajacego na podworze bialego volkswagena polo. Wysiadla z niego kobieta. Z tej odleglosci nie widac bylo jej twarzy, ale Steven domyslil sie, ze to Trish Rafferty. Czlowiek, ktory dlubal przy jakims urzadzeniu - bez watpienia Gus Watson - wstal i podszedl do niej. Usciskali sie krotko na powitanie i zamienili kilka slow, po czym Trish zniknela w domu, a Gus polozyl sie z powrotem pod maszyna. Zaczynalo padac; Steven nie zazdroscil mu tej roboty. Mial juz ruszyc w droge powrotna, kiedy katem oka dostrzegl jakis ruch w zaroslach na drugim brzegu kanalu. Zatrzymal sie i skierowal wzrok w tamta strone, ale nic nie zauwazyl; mimo to byl przekonany, ze nie ulegl zludzeniu i poczul sie nieswojo. Po chwili zdzbla trawy poruszyly sie znowu. Steven przykleknal blyskawicznie, siegajac do kabury schowanej pod lewa pacha. Z zarosli dobieglo ciche skomlenie. Odetchnal z ulga. Nikt go nie sledzil; to byl po prostu jakis zwierzak w tarapatach. Steven przeszedl po moscie na drugi brzeg. Po tej stronie nie bylo sciezki, wiec musial wspiac sie na balustrade i zeskoczyc dwa metry w dol, w wysoka trawe. Mial nadzieje, ze nie kryla sie w niej zadna przykra niespodzianka, jak chocby krolicza jama czy potluczone szklo. Wyladowal bezpiecznie i zaczal ostroznie przedzierac sie przez zarosla w strone, z ktorej dochodzilo skomlenie. Piec krokow dalej zatrzymal sie, widzac posrod zieleni traw blysk metalu. Uklakl powoli i zobaczyl lezaca przed nim pulapke. Gdyby w nia wdepnal, zacisnelaby sie na jego nodze i zrobilaby z niej krwawa miazge. Pulapki tego typu byly zakazane w Wielkiej Brytanii, ale Steven nie mial czasu o tym myslec, zauwazyl bowiem nastepna po prawej stronie... i jeszcze jedna po lewej. W tej ostatniej lezal martwy krolik. Istne pole minowe, upstrzone pulapkami i sidlami. Na pewno nie zastawil ich zwykly klusownik. Musieli to zrobic ludzie odpowiedzialni za deratyzacje. Steven rozejrzal sie za kijem, ktorym moglby utorowac sobie droge wsrod niezliczonych pulapek, i wypatrzyl odpowiedni, trzy metry dalej. Ostroznie przesunal sie w jego strone, nie odrywajac oczu od ziemi i rozgarniajac rekami wysokie trawy. Z kijem w dloni poczul sie bezpieczniej; dokladnie ostukiwal ziemie przed soba, by sprawdzic, czy droga wolna. Przeszedl zaledwie dwadziescia metrow, a juz natknal sie na cztery pulapki. W dwoch lezaly martwe szczury, w jednej krolik, a w czwartej cicho skomlacy maly bialy pies. Byl to spaniel, przednia prawa lapa utkwila w duzej sprezynowej pulapce. Sadzac po zszarganej siersci i pokrytej zakrzepla krwia lapie, zwierzak od dluzszego czasu usilowal wydostac sie ze stalowych szczek. Nie trzeba bylo wielkich zdolnosci dedukcyjnych, by odgadnac, ze pies wabi sie Patch i ze przesiedzial tu cala noc. -A to sie wpakowales, co? - mruknal Steven i oczyscil teren wokol psiaka, by przykucnac przy nim i wyciagnac go z potrzasku. Zauwazyl, ze lapa jest zlamana. - Trzeba ci weterynarza, chlopie... a zla wiadomosc jest taka, ze w okolicy nie ma juz zadnego... Spokojnie... No i po wszystkim... - Steven uwolnil psa i nie pozwolil mu stanac na zlamanej lapie. Rozejrzal sie w poszukiwaniu galazek i znalazl w zasiegu reki takie, jakich potrzebowal. Patch mial szczescie, ze trafil na speca od medycyny polowej. Moze sprawilo to wspomnienie ostatniej misji, w czasie ktorej Steven musial ratowac rannego towarzysza broni, a moze fakt, ze w wyniku wydarzen ostatnich czterdziesciu osmiu godzin mial nerwy napiete do ostatnich granic; dosc ze zareagowal blyskawicznie, gdy poczul na ramieniu czyjas dlon. Wbil lewy lokiec w brzuch nieznajomego, zanim ten zdolal sie chocby odezwac, po czym obrocil sie, uderzyl mezczyzne w szyje kantem prawej dloni i rzucil sie na niego, przygniatajac go do ziemi i przystawiajac mu lufe pistoletu do skroni. -Jezu - wydyszal mezczyzna. - Powiedzialem cos nie tak? Nieznajomy mial na sobie panterke i beret wojskowy. Podnoszac glowe, Steven zobaczyl czterech innych zolnierzy. Jeden z nich, z gwiazdkami porucznika na pagonach, wysunal sie naprzod. -Kim pan jest, do licha? - rzucil. Moglbym zapytac was o to samo - powiedzial Steven. Zauwazyl, ze wszyscy wpatruja sie w jego pistolet. Wstal i schowal go do kabury, po czym wyjal karte identyfikacyjna i pokazal oficerowi. Doktor Dunbar? - zdziwil sie mezczyzna. - Dobry Boze, jesli tak pan traktuje swoich pacjentow, to mam nadzieje, ze nie sklada pan wizyt domowych. - Zwrocil sie do zolnierza siedzacego na ziemi i tracego szyje. - Wszystko w porzadku, Kincaid? Tak jest, szefie - odparl zolnierz. Dostalismy zadanie oczyszczenia okolicy z dzikich zwierzat - powiedzial porucznik, ktory przedstawil sie jako Adrian Venture. - Powinien pan o tym wiedziec - dorzucil i oddal Stevenowi karte identyfikacyjna, spogladajac na nia znaczaco. Wiedzialem, ze trwa odstrzal szczurow. Nikt nie powiedzial mi o pulapkach. Z oczywistych powodow sprawa miala byc zalatwiona dyskretnie - powiedzial Venture, kiwajac glowa w strone pulapek. - Skutecznosc jest wazniejsza od legalnosci. Ci z gory nie chcieli, zeby milosnicy wiewiorek wszystko spieprzyli, rozumie pan? Steven skinal glowa. -Maly Patch tez o niczym nie wiedzial - stwierdzil, wskazujac na psa. Jeden z zolnierzy ostroznie wzial Patcha na rece. Przykro mi - powiedzial Venture. - W tego typu akcjach nieuniknione sa... Szkody uboczne - dokonczyl za niego Steven. Zwrocil sie do zolnierza, ktorego powalil na ziemie i spytal: - Moze powinienem rzucic okiem na twoja szyje, chlopcze? Zolnierz odsunal sie od niego. Nie boj sie, to lekarz - zachecil go Venture. Pewnie pacjenci sie na niego nie skarza - odparl zolnierz i wszyscy wybuchneli smiechem, do konca rozladowujac napieta atmosfere. Steven obejrzal jego szyje i stwierdzil, ku zadowoleniu wszystkich zgromadzonych, ze nic takiego sie nie stalo. Zwrocil sie z powrotem do Venture'a i przypomnial mu, ze wakacje jeszcze sie nie skonczyly. Istnialo ryzyko, ze dzieciaki z okolicy popelnia ten sam blad co Patch. Gdyby do tego doszlo, rozpetaloby sie prawdziwe pieklo. Tak, to prawda - przyznal mu racje Venture. - Nie mozemy wywiesic ogloszen ostrzegajacych przed pulapkami, ale moze daloby sie utrudnic dostep na ten brzeg, na przyklad kladac drut kolczasty na balustradzie mostu? To dobry pomysl - odparl Steven. - Kto kieruje ta operacja? Nie mam pojecia - powiedzial Venture. - My tylko wykonujemy rozkazy... Steven podszedl do zolnierza, ktory trzymal psa na rekach i spytal Ven-ture'a, czy pozwoli, by jego podkomendny pomogl nastawic lape. Porucznik zgodzil sie bez wahania i zabieg zostal wykonany szybko i sprawnie, choc zolnierze krzywili sie z odraza. Venture spytal, co to za pies i Steven powiedzial mu o plakacie wiszacym we wsi. Dowodca oddzialu wyraznie sie zaniepokoil, ale Dunbar zapewnil go, ze nie pisnie ani slowa o sidlach. Steven ruszyl z powrotem w strone mostu, niosac psa na rekach. Zolnierze pomogli mu przejsc przez balustrade i pozegnali serdecznie. Steven wrocil do wsi i poszedl na poczte; tam wyjasnil urzednikowi, ze nad kanalem znalazl zaginionego psa z ogloszenia, czy naczelnik bylby laskaw zadzwonic do wlascicieli i do ich przyjazdu zaopiekowac sie zwierzakiem? -To nie moj klopot - mruknal gburowaty mezczyzna siedzacy za lada. - Tu nie mozna go zostawic. To poczta, a nie schronisko dla zwierzat. Steven z trudem powsciagnal gniew. Oto przedstawiciel spolecznosci Blackbridge, ktora "Clarion" nazwal zzyta, tej samej, ktora byla "wstrzasnieta" smiercia lana Fergusona. Moze pan chociaz zadzwoni? - spytal spokojnym tonem. Jesli pan zaplaci. Dziesiec pensow prosze. Steven wzial psa w jedna reke, a druga poszukal w kieszeni drobnych. Znalazl piecdziesieciopensowke i cisnal ja urzednikowi. -Niech pan zatrzyma reszte - rzucil monotonnym glosem. W pierwszej chwili wydawalo sie, ze mezczyzna chce cos powiedziec, ale spojrzawszy Dunbarowi w oczy, zorientowal sie - slusznie - ze moze tego pozalowac. Podniosl sluchawke, a Steven wyszedl na zewnatrz. Po dziesieciu minutach do kraweznika podjechala kobieta w citroenie kombi, z dwojka dzieci na tylnym siedzeniu. Dlugo rozplywala sie w podziekowaniach, po czym zabrala psa do weterynarza w Livingston, a Steven wrocil do Edynburga. Eve zadzwonila kilka minut przed trzecia. Byla wyraznie podekscytowana. Mam nowe wiadomosci - oznajmila. - Trish poprosila Childsa i Lead-bettera, zeby wyprowadzili sie z Crawhill. Powaznie? - Steven nie kryl zdziwienia. Dzis rano wrocila do domu i spotkala sie z delegacja mieszkancow wsi w sprawie protestow przeciwko uprawie genetycznie zmodyfikowanego rzepaku na Peat Ridge. Chcieli wiedziec, czy nadal bedzie wspierac ich w walce, tak to okreslili. Zgodzila sie, ale niechetnie. Pewnie ktos ja zmusil - odparl Steven. To by wiele wyjasnialo - przytaknela Eve - zwlaszcza w swietle tego, co uslyszalam potem. Trish spotkala sie z Childsem i Leadbetterem, a mnie udalo sie podsluchac ich rozmowe. Chyba nie wiedzieli, ze nadal jestem w domu; Trish poprosila mnie, zebym pomogla jej w przygotowaniach do pogrzebu Thomasa, wiec bylam w sasiednim pokoju. Uslyszalam, jak mowila, ze dotrzyma swojej czesci umowy, ale kiedy ci dwaj juz zrobia to, co musza, maja zniknac raz na zawsze. Na razie kazala im sie wyprowadzic. Stwierdzila, ze za zycia Thomasa sytuacja wygladala inaczej, ale teraz, jako wdowa, musi dbac o swoja reputacje. -I slusznie - powiedzial Steven. - Domyslasz sie, co Childs i Leadbetter musza zrobic? - spytal. Nie, ale chyba jest tak, jak mowiles. To wlasnie oni kazali Trish powiedziec ludziom ze wsi, ze ich popiera. Chca, zeby ta sprawa ciagnela sie dalej. Aha, dzis byla na farmie policja. Zajeli sie rozbiorka szopy Khana, a przynajmniej tak to wygladalo. Nie wiesz, o co im chodzilo? Poprosilem ich, zeby pokazali sie tam i dopilnowali, by Childs i Leadbetter byli grzeczni - powiedzial Steven. - Jak zareagowali na prosbe Trish? Probowali ja przekonac, ze latwiej byloby im wykonac zadanie, gdyby mogli zostac na farmie, ale jesli Trish na tym zalezy, to sie wyprowadza i beda przyjezdzac codziennie. Nie wiesz moze, co oni tam w ogole robia? - spytal Steven. Nagle dotarlo do niego, ze nadal nie zna odpowiedzi na to pytanie. Wiekszosc czasu spedzaja na polach; wykonuja jakies pomiary i badaja glebe. Chyba ma to jakis zwiazek z ta farma organiczna. Mmm - przytaknal Steven, przypominajac sobie, co o Childsie i Leadbetterze mowil Gus Watson. Na pewno nie byli rolnikami. - Czy Gus Wat-son rozmawial z Trish? Tak, przyszedl dzisiaj i od razu