PATRICK QUENTIN Smierc i dziewczyna Torun 2002 1 Zmierzch juz zapadal, kiedy przyszedl ostatni list - ekspres do Grace Hough. Panowala cudowna, ciepla pogoda, a w powietrzu unosil sie upajajacy zapach kwitnacych bzow. Mozna bylo pomyslec, ze to juz czerwiec, chociaz byl dopiero maj. Studenci i studentki krecili sie po parku, flirtujac i gawedzac wsrod szybko zapadajacego mroku. Ot, wieczor jak wiele innych w koedukacyjnym college'u w Wentworth, gdzie studiowalam juz prawie od czterech lat.A jednak... nie byl to taki zwyczajny wieczor, bo nasz kolega, uroczy Steve Carteris, gwiazda drugiego roku, obchodzil dzisiaj uroczyscie urodziny i zaprosil miedzy innymi i mnie na zorganizowany z tej okazji wieczorek w nowojorskim klubie Amber. Bieglam wlasnie do pawilonu studentek, czyli Pigot Hall, zeby sie przebrac, gdy dopedzil mnie listonosz. -Ekspres dla panny Grace Hough - zawolal za mna. -Dobrze, oddam go jej - rzucilam, troche niezadowolona ze zwloki, i podpisalam na zatluszczonej liscie doreczen "wz. Lee Lovering". Pare sekund pozniej gnalam juz po schodach, biorac po trzy stopnie na raz, i wpadlam jak burza do pokoiku, ktory zajmowalysmy wspolnie z Grace. Gdy sobie teraz to wszystko przypominam, widze jasno, jak malo wagi przywiazywalam wowczas do listu, ktory przeciez byl zwiastunem smierci. Trzeba jednak wziac pod uwage, ze juz od kilku tygodni ekspresowe listy do Grace przychodzily w tempie przynajmniej jednego czy dwoch dziennie - porownac mozna je bylo wrecz do chmary much w lecie i choc niektore nasze kolezanki mocno zaintrygowane byly tym dowodem czyjegos gwaltownego zainteresowania sie osoba Grace, dla mnie stracily one calkowicie urok nowosci i przyznam sie, ze nawet mnie troche denerwowaly. Zastalam moja wspollokatorke ubierajaca sie przed lustrem i zdziwilam sie w duchu, ze i ona byla zaproszona na wieczorek Carterisa, bo wiedzialam o niesnaskach pomiedzy Steve'em a Grace, i jej bratem, Jerrym. Ledwie rzuciwszy okiem na suknie Grace, spostrzeglam, ze wybor jasnorozowego jedwabiu byl dla niej bardzo niefortunny - jej blada, anemiczna cera wymagala czegos znacznie zywszego. -Moje gratulacje, Grace - rzeklam, podajac jej list. - Ten adorator, jak widac, nie ustaje w zabiegach o twoje wzgledy. To chyba przyjemne byc tak uwielbiana... Grace spojrzala szybko na koperte i jej wyblakle niebieskie oczy ozywily sie. Wyrwala mi niemal ten list z reki i zniknela z nim za drzwiami lazienki. Milczenie mojej kolezanki bylo troche drazniace. Grace miala do mnie zal za kilka krytycznych uwag wypowiedzianych niedawno pod jej adresem. Wprawdzie jej niesmialy flirt ze Steve'em Carterisem - zanim sie z nim chwilowo czy na dluzej poklocila - wydal mi sie calkiem niewinny i wtedy tylko sie w duchu usmiechalam, ale zupelnie co innego bylo, gdy Grace powaznie zajela sie naszym czarujacym profesorem jezyka francuskiego, Robertem Hudnuttem. Zreszta nie ona jedna w naszym college'u ulegla jego urokowi... ja sama nawet... Ale pozniej, kiedy ku ogolnemu zdumieniu ozenil sie z bardzo chlodna i surowa Angielka, dopiero co przybyla z Oksfordu, dziekanem naszego wydzialu, nie moglam sie powstrzymac od zrobienia uwagi Grace, ze profesor Hudnutt jest dla nas definitywnie stracony i jesli ona w dalszym ciagu bedzie go przesladowala swymi wzgledami, narazi sie tylko na posmiewisko calego college'u. Grace obrazila sie za te uwage i odtad nie wtajemniczala mnie juz w swoje sprawy sercowe. Nic wiec nie wiedzialam o autorze listow, ktorego wyrazne, okragle, atramentowe pismo prawie zupelnie przestalo mnie interesowac. Skad moglo mi przyjsc do glowy, ze listy te zawieraja wyrok smierci dla Grace? W nastepnych miesiacach, a nawet latach, gorzko sobie wyrzucalam, ze nie staralam sie bardziej zrozumiec i zblizyc do kolezanki, z ktora dzielilam pokoj przez dlugie cztery lata. Czyz nie byla siostra mojego przyjaciela z lat dzieciecych, Jerry'ego, ktory stawal mi sie z kazdym dniem drozszy? Moze trzeba bylo zajac sie ta dziewczyna... Kto wie? Biedna Grace, ktorej ojciec po stracie fortuny popelnil samobojstwo! Ale nie... ani tej majowej srody, ani nigdy przedtem nie domyslalam sie nawet, ze obok mnie rozgrywa sie tragedia. Slyszalam, ze w sasiednim pokoju Norma i Elaine Sayler przygotowuja sie takze do tej zabawy. Norma miala nas zawiezc do miasta swoim samochodem, a znalam ja na tyle, iz bylam pewna, ze nie zawaha sie pojechac beze mnie, gdybym sie spoznila. Zaczelam sie wiec szybko ubierac. Perspektywa spedzenia wieczoru w klubie Amber na Manhattanie Uli zwykle nas fascynowala i podniecala, tym bardziej ze wszystko mialo sie odbyc w glebokiej tajemnicy. Odkad dziekanem zenskiego wydzialu byla Penelope Hudnutt, regulamin college'u surowo zabranial studentkom wyjazdow do Nowego Jorku, o ile nie wiazalo sie to scisle z nauka. Zadziwiajace, jak bardzo rozmnozyly sie odtad okazje nauczenia sie czegos w tym miescie! Dzisiaj wieczorem wystepowala w "Fedrze" Racine'a slynna aktorka francuska, Roxana, a ze Racine byl w programie wykladow Hudnutta, Penelope nie mogla odmowic nam pozwolenia na obejrzenie tego spektaklu Poblazliwosc jej posunela sie nawet tak daleko, ze sama kupila dla nas bilety. Obie siostry Sayler i ja opracowalysmy jednak pewien plan, jak to pokazac sie w Cambridge Theatre na krotko, a reszte wieczoru przetanczyc w klubie Amber. Wreszcie, szeleszczac jedwabna suknia, zjawila sie Elaine Sayler, bardzo jasnowlosa, bardzo uwodzicielska i zrobiona na wampa - choc nie w tym stopniu, co jej siostra Norma, znacznie mniej zreszta od Elaine sympatyczna. -Norma wyjezdza za dziesiec minut - oswiadczyla, poprawiajac dlugie jasne loki, zaczesane do gory. - Jej suknia jest obledna! Ale gdzie Grace? Pewnie siedzi rozmarzona w lazience? -Grace znowu dostala ekspres - powiedzialam - rozumiesz wiec... -Znowu? Wiesz, ze wprost umieram z ciekawosci, kto, u licha, mogl do tego stopnia zadurzyc sie w Grace?! -Z pewnoscia ktos, kto ma taki sam krotki wzrok jak Grace - wmieszala sie nagle do rozmowy Norma, ktora swoim zwyczajem pojawila sie przy nas cichym krokiem pantery. Przystanela w drzwiach, a ja, po raz nie wiem ktory, nie moglam sie powstrzymac od uczucia szczerego zachwytu. Jej wspaniala, smukla figure opinala elegancka, wieczorowa suknia z jasnorozowej tafty, z przypieta u szyi wiazanka bialych orchidei. Jej platynowe wlosy, o nieporownanej miekkosci i blasku, splywaly bujnymi falami na obnazone ramiona. Norma podeszla leniwym, wystudiowanym krokiem do lustra, odsuwajac stamtad siostre. -Lee, skarbie - rzekla - dzisiaj po obiedzie wpadlam do izby chorych, bo teraz, kiedy zniesiono kwarantanne, mozna juz chorych odwiedzac. Noga Jerry'ego jest juz prawie w porzadku i za pare dni Jerry bedzie mogl wstawac. Prosil, by ci powiedziec, ze zrobisz mu wielka przyjemnosc, jesli go odwiedzisz. Ty i Grace. Moze wiec pojdziesz do niego, co? W koncu wychowywaliscie sie razem prawie od dziecka i znacie sie niemal jak brat i siostra... Zauwazylam w lustrze, ze Norma obserwuje, jak zareaguje na jej slowa - robila tak zreszta zawsze, kiedy chodzilo o Jerry'ego. -Kwarantanne zniesiono dopiero dzisiaj - odparlam spokojnie. - Widze, ze nie tracilas czasu... -Przeciez musialam, moja droga, podziekowac Jerry'emu za orchidee. - Przy tych slowach Norma musnela lakierowanym szkarlatnym paznokciem sztywne, biale platki kwiatow. - Proponowal mi nawet, bym je przypiela jego odznaka studencka, ale odmowilam. To musi byc cos solidniejszego. Moze ty, Lee, moglabys mi pozyczyc jakas staroswiecka brosze? -Nieslusznie zrobilas, odmawiajac - powiedzialam, nadal bardzo spokojnie. - Przydalaby ci sie jeszcze jedna odznaka do kolekcji. Jej bezczelna pewnosc siebie wcale mi nie imponowala - bylam przekonana, ze Jerry niebawem bedzie jej mial dosyc, o ile to juz nie nastapilo. Nie znaczylo to oczywiscie, ze Jerry przestanie mnie wowczas traktowac jak mala przyjaciolke z lat dzieciecych - czulam jednak, ze choc szanse zdobycia go byly minimalne, sytuacja Normy nie wygladala wcale korzystniej. -Biedny Jerry - ciagnela Norma, nie zwracajac absolutnie uwagi na moje slowa - byl wyraznie speszony moja odmowa, ale sama wiesz, co znaczy w college'u taka wymiana odznak. A ja, hm, nie moge sobie wiazac rak. Jerry to bardzo mily chlopak, ale bez grosza przy duszy, a juz sama mysl o tym, ze Grace moglaby zostac moja... Urwala w pol zdania, bo w tej wlasnie chwili otworzyly sie drzwi lazienki i stanela w nich Grace, z listem w reku. Utkwiwszy w Normie przenikliwe spojrzenie swych bladoniebieskich oczu, powiedziala zimno: -Spokojnie, Norma! Nie ma obawy, bysmy oboje z Jerrym weszli do twej rodziny! Wolalabym raczej wybrac dla nas smierc! Wiedzialam, ze Grace nie znosi Normy jeszcze bardziej niz ja! Czula ilu niej odraze z powodu jej pychy, wyzywajacej elegancji i powodzenia u mezczyzn, a przede wszystkim jej bezczelnego samochwalstwa. Slyszac te obelge, wypowiedziana tak ostro i spokojnie zarazem, nie moglam sie nie ucieszyc, zwlaszcza ze Norma zaniemowila z wrazenia. W ciszy, jaka nagle zapadla, wszystkie cztery poczulysmy dziwne zazenowanie. Tymi kilkoma slowami Grace, ta gwaltowna i nieopanowana dziewczyna, zmienila niewinna studencka rywalizacje w otwarta wojne, mogaca doprowadzic do powaznego dramatu. Na szczescie Elaine jakos rozladowala sytuacje, przypominajac, ze czas juz jechac. Mamy sie pocieszyc, jesli nie chcemy stracic najciekawszej czesci wieczoru. Ale Grace nagle oswiadczyla: -Ja nie pojde z wami do klubu Amber. - A zwracajac sie juz tylko do mnie, dodala: - Lee, badz tak dobra i wytlumacz mnie przed Steve'em, o ile on w ogole zauwazy moja nieobecnosc. Dowiedzialam sie przed chwila, ze jeden z naszych przyjaciol bedzie dzis wieczorem w Nowym Jorku; jasne, ze chcielibysmy ten czas spedzic we dwoje... -O...! - zawolala Elaine. - To te listy, prawda? Jakiez to pasjonujace! -Chce obejrzec "Fedre" razem z nim - ciagnela Grace, nie zwracajac uwagi na Elaine. - A skoro ty, Lee, nie wykorzystujesz biletu, Moze oddalabys go mnie? Zaskoczyla mnie troche, ale bez ceregieli podalam jej bilet. Kiedy Grace chowala go do swej malej wieczorowej torebki, stwierdzilam ze zdziwieniem (w dalszym rozwoju wypadkow ten drobny fakt mial nabrac - podobnie jak wiele innych - donioslego, tragicznego znaczenia), ze jej twarz i wargi byly pokryte gruba warstwa szminki. Zbyt mocno urozowane policzki nadawaly jej wyglad osoby trawionej goraczka. A przeciez Grace nie uzywala nigdy szminki, zdradzajac przy kazdej okazji przesadny, surowy purytanizm. Skad wiec ta nagla zmiana? Nie rozstajac sie ani na chwile ze swym tajemniczym listem, Grace teraz z kolei podeszla do lustra i po paru probach przypiela do sukni brylantowa brosze, jedyny klejnot, jaki jej pozostal z minionej swietnosci. Potem wyjela z szafy swoj jedyny wieczorowy plaszcz z wytartym futrzanym kolnierzem. Na widok tego plaszcza scisnelo mi sie serce... Przeciez to dla Grace niezwykle doniosla chwila... Idzie na spotkanie, ktore moze odegrac w jej zyciu bardzo wazna role! I wtedy to, pod wplywem dziwnego impulsu, zaproponowalam cos, co mialo pociagnac za soba tak powazne konsekwencje. -Skoro ta randka jest dla ciebie tak wazna, Grace - powiedzialam - to moze wlozysz moj plaszcz futrzany. Nie bedzie mi dzisiaj wieczorem potrzebny. Grace, ktora od czasu bankructwa ojca nie przyjmowala od nikogo zadnych przyslug, zawahala sie chwile, widocznie starajac sie zwalczyc pokuse. -Naprawde, Lee? Nie wlozysz go dzisiaj? Zapewnilam ja raz jeszcze, ze nie, i - pod ironicznym spojrzeniem Normy - Grace narzucila na ramiona moj popielicowy plaszcz, ktory mimo sladow noszenia wygladal jeszcze calkiem niezle. Wsunela do jego kieszeni ten sekretny list, ktory do tej pory sciskala w dloni. Z mocno uszminkowanymi wargami i rozmarzonym wzrokiem, ocierajac rozowy policzek o miekki kolnierz futra - wydawala sie bardzo ladna. Choc byla to taka sztuczna, porcelanowa uroda lalki. -Dzieki, Lee - rzekla na koniec. - Przyrzekam, ze bede sie obchodzic z twoim plaszczem bardzo ostroznie. Mocno bym sie zdziwila, gdyby mi ktos powiedzial w tym momencie, ze minie sporo dni pelnych grozy i blyskawicznie zmieniajacych sie wypadkow - nim znowu zobacze swoj popielicowy plaszcz. 2 Cambridge Theatre, gdzie grano "Fedre", stal dokladnie na wprost klubu Amber, na co wlasnie, przy obmyslaniu naszej wyprawy z siostrami Sayler, liczylysmy. Odleglosc trzydziestu mil z college'u do Nowego Jorku wydala sie nam nieskonczenie duza. Przykra scena miedzy Norma a Grace jakos tak zmrozila nastroj, ze przez cala droge zadna z nas nie przemowila ani slowa.Kiedy wreszcie dotarlysmy pod teatr, Grace szybko wyskoczyla z auta i poszla w strone wejscia, a Norma odjechala na bok, by zaparkowac woz. My obie z Elaine pospieszylysmy za Grace, by rzucic okiem na publicznosc i zorientowac sie, kto jeszcze z college'u oprocz nas jest obecny. W glebi duszy mialysmy tez nadzieje, ze uda sie nam wreszcie wykryc tajemniczego wielbiciela Grace. -Jak ci sie zdaje - spytala Elaine - czy on juz na nia czeka? Oddalabym dziesiec lat zycia, zeby moc go zobaczyc! -Nie licz na to - odparlam. - O ile znam Grace... W tym momencie Elaine schwycila mnie kurczowo za ramie i rzucila: -Lee! Katastrofa! Jestesmy zgubione! Popatrz! Penelope Hudnutt z mezem i... Wielkie nieba! Do tego jeszcze Marcia Parrish i gruby Appel... Jednym slowem caly nasz wydzial! Klops totalny! Istotnie, byla to katastrofa. Mowy nie bylo, zeby sie wycofac; nie pozostawalo wiec nic innego, jak wmieszac sie w tlum i wejsc do teatru. A ja przeciez odstapilam swoj bilet Grace! Nasza pani dziekan, majestatyczna w swej wieczorowej sukni z czerwonego aksamitu, z wysoko podniesiona, siwiejaca chyba troche glowa, juz szla nam na spotkanie. Tuz za nia kroczyli Robert Hudnutt, Harold Appel, dziekan chlopcow, i Marcia Parrish, kierownik katedry jezyka angielskiego. Ta ostatnia, ze wzgledu na mlody wiek i bardzo mile usposobienie, cieszyla sie najwieksza sympatia mlodziezy. Panowalo nawet ogolne zdziwienie, a nawet oburzenie, ze Robert Hudnutt, majac obie do wyboru, ozenil sie z Penelope. -No, moje dziewczyny - rzekla pani dziekan - widze, ze wszyscy przybilismy szczesliwie do portu. Ale nie widze Normy i Grace? (Zdumiewajace, jak Penelope pamietala nasze imiona). Baknelam, ze wlasnie na nie czekamy. Pani dziekan skinela nam lekko glowa i poszla przodem, a jej swiezo upieczony malzonek obdarzyl nas konwencjonalnym usmiechem, nie bardzo swoim zwyczajem odrozniajac jedna od drugiej. Gruby Appel, ktorego ojciec byl doradca prawnym rodziny Hough i mojej w New-Hampton, glupawo dowcipkowal, jak to wspaniale nasze rodzinne miasto jest reprezentowane dzisiaj na klasycznej sztuce Racine'a. Marcia Parrish za plecami kolegow zrobila do nas porozumiewawcza mine, jakby chcac nam dac do zrozumienia, co to za piekielna nuda ten spektakl i ze jesli sie na te udreke zdecydowala, to tylko z poczucia obowiazku i dla swietego spokoju. -No! Teraz beda nas szukac na kazdej przerwie! - lamentowala Elaine, ledwie kwartet profesorski zniknal nam z oczu. - I co my zrobimy, Lee...? Zaraz! Mam chyba pomysl! Twarz jej sie rozpromienila. Zostawila mnie, podbiegla do portiera i o czyms z nim rozmawiala. Tymczasem pojawila sie troche zdyszana Grace, mowiac, ze jej przyjaciel zaraz tu bedzie. Czulam, ze chcialaby sie nas jak najpredzej pozbyc. Po chwili wrocila Elaine, oswiadczajac, ze sprawa zostala uratowana. Wiedziala juz, kiedy beda przerwy, wystarczy wiec, ze zjawimy sie dwukrotnie w ciagu wieczoru w foyer teatru i wmieszamy nonszalancko w krazacy tlum widzow. -Hudnuttowie maja miejsca na balkonie - dodala - nie beda wiec widzieli za duzo. -Hudnuttowie?! - wykrzyknela wstrzasnieta do glebi Grace. - Nie chcecie chyba powiedziec, ze w teatrze jest Penelope?! O Robercie oczywiscie wiedzialam, ale... Penelope! Nie, doprawdy, nigdy bym nie przypuszczala... Nie dokonczyla i pozegnala sie z nami szybko, pod pretekstem, ze nie moze pozwolic, aby "przyjaciel" na nia czekal. I w jednej chwili zniknela nam z oczu. Elaine wzruszyla ramionami. -Idiotka do kwadratu! - rzekla. - Zostawmy ja z tym jej facetem w teatrze i chodzmy potanczyc! Po przeciwnej stronie ulicy blyszczal kolorowy neon: Amber Club. Droge od teatru do klubu przebylysmy niemal biegiem. Kelner zaprowadzil nas do ozdobionego kwiatami stolu, tuz przy parkiecie. Steve Carteris jak zwykle wszystko wspaniale zorganizowal. Z kilku kubelkow z lodem wystawaly szyjki markowych szampanow. Do tego egzotyczne przystawki rozstawione ze smakiem, otaczaly wspanialy urodzinowy tort, ozdobiony kregiem dwudziestu jeden swieczek. Na nasz widok Carteris wstal i przywital nas w swoj zwykly, wytworny i pelen wrodzonego wdzieku sposob. Mial dar odpowiedniego zachowania sie w kazdej zyciowej sytuacji. Podziwialam jego elegancka sylwetke w znakomicie skrojonym ciemnogranatowym smokingu, ktory z pewnoscia byl dzielem mistrza igly. -Lee - zaznaczyl - zarezerwowalem dla ciebie honorowe miejsce. Steve mowil z ledwie dostrzegalnym poludniowym akcentem. Naleza! do bardzo starej, znakomitej rodziny z Poludnia, a jego ojciec, gubernator Carteris, mial kandydowac na stanowisko prezydenta. Zajelam wiec miejsce po prawej stronie Steve'a, nie mogac oprzec sie pokusie rzucenia lekko zlosliwego spojrzenia Normie, ktora zreszta zostala natychmiast otoczona chmara wielbicieli. Elaine wmieszala sie w grupe studentow przedkladajacych jej szczerosc i prostote nad wyrafinowany i sztuczny sposob bycia jej pieknej siostry. Podczas gdy kelnerzy rozlewali szampana, objasnilam naszemu solenizantowi powod nieobecnosci Grace. Steve zmarszczyl zabawnie nos i zdawal sie chyba niemile zaskoczony. -Nie powiem, ze to lojalne z jej strony- rzekl. - Dzisiaj mielismy laka wspaniala okazje, by zakonczyc to glupie nieporozumienie z rodzenstwem Hough. Rozumiem, ze Jerry nie mogl przyjsc ze wzgledu na swoja noge, ale Grace... - Urwal nagle, a w jego ciemnoniebieskich oczach mignal jakis twardy blysk. - Czy nie wydaje ci sie, Lee, ze Grace uzyla po prostu tej randki jako pretekstu, zeby nie przyjsc na moje urodziny? -Alez nic podobnego! - obruszylam sie szczerze i opowiedzialam mu cala historie ekspresowych listow do Grace, dodajac, ze ten ostatni, dzisiejszy, widocznie pokrzyzowal jej plany. -To dziwne - dodal wtedy, wyraznie zamyslony. - Ale powiem ci, ze przeczuwalem, iz Grace nie przyjdzie. Po chwili ujal mnie za reke i poprowadzil na parkiet. Tu podjal zaczety temat: -Nie wiem, czy Grace mowila ci kiedykolwiek o powodzie tego "dyplomatycznego zerwania" stosunkow pomiedzy rodzenstwem Hough a mna...? Nie, Grace nic mi o tym nie mowila i, szczerze mowiac, wcale nie pragnelam sie dowiedziec prawdy z obawy, ze musialabym wowczas zajac wyrazne stanowisko po jednej lub po drugiej stronie. -Alez, Steve - odpowiedzialam -jasne, ze wszyscy, caly college nie pochwala twojego postepowania i nie wyobrazasz sobie nawet, jaka masz fatalna opinie! Co jednak wcale nie przeszkadza, ze wszyscy cie uwielbiamy! Uscisnal mi reke i w milczeniu poddalismy sie rytmowi tanca. Obecnosc Steve'a zawsze miala na mnie jakis dobroczynny wplyw i gdybym nie byla tak idiotycznie zakochana w Jerrym, staralabym sie odbic Steve'a jego licznym wielbicielkom. Na razie jednak bylismy tylko przyjaciolmi, a taniec z nim to byla naprawde przyjemnosc! Orkiestra przestala grac, konczac glosnym uderzeniem w czynel, a ja wykorzystalam ten moment, zeby wsunac w reke mojego partnera mala zapalniczke, urodzinowy upominek. Widzialam, ze Steve byl tym bardzo wzruszony. Niebawem przygaszono swiatla, a estrade rozswietlily barwne reflektory. Czas na wystepy estradowe. Piosenkarka w czarnej, obcislej sukni zaczela spiewac niskim, troche ochryplym glosem najmodniejszy przeboj. Po chwili zeszla ze sceny, by spacerowac wsrod stolikow. Gdy stanela przed naszym, pochylila sie lekko i zdawala sie spiewac ostatnia zwrotke wylacznie dla Steve'a. Wydobywala z gardla rozdzierajace, niskie tony, przy ktorych jeszcze bardziej napinal sie jedwab na jej mocno odslonietych piersiach. Jednak Steve wydawal sie wyraznie zazenowany. Czyzby sie bal, ze fiszbinki podtrzymujace jej obcisla szatke, calkowicie pozbawiona ramiaczek, nagle zawioda? Widzialam, ze bawi sie nerwowo zapalniczka ode mnie i uparcie patrzy w dol, nie podnoszac oczu na piosenkarke. Kiedy odsunela sie od nas, Steve odetchnal z widoczna ulga. -Lee, zaraz bedzie pierwsza przerwa - przypomniala Elaine, dotykajac lekko mego ramienia widelcem. - Idziemy! Zostawilysmy Norme, zaabsorbowana uwodzeniem opiekuna naszego Kolka Dramatycznego (czy chodzilo jej o wzbogacenie zbioru odznak czy tez o role gwiazdy w naszej nowej sztuce?) i wyszlysmy pospiesznie z klubu. Przy schodkach Elaine pozostawila mnie na chwile sama, a kiedy wrocila, oczy jej blyszczaly z rozbawienia. -Lee, wyobraz sobie, ze w toalecie zaczepila mnie ta piosenkarka i zaczela rozpytywac o Steve'a! Z tego, co zrozumialam, pojawila sie tutaj cala grupa znajomych Steve'a, ktorzy szykuja jakis numer, zeby uczcic jego urodziny! -Mam nadzieje, Elaine, ze nie wtajemniczalas jej w osobiste sprawy Steve'a - zaniepokoilam sie. -Wprost przeciwnie! - wykrzyknela Elaine, ktorej szampan troche uderzyl do glowy. - Powiedzialam jej, ze ojciec Steve'a zostanie pewnie prezydentem Stanow Zjednoczonych, ze jego rodzinka finansowo nie ustepuje Rockefellerom i... co tam jeszcze? Och! Prawda! Ona pytala tez o ciebie! O "te mloda panne o zielonych oczach". Chciala wiedziec, czy jestes narzeczona Steve'a... -Elaine, przestan plesc bzdury! Chyba nie powiedzialas jej, ze... -Alez tak! Zgadlas! Powiedzialam, ze Steve ma zamiar dzis obwiescic swiatu o zareczynach z toba i ze przy naszym stole siedzi pewne nieszczesne, opuszczone przez Steve'a stworzenie, ktore pod bukiecikiem pieknych orchidei ukrywa kompletnie zdruzgotane serce! I co ty na to? O Boze! - zaniepokoila sie nagle. - Co sobie pomysli Penelope, gdy zobaczy, ze sie lekko zataczam?! Ech! Gwizdze na Penelope! Wszystko mi jedno! Powiem jej, ze to ta niesmiertelna namietnosc Fedry tak mi uderzyla do glowy. Przebieglysmy szybko ulice na ukos. W naszych dlugich, wieczorowych sukniach, bez plaszczy, z rozwianymi wlosami, musialysmy wygladac jak dwie bardzo wesole uciekinierki z nocnego baru. Elaine, oszolomiona szampanem, tlumem i jaskrawymi swiatlami, byla calkiem zdezorientowana i mimo protestow wciagnela mnie sila do innego, sasiadujacego z teatrem Cambridge teatrzyku, gdzie grano, jak glosil afisz, operetke Gilberta i Sullivana "H.M.S. Pinafore" oraz wodewil "Hox i Cox". Kiedy sie zorientowala w pomylce i wpadlysmy nareszcie do foyer Cambridge, przerwa juz sie konczyla i publicznosc powoli wracala na sale. Mozna bylo oczywiscie przewidziec, ze natkniemy sie na kogos z college'u, stanowczo jednak wolalybysmy, zeby to nie byla nasza ulubiona Marcia Parrish, ktora przykro byloby nam tak bezczelnie oklamywac. Niestety! Ona to wlasnie do nas podchodzila, rozradowana, przypominajaca swa biala suknia i wdziekiem - narcyz. Piekne, ciemne wlosy upiete miala nisko na karku. -A gdzie jest Grace Hough? - spytala z wyraznym niepokojem w glosie, co bardzo mnie uderzylo. -Ona chyba... - zaczela mocno zmieszana Elaine. - Grace to juz pewnie wrocila na miejsce... Mamy ja odszukac, chce pani? -O, tak! tak! - odparla Marcia, lekko zaciskajac wargi. - Musze z nia zaraz porozmawiac... To naprawde pilna sprawa. Elaine nie tracila czasu na dociekanie, coz to za pilna sprawe ma panna Parrish do Grace w teatrze - pociagnela mnie zaraz za soba przez tlum smokingow i wydekoltowanych kreacji. Uplynelo jednak troche czasu, nim wysledzilysmy Grace, po jej bladorozowej sukni. Stala pod sciana w foyer, obok odwroconego do nas plecami wysokiego czarnowlosego mezczyzny, ktory z nia o czyms gwaltownie dyskutowal. -Autor listow - szepnela przejmujaco Elaine. - Nareszcie go mamy! W tej samej chwili rozmowca Grace odwrocil sie i oslupiale ze zdumienia poznalysmy w nim naszego profesora literatury francuskiej, Roberta Hudnutta! -O nieba! - krzyknela Elaine - Robert Hudnutt! A coz on tu z nia robi?! I ogarnieta panika, czmychnela nagle posrod tlumu, zostawiajac mnie sama. Ani Grace, ani Hudnutt dotychczas mnie nie zauwazyli. Natomiast ja widzialam wyraznie jego dziwnie, nie do poznania wrecz zmieniony profil twarzy, wyrazajacej zmieszanie czy zaklopotanie. Bylam tak blisko nich, ze slyszalam tez wyraznie glos Hudnutta: -Juz pani mowilem dzisiaj, tam, w kamieniolomach, ze narobila pani szalonego zamieszania. Czyz pani nie rozumie, ze gubiac mnie, gubi pani rownoczesnie i siebie!? Czy z moich ust wyrwal sie mimochodem okrzyk zdumienia, czy tez Hudnutt odczul instynktownie obecnosc kogos obcego, dosc, ze urwal, rozejrzal sie wokolo, a ja przy tej okazji odkrylam na jego lewej skroni spora blizne, ktorej dotychczas nigdy nie zauwazylam. Potem, z najbardziej zalosna imitacja usmiechu, jaka w zyciu widzialam, odszedl szybko, zostawiajac Grace sama i ani razu nie ogladajac sie za siebie. Podeszlam do niej. Chyba nigdy nie zapomne wyrazu jej twarzy, na ktorej malowalo sie cos jakby wyzwanie, a rownoczesnie gleboki bol. Coz miala wspolnego ta mloda, wyzywajaco uszminkowana dziewczyna, ktora -jak sie zdawalo - przekroczyla wszelki umiar, z moja przesadnie, purytansko niemal skromna kolezanka z lat dzieciecych? Ktora z nich jest prawdziwa Grace? -Co sie tu dzieje, Grace? - spytalam cicho, ale stanowczo, gotowa wymusic na niej chocby sila jakies wyjasnienie tego postepku. Grace jednak nic nie odpowiedziala, przylozyla tylko do ust chusteczke, zeby stlumic lkanie. Odepchnela mnie gwaltownie i odwrociwszy sie plecami, wcisnela w tlum widzow, powracajac na sale. Przez chwile chcialam pojsc za nia, ale zaraz jednak wydalo mi sie to zbyteczne i bezcelowe. Widocznie podczas naszej nieobecnosci zaszlo cos nowego. Kto wie? Moze ten, z ktorym Grace sie umowila, sprawil jej zawod, a ona, oburzona i zgnebiona, szukala pociechy u Roberta Hudnutta, swego dawnego amanta? Ale ten uslyszany fragment rozmowy wskazy-wal raczej na dosc daleko posunieta zazylosc miedzy moja kolezanka a naszym profesorem francuskiego - zazylosc, jakiej bym nigdy w zyciu nie podejrzewala. Czyzby... Tkwila w tym niewatpliwie jakas tajemnica, ktora wolalam na razie zachowac dla siebie. Kiedy wiec zjawila sie Elaine i spytala, o czym to mogli rozmawiac przybierajac tak dziwne miny Grace i Robert, sklamalam umyslnie, zapewniajac ja, ze dyskutowali nad sposobem interpretacji przez slynna Roxane roli Fedry. Musialam i pozniej upierac sie przy tym klamstwie, co - jak sie okazalo - bylo najtragiczniejsza pomylka popelniona przeze mnie w calej tej sprawie. Od tej wlasnie chwili wydarzenia owego pamietnego wieczora zaczely przybierac coraz dziwniejszy obrot. Dzis jeszcze, kiedy je wspominam, Wydaja mi sie niemal halucynacja... Steve, tanczac ze mna po przerwie, nie mogl ukryc glebokiego niezadowolenia z powodu bzdur, jakich naopowiadala Elaine (bo mu sie szczerze do wszystkiego przyznala) o nim i o jego rodzinie. -Elaine albo ma zle w glowie, albo jest kompletnie zalana - mowil / oburzeniem. - Po co w ogole plotla te glupstwa o mojej rodzinie I o rzekomych zareczynach z toba!... Ta ostatnia uwaga troche mnie zabolala. -Zaraz, Steve! - powiedzialam. - Nie uwazam, zeby malzenstwo ze mna tak bardzo uwlaczalo rodzinie Carterisow... Steve zaczerwienil sie i zaczal sie gesto tlumaczyc. -Alez... ja zupelnie nie to mialem na mysli, Lee -jakal sie zmieszany. - Sama przeciez wiesz, ze... Nie skonczyl jednak tego zdania, bo podszedl do nas kelner i oswiadczyl, ze jakas pani prosi pana Carterisa do telefonu. Kiedy po dwudziestu minutach Steve wrocil do naszego stolika, widac bylo, ze jest czyms gleboko wstrzasniety. -Lee - rzekl, pochylajac sie ku mnie -jest mi nieslychanie przykro, ale bede musial zaraz wyjsc... -Czy stalo sie cos niedobrego, Steve? -Nie... ale jesli zaraz nie wyjde, moze sie stac cos najgorszego... to byloby straszne! Lee, wytlumaczysz mnie przed reszta towarzystwa? Przystalam na to, rzecz jasna, choc wydalo mi sie nie do wiary, zeby Steve, ten dzentelmen, tak zawsze stosujacy sie do zasad i form, mogl z jakiegos tajemniczego powodu opuscic gosci w trakcie urzadzonego przez siebie przyjecia. Sama nie wiem dlaczego, skojarzylam sobie zaraz te nagla decyzje Steve'a z osoba Grace. -Steve, blagam cie, powiedz mi tylko jedno... Czy to ma cos wspolnego z Grace? -Z Grace? Co tez ci przyszlo do glowy, Lee! -Nie wiem... ja... -Posluchaj, Lee! - przerwal mi Steve. - Zaufaj mi i o nic nie pytaj! I jeszcze chcialbym cie o cos prosic. Nie mow nic o tym Grace. Ta dziewczyna juz i tak sprawila mi mnostwo klopotow. A zreszta... - urwal i rozesmial sie w troche nieprzyjemny sposob. - Zreszta wcale by mnie teraz nie zdziwila wiesc, ze Grace tragicznie skonczyla... Po tych slowach, nie zegnajac sie juz ze mna specjalnie, Steve przecisnal sie przez tlum tanczacych i znikl w drzwiach sali. Przyjaciele, ktorych przeprosilam w jego imieniu, przyjeli te wiadomosc dosc filozoficznie, podejrzewajac, ze w gre wchodzic musi... kobieta. Pojawilo sie mnostwo przypuszczen i domyslow, ktoz jest ta nowa "ofiara" Steve'a. Dla mnie osobiscie caly ten, tak niecierpliwie oczekiwany wieczor, stracil po wyjsciu Steve'a swoj urok i marzylam, by jak najpredzej nadeszla pora drugiej przerwy, aby moc wrocic do teatru. Elaine tym razem nie mogla mi towarzyszyc, nadmiar wypitego szampana zrobil swoje. A co do Normy, to niemozliwoscia bylo wyrwac ja sposrod grona wielbicieli. Poszlam wiec sama; ledwie znalazlam sie u wejscia do foyer, ujrzalam Grace. Miala narzucony na ramiona moj plaszcz popielicowy, jakby sie szykowala do wyjscia. W pierwszej chwili zdawalo mi sie, ze jest sama, i dopiero podchodzac blizej dostrzeglam obok niej jakiegos mezczyzne. I musze tu przyznac, ze setki razy wyobrazajac sobie tajemniczego wielbiciela Grace, nigdy bym nie posadzila, ze bedzie to piekielnie wysoki oficer marynarki, ktorego nowiutki mundur az lsnil od zlotych galonow i blyszczacych guzikow. Byla to dla mnie jedna z najwiekszych niespodzianek, jakie przezylam owego pamietnego wieczora. Grace byla wyraznie odmieniona - bardzo wesola i pelna zycia. Ta sama Grace, ktora nie dalej jak godzine temu uciekla przede mna i zdawala sie gotowa do najbardziej szalonych wybrykow... -David - powiedziala, biorac pod ramie towarzysza - pozwol... To Lee Lovering, moja wspollokatorka w college'u. Zdaje sie, ze juz ci o niej wspominalam. Oficer usmiechnal sie, ukazujac dwa rzedy olsniewajaco bialych zebow. Zauwazylam, nie bez odrobiny zazdrosci, ze jego geste wlosy maja wlasnie ten rudawomahoniowy odcien, o jakim zawsze marzylam dla siebie, bo tak pieknie harmonizowalyby z moimi zielonymi oczami. Choc te jego wlosy wydaly mi sie troche za dlugie i zbyt przesadnie ulozone. Takze rysy adoratora Grace, chociaz bardzo zwracajace uwage i piekne, byly zanadto regularne i pozbawione indywidualnosci. Niewatpliwie czarujacy mlody czlowiek, ale zbyt kontrastowo odbijajacy sie od Grace i od calej tej inteligentnej publicznosci, ktora przyszla tu ogladac klasyczna tragedie Racine'a. Ale moze to dlatego, ze byl w mundurze? Albo przez to, mial wyraznie zazenowana mine i tylko monosylabami odpowiadal na nerwowa paplanine Grace? Te dociekania przerwal mi dzwonek oznajmiajacy koniec przerwy. Oficer ostentacyjnie i szybko poprowadzil Grace w strone widowni, a na jego twarzy dostrzeglam jakby wyraz ulgi. I tak rozdzielil mnie z kolezanka. Kiedy zobaczylam ja znowu po spektaklu, byla juz sama. Norma podjechala akurat pod teatr swym wozem. Elaine prawie juz w nim spala. Jedzcie same - rzekla Grace. - David obiecal odwiezc mnie swoim nutem. Musze cie jednak poprosic, Lee, o mala przysluge. - To mowiac, Grace otworzyla wieczorowa torebke i wyjela z niej trzy zaklejone koperty. - Czy nie zechcialabys zabrac tych listow do Wentworth? Zalezy mi mocno na tym, zeby jak najpredzej dotarly do rak adresatow. mozliwe, ze wroce bardzo pozno, ale nie klopoczcie sie o mnie. Kiedy podawala mi listy, zobaczylam, ze pierwsza koperta, opisana |i | ladnym, troche pochylym pismem, zaadresowana byla do brata Jerry'ego, przebywajacego w izbie chorych. W tym samym momencie Grace jednak sie zawahala - jakby zastanawiajac sie nad czyms. -Albo nie! Moze lepiej bedzie... Och, Lee! - zawolala niespodziewanie, a jej szczupla twarz zmienila sie nagle i oczy rozblysly. - Gdybys ty wiedziala, jaka jestem szczesliwa! I powiem ci jeszcze cos, czego nie wyznalabym ci nigdy przedtem. Bo chodzi o Jerry'ego i... o ciebie! Moje zdumienie z kazda chwila roslo. Grace nigdy dotychczas nie zrobila najlzejszej nawet aluzji do moich uczuc wzgledem jej brata. -Tak, Lee - mowila dalej - nie powinnas sie przejmowac ta odznaka, ktora Jerry jako by zaoferowal Normie, ani podobnymi historiami. Jerry moze nawet sadzic, ze jest pod jej wrazeniem, ale to bzdura. ?H worze Jerry'emu oczy na Norme. On ciebie kocha, slonko, i to od dawna... od zawsze... Podeszla blizej i uscisnela mi reke. -Dowiode mu, jaka Norma jest perfidna i przewrotna. I zapewniam cie, ze mimo calej arogancji Norma dozna niebawem tak gorzkiego upokorzenia, o jakim sie tu nikomu nie snilo. Ta krotka scenka obudzilaby we mnie gorace uczucie wdziecznosci dla Grace, gdyby nie swiadomosc, ze kierowala nia nie tyle przyjazn do mnie, ile niechec, a wrecz nienawisc do Normy. -Tak... tak - dodala Grace, smiejac sie nerwowo. - Wkrotce wszyscy sie przekonacie, jak gorzko zaplaca ci, co sciagneli na siebie nienawisc albo niezyczliwosc Grace... Jak gorzko tego pozaluja... Dlugo jeszcze patrzylam za nia, gdy po schodach zeszla do swojego oficera marynarki. Stal tam z gola glowa, bez plaszcza. Grace wziela go pod reke i tak sie oddalili. Jej drobna, niepozorna figurka dziwnie kontrastowala z imponujacym wzrostem i mundurem przyjaciela. Odchodzac, Grace obejrzala sie jeszcze i pomachala mi reka na pozegnanie. Zaiste, dziwny to byl wieczor! Jakas nieokreslona groza zdawala sie wisiec nad Grace i nad nami wszystkimi. Mialam wrazenie, ze biore udzial w niesamowitej grze, ktorej nici trzyma w rekach Grace. Ta sama Grace, traktowana przez nas jak ktos bez znaczenia, prawie nie zwracajaca na siebie uwagi, a ktora jednak owego wieczora uwiklala w swoje zycie wiele osob z naszego grona. Przypomnialam sobie zaniepokojona twarz Marcii Parrish, kiedy prosila mnie i Elaine o szybkie odszukanie i przyslanie do niej Grace. I wyraz przestrachu na twarzy Roberta Hudnutta podczas pierwszej przerwy. Wreszcie naleganie Steve'a, zebym nic nie wspominala Grace o jego ucieczce z klubu. Albo to nagle, tak nienaturalne i nieoczekiwane pojawienie sie w zyciu Grace owego oficera marynarki? Jego dziwne zachowanie, pelne rezerwy i wyraznego zazenowania... A w koncu sama Grace, kierujaca do mnie te dziwne slowa, ktorych calego sensu i znaczenia nie potrafilam wowczas zrozumiec i ocenic... Wreszcie jej zapowiedz, ze moze wrocic bardzo pozno. Juz nigdy nie mialam zobaczyc Grace zywej. 3 Gdy poltorej godziny pozniej zostawilysmy bezowy kabriolet Normy w garazu college'u i wrocilysmy do Pigot Hall, moje zmeczenie przewazylo wszystkie inne uczucia. Nawet Norma w swej zmietej balowej sukni, z wiazanka zwiedlych orchidei na ramieniu, byla zupelnie wykonczona. Sennym glosem powiedziala mi dobranoc i razem z siostra znikly w swoim pokoju. Elaine ledwie trzymala sie na nogach.Rozebralam sie szybko i wsunelam do lozka; prawie natychmiast zasnelam, ukolysana slodka, tajemna mysla, ze Jerry mnie kocha... przeciez Grace mnie o tym zapewnila, a ona musi wiedziec... Gdyby nie moje spartanskie przyzwyczajenie sypiania przy otwartym oknie bez wzgledu na temperature i pogode, nie uslyszalabym na pewno niezwyklego ruchu, jaki panowal tej w nocy w parku Wentworth, co byloby lepsze i dla mnie, i dla innych. W nocy rozpetala sie ulewa, a poniewaz okno znajdowalo sie tuz nad moim lozkiem, zbudzilam sie w ciemnosciach z twarza mokra od deszczu. Nie zadajac sobie trudu zapalenia lampki, zaczelam po omacku szukac klamki od okna, by je zamknac. I wtedy uslyszalam warkot samochodu, a po nim mrok rozpruly dwa snopy swiatel reflektorow. Usiadlam na lozku i wyjrzalam, ale zdazylam tylko dostrzec dlugi, niski woz, oddalajacy sie od Wentworth tak szybko, jakby byl gnany przez Furie. Chociaz nie otrzasnelam sie jeszcze calkowicie ze snu, rozpoznalam samochod od razu i zastanawialam sie tylko co tez moze robic o tej porze nasza dziekan, Penelope Hudnutt, w swym zoltym kabriolecie? Zaraz jednak polozylam sie z powrotem i zdawalo mi sie, ze zasnelam ale kolejne wypadki pokazaly, ze ani na chwile nie stracilam swiadomosci. Uslyszalam teraz wyraznie, ze drzwi pokoju cicho sie otwieraja i ktos ostroznie stapa po dywanie. "Nareszcie wrocila Grace" - pomyslalam, zastanawiajac sie tylko w stanie polswiadomosci, dlaczego to moja krotkowzroczna kolezanka nie potyka sie w ciemnosci o meble. Po chwili jakas twarz pochylila sie nade mna. Nie bylam pewna, czy to jawa, czy jeszcze moze senne majaki. Pozniej dojrzalam zarys postaci, ktora posunela sie bez szmeru az do lozka Grace. Na prozno czekalam na odglos odrzuconej koldry - nie nastapilo nic podobnego. Wytrzezwiona juz ze snu usiadlam w lozku i wstrzymujac oddech, dociekalam, co sie dzieje w pokoju. Kroki zmierzaly z powrotem do drzwi. Czyzby Grace zapomniala je zamknac? -Grace - zawolalam cicho, ogarnieta jakas panika - czy to ty? Zadnej odpowiedzi. Na tle jasniejszej sciany dostrzeglam zarys wysokiej postaci, ktora zadna miara nie mogla byc Grace. Zdalam sobie sprawe, ze ktos obcy musial wejsc do pokoju. Drzwi znowu cicho sie otworzyly i tajemniczy gosc wyszedl. Przychodzily mi do glowy najrozniejsze interpretacje tego faktu, a wszystkie najzupelniej proste i zrozumiale. Mogla to byc Norma czy Elaine, albo wreszcie ktorakolwiek z kolezanek z Pigot Hall i nie bylo zadnego powodu do paniki. Mimo to jednak siedzialam jeszcze dluzsza chwile nieruchomo w lozku, nie mogac sie zdecydowac na zapalenie lampki i rozejrzenie sie po pokoju. Pomyslalam, ze moze powinnam zapalic papierosa, zeby sie uspokoic, bo serce walilo mi jak mlotem. Wreszcie zmobilizowalam cala sile woli i wstalam. Kiedy bylam juz przy toaletce, cisze nocy zmacil powtorny warkot mc toru i silniejszy plusk deszczu. W pewnoscia Penelope wrocila i wstawi; auto do garazu. Ale gdy sie wychylilam przez okno, stwierdzilam, ze si?myle. Umieszczona nad brama latarnia oswietlila na chwile wyjezdzajac z garazu ciemnozielony, lsniacy od deszczu woz Marcii Parrish! Spojrzalam na zegarek, czwarta dwadziescia. Zapalilam papierosa ktorego jednak nie podnosilam do ust, ale pozwolilam, by sie wypala w mych palcach. Wyjazd Penelope w srodku nocy, a teraz znowu Marcia Jakis obcy gosc w moim pokoju... Co sie tu dzieje, na litosc boska? Moze sie wydac nieprawdopodobne, ze - wbrew tym wszystkim wydarzeniom - po chwili znowu jakos zasnelam. Obudzilam sie, kiedy bylo juz zupelnie widno, i pierwsze spojrzenie skierowalam na lozko Grace. Bylo nie rozeslane na noc. Rzecz nieslychana w dziejach college'u takiego jak Wentworth, gdzie panowala surowa dyscyplina, a regulamin byl swiety! Grace spedzila noc poza college'em! Ale gdzie i jak? Na Boga! Przypomnialam sobie jej dziwne zachowanie w ciagu calego ubieglego wieczora... ta chlodna pewnosc w stosunku do Normy, ktorej sie normalnie troche bala... i ta szminka grubo nalozona na twarz; trzy listy, ktore chciala poczatkowo powierzyc mnie... jej zlowieszczo brzmiace slowa... wreszcie ten oficer marynarki! Po co szukac dalej? Nie mialam juz zadnych watpliwosci, ze Grace, ktorej romantyczne pomysly i pewna sklonnosc do teatralnych scen dobrze znalam od czasow dziecinstwa, zaaranzowala ucieczke z college'u. Po prostu uciekla ze swoim Davidem! Przestala mnie juz teraz dziwic scena z Robertem Hudnuttem w foyer teatru i melodramatyczne pozegnanie. To bylo bardzo w stylu Grace. Stojac u progu nowego okresu zycia, zapragnela wysaczyc do ostatniej kropli slodycz pierwszej milosci. Zadowolona z tej logicznej dedukcji, ubralam sie spokojnie i bylam juz w drodze do sali jadalnej, na sniadanie, kiedy to pewna okolicznosc calkowicie wywrocila gmach mojego pieknego rozumowania. Bo czy ta obowiazkowa, sumienna Grace wyjechalaby tak zwyczajnie z Wentworth, nie oddawszy mi popielicowego plaszcza?! Zawrocilam w pol drogi, zeby sprawdzic w Pigot Hall, czy ktos tymczasem z polecenia Grace nie powiesil mojego futra w szafie. Plaszcza jednak nigdzie nie bylo. Ten drobny szczegol zupelnie obalal moja teorie. Teraz dopiero poczulam prawdziwy niepokoj. Co robic? Nie mialam watpliwosci, ze tymczasem zauwazono juz w college'u nieobecnosc Grace. A moze Jerry bedzie cos wiedzial, jesli otrzymal juz list od Grace? Najlepiej od razu go o to spytac. Znalazlam go w izbie chorych; siedzial w rozpietej pod szyja kurtce Od pizamy, wsparty o stos poduszek. Byl bardzo mizerny i w nie najlepszym humorze. Az nazbyt dobrze znalam ten grymas w kacikach ust nadasanego dziecka... -Hej, jak sie masz, Lee! - zawolal dosc przyjacielskim tonem. - Co sie stalo, ze raczylas mnie w koncu odwiedzic? Przysiadlam ostroznie na brzegu lozka, zeby nie tracic gipsowego Opatrunku, w ktorym unieruchomiona byla jego kostka. -Jerry - zaczelam - musze ci cos powiedziec o Grace. Czy wiesz, l i ma dotad nie wrocila do college'u? Jestem o nia troche niespokojna. Nie sadzisz, ze Grace... uciekla? I... moze nie sama? -Uciekla? - powtorzyl z nieukrywanym zdumieniem Jerry. - Z kim mialaby, twoim zdaniem, uciec? Opowiedzialam mu wszystko o wczorajszym wieczorze i dziwnym zachowaniu Grace. Opisalam mu takze tajemniczego oficera marynarki. -Oficer marynarki? - krzyknal zdziwiony. - Nie?! Cos podobnego. Nigdy w zyciu nie podejrzewalem Grace o zazylosc z marynarzami, a zreszta o jakakolwiek zazylosc z jakims facetem. I myslisz, ze to wlasnie on jest autorem tych listow, o ktorych mowila? Jerry byl bardzo poruszony. Dobrze znalam jego glebokie przywiazanie do siostry, zwlaszcza od tragicznej smierci ich ojca, i wiedzialam, jak mu lezy na sercu los Grace. -Lee - powiedzial wreszcie, sciskajac w obu dloniach moja reke zapewniam cie, ze bez wzgledu na wszystko Grace nie zdecydowalaby na taki powazny krok, nie uprzedzajac mnie o tym. -Moze nie miala juz na to czasu? - zaryzykowalam. -Nie. Mylisz sie, Lee - odparl. - Grace napisala do mnie wczoraj list, ktory ktos musial widocznie wsunac w nocy pod drzwi, bo rano mi go podali. Gdyby wiec, jak podejrzewasz, miala zamiar uciec, cos by w tym liscie wspomniala, prawda? - Policzki Jerry'ego pokryly sie lekkim rumiencem. - Zreszta... to bardzo dziwny list. Nie chcialem go nikomu pokazywac, ale moze ty potrafisz mi wytlumaczyc jego sens. Wyjal spod poduszki arkusik zwyklego szkolnego papieru, zapisanego reka mojej przyjaciolki i podal mi go. Grace pisala: Jerry, kochanie. Znasz mnie dobrze i wiesz, jak trudno mi przychodzi cos wyznac. Wolalam do Ciebie napisac, zeby Cie ostrzec przed wielkim niebezpieczenstwem. Chodzi o Norme Sayler. Wiem, ze jestes pod jej wrazeniem, ale ona na pewno Cie nie kocha. To dziewczyna do cna zepsuta i wyrachowana i moze zrobic Ci wiele zlego. Bedziesz z jej powodu cierpial i czul sie nieszczesliwy. Nie ma nic gorszego na swiecie, jak pokochac kogos, kto nie odwzajemnia twego uczucia. Nie moge zniesc mysli, ze moglbys z tego powodu cierpiec tak jak ja. Poza tym Norma mnie nienawidzi i nie omija zadnej okazji, zeby mnie upokorzyc. Podobnie zreszta postepuje wobec innych. Ona nigdy nie kochala i nie pokocha nikogo na swiecie procz samej siebie. Wybacz mi te moje slowa, Jerry, ale tak jest lepiej. Twoja kochajaca siostra Grace. Przyznam, ze list Grace wcale mnie nie zdziwil. Uprzedzila mnie przeciez, mowiac "otworze Jerry'emu oczy na Norme... wszyscy... co sciagneli na siebie nienawisc Grace... gorzko tego pozaluja..." Wsunelam kartke z powrotem do koperty i oddalam Jerry'emu. -Spodziewalam sie czegos w tym rodzaju - przyznalam. - Grace poczatkowo chciala oddac ten list i jeszcze dwa inne mnie z prosba o doreczenie w college'u. Wtedy tez wyrazila sie o Normie tak, jak to pisze w liscie. Rumieniec na twarzy Jerry'ego stal sie jeszcze wyrazniejszy. -Przyznam ci sie, ze malo mnie wzrusza, co Grace mysli o Normie - rzekl twardo. - Zawsze byla w stosunku do niej bardzo stronnicza i surowa. A zreszta jestem juz dorosly i sam najlepiej wiem, co jest dla mnie dobre, a co nie. Jedno tylko mnie w tym wszystkim zastanawia. Dlaczego podrzucono ten list w nocy? Czyzby Grace sama wrocila po to do college'u albo prosila kogos, zeby wsunal list pod drzwi? Jak myslisz, Lee? Czy nie wydaje ci sie to niepokojace? Patrzyl na mnie, jakby czekal, ze go uspokoje, co zreszta zwykle robilam w takich okolicznosciach. Fakt, ze dziele wspolna troske z tym chlopakiem, ktory byl mi tak drogi i znajdowal sie w tej chwili tak blisko mnie, dziwnie mnie wzruszal. -Wydaje mi sie, Jerry, ze wytlumaczenie jest bardzo proste i ze niepotrzebnie sie trapimy... - W glebi duszy nie uwierzylam ani na chwile w moje wlasne slowa. - Chcesz, zebym pomowila w tej sprawie z Penelope? -Jasne - zgodzil sie Jerry szybko. - Trzeba zaraz... Urwal, wpatrzony w drzwi. - Czesc, Norma! - zawolal. Odwrocilam sie i zobaczylam Norme zblizajaca sie do nas wystudiowanym, kolyszacym sie krokiem. Ubrana byla w zielony costume tailleur, bardzo dopasowany. Platynowe loki ukryla pod malym, filcowym, rownie zielonym kapelusikiem. -Witaj, kochanie! - rzucila, jak gdyby Jerry byl jej prywatna wlasnoscia i jak gdyby jej zalezalo, zeby to wobec mnie wyraznie podkreslic. Nie mam dzisiaj przed poludniem wykladow, wiec przed wyjsciem do fryzjera wpadlam, zeby ci przyniesc ostatnie wydanie naszej plotkarskiej gazetki. Norma polozyla na koldrze ostatni numer "Glosu Wentworthu", ktorego zolte kartki lekko sie przy tym rozchylily. Udala, ze teraz dopiero zauwazyla mnie. -O, Lee! Przyszlas, jak cie o to prosilam... To ladnie z twojej strony, ze odwiedzilas chorego. Nastepnie odwrocila sie do Jerry'ego, ignorujac mnie kompletnie. Po krotkiej chwili pozegnalam sie wiec z przyjacielem i juz bedac przy drzwiach, zobaczylam, ze Jerry rzucil mi dlugie, wymowne spojrzenie i ze - co podkreslam z satysfakcja - Norma to zauwazyla. 4 Odwiedziny u Jerry'ego ani troche nie uspokoily mnie co do losow Grace Wprost przeciwnie, fakt, ze nie wtajemniczyla brata w swe plany, jeszcze bardziej mnie zatrwozyl. Zaraz po wyjsciu z izby chorych natknelam sie na Elaine, ktorej ladna twarzyczka nosila jeszcze lekkie slady wczorajszej libacji.