spytal, co z nim bedzie - powiedziala Eve. - Trish zapewnila go, ze zamierza dalej zajmowac sie wynajmem maszyn, poprosila tylko, by dal jej pare tygodni na uporzadkowanie innych spraw. No to kamien spadl mu z serca - stwierdzil Steven. Oj, tak - powiedziala Eve. - A potem Gus osmielil sie poprosic o podwyzke i wybudowanie przed zima warsztatu. Stwierdzil, ze praca na powietrzu jest dobra latem, kiedy swieci slonce, ale nie w styczniu, kiedy ziemia jest zamarznieta, a jemu palce przywieraja do metalu. Co ona na to? Byla bardzo mila, powiedziala, ze rozumie i obiecala niedlugo zalatwic mu miejsce pracy pod dachem. Czyli w Crawhill wszyscy sa zadowoleni? - powiedzial Steven. Jak w Waltonach. Ale nadal nie wiemy, co takiego strasznego zrobil Thomas Rafferty? - spytal Steven. Niestety, nie - odparla Eve. - I nie sadze, by Trish zamierzala mi to powiedziec. Coz, najwazniejsze, ze probowalas. Dzieki. Bede probowala nadal - powiedziala Eve. - Przez najblizszych pare dni spedze z nia sporo czasu, musze pomoc jej w przygotowaniach do pogrzebu. Odbedzie sie w czwartek. Przyjdziesz? Nie, przeciez prawie go nie znalem - odparl Steven, ale dodal, ze wybiera sie na kremacje Jamesa Binniego. Ja tez - powiedziala Eve. Moze pojedziemy razem? Mama i tata tez tam beda. Chca, zebym im towarzyszyla - odparla Eve. No to pewnie zobaczymy sie na miejscu. Lalo jak z cebra, kiedy Steven podjechal pod krematorium Mortonhall, stojace przy ruchliwej drodze na poludniowych obrzezach Edynburga. Byl dziesiec minut za wczesnie i postanowil zaczekac w samochodzie, liczac na to, ze wsrod przybywajacych zalobnikow zobaczy kogos znajomego. Pytani o droge edynburczycy uprzedzili go, ze krematorium jest ogromne i miesci kilka kaplic, otwartych w tych samych godzinach. Gdyby zabladzil, moglby trafic na niewlasciwy pogrzeb. Wreszcie wypatrzyl dwoje ludzi z Blackbridge i wysiadl z wozu, by pojsc za nimi. Podsluchujac ich rozmowe, dowiedzial sie, ze ze wzgledu na duza liczbe uczestnikow ceremonia ma sie odbyc w glownej kaplicy. Dopiero skonczylo sie poprzednie nabozenstwo; wychodzacy gromadzili sie pod drzwiami, skladali kondolencje najblizszej rodzinie. Ci, co przybyli na pogrzeb Binniego, ustawili sie w kolejce na zewnatrz budynku. Po chwili przyjechal karawan z cialem Jamesa. Woz zatrzymal sie u wylotu waskiej drogi prowadzacej do drzwi kaplicy, czekajac, az odjada zaparkowane tam samochody. Stevenowi nasunelo sie skojarzenie z samolotami krazacymi nad Heathrow, ale zachowal kamienna twarz. Wygladalo na to, ze nawet przenoszac sie na tamten swiat, czlowiek nie do konca uwalnial sie od tyranii napietych terminow i harmonogramow. Samochody blokujace dostep do kaplicy odjechaly i karawan Binniego cicho podtoczyl sie pod drzwi. Druga w orszaku byla limuzyna wiozaca Ann Binnie i trzech nieznajomych; sadzac z ich wieku, byli to prawdopodobnie bracia jej lub Jamesa. Nastepnym wozem przyjechali ludzie, ktorych Steven widzial po raz pierwszy w zyciu - dwie starsze kobiety i siwy mezczyzna podpierajacy sie na dwoch laskach. Rodzina zmarlego weszla do kaplicy, a za nia tlum zalobnikow. Wyglada na to, ze Binnie cieszyl sie ogolnym szacunkiem, pomyslal Steven. Usiadl z tylu, glownie dlatego, ze w gruncie rzeczy slabo znal zmarlego, ale i po to, by sprawdzic, kto przyszedl na pogrzeb. Zauwazyl Eve siedzaca z rodzicami w jednym z pierwszych rzedow i Childsa z Leadbetterem, miedzy ktorymi stala Trish w czarnym kapeluszu z szerokim rondem. Wypatrzyl tez pare znajomych twarzy z Castle Tavern, a takze grupe mezczyzn w uniwersyteckich krawatach, prawdopodobnie wykladowcow ze szkoly weterynaryjnej. Nabozenstwo trwalo krotko i Steven troche sie zdziwil, ale doszedl do wniosku, ze to przez naprawde duzy ruch panujacy w krematorium. Ludzie przechodzili na tamten swiat, tak jak zyli, w dobrze zorganizowanej kolejce, jakby czekali na autobus albo na wizyte u dentysty. W krematorium komunalnym nie bylo czasu na dostojne marsze i uporczywe bicie w werble. Wychodzac z kaplicy, Steven uscisnal dlon Ann Binnie. -Dziekuje, ze pan przyszedl - powiedziala z usmiechem. Wciaz padal ulewny deszcz i idac w strone parkingu, Steven z trudem zwalczyl pokuse, by zerwac sie do biegu. Nie wypada, pomyslal. Wsiadl do samochodu i zaczal przygladzac mokre wlosy, kiedy nagle otworzyly sie drzwi od strony pasazera. Siegnal po pistolet, ale cofnal reke, kiedy rozpoznal Johna Sweeneya, patologa ze szkoly weterynaryjnej. Sweeney wsiadl do wozu i bez slowa zamknal drzwi. Steven wyczul, ze cos go gnebi. -Dzwonilem do Jamesa w dniu jego smierci - zaczal Sweeney, wpatrzony w mokra od deszczu przednia szybe. - Powiedzialem mu o wynikach sekcji szczura. -To znaczy? - spytal cicho Steven. Sweeney puscil jego pytanie mimo uszu. On odpowiedzial: Teraz juz rozumiem, co dzieje sie z tym cholernym psem. To dlatego go zabili, prawda? Nie wiem - odparl Steven. - Czego sie pan dowiedzial? Nie moglem spojrzec Ann w oczy - ciagnal Sweeney, dreczony wyrzutami sumienia. - Ona na pewno wie, ze to moja wina. Dlatego nie moglem pojsc na pogrzeb. Nie bylo pana w kaplicy? - spytal Steven. Czekalem na parkingu. - Sweeney po raz pierwszy spojrzal na Steve-na. - Co sie dzieje, do cholery? - spytal. Wyglada na to, ze wie pan wiecej niz ja - powiedzial Steven. - Wyslalem szczatki szczura do analizy. Nie znaleziono w nich sladu trucizny, a zdrowy rozsadek podpowiada mi, ze nie bedzie tez zadnych wirusow i bakterii. Zgadza sie - powiedzial Sweeney, wbijajac wzrok w przednia szybe, choc nie bylo przez nia nic widac. -No to co jest nie tak z tymi szczurami? - ponowil probe Steven. I tym razem nie uzyskal odpowiedzi. Zabraklo mi odwagi, zeby im sie postawic i powiedziec prawde - powiedzial Sweeney. - Mowili, ze moim obywatelskim obowiazkiem jest milczec. Wszczynanie alarmu w sytuacji, kiedy odpowiednie wladze zajely sie sprawa, byloby czyms niewybaczalnym, powiedzieli. Nie ma co niepotrzebnie wywolywac paniki, a poza tym trzeba pojsc na reke tym biednym rolnikom. To wszystko brzmialo tak przekonujaco... tak to juz pewnie jest ze wszystkimi oszustwami. To prawda - odparl Steven. - Kiedy jednak czlowiek dokladniej im sie przyjrzy, staje sie jasne, ze sluza one tylko bandzie szarlatanow probujacych ochronic wlasne tylki. No wlasnie - powiedzial Sweeney w zamysleniu. - Kiedy zaczalem zadawac pytania, ich nastawienie od razu sie zmienilo. Dali mi do zrozumienia, ze jesli nie bede milczal, to dopilnuja, bym stracil prace i nie znalazl innej. A teraz moj przyjaciel nie zyje, bo nie odwazylem sie im postawic. -Nie powinienes sie za to winic - powiedzial Steven lagodnie. - Nie wiele osob ma dosc sily, by przeciwstawic sie takim naciskom. Do ich uszu dobiegl gwar rozmow. Steven rozpoznal glos Leadbettera i zauwazyl, ze Sweeney zesztywnial. Chryste! On nie moze mnie tu zobaczyc! - powiedzial doktor, siegajac do klamki. Steven polozyl mu dlon na ramieniu. Zobaczy cie, jesli otworzysz drzwi - przestrzegl. Sweeney z trudem przelknal sline i spojrzal na Stevena, ktory niemalze czul bijacy od niego strach. -Siedz spokojnie - powiedzial. - Szyba zaparowala, z zewnatrz cie nie widac. Zaczekaj kilka minut, az wszyscy odjada. Sweeney opanowal sie nieco, ale wciaz trzymal dlon na klamce. -Przepraszam - powiedzial. - Ale jesli dowiedza sie, ze ich zdradzilem, to strace nie tylko prace, no nie? Steven nie wiedzial, jak dodac mu otuchy. Co bylo nie tak z tym szczurem? - spytal ponownie. Sweeney wzial kilka glebokich oddechow. Jakie badania poleciles przeprowadzic? - spytal. Toksykologiczne, bakteriologiczne, wirusologiczne. Popros o badania neuropatologiczne - powiedzial Sweeney. Dlaczego sam nie powiesz mi, o co chodzi? -Jesli to odkryjesz... w razie czego nic ci nie mowilem - odparl Sweeney. Steven uznal, ze nic wiecej z niego nie wyciagnie; Sweeney byl klebkiem nerwow. Jak chcesz - powiedzial. Zapalil silnik i wlaczyl wycieraczki. Wszyscy, ktorzy byli na pogrzebie Binniego, juz sie porozjezdzali. Sweeney wysiadl i nie ogladajac sie, podszedl szybkim krokiem do swojego samochodu. Szerokiej drogi - mruknal Steven pod nosem. 21 Kiedy Steven zastanowil sie nad slowami Sweeneya, zaczal rozumiec, dlaczego zgineli Thomas Rafferty i James Binnie. Po telefonie od znajomego Binnie musial odgadnac prawde o wydarzeniach ostatnich tygodni. Zapewne pojechal na farme, by rozmowic sie z Raffertym na temat psa, ale wpadl prosto w rece Childsa i Leadbettera.Czyli zachowanie szczurow i agresywnosc Khana byly ze soba powiazane. Oznaczalo to rowniez, ze szczatki psa zostaly rozmyslnie zniszczone przez Childsa i Leadbettera - a wlasciwie przez samego Leadbettera, jako ze Childs tego dnia byl w Dumfriesshire, gdzie mial do wykonania zupelnie inne zadanie. Steven przygryzl warge, usilujac zdusic narastajacy w nim gniew. Pocieszyl sie mysla, ze petla zaciska sie wokol tych dwoch mezczyzn i wszystkich innych osob zamieszanych w te paskudna afere. Jesli Sweeney mowil prawde i badanie neuropatologiczne rzeczywiscie bylo kluczem do calej zagadki, tylko jedna analiza dzielila Stevena od poznania prawdy. Zadzwonil z komorki do Inspektoratu i poprosil o wykonanie badan. -Dzis rano przyszedl raport bakteriologiczny - powiedzial dyzurny. -I nic nie wykryto? - zaryzykowal Steven. Zgadza sie. Zadnych patogenow. Zaobserwowano wylacznie obecnosc normalnych drobnoustrojow komensalnych. Z wirusologia bylo to samo? Raport serologiczny stwierdza, ze nie wykryto podejrzanie wysokich poziomow przeciwcial, ale jest za wczesnie na bezposrednia analize kultur. To wskazuje, ze nie ma pan co liczyc na jakiekolwiek sensacje. Zgadzam sie. Teraz stawiam wszystkie moje pieniadze na neuropatolo-gie - powiedzial Steven. - Nadajcie mojemu wnioskowi priorytet Al, dobra? Juz sie robi. Moglbym porozmawiac z Johnem Macmillanem? Momencik. Po chwili w sluchawce rozlegl sie glos Macmillana. Slyszalem, co spotkalo Jenny - powiedzial. - Nie kontaktowalem sie z toba, bo balem sie, ze jesli to zrobie, to w koncu kaze ci sie stamtad zwijac. Pozwolilem ci samemu podjac decyzje. Niewiele brakowalo, zebym sie wycofal - odparl Steven - ale zamierzam doprowadzic te sprawe az do smutnego konca, a potem zajac sie jakims przyjemnym hobby, na przyklad organizowaniem ukrzyzowan. Childs i Le-adbetter beda pierwsi. Wiem, co czujesz - powiedzial Macmillan. - Robie, co moge, ale Inspektorat jest teraz wszedzie tak mile widziany jak choroba Heinego-Medina w zlobku. Nikt nie chce miec z nami do czynienia. Zdaje sie, ze nawet nie