-Och, to ty! - Elaine podbiegla do mnie. - Co za niesamowita noc! Steve pojawil sie podobno dopiero o czwartej nad ranem. A co do Grace, to sama przeciez wiesz, ze w ogole nie wrocila na noc do college'u. Nasza opiekunka zaraz doniosla o tym Penelope, ktora osobiscie to sprawdzila. I teraz chce, zebys przyszla do jej biura. Cos czuje, ze tym razem juz po nas! Nasz wypad do tego Ambera, moje zalanie sie szampanem - wszystko wyjdzie na jaw!... Chcesz, zebym cie podwiozla do pawilonu administracyjnego? Mamy tu woz Normy... Probowala otworzyc drzwi kabrioletu, ale na prozno. -Przeciez Norma nigdy go nie zamyka - burknela niezadowola na. - No trudno! Musisz isc pieszo! Powodzenia! Kilka minut pozniej zastalam Penelope Hudnutt stojaca przy oknie swojego gabinetu, palaca nerwowo papierosa. Towarzyszyl jej jakis obcy mezczyzna, mniej wiecej trzydziestoletni, ubrany ze smakiem w szary garnitur, koszule z surowego jedwabiu i bezowy krawat. -Wiesz zapewne, ze Grace Hough nie wrocila na noc do college'u - powiedziala chlodno nasza pani dziekan, unikajac mego wzroku. -Tak - odparlam. -Lee Lovering, a to porucznik Trant... - Urwala, a po chwili do konczyla wolno: - Z Nowojorskiej Policji Kryminalnej. No coz, obawiam sie, ze mam bardzo smutna wiadomosc dla ciebie, Lee. Staraj sie przyjac ja spokojnie, z opanowaniem. Pan porucznik Trant otrzymal raport z posterunku w Greyville, niewielkiej miesciny oddalonej o jakies dwadziescia kilometrow od Wentworth, w kierunku na Albany. Wydobyto tam z rzeki zwloki mlodej dziewczyny, ktorej bielizna oznaczona jest inicjalami naszego college'u. Nie mamy jeszcze pewnosci, ze chodzi o Grace Hough, ale porucznik Trant chce, zeby ktoras z naszych wychowanek udala sie z nim do Greyville i zidentyfikowala zwloki. Poczulam, ze zaczyna mi sie krecic w glowie, a twarz Penelope Hudnutt zmienia sie w jakas niewyrazna plame i mnostwo tych plam tanczy mi przed oczami. Porucznik Trant pospieszyl mi na ratunek i chwycil za ramiona - w przeciwnym razie bylabym upadla. Kiedy sie troche uspokoilam, Penelope rzekla: -Jak wiemy, Grace Hough poza bratem nie ma nikogo z bliskiej rodziny. Doktor Barker nie pozwala jednak, zeby Jerry opuscil dzisiaj izbe chorych. Oczywiscie, ze ja sama czy ktos z czlonkow zarzadu college'u moglby pojechac z porucznikiem Trantem, ale pomyslalam, ze skoro ty mieszkalas z Grace i jestes jej oddana przyjaciolka, a do tego bylyscie wczoraj wieczorem razem... Choc rozumie sie, Lee Lovering, ze nie jestes zobowiazana do tego i mozesz odmowic... -Pojade - odparlam stanowczym tonem, sama zdziwiona ta decyzja. I zaraz odwrocilam sie do policjanta: - Czy ma pan jakies podstawy, by przypuszczac, ze te wylowione zwloki to wlasnie Grace Hough? - spytalam, drzac na calym ciele. Porucznik Trant rzucil szybkie spojrzenie na Penelope, a pozniej popatrzyl uwaznie na mnie, jak gdyby chcial ocenic stopien mojej wytrzymalosci. -Skoro panna Lovering i tak wczesniej czy pozniej dowie sie prawdy oswiadczyl, zwracajac sie do Penelope - moze lepiej powiedziec jej wszystko od razu... No coz, panno Lovering, musze pani z przykroscia powiedziec, ze mloda osoba, ktorej cialo dzisiaj wyciagnieto z wody, nie utopila sie, jak to na pierwszy rzut oka nam sie wydawalo. Zmarla wskutek mocnego ciosu w tyl glowy. -To znaczy... ze... - bakalam przerazona - ze to nie moglo byc... samobojstwo? -Na pewno nie. Mowiac otwarcie, chodzi tu niewatpliwie o morderstwo. 5 Policjant nie potrzebowal mi opisywac wygladu ofiary, bo i tak bylam gleboko przekonana, ze chodzi o Grace. Wydalo mi sie, ze z mych oczu opada jakas zaslona, a dramat, jaki sie rozegral tej nocy, uznalam za jedyne logiczne zakonczenie wydarzen ubieglego wieczoru. Siedzac obok porucznika Tranta i mknac w strone Greyville, mowilam sobie, ze przez caly ten wieczor mialam jakies zle przeczucia, choc moze nie zdawalam sobie tego jasno sprawy.Porucznik zdawal sie koncentrowac cala uwage na drodze i nie zerkal nawet na mnie. Po jakims czasie zaczal mnie wypytywac o Grace, a robil to tak spokojnie i naturalnie, jak gdyby chodzilo o ktoras z moich zyjacych kolezanek. Powiedzialam mu, ze ojciec Grace, dyrektor wielkiego towarzystwa asekuracyjnego, wdal sie w oszukancze spekulacje powierzonymi sobie funduszami, a pozniej, chcac uniknac hanby i wiezienia, popelnil samobojstwo, pozostawiajac dzieci bez srodkow do zycia. Scislej mowiac, Jerry i Grace posiadali jedynie kwote potrzebna do ukonczenia studiow w Wentworth plus polise ubezpieczeniowa na zycie na nazwisko Grace ktora niewatpliwie zmuszeni beda wycofac przed terminem platnosci najblizszej skladki. -Po smierci ojca moja przyjaciolka cierpiala na gleboka depresje nerwowa - dodalam - zmarnowala caly trymestr, a kiedy zobaczylysmy ja znowu, byla calkiem odmieniona. -Jak to pani rozumie? -Ze byla spragniona zabaw i przyjemnosci, jak gdyby odczuwala potrzebe nadrobienia straconego czasu. Opowiedzialam o flircie Grace ze Steve'em, potem o romantycznej milosci do naszego profesora literatury francuskiej, a w koncu o epizodzie z oficerem marynarki. Trant sluchal mojego opowiadania zyczliwie i ze wspolczuciem. Kiedy przyjechalismy do kostnicy, ponurego betonowego budynku na przedmiesciu Greyville, pomogl mi wysiasc i slowami dodawal otuchy. -Niechze sie pani trzyma - powiedzial - to nie potrwa dlugo. Mimo to mysle, ze gdyby nie ujal mnie mocno pod ramie i nie prowadzil, uleglabym impulsowi paniki i uciekla. Sama nie wiem, jak zdolalam wejsc na gore i znalazlam sie raptem przed marmurowym stolem, na ktorym lezala mloda dziewczyna w zabloconej, mokrej rozowej sukience; na jej twarzy malowal sie wyraz glebokiego spokoju, a moze nawet szczescia. Nie moglo byc zadnych watpliwosci... To byla Grace Hough. Daremnie jednak szukalam wzrokiem mojego popielicowego plaszcza, Grace miala na sobie nieprzemakalny plaszcz nylonowy jaskrawo-czerwonego koloru, ostro kontrastujacy z pastelowym kolorem sukni. O ile mi bylo wiadomo, ani Grace, ani zadna z naszych kolezanek nie miala podobnego plaszcza. -Poznaje pani Grace Hough? - spytal lagodnie porucznik Trant. A kiedy skinelam glowa, niezdolna wymowic slowa, dodal: - Natomiast ten plaszcz, ktory ma na sobie, nie jest pani wlasnoscia, prawda? Mial tyle taktu, ze nie zadreczal mnie pytaniami, bo -jak mowil - musialam zachowac sily na przesluchanie u koronera, ktore wyznaczono na wczesne godziny popoludniowe. Potem zaprowadzil mnie do najprzyzwoitszej restauracji w calym Greyville i oswiadczyl, ze wroci po mnie po lunchu. Przesluchanie odbywalo sie w niewielkim ponurym pokoju przylegajacym do kostnicy. Czekajac na swoja kolej, wysluchalam zeznan swiadka o tym, w jaki sposob znaleziono zwloki. Okazalo sie, ze spostrzeglo je wczesnym rankiem dwoje dzieci bawiacych sie na brzegu rzeki w poblizu mostu. Potem swoj raport przedstawil lekarz sadowy. Wedlug niego smierc musiala nastapic miedzy godzina druga a piata rano, zas miedzy momentem smierci a pograzeniem ciala w rzece musialo uplynac dobre pol godziny. Hipoteza samobojstwa zostala wykluczona, bo ofiara nie byla w stanie zadac sobie ciosu w tyl glowy, a upadek do wody (przyjawszy, ze cialo spadlo z mostu do rzeki) nie spowodowalby tego rodzaju rany. Pewne obrazenia na ciele zmarlej mogly wskazywac na to, ze smierc nastapila pod kolami samochodu, ale i ta wersja nie wyjasniala powstania rany na glowie, ktorej nie moglo spowodowac uderzenie ktorejkolwiek czesci samochodu. Lekarz sadowy nie chcial sie wypowiedziec co do rodzaju narzedzia, ktore spowodowalo zgon. Ten punkt pozostal niewyjasniony. Nastepnie koroner wezwal mnie do swego stolu i poprosil o podpisanie oswiadczenia, ze rozpoznalam zwloki Grace Hough. Zadal mi jeszcze kilka pytan: Czy moja przyjaciolka miala jakichs wrogow? Czy wiadomo mi cos o oficerze marynarki, ktory byl z Grace w teatrze? Jaka byla wartosc mojego futra i czy Grace miala przy sobie wieksza sume pieniedzy? Pytania te mialy zapewne na celu ustalenie, czy powodem morderstwa mogl byc rabunek. -Jedynym wartosciowym przedmiotem, jaki miala przy sobie Grace Hough - odpowiedzialam na koniec - byla diamentowa brosza, ktora pan widzial na jej sukni. Wartosc jej wielokrotnie przekracza wartosc mojego futra. Na koniec odbyla sie dluzsza i zawila dyskusja fachowa, w rezultacie ktorej postanowiono zawiesic sledztwo do chwili, kiedy zostanie definitywnie ustalone, w ktorym hrabstwie nastapil zgon Grace Hough. Wydano tylko suche oswiadczenie, ze "smierc nastapila z reki osoby lub osob nieznanych". 6 W drodze powrotnej do Wentworth przyswiecalo nam jaskrawe slonce, ktore jak gdyby uragalo mojemu zalobnemu nastrojowi. Byla juz prawie piata i wszystkie wyklady sie skonczyly. Studenci i studentki rozproszeni grupkami po calym terenie college'u zywo o czyms dyskutowali. Widocznie doszla ich juz wiadomosc o tragicznym wypadku Grace. Porucznik Trant zatrzymal woz przed prywatnym mieszkaniem Hudnuttow.-Prosze ze mna - powiedzial - potrzebne nam beda pani zeznania. Pokojowka wprowadzila nas do wytwornie umeblowanego, obszerne go salonu, gdzie przygotowano juz herbate. Penelope Hudnutt, mimo tej tragedii w naszym college'u, nie stracila nic ze swego czarujacego spokoju i opanowania. Rozlewala herbate ze srebrnego imbryka, a Marcii Parrish, wsparta o kominek, spokojnie palila papierosa. -No i coz sie okazalo? - spytala po chwili nasza pani dziekan. -Niestety! Obawy pani okazaly sie az nadto uzasadnione - odparl porucznik Trant. - Panna Lovering bez trudu zidentyfikowala zwloki To Grace Hough. Wzrok Penelope Hudnutt lekko sie zmacil, pozostala jednak spoko; na. Marcia podeszla i polozyla jej dlon na ramieniu, a nastepnie spojrzala swoim szczerym, otwartym wzrokiem na policjanta. -Przypuszczam, poruczniku - odezwala sie do niego - ze chcialby pan teraz nam zadac kilka pytan. Doktor Hudnutt i dziekan sa w swych gabinetach. Czy mam ich tu poprosic? -Jesli bylaby pani tak uprzejma, panno Parrish - poprosil porucznik Trant. Marcia wyszla i po chwili wrocila, wiodac ze soba Roberta Hudnutta, ktory wydal sie chudy i watly na tle atletycznej, krepej sylwetki dziekana Appela. Ukosny promien zachodzacego slonca oswietlal lagodnie salon, dodajac mu jakiejs milej intymnosci. W krysztalowym wazonie zlocil sie pek zoltych tulipanow. Mozna by przypuscic, ze zebralo sie tutaj kilka osob na forum intelektualistow i zasiadlo przy wytwornie zastawionym stoliku herbacianym. Ale gdzies w glebi, pod powierzchnia, wyczuwalo sie nerwowe napiecie. Przenikliwy wzrok Tranta, zamaskowany pozorna obojetnoscia, budzil we mnie niezrozumialy strach. Gdy porucznik wyjal z kieszeni notes, poprosil mnie o dokladne zrelacjonowanie wszystkich poczynan i slow Grace Hough w ciagu ubieglego wieczoru. Znalazlam sie w dosc klopotliwej sytuacji. Nie moglam pominac milczeniem naszej wyprawy do klubu Amber, a obawialam sie - calkiem zreszta niepotrzebnie, bo pani dziekan nawet okiem nie mrugnela w tym miejscu mojej relacji - ze wynikna z tego dla mnie i obu siostr Sayler ostre sankcje karne. Procz tego bylam bardzo skrepowana, czujac sie obserwowana z pieciu stron rownoczesnie. Nie wiedzialam tylko, czy mam wspomniec o rozmowie Hudnutta z Grace, podsluchanej mimo woli w czasie pierwszej przerwy. Czulam, ze tu wlasnie tkwi najwiekszy szkopul. Wreszcie zdecydowalam sie: -Kiedy przyszlam podczas pierwszej przerwy do Cambridge Theatre widzialam Grace... -Czy byla sama? - przerwal mi porucznik Trant, ktorego chlodne, szare oczy przez caly czas wpatrywaly sie we mnie uwaznie. -Nie - odpowiedzialam, nie wiedzac jeszcze, jak ostatecznie wybrne z tej sytuacji. - Byla w towarzystwie doktora Hudnutta. - I dodalam rezolutnie: - Rozmawiali o przedstawieniu. Tak wiec po raz drugi sklamalam co do pewnej okolicznosci, ktorej moglam przeciez nie doceniac. Bylabym w prawdziwym klopocie, gdyby mnie spytano, dlaczego to zrobilam. Moze powodowal mna ow dziwny instynkt solidarnosci z kims, kto jest tropiony? Albo po prostu strach, ze gdy powiem wszystko, co wiem, sciagne na siebie szereg przykrosci? Tak czy inaczej, poczulam, ze po moich ostatnich slowach nastapilo jakies odprezenie, i gratulowalam sobie w duchu przebieglosci. Ciekawa bylam tylko, czy porucznik Trant zauwazyl lekkie drzenie mojego glosu? Chyba tak, bo jego pytania stawaly sie coraz krotsze, a wyrazista twarz jak gdyby sie zamknela. Notowal kazde slowo, gdy opowiadalam drugim spotkaniu z Grace, o rudowlosym oficerze marynarki i trzech listach, ktorych mi moja przyjaciolka w koncu nie powierzyla. Co do tego ostatniego watku, porucznik Trant spytal tylko, czy nie zauwazylam, do kogo listy byly adresowane. Odpowiedzialam, ze jeden na pewno byl do brata Grace, Jerry'ego, ktory otrzymal go dzis rano w izbie chorych -Dziekuje pani, panno Lovering - rzekl wtedy Trant. Potem, jak gdyby na stronie, dodal tonem zupelnie obojetnym: -A wiec procz pewnych drobnych szczegolow, takich jak znikniecie futrzanego plaszcza panny Lovering i podrzucenie tego listu do brata ofiary - co zapewne wyjasni sie w toku dalszego sledztwa - sprawa wydaje sie calkiem jasna, prawda? Mialam wrazenie, ze porucznik zastawia jakas pulapke. I istotnie wpadla w nia nasza pani dziekan. -Oczywiscie - powiedziala, chyba troche zbyt pospiesznie. - Bardzo zaluje, ze nie zostalam poinformowana wczesniej o tych listach, bo bylabym zrobila z nimi od razu porzadek. Grace byla dziewczyna bardzo egzaltowana, co mnie czesto napawalo niepokojem o jej losy. Nie moglam jednak ani przez chwile przypuszczac, ze wda sie w jakas romantyczna awanture i nawiaze stosunki, ktore doprowadzaja do... no, tam, gdzie sie ostatecznie znalazla... -To znaczy - podjal Trant - ze podejrzewa pani autora listow, ze to on zamordowal panne Hough, i ze ten oficer marynarki jest wlasnie... Penelope Hudnutt gwaltownie sie zaczerwienila. -Jak pan moze nawet przypuszczac - zaprotestowala goraco - ze moge kogokolwiek podejrzewac o tak potworna zbrodnie! Twierdze tylko, ze ten oficer mial - jak nam to powiedziala panna Lovering - odwiezc Grace do college'u, a zamiast tego... W kazdym razie fakt, ze nie zglosil sie dotychczas na policje, nie swiadczy o nim korzystnie i policja powinna jak najszybciej sie nim zainteresowac. -Niech pani bedzie spokojna - odpowiedzial Trant z lekkim usmiechem. - Znajdziemy go bez najmniejszych trudnosci, a to, ze ma tak rzucajacy sie w oczy kolor wlosow, bardzo nam poszukiwania ulatwi. Ale jeszcze jedno pytanie, panno Lovering... Czy pani przyjaciolka przechowywala pisane do niej listy? -Chyba nie - odparlam po krotkim namysle. - W kazdym razie wiem, ze ostatni list, ktory sama oddalam jej wczoraj wieczorem, wsunela do kieszeni mojego plaszcza. -Taak - rzekl w zamysleniu porucznik Trant - ale pani plaszcz zniknal... Jego szare oczy spoczely teraz na grupie profesorskiej. -Jesli dobrze zapamietalem, wszyscy panstwo tu obecni byli wczoraj na spektaklu w Cambridge Theatre? Czy ktos z panstwa mialby mi jeszcze cos do powiedzenia? -Ja osobiscie w ogole nie widzialam Grace Hough w teatrze - odpowiedziala troche sztywno Penelope Hudnutt. - Wlasciwie nie ruszalam sie przez caly czas z miejsca na balkonie. Nie czulam sie wczoraj najlepiej i dopiero po usilnych naleganiach meza zdecydowalam sie towarzyszyc mu do teatru. -Ze mna bylo troche inaczej - odezwala sie z kolei Marcia Parrish, ktorej piekna, blada twarz zywo odbijala sie od zlotawego tla tapety. - Mialam okazje w trakcie spektaklu rzucic kilka razy okiem na Grace. Siedziala na parterze i musze podkreslic, ze przez pierwsze trzy akty byla sama. Oficer marynarki zjawil sie dopiero w czwartym akcie, to znaczy po drugiej przerwie. -Aha - rzucil, jakby z roztargnieniem, porucznik Trant. - A z jakiego to powodu, panno Parrish, pani tak sie interesowala Grace Hough? W jego tonie mozna bylo odczuc leciutka nutke bezczelnosci - co nie uszlo uwadze obecnych. Ale Marcia Parrish nie dala sie zbic z tropu. -Moze dlatego - wyjasnila - ze to byla jedyna znajoma mi twarz na calym parterze i poza tym dziwilam sie, czemu nie widze przy niej kolezanek -Rozumiem - powiedzial krotko Trant. Zajrzal znow do notesu i tym razem zatrzymal wzrok na dziekanie. -A pan, profesorze Appel - rzekl - czy pan widzial w teatrze Grace Hough? -Prawde mowiac, to nie widzialem - odparl gruby Appel, ktorego rozowe policzki wydaly mi sie jeszcze pulchniejsze. Zwrocil sie do doktora Hudnutta, jak gdyby szukajac u niego pomocy. - Oczywiscie - zdecydowal sie nagle - nie moge przed panem zataic, ze kolega Hudnutt i ja spotkalismy te mloda dame wczoraj po lunchu w okolicznosciach dosyc dziwnych. Ale moze Hudnutt bedzie mogl dokladniej zrelacjonowac te sprawe. Zauwazylam, ze Marcia Parrish ciezko opuscila ramiona, jakby z rezygnacja, a i porucznik Trant zauwazyl ten szczegol. -Nie - odparl krotko doktor Hudnutt, zwracajac sie do policjanta. -Skoro kolega dziekan uwazal za stosowne wspomniec o tym incydencie, niech sam panu opowie. Gruby Appel zrobil mine troche obrazona, ale zaczal wyjasniac, ze doktor Hudnutt i on sam wchodza w sklad komisji wybranej przez dyrekcje college'u, majacej zajac sie przygotowaniem miejsca dla nowego laboratorium. Wybor obu czlonkow komisji padl na teren opuszczonego i kamieniolomu, oddalonego mniej wiecej o dwa kilometry od autostrady wiodacej do Nowego Jorku. Poprzedniego dnia, zaraz po lunchu, dziekan odbywal codzienna przechadzke wlasnie w tamta strone i zobaczyl doktora Hudnutta wychodzacego z kamieniolomow, gdzie - wedlug jego wlasnych slow - robil jakies pomiary. -Tak to bylo, prawda? - Appel odwrocil sie do profesora jezyka francuskiego. Doktor Hudnutt skinal w milczeniu glowa. -Wtedy tez - ciagnal gruby Appel - zobaczylem Grace Hough Siedziala na pryzmie kamieni u wejscia do kamieniolomu, a jej twarz byla lekko nabrzmiala, jak gdyby od placzu. -Przepraszam, panie kolego! - przerwal sarkastycznie Hudnutt - Moze pan porucznik nabierze wlasciwego pojecia o tym incydencie jezeli ja skoncze. Tak, ma pan racje... Grace Hough istotnie plakala, ja mimowolnie przyczynilem sie do jej lez. -Czy mam przez to rozumiec, profesorze, ze mial pan umowione spotkanie z Grace Hough w kamieniolomach? - wtracil Trant. -Moze niedoslownie tak - odpowiedzial Hudnutt przez zacisniete zeby. - Kiedy mam cos do zakomunikowania ktorejs z moich uczen nic, to najwlasciwszym miejscem jest moj gabinet. A panna Hough poszla za mna z wlasnej inicjatywy, bez mojej wiedzy. Mam wrazenie - mowil dalej, patrzac na Penelope i nie spuszczajac z niej oczu przez caly czas swej opowiesci - ze zblizajacy sie termin egzaminow troche panne Hough, hm, rozstrajal. Robila mi wyrzuty, ze w zeszlym tygodniu postawilem jej zbyt surowa ocene za rozprawke, i zarzucala, ze jestem w ogole dla niej nieuprzejmy, uprzedzony i stronniczy. Istotnie, panna Hough byla studentka bardzo zdolna i obiecujaca i nieraz radzilem jej, by sie zapisala na specjalny, wyzszy kurs, ale od pewnego czasu, nie wiem z jakiego powodu, zaczela wyraznie opuszczac sie w nauce. Robert Hudnutt przesunal szczupla, dluga dlon po skroni, odrzucajac w tyl lekko siwiejace wlosy. -Nielatwo jest kierowac mlodymi wrazliwymi dziewczetami - ciagnal dalej. - Staralem sie przekonac panne Hough, ze moje slabe oceny byly jak najbardziej uzasadnione i zachecalem ja do wzmozonej pracy. Widzialem jednak, ze te slowa, zamiast ja uspokoic, odniosly skutek wrecz przeciwny i ze stawala sie coraz bardziej podniecona i zdenerwowana. Uznalem, ze najlepiej bedzie, gdy zostawie ja sama, i wtedy wlasnie spotkalem kolege dziekana, ktory zauwazyl, iz panna Hough plakala. -Czy panna Hough wiedziala, ze pan ma byc wieczorem w teatrze? - spytal pozornie bez zwiazku Trant. Wszyscy obecni spojrzeli na siebie ze zdziwieniem, nie rozumiejac, co to moze miec wspolnego ze sprawa. -Mozliwe, ze cos o tym wspomnialem, ale pewny nie jestem. -A... czy pan rozmawial z nia w czasie przerwy? Jasne bylo, ze to kulminacyjny punkt przesluchania profesora Hudnutta i ze to w calej tej sytuacji napiety moment. Przez krotka chwile spojrzenie Roberta Hudnutta skrzyzowalo sie z moim. Marcia przeszla przez salon i oparla sie o parapet okienny. Penelope siedziala bez ruchu. -Owszem - odparl Hudnutt sucho. - Rozmawialem z Grace w czasie pierwszej przerwy. -Czy napomknela wowczas cos o rozmowie w kamieniolomach? -Nie - odparl Robert Hudnutt i zwilzyl jezykiem suche wargi. - Jak juz powiedziala tu panna Lovering, rozmawialismy o spektaklu. Przypominam sobie teraz, ze panna Hough prosila mnie o objasnienie pewnego fragmentu "Fedry", ktory byl dla niej malo zrozumialy. Hudnutt klamal. Dobrze mi utkwily w pamieci jego ostre slowa: "Juz pani mowilem dzisiaj, tam, w kamieniolomach, ze narobila pani szalonego zamieszania. Czyz pani nie rozumie, ze gubiac mnie, gubi pani rownoczesnie i siebie?!" Jesli nawet nie ogladalam "Fedry" na scenie, to na pewno czytalam te tragedie i wiedzialam, ze nie ma tam takiego tekstu. -Pytam teraz z prostej ciekawosci - nalegal porucznik Trant. - Ale o jaki to fragment tragedii chodzilo pannie Hough? -Ja... - zaczal Hudnutt i zwrocil zrozpaczona twarz w moja strone. - Ja nie pamietam juz tak dobrze. Ale panna Lovering slyszala nasza rozmowe... Moze ona lepiej zapamietala, o co chodzilo pannie Hough? A wiec Hudnutt prosi mnie o ratunek. Mial nadzieje, ze wbrew wszelkiemu prawdopodobienstwu bede sie upierala przy moim klamstwie. Nie wahajac sie ani chwili, nie zastanawiajac, jak mam wybrnac z tej sytuacji, usilowalam rozpaczliwie odgrzebac w pamieci jakikolwiek fragment "Fedry". I nagle, jakby jakims cudem, przyszedl mi do glowy jeden z najslynniejszych cytatow z tej niesmiertelnej tragedii Racine'a. Zaczelam deklamowac patetycznie, nie zwracajac uwagi na moj fatalny akcent francuski: Dieu, que ne sues-je assise a l'ombre des forets! Quand pourrai-je, su travers d'une noble poussicre Suivre de l'oeil un char fuyant dansla carriere... Od razu pojelam, ze moj wybor byl fatalny. Stalo sie to jednak przez zaskoczenie... nie mialam czasu do namyslu... zdalam sobie sprawe, ze "carriere" (franc. kamieniolomy) moze sie stac powodem klopotliwego qui pro quo. To samo musialo przyjsc do glowy Robertowi Hudnuttowi, bo twarz mu sie zachmurzyla, a na pobladlej skroni ukazala sie po raz drugi w ciagu ostatnich czterdziestu osmiu godzin mala blizna. Po mojej gafie zapadla chwila pelnego napiecia milczenia. Czulam ze te trzy zebrane tu ze mna osoby: Penelope, Marcia i Robert Hudnutt ogarniete wspolnym niepokojem, wija sie pod bezlitosnym spojrzenie porucznika Tranta. On jednak wsparty wygodnie o fotel, z noga zalozona na nos usmiechal sie z zadowoleniem, jak gdyby zalamanie sie Roberta Hudnutta bylo ukoronowaniem jego dziela, a cale sledztwo zmierzalo wylacznie do tego celu. Wreszcie rozplotl swoje dlugie nogi, wstal i powiedzial uprzejmie, przerywajac nieznosne milczenie: -Bardzo wszystkim panstwu dziekuje. Byliscie mi panstwo bardzo ale to baardzo pomocni! 7 Trant stal sie teraz znowu banalnym i uprzejmym policjantem, wypelniajacym konieczne formalnosci.-Slyszalem - rzekl, zwracajac sie do doktora - ze panski ojciec byl doradca prawnym rodziny Houghow. Czy moglbym pana prosic o udzielenie mi kilku informacji o stanie majatkowym tej rodziny? -Bardzo chetnie - odparl gruby Appel. - Obawiam sie jednak ze niewiele bede mogl panu powiedziec. Porucznik spytal tez Hudnutta, czy nie moglby mu pozostawic do dyspozycji na kilka minut swego gabinetu, i otrzymawszy odpowiedz twierdzaca wyszedl, zabierajac dziekana, ktory mial mine troche strapiona Wkrotce po nich i Penelope Hudnutt wyszla z salonu; musiala przygotowac raport dla dyrekcji college'u. Pozostalam wiec jedynie z Marcia Parrish i Robertem Hudnuttem. Zaleglo miedzy nami pelne skrepowani; milczenie. Wreszcie Marcia rzucila pytajace spojrzenie na Hudnutta ktory w milczeniu skinal glowa i wyszedl. Kiedy i ja chcialam pojsc jego sladem, Marcia powstrzymala mnie. -Nie, Lee. Prosze, zostan jeszcze chwile - powiedziala, wyciagajac ku mnie papierosnice z onyksu. - Jakaz ty musisz byc wyczerpana, moje dziecko! Wszystko to razem bylo dla nas okropne, a juz specjalnie... dla ciebie. -Tak - przyznalam, czujac sie bardzo niewyraznie. - Ale w takich sytuacjach najgorsza rzecza jest to, ze czlowiek powinien mowic prawde I tylko prawde... Marcia spojrzala na mnie badawczo swymi pieknymi ciemnymi oczami. -Sa w zyciu sytuacje - zauwazyla - ze ujawnienie prawdy moze powodowac wielkie nieszczescie i jakas nieznana sila nakazuje nam zachowac milczenie. Gdybys powtorzyla porucznikowi to, co mowil Robert Hudnutt w rozmowie z Grace, narazilabys go na nieopisane i niezasluzone nieszczescie. Bo te slowa nie maja nic wspolnego ze smiercia Grace. Nie wiedzialam, co mam jej powiedziec, i tylko wpatrywalam sie uparcie w koniec mojego papierosa. -Odgaduje twoje mysli, Lee - mowila dalej Marcia. - Zapewne podejrzewasz, ze Hudnuttowie i ja mamy cos do ukrycia. I stad to Robert pozwolil, bym cie wtajemniczyla w pewna sprawe. Znane ci byly z pewnoscia uczucia, jakie Grace zywila do niego...? -Tak - odparlam. - Wiem, ze sie w nim podkochiwala, ale nie mogla przeciez liczyc na wzajemnosc. Nigdy mi nawet nie przyszlo do glowy, ze doktor Hudnutt moze cos takiego ze strony Grace zauwazyc. -I mialas racje. Robert jest czlowiekiem nieslychanie roztargnionym. Dla niego sluchacze to wylacznie istoty mniej czy wiecej uzdolnione i absolutnie nie przychodzi mu do glowy, ze kazdy z nich moze miec jakies zycie osobiste. Mozesz wiec sobie wyobrazic jego zdumienie i przerazenie, kiedy wczoraj po lunchu Grace wyrosla nagle przed nim jak spod ziemi w tych kamieniolomach i literalnie obrzucila go stekiem wymyslow. Zarzucala mu, ze Robert absolutnie nie interesuje sie jej praca I nie zadaje sobie trudu, aby ja zrozumiec, ze sie na nia specjalnie zawzial, ze ja przesladuje - i inne tego rodzaju glupstwa. Posunela sie nawet do grozby, ze poskarzy sie pani dziekan, jego wlasnej zonie, na jakoby razaca niesprawiedliwosc wobec niej. W ogole Grace znajdowala sie w stanie niemal ataku histerycznego... Marcia Parrish wstala i zaczela spacerowac po salonie. -Robert - ciagnela dalej swoja opowiesc - nie jest mezczyzna, ktory by potrafil sprostac podobnej sytuacji. Kazdy inny, przypuszczalnie, znalazlby odpowiednie slowa, zeby uspokoic te dziewczyne, nie raniac jej rownoczesnie, on jednak myslal wylacznie o jednym: polozyc kres tej przykrej rozmowie i za wszelka cene pozbyc sie Grace. Jego odpowiedzi byly wiec troche niezreczne. Wspomnial tez, ze bedzie wieczorem w teatrze, majac nadzieje zyskania na czasie i odlozenia na pozniej calej, przykrej rozmowy. Byla to fatalna taktyka z jego strony i kiedy mi opowiedzial o scenie w kamieniolomach, od razu przewidzialam, ze dalszy ciag odbedzie sie w teatrze. A tego wlasnie pragnelam uniknac, bo z przyczyn, ktorych nie moge ci na razie zdradzic, byloby lepiej, zeby Penelope nie dowiedziala sie o tym. Dlatego tez prosilam w teatrze ciebie i Elaine Sayler o sprowadzenie do mnie Grace. Chcialam przemowic jej do rozsadku - ale, niestety, bylo juz za pozno. Gdy odszukalam Grace Hough w foyer teatru, juz rozmawiala z Robertem i... -Przepraszam pania - przerwalam jej - ale nie moge zrozumiec jednej rzeczy: jakim sposobem Grace pozwolila sobie na tak przykra scene z doktorem Hudnuttem jedynie pod pretekstem, ze, jej zdaniem, postawil jej niedostateczna ocene? Marcia Parrish musiala sie spodziewac podobnego pytania, bo od razu odparowala atak, i to z takim przejeciem, jak gdyby swoja odpowiedzi chciala zrownowazyc niedostatek argumentacji. -Musisz uwzglednic troche wyjatkowy charakter mlodej panny Hough - powiedziala - i trudne warunki, w jakich sie znalazla. Po tragicznej smierci ojca Grace doznala gwaltownego szoku, ktory obudzil w niej w nastepstwie instynkty dojrzalej kobiety. Sama musialas zauwazyc, jak bardzo sie zmienila. Mam wrazenie, ze zatracila wszelka godnosc i zdecydowana byla postawic wszystko na jedna karte. A kiedy kobieta dochodzi do takiego punktu, moze sie stac nader niebezpieczna. Nic jej na to nie odpowiedzialam, ale przypomnialam sobie ostre slowa Hudnutta, ktore wydaly mi sie niewspolmierne do wyrzutow studentki, rozzalonej na niesprawiedliwosc profesora. Marcia widocznie odgadla bieg moich mysli, bo powziela raptem jakas nowa decyzje. -Wierz mi, Lee - rzekla - ze wiele mnie kosztuje wyjawienie ci tego, co mam zamiar teraz powiedziec. Bo nie mowi sie zle o zmarlych. Musisz jednak wiedziec, ze Grace objawiala w stosunku do innych ludzi niezdrowa i ponura ciekawosc. Otoz, jakims niewytlumaczonym trafem dowiedziala sie o pewnym niezmiernie przykrym incydencie z przeszlosci Roberta, o ktorym wiem ja jedna w calym Wentworth... Z jakiego to szatanskiego powodu zagrozila mu wczoraj wieczorem, iz rozpowie o tym po calym college'u, nie mam jeszcze pojecia. Moze spoznienie sie jej, przyjaciela obudzilo w niej uczucie samotnosci i opuszczenia i wtedy, na zlosc, straciwszy panowanie nad soba, postanowila odegrac sie na Robercie, do ktorego zywila jeszcze niewygasla, dziecinna milosc? Nie widze innego wyjasnienia. Ujawnienie tego incydentu zalamaloby Roberta i zwichnelo cala jego kariere w Wentworth, wiec przez chwile uwazal, ze jest zgubiony. Dlatego tez widzialas go tak zmienionego na twarzy podczas rozmowy z Grace. Widac bylo, ze Marcia Parrish doklada wszelkich mozliwych wysilkow, zeby mnie przekonac. Ja jednak nie moglam zapomniec o tym dziwnym wyjezdzie z college'u dwu samochodow w srodku nocy... Dokad tak bardzo sie spieszyly? -Rozumiesz wiec, Lee - kontynuowala Marcia, ktorej uwagi nie uszlo moje zmieszanie - dlaczego policja nie moze sie o tym dowiedziec? Wiemy obie, ze musi sie to wydawac dziwne, gdy kadra namawia studentke, by sie przylaczyla do konspiracji, majacej na celu wprowadzenie w blad policji; moge ci jednak przysiac, ze cala ta sprawa nie ma najmniejszego zwiazku ze smiercia Grace. Teraz wiec zadaje ci szczerze i otwarcie pytanie: czy chcesz stanac po naszej stronie? Patrzylam na nia przez chwile w milczeniu i widzialam, ze blade policzki jakby sie zapadly z glebokiego niepokoju. -Chce - szepnelam, prawie nie zdajac sobie sprawy z tego, co mowie. -Dziekuje ci, Lee. - Marcia pochylila sie, zeby mnie pocalowac. Twarz jej od razu sie odprezyla. - Zastanawiasz sie na pewno w duchu, dlaczego tak sie przejmuje losem Roberta, prawda? Nie sadz, ze kieruje mna wielkodusznosc, musisz jednak wiedziec, jak mu jestem oddana. Bylismy nawet kiedys zareczeni... ale potem... czlowiek nie zawsze robi to, co chce. Penelope jest takze moja od wiekow najlepsza przyjaciolka. Pomogla mi bardzo i okazala wiele zyczliwosci w Oksfordzie, kiedy bylam jeszcze zahukana studentka, zle ubrana i nie wiedzaca, co mam zrobic z dlugimi rekami i nogami. W pozniejszych latach to ja zrobilam wszystko, zeby ja sprowadzic tutaj. A ona, no coz... - W tym miejscu Marcia rozesmiala sie z lekka gorycza. - Penelope potrafila zdobyc jedynego godnego uwagi mezczyzne w calym college'u... Spojrzala na mnie troche przestraszona, jakby sie obawiala, ze powiedziala za wiele. Potem odsunela sie ode mnie i zapalila kolejnego papierosa. Zwiesilam glowe, przytloczona obietnica, jaka dalam wbrew wlasnej woli, i swiadoma faktu, ze odtad za cene klamstwa, ktore musze podtrzymywac, mam w rekach los trzech osob. W tym momencie otworzyly sie drzwi i stanal w nich porucznik Trant obrzucajac nas obie chlodnym, spokojnym wzrokiem. Usilowalam zachowywac sie tak, by odniosl wrazenie, ze podczas jego nieobecnosci nie zaszlo nic waznego, ale nie do konca mi sie to udalo. -Jak to, panno Lovering - zawolal - pani jeszcze tutaj?! To bardzo ladnie z pani strony. Czyzby pani wyczula, ze bede jej jeszcze potrzebowal...? 8 Zmierzch zlocil juz wierzcholki ogromnych klonow, otaczajacych do Hudnuttow, kiedy wsiadlam do wozu Tranta, zeby wrocic z nim do college'u. Wydalo mi sie zupelnie nieprawdopodobne, ze rosly tu te sam klomby tulipanow, ktore wczoraj jeszcze tak podziwialam, lekka i wesol nieswiadoma okropnosci, jakie mialy na mnie spasc. Zauwazylam, ze sprzedawcy gazet krecili sie miedzy grupami studentow, ktorzy wyrywal sobie wieczorne wydania. Ta niezdrowa ciekawosc wstrzasnela mna, ale porucznik Trant zdawal sie nie zwracac na to najmniejszej uwagi. Zapytal, gdzie jest izba chorych, wiec zrozumialam, ze chce sie zobaczyc z Jerrym.Biedny Jerry! Z pewnoscia nikt jeszcze nie odwazyl sie obwiescic mu okropnej prawdy i ma sie jej dowiedziec z ust policjanta! Poprosila Tranta, zeby mi pozwolil porozmawiac przedtem sam na sam z Jerrym Usmiechnal sie, troche ubawiony. -Alez oczywiscie! - rzekl. - Nawet z tego powodu pania tu przy-wiozlem! Weszlismy do srodka. Unoszacy sie w powietrzu zapach antyseptykow przypomnial mi okropny moment, kiedy znalazlam sie w kostnicy Greyville przed zwlokami mojej kolezanki, ubranej w ten upiorny czerwony plaszcz nieprzemakalny, o ktorym nikt dotychczas nie umial nic powiedziec. Serce mi sie scisnelo, gdy zobaczylam Jerry'ego wyciagnietego pod koldra, uniesiona w gore przez gruby opatrunek gipsowy, jego mlode cialo oslabione i wyniszczone tym wypadkiem, jego jasna czupryne opadajaca na czolo, przeciete gleboka bruzda niepokoju i troski. Podniosl na innie jasnoniebieskie oczy, tak podobne do oczu Grace; wyczytalam w nich gleboka rozterke. Usiadlam na brzegu lozka i ujelam w rece obie jego dlonie. Czyz przeznaczeniem moim bylo odgrywanie roli swiadka najwiekszych katastrof w jego zyciu? Przypomnialam sobie ow wieczor wigilijny, osiemnascie miesiecy temu, kiedy to przyszlam do Houghow, obladowana podarunkami gwiazdkowymi. W kacie salonu palila sie pieknie ustrojona choinka, na stole lsnila wytworna zastawa, przygotowana do kolacji wigilijnej. Zastalam samego tylko Jerry'ego, z pobladlymi wargami i mocno zacisnietymi szczekami. Ojciec jego wlasnie przed chwila sie zastrzelil, pozostawiajac dzieciom list, w ktorym donosil im o swej calkowitej ruinie. Przypuszczam, ze od tamtej chwili datuje sie moja milosc do Jerry'ego. jego nieszczescie zblizylo nas do siebie. A teraz znowu bede musiala dodawac mu otuchy... -Powiedz jeszcze, Lee - wykrztusil, kiedy juz uslyszal ode mnie 0 wszystkim - czy znaleziono jakies slady, poszlaki? Czy policja podejrzewa kogos? -Chyba poszukuja tego oficera marynarki. Dotychczas jeszcze sie nie ujawnil. A do Wentworth przyjechal porucznik z Nowego Jorku, zjawi sie za chwile u ciebie. Chce, zebys mu pokazal list Grace, ktory otrzymales dzisiaj rano. -No, to go nie zobaczy! - oswiadczyl nagle Jerry. Rysy jego twarzy wyraznie sie sciagnely. -Alez, Jerry, nie mozesz go ukryc przed policjantem. To nieslychanie wazne. Nie chcesz pokazac tego listu, bo Grace pisze tak o Normie? -Nie! Po prostu juz go nie mam. Zreszta, to byl drugi list, ktory mi przyslala Grace - na ten sam temat, w zeszlym tygodniu, kiedy jeszcze obowiazywala kwarantanna. Uznalem, ze powinienem pokazac obydwa Normie. Przeczytala je dzisiaj rano i oba podarla. -Podarla?! -Blagam cie, Lee - prosil Jerry - nie mow o tym temu typowi. Norma nie wiedziala, ze Grace nie zyje, i oczywiscie nie zdawala sobie sprawy, ze te listy moga byc takie wazne. Jak mnie ten porucznik spyta, to powiem, ze ja sam je podarlem. -Ale on zazada podartych kawaleczkow! -No, to mu powiem, ze je spalilem... -Nie uwierzy ci, Jerry, wie przeciez, ze nie mozesz sie ruszac z lozka. Pomysli, ze klamiesz ze wzgledu na... -Gwizdze na to, co sobie pomysli -wykrzyknal Jerry wysuwajac wyzywajaco podbrodek. - Nie chce, zeby Norma... Nie dokonczyl, bo nagle drzwi sie otworzyly i porucznik Trant podszedl do nas swym powolnym, spokojnym krokiem. Usiadl bezceremonialnie na drugim brzegu lozka i zaczal wypytywac Jerry'ego, jakby rozmawial z dawnym przyjacielem. Jerry nie mogl mu o siostrze powiedziec nic ponad to, co uslyszal juz ode mnie. Jerry nie wiedzial takze nic o tajemniczej korespondencji, jaka ostatnio prowadzila Grace. -Czy pan sie nie orientuje, panie Hough - pytal dalej Trant - gdzie siostra mogla poznac tego oficera marynarki? Jerry zastanowil sie gleboko. -Nie - powiedzial w koncu. - Ale zaraz, zaraz... Grace spedzila ostatnie wakacje u dawnych przyjaciol naszego ojca, panstwa Wheeler w Baltimore. Z tego, co mi mowila Lee, wynika, ze pierwsze listy pochodza z tamtego wlasnie okresu. Moze Wheelerowie beda panu mogli cos na ten temat powiedziec? Porucznik zanotowal podany przez Jerry'ego adres i zawahal sie chwile, po czym zadal nastepne pytanie, ktore wydalo mu sie pewnie dosc drazliwe. -Kiedy rozmawialem z dziekanem Appelem - zaczal - powiedzial mi, ze pana siostra byla ubezpieczona na zycie i to, o ile zrozumialem, na dosc powazna sume. Czy tak jest istotnie? -Tak. Oboje bylismy ubezpieczeni. Ojciec zalatwil to na szesc miesiecy przed smiercia. Ale z chwila naszego... bankructwa sad skonfiskowal moja polise ze wzgledu na to, ze bylem jeszcze maloletni. Natomiast Grace, ktora byla juz pelnoletnia, zachowala swoja. -Na jaka sume opiewa polisa? -Moja byla na sto piecdziesiat tysiecy dolarow. Identyczna ma Grace. -Sto piecdziesiat tysiecy dolarow - zauwazyl Trant - to ladna sumka! Jak pan sadzi, czy jest mozliwe, by panna Hough sporzadzila testament na czyjas korzysc? To sugerowaloby przynajmniej jakis motyw tej zbrodni. -Absolutnie wykluczone. Grace nie zrobilaby zadnego testamentu bez mojej wiedzy. Na pewno powiedzialaby mi o czyms takim. A zreszta ojciec dziekana Appela, ktory byl naszym doradca prawnym, moze panu powiedziec, iz radzil nam zrealizowac te polise z dniem platnosci ubezpieczenia, czyli w przyszlym miesiacu. Nie moglismy dluzej placic skladek. Grace - dodal, starajac sie mowic jak najspokojniej - zamierzala przelac te pieniadze na mnie, bym mogl zapisac sie na studia inzynieryjno-elektryczne. Rzeczywiscie, slyszalam od Grace o tym projekcie, ktory mnie bynajmniej nie zdziwil. Wiedzialam, ze jest msciwa i ma trudny charakter, jezeli chodzi o ludzi, ktorzy ja w jakis sposob zranili czy dotkneli, ale w stosunku do brata wspanialomyslnosc jej byla niewyczerpana, a milosc wprost bezgraniczna. -Rozumiem! - powiedzial porucznik Trant. - Wiec teraz przypuszczalnie pan bedzie prawnym posiadaczem tej sumy? -I ja tak przypuszczam. Bez zadnych wstepow, z umyslna szorstkoscia, detektyw dodal: -A czy moglbym, panie Hough, zerknac na ten list, jaki otrzymal pan dzisiaj rano od siostry? Odruchowo polozylam reke na ramieniu Jerry'ego; pod rekawem pizamy wyczulam cieplo jego ciala. -Niestety, nie mam juz tego listu - odpowiedzial Jerry, patrzac hardo w oczy porucznika. - Ale on nie mogl nikogo zainteresowac, chodzilo o sprawy czysto rodzinne. Przykro mi, podarlem go. -Ach, tak? - rzucil po prostu Trant, zdajac sie nie przywiazywac zbytniej wagi do tego incydentu. - W takim razie moze mi pan tylko powtorzy mniej wiecej jego tresc? -Moge tylko pana stanowczo zapewnic - oswiadczyl Jerry, ktorego palce mocno zacisnely sie na koldrze - ze nie mial on absolutnie nic wspolnego z... tym, co sie stalo. -I pan rzeczywiscie sadzi, panie Hough, ze list pisany przez pana siostre na kilka godzin przed smiercia i doreczony panu w tak tajemniczy sposob w ciagu nocy nie ma nic wspolnego z pozniejszymi wydarzeniami? -Tak. W dalszym ciagu podtrzymuje to twierdzenie. -No, to trudno! Niech i tak bedzie... Porucznik popadl na chwile w glebokie zamyslenie. -Nie jest wykluczone - odezwal sie wreszcie - ze towarzystwo asekuracyjne, nim dokona wyplaty, zechce obejrzec ten list. A poniewaz od wystawienia polisy nie minely dwa lata, klauzula samobojstwa jak najbardziej obowiazuje. I nie jest powiedziane, ze towarzystwo asekuracyjne nie zacznie pana podejrzewac o umyslne zatajenie czy zniszczenie listu, z ktorego (wbrew okolicznosciom towarzyszacym smierci panskiej siostry wykluczajacym podobna hipoteze) moglo wynikac, ze panna Hough popelnila samobojstwo - a wtedy odmowia wyplaty. Te podstepne slowa wypowiedziane byly tak naturalnie, ze na razie nie ocenilabym ich donioslosci, gdyby nie gwaltowny rumieniec na twarzy Jerry' ego. -Niech pan pozwoli, poruczniku - wtracilam sie z przejeciem - ze zaswiadcze, iz Jerry mowi prawde, bo dal mi dzisiaj rano do przeczytania ten list Grace. Zapewniam pana, ze nie bylo tam nawet sladu przeczucia tej bliskiej tragedii. A jesli Jerry zdradza niechec do podzielenia sie z panem trescia listu, to dlatego, ze zawieral on pewne... hm... pewne niepochlebne slowa o jednej z naszych kolezanek, ktorej Grace nie lubila. -Ach tak? - zdziwil sie porucznik. - A o ktora to kolezanke chodzi? -Wolalbym nie wymieniac jej nazwiska - rzekl Jerry. -To moze jednak zechce mi pan powiedziec, dlaczego panska siostra uwazala za rzecz tak pilna napisanie do pana w tej sprawie? Obawiajac sie, ze Jerry nie znajdzie wlasciwej odpowiedzi, pospieszylam go wyreczyc. -Grace byla bardzo impulsywna. Na pewno zorientowala sie, ze Jerry bardziej jest zajety ta osoba, niz przypuszczala, a poniewaz sama nie miala szczescia w milosci, bala sie, zeby i jej brat z tego powodu nie cierpial. I dlatego bez wahania ostrzegla go przed niebezpieczenstwem nawiazania blizszych stosunkow z dziewczyna, ktora - jej zdaniem - nie uczynilaby go szczesliwym. Moze nie bylo zbyt sensowne to, co powiedzialam, ale musialam za wszelka cene przyjsc z pomoca Jerry'emu. Trant ani na chwile nie przestal nas obserwowac, przywiazujac nie tyle wage do tego, co mowilismy, ile do naszych wzajemnych reakcji, z czego wyciagnal odpowiednie wnioski. -A wiec panna Grace Hough nie byla szczesliwa w milosci! - powiedzial z zamyslona mina. - Czy ktores z panstwa jest au courant jej zawodow milosnych i mogloby mi podac jakies nazwiska? Jerry potrzasnal glowa. -Moze ten oficer marynarki - podsunelam dosc glupio. -Albo doktor Hudnutt - dodal sam porucznik - czy wreszcie Steve Carteris... Na wzmianke o Stevie Jerry zamrugal niespokojnie powiekami. I ja sama w tej chwili poczulam lekkie zdziwienie. Dopiero potem przypomnialam sobie, ze wspomnialam cos o tym flircie w drodze do Greyville. Ale co sie krylo za pytaniem porucznika Tranta? Porucznik podniosl sie i wyrazil ubolewanie, iz byl zmuszony przesluchiwac Jerry'ego w tak bolesnej dla niego chwili. Potem ruszyl do drzwi, proszac, abym poszla z nim razem. 9 No i jak sie pani czuje, panno Lovering? - uslyszalam po wyjsciu z izby chorych. - Ma pani za soba raczej ciezki dzien, prawda?Przystanelismy przy kepie rododendronow, w poblizu ktorej porucznik zaparkowal woz. Zmierzch zapadl szybko. Gdy Trant zapalal papierosa, widzialam w polmroku jego stanowcza, skupiona twarz. Przez chwile przemknela mi przez glowe mysl, ze ten mlody czlowiek, ktory w gruncie rzeczy wydal mi sie sympatyczny i ktorego chlodne opanowanie i blyskotliwosc szczerze podziwialam - budzi we mnie mimo wszystko smiertelna obawe. -Gdyby pani tylko zechciala - podjal po chwili - moglaby pani stac sie moja bardzo cenna sojuszniczka. -Sojuszniczka? - powtorzylam troche zmieszana (czyz nie obiecalam juz pomocy Marcii Parrish i Hudnuttom? Mialam zreszta wrazenie, ze Trant sie tego domyslal). -Wlasnie tak! - dodal. - Nie prosze pania, oczywiscie, o mieszanie sie do prywatnych spraw osob z pani otoczenia. Wystarczy tylko, ze bedzie pani miala otwarte oczy. W jego prosbie mozna bylo wyczuc jakies wyzwanie czy nieufnosc, totez zareagowalam natychmiast: -Nie chce pan chyba powiedziec, poruczniku, ze Grace zostala zamordowana przez kogos z Wentworth? -Policjanci miewaja czasem nieobyczajne mysli, panno Lovering - ale nie powinni sie nimi dzielic ze znajomymi... O, widzi pani... - Tu wyjal z kieszeni notes. - To jest wlasnie moje najlepsze narzedzie przy pracy. Po prawej stronie wpisuje rzeczy wiadome - a po lewej takie, za ktorych wyjasnienie dalbym wiele. To bardzo przydatna metoda w naszym zawodzie. Czy nie jest pani ciekawa, co sobie dzisiaj zanotowalem? Propozycja Tranta niezmiernie mnie zaskoczyla i zdumiala. Wziela z jego rak - przyznaje, ze z lekka nieufnoscia - notes i rzucilam okiem na pierwsza strone, ktora z trudem moglam odcyfrowac w gestniejacym mroku. Po prawej stronie notesu przeczytalam: Fakty znane: Morderca przybyl - a w kazdym razie dysponowal - samochodem, ktorym sie posluzyl, by zawiezc zwloki nad rzeke. (Sprawdzic wszelkie przyjazdy i wyjazdy aut z Wentworth). Pomyslalam troche zlosliwie, ze gdybym chciala, moglabym dorzucic do tej krotkiej notatki cenne szczegoly - ze dzisiejszej nocy dwa samochody, ktorych wlascicieli dobrze znalam, wyjechaly z college'u okolo wpol do czwartej nad ranem. Przypomnialam sobie jednak o obietnicy danej Marcii Parrish i milczalam. Lewa strona kartki zarezerwowana byla na Fakty do wyjasnienia. Trant sporzadzil sobie tez liste osob, ktore w miare postepowania sledztwa mialy dopomoc mu w rozwiazaniu lamiglowki, jaka byla dla wszystkich tragiczna smierc mojej kolezanki i wspollokatorki. W sumie punktow bylo dziewiec: 1. Kto jest wlascicielem czerwonego nieprzemakalnego plaszcza? 2. Kto podjal sie dostarczenia trzech listow G. H. adresatom? 3. Do kogo byly pisane dwa z tych listow? 4. Kto jest autorem listow ekspresowych, otrzymywanych od pieciu miesiecy przez G. H.? 5. Gdzie zostala zamordowana G. H.? 6. Co sie stalo z popielicowym plaszczem L. L.? 7. Co sie stalo z torebka G. H.? 8. Dlaczego oficer marynarki byl z gola glowa? 