wiedza, dlaczego; po prostu rozeszly sie plotki, ze kontakty z nami moga zaszkodzic w karierze. Jesli ta afera rzeczywiscie siega samej gory, nie chca dluzej pracowac dla tych drani. Chrzanie taka kariere. Zaczekajmy, az poznamy cala prawde - mitygowal go Macmillan. Wszystko zalezy od analizy neuropatologicznej, o ktora wlasnie poprosilem - powiedzial Steven. - Moze pan sciagnac eksperta na wypadek, gdybysmy potrzebowali pomocy w interpretacji wynikow? Zajme sie tym - odparl Macmillan. Steven czekal na raport, a minuty dluzyly mu sie w nieskonczonosc. W odroznieniu od badan mikrobiologicznych, ktore wymagaly czasu potrzebnego do rozwoju sztucznie wyhodowanych bakterii i wirusow, analiza neu-ropatologiczna trwala o wiele krocej. Histopatolog musial zbadac mozg szczura, potem odciac z niego cienkie skrawki przy uzyciu mikrotomu i obejrzec je pod mikroskopem. Raport przyszedl o szostej wieczorem. Steven rozmawial z pania patolog osobiscie. Znalazlam wyrazne objawy encefalopatii gabczastej - powiedziala kobieta, ktora przedstawila sie jako doktor Wendy Carswell. Encefalopatii gabczastej? - zdziwil sie Steven. - Czyli BSE, choroby Creutzfelda-Jakoba? Zgadza sie - powiedziala Carswell. - Mozna powiedziec, przyslal nam pan szalonego szczura. Stevenowi zakrecilo sie w glowie. Choroba szalonych szczurow? Jak on, na Boga, mogl zlapac cos takiego? - spytal. Przykro mi - odparla Carswell. - Obawiam sie, ze niewiele moge panu pomoc. Nie spotkalam sie jeszcze z taka przypadloscia u szczurow, no ale z drugiej strony rzadko mam okazje badac ich mozgi. Steven podziekowal jej i polaczyl sie z Macmillanem. Slyszal pan? Tak. Od razu spytalem o to jednego faceta z University College London. To uznany autorytet w dziedzinie encefalopatii. Twierdzi, ze wiele zwierzat zapada na charakterystyczna dla ich gatunku odmiane tej choroby. Pyta, czy jest cos, co wskazywaloby, ze w tym przypadku moze byc inaczej? Steven zastanawial sie przez chwile. Tak - powiedzial nie bez satysfakcji. - W tym samym czasie na to samo zachorowal pies. To nie mogl byc zbieg okolicznosci. Cos musi laczyc te sprawy. Zaraz do ciebie oddzwonie - powiedzial Macmillan. Telefon zadzwonil po dziesieciu minutach. Steven natychmiast podniosl sluchawke. -Dieta - powiedzial Macmillan. Dieta? Facet zasugerowal, ze zwierzeta jadly pokarm skazony BSE. Zarazily sie tak samo jak krowy. Cholerny swiat - powiedzial Steven cicho. Teraz juz wiemy, jak wysoka jest stawka - zauwazyl Macmillan. - Rzad Jej Wysokosci potrzebuje kolejnego skandalu tak jak karpie swiat Bozego Narodzenia. Steven byl wstrzasniety ta wiadomoscia. Wynikalo z niej, ze Thomas Rafferty karmil swojego psa pokarmem skazonym BSE, a i szczury musialy miec do niego dostep. Jak? Skad to sie wzielo? Jak czlowiek niepotrzebujacy paszy zwierzecej zdobyl material skazony BSE i dlaczego? Przeciez jedynym zwierzeciem trzymanym na jego farmie byl pies. Nie mozna bylo wykluczyc, ze gdzies zostalo troche skazonej paszy z czasow skandalu z BSE, ale raczej nie w West Lothian. Hodowla bydla nie cieszyla sie tu popularnoscia. Nawet gdyby, to jak moglo dojsc do zarazenia calej populacji szczurow? Musialyby dobrac sie do duzej ilosci paszy, nie do jakiegos starego wora pozostawionego w kacie stodoly. Stodola? Steven nagle doznal olsnienia. Przeciez na farmie Rafferty'ego stoi duza stodola! Do tej pory zakladal, ze jest pusta, ale jesli sie mylil? Przypomnial sobie, jak pewnego dnia, szukajac kogos, probowal ja otworzyc i okazalo sie, ze jest zamknieta. A wlasciwie dlaczego Gus Watson musial pracowac pod golym niebem, skoro stodola stala pusta? Steven dlugo kombinowal, jak sprawdzic, co jest w stodole. Wspomnienie nocnej wyprawy na Peat Ridge nie nalezalo do przyjemnych; wolal, by taka rozrywkowa odyseja wiecej sie nie powtorzyla. Jesli rzeczywiscie w stodole kryla sie tajemnica Childsa i Leadbettera, ci dwaj na pewno pieczolowicie zabezpieczyli ja przed intruzami. Steven spojrzal na zegarek; bylo kilka minut po siodmej. Byl ciekaw, czy Gus Watson zjawi sie dzis w Castle Tavern. Po chwili wahania zadzwonil do Jamiego Browna. Co tam slychac? - spytal. Nic szczegolnego, a co? W jakim stanie byl Gus Watson, kiedy sie z nim widziales? W dobrym. Wygladalo na to, ze dochodzi do siebie. Myslisz, ze doszedl juz do siebie na tyle, by wyskoczyc wieczorkiem do pubu? - spytal Steven. Tak, jasne. Steven pojechal po Browna i ruszyli na zachod. -Pomyslalem sobie, ze jesli dopisze nam szczescie, to uda nam sie wpasc na Gusa w pubie - powiedzial. - Musze dowiedziec sie1, co jest w stodole na Crawhill. A jak myslisz? - spytal Brown. Pasza skazona BSE - odparl Steven wprost. - 1 mowisz to dziennikarzowi? - zdziwil sie Brown. Mam juz dosc kluczenia, spiskow, podlosci i calego tego gowna - powiedzial Steven. - Prosze cie tylko, zebys wstrzymal sie z publikacja, dopoki nie poznamy wszystkich faktow. Potem... mozesz zetrzec ich wszystkich na proch. Umowa stoi? Stoi - zgodzil sie Brown. - Skad wziela sie ta pasza? Tego jeszcze nie wiem. Jesli, jak podejrzewam, Watson powie, ze w stodole cos jest, to; spytamy o to Trish Rafferty. A ja liczylem na spokojny wieczor przed telewizorem - odparl Brown. Jesli Watson powie, ze w stodole nic nie ma, to jeszcze zdazysz wrocic na wiadomosci. W poniedzialkowy wieczor Castle Tavern swiecila pustkami, ale mimo to jak zawsze panowala w niej charakterystyczna atmosfera wrogosci, wzmagana przez szpetote wystroju. Przedzierajac sie przez kleby dymu papierosowego w strone kontuaru, Steven wychwytywal dobiegajace go urywki rozmow. Mowie mu, kurwa, to nie moja broszka! Dobrze mu, kurwa, powiedziales. Ale powiem ci, kurwa, jeszcze cos... Czego sie napijesz? - spytal Brown. Piwa. Oparli sie o kontuar i saczac zamowione przez siebie trunki - Steven piwo, a Brown whisky - zaczeli rozgladac sie po pubie, by sprawdzic, czy jest Watson. Nigdzie nie bylo go widac. Mamy pecha - powiedzial Brown. No coz, mozna sie bylo tego spodziewac - stwierdzil Steven. - Ale zawsze warto zakosztowac rozkoszy oferowanych przez Castle, co? Za zadne skarby nie przepuscilbym takiej okazji - powiedzial Brown. - W Castle czeka cie prawdziwie cieple powitanie - dodal z udawanym szkockim akcentem. Bierz nogi za pas, poki czas - skwitowal Steven. Jezu! - krzyknal Brown. - Zobacz, kto przyszedl. Steven spojrzal w strone drzwi i zobaczyl Childsa, Leadbettera i Alexa McColla z "Clariona". Na widok Browna i Stevena McColl zatrzymal sie w pol kroku. Ignorujac ich, skrecil w lewo i usiadl przy stoliku najbardziej oddalonym od kontuaru. Childs zajal miejsce obok niego, a Leadbetter poszedl zamowic drinki. -Nie podoba mu sie zapach mojego dezodorantu? - szepnal Brown. - Powiedzialbys mi, gdyby cos bylo nie tak, mam nadzieja? Steven powstrzymal sie od usmiechu, kiedy Leadbetter podszedl do kontuaru i przywital ich skinieniem glowy. Kupil trzy piwa i zaniosl je do stolika. Dobrali sie jak w korcu maku - powiedzial Brown. Moze chodza razem na kurs tancow ludowych - odparl Steven, ale nie usmiechal sie; byl ciekaw, o czym ci dwaj rozmawiaja z McCollem. Napijesz sie jeszcze? - spytal Browna. Czemu nie. Doskonale sie bawie. Przepraszam, ze cie tu zaciagnalem. Nie ma sprawy - powiedzial Brown. - Wiele bym dal, zeby byc mucha siedzaca na tamtej scianie. - Skinal glowa w strone McColla i spolki. Steven zauwazyl, ze McColl skrzetnie cos notuje. Cos czuje, ze wkrotce o wszystkim przeczytamy w jego gazecie - powiedzial. Tego sie wlasnie obawiam - odparl Brown. - Artykul, ktory napisalem do jutrzejszego wydania, jest o gwaltownie rosnacych kosztach budowy gmachu parlamentu godnego naszych nowych poslow. Moze McColl podzieli sie z toba swoim materialem. A papiez oglosi zareczyny z Elzbieta Windsor. -Idziemy? -Tak. Brown wlasnie dopijal resztke whisky, kiedy do pubu wszedl Gus Wat-son. No, choc raz los jest dla mnie laskawy, pomyslal Steven. Wlasnie na takie przypadkowe spotkanie liczyl. -Czesc, Gus, jak tam reka? - spytal. -Czesc, chlopaki - odparl Watson, klepiac bialy temblak schowany pod kurtka. - Dzieki, w porzasiu. Lekarz mowi, ze pod koniec przyszlego tygodnia bede mogl wrocic do roboty. Steven zaproponowal, ze postawi Watsonowi piwo, po czym razem z Brownem zaczeli kierowac rozmowe na interesujace ich tematy. No to jak, moze teraz, kiedy to Trish rzadzi na farmie, wreszcie bedziesz mial przyzwoity warsztat? Obiecala, ze sie tym zajmie - odparl Watson. - Jestem za stary, zeby w deszcz i mroz siedziec na powietrzu. Nie rozumiem, czemu nie trzymacie maszyn w stodole - powiedzial Steven. - Tam byloby ci wygodniej, nie? -Stodola jest juz pelna - odparl Watson, pociagajac duzy lyk piwa. Steven wymienil szybkie spojrzenia z Brownem, ktory powiedzial: Wydawalo mi sie, ze na Crawhill nikt nie zajmuje sie rolnictwem, Gus. Bo to prawda. Tom przechowywal tam cos dla takiego faceta w garniturze, ktory przyszedl do niego rok temu. Pieniadze za nic. Tom nie moglby przepuscic takiej okazji. To znaczy? Nie chodzi o zaden kant. Wiem, co myslicie, ale to nie byla lewizna. Tom podpisal normalna, legalna umowe z ludzmi z rzadu. Ale nie wiesz, co jest w tej stodole? Widzialem, jak to przywozili ciezarowkami. Zdaje sie, ze to byly worki z jakimis granulkami. Tom powiedzial, ze rzad musi je gdzies przechowac, dopoki Europejczycy nie uzgodnia jakiegos standardu czy cos takiego. Wiecie jaka jest biurokracja w Brukseli. Pokiwali glowa w milczeniu. Brown zmienil temat, zeby Watson nie nabral podejrzen co do ich zamiarow. Zdobyli juz wiadomosc, ktorej potrzebowali. Po dziesieciu minutach McColl i jego towarzysze wstali od stolika. Dziennikarz "Clariona" usmiechal sie od ucha do ucha. Skinal glowa Brownowi i podszedl do niego. -Wiecie co? - powiedzial triumfalnym tonem. - Odkad zaczalem robic w tym biznesie, zawsze marzylem o tym, zeby zadzwonic do redakcji i powiedziec: Wstrzymac druk pierwszej strony! A dzis... dzis wreszcie to zrobie. Jak to mowil ten czarny charakter z Batmana1? Ach, juz pamietam... zegnajcie, frajerzy! To powiedziawszy, odwrocil sie i wyszedl. Childs i Leadbetter przytrzymali mu drzwi. Kolejny sukces McColla, Tropiciela Sensacji - mruknal Brown. - Niezrownany mistrz piora, czlowiek, ktorego zwa... Alex. Gnojek - rzucil Watson. Steven i Brown pozegnali sie z nim i wyszli z pubu. Co teraz? - spytal dziennikarz. Nie mamy czasu do stracenia. Musimy jeszcze dzis zobaczyc sie z Trish Rafferty. Steven poczul ulge, kiedy na Crawhill drzwi otworzyla mu Eve. To dawalo mu cien szansy na