9. Skad pochodzi blizna na lewej skroni R. H.? W chwili, kiedy zwracalam notes policjantowi, w kepie rododendronow rozlegl sie jakis podejrzany szmer. Spojrzalam na Tranta, chcac sprawdzic, czy i on go slyszal, ale nic po nim nie mozna bylo poznac. Podniosl tylko reke na pozegnanie i wsiadl do auta, kierujac je tak, by oswietlic krzaki rododendronow. Wtedy wychylil sie przez okno i rzucil ironicznie: -A moze chcialaby pani, panno Lovering, zaczac nasza wspolprace od zaraz. Mialbym juz teraz mala misje dla pani. Moglaby pani przeszukac po moim odjezdzie te kepe rododendronow, a zaloze sie, ze trafi pani tam na swego przyjaciela, Steve'a Carterisa. Spyta go pani przy tej okazji, co go tak w naszej rozmowie zainteresowalo? I bez dalszych wyjasnien nacisnal gaz i odjechal. Krzaki rododendronow rozchylily sie i jakas wysoka ciemna postac stanela przy moim boku. -Steve! Carteris schwycil mnie za ramie, spogladajac uwaznie w kierunku, Idzie w tej chwili znikalo auto porucznika Tranta. -Ale dowcipny ten facet, co? - powiedzial. - Wiesz, ze nawet w gazetach pisza, jaki to wspanialy detektyw przybyl specjalnie z Nowego Jorku, zeby rozwiklac zagadke sensacyjnej zbrodni w Wentworth? Widzac, ze w nasza strone zmierza grupa studentow, Steve odciagnal mnie szybko na bok. -Musze z toba pomowic, Lee - dodal cicho. - Probowalem cie zlapac w ciagu calego popoludnia. Gdzie moglibysmy spokojnie pogadac? Zaproponowalam, zebysmy przeszli do ogrodu otaczajacego sale gimnastyczna. Lubilam to miejsce, moze ze wzgledu na piekny marmurowy basen, posrodku ktorego tryskala niewielka fontanna. Powierzchnia wody zarosnieta byla nenufarami, a w poblizu ocembrowania, wsrod kep narcyzow, ktorych intensywny zapach owial nas wonna fala, obok pozno kwitnacej forsycji o jaskrawozoltych kwiatach, stala mala figurka kuta z zelaza - pomalowana barwnie postac brodatego krasnala w czerwonej czapeczce. Pozniej, kiedy rozegral sie tu drugi dramat, te drobne szczegoly mialy na zawsze wbic sie w moja pamiec, kojarzac sie z zapachami wiosny, ktora nigdy chyba nie byla tak piekna, jak tego roku. Usiedlismy na kamiennej laweczce, w poblizu basenu. Steve zaczal szurac butem po skomplikowanym wzorze plyt chodnika. Pozniej wsunal palce w gesta czarna czupryne. -Boze! Coz to za niesamowita historia! - powiedzial bardziej do siebie, niz do mnie. - Dlaczego musze zawsze postepowac jak skonczony idiota?! Polozylam dlon na jego ramieniu, a ten prosty gest przywrocil mu cala pewnosc siebie, pewnosc Carterisow. Naglym ruchem podniosl glowe i rzekl spokojnie: -Chcialbym, zebys wiedziala, Lee, jakie to dla mnie strasznie przykre. I Jerry tez powinien wiedziec, jak bardzo sie zmartwilem. Mala sprzeczka, jaka mielismy niedawno, jest teraz bez znaczenia. Chodzilo przeciez o Grace... Steve przerwal, a po chwili wybuchnal smiechem, troche nie na miejscu -Musze sie takze wytlumaczyc z mojego wczorajszego pospiesznego opuszczenia gosci. Bog mi swiadkiem, ze nie zrobilem tego dla przyjemnosci... Szczerze mowiac, znalazlem sie miedzy Scylla a Charybda Co chcial przez to powiedziec? Wiedzialam oczywiscie, ze wrocil dopiero o czwartej rano, ale co za zwiazek miala jego wyprawa ze smiercia Grace? Wzial mnie za reke i przyciagnal do siebie. -Musialem - powiedzial z naciskiem - wyjsc natychmiast z klubu Amber. Nie moglem postapic inaczej, podobnie jak nie moglem podac nikomu powodu, dla ktorego to zrobilem - nawet tobie, Lee. Niestety, sa to bardzo istotne dla sprawy okolicznosci, ktore powinna znac policja. Moglabys mi pomoc, zeby im to podac bez rownoczesnego skompromitowania mojej osoby... -To bedzie dosyc ryzykowne - odparlam, lekko dotknieta - zwlaszcza ze jestes sklonny ujawnic tylko czesc tej historii. Podejrzewam, ze chodzi tu o... jakas kobiete? -Tak, nie mylisz sie, przynajmniej czesciowo. Czulem, ze tobie nie musze wszystkiego tlumaczyc. Bo widzisz, odkad ojciec zdecydowal sie kandydowac na stanowisko prezydenta, wiele dla mnie sie zmienilo: musialem sporo zmian wprowadzic do mojego dotychczasowego trybu zycia... Zreszta wlasciwie nie tylko z tego powodu... W tym momencie zauwazylam to dobrze mi znane porozumiewawcze szelmowskie mrugniecie. Siedzielismy blisko siebie w ten cieply, wiosenny wieczor, palce Steve'a splotly sie z moimi i ktos patrzacy z boku moglby nas wziac za pare zakochanych. Musze sie przyznac, ze bylam leciutko zazdrosna o te nieznajoma. I nie dlatego, zebym byla w Stevie zakochana, ale az do dzisiejszego dnia nigdy nie pozwolil, aby jego przelotne milostki wplywaly ujemnie na nasza przyjazn. Tym razem jednak sprawy zdawaly sie wygladac nieco inaczej. -Latwo ci bylo sie domyslic, ze jestem zakochany, Lee, tak samo zreszta jak i ty. Bo przeciez ty kochasz sie w Jerrym, prawda? Kiedy nie odpowiedzialam, dodal: -No, ale wylania sie przed toba nielatwa przeszkoda w postaci Normy. Mam wrazenie, ze znajdujemy sie w podobnej sytuacji, tyle ze w tej chwili moja sytuacja jest trudniejsza. -A moze bys tak przystapil juz do rzeczy, Steve? - rzucilam. -No dobrze. Chodzi o to, ze wczoraj widzialem Grace w kilka godzin po opuszczeniu przez nia teatru. Wpatrywalam sie uparcie w zelaznego krasnoludka, ktorego twarz teraz, kiedy sie sciemnilo juz prawie zupelnie, wydawala mi sie jakas inna, niemal wroga. -Chyba nie miales z nia randki, Steve? -Nie - pokrecil glowa. - To zupelnie inna sprawa. O trzeciej nad ranem wracalem samochodem z Nowego Jorku. Blisko Wentworth zatrzymalem sie przed stacja benzynowa. Stalo tam juz inne auto, ktore minalem obojetnie, dopoki nie wysiadla z niego Grace Hough. Zwrocila sie jeszcze w strone kierowcy ze slowami, ze musi zatelefonowac... -O trzeciej nad ranem?! Do kogoz mogla dzwonic o tej porze? -Nie mam pojecia. W kazdym razie, kiedy wyszla z budki przy stacji - ja napelnialem wtedy bak - wydawala sie bardzo poruszona, a nawet troche jakby... podniecona, jakby pila. Choc wiedzialem dobrze, ze Grace nie bierze do ust alkoholu. -A widziales tego kierowce? -W zasadzie nie. Tylko tyle, ze dalby sie rozpoznac z daleka po kolorze wlosow, prawie tak czerwonych jak znak drogowy. -Hm, wiec ten oficer marynarki odwozil ja do Wentworth - stwierdzilam, usilujac uszeregowac mysli w jakis logiczny sposob. - To moze pamietasz, jaki plaszcz miala Grace na sobie? Steve lekko sie zawahal, nim odpowiedzial: -Futrzany plaszcz jasnego koloru, podobny do twojego. A wiec zamiana plaszczy musiala nastapic pozniej. Ale jak i dlaczego? i Glowilam sie, coraz bardziej oszolomiona. -To jeszcze nie wszystko - mowil dalej Steve. - Grace mnie poznala i podeszla blizej. "Poczekaj tu chwile - powiedziala - bedziesz mi potrzebny". Wrocila do tamtego i zamienila z nim kilka slow. On zaraz wlaczyl silnik i z piskiem ruszyl w strone Nowego Jorku. -Jak to? I zostawil ja sama? -Wlasnie tak- odparl Steve z lekko sardonicznym usmiechem. - Grace spytala mnie wtedy, czy posluze jej za szofera, i nie czekajac na odpowiedz, wskoczyla do wozu. Wszystko to razem wydalo mi sie jakies zwariowane, bylem jak w amoku. Grace wyjela potem z torebki dwa listy i poprosila o doreczenie ich zaraz po moim przyjezdzie do college'u. -Dwa? Jestes pewny, ze nie trzy? -Zupelnie pewny. Jeden byl do Jerry'ego, a drugi do pani Hudnutt. Wpadalam z jednej niespodzianki na druga i z trudem sledzilam tok opowiesci Steve'a. Hm, Penelope dostala list od Grace i nic o tym nie wspomniala porucznikowi! Czy istnial jakis zwiazek miedzy tym listem a nocna wycieczka Penelope? -Mow, mow dalej, Steve - nalegalam pozerana ciekawoscia. -Zaczynalem juz miec dosc tych wszystkich zagadek - ciagnal Steve. - Spytalem, dlaczego nie moze doreczyc tych listow osobiscie albo wyslac poczta. Wtedy dopiero Grace mnie zastrzelila. Oswiadczyla, ze nie wraca teraz do college'u, bo ma randke... -Randke! Wielkie nieba! O tej porze! Nie osmielilam sie spytac Steve'a, z kim Grace miala to rendez-vous, bo az nadto dobrze przeczuwalam, co mi odpowie. -Tak bylo - kontynuowal Steve po chwili. - Grace prosila, zebym ja podwiozl do takiego miejsca blisko autostrady do Nowego Jorku, tam, gdzie sa te stare kamieniolomy. Jak moglam nie domyslic sie od poczatku, ze stare kamieniolomy odegraja w calej tej tragicznej historii tak doniosla role. Podswiadomie czulam, ze jest to wlasciwy slad i mimo woli skierowalam na nie uwage popelniwszy niewybaczalny lapsus, jakim bylo cytowanie fragmentow "Fedry" zawierajacych slowo "carriere". -I rzeczywiscie dowiozles ja do tych kamieniolomow? - spytalam glosem tak zmienionym, ze ledwie sama go poznalam. -Ja... ja nie chcialem jej posluchac - tlumaczyl sie zaklopotany, jak gdyby od tego momentu mowienie przychodzilo mu z trudem. - Bylem przekonany, ze Grace zamierza popelnic jakies glupstwo, i uwazalem za swoj obowiazek przeszkodzic jej w tym; ale po prostu - nie moglem. -Dlaczego nie mogles, Steve? Nie rozumiem... -No... musze ci powiedziec wszystko, Lee! Grace mnie do tego zmusila. Moze to niegodne obciazac ja teraz, kiedy nie zyje... ale widzisz, Grace wyciela mi paskudny numer... Steve opowiedzial jej jak to wtedy, kiedy jeszcze Jerry, Grace i on byli przyjaciolmi, zwierzyl sie Grace, coz za burzliwy romans mial swego czasu. I powiedzial jej z kim. Spytal nawet zartem, jak tez zareagowalaby Grace, gdyby byla w nim zakochana i dowiedziala sie o tym romansie przypadkiem. -I wlasnie tej nocy - zakonczyl swoja opowiesc - Grace przypomniala mi tamta nieszczesna historie i po prostu zagrozila, ze jezeli nie zrobie tego, o co mnie prosi, opowie wszystkim o tym romansie. -Moze ja zle zrozumiales, Steve? -Nie, nie! Grace nie zawahalaby sie przed takim krokiem; jestem lego calkiem pewien. I moze nie przejmowalbym sie tym zbytnio, gdyby chodzilo wylacznie o mnie. Moze nawet - dodal z cynicznym usmieszkiem - poslalbym Grace do diabla i wysadzil gdzies w przydroznym rowie. Ale wiesz przeciez, Lee, ze moj ojciec jest gubernatorem jednego z najbardziej purytanskich stanow naszego kraju. Najmniejszy nawet skandal wokol rodziny Carterisow wystarczy, aby zniszczyc jego szanse na fotel prezydenta. Czy moglem pozwolic Grace na zrealizowanie pogrozek? Zabraklo mi do tego odwagi. Nie moglam sie pogodzic z obrazem nowej Grace, jaki mi stanal przed oczami. Znalam ja jako mloda dziewczyne, troche bezbarwna, calkowicie zatopiona w marzeniach, ktora - gdyby nie to, ze sie nad nia litowalismy - przeszlaby przez college prawie nie zauwazona. I oto nagle odkrywam w niej jakas dzika pasje niszczenia, jakas niewiarygodna pewnosc siebie. Nie tylko uzyla najnikczemniejszych srodkow dla zastraszenia doktora Hudnutta, ktorego zreszta wszyscy bardzo szanowalismy, ale w dodatku odwazyla sie szantazowac Carterisa, wykorzystujac w podly sposob jego zaufanie. Zaczynalam rozumiec, ze Grace mogla spotkac taka smierc, jakiej padla ofiara. Na ciemnogranatowym niebie zablysly gwiazdy, waski sierp ksiezyca oswietlil brzeg basenu. Dlon Steve'a poszukala mojej reki. -Kiedy zostawilem Grace przy kamieniolomach - mowil dalej - zaczynalo mzyc. Byla w stanie nieslychanego podniecenia i wpatrywala sie w droge, jak gdyby rzeczywiscie na kogos czekala. Ja wrocilem do college'u. Przysiegam ci, Lee, ze to wszystko, co wiem o Grace. Czy moge liczyc, ze mi uwierzysz? Ani na chwile nie watpilam w prawdziwosc tego, co uslyszalam od Steve'a. Nastepujace potem wydarzenia wykazaly jednak, ze nie nalezy slepo wierzyc w to, co nam opowiadaja ludzie lubiani przez nas czy tez kochani. Tu wlasnie tkwil moj fatalny blad, popelniony w toku calego sledztwa. Grzeszylam nadmiarem zaufania. Poczulam nagle bezgraniczne znuzenie. -Oczywiscie, ze ci wierze, Steve - odparlam - ale jak sobie wyobrazasz dalszy ciag? Czyz moge przedstawic policji podobna wersje i nie wmieszac twojej osoby? -Rzeczywiscie - przyznal prawie z rozpacza. - To ja ostatni widzialem Grace zywa, a stad juz tylko krok do wciagniecia mnie na liste podejrzanych... -Nie badz idiota, Steve. Jaki mialbys powod, by mordowac Grace? (I zaraz przyszlo mi na mysl, ze mial, i to nawet doskonaly - skoro Grace go szantazowala - a gdy sie o tym dowie Trant, nie omieszka wyciagnac odpowiednich wnioskow). Ale bedzie chyba lepiej - dodalam - jesli podam policji powod twojej naglej ucieczki z klubu Amber wczoraj wieczorem. Wierz mi, ze to bardzo wyjasni sytuacje. -Nie, Lee. Zadasz ode mnie rzeczy niemozliwej. Przypomniawszy sobie, jak bardzo mu wczoraj zalezalo na tym, by Grace nie dowiedziala sie o jego ucieczce, spytalam jeszcze, czy moze mi przysiac, ze telefon do niego wczoraj wieczorem w klubie nie mial naprawde zadnego zwiazku z Grace i jej smiercia. -Zadnego zwiazku bezposredniego - odpowiedzial po lekkim wahaniu. Prozno byloby dluzej nalegac. Steve nic wiecej mi na ten temat nie powie. -Lee - podjal znowu po chwili, zapalajac papierosa - jest jeszcze inna rzecz, w ktora nie chcialem cie wtajemniczac, bo nie wiedzialem, czy mam do tego prawo. Zgodzisz sie zapewne ze mna, ze nie powinnismy nikomu o tym mowic. Dzis w nocy, kiedy zjawilem sie przed drzwiami Hudnuttow, zeby wrzucic list Grace do skrzynki na listy - bo jeden juz wsunalem pod drzwi izby chorych, uslyszalem w holu glosy. Poniewaz nie chcialem, by widziano, ze wracam o tak poznej porze do college'u, ukrylem sie szybko za krzakami bzu. Na ganek wyszli mezczyzna i kobieta. Byli to... Marcia Parrish i Robert Hudnutt. Steve, troche zazenowany, zastanowil sie chwile, nim zaczal mowic dalej: -Nie lubie nikogo szpiegowac i nic mnie nie obchodza sprawy osobiste innych, ale... czy ci sie nie zdaje, Lee, ze Marcie i Hudnutta moga laczyc jakies blizsze wiezy? -Nie. To calkiem wykluczone - zaprotestowalam z oburzeniem (ale szybko przypomnialam sobie namietne blaganie Marcii Parrish, zebym pomogla Robertowi, i jej dwuznaczny usmieszek, gdy wspomniala o swej przyjazni z Penelope). -Mozliwe, ze sie myle - przyznal Steve - ale slowa, ktore uslyszalem, wprawily mnie w zdumienie. Marcia Parrish i Hudnutt stali dosc blisko mnie, w swietle padajacym z holu. Widok twarzy Hudnutta mogl przerazic kazdego. Slyszalem wyraznie, jak powiedzial: "Trzeba to jej koniecznie powiedziec. Nie mozemy dluzej zatajac prawdy", na co Marcia odpowiedziala: Jeszcze nie teraz, Robert, to byloby zbytecznym okrucienstwem". Wtedy Hudnutt zaczal sie smiac, chociaz wygladal raczej na kogos, kto placze. I dodal: "Nie zdziw sie, Marcia, jezeli popelnie dzis w nocy zbrodnie". Marcia takze sie rozesmiala i odparla: Jezeli juz ma byc popelniona zbrodnia, to zostaw to lepiej mnie. Kobiety o wiele lepiej potrafia zalatwiac takie sprawy! A zreszta ja jestem tak samo skompromitowana w tej calej sprawie, jak i ty". Steve zaczal znowu burzyc swoje bujne wlosy. -A na koncu, Lee... Nie wiem, czy powinienem ci mowic, co uslyszalem na koncu. To prawie nie do wiary, a jednak przysiegam ci, ze widzialem wyraznie, jak Hudnutt scisnal rece Marcii i powiedzial: "Nie wiem, co bym zrobil, gdybym nie mial ciebie. Nigdy nie zapomne, ze znalazlas sie przy mnie wtedy, kiedy mialem rece splamione krwia, i wyratowalas mnie z piekla mordercow". Potem wsiadl do auta, a Marcia wrocila do mieszkania Hudnuttow. -I jestes pewny, ze to Marcia zostala w domu, a Hudnutt wyjechal? -Tak. Najzupelniej pewny. Nie probowalam juz doszukiwac sie sensu w tych wszystkich okropnych wydarzeniach. Moj zmeczony mozg odmawial posluszenstwa. -To wszystko? - spytalam slabym glosem. -Chyba tak. Zbyt bylem zaaferowany wlasnymi myslami, zeby sie dluzej nad czymkolwiek zastanawiac. Jasne, ze gdybym wiedzial, co sie stanie jeszcze tej nocy... Ale pamietam, ze gdy troche pozniej wstawialem woz do garazu, przemknelo kolo mnie zolte auto pani Hudnutt, w szalonym tempie. Pomyslalem, ze jedzie szukac meza... Aha, jeszcze bylo cos! Kiedy juz mialem wejsc do pokoju, zdawalo mi sie, ze widze skaczace po parku jakies pokraczne stworzenie, co mnie w pierwszej chwili bardzo przestraszylo. Ale szybko rozpoznalem twojego znajomka z dziecinstwa w Newhampton, grubego Appela, ubranego w krotkie plocienne spodenki. Zmierzal w strone rzeki, niosac na ramionach wiosla. To byla chyba pora jego kulturystycznej zaprawy! Zaczelam sie smiac razem ze Steve'em. Chwala Bogu, znalazla sie w calej tej ponurej historii nutka humoru. Ale juz po chwili nerwy odmowily mi posluszenstwa i lkalam na ramieniu Steve'a, ktory lagodnie gladzil moj policzek. -Spokojnie, skarbie! - mowil cicho. - Wszystko niebawem sie wyjasni. Potem przyciagnal mnie do siebie i lekko pocalowal w usta. Skryci za krzakami, slyszelismy rozmawiajacych studentow. Zycie college'u szlo zwyklym trybem. Niebawem wszyscy zapomna o Grace... Kiedy w chwile pozniej odchodzilismy z tego miejsca, rzucilam jeszcze ostatnie spojrzenie na krasnoludka z zelaza. Wydalo mi sie wtedy, Bog jeden wie z jakiego powodu, ze patrzy na mnie z kpiacym usmiechem. 10 Po obiedzie w przydroznym lokalu w towarzystwie Steve'a (bylo juz za pozno na stolowke) wrocilam do Pigot Hall kompletnie wyczerpana. Zastalam moj pokoj w niezwyklym porzadku: ksiazki ulozone, flakony na toaletce poustawiane rowno jak zolnierze w szeregu. Nasuwalo mi sie jedno tylko wytlumaczenie tego faktu: grzebala tu policja. Usiadlam na lozku zupelnie wytracona z rownowagi. Pomijajac juz przygnebienie, w jakie wpedzala mnie mysl, ze Steve, najlepszy przyjaciel, wplatal sie w siec intryg i klamstw, to jeszcze pochopnie zobowiazalam sie pomoc Hudnuttom i Marcii - a ta ostatnia zataila przede mna znaczna czesc prawdy. Juz bylam zdecydowana pojsc teraz do niej, kiedy rozlegl sie za moimi plecami glos:-O, to ty, Lee! Znalazlas sie!... Pograzona w niepokojacych myslach nie zauwazylam wejscia Normy. Miala na sobie wspanialy negliz z bialego brokatu, a platynowe loki zwiazala na czubku glowy w modny kok. -Zdaje sie - powiedziala, wyciagajac sie na lozku Grace - ze ten detektyw z Nowego Jorku i ty zupelnie sie nie rozstajecie? Czyzby nowy podboj? Na razie przypisalam to szyderstwo zawisci, bo Norma, sama hojnie obdarowana przez bogow, nie miala mi czego zazdroscic. Ale kiedy zauwazylam drganie jej dlugich rzes, zorientowalam sie, ze jest po prostu bardzo zdenerwowana. -Przypuszczam, ze twoj Sherlock Holmes zrobil rowniez nalot na izbe chorych? - rzucila z pozorna obojetnoscia. Powod jej niepokoju byl az nadto wyrazny. -Nie potrzebujesz sie denerwowac - odparlam zmeczonym tonem. - Jerry nie powiedzial, ze to ty podarlas listy Grace. Oswiadczyl, ze to on sam je zniszczyl, a ja potwierdzilam jego klamstwo. -Jak to? I ty to zrobilas? To doprawdy zdumiewajace, ze ty...! -Och, nie ludz sie! Nie zrobilam tego dla ciebie. Pomoglam Jerry'emu, ktory nie chcial cie w te sprawe mieszac. Nawiasem mowiac, to /.niszczenie listow Grace nie bylo najmadrzejszym pomyslem. Ryzykowalas w ten sposob pozbawienie Jerry'ego wyplaty sumy ubezpieczeniowej. A wtedy nie budzilby on w tobie zadnego zainteresowania, prawda? Nie moglam sie oprzec pokusie wpakowania jej szpileczki i umyslnie wyolbrzymilam znaczenie tego incydentu. -Myslalam, ze to ty znajdowalas zlosliwa przyjemnosc w zagmatwaniu tej sprawy tak, zeby mnie przypadla rola zdrajcy - odparowala Norma. Przyjrzalam sie jej uwaznie i poczulam, ze ten arogancki kontur jej uszminkowanych warg doprowadza mnie do szalu. Az do tego dnia sklanialam glowe przed emanujaca z Normy wszechmoca, dzisiaj stalo sie jednak inaczej. Mialam teraz pewnosc, ze Jerry mnie kocha. Do tego Jerry stanie sie bogaty, a znajac interesownosc Normy, wiedzialam, ze bedzie teraz jeszcze grozniejsza. Postanowilam nagle walczyc jak lew przeciwko jej wplywom na Jerry'ego i wygrac batalie. -Jestem ciekawa - szepnelam podstepnie - co by sobie pomyslal porucznik Trant, gdyby sie dowiedzial, ze to ty podarlas te listy? Norma oparla sie niedbale na lokciu, a przy tym ruchu rekaw jej neglizu rozchylil sie, ukazujac biale jak marmur cialo. -Dokad wlasciwie zmierza twoj malenki szantazyk? - spytala. -Wczoraj - ciagnelam dalej - kiedy jakoby odmowilas przyjecia odznaki Jerry'ego, byl on doslownie bez grosza, a Grace, jak sama wiesz, dzialala przeciwko tobie. I wlasciwie to Grace stanowila problem. Dzisiaj, po jej smierci, Jerry stal sie bogaty, a przeszkoda automatycznie zostala usunieta. Zestawmy te dwie rzeczy i przypatrzmy sie rezultatowi... Dostrzeglam, ze jej kocie oczy zamigotaly i umknely w bok. Dla zyskania czasu zapalila wystudiowanym ruchem papierosa i dopiero po chwili odpowiedziala: -To bardzo zabawne Lee! Prosze cie, mow dalej! Slucham! -Bardzo chetnie. Policja wie, ze ubieglej nocy Grace napisala jeszcze jeden list - do kogos, czyje nazwisko nie zostalo dotychczas ujawnione. Przypuscmy, ze ta osoba jestes ty i ze Grace wyznaczyla ci gdzies spotkanie: masz samochod, latwo ci bylo pojechac gdziekolwiek bez naszej wiedzy. Przypuscmy jeszcze i to, ze Grace wykryla w twojej przeszlosci jakas tajemnice, sekret, i zagrozila, ze opowie o tym wszystkim, o ile nie pozostawisz w spokoju jej brata... Pozostawiam reszte twej bujnej wyobrazni. W ten sposob daloby sie wytlumaczyc zniszczenie dwu listow Grace, w ktorych wyrazala nieufnosc w stosunku do ciebie. Wydaje mi sie, ze najrozsadniej byloby z twej strony nie zwracac na siebie uwagi policji i nie dawac powodu do szukania zwiazku miedzy waszymi nieprzyjaznymi uczuciami a smiercia Grace... Zrenice Normy zwezily sie na sekunde i wydalo mi sie, ze widze w jej oczach blysk prawdziwego przerazenia. Po chwili jednak zupelnie sie opanowala i przybrala z powrotem maske pogardliwej obojetnosci. -Coraz lepiej, Lee - odparla, strzasajac niedbale popiol z papierosa na dywan. - Musze przyznac, ze nawet Grace, ktora uwazala mnie za wcielenie diabla, nie osmielilaby sie posadzac mnie o zbrodnie. A mialaby po temu wieksze prawo niz ty. Przyznaje, ze Grace byla zawistna i nie mogla mi darowac powodzenia, ktorego jej brakowalo. Bo doprawdy, biedna Grace nie miala pod tym wzgledem szczescia! Najpierw ta historia ze Steve'em, ktory zostawil ja na lodzie, pozniej Hudnutt zwyczajnie odsunal ja z drogi, watpie nawet, czyja w ogole zauwazyl? Wreszcie wpada na tego rudego oficera marynarki, ktory ja prawdopodobnie zamordowal! Nie, Lee... bardzo mi przykro, ale musze cie rozczarowac!... - Usmiechnela sie z udana slodycza. - To nie ja zamordowalam Grace. Nie udaje jednak, ze jej smierc specjalnie mnie zmartwila, moze jedynie ze wzgledu na Jerry'ego. Choc ubolewam, ze jego siostra okazala sie takim podlym, przewrotnym stworzeniem! -Nie radze ci, moja droga, klasc na te rzeczy specjalnego nacisku wobec policji - rzucilam szyderczo. - Mogliby sie bowiem dopatrywac w tym czegos, co sie nazywa w ich jezyku "brakujacym motywem". -Policja tyle tylko bedzie wiedziala o moim stosunku do Grace, ile raczysz powiedziec swojemu porucznikowi. Oczywiscie, moge sobie wyobrazic twoja sytuacje: Grace zatruwala serce Jerry'ego i nastrajala go przeciwko mnie i najlepsze w twojej sytuacji teraz, to przyczaic sie i czekac, az mu przyjdzie fantazja powrocic do czulych wspomnien z dziecinstwa. W kazdym razie trzeba bylo az smierci Grace, zebys miala chociaz marna nadzieje na to... Usmiech znikl zupelnie z jej twarzy, a oczy nabraly twardosci agatu. -Zapamietaj sobie jedno, Lee - dodala. - Jezeli kiedys uda ci sie zdobyc Jerry'ego, stanie sie to po moim trupie! Zerwala sie z lozka jednym skokiem. -Nie kus mnie, moja droga - odparlam, kiedy minal pierwszy moment oslupienia - bo to moze sie okazac dla ciebie naprawde niebezpieczne. Ale powiedzialam to za pozno, Norma zdazyla juz wyjsc z pokoju i nie mogla mnie uslyszec. Tak wiec moja jedyna trafna strzala nie dotarla do celu. Trudno... musialam przyznac, ze pierwsza runde wygrala Norma. 11 Od chwili tego nieszczesnego pojedynku slownego z Norma zmienila sie moja postawa w tej historii. Do tej pory wmieszana bylam w nia tylko przypadkowo, wbrew wlasnej woli, i spodziewalam sie na przekor wszelkiemu prawdopodobienstwu, ze w przyszlosci uda mi sie trzymac na uboczu. Ale teraz zrozumialam, ze to bedzie niemozliwe. Nie pozostawalo mi nic innego, jak tylko torowac sobie droge wsrod labiryntu klamstw, w ktorego sercu sie znalazlam. Wiedzialam juz zbyt wiele, by nie postarac sie dowiedziec jeszcze wiecej.Marcia Parrish musi mi wyznac cala prawde, do konca. Mimo poznej pory i mimo iz wiekszosc studentow juz kladla sie do snu, ruszylam po ciemku w strone malych, obrosnietych winem bungalowow, w ktorych mieszkalo cialo profesorskie. Jeden z nich zajmowala Marcia Parrish. Kiedy otworzyla mi drzwi, zauwazylam na jej twarzy jak gdyby lekkie rozczarowanie. Niewatpliwie spodziewala sie kogos innego. Mimo to wprowadzila mnie do malenkiego saloniku lagodnie oswietlonego dwiema lampami. Pomyslalam, ze wczoraj jeszcze byloby nie do pomyslenia, aby studentka zjawila sie bez zapowiedzi w domu jednego z profesorow, ale tragedia, jaka sie wydarzyla, wywrocila do gory nogami wszystkie tradycje college'u. Wyjawilam Marcii bez ogrodek cel mojej wizyty. -Skad te podejrzenia, ze nie powiedzialam ci calej prawdy? - spytala, wpatrujac sie we mnie inkwizytorskim wzrokiem. Odpowiedzialam, ze wiem, iz wyjezdzala tej nocy z college'u swoim samochodem. -Ach to! - rzucila cicho, troche zbita z tropu. - A wiec dobrze! Moze i masz racje! Lepiej, zebys wiedziala cala prawde. Ale zanim to uslyszysz, chce cie zapewnic, ze kierowalo mna jedynie dobro college'u i Hudnuttow. Chodzilo o unikniecie skandalu, ktory fatalnie by sie odbil na nas wszystkich i mocno dotknalby Roberta. To dla jego spokoju i szczescia zdecydowalam sie postapic tak, jak postapilam - powiedziala i niemal upadla na fotel, skrywajac twarz w obu dloniach. Kiedy w koncu zaczela swoja opowiesc, byla juz zupelnie opanowana i nic nie zdradzalo jej poprzedniego zdenerwowania. -Robert i ja staralismy sie ukryc przed policja fakt, ze Grace telefonowala do niego dzisiaj w nocy. Nowina ta nie bardzo mnie zaskoczyla, bo domyslalam sie tego, uslyszawszy przed paru godzinami od Steve'a, ze Grace dzwonila do kogos ze stacji benzynowej. Tymczasem Marcia ciagnela dalej: -Harold Appel, Hudnuttowie i ja wrocilismy razem z teatru. Appel pozegnal nas zaraz po przybyciu na miejsce, a ja odprowadzilam Hudnuttow az do ich mieszkania. Penelope nie czula sie dobrze. A skoro jestesmy juz na etapie absolutnej szczerosci, zdradze ci, ze Penelope spodziewa sie dziecka. - W tym miejscu Marcia jakos dziwnie sie rozesmiala. - Biedna Penny! Zadaje sobie tyle trudu, zeby nikt nie zauwazyl jej stanu, dopoki nie nastapi rozwiazanie! Bo, widzisz, ona zapatruje sie na ten fakt troszeczke za bardzo po... angielsku. Wyobraza sobie, iz jest rzecza nieprzyzwoita, by dziekan college'u znalazla sie w takiej sytuacji, zwlaszcza ze jest o pare lat starsza od Roberta. Penelope jest na tym punkcie wprost absurdalnie przeczulona. Rozumiesz teraz, dlaczego Robertowi tak zalezy, by trzymac Penelope z dala od tej calej sprawy. Obawia sie, ze najmniejsze wzruszenie czy jakies inne silne uczucie wywolac moze komplikacje. W jej wieku... i przy jej stanie... trzeba zachowywac najdalej idaca ostroznosc. Tak wiec Penelope poszla od razu do siebie, a ja jeszcze zostalam chwile z Robertem, zeby go uspokoic. Scena, ktora mu urzadzila Grace w teatrze, kompletnie wytracila go z rownowagi. W trakcie naszej rozmowy rozlegl sie nagle dzwonek telefonu. To Grace dzwonila do Roberta. Wydawala sie najzupelniej spokojna i przepraszala za wybuch, na jaki sobie pozwolila w teatrze. Jak powiedziala, musiala ulec chwilowemu zamroczeniu. Potem wytlumaczyla mu, ze jej chlopak zostawil ja sama na szosie, przed stacja benzynowa, skad telefonuje, i bardzo prosi, zeby po nia przyjechal i odwiozl do college'u. -A on, naturalnie, odmowil - wtracilam poruszona. -Nie. Jezeli ktoras ze studentek padnie ofiara wypadku albo znajdzie sie w klopotliwej sytuacji, to powinna sie zwrocic do swego dziekana. A skoro Penelope spala, oczywiste bylo, ze to Robert powinien byl udac sie na ratunek Grace. Obiecal jej, ze zaraz zorganizuje jakas pomoc. Zdawalam sobie sprawe, ze wersja Marcii odbiega nieco od tego, co mi opowiedzial Steve Carteris. Jesli Grace istotnie czekala na Roberta Hudnutta, to dlaczego zobowiazala Steve'a, by ja odwiozl do kamieniolomow? -Probowalam przekonac Roberta, ze lepiej bedzie, gdybym ja pojechala zamiast niego, ale odmowil. Nie chcial, aby Grace wiedziala, ze jestem w ich mieszkaniu o tej porze. Sama wiesz - dodala, lekko sie rumieniac -jak latwo jest narazic sie na plotki. Robert postanowil wiec pojechac po Grace sam. A w pare minut po jego odjezdzie uslyszalam, ze ktos manipuluje przy skrzynce na listy... -Wiem, kto przywiozl list od Grace, ale nie moge pani tego powiedziec - przerwalam Marcii. - Ta osoba zreszta widziala pania i doktora Hudnutta i... -...i podsluchala nasza rozmowe, prawda? - dokonczyla za mnie szyderczo Marcia. - Powinnam sie byla tego domyslic! Doprawdy mozna powiedziec, ze jakis zlosliwy chochlik zawzial sie dzisiejszej nocy, zeby zagmatwac wszystkie slady. Zaraz wytlumacze ci wlasciwy sens naszej rozmowy, ktora ktos nie wtajemniczony moglby interpretowac calkiem nie-wlasciwie. Ale pozwol, ze najpierw dokoncze. Kiedy wpadl mi w rece ow list do Penelope, od razu poznalam na kopercie pismo Grace i postanowilam zatrzymac list przy sobie. Nigdy nie mialam zaufania do tej dziewczyny, a jej wczorajsze zachowanie dowiodlo, ze mialam slusznosc. Po chwili jednak przyszlo mi do glowy, ze moze to sama Grace wsunela list, a telefon byl jedynie mistyfikacja. I dlatego, zeby sie upewnic, czy Grace istotnie wrocila... -...przyszla pani do naszego pokoju? -Wlasnie. Mialam nadzieje, ze sie nie obudzisz, ale mnie uslyszalas. Nie chcialam, bys mnie poznala, bo musialabym ci wszystko tlumaczyc. Niestety, lozko Grace bylo puste - ciagnela Marcia, nie spuszczajac oka z mojej twarzy. - Znaczylo to, ze faktycznie ona telefonowala. Bylam jednak niespokojna o Roberta i balam sie, ze Grace zrobi jakies niesamowite glupstwo. Nie moglam ze zdenerwowania usiedziec na miejscu, wskoczylam wiec do swojego wozu i pojechalam w slad za Robertem. Nie potrzebuje ci mowic, ze w samym Wentworth nie bylo sladu Grace. Nie bylo tez Roberta, ktory tymczasem juz wrocil, o czym przekonalam sie, widzac po powrocie do college'u jego samochod w garazu. Zobaczylam sie z nim dopiero dzisiaj rano. Powiedzial, ze tak jak go Grace prosila, podjechal na stacje benzynowa przy wjezdzie do miasteczka, ale nie zastal tam nikogo. To znaczy, ze Grace telefonowala ze stacji, ale pozniej gdzies sie ulotnila. -Nie - poprawilam ja - Grace kazala sie zawiezc komus do kamieniolomow, gdzie miala umowione spotkanie. - I dodalam lekko drzacym glosem: - Czy pani pokaze porucznikowi Trantowi list Grace do pani Hudnutt? -Rzecz jasna, ze nie! -Wiec pani czytala ten list?! -Tak, przeczytalam i bede sobie cale zycie wdzieczna za to, bo list jej przekraczal wszelkie granice dobrego tonu i gdybym miala okazje, to zamordowalabym Grace wlasnymi rekami! Marcia podeszla do malego biureczka i wyjela z jednej z szuflad arkusik papieru. -Chce, zebys przekonala sie sama. - Wyciagnela w moja strone papier z odznaka college'u w gornym rogu. - Moze po przeczytaniu tego listu zrozumiesz, dlaczego nie zywie juz szacunku do Grace. Zaczelam czytac zachlannie: Pani Dziekan Hudnutt, Nie ma sie Pani co wywyzszac, bo jest Pani zona czlowieka, ktory zdradza Pania z Jej najlepsza przyjaciolka, Marcia Parrish, a oprocz tego stara sie zdeprawowac dusze i ciala otaczajacych go kobiet. Jezeli ma Pani jeszcze jakiekolwiek watpliwosci, prosze zapytac, kto byl jego tak zwana "pielegniarka" w domu wypoczynkowym doktora Wheelera. Co do innych spraw, radze Pani przeczytac "Kurier Kalifornijski" z 3 marca 1936 roku, strony 3 i 6, dowie sie Pani wszystkiego. Co donosze IU Pani wlasnym interesie Grace Hough Kartka papieru drzala w moich palcach. -Co znaczy ten list? - wykrztusilam w koncu. - Dlaczego Grace zrobila cos podobnego? -No wlasnie... dlaczego tak postapila? Czuje wstret i niesmak i lamie sobie glowe, zeby znalezc jakis powod. Ale to jeszcze nie wszystko. Chce, abys poznala cala prawde, Lee. Otoz kiedy Robert byl na swej pierwszej posadzie, w Kalifornii, zabil w wypadku samochodowym jedna z uczennic, mloda, egzaltowana panienke, ktora w nim sie zadurzyla. Pewnego wieczoru poprosila, zeby odwiozl ja do domu po balu szkolnym. Troche jej szumialo w glowie, a i Robert wypil nieco wiecej niz zazwyczaj. Poniewaz ta mloda panna chciala koniecznie, by pojechali jeszcze do jakiejs nocnej knajpy, a Robert nie chcial sie na to zgodzic, wyrwala mu w pewnej chwili kierownice. Auto wpadlo w poslizg i przekoziolkowalo. Dziewczyna zginela na miejscu, a Robert tylko jakims cudem wyszedl calo. Od tamtej pory zostala mu ta mala blizna na skroni, ktora moze zauwazylas... A teraz powtorze ci moja rozmowe z Robertem. On, zdaje sie, powiedzial: "Nie moge zapomniec, ze wtedy, kiedy mialem rece zbroczone krwia, znalazlas sie przy mnie", czy cos w tym rodzaju. Marcia Parrish zamilkla na chwile dla zaczerpniecia oddechu, a potem wrocila do opowiesci: -Robert zostal aresztowany pod zarzutem prowadzenia auta w stanie nietrzezwym i chociaz go pozniej uniewinniono, musial jednak opuscic college. Tak wyglada ta cala historia, jaka mi sam wyznal. Zdawalo mi sie, ze nikt poza mna nie jest tutaj w to wtajemniczony. Nie bede taila przed toba, ze po zjawieniu sie Roberta w Wentworth zakochalam sie w nim do szalenstwa i wyimaginowalam sobie, ze z wzajemnoscia. Zareczylismy sie i mielismy szczery zamiar sie pobrac. Stopniowo jednak zaczelam zdawac sobie sprawe, ze ze strony Roberta nie jest to prawdziwe uczucie, w kazdym razie nie tak silne jak moje. Potrzebowal mnie raczej tylko jak alkoholu czy innych srodkow pobudzajacych, ktorych zaczal coraz czesciej uzywac. Bo po tym wypadku, o ktorym ci wspomnialam, Robert popadl w jakas psychonerwice. Jego stan byl przez jakis czas bardzo powazny, jezeli nawet nie rozpaczliwy. Namowilam go wreszcie, zeby sie zaczal leczyc. Jeden z najlepszych okolicznych neurologow, doktor Wheeler... -Czy ten sam doktor Wheeler, ktory byl dawnym przyjacielem roi dziny Houghow i u ktorego Grace spedzala wakacje? -Ten sam. Zalozyl na wsi dom wypoczynkowy, takie sanatorium dla nerwowo chorych, gdzie w zupelnej ciszy i spokoju pacjenci przychodzili do siebie. Kazdy z nich mial do dyspozycji niewielki bungalow, odseparowany calkowicie od innych. Robert zgodzil sie na odbycie dwumiesiecznej kuracji. Nie chcialam puscic go samego i bylam tam z nim razem, podajac sie za pania Hudnutt. Nieszczesliwy traf zrzadzil, ze Grace Hough, ktora leczyla sie na depresje nerwowa po tragicznej smierci ojca, przebywala tam rowniez. Mozesz sobie wyobrazic moja sytuacje! Co robic? W owym okresie Grace wydawala mi sie dziewczyna bardzo sympatyczna i wyrozumiala. Opowiedzialam wiec jej wszystko, lacznie z wypadkiem Roberta, jego psychoza i koniecznoscia wyciagniecia go z tego wszystkiego. Skad moglam przypuscic, ze Grace zrobi tak potworny uzytek z moich zwierzen? Naprawde ona chyba dostala pomieszania zmyslow, a moze namietnosc do Roberta tak ja oslepila, ze... Marcia Parrish nie dokonczyla. Wydawala sie zupelnie zalamana i pograzona w rozpaczy. Ja zas ciagle jeszcze trzymalam w rece list Grace. -Lee - odezwala sie wreszcie Marcia - teraz wiesz wszystko: wiesz, jaka to kobieta jest wykladowca jezyka angielskiego w Wentworth i jaki powazny motyw mielismy ja i Robert, zeby sie pozbyc Grace. Gdyby ten list wpadl w rece policji, nic nie powstrzymaloby wybuchu skandalu, a nasze kariery - i moja, i jego - bylyby zniszczone. Przysiegam ci uroczyscie, ze nie mamy nic wspolnego ze smiercia Grace. Ale ty sama zadecydujesz, czy ten list ma sie dostac do rak porucznika Tranta. Ja ze swej strony nie zrobie nic, by temu przeszkodzic. Kiedy przypominam sobie te scene, dzis jeszcze sie dziwie, ze na chwile nawet nie zawahalam sie co do wyboru drogi, jaka mam pojsc. Pewnym ruchem zapalilam zapalke i przylozylam papier do plomyka, przypatrujac sie, jak arkusik powoli czernial i zwijal sie. Popiol rozsypal sie po dywanie, a ja jeszcze rozgniotlam go obcasem. Potem wyszlam. Nie mialysmy sobie z Marcia nic wiecej do powiedzenia. 12 Mimo ogromnego zmeczenia dlugo nie moglam tej nocy zasnac. Tysiace spraw i pytan tanczyly w moim mozgu dzika sarabande, jak konie w cyrku. Najbardziej dreczaca byla jedna mysl: czy jest ktos w Wentworth, kto wie, ze Penelope Hudnutt wyjezdzala w nocy swym zoltym kabrioletem. Mysl ta sprawiala mi torture. A zreszta tragedia Grace wydala mi sie rownie nieuchronna, jak tragedia Fedry, i podobnie jak ta ostatnia, podlegla bezlitosnemu i precyzyjnemu mechanizmowi, ktorego tajemnicy nie potrafilam zglebic. Jedna z osob uczestniczacych w tej tragedii, kto wie, czy nie grajaca glownej roli, jak dotad ciagle jeszcze pozostala w cieniu: rudowlosy oficer marynarki. On jeden prawdopodobnie moglby nam wyjasnic postepowanie Grace i powiedziec, gdzie spedzila te kilka godzin, ktore dzielily ja od wyjscia z teatru do momentu spotkania ze Steve'em.Nazajutrz obudzilam sie dopiero o pierwszej po poludniu. Zawdzieczam to dobroci Elaine Sayler, ktora odpedzala od moich drzwi ciekawskich. -Mamy wolne, slonko - powiedziala, gdy sie obudzilam. - Polecenie Penelope! Czy wiesz, ze wszystko w college'u wywrocone jest do gory nogami i ze od samego rana staczam walki z reporterami i fotografami, ktorzy koniecznie chca zrobic zdjecia "pokoju, gdzie tak okrutnie zamordowana studentka ubierala sie po raz ostatni w zyciu?!" Przecieralam jeszcze oczy ze snu, ale mimo to zauwazylam, ze jasna grzywka Elaine byla ufryzowana, a ona sama paradowala w nowym wio-sennym kostiumie. -Poczytaj sobie! Rozerwij sie troche przed sniadaniem - powiedziala, rzucajac mi na koldre plik gazet, po czym wyszla, zamykajac mnie na klucz przed intruzami. Pierwsza gazeta, jaka wzielam do reki, pokazywala juz na rozkladowce zdjecie Grace sprzed czterech lat, kiedy to nasza kolezanka wstepowala w wielki swiat. Fotka byla nieduza, a Grace miala na niej przestraszony wyraz twarzy i oczy wlepione gdzies w sina dal. W krotkim komentarzu, umieszczonym pod zdjeciem, wyczulam styl Tranta. Sladu oficera marynarki na razie nie odnaleziono, wysuwano takze hipoteze, iz morderca mogl byc jakis wloczega czy tramp, skuszony widokiem futrzanego plaszcza. W innym dzienniku fotografia Grace byla juz wyraznie podretuszowana, wskutek czego moja byla wspollokatorka stala sie podobna do jakiejs filmowej gwiazdki z Hollywood, ofiary tragicznego losu. "Gazeta Newhamptonska" robila z Grace kogos w rodzaju osieroconej Kasandry, wyposazonej W mozg Curie, a zapaly Messaliny. Jerry opisany byl jako przyszly Edison i najpopularniejszy w calym Wentworth lekkoatleta. Nie zapomniano nawet o mnie, opisujac jako "skryta kolezanke ofiary", ktora wiedziala o calym dramacie wiecej, niz sie pozornie wydawalo, lecz nie chciala zdradzic niczego policji. W jednym z mniej popularnych pism, ktore nie chcialo pozostac w tyle, odnalazlam nawet fotografie Harolda Appela, starego przyjaciela rodziny Houghow i zapalonego wioslarza. Insynuowano nawet, ze syn adwokata Appela, prowadzacego dawniej milionowe interesy Houghow, skusil sie moze na resztki wspanialej fortuny. Caly ten stek bzdur wzbudzil we mnie taki niesmak, ze zmiotlam gazety na podloge. Akurat gdy pojawila sie w pokoju Elaine, niosac na tacy sniadanie. Jej twarz wyraznie zdradzala, ze zaszlo cos nowego. -Sluchaj! - wykrzyknela. - Moge juz chyba spokojnie umrzec, skoro bylam swiadkiem najwspanialszego spektaklu w moim zyciu! Postawila tace na koldrze i zaczela sie wachlowac serwetka. -Kiedy byly manewry floty, takie wrazenie zrobil na mnie okret wojenny w pelnej akcji! - ciagnela przejeta. - Ale to nic w porownaniu z wejsciem przed chwila Penelope do stolowki - tak majestatycznej, jakby byla sama Krolowa Wiktoria. A cala jej uwage skupila moja ukochana siostrunia. Penelope zmiazdzyla ja tak dokladnie, jakby chodzilo o mala dzdzownice... -Na milosc boska, Elaine - zawolalam, przelykajac czarna kawe - co ty pleciesz?! -Masz, przeczytaj sobie! - Rzucila mi poranne wydanie nowojorskiego dziennika. Okazale zdjecie przedstawialo Norme z noga na stopniu samochodu. Z tylu widac bylo zabudowania administracyjne college'u, przede wszystkim jednak rzucaly sie w oczy nogi panny Sayler. Norma, z platynowymi, odrzuconymi w tyl lokami przypatrywala sie wylogom swego costume tailleur (gdzie winna byc odznaka Jerry'ego), a jedyna rzecza, ktora wypadla na jej niekorzysc, bylo przechylenie glowy, przy ktorym profil wypadl znieksztalcony, podkreslajac podwojny podbrodek. Naglowek brzmial: "CO NAM POWIEDZIALA JASNOWLOSA PIEKNOSC WENTWORTH". A pod nim byly slowa Normy Sayler: Zupelnie nie jestem zdziwiona tragedia, jaka Grace Hough sciagnela na siebie. Zawsze przewidywalam, ze tak wlasnie skonczy. Wszystko, co moge powiedziec, to to, ze nigdy nie opuszcze Jerry'ego. Teraz czuje to jeszcze bardziej, niz do tej pory sadzilam. Odrzucilam gazete z niesmakiem, a Elaine podniosla ja skwapliwie. -Nie uwazasz, ze to boskie? - powiedziala, wpatrujac sie w fotke. - Ten podbrodek matrony, ta spodniczka odslaniajaca kolano, dzieki wyszukanej pozie przy stopniu samochodu. Wszystko jak zywe! Ale nie wiesz jeszcze najwazniejszego! Slyszalam na wlasne uszy, jak Norma oferowala reporterom swoje zdjecie. Wiesz, to, na ktorym wyglada jak skrzyzowanie Marii Magdaleny z gwiazda filmowa!... Fotograf jednak orzekl, ze zdjecie jest za malo sensacyjne dla publicznosci i ze sfotografuje ja sam...! Elaine wprost dusila sie ze smiechu. -I tobie sie to wydaje takie zabawne? - spytalam zmeczonym glosem. - Bo dla mnie to wprost odrazajace. -Odrazajace! - powtorzyla Elaine. - Wlasnie tego slowa uzyla Penelope. Zjawila sie w stolowce z nieslychanie grozna mina - mozna by ja porownac jedynie do Brunhildy sposobiacej sie do wojny; zaraz poprosila Norme, zeby wstala. I palnela jej kazanie naprawde ostre! Zupelnie jakby mowila do jakiejs smarkatej ze szkoly przygotowawczej. Zarzucila jej, ze przynosi wstyd swojej plci i calemu college'owi i ze wykorzystuje dla bezecnych celow godna pozalowania tragedie. Norma chciala cos odpowiedziec, ale Penelope zamknela jej usta bezlitosnym: "Prosze milczec, panno Sayler!" Nigdy specjalnie nie przepadalam za Penelope, ale musze bezstronnie przyznac, ze wspaniale to rozegrala. A Norma wzruszyla tylko ramionami i wyszla; sztywna, jak manekin na wystawie u Saksa (Saks Fifth Avenue - dom towarowy na Piatej Alei w Nowym Jorku). -Po jej wyjsciu Penelope wyglosila krotki wyklad na temat tego, jak sie mamy zachowac w takich okolicznosciach, i uprzedzila w imieniu dyrekcji, ze studentka, ktora sobie pozwoli na jakiekolwiek rozmowy z przedstawicielami prasy, zostanie z miejsca wydalona z college'u. Ale r propos Penelope - dodala Elaine, popijajac kawe z mojej filizanki - zauwazylam, ze... -Przestan juz! - ucielam krotko jej paplanine. - Dopij moja kawe i pozwol mi sie ubrac. Elaine wypila szybko kawe i pognala do drzwi. -Lee - zawolala jeszcze, stajac na progu -jezeli twoj porucznik zechce i mnie przesluchac, przyslij go. Odkad Jerry jest unieruchomiony w lozku, ten policjant to zdecydowanie najciekawszy facet krecacy sie po naszej uczelni! A gdyby nie mial zadnych pytan odnosnie Grace, po] wiedz, ze bede do jego dyspozycji przy okazji nastepnej zbrodni, bo przeczuwam, iz Norma laknie teraz krwi Penelope! Jakaz bylaby radosc Normy - pomyslalam w duchu - gdyby wiedziala, do jakiego stopnia Penelope i Hudnutt sa skompromitowani w tej sprawie... Kiedy pol godziny pozniej wyszlam z pokoju, na dziedzincu i w salach college'u wszystko wrocilo do normalnego stanu. Studenci, oblani zimna woda po oswiadczeniu Penelope, mieli sie na bacznosci. Kiedy przechodzilam, koledzy i kolezanki, a nawet profesorowie, klaniali mi sie z szacunkiem i jak gdyby porozumiewawczo... Wydawac by sie moglo, ze stalam sie nagle jakas bardzo wazna osobistoscia, od ktorej mozna oczekiwac sensacyjnych wiesci. Totez z prawdziwa ulga usiadlam w tak dobrze mi znanej sali, gdzie panna Pervenche prowadzila wyklad o literaturze francuskiej w wiekach srednich. Po tym wykladzie chcialam wpasc do izby chorych, zeby zobaczyc sie z Jerrym, ale nie wpuszczono mnie do niego, bo dziekan Appel z ojcem omawiali z nim akurat jakies kwestie prawne. Jerry'ego czekaly teraz takie rozmowy odnosnie spraw ubezpieczeniowych. Dowiedzialam sie jednak, ze doktor Barker jest bardzo zadowolony z postepow kuracji i prawdopodobnie pozwoli Jerry'emu juz za pare dni opuscic lozko. Tymczasem czekalo mnie jeszcze jedno ciezkie przejscie: wczesniej czy pozniej musialam stanac przed porucznikiem Trantem. Mialam mu oczywiscie sporo do powiedzenia, ale stokroc wiecej do ukrycia - co nie bylo zadaniem latwym, bo ilekroc znalazlam sie w jego towarzystwie, odnosilam wrazenie, ze czyta w mojej duszy jak w otwartej ksiazce. Przyszlo mi wiec na mysl, ze moze dobrze bedzie oddzielic te pierwsze kwestie od drugich, jak to on sam zwykl byl czynic. Usiadlam wiec w bibliotece, wydarlam kartke z zeszytu i podzielilam ja na dwie kolumny: to, co powiem Trantowi; i to, co musze przed nim zataic. W drugiej kolumnie znalazlo sie tego duzo wiecej. Wpatrywalam sie w nia prawie z przerazeniem, zdajac sobie sprawe, ze w tych kilku punktach zawiera sie los trzech osob. Nagle jakis ironiczny glos tuz za moimi plecami przywolal mnie do rzeczywistosci. -No prosze, moj system i pani wydal sie praktyczny - powiedzial porucznik Trant, ktorego krokow zupelnie nie slyszalam. - To znakomity sposob oddzielenia ziarna od plew. Palcem pokazal na tabliczke Palenie zabronione i zaciagnal mnie do malej salki przylegajacej do biblioteki. Tu zaczal niedbale przerzucac oprawny rocznik "Glosu Wentworth", kiedy ja stalam przed nim nieslychanie zmieszana, zaciskajac w rece zmieta kartke papieru. -Czy przed tym wieczorem, kiedy panna Hough zostala zamordowana, miala pani kiedykolwiek okazje pozyczac jej cos ze swego ubrania? - spytal z roztargniona mina, jak gdyby nie przypisywal wielkiego znaczenia mojej odpowiedzi. -Hm - baknelam, nie mogac sobie jakos z niczym skojarzyc tego pytania - chyba nie. Grace byla bardzo ambitna i nie znosila, zeby ktos przypominal jej w taki czy inny sposob niedostatek materialny. Zreszta, byla bardzo skrupulatna i sumienna i obawialaby sie, ze zniszczy cos nie swojego. Zdawalo sie, ze moja odpowiedz go zadowolila. -Pani chcialaby pewnie wiedziec - mowil, przerzucajac dalej rocznik pisma -jak postepuje sledztwo? No, coz! Bez rewelacji. Dotychczas nie udalo mi sie wykryc wlascicielki czerwonego, nieprzemakalnego plaszcza ani odnalezc pani futra. Natomiast kilka osob widzialo Grace Hough piszaca listy w holu Cambridge Theatre. Dziwaczny pomysl, co? Wybrac sobie to wlasnie miejsce na zalatwianie korespondencji! Ale im dalej sie posuwamy, tym bardziej zdumiewajace wydaje nam sie zachowanie tej mlodej osoby. Widziano ja tez wychodzaca z teatru w towarzystwie marynarza. Czy, zdaniem pani, mogloby tu chodzic o zwyklego bosmana? -Nie - odparlam po krotkim zastanowieniu. - Byl chyba troche za stary jak na bosmana, a sadzac po galonach, jego stopien tez musial byc wyzszy. -To dziwne! - zauwazyl porucznik. - Przeprowadzilem wywiad w departamencie marynarki Nowego Jorku i Filadelfii. Przetrzasnieto wszystkie bazy od Bostonu do Norfolku i nigdzie nie znaleziono oficera, ktory by odpowiadal podanemu rysopisowi i mogl byc tej nocy w teatrze z Grace Hough. -A moze by go poszukac zaczynajac od urzedu pocztowego, skad byly wysylane listy ekspresowe? - podsunelam. -Pomyslalem i o tym. W Wentworth zauwazono, ze listy przychodza bardzo czesto, ale jak sie wydaje, wiekszosc nadawana byla... w samym Wentworth! -Sadzi wiec pan - zdumialam sie - ze ten oficer krecil sie w okolicy college'u?! Trant nie odpowiedzial. Przygladal sie uwaznie szeregom ksiazek na polkach i od czasu do czasu zatrzymywal sie, zeby odczytac tytuly. -Telefonowalem rowniez do Baltimore, do doktora Wheelera - odezwal sie po chwili. - Zaprzeczyl on, jakoby w czasie pobytu u nich panna Hough miala znajomych posrod oficerow marynarki. Stan jej zdrowia byl zreszta bardzo marny, tak ze niewiele wychodzila. Ale zostawmy na chwile epizod z marynarzem. Niech mi pani lepiej powie, panno Lovering, czy tych listow nie mogl pisac ktos z Wentworth? Bo moze ten oficer byl tylko jakims przygodnym znajomym spotkanym w teatrze i nie ma zadnego zwiazku z cala sprawa. -Nie przypuszczam - powiedzialam. - Grace przedstawila mi go jako starego przyjaciela. -No, a pozniej? Nie ma zadnych dowodow, ze odwiozl ja swym samochodem po spektaklu? -Alez sa! Tak bylo! - zawolalam bez zastanowienia. - Odwiozl ja przeciez do Wentworth i zostawil przy wjezdzie do miasteczka, przed stacja benzynowa. Ledwie wymowilam te slowa, poczulam, ze krew uderza mi do glowy. Nie dlatego, ze chcialam ukrywac ten fakt przed porucznikiem, bo sam Steve uznal, ze powinnam powiedziec mu o tym... ale wygladalo na to, ze padlo to z moich ust przez nieuwage, i balam sie docinkow ze strony porucznika. -Dziekuje! - rzekl Trant z lekkim usmiechem. - Udzielila mi pani bardzo cennej wskazowki. Ciekaw jestem, czy figurowala ona w rubryce faktow, ktorymi zamierzala sie pani ze mna podzielic? -No... tak - odparlam, wyraznie zmieszana. Opowiedzialam mu wszystko o stacji benzynowej w Wentworth, odjezdzie oficera i dziwnej wyprawie Grace do kamieniolomow, przy czym, rzecz jasna, starannie unikalam podania nazwiska Steve'a i wzmianki o liscie do Penelope. -Od kogo sie pani tego wszystkiego dowiedziala? - spytal Trant. -Obawiam sie bardzo - powiedzialam, potrzasajac glowa - ze od-powiedz na to pytanie znajduje sie po prawej stronie kartki. Detektyw znowu sie usmiechnal, ale nie nalegal na odpowiedz. -Zatem osoba, ktorej nazwiska nie chce pani zdradzic, byla ostatnia, ktora widziala panne Hough zywa? - spytal. -Nie - odparlam - Grace miala sie z kims spotkac w kamieniolomach. -I ma pani na to jakis dowod procz slow tego informatora? Odpowiedzialam mu troche zirytowana, ze malo jest prawdopodobne, aby osoba, od ktorej wiem, miala klamac, bo w tym przypadku byloby prosciej w ogole nic mi nie mowic! Porucznik Trant przyjrzal mi sie uwaznie. -Pani mnie bardzo zawiodla, panno Lovering - rzekl. - Chyba naiwnie sadzilem, ze pani naprawde chce pomoc policji w odszukaniu mordercy bylej wspollokatorki. Niestety... -Jestem zdecydowana z panem wspolpracowac - zaprotestowalam goraco - ale nie wtedy, kiedy pan sie upiera, zeby podejrzewac osoby, ktore z cala pewnoscia nie moga miec z tym nic wspolnego. -Czyli, innymi slowy, tak dlugo, poki moje badania nie dotycza nikogo z kola pani tutejszych przyjaciol, tak? Doskonale! Teraz juz wiem, co mam o pani myslec! -To znaczy - baknelam troche zmieszana - ze nasza wspolpraca zostaje rozwiazana? -Alez nic podobnego! - odparl. - Wprost przeciwnie! Tyle tylko, ze wiem, jak mam pania oceniac. Jak skonczonego klamczucha! Zapewne pani wie, ze policjant moze czasem wiecej dowiedziec sie od kogos, kto stara sie ukryc prawde, niz od szczerego swiadka. W kazdym razie musze pania przestrzec przed jednym niebezpieczenstwem. Po pierwszej zbrodni nastepuje czesto druga, a osoba bezposrednio zagrozona bywa w takich razach ktos, kto zbyt duzo wie o zbrodni, ale wiedziony wspolczuciem i checia ocalenia przyjaciela, odmawia pewnych zeznan przed policja albo - co jeszcze gorsze - znajduje sobie powiernika w najmniej odpowiedniej osobie. Ten krotki wyklad Tranta zupelnie mnie nie wzruszyl. Nie watpilam, ze jest to z jego strony manewr taktyczny, zeby mnie nastraszyc i zmusic do mowienia. Porucznik Trant tymczasem przygladal sie uwaznie paznokciowi swego kciuka, a jego milczenie mocno mnie niepokoilo. Ciagle jeszcze trzymalam w rece nieszczesna kartke papieru, ktorej nie odwazylam sie podrzec. Czy bedzie chcial mnie zmusic do oddania mu jej? -Pomylilem sie tez co do pani spraw sercowych, Lee Lovering - odezwal sie po chwili. - Dotychczas sadzilem, ze szczesliwym wybrancem jest Jerry Hough, ale teraz stawialbym raczej na Steve'a Carterisa. Albo moze trzyma pani jego strone - dodal, przeszywajac mnie przenikliwym spojrzeniem - tylko dlatego, ze jako dobra republikanka chce pani widziec jego ojca, gubernatora Carterisa, na stanowisku prezydenta...? -Skad te aluzje do Steve'a Carterisa? - spytalam, nie majac zbyt wielkiej nadziei, ze tym razem uda mi sie dalej ukrywac prawde. -Och! - odparl. - Bardzo latwo domyslic sie, ze tym, ktory pan udzielil takich informacji, jest pani przyjaciel Carteris. Maly wywiad prze prowadzony wczoraj w garazu college'u upewnil mnie, ze Carteris wroci do college'u dopiero o czwartej rano. -No dobrze! - powiedzialam pokonana. - Przypuscmy wiec, ze to Steve. Mysle, ze pierwszym pana krokiem bedzie teraz przesluchanie go? -Nie, nie tak od razu. Jest pewna pilniejsza sprawa. Chcialbym, zeby pani udala sie ze mna do tych kamieniolomow. Moze zrobimy tam wspolnie jakies ciekawe odkrycie? Nim zdolalam sie zorientowac, szybkim ruchem wyciagnal mi z reki kompromitujacy papier. Chwile stal przede mna, trzymajac w rekach pomieta kartke, ale nie patrzac, co na niej napisalam. Nastepnie, bardzo powoli, podarl ja na drobne kawalki i oddal mi z powrotem. -Na przyszlosc, Lee Lovering, lepiej, zeby pani zachowala dla siebie cenne wiadomosci. Nie moze pani przewidziec, w czyje moga wpasc rece i jakie to moze miec konsekwencje. Poza tym notujac je, ulatwia pani zadanie policji... ale... i mordercy. Podnioslam glowe i spojrzalam na porucznika Tranta. Chwile mierzylismy sie wzrokiem. Czemu zrezygnowal z poznania faktow, ktore zamierzalam przed nim ukryc? Jedna tylko nasuwala mi sie odpowiedz: musial wiedziec znacznie wiecej, niz dawal po sobie poznac. Jego troska, zeby mnie przestrzec przed grozacym mi tutaj, w samym Wentworth, niebezpieczenstwem, byla tego wyraznym dowodem. 13 Po raz drugi juz siedzialam u boku porucznika Tranta w jego samochodzie, w nastroju ni to wrogim, ni zyczliwym. Dochodzila piata po poludniu i niebo, na ktorym juz od dawna gromadzily sie chmury, coraz bardziej ciemnialo.Waska, boczna droga skierowalismy sie w strone Nowego Jorku. -Czy to tedy? - spytal porucznik Trant, kiedy po prawej stronie ukazal sie dlugi, cementowy wal. -Tak. A kamieniolom jest tuz za zakretem. Zatrzymal woz na skraju szosy i reszte drogi, jakies trzydziesci metrow, przebylismy pieszo. W tym miejscu droga skrecala ostro, tworzac zakole w ksztalcie litery "U", tak ze nie mozna bylo zobaczyc wejscia do kamieniolomu, zanim nie dotarlo sie na miejsce. Samo wejscie bylo szerokie i ponure. Od kiedy w poblizu stanely zabudowania college'u, zaprzestano eksploatacji kamieniolomow i panowala tu kompletna pustka - wykorzystywana czesto wieczorem przez zakochane parki, szukajace samotnosci. Sciezka prowadzaca do kamieniolomow byla zarosnieta zielskiem, zawalona pojedynczymi blokami kamieni, a niskie krzewy przybieraly w tej scenerii jakies fantastyczne ksztalty. Zlomy skalne, otaczajace to miejsce ze wszystkich stron, sprawialy, ze panowal tu stale jakis tragiczny polmrok, ktoremu roslinnosc nadawala zielonkawy refleks; gdy znalezlismy sie w odleglosci jakichs pieciu krokow od wejscia, wstrzasnela mna mysl o Grace, ktora Steve zostawil tutaj szczesliwa i podniecona umowionym spotkaniem, a ktora wkrotce potem znalazla tak tragiczna smierc... Wyobrazilam ja sobie, stojaca tutaj w tej rozowej sukience i wpatrujaca sie krotkowzrocznymi oczyma w sciezke, ktora mial nadejsc mezczyzna. Czy przyszedl? I czy to wlasnie on...? A moze nagle zjawil sie ktos inny, kto ja zamordowal? Porucznik Trant badal w glebokim milczeniu zarosla i ziemie u wejscia do kamieniolomu. Nagle pochylil sie i podniosl cos. -Panno Lovering - zawolal. Przeskakujac bloki kamieni znalazlam sie przy nim. Pokazal mi mala, czarna, zamszowa torebke z ozdobnym zamknieciem. -Tak - potwierdzilam, nim zadal mi pytanie - to torebka Grace. Poznaje ja. Stalam przy nim, kiedy ja ostroznie otwieral, a moje podniecenie i niepokoj z pewnoscia nie byly mniejsze od jego. Torebka nie zawierala wiele: malenka chusteczke do nosa z rozowej go jedwabiu, wieczne pioro, dwa bilety teatralne, kalendarzyk i pare monet. W kalendarzyku byl zlozony we czworo arkusik papieru. Trant rozlozyl go i jesli ludzilismy sie przez chwile, ze trafilismy na klucz od zagadki, gorzko sie rozczarowalismy, bo papier - zwykly arkusik papieru listowego z nadrukiem college'u - byl zupelnie czysty. Porucznik wlozyl wszystko z powrotem do torebki, ktora wsunal do kieszeni. Nastepnie zapuscil sie glebiej w kamieniolom, ciagle ze schylona glowa, badajac ziemie. Po przejsciu kilku metrow przystanal. -Uwaga! - zawolal. - Niech pani tu nie depcze... Echo wzmocnilo jego glos, ktory wydal mi sie w tej chwili jakis zupelnie nieludzki. Trant przyklakl na zupelnie golej w tym miejscu ziemi. Schylilam sie takze, stojac przy nim, lecz nie zauwazylam na razie nic podejrzanego. Dopiero po dluzszym przygladaniu sie zobaczylam jakis dziwny odcisk, przedstawiajacy cos jakby rysunek geometryczny. -Slady opon - krzyknelam. -Tak - potwierdzil Trant. - Slady opon samochodowych, i to bardzo niedawne! -Skad pan wie, ze niedawne? Jak pan to stwierdzil? -Jak na osobe usilujaca przeszkadzac policji sledczej, musi pani, panno Lovering, nauczyc sie jeszcze wiele z metod i technik operacyjnych - odpowiedzial Trant. - Niech pani sobie wyobrazi, ze zadalem sobie trud zbadania warunkow atmosferycznych, panujacych w Wentworth w nocy, kiedy popelniono zbrodnie. Otoz, jak sie dowiedzialem, od wielu juz dni nie padal tu deszcz, a tej nocy okolo godziny pol do czwartej rozpetala sie gwaltowna burza z ulewa. Wowczas wlasnie albo moze wkrotce potem musialy byc zrobione te odciski opon. Pozostawione pozniej, chociazby o godzine, nie bylyby juz tak wyrazne, bo jak pani pamieta - noc byla bardzo ciepla i ziemia musiala wysychac bardzo szybko. -To prawda - przyznalam niepewnym glosem, przypominajac sobie ulewe, ktora mnie obudzila w nocy. - Czy pan bylby w stanie zidentyfikowac samochod, ktory zostawil te slady? Porucznik wzruszyl ramionami. -To dziecinnie proste - odparl. - Czy pani nie slyszala nigdy o odlewach? I znowu zaczal szukac sladow, ktore tez niebawem odnalazl. Pogwizdywal przy tym cicho. W zachowaniu Tran ta bylo zawsze cos, co doprowadzalo mnie do rozpaczy, a rownoczesnie napawalo strachem, ale to gwizdanie bylo najgorsze ze wszystkiego. W ten sposob doszlismy do samego serca kamieniolomu, gdzie sterczala wysoka, ostra skala. Po lewej stronie widac bylo pryzme lupanych kamieni, lezaca tu prawdopodobnie od niepamietnych czasow. Wiedziony jakims instynktem Trant skierowal sie w strone pryzmy, a ja szlam tuz za nim. Ktore z nas pierwsze zauwazylo ten wlasnie kamien? Nie umialabym lego powiedziec. Odbijal jakos dziwnie od innych, ostre brzegi sterczaly wsrod blokow. Trant wzial go do reki. Byl dosc duzy, dostatecznie ciezki, aby go mozna bylo uzyc jako narzedzia. Jego powierzchnia pokryta byla skrzepla krwia. Spojrzelismy na siebie niezdolni przemowic slowa. Nagly poryw wiatru zakolysal otaczajace nas zarosla, mimo woli szczelniej otulilam sie plaszczem. -No coz - odezwal sie w koncu porucznik - przynajmniej jeden punkt mamy wyjasniony. Wiemy juz, gdzie zostala zamordowana Grace Hough. 14 Troche pozniej, w samochodzie Tranta staralam sie zapalic papierosa, ale rece drzaly mi tak, ze nie udawalo mi sie to. Porucznik, ktorego uwadze widocznie nic nie moglo ujsc, podal mi zapalniczke. Mialam wrazenie, ze sie nade mna lituje. Istotnie, moje zdenerwowanie i chaos w glowie dosiegly szczytu, a widmo zamordowanej w kamieniolomach Grace przesladowalo mnie bez przerwy. Jak postapi Trant po zidentyfikowaniu tych sladow? Usilowalam w siebie wmowic, ze to rzecz bez znaczenia, ale daremnie. Myslalam o trzech samochodach: Hudnutta, Marcii i Penelope, z ktorych jeden musial byc w kamieniolomach - co niebawem zostanie dowiedzione. Czyz bede w stanie nadal wierzyc w niewinnosc osob, ktorym obiecalam pomoc?-No, panno Lovering - odezwal sie porucznik - jak sie pani zdaje? Czy ten pani przyjaciel, Steve Carteris, nie znajdzie sie przypadkiem w trudnej sytuacji, jesli sie okaze, ze to slady opon jego samochodu? W calej mojej trosce o Hudnuttow i Marcie najzupelniej zapomni lam o Stevie. A on przeciez byl najbardziej skompromitowany! Co s z nim stanie, jezeli w dalszym ciagu bedzie sie tak glupio upieral z po trzymywaniem swego alibi? Trant wiedzial, ze Grace kiedys podkochiwala sie w Stevie. A jezeli jeszcze teraz sie dowie, ze zmusila go grozba do odwiezienia jej do kamieniolomu? W wyobrazni widzialam juz scene, jaka tu sie mogla rozegrac. Grace szantazujaca Steve'a (podobnie jak Hudnutta), ze zdradzi, co jej w zaufaniu powiedzial, Steve, rozdrazniony, lapie kamien, pierwszy, jaki mu wpadl w reke, i - oslepiony wsciekloscia - uderza nim Grace... Papieros wydal mi sie nagle przerazliwie gorzki i wyrzucilam go przez opuszczona szybe... Dotarlismy akurat na miejsce. Wysiadajac, spytalam Tranta: -Rozumiem, ze chce pan teraz przesluchac Steve'a Carterisa? -Chyba jeszcze nie, panno Lovering. Ale nie pozostaje mi na razie j nic innego, jak pozegnac pania - powiedzial, wyciagajac reke. -Pozegnac? Nie rozumiem! - odparlam zdziwiona. -No tak. Wie pani przeciez, ze rozprawe odroczono do chwili ustalenia miejsca zamordowania Grace Hough. Chwila ta wlasnie nadeszla. Wiemy juz, ze stalo sie to w okolicach Wentworth. Teraz to juz sprawa miejscowej policji. Mam nadzieje - dodal, sciskajac mi dlon - ze znajda i tutaj w pani cenna wspolpracowniczke. Sadzilam, ze ten odjazd porucznika Tranta powitam z wielka ulga, i tymczasem odnioslam wrazenie, ze rownoczesnie z groznym przeciwnikiem - trace i bardzo cenna podpore. -Wiec pan juz nie ma zamiaru wrocic do Wentworth? - spytalam troche glupio. Na wargach porucznika Tranta pojawil sie zagadkowy usmiech. -Nigdy nic nie wiadomo - odpowiedzial. - Moze ktos mnie tu taj wezwie z powodu przejechania psa. Albo zostane zaproszony do college'u na uroczystosc podziekowania pani za zaslugi dla tej instytucji...? Mam tez jedno pytanie, panno Lovering, nim sie rozstaniemy. Ilu wlasciwie mieszkancow Wentworth pani oslania? Zaczal wyliczac na palcach, podajac glosno nazwiska: -Steve Carteris, Jerry Hough, panstwo Hudnutt, Marcia Parrish - to juz piecioro. Oczywiscie, ze to przynosi zaszczyt pani szlachetnemu sercu, prosze jednak zapamietac moja dobra rade: niech sie pani nie da tak wykorzystywac jednemu z najwiekszych przyjaciol. I na koniec: gdyby pani kiedykolwiek potrzebowala pomocy policji, moze mnie pani zawsze znalezc na Center Street w Nowym Jorku. Kiedy juz mial wsiadac do samochodu, na dziedzincu pojawila sie Norma Sayler z ksiazka pod pacha, idaca w strone Pigot Hall. Rzucila ciekawe spojrzenie na policjanta, nie zwracajac najmniejszej uwagi na moja osobe. Porucznik dlugo sledzil ja zamyslonym wzrokiem. -Wiem juz, ze tej mieszkanki Wentworth nie zamierza pani oslaniac - rzekl z usmiechem. Potem wlaczyl silnik i odjechal. Tym razem jednak porucznik Trant byl w bledzie. Starajac sie pomoc Jerry'emu, rownoczesnie i moze wbrew wlasnej woli - dzialalam na korzysc Normy i bylam mocno zdecydowana zataic przed policja, ze to ona podarla obydwa listy Grace. Ledwie odjechal porucznik Trant, zjawil sie miejscowy policjant z wezwaniem, aby Steve Carteris stawil sie w sadzie. Zaniepokoilam sie nieslychanie i widzialam juz mojego przyjaciela w areszcie. Ale po godzinie wrocil, moze tylko troche bledszy i nieco zdenerwowany. Poproszono go jedynie o potwierdzenie tych faktow, ktore ja podalam porucznikowi, i nie zadano niczego wiecej. Ja jednak wyczulam tu wplyw Tranta i jego specyficzna taktyke: cofnac sie, zeby tym dalej i pewniej skoczyc. Termin wyrownania rachunkow zostal jedynie odsuniety. Podczas nastepnych czterdziestu osmiu godzin zycie college'u wracalo do normy i -jak gdyby nic nie zaszlo - zjawialam sie na kolejnych wykladach Roberta Hudnutta i Marcii. Zrozumialam owo uczucie, jakiego sie doznaje na morzach Poludnia oczekujac w sezonie ciszy nadejscia cyklonu. Przypuszczalam nawet, ze cyklon juz nadszedl, kiedy to kolejnego popoludnia podjechal woz policyjny, zeby mnie z kolei zawiezc do sadu. Ale byl to falszywy alarm. Drugi juz raz bralam udzial w oficjalnym przesluchaniu, ktorego przebieg wydal mi sie rownie malo ciekawy jak poprzedni. W jakims dziwnym, jakby taktycznym porozumieniu starano sie unikac momentow drastycznych. Odpowiadalam mozliwie bezstronnie na wszystkie pytania, identycznie zreszta jak w Greyville, a mecenas Appel, ojciec dziekana, podawal szczegoly dotyczace sytuacji materialnej ofiary. Zeznania porucznika Tranta byly tak bezbarwne, jak tylko to bylo mozliwe, i przy tym ani razu, przez caly czas przesluchania, nie dal poznac, ze mnie zna. Na koniec potwierdzono zdawkowe orzeczenie pierwszej instancji. Jeszcze tego samego wieczoru pozwolono Jerry'emu opuscic i chorych. Podtrzymywalam go pod jedno ramie, drugim zas wspieral sie o kule. Wiedzial juz, podobnie jak cale Wentworth, ze Grace poniosla smierc w kamieniolomach, i musialam mu dokladnie opowiedziec wszystko, co wiedzialam o okolicznosciach poprzedzajacych te smierc. W niektorych momentach jednak przeszkadzaly mi skrupuly w stosunku osob, ktorym obiecalam pomagac. Kiedy juz mielismy sie pozegnac przed Bromme Hall, budynkiem gdzie mieszkali studenci, Jerry poprosil, bym jeszcze przez chwile z nim zostala. Usiedlismy na kamiennej laweczce. Patrzylam na jego kanciasty profil, kwadratowa szczeke, blade, waskie wargi. Trzymal jedna reke na; kolanach, a zacisniete w piesc palce byly biale jak naga kosc. -Powiedz mi, Lee - odezwal sie po chwili. - Policja podejrzewa kogos z Wentworth, prawda? Zawahalam sie chwile, nie wiedzac, co mu odpowiedziec. -Mam wrazenie, ze tak - rzeklam wreszcie. -Dawno juz chcialem cie o cos zapytac - ciagnal, wpatrujac sie we mnie niespokojnym wzrokiem - Lee, czy ty sie kochasz w Stevie Carterisie? -Czy sie kocham w Stevie Carterisie? - powtorzylam zdumiona! (przyznam sie, ze ten pomysl nigdy mi nie wpadl do glowy). - Alez nic podobnego! Wprawdzie jestem do niego przywiazana i bardzo go lubie, ale nigdy nie nazwalabym tego miloscia! Twarz Jerry'ego jakby sie nagle odprezyla. -Och, to naprawde sie ciesze - westchnal z ulga. - Bo wiesz, ze Steve i ja posprzeczalismy sie troche... -Z powodu Grace, prawda? -Tak... Bo swego czasu Grace byla mocno pod jego wrazeniem, nie czujac kompletnie, ze dzialo sie to bez wzajemnosci. Kiedys Steve zwierzyl sie jej z pewnego burzliwego romansu w przeszlosci, pytajac przy okazji, jak, jej zdaniem, zareagowalaby na to zakochana w nim panna z dobrego domu. Grace zrozumiala to opacznie, sadzac, ze chodzi o jego uczucia wzgledem niej, gdy tymczasem Carteris myslal o zupelnie innej dziewczynie, za ktora szalal. Kiedy Grace zorientowala sie w sytuacji, bardzo nad tym cierpiala, a ja mialem wielki zal do Steve'a. Robilem mu wyrzuty, ze sie nia bawil, i od tej pory przestalismy mieszkac w jednym pokoju. Nareszcie dowiedzialam sie, jaka byla przyczyna niezgody miedzy obydwojgiem Houghow a moim przyjacielem Steve'em. -Dlatego wlasnie - ciagnal dalej - balem sie, czy i ty czasem nie.padlas w sieci Steve'a i czy nie zakpi sobie z ciebie. Dosyc juz jednej Gra-i c, nie chcialbym, zebys jeszcze i ty cierpiala z jego powodu. -Uspokoj sie, Jerry - rzucilam z usmiechem - mnie to raczej nie grozi! Teraz ja z kolei postawilam mu dreczace mnie od dawna pytanie: -A ty, czy ciagle jeszcze kochasz sie w Normie Sayler? Jasne oczy Jerry'ego jakby pociemnialy pod wplywem wscieklosci. -Nie widzialas jej zdjecia w gazetach i nie wiesz, jak sie wyrazila o Grace. -Widzialam, ale to... -Wiec jak mozesz myslec, ze dalej ja adoruje? Przysunal sie jeszcze blizej i schwycil mnie za ramie. -Tego rodzaju rzeczy - powiedzial - pozwalaja nam uswiadomic sobie nasze prawdziwe uczucia. Twarz jego stracila swa nieprzystepnosc i wrogosc i stala sie znowu podobna do oblicza malego chlopca, tak dobrze mi znanego od dziecinstwa. -Lee - rzekl nagle - zachowywalem sie jak ostatni duren! Jak moglem tak sie oddalic sercem od dawnych lat? Jak myslisz... czy mozesz mi pomoc, bym do nich powrocil? Jego palce wpily sie w moje ramie. Maly ptaszek, ukryty wsrod lisci, cwierkal glosno, a aromat bzow upajal mnie niemal do nieprzytomnosci. Bylam nieopisanie szczesliwa. Wtedy zapomnialam o wszystkim - nawet o tamtej tragicznej nocy, o zakrwawionym kamieniu w kamieniolomach, o okropnej wczorajszej chwili, kiedy widzialam ziemie padajaca na trumne Grace... Bzy odniosly triumf nad pogrzebowymi zonkilami... 15 Jerry mnie kocha. Kiedy sie obudzilam nazajutrz rano, ta jedna slodka mysl dominowala nad wszystkimi innymi i pierwszy raz od smierci Grace spojrzalam na te tragedie nie pod katem widzenia ponurej rzeczywistosci, ale jak na szereg okolicznosci, ktore przywrocily mi Jerry'ego. Czulam sie tak szczesliwa, jak tylko pozwalalo mi na to poczucie przyzwoitosci. Nie mialo to jednak trwac dlugo.Juz po obiedzie zjawil sie znowu porucznik Trant. Czekal na mnie przed gmachem, kiedy wychodzilam z wykladu Marcii Parrish. Byl ubrany nad wyraz elegancko - do jasnoniebieskiej popelinowej koszuli mial jedwabny granatowy krawat. -Coz to sie stalo? - usmiechnelam sie. - Czyzby jednak przejechano w Wentworth psa? -Nie! - odparl z zagadkowa mina. - Nie chce juz nic slyszec o Wentworth, chociazby w tej dziurze popelniano trzy zbrodnie dziennie. Ale wasza pani dziekan docenila moj dobroczynny wplyw na studentki i studentow i pozwolila mi porwac pania dzisiaj na wagary! -O? - zdziwilam sie z odcieniem lekkiej nieufnosci. - A gdziez to zamierza pan mnie zawiezc? -Gdzie pani zechce. Tam, gdzie tylko pani bedzie sie podobalo. Prosze szybko sie przebrac! I czekam na pania! Pobieglam szybko do Pigot Hall, zeby zmienic codzienna welniana sukienke na nowy costume tailleur. Kiedy wrocilam do porucznika Tranta, obrzucil mnie od stop do glow spojrzeniem znawcy i orzekl: -Wyglada pani uroczo! Nie dziwie sie pani powodzeniu... Mimo ze to jakoby ja mialam wybrac i ustalic program wycieczki, skrecil od razu na droge do Nowego Jorku. -Sadze, ze wielkie miasto rozerwie pania troche - powiedzial. A po chwili milczenia spytal niespodziewanie: -Nie zwrocono jeszcze pani plaszcza? Pytanie to zdziwilo mnie. Nie wierzylam juz, ze odzyskam tamto popielicowe futro. Jednak moja przeczaca odpowiedzia porucznik Trant zdawal sie rozczarowany - cos wyraznie nie potoczylo sie po jego mysli. -A pani przyjaciele? Nie uczynili jakichs nowych, szytych gruba nitka zwierzen? - podjal po chwili rozmowe. I szybko dodal: - Och, jasne, ze pani nic mi na ten temat nie powie. Zastanawiam sie tylko, o czym dalej bedziemy rozmawiali, skoro juz wyczerpalismy temat najbardziej interesujacy? -Moze o literaturze angielskiej? - zaproponowalam. -Swietny pomysl! Ale moze lepiej skupmy sie na dramacie? Co by pani powiedziala na popoludniowe przedstawienie? - spytal, jakby uderzony nagla mysla. - Troche sie spoznimy, ale jezeli wybierzemy jakas lekka sztuke, niewiele stracimy... Zgoda? -Jak pan chce - przystalam uprzejmie. - Ale moze wytlumaczy mi pan wczesniej powod tej niezwyklej wyprawy? -Och! To nic pilnego - odparl wymijajaco. - Mamy czas! Zaczal ze mna gawedzic na rozne blahe tematy i musze przyznac, ze robil to tak blyskotliwie, ze zaczelam sie zastanawiac, czy istotnie nie przyjechal jedynie dla przyjemnosci zobaczenia sie ze mna. Proznosc moja doznala jednak bolesnego ciosu, kiedy zatrzymal auto blisko Cambridge Theatre - nie dalej jak o dziesiec metrow od wejscia do klubu Amber. Mial chyba zamiar przeprowadzic mala wizje lokalna. Na szczescie teatr byl nieczynny. Nie grano juz "Fedry". Trant kupil obok gazete i przebiegl wzrokiem rubryke imprez kulturalnych. -Lubi pani operetki Gilberta i Sullivana? - spytal. -O tak! Kiedys nawet w Newhampton gralam w amatorskim teatrze w ich "Gondolierach". Dawalismy na Boze Narodzenie taki spektakl na rzecz pomocy ubogim. -Szkoda, ze nie moglem tego widziec - rzucil uprzejmie. - No prosze, wlasnie graja w Vandolan "Pinafore". Moze uda sie nam zdobyc jeszcze dwa bilety. Ujal mnie pod ramie i zaprowadzil do teatru obok. Podczas gdy kupowal bilety, ja rozgladalam sie dookola i nagle uderzylo mnie tu cos znajomego. Przypomnialam sobie po chwili, ze tego wieczora, kiedy grano "Fedre", Elaine i ja, wyszedlszy z klubu Amber, zeby zjawic sie na pierwszej przerwie, pomylilysmy sie co do teatru i wpadlysmy tutaj. Poznalam ten afisz reklamujacy wielkimi czerwonymi literami "H.M.S. Pinafore", a po niej "Fox i Cox". -Mialem szczescie, sa dwa miejsca na balkonie - rzekl Trant, wracajac do mnie. - Idziemy! Bylismy mocno spoznieni, bo rozpoczal sie juz drugi akt. Musielismy sie przeciskac wsrod mnostwa kolan, narazajac sie na ciche okrzyki niezadowolenia i szepcac wyrazy przeprosin. A do tego jeszcze Trant uparl sie, zeby kupic dla mnie pudelko czekoladek i przywolywal sprzedawczynie slodyczy ku zgorszeniu widzow. Kiedy jednak zasiedlismy po ciemku na naszych miejscach, zapomnialam o tym wszystkim, pograzona nagle we wspomnieniach. Przenioslam sie mysla do czasow tego przedstawienia w Asemblee Hall w Newhampton, kiedy to mlody i uroczy gondolier - ktorym byl nie kto inny, jak Jerry - wyskoczyl zaraz po spektaklu na ulice, zeby mi przynies porcje lodow, a ja triumfowalam nad lokalnym wampem, panna Emili Clark, tamtejsza Norma Sayler. Nawet tresc "Pinafore" kojarzyla sie z "Gondolierami". Klasyczna k media omylek. Stary kapitan, oburzony na wiesc o milosnej przygodzie corki ze zwyklym marynarzem, rozlacza zakochanych i wysyla amanta gdzies na kraniec swiata; staruszka z okolicy wyjawia wtedy, ze marynarz pochodzi z niezwykle bogatej rodziny, ale wskutek zamiany niemowlat w kolysce znalazl sie w biednym domu. Marynarz powraca, trafia do Akademii Morskiej i w koncu zdobywa reke ukochanej. Zatopiona we wspomnieniach, niewiele uwagi poswiecalam samym] aktorom, bardziej ciekawily mnie kostiumy i muzyka. Wszystko jednak zmienilo sie z chwila, kiedy w ostatniej scenie marynarz pojawia sie jako jeune premier, caly az blyszczacy od zlotych galonow, i odspiewuje swa slyn-' na arie, sciskajac ukochana. Stal z odkryta glowa, a jego faliste wlosy palily sie jak ogien. I wtedy zrozumialam! Rudy marynarz! Ten, ktorego widzialam w towarzystwie Grace owej nocy, kiedy zginela. Jak moglam nie poznac go od razu! Wszystko stawalo sie teraz jasne: moje niewytlumaczone uczucie nieufnosci w chwili, kiedy Grace przedstawiala mi swego towarzysza, wrazenie czegos sztucznego w jego powierzchownosci... zbyt rozowa cera, za dlugie wlosy, widoczna ostentacja, z jaka nosil mundur... Tenorowy glos amanta rozplywal sie w koncowej scenie choralnej, ja jednak slyszalam tylko jego. Tak blisko stal czlowiek, ktory byc moze zamordowal Grace! Czulam na sobie w ciemnosci wzrok Tranta. W koncu pochylil sie do mnie w chwili, kiedy orkiestra odegrala final i cala scene zalalo jaskrawe swiatlo. -No i co? - zapytal. - Czy zle zrobilem, ze pania tu przywiozlem? Poznala pani chyba bez trudu czlowieka, ktory towarzyszyl w teatrze pani przyjaciolce w dzien jej smierci? -Tak -- przyznalam ledwie doslyszalnym szeptem - ale, na litosc boska, jakim to sposobem go pan odnalazl? 16 Wiedzac, ze niedlugo mial sie zaczac nowy spektakl, "Fox i Cox", Trant wyciagnal mnie z sali i pokazawszy portierce policyjna odznake, chcial, aby zaprowadzono nas do garderoby Davida Lockwooda.Podazalam za nim i portierka z mocno bijacym sercem. Garderoba Lockwooda byla mala, nedznie umeblowana i przepojona zapachem tanich kosmetykow. Na jednym z krzesel lezal mundur marynarza, a sciany przyozdobione byly fotosami aktorek i aktorow. Porucznik Trant usiadl bezceremonialnie i czekal na zjawienie sie tenora. Strzasnal popiol z papierosa do pokrywki jakiegos pudelka od pudru czy kremu i wreszcie odpowiedzial na moje pytanie. -Juz od samego poczatku uderzyl mnie pewien drobny szczegol w pani zeznaniach. To, ze ow tajemniczy oficer marynarki byl z gola glowa. Otoz nie lezy w zwyczajach marynarki amerykanskiej chodzenie bez czapek. Mowila tez pani o duzej ilosci zlotych sznurow i galonow, zdobiacych mundur tego oficera, mimo tak mlodego wieku. Wydalo mi sie wrecz niemozliwe, by pani przyjaciolka, opisywana jako osoba raczej niesmiala i malo atrakcyjna, nie obracajaca sie w wojskowych sferach, mogla uwiesc oficera. Uznalem wiec, ze chodzi tu zapewne o jakiegos uczestnika balu kostiumowego albo, co bardziej prawdopodobne, o aktora. I wystarczylo juz tylko przejrzec dokladnie liste przedstawien tego pamietnego wieczoru, kiedy zamordowano Grace Hough. A. teatr Vandolan, sasiadujacy z Cambridge Theatre, wystawial tego wlasnie wieczoru "Pinafore". Znajac te sztuke, wiedzialem, ze w trzecim akcie wystepuje mlody aktor w roli oficera marynarki. Jak pani widzi, nie bylo to takie trudne! Podziwialam w duchu inteligencje porucznika Tranta, bo ta przenikliwa dedukcja nie wydala mi sie wcale tak prosta, jak to przedstawial. Pomyslalam tez, ze musze sie miec mocno na bacznosci, zeby nie dac sie podejsc tak chytremu przeciwnikowi. Lada chwila mial sie zjawic przyjaciel Grace, domniemany autor tajemniczych listow, ktore moja kolezanka otwierala z takim przejeciem i zamglonym wzrokiem. Gdzies w glebi korytarza rozlegly sie kroki i po chwili w drzwiach stanal David Lockwood. Zatrzymal sie zdumiony, przenoszac wzrok z porucznika Tranta na mnie i z powrotem. Na pewno mnie poznal, bo rysy jego nagle sie sciagnely pod gruba warstwa szminki i' byl teraz podobny do jaskrawo pomalowanego drewnianego marynarza-zabawki. Porucznik Trant podsunal mu pod nos odznake i powiedzial: -Zapewne pan sie domysla, ze panna Lovering i ja przyjechalismy, aby porozmawiac z panem o Grace Hough. -Policja! - wykrzyknal David Lockwood. - A wiec w koncu dostaliscie mnie w swoje rece! Powinienem byl wyczuc, ze to sie stanie dzisiaj! "Pinafore" zawsze przynosi mi pecha, tak jak to bylo podczas ostatniego przedstawienia. -Nim powie pan wiecej, uprzedze, ze chodzi tu o zbrodnie i ze ma pan prawo odmowic zeznan i zazadac obecnosci wskazanego adwokata. -Adwokata? A po co mi tu adwokat? I dlaczego niby mialbym odmowic zeznan! - W mgnieniu oka Lockwood przybral poze dosc arogancka. - Szczerze mowiac, sprawi mi to nawet duza ulge. Bo od paru juz dni wydaje mi sie, ze dostalem bzika. Zaczal spacerowac po swojej malej garderobie. -Wiem, ze powinienem byl zglosic sie na policje! Ale niech pan zrozumie, ze gram teraz w trzech sztukach i ze wieczorami mam spektakle, a przedpoludnia spedzam na probach. A poza tym, hm, no coz - dodal, wyraznie sie czerwieniac -jestem zareczony z pewna dziewczyna z Filadelfii. Dobrze urodzona... Rozumie wiec pan chyba, ze laczenie w gazetach mojego nazwiska z ta sprawa przyniosloby same przykre nastepstwa. -Istotnie - zauwazyl porucznik Trant - byloby lepiej, gdyby na| rzeczona nie wiedziala, ze ubieglej srody mial pan randke z Grace Hough w Cambridge Theatre... -Randke z Grace Hough? - powtorzyl zdumiony David Lockwood - To jakas pomylka! Nigdy nie mialem z nia zadnej randki! -Doprawdy? - ciagnal spokojnie detektyw. - I nigdy tez nie wysylal pan do niej listow ekspresowych? Oczy aktora zrobily sie okragle ze zdumienia. -Ja? Mialbym do niej pisywac listy? Pan chyba zartuje, poruczniku. Nie widzialem tej panny na oczy, dopoki nie zaczepila mnie na schodach Cambridge Theatre. Zdziwienie moje nie mialo granic. Oczywiscie zakladalam, ze Lockwood bedzie sie bronic, ale nigdy w zyciu nie przyszlo mi do glowy, ze za*! przeczy w ogole znajomosci z Grace! Byl naprawde bezczelny. Totez wpatrywalam sie w porucznika, oczekujac, ze twarz jego przybierze tak dobrze mi znany wyraz ironicznego niedowierzania. Ale nic podobnego, slowa aktora zdawaly sie go zupelnie nie dziwic, jakby wlasnie spodziewal sieje uslyszec. -Panska wersja, panie Lockwood - rzekl - bardzo mnie zaciekawia i chcialbym uslyszec cos wiecej na ten temat. -Pana to zaciekawia! Nawet bardzo! - wybuchnal aktor tonem glebokiej urazy. - A to, ze gazety trabia na okraglo!? I ze szukacie rudowlosego oficera marynarki! Podejrzanego o popelnienie zbrodni! I nie wiem, o co tam jeszcze! Rzucil sie wyczerpany na jedyny w pokoju fotel i ukryl glowe w dloniach. -To nauczka, zeby sie nie zadawac z pierwszymi lepszymi nieznajomymi, ajuz zwlaszcza nie wyswiadczac przyslug samotnym dziewicom, poszukujacym kochankow. Wlepil oczy w sufit, a ja juz sama nie potrafilam odroznic, co tu jest prawda, a co graniem ustalonej roli. -No coz - westchnal, zanurzajac palec w sloiku z kremem. A gdy rozsmarowal juz ten krem po twarzy, rzekl: - Dobrze, opowiem wszystko, co wiem o Grace Hough, ale potem, mam nadzieje, dacie mi juz raz na zawsze swiety spokoj! -Mysle, ze da sie to tak zalatwic - oswiadczyl Trant. -To wszystko stalo sie dlatego, ze tego wieczoru koniecznie chcialem zobaczyc Roxane w roli "Fedry". Niestety, moglem wejsc tylko na dwa akty najwyzej, po zagraniu w "Pinafore". I skoro tylko zapuszczono kurtyne, nie przebierajac sie nawet - tyle tylko, ze zdarlem z ramion epolety - wpadlem jak bomba do Cambridge, nieswiadom tego, co mnie mialo spotkac. Drugi akt jeszcze trwal. W chwili, kiedy kupowalem przy kasie bilet, skojarzylem, ze nie mam przeciez w tym cholernym mundurze ani grosza w kieszeni. Glowilem sie, co robic, kiedy to z widowni wyszla mloda panna, szczupla, w futrzanym plaszczu narzuconym na wieczorowa suknie, i z dziwnym wyrazem twarzy. -Grace Hough! - wtracilam glosno. -Tak, jak pozniej sie okazalo, Grace Hough. Na moje nieszczescie! Czy to moj mundur ja zaintrygowal? Nie wiem... Zaczela mi sie bacznie przygladac. Bylem troche zmieszany w tym mundurze, uznalem wiec za stosowne sie wytlumaczyc. A wiadomo, jak aktorzy dzialaja na takie dziewczyny... Panna szybko wyjela z torebki wieczne pioro i arkusik papie i poprosila mnie o autograf. -Bzdura - wtracilam sie znowu. - Grace nigdy w zyciu nie zbierala autografow! Porucznik uciszyl mnie wzrokiem. -Dlaczego bzdura? - rzucil aktor wyraznie urazony. - Czesto jestem proszony o autografy, nic mnie w tym nie zaskoczylo. I wolalbym, zeby mi pani nie przerywala, bo i tak jeszcze sporo mam do opowiadania... No wiec dalem jej ten autograf, a poniewaz zdawalo mi sie, ze chce opuscic juz teatr, zapytalem, czy nie oddalaby mi swego biletu na dwa ostatnie akty. Chwile sie zawahala, a pozniej powiedziala, ze wlasciwie to nie wychodzi, ale ma w torebce drugi bilet i moze mi go dac. Wtedy tez! rozlegl sie dzwonek na druga przerwe i publicznosc zaczela opuszczac widownie. Wyciagnal z szuflady jakas serwetke i zaczal nia sobie energicznie wycierac twarz. -Wszystko do tego momentu wydalo mi sie takie normalne - ciagnal po chwili. - Naraz ta panna chwycila mnie mocno pod ramie i wy jasnila, ze ten, z ktorym byla umowiona, nie przyszedl, kolezanki beda sie z niej smiac. I blagala, zebym sie z nia przespacerowal w foyer podczas tej przerwy i robil mine, jakbym ja znal od dawna. Ledwo skonczyla to mowic, natknelismy sie na te panne Lovett - czy jak jej tam (tu wskazal na mnie broda z wyrazem niesmaku). Grace Hough przedstawil mnie jako swego dawnego przyjaciela. Przyzna pan, ze sytuacja moja byla nie do pozazdroszczenia. Gralem swoja role, jak tylko moglem najlepiej, ale bylem zaskoczony. A ta panna jeszcze opowiedziala mi potem ze jest sierota i kolezanki jej nienawidza, a zwlaszcza jakas Norma, ktora skakalaby z radosci, wiedzac, ze chlopak ja zawiodl... W miare jak David Lockwood mowil, ta historia z Grace stawala sie coraz bardziej prawdziwa, chociaz ja coraz mniej to wszystko rozumialam. Postac "rudego marynarza" usuwala sie w cien, a na pierwszy plan wysuwal sie ktos inny - nieznajomy, z ktorym Grace miala sie spotkac w teatrze i ktory najprawdopodobniej byl autorem listow. Porucznik Trant nie stawial aktorowi zadnych pytan, ani na chwile jednak nie spuszczal z niego wzroku. -Jesli dobrze zrozumialem - odezwal sie w koncu - to ostatni akt "Fedry" spedzil pan w teatrze obok panny Hough? -Tak. Roxana byla wspaniala! - Gest reka mial chyba wyrazic je-|0 podziw. - Po spektaklu uznalem, ze najlepszym sposobem pozbycia sie tej dziewczyny bedzie zlozenie za kulisami wizyty Roxanie, ktora poznalem swego czasu w Paryzu. Ale ona nie dala sie tak latwo splawic! Powiedziala, ze pojdzie tam ze mna, po autograf Roxany. A w dodatku bezczelnie kazala mi czekac na siebie w foyer, podczas gdy rozmawiala z panna Lovett. Juz przedtem ta "Lovett" dzialala mi na nerwy. -Moje nazwisko brzmi Lovering - poprawilam go. David Lockwood rzucil mi pogardliwe spojrzenie majace wyraznie swiadczyc, ze malo go to interesuje. Potem zwrocil sie do porucznika: -Skonczylo sie na tym, ze razem poszlismy do garderoby Roxany. Ona sama pamietala mnie doskonale. Ucieszyla sie, ze widzi mnie w dobrej formie i... -Chwileczke, prosze pana - przerwal mu Trant. - Czy Roxana dala autograf Grace? -Dala, ale dzieki mojej protekcji, bo zwykle Roxana nie jest tak hojna. Mnie jednak nie potrafila odmowic... -I podpisala sie na tej samej kartce co wczesniej pan? -Tak przypuszczam, bo ta mloda Hough wyciagnela z torebki identyczny kartonik. Chyba ten sam. -I nie zauwazyl pan, czy Grace Hough wlozyla pozniej ten kartonik do torebki? -Prawdopodobnie - odparl troche niecierpliwie Lockwood. Te szczegoly musialy mu sie wydac, podobnie jak i mnie - zupelnie nieistotne. Uprzytomnilam sobie jednak, ze w torebce Grace znalezionej przez nas w kamieniolomach nie bylo zadnego kartonika z autografami. Coz wiec Grace z nimi zrobila? Jeszcze jeden punkt sposrod wielu nie wyjasnionych. Dopiero pozniej zrozumialam, jaka role odegraly w calej sprawie te pozornie nic nie znaczace szczegoly. Tymczasem David Lockwood zdazyl sie juz rozcharakteryzowac, a jego twarz wydala mi sie teraz znacznie mniej mloda i piekna. -Mimowolna sprawczynia wszystkiego, co zaszlo pozniej, stala sie Roxana - mowil dalej. - Uznala, ze ta panna to nie kto inny, tylko moja narzeczona z Filadelfii i zaproponowala, bysmy uczcili to spotkanie malym bankietem u mnie. Wtedy powinienem byl wyprowadzic ja z bledu... - Lekko sie zaczerwienil przy tych slowach. - ...ale nieczesto sie trafia okazja goszczenia takiej gwiazdy! Umowilismy sie wiec, ze szybko wracam do siebie i czekam na nia i pare innych osob, ktore obiecala przyprowadzic. Cala ta opowiesc aktora ubawilaby mnie, gdyby nie mysl, ze ta eskapada doprowadzila Grace do tak tragicznego konca. Czekalam wiec dalszego ciagu. -Dziewczyna przyczepila sie jak pijawka! Mialem nadzieje pozbyc sie jej, kiedy sie przebieralem w garderobie w Vandolan, ale gdzie tam? Stala jak zandarm przed drzwiami i nie bylo sposobu wyperswadowac jej, zeby nie jechala ze mna do mojej garsoniery. Po dotarciu tam czekalismy wiec razem, dlugo i cierpliwie. Wreszcie, kiedy juz dluzej tak sie nie dalo, a dochodzila prawie druga, zatelefonowalem do apartamentu Roxany w hotelu Waldorf, zeby sprawdzic, co sie wlasciwie z nia dzieje. I od recepcjonistki uslyszalem, ze Roxana jest na obiedzie wydanym na jej czesc przez dyrektora hotelu. Kompletnie zapomniala o przyjeciu, ktore sama u mnie zaaranzowala! David Lockwood znow zaczal spacerowac po malenkiej garderobie i przypominal rozdraznionego lwa w klatce. -Ta dziewczyna doprowadzala mnie wprost do szalu. Nie twierdze, ze zachowywala sie wyzywajaco czy prowokujaco. Wprost przeciwnie, siedziala grzecznie na kanapie, aleja mialem jej juz dosyc! Zaczalem wiec tlumaczyc, ze skoro Roxana sprawila nam zawod, najlepiej bedzie, gdy wroci do college'u, a ja poloze sie spac. Przystala na to, ale poprosila jeszcze o szklaneczke whisky. Gdybym sie nie bala, ze porucznik zgani moja interwencje, krzyknelabym, ze to nieprawda. Znalam Grace od dziecinstwa i wiedzialam, zel nie cierpi alkoholu. Ostro strofowala nasze popijajace kolezanki, podobnie zreszta jak te, ktore sie malowaly. Tymczasem w nocy, kiedy miala tak tragicznie zginac, nie tylko uszminkowala sie wyzywajaco, ale jeszcze wyrazila chec napicia sie whisky! Co ja napadlo w ciagu tych paru ostatnich godzin w jej zyciu, ze tak podeptala tamte zasady? -Poczestowalem ja wiec whisky - ciagnal Lockwood - ktora wypila jednym haustem, jakby przez caly wieczor tylko na to czekala. Musze sie przyznac, ze wtedy to zrobilo mi sie jej troche zal i ze popelnilem wielka gafe - a wszystko dlatego, ze mam zbyt wrazliwe serce i lituje sie nad kazdym. Wyrazilem moje wspolczucie i ubolewanie, ze jej ukochany, ze tak powiem, puscil ja w trabe. Boze! Trzeba bylo widziec, jak na to zareagowala! Myslalem, ze zwariowala... wprost jej nie poznawalem! Moze nalezalo to czesciowo przypisac whisky, ale oczyjej ciskaly blyskawice. Zarzucila mi, ze chce ja upokorzyc, zupelnie jak ta zmija Norma w college'u, i ze co ja sobie w ogole wyobrazam? Jej przyjaciel wcale nie puscil jej w trabe, cos mu tylko w ostatniej chwili przeszkodzilo i ona sama nalegala, zeby nie przychodzil. Ale on sie bezwzglednie upieral i upieral przy spotkaniu. Mialem wrazenie, ze bredzi jak pijana. W koncu wyciagnela z kieszeni futra list i kazala mi go przeczytac na dowod, jak on za nia szaleje. Wstrzymalam oddech - opowiesc aktora dochodzila do punktu kul-minacyjnego. Jak to przewidywalam, Trant spytal natychmiast: -Czy pan widzial koperte tego listu? Czy to byl list ekspresowy? -Chyba tak, bo na kopercie byla jakas nalepka. -A... czy pan przeczytal ten list? -Rzucilem okiem na pierwsza strone, nie zwracajac specjalnie uwagi na tresc. Ta panna zaczela mi piekielnie grac na nerwach. Pamietam tylko, ze ten facet z listu prosil ja, zeby zapomniala o jakims chlopaku i myslala wylacznie o nim. Zwracal sie do niej co pare zdan: "Grace, kochanie!" Jednym slowem takie tam bzdury milosne. Oddalem jej list i zapewnilem, ze z tego, co przeczytalem, widze, ze rzeczywiscie jest zupelnie pograzony... Czekalam na nowe pytanie Tranta. Nie przyszlo tak od razu - wreszcie spytal, czy David Lockwood widzial podpis. -Nie - odpowiedzial aktor. - Rzucilem tylko okiem na pierwsza strone i nie mam pojecia, kto ten list pisal. Mialam wrazenie, jakby jakies drzwi uchylily sie tylko po to, aby sie zaraz zamknac. Rownoczesnie odczulam zabawne rozgoryczenie: jak Grace mogla - tak ukrywajac przede mna te listy - pokazywac je komus obcemu, kogo poznala dopiero przed paroma godzinami? -A czy nie moze pan na podstawie tresci listu i tego, co pan slyszal od Grace - naciskal porucznik Trant - powiedziec cos wiecej o nadawcy? -Bardzo mi przykro - odparl Lockwood - ale, niestety, nie powiem panu nic wiecej na ten temat. Z natury nie jestem ciekawski, a poza tym mialem juz tej panny naprawde dosyc. Pamietam tylko, ze tamten chcial sie z nia pogodzic po jakiejs sprzeczce i ze ich znajomosc trzymana byla w tajemnicy. Nie mialem tez czasu, aby skupiac sie dluzej nad ta sprawa, bo Grace wyrazila nareszcie chec powrotu do domu. Sadzilem, ze w koncu odetchne, ale nie wiedzialem przeciez wtedy, co mnie czeka! Ta diabelska dziewczyna wypuscila nowa bombe. Powiedziala, ze ma jeszcze jakies wazne spotkanie w Wentworth i wyjdzie pod warunkiem, ze odwioze ja tam swoim autem. Po takim zepsuciu mi wieczoru, nachalnym wpakowaniu sie do mojego mieszkania i wypiciu mojej whisky, domagala sie jeszcze, zebym ja o tej porze wozil samochodem trzydziesci mil! Zrozumialem, ze wykorzystywala mnie tak dlugo, poki nie nadszedl czas nocnego spotkania. Tego juz bylo za duzo! Zaczalem wiec ostro: "Posluchaj mnie, mloda panno...", a na reszte moich slow spuscmy lepiej zaslone milczenia. Rozesmial sie gorzko i zrobil niewyrazny gest reka w moja strone: -Niech mnie Bog zachowa, zebym jeszcze kiedykolwiek w zyciu mial do czynienia ze studentkami z Wentworth, bo jesli wszystkie sa takie, to... to istne gniazdo zmij!... I niech pan zgadnie, co ona wtedy zrobila? Stanela posrodku pokoju, popatrzyla mi prosto w oczy i bez zmruzenia powiek oswiadczyla: Jezeli mnie pan natychmiast nie odwiezie do Wentworth, zaczne glosno krzyczec. Nadbiegna sasiedzi, a ja powiem, ze zwabiona tu zostalam niby na przyjecie, a w gruncie rzeczy to chce pan mnie zgwalcic!" David Lockwood wzial z toaletki grzebien i zaczal przyczesywac swoje bujne wlosy. -I co mialem w takiej sytuacji zrobic? Zlapalem ja za ramiona, po-trzasnalem mocno i powiedzialem: "Dobrze! Odwioze pania na te randke, ale wie pani, czego pani z calego serca zycze? Zeby ten spotkany facet schwycil tam pania za gardlo i tak dlugo sciskal, az zadusi pania na smierc!" Tak wlasnie jej powiedzialem. Ha! Ha! Ha! Dosyc makabryczne, co? Zwlaszcza gdy sie pomysli, ze tak wlasnie sie stalo! Teatralne wstawki Lockwooda zupelnie mnie nie porywaly. Ale zachowanie Grace wydalo mi sie coraz bardziej zdumiewajace i calkowicie sprzeczne z tym, co wiedzialam o niej - tak pruderyjnie niemal skromnej i pelnej rezerwy. I nagle ta sama Grace pakuje sie nachalnie do mieszkania obcego mezczyzny i uzywa tak wulgarnych srodkow dla osiagniecia swych celow! I jakie to byly cele? -Spytal ja pan chyba, z kim ma to spotkanie? - odezwal sie Trant. -Tak, rzucilem cos w rodzaju: "To z tym wariackim przyjacielem ma pani to wariackie spotkanie?" Nic nie odpowiedziala, ale jej...twarz - wyraznie napieta - i blyszczace oczy mowily, ze mialem racje. ' Porucznik Trant rzucil mi krotkie spojrzenie, chcac widocznie wyczytac z mojej twarzy, co o tym mysle. -Prosze, niech pan mowi dalej - rzekl po chwili. -No coz, odwiozlem ja. Tuz przed Wentworth odkrylem, ze benzyna mi sie konczy. Zatrzymalem sie na stacji przy wjezdzie do miasteczka. Poczulam, ze cala drze - za chwile ten aktor moze opowiedziec o Stevie Carterisie. Balam sie, ze wspomni o telefonie Grace albo o czyms, co byloby sprzeczne z tym, co zeznalam policji. W ten sposob moi przyjaciele zostaliby skompromitowani, a kto wie, czy nie nadszarpneloby to ich zaufania do mnie. -I to wlasnie z budki na stacji benzynowej Grace zatelefonowala, prawda? - przerwal aktorowi porucznik. Spojrzalam na niego z najwyzszym zdumieniem. Skad wiedzial o tym, co tak starannie przed nim ukrywalam? -Tak - przyznal Lockwood - rzeczywiscie zatelefonowala (czekalam z dusza na ramieniu, ze za chwile padnie nazwisko Hudnuttow). Sadzilem, ze dzwoni do tego przyjaciela, ale nie, pomylilem sie, bo kiedy wchodzila do kabiny, ten facet nadjechal. To bylo gorsze, niz sobie wyobrazalam. Lockwood uznal, ze to ze Steve'em Grace miala to tajemnicze rendez-vous - i nic na swiecie nie odwiedzie juz porucznika Tranta od tego przeswiadczenia. -To znaczy? - wtracil Trant. -Ten facet, na ktorego czekala Grace Hough, podjechal wtedy samochodem. Wysoki chlopak, smukly, ciemnowlosy. Kiedy Grace Hough wyszla z budki, podszedl do niej i zaczal z nia rozmawiac. Wtedy ona wrocila do mojego auta, wsunela glowe przez spuszczona szybe i po prostu zwolnila mnie, bez najmniejszego slowa podziekowania, jakbym byl szoferem! Rozesmial sie gorzko, ironicznie. -Wprost nie do pojecia! Jest pan wolny, Lockwood. Nie jest mi pan juz potrzebny" - powiedzial to, nasladujac glos Grace. - Nie musze chyba mowic, ze nie czekalem, az sie rozmysli. Los mnie wreszcie uwalnial od tej zmory! Ucieklem z piskiem opon. Ale i tak nie zdolalem sie od niej uwolnic. Od tamtego dnia sciga mnie bez przerwy jej wspomnienie. Nawet dzisiejszej nocy snilo mi sie, ze... -Przepraszam - przerwal mu porucznik Trant - a czy moglby pan dokladniej opisac tego chlopaka, z ktorym spotkala sie Grace Hough i ktorego podejrzewa pan o zamordowanie jej? W tym momencie jednak moje oburzenie wzielo gore nad rozsadkiem i doprowadzilo do popelnienia fatalnej gafy. -Pan sie myli! - wtracilam z przejeciem. - Pan wie doskonale, ze Steve nigdy nie pisal do Grace listow i ze nigdy nie byl w niej zakochany. A to, ze znalazl sie przy stacji benzynowej rownoczesnie z Grace, to byl zwykly przypadek i... Urwalam, uswiadomiwszy sobie nagle, co zrobilam. -Jesli nawet ten facet nie byl w niej zakochany, to wyraznie sie o nia troszczyl - odparl zimno David Lockwood. - W chwili, kiedy odjezdzalem, zaczynalo padac, a Grace Hough stala przy samochodzie tego przyjaciela... Porucznik Trant odwrocil sie i wlepil we mnie wzrok - czekal, kiedy okaze zmieszanie. Przeczuwalam, ze David Lockwood wypowie teraz jakies fatalne slowa, i krew naplynela mi do policzkow. -No i? Co bylo dalej? - spytal Trant, nie spuszczajac ze mnie oczu. -Wtedy ten facet wyjal z tylnego siedzenia swojego samochodu plaszcz i pomagajac Grace sciagnac futro, podal go jej. Byl to jaskrawo-czerwony, nieprzemakalny plaszcz od deszczu. 18 Koniec opowiesci Davida Lockwooda otoczony jest w mojej pamieci mgla. Przesladowala mnie jedna tylko mysl: Steve, moj wierny przyjaciel, najwazniejszy ze wszystkich, ktorego z takim wysilkiem bronilam, oklamal mnie. To on dokonal zamiany plaszczy. A ten czerwony nieprzemakalny plaszcz byl na pewno wlasnoscia tajemniczej kobiety, ktorej nazwiska nie chcial mi za nic na swiecie zdradzic. Milczal, zeby ja oslonic.Trant wiedzial o tym od samego poczatku, a jezeli nie przesluchiwal do tej pory Steve'a, to tylko dlatego, ze chcial miec w reku wszystkie atuty. Po to spytal Lockwooda, czy ten podalby w sadzie pod przysiega, ze widzial Carterisa z czerwonym nieprzemakalnym plaszczem w reku. Nic juz teraz nie moglo uratowac mojego przyjaciela przed ostrym przesluchaniem. Przyszla mi tez do glowy inna mysl. Jak moglam ulec,' nawet na chwile, zludzeniu, ze Trant nie rozgryzie tego podstepu. Pod pretekstem, ze nie czuje sie zbyt dobrze, poprosilam porucznika, bym mogla poczekac na zewnatrz, nim Lockwood sie przebierze i pojedzie z nami na przesluchanie. Zaraz po wyjsciu z garderoby zaczelam krecic sie po teatrze jak szalona w poszukiwaniu telefonu. Niebawem go znalazlam i goraczkowo szukalam w torebce dziesieciocentowki, kiedy maszynista teatralny wyrosl przede mna i podal mi ja. -To od tego policjanta, co siedzi w garderobie Lockwooda - wyjasnil. - I karteczka tez od niego. Z trudem powstrzymalam sie od wyrazenia wscieklosci i niemal wyrwalam z rak maszynisty kartke papieru. Przeczytalam szybko: Obawiam sie, ze nie dysponuje pani drobnymi na telefon do pana Carterisa. Prosze mu przy okazji powiedziec, ze policja juz wie, kto jest wlascicielka czerwonego plaszcza. W tej sytuacji zrobi najlepiej, gdy zamelduje sie w miare szybko na policji i zwroci pani futro. A wiec wszystko na prozno. Mimo to wsunelam monete do automatu i sprobowalam polaczyc sie ze Steve'em w college'u. Odebral po pierwszym sygnale. Opowiedzialam mu w paru slowach, co wiedzialam, i blagalam, zeby od razu zglosil sie na policje. Lepiej bedzie, gdy wyzna cala prawde, nie ukrywajac juz dziewczyny, dla ktorej musial tak nagle opuscic klub Amber. -Dobrze - powiedzial znuzonym glosem. - Dzieki, Lee, ze mnie uprzedzilas. Jestem ci naprawde wdzieczny. -Steve - nalegalam - powiedz mi, co teraz zrobisz? \ -Och... jeszcze nie wiem. Moja sprawa wyglada kiepsko.!. -A co do tego futra... - zaczelam. \ Nie dokonczylam jednak i szybko odwiesilam sluchawke -A- przede mna wyrosl Trant z tym swoim nieznosnym ironicznym usmieszkiem w kacikach ust. -Juz jedziemy - oswiadczyl. - Zabieram Davida Lockwooda do sadu, bedzie potrzebny jako swiadek. -Mam nadzieje, ze potem nie wylaczy go pan calkowicie z tej sprawy? - wykrzyknelam, oburzona, ze caly ciezar oskarzenia ma spasc na Steve'a. -Czemu mnie pani o to pyta? -Bo... chcialam powiedziec... ze... no, ze to jeszcze nie jest pewne, iz Lockwood nie spotkal sie pozniej z Grace w kamieniolomach, jesli nawet twierdzi, ze zostawil ja przed stacja benzynowa. -Pani logika rozbraja mnie kompletnie - powiedzial z lekkim grymasem porucznik. - Pani zdaniem nikt ze studentow Wentworth nie moze byc winny, ale kazda inna osoba jak najbardziej. Tak to pani ujmuje, prawda? -Nic podobnego! - zaprzeczylam szybko, przyznajac jednak w duchu, ze ma troche racji. -Nim zabralem pania do teatru, sprawdzilem alibi Lockwooda -i mowil dalej porucznik. - Dozorca jego domu widzial go ubieglej srody wychodzacego z domu okolo pol do trzeciej w nocy w towarzystwie mlodej damy w jasnym futrzanym plaszczu. Dozorca ten bez namyslu powiedzial tez, ze aktor wrocil o czwartej trzydziesci... Potrzeba co najmniej godziny na przebycie odleglosci z Nowego Jorku do Wentworth i tyle samo na powrot... Nie mowiac juz o drodze z Wentworth do Greyville! Jest wiec fizyczna niemozliwoscia, zeby to Lockwood popelnil zbrodnie, zawiozl zwloki do Greyville i trafil pod dom o czwartej trzydziesci. Byl to dla mnie ciezki cios. Coraz bardziej wygladalo na to, ze jedynie Steve mogl zamordowac Grace. -Zwazywszy te wszystkie okolicznosci - skwitowal porucznik Trant - bardzo sie obawiam, ze wypadnie nam szukac sprawcy zbrodni posrod mieszkancow Wentworth... Wsiedlismy we troje do samochodu. W sadzie przyjal nas inspektor Jordan, okregowy szef policji, ktoremu podlegalo Wentworth. Widac bylo, ze jest bardzo zdenerwowany ta sprawa, bo w calej swej karierze, poza sciganiem wykroczen drogowych, nie robil dotychczas nic innego. Kazal Davidowi Lockwoodowi podpisac szczegolowe zeznanie i w mojej obecnosci wreczyl porucznikowi Trantowi gipsowy odlew opon. Nastepnie odprawil swiadka i poprosil, zeby Trant doprowadzil mu Steve'a. Kiedy jednak przybylismy do Wentworth, dziekan Appel zawiadomil nas, ze Carteris zostal nagle telegraficznie wezwany do domu. -Steve wezwany do domu? - zdziwilam sie. Dziekan wyjal z kieszeni marynarki zmiety blankiet telegramu i podal go nam. -Matka Steve'a, pani Carteris, nagle zachorowala. Rzecz jasna, ze pozwolilem Steve'owi Carterisowi pojechac tam natychmiast. Porucznik uwaznie obejrzal blankiet i oddal go dziekanowi. -Moge pana uspokoic co do stanu zdrowia pani Carteris - powiedzial. - Ten telegram zostal wyslany z Wentworth. -Z Wentworth? Chce pan przez to powiedziec, ze Carteris mnie oszukal? Alez doprawdy nie rozumiem... Po co mialby robic cos podobnego? Czyzby... czyzby byl poszukiwany przez policje? -Jak najbardziej - odparl spokojnie Trant. - I jesli pan pozwoli, zadzwonie w pare miejsc, aby zaalarmowac posterunki w okolicy. Bylam zdruzgotana. Osiagnelam wiec tylko ten marny rezultat, ze zmusilam Steve'a do ucieczki, przez co sie nieslychanie obciazyl. Czemu jednak uciekl? Czyz nie rozumie, ze postepujac w ten sposob tylko sie pograza i ze - tak czy inaczej - policja dostanie go w swe rece? Porucznik Trant obserwowal, jak borykam sie z myslami, ale nie wypowiedzial ani slowa. Przyszlo mi raptem do glowy, ze umyslnie pozwolil mi zatelefonowac do Steve'a w szatanskim celu sprowokowania jego ucieczki i pograzenia go. -No i co? - spytalam kwadrans pozniej, kiedy wyszedl z gmachu administracji. - Wypuscil pan juz swoje najlepsze charty za Steve'em? -Boje sie, droga pani, ze to jeszcze nie koniec pani klopotow. Niech pani przestanie na razie martwic sie o Carterisa, mam dla pani cos lepszego. Kiedy zadzwonilem do inspektora Jordana, obarczyl mnie on bardzo niemila misja. Nie mam ochoty podjac sie jej osobiscie... Bylam u kresu sil. Coz jeszcze moglo mnie spotkac? Czyzby krag moich gorzkich doswiadczen nie zostal jeszcze zamkniety? -O coz znowu chodzi? - spytalam znuzona. -Zidentyfikowano slady opon. Sa to slady jednego z wozow z college'u. Przeczekal chwile, a potem dodal ze zlosliwym usmiechem: -Wozu, bedacego wlasnoscia kogos z pani wielkich przyjaciol... 