dostanie sie do srodka. Co ty tu robisz, do licha? - spytala Eve szeptem. Musze porozmawiac z Trish - odparl Steven. Na litosc boska, Steven, ta biedaczka wlasnie przygotowuje pogrzeb meza - zaprotestowala Eve. To nie moze czekac - powiedzial Steven. - Wiem juz, o co w tym wszystkim chodzi, ale jest jeszcze kilka luk, ktore tylko ona moze wypelnic. A to kto? - spytala Eve, patrzac na Browna. Jamie Brown ze "Scotsmana". Mozna go nazwac zabezpieczeniem. Wiem, jak go nazwie Trish - powiedziala Eve. Kto przyszedl? - spytala Trish Rafferty, wchodzac do przedpokoju i wygladajac zza plecow Eve. - A ty tu czego, do cholery? - powiedziala na widok Stevena. Musze zadac pani kilka pytan - odparl. Zjezdzaj! - powiedziala Trish ze zloscia. Chwileczke! - Steven pokazal jej karte identyfikacyjna i powiedzial: - Przykro mi, ale zgodnie z prawem moge pania zabrac na najblizszy komisariat policji i tam odbyc przesluchanie. Czy chce pani tego? Trish wpila sie roziskrzonymi oczami w twarz Stevena, po czym spojrzala na Browna. -A ten to kto? - spytala. Brown przedstawil sie. Trish prychnela. Nie mam obowiazku rozmawiac z cholernymi pismakami - stwierdzila. To prawda - przyznal jej racje Steven. - Jesli pani woli, mozemy porozmawiac w cztery oczy. No to niech pan wejdzie. - Zwrocila sie do Eve: - Zajmij sie tym drugim, co? Dopilnuj, zeby nie ukradl rodzinnych sreber, kiedy ja bede rozmawiac z Sherlockiem. Eve zaprowadzila Browna do salonu, usmiechajac sie przepraszajaco, a Trish i Steven poszli do jadalni i usiedli przy stole. Trish skrzyzowala ramiona na piersi. Steven widzial po niej, ze nie jest sklonna do wspolpracy, wiec nie owijal w bawelne. -Powiem pani, co wiem. Tamta stodola - wskazal ja palcem - jest pelna materialu skazonego BSE. Okoliczne szczury dobraly sie do niego i zapadly na odmiane tej choroby charakterystyczna dla ich gatunku. To dlatego gryza wszystkich wokol. Pani maz jest za to w jakims stopniu odpowiedzialny, a pani wydala go wladzom. Powiedziala im pani wszystko w zamian za obietnice bezkarnosci dla niego i jego wspolprace w realizacji ich planow. No i jak, na razie wszystko sie zgadza? Trish Rafferty zbladla. Przelknela sline. Bez komentarza - wykrztusila. To nie wystarczy - powiedzial Steven. - Potrzebuje jeszcze kilku informacji. Co Childs i Leadbetter maja na pania? Bez komentarza. Na litosc boska, kobieto, maly Ferguson nie zyje, James Binnie nie zyje, twoj maz nie zyje, a wszyscy zgineli z powodu tego, co tu sie dzieje. Chcesz zostac uznana za wspolodpowiedzialna za morderstwo? To byly wypadki - upierala sie Trish. To, co spotkalo Jamesa Binniego i twojego meza, nie bylo wypadkiem - powiedzial Steven, wyciagajac asa z rekawa. - Ktos zamknal ich w szopie z Khanem, a potem wylaczyl swiatla. Zastanow sie, Trish! Klamiesz! - wybuchnela. Nie - odparl Steven spokojnie. - James Binnie dowiedzial sie od znajomego ze szkoly weterynaryjnej, co stalo sie ze szczurami. Przyjechal tu, zeby rozmowic sie z twoim mezem i wtedy Childs i Leadbetter zalatwili ich obu. Trish potrzasnela glowa, nie chcac przyjac tego do wiadomosci. - Nie - oswiadczyla. - Obiecali mi, ze jesli Tom bedzie posluszny, to nic mu sie nie stanie. -Spojrz prawdzie w oczy, Trish - powiedzial Steven cieplo. - Przeciez nie mogli pozwolic na to, by ktos taki jak Tom znal ich tajemnice, nie uwazasz? Trish Rafferty zwiesila ramiona. Dotarlo do niej, ze Steven ma racje. -Dranie - szepnela. - Cholerne dranie. Tom byl dupkiem, ale nie zasluzyl na taki los. Steven milczal. Czekal, az Trish sama z siebie zacznie mowic dalej. Jakies poltora roku temu zglosil sie do Toma pewien czlowiek. Podawal sie za przedstawiciela szkockich wladz i spytal, czy moglby przechowac u niego pewna ilosc materialu pochodzacego z rzezi krow chorych na BSE. Zeby uspokoic Europejczykow, zarzynali bydlo w takim tempie, ze nie nadazali z paleniem szczatkow. Facet powiedzial Tomowi, ze wladze dobrze mu zaplaca za korzystanie z jego stodoly. Podjednym warunkiem: musial ja zabezpieczyc przed wiatrem, woda i zwierzetami. Po roku mial dostac specjalna licencje. Stodola stala pusta, a zaoferowana kwota byla spora, wiec Tom sie zgodzil. Wmowil miejscowym, ze przechowuje pasze, ktora czeka na przyznanie europejskiego certyfikatu. Czyli sprawa byla zalatwiona uczciwie? - powiedzial Steven. Tak - odparla Trish. - Wszystko bylo legalne. Steven widzial po niej, ze ma cos na koncu jezyka, ale nie moze tego z siebie wydusic. Probowal jej pomoc. - 1 co stalo sie potem, Trish? Co takiego strasznego zrobil Tom, ze musialas na niego doniesc? Trish wyjela chusteczke i przycisnela ja do nosa i ust. O co chodzilo? - naciskal Steven. - Nie wyremontowal budynku tak, jak obiecal, przez co szczury dostaly sie do srodka i zaczely jesc to swinstwo? To nie wszystko - powiedziala Trish. - Ten material wygladal jak pasza, wiec Tom zaczal go sprzedawac na czarnym rynku. -Co takiego? - wybuchnal Steven, otwierajac szeroko oczy. - Przeciez przez to afera z BSE mogla rozpetac sie na nowo! Trish skinela glowa. Probowalam mu to wytlumaczyc. Klocilam sie, awanturowalam. Obiecal, ze z tym skonczy, aleja wiedzialam, ze robi to nadal, wiec poszlam do wladz i powiedzialam, co i jak. Co bylo potem? Z poczatku chcieli zamknac Toma na cztery spusty i zniszczyc klucze, ale potem uswiadomili sobie, co ich czeka, kiedy ta sprawa nabierze rozglosu. Zmienili zdanie i uznali, ze wywolywanie paniki byloby bledem. Powiedzieli, ze jesli bedziemy z nimi wspolpracowac, to wszystko wyprostuja, i, w zamian za nasza pomoc, zostawia Toma w spokoju. Kiedy stwierdzilam, ze nie chce miec dluzej nic wspolnego ani z ta sprawa, ani z Tomem, pozwolili mi sie wyprowadzic. On im wystarczal. A wtedy pojawili sie Childs z Leadbetterem i narodzil sie pomysl zalozenia farmy organicznej. Trish skinela glowa. A po co tak naprawde tu przyjechali? - spytal Steven. Nie wiem - odparla. - Wiem tylko, ze chodza po polach, robia pomiary i wykopuja probki ziemi z roznych miejsc. Moze chca pokazac, ze naprawde interesuje ich rolnictwo organiczne? Steven spojrzal na nia, probujac zorientowac sie, czy wie cos wiecej. Uznal, ze powiedziala mu wszystko, co mogla. Co teraz bedzie? - spytala cicho. Nie jestem pewien - powiedzial Steven. - Childs i Leadbetter cos knuja i prawdopodobnie z jutrzejszego "Clariona" dowiemy sie, o co chodzi. Moze wtedy zorientuje sie, jaki jest ich cel. Nie mow im o tej rozmowie, dobrze? Trish skinela glowa. Kiedy wstali od stolu, spytala: Potrafisz udowodnic, ze to oni zabili Toma? Nie - odparl Steven. - Ale wiem, ze to zrobili. Kiedy weszli do salonu, Eve objela Trish ramieniem, posadzila ja na krzesle i powiedziala, ze zrobi herbate. Poslala Stevenowi gniewne spojrzenie, a on w odpowiedzi wzruszyl ramionami. To my juz pojdziemy - powiedzial. Wiecie, gdzie sa drzwi - odparla Eve zimno. No i? - spytal Brown, gdy tylko znalezli sie na zewnatrz. W stodole rzeczywiscie jest material skazony BSE, ale to nie pasza, tylko przetworzone szczatki krow. Trish twierdzi, ze wszystko zostalo zalatwione legalnie, ale trzeba to sprawdzic. Dowiedz sie jak najwiecej o mate- riale pochodzacym z rzezi chorych krow i o tym, co zdaniem rzadu z nim sie dzieje. Material z rzezi? - powiedzial Brown. - Myslalem, ze szczatki byly palone. Ja tez - odparl Steven. Zajme sie tym z samego rana - zapewnil Brown. Nie! - powiedzial Steven. - Jeszcze dzis. Jesli bedzie trzeba, zarwiesz noc. Brown spojrzal na niego, by sprawdzic, czy nie zartuje. Nie zartowal. -No coz, pewnie tak czy inaczej nie moglbym zasnac, bo zastanawial bym sie, co takiego odkryl McColl - powiedzial. Steven zawiozl go do redakcji "Scotsmana" w North Bridge, w Edynburgu. -Zadzwonie do ciebie, kiedy tylko sie czegos dowiem - powiedzial Brown. Brown zadzwonil o piatej rano. Obudzilem cie? To dobrze. Tobie tez nalezy sie troche rozrywki. Czego sie dowiedziales? - spytal Steven. Szczatki krow wcale nie sa palone - powiedzial Brown. - To znaczy, mialy byc, ale ktos rabnal sie w ocenie wydajnosci spalarni i teraz to swinstwo gromadzone jest w calej Wielkiej Brytanii. Szczatki byly umieszczane w chlodniach albo wysylane do przetworni, gdzie przerabiano je na granulat, ktory teraz lezy w magazynach na terenie calego kraju. Wiadomo, ile tego jest? W tej chwili w dwoch oficjalnych magazynach w Szkocji przechowuje sie nieco ponad siedemdziesiat dwa tysiace ton tego cholerstwa. Przez ostatnie trzy lata zniszczono osiemnascie tysiecy ton, a jak dobrze pojdzie, do konca 2002 roku spala szescdziesiat procent calego zgromadzonego materialu. Przechowywanie go kosztuje podatnikow przeszlo milion trzysta tysiecy funtow rocznie. No to dlaczego nie spala sie go szybciej? - spytal Steven. Po pierwsze, jest za malo piecow, po drugie, wszystkie sa w prywatnych rekach, wiec wlasciciele moga do woli podwyzszac oplaty, a po trzecie, nie maja ochoty palic takich rzeczy w swoich piecach, bo to grozi powazna awaria. Dobrze sie spisales - powiedzial Steven. Bulka z maslem - odparl Brown. - Pare miesiecy temu posel ze Szkockiej Partii Narodowej przemaglowal w tej sprawie ministra do spraw wsi. Wszystko jest w dokumentach. Czemu to zrobil? Posel twierdzil, ze istnieje tajny plan zakopania duzej czesci przetworzonego materialu w samym srodku jego okregu wyborczego, wbrew umowie zawartej z panstwami europejskimi, wedlug ktorej szczatki krow mialy zostac spalone. Wyborcy byli wsciekli, on tez. Udalo mu sie uzyskac zapewnienie ministra, ze niczego nie zakopia, a przy okazji dowiedzial sie, ile tego jest i ile kosztuje przechowywanie. Skoro zakopanie tego cholerstwa nie wchodzilo w gre, to nie pozostawalo nic innego, jak tylko poszukac taniej alternatywy. Przeciez te magazyny musza spelniac jakies normy bezpieczenstwa? - spytal Steven. No pewnie - powiedzial Brown. - Ale wedlug obowiazujacych przepisow, wlasciciele maja rok na dostosowanie budynkow do wymogow prawnych. W tym czasie nie potrzebuja licencji. Czyli Rafferty prowadzil magazyn legalnie - powiedzial Steven. Czasami miedzy tym, co legalne, a co rozsadne, jest duza roznica - stwierdzil Brown. Zwlaszcza w tym przypadku - powiedzial Steven. - Dopiero beda swiecic oczami, kiedy to wyjdzie na jaw. 22 Lepiej sie przespij - zasugerowal Steven.Nie ma mowy - odparl Brown. - Niedlugo w kioskach pojawi sie specjalne wydanie "Clariona". Chce je przeczytac, zanim zrobi to moj naczelny. Moze zdaze wymyslic jakies usprawiedliwienie, zanim zesla mnie do "Scottish Field" na speca od slubow w wyzszych sferach. Daj znac, kiedy sie czegos dowiesz - powiedzial Steven. Mial wrazenie, ze ledwie przylozyl glowe do poduszki, a zadzwonil telefon. Bylo juz pietnascie po siodmej. -Jest - krzyknal Brown w sluchawke. - Naglowek brzmi: "KLAMCY! SPISEK RZADOWY!" Posluchaj tego. "Znany dziennikarz ?Clariona?, Alex McColl, odkryl spisek rzadowy majacy na celu oszukanie opinii publicznej. Wladze zataily fakt, ze u szczurow z okolic Blackbridge stwierdzono zmiane zachowania spowodowana obecnoscia genetycznie zmodyfikowanych roslinna farmie Peat Ridge. Wedlug informacji uzyskanych przez nasza gazete, przyczyna smierci miejscowego pastora, wielebnego Thomasa McNisha, bylo nie utoniecie, jak stwierdzal przekazany prasie raport z sekcji zwlok, lecz napasc szczurow, ktora wladze zatuszowaly, by zapobiec panice. Pozostaje miec nadzieje, ze wszczeta w sama pore kampania ?Clariona? na rzecz zwalczania agresywnych szczurow uniemozliwi przejscie tych superdrapiez-cow w inne rejony Szkocji". Potem oglaszaja rozpoczecie nowej kampanii i zaczynaja od slow: "List otwarty do Szkockiej Egzekutywy. Dalej pisza: PRZESTANCIE ZALAMYWAC RECE I POWSTRZYMAJCIE PLAGE GENETYCZNIE ZMODYFIKOWANYCH UPRAW!" Powiedz, ze to stek bzdur. To stek bzdur - odparl Steven pospiesznie. - Childs i Leadbetter podpuscili McColla. Ale po co? By odwrocic uwage od czegos innego? - zasugerowal Brown. Nie - stwierdzil Steven w zamysleniu. - Tu nie chodzi o dywersje... tylko o sprowokowanie zamieszek. Ale po co? Mysle, ze od samego poczatku taki byl ich cel - powiedzial Steven. W tej chwili wszystko stalo sie dla niego jasne. - Przez caly czas macili ludziom w glowach, podburzali ich przeciwko Agrigene, na kazdym kroku rozsiewajac strach i podejrzenia. Dazyli do tego, by miejscowi w koncu wzieli sprawy w swoje rece. Tym artykulem Childs i Leadbetter podpalili lont. Co sie teraz stanie? Domyslam sie, ze kiedy przeczytaja to miejscowe zabijaki, to pomaszeruja na Peat Ridge i puszczaja z dymem. Niech Bog ma w opiece tych, ktorzy wejda im w droge. Ale jaka Childs i Leadbetter beda mieli z tego korzysc? Steven widzial to jasno jak na dloni. Kilka osob mowilo mu, ze Childs i Leadbetter dokonywali pomiarow pol i pobierali probki gleby. Tak naprawde jednak robili cos zupelnie innego! Byli ekspertami od materialow wybuchowych. Steven mogl zalozyc sie o kazda sume, ze rozmiescili na farmie ladunki zapalajace tak, by powstalo wrazenie, iz pozar z Peat Ridge rozprzestrzenil sie na Crawhill. Ludzie uznaja, ze zawinil zachodni wiatr, a stodola pelna materialu skazonego BSE pojdzie z dymem. Nie zostana zadne dowody i rzad bedzie mial klopot z glowy. -Ogien obejmie Crawhill - odparl. -No jasne! - powiedzial Brown. - W ten sposob pozbeda sie tego syfu, a wszelkie problemy ze szczurami zostana wyjasnione dzialaniem genetycznie zmodyfikowanych roslin. Musisz przyznac, ma to pewien urok. Jade tam - stwierdzil Steven. Bede musial najpierw zobaczyc sie z naczelnym - powiedzial Brown. - Otre jego rozpalone czolo z potu i dolacze do ciebie, kiedy tylko bede mogl. Wezme ze soba fotografa. Chce zrobic pare zdjec tego, co jest w stodole Rafferty'ego. Jesli dopisze nam szczescie, to zrobimy ich wszystkich w balona, wlacznie ze "znanym dziennikarzem" Alexem McCollem. Nauczy sie, ze przecieki trzeba weryfikowac. Gdzie bedziesz? Najpierw pojade na komisariat - powiedzial Steven. - Dopilnuje, zeby policja zrozumiala, co sie stanie, kiedy mieszkancy Blackbridge przeczytaja dzisiejszego "Clariona". A potem bede improwizowal. Steven zrezygnowal ze sniadania, ale napil sie kawy przed wyjazdem do Livingston na spotkanie z Brewerem. Wyglada na to, ze ktos rzucil dobrego pana doktora psom na pozarcie - powiedzial nadinspektor, majac na mysli Leviego, lekarza sadowego, ktory zatail prawdziwa przyczyne zgonu wielebnego McNisha. - Kiedy przeczyta naglowki gazet, pewnie poprosi o przeniesienie na Hebrydy. Jaka szkoda - powiedzial Steven nieszczerze. - Przyszedlem dowiedziec sie, czy zamierzacie usypac barykady wokol Peat Ridge. Brewer usmiechnal sie. Wychodzi na to, ze te genetycznie zmodyfikowane rosliny wcale nie sa tak nieszkodliwe, jak pan twierdzil. Wrecz przeciwnie - odparl Steven beznamietnym tonem. - Dziennikarz "Clariona" jest manipulowany. Dostal na tacy mase bzdur i je lyknal. Oczywiscie, wszyscy w to uwierza, bo wmowiono im, ze modyfikacja genetyczna jest zrodlem wszelkiego zla. Chodzi o to, by sprowokowac ludzi do zaatakowania farmy. Mam nadzieje, ze sobie z tym poradzicie. Zrobie, co moge - powiedzial Brewer - ale w Fernside byl wybuch gazu, a w Boxhall ma sie dzis odbyc marsz oranzystow. Ciezko bedzie zajac sie wszystkim naraz. Mimo to, razem z naszymi przyjaciolmi z sektora prywatnego bedzie nas dosyc, by obsadzic barykady, gdyby miejscowi zaczeli sie burzyc. -Jade tam - powiedzial Steven. - Dam panu znac, co sie tam dzieje. Liczyl na to, ze Brewer nie zlekcewazy sytuacji. W koncu to on stwierdzil przy jakiejs okazji, ze zagorzali obroncy jedynie slusznej sprawy sa stokroc grozniejsi od pijanej holoty. Zaraz po przyjezdzie do wsi Steven wyczul, ze cos wisi w powietrzu. Bylo dopiero kilka minut po dziewiatej, ale przed Blackbridge Hotel zebrala sie juz grupa wscieklych mezczyzn. Pomstowali na urzednikow. Przejezdzajac obok, Steven uslyszal okrzyk: Klamcy! Nie zatrzymal sie; nie chcial, zeby i na nim skupil sie gniew demonstrantow. Pojechal prosto na farme Peat Ridge. Jak zwykle, zatrzymali go ochroniarze. Przyjechala juz policja? - spytal. Nie. A po co? Nie czytaliscie "Clariona"? Obydwaj pokrecili glowami. Beda klopoty. Przygotujcie sie i ostrzezcie pozostalych. Pojde sprawdzic, czy wasz szef wie, co sie dzieje. - Straznicy dostali przez telefon polecenie, by wpuscic Stevena na teren farmy. Przejechal przez brame i zatrzymal sie z piskiem opon przed domem. Cholerny swiat - powiedzial Lane na powitanie. - Naogladales sie za duzo telewizji, moj przyjacielu. Czyli pan tez nie czytal "Clariona" - stwierdzil Steven. Komiksy sa dla dzieci, koles - powiedzial Lane. A niektore z tych dzieci lada chwila zaczna sie bawic zapalkami - powiedzial Steven. - "Clarion" wlasnie obarczyl pana i rzepak Agrigene wina za smierc lana Fergusona i wielebnego McNisha. Twierdza, ze to eksperymenty prowadzone na Peat Ridge spowodowaly agresywne zachowanie szczurow. Przeciez to wierutne bzdury! - zaprotestowal Lane. Oczywiscie, ale wlasnie zostaly opublikowane w "komiksie". Mysli pan, ze komu uwierza miejscowi? Panu czy "Clarionowi"? Jezu, lepiej zadzwonie na policje. Juz z nimi rozmawialem. Myslalem, ze ich tu zastane. Ostrzeglem panskich ochroniarzy, oni tez o niczym nie wiedzieli. Dobrze byloby sciagnac posilki. Steven wsiadl do wozu i zadzwonil do Brewera, by spytac, kiedy mozna sie spodziewac przyjazdu policji. -Swiat zwariowal! - poskarzyl sie nadinspektor. - Z calego hrabstwa naplywaja zgloszenia o wypadkach. Wysle ludzi do Blackbridge, kiedy tylko bede mogl. Nie wiem, co tu sie dzieje, do licha. Ale ja wiem, pomyslal Steven i po plecach przeszedl mu lekki dreszcz. Chodzi o to, by odciagnac policje od Blackbridge. Pojechal z powrotem do wsi i zauwazyl z niepokojem, ze przed hotelem zgromadzil sie juz caly tlum. Jeden z urzednikow stal na murku otaczajacym parking i probowal przemowic im do rozsadku, ale nie dawali mu dojsc do slowa. Steven wypatrzyl Alexa McColla stojacego z mlodym fotografem; czaili sie na obrzezach tlumu niczym rekiny wokol tonacego statku. Pojechal dalej, do Eve, pragnac wyjasnic jej swoje wczorajsze zachowanie, o ile Trish Rafferty tego jeszcze nie zrobila. Zatrzymujac woz po przeciwnej stronie ulicy, zauwazyl, ze drzwi domu Fergusonow otworzyly sie gwaltownie i na chodnik wybiegl mezczyzna - najprawdopodobniej pan Ferguson. Eve probowala go zatrzymac. Na ramieniu mial cos, co wygladalo jak karabin w pokrowcu. Eve, roztrzesiona i zaplakana, podbiegla do Stevena i krzyknela: Prosze cie, powstrzymaj go! Mowi, ze Ronald Lane jest odpowiedzialny za smierc lana. Zabije go! Jego i cala reszte - powiedzial Steven. - Tam robi sie naprawde nieprzyjemnie - dodal, kiwajac glowa w strone Main Street. - Lane i jego ludzie zostali ostrzezeni. Niedlugo powinna przyjechac policja. Boze, to okropne - westchnela Eve. -Czy Trish wczoraj powiedziala ci wszystko? - spytal Steven. Eve skinela glowa. Przepraszam, ze bylam dla ciebie taka niemila - powiedziala. - Teraz rozumiem, ze musiales ja nastraszyc, zeby wyciagnac z niej informacje. To, co zrobil Tom Rafferty... Boze, to jakis koszmar! Wszystkie dowody maja zostac zniszczone - powiedzial Steven. - Childs i Leadbetter chca, zeby miejscowi napadli na Peat Ridge i wzniecili pozar, a oni postaraja sie wywolac wrazenie, ze ogien rozprzestrzenil sie na Crawhill. Mysle, ze rozmiescili tam ladunki zapalajace, by stodoly nie dalo sie ugasic. Musze przestrzec Trish - powiedziala Eve, wyraznie zaniepokojona. - Musi uciekac z Crawhill. Co ty zrobisz? Sprobuje ich powstrzymac - odparl Steven. - Ale najpierw postaram sie przekonac twojego ojca, zeby sie do tego nie mieszal. Dzieki, Steven. Gdzie jest policja, do cholery? - spytal, spogladajac na zegarek. - Powinni juz tu byc. Mam nadzieje, ze Brewer nie lekcewazy sytuacji. Moze to oni - powiedziala Eve, patrzac na ciemnoniebieski minibus wjezdzajacy do Blackbridge. Steven poczul sie pewniej na mysl o policjantach rozpedzajacych tlum zgromadzony przed hotelem, ale jego nadzieje prysly, gdy zobaczyl, ze na samochodzie nie ma policyjnych oznaczen. -O cholera - mruknal. - Holota do wynajecia. Powinienem byl to przewidziec. Eve otworzyla szeroko usta. Zwoza tu ludzi z okolicy? - powiedziala. Na to wyglada. Pojawil sie drugi minibus, a za nim trzeci. Zaden nie byl wozem policyjnym. -Jedz po Trish - powiedzial Steven. - Ja ostrzege Brewera, a potem pojde po twojego ojca. Steven pobiegl z powrotem do samochodu i skontaktowal sie z nadinspektorem przez radio. Mamy duze klopoty - powiedzial. - Wlasnie przyjechaly trzy busy pelne miesniakow, a panskich ludzi nigdzie nie widac. Moi chlopcy rozjechali sie po calej okolicy - odparl Brewer. - I wie pan co? Dostajecie falszywe zgloszenia - stwierdzil Steven, wyczuwajac, co nadinspektor zamierza powiedziec. Brewer byl oburzony. Chryste, a co mamy zrobic? Jakis facet zglosil wypadek, w ktorym zginely dwie osoby, a/troje dzieci jest rannych - powiedzial. - Dostalismy wiadomosc o zakorkowanym przejezdzie kolejowym, o drzewie lezacym w poprzek jezdni i pare innych zgloszen. Wszystkie anonimowe, ale