18 Jechalismy wolno po terenie szkolnym. Zapadajacy zmierzch zacieral kontury drzew, a w powietrzu unosil sie aromat przekwitajacych bzow. Nietrudno bylo sie domyslic, dokad mnie wiezie Trant. Waska droga, na ktora teraz skierowal auto, wiodla prosto do zbudowanego z szarego kamienia domu Hudnuttow.Zrobilam mine, jakbym chciala uciec, ale Trant nalegal, bym byla obecna przy jego rozmowie z nasza pania dziekan i jej mezem. Nie watpilam, ze zechce uzyc mnie jako glowna figure w skomplikowanej rozgrywce, jaka sobie zaplanowal. Penelope i Roberta Hudnuttow zastalismy w saloniku przy malym stoliczku, z koktajlami. Przed kominkiem stala Marcia, z rekami opartymi o porecz fotela, i wpatrywala sie rozmarzonym wzrokiem w pek frezji, ktorych slodki zapach wypelnial caly pokoj. Penelope wstala i podeszla do nas, a jej jasny, niewinny wzrok spoczal na policjancie. -Czy to prawda, ze Lee Lovering zidentyfikowala tego aktora? - spytala szybko. -Tak - potwierdzil Trant. - Aktor zlozyl wyczerpujace zeznania, ktore punkt po punkcie dokladnie sprawdzamy. -A... czy... przyznal sie do winy? -Nie sadze - odparl porucznik - zeby, przynajmniej na razie, mozna bylo oskarzac Davida Lockwooda o zamordowanie Grace Hough. Po tych slowach zapadlo glebokie milczenie. Robert Hudnutt wstal i zaczal rozlewac koktajle. Jego waskie ramiona wyraznie opadly, jakby pod wplywem zniechecenia. Marcia Parrish spacerowala tam i z powrotem po pokoju odbijajac sie pieknie od jego zlotawego da. -No coz - odezwal sie w koncu doktor Hudnutt. - Ten... typek potrafil wiec oczyscic sie z wszelkich podejrzen w sposob przekonujacy? -Tak - przyznal Trant. - Na jego korzysc przemawiaja dwie okolicznosci: po pierwsze, alibi, ktore skrupulatnie sprawdzilismy, po drugie, fakt, ze nigdy przedtem nie widzial Grace Hough i ze wobec tego nie mogl do niej pisywac. To prawda, ze popelnil wielki blad, przemilczajac przed policja pewne wazne okolicznosci, ale obawiam sie, ze nie on jeden sie tego dopuscil... Mowiac to, porucznik Trant uwaznie obserwowal twarze swych trzech ofiar i najmniejsza reakcja z ich strony nie uszlaby jego uwadze. Myslalam, ze teraz powtorzy cala dluga opowiesc o dziwnej odysei Grace, jaka uslyszelismy z ust Lockwooda, tego jednak nie uczynil. Nie wspominal rowniez slowem o Stevie Carterisie i jego zniknieciu. Mowil za to powoli, starannie dobierajac slowa, jak gdyby kierowal nim jakis specjalny zamysl. -Licze, ze ktos z panstwa udzieli mi wyjasnien co do pewnych niejasnych dla mnie szczegolow. Zrekonstruowalismy jeden po drugim kroki i posuniecia Grace od chwili jej przyjazdu do Cambridge Theatre az do powrotu do Wentworth. Nie wiemy jeszcze, jakie byly motywy jej dziwnego postepowania, jedno natomiast jest pewne: Grace Hough miala o trzeciej nad ranem spotkanie z kims - tu, w okolicach Wentworth, najprawdopodobniej w kamieniolomach, gdzie zostala zamordowana - i telefonowala do kogos ze stacji benzynowej w Wentworth. Chodziloby teraz tylko o stwierdzenie - dodal, obracajac w smuklych palcach wysoka nozke kieliszka - czy ten, na kogo czekala, zapewne ten sam, z ktorym utrzymywala korespondencje, stawil sie czy nie stawil na to spotkanie...? -Hm - wtracil sie Robert Hudnutt - o ile dobrze zrozumialem, pan zdaje sie sugerowac, ze ten ktos jest rowniez morderca panny Hough. Ale skoro tak czesto do niej pisywal, widocznie musial ja kochac. Jaki wobec tego mialby powod, zeby ja zabijac? -Powod nie jest trudny do odgadniecia - odpowiedzial Trant. - Caly ten romans, tak starannie ukrywany przez Grace Hough przed kolezankami, a nawet przed panna Lovering, ktora cieszyla sie przeciez jej pelnym zaufaniem, byl zbyt tajemniczy. Moglo wiec chodzic o kogos zonatego, komu Grace Hough grozila skandalem, o ile sie nie rozwiedzie i nie ozeni z nia. Albo tez mogla odkryc w jego zyciu jakis sekret, ktory usilowal zataic przed swiatem... Czy porucznik Trant umyslnie dopuszczal tego rodzaju motyw zbrodni i czy Robert Hudnutt dopatrzyl sie w tym aluzji do swej wlasnej przeszlosci? Pytanie to zadawalam sobie z glebokim niepokojem w duszy. -Ktoz to wie? - ciagnal dalej policjant. - Moze sie takze okazac, ze to wcale nie ukochany Grace popelnil zbrodnie, tylko jakas kobieta, chociazby jego zona czy tez inna kobieta majaca w tym swoj interes... Dowiedziawszy sie o nocnym spotkaniu, przyjechala tam zamiast niego, zeby sie pozbyc rywalki. Trudno nam zgadnac, ile osob jest zamieszanych w te cala sprawe... Tym razem bylo jasne, ze Trant kieruje podejrzenia na Marcie Parrish lub na Penelope. -Zaczynam dochodzic do wniosku - podjal po chwili porucznik - ze ta dziewczyna, z pozoru tak skromna i nieefektowna, stanowila niebezpieczenstwo dla kilku osob ze swego najblizszego otoczenia. I to jest powodem, ze zadaje wciaz panstwu pewne pytania. W ubiegly czwartek zeznali panstwo, ze nikt z was nie widzial juz Grace Hough po wyjsciu z teatru. Czy w dalszym ciagu panstwo to podtrzymuja? Zauwazylam, ze Marcia gladzi bialymi palcami delikatne platki frezji, jak gdyby starala sie ukryc wstrzasajace nia nerwowe dreszcze. Wzrok jej przenosil sie kolejno z Penelope na Roberta Hudnutta. Porucznik powtorzyl pytanie i czekal. -Oczywiscie, ze podtrzymujemy, skoro mowilismy prawde - odezwala sie w koncu Penelope. -Mam jednak pewne dane, aby przypuszczac, ze ta rozmowa telefoniczna Grace Hough w srodku nocy byla z kims tutaj, w Wentworth, a scislej, w tym domu. -Bardzo mi przykro, ale musze pana wyprowadzic z bledu, poruczniku - zaprotestowala Penelope. - Nic absolutnie nie wiemy o telefonie od Grace i nonsensem byloby przypuszczac, ze ktores z nas widzialo ja po spektaklu. -A jednak, prosze pani - upieral sie porucznik - twierdze z cala pewnoscia, ze ktores z panstwa wyjezdzalo tej nocy z college'u. W kamieniolomach odnaleziono slady opon i mamy niezbity dowod, ze slady te pozostawil samochod bedacy wlasnoscia jednego z was trojga. -To obrzydliwe oszczerstwo! - krzyknela Penelope, wyraznie juz oburzona. - Robert, Marcia - dodala, biorac za swiadkow meza i przyjaciolke - moze zechcecie panu wytlumaczyc, ze to wrecz niemozliwe... Ale ani doktor Hudnutt, ani Marcia Parrish nie wymowili slowa. -Nie przypuszczam - powiedzial cicho porucznik Trant - aby lezalo w interesie pani meza i pani przyjaciolki zaprzeczanie faktom. Lepiej, zeby sie otwarcie przyznali. Zapadla chwila bolesnej ciszy. Wreszcie Robert Hudnutt wstal i machnal reka gestem pelnym rezygnacji. Jego waskie wargi wykrzywil kurczowy usmiech. -A wiec dobrze! - rzekl. - W takim razie jestem gotow... -Robert, nie! - ten krzyk wydarl sie z gardla Marcii, ktora rzucila sie jak strzala w strone Hudnutta. -Czemu nie mialbym mowic - odparowal Hudnutt sucho - skoro i tak... Otoz przyznaje, ze wyjezdzalem tej nocy z domu i dojechalem do kamieniolomow. -Ty, Robercie? Ty jezdziles do kamieniolomow? - wykrzyknela zdumiona Marcia Parrish. - Ja... nic mi o tym nie mowiles. Nic o tym nie wiedzialam. -I ja takze - oswiadczyl porucznik - i jestem panu bardzo wdzieczny, doktorze Hudnutt, ze mi pan o tym powiedzial, bo - widzi pan - slady opon, ktore znalezlismy, nie zostaly zrobione przez panski woz, ale przez auto panny Parrish. W tej chwili dopiero zrozumialam szatanska chytrosc porucznika. Powiedzial nieprawde, zeby sprowokowac wyjawienie prawdy - i w jednej chwili caly starannie zbudowany przez Marcie, przy mojej naiwnej pomocy, gmach runal jak domek z kart. Wiec Marcia i za drugim razem mnie oklamala. Ona takze, poza doktorem Hudnuttem, pojechala do kamieniolomow, ale zataila to przede mna. Penelope przerwala milczenie. -Robercie - zaczela lekko zmienionym glosem - dlaczego nic mi o tym nie mowiles? Przyjaciolka domu podeszla i polozyla dlon na jej ramieniu. -Penny, zrozum, ze nie chcielismy cie niepotrzebnie denerwowac, zwlaszcza ze... - Zwrocila sie teraz do Tranta -...ze nasze oswiadczenie nie przyniosloby zadnej korzysci policji, bo ani Robert, ani ja nie widzielismy Grace w kamieniolomach. Prawda, Robercie? -Tak bylo - przytaknal niepewnym glosem doktor Hudnutt. -Pani Hudnutt nie wie - mowila dalej Marcia, patrzac na porucznika Tranta - ze Grace Hough rzeczywiscie tu telefonowala. Doktor Hudnutt i ja bylismy sami na dole w salonie. Tylko i wylacznie ta okolicznosc sklonila nas do przemilczenia owego szczegolu. Nie chcielismy, aby dowiedziano sie w calym college'u, ze bylismy razem o tej porze. Jestem w bardzo zazylych stosunkach z moimi przyjaciolmi, ktorzy uwazaja mnie niemal za czlonka rodziny, nie wszyscy jednak o tym wiedza i mogliby pewne rzeczy mylnie interpretowac. Marcia Parrish chyba troche za bardzo podkreslila niewinnosc swych stosunkow z Robertem Hudnuttem - w tej chwili zauwazylam u Penelope lekkie drzenie powiek, wymowniejsze od wszelkich slow. Bylo widac, ze Penelope cierpiala z powodu owych "zazylych stosunkow" miedzy jej najlepsza przyjaciolka a mezem. Robert Hudnutt uwazal za stosowne sam dokonczyc relacje Marcii, tak ze po raz juz drugi, prawie w identycznych slowach, uslyszalam wersje wydarzen, podana mi w zeszlym tygodniu przez Marcie; telefon Grace domagajacej sie przyjechania po nia na stacje benzynowa w Wentworth, wyjazd doktora Hudnutta, a nastepnie i Marcii tam wlasnie, i po-wrot do college'u bez Grace, bo ani Hudnutt, ani Marcia nigdzie jej nie widzieli. Hudnutt nie wspomnial slowem o liscie Grace do Penelope ani o powrocie do domu droga okrezna, przez kamieniolomy. Teraz padlo oczekiwane przeze mnie pytanie porucznika Tranta: -Panno Parrish, moze teraz pani zechce nam opowiedziec o swej wyprawie do kamieniolomow. -To bardzo proste - odparla Marcia. - Wiadomo panu, ze w drodze powrotnej ze stacji benzynowej do college'u przejezdza sie niedaleko kamieniolomow. Bylam troche niespokojna, nie zastawszy Grace na umowionym miejscu przy stacji benzynowej, skad mial ja zabrac doktor Hudnutt, a poniewaz wiedzialam, ze tego samego popoludnia Grace spotkala doktora w kamieniolomach, skojarzylam sobie te dwie rzeczy. I dlatego, niemal podswiadomie, skrecilam na droge prowadzaca do kamieniolomow, zeby i tam rzucic okiem. Tlumaczenie Marcii bylo malo przekonywajace i zastanawialam sie nawet, jak moze ona przytaczac tak blahe powody. Bylam pewna, ze Marcia pojechala do kamieniolomow specjalnie, obawiajac sie, ze Grace zmusila doktora Hudnutta, aby ja tam zawiozl dla dokonczenia przykrej popoludniowej rozmowy. Ale i ta hipoteza nie zadowalala mnie w pelni. Teraz z kolei doktor Hudnutt musial wyjasnic, dlaczego uwazal za stosowne wstapic do kamieniolomow przed powrotem do domu. Podal niemal identyczny powod: nie zastawszy Grace na stacji benzynowej, wracal na wszelki wypadek przez kamieniolomy. W pewnej chwili uslyszal jadacy ta droga samochod, prawdopodobnie Marcii Parrish, zdazajacy do stacji benzynowej. -Uderza mnie - rzekl porucznik Trant, zdajac sie nie zwracac uwagi na slabosc ich motywacji - duza ilosc co najmniej zdumiewajacych zbiegow okolicznosci, jakie widze w tej sprawie. Grace Hough zostala zamordowana w niespelna godzine po swoim telefonie. A w tym czasie trzy, jesli nie wiecej, osoby, wszystkie utrzymujace, ze sa niewinne, udaly sie do kamieniolomow i... - Zrobil malenka pauze. - ...kazda z nich miala mocny powod, by pozbyc sie Grace Hough. Spodziewalam sie, ze ktos z obecnych podniesie ten zarzut, ale nie stalo sie nic podobnego. Czyzby zainteresowane osoby nie uwazaly za potrzebne bronic sie? -Przypuszczam, panno Parrish - ciagnal porucznik - ze pani nie robila zadnych poszukiwan w kamieniolomie, tylko po prostu przejechala tamtedy nie wysiadajac? -Zgadza sie. Padal rzesisty deszcz, a poniewaz nigdzie nie widzialam samochodu doktora Hudnutta, doszlam do wniosku, ze sie pomylilam i zaraz wrocilam do domu. -Jest wiec zupelnie mozliwe, ze Grace byla tam, przybywszy wczesniej pieszo, a pani jej nie zauwazyla? -Moglo tak byc. -Pojde jeszcze dalej: mogla wtedy juz nie zyc. -Tak - przyznala Marcia, spuszczajac oczy, zeby ukryc ogarniajaca ja panike. Porucznik Trant zastawil na nia ordynarna pulapke, ktorej nie potrafila ominac. Penelope nagle wstala i polozyla swoja piekna reke na ramieniu meza gestem pelnym zaufania i godnosci. -Pan ciagle insynuuje, ze doktor Hudnutt mogl zamordowac Grace jeszcze przed moim przybyciem - odezwala sie Marcia Parrish, odzyskawszy zimna krew. - Szczesliwie jednak dla niego widzialam po powrocie do domu jego samochod stojacy w garazu. Nie zdazylby absolutnie byc juz w Greyville i wrocic stamtad - pana hipoteza nie ma podstaw. -Nie jestem tego taki bardzo pewny - odparl Trant. - Doktor Hudnutt mogl wyjechac pozniej raz jeszcze i przetransportowac zwloki tak, ze nikt o tym nie wiedzial. Bardzo przepraszam - zaznaczyl szybko - ze tak to okreslam, ale obowiazkiem moim jest przewidziec wszelkie mozliwosci. W jednej chwili Trant obalil alibi doktora Hudnutta, ktore jeszcze przed chwila wydalo mi sie nie do podwazenia. Po slowach porucznika zapanowalo lodowate milczenie, ktore przerwala Penelope: -Nim posunie sie pan dalej w swych badaniach, poruczniku, mysle, ze powinien sie pan zastanowic nad motywem tej zbrodni. Wiem, ze przez czas jakis Grace Hough podkochiwala sie w moim mezu, co jest zreszta na porzadku dziennym w zyciu college'u. Ale tego rodzaju milostki nie moga doprowadzic kogos, kto jest ich przedmiotem, az do morderstwa. -Oczywiscie, prosze pani, ale trzeba sobie zdac sprawe z tego, ze Grace... hm, byla chora i troche nienormalna. Udalo mi sie uzyskac w tej sprawie opinie wybitnego neurologa, doktora Wheelera z Baltimore, ktory, jako dawny przyjaciel domu, mial sposobnosc opiekowania sie nia. Mloda, gleboko kims zajeta dziewczyna, cierpiaca ponadto na silna neuroze, moze tak komus dokuczyc, ze doprowadzi go do ostatecznosci, zwlaszcza jesli... ale zostawmy to na razie z boku. Tym razem nie mialam juz watpliwosci, ze przeczucia mnie nie mylily. Porucznik Trant dowiedzial sie o tragicznym epizodzie kalifornijskim, rzucajacym cien na przeszlosc doktora Hudnutta, a stad juz latwo wywnioskowac, ze Grace Hough zastosowala swoj szantaz. Balam sie spoj rzec na doktora Hudnutta, ktorego twarz stala sie nagle biala jak papier Zrobil na mnie wrazenie smiertelnie znuzonego biegacza, ktory nie moze juz posunac sie ani o krok dalej, a kiedy porucznik spytal go, czy bylo zawsze jego zwyczajem zostawiac w nocy drzwi garazu szeroko otwarte, Hudnutt wstal i zrobil ruch, jak gdyby postanowil wyznac wszystko do konca. Tym razem jednak powstrzymala go Penelope. -Garaz college'u - podkreslila z naciskiem - nie jest garazem publicznym, a mieszkancy Wentworth maja poczucie cudzej wlasnosci. Robert i ja uzywamy naszych samochodow bez zadnej roznicy i nie zadajemy sobie nawet trudu wyjmowania z nich kluczy. -Wobec tego - wykrzyknelam pod wplywem niekontrolowanego impulsu - byle kto mogl sobie pozyczyc zolty kabriolet pani Hudnutt, ktory widzialam przy Pigot Hall wlasnie w momencie, kiedy... Umilklam, przerazona wlasnymi slowami, i gdybym mogla, najchetniej odgryzlabym sobie jezyk. Nieszczesne zdanie wymknelo mi sie jak strzala i nie bylam w stanie nic na to poradzic. W pokoju nikt sie nie poruszyl, ale porucznik z trudem zdolal ukryc lekki usmiech triumfu. Dopiero teraz zrozumialam, dlaczego tak mu zalezalo na mojej obecnosci przy tej rozmowie. -No, no - powiedzial z udanym zdziwieniem - to cos dla mnie calkiem nowego! A wiec owej nocy wyjezdzal takze i woz pani Hudnutt? Co pani ma nam o tym do powiedzenia? - zwrocil sie do Penelope. Marmurowa twarz Penelope nie wyrazala nic poza glebokim zdumieniem. I to zdumienie nie bylo udawane. -Nic mi o tym nie wiadomo - rzekla wreszcie. - Moge przysiac, ze tamtej nocy nigdzie nie wyjezdzalam. Zaraz po powrocie z teatru polozylam sie spac. Marcia Parrish przyszla jej z pomoca. -Lee Lovering ma racje - zauwazyla. - Ktos musial posluzyc sie autem Penelope bez naszej wiedzy. -Zoltego kabrioletu, o ktorym wspomniala panna Lovering, nie ma teraz w garazu college'u - zauwazyl porucznik. - A sprawdzono wszystkie samochody i garaze. Co pan na to, doktorze? Bylo mi bardzo przykro za Roberta Hudnutta. Czy zaprzestanie walki i podda sie? Ale zamiast niego znowu odpowiedziala Penelope: -Nie sadzilam, ze policje az tak zainteresuje moj woz. Oddalam go do warsztatu w Nowym Jorku, zeby wprowadzic kilka zmian. -Jakich mianowicie? -Znudzil mi sie juz zolty kolor karoserii. Polecilam wiec znajomemu mechanikowi, zeby auto przemalowal i przy okazji zainstalowal letnia gore. Sadzac ze spokoju, z jakim wypowiadala te slowa, Penelope Hudnutt nie zdawala sobie sprawy, jak bardzo ja to wyznanie obciazalo. Jej maz i Marcia Parrish, przeciwnie, byli wyraznie wzburzeni i wstali /. miejsc. -W razie gdyby pan zechcial interpretowac te slowa mojej zony na jej niekorzysc - rzekl Robert Hudnutt, zwracajac sie do Tranta - chcialbym podkreslic, ze to ja sam podsunalem jej mysl zmiany koloru i ja osobiscie podwiozlem jej auto do Nowego Jorku. -A czy poda mi pan, kiedy to auto opuscilo garaz college'u? - spytal porucznik. Lekki powiew wiatru z parku poruszyl firanki i rozproszyl troche duszacy zapach frezji. -O ile sobie przypominam, to w zeszly czwartek - odparl doktor Hudnutt. -W zeszly czwartek - powtorzyl przeciagle porucznik Trant - a wiec nazajutrz po zbrodni... Musza panstwo przyznac, ze ciagle trafiamy na coraz to dziwniejsze zbiegi okolicznosci. 19 Porucznik Trant, ktory uslyszal juz wszystko, czego chcial sie dowiedziec, i przybral znow maske obojetnosci, zanotowal sobie adres nowojorskiego warsztatu, gdzie stal woz Penelope. Poradzil Hudnuttom, zeby bez wzgledu na pozna pore udali sie do sadu i zlozyli zeznania.Mnie malo juz interesowalo wszystko, co sie dzialo w tym saloniku, bo pograzylam sie w niewesolych myslach o fatalnej roli, jaka mimo woli odegralam w tej calej sprawie. Chcialam pomoc Steve'owi, a tymczasem przeze mnie znalazl sie on w okropnej sytuacji. Szczery zamiar przyjscia z pomoca Marcii i Hudnuttom takze spalil na panewce wskutek mojej niezrecznosci. Zamyslona, dopiero po chwili zorientowalam sie, ze Penelope odprowadza porucznika Tranta do drzwi, i wstalam, zeby takze wyjsc. -Niektorzy czlonkowie rady naszego college'u - tlumaczyla Penelope porucznikowi - sa za tym, aby odlozyc doroczny bal, ktory ma sie odbyc jutro, ale prezes odrzucil ten wniosek, uznajac, ze zle by to odebrala opinia publiczna i ze wlasnie przeciwnie, nie powinno sie teraz lamac ustalonych tu zwyczajow. Ja osobiscie calkowicie podzielam jego zdanie. -I ja rowniez - rzekl porucznik. Bal college'u! W tym calym chaosie ostatnich dni zupelnie o nim za-pomnialam. A przeciez ta doroczna uroczystosc zawsze przynosila mi mnostwo radosnych niespodzianek. Czy i w tym roku bedzie tak samo? Czy potrafie chociazby na kilka godzin oderwac sie od ponurej rzeczywistosci i dac sie porwac radosnemu nastrojowi? Porucznik Trant zechcial mnie odwiezc do Pigot Hall. Kiedy sie juz zegnal ze mna przed naszym pawilonem, powiedzial: -Nie powiem, zeby mi pani sprzyjala moralnie w tym sledztwie. A jednak, moze bezwiednie, oddala mi pani bardzo wielkie uslugi. Kiedy zwroca pani popielicowy plaszcz, prosze pamietac, ze w jednej z jego kieszeni znajdzie pani ostatni list ekspresowy, jaki otrzymala Grace Ho-ugh, i ze ten, kto go pisal, jest prawdopodobnie jej morderca... Jak tylko pozegnalam sie z Trantem, poczulam gwaltowne pragnienie zobaczenia Jerry'ego. On jeden potrafi mnie uspokoic i przywrocic swoja delikatna czuloscia lad moim chaotycznym myslom. Znalazlam go spacerujacego po jednej z parkowych alejek w towarzystwie Nicka Dodda, przyjaciela Elaine. Chodzil juz bez kul. Na moj widok pozegnal sie z kolega i pospieszyl mi na spotkanie. -Szukalem cie wszedzie, Lee - rzekl. - Pewnie juz slyszalas, ze Steve Carteris wyjechal nagle z Wentworth dzisiaj po poludniu. Wiesz moze, dlaczego? -Slyszalam, ze otrzymal jakies niedobre wiadomosci z domu - od-parlam szybko, nie chcac, by sie domyslil, ze Steve po prostu uciekl przed policja. -Ach, tak? - odetchnal Jerry z ulga. Ale twarz jego natychmiast sie zachmurzyla. - Dziekan opowiadal mi o wszystkim, co sie tu dzieje. Odkad mam szanse otrzymania znacznej sumy z ubezpieczenia, dziekan nie moze sie beze mnie obyc. Najprawdopodobniej weszy we mnie przyszlego bogatego klienta dla swego ojca... Gorycz Jerry'ego byla dla mnie dotkliwsza niz wszystko inne. W polmroku ledwie moglam dojrzec jego blyszczace oczy i gorzka zmarszczke dookola zacisnietych warg. Kiedy tak stal wsrod listowia, ze swymi kanciastymi, nieco pochylonymi ramionami i zwichrzonymi wlosami, wydawal mi sie podobny do jakiegos zmyslowego, kpiacego mlodego fauna. -To jutro jest ten bal, prawda? - spytal. - Nick Dodd nalega, zebym byl obecny mimo zaloby. Oczywiscie mowy nie ma, abym tanczyl. Zreszta nawet bym nie mogl ze wzgledu na kostke. Ale obiecalem pomoc Nickowi przy oswietleniu. Chwile sie zawahal, nim dodal: -Mialas byc na tym balu ze Steve'em, prawda? -Tak... ale mam wrazenie, ze w tym roku nie bede na balu. Po prostu nie jestem w nastroju do tanca. A ty zaprosiles Norme? Rzucil mi ostre spojrzenie. -Czyz nie rozumiesz, Lee, ze miedzy mna a Norma wszystko skonczone? A zreszta wiesz przeciez, ze osoba pokroju Normy nie poszlaby na bal z nie tanczacym partnerem... Odnalazlam na twarzy Jerry'ego dobrze mi znany wyraz nadasania i przypomnialam go sobie jako malego, niesmialego chlopaka, ktory pozyczal mi swoich olowianych zolnierzy po to tylko, zeby ich zaraz odebrac. -Lee - powiedzial nagle - prosze cie, zrob mi przyjemnosc i towarzysz mi na tym balu. Nie obiecuje, ze bede wysmienitym partnerem, ale wydaje mi sie, ze tylko z toba moglbym... -Mowisz to szczerze, Jerry? Nic wiecej nie trzeba bylo mowic tego wieczora. Noc juz zapadla i w oknach zabudowan college'u rozblysly swiatla. W zastyglym powietrzu rozlegl sie odglos gongu na obiad. Nic jednak nie bylo teraz wazne poza przepelniajacym mnie uczuciem bezgranicznego szczescia, plynacego stad, ze siedze przy Jerrym z dlonia w jego dloni, ktorej slodkie, szorstkie dotkniecie przejmowalo mnie rozkosza. Po raz pierwszy mialam byc jego partnerka na balu w college'u... Nastepnego dnia rano perspektywa balu usunela w cien wszelkie inne sprawy. Tragiczne wydarzenia ubieglego tygodnia, ucieczka Steve'a - wszystko zeszlo na drugi plan. Elaine i Norma wybraly sie po poludniu do Nowego Jorku swym bezowym autem po nowe toalety. Ja sama tez zawiozlam do Wentworth ulubiona wieczorowa sukienke z czarnej tafty, zeby ja odswiezyc. Kiedy wrocilam do college'u, byla juz siodma. Sala gimnastyczna, gdzie mial sie odbyc bal, jarzyla sie od swiatel. Przechodzac, rzucilam okiem na dekoracje. Podium dla orkiestry ginelo wprost pod pekami bialych bzow. Muzycy rozpakowali juz z futeralow instrumenty i szykowali sie do zajecia miejsc. W mroczniejacych od zmierzchu alejach parku migaly ruchome jasne plamy dlugich sukien. Jasnosc te podkreslaly jeszcze czarne smokingi i wieczorowe ubrania panow. Spotkalam Norme, blyszczaca i promienna u boku swego partnera, kapitana druzyny pilki noznej - szli wlasnie do stolika, ktorego honorowym gosciem miala byc wlasnie ona. Nigdy jeszcze Norma nie wydala mi sie rownie piekna jak tego wieczora: wspaniala suknia ze zlotej lamy ciasno opinala jej talie, przesliczne wlosy, ktore tez wygladaly jak zrobione ze zlota, byly sciagniete mocno do tylu, co nadawalo jej klasycznej twarzy jakis nowy styl, jakis urok i wdziek dziewicy z witraza. "Swieta Cecylia, tak jak ja sobie wyobraza wspolczesny malarz", pomyslalam w duchu. Zapewne przebolala juz Jerry'ego, bo obdarzyla mnie wrecz uprzejmym usmiechem, zaprawionym tylko minimalna doza zlosliwosci. -Moja droga - rzucila wesolo do mnie w przejsciu - przygotuj sie na wielka niespodzianke. I pociagnela swego partnera w strone sali gimnastycznej. Na rekawie jego smokingu mocno wyrozniala sie biala reka Normy z wylakierowany-mi na zloty kolor paznokciami. Nie starajac sie odgadnac sensu jej tajemniczych slow, pobieglam do pokoju w Pigot Hall, wskoczylam pod prysznic i potem wciagnelam obcisla czarna taftowa suknie, rozszerzajaca sie od kolan na ksztalt kielicha kwiatu. Nastepnie przypielam do ramienia wiazanke rozowych kamelii i uszminkowalam sie lekko, ale starannie, zeby usunac z twarzy wszelki slad zmeczenia. Kiedy otworzylam szafe, zeby wyjac aksamitny plaszcz wieczorowy barwy zielonego nefrytu, cofnelam sie o krok ze zdumienia. Wygladalo to wrecz niewiarygodnie, a jednak... nie moglo byc zadnych watpliwosci. Mialam przed soba starannie powieszony moj popielaty plaszcz popielicowy - az pogladzilam jasny, miekki wlos, zeby sie przekonac, czy nie snie. Potem rozlozylam go na lozku. Na mysl, ze Grace miala ten plaszcz na sobie jeszcze pare godzin przed swa tragiczna smiercia, ogarnela mnie groza. Stanela mi przed oczami taka, jaka ja widzialam po raz ostatni - na marmurowym stole kostnicy, w poplamionej rozowej sukni, przykryta do polowy upiornym czerwonym plaszczem nieprzemakalnym... A wiec to zapewne byla owa mila niespodzianka, zapowiedziana przez Norme. I przeciez jeszcze porucznik Trant uprzedzil mnie, ze odzyskam len plaszcz i ze w jednej z kieszeni znajde ostatni list do Grace. Z goraczkowa niecierpliwoscia zaczelam przeszukiwac wszystkie kieszenie plaszcza, lecz rece mi drzaly i w tym nerwowym pospiechu nie moglam go odnalezc. Ale - moge przysiac - w zadnej nie bylo listu. -Szukasz listu? - uslyszalam za soba glos. - Nie trudz sie, bo juz go tam nie znajdziesz. Odwrocilam sie szybko i ujrzalam na progu pokoju Elaine, wyraznie podniecona. Miala taka suknie jak Norma, tyle ze nie ze zlotej, a srebrnej lamy. -Kiedy wracalysmy z Norma z Nowego Jorku i otworzylysmy bagaznik, zeby wlozyc pudla z sukniami, znalazlysmy twoj plaszcz, zlozony 1 wsuniety gleboko. Powiedz, co za dziwny zbieg okolicznosci! -A ten list? - zaniepokoilam sie. - Mial byc w kieszeni... -Ach, list! Norma pierwsza go zauwazyla i zlapala, nim jej zdazylam przeszkodzic. Probowalam go odebrac, ale nie bylo sposobu. Nie chciala mi go nawet pokazac. -I co Norma ma zamiar z nim zrobic? - spytalam przerazona. - Ten list jest nieslychanie wazny. Norma musi go natychmiast oddac policji. -Ja tez jej to radzilam, ale ona wypalila mi dluga mowe, z ktorej niewiele zrozumialam, poza tym, ze skoro twoj plaszcz zostal znaleziony w naszym wozie, mozemy obie zostac okropnie skompromitowane i ze lepiej bedzie nikomu o tym nie wspominac. Odwazyla sie nawet insynuowac, iz nie jest wykluczone, ze to ja, bez jej wiedzy, wzielam woz w zeszla srode i pojechalam do kamieniolomow. -To nie ma najmniejszego sensu! - zawolalam. - Norma oczywiscie przeczytala ten list? -Tak. Zaraz po powrocie zamknela sie w pokoju, zeby go przeczytac. Musiala pozniej ukryc go gdzies przy sobie, bo nigdzie go nie znalazlam. -Wiec Norma juz teraz wie, kto pisal te listy? -Tak sie przynajmniej domyslam, skoro oswiadczyla, ze zanim odda list policji, chce porozmawiac z kims, kto go pisal, i za nic w swiecie nie wyrzeknie sie tej przyjemnosci. -Elaine, twoja siostra zwariowala! - zawolalam. - Porucznik Trant jest pewien, ze autor listu zamordowal Grace, a jezeli ten morderca sie dowie, ze Norma wie prawde, i ona znajdzie sie w wielkim niebezpieczenstwie. -I ja tak mysle, i nawet wyraznie Norme ostrzeglam, ale od wiedziala, ze gwizdze na to. Wiesz, jaka ona jest! Zawsze lubila igrac z ogniem. Przestalam wiec ja przekonywac, tylko pobieglam do sali balowej i wszystko opowiedzialam Jerry'emu i Nickowi. Jerry twierdzi, ze trze-ba uprzedzic porucznika Tranta. Nie moglabys do niego zatelefonowac, Lee? Znacie sie przeciez troche... Wzrok mojej kolezanki blyszczal jakos niesamowicie, nigdy jeszcze nie widzialam jej tak podnieconej; zawahalam sie chwile, jak mam w tej sytuacji postapic. Wyznanie Trantowi prawdy pociagalo za soba pewne ryzyko. Porucznik zmusi natychmiast Norme do oddania listu i zdobedzie w ten sposob bron przeciwko autorowi. A jesli sie okaze, ze pisala go wlasnie jedna z osob, ktore obiecalam oslaniac? W koncu jednak zdecydowalam sie na to rozwiazanie - bo wczesniej czy pozniej porucznik Trant i tak musi sie dowiedziec, ze Norma zabrala list. Wszystkie moje dotychczasowe wysilki, zeby wprowadzic porucznika w blad, doprowadzily jedynie do groznych impasow. Pobieglam wiec do telefonu. Kiedy uzyskalam polaczenie z porucznikiem, poinformowalam g pokrotce o zwrocie plaszcza i postepku Normy. Zdawal sie chwile zastanawiac. -Panno Lee - rzekl wreszcie powaznym tonem - niech mnie pani uwaznie poslucha! Chce pani powierzyc pewna poufna misje. Prosz zaraz udac sie na bal i uwaznie obserwowac Norme Sayler. -Ale - zaprotestowalam - czy dam rade przeszkodzic jej w czym-kolwiek? Kiedy Norma wbije sobie cos do glowy... -Prosze zrobic tyle, ile pani da rade. Na razie nie moge powiedzie wiecej. Bo bedzie mi wstyd, jesli sie myle - dodal znowu tonem, ktory mial byc chyba zartobliwy, choc nie bardzo mu to wychodzilo. - Nie sadze, by mialo sie stac cos powaznego na studenckim balu, ale... Zreszta niedlugo zjawie sie w Wentworth osobiscie - dodal na koniec. Elaine czekala na mnie w pokoju. Przez otwarte okno dobiegaly tony pierwszych tancow. -Trant zaraz przyjedzie - oswiadczylam. - Tak bedzie najlepiej. Przynajmniej sie uspokoimy. I obie szybko udalysmy sie na bal. 20 Bal rozkrecil sie juz na dobre. Nick Dodd przy pomocy Jerry'ego dokonal cudow w kwestii efektow swietlnych. Trudno bylo poznac pod ta kaskada roznobarwnych refleksow nasza szara sale gimnastyczna, gdzie cwiczylysmy przy metalowych barierach. Bardzo pomyslowo porozmieszczane reflektory rzucaly snopy fioletowego i pomaranczowego swiatla na gole, biale sciany, nadajac jakis egzotyczny urok ciemniejszym katom sali - parkiet do tanca i biegnaca dookola sali galeria tonely w zlocistej poswiacie.Nick Dodd i Jerry wyszli nam na spotkanie. Zauwazylam, ze Jerry jeszcze lekko utyka. Przykro mi bylo patrzec na tego wysportowanego, zdrowego chlopaka dotknietego - wprawdzie przejsciowym - kalectwem i chcialam bardzo, by jak najszybciej wrocil do formy Elaine pociagnela zaraz Nicka na srodek sali, a ja usiadlam z Jerrym przy malym stoliku w rogu, pod balkonem. Panowal tu niebieskawy polmrok. -I co teraz, Lee? - spytal z zaniepokojona mina. - Trzeba chyba skontaktowac sie z porucznikiem Trantem? -Juz dzwonilam, bedzie tu najdalej za godzine. -Miejmy nadzieje! On naprawde uwaza, ze ten list ma tak wielkie znaczenie? -Oczywiscie. Jego zdaniem autor tego listu jest morderca Grace. -I ja tak sadze. Mowilem to chwile temu Normie. -Gdzie ona wlasciwie jest? - zawolalam, przypomniawszy sobie slowa porucznika, by miec ja stale na oku. - Nie widze jej zlotej sukni posrod tanczacych par... -Pewnie jeszcze w ogrodzie rekreacyjnym. Miala sie tam zobaczyc z doktorem Hudnuttem. -Z doktorem Hudnuttem? -Tak. Sam ja tam znalazlem, bo chcialem, zebysmy spokojnie pogadali. Tlumaczylem jej, ze powinna oddac ten list policji, ale odmowila. Powiedziala, ze przedtem chce miec z tego osobisty rewanz i poprosila, zebym ja zostawil sama, bo na kogos czeka. Kiedy juz wychodzilem, natknalem sie na doktora Hudnutta, ktory szedl w jej strone. Doktor Hudnutt z Norma w ogrodku rekreacyjnym! Wielkie nieba! W jednej chwili przypomnialam sobie, jak to Penelope publicznie zniewazyla moja dumna kolezanke. Jesli wiec Norma dysponowala broni ktorej moze uzyc przeciwko pani dziekan, nie zawaha sie ani chwili. Al przeciez... wszystko przemawialo za tym, ze list pisany byl przez morderce! Nic nie moglam z tego wszystkiego zrozumiec... Zaczelam rozgladac sie za Norma. Wlasnie jakas suknia z lamy zawirowala przed naszym stolikiem. Ale to byla Elaine. Potem zobaczylam boska Penelope w dlugiej, czarnej aksamitnej sukni. Caly swiat mogl sie walic, ale ona nie odstapilaby od swej oficjalnej roli, mimo ze - byla o tym gleboko przekonana - nie sprawialo jej to najmniejszej przyjemnosci. Stwierdzilam z uczuciem ulgi, ze tanczy z mezem - znaczylo ze Norma odprawila doktora Hudnutta. -Jerry - rzeklam stanowczo -ja musze poszukac Normy. Postaram sie przemowic jej jednak do rozsadku. Wstalam i zaczelam przeciskac sie przez tlum na parkiecie, wyrywajac sie tym, ktorzy koniecznie chcieli mnie zatrzymac, i spieszac do drzwi za podium dla orkiestry, prowadzacych do ogrodka rekreacyjnego. Ukryta w krzewach rododendronow niebieskawa lampa imitowal swiatlo ksiezyca i wsrod panujacej tu ciszy slyszalam cichy szmer fontanny. Norme dostrzeglam z daleka, na kamiennej laweczce - tej same gdzie tak niedawno siedzielismy oboje ze Steve'em. Niebieskawe swiatlo reflektora igralo ze zlocistymi faldami jej sukni, rozszerzajacej sie u stad w szeroki wachlarz. Na kolanach trzymala mala balowa torebke ze zl tych cekinow i spogladala gdzies w gore, na ukrytego przed moim wzrokiem rozmowce. Do mych uszu dotarl cichy odglos rozmowy, zagluszany jednak szmerem fontanny, nie moglam rozroznic slow. Norma mnie ni widziala. Stalam dluga chwile nieruchomo w miejscu, napawajac sie dziwnym urokiem tego obrazu. Kiedy Norma troche sie poruszyla, zeby zalozyc noge na noge, d strzeglam za krzakami forsycji biala suknie, piekne ramiona i kruczoczarne wlosy Marcii Parrish. Ich rozmowa miala charakter najzupelniej spokojny i trudno mi bylo sobie w tej chwili wyobrazic, zeby Normie, ktora byla uosobieniem mlodosci i zycia, moglo grozic jakiekolwiek niebezpieczenstwo. W pewnej chwili Norma otworzyla torebke i wyjela z niej jakas koperte, ktora wyciagnela w strone Marcii, jakby chciala jej oddac. Rownoczesnie w rododendronach blizej mnie dalo sie slyszec lekkie skrzypniecie. Struchlalam. Ktos skryl sie chyba w zaroslach, zeby podsluchac rozmowe Normy z Marcia Parrish. I rzeczywiscie, w chwile potem, nim sama zrobilam jakikolwiek ruch, zarosla sie rozchylily i wylonil sie z nich ktos we Baku. Z trudem powstrzymalam okrzyk zdumienia - przede mna stanal Steve! -Steve - szepnelam przejmujaco, odciagajac go z tego oswietlonego miejsca. - Zaraz, skad sie tu wziales! Przeciez ty... Usmiechal sie do mnie lagodnie i patrzyl, jak gdyby nic sie nie stalo, Jak gdyby nigdy stad nie wyjezdzal. -Nie zadawaj mi dzisiaj zbyt wiele pytan, Lee - odparl, nie przestajac sie usmiechac. - Jedna tylko rzecz jest wazna: zaprosilem cie na len bal i musze zobowiazania dotrzymac. Jestem! Moze z malym opoznieniem, ale w formie! -Alez Steve! - wykrzyknelam, widzac, ze prowadzi mnie na sale balowa. - Nie mozesz pokazywac sie publicznie! Czy nie wiesz, ze jestes poszukiwany przez policje? Porucznik Trant zjawi sie tu lada chwila! -Tym lepiej! - powiedzial. - Nie bede musial jechac specjalnie do sadu. A zreszta, juz sie nie boje porucznika! I mam mu nawet cos ciekawego do powiedzenia. Ale to moze zaczekac. Najwazniejsza i najpilniejsza sprawa jest teraz taniec z toba! Steve mial racje. W jego ramionach zapomnialam kompletnie o powierzonej mi przez porucznika Tranta misji i przezywalam jeden z najpiekniejszych momentow tego dnia... Bylismy znowu jedynie dwojgiem bardzo mlodych ludzi, nie majacych na glowie zadnych klopotow, upojonych radoscia zycia i tancem. Nie istnialo nic innego na calym balu oprocz tego slodkiego uczucia przymierza miedzy nami, usuwajacego w kat nielitosciwy bieg czasu i wszelkie niebezpieczenstwo, jakie niosl ze soba. Trzeba bylo dopiero dziekana Appela, ktory juz od pewnego czasu obserwowal ze zgorszeniem naszego walca i w koncu polozyl swa wielka reke na ramieniu Steve'a, zeby czar prysl. -Panie Carteris, prosze ze mna - rzekl - mamy z panem do po-mowienia. -Alez oczywiscie, panie dziekanie - odpowiedzial Steve, z zalem wypuszczajac mnie z ramion. - Dziekuje ci, Lee - dodal pod moim adresem - dziekuje za te czarowne chwile, ktore bede zawsze zaliczal do najpiekniejszych w mym zyciu. I zostawil mnie sama na srodku sali, jak to zrobil tydzien temu w sali klubu Amber. Ruszyl za dziekanem, nie obejrzawszy sie ani razu. Stalam chwile samotnie, wmieszana w tlum, troche oszolomiona i sprowadzona brutalnie do rzeczywistosci. Nalezalo koniecznie odszukac Norme. Gdziez ona jest? Czemu ni wrocila na sale? Przeciez jej posagowa postac, obleczona w zlota lame, nie mogla nie rzucac sie w oczy. Dlaczego wiec nigdzie jej nie widzialam? Nie widzialam takze i Jerry'ego. Przyszlo mi do glowy, ze moze sa razem w ogrodku, ze moze probuje go odzyskac... Na te mozliwosc poczulam, jak sciska mi sie serce. Chcialam wyruszyc na poszukiwanie ich obojga, a tymczasem stalam bezwolna i zastygla, nie mogac sie zdecydowac na przecisniecie przez tlum tanczacych. Ten nastroj daloby sie porownac do jakiegos koszmaru sennego, kiedy to majac cel tuz tuz, nieprzewidziane trudnosci blokuja nam go. Nagle blysnela przede mna srebrna suknia - Elaine, przytulona do ramienia Nicka Dodda. -Lee! - krzyknela. - Co tak krecisz sie w kolko jak zblakana! pszczola? Jerry szuka cie wszedzie. Zostawila Nicka i podeszla szybko, obejmujac mnie wpol. Oczy jej lsnily niezwyklym blaskiem, a troche potargana grzywka nadawala jej wyglad lobuzerski. Gdybym nie wiedziala, ze nasz szkolny poncz jest zupelnie niewinny, posadzalabym ja, ze znowu troche przeholowala. Chociazby dlatego, ze paplala bez przerwy; przede wszystkim o swych plecach. Mogla pod tym wzgledem smialo rywalizowac z kazda - nie wy-laczajac Normy. A Nick gotow byl sie zalozyc o duza sume, ze znajdzie na sali piecdziesiat osob, ktore spokojnie oswiadcza, ze to Elaine ma plecy najpiekniejsze ze wszystkich pan obecnych na balu. -Gdybys zechciala mnie puscic, skarbie - przerwalam jej paplanine - przysiegam ci, ze bede glosowala na rzecz twoich plecow i nawet kazdej innej czesci ciala...! Kiedy wreszcie udalo mi sie od niej uwolnic, zobaczylam Marcie. Twarz jej byla prawie tak biala jak suknia. Co sie moglo stac? Czyzby Marcia ujrzala upiora? Mozna by w to uwierzyc, sadzac po jej wygladzie. Ogarnela mnie raptem panika. Jerry! Jerry! Chcialam miec przy sobie Jerry'ego. I trzeba przeciez odszukac Norme! -Czy moge prosic do tanca, panno Lovering? To Robert Hudnutt sklonil sie przede mna - wzrok mial utkwiony gdzies obok, a waskie wargi okraszone wymuszonym usmiechem (domyslilam sie, ze szuka za moimi plecami oczu Marcii). Nie moglam odmowic jednego tanca naszemu profesorowi jezyka francuskiego. Poprosil mnie z obowiazku, jak prosil kolejno kazda ze swych sluchaczek. Nie trudzil sie jednak wcale, by mnie zabawic rozmowa - przez caly taniec nie przemowilismy oboje ani slowa. Bialy gozdzik, tkwiacy w jego butonierce musnal mi policzek. W jego objeciu wyczuwalam tez umyslna sztywnosc. Zdawalo sie, iz unosi sie nad nami jakas grozna tajemnica, paralizujaca wszelkie proby rozmowy. Moze mysli, ze go podejrzewam o zamordowanie Grace? Blagalam w duchu dobry los, zeby ktos przerwal to koszmarne tete r tete, ale nie do pomyslenia bylo, aby ktorys ze studentow odwazyl sie odbic tancerke profesorowi. Mialam wrazenie, ze taniec nigdy sie nie skonczy. W ogole odkad przebywalam na balu, od blisko godziny juz, nic nie dzialo sie tak, jak bym chciala. Zlapalam sie na tym, ze najbardziej teraz pragnelabym widziec tu... porucznika Tranta. Przynajmniej spadlaby mi z glowy troska o Norme. Orkiestra wreszcie ucichla i srodek sali opustoszal. Tanczacy szybko rozproszyli sie -jedni poszli do bufetu, inni do baru na galerii, gdzie rozstawiono male stoliczki. -Dziekuje, panno Lovering. To bylo urocze! - rzekl chlodno dok-lor Hudnutt, klaniajac sie ceremonialnie. W tej samej niemal chwili wyrosl jak spod ziemi Jerry. -Lee! - zawolal. - Gdzie ty sie ciagle chowasz? Szukam cie i szukam! -Ja ciebie tez, Jerry. Wiesz juz, gdzie jest Norma? -Nie. Nie widzialem jej i wlasnie chcialem... Urwal nagle, a oczy rozszerzyly mu sie ze zdumienia. -Steve! - wykrzyknal. - Ty tutaj? Wiec jednak wrociles?! Przed nami wyrosl Steve Carteris i przygladal nam sie swoimi dobrymi, troche teraz ironicznymi oczami. Po raz pierwszy od klotni widzialam ich razem. Mimo ze obiektu ich sprzeczki, Grace, nie bylo juz posrod zywych, to jednak wzajemna wrogosc dala sie ciagle jeszcze wyczuc. -Tak - odparl spokojnie. - I pozwolono mi wlasnie swobodnie sie tutaj poruszac. Jak widzisz, skwapliwie z tego korzystam. Za nic w swiecie nie opuscilbym tak wspanialej uroczystosci! W tej chwili zblizala sie do nas Penelope Hudnutt w towarzystwie wytwornego mlodego czlowieka w smokingu, ktorego ledwie poznalam. Moglam sie jednak spodziewac, ze porucznik Trant ma tyle dobrego smaku, zeby sie ubrac odpowiednio do okolicznosci. Na widok Steve'a nie okazal najmniejszego zdziwienia, a wyraz jego szarych oczu byl tak samo nieprzenikniony jak zawsze. -Gdzie jest pani przyjaciolka, Norma Sayler? - spytal. -Nie mam pojecia - odparlam, spojrzawszy na Jerry'ego, pozniej na Penelope. - Szukam jej juz przeszlo godzine. -Norma? - zawolal Steve. - Alez Norma jest na galerii, otoczona calym rojem wielbicieli. Przed chwila sam ja tam widzialem. Zreszta sami zobaczcie! Spojrzelismy w gore, na galerie. Niemal tuz nad naszymi glowami, odwrocona do nas plecami, w lsniacej w swietle reflektorow sukni, siedziala Norma otoczona ciasnym kolem adoratorow. Primadonna ze swym orszakiem! Kamien spadl mi z serca, ze juz nie bede potrzebowala zawracac sobie nia glowy. Porucznik Trant tez jakby odetchnal. -Skoro panna Sayler nie potrzebuje naszej eskorty - powiedzial - nie widze potrzeby, zeby ja niepokoic. Panie Carteris, zdaje sie, ze pan chcial ze mna porozmawiac... - Zwrocil sie do Steve'a. I po chwili obaj oddalili sie, rozmawiajac jak dwaj starzy przyjaciele, ktorzy sie znowu spotkali. Sledzilam dlugo wzrokiem ich smukle sylwetki, jedna rownie elegancka jak druga. Trudno sobie bylo ich wyobrazic jako dwu przeciwnikow majacych sie za chwile zetrzec. Penelope takze gdzies zniknela i zostalam sama z Jerrym. Ta dlugo oczekiwana chwila nareszcie nadeszla i moglam juz spokojnie poddac sie blogiemu uczuciu szczescia, nie ogladajac sie na nic innego. Wszystko powrocilo do normalnego stanu: znalazl sie Steve, a porucznik Trant czuwal nad Norma. Po raz drugi usiedlismy przy malym stoliku na dole, starannie unikajac galerii, gdzie moglibysmy spotkac Norme. Jerry przyniosl z bufetu dwie szklanki ponczu i salatke z homara. Mimo ze pozbawieni bylismy przyjemnosci tanca, ta mala kolacyjka we dwoje, przerywana tylko od czasu do czasu pytaniem ktoregos z kolegow o kostke Jerry'ego, bylaby urocza, gdyby nie jakis niepojety, nurtujacy nas niepokoj. Czy to wspomnienie Grace tak nas dreczylo? Dosc, ze rozbrzmiewajacy wkolo gwar, halas orkiestry i bezustanny szum szybko staly sie nie do zniesienia. -Wyjdzmy, Lee - powiedzial Jerry - nie moge juz tu wytrzymac. Ogrodek rekreacyjny byl tuz pod bokiem, tam wiec ruszylismy. Nick Dodd wygasil niepotrzebny juz reflektor, bo wstal ksiezyc, oswietlajac bladym swiatlem krzaki kwitnacej forsycji i wierzcholki drzew. Usiedlismy na kamiennej laweczce, a Jerry wzial mnie za reke. Wlosy jego w tym swietle zdawaly sie zlotozielone, a szczeka jeszcze bardziej podkreslona. -Wszystko niebawem sie skonczy - rzekl. - Za pare godzin morderca zostanie zdemaskowany, bo porucznik Trant dostanie ten list. Lee... czy... czy ty podejrzewasz kogos? -Trudno nie miec pewnych podejrzen - odpowiedzialam. - Sporo osob mialo powod czy tez sposobnosc popelnienia tej zbrodni, chociaz, naturalnie, trudno powiedziec cos wiecej. W oczach przecietnego czlowieka zbrodnia jest czyms nie do pomyslenia, a jednak... musimy przeciez przyznac, ze ktos te zbrodnie popelnil. A wiec jedna z tych osob jest nam nieznana, obca. Nie uwazasz, Jerry, ze ta mysl jest dosc koszmarna...? Jerry wypuscil moja reke i polozyl ramie na oparcie lawki w ten sposob, ze znalazlam sie niejako w jego ramionach. -Lepiej o tym nie myslec za duzo, Lee - powiedzial. - Wiesz, jak kochalem Grace, mialem tylko ja jedna na swiecie, a wiadomo ci, co przecierpielismy. A mimo to... chwilami wolalbym, zeby sprawa na tym sie skonczyla. Zalozmy, ze porucznik Trant zdemaskuje morderce, ze go zaaresztuje, skaza go na smierc... I coz z tego? Grace i tak nie powroci do zycia, a reszta nie ma wiekszego znaczenia. Usta jego skurczyly sie bolesnie. -Czasem tez mysle - mowil powoli dalej - ze moze byloby lepiej, gdyby popelnila samobojstwo... Cieply oddech wiosennej nocy doniosl do naszych uszu gwar balowej sali. Ale dla mnie duzo wazniejsze tej nocy bylo siedzenie tu sam na sam z Jerrym. -Grace nie popelnila samobojstwa - rzeklam stanowczo. -Niestety, ci od ubezpieczen nie sa az tak pewni - westchnal Jerry. - Nie uwierzysz, Lee, jak ci ludzie kombinuja. Bez przerwy powracaja do tego listu napisanego do mnie przez Grace w teatrze. Tego, ktory podarla Norma. Stary Appel uprzedzil mnie juz, ze jesli nie bede w stanie przedstawic tego listu, moga mi odmowic wyplaty polisy. A gdybym chcial dochodzic racji droga sadowa, wynik tez moze byc watpliwy... Przyszla mi do glowy pewna mysl i powiedzialam: -A gdyby Norma odszukala kawalki tego listu? Bo chyba go nie spalila! Musza przeciez gdzies byc? Nie probowales jej do tego sklonic? -Nigdy! - zawolal Jerry ze zloscia. - Wole juz stracic te pieniadze, niz zwrocic sie z jakakolwiek prosba do tej dziewczyny. -Ale dlaczego wlasciwie Norma podarla oba te listy? -Juz ci mowilem ktos ich nie przeczytal. -Wiec po co jej te listy pokazywales? Nic nie odpowiedzial, ale slyszalam, jak zgrzyta zebami, zupelnie ja wtedy, kiedy wpadal w zlosc jako maly chlopiec. -Ale tak wlasciwie to ja ciagle jeszcze nie wiem, co Grace pisala w tym pierwszym liscie - powiedzialam, nie nalegajac na odpowiedz na moje poprzednie pytanie. -Bo... jak by ci to powiedziec - bakal niewyraznie Jerry - bo on byl troche dla mnie upokarzajacy. Cala szorstkosc znikla z jego glosu i poczulam, jak jego silna dlon zaciska sie na moim ramieniu. Orzezwiajacy zapach narcyzow dochodzil do nas gdzies z ciemnosci. -Upokarzajacy dla ciebie, Jerry?! -Tak. Grace twierdzila, ze moje przelotne zadurzenie sie w Normie przynosi mi hanbe. Zarzucala mi lekkomyslnosc, kiedy w zasiegu reki czekalo na mnie tyle dobrego. Grace miala na mysli ciebie, Lee... I uprzedzala mnie, ze Steve Carteris szaleje za toba i ze tak to sie skonczy. Wiesz, ze Grace miala uraze do Steve'a? Nie mogla mu przebaczyc tego, co z jego powodu wycierpiala, i upierala sie, ze to nie jest partner dla ciebie. Ona chciala, abym ja i ty... Lee, Boze! Czemu ja wszystko zepsulem! Upieralem sie, zeby zdobyc cos, czego w gruncie rzeczy wcale nie pragnalem, a tymczasem... Urwal, jakby nie byl w stanie mowic dalej. Po chwili podniosl sie i cia gle obejmujac mnie w talii ramieniem, zaciagnal na brzeg basenu. Mia lam wrazenie, ze prowadzi mnie tak do progu szczescia, o jakim nigdy nie marzylam. -Lee - zaczal znowu -jestem dzisiaj nikim. Prawdopodobnie nie bede mial grosza, nie widze przed soba zadnej kariery, za soba zas pozostawiam samobojstwo ojca i smierc jedynej siostry. Cos jednak w tych ruinach przetrwalo: to moja milosc do ciebie... Moge ci teraz wyznac, ze zyla ona juz we mnie od dawna, chociaz nie zdawalem sobie z tego sprawy, Lee... Ty nie wiesz, jak bardzo jestes mi potrzebna... Czy nie chcialabys jednak... -Jerry! Boze, Jerry! Czy to mozliwe? Jego ramiona zamknely sie wokol mnie, a usta, przesuwajac sie po policzku, znalazly moje wargi. Wszystkie minione lata przestaly istniec. Byl to drugi pocalunek Jerry'ego, pierwszym obdarzyl mnie w dniu moich szesnastych urodzin. Pamietam, jak mnie wtedy zaciagnal w mrok parnej, letniej nocy, przepojonej zapachem scietej trawy- i scisnal swymi kanciastymi, niezgrabnymi ramionami dorastajacego chlopaka. Nic He od tamtej pory nie zmienilo - tak samo przezywalam z bolesna intensywnoscia tamto moje dziewczece wzruszenie, jak to doznanie teraz, kiedy stalam sie juz prawie dorosla kobieta. Bylam Jerry'emu potrzebna! Prosil, abym przy nim byla! Kiedy rozluznil uscisk, odsunelam sie delikatnie od niego i odeszlam pare krokow, zeby uspokoic skolatane serce. Zastygly rzad nenufarow stal jakby na strazy basenu. Ale gdzie sie podzial maly krasnoludek z zelaza? Pokrecilam glowa, aby go odszukac, kiedy nagle uwage moja zwrocil czubek malenkiego czerwonego pantofelka. Ktos musial stracic krasnoludka z postumentu tak, ze wpadl do basenu. Pochylilam sie nisko i zanurzylam reke w lodowatej wodzie, zeby wylowic statuetke. Powierzchnia wody lekko zafalowala i przeniknal ja promien ksiezycowego swiatla. Igralo ono przez chwile w wodzie, wywolujac zlote refleksy w glebi, ktore jak gdyby chcialy ujawnic ukryte na dnie skarby. -Spojrz, Jerry - przywolalam go do siebie. - Zobacz, jak ta woda dziwnie blyszczy. Zdawaloby sie, ze na dnie pelno jest zlota. Potem zanurzylam w wodzie cale ramie, zeby schwycic nieszczesnego zatopionego karzelka. I wtedy wlasnie moja reka napotkala cos sliskiego, gladkiego i delikatnego - cos, czego nie powinno byc w tym basenie. Nachylilam sie tak nisko, ze niemal dotknelam twarza wody, i zobaczylam na dnie jakis dlugi ksztalt. -Jerry! - krzyknelam, ogarnieta niemal szalenstwem. Jerry w jednej chwili znalazl sie przy mnie. Usiadl na ocembrowaniu basenu i wygial sie w luk, zanurzajac w wodzie oba ramiona. Szyja i barki napiely sie w wielkim wysilku. I ujrzalam, jak wyciaga na powierzchnie ociekajace woda cialo i sklada je, jak jakies zlote narecze, na gazonie. Bylo to cialo mlodej dziewczyny z obnazonymi ramionami, ubranej w suknie ze zlotej lamy. Skrecone platynowe wlosy splywaly z jej bezwladnej glowy. 