musimy je sprawdzic! Daje panu slowo, moje zgloszenie jest prawdziwe - powiedzial Steven, pelen zlych przeczuc. Jeden radiowoz jest w drodze, ja tez niedlugo sie tam zjawie - odparl Brewer. Bez odbioru - powiedzial Steven cicho. Zakladal, ze Eve zabierze Trish z Crawhill i przywiezie ja do wsi. Dla niego takie rozwiazanie byloby korzystne; czulby sie pewniej, wiedzac, ze gdyby przyszlo co do czego, miedzy nim a Childsem i Leadbetterem nie bedzie zadnych postronnych osob. Na razie musial odnalezc ojca Eve i wyciagnac go z tlumu. Co ciekawe, przyjazd wynajetego motlochu nieco ulatwil Stevenowi zadanie. Nie byl juz jedynym nietutejszym. Mogli go jednak rozpoznac bywalcy Castle Tavern, wiec tak czy inaczej trzeba zachowac ostroznosc. Garnitur, ktory mial na sobie, zdradzilby go od razu, wiec Steven wyjal z bagaznika bluze i spodnie od dresu, tenisowki i welniana czapke. Przebral sie na tylnym siedzeniu, zalozyl okulary przeciwsloneczne i ruszyl w strone Main Street, liczac na to, ze wtopi sie w tlum. Szczesliwym zbiegiem okolicznosci niemal w tej samej chwili naprzeciwko hotelu zatrzymal sie woz policyjny. Wszystkie oczy zwrocily sie na strozow prawa. Steven zauwazyl, ze na widok wrogo nastawionego tlumu po twarzach policjantow przebiegl cien niepokoju, ale zaraz dal o sobie znac ich profesjonalizm i lek zniknal, zastapiony przez hardosc i determinacje. Przepchneli sie na czolo tlumu, gdzie dwaj bezradni urzednicy, rozebrani do koszul, probowali cos wyjasniac otaczajacym ich ludziom. Takie zachowanie bylo typowe dla przedstawicieli wladz; ludzili sie, ze wystarczy zdjac marynarke, by utozsamic sie z szarym czlowiekiem. Jeden z policjantow wdrapal sie na murek i poprosil o cisze. Steven rozejrzal sie za ojcem Eve, ale go nie zobaczyl. Zauwazyl za to, ze wielu nietutejszych mialo nesesery. To byl kolejny powod do niepokoju. Prosze, zebyscie wszyscy natychmiast wrocili do domow - krzyknal policjant, ale jego apel zostal zignorowany. Rozejdzcie sie i natychmiast wracajcie do... - Nie zdolal dokonczyc zdania. Butelka uderzyla go w twarz, lamiac nos i wybijajac przednie zeby. Policjant spadl z murku w ramiona swojego partnera, ktory zwalil sie na ziemie pod jego ciezarem. Wokol nich zaroilo sie od rozwscieczonych demonstrantow kopiacych ich po calym ciele. Rubikon zostal przekroczony; teraz juz nie bylo odwrotu. Dwaj urzednicy rzadowi zostali zaatakowani nastepni. Jeden upadl na ziemie pod gradem ciosow; drugiemu udalo sie przedrzec do drzwi hotelu, ktore jednak okazaly sie zamkniete. On takze padl ofiara gniewnego tlumu i runal na ziemie, kulac sie i skowyczac z bolu. Zaniepokojone twarze zniknely z okien, gdy w ich strone pofrunely pierwsze kamienie i butelki. Kilku awanturnikow rozhustalo policyjny samochod i w koncu przewrocilo go na dach, co spotkalo sie z glosnym aplauzem. Widok paliwa wylewajacego sie z baku tylko rozochocil tlum sycacy sie swoim okrucienstwem. Ktos rzucil zapalke i samochod stanal w plomieniach przy wtorze okrzykow triumfu. Przez caly ten czas Steven wypatrywal ojca Eve. Zaczynal juz podejrzewac, ze pan Ferguson w ogole tu nie przyszedl, gdy wreszcie dostrzegl go w towarzystwie dwoch mezczyzn, w ktorych rozpoznal stalych bywalcow Castle. Ruszyl przez tlum w jego kierunku; w tej samej chwili jeden z nietutejszych wskoczyl na samochod sluzby cywilnej i wyglosil mowe przez megafon. -Tych drani nie obchodzi los zwyklych ludzi - krzyknal. - Przyjezdzaja do naszych wsi, prowadza eksperymenty, zabijaja nasze dzieci, a potem wmawiaja nam, ze nie ma sie czym przejmowac. Ze wszystko jest bezpieczne! - Uskrzydlony okrzykami poparcia, mowil dalej: - Pokazmy tym draniom, ze potrafimy zadbac o to, co nasze. I wiecie co? Maja racje. Kiedy pozbedziemy sie tego ich genetycznie zmodyfikowanego syfu, nie bedzie sie czym przejmowac! Kiedy umilkl aplauz, uwage tlumu zwrocil odglos przewijania filmu w aparacie fotograficznym. Wszystkie spojrzenia skierowaly sie na mlodego fotografa towarzyszacego McCollowi. Synu, gdzie ty byles, jak ludziom rozum rozdawali, pomyslal Steven. -Zadnych zdjec! - krzyknal mezczyzna stojacy na masce samochodu, niczym Peter 0'Toole w roli Lawrence'a z Arabii. Motloch otoczyl chlopaka; ktos wyrwal mu aparat z reki i wyszarpnawszy klisze, rzucil go na ziemie. Dziesiatki nog rozdeptaly drogi sprzet na miazge. Fotografa i McColla czekal ten sam los, ale w ostatniej chwili zostali uratowani. -To on napisal ten artykul! - krzyknal ktos. - Jest po naszej stronie! Tlum pozwolil odejsc McCollowi i jego wspolpracownikowi. Wygladaja jak blade, zastraszone kroliki, pomyslal Steven. Rozjuszony motloch ruszyl w strone farmy Peat Ridge, niczym wsciekla, bezksztaltna ameba, zdecydowana zniszczyc wszystko, co napotka na swojej drodze. Steven staral sie nie tracic z oczu ojca Eve, ale Ferguson, niestety, szedl blisko czola pochodu. Nielatwo go bedzie stamtad wyciagnac, pomyslala. Steven uznal, ze przeciskanie sie przez tlum nie ma sensu, postanowil wiec zostac z tylu i, gdy zrobi sie luzniej, przejsc na druga strone jezdni. Zrobiwszy to, pobiegl na czolo pochodu i ustawil sie za plecami Fergusona. Podejrzewal, ze ojciec Eve znalazl sie w pierwszym szeregu glownie dlatego, iz mial bron. Nie wygladal na urodzonego wichrzyciela. Wydawalo sie raczej, ze to wszystko go przerasta; inni podsycali jego rozpacz i gorycz po smierci syna, az cos w nim peklo. Nie byl typem przywodcy, ale zostal wygodnym figurantem. Steven wybral odpowiedni moment i podcial Fergusonowi nogi, przewracajac go na ziemie. Szybko stanal nad nim, udajac, ze pomaga mu sie podniesc i wbil kciuk w polozony za uchem punkt, odcinajac doplyw krwi do mozgu. -Skrecil kostke - krzyknal Steven, nie podnoszac glowy. - Idzcie! Dogonimy was. Steven przytrzymywal Fergusona, chowajac twarz przed przechodzacym tlumem. Kiedy wydalo mu sie, ze jest juz bezpieczny, zaryzykowal i podniosl glowe. Dwaj towarzysze Fergusona stali obok i czekali na niego. Jeden z nich rozpoznal Stevena i krzyknal: -To ten alfons z rzadu! Nie jest z nami! Steven zadal mu tylko jeden cios, prawa piescia w lewa strone podbrodka, pozbawiajac go przytomnosci. Mezczyzna zwalil sie na ziemie niczym wor cementu. Jego towarzysz dostal dwa razy; najpierw w splot sloneczny, a potem - gdy zgial sie wpol - w kark. Steven zostawil ich, pomogl Fergusonowi wstac i popychajac go przed soba, ruszyl w strone wsi. Ojciec Eve zaczal glosno protestowac. Steven zatrzymal sie, odwrocil go i zblizyl twarz do jego twarzy. -A teraz sluchaj - warknal. - Mam juz po dziurki w nosie tego waszego rozkosznego Blackbridge. Ronald Lane nie mial nic wspolnego ze smiercia twojego syna. Jego rzepak tez. Czlowiek, ktory jest za to odpowiedzialny, juz nie zyje, wiec i tak nic nie mozesz mu zrobic. Twoja corka nie chce, bys spedzil reszte zycia w wiezieniu za zabojstwo niewinnego czlowieka, a ja lubie twoja corke, wiec jej pomagam. Mozesz mi ulatwic albo utrudnic zadanie. Albo wrocisz ze mna do domu w cywilizowany sposob, albo wsadze ci te twoja pukawke w zadek i zaniose cie tam na ramieniu. Tak czy inaczej, tutaj juz nie wrocisz! Nie marnuj dluzej mojego czasu. Wybieraj! Ferguson bez oporu dal sie zaprowadzic do domu. Niepokojace bylo to, ze Eve jeszcze nie wrocila. Steven kazal jej ojcu nigdzie sie nie ruszac, pobiegl do swojego samochodu i pojechal na farme Crawhill. Skrecajac na Main Street, o malo nie wpadl na woz Brewera. Rozlegl sie pisk opon. Steven wysiadl z samochodu i podbiegl do nadinspektora. Motloch pewnie dotarl juz na Peat Ridge - powiedzial. - Jest tam ze stu ludzi plus wynajete bandziory z neseserami. Dwaj moi ludzie sa ranni - odparl Brewer. Widzialem, jak to sie stalo. Nie moglem nic zrobic. Ilu jeszcze zamierza pan tu sciagnac? Piec radiowozow. Dziesieciu nieuzbrojonych ludzi? - krzyknal Steven. - Niech pan lepiej wezwie kilka karetek, wozy strazackie... i przy okazji brygade Gurkhow. -Sprobuje przemowic tym ludziom do rozsadku - powiedzial Brewer. Steven skrzywil sie. Lepiej, zeby panska firma ubezpieczeniowa nie wiedziala, ze mowi pan takie rzeczy - stwierdzil. - Raczej nie przyznalaby panu odszkodowania za probe samobojstwa. Jest az tak zle? Tylko AK-47 moglby przemowic temu motlochowi do rozsadku. Rzuce okiem, co sie dzieje - powiedzial Brewer. - W koncu to moj rewir. Prosze wjezdzac na wzgorze ostroznie - ostrzegl go Steven. - Na srodku drogi zostawilem dwoch przyjemniaczkow. Jesli jeszcze tam leza, bedzie pan ich mogl oskarzyc o utrudnianie pracy policji. Brewer ruszyl w strone farmy, a Steven wsiadl do swojego wozu. W tej samej chwili do Blackbridge wjechal radiowoz na sygnale. Steven odprowadzil go wzrokiem. -Bonne chance - mruknal. Podworze przed domem na Crawhill bylo puste. Steven polozyl dlon na pistolecie. Postanowil sie nie patyczkowac. Podszedl do drzwi i mocno zapukal. Nie bylo odpowiedzi. Cisze macily tylko okrzyki tlumu oblegajacego Peat Ridge. Nagle rozlegl sie wystrzal i odglos malego wybuchu. Zaczelo sie. -Eve! Trish! - krzyknal Steven w strone okien domu. - Jestescie tam? Dom wygladal na pusty. Drzwi byly zamkniete. Gdzie one sa, do licha? Skoro nie w domu Eve i nie tutaj, to gdzie? Moze zostaly uwiezione przez Childsa i Leadbettera? Obszedl dom, wybil szybe w tylnych drzwiach i otworzyl je. Z pistoletem gotowym do strzalu ostroznie przeszukal pokoje na parterze. Wszedl na gore; tam tez niczego nie znalazl. Odglosy wybuchow dochodzace z Peat Ridge kontrastowaly z martwa cisza panujaca na Crawhill. Steven zbiegl z powrotem na dol, wyszedl frontowymi drzwiami i szybko okrazyl szopy, wypatrujac znakow zycia. Niczego jednak nie znalazl. Zostala jeszcze tylko stodola. Czyzby Trish i Eve byly wlasnie tam? Po plecach Stevena przebiegl dreszcz; obie kobiety za duzo wiedzialy. Dla Childsa i Leadbettera byloby wygodniej, gdyby zginely w pozarze. Steven ostroznie podszedl do stodoly, wypatrujac drucikow i urzadzen dzialajacych na podczerwien. Zgodnie z jego przewidywaniami, drzwi byly zamkniete. Nie chcial uzywac pistoletu, by nie robic niepotrzebnego halasu, wiec pobiegl do jednej z szop i wrocil z mlotkiem. Wystarczyly dwa uderzenia, by rozwalic zamek. Kiedy otworzyl jedno skrzydlo drzwi, na tle nieba nagle rozblysla sciana plomieni, a powietrze wypelnil zapach benzyny. Palil sie rzepak. Steven przymknal drzwi i spojrzal w dal. W tej wlasnie chwili w ogniu stanal widoczny za drzewami dach domu na Peat Ridge. -Slodki Jezu - mruknal, gdy wiatr zaczal niesc kleby czarnego dymu w strone Crawhill. 23 Stodola byla pelna nieoznakowanych plastikowych workow, ulozonych w stos siegajacy dachu. Steven rozcial jeden z nich scyzorykiem i wyjal garsc granulatu. Nowoczesna technologia przemyslowa potrafila nadac nawet najstraszniejszym substancjom niegrozny wyglad. Oto zarznieta krowa, przerobiona w przetworni na zasuszone granulki. Juz mial wyjsc, gdy nagle jego uszu dobiegl jakis dzwiek. Odwrocil sie.-Eve? - krzyknal. - Trish? Jestescie tu? Mial wrazenie, ze slyszy stlumiony okrzyk. Wydawalo sie, ze wsrod ciasno ulozonych workow bylo za malo miejsca, by ktokolwiek mogl sie tam ukryc. Steven krzyknal ponownie i znow uslyszal slaba odpowiedz. Zaczal przesuwac worki lezace najblizej, starajac sie wejsc w glab stosu. Stlumione okrzyki staly sie glosniejsze, wiec wzial sie do pracy ze zdwojona energia. Zauwazyl, ze w dolnej warstwie stosu workow powstal waski tunel. Zeskoczyl na ziemie i zaczal przeciskac sie w glab stodoly. Trish i Eve lezaly wsrod workow, skrepowane, zakneblowane i przerazone. Steven, nie zwazajac na mdlosci wywolane duchota i nieprzyjemnym zapachem, zerwal z ich ust tasme klejaca i uwolnil je z wiezow. Oswobodzone sprobowaly wziac gleboki oddech i natychmiast zaczely sie krztusic, gdy kurz wdarl sie w ich pluca. -Childs i Leadbetter? - spytal Steven. Eve wydyszala "tak", rozpaczliwie lapiac powietrze. Odwrocila sie i pomogla Trish wydostac sie spomiedzy workow. Do stodoly wpadalo niewiele swiatla, ale Steven widzial, ze wlosy Eve sa mokre od potu, a od stop do glow pokrywa ja kurz. Przy otwartych drzwiach czuc bylo, ze powietrze jest geste od dymu i gorace od zaru bijacego z ognia trawiacego Peat Ridge. Tata tez tam poszedl? - spytala Eve. Siedzi w domu - odparl Steven. Eve scisnela go za ramie. Miala wlasnie mu podziekowac, gdy w drzwi stodoly wbil sie pocisk. -Padnij! - krzyknal Steven. W powietrzu swisnely dwa kolejne pociski, odcinajac droge ucieczki. Steven zostal pod drzwiami, trzymajac pistolet w obu rekach, gotow strzelic do kazdego, kto sie pokaze. Przeturlal sie w prawo, by miec szersze pole widzenia i nastepny pocisk wbil sie w drewno centymetry od jego glowy. Strzaly padaly z dwoch kierunkow. To oznaczalo, ze nie bylo szans ucieczki. Kto wybiegnie ze stodoly, znajdzie sie w krzyzowym ogniu. Sytuacja byla w najlepszym razie patowa. Dopoki Steven mial pistolet, Childs i Leadbetter nie mogli ryzykowac ataku. Wyciagnal komorke i wystukal numer Brewera. Bez skutku. Zostali sami. Przez trzy minuty nie rozlegl sie ani jeden strzal, wiec Steven postanowil sprawdzic, co sie dzieje. Szybko przeturlal sie w bok. Kula uderzyla we framuge, wzbijajac w powietrze drzazgi i zarazem rozwiewajac wszelkie watpliwosci. Ze swojego nowego punktu obserwacyjnego Steven dostrzegl maly wybuch, w wyniku ktorego w ogniu stanely drzewa rosnace niecale sto metrow dalej. Pozar zaczynal sie "rozprzestrzeniac". Steven cofnal sie nieco w glab stodoly, jako ze ostatni pocisk przelecial niepokojaco blisko, niemal ocierajac sie o jego glowe. Z podworza dobiegl odglos zapalanego silnika dieslowskiego. Serce Stevena zabilo mocniej. Zdal sobie sprawe, ze Childs i Leadbetter uruchomili stojacy na podworzu buldozer. To moglo przechylic szale na ich strone. Steven poczolgal sie do tylu i dal znak kobietom, by cofnely sie najdalej, jak to mozliwe. We troje weszli do tunelu wsrod workow, bo innej mozliwosci nie bylo. Ich oczom ukazal sie zolty potwor, gniotacy gasienicami ziemie. Steven podniosl bron, probujac wymierzyc do kierowcy. Bezskutecznie. Podniesiona lyzka maszyny zaslaniala kabine. Steven spodziewal sie, ze buldozer wjedzie do stodoly i Childs z Leadbetterem wyskocza z niego, strzelajac, gdzie popadnie, ale tak sie nie stalo. Maszyna zatrzymala sie przy wejsciu i drzwi stodoly zaczely sie zamykac. Steven strzelil w ich kierunku, ale wiedzial, ze to bezcelowe. Drewno bylo zbyt grube, by mogl je przebic pocisk z pistoletu. Drzwi stodoly zamknely sie i buldozer podjechal blizej, blokujac je. Ryk silnika ucichl. Steven, Trish i Eve zostali uwiezieni. Childs i Leadbetter mogli wcielic swoj plan w zycie. Stodola tak czy inaczej pojdzie z dymem, tyle ze zamiast samej Trish, w pozarze zgina trzy osoby. Zostanie to uznane za tragiczny wypadek, nastepstwo rozruchow na Peat Ridge. Drzwi byly zablokowane, wiec Steven zaczal goraczkowo szukac innej drogi ucieczki. Zwrocil sie do Trish i spytal: -Mowilas, ze Tom nie wyremontowal tej stodoly, mimo ze obiecal to zrobic. Gdzie sa slabe punkty? Trish wygladala, jakby przezywala prawdziwy koszmar; tak zreszta bylo naprawde. -Deski w tylnej scianie gnily od dolu - powiedziala. - Ale... naprawili to, kiedy dowiedzieli sie, ze Tom tego nie zrobil. Nadzieje Stevena legly w gruzach. -Kiedy powiedzialam im o wszystkim, wladze przeprowadzily inspekcje i przyslaly tu ludzi, ktorzy mieli zabezpieczyc stodole przed szczurami - wyjasnila Trish. - Umrzemy, prawda? Steven w duchu przyznal jej racje, ale nie chcial tego powiedziec iia glos. Nie - odparl, nie przekonujac ani siebie, ani Trish. - Czy przeprowadzili generalny remont? - spytal. Nie, zatkali tylko dziury w tylnej scianie. -No to moze na gorze jest jakis slaby punkt - powiedzial Steven, myslac na glos. Zaczal przedzierac sie przez stos workow, rzucajac jeden po drugim za siebie i poprosil Trish i Eve, by odkladaly je na bok. Wreszcie znalazl sie w waskiej szczelinie miedzy szczytem stosu a dachem stodoly. Goraco bylo nie do zniesienia, a w powietrzu wisial potworny smrod, ale Steven nie rezy-\ gnowal. Zreszta, nie mial czasu, by wymyslic jakis inny plan. Odwrocil sie i krzyknal, ze sprobuje dojsc do tylnej sciany wzdluz grzbietu dachu. -Uwazaj na siebie! - krzyknela Eve, zanim zaczal czolgac sie po stosie workow. Bylo tam tak ciasno, ze musial trzymac rece wyciagniete z przodu; nie mial ich jak cofnac. W jednym miejscu szpara robila sie tak waska, ze Steven otarl sie brzuchem o szwy workow, a plecami o sciag dachowy. Wazniejsza od bolu byla jednak swiadomosc, ze teraz nie mial innego wyjscia, jak tylko przec naprzod. W tak ciasnej przestrzeni nie mogl zawrocic, a cofajac sie, nie zdolalby nabrac wystarczajacego impetu, by przecisnac sie przez zwezajaca sie szczeline. Albo wydostanie sie na zewnatrz... albo umrze. Innej mozliwosci nie bylo. Steven dotarl do szczytu tylnej sciany, w miejscu, gdzie laczyla sie z dachem, i zaczal ja obmacywac w poszukiwaniu slabych punktow. Niestety, wygladala solidnie. Z wielkim trudem udalo mu sie przesunac do tylu wor lezacy po lewej stronie, by przeczolgac sie nieco w bok i sprawdzic klamry laczace belki. Teraz przeszkadzalo mu nie tylko goraco i smrod, ale i pot bezlitosnie zalewajacy oczy. Klamry wydawaly sie dobrze zamocowane, ale kiedy Steven w frustracji uderzyl piescia w plyte dachowa, wyczul, ze ta nie trzyma sie zbyt mocno. Sprobowal raz jeszcze i zardzewiale gwozdzie zaczely ustepowac. Chryste! Gdyby tylko bylo tu luzniej. Steven staral sie zrobic sobie wiecej miejsca, ale przesuwanie workow w tak ciasnej przestrzeni wymagalo morderczego wysilku. Udalo mu sie poszerzyc szczeline, w ktorej lezal, o grubosc jednego worka: scisnal go pod brzuchem i przewracajac sie na plecy, wsunal w miejsce, ktore przed chwila opuscil. I tak nie mogl tamtedy wrocic. Odetchnal nieco, po czym podniosl kolana i oparl stopy o podejrzana plyte dachowa. Pchnal ja z calej sily. Podniosla sie o pol metra i utknela. Steven odpoczal przez chwile, delektujac sie swiatlem i powietrzem, choc niezbyt czystym, bo gdzie okiem siegnac, widac bylo gesty dym. Okazalo sie, ze plyta trzymala sie na zardzewialym metalowym zlaczu. Nie bylo czasu na subtelnosci. Co za roznica, czy w Blackbridge rozlegnie sie jeszcze jeden wybuch? Steven wyjal pistolet i oddal dwa strzaly. Zlacze odpadlo od plyty. Steven schowal pistolet do kabury i podciagajac sie na rekach, wyszedl na dach. Rozejrzal sie, swiadom, ze Childs i Leadbetter lada chwila podpala stodole. Zauwazyl, ze na Crawhill wybuchlo kilka pozarow; wszystkie wygladaly, jakby powstaly w wyniku rozprzestrzeniania sie ognia z Peat Ridge. Steven polozyl sie na dachu, wypatrujac Childsa i Leadbettera. Wreszcie dostrzegl jednego z nich - nie byl pewien, ktorego - stojacego okolo stu metrow dalej, przy drodze laczacej Peat Ridge z Crawhill. Przeszedl krawedzia dachu na front budynku i spojrzal w dol, na stojacy tam buldozer. Wczesniej zwiastujacy smierc, teraz mogl przyniesc ocalenie. O wiele bezpieczniej bylo zeskoczyc na dach maszyny niz na ziemie - oczywiscie pod warunkiem, ze Steven nie znajdzie sie na celowniku pistoletu. Nie zauwazyl, by ktokolwiek obserwowal stodole, sturlal sie wiec z dachu, zawisl przez chwile na krawedzi i zeskoczyl na dach kabiny. Bez wiekszego trudu wsliznal sie do wnetrza i zaczal zastanawiac sie, jak uruchomic buldozer. Na szczescie w stacyjce byl kluczyk. Przekrecil go w prawo i wcisnal zielony guzik. Rozlegl sie ryk silnika i Steven z wdziecznoscia podniosl oczy ku niebu. Wiedzial, ze ma bardzo malo czasu. Wrzucil wsteczny bieg i o malo nie wypadl z kabiny, gdy buldozer rzucil sie do tylu. Steven nie mial czasu uprzedzic Eve i Trish o swoich zamiarach. Liczyl na to, ze slyszac warkot silnika domysla sie, co jest grane. Wrzucil pierwszy bieg i wjechal buldozerem w drzwi stodoly, rozbijajac je w drzazgi. Zgasil silnik i zeskoczyl na ziemie, by powiedziec Eve i Trish, ze moga juz wyjsc z kryjowki. Szybko wyprowadzil je ze stodoly i razem z nimi pobiegl szukac schronienia, obawiajac sie, ze lada chwila wybuchnie kolejny ladunek zapalajacy. Znowu rozlegly sie odglosy wystrzalow i jeden z pociskow chybil zaledwie o centymetry. Steven byl pewien, ze Childs i Leadbetter nie wysadza w powietrze stodoly, dopoki nie rozprawia sie z niewygodnymi swiadkami. Eve i Trish przykucnely za malym pagorkiem. Steven dal Eve znak, ze sprobuje obejsc napastnikow z prawej strony. Skinela glowa, a on wbiegl miedzy drewniane skrzynie. Odwrocil sie i zobaczyl, ze Eve probuje zwrocic na siebie jego uwage. Pokazywala cos palcem. Domyslil sie, ze kogos zauwazyla. Spojrzal we wskazanym przez nia kierunku, ale ona podniosla dlon, jakby probujac go powstrzymac. Steven przyczail sie z pistoletem gotowym do strzalu, bolesnie swiadom faktu, ze juz stracil dwa naboje. Utkwil oczy w Eve, ktora wciaz trzymala podnjesio-na dlon. Nagle opuscila ja i wykonala szybki ruch reka jakby znow cos chciala mu pokazac. Steven zerwal sie na nogi, lekko uginajac kolana i scisnal pistolet w obu