21 Nigdy potem nie moglam sobie odtworzyc dalszej kolejnosci wydarzen. Wstrzas byl zbyt wielki, a nastapil w momencie krancowego nerwowego napiecia, kiedy myslalam tylko o Jerrym. Ogarnal mnie nieslychany zamet roznorodnych uczuc, ktory daremnie staralabym sie okreslic. Kiedy sobie przypominam te chwile, dotad jeszcze slysze moje przejmujace krzyki i widze zmieniona nie do poznania twarz Jerry'ego, kleczacego na gazonie przy zwlokach Normy. Chcialam do niego podejsc, ale odsunal mnie ostro i kazal odejsc na bok, za krzaki forsycji.Norma nie zyla. Jeszcze pol godziny temu widzielismy ja na galerii w lsniacej zlotej sukni, oszolomiona powodzeniem, w calym przepychu swej troche wyzywajacej pieknosci. Ale w zlotej balowej torebce miala ukryty list, ktory stal sie przyczyna jej smierci. Podczas kiedy my z Jerrym jedlismy przy malym stoliku kolacje, usilujac dostroic nasze serca do atmosfery wesolej zabawy, Norma Sayler znalazla smierc. Nie moglam oderwac mysli od tego jednego momentu dzisiejszego balu - wracal bezustannie z bezwzgledna brutalnoscia. Po Grace - i Norma nie zyla. Ze wszystkich stron zaczely sie zbiegac grupki studentow. Potracano mnie, zarzucajac pytaniami. Poczulam tez, ze ktos polozyl mi reke na ramieniu. -Co sie tu dzieje, Lee? Dlaczego zgaszono reflektor i kto to zrobil? Obejrzalam sie i zobaczylam za soba Elaine w towarzystwie Dicka. Zrobila krok w kierunku basenu. -Elaine! - zdobylam sie na okrzyk. - Na litosc boska, nie chodz tam! Dick, zatrzymaj ja! Potem schwycilam kurczowo ramie kolezanki, niezdolna do wymowienia slowa. Pamietam, ze w tej samej chwili orkiestra na sali balowej raptownie zamilkla. Widocznie rozeszla sie juz wiesc o smierci Normy i bal przerwano. Nadbiegl jakis mezczyzna, byl to porucznik Trant. Wladczym gestem odsunal zebranych i kazal studentom sie rozejsc. Ogrod nagle opustoszal, a ja opadlam bezsilnie na kamienna laweczke. W glowie mi sie krecilo i balam sie, ze zemdleje. Z trudem rozroznialam policjantow, otaczajacych Jerry'ego, ktory kleczal ciagle przy zwlokach Normy. Odroznilam siwa czupryne inspektora Jordana. Jakim sposobem znalazla sie tak predko okregowa policja? - pomyslalam zdziwiona. - Czyzby przez caly czas byla w college'u? I dlaczego? Nie potrafilam sobie na te pytania odpowiedziec. Poczulam nagle otaczajace mnie silne ramie. -Lee, kochanie! Daruj, ze zupelnie o tobie zapomnialem. Byl to Jerry - zrzucil smoking, a jego biala koszula byla zupelnie mokra. Oparlam bezsilnie glowe na jego ramieniu i zamknelam oczy. Czulam sie nieopisanie slaba. -Odwagi, Lee! To jeszcze nie koniec. Zaraz tu bedzie doktor Hudnutt. Porucznik Trant chce, abysmy sie nie rozchodzili, tylko razem poszli do Hudnuttow. W tej samej chwili zjawila sie skads Marcia. -Chodzcie - powiedziala do nas. - Doktor Hudnutt jest tam, w moim samochodzie. Zabieram was i poczekamy w domu na porucznika Tranta. Penelope juz zajela sie Elaine, ona u nich przenocuje. Poszlismy za nia w milczeniu, a Jerry ciagle nie puszczal mego ramienia. Musialam byc nie calkiem przytomna, bo nie moge sobie przypomniec nic z tej drogi poza twarza Roberta Hudnutta przy kierownicy. Miala ona barwe bardzo starego pergaminu. Nie pamietam takze, jak dlugo czekalismy w salonie Hudnuttow na porucznika Tranta. Wszyscy milczeli. Marcia podala Jerry'emu szklanke mocnej herbaty, zeby go troche uspokoic. Nastepnie doktor Hudnutt zabral go, zeby sie przebral. Kiedy wrocil, mial na sobie szare flanelowe spodnie i marynarski sweter z wywinietym kolnierzem. Najbardziej lubilam go w takim troche niedbalym stroju. Ale dlaczego wargi jego ciagle jeszcze byly sinobiale, jakby juz nigdy w zyciu nie mial sie rozgrzac? Losy zdawaly sie przeciwko niemu sprzysiegac. To wlasnie on musial znalezc zwloki Normy; Normy, ktora moze jeszcze kochal... I to ja, ktorej... Nic wiec nie zostalo nam oszczedzone... Biedny Jerry! Patrzylam na niego z sercem scisnietym litoscia. Nagle drzwi sie otworzyly i wszedl dziekan Appel, a za nim Steve. Carteris podszedl do Jerry'ego i bez slowa polozyl mu reke na ramieniu. Panujace milczenie coraz bardziej poglebialo nas w zadumie. Nikt nie uczynil nic, aby to zmienic. Dopiero z wejsciem Penelope atmosfera jakby stala sie prawie normalna. Tragiczne wydarzenie w niczym nie wplynelo na jej majestatyczna pieknosc - wydawala sie rownie swieza i spokojna jak w chwili pojawienia sie na balu. -Zostawilam Elaine na gorze z Nickiem Doddem - oswiadczyl -Mam wrazenie, ze tak bedzie najlepiej. A co do ciebie, Lee - rzekl - ty tez chyba nie wrocisz do Pigot Hall. Wole, zebys przenocowala t taj, razem z Elaine. Po raz juz nie wiem ktory podziwialam jej doskonale opanowani i troske o powierzone jej opiece studentki - i to nawet w takiej chwili, kiedy porucznik Trant, pilnujac sprawy, kazal nam zgromadzic sie razem, podejrzewajac, ze ktores z nas siedmiorga popelnilo podwojna zbrodnie, Jezeli mialam co do tego jakiekolwiek watpliwosci, to rozwialy sie one na widok spojrzenia, jakim obrzucil nas wszystkich, kiedy zjawil sie po chwili w salonie. Jego wieczorowy stroj, olsniewajaca biel koszuli i krawata, zamiast zlagodzic to, co w nim bylo zimnego i wladczego, czynily go jeszcze bardziej niepokojacym. Zrozumialam wtedy, ze morderca mu nie ujdzie. Moze nawet wiedzial juz, kto to jest. -Inspektor Jordan musial zostac przy zwlokach dla zalatwienia wszystkich formalnosci - wyjasnil nam - a ja mam przesluchac panstwa. Musialem za niego podjac sie tego niemilego obowiazku, ale uznalem, ze im predzej to sie stanie, tym lepiej. -Niech pan wiec pelni swoje obowiazki, poruczniku - odezwala sie Penelope. - O jedno tylko prosze: niech pan zostawi na razie w spokoju Elaine, potrzebuje ona stanowczo wypoczynku. -Panna Sayler nie bedzie mi potrzebna, prosze pani - odparl porucznik i usiadl na fotelu stojacym w poblizu kanapy, gdzie siedzialam obok Jerry'ego. - Norma Sayler nie zyje - rzekl po chwili - a zgon nie nastapil wskutek utoniecia - lekarz policyjny jest co do tego najzupelniej pewny. Nim znalazla sie w basenie, zostala uderzona jakims tepym narzedziem w tyl glowy - tak samo jak Grace Hough. Zidentyfikowano nawet narzedzie zbrodni. Ta mala statuetka z zelaza, stojaca zwykle na brzegu basenu. Po dokonaniu zbrodni zabojca wrzucil figurke do wody, najprawdopodobniej dla zatarcia odciskow palcow. Porucznik Trant urwal na chwile dla zaczerpniecia oddechu - balam sie na niego spojrzec, zeby nie odgadl mego zmieszania. Skad moglam przypuszczac, ze to ten brodaty karzelek z szyderczym usmiechem na twarzy stanie sie narzedziem zbrodni? I co za ironia losu, ze to wlasnie ja zauwazylam w wodzie, wsrod bialych nenufarow, jego czerwony trzewiczek i wyciagnelam figurke... -Co do motywu zbrodni, nie istnieja zadne watpliwosci. Wiemy, ze Norma Sayler znalazla w jednej z kieszeni futrzanego plaszcza panny Lovering ostatni list ekspresowy do Grace Hough. Wydaje sie, ze panna Norma Sayler zamierzala zrobic z niego uzytek, ktory bylby dla kogos grozny. A wiec wiedziala, kto list pisal. Dlatego wlasnie zostala zamordowana. Hipoteze te potwierdza jeszcze jeden szczegol: nie znaleziono tego listu w torebce panny Sayler. Morderca najwidoczniej postaral sie, aby (ro tam nie bylo. Chcialbym teraz zadac panstwu jedno pytanie: czy ktos widzial w ciagu dzisiejszego wieczora ten list i mialby mi cos na ten temat do powiedzenia? Nikt nie odezwal sie slowem. Spojrzalam na Marcie Parrish, bo wiedzialam, ze czytala list - ona jednak odwzajemnila moje spojrzenie nie mrugnawszy okiem. -Dobrze! - stwierdzil zimno porucznik Trant. - Nie ulega dla mnie najmniejszej watpliwosci, ze ktos z panstwa umyslnie zachowuje milczenie. Ale nie nalegam. Przejdzmy do nastepnego punktu. Od poczatku balu ogrodek rekreacyjny, gdzie poniosla smierc Norma Sayler, oswietlony byl reflektorami. Kiedy nadeszlismy, reflektor byl zgaszony. Panie Hough, to pan - zdaje sie - opiekowal sie oswietleniem. Czy moglby mi pan wyjasnic ten fakt? -Nie mam o tym najmniejszego pojecia - odpowiedzial Jerry. - Nick Dodd zdecydowal, ze reflektory maja byc zapalone przez caly czas trwania balu, i sam bardzo sie zdziwilem, kiedy wyszlismy z panna Lovering do ogrodka i swiatla byly wygaszone. Slyszalem cos pozniej, ze kable zostaly przeciete. Ten morderca, zapomniawszy o ksiezycu, liczyl pewnie na to, ze basen bedzie pograzony w ciemnosci... -Tak - zgodzil sie porucznik - gdyby swiatlo ksiezyca nie oswietlilo basenu, cialo Normy Sayler zostaloby prawdopodobnie odnalezione dopiero jutro rano, co by jednak niewiele zmienilo. Musze przyznac - dodal z gorzkim usmiechem w kacikach ust - ze policja nie stanela na wysokosci zadania. Panna Lovering uprzedzila mnie, ze Norma Sayler zdobyla ten list, przeczuwalem wiec, ze moze jej grozic smiertelne niebezpieczenstwo, nie myslalem jednak, ze tak predko. Rowniez i znajdujacy sie na miejscu inspektor Jordan nie sadzil, ze czuwanie nad nia jest takie pilne. Zajety byl przesluchiwaniem jednego z obecnych tu, ktory wrocil z pewnej dosc... nieoczekiwanej podrozy. Slowem robilismy nie to, co nalezalo... Zamilkl, jakby troche zawstydzony. -Jezeli bylem spokojny o panne Sayler - ciagnal dalej - to dlatego, ze ja widzialem, jak zreszta i wielu z panstwa, na galerii sali balowej otoczona wesola meska eskorta. Wkrotce potem musiala zostac zamordowana - wlasnie wtedy, kiedy my obaj z inspektorem Jordanem przesluchiwalismy pana Carterisa. Czy ktos z panstwa widzial ja pozniej? I znowu porucznik nie otrzymal zadnej odpowiedzi. Czyzby jego sledztwo mialo sie przeksztalcic w dlugi monolog? Ale porucznik Trant, nie zrazony milczeniem, mowil dalej: -Panna Sayler nie miala zamiaru oddawac od razu tego listu policji, zamierzala jeszcze przedtem posluzyc sie nim przeciwko komus. Interesujace byloby wiedziec, z kim panna Sayler znajdowala sie sam na sam w czasie tego balu. Trant mowil przez caly czas tonem absolutnie beznamietnym i robil wrazenie, ze zupelnie nie przywiazuje wagi do swych slow. Poznalam juz u niego te maniere udanej obojetnosci, pod ktora kryly sie nie jedne, a wiele roznych pulapek, totez drzalam ze strachu, zeby ktores z nas w nia nie wpadlo. Poczulam, ze muskularne ramie Jerry'ego, opiete granatowa welna swetra, silnie zadrzalo. Jerry wyprostowal sie i wtedy opowiedzial porucznikowi o rozmowie z Norma na poczatku balu, o tym, jak bardzo nalegal, by oddala list policji, i ojej kategorycznej odmowie. -Kiedy sie z nia rozstalem kolo basenu - zakonczyl Jerry - nie wrocila ze mna na sale. Mowila, ze na kogos czeka. Czy doktor Hudnutt slyszal slowa Jerry'ego? W kazdym razie nie zdradzal zadnego zdenerwowania i siedzial nieruchomo, ze zwieszona glowa. Penelope stala przy kominku wpatrzona w zarzacy sie koniec trzymanego papierosa. Przytlumione swiatlo porcelanowej lampy zalamywalo sie niebieskawo w faldach jej dlugiej, czarnej welurowej sukni. Marcia od poczatku tej sceny nie ruszyla sie od okna. -Czy panna Sayler nie powiedziala panu, kto mial sie z nia spo tkac? - zwrocil sie porucznik do Jerry'ego. -Nie, ale kiedy juz odchodzilem, widzialem kogos zblizajacego siep do lawki. No coz... nie wypada mi powiedziec, kto to byl! -Niepotrzebnie zadaje pan sobie tyle zachodu - przerwal mu doktor Hudnutt lamiacym sie glosem. - To bylem ja. Panna Sayler uprzedzila mnie, ze bedzie na mnie czekala w ogrodku rekreacyjnym. Ani Penelope, ani Marcia nie zareagowaly na te slowa najmniejszym ruchem, widocznie spodziewaly sieje uslyszec. Steve patrzyl na profesora z lekko drwiacym usmiechem na opalonej twarzy. -A powie nam pan, profesorze - spytal porucznik - z jakiego to powodu panna Sayler chciala z panem rozmawiac? -Moze przeczuwala, ze ja zamorduje - odparl ironicznie Robert Hudnutt - a w takim przypadku, jak pan zapewne zauwazyl, to zwykle ja jestem ostatnia osoba, z ktora ofiara pragnie rozmawiac. Zreszta Norma Sayler, przeczytawszy ten list pisany do Grace w dzien jej smierci, mnie podejrzewala o jego autorstwo. -Jak to?! - wykrzyknal zdumiony dziekan Appel. - Pan, profesorze Hudnutt!? Pan mialby byc autorem tego listu?! -Tego nie powiedzialem - zaprotestowal Hudnutt wyraznie zmeczonym glosem. - I oswiadczam tu stanowczo, ze nigdy nie napisalem zadnego listu do Grace. Chociaz Norma Sayler mnie o to wyraznie posadzala. -A miala podstawy do takiego posadzania? - dociekal Trant. -Mysle, poruczniku, ze bedzie lepiej, gdy opowiem panu o naszej rozmowie... Norma Sayler czekala na mnie obok basenu. I byla wyraznie podniecona. Wyjela ten list z torebki i wyjasnila, co to za list i skad go ma. Ja w odpowiedzi doradzilem jej, aby zaraz oddala go policji. Jak to! - wykrzyknela wtedy - i to pan, doktorze Hudnutt, daje mi podobna rade?" Poprosilem wiec, zeby powiedziala jasniej, o co jej chodzi. Odczytala mi wiec kilka fragmentow i spytala ironicznie, czy nie poznaje moich wlasnych zwrotow, czyli - innymi slowy - wyraznie podejrzewala mnie o autorstwo. Styl byl troche napuszony, ale byl to jak najbardziej list milosny: jego autor porownywal Norme Sayler z Grace Hough, przy czym wszystko przemawialo na korzysc Grace. Byla tam takze wzmianka o niedawnej klotni i o ewentualnym spotkaniu w teatrze jeszcze tego samego wieczoru. List podpisany byl: "Robert". Coz mialem robic? Odpowiedzia-lem jej to samo, co teraz panstwu: ze nigdy w zyciu nie pisalem listu do Grace Hough i ze absolutnie nic mi w tej sprawie nie wiadomo. Poprosilem rowniez, zeby mi pokazala list, a przynajmniej koperte. Skoro juz nie dala sie przekonac, ze to nie byl moj styl, mogla przynajmniej uczciwie uznac, ze i charakter pisma nie byl moj. Zasmial sie zgryzliwie i dodal: -Duzo jest na swiecie Robertow. Mimo to jednak ta dziewczyna - nie majac przeciez zadnego powodu, by mnie nienawidzic - upierala sie, ze to ja utrzymywalem jakies sekretne stosunki z Grace Hough, i zagrozila, ze pokaze list mojej zonie. Urwal i spojrzal przygaszonym wzrokiem na Penelope. -W gruncie rzeczy bylo mi to nawet obojetne - mowil dalej. - \ Tyle juz klopotow sprawila nam cala ta nieszczesna historia, ze nie mialem sily dluzej dyskutowac. Zakonczylem wiec te przykra rozmowe slowami, ze nic mnie to nie obchodzi, jak ona postapi dalej i co z tym listem zrobi. Zostawilem ja sama i wrocilem na sale balowa, gdzie odszukalem zone - i nie potrzebuje chyba panstwa zapewniac, ze opowiedzialem jej o tym calym incydencie. Ta zalosna opowiesc doktora Hudnutta - o ile byla prawdziwa -I wzbudzila we mnie duzo wiecej wspolczucia niz wszystko, co sie dzialo dotychczas. Juz od samego poczatku okolicznosci sprzysiegly sie przeciwko niemu, a teraz jeszcze Norma - wiedziona niskim uczuciem zemsty wobec jego zony, usilowala go skompromitowac. -Czy po tym dziwacznym oskarzeniu pani malzonka Norma Sayler istotnie przyszla z ta sprawa do pani? - zwrocil sie porucznik do Penelope. -Tak bylo - przyznala. -Jesli pan pozwoli, to ja opowiem o tym calym incydencie - wtracila sie Marcia Parrish, podchodzac do policjanta. - Bo to ja rozmawialam z Norma. Znalam uraze Normy do Penelope i chcialam tej ostatniej zaoszczedzic przykrej sceny. Widzac, ze Norma zbliza sie do Penelope, odgadlam, o co jej chodzi, i odciagnelam ja na bok, do ogrodka rekreacyjnego, tak zeby nikt nie mogl byc swiadkiem naszej rozmowy. Powiedzialam, ze powinna sie wstydzic swego postepku i takiego ohydnego posadzania - zwlaszcza ze doktor Hudnutt, ktorego dobrze znam, nigdy by nie napisal tak infantylnego listu... -Przepraszam! - wtracil sie porucznik. - To znaczy, ze pani go czytala? -Nie - odpowiedziala spokojnie Marcia - nie chcialam go nawet dotykac. W ogole nie chcialam slyszec ani slowa wiecej o calej tej wstretnej sprawie i polecilam Normie, zeby natychmiast oddala list policji. -I odniosla pani wrazenie, ze pania poslucha? -Tego nie umiem powiedziec. Ale jej reakcja bardzo mnie zdziwila, bo zgodzila sie ze mna, ze sprawe tych listow chyba daloby sie zupelnie inaczej wytlumaczyc. -A co miala na mysli, tak mowiac? - zainteresowal sie zywo Trant. -Nie wiem. W kazdym razie na tym rozmowa sie skonczyla i odeszlam, zostawiajac Norme sama na laweczce w ogrodku. I zaraz zadzwonilam na policje, gdzie mi powiedziano, ze inspektor Jordan jest juz w drodze. I tyle. -To wszystko dzialo sie, jak przypuszczam, zanim tu trafilem? -Tak. Mniej wiecej pol godziny wczesniej. Porucznik Trant zwrocil sie teraz do dziekana z pytaniem, czy rozmawial moze sam na sam z Norma w ciagu tego wieczora. -Wlasciwie to nie - odpowiedzial dziekan. - Tanczylem z nia na poczatku balu, bo wzialem sobie za punkt honoru, zeby poprosic kazda studentke, ale wymienilismy jedynie kilka banalnych slow. Steve Carteris takze oswiadczyl, ze widzial Norme tylko przelotnie w ogrodku, razem z panna Parrish, w momencie, kiedy przyszedl tam po mnie. Na koniec ja opowiedzialam, jak szukalam na prozno Normy przez pierwsza czesc wieczoru i jak znalazlszy pozniej Jerry'ego, nie opuszczalam go az do chwili tego okropnego odkrycia. -Doskonale! - powiedzial porucznik Trant, spisujac zasadnicze punkty naszych zeznan w notesie. - Wynika wiec z tego, ze morderstwo popelnione zostalo juz po moim przybyciu na bal, bo wszyscy widzielismy Norme Sayler na galerii. Moge potwierdzic niezbite alibi pana Carterisa, bo przez caly ten czas, az do momentu odkrycia zbrodni, byl on w towarzystwie inspektora Jordana i moim. Co do pana Hough i panny Lovering, to skoro byli przez caly czas razem, moga wzajemnie poswiadczyc swoje alibi. Pozostale osoby jednak... W tym miejscu dziekan Appel zakaslal nerwowo. -Chcialem zauwazyc - oswiadczyl - ze w chwili zjawienia sie pana na balu tanczylem z malzonka naszego prezesa i trzymalem sie z nia az do chwili, kiedy pierwsze pogloski o tragedii rozeszly sie wsrod zebranych. Jezeli pan sobie zyczy, pani prezesowa poswiadczy moje slowa. -Ja tez widzialam, jak pan wchodzil - odezwala sie Marcia Parrish. - Tanczylam wtedy z doktorem Hudnuttem. Pozniej poszlismy na gore cos zjesc. Siedzielismy jeszcze przy stoliku, kiedy orkiestra przestala nagle grac i wszyscy rzucili sie do ogrodka. Wiele studentek i studentow widzialo nas na galerii i beda mogli z pewnoscia to potwierdzic. -Takie alibi wydaje mi sie niezbite - stwierdzil porucznik. - A pani, pani Hudnutt? Czy i pani moze mi przedstawic podobne? -Nie - odparla spokojnie Penelope. - Podczas calego tego czasu, o ktorym pan wspomnial, znajdowalam sie w ogrodzie i nie spotkalam nikogo, kto by mogl to potwierdzic. To nieoczekiwane wyznanie, podane tonem spokojnej pewnosci siebie, mialo w sobie cos przerazajacego. Czy Penelope zdawala sobie sprawe ze znaczenia tych slow? Wszystkie spojrzenia skierowaly sie teraz na nia - co jej absolutnie nie wytracilo z rownowagi. -Tak - mowila dalej - Marcia opowiedziala mi chwile wczesniej o rozmowie, jaka odbyla z Norma, i bardzo zaniepokoila sie o te dziewczyne. Moim obowiazkiem, jako dziekana zenskiego wydzialu, bylo czuwanie nad nia. Weszlam najpierw na galerie w nadziei, ze tam ja znajde, ale niestety. Elaine Sayler tez nic mi nie mogla powiedziec o poczynaniach siostry. Poszlam wiec do ogrodu. -I... zobaczyla ja pani tam? - wtracil Trant. -Nie. W ogrodku nie bylo nikogo. -A czy reflektory jeszcze sie palily? -Chyba nie. Mam wrazenie, ze w ogrodzie bylo ciemno, ale nie jestem tego pewna. -Czy pani zdaje sobie sprawe z waznosci tego, co pani przed chwila powiedziala, pani Hudnutt? Znajdowala sie pani dokladnie w tym miejscu, gdzie popelniona zostala zbrodnia, i o tej samej porze. A w dodatku nie widzial pani nikt, kto moglby za pania swiadczyc. -Coz ja moge na to poradzic? Sprawy jednak wlasnie tak wygladaly. Walka rozgrywala sie obecnie miedzy porucznikiem a Penelope - i te dwie potezne indywidualnosci starly sie ze soba w straszliwym pojedynku. Nagle wydalo mi sie, ze porucznik powzial jakas niespodziewana decyzje. -Jest jeszcze pewien punkt, prosze pani - rzekl - ktory bardzo pragnalbym z pania poruszyc. Czy woli pani poczekac, az bedziemy sami? -Bynajmniej. Raczej przeciwnie, prosze o to, zeby mnie pan spytal w obecnosci wszystkich, bo kazde z nas jest jednakowo wplatane. -Doskonale! Zacznijmy wiec od samego poczatku - bo chyba zgodzi sie pani ze mna, ze ta druga zbrodnia jest jedynie konsekwencja pierwszej. Dzis wieczorem pan Carteris wyznal nam, ze podczas tej nocy, kiedy dokonano pierwszego morderstwa, wsunal do pani skrzynki list, napisany przez Grace Hough, tak jak go ona do tego zobowiazala. Czemu mi pani nigdy dotad nie wspomniala o tym liscie? W glebi duszy bylam wsciekla na Steve'a, ze zdradzil porucznikowi Trantowi fakt tak starannie ukrywany przeze mnie i Marcie Parrish... Jak na to zareaguje Penelope? Po raz pierwszy zdawalo sie, ze stracila nieco pewnosci siebie. -List? - powtorzyla. - O jakim wlasciwie liscie pan mowi? Teraz Marcia wysunela sie naprzod, a nim zwrocila oczy na policjanta, wzrok jej skrzyzowal sie z moim. -Ta sprawa to wylacznie moja wina, poruczniku - oswiadczyla. - Pani Hudnutt nic nie wie o istnieniu tego listu. On nie dotarl do jej rak. Ja ten list przejelam, a zapoznawszy sie z jego trescia, uznalam, ze nie powinna go czytac. -Potwierdzam slowa panny Parrish - wtracilam sie i ja. - Panna Parrish pokazala mi ten list, a ja go spalilam w jej obecnosci. Pani Hudnutt nigdy go nie widziala. -Wielka szkoda, ze policja takze nie zapoznala sie z jego trescia - rzucil porucznik Trant, unoszac lekko brwi. Nie dodal jednak zadnego wiecej komentarza i spokojnie prowadzil dalej sledztwo. -Kiedy przyjechala pani po teatrze do domu - zwrocil sie do Penelope - w towarzystwie malzonka i dziekana Appela, czy zaraz polozyla sie pani do lozka? -Tak - odpowiedziala Penelope. -I od razu pani zasnela? -Prawie od razu. -Nie slyszala pani telefonu? Bo zostalo dowiedzione, ze Grace Hough telefonowala w nocy do pana Hudnutta. -Oczywiscie, ze nie slyszalam. Telefon byl przelaczony na wejsciowy hol. Obudzilam sie dopiero nad ranem. -Nalezy wiec wykluczyc mozliwosc, ze w jakims momencie nocy mogla pani uslyszec fragment rozmowy prowadzonej na parterze przez pani przyjaciolke, panne Parrish, z pani malzonkiem? -Prosze nie zadawac sobie tyle trudu, zeby mnie oszczedzac - po-wiedziala lekko zniecierpliwiona Penelope. - Juz pare dni temu maz opowiedzial mi o tym kalifornijskim epizodzie, tak dotychczas starannie przede mna ukrywanym. Jezeli nie chcial mi o tym powiedziec wczesniej, to dlatego, ze czul zrozumiala niechec do wracania do tego tematu. W kazdym razie moge przysiac, ze nie wiedzialam o wszystkim tego dnia, kiedy bylismy w teatrze. -Niczego nie pragnalbym bardziej niz tego, zeby moc pani calkowicie uwierzyc. Niestety, musze uznac za prawdopodobne, ze pan slyszala z gornego pietra to, co mowiono na dole, i ze pani dowiedziala sie o probie szantazowania meza przez Grace Hough. W tych warunkach byloby zrozumiale, ze poczula pani do niej gleboka i gwaltowna uraze. Gdyby w dodatku przyjac, ze zostala pani rownoczesnie poinformowana o wyznaczonym pani mezowi przez Grace Hough spotkaniu, latwo byloby wytlumaczyc pani wyjscie z domu. Panna Lovering powiedziala nam - chociaz wbrew swej woli - ze widziala pani zolty kabriolet w parku okolo pol do czwartej. Czy pani w dalszym ciagu temu zaprzecza? -Oczywiscie! - odparla Penelope, zaciskajac zeby. -A jednak nazajutrz wyslala pani swoj woz do przemalowania i oczyszczenia wnetrza? Jak mam sobie tlumaczyc ten zbieg okolicznosci? Urwal i zaczal starannie ogladac paznokiec kciuka. -Sprawa zaczyna przybierac calkiem nowy obrot - powiedzial nagle ostrym glosem. - Odszukalismy warsztat w Nowym Jorku, gdzie znajduje sie pani woz. Nasi rzeczoznawcy starannie ogladali go dzisiaj rano. Wyniki wypadly bardzo obciazajaco dla pani i to jest wlasciwie powodem, ze inspektor Jordan i jego ludzie znalezli sie tu, w Wentworth. Nie mialam najmniejszego pojecia, co teraz powie, ale jakis lekki skurcz jego waskich warg nasunal mi podejrzenie, ze zaraz wylozy na stol wszystkie swoje atuty. -Przykro mi niezmiernie to mowic - zakonczyl - ale na tylnym siedzeniu wozu znaleziono plamy. Analiza wykazala, ze sa to plamy krwi nalezacej do tej samej grupy co krew Grace Hough. Nie ulega zatem zadnej watpliwosci, ze w pani samochodzie zostaly przewiezione zwloki Grace Hough. Nic juz teraz nie moglo przeszkodzic, aby wydarzenia potoczyly sie swoim trybem. Otaczajace mnie twarze zmienialy sie pod wplywem roznorodnych wrazen, a napiecie nerwowe osiagnelo punkt niemozliwy juz prawie do zniesienia. Ale Penelope Hudnutt zniosla atak spokojnie. -A wiec pan mnie oskarza, poruczniku, o zamordowanie Grace Hough? - spytala. Trant spuscil glowe, a jego dlugie palce zaczely bebnic o porecz fotela. -Obawiam sie, ze tak - odpowiedzial wreszcie. Zapadla bardzo dluga chwila milczenia. Nagle Robert Hudnutt wstal, przeszedl przez pokoj i podszedl do zony. Nie moglam widziec jego twarzy, bo spuscil nisko glowe, jakby pod ciezarem przekraczajacym jego sily. Kiedy sie jednak odwrocil, zeby spojrzec na porucznika Tranta, jego rysy, udreczone kilkudniowym cierpieniem, nagle odprezyly sie i uspokoily, jak gdyby jakas powzieta decyzja, dojrzewajaca w nim juz zapewne od kilku dni - uwolnila go wreszcie od koszmaru. -Ani na chwile nie wierze, poruczniku, ze pan naprawde oskarza moja zone o morderstwo Grace Hough. Od poczatku tego przesluchania zrozumialem, ze pan zmierza do wyciagniecia ze mnie prawdy. Nie dam panu dluzej na nia czekac. Okolicznosci zagmatwaly sie tak, ze zmuszony jestem mowic. To ja zabilem Grace Hough. 22 TO JA ZABILEM GRACE HOUGH! Tych piec slow padlo jak wystrzal w martwa cisze, a ich echo odbilo sie gdzies w glebi naszej swiadomosci. Rozwazalam ich doniosle znaczenie i konsekwencje, jakie wynikna z tego dla Penelope i Marcii. A wiec obie tragedie, tak obciazajace w ostatnich dniach nasze serca, znalazly wreszcie epilog!Robert Hudnutt zbieral sily, zeby nakreslic przed naszymi oczami tragiczne wydarzenia. I jezeli porucznik Trant, udajac, ze oskarza Penelope, zmusil Roberta do tego wyznania, to znaczy, ze od dawna juz przeczuwal prawde. -Dziekuje, doktorze Hudnutt - powiedzial z westchnieniem ulgi. - Ciesze sie, ze zdecydowal sie pan wreszcie mowic. Na twarzy Tranta wyraznie malowalo sie odprezenie i uczucie satysfakcji. Moglo sie zdawac, ze Robert Hudnutt, oskarzajac siebie, zdjal z jego ramion jakis wielki ciezar. Doktor Hudnutt w tym czasie sciskal rece zony i przemawial do niej czule, jak gdyby znajdowali sie w pokoju sami. -Jestem zrozpaczony, kochanie - mowil. - Powinienem byl ci po-wiedziec wszystko od poczatku, ale zabraklo mi odwagi. Prawda jest taka, ze tej nocy, kiedy umarla Grace, posluzylem sie twoim wozem z tej prostej przyczyny, ze nie moglem uruchomic mojego. Nie do wiary po prostu, zeby tak drobny szczegol potrafil do tego stopnia zaplatac wszelkie slady... Nastepnie odwrocil sie do panny Parrish. -Marcia - powiedzial - wobec ciebie takze nie jestem w porzadku. Lepiej byloby wtajemniczyc cie we wszystko, ale widzisz, odegralas w calej tej sprawie role aniola-kusiciela, dostarczajac mi tak niespodziewanego i doskonalego alibi. Nie wiedzialas przeciez, ze wtedy w nocy zabralem z garazu kabriolet Penelope zamiast mojego auta, i gotowa bylas w dobrej wierze przysiegac nie wiem komu, ze w chwili, kiedy ty sam wrocilas do Wentworth, ja juz tez bylem w college'u, co z kolei absolutnie wykluczalo mozliwosc popelnienia przeze mnie zbrodni. Wybacz mi, ze zawiodlem twoje zaufanie. A teraz... -Alez, Robert - przerwala mu Marcia, podnoszac reke do gardla, jak gdyby ja cos dlawilo - przeciez ty nie mozesz... -Owszem, moge i powinienem. Nie ma innej drogi wyjscia z tego piekielnego impasu i bylem chyba szalony, sadzac inaczej... Zrobil kilka krokow w strone policjanta. -Panie poruczniku, nie bedzie pan zapewne przywiazywal wielkiej wagi do mojego slowa honoru po tym wszystkim, co zaszlo, chcialbym jednak, zeby pan wiedzial jedno: Bog mi swiadkiem, ze jezeli nawet zabilem Grace, to zbrodnia ta nie byla popelniona z premedytacja. -Wierze panu - odpowiedzial Trant. Zdawalo sie, ze w stosunku do czlowieka, ktorego tak uparcie przesladowal, nie odczuwa obecnie nic poza nieopisana litoscia i glebokim wspolczuciem. Nic, co ma do powiedzenia Robert Hudnutt, nie jest w stanie go zadziwic, bo prawdopodobnie wszystkiego sie domyslal! -Dziekuje - rzekl doktor Hudnutt troche mocniejszym glosem. - Chcialbym, zeby wszyscy tu obecni dowiedzieli sie prawdy i zeby przestano was dreczyc bezustannymi pytaniami. I tak juz zbyt dlugo milczalem, a moje wahanie wyrzadzilo wiele krzywdy niektorym z was. Penelope - dodal, pochylajac sie znow czule nad zona - mam wrazenie, ze bedziesz wolala uslyszec wszystko, prawda? Serce sie sciskalo na widok Penelope. Stala obok meza, wyprostowana i zupelnie nieruchoma; wzrok jej utkwiony byl gdzies daleko przed siebie. Wydawalo sie, ze walczy z jakimis uczuciami silniejszymi od jej woli. -Sam zdecyduj, Robert - odparla ledwie doslyszalnie. -Wszystkim znane sa przeslanki tego dramatu - zaczal Robert Hudnutt - dziecinne zadurzenie Grace we mnie, ktore jednak w ostatnim dniu jej zycia przybralo rozmiary wrecz furii; wiecie tez o gwaltownej scenie w teatrze, a przedtem w kamieniolomach. I ojej telefonie do mnie o trzeciej rano. Nie bede sie wiec nad tym rozwodzil. Tak jak zadala, pojechalem na stacje benzynowa, bo moim obowiazkiem bylo opiekowac sie nia. Slyszac jej glos przez telefon, odnioslem wrazenie, ze sie uspokoila i ze zdolam przywiesc ja do rozsadku. Zaczal juz padac rzesisty deszcz i widocznosc byla nie najlepsza. Jechalem dosc wolno, ale droga byla sliska, ja zas czulem sie bardzo zmeczony i zdenerwowany. Doktor Hudnutt przesunal dlonia po czole, my zas z narastajaca nie-cierpliwoscia czekalismy na wyjasnienie wszystkich okolicznosci smierci Grace. -Nie potrafie dokladnie powiedziec, co sie stalo, kiedy bralem zakret przy drodze do kamieniolomow - ciagnal swa opowiesc Robert Hudnutt. - Wszyscy chyba wiedza, ze droga w tym miejscu tworzy bardzo ostry zakret i ze wjazd do kamieniolomow z tego akurat miejsca nie jest widoczny. Jestem przekonany, ze zwolnilem. Na nieszczescie zaciela sie wycieraczka i szyba doslownie zalala sie deszczem, tak ze nie widzialem nic na krok przed soba. Wysunalem reke, zeby uruchomic wycieraczke, ale to oderwanie uwagi od drogi na pol sekundy okazalo sie fatalne. Zrozumialem, co sie stalo, dopiero wtedy, gdy poczulem lekki wstrzas; potracilem kogos. Natychmiast zahamowalem i wysiadlem... Robert Hudnutt znowu potarl reka czolo, jak gdyby chcial odetchnac przed bolesnymi wspomnieniami. Po chwili mowil dalej cichym glosem: -Na skraju drogi, przy skrzyzowaniu prowadzacym do kamieniolomow, lezala jakas postac kobieca. Miala na sobie czerwony nieprzemakalny plaszcz. Kiedy podszedlem blizej, poznalem Grace Hough. -Robert! - wykrzyknela Marcia glosem nabrzmialym nadzieja. - A wiec to byl wypadek?! Ze wszystkich piersi wyrwalo sie westchnienie ulgi, a twarze odprezyly sie. A wiec Grace byla ofiara wypadku, a ciazace na nas podejrzenia rozwiewaly sie raz na zawsze. Przypomnialam sobie sprawozdanie lekarza sadowego w Greyville. Nie byl on w stanie okreslic przedmiotu, ktorym zadana zostala rana na glowie Grace. Wykluczal jednak stanowczo hipoteze, by spowodowac ja mogly kola samochodu. Ale cialo Grace wykazywalo kontuzje takie, jak gdyby zostalo potracone przez samochod. Wszystko stawalo sie jasne. Samochod doktora Hudnutta przewrocil ja na droge, ktora w tym miejscu usiana byla kamieniami i odlamkami skal z kamieniolomow. Jeden z nich musial odprysnac i ugodzic Grace smiertelnie. Moje rozmyslania przerwal glos Roberta Hudnutta: -Przez chwile stalem nieruchomo, wpatrujac sie idiotycznie w lezace przede mna cialo. Po chwili ujrzalem niedaleko glowy Grace kamien - moze niespecjalnie duzy, ale jego brzegi byly nierowne i ostre. Przy swietle reflektorow z auta widzialem na nim slady krwi. Wzialem go do reki, a potem szybko odrzucilem. Wszystkie te szczegoly na zawsze chyba utkwily w mojej pamieci: kamien, deszcz padajacy bez przerwy... Zamilkl na chwile. -Przezylem juz w zyciu jeden wypadek samochodowy, wypadek, ktorego ofiara padla rowniez mloda dziewczyna, jedna z moich uczennic. Nie probuje tym usprawiedliwiac mojego dziwnego postepowania, bo rozumiem, ze to jest niemozliwe i ze nikt nie moze go aprobowac. W kazdym razie chcialbym wyjasnic, co mna wtedy powodowalo. Po raz drugi w zyciu, i to w podobnych okolicznosciach, stalem sie przyczyna smierci mlodej dziewczyny, a co wiecej, w tym drugim przypadku mialem powody do pozbycia sie jej. Bo rzeczywiscie, Grace Hough w trakcie naszej ostatniej rozmowy w teatrze zagrozila ujawnieniem tej nieszczesnej historii z Kalifornii, ktorej wspomnienie przesladowalo mnie bez przerwy i ktora usilowalem zataic po przyjezdzie do Wentworth, wiedzac, iz grozilo mi to zlamaniem calej kariery. Wiedzialem poza tym, ze do panny Lovering dotarl fragment tej sceny, jaka mi zrobila Grace w Cambridge Theatre. Co wlasciwie uslyszala? Moze niewiele, wystarczajaco jednak, by sie zorientowac, ze Grace mnie szantazowala, stanowiac przez to zagrozenie zarowno dla mojej kariery zawodowej, jak i zycia prywatnego. A ze i panna Parrish znala te historie, bylo juz wiec dwoch swiadkow, ktorych zeznania mogly byc dla mnie mocno obciazajace. Gdy tak to wszystko w duchu rozwazalem, cialo Grace Hough lezalo u mych stop, potracone przez moj samochod... -Zaraz, zaraz, doktorze Hudnutt - przerwal mu porucznik Trant. - Niech mi pan powie, czy przed potraceniem tej dziewczyny zauwazyl ja pan na drodze? -Nie. Jak juz mowilem, zajety bylem uruchomieniem wycieraczki do szyb, ktora nagle sie zaciela. Deszcz zaslonil mi zupelnie widocznosc i wszystko, co bylo na drodze. Dopiero gdy poczulem wstrzas, uswiadomilem sobie, ze cos sie musialo stac... Skutki mojego pierwszego wypadku samochodowego byly oplakane - trzeba bylo duzo czasu, zebym sie /, tego otrzasnal i jako tako zrehabilitowal. Na mysl wiec, ze wszystko moze zaczac sie na nowo, ogarnela mnie po prostu groza, tym wieksza, ze teraz okolicznosci bardziej mnie obciazaly. Nalezalo tego uniknac za wszelka cene. I chyba wtedy wlasnie przestalem zachowywac sie jak istota rozumna i powodowalem sie prymitywnym instynktem samozachowawczym, ktory dyktowal mi takie a nie inne rozwiazanie. Upewniwszy sie wiec, ze Grace Hough na pewno nie zyje, owinalem jej cialo kocem i zanioslem do samochodu. Przypomnialem sobie jednak o kamieniu, nie moglem go zostawic tam, gdzie byl. Zapuscilem sie wiec do kamieniolomow, starajac sie stapac tak, by nie zostawic sladow. Wsunalem kamien w pryzme innych glazow w taki sposob, zeby nie bylo widac sladow krwi. Bylem najmocniej przekonany, ze nikt go tam nie bedzie szukal - co do tego zreszta sie mocno pomylilem. Wtedy tez uslyszalem cichy warkot auta na drodze. Pierwszym moim odruchem - dowodzacym resztek zdrowego rozsadku - bylo wyskoczyc na droge, zatrzymac to auto i opowiedziec o calym wypadku. Poznalem jednak woz panny Parrish -jechala od strony college'u i pomyslalem, ze kieruje sie na stacje benzynowa po Grace. Czyz mialem prawo mieszac w to wszystko Marcie? Oczywiscie, ze nie. Podbieglem do samochodu i wygasilem swiatla. Stalem nim w cieniu kamiennych blokow u wejscia do kamieniolomow. Istniala niewielka tylko szansa, ze Marcia Parrish zauwazy go. Ale przeciez niebawem bedzie tedy wracala - a nie zastawszy Grace Hough przed stacja benzynowa, wpadnie na mysl poszukania jej tutaj. Nalezalo szybko stad odjechac. Ale dokad? Jezeli w strone Nowego Jorku, to z cala pewnoscia natkne sie na panne Parrish. O college'u nie moglo nawet byc mowy. Nie moglem zniesc mysli, ze przywioze cialo Grace Hough do Wentworth. Prosze nie sadzic, ze mialem w owej chwili czy zreszta w jakiejkolwiek innej -jakis okreslony plan. Dalszy ciag mojego postepowania wykaze, jak bylo ono nielogiczne i pozbawione premedytacji. Dzialalem pod wplywem niespodziewanych impulsow. Tuz za kamieniolomem zaczynala sie droga wiodaca do Greyville - rzadko uczeszczana, moglem byc pewny, ze o tej porze nie spotkam na niej zywej duszy. Przypomnialem sobie, ze znam lekarza w tamtejszym szpitalu. Moze on potrafi mi pomoc wybrnac z fatalnej sytuacji? Musialem naprawde zupelnie stracic glowe, zeby dopuscic mozliwosc czegos podobnego, bo wiedzialem przeciez, ze Grace nie zyje i ze nikt juz jej pomoc nie moze. Doktor Hudnutt ukryl na chwile swa udreczona twarz w dloniach. Niewatpliwie przezywal jeszcze raz te koszmarna droge do Greyville - gdzie mial nadzieje znalezc... co? W gruncie rzeczy uciekal sam przed soba i wlasna odpowiedzialnoscia. -Dopiero kiedy dojechalem do przedmiescia Greyville i mostku nad rzeczka, zorientowalem sie, jakie popelnilem szalenstwo. Przewoze zwloki mlodej dziewczyny do szpitala, oddalonego o ponad czterdziesci mil od miejsca, gdzie ja potracilem... Jak bede w stanie wytlumaczyc sie z tak bezsensownego czynu? Jak zdolam przekonac ludzi, ze zginela na miejscu i ze nic nie moglo jej uratowac? Nikt nie uwierzy, ze Grace Hough jest ofiara wypadku, a nie zbrodni z premedytacja. Jezeli nie znajde jakiegos wyjscia z tego okropnego impasu, jestem zgubiony... Panie Hough - zwrocil sie nagle do Jerry'ego - nie prosze pana o przebaczenie, przyznaje, ze postapilem podle i glupio, ale moge panu przysiac na wszystkie swietosci, ze kiedy wysiadlem z auta i... kiedy nioslem zwloki pana siostry do rzeki - nie tlila sie w niej najmniejsza iskra zycia! Przypuszczam, ze nie chce pan juz sluchac mnie dalej, czy tak? Ale mam nadzieje, ze pan... Jerry odrzucil glowe mocno w tyl; za odwinietym kolnierzem swetra widzialam miesnie jego poteznej szyi. Twarz jego stala sie bielsza od sniegu. Zamknal oczy, jak gdyby nie chcial widziec makabrycznej wizji, wywolanej przez doktora Hudnutta. -Rozumiem - rzekl wreszcie, szukajac chyba odpowiednich slow. -Rozumiem, jak to wszystko musialo panem wstrzasnac. Na razie nie' moge powiedziec panu nic wiecej. Doktor Hudnutt zrobil niewyrazny gest reka, jakby odpedzal rozpaczliwe mysli. -Kiedy wrocilem do domu - ciagnal dalej swoja historie - zona spala. Postanowilem opowiedziec jej wszystko nazajutrz, przedtem jednak chcialem poradzic sie panny Parrish. Ale w czwartek rano, nim jeszcze mielismy sposobnosc porozmawiac, Marcia, ktora -jak mi powiedziala - widziala moje auto w garazu - nieswiadomie podsunela mi wspaniale alibi, o czym sam nigdy w zyciu bym nie pomyslal. Czyz mozna mnie potepiac za to, ze uleglem zludnej pokusie i okazalem sie tak slaby moralnie? A skoro raz wkroczylem na te droge, nie zdajac sobie na razie sprawy, jak bardzo jest niebezpieczna, nie bylo juz odwrotu. Dlatego tez wymyslilem, zeby zmienic rzucajacy sie w oczy kolor auta mojej zony. Mogl ktos przeciez zauwazyc je, gdy tam jechalem. Podsunalem wiec Penelope pomysl, aby wyslac woz do Nowego Jorku do przemalowania... Teraz dopiero zdaje sobie sprawe, ze byl to z mojej strony jeszcze jeden blad wiecej, ale to, jak sie czulem wtedy... Doktor Hudnutt opanowal sie calym wysilkiem woli. -Chcialbym tu tylko jeszcze z cala stanowczoscia podkreslic, ze nigdy w zyciu nie dopuscilbym, aby oskarzono o moj czyn kogos niewinnego. Wszyscy chyba zauwazyli, ze kilkakrotnie juz mialem zamiar wyznac porucznikowi Trantowi cala prawde. Chcialbym tez jedno wyjasnic raz na zawsze: chociaz nie moglem nie zauwazyc, ze Grace Hough zdradzala w stosunku do mnie pewne... uczucie, nigdy w zyciu nie zrobilem nic, aby ja do tego zachecic, i nie okazywalem jej absolutnie nic poza normalnym zainteresowaniem profesora kazda zdolna uczennica. Wynika stad jasno, ze nigdy do niej nie pisalem i ze nie mam zadnych podejrzen, jesli chodzi o osobe zabojcy Normy Sayler. Profesor skonczyl, a jego bolesna spowiedz trzymala w takim napieciu wszystkie moje mysli, iz dopiero teraz uswiadomilam sobie, ze oto smierc Grace sprowadzona zostala do zwyklego wypadku drogowego, a zadna z tajemnic, ktorymi sie ostatnio otaczala, nie zostala wyjasniona. Kto pisal listy? Kim byl nieznajomy, z ktorym miala sie spotkac w kamieniolomach, i dlaczego jej smierc pociagnela za soba druga, to znaczy smierc Normy Sayler? Tyle znakow zapytania! -Panie poruczniku - zwrocil sie teraz Robert Hudnutt do Tranta -jestem do panskiej dyspozycji. -Zaczekaj chwile, Robercie - wykrzyknela Penelope. Skoczyla do telefonu, proszac, by ja polaczono z jakims numerem w Nowym Jorku. - Przypuszczam - zwrocila sie do Tranta, czekajac na polaczenie - ze inspektor Jordan zechce przesluchac mego meza w sadzie? -Z cala pewnoscia - odpowiedzial Trant. -W takim razie nie bedzie pan mial nic przeciwko temu, ze zwroce sie do naszego adwokata? Nikt o tym nie pomyslal - zdrowy rozsadek Penelope jeszcze raz wzial gore. W kazdej okolicznosci, jakakolwiek by ona byla, Penelope zawsze wybierala najlepsze wyjscie. -Rzecz jasna, ze moze pani zadzwonic po adwokata - odparl porucznik - ale prosze pozwolic mi na pewne spostrzezenie, po ktorym, byc moze, zmieni pani zamiar. Penelope Hudnutt, zaskoczona, zawahala sie przez chwile - ciagle ze sluchawka w dloni - po czym kazala odwolac rozmowe, pozostajac jednak w poblizu telefonu. -Doktor Hudnutt - zaczal porucznik Trant - byl bardzo szczery. Przyznal, ze mial powazny powod do zamordowania Grace Hough oraz - moze troche za pozno - ze potracil ja swym samochodem. Oficjalnie nie moge go oczywiscie rozgrzeszyc, ze samowolnie rozporzadzil zwlokami ofiary i wprowadzil w blad policje. Natomiast z prywatnego punktu widzenia znajduje wiele okolicznosci lagodzacych. Doktor Hudnutt zaprzeczyl jednak kategorycznie pewnym faktom i ciagle nic nie wiemy o autorze listow do Grace Hough i ojej umowionym spotkaniu w kamieniolomach - nie mowiac juz o zabojstwie Normy Sayler. Istnieje ktos, kto odegral dominujaca role w obydwu tragediach, ktos, kto nie jest doktorem Hudnuttem, a kogo musimy zidentyfikowac. Zapanowala tak gleboka cisza, ze slychac bylo szelest lisci za oknem, poruszanych lekkim wiaterkiem. Nie mialam najmniejszego pojecia, ku czemu Trant zmierza. -Zwracam uwage panstwa na pewien istotny punkt w opowiesci doktora Hudnutta - ciagnal porucznik, nie spuszczajac wzroku z Penelope. - Chodzi o ten moment, kiedy schylil sie, by uruchomic wycieraczke. Temu wlasnie przypisuje on fakt, ze nie zauwazyl na drodze Grace Hough. Musial dopiero wysiasc z auta, zeby stwierdzic wypadek i obejrzec" ofiare, ktora potracil. Ale czy on ja rzeczywiscie potracil? -Robercie! - wykrzyknela zmieniona na twarzy Penelope. - Czy rozumiesz, co chce powiedziec porucznik? A moze Grace juz nie zyla, kiedy ja potraciles lezaca na szosie? Moze ja tam umyslnie polozyl morderca, zastawiajac pulapke tak, zeby wina spadla nie na niego, a na ciebie? To pan mial na mysli, panie poruczniku, prawda? -To, co ja mam na mysli, jest troche paradoksalne - odparl porucznik Trant z tajemniczym usmiechem w kacikach ust. - Idzie o to, ze po uzyciu najbardziej wyszukanych chwytow dla zmuszenia pani meza do mowienia - i do przyznania sie, ze jest on zabojca Grace Hough, teraz...! Przerwal i obiegl wzrokiem wszystkich zebranych, zatrzymujac go w koncu na osobie pana Hudnutta. -Doktorze Hudnutt - rzekl uroczystym niemal tonem - czuje sie w dosc dziwnym obowiazku oswiadczenia panu, ze pan sie myli. Moge pana zapewnic, ze to nie pan ponosi odpowiedzialnosc za smierc tej mlodej dziewczyny. 