dloniach. Dwadziescia metrow dalej stal Childs, celowal do Trish i Eve. Zdazyl raz wystrzelic, a wtedy Steven wypalil do niego, pociagajac trzykrotnie za spust, raz za razem. Zrobil to z zimna krwia, bez zlosci, choc jednoczesnie byl swiadom, ze w ten sposob wyrownuje rachunki. Jenny nie musi sie dowiedziec, co tu zaszlo, ale juz nigdy wiecej nie zobaczy twarzy czlowieka, ktory ja porwal, ani w sadzie, ani przypadkiem na ulicy. Wszystkie trzy pociski trafily i Childs umarl, zanim zorientowal sie, ze Steven jest w poblizu. Dunbar pozostal czujny. Upadl na jedno kolano i nie opuszczajac broni, rozejrzal sie za Leadbetterem. Nigdzie nie bylo go widac, nie padaly zadne strzaly. Steven uznal, ze Childs wrocil tu sam, by zalatwic ich troje. Leadbetter musial nadal byc gdzies na farmie. Steven podbiegl do Childsa i wyjal mu pistolet z reki, po czym wbiegl za pagorek. Zastygl w bezruchu, widzac, ze Eve trzyma Trish w ramionach i szlocha cicho. Ten dran ja trafil - powiedziala. - Nie zyje. Boze, tak mi przykro. Eve podniosla glowe. Kto to? - spytala. Steven odwrocil sie i upadl na jedno kolano, mierzac z pistoletu do dwoch postaci biegnacych przez dym. Uspokoil sie, rozpoznajac charakterystyczna chuda sylwetke Jamiego Browna. O cholera! Zupelnie jak w Wietnamie! - wydyszal Brown, klekajac obok Stevena. Towarzyszyl mu mlody, wyraznie wystraszony fotograf. - Czy to nadal jest w stodole? Tak, ale nie mozesz tam wejsc - odparl Steven. - Lada chwila wszystko wyleci w powietrze. Pstrykne tylko kilka zdjec i wezme garsc tego syfu do analizy - powiedzial Brown, podnoszac sie z ziemi i naklaniajac opornego fotografa, by poszedl za nim. Nie rob tego! - krzyknal Steven. Po tym, jak naczelny opieprzyl mnie dzis rano, nie ma mowy, zebym wrocil do redakcji z pustymi rekami - odkrzyknal Brown i wraz z fotografem znikneli wewnatrz budynku. Steven patrzyl niespokojnie w otwor po zniszczonych drzwiach. Szybciej! Szybciej! - powtarzal, gdy mijaly kolejne sekundy. Nagle ze stodoly wystrzelily zolte plomienie, siegajace trzydziestu metrow. Rozlegl sie ogluszajacy huk i fala goraca rzucila Stevena i Eve na ziemie. Dunbar krzyknal w rozpaczy, swiadom, ze Jamie Brown i jego towarzysz nie mieli najmniejszych szans na przezycie. Steven i Eve odczolgali sie jak najdalej od ognia i obrzydliwego zapachu spalonego miesa. Kiedy znalezli sie w bezpiecznej odleglosci, odwrocili sie i spojrzeli na szalejacy ogien. Steven pomyslal o Brownie i tym mlodym fotoreporterze, ktorzy wlasnie zgineli w pozarze. Nie baczac na niebezpieczenstwo wstal i wbil wzrok w plomienie, czul, ze musi oddac hold przyjacielowi. Eve ciagnela go rozpaczliwie za nogawke spodni, ale nie zwazal na to. Po chwili powiedzial cicho: -Niech cie Bog blogoslawi, Jamie Brown. Byles porzadnym i dobrym czlowiekiem. - Wciaz wpatrywal sie w ogien i nawet nie spostrzegl jak Eve podniosla z ziemi pistolet i celowala. Huk wystrzalu wyrwal go z zadumy. Steven rzucil sie na kolana i obejrzal. Zobaczyl padajacego na ziemie Leadbettera. Partner Childsa zaszedl ich od tylu. Eve, przycupnieta, zobaczyla go, kiedy wylonil sie z zarosli: on jej nie zauwazyl. Chcial strzelic Stevenowi w plecy. Eve byla szybsza. Dzieki - powiedzial Steven, oszolomiony, ale swiadomy, jak niewiele znacza slowa w takiej chwili. Nie ma za co - odparla Eve. Wydawala sie spokojna, ale Steven zauwazyl, ze drza jej rece. Objal ja i przycisnal do siebie. Prosze, powiedz, ze jest juz po wszystkim - powiedziala Eve i szloch uwiazljej w gardle. Juz po wszystkim. Obiecuje - odparl Steven, kolyszac ja lekko i wtulajac twarz w jej wlosy. Przez dluga chwile milczeli, wpatrujac sie w plomienie i probujac ogarnac to, co sie stalo. Wreszcie Steven przerwal cisze. - A my? Co z nami? Nie wiem - szepnela Eve. - Tak latwo byloby zakochac sie w tobie. Niewiele mi do tego brakuje, ale musze skonczyc studia, zajac sie robieniem kariery i wyniesc sie stad. Nie wiem, czy potrafilabym zyc z mezczyzna, ktory musi opiekowac sie corka. Nie jestem gotowa do pchania wozkow z zakupami i wycierania malych noskow. Czy to okropnie brzmi? Steven usmiechnal sie i pokrecil glowa. Nie, moja pani - szepnal. - Po prostu mowisz, jak jest. Ale dzis w nocy nie chce byc sama - powiedziala Eve. No to nie bedziesz. A jutro niech sie dzieje, co chce. Kiedy umilkla ostatnia syrena i ciemnosci okryly Blackbridge, powrocila cisza. Tylko smrod unoszacy sie w powietrzu i dym zaslaniajacy gwiazdy wiszace na bezchmurnym niebie przypominal o wydarzeniach tego dnia. Childs i Leadbetter zgineli, podobnie jak Trish Rafferty, Jamie Brown i jego fotograf, dziewietnastoletni Kevin Miles, dla ktorego bylo to dopiero trzecie zlecenie. Ronald Lane stracil wzrok, broniac swojego gospodarstwa, ktore zostalo doszczetnie spalone. Brewer lezal w szpitalu ze zlamana reka; trafilo tam takze osmiu policjantow, czterech ochroniarzy i dziesieciu demonstrantow. Dwaj pobici urzednicy panstwowi - jeden z Ministerstwa Rolnictwa, drugi ze Szkockiej Egzekutywy - znalezli sie na oddziale intensywnej terapii. Wiele osob bylo poranionych wylatujacymi z okien kawalkami szkla. Stodola na Crawhill plonela tak silnym ogniem, ze budynek i wszystko, co sie w nim znajdowalo, doslownie wyparowalo. Steven jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyl sie, ze moze skads wyjechac, jak teraz, kiedy wreszcie opuscil Blackbridge. Po kilku dniach spedzonych z Jenny i reszta rodziny w Norfolk Steven wrocil do pracy. -No i co teraz bedzie? - spytal Johna Macmillana, gdy tylko wszedl do jego gabinetu. Macmillan siedzial jak na rozzarzonych weglach. Steven obserwowal, jak jego szef nerwowo przeklada papiery na biurku. Obawiam sie, ze niewiele - powiedzial Macmillan. Pan zartuje - rzucil Steven. Wedlug oficjalnej wersji wydarzen, ci dwaj, Childs i Leadbetter, dzialali z wlasnej inicjatywy i przekroczyli swoje uprawnienia. Z wlasnej inicjatywy? - wybuchnal Steven. - Chyba nie sadzi pan, ze w to uwierze! Oczywiscie, ze nie - przyznal Macmillan. - Ale zeby twierdzic co innego, trzeba miec dowody. Czyli jednak skusil pana tytul szlachecki - powiedzial Steven ze zloscia i od razu tego pozalowal. Nie o to chodzi - odparl Macmillan z godnym podziwu spokojem. - Daje slowo. Rzecz w tym, ze nie moge pozwolic sobie na luksus oburzenia, goryczy czy chocby zlego nastroju. Musze byc pragmatykiem, jesli Inspektorat Naukowo-Medyczny ma przetrwac, a przetrwac musi. Dodalem dwa do dwoch i uznalem, ze nie mozemy wygrac. A jak powtarzalem ci wiele razy, nie wolno podejmowac walki, w ktorej nie da sie zwyciezyc. Dlaczego nie mozemy wygrac? Wszyscy wyparli sie Childsa i Leadbettera, jak nalezalo sie spodziewac. Poza tym, obaj nie zyja. Nie ma zadnych dokumentow wiazacych ich z jakakolwiek agencja rzadowa, ani z Londynu, ani z Edynburga, a material z przetworzonych szczatkow krow chorych na BSE, ktory nawiasem mowiac, juz nie istnieje, byl przechowywany legalnie. Co wiecej, twierdzenie o jego wplywie na zachowanie szczurow jest w obecnej sytuacji tylko domniemaniem. Steven zaczal protestowac, ale Macmillan uciszyl go gestem reki. Mozna by postawic teze - powiedzial - ze zrodlem calego zla byl genetycznie zmodyfikowany rzepak, ktory takze juz nie istnieje. Przeciez obaj znamy prawde! - krzyknal Steven. Ale to nie wystarczy. Przy takich nastrojach spolecznych obrona genetycznie zmodyfikowanych upraw nie ma sensu. Ludzie sa nieufni, wiekszosc wciaz sie boi tych genetycznych swinstw. Chryste! - jeknal Steven. Czul sie bezsilny. - Czyli to ujdzie im na sucho. Czy to probuje mi pan powiedziec? Tak to zwykle bywa, nie sadzisz? - odparl Macmillan, opierajac sie o biurko. Steven wstal, krecac glowa z niedowierzaniem, ale obawial sie, ze kiedy nieco ochlonie, dojdzie do wniosku, ze szef ma racje. Tym gorzej. Podchodzac do drzwi, uslyszal glos Macmillana: Dzis rano dostalem list w sprawie tytulu szlacheckiego. No i? - spytal Steven, nie odwracajac sie. Odmowilem. Od autora Lato 1999 Na zachod od Edynburga lezy wies, w ktorej obecnie przechowuje sie dwadziescia dwa tysiace trzysta ton materialu skazonego BSE (tzn. przetworzonego materialu pochodzacego od krow zabitych zgodnie z "zasada trzydziestu miesiecy", wprowadzona przez rzad w roku 1996). Union Canal, laczacy Edynburg z Falkirk, biegnie przez te wies, a stojaca tu stodola jest jednym z dwoch takich magazynow w Szkocji; drugi znajduje sie w Glenrothes, w Fi-fe. W calej Wielkiej Brytanii jest czterdziesci jeden chlodni, dziesiec magazynow i dwa sklady kontenerow, w ktorych przechowuje sie, jak to okreslil w 1997 roku Gavin Strang, owczesny czlonek gabinetu cieni, odpowiedzialny za rolnictwo: "Stosy scierwa i odpadow... ktorych rzad nie jest w stanie zniszczyc".Przyczyna opoznien w niszczeniu szczatkow jest bledne oszacowanie przez rzad wydajnosci spalarni oraz nieustajace spory z ich wlascicielami. Wielka Brytania po prostu nie dysponuje odpowiednia liczba piecow, by poradzic sobie z usunieciem zwierzat zabitych zgodnie z zasada trzydziestu miesiecy. Co wiecej, piece sa prywatna wlasnoscia (podobnie jak magazyny!) i wlasciciele zadaja za swoje uslugi coraz bardziej wygorowanych sum. W zwiazku z tym padlo wiele krepujacych pytan dotyczacych wydatkow na te zalosna akcje. Koszty przechowania skazonego materialu w samej Szkocji siegaja miliona trzystu tysiecy funtow rocznie, a szacowany koszt jego zniszczenia przekracza siedem milionow. Choc rzad zawarl umowe z Unia Europejska, na mocy ktorej zobowiazal sie spalic szczatki wszystkich zabitych krow, niedawno pojawila sie propozycja, by je zakopac. Czlonek Szkockiej Partii Narodowej, posel do parlamentu szkockiego (Bruce Crawford, okreg Mid Scotland and Fife) dowiedzial sie, ze takie przedsiewziecie planowane jest w jego okregu wyborczym i wniosl w tej sprawie interpelacje w czasie sesji parlamentu. Odpowiedzialny minister (Ross Finnie, Ministerstwo Wsi) zostal zmuszony do wydania zapewnienia, ze do tego nie dojdzie. Na razie wydaje sie, ze nie mamy innego wyjscia, jak tylko przechowywac skazony material i ufac, iz wszystkie magazyny sa dobrze zabezpieczone. Musza one spelniac bardzo rygorystyczne kryteria, ale ich wlasciciele moga zgodnie z prawem przez rok prowadzic dzialalnosc bez licencji. Wedlug najbardziej optymistycznych przewidywan, do roku 2002 byc moze uda sie zniszczyc szescdziesiat procent materialu skazonego BSE. "KB" This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2009-11-30 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/