23 W tym momencie wszedl do pokoju inspektor Jordan. Przesluchanie bylo zakonczone. Porucznik Trant nie uwazal widac za stosowne rozwodzic sie dluzej nad swoimi slowami i wyszedl, zostawiajac nas na pastwe roznorodnych i sprzecznych uczuc.Kiedy blisko polnocy szlismy do samochodow majacych nas zawiezc do sadu okregowego, bylismy wszyscy przerazliwie zmeczeni. Ja wsiadlam ze Steve'em do jego wozu. W czasie drogi nie zamienilismy ani slowa. Nasz taniec tego wieczoru wydal mi sie odlegly o cale miesiace, a poza tym bylam zla na Steve'a, ze ukrywal przede mna tyle rzeczy. W holu sadu, gdzie sie wszyscy zebralismy, kazdy musial czekac na swoja kolej przesluchania. Nikt z nas, poza Jerrym, nie mial czasu sie przebrac i musielismy wygladac groteskowo w naszych wieczorowych strojach. W bardzo dziwny sposob konczylismy nasz studencki bal. Przesluchania byly, na szczescie, bardzo krotkie - z wyjatkiem zeznan Roberta Hudnutta i Penelope - a zeznawalismy przed porucznikiem Trantem. Inspektor Jordan mial dosc taktu na to, by skrocic do minimum formalnosci wstepne. Wszystko notowala stenotypistka sadowa. Niemal kazdy obecny, oprocz Penelope, byl w stanie przedstawic alibi dotyczace tego momentu wieczoru, w czasie ktorego prawdopodobnie zamordowano Norme. Chwala Bogu, ze my oboje z Jerrym moglismy swiadczyc za siebie, bo bylismy bez przerwy razem od chwili ujrzenia Normy na galerii az do znalezienia jej zwlok. Kiedy wyszlam z przesluchania i zastalam w holu Jerry'ego i Ste-ve'a rozmawiajacych o czyms przyciszonymi glosami, pomyslalam, ze w tej calej tragedii jest przynajmniej jedna dobra strona - to, ze znowu sie do siebie zblizyli. Niedlugo potem Penelope poprosila mnie, zebym, nie czekajac na Jerry'ego, wrocila do college'u ze Steve'em i zajela sie Elaine, z ktora mialam razem spedzic u Hudnuttow noc. Wreczyla mi klucz od mieszkania i zaraz odjechalismy. Odeszla mnie wszelka chec zadawania Steve'owi jakichkolwiek pytan. Wszystkie moje mysli zajete byly wylacznie smiercia Normy i nie moglam skierowac ich w zadna inna strone. Sama nie wiem, kiedy zajechalismy na miejsce. Samochod Steve'a wtoczyl sie na rampe, prowadzaca na pietro garazu. Steve wprowadzil woz na zwykle miejsce, tuz obok bezow go auta Normy, ktore prowadzila zawsze z taka brawura... W poblizu rzedu aut znajdowal sie warsztat, do ktorego drzwi bywaly zwykle otwarte. Zobaczylismy tyl samochodu dziekana Appela, blyszczacy od swieze) farby. Mialam sie juz pozegnac ze Steve'em, kiedy to on przytrzymal mnie za ramie. -Poczekaj, Lee - rzekl. - Chcialem z toba porozmawiac. Zostan jeszcze chwile. -To nie ma sensu, Steve - odparlam znuzonym glosem - wszystko minelo, a wydarzenia dzisiejszego wieczoru kompletnie mnie wykonczyly. -Wiem, Lee, ze niewiele cie obchodzi, co sie dzialo ze mna w ciagu ostatnich dwudziestu czterech godzin, a jednak byloby mi bardzo przykro, gdybys myslala, ze uciekalem przed policja. Prawda wyglada o wiele mniej romantycznie, ale za to uczciwiej. Musialem porozmawiac z ojcem - o czym zreszta Trant moze nie wiedzial, ale czego sie domyslal. Nawiasem mowiac, ten Trant po wspanialy facet! Zdaje sie po prostu czytac w naszych sercach. -Znam porucznika lepiej niz ty - odparlam zimno. - Nie musisz go az tak wychwalac przede mna. -Czy jestes na mnie zla o to, ze sklamalem? - Steve wyraznie po-smutnial. - Rozumiem cie, ale z drugiej strony znalazlem sie w tak glupiej sytuacji, ze wolalbym raczej umrzec ze wstydu, niz wyznac ci prawde. Postapilem nie tylko jak szaleniec, ale w dodatku jak skonczony idiota A jednak nic z tego, co ci mowilem, nie bylo wlasciwie klamstwem. Tyle tylko, ze ukrylem przed toba pewne szczegoly. -I wybrales ten wlasnie moment, zeby mi to wyznac, Steve? Do prawdy, nie mogles trafic gorzej! -A jednak, Lee, wysluchaj mnie. Czy przypominasz sobie te piosenkarke kabaretowa, ktora podeszla do nas wtedy w klubie Amber? No wiec wyobraz sobie, ze mielismy kiedys romans. To jeden z moich "bledow mlodosci". Udalo mi sie wtedy zataic przed nia prawdziwe nazwisko - co zrobilem ze wzgledu na ojca - ale trzeba bylo trafu, ze teraz Elaine, troche podchmielona, wywalila cala prawde na stol! Nagadala jej niestworzonych rzeczy. Tamta dziewczyna szybko zrozumiala, jakie moze wyciagnac z tego korzysci, i po powrocie do garderoby zatelefonowala do mnie. To dlatego tak raptownie sie z toba pozegnalem. Musialem isc do jej garderoby. Miala ciagle plik listow, ktore kiedys do niej wypisywalem, jak ostatni duren. Zagrozila, ze je wykorzysta, o ile nie zaplace pewnej, dosc powaznej, kwoty. To Elaine dala jej do zrozumienia, ze moj ojciec jest milionerem. Czesc nocy spedzilem na perswadowaniu jej, oczywiscie bezskutecznym, by zaniechala tego wariackiego planu i oddala mi listy. Wreszcie zmusila mnie, bym ja odwiozl do domu. I to ona zapomniala w moim wozie swego czerwonego przeciwdeszczowego plaszcza... Patrzylam na Steve'a siedzacego ciagle jeszcze za kierownica, z opalona twarza tuz przy mojej. W garazu unosil sie zapach benzyny i chociaz miejsce nie bylo specjalnie sprzyjajace rozczulaniu sie i sentymentom, Steve wzbudzil we mnie calkiem nowe uczucie - litosci. Dotychczas mialam go za chlopaka doswiadczonego, potrafiacego dac sobie rade z kobietami, a tu mialam jak na dloni, ze dal sie zlapac w siec pierwszej lepszej lowczyni fortun. I dlatego zamiast zaszkodzic mu w moich oczach - przeciwnie, przygoda ta sprawila, ze stal mi sie jakby blizszy, a wrecz nawet bardziej uwodzicielski! -Moj biedaku - westchnelam. - Przypuszczam, ze to wlasnie o tej historii wiedziala Grace i grozila rozgloszeniem jej? -Tak - przyznal. - Popelnilem blad, ze jej o tym wspomnialem, a ona nie zapomniala. Kiedy Grace poprosila, bym odwiozl ja do kamieniolomow, nie uszedl jej uwadze czerwony plaszcz od deszczu i od razu zgadla, do kogo nalezy. Grace w tych sprawach wykazywala duzo sprytu. -A pozniej zagrozila, ze opowie wszystkim? -Oczywiscie. Sama widzisz - mialem powod, zeby ja usmiercic! Oparlam w milczeniu glowe o fotel, pytajac siebie w duchu, czy nigdy nie bedzie konca temu lancuchowi nieszczesc, jakie zostawila za soba Grace. -Przez caly tydzien zylem w okropnym strachu, ze policja dowie sie, ze ten przeklety czerwony plaszcz lezal w moim samochodzie, zanim Grace wlozyla go na siebie. A przed toba ukrywalem to wszystko, bo bylo mi naprawde wstyd. Nie moglem tez zwrocic ci futra bez jakichs sensownych wyjasnien. Kiedy ostrzeglas mnie telefonicznie, ze porucznik Trant wie, do kogo nalezy czerwony deszczowiec, byla to kropla przepelniajaca kielich. Juz widzialem ten okropny skandal, kiedy prasa wywlecze wszystko na swiatlo dzienne. Rownalo sie to pogrzebaniu wszelkich nadziei ojca i wydaleniu mnie z college'u. Co moglem wiec zrobic? Postanowilem pojechac zaraz do ojca, wyznac mu szczerze wszystko i prosic o zatuszowanie sprawy - o ile byloby to w jego mocy. Ojciec zachowal sie nieslychanie taktownie... Dzisiaj z samego rana nasz radca prawny zjawil sie u Sylvii i porzadnie ja nastraszyl. Moje listy sa juz bezpieczne w domu, a Trant obiecal, ze nie wspomni slowem o czerwonym plaszczu. Nazwisko Carterisow nie ucierpi z powodu moich mlodzienczych wybrykow. Krotko mowiac, wyplatalem z tego nawet lepiej, niz na to liczylem. Gdy ja szukalam, choc bez skutku, jakiegos slowa sympatii i zrozumienia, ktore by go moglo pocieszyc, Steve wyskoczyl z wozu i wyciagnal mnie z garazu. Zaczelismy powoli schodzic z rampy, a echo naszych krokow glosno odbijalo sie na cementowej podlodze. Musiala juz byc co najmniej druga nad ranem i zaczelam sobie robic wyrzuty, ze nie jestem przy Elaine, jak mnie o to prosila Penelope. Ksiezyc stal juz nisko na horyzoncie, a gwiazdy mocno blyszczaly na bezchmurnym niebie. -Jednej tylko rzeczy nie moge zrozumiec, Steve - odezwalam sie po chwili. - Dlaczego wlozyles moj futrzany plaszcz do bagaznika Normy? -Bardzo proste. Padal deszcz i Grace bala sie zmoknac. Poprosila, zebym pozwolil jej wlozyc nieprzemakalny plaszcz, a futro oddal na drugi dzien tobie. Potem stwierdzila jednak, ze moj bagaznik jest za brudny na to i ze lepiej bedzie, gdy po przyjezdzie tutaj, do garazu, przeloze zaraz to futro do bagaznika Normy. A tak w ogole to Grace prosila jeszcze, zeby cie przeprosic, ze rozdarla podszewke na brzegu czy cos w tym rodzaju. -To glupstwo - odpowiedzialam, zdziwiona i rozczarowana, ze moj popielicowy plaszcz nie odegral w calej tej sprawie takiej roli, jak sie spodziewalam. Steve ujal mnie za reke i juz spokojniejsi weszlismy za okratowana brame college'u. Odprowadzil mnie do Pigot Hall, skad chcialam zabrac pare drobiazgow potrzebnych do przenocowania poza domem, u Hudnuttow. Kiedy juz mielismy sie pozegnac, polozyl mi obie rece na ramionach i spojrzal gleboko w oczy. Na jego wargach igral troche gorzki usmiech. -Teraz juz wiesz wszystko, Lee - powiedzial. - Ciezko mi bylo wy-spowiadac sie ze wszystkiego przed toba, bo nie mam z czego byc dumny... Jak myslisz, czy jakas uczciwa dziewczyna bylaby w stanie kiedykolwiek przebaczyc mi? To teraz jedyna dla mnie wazna rzecz. -Co za gluptas z ciebie, Steve! - odparlam. - Twoja znajomosc kobiecej psychologii jest kompletnie w powijakach. Czy nie rozumiesz, ze dla nas wszystkich, bez wyjatku, przeszlosc mezczyzny, najbardziej nawet erotycznie burzliwa, dodaje mu specyficznego blasku? Nawet gdybys nie mial w zyciu zadnego szalonego podboju, powinienes go sobie wymyslic... Powiedz mi lepiej, Steve, czy dlatego tak to przede mna ukrywales, ze nie masz do mnie zaufania? -No nie, Lee! Teraz chyba ja musze ci powiedziec, ze nie masz najmniejszego pojecia o meskiej ambicji. Wolalem raczej uchodzic w twoich oczach za morderce, niz przyznac sie do tego zenujacego i osmieszajacego mnie romansu! -No, ale teraz, Steve, przyznasz sie juz chyba do niego, nowej wielkiej milosci? Nie od razu mi na to odpowiedzial. Widzialam, jak blysnely mu zeby w usmiechu. -Wlasnie to zrobilem - odpowiedzial wreszcie. A poniewaz nie moglam ukryc zaskoczenia, dodal cichym glosem: -Dla mnie istnieja dwie Lee: jedna, ktora juz od dawna jest moja najlepsza przyjaciolka, najszykowniejsza dziewczyna w calym Wentworth, i ta druga... ku ktorej daza wszystkie moje mysli, ktora mialem nadzieje kiedys zdobyc... Patrzylam na niego, nie chcac wierzyc wlasnym uszom. Steve Carteris, syn gubernatora, ktoremu przypisywano tyle milostek, ale ktorego zadnej kobiecie nie udalo sie zatrzymac na dluzej, ten, ktorego wszystkie panny uwazaly za znakomita partie i ktorego daremnie usilowaly zlowic, Steve, zakochany we mnie?! Nie, to bylo nie do pomyslenia! On tymczasem objal mnie i przyciagnal do siebie. -Nie mow nic, Lee - szeptal - udawaj, ze nic nie slyszalas... Niczego od ciebie nie zadam, nie mam takiego prawa. Wiem, ze swoje serce oddalas Jerry'emu i zupelnie slusznie. On jest o tyle ode mnie lepszy! Ale teraz, kiedy juz ci wszystko powiedzialem, jestem szczesliwy. Musialem to zrobic, zeby wyjasnic sytuacje miedzy nami. Bede sie staral zapomniec o tobie. Nie powinno to przyjsc z trudnoscia komus, "do kogo los zawsze wyciaga zyczliwa reke", jak kiedys powiedzial o mnie stary Prexy w swoim przemowieniu na koniec trymestru. Pochylil sie nade mna i gwaltownie pocalowal, jakby chcial zadac klam calej tej ironii brzmiacej w jego glosie. Ale zaraz sie wyprostowal, najzupelniej juz opanowany. -Dobranoc, Lee! I nie zapomnij, ze gdybys kiedykolwiek potrzebowala pomocy, zawsze bede przy tobie. 24 Dluga taftowa suknia zamiatala schody w Pigot Hall, a ja nie mialam wprost sily, zeby ja uniesc. Machinalnie powtarzalam sobie jeszcze raz w pamieci wszystkie wydarzenia tego wieczoru: zwrot futra, bal, Jerry - jego usta na moich, to rodzace sie uczucie szczescia tak brutalnie zmacone znalezieniem w basenie ciala Normy, potem przesluchanie Roberta Hudnutta i jego spowiedz, niczego wlasciwie nie wyjasniajaca. A teraz na koniec - Steve wyznal mi milosc! Trudno bylo wszystko to razem powiazac i poukladac w glowie.Przyspieszony rytm najroznorodniejszych wrazen wyczerpal mnie do tego stopnia, ze marzylam tylko o wypoczynku. Ale czekal mnie jeszcze jeden obowiazek: pojscie do Elaine do Hudnuttow. Moze juz bedzie spala, tak ze i ja bede sie mogla od razu polozyc? Bieglam spiesznie po schodach, zeby jak najpredzej zabrac potrzebne drobiazgi i wrocic do Penelope. Kiedy dotarlam do drzwi mojego pokoju, zauwazylam, ze sa uchylone. A przeciez glowe bym dala, ze wychodzac na bal, zamknelam je. Mialam juz wlaczyc swiatlo, kiedy zauwazylam na tle jasniejszego okna jakas postac. Meska. Pochylona nad lozkiem, odwrocona do mnie plecami. Mezczyzna w moim pokoju! Pamietam jak przez mgle, ze nawet sie nie zleklam. Zmeczenie moje bylo tak wielkie, ze dominowalo nad wszelkimi innymi uczuciami. Tajemniczy gosc chyba wyczul moja obecnosc, bo odwrocil sie nagle i ruszyl w moja strone. Naglym ruchem przekrecilam kontakt i swiatlo zalalo pokoj. To byl porucznik Trant. Chociaz na to wspomnienie jeszcze dzisiaj sie czerwienie, musze sie przyznac, ze wybuchlam wowczas przerazliwym, nieopanowanym smiechem, ktory byl niczym innym, jak atakiem histerii. Policjant podbiegl, schwycil mnie mocno za ramiona i potrzasnal. Skutek byl natychmiastowy, bo tak samo nagle, jak zaczelam sie smiac, teraz ucichlam. -Niech mi pani daruje, panno Lovering - powiedzial z usmiechem. - To doprawdy niewybaczalne z mojej strony, ze nie pomyslalem, jaka pani musi byc zmeczona. Zaraz wychodze, a pani niech sie natychmiast polozy do lozka. -Nie! - zawolalam. - Czuje sie zupelnie dobrze i wcale mi sie nie chce spac. Zreszta i tak nie zostalabym tutaj, bo pani Hudnutt prosila, zebym przenocowala u nich razem z Elaine Sayler. Prosze, niech pan sobie nie zawraca mna glowy...! Ale juz w sekunde pozniej bylam w ramionach porucznika Tranta z twarza ukryta na jego ramieniu i ryczalam jak bobr... Podprowadzil mnie do kanapki, odsunal rozlozony na niej plaszcz popielicowy, tak jak go tu zostawilam pare godzin temu - i zmusil, zebym usiadla. -Biedactwo! - powiedzial, gladzac delikatnie moje wlosy. - Cala ta sprawa przyniosla juz pani wiele zmartwien, a moze przyniesie ich jeszcze wiecej. Zbyt wielu osobom starala sie pani pomoc, a to zwykle okazuje sie bardzo niebezpieczne... -Czy pan chce przez to powiedziec, ze juz pan wie, kto jest morderca? - spytalam, wycierajac chusteczka oczy. - Bo odnioslam wrazenie, ze doktor Hudnutt juz nie wchodzi w gre?... -Prosze, juz zadnych pytan na dzisiaj - odparl. - Czas, zeby pani sie wreszcie polozyla. -Nie zasne, dopoki pan nie odpowie na to pytanie. Czy pan nie rozumie, jakie to okropne lezec po ciemku, z otwartymi oczami, walkujac bezustannie w glowie te same mysli i nie mogac dojsc do zadnego wniosku? Szare oczy porucznika Tranta spoczely na mnie ze zdziwieniem. -Naprawde? Tak to pania dreczy? I pomyslec, ze ma pani dopiero dwadziescia jeden lat! Nieslusznie ludzie twierdza, ze mlodziez jest niepowazna. A wiec dobrze! Skoro pani tak nalega, to pogadajmy sobie troche. To prawda, ze nie uwazam, aby Robert Hudnutt byl odpowiedzialny za smierc Grace Hough; ale problem, kto jest odpowiedzialny, moze zostac rozwiazany dopiero po ustaleniu autora listow do Grace Hough. W kazdym razie wykluczone, zeby byl nim doktor Hudnutt. A wiec Robert Hudnutt, ktory najwiecej z nas wszystkich wycierpial, pierwszy wyplatal sie z mrokow na swiatlo dzienne! Mial dosc odwagi, by odkryc fakty, mimo iz byly dla niego tak kompromitujace - i oto juz go spotkala nagroda. -No dobrze, poruczniku - naciskalam. - Ale czy pan wie, kto zabil Grace Hough i Norme Sayler? -Trudno mi cos pani odpowiedziec, panno Lovering, albo moze raczej mialbym dla pani dwie odpowiedzi. Jezeli chodzi o strone praktyczna, to powiedzialbym, ze... wiem. Jestem prawie pewien, ze udalo mi sie juz zidentyfikowac winnego - przynajmniej w wypadku smierci Normy. Teoretycznie jednak- moja hipoteza nieco kuleje. Od paru godzin napotykam tylko przeszkody. Podejrzewana przeze mnie osoba rozporzadza niezbitym alibi, kiedy wziac pod uwage czas popelnienia zbrodni na Normie Sayler. Wstal i zaczal chodzic nerwowo po pokoju. -Rozwiazanie zagadki lezy w czterech listach, ktore gdzies przepadly. Mam tu na mysli list pisany do Grace przez tego nieznajomego, a nastepnie te trzy, ktore ona sama pisala w teatrze. Wiemy, ze dwa byly przeznaczone dla brata i dla pani Hudnutt. Ale co do trzeciego, to kompletnie nie wiadomo nic o jego tresci ani do kogo byl pisany. I chyba jest to list najwazniejszy... Zapatrzyl sie w koniec swego kciuka, co przeszlo juz u niego chyba w nalog. -List ekspresowy zostal niewatpliwie zniszczony przez morderce Normy Sayler. I ten list nie interesuje mnie zbytnio... -Ooo? A przeciez przed chwila twierdzil pan... -Owszem - przyznal sie, troche wymijajaco - ale znam mniej wiecej jego tresc i nie musze wiedziec wiecej. A z tego, co mowili David Lockwood i Robert Hudnutt, wynika jasno, ze byl to zwyczajny list milosny, w ktorym byla mowa o sprzeczce i spotkaniu tego wieczora i ze byl podpisany przez "Roberta", mimo ze ow Robert nie ma nic wspolnego z doktorem Hudnuttem. Teraz prosze posluchac dalej. To pani, Lee, rozporzadzila sie listem przeznaczonym dla pani Hudnutt. Nie robie pani z tego powodu wyrzutow, choc w zasadzie powinienem! Panna Parrish odtworzyla w skrocie tresc tego listu w zeznaniu przed sadem. Mam tu kopie - wyjal z kieszeni jakis papier. - Czy moglaby mi pani potwierdzic, ze to sie zgadza z tym, co pani czytala? Przebieglam szybko oczami tekst zeznania. Marcia dosc wiernie przytoczyla zjadliwa tresc listu Grace, nie pomijajac nawet wzmianki o gazecie kalifornijskiej, w ktorej zostal opisany wypadek samochodowy Roberta Hudnutta, ani slowem jednak nie wspomniala o epizodzie w domu wypoczynkowym doktora Wheelera. Pilnowalam sie, oczywiscie, zeby nie dac niczego po sobie poznac, i zapewnilam go, ze tresc zgadza sie z oryginalem. -Wreszcie istnieje list Grace Hough pisany do brata - ciagnal Trant. - Zdaje sie, ze pan Hough pokazywal go pani, nim list zostal podarty. Czy nie zechcialaby pani zrekonstruowac go, chociazby w przyblizeniu? Wyjal z kieszeni olowek i szykowal sie do zanotowania moich slow na odwrocie kartki, ktora trzymal w reku. Natezylam pamiec i powoli zaczelam mu podawac, co pamietam z listu Grace: "Musze cie ostrzec przed powaznym niebezpieczenstwem... Norma jest zepsuta do szpiku kosci... nigdy nie bedzie kochala nikogo poza soba... nie moge zniesc mysli, ze moglbys cierpiec tak, jak ja cierpialam..." Te troche pompatyczne zdania, naiwnie ilustrujace uraze i rozzalenie Grace, nabieraly teraz, kiedy obydwie juz nie zyly, akcentu jakby patetycznego. Trant zapisal wszystko i schowal kartke. -Dowiedzialam sie od pani Hudnutt, ze Grace pare dni temu napisala jeszcze jeden list do brata. I ten list takze zostal podarty przez Norme Sayler. Czy zna pani jego tresc? -Jerry cos mi o nim wspomnial - powiedzialam, troche zazenowana. - Zdaje sie, ze pisala tam cos o nim i o mnie. Zreszta najlepiej niech pan jego o to zapyta, na pewno powie panu wiecej niz ja. -Swietnie! A jak pani sadzi? Czy te listy naprawde zostaly zniszczone? Czy tez moze Norma Sayler przechowala gdzies chociazby ich kawalki? -I mnie to przychodzilo na mysl - przyznalam. - I gorzko sobie teraz wyrzucam, ze nie zapytalam jej o to, kiedy byl jeszcze czas. -W kazdym razie lezaloby to w interesie pani przyjaciela - zauwazyl porucznik. - Bo naprawde bardzo watpie, czy towarzystwo asekuracyjne wyplaci mu chociazby grosz przed obejrzeniem tego listu. A teraz przejdzmy do trzeciego listu pisanego przez Grace Hough, bo to on wlasnie stanowi klucz do calej zagadki. Niebawem przekonamy sie, czego sie mamy w zwiazku z tym trzymac... Spojrzalam na niego zdziwiona. -Czy to znaczy, ze pan sie domysla, gdzie jest ten list?! Porucznik Trant rozesmial sie rozbawiony. -Hm, jeszcze mnie pani nie zapytala, co robilem o tej porze w pani pokoju... - powiedzial zupelnie bez zwiazku. - A bylo to calkiem bezprawne, bo nie mialem zadnego nakazu rewizji. -Jezeli pan szuka! tego trzeciego listu, to tracil pan tylko czas, bo moge panu przysiac, ze go tu nie ma. -Prosze nie przysiegac zbyt pochopnie, panno Lovering. Prawde powiedziawszy, to pani sploszyla mnie, nim skonczylem szukac. Wrocil, zeby usiasc z powrotem przy mnie na kanapce, i zaczal glaskac reka delikatne futerko. Potem odwrocil plaszcz podszewka do gory. -Mlody Carteris zaciekawil mnie pewnym szczegolem. Powiedzial, ze powierzajac mu ten plaszcz, Grace Hough prosila, aby ja przed pania usprawiedliwic i przeprosic za uszkodzenie podszewki. Czy to nie dziwne troche, ze Grace Hough, taka zawsze porzadna i obowiazkowa, nie lubiaca od nikogo nic pozyczac, nie uwazala za stosowne podszyc tej podszewki, nim zwroci pani plaszcz? -Nie rozumiem, panie poruczniku, dokad pan zmierza? -Zaraz pani zobaczy - oswiadczyl, szukajac w dole plaszcza miejsca, gdzie podszewka byla nadpruta. - Mozna wrecz podziwiac rownosc tego rozciecia. Nawet powiedziec, ze... -...ze podszewka zostala rozpruta umyslnie? - dokonczylam. -Wlasnie! Grace Hough chciala znalezc w pani plaszczu kryjowke, bez wiedzy Steve'a. I mogla to zrobic tylko w taki sposob. Steve, jak to mezczyzna, nie zauwazylby uszkodzenia, ale pani, Lee - taka rzecz nie mogla ujsc pani uwadze. Rozchylil brzegi podszewki i szmer papieru ostrzegl nas, ze cos jest pod spodem. Po chwili porucznik wyjal koperte, na ktorej znajomymi, duzymi, pochylymi literami Grace wypisala nazwisko. Moje nazwisko. Po raz pierwszy od tylu dni twarz porucznika wyrazala glebokie zainteresowanie, ktorego nie staral sie ukryc. Otworzyl koperte, wyjal kartke papieru i chciwie przebiegl oczami jej tresc, nie pytajac mnie o pozwolenie. Potem zlozyl arkusik we czworo i polozyl obok siebie. -Tego wlasnie sie spodziewalem - rzekl. - Mam juz wszystkie dane w reku i moge wyciagnac wnioski. Wiem juz, jak zginela Grace Hough i kto jest morderca Normy. -Ale przeciez ten list jest pisany do mnie! - zaprotestowalam. - Mam wiec chyba prawo go przeczytac? -Jeszcze nie teraz, panno Lee. Gdybym go pani teraz oddal, moglaby pani zrobic z niego niewlasciwy uzytek. Bo ten list to po prostu ladunek dynamitu. -Wiec jednak - powiedzialam, nie nalegajac dluzej - mialam ra- I cje przypuszczajac, ze to moj plaszcz kryje rozwiazanie zagadki. Nie jest wykluczone, ze gdyby Steve oddal mi go od razu, zamiast chowac w bagazniku Normy, daloby sie uniknac drugiej zbrodni. -Istotnie, w takim przypadku wszystko ulozyloby sie inaczej. Obawiam sie jednak, ze gdyby pani miala w rekach ten list, to nie Norma Say-ler, a pani zostalaby zamordowana, choc moze nie przez te sama reke... Teraz prosze posluchac - dodal spokojniej. - Nadszedl czas, by porozmawiac powaznie. Niech pani przestanie odtad dzialac wedlug wlasnego widzimisie. Do tej pory popelnila pani tyle gaf i niezrecznosci, jak tylko jest to mozliwe. A wszystko pod pretekstem udzielania pomocy pieciu osobom. Teraz ma pani pomagac wylacznie jednej osobie: samej sobie. Nie mam zamiaru wykorzystywac tego listu tak dlugo, poki nie bede mial wszystkich nici w reku, nalezy jednak przewidziec, ze winny, dowiedziawszy sie o nim, nie cofnie sie przed niczym, zeby dostac list w swoje rece. Czy mnie pani dobrze zrozumiala? -Tak - powiedzialam niewyraznie, nie bardzo przekonana. -To dobrze. Ma pani przenocowac u Hudnuttow, prawda? Tam przynajmniej bedzie pani bezpieczna. Odprowadze pania na miejsce i zabraniam pani wychodzic z domu pod jakimkolwiek pozorem az do mojego powrotu jutro rano. Poslucha mnie pani? Obiecalam mu to i zaczelam wrzucac predko do mojej torby pizame i przybory toaletowe. Przed samym juz wyjsciem, kiedy sie schylilam po plaszcz popielicowy, ktory chcialam powiesic w szafie, wzrok moj padl na list Grace, lezacy w dalszym ciagu przy boku Tranta. Porucznik zauwazyl to spojrzenie i szybko ukryl list w portfelu - nie tak szybko jednak, bym nie zobaczyla na koncu ktoregos zdania znajomego nazwiska. I chociaz wydawalo mi sie po prostu niewiarygodne, bylo to nazwisko dziekana Appela. 25 Drzwi bungalowu otworzyla mi Marcia Parrish, tak ze nie potrzebowalam uzywac klucza, ktory mi dala Penelope. Hudnuttowie jeszcze nie wrocili. Spytalam, jak sie czuje Elaine, bo robilam sobie w duchu wyrzuty, ze nie przyszlam do niej wczesniej.-Nie martw sie o nic, Lee - uspokoila mnie Marcia - dalam jej tabletke i zasnela spokojnie. Ty tez poloz sie cichutko, aby jej nie zbudzic. Ja zaczekam na Penelope i Roberta. Na szczescie - dodala z troche zalosnym usmiechem - sprawy dla Roberta ulozyly sie lepiej, niz mozna sie bylo tego spodziewac... Czy moge cie prosic, Lee, zebys zapomniala wszystko, co ci mowilam o Penelope i Robercie? Przyznaje szczerze, ze mi sprzatnela Roberta sprzed nosa i nawet nienawidzilam jej jakis czas. Ale zrozumialam, ze jest to odpowiednia dla Roberta zona i ze odtad nie ma dla mnie miejsca wjego sercu. Zreszta to wszystko jest nie-wazne... Dobranoc, Lee, mam nadzieje, ze bedziesz dobrze spala. Odprowadzila mnie do drzwi pokoju, gdzie mialam spedzic noc, i odeszla. Szybko rozebralam sie po ciemku. Elaine lezala na sasiednim I lozku i slyszalam wyraznie jej spokojny, miarowy oddech. Juz prawie zasypialam, kiedy dobiegl mnie odglos otwieranych na dole w holu drzwi: Penelope i Robert wracali do domu. Wkrotce potem rozleglo sie na pustym korytarzu echo ich krokow, kiedy szli do swojej sypialni. A ja znowu nie moglam zasnac, bo mysli w glowie klebily sie bezustannie. Ujrzalam teraz smierc Normy w calym swietle. Mloda, bogata, piekna, moze najpiekniejsza w calym college'u dziewczyna, pelna werwy- umiera zamordowana. Zycie stalo przed nia otworem, mogla sie od niego spodziewac bardzo wiele - a oto wymknelo sie jej tak tragicznie z rak. Pozbylam sie w stosunku do niej wszelkiej urazy i wyrzucalam sobie gorzko, ze nie pilnowalam jej lepiej. Czemu nie interweniowalam wowczas, kiedy zobaczylam ja na lawce, w poblizu basenu - podobna do zywego zlotego posagu - z tym listem w torebce, z fatalnym listem, ktory mial ja zgubic! Czemu nie wyrwalam go z jej rak! Bylaby teraz zyla... Nastepnie przypomnialam ja sobie tam u nas, w Pigot Hall, nonszalancko wyciagnieta na lozku Grace w swoim pieknym, bialym, brokatowym neglizu. Czy nie ostrzegala mnie wtedy: Jezeli kiedys uda ci sie zdobyc Jerry'ego, stanie sie to po moim trupie". Straszliwa prawda jej proroczych slow zmrozila mi krew w zylach. Chyba jakies przeczucie podyktowalo jej te grozbe. A rano tego dnia, nazajutrz po smierci Grace - przyniosla Jerry'emu do izby chorych numer "Glosu Wentworth": "Witaj, kochanie!...wpadlam, zeby ci przyniesc ostatnie wydanie naszej plotkarskiej gazetki". Zabolalo mnie to "kochanie" i zazdroscilam Normie jej pewnosci siebie i wiosennej swiezosci w tym nowym costume tailleur z zielonej welny. To na pewno zaraz potem podarla te listy... Ale co zrobila ze strzepkami? Przypomnialam sobie nagle, ze kiedy po poludniu wrocilam do Jerry'ego, gazetki na nocnym stoliku juz nie bylo. Znaczyloby to, ze Norma, wychodzac, wziela ja ze soba. A czy nie jest mozliwe, ze schowala te kawalki listow miedzy kartkami? Przed izba chorych czekalo jej auto, ktorym miala pojechac do fryzjera. Czy czasem nie wsunela magazynu do ktorejs z bocznych kieszeni samochodu? I moze te skrawki listow Grace leza tam do tej pory...? Zerwalam sie gwaltownie z lozka i zaczelam sie ubierac. Wiedzialam, ze towarzystwo asekuracyjne nie wyplaci Jerry'emu odszkodowania, o ile nie przedlozy im dowodu, ze siostra nie popelnila samobojstwa. A ten dowod zawarty jest w jej listach... Nie moglam nie przejac sie losem Jerry'ego pamietajac, co mi wyznal. Mozna by pomyslec, ze kierowalam sie wylacznie interesem, ale wzgledy materialne naprawde nie byly dla mnie wazne - nalezalo te listy znalezc ze wzgledu na Jerry'ego, a takze, by uniknac ewentualnosci, ze morderca samje znajdzie i zniszczy... W takim bowiem przypadku - nawet wbrew orzeczeniu sedziego - nie daloby sie obalic hipotezy, ze Grace popelnila samobojstwo. Policja przeszukala juz chyba jednak samochod Normy? Tego nie wiedzialam, ale stal on na pewno w garazu: sama go widzialam, kiedy Steve parkowal swoj woz obok. Dopiero przekraczajac prog domu Hudnuttow przypomnialam sobie o obietnicy danej Trantowi. Prosil, zebym pod zadnym pozorem nie opuszczala w nocy tego miejsca. Widmo niebezpieczenstwa na pewno nie zdolaloby zawrocic mnie z drogi, pomyslalam jednak, ze mimo wszystko, po co mam sie narazac sama i bez zadnej pomocy, skoro, jesli go o to poprosze, Jerry chetnie mi pomoze. Przeciez robilam to dla niego. Nie mialam o tej porze innego sposobu porozumienia sie z nim, jak telefon do Broome - pawilonu, gdzie mieszkali studenci. Wrocilam wiec na palcach do holu, gdzie na malym stoliku stal aparat telefoniczny. Ryzykowalam oczywiscie, ze uslysza mnie z gory, ale wyjasnilabym po prostu Hudnuttom, ze wlasnie przyszla mi te blyskotliwa mysl do glowy i ze nikt mnie od niej nie odwiedzie. Zapalilam malenka lampke i wykrecilam numer Broome, czekajac niecierpliwie, zeby ktos sie zglosil. Czekanie wydalo mi sie strasznie dlugie. Moje nerwy ledwie to wytrzymywaly. W koncu zaspany glos odezwal sie w sluchawce, glos Steve'a. Szczescie mi sprzyjalo! -Lee! Na litosc boska, co ty robisz o tej godzinie i o co ci chodzi? -Nie moge ci teraz wszystkiego wytlumaczyc, Steve, ale to bardzo wazne. Czy bedziesz tak dobry, zeby obudzic Jerry'ego i powiedziec mu, ze czekam na niego przy bramie od polnocnej strony? -Alez, Lee! To nie ma najmniejszego sensu! Zostaw... -Blagam cie, Steve! Zrob to, o co cie prosze! Odwiesilam sluchawke i wyszlam po cichu z domu. Trawniki blyszczaly od rosy, a gdzies daleko na horyzoncie szarzalo, zwiastujac nadchodzacy poranek. Ledwie zdazylam podejsc do bramy, kiedy zobaczylam nadchodzacego Jerry'ego, ktory lekko utykal. Wlozyl w pospiechu jakies stare aksamitne prazkowane spodnie, a na gore pizamy narzucil skorzana kurtke. Dookola zaspanej twarzy falowaly kosmyki potarganych wlosow. -Co sie stalo, Lee? - spytal niespokojnie. Opowiedzialam mu najpierw o znalezieniu przez Tranta listu Grace do mnie pod podszewka futra, a pozniej o moim wspanialym planie. To jakby go rozbudzilo. -Teraz, kiedy mowisz o tym "Glosie Wentworth", kojarze, ze Norma rzeczywiscie wychodzac zabrala ten numer. Przejrzelismy go razem i byl mi juz niepotrzebny. Moze i masz racje, ze znajdziemy miedzy kart- i kami to, czego szukamy. Ale, Lee, ja nie chce, zebys ponosila dla mnie tak powazne ryzyko. -Przy tobie, Jerry, nie boje sie niczego - odpowiedzialam. Wzial mnie na chwile w objecia, a potem, trzymajac sie za rece, ruszylismy naprzod. Wyszlismy z obrebu parku i znalezlismy sie na drodze wiodacej do miasteczka. Do garazu bylo stad okolo dwustu metrow - i od tego wlasnie miejsca mialam wrazenie, ze ktos nas sledzi. Chociaz nie slychac bylo najmniejszego szmeru i jedyny niepokoj sprawil maly bialy kotek, przebiegajacy w poprzek drogi, nie moglam pozbyc sie tej obsesji, usilujac nie zdradzic sie niczym przed Jerrym. Ktos musial isc za nami, ukryty w cieniu drzew, i to w dosc znacznej odleglosci. Nie moglam zdobyc sie na odwage i obejrzec, zeby sie upewnic. O tej wyprawie pare osob przeciez wiedzialo, bo w pospiechu zapomnialam o srodkach ostroznosci. Wiedzial Steve, ktos u Hudnuttow mogl uslyszec moja rozmowe telefoniczna, a wreszcie i Jerry, wychodzac z Broome, musial prze- j chodzic przed drzwiami dziekana Appela. Mala zarowka umieszczona nad drzwiami garazu slabo go oswietlala. W miare jak szlismy rampa do gory, bylo tu coraz ciemniej i balam sie, czy znajde miejsce, gdzie bylo zaparkowane auto Normy. Na szczescie pamietalam, ze woz Steve'a zajmowalo osme z kolei miejsce w lewym rzedzie, niedaleko warsztatu, gdzie stal samochod dziekana Appela. A maly bezowy woz Normy stal tuz za autem Steve'a. Jerry zapalil zapalke i przy jej swietle zaczelismy liczyc karoserie, dziwnie zimne pod naszymi palcami. Przy dziewiatym wozie zatrzymalam sie. Zgadzalo sie. Otworzylam drzwi, wcisnelam sie na siedzenie i zapalilam swiatlo w samochodzie. Jerry zaczal przeszukiwac woz w tyle, podczas gdy ja zajelam sie bocznymi kieszeniami. Mimo niecierpliwego oczekiwania na pomyslny wynik naszych poszukiwan, nie moglam sie pozbyc uczucia dziwnego niepokoju. Bylam sam na sam z Jerrym w ciemnosci nocy - mielismy chyba odtad juz na zawsze stac tak jedno przy boku drugiego, jak dwoje sprzymierzencow, polaczonych wspolna sprawa. Na razie znalazlam tylko jakas zatluszczona szmate, pare biletow parkingowych z obdartymi brzegami, paczke papierosow, oprozniona w trzech czwartych, i pomadke do ust. Czyzbym sie miala mylic? -Zerknij pod siedzenie - szepnal Jerry. Wsunelam palce miedzy fotel a podloge i napotkalam tam cos. Jerry pomogl mi wyciagnac zlozona gazete - egzemplarz "Glosu Wentworth", jakby napecznialy czyms, co znajdowalo sie w srodku, miedzy kartkami. Jerry otworzyl go i oczom naszym ukazaly sie strzepki listu, pisanego duzym, pochylym charakterem Grace. Tak wiec przypuszczenie moje okazalo sie sluszne i Jerry jest uratowany! Zaskoczony i zdumiony zbieral nerwowo pojedyncze kawalki papieru. -Jerry - szepnelam - teraz musimy zaniesc to na policje. Zgasilam swiatlo wewnatrz auta i mielismy juz wysiasc z niego, kiedy Jerry schwycil mnie gwaltownie za ramie. -Lee, nie ruszaj sie! Slyszysz? Ktos wchodzi na rampe. Natezylam sluch. Istotnie, rozlegl sie odglos krokow na cemencie. Jak to sie stalo, ze nie slyszalam ich przedtem? Przeczuwalam od poczatku, ze ktos nas sledzi, ale idiotycznie o tym zapomnialam. -Nie boj sie - szepnal Jerry cicho wprost do mego ucha - moze to tylko nocny dozorca obchodzi garaz. Jezeli tak, to zaraz sie o tym przekonamy, bo zapali lampy. Kroki sie zblizaly, ale nadal panowaly nieprzeniknione ciemnosci. -Zostan tu, Lee - nakazal Jerry - i schyl sie tak, zeby cie nie bylo widac. Sprawdze, co sie dzieje... -Jerry... ja nie chce, zebys ty... Ale jego usta przywarly do moich i nakazaly milczenie. Uscisnal mnie mocno za reke i wysliznal sie z auta od strony otwartego szeroko warsztatu. Zostalam sama, skurczona na przednim siedzeniu, pelna nieopisanego strachu. Przez chwile ludzilam sie, ze to porucznik Trant kazal ktoremus ze swych ludzi czuwac nade mna, ale nie, bo policjant ujawnilby sie w chwili, kiedy oboje z Jerrym przeszukiwalismy woz. Trant uprzedzil mnie: list ukryty za podszewka mojego futrzanego plaszcza zawiera wyjasnienie obydwu dramatow. Zabojca musial takze o tym wiedziec i poszedl na calosc. Przypuszczal, ze list jest w moim posiadaniu, i probowal rozpaczliwego wysilku, by mi go odebrac. Dlatego mnie sledzil. Owladnela mna gwaltowna chec, zeby krzyknac o pomoc, ale po^ wstrzymala mnie mysl, ze naraze zycie Jerry'ego. Nie slyszalam juz zadnego szmeru. Kroki ucichly. Nie mialam odwagi wyprostowac sie, zeby sie przekonac, co sie dzieje, chociaz i tak nic bym nie mogla zobaczyc w panujacej ciemnosci. I nagle niedaleko mnie blysnal promien latarki elektrycznej, ktos wi-docznie chcial zbadac wnetrze samochodu. Za chwile promien dosiegnie wozu Normy. Bylam zgubiona. Zdawalo mi sie, ze gwaltowne bicie mego serca zdradzi mnie wczesniej niz swiatlo. Gdzie sie podzial Jerry? I dlaczego nie spieszy mi na ratunek? Dokladnie w chwili, kiedy pasmo swiatla skierowalo sie na mnie, w garazu rozlegl sie przejmujacy krzyk. Swiatlo natychmiast skierowalo sie w inna strone, a ja zrozumialam, ze to Jerry krzyknal, zeby odwrocic ode mnie zagrozenie. Krew w skroniach walila mi jak mlotem i zaryzykowalam spojrzenie przez przednia szybe. Promien latarki padal teraz na mur poplamiony oliwa. Przeniknal nastepnie do srodka warsztatu i odbil sie w swiezej farbie karoserii auta dziekana. Ukryty do polowy przez przod sportowego wozu dziekana Ap-pela, Jerry stal w pozycji, jakby czail sie do skoku. W reku ciagle jeszcze trzymal gazete. Jak stawi czolo przeciwnikowi, uwieziony miedzy sciana warsztatu a samochodem Appela, a w dodatku ze swoja nadwerezona kostka? Mialam sie stac bezsilnym swiadkiem walki, za ktora ponosze odpowiedzialnosc. Bo nie baczac na przestrogi Tranta, rzucilam sie na oslep w to wszystko, a w dodatku pociagnelam za soba Jerry'ego. Sledzilam goraczkowo wszystkie jego poruszenia i zobaczylam, ze cofa sie w strefe cienia, w glab warsztatu, powloczac lewa noga, ktora przeszkadzala mu w ruchach. Jasne bylo, ze chce wciagnac tam przeciwnika mozliwie jak najdalej. Moze mial nadzieje pokonania go w walce wrecz? Swiatlo latarki szlo za nim, posuwajac sie naprzod w miare, jak Jerry sie cofal, i na cementowej podlodze zaczal sie juz zarysowywac kontur tego, ktory te latarke trzymal. Zdusilam okrzyk przerazenia: na posadzce, tuz za plecami Jerry'ego, lezalo cos duzego - zaraz sie potknie. Ale nim do tego doszlo, Jerry zaplatal sie wjakies liny, zachwial sie i probowal zlapac dla rownowagi maski samochodu. Uslyszalam jego okrzyk bolu, a potem odglos upadku. Promien latarki zakrecil sie wokolo. Ledwie zdazylam sie ukryc. Potem uslyszalam zasuwanie skrzypiacych drzwi. Ktos zamknal ogluszonego Jerry'ego w warsztacie. Posluszna jedynie glosowi milosci chcialam juz wyjsc z auta, by pospieszyc Jerry'emu na pomoc, kiedy drzwi mojej kryjowki, otworzyly sie gwaltownie od strony kierowcy i ktos wsiadl, szukajac po omacku kluczyka. Mimo przerazenia usilowalam wyszarpnac klucz ze stacyjki, ale tamten przewidzial chyba ten gest i moje palce ujete zostaly jak w kleszcze szczuplymi, silnymi palcami tajemniczego osobnika, Potem silnik zaskoczyl. A mnie opanowala nieopisana furia. Ktos skrywajacy sie w tej ciemnosci - tak, ze nie wiedzialam nawet, czy chodzi o mezczyzne, czy o kobiete - umyslnie chcial mnie rozlaczyc z Jerrym, z moim kochanym Jerrym, ktory potrzebowal pomocy. Nie wahajac sie ani sekundy, namaca-lam po ciemku klamke drzwi i gwaltownym ruchem rzucilam sie na nie, wyrywajac sie ramieniu, ktore usilowalo mnie powstrzymac. Kilka sekund zdawalo mi sie, ze wisze w prozni, pozniej poczulam na czole dotkniecie zimnego metalu. Musialam uderzyc glowa w maske jakiegos samochodu. Ogluszona upadkiem, nie moglam sie ruszyc. Jedno tylko wypelnialo moje mysli: Jerry. Dopoki mojej uwagi nie zwrocil odglos silnika - nie tego w wozie Normy, bo slyszalam, jak sie oddalal. Warkot docieral od strony warsztatu. Byl rowny i staly, jakby sprawial go samochod stojacy w miejscu. Szybko domyslilam sie przyczyny: ktos uruchomil silnik w aucie dziekana. I Jerry umrze, uduszony spalinami. Musze go ratowac! Sprobowalam wstac. W glowie mi sie krecilo, a gwaltowny bol czola pozbawial zdolnosci ruchow. Zdolalam jakos doczolgac sie do drzwi warsztatu i uderzyc dwukrotnie piescia w zatrzasniete drzwi. -Jerry! Jerry! - wolalam, ale warkot silnika tlumil moj glos. Podrapalam sobie palce do krwi, szukajac klamki. Nie mialam przy sobie zapalek. Dlaczego dozorca garazu nie slyszy moich krzykow? Po co on tu w ogole jest, skoro pierwszy lepszy moze wchodzic i wychodzic nawet w nocy? Wrocilam na rampe i zaczelam wzywac pomocy, ale moj glos ginal gdzies w tym hangarze. W koncu pojawil sie jakis starszy czlowiek, zasapany i wlokacy z trudem nogi. Zapalil swiatla, chociaz bez zadnego pospiechu. -Predzej! Predzej! - wolalam goraczkowo. - Ktos jest zamkniety w warsztacie, a silnik samochodu pracuje. Ma pan klucz? Starzec wyciagnal pek kluczy i zaczal probowac jeden po drugim, nim wreszcie trafil na wlasciwy. I otworzyl te drzwi. Jerry lezal na ziemi z glowa zaledwie o krok od rury wydechowej auta. Twarz mial silnie zaczerwieniona i wydawal sie nieprzytomny. -Na litosc boska, niech pan zgasi silnik! - zawylam. Ale starzec byl zupelnie oglupialy i niezdolny do zadnej inicjatywy. Ukleklam przy Jerrym, nie zwazajac na to, ze moja sukienka wlecze sie po smarach - i polozylam jego glowe na mojej piersi. Jerry oddychal, a pod palcami wyczuwalam slabe bicie jego pulsu. Kiedy go wyciagnelismy z warsztatu na powietrze, podniosl powieki i jego mglisty wzrok spoczal na mnie. Nie moglam sie dluzej opanowac i wybuchnelam placzem. 26 Obudziwszy sie dosc pozno nastepnego ranka, od razu zaczelam sobie przypominac wydarzenia ubieglej nocy. Bogu dzieki, Jerry byl zdrow i caly. Lekarz nie pozwolil mi wprawdzie zostac przy nim, oswiadczyl jednak, ze wypadek nie jest grozny i nie pociagnie za soba powazniejszych konsekwencji.Wrocilam potem spiesznie do bungalowu Hudnuttow, starajac sie nikogo nie obudzic. Nie probowalam tez telefonowac do porucznika Tran-ta, ktorego balam sie najbardziej. Opatrzylam tylko rane na czole jakimis srodkami dezynfekcyjnymi, znalezionymi na szczescie w lazience. Po tym wszystkim udalo mi sie zasnac. Gdy sie przebudzilam, Elaine juz nie bylo w pokoju, ale przy moim lozku stala nieruchomo Penelope. Mimo ze nie pozbyla sie nadal tego swojego troche chlodnego spokoju, cos sie w niej nieznacznie zmienilo. Jakas nowa slodycz macila szara przezroczystosc oczu - wargi krasil lekki usmiech, jak gdyby przezyte cierpienia i troski roztopily wreszcie jej lodowata powloke. -Wiem o wszystkim, Lee - powiedziala. - Nie potrzebujesz nic mowic... Jak wyglada twoja rana? Moja rana najmniej mnie obchodzila ze wszystkiego. Poza tym nie sprawiala mi zadnego bolu, totez uspokoilam pod tym wzgledem Penelope. -Porucznik Trant jest teraz przy Jerrym w izbie chorych - mowila dalej. - Jerry ma sie nie najgorzej, kostka nie za bardzo mu dokucza, naturalnie, ze bedzie jeszcze przez jakis czas utykal, ale wypadek nie byl powazny. Co do ciebie, Lee, to przysle ci zaraz sniadanie, a poza tym czeka na ciebie porucznik. Musisz zebrac cala odwage, bo bedziesz jej bardzo potrzebowala. -Czy... czy zaszlo cos nowego? - zaniepokoilam sie. -Inspektor Jordan ma przyniesc dzisiaj nakaz aresztowania mordercy. -No, to raz bedzie z tym koniec - westchnelam. - Za duzo katastrof zawislo nad nami ostatnio... najpierw Grace, po niej Norma, a teraz jeszcze Jerry... -Tak, moje dziecko. Pora juz spojrzec prawdzie w oczy, chocby okazalo sie to nie wiem jak bolesne... - Penelope ujela nagle moje rece. - Musze ci cos wyznac, Lee - mowila dalej. - Marcia powiedziala mi o wszystkim, co zrobilas dla mnie i mojego meza -jak rowniez dla calego college'u. Nie wiem, czy nalezy cie za to pochwalic, bo wszyscy popelnilismy ciezki blad, starajac sie ukryc przed policja pewne fakty. Przezylismy straszne chwile, a ty caly czas bylas po naszej stronie. Pamietaj, ze zawsze znajdziesz w nas oddanych przyjaciol... Kazalam przyniesc ci ubranie z Pigot Hall - dodala. - Jak tylko zjesz sniadanie, idz do porucznika Tran ta do izby chorych. Po chwili weszla do pokoju pokojowka z taca - wypilam predko filizanke kawy i zaczelam sie ubierac, polykajac w biegu tosty. I niedlugo potem juz bieglam w strone izby chorych. Kiedy tam dotarlam, porucznik Trant stal akurat na korytarzu. Jego zmeczona twarz nie wyrazala nic dobrego. -Sam nie wiem, panno Lovering - zaczal surowym tonem - czy mam pania zganic za narazenie zycia Jerry'ego Hough, czy pogratulowac, ze je pani uratowala. -Jestem doprawdy zrozpaczona, ze nie posluchalam pana - wyjakalam, mocno zazenowana i zawstydzona. - Ale nie myslalam, ze morderca... -Tak, tak - przerwal mi - wiem! Wiem, ze pani ma specyficzne pojecie o mordercach i nie odroznia ich pani od mlodych ludzi, zapraszajacych pania na herbatke albo partie golfa. Dlatego ciesze sie troche, ze nabila pani sobie porzadnego guza, i chcialbym zeby bardzo pania bolal. Ze swoja mania pomagania wszystkim byla pani dla nas od samego poczatku straszliwa przeszkoda. -Dlaczego pan tak uwaza? - zawolalam oburzona. - Czy przeszkadzalam panu kiedykolwiek w odkrywaniu prawdy, czy nie zna pan jeszcze nazwiska mordercy? Zadnej przeszkody dla pana chyba tez nie stanowilam, bo pan doskonale sie orientowal w moich "kombinacjach". A jesli zrobilam krzywde Jerry'emu, to na pewno ja sama najbardziej nad tym ubolewam! Przypuszczam, ze po raz trzeci w ciagu tych dwudziestu czterech godzin bylam bliska wybuchu placzu, ale to osmieszenie sie zostalo mi zaoszczedzone, bo wyraz oczu porucznika Tranta nagle zmiekl, a na jego wargach pojawil sie nawet usmiech. -No dobrze! - rzekl. - Moze to ja powinienem prosic pania o wy-baczenie...? Niech i tak bedzie! A jezeli sie unioslem, to dlatego, ze... Wielki Boze! Cierpne na sama mysl, co moglo sie stac, gdyby... - Tu spojrzal na moj opatrunek na czole i dokonczyl: - Gdyby pani nie miala takiej twardej glowy. Po chwili wymownej ciszy odezwal sie znowu: -Ma pani racje, znam nazwisko mordercy, ale musze jeszcze zdobyc dowody, do czego wlasnie bedzie mi potrzebna pani pomoc. Zaczniemy od odwiedzin u pani kolegi... Jerry juz wstal, chociaz kostka bardzo go jeszcze bolala, a twarz nosila slady wyraznego wyczerpania. Usiadlam przy nim na lozku, a Trant zajal jedyne krzeslo. -Pan Hough zapoznal sie z moim planem - zaczal. - Chce sprobowac zrekonstruowac od poczatku cala historie, to znaczy od chwili poprzedzajacej smierc Grace Hough. Doprowadze was w ten sposob do takich wnioskow, do jakich sam doszedlem. Bedzie to dla jednego z was bardzo bolesne i z gory prosze o wybaczenie. Przepraszam rowniez pana, panie Hough, ze bede musial okazac sie bezwzgledny w stosunku do niezyjacej juz panskiej siostry. Jerry zrobil gest rezygnacji i czekal, co dalej powie Trant. -Poczatkowo szlo mi slabo - zaczal porucznik. - Pani, panno Lovering, mogla mi pomoc nawet swoimi klamstwami, ktore byly bardzo przejrzyste, gdyby swoja chec pomocy skupila pani wylacznie na jednej osobie. We wszystkich niemal sprawach kryminalnych napotykamy osobe starajaca sie oslaniac druga. I w dziewieciu przypadkach na dziesiec okazuje sie, ze ta oslaniana osoba jest wlasnie winna. Tutaj sprawa komplikowala sie o tyle, ze pani usilowala oslonic az piec osob! Latwo sobie wyobrazic moja sytuacje, jesli sie zwazy, ze cztery sposrod nich znajdowaly sie na miejscu zbrodni mniej wiecej o tej porze, kiedy zostala ona popelniona. Sytuacja pogmatwala sie jeszcze bardziej, gdy ustalilem, ze wszystkie piec osob mialo doskonaly powod, zeby pozbyc sie panny Hough. Jakie moglem stad wyciagnac wnioski? - zapytal, po czym zwrocil sie do Jerry'ego: - Ja zwykle szukam motywow zbrodni ustalajac osobowosc i charakter ofiary. I tu panna Lovering pomogla mi zorientowac sie w charakterze panskiej siostry... Bo kim byla Grace Hough? Mloda dziewczyna, na pozor nie rozniaca sie niczym szczegolnym od reszty, studia, milostki, drobne konflikty z kolezankami - oto czym zajeta byla jej uwaga. Nic oryginalnego. Tak, ale pod tymi pozorami moralnosci kryla sie neurasteniczka - czyz nie leczyla sie w zakladzie doktora Wheelera? - przeczulona i pelna urazow, zzerana nienawiscia do tych, ktorzy sprawili jej przykrosc. Jednym slowem, mloda dziewczyna zupelnie nie przygotowana do zycia, ktore zreszta nie obeszlo sie z nia najlaskawiej. Uscisnelam lekko twarda dlon Jerry'ego, bo cierpialam razem z nim, sluchajac tak bezlitosnego opisu charakteru jego siostry. -Poczatkowo sadzilem - mowil dalej Trant - ze jedna z tych pieciu osob popelnila zbrodnie, a cztery pozostale - z ktorych kazda miala wystarczajacy powod do pozbycia sie Grace - byly wspolnikami zbrodniarza przez zachowywanie milczenia. Szybko jednak odrzucilem te hipoteze. W okolicznosciach poprzedzajacych smierc panny Hough tkwila jakas logika, ktora nie mogla byc przypadkowa. To nie byl przypadek, ze kilka osob z jej otoczenia udalo sie do kamieniolomow, gdzie zostala zamordowana. Ktos skonstruowal plan, i to bardzo inteligentny plan, majacy na celu wprowadzenie policji w blad. Podejrzani stali sie ofiarami przewrotnosci jednego sposrod siebie - mordercy. A pamietajmy, ze moj punkt zaczepienia byl slaby... -Ten list, prawda? - wtracilam sie. -Tak, ten list, ktory byl jednym z wielu i stanowil zrodlo intrygi. Ani na chwile nie podejrzewalem Davida Lockwooda o jego autorstwo. Z do-swiadczenia wiedzialem, ze wypadki losu rzadko ukladaja sie wedlug tak prostego wzoru. Nalezalo wiec skreslic Davida Lockwooda i szukac dalej. Pozostawal wtedy Robert Hudnutt. Wszystko zdawalo sie wskazywac na niego: podpis w liscie, aluzja do klotni tego popoludnia, rendez-vous w teatrze, telefon od Grace w nocy... Uwzialem sie wiec na niego, zeby go zmusic do wyznan. I w koncu sie ugial. Od pierwszych jego slow zrozumialem, ze bylem na mylnym tropie, bo choc wyznanie jego wyjasnilo pewne punkty, inne pozostawaly niezrozumiale. Doktor Hudnutt uwazal sie nieslusznie za sprawce smierci panny Hough i to nie on pisywal do niej listy. Bo inaczej czy przyznalby sie do tej rozmowy, ktora mial z Norma Sayler na balu? Nigdy w zyciu! Nigdy w zyciu by tego nie wyznal! I wtedy wylanialo sie pytanie: z jakiego to powodu Norma Sayler oskarzyla go o pisanie listu? Odpowiedz byla prosta: autor listu zrobil to specjalnie, zeby skierowac w te strone podejrzenia. Porucznik przerwal i zwrocil sie do mnie: -Jak to sie stalo, panno Lovering, ze pani, ktora wiedziala o tej sprawie prawie tyle samo co ja, nie zgadla od razu?... -Chce pan powiedziec - odparlam - ze doktor Hudnutt padl ofiara mistyfikacji? -Wlasnie! -Alez to nonsens! - wykrzyknal oburzony Jerry. -Absolutnie nie ma pan racji i zaraz panu tego dowiode. A wiec list byl podpisany "Robert" i wszystko sklanialo nas do przypuszczenia, ze autorem musi byc doktor Hudnutt, ktory smiertelnie zakochal sie w Grace. Od poczatku do konca list zdradzal uczucia zakochanego mezczyzny. Zawieral wyrzuty, iz Grace zajela sie kims innym, przeprosiny za niedawna sprzeczke i zapewnienia, ze wszystko ulozy sie pomyslnie po wieczornym spotkaniu. Wiecej! Pamieta pani, panno Lovering, ten fragment, o ktorym nam wspominal David Lockwood, gdzie to piszacy porownuje Grace z Norma, stawiajac te ostatnia znacznie nizej? Moze to wlasnie ten szczegol naprowadzil mnie na wlasciwa droge. Ktoz mogl znac tak dobrze Grace Hough, zeby pochlebiac jej milosci wlasnej, dyskredytujac Norme? Kto byl au courant jej spotkania z doktorem Hudnuttem w kamieniolomach? Kto przewidywal, ze sie nie spotkaja w teatrze? A przede wszystkim, kim byl ten nieznajomy, ktory juz od szeregu miesiecy pisywal do niej codziennie listy tak intymne, tak pieszczotliwe, ze aby je przeczytac, zamykala sie w lazience, chcac rozkoszowac sie nimi w samotnosci? Rozumiecie teraz? Jerry zrobil sie blady jak plotno. Niewiarygodna prawda stanela nam nagle przed oczami. -Zdaje mi sie, ze wiem! - krzyknelam. - Te listy byly wysylane przez... -Tak - ucial krotko porucznik Trant. - Gdybym mniej pracowal, a wiecej sie zastanawial, dawno juz odgadlbym prawde. Tylko jedna osoba mogla te listy pisac, a byla nia... Lekki usmiech pojawil sie na jego drwiacych wargach. -A byla nia - dokonczyl - sama Grace Hough! 27 Wniosek Tranta wydal mi sie tak anormalny, ze na razie bylam raczej wzruszona niz zdziwiona. Grace, moja nieszczesliwa kolezanka, tak spragniona milosci, ze sama do siebie pisywala listy milosne! Potem pomyslalam o Jerrym - cios musial byc dla niego straszny.-Nie, to niemozliwe - odezwal sie po chwili. - Wiem, ze Grace bardzo wstrzasnela smierc ojca, ale zeby uciekac sie do podobnych rzeczy, na to trzeba byc chyba... szalona. -Nie - skorygowal Trant. - Grace Hough byla tylko... egzaltowana. Jej przypadek nie jest odosobniony. Podobne historie zdarzaja sie czesto z mlodymi ludzmi, ktorzy sa odizolowani od swiata, pozbawieni bliskich krewnych czy znajomych i nie potrafia sie przystosowac do otoczenia. Zdane wylacznie na marzenia i wyobraznie, zamykaja sie w sobie, tworzac dokola siebie pustke. Cierpia tez czesto z tego powodu, ze nikt ich nie kocha, a jeszcze bardziej dlatego, ze ich otoczenie zdaje sobie z tego sprawe. Wielu z nich pisuje do siebie listy milosne, by oszukac wszystkich dookola, albo rezygnuje z zaproszen pod pretekstem czekania na telefon i spotkania, ktorego przeciez nigdy nie bedzie. Niektore mlode dziewczeta przysylaja sobie same przed balem wiazanki orchidei, w nadziei, ze kolezanki beda im zazdroscic hojnego adoratora. Sa to fakty, ktore mozna znalezc w kazdym elementarnym podreczniku psychologii i tylko jakas zawodowa deformacja, na ktora cierpimy wszyscy w policji, przeszkodzila mi w tym, zeby zorientowac sie wczesniej. Porucznik Trant patrzyl ze wspolczuciem na Jerry'ego, a ja zdumiewalam sie w duchu, ze potrafil tak doskonale wniknac w dusze dwudziestoletniej dziewczyny. -Pana siostra - mowil dalej, zwracajac sie do Jerry'ego - mocno przesadzila w ocenie waszej nowej sytuacji. Swoje zawody zyciowe przypisywala degrengoladzie towarzyskiej i gromadzila w duszy urazy i zale, ktore tlumacza wiele jej posuniec. W najblizszym otoczeniu miala do czynienia z osobami mogacymi wzbudzic w niej zazdrosc. Taka Lee Lovering, z ktora wspolnie dzielila pokoj, osiagala wszelkie sukcesy, o jakich jej sie tylko zamarzylo! A Norma - zajmujaca sasiedni pokoj, Norma, ktorej nienawidzila, a ktora ciagnela za soba sznur wielbicieli i nie ominela zadnej sposobnosci, by Grace upokorzyc? Biedna Grace ciagle czekala na prawdziwy romans, ale, niestety, jej flirt z Carterisem skonczyl sie na niczym. Carteris byl plochy, a w dodatku kochal inna. Potem Grace zadurzyla sie w doktorze Hudnutcie, on jednak ozenil sie z Penelope, a panna Lovering przestrzegla kolezanke, ze odtad zadna ze studentek nie moze miec najmniejszej szansy w jego oczach i ze trzeba przestac zawracac sobie glowe profesorem jezyka francuskiego. Ale Grace sie uparla, Robert Hudnutt byl najbardziej romantyczna postacia w calym college'u, a jego chlod, obojetnosc i wysoka inteligencja potegowaly to wrazenie. Gdyby Grace udalo sie go zdobyc, stanelaby od razu u szczytu po-wodzenia i zacmilaby moze nawet sama Norme. Dlatego wymyslila ten manewr strategiczny z listami. Zdaje mi sie, ze to sie nazywa w psychoanalizie "mechanizmem wypelnienia woli". Ale to nie sama tylko Grace podtrzymywala te iluzje. Kiedy listy ekspresowe zaczely regularnie naplywac do Pigot Hall, roznioslo sie po calym college'u, ze Grace ma jakiegos tajemniczego adoratora. Po raz pierwszy w zyciu Grace stala sie gwiazda, a przekonanie o wlasnej wartosci uderzylo jej do glowy jak szampan. U zrodla jej pomyslu lezala chec wyprowadzenia w pole kolezanek, ale stopniowo sama zaczela w niego wierzyc. -Twierdzi pan - wtracil sie oburzony lekko Jerry - ze Grace naprawde wierzyla w autentycznosc listow, ktore sama do siebie pisala?! -Moze nie calkiem tak bylo, ale jednak jest w tym troche prawdy. Tak goraco pragnela, by doktor Hudnutt sie nia interesowal, ze w koncu sama zaczela w to wierzyc. Moze sie kiedys do niej usmiechnal w roztargnieniu, spotkawszy ja na korytarzu college'u? Albo pochwalil wobec innych sluchaczy? Niewiele tu bylo potrzeba, aby uwierzyc w jego wzajemnosc. Tyle ze Robert Hudnutt byl profesorem, a w dodatku mial zone. Te dwie przeszkody, w mniemaniu Grace, powstrzymywaly go od okazywania jej glebszego uczucia. Doszla wiec do wniosku, ze musi mu dac po temu sposobnosc, ze musi sie z nim spotkac sam na sam, poza college'em. Urzadzila wiec tak, zeby bylo to niby przypadkiem w kamieniolomach i ze uzyje pierwszego lepszego pretekstu do rozmowy - czyli niesprawiedliwych ocen - a wszystko w nadziei, ze doktor Hudnutt nareszcie sie zdeklaruje. Zamiast tego jednak Robert Hudnutt odpowiedzial jej byle co i pozbyl sie, jak mogl najpredzej, pod nieszczesnym pretekstem, ze dokoncza tej rozmowy w teatrze. Na razie Grace zaczela gorzko plakac. Dlugo pielegnowane zludzenie runelo raptem w gruzy. Pozniej jednak chwycila sie jedynej deski ratunku: Robert Hudnutt zapewnil ja, ze sie jeszcze spotkaja w teatrze! To znaczy, ze ostatnie slowo nie zostalo jeszcze powiedziane. Istniala nadzieja, ze wieczorem wyzna jej to, czego nie odwazyl sie powiedziec w kamieniolomach, bo go zaskoczyla znienacka, a on nie otrzasnal sie jeszcze z atmosfery college'u! Czyja wiem zreszta? Moze mial inne skrupuly? Dosc na tym, ze... - Porucznik zawiesil glos. -...Grace wrocila do Wentworth, zeby wyslac ostatni list? - dokonczylam niecierpliwie za niego. -Tak. Dla Grace wszystko wyrazalo sie w listach, i to takze powinno bylo otworzyc mi wczesniej oczy. List ten ujela w taka forme, jak pragnela, by Robert Hudnutt do niej napisal - przepraszajac za szorstkosc i obiecujac, ze od tego wieczora wszystko sie zmieni. Napomknela jeszcze o Normie, okreslajac ja jako osobe o wiele mniej czarujaca od niej samej. Zrobila to dlatego, by miec pelna satysfakcje. Analiza uczuc Grace, przeprowadzona tak subtelnie przez porucznika Tranta, wzruszyla mnie moze bardziej niz wszystkie jego dotychczasowe odkrycia. Delikatnie, bez niepotrzebnego okrucienstwa czy zlosliwosci, odslanial przed naszymi oczami zawile drogi szalonej, romantycznej wyobrazni mlodej dziewczyny, doprowadzajace w koncu te dziewczyne do smierci. -Reszta jest wam znana - rzekl Trant. - Grace Hough odmowila wziecia udzialu w urodzinowej uroczystosci Steve'a Carterisa, bo sobie wbila do glowy, ze ma umowione spotkanie z Robertem Hudnuttem w Cambridge Theatre. Ten wieczor mial byc uwienczeniem calego jej zycia. Daleka byla wowczas od mysli, ze bedzie ostatni. Po raz pierwszy sie uszminkowala, zgodzila sie takze, by Lee Lovering pozyczyla jej swego futrzanego plaszcza, jej oczy blyszczaly nadzieja. Ale juz na progu teatru doznala pierwszego szoku: doktor Hudnutt siedzial na balkonie w towarzystwie zony. Tego Grace nie przewidziala i musiala poczuc gorzki zal i uraze do tego, ktory -jej zdaniem -ja zdradzil. Dlatego wlasnie, spotkawszy sie z nim podczas pierwszej przerwy, postawila wszystko na jedna karte. Porucznik rzucil mi ironiczne spojrzenie. -Rozmawialem dzis rano z doktorem Hudnuttem. Powiedzial mi szczerze o wszystkim, co sie wowczas wydarzylo. Pani postanowila ukryc przede mna prawde, panno Lovering, bo uwazala ja pani za grozna dla Hudnutta. Otoz wcale tak nie bylo i gdyby pani okazala mi troche wiecej zaufania, o wiele lepiej przysluzylaby sie pani jego sprawie, bo wczesniej znalazlbym wlasciwe wytlumaczenie. Grace czynila mu wyrzuty, ze robil wszystko rozmyslnie i celowo, zeby ja w sobie rozkochac. Mozecie sobie wyobrazic przerazenie biednego doktora Hudnutta! Gdyby lepiej znal psychologie mlodych panien, bylby troche oslodzil pigulke, zeby jej nie zranic. Niestety, ogarniety oburzeniem i panika okazal sie tak brutalny, jak to bylo tylko mozliwe. Wykazal jej, ze popelnila fatalny blad. Wszystko wiec bylo dla Grace skonczone. Marzenie rozsypywalo sie w gruzy, a Robert Hudnutt nie znajdowal dla niej zadnego dobrego slowa. Znowu wymowna cisza zalegla na chwile. -Sadze, ze wszyscy na tyle znamy Grace - podjal porucznik Trant - ze mozemy sobie wyobrazic, jak na to zareagowala. Nigdy nie przebaczala tym, ktorzy zrobili jej cos zlego. Ani na jedna sekunde nie przyszlo jej do glowy, ze Robert Hudnutt wlasciwie nie jest tu nic winien i ze to ona sama stworzyla sobie bezsensowna, nierealna chimere. Z pewnoscia nie cierpialaby bardziej, gdyby Robert Hudnutt rzeczywiscie z niej zakpil. Jej milosc zmienila sie natychmiast w nieokielznana nienawisc i chec zemsty. Podczas pobytu w klinice doktora Wheelera dowiedziala sie przypadkiem o nieszczesliwym epizodzie w zyciu Roberta Hudnutta - epizodzie, ktory usilowal tak starannie ukryc. Bez wahania rzucila mu to teraz w twarz, grozac, ze wyjawi tajemnice i zlamie mu kariere, by cierpial tak, jak ona teraz cierpi... Trant odwrocil sie do Jerry'ego. -Niezmiernie mi przykro, panie Hough, ze zmuszony jestem w ten sposob mowic o panskiej siostrze, ale moze lepiej bedzie, ze to ja pierwszy otworze panu oczy. A zreszta i pana osoba odegrala pewna role w postanowieniu Grace. Panska siostra uwielbiala pana bezgranicznie. Tymczasem pan zaproponowal Normie swoja odznake studencka, a wiec przeszedl pan niejako do obozu nieprzyjaciela. Pierwsze chwile trzeciego aktu "Fedry" byly zapewne najbardziej ponure w calym zyciu Grace. Za jednym zamachem tracila wszystkie punkty oparcia i musiala sie za to na kims zemscic. Wtedy to obmyslila sobie caly plan, ktory musial byc jak najszybciej wykonany. Biorac to wszystko za punkt wyjscia, latwiej zrozumiemy przewodnia nic jej dalszego poste-powania, ktore wydaje nam sie teraz takie dziwne... A wiec - panna Hough wyszla z sali do foyer, zeby napisac trzy listy: jeden do pana, panie Hough, drugi do pani Hudnutt i wreszcie trzeci do panny Lovering. Cel byl bardzo oczywisty: trafic jedna strzala wszystkich, ktorzy ja skrzywdzili. Atakujac w liscie skierowanym do pana Norme - upokarzala pana. List do pani Hudnutt, ktorego ta na szczescie nie czytala, byl nie mniej destrukcyjny, bo poruszal sprawe pewnego przykrego incydentu w zyciu profesora, o jakim jego zona dotad nie wiedziala... Wreszcie list ostatni... Ale zostawmy go chwile na boku. Jedynym wytlumaczeniem dla Grace - o ile w ogole mozna ja wytlumaczyc -jest to, ze musiala piekielnie cierpiec, piszac te listy. Wiemy, ze miala zamiar zaraz potem wyjsc z teatru, ale niespodziewanie spotkawszy Davida Lockwooda, od razu przyszlo jej do glowy, jakie z tego spotkania moze wyciagnac korzysci. Po pierwsze, aktor byl owa wymarzona osoba, ktora mozna bylo przedstawic kolezankom jako przyjaciela pisujacego do niej listy. W ten sposob pozory zostalyby zachowane. Poza tym Grace potrzebowala kogos, kto by jej wyswiadczyl pewna przysluge. Tu rowniez jej sie udalo i zaraz sie przekonacie, jakiej przy tym dowiodla szatanskiej pomyslowosci. W koncu musiala znalezc miejsce, gdzie moglaby poczekac do chwili zakonczenia ostatniego aktu. Wiecie juz, ze "wybrala" do tego mieszkanie Lockwooda. Okolicznosci jej sprzyjaly, bo Roxana sama zaaranzowala w domu aktora party, ktore nie do-szlo jednak do skutku. Ale gdyby nawet, Grace wymyslilaby cos innego, bo nie brak jej bylo pomyslowosci. Kiedy uznala, ze moment dzialania juz nadszedl, zazadala whisky - ona, ktora nie znosila alkoholu. Potrzebowala go jednak dla dodania sobie odwagi. Potem zmusila aktora do odwiezienia jej do Wentworth. Przypuszczam, ze pierwotnie miala zamiar wrocic do college'u, zeby doreczyc listy, a nastepnie kazac zawiezc sie tam, skad moglaby zatelefonowac, wreszcie pod pretekstem, ze ma tam umowione spotkanie - pojechac do kamieniolomow. Ale los usmiechnal sie do niej po raz drugi. Na stacji benzynowej w Wentworth spotkala przypadkowo Steve'a Carterisa. Jej zdaniem Carteris nalezal do obozu wrogow. Poflirtowawszy z nia, jak z pierwsza lepsza, puscil ja -jak to sie po studencku mowi - w trabe. Totez bez najmniejszych skrupulow dopuscila sie na nim malenkiego szantazu, aby go zmusic do spelnienia jej zadania. Byla to rownoczesnie doskonala okazja zrewanzowania mu sie, bo tej decydujacej nocy po-stanowila zalatwic en block wszystkie swoje porachunki. Odprawila wiec Davida Lockwooda, ktory byl jej juz teraz niepotrzebny, wreczyla dwa listy Steve'owi Carterisowi z prosba, abyje doreczyl adresatom zaraz po powrocie do college'u, wreszcie zamienila plaszcz panny Lovering na czerwony deszczowiec, ktory zobaczyla na tylnym siedzeniu auta Carterisa. Steve bedzie wiec mogl z samego rana zwrocic plaszcz pannie Lovering, ktora niewatpliwie szybko znajdzie pod podszewka ten trzeci list, najwazniejszy ze wszystkich, a wsuniety tam przez Grace. Potem zatelefonowala do doktora Hudnutta, zeby przyjechal po nia do kamieniolomow, i kazala sie Carterisowi zawiezc tam. Na skrzyzowaniu drog wiodacych do Nowego Jorku i do kamieniolomow jest ostry zakret. W drodze do stacji benzynowej doktor Hudnutt musial tamtedy przejezdzac. O tej porze istnialo male prawdopodobienstwo, ze ktos inny tamtedy akurat przejedzie. Grace skryla sie w mroku, a kiedy uslyszala warkot silnika, wybiegla na droge i rzucila sie pod kola... -A wiec - szepnal Jerry ze zmieniona nie do poznania twarza - Grace popelnila samobojstwo... tak jak nasz ojciec... Chcialam go wziac za ramie, ale odepchnal mnie brutalnie. Dlonie jego zacisnely sie w piesci. -Tak - powiedzial Trant - pana siostra popelnila samobojstwo. Doktor Hudnutt nie ponosi zadnej odpowiedzialnosci za jej smierc. Gdyby w tym momencie nie byl tak zajety swoja wycieraczka, zdalby sobie sprawe, ze Grace rzucila sie pod jego samochod umyslnie i ze zaden kierowca na jego miejscu nie bylby w stanie zahamowac. Jezeli poczatkowo wyeliminowano hipoteze samobojstwa, to dlatego, ze doktor Hudnutt popelnil ciezki blad, przewozac zwloki do Greyville, i ze Grace Hough miala na glowie podejrzanie wygladajaca rane, spowodowana w rzeczywistosci upadkiem na kamien. Glownym jednak powodem bylo to, ze Gra-1 ce tak wszystko urzadzila, by jej smierc miala pozory zbrodni. -Niech mi pan wybaczy - powiedzial zachrypnietym glosem Jerry - ale nie moge w to uwierzyc. -Zdaje sobie sprawe, ze to dla pana nieslychanie przykre - rzekl lagodnie Trant - ale niech pan nie zapomina o starym porzekadle: "Nawet w piekle nie ma gorszej furii od obrazonej kobiety". Owej pamietnej nocy pana siostra stworzyla dla siebie najstraszniejsze pieklo i zamierzala w nie wciagnac jak najwiecej osob sposrod tych, ktorym poprzysiegla zemste. Byla zas tym niebezpieczniejsza, ze nie miala juz nic do stracenia. Wszystko odbylo sie dokladnie tak, jak to sobie obmyslila, a nawet jeszcze lepiej, bo i Norma Sayler nie zyje. Gdyby zreszta do tej smierci nie doszlo, podejrzenie w dalszym ciagu ciazyloby na tych, ktorych Grace nienawidzila. Przekonacie sie, jaki piekielnie chytry byl jej plan. A wiec najpierw umyslnie wsunela do plaszcza panny Lovering list, sciagajacy podejrzenie na Roberta Hudnutta (mogl przeciez swiadomie zmienic charakter pisma!), nastepnie zobaczywszy w aucie Carterisa czerwony deszczowiec, zorientowala sie w lot, ze musi on nalezec do ktorejs z jego przyjaciolek, i postanowila to wykorzystac. Przyszlo jej tez do glowy, ze jesli wlozy plaszcz na siebie, wplacze rowniez w cala afere Carterisa. Pomysl udal sie jej wspaniale. Pretekst, jakiego uzyla, by zamienic plaszcze, niewiele byl wart, ale w danym momencie Carteris nie zwrocil na to uwagi. Powiedziala, ze pada deszcz, a ona nie chce zamoczyc plaszcza panny Lovering, ktore moze ucierpiec od wilgoci. Wiedziala, ze Steve zgodzi sie bez problemu oddac plaszcz pannie Lovering, zwracajac rownoczesnie jej uwage na odpruta podszewke. Ale to nie wszystko! Za jednym zamachem mozna tu upiec trzy pieczenie i skompromitowac swego najwiekszego wroga, Norme. Roztargniony jak zwykle Steve na pewno zapomni o plaszczu, pozostawionym w jego aucie, wiec plaszcz bedzie bez-pieczniejszy w bagazniku Normy. Niech tam go wlozy. Nalezy podziwiac zrecznosc jej rozumowania: policja z pewnoscia nie omieszka zrewidowac wszystkich samochodow college'u i oczywiscie znajdzie plaszcz panny Lovering, jesli wiec Norma nie potrafi tego przekonujaco wytlumaczyc - stanie sie takze podejrzana. Grace Hough nie mogla dokladnie przewidziec, jakie beda nastepstwa tego manewru; byla jednak zadowolona, ze trzy znienawidzone przez nia osoby beda mialy mnostwo przykrosci, a jedna z nich - najlepiej doktor Hudnutt - zostanie oskarzona o zbrodnie. Niestety, owej pamietnej nocy samochod Normy Sayler nie opuszczal garazu, w zwiazku z czym wcale nie byl rewidowany. Jest to traf godny pozalowania, bo gdyby sie stalo inaczej, Norma Sayler bylaby jeszcze dzisiaj zyla. W tym punkcie wiec plan Grace Hough zawiodl. Jakze by sie jednak uradowala, gdyby mogla przewidziec, ze jednym z nieoczekiwanych efektow jej machinacji stanie sie smierc Normy Sayler? Bo Norma Sayler zostala zamordowana; i to nie dlatego, ze - jak pierwotnie sadzilismy -zatrzymala list ekspresowy do Grace, pisany przez te ostatnia do samej siebie. Norma ani przez sekunde nie wierzyla, ze autorem tego listu moze byc doktor Hudnutt. Od samego poczatku przejrzala tajemnice Grace, a jezeli udawala, ze posadza doktora Hudnutta, czynila tak po to, by upokorzyc i zgnebic Penelope Hudnutt, ktorej nie mogla darowac publicznego afrontu. Norma bowiem niewiele wiecej byla warta od Grace. Kiedy w rozmowie z panna Parrish przyznala, ze tajemnica tych listow moze byc wyjasniona w zupelnie inny sposob, grala mala komedie. Norma nie byla glupia. Zgadla, ze jej szantaz moze byc udaremniony i ze trzeba przypuscic kontratak... Norma Sayler zostala zamordowana z zupelnie innego powodu: mogla dowiesc, ze Grace popelnila samobojstwo. Byl ktos wjej otoczeniu, kto o tym takze wiedzial, ale nie chcial, by to wyszlo na jaw... W tym momencie Jerry zmienil sie na twarzy, a ja zadawalam sobie pytanie, dokad wlasciwie zmierza porucznik Trant? Czyz Jerry nie byl juz dostatecznie zlamany i przygnebiony, zeby go jeszcze bardziej nekac? I czyz nie pamietal, ze i Jerry omal nie padl ofiara zamachu na jego zycie? -Chce pan zapewne powiedziec, ze istnieje osoba zainteresowana tym, by ukryc samobojstwo Grace? - spytal Jerry. -Oczywiscie - odpowiedzial Trant - a ta osoba jest pan, panie Hough, pan, ktory ma otrzymac sto piecdziesiaty tysiecy dolarow po smierci siostry, pod warunkiem, ze zmarla ona smiercia naturalna albo stala sie ofiara wypadku. Nie w wyniku samobojstwa. Zamilkl i po chwili zaczal mowic dalej: -Musze sie panu przyznac, ze az do znalezienia listu panskiej siostry moje podejrzenia padaly wylacznie na pana. Teraz jednak sprawa wyglada inaczej: mamy nowa osobe podejrzana. Chcialam, zeby Trant juz jak najpredzej skonczyl; jego nieznosny system trzymania nas w ciaglym napieciu jakby paralizowal moj umysl. -Ani na chwile nie watpie w gleboka milosc, jaka zywila dla pana siostra, panie Hough - ciagnal Trant. - Faktem jest jednak, ze nie podobal sie jej flirt pana z Norma Sayler i ze nienawisc, jaka w niej budzila ta kolezanka, byla silniejsza od uczucia siostrzanego. Grace byla bardzo inteligentna. Wiedziala doskonale, ze towarzystwo asekuracyjne odmowi wyplaty, jezeli jej samobojstwo zostanie dowiedzione. Z tego wiec powodu -jak tez z wielu innych, ktore wam przed chwila zilustrowalem - zaaranzowala wszystko tak, zeby o samobojstwie nikt sie nie dowiedzial. Udalo sie to niemal calkowicie. Pan jednak mial odziedziczyc po niej majatek, a w tej sytuacji byloby dla pana bardzo trudne, a moze nawet niemozliwe, wydobycie sie ze szponow Normy, ktora nie na tyle pana kochala, zeby pana poslubic bez grosza, ale ktorej nic i nikt by od tego nie odwiodl, gdyby tylko panska sytuacja materialna ulegla zmianie na korzysc. Tego wlasnie Grace chciala uniknac za wszelka cene. Wspomnialem tez przed chwila, ze Grace potrzebna byla pewna przysluga od Davida Lockwooda. I gdyby on jakims cudem nie stanal na jej drodze, zwrocilaby sie z tym najprawdopodobniej do kogos innego... Trant zwrocil sie teraz do mnie: -Byla pani zdziwiona, panno Lovering, ze pani kolezanka poprosila Lockwooda o autograf, wiecej, ze postarala sie zdobyc takze autograf Roxany. Moge pani teraz wytlumaczyc powod. List, ktory Grace napisala do pani, nie jest listem w scislym tego slowa znaczeniu. To testament. -Testament? - powtorzylam, nie dowierzajac wlasnym uszom. -Tak. Testament. Grace Hough wydziedziczyla brata na rzecz kogos innego i wyznaczyla adwokata Appela, ojca waszego dziekana, na wykonawce testamentu. Nie jest w tej chwili istotne, czy w tej formie sporzadzony testament, podpisany przez dwu przypadkowych swiadkow, bylby wazny, bo przeciez polisa zawiera klauzule o samobojstwie, co w tej sytuacji uniemozliwi dziedziczenie. Ktos jednak widocznie uwazal, ze warto zaryzykowac - ktos, kto mial odniesc z tego korzysc... -I... pana zdaniem - spytal Jerry z pobladlymi wargami - ta osoba zamordowala Norme? -Tak. Ta osoba wiedziala od poczatku o wszystkim, chodzilo jedynie o stwierdzenie, gdzie jest testament. Prawdopodobnie podejrzewala, ze posiada go panna Lovering, i postanowila go za wszelka cene zdobyc. Dlatego tez ostrzeglem tej nocy panne Lovering przed grozacym jej niebezpieczenstwem, ale mnie nie posluchala. Jej przygoda mogla sie skonczyc znacznie gorzej. W kazdym razie panna Lovering pozwolila nam zdemaskowac morderce. Jerry byl wyraznie zaskoczony i czolo jego pokrylo sie glebokimi zmarszczkami. -A wiec ten, kto sledzil Lee i poszedl za nia do garazu, mial nadzieje znalezc testament? -Tak sadze. Ale ten ktos rozczarowal sie. Mamy teraz w rekach fragmenty listu, ktory panna Lee i pan znalezliscie miedzy kartkami magazynu. Zlozylismy je starannie. Nie potrzebuje podawac panu jego tresci, panie Hough. List byl pisany do pana. -I to morderca Normy - krzyknelam - wlaczyl silnik samochodu dziekana, zeby dokonac zamachu na zycie Jerry'ego? -Niewatpliwie. Zbrodniarz zrozumial, ze pan Hough i pani jestescie w stanie go zdemaskowac. Stracil glowe i uciekl sie do ostatecznego srodka, zrobil to w napadzie rozpaczy, zeby ujsc losowi. -I gdybym nie wyskoczyla z wozu, narazajac sie na zlamanie karku, bylabym... Porucznik spuscil oczy i nic nie odpowiedzial. Potem przeniosl wzrok na Jerry'ego. Mialam wrazenie, ze Jerry powzial jakas decyzje, ktora stara sie przede mna ukryc. Obaj mezczyzni jakby w niemym porozumieniu rozwazali rozwiazanie, do ktorego prawdopodobnie jednoczesnie doszli. Rozwiklanie zagadki bylo juz bardzo bliskie, ale widocznie chcieli mi oszczedzic zmartwienia. -Panie poruczniku - rzekl nagle Jerry. - Ma pan w rekach testament Grace, czytal pan jej list do mnie, wiec pan wie, kto jest zabojca Normy. Czemu go pan nie aresztuje? -To nie takie proste, jak sie panu zdaje - odpowiedzial policjant. - Inspektor Jordan odmawia podpisania nakazu aresztowania, bo na naszej drodze stoi pewna przeszkoda: podejrzany moze przedstawic na ten czas niezbite alibi. -Mam wrazenie, ze potrafie dowiesc, iz jego alibi jest falszywe - powiedzial powoli Jerry - i jezeli mnie pan do tego upowazni, zrobie to. -Doprawdy? - wykrzyknal porucznik. - W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko prosic pana o zrealizowanie obietnicy. -Dobrze - odparl Jerry - ale przedtem prosze, aby Lee stad wyszla. Nie trzeba jej mieszac w te sprawe. Porucznik spojrzal na mnie uwaznie i domyslilam sie, ze i on takze wolal zostac sam na sam z Jerrym. Wyszlam wobec tego na korytarz, zeby poczekac, az panowie wyjasnia sobie sprawe. Nie bylam w stanie myslec o niczym i te pare minut wydalo sie trwac wiecznosc. Kiedy porucznik Trant podszedl do mnie bez slowa, a potem skierowal sie do telefonu, ja wrocilam do Jerry'ego. Stal nieruchomo przy oknie. -Jerry, kochanie - powiedzialam cicho - czy naprawde wiesz, kto zamordowal Norme? -Tak - odpowiedzial smutno - ale na razie nie moge ci tego powiedziec. Trant prosil mnie o zrekonstruowanie pewnej sceny z balu. Spotkamy sie z nim za chwile w sali gimnastycznej, dokad przyjdzie z inspektorem Jordanem, i jezeli moje wyjasnienia zostana zaakceptowane, wszystko bedzie skonczone. Nie bedzie to zbyt przyjemne dla nikogo, a juz specjalnie dla ciebie, Lee. -Caly czas niejasno przeczuwalam, ze ktos drogi mi ucierpi w tej historii, i dlatego tak sie denerwowalam przez caly czas sledztwa. Och, Jerry! Jakie to musi byc dla ciebie straszne, slyszec takie okropne rzeczy o Grace! Nie moge jej darowac, ze zostawila za soba takie tragiczne pasmo cierpien i pomylek. Myslalam przez chwile, ze nigdy juz nie przestaniemy podejrzewac sie wzajemnie... Gdyby chociaz nie bylo tego morderstwa Normy, koronujacego tragiczne dzielo Grace! -Tak - powtorzyl Jerry - gdyby chociaz nie bylo tego... Ale kosci zostaly rzucone, Lee, i nic na to nie mozna poradzic. Wszystko minie, wszystko zostanie zapomniane, a zycie potoczy sie swoja droga. Bylas cudowna i zdumiewajaca i dopiero teraz zdaje sobie sprawe z tego, jak bardzo jestem ciebie niegodny. -Alez Jerry! -Czy darujesz mi to, Lee, ze pomoglem porucznikowi Trantowi wykryc zbrodniarza? -Tak - szepnelam. - Bo wiem, ze to bylo konieczne. Przyciagnal mnie wtedy i ucalowal. I znow zapomnialam o calym swiecie. Kiedy sie wyprostowal, na jego jasne wlosy padl promien slonca. W swietle poranka jego oczy wydawaly sie bardzo niebieskie, ale wargi wykrzywione byly gorzkim grymasem, jak wowczas, na Boze Narodzenie, kiedy sie dowiedzial o samobojstwie ojca. 28 W ogromnej sali gimnastycznej zapuszczono story, a parter oswietlono kolorowymi reflektorami, jak podczas wczorajszego balu. Tylko galeria pozostawala pograzona w ciemnosci. Kiedy weszlam tam w towarzystwie inspektora Jordana, ktory przyszedl po mnie do Pigot Hall, zobaczylam na razie tylko Jerry'ego, porucznika Tran ta i jeszcze dwoch policjantow w mundurach.-Pan Hough wyrazil zgode na przeprowadzenie pewnego eksperymentu - wyjasnil porucznik Trant inspektorowi Jordanowi - a panna Lovering bedzie glownym swiadkiem. Sadze, ze jesli wszystko odbedzie sie zgodnie z moimi przewidywaniami, nic nie stanie na przeszkodzie, aby podpisal pan dzisiaj nakaz aresztowania. Panie Hough, moze pan zaczynac! Jerry patrzyl uparcie przed siebie, trzymajac rece w kieszeniach spodni. Potem podszedl do policjantow. -Ostatniej nocy - oswiadczyl - w chwili, kiedy pan porucznik Trant zjawil sie na sali balowej, wielu z nas, nie wylaczajac jego samego, widzialo na galerii panne Norme Sayler. Byla odwrocona do nas plecami. Wkrotce potem, jak uznal porucznik, Norma zostala zamordowana. Ja jednak mam inna wersje wydarzen. Lee, prosze cie, chodz ze mna. Pociagnal mnie na galerie dokladnie w to samo miejsce, gdzie bylam wczoraj podczas balu, gdy spotkalam sie z nim po raz drugi. Stoliki staly jeszcze na dawnym miejscu i nic nie bylo zmienione, tylko nasze kroki rozlegaly sie ponuro w pustym budynku. -Na razie wszystko sie zgadza - potwierdzil Trant, ktory po chwili przylaczyl sie do nas. -Porucznik - ciagnal dalej Jerry - spytal, czy ktos z nas widzial Norme. Lee i ja zaprzeczylismy, ale Steve twierdzil, ze widzial ja na galerii, otoczona gronem wielbicieli. I dodal, wskazujac gestem na znajdujaca sie tuz nad naszymi glowami galerie: "Zreszta sami zobaczcie!". Chyba wszyscy obecni przypominaja sobie te scene? Podnieslismy wtedy glo-wy i... Nick, mozesz zaczynac! - zawolal w strone kolegi, ktory musial stac ukryty gdzies w glebi sali. Fala bursztynowego swiatla zalala bufet i galerie. Przez mgnienie oka mialam wrazenie, ze padlam ofiara okrutnej igraszki. Przy malym stoliku, odwrocona do nas tylem, z golymi plecami, z glowa obsypana platynowymi lokami ukazala sie naszym oczom Norma Sayler w swojej dlugiej balowej sukni ze zlotej lamy. Swiatlo zaraz zgaslo i wszystko powrocilo do poprzedniego stanu. -Jak to jest mozliwe - zawolalam wzburzona - ze pozwolono komus wlozyc balowa suknie Normy i co ma znaczyc ten makabryczny zart? -Nikt sie nie ubral w suknie Normy Sayler - szepnal porucznik Trant. - Zaraz pani wszystko zrozumie. Dal znak jednemu ze swych ludzi, ktory sciagnal story, tak ze swiatlo dzienne zalalo caly budynek. Nad estrada dla orkiestry, na galerii, stala przechylona przez bariere mloda dziewczyna. Od razu poznalam znana mi dobrze twarz i grzywke Elaine Sayler. Ubrana byla w swoja suknie ze srebrnej lamy, te sama, w jakiej byla wczoraj na balu. Kiedy sie zorientowala, ze ja zobaczylam, szybko wycofala sie z galerii. Wszystko stalo sie jasne. Suknia, ktora wczoraj widzielismy, nie byla suknia Normy, tylko Elaine. Zlotobursztynowe swiatla reflektorow zmienily jej kolor tak bardzo, ze wszyscy uleglismy zludzeniu. Obie siostry byly mniej wiecej tego samego wzrostu, a ich platynowe blond wlosy niczym sie od siebie nie roznily. Zabojca mogl bez trudu wykorzystac ten ciekawy efekt oswietlenia dla stworzenia sobie alibi. Po tym idiotycznym pomysle Nicka, zeby urzadzic konkurs na najpiekniejsze plecy, latwo bylo namowic Elaine, zeby stala dluzsza chwile pod swiatlem reflektorow, odwrocona tylem do sali. I podczas kiedy Norma lezala dawno juz na dnie basenu, wszyscy bylismy przekonani, ze widzimy ja na galerii. -Dziekuje panu, panie Hough - powiedzial porucznik Trant. I odwrocil sie do inspektora: - Mogl sie pan przekonac osobiscie, ze eksperyment powiodl sie w zupelnosci. Nawet panna Lovering, ktora znala przeciez Norme Sayler lepiej niz my, ulegla temu zludzeniu. Wszyscy dalismy sie nan nabrac. A co za tym idzie, alibi mordercy traci wszelka wartosc. Mam racje, inspektorze? -No coz - rzucil inspektor z wyraznie przygnebiona mina. - Niestety, nie pozostaje mi nic innego, jak dopelnic pewnych formalnosci, a przyznaje, ze jest to dla mnie nieslychanie przykre. W tej chwili spadla z moich oczu zaslona, skrywajaca tyle rzeczy. Nie moglam juz dluzej odsuwac momentu spojrzenia prawdzie w oczy. Trant nie wymienil jeszcze zadnego nazwiska, ale nie brakowalo juz ani jednego szczegolu w rekonstrukcji tego fragmentu, ktory by wskazywal na prawdziwego winowajce. Jedna tylko osoba wiedziala od poczatku, ze Grace popelnila samobojstwo, poza tym osoba ta byla ostatnia, ktora rozmawiala z zywa Grace i prawdopodobnie uslyszala prawde z jej wlasnych ust. I ta osoba wskazala na galerii Norme w chwili, kiedy wszyscy byli zajeci jej szukaniem. Niewatpliwie wiedziala tez o istnieniu testamentu... Jedna tylko mialam obiekcje... -Poruczniku - szepnelam, pochylajac sie do niego - to niemozliwe. Musi tu zachodzic jakas pomylka. Grace nie mogla zostawic swojego majatku... Zreszta, pan wie dobrze, ze ona juz go dawno nie kochala. W tych warunkach nie rozumiem, dlaczego ta osoba... Porucznik polozyl mi troskliwie reke na ramieniu, jakby przypuszczal, ze bede potrzebowala pomocy w tym calkiem szczegolnym momencie. -Nigdy nie mowilem, ze Grace zostawila testament na jego korzysc - poprawil mnie. - Powiedzialem tylko, ze osoba ta miala skorzystac z tej sumy. A to nie jest to samo. Osoba, o ktorej mowimy, miala wejsc w posiadanie stu piecdziesieciu tysiecy dolarow za posrednictwem sukcesora, a tym sukcesorem jest pani, panno Lovering... -Ja? - wykrzyknelam przerazona, bo w tym swietle cala sytuacja przedstawiala sie zupelnie inaczej. -Tak, pani - powtorzyl policjant, uwazniej badajac moja twarz. - Grace Hough pania wyznaczyla na sukcesorke, nie przewidujac, ze ktos bedzie sie staral pania zdobyc wylacznie z tego powodu, aby kiedys korzystac z pani fortuny. -Nie, panie poruczniku - zaprotestowal Jerry - tak panu mowic nie wolno. Odsunal policjanta i ujal mnie mocno pod ramie. -Nie wierz w to, Lee. Jezeli rozpaczliwe pragnienie zdobycia tych pieniedzy popchnelo kogos do zbrodni, to osoba ta byla na pewno szczera, zapewniajac cie o swej milosci. Jestem przekonany, ze nie mogla i nie chciala cie oszukac. Jerry najwyrazniej stawal w obronie winowajcy. Z twarzy jego znikl wyraz uporu i brutalnosci, pozostala tylko niezwykla czulosc i wielki smutek. Moze zalowal, ze zdradzil trick z oswietleniem, ujawniajac tym sposobem zabojce? -Skonczmy wreszcie w tym wszystkim - powiedzial, zwracajac sie ponownie do Tranta. - Obiecalem panu, ze uslyszy pan kompletne przyznanie sie do winy. Bedzie je pan mial, kiedy zostaniemy sami. -Dobrze - zgodzil sie porucznik. - Ufam panu. Tymczasem panna Lovering wroci do siebie do Pigot Hall, gdzie za chwile i ja sie pojawie. Ktorys z moich ludzi przyprowadzi Carterisa. Wymienil nazwisko Steve'a! Nie moglam juz miec zadnych zludzen i poczulam ostry bol w sercu. Sama nie wiem, jak zdolalam wyjsc z tej ponurej sali gimnastycznej i dobrnac do Pigot Hall. W poblizu sypialni zobaczylam dwoch zblizajacych sie w moja strone ludzi. Jeden mial na sobie mundur policyjny, a drugi... Ta wybujala sylwetka, ten elegancki tweedowy garnitur - to byl Steve. Bylo za pozno, zeby uniknac spotkania. Juz byl przy mnie i chwycil mnie za reke. -Lee! Nie odwazylam sie spojrzec mu w twarz, ale czulam, ze wzrokiem szuka moich oczu. -Lee - powiedzial - zanim wszystko bedzie skonczone, chce, zebys wiedziala jedno. Dzisiaj nad ranem, w garazu, nie chcialem cie zranic. Nie przewidzialem, ze wyskoczysz z auta... ja... -Nic nie szkodzi, Steve - odparlam bezbarwnym glosem. - Wszystko w porzadku. Nie moglam sie zdobyc na ani jedno slowo wiecej i szybko sie oddalilam, zauwazywszy jednak przedtem, ze samochod Steve'a stoi tuz obok Pigot Hall. Potem wpadlam do mojego malego pokoiku, bialego i pustego, podobnego do wszystkich innych pokoi sypialnych naszego pawilonu. Opadl mnie roj wspomnien. Usiadlam na wytartym fotelu odwrocona plecami do okna i czekalam na porucznika Tranta. Staralam sie do-prowadzic mysli do jakiegos ladu. Steve znal prawde. Grace powiedziala mu o wszystkim, nie wiedzial jednak, gdzie jest testament. Owej balowej nocy zjawil sie niespodziewanie, wychodzac z krzewow rododendrona w chwili, kiedy zobaczylam Norme i Marcie przy basenie. Mogl uslyszec, jak Norma mowila, ze zna cala tajemnice. Widocznie obawial sie, ze Norma stanie na jego drodze. Zauwazyl tez na pewno, ze przy swietle reflektorow obie suknie siostr Sayler wygladaly identycznie. Postanowil wykorzystac te okolicznosc i namowil Elaine, zeby pokazala plecy. Tanczyl ze mna, a pozniej zabral go ze soba dziekan Appel. Rozmowa musiala byc krotka i na pewno skonczyla sie przed przybyciem porucznika Tranta. Wtedy to Steve zjawil sie obok mnie i Jerry'ego. Skad przyszedl? Zaraz potem zupelnie niespodziewanie wyznal mi swoje uczucia - Steve, moj najlepszy przyjaciel, ktory tak serdecznie i czule opiekowal sie mna i dodawal otuchy, kiedy Jerry wydawal mi sie nie do zdobycia... Jakze strasznie zdradzil moje zaufanie! Chcial mnie zdobyc tylko dlatego, ze mialam zostac bogata. Fakt ten, bardziej jeszcze niz morderstwo Normy, sprawil mi nieznosny bol i byl pierwszym gorzkim zawodem w moim zyciu. Drzwi otworzyly sie bezglosnie i w progu stanal porucznik Trant. Spojrzal na mnie swymi szarymi, dziwnie lagodnymi i wspolczujacymi oczami. -Wszystko skonczone - powiedzial - przyznal sie do wszystkiego, co znacznie ulatwilo nam prace. Zaraz zabierzemy go na posterunek. Mam wrazenie, Lee, ze nadeszla pora pozegnac sie z pania, tym razem juz na dobre. Jest mi szalenie przykro, ze pozostawiam po sobie tak przykre wspomnienia, i mam nadzieje, ze nie bedzie pani zywila do mnie zbyt glebokiego zalu. Potrzasnelam w milczeniu glowa. Jak moglam brac mu za zle, ze spelnil swoj obowiazek? -Pani go bardzo kocha, prawda? - spytal jeszcze. -Tak. Jestem do niego bardzo przywiazana. -Tak wlasnie myslalem. Byly jednak dni, kiedy mialem wrazenie, ze kocha pani tego drugiego... -Moze mial pan slusznosc. Moze kochalam ich obydwu, nie zdajac sobie z tego sprawy, o ile oczywiscie cos podobnego jest mozliwe. Ujal moja reke i scisnal ja w swojej. -Jest pani mloda, Lee, i zapomni pani. Czasami wydaje sie nam, ze kogos bardzo kochamy, a tymczasem w rzeczywistosci jest to tylko sentyment dla wspomnien. Moze bedziemy mieli jeszcze okazje spotkac sie kiedys w przyszlosci. Zycze pani, zeby do tej pory zlo zatarlo sie juz w pani pamieci. Dwudziestoletnie serce ma niewyczerpana zywotnosc. Pozegnal sie ze mna i wyszedl, ja zas machinalnie podeszlam do okna. Mala ciemna chmura zaslonila slonce. Zobaczylam porucznika Tranta idacego przez trawnik, w tej chwili ciemnozielony i jakby przygasly. Grupa umundurowanych osob otaczala jakis samochod, prawdopodobnie nalezacy do policji. Morderca musial juz tam siedziec. Odwrocilam sie gwaltownie, nie mogac zniesc tego widoku. Zastukano lekko do drzwi i w progu stanela Elaine w czarnym costum tailleur, ladnie kontrastujacym z jej urocza twarzyczka. Podeszla blizej i polozyla mi dlon na ramieniu. -Kochanie, to nie moja wina - powiedziala. - Musialam powtorzyc policji, jak to poradzil mi stanac w swietle reflektorow. Myslalam o tobie i cierpialam razem z toba. Ale dlaczego dopuscil sie takiego okropnego czynu? Czy bardzo wielki masz do mnie zal, Lee? -Chyba nie - odpowiedzialam, kompletnie juz wyczerpana. - Porucznik Trant i tak doszedlby calej prawdy. -Wlasnie przed chwila go spotkalam - dodala. - Szedl akurat do samochodu policyjnego. I kazal mi doreczyc ci ten list. Wyjela z kieszeni koperte i podala mi. Spojrzalam na nia obojetnie. Elaine podeszla do okna. -Lee! - krzyknela nagle. - Co sie tam dzieje? Musialo sie cos stac! Parkowe wiazy zaslanialy nam troche widok, ale mimo to dojrzalysmy, ze drzwi samochodu policyjnego otworzyly sie i wysiadl z nich chwiejnym krokiem jakis mezczyzna. Po chwili rozlegl sie krzyk, a potem suchy odglos wystrzalu. -Lee! Lee! On ucieka! Ktos wskoczyl juz do samochodu Steve'a i wlaczyl silnik. Policjanci rzucili sie za nim w pogon. Zaczela sie szalona gonitwa po parku. Zbieg zdawal sie nie panowac nad samochodem i zamiast ruszyc prosto glowna aleja do bram college'u, krecil sie w kolko. W koncu auto wpadlo na trawnik, przewrocilo sie i z hukiem uderzylo o pien starego debu. Uslyszalam piekielny trzask, zgrzyt metalu; potem ujrzalam przelamane na pol, jak zepsuta zabawka, auto. Ten, kto byl w srodku, nie mogl z tego wyjsc zywy. Morderca sam sobie wymierzyl sprawiedliwosc. Nogi ugiely sie pode mna i bezsilna opadlam na lozko. -Nie placz, kochanie - powiedziala Elaine, glaszczac moj policzek. - Tak jest lepiej. Pomysl o grozacym mu procesie, o rozglosie... -Prosze, Elaine - wykrztusilam przez lzy. - Chce teraz zostac sama. -Rozumiem, kochanie. Jeszcze raz mnie ucalowala i wyszla. Dopiero pare minut pozniej przypomnialam sobie o liscie, ktory ciagle jeszcze sciskalam w dloni. W kopercie byly dwie kartki: na pierwszej poznalam charakter pisma Tranta. Droga panno Lee, Przepraszam, ze nie doreczani osobiscie zalaczonego dokumentu, ale zabraklo mi odwagi. Zna Pani tresc wszystkich pozostalych listow - brakowalo tylko tego jednego. Przypuszczam, ze ten wyjasni wszystko. Odwagi! Druga kartka byla kopia listu Grace, znalezionego przeze mnie miedzy kartkami "Glosu Wentworth": Moj najdrozszy Jerry. Przede wszystkim musisz mi przyrzec, ze podrzesz ten list natychmiast, po prze-czytaniu. Gdybys nie mogl tego zrobic sam, unieruchomiony w lozku, popros' Lee, zeby ci wyswiadczyla te przysluge. Ona jedna ma prawo poznac jego tresc. Jerry... sprawie ci wielki bol i blagam cie o przebaczenie. Zrobilam dzisiaj pewne odkrycie, ktore czyni moje dalsze zycie niemozliwym. Wobec tego postanowilam je zakonczyc. Nikt mnie nigdy nie kochal, na kazdym kroku napotykalam obojetnosc i okrucienstwo. Jedynie Lee i ty okazywaliscie mi zyczliwosc, ale bylabym wam tylko ciezarem, a tego chce za wszelka cene uniknac. Nie trzeba, zeby ktokolwiek po mojej smierci wiedzial, ze popelnilam samobojstwo. To bardzo wazne ze wzgledu na ubezpieczenie. Ale kwoty ubezpieczenia nie otrzymasz Ty, kochany moj Jerry. Sporzadzilam testament na rzecz Lee. Jezeli sie z Nia kiedys ozenisz, co jest moim goracym pragnieniem, i tak pieniadze wroca do Ciebie. Nie miej do mnie zalu, moj malenki, za moja decyzje, bylo to jednak konieczne, zeby Cie wyrwac ze szponow Normy. Lee kocha Cie, jest stokroc wiecej warta niz Norma i bedzie Ci zawsze podpora, ktorej iv zyciu tak bardzo potrzebujesz. Pomysl o tragicznej dziedzicznosci, jaka nas oboje obciaza... o ciezkich doswiadczeniach, jakie przezylismy. Bo widzisz, tego wieczora, kiedy papa sie zabil, zrozumialam, ze i ja kiedys pojde w jego slady. Zegnaj, moj malutki. Twoja kochajaca cie siostra Grace. Moje cierpienie osiagnelo punkt kulminacyjny - nie mozna bylo zadac ode mnie niczego wiecej. Naglosc, z jaka prawda nareszcie ukazala sie moim oczom, dowodzila, ze zawsze sie tego podswiadomie obawialam. Jak moglam doprawdy stac sie ofiara tak strasznego zacmienia umyslu, podczas gdy wszyscy dokola mnie: Jerry, Steve, porucznik Trant, a nawet Elaine, w przekonaniu, ze wszystko dawno juz zrozumialam, usilowali oslabic cios? Prawdziwy cios padl teraz - teraz, kiedy wszystko uszeregowalo sie dokladnie w mojej glowie. Trzymalam nareszcie w reku rozwiazanie zagadki, ktore nie moglo byc juz gorsze. List, ktory mialam przed oczami, to ten sam, ktory otrzymal Jerry w czwartek rano, podczas gdy ten, ktory mi pokazal dla wprowadzenia w blad, byl napisany kilka dni wczesniej. Jerry mnie oszukal! Chcial ukryc przede mna samobojstwo siostry, o ktorym - jak mnie zapewnial - nikt, nawet ja, nie powinien wiedziec. Jakim wiec nieszczesnym trafem wpadl ten list w rece Normy? Nie moglam sobie jeszcze tego wytlumaczyc - wiedzialam tylko jedno: ze Norma chciala go zachowac jako bron przeciwko Jerry'emu. Na pewno chciala sie zemscic za to, ze ja porzucil, i zagrozila, ze pokaze list, obracajac w ten sposob wniwecz wszelkie nadzieje Jerry'ego na otrzymanie kiedykolwiek sumy ubezpieczenia - za moim posrednictwem. Wtedy Jerry, ktory - jak sam przyznal - rozpaczliwie pragnal tych pieniedzy - Jerry, ktory wiedzial o istnieniu testamentu na moja rzecz, w zwiazku z czym stalabym sie bogata, a on takze, o ile zgodzilabym sie go poslubic, Jerry, oszalaly z wscieklosci, zabil Norme wlasnymi, poteznymi rekami, podczas kiedy ja tanczylam ze Steve'em. Pozniej wrocil do mnie, zeby juz mnie nie opuscic caly wieczor, stwarzajac sobie w ten sposob niezbite alibi, alibi, ktore nastepnie sam zniweczyl. Zalecal sie cynicznie do mnie przy basenie, na ktorego dnie spoczywalo cialo Normy. Trudno bylo wystrychnac bardziej kogos na dudka, niz zrobil to on w stosunku do mnie, a zbieg, ktorego woz widzialam rozbity o pien poteznego debu - to nie byl Steve, jak myslalam... Jerry nie zyl. Nie mialam juz prawa go sadzic, ale mialam prawo cierpiec, jak nigdy przedtem w zyciu, jak sobie nawet nie wyobrazalam, ze bede zdolna cierpiec. Rozpacz moja byla tak gleboka, ze nie uslyszalam wejscia Steve'a. Stanal przede mna w milczeniu, a w jego ciemnych oczach widac bylo zal, ze nie moze mi w niczym pomoc. Wyjal mi z reki list i po-darl na drobne kawalki. -Jerry nie zyje, prawda? - spytalam. -Nie zyje, Lee, i nie powinnas go zalowac. Od momentu, w ktorym odnalazlas list pisany przez Grace do niego, ten prawdziwy, a nie ten, ktory ci pokazal - zrezygnowal z dalszej walki. Juz dzisiejszej nocy sam wlaczyl silnik samochodu dziekana, zeby sie zabic. -To ty szedles za nami, Steve? -Tak, Trant mnie poprosil, zebym nad toba czuwal. A kiedy zadzwonilas, bym obudzil Jerry'ego - zrozumialem wszystko. Zabralem Jerry'emu te skrawki listu Grace, tam w warsztacie. Wiedzial, ze juz sie nie wymiga. Dojrzalem potem ciebie w tym aucie Normy i chcialem cie wywiezc za obreb college'u, zeby ci wszystko wytlumaczyc - ale ucieklas. Wtedy poslalem dozorce garazu, zeby cie odprowadzil do college'u. Nie wiedzialem tylko, ze jestes ranna i ze Jerry chcial popelnic samobojstwo. A potem... Jak moglem w takiej chwili zdobyc sie na odwage i wyznac ci prawde? Nawet kiedy zrozumialem, ze to mnie uwazasz za winowajce. Sprawilo mi to wielki bol, ale znowu nie mialem dosc odwagi, aby cie wy prowadzic z bledu. -Steve - spytalam - dlaczego on sam... -Dlaczego Jerry sam zniszczyl swoje alibi? O to chodzi, tak? - dokonczyl za mnie Steve. - Nie sadz, ze chcial obalic i moje, kierujac podejrzenia na mnie. Jerry byl moze slaby, chory, ale nie podly. Rozumial, ze jest zgubiony. Ale ze sprawa alibi dreczyla porucznika Tran ta, zaofiarowal sie to wyjasnic, bo wczesniej czy pozniej prawda i tak musiala wyjsc na jaw. Nie mysl rowniez, ze Jerry chcial cie zdobyc jedynie dla pieniedzy. Jerry cie kochal. Wyspowiadal sie niedawno przede mna. Jerry nie kochal Normy, ktora stanowila dla niego jedynie przejsciowy kaprys, a ktora w glebi duszy pogardzal... -Ale dlaczego... - Musialam mu przerwac. - ...dlaczego oddal te listy Normie? -Alez on wcale nie oddawal ich Normie! To ona sama mu je wyrwala z reki. Kiedy go odwiedzila w czwartek rano w izbie chorych, Jerry podarl juz jeden z nich, ten najbardziej kompromitujacy - a kawalki schowal pod poduszke. Jego zamiarem bylo pokazanie policji, podobnie jak i tobie, pierwszego listu, tego, gdzie mowa byla o Normie, i zasugerowanie, ze to jest list drugi. Niebezpieczna spowiedz Grace chcial spalic, kiedy zostanie sam. Nie mial jednak czasu tego zrobic. Norma zauwazyla przypadkiem wszystko i zadreczala go pytaniami. Potem wykorzystala chwile jego nieuwagi, zeby list, a wlasciwie jego kawalki, zabrac. Nie mogl jej przeszkodzic z ta noga w gipsie. Norma zlozyla ten podarty list, niszczac chyba przedtem ten pierwszy, ktory nie stanowil nic interesujacego - a potem ukryla znowu kawalki w numerze "Glosu", nie przypuszczajac, ze ktos je tam znajdzie. Nie od razu zdecydowala sie zrobic uzytek z tego listu. Norma kochala po swojemu Jerry'ego, a w kazdym razie wbila sobie w glowe, ze musi go zdobyc. Ale chciala, zeby Jerry byl bogaty. Jezeli zaakceptowalby kombinacje, jaka mu zaproponowala, dokument dowodzacy, ze Grace popelnila samobojstwo, zostalby zniszczony, a Jerry mialby niejaka szanse dziedziczenia po Grace. Oczywiscie, ze istnial testament, ale Norma miala nadzieje odnalezc go. Liczyla tez chyba na to, ze trudno bedzie dowiesc jego waznosci - co do czego zreszta sie nie mylila. Jerry jednak odmowil - ciebie bowiem pragnal, a nie jej. Ale, niestety, zdal sobie z tego sprawe zbyt pozno. W tych warunkach pozostawalo mu tylko jedno... i nie cofnal sie przed tym. Nie mozna go za to potepiac, Lee - Grace i Jerry nosili w sobie ciezka skaze... ojciec ich popelnil samobojstwo...Jerry polecil mi, zebym ci powiedzial od niego, ze musisz go zapomniec, ze nigdy nie znalas go do glebi, nie znalas jego prawdziwej natury - ktora z pewnoscia napawalaby cie lekiem. -Nigdy go nie zapomne - upieralam sie ponuro. Twarz Steve'a bardzo pobladla. -"Nigdy" to wielkie slowo - powiedzial, przyciagajac mnie do siebie. - Zycie jest dlugie, Lee. Cokolwiek sie jednak stanie, chcialbym, zebys wiedziala, ze zawsze bede przy tobie. Jego slowa sprawialy mi wielka ulge. Wszystko sie pode mna walilo, ale nie bylam sama. Przypomnialam sobie, co mowil porucznik Trant: "Czasami komus sie zdaje, ze bardzo kogos kocha, gdy tymczasem w rzeczywistosci jest to tylko sentyment dla wspomnien. Dwudziestoletnie serce ma niewyczerpane zasoby..." Byc moze mial racje... KONIEC This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-12-30 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/